You are on page 1of 1924

CYCERON

PISMA
FILOZOFICZNE
I POLITYCZNE
2 O naturze bogów O najwyższym dobru i złu 1127
283 O wróżbiarstwie Paradoksy stoików 1407

445 O przeznaczeniu Rozmowy tuskulańskie 1435

476 O państwie Katon Starszy: O starości 1698

651 O prawach Leliusz: O przyjaźni 1746

770 O powinnościach Topiki 1802

985 Księgi akademickie Fragmenty 1848

Przekład, 1960: W. Kornatowski, Z. Cierniakowa, J. Śmigaj, K. Leśniak

Redakcja, 2021: A. H.
O NATURZE BOGÓW

Wstęp

Jeżeli filozofia bynajmniej nie wyjaśniła jeszcze w


stopniu dostatecznym wielu spraw, to — jak sam
najlepiej wiesz, Brutusie — do najtrudniejszych i
najciemniejszych z nich należy zagadnienie natury bogów,
mające nader wielkie znaczenie dla poznania duszy
ludzkiej, a zarazem niezbędne do kierowania kultem
religijnym. Ponieważ zdania najuczeńszych ludzi są w
tym przedmiocie tak bardzo rozbieżne niezgodne,
powinno to stanowić nieodparty dowód, iż podstawa
filozofii nie może być przedmiotem wiedzy i że
roztropnie postępowali akademicy powstrzymując się od
przyjmowania osądów niepewnych. Bo i cóż jest
szpetniejszego od nierozwagi? Albo co może być bardziej
lekkomyślnego bardziej niegodnego powagi i
stateczności mędrca, jak uznawanie fałszywych poglądów
lub zbyt pochopna obrona tego, co nie dość pewnie
zostało poznane oraz nie było należycie zrozumiane? Na
przykład w przytoczonej sprawie większość myślicieli,
godząc się na to, co jest wielce prawdopodobne do czego
wszyscy, wiedzeni przez naturę, dochodzimy sami,
twierdzi, że bogowie istnieją. Natomiast Protagoras miał
co do tego wątpliwości, a Diagoras z Melos i cyrenaik
Teodor uważali, że bogów nie ma wcale. Ale i ci, co
przyznali istnienie bogów, odznaczają się tak wielką
różnorodnością i niezgodnością zdań, że zbyt długo
byłoby wyliczać tutaj ich mniemania. Albowiem wiele
mówi się i o postaciach bogów, i o ich miejscu pobytu
czy siedzibach, i o sposobie życia, przy czym w sporze o
te sprawy filozofowie wykazują jak największą
sprzeczność stanowisk. Najistotniejsze jednak jest pytanie
następujące: czy bogowie zgoła nic nie robią i nic nie
przedsiębiorą, wcale nie troszczą się o sprawy świata i nie
kierując nimi; czy też przeciwnie — wszystko od
początku stworzyli i ustanowili oraz po wsze czasy będą
wszystkim kierowali, rządzili wszystko wprawiali w ruch?
Tutaj to zwłaszcza zaznacza się wielka niezgodność
poglądów. A jeżeli się tego sporu nie rozstrzygnie, ludzie
będą musieli pozostawać w najgłębszym błędzie i
nieznajomości najważniejszych zagadnień.
Otóż byli i są filozofowie, którzy sądzą, że bogowie
zupełnie nie wdają się w sprawy ludzkie. Jeśli zaś pogląd
ich jest słuszny, to jakież znaczenie może mieć
bogobojność, na czym może polegać świętość i jakaż
może być religia? Bo przecież są to powinności, które
rzetelnie i sumiennie pełnić mamy względem bogów w
takim jeno przypadku, jeśli bogowie nieśmiertelni to
dostrzegają i jeśli mogą coś wyświadczyć rodzajowi
ludzkiemu. Lecz jeżeli bogowie ani nie mogą, ani nie
chcą nas wspomagać i w ogóle nie troszczą się o nas, nie
widzą, co robimy, i nie wywierają nażycie ludzkie
żadnego wpływu, to po cóż mielibyśmy im okazywać
jakiś szacunek, po co oddawać cześć, po co odprawiać
modły? Wszak pobożność, podobnie jak i inne cnoty, nie
może polegać jedynie na pozorach i obłudnym udawaniu,
gdyż wraz z tym wszelka świętość kult religijny
musiałyby nieuniknienie upaść. A gdy one niszczeją,
następuje zamęt w życiu i wielkie zamieszanie. Nie wiem,
czy z wykorzenieniem bogobojności nie zniknęłaby także
ufność, nie uległa rozkładowi społeczność ludzka i nie
zanikła najwznioślejsza z cnót, jaką jest sprawiedliwość.
Jednakowoż są też inni, naprawdę wielcy i znakomici
filozofowie, którzy twierdzą nie tylko to, że całym
światem kieruje i rządzi rozum i mądrość boska, ale
również i to, że bogowie czuwają nad życiem ludzkim i
mają je w swej pieczy. Mędrcy ci bowiem powiadają, iż
rozmaite płody i wszystko, co wydaje ziemia, a tak że
zmiany pogody, różne pory roku i zachodzące na niebie
zjawiska, dzięki którym wszelkie zrodzone na ziemi
stworzenia rozwijają się dojrzewają, są darem
udzielanym rodzajowi ludzkiemu przez nieśmiertelnych
bogów. Przytaczają oni poza tym wiele innych rzeczy, o
których będzie mowa w niniejszym dziele, a które mają tę
właściwość, iż może się wydawać, że bogowie
nieśmiertelni stworzyli je istotnie na pożytek ludzki.
Karneades zwalczał tych filozofów tak usilnie, że w
roztropniejszych ludziach wzbudził tym większą chęć do
poszukiwań prawdy; i oto nie masz żadnej innej sprawy,
w której tak zaciekle spieraliby się nie tylko nieucy, ale i
ludzie uczeni. Ponieważ zaś mniemania ich są tak różne i
tak sprzeczne ze sobą, może zaiste zdarzyć się, że żadne z
nich nie jest prawdziwe; ale na pewno nie może stać się
tak, iżby prawdziwy był więcej niż jeden pogląd.
Rozpatrując ten sporny przedmiot, jesteśmy w stanie
z jednej strony zaspokoić krytyków życzliwych, z drugiej
strony dać odpór przeciwnikom złośliwym, tak iżby ci
żałowali swoich zarzutów, a tamci cieszyli się, że się
czegoś nauczyli. Bo ludziom, przyjaźnie występującym z
pewnymi zastrzeżeniami, należy udzielać wyjaśnień,
natomiast ludzi, prześladujących nas z zamiarami
wrogimi, trzeba odpierać. Wiem, że o pismach moich,
które w tak znacznej liczbie wydałem w krótkim czasie,
mówi się wiele i rozmaicie. Jedni dziwią się, skąd się
wziął u mnie ten nagły zapał do filozofii, drudzy pragną
dowiedzieć się, co mam do powiedzenia w
poszczególnych sprawach. Jak odczułem, wielu osobom
wydaje się dziwne, żem upodobał sobie zwłaszcza tę
filozofię, która odbiera jasność zagadnieniom i pogrąża je
niejako w nocnym mroku; że niespodzianie stałem się
obrońcą kierunku myśli zaniedbanego i dawno już
porzuconego. Ale ja wcale nie zacząłem zajmować się
filozofią tak nagle: nader usilnie i pilnie oddawałem się
jej już w latach mej młodości, najwięcej uprawiając
filozofię wtedy, gdy najmniej było to widoczne.
Dowodem tego są zarówno me przemówienia
przepełnione wypowiedziami filozofów, jak i zażyłość z
najbardziej uczonymi ludźmi, którzy zawsze uświetniali
mój dom, jak wreszcie to, że nauczycielami moimi byli
najznakomitsi mistrzowie: Diodot, Filon, Antiochus i
Pozydoniusz.
Jeśli wszystkie zasady filozofii dotyczą życia, to
jestem przekonany, żem tak w życiu publicznym, jak
prywatnym postępował zgodnie z tym, co nakazywały mi
rozum i nauka. Gdyby zaś ktoś zapytał, jaka to przyczyna
sprawiła, że tak późno zacząłem pisać dzieła naukowe,
mógłbym odpowiedzieć nadzwyczaj łatwo. Bo kiedy
byłem wolny od zajęć urzędowych (gdyż państwo
znalazło się w takim stanie, że musiało rządzić się wolą i
radą jednego człowieka), sądziłem, iż właśnie dla dobra
Rzeczypospolitej winienem przede wszystkim wyłożyć
moim współobywatelom filozofię. Uważałem też, iż z
punktu widzenia świetności i chwały naszego państwa,
wielce zależy na tym, aby tak ważne wspaniałe rzeczy
podane były również w języku łacińskim. Nie żałuję
mego przedsięwzięcia tym bardziej, że snadnie
dostrzegam, w ilu ludziach obudziłem ochotę nie tylko do
nauki, lecz także do pisania. Albowiem wielu Rzymian,
którzy kształcili się po grecku, nie mogło przekazać swej
wiedzy współobywatelom, ponieważ niedowierzali, że to,
czego nauczyli się od Greków, da się wyrazić po łacinie.
Otóż jak się wydaje, dokazałem w tej dziedzinie tyle, że
Grecy już nas nie przewyższą nawet pod względem
bogactwa wyrażeń. Ponadto do zajęcia się filozofią
skłoniło mnie wielkie zmartwienie, spowodowane przez
okrutny i ciężki cios niesprawiedliwego losu. Gdyby co
innego mogło mi przynieść większą ulgę w tym
zmartwieniu, nie szukałbym ucieczki właśnie w filozofii.
Nie mogłem zaś wykorzystać jej lepiej w inny sposób, jak
oddając się nie tylko czytaniu poszczególnych dzieł, ale
także przepracowaniu całokształtu tej nauki. Zresztą
wszystkie jej części i człony można najłatwiej poznać
wtedy, kiedy w pisemnym rozważaniu traktuje się je
właśnie jako całość. Istnieje bowiem jakaś dziwna więź i
nieprzerwana ciągłość pośród różnych rzeczy, przy czym
jedna zdaje się kojarzyć drugą, a wszystkie razem
wyglądają na współzależne od siebie i ściśle ze sobą
złączone. Jeśli zaś chodzi o tych, którzy pytają się, co
sam myślę o poszczególnych sprawach, to wykazują oni
zbyt wielką ciekawość, bo w rozważaniach naukowych
powinno się zwracać uwagę nie tyle na wielkość czyjejś
powagi, ile na moc dowodów. Powaga osób
występujących w charakterze nauczycieli po większej
części jest nawet szkodliwa dla tych, którzy pragną się
uczyć; przestają oni bowiem posługiwać się własnymi
osądami, przyjmując za pewne to, co orzekł uznawany
przez nich nauczyciel. Toteż nie mam zwyczaju chwalić
tego, co wiemy o pitagorejczykach, którzy zapytywani o
uzasadnienie pewnych twierdzeń, z jakimi wystąpili w
czasie dysput, zwykli podobno odpowiadać: „On tak
powiedział"; mieli zaś na myśli Pitagorasa. Przyjęty z
góry pogląd zdobył sobie tutaj takie znaczenie, iż powaga
nauczyciela miała moc przekonywającą nawet bez
dowodów. Co się tyczy z kolei tych, którzy dziwią się, że
poszedłem przede wszystkim za nauką Akademii, to —
jak się zdaje — wystarczającej odpowiedzi udzieliłem im
w czterech Księgach akademickich. Nie stałem się
również bynajmniej obrońcą kierunku myśli
zaniedbanego i porzuconego, gdyż poglądy ludzkie nie
giną ze śmiercią swoich rzeczników. Może potrzebują
one jedynie godnego poręczyciela, jak to się dzieje i z
tym kierunkiem w filozofii, który polega na zwalczaniu
wszelakich twierdzeń i nie wypowiadaniu żadnych
stanowczych osądów. Zapoczątkowany przez Sokratesa,
podjęty na nowo przez Arkesilauosa, utwierdzony przez
Karneadesa, przetrwał on w stanie kwitnącym aż do
naszych czasów, chociaż wiem, że dzisiaj nawet w samej
Grecji jest prawie zupełnie osierocony. Jak sądzę, doszło
do tego nie z powodu błędów Akademii, lecz z powodu
ludzkiej opieszałości. Bo jeśli rzeczą wielką jest dokładne
opanowanie poszczególnych nauk, to o ileż większą jest
poznanie ich wszystkich! A tego właśnie muszą dokonać
ci, którzy gwoli poszukiwania prawdy zamierzają
występować zarówno przeciw wszystkim filozofom, jak i
po stronie ich wszystkich. Nie twierdzę, abym osobiście
zdobył już zdolność uprawiania tak wielkiej i tak trudnej
sztuki; utrzymuję jedynie, żem do tego dążył. A poza tym
niemożliwością jest, izby ludzie uprawiający ten kierunek
filozofii nie mieli nic stałego, czego by się
przytrzymywali. Dokładniej mówiłem o tym w innym
miejscu, ale że są jednostki zbyt niepojętne i tępe,
trzeba — jak mi się wydaje — przypominać im to
częściej. Otóż nie należę bynajmniej do tych, którzy nic
nie poczytują za prawdę; jestem zaś z liczby tych, których
zdaniem wszelką prawdą łączy się coś fałszywego, tak
bardzo do niej podobnego, że nie ma żadnej wyraźnej
oznaki, pozwalającej prawdę i fałsz rozpoznać i
potwierdzić. Stąd wynika, że istnieje wiele rzeczy
prawdopodobnych, które — chociaż nie można ich
poznać dokładnie — ze względu jednak na jakiś swój
wyróżniający się i jasny pozór mogą służyć jako
wytyczne w życiu mędrca.

Księga pierwsza

Teraz zaś, aby uniknąć wszelkiej nieufności,


przedstawię do wspólnego rozważenia poglądy na istotę
bogów, wypowiedziane przez różnych filozofów. Zdaje
mi się, że właśnie przy tej sposobności trzeba przyzwać
ich wszystkich razem, by orzekli, który poglądów tych
jest słuszny. I tylko wtedy uznam stanowisko Akademii
za bezzasadne, gdy albo wszyscy zgodzą się na jedno,
albo znajdzie się ktoś, kto istotnie odkryje prawdę.
Chciałbym tedy zawołać tu, jak tamten w Synefebach:
bogowie, wszyscy rodacy i wszyscy młodzieńcy,
Wzywam was, proszę, błagam, zaklinam i wołam ze
łzami! czynię to nie dla rzeczy błahej, jak ten, który
skarży się, że w państwie dzieją się straszliwe zbrodnie,
bo „kochanka nie chce przyjmować od przyjaciela darów
pieniężnych", lecz po to, by zjawili się, zbadali i podali
do wiadomości, co należy sądzić o religii, pobożności,
świętości, obrzędach, wierze i przysięgach; co trzeba
mniemać o świątyniach i kaplicach, o uroczystych
ofiarach i o wróżbach ptaków, którym to wróżbom ja sam
przewodniczę (wszystko to bowiem wiąże się z
rozstrząsanym tu zagadnieniem natury nieśmiertelnych
bogów). Zaiste, zaznaczająca się wśród najuczeńszych
mężów tak wielka niezgodność zdań w tej bardzo ważnej
sprawie może wywołać jakieś wątpliwości nawet ludzi,
którzy mają przekonanie, że wiedzą o tym coś pewnego.
Zauważyłem to wielokrotnie już dawniej, lecz
najwyraźniej dostrzegłem w czasie nader dokładnej
wnikliwej rozmowy o bogach nieśmiertelnych, jaka
odbyła się u mego przyjaciela Gajusa Kotty. Albowiem
kiedy zaproszony i wezwany zjawiłem się u niego
podczas Świąt Latyńskich, zastałem go siedzącego w sali
przyjęć i rozmawiającego z senatorem Gajusem
Wellejuszem, któremu wtedy epikurejczycy przyznawali
pierwsze miejsce wśród naszych zwolenników swojego
kierunku. Był tam obecny także Kwintus Lucyliusz
Balbus, który poczynił takie postępy w filozofii stoickiej,
że stawiano go na równi z najwybitniejszymi greckimi
przedstawicielami tej szkoły.
Kotta, gdy tylko mnie zobaczył, odezwał się w te
słowa: Przybywasz w samą porę, bo oto wynikł między
mną a Wellejuszem spór w ważnej sprawie wydaje nam
się stosowne, abyś ze względu na twoje upodobania był
przy tym sporze obecny.
— A i mnie się też zdaje — odrzekłem — żem
przybył, jak powiadasz, w samą porę. Zeszliście się tu
bowiem we trzech jako najznakomitsi przedstawiciele
trzech kierunków filozoficznych i gdyby jeszcze
przyszedł Marek Piso, żadna ze szkół filozoficznych,
które cieszą się dziś szacunkiem, nie byłaby pozbawiona
tutaj swego rzecznika.
Kotta zaś na to: Jeżeli — rzecze — dzieło naszego
Antiocha, które niedawno przysłał on obecnemu tu
Balbusowi, mówi prawdę, to nie masz przyczyny pragnąć
obecności twego przyjaciela Pisona. Antiochus bowiem
jest zdania, że stoicy i perypatetycy zgadzają się ze sobą
co do istoty rzeczy, a różnią się jedynie w słowach.
Chciałbym dowiedzieć się, Balbusie, co sądzisz o tym
dziele.
— Ja? — odpowiedział tamten. — Dziwię się, że tak
bystry człowiek, jak Antiochus, nie dostrzegł zasadniczej
różnicy między stoikami a perypatetykami. Wszak
pierwsi odróżniają postępki cnotliwe (honesta) od
pożytecznych (commoda) nie tylko z nazwy, lecz i pod
względem istoty, drudzy natomiast mieszają postępki
cnotliwe z pożytecznymi, jak gdyby różniły się one nie
rodzajem, a tylko wielkością stopniem. A przecież nie
jest to mała jeno niezgodność w słowach, lecz ogromna
rozbieżność rzeczowa! Wszelako o tym kiedy indziej.
Teraz zaś, jeśli wam to odpowiada, powróćmy do tego,
cośmy zaczęli.
— I owszem, bardzo mi to dogadza — rzekł
Kotta. — Lecz iżby ten, co właśnie nadszedł — ciągnął
dalej patrząc się na mnie — był świadom, o co nam
chodzi, pragnę przypomnieć, że mówiliśmy o naturze
bogów. Ponieważ zagadnienie to wydawało mi się
niezwykle ciemne, zwróciłem się, jak to zawsze zwykło
się czynić, do Wellejusza z zapytaniem, co też myśli o
tym Epikur. Powtórz nam więc, Wellejuszu —
powiedział — to, coś zaczął mówić, jeśli nie będzie to dla
ciebie uciążliwe.
— Chętnie powtórzę, jakkolwiek ten, co przyszedł,
nie mnie, lecz tobie będzie okazywał pomoc. Obydwaj
bowiem — dodał uśmiechając się — od tegoż samego
Filona nauczyliście się, że nic nie wiecie.
Odparłem na to: Niech już Kotta pilnuje tego,
czegośmy się nauczyli. Co do mnie, to przeciwnie: nie
chcę, abyś przypuszczał, że przybyłem, by mu pomagać.
Będę tylko słuchaczem, i to słuchaczem bezstronnym,
zachowującym swobodę osądu i nie dającym się przez
żadną okoliczność skłonić do tego, bym dobrowolnie lub
wbrew woli miał bronić jakiegoś określonego poglądu.
Wtedy Wellejusz z nader wielką pewnością siebie,
jak to u nich jest we zwyczaju, i niczego tak się nie
obawiając jak tego, by nie przypuszczano, że w
czymkolwiek ma wątpliwości, zaczął wywodzić tak, jak
gdyby dopiero co zstąpił z między światów epikurejskich
i przybył wprost ze zgromadzenia bogów: Nie usłyszycie
ode mnie — rzekł — czczych i zmyślonych opowieści;
nie usłyszycie, że to bóg, jak u Platona w Timajosie, jest
twórcą i budowniczym świata; nie usłyszycie też o
stoickiej Pronoi — wieszczej staruszce, którą po łacinie
można nazwać Providentia, czyli Opatrznością — ani
nawet o samym świecie jako bóstwie obdarzonym duszą i
zmysłami, bóstwie okrągłym, płonącym i obracającym się
w koło: są to dziwotwory i urojenia filozofów, którzy nie
poszukują prawdy, lecz bredzą we śnie. Bo i cóż to za
wzrok duchowy, przy pomocy którego wasz Platon mógł
rzekomo widzieć ową olbrzymią pracownię, gdzie jego
zdaniem bóg zbudował i urządził świat? Co było źródłem
ruchu w tej pracowni? Jak wyglądały narzędzia, dźwignie,
machiny? Jacyż to pomocnicy współdziałali przy tak
wielkim dziele? jaki sposób mogło słuchać budowniczego
i podporządkować się jego woli powietrze, ogień, woda i
ziemia? Skądże się wzięło pięć owych form, z których
tworzy się wszystko pozostałe, form tak zręcznie
przystosowanych do wytworzenia duszy i pobudzenia
zmysłów? Zbyt długo byłoby wyliczać wszystkie tego
rodzaju rzeczy, które wyglądają raczej na życzenia niż na
wyniki badań. Lecz najdziwniejsze jest to, że ten sam
mąż, wedle którego świat nie tylko zrodził się do życia,
ale miał być nieomal dziełem czyichś rąk, twierdził, że
świat będzie trwał wiecznie. Czy myślisz, że człowiek,
którego zdaniem jakaś rzecz stworzona może być
wiecznotrwała, skosztował — jak się to mówi — choćby
brzegiem warg fizjologii, to jest nauki o przyrodzie?
Jakaż bowiem rzecz złożona nie da się z powrotem
rozłożyć? Albo czyż jest coś takiego, co by miało
początek, a nie miało końca? Jeżeli wasza Pronoja,
Lucyliuszu, jest tym samym, co bóg Platoński, to znów
pytam się, jak przed chwilą, o pomocników, o machiny, o
sposób wykonania całego tego dzieła i o narzędzia. Jeżeli
zaś jest inna, to dla czego stworzyła świat przemijający, a
nie taki jak bóg Platona, to jest wieczny? Z kolei zadaję
pytanie jednemu i drugiemu z was: dla czego
budowniczowie świata wystąpili tak nagle, a poprzednio
spali przez niezliczone wieki? Bo okoliczność, że nie
było świata, nie znaczy jeszcze, że nie było wieków.
(Wiekami zaś nazywam tutaj nie te okresy, które oblicza
się na podstawie dni i nocy przemijających w związku z
rocznymi obrotami świata; przyznaję bowiem, że takie
wieki nie mogłyby istnieć bez krążenia wszechświata.
Natomiast od nieskończonej przeszłości istniała jakaś
wieczność niewymierzalna żadnymi okresami czasu. Jaka
zaś by ła jej długotrwałość, tego pojąć nie można, bo nie
można sobie wyobrazić, jaki to był mianowicie czas, gdy
nie było żadnego czasu). Toteż pytam ciebie, Balbusie:
dla czego Pronoja wasza przez tak niezmierny czas
zostawał a bezczynna? Czyżby bała się pracy? Lecz
wszak praca nie może być udziałem bóstwa, a zresztą nie
było tu żadnej pracy, ponieważ wszystkie żywioły —
niebo, ogień, ziemia i morze — okazywały posłuch woli
boskiej. Dlaczego jednak bóg, niby jakiś edyl, zapragnął
przyozdobić świat znakami niebieskimi oraz świetlistymi
ciałami? Jak gdyby bóg chciał piękniej mieszka ć! Ale
wprzódy mieszkał on przecież nieskończenie długo
ciemnościach niby w ubogiej chałupie. A dalej: czy może
przyjmujemy, że sprawia mu przyjemność ta
różnorodność ozdób, którymi — jak widzimy —
przystrojone są niebiosa i ziemia? Ale czyż może to
sprawić jakąś przyjemność bogu? Gdyby nawet tak było,
nie wstrzymywałby się od niej tak długo! A może, jak
często twierdzicie, wszystko to zostało urządzone przez
boga ze względu na ludzi? Czy ze względu na mądrych
ludzi? Tak wielkie dzieło było tedy przedsięwzięte z
powodu takiej garstki! Czy może ze względu na głupich?
Lecz przede wszystkim nie było przyczyny, dla której
bóg miałby oddawać dobre przysługi ludziom złym.
Następnie, co by przez to osiągnął, skoro wszyscy głupi
są bez wątpienia najbardziej nieszczęśliwi — najpierw
dla tego właśnie, że są głupi (bo cóż można nazwać
większym nieszczęściem od głupoty?), a później dla tego,
że tak wiele zdarzających się w życiu przykrości ludzie
mądrzy łagodzą, wetując je sobie różnymi rzeczami
pożytecznymi, głupi zaś nie są w stanie ani uniknąć
przykrości nadchodzących, ani znosić już istniejących.
Jeśli z kolei chodzi tych, którzy sam świat uznali za
ożywiony i mądry, to w żaden sposób nie potrafili oni
ustalić, jaki kształt może być odpowiedni dla rozumnej
istoty duchowej. Co do mnie, będę o tym mówił nieco
później. Na razie powiem tyle: zawsze będę się dziwił
tępocie tych, którzy żywą, nieśmiertelną, a zarazem
szczęśliwą istotę chcą widzieć w postaci kulistej tylko dla
tego, że Platon uważał kształt ten za najpiękniejszy. Mnie
jednak może wydawać się piękniejszy kształt walca albo
kształt kwadratu, albo stożka, albo ostrosłupa. A jakiż
rodzaj życia przypisuje się temu kulistemu bogu? Ma się
rozumieć, obracanie się z tak wielką szybkością, jakiej
nie można sobie nawet wyobrazić. Atoli zupełnie nie
widzę, jak się może z tym łączyć pojęcie spokojnej myśli
i szczęśliwego życia. Poza tym dla czego takiemu bogu
nie miałoby sprawiać przykrości to, co jest przykre i
naszemu ciału, choćby dawało się odczuć tylko w
najmniejszym jego członku? Przecież ziemia, będąca
częścią wszechświata, jest też zapewne częścią bóstwa.
Wiemy zaś, iż bardzo rozległe okolice są na ziemi
niezamieszkane i nieuprawne, gdyż jedne z nich zostały
wypalone przez nazbyt bliskie słońce, a drugie zakrzepły
pod śniegiem i lodem wskutek zbyt wielkiego oddalenia
od słońca.
Jeśli więc świat jest bogiem, to ponieważ
wspomniane okolice są częściami świata, należy przyjąć,
że członki ciała bożego są częściowo dręczone żarem, a
częściowo cierpią z powodu zimna.
Wszak jest to nauka wasza, Lucyliuszu! A teraz dla
okazania, jak wyglądały mniemania innych filozofów,
zacznę od najdawniejszych z nich. Owóż Tales z Miletu,
który pierwszy prowadził tego rodzaju badania,
przyjmował, iż zasadniczym pierwiastkiem wszech
rzeczy jest woda i że bóg jest rozumem, który wszystko
ukształtował z wody. Jak gdyby bóstwa mogły istnieć bez
czucia zmysłowego! Dlaczegóż połączył on rozum z
wodą, jeśli rozum ten może trwać bez ciała? Innego
zdania był Anaksymander. Zgodnie z jego poglądem
bogowie powstają przez rodzenie się; w długich
odstępach czasu zjawiają się oni do życia i umierają, przy
czym istnieją jako niezliczone światy. Ale jak możemy
wyobrazić sobie bóstwo inaczej niż jako istotę odwieczną?
Potem Anaksymenes utrzymywał, że bogiem jest
powietrze, że bóg ten ma swój początek, że jest
niezmierzony i nieskończony oraz że zawsze pozostaje w
ruchu. Jak gdyby powietrze nie mające żadnego kształtu
mogło być bóstwem, zwłaszcza że trzeba myśleć, iż
bóstwo powinno mieć nie jakąś tam nieokreśloną postać,
lecz najpiękniejszą! Albo jak gdyby nie wszystko, co ma
jakiś początek, było śmiertelne! Następnie Anaksagoras,
który przejął naukę Anaksymenesa, pierwszy wystąpił z
twierdzeniem, że rozgraniczenie i rozmiary wszech
rzeczy zostały oznaczone i ustalone przez moc i rozum
nie znającego granic ducha. Przeoczył przy tym, że w
bycie nieskończonym nie może istnieć ani połączony z
czuciem ciągły ruch, ani w ogóle jakiekolwiek odczucie,
którego można byłoby doznawać inaczej niźli pod
wpływem bodźców pochodzących samych rzeczy
stworzonych. Ponadto, jeśli ducha tego pojmuje na
podobieństwo jakiegoś żywego stworzenia, to wynika
stąd, że jest jeszcze coś istotniejszego, stosownie do
czego dane stworzenie powinno być nazwane żywym.
Wszelako cóż może być istotniejszego niż duch? A więc
na zewnątrz musi go otaczać ciało. Ponieważ
Anaksagoras to odrzuca, nie mający żadnego okrycia
czysty duch, pozbawiony jakiegoś dodatku, który by
mógł czuć, wydaje się przekraczać możliwości
poznawcze naszego rozumu. Z drugiej strony Alkmeon z
Krotony, który przypisywał boskość słońcu, księżycowi i
innym ciałom niebieskim, a także duszy, nie zauważył, że
obdarza nieśmiertelnością byty śmiertelne. Podobnie też
Pitagoras — mniemając, że na cały świat rozciąga się
przenikający go jeden duch ożywczy, którego
zaczerpnięte zostały nasze dusze — nie spostrzegł, że
wskutek wyosobnienia ludzkich dusz ulega podziałowi i
rozdarciu także bóstwo i że gdy dusze doznają
nieszczęścia, co spotyka większość z nich, nieszczęśliwa
jest również część bóstwa, co w rzeczywistości jest
niemożliwe. Poza tym trzeba go zapytać, dla czego dusza
ludzka miałaby czegoś nie wiedzieć, jeżeli jest bóstwem.
I dalej: jaki sposób bóg ten, jeśli jest tylko duchem, może
przenikać świat lub rozlewać się po nim? Następnym z
kolei był Ksenofanes, który dodawał tu rozum, prócz tego
czynił bóstwem wszystko, co jest nieskończone. Otóż z
powodu rozumu trzeba go zganić tak jak innych, ale z
powodu nieskończoności więcej niż innych, gdyż
nieskończoność ani nie może mieć żadnego czucia, ani
być złączona z ciałem. Parmenides wymyślił sobie nawet
coś na kształt wieńca (nazywa to στεφάνη), to jest
łączącego jasne ciała niebieskie koła, które opasuje
niebiosa, a które zwie on bóstwem. Jednakże nikt nie
może dopatrzyć się w tym kole ani boskiej postaci, ani
zdolności odczuwania. Znamy także wiele innych
dziwacznych pomysłów tego samego filozofa, który
przecież upatrywał boskość w wojnie, niezgodzie,
chciwości i rzeczach tym podobnych; a wszak znikają
one czy to w wyniku choroby, czy podczas snu, czy
wskutek zapomnienia, czy w związku ze starością. To
samo można powiedzieć i o gwiazdach; ponieważ jednak
podnieśliśmy przeciw temu ujęciu zarzuty w innym
miejscu, można je tu pominąć. Empedokles, który
popełnił wiele różnych błędów, najhaniebniejszej
pomyłki dopuszcza się właśnie w swym zapatrywaniu na
bogów. Przyznaje bowiem boskość czterem pierwiastkom
i dowodzi, że składa się z nich wszystko. Ale jest rzeczą
oczywistą, że pierwiastki te powstają i niszczeją, a także
nie mają żadnego czucia. Protagoras, który w ogóle
przeczy, iżby wiedział coś pewnego bądź to o bogach,
bądź o tym, czy oni istnieją, czy nie istnieją, i jacy
mianowicie są, robi wrażenie, iż w rzeczy samej nic się
nie domyśla o naturze bóstw. A cóż sądzić o Demokrycie,
który zalicza między bogów zarówno nasze widzenia w
ich przeróżnych odmianach, jak i istoty, które tworzą i
wysyłają widziane przez nas obrazy, a wreszcie nasze
pojęcia i wiedzę? Czyż nie jest on w największym błędzie?
A ponieważ ze względu na to, że nic nie trwa zawsze w
niezmiennym stanie, nie uznaje on zgoła nic
wiecznego — czyż nie odrzuca bóstwa aż tak całkowicie,
iż nie zostawia o nim żadnej myśli? No, a powietrze, w
którym upatruje boskość Diogenes z Apolonii, czy może
mieć jakąś świadomość albo jakąś postać bóstwa? Zbyt
długo byłoby rozwodzić się tu o niestałości Platona, który
w Timajosie przeczy, aby można było wskazać stwórcę
tego świata, a w dziele O prawach oświadcza, że
dociekania tyczące się natury boga są całkiem
niepotrzebne. A że pojmuje boga jako istotę nie mającą
ciała (co Grecy określają wyrazem άσώµατος, to jest
bezcielesny), nie można zrozumieć, jaką jest mianowicie
ta istota. Bo nieodzownie musiałaby ona być bez
świadomości, a także bez rozsądku i poczucia
przyjemności, co wszystko wszak łączymy z pojęciem
bogów. Tenże filozof zarówno w Timajosie, jak i w
Prawach powiada, że między bogów zaliczyć należy i
świat, i niebo, i gwiazdy, ziemię, i dusze, i bóstwa
ustanowione i przekazane nam przez przodków. Same w
sobie twierdzenia te są jednak wyraźnie fałszywe, a
między sobą znajdują się w jak największej sprzeczności.
Również Ksenofont, choć używa nie tak wielu słów,
popełnia prawie takie same błędy. Albowiem w
wypowiedziach, które wkłada w usta Sokratesa, każe
temu mędrcowi wywodzić, iż nie należy pytać się o
postać bóstwa. Poleca mu też nazywać bóstwem słońce i
duszę i uznawać raz jednego Boga, a drugi raz wiele
bóstw. Są to błędy nieomal takie same jak te, które
zganiłem u Platona. Także Antystenes, który dziele pod
tytułem Fizyk upewnia, że ludowych bogów jest wiele,
ale prawdziwy Bóg jest tylko jeden, przeczy tym samym
znaczeniu i sile twórczej bóstw. Prawie tak samo
postępuje Speuzyp, który naśladując swego wuja Platona
i dowodząc, że wszystkim rządzi jakaś żywa siła, stara się
zatrzeć duszach ludzkich świadomość istnienia bogów.
Arystoteles zaś, nie zgadzający się ze swym mistrzem
Platonem, w trzeciej księdze O filozofii miesza ze sobą
wiele różnych rzeczy. Raz bowiem przypisuje całą
boskość rozumowi; drugi raz powiada, że bóstwem jest
świat jako taki; trzeci raz stawia ponad światem jakieś
inne bóstwo, przypisując mu to, że w pewnego rodzaju
biegu kołowym kieruje ruchem wszechświata i utrzymuje
ten ruch; czwarty raz mówi, że bóstwem jest ogień
niebieski, nie bacząc na to, że niebo stanowi część świata,
który sam nazwał w innym miejscu bogiem. Ale jak może
niebo przy tak szybkim obrocie zachować swoje poczucie
boskości? I gdzie przebywa tylu innych bogów, jeżeli
także niebo policzymy między bóstwa? Ponieważ
wreszcie Arystoteles chce mieć bóstwo bezcielesne, przez
to samo pozbawia je wszelkiego czucia, a także i rozumu.
Lecz w jaki sposób istota bezcielesna może wprawiać w
ruch świat? Albo też jak może być ona spokojna i
szczęśliwa, nieprzerwanie pozostając w ruchu? Kolega
Arystotelesa Ksenokrates również nie wykazuje pod tym
względem większej roztropności. W księgach swoich O
naturze bóstw nie daje wcale opisu ich postaci, gdyż —
jak powiada — istnieje ośmiu bogów: pięciu tych, którzy
występują pod nazwami błędnych gwiazd; jeden taki,
który chociaż składa się ze wszystkich stałych ciał
niebieskich niby z porozrzucanych członków, atoli
winien być poczytywany za pojedynczego boga;
siódmym bogiem jest słońce, a ósmym księżyc. W jakim
znaczeniu mogą być ci bogowie szczęśliwi, niepodobna
tego zrozumieć.
Ze szkoły Platońskiej wywodzi się też Heraklides z
Pontu, który zapełnił księgi swoje dziecinnymi
opowieściami. I on ma za bóstwo bądź to świat, bądź to
rozum, a także przypisuje boskość błędnym gwiazdom,
pozbawia bogów czucia, przedstawia postać ich jako
zmienną oraz w tym samym dziele zalicza między bogów
ziemię i niebo. Wprost nie do zniesienia jest zmienność
Teofrasta. Raz bowiem godnością boską obdarza rozum,
to znów niebo, to gwiazdy, to inne ciała niebieskie. Nie
należy dawać posłuchu także uczniowi jego Stratonowi,
przezwanemu Fizykiem. Całą moc boską mieści on w
naturze, która wprawdzie zawiera w sobie przyczyny
pobudzające do życia, wzrostu i zanikania, nie ma jednak
żadnego czucia ani kształtu. Zenon zaś (bym przeszedł
już do waszych filozofów, Balbusie) widzi boskość w
prawie natury, oznajmiając, iż ma ono moc nakazywania
rzeczy słusznych i zakazywania niesłusznych. Nie
możemy jednak zrozumieć, w jaki sposób prawo to czyni
on istotą ożywioną; bo w każdym razie przyjmujemy, że
bóg jest żywy. Atoli tenże sam filozof w innym miejscu
nazywa bóstwem eter, jak gdyby można było je pomyśleć
jako istotę nic nie odczuwającą i zawsze głuchą na nasze
modły, prośby i życzenia! A w jeszcze innych swoich
pismach wyraża pogląd, iż moc boska przypada w udziale
jakiemuś rozumowi rozprzestrzenionemu po całym
świecie. Tenże myśliciel przyznaje boskość gwiazdom,
jak również latom, miesiącom tudzież porom roku. Gdy
zaś objaśnia Teogonię Hezjoda, czyli dzieło o
pochodzeniu bogów, doszczętnie burzy zwykłe i
zrozumiałe o nich pojęcia. Jako że nie zalicza do grona
bogów ani Jowisza, ani Junony, ani Westy, ani nikogo
innego pospolicie uważanego za bóstwo, natomiast
przekonywa, że imiona powyższe są pewnymi symbolami
oraz że zostały nadane przedmiotom martwym niemym.
Nie mniej błędny jest pogląd jego ucznia Arystona, który
utrzymuje, że postaci bóstwa nie można sobie wyobrazić,
wywodzi, że bogowie nie mają czucia, oraz oświadcza, że
w ogóle nie wie, czy bóstwo jest istotą żywą, czy też nią
nie jest.
Kleantes zaś, który słuchał Zenona równocześnie
wymienionym przed chwilą Arystonem, raz zapewnia, że
bóstwem jest sam wszechświat, to znów przyznaje miano
boga rozumowi czy duszy przejawiającej się w całej
naturze, to w końcu za niewątpliwe bóstwo poczytuje
najbardziej oddaloną i najwyżej położoną, a wszędzie
rozlaną i wszystko otaczającą czy obejmującą substancję
ognistą, zwaną eterem. Ten sam myśliciel w księgach,
które napisał przeciwko rozkoszy, już to niby obłąkany
zmyśla jakieś nieokreślone kształty i postacie bogów, już
to przyznaje wszelką boskość gwiazdom, już to oznajmia,
że nie masz bóstwa większego nad rozum. Wynika stąd,
iż ów bóg, którego pojęcie mamy naszym umyśle i
którego jakby ślady chcemy zachować w odczuciach
naszej duszy, zgoła nigdzie nie daje się znaleźć. Z kolei
Perseusz, także słuchacz Zenona, upewnia, że kiedyś
zaczęto za bogów uważać ludzi, którzy dokonali jakichś
wielce pożytecznych, ułatwiających życie wynalazków, i
że zarazem mianem bogów obdarzono same te
pożyteczne i zbawienne rzeczy. Chciał przez to
powiedzieć nie tylko to, że wynalazki owe pochodziły od
bogów, ale że i same odznaczały się boskimi cechami.
Lecz cóż może być bardziej niedorzecznego niźli
zaszczycanie czcią boską rzeczy marnych i brzydkich
albo umieszczanie między bogami ludzi, którzy ulegli
śmierci i których jedynym uczczeniem mógł być tylko żal,
jaki po nich odczuwamy? A oto Chryzyp, uważany za
najprzebieglejszego tłumacza stoickich rojeń, gromadzi
nadzwyczajne mnóstwo nieznanych bóstw; do tego
stopnia nieznanych, że nawet nie możemy ich sobie
wyobrazić, chociaż wydaje się, iż umysł nasz potrafi
przedstawić sobie niemal wszystko bez różnicy. Filozof
ten powiada bowiem, iż moc boża zawiera się w rozumie,
a także w przenikającej całą naturę duszy i myśli; nazywa
też bogiem świat oraz wszelkie przejawy jego ducha;
następnie — zawiadujący myślą i rozumem kierowniczy
pierwiastek świata i wspólną istotę wszech rzeczy, która
wszystko utrzymuje w całości; dalej — moc
przeznaczenia i nieodpartą konieczność przyszłych
wypadków, a poza tym ogień i wprzód wspomniany
przeze mnie eter; potem — to, co natury swej jest płynne
czy ruchome, jak woda, ziemia i powietrze, słońce,
księżyc, gwiazdy i cały wszechświat, w którym zawiera
się wszystko; wreszcie — tych ludzi, którzy dostąpili
nieśmiertelności. Dowodzi również, iż eter jest tym, co
ludzie zwą Jowiszem, powietrze przepływające ponad
morzami — Neptunem, a ziemia tym, co nazywa się
Gererą. W podobny sposób objaśnia imiona pozostałych
bogów, a ponadto powiada, że Jowisz — to moc
odwiecznego i niezmiennego prawa, będącego jakby
przewodnikiem naszego życia i nauczycielem naszych
obowiązków. Prawo to mieni również koniecznością
przeznaczenia tudzież odwieczną prawdziwością
przyszłych zdarzeń. Żadna z tych rzeczy nie wydaje mu
się taka, iżby nie mogła niej znajdować się moc boska.
Wszystko to mówi Chryzyp w pierwszej księdze dzieła O
naturze bóstw; w drugiej zaś chce bajeczki Orfeusza,
Muzeusza, Hezjoda i Homera pogodzić z tym, co o
bogach nieśmiertelnych powiedział w księdze pierwszej,
Przy czym ma się wrażenie, że nawet ci najdawniejsi
poeci, jakkolwiek tego zupełnie nie podejrzewali, byli już
stoikami. Chryzypa naśladował Diogenes Babilonu, który
w dziele pod tytułem O Minerwie przenosi potomstwo
Jowisza i narodziny tej jego dziewiczej córki do nauki
przyrody, wyłączając je ten sposób z dziedziny baśni.
Przedstawiłem tu pomysły, nie tyle oparte na
osądach filozofów, ile będące niemal rojeniami
obłąkańców. I tylko nieco bardziej niedorzeczne są
opowieści poetyckie, które jednakże wywierały
szkodliwy wpływ już przez sam swój wdzięk. W nich to
wywiedziono bogów pałających gniewem i szalejących z
żądzy oraz ukazano nam ich wojny, walki, bitwy i rany, a
także ich nienawiść, kłótnie i niesnaski, ich narodziny i
śmierć, ich skargi, narzekania, wybuchy najbardziej
nieokiełznanych namiętności, cudzołożne związki,
obcowanie płciowe osobami należącymi do rodzaju
ludzkiego tudzież zrodzonych z tego śmiertelników.
Z przywidzeniami poetów można połączyć
bałamuctwa magów i podobne do nich niemądre pomysły
Egipcjan, a także mniemania pospólstwa, które ze
względu na przejawianą przez pospólstwo nieznajomość
prawdy ulegają najdalej idącej zmienności.
Kto zważy, jak nierozsądne i bezzasadne są takie
poglądy, powinien złożyć hołd Epikurowi i zaliczyć go
do rzędu tych właśnie istot, o których się tu mówi.
On to bowiem pierwszy zrozumiał, że bogowie
istnieją, wskazując, że pojęcie bogów wyryła w duszach
wszystkich ludzi sama natura. Bo czyż jest jakiś kraj lub
jakieś plemię ludzkie, które by nie pobierając o tym
żadnych wiadomości nie miało pewnego z góry
powziętego pojęcia bóstwa? Epikur określił to mianem
πρόληψις, co oznacza właśnie góry powzięte przez umysł
wyobrażenie typowe jakiejś rzeczy, bez którego nie
można ani nic zrozumieć, ani nic zbadać, ani też o
niczym rozmawiać. O słuszności i pożytku tego ujęcia
przekonaliśmy się na podstawie owego boskiego dzieła
Epikura: O sprawdzianie, czyli mierniku. Jak widzicie
więc, podwaliny naszych rozważań są założone
znakomicie. A że to powszechne mniemanie nie wywodzi
się z żadnego ustanowienia ani też ze zwyczaju, ani z
nakazu prawa, a jednak wszyscy bez wyjątku są w tym
całkiem zgodni, trzeba nieuchronnie przyjmować, iż
bogowie istnieją. Mamy o nich wszczepione, a raczej
wrodzone pojęcia; to zaś, czym się wszyscy z natury swej
zgadzają, nieodzownie musi być prawdą. Należy więc
uznać istnienie bogów. Ponieważ są tego pewni nie tylko
wszyscy bez mała filozofowie, ale i ludzie
niewykształceni; ponieważ nie ulega wątpliwości także i
to, że — jak wyżej mówiłem — mamy w sobie owo z
góry powzięte pojęcie, czyli pierwsze wyobrażenie
bogów (przy czym nowym pojęciom winny być
nadawane nowe nazwy na podobieństwo tego, co Epikur
określił jako πρόληψις, a czego przedtem nikt tak nie
nazywał) — przeto mamy także wyobrażenie tym, że
bogowie są szczęśliwi i nieśmiertelni. Albowiem taż
natura, która dała nam pojęcie o samych bogach,
wszczepiła w umysły nasze przekonanie, że są oni
odwieczni i szczęśliwi. Jeżeli tak jest, to słuszny jest
rozwijany przez Epikura pogląd, że szczęśliwa i
odwieczna istota ani sama nie ma żadnych kłopotów, ani
nie przyczynia ich innym; zatem nie kieruje się ona ani
gniewem, ani życzliwością, bo wszystkie istoty, które by
odznaczały się takimi skłonnościami, dowodziłyby swej
słabości.
Gdyby dociekania nasze nie miały na celu nic
innego, jak tylko pobożną cześć bogów i uwolnienie się
od zabobonu, dosyć byłoby tego, co zostało powiedziane.
Z jednej strony bowiem wspaniała natura bogów
odbierałaby od ludzi cześć religijną już z tego względu,
że jest odwieczna i jak najszczęśliwsza (gdyż istotom
wyższym słusznie należy się cześć); z drugiej strony zaś
zanikłby wszelki strach przed potęgą i gniewem bogów.
Jest bowiem rzeczą zrozumiałą, że zarówno gniew, jak
przychylność są zupełnie obce szczęśliwej i
nieśmiertelnej istocie że w związku z tym żaden lęk przed
niebianami nie jest potrzebny. Jednakowoż dla
utwierdzenia się w tym przekonaniu umysł ludzki pragnie
jeszcze dowiedzieć się, jaką bogowie mają postać, jakie
prowadzą życie, jak działa i czym zajmuje się ich rozum.
Co się tyczy postaci bogów, to częściowo określa
nam ją natura, a częściowo poucza o niej nasz rozum.
Otóż naturze zawdzięczamy to, że wszystkie ludy
przypisują bogom postać nie inną niż ludzką. Bo czyż
kiedykolwiek bogowie ukazali się komuś bądź to na
jawie, bądź to we śnie w jakiejś innej postaci? Lecz żeby
nie sprowadzać wszystkiego do typowych wyobrażeń,
twierdzę, że objawia nam to również sam rozum. Mamy
bowiem przeświadczenie, że najdoskonalsza istota — tak
dla tego, że jest szczęśliwa, jak i dla tego, że jest
wieczna — winna być zarazem najpiękniejsza. A jakież
zestawienie członków, jaki układ rysów, jakie kształty i
jaki wygląd może być piękniejszy od ludzkiego?
Przynajmniej wy stoicy, Lucyliuszu (bo mój Kotta mówi
raz tak, a drugi raz inaczej), gdy przedstawiacie
mistrzowskie dzieło boże, macie zwyczaj opisywać, jak
dobrze pomyślana jest cała budowa człowieka nie tylko
pod względem użyteczności, lecz i pod względem piękna.
Jeżeli tedy postać ludzka jest doskonalsza od postaci
wszystkich pozostałych istot żyjących, a bóstwo jest
istotą żyjącą, to niewątpliwie ma ono kształty
odznaczające się najwyższą pięknością. Ponieważ także
wiadomo, że bogowie są najszczęśliwsi i że nikt nie może
być szczęśliwy bez cnoty, a cnota nie może istnieć bez
rozumu, rozum zaś znajduje się tylko u człowieka —
należy przyznać, że tę właśnie postać mają bogowie. Nie
mówię jednak, że mają oni ciało: jest to coś podobnego
do ciała; nie mają też krwi, lecz coś podobnego do krwi.
Aczkolwiek Epikur przemyślał to bardziej wnikliwie i
przedstawił dokładniej, izby mógł to zrozumieć każdy, ja
jednak ufając waszej pojętności mówię o tym krócej, niż
wymaga nasz przedmiot. Ponadto Epikur, który
tajemnicze i głęboko ukryte rzeczy nie tylko dostrzegł
swoim duchem, lecz rozprawia tak, jakby ich dotknął
ręką przypisuje bogom właściwość i naturę taką, iż
można dowiedzieć się o niej nie przy pomocy zmysłów,
lecz przede wszystkim z pomocą umysłu; że poznajemy
bogów nie dzięki jakiejś masywności ich ciała ani na
podstawie obliczeń, jak się to dzieje rzeczami, które ze
względu na ich twardość nazywa on στερέµνια, to jest
ciałami stałymi, ale przez dostrzeganie przechodzących
kolejno równokształtnych wizerunków. Kiedy
mianowicie nieskończone mnóstwo takich bardzo
podobnych do siebie wizerunków tworzy się z
niezliczonych atomów i przypływa do nas od bogów,
zwrócona z największą rozkoszą ku tym obrazom myśl
nasza i całkowicie zatopiony w nich nasz rozum pojmuje,
jaka jest szczęśliwa i wieczna istota. Bardzo wielkie jest
zaprawdę znaczenie nieskończoności i w najwyższym
stopniu godne pilnych i dokładnych rozważań.
Ich przebiegu nieuchronnie musi się dojść do
zrozumienia, że natura ma tę właściwość, iż w niej rzeczy
równe wszędzie odpowiadają równym. Epikur nazywa to
ισονοµία, to jest równomiernym podziałem. A wynika z
niego, że jeśli istnieje tak wiele istot śmiertelnych, to
liczba nieśmiertelnych nie jest mniejsza, i że jeśli siły
niszczące są niezliczone, to nieskończenie wiele jest też
sił zachowujących.
Masz zwyczaj, Balbusie, pytać się nas, jak wygląda
życie bogów i jak spędzają oni czas. Jest to, ma się
rozumieć, takie życie, iż szczęśliwszego i bardziej
obfitującego we wszelkie dobra nie można sobie
wyobrazić! Bóg bowiem nic nie robi, nie miesza się do
żadnych spraw, nie przedsiębierze żadnych dzieł, raduje
się ze swej mądrości i cnoty, jest pewien, że zawsze
będzie używał nie tylko największych, ale i
nieprzemijających rozkoszy. Takiego boga możemy
słusznie nazywać szczęśliwym, waszego jednak uważamy
za nader obciążonego pracą. Bo jeżeli sam świat jest
bogiem, to cóż może być mniej spokojnego jak
nieustanne obracanie się z nadzwyczajną szybkością
wokół osi niebieskiej? A przecież bez spokoju nie masz
szczęśliwości! Jeśli zaś jakiś inny bóg przebywa w
świecie, kierując nim i rządząc, utrzymując bieg gwiazd,
zmiany pór roku, kolejność i porządek zdarzeń, bacząc na
lądy i morza oraz troszcząc się o życie i wygody ludzi, to
czyż nie jest on uwikłany w uciążliwe i mozolne trudy?
Tymczasem naszym zdaniem szczęśliwe życie polega na
spokojności umysłu i wolności od wszelkich obowiązków.
I oto ten sam mistrz, od którego dowiedzieliśmy się też
innych rzeczy, pouczył nas, ze świat jest dziełem samej
natury, że nie potrzeba tu było żadnego budowania i że to,
co — jak wy dowodzicie — nie mogło się dokonać bez
udziału boskiej mądrości, jest tak łatwe, iż natura będzie
tworzyła, tworzy i już stworzyła niezliczone światy.
Lecz ponieważ nie możecie zrozumieć, jakim
sposobem natura potrafi to czynić bez jakiejkolwiek
mądrości, i ponieważ nie umiecie rozwiązać waszego
zadania, uciekacie się — na podobieństwo poetów
tragicznych — do bóstwa. Nie potrzebowalibyście zaiste
jego pomocy, gdybyście mieli przed oczami
niezmierzoną i z żadnej strony nie ograniczoną, tak
olbrzymią przestrzeń świata, że duch ludzki pogrążając
się w niej i dowolnie rozszerzając się może wędrować
wzdłuż i wszerz, a jednak nigdzie nie napotka krańca ni
granicy, na której mógłby się zatrzymać. W tym to
rozłogu niezmierzonych szerokości, długości i wysokości
buja nieskończone mnóstwo niezliczonych atomów, które
mimo przedzielającej je próżni lgną do siebie i chwytając
się jedne drugich łączą się z sobą. Tak tworzą się te
różnorodne i różnokształtne rzeczy, które waszym
zdaniem nie mogą powstawać bez miecha i kowadła.
Toteż wyście umieścili na naszych karkach odwiecznego
pana, którego bać się mamy w dzień i w nocy. Bo i któż
by nie bał się bóstwa wszystko przewidującego, o
wszystkim myślącego, wszystko dostrzegającego,
uważającego, że wszystko się go tyczy, ciekawego i
nadzwyczaj czynnego? Stąd najpierw zjawiła się u was
owa nieuchronna konieczność przeznaczenia, którą
zwiecie ειµαρµένη, a dzięki której możecie powiedzieć,
że cokolwiek się zdarza, jest wynikiem odwiecznej
prawdy tudzież nieprzerwanego pasma przyczyn. Lecz
jak wysoko trzeba cenić taką filozofię, która na
podobieństwo starych bab, i to zupełnie ciemnych,
przyjmuje, że wszystko dzieje się z wyroku
przeznaczenia? Stąd w następnej kolei zrodziła się wasza
µαντική, sztuka wróżenia, po łacinie zwana divinatio,
która — gdybyśmy chcieli was słuchać — nabawiłaby
nas takiej zabobonności, że musielibyśmy czcić
haruspików, augurów, wieszczków, wróżbiarzy i
tłumaczy snów. Ale myśmy, wyzwoleni przez Epikura z
tego lęku, odzyskali swobodę i nie obawiamy się bogów,
gdyż wiemy, że ani sobie nie robią oni żadnych
przykrości, ani nie przysparzają zmartwień innym; z
całym zaś przywiązaniem i sumiennością czcimy świetną
i wspaniałą naturę.
Boję się jednak, że uniesiony zapałem mówiłem zbyt
długo. Atoli trudno było nie wyczerpać tak ważnego i tak
pociągającego tematu, chociaż powinienem był
upatrywać swoją korzyść tym, by nie tyle mówić, ile
raczej słuchać.
Wtedy Kotta ze zwykłą sobie łagodnością zaczął
przemawiać tak: Jednakowoż, Wellejuszu, gdybyś nic nie
powiedział, to z całą pewnością i ode mnie nic byś nie
usłyszał. Bo zwykle łatwiej przychodzą mi na myśl
dowody przemawiające nie za prawdziwością jakichś
twierdzeń, lecz za ich fałszywością. Zdarzało mi się to
często i zdarzyło się przed chwilą, kiedym słuchał ciebie.
I gdybyś mnie zapytał, co sądzę o naturze bogów,
prawdopodobnie nie odpowiedziałbym ci nic; ale gdybyś
chciał dowiedzieć się, czy według mnie jest ona taka, jak
ją dopiero co nam przedstawiłeś, odrzekłbym, iż nic nie
odpowiada mi mniej niż twój wywód.
Lecz zanim przystąpię do przedmiotu twoich
rozważań, powiem najprzód, co myślę o tobie, nieraz
słyszałem od twego przyjaciela Lucjusza Krassusa, jak
cię bez wahania przekładał ponad wszystkich uczonych
Rzymian, stawiając na równi z tobą tylko niewielu
epikurejczyków greckich.
Ponieważ jednak wiedziałem, iż cię nadzwyczaj
kochał, przypuszczałem, że z powodu swej życzliwości
przesadzał w tej pochwale. Co do mnie, chociaż nie
śmiem chwalić w oczy, sądzę jednak, że zagadnienie
zawiłe i trudne przedstawiłeś jasno, i to nie tylko w
sposób wyczerpujący, ale także ozdobniej niż to
zazwyczaj czynią zwolennicy waszej szkoły. Kiedy
przebywałem w Atenach, często słuchałem Zenona,
którego nasz Filon nazywał zwykle przywódcą
epikurejczyków. Doradził mi to sam Filon zapewne dla
tego, iżbym wyuczywszy się od pierwszego z
epikurejczyków ich nauki, mógł z większą pewnością
osądzić, jak łatwo daje się ona obalić. Otóż Zenon
przemawiał nie tak jak większość z nich, lecz tak jak ty:
jasno, poważnie i ozdobnie. Lecz kiedy go słuchałem,
zdarzało mi się często to, co się przytrafiło i teraz, gdym
słuchał ciebie: było mi przykro, że tak wielki talent
(łaskawie pozwól mi to stwierdzić) wpadł na tak płoche,
by już nie powiedzieć niedorzeczne pomysły. Zresztą i ja
nie wniosę tutaj nic lepszego, gdyż jak zaznaczyłem
przed chwilą, względem wszystkich prawie dociekań, a
osobliwie względem dociekań tyczących się przyrody,
jestem skłonny wykazywać raczej, czego tam brakuje, niż
podkreślać to, co jest. Gdybyś więc zapytał mnie, czym
jest bóstwo lub jakie ono jest, posłużyłbym się
przykładem Simonidesa, który usłyszawszy takie samo
pytanie od tyrana Hierona poprosił o jeden dzień do
namysłu. Gdy tyran w dniu następnym chciał usłyszeć
odpowiedź, poeta żądał jeszcze dwóch dni. Kiedy tak
kilka razy podwajał liczbę dni, a zdziwiony Hieron pytał
przyczynę tego postępowania, Simonides odrzekł: „Im
dłużej rozważam to zagadnienie, tym ciemniejsze mi się
wydaje". Myślę jednak, iż Simonides (wszak mówią o
nim, że był nie tylko pełnym uroku poetą, ale również
uczonym i mądrym człowiekiem), ponieważ przychodziło
mu do głowy wiele bystrych przenikliwych myśli, nie
wiedząc, która z nich jest najprawdopodobniejsza, w
końcu w ogóle stracił nadzieję docieczenia prawdy. Ale
twój Epikur (bo wolę raczej z nim rozprawiać niźli z
tobą) — cóż on takiego mówi, co by godne było już nie
filozofii, lecz całkiem miernej wiedzy? W tych
rozważaniach o naturze bogów pierwsze pytanie dotyczy
tego, czy bogowie istnieją, czy też nie istnieją. Zwykło
się mówić: „Trudno jest zaprzeczyć". Wierzę temu, jeśli
pytanie takie postawi się na zgromadzeniu ludowym;
jednakże w rozmowie, która toczy się w przyjacielskim
gronie, jest to rzecz bardzo łatwa. Ja sam więc, chociaż
jestem kapłanem i choć uważam, że należy święcie
przestrzegać publicznych obrzędów i zwyczajów
religijnych, chciałbym co do tej pierwszej sprawy, a
mianowicie co do istnienia bogów, nie tylko mieć
przekonanie oparte na czyichś mniemaniach, lecz poznać
samą prawdę. Jako że przychodzi mi na myśl wiele
rzeczy niepokojących i wydaje mi się czasami, że
bogowie wcale nie istnieją. Zwróć jednak uwagę, jak
jestem ustępliwy: zgoła nie ruszam waszych twierdzeń, z
którymi zgadzają się także inni filozofowie, a więc
również i tego, o czym teraz właśnie mówimy. Bo jeśli
prawie wszyscy, a w pierwszym rzędzie i ja,
przyjmujemy istnienie bogów, to nie przeciwstawiam się
temu. Wszelako dowód, który ty przytaczasz, wydaje mi
się nie dość mocny. Albowiem fakt, że wszystkie ludy i
plemiona wierzą w istnienie bogów, podałeś jako
zupełnie wystarczającą przyczynę, dla której mamy
podzielać tę wiarę. Lecz dowód ten nie tylko nie ma
wielkiej wartości, ale ponadto jest fałszywy. Przede
wszystkim bowiem skąd ci są znane wierzenia narodów?
Ze swej strony utrzymuję, że istnieje wiele ludów tak
pierwotnych i dzikich, iż obca im jest wszelka myśl o
bogach. Co tu mówić! Czyż Diagoras zwany Ateuszem, a
później Teodor nie zaprzeczali otwarcie istnieniu bogów?
Wszak Protagoras z Abdery, największy w swoim czasie
sofista, o którym tylko co wspomniałeś, został z wyroku
Ateńczyków wypędzony z miasta i z kraju, dzieła jego
publicznie spalone — właśnie za to, że na początku
jednej z ksiąg napisał: „O bogach nie mogę powiedzieć,
ani że są, ani że ich nie ma". Jestem przekonany, że fakt
ten powstrzymał wiele osób od głoszenia takich
poglądów, skoro nawet wątpliwość nie mogła tutaj
pozostać bezkarna.
A cóż powiemy o świętokradcach, o bezbożnikach i
o krzywoprzysięzcach?

Gdyby kiedyś Lucjusz Tubulus,


gdyby Lupus lub Karbo, albo syn Neptuna,

jak mówi Lucyliusz, wierzyli w bogów — czy


byliby takimi krzywoprzysiężcami lub takimi
bezbożnikami? Dowód ten więc nie potwierdza waszych
poglądów tak pewnie, jak się zdaje. Ponieważ jednak
razem z wami przyjmują go także inni filozofowie,
pozostawię go już na boku, wolę bowiem przejść do
waszych własnych twierdzeń. dupa Zgadzam się na
istnienie bogów. Pouczże mnie, skąd oni pochodzą, gdzie
się znajdują, jakie jest ich ciało, dusza i sposób życia;
pragnę bowiem to wiedzieć. Dla wyjaśnienia wszystkich
spraw nadużywasz mocy i wolności atomów, z nich
układasz i tworzysz wszystko, co — by tak rzec —
przypadnie ci do smaku. Lecz przede wszystkim nie ma
żadnych atomów! Nie ma bowiem takiego miejsca, gdzie
by nie było jakiegoś ciała, a skoro cała przestrzeń
wypełniona jest ciałem, nie może być próżni i
znajdujących się w niej niepodzielnych atomów.
Powołuję się tu na wypowiedzi filozofów przyrody. Nie
wiem, czy są one prawdziwe, czy fałszywe, lecz każdym
razie zbliżają się do prawdy więcej niźli wasze. Bo
przecież całkiem bezwstydnymi nazwać trzeba wywody
Demokryta, jak również wcześniejszego odeń Leukippa,
którzy twierdzili, że istnieją jakieś drobne i lekkie ciałka,
jedne chropowate, drugie gładkie, po części okrągłe, a po
części kanciaste i pokrzywione, inne zaś zagięte i jakby
haczykowate, z których to ciałek powstało niebo ziemia, i
to bez żadnego udziału boskiej siły twórczej a jedynie
przez jakiś przypadkowy zbieg okoliczności. Pogląd ten,
Gajusie Wellejuszu, doprowadziłeś aż do naszych czasów
i prędzej można by pozbawić cię twej pozycji, niż
odwieść od hołdowania tej nauce. Bo zanim ją poznałeś,
jużeś uwierzył, że musisz zostać epikurejczykiem.
Wskutek tego byłeś zmuszony albo przyswoić sobie te
bezwstydne mniemania, albo utracić miano zwolennika
tego kierunku filozoficznego. Cóż byś chciał uzyskać za
to, że przestałbyś być epikurejczykiem? — „Za nic —
odpowiesz — nie porzucę szczęśliwego sposobu życia i
prawdy". A więc to jest prawda? Bo nic nie mani
przeciwko szczęśliwemu życiu, które ty nawet w
stosunku do bogów pojmujesz jako gnuśnienie w
całkowitej bezczynności. Lecz gdzie jest prawda? Czy
może w owych niezliczonych światach, które w każdej,
choćby najmniejszej chwili wciąż powstają lub giną?
Albo w niepodzielnych ciałkach, tworzących bez żadnego
kierownictwa ze strony mocy boskiej i bez żadnego celu
tak wspaniałe dzieła? Lecz zapomniałem o mojej
ustępliwości, jaką dopierom zaczął stosować względem
ciebie. Toteż będę więcej wyrozumiały i przyznam ci, że
wszystko składa się z atomów. Ale co to ma do rzeczy?
Wszak dociekamy tu istoty bogów.
Przypuśćmy, że i oni składają się z atomów. Zatem
nie są wieczni. To bowiem, co się składa z atomów,
musiało kiedyś powstać; a jeśli tak, to bogów nie było,
zanim powstali. I jeśli bogowie mieli początek, to
nieuchronnie muszą mieć też koniec, podobnie do tego,
co nieco wyżej mówiłeś o świecie Platońskim. Gdzież
więc jest owa wasza szczęśliwa i wieczna istota? (Bo
przecież boga określacie tymi dwoma wyrazami). Gdy
chcecie to wyjaśnić, wikłacie się niczym w ciernistych
zaroślach. Jakoż powiedziałeś, że bogowie nie mają ciała,
lecz coś podobnego do ciała, i nie mają krwi, lecz coś na
podobieństwo krwi. Bardzo często postępujecie w ten
sposób, iż wystąpiwszy z czymś nieprawdopodobnym i
chcąc potem uniknąć zarzutów, wysuwacie coś takiego,
co jest zupełnie niemożliwe, tak iż byłoby lepiej zgodzić
się raczej na podniesione wątpliwości niż całkiem
nierozsądnie bronić się przed nimi. Na przykład
Epikur — zdając sobie sprawę, że gdyby atomy spadały z
góry na dół pod wpływem swej własnej ciężkości, to
ponieważ ruch ich byłby dokładnie oznaczony i
konieczny, nic nie zostawałoby w naszej mocy —
wynalazł sposób uniknięcia tej konieczności, na który nie
wpadł był jeszcze Demokryt. Powiada mianowicie, że
atom, gdy pod wpływem swej ciężkości i wagi spada w
prostym kierunku z góry na dół, zbacza nieco ze swojej
drogi. Ale tego rodzaju obrona przynosi większy wstyd
niż niemożność obrony własnego zdania. W taki sam
sposób występuje on przeciwko dialektykom. Nauczają
oni, iż we wszystkich zdaniach rozłącznych, to jest takich,
gdzie mamy twierdzenia wzajem wyłączające się: „Albo
tak, albo nie", jedno z tych dwu twierdzeń jest prawdziwe.
Otóż filozof ten w obawie, by przystając na przykład na
zdanie "Albo będzie żył jutro Epikur, albo nie będzie",
nie wyraził zgody na to, iż jedno z nich jest
koniecznością, zajął stanowisko, że całe to „Albo tak,
albo nie" nie jest konieczne. Lecz czyż można powiedzieć
coś głupszego? Arkesilaos prześladował Zenona,
ponieważ sam uznawał wszystkie wrażenia zmysłowe za
fałszywe, Zenon natomiast twierdził, że fałszywe są nie
wszystkie, a tylko niektóre. Epikur tedy lękając się, że
gdy jedno wrażenie będzie fałszywe, żadne z nich nie
okaże się prawdziwe, orzekł, że wszystkie zmysły
zwiastują nam prawdę. Postąpił nader osobliwie, gdyż dla
odparcia lżejszego ciosu przyjął cięższy.
To samo robi on w rozważaniach o naturze bogów.
Wystrzegając się tutaj łączenia się atomów, aby nie
wynikła z tego zagłada i rozsypanie się na części
składowe, powiada, że bogowie nie mają ciała, jeno coś
podobnego do ciała i nie mają krwi, jeno coś podobnego
do krwi. Jeśli dziwnym się zdaje, że haruspik nie
uśmiecha się na widok drugiego haruspika, to jeszcze
większe podziwienie budzi, że wy pomiędzy sobą
możecie wstrzymać się od śmiechu. „Nie jest to ciało,
lecz coś podobnego do ciała" — zrozumiałbym, o co tu
chodzi, gdyby miano na myśli woskowe lub gliniane
figury. Ale czym jest u bogów to coś podobnego do ciała
i coś podobnego do krwi — pojąć nie mogę. Również i ty
nie możesz, Wellejuszu, lecz nie chcesz się do tego
przyznać.
Niby zadaną lekcję powtarzacie to, co bajał ospały
Epikur, ten Epikur, który — jak wiemy jego pism —
chełpił się, że nie miał żadnego nauczyciela. Osobiście
chętnie wierzyłbym w to nawet bez jego zapewnień, tak
jak wierzyłbym właścicielowi źle zbudowanego domu,
który by się przechwalał, że nie miał żadnego
budowniczego. Albowiem nie wyczuwa się u tego
filozofa nic z Akademii, nic z Liceum, a nawet nic z tej
nauki, jaką zwykle pobiera się w wieku młodzieńczym.
Może słuchał Ksenokratesa. (Na bogów nieśmiertelnych,
cóż to za znakomity mąż!) Są tacy, którzy mówią, że
istotnie go słuchał, lecz Epikur temu zaprzecza. Wierzę
mu więcej niż komu innemu! Jak sam mówi, podczas
swego pobytu na Samos (bo jako młodzieniec mieszkał
tam z ojcem i braćmi, ponieważ ojciec jego Neokles
przybył na tę wyspę charakterze osadnika, a gdy — jak
sądzę — malutkie gospodarstwo rolne nie zapewniało mu
wystarczającego utrzymania, został nauczycielem)
słuchał jakiegoś Pamfilusa, ucznia Platona. Ale Epikur
traktuje tego platończyka z najwyższą wzgardą: tak się
lęka, by nie wyglądało, że się kiedyś czegoś nauczył.
Mówi się, że słuchał ucznia Demokryta, Nausifana.
Chociaż nie wypiera się tego, obrzuca go jednakże
wszelkimi obelgami. A jeśli tej nauki Demokryta nie
słuchał, to czego w ogóle słuchał? Czy w nauce przyrody
Epikura jest coś, czego by nie zapożyczył od Demokryta?
Bo choć coś niecoś zmienił, wprowadzając na przykład
odchylanie się atomów, o którym przed chwilą
wspomniałem, jednakże to samo mówi o większości
zagadnień: atomach, o próżni, o obrazach, o
nieskończonej przestrzeni, o niezliczonych światach, o
ich powstaniu i zagładzie, czyli o wszystkim prawie, co
składa się na naukę przyrody.
A teraz powiedz mi, jak ty rozumiesz to coś
podobnego do ciała i coś podobnego do krwi? Bo nie
tylko jestem gotów przyznać, że wiesz to lepiej ode mnie,
ale łatwo się z tym godzę. Skoro już poruszono tę sprawę,
to cóż stąd, że Wellejusz mógł ją zrozumieć, a Kotta nie
mógł? Jakoż wiem, co to jest ciało i co to jest krew, lecz
w żaden sposób nie pojmuję, czym jest to coś podobnego
do ciała i coś podobnego do krwi. Wszak ty nic nie
ukrywasz przede mną, jak to zwykł czynić Pitagoras w
stosunku do obcych, ani nie mówisz z rozmysłem ciemno,
jak Heraklit; lecz pozwól powiedzieć to między nami: ty
sam tego zupełnie nie rozumiesz. Jak mi dobrze wiadomo,
obstajesz przy tym, że bogowie mają jakąś postać, w
której nie ma nic skrzepniętego, nic litego, nic wyraźnego
i nic wydatnego, a która odznacza się czystością,
lekkością przejrzystością. Można więc powiedzieć tutaj
to samo, co o Wenus z Kos: ciało jej nie jest ciałem, lecz
naśladownictwem ciała, a rozlana po nim z bielą
pomieszana czerwień nie jest krwią, lecz jakimś
naśladownictwem krwi. Podobnie przedstawia się sprawa
z bóstwem epikurejskim: nie ma w nim nic rzeczywistego,
a jest tylko jakaś namiastka rzeczywistości.
Lecz dajmy na to, że zostałem już przekonany co do
tej wręcz niemożliwej do zrozumienia rzeczy. Opiszże mi
zarys i kształty cieni boskich! Przytaczacie tu mnóstwo
dowodów, przy pomocy których chcecie wykazać, że
bóstwa mają kształty ludzkie: najprzód to, iż w umysłach
mamy z góry powzięte i tak ukształtowane pojęcia, że
gdy człowiek myśli bóstwie, nasuwa mu się postać
ludzka; następnie to, że boska istota, jako najdoskonalsza
ze wszystkich, musi mieć też najpiękniejszą postać, a nie
istnieje postać piękniejsza od ludzkiej; trzecim waszym
dowodem jest to, że żadna inna postać nie może być
siedliskiem rozumu. Zobaczymy najpierw, co jest wart
każdy z tych dowodów. Bo jak mi się wydaje, chwytacie
się prawie całkiem dowolnie rzeczy, na które w żaden
sposób nie można się zgodzić.
Przede wszystkim więc któż by był kiedykolwiek
tak ślepy, iżby przypatrując się różnym rzeczom nie
zauważył, że postać ludzka została przypisana bogom
bądź to przez pewnego rodzaju zamysł mędrców, którzy
doprowadzając ludzi nieoświeconych do kultu bogów
chcieli tym łatwiej odwieść ich od nieprawego życia;
bądź też przez zabobonność, która sprawia, że ludzie,
mając wizerunki i oddając im cześć, wierzą, że stają
przed samymi bogami. Te wyobrażenia o bogach
wzmocnili także poeci, malarze i rzeźbiarze; bo trudno
było przedstawić bogów, którzy coś robią lub coś tworzą,
pod innymi postaciami.
Może przyczyniło się do tego również mniemanie,
że nic nie wydaje się człowiekowi piękniejsze od mego
samego. Czy nie widzisz, filozofie przyrody, jak
przymilną jest ona stręczycielką i jak potrafi wabić do
siebie? Czy myślisz, że jest na ziemi lub wodzie jakieś
zwierzę, które by nie miało największego upodobania w
swym własnym gatunku? Gdyby tak nie było, dla czegoż
by byk nie miał pociągu do obcowania z klaczą, a ogier
do obcowania z krową? Lub czy przypuszczasz, że orzeł
albo lew, albo delfin przekłada jakąś postać ponad swoją?
Cóż więc dziwnego, że także w człowieka natura
wszczepiła to, że nic nie wydaje mu się piękniejsze od
człowieka?... I to jest przyczyną, dla której uważamy
bogów za podobnych do ludzi. Czy myślisz, że gdyby
zwierzęta miały rozum, każde z nich nie przyznawałoby
największych zalet właśnie swemu rodzajowi? Ale na
Herkulesa! Co do mnie (a będę mówił zupełnie szczerze),
to mimo całej mej miłości własnej nie śmiem twierdzić,
żem piękniejszy od owego byka, który unosił na grzbiecie
Europę. Bo chodzi tutaj nie o nasze zdolności, ani o naszą
mowę, lecz o wygląd zewnętrzny i o postać. Wszelako
gdybyśmy mogli tworzyć i nadawać sobie kształty, nie
chciałbyś chyba wyglądać tak, jak malują owego
morskiego Trytona, który jedzie ponadto na pływających
potworach przywiązanych do jego ludzkiego ciała.
Dotykam tutaj trudnej sprawy. Tak wielka bowiem jest
moc przyrodzenia, że każda mrówka pragnęłaby być
podobna do mrówki, a żaden człowiek nie chciałby być
podobny do innego stworzenia, jak tylko do człowieka.
Ale do jakiego człowieka? Bo jakże niewielu jest ludzi
urodziwych! Kiedy byłem w Atenach, wśród mnóstwa
młodzieńców znalazłem takich tylko kilku. Wiem, dla
czego się uśmiechasz, a jednak tak się rzecz ma. Zresztą
dla nas, którzy za zgodą dawnych filozofów kochamy się
w młodzieńcach, często miłe są nawet pewne wady. Na
przykład Alceusz zachwyca się znamieniem na palcu u
chłopca; znamię jest skazą na ciele, a jednak wydawało
mu się czymś powabnym. Kwintus Katulus, ojciec tego
naszego kolegi i przyjaciela, pokochał twojego
współziomka Roscjusza, o którym napisał nawet taki oto
wiersz:
Stanąłem właśnie, by pozdrowić wschodzącą Aurorę,
Gdy niespodzianie z lewej strony zjawił się Roscjusz.
Za waszym pozwoleniem, o niebianie, powiem,
Że śmiertelnik wydaje mi się piękniejszy od bóstwa.

Uważał go więc za piękniejszego od bóstwa!


Tymczasem Roscjusz miał, tak jak ma do dnia
dzisiejszego, bardzo zezowate oczy. Lecz jakież to ma
znaczenie, jeśli to właśnie wydawało się Katulusowi
pociągające i pełne wdzięku? Ale wracani do bogów.
Czyż nie wydaje nam się, że są wśród nich nie tyle
całkiem zezowaci, ile zezem spoglądający? Czyż nie
sądzimy, że niektórzy mają znamiona, inni płaskie nosy,
obwisłe uszy, szerokie czoła, wielkie głowy — jak jest
pomiędzy nami? Czy może wszystko jest u nich bez
błędu? Niech i tak będzie, jak wy chcecie. Ale czy
wszyscy mają jednakowe twarze? Bo jeśli różne, to
nieuchronnie jedna musi być piękniejsza od drugiej, a
więc pewni bogowie nie należeliby do bardzo
urodziwych. Jeśli zaś twarze wszystkich są jednakie, to
musi kwitnąć w niebie Akademia! Bo jeżeli między
bogami nie ma żadnej różnicy, to znaczy, że tak jak
akademicy nie mają oni żadnych cech wyróżniających i
umożliwiających rozpoznanie.
Cóż byś powiedział, Wellejuszu, gdyby zupełnym
fałszem okazało się także i to, że kiedy myślimy bóstwie,
nasuwa nam się nie jakaś inna, jeno ludzka postać? Czy i
wtedy broniłbyś tych tak nierozsądnych poglądów? Nam
się to może przedstawia tak, jak mówisz, gdyż od
dzieciństwa znamy Jowisza, Junonę, Minerwę, Neptuna,
Wulkana, Apollina i pozostałych bogów pod tymi
postaciami, jakie nadali im malarze i rzeźbiarze; i to nie
tylko pod tymi postaciami, lecz także z tymi ozdobami, w
tym wieku i w tym stroju. Ale inaczej widzą to
Egipcjanie, Syryjczycy i prawie wszyscy barbarzyńcy.
Znalazłbyś u nich wiarę w niektóre zwierzęta trwalszą
niźli u nas poszanowanie najbardziej czcigodnych
świątyń i wizerunków bogów. Wiemy przecież, iż wiele
świątyń było u nas złupionych i że współziomkowie nasi
porwali z miejsc najświętszych wiele wizerunków bogów.
Natomiast nawet ze słyszenia nic nam nie wiadomo, aby
jakiś Egipcjanin zranił krokodyla, ibisa albo kota. Cóż
sądzisz tedy? A czy Apis, ów święty wół Egipcjan, nie
jest przez nich uważany za boga? Na Herkulesa — w
takim samym stopniu, w jakim ty uważasz za bóstwo ową
waszą Junonę Wybawicielkę! Ale ty nigdy, nawet we
śnie, nie widzisz jej inaczej, jeno w koziej skórze, z dzidą
i małą tarczą oraz w trzewiczkach z zadartymi nosami.
Tymczasem w Argos jest inna Junona niż Rzymie. Inny
więc wygląd przypisują Junowie Argiwowie, a inny
Lanuwinowie. Podobnież inna jest u nas postać Jowisza
Kapitolińskiego, a inna u Afrykańczyków postać Jowisza
Hammońskiego.
Czyż tedy nie wstyd filozofowi przyrody, który bada
i na podobieństwo myśliwego tropi naturę, zasięgać
poświadczenia prawdy od umysłowości przenikniętych
czysto zwyczajowymi pojęciami? Przecież w ten sposób
można by powiedzieć, że Jowisz zawsze musi być
brodaty, a Apollo zawsze bez brody, że Minerwa musi
mieć oczy błękitne, a Neptun ciemnozielone. Chwalimy
również stojący w Atenach, a wykonany przez
Alkamenesa posąg Wulkana, z którego postawy i układu
odzieży widać, że jest trochę kulawy, co go zresztą wcale
nie szpeci. Będziemy mieli więc i kulawego boga,
ponieważ obdarzono nas takim pojęciem o Wulkanie.
Dobrze, czy możemy przyjąć, że bogowie istnieją pod
tymi imionami, którymi my ich określamy? Wszak po
pierwsze: tyle jest imion bogów, ile mamy pośród ludzi
języków. Bo z bogami to nie tak jak z tobą, który
nazywasz się Wellejuszem, dokądkolwiek byś przybył;
bóg, którego znamy w Italii pod imieniem Wulkana,
inaczej nazywa się w Afryce, a jeszcze inaczej w
Hiszpanii. Po drugie: nawet w naszych księgach
kapłańskich liczba imion nie jest wielka, a tymczasem
liczba bogów jest nieskończona. Czy więc nie mają oni
imion? Wy przynajmniej musicie tak twierdzić; bo i do
czegóż są im potrzebne różne imiona, skoro ich wygląd
zewnętrzny jest jednakowy? Jakby to było pięknie,
Wellejuszu, gdybyś byt przyznał się raczej, że nie wiesz,
czego nie wiedziałeś, niż opowiadał niestworzone rzeczy,
które w tobie samym budzą odrazę! Czy myślisz, że
bóstwo jest podobne do mnie lub do ciebie? Z pewnością
tak nie myślisz.
„Cóż tedy? — powiesz. — Czy mam poczytywać za
boga słońce, księżyc albo niebo? A więc i za istotę
szczęśliwą? Jakich tedy rozkoszy doznaje? Mam go też
nazwać mądrym? Lecz jakaż mądrość może istnieć w
tego rodzaju bryłach?" Tak wygląda wasze rozumowanie.
Jeśli więc bogowie nie mają ani ludzkiego ciała, jak to
wykazałem, ani czegoś podobnego do ciała, w co tyś
uwierzył, to dla czegóż wahasz się otwarcie powiedzieć,
że bogów nie ma? Oto nie masz odwagi. I postępujesz
naprawdę roztropnie, aczkolwiek przejawiasz tu lęk nie
przed ludem, ale przed samymi bogami. Znam
epikurejczyków, którzy oddają cześć wszystkim
posążkom. Jednakże wiadomo mi również, iż niektórzy
są zdania, że Epikur, by nie narazić się na niechęć
Ateńczyków, w słowach uznawał bogów, lecz w
rzeczywistości odrzucał ich istnienie. I tak w jego
wybranych krótkich wypowiedziach, które wy nazywacie
κύριαι δόξαι, to jest głównymi myślami, pierwsze zdanie,
o ile pamiętam, wygląda następująco: „Istota szczęśliwa i
nieśmiertelna ani sama nie zna przykrości, ani nie
wyrządza ich innym". Otóż są ludzie, którzy sądzą, że
przez takie ujęcie przytoczonego zdania zaznaczył on
świadomie to, co zapewne było u niego wynikiem
nieumiejętności jasnego wyrażania się, i mają złe
mniemanie o człowieku, który wcale nie odznaczał się
przebiegłością. Nie ma bowiem pewności, czy powiedział
on tutaj to, że istnieje jakaś szczęśliwa i nieśmiertelna
istota, czy to, że — jeśli istnieje — jest taka, jak ją w tym
zdaniu określił. Ludzie ci nie dostrzegają, że Epikur
wyraził się tu co prawda dwuznacznie, lecz że w wielu
innych miejscach i on, i Metrodor mówią równie
wyraźnie, jak tyś mówił przed chwilą. A zatem uznaje on
istnienie bogów i nie znam nikogo, kto by więcej bał się
tego, czego — jak twierdził — bać się nie należy. Mam
tu na myśli śmierć i bogów. Epikur woła, iż te rzeczy
przerażeniem napełniają dusze wszystkich śmiertelników,
a tymczasem nawet ludzie przeciętni nie tak bardzo ich
się lękają. Tyle ty się cy ludzi zajmuje się rozbojem, choć
grozi za to kara śmierci! Inni, gdzie tylko mogą,
obrabowują wszystkie świątynie. Czyż powstrzymuje
tamtych bojaźń śmierci, a tych bojaźń bogów? Lecz
ponieważ nie masz odwagi (teraz już chcę rozmawiać z
samym Epikurem) zaprzeczyć istnieniu bogów, cóż ci
przeszkadza policzyć między bóstwa bądź to słońce, bądź
świat, bądź jakiś wiecznotrwały rozum? „Nigdy nie
widziałem — powiada — iżby obdarzona rozumem i
mądrością dusza przebywała w innej aniżeli ludzkiej
postaci". Jak to? A czyś widział kiedykolwiek coś
podobnego do słońca, do księżyca lub do pięciu błędnych
gwiazd? Oto słońce dokonywa swych rocznych obiegów,
ograniczając ruch ten dwoma krańcowymi punktami,
położonymi na obwodzie tego samego koła. Zapalony
przez promienie słoneczne księżyc kończy podobną
wędrówkę w ciągu miesiąca. Pięć zaś gwiazd błędnych,
zakreślając takie same koła Już to bliżej ziemi, już to
dalej, przebywa swoje drogi w nierównych odstępach
czasu, jeśli liczyć od tego samego punktu początkowego.
Czy widziałeś coś takiego, Epikurze? Nie powinno być
więc ani słońca, ani księżyca, ani gwiazd, ponieważ może
istnieć tylko to, czego dotknęliśmy albo co zobaczyliśmy!
I cóż? A czyś widział jakiegoś boga? Dlaczegoż tedy
wierzysz, że bóstwa istnieją? W takim razie odrzućmy
wszystkie nowe wiadomości, jakich dostarcza nam bądź
to poznanie praktyczne, bądź to rozum! Tym sposobem
mieszkańcy śródlądowych krajów nie wierzyliby w
istnienie morza. A jakże wielką ograniczonością umysłu
byłoby to, gdybyś, Epikurze, urodziwszy się na Seryfie
nigdy nie opuszczając tej wyspy, a często widując tam
zajączki i liski, jeśliby ci mówiono, jak wyglądają lwy i
pantery, nie wierzył, że one istnieją; jeśliby ktoś
opowiedział ci o słoniu, mógłbyś nawet przypuszczać, że
kpi sobie z ciebie! Ty zaś, Wellejuszu, zamykając swe
rozważania krótko ujętym dowodem, postąpiłeś nie
według waszego zwyczaju, lecz według zwyczaju
dialektyków, których zasad szkoła wasza zupełnie nie zna.
Przyjąłeś, że bogowie są szczęśliwi. Zgoda na to. Lecz
nikt — rozumowałeś — nie może być szczęśliwy bez
cnoty. Przyznajemy także i to — w dodatku bardzo
chętnie. Cnota zaś — jakeś mówił dalej — nie może
istnieć bez rozumu. Nieuchronnie musimy przystać
również i na to. Ale oto dodałeś, że rozum może
znajdować się tylko w ludzkiej postaci. I myślisz, że ktoś
ci to przyzna? Bo jeśli tak jest, to dla czego musiałeś
dochodzić do tego stopniowo? Miałbyś prawo stwierdzić
to od razu. Zresztą jak wygląda to twoje stopniowanie?
Widzę, że od szczęśliwości do cnoty i od cnoty do
rozumu istotnie doszedłeś stopniowo. Lecz jak
przechodzisz od rozumu do ludzkiej postaci? Zaprawdę,
jest to runięcie na łeb, a nie stopniowe dojście do czegoś!
Nie rozumiem też, dla czego Epikur wolał powiedzieć, że
bogowie są podobni do ludzi, ni ż że ludzie podobni do
bogów. Zapytasz, co to za różnica; bo jeśli jedna rzecz
jest podobna do drugiej, to i druga jest podobna do
pierwszej. Zdaję sobie z tego sprawę, chcę jednak
zauważyć, że postać bogów nie może pochodzić od
kształtów ludzkich. Jako że bogowie, jeśli naprawdę są
odwieczni, istnieli zawsze i nigdy się nie urodzili.
Natomiast ludzie mają swój początek. Postać ludzka więc
jest wcześniejsza niż ludzie, gdy ż postać tę mieli już
dawniej nieśmiertelni bogowie. Zatem nie ich postać
uważać trzeba za ludzką, lecz naszą postać za boską.
Ale nawet i to pozostawiam do waszego uznania.
Pytam jedynie, co to za znakomity przypadek sprawił
powyższe (bo nie chcecie, iżby cokolwiek zrządziła w
świecie mądrość boska). Jakim więc pomyślnym trafem
mogło się to stać? I skąd się wziął tak szczęśliwy układ
atomów, że nagle zjawili się na świecie ludzie w boskiej
postaci? Mamyż uwierzyć, że z nieba spadło na ziemię
boskie nasienie i że tak powstali podobni do swych ojców
ludzie? Chciałbym od was to usłyszeć i bardzo chętnie
przyznam się do pokrewieństwa z bogami. Ale nic
podobnego nie mówicie; utrzymujecie tylko, że
podobieństwo nasze do bogów zawdzięczamy
przypadkowi. Czy trzeba teraz wyszukiwać dowody dla
zbicia takich twierdzeń? Obym mógł znaleźć prawdę tak
łatwo, jak wykazać ich fałsz! Wyliczyłeś oto z pamięci
tak wiele wypowiedzi filozofów o naturze bogów, od
Talesa z Miletu począwszy, że nawet jestem skłonny
podziwiać, iż Rzymianina znalazłem taką wiedzę. Czy
zdaje ci się, że oszaleli ci wszyscy, którzy orzekli, że
bóstwo może obejść się bez rąk i bez nóg? A kiedy
rozważacie, do czego służą i jakie zastosowanie mają
członki u ludzi — czy i to was nie skłania do przyznania,
że bogowie nie potrzebują takich członków? Do czegóż
bowiem mogą przydać się nogi, jeśli się nie chodzi? Co
po rękach, jeżeli nie ma nic do brania? Do czego mogą
służyć bogom wszystkie pozostałe członki ciała
ludzkiego, w którym wszak nie ma nic nieprzydatnego,
nic istniejącego bez przyczyny i nic zbytecznego?
(Dlatego właśnie żadna sztuka nie jest w stanie
naśladować przemyślności natury). Bóstwo więc będzie
miało język, ale nie będzie mówiło; będzie miało
zupełnie niepotrzebne mu zęby, podniebienie gardło;
będzie miało też bez żadnego pożytku te organy, które
natura przydała do ciała ludzkiego dla rozradzania się. W
tym samym stopniu, co organów zewnętrznych, dotyczy
to i wewnętrznych, jak serca, płuc, wątroby i innych,
które — jeśli się im odejmie użyteczność — cóż mają w
sobie powabnego? (Jako że chcecie przecież obdarzyć
bóstwo członkami ze względu na jego piękność).
Ufni w takie urojenia, nie tylko Epikur, Metrodor i
Hermarchus wystąpili przeciwko Pitagorasowi, Platonowi
i Empedoklesowi, lecz nawet i nierządnica Leontium
śmiała pisać przeciw Teofrastowi — wprawdzie
wytwornym stylem attyckim, ale jednak. Na tak wiele
pozwalał sobie ogród Epikura.
Wy jeszcze narzekacie! Zenon zaś nawet wszczynał
kłótnie. Cóż mam powiedzieć o Albucjuszu? Bo Fedrus,
choć nikt nie przewyższa go układnością, i łagodnością,
złościł się jednak staruszek, gdy coś zbyt ostro
powiedziałem. Sam Epikur miotał największe obelgi na
Arystotelesa, złorzeczył w najohydniejszy sposób
sokratykowi Fedonowi, a Timokratesa, brata swojego
przyjaciela Metrodora, chłostał poprzez całe tomy, gdyż
ten w czymś tam nie zgadzał się z nim w filozofii. Okazał
się niewdzięczny nawet dla Demokryta, na którym się
wzorował, i bardzo źle potraktował swojego nauczyciela
Nausifanesa, od którego przecież też coś niecoś się
dowiedział. A Zenon lżył nie tylko współczesnych sobie,
Apollodora, Sillisa i innych, lecz i samego Sokratesa,
ojca filozofii, przy czym używając łacińskiego określenia
przezywał go scurra Atticus, to jest błaznem ateńskim.
Chryzypa nigdy nie nazywał inaczej jak Chryzypą.
Wreszcie i ty, gdy przed chwilą jakbyś odczytywał listę
senatorów filozofii, określałeś najwybitniejszych mężów
jako bezrozumnych, szalonych i obłąkańców. Jeśli zaś
żaden z nich nie dostrzegł prawdy zagadnieniu natury
bogów, to trzeba obawiać się, że w ogóle nie ma tam
prawdy.
Bo to, co wy o tym mówicie, jest czystą baśnią,
godną co najwyżej starych kobiet paplających przy
nocnej pracy. Nie rozumiecie bowiem, na co byście się
narazili, gdybyście uzyskali naszą zgodę na swe
twierdzenie, że ludzie i bogowie mają taką samą postać.
Bogowie musieliby wtedy zajmować się swym ciałem i
troszczyć się o nie zupełnie tak, jak ludzie; byliby
zmuszeni chodzić, biegać, leżeć, pochylać się, siedzieć,
chwytać, a w końcu także mówić i prowadzić rozmowy.
A ponieważ podł ug was są wśród bogów mężczyźni i
kobiety, sami widzicie, co by stąd wynikło. Co do mnie,
to nie mogę się dosyć nadziwić, jak ów mistrz wasz
wpadł na podobne pomysły.
Ale nie przestajecie wołać, iż należy trwać przy
poglądzie, że bóstwo jest szczęśliwe i nieśmiertelne. Lecz
co by mu to przeszkadzało do szczęśliwości, gdyby nie
był o dwunożne? A ta szczęśliwość jego niezależnie od
tego, czy nazwiemy ją beatitas, czy beatitudo (jeden i
drugi wyraz brzmi całkiem surowo; trzeba jednak
łagodzić słowa przez odpowiednie ich użycie) — dla
czegóż by nie mogła ona, czymkolwiek by była, istotnie
przypaść w udziale słońcu, światu lub jakiemuś
odwiecznemu rozumowi, nie mającemu ani ciała, ani
członków? Nic innego nie masz na to do powiedzenia, jak
tylko: „Nigdy nie widział em szczęśliwego słońca lub
świata". Co? Czyś widział kiedykolwiek jakiś świat prócz
tego? Odpowiesz, że nie! Dlaczegoż tedy pozwalasz
sobie twierdzić, że jest już nie sześćset ty się cy światów,
lecz nieskończona liczba? Mówisz, że to rozum nauczył
ciebie tego. Kiedy zaś chcemy poznać najdoskonalszą
istotę, będącą zarazem szczęśliwą i odwieczną, i pytamy
się, jaka jest mianowicie ta istota — czy tenże sam rozum
nie pouczy cię, że przewyższa ona nas tak
nieśmiertelnością, jak i doskonałością ducha, tak
doskonałością ducha, jak ciała? Jeżeli więc jesteśmy niżsi
od niej pod tymi względami, to dla czegoż mielibyśmy
dorównywać jej pod względem powierzchowności? Bo
ludzie są podobniejsi do bogów raczej swą cnotą, aniżeli
wyglądem zewnętrznym. I czyż może być coś bardziej
dziecinnego (jeśli mam dalej rozpatrywać tę sprawę) niż
przeczenie istnieniu tych gatunków zwierząt, które żyją w
Morzu Czerwonym albo w Indiach? Wszak nawet
najciekawsi ludzie nie mogą w badaniach swych poznać
wszystkiego, co znajduje się na ziemi, w morzu, w
bagnach i rzekach. Mamyż zaprzeczyć istnieniu tych
rzeczy, ponieważ nigdy ich nie widzieliśmy? Nie ma tu
zgoła żadnego znaczenia również to podobieństwo, do
którego macie takie nadzwyczajne upodobanie! Bo i cóż?
Czy pies nie jest podobny do wilka? (Tego samego
zagadnienia dotyka Enniusz: „O, jak podobna do nas jest
małpa, nąjbrzydsza ze zwierząt!"). Ale obyczaje jednego i
drugiego są całkiem odmienne. Żadne zwierzę nie jest
roztropniejsze od słonia; a któreż ma bardziej niekształtną
postać? Mówię o zwierzętach, lecz czyż pomiędzy ludźmi
nie jest tak, że przy bardzo podobnych kształtach mają
oni różne charaktery, przy podobnych charakterach różny
wygląd zewnętrzny? Jeżeli raz przyjmiemy ten sposób
dowodzenia, to zastanów się, Wellejuszu, do czego
dojdziemy. Oto twierdziłeś, że rozum może przebywać
tylko w postaci ludzkiej. Ale kto inny powie, że tylko w
mieszkańcu ziemi; tylko w tym, kto został zrodzony;
tylko w tym, kto już dorósł; tylko w tym, kto się uczył;
tylko w tym, kto się składa z duszy i nietrwałego a
słabego ciała; wreszcie tylko w śmiertelnym człowieku.
Jeżeli sprzeciwiasz się tym wszystkim ujęciom, to dla
czegoż kłopoczesz się samą postacią? Pojmujesz przecież,
że rozum i mądrość znajduje się w człowieku
obdarzonym tymi właśnie przymiotami, którem wyliczył;
twierdzisz jednak, iż rozpoznajesz bóstwo dopiero po ich
odjęciu, byleby tylko został sam zarys człowieka. Nie jest
to rozważanie, lecz jakby rozstrzyganie przy pomocy
losowania o tym, co się ma mówić.
Możeś przypadkiem nie zauważył i tego, że wszelka
rzecz zbyteczna albo nie mająca zastosowania
przeszkadza nie tylko człowiekowi, lecz nawet drzewu.
Jak przykro jest mieć o jeden palec za dużo! Dlaczego tak
jest? — Oto dla tego, że ani piękno kształtu ręki, ani jej
użyteczność nie wymagają więcej niż pięciu palców.
Bóstwo twe zaś ma nie tylko o jeden palec za dużo, ale
ponadto zbyteczną dla siebie głowę, kark, szyję, piersi,
brzuch, grzbiet, kolana, ręce, nogi, uda i golenie. Jeśli jest
ono nieśmiertelne, to jakież znaczenie mają te członki dla
jego życia? Do czegóż potrzebna jest sama twarz?
Bardziej przydatny jest już mózg, serce, płuca i wątroba;
bo te organy są siedliskiem życia. Wygląd twarzy zaś nie
ma żadnego wpływu na długotrwałość życia. Ganiłeś tych,
którzy — zastanawiając się nad samym wszechświatem
oraz jego częściami składowymi, niebem, ziemią i
morzami, nad ich pięknem, nad słońcem, księżycem i
gwiazdami, a także biorąc pod uwagę celowość pór roku
tudzież ich kolejnych zmian — z tych wspaniałych i
znakomitych dzieł domyślali się, że jest jakaś wyższa i
doskonała istota, która wszystko to stworzyła i porusza,
wszystkim tym kieruje i rządzi. Gdyby nawet
przypuszczenie ich było błędne, to jednak wiem, na czym
oni się opierają. A ty — czy masz na uwadze jakieś
wielkie i znakomite dzieło, które by się wydawało
tworem boskiej mądrości i z którego wnioskowałbyś o
istnieniu bóstw? „Mam — powiadasz — wszczepione w
duszę pewne pojęcie bóstwa". Właśnie! Obraz brodatego
Jowisza i Minerwy z hełmem na głowie! Czy sądzisz, że
oni naprawdę tak wyglądają? O ileż lepiej ujmuje to
nieoświecony gmin, który przypisuje bogom nie tylko
członki ludzkie, lecz także posługiwanie się nimi.
Albowiem obdarza bogów łukiem, strzałami, dzidą,
tarczą, trójzębem i piorunem, a chociaż nie widzi
czynności bogów, nie może jednak wyobrazić sobie
bóstwa zupełnie bezczynnego. Nawet wyśmiewani przez
nas Egipcjanie nie ubóstwili żadnego zwierzęcia, z
którego by nie mieli jakiegoś pożytku. Na przykład ibisy,
jako wysokie ptaki, mające twarde nogi i długi
zrogowaciały dziób, zabijają mnóstwo jadowitych wężów.
Odwracają one zarazę od Egipcjan, mordując skrzydlate
gady napędzane przez afrykański wiatr Pustyni Libijskiej
i zjadając je, dzięki czemu gady te ani nie wyrządzają
szkody swoimi ukąszeniami, ani nie szkodzą po zabiciu
swoim smrodem. Mogę opowiedzieć też o użyteczności
ichneumonów, krokodyli i kotów, lecz nie chcę być
rozwlekły. Wyciągam tedy wniosek: barbarzyńcy
uświęcili owe zwierzęta ze względu na ich
dobrodziejstwa; co się zaś tyczy waszych bogów, to nie
widać nie tylko żadnego ich dobrodziejstwa, ale zgoła
żadnego czynu. „Bóg — powiada Epikur — nie ma nic
do roboty". Pogląd zaiste jak u rozpieszczonego dziecka:
nie ma nic lepszego nad próżnowanie! Ale przecież i
próżnującym dzieciom sprawia przyjemność zajęcie się
jakąś zabawą. Czy możemy więc przyjąć, iż próżnujące
bóstwo do tego stopnia odrętwiało w bezczynności, że
gdyby poruszyło się, balibyśmy się, iżby nie przestało
doznawać szczęścia? Ujęcie to nie tylko bogów pozbawia
wszelkiego ruchu oraz właściwej dla nich działalności,
lecz także ludzi czyni gnuśnymi, skoro nawet bóstwo
podejmując jakieś czynności nie może czuć się
szczęśliwe.
Lecz niech już będzie tak, jak chcecie: bóstwo jest
obrazem i podobieństwem człowieka. Ale gdzie jest jego
mieszkanie i siedziba, gdzie ma ono swój dom? Jaki jest
dalej jego sposób życia? Na czym polega jego
szczęśliwość, o której mówicie? (Ten bowiem, kto ma
być szczęśliwym, musi używać swoich dóbr i ciągnąć z
nich korzyści). Przecież nawet rzeczy martwe i
pozbawione duszy mają odpowiednie dla siebie miejsce. I
tak ziemia zajmuje miejsce najniższe; na niej rozlewa się
woda, wyżej znajduje się powietrze, a najwyższa strefa
przeznaczona jest dla ognistego eteru. Spośród zwierząt
zaś niektóre mieszkają na ziemi, inne w wodzie, jeszcze
inne, jakby niezdecydowane, żyją w obydwu
środowiskach, a są też takie, które podobno rodzą się
ognia i które często można zobaczyć, jak latają w
rozpalonych piecach. Najprzód więc pytam, gdzie wasze
bóstwo zamieszkuje; dalej — jakie bodźce sprawiają, że
porusza się z miejsca, jeśli w ogóle kiedykolwiek się
porusza; następnie — jeśli wszystkie istoty żywe mają tę
właściwość, iż pożądają czegoś, co odpowiada ich
naturze — to czego pożąda bóstwo; potem — do czego
potrzebne mu są zdolności umysłowe i mądrość;
wreszcie — jakim sposobem doznaje szczęśliwości i
jakim sposobem jest wieczne? Czegokolwiek dotkniesz
się z tych rzeczy, wszystko wypadnie niedorzecznie: ze
źle postawionej teorii nie można znaleźć wyjścia.
Mówiłeś i to, że o wyglądzie bogów można
dowiedzieć się nie przy pomocy zmysłów, lecz umysłu;
że w postaci bóstwa nie ma nic zgęszczonego, ani "nic
takiego, co można by obliczyć; że jest ona widzeniem
dostrzegalnym w związku z kolejnym przechodzeniem
równokształtnych wizerunków oraz że przebywanie
takich równokształtnych, składających się z niezliczonej
liczby atomów, wizerunków, nigdy nie ustaje, co sprawia,
że zatopiona w te obrazy myśl nasza poczytuje ową istotę
za szczęśliwą wieczną. Ale na tychże samych bogów, o
których mówimy! — cóż to jest takiego wreszcie? Bo
jeśli bóstwa są uchwytne tylko dla umysłu, przy czym nie
mają żadnej gęstości ani wydatności, to co za różnica, czy
myślimy o hipocentaurze, czy też bóstwie? Jako że inni
filozofowie nazywają wszelkie tego rodzaju wyobrażenia
czczym urojeniem, ale wy określacie to jako przybywanie
i wstępowanie obrazów do naszych umysłów. Kiedy więc
zdaje mi się, że widzę Tyberiusza Grakchusa
przemawiającego na Kapitolu do ludu i zbierającego
głosy w sprawie Marka Oktawiusza, nazywam to czczym
przywidzeniem; ty zaś twierdzisz, że po Grakchusie i
Oktawiuszu pozostały jakieś obrazy, które zarówno
przyszły na Kapitol, jak dostały się do mego umysłu. To
samo, jak mówisz, dzieje się z bóstwem, którego często
nasuwający się widok oddziaływa na nasze umysły; stąd
dowiadujemy się, że bogowie są szczęśliwi i wiekuiści.
Przypuśćmy, że obrazy nawiedzające nasze umysły
istnieją rzeczywiście. W takim razie daje nam się widzieć
jedynie jakaś postać; ale czy wraz z tym widzimy i
przyczynę, która sprawia, że postać ta jest szczęśliwa i
wiecznotrwała? Poza tym, czym są te wasze obrazy i skąd
pochodzą? W ogólności to dowolne ujęcie wywodzi się
od Demokryta. Już on był za nie przez wielu ganiony, a i
wy nie znajdujecie z tego wyjścia; cała rzecz zaś chwieje
się i kuleje. Bo cóż może być mniej przekonywające niż
to, że nawiedzają mnie różne obrazy, a więc obraz
Homera, Archilocha, Romulusa, Numy, Pitagorasa,
Platona, i to w postaci innej niż ta, którą oni mieli
naprawdę? Jakże więc to oni być mogli? I o jakich ludzi
obrazy chodzi tutaj? Arystoteles powiada, że poety
Orfeusza nigdy nie było, a inni mówią, że przypisywane
Orfeuszowi wiersze pochodzą od jakiegoś pitagorejczyka
imieniem Cerkon. Jednakże w umyśle często widzę
Orfeusza, to jest — jak wy mówicie — jego obraz. A jak
się to dzieje, że jeden obraz tego samego człowieka
przybywa do umysłu mojego, a drugi do twojego? Jak się
dzieje, że przedstawiają się nam obrazy takich rzeczy,
które w ogóle nigdy nie istniały i istnieć nie mogły, na
przykład obraz Scylli i obraz Chimery? Jak się dzieje, że
mamy w głowie obrazy ludzi, miejsc i miast, których
nigdy nie widzieliśmy? Jak się dzieje, że skoro tylko
zechcę, zaraz staje mi przed oczyma jakiś obraz? Jak się
dzieje, że obrazy niewołane przybywają nawet do
śpiącego? Całe to ujęcie, Wellejuszu, jest bałamutne. Ale
wy wciskacie nam obrazy nie tylko w oczy, lecz i do
umysłu: do tego stopnia bezkarna jest paplanina! A jaka
zuchwała! „Częste przechodzenie zlewających się ze sobą
widzeń powoduje, że wielka ich liczba zdaje się tworzyć
jedno". Wstydziłbym się powiedzieć, że me rozumiem
tego, gdybyście sami rozumieli, co mówicie. Bo jak
dowiedziesz, że obrazy te przypływają nieustannie? Albo,
jeżeli płyną nieustannie, jak dowiedziesz, że dzieje się to
wiecznie? „Dopomaga tu — mówi Epikur —
niezliczoność atomów". Czyż wynika z tego, ze wszystko
jest odwieczne? Uciekasz się tu do równowagi (tak
bowiem, jeżeli pozwolisz, nazwę to, co Epikur określił
jako ίτονοµία, czyli równomierny podział) i powiadasz,
że jeśli są istoty śmiertelne, muszą być też nieśmiertelne.
W ten sposób można by powiedzieć, że ponieważ ludzie
są śmiertelni, niektórzy z nich muszą być nieśmiertelni, a
ponieważ rodzą się na ziemi, muszą więc rodzić się i w
wodzie. „A że są siły niszczące — wywodzi dalej —
powinny też istnieć siły zachowują ce". Owszem, istnieją,
lecz zachowują to, co jest; nie sądzę jednak, ażeby to
dotyczył o tych twoich bogów. Lecz w jaki sposób tworzą
się z atomów owe obrazy różnych rzeczy? Gdyby nawet
atomy istniały, choć w rzeczywistości ich nie ma, to
może mogłyby potrącać się i popędzać nawzajem w
swym biegu, ale nie byłyby w stanie tworzyć określonych
kształtów, nadawać im kolorów i obdarzać życiem. Żaden
sposób więc nie ukazujecie bóstwa nieśmiertelnego.
A teraz zastanówmy się nad jego szczęśliwością.
Otóż bez cnoty nie masz szczęśliwości na pewno. Ale
cnota wymaga działania, a wasz bóg nie podejmuje
żadnych czynności. Toteż nie ma on cnoty, a przez to nie
jest też szczęśliwy. Jakież tedy jest jego życie? „Opływa
on — jak mówisz — we wszelkie dobro bez żadnej
domieszki zła". Cóż to wreszcie za dobro? Myślę, że
chodzi tu o rozkosz, i to — ma się rozumieć — rozkosz
cielesną; bo wszak uznajecie tylko taką rozkosz duchową,
która z ciała bierze początek i do ciała powraca. Nie
sądzę, Wellejuszu, iżbyś chciał być podobny do innych
epikurejczyków, którzy powinni by się wstydzić pewnych
zdań Epikura, gdzie oświadcza on, że nie znażadnego
dobra, które by nie łączyło się ze sprośną zmysłową
rozkoszą, i nawet nie rumieniąc się wylicza z nazwy
wszystkie rodzaje tej rozkoszy. Przeto jakich potraw i
jakich napojów, jakich odmian tonów albo barw, jakich
rzeczy do dotykania i jakich zapachów dostarczysz
bogom, by przejąć ich wszelką rozkoszą? Przecież poeci
przygotowują dla nich nektar, ambrozję wytworne uczty i
każą bogini Młodości lub Ganimedesowi, aby napełniali
bogom puchary! A cóż ty, Epikurze, uczynisz? Bo nie
widzę, skąd by twój bóg miał to wszystko otrzymać, i nie
wiem, jak by tego używał. Zatem ludzka natwra,
ponieważ korzysta z wielu odmian rozkoszy, jest lepiej
uposażona w możliwości szczęśliwego życia niż boska.
Ale ty poczytujesz te rozkosze, polegające jakby na
łechtaniu zmysłów (to wyrażenie należy do Epikura), za
mniej znaczące. Jak daleko posuniesz się w żartach? Oto
także nasz Filon nie mógł wytrzymać, kiedy
epikurejczycy wzgardliwie odrzucali wytworne i łagodne
przyjemności: mając doskonałą pamięć, przytoczył
bardzo wiele wypowiedzi Epikura w tych samych
słowach, w jakich zostały przezeń ujęte na piśmie.
Wygłosił również wiele co bezwstydniej szych zdań z
Metrodora, współtowarzysza mądrości epikurejskiej.
Metrodor ten wyrzucał mianowicie bratu swemu
Timokratesowi, że wszystko, co rozstrzyga o
szczęśliwym życiu, wahał się upatrywać w swoim
brzuchu; w dodatku wypomina mu to nie raz, ale
powtarza częściej. Widzę, że skinieniem potwierdzasz to,
Wellejuszu, bo znasz te rzeczy; a gdybyś chciał
zaprzeczyć, pokazałbym księgi. Zresztą nie występuję
teraz przeciw temu, że sprowadzacie wszystko do
rozkoszy, gdyż jest to inna sprawa; dowodzę tylko, że
bogowie wasi nie odczuwają rozkoszy, a więc — zgodnie
z waszymi poglądami — nie są również szczęśliwi. Lecz
powiadacie, że „nie doznają oni bólu". Czy to wystarcza
do owego wielce szczęśliwego życia, odznaczającego się
obfitością wszelkich dóbr? „Bóstwo rozważa
nieustannie — wywodzą oni — jak jest szczęśliwe, bo nie
ma nic innego, co by zaprzątało jego myśl". Wyobraź
sobie tedy i uprzytomnij swoje bóstwo, które przez całą
wieczność nie ma innych myśli, jak tylko takie: „O, jakże
mi błogo!" albo „O, jakże szczęśliwy jestem!" Nie wiem
wszelako, dla czego ten szczęśliwy bóg nie miałby się
lękać zguby, jeśli bez jakiejkolwiek przerwy jest
potrącany i wstrząsany przez nacierające wiecznie atomy
i jeśli z niego samego ciągle wypływają obrazy. Zatem
bóg wasz nie jest ani szczęśliwy, ani niezniszczalny.
Mówicie, że „Epikur napisał dzieło o pobożności
religijności". Ale jak przemawia w tym dziele? — Oto tak,
iż ma się wrażenie, że słyszy się najwyższych kapłanów
Tyberiusza Korunkaniusza lub Publiusza Scewolę, a nie
człowieka, który do szczętu zniszczył całą religię i
wprawdzie nie rękami, jak Kserkses, lecz rozumowaniem
swym zburzył świątynie i ołtarze nieśmiertelnych bogów.
Jak bowiem uzasadnisz to, że ludzie powinni czcić
bogów, skoro bogowie nie tylko nie zajmują się ludźmi,
lecz w ogóle nie troszczą się o nic i nic nie robią?
„Jednakże mają oni tak przedziwną i tak doskonałą naturę,
że sama przez się winna ona skłaniać mędrca do
oddawania jej czci". Możeż być coś doskonałego w
istocie, która ciesząc się ze swoich rozkoszy nigdy nic nie
robiła, nie robi i nie będzie robiła? Jakiż szacunek należy
się temu, od kogo nic nie otrzymałeś, w ogóle jakąż
powinność mieć możemy względem tego, kto nie położył
po temu żadnej zasługi? Przecie pobożność jest wyrazem
sprawiedliwości względem bogów; ale jakiż stosunek
łączy nas bogami, jeśli nie mamy z nimi nic wspólnego?
Religijność zaś — to umiejętność oddawania czci bogom;
lecz nie rozumiem, dla czego mielibyśmy ich czcić, skoro
ani nie uzyskaliśmy od nich żadnego dobrodziejstwa, ani
nie możemy go oczekiwać. Dlaczego zaś mielibyśmy
wielbić bogów z podziwu dla ich natury, w której nie
dostrzegamy nic doskonałego? Wyzwolenie się z
zabobonu, czym zwykle się chlubicie, jest łatwe także
wtedy, gdy zaprzeczy się wszelkiej mocy bogów; chyba
żebyś przypuszczał, iż Diagoras lub Teodor, którzy
całkiem odrzucali istnienie bogów, mogli być zabobonni.
Osobiście nie uważam za zabobonnego nawet
Protagorasa, dla którego istnienie albo nieistnienie bogów
było obojętne. Poglądy bowiem wszystkich tych
filozofów obalają nie tylko zabobon, zawierający w sobie
czczy lęk przed bogami, ale i religię, która polega na
pobożnym oddawaniu czci bóstwom. A czyż nie odrzucili
bez reszty całej religii ci, którzy wysunęli twierdzenie, że
wszelka wiara w nieśmiertelność bogów została
wymyślona przez mędrców ze względu na dobro państwa,
iżby obywateli, których do wypełniania obowiązków nie
może skłonić rozum, zmusiła do tego religia? A cóż
można powiedzieć o Prodyku Ceos? Czy dowodząc, że
między bogów zaliczono wszystkie rzeczy, które okazały
się pożyteczne dla życia ludzkiego, pozostawił on jakieś
miejsce dla religii? No, a czyż nie wyzbyli się wszelkiej
religijności ci, którzy nauczają, że do rzędu bogów
podniesiono po śmierci dzielnych, sławnych lub
obdarzonych wielkimi zdolnościami ludzi i że ich to
właśnie mamy zwyczaj czcić, błagać i uwielbiać? Pogląd
ten został rozwinięty zwłaszcza przez Euhemerosa,
którego tłumaczył i naśladował między innymi nasz
Enniusz. Euhemeros opisał nawet śmierć i pogrzeby
poszczególnych bóstw. Czy trzeba więc uważać, że
utwierdził on religię, czy że całkiem i doszczętnie obalił?
Pomijam ową świętą i czcigodną Eleusis, „gdzie ludzie z
najodleglejszych krańców świata zapoznają się z
tajemnicami religijnymi"; pozostawiam na boku
Samotrację i wyspę Lemnos, na której „z nadejściem
nocy odprawiane są w leśnych gęstwinach tajemne
obrządki". Bo przez wyjaśnienie i rozważenie tych
tajemnic można poznać raczej istotę rzeczy
przyrodzonych aniżeli naturę bogów.
Wydaje mi się, że nawet Demokryt, człowiek
szczególnie wielki, z którego źródeł czerpał Epikur wodę
dla podlewania swojego ogrodu, chwiał się w poglądach
na istotę bogów. Raz bowiem sądził, iż obdarzone boską
naturą podobizny znajdują się w całym wszechświecie; to
znowuż zwał bogami pierwiastki myśli przejawiającej się
w tymże wszechświecie; to ożywione zjawy, które
zwykły pomagać nam lub szkodzić; to wreszcie jakieś
olbrzymie widziadła — tak wielkie, że z zewnątrz
ogarniają cały świat. Wszystko to jest zaiste bardziej
godne ojczyzny Demokryta, ani żeli Demokryta samego.
Bo i któż może pojąć te podobizny i zjawy, kto jest w
stanie wielbić je, kto uzna je za godne szacunku i czci
religijnej? Epikur, skoro odebrał bogom nieśmiertelnym
życzliwość i łaskawość, rzeczywiście wyrwał z
korzeniami religię z duszy ludzkiej. Choć bowiem
poczytuje bóstwo za najlepszą i najdoskonalszą istotę,
równocześnie odmawia mu jednak dobroci i przez to
samo pozbawia najlepszą i najdoskonalszą istotę jej
najbardziej charakterystycznego przymiotu. Bo cóż jest
lepszego albo doskonalszego od dobroci czy życzliwości?
Jeśli chcecie zabrać bóstwu tę właściwość, znaczy to, że
pragniecie, by nikt — ani inny bóg, ani człowiek — nie
był mu drogi, by nikogo nie kochało i nikogo nie
poważało. Stąd wynika, że bogowie nie tylko gardzą
ludźmi, ale i sami gardzą sobą wzajemnie. O ileż lepiej
postępują stoicy, których wy tak ganicie! Uważają
mianowicie, że wszyscy mędrcy, choćby się nie znali, są
przyjaciół mi; albowiem nie ma nic godniejszego miłości
niżeli cnota i kto ją posiądzie, będzie przez nas kochany,
gdziekolwiek się znajdzie. Ileż złego natomiast
wyrządzacie wy, którzy przysługi i życzliwość zaliczacie
do słabości! Bo iż by pominąć tu sprawę mocy i natury
bogów, czyż o ludziach przynajmniej nie utrzymujecie,
że gdyby nie byli słabi, nigdy nie staliby się dobroczynni
i życzliwi? ludzi dobrych nie łączy naturalne uczucie
miłości? Drogi już jest sam wyraz amor, czyli „miłość",
od którego to wyrazu pochodzi sł owo amicitia, czyli
„przyjaźń ". Jeśli sprowadzimy ją do naszej własnej
korzyści, a nie będziemy kierowali się pożytkiem tego,
kogo miłujemy, nie będzie to przyjaźń, lecz jakieś
kupczenie swymi zyskami. W ten sposób kochamy łąki,
pola i trzody, ponieważ ciągniemy z nich zyski; ale
miłość i przyjaźń między ludźmi jest bezinteresowna. O
ileż bardziej winna być taką pomiędzy bogami, którzy nic
nie potrzebując miłują się wzajemnie, a zarazem troszczą
się o ludzi. Jeżeli jest inaczej, to dla czego wielbimy
bogów, dla czego modlimy się do nich, dla czego kapłani
odprawiają obrzędy religijne, a augurowie swoje wróż by,
dla czego zwracamy się do bogów z prośbami i skł adamy
im ślubowania? Mówicie, że przecież „jest tak że dzieło
Epikura o świątobliwości". Żarty sobie z nas stroi ten
człowiek, nie tyle dowcipny, ile pozwalający sobie na
swawolę w pisaniu! Bo jakaż może być pobożność, jeśli
bogowie nie troszczą się o sprawy ludzkie? I cóż to za
istota żywa, która niczym się nie zajmuje? Dlatego
niewątpliwie bliższe prawdy jest to, co nasz wspólny
przyjaciel Pozydoniusz napisał w piątej księdze dzieła O
naturze bogów — iż zdaniem Epikura nie ma bogów, to
zaś, co głosił on o bogach nieśmiertelnych, wypływało
jeno z chęci uniknięcia prześladowania. Nie był on
bowiem na tyle niemądry, iż by miał wyobrażać sobie
bóstwo jako podobne do słabego człowieka, i to tylko pod
względem zewnętrznych zarysów, a nie pod względem
masywności ciała; bóstwo obdarzone wszystkimi
członkami ciała, lecz zupełnie ich nie używające; jakąś
istotę mizerną przezroczystą, nic nikomu nie udzielającą,
nic nie wyświadczającą, o nic zgoła nie dbającą,
całkowicie bezczynną. Przede wszystkim istota taka
istnieć nie może i Epikur, rozumiejąc to, w
rzeczywistości odrzucił bogów, zostawiając ich tylko
słowach. Następnie, jeśli bóstwo jest naprawdę takie, iż
nie okazuje ludziom żadnej łaskawości i przychylności, to
niech zostawi mnie w spokoju! Bo po cóż miałbym
mówić: „Bądź łaskawe dla mnie"? Nie może ono być
łaskawe dla nikogo, ponieważ — jak twierdzicie —
„wszelka łaskawość i życzliwość ma swe źródło w
słabości".

Księga druga

Gdy to Kotta powiedział, Wellejusz odezwał się


takie słowa: Jakże byłem nieostrożny wdając się w
dyskusję z akademikiem, który jest zarazem retorem! Bo
nie lękałbym się ani akademika nieobeznanego z
wymową, ani nawet bardzo wymownego retora, jeśliby
nie znał tego kierunku filozoficznego. I nie trwoży mnie
ani potok pustych słów, ani przenikliwość myśli, jeśli
wywód przeciwnika jest suchy. Lecz ty, Kotto,
wyróżniłeś się w obu tych dziedzinach. Brakowało ci
tylko gromady słuchaczów i sędziów. O tym jednak kiedy
indziej, a teraz posłuchajmy Lucyliusza, jeśli mu to
odpowiada.
Na to Balbus: Co do mnie — rzekł — to wolałbym
słuchać tego samego Kottę, byleby równie wymownie,
jak obalił fałszywych bogów, przedstawił nam
prawdziwych. Wypada bowiem i filozofowi, kapłanowi, i
Kotcie mieć o bogach nieśmiertelnych nie jakieś tam
chwiejne i niepewne mniemanie, jak u akademików, lecz
mocne i niewzruszone, jak u zwolenników naszej szkoły.
Przeciwko Epikurowi powiedziano już aż nadto dosyć,
ale bardzo chciałbym usłyszeć, co ty sam, Kotto, myślisz
o tym.
— Czyś zapomniał — odrzekł Kotta — com
zaznaczył na początku: że łatwiej przychodzi mi,
zwłaszcza w takich sprawach, mówić o tym, co mi się
wydaje niesłuszne, aniżeli o tym, co sam myślę? Zresztą,
gdybym nawet miał jakieś pewne przekonania, to i tak
pragnąłbym usłyszeć teraz ciebie kolei, gdyż sam
mówiłem już tak wiele.
Wtedy Balbus: Posłucham cię i ujmę swój wywód,
jak tylko będę mógł najkrócej. Przez wykazanie bowiem
mylności poglądów Epikura rozważania me zostały
znacznie skrócone. Otóż nasi zwolennicy na ogół dzielą
całe zagadnienie bogów nieśmiertelnych na cztery części.
Przede wszystkim dowodzą, że bogowie istnieją;
następnie przedstawiają, jacy oni są; dalej nauczają, że
świat jest przez nich kierowany; wreszcie wykazują, że
bóstwa troszczą się o sprawy ludzkie. W tej naszej
rozmowie jednakże zajmę się tylko dwiema pierwszymi
sprawami, sądzę bowiem, że trzecią i czwartą ze względu
na ich obszerność trzeba odłożyć do innej sposobności.
— Ależ bynajmniej! — odpowiedział Kotta. —
Mamy przecież dosyć czasu, a poza tym rozmawiamy o
rzeczach, którym powinno się dawać pierwszeństwo
nawet przed naszymi zatrudnieniami.
Wtedy Lucyliusz zaczął w ten sposób: Pierwsza
sprawa nie wymaga doprawdy roztrząsania. Bo kiedy
spoglądamy na niebo i przypatrujemy się ciałom
niebieskim, cóż może być dla nas bardziej jasne i
oczywiste niż to, że istnieje jakaś potęga o najwyższym
rozumie, która tym wszystkim rządzi? Gdyby tak nie było,
jakże mógłby Enniusz za ogólnym przyzwoleniem
zawołać: „Spójrz na tę światłość tam w górze, zwaną
przez wszystkich Jowiszem"? I nie tylko Jowiszem, ale i
władcą wszech rzeczy, i rządcą kierującym przy pomocy
swych skinień wszystkimi zjawiskami, i — jak mówi
tenże sam Enniusz — „ojcem bogów i ludzi", i
wszechobecnym, wszechmocnym bóstwem! Jeśli ktoś ma
tu wątpliwości, to nie pojmuję, dla czego nie miałby być
niepewnym także istnienia albo nieistnienia słońca. Czyż
bowiem to jest bardziej oczywiste niż tamto? Gdyby
dusze nasze nie znały tej prawdy dokładnie i nie
przyswoiły jej sobie, nie utrzymałoby się tak mocne o
niej przekonanie, nie utrwalałoby się ono przy upływie
dłuższego czasu i nie mogłoby poprzez wszystkie stulecia
rozkrzewiać się we wszystkich ludzkich pokoleniach.
Widzimy wszak, iż różne zmyślenia i czcze mniemania
upadły z biegiem czasu. Któż na przykład wierzy, że
istniał kiedyś hipocentaur lub że była Chimera? I czy
można znaleźć tak bezrozumną staruchę, iżby lękała się
tych piekielnych straszydeł, w jakie niegdyś wierzono?
Albowiem czas zaciera wszelkie dowolne urojenia, a
utwierdza osądy oparte na istocie rzeczy.
Owóż zarówno u naszego ludu, jak i u innych, kult
bogów i święte obrzędy stają się z każdym dniem
wznioślejsze i doskonalsze. Dzieje się zaś to nie bez
przyczyny i nie przez przypadek, ale dla tego, że
opiekuńczy bogowie często okazują swoją moc. I tak w
czasie wojny z Latynami, gdy dyktator Aulus Postumiusz
toczył nad jeziorem Regillus bój z Tuskulańczykiem
Oktawiuszem Mamilliuszem, widziano Kastora i Polluksa,
którzy na koniach walczyli w naszych szeregach. A oto
za świeżej pamięci ci sami Tyndarydowie oznajmili o
zwycięstwie nad Perseuszem. Albowiem Publiusz
Watyniusz, dziad tego młodego człowieka, w czasie
powrotu swego Prefektury Reatyńskiej do Rzymu spotkał
w nocy dwu młodzieńców na białych koniach, którzy mu
powiedzieli, że król Perseusz został tego dnia pojmany.
Gdy uwiadomił o tym senat, wtrącono go z początku do
więzienia, jako opowiadającego nieuzasadnione
wiadomości o sprawach Rzeczypospolitej; później jednak,
gdy otrzymano list Paulusa, gdzie podany był ten sam
dzień zwycięstwa nad Perseuszem, senat nagrodził
Watyniusza działką ziemi i zwolnił go od świadczeń na
rzecz państwa. Przekazano też potomności, że gdy
Lokrowie w walnym boju nad rzeką Sagrą pokonali
Krotoniatów, tegoż samego dnia o bitwie owej
dowiedziano się na igrzyskach w Olimpu. Każdego nie
będącego głupcem albo bezbożnikiem człowieka zmusiły
do uznania niewątpliwego istnienia bogów często
słyszane głosy faunów i często widziane postacie bóstw.
A czegóż innego dowodzą przepowiednie i przeczucia
przyszłych wypadków, jak nie tego, że są one ludziom
oznajmiane przy pomocy różnych znaków i niezwykłych
zjawisk, wskazywane i zapowiadane naprzód (ostendi,
monstrari, portendi, praedici), skąd też pochodzą nazwy
dziwnych znaków i nadzwyczajnych zjawisk, wskazówek
i przepowiedni (ostenta, monstra, portenta, prodigia). I
choćbyśmy postacie takie, jak Mopsusa, Tyrezjasza,
Amfiarausa, Kalchasa Helenusa poczytywali za zmyślone
przez opowieści poetyckie (jednakże nawet takie
opowieści nie przedstawiałyby ich jako augurów, gdyby
nie było w tym zgoła nic prawdziwego), to czyż o
władaniu bogów nie przekonają nas nawet ojczyste
przykłady? Czy żadnego wrażenia nie zrobi na nas
zuchwalstwo Publiusza Klodiusza z czasów pierwszej
wojny punickiej? Stroił on żarty i naśmiewał się z bogów,
a kiedy wypuszczone z klatki kurczęta nie jadły, kazał
wrzucić je do wody, ażeby piły, skoro jeść nie chciały. Za
szyderstwo to wskutek klęski floty Klodiusz sam zapłacił
łzami, narodowi rzymskiemu zaś przyniosło ono wielkie
nieszczęście. No i cóż? A czyż jego kolega w konsulacie,
Lucjusz Junius nie stracił w tejże wojnie floty swej
podczas burzy, ponieważ nie usłuchał wróżb z ptaków?
Toteż lud skazał Klodiusza na karę śmierci, a Junius sam
sobie śmierć zadał. Jak pisze Celiusz, Gajus Flaminiusz,
który wzgardził świętymi obrzędami, z wielką szkodą dla
Rzeczypospolitej padł nad Jeziorem Trasymeńskim. Z ich
zguby można wywnioskować, że Rzeczpospolita zyskała
tylko pod rządami tych osób, które były posłuszne
nakazom religii. A jeśli zechcemy porównać siebie z
innymi narodami, dostrzeżemy, że wprawdzie pod wielu
względami stoimy na równi z nimi lub nawet niżej, ale w
dziedzinie religijnej, to jest w służeniu bogom, znacznie
je przewyższamy. Czyż tedy mamy lekceważyć ów lituus,
czyli laskę auguralną Attusa Nawiusza, przy pomocy
której dla znalezienia świni rozgraniczył on części
winnicy? Tak bym sądził, gdyby nie to, że do jego wróżb
ptaków stosował się król Hostyliusz, gdy prowadził swe
największe wojny. Dziś atoli wskutek obojętności
szlachty sztuka wróżenia z ptaków została zaniedbana, a
znaczenie takich wróżb jest lekceważone; zachowywane
są tylko pozory. Najważniejsze więc sprawy
Rzeczypospolitej, a wśród nich wojny, od których zależy
byt państwa, prowadzi się bez zasięgania wróżb z ptaków.
Nie przestrzega się też wróżenia przy przeprawianiu się
przez rzeki ani wróżenia z ostrzy dzid, a przy
testamentach wojskowych nie dobiera się świadków o
szczęśliwych imionach, co sprawiło, że sporządzanie
testamentów przed bitwą wyszło ze zwyczaju. Wodzowie
nasi zaś rozpoczynają działania wojenne dopiero wtedy,
gdy się zrzekną prawa odbywania wróżb z ptaków. A
przecież nasi przodkowie przypisywali religii tak wielkie
znaczenie, że niektórzy wodzowie, wymawiając z okrytą
głową pewne słowa, sami ofiarowywali się
nieśmiertelnym bogom za swoje państwo. Mógłbym
przypomnieć tutaj wiele rzeczy z przepowiedni
Sybillińskich i wiele odpowiedzi haruspików, które by
potwierdziły to, co do czego zresztą nikt nie powinien
mieć jakichkolwiek wątpliwości. Poza tym za konsulów
Publiusza Scypiona i Gajusa Figulusa sama rzeczywistość
potwierdziła umiejętności tak naszych augurów, jak i
etruskich haruspików. Gdy mianowicie Tyberiusz
Grakchus za swojego drugiego konsulatu przeprowadzał
wybory tych mężów na konsulów, czł owiek zbierający
głosy pierwszej centurii, jak tylko podał jej do
wiadomości imiona kandydatów, tamże niespodziewanie
umarł. Mimo to Grakchus doprowadził wybory do końca;
kiedy spostrzegł jednakże, iż wypadek ten obudził pośród
ludu zastrzeżenia natury religijnej, doniósł o nim
senatowi. Senat zaś postanowił zwrócić się z tym do
zwykłych w takich razach rozjemców. Wprowadzeni do
senatu haruspicy orzekli, iż ten, kto zwrócił się z
wnioskiem do zgromadzenia ludowego, popełnił błąd.
Wtedy Grakchus, jakem słyszał od ojca, uniesiony
gniewem zawołał: „Jakże to doprawdy? Jam miał
popełnić błędy, skoro zwróciłem się do ludu i jako konsul,
jako augur, i po odbyciu wróżby z ptaków? Czyż wy,
Etruskowie i cudzoziemcy, znacie zasady wróżenia ludu
rzymskiego i czy jesteście w stanie orzekać o
prawidłowości komicjów?" Rozkazał im więc, by odeszli.
Wszelako później nadesłał z prowincji list do
zgromadzenia augurów, w którym zawiadamiał, że
czytając ich księgi przypomniał sobie, iż jako miejsce dla
wróżb obrał niewłaściwie ogrody Scypiona i że potem
przechodził na posiedzenie senatu przez granicę miasta, a
gdy powracał stamtąd znów przechodził przez tęże
granicę, zapomniał zasięgnąć wróżb z ptaków, że przeto
konsulowie byli wybrani z uchybieniem przeciwko
wróżbie. Augurowie przedstawili sprawę senatowi, a ten
zażądał, by konsulowie złożyli swój urząd. Tak się też
stało. Czy znajdziemy dobitniejsze przykłady? Oto mąż
bardzo rozumny i nie wiem, czy nie najwybitniejszy ze
wszystkich, choć mógł zataić swój błąd, wolał go wyznać
niźli spowodować, aby w życiu państwowym naruszono
zasady religijne. Oto konsulowie woleli natychmiast
złożyć władzę najwyższą niźli zatrzymać ją choćby na
chwilę wbrew nakazom religii. Wielka jest powaga
augurów! A czyż sztuka haruspików nie jest wprost boska?
I czy ten, kto widzi takie rzeczy i niezliczone inne
przykłady tego samego rodzaju, nie musi przyznać, że
bogowie istnieją? Bo jeśli są czyiś wysłańcy, to na pewno
muszą być i ci, którzy ich wysyłają; a że są wysłańcy
bogów, należy uznać, że są też bogowie. Może zdarza się
nie wszystko, co zostało przepowiedziane. Lecz czyż
można powiedzieć, że nie ma sztuki lekarskiej, ponieważ
nie wszyscy chorzy powracają do zdrowia? Bogowie dają
nam znaki przyszłych wypadków i jeśli któreś z tych
znaków nie sprawdziły się, to wina bynajmniej nie leży w
naturze bogów, a w błędnym domyśle ludzi.
Tak więc rzecz najważniejsza utrzymuje się bez
zmiany u wszystkich ludzi i u wszystkich narodów.
Wiara bowiem w istnienie bogów jest wrodzona
wszystkim jednostkom i jakby wyryta we wszystkich
duszach. Jacy są bogowie, na to mamy różne poglądy; ale
że są, temu nikt nie zaprzecza. W łaśnie Kleantes nasz
wskazał cztery przyczyny, które sprawiają, że w ludzkich
umysłach tworzą się wyobrażenia bóstw. Na pierwszym
miejscu postawił to, czym już przed chwilą mówiłem.
Jest to przyczyna sprowadzająca się do przeczuwania
rzeczy przyszłych. Drugą przyczynę stanowi mnóstwo
korzyści, które wynikają dla nas z celowego urządzenia
zjawisk niebieskich, płodności ziemi tudzież rozlicznych
innych dogodności. Trzecią jest to, co budzi lęk w
umysłach naszych, a więc pioruny, burze, nawałnice,
śnieżyce, gradobicia, spustoszenia, klęski zarazy morowej,
trzęsienia ziemi, częste hurkotanie w ziemi, deszcze
kamieniste i spadanie jakby krwawych kropli
deszczowych; dalej rozstępowanie się albo nagłe
otwieranie się ziemi; z kolei dziwotwory istniejące wśród
ludzi i zwierząt, a przychodzące na świat zupełnie wbrew
naturze; następnie pochodnie ukazujące się na niebie;
potem gwiazdy zwane przez Greków κοµήται, a przez
nas stellae cincinnatae, czyli gwiazdami z warkoczem,
jakie niedawno w czasie wojny z Oktawiuszem
zwiastowały nam wielkie nieszczęścia; wreszcie
podwójne słoń ce, które — jak słyszałem od ojca — dało
się widzieć za konsulów Tuditanusa i Akwiliusza, przy
czym tymże roku zgasło inne słońce, to jest Publiusz
Afrykański. Wystraszeni tymi zjawiskami ludzie
domyślali się zawsze, że istnieje na niebie jakaś moc
boska. Czwartą i do tego najważniejszą przyczyną jest
prawidłowość ruchu i nadzwyczajna stałość obrotów
nieba, słońca, księżyca i wszystkich gwiazd, jak również
rozmaitość ich, przydatność, piękność porządek. Sam
widok tych rzeczy jest dostateczną wskazówką, że nie są
one dziełem przypadku. Bo jeżeli ktokolwiek wejdzie do
jakiegoś domu, do gimnazjum albo też na forum i
zobaczy, że wszystko jest tam przemyślane, celowe i
urządzone według pewnych zasad, to musi nabrać
przekonania, że nie może się to dziać bez przyczyny, i
zrozumie, że jest ktoś, kto tym kieruje i komu okazywany
jest posłuch. Tym bardziej, widząc tak wielki ruch na
niebie, tak dokładną kolejność wszelkich zmian oraz
odbywają ce się w porządku obroty tylu olbrzymich ciał,
przy czym w ciągu niezmierzonej i nieskończonej
przeszłości nigdy nic w tych obrotach nie chybiło, uzna,
że tymi poruszeniami we wszechświecie musi koniecznie
rządzić jakaś rozumna istota. Nawet Chryzyp, choć
odznacza się niezwykłą przenikliwością umysłu, mówi o
tym tak, iż ma się wrażenie, że nie odkrył tego sam, lecz
dowiedział się bezpośrednio od natury. „Jeśli bowiem —
powiada — jest w świecie coś takiego, czego nie może
stworzyć myśl i rozum ludzki ani też siła i moc ludzka, to
istota, która to stworzyła, jest na pewno doskonalsza od
człowieka.
Przecież ciała niebieskie i wszystko to, co trwa w
ustalonym od wieków porządku, nie może być stworzone
przez człowieka. Ten więc, kto to stworzył, jest
doskonalszy od człowieka. I jakże nazwiesz go
stosowniej niż bogiem? Bo jeśli nie ma bogów, to cóż
może być w świecie doskonalszego od człowieka? Wszak
jedynie człowiek ma rozum, a nie może być nic lepszego
od rozumu. Lecz gdyby człowiek myślał, że w całym
świecie nie ma nic doskonalszego niż on sam, byłoby to
bezrozumnym zuchwalstwem. Zatem jest coś
doskonalszego. A więc bóg istnieje rzeczywiście".
Doprawdy, czy widząc wielki i piękny dom, gdybyś
nawet nie spotkał jego właściciela, dałbyś się przekonać,
że dom ten zbudowano dla myszy i łasic? Jeżelibyś tedy
przypuszczał, że tak bardzo strojny świat, tyle rozmaitych
pięknych ciał niebieskich, tyle rozległych mórz i lądów
jest wyłącznie twoim mieszkaniem, a nie mieszkaniem
bogów nieśmiertelnych, to czyż nie wyglądałoby, ż eś
całkiem stracił rozum? I czyż nie rozumiemy nawet tego,
że wszystko, co znajduje się wyżej, jest doskonalsze?
Ziemia zaś zajmuje najniższe miejsce, przy czym otacza
ją najgęstsze powietrze. Z tej przyczyny ludzie, którzy
muszą oddychać gęstszym powietrzem, mają przytępione
umysły, co — jak wiemy — spotyka się zwłaszcza w
niektórych okolicach lub w niektórych miastach. Zresztą
dotyczy to całego rodzaju ludzkiego, ponieważ siedzibą
jego jest ziemia, to jest ta okolica świata, która ma
najgęstsze powietrze. Jednakże biorąc pod uwagę właśnie
ludzki rozum, powinniśmy wnioskować, że istnieje też
jakiś inny rozum, a mianowicie bardziej przenikliwy
rozum boski. Bo skądże „pochwycił", jak mówi Sokrates
u Ksenofonta, człowiek tę swoją mądrość? Gdyby wszak
ktoś zapytał, skąd mamy podobną do ziemskiej gęstość
ciał a, skąd wilgoć i ciepło rozlane po naszym ciele, skąd
wreszcie owego ducha ożywczego, odpowiedzielibyśmy
jasno, że jedną z tych rzeczy otrzymaliśmy od ziemi,
drugą od wody, trzecią od ognia, a czwartą od powietrza,
które nazywamy ożywczym tchnieniem. Ale gdzie
znaleźliśmy i skąd wzięliśmy to, co przewyższa
wszystkie wspomniane rzeczy, mianowicie rozum,
który — jeśli wam to odpowiada — można określić także
wielu innymi słowami, jak rozwaga, mądrość, zdolność
myślenia, roztropność. Czy tamte wszystkie rzeczy świat
ma, a tej jednej najważniejszej nie ma? A przecież nie
ulega wątpliwości, że nie istnieje zgoła nic takiego, co by
było lepsze, doskonalsze i piękniejsze od świata; i nie
tylko nie ma nic takiego, ale nawet nie można sobie
wyobrazić czegoś lepszego od świata. A ponieważ nie ma
też nic lepszego od rozumu i mą drości, koniecznie muszą
one znajdować się w środowisku,które uznaliśmy za
najlepsze. I cóż doprawdy? Kogóż do wyrażenia zgody
na moje ujęcie nie przymusi tak harmonijny, takścisły i
tak trwały związek między różnymi zjawiskami? Czy
ziemia mogłaby sama kwitnąć przez pewien czas, a
potem znów drę twieć od zimna? Albo czy przy tylu
zmieniających się same przez się rzeczach sł ońce
wiedziałoby, że w dniach letniego i zimowego przesilenia
dnia z nocą trzeba zbliżać się lub oddalać? Albo czy
wschód i zachód księżyca móg łby powodować
przypływy i odpływy morza tudzież zatok morskich?
Albo czy przy jednym choćby obrocie całego nieba
gwiazdy mogłyby zachować rozmaite drogi swojego
biegu? Wszystko to na pewno nie mogłoby się odbywać
w takiej zgodności między różnymi częściami
wszechświata, gdyby nie utrzymywał tego w całości
jeden ciągle trwający boski duch ożywczy.
Jeśli się o tych rzeczach rozprawia obszerniej
dokładniej, jak to i ja mam zamiar uczynić, łatwiej unika
się napaści ze strony akademików. Jeśli zaś zwyczajem
Zenona ujmuje się je krócej i w sposób bardziej zwarty,
są więcej wystawione na zarzuty. Bo jak płynąca woda
prawie lub wcale się nie psuje, a zamknięta psuje się
łatwo, tak w potoku wymowy zarzuty krytyków niejako
rozpuszczają się, podczas gdy wywód zwarty i krótki
niełatwo może się od nich obronić. Owóż więc to, o czym
ja mówię tutaj szerzej, Zenon skracał w sposób nastę
pujący: „Co ma rozum, jest doskonalsze od tego, co
rozumu nie ma. Żadna rzecz zaś nie jest doskonalsza od
świata. Zatem świat ma rozum". Podobnie można
dowodzić, że świat jest mądry, podobnie — że jest
szczęśliwy, podobnie — że jest wieczny. Bo wszystko, co
ma te przymioty, jest doskonalsze od tego, co jest ich
pozbawione, a nie ma nic doskonalszego od świata.
Wynika stąd, że świat jest bóstwem. Zenon wnioskuje tak:
„Żadna część istoty nieczułej nie może mieć czucia; ale
części wszechświata mają czucie; zatem i wszechświat
nie jest pozbawiony czucia". W dalszym ciągu swojej
rozprawy wyraża się on jeszcze krócej: „Nic takiego —
mówi — co samo jest bez życia i rozumu, nie mo że
wydać ze siebie istoty żywej i rozumnej; lecz świat
wydaje istoty żywe i rozumne; zatem świat jest sam
ożywiony i ma rozum". Potem, jak to często zwykł robić,
kończy swój wywód porównaniem: „Gdyby na drzewie
oliwnym rodziły się flety, które wydawałyby melodyjne
tony, czybyś wątpił, że drzewo to odznacza się jakąś
znajomością gry na flecie? Gdyby zaś jawory rodziły
harmonijnie brzmią ce lutnie, to niewą tpliwie
pomyślałbyś tak samo: że znają one grę na lutni.
Dlaczegoż tedy świat nie ma być poczytywany zażyjący i
mądry, skoro wydaje ze siebie istoty żyjące i mądre?"
Ponieważ zacząłem prowadzić me rozważania inaczej niż
zapowiedziałem na początku (mówiłem bowiem, że ta
pierwsza ich część nie potrzebuje rozstrząsania, gdyż
istnienie bogów jest dla wszystkich zupełnie oczywiste),
chcę więc poprzeć moje twierdzenia dowodami
fizycznymi, to jest zaczerpniętymi nauk przyrodniczych.
Otóż rzecz ma się tak, iż wszystko, co odżywia się i
wzrasta, zawiera w sobie energięcieplną, bez której nie
mogłoby ani odżywiać się, ani wyrastać. Albowiem
wszystko, co ma w sobie ciepło albo żar, porusza się i
działa z własnych pobudek. A przecież to, co odżywia się
i wzrasta, znajduje się w pewnego rodzaju stałym i
jednostajnym ruchu. Jak długo trwa on w nas, tak długo
utrzymuje się też nasze czucie i życie, ale gdy tylko
ciepło to ostygnie i zgaśnie, giniemy i gaśniemy także i
my sami. Kleantes dla wykazania, jaka jest moc ciepła
zawartego w całym naszym ciele, posługuje się również
dowodem następującym: twierdzi, że nie ma pokarmu tak
ciężkiego, iżby nie można było go strawić w przeciągu
nocy i dnia, i że ciepło pozostaje nawet w resztkach
pokarmu odrzucanych przez naszą naturę; żyły zaś i
tętnice drgają nieustannie, jak gdyby poruszała je jakaś
ognista siła, a nieraz spostrzeżono, że serce wyjęte z
jakiegoś zwierzęcia biło tak prędko, jakby naśladowało
szybki ruch płomienia. Wszystko więc, co żyje — już to
zwierzę, już to płód ziemi — zawdzięczażycie
zamkniętemu w sobie ciepłu, skąd powinno się wnosić,
że z istotą tego ciepła związana jest ożywiającą siła, która
rozprzestrzenia się na cały świat.
Zrozumiemy to łatwiej, gdy ten przenikający
wszystko pierwiastek ognisty zbadamy cokolwiek
dokładniej. Otóż wszystkie części składowe świata
(dotknę zaś najważniejszych) utrzymują się dzięki temu,
że wzmacnia je ciepło. Można to zauważyć przede
wszystkim w rzeczach pochodzących z ziemi: jak wiemy,
uderzając lub pocierając kamieniem o kamień, da się
wykrzesać iskry; ze świeżo wykopanego dołu dobywają
się opary rozgrzanej ziemi; zaczerpnięta z
niewysychającej studni woda jest ciepła, zwłaszcza w
porze zimowej, gdyż w różnych wydrążeniach mamy w
ziemi mnóstwo ciepła, które zimie jest bardziej skupione
i dla tego — ukrywając się we wnętrzu ziemi — łatwiej
się zachowuje. Można by długo mówić i przytoczyć wiele
dowodów na to, iż wszelkie nasiona, które dostają się do
ziemi, i rośliny, które, jako przez ziemię wydane na świat,
tkwią w niej korzeniami, rodzą się i wyrastają pod
wpływem tego umiarkowanego ciepła. Także woda ma w
sobie domieszkęciepła, o czym świadczy przede
wszystkim sama jej płynność i ciekły stan: nie
lodowaciałaby ona na mrozie i nieścinałaby się w śnieg i
szron, gdyby przy dodaniu ciepła nie topniała, nie
rozpuszczała się i nie rozpływała. Dlatego też pod
wpływem północnego wiatru czy jakiegoś innego chłodu
woda krzepnie i na odwrót — ogrzana, mięknie i topnieje.
Nawet poruszane przez wiatry morze rozgrzewa się tak,
iż łatwo daje się zrozumieć, że i w tych wielkich masach
wody zawarte jest ciepło. Bo nie trzeba przypuszczać, że
ciepło to pochodzi skądinąd i przybywa z zewnątrz:
szybki ruch wydobywa je z najgłębszych miejsc morza,
tak jak dzieje się to z naszym ciałem, gdy rozgrzewa się
ono przez ruch i ćwiczenia. Także i powietrze, które z
przyrodzenia swego jest najchłodniejsze, nie jest całkiem
pozbawione ciepła; i owszem, ma ono domieszkęciepła, i
to nawet znaczną. Powstaje ono bowiem parowania wody;
jako że winniśmy uważać powietrze za pewnego rodzaju
parę wodną, która tworzy się pod wpływem zawartego w
wodzie ciepła. Możemy to zobaczyć na przykładzie wody
gotującej się na podłożonym ogniu. Co się tyczy
pozostałej, czwartej części wszechświata, to zarówno
sama ona z natury swojej jest gorąca, jak też udziela
zbawiennego i ożywczego ciepła wszystkim innym
istotom. Wynika z tego, że jeśli wszystkie części
składowe wszechświata utrzymują się z pomocą ciepła, to
i sam wszechświat trwa przez tak długi czas dzięki
podobnej czy takiejż sile, a to tym bardziej, iż — jak
powinno się rozumieć — ów ciepły i ognisty pierwiastek
jest rozlany po całej naturze w taki sposób, że w nim to
właśnie zawiera się moc pł odzenia i przyczyna rodzenia
oraz że przezeń to muszą przychodzić na świat i
dojrzewać tak wszystkie zwierzęta, jak i tkwiące
korzeniami w ziemi rośliny.
Istnieje tedy siła twórcza, która utrzymuje cały świat
i strze że go, a która ma i czucie, i rozum. Każda istota
bowiem, nie będąca czymś odosobnionym i prostym, lecz
złączona z czymś innym złożona, musi koniecznie mieć
w sobie jakiś kierowniczy pierwiastek. W człowieku na
przykład pierwiastkiem takim jest rozum, a w zwierzęciu
coś podobnego do rozumu, z czego rodzi się pożądanie
rożnych rzeczy. Natomiast jeśli chodzi o drzewa i inne
rośliny, to przyjmuje się, że kierowniczy pierwiastek
znajduje się w korzeniach. Nazywam zaś pierwiastkiem
kierowniczym to, co Grecy okreś lają jako ήγεµονικόν, to
jest zwierzchni czynnik, od którego nie może i nie
powinno być nic doskonalszego w żadnym rodzaju istot.
Podobnie i to, co jest pierwiastkiem kierowniczym
całegoś wiata, koniecznie musi być najlepsze ze
wszystkich rzeczy oraz najgodniejsze władzy i panowania.
Jak widzimy zaś, części składowe świata (a w świecie nie
ma nic takiego, co by nie było częścią jednej wielkiej
całości) mają i czucie, i rozum. A więc musi je mieć, w
dodatku doskonalsze i w większym stopniu, również ta
część wszechświata, w której zawiera się jego
kierowniczy pierwiastek. Świat tedy nieuniknienie musi
być mądry, przy czym szczególną doskonałością rozumu
musi odznaczać się ta siła twórcza, która wszystko
ogarnia i utrzymuje. Stąd wynika, że świat jest bóstwem i
że wszelka moc świata zawiera się w jego boskiej naturze.
Przeto ów ognisty pierwiastek świata jest także
czystszy, jaśniejszy, o wiele ruchliwszy i dla tego
zdolniejszy do wywoływania odczuć niż to nasze ciepło,
przez które wszystkie znane nam istoty utrzymują się
przy życiu i siłach. Jeśli więc ludzie i zwierzęta trwają,
jak również poruszają się i czują dzięki swojej ciepłocie,
to niedorzecznością byłoby twierdzić, że takiegoż czucia
pozbawiony jest świat, przeniknięty nieskalanym,
wolnym i czystym, a zarazem, najżywszym i
najruchliwszym ogniem; zwłaszczaże ten
charakterystyczny dla świata ogień porusza się bez
pochodzących skądinąd popędów i bez zewnętrznych
bodźców, lecz sam przez się i z własnej woli. Bo czy
może być coś silniejszego od świata, iżby pobudzało i
poruszało ogień, który go zachowuje? Posłuchajmy oto
Platona, który jest jakby bóstwem pomiędzy filozofami.
Rozróżnia on dwa rodzaje ruchu: jeden dokonujący się
pod wpływem własnych pobudek i drugi powstają cy pod
wpływem bodźców zewnętrznych. Lecz to, co porusza się
samo, z własnej woli, jest jego zdaniem bardziej zbli żone
do bóstwa niż to, co wprawiają w ruch bod źce pochodzą
ce od czegoś innego. Ruch samodzielny przypisuje on
tylko duszom i uważa, że w nich to znajduje się źródło
innych poruszeń. Ponieważ zaś wszelki ruch wywodzi się
z przenikającegoś wiat ognistego pierwiastka, przy czym
pierwiastek ten porusza się bez podniet zewnętrznych, a
jedynie z pobudek własnych, przeto musi być on siłą
ożywiającą. Stąd wynika, że świat jest żywą istotą.
Tego można też wywnioskować, że świat ma rozum,
gdyż świat jest z całą pewnością doskonalszy od jakiej
bądź innej istoty. Jak bowiem wszelka część naszego
ciała ma mniejszą wartość od nas jako całości, tak też i
świat jako całość nieodzownie musi mieć większą
wartość niż jakaś jego część. Jeżeli tak jest, to świat
nieuchronnie musi być mądry; bo gdyby tak nie było,
człowiek, który jest cząstką świata, musiałby — jako
obdarzony rozumem — mieć wartość większą niźli
wszechświat.
Jeżeli tedy zechcemy iść kolejno od istot
pierwotnych, niedoskonałych do najwyższych i
doskonałych, to nieuniknienie dojść musimy do
[poznania] istoty bogów. Jakoż najpierw zobaczymy, że
natura utrzymuje rodzące się z ziemi rośliny, którym daje
tylko to, że zapewnia im pokarm i możność wzrostu. Z
kolei zwierzęta obdarzyła ona czuciem i zdolnością
poruszania się oraz dała złączony pewnego rodzaju
pożądliwością pociąg do rzeczy zbawiennych i wstręt do
szkodliwych. Człowieka wyposażyła ponadto w rozum,
iżby przy jego pomocy panował nad swymi
namiętnościami, raz im pobłażając, drugi raz
powściągając. Dalej, na czwartym, a zarazem
najwyższym szczeblu znajdują się istoty, które z natury
swej rodzą się dobre i mądre, które od samego początku
mają wrodzony prawy stateczny rozum. Rozum ten trzeba
cenić wyżej niźli ludzki, przy czym powinno go się
przypisywać bogu, to jest światu, bo w nim to musi
znajdować się ów doskonały i skończony rozum.
Zwłaszczaże nie można twierdzić, by w urządzeniu
jakichś rzeczy nie było czegoś skończonego i
doskonałego. Widzimy bowiem, że jak w winnej latorośli
oraz w bydlęciu natura krocząc po swej drodze, jeżeli nie
zajdzie jakaś przeszkoda, potrafi dojść do najwyższej
doskonałości; jak osiąga się pewną doskonałość w
dziedzinie malarstwa, rzemiosła i innych umiejętności —
tak i w świecie całym coś musi zmieniać się na lepsze i
doskonalić, i to na znacznie większą skalę. Albowiem
poszczególnym istotom może przeszkadzać w tym
doskonaleniu się wiele okoliczności zewnętrznych, ale
świata nie powstrzymażadna przeszkoda, ponieważ on to
właśnie obejmuje zawiera w sobie wszystkie istoty. Z
tego powodu musi istnieć ów czwarty, a zarazem
najwyższy szczebel, którego nie jest w stanie dosięgnąć
żadna moc. Jest to zaś szczebel, na którym znajduje się
wszechświat. Ponieważ odznacza się on tym, że panuje
nad wszystkim i że nic nie może mu przeszkodzić,
wynika stąd nieodparcie, że musi być rozumny, a nawet
mądry.
Cóż bardziej niedorzecznego, jak odmawiać
doskonałości istocie wszechogarniającej lub — jeśli się
przyznaje jej tę doskonałość — nie uznawać jej najpierw
zażyjącą, potem zaprzeczać rozumu i roztropności, a
wreszcie odmówić mądrości. Bo w jakiż sposób mogłaby
ona bez tego wszystkiego być doskonała? Gdyby była
mianowicie podobna do roślin lub do zwierząt,
należałoby poczytywać ją nie za doskonałą, lecz raczej za
najgorszą. A gdyby nawet miała rozum, ale nie była od
samego początku mądra, to czyż świat nie znalazłby się w
położeniu gorszym od położenia człowieka? Przecie
człowiek może z czasem zmądrzeć, lecz świat, jeśli przez
całą odwieczną przeszłość obywał się bez mądrości, z
pewnością nigdy już jej nie dostąpi; będzie więc gorszy
od człowieka. Ponieważ jednak jest to niedorzeczność,
trzeba mieć świat za odwiecznie mądry i poczytywać go
za bóstwo.
Prócz świata nie ma żadnej rzeczy, która by nie
miała jakichś braków i była pod każdym względem oraz
we wszystkich swoich częściach harmonijna, doskonała i
skończona. Toteż trafnie powiada Chryzyp, iż jak
pokrowiec przeznaczony jest dla puklerza, a pochwa dla
miecza, tak wszystkie rzeczy oprócz świata stworzone
zostały jedne dla drugich; płody więc i owoce wydawane
przez ziemię — dla zwierząt, a zwierzęta dla ludzi, na
przykład koń do jazdy, wół do orania, pies do polowania i
stróżowania. Sam człowiek, wcale nie będący istotą
doskonałą, a stanowiący tylko pewną cząstkę
doskonałości, został stworzony do poznawania i
naśladowania świata. Świat zaś, ponieważ wszystko
obejmuje i ponieważ nie ma nic takiego, co by się
znajdowało poza jego obrębem, jest ze wszech miar
doskonały. Bo i jak może mu brakować tego, co jest
najlepsze? A że nie ma nic lepszego nad rozum mądrość,
przeto światu nie może ich niedostawać. Dobrze więc
mówi ten sam Chryzyp, wykazując przy pomocy
podawanych przykładów, że w rzeczach skończonych i
dojrzałych wszystkie właściwości są doskonalsze. I tak
przymioty konia są lepsze niż przymioty źrebięcia,
przymioty psa lepsze niż przymioty szczenięcia,
przymioty człowieka dorosłego lepsze niż przymioty
chłopięcia. Podobnie i to, co jest najlepsze w całym
świecie, powinno się znajdować w czymś doskonałym i
skończonym; lecz nie masz nic doskonalszego od samego
świata i nic lepszego od cnoty; a więc cnota jest
przymiotem świata. I jeśli cnota może rozwinąć się w
człowieku, którego natura bynajmniej nie jest doskonała,
to ileż łatwiej istnieje w świecie. A zatem świat ma cnotę.
Stosownie do tego jest on też mądry, a przez to znów jest
bogiem.
Kiedy nabraliśmy już przekonania o boskości świata,
należy taką samą boskość przyznać również ciałom
niebieskim. Tworzą się one z najruchliwszej i
najczystszej części eteru bez żadnej innej domieszki
tudzież są całkowicie ogniste i przezroczyste, tak iż z całą
słusznością można powiedzieć, że i one należą do istot
żywych, czujących i rozumnych. O tym, że ciała
niebieskie są w całości ogniste, upewnia nas, zdaniem
Kleantesa, świadectwo dwóch zmysłów: dotyku i wzroku.
Albowiem żar i blask słoneczny jest jaśniejszy niż żar i
blask jakiegokolwiek płomienia, gdyż słońce oświetla
wzdłuż i wszerz cały niezmierzony wszechświat;
dotknięcie zaś promieni słonecznych nie tylko grzeje, ale
często też pali, a przecież ani jedno, ani drugie nie
zachodziłoby, gdyby słońce nie było ogniste. „Ponieważ
więc — mówi Kleantes — słońce jest ogniste i zasila się
oparami oceanu" (bo żaden ogień nie może utrzymać się
bez jakiegoś zasilania), „nieuniknienie musi być ono
podobne albo do tego ognia, którego używamy wedle
naszych potrzeb, a zwłaszcza do gotowania pokarmu,
albo do innego ognia, który znajduje się w organizmach
istot ożywionych. Lecz tamten ogień, którego
potrzebujemy w życiu codziennym, niszczy i trawi
wszystko, a gdziekolwiek wtargnie, tam burzy i obraca w
niwecz. Ten zaś ogień organiczny przeciwnie: ożywczy i
zbawienny, wszystko zachowuje, żywi i wzmaga, wspiera
i obdarza czuciem". Dla Kleantesa jest poza wszelkimi
wątpliwościami, do którego z tych dwu rodzajów ognia
podobne jest słońce. Bo wszak i słońce sprawia, że
wszystko rozkwita i że w odpowiedni dla siebie sposób
dojrzewa. Jeżeli więc ogień słoneczny jest podobny do
ognia znajdującego się w organizmach istot ożywionych,
to trzeba przyjąć, że istotą żywą jest także słońce, jak
również inne ciała niebieskie, które powstają w cudownej
strefie ognistej zwanej też eterem lub niebem.
Ponieważ jedne istoty żyjące rodzą się na ziemi,
inne w wodzie, a jeszcze inne w powietrzu,
niedorzecznością jest — zdaniem Arystotelesa —
przypuszczać, że w żywiole najstosowniejszym do
tworzenia się życia nie rodzi się żadnażywa istota. Otóż
krainę eteru zajmują ciała niebieskie, aże eter jest
żywiołem najprzedniejszym, zawsze ruchliwym
żywotnym, przeto rodzące się w nim żywe istoty muszą
odznaczać się zarówno najprzenikliwszym czuciem, jak i
największą ruchliwością. Ponieważ zaś w eterze rodzą się
właśnie ciała niebieskie, wypada przyjąć, że mają one
czucie i rozum, za czym idzie, że trzeba je zaliczyć
między bogów. Można łatwo dostrzec, iż ludzie
zamieszkujący okolice, gdzie powietrze jest czyste i
rozrzedzone, wykazują większe zdolności i mają bardziej
pojętne umysły niż ludzie, którzy oddychają powietrzem
zgęszczonym ciężkim. Podobno także spożywany przez
nas pokarm ma jakieś znaczenie dla bystrości umysłu.
Dlatego też jest wiarygodne, że ciała niebieskie,
zamieszkujące eteryczną strefę wszechświata, a
odżywiające się morskimi i ziemnymi oparami,
rozrzedzonymi już przez samą wielką odległość, mają
niepospolity rozum. Najważniejszym dowodem czucia
rozumu ciał niebieskich jest zachowywany przez nie
porządek i nieodmienność ruchu (bo nie ma nic takiego,
co by nie posiadając rozumu mogło poruszać się wedle
przyjętych zasad i stosownie do obliczeń), w którym nie
znajdujemy nic nierozważnego, nic zmiennego i nic
przypadkowego. Przeciwnie, porządek panujący wśród
gwiazd i wiekuista jego stałość nie wywodzi się ani z
przyrodzenia (gdyż jest pełna rozmysłu), ani z przypadku,
który lubi rozmaitość, a pogardza stałością. Przeto
wynika tego, że ciała niebieskie poruszają się z własnej
woli, dzięki własnej zdolności odczuwania oraz dzięki
swej boskiej naturze. Zaprawdę, Arystoteles zasługuje na
wielką pochwałę za spostrzeżenie, że wszystko, co się
porusza, wykonywa swe ruchy albo z przyrodzenia, albo
pod wpływem jakiejś siły, albo też z własnej woli.
Porusza się zaś i słońce, i księżyc, i wszystkie gwiazdy.
Jednakże to, co się porusza z przyrodzenia, już to pod
wpływem swego ciężaru spada z góry na dół, już to ze
względu na swą lekkość unosi się w górę; lecz ani jedno,
ani drugie nie dotyczy ciał niebieskich, gdyż odbywają
one ruch kolisty. Nie można też powiedzieć, że zmusza
ciała niebieskie do poruszania się wbrew ich naturze
jakaś większa siła (bo cóż może być silniejszego od
nich?). Zostaje tedy, że ruch gwiazd zależy od ich woli.
Kto to rozumie, a jednak zaprzecza istnieniu bogów,
postępuje nie tylko niemądrze, lecz i bezbożnie. I zaiste
niewielka to różnica, czy ktoś zupełnie odrzuca byt
bogów, czy tylko odbiera im wszelką troskliwość i
działalność. Bo mnie się zdaje, że ten, kto nic nie robi,
zgoła nie istnieje. Byt bogów jest więc tak oczywisty, iż
temu, kto go nie uznaje, prawie nie byłbym skłonny
przyznać zdrowego rozsądku.
Pozostaje nam teraz rozważyć, jaka jest natura
bogów. Najtrudniejszą rzeczą jest tutaj odwieść myśl od
tego, do czego przyzwyczaiły się nasze oczy. Trudność ta
sprawiła, że zarówno ciemny gmin, jak i podobni do
niego pod względem niewiedzy filozofowie nie są w
stanie nic o bogach nieśmiertelnych pomyśleć, jeśli nie
przedstawią ich sobie pod ludzkimi postaciami. To
bezzasadne mniemanie obalił już Kotta i nie potrzebuję
się nim zajmować. Ponieważ jednak na podstawie
pewnych właściwych dla naszego umysłu pojęć
przeczuwamy najpierw, że bóstwo jest istotą żyjącą, a
następnie, że w całym świecie nie ma nic doskonalszego
od niego, nie wiem, co by temu naszemu przeczuciu tym
pojęciom odpowiadało lepiej niż to, że czym prędzej
uznam za istotę żywą oraz za bóstwo właśnie ten świat,
którego nic nie może przewyższać pod względem
doskonałości.
Epikur, który był człowiekiem bynajmniej nie
najzdolniejszym do żartów i pod tym względem wcale nie
przypominał swych rodaków, może sobie kpić z tego, jak
tylko chce. Niech sobie mówi, że nie potrafi zrozumieć,
co to za bóstwo stale obracające się i okrągłe! Nigdy nie
odwiedzie mnie od tego, co zresztą sam potwierdza. Bo i
on uznaje byt bogów, gdyż musi istnieć jakaś wyższa,
najdoskonalsza ze wszystkich istota. A przecież nie ma
nic doskonalszego od świata. I nie ulega wątpliwości, że
żywa istota mająca czucie, rozum i mądrość jest
doskonalsza od stworzenia, któremu tego wszystkiego
brakuje. Idzie za tym, że świat jest istotą żywą, mającą
czucie, rozum i mądrość. A stąd z kolei wynika, że świat
jest bóstwem. Lecz za chwilę zrozumiemy to jeszcze
lepiej, przypatrując się rzeczom stworzonym przez świat.
Tymczasem, Wellejuszu, nie dawaj, proszę, do poznania,
że wy nie macie w tym przedmiocie żadnej zgoła nauki.
Mówisz, że stożek, walec i ostrosłup wydają ci się
piękniejsze od kuli. Macie nowy sposób oceniania rzeczy
widzianych. Może na pierwszy rzut oka bryły te są
poniekąd piękniejsze, lecz ja nie podzielam tego poglądu.
Bo czy jest coś piękniejszego od jedynego kształtu, który
obejmuje zamknięte w sobie wszystkie inne kształty nie
może mieć żadnych chropowatości, żadnych krawędzi,
żadnych wcięć w postaci kątów czy zagięć, żadnych
części wystających i żadnych wgłębień? Ponieważ zaś
najbardziej wyróżniają się dwa kształty; spomiędzy brył
kula, czyli po łacinie globus (tak bowiem chcę
przetłumaczyć grecki wyraz σφαίρα), a z płaskich figur
krąg czy koło, które po grecku nazywa się κύχλος, przeto
jedynie te dwa kształty odznaczają się tym, że wszystkie
ich części są jak najbardziej podobne do siebie, że
najdalej położone punkty są jednako oddalone od środka i
że nie ma nic lepiej domierzonego od tych kształtów.
Lecz jeżeli tego nie pojmujecie, boście nigdy nie dotknęli
owego pouczającego piasku, czyż nie mogliście jako
filozofowie przyrody zrozumieć nawet tego, że tak
równomierny ruch ciał niebieskich i tak stały pośród nich
porządek nie może być zachowany w żadnej figurze, jeno
w kuli? Toteż nie można przytoczyć bardziej
nierozważnych twierdzeń niż wasze. Bo przecież
nauczacie, że nie ma pewności, czy świat ten jest okrągły;
że może on mieć także inny kształt że istnieją niezliczone
światy, z których każdy ma inną postać. Gdyby Epikur
nauczył się przynajmniej, ile czyni dwa razy dwa, na
pewno by tak nie powiedział. Ale ponieważ to, co jest
najlepsze, oceniał wedle swego sklepionego podniebienia,
nie zauważył, jak mówi Enniusz, „sklepienia nieba".
Albowiem jeśli mamy dwa rodzaje ciał niebieskich,
z których jedne przebywając zawsze tę samą przestrzeń
ze wschodu na zachód nigdy nie zbaczają ze swojej drogi,
a drugie poruszając się w tej samej przestrzeni i po tych
samych drogach robią dwa nieprzerwane okrążenia, to z
obydwu tych zjawisk poznaje się zarówno obracanie się
wszechświata, które może zachodzić tylko w kuli, jak i
kolistość biegu ciał niebieskich.
Przede wszystkim więc słońce, które wśród ciał
niebieskich zajmuje pierwsze miejsce, krąży w ten sposób,
że szczodrze oświetlając ziemię, zostawia w cieniu to tę,
to inną jej część. Noc bowiem jest powodowana właśnie
przez cień ziemi, który przeszkadza dostępowi światła
słonecznego. Długotrwałość zaś wszystkich nocy
odpowiada długotrwałości wszystkich dni. Stopniowe
zbliżanie się słońca do ziemi, to znów jego oddalanie się
miarkuje natężenie gorą ca i zimna. Trzysta sześćdziesiąt
pięć okrążeń słońca z dodatkiem prawie jednej czwartej
części doby składa się na jego roczny obieg. Odchylanie
się zaś słońca od drogi swej raz ku północy, drugi raz ku
południowi sprowadza lato i zimę, jak również te dwie
pory roku, z których jedna następuje po schyłku zimy,
druga po schyłku lata. W ten sposób wszystko, co rodzi
się na ziemi i w morzu, bierze swój początek i otrzymuje
bodźce odpowiednio do kolejnych zmian czterech pór
roku. Rocznym obiegom słońca towarzyszy ze swymi
miesię cznymi obrotami księżyc, który najsłabszym
światłem świeci wtedy, gdy najbardziej zbliża się do
słońca, a najsilniejszym wtedy, gdy najwięcej się od
niego oddala. Natomiast w tych okresach, kiedy księżyc
bądź to zwiększa się, bądź też zmniejsza się i ubywa aż
do nowiu, zmienia on nie tylko swa postać i kształt, lecz i
miejsce pobytu. Gdy miejsce to przesuwa się raz ku
północy, to znów ku południowi, także w obiegu księżyca
zachodzi coś podobnego do zimowego i letniego
przesilenia dnia nocą. Z księżyca promieniuje też i
wypływa wiele sił, pod wpływem których tak zwierzęta
wzmacniają się i rosną, jak i wydane przez ziemię rośliny
rozwijają się i dojrzewają.
Jednakowoż najbardziej godne podziwu są ruchy
tych pięciu gwiazd, które niesłusznie noszą nazwę
błędnych; bo nic nie błądzi, co przez całą wieczność stale
i nieodmiennie przestrzega jednakowego posuwania się
naprzód i wstecz oraz nie zmienia pozostałych ruchów.
Jest to u wspomnianych gwiazd tym bardziej
zadziwiające, że raz kryją się one, a drugi raz się ukazują,
raz zbliżają się, a drugi raz się oddalają, raz poprzedzają
inne gwiazdy, drugi raz postępują za nimi, raz poruszają
się szybciej, drugi raz wolniej, a niekiedy nawet nie
poruszają się wcale i na pewien czas się zatrzymują. Na
podstawie ich nierównych obrotów matematycy ustalili
pojęcie wielkiego roku, który kończy się wtedy, gdy
słońce, księżyc i pięć gwiazd błędnych po przebyciu
swych dróg znajdą się względem siebie w tym samym
położeniu, w jakim pozostawały na początku. Jak długo
trwa takie dopełnianie się obrotów, jest to jeszcze wielkie
pytanie; lecz nieodzownie musi ono dokonać się w
pewnym dokładnie oznaczonym czasie. Albowiem
gwiazda zwana Saturnem, a przez Greków określana
mianem Φαίνων, co znaczy jasna, jako najbardziej
odległa od ziemi, przebywa swoją drogę w ciągu bez
mała trzydziestu lat. W tym biegu dokonywa ona wielu
dziwnych rzeczy, czasami wyprzedzając inne gwiazdy, a
czasem pozostając w tyle, ukrywając się w porze
wieczornej, z rana znów się ukazując; jednakże w
nieprzerwanym paśmie wieków zachowuje się wciąż
niezmiennie i te same ruchy wykonywa w tym samym
czasie. Poniżej tej gwiazdy, a bliżej ziemi krąży Jowisz,
po grecku zwany Φαέθων, to jest Faetonem, który zatacza
koło przez dwanaście znaków niebieskich w przeciągu lat
dwunastu i tak samo jak Saturn dopuszcza się w swym
biegu rozmaitych nieprawidłowości. Znajdujące się
najbliżej drogi Jowisza jeszcze niższe koło należy do
gwiazdy znanej u Greków pod nazwą Πυρόεις, czyli
ognistej, a u nas pod nazwą Marsa. Zamyka ona swój
obieg kołowy, podobny do dróg dwu wyższych gwiazd,
w ciągu dwudziestu czterech miesię cy bez sześciu dni,
jak mi się zdaje. Następnie, niżej od niej mamy
Merkurego (Grecy nazywają go Στίλβων, czyli
migocącym), który wę druje wzdłuż ko ła znaków
niebieskich prawie w ciągu roku, przy czym nigdy nie
odsuwa się od słońca dalej niź li na odległość jednego
znaku, bądź to poprzedzając słoń ce, bądź też podążając
za nim. Najniższą z pięciu gwiazd błędnych najbliższą
ziemi jest Wenus, która, gdy biegnie przed słońcem,
nazywa się po grecku Φωσφόρος, a po łacinie Lucifer, to
jest sprowadzającą światłość lub jutrzenką, gdy zaś
posuwa się za słońcem — "Εσπερος, czyli gwiazdą
wieczorną. Przebywa ona swoją drogę w ciągu roku,
podróżując wzdłuż i w poprzek koła utworzonego przez
dwanaście znaków niebieskich, zachowując się tak samo
jak poprzednie gwiazdy, nie odchodząc od słońca dalej
niż o odległość dwóch znaków i niekiedy je wyprzedzając,
a niekiedy podążając za nim. Otóż ta nieodmienność
ruchu ciał niebieskich oraz tak wielka zgodność terminów,
utrzymująca się przez całą wieczność pomimo tak
rozmaitych obrotów, nie jest dla mnie zrozumiała, jeśli
nie ma tam myśli, rozumu i mądrości. A ponieważ
widzimy, że ciała niebieskie mają te rzeczy, musimy je
zaliczać między bogów.
Co zaś dotyczy gwiazd zwanych stałymi, to i one
przejawiają tę samą mądrość i roztropność. Dokonując
zgodnie i nieprzerwanie codziennych obrotów,
bynajmniej nie krążą one wraz z eterem ani nie są
przymocowane do nieba, jak twierdzi wielu ludzi
nieobeznanych z nauką przyrody. Bo istota eteru nie jest
taka, iżby siłą swą mógł on porwać i obracać znajdujące
się w jego otoczeniu gwiazdy: nie wydaje się, aby
delikatny, przejrzysty i przeniknięty równomiernym
ciepłem eter był dostatecznie zdolny do podtrzymywania
gwiazd. Gwiazdy stałe więc mają swoją własną sferę, nie
związaną z eterem, oddzieloną i niezależną odeń.
Jednakże ich roczne obiegi, które odbywają się bez
przerwy z zadziwiającą i wprost niewiarygodną stałością,
dowodzą, że i w nich znajduje się moc boska oraz rozum
boski. Kto nie rozumie, że mają one taką moc, robi
wrażenie, że w ogóle nic nie rozumie.
Nie ma tedy na niebie ani przypadku, ani
dowolności, ani b łądzenia, ani bezzasadności; przeciwnie,
panuje tarn całkowity porządek, prawda, celowość oraz
pewność. Stwory zaś, którym tego wszystkiego brakuje i
które są przez to kł amliwe, fałszywe i pełne błędów,
krążą dokoła ziemi i pod księżycem, który ze wszystkich
ciał niebieskich jest najniższy, jak również przebywają na
ziemi. Kto więc uważa, że ten zadziwiający porządek na
niebie i niezwykła stateczność, z której wywodzi się
wszelka trwałość i pomyślność wszech rzeczy, są
bezrozumne, ten sam winien być poczytywany za
pozbawionego rozumu.
Toteż nie pobłądzę, jak mniemam, jeśli rozważania
te zacznę od najznakomitszego badacza prawdy.
Mianowicie Zenon określa naturę w ten sposób, iż
nazywa ją biegłym w sztuce tworzenia ogniem
zmierzającym systematycznie do płodzenia. Uważa
bowiem, że najbardziej charakterystyczną właściwością
sztuki jest tworzenie i płodzenie czegoś nowego; to zaś,
czego w naszych dziełach sztuki dokonywa ręka ludzka, z
daleko większym artyzmem tworzy natura, to jest —
jakem powiedział — biegły sztuce tworzenia ogień, który
jest nauczycielem wszystkich pozostałych sztuk. Z tego
punktu widzenia odznacza się biegłością w sztuce cała
natura, ponieważ ma ona jakby pewne zasady i prawidła,
których trzyma się w swym postępowaniu. Co się tyczy
zaś natury samego świata, który w obwodzie swoim
obejmuje i zamyka wszystko, to ten sam Zenon nazywa ją
nie tylko biegłą w sztuce, lecz wprost mistrzynią,
doradczynią i dostarczycielką wszelkich potrzebnych i
pożytecznych rzeczy. I tak jak każda z innych istot rodzi
się, wzrasta i zachowuje się w całości dzięki swemu
nasieniu, również i natura świata zawiera w sobie zależne
tylko od jej własnej woli popędy, dążenia i pragnienia, co
wszystko oznaczają Grecy mianem ορµή, czyli bodźca.
Stosownie do tego podejmuje ona działalność tak jak i
my, którzy znajdujemy pobudki w naszej duszy i w
naszych odczuciach. Jeśli na tym polega rozum świata i
jeśli dla tej przyczyny słusznie może być nazwany
przezornością lub opatrznością (co Grecy określają
wyrazem πρόνοια), to nade wszystko troszczy się ona i
najwięcej zajęta jest po pierwsze tym, aby świat mógł jak
najdłu żej trwać, a po drugie tym, by mu na niczym nie
zbywało; ale głównie dba o to, by świat odznaczał się
szczególniejszą pięknością i był przystrojony wszelkimi
ozdobami.
Była mowa o wszech świecie, była też mowa o
ciałach niebieskich, a już niewiele brakowało, by ukazało
nam się ca łe mnóstwo bogów, którzy ani nie próżnują,
ani nie wykonują swych czynności ze zbyt wielkim
natężeniem sił. Na pewno nie mają oni sobie żył, nerwów
i kości ani nie używają takich potraw i napojów, z
których gromadziłyby się w nich nazbyt ostre albo nazbyt
gęste soki; nie mają również takich ciał, iżby bali się
upadku, uderzenia lub chorób, które wynikają z
nadmiernego utrudzenia członków. Lękając się właśnie
tych rzeczy zmyślił Epikur bogów mających tylko sam
zarys i zupełnie bezczynnych. Lecz nasze bóstwa,
obdarzone najpiękniejszą postacią i zamieszkałe w
najpogodniejszej okolicy nieba, poruszają się i miarkują
swój bieg tak, iż ma się wrażenie, że zawarły ugodęco do
zachowywania i strzeżenia wszystkiego.
Jednakowoż istnieje jeszcze wiele innych istot, które
ze względu na ich wielkie dobrodziejstwa słusznie
uznane zostały za bóstwa i obdarzone imionami zarówno
przez największych mędrców Grecji, jak i przez naszych
przodków. Sądzili oni bowiem, iż cokolwiek przysparza
rodzajowi ludzkiemu wielkich korzyści, ma swe źródło
wyłącznie w nadzwyczajnej dobroci bogów względem
ludzi. Tak więc wszystko, co pochodziło od jakiegoś
bóstwa, zaczęli oni określać imieniem tego bóstwa. Stąd
na przykład polne płody zwiemy Cererą, a wino Liberem;
stąd też owo powiedzenie Terencjusza, że „bez Cerery i
Libera ziębnie Wenera". Następnie wyrazów mających
jakąś głębszą treść zaczęto używać ten sposób, iż treść tę
uznano za bóstwo. Przykładem może tu być Wierność
(Fides) i Rozwaga (Mens), których świątynie, jak
wiadomo, poświęcił ostatnio na Kapitolu Marek Emiliusz
Skaurus, chociaż świątynia Wierności została już
poprzednio poświęcona przez Aulusa Atyliusza Kalatyna.
Mamy też świątynię Cnoty (Virtutis) i świątynię Honoru
(Honoris), odnowioną przez Marka Marcellusa, a
poświęconą przed wielu laty za czasów wojny
ligustyckiej przez Kwintusa Maksymusa. Czy mam
mówić o świątyni Pomocy (Opis) Pomyślności (Salutis),
Zgody (Concordiae), Wolności (Libertatis), i Zwycięstwa
(Victoriae)? Ponieważ wszystkie te rzeczy mają tak
wielkie znaczenie, iż mogą nimi rządzić tylko bogowie,
otrzymały one miano bóstw. Należą tutaj również
uświęcone imiona Kupidyna (Cupidinis), Rozkoszy
(Voluptatis) i Ochoczej Wenus (Lubentinae Veneris) oraz
nazwy skłonności złych i przeciwnych naturze. I choć
Wellejusz jest innego zdania, wady te czę sto wywierają
na naturę ludzką wpływ bardzo silny. Tak tedy ze
względu na wielkie korzyści podniesiono do rzędu bogów
tych, którzy stworzyli wszystkie te korzyści.Z imion zaś,
o których przed chwilą mówiłem, można poznać, jaka jest
moc każdego z wymienionych bogów.
Współżycie ludzkie stworzyło także uznawany
powszechnie zwyczaj, że ludzi, którzy wyróżnili się
jakimiś zasługami, z powodu ich wziętości oraz przez
wdzięczność dla nich wynoszono pomiędzy niebian. W
ten sposób ubóstwiono Herkulesa, Kastora i Polluksa,
Eskulapa, jak również Libera. (Mówię tu o Liberze synu
Semeli, a nie o tym, którego przodkowie nasi uroczyście i
pobożnie ubóstwili wraz z Cererą i Libera, o czym można
dowiedzieć się z misteriów. Bo tak jak my nazywamy
naszych potomków liberi, to jest dziećmi, podobnie i
potomkowie Cerery otrzymali imiona Liber i Libera, przy
czym kult Libery utrzymuje się, ale kult Libera już
zanikł). W ten sposób ubóstwiono też Romulusa,
utożsamianego przez niektórych z Kwirynem. Ponieważ
dusze tych ludzi trwają dalej, korzystając wiekuistego
życia, słusznie uważa się ich za bogów, skoro byli oni
zarówno doskonali, jak i nieśmiertelni.
Ogromne mnóstwo bogów wzięło swój początek z
innej dziedziny, a mianowicie ze zjawisk przyrody.
Powleczeni ludzką postacią, stali się oni przedmiotem
poetyckich opowieści, lecz przepełnili życie ludzkie
wszelakimi zabobonami. Zagadnieniem tym zajmował się
Zenon, a potem obszerniej wyjaśnili je Kleantes i
Chryzyp. Otóż w Grecji rozpowszechnione jest dawne
podanie, jak to Celus został wytrzebiony przez swojego
syna Saturna, którego znów uwięził jego syn Jowisz. W
tych bezbożnych opowieściach bardzo udatnie ukryta jest
treść przyrodnicza. Chciano bowiem przez to powiedzieć,
że owa najwyższa, niebiańska, eteryczna istota, to jest
pierwiastek ognisty, który rodzi wszystko sam przez się,
pozbawiony jest tej częś ci ciała, której gwoli płodzenia
potrzebowałby do złączenia się z inną istotą. Natomiast
przez Saturna rozumiano tego, który kieruje biegiem
czasu i kolejnymi zmianami okresów. Takie właśnie
znaczenie ma greckie imię tego boga, gdyż nazywa się on
Κρόνος, a jest to tyle, co χρόνος, czyli przeciąg czasu.
Saturnem zaś nazwano go od słowa saturare, czyli
zasycić, ponieważ zasycał się latami: w opowieściach
przedstawia go się jako mającego zwyczaj poż erania
swych dzieci, gdyż czas pochłania pomniejsze okresy i
nienasycenie dopełnia się przemijającymi laty. Lecz żeby
Saturn zbytnio się nie spieszył, został przez Jowisza
skrępowany powściągnięty więzami z ciał niebieskich.
Co się tyczy Jowisza (imię jego Juppiter pochodzi od
wyrazów iuvans pater, to jest ojciec wspomożyciel, przy
czym formy tego imienia używane w innych przypadkach
wywodzą się od wyrazu iuvare, to jest wspomagać; poeci
nadali mu miano „ojca bogów i ludzi", a nasi przodkowie
nazwali najlepszym i największym; wyraz „najlepszy", to
jest „wielce dobroczynny", znajduje się tu przed wyrazem
„największy", ponieważ wspomaganie wszystkich znaczy
więcej i na pewno daje więcej zadowolenia niż
posiadanie największej potęgi), — to Enniusz, jak
zaznaczyłem wyżej, nazywa go światłością mówiąc:
„Spójrz na tę światłość tam w górze, zwaną przez
wszystkich Jowiszem!" Powiedział tu wyraźniej niż w
innym miejscu, gdzie użył słów takich: „Przysięgnę na to,
co jest we mnie, i na to, co świeci, czymkolwiek ono
jest!" To samo mają na myśli także nasi augurowie
mówiąc: „Gdy Jowisz grzmi i ciska pioruny"; bo
rozumieją przez to: „gdy niebo grzmi i ciska pioruny".
Eurypides zaś, który tak znakomicie ujmuje wiele rzeczy,
powiada o tym krótko:

Oto widzisz wysoko rozlany w przestrzeni bez granic eter,

co ziemię ogarnia w tak bardzo łagodnym uścisku:

Miej go za największego boga i nazwij Jowiszem.


Z kolei powietrze znajdujące się wedle nauki
stoickiej między morzem a niebem, zostało ubóstwione
pod imieniem Junony. Jest ona siostrą i małżonką
Jowisza, gdyż powietrze jest podobne do eteru i jak
najsilniej z nim się łączy. Przypisano mu żeń skie
właściwości i przydzielono je Junonie, ponieważ jest ono
najmiększe ze wszystkiego. Imię Junony pochodzi, jak
sądzę, także od wyrazu iuvare, to znaczy wspomagać.
Pozostawała jeszcze woda i ziemia, jeżeli zgodnie z
poetyckimi opowieściami mamy rozróżnić trzy królestwa.
Jedno z nich więc, czyli całe królestwo morskie,
przyznano Neptunowi, rzekomemu bratu Jowisza. Imię
jego na podobieństwo do imienia Portunus,
pochodzącego od wyrazu porta, czyli wejście, utworzono
przy pewnej zmianie początkowych liter od wyrazu nare,
to jest pływać. Natomiast całe władztwo nad ziemią i
naturą ziemską przeznaczono dla ojca Disa, które to imię
znaczy tyle, co dives, czyli bogaty, co Grecy określają
wyrazem Πλούτων ; jako że wszystko spada na ziemię i z
ziemi bierze swój początek. Bóg ten ma rzekomo zażonę
Prozerpinę (jest to imię greckie, oznaczające tę samą
osobę, którą Grecy zwą także Περσεφόνη), którą uważa
się za uosobienie nasienia płodów ziemskich, a która —
jak się opowiada — w związku z ukryciem jej przez
Plutona jest poszukiwana przez matkę. Tą matką zaś jest
Ceres, której imię znaczy tyle, co Geres i pochodzi od
gerere fruges, to jest wydawać płody, przy czym pierwsza
litera została przypadkiem zmieniona. Podobnie jest u
Greków, bo i oni nadali jej imię ∆ηµήτηρ zamiast γη µ
ήτηρ, to jest matka ziemia. Dalej ten, kto dokonywa
wielkich przewrotów (magna vertit), nazwany został
Mavors, czyli Marsem. Imię Minerwy zaś wywodzi się
od wyrazu minuere, czyli zmniejszać coś, albo od wyrazu
minari, czyli grozić, obiecywać. A że we wszystkich
sprawach największe znaczenie ma początek i koniec,
pierwsze miejsce przy składaniu ofiar przyznano
Janusowi. Imię jego utworzono od wyrazu ire, to jest iść,
przechodzić, skąd też wszelkie dostępne przejścia
nazywają się iani, a wejścia prowadzące ponad progami
do zwykłych domów — ianuae, to jest drzwiami. Imię
Westy wzięliśmy od Greków, gdy ż u nich nazywa się
ona Εστία. Władztwo jej rozciąga się na ołtarze i ogniska
domowe i dla tego — ponieważ bogini ta jest strażniczką
rzeczy bardzo poufnych — zanosimy do niej wszelkie
modły jako ostatniej. Nad dziedziną zbliżoną do jej
zakresu działania sprawują rządy bóstwa zwane Penatami,
których miano wywodzi się bądź to od wyrazu penus,
oznaczającego wszelki używany przez ludzi pokarm,
bądź od słowa penitus, to jest wewnątrz, ponieważ
przebywają one w naszych domach. Stąd poeci nazywają
je także penetrales, to jest bóstwami wewnętrznymi.
Greckiego pochodzenia jest imię Apollina, pod którym
rozumie się słońce, podczas gdy Dianę utożsamia się z
księżycem. Podobnie jak nazwa sł ońca, sol, pochodzi
albo od tego, iż ono samo tylko, solus, jest pośród
wszystkich ciał niebieskich tak wielkie, albo od tego, że
gdy wzejdzie, za ćmiewa wszystkie inne i daje się
widzieć tylko samo, solus — również nazwa księżyca,
luna, wzięła swój początek od wyrazu lucere, czyli
świecić. To samo oznacza imię Lucyna, czyli
przynosząca światłość. I jak u Greków wzywa się przy
porodzie właśnie Dianę Lucyferę, czyli przynoszącą
światłość, tak u nas zwraca się do Junony Lucyny. Tę
samą Dianę obdarza się również przydomkiem Omnivaga,
czyli wszędzie błąkającej się — nie od polowania, lecz od
tego, że zalicza się do siedmiu gwiazd zwanych sidera
tamquam vagantia, to jest gwiazdami jakby błąkającymi
się. Bogini ta ma na imię Diana, gdyż nocy czyni prawie
dzień (dies). Przy połogach zaś wzywa się ją dla tego, że
płód dojrzewa niekiedy w ciągu siedmiu, a najczęściej w
ciągu dziewięciu obiegów księżyca, które — ponieważ
stanowią mensa spatia, czyli odmierzone okresy —
nazywają się menses, czyli miesiącami. Timeusz, który w
Historii swej tak pięknie opowiedział wiele rzeczy,
napisał, że tej samej nocy, w której przyszedł na świat
Aleksander, spłonęła świątynia Diany Efeskiej. A zaraz
potem dodał, że nie trzeba się temu dziwić, gdyż Diana
oddaliła się ze swego domu, chcąc pomóc Olimpu w
porodzie. Boginią, która dawała się nakłonić do
wszystkiego (veniret), nazwano u nas Wenus i od niej to
raczej pochodzi wyraz venustas, czyli powab, aniżeli imię
Wenus od wyrazu venustas. Czy widzicie więc, jak od
pomyślnych i pożytecznych odkryć przyrodniczych
doszło do wniosków istnieniu zmyślonych i fałszywych
bogów? Stąd to właśnie zrodziły się mylne mniemania,
niepokojące błędy i prawie babskie zabobony. Oto znane
nam są postacie bogów, ich wiek, odzież i ozdoby, a
także ich płeć, związki małżeńskie, stosunki
pokrewieństwa i wszystko, co zostało przeniesione na
bóstwa gwoli upodobnienia ich do słabych ludzi. Jakoż
ukazuje się ich także w stanie podniecenia; słyszymy
mianowicie o pożądliwościach u bogów, o niepokojach i
skłonności do gniewu. Jak podają opowieści poetyckie,
nie są oni też wolni od wojen i walk nie tylko takich, jak
u Homera, gdzie bogowie, podzieleni na dwie części,
wspierali dwa wrogie sobie wojska, lecz także ich
własnych wojen, które prowadzili na przykład z Tytanami
czy z Gigantami. Bardzo nierozsądne jest zarówno
opowiadanie tych rzeczy, jak i wiara takim
opowiadaniom, które pełne są płochych w najwyższym
stopniu nieuzasadnionych bajeczek. Jednakowoż,
odrzuciwszy z pogardą te bajeczki, można było uznać
bóstwa właściwe dla istoty każdej rzeczy: Cerery dla
ziemi, Neptuna dla mórz i innych bogów dla innych
rzeczy — niezależnie od tego, jacy są ci bogowie i jakimi
imionami zwykło się ich obdarzać. Powinniśmy wielbić
tych bogów i składać im cześć. Najlepsza zaś, najczystsza,
najrzetelniejsza najpełniejsza cześć bogów polega na tym,
iż nieustannie wielbimy ich szczerym, nieposzlakowanym,
niewinnym sercem i takimiż słowy. Wszak nie tylko
filozofowie, ale i przodkowie nasi odróżniali zabobon od
religii. Tych mianowicie, którzy po całych dniach modlili
się i składali ofiary proszą c, by ich dzieci mogły ich
przeżyć (sibi superstites essent), nazwali zabobonnymi
(superstitiosi), przy czym wyraz ten otrzymał później
szersze znaczenie. Natomiast tym, którzy zawsze dok
ładnie przestrzegali i jak gdyby na nowo powtarzali
(relegerent) wszystko, co dotyczy kultu bogów, nadali
miano ludzi religijnych (religiosi) właśnie od częstego
spełniania obrządków religijnych (e
Religendo). Podobnie ludzie wyborni czy eleganccy
otrzymali tę nazwę od wyrazu eligere, czyli wybierać,
ludzie pilni, czyli diligentes — od wyrazu diligere, czyli
pilnie coś wybierać, a ludzie rozumni, czyli
inteligentni — od wyrazu intelligere, czyli rozumie ć. W
treści wszystkich tych określeń, pochodzących od wyrazu
legere, zawiera się możność wybierania czy rozróżniania
taka sama, jak w określeniu „religijny". W ten sposób
stało się, że z dwóch wyrazów — „zabobonny" i
„religijny" — pierwszy oznacza rzecz naganną, a drugi
chwalebną. Lecz zdaje mi się, że już w stopniu
dostatecznym wykazałem tak istnienie bogów, jak i ich
właściwości.
Kolei wypada mi dowieść, że światem kieruje
opatrzność bogów. To nadzwyczaj ważne twierdzenie
wasi zwolennicy, Kotto, usiłują obalić i dla tego z wami
to właśnie muszę tutaj stoczyć walkę. Albowiem
zwolennicy waszej szkoły, Wellejuszu, są gorzej
obeznani ze sposobami ujęcia poszczególnych zagadnień
przez rozmaite kierunki: czytacie tylko własne dzieła i
tylko własne kochacie, a wszystkich innych myślicieli
osądzacie bez rozpoznania sprawy. Tyś sam na przykład
powiedział w dniu wczorajszym, że stoicy uroili sobie
wieszczą staruszkę, którą nazywają Pronoją, to jest
Opatrznością. Popełniłeś tu błą d o tyle, żeś przypuszczał,
iż stoicy wyobrażają sobie opatrzność jako osobną
boginię kierującą i władającą całym światem.
Tymczasem jest to tylko skrócone wyrażenie. Gdyby na
przykład ktoś powiedział, iż rzeczpospolitą ateńską rządzi
rada, brakowa łoby tu, że chodzi mu o radę zwaną
areopagiem; podobnie kiedy my mówimy, że światem
rządzi opatrzność, wiedz, że brakuje tu wyrazu „bogów",
i przyjmij do wiadomości, iż bez skrótu poprawnie
powinno się mówić: światem rządzi opatrzność bogów.
Nie zużywajcież tedy dowcipu, którego tak niedostaje
waszej szkole, na wyszydzanie nas! I na Herkulesa, gdy
mnie wysłuchacie, to nawet tego nie próbujcie! Nie
będzie wam wypadało, nie będziecie mieli danych po
temu i nie będziecie w stanie tego zrobić! Zaprawdę, nie
dotyczy to tylko ciebie jednego, któryś nabrał ogłady pod
wpływem obyczajów ojczystych i uprzejmości naszych
współrodaków; ale dotyczy innych zwolenników waszej
szkoły, a najbardziej jej założyciela, człowieka bez
kultury i wiedzy, zuchwale napadającego na wszystkich,
choć sam był pozbawiony bystrości umysłu, powagi i
ogłady.
Twierdzę więc, że opatrzność bogów zarówno na
samym początku zbudowała świat i wszelakie jego części
skł adowe, jak i przez wszystkie czasy wykonywa nad
nimi rządy. Nasi zwolennicy dzielą zwykle na trzy części
rozważania swe na ten temat. Część pierwsza wynika z
rozumowania dowodzącego istnienia bogów; bo jeśli
przyznamy ich istnienie, musimy zgodzić się także i na to,
że mą drość ich kieruje światem. Część druga wykazuje,
że wszystko podlega obdarzonej czuciem naturze, która
władzę swą sprawuje w sposób jak najdoskonalszy; po
ustaleniu tego nasuwa się wniosek, że natura zosta ła
stworzona przez ożywiające pierwiastki. W części
trzeciej przeprowadza się dowód z zadziwiających
zjawisk na niebie i na ziemi.
Po pierwsze więc, albo trzeba odrzucić byt bogów,
tak jak w pewien sposób odrzuca go Demokryt przez
wprowadzenie podobizn i Epikur przez wysunięcie
wizerunków, albo — jeśli się uznaje byt bogów — trzeba
przystać również i na to, że są oni czymś tam zajęci, i to
czymś bardzo ważnym.
Przecież nie ma nic ważniejszego od zarządzania
światem. Zatem świat podlega rządom boskiej mądrości.
Jeżeli jest inaczej, to na pewno musi istnieć coś
doskonalszego, obdarzonego większą mocą niż bogowie,
niezależnie od tego, jakie miałoby to właściwości i czy
byłoby istotą nieożywioną, czy też koniecznością, która,
pobudzana przez swoją wielką siłę, tworzy widziane
przez nas, a przepiękne dzieła. Jeżeli tedy bogowie
rzeczywiście są podporządkowani już to konieczności,
już to naturze, która rządzi niebem, morzem i ziemią, to z
istoty swej nie są oni ani wszechpotężni, ani doskonali.
Jednakże nie ma nic doskonalszego od bóstwa; zatem
świat nieuniknienie musi podlegać jego władztwu. A
więc bóstwo nie podlega i nie jest podporządkowane ż
adnej innej istocie, ale samo sprawuje rządy nad całą
naturą. Bo jeśli przyznajemy, że bogowie są rozumni, to
zarazem uznajemy, że są oni opatrzni (providentes), i to
w stosunku do największych rzeczy. Czyżby więc nie
wiedzieli, jakie to rzeczy są największe w jaki sposób
trzeba nimi kierować i troszczyć się o nie? Albo czyżby
nie mieli siły do podjęcia się i prowadzenia tak wielkich
spraw? Lecz z jednej strony nieznajomość rzeczy jest
obca naturze bogów, a z drugiej strony związana z jakąś
słabością trudność podołania obowiązkom wcale nie da
się pogodzić z dostojeństwem bóstw. Stąd wynika to, co
my twierdzimy, a mianowicie, że światem kieruje
opatrzność bogów. Jeżeli bogowie istnieją (a
rzeczywiście istnieją), to koniecznie muszą być oni
istotami żywymi; i nie tylko żywymi, lecz także
obdarzonymi rozumem. Istoty te, złączone jakby w
związek obywatelski lub w społeczność, rządzą światem
niby zwyczajnym państwem albo jakimś miastem. Idzie
za tym, że mają oni taki sam rozum jak ten, który
widzimy u rodzaju ludzkiego, taką samą rzetelność i takie
samo prawo, nakazujące im rzeczy słuszne, a
zabraniające niesłusznych. Stąd też wnioskujemy, że
ludzie otrzymali swą roztropność i mądrość od bogów. (Z
tej to właśnie przyczyny na podstawie ustanowienia
naszych przodków ubóstwiono i publicznie uświęcono
Mądrość (Mens), Wierność(Fides), Męstwo (Virtus) i
Zgodę (Concordia). Jakże wypada odmawiać tych cnót
bogom, skoro oddajemy cześć szanownym i świętym
wizerunkom tychże cnót? A ponieważ mądrość, wierność,
męstwo i zgoda istnieją poś ród ludzi, to skąd cnoty te
mogły spłynąć na ziemię, jeśli nie od niebian?). Jeśli więc
jest nas i mądrość, i rozum, i roztropność, to bogowie
koniecznie muszą mieć to wszystko w większym stopniu;
i nie tylko mieć, lecz także posługiwać się tym dla jak
największych i jak najlepszych celów. A że nie ma nic
większego i lepszego od świata, nieuniknienie musi więc
kierować nim mądrość opatrzność bogów. Ponieważ zaś
dostatecznie udowodniłem, iż bogami są te istoty, których
nadzwyczajne oddziaływanie i jaśniejącą
powierzchowność sami dostrzegamy, a mam na myśli i
słońce, i księżyc i gwiazdy błędne oraz stałe, i niebo, i
sam wszechświat, i mnóstwo rzeczy, które gwoli
wielkiego pożytku i dogodności rodzaju ludzkiego
znajdują się w całym świecie — także i stąd wynika w
końcu, że wszystkim rządzi boska myśl i boska
roztropność. W ten sposób pierwsza część została
omówiona dostatecznie.
W następnej kolejności mam okazać, że wszystko
podlega naturze, która władzę swą sprawuje w sposób jak
najdoskonalszy. Lecz najpierw trzeba pokrótce wyjaśnić,
czym jest sama natura, aby tym łatwiej można było pojąć
to, co chcę tu wyłożyć. Otóż jedni mniemają, że natura —
to jakaś bezrozumna siła wzbudzająca w ciałach
potrzebne ruchy. Drudzy natomiast twierdzą, że siła ta
jest obdarzona rozumem i działa wedle pewnego
porządku, jakby idąc okreś loną drogą i w każdym swym
postępku ukazując jego przyczynę i cel, przy czym
zdolności twórczej tej siły nie jest w stanie dorównać
żadna sztuka, żadna ręka ludzka i żaden artysta, który by
chciał na śladować dzieła natury. W każdym bowiem
nasieniu, choćby najdrobniejszym, zawarta jest taka moc,
iż jeśli trafi ono w miejsce odpowiednie do jego przyjęcia
i zatrzymania i jeśli znajdzie substancję, która może mu
dostarczyć pokarmu i sił do wzrostu, tworzy się z tego
nasienia i kształtuje [jestestwo] we właściwym dla siebie
rodzaju — bądź to takie, które odżywia się tylko przy
pomocy korzeni, bądź takie, które może się też poruszać,
czuć i pożą dać tudzież wydawać naś wiat stworzenia
podobne do siebie. Jednakże są i tacy, którzy nazwę
natury stosują do wszystkiego. Tak postępuje na przykład
Epikur, gdyż wedle jego ujęcia natura wszelkich bytów
składa się z atomów, próżnej przestrzeni i wszystkiego,
co bytom tym przypada w udziale. Ale my, powiadając,
że świat trwa dzięki naturze że przez nią jest kierowany,
nie mamy na myśli ani bryły ziemi, ani kawałka kamienia,
ani nic innego w tymże rodzaju, co by nie miało
przyrodzonej zdolności do utrzymania się w stanie
nienaruszonym, myślimy zaś o drzewie, o zwierzęciu,
których daje się widzieć nie jakiś tam dowolny układ,
lecz porządek i pewne podobieństwo do dzieła sztuki.
Jeżeli tedy rośliny, trzymające się ziemi swymi
korzeniami, żyją i rozwijają się dzięki sztuce natury, to na
pewno i cała ziemia, skoro zapłodniona nasionami rodzi i
wydaje ze siebie wszystko, utrzymuje się także dzięki
mocy i sztuce natury. Otaczając kiełki, ziemiażywi je i
zasila, sama z kolei karmi się żywiołami wyższymi i
położonymi na zewnątrz, jej wyziewami pożywia się
zarówno powietrze, jak eter oraz wszystko, co znajduje
się w wyższej strefie. Tak więc, jeżeli ziemia utrzymuje
się i zachowuje swe siły dzięki naturze, to podobnie ma
się rzecz z resztą świata. Rośliny bowiem tkwią w ziemi,
a zwierzęta trwają przy życiu oddychając powietrzem.
Samo zaś powietrze jak gdyby razem z nami patrzy,
razem z nami słucha i razem z nami wydaje dźwięki,
gdyż nic z tego nie może się dziać bez jego udziału. Co
więcej, nawet porusza się ono wraz nami, bo
dokądkolwiek idziemy, dokądkolwiek się kierujemy,
powietrze wydaje się dawać nam miejsce i rozstępować
się przed nami. Otóż wszystko, co zdąża ku środkowi
świata, będącemu najniższym jego miejscem, co wznosi
się od środka w górę i co krąży dokoła tego środka,
stanowi ciągłą i jedyną naturę świata. A ponieważ istnieją
cztery rodzaje ciał, jedność natury utrzymuje się przez
kolejne ich przemiany: z ziemi powstaje woda, z wody
powietrze, z powietrza eter, a potem w odwrotnym
porządku — z eteru powietrze, z powietrza woda i z
wody najniżej leżąca ziemia. I tak łączność pomiędzy
częściami wszechświata utrzymuje się przez poruszanie
się w obu kierunkach, do góry na dół, tych pierwiastków,
z których złożone są wszystkie przedmioty. Łączność ta
musi już to trwać wiecznie i to w tej samej postaci, jaką
widzimy, już to przynajmniej istnieć bardzo długo,
niemal że przez czas nieskończony. Niezależnie od tego,
która tych dwu możliwości rzeczywiście zachodzi,
wynika stąd, że światem kieruje natura. Jakaż to bowiem
organizacja wyprawy morskiej, jakiż sposób ustawienia
wojska albo — iżbyśmy znowu porównali to z dziełami
natury — jakiż wypadek zrodzenia się winorośli lub
drzewa, dalej jakaż postać zwierzęcia czy też
ukształtowanie jego członków może ukazać nam taką
przemyślność natury, jaką widzimy w samym świecie?
Albo więc nie ma nic takiego, czym by zarządzała
obdarzona świadomością natura, albo należy przyznać, że
rządzi ona całym światem. Jeżeli bowiem świat zawiera
w sobie naturę wszystkich innych jestestw wraz z ich
nasionami, to jakże mógłby sam nie podlegać
kierownictwu natury? Byłoby to tak, jak gdyby ktoś
powiedział, że zęby i zarost są dziełem natury, lecz sam
człowiek, któremu one wyrastają, nie jest jej tworem.
Występujący z tego rodzaju twierdzeniem nie rozumiałby,
że istoty, które wydają coś ze siebie, mają naturę
doskonalszą niż natura tego, co jest ich płodem. Ze
wszystkich rzeczy zaś podlegających rządom natury
właśnie świat jest tym siewcą, twórcą i rodzicielem, że
tak powiem, oraz wychowawcą i żywicielem, który karmi
i utrzymuje wszystko jakby własne swe członki czy
części. I jeżeli natura rządzi częściami składowymi świata,
to musi ona rządzić również samym światem. W rządach
jej zaś nie ma doprawdy nic takiego, co by można było
zganić: z żywiołów, które już istniały, stworzyła ona
rzeczy najlepsze, jakie można było stworzyć. Zresztą
niech ktoś dowiedzie, że mo żna było zrobić coś lepszego!
Ale nikt nigdy tego nie dowiedzie, a jeśli zechce coś
poprawić, to albo zrobi gorzej, albo zażąda czegoś zgoła
niemożliwego do urzeczywistnienia.
Skoro tedy wszystkie części składoweś wiata
urządzone są tak, iż nie mogły być ani lepsze do użytku,
ani piękniejsze dla oka, to zobaczmy, czy dokonało się to
przypadkowo, czy też jest to stan, w którym nie mogłyby
one trwać w żaden sposób, gdyby nie były kierowane
przez mą drość i opatrzność bogów. Jeśli więc dzieła
natury są doskonalsze od dzieł sztuki, a sztuka nie tworzy
nic bez rozumu, to natury tym bardziej nie wolno uważać
za bezrozumną.
Jakże pogodzić ze sobą to, że gdy widzisz posąg lub
obraz, rozumiesz, iż znalazła tu zastosowanie sztuka; że
gdy z dala spostrzeżesz płynący statek, nie masz
wątpliwości, iż porusza się on dzięki rozumowi i sztuce;
że kiedy oglądasz zegar słoneczny albo wodny, wiesz, iż
to dzieło sztuki, a nie twór jakiegoś przypadku wskazuje
ci godziny — lecz równocześnie utrzymujesz, że świat, w
którym znajdują się zarówno same te sztuki, jak
uprawiający je mistrzowie i wszystkie pozostałe rzeczy,
nie ma mądrości i rozumu? Gdyby ktoś zaniósł do Scytii
lub do Brytanii sporządzoną niedawno przez naszego
przyjaciela Pozydoniusza kulę, której poszczególne
obroty ukazują nam ruchy słońca, księżyca oraz pięciu
gwiazd błędnych tak, jak się one każdego dnia i każdej
nocy odbywają na niebie, któż by w tych barbarzyńskich
krajach wątpił, że kula owa jest dziełem rozumu?
Tymczasem epikurejczycy mają wątpliwości, czy świat, z
którego przecież wywodzi się i pochodzi wszystko,
powstał przypadkiem, czy przez jakąś konieczność, czy
dzięki rozumowi i mądrości bogów! Wydaje im się, że
Archimedes, naśladując obroty kuli niebieskiej,
odznaczył się więcej niźli sama natura, która stworzyła
niebiosa.
Wszak dzieło natury jest pod wielu względami
doskonalsze od jego naśladownictwa! U Akcjusza pasterz,
który nigdy nie widział okrętu, kiedy z góry spostrzegł z
daleka nowy a niezrównany statek Argonautów,
zdumiony i przestraszony przemówił najprzód tymi oto
słowy:

Taki ogrom wypływa z głębi, szumiąc,


wszczynając wielki hałas i wzbudzając powiew!
Toczy przed sobą fale, siłą swą tworzy wiry,
Rzuca się w dół, a morze pryska nań i mocno go oblewa.
Myślałbyś, że wali się na ciebie oberwana chmura,
Że odłupaną skałę porwał w górę wicher
Lub nawałnica, że tworzą się tam trąby morskie,
Uderzane przez obiegające dokoła fale.
A może to masy wód wzruszają zwały ziemi
Lub może Tryton przewracając trójzębem jaskinie,
Położone głęboko na dnie okrytego falami morza,
Dobywa z bezdni na świat tę olbrzymią skałę?
Z początku pasterz ów nie wie, czym jest widziane
przezeń nieznane zjawisko. A gdy zobaczył młodych
ludzi oraz posłyszał śpiew żeglarzy, rzekł:

Podobne dźwięki wydają podniecone i rozochocone delfiny.

Powiedział także wiele innych rzeczy, a zakończył


tak:

Do pieśni Sylwana podobny jest ten śpiew i wszystko to, co


słyszę.

Pasterz ten więc przy pierwszym wejrzeniu


przypuszczał, że widzi coś nieżywego i pozbawionego
czucia, lecz potem po wyraźniej szych oznakach zaczął
domyślać się istoty zjawiska, co do którego miał tyle
wątpliwości. Podobnie i filozofowie, jeżeli nawet widok
świata początkowo ich zmieszał, potem jednak, gdy
dostrzegli jego dokładnie oznaczone i zawsze jednostajne
ruchy oraz poznali, że wszystko to odbywa się wścisłym
porządku i z niezmienną stałością, powinni byli
zrozumieć nie tylko to, iż w tym niebieskim boskim
domu przebywa jakiś mieszkaniec, ale i to, że jest nim
rządca i władca, zarazem jakby budowniczy tak
wielkiego dzieła, tak wspaniałego gmachu.
Jak dotąd jednak, zdaje się, że nawet nie
podejrzewają oni, jak bardzo godne podziwienia rzeczy
znajdują się na niebie i na ziemi.
Bo w pierwszym rzędzie ziemia, położona w środku
wszechświata, ze wszystkich stron oblana jest ożywczą,
służącą do oddychania substancją, zwaną aer, czyli
powietrzem. Aczkolwiek jest to wyraz grecki, lecz został
przez naszych ziomków przejęty i jest powszechnie
znany i używany jako wyraz łaciński. Powietrze jest z
kolei otoczone przez niezmierzony eter, który składa się z
najwspanialszych pierwiastków ognistych. (Zapożyczmy
także i ten wyraz od Greków i mówmy po łacinie aether,
tak jak mówimy aer, chociaż Pakuwiusz go przetłumaczył:
„To, czym mówię, nasi nazywają caelum, to jest niebem,
a Grecy eterem". Jak gdyby rzeczywiście nie Grek to
mówił! „Jednakże mówi po łacinie". Co prawda my go sł
uchamy, jakby mówił po grecku. On sam uczy nas tego w
innym miejscu: „Jesteś Grekiem pochodzenia; zdradza to
już sama twa mowa"). Lecz powróćmy do rzeczy
ważniejszych. Z eteru powitają niezliczone płomienie ciał
niebieskich, pośród których najważniejsze jest słońce,
oświecające wszystko swym bardzo jasnym światłem, a
wielkością swą i wspaniałością znacznie przewyższające
całą ziemię. Dalej idą inne niezmiernie wielkie gwiazdy.
Wszystkie te tak olbrzymie i tak liczne ciała niebieskie
nie tylko wcale nie szkodzą ziemi i znajdującym się na
niej przedmiotom, lecz są tak pożyteczne, że gdyby
zmieniły swe miejsce, to wskutek naruszenia właściwej
miary gorąca, ziemia zostałaby spalona przez ich
ogromny żar.
Jakże mam się tutaj nie dziwić, że jest ktoś taki, kto
sobie uroił, iż jakieśścisłe i niepodzielne atomy pędzą
własną mocą pod wpływem swej ciężkości i że z
przypadkowego zbiegu tych atomów powstał świat w
całej jego piękności i krasie? Jeśli ktoś uważa to za
możliwe, nie pojmuję, dla czego nie miałby przyjmować,
że gdyby zebrano razem mnóstwo odlanych bądź ze złota,
bądź z czego innego czcionek, wśród których
znajdowałyby się wszystkie dwadzieścia jeden liter
alfabetu, to po wysypaniu tych czcionek na ziemię złożą
się z nich Roczniki Enniusza, tak iż od razu będą gotowe
do czytynia. Ze swej strony wątpię, czy szczęśliwy
przypadek mógłby dokazać chociaż tyle, iżby złożył się z
nich jeden wiersz. Jak więc mogą ci ludzie poważnie
twierdzić, że w łaśnie z tych ciałek, nie mających ani
barwy, ani jakichś określonych przymiotów (które Grecy
oznaczają wyrazem ποιότητα ), ani czucia, a
spotykających się ze sobą bezładnie i przypadkowo,
powstał świat, a właściwie — że w każdej chwili jedne
niezliczoneś wiaty z nich się tworzą, a drugie giną? Jeśli
łączenie się atomów może stworzyć świat, to dla czego
nie może ono stworzyć portyku, świątyni, domu czy
miasta? Przecież te rzeczy nie wymagają tak wielkiego
trudu, a jest też wiele rzeczy jeszcze łatwiejszych.
Zaprawdę, paplają oni oś wiecie tak bezmyślnie, iż — jak
mi się wydaje — nigdy nie spojrzeli na tę zadziwiają cą
strojność nieba, o której właśnie będę mówił. Wybornie
powiada więc Arystoteles: „Gdyby istnieli ludzie, zawsze
mieszkający pod ziemią w pięknych i świetnie
urządzonych domach, przyozdobionych posągami i
malowidłami oraz wyposażonych we wszystko, co w
obfitości mają ci, których poczytuje się za szczęśliwych;
gdyby ludzie owi nigdy nie wychodzili na powierzchnię
ziemi, na podstawie jednak zasłyszanych pogłosek
dowiedzieli się, że istnieje jakaś potęga i moc boska;
gdyby potem wskutek rozstąpienia się w pewnej chwili
otchłani ziemskich mogli oni wyjść ze swoich ukrytych
siedlisk i przyjść do okolic, gdzie my mieszkamy — to
kiedy by ujrzeli nagle i ziemię, i morza, i niebiosa; kiedy
by spostrzegli ogrom chmur poznali moc wiatrów; kiedy
by zobaczyli słońce pojęli zarówno jego wielkość i
piękno, jak też skutki jego oddziaływania, polegające na
tym, że rozlewając po całym niebie światł ość, tworzy
ono dzień ; kiedy by wraz z pogrążeniem się ziemi w cień
nocy ogarnęli oczami niebo upiększone i przystrojone
gwiazdami oraz poznali, jak księżyc zmienia swoją
jasność, raz przybywając, to znów ubywając, jak
wszystkie te ciała niebieskie wschodzą i zachodzą, jak
wreszcie przez całą wieczność krążą stale po tych samych
drogach; kiedy by to wszystko ujrzeli, z całą pewnością
uznaliby zarówno to, że istnieją bogowiejak i to, że tak
ogromne dzieło jest ich tworem". Tak to mówi
Arystoteles. My zaś wyobraźmy sobie tego rodzaju
ciemności, jakie niegdyś po wybuchu ognia w Etnie
podobno tak osłoniły sąsiednie okolice, że przez dwa dni
człowiek nie mógł poznać człowieka, a gdy trzeciego
dnia rozbłysło słońce, zdawało im się, że się odrodzili.
Otóż gdyby i nam zdarzyło się, iż po długotrwałych
ciemnościach nagle ujrzelibyśmy światłość, jakie
wrażenie zrobiłby na nas widok nieba? Gdyż możność
codziennego jego oglądania tudzież przyzwyczajenie
wzroku przytępiło nasze odczucia: ani nie podziwiamy,
ani nie dochodzimy przyczyn tych zjawisk, na które
patrzymy ciągle. Jak gdyby do badania przyczyn bardziej
skłaniać nas miała nowość zjawiska niż jego znaczenie!
Któż by w rzeczy samej nazwał człowiekiem tego, który
widząc tak dokładnie określone ruchy na niebie, tak stały
porządek wśród gwiazd i tak ścisły związek wzajemny
oraz zgodność wszystkiego, przeczył, iż kieruje tym jakiś
rozum, utrzymując, że dzieje się to przypadkowo? A
przecież w rzeczywistości rządzi tym tak wielka mądrość,
iż żadna nasza mądrość nie jest w stanie jej pojąć. Kiedy
widzimy coś poruszanego przy pomocy jakiegoś
mechanizmu, na przykład przedstawiającą wszechświat
kulę albo urządzenie wskazujące godziny, albo rozliczne
inne tego rodzaju rzeczy, nie wątpimy wszak, iż są one
dziełem rozumu. Czyż tedy oglądając ruch ciał
niebieskich, które pędzą i obracają się z podziwu godną
szybkością i w ten sposób gwoli najwyższej pomyślności
i zachowania wszech rzeczy powodują odbywające się z
jak największą stałością zmiany pór roku, będziemy
powątpiewali, że dzieje się to nie tylko za sprawą rozumu,
lecz dodatku za sprawą rozumu doskonałego i boskiego?
Teraz zaś można zostawić na boku wnikliwe rozważania i
jakby własnymi oczami przyjrzeć się piękności tych
rzeczy, o których powiadamy, że zostały stworzone przez
opatrzność bogów.
Nasamprzód ogarnijmy wzrokiem całą ziemię,
umieszczoną pośrodku świata, bryłowatą i kulistą,
wszędzie zwartą w sobie dzięki swej sile przyciągania,
przystrojoną kwiatami, ziołami, drzewami płodami,
których niewiarygodne mnóstwo odznacza się wprost
niewyczerpaną rozmaitością. Dodajmy do tego wciąż
tryskające chłodne zdroje, przejrzyste wody rzek, odziane
w najżywszą zieloność brzegi, wysoko sklepione groty,
strome skały, wyniosłe szczyty gór i niezmiernie rozległe
równiny; dołączmy też ukryte w ziemi żyły złota i srebra
oraz nadzwyczajne mnóstwo marmuru. A jakże liczne i
jak różne są gatunki oswojonych i dzikich zwierząt! Jaka
mnogość rozmaicie latających i śpiewających ptaków!
Jak wspaniałe pastwiska dla bydła! Ileż sposobów życia
zwierząt leśnych! Cóż mam w tym miejscu powiedzieć o
rodzaju ludzkim, który wyznaczony jakby na włodarza
ziemi, nie dopuszcza ani do tego, by opustoszała ona
przez okrucieństwo zwierząt, ani do tego, by zniszczała
przez zarastanie dzikimi roślinami. Dzięki jego to
wysiłkom jaśnieją ze wszystkich stron pola, wyspy i
wybrzeża, ozdobione domami i miastami! Gdybyśmy
mogli to wszystko zobaczyć oczami, tak jak widzimy w
naszych umysłach, nikt oglądając ziemię jako całość nie
wątpiłby w istnienie boskiego rozumu.
A jakże wspaniałe jest piękno morza! Jak cudownie
wygląda ono, gdy wziąć je w całości! Ileż tam jest
rozmaitych wysp! Jak pełne powabu są brzegi okolice
nadbrzeżne! Ile mamy tam różnych rodzajów zwierząt, z
których część przebywa pod wodą, część pływa i krąży
na powierzchni wód, a część ma własne skorupy i czepia
się skał. Samo zaś morze lgnie do ziemi i opłukuje jej
brzegi w taki sposób, iż ma się wrażenie, że te dwa
żywioły łączą się w jeden.
Stąd to w dzień i w nocy wydziela się graniczące z
morzem powietrze, które już to w stanie rozcieńczonym
czy rozrzedzonym unosi się w górę, już to w stanie
zgęszczonym ścina się w chmury i zbierając wilgoć
zrasza ziemię deszczami, już to płynąc tu i tam tworzy
wiatry. Ono też powoduje zmiany ciepłych i zimnych pór
roku tudzież unosi latające ptaki, a wdychane utrzymuje
przy życiu i siłach żywe istoty.
Pozostaje jeszcze najwyższa i od siedlisk naszych
najbardziej oddalona, wszystko otaczająca i wszystko
sobie zamykająca strefa, która nazywa się także eterem
oraz tworzy ostatni kraniec i kres świata. W niej to ciała
ogniste zakreślają w sposób wielce zadziwiający swe
ściśle oznaczone drogi. Spośród nich słońce, które swymi
rozmiarami wiele razy przewyższa ziemię, obiega ją
dokoła, a wschodząc i zachodząc powoduje istnienie dnia
i nocy. Wraz z tym zbliżając się, to znowuż oddalając się
od ziemi, dwa razy każdego roku zawraca z dwu
przeciwległych krańców, przy czym raz sprowadza na
ziemię jak gdyby pewien smutek, a drugi raz
odwrotnie — rozradowuje ją tak, iż wydaje się cieszyć
wraz z niebem. Księżyc zaś, który — jak dowodzą
matematycy — jest większy od połowy ziemi, choć
przebywa tę samą przestrzeń, co słońce, to jednak czasem
zbliża się do słońca, a czasem się od niego oddala. Posyła
on na ziemię światło, które otrzymuje od słońca, a sam
pod względem jasności ulega różnym zmianom. Poza tym
stając poniżej słońca czy naprzeciwko słońca zaciemnia
on promienie i światło słoneczne, a wpadając w cień
ziemi, gdy znajduje się ona na linii prostej między nim a
słońcem, nagle zaciemnia się sam. Podobnymi drogami
biegną wokół ziemi te gwiazdy, które nazywamy
błędnymi, a które — wschodząc i zachodząc w ten sam
sposób — raz przyspieszają swój ruch, to znów opóźniają
i częstokroć zatrzymują się. Nie może być nic bardziej
zadziwiającego i piękniejszego od tego widoku! Ponadto
mamy jeszcze olbrzymie mnóstwo gwiazd stałych, które
dzielą się na gromady ułożone tak, iż przez podobieństwo
tych gromad do różnych znanych figur otrzymały one
swe nazwy. Przytoczę — mówił Balbus, spozierając w
tym miejscu na mnie — wiersze Aratusa, które
przetłumaczone przez ciebie, gdy byłeś jeszcze bardzo
młody, tak mi się w brzmieniu łacińskim podobają, że
wiele z nich umiem na pamięć.

A więc, jak to ustawicznie widzimy własnymi oczami,


bez żadnej odmiany i bez żadnych odchyleń
Pewne ciała niebieskie biegną w szybkim ruchu,
Przez wszystkie dni i noce krążąc razem z niebem.
Jest to widok, którym nie może nasycić się dusza
żadnego człowieka lubiącego rozważać stałość natury.

Dwa zaś końce tej osi, na której świat się kręci, nazwano
biegunami.
Dokoła jednego z nich obracają się
nigdy nie zachodzące obie Niedźwiedzice.

Jedną z nich Grecy zwą Cynosurą (co znaczy psi ogon),


Drugą zaś Helice (grupa obrotowa),
której bardzo jasne gwiazdy widzimy przez całe noce,
przy czym nasi zwykli im dawać miano siedmiu Trionów.

Ten sam biegun niebieski okrąża mała Cynosura,


składająca się z tyluż podobnie ułożonych gwiazd.
Ją to za przewodniczkę nocną mają feniccy żeglarze.

Choć gwiazdy Helice i więcej, i piękniej jaśnieją,


Choć wraz z nadejściem nocy daleko widzieć się dają,
A Cynosura jest mała, to jednak z niej to żeglarze
Zwykli korzystać, gdyż mniejsze zatacza w obiegu swym
koła.

Aby widok tych gwiazd wzbudzał tym większy podziw,


Pełza pomiędzy nimi, jak strumień kręto płynący,
Straszny Smok, który w kłęby się zwija, to znów się
prostuje,
By zaraz potem z giętkiego ciała znów stworzyć pętle.

Choć wspaniała jest cała jego postać, to jednak zasługuje


na uwagę zwłaszcza kształt jego głowy i blask oczu:
Głowę mu zdobi nie jedna tylko urocza gwiazda:
Światłem podwójnym są zaznaczone dwie skronie Smoka,
W straszliwych oczach pałają żarem jeszcze dwie gwiazdy,
A prócz nich jedna blaskiem promiennym oświetla brodę.

Schylając głowę na lekko zgiętej wysmukłej szyi


Zdaje się Smok ten patrzeć na ogon wielkiej Helice.
Przez całą noc widać także i resztę ciała Smoka.
Głowa jego niespodziewanie chowa się trochę
Tam, gdzie po jednej stronie wschód się miesza z zachodem.

Sąsiadująca z tą głową jakby postać znużona


Zasmuconego człowieka także obraca się wokół bieguna.
Ją to właśnie Grecy zwą Engonasin, klęczącą,
Gdyż tak ten gwiazdozbiór wygląda.

Tu leży również blaskiem przedziwnym świecąca Korona.


Znajduje się ona z tyłu postaci klęczącej,
natomiast w pobliżu jej głowy widać Wężownika;

Także i Grecy nazwali go jasno mianem Ophiuchos...


Ten obydwu swych dłoniach mocno trzyma Węża,
Lecz sam jest opleciony jego gibkim ciałem;
Wąż opasał bowiem człowieka tuż pod sercem.

Człowiek jednak zebrawszy swe siły mocno wciąż stąpa


I Skorpiona po oczach i piersi depcze nogami.

Natomiast siedmiu Trionom towarzyszy


Niedźwiedzicy Poganiacz, zwany też z grecka Bootes,
Gdyż jakby do wozu wprzężoną pędzi ją przed sobą.
U tegoż Boota poniżej serca widać stałą gwiazdę,
Mocno świecącą i znaną pod sławną nazwą Arktura.

Pod stopami zaś jego unosi się jasny Kłos


Trzymająca Panna o ciele świetlistym.
Znaki niebieskie są rozmieszczone w ten sposób,
Iż w znakomitym ich porządku widać boską przemyślność.

Niżej głowy Niedźwiedzicy dostrzegasz Bliźnięta,


Poniżej jej części środkowej masz Raka, a tuż pod stopami
Lew ogromny otrząsa ze siebie drżące płomienie.

Woźnica pędzi okryty płaszczem z lewej strony Bliźniąt.


Obok głowa Helice srogo nań spoziera,
A świetlista Koza lewy bark rozjaśnia.

Koza — to gwiazdozbiór wielki i wspaniały;


Ale Kozły mało dają ludziom światła.
Poniżej nóg Kozy rogacz Byk się rozparł swym potężnym
ciałem.

Głowę jego zdobi wiele gwiazd.


Gwiazdom tym Grecy zwykle dają miano Hiad — od
deszczu.
Nasi zaś niesłusznie nazywają je Świnkami, to jest Suculae,
Jak gdyby nazwa ich pochodziła od świń, to jest a subus,
A nie od deszczów, które gwiazdy te zapowiadają.

Za Małą Niedźwiedzicą zaś podąża z tyłu


Cefeusz z wyciągniętymi rękami:
Małej Niedźwiedzicy grzbiet przed sobą widzi.

Poprzedza go Kasjopea, co z gwiazd swych słabe rzuca


światło...
Ale tuż obok niej porusza się mocno świecąca
Andromeda, co smutno unika spojrzeń swej matki.
Głowy jej niemal dotyka Koń; potrząsa grzywą i blaskiem
miga dokoła.

Jedna zaś z gwiazd między nimi jak gdyby


wiąże swym światłem obydwa te znaki niebieskie,
Chcąc z dwu gwiazdozbiorów stworzyć trwałą całość...
Mamy tam również Barana z zawiniętymi rogami.
Przy nim zaś widać znak Ryb,
z których jedna wysuwa się nieco do przodu,
Przez co wiatr północny silniej ją oziębia.

U stóp Andromedy zarysowuje się postać Perseusza,


a powiewy od bieguna mocno nim wstrząsają.
Zaraz obok tuż przy lewym jego kolanie
mdłym światełkiem migocą Plejady
Potem widać tam lekko rzuconą wygiętą Lirę,
A dalej jest Łabędź skrzydlaty,
ku niebios przestworzom szerokim lecący.

Natomiast do głowy Konia najbardziej zbliża się prawa


ręka Wodnika,
A tuż zaraz mamy i całego Wodnika.
Potem piersi potężnej ziejąc lodowatym chłodem
Wielkie koła zakreśla dziki Koziorożec;
Tytan, rzuciwszy nań swe nie gasnące światło,
Zawraca w zimie wóz i rusza stąd z powrotem.

Lecz tu widać też jak z głębi wynurza się Skorpion,


Ciągnąc za sobą Łuk czyjąś siłą fizyczną wygięty.

Przy nim krąży lśniąc swym upierzeniem Łabędź


Obok zaś niego pomyka Orzeł o ciele ognistym.
Następnie mamy Delfina, a nieco dalej blask rzuca skośna
gromada Oriona, za którym podąża Pies ogniem ziejący
I gwiazd swoich jasność nam w dół zsyłający.

Z kolei widzimy Zająca co nigdy w biegu nie staje,


bo ten go zupełnie nie męczy,
W pobliżu psiego ogona powoli przesuwa się Argo.
Osłania ją Baran i Ryb łuskowatych błyszcząca gromada,
Gdy ciałem swym świetnym przybliży się nazbyt
do brzegów tej rzeki, to jest Erydanu,
który jako wolno płynący i szeroko rozlany długo będziesz
oglądał.

Zobaczysz także wydłużone Więzy,


Które jakby krępują Ryby od strony ogonów...
A zaraz potem przy żądle Skorpiona będziesz mógł
spostrzec
Ołtarz ów, co go głaska łagodny powiew południa.

Blisko stąd znajduje się Centaur spiesznie


Sprząc on pragnie ciało Konia z Wagą.
Wyciąga przy tym prawicę, którą trzyma Konia.
Wytęża się dzikus i zdąża w kierunku sławnego Ołtarza.
Tam też i Hydra wysuwa z podziemnych przestrzeni swą
głowę.
Olbrzymie cielsko jej zajmuje wiele miejsca.
Poniżej wygięcia jej ciała znajduje się Czara promienna.
brzeg jej godzi swym dziobem Kruk o lśniącym pierzu,
Przy czym w tym samym miejscu — przed Psem, ale pod
Bliźniętami —
Mamy Pieska małego, przez Greków zwanego Procyonem.

Czyż jakiś zdrowy na umyśle człowiek skłonny


byłby przypuszczać, że cały ten układ gwiazd i niebo
swej wspaniałej krasie mogło być dziełem bezładnie i
zależnie od przypadku biegających tu i tam atomów?
Albo czy byłby w stanie wyobrazić sobie, że to, co nie
tylko dla swego zaistnienia potrzebowało rozumu, ale
czego właściwości nawet pojąć nie można bez
najwyższego rozumu, mogła stworzyć jakaś inna istota,
nie mająca rozumu i mądrości? Nie tylko to zaś jest
godne podziwu, lecz w największym stopniu to, że
wszechświat jest tak trwały tak spoisty, iż nawet nie
można wymyślić nic lepiej przystosowanego do
nieprzerwanego istnienia. Albowiem wszystkie jego
części składowe zewsząd do środka podpierają się
wzajemnie. Jednakże wszelkie ciała pozostają w związku
ze sobą głównie z tego powodu, że są jak gdyby opasane i
złączone pewnego rodzaju więzami. A sprawia to natura,
która zmyślnie i rozumnie stwarzając wszystko, rozlewa
się po całym świecie oraz pociąga i zwraca do środka to,
co znajduje się na krańcach świata. Jeżeli tedy
wszechświat ma kształt kuli i jeśli z tej przyczyny
wszystkie jego części, wszędzie jednakie, same przez się
utrzymują się we wzajemnym związku, to nieuniknienie
musi to samo dziać się i z ziemią. Kiedy więc wszystkie
części ziemi kierują się ku jej środkowi (środek ten zaś
jest miejscem leżącym najgłębiej w kuli), nie ma siły,
która by mogła powstrzymać lub osłabić tak wielki napór
ciężkości i wstrząsnąć tak ważkimi ciałami. Z tejże samej
przyczyny morze, choć znajduje się na powierzchni ziemi,
aliści dążąc do jej środka zaokrągla się wszędzie
jednakowo nigdzie ani nie wylewa, ani nie występuje z
brzegów. Przylegające do niego powietrze wznosi się co
prawda dla swej lekkości w górę, lecz samo przez się
rozprzestrzenia się na wszystkie strony. Nie tylko więc
łączy się ono i styka z morzem, ale z natury swej unosi
się również ku niebu, złagodzone przez jego czystość i
ciepłotę staje się ożywczym i zbawiennym dla istot
żywych środowiskiem. Otaczająca je najwyższa strefa
nieba, zwana eteryczną, zachowuje swój delikatny
płomień bez żadnych zagęszczających domieszek i łączy
się z zewnętrzną warstwą powietrza. W eterze z kolei
krążą ciała niebieskie, które z jednej strony dzięki swemu
ruchowi obrotowemu mają kształt kulisty, a z drugiej
strony dzięki temu kształtowi i tej powierzchowności
ułatwiają sobie poruszanie się. Są bowiem okrągłe, taki
kształt, co już — jak się zdaje — mówiłem, jest najmniej
narażony na uszkodzenia. Atoli ciała niebieskie z istoty
swojej są ogniste. Dlatego też karmią się one wyziewami
ziemi, morza oraz innych wód, które to wyziewy słońce
wyciąga z rozgrzanych pól oraz przestrzeni wodnych.
Nasyciwszy się i pokrzepiwszy takimi wyziewami,
gwiazdy i wszystek eter znów je wydzielają i z powrotem
odsyłają na dół, tak iż nic prawie z nich nie ginie lub
ginie bardzo mało, mianowicie tyle, co strawi ogień
gwiazd oraz płomień eteru. W związku z tym — jak
przypuszczają nasi zwolennicy — nastąpi to, w co
podobno powątpiewał Panecjusz, iż w końcu spali się.
cały świat; jako że po zużyciu całego zasobu wilgoci ani
ziemia nie będzie mogła się posilić, ani powietrze nie
będzie się odnawiało, gdyż z wyczerpaniem wszystkiej
wody tworzenie się powietrza stanie się niemożliwe. Tak
więc nie pozostanie nic prócz ognia, przez który
jednakowoż, jako przez istotę żyjącą i boską, dokona się
znów odnowienie świata i odrodzi się całe jego piękno.
Nie chcę, aby mój wywód o ciałach niebieskich, a
zwłaszcza o tak zwanych gwiazdach błędnych, wydawał
się wam zbyt rozwlekły. Zaznaczę tylko, że z
najróżnorodniejszych ich oddziaływań powstaje nader
harmonijna całość: jeśli umieszczony najwyżej Saturn
zieje chłodem, a zajmujący środkowe miejsce wśród
planet Mars wznieca upa ły, to znajdujący się pomiędzy
nimi Jowisz świeci i grzeje w sposób umiarkowany;
równocześnie dwie poniżej Marsa po łożone planety
stosują się do Słońca; samo Słońce napełnia swą
jasnością cały świat, oświetlony zaś przez nie Księżyc
sprzyja zajściom w ciążę i porodom oraz stwarza
dogodne sposobności do płodzenia. Jeżeli to powiązanie
wszech rzeczy tudzież mająca na celu pomyślne trwanie
świata zgodność i spoistość natury nie robi na kimś
wrażenia, oznacza, to wedle mego niezachwianego
przekonania, że nad niczym z tych rzeczy nigdy się on
nie zastanawiał.
Teraz przejdźmy wreszcie od spraw niebieskich do
ziemskich. Czy jest w nich coś takiego, w czym nie
przejawiałaby się myśl rozumnej istoty? Najprzód więc
powiem o roślinach, których łodygi służą zarówno do
podtrzymywania tego, co się na nich znajduje, jak i do
przewodzenia pochodzących z ziemi soków, aby zasilać
nimi wszystko, co się łączy z korzeniami. Łodygi te
okrywa łyko, a pnie drzew kora, przez co są one
zabezpieczone przed mrozami i upałami. A oto winorośl
czepia się tyczek swoimi wąsami niby rękami i podnosi
się jak żywe stworzenie. Mówią nawet, że jeśli posadzi
się w jej pobliżu główki kapusty, to ucieka przed nimi i
unika ich jak czegoś zgubnego lub szkodliwego, nie
chcąc z żadnej strony stykać się z nimi.
A jakąż różnorodność mamy pośród zwierząt! jakże
wiele rzeczy składa się na to, by każdy gatunek mógł się
utrzymać! Jedne zwierzęta są okryte skórą, inne odziane
w futra, jeszcze inne najeżone kolcami; niektóre mają
opierzenie, te znowuż są osłonięte łuskami, tamte
uzbrojone w rogi, a wiele innych żywych stworzeń
rozporządza jako środkiem ratunku skrzydłami. Natura w
hojności swej przygotowała im obfity pokarm,
najbardziej odpowiedni dla każdego gatunku. Mógłbym
tutaj przedstawić, jak wygląda u różnych zwierząt układ
części ciała, jak wielką widać w nich przemyślność i
dokładność, w jak zadziwiający sposób przystosowana
jest budowa członków do przyjmowania przerabiania
owego pokarmu. Wszystkie narządy bowiem, także i te,
które znajdują się wewnątrz ciała, są tak ukształtowane i
tak rozmieszczone, że z punktu widzenia zachowania
życia nie ma tam nic zbędnego, nic niepotrzebnego. Taż
sama natura obdarzyła zwierzęta pożądaniem i czuciem,
iżby pierwsze skłaniało je do poszukiwania właściwego
pokarmu, a drugie pozwoliło odróżniać rzeczy szkodliwe
od zbawiennych. Jedne tedy zwierzęta szukają
pożywienia chodząc, drugie pełzając, niektóre latając, a
inne pływając. Samo zaś pożywienie bądź to chwytają
bezpośrednio pyskiem i zębami, bądź porywają mocnymi
pazurami, bądź łapią zakrzywionymi dziobami; jedne ssą,
drugie skubią, trzecie chciwie połykają, czwarte
przeżuwają. Niektóre są tak niskiego wzrostu, iż
dziobami lub pyskami łatwo sięgają po leżący na ziemi
pokarm. Natomiast te, które odznaczają się wyższym
wzrostem, jak gęsi, łabędzie, żurawie czy wielbłądy, mają
do pomocy długie szyje. Słoń jest nawet wyposażony w
trąbę, gdyż ze względu na ogrom swego tułowia miałby
utrudniony dostęp do pożywienia.
Dzikim zwierzętom, dla których
najodpowiedniejszym pokarmem są inne zwierzęta, dała
natura albo większą siłę, albo chyżość. Niektóre
obdarzyła też w pewnym stopniu przemyślnością i
chytrością, jak na przykład pająki, z których jedne tkają
rodzaj siatki, by spożyć to, co w niej uwięźnie, a inne
czatują w ukryciu, a gdy coś na nie wpadnie, porywają to
i zjadają. Pina zaś (tak nazywa się po grecku rodzaj
ślimaka), rozporządzając dwiema szerokimi muszlami,
dla zdobycia pokarmu zawiera jakby spółkę z małym
raczkiem morskim: kiedy małe rybki napłyną do
otwartych muszli, pina, na dany jej przez raczka znak w
postaci uszczypnięcia, muszle zamyka. Tak oto dwa
zupełnie niepodobne do siebie zwierzątka wspólnie
zabiegają o pożywienie, przy czym nasuwa się pytanie,
czy porozumiewają się one ze sobą przez jakieś spotkanie,
czy też z samej natury swej zostają w związku już od
urodzenia. Trzeba podziwiać także pewne rzeczy tych
zwierząt wodnych, które rodzą się na ziemi. Na przykład
krokodyle, żółwie rzeczne i niektóre węże, jeśli wylęgły
się poza obrębem wody, skoro tylko potrafią sobie radzić,
starają się dotrzeć do wody. Często podkładamy kurom
kacze jaja. Kaczęta, jakie wyklują się z tych jaj,
początkowo są chowane przez kwoki, które niby matki
wysiedziały pielęgnowały te małe. Potem jednak, kiedy
tylko zobaczą wodę, będącą ich naturalnym siedliskiem,
opuszczają kwoki i uciekają przed nimi, chociaż te je
gonią. Taki to popęd samozachowawczy wpoiła natura
zwierzętom. Czytałem również, że istnieje pewien ptak
zwany pelikanem. Zdobywa on sobie pokarm w ten
sposób, iż lata za innymi ptakami, które zanurzają się do
wody: gdy złapią rybę i wynurzą się, póty dziobie je
mocno po głowach, póki nie porzucą zdobyczy, a wtedy
ją zabiera. Tenże sam ptak, jak piszą, ma zwyczaj
napełniać się muszlami, które, po rozmiękczeniu ciepłem
swego żołądka, wyrzuca ze siebie, aby wydziobać z nich,
co nadaje się do zjedzenia. Natomiast o żabach morskich
opowiadają, że zwykły zagrzebywać się w pobliżu wody
do piasku oraz wykonywać tam pewne ruchy; gdy rybki
myśląc, że to żer, podpłyną do nich, żaby zabijają je i
zjadają. Jastrząb żyje jakby w przyrodzonym stanie
wojny z krukiem: gdy jeden znajdzie gdziekolwiek jaja
drugiego, natychmiast je tłucze. A któż może nie
podziwiać rzeczy zauważonej przez Arysototelesa, od
którego pochodzi zresztą większość tych spostrzeżeń. Oto
żurawie, kiedy udając się do cieplejszych okolic
przebywają morza, gromadzie swej nadają kształt trójkąta.
Wierzchołkiem tego trójkąta rozpędzają przed sobą
powietrze, a dalej — po obydwu bokach trójkąta —
zwolna machają skrzydłami jakby wiosłami i w ten
sposób ułatwiają sobie lot. Podstawa utworzonego przez
żurawie trójkąta, stanowiąca jak gdyby tył okrętu, jest
popychana przez wiatry. Poszczególne zaś żurawie
opierają głowy i szyje na grzbietach lecących przed sobą
współtowarzyszy. Ponieważ ptak znajdujący się na czele
nie może tego uczynić, bo nie ma na czym się wesprzeć,
dla wypoczynku odlatuje po pewnym czasie do tyłu, a na
jego miejsce wysuwa się jeden tych, które już wypoczęły.
Takie zmiany kolejne przestrzegane są w ciągu całej
drogi. Mógłbym przytoczyć wiele rzeczy tego rodzaju,
lecz na ogół wiecie już, o co chodzi. Zbyt dobrze zaiste
znane są niezwykłe wysiłki zwierząt zmierzające do
zachowania ostrożności, na przykład ubezpieczanie się w
czasie jedzenia albo ukrywanie się w legowiskach. Godne
podziwu jest także to, co niedawno, czyli przed paru
wiekami, odkryto dzięki spostrzegawczości lekarzy, a
mianowicie, że psy leczą się przy pomocy wymiotów, a
ibisy egipskie przy pomocy przeczyszczania żołądka. Jak
wieść niesie, pantery, na które w krajach barbarzyńskich
poluje się podrzucając zatrute mięso, mają jakiś środek,
którego użycie ochrania je przed śmiercią. Żyjące zaś na
Krecie dzikie kozy, trafione zatrutymi strzałami, szukają
ziela zwanego dyptamem (dictamnus), a kiedy go zażyją,
strzały mają im podobno wypadać z ciała. Łanie niedługo
przed wydaniem płodu przeczyszczają się pewną rośliną,
zwaną zebrzycą (seselis). Dobrze wiemy też, że każde
zwierzę w obawie przed gwałtem broni się właściwym
sobie orężem: byki rogami, dziki kłami, lwy szybkim
biegiem; jedne ratują się więc uciekając, a drugie
ukrywając się; mątwy wydzielają czarny płyn, drętwiki
popadają w odrętwienie; wiele stworzeń odpędza
napastników obrzydliwą nie do zniesienia wonią.
Celu nieustannego zaopatrywania świata w
potrzebne rzeczy opatrzność bogów dokłada wielkich
starań, by zawsze było pod dostatkiem różnych rodzajów
zwierząt, drzew i w ogóle wszelkich roślin czerpiących
pożywienie z ziemi. Dlatego właśnie wszystkie one
wydają takie mnóstwo nasion, że jednego okazu rodzi się
większa liczba sztuk. Nasiona takie zawarte są też w
samym środku owoców dojrzewających na
poszczególnych drzewach i krzewach, przy czym
zarówno ludzie spożywają je w obfitości, jak i ziemia
napełnia się odradzającymi się roślinami tego samego
rodzaju. A cóż mam powiedzieć o przejawiającym się u
zwierząt tak bardzo rozumnym popędzie do trwałego
zachowania swego gatunku? Przede wszystkim jedne z
nich są samcami, a drugie samicami, co natura sprawiła
właśnie dla utrwalenia gatunków. Następnie istnieją też
pewne części ciała bardzo dobrze przystosowane tak do
płodzenia, jak i do przyjęcia nasienia, przy czym w
samcu, i w samicy tkwi zadziwiający pociąg do
cielesnego łączenia się. Gdy zaś nasienie trafi do
macicy,ściąga do siebie cały prawie pokarm, w którego
otoczeniu tworzy się płód zwierzęcia. Kiedy płód wyjdzie
z łona matki, u tych zwierząt, które pożywiają się
mlekiem, cały prawie przyjmowany przez matkę pokarm
zaczyna przemieniać się w mleko, a nowo narodzone
zwierzątka bez żadnego nauczyciela, kierując się jedynie
wrodzonym popędem, szukają piersi matki i zasycają się
ich zawartością. Abyśmy zrozumieli, że nie ma w tym
zupełnie nic przypadkowego i że wszystko to jest dziełem
troskliwej i mądrej natury, wskażę, iż zwierzęta, które
wydają liczniejsze potomstwo, jak świnie i suki, mają
więcej wymion i sutek, a te, które rodzą mało potomstwa,
mają też niewiele wymion i sutek. Czy mam mówić o tej
wielkiej miłości, jaką okazują zwierzęta w wychowaniu i
strzeżeniu swych młodych aż do czasu, póki nie będą one
mogły bronić się same? Aczkolwiek ryby opuszczają, jak
się opowiada, swe jaja zaraz po ich wydzieleniu, to
jednak dzieje się tak dla tego, że jaja te bez trudności
utrzymują się w wodzie, a narybek łatwo się nich wylęga.
Żółwie i krokodyle składają podobno jaja na ziemi, po
czym zagrzebują je i odchodzą, tak iż ich młode rodzą się
i wychowują same. Ale kury i inne ptaki szukają dla
złożenia jaj spokojnego miejsca oraz przygotowują sobie
posłania i gniazda, wyściełając je możliwie najmiękcej,
aby jaja jak najlepiej się przechowały; a gdy wyklują się
pisklęta, troszczą się o nie tak dalece, iż nawet otulają je
skrzydłami, by nie zaszkodziło im zimno i by w czasie
upału nie były wystawione na żar słoneczny. Kiedy zaś
pisklęta mogą już posługiwać się skrzydłami, matki
towarzyszą wprawdzie ich lotom, lecz od tej chwili wolne
już są od innych trosk o swe potomstwo. Do zachowania i
dobrego stanu niektórych zwierząt i roślin przyczynia się
też przezorność i pieczołowitość ludzka. Jest bowiem
wiele takich roślin i zwierząt, które bez opieki ludzkiej
nie mogą utrzymać się w dobrym stanie.
Różnych krajach istnieją także różne dogodności
umożliwiające życie ludzkie i zapewniające obfitość
potrzebnych do tego środków. Egipt więc jest
nawadniany przez Nil, który zalewa i zatapia ten kraj na
całe lato, a potem ustępuje, pozostawiając gotowe do
zasiewów, rozmiękczone i użyźnione pola. Mezopotamia
zawdzięcza swoją urodzajność Eufratowi, który dostarcza
jej co roku jak gdyby nowych pól. Największy zaś ze
wszystkich rzek Indus nie tylko użyźnia i rozmiękcza
pola swą wodą, ale też obsiewa je, gdyż — jak mówią —
przynosi ze sobą mnóstwo podobnych do zboża nasion.
Mógłbym przytoczyć jeszcze różne godne uwagi rzeczy
istniejące w innych okolicach; mógłbym opowiedzieć
wielu żyznych krainach, z których każda daje inne płody.
Jakże wielka to dobroć natury, że rodzi tak wiele tak
rozmaitych i tak przyjemnych nadających się do jedzenia
płodów — i to w różnych porach roku, iżby nowość i
obfitość zawsze nas radowały! A jakże odpowiednie i jak
zbawienne nie tylko dla rodzaju ludzkiego, lecz i dla
bydląt oraz dla wszystkich krzewiących się na ziemi
roślin są udzielane przez naturę wiatry znane pod nazwą
etesiae, co oznacza doroczne letnie wiatry północne!
Powiewy ich łagodzą nadmierne upały, a także pozwalają
na odbywanie szybkich i bezpiecznych podróży morskich.
Mówię tutaj wiele, lecz mimo to wiele rzeczy muszę
pominąć. Nie jestem bowiem w stanie wyszczególnić
wszystkich korzyści wynikających dla nas z istnienia rzek,
ustawicznych przypływów i odpływów morza, strojnych,
okrytych lasem gór, bardzo daleko od brzegów morskich
położonych kopalń soli, krain obfitujących w środki
lecznicze, a wreszcie innych niezbędnych do wyżywienia
się i utrzymania się przy życiu rzeczy. Także kolejne
zmiany dnia i nocy sprzyjają zachowaniu istot żywych,
ustalając inną porę do pracy, a inną do wypoczywania.
Tak więc różnymi drogami dochodzimy do wniosku,
że wszystko na tym świecie jest przez rozum mądrość
boską przedziwnie kierowane ku pożytkowi i zachowaniu
wszech rzeczy.
Ktoś mógłby tu zapytać, dla kogo stworzone zostało
tak wielkie dzieło. Czy dla drzew i ziół, które — chociaż
nie mają świadomości — są jednakże utrzymywane przez
naturę? Lecz takie przypuszczenie jest wszak
niedorzecznością. A może dla zwierząt? Ale zupełnie
nieprawdopodobne jest, iżby bogowie podjęli taki trud
gwoli istot nic nie mówiących i nic nie rozumiejących.
Jakże więc należałoby tu odpowiedzieć? Dla kogo świat
został stworzony? — Bez wątpienia dla takich istot
żywych, które mają rozum. Należą do nich bogowie i
ludzie, od których w rzeczy samej nie ma nic
doskonalszego, ponieważ rozum ich stoi ponad
wszystkim. Toteż można przyjmować, że świat i
wszystko, co się w nim znajduje, zostało stworzone ze
względu na bogów i ludzi.
Jeszcze lepiej zrozumiemy, że bogowie nieśmiertelni
kierowali się tu troską o ludzi, jeśli przyjrzymy się całej
budowie człowieka, całemu ukształtowaniu natury
ludzkiej oraz jej doskonałości. Otóż byt wszelkich
stworzeń żywych zależy od trzech rzeczy: pożywienia,
napojów i powietrza. Do przyjmowania tego wszystkiego
najlepiej przystosowane są usta, które w oddychaniu
wspomagane są przez połączone jamą ustną otwory
nosowe. Umocowane w ustach zęby służą do jedzenia,
przy czym rozdrabniają one i rozmiękczają pokarm.
Spośród nich ustawione naprzeciwko siebie ostre zęby
służą do odgryzania kawałków pożywienia, wewnętrzne
zęby zaś, zwane trzonowymi, przeżuwają pokarm, w
czym, jak wiemy, dopomaga im także język.
Przedłużeniem języka jest łączący się z jego nasadą
przełyk. Do niego to w pierwszej kolejności dostaje się to,
co przyjęły usta. Po obu stronach styka się przełyk z
gruczołami ślinnymi i graniczy z wewnętrznym krańcem
podniebienia. Przyjąwszy dostarczony jakby wyparty
przez nacisk i ruchy języka pokarm, przełyk posyła go
dalej w ten sposób, iż części tego przewodu znajdujące
się poniżej połykanego jedzenia rozszerzają się, a części
znajdujące się powyżej niego zwężają się. Obok przełyku
mamy ciągnący się aż do płuc przewód oddechowy, który
lekarze nazywają aspera arteria. Przyjmuje on powietrze
wprowadzone przez oddychanie, a później z powrotem
odbiera je z płuc i wydziela na zewnątrz. Ponieważ
wejście do tego przewodu znajduje się także u nasady
języka, nieco powyżej miejsca, gdzie łączy się z językiem
przełyk, jest ono przykryte pewnego rodzaju wieczkiem,
które ma na celu to, iżby nic z pokarmu nie dostało się
przypadkiem do tchawicy i nie przeszkodziło oddychaniu.
Jeśli płuca i serce sprowadzają z zewnątrz powietrze, to
przyrodzona rola żołądka, który leży poniżej przełyku,
polega na tym, iż jest on zbiornikiem pokarmów i
napojów.
W żołądku mamy wiele przedziwnych narządów
składających się prawie wyłącznie z nerwów. Sam on jest
mocno pofałdowany i kręty oraz zamyka i zatrzymuje w
sobie dla przerobienia i strawienia wszystko, co
przyjmuje, niezależnie od tego, czy są to rzeczy suche,
czy wilgotne. Kurcząc się, to znów rozprężając się ściska
on i miesza wszystko, co się w nim znalazło, tak iż
wszelki pokarm, zwarzony i przetrawiony zarówno przy
pomocy ciepła, które żołądek ma w dużej ilości, jak przy
pomocy rozcierania i ciągu powietrza, łatwo rozchodzi
się po innych częściach ciała. Natomiast płuca na
podobieństwo gąbek odznaczają się pewną
dziurkowatością i miękkością, przez co szczególnie
nadają się do nabierania powietrza. Przy wdychaniu
kurczą się one, a przy wydychaniu rozszerzają się,
wprowadzając do organizmu istot żywych w obfitości
życiodajne tchnienie, które najwięcej posila te istoty.
Trzewi i żołądka odżywczy sok, oddzielony od
resztek pokarmu, przechodzi pewnymi przewodami do
wątroby. Przewody te, wiodące bezpośrednio ze
śródjelicia aż do bram wątroby (bo tak się to nazywa),
stanowią część składową tego organu i są do niego
przymocowane. Stamtąd znów ciągną się inne przewody,
którymi pokarm po wyjściu wątroby podąża dalej. Gdy
od tego pokarmu oddzieli się żółć i płyny dobywające się
z nerek, reszta przemienia się w krew i spływa ku tym
samym bramom wątroby, do których prowadzą wszystkie
należące do niej przewody. Minąwszy je pożywka wpada
od razu do tak zwanej wzdętej żyły (cava vena), a przez
nią z kolei uwarzona ju ż i gotowa, dostaje się do serca.
Następnie z serca za pośrednictwem bardzo wielu żył
ciągnących się przez wszystkie części ciała rozchodzi się
po całym organizmie. Acz bardzo łatwo jest powiedzieć,
w jaki sposób resztki pokarmu są wydalane przez
kurczenie się i rozszerzanie się kiszek, wszelako trzeba to
pominąć, by nie wprowadzić do rozważań rzeczy
niemiłych. Chciałbym raczej wyjaśnić inne nadzwyczajne
dzieło natury. Oto powietrze, wciągane przy oddychaniu
do płuc, rozgrzewa się najpierw przez samo wciąganie, a
potem przez zetknięcie się z płucami. Część tego
powietrza w czasie wydechu zwracana jest na zewnątrz, a
druga część wchodzi do pewnego pomieszczenia w sercu,
zwanego komorą sercową. Z tą połączona jest druga
podobna komora, do której poprzez ową wzdętą żyłę
napływa z wątroby krew. W ten sposób ze wspomnianych
tu komór przez żyły rozchodzi się po całym ciele krew, a
przez tętnice wędruje powietrze. Tak żyły, jak i tętnice,
gęsto i w znacznej liczbie oplatające całe ciało, świadczą
o jakiejś niezwykłej naturze tego mistrzowskiego i
boskiego dzieła. A cóż mam powiedzieć o kościach?
Stanowią one podkład ciała i mają przedziwne z łączenia,
które zarówno umożliwiają mocne stanie, jak też są
przystosowane do zginania członków, do poruszania się i
w ogóle do wszelkich czynności ciała. Dodajmy do tego
nerwy, które oplatają członki, tworząc rozciągającą się na
całe ciało sie ć. Podobnie jak żyły i tętnice, biorą one
początek i wychodzą ze serca, skąd rozprzestrzeniają się
po całym organizmie.
Do tego obrazu tak starannej i tak roztropnej
pieczołowitości natury można dodać jeszcze wiele
przykładów, z których wyraźnie widać, jak wielkie i jak
wyborne dary uzyskali ludzie od bogów. Przede
wszystkim więc wzbudzeni z ziemi ludzie otrzymali
wysoką i prostą postawę, aby patrząc na niebo mogli
przyjść do poznania bogów. Chociaż bowiem stworzeni z
ziemi, ludzie nie są zwykłymi jej mieszkańcami, lecz jak
gdyby świadkami wezwanymi do oglądania wyższych
niebieskich zjawisk, których widok nie dochodzi do
żadnego innego rodzaju istot żywych. Zmysły zaś nasze,
będące tłumaczami oraz zwiastunami rzeczy, zostały w
dziwny sposób przystosowane do odpowiedniego użytku
i osadzone w głowie niby w jakiejś twierdzy. Oczy
mianowicie, niby zwiadowcy, zajmują najwyższe miejsce
i wypełniają swą powinność mając stamtąd rozległy
widok. Słusznie zostały umieszczone w wyższych
okolicach ciał a także nasze uszy, ponieważ obowiązkiem
ich jest odbieranie dźwięków, które z natury swej
rozchodzą się do góry. Dobrze się stał o, że i nos znalazł
się wysoko, bo wszelki zapach również unosi się do góry.
A że osą dy nosa co do potraw i napojów są nader ważne,
nie bez przyczyny sąsiaduje on z ustami. Zmysł smaku,
którego powinnością jest rozpoznawanie rodzajów
pożywienia, ma swe siedlisko w tej części jamy ustnej,
którędy natura otwarła drogę pokarmom i napojom.
Natomiast zdolność odbierania wrażeń przez dotyk jest
równomiernie rozłożona po całym ciele, abyśmy mogli
odczuwać wszystkie dotknięcia i wszelki nadmierny
przypływ chłodu ciepła. Jak zaś przy wznoszeniu domów
ścieki, które nieuchronnie muszą odprowadzać różne
obrzydliwości, umieszczają budowniczowie z dala od
oczu i nosów mieszkańców, tak też i w ciele ludzkim
podobne rzeczy oddaliła natura od zmysłów.
A jakiż to mistrz prócz natury, która pod względem
pomysłowości jest ponad wszystkim, mógłby z taką
zręcznością urządzić poszczególne zmysły? Po pierwsze
więc osłoniła ona i okryła oczy bardzo cienkimi błonami,
które przede wszystkim uczyniła przezroczystymi, by
przez nie można było widzieć, a następnie obdarzyła
trwałością, by nie ulegały zniszczeniu. Spowodowała też,
iż oczy są śliskie ruchome, aby mogły odwrócić się,
gdyby im coś miało zaszkodzić, oraz by łatwo kierowały
spojrzenie tam, gdzie tylko będą chciały. Sama źrenica,
przy pomocy której widzimy, a która nazywa się również
laleczką, jest tak mała, że łatwo unika wszystkiego, co
może ją urazić. Powieki zaś, będące osłonami oczu,
dotykają ich nadzwyczaj miękko, aby nie uszkodzić
źrenic, i są doskonale przysposobione tak do zamykania
oczu, aby tam nic nie wpadło, jak i do ich otwierania,
przy czym natura postarała się, ażeby to zamykanie i
otwieranie mogło następować często i odbywać się z jak
największą szybkością. Powieki obwarowane są jak
gdyby ogrodzeniem z włosów, które, gdy oczy są otwarte,
odpędzają to, co tam wpada, a kiedy oczy są pogrążone
we śnie i kiedy nie potrzebujemy ich do patrzenia, jakby
otulają je, by spokojnie odpoczywa ły. Celowe jest i to,
że oczy są głęboko osadzone i ze wszystkich stron
otoczone wydatnymi częściami twarzy. Bo od góry
obwiedzione są brwiami, które odprowadzają na bok
spływający z głowy z czoła pot; od dołu zabezpieczają je
położone niżej i nieco wypukłe policzki; nos zaś jest
ustawiony tak, iż wygląda niby mur, który przegradza
oczy. W przeciwieństwie do oczu uszy są otwarte zawsze,
gdyż ze słuchu korzystamy nawet podczas snu: wszak
budzimy się, gdy uszy odbiorą jakiś dźwięk. Do środka
ucha wiedzie kręta droga, dzięki czemu nic tam się nie
dostanie; a byłoby to możliwe, gdyby wspomniana droga
była łatwa i prosta. Zresztą jeśliby nawet jakieś malutkie
stworzonko usiłowało tam się wcisnąć, natura
zatroszczyła się, iżby uwięzło ono, jak w lepie, w usznym
woszczku. Na zewnątrz wystają tak zwane muszle uszne,
których zadaniem jest ochrona i zabezpieczanie
właściwych uszu. Służą one również do tego, by dźwięki,
które tam wpadają, nie uchodziły i nie rozpraszały się,
zanim będą odebrane przez zmysł słuchu. Wejścia do
muszli są twarde, jakby zrogowaciałe i mają wiele
zakrętów, ponieważ tego rodzaju właściwości
wzmacniają przenoszone dźwięki. Dlatego to przy grze
na lutni powstaje odgłos w sporządzonym ze skorupy
żółwiowej albo z rogu pudle rezonansowym; dla tego
również tam, gdzie są zakręty lub miejsca zamknięte, głos
rozlega się donośniej. Podobnie do uszu nozdrza, które ze
względu na konieczność ciągłego ich używania są zawsze
otwarte, mają wejścia ścieśnione, ażeby nic szkodliwego
nie mogło się tam dostać. Stale mamy w nich wilgoć,
która jest wielce przydatna do wydalania z nosa kurzu
oraz rozlicznych innych zbędnych rzeczy. Znakomicie
zabezpieczony jest zmysł smaku. Ma bowiem swą
siedzibę w ustach, co jest wygodne tak do korzystania z
niego, jak do zachowania go w dobrym stanie.
Wszystkie zmysły ludzkie doskonałością swą o
wiele przewyższają zmysły zwierząt. Weźmy najpierw
oczy. Jeśli chodzi o te dziedziny sztuki, gdzie osąd należy
do wzroku, a więc jeżeli chodzi o ocenę dzieł malarstwa,
rzeźbiarstwa i snycerstwa, a tak że ruchów i postawy
ciała, oczy ludzkie widzą wiele rzeczy dokładniej.
Wydają one sąd również o wdzięku, zestawieniu i — by
tak rzec — stosowności barw oraz kształtów, jak też o
innych ważniejszych rzeczach. Albowiem rozpoznają tak
cnoty, jak przywary, rozróżniają cz łowieka
zagniewanego od życzliwego, uradowanego od
strapionego, dzielnego od gnuś nego, śmiał ego od
lękliwego. Podobnie do tego uszy mają jakąś
zadziwiającą, odznaczającą się poczuciem sztuki
zdolność wydawania ocen co do bogactwa tonów oraz ich
miary i odcieni zarówno w śpiewie, jak w grze na dętych
i strunowych instrumentach muzycznych. Rozróżniają
one nader liczne odmiany głosu, na przykład głos czysty
chrapliwy, łagodny i ostry, niski i wysoki, miękki twardy,
przy czym wszystkie takie osądy mogą pochodzić jedynie
od uszu ludzkich. Istotne znaczenie mają też rozpoznania
dokonywane przez zmysły powonienia, smaku i dotyku.
Dla wykorzystania tych zmysłów oraz przyczynienia im
przyjemności wynaleziono nawet więcej sztuk, niżbym
sobie życzył; jest bowiem rzeczą dobrze znaną, jak
daleko posunięto się w przygotowywaniu wonnych
olejków, przyprawianiu potraw i rozpieszczaniu ciała.
Otóż więc każdy, kto nie widzi, że dusza człowieka,
jego myśl, rozum, mądrość i roztropność są dziełem
boskiej opatrzności, wydaje mi się sam pozbawiony tego
wszystkiego. Gdy mówię o tych przymiotach człowieka,
chciałbym mieć taki jak twój, Kotto, dar wymowy. Bo
jakże pięknie ty byś to przedstawił! Najpierw byś
wykazał, jak wielką mamy zdolność pojmowania,
następnie byś opowiedział, jak potrafimy łączyć i
kojarzyć skutki ich przyczynami — oczywiście po to, aby
ustalić, co z czego wynika; dalej wyjaśniłbyś, jak
wyciągamy z tego wnioski i określiwszy poszczególne
rzeczy odrębnie je opisujemy. Wszystko to ukazuje nam,
na czym polega znaczenie i istota wiedzy, od której nawet
w bóstwie nie ma nic doskonalszego.
A jakże ważne jest to, co wy akademicy odrzucacie i
czego nie uznajecie — iż mianowicie przy pomocy
zmysłów i rozumu możemy pojąć i poznać to, co znajduje
się poza nami! Przecież zestawiając porównując ze sobą
uzyskane wiadomości tworzymy sztuki niezbędne
częściowo do zaspokajania naszych potrzeb życiowych, a
częś ciowo do przyjemności. Mamy oto sztukę
wymowy — wszechwładną panią, jak wy ją zwykle
nazywacie. Jakże wspaniała i boska to rzecz! Przede
wszystkim zawdzięczamy jej, że możemy nauczyć się
tego, czego nie znamy, a to, co już umiemy, jesteśmy w
stanie przekazać innym ludziom. Następnie przy jej to
pomocy zachęcamy i przekonywamy, pocieszamy
strapionych i dodajemy otuchy przestraszonym,
powściągamy nieumiarkowanych, uśmierzamy żądze i
gasimy popędliwości. Ona to złączyła nas więzią prawa,
ustaw wspólnot miejskich, ona wywiodła nas z dzikiego,
zwierzęcego życia. Lecz jeśli dokładnie nie rozważymy,
trudno uwierzyć, jak złożonego dzieła dokonała natura,
aby nam umożliwić mowę. Najprzód więc przewód
oddechowy, który ciągnie się od samych płuc aż do
wnętrza jamy ustnej, przejmuje wydaje mający swe
źródło w umyśle ludzkim głos. Następnie język,
umieszczony w ustach poza zębami, urabia i kształtuje
ten nieokreślony dotąd głos oraz dotykając zębów i
innych części jamy ustnej tworzy oddzielne i wyraźne
głoski. Dlatego właśnie zwolennicy nasi zwykli
porównywać język do metalowej pałeczki, zęby do strun,
a nos do próżnego pudła, które w czasie gry odbija
dźwięki strun.
A jakże zręczne ręce dała człowiekowi natura! Jak
pomocne są one do wykonywania różnych prac!
Ponieważ stawy dłoni są gibkie, przez co człony jej mogą
poruszać się bez jakichkolwiek trudności, łatwe jest tak
zginanie, jak i prostowanie palców. Dzięki możności
poruszania palcami ręka zdolna jest do malowania,
rzeźbienia i rycia, do wydobywania tonów ze strun i fletu.
Aczkolwiek tutaj ma ona na celu dostarczanie nam
przyjemności, to jednak wykonywa te ż czynności, które
służą zaspokajaniu niezbędnych potrzeb. Mam na myśli
uprawę roli, budowę domów, tkanie i szycie odzieży dla
okrywania ciała oraz wyrób wszelakich rzeczy brązu i
żelaza. Stąd wynika, że wszystkie nasze osiągnięcia
zawdzięczamy temu, iż ludzie pracy rękami swoimi
wprowadzają w czyn wynalazki naszego umysłu,
wykorzystując wiadomości otrzymane za pośrednictwem
zmysłów. Ręce to dostarczają nam schronienia, odzieży i
środków obrony; one sprawiają, że mamy miasta, mury,
domy i świątynie. Praca ludzka, to jest ręce zapewniają
nam również obfitość różnorakiego pożywienia. Bo
wszak to dzięki użyciu rąk pola wydają wiele płodów,
które bądź to spożywamy od razu, bądź przechowujemy
na później. Poza tym odżywiamy się zwierzętami
żyjącymi na ziemi i w wodzie oraz ptactwem, które to
stworzenia albo łapiemy sobie, albo hodujemy sami.
Przez oswojenie zdobywamy również zwierzęta
pociągowe, których chyżość i siła przydaje i nam
chyżości i siły. Na jedne z nich ładujemy ciężary, na
drugie zaś wkładamy jarzma. Na pożytek nasz obracamy
wielką zmyślność słoni i znakomity węch psów. Z
wnętrza ziemi dobywamy niezbędne do uprawiania pól
żelazo i wynajdujemy głęboko ukryte żyły miedzi, srebra
i złota, które to metale zarówno przydatne są do użytku
praktycznego, jak i nadają się do sporządzania
ozdób.ścinamy różne drzewa, tak pielęgnowane przez nas,
jak też dziko rosnące, i wykorzystujemy je częścią przez
rozniecanie ognia do ogrzewania i do gotowania potraw,
częścią zaś do budowy, aby pod osłoną domów łatwiej
znosić chłody i upały. Wielki pożytek osiągamy również
budując z drzewa statki: uprawiamy na nich żeglugę i
zewsząd sprowadzamy niezbędne do życia zasoby. Tylko
my ludzie potrafimy dzięki znajomości żeglarstwa
opanowywać najgwałtowniejsze żywioły, jakie stworzyła
natura, to jest morze i wiatr, tudzież użytkować i ciągnąć
korzyść z mnóstwa znajdujących się w morzu rzeczy.
Jesteśmy także panami wszystkich pożytecznych rzeczy
na lądzie: wykorzystujemy równiny i góry, nasze są
potoki i jeziora, my siejemy zboża i sadzimy drzewa, my
podnosimy urodzajność ziemi doprowadzając do niej
wodę, my tamujemy, regulujemy kierujemy w inną stronę
rzeki. Słowem, rękami naszymi usiłujemy stworzyć w
świecie jakby drugi świat.
Ale co mówię? Czyż rozum ludzki nie sięgnął aż do
nieba? Wszak myśmy jedni spośród żywych istot zbadali
czas wschodu i zachodu oraz drogi ciał niebieskich; tylko
ludzie zdołali ustalić długość dnia, miesiąca i roku,
poznać istotę zaćmień słońca i księżyca oraz dla całej
przyszłości oznaczyć, które z tych zaćmień nastąpi, jak
wielkie będzie i kiedy się zdarzy. Przypatrując się temu
dochodzimy do poznania bogów, z czego rodzi się
pobożność. Nią zaś wiąże się sprawiedliwość oraz inne
cnoty, przez które życie staje się szczęśliwym. Jest ono
podobne do życia bogów i niemal temu życiu dorównywa,
gdyż ustępujemy niebianom jedynie pod względem
nieśmiertelności, która jednak do szczęśliwego życia nie
jest potrzebna.
Zdaje mi się, że przedstawiwszy te rzeczy,
wystarczająco już dowiodłem, o ile natura ludzka
przewyższa wszystkie ożywione istoty. Z tego powinno
się wnioskować, iż ani postać ludzka, ani układ członków
ciała, ani tak wielka moc rozumu i myśli ludzkiej nie
mogły być dziełem przypadku.
By raz wreszcie zakończyć, pozostaje jeszcze
wykazać, że wszystko, co znajduje się na tym świecie z
czego korzystają ludzie, zostało stworzone i
przygotowane właśnie dla ludzi.
Najpierw więc sam świat stworzony jest dla bogów
ludzi; wszystko zaś, co się w nim znajduje, zostało
wynalezione i przygotowane na pożytek ludzki. Świat
mianowicie jest jak gdyby wspólnym domem bogów i
ludzi lub też wspólnym miastem jednych drugich; bo
tylko istoty obdarzone rozumem żyją podług prawa i
przepisów ustawy. Jak więc trzeba przyjmować, że Ateny
i Lacedemon założone zostały dla Ateńczyków i
Lacedemończyków i że wszystko, co znajduje się w tych
miastach, słusznie uważane jest za własność tych ludów,
tak też należy poczytywać, iż wszystko, co znajduje się w
obrębie świata, jest własnością bogów i ludzi. A zatem,
choć krążenie słońca, księżyca i innych ciał niebieskich,
dotyczy całego świata, to jednak jest wspaniałym
widowiskiem także dla rodzaju ludzkiego. Przecież żaden
inny widok nie jest bardziej pociągający, piękniejszy,
więcej sprzyjający rozmyślaniom i rozwojowi ludzkiej
roztropności! Przecież oznaczając drogi tych ciał
niebieskich rozpoznaliśmy, od czego zależą zmiany pór
roku i ich kolejne po sobie przychodzenie! Jeśli zaś jest to
znane tylko ludziom, należy sądzić, że zostało stworzone
dla ludzi. A ziemia, tak obfitująca w owoce i wszelkiego
rodzaju warzywa, tak bardzo hojnie ich dostarczająca —
rodzi to wszystko dla zwierząt czy dla ludzi? Cóż mam tu
powiedzieć o winoroślach i drzewach oliwnych, których
nieprzebrane a nader przyjemne owoce zgoła nie są
przeznaczone dla zwierząt? Bo zwierzęta wcale nie
umieją ani sadzić i pielęgnować roślin, ani zdejmować i
zbierać o właściwej porze owoców, ani składać ich i
przechowywać na okres późniejszy. Z tych wszystkich
rzeczy korzysta tylko człowiek i tylko on troszczy się o
nie. Jak tedy musimy się zgodzić, że lutnie i flety
przeznaczone są dla tych, którzy umieją na nich grać, tak
też należy przyznać, iż rzeczy, o jakich mówiłem,
stworzone są wyłącznie dla tych, co z nich korzystają.
Jeśli nawet jakieś zwierzęta coś z tego kradną albo
porywają, to przecież nie powiemy, że się to dla nich
urodziło. Ludzie przechowują zboże bynajmniej nie dla
myszy czy mrówek, lecz dla swoich żon, dzieci i innych
domowników. Jakem powiedział więc, zwierzęta
korzystają z tego ukradkiem, właściciele zaś otwarcie i
swobodnie. Musimy zatem przyznać, że wszystkie te
zasoby istnieją dla dobra człowieka. A może jednak
zrodzą się w nas wątpliwości, czy tylko dla ludzi
przeznaczyła natura tak wielką obfitość najrozmaitszych
płodów o tak przyjemnym smaku, zapachu i wyglądzie?
Lecz pogląd, iż te rzeczy zostały stworzone także ze
względu na zwierzęta, odrzucimy jak najdalej, jeśli
uświadomimy sobie, że same zwierzęta istnieją dla dobra
ludzkiego. Czy owce przynoszą jakiś inny pożytek prócz
tego, że ludzie przędą i tkają ich wełnę, której
przygotowują sobie odzież? Nawet nie mogłyby one ani
zdobyć sobie pokarmu, ani utrzymać się przy życiu, ani
dawać jakiejś korzyści bez opieki i starań ze strony
człowieka. A czyż tak wierne stróżowanie psów, ich tak
pełne oddania łaszenie się do swoich panów, tak wielka
nieprzyjaźń dla obcych ludzi, tak nadzwyczajnie
przydatny do tropienia węch i tak niezwykła zwinność w
polowaniu dowodzi czegoś innego, jak nie tego, że
istnieją one dla wygody człowieka? Cóż powiem o
wołach? Już sama budowa ich grzbietów wskazuje, że nie
nadają się one do dźwigania ciężarów; przeciwnie, karki
ich przeznaczone są do jarzma, a silne i szerokie barki do
ciągnienia pługów. Ponieważ tnąc pługami glebę
uprawiają one ziemię, nigdy im — jak mówią poeci — w
owym złotym wieku nie zadawano żadnych gwałtów:
Aż oto żelazne plemię zjawiło się z nagła na świecie
Co pierwsze z nagła miało odwagę ukuć miecz,
morderczy i zabić wołu młodego, by spożyć jego mięsiwo.

Poprzednio jednak oddawane przez woły usługi


ceniono tak dalece, że zjadanie ich mięsa poczytywano za
występek. Długo można by rozwodzić się nad
użytecznością mułów i osłów, które niewątpliwie
stworzone są do służ by człowiekowi. A jakaż korzyść
oprócz jadalnego mięsa daje świnia? Jak mówi Chryzyp,
nawet duszę otrzymała ona w postaci soli, żeby się nie
psuła. Ponieważ zaś zwierzę to tak bardzo nadaje się na
pokarm dla ludzi, natura obdarzyła je największą
rozrodczością. Cóż z kolei mam powiedzieć o mnóstwie
wdzięcznych ryb ptaków, które dostarczają nam tak
wielkich rozkoszy, iż niekiedy Pronoja, czyli Opatrzność
nasza wygląda całkiem po epikurejsku? Także i one nie
byłby łapane i wykorzystywane, gdyby nie rozum
przemyślność ludzka. Jeśli chodzi zresztą o pewne
ptaki — zarówno te, które nasi augurowie nazywają alites,
to jest przepowiadającymi przyszłość swym lotem, jak i
te, które noszą nazwę oscines, to jest oznajmiających
przyszłość śpiewem — uważamy, że zostały stworzone
gwoli wróżenia. Wielkie dzikie zwierzęta zdobywamy w
drodze polowań. Mamy tutaj na celu z jednej strony
uzyskiwanie pożywienia, a z drugiej strony ćwiczenie się
na polowaniu, gdyż przypomina ono sztukę wojenną.
Niektóre pojmane zwierzęta, na przykład słonie,
oswajamy, zaprawiamy je do pewnych czynności oraz
korzystamy z ich usług. Podobnie jak z pewnych korzeni
i ziół, których użyteczność poznaliśmy przez długotrwałe
stosowanie i przeprowadzanie doświadczeń, także i z ciał
upolowanych zwierząt otrzymujemy wiele środków
pomocnych na choroby rany. A teraz zechciejmy
umysłem naszym ogarnąć niby wzrokiem całą ziemię i
wszystkie morza. Oto dostrzeżemy ogromne przestrzenie
urodzajnych pól, dostatnio przyodziane góry, piękne
pastwiska dla bydła i odznaczającą się niewiarygodną
szybkością żeglugę morską. Lecz mnóstwo pożytecznych
rzeczy mamy nie tylko na powierzchni ziemi: kryją się
one także w najgłębszym jej wnętrzu, a wszystkie są
stworzone na użytek ludzi i wyłącznie ludzie je
odkrywają.
Jak najmocniejszym dowodem potwierdzającym to,
że opatrzność bogów otacza swoją pieczą sprawy ludzkie,
wydaje mi się też wróżbiarstwo. Lecz każdy z was dwu
uchwyci się tego zapewne, by mnie zganić: ty, Kotto, dla
tego, że Karneades chętnie napadał za to na stoików; a ty,
Wellejuszu, dla tego, że Epikur nic tak nie wyśmiewa, jak
przepowiadania przyszłości. A jednak dar wróżenia
istnieje rzeczywiście. Okazuje się to na mnóstwie
przykładów różnych miejscach i w różnych czasach,
dotyczy zaś tak spraw prywatnych, jak zwłaszcza
publicznych. Wiele rzeczy poznają haruspicy, wiele
przewidują augurzy, wiele objawiają wyrocznie, wiele
przepowiadają natchnieni wieszczbiarze, wiele zwiastują
sny i dziwne zjawiska. Dzięki ich rozpoznawaniu liczne
sprawy wzięły częstokroć obrót zgodny z życzeniem
ludzi i wyszły na ich korzyść. Dzięki wróżbiarstwu
odwrócono też wiele niebezpieczeństw. Otóż tę zdolność
poznawania rzeczy przyszłych, czy to nazwiemy ją mocą,
czy sztuką, czy przyrodzoną właściwością, dali bogowie
nieśmiertelni oczywiście tylko człowiekowi, nie
udzielając jej żadnej innej prócz niego istocie.
Jeśli te rzeczy wzięte z osobna nie robią na was
większego wrażenia, to na pewno powinny były
oddziałać wzięte razem, jako ściśle powiązane i
połączone w jedną całość.
Jednakowoż bogowie nieśmiertelni zwykli otaczać
swą pieczą i troską nie tylko cały rodzaj ludzki, lecz także
poszczególne osoby. Zechciejcie, proszę, najpierw
potraktować rodzaj ludzki jako całość, a potem
przechodzić stopniowo do mniejszych grup do
poszczególnych jednostek. Otóż, jeśli ze względu na
wyżej wskazane przeze mnie powody przyjmujemy, że
bogowie troszczą się o wszystkich ludzi, gdziekolwiek się
oni znajdują, choćby nawet zamieszkiwali krainy i
okolice najbardziej oddalone od tej zajmowanej przez nas
ziemi — to zarazem uznajemy, że bogowie opiekują się
także i tymi ludźmi, którzy z nami włącznie mieszkają na
tym globie ziemskim od wschodnich do zachodnich jego
krańców. Jeżeli dalej troszczą się o wszystkich
mieszkańców tej niby wielkiej wyspy, jak nazywamy
naszą kulę ziemską, to przez to samo mają pieczę również
nad mieszkańcami zajmującymi części tej wyspy, a więc
Europę, Azję i Afrykę. Zatem kochają też i mniejsze ich
cząstki, jak Rzym, Ateny, Spartę, Rodos. Oddzielnie zaś
od całości tych miast kochają poszczególnych ich
mieszkańców. Na przykład w czasie wojny z Pirrusem
okazywali swą przychylność Kuriuszowi, Fabrycjuszowi
i Korunkaniuszowi, w czasie pierwszej wojny
punickiej — Kalatynusowi, Duelliuszowi, Metellusowi i
Lutacjuszowi, w czasie drugiej wojny punickiej —
Maksymusowi, Marcellusowi i Afrykańczykowi,
potem — Paulusowi, Grakchusowi i Katonowi, a za
pamięci naszych ojców — Scypionowi i Leliuszowi.
Prócz tych osób zarówno nasze państwo, jak i Grecja
wydały innych niepospolitych ludzi, z których żaden —
trzeba to przyznać — nie mógłby się wybić inaczej niż z
pomocą bogów. Okoliczność ta skłoniła poetów, a
zwłaszcza Homera, do tego, że głównym bohaterom
swoim, jak Ulissesowi, Diomedesowi, Agamemnonowi i
Achillesowi, przydał pewnych bogów jako
współuczestników niebezpiecznych przygód. Poza tym
częste objawianie się samych bogów, o czym ju ż wyżej
wspominałem, dowodzi, że dbają oni tak o całe państwa,
jak i o pojedynczych ludzi. Wynika to również ze znaków
zapowiadających przyszłe zdarzenia, które to znaki
otrzymujemy bądź we śnie, bą dź na jawie. Wiele
ostrzeżeń odbieramy też w postaci niezwykłych zjawisk,
w postaci wskazówek zawartych w trzewiach zwierząt
ofiarnych oraz postaci różnych innych rzeczy, przy czym
długotrwałe doświadczenie ustaliło to wszystko tak
dokładnie, iż powstała stąd sztuka wróżenia. A zatem nikt
nie został nigdy wielkim człowiekiem bez pewnego
natchnienia boskiego. I owszem, nie można zaprzeczyć,
iż jeśli burza zniszczy komuś zasiewy lub winnice albo
jeśli nieszczęśliwy wypadek pozbawi kogoś wygód
życiowych, uważamy, że dotknięty którąś z tych
przypadłości człowiek jest już to znienawidzony, już to
zaniedbany przez bogów. Bo bóstwa troszczą się o rzeczy
wielkie, a małymi się nie przejmują. Zresztą wielcy
ludzie zawsze i wszystko mają za pomyślne. Zarówno
nasi zwolennicy, jak twórca filozofii Sokrates
dostatecznie to wyjaśnili, gdy wskazali obfitość
prowadzących poprzez cnotę środków do szczęścia.
Otóż i prawie wszystko, co o naturze bogów
przyszło mi na myśl i co uważałem za godne powiedzenia.
Ty zaś, Kotto, jeżeli zechcesz mnie posłuchać, broń tej
samej sprawy, pamiętając, że jesteś najpierwszym
obywatelem i najwyższym kapłanem. A ponieważ w
czasie dyskusji wolno wam przemawiać za obydwu
stronami, obierz raczej moją stronę raczej tutaj
wykorzystaj tę zdolność rozprawiania, jaką zdobyłeś
przez ćwiczenia retoryczne, a pogłębiłeś w Akademii. Bo
zły to i bezbożny zwyczaj — występowanie przeciw
bogom, niezależnie od tego, czy robimy to szczerze, czy
tylko udajemy.

Księga III

Gdy Balbus to powiedział, Kotta uśmiechając się


odezwał się w te słowa: Za późno, Balbusie, doradzasz
mi, czego mam bronić. Bo już w czasie twego wywodu
rozważałem w sobie, co mam rzec przeciw temu — nie
tyle dla tego, żebym chciał ciebie zbijać, ile dla tego, że
pragnę wyświetlić rzeczy mniej dla mnie zrozumiałe. A
że każdy winien iść za własnymi osą dami, trudno byłoby
sprawić, bym myślał tak, jak ty chcesz.
Na to Wellejusz: Nie uwierzysz, Kotto —
zawołał — z jak wielką ciekawością będę ciebie słuchał.
Wystąpienie twe bowiem przeciwko Epikurowi było
przyjemne dla Balbusa. Chciałbym i ja kolei okazać się
wdzięcznym twoim słuchaczem, gdy będziesz mówił
przeciwko stoikom. Spodziewam się, iż — jak zwykle —
przyszedłeś należycie przygotowany.
Wtedy Kotta: — Na Herkulesa — rzekł. — I ja
chciałbym, żeby tak było, Wellejuszu. Lecz rozprawienie
się z Lucyliuszem nie jest dla mnie tak łatwe, jak z tobą.
— Dlaczegoż to? — zapytał Wellejusz.
— Bo zdaje mi się, że wasz Epikur nie spierał się
zbyt mocno o nieśmiertelnych bogów. Nie śmiał on
zaprzeczyć istnieniu bogów tylko dla tego, iżby nie
ściągnąć na siebie nienawiści lub oskarżenia. Atoli
utrzymując, że bóstwa nic nie robią i o nic się nie
troszczą, że mają wprawdzie ludzkie członki, lecz wcale
tych członków nie używają, wydaje się żartować i
zadowalać się stwierdzeniem, że jest jakaś szczęśliwa i
wieczna istota. Natomiast Balbus, co — jak sądzę —
zauważyłeś sam, powiedział bardzo wiele i, choć może
niezupełnie odpowiada to prawdzie, jest jednakże
zręcznie ujęte i wewnętrznie zwarte. Zamyślam tedy, jak
już powiedziałem, nie tyle zbijać jego wywód, ile pytać
się o to, co mniej zrozumiałem. Dlatego pozostawiam do
twego uznania, Balbusie — zrób, jak wolisz: albo
odpowiadaj na poszczególne zapytania, które będą
dotyczyły rzeczy mało dla mnie zrozumiałych, albo
wysłuchaj całego mego przemówienia.
Balbus zaś odrzekł na to: Jeżeli będziesz chciał
jakichś wyjaśnień, to wolę od razu udzielać odpowiedzi;
lecz jeśli będziesz zadawał pytania nie tyle dla lepszego
zrozumienia mych poglądów, ile dla ich zbijania,
postąpię tak, jak będziesz sobie życzył: albo odpowiem
natychmiast na każde pytanie osobna, albo później, gdy
zakończysz swe przemówienie, dam odpowiedź na
wszystkie naraz.
Wtedy Kotta: Bardzo dobrze — powiedział. —
Zróbmy więc tak, jak to wyniknie z samych rozważań.
Zanim jednak przystąpię do rzeczy, powiem coś niecoś o
sobie. Otóż powaga twa, Balbusie, uczynione na
zakończenie twej przemowy przypomnienie, abym
pamiętał, że jestem Kottą i kapłanem, zrobiły na mnie
niemałe wrażenie. Jak sądzę, słowa twe zmierzały do tego,
iżbym odziedziczone po przodkach mniemania o bogach
nieśmiertelnych, świętości, obrzędy i wierzenia religijne
wziął w obronę. Ale ja przecież zawsze ich broniłem i
będę bronił nadal. I żaden wywód uczonego lub
nieuczonego człowieka nigdy nie odwiedzie mnie od
przekazanego przez przodków poglądu na składanie czci
nieśmiertelnym bogom. Jednakowoż, gdy chodzi religię,
idę za najwyższymi kapłanami Tyberiuszem
Korunkaniuszem, Publiuszem Scypionem oraz
Publiuszem Scewolą, a nie za Zenonem, Kleantesem albo
Chryzypem, i wolę raczej słuchać tego, co powiedział o
religii w owej sławnej mowie augur i mędrzec zarazem,
Gajus Leliusz, aniżeli słów jakiegoś znakomitego stoika.
Ponieważ zaś cała religia ludu rzymskiego dzieli się na
ofiary i wróżby z ptaków, do czego jako trzecia część
dochodzą przepowiednie i ostrzeżenia udzielane na
podstawie niezwykłych zjawisk i dziwów przez
wykładaczy ksiąg Sybilli i przez haruspików,
oświadczam, że żadnej z tych części składowych naszej
religii nigdy nie uważałem za godną pogardy. Przeciwnie,
jestem przekonany, że Romulus przez wprowadzenie
wróżb z ptaków i Numa przez ustanowienie ofiar założyli
podwaliny naszego państwa, które nigdy zaiste nie
mogłoby dojść do takiej wielkości bez zjednania
najwyższej łaskawości bogów. Oto masz więc, Balbusie,
zdanie Kotty i zdanie kapłana. A teraz pozwól, abym i ja
poznał dokładnie twoje stanowisko. Bo jeśli naszym
przodkom trzeba wierzyć nawet bez dowodu z ich strony,
to tyś, jako filozof, powinien dać mi uzasadnienie religii.
Balbus na to tak: — Jakiegoż więc uzasadnienia
żądasz, Kotto, ode mnie? Tamten zaś: — Podzieliłeś —
rzekł — swój wywód na cztery części: najprzód chciałeś
dowieść istnienia bogów, następnie przedstawić, jakimi
odznaczają się oni właściwościami, potem przekonać, że
sprawują rządy nad światem, wreszcie wykazać, że
troszczą się o sprawy ludzkie. O ile dobrze pamiętam,
taki był twój podział.
— Całkiem słusznie — odpowiedział Balbus. —
Lecz czekam, o co też zapytasz.
Na to z kolei Kotta: Rozważmy najpierw każdą z
powyższych rzeczy z osobna. Jeżeli tedy pierwszym
zagadnieniem jest istnienie bogów, które uznają wszyscy
z wyjątkiem nader wielkich bezbożników (także i z mojej
duszy nie można w żaden sposób wydrzeć tego
przekonania), to wcale nie pouczyłeś mnie, dla czego
rzecz się przedstawia właśnie tak, jak wygląda w świetle
mojej wiary, opartej na powadze przodków.
— Cóż to jest? — odparł Balbus. — Jeśli jesteś
pewien istnienia bogów, dla czego chcesz, bym cię
pouczał? Na to Kotta: Dlatego — powiada — że
przystępuję do tej dyskusji tak, jakbym nigdy nic o
bogach nieśmiertelnych nie słyszał i zupełnie o nich nie
myślał. Bierz mnie za ucznia nieświadomego, całkiem
świeżego i naucz tego, czego chciałbym się dowiedzieć.
— Mów tedy — rzecze Balbus — o co ci chodzi.
— Przede wszystkim o rzecz następującą: jeżeli
powiedziałeś, że ta sprawa, czyli istnienie bogów, nie
potrzebuje żadnego dowodu, gdyż jest oczywiste i
wszyscy na nie się zgadzają, to dla czego tak wiele o nim
rozprawiałeś? — Z tych samych powodów — wyjaśnił
Balbus — dla których, jakem zauważył, i ty, Kotto,
broniąc często sprawy na forum zasypywałeś sędziego
możliwie jak największą liczbą dowodów, jeśli tylko
pozwalał ci na to stan sprawy. Przecież tak właśnie
postępują filozofowie, toteż i ja, o ile mogłem, zrobiłem
to samo. Ty zaś, zadając mi tego rodzaju pytanie,
poczynasz sobie tak, jakbyś się pytał, dla czego patrzę się
na ciebie obydwu oczami i nie zamykam któregoś z nich,
skoro to samo mógłbym osiągnąć spoglądając tylko
jednym.
A Kotta tak mu na to odpowiedział: Osądźże sam,
jak trafne jest to porównanie. Ja, widzisz, nie mam
zwyczaju dowodzić w sądzie tego, co jest oczywiste:
oczywistość traci na sile, jeśli się jej dowodzi. A gdybym
nawet w sądzie tak postąpił, nie pozwoliłbym sobie na
coś podobnego w tym wnikliwym rozważaniu. Nie ma
również żadnej przyczyny, dla której miałbyś patrzeć
jednym okiem: obydwa one mają jedno spojrzenie, przy
czym natura, którą uważasz za mądrą, życzyła sobie,
byśmy mieli przebite z duszy naszej dwa prześwity do
patrzenia. Chodzi tu o coś innego. Ponieważ nie miałeś
pewności, iż rzecz jest tak oczywista, jakbyś chciał,
wolałeś istnienie bogów poprzeć mnóstwem dowodów.
Tymczasem mnie wystarczał tylko jeden: wiarę te
przekazali nam przodkowie. Ale ty gardzisz wszelką
powagą i walczysz przy pomocy dowodów rozumowych.
Pozwól więc, że mój rozum zmierzy się z twoim.
Wszystkie te dowody przytaczasz, aby uzasadnić
istnienie bogów, i tym sposobem z rzeczy, moim zdaniem,
zupełnie niewątpliwej czynisz wątpliwą. Oto zachowałem
w pamięci nie tylko liczbę, lecz także kolejność twoich
dowodów. Pierwszy z nich był następujący: gdy
oglądamy zjawiska niebieskie, zaraz pojmujemy, że
istnieje jakaś moc boska, która nimi kieruje. Stąd też ów
znany wiersz: „Spójrz na tę światłość tam w górze, zwaną
przez wszystkich Jowiszem". Jak gdyby ktoś ze
współziomków naszych wzywał istotnie tego Jowisza, nie
Jowisza Kapitolińskiego! Albo jak gdyby było rzeczą
pewną i przez wszystkich przyjętą, że bogami są ciała
niebieskie! A przecież Wellejusz i wielu innych ludzi nie
przyzna ci nawet, że są one żywymi istotami. Ważnym
dowodem wydawało ci się także to, że wiara w bogów
nieśmiertelnych jest powszechna i z każdym dniem się
wzmacnia. Czyżby ci wiec odpowiadało rozstrzyganie tak
ważnych spraw na podstawie mniemania głupców?
Czyżby przystało to zwłaszcza wam stoikom, którzy
poczytujecie głupców za szaleńców? Mówiłeś też, że
przecież dostrzegamy obecność bogów, jak się to pod
Regillus przytrafiło Postumiuszowi, a na Solnej Drodze
Watyniuszowi. Coś tam wspomniałeś również o bitwie
Lokrów nad Sagrą. A ci tak zwani przez ciebie
Tyndarydowie, to jest ludzie zrodzeni z człowieka, o
których Homer, bliższy ich czasom, opowiada, że zostali
pogrzebani w Lecedemonie! Czy wierzysz, że
wyjechaliby oni naprzeciw Watyniuszowi na białych
koniach bez sług i że o zwycięstwie ludu rzymskiego
oznajmiliby raczej temu prostakowi aniżeli Markowi
Katonowi, który był wtedy najpierwszym obywatelem? A
zatem wierzysz także, iż ów znak, który po dziś dzień
można zobaczyć na kamieniu pod Regillus, jest ponoć
śladem zostawionym przez konia Kastora? Czyż nie
wolisz wierzyć w to, co można udowodnić, iż mianowicie
dusze wybitnych ludzi, jakimi byli ci Tyndarydowie,
mają boską naturę i są nieśmiertelne, ni ż w to, że osoby
kiedyś spalone mogą jeździć konno oraz brać udział w
boju? jeśli twierdzisz, że się to mogło stać, powinieneś
wykazać, w jaki sposób było to możliwe, zamiast
opowiadać babskie bajeczki.
— Wydaje ci się to bajeczką? — zawołał w tym
miejscu Lucyliusz. — Czy nie wiesz, że mamy świątynię
Kastora i Polluksa poświęconą przez Aulusa Postumiusza?
Czy nie znasz uchwały senatu dotyczącej Watyniusza?
Wszak o Sagrze mówi też przysłowie używane
powszechnie przez Greków, którzy, gdy coś twierdzą,
powiadają, iż jest to pewniejsze niż owe zdarzenia znad
Sagry. Czyż nie powinieneś ustąpić przed takimi
świadectwami? Kotta zaś odparł na to: Walczysz ze mną,
Balbusie, przy pomocy pogłosek, podczas gdy ja żądam
od ciebie dowodów rozumowych [Brakujący fragment
o przepowiedniach i przeczuwaniu rzeczy przyszłych]
Następnym zagadnieniem są rzeczy przyszłe. Otóż
nikt nie może uniknąć tego, co ma się stać. Często zaś
znajomość przyszłości jest nawet wręcz szkodliwa.
Nieszczęściem bowiem jest trapić się bezradnie nie mieć
nawet najmniejszej, a przecież powszechnie dostępnej
pociechy w postaci nadziei — tym bardziej, że to właśnie
waszym zdaniem wszystko dzieje się z przeznaczenia, a
przeznaczeniem jest to, co przez wszystkie wieki
nieustannie było prawdziwe. Cóż więc pomoże tutaj
świadomość przyszłego wypadku? Albo jak przyczyni się
ona do ustrzeżenia się od złego, jeśli zdarzy się ono z całą
pewnością? Dalej, skąd pochodzi owa sztuka wróżenia?
Kto odkrył znaczenie szczeliny w wątrobie, kto ustalił
znaczenie krakania wrony i sens losów? Wierzę w to
wszystko, nie mogę również lekceważyć wspomnianej
przez ciebie laski auguralnej Attusa Nawiusza, ale muszę
nauczyć się od filozofów, jaki sposób doszliśmy do tych
pojęć, zwłaszcza że wróżbiarze w bardzo wielu sprawach
mówią fałsz. Co prawda wzmiankowałeś, że wszak i
lekarze często się mylą. Lecz jakież podobieństwo jest
między medycyną, której podstawy są mi znane, a
wróżbiarstwem, którego pochodzenie nie jest dla mnie
zrozumiałe? Następnie wyraziłeś sąd, że bogowie zostali
ułagodzeni poświęceniem się Decjuszów. Jakże wielka
była zawziętość bogów, skoro dali się narodowi
rzymskiemu przebłagać dopiero przez śmierć takich ludzi!
A mnie się zdaje, że był to raczej zamysł wodzów,
zamysł, który Grecy zwą στρατήγηµα, czyli podstępem
wojennym. Przedsięwzięli go wodzowie, którzy dbali o
ojczyznę i nie oszczędzali swojego życia; wierzyli oni
bowiem, że za wodzem, który na rozpędzonym koniu
rzuci się na nieprzyjaciela, pójdzie całe wojsko, jak się
też stało. Co do mnie, to nigdy nie słyszałem głosu fauna;
ale tobie wierzę, skoro mówisz, żeś słyszał, chociaż zgoła
nie wiem, co to jest faun. Jeśli więc chodzi o ciebie,
Balbusie, to — jak dotąd — nie przekonałeś mnie o
istnieniu bóstw. Zapewniam cię, że wierzę w nie, lecz
stoicy niczego mnie w tym zakresie nie nauczyli.
Oto Kleantes sądzi, jak mówiłeś, że pojęcia o
bogach powstały w ludzkich umysłach czterema
sposobami. Pierwszy z tych sposobów sprowadza się do
przeczuwania rzeczy przyszłych, o czym dosyć już
powiedziałem; drugi — do zaburzeń w stanie pogody i
innych niespokojności w naturze; trzeci — do
użyteczności i obfitości rzeczy, z których korzystamy;
czwarty — do porządku panującego pośród ciał
niebieskich tudzież nieodmienności niebios.
Przeczuciach była już tedy mowa. Co się tyczy burz
na niebie, na morzu i na lądzie, to nie mogę powiedzieć,
aby nie było wielu ludzi, którzy przeżywając takie
zdarzenia odczuwają lęk i uważają je za dzieło
nieśmiertelnych bogów. Lecz chodzi nam nie o to, czy są
tacy, którzy wierzą w istnienie bogów: zastanawiamy się,
czy w rzeczy samej bogowie istnieją, czy nie istnieją. O
podanych przez Kleantesa pozostałych dowodach, z
których jeden opiera się na obfitości przydatnych nam
rzeczy, a drugi na porządku w kolejnym następowaniu
różnych okresów czasu i na nieodmienności zjawisk
niebieskich, będę mówił wtedy, gdy przejdę do rozważań
o opatrzności bogów, o czym tak długo rozwodziłeś się,
Balbusie. Do tej samej sposobności odłożę również to,
co — jak mówiłeś — twierdził Chryzyp: że ponieważ są
w świecie takie rzeczy, których człowiek stworzyć nie
może, przeto istnieje coś doskonalszego od człowieka.
Także porównanie pięknie urządzonego domu do
piękności świata, dalej to, co wywodziłeś o zgodności i
harmonii w całym świecie, oraz krótkie i odznaczające
się pewnym dowcipem wnioski Zenona przesunę do tej
części rozważań, o której przed chwilą wspomniałem.
Wtedy też zbadam na właściwym miejscu wszystko to, co
jako filozof przyrody mówiłeś o sile ognistej i o tym
cieple, z którego twoim zdaniem wszystko wzięło swój
początek. Zostawię do tej sposobności także tę część
twego wykładu sprzed dwóch dni, w której istnienie
bogów chciał eś uzasadnić tym, że i wszechświat jako
całość, i słońce, księżyc, i gwiazdy mają czucie i rozum.
A tymczasem będę wciąż i wciąż zadawał ci pytanie, na
jakich podstawach opierasz swoje przekonanie o istnieniu
bóstw.
Na to Balbus: Zdaje mi się, że ze swej strony
przytoczyłem już dowody. Ale ty zwalczasz je w ten
sposób, iż gdy ma się wrażenie, że chcesz mnie coś
zapytać, a ja przygotowuję się do odpowiedzi, nagle
odwracasz mowę i uniemożliwiasz odpowiedź. Przez to
zostały pominięte milczeniem niezwykle ważne rzeczy,
na przykład zagadnienie wróżbiarstwa i przeznaczenia.
Co prawda wspomniałeś pokrótce o tych sprawach, lecz
nasi zwolennicy zwykli rozprawiać o nich obszernie.
Jednakowoż oddzielmy je od tematu, którym teraz się
zajmujemy; jeśli ci to odpowiada, nie mieszaj, proszę,
tych rzeczy, iżbyśmy w niniejszej rozmowie mogli
wyjaśnić właściwy przedmiot sporu.
— Doskonale — odpowiedział Kotta. — Ponieważ
więc cały ten przedmiot podzieliłeś na cztery części, a o
pierwszej z nich jużeśmy mówili, zastanówmy się nad
drugą. Moim zdaniem odznaczała się ona tym, iż gdy
chciałeś w niej przedstawić, jacy są bogowie, w istocie
rzeczy wykazałeś, że ich nie ma. Mówiłeś, że bardzo
trudno jest odwieść myśl od sposobu patrzenia
właściwego dla oczu ludzkich; ponieważ jednak nie ma
nic doskonalszego od bóstwa, nie miałeś wątpliwości, że
bóstwem jest świat, gdyż od niego nie ma pośród wszech
rzeczy nic lepszego; wywodziłeś, że zrozumiemy to,
skoro tylko potrafimy wyobrazić sobie świat jako istotę
ożywioną, a raczej ogarnąć to myślą tak, jak inne rzeczy
ogarniamy wzrokiem. Lecz skoro twierdzisz, że nie ma
nic doskonalszego niż świat, pytam się, jak pojmujesz tę
doskonałość. Jeśli chodzi ci o to, że nie ma nic
piękniejszego od świata, to zgoda na to; jeżeli sądzisz, że
nie ma nic stosowniejszego do zaspakajania naszych
potrzeb, to przystaję i na to; ale jeśli powiadasz, że nie
ma nic mędrszego od świata, to w żaden sposób na to się
nie zgadzam. Nie dla tego, iżby trudno było oderwać
myśl od wrażeń wzrokowych, lecz dla tego, że im usilniej
ją odrywam, tym mniej rozumiem to, o co ci chodzi.
Twierdzisz, że pośród wszech rzeczy nie ma nic lepszego
od świata. Lecz wszak na ziemi nie ma nic lepszego od
naszego miasta. Czy w związku z tym przypuszczasz, że
miasto to ma rozum, mądrość i zdolność myślenia? jeżeli
tak nie jest, czy mniemasz, że z tego powodu trzeba
mrówkę przekładać ponad to najpiękniejsze miasto, gdyż
nie ma ono czucia, podczas gdy mrówka ma nie tylko
czucie, lecz także rozum, zdolność myślenia i pamięć?
Należy zastanawiać się, Balbusie, nad tym, na co
chciałbyś uzyskać zgodę, i nie przyjmować samemu
wszystkiego, co ci się tylko spodoba. Otóż całą tę rzecz
można wyjaśnić w nawiązaniu do owego dawno znanego,
krótkiego i — jak ci się zdawało — bystrego
rozumowania Zenona. Albowiem Zenon wnioskuje tak:
„Co ma rozum, jest doskonalsze od tego, co rozumu nie
ma; żadna rzecz zaś nie jest doskonalsza od świata; zatem
świat ma rozum". Jeżeli zechcesz, możesz w ten sposób
udowodnić, że świat najlepiej umie czytać książkę. Bo
idąc śladami Zenona, mógłbyś wyciągnąć wniosek
następujący: „Co umie czytać, jest doskonalsze od tego,
co nie umie czytać; żadna rzecz zaś nie jest doskonalsza
od świata; zatem świat umie czytać". Na tej drodze
możesz także wykazać, że świat jest wymowny, a nawet,
że zna matematykę jest biegły w muzyce, następnie — że
opanował wszystkie nauki, a w końcu — że jest
filozofem. Wielokrotnie powtarzałeś, że nic się nie dzieje
bez bóstwa i że natura nie ma takiej mocy, by potrafiła
stworzyć coś zupełnie różnego od siebie. Mamże więc
przyznać nie tylko, że świat jest istotą żywą mądrą, ale
też, że umie on grać na lutni i na flecie, ponieważ wydaje
ludzi, którzy znają tę sztukę? Tak więc ów ojciec stoików
nie dostarczażadnego dowodu, dla którego mielibyśmy
przyjąć, że świat ma rozum, czy choćby uznać go za
istotę żyjącą. Zatem świat nie jest bóstwem. A jednak nie
ma nic doskonalszego odeń, gdyż nie ma nic
piękniejszego od świata, nic zbawienniejszego dla nas,
nic takiego, co by się odznaczało świetniejszym
wyglądem oraz większą stałością ruchów.
Jeśli zaś wszechświat jako całość nie jest bóstwem,
to tak samo ma się rzecz z ciałami niebieskimi, których
niezliczone mnóstwo zaliczyłeś pomiędzy bogów.
Podobało ci się ich odwieczne jednostajne krążenie — i,
na Herkulesa, zupełnie słusznie, gdyż nieodmienność
tych ruchów jest zadziwiająca i wprost niewiarygodna!
Ale nie we wszystkim, Balbusie, co stale wykonywa
oznaczone ruchy, trzeba zaraz dopatrywać się mocy
boskiej: jest to raczej dzieło natury. Czy sądzisz, że może
być coś bardziej niezmiennego od powtarzającego się
wciąż wznoszenia się i opadania morza w Euripusie
Chalcydyjskim albo w Cieśninie Sycylijskiej? Cóż
przewyższa pod względem stałości wzbieranie oceanu w
tych miejscach, gdzie „morskie bałwany drapieżne
Europę od Libii oddarły"? A czyż wahanie się morza już
to w Hiszpanii, już to w Brytanii i tak przypływ, jak
odpływ jego w oznacznych godzinach nie może się
odbywać bez udziału bóstwa? Jeżeli wszelkie ruchy i w
ogóle wszystko, co dzieje się z zachowaniem stałego
porządku w ściśle określonych terminach, będziemy
nazywali boskim, to zastanów się, proszę, czy nie
musielibyśmy uznać za boską także przypadają cej co
trzeci lub co czwarty dzień gorączki; bo czyż może być
coś bardziej stałego niż jej nawroty i napady? Chodzi
jednakże o to, iż trzeba wskazać przyczyny wszystkich
tych zjawisk; ponieważ nie jesteście w stanie tego
uczynić, uciekacie się do bóstwa niby do chroniącego
winowajców ołtarza.
Za wnikliwe poczytywałeś też rozumowanie
Chryzypa, człowieka niewątpliwie obrotnego i
doświadczonego. (Obrotnymi, czyli versuti, nazywam
tych, których myśl szybko się obraca, celeriter versatur;
doświadczonymi zaś, czyli callidi — tych, których umysł
przez doświadczenie nabył tęgości, usu concalluit, tak jak
twardnieje ręka wykonująca jakąś pracę). Otóż Chryzyp
powiada: „Jeśli jest coś takiego, czego człowiek stworzyć
nie może, to ten, kto to stworzył, jest doskonalszy od
człowieka. Człowiek zaś istotnie nie może stworzyć tego,
co znajduje się w świecie.
Więc ten, kto potrafił tego dokonać, przewyższa
człowieka. Któż zaś może przewyższać człowieka prócz
bóstwa? Zatem bóstwo istnieje". We wszystkim tym
zachodzi ten sam błąd, co i w dowodzeniu Zenona. Nie
ustalono tu bowiem, co to znaczy „doskonalszy", co to
znaczy „przewyższa" i jaka jest różnica między naturą a
rozumem. Ten sam filozof stwierdza, że jeśliby bogowie
nie istnieli, to w całym świecie nie byłoby nic
doskonalszego od człowieka; lecz gdyby jakiś człowiek
myślał, że nie ma nic doskonalszego niż on sam, byłoby
to bardzo wielkim zuchwalstwem. Zgadzam się: byłoby
zuchwalstwem uważać się za coś ważniejszego niż
wszechświat. Ale uświadamianie sobie, że ma się czucie i
rozum, których Orion i Syriusz są pozbawione, nie tylko
nie jest zarozumiałością, lecz stanowi raczej przejaw
roztropności. „A gdy widzimy piękny dom —
powiada — domyślamy się, że zbudowano go dla
właścicieli, a nie dla myszy; podobnie więc świat
winniśmy poczytywać za mieszkanie bogów". Tak bym
właśnie sądził, gdybym miał świat za zbudowany przez
bogów, a nie za ukształtowany przez naturę, czego zaraz
dowiodę. Oto Sokrates pyta Ksenofonta, skąd
otrzymalibyśmy duszę, gdyby nie było jej w świecie. A ja
się pytam, skąd mamy mowę, skąd poczucie rytmu, skąd
śpiew, jeżeli nie uznamy za prawdę, że słońce rozmawia
z księżycem, gdy się zbliży do niego, albo że świat
rozbrzmiewa harmonią, jak mniemał Pitagoras. Jest to
dzieło natury, Balbusie, nie tej natury postępującej
według zasad sztuki, jak mówi Zenon (zaraz zobaczymy,
jak to wygląda), lecz natury pobudzającej wszystko
wprowadzającej w ruch swoimi popędami oraz
przemianami. Dlatego też podobał mi się twój wywód o
zgodności i harmonii w naturze, którą nazwałeś złączoną,
czy związaną, jak gdyby węzłem pokrewieństwa.
Natomiast nie pochwalam twojego twierdzenia, jakoby
mogło się to dziać wyłącznie dzięki temu, że naturę
utrzymuje w całości jeden boski duch ożywczy. W
rzeczywistości utrzymuje się ona i trwa własną mocą, a
nie mocą bogów. Jest w niej też pewna zgodność, którą
Grecy nazywają συµπάθεια, czyli sympatią; lecz im
głębsza jest ta zgodność sama przez się, w tym
mniejszym stopniu trzeba ją uważać za dzieło boskiego
rozumu.
A jak rozstrzygacie zagadnienie wysunięte przez
Karneadesa? Sprowadza się ono do tego, że jeśli żadne
ciało nie jest nieśmiertelne, to żadne nie jest również
wiecznotrwałe; żadne ciało zaś nie jest ani nieśmiertelne,
ani nawet niepodzielne, to jest takie, które nie dałoby się
rozebrać na części składowe lub rozdrobnić. Ponieważ
każda żywa istota jest z natury swej obdarzona zdolnością
do znoszenia różnych odczuć, żadna z nich nie może
uniknąć odbierania jakichś z zewnątrz pochodzących
doznań, to jest pewnego rodzaju konieczności znoszenia
cierpień. A jeśli każda żywa istota jest właśnie taka, to
żadna z nich nie jest nieśmiertelna. Podobnie też, jeśli
każdą żywą istotę można pokrajać i podzielić, to żadna z
nich nie jest niepodzielna i niezniszczalna.
Przecież wszelka żywa istota przysposobiona jest do
odbierania i znoszenia pochodzących z zewnątrz doznań.
Zatem wszelka żywa istota nieuniknienie musi być
śmiertelna, podzielna oraz zniszczalna. Bo tak jak
zmienny jest wszelki wosk i nie ma rzeczy woskowej,
która by mogła trwać w stanie niezmiennym, podobnie
nie ma rzeczy niezmiennej ze srebra albo z miedzi, jeśli
srebro lub miedź odznaczają się z przyrodzenia
zmiennością. W tenże sam sposób, jeśli wszystkie
istniejące tworzywa, z których powstają wszelkie rzeczy,
są zmienne, to żadne ciało nie może być niezmienne. A
właśnie waszym zdaniem te substancje, z których składa
się wszystko, są zmienne. Przeto zmienne jest także
wszelkie ciało. Ale gdyby istniało ciało niezniszczalne,
nie wszystko byłoby zmienne. Stąd wynika, że wszelkie
ciało jest zniszczalne. Jako że wszelkie ciało jest albo
wodą, albo powietrzem, albo ogniem, albo ziemią, albo
czymś złożonym ze wszystkich tych substancyj lub z
niektórych; wśród nich zaś nie ma takiej, która by nie
ulegała zniszczeniu. Bo wszelka rzecz składająca się z
ziemi da się rozdrobnić, i woda jest tak płynna, że łatwo
można ją wyprzeć i rozproszyć; ogień zaś i powietrze za
każdym potrąceniem nader łatwo się poruszają, a z istoty
swej są najbardziej ustępliwe i lotne. Poza tym wszystkie
te substancje giną, gdy zmieniają swoją naturę. A dzieje
się to wtedy, gdy ziemia przemienia się w wodę, gdy z
wody powstaje powietrze, a z powietrza eter oraz gdy
żywioły te przekształcają się jeden w drugi w odwrotnym
porządku. Jeśli wiec rzecz ma się tak, iż ginie tworzywo,
z którego składa się każda żywa istota, to żadna z tych
istot nie jest wiecznotrwała. Zresztą gdybyśmy to nawet
pominęli, to i tak nie moglibyśmy znaleźć żadnej żywej
istoty, która by się nigdy nie narodziła i miała zawsze
trwać przyszłości. Przecież każde żywe stworzenie ma
czucie; a więc odczuwa i ciepło, i chłód, i słodycz, i
gorycz. Żaden z jego zmysłów nie może doznawać tylko
odczuć przyjemnych bez odbierania wrażeń
nieprzyjemnych. Jeśli więc czuje rozkosz, to czuje też ból.
Co zaś doznaje bólu, nieuniknienie musi również ulegać
zniszczeniu. Należy tedy przyznać, że wszelka żywa
istota jest śmiertelna. Jeśli, dalej, jest coś takiego, co nie
odczuwa ani rozkoszy, ani bólu, to nie może być istotą
żyjącą; a jeśli jest żywą istotą, to musi koniecznie
odczuwać jedno drugie; ponieważ zaś ma te odczucia, nie
może być czymś wiecznotrwałym. Otóż każda żywa
istota je ma; a zatem żadna z takich istot nie jest
wiecznotrwała. Spójrzmy na to od innej nieco strony.
Wszak nie może być takiej istoty ożywionej, która by
była wolna od wrodzonego pożądania lub odrazy. Pożąda
się tego, co jest zgodne z naturą, a czuje się odrazę do
rzeczy przeciwnych naturze. Otóż każda żyjąca istota
czegoś pożąda i czegoś unika. To, od czego ucieka, jest
przeciwne naturze; a co jest przeciwne naturze,
oddziaływa niszcząco. Zatem każda żywa istota musi
zniszczeć. Niezliczonymi sposobami można wykazać i
dowieść, że nie ma obdarzonej czuciem istoty, która by
nie miała zginąć.
Bo przecież wszystko, co tylko odczuwamy —
zimno ciepło, rozkosz i ból, jak również inne rzeczy —
jeżeli zbytnio się powiększy, powoduje zgubę. A że nie
ma żyjącej istoty bez czucia, żadna z nich więc nie jest
wiecznotrwała. Wynika to i z tego, że wszelka żywa
istota może być albo z natury swej prostsza, to znaczy
może być stworzona z samej ziemi lub z samego ognia, z
samego powietrza lub z samej wody (chociaż nie można
sobie nawet wyobrazić, jak by wyglądała taka istota),
albo składać się z kilku substancyj. Lecz każda z tych
substancyj ma w świecie właściwe dla siebie miejsce i z
mocy przyrodzenia tam podąża. Jedna więc kieruje się na
dół, druga do góry, a trzecia do środka. Mogą one
pozostawać w związku ze sobą tylko przez pewien czas,
natomiast w żaden sposób nie mogą być połączone na
stałe: każda substancja koniecznie musi być ściągnięta do
odpowiedniego dla siebie miejsca. Żadna tedy żywa istota
nie jest wiecznotrwała.
Atoli wasi zwolennicy, Balbusie, zwykli wszystko
sprowadzać do pierwiastka ognistego. Jak sądzę,
naśladują pod tym względem Heraklita, którego naukę
nie wszyscy zresztą wykładają jednakowo. Ponieważ
także on sam nie chciał, by dobrze rozumiano jego słowa,
przeto zostawmy je na boku. Ale i wy mówicie, że
wszelka moc znajduje się w ogniu, że więc istoty żywe
giną, gdy zabraknie im ciepła, i że w całym świecie jeno
to żyje i trwa w dobrym stanie, co jest ciepłe. Ja jednak
nie pojmuję, w jaki sposób giną ciała przy zaniku ciepła,
a nie giną przy utracie wody lub powietrza, zwłaszcza że
giną także od nadmiaru ciepła. To mniemanie o ogniu jest
wprawdzie powszechne, zobaczmy jednak, jakie
wynikają z niego końcowe wnioski. Jak mi wiadomo,
twierdzicie, iż w naturze i w świecie nie ma żadnej
zewnątrz pochodzącej siły ożywczej prócz ognia. Lecz
dla czego ogień ma być bardziej ożywczy niż powietrze
(anima), od którego zależy życie (animus) jestestw,
nazywanych z tej przyczyny istotami ożywionymi
(animalia)? I jak możecie uważać za rzecz ustaloną, że
duch żywotny nie jest niczym innym, jeno ogniem? Bo
wygląda na rzecz bardziej prawdopodobną, że duch ten
jest czymś takim, w czym ogień zmieszany jest w
odpowiednim stosunku z powietrzem. Mówicie, że „jeśli
ogień sam przez się bez domieszki żadnej innej substancji
jest istotą ożywioną i jeśli przebywając w naszych ciałach
sprawia, iż mamy czucie, to i on sam nie może być bez
czucia". Lecz i na to można znowu odpowiedzieć to samo:
wszystko, co jest obdarzone czuciem, koniecznie musi
odczuwać zarówno rozkosz, jak ból; a komu przytrafia
się ból, temu przytrafi się również śmierć. Idzie za tym,
że nie możecie udowodnić nawet wiecznotrwałości ognia.
Bo jakże? Czyż to nie wy sami twierdzicie, że wszelki
ogień potrzebuje pożywienia i że w żaden sposób nie
może się utrzymać, jeśli nie będzie zasilany? Czyż nie
nauczacie, że słońce, księżyc i inne ciała niebieskie
pożywiają się wodą — jedne wodą słodką, a drugie
morską? Przecież Kleantes przytacza to jako przyczynę,
dla której słońce nie posuwa się naprzód poza koła
letniego i zimowego zwrotnika, wracając stamtąd, iżby
nie oddalić się zbytnio od pokarmu. Za chwilę będę
mówił, jak się ta rzecz przedstawia. Teraz zaś
wyciągnijmy następujący wniosek: co może zginąć, to z
natury swej nie jest wiecznotrwałe; a ogień zgaśnie, jeśli
nie będzie zasilany; przeto ogień z istoty swojej nie jest
wiecznotrwały.
Przejdźmy do następnego zagadnienia. Jak możemy
wyobrazić sobie bóstwo nie mające żadnej cnoty? Cóż
bowiem? Czy przyznamy bóstwu roztropność? Polega
ona na rozeznaniu rzeczy dobrych złych oraz tych, które
nie są ani dobre, ani złe; lecz na cóż potrzebny jest wybór
pomiędzy dobrem a złem temu, kto nie ma i nie może
mieć w sobie nic złego? Na co mu rozum i mądrość?
Wszak używamy ich do tego, by poprzez rzeczy jasne
dojść do zrozumienia ciemnych; ale dla bóstwa nie może
być nic ciemnego! A cóż powiemy o sprawiedliwości,
która przyznaje każdemu, co mu się należy? Czy wymóg
ten może dotyczyć bogów? Przecież sami mówicie, że
sprawiedliwość zrodziła się we współżyciu społecznym.
Z kolei powściągliwość polega na powstrzymywaniu się
od cielesnych rozkoszy. Jeśli w niebie jest miejsce dla
powściągliwości, to jest tam miejsce również i dla takich
rozkoszy. Jak zaś można sobie przedstawić męstwo
bóstwa? Czy przejawia się ono w znoszeniu bólu, czy w
pracowitości, czy w przeciwstawieniu się niebezpieczeń-
stwu? Ale żadna z tych rzeczy nie dotyczy bóstwa! Jakże
więc możemy wyobrazić sobie bóstwo, które ani nie ma
rozumu, ani nie jest obdarzone jakąś inną cnotą?
Doprawdy, biorąc pod uwagę to, co mówią stoicy, nie
mogę patrzeć z pogardą na nieświadomość pospólstwa i
ludzi nieoświeconych. Mają zaś oni wierzenia rozmaite.
Na przykład Syryjczycy czczą rybę, a Egipcjanie
ubóstwili niemal wszystkie odmiany zwierząt. W Grecji
natomiast podniesiono do rzędu bogów wielu ludzi;
Alabandyjczycy oddają cześć boską Alabandowi,
Tenedyjczycy Tenesowi, a cała Grecja Leukotei, którą
nazywano dawniej Inoną, oraz jej synowi Palemonowi.
Przypisuje się boskość także Herkulesowi,
Eskulapiuszowi, Tyndarydom, naszemu Romulusowi i
rozlicznym innym postaciom, które uważa się jakby za
nowo przyjętych do nieba przypisanych jego obywateli.
Takie oto są wierzenia ludzi nieoświeconych. A wy,
filozofowie, czy macie coś lepszego? Pomijam tu rzecz
najpiękniejszą ; niech już świat byłby sobie bóstwem.
Wierzę, że jest owa „światłość tam w górze, zwana przez
wszystkich Jowiszem". Ale dla czego dodajemy więcej
bogów? Jakże ogromna jest ich liczba! Ja przynajmniej
mam wrażenie, i ż jest ona zbyt wielka. Albowiem
policzyłeś między bogów poszczególne gwiazdy i
oznaczyłeś je już to nazwami zwierząt, jak na przykład
Kozy, Skorpiona, Byka, Lwa, już to nazwami rzeczy
martwych, jak Argo, Ołtarza, Korony. A gdyby przystać i
na to, jakże można już nie powiem zgodzić się, lecz w
ogóle zrozumieć resztę bogów? Używamy co prawda
zwykłego sposobu wyrażania się, nazywając płody rolne
Cererą, wino Liberem, ale czy sądzisz, że ktoś jest na tyle
niemądry, iżby miał za bóstwo to, co spożywa jako swój
pokarm? Co się zaś tyczy ludzi, o których powiadasz, że
otrzymali godność bogów, to wskaż mi tylko sposób, w
jaki się to mogło dziać, lub wyjaśnij przyczynę, dla której
dziać się przestało, a chętnie się tego nauczę! Mając na
uwadze dzisiejszy stan rzeczy, nie pojmuję doprawdy, jak
mógł Herkules, pod którego stos „podłożono na Górze
Etejskiej płonące głownie", jak mówi Akcjusz, dostać się
z tego ognia „do odwiecznego domu ojca". Aliści Homer
powiada, że Ulisses spotkał go w świecie podziemnym
podobnie jak i innych, którzy rozstali się z życiem.
Jednakże bardzo chciałbym wiedzieć, któremu to
mianowicie Herkulesowi powinniśmy składać cześć. Bo
ludzie badający ukryte i tajemne pisma podają nam, że
było ich wielu. Najdawniejszy był synem Jowisza, tego
najdawniejszego Jowisza, bo w starodawnych pismach
greckich znajdujemy także wielu Jowiszów. Od niego
więc i od Lisito pochodzi ten Herkules, który podobno
walczył o trójnóg z Apollinem. Drugi, egipski, o którym
powiadają, że wynalazł pismo frygijskie, ma być
rzekomo synem Nila. Trzeci, któremu sk łada się ofiary
na intencję zmarłych, jest jednym z idejskich kapłanów
Cybeli. Czwarty, syn Jowisza i Asterii, siostry Latony,
jest najwięcej czczony w Tyrze, przy czym Kartago ma
być jego córką. Piąty odbiera cześć w Indiach, gdzie
nazywa się Belus. Szósty jest tym, którego Jowisz
spłodził z Alkmeną, przy czym chodzi tutaj o trzeciego
Jowisza, gdyż — jak zaraz przedstawię — mamy
wiadomości także o wielu Jowiszach.
Skoro wywód mój naprowadził mnie na ten temat,
chciałbym zaznaczyć, że o oddawaniu czci bogom
nieśmiertelnym stosownie do prawa kapłańskiego
obyczajów przodków więcej niż z rozważań stoików
nauczyłem się z owych przepisów, pozostawionych nam
przez Numę w dzbanuszkach ofiarnych, o których Leliusz
wspomina w swym znanym pięknym przemówieniu. Bo
jeślibym poszedł za wami, powiedz, co bym
odpowiedział temu, który by mi zadał następujące pytania:
„Jeżeli bogowie istnieją, czy istnieją też boginie zwane
nimfami? Jeśli bowiem są nimfy, to są również paniski i
satyry. Lecz w rzeczywistości ich nie ma. A więc nimfy
nie są boginiami. Jednakże mamy publicznie poświęcone
i ofiarowane im świątynie. Wynika stąd, że nie są bogami
także inne postacie, którym poświęcono świątynie.
Zaliczasz następnie pomiędzy bogów Jowisza i Neptuna.
Bogiem jest więc też ich brat Orkus, a wraz z nim i rzeki
płynące podobno w świecie podziemnym: Acheron,
Kocytus Pyriflegeton. Na równi z nimi powinno się
uważać za bogów Charona i Cerbera. Lecz zasługuje to
na odrzucenie. Przeto i Orkus nie jest bogiem. Cóż tedy
powiecie o jego braciach?" Tak wywodził Karneades —
nie dla tego, iżby przeczył bytowi bogów, co zupełnie nie
przystało filozofowi, lecz dla wykazania stoikom, że
niczego w sprawie bogów nie wyjaśniają. W dalszym
ciągu nastawał on na stoików takimi oto słowy: „Bo i cóż?
Jeśli ci bracia należą do grona bogów, to czy można
odmówić tego ich ojcu Saturnowi, który najwięcej
czczony jest we wszystkich krajach zachodnich? A jeżeli
i on jest bogiem, to trzeba zgodzić się, że bogiem jest też
jego ojciec Celus. Jeśli tak, to z kolei trzeba uznać za
bogów także rodziców Celusa, Etera i Dies, oraz ich braci
i siostry, które to osoby mają u starożytnych genealogów
nastę pujące imiona: Miłość, Zdrada, Bojaźń,
Pracowitość, Zawiść, Przeznaczenie, Starość, Śmierć,
Ciemność, Nędza, Żałość, Wdzięczność, Oszustwo, Upór,
Parki, Hesperydy, Sny. Jak wieść niesie, wszyscy oni
mają być dziećmi Ereba Nocy. Trzeba więc albo uznać te
dziwolągi, albo odrzucić tamte pierwsze bóstwa". Cóż ty
na to? Powiesz, że Apollo, Wulkan, Merkury i inni są
bogami, a co do Herkulesa, Eskulapa, Libera, Kastora i
Polluksa będziesz miał wątpliwości? Lecz wszak ci
odbierają cześć na równi z tamtymi, a u niektórych ludów
nawet znacznie większą. A więc trzeba poczytywać za
bóstwa także osoby zrodzone z ojców bogów przez
śmiertelne matki. Cóż? Czy nie zaliczano do bóstw syna
Apollina, Arysteusza, który miał być odkrywcą oliwki,
syna Neptuna, Tezeusza, i innych, którzy za ojców mieli
bogów? Czy tedy nie dotyczy to osób, których matki były
boginiami, a ojcowie ludźmi? Sądzę, że tym bardziej. Jak
bowiem wedle prawa cywilnego człowiek zrodzony z
wolnej matki jest wolny, tak też wedle prawa natury
osoba urodzona przez matkę boginię musi być bóstwem.
Jakoż wyspiarze Astypaleńczycy najpobożniej czczą
Achillesa. A jeśli on jest bogiem, to bóstwami są również
Orfeusz i Resus, którzy mieli muzę za matkę, chyba że
zaślubiny na morzu mają jakieś pierwszeństwo przed
zaślubinami na ziemi. Jeżeli zaś nie są oni bogami,
ponieważ nigdzie nie oddaje im się czci boskiej, to dla
czego są nimi tamci? Zastanów się więc, czy tej czci nie
okazuje się ze względu na zasługi pewnych ludzi, a nie z
powodu rzekomej ich nieśmiertelności, czym, zdaje się,
także i ty, Balbusie, wspominałeś. Jak możesz dalej,
mając za boginię Latonę, nie uważać za bóstwo Hekaty,
której matką była siostra Latony, Asteria? A może i
Hekate jest boginią? Wiemy przecież, że w Grecji są jej
poświęcone ołtarze i świątynie. Jeśli zaś jest ona boginią,
to dla czego godności takiej nie miałyby też Eumenidy?
jeżeli i one z kolei są boginiami, bo i w Atenach mają
swą świątynię, i u nas wedle mego rozumienia jest im
poświęcony gaj Furyny, to do rzędu bogiń należą także
Furie, jak myślę, ze względu na to, że spełniają rolę
wywiadowczyń i mścicielek występków i zbrodni. Skoro
bogowie odznaczają się tym, że wdają się w sprawy
ludzkie, to za boginię winna być poczytywana także
Natio, której zwykliśmy składać hołdy obchodząc jej
świątynie w okolicach miasta Ardei. Ponieważ opiekuje
się ona kobietami czasie połogu, otrzymała imię od
rodzących się dzieci (a nascentibus). Lecz jeśli jest ona
boginią, to bóstwami są wszystkie postacie, o których
wspomniałeś, a więc Cześć, Wierność, Mądrość, Zgoda,
jak również Nadzieja, [matka muz] Moneta i wszystkie
inne, jakie tylko możemy w myśli sobie stworzyć.
Jeśli zaś to nie jest prawdopodobne, to dalekie od
prawdy jest także i tamto, co z tego wypłynęło. Ale co
powiesz o dalszych mych wnioskach? Oto jeśli bogami są
postacie, które czcimy i szanujemy, to dla czego byśmy
nie mieli do ich grona zaliczyć także Serapisa i Izydy? A
gdybyśmy to zrobili, dla czego byśmy mieli odrzucać
bogów barbarzyńskich? Umieścimy więc w rzędzie
bogów woły konie, ibisy i jastrzębie, żmije, krokodyle i
ryby, psy, wilki i koty, a nadto wiele innych zwierząt.
Jeśli to odrzucimy, to powinniśmy odrzucić i tamto, z
czego to pochodzi. Cóż dalej? — Inona, zwana przez
Greków Λευκοθέα, a przez nas Matuta, jest uważana za
boginię, choć jest córką Kadmusa; Cyrce, Pasife i Eeta,
których matką była córka Oceana Perseis, a ojcem Słońce,
nie mają należeć do rzędu bogiń, choć nasi cyrcejeńscy
osadnicy oddają Cyrce cześć religijną? Uznasz więc i ją
za boginię. A co odpowiesz Medei, której dziadkami są
dwaj bogowie — Słońce i Ocean, a która przyszła na
świat z ojca Eety i matki Idyi? Co odpowiesz jej bratu
Absyrcjuszowi (którego Pakuwiusz nazywa Egialeusem,
aczkolwiek pierwsze imię jest częściej używane w
dawnych pismach)? Jeśli nie są oni bogami, lękam się o
Inonę, gdyż wszystko to wypłynęło z tego samego źródła.
A czy będą bogami Amfiaraus i Trofoniusz? Co prawda
gdy rozporządzenia cenzorskie uwolniły w Beocji grunty
bogów nieśmiertelnych od podatków, publikanie nasi
oświadczyli, że ci, co byli kiedyś ludźmi, bynajmniej nie
są nieśmiertelni. Lecz jeśli są oni bogami, to na pewno
jest bóstwem także Erechteusz, którego świątynię i
kapłana widzieliśmy w Atenach. A jeżeli Erechteusza
uczynimy bóstwem, dla czego mamy wahać się w
stosunku do innych, którzy polegli w walce wolność
ojczyzny? Jeśli zaś na to zgodzić się nie można, to nie
można też przyjąć rzeczy, o których była mowa wyżej, a
z których wypływa niniejszy wniosek. Wszelako w
większości państw można zobaczyć, że gwoli pobudzenia
męstwa, jak również gwoli tego, iżby wszyscy najlepsi
obywatele dla dobra swego kraju tym chętniej narażali się
na niebezpieczeństwo, pamięć dzielnych ludzi uświęcona
została czcią należną nieśmiertelnym bogom. Z tej
właśnie przyczyny w Atenach zaliczono między bóstwa
Erechteusza i jego córki, a także wzniesiono świątynię na
cześć trzech córek Leosa, zwaną po łacinie Leonaticum, a
po grecku Λεωκόριον. Alabandyńczycy zaś głębiej czczą
Alabanda, który założył ich miasto, niż któregokolwiek z
najwyższych bogów. W związku z tym Stratonik, gdy mu
ktoś naprzykrzał się dowodzeniem, że Alabandus jest
bogiem, a Herkules nie jest, dowcipnie, jak w wielu
innych wypadkach, odpowiedział: „Niechże tedy
Alabandus gniewa się na mnie, a Herkules na ciebie". A
czy nie dostrzegasz, Balbusie, jak daleko sięga to, coś
mówił o niebie i o gwiazdach? Otóż twoim zdaniem
bóstwem jest i słońce, i księżyc, z których pierwsze
Grecy mają za Apollina, a drugi za Dianę. Jeśli księżyc
jest bóstwem, to jest nim także jutrzenka; a i inne
gwiazdy, tak błędne, jak stałe, zajmą miejsce wśród
bogów. A dla czego tęcza nie mia łaby być zaliczona do
bóstw? Jest wszak piękna. (Ze względu na mający
szczególną przyczynę piękny wygląd uważana jest za
córkę Taumasa). Ale jeśli przyznasz naturę boską tęczy,
to co zrobisz z chmurami? Bo tęcza tworzy się przecież z
chmur, w pewien sposób zabarwionych. Jedna z chmur
miała nawet zrodzić centaurów. Jeżeli jednak pośród
bogów umieścisz chmury, to niezawodnie trzeba tam
zaliczyć burze, które zresztą w zwyczajach ludu
rzymskiego są już uświęcone. Z kolei winno się uznać za
bóstwa deszcze, ulewy, nawa łnice i wichry.
Przynajmniej nasi wodzowie udając się na morze mają
zwyczaj składać ofiary morskim bałwanom. Dalej, jeśli
imię Cerery pochodzi od wyrazu gerere, czyli wydawać
płody (boś tak mówił), to i sama ziemia jest bóstwem (i
rzeczywiście poczytuje się ją za bóstwo; bo cóż innego,
jak nie ziemię uosabia bogini Tellus?). Skoro zaś
ubóstwiacie ziemie, trzeba ubóstwić także morze, o
którym wspomniał eś pod imieniem Neptuna, oraz rzeki i
źródła. Toteż Masso Korsykański poświęcił kaplicę
Źródła, a w modlitwach augurów mamy wzmianki o
Tybrze, Spinonie, Anemonie, Nodinusie i o innych
pobliskich rzekach. Albo więc rozciągnie się to do
nieskończoności, albo nie przyjmiemy z tego nic.
Jednakże nie możemy zgodzić się na takie nieskończone
rozszerzanie zabobonu; nie powinniśmy więc
przyjmować nic z tych rzeczy.
Trzeba wystąpić, Balbusie, także przeciwko tym,
którzy mówią, że święcie i pobożnie czczeni przez nas
wszystkich bogowie zostali wzięci do nieba spomiędzy
ludzi (oczywiście wzięci nie w dosłownym znaczeniu, a
w przenośnym). Przede wszystkim tak zwani teologowie
wymieniają trzech Jowiszów, z których pierwszy i drugi
przyszli na świat w Arkadii. Ojcem jednego z nich,
który — jak wieść niesie — zrodził Prozerpinę i Libera,
był Eter; a ojcem drugiego — Celus. Córką tego drugiego
Jowisza ma być podobno Minerwa, którą wskazuje się
jako wynalazczynię i twórczynię wojny. Trzeci Jowisz,
syn Saturna, ma pochodzić z wyspy Krety, gdzie też
pokazują jego grobowiec. Grecy wymieniają też wielu
Dioskurów. Trzej pierwsi, Tritopatreus, Eubuleus
Dionizus, zwani w Atenach Anaktami, mają być dziećmi
najdawniejszego króla Jowisza i Prozerpiny. Drudzy,
Kastor i Polluks, zostali zrodzeni przez trzeciego Jowisza
i Ledę. Trzeci, Alko, Melampus Ewiolus, jak ich
niektórzy nazywają, mieli za ojca Atreusza, syna Pelopsa.
Z kolei cztery pierwsze muzy, Telksinoe, Aede, Arche i
Melete, są rzekomo córkami drugiego Jowisza. Drugie
dziewięć przyszły na świat z trzeciego Jowisza i
Mnemozyny. Trzecie, znane w tej samej liczbie i pod
tymi samymi imionami, co poprzednie, a nazywane przez
poetów Pierydami lub Pieriami, zrodziły się z trzeciego
Jowisza, czyli Piera, i Antiopy. Podczas gdy ty mówiłeś,
że słońce jest jedno, solus, jakże wielu bogów pod tym
imieniem wymieniają teologowie! Jeden z nich jest
synem Jowisza, a wnukiem Etera; drugi — synem
Hiperiona; trzeci — synem Wulkana, którego ojcem był
Nil (temu to bogu słońca ofiarowali Egipcjanie miasto
zwane Heliopolis); czwarty urodził się podobno w
czasach bohaterskich z Akanto na wyspie Rodos i był
ojcem Jalisa, Kamirusa i Lindusa, od których pochodzą
Rodyjczycy; piąty zaś, jak opowiadają, miał zrodzić w
Kolchidzie Eetę i Cyrce. Bardzo wielu jest też Wulkanów.
Pierwszy — ten, co z Minerwą zrodził Apollina i podług
dawnych historyków ma w swej pieczy Ateny — jest
synem Celusa. Drugi, którego Egipcjanie zwą Opasem
uważają za opiekuna swego kraju, ma za ojca Nila. Trzeci,
który podobno był na Lemnos przełożonym kuźni,
urodził się z trzeciego Jowisza i Junony. Czwarty, syn
Memaliusza, władał położonymi w pobliżu Sycylii
wyspami znanymi pod nazwą Wulkanij. Jeden z
Merkurych, urodzony z ojca Celusa i matki Dies, był tak
pobudliwy, że podobno na widok Prozerpiny zapałał
zupełnie bezwstydną żądzą cielesną. Drugi, syn Walensa
i Foronidy, mieszka pod ziemią i nazywa się także
Trofoniuszem. Trzeci, który — jak wieść niesie — miał
zrodzić z Penelopą Pana, jest synem trzeciego Jowisza i
Mai. Czwarty — to syn Nila; wymawianie jego imienia
uważają Egipcjanie za grzech. Piąty, którego czczą
Feneaci, zabił, jak mówią, Argusa, a uciekłszy z tej
przyczyny do Egiptu, nadał Egipcjanom prawa nauczył
ich sztuki pisania. Egipcjanie nazywają go Theyt, przy
czym imieniem tym określają także pierwszy miesiąc
roku. Pierwszy z Eskulapiów, czczony przez
Arkadyjczyków, wynalazł rzekomo sondę i
zapoczątkował opatrywanie ran. Drugi Eskulap był
bratem drugiego Merkuriusza; trafiony przez piorun,
został podobno pochowany w Cynosurach. Trzeci, syn
Arsippusa i Arsinoe, po raz pierwszy — jak słychać —
zastosował przeczyszczanie żołądka i wyrywanie zębów;
grobowiec jego poświęcony mu gaj pokazują w Arkadii
niedaleko od rzeki Lusius. Najdawniejszym z Apollinów
jest ten, o którym nieco wyżej mówiłem, że jest synem
Wulkana i że sprawuje pieczę nad Atenami. Drugi jest
synem Korybasa i urodził się na Krecie; jak mówią, miał
on o tę wyspę walczyć z samym Jowiszem. Trzeci,
urodzony z trzeciego Jowisza i Latony, miał z okolic
hiperborejskich przywędrować do Delf. Czwarty jest
znany w Arkadii, gdzie nazywają go Nomiosem,
ponieważ Arkadyjczycy utrzymują, że od niego otrzymali
swe prawa. Podobnie mamy wiele Dian. Pierwsza jest
córką Jowisza i Prozerpiny, która miała urodzić
skrzydlatego Kupidyna. Więcej znana jest druga Diana, o
której słyszymy, że jest córką trzeciego Jowisza i Latony.
Trzecia według podania przyszła na świat z ojca Upisa i
matki Glauce. Grecy często ją nazywają ojcowskim
imieniem Upis. Znamy także wielu Dionizosów.
Pierwszy urodził się z Jowisza Prozerpiny. Drugi z Nila,
o którym powiadają, że zabił Nisę. Trzeci — to syn
Kabirusa. Mówią o nim, że jako król sprawował władzę
nad Azją. Na jego to cześć ustanowiono Święta
Sabazyjskie. Czwarty, syn Jowisza i Luny, to ten, na
którego cześć odprawia się orfickie obrzędy. Piąty,
urodzony z Nizusa i Tiony, rzekomo ustanowił Święto
Trieteridów. Pierwsza Wenus, której świątynię mamy w
Elidzie, jest córką Celusa i Dies. Druga, stworzona piany
morskiej, miała z Merkurym zrodzić drugiego Kupidyna.
Trzecia, córka Jowisza i Diony, została żoną Wulkana,
lecz — jak mówią — miała z Marsem Anterosa. Czwarta,
wydana na świat przez Syrię i Cypra, nazywa się także
Astarte i według podania wyszła za Adonisa. Pierwszą
Minerwą jest ta, o której wyżej powiedziałem, że była
matką Apollina. Druga — to córka Nila, której Egipcjanie
oddają cześć w Sais. O trzeciej mówiłem poprzednio, że
została spłodzona przez Jowisza. Czwarta ma być
zrodzona przez Jowisza i Koryfę, córkę Oceanusa;
Arkadyjczycy nazywają tę Minerwę Kopia i uważają za
wynalazczynię czworo-konnego wozu. Piąta, córka
Pallasa, którą przedstawia się ze skrzydełkami u nóg,
miała zabić swojego ojca, gdy usiłował odebrać jej
dziewictwo. Pierwszy Kupidyn był podobno synem
Merkuriusza i pierwszej Diany; drugi — synem
Merkuriusza i drugiej Wenery; trzeci, zwany także
Anterosem, miał za rodziców Marsa i trzecią Wenerę. Te
oto i inne tego rodzaju rzeczy zebrane zostały z dawnych
podań greckich. Sam rozumiesz, że trzeba im się
przeciwstawić, aby nie zniszczyły religii. Lecz wasi
zwolennicy nie tylko nie zwalczają tych baśni, ale nawet
je umacniają, tłumacząc, do czego każda z nich się odnosi.
Jednakże wróćmy już do tego, od czegośmy się tutaj
oddalili. Myślisz więc, że do zbicia tych twierdzeń
potrzebne jest jakieś wnikliwe dowodzenie? Zdajemy
sobie sprawę, że mądrość, wierność, nadzieja, męstwo,
cześć, zwycięstwo, pomyślność, zgoda i inne tego rodzaju
wyrazy oznaczają pewne rzeczy, a nie bogów. I albo
znajdują się one nas samych, jak mądrość, nadzieja,
wierność, męstwo i zgoda, albo są dla nas pożądane, jak
cześć, pomyślność i zwycięstwo. Widzę użyteczność tych
rzeczy, widzę także wzniesione im posągi, ale że tkwi w
nich jakaś moc boska, uwierzę dopiero wtedy, kiedy
zostanę o tym przekonany. W największym stopniu
dotyczy to zwłaszcza Fortuny, której nikt nie wyobraża
sobie inaczej, jak zmienną i niestałą, co na pewno nie jest
godne bogini.
I cóż przyjemnego doprawdy znajdujecie w
wykładaniu tych bajek i w objaśnianiu imion? To, że na
przykład Celus został wytrzebiony przez syna, że także
Saturn został uwięziony przez syna, i inne tegoż rodzaju
opowieści tłumaczycie w taki sposób, iż ci, którzy je
wymyślili, nie tylko nie wydają się bezrozumnymi, ale
nawet robią wrażenie mędrców. Przy objaśnianiu zaś
imion męczycie się tak, że wprost budzi to politowanie.
Wywodzicie: „Imię Saturna pochodzi od tego, że nasyca
się on (saturatse) latami; Mawors nazywa się tak dla tego,
że dokonywa wielkich przewrotów (magna vertit);
Minerwa — ponieważ zmniejsza coś (minuit) albo grozi
czy obiecuje (minatur) ; Wenus — ponieważ daje się
nakłonić (venit) do wszystkiego; imię Cerery zaś
wywodzi się od wydawania płodów (a gerendo)". Jakże
niebezpieczny to nałóg! Albowiem wiele imion wprawi
was w zakłopotanie. Co poczniesz z Wejowiszem, co z
Wulkanem? A zresztą — skoro uważasz, że Neptun
został tak nazwany od pływania, a nando — nie ma
takiego imienia, którego pochodzenia nie mógłbyś wyjaś
nić na podstawie jakiejś jednej litery! Wydaje mi się
jednak, że pływasz tutaj lepiej od samego Neptuna!
Ażeby uzasadnić zmyślone bajeczki i podać przyczyny,
dla których każde z imion bogów zostało ukształtowane
tak, a nie inaczej, wielce uciążliwy zupełnie niepotrzebny
trud podjął najpierw Zenon, potem Kleantes, a wreszcie
Chryzyp. Czyniąc to przyznajecie przynajmniej, iż
sprawa przedstawia się całkiem odmiennie, niż mniemają
ludzie; bo pojęcia, które nazywamy bogami, oznaczają
przyrodzone właściwości różnych rzeczy, a nie postacie
bogów. W tych urojeniach posunięto się tak daleko, że
nawet szkodliwym rzeczom nie tylko nadano imiona, ale
ustanowiono na ich cześć obrzędy religijne. Jak wiemy
bowiem, na Palatynie poświęcono kaplicę Febrze, przy
świątyni Larów — Orbonie; na wzgórzu Eskwilińskim
zaś mamy ołtarz Nieszczęścia. Wszelkie tego rodzaju
urojenia winny być usunięte z filozofii, abyśmy
rozprawiając o bogach nieśmiertelnych mówili tylko to,
co jest ich godne. Mam swój własny pogląd na sprawę
bogów, lecz w niczym nie mogę zgodzić się z twoim
poglądem. Neptun jest, twoim zdaniem, obdarzonym
mądrością duchem ożywczym, co przenika morze.
Podobnie mówiłeś też o Cererze. Ale tej mądrości morza
czy ziemi nie tylko nie mogę zrozumieć, lecz nawet nie
jestem w stanie podejrzewać. Dlatego — aby się
dowiedzieć, że bogowie istnieją, i poznać, jakie mają
właściwości — muszę zwrócić się gdzie indziej. Tak jak
ty przedstawiasz bogów.
Rozważmy teraz następne zagadnienia: najprzód,
czy opatrzność bogów sprawuje rządy nad światem,
potem, czy bogowie troszczą się o sprawy ludzkie. Bo
zgodnie z twym podziałem pozostają mi jeszcze te dwie
części i sądzę, że — jeśli pozwolicie — należałoby
zastanowić się nad nimi dokładniej.
— Naprawdę bardzo mi się to podoba — rzekł
Wellejusz. — Bo z jednej strony spodziewam się jeszcze
ważniejszych rzeczy, a z drugiej strony całkowicie
przystaję na to, coś powiedział.
A na to Balbus: Nie chcęci przerywać, Kotto. Lecz
znajdziemy jeszcze inną sposobność, a wtedy na pewno
doprowadzę do tego, że przyznasz mi słuszność.
[Zrekonstruowany fragment: Kotta: Ale nie
powinno się rozprawiać o tym publicznie, aby tego
rodzaju rozprawy nie zniweczyły przyjętych ze
względu na dobro państwa wierzeń religijnych1, nie
możemy dać się przez to nakłonić do uwierzenia, iż

1
(Laktancjusz: Ustanowienia Boże — Institutiones divinae, 2, 3, 4).
owa nieśmiertelna i najdoskonalsza istota jest
podzielona na płci2. Czy opatrzność bogów sprawuje
rządy nad światem dowód, który opiera się na
obfitości przydatnych nam rzeczy dowód, który opiera
się na porządku w kolejnym następowaniu różnych
okresów czasu i na nieodmienności zjawisk
niebieskich3.]
[Brakujący fragment o dowodach Chryzypa, o
porównaniu pięknie urządzonego domu do piękności
świata, o zgodności i harmonii w całym świecie / o
wnioskach Zenona / o sile ognistej i o tym cieple, z
którego wszystko wzięło swój początek / czy
wszechświat jako całość oraz słońce, księżyc i gwiazdy
mają czucie i rozum / o ciałach niebieskich
potrzebujących pożywienia / o naturze postępującej
według zasad sztuki / świat nie jest zbudowany przez
bogów, ale ukształtowany przez naturę]
Najpierw tedy nie można przyjąć, że ową substancję,
z której powstały wszystkie rzeczy, stworzyła boska
opatrzność; trzeba natomiast zgodzić się, że substancja ta

2
(Arnobiusz: Przeciw poganom — Adversus nationes, 3, 6 ).
3
Laktancjusz: Ustanowienia Boże, 2, 5, 10—14)
miała i ma swą własną moc i sobie właściwą naturę. Jak
więc cieśla, mający zamiar coś budować, nie wytwarza
sam potrzebnego mu materiału, a używa już gotowego,
jak rzeźbiarz używa gotowego już wosku, tak i
opatrzność boska musiała posługiwać się nie przez siebie
stworzoną, ale gotową już materią. Jeśli zaś bóstwo nie
stworzyło materii, to nie stworzyło również ani ziemi, ani
wody, ani powietrza, ani ognia.
[Zrekonstruowany fragment: Węże rodzą się z
rdzenia znajdującego się w zwłokach zwierzęcych4]
[Brakujący fragment o Lacedemończyku
Kleomenesie / czy bogowie troszczą się o sprawy
ludzkie]
[Zrekonstruowany fragment: jeśli Bóg stworzył
wszystko dla dobra ludzi to dla czego zarówno w
morzu, jak i na ziemi znajduje się wiele rzeczy
szkodliwych, zgubnych i wprost zabójczych dla nas?
Nie znający rzeczywistości stoicy nierozumnie to
odrzucili. Powiadają oni bowiem, że pośród różnych
stworzeń, a zwłaszcza pośród zwierząt, jest wiele

4
(Weroneńskie scholia do „Eneidy" Wergilego, 5, 95)
takich, których użyteczność, chociaż nie jest — jak
dotąd — znana, będzie jednak z biegiem czasu
odkryta, tak jak z konieczności i potrzeby odkryte
zostały rozliczne rzeczy, w poprzednich wiekach nie
znane. Ale jakąż korzyść uzyskać można od myszy,
moli i żmij, które są przykre i zgubne dla człowieka?
Czy może jest w nich jakiś zbawienny lek? Jeśli tak, to
niechże raz wreszcie będzie odkryty. Chodzi tu, ma się
rozumieć, o lek przeciwdziałający rzeczom
szkodliwym, chociaż to, o co troszczą się stoicy, jest
szkodliwe w samej swojej istocie. Podobno żmija
spalona i rozproszkowana na popiół jest lekiem na
ukąszenie tegoż gadu; lecz o ileż lepiej byłoby, gdyby
żmije w ogóle nie istniały, niż żeby dostarczały środka
leczniczego przeciwdziałającego sobie samym.
Bóg albo chce zniszczyć zło, lecz nie może, albo
może, lecz nie chce, albo nie chce i nie może, albo chce
i może. Jeżeli chce, ale nie może, to jest bezsilny, co nie
odnosi się do Boga. Jeśli może, lecz nie chce, to jest
zawistny, co także jest zupełnie obce Bogu. Jeżeli nie
chce i nie może, to jest i zawistny, i bezsilny, a przeto
nie jest Bogiem. Jeśli zaś chce i może, co jedynie
stosuje się do Boga, to skąd się bierze zło albo dla
czego Bóg go nie wyniszcza?]5
Ludzie przewyższają wszystkie zwierzęta...

Nigdy się tak nie stanie! Wielki się spór tutaj toczy.
Mamże go błagać pokornie i prosić tak przymilnie?

Czy nie wydaje się, że rozumuje ona źle i że


przygotowuje sobie straszną zgubę? A jaką
przemyślnością tchną słowa następujące:

Jeśli ktoś mocno chce, zdobywa, czego pożąda,

który to wiersz jest dla niej źródłem wszelkiego zła.

Z przewrotną myślą dał on mi dzisiaj do ręki zawory.


Otworzę je, upust gniewowi dam wolny i jemu nieszczęście,
Smutek i zgubę zgotuję, a sobie wygnanie i żałość.

Zaiste! Takiego rozumu, o którym wy mówicie, że


jako dobrodziejstwo bogów został dany jedynie ludziom,
zwierzęta nie mają. Czy widzisz więc, jakim to darem
zaszczycili nas bogowie? A oto ta sama Medea, uciekając
od ojca i uchodząc z ojczyzny,

5
(Laktancjusz: O gniewie Bożym — De ira Dei, 13, 9—21).
gdy ojciec w pogoni już zbliża się do niej i prawie gotów ją
schwytać,
Chłopca świadomie zabija, kolejno odcina mu członki
I wokół rozrzuca po polu; a czyni to tylko dla tego,
By ojca zbieraniem tych członków synowskich na polu
zatrzymać,
A samej tymczasem uciekać; by żal mu przeszkodził ją
ścigać
I aby przez brata zabójstwo zyskać dla siebie ratunek.

Nie brakowało więc jej ani zbrodniczości, ani


rozumu. Cóż? A ów człowiek [Atreusz] przygotowujący
bratu straszliwą ucztę — czyż nie uknuł swej zbrodni,
rozumnie obmyślając cały jej plan?

Większe sprawie nieszczęście i zła większego dokonam,


By srogie jego serce poskromić i skruchą napełnić.

Ale nie można pominąć i tego drugiego,

Który nie dosyć miał jeszcze, że uwiódł swoją bratową.

Atreusz dobrze i jak najsłuszniej mówi o tym:

...spośród największych występków najbardziej, jak sądzę,


Niebezpiecznym jest ten, że matki królewskie się plamią,
Ród królewski bezczeszczą i obcą krew doń mieszają.
Jak zaś chytrze postępował ten, co przez
cudzołóstwo dążył do panowania, widzimy z
następujących słów Atreusza:

Dodam tu, że ojciec niebian znak mi zesłał


I zapowiedź utwierdzenia mego władztwa:
Jagnię, złotym runem jaśniejące w stadzie.
Otóż Tiestes ośmielił się kiedyś wykraść je z zamku,
A do pomocy przybrał sobie moją żonę.

Czy nie wydaje ci się, że ten Tiestes popełniając


bardzo wielką niegodziwość wykazał się jednocześnie
nader wielkim rozumem? Mnóstwo takich zbrodni
widzimy nie tylko na scenie, lecz niemal jeszcze większe
spotykamy w życiu codziennym. Wiadomo w każdym
domu, wiadomo na forum, wiadomo w senacie, na Polu
Marsowym, wśród sprzymierzeńców i w prowincjach, że
rozumu można używać tak do celów dobrych, jak i do
złych, oraz że pierwszym sposobem korzysta z rozumu
niewielu ludzi i rzadko, a drugim sposobem większość i
bardzo często. I może gdyby bogowie nieśmiertelni wcale
nie dali nam rozumu, byłoby lepiej niż przy obecnym
stanie rzeczy, gdy mamy rozum, który potrafi
doprowadzić do tak wielkich nieszczęść. Sprawa wygląda
z nim tak, jak z podawaniem wina chorym: ponieważ
rzadko im pomaga, a częściej szkodzi, lepiej jest zupełnie
im go nie dawać, aniżeli kierując się niepewną nadzieją
pożytku wpadać w oczywiste nieszczęście. Toteż nie
wiem, czy istotnie nie by łoby lepiej, gdyby ta żywa
zdolność pojmowania, ta bystrość i roztropność, którą
nazywamy rozumem, a która dla wielu jest zgubna, a dla
bardzo niewielu zbawienna, nie została w ogóle udzielona
rodzajowi ludzkiemu niż dana tak hojnie i tak obficie.
Jeżeli więc mą drość i wola boska przejawiła swą troskę o
ludzi w tym, iż obdarzyła ich rozumem, to w
rzeczywistości zatroszczyła się tylko tych, których
obdzieliła prawym rozumem, a których, jeżeli w ogóle
istnieją, jest bardzo mało. Ale twierdzenie, że bóstwa
nieśmiertelne dbają jedynie tak małą garstkę ludzi, jest
nie do przyjęcia. Idzie za tym więc, że nie dbają zgoła o
nikogo. Na ten zarzut macie zwyczaj odpowiadać tak:
okoliczność, że wielu ludzi opacznie korzysta z
dobrodziejstw boskich, nie dowodzi jeszcze, że bogowie
nie opiekują się nami jak najżyczliwiej; wszak jest też
wielu takich, którzy źle używają odziedziczonej po ojcu
spuścizny, choć nie znaczy to, że nie doznali oni
dobrodziejstwa od swych ojców. Któż temu zaprzeczy?
Ale jakież jest podobieństwo między porównanymi tu
rzeczami? Bo i Dejanira nie chciała zaszkodzić
Herkulesowi, kiedy dawała mu tunikę skropioną krwią
centaura; a człowiek, co Jazonowi z Fer otworzył
mieczem wrzód, którego nie mogli uleczyć lekarze,
bynajmniej nie chciał temu Jazonowi dopomagać. Jakoż
wielu pragnąc zaszkodzić dopomogło, a pragnąc pomóc
zaszkodziło. Z tego więc, co się daje, nie można jeszcze
poznać chęci dawcy; a gdy obdarowany dobrze używa
daru, nie oznacza to jeszcze, że dawca udzielił mu go
życzliwości. Jakież to wszeteczeństwo, jakiż wyczyn
chciwości, jakiż występek może być uknuty bez
obmyślenia planu albo dokonany bez udziału myśli i
rozeznania, to jest bez udziału rozumu? Albowiem
wszelki pomysł wywodzi się z rozumu: z prawego
rozumu, jeśli pomysł jest rzetelny, i z niegodziwego
rozumu, jeśli jest zły. Otóż od bóstwa mamy jedynie sam
rozum, jeżeli istotnie go mamy; to zaś, czy jest to rozum
prawy, czy też niegodziwy, pochodzi od nas. W każdym
razie bogowie nie dali człowiekowi rozumu tytułem
dobrodziejstwa, jak się przedstawia rzecz z
pozostawionym przez ojca dziedzictwem. Bo cóż innego
musieliby bogowie dać ludziom, gdyby chcieli im
szkodzić? A z jakich źródeł wypływałaby
niesprawiedliwość, nieumiarkowanie i bojaźń, gdyby
podłożem tych wad nie był rozum? Dopiero co
wspomniałem o Medei i Atreuszu, postaciach z czasów
bohaterskich, podstępnie i z wyrachowaniem
obmyślających niegodziwe zbrodnie. No, a czyż bez
rozumu byłyby możliwe lekkomyślne żarty komedyj?
Czy nie dość przenikliwie rozumuje tamten z Eunucha:

„Cóż tedy pocznę?... Wygnała, a teraz przyzywa.


Nie pójdę, choćby błagała".

A drugi znowu zwyczajem akademików nie waha


się w Synefebach zwalczać przy pomocy dowodów
rozumowych powszechnie przyjętego poglądu,
utrzymując, że:

Kto jest zakochany i znajdzie się w nędzy, temu przyjemnie


Mieć ojca skąpego i nieużytego zupełnie dla dzieci,
Który cię ani nie kocha, ani też nie dba o ciebie.

Albo zataisz przed nim wpłacone przez kogoś odsetki,


Albo uzyskasz coś przez podrobienie listu,
Albo nastraszysz tchórza za pośrednictwem sługi.
A jak przyjemnie roztrwonić to, co wyłudzisz od skąpca!
Zakochanemu synowi niewygodnie jest mieć ojca
przystępnego i hojnego:
Nie oszukam go w żaden sposób i nic mu nie porwę.

Nie wiem również, jakiego podstępu i jakiej chytrości


Użyć do niego: wszystkie me podejścia, wybiegi
I pomysły niweczy wielka ojcowska życzliwość.

Cóż więc? Czy te oszustwa, podstępy, wybiegi i


podejścia są możliwe bez udziału rozumu? O, znakomity
darze bogów! Przy twojej to pomocy Formio mógł
powiedzieć:

Daj no tego starca! Plan już w sercu mym dojrzał.

Ale wyjdźmy z teatru i chodźmy na forum. Oto


pretor zajmuje swoje miejsce. Kogóż on będzie sądził?
Okazuje się, że podpalacza archiwum. Jakież
przestępstwo może być lepiej zatajone? Ale Kwintus
Sosjusz, znakomity rycerz rzymski z krainy piceńskiej,
przyznał się do tego czynu. Następnym podsądnym jest
fałszerz rachunków publicznych. Przestępstwo to popełnił
Lucjusz Alenus, który podrobił podpisy sześciu
najznakomitszych osób. Czy jest ktoś przebieglejszy od
tego człowieka? Przyjrzyj się innym sprawom: o złoto z
Tolossy, o sprzysiężenie Jugurty. Z dawniejszych
przypomnij sobie na przykład sprawę Tubulusa o
przyjęcie łapówki związku z wyrokiem sądowym; albo z
późniejszych weź na przykład sprawę o pogwałcenie
ślubu czystości wszczętą na wniosek Peduceusza.
Przypomnij również przestępstwa zwyczajne, jak
zdradzieckie mordy, otrucia, okradanie skarbu
publicznego oraz sprawy o fałszowanie testamentów
rozpatrywane na podstawie nowego prawa. Stąd to
wywodzi się owa znana formuła oskarżenia:
„Oświadczam, że za twoją sprawą i za twoim zamysłem
została popełniona kradzież"; stąd tyle procesów złą
wiarę w opiece, zleceniach, spółkach, powierzaniu mienia
i tyle innych przestępstw, które przeciw dobrej wierze
popełniane są przy kupnie sprzedaży, dzierżawie, najmie;
stąd publiczne skargi sądowe w sprawach prywatnych,
ustanowione przez prawo Letoriusza; stąd będące jakby
siecią do łowienia wszelkich niegodziwości skargi o
podstępne działanie, wprowadzone przez mego
przyjaciela Gajusa Akwilliusza, przy czym tenże
Akwilliusz rozumiał przez podstępne działanie takie
wypadki, kiedy jedno udawano, a drugie czyniono.
Mamyż tedy uważać, że ten tak płodny posiew zła jest
dziełem bogów nieśmiertelnych? Bo jeżeli bogowie dali
ludziom rozum, to dali im również zdradliwość.
Przewrotne bowiem i podstępne użycie rozumu na czyjąś
szkodę jest zdradliwością. Ci sami bogowie dali im też
oszustwa, występki i inne tym podobne rzeczy, z których
żadnej nie można ani zamierzyć, ani dokonać bez rozumu.
Jak więc życzyła owa starucha,

Iżby w gaju na Górze Pelion nie były spadły


Na ziemię pod ciosami siekier wyniosłe jodły!

— tak oby i bogowie nigdy nie byli dali ludziom tej


przemyślności! Wszak nader niewielu używa jej na dobre,
a i ci bywają często gnębieni przez używających jej na złe.
Natomiast bardzo wielu korzysta z tej przemyślności w
sposób niegodziwy, tak iż odnosi się wrażenie, że
bogowie udzielili ludziom daru rozumu i mądrości dla
celów występnych, a nie gwoli czynienia dobra.
Ale wy aż do uprzykrzenia powtarzacie, że winę
ponoszą tu ludzie, a nie bogowie. Gdyby lekarz składał
winę na srogość choroby, a sternik na gwałtowność burzy,
to — choć są oni tylko mał o znaczącymi ludźmi —
zostaliby jednak wyśmiani: „Któż by cię potrzebował —
mógłby im ktoś powiedzieć — jeśliby nie było tego
niebezpieczeństwa?" Tym słuszniej można by wystąpić z
zarzutem w stosunku do bóstwa: „Mówisz, że wina leży
w wadach człowieka? Trzeba było dać ludziom taki
rozum, który by wyłączał wady i winę!" Jak więc doszło
do tego, że bogowie popełnili omyłkę? Bo dziedzictwo
pozostawiamy w nadziei, że oddajemy je w dobre ręce; i
tu pomyłka jest możliwa. Ale jak może pomylić się
bóstwo? Gzy tak, jak pomylił się bóg słońca Sol, kiedy do
wozu słonecznego wziął swojego syna Faetona? Lub tak,
jak pomylił się Neptun, gdy pozwolił synowi swemu
Tezeuszowi prosić o trzy rzeczy, a ten zażądał zguby
Hipolita? Lecz są to zmyślenia poetów, my zaś
pragniemy być filozofami i mówić o rzeczywistości, a nie
powtarzać bajki. Atoli nawet o tych poetyckich bogach
można byłoby powiedzieć, że zawinili w swoich
dobrodziejstwach, gdyby wiedzieli, że będą one zgubne
dla ich synów. Jeżeli prawdą jest to, co zwykł często
mawiać Aryston z Chios, a mianowicie, że filozofowie
wyrządzają szkodę tym swoim uczniom, którzy opacznie
rozumieją ich dobrą naukę (bo ze szkoły Arystypa mogą
wychodzić marnotrawcy, ze szkoły Zenona
zgryźliwcy) — krótko mówiąc, jeżeli słuchacze wyszliby
ze szkół zepsuci, gdyż opacznie pojęliby wykłady
filozofów, to lepiej byłoby, gdyby ci milczeli, niźli
szkodzili swoim uczniom. Podobnie jeśli ludzie dla celów
zbrodniczych i niegodziwych nadużywają danego im
przez bogów nieśmiertelnych w dobrym zamiarze rozumu,
lepiej byłoby, gdyby bogowie wcale go nie udzielili
rodzajowi ludzkiemu. Jak lekarz wielce by zawinił,
gdyby wiedział, że chory, któremu zalecił przyjmować
nieco wina, będzie je pił nie rozcieńczone wodą i wnet
umrze, tak i ta wasza opatrzność powinna być zganiona,
że dała rozum tym, o których wiedziała, że będą go
używać opacznie i występnie. Chyba żebyście może
powiedzieli, że nie wiedziała. O, gdyby tak było! Ale się
nie odważycie, bo wiem dobrze, jak wysoko cenicie jej
imię.
Lecz można już zamknąć całą tę sprawę. Jeśli
bowiem głupota wedle zgodnej oceny ogółu filozofów
jest złem większym od wszelkich nieszczęść
wynikających z okoliczności zewnętrznych i od
wszelkich dolegliwości cielesnych wziętych razem, a nikt
nie dostępuje pełni mądrości, to wszyscy my, którzy
waszym zdaniem jesteśmy przedmiotem jak najlepszej
pieczy ze strony bogów, w rzeczywistości znajdujemy się
w nader nieszczęsnym położeniu. Bo tak jak na jedno
wychodzi to, że ktoś nie jest zdrów, i to, że ktoś nie może
być zdrów, nie widzę również, jaką różnicę stanowi, czy
ktoś nie jest mądry, czy nie może być mądry.
Jednakże mówimy zbyt wiele o rzeczy, która jest jak
najbardziej oczywista. Całe to dowodzenie, że bogowie
nie dbają o ludzi, Telamon ujmuje w jednym wierszu:

Bo gdyby dbali, dobrym byłoby dobrze, a złym źle;


Lecz obecnie tak nie jest.

Jeśli bogowie istotnie troszczyli się o rodzaj ludzki,


powinni byli stworzyć wszystkich dobrymi albo
przynajmniej otoczyć dobrych pewną opieką. Dlaczegoż
tedy Punijczyk zwyciężył w Hiszpanii obu Scypionów,
najdzielniejszych i najlepszych mężów? Dlaczego
Maksymus musiał pochować syna, który był już
konsulem? Dlaczego Hannibal zabił Marcella? Dlaczego
Kanny przyniosły zgubę Paulusowi? Dlaczego ciało
Regulusa musiało doświadczyć okrucieństwa
Kartagińczyków? Dlaczego nie ochroniły Afrykańczyka
ściany jego własnego domu? Lecz te i rozliczne inne
podobne do tych wypadki należą do przeszłości.
Zwróćmy uwagę na rzeczy nam bliższe. Dlaczego mój
wuj Publiusz Rutilius, nader cnotliwy i wielce uczony
mąż, znajduje się na wygnaniu? Dlaczego został
zamordowany w swoim domu kolega mój Druzus?
Dlaczego przed posągiem Westy zabito najwyższego
kapłana Kwintusa Scewolę, który był wzorem
umiarkowania i mądrości? Dlaczego poprzednio tylu
znakomitych obywateli było zgładzonych przez Cynnę?
Dlaczego najzdradliwszy ze wszystkich ludzi, Gajus
Mariusz, mógł zmusić do śmierci Kwintusa Katulusa,
męża niepospolitej szlachetności? Nie wystarczyłoby
dnia, gdybym chciał wyliczać wszystkich dobrych,
których spotkało nieszczęście; nie mniej czasu trzeba
byłoby zużyć na przytoczenie niegodziwców, którym
powodził o się jak najlepiej. Dlaczego mianowicie
Mariusz tak szczęśliwie został po raz siódmy konsulem i
jako starzec zmarł w swym domu? Dlaczego
najokrutniejszy ze wszystkich ludzi Cynna mógł tak
długo sprawować rządy? Powiesz, że jednak poniósł karę.
Ale lepiej byłoby, gdyby go powstrzymano i nie
dopuszczono, aby pomordował tylu najwybitniejszych
mężów, niż żeby sam poniósł kiedyś karę. Wprawdzie
Kwintus Wariusz, człowiek nader bezczelny, zginął w
największych męczarniach i udręczeniu, lecz jeśli taka
śmierć spotkała go za to, że mieczem zgładził Druzusa, a
trucizną Metellusa, to lepiej było zachować go przy życiu,
niż wymierzać mu karę za zbrodnie popełnione na tych
ludziach. Dionizjusz był przez trzydzieści osiem lat
tyranem najbogatszego i najszczęśliwszego państwa. A
jakże długo rządził przed nim w najbardziej kwitnącym
mieście greckim Pizystrat! Lecz mówisz, że Falarys i
Apollodorus zostali ukarani. Tak, ale przedtem wielu
umęczyli i zamordowali. Wielu rozbójników również
odbiera często karę, wszelako nie można powiedzieć, że
gwałtowną śmiercią zginęło mniej napadniętych niż
rozbójników. Jak wiemy, uczeń Demokryta Anagzarchus
był zamęczony przez tyrana Cypru. Także Zenon z Elei
zmarł w czasie tortur. A cóż mam powiedzieć Sokratesie,
którego śmierć opłakuję za każdym razem, gdy czytam
Platona? Czyż tedy nie dostrzegasz, że wyrokiem bogów,
jeśli w ogóle zwracają oni uwagę na sprawy ludzkie,
różnice między ludźmi zostały zniesione? W każdym
razie cynik Diogenes zwykł był mawiać, że Harpalus,
miany wówczas za szczęśliwego rozbójnika, jest
dowodem przemawiającym przeciw bogom, ponieważ tak
długo żył nie tracąc powodzenia. Wspomniany powyżej
Dionizjusz złupiwszy świątynię Prozerpiny w Lokrach
płynął do Syrakuz, a mając w tej podróży pomyślny wiatr
szyderczo wołał: „Widzicie, przyjaciele, jak szczęśliwą
żeglugą bogowie nieśmiertelni nagradzają
świętokradców!" Myśl ta wydała się chytremu
człowiekowi tak ponętna i tak olśniewająca, że odtąd
trwał już przy niej stale. Gdy ze swą flotą przybił do
Peloponezu i wszedł do świątyni Jowisza Olimpijskiego,
zdjął z niego bardzo ciężki złoty płaszcz, w który
kosztem zdobytych na Kartagińczykach łupów przystroił
tego boga tyran Gelo. Przy tym kpił jeszcze, mówiąc, że
złoty płaszcz jest na lato za ciężki, a na zimę zbyt
chłodny, i narzucił na Jowisza płaszcz wełniany,
powiadając, że ten nadaje się na każdą porę roku. Tenże
Dionizjusz kazał odjąć Eskulapowi Epidauryjskiemu
złotą brodę, gdyż — jak mówił — nie wypada synowi
mieć brody, skoro ojciec był we wszystkich świątyniach
bez brody. Polecił także zabrać ze wszystkich świątyń
srebrne stoły; aże dawnym greckim zwyczajem
znajdował się na nich napis: „Własność dobrych bogów",
oświadczył, że chce skorzystać ich dobroci. Bez namysłu
zabierał on złote figurki bogini Wiktorii, a także czary i
wieńce, które posągi bogów trzymały w wyciągniętych
rękach; twierdził przy tym, że przyjmuje te rzeczy, a nie
zabiera, bo skoro błagamy bogów o dobrodziejstwa,
byłoby głupotą nie chcieć wziąć od nich tego, co sami
nam ofiarowują i podają. Jest pogłoska, że całą tę
zdobycz ze świątyń kazał znieść na forum i sprzedać w
drodze licytacji, a po otrzymaniu pieniędzy wydał rozkaz,
by każdy, kto ma jakąś świętość, odniósł ją w
oznaczonym terminie do właściwej świątyni.
Ten sposób do zniewagi bogów dołączył krzywdę
ludzi. Otóż ani Jowisz Olimpijski nie zabił go piorunem,
ani Eskulap nie zniszczył i nie znękał jakąś ciężką
długotrwałą chorobą: zmarł w swoim łóżku i został
wyniesiony na stos mając pełnię władzy tyrańskiej, którą
to władzę, zdobytą niegdyś w drodze zbrodni, przekazał
synowi niby należące mu się zgodnie z prawem
dziedzictwo. Niechętnie zatrzymuję się w moim
wywodzie na tych sprawach; może się bowiem zdawać,
jakobym zachęcał do złych uczynków. Wrażenie takie
byłoby uzasadnione, gdyby nie to, że czułe na czyny
szlachetne i na występki sumienie ludzkie samo przez się,
bez żadnego wpływu ze strony bogów, odgrywa tak
poważną rolę. Jeżeliby się je zniszczyło, upadłoby
wszystko. Bo zdaje się, że tak jak w domu albo państwie
nie może być żadnego porządku i karności, jeżeli nie
stosuje się tam jakichś nagród za czyny dobre i kar za
występki, również i boskie rządy nad światem na pewno
nie mają w stosunku do ludzi żadnego skutku, jeśli nie
rozróżniają jednostek dobrych i złych.
Lecz mówicie, że przecież bogowie nie wdają się w
rzeczy mniej ważne, nie przejmują się ogródkami
należącymi do poszczególnych ludzi ani zagonkami z
uprawą winorośli; że Jowisz nie miał obowiązku zwracać
uwagi na to, iż ktoś doznał szkody od posuchy lub gradu;
że nawet w państwach królowie nie troszczą się o
drobnostki. Ujmujecie to tak, jak gdybym i ja uskarżał się
przed chwilą na pozbawienie Publiusza Rutiliusa
formiańskiej posiadłości, a nie na to, że utracił on
szczęście osobiste. Zresztą, jeżeli chodzi o tę sprawę, to
wszyscy śmiertelnicy mają przekonanie, że dobra
zewnętrzne, jak winnice, pola pod uprawę zbóż, obfitość
płodów i owoców, słowem wszelkie wygody i
pomyślność życia otrzymali od bogów. Ale nikt nigdy nie
przypuszczał, że od bogów dostał swą cnotę. I
niewątpliwie jest to uzasadnione. Bo przecież mamy za
rzecz słuszną, gdy chwalą nas za cnotę i gdy sami się nią
chlubimy. Nie byłoby tak, gdybyśmy uzyskali cnotę jako
dar bogów, a nie mieli jej sami ze siebie. Rzeczywiście,
gdy zyskamy nowe zaszczyty albo powiększymy majątek,
gdy spotka nas przypadkiem jakaś inna korzyść lub kiedy
unikniemy czegoś złego, dziękujemy bogom i bynajmniej
nie przypisujemy tego naszej zasłudze. A czy kto
dziękował kiedykolwiek bogom za to, że jest prawym
człowiekiem? Natomiast zawsze dziękuje się za to, że się
jest bogatym, że zostało się zaszczyconym godnościami,
że się cieszy pomyślnością. Najlepszego zaś i
największego Jowisza wzywa się nie po to, by uczynił
nas sprawiedliwymi, powściągliwymi mądrymi, lecz po
to, by obdarzył nas zdrowiem, dobrobytem, bogactwem i
dostatkiem. Także Herkulesowi nikt nie ślubował nigdy
dziesięciny z intencją, żeby zostać mądrym. Chociaż
mówią, że Pitagoras, gdy odkrył w geometrii coś nowego,
złożył muzom ofiarę z wołu, nie wierzę jednak temu,
gdyż wiem, że nie chciał on zabić bydlęcia na ofiarę
nawet dla Apollina Delijskiego, by nie opryskać krwią
ołtarza. Otóż — żeby jednak wrócić do rzeczy —
wszyscy śmiertelnicy są przekonani, że o dostatki trzeba
zabiegać u bogów, a mądrość czerpać ze siebie samego.
Aczkolwiek słusznie poświęcamy świątynie Mądrości,
Męstwu i Wierności, to jednak wiemy, że cnoty te
zawarte są w nas, podczas gdy o możność zapewnienia
sobie pomyślności, zdobycia bogactwa, odniesienia
zwycięstwa musimy prosić bogów.
A więc powodzenie i pomyślność ludzi złych
przeczy, jak mówił Diogenes, wszelkiej mocy i potędze
bogów. Lecz wedle twych słów dobry los spotyka też
niekiedy ludzi prawych. Te właśnie wypadki
podchwytujemy i bez żadnego powodu przypisujemy
nieśmiertelnym bogom. Kiedy Diagoras — ten, co go
zwą Ateuszem — przybył na Samotrację, jeden z jego
przyjaciół odezwał się doń tak: „Ty, który sądzisz, że
bogowie nie dbają o sprawy ludzkie! Czy takie mnóstwo
obrazów nie wskazuje ci, jak wielu ludzi dzięki złożonym
bogom ślubom ocalało z gwałtownych burz i szczęśliwie
dotarło do portu?" Tamten zaś odpowiedział: „Tak jest.
Ale to dla tego, że nigdzie nie namalowano tych, którzy
rozbili się i zginęli na morzu!" Gdy zaś ten sam Diagoras
odbywał podróż morską, przestraszeni złą pogodą
struchlali żeglarze zaczęli mówić, że słusznie ich to
spotkało, ponieważ przyjęli na statek owego bezbożnika.
Wtedy ten wyjaśnił im, że także wiele innych statków
znalazło się w czasie tej podróży przykrym położeniu, i
zapytał, czy sądzą, że również i na tamtych okrętach
płynie Diagoras. Bo rzecz przedstawia się tak, iż
pomyślny lub niepomyślny los zupełnie nie zależy ani od
tego, jaki jesteś, ani od tego, jakie prowadziłeś życie.
„Nie na wszystko — powiada — zważają bogowie,
podobnie jak królowie". Gdzie tu jest podobieństwo? Bo
królów obciąża się wielką winą, gdy zaniedbują coś
świadomie; lecz bogów nie usprawiedliwia nawet
nieświadomość. A jakże świetnie ich bronicie! Oto
dowodzicie, że jeśli nawet jakiś zbrodniarz przez śmierć
uniknął należnej mu kary, to bogowie mają moc
nałożenia tej kary na jego dzieci, wnuków i dalszych
potomków. O, przedziwna sprawiedliwości boska! Czy
jakieś państwo ścierpiałoby twórcę takiego prawa, iżby za
przestępstwo ojca lub dziadka miał być karany syn albo
wnuk?

Jaki cel przyświeca tępieniu Tantalidów?


Albo też kiedy jaka mianowicie kara
Będzie odpokutowaniem śmierci Mirtilusa?

Czy to poeci uwiedli stoików, czy stoicy okazali


pomoc poetom — trudno mi powiedzieć; bo jedni i
drudzy opowiadają rzeczy dziwne i karygodne. Jeżeli
kogoś obraził jambicki utwór Hipponaksa albo jeśli ktoś
poczuł się dotknięty wierszem Archilocha, to taki
człowiek znosił ten ból z poczuciem, że to nie bogowie
mu go zesłali, lecz nabawił się go sam. Kiedy
zastanawiamy się nad rozpustą Egista lub Parysa, również
nie upatrujemy przyczyny w bóstwie, bo słyszymy
nieomal odgłos ich własnej winy. Co do mnie,
uzdrowienie wielu chorych przypisuję raczej
Hipokratesowi niż Eskulapiuszowi i nigdy nie powiem,
że karność Lacedemończyków w państwie spartańskim
pochodzi raczej od Apollina niż od Likurga. Twierdzę, że
to Krytolaus zburzył Korynt, Hazdrubal Kartaginę; oni to
dwaj jak gdyby wyłupali owe oczy brzegowi morskiemu,
a nie jakieś zagniewane bóstwo, o którym powiadacie, że
w ogóle nie jest zdolne do gniewu. Mogło ono
przynajmniej wspomóc i ocalić tak wielkie i tak piękne
miasta! Sami przecież zwykliście mawiać, że nie ma nic
takiego, czego by bóstwo nie mogło dokonać i to zgoła
bez utrudzenia; jak bowiem członki ludzkie poruszają się
bez wysiłku przez samą tylko myśl wolę, tak też
wszystko może tworzyć się, poruszać się i zmieniać na
sam rozkaz bogów. I nie mówicie tego w sposób
zabobonny, po babsku, lecz na podstawie poważnego
fizycznego dowodu. Albowiem nauczacie, że treść
wszech rzeczy, substancja, z której wszystko się składa i
w której wszystko się zawiera, jest całkowicie giętka i
łatwo zmienna, tak iż można z niej bardzo szybko
tworzyć wszelkie przedmioty oraz przy jej pomocy
przekształcać je; że tę powszechnie występującą
substancję stworzyła boska opatrzność, która też nią
rządzi, i że gdziekolwiek się ta opatrzność zwróci, może
dokonać wszystkiego, co tylko zechce. Z tej to nauki
waszej można wnosić, iż albo nie wie ona, co może, albo
nie dba o sprawy ludzkie, albo nie potrafi osądzić, co jest
dla nas najlepsze. Powiadacie: „Nie troszczy się ona o
poszczególnych ludzi". Nic więc dziwnego, że nie
troszczy się też o państwa, o narody i kraje.
Jeśli nie dba także o nie, to cóż dziwnego, że nie dba
i o cały rodzaj ludzki? Utrzymujecie, że bogowie nie we
wszystko się wdają. Ale jak możecie równocześnie
zapewniać, że bóstwa nieśmiertelne zsyłają i rozdzielają
pomiędzy ludzi sny? (Mówię o tym z tobą dla tego, że wy
wierzycie w prawdziwość snów). I jak możecie wraz z
tym twierdzić, że trzeba bogom czynić ślubowania?
Przecież ślubowania składają bogom pojedynczy ludzie!
Zatem opatrzność boska wysłuchuje także
poszczególnych jednostek. Widzicie więc, że nie jest ona
tak bardzo zajęta, jak myśleliście. Przypuśćmy jednak, że
istotnie jest przeciążona pracą, że musi obracać niebo,
czuwać nad ziemią i rządzić morzami. Dlaczegoż tedy
dopuszcza, by tak wielu bogów nic nie robiło i oddawało
się próżniactwu? Dlaczego zwierzchnictwa nad sprawami
ludzkimi nie powierzy jakimś wolnym od zatrudnień
bogom, których wywodziłeś, Balbusie, że są wprost
niezliczeni? Oto, co mniej więcej miałem do powiedzenia
o naturze bogów. A mówiłem to nie dla tego, iżbym
przeczył istnieniu bogów, lecz żebyście poznali, jak
ciemne jest to zagadnienie i z jakimi trudnościami łączy
się jego wyjaśnienie.
Tymi słowy zakończył Kotta swoje rozważania.
Wtedy zabrał głos Lucyliusz: Doprawdy zbyt gwałtownie
napadłeś, Kotto — rzekł — na naukę stoików o
opatrzności bogów, którą przecież ujęli oni tak, iż cechuje
ją bardzo głębokie poszanowanie świętości oraz nader
wielka roztropność. Ponieważ zbliża się już wieczór,
wyznacz nam jakiś inny dzień, abym mógł udzielić ci
odpowiedzi. Wszak walczę tobą o ołtarze i święte
ogniska, o świątynie i inne ofiarowane bogom miejsca,
jak również o te mury, które wy kapłani uznajecie za
nietykalne, chociaż przy pomocy religii umacniacie
miasto lepiej niż przy pomocy murów. Odstąpienie od tej
sprawy uważam za grzech i nie porzucę jej, póki mi
stanie tchu! A na to Kotta: Właśnie pragnę, Balbusie,
abyś zbił me dowody. Co się zaś tyczy przedmiotu naszej
rozmowy, to wolałem roztrząsać go, niźli wydawać jakiś
stanowczy sąd, i jestem pewien, że rozprawienie się ze
mną pójdzie ci łatwo.
— Jużci! — dodał Wellejusz. — Jemu, który wierzy,
iż nawet sny są nam zsyłane przez Jowisza! Jednakowoż i
sny mają większe znaczenie niż stoickie wywody o
naturze bogów.
Po tych słowach rozeszliśmy się z tym, że
Wellejuszowi więcej odpowiadał wywód Kotty, a mnie
bliższym prawdy wydawało się ujęcie Balbusa.
O WRÓŻBIARSTWIE

Księga pierwsza

Istnieje od dawna mniemanie, wywodzące się (


jeszcze z czasów bohaterskich a potwierdzone przez
zgodną opinię zarówno ludu rzymskiego, jak wszyst­
kich innych ludów, że można spotkać pośród ludzi
jakiś dar wróżenia, zwany przez Greków p<xvTix7 ],
polegający zaś na przeczuwaniu czy znajomości
rzeczy przyszłych. Wspaniała to i zbawienna rzecz,
jeśli tylko jest coś takiego! Dzięki niej bowiem na­
tura śmiertelnych mogłaby się najbardziej zbliżyć
do wszechmocy bogów. Otóż podobnie jak wiele
innych zagadnień myśmy [Rzymianie] ujmowali le­
piej niż Grecy, tak też i nazwę tej niezwykłej zdol­
ności wyprowadziliśmy od bogów *, podczas gdy
G re cy— jak wyjaśnia Platon — wywiedli ją od
szału **. Nie znam doprawdy żadnego narodu ani 2
tak dalece wykształconego i oświeconego, ani tak bar­
dzo dzikiego i na tyle nieokrzesanego, iżby nie przyj­
mował, że przyszłość można przepowiadać i że nie­

* Wróżbiarstwo nazywa się po łacinie dimnatio, który to wyraz


pochodzi od divus, to jest bożek. (Przyp. tłumacza).
** T o jest od wyrazu pavía. (Przyp. tłumacza).
232 O w różbiarstw ie

którzy ludzie są w stanie widzieć ją i wieszczyć.


Najprzód więc Asyryjczycy — bym sięgnął po przy­
kłady najdawniejsze — w związku z tym, iż za­
mieszkiwali równe a rozległe przestrzenie, kiedy przy­
patrywali się otwartym i widocznym zewsząd nie­
biosom, zwracali uwagę na przemieszczanie się i ru­
chy gwiazd, a oznaczywszy, co zapowiadały one
każdemu z nich, przekazali to pamięci potomnych.
Pośród tego narodu Chaldejczycy, określani tak nie
od zawodu swego, lecz od nazwy plemienia, stwo­
rzyli podobno przez długotrwałe badanie gwiazd
taką wiedzę, iż można [z jej pomocą] przepowie­
dzieć, co się każdemu przytrafi, i stwierdzić, z ja ­
kim przeznaczeniem ktoś przyszedł na świat. Rów­
nież o Egipcjanach sądzi się, że w ciągu długiego
czasu, obejmującego prawie niezliczone stulecia,
osiągnęli umiejętność tę samą. Cylicjanie zaś i Pi-
zydowie tudzież sąsiadująca z nimi Pamfilia, nad
którymi to narodami sam sprawowałem niegdyś
rządy, za najpewniejsze znaki zwiastujące przy-
3 szłość uważają lot i śpiew ptaków. A czyż Grecy
założyli jakąś kolonię w Eolii, Jonii, Azji, na Sycylii
i w Italii bez zasięgnięcia rady Pitii, wyroczni w Do­
donie lub wyroczni ammońskiej? Albo czyż przed­
sięwzięli oni jakąś wojnę bez naradzenia się z bo­
gami?
2 Zarówno w życiu publicznym, jak i prywatnym
stosowano bynajmniej nie jeden tylko sposób wró­
żenia. Przecież pominąwszy nawet inne narody,
jakże wiele sposobów zna sam tylko nasz naród!
Oto podania mówią, iż na samym początku Ro-
O w ró ż b ia r stw ie 233

mulus, ojciec naszego miasta, nie tylko założył je


po zasięgnięciu wróżby z ptaków, lecz że i sam był
doskonałym augurem. Potem radzili się augurów
także inni królowie, a i po wypędzeniu królów nie
załatwiono bez wróżb z ptaków żadnej sprawy pu­
blicznej ani w czasie pokoju, ani podczas wojny.
Gdy zaś nabrano przekonania, że w uzyskiwaniu
dobrych wróżb i w zabieganiu o nie, jako też w obja­
śnianiu oznak woli boskiej i odwracaniu wieszczb
złych wielce skuteczna jest umiejętność haruspików,
przejęto z Etrurii całą ich sztukę, ażeby nie wyglą­
dało, że jakiś rodzaj wróżbiarstwa został zanied­
bany. A ponieważ dusze ludzkie, gdy mają możność 4
swobodnego i nieskrępowanego poruszania się, same
przez się, bez pomocy rozumu i wiedzy, wchodzą
w stan pobudzenia dwoma sposobami — w czasie
szału proroczego i w czasie snu — przodkowie nasi,
mając przekonanie, iż wieszczby prorocze zawarte
są zwłaszcza w wierszach Sybilli, postanowili wy­
brać dziesięciu obywateli na ich tłumaczy. Uważali
oni też, że spośród różnych przepowiedni trzeba
często dawać posłuch natchnionym proroctwom ta­
kich wróżbiarzy i wieszczów, jakim na przykład
w czasie wojny Oktawiusza był Korneliusz Kuleolus.
Także ważniejsze sny, jeśli zdawały się dotyczyć
państwa, nie były przez radę najwyższą lekceważone.
I nawet za naszej pamięci Lucjusz Julius, który
był konsulem wraz z Publiuszem Rutiliusem, na
życzenie senatu, wyrażone w związku ze snem córki
Balearczyka, Cecylii, odnowił świątynię Junony Wy-
bawicielki.
C y c e r o — D z ie ła filo z o fic z n e , t. I 16
234 O w ró ż b ia r stw ie

Sądzę jednak, że przodkowie nasi uznali to


wszystko raczej pobudzeni przez pewne wydarzenia
niźli pouczeni przez rozum. Natomiast filozofowie
wyszukali i zebrali pewne dowody na to, że wróż­
biarstwo jest zgodne z rozumem. Jeżeli zacząć od
najdawniejszych spośród nich, to jeden tylko Kse-
nofanes z Kolofonu, chociaż twierdził, że bogowie
istnieją, wróżbiarstwo odrzucił zupełnie. Wszyscy
zaś pozostali — oprócz Epikura, rozprawiającego
o naturze bogów nader niezrozumiale — przystawali
na wróżbiarstwo, choć ujmowali to zagadnienie nie­
jednakowo. Sokrates tedy i wszyscy sokratycy tu­
dzież Zenon i ci, co wyszli z jego szkoły, zostali
wierni mniemaniom dawnych filozofów, przy czym
jednego zdania z nimi była starsza Akademia i pe-
rypatetycy. Również Pitagoras, który sam pragnął być
augurem, już przedtem przyznał był tej sprawie
wielkie znaczenie, a poważny pisarz Demokryt w bar­
dzo wielu miejscach potwierdzał możność przeczu­
wania rzeczy przyszłych. Lecz perypatetyk Dicearch
uznawał tylko wróżby ze snów i przepowiednie wy­
rzeczone w szale proroczym, a wszystkie inne ro­
dzaje wróżbiarstwa odrzucał. Tym samym wieszcz­
bom, wzgardziwszy wszystkimi innymi odmianami
wróżb, dawał wiarę przyjaciel nasz Kratyppus, któ­
rego poczytuję za równego najznakomitszym pery-
patetykom. Stoicy wzięli w obronę prawie wszystko
to, co w komentarzach Zenona było rozsiane niby
jakieś nasiona, a zostało nieco rozwinięte przez Klean-
tesa. Potem zjawił się mąż o wielce przenikliwym
umyśle, Chryzyp, który całą naukę o wróżbiarstwie
O w ró ż b ia r stw ie 235

podał w dwu księgach, a prócz tego poświęcił jedną


księgę wyroczniom, dalszą zaś jedną księgę snom.
Idąc w ślady Chryzypa uczeń jego, Babilończyk Dio-
genes, wydał w tymże przedmiocie jedną księgę, An-
typater dwie, a nasz Pozydoniusz pięć ksiąg. Lecz
bezsprzecznie najwybitniejszy ze stoików, nauczyciel
Pozydoniusza, a uczeń Antypatra, Panecjusz, wyła­
mał się z ich sposobu myślenia i, choć nie śmiał
całkiem odmówić znaczenia wróżbom, oświadczył, że
ma wątpliwości. Otóż jeżeli wolno było stoikowi począć
tak w jakiejś jednej sprawie wbrew woli innych
stoików, to czyż nie zgodzą się oni, byśmy postąpili
podobnie w pozostałych sprawach? Zwłaszcza że
to, co dla Panecjusza nie było zrozumiałe, reszcie
zwolenników tej samej szkoły wydawało się jaśniej­
sze niż światło słońca? W każdym razie przez po­
gląd i świadectwo tego nader znakomitego filozofa
została utwierdzona chwała Akademii. Toteż i my,
szukając odpowiedzi na pytanie, co trzeba mniemać
o wróżbiarstwie, mamy na uwadze, iż Karneades
poświęcił temu długi a wymowny i dowcipny wywód
przeciw stoikom. Ponieważ zaś lękamy się, byśmy
zbyt lekkomyślnie nie przyzwolili już to na rzecz
fałszywą, już to na niedostatecznie poznaną, wydaje
nam się, że powinniśmy postąpić tutaj tak, jak po­
stąpiliśmy w trzech naszych księgach 0 naturze bo­
gów, to jest starannie zestawiać wciąż dowody z do­
wodami. Jeżeli bowiem nie wypada zbyt płocho
potakiwać i dopuszczać się błędów w żadnej spra­
wie, to najbardziej tu, gdzie musimy rozstrzygnąć,
jaką wagę mamy przypisywać wróżbom, świętym
16*
236 O w różbiarstw ie

obrzędom i religii; jako że zachodzi niebezpieczeń­


stwo, iż albo lekceważąc je obciążymy się zbrodnią
bezbożnictwa, albo przyjmując wszystko wplą-
czemy się w jakoweś babskie zabobony.
| O rzeczach tych prowadziłem rozmowy często
i przy różnych sposobnościach. Nieco dokładniej zaś
rozprawiałem o nich niedawno, kiedy z bratem
Kwintusem byłem w Tuskulanum. Gdy mianowi­
cie w czasie przechadzki przyszliśmy do Liceum
(tak się nazywa wyższe gimnazjum), odezwał się
on w takie słowa: Przeczytałem ostatnio twą trzecią
księgę o naturze bogów i chociaż zawarty w niej
wywód Kotty zachwiał moim przekonaniem, nie­
mniej jednak całkowicie go nie obalił.
— Ależ to bardzo dobrze — powiedziałem — bo
przecież i sam Kotta rozprawia tak, aby raczej zbić
dowody stoików, niż wytępić rełigię wśród ludzi.
Na to Kwintus: Tak właśnie mówi Kotta; i myślę
nawet, że podkreśla to zbyt często — może po to, aby
nie wywołać wrażenia, że przekr acza powszechnie obo­
wiązujące prawa. Mimo to zdaje mi się, że swoją
9 żarliwą rozprawą ze stoikami zupełnie obala bogów.

Nie bardzo pragnę odpowiadać na jego twierdzenia,


bo Lucyliusz w drugiej księdze obronił religię w sposób
wystarczający, przy czym rozważania jego, jak pi­
szesz w swej ostatniej, trzeciej księdze, także tobie
samemu wydają się bliższe prawdy. Ponieważ jed­
nak w księgach owych pominąłeś zagadnienie wróż­
biarstwa, które polega na przeczuwaniu i przepo­
wiadaniu rzeczy mianych za przypadkowe (a po­
stąpiłeś tak chyba dlatego, iż przypuszczałeś, że bę­
O w ró ż b ia r stw ie 237

dzie dogodniej badać je i roztrząsać osobno), zo­


baczmyż teraz, jeśli ci się podoba, jakie ma ono
znaczenie i jaką wartość. Bo ja sądzę tak: jeżeli
te rodzaje wróżbiarstwa, które znamy i które upra­
wiamy, są wiarygodne, to istnieją również bogowie,
i odwrotnie — jeżeli istnieją bogowie, to muszą
istnieć także ludzie, którzy wieszczą ich wolę.
— Oczywiście bronisz, Kwintusie, twierdzy sto­
ików — odrzekłem — ponieważ w ich to właśnie ujęciu
rzeczy te pozostają we współzależności: jeżeli istnieje
wróżbiarstwo, istnieją też bogowie, a jeśli są bogo­
wie, to jest. również wróżbiarstwo. Ale na żadne
z tych dwu twierdzeń nie można zgodzić się tak
łatwo, jak ci się wydaje. Albowiem z jednej strony
przyszłość można poznać bez bogów z samego
przyrodzonego porządku rzeczy, a z drugiej strony
możliwe jest, iż choć bogowie istnieją, to jednak
nie udzielają rodzajowi ludzkiemu żadnego daru
wróżenia.
A on mi na to: — Dla mnie zaś wystarczającym
dowodem tego, że bogowie istnieją i że udzielają
rad w sprawach ludzkich, jest to, że — jak sądzę —
mamy jasne i zrozumiałe rodzaje wróżb. Jeżeli
chcesz, mogę ci przedstawić, co o tym myślę, ale
pod warunkiem, że masz na to czas i że nie zajmuje
cię nic takiego, co byś poczytywał za ważniejsze
od tej rozmowy.
— Ależ ja zawsze, Kwintusie, mam czas na filo­
zofię — odparłem; — teraz zaś, gdy nie mam nic
innego, czym chętnie bym się zajął, znacznie bardziej
pragnę posłyszeć, co myślisz o wróżbiarstwie.
238 O w różbiarstw ie

— Nic nowego doprawdy — odpowiedział na


to. — Nie myślę nic innego poza tym, co myślą
inni; podążam bowiem za mniemaniem najdaw­
niejszym, potwierdzonym przez zgodę wszystkich lu­
dów i narodów. Dwa są mianowicie rodzaje wróż-
12 biarstwa: jeden sztuczny, drugi naturalny. I czyż
jest taki naród lub państwo, które by nie brało do
serca ani wypowiedzi wróżbiarzy badających wnętrz­
ności zwierząt ofiarnych i objaśniających niezwykłe
zjawiska lub błyskawice, ani wróżb augurów czy
astrologów, ani wieszczb, jakie daje ciągnienie lo­
sów (co wszystko zalicza się zwykle do wróżbiarstwa
sztucznego), ani przepowiedni zawartych w snach
i natchnionych proroctwach (które to dwa sposoby
wróżenia uważa się za naturalne)? Utrzymuję, że
w tych sprawach trzeba raczej zważać na skutki
niż dociekać przyczyn. Istnieje bowiem jakaś siła
czy też wrodzona zdolność, która umożliwia prze­
powiadanie przyszłości bądź to na podstawie czy­
nionych przez długi czas spostrzeżeń, bądź pod wpły-
7 wem jakiegoś popędu lub boskiego natchnienia. Nie-
chajże tedy Karneades, a wraz z nim Panecjusz
przestaną naprzykrzać się nieustannym zadawaniem
pytania, czy to Jowisz kazał wronie krakać z lewej
strony, a krukowi z prawej, gdyż spostrzeżenia te
zbierano od niepamiętnych czasów, przy czym śle­
dzono i spisywano, jakie to zapowiadało zdarzenia. Nie
ma zaś zgoła nic takiego, czego by nie można było
dociec i zrozumieć śledząc wypadki w ciągu dłu­
giego czasu i przekazując o nich wiadomości na-
13 stępnym pokoleniom. I słusznie wolno nam podzi-
O w ró ż b ia r stw ie 239

wiać, że lekarze odkryli tyle rodzajów ziół i korzeni


skutecznych na ukąszenia dzikich zwierząt, na cho­
roby oczu i rany; ziół i korzeni, których oddzia­
ływania i przyrodzonych właściwości rozum ludzki
nigdy nie wyjaśnił, a których przydatność przynosi
chwałę zarówno nauce lekarskiej, jak i odkrywcom
owych roślin. A spójrzmy na pewne rzeczy, które,
chociaż należą do zjawisk innego rodzaju, są jednak
poniekąd podobne do wróżb:
Czasami nadchodzącą burzę zapowiada / Bądź to morze na­
dęte, gdy nagle potężnie się wzniesie, / A stare skały okryte
białą słoną pianą / Chcą przekazać smutne odgłosy Neptu­
nowi; / Bądź też świst wiatru, gdy z wierzchołka góry wy­
niosłej / Zerwie się i wciąż wzmaga, odbity od twardych
ścian skalnych.

Przecież takimi przeczuciami różnych zdarzeń prze- 8


pełnione są twoje Prognostyki. I któż może wykryć
przyczyny owych przeczuć? Wiem co prawda, że
kusił się o to stoik Boetus i że, jak dotąd, coś niecoś
zdziałał, by wyjaśnić powody zjawisk zachodzących
na morzu i na niebie. Ale kto mógłby w sposób u
wiarygodny powiedzieć, dlaczego dzieją się rzeczy
następujące:
Podobnie szara mewa, uchodząc znad morskiej topieli, /
Przerażona, krzykiem zwiastuje grożące już burze / Oraz
z krtani drgającej dobywa swe głośne wołania. / Często
także przesmutną z serca pieśń zawodzi / Puszczyk, z rana
już trapiąc słuchaczy żałosnym swym jękiem; / Dręczy tym
jękiem, ciągłe roztaczając żale, / Skoro tylko jutrzenka
chłodną rozproszy już rosę. / Niekiedy również czarna wrona
biegając po brzegu / Głowę do morza zanurza i kark sobie
wodą oblewa.
240 O w ró ż b ia r stw ie

Wiemy, że znaki te prawie nigdy nie zawodzą, lecz


nie wiadomo nam, dlaczego tak się dzieje.
I wy też oznaki widzicie, mieszkanki wody spokojnej, /
Kiedy marnym swym głosem wydajecie krzyki / Napełniając
przykrym skrzeczeniem i źródła, i bagna.

Czy znajdzie się ktoś, kto by mógł przypuszczać,


że marne żaby odznaczają się darem przewidywania?
Jednakowoż mają one jakąś zdolność czy też natu­
ralną właściwość, która sama przez się pozwala na
stosunkowo nieomylne przeczuwanie pewnych rze­
czy, chociaż dla rozumu ludzkiego pozostaje zbyt
niepojęta.
Wolno kroczące woły patrzą na jasne wciąż niebo, / A noz­
drzami wciągają z powietrza niosącą chłód wilgoć.

Nie pytam się, dlaczego; bo rozumiem, co się tu


dzieje.
Owóż więc zawsze zielone i wciąż obciążone owocem / Drzewo
mastyksu zwykło trzy razy wydawać swe płody; / Dając
trzy razy tę korzyść, oznajmia trzy pory orania.

Nawet i o to nie pytam, dlaczego jedno to drzewo


trzy razy kwitnie albo dlaczego jego kwiat jest zna­
kiem wskazującym porę odpowiednią dla orki. Za­
dowalam się tym, że widzę, co się dzieje, aczkolwiek
nie wiem, dlaczego się tak dzieje. O wszelkim więc
wróżeniu powiem to samo, co i o rzeczach, o któ­
rych tu wspominałem. Jak wpływać może korzeń
wilca na przeczyszczenie, jak skutkuje kokornak
(dawna jego nazwa „arystolochii“ pochodzi od imie­
nia jego odkrywcy, który o właściwościach tej ro­
śliny dowiedział się ze snu) na ukąszenia jadowitych
O w różbiarstw ie 241

wężów — wiem i to mi wystarcza; ale dlaczego one


skutkują, nie wiem. Nie widzę też dość jasno, dla­
czego znaki, o jakich mówiłem, zapowiadają burze
i nawałnice; ale znaczenie ich i skutki rozpoznaję,
rozumiem i potwierdzam. Podobnie wiem również,
co znaczą szczeliny i włókna we wnętrznościach
zwierzęcia zabitego na ofiarę, ale przyczyny tego
nie pojmuję. Wszak w życiu spotykamy mnóstwo
takich zdarzeń, gdyż wróżeniem z trzewi zwierząt
ofiarnych posługują się prawie wszyscy. A czyż mo­
żemy wątpić w znaczenie piorunów? Znamy prze­
cież wiele dziwnych przypadków, a wśród nich
zwłaszcza następujący: gdy piorun trafił w stojący
na szczycie świątyni Najlepszego i Największego Jo­
wisza posąg Summanusa, który był podówczas gli­
niany, i gdy nigdzie nie można było znaleźć głowy
tego posągu, haruspicy orzekli, że została strącona
do Tybru; i w rzeczy samej znaleziono ją w tym
miejscu, które wskazali ci wróżbiarze. Zresztą ja-
kimż poręczycielem lub świadkiem mógłbym tutaj
posłużyć się lepiej niż tobą samym? W twoich to
wierszach bowiem, których z wielką doprawdy przy­
jemnością wyuczyłem się na pamięć, w drugiej księ­
dze dziejów twego konsulatu muza Urania mówi
tak:
Najprzód potężny Jowisz płonący ogniem eteru / Ruszył się
oblewając świat cały swoją światłością / 1 duchem boskim nie­
biosa wraz z ziemi obrębem przeniknął, / T ym duchem, który
ludziom daje i życie, i rozum, / A sam pozostaje zamknięty
w kryjówkach wiecznego eteru. / Jeśli chcesz poznać ruchy
i drogi gwiezdnych wędrówek / Czy dociec, do jakich siedzib
zmierzają ciała niebieskie, / Które wedle fałszywych słów
242 O w ró ż b ia r stw ie

Greków wciąż mają błądzić, / A w istocie zawsze biegną


stałą drogą, / — Dojrzysz, że oznaczył wszystko boski
'8 rozum. / Przecie ty sam, gdy byłeś konsulem, najpierw
widziałeś / Gwiazd szybkie ruchy i wielkie iskrzące się
blaskiem złączenia; / G dy zaś na Góry Albańskiej śniegiem
pokryte wierzchołki / Wszedłeś i w Święta Latyńskie ofiarę
z mleka składałeś, / Drżącym światłem migały ci wtedy
jasne komety. / Stąd wnioskowałeś, że zdarzą się nocne
rozruchy i klęski. / Straszne były to czasy, na które przypadły
te Święta: / Księżyc ukrył podówczas swą jasną tarczę
w ciemności, / Niespodzianie znikając pośród gwiezdnej
nocy; / Słoneczna Feba pochodnia, zwiastując wojnę po­
nurą, / G dy ze swym światłem ognistym dobiegła do niebios
szczytu, / Naraz po stronie zachodniej zaczęła zamierać
i zgasła; / Prócz tego pewien człowiek, rażony gromem
straszliwym / W dzień zupełnie pogodny, oddał ostatnie swe
tchnienie; / Również ziemia zadrżała całym ogromnym cię­
żarem, / A w nocy dały się widzieć przeróżne zjawy po­
tworne, I Niosące zapowiedź wojen i nieprzewidzianych
zaburzeń; / Wraz z tym natchnieni wróżbiarze szerzyli po
wielu krainach / Wieszczby grożące ludności smutnymi ja-
19 kimiś rzeczami. / T ak oto wszystko, co wreszcie za wiele
błędów pradawnych / W nas uderzyło, jasnymi i nader
częstymi znakami / Sam ojciec bogów zwiastował zarówno
12 niebiosom, jak ziemi. / Wszystko to za Torkwata i konsula
Kotty / Oznajmił niegdyś lidyjski haruspik z plemienia
Tyrrenów. / Później te wypadki zaszły w twoim roku. /
Wtedy to ojciec bogów grzmiący z gwiezdnego Olimpu /
Miotał pioruny na sobie oddane świątynie i wzgórza /
I Kapitolu siedziby ogniem poraził z wysoka. / Wtedy też
posąg Natty, ze spiżu odlany i stary, / Runął, a z mocy
dawnego wyroku tablice prawa / I bóstw posągi zniszczały,
20 strawione żarem piorunu. / Była tam i wilczyca, co niegdyś
żywiła ród rzymski, / Gdy z Marsa nasienia zrodzonych
karmiła dwóch noworodków / Dając im mleko odżywcze
z ciężkich swoich wymion. / Otóż cios gromu zrzucił wilczycę
tę wraz z chłopaczkami / Z mocnej podstawy, gdzie zostawiła
O w ró ż b ia r stw ie 243
jedynie swe ślady. / I któż w tym czasie czytając piękne
dawne księgi / Nie starał się w pismach etruskich znaleźć
przepowiedni? / Wszystkie zaś one radziły strzec się wielkiej
wojny / Domowej, co ród ją szlachetny wywoła, i moru. /
Poza tym stale wieściły upadek prawa, jak również / Głosiły
nakaz ochrony świątyń i miasta od ognia / Oraz kazały
unikać i bać się rzezi straszliwej. / Takie to były podówczas
ciężkie, acz niezmienne / Wyroki. A moc swą zachować
powinny były tak długo, / Póki na słupie wysokim nie
stanie pięknie wykuty / A święty posąg Jowisza i oczu na
wschód nie obróci. / Tylko wtedy lud rzymski i dostojny
senat / Będzie mógł odkryć tajemne knowania, gdy Jowisz,
zwrócony / Do wschodu słońca, zobaczy siedzibę senatu
i forum. I Liczne wahania sprawiły, że z wielkim spóźnieniem 21
ten posąg, / Gdy byłeś konsulem, na szczycie wysokim
nareszcie już stanął. / W tej samej godzinie, gdy Jowisz
z swym berłem zajaśniał z kolumny, / Wielką klęskę, gro­
żącą ojczyźnie od ognia i miecza, / Dzięki Allobrogom
poznał lud i senat. / Słusznie tedy przodkowie, których 13
pomniki strzeżecie, / A którzy roztropnie i dzielnie rządzili
ludami, miastami, / Słusznie też wasi ojcowie, których po­
bożność i wiara / T ak była znana, a mądrość znaczne nad
wszystkimi / Miała zwycięstwa, zawsze żarliwie bogów swych
czcili. / Pojęli to również głębocy, przenikliwi ludzie, / Którzy
w swych wolnych chwilach ochoczo oddali się studiom /
I w Akademii cieniu czy w tak wspaniałym Liceum / Udzie- 22
lali płynących z głębi serca nauk. / Ciebie, spośród nich
wyrwanego, od wczesnej młodości / W ezwał kraj ojczysty
do pięknej pracy publicznej. / Jednakże ty wypoczynkiem
łągodząc kłopoty i troski / Czas wolny od służby ojczyźnie —
nauce i nam poświęciłeś.
Czy mógłbyś więc umyślić coś przeciwko temu, co
mówię o wróżbiarstwie? Ty, który dokonałeś, cze­
goś dokonał, i który z jak największą dokładnością
opisałeś to, com przytoczył? Cóż? Zapytasz może 23
jak Karneades, dlaczego się tak dzieje lub w jaki
244 O w ró ż b ia r stw ie

sposób można to zrozumieć? Przyznaję się, że nie


wiem; ale twierdzę, że i ty sam dostrzegasz, iż się
tak dzieje. „Przypadkiem“ — powiadasz. Czyżby na­
prawdę? Czy może stać się przypadkiem to, co ma
w sobie wszystkie znamiona prawdy? Rzut czterema
kostkami do gry może dać przypadkiem punkt We-
nery; jeżeli jednak rzucisz czterystu kostkami, czy
myślisz, że w ten sam sposób dadzą ci przypadkiem
sto punktów Wenery? Na desce niedbale skropionej
farbą może powstać czasami jakiś zarys twarzy;
lecz czy przypuszczasz, że przez takie na chybił
trafił skropienie można otrzymać też obraz Wenery
z Kos w całej jej krasie? Jeżeli zaś Świnia ryjem
wyżłobi w ziemi literę „A “ , to czy w związku z tym
mógłbyś spodziewać się, że potrafi ona napisać
Andromachę Enniusza? Karneades zmyślił, że gdy
w kamieniołomach na wyspie Chios rozłupano skałę,
ukształtowała się z niej głowa bożka Paniskusa;
wierzę, iż ze skały może wyłonić się jakiś kształt
podobny, ale z całą pewnością nie taki, abyś mógł
go wziąć za dzieło Skopasa. Albowiem nie ulega
wątpliwości, że przypadek nigdy dokładnie rzeczy­
wistości nie naśladuje.
„Wszelako czasem przepowiednie się nie spraw­
dzają“ — mówisz. Lecz w jakiejż nauce czy sztuce
nie dzieje się to samo? Mówię tu o naukach, które
się opierają na domysłach i domniemaniach. Alboż
to medycyny nie należy uważąć za naukę? A jed­
nak w iluż to wypadkach lekarze popełniają błędy!
A czyż nie mylą się sternicy? Oto wojska achajskie
wraz ze sternikami tylu okrętów odpłynęły od Troi
.
O w ró ż b ia r stw ie 245

„zadowolone z odjazdu — jak opowiada Paku-


wiusz — przy czym patrząc się na swawolę igrają­
cych ryb nie mogły dosyć nacieszyć się tym wi­
dokiem“ .

Lecz prawie nad zachodem słońca wzburzyło się morze, /


A ciemność się podwoiła, gdy przyszła noc czarna i chmurna.

Czyż więc rozbicie tylu sławnych wodzów i kró­


lów położyło kres sztuce żeglarskiej? Albo czy stra­
ciła znaczenie sztuka dowodzenia wojskiem tylko
dlatego, że niedawno wódz najwyższy uciekł, stra­
ciwszy swe oddziały? Albo czy nie ma już sztuki
i umiejętności rządzenia państwem, ponieważ Gne-
jus Pompej usz popełnił wiele błędów, ponieważ
pewne omyłki ma poza sobą Marek Katon i po­
nieważ także ty czasem się myliłeś? Podobnie przed­
stawia się sprawa z odpowiedziami haruspików
i w ogóle z wszelkim opartym na domniemaniach
wróżbiarstwem. Polega ono bowiem na domysłach
i wyjść poza domysły nie potrafi. Może domysły te 25
są niekiedy mylne, najczęściej jednak prowadzą do
prawdy. Bo wszystko to powtarza się ustawicznie
od niepamiętnych czasów, a że w niezliczonych pra­
wie razach te same znaki zapowiednie poprzedzały
jednakowe zdarzenia, z częstych postrzeżeń tego
związku i z ich zapisywania powstała sztuka wróż­
biarska.
Jakże pewne są wasze wróżby z ptaków! Wpraw- 15
dzie dzisiejsi rzymscy augurowie — łaskawie pozwól
mi to stwierdzić — nie znają się na nich, ale Cyli-
cjanie, Pamfilianie, Pizydowie i Licjanie dobrze się
246 O w ró ż b ia r stw ie

26 na nich rozumieją. Wystarczy, że wspomnę tu bardzo


sławnego i znakomitego męża, naszego gościa, króla
Dejotara, kory nigdy nic nie robi nie poradziwszy
się wróżb z ptaków. Pewnego razu ostrzeżony lotem
orła zawrócił z postanowionej i rozpoczętej już po­
dróży; następnej nocy zaś runęło pomieszczenie,
w którym miał zamiar się zatrzymać, gdyby jechał
27 dalej. W ten sposób, jakem słyszał od niego samego,
bardzo często zawracał z podróży, nawet po kilku
dniach drogi. Jednakowoż najbardziej niezwykłe jest
w nim to, że gdy przez Cezara został pozbawiony
tetrarchii, władzy królewskiej i majątku, bynajmniej
nie żałował, iż posłuchał przepowiedni, które dla
jego przejścia na stronę Pompejusza wypadły nader
pomyślnie. Powiada bowiem, iż oręża swego użył
w obronie władzy senatu, wolności ludu rzymskiego
i godności państwa oraz że ptaki owe, za sprawą
których był posłuszny nakazom obowiązku i wier­
ności, doradziły mu dobrze; jako że więcej niźli
posiadłości cenił dobrą sławę. Moim zdaniem mąż
ten trafnie pojmuje wróżby. Natomiast nasi dostoj­
nicy posługują się wróżbami wymuszonymi; bo prze­
cież jeśli w czasie karmienia rzucić kurczęciu poży­
wienie, to pewne kęski nieuchronnie muszą wypaść
mu z dzioba. Owóż więc wróżbę polegającą na tym,
że część pokarmu kurcząt spada na ziemię, pisma
28 wasze... określają jako tripudium. Niekiedy zaś wróżbę
taką, którą nazwałem wymuszoną, uważacie nawet
za tripudium doskonałe, oznaczając je mianem tripudium
solistimum. Tak oto przez niedbalstwo zgromadze­
nia augurów całkiem zaniechano już i opuszczono
O w ró ż b ia r stw ie 247

wiele właściwych wróżb z ptaków, na co uskarżał


się ów mądry Kato.
W dawnych czasach nie przedsiębrano zazwyczaj 16
nic ważniejszego bez zasięgnięcia wróżby z ptaków.
Postępowano tak nawet w sprawach prywatnych,
czego dowodem są dzisiaj wróżbiarze weselni, któ­
rzy zachowali swą nazwę, choć rzecz sama poszła
w niepamięć. Albowiem wówczas miano zwyczaj
zabiegać w ważnych sprawach o wróżby z ptaków
tak, jak teraz zabiega się o wróżby z trzewi, chociaż
i to czyni się dziś znacznie rzadziej aniżeli dawniej.
Kiedy więc przestajemy szukać wróżb pomyślnych,
popadamy w nieszczęścia i błędy. I tak syn Appiu- 29
sza Gekusa, Publiusz Klaudiusz oraz jego kolega
w konsulacie Lucjusz Junius, wypłynąwszy wbrew
wróżbom, stracili bardzo znaczne floty. Przecie to
samo przytrafiło się również Agamemnonowi, który,
gdy Achaj owie zaczęli
Szemrać pomiędzy sobą i otwarcie wyszydzać sztukę wróżenia
z trzewi, / K azał przy ogólnym poklasku, ale wbrew wróżbie,
podnieść kotwicę.
Lecz po cóż nam dawne przykłady? Wiemy
wszak, co się przydarzyło Markowi Krassusowi, gdy
zlekceważył niepomyślną przepowiednię. W tym
przypadku kolega twój,- Appiusz, dobry augur, jak
zazwyczaj słyszę od ciebie, niezbyt roztropnie zganił
jako cenzor zacnego męża i wybornego obywatela,
Gajusa Atejusza, zarzucając mu sfałszowanie
wróżby. Niech tak będzie. Jako cenzor, miał do
tego prawo, jeśli był przekonany, że dopuszczono się
fałszerstwa; lecz jako augur, nie powinien był do-
248 O w ró ż b ia r stw ie

pisywać, że z tego powodu lud rzymski doznał owej


straszliwej klęski. Bo jeżeli przyczyną klęski była
wróżba, to zawinił nie ten, kto ją obwieścił, lecz
ten, kto nie okazał jej posłuchu. Jak bowiem stwier­
dza sam ten augur i cenzor, skutek dowiódł tu, iż
wieszczba była prawdziwa: gdyby taka nie była, nie
mogłaby w żaden sposób stać się przyczyną klęski.
A zresztą złowróżbne przepowiednie podobnie jak
i inne wieszczby, ostrzeżenia i znaki nie są przy­
czynami, dla których się coś dzieje, lecz zapowie­
dziami, że się coś stanie, jeżeli nie zachowasz ostroż­
no ności. Zatem obwieszczona przez Atejusza wróżba
nie spowodowała klęski, lecz na podstawie znaku,
który się ukazał, ostrzegła Krassusa, iż może go
spotkać coś złego, jeśli nie będzie miał się na bacz­
ności. Tak więc albo przepowiednia owa nic zgoła
nie sprawiła, albo jeśli — jak sądzi Appiusz — coś
tam sprawiła, to tylko to, że wina ciąży nie na tym,
kto ostrzegał, lecz na tym, kto do ostrzeżenia się
nie stosował.
17 No, a ten wasz lituus — zakrzywiona laska bę­
dąca słynną oznaką auguratu — skądże pochodzi?
Przecież to Romulus, kiedy zakładał miasto, przy
pomocy tej laski oznaczył jego granice. Ten właśnie
lituus Romulusa, czyli lekko zagięty od góry kij,
który nazwę swą wywodzi od podobieństwa do woj­
skowego rogu muzycznego, został złożony w znaj­
dującym się na Palatynie gmachu zgromadzenia ka­
płanów salijskich; kiedy zaś gmach ten spłonął, laskę
31 ową znaleziono w stanie nie uszkodzonym. A któż

z dawnych pisarzy nie wspomina, jak to w wiele


O wróżbiarstwie 249

lat po Romulusie za rządów Tarkwiniusza Starego


Attus Nawiusz również przeciągnął granice podobną
laską? Gdy mianowicie Nawiusz ten, będąc jeszcze
ubogim chłopcem, pasał świnie i gdy jedna z nich
zaginęła, miał podobno ślubować, iż jeśli ją odnaj­
dzie, złoży w ofierze bogom największe z całej win­
nicy grono. Kiedy świnię odszukał, stanął—-jak
opowiadają — pośrodku tej winnicy i obrócony twa­
rzą na południe podzielił ją na cztery części. Go do
trzech z tych części wróżba z ptaków okazała się niepo­
myślna. Toteż, jak wiem z pism, znalazł nadzwy­
czajnej wielkości grono w części czwartej, czyli ostat­
niej z tych, na jakie winnicę podzielił. Gdy rozeszły
się o tym wieści, wszyscy sąsiedzi zaczęli radzić się
go w swoich sprawach, przez co zyskał sobie wielki
rozgłos i sławę. To z kolei sprawiło, że król Tar- 32
kwiniusz Stary wezwał Nawiusza do siebie i chcąc
wypróbować jego umiejętność wróżenia zapytał, czy
może spełnić się to, o czym sobie wtedy pomyślał.
Ten odprawiwszy wróżby odrzekł, iż może. Na to
Tarkwiniusz wyjawił, że zastanawiał się, czy brzytwą
można przeciąć krzemień. Attus polecił, aby spró­
bowano. Przyniesiono tedy na plac publiczny ka­
mień, który na oczach króla i całego ludu został
brzytwą przecięty. Miało to skutek taki, że i Tar­
kwiniusz korzystał z rad augura Attusa Nawiusza,
i lud zwracał się do niego ze swoimi sprawami.
Kamień ów zaś i brzytwę zakopano — jak wiemy — - 33
na placu zgromadzeń ludowych oraz wzniesiono tam
puteal.
Zaprzeczmyż temu wszystkiemu, spalmy roczniki,
C y c e r o — D z ie lą filo z o fic z n e , t. I 17
250 O wróżbiarstwie

nazwijmy to wymysłem i w ogóle przystańmy ra­


czej na cokolwiek, niż mielibyśmy przyznać, że bo­
gowie troszczą się o sprawy ludzkie! Cóż ty na to?
A czy to, coś sam napisał o Tyberiuszu Grakchusie,
nie jest potwierdzeniem sztuki augurów i haruspi-
ków? Oto przed rozpoczęciem komicjów źle obrał
on miejsce dla wróżb i nieświadom, że przeszedł
poza granicę miasta bez zasięgnięcia w sposób na­
leżyty wieszczby z ptaków, zwołał komicja dla wy­
boru konsulów. Znane to zdarzenie i właśnie tyś
przekazał je pamięci potomnych. Lecz i sam augur
Tyberiusz Grakchus, uznając swój błąd, potwierdził
znaczenie wróżb z ptaków. Doznała wtedy wzmoc­
nienia również powaga sztuki haruspików, którzy
wprowadzeni bezpośrednio po odbyciu komicjów do
senatu, oświadczyli, że ten, kto zwrócił się z wnios­
kiem do ludu, nie był bez błędu.
Zgadzam się więc z tymi, którzy oświadczyli, że
są dwa rodzaje wróżbiarstwa: jeden, mający w so­
bie coś ze sztuki, i drugi, wolny od wszelkiej sztucz­
ności. Sztuką posługują się ci, którzy dawne rzeczy
poznali na podstawie spostrzeżeń, a przyszłe wy­
padki przedstawiają w oparciu o domysły. Wolni
zaś od sztuczności są ci, którzy przewidują przy­
szłość nie na podstawie oznak, dostrzeżonych czy
ustalonych w drodze rozumowania lub domysłu,
lecz w jakimś uniesieniu duszy albo w samorzutnym
i nie skrępowanym wzruszeniu. Zdarza się to często
ludziom śpiącym, a czasem też tym, co majaczą
w szale proroczym, jak się to działo z beockim
Bacisem, Kreteńczykiem Epaminondasem i ery-
O wróżbiarstwie 251

trejską Sybillą. Za przepowiednie tego samego ro­


dzaju należy poczytywać również wieszczby wy­
powiadane z podniety czy natchnienia bogów. Na­
tomiast nie należą tutaj odpowiedzi otrzymywane
przy ciągnieniu równo rozdzielanych losów, choć
nie trzeba lekceważyć i losowania, jeśli ma powagę
dawności, jak się to przedstawia z tymi losami,
które — jak wierzymy — wydane zostały przez zie­
mię. Zwłaszcza jeżeli wyciągnięte odpowiedzi lo­
sowe trafiają dokładnie w sedno rzeczy, wierzę, iż
może się to dziać z mocy boskiego zrządzenia. Wy­
daje mi się również, iż osoby, tłumaczące wszelakie
wróżby na podobieństwo gramatyków objaśnia­
jących dzieła poetyckie, jak najbardziej zbliżają się
do boskiego daru wieszczbiarskiego tych, których
tłumaczą. Na czymż tedy polega owa mądrość, m
chcąca wykrętnymi zarzuty obalić rzeczy mocne
swą dawnością? Powie ktoś: „Nie znajduję tu żadnego
uzasadnienia“ . Może kryje się ono osłonięte tajem­
niczością natury. Bóg nie chciał dać mi wiedzy o tym,
a pozwolił jedynie korzystać z tych rzeczy. Będę więc
z nich korzystał i nie dam sobie wmówić ani tego,
że cała Etruria bredzi, kiedy wróży z trzewi zwierząt
ofiarnych, ani tego, że cały naród ów jest w błędzie
co do błyskawic, ani tego, że mylnie tłumaczy on
nadzwyczajne zdarzenia. Nie mogę przyjąć tego,
skoro pomruki ziemi, jej huki i wstrząsy tak często
zwiastowały zarówno naszej Rzeczypospolitej, jak
i innym państwom tyle ciężkich klęsk. A ów wyszy- 36
dzany dziś płód mulicy! Czyż w związku z tym,
że wydało go zwierzę z natury niepłodne, harus-
17 *
252 O w ró ż b ia r stw ie

picy nie powiedzieli, iż wraz z nim zrodziły się nie­


słychane nieszczęścia? A czyż syn Publiusza, Tybe-
riusz Grakchus, który został dwa razy konsulem
i cenzorem oraz był nader znakomitym augurem,
mądrym człowiekiem i wybitnym obywatelem, nie
w ezw ał— jak to stwierdził na piśmie jego syn,
Gajus Grakchus — haruspików, kiedy w jego domu
pochwycono dwa węże? Orzekli oni wtedy, że jeśli
puści wolno samca, to wkrótce umrze jego żona,
a jeżeli samicę, to straci życie on sam. Grakchus
osądził, że słuszniej będzie, jeśli to jego spotka przed­
wczesna śmierć, a nie młodziutką córkę Publiusza
Afrykańskiego. Wypuścił więc samicę i po kilku
19 dniach życie zakończył. Drwijmyż z haruspików, na­
zywajmy ich bałamutnymi i lekkomyślnymi!Gardźmy
tymi, których sztukę potwierdził zarówno bardzo
roztropny mąż, jak i przebieg wypadków. Potę­
piajmy także Babilończyków i tych, którzy pilnie
wpatrując się ze szczytów Kaukazu w ciała niebieskie
obliczają ... ruchy i drogi gwiazd. Oskarżajmy —
powtarzam — o głupotę, próżność i bezczelność
tych, którzy— jak sami stwierdzają — mają pom­
niki dziejów ludzkich obejmujące czterysta siedem­
dziesiąt tysięcy lat, i uznajmy ich za kłamców nie
37 lękających się osądu przyszłych wieków. Niech to
będą chełpliwi i podstępni barbarzyńcy! Lecz czy
zwodzi także historia Greków? A któż nie wie,
co Apollo Pityjski — że powiem tylko o wróżeniu na­
turalnym — odpowiedział Krezusowi, co Ateńczy-
kom, co Lacedemończykom, co Tegeatom, co Argi-
wom, co Kortynianom? Wszak Chryzyp zebrał
O wróżbiarstwie 253

mnóstwo takich odpowiedzi, przy czym każda z nich


ma wiarygodnego poręczyciela i świadka. Opusz­
czam je, bo są ci dobrze znane. Utrzymuję tylko
jedno: nigdy by wyrocznia delficka nie zdobyła ta­
kiego rozgłosu i sławy, nigdy by nie wzbogaciła się
tylu darami wszystkich królów i narodów, gdyby
każdy wiek nie przekonał się o prawdziwości jej
przepowiedni. Go prawda od dawna jest już inaczej.
Aliści to, że teraz cieszy się ona mniejszą sławą, 38
ponieważ daje mniej odpowiedzi prawdziwych, do­
wodzi, iż poprzednio również nie byłaby tak słynna,
gdyby nie odznaczała się nieomylnością. Możliwe,
że dobywająca się z ziemi siła, która wprawiała
umysł Pitii w stan boskiego natchnienia, ulotniła się
w ciągu tak długiego czasu — na podobieństwo pew­
nych rzek, które bądź to wyschły i całkiem znikły,
bądź zmieniły koryto i zawróciły w inną stronę.
Lecz skoro tak chcesz, poniechajmy tej sprawy, gdyż
jest to nazbyt rozległe zagadnienie. Niechaj utrzyma
się tylko to, czemu nie można zaprzeczyć bez oba­
lenia całej historii: że wyrocznia delficka przez
wiele stuleci mówiła prawdę.
Atoli pozostawmy już wyrocznie i przejdźmy do 3®
snów. Wiele ich, nawet mało znaczących, zebrał roz­
prawiający na ten temat Chryzyp. Postąpił pod tym
względem tak jak Antypater, który podał wyłącznie
sny objaśnione przez Antyfonta; a jakkolwiek objaś­
nienia te są dowodem bystrości ich autora, to jednak
byłoby stosowniej, gdyby dobrał on przykłady bar­
dziej dobitne. O tó ż — jak napisał Filistus, człowiek
uczony i nader dokładny a żyjący współcześnie
254 O wróżbiarstwie

z przedstawionymi poniżej wydarzeniami — matce


Dionizjusza, późniejszego tyrana Syrakuz, kiedy no­
siła w swoim łonie tego syna, przyśniło się, że uro­
dziła małego satyra. Tłumacze wieszczych znaków,
których wtedy zwano na Sycylii galeotami, wyjaśnili
jej — jak powiada tenże Filistus — iż mający naro­
dzić się człowiek będzie najsławniejszy w całej Grecji
40 i że długo los będzie mu sprzyjał. Czy mam ci przy­
pomnieć podobne opowiadania naszych albo grec­
kich poetów? Oto co mówi u Enniusza westalka:
G dy starucha w drżących rękach wniosła światło, / Prze­
rażona panna sen swój powiedziała: / O , córko Eurydyki,
którą miłował nasz ojciec, / Siła i życie uchodzi teraz z mego
ciała. / Widziałam, jak piękny człowiek porwał mnie, pro­
wadząc / Do gajów wierzbowych nad brzegiem zupełnie nie­
znanej mi rzeki. / Potem błądziłam tam sama i miałam
wrażenie, o siostro, / Że długo, lecz próżno wciąż ciebie
szukałam i wcale nie mogłam / Cię z serca uścisnąć. Dla
4] stóp mych nie było tam ścieżek. / Wreszcie niby zawołał
mnie ojciec i rzekł tymi słowy: / Znieść musisz, o córko ro­
dzona, wiele niedoli i strapień, / A le później z tej rzeki
znów cię czeka szczęście. / G dy to ojciec powiedział, siostro,
nagle zniknął / Nie dając się ju ż widzieć, choć serce me
tego pragnęło, / Choć do niebios błękitu wielokrotnie ręce /
Wznosiłam i przymilnie z płaczem go wołałam. / Potem sen
się już skończył, lecz serce strapione zostało.

42 Aczkolwiek jest to tylko fantazja poetycka, nie od­


biega jednakże od zwykłych snów. Taką fantazją
jest niewątpliwie i to, co zaniepokoiło Priama:
G dy brzemienna matka Hekuba we śnie ujrzała, / Ż e zro­
dziła płonącą pochodnię, sam ojciec, / K ról Priam, tym
strasznym snem wielce strwożony, / Z duszą smutkiem prze­
pełnioną i stroskaną / Składał bogom ofiarę z beczących
O w ró ż b ia r stw ie 255
owiec. / A potem, chcąc mieć spokój, prosił o wyjainienie /
I błagał Apollina, aby go pouczył, / Co wróży taki los, przez
sen zapowiedziany. / W wyroczni na to głosem boskim sam
Apollo / Wyjawił, że syna pierwszego, który Priamowi /
Urodzi się, za swego nie powinien król uznawać, / Bo będzie
on zagładą Troi i zgubą Pergamu.

Jak powiedziałem, są to sny zmyślone, do których 43


trzeba dodać jeszcze sen Eneasza. Mamy go w grec­
kich rocznikach naszego Fabiusza Piktora, gdzie
wszystko, co Eneasz zdziałał i co go spotkało, wy­
glądało tak, jak zobaczył we śnie.
Lecz spójrzmy na rzeczy nam bliższe. Jak oce- 22
nimy sen Tarkwiniusza Pysznego, o którym w Bru­
tusie Akcjusza sam opowiada tak:
Udałem się ze zmrokiem na spoczynek, / A by pokrzepić 44
zmęczone me członki, / I we śnie ujrzałem pasterza, co
ku mnie / Pędził swe stado nader pięknych owiec. / W ybra­
łem dwa podobne do siebie barany / I ładniejszego poświę­
ciłem na ofiarę. / Wtedy towarzysz jego na mnie napadł /
I zaczął bóść rogami. Zaraz mię przewrócił / Oraz srodze
poranił. Leżałem na ziemi. / Nagle na niebie dostrzegłem
niezwykłe / A ważne zjawisko: ognista tarcza słoneczna /
Rzucając promienie bieg swój odmienia / I w prawo się
toczy nową już drogą.

Zobaczmyż teraz, jak ten sen objaśnili tłumacze: 45


O , królu! Jeśli ludzie śnią o tym, o co się starają i o czym
myślą, / Czym się przejmują, co widzą i co robią na jawie,
to nie trzeba / Temu się dziwić, lecz takich snów, jak twój,
bogowie bez przyczyny nie zsyłają. / Uważaj więc, by czło­
wiek, którego masz za tępego jak bydlę, / Nie okazał się
nader roztropny i mężnego serca / I aby nie wygnał ciebie
z królestwa. Bo to, co ci się ukazało / W związku ze słońcem,
wróży ludowi bliską zmianę rządu. / Zresztą będzie to
szczęśliwe dla ludu, gdyż przepotężny / Znak słońca z lewej
256 O wróżbiarstwie

strony podążał ńa prawą. / Jest to wyborna przepowiednia,


zwiastująca Rzymowi największą potęgę.

Lecz wróćmy znowu do obcych przykładów. He-


raklides z Pontu, mąż uczony, słuchacz i uczeń
Platona, podaje, że matka Falarysa widziała we
śnie posągi bóstw, które sama poświęcała w swym
domu. Merkury czerpał z tych posągów krew i roz­
lewał ją ofiarną czarą, którą dzierżył w prawej ręce.
Po zetknięciu się z ziemią krew burzyła się tak sil­
nie, że napełniła cały dom. Niezmierne okrucień­
stwo syna potwierdziło ten sen matki. A może z na­
pisanej przez Dinona historii Persji mam przypom­
nieć, jak magowie wytłumaczyli pewien sen sław­
nemu królowi Cyrusowi? Otóż jak mówi wymie­
niony pisarz, władca ten we śnie zobaczył u stóp
swoich słońce i trzy razy sięgał po nie rękami, lecz
za każdym razem na próżno, gdyż słońce tocząc
się wymykało mu się i oddalało. Magowie, to jest
mędrcy i uczeni perscy, wyjaśnili Cyrusowi, że trzy­
krotne sięgnięcie po słońce rokuje mu trzydziesto­
letnie panowanie. Tak się też stało, bo król ten za­
czął panować mając lat czterdzieści, a dożył lat
siedemdziesięciu.
47 Nawet ludy barbarzyńskie mają doprawdy jakąś
zdolność przeczuwania i wróżenia, skoro idący na
śmierć Hindus Kallanus, kiedy wstępował na pło­
nący stos, wyrzekł takie oto słowa: „O , jakże piękne
jest rozstanie z życiem, gdy po spaleniu śmiertel­
nego ciała, co spotkało nawet Herkulesa, duch
ludzki wzniesie się ku światłości!“ Kiedy zaś Alek­
sander zezwolił mu, aby — jeśli chce — powiedział
O wróżbiarstwie 257

jeszcze coś, odparł: „Bardzo chętnie. Otóż wkrótce


się zobaczymy“ . I to się spełniło, bo w najbliższych
dniach Aleksander w Babilonie życie zakończył. Od­
biegnę teraz na chwilę od snów, ale wnet do nich
znowu wrócę. Jak wiadomo, Olimpia urodziła Alek­
sandra tej samej nocy, w której spłonęła świątynia
Diany Efeskiej. Zaraz też, jak tylko zaczęło świtać,
magowie obwieścili, że ostatniej nocy przyszedł na
świat człowiek, który przyniesie zgubę i zagładę
Azji. Tyle o Hindusach i magach. Ale powróćmy
do snów.
Celiusz pisze, iż Hannibal chciał ze stojącej na ^
przylądku Lacynium świątyni Junony zabrać złotą
kolumnę. Nie wiedząc jednak, czy kolumna ta jest
cała ze złota, czy tylko pozłacana z zewnątrz, ka­
zał ją prześwidrować, a gdy stwierdził, że była ze
złota, postanowił ją wziąć. Wtedy w czasie spo­
czynku ukazała mu się sama Junona, ostrzegła, by
tego nie czynił, i zagroziła, iż jeśli od zamiaru swego
nie odstąpi, ona sprawi, że wódz utraci także i to
oko, którym dobrze widział. Roztropny mąż nie
zlekceważył tego; polecił, by ze złota, które zostało
wywiercone, odlano krówkę, i ustawił ją na szczy­
cie owej kolumny. W historii greckiej Silenusa, któ- 49
rego trzymał się Celiusz, a który nader dokładnie
przedstawił dzieje Hannibala, mamy także opis zda­
rzenia następującego. Po zdobyciu Saguntu przy­
śniło się Hannibalowi, że go Jowisz zawezwał na
naradę bogów. Gdy się tam zjawił, Jowisz wydał
mu rozkaz, aby przeniósł wojnę do Italii, i jako
przewodnika przydzielił Hannibalowi jednego
258 O w ró ż b ia r stw ie

z członków zgromadzenia. Kiedy korzystając z jego


pomocy wódz kartagiński rozpoczął swój pochód wo­
jenny , przewodnik zalecił mu, aby nie oglądał się
poza siebie. Ten jednak, zdjęty ciekawością, nie mógł
zbyt długo stosować się do otrzymanego zalecenia
i obejrzał się. Zobaczył olbrzymiego a strasznego po­
twora, okręconego wężami; gdziekolwiek potwór ten
szedł, wszędzie przewracał drzewa, krzaki i domy.
Zdumiony wódz zapytał swego boskiego przewod­
nika, co to za potwór, a bóg wyjaśnił mu, że jest
to spustoszenie Italii, i rozkazał Hannibalowi, by
podążał dalej nie troszcząc się o to, co się dzieje
50 poza jego plecami. Agatokles w swojej Historii opi­
suje, jak to Kartagińczykowi Hamilkarowi, gdy oble­
gał Syrakuzy, zdawało się, że usłyszał we Jnie głos
oznajmiający mu, że nazajutrz będzie w tym mieś­
cie spożywał wieczerzę. Kiedy rozbłysnął następny
dzień, wynikły w jego obozie wielkie rozruchy po­
między oddziałami punickimi a sycylijskimi. Syra-
kuzanie, jak tylko to dostrzegli, wpadli znienacka
do obozu i Hamilkara żywcem uprowadzili. W ten
sposób rzeczywistość potwierdziła sen. Historia pełna
jest takich przykładów, a obfituje w nie także ży-
51 cie codzienne. Jak wiemy, sławny syn Kwintuśa
Publiusz Decjusz, który pierwszy z Decjuszów został
konsulem, kiedy za konsulatu Marka Waleriusza i Au-
lusa Korneliusza był trybunem ludowym i kiedy
Samnici mocno naciskali na nasze wojsko, zbyt zuchr
wale wystawiał się w czasie walk na niebezpieczeń­
stwo. Ostrzeżony, by zachowywał się rozważniej,
odrzekł — jak stwierdzają nasze roczniki — iż wi-
O wróżbiarstwie 259

dział we śnie, że polegnie z największą chwałą wtedy,


gdy będzie się znajdował pośród nieprzyjaciół. Tym
razem wprawdzie wybawił osaczone wojsko od zguby
oraz wyszedł cało, ale w trzy lata potem, kiedy był
konsulem, sam ofiarował się na śmierć i z bronią
w ręku rzucił się na szeregi Latynów. Dzięki temu
jego czynowi wojska latyńskie zostały pokonane
i zniszczone; a śmierć Decjusza była tak chlubna,
że o podobną ubiegał się później jego syn.
Lecz przejdźmy teraz, jeśli ci to odpowiada, do 32
snów filozofów. Wedle słów Platona znajdujący się 25
w więzieniu Sokrates oświadczył swemu przyjacie­
lowi Krytonowi, że za trzy dni już będzie musiał
umrzeć. Widział bowiem we śnie niepospolitej pięk­
ności niewiastę, która zwracając się doń po imienu
przemówiła zaczerpniętym z Homera wierszem:

Trzeciego dnia pomyślny wiatr zaniesie cię do Ftyi.

Zabytki pisemne stwierdzają, że zapowiedź ta się


spełniła. Także uczeń Sokratesa Ksenofont (a jakże
to wielki m ąż!) w dziele o wyprawie wojennej, jaką
odbył wraz z Cyrusem Młodszym, opisuje swe sny,
które w przedziwny sposób się sprawdziły. I cóż? 53
Powiemy może, iż Ksenofont kłamie albo że stracił
rozum? A czyż można przypuszczać, że Arystoteles,
mąż o niezwykłym, niemal że boskim geniuszu,
albo sam pobłądził, albo chce innych wprowadzić
w błąd, gdy opisuje to, co się przytrafiło Eudemusowi
z Cypru? Ten przyjaciel filozofa odbywał podróż
do Macedonii i przybył do Fere, bardzo sławnego
wtedy miasta w Tessalii, zostającego pod okrutnymi
260 O wróżbiarstwie

rządami tyrana Aleksandra. Tam rozchorował się


tak ciężko, że wszyscy lekarze stracili już nadzieję
jego wyleczenia. Wtedy ukazał mu się we śnie
odznaczający się piękną powierzchownością młodzie­
niec, który powiedział, że chory w bardzo krótkim
czasie odzyska zdrowie, że w najbliższych dniach
zginie tyran Aleksander i że po upływie pięciu
lat Eudemus powróci do domu. I rzeczywiście: dwie
pierwsze przepowiednie, jak podaje Arystoteles, za­
raz się sprawdziły. I Eudemus wyzdrowiał, i tyran
zginął, zamordowany przez braci swej żony. Jed­
nakowoż w końcu piątego roku, gdy na podstawie
owego snu spodziewano się, że Eudemus, przebywa­
jący wtedy na Sycylii, wróci na Cypr, poległ on
w bitwie pod Syrakuzami. W związku z tym za­
częto ów sen tłumaczyć tak, iż to zapewne dusza
Eudemusa po wyjściu z ciała wróciła do swojej
ojczyzny.
Dodajmy do filozofów bardzo uczonego człowieka,
zaiste boskiego poetę, Sofoklesa. Otóż gdy ze świą­
tyni Heraklesa skradziono ciężką złotą czarę, So-
fokles zobaczył we śnie samego tego boga, który
wyjawił mu, kto czarę ukradł. Za pierwszym i dru­
gim razem poeta nie przywiązywał jeszcze do tego
objawienia większej wagi. Ale gdy powtarzało się ono
coraz częściej, poszedł do areopagu i wszystko opo­
wiedział. Na rozkaz areopagitów człowiek wymie­
niony przez Sofoklesa został uwięziony, a w czasie
badania sądowego przyznał się do przestępstwa
i czarę zwrócił. Odtąd świątynię tę nazywano świą­
tynią Heraklesa Donosiciela.
O wróżbiarstwie 261

Ale po cóż mówić o Grekach? Nie wiem dla- 55


czego nasze przykłady więcej mi się podobają.
Wszyscy historycy, a więc Fabiusze, Geliusze, a ostat­
nio Celiusz, opowiadają następujące zdarzenie. Gdy
w czasie wojny z Latynami po raz pierwszy odby­
wały się ślubowane bogom wielkie igrzyska, musiano
nagle wezwać obywateli do broni. Przerwane w ten
sposób igrzyska postanowiono wznowić później.
Przed ich rozpoczęciem, kiedy widzowie zajęli już
swe miejsca, przeprowadzono przez cyrk sieczonego
rózgami niewolnika z rosochatą gałęzią u szyi.
W związku z tym pewnemu wieśniakowi rzymskiemu
ukazała się we śnie jakaś zjawa, która oznajmiła, że
nie podobał się jej pierwszy aktor na igrzyskach.
Postać ta rozkazała wieśniakowi, by powtórzył jej
słowa senatowi. Ponieważ wieśniak nie śmiał tego
uczynić, otrzymał ten sam rozkaz ponownie, ale
już z upomnieniem, by dłużej nie doświadczał jego
mocy. Lecz wieśniak w dalszym ciągu nie miał od­
wagi pójść do senatu. Wtedy zmarł jego syn, on
sam zaś został we śnie napomniany po raz trzeci.
Wreszcie gdy także i on poczuł słabość, przedsta­
wił całą sprawę przyjaciołom. Za ich radą zanie­
siono go w lektyce do senatu, gdzie sen swój opo­
wiedział, po czym odzyskawszy zdrowie pieszo wró­
cił do domu. Jak doszło do wiadomości potomnych,
senat uznał ten sen za prawdziwy i polecił jeszcze
raz wznowić igrzyska. Podług tegoż Celiusza Gajus 56
Grakchus opowiadał wielu osobom, że gdy wahał
się, czy ubiegać się o kwesturę, ujrzał we śnie brata
Tyberiusza, który mu oświadczył, że jeśli chce, może
262 O wróżbiarstwie

z tym zwlekać, ale i tak zginie śmiercią tą samą,


co i on. Celiusz pisze, że słyszał to, zanim Gajus
Grakchus został trybunem ludowym, i że opowie­
dział o tym wielu ludziom. Gzy można znaleźć coś
pewniejszego niźli ten sen?
27 No, a któż mógłby odmówić znaczenia dwóm
snom, na które tak często powołują się stoicy? Jedno
z tych opowiadań dotyczy Simonidesa. Pewnego razu
zobaczył on porzucone zwłoki jakiegoś nieznanego
człowieka i kazał go pogrzebać. Wkrótce potem miał
zamiar udać się w podróż morską, lecz ów zmarły,
któremu sprawił pogrzeb, ostrzegł go, by tego nie
czynił: jeśli popłynie, zginie przy rozbiciu okrętu.
I tak Simonides pozostał, natomiast wszyscy inni,
5 7 którzy wtedy odpłynęli, stracili życie. Drugi bardzo

głośny sen przekazany został, jak następuje. Dwaj


arkadyjscy przyjaciele odbywali razem podróż, a gdy
przybyli do Megary, jeden z nich zajechał do go­
spody, drugi zaś do znajomego. Po spożyciu wie­
czerzy obaj udali się na spoczynek. I oto ten, który
zatrzymał się u znajomego, w pierwszym głębokim
śnie zobaczył przyjaciela swego błagającego o ra­
tunek, jako że właściciel gospody gotuje mu śmierć.
Przestraszony tym snem, najprzód zerwał się z łóżka,
lecz po chwili, zebrawszy myśli, powiedział sobie, że
do sennego widzenia nie trzeba przywiązywać żad­
nej wagi, i położył się znowu. Wtedy przyjaciel
ukazał mu się we śnie po raz drugi prosząc, aby —
jeżeli nie okazał mu pomocy za życia — przynaj­
mniej śmierci jego nie zostawił bez pomsty. Zarazem
opowiedział, że gospodarz po zamordowaniu wrzu-
O wróżbiarstw u 263

cił go na wóz, a z wierzchu przykrył gnojem. Pro­


sił też, by śpiący przyjaciel zjawił się z samego rana
przy bramie miejskiej, zanim wóz wyjedzie z miasta.
Głęboko poruszony tym snem, Arkadyjczyk znalazł
się wcześnie przy bramie i czekał na mężczyznę
z wozem. Gdy zadał mu pytanie, co ma w wozie,
gospodarz przerażony uciekł. Trupa odgrzebano,
a kiedy w taki sposób zbrodnia się wydała, wymie­
rzono właścicielowi gospody karę. I cóż innego
można nazwać przejawem woli bogów wyraźniej­
szym niźli ten sen?
Po cóż jednak szukamy tylu dawnych przykła- jg
dów? Wszak i ja opowiadałem ci często pewien mój
sen, i od ciebie często słyszałem o twoim. Gdy by­
łem prokonsulem Azji, zobaczyłem kiedyś we śnie,
jak podjechałeś konno na brzeg jakiejś wielkiej
rzeki, a potem szybko ruszyłeś naprzód, wpadłeś do
rzeki i zniknąłeś mi sprzed oczu. Przelękniony, drża­
łem ze strachu. Wtem wynurzyłeś się z wody i ura­
dowany, na tym samym koniu wyjechałeś na
przeciwległy brzeg, gdzieśmy się wzajem uściskali.
Łatwo domyślić się, co ten sen znaczy, a zresztą
biegli wykładacze snów przepowiedzieli mi w Azji
wszystkie wypadki, które potem nastąpiły. Przecho- J9
dzę teraz do twojego snu. Wprawdzie słyszałem
o nim od ciebie samego, lecz częściej opowiadał mi
go nasz Salustiusz. Jakoż gdy w czasie owej chlub­
nej dla nas, ale nieszczęsnej dla ojczyzny ucieczki
zatrzymałeś się w pewnym domu wiejskim pod
Atyną, czuwałeś przez większą część nocy i zasnąłeś
mocno i twardo dopiero nad ranem. Choć spieszna
264 O w różbiarstwu

była dalsza jazda, Salustiusz nakazał, aby zachowy­


wano ciszę i nie zakłócano twojego wypoczynku. Obu­
dziwszy się po dwu prawie godzinach, opowiedzia­
łeś mu taki sen: zdawało ci się, żeś błąkał się posępny
po bezludnej okolicy i spotkał tam Gajusa Mariusza,
który trzymając gałązki wawrzynu dopytywał się,
czemuś smutny; a gdy odpowiedziałeś, że gwałt
wypędził cię z ojczyzny, ujął twoją prawicę, życzył,
abyś był dobrej myśli, i kazał najbliższemu likto-
rowi odprowadzić cię do jego pomnika, obiecując,
że tam znajdziesz ratunek. Salustiusz— jak sam
opowiada — zawołał wówczas, że czeka cię szybki
i chwalebny powrót, a i ty wydawałeś się zadowo­
lony ze snu. Rychło otrzymałem wiadomość, że gdyś
posłyszał, iż owa zaszczytna uchwała senatu, zezwa­
lająca ci na powrót z wygnania, zapadła na wniosek
najlepszego i najsławniejszego konsula właśnie w świą­
tyni zbudowanej przez Mariusza i że lud, zgroma­
dzony nader licznie w teatrze, powitał tę uchwałę
niezwykle radosnymi okrzykami i oklaskami, za­
wołałeś: Nic nie mogło się bardziej cudownie ziścić,
jak ów sen spod Atyny!
„Wszelako jest wiele snów nieprawdziwych“ —
mówią. A może te sny są tylko dla nas niezro­
zumiałe? Przypuśćmy jednak, że istotnie są nie­
prawdziwe. Czy uprawnia nas to do nieuznawania
prawdziwych? Te zaś zdarzałyby się znacznie częś­
ciej, gdybyśmy nie szli na spoczynek przejedzeni;
bo jeśli kładziemy się przeciążeni jadłem i winem,
mamy sny mętne i zagmatwane. Posłuchaj, jak
w Państwie Platona ujmuje to Sokrates: „Jeżeli
O wróżbiarstwie 265

w czasie snu — wywodzi — część rozumna duszy


znużona odpoczywa, to część druga, zawierająca
w sobie pierwiastki dzikości i nieczułej srogości, pod­
niecona zbytnim pokarmem i napojem, bryka i miota
się bez żadnego umiaru. Wtenczas ukazują się jej
różne widziadła, zupełnie pozbawione jakiejkolwiek
myśli i rozsądku. Niejednemu może się wydawać na
przykład, że spółkuje z matką albo z jakimś innym
człowiekiem lub bożkiem, a nawet ze zwierzęciem,
że morduje kogoś i niegodziwie plami się krwią
oraz że nierozważnie i bezwstydnie popełnia wiele
innych sprośnych i szkaradnych czynów. Natomiast 6i
jeśli ktoś udaje się na spoczynek po zdrowym i umiar­
kowanym posiłku; jeśli część duszy zawierającą pier­
wiastki rozumu i mądrości nasyci, wzruszy i ożywi
strawą szlachetnych myśli; jeśli druga, pożądliwa
część duszy nie jest ani wycieńczona brakiem po­
karmu, ani przesycona jego nadmiarem (bo każda
z tych dwóch rzeczy zwykle przytępia bystrość
umysłu bądź przez to, że naturze ludzkiej czegoś
brakuje, bądź przez to, że ma czegoś za wiele);
jeśli wreszcie trzecia część duszy, w której wybucha
płomień gniewu, pozostaje łagodna i cicha — to może
się zdarzyć, że rozumna i myśląca część duszy,
powściągnąwszy zbytnią śmiałość dwu pozostałych
części, rozbłyśnie całą swą jasnością i okaże właś­
ciwą sobie żywotność i bystrość w snach. Wtedy jej
senne marzenia będą spokojne i prawdziwe“ . Tego
nas uczą słowa samego Platona. A może raczej
posłuchamy Epikura? Bo Karneades z zamiłowania
do sporów mówi raz to, drugi raz co innego. Cóż
C ycero — D zieła filozoficzn e, t. I Ig
266 O w rótbiarslw ie

więc sądzi Epikur? — Nigdy nie sądzi ani nic udat-


nego, ani nic pięknego. Czy dasz mu tedy pierw­
szeństwo przed Platonem i Sokratesem? Przecież ci
dwaj, chociaż nie podają dowodów, samą swoją po­
wagą zwyciężają owych pomniejszych filozofów.
A właśnie Platon każe kłaść się do snu po ujarzmie­
niu pożądliwości cielesnych, aby nie było nic ta­
kiego, co by mogło wywołać w duszy błędne oma­
mienia lub zamęt. Z tej samej przyczyny również
pitagorejczycy uważali za rzecz zdrożną odżywianie
się bobem, ponieważ pokarm ten powoduje silne
wzdęcia, co poszukującemu prawdy przeszkadza
63 w osiąganiu pełnej spokojności umysłu. Gdy więc
dusza uwolni się we śnie od związku z ciałem i od
wpływu ciała, przypomina sobie przeszłość, roz­
poznaje teraźniejszość i przewiduje przyszłość. Bo
aczkolwiek ciało śpiącego leży niby martwe, to jed­
nak dusza jego czuwa i jest pełna życia. O wiele
wyraźniej zaznacza się to po śmierci, kiedy dusza
w ogóle wyjdzie z ciała. Dlatego wraz ze zbliżaniem
się śmierci zyskuje coraz więcej boskiego daru wiesz­
czenia, dlatego ludzie złożeni ciężką, śmiertelną cho­
robą widzą nawet nadchodzącą chwilę zgonu. Wtedy
też dostrzegają zwykle cienie zmarłych, wtedy sta­
rają się usilnie o przysporzenie sobie jak najwięk­
szej chwały, a ci, którzy żyli inaczej niż przystało,
64 najbardziej żałują wtedy swych grzechów. To, że
ludzie przed zgonem mają dar przepowiadania przy­
szłości, potwierdza również Pozydoniusz, wskazując
przykład pewnego umierającego Rodyjczyka, który
wymienił sześciu swoich rówieśników i powiedział,
O w ró ż b ia r stw ie 267

kto z nich zakończy życie pierwszy, kto drugi, kto


zaś w następnej kolejności. Ten sam filozof sądzi,
że za sprawą bogów ludzie otrzymują sny trzema
sposobami: jeden polega na tym, że dusza, która
zachowuje swą moc dzięki pokrewieństwu z naturą
bogów, widzi przyszłość sama przez się; drugi —
na tym, że w powietrzu pełno jest nieśmiertelnych
duchów, na których dostrzec można jakby odciś­
nięte znamiona prawdy; wreszcie trzeci — na tym,
że sami bogowie prowadzą ze śpiącymi rozmowy.
To zaś, że dusze ludzkie przeczuwają przyszłość,
łatwiej występuje— jakem dopiero co zaznaczył —
przy zbliżaniu się śmierci. Stąd pochodzi i owa 65
przepowiednia Kallanusa, o której mówiłem po­
przednio, i przepowiednia Homerowego Hektora,
który rozstając się z życiem oznajmił bliską śmierć
Achillesowi. Gdyby takich przeczuć całkiem nie było, 31
zwyczaj nie uświęciłby bezzasadnie powiedzenia:
Czuła ma dusza, gdym z domu wychodził, że idę na próżno.

Przeczuwać bowiem, czyli sagare — to nic innego,


jak przenikliwie czuć. Stąd starsze kobiety, które
lubią jak najwięcej wiedzieć, określane bywają
jako sagae, to jest wszechwiedzące wróżki lub
czarownice, a o psach mówi się, że są sagaces, to
znaczy zmyślne. O tym więc, kto antę sagit, to
jest czuje wprzód, nim coś nastąpi, mówimy, że
praesagit, czyli przeczuwa, a więc iż naprzód roz­
poznaje przyszłość.
Jest tedy w duszach zdolność przeczuwania, po- 66
chodząca z zewnątrz i zaszczepiona z woli bogów.
18*
268 O wróżbiarstwie

Jeśli rozpłomieni się ona silniej, nazywa się szałem


proroczym, w którym dusza, oderwana niemal od
ciała, znajduje bodźce swe w boskim natchnieniu:
[Hekuba:]
Lecz co dostrzegła ona nagle swym płonącym wzrokiem? /
Gdzież jest jej niedawna, tak rozsądna dziewicza skromność?

[Kassandra:]
O , matko! Niewiasto najlepsza z najlepszych! / Jestem ska­
zana na głoszenie proroctw i w różb! / Apollo mnie posłuszną
jego woli podnieca w szale do przepowiadania. / Lękam się
dziewic rówieśniczek, czynów swych wstydzę się przed ojcem, /
Najlepszym z ludzi. Matko ma! Żal mi ciebie i wstyd mi
przed tobą. / Zrodziłaś Priamowi tak dobre potomstwo —
oprócz mnie. T o boli. / Oni są pożyteczni, a ja szkodzę; oni
słuchają, ja się przeciwstawiam!

O, poezjo — czuła, obyczajna i łagodna! Lecz to


67 mniej się wiąże z naszą rozmową. Rzecz, której
pragniemy tu dowieść, a mianowicie że w szale
proroczym ludzie przepowiadają zwykle prawdę, za­
wiera się w słowach następujących:
Nadciąga już, nadciąga zbroczona krwią i pożar niosąca
pochodnia! / Przez wiele lat się kryla. Dajcie pomoc, oby­
watele, i zgaście tę pochodnię!

To już nie Kassandra mówi, lecz któryś z bogów


ukryty w ciele ludzkim.
Już wielkie morze pstrzy się żwawą flotą; / Zagłada czeka
mnóstwo ludzi; / Gdy ta flota przybędzie, dzika zgraja
z okrętów / Żaglami pędzonych obsadzi nasze brzegi.

63 Może się zdawać, że opowiadam tylko poetyckie tra­


gedie i baśnie. A przecież i od ciebie słyszałem o zda­
rzeniu tego samego rodzaju, bynajmniej nie zmyślo­
O wróżbiarstwie 269
nym, lecz rzeczywistym. Gajus Koponiusz, człowiek
wyjątkowo roztropny i uczony, który sprawował na­
czelne dowództwo nad flotą rodyjską, przybył do
ciebie do Dyrrachium i oznajmił, że pewien wioślarz
z pięciorzędowca rodyjskiego wyprorokował tak: nie
upłynie trzydzieści dni, jak Grecja spłynie krwią;
Dyrrachium zostanie złupione, a ludzie będą stam­
tąd uciekali na okręty, spoglądając na żałosny wi­
dok pożarów; jednakże flota rodyjską będzie mogła
wkrótce potem udać się w drogę powrotną do domu.
To opowiadanie wywarło silne wrażenie nawet na
tobie, a Marek Warron i Marek Katon, ludzie światli,
którzy również tam się znajdowali, mocno się prze­
razili. I w rzeczy samej po kilku dniach przybył tam
uciekający spod Farsalos Labienus, a gdy obwieścił
o zagładzie wojska, spełniła się niedługo i reszta prze­
powiedni. Albowiem rabowane ze spichrzów i roz­
sypywane zboże pokryło wszystkie ulice i zaułki, a wy­
ście zdjęci nagłym strachem wsiedli na okręty i oglą­
dając się w nocy na miasto widzieliście płonące
statki handlowe, które żołnierze podpalili za to,
że nie chciały was ścigać. Opuszczeni w końcu przez
flotę rodyjską, poznaliście, że proroctwo było praw­
dziwe.
Najkrócej, jak tylko mogłem, podałem tu przy­
kłady snów i proroctw wyrzeczonych w szale, co
nazwałem wróżbiarstwem wolnym od sztuczności.
Istotę należących tutaj dwu odmian wróżb da się
wyjaśnić jednym sposobem, którego zwykle się trzyma
nasz Kratyp, a mianowicie: dusze ludzkie zostały
zaczerpnięte i wydobyte z czegoś istniejącego poza
270 O w ró ż b ia r stw ie

nimi (rozumie się przez to, iż poza nimi istnieje


dusza boska, z której wywodzi się właśnie dusza
ludzka); lecz jeśli ta część duszy, która jest siedlis­
kiem uczucia, namiętności i pożądliwości, trwa w ści­
słym związku ze sprawami cielesnymi, to druga jej
część, będąca siedliskiem myśli i rozumu, osiąga
największą żywotność wtedy, gdy jak najbardziej od-
71 łączy się od ciała. Po przytoczeniu dalej przykładów
prawdziwych wieszczb i snów Kratyp zwykł zamy­
kać swój wywód w sposób następujący: „Bez oczu
nie może istnieć zmysł wzroku i nie mogą być wyko­
nywane należące doń czynności. Natomiast mogą
czasem istnieć oczy nie wypełniające swych
powinności. Otóż jeśli ktoś choć raz skorzystał z oczu
0 tyle, że zobaczył rzeczywistość, ten posiadł już
zmysł wzroku polegający na dostrzeganiu tej rzeczy­
wistości. Podobnie bez daru wróżenia nie może
odbywać się i spełniać swojej roli czynność wróże­
nia. Natomiast ktoś mający dar wróżenia może
niekiedy mylić się i nie widzieć prawdy. Zatem do
uzasadnienia daru wieszczego wystarcza okoliczność,
iż jeden raz wy wróżono coś na tyle trafnie, że wróżba
ta nie wyglądała na udaną przypadkowo. A przecież
wieszczby takie są wprost niezliczone. Należy tedy
przyznać, że dar wróżenia istnieje“ .
72 Inne odmiany wróżb, polegające na domysłach
lub na wnioskach wyprowadzanych z pewnych
zdarzeń czy spostrzeżeń, jak to już wyżej zaznaczy­
łem, nie należą do naturalnych i noszą nazwę sztucz­
nych. Zalicza się tu wróżby haruspików, augurów
1 wieszczbiarzy zgadujących na podstawie domnie-
O wróżbiarstwie 271

mań. Perypatetycy nie uznają takich wróżb, lecz


stoicy ich bronią. Jedne z nich opierają się na sta­
rożytnych pismach i pradawnej nauce, czego do­
wodzą księgi Etrusków, dotyczące wróżenia z wnętrz­
ności zwierząt ofiarnych, wróżb z błyskawic i odpo­
wiednich obrzędów, a także wasze księgi auguralne;
drugie zaś sprowadzają się do zależnego od oko­
liczności doraźnego domysłu. Taka jest na przykład
u Homera wróżba Kalchasa, który z liczby wróbli
przepowiedział liczbę lat wojny trojańskiej, albo
wróżba zapisana w dziele traktującym o dziejach
Sulli, której spełnienia się sam byłeś świadkiem.
Gdy mianowicie Sulla na polu pod Nola składał
bogom ofiarę przed namiotem, nagle wysunął się
spod ołtarza wąż. W związku z tym haruspik Gajus
Postumiusz radził Sulli, aby bezzwłocznie ruszył
z wojskiem przeciw nieprzyjacielowi. Wódz zasto­
sował się do tego i zaraz zdobył pod miastem Nola
wspaniale wyposażony obóz Samnitów. Na domyśle n
opierała się również przepowiednia tycząca się Dio-
nizjusza, którą otrzymał on na krótko przed rozpo­
częciem rządów. Jadąc mianowicie przez pola leon-
tyńskie wpuścił konia swego do rzeki. Koń wpadł
do topieli i zniknął. Dionizjusz mimo największego
wysiłku nie mógł go wyciągnąć i — jak opowiada
Filistus — bardzo strapiony odszedł. Nie uszedł
jednak daleko, kiedy nagle posłyszał rżenie. Obejrzał
się i z radością ujrzał żwawego konia, którego grzywę
obsiadł rój pszczół. Przepowiednia ta oznaczała,
że Dionizjusz wkrótce obejmie rządy. Cóż powiesz 74
na to? A ileż znaków oznajmiło Lacedemończykom
272 O wróżbiarstwie

klęskę bezpośrednio przed bitwą pod Leuktrami!


W świątyni Herkulesa załoskotała broń, a posąg
jego spłynął obfitym potem. W tym samym czasie,
jak powiada Kallistenes, podwoje tebańskiej świą­
tyni Herkulesa, zaryglowane wpuszczanymi w mur
belkami, nagle same się otworzyły. Porozwieszana
na ścianach w tejże świątyni broń została znale­
ziona na ziemi. A gdy pod Lebadią odbywały się
modły do bożka Trofoniusza, koguty zaczęły piać
tak natrętnie, że w tym pianiu nie było żadnej
przerwy. Augurowie beoccy wysnuli z tego prze­
powiednię, że zwycięstwo przypadnie w udziale
Tebanom, ponieważ kogut, gdy jest pokonany,
zwykł znosić to w milczeniu, a zwycięstwo swe
oznajmia pianiem. Natenczas także wiele innych
znaków zapowiadało Lacedemończykom, że w bi­
twie pod Leuktrami czeka ich klęska. Bo oto na gło­
wie stojącego w Delfach posągu Lizandra, który to
mąż cieszył się pośród Spartan największą sławą,
znalazł się ni stąd, ni zowąd wieniec, upleciony
z dzikich kolczastych chwastów. Złote gwiazdy zaś,
złożone przez Lacedemończyków w świątyni del-
fickiej po owym sławnym zwycięstwie Lizandra nad
Ateńczykami, gwiazdy będące boskimi znamio­
nami Kastora i Polluksa, którzy — jak wieść głosi —
w bitwie tej stanęli po stronie floty spartańskiej,
te gwiazdy złote, złożone — jak wspomniałem —
w Delfach, na krótko przed bitwą pod Leuktrami
spadły i nigdzie nie można było ich znaleźć. Lecz
najgorszą dla Spartan wróżbą było to, że kiedy
wysłannicy ich, pragnąc dowiedzieć się o wynik
O w ró żb ia rstw ie 273

oczekiwanego starcia, zwrócili się po odpowiedź


do Jowisza Dodonejskiego i ustawili już urnę z lo­
sami, małpa, która była ulubienicą króla Molosów,
losy te rozsypała, a wszystkie inne rzeczy przygoto­
wane do odbycia losowania porozrzucała w różne
strony. Wtedy kapłanka, przełożona wyroczni, miała
oświadczyć, że Lacedemończycy powinni myśleć
raczej o swoim ratunku niż o zwycięstwie. No i cóż? ^
A czyż w czasie drugiej wojny punickiej Gajus
Flaminiusz, który był dwa razy konsulem, nie wy­
rządził Rzeczypospolitej wielkich szkód, wzgar­
dziwszy znakami przyszłych wypadków? Przecież
gdy po dokonaniu przeglądu wojska posunął się
z obozem pod Arretium i prowadził legiony przeciw
Hannibalowi, bez żadnej widocznej przyczyny runął
nagle wraz z koniem przed posągiem Jowisza Wy­
bawiciela. Wszelako nie chciał uznać w tym prze­
jawu woli bożej, nakazującego — jak zapewniali
ludzie doświadczeni — aby nie wszczynał boju.
Także kiedy odbywał tripudium, wieszczbiarz przy­
patrujący się kurom radził odroczyć dzień bitwy.
Ale Flaminiusz zapytał, co jego zdaniem trzeba by
uczynić, gdyby i później kury nie chciały jeść.
Kiedy kapłan odpowiedział, że i wtedy należałoby
się wstrzymać, Flaminiusz wykrzyknął: „Świetna
to jest doprawdy wróżba, jeśli kury jedzące dozwa­
lają na prowadzenie działań wojennych, a nasycone
każą się od nich wstrzymywać!“ Zaraz też rozkazał
wyrwać z ziemi chorągwie i podążać za sobą.
A choć chorąży pierwszego oddziału kopijników
nie mógł swojej chorągwi ruszyć z miejsca i nie do-
274 O w różbiarstw u

kazał tego nawet przy pomocy większej liczby żoł­


nierzy, Flaminiusz, kiedy mu o tym doniesiono,
swoim zwyczajem i ten znak zlekceważył. Tak tedy
w trzy godziny potem i wojsko zostało zniszczone,
78 i sam wódz zginął. Jak zaś dodaje Celiusz, w czasie,
gdy toczyła się ta wielka a nieszczęsna bitwa,
w Ligurii i Galii, na rozlicznych wyspach oraz
w całej Italii dało się odczuć tak silne trzęsienie
ziemi, że wiele miast rozsypało się w gruzy, w róż­
nych miejscach rozstąpiła się lub zapadła ziemia,
rzeki zaczęły płynąć w odwrotnym kierunku, a morze
wdarło się do koryt rzecznych.
36 Całkiem pewne przepowiednie powstają także
w drodze domysłów biegłych ludzi. Frygowi Mida-
sowi, kiedy był jeszcze chłopcem, mrówki złożyły
podczas snu ziarna pszenicy do ust. Z tego prze­
powiedziano, że będzie on bardzo bogaty, co rze­
czywiście się spełniło. Maleńkiemu zaś Platonowi,
gdy spał w kołysce, usiadły na wargach pszczoły.
Stąd wywróżono, że będzie się odznaczał niezwy­
kłym wdziękiem wysłowienia. Tak oto przyszła
jego wymowa została zapowiedziana już w nie-
79 mowlęctwie. No, a Roscjusz, twój ulubieniec i twoja
uciecha — czyż i on kłamał, i całe Lanuwium kła­
mało o nim? Bo kiedy wychowywał się we wsi
Solonium pod Lanuwium, mamka jego, obudziwszy
się pewnej nocy i zbliżywszy światło do kołyski,
z przerażeniem zobaczyła, że śpiący chłopiec ople­
ciony był zwojami węża. Przestraszona tym wido­
kiem, zaczęła krzyczeć. Później ojciec Roscjusza
zwrócił się w tej sprawie do haruspików, którzy
O wróżbiarstwie 275

orzekli, że chłopiec zostanie bardzo sławnym i wy­


bitnym człowiekiem. Obraz tego zdarzenia Pasiteles
wyrył na srebrnej tablicy, a nasz Archias opisał
je wierszem.
Czegóż więc oczekujemy? Może tego, iżby bo­
gowie nieśmiertelni przebywali z nami na forum
albo na ulicy czy w domu? Oni zaś osobiście nam się
wprawdzie nie ukazują, ale moc swą rozlewają
wzdłuż i wszerz: zarówno umieszczają w podziem­
nych grotach, jak wszczepiają w ludzką naturę.
Jakoż Pitię delficką podniecała moc dobywająca
się z ziemi, a Sybillę jej własna natura. Bo i cóż?
Czyliż nie wiemy, jak różne są na ziemi kraje?
Pewne okolice przynoszą śmierć, na przykład miejsca
takie, jak w Ampsanktus w kraju Hirpinów i w Plu-
tonii w Azji. Jedne krainy są niezdrowe, a inne zba­
wienne dla zdrowia, jedne wydają ludzi o wielkich
zdolnościach, a inne tępych. Wszystko to zaś zależy
tak od różnorodności klimatu, jak od rozmaitości
ziemskich wyziewów. Często też zdarza się, że dusze so
silniej się wzruszają pod wpływem jakiegoś widoku
czy wzniosłych słów albo śpiewu, a także pod wpły­
wem troski i lęku, jak u tej niewiasty

Tkliwej, prawie nieprzytomnej ze strachu czy szalem Ba-


chantki / Przejętej, co wśród grobowców wspomina swojego
Teukrusa.

Również tego rodzaju uniesienie dowodzi, że w du- 37


szach ludzkich przejawia się moc boża. Demokryt
twierdzi nawet, że bez takiego uniesienia nie może
być wielkim żaden poeta. Tak samo mówi Platon,
276 O w ró ż b ia r stw ie

który, jeśli chce, niech sobie nazywa je szałem, byleby


tylko wychwalał tak, jak w swoim Fajdrosie. A wasze
przemówienia w sądach? A gra aktora — czy może
być porywająca, mocna i przekonywająca, jeżeli
dusza jego nie jest silniej poruszona? Zaiste, nawet
i u ciebie, i — jeśli przejdziemy do przykładów
0 mniejszym znaczeniu — u twego przyjaciela
Ezopa często widziałem tak wielki zapał na twarzy
1 takie ożywienie w ruchach, iż zdawało się, że to
jakaś dziwna moc odebrała wam przytomność
umysłu.
Częstokroć ukazują się także ludziom widma,
które w istocie rzeczy są niczym i tylko zjawiają się
w naszej wyobraźni. Podobno zdarzyło się to Brennu-
sowi i jego galijskiemu wojsku, gdy targnął się bez­
bożnie na delficką świątynię Apollina. Powiadają,
że wtedy Pitia ozwała się z wyroczni w takie słowa:
J a i białe dziewice zaradzimy temu nieszczęściu.

I oto miano widzieć białe dziewice walczące przeciw


Gallom, przy czym wojsko ich zostało zasypane
śniegiem.
Arystoteles przypuszczał, że jakąś zdolność do
przeczuwania i przepowiadania mają w swych du­
szach nawet ludzie popadający wskutek choroby
w obłąkanie, a nazywani melancholikami. Oso­
biście wątpię jednak, czy można dar ten przypi­
sywać ludziom chorym albo obłąkanym, ponieważ
zdolność do wróżenia jest właściwością umysłu
zdrowego, a nie organizmu chorego.
A że dar taki istnieje naprawdę, wynika z nastę­
O wróżbiarstwie 277

pującego wywodu stoików: „Jeżeli bogowie istnieją,


a nie zwiastują ludziom naprzód rzeczy przyszłych,
to albo nie kochają ludzi, albo nie wiedzą, co ma
nastąpić, albo sądzą, że ludziom zgoła nie zależy
na tym, by znać przyszłość, albo nie uważają za
odpowiednie dla swej godności przepowiadanie lu­
dziom przyszłych zdarzeń, albo może nawet sami
nie mają możności w nich się rozeznawać. Lecz
nie ulega wątpliwości, że bogowie nas kochają,
są bowiem dobroczynni i żywią dla rodzaju ludz­
kiego uczucie przyjaźni; nie mogą oni nie wiedzieć
tego, co sami ustanowili i zrządzili; zdają sobie
sprawę, że bardzo zależy nam na tym, by mieć
świadomość swej przyszłości, bo jeśli ją poznamy,
będziemy ostrożniejsi; nie poczytują tego za sprzeczne
ze swoją godnością, gdyż nie ma nic wznioślejszego
niż dobroczynność; wreszcie nie mogą nie rozezna­
wać z góry przyszłości. Jeśli zaś nie ma bogów, to 83
nie ma także znaków zapowiadających przyszłość.
Ale bogowie są! Przeto oznajmiają nam rzeczy
przyszłe. A jeśli tak jest, to nie może być, iżby nie
udzielali nam środków do rozpoznawania tych zna­
ków, gdyż inaczej wskazywaliby przyszłość na próżno.
Jeśli zaś dają takie środki, to musi być zdolność
wróżenia. A zatem dar wróżenia istnieje!“ Tego gf
sposobu dowodzenia używa i Chryzyp, i Diogenes,
i Antypater.
Dlaczegóż więc mielibyśmy wątpić, że to, com
mówił, jest jak najprawdziwsze? Przecież po mojej
stronie jest i rozum, i wydarzenia, i całe ludy, i na­
rody. Bo wierzyli w to i Grecy, i barbarzyńcy,
278 O wróżbiarstwie

a także i nasi przodkowie. Bo wreszcie tak sądzono


zawsze: mieli to przekonanie i najwięksi filozofowie,
i poeci, i najmędrsi mężowie, którzy organizowali
państwa i zakładali miasta. Czy nie wystarczy nam
zgodna opinia ludzi i czyż czekamy, aż przemówią
zwierzęta? Nic innego, zaprawdę, nie da się przy­
toczyć na dowód, że te sposoby wróżenia, o któ­
rych mówię, są nic nie warte, jak tylko to, iż trudno
byłoby ustalić, na czym polega istota i przyczyna
każdego z nich. „Dlaczego haruspik, gdy tylko do­
strzeże szczelinę w płucach, nawet przy pomyślnych
znakach w pozostałych wnętrznościach, każe odło­
żyć daną czynność na inny dzień? Dlaczego u augura
kruk po prawej stronie, a wrona po lewej jest zna­
kiem potwierdzenia? Dlaczego u astrologa połą­
czenie Jowisza lub Wenery z Księżycem jest znakiem
dobrym dla rodzących się dzieci, a połączenie
Saturna lub Marsa z Księżycem — znakiem złym?“
A dlaczego bogowie ostrzegają nas we śnie, nie
czynią zaś tego, gdy czuwamy? Jaka wreszcie jest
przyczyna tego, że mogła przewidzieć przyszłość
szalona Kassandra, a nie był w stanie zrobić tego
mądry Priam? Pytasz, dlaczego się to wszystko
dzieje. Całkiem słusznie! Ale teraz nie o to chodzi.
Nas interesuje tylko pytanie, czy się tak dzieje, czy
też nie. Jeśli ci powiem, że magnes przyciąga i wabi
do siebie żelazo, a nie będę mógł wskazać ci przy­
czyny, dla której się tak dzieje, to czy w ogóle za­
przeczysz, że się to dzieje? A przecież tak właśnie
postępujesz z wróżbiarstwem, którego wyniki sami
widzimy, o którym słyszymy i czytamy, o którym do-
O w ró ż b ia r stw ie 279

wiadujemy się również od przodków. Przed zjawie­


niem się filozofii, która była zapoczątkowana już
przed wiekami, nikt na ogół we wróżbiarstwo nie
wątpił. A i od czasu, kiedy filozofia się rozwinęła,
żaden z cieszących się powagą myślicieli nic innego
nie twierdził. Wspomniałem już o Pitagorasie, o De- 87
mokrycie, o Sokratesie, nie wyłączyłem z dawnych
filozofów nikogo prócz Ksenofanesa, a dodałem jeszcze
starszą Akademię, perypatetyków i stoików. Nie
zgadza się z nimi tylko jeden Epikur. Ale cóż może
być haniebniejszego niż to, że wedle niego nie ma
nawet żadnej bezinteresownej cnoty?
Czy jest jednak ktoś, kogo by nie przekonała 40
dawność wróżbiarstwa, poświadczona i dowiedziona
tylu sławnymi pomnikami? Jeśli podług słów Ho­
mera Kalchas jako niezrównany augur wskazywał
flocie drogę do Ilionu, to — -jak sądzę — nie dla­
tego, że znał ową drogę, lecz dlatego, że rozumiał
się na wróżbach z ptaków. Amfiloch i Mopsus 88
byli królami Argiwów, a zarazem augurami i zało­
życielami miast greckich na brzegach Cylicji. Ale
jeszcze przed nimi Amfiaraus i Tyrezjasz, nie jacyś
tam zwyczajni i ciemni ludzie czy podobni do tych,
którzy — jak mówi Enniusz —
Gwoli korzyści krzewią nieprawdziwe mniemania,

lecz mężowie świetni i niepospolici, przepowiadali


przyszłość z ptaków oraz innych znaków. O drugim
z nich Homer mówi, że nawet w piekle
Sam jeden mądrość zachował, podczas gdy inne duchy
Błąkały się tylko jak cienie.
280 O wróżbiarstwie

Amfiaraus zaś zdobył sobie w Grecji taką sławę,


że uważano go za bóstwo i że do jego grobu przyr
89 chodzono z zapytaniami jak do wyroczni. A czy
Helenus i Kassandra, syn i córka azjatyckiego króla
Priama, nie byli obdarzeni zdolnością wróżenia?
On przepowiadał wszak z ptaków, a ona wygła­
szała wieszczby pod wpływem poruszenia duszy
i boskiego natchnienia. Takimż darem, jak wiemy
z dawnych pism, odznaczali się pośród przodków
naszych niejacy Marcjusze, bracia pochodzący ze
szlachetnego rodu. A czy Homer nie wspomina
również o Koryntianinie Polijdusie, który wiele
rzeczy wywróżył różnym osobom i przepowiedział
śmierć swemu synowi udającemu się pod Troję?
W ogóle za naszych przodków ludzie, którzy spra­
wowali władzę najwyższą, zajmowali się jedno­
cześnie wróżbiarstwem, gdyż mądrość i umiejęt­
ność wróżenia poczytywano wówczas za przymioty
królewskie. Poświadczyć to może nasze miasto,
gdzie najpierw byli augurami królowie, a później
do tego zgromadzenia kapłanów należeli zwykli
obywatele, którzy rządzili państwem z zachowaniem
zwyczajów religijnych.
^ Nie zaniedbywały sztuki wróżenia nawet narody
barbarzyńskie. I tak w Galii mamy druidów, spośród
których miałem możność poznać Hedua Diwicjaka,
twego gościa i wielbiciela. Twierdził on, że jest
obeznany z nauką o przyrodzie, którą Grecy zwą
cpUCTtoXoyia, czyli fizjologią, oraz że przepowiada
przyszłość częściowo z ptaków, a częściowo na pod­
stawie domysłów. W Persji wróżą z ptaków i prze-
O w ró ż b ia r stw ie 281

powiadają magowie, którzy dla rozmyślań i narad


zbierają się w świątyni, co i wyście niegdyś mieli
zwyczaj czynić w dniach Nonów. Nikt też nie może 91
zostać królem perskim, jeśli przedtem nie poznał
nauki i sztuki magów. Wypada tu zaznaczyć, że są
pewne rody i plemiona całkowicie oddane wróż­
biarstwu. Do takich należy w Karii miasto Telmessus,
gdzie kwitnie zwłaszcza sztuka haruspików. Także
Elis na Peloponezie ma dwie rodziny— jedną Ja-
midów, a drugą Klutydów — wyróżniające się do­
skonałym opanowaniem sztuki haruspików. W Syrii
odznaczający się przenikliwością myślenia Chaldej­
czycy przodują w znajomości gwiazd. Etruria zaś 92
jest nader biegła w badaniu piorunów i objaśnianiu,
co komu zapowiadają wszelkie dziwy i niezwykłe
zjawiska. Toteż za czasów naszych przodków, gdy
państwo znajdowało się w kwitnącym stanie, senat
powziął słuszne postanowienie, aby na naukę do
poszczególnych ludów Etrurii oddawano dziesięciu
synów przedniejszych obywateli; chodziło o to,
by tak wzniosła sztuka z powodu ubóstwa zajmują­
cych się nią osób nie straciła powagi religijnej i nie
przekształciła się w odpłatne, obliczone na zysk
rzemiosło. Frygijczycy, Pizydowie, Cylicjanie i naród
arabski najbardziej poważają wróżby z ptaków,
c o — jak wiem y— jest charakterystyczne także dla
mieszkańców Umbrii.
Co do mnie, jestem zdania, że stosowanie takiego 93
czy innego sposobu wróżenia zależy od właściwości
kraju, który zamieszkuje dany lud. Tak więc Egipcja­
nie i Babilończycy mieszkający na otwartych równi-
C y c e r o — D z ie ła filo z o fic z n e , t. I 19
282 O w różbiarstw ie-

nach i polach, gdzie nie ma żadnych wzniesień,


które mogłyby przeszkadzać wpatrywaniu się
w niebo, cały swój wysiłek skierowali ku poznaniu
gwiazd. Etruskowie zaś, którzy jako lud wielce
bogobojny chętniej i częściej składali bogom ofiary
ze zwierząt, poświęcili się osobliwie badaniu trzewi.
A że z powodu gęstości powietrza często biją w ich
kraju pioruny tudzież zjawia się wiele dziwotworów,
z których jedne pochodzą z nieba, inne z ziemi,
a niektóre rodzą się i krzewią nawet wśród ludzi
i zwierząt, przeto zdobyli oni największą biegłość
w tłumaczeniu tych niezwykłości. Jeżeli zaś chodzi
o znaczenie tego rodzaju zjawisk, t o — jak ty to
zazwyczaj ujmujesz — najlepiej wyrażają je już
same nazwy, bardzo zręcznie dobrane przez przod­
ków; ponieważ bowiem zjawiska owe coś wieszczą,
oznajmiają, wskazują i przepowiadają (o sten d u n t,
p orten d u n t, m on stran t, p r a e d ic u n t) , nazywają się wieszcz­
bami, oznajmieniami, wskazaniami i przepowied-
94 niami (o sten ta , p o rten ta , m on stra, p r o d ig i a ) . W przeci­
wieństwie do Etrusków Arabowie, Frygijczycy i Cyli-
cjanie, którzy zajmują się głównie pasterstwem,
wędrując w lecie i w zimie poprzez pola i góry
łatwiej nauczyli się rozpoznawać śpiew i lot ptaków.
T a sama przyczyna wywołała podobny skutek rów­
nież u Pizydów i w naszej Umbrii. Natomiast cała
Karia, a przede wszystkim mieszkańcy Telmessus,
o których mówiłem poprzednio — ze względu na to,
że zajmują nadzwyczaj żyzne i wydajne obszary,
gdzie w związku z płodnością roli mogą się kształ­
tować i rodzić różne przedziwne twory — wykazali
O w ró ż b ia r stw ie 283

szczególną pilność w badaniu takich właśnie dziwo­


lągów.
A któż doprawdy nie wie, że wróżby z ptaków 95
i pozostałe rodzaje wieszczb odgrywały ogromną
rolę we wszystkich dobrze urządzonych państwach?
Czy był kiedykolwiek król albo naród, który by nie
korzystał z udzielanych przez bogów znaków pro­
roczych? Czyniono to nie tylko w czasie pokoju,
lecz w znacznie większym stopniu podczas wojny,
kiedy wskutek toczącej się walki zwiększała się nie­
pewność ocalenia. Pomijam naszych, którzy na
wojnie nic nie przedsiębiorą bez wróżb z wnętrzności,
nic nie robią, zanim nie zasięgną wieszczb z ptaków
(jeżeli tylko tego przestrzegają!). Przyjrzyjmy się
obcym. Tak tedy Ateńczycy zawsze zapraszali na
zgromadzenia publiczne natchnionych'przez bogów
kapłanów, których nazywają [xavxetę. Lacedemoń-
czycy do pomocy swym królom wyznaczyli augura
i postanowili, by inny augur zasiadał również
w radzie starszych (tak bowiem nazywa się ich rada
państwowa). W ważniejszych sprawach nieodmiennie
zwracali się oni o wypowiedź już to do wyroczni
deliickiej, już to do Jowisza Hammońskiego czy
świątyni w Dodonie. Oczywiście i Likurg, który 96
uporządkował państwo lacedemońskie, wzmocnił
swe prawa powagą Apollina deliickiego. A gdy Lizan-
der chciał je zmienić, przez tęże świętość został
powstrzymany. Ludzie sprawujący rządy w państwie
lacedemońskim nie poprzestawali na dziennych
troskach o dobro swego kraju, lecz także w nocy
kładli się na spoczynek w położonej za miastem
19*
284 O w ró ż b ia r stw ie

świątyni Pasifai, gdyż uważali za prawdziwe otrzyr


97 manę tam senne widzenia. Lecz wracam do naszych
stosunków. Ileż to razy senat kazał decemwirom
zwracać się do ksiąg Sybillińskich! W jakże ważnych
sprawach i jakże często okazał posłuch orzeczeniom
haruspików! Był im przecież posłuszny i wtedy,
gdy ukazały się dwa słońca, i wtedy, gdy widziano
trzy księżyce oraz pochodnie,' i wtedy, gdy zjawiły
się na niebie komety, i wtedy, gdy ujrzano słońce
w nocy, i wtedy, gdy z nieba usłyszano łoskot,
i wtedy, gdy niebo zdawało się rozstępować oraz
dały się widzieć na nim dziwne kule, i wtedy, kiedy
doniesiono senatowi, że pod Priwemum rozwarła
się i zapadła na nieskończoną głębokość ziemia,
a Apulia dotknięta została straszliwymi wstrząsami
ziemi. (Znaki te zapowiadały narodowi rzymskiemu
wielkie wojny i zgubne rokosze, przy czym we
wszystkich wypadkach orzeczenia haruspików zga-
98 dzały się z wierszami Sybilli). A co powiesz na to,
że w Kumach spotniał posąg Apollina, a w Kapui
posąg Zwycięstwa? A czyż narodziny dwupłcio-
wego dziecka nie były złowróżbną oznaką? Cóż
ty na to? A gdy rzeka Atratus spłynęła krwią, gdy
tak często padał deszcz z kamieni, czasami deszcz
krwawy albo deszcz z ziemią, a pewnego razu
deszcz mleczny; gdy na Kapitolu piorun trafił
w posąg Centaura, na Awentynie w bramę i w ludzi,
w Tuskulum w świątynię Kastora i Polluksa, a w Rzy­
mie w świątynię Miłosierdzia (Pietas) — czyż haru-
spicy na podstawie tych znaków nie zapowiedzieli
wydarzeń, które istotnie nastąpiły, i czy w księgach
O w r ó ż b ia r s tw u 285

Sybilli nie znaleziono takich samych przepowiedni?


[Ileż to razy senat kazał decemwirom zwracać się
do tych ksiąg! W jakże ważnych sprawach i jakże
często okazał posłuch orzeczeniom haruspików!]
Nie tak dawno w czasie wojny z Marsami senat 99
powodowany snem córki Kwintusa, Cecylii, odbu­
dował świątynię Junony Wybawicielki. Otóż Sisenna
opowiedziawszy, w jak zadziwiający sposób sen ten
zgadzał się z rzeczywistością, potem — zdaje się,
że za namową jakiegoś epikurejczyka — zaczął
zuchwale wywodzić, że snom wierzyć nie trzeba.
Wszelako i ten pisarz nie występuje przeciwko cu­
downym znakom i wspomina, że na początku wojny
z Marsami pociły się posągi bogów, rzeki spływały
krwią, otwierało się niebo, dawały się słyszeć jakieś
tajemnicze głosy zapowiadające niebezpieczeństwa
wojenne i że w Lanuwium szczury pogryzły tarcze,
co haruspicy uznali za wróżbę najsmutniejszą.
Oprócz tego roczniki nasze mówią, że gdy w czasie 100
wojny z Wejami Jezioro Albańskie niepomiernie
wezbrało, uciekł do nas pewien znakomity oby­
watel tego miasta i zdradził, że Wejentowie mają
spisaną między innymi przepowiednię, iż Weje
nie będą zdobyte dopóty, dopóki jezioro to jest
pełne wody; jeśli zostanie ono spuszczone w ten
sposób, że samo spłynie w naturalnym kierunku
do morza, będzie to oznaką zguby dla Rzymian;
natomiast jeśli wodę usunie się tak, iż nie będzie
mogła dostać się do morza, stanie się to dla ludu
rzymskiego zbawienne. Dlatego właśnie przodkowie
nasi zbudowali owe zadziwiające urządzenia dla
286 O w ró ż b ia r stw ie

odprowadzenia wody z Jeziora Albańskiego. Kiedy


jednak znękani wojną Wejentowie przysłali posłów
do senatu, ktoś z nich miał opowiedzieć, iż ów
zbieg nie śmiał wyjawić senatowi całej przepowiedni;
bo te same spisane wieszczby Wejentów mówią
także i to, że w krótkim czasie Rzyrn będzie zdo­
byty przez Gallów. I rzeczywiście: jak wiadomo,
stało się to w sześć lat po opanowaniu Wei.
Często też miano słyszeć faunów podczas bitew,
a w groźnych chwilach odzywały się nie wiadomo
skąd wieszcze głosy. Spośród wielu tego rodzaju
wypadków szczególnie ważne są dwa. Oto na krótko
przed zdobyciem Rzymu z gaju Westy, ciągnącego
się od podnóża Palatynu do nowej ulicy, usłyszano
jakiś głos napominający, aby naprawiono mury
i bramy, gdyż bez tej przezorności Rzym będzie
wzięty. Niestety, w czasie, gdy można było nieszczęś­
ciu zapobiec, zlekceważono tę przestrogę. Ale po
poniesieniu owej strasznej klęski starano się bogów
przebłagać. I tak naprzeciw tego miejsca wznie­
siono duchowi wieszczemu Aius Loquens ołtarz,
który— jak wiem y— jest dziś ogrodzony. U wielu
pisarzy mamy też wzmianki o drugim zdarzeniu.
Oto po trzęsieniu ziemi ze świątyni Junony na
Kapitolu usłyszano głos żądający, aby złożono
w ofierze prośną świnię. Stąd Junonę czczoną w owej
świątyni nazwano Junoną Napominającą. Czyż­
byśmy tedy mieli wzgardzić takimi przejawami
woli bogów i rzeczami uznanymi przez naszych
przodków?
Pitagorejczycy stosowali się nie tylko do oznaj-
O w różbiarstw ie 287

mień bogów, lecz także do pewnych odezwań się


ludzi, którym nadawali nazwę ominą. Nasi przod­
kowie również przywiązywali do nich wielkie zna­
czenie i dlatego rozpoczynając jakie bądź dzieło
mówili: „Niechaj to będzie dobre, pomyślne, szczę­
śliwe i błogosławione!“ Przed odprawianymi pu­
blicznie obrzędami religijnymi nakazywano: „Nie
wymawiajcie nic złowieszczego!“, a przy ustana-
wianiu świąt polecano: „Wstrzymajcie się od zwad
i kłótni!“ Podobnie postępowano, kiedy założyciel
osady dokonywał jej przeglądu, gdy wódz przeglądał
wojsko, a cenzor spisywał ludność: do prowadzenia
bydląt na ofiarę wybierano wtedy ludzi o szczęśli­
wych imionach. Tak samo konsulowie przeprowa­
dzając pobór do wojska baczą, by pierwszy żołnierz
miał szczęśliwe imię. Wiesz to przecież, boś sam, 103

będąc konsulem i wodzem, jak najsumienniej prze­


strzegał tych zwyczajów. Także w nazwie centurii,
która pierwsza oddawała głosy, przodkowie nasi
upatrywali wróżbę zapowiadającą należyty przebieg
komicjów. Przytoczę jeszcze parę bardzo znanych
przykładów. Lucjusz Paulus, dwakroć obrany na
konsula, otrzymał rozkaz prowadzenia wojny z kró­
lem Perseuszem. Kiedy tegoż samego' dnia wieczo­
rem wrócił do domu, całując malutką podówczas
córeczkę swą Tercję, zauważył, iż jest ona czymś
zasmucona. „Cóż to się stało — rzekł — moja Tercjo?
Czemuś taka smutna?“ — „Ach, mój ojcze — odpo­
wiedziała — Perseusz nie żyje“ . Wtedy czule obją­
wszy dziewczynkę oświadczył: „Przyjmuję to, có­
reczko, za szczęśliwą wróżbę“ . Okazało się zaś,
288 O w ró ż b ia r stw ie

104 że zdechł jej piesek, który tak się nazywał. Sam


słyszałem, jak flamin Marsa, Lucjusz Flakkus opo­
wiadał, iż Cecylia, córka Metella, pragnąc wydać
za mąż swą siostrzenicę, udała się z nią, jak to
zwykle czyniono według dawnego zwyczaju, dla
uzyskania wróżby do pewnej kaplicy. Ponieważ
Cecylia siedziała na krześle, a panna stała i długo
nie było słychać żadnego głosu, zmęczona dziew­
czyna poprosiła ciotkę, by pozwoliła jej trochę
odpocząć na swym krześle. A ciotka na to : „Chętnie
odstąpię ci swe miejsce, moje dziewczę!“ Rzeczy­
wistość wkrótce potwierdziła tę wróżbę, bo Cecylia
umarła, a dziewczyna poślubiła dawnego jej męża.
Doskonale rozumiem, że można takie rzeczy lekce­
ważyć; można nawet śmiać się, lecz pogarda dla
udzielanych przez bogów znaków jest równoznaczna
zaprzeczeniu istnienia bóstw.
Czy mam ci mówić o augurach? Jest to już raczej
twoja sprawa. Twoim obowiązkiem — powtarzam—
jest obrona wróżb z ptaków. Albowiem tobie to
właśnie jako konsulowi augur Appiusz Klaudiusz,
gdy wróżba co do pomyślności państwa wypadła
niewyraźnie, zapowiedział, że nastąpi bolesna i pełna
powikłań wojna domowa. Po kilku miesiącach
wybuchła ona rzeczywiście, aleś ty ją w ciągu
paru dni stłumił. Zaprawdę, mam dla tego augura
bardzo wiele uznania; on jeden bowiem od wielu
lat nie ograniczał się wyłącznie do wygłaszania
obrzędowych formułek auguralnych, lecz uprawiał
sztukę przepowiadania. Jednakże koledzy twoi szy­
dzili zeń, nazywając go czasem Pizydą, a czasem
O w ró ż b ia r stw ie 289

augurem sorańskim. Zdawało im się, że we wróż­


bach augurów nie ma ani żadnego przeczucia, ani
wiedzy o przyszłych wypadkach. Powiadali, że
wszystkie te religijne przesądy zostały chytrze wy­
myślone dla omamienia nieświadomych ludzi. A prze­
cież jest całkiem inaczej; bo ani ci pasterze, którymi
rządził Romulus, ani on sam nie mógł być na tyle
przebiegły, iżby dla wprowadzenia w błąd gminu
zmyślił religijne kuglarstwa. To trudność i wysiłek
potrzebny do wyuczenia się sztuki augurów zrodził
tych wymownych jej przeciwników. Wolą bowiem
wywodzić, że we wróżbach z ptaków nie ma nic,
aniżeli nauczyć się tego, co w nich jest. A tymcza- 106
sem co może być cudowniejszego od wieszczby,
o której mówisz w swoim poemacie o Mariuszu.
Lecz najlepiej użyję twych własnych słów:

Wtem nagle skrzydlaty towarzysz grzmiącego w niebiosach


Jowisza, / Żądłem węża zraniony, co czaił się gdzieś na pniu
drzewa, / Ostrymi szponami swoimi przebija na wpół ży­
wego / Gada o nakrapianym, mocno lśniącym grzbiecie. /
W ąż skręca się, ptak zaś rozrywa i krwawi go dziobem, /
A gdy ju ż swój gniew zaspokoił i pomścił swój ból dojmu­
jący, / Ciska gada martwego i rozszarpanego do morza; /
Sam ku jasnemu wschodowi leci od strony zachodniej. /
G dy tak na skrzydłach swych chyżych leciał i leciał wciąż
naprzód, / Dostrzegł go Mariusz, który rozpoznał w tym
boskie rozkazy, / A także dobrą wieszczbę powrotu do kraju
i chwały. / Wtedy sam ojciec bogów zagrzmiał z lewej
strony / I tak pomyślną wróżbę orła potwierdził swym
znakiem.

Owe zaś wróżby Romulusa miały charakter pasterski. ^087


Nie były one przemyślne i bynajmniej nie zostały
290 O w ró ż b ia r stw ie

stworzone dla omamienia nieświadomych ludzi.


Niektórzy je przejęli i przekazali potomności. Augur
Romulus tedy, jak to mamy u Enniusza, i brat
jego, który też był augurem,
Obaj usilnie dążący do władzy i obaj spragnieni / Dla siebie
królewskiej godności, śledzili znaki i wróżby. / Oto na górze
wysokiej Remus samotnie lot ptaków / Bada i czeka na
wieszczbę pomyślną. A Romulus piękny / Wszedł na Awentyn
i stamtąd radzić się ptaków próbuje. / Wiedli zaś spór, czy
Remorą miasto swe nazwą, czy Romą. / Wszyscy mężowie
chcieli już wiedzieć, kto władcą ich będzie; / Czekali więc
tak, jak czekają ciekawi w cyrku u szranków, / A ż konsul
108 zechce dać swój znak i chyże wozy / Z pomalowanych wrót
wypuścić na arenę; / T ak oczekiwał lud, a na twarzach
przejawiał frasunek / O to, który z dwóch braci zwycięży
i będzie panował. / Tymczasem blade słońce zginęło w mroku
nocy. / Lecz potem, gdy jasną jutrzenką rozbłysnął dzień
następny, / Ukazał się lecąc z oddali niezwykłej piękności
ptak szybki / I przybył z lewej strony. A wraz z tym wzeszło
złote / Słońce i innych świętych ptaków dwanaście opadło /
■ Z nieba i w miejscach szczęśliwych usiadło, wróżąc po­
myślność. / Poznał Romulus z tego, że jest mu pierwszeństwo
przyznane; / Że wróżba, z ptaków powzięta, tron mu za­
pewnia i władzę.

Ale wracajmy do spraw, od których odbiegliśmy


w tym rozważaniu. Jeśli nie jestem w stanie stwier­
dzić, dlaczego się coś dzieje, a dowodzę jedynie,
że się to, o czym mówiłem, dzieje, to czyż nie daję
wystarczającej odpowiedzi Epikurowi i Karneade-
sowi? Przyznaję, że choć wyjaśnienie wróżbiarstwa
sztucznego jest łatwe, istota wróżb pochodzących
z boskiego natchnienia zostaje nieco tajemnicza.
Bo to, co się przepowiada z wnętrzności, z błyskawic,
O w ró ż b ia r stw ie 291

z niezwykłych zjawisk i z gwiazd, zostało ustalone


przy pomocy zbieranych przez długie wieki spo­
strzeżeń. Tego rodzaju długotrwałe badania, datu­
jące się od pradawnych czasów, dostarczają we
wszystkich sprawach nadzwyczajnych wiadomości.
Może się to nawet obywać bez natchnienia i bodźców
ze strony bogów, gdyż same częste spostrzeżenia
uczą nas rozpoznawać, po jakich znakach nastę­
pują poszczególne zdarzenia i co każdy z tych zna­
ków zapowiada. Zupełnie inny charakter ma — jak
już mówiłem poprzednio — wróżbiarstwo natu­
ralne. Z uwagi na właściwą dla niego dokładność
stwierdzeń trzeba przypuszczać, że pozostaje ono
w związku z naturą bogów. Zdaniem najmędrszych
i najuczeńszych ludzi cząstki boskiej natury zostały
zaczerpnięte i przelane do naszych dusz, a ponie­
waż wszystko jest napełnione i przeniknięte odwiecz­
nym rozumem i boską myślą, muszą więc dusze
Judzkie nieuchronnie czuć swe pokrewieństwo z du­
chem boskim. Jednakowoż w czasie czuwania dusze
nasze, zajęte potrzebami życia oraz skrępowane
więzami ciała, rozluźniają swą łączność z bogami.
I tylko z rzadka trafiają się ludzie zdolni do oder­
wania się od potrzeb ciała, zwrócenia zaś całego
swego zapału i wysiłków w kierunku dociekania
rzeczy boskich. Wieszczby innych ludzi nie wypły­
wają z boskiego natchnienia, lecz z czysto ludzkiego
rozumu. W ten sposób mogą oni przewidzieć nawet
przyszłe zjawiska przyrodnicze, jak potopy i mający
kiedyś nastąpić pożar nieba i ziemi. Niekiedy zaś,
doświadczeni w sprawach państwowych, jak na
292 O w ró ż b ia r stw ie

przykład Ateńczyk Solon, na długo naprzód


potrafią przewidzieć zrodzenie się tyranii. Można
ich nazwać przezornymi czy przewidującymi, lecz
w żaden sposób nie można ich uważać za natchnio­
nych przez bogów. Dotyczy to i Talesa z Miletu,
który dla przekonania swych uwłaczycieli i wyka­
zania im, że także filozof, jeśli uzna za stosowne,
może zdobyć majątek, miał w okolicy Miletu wy­
kupić cały zbiór oliwek, zanim jeszcze zaczęły
112 kwitnąć. Zapewne na podstawie jakichś spostrzeżeń
doszedł do przekonania, że nastąpi dobry urodzaj
oliwek. On też podobno pierwszy przepowiedział
zaćmienie słońca, które zdarzyło się za panowania
50 króla Astiagesa. Wiele rzeczy przewidują również
lekarze, sternicy i rolnicy, ale żadnego z takich
przewidywań nie nazywam wróżeniem. Nie jest
nim nawet ostrzeżenie udzielone Lacedemończy-
kom przez fizyka Anaksymandra, by opuścili miasto
swe i domy i zbrojni czuwali na polu, gdyż zagraża
trzęsienie ziemi. (Wtedy rzeczywiście runęło całe
miasto, a skrajna część góry Tajgetu oderwała się
niby tył okrętu). Także nauczyciela Pitagorasa,
Ferecydesa, który spojrzawszy na wodę zaczerpniętą
ze studni przepowiedział, że zbliża się trzęsienie
ziemi, nie można poczytywać za wróżbiarza, lecz
raczej za badacza przyrody.
113 Nigdy zaiste dusza ludzka nie będzie zdolna do
wróżenia naturalnego, jeśli nie jest do tego stopnia
wolna i swobodna, że całkiem prawie nie ma związku
z ciałem. Zdarza się to zaś albo natchnionym wiesz­
czom, albo ludziom śpiącym. Te dwie odmiany
O w ró ż b ia r stw ie 293

wróżb uznaje Dicearch o raz— jak już mówiłem —


nasz Kratyppus. Jeżeli oni najwyżej cenią je z tego
powodu, że objawiają się one w sposób naturalny,
to zgadzam się z tym, byleby tylko nie uważali
ich za jedyne. Bo jeśli sądzą, że we wróżbach opar­
tych na spostrzeżeniach nie ma nic, to przeczą wielu
rzeczom, których słuszność potwierdza samo życie.
Ponieważ jednak przyznają coś — i to niemało,
bo natchnione proroctwa i sny — nie ma przyczyny,
dla której byśmy ich tak bardzo zwalczali, zwłaszcza
że są i tacy pisarze, którzy w ogóle nie uznają żad­
nego wróżbiarstwa.
A zatem ci, których dusze wzgardziwszy ciałem 114
wylatują niejako i uchodzą na zewnątrz, pobudzeni
i zagrzani jakimś płomieniem, naprawdę widzą to,
co mówią w wieszczym natchnieniu. Takie oddzie­
lone od ciała dusze rozpalają się pod wpływem roz­
maitych bodźców podobnie jak ci, którzy się podnie­
cają brzmieniem pewnych tonów czy muzyką fry-
gijską. Wielu wzrusza widok gajów i lasów, rzek
i mórz, a dusze ich w uniesieniu widzą nieraz bardzo
odległą przyszłość. Tego rodzaju jest przepo­
wiednia następująca:
Oto patrzcie! / Ktoś wydał sławny wyrok w sporze pomiędzy
trzema boginiami, / A to sprawi, że przybędzie do nas
lacedemońska niewiasta, / Która stanie się niby jedną
z Furyj.

W ten sposób natchnieni wróżbiarze często prze- m


powiadali wiele wypadków i to nie tylko zwykłymi
słowami, lecz także
Wierszami, które niegdyś fauni i wieszcze śpiewali.
294 O w różbiarstw ie

115 Jak wieść niesie, wiersze takie mieli śpiewać


wieszczbiarze Marcjusz i Publicjusz. Należy tu
również zaliczyć tajemnicze odpowiedzi wyroczni
Apollina. Zdaje mi się też, że istniały jakieś wyziewy
ziemi, pod których wpływem pewni ludzie wypo­
wiadali przepowiednie.
51 Tak oto przepowiadają natchnieni wieszcze. Po­
dobnie przedstawia się sprawa ze snami. Albowiem
to, czego wieszczbiarze doświadczają na jawie, dzieje
się z nami we śnie. Chodzi o to, iż w czasie snu,
kiedy ciało spoczywa i leży niby martwe, dusza
ludzka, wolna od wrażeń zmysłowych i jakiegokol­
wiek ciężaru trosk, zachowuje pełnię swej świado­
mości. A ponieważ życie jej jest odwieczne i po­
nieważ obcuje z niezliczonymi innymi duszami,
dostrzega wszystko, co się znajduje we wszechświecie,
jeżeli tylko przez zachowanie miary w jedzeniu
i piciu nastroi się ją tak, iż po uśpieniu ciała może
czuwać. Na tym polega właśnie wróżenie ze snów.
116 W związku z tym znajduje też zastosowanie tłuma­
czenie snów — nie tamto naturalnej lecz sztuczne,
jak u Antyfonta. W ten sposób objaśnia się również
odpowiedzi wyroczni i przepowiednie wieszczów,
bo i w tej dziedzinie są wykładacze podobni do gra­
matyków, którzy objaśniają utwory poetyckie. Gdyż
jak bogowie na próżno by stworzyli złoto, srebro,
miedź i żelazo, gdyby jednocześnie nie pouczyli,
jakim sposobem można dostać się do pokładów
tych kruszców; jak bez wszelkiego pożytku daliby
rodzajowi ludzkiemu płody ziemi i owoce drzew,
gdyby nie nauczyli uprawy i pielęgnacji roślin;
O w ró ż b ia r stw ie 295
jak nie przydałyby się żadne materiały, gdybyśmy
nie znali sztuki ich obrabiania — tak z każdą poży­
teczną rzeczą uzyskaną przez ludzi w darze od
bogów łączyć się musi jakaś sztuka, dzięki której
rzecz owa może być wykorzystana. Ponieważ wiele
snów, proroctw i odpowiedzi wyroczni było nie­
jasnych i dwuznacznych, tak samo więc i do nich
musiały być przydane objaśnienia tłumaczy.
Jak jednak wieszczbiarze i śniący widzą to, w
czego w danej chwili nigdzie jeszcze nie ma, pozo­
staje wielkim pytaniem. Odpowiedź na to pytanie
będzie łatwiejsza, jeżeli wprzódy pomyślimy o środ­
kach i drodze, która do niej prowadzi. Przecież
całe to zagadnienie obejmuje rozważania o naturze
bogów, które tak jasno ująłeś w innym swym dziele.
Zapoznanie się z tymi rozważaniami sprawi, że
utrzyma się-również i to, czym się zajmujemy i nad
czym się zastanawiamy dzisiaj, a mianowicie: że
bogowie istnieją, że opatrzność ich kieruje światem
oraz że troszczą się oni o sprawy ludzkie i to nie
tylko o wszystkie w ogólności, lecz także o każdą
z osobna. A gdy nabierzemy pewności o tym, czego—
jak mi się zdaje — obalić niepodobna, nieuniknienie
okaże się stąd, że bogowie istotnie oznajmiają lu­
dziom przyszłość. Sądzę jednak, że trzeba się zasta-
nowić, w jaki sposób to czynią. Stoicy nie godzą się
na to, iżby w każdej szczelinie wątroby lub w śpie­
wie ptaków przejawiała się wola bogów. Nie byłoby
to bowiem ani stosowne, ani godne bogów i żadną
miarą dziać się tak nie może. Lecz świat został, ich
zdaniem, od początku stworzony w ten sposób, iż
296 O w różbiarstw ie

pewne wydarzenia poprzedzane są pewnymi znakami


bądź w trzewiach zwierząt ofiarnych, bądź w za­
chowaniu się ptaków, bądź w uderzeniach pióru*
nów, bądź w niezwykłych zdarzeniach, bądź w gwia­
zdach, bądź w sennych widzeniach, bądź wreszcie
w słowach osób ogarniętych szałem proroczym.
Kto te znaki dobrze zrozumie, rzadko się pomyli.
Nieprawidłowe domysły i nieprawidłowe tłumaczenia
są mylne nie dlatego, żeby znaki były błędne, lecz
że tłumacze nieumiejętnie je objaśnili. Jeżeli więc
stwierdzimy i uzgodnimy, że istnieje jakaś moc boska
utrzymująca życie ludzkie, bardzo łatwo domyślimy
się, dlaczego dzieje się wszystko to, o czym na pewno
wiemy, że się dzieje. Boć przecież ta rozlana po
całym świecie rozumna moc może być także prze­
wodnikiem w wyborze zwierząt ofiarnych, a w chwili,
kiedy chcesz zwierzę takie zabić, może spowodować
przemianę w jego trzewiach tak, iż albo będzie
czegoś brakowało, albo okaże się coś w nadmiarze.
Jako że boska siła twórcza w mgnieniu oka wiele
u9 albo dodaje, albo odmienia, albo odejmuje. A że
nie możemy co do tego mieć najmniejszej wątpli­
wości, dowodem są zdarzenia, które zaszły na krótko
przed śmiercią Cezara. Gdy mianowicie w dniu,
w którym po raz pierwszy zasiadł na złotym krześle
i wystąpił w purpurowej szacie, składał on ofiarę,
we wnętrznościach zabitego tłustego wołu brako­
wało serca. Czy możesz przypuszczać, że jakieś ma­
jące krew zwierzę zdolne jest żyć bez serca? Wstrzą­
śnięty niezwykłością tego wydarzenia, wysłuchał Ce­
zar słów Spurinny, który powiedział, że trzeba się
O w r ó ż b ia r s tw u 297

obawiać, by nie zabrakło mu zarówno rozwagi,


jak życia, gdyż obydwie te rzeczy pochodzą ze serca.
... Dnia następnego wątroba zwierzęcia ofiarnego
nie miała głowy. Znaki te dawali bogowie nieśmier­
telni po to, by Cezar wiedział o zbliżaniu się
śmierci, ale bynajmniej nie po to, by jej uniknął.
Owóż gdy we wnętrznościach zwierzęcia ofiarnego
nie można było znaleźć takich części, bez których
nie może ono żyć, trzeba rozumieć, że części te
zniknęły w czasie zabijania. Ta sama moc boska f2Q
dokonywa, że gdy się wróży z lotu ptaków, latają one
raz tu, drugi raz tam, ukrywają się to z tej strony,
to znów z tamtej; gdy zaś wróżbą ma być śpiew
ptaków, dają się one słyszeć raz z prawej, a drugi
raz z lewej strony. Jeżeli bowiem każda żyjąca
istota porusza się wedle swego upodobania w przód,
w bok lub w tył, jeżeli wedle swej woli zgina członki,
obraca je, wyciąga i kurczy, a czyni to niemalże
wcześniej, niż o tym pomyśli, to o ileż łatwiejsze są
takie ruchy dla bóstwa, którego woli posłuszne
jest wszystko! Toteż zsyła nam znaki takie, jakich 121
rozliczne przykłady przekazała historia i o jakich
czytamy, co następuje: kiedy tuż przed wschodem
słońca zdarzyło się w znaku Lwa zaćmienie księ­
życa, oznaczało to, że w zbrojnym starciu Dariusz
i Persowie będą pokonam przez Aleksandra i Mace­
dończyków, przy czym sam Dariusz polegnie; kiedy
się narodziła dziewczynka o dwu głowach, zapo­
wiadało to rozdwojenie i niezgody w narodzie,
a zepsucie i cudzołóstwo w domu; kiedy kobiecie
przyśniło się, że urodziła lwa, wróżyło to jej krajowi,
C ycero — D zieła filozoficzn e, t. I 20
298 O w różbiarstw ie

że zostanie podbity przez obce ludy. Taki sam cha­


rakter ma wypadek opisany przez Herodota: syn
Krezusa, kiedy był jeszcze niemowlęciem, nagle
przemówił, co znaczyło, że królestwo ojca i jego
dom ulegną zupełnej zagładzie. A jakiż historyk
nie wspomina o śnie Serwiusza Tulliusza, któremu
zdawało się, że ma płonącą głowę? I tak jak ten,
kto udaje się na spoczynek mając duszę przepełnioną
dobrymi myślami i łagodnymi uczuciami, widzi
we śnie rzeczy prawdziwe i pewne, również czysta
i nieskalana dusza czuwającego jest bardziej zdolna
do rozpoznawania prawdy przez przypatrywanie
się gwiazdom, ptakom tudzież innym znakom
i wnętrznościom zwierząt ofiarnych.
Nie wątpliwie tak trzeba rozumieć to, co wiemy
0 Sokratesie, a co wedle pism jego uczniów filozof
ten podkreślał często sam: iż miał on jakieś bóstwo
opiekuńcze, które nazywał Saip.óvtov, czyli demo­
nem; że bóstwo to wielokrotnie go powstrzymywało,
ale nigdy do niczego nie zachęcało i że zawsze był
mu posłuszny. Tenże Sokrates (a czyż można zna­
leźć większą odeń powagę?) na zapytanie Kseno-
fonta, który radził się go, czy ma towarzyszyć Cyru-
sowi, wyraził najpierw swoje zdanie, a w końcu
dodał: „Moja rada jest wprawdzie czysto ludzka,
ale myślę, że w sprawach ciemnych i niepewnych
należy zwracać się do Apollina“ . Do tego boga też
udawali się Ateńczycy we wszystkich ważniejszych
sprawach publicznych. Mamy również zapisaną
1 taką wiadomość o Sokratesie, iż ujrzawszy pewnego
razu swego przyjaciela Krytona z zawiązanym
O w ró ż b ia r stw ie 299

okiem, spytał go o przyczynę; ten objaśnił, że w cza­


sie przechadzki za miastem nagiął gałązkę, a gdy ją
puścił, uderzyła go w oko. Wtedy Sokrates: „W i­
dzisz, nie posłuchałeś mnie, kiedy, kierując się —
jak zwykle — udzielanym mi przez bóstwo opie­
kuńcze przeczuciem, mówiłem, żebyś się wrócił“ .
Po bitwie pod Delium, gdzie Ateńczycy walczyli
pod dowództwem Lachesa i ponieśli porażkę, So­
krates uciekający wraz z samym Lachesem dotarł
do skrzyżowania trzech dróg; gdy zaś nie chciał
dalej uciekać tą drogą co inni i gdy go zapytano,
dlaczego tak robi, odpowiedział, że wstrzymuje go
bóstwo. I oto ci, którzy poszli inną niż on drogą,
natknęli się na nieprzyjacielską jazdę. Antypater
zebrał bardzo wiele wydarzeń, w zadziwiający spo­
sób przewidzianych przez Sokratesa. Pomijam je,
bo są ci dobrze znane, a i ja nie odczuwam potrzeby
przypominania ich. Atoli najwspanialsze i niemal 124
boskie było zachowanie się filozofa, kiedy niego­
dziwym wyrokiem został skazany na śmierć. Oświad­
czył wtedy, iż umrze z największym spokojem, bo
ani wychodząc z domu, ani wstępując na podwyż­
szenie, z którego przemawiał w swojej obronie,
nie dostał od bóstwa żadnego znaku, który by —
jak zazwyczaj — ostrzegł go, że zagraża mu coś
złego.
Go do mnie, jestem zdania, iż choć ludzie wróżący 55
już to sztucznie, już to na podstawie domysłów po­
pełniają wiele omyłek, aliści dar wróżenia istnieje.
Ludzie mogą się mylić w tej sztuce tak samo, jak
w innych. Może się zdarzyć, że jakiś znak wątpliwy
20*
300 O w różbiarstw u

wezmą za pewny albo że wcale nie zauważą jakiegoś


znaku lub przeciwnego mu wskazania. Lecz mnie
dla uznania tego, o czym tu mówię, wystarczy, że
znajdę już nie tylko wiele, ale choćby kilka wypad-
125 ków przewidzianych i przepowiedzianych z natchnie­
nia bogów. Mało tego: gdyby tylko jeden wypadek
został przewidziany i przepowiedziany tak, iż przepo­
wiednia dokładnie się sprawdziła i było rzeczą oczy­
wistą, że nie stało się to przez jakiś przypadek czy
ślepy traf, to i wtedy nie wahałbym się przyznać, że
dar wróżenia istnieje i domagałbym się takiego przy­
znania od wszystkich.
Wydaje mi się przeto, iż tak jak przypuszcza Pozy-
doniusz, istoty i uzasadnienia wszelkiego wróżbiar­
stwa szukać trzeba przede wszystkim w mocy bogów,
następnie w przeznaczeniu, a wreszcie w naturze.
O mocy boskiej dość już się mówiło. Lecz rozum
każe nam przyznać, że wszystko zależy również od
przeznaczenia. Przeznaczeniem zaś nazywam to, co
Grecy określają jako ei(xap(xev7), to jest pewien ciąg
czy pasmo przyczyn, z których każda, połączona
ściśle z innymi, rodzi jakiś skutek. Jest to odwieczna
prawda, z której wynika, że nie zdarzyło się nic,
co się zdarzyć nie miało, i że tak samo w przyszłości
nie zdarzy się nic, czego przyczyny sprawcze nie są
126 zawarte w naturalnym biegu wypadków. Stąd z kolei
wynika, że przeznaczeniem nie jest to, co przez nie
rozumie zabobon, ale to, o czym mówi nauka przy­
rody; jest nim mianowicie odwieczna przyczyna
wszech rzeczy, przez którą stało się to wszystko, co
już przeminęło, dokonywa się to, co teraz nastaje,
O w ró ż b ia r stw ie 301

i będzie się działo to, co nastąpi w przyszłości.


Dzięki temu można na podstawie spostrzeżeń usta­
lić, jaki skutek i po jakiej przyczynie następuje naj­
częściej, choć nie zawsze (bo jest to rzecz naprawdę
trudna do stwierdzenia). I jest wielce prawdopodobne,
że te właśnie przyczyny przyszłych zdarzeń dostrze­
gają ludzie, którzy mają widzenia bądź to w szale
proroczym, bądź to we śnie.
Poza tym, jeśli wszystko dzieje się z wyroku prze-
znaczenia, co wykażę w innym miejscu, to gdyby
znalazł się ktoś ze śmiertelnych, kto by umysłem
swoim mógł ogarnąć cały ciąg przyczyn, byłby za­
iste nieomylny. Kto bowiem zna przyczyny przy­
szłych zdarzeń, nieuchronnie poznaje przez to samo
całą przyszłość. Ponieważ jednak nikt nie jest zdolny
do tego prócz bóstwa, pozostaje więc człowiekowi
jedynie przewidywanie przyszłości na podstawie pew­
nych znaków, oznajmiających to, co ma nastąpić.
Albowiem rzeczy przyszłe nie stają się nagle, lecz
dzieje się z nimi tak, jak z rozwijaniem liny: po­
szczególne wydarzenia zachodzą z upływem czasu,
który nie tworzy nic nowego, jeno roztacza wszystko
w pewnym porządku. Wiedzą to i ci, którzy mają
dar wróżenia naturalnego, i ci, którzy umieją ozna­
czyć bieg wypadków na podstawie spostrzeżeń. Ci
ostatni, chociaż samych przyczyn nie dostrzegają,
widzą jednakże ich oznaki i znamiona; a gdy doj­
dzie do tego pamięć i uwaga, powstaje wówczas
z pomocą dowodów dawniejszych ten rodzaj wró­
żenia, który nosi nazwę sztucznego, to jest wróżenie
z wnętrzności, z błyskawic, z niezwykłych zjawisk
302 O w ró ż b ia r stw ie

128 i znaków niebieskich. Nie potrzeba się tedy dziwić, że


wróżbiarze przewidują to, co jeszcze nigdzie się nie
dzieje; wszystko bowiem istnieje, choć nie wszystko
zjawia się w jednym i tym samym czasie. Jak w nasio­
nach mamy zarodniki tego, co się z nich rozwinie
w przyszłości, tak też w przyczynach ukryte są przyszłe
wypadki, których nadejście z jednej strony może do­
strzec podniecona dusza na jawie lub wyzwolona we
śnie, a z drugiej strony może przewidzieć umysł ludzki
na podstawie rozumowania i domysłu. I tak jak ci,
co znają chwilę wschodu i zachodu oraz wszelkie
ruchy słońca, księżyca i innych ciał niebieskich,
mogą na długo naprzód przepowiedzieć, kiedy każde
z tych zjawisk ma nastąpić, podobnie i ci, którzy
przez długotrwałe zbieranie spostrzeżeń poznali bieg
wypadków oraz ich kolejność, mogą przewidzieć
przyszłość już to zawsze, już to — jeśliby tamto
było trudne do przyjęcia — bardzo często, już to —
jeśli i na to drugie nie można byłoby się zgodzić —
przynajmniej czasem. Takie to właśnie oraz niektóre
inne wnioski potwierdzające istnienie daru wróżenia
można wywieść z przeznaczenia.
f29 Natomiast z natury wynikają inne dowody. Wska­
zują one, jaka jest moc duszy wyzwolonej z więzów
ciała oraz ze zmysłów cielesnych, co się najczęściej
zdarza albo śpiącym, albo będącym w stanie pro­
roczego uniesienia. Jak bowiem dusze bogów bez
pomocy oczu, uszu i języka przenikają, co każdy
z nich myśli (wskutek czego również i ludzie, kiedy
w skrytości ducha czegoś pragną i o czymś myślą,
nie wątpią, że bogowie to wiedzą), tak i dusze ludz­
O w ró ż b ia r stw ie 303

kie, uwolnione we śnie od związku z ciałem lub


będące w szale proroczym i kierujące się własnymi
nie skrępowanymi bodźcami, dostrzegają to, czego
złączone z ciałem widzieć nie mogą. Ten oparty na 130
naturze sposób dowodzenia może trudno byłoby zasto­
sować do tego rodzaju wróżbiarstwa, któreśmy określili
jako sztuczne. Lecz Pozydoniusz, o ile może, pró­
buje i tego. Utrzymuje on, że w naturze istnieją pewne
oznaki przyszłości. I tak wiadomo, że mieszkańcy
wyspy Ceos co roku zwykli pilnie zwracać uwagę na
wschód Kanikuły, aby—j ak pisze Heraklides z Pontu—
powziąć na tej podstawie domysł, czy rok będzie
zdrowy, czy też niezdrowy: jeśli gwiazda ta ukazuje
się przyćmiona i jakby zamglona, oznacza to, że
powietrze jest gęste i ciężkie i że oddychanie nim
będzie przykre i szkodliwe dla zdrowia; jeśli zaś
wschodzi ona jasna i silnie świecąca, to powietrze
jest lekkie i czyste, a przez to samo zdrowe. Demokryt 13 1
zaś jest zdania, iż postanowienie przodków naka­
zujące, by oglądano trzewia przeznaczonych na ofiarę
zwierząt, było rozumne z tego względu, iż właśnie ze
stanu i barwy wnętrzności można rozpoznać, czy
powietrze jest zdrowe, czy niezdrowe, a niekiedy
również i to, czy pola okażą się nieurodzajne, czy też
dadzą plony obfite. Jeżeli więc znaki pochodzące
z natury potwierdzane są przez spostrzeżenia i przez
doświadczenie, to każdy dzień mógłby dostarczyć
wielu takich na spostrzeżeniach opartych dowodów,
które okazują, że ów występujący w Chryzesie Pa-
kuwiusza badacz przyrody zapewne nie znał jej
wcale, skoro wołał:
304 O w różbiarstw ie

Tych, co rozumieją język ptaków / I więcej z cudzej wątroby


wiedzą niż ze swojej, / Raczej wysłuchiwać trzeba niż ulegać /
Ich zaleceniom.

Dlaczego tak sądzę? Proszę cię, przecież sam zu­


pełnie wyraźnie mówisz o tym w kilku dotyczących
tej sprawy wierszach:
Czymkolwiek byłaby ta moc, wszystko ona ożywia, kształtuje,
utrzymuje, pomnaża i tworzy, / I wreszcie kładzie kres i wszy­
stko znów w siebie przyjmuje. / Jeden jest Ojciec wszystkiego /
I z Niego wszystko rodzi się na nowo, a także w Nim na­
reszcie znajduje swój koniec.

Dlaczegóż by więc, jeśli wszyscy mamy jedną


wspólną ojczyznę, jeśli dusze ludzkie zawsze były
i będą, dlaczego — powiadam — nie mogłyby one
dostrzegać tego, co wynika z każdej przyczyny,
i rozumieć znaki zapowiadające wszelkie zdarzenia?
m Tyle miałem — rzekł Kwintus — do powiedze­
nia o wróżbiarstwie. A teraz pragnę cię upewnić —
dodał — że nie uznaję ani wróżbiarzy posługujących
się losami, ani tych, którzy wróżą dla zarobku, ani
nawet wywoływania duchów zmarłych, co zwykł
uprawiać twój przyjaciel Appiusz; najmniejszej war­
tości nie mają dla mnie ani augurowie Marsów, ani
haruspicy wiejscy, ani astrologowie cyrkowi, ani
zajmujący się wieszczbiarstwem kapłani bogini Izydy,
ani wykładacze snów. Bo tak pod względem wiedzy,
jak i pod względem umiejętności praktycznej nie są
to natchnieni przez bogów wieszczbiarze, lecz
Zabobonni guślarze i bezwstydni przepowiadacze, / Leniwi,
obłąkani albo przyciśnięci nędzą, / Którzy dla siebie nie
znaleźli ścieżki, a innym wskazują gościniec, / Którzy drugim
O w różbiarstw ie 305
obiecują skarby, a sami żebrzą u nich o groszaki. / Niech
dla siebie wezmą coś z owych skarbów, a resztę niech zwrócą.

Tak to mówi Enniusz, który kilka wierszy wyżej


przyznaje, że bogowie istnieją, choć przypuszcza,
że „nie troszczą się oni o to, czym się zajmuje
rodzaj ludzki“ . Ja natomiast, który jestem zdania,
że bogowie i troszczą się o nas, i nawet ostrzegają
nas, i wiele rzeczy naprzód nam oznajmiają, uznaję
wróżbiarstwo, z wyłączeniem jednak nadużyć po­
pełnianych przez lekkomyślność, próżność czy zło­
śliwość.
Gdy Kwintus to powiedział, odrzekłem: Doprawdy
wspaniale jesteś przygotowany ...
Księga druga

Kiedy zadawałem sobie pytanie oraz wiele i długo


zastanawiałem się, czym mógłbym najskuteczniej
przysłużyć się Rzeczypospolitej, czym mógłbym nie­
ustannie ją wspomagać, nie przychodziło mi na
myśl nic ważniejszego, jak wskazanie mym współ­
obywatelom drogi do rzetelnej nauki. Myślę, że
przez wydanie rozlicznych swych dzieł jużem to
osiągnął. Albowiem w księdze pod tytułem Horten-
sjusz jak tylko mogłem najusilniej zachęciłem do
uprawiania filozofii, jaki zaś rodzaj filozofii uważam
za najmniej zarozumiały, a najwięcej stateczny i wy­
tworny, przedstawiłem w czterech Księgach akade­
mickich. Ponieważ zaś podstawę filozofii stanowi za­
gadnienie najwyższego dobra i zła, wyjaśniłem to
zagadnienie w pięciu księgach tak, iż można z nich
dowiedzieć się, co mówił o tym każdy z filozofów
i jakie są przeciw każdemu z nich zarzuty. Zaraz
potem napisałem tyleż ksiąg Rozmów Tuskulańskich,
w których wskazałem, co jest najpotrzebniejsze do
szczęśliwego życia. I tak pierwsza księga mówi o po­
gardzie dla śmierci, druga o znoszeniu bólu, trzecia
o uśmierzaniu zmartwień, czwarta o pozostałych za­
O w ró ż b ia r stw ie 307

kłóceniach spokojności ducha, piąta zaś obejmuje to,


co rzuca najjaśniejsze światło na całą filozofię; poucza
ona mianowicie, że do szczęśliwego życia wystarcza
sama tylko cnota. Po wydaniu tych dzieł opracowa­
łem z kolei trzy księgi 0 naturze bogów, w których to
księgach zawarte jest wszystko, co dotyczy tego
przedmiotu. Ażeby materiał wyczerpać całkowicie
i bez reszty, przystąpiłem do pisania niniejszych
ksiąg O wróżbiarstwie, a jeśli dodam do nich, jak
mam zamiar, pracę O przeznaczeniu, całe to zagad­
nienie będzie już należycie wyświetlone. Lecz do
tych dzieł trzeba jeszcze doliczyć sześć ksiąg 0 pań­
stwie, które powstały wtedy, gdy dzierżyłem ster
Rzeczypospolitej. Ten rozległy, ściśle złączony z filo­
zofią temat był dokładnie roztrząsany przez Platona,
Arystotelesa, Teofrasta i całą szkołę perypatetycką.
A cóż mani powiedzieć o swej rozprawie O pocie­
szeniu, która mnie samemu przyniosła ogromną ulgę,
i — jak sądzę — będzie wielce pożyteczna dla in­
nych. Niedawno do tych dzieł doszła jeszcze księga
O starości, którą poświęciłem przyjacielowi memu
Attykusowi. Ponieważ cnota i odwaga ludzka kształ­
tuje się przede wszystkim w oparciu o filozofię, po­
między pisma powyższe trzeba zaliczyć także mojego
Katona. A że Arystoteles i Teofrast, mężowie odzna­
czający się tak przenikliwością umysłu, jak i zdol­
nością przemawiania, dołączyli do filozofii naukę
wymowy, zdaje mi się, że i ja mogę do wyszcze­
gólnionych wyżej prac dodać swoje dzieła o kraso-
mówstwie. Należą tutaj trzy księgi O mówcy, czwarta
308 O w różbiarstw ie

księga pod tytułem Brutus i piąta księga pod tytu­


łem Mówca.
2 Jak dotąd, napisałem tyle. Z ochotą zwracałem
się także i do innych zagadnień z tym samym za­
miarem, by — jeśli nie zajdzie jakaś poważniejsza
przeszkoda — nie pozostawić żadnej części filozofii,
której bym nie wyłożył w języku łacińskim i nie
udostępnił dla wszystkich. Bo cóż większego lub
lepszego mógłbym złożyć w darze Rzeczypospolitej
niźli pouczanie i kształcenie młodzieży, zwłaszcza
przy tym sposobie życia i w tych czasach, kiedy
podupadła ona tak bardzo, iż należy ją powstrzy-
5 mywać i powściągać wszelkimi siłami? Oczywiście
nie spodziewam się wcale, że sprawię to, czego na­
wet nie można się domagać: iżby cała młodzież
zwróciła się do filozofii. Niechby się znalazło cho­
ciaż niewielu! Bo i taki wysiłek mógłby przynieść
niemałą korzyść Rzeczypospolitej. Go do mnie, zbie­
ram owoce mej pracy, gdy widzę, że ludzie już w po­
deszłym wieku znajdują w moich książkach ukojenie.
Ich chęć czytania wzmaga z każdym dniem silniej
moją ochotę do pisania — tym bardziej, iż — jakem
się dowiedział — jest tych ludzi więcej niż myśla­
łem. Będzie to rzecz wspaniała i dla Rzymian
chlubna, jeśliby mogli w zakresie filozofii obejść się
6 bez dzieł greckich. I niewątpliwie to osiągnę, jeśli
dokonam, com zamierzył. Sposobności do dociekań
filozoficznych dostarczyło mi ciężkie nieszczęście oj­
czyzny, kiedy w czasie wojny domowej nie mogłem
ani bronić — jak mam zwyczaj — Rzeczypospolitej,
ani trwać w bezczynności, ani znaleźć sobie ja-
O w ró ż b ia r stw ie 309

kiegoś innego bardziej odpowiedniego zajęcia. Są­


dzę więc, że współobywatele mi przebaczą lub ra­
czej będą wdzięczni za to, że gdy państwo nasze
znalazło się pod władzą jednego, anim się nie ukry­
wał, anim nie popełnił odstępstwa, anim nie upadł
na duchu, anim nie postępował tak, jakbym był za­
gniewany na tego człowieka lub na te czasy, albo
tak, jakbym chciał mu się przypochlebić lub po­
dziwiał jego los do tego stopnia, iżbym odczuwał
żal z powodu mojego własnego losu. Nauczyłem
się bowiem od Platona i w ogóle z filozofii, że w pań­
stwach odbywają się pewne naturalne przemiany,
które polegają na tym, iż czasem władza należy tam
do przedniejszych obywateli, to znowuż do całego
ludu, a niekiedy do jednego człowieka. Toteż kiedy 7

przytrafiło się to naszej Rzeczypospolitej, z koniecz­


ności wolny od dawnych obowiązków, zacząłem znów
oddawać się nauce, by tą drogą jak najwięcej ulżyć
sobie w zmartwieniach i podnieść się na duchu, a za­
razem w miarę możliwości być pożytecznym dla
współobywateli. W książkach to bowiem głosiłem me
poglądy oraz przemawiałem do ludu i dlatego właś­
nie sądziłem, że filozofia zastępuje mi zajmowanie
się polityką. Obecnie, kiedy zacząłem znów brać
udział w sprawach publicznych, muszę wysiłki swe
poświęcić Rzeczypospolitej, ofiarując jej wszystkie
myśli i całą troskliwość, a nauce pozostawiając tylko
tyle czasu, ile będzie mi zbywało od wypełniania
powinności względem państwa. Lecz o tym powiem
obszerniej gdzie indziej, a teraz wróćmy do roz­
poczętej rozmowy.
3 10 O w ró ż b ia r stw ie

8 Owóż kiedy brat Kwintus powiedział o wróż­


biarstwie wszystko to, co zostało spisane w poprzed­
niej księdze, i kiedy odczuliśmy, że mamy już do­
syć przechadzki, usiedliśmy sobie w bibliotece, która
znajduje się w liceum. Wtedy odezwałem się tymi
słowy: Nader wytrwale i po stoicku doprawdy bro­
niłeś, Kwintusie, zdania stoików, a co mi sprawia
największą przyjemność, przytoczyłeś bardzo wiele
sławnych i wybornych przykładów z naszych dzie­
jów. Teraz wypada mi na ten twój wywód odpowie­
dzieć. Jednakowoż odpowiedź mą ujmę tak, iż nic
nie będę twierdził, o wszystko zaś będę się pytał,
wątpiąc po większej części oraz nie ufając samemu
sobie. Bo gdybym miał coś pewnego do powiedzenia,
sam uprawiałbym wróżbiarstwo— ja, który wróżb
9 nie uznaję. Przyjm więc do wiadomości, że i mnie
obchodzi to, o co zwykł przede wszystkim pytać
Karneades: jakich właściwie rzeczy dotyczy wróż­
biarstwo? Czy tych, które poznajemy zmysłami? Ale
przecież rzeczy te widzimy, słyszymy, smakujemy,
wąchamy i dotykamy. Czy jest więc w tych rzeczach
coś takiego, co za pomocą przeczuć albo wzruszeń
duchowych moglibyśmy poznać lepiej niż za pomocą
przyrodzonych zmysłów? Nie wiem również, czy
jakikolwiek wieszczek, gdyby na podobieństwo Ty-
rezjasza był pozbawiony wzroku, mógłby powie­
dzieć, co jest białe, a co czarne, albo będąc głuchym
mógłby rozróżniać dźwięki i melodie. Do żadnej tedy
rzeczy, kórą poznajemy z pomocą zmysłów, wróż­
biarstwo zastosować się nie daje. Nie jest ono po­
trzebne także w badaniach naukowych i w sztuce.
O w r ó ż b ia r s tw u 311

Do chorych bowiem przyprowadzamy zazwyczaj leka­


rzy, a nie wieszczków czy wróżbiarzy. A ludzie pra­
gnący umieć grać na lutni lub na flecie udają się po
naukę nie do haruspików, lecz do muzyków. Tę samą m
zasadę stosuje się też w piśmiennictwie oraz w pozosta­
łych dziedzinach, których trzeba się uczyć. Nie przy­
puszczasz chyba, że ludzie zwani wróżbiarzami są
w stanie odpowiedzieć, czy słońce jest większe od
ziemi, czy takie, jak nam się wydaje; czy księżyc
świeci własnym światłem, czy słonecznym; jakie ru­
chy wykonywa słońce i księżyc; jakie są ruchy pięciu
gwiazd zwanych błędnymi. Ludzie poczytywani za
wróżbiarzy z pewnością nie będą utrzymywali, że
zdołają odpowiedzieć na te pytania bądź też usta­
lić, co jest prawdą, a co fałszem w twierdzeniach
geometrycznych; jest to bowiem rzeczą matematy­
ków, a nie wieszczków. Ą czy któryś z wieszczków 4
zwykł dawać odpowiedzi lub udzielać rad w spra­
wach, którymi zajmuje się filozofia, na przykład:
co to jest dobro, co to jest zło, co nie jest dobrem
ani złem? Przecież te zagadnienia należą do filo- u
zofów. I cóż ty na to? A czy ktoś zasięga rad ha­
ruspików co do swoich powinności, na przykład:
jak należy współżyć z rodzicami, z braćmi czy z przy­
jaciółmi; jak trzeba używać pieniędzy; jak spełniać
obowiązki na urzędzie; jak sprawować władzę?
Sprawy te należą do mędrców, a nie do wieszczków.
I cóż? A kto z wróżbiarzy może coś powiedzieć
o rzeczach badanych przez dialektyków lub przy­
rodników, na przykład: czy wszechświat jest jeden,
czy jest ich więcej; jakie są podstawowe pierwiastki,
312 O w ró ż b ia r stw ie

z których tworzy się wszystko? Wszak ta z kolei


dziedzina stanowi umiejętność przyrodników. Czy
wróżbiarze mogą ci wskazać, jak rozwiązać sprzecz­
ność pewnych twierdzeń, co Grecy nazywają tjisu-
§óp.evoę, albo w jaki sposób wyplątać się z wniosko­
wania łańcuchowego zwanego sorytem? (Gdyby za­
chodziła konieczność, można by to określić łaciń­
skim słowem aceroalis, to znaczy wnioskowanie
skupione lub gromadne, ale nie ma potrzeby tego
czynić, gdyż tak jak wyraz „filozofia“ i wiele in­
nych określeń greckich, również i soryt przyjął się
w języku łacińskim). Wyjaśnią ci to dialektycy,
a nie wróżbiarze. No, a gdyby chodziło o najlepszy
ustrój państwa, o najlepsze prawa, o to, jakie oby­
czaje są pożyteczne lub szkodliwe — czy wezwa­
łoby się haruspików z Etrurii, czy też orzekliby to
przedniejsi obywatele i wybrani do tego mężowie,
12 biegli w sprawach publicznych? Jeżeli więc wróż­
biarstwo nie znajduje zastosowania ani w pozna­
waniu rzeczy podpadających pod zmysły, ani w spra­
wach stanowiących przedmiot sztuk, ani w zagadnie­
niach roztrząsanych przez filozofię czy dotyczących
życia państwowego, to nie wiem wcale, gdzie by
jeszcze mogło być stosowane. Bo albo powinno się
zajmować wszystkim, albo mieć jakiś osobny przed­
miot dociekań. Tymczasem, jak wynika z powyższego
wywodu, z jednej strony nie może ono zajmować się
wszystkim, a z drugiej strony nie ma ani przed­
miotu, ani dziedziny takiej, która by mogła należeć
do wróżbiarstwa. Zastanów się więc, czy w ogóle
O w ró ż b ia r stw ie 313

można uznać wróżbiarstwo. Powszechnie znany jest 5


wiersz grecki wyrażający taką oto myśl:
Najlepszym wieszczkiem zwę tego, kto umie snuć prawidłowe
domysły.

Otóż czy sądzisz, że wieszczek lepiej od sternika


domyśli się, jaka też nadchodzi pogoda, albo traf­
niej od lekarza rozpozna istotę choroby, albo roztrop­
niej niźli wódz potrafi pokierować wojną?
Lecz zauważyłem, Kwintusie, żeś ty przezornie 13
oddzielił wróżby zarówno od tych wniosków, któ­
rych podstawą jest nauka i umiejętność, jak od spo­
strzeżeń zmysłowych i wrażeń odbieranych w dzie­
dzinie sztuki. Natomiast określiłeś wróżbiarstwo tak:
jest to przeczuwanie i przepowiadanie wydarzeń
przypadkowych. Aliści przede wszystkim wpadasz
tu znów w poprzednie trudności. Bo także i lekarze,
i sternicy, i wodzowie przewidują zdarzenia przy­
padkowe : czyż haruspik albo augur, albo wieszczek,
albo człowiek śniący zdoła przepowiedzieć lepiej ani­
żeli lekarz albo sternik, albo wódz, że bądź to chory
wyzdrowieje, bądź statek uniknie niebezpieczeństwa,
bądź wojsko wydostanie się z zasadzki? Poza tym 14
zaś twierdziłeś, że do wróżbiarzy nie należy zapo­
wiadanie na podstawie pewnych znaków takich zja­
wisk, jak zbliżanie się burzy lub deszczu (w związku
z tym przytoczyłeś z pamięci kilka wierszy z mo­
jego tłumaczenia Aratusa); a przecież i te rzeczy są
przypadkowe, gdyż spełniają się wprawdzie bardzo
często, ale nie zawsze. Na czym więc polega albo

C y e e r o — D z ie ła filo z o fic z n e , t. I 21
314 O w ró ż b ia r stw ie

czego dotyczy to przeczuwanie zdarzeń przypadko­


wych, które nazywasz wróżbiarstem? Wszak twoim
zdaniem to, co można przewidzieć z pomocą nauki,
sztuki, doświadczenia i domysłu, nie należy do wróż-
biarzy, lecz do ludzi obeznanych z daną dziedziną.
Dla wróżb tedy zostają jeno takie zdarzenia przy­
padkowe, których nie może przewidzieć żadna nauka
i żadna ludzka mądrość. Gdyby na przykład ktoś
na wiele lat naprzód powiedział, że Marek Mar­
celi us, który trzy razy był konsulem, zginie przy roz­
biciu okrętu, byłby w rzeczy samej wróżbiarzem,
gdyż nie mógłby tego dowiedzieć się ani przy po­
mocy jakiejś umiejętności, ani dzięki zwyczajnej mą­
drości. Zatem wróżbiarstwo jest przeczuwaniem tylko
takich rzeczy, które zależą wyłącznie od ślepego
losu.
u Ale czy można przeczuwać zdarzenia, które za­
chodzą bez żadnej zrozumiałej przyczyny? Albo­
wiem czymże innym jest ślepy los, szczęście, nie­
szczęście, traf, jak nie tym, co zdarzyło się i wypadło
tak, ale również dobrze mogłoby przydarzyć się i wyr
paść inaczej. Pytam tedy powtórnie: w jaki sposób
można przeczuć i przewidzieć to, co następuje bez
żadnej widocznej przyczyny, a jedynie przez ślepy
16 traf i zmienność losu? Lekarz przewiduje wzmoże­
nie się choroby przy pomocy rozumowania; tak
samo wódz przewiduje zasadzki, a sternik burze.
Ale nawet i oni, którzy nie wysnuwają żadnych
wniosków bez pewnej podstawy, częstokroć popeł­
niają błędy. Także rolnik, kiedy ogląda kwiat oliwki
i przypuszcza, że będzie miał z niej plony, prze-
O w ró ż b ia r stw ie 315

widuje to wprawdzie nie bez podstawy, lecz nie­


kiedy się myli. Jeśli więc błądzą ci, którzy nie wy­
stępują z żadnymi twierdzeniami nie mając jakiegoś
uzasadnienia oraz wiarygodnych przesłanek, to cóż
należy sądzić o domysłach ludzi takich, którzy prze­
powiadają przyszłość z wnętrzności zwierząt ofiar­
nych, z zachowania się ptaków, z niezwykłych zna­
ków, z odpowiedzi wyroczni i ze snów? Na razie
nie mówię jeszcze, jak nic nie znaczące są znaki
takie, jak szczeliny w wątrobie, krakanie kruka, lot
orła, spadająca gwiazda, słowa łudzi ogarniętych
szałem, losy, sny; o każdym z nich powiem osobno
we właściwym miejscu, teraz zaś rozpatruję sprawę
ogólnie. Kto może przewidzieć, że się coś stanie, jeśli it
nie widać po temu żadnej przyczyny ani oznaki
wskazującej, że ma się to stać? Zaćmienia słońca
i księżyca zapowiadane są na wiele lat naprzód
przez tych, którzy na podstawie obliczeń znają ru­
chy ciał niebieskich; bo też przepowiadają oni wy­
darzenia, które mają nastąpić w wyniku naturalnej
konieczności. Z nieodmiennego ruchu księżyca wnio­
skują, że gdy z przestrzeni oświetlonej przez słońce
wejdzie on do strefy ciemności, jaką tworzy cień
ziemi, to nieuchronnie musi nastąpić zaćmienie
księżyca; gdy zaś księżyc podsunie się pod słońce
i stanie naprzeciwko niego, to przed naszymi oczami
zasłoni jego światło. Wiedzą również, kiedy i w jaki
znak wstąpi każda z gwiazd błędnych, kiedy wzejdą
i zajdą każdego dnia poszczególne ciała niebieskie.
Wszak pojmujesz, na czym opierają się ci, którzy
zapowiadają takie rzeczy. Lecz jaką mają podstawę
21*
316 O w ró ż b ia r stw ie

wróżbiarze, którzy upewniają, że się znajdzie skarb


lub że się otrzyma spadek? Z jakiej konieczności
naturalnej wynika, iż ma się to stać? Jeśli zaś te
i inne podobne rzeczy istotnie wynikają z koniecz­
ności naturalnej, to o czymż wreszcie powiadamy,
że dzieje się ślepym przypadkiem czy też trafem?
Albowiem nie ma nic tak przeciwnego rozumowi
i stałemu porządkowi, jak przypadek. Wydaje mi się,
że nawet bogowie nie wiedzieliby, co ma się zdarzyć
przypadkiem czy trafem. Bo jeśli wiedzą, to zdarzy
się to z całą pewnością; a jeżeli się zdarzy na pewno,
to nie ma w tym przypadku. Lecz ty twierdzisz,
że przypadek istnieje. Oznacza to, że nie ma przeczuć
zdarzeń przypadkowych. Lub — jeśli przeczysz ist­
nieniu przypadków, a utrzymujesz, że wszystko, co
się dzieje i co będzie się działo w przyszłości, zostało
przed wiekami ustalone wyrokiem przeznaczenia—
to zmień określenie wróżbiarstwa, o którym powie­
działeś, iż jest przeczuciem rzeczy przypadkowych.
Jeżeli bowiem nie może się stać, dokonać i przy­
trafić nic innego, jak tylko to, o czym przedwiecz­
nie postanowiono, że we właściwym czasie ma się
zdarzyć, to jakiż może być przypadek? A jeżeli
przypadku nie ma, to gdzież jest miejsce dla wróż­
biarstwa, któreś nazwał przeczuciem przypadko­
wych zdarzeń? Wszelako tyś powiedział, że wszystko,
co się stało i co ma się stać, wypływa z przeznaczenia.
Zaiste! Wszak sama nazwa przeznaczenia — - to
brednia i zabobon! Mimo to stoicy wielce rozwodzą
się o owym przeznaczeniu. Lecz o tym innym ra­
zem. Teraz trzymajmy się naszego właściwego przed-
O w ró ż b ia r stw ie 317

Q
miotu rozmowy. Jeżeli wszystko dzieje się z wyroku 2#
przeznaczenia, to co mi pomoże wróżbiarstwo? Bo
przecież to, co przepowiada wróżbiarz, i tak musi
niechybnie się stać. I nie wiem doprawdy, co to
znaczy, że nasz przyjaciel Dejotar został zawró­
cony z drogi przez orła i że gdyby nie był powrócił,
nocowałby w tej izbie, która najbliższej nocy zawa­
liła się i byłaby go przygniotła. Jeżeli takie było
przeznaczenie, nie uniknąłby tego, a jeżeli nie takie,
wypadek ów nie byłby go spotkał. Jakąż tedy ko­
rzyść daje wróżenie albo przed czym mogą mnie
ustrzec losy, wnętrzności zwierząt ofiarnych lub ja ­
kaś przepowiednia? Skoro przeznaczenie chciało, aby
w czasie pierwszej wojny punickiej jedna flota rzym­
ska rozbiła się na morzu, a druga została znisz­
czona przez Punijczyków, to choćby wieszczba ze
świętych kur wypadła konsulom Lucjuszowi Juniu-
sowi i Publiuszowi Klaudiuszowi pomyślnie, niemniej
jednak floty by zginęły. Ale przypuśćmy, że sta­
łoby się przeciwnie: że usłuchano by wróżb i floty oca­
lałyby; w takim razie nie zginęły one z wyroku prze­
znaczenia. Lecz wy twierdzicie, że wszystko jest prze­
znaczone; w takim razie nie ma wróżbiarstwa. Jeśli 2«
to z przeznaczenia wojsko ludu rzymskiego zginęło
podczas drugiej wojny punickiej nad Jeziorem Tra-
zymeńskim, to czyż można byłoby uniknąć tej klęski,
gdyby konsul Flaminiusz usłuchał znaków i wróżb,
które go powstrzymywały od bitwy? „Można było —
mówisz. — Z całą pewnością“ . Albo tedy wojsko
zginęło nie z wyroku przeznaczenia, przeznaczenie
bowiem jest nieodmienne; albo — jeśli z przezna-
318 O w ró żb ia rstw ie

czenia (co wy przynajmniej musicie twierdzić) —


to choćby nawet posłuchał wróżb, zdarzyłoby się
to samo. Gdzież jest więc ten osławiony stoicki dar
wróżenia? Bo jeśli wszystko dzieje się z przezna­
czenia, to napomnienia wróżb, abyśmy byli ostroż­
niejsi, nie mają żadnego znaczenia: niezależnie od
tego, jak postąpilibyśmy, stałoby się to, co się stać
miało. Natomiast jeśli można odmienić bieg wyda­
rzeń, to przeznaczenia nie ma. Właściwie w tym wy­
padku także nie można uznać wróżbiarstwa, ponieważ
dotyczy ono przyszłości, a przecież nic pewnego
w przyszłości tej nie ma, jeśli jakieś zabiegi mogą spra­
wić, że pewne wydarzenia nie nastąpią.
Wydaje mi się również, że świadomość przy­
szłości nie przyniosłaby" nam pożytku. Bo jak na
przykład wyglądałoby życie Priama, gdyby od lat
młodzieńczych wiedział, co go spotka w starości?
Zostawmy jednak podania, a przyjrzyjmy się bliż­
szym nam wydarzeniom. W moim Pocieszeniu zebra­
łem najbardziej tragiczne zgony znakomitych ludzi
naszego państwa. Cóż sądzisz o tym? Pominę tu
dawniejsze przykłady, ale czy myślisz, że Markowi
Krassusowi dużo przyszłoby z tego, jeśliby w czasie,
gdy opływał w dostatki i był u szczytu szczęścia, wie­
dział, że jego syn Publiusz będzie zabity, że wojsko jego
ulegnie zniszczeniu i że wreszcie sam w niesławie
i hańbie polegnie za Eufratem? Albo czy mniemasz,
że Gnejus Pompejusz cieszyłby się z trzech swoich
konsulatów, trzech triumfów i chwały swych naj­
większych czynów, gdyby zdawał sobie sprawę, że
po utracie wojska będzie zamordowany na pustyni
O w ró ż b ia r stw ie 319

egipskiej i że po jego zgonie zdarzy się to, o czym


nie można mówić bez łez? A cóż innego można by 23
powiedzieć o Cezarze? W jakiejż udręce ducha prze­
pędziłby swe życie, gdyby przewidywał, że pośród
tychże senatorów, których po większej części sam
dobrał, w pałacu Pompej usza, a nawet przed po­
sągiem Pompejusza, na oczach tylu swych setników
będzie zamordowany przez najznakomitszych obywa­
teli, po części obsypanych przezeń wszelakimi
dobrodziejstwami, i że kiedy będzie tam leżał,
do ciała jego nie zbliży się nie tylko nikt z przyja­
ciół, ale nawet i żaden z niewolników! Toteż nie­
świadomość przyszłych nieszczęść na pewno jest
o wiele lepsza niż uświadamianie ich sobie. I zwłasz- 24
cza stoicy nie mogą w żaden sposób utrzymywać,
że „Pompejusz nie byłby użył oręża, że Krassus nie
poszedłby za Eufrat i że Cezar nie podjąłby wojny
domowej“ , bo w takim razie koniec ich nie wy­
nikał z przeznaczenia, a wy twierdzicie, że wszystko
dzieje się z jego wyroku. Gdyby nawet tak było,
to wróżenie nic by im nie pomogło, a odwrotnie:
straciliby przez nie zupnie radość życia. Bo i z cze­
góż mogliby się cieszyć znając swój przyszły koniec?
Tak tedy, w jaką bądź stronę zwróciliby się stoicy,
całe ich przemyślne rozumowanie nieuniknieme musi
upaść. Jeżeli bowiem przyszłe wydarzenia mogą
kształtować się tak lub inaczej, to największe zna­
czenie ma tu przypadek; zdarzenia przypadkowe zaś
nigdy nie mogą być pewne. Natomiast, jeśli mamy
pewność, że wszystko dokona się we właściwym cza­
sie, to cóż pomogą mi haruspicy? Wróżbiarze ci 10
32 0 O w ró ż b ia r stw ie

zapowiadając, że zanosi się na bardzo smutne rze­


czy, dodają w końcu, iż nieszczęścia przeżywa się
lżej, gdy dopełni się przepisów religijnych. Ale je ­
żeli wszystko dzieje się wedle przeznaczenia, ofiary
i modlitwy nie mogą tu nic pomóc. To ma na myśli
Homer, kiedy ukazuje Jowisza żalącego się, że nie
jest w stanie przeciwdziałać przeznaczeniu i wydrzeć
śmierci swego syna Sarpedona. Tę samą myśl wyraża
też ów znany wiersz grecki:

Co z przeznaczenia ma się zdarzyć, jest silniejsze od wiel­


kiego Jowisza.

Dlatego słusznie, zdaniem moim, w wierszu atellań-


skim wyśmiano całe to przeznaczenie. Jednakże w tak
poważnych sprawach żart jest nie na miejscu. Przeto
kończę mój wywód wnioskiem takim: jeżeli nie można
przewidzieć żadnego zdarzenia przypadkowego, po­
nieważ nie są one pewne, to wróżbiarstwo nie ist­
nieje; jeśli zaś można przyszłość przewidywać, bo
jest ona pewna i wynika z przeznaczenia, to wróż­
biarstwa też nie ma; jak bowiem sam mówiłeś, do­
tyczy ono rzeczy przypadkowych.
26 Lecz to, com wywodził dotychczas, było niby
wstępnym uderzeniem lekko zbrojnych oddziałów;
teraz zaś nastąpi bezpośrednie starcie wręcz, w któ­
rym będę próbował, i ile potrafię, stępić ostrze po­
szczególnych twoich dowodów.
11 Twierdziłeś, że są dwa rodzaje wróżbiarstwa:
jedno sztuczne, drugie naturalne; że wróżbiarstwo
sztuczne polega częścią na domysłach, a częścią na
dokonywanych przez długi czas spostrzeżeniach; że
O w ró ż b ia r stw ie 32 1

wróżby naturalne dusza ludzka otrzymuje i przyj­


muje z zewnątrz, to jest od duszy boskiej, bo z niej
zostały wzięte czy zaczerpnięte i przelane w nas
wszystkie dusze nasze. Wyliczyłeś następujące zwy­
kłe odmiany wróżbiarstwa: wróżby z wnętrzności
zwierząt ofiarnych, przepowiednie z błyskawic i róż­
nych dziwnych zjawisk, wieszczby augurów oraz wy­
jaśnienia tłumaczy znaków ostrzegawczych i oznaj-
mień przyszłych wypadków. Następnie do tych zwy­
kłych odmian wróżbiarstwa sztucznego dodałeś także
wszystkie przepowiednie oparte na domysłach. Na- n
tomiast o wróżbach naturalnych wywodziłeś, że albo
pochodzą i jakby wylewają się z silnie wzruszo­
nego umysłu, albo też wypływają z duszy uwol­
nionej we śnie od trosk i wrażeń zmysłowych.
Istotę wszelkiego wróżenia wyprowadziłeś z trzech
źródeł: z mocy bogów, z przeznaczenia i z przyro­
dzonych właściwości duszy ludzkiej. Ponieważ jednak
nie mogłeś nic wytłumaczyć, walczyłeś przy po- ■
mocy zadziwiającego mnóstwa zmyślonych bajek.
Przede wszystkim niech mi wolno będzie powie­
dzieć o tym, iż uważam za rzecz niegodną filozofa
odwoływanie się do takich świadków, którzy choć
przypadkiem mogą być prawdomówni, w zdradli-
wości swej mogą okazać się też fałszywi i kłam­
liwi. Dowodami i wnioskami należy wykazywać,
jak się rzecz ma, a nie wydarzeniami, zwłaszcza ta­
kimi, którym wolno mi nie dawać wiary.
Zacznę od sztuki haruspików, dla której — są-
dzę — trzeba mieć szacunek ze względu na dobro
Rzeczypospolitej i powszechne uczucia religijne. Ale
322 O w ró ż b ia r stw ie

jesteśmy sami i możemy dochodzić prawdy bez na­


rażenia się na czyjąś niechęć. Zwłaszcza ja mogę
to czynić, który w tak wiele rzeczy wątpię. Zasta­
nówmy się tedy najpierw, jeśli ci to odpowiada, nad
badaniem wnętrzności. Czy ktoś może uwierzyć, że
do tego, co rzekomo mają oznaczać trzewia, harus-
picy doszli na podstawie zbieranych przez długi czas
spostrzeżeń? Ileż czasu trwało to mianowicie? Kiedy
mogło się zacząć? A w jaki sposób porozumieli się
oni co do tego, która część oznacza pomyślność,
a która niepomyślność; jaka szczelina w wątrobie
wróży niebezpieczeństwo, a jaka szczęśliwe zdarze­
nie? Czy uzgodnili to pomiędzy sobą haruspicy
etruscy, elejscy, egipscy i kartagińscy? Wszelako
rzecz ta — pominąwszy, że była niemożliwa — nie
daje się nawet pomyśleć, gdyż, jak widzimy, każdy
z nich objaśnia trzewia inaczej i nie ma tutaj ja ­
kichś stałych wspólnych zasad. Poza tym nie ulega
wątpliwości, że jeśli we wnętrznościach jest jakaś
siła zdolna do wyjawienia nam przyszłości, to musi być
albo złączona z istotą wszech rzeczy, albo też bezpośre­
dnio kształtowana w jakiś sposób przez wolę i moc bo­
ską. Czy jednak z czymś tak wielkim i tak wspaniałym,
jak wszędzie obecna i wszędzie działająca istota
wszech rzeczy, może mieć coś wspólnego już nie
powiem żółć koguta (chociaż są tacy, którzy utrzy­
mują, że właśnie wnętrzności koguta mają jak naj­
większe znaczenie), ale wątroba, serce albo płuca tłus­
tego wołu? Czy przyrodzenie dało im coś takiego,
co może nam zwiastować przyszłość? Demokryt,
jako jeden z badaczy przyrody, którzy zawsze są
O w ró ż b ia r stw ie 323

bardzo zarozumiali, prawi o tym nader udatne


dowcipy:
Nikt z nich nie patrzy, co ma pod nogami, a każdy zbadać
chce przestworza niebios.

I on jednakże sądzi, iż ze stanu i barwy wnętrzności


można określić przynajmniej rodzaj paszy, stwier­
dzić obfitość albo niedostatek płodów ziemi, jak
również ustalić, zdrowe czy niezdrowe było po­
wietrze. O, szczęśliwy człowieku! Jak mi wiadomo,
nigdy ci nie zbywało na żartach! Czyżby płoche
baśnie bawiły cię tak bardzo, żeś nie zdawał sobie
sprawy, iż przypuszczenie to byłoby prawdopodobne
jedynie wtedy, gdyby wnętrzności wszystkich zwie­
rząt ofiarnych jednocześnie zmieniały swój stan
i barwę? Wszelako jeśli w tej samej godzinie wątroba
jednego zwierzęcia jest wielka i jasna, a drugiego —
mała i brzydka, czy można ze stanu i koloru tych
wnętrzności coś wywnioskować? Czyż nie jest to
podobne do przytoczonej przez ciebie, Kwintusie,
opowieści o Ferecydesie, który spojrzawszy na za­
czerpniętą ze studni wodę przewidział trzęsienie
ziemi? To już niemal bezczelność! Bo po trzęsieniu
ziemi mogą śmiało rozprawiać, jaka to moc je wy­
wołała, ale czyż potrafią je także przewidzieć na
podstawie barwy wody źródlanej? W szkołach opo­
wiadają wiele tego rodzaju bajek, lecz nie ma po­
trzeby im wszystkim wierzyć. A gdyby nawet twier­
dzenia Demokryta były prawdą, kiedyż jednak do­
ciekamy tych rzeczy z trzewi? Albo kiedy usłysze­
liśmy coś w tym rodzaju od haruspika, który oglą-
324 O w ró ż b ia r stw ie

dał wnętrzności? Ostrzegają oni przed niebezpie­


czeństwem wody i ognia, przepowiadają czasem
spadki, a niekiedy uprzedzają o stratach, uważają
szczelinę w wątrobie za znak dotyczący spraw do­
mowych i życia, bardzo dokładnie przypatrują się
ze wszystkich stron głowie wątroby, a jeśli jej nie
znajdą, są przekonani, że nie mogło się zdarzyć
33 nic smutniejszego. To wszystko zaś, jak wyżej do­
wiodłem, bynajmniej nie mogło opierać się na spo­
strzeżeniach. A więc wróżby tego rodzaju nie wy­
nikają z długotrwałego doświadczenia, lecz są wyna­
lazkiem sztuki, jeśli jest jakaś sztuka dotycząca rzeczy
nieznanych. Ale jakiż związek mogą wróżby owe
mieć z naturą wszech rzeczy? Jeżeli bowiem na­
tu ra — jak nauczają badacze przyrody, a osobli­
wie ci, którzy twierdzą, że wszystko, co istnieje,
tworzy jedność — złączona jest harmonią tudzież
odznacza się ciągłością, to cóż wspólnego może
mieć wszechświat jako całość ze znalezieniem przez
kogoś skarbu? Jużci, jeśli z wnętrzności zwierzęcia
ofiarnego można wywnioskować powiększenie mego
majątku, przy czym wynika to z istoty wszech rze­
czy, to najprzód związane są z wszechświatem owe
trzewia, a następnie mają z nim łączność także moje
zyski. Gzy nie wstyd filozofom przyrody występo­
wać z takimi twierdzeniami? Jestem gotów przy­
znać, że w świecie istnieje jakaś więź między róż­
nymi zjawiskami. Wszak stoicy zebrali wiele jej przy­
kładów. Podobno więc i wątroba myszy zwiększa
się w zimie; i suchy polej kwitnie w sam dzień zi­
mowego przesilenia dnia z nocą, przy czym wzdęte
O w ró ż b ia r stw ie 325
jego torby pękają, a zawarte w nich zarodki zła
rozsypują się na wszystkie strony; i struny liry odzy­
wają się przy uderzeniu w jedną z nich; i ostrygi tu­
dzież wszystkie ślimaki powiększają się wraz z księ­
życem i wraz z nim maleją; i drzewa są najbardziej
suche w zimie w tych okresach, gdy ubywa księ­
życa, w związku z czym panuje przekonanie, że
wtedy najlepiej je ścinać. A cóż mam powiedzieć 34
o przypływach i odpływach morza, wywoływanych
wszak przez przyciąganie księżyca? Można przy­
toczyć mnóstwo takich przykładów, dowodzących,
że nawet między odległymi rzeczami istnieje jakiś
naturalny związek. Zgoda na to, bo nie ma w tym
nic sprzecznego z moim wywodem. Ale czy stąd
wynika, że pewna szczelina w wątrobie zapowiada
zysk? Jakaż to więź naturalna i jakaż zgodność
lub harmonia, czyli au(ji7ta^£ia — jak powiadają
Grecy — istnieje między szczeliną w wątrobie
a moim skromnym zyskiem albo też między moim
skromnym zyskiem a niebem, ziemią i całym po­
rządkiem wszech rzeczy? Zresztą, jeżeli chcesz, zgo- 15
dzę się nawet na to; aczkolwiek przyczynię rozwa­
żanej sprawie wielką szkodę, jeśli potwierdzę, że
istnieje bezpośredni związek między istotą wszech
rzeczy a wnętrznościami zwierzęcia ofiarnego. Jed- 35
nakowoż, kiedy już na to przyzwoliłem, zapytuję,
ja k się to dzieje, że jeśli ktoś pragnie otrzymać
wróżbę, znajduje zwierzę w sam raz odpowiadające
stanowi swoich spraw? To właśnie uważałem za
węzeł niemożliwy do rozwiązania! A jak łatwo oni
go rozwiązują! Wstyd mi co prawda nie za ciebie,
326 O w ró ż b ia r stw ie

który nawet wzbudzasz we mnie podziw swoją pa­


mięcią, ale za Chryzypa, Antypatra i Pozydoniu-
sza, którzy tak właśnie mówią, jakeś przytoczył: iż
w wyborze zwierzęcia ofiarnego przewodnikiem jest
rozlana w całym świecie rozumna boska moc. Lecz
jeszcze lepsze jest to, co tu dodają, a co tyś też
powtórzył: iż w chwili, gdy ktoś chce zabić zwierzę
ofiarne, dokonywa się przemiana wnętrzności i że
zaczyna tam czegoś brakować lub coś pojawia się
w nadmiarze, jako że wszystko jest posłuszne woli
36 bogów! Ale tego, wierzaj mi, już nie traktują po­
ważnie nawet stare baby! Mógłżebyś przypusz­
czać, iż w jednym i tym samym cielęciu można zna­
leźć wątrobę bez głowy, kiedy je wybierze jeden
ofiarnik, lub z głową, kiedy wybierze je drugi?
Czyż ten ubytek lub przybytek może dokonać się
tak nagle? Czyż wnętrzności mogą tak szybko przy­
stosować się do stanu spraw człowieka składają­
cego ofiarę? Nie pojmujecież wy, że wyborem zwie­
rząt ofiarnych rządzi przypadek i że w szczegól­
ności wskazuje na to sama istota tej sprawy? Bo
przecież jeśli wątroba jednego zwierzęcia nie miała
głowy, co zdawało się wróżyć straszne nieszczęścia,
to zaraz następne zwierzę daje . częstokroć wróżbę
jak najpomyślniejszą. Gdzież się tedy podziały owe
groźby z poprzednich wnętrzności? Albo w jaki
sposób dał się tak prędko ułagodzić gniew bogów?
16 Lecz powiadasz, że gdy Cezar składał ofiarę, we
wnętrznościach tłustego wołu zabrakło serca. A że
niemożliwością było, iżby bydlę to żyło bez serca,
trzeba— jak mniemasz — przyjąć, że serce znikło
O w ró ż b ia r stw ie 327

w czasie zabijania ofiary. Jak się to dzieje, że z jednej 37


strony rozumiesz, iż wół nie mógł żyć bez serca,
a z drugiej strony nie pojmujesz, że serce nie mogło
nagle zapodziać się nie wiadomo gdzie? Bo można
albo nie wiedzieć, jakie znaczenie ma serce dla
życia, albo przypuszczać, że serce owego wołu
skurczyło się i zdrobniało pod wpływem jakiejś
choroby i że małe, niepozorne i zmarszczone prze­
stało być podobne do serca. Ale na jakiej podstawie
twierdzisz, że w utuczonym wole serce przed chwilą
było, ale nagle w czasie zabijania ofiary znikło? Czy
może bydlę zatraciło serce, gdy ujrzało pozbawio­
nego serca Cezara ubranego w purpurę? Upewniam
cię — bronicie poszczególnych umocnień, a tym­
czasem wydajecie na zagładę całą twierdzę filo­
zofii, ponieważ chcecie widzieć prawdę w sztuce
haruspików, a równocześnie burzycie całą fizjo­
logię. Wątroba ma głowę, a serce znajduje się we
wnętrznościach na swoim miejscu, ale oto znika,
jak tylko posypiesz zwierzę mąką i pokropisz winem!
Bóstwo je wyrwie, jakaś moc wygryzie i strawi!
A zatem nie wszystko tworzy się i niszczeje w spo­
sób naturalny, bo jest coś takiego, co powstaje
z niczego i nagle przekształca się w nicość! Czy
powiedział to kiedy jakiś badacz przyrody? Tak
mówią haruspicy! Myślisz więc, że trzeba raczej
wierzyć haruspikom niż badaczom przyrody? A jak
się to dzieje, że gdy składamy ofiarę na raz wielu
bogom, z jednych zwierząt otrzymujemy wróżby
pomyślne, a z innych niepomyślne? Jakże niestali
są bogowie, skoro w trzewiach jednego zwierzęcia
328 O w ró ż b ia r stw ie

grożą, a we wnętrznościach drugiego dają znaki


przychylne! A może panuje wśród bogów, nawet
najbliżej spokrewnionych, taka niezgoda, iż na
przykład trzewia zwierzęcia ofiarowanego Apolli-
nowi rokują coś dobrego, a trzewia zwierzęcia
ofiarowanego Dianie — coś złego? Cóż jest bardziej
oczywistego niż to, że wyborem zwierząt ofiarnych
rządzi przypadek i że kiedy ofiarnik otrzymuje
takie wnętrzności, jakie ma to właśnie zwierzę,
które mu się przypadkiem dostało. Lecz waszym
zdaniem „samo to, że każdemu dostaje się określone
zwierzę, podobnie jak wyciągnięcie losu, jest pew­
nego rodzaju przejawem woli boskiej“ . Zaraz będę
mówił o losach. Jednakże przez porównanie z loso­
waniem bynajmniej nie wzmacniasz swych twier­
dzeń o wyborze zwierząt ofiarnych, natomiast osła­
biasz znaczenie losowania, zestawiając je z tym
39 wyborem. Kiedy dla zakupu jagnięcia na ofiarę
posyłam niewolnika na rynek Ekwimelium — czy
dostarczy mi on baranka o wnętrznościach przy­
stosowanych do moich spraw i czy do tego baranka
zaprowadzi go któryś z bogów, a nie przypadek?
Jeżeli sądzisz, że i tutaj przypadek na podobieństwo
wyciągniętego losu zgadza się z wolą bogów, to
ubolewam, że stoicy nasi stwarzają dla epikurej­
czyków taką sposobność do wyszydzania siebie.
Dobrze wiesz bowiem, jak epikurejczycy drwią
40 z tego. Mogą zaś tak postępować tym łatwiej, że
Epikur dla kpin przedstawił bogów jako przezro­
czystych i przewiewnych, mieszkających — z obawy
przed zawaleniem się świata — między dwoma świa-
O wróżbiarstwie 329

tami niby między dwoma gajami, oraz wyraził sąd,


że mają oni takie same członki jak my, ale z człon­
ków tych zupełnie nie korzystają. Tak oto, pośrednio
zaprzeczając istnieniu bogów, słusznie nie waha się
odrzucać wróżbiarstwa. Ale stoicy nie są tak zgodni
ze sobą jak on. Jego bóg bowiem, nie zajmujący się
ani sobą, ani innymi, nie może udzielić ludziom
daru wróżenia; wasz bóg zaś może im go nie udzielić,
niemniej jednak rządzi światem i troszczy się o ludzi..
Dlaczegóż tedy wikłacie się w te sidła, których
nigdy nie rozplączecie? Stoicy bowiem, kiedy chcą
prędzej dojść do wytkniętego sobie celu, zwykle
kończą rozumowanie w taki sposób: „Jeżeli bogowie
istnieją, istnieje również dar wróżenia; bogowie zaś
istnieją, a zatem jest i dar wróżenia“ . Ale daleko
prawdopodobniejszy byłby wniosek następujący:
„Daru wróżenia nie ma, nie ma więc i bogów“ .
Widzisz, jak nierozważne jest ich rozumowanie,
z którego wynika, że jeśli nie istnieje dar wróżenia,
nie istnieją również bogowie. A jednak, choć jest
rzeczą jasną, że żadnego daru wróżenia nie ma,
należy obstawać przy poglądzie, że bogowie istnieją.
Wraz z obaleniem wróżb z wnętrzności obalona
została też cała sztuka haruspików. Ale należą
tutaj jeszcze wróżby z błyskawic i objaśnianie dziw­
nych zjawisk. Wróżenie z błyskawic opiera się rze­
komo na zbieranych od dawna spostrzeżeniach;
przy tłumaczeniu zaś niezwykłych zjawisk powołu­
jecie się zazwyczaj na rozum i domysły. Cóż więc
spostrzeżono w związku z błyskawicami? Etruskowie
podzielili niebo na szesnaście części. Nader łatwo
C y c e r o — D z ie ła filo z o fic z n e , t. I 22
330 O wróżbiarstwie

było każdą z czterech stron świata, jakie i my uzna­


jemy, podzielić na dwie części, a potem jeszcze raz
to samo powtórzyć, aby można było ustalić, w której
części uderzył piorun. Ale po pierwsze: po cóż nam
to potrzebne? A po drugie: jakież to ma znaczenie?
Czy nie jest bowiem oczywiste, że to ludzie w pier­
wotnym swym lęku i obawie przed grzmotami i ude­
rzeniami piorunów uwierzyli, że są one dziełem
wszechmocnego Jowisza? Dlatego w naszych księ­
gach mamy przepis: „Gdy Jowisz grzmi i ciska
pioruny, nie godzi się odbywać zgromadzeń ludo-
43 wych“ . Być może, iż zostało to ustanowione dla
dobra Rzeczypospolitej przez tych, którzy chcieli
uzyskać przyczynę niezwoływania zgromadzeń ludo­
wych. I tak piorun stał się przeszkodą tylko w odby­
waniu zgromadzeń, podczas gdy we wszystkich
innych wypadkach, jeśli uderzy z lewej strony,
mamy go za przepowiednię jak najlepszą. Ale o wszel­
kich przepowiedniach będzie mowa w innym miejscu,
teraz zaś zatrzymajmy się na samych wróżbach
z błyskawic.
19 Cóż mniej przystoi filozofom przyrody niż objaś­
nianie rzeczy pewnych przez niepewne? (Bo nie
uważam ciebie za takiego, który wierzy, że piorun
ukuli Jowiszowi cyklopi w Etnie; byłoby bowiem
dziwne, że Jowisz, choć ma jeden piorun, może go
rzucać tyle razy i że nawet przy pomocy piorunów
nie pouczył ludzi, co mają czynić i czego się strzec).
Jakoż stoicy są zdania, że chłodne wyziewy ziemi,
gdy zaczynają rozchodzić się, tworzą wiatry; kiedy
zaś wpadną w chmurę i zaczną zbyt często i zbyt
O ic ió ib ia r s tw ie 331

gwałtownie oddzielać i drzeć nawet najmniejsze


jej części, powstają pioruny i grzmoty; a jeśli w starciu
chmur wykrzesany zostanie płomień, zjawia się
błyskawica. Czyż więc znaków przyszłości mamy
szukać w tym, co — jak widzimy — dochodzi do
skutku dzięki sile natury bez jakiegokolwiek ładu
i w nie oznaczonych odstępach czasu? Jeżeli takich
znaków udziela nam Jowisz, to bardzo wiele pio­
runów miota na próżno! Cóż bowiem osiąga, gdy 4s
ciska pioruny w środek morza albo na szczyty naj­
wyższych gór, jak to bywa najczęściej? Czego pragnie
dokazać, gdy bije piorunami w bezludne pustynie
lub rozrzuca je po krajach zamieszkanych przez ludy,
które zgoła nie zwracają na nie uwagi? „Lecz głowę 20
Summanusa znaleziono w Tybrze“ . — Mówisz tak,
jak gdybym odmawiał haruspikom wszelkich umie­
jętności. Odmawiam im tylko sztuki wróżenia!
Bo podział nieba, o którym mówiłem poprzednio,
i pewne związane z tym spostrzeżenia wskazują
wprawdzie, skąd piorun wyskoczył i gdzie spadł,
ale nie mogą pouczyć, co on oznacza. Jednakowoż
nacierasz na mnie moimi wierszami:
Wtedy to ojciec bogów grzmiący z gwiezdnego Olimpu /
Miotał pioruny na sobie oddane świątynie i wzgórza /
I Kapitolu siedziby ogniem poraził z wysoka.

Runął podówczas posąg Natty i wizerunki bogów,


a Romulus i Remus, rażeni piorunem wraz z wil-
czycą-karmicielką, spadli z podstawy. Haruspicy
mieli jak najprawdziwiej wyjaśnić znaczenie tych
zdarzeń. Podziw zaś budziło to, że posąg Jowisza, 4s
zamówiony dwa lata wcześniej, ustawiono na Kapi-
22*
332 O w ró ż b ia r stw ie

tolu właśnie w tym czasie, gdy odkryto sprzysiężenie


w senacie. — „I ty byłbyś skłonny — tak przema­
wiałeś do mnie — występować przeciw wróżbiarstwu
wbrew twoim własnym czynom i wbrew temu,
co napisałeś?“ — Jesteś mym bratem i dlatego nie
chcę cię urazić. Lecz w rzeczy samej, co ci tu wreszcie
przeszkadza? Sama sprawa, która tak właśnie się
przedstawia, czy ja, który chcę wyświetlić prawdę?
Wszak nie zaprzeczam, że tak było, a tylko żądam
od ciebie uzasadnienia sztuki haruspików. Ale tyś
użył zadziwiającego wybiegu. Ponieważ zrozumiałeś,
że znajdziesz się w przykrym położeniu, gdy cię
zapytam o podstawę wszelkich wróżb, rozwodziłeś
się wiele nad tym, że widząc skutek nie szukasz
przyczyn i powodów; iż istotę zagadnienia stanowi
okoliczność, że się coś dzieje, a nie pytanie, dlaczego
się to dzieje. Jak gdybym już się zgodził, że się to
dzieje, albo jak gdyby nie należało do filozofa pytać
4 7 o przyczynę, dla której się coś dzieje! W tym samym

miejscu przytoczyłeś również me Prognostyki i wy­


mieniłeś niektóre rodzaje ziół, jak wilec i korzeń
kokornaku, których oddziaływanie i jego skutki
21 widzisz, lubo przyczyny tego nie znasz. Porówny­
wasz ze sobą rzeczy zupełnie niepodobne! Istoty
znaków wieszczych dochodził i stoik Boetus, którego
wymieniłeś, i nasz Pozydoniusz. I chociaż istoty
tej nie odkryto, to jednak samą sprawę można było
rozpatrywać i rozważać. Gzy wszelako wróżby,
związane z runięciem posągu Natty lub z uderze­
niem piorunu w tablice praw oparte są na jakichś
dawnych spostrzeżeniach? „Pinariusze, do których
O w ró ż b ia r stw ie 333

należy Natta, są znanym rodem szlacheckim, a więc


ze strony znakomitych rodów grozi niebezpieczeń­
stwo“ . Jakże prędko wymyślił to Jowisz! „Ssący
Romulus został rażony piorunem, a więc zagraża
niebezpieczeństwo miastu, które on założył“ . Jak
przemyślnie ostrzega nas Jowisz tymi znakami!
„Posąg Jowisza ustawiono w tym samym czasie, kiedy
wykryto sprzysiężenie“. I ty oczywiście wolisz przy­
puszczać, że stało się to z rozkazu bogów, a nie
przypadkiem, i że przedsiębiorca, który od konsulów
Kotty i Torkwata otrzymał zlecenie wykonania owej
kolumny, nie opóźnił się z powodu lenistwa czy
braku środków, lecz do zwłoki tej został nakłoniony
przez nieśmiertelnych bogów! Co do mnie, niezu­
pełnie wątpię, czy istotnie tak było, ale nie wiem
tego na pewno i pragnę dowiedzieć się od ciebie.
Bo gdy mi się zdawało, że to przypadkiem pewne
rzeczy zdarzyły się tak, jak przepowiedzieli wróż-
biarze, obszernie rozwodziłeś się o przypadku i prze­
konywałeś, że przez rzut czterech kostek można
otrzymać przypadkiem punkt Wenery, lecz w rzucie
czterystu kostkami żaden przypadek nie może dać
stu punktów Wenery. Nie wiem przede wszystkim,
dlaczego by to było niemożliwe; jednakże nie spie­
ram się o to, bo masz aż nadto innych podobnych
przykładów. Wspomniałeś przecież i o rozpryskaniu
farby, i o świńskim ryju, i o bardzo wielu innych
rzeczach. Powiedziałeś, że coś podobnego wymyślił
Karneades o głowie bożka Paniskusa. Jak gdyby
nie mogło się to zdarzyć przypadkiem; jak gdyby
w każdej bryle marmuru nie tkwiły nawet głowy
334 O w ró ż b ia r stw ie

Praksytelesowskie! Bo głowy takie powstają przez


odciosywanie i Praksyteles nic tam nie dodaje.
Gdy się odłupie tyle marmuru, iż uzyska się zarys
twarzy, wtedy widać wyraźnie, że to, co się ukształ-
49 towało, znajdowało się wewnątrz bryły. Coś takiego
mogło więc powstać również samo przez się w ka­
mieniołomach na wyspie Chios. Gdyby to było
nawet grą mej wyobraźni, powiedz jednak, czyś
nie widział w chmurach postaci lwa lub hipocen-
taura? Przypadek może tedy naśladować prawdę,
chociażeś temu dopiero co przeczył.
22 Ponieważ dość już rozprawialiśmy o trzewiach
i piorunach, zostaje nam zająć się dziwnymi zja­
wiskami, by w ten sposób wyczerpać wszystkie
rodzaje sztuki haruspików. Wspomniałeś o wydaniu
płodu przez mulicę. Jest to wypadek dziwny z tego
względu, że nie zdarza się często. Ale gdyby nie
mógł się zdarzyć, to nie byłby nastąpił! Dotyczy to
wszystkich podobnych zjawisk, gdyż nigdy nie stało
się nic takiego, co się stać nie mogło. A jeśli mogło
się stać, to nie należy mu się dziwić. Bo tylko nie­
znajomość przyczyn każe nam dziwić się na widok
nowych zjawisk. T a sama nieznajomość przyczyn
nie bywa powodem naszego zdziwienia, gdy mamy
do czynienia ze zjawiskami zwykłymi. Przecież ten,
kto dziwi się, że mulica wydała płód, nie wie rów­
nież, jak rodzi klacz, i w ogóle nie ma pojęcia, jak
się rodzą istoty żywe; ale że to często widzi, nie
dziwi się, choć nie zdaje sobie sprawy, dlaczego
się to dzieje. Natomiast gdy zdarzy się coś takiego,
czego przedtem nie widział, mniema, że jest to jakiś
O wróżbiarstwie 335

dziwny znak. Czy więc znak ten trzeba widzieć


w tym, że mulica poczęła, czy w tym, że urodziła?
Poczęcie nastąpiło może wbrew naturze, lecz uro- so
dzenie było prawie koniecznością.
Lecz po co mówić więcej. Zobaczmy, jaki był 23
początek sztuki haruspików, a bardzo łatwo roz­
strzygniemy, jakie jest jej znaczenie. Opowiadają,
że kiedy pewien rolnik orał niegdyś ziemię pod
miastem Tarkwinie i zbyt pogłębił bruzdę, nagle
wyskoczył z niej niejaki Tages, który zaczął coś
mówić do oracza. Jak czytamy w etruskich księgacji,
Tages ów miał twarz dziecka, chociaż odznaczał
się mądrością starca. Na jego widok pełen zdumienia
i podziwu wieśniak podniósł wielki krzyk, co spra­
wiło, że wnet powstało zbiegowisko, a wkrótce
zeszła się tam cała Etruria. Wtedy Tages długo
przemawiał do zgromadzonego tłumu słuchaczów,
którzy życzliwie przyjęli i dokładnie spisali jego
słowa. W przemówieniu tym zawarta była cała
nauka haruspików, która potem rozwinęła się dzięki
poznaniu nowych rzeczy, należących do tej samej
dziedziny. Dowiedzieliśmy się tego od samych haru­
spików, którzy przechowują te pisma jako źródło
swej wiedzy. Czyż do odparcia tego potrzebny jest 51
nam Karneades lub Epikur? Czyż jest ktoś na tyle
niemądry, iżby uwierzył, że z ziemi wyorano, po­
wiedzmy, bożka lub człowieka? Jeżeli był to bożek,
to dlaczegóż wbrew swej naturze schronił się do
ziemi i dopiero wyorany pługiem wyszedł na światło
dzienne? Jeżeli zaś Tages ów był człowiekiem, to
jakże mógł żyć przywalony ziemią? A następnie
336 O w ró ż b ia r stw ie

gdzie mógł dowiedzieć się tego wszystkiego, czego


uczył innych? Ale doprawdy jestem chyba głupszy
od tych, którzy w to wierzą, jeśli rozprawiam prze­
ciw nim tak długo.
24 Bardzo znany jest stary żart Katona, który dziwił
się, że dwaj haruspicy nie uśmiechają się do siebie
52 przy spotkaniu. Bo i cóż się sprawdziło z tych
rzeczy, które oniprzepowiadali? A jeśli się coś spraw­
dziło, jak możnadowieść, że nie stało się to przypad­
kiem? Hannibal, gdy przebywał na wygnaniu u króla
Prusiasza, doradzał mu rozpoczęcie walki; lecz ten
mówił, że nie śmie, bo zakazują mu wnętrzności
ofiarnego zwierzęcia. Wtenczas Hannibal odpo­
wiedział: „Wolisz tedy więcej wiary dać kawałkowi
cielęciny niż doświadczonemu wodzowi?“ Cóż po­
wiesz na to? A czyż sam Cezar nie popłynął do Afryki,
mimo że najwyższy haruspik ostrzegał go, by przed
zimą nie podejmował przeprawy? I gdyby tego
nie uczynił, wszystkie wojska jego przeciwników
byłyby się zebrały w jednym miejscu. Czy mam tu
przypominać wieszczby haruspików (a mogę przy­
toczyć wprost niezliczone), po których albo nic
nie nastąpiło, albo stało się coś zupełnie przeciw-
53 nego. Na bogów nieśmiertelnych! Ileż wróżb oszu­
kało nas w czasie ostatniej wojny domowej! Jakich
tylko wieszczb pochodzących od haruspików nie
przysyłano nam z Rzymu do Grecji! Czegóż nie
przepowiadano Pompejuszowi! (On bowiem wielce
przejmował się wróżbami z wnętrzności i nadzwy­
czajnych znaków). Nieprzyjemnie o tym wspominać,
a zresztą nawet nie potrzeba, zwłaszcza wobec cie-
O w ró ż b ia r stw ie 337

bie, któryś tam był. Wiesz, że prawie wszystko wy­


padło odwrotnie, niźłi przepowiedziano. Lecz dość
już o tym. Przejdźmy teraz do dziwnych zjawisk.
Wyszczególniłeś wiele opisanych przeze mnie zda-
rżeń z czasów mego konsulatu; dostarczyłeś wielu
przykładów zebranych przez Sisennę przed wojną
z Marsami; opowiedziałeś wiele wspomnianych przez
Kallistenesa wypadków, które miały miejsce przed
klęską Lacedemończyków pod Leuktrami. O każ­
dym z nich powiem z osobna, co mi się będzie wy­
dawało stosowne, ale trzeba też wypowiedzieć się
w ogólności. Jakież są te rzekomo przez bogów zsy­
łane znaki i rzekome zapowiedzi klęsk? Co chcą
osiągnąć nieśmiertelni bogowie dając nam znaki,
których bez tłumaczy nie możemy zrozumieć, i oznaj­
miając rzeczy, których uniknąć nie jesteśmy w sta­
nie? .Przecież nawet dobrzy ludzie nie pozwalają
sobie na to, aby uprzedzać przyjaciół o zagraża­
jących nieszczęściach, przed którymi nie mogą oni
w żaden sposób się uchronić. Ludzie ci postępują
jak lekarze, którzy, chociaż częstokroć zdają sobie
sprawę, że chory umrze wskutek swej choroby, nigdy
tego nie mówią. Wszelka bowiem przepowiednia
nieszczęścia może być uznana za dobrą tylko wtedy,
gdy dołącza się do niej środki zabezpieczające przed
tym nieszczęściem. A cóż pomogły znaki i ich wy- 55

kładacze już to dawniej — Lacedemończykom, już


to niedawno — nam? Jeśli mamy je uważać za
znaki pochodzące od bogów, to dlaczego były tak
niewyraźne? Bo jeśli chcieli dać nam poznać przy­
szłość, powinni byli objawić ją jasno; a jeśli nie
33 8 O w ró ż b ia r stw ie

chcieli jej nam odkryć, nie powinni byli udzielać


26 nawet znaków niezrozumiałych. Jużci, umysł ludzki
ma tę właściwość, że wszelki domysł, na którym
wspiera się wróżenie, często może iść w różnych
kierunkach, nawet zgoła sobie przeciwnych. Jak bo­
wiem w sprawach sądowych inny jest domysł oskar­
życiela, a inny obrońcy, a jednak każdy z nich
może być wiarygodny, tak i we wszystkich rzeczach,
0 których mamy wrażenie, że dadzą się rozpoznać
przy pomocy domysłu, rozstrzygnięcie takie może
wypaść dwojako.
Ponieważ zaś zdarzenia takie wynikają zarówno
z przyrodzonego porządku rzeczy, jak i z przypadku,
ponieważ czasem błąd powstaje także wskutek po­
dobieństwa rzeczy — wielką głupotą jest nie szu­
kać przyczyn owych zdarzeń, lecz za sprawców ich
56 poczytywać bogów. Wierzysz, że wieszczkowie beoccy
w Lebadii z piania kogutów poznali, iż zwycięstwo
było po stronie Teban; bo koguty pokonane mają
zwyczaj milczeć, a zwycięskie piać. Jowisz więc
przez koguty dawał znak tak wielkiemu miastu?
1 czyż ptaki te zwykły piać tylko wtedy, gdy odniosły
zwycięstwo? Lecz wtenczas przecież piały, choć nie
zwyciężyły. Na tym właśnie — powiadasz — polega
dziw. Wielki doprawdy dziw! Jak gdyby piały ryby,
a nie koguty! Bo czyż jest jakaś pora dnia albo
nocy, o której by one nie piały? Jeśli podnieca je
do piania radość i zadowolenie ze zwycięstwa, to
może się zdarzyć jakiś inny powód do wesołości,
57 który także nakłoni je do piania. Ot, chociażby
przyczyna, dla której — jak to bardzo dobrze wy-
O w ró ż b ia r stw ie 339

jaśnił Demokryt — koguty pieją przed świtem: gdy


strawiony i rozprowadzony po całym ciele pokarm
przestaje ciążyć im w żołądku, nasycone mogą bez­
trosko piać i, jak z. kolei mówi Enniusz,
W cichości nocy przejawiać zadowolenie gardłem, / Piejąc
wciąż i z radości bijąc skrzydłami.

Jeżeli więc stworzenie to jest tak chętne do piania


samo ze siebie, jak mogło przyjść na myśl Kalli-
stenesowi, że to bogowie dali kogutom znak, aby
zaczęły piać? Wszak mogły to sprawić przyrodzone
właściwości kogutów lub przypadek.
Doniesiono senatowi, że spadł deszcz krwawy, że jJ
również rzeka Atratus spłynęła krwią, a posągi
bóstw okryły się potem. Czy przypuszczasz, że ta­
kim doniesieniom uwierzyłby Tales albo Anaksago-
ras, albo jakiś inny filozof przyrody? Bo zarówno
krew, jak i pot mogą pochodzić tylko z ciała. Lecz
także ziemia może czasem dawać zabarwienie po­
dobne do krwi, a pochodząca z zewnątrz jakiejś
rzeczy wilgoć może się skraplać na podobieństwo
potu, jak to widzimy na chłodnych murach, gdy
wieje wilgotny wiatr południowy. W czasie pokoju
mało uwagi zwraca się na takie rzeczy, lecz w cza­
sie wojny wydają się one lękliwym ludziom
częstsze i ważniejsze. W dodatku pod wpływem stra­
chu i niebezpieczeństwa baśnie takie z jednej strony
łatwiej znajdują wiarę, a z drugiej — bardziej bez­
karnie są zmyślane. Czyż jesteśmy na tyle lekko- 59
myślni i nierozważni, byśmy upatrywali dziwne zja­
wisko w tym, że myszy, których jedynym zajęciem
340 O w ró ż b ia r stw ie

jest gryzienie, pogryzły jakąś rzecz? A przecież, gdy


przed wojną z Marsami myszy pogryzły w Lanu-
wium tarcze, haruspicy orzekli, jakeś powiedział,
iż jest to nader ważna przepowiednia. Jak gdyby
stanowiło to jakąś różnicę, czy myszy, które w dzień
i w nocy coś gryzą, uszkodziły tarcze czy sita! Gdy­
byśmy w takie rzeczy wierzyli, musiałbym się oba­
wiać o Rzeczpospolitą, ponieważ myszy niedawno
pogryzły u mnie Państwo Platona; a jeśliby pogryzły
księgę Epikura 0 rozkoszy, musiałbym przewidywać,
że na rynku podrożeje żywność.
^ A czyż mamy się lękać, jeżeli kiedyś nam powiedzą,
że bądź to wśród zwierząt domowych, bądź pośród
ludzi przyszła na świat jakaś poczwara? Aby długo
nad tym się nie rozwodzić, powiem tylko, iż uzasad­
nienie wszystkich tych wypadków jest jedno: cokol­
wiek rodzi się, niezależnie od swoich właściwości
musi być dziełem przyczyny naturalnej. I jeśli na­
wet coś zdarzyło się wbrew zwykłemu sposobowi,
to jednak nie mogło stać się wbrew naturze. Jeżeli
tedy spotka cię coś nowego lub dziwnego, dociekaj,
o ile będziesz mógł, przyczyny; a jeśli jej nie znaj­
dziesz, miej jednak za rzecz ustaloną, że nic nie
mogło stać się bez przyczyny. Niepewność zaś, któ­
rej nabawiła cię nowość zjawiska, odpędzaj świado­
mością, że zostaje ono w zgodzie z naturą. Wtedy
nie zatrwoży cię ani hurkot w ziemi, ani rozstąpie­
nie się nieba, ani kamienny czy krwawy deszcz,
ani przelot gwiazdy, ani widok pochodni na niebie.
6i Gdybym o przyczyny tych zjawisk spytał Chryzypa,
to i ten sławny obrońca wróżbiarstwa nigdy by nie
O w ró ż b ia r stw ie 341

powiedział, że zdarzyły się one przypadkowo, lecz


podałby dla wszystkich przyczynę naturalną. Bo
nic nie może się stać bez przyczyny i nie dzieje się
nic takiego, co się dziać nie może. A jeśli stało się
to, co się stać mogło, nie trzeba widzieć w tym ja ­
kiegoś dziwu. Nie ma więc dziwów. Gdybyśmy za
dziwy mieli uważać rzadko zdarzające się wypadki,
to dziwem takim jest mędrzec; jestem bowiem prze­
konany, że częściej można spotkać mulicę, która wy­
daje płód, niż mędrca. Zatem wypływa stąd nastę­
pujący wniosek: nigdy nie zdarzyło się nic takiego,
co się zdarzyć nie mogło, a to, co się mogło stać,
nie jest dziwem. Tak więc w ogóle nie ma dziwów.
Dlatego też pewien wieszczbiarz i tłumacz niezwyk- 62
łych zjawisk, kiedy ktoś zwrócił się doń z zapyta­
niem, czy należy uważać za dziw to, że w jego
domu wąż okręcił się koło drąga, nader dowcipnie
odrzekł: „Dziw byłby wtedy, gdyby drąg obwinął
się wokół węża“ . T ą odpowiedzią dał zupełnie jasno
do zrozumienia, iż nie trzeba poczytywać za dziw
nic takiego, co może stać się w sposób naturalny.
Jak mówiłeś, „Gajus Grakchus napisał do Marka 29
Pomponiusza, że po złapaniu w domu dwóch wę­
żów ojciec jego zawezwał haruspików“ . Dlaczego
po złapaniu wężów, a nie jaszczurek lub myszy?
Oto dlatego, że jaszczurki i myszy spotyka się co
dzień, a węże rzadziej. Jak gdyby możliwość jakie­
goś zdarzenia zależała od jego częstotliwości! Jeśli
jednak wypuszczenie samicy miało pociągnąć za sobą
śmierć Tyberiusza Grakchusa, a wypuszczenie
samca zgon Kornelii, to dziwię się, dlaczego
342 O w ró ż b ia r stw ie

w ogóle wypuścił któregokolwiek z wężów; bo Gajus


nie pisze, co wedle orzeczenia haruspików stałoby
się, gdyby nie był puścił żadnego. — „Ale Grakchus
wkrótce umarł“ — wywodziłeś. Myślę, że stało się
to z jakiejś innej przyczyny niż wypuszczenie węża,
na przykład z powodu ciężkiej choroby. Haruspicy
zaś mają tyle szczęścia, że czasami zdarza się przy-
363 padkowo nawet to, co oni przepowiedzieli. Dziwił­
bym się bardzo, gdybym wierzył, że u Homera, jakeś
wspomniał, Kalchas z liczby wróbli wywróżył liczbę
lat wojny trojańskiej. O tej wróżbie wedle dokonanego
przeze mnie w wolnych chwilach przekładu tak oto
mówi u Homera Agamemnon:
Znoście, mężowie, i ciężkie'wytrzym ujcie trudy, / Byśmy
mogli rozpoznać, czy augur nasz Kalchas powiedział /
Prawdę w swej przepowiedni, czy wyrzekł jedynie czcze
słowa. / Wszyscy wszak, którzy jeszcze z wyroku losu smut­
nego / Życia nie utracili, wróżbę tę mają w pamięci. /
G dy morze pod Aulidą okryło się flotą państw greckich, /
Go niosła klęskę Priamowi, a zgubę Troi, / M y zaś przy
dymiących — dokoła zimnych wód — ■ ołtarzach / Składa­
liśmy bogom w ofierze złotorogich byków, / Nagle pod
klonem cienistym, skąd wytryskało źródełko, / Ujrzeliśmy
cielsko skręcone strasznego i bardzo wielkiego, / A spod
ołtarza Jowisza skradającego się smoka. / Smok ten spostrzegł
ukryte w gałęziach klonu pisklęta. / Sięgnął po nie, wszystkie
je pożarł; a było ich osiem. / Dziewiąta była ich matka, co
drżąc ze strachu krążyła; / A le i ją rozszarpał zwierz dziki
64 swą paszczą ogromną. / Kiedy w ten sposób zgładził skrzy­
dlate potomstwo i matkę, / Jowisz, Saturna syn, a smoka
owego stworzyciel / Natychmiast w twardy kamień bestię
tę straszną zamienił. / Lękiem przejęci staliśmy wszyscy
pośród ołtarzy, [ Z czcią oglądając podziwu godny znak ten
od bogów. / W tedy Kalchas pewnym głosem rzekł te słowa: /
O w ró ż b ia r stw ie 343
«O, mężowie achajscy! Czemu stoicie zdumieni? / Przecież
ojciec bogów sam ten znak nam zesłał. / Późno wystąpią
skutki tego znaku, lecz chwałą / Nas okryją. Bo tyle pod
Troją lat walki nas czeka, / Ile ptasząt zginęło w paszczy
straszliwej zwierzęcia: / Troja padnie i karę odbierze w roku
dziesiątym». / T ak wróżył Kalchas, a dzisiaj ju ż spełnia się
ta przepowiednia.
Dlaczego jednak we wróżbie tej wróble miały ozna- 65
czać liczbę lat, a nie miesięcy czy dni? Dlaczego
wieszczbiarz oparł swą przepowiednię na wróblach,
w których nie było nic nadzwyczajnego, a nie na­
wiązał w niej do smoka, który wbrew naturalnym
możliwościom został podobno przemieniony w ka­
mień? Wreszcie cóż jest we wróblu podobnego do
roku? Bo co się tyczy tego węża, który ukazał się
składającemu ofiarę Sulli, to pamiętam obydwa zda­
rzenia: i to, że Sulla przed wyruszeniem na wyprawę
składał ofiarę, i to, że wypełzł mu wąż spod ołtarza.
Tegoż samego dnia odniósł on wspaniałe zwycięstwo,
które jednak doszło do skutku nie w wyniku rady
wieszczbiarza, lecz dzięki roztropności wodza.
Nic dziwnego nie ma także w tych niezwykłych H
zjawiskach, które, gdy się zdarzą, są w pewien spo­
sób tłumaczone i stają się powodem różnych do­
mysłów. Na przykład owe ziarna pszenicy włożone
do ust małego Midasa albo pszczoły, o których
wspomniałeś, że usiadły na wargach Platona: same
te zdarzenia nie są dziwne na tyle, na ile piękne
wyprowadzono z nich wnioski. Domysły takie albo
mogą okazać się błędne, albo też zawarte w nich
przepowiednie mogą się przypadkiem spełnić. Opo­
wieść o Roscjuszu, że był oplątany przez węża, może
344 O w r ó ż b ia r s tw ie

być co prawda fałszywa, lecz samo to, że w kołysce


mógł znajdować się wąż, nie jest tak dziwne, zwłasz­
cza w Solonium, gdzie węże mają zwyczaj gromadzić
się koło ogniska domowego. Co się zaś tyczy prze­
powiedni haruspików, że nikt nie będzie od niego
sławniejszy i znakomitszy, to dziwię się, że bogowie
nieśmiertelni zapowiedzieli sławę aktorowi, a nie
uczynili tego w stosunku do Scypiona Afrykańskiego.
67 Zebrałeś również dziwne zdarzenia dotyczące Fla-
miniusza. To, że runął wraz z koniem,, nie jest do­
prawdy czymś niezwykłym! Że nie można było wyr­
wać z ziemi chorągwi pierwszego oddziału kopij-
ników, wynikało może z tego, że chorąży mocno
ją wbił, a potem zbyt słabo wyciągał. A czyż jest
zdumiewające to, że koń Dionizjusza wydostał się
z rzeki i że miał w grzywie pszczoły? Ponieważ
jednak Dionizjusz wkrótce objął rządy, zaczęto przy­
padkowemu zdarzeniu przypisywać znaczenie prze­
powiedni. Mówiłeś, że „w lacedemońskiej świątyni
Herkulesa dał się słyszeć szczęk broni; że w tebań-
skiej świątyni tegoż bóstwa nagle otwarły się pod­
woje, a porozwieszane wysoko tarcze znaleziono na
ziemi“ . Przecież nic takiego nie mogło zdarzyć się
bez jakiegoś wstrząśnienia. Dlaczegóż tedy mamy
utrzymywać, że było to zrządzenie bogów, a nie przy-»
32 padku? „Ale na głowie delfickiego posągu Lizandra
znalazł się ni stąd, ni zowąd wieniec z dzikich chwas­
tów“ . Czy nie tak? Sądzisz więc, że wieniec ów
powstał wcześniej, niż wyrosła z nasienia sama ro­
ślina? Bo ja jestem zdania, że to widocznie ptaki za­
niosły tam nasiona chwastu, skoro ludzie go nie
O w ró ż b ia r stw ie 345

zasiali; wszystko zaś, co znajduje się na głowie,


może wydawać się podobne do wieńca. Powiedzia­
łeś, że w tym samym czasie spadły w Delfach złote
gwiazdy Kastora i Polluksa oraz że nigdzie ich nie
znaleziono. Przecież wygląda to raczej na czyn zło­
dziejów aniżeli bogów! Dziwię się bardzo, że hi- 69
storia grecka zanotowała złośliwość małpy z Dodony.
Czyż może być coś mniej niezwykłego niż to, że
ten szkaradny twór wywrócił urnę i rozsypał losy?
Historycy zaś piszą, że Lacedemończycy nigdy nie
mieli smutniejszej wróżby! Albo owa przepowiednia
Wejentów, iż jeśli Jezioro Albańskie spłynie do mo­
rza, to zginie Rzym, a jeżeli będzie zatamowane,
to zguba spotka Weje... W rzeczywistości wodę
z Jeziora Albańskiego odprowadzono dla polep­
szenia pól podmiejskich, a nie dla ocalenia zamku
i miasta. „Lecz wkrótce potem usłyszano głos napo­
minający, aby zabezpieczono Rzym przed Galami“ ;
w związku z tym przy nowej ulicy poświęcono oł­
tarz duchowi wieszczemu Aius Loąuens. I cóż? Ten
duch wieszczy, gdy nikt go nie znał, przemawiał
i ostrzegał, od czego też otrzymał swoje imię; a po­
tem, gdy miał już swą siedzibę i ołtarz, i imię,
oniemiał? To samo można powiedzieć o Junonie
Napominającej, bo czyż otrzymaliśmy kiedykolwiek
od niej jakieś napomnienie oprócz tamtego co do
prośnej świni?
Ale dosyć już o niezwykłych zjawiskach. Pozo- 33
stają nam wróżby z ptaków i losy, które się ciągnie;
bo te, które dają wieszczkowie, słuszniej byłoby na­
zwać odpowiedziami wyroczni, a o wyroczniach będę
C y c e r o — D z ie ła filo z o fic z n e , t. I 23
346 O w ró ż b ia r stw ie

mówił wtedy, gdy dojdę do wróżbiarstwa natural­


nego. Pozostaje też wypowiedzieć się co do Chaldej­
czyków. Lecz najpierw przyjrzyjmy się wróżbom
z ptaków. Wydaje ci się, że trudne jest położenie
augura, gdy ma mówić przeciw tej sztuce. Ale tak
jest może u Marsów, bo rzymskiemu augurowi przy­
chodzi to z wielką łatwością. Nie jesteśmy wszak tymi
augurami, którzy przyglądając się ptakom albo in­
nym znakom przepowiadają przyszłość. A jednak
wierzę, że Romulus, który założył Rzym po odby­
ciu wróżby z ptaków, miał przekonanie, że sztuka
augurów polega właśnie na przewidywaniu zdarzeń
(albowiem dawne czasy myliły się w wielu spra­
wach). Dzisiaj widzimy już tę sztukę odmienioną
bądź to przez doświadczenie, bądź przez naukę,
bądź przez sam upływ czasu. Utrzymaliśmy zaś
zwyczaje, obrzędy religijne, urządzenia i przywi­
leje augurów tudzież powagę ich zgromadzenia tak
ze względu na mniemania ludu, jak i dla wielkiego
71 pożytku Rzeczypospolitej. I zaprawdę, godni naj­
cięższej kary są konsulowie Klaudiusz i Lucjusz
Junius, którzy popłynęli wbrew wróżbom. Należało
bowiem słuchać wskazań religii i nie wolno było
okazywać tak zuchwałej pogardy ojczystego zwy­
czaju. Słusznie więc jeden z nich został skazany
przez sąd ludowy, a drugi sam sobie śmierć zadał.
Mówisz, że „Flaminiusz nie posłuchał wróżb z pta­
ków i dlatego wraz ze swoimi oddziałami zginął“ . Lecz
w rok potem Paulus posłuchał, a czyż nie poległ
z wojskiem w bitwie pod Kannami? Bo gdyby na­
wet istniała jakaś sztuka wróżenia z ptaków, której
O w ró ż b ia r stw ie 347

w rzeczywistości nie ma, to z pewnością nie na­


leżałyby tam wróżby zasięgane przez nas wtedy, gdy
przypatrujemy się już to ptakom jedzącym, już to
latającym: są to cienie wróżb, ale w żadnym wy­
padku nie wróżby. „Kwintusie Fabiuszu, pragnę, 34
abyś był mi pomocny przy wróżeniu“ — „Dob­
rze“ — odpowiada. Za naszych przodków zapraszano
na pomocnika człowieka doświadczonego, a teraz
wzywa się każdego bez różnicy. Od doświadczonego
zaś koniecznie wymagano, aby wiedział, co to jest
spokój, czyli silentium. Spokojem bowiem nazywa się
przy wróżeniu z ptaków taki stan rzeczy, kiedy nie ma
żadnych uchybień. Powinnością dobrego augura jest 72
znać się na tym. Gdy zasięgający wróżby odezwie
się do pomocnika: „Jeśli ci się będzie zdawało, że
jest spokój, powiedz“ , ten nie patrzy ani do góry,
ani dokoła siebie i zaraz odpowiada, iż — jak mu
się w ydaje— jest już spokój. Wtedy tamten: „Po­
wiedz, czy ptaki jedzą“ — „Jedzą“ . Gdyby zapytać,
jakie to ptaki lub gdzie one są, odpowie, że „jakiś
człowiek przyniósł kurczęta w klatce, skąd człowiek
ten nazywa się dozorcą kurcząt, pullarius“ . Aha,
więc to są owe ptaki, będące wysłannikami Jowisza!
Lecz do czego się to odnosi, że one jedzą lub nie
jedzą? Otóż nie dotyczy to wcale wróżby. Cho­
dzi o to, że w czasie jedzenia koniecznie musi coś
wypaść z dzioba i spaść na ziemię, terrąm pavire, skąd
wróżbę taką nazywano najpierw terripavium, potem
terripudium, teraz zaś nazywa się tńpudium. A kiedy
z dzioba kurczęcia wypadnie większy kęs, wtedy
zasięgającemu wróżby oznajmia się wieszczbę cał-
23*
348 O w ró ż b ia r stw ie

^ kowicie pomyślną, czyli tripudium solistimum. Czyż


w tak wymuszonej i jakby siłą wyciśniętej wróżbie
może być coś boskiego? Najdawniejsi augurowie nie
korzystali z tego sposobu wróżenia. Mamy na to
dowód w dawnym postanowieniu ich zgromadzenia,
że tripudium można przeprowadzić z każdym pta­
kiem. Toteż jedynie wtedy mielibyśmy wróżbę
z ptaka, gdyby mógł dowolnie się zjawić; bo tylko
wtedy można by poczytywać tego ptaka za wysłańca
Jowisza i tłumacza jego woli. Ale teraz, kiedy ptak
zamknięty w klatce i wygłodzony rzuci się na kawałek
ciasta i kiedy coś wypadnie mu z dzioba — czy są­
dzisz, że jest to wróżba albo że Romulus zwykł
74 w ten sposób zasięgać wieszczb? Czy myślisz, że
odprawiający wróżby z ptaków nie mieli zwyczaju
sami zwracać uwagi na pioruny i błyskawice? Dzi­
siaj każą to czynić dozorcy kur i on im to oznajmia.
Piorun z lewej strony uważamy za dobrą wróżbę
dla wszystkich spraw prócz zgromadzeń ludowych.
Lecz to przynajmniej zostało ustanowione dla dobra
Rzeczypospolitej: aby o zwoływaniu zgromadzeń, czy
to dla wydania wyroku przez lud, czy dla stano­
wienia praw, czy dla wyboru urzędników, rozstrzy­
gali przedniejsi obywatele. „Lecz — jak mówiłeś —
w związku z pismem Tyberiusza Grakchusa kon-
sulowie Scypion i Figulus zrzekli się swych urzędów,
gdy augurowie powiedzieli, że zostali oni wybrani
z uchybieniem przeciwko wróżbie“ . Któż przeczy,
że augurowie mają swą metodę postępowania? Ja
nie uznaję jedynie wróżbiarstwa. Dowodziłeś, że „ha-
ruspicy są natchnieni przez bogów“ ; że „gdy Ty-
O w ró ż b ia r stw ie 349
beriusz Grakchus w związku z niespodziewaną
śmiercią zbierającego głosy pierwszej centurii wpro­
wadził ich do senatu, oświadczyli, iż ten, kto zwrócił
się do ludu z zapytaniem, popełnił błąd“ . Zastanów się is
wprzód, czy nie mieli na myśli zbierającego głosy
pierwszej centurii, bo to on umarł i o nim mogli tak
powiedzieć bez wróżenia, a tylko na podstawie samego
domysłu. Następnie może sprzyjał im przypadek, któ­
rego w żaden sposób nie można wyłączyć z takich
czynności. Cóż bowiem mogli wiedzieć etruscy harus-
picy bądź o tym, czy przed rozpoczęciem komicjów
dobrze obrano miejsce dla wróżb, bądź o przywilejach
przysługujących granicy miasta? Ze swej strony zga­
dzam się raczej z Gajusem Marcellusem niż z Appiu-
szem Klaudiuszem, którzy obydwaj byli mymi kole­
gami, i sądzę, że władza augurów, chociaż z początku
ustanowiona została gwoli wróżenia, później jednak
była zachowywana i chroniona przez wzgląd na
dobro Rzeczypospolitej.
Lecz na teraz dosyć już o tym; więcej powiem
w innym miejscu. Przyjrzyjmy się natomiast nie tyle
sztucznym, ile zabobonnym wróżbom z ptaków sto­
sowanym przez obcych. Otóż posługują się oni
wszystkimi prawie ptakami, podczas gdy my uży­
wamy bardzo niewielu. Co innego uważają za
wróżby pomyślne oni, a co innego my. Dejotar
często wypytywał mnie o naszą sztukę wróżenia
z ptaków, a ja dowiadywałem się o jego sposób
wróżenia. Na bogów nieśmiertelnych! Jakże się one
różniły! A niektóre zasady były wręcz sprzeczne ze
sobą. Lecz podczas gdy on zawsze się uciekał do
350 O w ró ż b ia r stw ie

wróżb — czy my stosujemy je częściej niż w tych


wypadkach, gdy tak postanowił lud? Przodkowie
nasi nie chcieli prowadzić wojny inaczej niż po za­
sięgnięciu wróżby z ptaków; a ileż to lat upłynęło,
gdy prokonsulowie i propretorowie nasi prowadzą
n wojny obywając się już bez takich wróżb! Przepra­
wiając się przez rzeki ani nie wróżą z lotu ptaków,
ani nie odbywają tripudium. Marek Marcellus, który
pięć razy był konsulem, a zarazem wodzem oraz
doskonałym augurem, całkiem zaprzestał również
wróżenia z ostrzy dzid, co stanowiło wybitnie woj­
skową odmianę wróżbiarstwa. Gdzież więc ma za­
stosowanie wróżenie z ptaków? Ponieważ ci, którzy
prowadzą wojny, z wróżb tych nie korzystają, wy­
daje się, że zaniechane przez wojskowych, są prze­
strzegane przez urzędników miejskich. Marcellus
mawiał jednak, że gdy chciał coś przedsięwziąć,
zwykł odbywać drogę w zasłoniętej lektyce, aby mu
nie przeszkodził jakiś przypadkowy znak złowróżbny.
Podobnie do tego i my augurowie zalecamy wy­
przęgać zwierzęta pociągowe, aby nie doszła do
skutku wróżba ze spotkania bydląt zaprzężnych. Ale
78 czyż przeszkodzić dokonaniu się wróżby albo uni­
kać jej widoku jest czymś innym niż nie chcieć
przestrogi Jowisza?
37 Jest to nader zabawne, gdy powiadasz, jakoby De-
jotar nie żałował, że posłuchał wróżb z ptaków,
które odbył udając się do Pompejusza; gdyż do­
chowując wierności i przyjaźni ludowi rzymskiemu
spełnił powinność: dobra sława i czyny chwalebne
były mu droższe od władzy królewskiej i posiadłości.
O w ró ż b ia r stw ie 351

Wierzę co prawda temu, lecz wróżby nie mają z tym


nic wspólnego. Wrona bowiem nie mogła mu wykra-
kać, że czyni słusznie, gotując się do obrony wolności
ludu rzymskiego. To on sam tak myślał i tak czuł.
Ptaki zwiastują pomyślne lub niepomyślne zdarzenia, 79
sądzę jednak, że Dejotar zastosował się raczej do
wróżby cnoty, która zabrania kierować się korzyścią,
kiedy chodzi o wierność. Ptaki zaś omyliły się z pew­
nością, jeśli zapowiedziały mu pomyślny przebieg wy­
padków. Uciekł wraz z Pompej uszem z pola bitwy —
zaprawdę wielkie to nieszczęście! Rozstał się z nim —
smutne zdarzenie! W tym samym czasie przyjmo­
wał jako gościa wroga swego, Cezara — cóż może
być bardziej przykrego? Ten zaś wydarłszy mu te-
trarchię Trokmów, którą oddał jakiemuś tam swemu
stronnikowi pergameńskiemu, odebrawszy przyznaną
mu przez senat Armenię, przyjęty przez Dejotara
z najwystawniejszą gościnnością, pozostawił go ogo­
łoconego zarówno jako swego gospodarza i jako
króla. Ale zboczyłem za daleko i powracam do na­
szego przedmiotu. Jeżeli rozpatrujemy wypadki,
o które pytamy się ptaków, to w żaden sposób nie
można ich uznać za pomyślne dla Dejotara; jeśli
zaś mamy na względzie powinności, to wypełnienie
ich zależało od jego cnoty, a nie od wróżby. Zo- 38
staw tedy w spokoju laskę Romulusa, o której twier­
dzisz, że nie mogła się spalić w największym po­
żarze. Nie przywiązuj znaczenia do kamienia Attusa
Nawiusza. Dla zmyślonych bajeczek wcale nie po­
winno być miejsca w filozofii. Zadaniem filozofa
jest raczej poznać najpierw samą istotę całej sztuki
352 O w ró ż b ia r stw ie

augurów, następnie jej pochodzenie, a wreszcie pew­


ność. Jakaż więc jest istota nauki, która przyjmuje,
że fruwające tu i ówdzie bez określonego kierunku
ptaki coś nam oznajmiają, że śpiewem swoim albo
lotem bądź zabraniają pewnych czynów, bądź też
je zalecają? Dlaczego w stosunku do jednych pta­
ków uznaje się, że dają wymaganą wróżbę z prawej
strony, a w stosunku do drugich, że z lewej ? W jaki
sposób, kiedy i przez kogo wszystko to zostało od­
kryte? Etruskowie poczytują przynajmniej za twórcę
swej sztuki wróżenia wyoranego człowieczka, a my
kogo? Może Attusa Nawiusza? Ale przecież Romulus
i Remus, o b a j— jak wiadomo — augurzy, byli
znacznie wcześniejsi od niego. A może wszystko to
uznamy za wynalazek Pizydów, Cylicjan i Frygij-
czyków? Lecz czyż godzi się za wynalazców boskiej
sztuki uważać tych, którzy nie znają nawet ludz­
kich nauk?
Mówisz, że „uprawiają wróżby z ptaków wszyscy
królowie, wszystkie ludy i narody“ . Jak gdyby zwy­
czajna ciemnota nie była w rzeczy samej zjawiskiem
najczęstszym! Albo jak gdyby tobie samemu po­
dobały się osądy pospólstwa! Ilu jest takich, którzy
nie uznają rozkoszy za dobro? Natomiast bardzo
wielu nazywa ją nawet najwyższym dobrem. Czyż
mnogość ich odstrasza stoików od głoszenia własnego
zdania? Albo czy pospólstwo często idzie za ich po­
wagą? Cóż więc dziwnego,-że niewyrobione umysły,
które nie są w stanie dociekać prawdy, przejmują
się zabobonami tkwiącymi we wróżeniu z ptaków
i w ogóle we wszelkim wróżbiarstwie?
O w ró ż b ia r stw ie 353

A czyż jest wśród augurów jakaś zgodność i jed- 82


nostajność zasad? Stosownie do zwyczajów naszych
augurów Enniusz mówi:
Dobrym znakiem był grzmot z lewej strony przy pięknej
pogodzie.

Ale u Homera Ajaks, żaląc się wobec Achillesa


na jakieś niezwykłe zuchwalstwo Trojan, wypowiada
słowa takie:
Jowisz dawał im znaki pomyślne, grzmiąc z prawej strony.

Tak więc nam wydają się lepsze grzmoty z lewej


strony, a Grekom i barbarzyńcom — z prawej.
Wszak wiadomo mi, że znaki dobre nazywamy le­
wymi, choćby się przejawiały z prawej strony *.
Z całą pewnością jednak nasi uważali za pomyślne
znaki z lewej strony, a inne ludy znaki z prawej
strony, dlatego że jedni i drudzy najczęściej odnosili
wrażenie, iż lepiej jest tak, a nie inaczej. Jakże wielka 83
niezgodność zdań! Innych używają ptaków i in­
nych znaków, inaczej czynią spostrzeżenia i ina­
czej je objaśniają. Czyż nie wypada przyznać, że
przyjęło się to pod wpływem bądź to błędnych,
bądź przesądnych mniemań, przy czym wielką rolę
odegrało oszustwo?
Do tych przesądów nie wahałeś się dołączyć także 40
wieszczb, które nazywamy ominą. I tak Emilia po­
wiedziała Paulusowi, że Perseusz nie żyje, co ojciec

* W rzymskiej terminologii wróżbiarskiej wyraz sinister, tj. lewy,


znaczył również: pomyślny, błogi, dobry. (Przyp. tłumacza).
354 O wróżbiarstwie

wziął za dobrą wróżbę; Cecylia odstąpiła siostrze­


nicy swoje miejsce; istnieje również nakaz, by przy
obrzędach nie mówiono nic złowieszczego i by zwra­
cano uwagę na nazwę centurii, która pierwsza od­
dawała głosy, gdyż nazwa ta stanowi omen dla prze­
biegu komicjów. Otóż postąpiłeś tu wedle powie­
dzenia: „Być wymownym i wielomównym na swoją
własną szkodę“ . Bo jeśli zwracasz na takie rzeczy
uwagę, to jak możesz mieć na tyle spokojny i nie­
skrępowany umysł, by w poczynaniach swych kie­
rować się rozsądkiem, a nie zabobonem? Czy nie
tak? Jeśli ktoś mówi o swoich sprawach i jeśli ja ­
kieś jego słowa dają się dobrze zastosować do tego,
co sam robisz albo zamyślasz, to czyż taka zbież­
ność może przejąć cię lękiem lub dodać ci otuchy?
84 Gdy Marek Krassus w Brundisium wsadzał wojsko
na okręty, pewien człowiek sprzedając w porcie
przywiezione z Kaunus figi wołał: Carneas! Przy­
puśćmy, jeśli chcesz, że w tym wołaniu zawarte
było ostrzeżenie dla Krassusa, aby nie szedł: Cave ne
eas i że Krassus byłby nie zginął, gdyby tego ostrze­
żenia posłuchał. Jednakowoż, jeśli będziemy się przej­
mowali takimi rzeczami, to trzeba będzie zważać
także na każde potknięcie się, na oderwanie się rze­
myka u obuwia i na kichnięcie.
41 Zanim przejdziemy do natchnionych wieszczów
i do snów, pozostaje nam jeszcze do omówienia
wróżenie przy pomocy losów i sztuka Chaldejczy­
ków. Sądzisz, że o losach trzeba coś mówić? Bo cóż
to jest los? Prawie to samo, co gra w palce i rzu­
canie wszelkiego rodzaju kostek, w czym rozstrzy­
O wróżbiarstwie 355

gające znaczenie ma płochy przypadek, a nie rozum


i mądrość. Cała ta rzecz wymyślona została przez
oszustów albo dla zysku, albo dla szerzenia zabo­
bonów, albo dla wprowadzenia w błąd. Zobaczmyż
najpierw, tak jak postąpiliśmy ze sztuką haruspi-
ków, jakie mamy podania o wynalezieniu najbar­
dziej znanych losów. Prenestyńskie księgi zabytkowe
opowiadają, że Numeriusz Suffuscjusz, zacny i szla­
chetny mąż, miewał częstokroć sny, w końcu połą­
czone nawet z groźbami, w których to snach po­
lecano mu, aby rozciął znajdujący się w pewnym
miejscu kamień. Przestraszony tymi widzeniami, po­
szedł, by to wykonać, choć współobywatele pokpi­
wali z niego. Rozłupawszy tedy kamień dobył zeń
wykonane z dębowego drzewa losy, poznaczone ja ­
kimiś starożytnymi napisami. Działo się to w miejscu,
które dziś jest ze względów religijnych ogrodzone,
znajduje się zaś przy świątyni Jowisza Dziecięcia,
który siedzi wraz z Junoną na kolanach Fortuny
i ssie jej pierś, a odbiera szczególną cześć ze strony
matek. W tym samym czasie w miejscu, gdzie obec­
nie wznosi się świątynia Fortuny, rosło podobno
drzewo oliwne, a z niego sączył się miód. Otóż
haruspicy, orzekłszy, że znalezione losy zyskają sobie
wielką sławę, polecili zrobić z tego drzewa oliwnego
skrzynkę i złożyli do niej owe losy, które na znak
dany przez Fortunę ciągnie się do dnia dzisiejszego.
I cóż pewnego mogą nam oznajmić te losy, mie­
szane i wyciągane dziecięcymi rękami rzekomo na
znak Fortuny? W jaki sposób zostały one umiesz­
czone w kamieniu? Kto ściął ów dąb, porobił z niego
356 O w ró ż b ia r stw ie

losy i opatrzył je w napisy? Stoicy mówią na to, że nie


ma nic niemożliwego dla bogów. Obyż więc bogowie
dodali samym stoikom mądrości, iżby z zabobonnego
lęku i nędzy umysłowej tak łatwo nie dawali wiary
każdej bajce! Zresztą ten sposób wróżenia został już
powszechnie wyśmiany. Wprawdzie piękność świątyni
i dawność ksiąg prenestyńskich podtrzymuje i teraz
sławę owych losów, ale tylko pośród pospólstwa. Gdzie
87 indziej straciły one już całkiem swą wziętość, bo czyż
korzysta z nich jakiś wyższy urzędnik albo jakiś znako­
mity mąż? Ale— jak pisze Klitomachus — Karneades
miał zwyczaj mówić, że nigdzie nie widział bardziej
dostatniej Fortuny niźłi w Preneście.
42 A więc zostawmy już ten sposób wróżenia
i przejdźmy z kolei do nadzwyczajności chal­
dejskich. Słuchacz Platona Eudoksus, osądem naj-
uczeńszych ludzi bez wahania uznany za pierwszego
wśród astrologów, wyraził pogląd, który przekazał
nam również na piśmie, że przepowiadanie i ozna­
czanie przez Chaldejczyków losu każdego czło­
wieka na podstawie dnia urodzenia bynajmniej nie
88 zasługuje na wiarę. Także Panecjusz, który jedyny
ze stoików odrzucił przepowiednie astrologiczne, wy­
mienia Anchialusa i Kassandra, dwóch współczes­
nych sobie najwybitniejszych astrologów, którzy lubo
celowali we wszystkich dziedzinach tej nauki, sztuki
przepowiadania z gwiazd wcale nie uprawiali. Przy­
jaciel Panecjusza, Scylaks z Halikarnasu, znakomity
astrolog, stojący zarazem na czele rządów w swoim
państwie, również wzgardził całą tą chaldejską
89 sztuką przepowiadania. Ale porzućmy już świa-
O w ró ż b ia r stw ie 357

dectwa innych i zwróćmy się do własnego rozsądku.


Otóż ci, którzy bronią opartych na dacie urodzenia
przepowiedni chaldejskich, dowodzą, że w kręgu,
jaki tworzą znaki zwierzyńca niebieskiego, nazy­
wanego przez Greków £io8iaxóę, czyli zodiakiem,
istnieje jakaś siła; że dzięki niej każdy znak zwie­
rzyńca wywiera inny wpływ i inaczej odmienia
niebo — wedle tego, jak poszczególne gwiazdy znajdą
się w oznaczonym czasie w tym lub sąsiednim znaku;
że również sama ta siła ulega rozmaitym wpływom
ze strony gwiazd zwanych błędnymi. Gdy takie
gwiazdy wejdą do tego znaku, pod którym urodził
się dany człowiek, albo do znaku złączonego z tam­
tym w pewien sposób lub będącego z nim w poro­
zumieniu, nazywają to aspektem trójkątowym lub
kwadratowym. Ponieważ zaś w ciągu roku, a nawet
w ciągu poszczególnych pór roku dzieje się na niebie
tyle zmian i przesunięć wywołanych zbliżaniem się
i oddalaniem się gwiazd, a wszystko, co widzimy,
dokonywa się pod działaniem słońca, sądzą, iż jest
rzeczą nie tylko prawdopodobną, ale wręcz pewną,
że rodzące się dzieci otrzymują zdolności umysłowe
i usposobienie stosownie do stanu nieba i że odpo­
wiednio do tego kształtuje się ich charakter, obyczaje,
uczucie, budowa ciała, przebieg życia, wszelkie nie­
szczęścia i pomyślne wydarzenia. Cóż za niewiary- 43
godny obłęd! Bo nie każde urojenie trzeba zaraz
nazywać głupotą. Stoik Diogenes przyznaje wpraw­
dzie Chaldejczykom, że mogą przepowiedzieć, jakie
kto będzie miał skłonności i do czego będzie naj­
bardziej zdolny, innych jednak ich przepowiedni
358 O wróżbiarstwie

nie uznaje, twierdząc, iż tego w żaden sposób wie­


dzieć nie można. Albowiem nawet bliźnięta, choć
zazwyczaj są do siebie podobne, mają w bardzo
wielu wypadkach życie i losy zgoła różne. Bliźnię­
tami byli na przykład królowie spartańscy Prokles
i Eurystenes, a przecież nie osiągnęli oni tego samego
wieku: Prokles żył o rok krócej, a poza tym o wiele
przewyższał brata sławą swych czynów. Co do
mnie, utrzymuję, że nie można poznać nawet tego,
co zacny Diogenes przyznał Chaldejczykom niejako
przez sprzeniewierzenie się swym zasadom. Jeżeli
bowiem — jak sami powiadają — przychodzące na
świat dzieci zostają pod wpływem księżyca, w związku
z czym Chaldejczycy wypatrują i zwracają uwagę
na te gwiazdy, które w chwili narodzin wydają się
łączyć z księżycem, to oceniają oni przy pomocy
nader omylnego zmysłu wzroku rzecz, jaką winni
rozpatrywać przy pomocy myśli i rozumu. Bo jak
wskazuje obliczenie matematyków, które powinno
być znane Chaldejczykom, księżyc krąży tak nisko,
iż nieomal dotyka ziemi; natomiast wielka odle­
głość dzieli go od najbliższej nam gwiazdy, Merku­
rego, znacznie większa od Wenus, a jeszcze większa
od słońca, które, jak się przyjmuje, udziela księży­
cowi swego światła. Dalsze trzy przeolbrzymie,
wprost niezmierne odległości dzielą słońce od Marsa,
Marsa od Jowisza i Jowisza od Saturna, po czym
rozciąga się przestrzeń aż do samego nieba, które
stanowi najdalsze i ostatnie już krańce świata. Jakiż
tedy wpływ może dotrzeć z nieskończonej prawie
odległości do księżyca, a raczej do ziemi?
O wróżbiarstwie 359

Astrologowie twierdzą (co zresztą twierdzić mu- 44


szą), że wszyscy przychodzący na świat na całej
zamieszkanej ziemi, jeśli rodzą się przy tym samym
stanie nieba i pod tym samym układem gwiazd,
zjawiają się do życia w warunkach podobnych i że
koniecznie przypada im w udziale ten sam los.
Czyż nie wynika stąd, że owi objaśniacze nieba
mówią tak, jakby nic zgoła o nim nie wiedzieli?
Bo jeżeli te koła, które jakby przez środek dzielą
niebo i ograniczają nasz zasięg widzenia, a które
Grecy zowią ópi£ovTeę, czyli horyzontami, my zaś
moglibyśmy najwłaściwiej nazwać widnokręgami,
odznaczają się bardzo wielką zmiennością i w róż­
nych okolicach świata są różne, to stąd wypada
nieodparcie, że gwiazdy wschodzą i zachodzą nie
w tym samym dla wszystkich ludzi czasie. Jeśli ich 93-
moc wywiera na niebo taki lub inny wpływ, to
w jaki sposób rodzący się w tym samym czasie
ludzie mogą mieć tę samą naturę, skoro niebo jest
tak różnorodne? W naszych okolicach na przykład
Kanikuła wschodzi w kilka dni po letnim przesi­
leniu dnia z nocą, a u Troglodytów, jak czytamy,
przed tym przesileniem. Toteż choćbyśmy się nawet
zgodzili, że moc tkwiąca w ciałach niebieskich
wywiera jakiś wpływ na ludzi, którzy rodzą się tu
na ziemi, to i tak Chaldejczycy musieliby przyznać,
iż ci, co przychodzą na świat w tym samym czasie,
mogą otrzymać rozmaite natury ze względu na
różne w różnych miejscach stany nieba. Lecz astro­
logowie ci bynajmniej nie godzą się na to. Wolą
bowiem utrzymywać, że wszyscy, gdziekolwiek by
360 O wróżbiarstwie

na ziemi przyszli w jednym czasie na świat, urodzili


się w tych samych warunkach. A jakże wielkim
szaleństwem jest, badając wielkie ruchy i zmiany
na niebie, zupełnie nie zwracać uwagi na to, jakie
gdzie są wiatry, deszcze i stany pogody! Bo nawet
w miejscach bardzo bliskich sobie różnica pod tym
względem jest częstokroć tak znaczna, że niekiedy
inna jest pogoda w Tuskulum, a inna w Rzymie.
Najlepiej dostrzegają to żeglarze, gdyż przy omijaniu
przylądków często doświadczają bardzo wielkich
zmian wiatrów. Jeżeli więc pogoda raz jest piękna,
a drugi raz burzliwa, to czyż ludzie rozsądni nie
powinni raczej mówić, że właśnie to wywiera wpływ
na rodzące się dzieci (choć w rzeczywistości tak
nie jest), niźli twierdzić, iż oddziaływa na nie coś
tam bardzo nikłego, czego w żaden sposób nie
można odczuć i z trudem można sobie pomyśleć,
a co pochodzi z księżyca lub z innych ciał niebies­
kich? Cóż ty na to? A czy to mały błąd, że astrolo­
gowie nie rozumieją, iż nauka ich całkowicie prze­
kreśla moc zawartą w nasieniu, która wszak dla
zapładniania i rodzenia m ajak największe znaczenie?
Bo któż nie widzi, że dzieci pod względem budowy
ciała i charakteru, a przeważnie też pod względem
postawy i ruchów podobne są do rodziców? Nie
działoby się tak, gdyby siłą sprawczą nie była natura
rodziców, lecz słaby wpływ księżyca czy łagodne
oddziaływanie nieba. A czyż ta okoliczność, że
ludzie urodzeni w jednym czasie mają zupełnie
różne charaktery, odmienny sposób bycia i różne
przypadki, nie dość jasno dowodzi, że chwila na­
O w ró ż b ia r stw ie 361

rodzin nie ma żadnego znaczenia dla przebiegu


życia ludzkiego? Chyba że przypuścilibyśmy na
przykład, iż nikt nie był poczęty i nie urodził się
w tym samym czasie, co Scypion Afrykański; bo
czyż był ktoś tak wielki jak on?
Poza tym wiadomo nam, że wielu ludzi przycho- ^
dzących na świat z jakąś ułomnością odzyskiwało
normalny stan bądź w ten sposób, że przywracała
go sama natura, która naprawiała swój błąd, bądź
też w drodze sztucznych zabiegów i leczenia. Jedni
więc, którzy mieli tak przyrośnięte języki, że nie
mogli mówić, po podcięciu języków narzędziami
chirurgicznymi zostali od tej wady uwolnieni. Wielu
innych usunęło przyrodzoną wadę wytrwałą pracą
i ćwiczeniami, jak Demostenes, który wedle słów
Faleryjczyka nie mogąc wymówić litery „Rho“,
ćwiczeniem sprawił, że później wymawiał ją bardzo
wyraźnie. Gdyby te wady były wszczepione czy
dane człowiekowi przez gwiazdy, nic by ich odmienić
nie mogło. Co sądzisz o tym? A czy wrodzonych
różnic między ludźmi nie powoduje rozmaitość poło­
żenia geograficznego? Wszak łatwo byłoby wyliczyć
różnice fizyczne i duchowe istniejące pomiędzy
Hindusami i Persami, Etiopami i Syryjczykami
oraz wskazać, jak bardzo wielka zachodzi między
nimi różnorodność i odmienność. Stąd wynika, że 97
większe znaczenie ma dla narodzin położenie da­
nego kraju niż oddziaływanie księżyca. Podanie
więc, że Babilończycy rzekomo w ciągu czterystu
siedemdziesięciu tysięcy lat sprawdzili i ustalili to
oddziaływanie na wszystkich rodzących się dzie-
C y c e r o — D z ie ła filo z o fic z n e , t. I 24
362 O wróżbiarstwie

ciach, jest oszustwem. Bo gdyby byli dawniej pro­


wadzili te badania, to nie zaniechaliby ich i dzisiaj.
Nie mamy zaś żadnego świadka, który by zaręczył,
że się to dzieje, albo wiedział, że działo się w przeszło-
47 ści. Czyś zauważył, że mówię nie tak, jak Karneades,
lecz tak, jak wywodził pierwszy spośród stoików
Panecjusz? Ale chcę cię zapytać jeszcze, czy wszyscy,
którzy padli w bitwie pod Kannami, zrodzili się
pod jedną i tą samą gwiazdą? Bo przecież wszyscy
mieli jeden i ten sam koniec. Albo czy sądzisz,
że ludzie, odznaczający się wybitnymi zdolnościami
czy talentami, także przychodzą na świat pod jednym
znakiem? Bo nie ma takiej chwili, w której nie rodzi
się niezliczone mnóstwo ludzi, a jednak nikt nie był
98 podobny do Homera. Jeśli dla wszelkiej żywej
istoty ma znaczenie okoliczność, przy jakim stanie
nieba, pod jakim układem gwiazd przychodzi ona
na świat, to na pewno wpływ taki zaznaczyłby się
nie tylko w stosunku do ludzi, ale i w stosunku do
zwierząt. Lecz czyż można powiedzieć coś bardziej
niedorzecznego? Atoli nasz przyjaciel, Tarucjusz
Firmanus, nader biegły w sztuce chaldejskiej, nawią­
zując do święta bogini Pales, w które — jak wieść
niesie — Romulus założył Rzym, obliczył nawet
dzień narodzin naszego miasta, twierdząc, że zro­
dziło się ono do życia, kiedy księżyc był w znaku
Wagi, i nie wahając się snuć przepowiedni co do
losów Rzymu. O , jakże wielki jest wpływ urojeń!
99 Czyż narodziny miasta mogły podlegać jakiemu­
kolwiek oddziaływaniu gwiazd albo księżyca? Dajmy
na to, że dla dziecka nie jest obojętne, pod jakim
O w ró ż b ia r stw ie 363

znakiem po raz pierwszy nabrało tchu. Ale czyż


ciała niebieskie mogły wywrzeć jakiś wpływ na cegły
lub na kamienie, z których zostało zbudowane
miasto? Lecz co tu dużo mówić! Każdy dzień za­
przecza tym baśniom! Ileż to razy;— jak pamię­
tam — Chaldejczycy przepowiedzieli Pompejuszowi,
ileż razy Krassusowi, ileż razy samemu Cezarowi,
że żaden z nich nie umrze inaczej, jak w starości,
w domu swoim i w pełni chwały! Toteż niezmiernie
dziwnym wydaje mi się, że teraz są ludzie wierzący
w przepowiednie, którym codziennie zadaje kłam
rzeczywisty przebieg wypadków.
Pozostają jeszcze dwa rodzaje wróżbiarstwa, któ-
rych — jak nas upewniają — nie stworzyliśmy sztucz­
nie, lecz mamy z natury, a mianowicie: proroctwa
natchnionych wieszczbiarzy i sny. Jeśli sobie życzysz,
Kwintusie — powiedziałem — możemy je także roz­
ważyć. — Chętnie przystaję na to — odrzekł. — Bo zu­
pełnie zgadzam się z tym, coś wywodził dotąd. Mó­
wiąc prawdę, chociaż wywód twój mnie utwierdził,
ja sam również uważałem pogląd stoików na wróż­
biarstwo za zbyt zabobonny. Bardziej odpowiadało
mi zdanie perypatetyków, starego Dicearcha i słyn­
nego obecnie Kratypa, którzy mniemają, że w duszy
ludzkiej jest niby jakaś wyrocznia i że dzięki niej
dusza przeczuwa przyszłość, gdy pod wpływem
boskiego natchnienia popadnie w szał proroczy lub
wyzwolona przez sen porusza się nieskrępowana
i swobodna. Chciałbym bardzo posłuchać, co myślisz
o tych rodzajach wróżbiarstwa i jakimi dowodami
możesz je zwalczyć.
24*
364 O w różbiantw ie

Gdy to powiedział, zacząłem — jakby przystę­


pując do drugiego tematu — mówić w te słowa:
Wiem dobrze, Kwintusie, żeś ty zawsze odczuwał
wątpliwości co do innych rodzajów wróżbiarstwa,
a uznawałeś tylko te dwa, to jest wieszczby mające
źródło w szale proroczym i we śnie, które zdają
ci się wypływać z wyzwolonej duszy ludzkiej. Powiem
ci więc, co sądzę o tych dwóch rodzajach wróżbiar­
stwa, ale najprzód chciałbym zbadać, jaką moc
mają wnioski stoików i naszego Kratypa. Wszak
przypomniałeś, że i Chryzyp, i Diogenes, i Antypater
rozumują w następujący sposób: „Jeżeli bogowie
istnieją, a nie zwiastują ludziom naprzód rzeczy
przyszłych, to albo nie kochają ludzi, albo nie wiedzą,
co ma nastąpić, albo sądzą, że ludziom zgoła nie
zależy na tym, by znać przyszłość, albo nie uważają
za odpowiednie dla swej godności przepowiadanie
ludziom przyszłych zdarzeń, albo może nawet sami
102 nie mają możności w nich się rozeznawać. Lecz
nie ulega wątpliwości, że bogowie nas kochają, są
bowiem dobroczynni i żywią dla rodzaju ludzkiego
uczucie przyjaźni; nie mogą oni nie widzieć tego,
co sami ustanowili i zrządzili; zdają sobie sprawę,
że bardzo zależy nam na tym, by mieć świadomość
swej przyszłości, bo jeśli ją poznamy, będziemy
ostrożniejsi; nie poczytują tego za sprzeczne ze swoją
godnością, gdyż nie ma nic wznioślejszego niż dobro­
czynność; wreszcie nie mogą nie rozpoznawać z góry
przyszłości. Jeśli zaś nie ma bogów, to nie ma także
znaków zapowiadających przyszłość. Ale bogowie są.
Przeto oznajmiają nam rzeczy przyszłe. A jeśli tak
O w ró ż b ia ts lw ie 365

jest, to nie może być, iżby nie udzielali nam środ­


ków do rozpoznawania tych znaków, gdyż inaczej
wskazywaliby przyszłość na próżno. Jeśli zaś dają
takie środki, to musi być zdolność wróżenia. A zatem
dar wróżenia istnieje!“
O, przemyślni ludzie! Wydaje im się, że w tak ioj
niewielu słowach rozwiążą całe to zagadnienie!
Opierają wniosek na przesłankach, z których żadna
nie może być uznana! A przecież można zgodzić
się tylko na wniosek wyciągnięty z takiego rozumo­
wania, w którym rzecz wątpliwa poparta jest dowo­
dami niewątpliwymi. Zobacz no, jak Epikur, któ- 50
rego stoicy zwą zwykle tępym i nieukiem, dowodzi,
że wszechświat jest nieskończony. „Rzecz skoń­
czona— powiada — ma swój koniec“ . Któż by na to
nie przystał? „Co zaś ma swój koniec, może być
oglądane z jakiegoś miejsca zewnętrznego“ . Na to
również się trzeba zgodzić. „Lecz to, co zawiera
w sobie wszystko, nie może być oglądane z zewnątrz“ .
Także i temu nie można zaprzeczyć. „Co więc nie
ma zewnętrznego otoczenia, musi być nieskończone“ .
Czy widzisz, jak przy pomocy stwierdzeń niewątpli- im
wych dowiódł rzeczy wątpliwej? W y dialektycy tak
nie postępujecie. Nie tylko dla wniosków swych nie
wybieracie przesłanek, na które wszyscy mogliby
się zgodzić, lecz wybieracie takie, z których — jeżeli
się je nawet uzna — nie wyniknie to, czego chcecie.
Bo najpierw zakładacie: „Jeżeli bogowie istnieją,
to są dla ludzi dobroczynni“ . Któż wam to przyzna?
Czy Epikur, który twierdzi, że bogowie wcale nie
troszczą się ani o siebie, ani o innych? Czy może
366 O w ró żb ia rstw ie

nasz Enniusz, który przy żywych oznakach zadowo­


lenia ze strony zgadzającego się z nim ludu mówi:
Zawsze głosiłem i głosić będę, że bogowie niebiańscy istnieją; /
Lecz, moim zdaniem, nie dbają oni o to, co czyni rodzaj
ludzki.
I potem podaje nawet przyczynę, dlaczego tak
myśli. Ale nie ma potrzeby przytaczać tu następnych
wierszy. Wystarczy tylko wskazać, że stoicy biorą
za rzecz pewną to, co jest wątpliwe i sporne. Następ­
nie dodają oni: „Bogowie wiedzą wszystko, gdyż
wszystko zostało przez nich ustanowione“ . Ale jak
bardzo kłócą się o to najuczeńsi ludzie! Bo niektórzy
z nich odrzucają pogląd, że wszystko zostało usta­
nowione przez nieśmiertelnych bogów. Dalej stoicy
powiadają, że zależy nam na tym, by znać przy­
szłość. Lecz Dicearch napisał wielką księgę, w której
przekonywa, że lepiej jest przyszłości nie znać niż
znać. Stoicy utrzymują, że oznajmianie nam przy­
szłości nie ubliża godności bogów. Snadź wyobrażają
sobie, że bogowie zaglądają do wszystkich chat,
by zobaczyć, czego komu potrzeba! „Wreszcie nie
mogą nie rozpoznawać z góry rzeczy przyszłych“ .
Lecz odrzucają to ci, którzy nie godzą się z twier­
dzeniem, że przyszłość jest z góry ustanowiona.
Widzisz więc, że stoicy biorą rzeczy wątpliwe za
pewne i uznane. Potem zaś kręcą się w koło i wnios­
kują tak: „Jeżeli nie ma bogów, to nie ma też znaków
przyszłości“ — bo już uważają dowodzenie za za­
kończone. Po czym stwierdzają: „Ale bogowie są“ ,
na co właśnie nie wszyscy się godzą; „przeto oznaj­
miają nam przyszłość“ . Lecz to nie wynika nawet
O w ró ż b ia r stw ie 367

z ich własnych przesłanek, gdyż bogowie mogą


istnieć, a jednak nie dawać nam znaków przyszłości.
„A jeśli dają nam znaki przyszłości, to nie może być,
iżby nie udzielali środków do rozpoznawania tych
znaków“ . Ale może być i tak, iż sami takie środki
mają, a człowiekowi nie udzielają; dlaczego bowiem
mieliby je dać raczej Etruskom niż Rzymianom?
„Jeśli zaś dają takie środki, to musi być zdolność
wróżenia“ . Przypuśćmy, że bogowie rzeczywiście
udzielają nam takich środków (co jednak uważam
za niedorzeczność); lecz cóż nam po nich, skoro
nie możemy ich zrozumieć? Wreszcie ostatni wniosek:
„A zatem dar wróżenia istnieje“ . Niech to będzie
wniosek ostatni, ale nie ma on żadnego znaczenia.
Jak bowiem nauczyliśmy się od samych stoików,
z fałszywych przesłanek nie może wyniknąć słuszny
wniosek. Toteż cały ich dowód upada.
Przejdźmy teraz do nader zacnego męża, przyj a- ^
cielą naszego Kratypa. Powiada on: „Bez oczu
nie może istnieć zmysł wzroku i nie mogą być wyko­
nywane należące doń czynności. Natomiast mogą
czasem istnieć oczy nie wypełniające swych powin­
ności. Otóż jeśli ktoś choć raz skorzystał z oczu
o tyle, że zobaczył rzeczywistość, ten posiadł już
zmysł wzroku polegający na dostrzeganiu tej rze­
czywistości. Podobnie bez daru wróżenia nie może
odbywać się i spełniać swojej roli czynność wróżenia.
Natomiast ktoś mający dar wróżenia może niekiedy
mylić się i nie widzieć prawdy. Zatem do uzasadnienia
daru wieszczego wystarcza okoliczność, że jeden raz
wywróżono coś na tyle trafnie, że wróżba ta nie
368 O w ró ż b ia r stw ie

wyglądała na udaną przypadkowo. A przecież


wieszczby takie są wprost niezliczone. Należy tedy
przyznać, że dar wróżenia istnieje“ . Pięknie a krótko.
Ponieważ jednak do udowodnienia tego, co chciał
dowieść, wziął dwa rodzaje przesłanek, choć byłem
gotów zgodzić się z nim, w żaden sposób nie mogę
los przystać na jego przesłankę mniejszą. „Jakkolwiek —
mówi — oczy niekiedy się mylą, to jednak — po­
nieważ kiedyś już raz widziały dobrze — mają one
zdolność widzenia. Podobnie choćby ktoś raz dobrze
wywróżył, gdyby się potem nawet mylił, powinien
53 być poczytywany za mającego dar wróżenia“ . Za­
stanów się, proszę, kochany Kratypie, czy są to
rzeczy podobne do siebie. Bo mnie się tak nie zdaje.
Oczy oglądające rzeczywistość korzystają ze swoich
przyrodzonych cech oraz zdolności; dusze ludzkie
zaś, jeżeli kiedyś udało im się dostrzec prawdę
już to w wieszczym natchnieniu, już to we śnie,
korzystały z pomyślnego zbiegu okoliczności i z przy­
padku; chyba że sądzisz, iż ci, którzy sny mają
tylko za sny, zgodzą się z tobą, że jeśli kiedyś jakiś
sen się sprawdził, nie zdarzyło się to przypadkiem.
Ale daruję ci te dwie przesłanki większe, które dia-
lektycy zwą A'/](J.(lara, a które my wolimy nazywać
po łacinie sumptiones, nie mogę wszakże darować
przesłanki mniejszej, którą oni nazywają TCpóoXY)i];tę,
109 a my adsumptio. Brzmi ona u Kratypa następująco:
„Przeczucia zaś nieprzypadkowe są niezliczone“ .
A ja twierdzę, że nie ma żadnego. Widzisz, jak
wielka jest między nami rozbieżność? Bo przecież
po odrzuceniu przesłanki mniejszej upada także
O w ró ż b ia r stw ie 369

wniosek. Lecz może jestem bezczelny nie zgadzając


się na rzecz tak oczywistą? Cóż jest wszelako oczy­
wiste? „Wiele przepowiedni — powiada — spraw­
dziło się“ . Co z tego, jeśli znacznie więcej było
fałszywych? Czy sama ta niestałość, będąca właści­
wością zdarzeń przypadkowych, nie dowodzi, że
przyczyną jest tu właśnie przypadek, a nie istota
rzeczy? Wreszcie gdyby ów wniosek twój, Kratypie
(bo z tobą wszak mam do czynienia), był słuszny,
to czyż nie rozumiesz, że dotyczyłby on także i ha-
ruspików, i wykładaczy piorunów, i tłumaczy nie­
zwykłych zjawisk, i augurów, i wróżbiarzy posługu­
jących się losami, i Chaldejczyków? Przecież każda
z tych odmian wróżbiarstwa dała jakąś przepo­
wiednię prawdziwą. Albo więc istnieją również i te
odmiany wróżbiarstwa, które jak najsłuszniej odrzu­
casz, albo— jeśli ich nie ma — nie rozumiem, dla­
czego miałyby istnieć te dwie, które chcesz pozo­
stawić. Bo z tego samego powodu, dla którego przyj­
mujesz te, mogą istnieć i tamte, których nie uznajesz.
A jakąż powagę ma ów szał, który nazywacie
boskim, a który sprawia rzekomo, iż to, czego nie
widzi człowiek rozumny, dostrzega obłąkany i że ten,
co stracił zmysły ludzkie, dostępuje boskich? Szanu­
jemy oto wiersze Sybiłli, które podobno miała ona
wyrzec w szale proroczym. Tłumacz ich, jak podaje
fałszywa wieść ludzka, miał niedawno oświadczyć
w senacie, iż jeśli chcemy uniknąć zguby, powin­
niśmy ogłosić królem tego, kto w rzeczy samej był
już naszym królem. Jeśli to istotnie znajduje się
w księgach, to jakiego człowieka i jakich czasów
370 O wróżbiarstwie

dotyczy? Bo ten, kto te wiersze ułożył, uczynił to


tak zręcznie, że nigdzie nie określił ani ludzi, ani
czasu, i cokolwiek by się zdarzyło, wydaje się prze-
111 powiedziane. Poza tym użył tak tajemniczego spo­
sobu wyrażania się, że ma się wrażenie, iż te same
wiersze można stosować w różnym czasie do różnych
wypadków. W każdym razie nie jest to dzieło czło­
wieka szalonego. Dowodzi tego sam charakter poe­
matu, stworzonego raczej przez sztukę i pilność
niźli przez uniesienie i wzruszenie. Wskazuje na to
również tak zwana obcpocmyię', czyli akrostych,
który polega na tym, że z pierwszych liter kolejno
następujących po sobie wierszy układa się jakieś
zdanie, jak na przykład w niektórych utworach
Enniusza: Ennius fecit“ , to znaczy „napisał
Kwintus Enniusz“ . Z całą pewnością wiersz taki
jest przede wszystkim dziełem wysiłku umysłowego,
112 a nie szału proroczego. A przecież księgi Sybilli
są tak ułożone, że w każdej strofie pierwsze litery
poszczególnych wierszy dają treść pierwszego wier­
sza. Jest to więc twór pisarza, a nie szalonego;
człowieka pilnie pracującego, a nie obłąkanego.
I dlatego chowajmy i ukrywajmy księgi Sybillińskie,
b y — jak zalecali przodkowie — nie czytano ich
bez zezwolenia senatu i by służyły raczej wykorze­
nianiu zabobonów niż ich rozkrzewianiu. A kiedy
mamy do czynienia ze stróżami tych ksiąg, niech
nam z nich wydobywają raczej co innego niż króla,
którego w Rzymie nie ścierpią więcej ani bogowie,
ani ludzie.
O w ró żb ia rstw ie 371

Lecz mówiłeś, że wielu przepowiadało często 55


prawdę, jak Kassandra:
Już wielkie morze...

a zaraz potem:
Oto patrzcie...

Czy chcesz mnie zmusić także do wierzenia baśniom? 113


Mimo że mają one w sobie ile chcesz uroku, mimo
że wdzięk ich powiększają wyrażone w pięknych
słowach myśli i miara wiersza, nie powinniśmy do
rzeczy zmyślonych przywiązywać żadnego znaczenia
ani dawać im wiary. Jak sądzę, nie trzeba również
wierzyć jakiemuś tam Publicjuszowi, ani też wiesz­
czom Marcjuszom, ani tajemniczym odpowiedziom
wyroczni Apollina, które po części są wyraźnie
fałszywe, a po części bezmyślnie wypaplane i nigdy
nie były uznane nie tylko przez żadnego mędrca,
ale nawet przez człowieka o przeciętnym umyśle.
„Ale — odpowiesz na to — czyż ów wioślarz z floty 114
Koponiusza nie przepowiedział wypadków, które
rzeczywiście nastąpiły?“ Owszem, lecz przepowie­
dział on zdarzenia, o których z lękiem myśleliśmy
wtedy wszyscy. Bo słyszeliśmy, że w Tessalii stały
naprzeciwko siebie dwa obozy i obawialiśmy się,
że wojsko Cezara było zuchwalsze, gdyż ono to
wszczęło wojnę przeciw własnej ojczyźnie, a także
silniejsze, ponieważ składało się ze starego żołnierza.
Nie było pośród nas nikogo, kto by się nie bał o wynik
bitwy, ale jak przystało mężom statecznym, nikt
nie okazywał tego otwarcie. Natomiast co dziwnego
372 O w ró ż b ia r stw ie

w tym, że ów Grek z wielkiego strachu, jak to


bardzo często bywa, stracił równowagę ducha i przy­
tomność umysłu oraz że w stanie pomieszania prze­
powiadał to, czego się lękał, gdy był jeszcze przy
zdrowych zmysłach? Wreszcie — na bogów i ludzi!—
co wydaje ci się bardziej prawdopodobne: czy to,
że zamiary bóstw nieśmiertelnych mógł przeniknąć
bezrozumny wioślarz; czy to, że ktoś z nas, którzyśmy
tam byli, to jest ja, Katon, Warron i sam Kopo-
niusz?
j5jj Ale przechodzę już do ciebie,
O, czcigodny Apollinie, któryś zajął sam środek świata, /
Skąd po raz pierwszy rozległ się srogi a zabobonny głos.

Chryzyp wypełnił całą księgę twoimi przepo­


wiedniami, z których — moim zdaniem — część jest
mylna, część przypadkowo się sprawdziła, jak się to
wielokrotnie zdarza z przepowiedniami wszystkich
innych odmian, część jest tak zawikłana i ciemna,
że objaśnienie ich wymaga drugiego objaśnienia
i dla zrozumienia odpowiedzi wyroczni należy
zwrócić się do drugiej wyroczni, część zaś tak dwu­
znaczna, że trzeba z nimi iść do dialektyka. Bo gdy
najbogatszy król Azji otrzymał taką przepowiednię:
Krezus, kiedy przekroczy rzekę Halys, zniszczy wielką
potęgę —

— przypuszczał, że zniszczy potęgę nieprzyjacielską,


116 a tymczasem zniszczył swą własną. Lecz cokolwiek
by z dwojga się zdarzyło, przepowiednia zawsze
by się sprawdziła. Dlaczego jednak miałbym wie­
rzyć, że Krezus w ogóle otrzymał kiedyś taką prze-
O w ró ż b ia r stw ie 373

powiednię? Dlaczego miałbym uważać Herodota


za bardziej prawdomównego od Enniusza? Czyż
historyk ów nie mógł zmyślić przepowiedni o Kre-
zusie tak, jak Enniusz zmyślił o Pirrusie? Bo i któżby
uwierzył, że Pirrus otrzymał z wyroczni Apollina
taką oto odpowiedź:
Mówię ci, Eacydo, że walka z Rzymianami może się
zakończyć zwycięstwem?

Przede wszystkim Apollo nigdy nie mówił po ła­


cinie; następnie, Grecy nie słyszeli o takiej odpo­
wiedzi; dalej, za czasów Pirrusa Apollo przestał
już układać wiersze; wreszcie, chociaż zawsze— jak
pisze Enniusz —
ród Eacydów był głupi / I wydał raczej mężów bitnych
niż rozumnych,

to jednak i Pirrus był w stanie pojąć, że dwuznaczne


słowa „może się zakończyć zwycięstwem“ mogą rów­
nie dobrze dotyczyć jego samego, jak Rzymian. Albo­
wiem tamta dwuznaczność, która oszukała Krezusa,
mogła wprowadzić w błąd nawet Chryzypa, ale ta
nie mogłaby omylić nawet Epikura. Ale oto główne 117
pytanie: dlaczego wyrocznia delficka nie udziela
już takich odpowiedzi i to nie tylko w naszym
wieku, ale od dłuższego czasu, tak iż obecnie jest
ona jak najbardziej lekceważona? Gdy się pytaniem
tym przyciska zwolenników wróżbiarstwa, odpowia­
dają, że wyziewana w tym miejscu przez ziemię
moc, która podniecała umysł Pitii i sprawiała, że
dawała ona natchnione odpowiedzi, wywietrzała
z upływem czasu. Myślałbyś, że mówi się o winie
374 O w ró ż b ia r stw ie

albo o marynatach, które z biegiem czasu wietrzeją!


Lecz przecież chodzi tu o moc owego miejsca i to
nie o moc naturalną, ale boską. W jakiż sposób
mogła ona wywietrzeć? Powiesz: z upływem czasu.
Jak długi musi być czas, iżby mógł zniweczyć moc
boską? I cóż to za moc boska, która w postaci
wyziewów dobywała się z ziemi i tak silnie oddziały­
wała na duszę ludzką, iż ta uzyskiwała zdolność
przewidywania rzeczy przyszłych i nie tylko widziała
przyszłość na długo naprzód, ale nawet ogłaszała
ją wierszem? Kiedyż ta moc się ulotniła? Czy nie
wtedy, gdy ludzie zaczęli być mniej łatwowierni?
lis Co prawda Demostenes, który żył lat temu bez mała
trzysta, już wówczas twierdził, że Pitia (pikiTtmZ,ei—
filipizuje, to jest trzyma z Filipem; miał zaś na
myśli to, że Pitia została przekupiona przez Filipa.
W związku z tym wolno sądzić, że także inne odpo­
wiedzi delfickie nie obeszły się bez oszustwa. Tym ­
czasem nie wiem, dlaczego zabobonni i niemal
fanatyczni filozofowie wolą, jak się zdaje, wszystko,
niż okazać się rozsądnymi. Zamiast nie wierzyć
temu, czemu wierzyć nie należy, wolicie mówić,
że się ulotniła i wygasła jakaś moc, która, gdyby
kiedykolwiek tam była, niezawodnie trwałaby wiecz­
nie.
j5^ Podobny błąd popełniają też przy tłumaczeniu
snów. A do jakich to środków uciekają się dla ich
obrony! Powiadają, że dusze nasze są boskiego
pochodzenia, że zostały nam zaszczepione z zewnątrz
i że świat wypełniony jest mnóstwem duchów poro­
zumiewających się z nami; że dzięki boskiemu po-
O w ró ż b ia r stw ie 375
chodzeniu duszy ludzkiej i łączności jej z innymi
duchami możemy we śnie widzieć przyszłość. Ale
Zenon mniema przeciwnie: jego zdaniem sen polega
na tym, że dusza jakby kurczy się, słabnie i zatraca
swoją żywotność. Bardzo wybitni zaś filozofowie,
Pitagoras i Platon, zalecają dla otrzymania pewniej­
szych widzeń sennych udawać się na spoczynek
przygotowawszy się odpowiednim sposobem życia
i właściwym odżywianiem się. Dlatego to właśnie
pitagorejczycy powstrzymywali się zwłaszcza od spo­
żywania bobu; jak gdyby bób powodował wzdęcia
duszy, a nie żołądka! Nie wiem, jak się to stało,
że nie można powiedzieć żadnej, nawet największej
niedorzeczności, która by nie była już powiedziana
przez jakiegoś filozofa. Zresztą jest to obojętne, czy 120
przypuścimy, że dusze śpiących czynne są same
przez się, czy też, jak chce Demokryt, przyjmiemy,
że są niespodziewanie nawiedzane przez widzenia
przychodzące z zewnątrz: tak czy inaczej, we śnie
można brać za prawdziwe bardzo wiele złudzeń.
W podobny sposób ludziom płynącym na statku
wydaje się, że dokoła nich porusza się to, co w rze­
czywistości stoi; a przy pewnym zmrużeniu oczu
można widzieć dwa światła latarni zamiast jednego.
A czyż potrzeba przypominać, ile złudzeń mają
pijani albo obłąkani? Jeśli więc nie powinniśmy
wierzyć ich przywidzeniom, to nie wiem, dlaczego
mielibyśmy dawać wiarę snom. Albo — jeśli ci to
dogadza — można na podobieństwo snów tłumaczyć
również i te urojenia i gdy na przykład będzie nam
się zdawało, że coś nieruchomego porusza się —
376 O w r ó ż b ia r s tw u

głosić, iż zapowiada to trzęsienie ziemi lub jakąś


nieoczekiwaną ucieczkę, podwójne zaś światło latarni
objaśniać jako znak wróżący niezgodę i bunty.
121 Także z przywidzeń ludzi obłąkanych i pijanych
można natychmiast wyprowadzić niezliczone wprost
domysły, które mogą sprawiać wrażenie, że dotyczą
przyszłości.
I któż by, strzelając przez cały dzień, nie trafił
kiedyś wreszcie do celu? Śnimy coś po całych nocach
i nie ma prawie nocy takiej, której nie spędzilibyśmy
na spaniu. Mamyż się dziwić, że niekiedy się coś
z tych snów sprawdzi? Cóż jest bardziej niepewnego,
jak rzuty kośćmi do gry? A jednak nie ma nikogo,
kto by wielokrotnie rzucając nie dostał od czasu
do czasu punktu Wenery, a niekiedy nawet dwóch
lub trzech po kolei? Czy w takich -wypadkach bę­
dziemy woleli jak głupcy mówić, że stało się to
za sprawą Wenery, a nie przypadkiem? I jeśli
w innych razach nie trzeba dawać wiary złudnym
widziadłom, to nie mogę pojąć, co szczególnego
jest w snach, iżby fałsz miał w nich uchodzić za
122 prawdę. Gdyby natura pozwoliła śpiącym robić to,
co im się śni, to wszystkich udających się na spo­
czynek musiano by krępować: inaczej przyczyniliby
zła więcej niż jacyś szaleńcy. Jeżeli tedy ze względu
na nieprawdziwość nie powinno się wierzyć uro­
jeniom szaleńców, to nie rozumiem, dlaczego mieli­
byśmy dawać wiarę sennym widzeniom, które są
znacznie bardziej bezładne od tamtych. Czy dla­
tego, że szaleńcy nigdy nie opowiadają swych przy­
widzeń wykładaczowi, tak jak się to robi ze snami?
O w ró żb ia rstw ie . 377

Pytam się również: gdybym chciał nauczyć się


czytać, pisać, śpiewać lub grać albo gdybym chciał
dowiedzieć się czegoś z geometrii, fizyki lub dia-
lektyki — czy powinienem czekać na sen, czy też
raczej zabrać się do nauki, bez której żadnego z mych
pragnień nie można spełnić ani zaspokoić? Gdyby
zaś zachciało mi się żeglować, na pewno nie kiero­
wałbym statkiem tak, jak mi się śniło, bo natych­
miast poniósłbym za to karę. Jakże się więc dzieje, 123
że chorzy zwracają się po lekarstwo przede wszyst­
kim do wykładacza snów, a nie do lekarza? Jeśli
Eskulap albo Serapis mogą nam we śnie przepisać
sposób odzyskania zdrowia, to czyż Neptun nie
może nas tak samo nauczyć kierowania statkiem?
I jeśli bez lekarza Minerwa wskazuje we śnie lekar­
stwo, to czyż muzy nie mogą nas tak samo nauczyć
czytania, pisania oraz innych umiejętności? Jeżeli
więc dzięki snom można odzyskać zdrowie, to można
otrzymać i wszystkie inne wymienione rzeczy; a po­
nieważ ich nie otrzymujemy, niemożliwe jest rów­
nież uzyskanie sposobu leczenia. Jakoż wraz z oba­
leniem takiej medycyny upada wszelkie znaczenie
snów.
Ale był to tylko wstęp. Teraz zaś przyjrzyjmy się f2°
tej sprawie głębiej. Otóż albo jakaś czuwająca nad
nami moc boska daje nam znaki w postaci snów,
albo wykładacze snów sami przez jakąś zgodność
czy łączność wszech rzeczy, którą zwą aopjra&sia,
rozpoznają, co każdy ze snów zapowiada i co po
każdym z nich nastąpi; albo wreszcie nie zachodzi
ani jedno, ani drugie, natomiast na podstawie
C ycero — D zieła filozoficzne, t. I 25
378 O wróżbiarstwie

długotrwałego i nieustannego zbierania spostrzeżeń


ustalono, co się zwykle zdarza i co następuje po
określonych sennych widzeniach. Przede wszystkim
więc trzeba zrozumieć, że sprawczynią snów nie
jest żadna moc boska. Oczywiste jest przynajmniej to,
że żadne widzenia senne nie mogą być wyrazem
woli bogów dlatego, iż bogowie, gdyby zezwalali
nam przewidywać przyszłość, czyniliby to dla na-
1 2 5 szego dobra. A jakże niewielu jest ludzi, którzy
stosują się do snów, cenią je i pamiętają! Jakież
mnóstwo zaś jest tych, którzy sny lekceważą, a wiarę
w sny uważają za przesąd wynikający ze słabości
umysłu lub za babski zabobon! Dlaczegóż by tedy
bogowie w trosce swej o ludzi mieli ostrzegać we
śnie tych, którzy poczytują widzenia senne nie tylko
za niegodne, by się nimi przejmować, ale nawet
by je pamiętać? Bo wszak jest to rzeczą niemożliwą,
by bogowie nie znali myśli każdego człowieka; i nie
byłoby godne bogów, aby czynili coś na próżno,
bez żadnej przyczyny, jeśli takim postępowaniem
brzydzą się nawet stateczni ludzie. Przeto, jeśli
większa część snów pozostaje nie rozpoznana lub
zlekceważona, to bogowie albo tego nie widzą,
albo udzielają nam znaków we śnie na próżno.
Lecz ani jedno, ani drugie nie zgadza się z naturą
bogów. A więc należy uznać, że bogowie nam żad­
nych znaków we śnie nie dają.
jjg Pytam się także o to, dlaczego bogowie, jeśli
zsyłają nam te widzenia dla przestrogi, nie dają ich
raczej podczas naszego czuwania, niźli we śnie.
Bo niezależnie od tego, czy dusze śpiących porusza
O w r ó ż b ia r s tw ie 379
jakiś bodziec zewnętrzny, przychodzący skądinąd,
czy też są one czynne same przez si<ę, czy wreszcie
jakaś inna przyczyna sprawia, że w czasie snu
mamy wrażenie, jakbyśmy coś widzieli, słyszeli
i robili — ta sama przyczyna m ogłaby oddziaływać
i na jawie. I gdyby to istotnie bogowie czynili dla
naszego dobra podczas snu, mogliby czynić także
wtedy, gdy czuwamy, zwłaszcza że — jak wywodzi
zwalczając akademików Chryzyp — widzenia na
jawie są daleko wyraźniejsze i pewniejsze niż to,
co oglądamy we śnie. Bardziej też odpowiadałoby
dobroci bogów, gdyby troszcząc się o nas zsyłali nam
jaśniejsze widzenia na jawie, niż niewyraźne we
śnie. A ponieważ tak się nie dzieje, nie należy uważać
snów za dzieło bogów. Bo w rzeczy samej: czy te 1 2 7
kołowania i manowce potrzebne są p»o to, żebyśmy
się zwracali do wykładaczy snów? Jeśliby bogowie
chcieli nam coś doradzić, powiedzieliby raczej
wprost: „Czyń to, a nie czyń tamtego“ i objawiliby
to nam czuwającym, a nie śpiącym.
Lecz — jak mówiłeś — nikt nie śm iałby twierdzić, 62
że wszystkie sny są prawdziwe. „Niektóre są praw­
dziwe — powiada Enniusz — ale niekoniecznie
wszystkie mają być takie“ . Na czym jjednak polega
to rozróżnienie? Jakie ma za prawdlziwe, a jakie
za fałszywe? Jeśli prawdziwe są zsyłane: przez bogów,
to skąd pochodzą fałszywe? A jeżeli także i te są dzie­
łem bogów, to bogowie są najbardziej zmiennymi
istotami. Bo czyż może być coś bardziej nieodpowied­
niego niż niepokoić dusze ludzkie kłamlliwymi i zwod­
niczymi widzeniami? Jeśli zaś prawdziwe sny pocho-
25*
380 O w ró ż b ia r stw ie

dzą od bogów, a fałszywe i czcze są ludzkie, to gdzie


szukać sprawdzianu, który by pozwolił stwierdzić,
że jedne są dziełem bogów, a drugie dziełem natury?
I czy nie lepiej byłoby powiedzieć, że wszystkie
wywodzą się albo z woli bogów, co wy odrzucacie,
albo z natury? Ponieważ jednak tamto odrzucacie,
128 trzeba koniecznie przyjąć to ostatnie. Przez naturę
zaś rozumiem tę właściwość, dzięki której dusza
nigdy nie może być bezczynna, trwać bez jakiego­
kolwiek działania i ruchu. Otóż dusza, ponieważ
w czasie bezwładności ciała nie może użyć ani jego
członków, ani zmysłów, wpada w przeróżne ułudne
marzenia, składające się — jak mówi Arystoteles —
z resztek tych czynności i myśli, jakimi była zajęta
w czasie czuwania. Z ich to bezładnej mieszaniny
powstają czasem dziwaczne odmiany snów. Jeśli
jedne z nich są fałszywe, a drugie prawdziwe, bardzo
pragnąłbym wiedzieć, po jakich cechach szczegól­
nych je rozpoznawać. Bo jeżeli cech takich nie ma,
to dlaczegóż słuchamy owych tłumaczy? Jeżeli zaś
są, chciałbym zdobyć o nich wiadomości zupełnie
pewne. Ale oni nie będą w stanie ich udzielić!
129 Tak oto doszliśmy już w sporze naszym do pytania,
co jest bardziej prawdopodobne: czy to, że nieśmier­
telni bogowie, wyżsi ponad wszystko na świecie,
obiegają w nocy nie tylko łóżka, ale i nędzne po­
słania wszystkich ludzi niezależnie od tego, gdzie
mieszkają, i tym, których znajdują pochrapują­
cych, podsuwają jakieś zawikłane i niejasne widze­
nia, po czym ci, przerażeni swymi snami, udają
się z rana do wykładaczy; czy też to, że sny są dzie-
O w ró ż b ia r stw ie 38 1

lem natury i że pozostająca w ruchu dusza zdaje


się widzieć w czasie snu to, co oglądała na jawie?
Co jest stosowniejsze dla filozofii — pojmować to
na sposób zabobonnych bab, czy objaśniać właści­
wościami natury? Zresztą, choćby ze snów można
było domyślać się prawdy, to i tak wykładacze
snów nie są w stanie tego dokazać, gdyż są ludźmi
nader lekkomyślnymi i ciemnymi. Sami zaś stoicy
twoi utrzymują, że wróżbitą może być tylko mę­
drzec. A Chryzyp określa wróżenie jako zdolność 130
rozpoznawania, dostrzegania i objaśniania zsyła­
nych ludziom przez bogów znaków. Powiada, iż
zadaniem jej jest wyczuwanie, jak są bogowie wzglę­
dem ludzi usposobieni, co pragną im oznajmić,
w jaki sposób można odwrócić znaki złowróżbne
i złagodzić gniew bogów. Sztukę zaś wykładania
snów określa jako zdolność rozpoznawania i wyjaś­
niania, co bogowie dają ludziom we snach do zro­
zumienia. Cóż tedy? Czy wystarczy do tego umysło-
wość przeciętna, czy też potrzeba człowieka wybitnie
uzdolnionego i doskonale przygotowanego? Nikogo ^
jednak takiego pośród wróżbiarzy nie znam. Zrozum
więc, iż choćbym przyznał ci, że dar wróżenia
istnieje, czego zresztą nigdy nie zrobię, to i tak nie
moglibyśmy znaleźć żadnego prawdziwego wróż-
biarza. Jakiż tedy jest zamiar bogów, jeśli nie dają
nam we śnie ani takich znaków, które byśmy pojęli
sami, ani takich, do których moglibyśmy znaleźć
wykładaczy? Ukazując rzeczy, których znaczenie
nie jest nam znane i nie może być wyjaśnione, bo­
gowie postępują tak, jak gdyby Kartagińczycy czy
382 O w ró ż b ia r stw ie

Hiszpanie przemawiali w naszym senacie bez tłu-


132 macza. Do czegóż w rzeczy samej potrzebne są
niezrozumiałe zagadki snów? Przecież bogowie oznaj­
miając nam coś dla naszego dobra, powinni pragnąć,
byśmy to zrozumieli. Odpowiesz mi, że „są też nie­
zrozumiali poeci i ciemni filozofowie przyrody".
13 3 Istotnie, Euforion na przykład jest zbyt ciemny,
ale nie Homer; a który z nich jest lepszy? „Bardzo
ciemny jest Heraklit, lecz Demokryt wcale nie“ .
A czyż można stawiać ich na równi? Ostrzegasz
mnie dla mego dobra, ale w taki sposób, że ja tego
ostrzeżenia nie rozumiem; po cóż więc mnie ostrze­
gasz? Wygląda to tak, jakby lekarz zalecił choremu,
by przyrządził sobie lek ze stworzenia
Zrodzonego z ziemi, chodzącego po trawie, noszącego swój
dom i bezkrwistego

zamiast po ludzku powiedzieć: ze ślimaka. Kiedy


Amfion u Pakuwiusza zbyt zagadkowo wywodził:
Zwierzę czworonożne, powolne, żyjące w polu, niskie i szorst­
kie, / O małej głowie, szyi podobnej do węża, przykrym wy­
glądzie, / Pozbawione wnętrzności, bez tchu, ale głos wy­
dające,

Ateńczycy odpowiedzieli:
Nie rozumiemy, powiedz nam jasno!

Wtedy tamten rzekł jednym słowem: „Żółw“ . Czyżeś


nie mógł, lutnisto, powiedzieć tak od razu?
Ktoś zwrócił się do wykładacza z taką sprawą:
śniło mu się, że na zawiązce łóżka, które stoi w jego
pokoju, wisiało jajo. (Jest to u Chryzypa w księdze
o snach). Wykładacz odpowiedział, że pod łóżkiem
O wróżbiarstwie 383.

jest zakopany skarb. Tamten zaczął więc kopać


i rzeczywiście znalazł sporo złota, obłożonego naokoło
srebrem. Trochę tego srebra posłał wykładaczowi.
A ten: „Czyż nic — powiada — nie dostanę
z żółtka?“ — bo podług niego żółtko oznaczało
złoto, a reszta jaja — srebro. Lecz czy jajo nie
śniło się nigdy innemu człowiekowi? Dlaczegóż więc
tylko ten, nie wiem kto, sam jeden znalazł skarb?
Jakże wielu ludzi ubogich i zasługujących na pomóc
bogów nie otrzymało we śnie żadnej wskazówki,
gdzie można znaleźć skarb! I dlaczego tamtemu
dano znak tak niejasny, wywodzący się z podobień­
stwa owego skarbu do jaja, zamiast wyraźnie polecić,
by szukał ukrytych pieniędzy — tak jak Simonide­
sowi wyraźnie zakazano płynąć? Sny mętne tedy ns
bynajmniej nie są zgodne z dostojeństwem bogów.
Ale przejdźmy do snów wyraźnych i zrozumia- 66
łych. Taki jest sen o owym człowieku zamordowa­
nym w Megarze przez właściciela gospody, taki sen
Simonidesa, którego pogrzebany przezeń człowiek
ostrzegł, aby nie przedsiębrał podróży morskiej,
taki również sen Aleksandra, który to sen ku mojemu
zdumieniu pominąłeś, Kwintusie. Gdy mianowicie
przyjaciel tego króla, Ptolemeusz, został w bitwie
trafiony zatrutą strzałą i w najcięższych cierpie­
niach umierał z tej rany, siedzący przy nim Ale­
ksander zasnął. Wtedy przyśnił mu się, jak mówią,
wąż chowany przez jego matkę Olimpię. Wąż ten
przyniósł w pyszczku korzonek pewnej rośliny, po­
wiedział, gdzie ją można znaleźć (nie było to daleko),
i oznajmił, że ma ona moc taką, iż łatwo Ptolemeu-
384 O w ró ż b ia r stw ie

sza uzdrowi. Obudziwszy się, Aleksander opowiedział


ten sen przyjaciołom, po czym wysłano ludzi, by
poszukali owego korzonka. Gdy go znaleziono,
miał podobno wyzdrowieć i sam Ptolemeusz, i wielu
innych żołnierzy, którzy zostali zranieni podobnymi
136 strzałami. Przytoczyłeś również wiele snów zaczerp­
niętych z dzieł historycznych, jak na przykład sen
matki Falarysa, sen Cyrusa Starszego, matki Dio-
nizjusza, Kartagińczyka Hamilkara, Hannibala, Pu-
bliusza Decjusza, powszechnie znany sen o pierw­
szym aktorze na igrzyskach, sen Gajusa Grakchusa,
a także niedawny sen Cecylii, córki Metellusa Ba-
learskiego. Jednakowoż są to sny innych ludzi
i z tego powodu dokładnie snów tych nie znamy,
a niektóre z nich może nawet są zmyślone. Bo i któż
nam za nie poręczy? Lecz co mamy do powiedzenia
o własnych snach? Tobie się śniło, żem wraz z ko­
niem wydobył się z głębi na skałę, a mnie — że
Mariusz, trzymając gałązki wawrzynu, polecił mię
67 odprowadzić do swojego pomnika. Istota wszystkich
snów, Kwintusie, jest jedna i ta sama. I na bogów
nieśmiertelnych! — baczmy, by nasza zabobonność
oraz skłonność do opacznego pojmowania rzeczywis-
137 tości nie wzięła góry nad właściwym poznaniem. Bo
według ciebie jakiego to Mariusza widziałem? Za­
pewne jego obraz i podobieństwo, jak mówi Demo-
kryt. Skąd pochodził ten obraz? Demokryt utrzy­
muje, że takie obrazy wypływają z ciał material­
nych oraz z rzeczywistych kształtów. Jakież więc
było wtedy ciało Mariusza? „Obraz ów — powiada —
wypłynął z ciała, które Mariusz miał za życia;
O w ró ż b ia r stw ie 385

wszędzie jest pełno tego rodzaju obrazów“ . Ach,


więc to taki obraz Mariusza przybył za mną do
okolic Atyny! „Istotnie, bo o żadnej postaci nie
można myśleć bez bodźca, jakim jest jej obraz“ .
Cóż tedy? Czy obrazy te są tak posłuszne naszym i38
życzeniom, że przybiegają, jak tylko zechcemy? Czy
także obrazy rzeczy nie istniejących? Bo przecież
umysł ludzki może sobie stwarzać wszelkie obrazy,
nawet najbardziej niezwykłe. Możemy nawet przed­
stawiać sobie w myśli takie rzeczy, których nigdy
nie widzieliśmy, na przykład wygląd pewnych miast,
postacie pewnych ludzi. Jeśli więc wyobrażam sobie 13 9
mury Babilonu albo postać Homera, to czyżby
działo się to pod wpływem ich obrazów? Jestem
innego zdania: możemy wyobrazić sobie wszystko,
co chcemy; bo nie ma nic takiego, o czym byśmy
nie byli w stanie myśleć. Przeto żadne obrazy nie
wciskają się z zewnątrz do umysłów ludzi śpiących
i w ogóle takie rzekomo skądś wypływające obrazy
wcale nie istnieją. Nie znam też nikogo, kto by
z większą niż Demokryt powagą rozprawiał o tym,
czego nie ma. W rzeczywistości to przyrodzona
zdolność i właściwość dusz ludzkich sprawia, że
w czasie czuwania działają one z niewiarygodną
wprost szybkością oraz bez żadnych pochodzących
z zewnątrz bodźców, a jedynie przez własny popęd.
Skoro mają do pomocy ciało, jego członki i zmysły,
widzą wszystko, myślą i czują z większą pewnością.
Kiedy zaś dusza jest tej pomocy pozbawiona, to
znaczy, gdy jest przez spoczywające w bezwładzie
ciało opuszczona, musi wypełniać swe czynności
386 O w r ó ż b ia r s tw ie

sama. Wtedy też wyobraża sobie różne postacie


i działania i zdaje się jej, że wiele rzeczy słyszy
i-to i wiele mówi. To wszystko właśnie, rozmaicie po­
mieszane i ciągle zmienne, snuje się wtedy w osła­
bionej i znużonej duszy. Najbardziej zaś ruchliwe
i narzucające się są wspomnienia tych rzeczy,
0 jakich myśleliśmy i jakimi zajmowaliśmy się na
jawie. Tak też było i wtenczas, kiedy wiele myśla­
łem o Mariuszu, przypominając sobie, jak odważnie
1 wytrwale znosił on swe nieszczęście. I wierzę,
68 że to było przyczyną snu o nim. Natomiast tobie,
ponieważ z niepokojem myślałeś o mnie, zdawało
się we śnie, żem nagle wynurzył się z rzeki. Owóż
w duszy jednego i drugiego z nas pozostawały jakieś
ślady tego, o czym myśleliśmy na jawie. Do nich
przyplątały się jeszcze inne rzeczy: u mnie myśl
0 pomniku Mariusza, a u ciebie to, że koń, na któ­
rym jechałem, razem ze mną wpadł do wody,
i4i a potem z niej wypłynął. Czy sądzisz, że jakaś baba
byłaby aż tak obrana z rozumu, iżby wierzyła w sny,
gdyby przypadkiem niektóre z nich od czasu do
czasu się nie sprawdzały? Aleksandrowi przyśnił się
rozmawiający wąż. Może jest to sen całkiem zmy­
ślony, a może i prawdziwy. Jakkolwiek by się sprawa
miała, nie ma w tym nic dziwnego. Boć przecie
Aleksander nie słyszał węża mówiącego, a zdawało
mu się tylko, że słyszy. Co więcej, wąż ów miał
przemawiać trzymając w pyszczku korzonek! Ale
1 w tym nie ma nic trudnego dla sennego widzenia.
Pytam się wszakże, dlaczego tak wyraźny i tak
pewny sen przyśnił się Aleksandrowi tylko raz i czemu
O w ró ż b ia r stw ie 387

inni ludzie mieli podobnych snów tak mało? Ja


przynajmniej nie pamiętam, abym oprócz snu
z Mariuszem miał jakiś inny sen tego rodzaju.
Na próżno więc straciłem tyle nocy w całym długim
życiu! Teraz nawet ze względu na to, że przestałem 142
występować w sądzie, zmniejszyłem swoją pracę
wieczorową i pozwalam sobie na wypoczynek w porze
południowej, czego dawniej nie miałem w zwyczaju.
Lecz choć tak długo śpię, nie miałem we śnie żad­
nego ostrzeżenia, które by dotyczyło zwłaszcza ostat­
nich tak ważnych wypadków, i nie wydaje mi się,
iżby kiedykolwiek śniło mi się coś więcej niż obecnie,
kiedy widzę albo urzędników na forum, albo senat
w kurii.
A poza tym (aby wyjaśnić przedostatnią wedle 69
twego podziału sprawę) na czym polega ta ciągłość
i związek w naturze, który— jakem powiedział —
Grecy nazywają oupjraiłEia, czyli sympatią, a który
sprawia, że jajko powinno się rozumieć jako skarb?
Lekarze mogą istotnie po pewnych przejawach roz­
poznawać zarówno zagrażające, jak i rozwijające
się już choroby, a nawet stwierdzają, że także nie­
które rodzaje snów można traktować jako oznaki
stanu zdrowia, świadczące na przykład, czy jesteśmy
silni lub wycieńczeni. Lecz jakaż to więź naturalna
łączy sny ze skarbem, ze spadkiem, z zaszczytami,
ze zwycięstwem i wielu innymi rzeczami tego ro­
dzaju? Opowiadają o kimś, że gdy we śnie spółkował, 143
w rzeczywistości wyrzucił kamienie z pęcherza.
Widzę tu związek; treść wydarzenia bowiem, które
śpiący zobaczył we śnie ukształtowała się pod wpły-
388 O w ró ż b ia r stw ie

wem pewnego czynnika naturalnego, a nie przywi­


dzenia. Ale jakiż to czynnik naturalny podsunął
Simonidesowi owo widmo, które ostrzegło go przed
podróżą morską? Albo jakiż związek z naturą miał
opisywany przez historyków sen Alcybiadesa? A śniło
mu się niedługo przed śmiercią, że był okryty płasz­
czem swej przyjaciółki. Otóż gdy po zamordowaniu
był porzucony bez pogrzebu i leżał opuszczony
przez wszystkich, przyjaciółka okryła jego ciało
swoim płaszczem. Czy więc sen ten, który się potem
ziścił, miał przyczyny naturalne, czy też sen i póź­
niejsze wydarzenie zbiegły się tylko przypadkowo?
Czy nie sądzisz, że domysły wykładaczy snów
dowodzą raczej ich dowcipu niż mocy i zgodności
w naturze? Pewien biegacz wybierający się na
igrzyska olimpijskie zobaczył we śnie, że jechał
na wozie ciągnionym przez cztery konie. Z rana
pędzi do wykładacza snów. Ten zaś: „Zwyciężysz —
rzecze; — wskazuje na to bowiem chyżość i siła
koni“ . Lecz potem ten sam biegacz zwrócił się do
Antyfonta. A ten powiada: „Nieodzownie będziesz
musiał ulec; bo czyż nie rozumiesz, że cała czwórka
biegła przed tobą?“ A oto inny biegacz, bo takimi
i podobnymi snami przepełniona jest księga Chry-
zypa, jak również dzieło Antypatra; lecz wracam
do biegacza. Zwierzył się on wykładaczowi, że
widział we śnie, jak przemienił się w orła. Wykładacz
zaś na to: „Zwyciężysz, bo żaden ptak nie lata
szybciej od orła“ . Natomiast od Antyfonta ten sam
biegacz usłyszał: „Czyż nie pojmujesz, głupcze,
że będziesz zwyciężony? Przecież ptak ten goniąc
O wróżbiarstwie 389

i ścigając inne ptaki zawsze zostaje w tyle!“ Jakiejś 145


niewieście, która pragnęła mieć dziecko, a nie była
pewna, czy zaszła w ciążę, przyśniło się, że ma
zapieczętowane narządy rodne. Opowiedziała to
wykładaczowi, który orzekł, że nie mogła począć,
jeśli była zapieczętowana. Lecz inny wykładacz
był zdania, że poczęła, ponieważ nic próżnego
nie zwykło się pieczętować. I cóż to za sztuka wy­
kładania snów, jeśli polega na igraniu dowcipem?
Czyż przytoczone przeze mnie przykłady i niezli­
czone inne zebrane przez stoików dowodzą czegoś
innego niż bystrości tych ludzi, którzy na podstawie
pewnego podobieństwa wyciągają wniosek idący
już to w jedną, już to w drugą stronę? Lekarze mają
pewne wskazówki w pulsie i w oddechu chorego
i mogą przewidywać dalsze jego losy na podstawie
wielu innych oznak. Sternicy, kiedy widzą podska­
kujące do góry mątwy lub chroniące się do portu
delfiny, poczytują to za oznakę zbliżania się burzy.
Te rzeczy dadzą się łatwo przez badanie wyjaśnić
i sprowadzić do zasad natury, ale tamte, o których
była mowa nieco wyżej, w żaden sposób.
Lecz powiedziałeś, że to dzięki zbieranym przez
długi czas spostrzeżeniom (bo tylko ta jedna sprawa
zostaje nam jeszcze do omówienia) ustalono następ­
stwo wydarzeń i stworzono sztukę przepowiadania.
Czyżby naprawdę? Myślisz, że można zbierać spo­
strzeżenia dotyczące snów? W jaki sposób? Bo prze­
cież mamy ich niezliczone odmiany! Nie można
sobie wyobrazić nic tak opacznego, tak zawikła-
nego i tak dziwacznego, co nie mogłoby się nam
390 O w r ó ż b ia r s tw ie

przyśnić. Jakże więc te niezliczone i wciąż nowe


widzenia można albo objąć pamięcią, albo śledzić
i zapisywać? Astrologowie zbadali ruchy gwiazd
błędnych, odkryli bowiem w tych ruchach pewien
porządek, którego dawniej nie domyślano się. Gdy­
bym nawet przyznał, że jakiś porządek i jakaś
zgodność jest także wśród snów, to i wtedy pozostaje
pytanie, jak można odróżnić sny prawdziwe od
fałszywych? Wszak po tych samych snach nastę­
pują u różnych ludzi różne wydarzenia, a i u jednej
osoby nie zawsze następuje to samo. Jeżeli nie
zwykliśmy wierzyć kłamcy nawet wtedy, gdy mówi
prawdę, to wydaje się dziwne, że przy spełnieniu
się jakiegoś snu ludzie uznający wróżby nie odma­
wiają mu wiary ze względu na mnóstwo snów nie­
prawdziwych, ale wierzą niezliczonym snom nie­
prawdziwym ze względu na jeden prawdziwy.
Jeśli tedy sny ani nie są dziełem bogów, ani nie
mają żadnego związku z naturą wszech rzeczy i jeśli
sztuka przepowiadania ze snów nie mogła być
wynaleziona w oparciu o spostrzeżenia, to wypływa
stąd wniosek, że snom wcale nie trzeba wierzyć,
zwłaszcza że ludzie mający sny nie są w stanie sami
nic z nich wywróżyć, ci zaś, co je tłumaczą, opie­
rają się na domysłach, a nie na prawach natury.
Przypadek w ciągu niezliczonych prawie stuleci do­
konał we wszystkich dziedzinach więcej podziwu
godnych rzeczy niźli w dziedzinie widzeń sennych.
Natomiast nic nie ma tak niepewnego jak domysł,
który iść może w różne, czasami wręcz sobie prze­
ciwne strony. Odrzućmy zatem i te wróżby ze snów
O w ró ż b ia r stw ie 391

równie jak inne odmiany wróżbiarstwa. Albowiem,


by powiedzieć prawdę, zabobon rozkrzewiony
wśród różnych narodów, wykorzystując ludzką sła­
bość, .opanował prawie wszystkie umysły. Mówiliśmy
o tym w księgach poświęconych naturze bogów,
a bardzo obszernie traktowaliśmy w niniejszej roz­
prawie. Zdawało nam się bowiem, że będzie wielce
pożyteczne zarówno dla nas, jak i dla naszych współ­
obywateli, jeśli zabobon z gruntu wytępimy.
Pragniemy jednak, aby dobrze zrozumiano to, że
wykorzenienie zabobonu nie oznacza obalenia re-
ligii. Bo z jednej strony powinnością mędrca jest
ochraniać zwyczaje przodków i starać się o utrzy­
manie kultu religijnego i obrzędów, a z drugiej
strony piękność świata i ład panujący wśród ciał
niebieskich zmusza nas do uznania, iż jest jakaś naj­
wyższa i wieczna Istota, którą rodzaj ludzki winien
czcić i uwielbiać. Toteż o ile religię, która łączy
się z poznaniem wszechświata, należy krzewić,
0 tyle wszelkie odrośle zabobonu trzeba wyrwać
wraz z korzeniami. Trapi on cię bowiem i nęka,
1 prześladuje, gdziekolwiek się obrócisz. Czy posły­
szysz wieszczka lub przepowiednię, czy składasz
zwierzę na ofiarę, czy dojrzysz ptaka, czy spotkasz
Chaldejczyka albo haruspika, czy niebo rozjaśni się
błyskawicą, czy rozlegnie się grzmot, czy uderzy
w coś piorun, czy przyjdzie na świat jakaś poczwara
lub stanie się coś niezwykłego (a rzeczy takie nie­
uniknione muszą się zdarzać) — nigdy nie możesz
zachować spokoju ducha. Ucieczką od wszelkich kło­
potów i niepokojów wydaje się sen. Ale i z niego
392 O w ró ż b ia r stw ie

mogą wynikać rozliczne troski i obawy. Same przez


się sny wywierałyby mniejszy wpływ i byłyby wię­
cej lekceważone, gdyby obrony ich nie podjęli się
filozofowie i to nie jacyś tam mało znaczący, lecz
głównie ludzie bystrzy, znający się na wyciąganiu
wniosków i na sprzecznościach w dowodzeniu, a uwa­
żani za świetnych i nieomal doskonałych myślicieli.
I nie wiem, czy tylko nie im właśnie przyznano by
miana filozofów, gdyby Karneades nie sprzeciwił się
ich nazbyt swobodnym ujęciom. Z nimi to wszyst­
kimi prawie toczyliśmy tutaj spór i staraliśmy się
zbić ich wywody nie dlatego, żebyśmy ich bardzo
mało cenili, lecz dlatego, że uchodzą za takich,
którzy nader przemyślnie i rozumnie bronią swoich
poglądów. Ponieważ zaś stałym zwyczajem Akade­
mii jest nie wypowiadać własnego zdania, pochwa­
lać to, co się wydaje najbardziej podobne do prawdy,
zestawiać dowody, wykładać wszystko, co da się
powiedzieć o każdym stanowisku, i nie narzucając
własnych poglądów pozostawiać słuchaczom zu­
pełną swobodę sądu, pragnę także i ja trzymać się
tego przekazanego przez Sokratesa zwyczaju. Je­
żeli ci odpowiada, bracie Kwintusie, przestrzegajmy
go również jak najczęściej w dyskusjach toczących
się między nami.
— I owszem — odrzekł Kwintus. — Nic nie
może być dla mnie przyjemniejsze.
Gdy to powiedział, powstaliśmy.
O PRZEZNACZENIU

... Ponieważ to, co Grecy określają jako źjiłoę, J


czyli obyczajność, dotyczy obyczajów, myśmy zwykli
tę część filozofii nazywać nauką o obyczajach. Lecz
gwoli wzbogacenia języka łacińskiego można by ją
także nazwać moralis, to jest filozofią moralną. Na­
leży przy tym wyjaśnić znaczenie i rolę tych twier­
dzeń, które Grecy zwą a^icóp.axa, czyli pewnikami.
Szczególnie niewyraźnie przedstawia się zagadnienie,
jaką moc mają owe pewniki, kiedy traktują o przy­
szłości i o tym, co może lub nie może stać się. Fi­
lozofowie powiadają, iż jest to zagadnienie 7tspL
Suvartov, to jest o możliwości, a całą tę dziedzinę
nazywają XoywoQ, to jest logiką, którą ja określam
jako naukę rozprawiania.
Dzieło moje 0 naturze bogów, a także pracę 0 wróż­
biarstwie napisałem w ten sposób, że kolejno przed­
stawiałem bez przerwy dwa przeciwne ujęcia, aby
każdy z czytelników mógł łatwiej wybrać to, co
by mu najbardziej odpowiadało. Jednakowoż w ni­
niejszej rozprawie 0 przeznaczeniu nie stosowałem tej
metody, gdyż przeszkodził mi pewien przypadek.
Kiedy mianowicie przebywałem w Puteolanum, znaj- 2
dował się w tych samych stronach obrany na rok
404 O p r ze zn a c z e n iu

przyszły na konsula, a bardzo bliski mój przyjaciel,


Hircjusz, który z zapałem oddawał się tymże nau­
kom, z jakimi i ja obcowałem już od dzieciństwa.
Wiele czasu spędzaliśmy razem, przy czym zastana­
wialiśmy się zwłaszcza nad środkami, które by mogły
zapewnić pokój i zgodę wśród obywateli. Bo gdy
zdawało się, że po zabójstwie Cezara szukano byle
jakiego powodu dla wywołania nowych zamieszek,
a myśmy byli zdania, że trzeba im zapobiec, wszystkie
prawie nasze rozmowy poświęcaliśmy takim rozwa­
żaniom. Często rozmawiałem z nim o tym przy
różnych sposobnościach. Kiedy pewnego dnia mia­
łem więcej niż zwykle czasu, gdyż na ten dzień
wypadło mniej odwiedzających, zjawił się u mnie
Hircjusz i znów rozpoczęliśmy od tego, co stanowiło
nasze codzienne i jakby obowiązkowe zajęcie, to
jest od rozmowy o spokoju i zgodzie w kraju. Gdy
ją zakończyliśmy, Hircjusz odezwał się w takie słowa:
Chociaż spodziewam się, że nie porzuciłeś ćwiczeń
wymowy, na pewno jednak dałeś pierwszeństwo
filozofii. Czy w związku z tym mógłbym coś od
ciebie usłyszeć?
— I owszem — odrzekłem. — Możesz albo usły­
szeć, albo sam coś powiedzieć. Bo słusznie przy­
puszczasz, że nie zaniechałem uprawiania wy­
mowy: ale i ty przecież, jak mi wiadomo, wyka­
zujesz ogromny zapał do tego. A to, czym się
teraz zajmuję, bynajmniej nie osłabia, lecz raczej
rozwija zdolność wymowy. Zostaje ona bowiem
w ścisłym związku z tym rodzajem filozofii, który
sobie obrałem: mówca zapożycza od Akademii
O p r ze zn a c z e n iu 405

przenikliwość myśli, a daje jej nawzajem bujność


wysłowienia i ozdobny sposób wyrażania się. Po­
nieważ zaś — ciągnąłem — obeznany jestem z tymi
obydwiema dziedzinami, daję ci dziś możność wy­
boru, iżbyś skosztował tej z nich, którą wolisz.
Na to Hircjusz: Jest to — powiada — bardzo miłe
z twojej strony, podobne do wszystkiego, czego do­
znałem od ciebie. Nigdy bowiem w dobroci swej
nie odmówiłeś niczego mym życzeniom. Ale że znam 4
twoją wymowę, bo często słyszałem twe przemówie­
nia i jeszcze będę słyszał, a twoje Rozmowy tusku-
lańskie wskazują, żeś w zbijaniu wysuniętych twier­
dzeń przyswoił sobie sposób rozprawiania Akademi­
ków, chciałbym wysunąć pewne zagadnienie i usły­
szeć, jeśli nie sprawi ci to przykrości, jakie masz
0 tym zdanie.
— Czyż może mi — odpowiedziałem — być
przykrym to, co jest przyjemne dla ciebie? Proszę
tylko, byś słuchał mnie jako Rzymianina, który
nie bez lęku przystępuje do tego rodzaju rozpraw
1 który wraca do badań naukowych po długiej
przerwie.
— Będę słuchał twego wywodu — odparł — tak,
jak czytam twoje pisma. Mów tedy śmiało.
— A więc usiądźmy.
... W jednym z tych przykładów, a mianowicie f
w opowiadaniu o poecie Antypatrze, o dzie­
ciach urodzonych w dniu zimowego przesilenia dnia
z nocą, o braciach równocześnie chorujących, o wró­
żeniu z moczu i z paznokci, jak również w innych
przykładach tego rodzaju daje się zauważyć oddzia-
406 O p r z e z n a c z e n iu

ływanie natury, czemu nie przeczę; ale nie widzę


tutaj wcale wpływu nieuchronnego przeznaczenia.
W drugich natomiast może być coś przypadkowego,
jak to miało miejsce z owym człowiekiem, który
miał zginąć na morzu, czy z Ikadiuszem i Dafita-
sem. Niektóre przykłady robią wrażenie (niech mi
wybaczy to powiedzenie mój nauczyciel) zmyślo­
nych przez Pozydoniusza: do tego stopnia są nie­
prawdopodobne. Bo i cóż? Jeżeli przeznaczeniem
Dafitasa było spaść z konia i w ten sposób życie
zakończyć, to czyż w przepowiedni chodziło o rzecz,
która wcale nie była koniem, a miała jeno nazwę
Konia? Albo czy wyrocznia kazała Filipowi wy­
strzegać się czterokonnego wozu wyrytego na ręko­
jeści pałasza? Jak gdyby został zabity właśnie
6 rękojeścią pałasza! Cóż zaś zastanawiającego jest
w tym, że ów bezimienny człowiek utonął w rzeczce?
(Chociaż przepowiedziano mu, jak podaje wspom­
niany pisarz, że zginie na morzu). Na Herkulesa,
nawet w wypadku rozbójnika Ikadiusza nie widzę
żadnego przeznaczenia, bo Pozydoniusz nie pisze,
że temu Ikadiuszowi coś przepowiedziano. Zresztą
cóż dziwnego w tym, że ze stropu jaskini spadł
mu na nogi głaz? Sądzę bowiem, że gdyby nawet
Ikadiusza nie było wtedy w jaskini, głaz ów i tak
byłby spadł; gdyż albo nic nie ma przypadkowego,
albo i to mogło stać się przypadkiem. Toteż pytam
się (a pytanie to sięga daleko), czy gdyby zgoła nie
znano nazwy przeznaczenia ani przypisywanej mu
istoty, ani mocy, a wszystko albo prawie wszystko
działoby się trafem, przypadkiem i losem — czy
O p r z e z n a c z e n iu 407

wtedy wydarzenia przebiegałyby inaczej niż teraz?


Na cóż więc przyda się mieszanie tutaj przeznacze­
nia, jeśli i bez niego przyczynę wszelkich zjawisk
można wskazać w przyrodzonym biegu rzeczy lub
w przypadku?
Lecz — jak przystoi — pozostawmy Pozydoniu-
sza ze słowami wdzięczności i powróćmy do pułapek
Chryzypa. Jemu zaś najpierw odpowiedzmy na wy­
wód o wzajemnym oddziaływaniu różnych rzeczy
na siebie, a potem przejdziemy do pozostałych za­
gadnień. Wiemy, jak wielka różnica zachodzi po­
między właściwościami rozmaitych okolic: jedne są
zdrowe, drugie szkodliwe dla zdrowia; jedne są za­
mieszkane przez ludzi flegmatycznych i jakby
obrzmiałych, drugie przez wysuszonych i chuder-
lawych. Istnieje także wiele innych bardzo znacz­
nych różnic między poszczególnymi miejscowościami.
W Atenach powietrze jest rozrzedzone, skąd — jak
mówią — pochodzi bystrość Ateńczyków, w Tebach
zaś zgęszczone, skąd Tebańczycy są tędzy i silni.
Wszelako ani owo rozrzedzone powietrze nie sprawi,
aby ktoś słuchał Zenona, Arkesilaosa czy Teofrasta,
ani gęste powietrze tebańskie nie spowoduje, by
ubiegano się o zwycięstwo na igrzyskach w Nemei,
a nie na Istmie. Prowadźmy jednakże dalej ten roz- 8
biór. Jaki wpływ mogą mieć właściwości okolicy na
to, że przechadzam się raczej w portyku Pompeju-
sza niż na Polu Marsowym, raczej z tobą niźli z kim
innym, raczej w dniu Id niż Kalend? Jak tedy
właściwości okolicy wywierają pewien wpływ na nie­
które sprawy, a na inne nie wywierają żadnego,
408 O p r z e z n a c z e n iu

tak też układ gwiazd — jeśli chcesz — ma zna­


czenie dla pewnych tylko spraw, lecz nie dla wszyst­
kich.
„Ale — powiada Chryzyp — charaktery i skłon­
ności ludzkie są bardzo różne: jedni znajdują przy­
jemność w rzeczach słodkich, drudzy w gorzkawych;
jedni są rozpustni, drudzy gniewliwi, okrutni lub
pyszni, a inni brzydzą się takimi występkami. Po­
nieważ — mówi ten filozof — w charakterach ludz­
kich zachodzą tak wielkie różnice, czy można więc
9 dziwić się, że sprawiły je rozmaite przyczyny?“ Tak
rozprawiając nie widzi on, o co tu chodzi i na
czym polega istota zagadnienia. Jeżeli bowiem różni
ludzie z przyczyn naturalnych i uprzednich mają
różne skłonności, nie znaczy to, że także poszcze­
gólne nasze chęci i pragnienia określane są przez
przyczyny naturalne i uprzednie. Gdyby tak było,
nie mielibyśmy wolnej woli. Przyznajemy wprawdzie,
że nie zależy od nas, czy jesteśmy bystrzy lub tępi,
silni lub słabi; gdyby jednak ktoś chciał stąd wy­
ciągnąć wniosek, że od woli naszej nie zależy nawet
to, że siedzimy lub chodzimy, ten nie wie, jakie
skutki następują po danych przyczynach. Bo cho­
ciaż to uprzednie przyczyny sprawiają, że ludzie
przychodzą na świat z wielkimi zdolnościami albo
tępi, podobnież mocni lub słabi — jednakże nie
wynika stąd, że owe początkowe przyczyny określiły
i oznaczyły także i to, kiedy ludzie mają siedzieć,
10 kiedy chodzić i kiedy czym się zajmować. Wiadomo
nam, że filozof megarejski Stilpon był niewątpliwie
człowiekiem rozumnym, cieszącym się w swoim cza-
O p r ze zn a c z e n iu 409

sie uznaniem, lecz jego właśni przyjaciele piszą,


iż odznaczał się skłonnością do pijaństwa i był ko­
bieciarzem; a piszą to nie dla nagany, lecz raczej
dla pochwały, gdyż Stilpon poskromił te złe skłon­
ności i ujarzmił nauką do tego stopnia, iż nigdy
nikt nie widział go pijanym i nie zauważył w nim
śladu lubieżności. A czyż nie czytamy, jak określił
Sokratesa fizjonomista Zopirus, który zapewniał, że
rozpoznaje charakter i skłonności ludzkie z budowy
ciała, z oczu, z twarzy i czoła? Nazwał wszak So­
kratesa tępym i niepojętnym, ponieważ nie miał wklę­
słości na szyi; twierdził, że miejsca te są u niego
zapełnione i zasklepione; dodawał też, że Sokrates
jest kobieciarzem, na co Alcybiades miał parsknąć
podobno śmiechem. Tego rodzaju wady mogą istot- u
nie pochodzić z przyczyn naturalnych, ale wyko­
rzenienie ich i tak doszczętne wytępienie, iżby ten,
kto poprzednio miał te skłonności, zupełnie się od
nich uwolnił, zależy nie od przyczyn naturalnych,
lecz od siły woli, od pilnej pracy nad sobą i od
sposobu życia. Wszystko to zaś przekreśli się, jeśli
ze względu na wróżbiarstwo utwierdzimy istnienie
i moc przeznaczenia.
Jeżeli bowiem wróżbiarstwo istnieje, to z jakich 6
zasadniczych stwierdzeń wychodzi? (Stwierdzeniami,
percepta, nazywam to, co Grecy określająjako &eto-
prjp-ara, czyli teorematy). Bo nie wierzę, żeby ludzie
biegli w jakiejś sztuce mogli ją uprawiać bez tych
założeń oraz by ci, którzy zajmują się wróżeniem,
mogli bez nich przepowiadać przyszłość. Niechaj 12
więc stwierdzenia astrologów będą tego oto rodzaju:
C ic e r o — D z ie ła filo z o fic z n e , t. I 27
4 10 O p r ze zn a c z e n iu

„Kto urodził się na przykład o wschodzie Kanikuły,


ten nie zginie na morzu“ . Uważaj, Chryzypie, abyś
nie przegrał sprawy, w której prowadzisz trudną
walkę z potężnym dialektykiem Diodorem! Albo­
wiem jeśli prawdziwe jest zdanie ogólne, że „kto
urodził się o wschodzie Kanikuły, ten nie zginie na
moi;zu“ , to prawdziwe jest również następujące zda­
nie szczegółowe: „Jeśli Fabiusz urodził się o wscho­
dzie Kanikuły, nie zginie on na morzu“ . Wynika
stąd, że byłoby sprzecznością, gdybyśmy powie­
dzieli, że Fabiusz urodził się o wschodzie Kanikuły
i że zginie on na morzu. A ponieważ przyjmuje się
za rzecz pewną, że Fabiusz urodził się o wschodzie
Kanikuły, zawierałoby sprzeczność również powie­
dzenie, że Fabiusz jest i że zginie on na morzu.
Połączenie więc zdań „Fabiusz jest“ i „Fabiusz
zginie na morzu“ dałoby sprzeczność, gdyż — jak
wynika z założenia — nie może się to ziścić. Przeto
zdanie „Fabiusz zginie na morzu“ należy do zdań
tego rodzaju, które nie mogą się urzeczywistnić.
,3 Wszystko tedy, co mówi się o przyszłości fałszywie,
nie może się urzeczywistnić. Ale na ten wnio­
sek, Chryzypie, nie chcesz się zgodzić i o to
właśnie toczysz największy spór z Diodorem. Ten
bowiem twierdzi, że tylko to może się stać, co
się już dzieje lub będzie się działo w przyszłości,
i zapewnia, że to, co ma się stać, musi się stać,
a to, co nie ma się stać, nie może się stać. Ty zaś
utrzymujesz, że może się stać także i to, co nie ma
się stać, na przykład, że można rozłupać ten drogi
kamień, chociażby to nigdy nie miało się stać, i że
O p r z e z n a c z e n iu 411

nie było koniecznością panowanie Cypselusa w Ko­


ryncie, chociaż zostało przepowiedziane przez wy­
rocznię Apollina na tysiąc lat naprzód. Ale jeżeli
dajesz wiarę takim natchnionym przez bogów prze­
powiedniom, winieneś przystać, że to, co się w nich
mówi o przyszłości fałszywie, nie może się urzeczy­
wistnić (gdyby na przykład powiedziano, że Scypion
Afrykański nie zdobędzie Kartaginy), a to, co praw­
dziwie przepowiedziano o przyszłości i co ma się
stać, należy poczytywać za konieczność. Ale cały
ten pogląd Diodora jest wręcz przeciwny twojemu.
Jeżeli bowiem okres warunkowy: „Jeśli urodziłeś u
się o wschodzie Kanikuły, przeto nie zginiesz na
morzu“ jest prawdziwy i jeżeli poprzednik: „Uro­
dziłeś się o wschodzie Kanikuły“ jest konieczny
(wszak wszystkie prawdziwe zdarzenia z przeszłości
są konieczne, ponieważ są już nieodmienne i z prawdy
nie mogą przekształcić się w fałsz, na co godzi się
także Chryzyp wbrew poglądowi swego nauczyciela
Kleantesa), jeżeli — powtarzam — poprzednik tego
okresu warunkowego jest konieczny, to również i na­
stępnik jest konieczny. Jakkolwiek Chryzypowi wy­
daje się, że nie dotyczy to wszystkich wypadków,
to jednak — jeśli istnieje przyczyna naturalna, dla
której Fabiusz nie ma zginąć na morzu — oznacza
to, że Fabiusz zginąć na morzu nie może.
Nie mając w tym miejscu pewności, Chryzyp po- f5
cieszą się, że to mylą się Chaldejczycy i inni wróż-
biarze i sądzi, że zamiast ujmować swe spostrzeżenia
w okresy warunkowe takie: „Jeśli się ktoś urodził
o wschodzie Kanikuły, to nie zginie na morzu“,
27*
412 O przeznaczeniu

powinni raczej mówić: „Nie ma człowieka, który by


się urodził o wschodzie Kanikuły i który miałby zginąć
na morzu“ . Wolne żarty, Chryzypie! Aby nie pod­
dać się Diodorowi, pouczasz Chaldejczyków, jak
powinni wyrażać swoje spostrzeżenia! Pytam się
więc: jeżeli Chaldejczycy mają mówić tak, by za­
miast niezliczonych zestawień twierdzących używać
raczej niezliczonych połączeń przeczących, to dla­
czego nie mieliby postępować tak samo lekarze,
geometrzy i przedstawiciele innych zawodów? Przede
wszystkim tedy lekarz nie ująłby swego spostrzeże­
nia tak: „Jeśli kto ma taki puls, ma gorączkę“ , lecz
powiedziałby to raczej w sposób następujący: „Nie
ma człowieka, który by miał taki puls i nie miał
gorączki“ . Podobnież geometra nie mówiłby :„Wielkie
koła kuli dzielą się wzajem na połowy“, ale raczej
tak: „Nie ma wielkich kół kuli, które by się nie dzie-
i6 liły wzajemnie na połowy“ . Czego by nie można
w ten sposób z zestawienia twierdzącego przekształ­
cić w połączenie zdań przeczących? Ale przecież te
same rzeczy można wyrazićjeszcze inaczej. Dopierom
rzekł: „Wielkie koła kuli dzielą się wzajem na po­
łowy“ ; lecz mogę powiedzieć: „Jeżeli mamy wiel­
kie koła kuli“ albo mogę to ująć tak: „Ponieważ
są wielkie koła kuli“ . Istnieje wiele sposobów wy­
rażania się, ale żaden z nich nie jest bardziej za-
wikłany niż ten, który Chryzyp zaleca Chaldejczy­
kom, mając nadzieję, że przez wzgląd na stoików
^ z zadowoleniem go przyjmą. Ale żaden z nich
nie mówi w ten sposób. Bo trudniej jest wyuczyć
O p r ze zn a c z e n iu 413

się tak zawikłanego wysławiania się niż pamiętać


godziny wschodu i zachodu ciał niebieskich.
Lecz powróćmy do owego sporu Diodora, któremu
to sporowi nadaje się nazwę 7 ispł 8uvoctĆov, czyli
0 możliwości, a który polega na dociekaniu, co to
znaczy, że się coś może stać. Diodor tedy utrzymuje, że
może się stać tylko to, co się już urzeczywistnia albo
urzeczywistni się w przyszłości. Łączy się to z za­
gadnieniem następującym: nic się nie dzieje, co nie
było koniecznością, i wszystko, co może się stać, już
się dzieje albo będzie się działo w przyszłości; z tego
powodu zdarzenia przyszłe nie mogą się przemienić
z prawdy w fałsz tak samo, jak zdarzenia należące
do przeszłości. Lecz ta nieodmienność jest w zda­
rzeniach przeszłych widoczna całkiem jasno, na­
tomiast co do niektórych zdarzeń przyszłych, gdzie
nie daje się ona widzieć wyraźnie, ma się wrażenie,
że jej nie ma. Na przykład o człowieku nawiedzo­
nym przez śmiertelną chorobę można z całą słusz­
nością powiedzieć: „Umrze on na tę chorobę“ .
Gdyby to samo powiedziano o człowieku, w którym
śmiertelność choroby nie przejawia się tak wyraźnie,
1 gdyby jednak zmarł on na tę chorobę, to powie­
dzenie owo byłoby w takim samym stopniu praw­
dziwe. Wynika stąd, że żadna przemiana prawdy
w fałsz nie może zachodzić nawet w dziedzinie zda­
rzeń przyszłych. Albowiem słowa „Scypion umrze“
mają taką moc, że chociaż dotyczą przyszłości, to
jednak nie mogą przekształcić się w fałsz, gdyż mó­
wią o człowieku, którego wszak nieuchronnie czeka
4 14 O p rze zn a c z e n iu

18 śmierć. Również gdyby się powiedziało: „Scypion


umrze gwałtowną śmiercią w nocy w swojej sy­
pialni“, to i to byłoby prawdą, stwierdzałoby się
bowiem, że się stanie to, co istotnie miało nastąpić.
A że miało nastąpić, dowodzi okoliczność, iż rze­
czywiście nastąpiło. Toteż słowa „Scypion umrze“
nie były bardziej prawdziwe od słów „Scypion
umrze w taki oto sposób“ ; śmierć Scypiona zaś nie
była koniecznością większą niż śmierć jego w okre­
ślonych okolicznościach; wreszcie zdanie: „Scypion
został zamordowany“ nie może przemienić się
z prawdy w fałsz tak samo, jak zdanie: „Scypion
będzie zamordowany“ . Jeżeli tak jest, nie widzę po­
wodu, dla którego Epikur tak bardzo lęka się prze­
znaczenia i szuka pomocy atomów, sprowadzając je
z ich drogi, a zarazem przyjmując dwie rzeczy
trudne do rozwiązania: jedną, że coś się dzieje bez
przyczyny, i co za tym idzie, iż coś powstaje z ni­
czego, a na to wszak nie godzi się ani on sam, ani
żaden inny badacz przyrody; drugą, że g d y dwa
atomy biegną przez próżną przestrzeń, jeden z nich
porusza się wzdłuż linii prostej, a drugi odchyla się
19 od niej. Może bowiem Epikur, zgadzając się na to,

że wszelkie zdanie jest albo prawdziwe, albo fał­


szywe, nie lękać się, iż wszystko musi dziać się
z przeznaczenia. Bo to nie jakieś odwieczne przy­
czyny wypływające z konieczności naturalnej spra­
wiają, że prawdziwe jest takie oto zdanie: „K ar-
neades idzie do Akademii“ . Wszelako prawdziwość
tych słów nie jest bez przyczyny; chodzi tylko o to,
że jest różnica między przyczynami przypadkowymi
O p r z e z n a c z e n iu 415

a takimi, które stanowią wyraz konieczności natu­


ralnej. Tak tedy zawsze prawdziwe było zdanie:
„Epikur umrze za archonta Pitarata w wieku sie­
demdziesięciu dwóch lat“ . Jednakże to nie przyczyny
wynikające z przeznaczenia sprawiły, że tak się
stało; lecz ponieważ się stało, należy wnosić, że
na pewno zdarzyło się tak, jak się miało zdarzyć.
Ci więc, którzy powiadają, że przyszłość jest nieod- 20
mienna i że prawda dotycząca przyszłości nie może
przekształcić się w fałsz, bynajmniej nie utwierdzają
konieczności przeznaczenia, lecz objaśniają znacze­
nie wyrazów. I tylko ci, co chcą, by ów ciąg przy­
czyn był odwieczny, odbierają duszy ludzkiej wolną
wolę, krępując ją więzami nieuchronnego prze­
znaczenia.
Lecz dość już o tym. Przyjrzyjmy się teraz czemuś 10
innemu. Oto Chryzyp kończy swój wywód tak:
„Jeżeli jest ruch bez przyczyny, to nie każde zdanie,
nazywane przez dialektyków a£itop.a, czyli aksjo­
matem, będzie albo prawdziwe, albo fałszywe. To
bowiem, co nie ma przyczyn sprawczych, nie będzie
ani prawdziwe, ani fałszywe. Lecz każde zdanie jest
albo prawdziwe, albo fałszywe. Nie ma więc ruchu bez
przyczyny. A jeśli tak jest, wszystko, co się dzieje, 21
wynika z uprzednich przyczyn. Zatem wszystko
dzieje się z przeznaczenia. Okazuje się więc, że
przeznaczenie rządzi wszystkimi zdarzeniami“ .
Przede wszystkim, gdybym chciał zgodzić się tu
z Epikurem i odrzucić twierdzenie, że wszelkie zda­
nie jest albo prawdziwe, albo fałszywe, to raczej
przyjąłbym taki cios, niźli uznał, że wszystko dzieje
416 O przeznaczeniu

się z wyroku przeznaczenia. Albowiem pogląd Epi­


kura może być przedmiotem jakichś rozważań, pod­
czas gdy zdanie Chryzypa jest całkiem nie do utrzy­
mania. Chryzyp wytęża wszystkie swoje siły, aby
przekonać, że wszelkie zdanie, zwane a^icopa, czyli
aksjomatem, jest albo prawdziwe, albo fałszywe. I jak
Epikur lęka się, iżby przystając na to nie musiał
przyznać zarazem, że wszystko, co się dzieje, dzieje
się z wyroku przeznaczenia (bo jeśli jedno z dwojga
jest od wieków prawdziwe, to jest też pewne, a je ­
żeli jest pewne, to jest również konieczne; sądzi więc,
że w ten sposób potwierdzi i konieczność, i przezna­
czenie), tak Chryzyp obawia się, czy nie obroniwszy
twierdzenia, iż wszelkie zdanie jest albo prawdziwe,
albo fałszywe, będzie mógł się utrzymać przy tym,
że wszystko dzieje się z przeznaczenia i że przyszłość
22 jest wynikiem odwiecznych przyczyn. Ale Epikur
mniema, iż uniknie uznania konieczności i przezna­
czenia dzięki swej teorii o zbaczaniu atomów. W ten
sposób powstaje jakaś trzecia odmiana ruchu, inna
niż ruch pochodzący z ciężkości i ze zderzenia ciał,
a mianowicie ruch wywołany przez najmniejsze, ja ­
kie być może, odchylanie się atomów od linii prostej.
(Epikur nazywa to ektx.jiaxov). A że to odchylanie
się zachodzi bez przyczyny, jest zmuszony przyznać,
jeżeli nie słowami, to przynajmniej samą istotą za­
gadnienia. Bo atom odchyla się nie dlatego, że go ude­
rza inny atom. Takie zderzenia między nimi są nie­
możliwe, gdyż — jak mówi Epikur — te niepodzielne
ciałka opadają pod wpływem swej ciężkości prosto­
padle do ziemi, biegnąc wzdłuż linij prostych. Wy­
O p rze zn a c z e n iu 417

nika stąd, że nie tylko jedno z nich nigdy nie po­


trąca drugiego, ale że nawet jedno z drugim się
nie styka. Okazuje się więc, iż jeśli nawet atom 23
istnieje i jeżeli się odchyla, dzieje się to bez przy­
czyny. Epikur wystąpił z takim pomysłem ze względu
na dręczącą go obawę, że gdyby atom pod wpływem
ciężkości spadał zawsze po swej naturalnej i koniecz­
nej drodze, nie mielibyśmy żadnej wolności dzia­
łania, jako że dusza ludzka czyniłaby to, do czego
zmuszałby ją ruch atomów. Demokryt, wynalazca
atomów, wolał uznać, że wszystko jest poddane ko­
nieczności, niż pozbawić te niepodzielne ciałka ich
naturalnego ruchu. Głębiej ujmuje to Karneades, 11
który nauczał, że epikurejczycy mogą bronić swego
stanowiska bez uciekania się do tego zmyślonego
zbaczania atomów. Skoro bowiem nauczali, że może
istnieć jakieś swobodne działanie duszy, to należało
już raczej bronić tego twierdzenia niż wprowadzać
odchylanie się atomów, zwłaszcza że nie mogą wska­
zać przyczyny takiego odchylania się. Obroniwszy
zaś tamto, mogliby z łatwością oprzeć się Chryzy-
powi. Gdyby bowiem zgodzili się, że nie ma ruchu
bez przyczyny, nie przyznaliby jeszcze, że wszystko,
co się dzieje, jest skutkiem przyczyn uprzednich.
Przecież czynności naszej woli nie mają przyczyn
zewnętrznych i uprzednich. Mówiąc zatem, że ktoś 2 4
chce albo nie chce czegoś bez przyczyny, naduży­
wamy zwykłego sposobu wyrażania się; bo gdy mó­
wimy „bez przyczyny“ , rozumiemy przez to: bez
przyczyny zewnętrznej i uprzedniej, a nie bez wszel­
kiej przyczyny. I jak mówimy o próżnym naczyniu
418 O p r ze zn a c z e n iu

bynajmniej nie chcąc powiedzieć tego co fizycy, dla


których nie ma nic próżnego, lecz to, że dane na­
czynie nie jest wypełnione na przykład wodą, wi­
nem lub oliwą — tak też mówiąc, że dusza działa
bez przyczyny, stwierdzamy, że działa ona bez przy­
czyny zewnętrznej i uprzedniej, a nie w ogóle bez przy­
czyny. Również o atomie, poruszającym się w próżnej
przestrzeni pod wpływem własnej ciężkości, można
powiedzieć, że wykonywa ten ruch bez przyczyny,
ponieważ nie oddziaływa tu żadna przyczyna pocho-
25 dząca z zewnątrz. Lecz podkreślmy jeszcze raz: by
nie wyśmiali nas wszyscy fizycy, gdy powiemy, że
coś się dzieje bez przyczyny, trzeba oznaczyć i wska­
zać, że taka jest już istota atomu, iż porusza się pod
wpływem własnej ciężkości i że to jest przyczyną
jego ruchu. Podobnie nie trzeba też szukać zewnętrz­
nej przyczyny dla określanych własną wolą działań
duszy, bo istota tego działania jest taka, iż pozostaje
ono w naszej mocy i podporządkowane jest naszym
rozkazom; przy tym nie dzieje się to bez przyczyny,
26 gdyż przyczyną jest tu sama natura rzeczy. Skoro
już tak jest, to dlaczegóż by każde zdanie nie miało
być albo prawdziwe, albo fałszywe, choćbyśmy
nawet nie przyznali, że wszystko, co się dzieje, od­
bywa się z wyroku przeznaczenia? Chryzyp powiada
na to: ponieważ w przyszłości nie może się urze­
czywistnić nic takiego, co nie ma przyczyny, dla
której ma się urzeczywistnić, wszystko więc, co się
dzieje, musi nieuniknienie mieć przyczynę; toteż o ile
12 coś się zdarzy, zdarzy się z przeznaczenia. Spór
byłby zakończony, gdyby można było zgodzić się
O przeznaczeniu 419

z tobą, iż albo wszystko dzieje się z przeznaczenia,


albo coś może dziać się bez przyczyny. Lecz weźmy
zdanie takie: „Scypion zdobędzie Numancję“ . Gzy
nie może ono się sprawdzić inaczej, niż w ten
sposób, iż urzeczywistni je ciągnące się od wieków'
pasmo przyczyn? A czyż mimo to mogłoby ono
być fałszem, gdyby wypowiedziano je przed sześciu­
set wiekami? Bo gdyby już wtedy zdanie „Scypion
zdobędzie Numancję“ nie było prawdziwe, to nawet
po zburzeniu tego miasta powiedzenie „Scypion zdo­
był Numancję“ również nie byłoby prawdziwe. Czyż
może tedy stać się coś takiego, czego zapowiedź
na przyszłość nie była prawdą? Tak bowiem, jak na­
zywamy prawdziwymi te zdarzenia przeszłe, których
zapowiedź sprawdziła się już dawniej, określimy jako
prawdziwe i te zdarzenia przyszłe, których zapowiedź
sprawdzi się w przyszłości. I jeśli wszelkie zdanie
jest albo prawdziwe, albo fałszywe, to nie wynika
stąd bynajmniej, że istnieją odwieczne i nieodmienne
przyczyny, które nie pozwalają, iżby coś doszło do
skutku w inny sposób, niż miało dojść do skutku.
Albowiem istnieją też przyczyny przypadkowe, nie
wywodzące się ani z natury rzeczy, ani z odwiecz­
nego porządku świata, które sprawiają, że prawdziwe
jest na przykład powiedzenie takie: „Katon przy­
będzie do senatu“ . O ile prawdą jest, że Katon ma
przybyć, słowa te są tak samo nieodmienne, jak to,
że przybył; i nie trzeba z tego powodu obawiać
się ani przeznaczenia, ani konieczności. Toteż nie­
uchronnie należy przyznać, że jeśli zdanie „Hor-
tensjusz przybędzie do Tuskulanum“ nie jest praw-
420 O przeznaczeniu

dziwę, to idzie za tym, iż jest fałszywe. Lecz epi­


kurejczycy twierdzą, że nie jest ani takie, ani takie,
co jest zupełnie niemożliwe.
Nie sprawi nam kłopotu również tak zwane
„gnuśne rozumowanie“ , czyli ignava ratio lub po
grecku apyóę Aóyoę. Pewni filozofowie nazywają
„gnuśnym“ takie rozumowanie, które — w wypadku
zastosowania się do niego — doprowadziłoby nas do
życia zupełnie bezczynnego. Zwolennicy bowiem tego
poglądu rozumują tak: „Jeśli twym przeznaczeniem
jest wyzdrowieć z tej choroby, to czy wezwiesz le-
29 karza, czy nie wezwiesz, wrócisz do zdrowia. Po­
dobnie jeśli przeznaczeniem twoim jest nie wyzdro­
wieć z tej choroby, to czy wezwiesz lekarza, czy nie
wezwiesz, nie odzyskasz zdrowia. Jedno i drugie
zależy od przeznaczenia i wzywanie lekarza nie
13 przyda ci się na nic“ . Słusznie nazwano ten spo­
sób rozumowania gnuśnym i wprawiającym w bez­
czynność, gdyż może ono usunąć z życia wszelką
działalność. Ale słowa powyższe można zmienić i nie
używając nazwy przeznaczenia wyrazić tę samą myśl
w sposób następujący: „Jeśli od wieków było prawdą,
że z tej choroby wyzdrowiejesz, to czy wezwiesz le­
karza, czy nie wezwiesz, odzyskasz zdrowie. Podob­
nież jeśli od wieków było fałszem, że z tej choroby wy­
zdrowiejesz, to czy wezwiesz lekarza, czy nie wezwiesz,
30 nie odzyskasz zdrowia“ i tak dalej. Chryzyp zwal­
cza to rozumowanie. Powiada, że „pewne zdarzenia
są proste, a inne złożone. Do prostych należy na przy­
kład «Sokrates umrze tego a tego dnia». I niezależnie
od tego, czyby Sokrates coś robił, czyby nic nie ro­
O p r z e zn a c z e n iu 421

bił, dzień jego śmierci był oznaczony. Ale jeżeli


się powie tak: «Lajosowi urodzi się Edyp», to nie
można będzie dodać: «Czy będzie on obcował z żoną,
czy nie będzie», gdyż obydwie te rzeczy są złączone
ze sobą i współprzeznaczone“ . Tak nazywa Chryzyp
to, iż przeznaczenie zrządziło zarazem jedno i dru­
gie: aby Lajos obcował z żoną i aby spłodził z nią
Edypa. Tak samo jeśliby się powiedziało: „Milon
walczyć będzie na igrzyskach olimpijskich“ , to gdyby
ktoś drugi dodał: „Będzie tedy walczył niezależnie
od tego, czy będzie lub nie będzie miał przeciw­
nika“ — popełniłby błąd. Albowiem z powiedzeniem
„będzie walczył“ łączy się to, że będzie miał przeciw­
nika. Wszak bez przeciwnika walka jest niemożliwa.
„Wszystkie tego rodzaju mylne wnioski można obalić
w ten sam sposób. A takim mylnym wnioskiem jest też:
«Czy zawezwiesz lekarza, czy nie wezwiesz», gdyż
tak samo przeznaczone jest zawezwanie lekarza, jak
i odzyskanie zdrowia“ . Jakem zaznaczył, Chryzyp na­
zywa takie rzeczy współprzeznaczonymi (confatalia).
Karneades nie uznawał tego dowodzenia i wy­
ciągnięty z niego wniosek poczytywał za zbyt nie­
poważny. Toteż starał się dociec prawdy w inny
sposób, nie posługując się żadnymi wykrętami. Oto
jego wnioski: „Jeżeli wszystko dzieje się z mocy
uprzednich przyczyn, to wszystkie wydarzenia są
ze sobą ściśle złączone i spojone w jedną naturalną
całość. Jeśli tak jest, wszystko jest dziełem koniecz­
ności.. A jeśli to z kolei jest prawdą, to nic nie jest
w naszej mocy. Jednakowoż pewne rzeczy są w na­
szej mocy; gdyby zaś wszystko działo się z przezna­
422 O przezn aczeniu

czenia, wszystko wynikałoby z uprzednich przyczyn.


Nie wszystko więc, co się dzieje, pochodzi z wyroku
32 przeznaczenia“ . Nie może być rozumowania ści­
ślejszego. Bo gdyby ktoś chciał je odeprzeć dowodząc
tak: „Jeśli wszystkie przyszłe wypadki są prawdziwe
od wieków i jeśli z pewnością zdarzą się tak, jak się
mają zdarzyć, to wszystkie wydarzenia muszą być
ze sobą ściśle złączone i spojone w jedną naturalną
całość“ — nic by nie był powiedział. Jest bowiem
wielka różnica, czy to odwieczna przyczyna natu­
ralna czyni przyszłe wydarzenia prawdziwymi, czy
też można rozumieć, że to, co się ma stać, jest
prawdziwe bez odwiecznej przyczyny naturalnej.
Dlatego też Karneades upewniał, że nawet sam
Apollo nie może przepowiedzieć wypadków innych
niż te, których przyczyny zawarte są w naturalnym
porządku rzeczy i które w związku z tym nieuchron-
33 nie muszą nastąpić. Na jakiej bowiem podstawie
mógłby ten bóg powiedzieć, iż ów Marcellus, który
trzy razy był konsulem, zginie na morzu? Bo chociaż
było to prawdziwe od wieków, nie miało jednak
przyczyn sprawczych. Tak rozumując dowodził,
że Apollo nie zna nawet przeszłych zdarzeń, jeśli
nie pozostawiły one jakichś znaków czy śladów;
a cóż dopiero mówić o przyszłych! Jako że o przy­
szłości można dowiedzieć się czegoś jedynie wtedy,
gdy pozna się przyczyny sprawcze każdego zda­
rzenia. Nie mógł tedy Apollo ani dać przepowiedni
o Edypie, gdyż w naturalnym porządku rzeczy nie
było uprzednich przyczyn, dla których musiał on
koniecznie zabić ojca, ani przepowiedzieć czegoś
O przeznaczeniu 423

innego w tym rodzaju. Jeżeli wiara w takie lub inne 15


wywodzące się z wróżbiarstwa przepowiednie zgadza
się ze zdaniem stoików, wedle których wszystko
dzieje się z przeznaczenia, to ci, którzy utrzymują
tylko, że wszystkie wydarzenia przyszłe są odwiecznie
prawdziwe, nie potrzebują godzić się na przepo­
wiednie. Jak widzisz więc, stawiają oni sprawę
inaczej niż stoicy. Ci bowiem zapędzają się do
ciasnego kąta, podczas gdy tamci trwają na swym
stanowisku swobodni i nieskrępowani. Gdyby nawet 34
przyznać, że nic nie może stać się bez uprzedniej
przyczyny, to jaka byłaby stąd korzyść [dla stoików],
jeśli się tej przyczyny nie uważa za ogniwo w łań­
cuchu przyczyn odwiecznych? Przyczyną zaś jest to,
co bezpośrednio wywołuje dany skutek; na przy­
kład rana jest przyczyną śmierci, niestrawność —
przyczyną choroby, ogień — przyczyną gorąca. Tak
więc, nie powinno się rozumieć przez przyczynę
wszystkiego, co dane zdarzenia poprzedza, lecz to,
co je poprzedza bezpośrednio, doprowadzając do
skutku. Okoliczność, że poszedłem na Pole Marsowe,
nie była przyczyną, dla której grałem w piłkę;
także Hekuba przez to, że urodziła Aleksandra,
nie była przyczyną zatraty Trojan; podobnie Tyn-
dareus, jako ojciec Klitemnestry, nie był przyczyną
śmierci Agamemnona. Rozumując inaczej można
byłoby powiedzieć, że dostatnio ubrany podróżnik
był przyczyną, dla której złupił go rozbójnik. Taki 35
charakter mają również następujące wiersze Enniusza:
O , gdyby w gaju na górze Pelion nie były spadły / Na ziemię
pod ciosami siekier wyniosłe jodły!
424 O p r z e z n a c z e n iu

Można było sięgnąć dalej: „O , gdyby na Pelionie


nigdy nie było wyrosło żadne drzewo!“ — a nawet
jeszcze dalej: „O , gdyby nie było nigdy żadnego
Pelionu!“ Podobnie sięgając coraz dalej można iść
wstecz do nieskończoności.
O , gdyby z tego drzewa nigdy nie zaczęto budować statku!

Dokąd zdąża to wzywanie przeszłości? — A oto,


co następuje potem:
Nigdy by Medea, ma obłąkana pani, na krok z domu /
Nie postąpiła i nie byłaby zraniona strzałą miłości.

36 Wszak tamte rzeczy nie stanowią przyczyny jej


miłości! Zwolennicy Diodora powiadają, iż to nie
to samo, czy ma się do czynienia z czymś takim,
bez czego pewne zdarzenie nie może się dokonać,
czy też z czymś takim, za sprawą czego zdarzenie
owo musi się dokonać. Żadna tedy z powyższych
rzeczy nie jest przyczyną, ponieważ żadna z nich
nie spowodowała swą mocą tego, co podają jako
jej skutek. Bo coś takiego, bez czego pewne zdarzenie
nie może się dokonać, nie jest jeszcze jego przyczyną,
natomiast jest nią tylko to, co, gdy następuje, ko­
niecznie pociąga za sobą ten skutek, którego właśnie
staje się przyczyną. Czy w odwiecznym porządku
rzeczy była jakaś przyczyna sprawiająca, że Filoktet,
kiedy nie był jeszcze zraniony ukąszeniem węża,
będzie pozostawiony na wyspie Lemnos? Dopiero
później powstała przyczyna bliższa, ściślej połączona
37 ze skutkiem. Zatem przyczynę danego wypadku
ukazuje jego przebieg. Mimo to zdanie: „Filoktet
będzie pozostawiony na wyspie“ było od wieków
O p r z e zn a c z e n iu 425

prawdziwe i nie mogło przemienić się z prawdy


w fałsz. Koniecznie bowiem z dwóch zdań sprzecz­
nych (sprzecznymi zaś nazywam tutaj takie zdania,
z których jedno coś twierdzi, a drugie temu przeczy),
koniecznie — powiadam — jedno, wbrew poglądowi
Epikura, musi być prawdziwe, a drugie fałszywe.
Na przykład powiedzenie: „Filoktet będzie zra­
niony“ było prawdziwe już przed wiekami; nato­
miast powiedzenie: „Nie będzie zraniony“ — było
fałszywe. Bo nie chcemy wszak pójść za mniemaniem
epikurejczyków, którzy utrzymują, że takie zdania
nie są ani prawdziwe, ani fałszywe, albo też — gdy
zaczynają wstydzić się tego — wywodzą (czego po-
winniby się jeszcze bardziej wstydzić), że samo
przeciwieństwo zdań sprzecznych jest prawdziwe,
lecz to, co one wyrażają, w żadnym z nich nie jest
prawdą. O, zadziwiająca swawolo i pożałowania
godna nieznajomości zasad rozprawiania! Jeżeli
bowiem jakaś wypowiedź nie jest ani prawdą, ani
fałszem, to na pewmo nie jest ona prawdą; a jeśli
nie jest prawdą, to jakże może nie być fałszem?
Albo jeśli coś nie jest fałszem, to jakże może nie
być prawdą? Zatem utrzyma się w mocy to, czego
broni Chryzyp, iż mianowicie każde zdanie jest
albo prawdziwe, albo fałszywe. Sam rozum zaś
zmusza do uznania, że choć pewne rzeczy są praw­
dziwe od wieków', nie zależą od przyczyn odwiecz­
nych i wolne są od konieczności przeznaczenia.
Wydaje mi się, że można powiedzieć tak: jeśli
wśród dawnych filozofów były dwa poglądy — jeden
tych, którzy mniemali, że wszystko dzieje się z prze-
Cicero — Dzielą filozoficzne. I. I 28
426 O przeznaczeniu

znaczenia i że ono to jest przyczyną konieczności,


przy czym pogląd ten podzielał Demokryt, Heraklit,
Empedokles i Arystoteles; drugi tych, którzy czyn­
ności duszy ludzkiej uważali za dobrowolne, od
przeznaczenia całkiem niezależne — to Chryzyp niby
czcigodny sędzia polubowny pragnął zająć miejsce
środkowe, lecz mimo wszystko przychylał się raczej
do tych, którzy twierdzili, że działania duszy ludz­
kiej nie podlegają konieczności. Jednakowoż wskutek
swoistego języka popada on w takie trudności, że
mimo woli potwierdza konieczność przeznaczenia.
40 Jak to wygląda, można— jeśli ktoś zechce — zo­
baczyć w pierwszej części niniejszego dzieła, gdzie
mówiłem o przyzwoleniach. Albowiem owi dawni
filozofowie, których zdaniem wszystko dzieje się
z przeznaczenia, utrzymywali, że nieuniknione i ko­
nieczne są także przyzwolenia. Natomiast ci, którzy
byli przeciwnego zdania, uwalniali przyzwolenia
od przeznaczenia i dowodzili, że gdyby przyzwolenia
podporządkować przeznaczeniu, to nie dałoby się
oddzielić ich od konieczności. Rozumowali oni tak:
„Jeśli wszystko dzieje się z przeznaczenia, to wszystko
jest skutkiem uprzednich przyczyn. A jeśli dotyczy
to także pragnień ludzkich, to rozciąga się i na to,
co jest następstwem pragnień, a więc na przyzwo­
lenia. Ale jeśli przyczyna pragnień nie zależy od
nas, to i pragnienia nie są w naszej mocy. Jeżeli
tak, to również i skutki tych pragnień nie zależą od
naszej woli. Przeto ani przyzwolenia, ani czyny
nasze nie są w naszej mocy. Stąd zaś wynika, że ani
pochwały i nagany, ani nagrody i kary nie są uza-
O //¡zc.zmwzt!nitt 427

sadnione“ . Ponieważ pogląd ten jest błędny, sądzą


oni, że zasługuje na przyjęcie wniosek* że nie wszystko,
co się dzieje, dzieje się z woli przeznaczenia.
Chryzyp zaś, który z jednej strony odrzucał ko- ^
nieczność, a z drugiej strony twierdził, że nic nie
dzieje się bez uprzedniej przyczyny, dla uniknięcia
konieczności, a utrzymania przeznaczenia rozróż­
niał rozmaite rodzaje przyczyn. „Jedne z przyczyn —
wywodził — są zasadnicze i początkowe, inne po­
mocnicze i bardzo bliskie. Dlatego mówiąc, że
wszystko dzieje się z przeznaczenia na mocy przyczyn
uprzednich, nie chcemy bynajmniej rozumieć, iż
sprawiają to przyczyny zasadnicze i początkowe,
lecz mamy na myśli uprzednie przyczyny pomocni­
cze i bardzo bliskie“ . Na rozumowanie zaś, którem
dopiero co przedstawił, odpowiada tak: jeśli wszystko
dzieje się z przeznaczenia, to wprawdzie wynika
stąd, że wszystko jest skutkiem uprzednich przyczyn,
lecz bynajmniej nie chodzi tu o przyczyny zasadnicze
i początkowe, ale o przyczyny pomocnicze i bardzo
bliskie. Jeśli nawet i one nie są w naszej mocy,
nie znaczy to, aby także pragnienia nie były w naszej
mocy. Wynikałoby to jedynie wtedy, gdybyśmy
twierdzili, że wszystko dzieje się przez przyczyny
zasadnicze i początkowe; ponieważ bowiem przy­
czyny te nie są w naszej mocy, nie mielibyśmy mocy
również nad naszymi pragnieniami. Toteż wniosek 42
niniejszy godzi w tych, którzy przyjmują przezna­
czenie i łączą z nim konieczność; wcale nie godzi
zaś w tych, którzy przez uprzednie przyczyny nie
rozumieją przyczyn zasadniczych i początkowych.
28*
428 O przeznaczeniu

To, że przyzwolenia uważane są za wynikające


z uprzednich przyczyn, da się — jego zdaniem —
łatwo wyjaśnić. Bo chociaż przyzwolenie może dojść
do skutku tylko pod wpływem rzeczy oglądanych,
to jednak takie wrażenia wzrokowe stanowią przy­
czynę bardzo bliską, a nie początkową. Jak powie­
dzieliśmy poprzednio, sprawa z przyzwoleniem przed­
stawia się wedle Chryzypa tak, iż nie może ono
wprawdzie dojść do skutku bez bodźca zewnętrz­
nego (takim bodźcem muszą być wrażenia wzro­
kowe), lecz podobne jest do owego Chryzypowego
wałka lub bąka: nie mogą one zacząć obracać się
bez uzyskania jakiegoś napędu, ale gdy go otrzy­
mają, to i wałek toczy się potem z własnych przyro­
dzonych cech, i bąk kręci się z własnej natury.
43 „Jak więc — powiada — ten, kto popchnął wałek,
zapoczątkował wprawdzie jego ruch, lecz nie dał
wałkowi zdolności toczenia się, tak też odebrane
wrażenie odciśnie się wprawdzie i jakby wyryje
w duszy swój obraz, lecz przyzwolenie pozostanie
w naszej mocy; tak jak to zostało powiedziane
0 wałku, otrzymuje ono bodziec z zewnątrz, lecz
w dalszym ciągu będzie działało z własnej siły
1 własnej natury. I gdyby coś stało się bez uprzedniej
przyczyny, byłoby fałszem, że wszystko dzieje się
z wyroku przeznaczenia. Jeśli zaś uznajemy za
prawdopodobne, że wszystko, co się dzieje, ma
swoją uprzednią przyczynę, to jakiż można by
przytoczyć dowód, który by zmusił do przyznania,
że nie wszystko jest dziełem przeznaczenia? Chodzi
tylko o to, by zdawać sobie sprawę z różnic zacho­
O prztgiiuczeniu 4 29

dzących pomiędzy przyczynami“ . Tak przedstawił


to Chryzyp. Otóż, moim zdaniem, ci, którzy przeczą,
iż przyzwolenie wynika z przeznaczenia, choć przy­
znają, że zależy ono od uprzednich wrażeń wzro­
kowych, rozumują inaczej aniżeli ten filozof. Nato­
miast ci, którzy przystając na uprzednie wrażenia
wzrokowe nie zgadzają się na to, że przyzwolenia
wynikają z przeznaczenia tylko dlatego, iż owa naj­
bliższa i bezpośrednia przyczyna niekoniecznie po­
ciąga za sobą przyzwolenia, mówią właściwie to samo,
co Chryzyp. Bo chociaż jest on zdania, że najbliższą
i bezpośrednią przyczyną jest wrażenie wzrokowe,
również nie uznaje tej przyczyny za konieczną dla
przyzwolenia i wywodząc, że wszystko dzieje się
z wyroku przeznaczenia, nie zgadza się, by wszystko
było skutkiem przyczyn uprzednich i koniecznych.
Podobnie i ci, którzy różnią się od niego, a którzy
przyznają, że przyzwolenie powstaje tylko pod
wpływem uprzednich wrażeń wzrokowych, powie­
dzą, że jeśli wszystko dzieje się z przeznaczenia,
tak iż nic nie dzieje się bez uprzedniej przyczyny,
to należy się zgodzić, że przeznaczenie rządzi
wszystkimi zjawiskami. Ponieważ jedni i drudzy
przedstawiając i wyjaśniając swe poglądy dochodzą
do tego samego wyniku, łatwo zrozumieć, że różnią
się oni słowami, a nie odmiennym pojmowaniem
istoty rzeczy. W ogóle zaś całe to zagadnienie spro­
wadza się do następującego 'rozróżnienia: o nie­
których rzeczach słusznie można powiedzieć, iż
uprzednie przyczyny dokonują tam wszystkiego i nic
nie pozostaje w naszej mocy; ale w pewnych innych
430 O p r z e z n a c z e n iu

wypadkach, choć i tutaj działają uprzednie przy­


czyny, jest w naszej mocy sprawić, iżby skutek ich
był odmienny. Otóż rozróżnienie to uznają jedni
i drudzy. ,Lecz jedni sądzą, że wypadki, w których
pod wpływem uprzednich przyczyn nastąpiły skutki
takie, iż odmiana ich nie była w naszej mocy, są
dziełem przeznaczenia; to zaś, co pozostaje w naszej
mocy, nie zależy od przeznaczenia...
Tak oto trzeba rozstrzygnąć ten spór bez żądania
pomocy od błądzących i odchylających się od swej
drogi atomów. „Zbacza atom“ — powiada Epikur.
Pytam przede wszystkim — dlaczego? Demokryt bo­
wiem obdarzył atomy innego rodzaju ruchem, po­
wstającym pod wpływem popędu, który on nazwał
uderzeniem, a ty, Epikurze, ciężarem lub siłą cięż­
kości. Jakaż tedy jest w naturze nowa przyczyna,
która sprawia, że atom zbacza? Albo czy atomy
ciągną losy o to, który z nich ma się odchylić, a który
nie? Albo dlaczego odchylają się o bardzo mały kąt,
a nie o większy? Albo dlaczego odchylają się o jeden
taki kąt, a nie o dwa lub trzy? Przecież jest to tylko
przypuszczenie, a nie dowód. Nie mówisz bowiem
ani tego, że atom rusza z miejsca i odchyla się pod
wpływem bodźca zewnętrznego; ani tego, że w owej
pustej przestrzeni, przez którą atom biegnie, znaj­
duje się jakaś przyczyna sprawiająca, iż nie porusza
się on wzdłuż linii prostej; ani tego, że w samym
atomie dokonała się jakaś zmiana, dla której atom
nie zachowuje spowodowanego przez ciężkość swą
ruchu naturalnego. Tak więc, chociaż Epikur nie
podał żadnej przyczyny, która by pociągała za sobą
O p r ze zn a c z e n iu 431

to odchylanie się atomów, myśli jednak, iż powie­


dział coś nowego, występując z tym, co rozsądek
każdego człowieka lekceważy i odrzuca. I nie wy- 48
daje mi się doprawdy, aby ktokolwiek utwierdził
mocniej nie tylko przeznaczenie, lecz także nieu­
chronną konieczność wszystkich wydarzeń, i za­
przeczył pochodzącym z wolnej w'oli czynnościom
duszy bardziej stanowczo niźli ten filozof, który
przyznaje, że nie mógł inaczej przeciwstawić się
przeznaczeniu, jak tylko uciekając się do tego urojo­
nego zbaczania atomów. Bo gdyby nawet atomy
istniały, co w żaden sposób nie może trafić mi do
przekonania, to jednak owe odchylenia nigdy nie
dadzą się dowieść. Jeśli atomy z natury swej mają
tę własność, iż pod wpływem ciężkości spadają (po­
nieważ wszelkie ciało ciężkie, kiedy mu nic nie stoi
na przeszkodzie, musi koniecznie poruszać się i spa­
dać na dół), to koniecznością jest także to, by nie­
które z nich albo — jeżeli chcą — wszystkie w sposób
naturalny odchylały się ...
ZACH OW AN E LU ŹN E FR AG M EN TY T R A K TA TU

O P R Z E Z N A C Z E N IU

1. Gelliusz, Noce Attyckie VII (VI), 2, 15.: I tak


Marek Cycero w dziele swym traktującym o prze­
znaczeniu, nazwawszy to zagadnienie nader ciemnym
i zawiklanym, tymi oto słowy upewnia, że takie
filozof Chryzyp (fr. gy, Gercke) nie zdołał go roz­
pijać: Chryzyp, nie mając pewności i kłopocząc
się, jak wyjaśnić to, że wszystko dzieje się z przezna­
czenia i że coś jest zarazem w naszej mocy, wykręca
się.
2. Serwiusz, Komentarz do Wergilego Eneidy III,
jy6 (kieruje zmianą losów). Określenie przeznaczenia
według Tulliusza, który powiada: Przeznaczenie jest
to utrzymujące się przez całą wieczność powią­
zanie wydarzeń, które to powiązanie odmienia
się własnymi środkami i na mocy własnych praw —
z tym jednak, iż nawet zmiany te są odwiecznie po­
stanowione. Por. Chryzyp u Gelliusza, VII, 2, 3.
3. Augustyn, Państwo Boże, V, 8. Tę samą myśl
wyrażają także owe wiersze Homera, które Cycero
przetłumaczył na łacinę:
Takie są zawsze myśli ludzkie, jakim światłem / Jowisz,
bogów rodziciel, ziemię opromienia.
F ra g m en ty h o k ta tu •O p r z e z n a c z e n iu • 433

Wypowiedź poetycka nie miałaby w tej sprawie wielkiego


znaczenia. Ponieważ jednak Cycero powiada, że te wiersze
Homera zwykli przytaczać stoicy, gdy zapewniają
0 mocy przeznaczenia, chodzi więc nie o zdanie tego poety,
lecz o poglądy filozofów. Z powołania się przez stoików
w rozprawach o przeznaczeniu na te wiersze daje się
bardzo jasno poznać, co rozumieją oni jako przeznaczenie.
Wymieniają tu bowiem Jowisza poczytanego za bóstwo
najwyższe, od którego — jak mówią — zależą skutki
przeznaczenia.
4. Makrobiusz, Saturnalia III 16, 3 i nast. Aby
poeta nie był świadkiem zbyt mało znaczącym, do­
wiedzcie się od adwokata Cycerona, jakim, szacun­
kiem cieszyła się ta ryba u Publiusza Scypiona Afry­
kańskiego, a zarazem Numantyiskiego. Oto są słowa
Cycerona z dialogu o przeznaczeniu: Gdy Scypion
razem z Poncjuszem znajdował się w swej po­
siadłości pod Lawernium, tak się złożyło, że
przyniesiono mu jesiotra, który daje się bardzo
rzadko złowić, lecz jest podobno rybą nadzwyczaj
szlachetną. Scypion zaprosił na jesiotra parę osób
spośród tych, którzy przychodzili, by go pozdrowić,
1 — jak się zdawało — miał zamiar zaprosić jeszcze
więcej gości. Wtedy Poncjusz powiedział mu do
ucha: „Zastanów się, co robisz, Scypionie. Tego
jesiotra starczy dla niewielu ludzi“ .
O PAŃSTWIE

K sięg a p ierw sza

iZagmfy kwaterniony I i II oraz pierwsza karta kwa-


ternionu III. Jak się zdaje, należą tutaj fragmenty na­
stępujące :]

i a. Koniusz, str. 426, w. 9: [Cycero], O państwie,


ks. I : I tak, ponieważ ojczyzna wyświadcza nam
więcej dobrodziejstw i jest matką lepszą niż ta,
która wydała nas na świat, należy się jej bezsprzecz­
nie wdzięczność większa niż rodzicielce.
1 b. Pliniusz, Historia naturalna, przedmowa, 22:
Wiedz bowiem, żem porównując różnych pisarzy do­
strzegł, iż uchodzący za najbardziej wiarygodnych, a za­
razem najpóźniejsi z nich dosłownie przepisali dawnych bez
powoływania się na nich. Ani nie zwalczali oni ich z ową
szlachetną odwagą Wergiliusza, ani nie ustosunkowali się
Z prostodusznością Tuliusza, który w dziele swym «0 pań­
stwie» przyznaje, że wzoruje się na Platonie, w «Pocie­
szeniu po stracie córki» pisze. «.Naśladuję Krantora»,
a w rozprawie «0 powinnościach» podobnymi słowy
stwierdza, że idzie za Panecjuszem.
1 c. Pliniusz, Historia naturalna, przedmowa, 7:
Ponadto wyłączanie pewnych sędziów jest ogólnie dozwo­
lone, nawet uczonym. Korzysta z tego sam Marek Tuliusz,
16 O państwie

który wszak wzniósł się ponad wszystkie przypadkowe


zaczepki ze strony krytyków, a który — co mnie dziwi —
pozwala, aby go bronił adwokat'. [Nie piszę] dla naj-
uczeńszych. Nie pragnę, by czytał to Maniusz Per-
sjusz; natomiast życzę sobie, by zajął się tym Ju-
niusz Kongus. I jeśli Lucyliusz, który pierwszy za­
brał się do pisania satyr, uważał za stosowne powiedzieć
te słowa, a Cycero uznał za rzecz właściwą zapożyczyć
je od niego, zwłaszcza kiedy pisał dzieło «0 państwie», to
0 ileż więcej ja mam powodów do wyłączenia pewnych
sędziów!
i d. Arusianus Messus; w zbiorze pt. «Grammatici
Latini», t. VII, str. 4yy, w. 14: Odciąga od owej sprawy.
Cycero, 0 państwie, ks. I: ...od której oni odciągali.
1 e. Laktancjusz, Ustanowienia Boże (Institutiones
Divinae), 3, 16, 5: A więc starają się osiągnąć z filo­
zofii nie pożytek, lecz przyjemność, co poświadczył
nawet Cycero: Zaiste — mówi — mam wątpliwość,
czy wszystkie ich rozważania, chociaż są przeobfi­
tym źródłem cnoty i wiedzy, zestawione jednakże
z ich czynami i osiągnięciami praktycznymi, nie
będą robiły wrażenia, że nie tyle były pożyteczne
w ludzkiej pracy, ile dostarczyły przyjemności
w chwilach wypoczynku.
1 f. Noniusz, str. 526, w 8: Cycero, O państwie,
ks. I: Kartagina nie byłaby przez sześćset prawie
lat aż tak potężna, gdyby brakło tam przemyślności
1 karności.

1 ... nie wybawiliby od napaści; ani Gajus Dueliusz,


1 Aulus Atyliusz i Lucjusz Metellus nie uwolniliby
O państw ie 17

[Rzymu] od strachu przed Kartaginą, ani dwaj


Scypionowie przelewem krwi swej nie ugasiliby roz­
palającego się pożaru drugiej wojny punickiej; gdy
zaś pożar ten wybuchł z większą siłą, ani Kwin-
tus Maksymus nie byłby go przytłumił, ani Marek
Marcellus uśmierzył, ani Publiusz Afrykański od
bram tego miasta odepchnął i pomiędzy nieprzy­
jacielskie mury wpędził. Zaiste, Marek Kato, czło­
wiek nowy i nieznany, którego wszyscy my, za­
biegający o te same godności, naśladujemy jako
wzór w naszym dążeniu do czynnego a cnotliwego
życia, na pewno mógł sobie pozwolić na to, by
w Tuskulum, tak zdrowym i bliskim [Rzymu]
miejscu, oddawać się przyjemnej bezczynności. Ale
gdzież tam! Ten bezrozumny — wedle ich [epiku­
rejczyków] mniemania — człowiek wolał, choć nie
zmuszała go żadna konieczność, aż do późnej sta­
rości miotać się pośród zamętów i burz teraźniej­
szych aniżeli pędzić rozkoszny żywot w warunkach
owego cudownego spokoju i bezczynności. Zamil­
czę tu o innych niezliczonych mężach, z których
każdy uratował nasze państwo od jakiegoś niebez­
pieczeństwa; nie chcę wspominać również tych,
którzy żyli niedawno przed nami, aby nikt się nie
żalił, żem go pominął lub żem opuścił kogoś z blis­
kich mu ludzi. Powiadam tylko jedno: natura za­
szczepiła w rodzaj ludzki tak głęboką potrzebę cnoty
i tak wielką chęć bronienia wspólnego dobra, że to
mocne uczucie bierze górę nad wszelkimi ponętami
i rozkoszami bezczynności.
10 h J

Atoli nie dość jest mieć cnotę niby znajomość


C yeero — D z ie ł a f i l o z o f i c z n e , t . I I 2
18 O państwie

jakiejś sztuki, jeśli się jej nie stosuje w praktyce.


Wprawdzie, jeśli chodzi o sztukę, to nawet gdyby
się z niej nie korzystało, można ograniczyć się do
samej tylko jej znajomości, cnota jednak polega
całkowicie na praktycznym zastosowaniu. Najwyż­
szą formą zaś tego zastosowania jest sprawowanie
rządów w państwie i wypełnianie czynem, a nie
słowy, tych wszystkich obowiązków, o których fi­
lozofowie uczą w zakątkach swoich szkół. Nie mó­
wią oni bowiem nic takiego, co nie byłoby słuszne
i piękne, a czego by nie wynaleźli już i nie utwier­
dzili ci, którzy przepisywali państwom prawa. Bo
i skąd się wywodzi pobożność lub od kogo pochodzi
szacunek dla religii? Skąd mamy prawo narodów
lub to prawo, co się zowie cywilnym? Skąd spra­
wiedliwość, rzetelność i słuszność? Skąd wstyd, bo-
jaźń i unikanie hańby, a pożądanie chwały i czci?
Skąd dzielność w trudach i niebezpieczeństwach? —
Oczywiście od tych, którzy przejęli ukształtowane
przez naukę pojęcia i jedne z nich utrwalili w oby-
3 czajach, a drugim nadali moc w prawach. Istnieje
nawet pogłoska, że Ksenokrates, szczególnie szla­
chetny filozof, zapytany, jaki pożytek odnoszą jego
uczniowie, odrzekł, iż uczą się oni, jak z własnej
woli czynić to, do czego zmuszają ich prawa. O by­
watel więc, który przy pomocy swej władzy i prze­
widzianych przez prawo kar zmusza wszystkich do
tego, do czego filozofowie wymową swą mogą na­
kłonić zaledwie niewielu, powinien być ceniony wy­
żej nawet od mistrzów, którzy cnót owych nauczają.
Jakiż bowiem wykład ich, choćby nader wyborny,
O państwie 19

można przełożyć ponad dobre urządzenie państwa,


osiągnięte za pomocą prawa publicznego i obyczajów?
Co do mnie, to podobnie jak jestem zdania, że «wiel­
kie i do panowania stworzone miasta» — mówiąc sło­
wami Enniusza — trzeba stawiać wyżej od wiosek
i grodów obronnych, uważam też, iż tych, którzy
dzięki swej zaradności i powadze rządzą tymi mia­
stami, powinno się pod względem mądrości daleko
przenosić ponad tych, którzy w sprawach publicz­
nych nie biorą żadnego udziału. Jeśli najwięcej
nas porywa pomnażanie dorobku ludzkości; jeśli
myśl naszą i siłę fizyczną wytężamy, aby uczynić
życie ludzkie bezpieczniejszym i bardziej dostat­
nim; jeśli do szukania takiego zadowolenia skła­
niają nas bodźce pochodzące z samej natury —
trzymajmy się więc tej drogi, którą zawsze szli
wszyscy najlepsi, i nie słuchajmy haseł nawołują­
cych do odwrotu i usiłujących cofnąć nawet tych,
co już posunęli się naprzód.
Ludzie, którzy bronią innego zdania, przeciw- 1
stawiają tym tak pewnym i tak jasnym zasadom
w pierwszej kolejności trudy, jakie trzeba podej­
mować dla utrzymania państwa — przeszkodę błahą
zaiste dla człowieka przezornego i czynnego oraz
godną pogardy nie tylko w tak poważnych spra­
wach, lecz także w mało znaczących zabiegach
i przedsięwzięciach lub nawet w zwykłych intere­
sach. Następnie dodają oni niebezpieczeństwa gro­
żące życiu, posługując się szpetną bojaźnią śmierci
jako dowodem wobec ludzi mężnych, którzy zgon
z naturalnego wyczerpania i ze starości zwykli uwa-
2*
20 O państwie

żać za nieszczęście większe niżli daną sobie spo­


sobność, iżby życie to, jakie przecież i tak trzeba
zwrócić naturze, poświęcić raczej dla dobra oj­
czyzny. Wreszcie poczytują się za szczególnie za­
sobnych w dowody i wymownych wtedy, gdy wy­
liczają nieszczęścia najsławniejszych mężów i wy­
rządzone im przez niewdzięcznych współobywateli
5 krzywdy. Jakoż podają dobitne przykłady zaczerp­
nięte z dziejów greckich. Wskazują, że zwycięzca
i pogromca Persów, Miltiades, nie wyleczywszy się
jeszcze z ran zadanych mu od przodu w owym
najświetniejszym zwycięstwie, życie swe, urato­
wane od nieprzyjacielskiej broni, zakończył w na­
łożonych mu przez współobywateli więzach; że Te-
mistokles, wypłoszony i wygnany z ojczyzny, którą
był wyzwolił, szukał schronienia nie w ocalonych
przez się portach greckich, lecz na wybrzeżach po­
konanego przez siebie barbarzyńskiego kraju. Istot­
nie, przykładów niestałości Ateńczyków tudzież ich
niewdzięczności dla największych obywateli bynaj­
mniej nie brakuje! [Przeciwnicy naszego poglądu]
mówią, że takie wydarzenia, które wzięły swój po­
czątek i często powtarzały się u Ateńczyków, prze­
niosły się też do naszego najczcigodniejszego pań-
6 stwa. Przypominają tu bądź to wygnanie Kamillusa,
bądź niepomyślny los Ahali, bądź uwłaczania Na-
zyce, bądź wypędzenie Lenasa, bądź skazanie Opi-
miusza, bądź ucieczkę Metella, bądź straszliwą
klęskę Gajusa Mariusza... zabójstwa najprzedniej­
szych obywateli albo nieszczęścia wielu z nich,
które nastąpiły niedługo potem. Nie wstrzymują się
O państwie 21

już nawet od wymieniania tutaj mojego imienia,


a ponieważ zdają sobie sprawę, że właśnie dzięki
mojej przezorności i mojemu wystawieniu się na
niebezpieczeństwo zachowali owe spokojne i bez­
czynne życie, wierzę, iż żałują mnie mocniej i szcze­
rzej. Niełatwo jednak przyszłoby mi powiedzieć,
dlaczego ci sami ludzie, skoro dla nauczenia się
lub zobaczenia czegoś przebywają morza...
[¿Zaginęła ostatnia, tj. ósma karta kwaternionu I I I ] .

...K iedy opuszczając konsulat składałem na zgro­


madzeniu ludowym przysięgę, żem ocalił ojczyznę,
i kiedy lud rzymski stwierdził pod przysięgą to samo,
miałem sowitą nagrodę za frasunki i zmartwienia,
jakie wynikły ze wszystkich wyrządzonych mi
krzywd. Zresztą nieprzyjemności te przyniosły mi
więcej zaszczytu niż cierpienia i przysporzyły nie
tyle przykrości, ile chwały; przejawiany zaś przez
ludzi dobrych żal za mną sprawił mi więcej radości
niż okazywana przez ludzi złych uciecha — bólu.
Lecz gdyby nawet wypadło nie tak, jak powiedziałem,
czy mógłbym się uskarżać? Wszak nie spotkało mnie
nic nieprzewidzianego i nic cięższego nad to, czego
się spodziewałem za tak wielkie czyny. Oto choć
mogłem więcej pożytku niż inni odnieść z życia
spokojnego, a to ze względu na przyjemność upra­
wiania różnorodnych nauk, którym oddawałem się
od wczesnej młodości; choć w wypadku, gdyby coś
złego zdarzyło się wszystkim, nie doznałbym cięż­
kiego losu w stopniu większym od innych ziomków,
ale na równi z nimi — nie wahałem się wystawić
22 O państwie

na najstraszniejsze burze i niemal na pioruny gwoli


ratowania mych współobywateli i zapewnienia zwy­
kłej spokojności drugim, kosztem cierpień własnych.
Ojczyzna bowiem zrodziła nas i wychowała bynaj­
mniej nie z tym postanowieniem, iżby nie miała
oczekiwać od nas żadnego wsparcia, iżby służąc
tylko naszej wygodzie stała się bezpiecznym przy­
tuliskiem naszego próżniactwa i zacisznym miejscem
wywczasów. Przeciwnie, pragnie ona, by największe,
najważniejsze uzdolnienia naszego ducha i umysłu
służyły jej oraz jej dobru, do naszego zaś osobistego
użytku zostawia tylko tyle, ile zbywa ponad jej
potrzeby.
W każdym razie nie powinno się zgoła dawać
posłuchu tym wymówkom, do jakich uciekają się
[niektórzy ludzie], aby tym snadniej móc prowadzić
bezczynne życie. Powiadają oni, że do polityki
garną się głównie niegodziwcy oraz że przystawanie
do nich jest haniebne, a walka z nimi, zwłaszcza
wobec pobudliwości tłumu, jest beznadziejna i nie­
bezpieczna. Dlatego to, jak mówią, nie jest rzeczą
mędrca chwytanie za wodze, jeśli nie może po­
wściągnąć szalonych i dzikich zapędów gminu; nie
wypada też człowiekowi szanującemu się narażać
się w walce z niecnymi i okrutnymi przeciwnikami
na ciosy zniewag albo oczekiwać nieznośnych dla
mędrca niesprawiedliwości. Otóż rozumują oni, jak
gdyby ludzie dobrzy, dzielni i wielkoduszni mieli
jakiś poważniejszy powód do uczestniczenia w życiu
publicznym niż ten, by nie podlegać bezecnikom
albo przynajmniej nie pozwolić im na poniewieranie
O państwie 23

Rzeczpospolitą, jeśli sami, gdyby nawet chcieli, nie


będą mogli udzielić jej pomocy!
Twierdzą dalej, iż mędrzec nie powinien brać
żadnego udziału w polityce z wyjątkiem takich
przypadków, gdy będzie zmuszony do tego przez
okoliczności i nieuniknioną konieczność. Lecz któż
zaiste mógłby się zgodzić na wyjątkowość tych
przypadków? Jak gdyby komukolwiek mogła w rze­
czy samej przytrafić się konieczność bardziej znie­
walająca niż mnie! I czegóż zdołałbym dokazać
w tym położeniu, gdybym nie był wtedy konsulem?
A jak mogłem zostać konsulem, gdybym od wczes­
nej młodości nie trzymał się tej drogi życia, którą —
lubo urodzony w stanie rycerskim — doszedłem do
najwyższej godności? Nie można przeto bez przy­
gotowania lub wtedy, kiedy ci się zechce, nieść
pomocy państwu, nawet znajdującemu się w nie­
bezpieczeństwie, jeżeli nie zajmujesz takiego sta­
nowiska, na którym jesteś w stanie to uczynić. I naj­
dziwniejsze wydaje mi się w wywodach uczonych
ludzi to, iż przyznając się, że nie potrafią kierować
statkiem na morzu spokojnym, ponieważ nie na­
uczyli się tego i nigdy nie postarali się o zdobycie
potrzebnych tutaj wiadomości, wyrażają równo­
cześnie gotowość przystąpienia do steru w chwili,
gdy rozpęta się najstraszliwsza burza. Oto mają
oni zwyczaj mówić otwarcie, a nawet wielce chlu­
bić się tym, że jeśli chodzi o sposoby urządzania
państw lub utrzymywanie ich w dobrym stanie, to
ani dawniej nigdy nie nauczyli się niczego, ani
teraz się nie uczą; uważają natomiast, że wykony­
24 O państwie

wanie tej sztuki trzeba powierzyć nie uczonym czy


mędrcom, lecz ludziom dobrze obeznanym z owymi
sposobami. Jakże więc mogą oni przyrzekać pań­
stwu swą pomoc dopiero na wypadek, kiedy przy­
musi ich konieczność, jeśli — co jest znacznie łat­
wiejsze — nie umieją rządzić państwem bez tej
przynaglającej konieczności? Co do mnie, to choćby
było prawdą, że mędrzec nie zwykł dobrowolnie
wdawać się w sprawy państwa i że ostatecznie nie
odmówi tej usługi, jeśli będzie zmuszony przez oko­
liczności, sądziłbym jednakże, iż mędrzec bynaj­
mniej nie powinien zaniedbywać wiedzy politycz­
nej, gdyż musi on zawczasu przygotować także to
wszystko, o czym nie wie, czy kiedykolwiek mu się
nie przyda.
Przedstawiłem powyższe obszerniej ze względu na
to, że postanowiłem i podjąłem się dać w niniej­
szych księgach rozważania o państwie; a żeby praca
ma nie była nadaremna, musiałem przede wszyst­
kim obalić wątpliwości powstrzymujące ludzi od
udziału w życiu publicznym. Jednakowoż, jeśli są
tacy, którzy poddają się wpływowi filozofów, niech
się trochę wysilą i posłuchają tych, co pośród naj-
uczeńszych ludzi cieszą się największym uznaniem
i sławą. Ze swej strony uważam, że wprawdzie
sami oni rządów nie sprawowali, lecz ponieważ
wiele w tym zakresie zbadali i wiele napisali, wy­
chodzi na to, jakby piastowali jakiś urząd publiczny.
Co się zaś tyczy siedmiu mężów, których Grecy na­
zywali mędrcami, to prawie wszyscy oni gorliwie
zajmowali się sprawami publicznymi. Nie masz bo-
O państwie 25

wiem żadnej dziedziny, w której cnota ludzka mo­


głaby się bardziej zbliżyć do mocy boskiej, jak
zakładanie nowych państw lub utrzymywanie już
istniejących.
Ponieważ tak się stało, że zarówno w rządzeniu f3
państwem osiągnąłem coś niecoś godnego pamięci,
jak i w prowadzeniu rozważań na tematy poli­
tyczne zdobyłem pewną łatwość — i to nie tylko
na podstawie doświadczenia, lecz także dzięki za­
miłowaniu do uczenia się i nauczania... jestem
autorem [dzieła traktującego o tych zagadnieniach];
tymczasem, jeśli chodzi o mych poprzedników, to
jedni z nich odznaczali się wprawdzie gładkością
wymowy, lecz nie wiadomo nam nic o ich czynach,
drudzy zaś, chociaż byli doświadczeni w rządach,
nie mieli jednak wprawy w rozważaniach. Atoli
nie chcę tu wprowadzać jakichś dotąd nie znanych
i przeze mnie stworzonych ujęć; pragnę tylko przy­
pomnieć i powtórzyć rozmowę, jaka odbyła się mię­
dzy najsławniejszymi i najmędrszymi w swoim czasie
obywatelami naszego państwa. Publiusz Rutyliusz
Rufus opowiedział ją kiedyś mnie i tobie, gdy jako
bardzo młodzi jeszcze ludzie przez dłuższy czas
przebywaliśmy razem w Smyrnie. Jak mniemam, nie
opuszczono w niej prawie nic, co by miało większe
znaczenie dla wszystkich wymienionych tu spraw.
Owóż kiedy za konsulatu Tuditanusa i Akwi- j4
liusza Publiusz Afrykański, ten syn Paulusa, posta­
nowił spędzić Święta Latyńskie w swych ogrodach,
najbliżsi jego przyjaciele przyrzekli, że w ciągu tych
dni będą go często odwiedzali. W sam tedy dzień
26 O państwie

świąteczny wczesnym rankiem jako pierwszy przy­


szedł doń siostrzeniec Kwintus Tubero.
Scypio uprzejmie doń przemówił, wyraził radość
z widzenia go, a potem powiedział: Jakże to? Ty,
Tuberonie, zjawiasz się tak wcześnie? Wszak święta
te były dla ciebie bardzo dobrą sposobnością do
otwarcia uczonych ksiąg.
Na to tamten: Ależ dla ksiąg mam ja zawsze
czas wolny! Księgi przecież nigdy nie są zajęte, ciebie
zaś nader trudno jest zastać wolnego od zajęć, szcze­
gólnie w okresie tych niepokojów w naszym państwie.
Wtedy Scypio: A jednak zastałeś. Lecz na Her­
kulesa, jestem bardziej wolny od zajęć niż od nie­
pokoju ducha!
Ów zaś: Trzeba wszelako, żebyś przeżył także od­
prężenie duchowe. Oto jest nas kilku, którzy zgodnie
z naszym postanowieniem jesteśmy gotowi skorzy­
stać z tego wypoczynku razem z tobą, jeśli będzie
ci to odpowiadało.
Scypio: Owszem, chętnie się na to zgadzam.
Raz przecie przypomnimy sobie coś z naszych
zainteresowań naukowych.
^5 Wówczas tamten: Czy nie chciałbyś tedy, Afry-
kańczyku, skoro mnie poniekąd zachęcasz i sam
się ofiarujesz, byśmy — zanim nadejdą inni —
zastanowili się na początek, jak to jest z tym dru­
gim słońcem, o którego zjawieniu się oznajmiono
już w senacie? Bo ludzi utrzymujących, że widzieli
dwa słońca, jest tak wielu i tak poważnych, iż nie
można już im nie wierzyć i trzeba raczej szukać
przyczyny tego zjawiska.
O państwie 27

W tym miejscu Scypio zawołał: O, jak bym


pragnął mieć tutaj naszego przyjaciela Panecjusza,
który zwykł nader pilnie badać zarówno te nie­
bieskie zjawiska, jak i inne! Mimo to, Tuberonie —
a chcę ci otwarcie powiedzieć, co myślę — we
wszelkich tego rodzaju sprawach nie całkiem zga­
dzam się z tym naszym przyjacielem: o rzeczach,
których istoty możemy ledwie domyślać się, mówi
on z taką pewnością, iż ma się wrażenie, że oglądał
je swymi oczami lub zgoła dotykał rękami. Przy­
zwyczaiłem się też wyżej cenić mądrość Sokratesa,
który odrzucał wszystkie podobne frasunki, twier­
dząc, że zagadnienia wiążące się z badaniami przy­
rody albo są nazbyt trudne, iżby rozum ludzki
mógł je rozwiązać, albo zupełnie nie tyczą się życia
ludzkiego.
Po czym Tubero: Nie wiem, Afrykańczyku, dla- 16
czego podanie głosi, że Sokrates nie uznawał żad­
nych tego rodzaju badań i że zwykł oddawać się
dociekaniom tyczącym się jeno życia i obyczajów.
Czy spośród pisarzy mówiących o nim moglibyśmy
wskazać autora bardziej wiarygodnego niż Platon?
W jego zaś dziełach Sokrates w wielu miejscach
przemawia w ten sposób, iż kiedy nawet rozwodzi
się o obyczajach, o cnotach, wreszcie o państwie,
stara się jednak wzorem Pitagorasa powiązać z tym
arytmetykę, geometrię i muzykę.
Wtedy Scypio: Jest tak, jak mówisz. Lecz sły­
szałeś zapewne, Tuberonie, że po śmierci Sokratesa
Platon udał się najpierw po naukę do Egiptu, a po­
tem do Italii i na Sycylię, aby poznać tam odkry­
28 O państwie

cia Pitagorasa; że często spotykał się z Archytasem


z Tarentu i Timeuszem z Lokr i że nabył komentarze
Filolausa. Ponieważ w tych okolicach imię Pita­
gorasa cieszyło się wtedy wielkim uznaniem, Platon
zbliżył się właśnie do uczniów tego filozofa i zaj­
mował się jego nauką. A że miłował tylko Sokratesa
i pragnął przypisać mu wszystko, połączył dowcip
swego mistrza i wnikliwość jego wywodów z nie-
zrozumiałością Pitagorasa i z owym ciężkim ładun­
kiem wielu rozmaitych nauk.
Gdy Scypio powiedział te słowa, spostrzegł nagle
wchodzącego Lucjusza Furiusza, a po przywitaniu
się z nim ujął go po przyjacielsku za rękę i posadził
na swoim łożu. Ponieważ równocześnie nadszedł
Publiusz Rutyliusz, który przekazał nam później treść
tej rozmowy, Scypio przywitał również tego gościa
i umieścił go obok Tuberona.
Wtedy Furiusz zapytał: Co robicie? Gzy na­
sze przyjście nie przerwało wam jakiejś roz­
mowy?
— Ależ bynajmniej — odrzekł Afrykańczyk. —
Bo i ty masz zwyczaj chętnie zajmować się badaniem
takich spraw, o jakie przed chwilą zaczął dopyty­
wać się Tubero; a nasz Rutyliusz nawet pod samymi
murami Numancji zwykł czasami dociekać ze mną
czegoś podobnego.
— Cóż wreszcie wam się nasunęło?— zapytał
tenże Filus.
Scypio zaś odpowiedział: Mówiliśmy o tych
dwóch słońcach i chciałbym także od ciebie, Filusie,
usłyszeć, co też o nich myślisz.
O państwie 29

Gdy to wyrzekł, niewolnik zapowiedział, że zaraz


przybędzie Leliusz, który wyszedł już ze swojego
domu. Wtedy Scypio wdział obuwie i suknię i opuś­
cił pokój; a zrobiwszy kilka kroków w portyku po­
witał przybywającego Leliusza i tych, którzy przy­
szli z nim razem. Byli to : szczególnie ukochany przez
Leliusza Spuriusz Mummiusz oraz zięciowie Leliu­
sza, Gajus Fanniusz i Kwintus Scewola, młodzieńcy
wykształceni, będący już w wieku kwestorskim.
Scypio pozdrowił ich wszystkich, po czym skierował
się przez portyk z powrotem, zajmując się zwłaszcza
Leliuszem. Istniało bowiem jakby pewnego rodzaju
prawo przyjaźni między nimi, zgodnie z którym
w czasie służby wojskowej Leliusz czcił Afrykań-
czyka niby bóstwo z powodu jego nadzwyczajnej
sławy wojennej, w domu zaś Scypio odwzajemniał
się Leliuszowi i ze względu na jego starszy wiek
okazywał mu szacunek jak ojcu. Potem, gdy się
nieco przeszli i troszeczkę z sobą porozmawiali,
przy czym dla Scypiona przybycie ich było nadzwy­
czaj przyjemne i miłe, postanowiono usiąść w naj­
bardziej nasłonecznionym miejscu ogrodu, albo­
wiem była to jeszcze pora zimowa. Chcieli już to
zrobić, kiedy nadszedł Maniusz Maniliusz, czło­
wiek światły, wszystkim im zaś miły i drogi. Jak
najżyczliwiej przez Scypiona i przez innych powi­
tany, zajął miejsce najbliżej Leliusza.
■—■ Nie wydaje mi się — rzecze wtedy Filus —
byśmy z powodu ich przybycia mieli szukać innego
tematu rozmowy. Musimyjednak rozważyć to zagad­
nienie dokładniej i powiedzieć coś godnego ich uszu.
30 O państwie

Na to Leliusz: O czymże w końcu mówiliście?


Na jaką przyszliście rozmowę?
Filus: Scypio zapytywał mnie, co myślę o tej po­
twierdzonej już wiadomości, że widziano dwa słońca.
Leliusz: Co ty mówisz doprawdy, Filusie? Czy
tak dobrze wiemy już wszystko, co się tyczy na­
szych domówi naszej Rzeczypospolitej, skoro chcemy
dociekać, co się dzieje w niebie?
A tamten: Czy sądzisz, że znajomość tego, co
się odbywa i co się dzieje w naszym siedlisku, nie
dotyczy naszych domów? Za siedlisko zaś bynaj­
mniej nie uważam miejsca otoczonego naszymi mu-
rami, lecz cały ten świat, który bogowie dali nam
jako miejsce zamieszkania i wspólną ze sobą oj­
czyznę. Jeżeli tego nie poznamy przede wszystkim,
nie będziemy mogli poznać wielu ważnych spraw.
Wszak i dla mnie, i — na Herkulesa! — także dla
ciebie właśnie, Leliuszu, oraz dla wszystkich żąd­
nych wiedzy przyjemnością jest już samo zdoby­
wanie wiadomości tudzież roztrząsanie różnych za­
gadnień.
Wówczas Leliusz: Nie sprzeciwiam się temu,
zwłaszcza że mamy dzień świąteczny. Lecz czy
możemy coś usłyszeć, czy może przyszliśmy za
późno.
Filus: Jak dotąd, niceśmy nie rozważali, a że
rozmowa nie została rozpoczęta, chętnie ci od­
stąpię, Leliuszu, mój głos, żebyś w tym przedmiocie
wyraził swoje zdanie.
Leliusz: Lepiej będzie, jeżeli raczej ciebie wy­
słuchamy, chyba że Maniliusz zamyśla rozstrzygnąć
O państwie 31

spór między dwoma słońcami przez jakiś tymcza­


sowy wyrok i zarządzić, by każde posiadało tyle
nieba, ile w posiadanie objęło.
A na to Maniliusz: Czy będziesz w dalszym ciągu,
Leliuszu, kpił sobie z nauki, w której — po pierw­
sze — sam celujesz, a bez której — po drugie —
nikt nie może wiedzieć, co jest jego, a co jest cudze?
Lecz o tym kiedy indziej. Teraz zaś słuchajmy Fi-
lusa, od którego, jak widzę, zasięga się rad w spra­
wach ważniejszych niż te, w jakich udzielam porad
ja albo Publiusz Mucjusz.
Filus zaś na to tak: Nie powiem wam nic nowego
i nic takiego, co by było płodem mej własnej myśli
lub mego odkrycia. Pamiętam tylko, że Gajus Sul-
picjusz Gallus, człowiek, jak wam wiadomo, bardzo
uczony, znajdując się przypadkiem u Marka Mar-
cellusa, swojego niegdyś kolegi w konsulacie, gdy
mówiono o podobnym zjawisku, kazał przynieść
przedstawiającą wszechświat kulę, którą dziad Marka
Marcellusa po zdobyciu Syrakuz zabrał z tego tak
bogatego i tak strojnego miasta, nie sprowadziwszy
do swojego domu żadnej innej rzeczy z tej ogromnej
zdobyczy. Jakkolwiek w związku ze sławą Archi-
medesa bardzo często słyszałem o tej kuli, sam jej
widok nie zrobił na mnie większego wrażenia; ist­
niała bowiem druga taka kula, piękniejsza i więcej
między ludźmi znana, sporządzona [rzekomo] przez
tegoż Archimedesa i umieszczona przez wspomnia­
nego Marcellusa w świątyni Cnoty. Lecz kiedy Gal­
lus zaczął z niezwykłą znajomością rzeczy objaśniać
urządzenie tego dzieła, przyznałem, że geniusz Sy­
32 O państwie

cylijczyka był większy od każdego geniuszu, który


można było przypisywać naturze ludzkiej. Otóż
Gallus opowiadał, że tamta druga kula, lita i pełna,
była wynalazkiem dawnym; że najpierw wytoczył ją
Tales z Miletu, po czym Eudoksus z Knidos, jak
mówił, uczeń Platona, wyrysował na niej znajdu­
jące się w niebie gwiazdy; że w wiele lat potem
Aratus, nie znający astrologii, lecz mający pewne
zdolności poetyckie, całą krasę tej kuli i pochodzące
od Eudoksusa rysunki opisał wierszem. W owej litej
kuli niepodobna było ukazać tego, co widzieliśmy
w tej, a mianowicie obrotów słońca i księżyca oraz
poruszeń pięciu gwiazd zwanych błędnymi czy jak
gdyby koczującymi. Na tym też polega godny po­
dziwu wynalazek Archimedesa, który wymyślił spo­
sób, w jaki przy pomocy jednego obrotu można
było ukazać nierówne co do długości i mające różne
kierunki drogi gwiazd, przebywane wśród zupełnie
niepodobnych do siebie poruszeń. Gdy Gallus wpra­
wił w ruch tę kulę, widać było, jak w owym spi­
żowym przyrządzie księżyc za tyluż obrotami, ile
dni potrzeba było do tego na niebie, wchodził pod
słońce, co zarówno na niebie, jak w kuli powoduje
takie samo zaćmienie słońca; następnie księżyc tra­
fiał do przestrzeni zajętej przez cień ziemi, gdy
słońce znajduje się po przeciwnej jej stronie...
[ W tym miejscu zaginęły z kwaternionu V I prawdopo­
dobnie cztery karty, druga, trzecia, czwarta i p ią ta ].

Scypio: ...ponieważ sam kochałem tego człowieka


[Gallusa] i wiedziałem, że był szczególnie miły
O państw u 33

i drogi ojcu memu, Paulusowi. Pamiętam, że za


czasów mojej wczesnej młodości, kiedy ojciec jako
konsul miał dowództwo w Macedonii i kiedy prze­
bywaliśmy w obozie, wojsko nasze zostało ogar­
nięte zabobonnym lękiem i trwogą, gdyż jasno
świecący i będący w pełni księżyc nagle w pogodną
noc się zaćmił. Wtedy tamten [Gallus], który był
naszym legatem, a po niecałym roku objął stano­
wisko konsula, nie wahał się dnia następnego otwar­
cie ogłosić w obozie, że nie jest to żaden cudowny
znak, że zjawisko to zdarzyło się wskutek znale­
zienia się słońca w takim miejscu, z którego nie może
ono dosięgać swym światłem księżyca, i że w okre­
ślonych odstępach czasu będzie się to zdarzało także
w przyszłości.
— Co ty, na miłość boską, opowiadasz? — zapytał
Tubero. — Czyż mógł on wyjaśnić to prawie dzi­
kim ludziom? Czyż odważył się mówić o tym wobec
nieuświadomionych?
Scypio: Oczywiście, a do tego z wielką...
[W tym miejscu zaginęła z kwaternionu VI prawdopo­
dobnie jedna, tj. siódma karta].
Scypio: ...i bez wyniosłej chełpliwości, i bez słów
uchybiających godności tego nader poważnego czło­
wieka; dokonał bowiem wielkiej rzeczy, gdyż wyba­
wił zatrwożonych ludzi od czczego zabobonu i próż­
nej obawy.
Coś podobnego zdarzyło się również w czasie
owej tak długotrwałej wojny, którą z największym
wysiłkiem wiedli przeciwko sobie Ateńczycy i La-
C ycero — D z ie ł a f i l o z o f i c z n e , t. I I 3
34 O państwie

cedemończycy. Kiedy w związku z zaćmieniem


słońca zapanowała niespodzianie ciemność i umy­
słami Ateńczyków owładnęło najwyższe przerażenie,
ów sławny Perykles, który pod względem znaczenia,
wymowy i roztropności był w swym państwie naj-
pierwszym mężem, miał uwiadomić współobywateli
0 tym, czego sam się dowiedział od Anaksagorasa
będąc jego uczniem. Wyjaśnił mianowicie, że zja­
wisko to następuje w określonym i niechybnym ter­
minie, gdy cały księżyc podsunie się pod tarczę
słońca. Wytłumaczył im też, że choć nie dzieje się
to podczas każdego nowiu, nie może jednak stać
się kiedy indziej niż podczas nowiu. Wykazawszy
to przy pomocy rozumowania i dowodów, uwolnił
lud od strachu. Otóż w tamtych czasach wyjaśnienie,
że słońce zaciemnia się zwykle wskutek ustawienia
się księżyca naprzeciwko jego tarczy, co po raz
pierwszy zrozumiał podobno Tales z Mile tu, było
nowe i nieznane. Ale później wiedział to nawet
nasz Enniusz, który napisał, że około trzechsetnego
pięćdziesiątego roku od założenia Rzymu «w dniu
Non czerwcowych księżyc stanął naprzeciwko słońca
1 zapadła noc».Wnet poznano te sprawy tak dobrze
i nabrano takiej biegłości, że podług dnia wspomnia­
nego przez Enniusza i wzmiankowanego w wiel­
kich rocznikach obliczono daty wcześniejszych za­
ćmień słońca aż do tego, które zdarzyło się za pano­
wania Romulusa w dniu Non lipcowych. I chociaż
właśnie w tym pomroku natura zgotowała Romu-
lusowi koniec ludzkiego bytowania, jednakże cnota
tego króla uniosła go, jak mówią, wprost do nieba.
O państwie 35

17
Po czym odezwał się Tubero: Czy widzisz, Afry- 26
kańczyku, że to, co przed chwilą przedstawiało ci
się całkiem inaczej...
[¿?aginęla karta druga kwaterniom VIl\.

Scypio: ...które widzą inni. A dalej, co szcze­


gólnie pięknego może upatrywać w rzeczach ludz­
kich ten, kto przejrzał państwa bogów? Co z dzieł
ludzkich może uważać za długotrwałe ten, kto
poznał istotę wieczności? Co chwalebnego może
w nich dostrzegać ten, kto pojął, jak mała jest
ziemia — najprzód glob ziemski jako całość, a na­
stępnie ta jego część, którą zamieszkują ludzie; kto
zrozumiał, jak niepokaźna cząsteczka ziemi należy
do nas i jak wielu ludziom jesteśmy zupełnie nie
znani, choć mimo to spodziewamy się, że sława nasza
rozchodzi się i rozszerza bardzo daleko? Za jak n
bogatego natomiast winno się mieć człowieka, który
pól, budowli, stad czy ogromnych ilości srebra
i złota ani nie poczytuje za dobra, ani ich tak nie
nazywa, ponieważ korzyść z tych rzeczy wydaje
mu się licha, użyteczność ich mało znacząca, a włas­
ność niepewna, przy czym wielkie ich zasoby znaj­
dują się częstokroć w posiadaniu najpodlejszych lu­
dzi! Za jak szczęśliwego uważać należy człowieka,
który z całą słusznością może traktować jako swoją
własność wszystko — i to nie na mocy prawa Kwi-
rytów, lecz na podstawie prawa mędrców, nie w wy­
niku zobowiązania cywilnego, ale wedle powszech­
nego prawa natury, które nie uznaje żadnego przy­
właszczenia i przysądza daną rzecz tylko temu, kto
3*
36 O państw ie

umie z nią się obchodzić i z niej korzystać; czło­


wieka, który ma przekonanie, że trzeba przyjmo­
wać nasze konsulaty i inne dostojeństwa tylko
w wypadkach konieczności i nie można uważać ich
za rzeczy upragnione, że trzeba brać je dla speł­
nienia obowiązku i nie można ubiegać się o nie
dla nagród czy dla chwały; człowieka wreszcie,
który może powiedzieć o sobie to, co — jak pisze
Kato — zwykł mawiać Afrykańczyk, mój dziad:
iż nigdy nie był zajęty więcej jak w chwilach wol­
nych od zajęć i że nigdy nie był osamotniony mniej
28 jak w chwilach samotności! Bo i któż doprawdy
mógłby pomyśleć, że Dionizjusz, który gwałcąc
wszelkie zasady odebrał współobywatelom wolność,
zdziałał więcej niż jego ziomek Archimedes, który
zdając się nic nie robić zbudował ową kulę, o jakiej
dopiero co była mowa? I czyż ludzie, którzy pośród
tłumu na forum nie mają nikogo, z kim mogliby
przyjemnie porozmawiać, nie są bardziej osamot­
nieni niż ci, którzy bez świadków rozważają coś
sami w sobie lub rozkoszując się dziełami i pomy­
słami najuczeńszych mężów jakby uczestniczą w ich
zgromadzeniu? A czy można wyobrazić sobie czło­
wieka bogatszego niż ten, któremu nie zabraknie
nic, czego zażąda odeń natura; potężniejszego niż
ten, kto dostaje wszystko, czego zapragnie; szczę­
śliwszego niż ten, kto jest wolny od jakichkolwiek
wstrząśnień ducha; mającego dostatki pewniejsze
niż ten, kto rozporządza tylko tym, co — jak
mówią — może unieść nawet przy rozbiciu okrętu?
Jaka władza, jaki urząd, jaki tron może mieć większą
37

wartość dla człowieka, który, nie przywiązując wagi


do żadnych spraw ludzkich i poczytując je za niż­
sze od mądrości, nie myśli nigdy o czymś innym,
jeno o tym, co jest wieczne i boskie; dla człowieka
przekonanego, że wprawdzie inni zwą się ludźmi,
ale że naprawdę są nimi tylko ci, którzy zostali
oświeceni przez zgodne z poczuciem ludzkości nauki?
Pod tym względem bardzo udatne wydają mi się 29
słowa wypowiedziane przez Platona czy jakiegoś
innego filozofa. Gdy mianowicie burza wyrzuciła
go z głębi morza na pusty brzeg nieznanej ziemi
i kiedy drudzy rozbitkowie z powodu nieznajo­
mości tej okolicy popadali w lęk, miał on podobno
zobaczyć wyrysowane na piasku jakoweś figury geo­
metryczne; obejrzawszy je zaczął nawoływać współ­
towarzyszy, ażeby byli dobrej myśli, bo oto widzi
ludzkie ślady; nie mówił tego, naturalnie, o obsia­
nych polach, jakie miał przed oczami, ale właśnie o oz­
nakach nauki. Dlatego też, Tuberonie, zawsze uwiel­
białem naukę i uczonych oraz pochwalałem twe studia.
— Nie śmiem doprawdy, Scypionie — odpowie- 3®
dział na to Leliusz — zabierać głosu w tej spra­
wie i nie tyle ciebie lub Filusa, lub Maniliusza...
[Zaginęła karta siódma kwaternionu VII].
Leliusz: ...W ojcowskim rodzie Tuberona mie­
liśmy przyjaciela, który może być godnym naśla­
dowania wzorem także i dla niego. Był to
Człowiek wielkiego serca, roztropny Eliusz Sekstus.

Cieszył się on opinią «człowieka wielkiego serca i roz­


tropnego» i został tak nazwany przez Enniusza nie
38 O państwie

dlatego, że szukał czegoś, czego by nigdy nie znalazł,


lecz dlatego, że przychodzącym do niego po rady
udzielał odpowiedzi, które uwalniały ich od trosk
i kłopotów. Występując przeciwko badaniom astro­
nomicznym Gallusa miał zawsze na ustach następu­
jące słowa Achillesa z Ifigenii:

Cóż dają spostrzeżenia astrologów wpatrujących się


w znaki niebieskie / I czekających na ukazanie się Kozy,
Niedźwiadka lub innego zwierza? / Nikt z nich nie wi­
dzi, co jest pod nogami, a badać chce nieba przestworza.

Mawiał również — a słuchałem go często i chęt­


nie — że ów Zetus Pakuwiusza jest zbyt wielkim
wrogiem nauki. Więcej odpowiadał mu Neoptole-
mus Enniusza, który zapewniał, że «chce filozofo­
wać, ale w miarę; bo obywanie się całkiem bez filo­
zofii nie jest przyjemne». Jeżeli tedy zajmowanie się
greckimi naukami tak bardzo was pociąga, chciał­
bym wskazać, że są też inne nauki, przystępniejsze
i więcej rozpowszechnione, które możemy spożyt­
kować już to w życiu codziennym, już to właśnie
w polityce. Te zaś nauki, jeśli mają jakieś znaczenie,
to tylko takie, że nieco zaostrzają i pobudzają do­
ciekliwość młodzieży, by tym łatwiej mogła nauczyć
się rzeczy ważniejszych.
Na to Tubero: Zgadzam się z tobą, Leliuszu,
ale chciałbym wiedzieć, co rozumiesz przez rzeczy
ważniejsze.
Leliusz: Na Herkulesa! Powiem, choć może bę­
dziesz mną pogardzał. Zapytałeś Scypiona o jakieś
tam zjawiska na niebie, podczas gdy mnie się zdaje,
O państwie 39

że trzeba raczej pytać o to, co się dzieje przed na­


szymi oczami. Bo i cóż? Wnuk Lucjusza Paulusa,
siostrzeniec tego oto Scypiona, urodzony w tak zna­
komitej rodzinie i w tak sławnym państwie, zapytuje,
jak się to stało, że ujrzano dwa słońca, a nie pyta,
dlaczego w jednej Rzeczypospolitej są dwa senaty
i prawie już dwa ludy? Jak wiecie bowiem, śmierć
Tyberiusza Grakchusa, a jeszcze przedtem cały
kierunek jego trybunatu podzieliły jeden lud na
dwie części. Tymczasem ludzie zazdrośni i uwła-
czyciele Scypiona, po wszczęciu przeciwko niemu
ruchu przez Publiusza Krassusa i Appiusza Klaudiu­
sza, nawet po ich śmierci zachowują swój wpływ
na część senatu, która za sprawą Metellusa i Publiu­
sza Mucjusza nie zgadza się z wami. Oni to nie
dopuszczają, by w tak wielkim niebezpieczeństwie
udzielił pomocy ten człowiek, który wobec buntu
sprzymierzeńców i związku latyńskiego, wobec po­
gwałcenia przymierzy, wobec wszczynania codzien­
nie jakichś nowych knowań przez wichrzących w naj­
wyższym stopniu triumwirów, wobec zatrwożenia
dobrych i majętnych obywateli sam jeden tylko może
coś zdziałać. I dlatego, jeżeli mnie posłuchacie,
młodzieńcy, nie będziecie się bać drugiego słońca.
Bo albo zgoła nie może ono istnieć, albo niechże
sobie w rzeczy samej istnieje tak, jak je widzimy,
byleby nam nie szkodziło. Zresztą albo nic o tych
rzeczach nie wiemy, albo — gdybyśmy nawet wie­
dzieli bardzo dużo — nie moglibyśmy przez tę
wiedzę ani stać się lepsi, ani szczęśliwsi. Natomiast
utrzymanie jedności w senacie i wśród ludu należy
40 O państwie

do rzeczy możliwych i bardzo źle jest, jeśli tej jed­


ności brakuje. Z drugiej strony wiadomo nam, że
teraz właśnie jej nie mamy; wiadomo też, że gdy
ją osiągniemy, będziemy żyli i lepiej, i szczęśliwiej.
Wtedy odezwał się Mucjusz: Czegóż więc twoim
zdaniem, Leliuszu, powinniśmy się uczyć, byśmy
mogli dokonać rzeczy, których się domagasz?
Leliusz: Takich nauk, które by uczyniły z nas
pożytecznych dla państwa obywateli. Bo myślę, że
to właśnie jest najwspanialszym zadaniem nauki tu­
dzież najważniejszym dowodem cnoty, a zarazem
i jej obowiązkiem. Żebyśmy więc wykorzystali te
święta na jak najpożyteczniejszą dla państwa roz­
mowę, prośmy Scypiona, aby nam przedstawił, jaki
ustrój państwa uważa za najlepszy. Potem będziemy
rozważali inne -zagadnienia i spodziewam się, że
gdy je rozpoznamy, dojdziemy z kolei do potrzeb
obecnej chwili i wyjaśnimy przyczynę bolączek,
które nas teraz trapią.
Ponieważ i Filus, i Maniliusz, i Mummiusz z wielką
ochotą zgodzili się na to...
[J?aginęła karta czwarta kwaternionu VIII].
Nie mamy wzoru, z którym możemy porównać
państwo. (Diomedes, w zbiorze pt. «Grammatici Latini»,
t, I, str. 363, w. 20: Wyraz «simulat», czyli «porów­
nywa», tj. po grecku óiioiá^Ei, przez ««», tak jak jest
u Cycerona w dziele « 0 państwie»).
Leliusz: ...Prosiłem o to nie tylko dlatego, że
wydawało mi się słuszne, aby o państwie mówił
właśnie najpierwszy obywatel państwa, lecz i dla­
O państw u 41

tego, że — jak pamiętam — miałeś zwyczaj bardzo


często roztrząsać to zagadnienie z Panecjuszem
w obecności Połibiusza, to jest miałeś do czynienia
z dwoma Grekami bezsprzecznie najbieglejszymi
w sprawach tyczących się państwa. W czasie tych
rozmów przytaczałeś wiele dowodów i przekonywa­
łeś, że ustrój przekazany nam przez przodków bar­
dzo znacznie przewyższa inne ustroje państwowe.
Skoro więc jesteś do takich rozważań lepiej przy­
gotowany, sprawisz nam — bo mówię także w ich
imieniu — wielką przyjemność, jeśli przedstawisz
swój pogląd na państwo.
Scypio zaś odrzekł: Zaiste, nie mogę powiedzieć, ^
że oddawałem się jakimś badaniom gorliwiej i pil­
niej niż właśnie tym, o których przedstawienie pro­
sisz, Leliuszu. Wszak jeśli widzę, że każdy rzemieślnik,
osobliwie wyróżniający się w swoim zawodzie, myśli,
zastanawia się i troszczy wyłącznie o to, jak
się w swym rzemiośle wydoskonalić, to czyż ja,
któremu rodzice i przodkowie zostawili jedyne za­
trudnienie, a mianowicie zawiadywanie i rządzenie
państwem, nie musiałbym się uznać za gnuśniej-
szego od pierwszego lepszego rzemieślnika, gdybym
w uprawianiu tej najwznioślejszej sztuki wykazywał
mniej usilności niż oni w wykonywaniu najpospo­
litszych zawodów? Lecz ani nie poprzestaję na 36
pismach, które nam w tym przedmiocie przekazali
najwięksi i najuczeńsi mężowie Grecji, ani nie
śmiem przekładać ponad nie tego, co mnie samemu
wydaje się słuszne. Dlatego proszę was, byście słu­
chali mnie jako człowieka z jednej strony niezu-
42 O państwie

pełnie nieświadomego greckich ujęć, z drugiej strony


zaś nie stawiającego ich wyżej od naszego w tej
dziedzinie dorobku; innymi słowy, słuchajcie mnie
jako jednego z Rzymian, który otrzymał dzięki
pieczołowitości ojca nader staranne wychowanie
i od dzieciństwa odznaczał się zapałem do nauki,
choć znacznie więcej niż z dziełami naukowymi
obeznanego z praktyką oraz zasadami rządzenia
domem.
W tym miejscu znów zabrał głos Filus: Na Her­
kulesa! Nie wątpię, Scypionie, że nikt rozumem
ciebie nie przewyższy; przecie doświadczeniem w naj­
ważniejszych sprawach państwowych zwyciężysz
wszystkich z łatwością. Z drugiej strony wiemy, ja ­
kimi zawsze zajmowałeś się naukami. Dlatego, je ­
śli — jak potwierdzasz — myśl swą kierowałeś ku
tej właśnie umiejętności czy poniekąd sztuce, to
jestem wielce zobowiązany Leliuszowi; albowiem
spodziewam się, że to, co nam powiesz, będzie
znacznie bogatsze w treść niż to wszystko, co nam
wypisali Grecy.
A na to Scypio: Zbyt wiele nadziei wiążesz do­
prawdy z mym wywodem, przez co nader wielkim
ciężarem obarczasz tego, kto ma mówić o tak po­
ważnych sprawach.
Filus zaś odparł: Niezależnie od tego, jak wiele
oczekuję od ciebie, na pewno poradzisz sobie, jak
zwykle; bo nie ma obawy, żeby ci w czasie rozprawy
na temat państwa miało zabraknąć słów.
Podówczas Scypio: W miarę moich możliwości
spełnię tedy wasze życzenie. Przystąpię zaś do roz­
O państwie 43

ważań zachowując prawidło, jakie — moim zda­


niem — winno być zachowane we wszelkich roz-
trząsaniach, jeśli się chce uniknąć błąkania się:
skoro zgadzamy się na nazwę rzeczy, którą mamy
rozpatrywać, wyjaśnijmy wprzód, co ta nazwa ozna­
cza. A gdy i na to się zgodzimy, dopiero wtedy
będzie wypadało rozpocząć wywód. Albowiem nigdy
nie będziemy mogli zrozumieć właściwości tego,
0 czym mówimy, jeżeli przedtem nie uświado­
mimy sobie jego istoty. Ponieważ więc zajmujemy
się państwem, zobaczmyż przede wszystkim, czym
jest ten przedmiot naszych zainteresowań.
Kiedy Leliusz to pochwalił, Afrykańczyk wywo­
dził dalej tak: Zgoła nie mam zamiaru ujmować
mej rozprawy na tak jasny i tak znany temat w ten
sposób, iżbym miał cofnąć się do owych całkiem
prostych pojęć, od których zwykle zaczynają roz­
patrujący nasze zagadnienia uczeni ludzie. Nie
zacznę przeto od pierwszego związku mężczyzny
1 kobiety; nie będę mówił o potomstwie i krewnych;
nie chcę też dawać zbyt często określeń ustalają­
cych istotę poszczególnych zjawisk ani wskazywać,
ilu sposobami można by je opisać. Mówiąc bowiem
do ludzi dobrze obeznanych z tym zagadnieniem,
którzy na wojnie i w czasie pokoju zdobyli szczyt
sławy w największym państwie, będę się wystrzegał,
aby przedmiot dociekań był sam przez się jaśniej­
szy aniżeli mój wywód o nim. Nie podjąłem się
przecież wyłożyć wszystkiego niby jakiś nauczyciel
i wcale nie przyrzekam, że nie opuszczę jakiegoś
szczegółu w mym przemówieniu.
44 O państwie

Na to Leliusz: Ależ ja oczekuję takiego właśnie


wykładu, jaki nam obiecujesz!
A więc państwo (res publica) — ciągnął Afrykań-
czyk — jest to rzecz ludu (res populi). Lud zaś —
to bynajmniej nie każde zbiorowisko ludzi skupio­
nych dowolnym sposobem, lecz wielka ich gromada,
zespolona przez uznanie tego samego prawa i przez
pożytek wynikający ze wspólnego bytowania. Za­
sadniczą przyczyną takiego zespalania się jest nie
tyle słabość ludzi, ile pewnego rodzaju wrodzony
pęd do życia zbiorowego. Albowiem człowiek nie
jest istotą skłonną do pozostawania w odosobnieniu
i samotnego błąkania się, lecz stworzoną w ten
sposób, że nawet opływając we wszystko nie...
[Zaginęła karta druga kwaternionu IX].
Sama natura nie tylko zachęcała do tego, lecz
nawet zmuszała. (Noniusz, str. 321, w. 16).
Wkrótce rozproszony i bezładny tłum w drodze
zgodnego porozumienia przeobraził się w państwo.
(Augustyn, Listy, 138, 10. Wiedeńskie wydanie łaciń­
skich pisarzy Kościoła pt. «Corpus Sriptorum Ecclesias-
ticorum Latinorum», 44, 133, 8).
[Powstanie miast orazjego przyczyny przedstawiali filozo­
fowie rozmaicie. Jedni więc powiadają, że ludzie, którzy na
samym początku stworzeni byli z ziemi, gdy pędzili żywot
tułaczy wałęsając się po lasach i polach, nie zadzierzgnęli
jeszcze między sobą żadnej więzi — ani przy pomocy
mowy, ani przy pomocy praw. Z a legowiska mieli oni
ściółkę z liści i trawy, a za miejsce schronienia jaskinie
i groty, przy czym stawali się. łupem dzikich bestyj oraz
O państwie 45

innych silniejszych zwierząt. Podówczas ci, którzy po­


kaleczeni wyrywali się, zwierzętom, i ci, którzy wi­
dzieli, jak zostali rozszarpani sąsiedzi, mając w tym
przestrogę co do grożącego sobie niebezpieczeństwa, po­
spieszali do innych ludzi, by błagać ich o pomoc, żjrazu
Życzenia swe wyrażali na migi, potem zaś próbowali
wszcząć rozmowę i, nadając poszczególnym rzeczom nazwy,
Z wolna nabrali wprawy w posługiwaniu się słowami.
A gdy spostrzegli, że życie gromadne istotnie jest ochroną
przed zwierzętami, zaczęli także obwarowywać swe osiedla,
ażeby z jednej strony zapewnić sobie bezpieczny wypoczy­
nek w nocy, a z drugiej strony przeszkadzać wtargnięciom
i napadom dzikich zwierząt nie przez walkę z nimi, lecz
przez urządzenie umocnień z ziemi... (18) Inni myśli­
ciele uznali jednak ten pogląd za błędny. Wysunęli oni
twierdzenie, że przyczyną gromadzenia sie ludzi były ra­
czej skłonności tkwiące w człowieku, a nie nękanie przez
dzikie zwierzęta. Zatem ludzie żyją gromadnie dlatego,
Że z natury swej unikają samotności, pragną natomiast
bytowania zbiorowego i zespolenia się w społeczność.
(Laktancjusz: Ustanowienia Boże, Institutiones Dwinae,
6, io, 13— 15 .18 ) ]. ■
Scypio: ... [Przeto istniały w ludziach] niby ja-
koweś nasiona [towarzyskości] i nic nie wiadomo
nam o rozmyślnym ustanowieniu czy to innych spo­
sobów łączenia się, czy to samego państwa. Otóż
gromady te, powstałe z przyczyn, o jakich mówiłem,
przede wszystkim założyły sobie w pewnych miej­
scach siedliska, iżby miały gdzie mieszkać. Gdy zaś
umocniły je przez obranie odpowiedniego położe­
nia i przez pracę rąk, tego rodzaju zbiór
46 O państw ie

domów, przystrojony świątyniami i placami pu­


blicznymi, nazwali grodem warownym lub miastem.
Wszelki lud więc, stanowiący — jakem wskazał —
taką wielką gromadę, wszelkie osiedle będące tworem
ludu i wszelkie państwo (res publica), oznaczające —
jak powiedziałem — rzecz ludu (res populi), ażeby
mogło trwać, musi być rządzone przez jakąś mądrą
władzę. Władza ta zaś, po pierwsze, winna zawsze
stosować się do przyczyny, która powołała do życia
42 państwo, a następnie musi być albo powierzona
jednostce czy zespołów obranych do tego osób,
albo wykonywana gromadnie przez cały lud. Jeśli
tedy władza najwyższa znajduje się w ręku jed­
nostki, zwiemy tę jednostkę królem, a ustrój takiego
państwa królestwem. Jeśli zaś władza należy do
zespołu ludzi wybranych, mówimy, że w tym pań­
stwie sprawuje rządy wola najlepszych obywateli
(optimatium). Wreszcie państwo ludowe — tak się
je bowiem nazywa — jest to państwo, w którym
wszystko zależy od ludu. Każda z wymienionych
tu trzech form, jeśli utrzymuje tę spójnię, która
na początku złączyła ludzi więzami wspólnoty pań­
stwowej, jakkolwiek nie jest doskonała, jakkolwiek —
moim zdaniem — nawet nie najlepsza, jest jednak
znośna, tak iż stosownie do okoliczności każda
z nich może okazać się lepsza od drugiej. Zarówno
bowiem sprawiedliwy i mądry król, jak pochodzący
z wyboru najprzedniejsi obywatele, jak w końcu sam
lud, choć jego rządy najmniej zasługują na po­
chwałę, o ile tylko nie dopuszcza się niesprawie­
dliwości i nie ulega namiętności, może — jak się
O państw ie 47

wydaje — zapewnić państwu jaką taką trwa­


łość.
Lecz w monarchiach ogół obywateli jest nazbyt
pozbawiony udziału we władzy i w rozstrzyganiu
spraw państwowych. Pod rządami najlepszych oby­
wateli lud, odsunięty od wszelkiego współuczest­
nictwa w kierowaniu państwem i sprawowaniu wła­
dzy, prawie nie korzysta z wolności. Gdy zaś wszystko
dzieje się z woli ludu, choćby nawet sprawiedli­
wego i zachowującego umiar, niesprawiedliwa jest
już sama równość, skoro nie rozróżnia żadnych
stopni godności. Jakkolwiek więc ów Pers, Cyrus,
był wielce sprawiedliwym i bardzo mądrym królem,
to jednak monarchiczny ustrój państwa, które prze­
cież — jak wyżej wspomniałem — jest rzeczą ludu,
nie wydaje mi się najbardziej pożądany: wszystko
zależy tam od skinienia i woli jednego człowieka.
Dalej, chociaż nasi sprzymierzeńcy Massylijczycy
podlegają zupełnie sprawiedliwym rządom pocho­
dzącego z wyboru grona najprzedniejszych obywa­
teli, to jednak położenie ludu jest tam do pewnego
stopnia podobne do niewoli. Choć wreszcie Ateń-
czycy po zniesieniu areopagu przez jakiś czas nie
przedsiębrali nic inaczej niż na podstawie uchwał
i postanowień ludu, państwo ich nie zachowało
właściwego dla siebie ładu, ponieważ nie uznawano
tam różnych stopni godności.
Wszelako mówię tutaj o trzech formach ustro­
jowych niczym nie skażonych i nie przemieszanych
ze sobą, lecz występujących w czystej postaci.
Każda z tych form odznacza się przede wszystkim
48 O państwie

tymi wadami, jakie wymieniłem poprzednio, a prócz


tego ma jeszcze inne zgubne cechy. Nie ma bowiem
pośród owych odmian państwa ani jednej, która
nie miałaby przed sobą spadzistej a śliskiej drogi
wiodącej do jakiegoś graniczącego z daną formą
zła. Bo tuż obok tego znośnego lub, jeśli chcecie,
nawet godnego miłości króla Cyrusa — iżbym przy­
toczył go znów w pierwszej kolejności — mamy,
jakby dla uzasadnienia odmiennego stosunku do
monarchii, owego największego okrutnika Falarysa;
a wszak jedynowładztwo może tak łatwo stoczyć
się po pochyłej drodze i nabrać podobieństwa do
jego tyranii! A jakże bliskie owego rządu massy-
lijskiego, wykonywanego przez niewielu czołowych
ludzi, jest sprzysiężenie czy spisek trzydziestu mę­
żów, którzy w swoim czasie rozpanoszyli się w Ate­
nach! W końcu u tychże samych Ateńczyków, by
nie szukać innych przykładów, wszechwładztwo ludu
przekształciło się w szalone zapędy oraz. zgubną
swawolę tłumu...
[Zaginęła karła siódma kwaternionu IX\.
Scypio: ...jest najszkaradniejszy, a z niego po­
wstaje albo władztwo optymatów, albo ów tyrański
rząd sprzysiężonych, albo monarchia, albo — i to
najczęściej — władza ludu, przy czym i z niej wy­
rasta zwykle jedna z tych form, o których mówiłem
poprzednio. Dziwne są te koła czy kręgi kolejno
zachodzących w państwach zmian i przeobrażeń!
Pojąć je może tylko mędrzec. Przewidzieć zaś ich
zbliżanie się, by rządząc państwem pokierować ich
O państwie 49

przebiegiem i zachować nad nimi swą moc, potrafi


tylko jakiś wielki obywatel, nieledwie równy bo­
gom. Dlatego jestem zdania, że najbardziej godna
pochwały jest czwarta forma państwa, ukształto­
wana z mięszaniny tych trzech, o których była
mowa na początku.
Tutaj odezwał się Leliusz: Wiem, że to ci naj­
więcej odpowiada, Afrykańczyku, bo często to od
ciebie słyszałem. Atoli, jeśli nie wyda ci się to uciąż­
liwe, chciałbym wiedzieć, którą formę państwa spo­
śród tych trzech uważasz za najlepszą. Albowiem
dopomoże to przynajmniej do poznania...

\ Z a& n$ a karta pierwsza kwaternionu A ].

Scypio: ...Każde państwo jest takie, jaka jest na­


tura i wola tego, kto w nim sprawuje rządy. Przeto
siedliskiem wolności może być jedynie to państwo,
w którym władza najwyższa należy do ludu. Że
nie ma nic powabniejszego od wolności — to rzecz
bezsporna; lecz jeśli wolność nie opiera się o równość,
to nie jest zaiste wolnością! A jakże może ona wspie­
rać się o równość, już nie powiem w monarchii,
gdzie niewola istnieje jawnie i nie ulega wątpli­
wości, ale w tych państwach, w których wszyscy
są z imienia wolni? Bo choć wszyscy obywatele
tam głosują, zlecają władzę i rozdają urzędy, choć
u nich to zabiega, się o godności i im to przedstawia
się wnioski do zatwierdzenia, jednakże dają oni
przeważnie to, co — jeśliby nawet nie chcieli —
muszą dać, i sami nie mają tego, o co ich proszą
inni. Są bowiem pozbawieni władzy, udziału w ra-
C y c e r o — D z ie ł a f il o z o f ic z n e , t. II 4
50 O państw ie

dzie państwowej, uczestnictwa w pochodzących


z wyboru sądach: o dostępie do tego wszystkiego
rozstrzyga dawność rodu i majątek. Natomiast
u wolnych narodów, jak u Rodyjczyków czy Ateń-
czyków, nie ma obywatela, który ...
[Zaginęła karta trzecia kwaterniom X],
48 Scypio: ...G dy wśród ludu wywyższy się ktoś
jeden albo kilku bogatszych i możniejszych obywa­
teli, wtedy z ich pychy i zarozumiałości — jak
powiadają [zwolennicy demokracji] — rodzą się
przywileje; bo ludzie lękliwi i słabi ustępują możnym
pierwszeństwa i uginają się przed zuchwalstwem bo­
gaczy. Lecz gdy lud zachowuje swoje uprawnienia,
nie ma — jak twierdzą — nic nad to lepszego,
nie ma większej wolności i większego szczęścia. Lud
sam bowiem jest wówczas panem praw, sądów,
wojny, pokoju, przymierzy oraz życia i majątku
każdego obywatela. Tylko ten jeden ustrój można —
zdaniem ich — z całą słusznością nazwać państwem
(res publica), to jest rzeczą ludu (res populi). Toteż
lud często zrzuca władztwo królów oraz ludzi moż­
nych, ale nie zdarza się, by ludy wolne szukały
sobie królów lub pragnęły władzy czy też przewagi
« panów. Nie należy więc — dowodzą oni — z po­
wodu błędów nieokiełznanego gminu odtrącać
w ogóle ten ustrój państwa, w którym rządy należą
do wolnego ludu, gdyż nie ma nic bardziej nie­
zachwianego i trwałego niż właśnie zgodne rządy
ludu, traktującego wszystko pod kątem widzenia
swej pomyślności i swobody. Najłatwiej zaś osiąga
O państw ie 51

się zgodę w tym państwie, gdzie wszyscy pojmują


swój pożytek jednakowo; bo niezgoda rodzi się
z rozbieżności w pojmowaniu pożytku, gdy każdemu
dogadza co innego. Dlatego też, gdy zwierzchnictwo
należało do możnowładców, stan rzeczy w pań­
stwie zawsze był nietrwały. Już znacznie rzadziej
zdarza się to z monarchiami, gdzie również — jak
mówi Enniusz — «nie ma ani szacunku dla wspól­
noty, ani dobrej wiary». A ponieważ więzią łączącą
wspólnotę państwową jest prawo, moc prawa zaś
jest wobec wszystkich równa, jak może się utrzymać
związek obywatelski, kiedy położenie obywateli nie
jest równe? I jeżeli nie podoba nam się wyrównanie
majątków, jeśli nie mogą być równe zdolności
wszystkich ludzi, to nie ulega wątpliwości, że oby­
watele tego samego państwa powinni mieć przy­
najmniej równe prawa. Czymże bowiem jest pań­
stwo, jeśli nie opartym na przepisach prawa związ­
kiem obywateli?...
\Zagin$(1 karta szósta kwaternionu X],
Scypio: ...Co się zaś tyczy innych ustrojów pań- ¡g
stwowych, to uważają, że nie zasługują one nawet
na nazwy, które same sobie chcą nadać. Bo i dla­
czego miałbym nazwać królem, czyli obdarzyć ty­
tułem przysługującym najlepszemu Jowiszowi, czło­
wieka żądnego panowania czy samowładztwa, a nie
określić go raczej mianem tyrana? Przecież tak
samo tyran może być łagodny, jak król okrutny:
dla ludu różnica sprowadza się tylko do tego, czy
trzeba służyć panu łaskawemu, czy też srogiemu,
4*
52 O państwie

bo nie może znaleźć się w położeniu takim, żeby


nie służył wcale. D alej: czy Lacedemon mógł mieć
dobrych i sprawiedliwych królów -— nawet wtedy,
gdy ustrój tego państwa poczytywano za najlepszy —
skoro za władcę swego musiał uważać każdego
spadkobiercę rodu królewskiego? A któż by uznał
za najlepszych tych, którzy nie za zgodą ludu, ale
sami na swych korniej ach przywłaszczyli sobie to
miano? Jak się bowiem ocenia takiego najlepszego
rzekomo obywatela? Czy na podstawie wykształ­
cenia, biegłości w sztukach, uprawiania nauk?
Chcę usłyszeć, kiedy tak było...
[Zaginęła karta ósma kwaternionu X i karta pierwsza
kwaternionu XI].
Scypio: ...Gdyby państwem kierował przypadek,
uległoby ono zgubie tak szybko, jak statek, na
którym by objął ster ktoś z podróżnych, wskazany
losem. Natomiast jeśli sam wolny lud wybiera tych,
którym powierza swoje losy (a pragnąc tylko swego
dobra wybierze ludzi najlepszych), pomyślność pań­
stwa istotnie zasadza się wtedy na zaradności bar­
dzo dobrych obywateli. W dodatku sama natura
zrządziła zarówno to, że jednostki stojące najwy­
żej pod względem cnoty i rozumu przewodzą słab­
szym, jak i to, że ci słabsi chętnie słuchają tamtych
wybitniejszych. Jednak ten doskonały ustrój ni­
weczony jest, jak mówią [zwolennicy władztwa naj­
lepszych obywateli], przez opaczne mniemanie lu­
dzi, którzy w swej nieznajomości cnoty, przejawia­
jącej się w niewielu tylko jednostkach, a zarazem
O państwie 53

przez niewiele jednostek ocenianej i dostrzeganej,


za najlepszych mają bądź możnych i bogatych,
bądź wywodzących się ze znakomitych rodów. Gdy
wskutek tego rozpowszechnionego błędu rządy w pań­
stwie zagarnie garstka osób znanych nie z cnoty,
lecz z bogactwa, zwierzchnicy tacy uporczywie za­
trzymują miano ludzi najlepszych, choć w rzeczy­
wistości tej zalety nie mają. Przecież bogactwo, zna­
komity ród i wpływy, którym braknie mądrości
tudzież umiejętności współżycia i rządzenia innymi,
przepojone są haniebną nieuczciwością i bezczelną
pychą. I żadna forma państwa nie jest bardziej
ohydna od tej, w której ludzi najmajętniejszych
poczytuje się za najlepszych. A z drugiej strony co 52

może być piękniejszego od państwa, w którym rzą­


dzi cnota? Wtedy ten, kto rozkazuje drugim, sam
nie jest sługą żadnej namiętności, a gdy do czegoś
sposobi i nawołuje obywateli, wszystko to ma już
w sobie; nie nadaje też ludowi praw, którym by
sam nie był posłuszny, lecz przyświeca obywatelom
własnym życiem, postępując niby wcielenie prawa.
Gdyby jednostka mogła podołać wszystkiemu, nie
potrzebowano by większej liczby rządców; a gdyby
wszyscy mogli wiedzieć, co jest najlepsze, i uzgod­
nić swoje oceny, nikt nie żądałby wyboru zwierzch­
ników. Trudność wydawania decyzyj przeniosła wła­
dzę z króla na większą liczbę obywateli, a błędy
i lekkomyślność ludu sprawiły, że przeszła ona od
pospólstwa do rąk niewielkiej garstki. W ten sposób
między niezaradnością jednostki a płochością tłumu
pośrednie miejsce zajęły rządy ludzi najlepszych,
54 O państw ie

odznaczające się pośród wszystkich form ustrojo­


wych największym umiarkowaniem. Gdy oni mają
państwo w swej opiece, lud musi czuć się bardzo
szczęśliwy, bo powierzywszy swą spokojność innym,
sam wolny jest od wszelkiej troski i kłopotów. Na­
tomiast rządcy winni czuwać nad tą spokojnością
i wystrzegać się, by lud nie przypuszczał, że nie
53 troszczą się oni o jego pomyślność. A jeśli chodzi
0 równość praw, do której wolne ludy przywiązują
tak wielkie znaczenie, to nie może się ona utrzymać,
gdyż sam lud, choć nie znosi żadnego przymusu
1 hamulców, nadmiernie wywyższa wiele jednostek
i obdarza wielkim szacunkiem niektórych ludzi oraz
pewne godności. Zresztą to, co nazywa się równością,
w istocie jest największą nierównością; bo gdy jed­
nakim poważaniem otacza się najlepszych i najgor­
szych, którzy nieuniknienie muszą znajdować się
w każdym narodzie, to równość taka jest bardzo
wielką niesprawiedliwością. A właśnie w państwach
rządzonych przez najlepszych obywateli zdarzyć się
to nie może Te mniej więcej i tym podobne dowody,
Leliuszu, przytaczać zwykli ci, którzy najbardziej
wychwalają niniejszą formę państwa.
354 — Jakże to, Scypionie? — zapytał wtedy Leliusz. —
A którąż z tych trzech form ty sam najwięcej chwa­
lisz?
Scypio: Słusznie pytasz się, którą z trzech form
najwięcej chwalę — bo żadnej z nich wziętej z osobna
za dobrą nie uważam i ponad każdą przekładam
ową formę mieszaną, zawierającą składniki wszyst­
kich trzech. Ale gdyby trzeba było wybrać jeden
O pań stw u 55

z tych prostych ustrojów, oświadczyłbym się za


królestwem... Już w związku z samą nazwą jego
przychodzi na myśl mająca w sobie coś ojcowskiego
osoba króla, troszczącego się o swoich obywateli
niby o dzieci i ochraniającego ich usilniej niż...
[Toteż korzystniej jest] zostawać pod opieką jed­
nego najlepszego i najwyżej stojącego męża. Lecz 55
oto zjawiają się optymaci, przyrzekając, że to samo
będą robili lepiej, i dowodząc, że zespól ludzi wykaże
więcej zaradności niż jednostka, przy czym prawość
i rzetelność pozostanie ta sama. Z kolei lud woła
największym głosem, że nie chce podporządkować
się ani jednostce, ani grupie osób; że nawet dla
dzikich zwierząt nie ma nic milszego nad wolność,
której wszyscy są pozbawieni, jeśli służą czy to kró­
lowi, czy to optymatom. W ten sposób królowie
zjednują nas swoją miłością, optymaci roztropnością,
a ludy wolnością, tak iż zestawiając te rzeczy trudno
jest wybrać, co ci najbardziej odpowiada.
— Zapewne — odrzekł Leliusz. — Lecz nie łatwo
ci będzie wyjaśnić resztę zagadnień, jeśli tego nie
wyczerpiesz do końca.
Scypio: Idźmy więc śladem Aratusa, który przy- 55
stępując do omawiania ważnych rzeczy wyraża prze­
konanie, że trzeba zacząć od Jowisza.
Leliusz: Jak to od Jowisza? I co podobnego do
poematu Aratusa jest w naszej rozmowie?
— To — odparł Scypio — że słusznie byłoby,
gdybyśmy także zaczęli nasze rozważania od tego,
kogo uczeni i nieuczeni zgodnie poczytują za je ­
dynego króla wszystkich bogów' i ludzi.
56 O państwie

— Dlaczego? — zapytał znów Leliusz.


A tamten: Czy sądzisz inaczej niż podług tego,
co masz przed oczami? Bo jeśli to zwierzchnicy
państw mając na względzie praktyczną użytecz­
ność wprowadzili wiarę, że w niebie jest jeden
król, który — jak mówi Homer — skinieniem swym
wstrząsa całym Olimpem, a który uchodzi za króla
i ojca wszystkich stworzeń, to znaczy, iż zasada ta
ma duże znaczenie i że stwierdza to wielu świad­
ków. A ponieważ wielu można chyba wziąć za
wszystkich, wynika stąd, że wszystkie narody —
snadź na polecenie swoich zwierzchników — zgod­
nie uznały rządy króla za najlepsze, skoro bogo­
wie rządzą się także wolą jedynego władcy. Jeśli
natomiast uważamy, że pogląd ten ma za podstawę
błędne mniemania ludzi ciemnych i że jest podobny
do bajek, posłuchajmy myślicieli będących jakby
wspólnymi nauczycielami ludzi oświeconych, my­
ślicieli, którzy niemal że własnymi oczami oglądali
to, co my znamy zaledwie ze słyszenia.
— Jakich mianowicie masz na myśli nauczycieli? —
wtrącił Leliusz.
Ów zaś: Tych, którzy badając istotę wszech
rzeczy zrozumieli, że całym naszym światem rządzi
jeden rozum...
[Zaginęła karta ósma kwaternionu X I i karta pierwsza
kwaternionu XII],
57 \Zhyt długo byłoby omawiać wszystko to, co o Bogu
Najwyższym głosił już to Tałes, już to Pitagoras, już to
przed nim Anaksymenes, już to później stoicy — Kłeantes,
O państwie 57

Chryzyp i Z enon->j uŻ to z naszych filozofów idący za


stoikami Seneka oraz sam Tuliusz. Wszycy oni zarówno
próbowali określić, czym jest Bóg, jak i upewniali, że
sprawuje On rządy nad światem nie podlegając żadnej
innej istocie, podczas gdy Sam jest stwórcą całej natury.
(Laktancjusz, Skrót dzieła o ustanowieniach Bożych pt.
«Epitome», 4, j ) ] .
Dlatego, jeśli ci to odpowiada, zaniechaj rozwa­
żań na te tematy niebieskie i skieruj wywód swój
ku rzeczom bliższym. (Noniusz, str. 85, w. 18 i str.
289, w. 8). 37
Scypio: ...ale, jeśli chcesz, Leliuszu, dam ci świad- 5g
ków i niezbyt dawnych, i wcale nie barbarzyńskich.
— Proszę o nich — odpowiedział Leliusz.
Scypio: Czyż więc nie wiadomo ci, że nie ma jesz­
cze lat czterystu, od kiedy to miasto obywa się
bez królów?
Leliusz: Istotnie, jeszcze nie ma.
Scypio: Cóż tedy? Czy ten okres czterystu lat
jest w życiu miasta i państwa tak bardzo długi? —
■— Doprawdy — odrzekł na to Leliusz — jest to
zaledwie okres dojrzewania.
Scypio: Zatem czterysta lat temu Rzym miał
króla?
Leliusz: I to nawet Pysznego.
Scypio: A co było przedtem?
Leliusz: Przedtem rządził król bardzo sprawied­
liwy. I tak kolejno można dojść wstecz aż do Ro-
mulusa, który był królem przed sześciuset laty.
Scypio: A więc nawet i on nie panował tak bar­
dzo dawno?
58 O państwie

Leliusz: Bynajmniej. Właśnie wtedy, gdy Grecja


już zaczynała się starzeć.
— Słusznie — rzekł Scypio. — • Ale czy Romulus
był królem barbarzyńskim?
Leliusz: Jeżeli wszyscy ludzie dzielą się na Hel­
lenów i barbarzyńców, jak to ujmują Grecy, to
obawiam się, że był królem barbarzyńskim. Lecz
jeśli nazwę barbarzyńców mamy stosować do spo­
sobu życia, a nie do języka, to nie sądzę, żeby
Grecy byli barbarzyńcami w mniejszym stopniu niż
Rzymianie.
A Scypio na to: Przecież do wyświetlenia sprawy,
o którą nam chodzi, nie potrzeba dopytywać się
o język narodu, lecz o jego przyrodzone zdolności.
Otóż jeśli ludzie roztropni i żyjący w niezbyt od­
ległej przeszłości chcieli mieć królów, to powołuję
się na świadków ani nie tak bardzo dawnych, ani
nie barbarzyńskich czy dzikich.
Wtedy Leliusz: Widzę, Scypionie, że świadectw
ci bynajmniej nie brakuje. Ale dla mnie, tak jak
dla dobrego sędziego, dowody wynikające z samej
treści sprawy mają większe znaczenie niż zeznania
świadków.
Na to Scypio: Zaczerpnij tedy śmiało, Leliuszu,
dowodu z twego własnego uczucia.
— Jakiego — zapytał ten — uczucia?
Scypio: Może kiedyś zdawało ci się przypadkiem,
że się na kogoś gniewasz...
Leliusz: Ależ zdarza się to doprawdy częściej, niż­
bym pragnął!
Scypio: No i cóż? Czy wtedy, gdy gniewasz
O państwie 59

się, pozwalasz temu gniewowi, aby zapanował nad


twym umysłem?
— Na Herkulesa, nie! — zawołał na to Leliusz. —
Lecz naśladuję owego Archytasa z Tarentu, który
przybywszy do swej wiejskiej posiadłości i zna­
lazłszy tam wszystko inaczej, niźli był rozkazał,
rzekł do włodarza: «Nędzniku! Zachłostałbym cię
natychmiast rózgami, gdybym nie był w gniewie».
— Bardzo dobrze — zgodził się Scypio. — Zatem 60
Archytas słusznie uważał gniew za jakiś zupełnie
sprzeczny z rozumem bunt duszy i chciał go uśmie­
rzyć rozwagą. Dodaj tu chciwość, dodaj żądzę wła­
dzy, dodaj pragnienie sławy, dodaj inne namięt­
ności, a zrozumiesz, że gdyby w duszach ludzkich
istniała władza królewska, panowałby tam tylko je ­
den czynnik, mianowicie rozum, bo jest to naj­
lepsza część duszy; a pod panowaniem rozumu zu­
pełnie nie byłoby miejsca ani dla żądz, ani dla
gniewu, ani dla zuchwalstwa.
— Tak jest — przyznał Leliusz.
Scypio: Pochwalasz więc taki stan duszy?
— Ależ pochwalam jak najbardziej — odrzekł
Leliusz.
Scypio: Toteż nie byłbyś zadowolony, gdyby na­
miętności, których jest w człowieku tak wiele, i zle
skłonności wypędziwszy rozum opanowały całą
duszę?
Leliusz: Nie znam doprawdy nieszczęścia więk­
szego niźli taki stan duszy i takie usposobienie
człowieka.
Scypio: Odpowiada ci- przeto, iżby wszystkie
60 O państwie

składniki duszy podlegały władzy królewskiej i żeby


władza ta należała do rozumu?
Leliusz: Istotnie, odpowiada mi to.
Scypio: Dlaczegóż tedy wahasz się w t osądzie
formy państwa? Wszak jeśli rządzi w państwie wielu
ludzi, wnet można dostrzec, że nie ma tam władzy
naczelnej; bo może ona istnieć tylko wtedy,' gdy
znajduje się w ręku jednostki.
Na to Leliusz: Jakaż to, proszę cię, jest różnica
między jednostką a wielu osobami, jeśli także i one
kierują się sprawiedliwością?
A Scypio: Ponieważ widzę, Leliuszu, że moi
świadkowie niezupełnie cię przekonali, dla udo­
wodnienia mych twierdzeń powołam się znów na
twe własne świadectwo.
— Na moje? — spytał Leliusz. — A jakimż to spo­
sobem?
Scypio: Gdy niedawno przebywaliśmy w twoim
Formianum, zauważyłem, że surowo polecasz do­
mownikom, aby słuchali rozkazów jednego czło­
wieka.
Leliusz: Jużci — włodarza.
Scypio: No i cóż? A czy w domu sprawami twymi
zarządza więcej osób?
— Zaiste, tylko jedna — odrzekł Leliusz.
Scypio: Jak to? Czy ktoś inny prócz ciebie za­
rządza całym twoim domem?
Leliusz: Ależ bynajmniej!
Scypio: Dlaczegóż tedy nie zgadzasz się, że
i w państwie najlepszy jest rząd jednego człowieka,
byle tylko był sprawiedliwy?
O państw ie 61

— Doprowadziłeś mnie do tego, że już prawie się


zgadzam — przyznał Leliusz.
A Scypio: Zgodzisz się tym bardziej, gdy — po­
minąwszy porównania, na przykład takie, że le­
piej jest powierzyć statek jednemu sternikowi i od­
dać chorego w opiekę jednemu lekarzowi niż wielu,
jeśli tylko są biegli w swych zawodach — przejdę
do ważniejszych dowodów.
Leliusz: Jakież to są dowody?
Scypio: Cóż? Czy nie wiesz, że godność królewska
została w naszym narodzie znienawidzona przez
bezwględność i pychę jednego Tarkwiniusza?
— Naturalnie, że wiem — odparł Leliusz.
Scypio: Wiesz tedy również i to, o czym w dal­
szym ciągu rozmowy chciałbym powiedzieć więcej,
iż mianowicie po wypędzeniu Tarkwiniusza ogar­
nęła lud jakaś dziwna, przesadna chęć korzystania
z nie znanej mu dotąd swobody. Wtedy to nastą­
piło wygnanie ludzi niewinnych, wtedy wielu oby­
watelom zrabowano mienie, wtedy ustanowiono do­
rocznych konsulów, wtedy zaczęto zniżać przed lu­
dem pęki rózg, wtedy wprowadzono odwoływanie
się do niego we wszystkich sprawach, wtedy miały
miejsce secesje piebejuszów, wtedy — krótko mó­
wiąc — większość spraw przybrała taki obrót, iż
cała władza znalazła się w ręku ludu.
— Było tak, jak mówisz — potwierdził Leliusz.
— Owszem — ciągnął dalej Scypio — tak było,
ale tylko w czasie pokoju i wtedy, gdy nic nie za­
kłócało życia publicznego; bo można poswawolić,
póki niczego się nie lękasz, można pozwolić sobie
62 O państw ie

na psoty na statku, a często nawet i w lekkiej cho­


robie. Lecz i podróżnik, gdy morze nagle zaczyna
się burzyć, i ów chory, gdy choroba się wzmaga,
zwracają się o pomoc do jednego człowieka. Po­
dobnie i nasz lud: w czasie pokoju wydaje w Rzy­
mie rozkazy, grozi nawet najwyższym urzędnikom,
sprzeciwia im się, oskarża ich i wzywa przed swój
sąd oraz rozpatruje odwołania od ich wyroków;
lecz w czasie wojny jest im posłuszny jak królowi,
gdyż ocalenie ma większą wartość niż swawola. Mało
tego: przodkowie nasi postanowili, aby w cięż­
szych wojnach pełnia władzy spoczywała w ręku
jednego człowieka bez kolegi. Już sam tytuł takiego
urzędnika określa treść jego uprawnień. Choć bo­
wiem teraz nazywa go się dyktatorem od tego, że jest
mianowany (quia dicitur), ale — jak ci wiadomo,
Leliuszu — w księgach naszych obdarza go się ty­
tułem naczelnika ludu.
— Wiem o tym — odrzekł Leliusz.
A Scypio: Mądrze więc przodkowie nasi ...
[£aginęia karta ósma kwaternionu XII].
Scypio: ...G dy łud traci naprawdę sprawiedli­
wego króla, «żal opanowuje wszystkie szlachetne
serca», co — jak mówi Enniusz — stało się po
zgonie owego najlepszego władcy.
Wraz z tym / T ak go wspominano: O , boski Romuiusie! / To
bóstwa opiekunem ojczyzny cię stworzyły, / Ojcze nasz i ro­
dzicu! Boś potomkiem bogów.

Przodkowie nasi nie nazywali tych, którym pod­


legali, ani panami, ani władcami. Nie przyznawali
O państw ie 63

im nawet tytułu królów, lecz obdarzali mianem


opiekunów ojczyzny, ojców czy bogów. I nie bez
przyczyny, bo oto co jeszcze dodają:
Tyś to nas wprowadził do krainy światła.

Mniemali oni, że ich życie, godność i sława jest


darem sprawiedliwości królewskiej. Taką samą ży­
czliwość okazywaliby też ich potomkowie, gdyby póź­
niejsi władcy byli podobni do pierwszego; lecz, jak
wiesz, przez niesprawiedliwość jednego z królów
upadł cały ten ustrój państwa.
— Wiem to zaiste — rzekł Leliusz — i pragnę
zgłębić przebieg tych zmian nie tylko w naszym
państwie, lecz i w każdym innym.
A Scypio: Jeśli mam mówić o tej formie ustro- £5
jowej, którą uważam za najlepszą, to muszę zająć
się dokładniej ogółem zachodzących w państwach
przemian, chociaż jestem przekonany, że w takim
ustroju zmiany te dokonują się najtrudniej. Pierwsza
więc i najbardziej stanowcza zmiana w państwie
monarchicznym wygląda następująco: kiedy król
zaczyna postępować niesprawiedliwie, natychmiast
ginie ów ustrój, gdyż ten sam król przekształca się
w tyrana. Najgorsza to odmiana rządów,, lubo
bardzo zbliżona do najlepszej. Jeśli obalą tyrana
optymaci, co się też zwykle zdarza, to państwo
otrzymuje drugą z trzech zasadniczych form ustro­
jowych. Bo rządzi wówczas podobna do królewskiej
ojcowska mądrość najpierwszych obywateli, którzy
troskliwie opiekują się ludem. Jeśli zaś lud sam
zgładzi lub wypędzi tyrana, to póki starcza mu
64 O pań stw u

rozsądku i rozeznania, jest dość umiarkowany,


cieszy się ze swojego czynu i kieruje się chęcią utrzy­
mania wprowadzonego przez siebie ustroju. Lecz
ilekroć lud zadał gwałt królowi sprawiedliwemu
i pozbawił go panowania, ilekroć zakosztował krwi
optymatów, co zdarzało się częściej, i całe państwo
podporządkował swej samowoli, wtedy... o, nie
próbuj nawet przedstawić sobie tak wzburzonego
morza czy tak rozszalałego pożaru, iżby ujarzmienie
ich było trudniejsze niż uśmierzenie zuchwalstwa
i rozpasania tłumu! Wtedy też dzieje się to, co tak
wybornie opisał Platon. Gdybym tylko potrafił od­
dać to po łacinie! Trudne to zadanie, jednakowoż
spróbuję. Otóż Platon powiada: «Kiedy nienasy­
cone gardła gminu wysychają z pragnienia wolności
i kiedy gasząc to pragnienie wychyli on za sprawą
przewrotnych podczaszych puchar nie dość roz­
cieńczonego i zbyt mocnego trunku swobody, wów­
czas prześladuje, oskarża i ściga swych urzędników
i zwierzchników, nazywając ich możnowładcami, kró­
lami i tyranami, jeżeli nie są jak najbardziej ulegli
mu i powolni i jeśli nie pozwalają mu obficie zażyć
owego trunku». Myślę, że pewnie znasz te słowa.
Ów zaś odpowiedział: Owszem, znam bardzo
dobrze.
Scypio: A oto co następuje dalej: «Tych, którzy
okazują posłuszeństwo zwierzchnikom, lud taki trapi
swoim gniewem i zwie ich dobrowolnymi niewol­
nikami. Tych zaś, którzy na urzędzie chcą być po­
dobni do osób prywatnych, oraz te osoby prywatne,
które starają się dokazać, aby pomiędzy zwykłym
O państw ie 65

obywatelem a urzędnikiem nie było żadnej różnicy,


obsypuje pochwałami tudzież obdarza zaszczytami.
W państwie takim wszystko musi nieuniknienie prze­
siąknąć poczuciem swoistej niezależności: rozprzę­
żenie daje się zauważyć we wszystkich domach
prywatnych i zanik karności przenika aż do zwie­
rząt; w końcu ojciec zaczyna lękać się syna, a syn
za nic ma ojca; nikt niczego się nie krępuje, aby
tylko mieć zupełną swobodę; zanika wszelka róż­
nica pomiędzy obywatelem a cudzoziemcem; na­
uczyciel boi się uczniów i pochlebia im, a ucznio­
wie lekceważą nauczycieli; młodzieńcy traktują star­
ców jako zbędny ciężar, a starcy biorą udział w bła­
zeństwach młodzieży, byle nie być dla niej przy­
krymi i uciążliwymi. W związku z tym także nie­
wolnicy zachowują się zbyt samowolnie, a żony
równouprawnione są z mężami. W warunkach tej
przesadnej wolności nawet psy, konie i osły są do
tego stopnia nieokiełznane i z takim pędem wpa­
dają na przechodniów, że ci muszą im ustępować
z drogi». Zaraz potem zaś Platon mówi: «Ta wy­
uzdana swawola powoduje w wyniku jakieś dziwne
uczulenie i przewrażliwienie dusz ludzkich: gdy
zastosować do nich choćby odrobinę przymusu,
gniewają się i nie mogą tego znieść; toteż zaczynają
nawet gardzić prawami, aby nie mieć nad sobą
żadnego zgoła pana».
Wtedy Leliusz: Zupełnie dobrze — rzekł — wy- ^
raziłeś to, co powiedział Platon.
Scypio: Lecz wrócę jeszcze do pisarza, który jest
przewodnikiem mojego wywodu. Otóż z tej zbyt-
C ycero — D z ie ł a f i l o z o f i c z n e , t. I I 5
66 O państwie

niej swawoli, którą oni poczytują za prawdziwą


wolność, niby z korzenia wyrasta — jak mówi
Platon — czy jak gdyby rodzi się tyran. Albowiem
tak jak nadmierna potęga możnych sprowadza ich
zatratę, również i ta nadmierna wolność ludu przy­
prawia go o niewolę. W ten sposób wszelki nadmiar
czy to w stanie pogody, czy w roślinach, czy w cia­
łach, jeśli rozrośnie się zbyt bujnie, przekształca
się w swe przeciwieństwo. Najwyraźniej zjawisko
to występuje właśnie w ustrojach państwowych,
gdzie ów przerost wolności przynosi zarówno całym
narodom, jak i poszczególnym osobom nadmierną
niewolę. Z tejże nieograniczonej wolności rodzi się
tyran, a z nim razem nąjniesprawiedliwszy i naj-
sroższy ucisk. Nieokiełznany bowiem czy raczej dziki
gmin w większości wypadków wyłania na miejsce
owych przedniejszych obywateli, pokonanych już
i zepchniętych ze swego stanowiska, jakiegoś wo­
dza, zuchwałego i bezecnego, który bezwstydnie
prześladuje obywateli częstokroć wielce zasłużo­
nych dla państwa, a ludowi obiecuje łaskawie
i swoje, i cudze. Ponieważ wódz ten jest w życiu
prywatnym skazany na ciągły lęk, nadaje mu się
władzę, przedłuża się ją, a także otacza go się,
jak Pizystrata w Atenach, przyboczną strażą, aby
w końcu stał się tyranem i ujarzmił nawet tych
ludzi, którzy go wynieśli. Jeśli następnie obalą ty­
rana dobrzy obywatele, jak się często zdarza, to
państwo się odradza; jeśli zaś jacyś zuchwalcy, to
powstają tak dobrze znane rządy kliki, będące od­
mianą tyranii. Rodzą się one także z owego wspa-
O państwie 67

niałego nierzadko rządu optymatów, gdy jakaś nie­


prawość sprowadzi ich z właściwej drogi. Tak oto
władzę w państwie niby piłkę wyrywają sobie
wzajemnie jedni drugim: tyrani królom, tyranom
przedniejsi obywatele albo lud, tym zaś kliki lub
inni tyrani — tak iż nigdy nie trwa w państwie
przez czas dłuższy ta sama forma ustrojowa.
Jeśli tak jest, to moim zdaniem z trzech zasadni- &
czych odmian ustrojowych najlepsza jest monar­
chia. Tę zaś przewyższa czwarta forma, złożona
w równych i miarkujących się nawzajem częściach
z trzech głównych form państwa. Chciałbym bo­
wiem, ażeby w państwie istniał jakiś czynnik
zwierzchni w postaci władzy królewskiej, następ­
nie — aby jakiś udział w rządzeniu przyznano
i zapewniono powadze przedniejszych obywateli,
w końcu — aby pewne sprawy zostawiono osądowi
i woli ludu. Ustrój taki, po pierwsze, opiera się na
pewnego rodzaju wybitnym poczuciu równości, bez
której ludzie wolni długo obejść się nie mogą,
a po drugie, odznacza się trwałością. Bo jeśli tamte
główne formy łatwo się przeobrażają w swe opaczne
przeciwieństwa, tak iż po królu następuje tyran,
po optymatach klika, a po ludzie motłoch i zamie­
szanie, jeśli ustroje te wciąż się przemieniają w nowe,
to w ustroju złożonym z różnych pierwiastków przy
zachowaniu między nimi równowagi zjawisko to
prawie nie zachodzi, chyba że zwierzchnicy państwa
popełnią jakieś wielkie błędy. Brak tam bowiem
przyczyny przewrotów, skoro każdy jest mocno
ustawiony na swym miejscu i nie ma pod sobą
5*
68 O p a ń stw u

przepaści, do której mógłby być zepchnięty albo


wpaść sam.
Boję się jednak, Leliuszu, i wy, najdrożsi i naj­
mędrsi moi przyjaciele, że jeśli będę dalej wywodził
w ten sposób, to słowa moje zrobią na was wrażenie
wykładu lub pouczania, a nie prowadzonego razem
z wami przyjacielskiego rozważania. Dlatego przejdę
teraz do zagadnień znanych wszystkim, a przeze
mnie zbadanych już od dawna. Otóż ja tak myślę,
tak czuję i tak też twierdzę, że żadne państwo ani
pod względem ustroju i porządku, ani pod wzglę­
dem karności nie może być porównane z tym,
które ojcowie nasi przekazali nam, odziedziczywszy
je niegdyś po przodkach. Ponieważ chcieliście usły­
szeć ode mnie także i to, coście wiedzieli sami,
równocześnie więc przedstawię, jeśli pozwolicie, jak
wyglądało to państwo, i dowiodę, że jest ono naj­
lepsze. W ten sposób, skreśliwszy dla przykładu
obraz naszej Rzeczypospolitej, przystosuję do niej,
0 ile będę mógł, wszystko to, co mam do powie­
dzenia o najlepszym ustroju państwa. Jeśli potrafię
utrzymać się przy tymi i wykonać me zamierzenie,
spełnię — jak mi się wydaje — z nawiązką tę po­
winność, jaką obarczył mnie Leliusz.
Wtedy Leliusz ozwał się tak: W rzeczy samej
jest to twój i tylko twój obowiązek, Scypionie. Bo
1 któż by powiedział o ustanowieniach przodków'
lepiej od ciebie, który sam masz najznakomitszych
przodków? Albo któż by potrafił tak dobrze przed­
stawić najlepszy ustrój państwa? Przecież gdy­
byśmy' go mieli, chociaż teraz właśnie nie mamy,
O państwie 69

to któż by, jeśli nie ty, mógł w nim odgrywać główną


rolę? Albo komuż można by powierzyć troskę
o sprawy przyszłości, jeśli nie tobie, któryś oddalił
od naszego państwa dwa straszliwe niebezpieczeń­
stwa i w ten sposób wykazał zdolność przewidywa­
nia ogarniającą wszystkie czasy?

LUŹNE F R A G M E N T Y K S IĘ G I I

Fragmenty, które dotychczas przytaczano tutaj jako i,


2, 3, 5 i 6, zostały umieszczone na początku księgi jako
fragmenty i c, i a, i f , i e i i d.
4. Moniusz, str. 276, w. 6. Marek Tuliusz w dziele
« 0 państwie», ks. I, mówi: Poznajże, na Herku­
lesa, to przyzwyczajenie i ten sposób mówienia.
(Buechner umieścił ten fragment przed rozdziałem 31,
paragrafem 47 księgi I).
K się g a druga

...[Widząc u wszystkich] chęć słuchania, Scypio


zaczął mówić w te słowa: Przytoczę tu myśl sta­
rego Katona, którego — jak wiecie —- szczególnie
miłowałem i niezmiernie wielbiłem. Już od wczes­
nej młodości byłem mu zupełnie oddany, kierując
się w tym zarówno zdaniem obu moich ojców, jak
też własnymi skłonnościami. Nigdy nie mogłem do­
syć nasłuchać się jego mowy. Człowiek ten miał
nadzwyczajne doświadczenie w rządzeniu państwem,
bo wszak i w czasie pokoju, i w czasie wojny kierował
naszą Rzeczpospolitą tak dobrze i tak długo! Poza
tym odznaczał się umiarem w mówieniu, powagą,
którą łączył z dowcipem, i najwyższym zapałem
do uczenia się lub do nauczania drugich; życie zaś
jego było całkowicie zgodne z zasadami, które wy­
głaszał. Otóż Katon zwykł mawiać, że nasze państwo
dlatego pod względem ustroju stoi wyżej od innych
państwowości, iż miały one przeważnie po jednym
tylko założycielu, którzy nadali im prawa i wszelkie
urządzenia. Tak więc Kreta miała Minosa, Lace-
demon — Likurga, Ateny, gdzie bardzo często do­
konywały się zmiany, miały najprzód Tezeusza, po
nim Drakona, następnie Solona, w dalszej kolei
O paiistwie 71

Klistenesa, a później wielu innych, aż wreszcie


bezsilne już i upadające państwo to podźwignął
uczony mąż, Demetriusz z Faleronu. Natomiast
nasze państwo stworzone zostało nie przez geniusz
jednostki, lecz przez wielu genialnych ludzi, i było
budowane nie na przestrzeni jednego życia, ale
przez kilka wieków, poprzez życie wielu pokoleń.
Albowiem — jak dodawał — nigdy nie było tak
genialnego człowieka, iżby nic nie uszło jego uwagi,
a z drugiej strony wszystkie geniusze razem wzięte
także nie mogłyby przewidzieć tylu naraz rzeczy
i ogarnąć ich wszystkich swym umysłem, jeśliby nie
miały długotrwałego doświadczenia. Dlatego też, 3
zgodnie ze zwyczajem Katona, zacznę swój wywód
od początku dziejów' ludu rzymskiego; chętnie będę
używał również słów Katona. Zresztą jeśli ukażę
wam, jak się nasze państwo rodziło, jak wzrastało,
jak dojrzewało, jak nabierało mocy i potęgi, osiągnę
swój cel łatwiej, niż gdybym stworzył sobie, jak
Sokrates u Platona, jakąś państwowość urojoną.
Gdy wszyscy się na to zgodzili, Scypio wywodził 4
dalej tak: Któreż państwo miało tak świetny i tak
powszechnie znany początek, jak to miasto zało­
żone przez Romulusa? Urodził się on z ojca Marsa —
bo uszanujmy to podanie, zwłascza że jest nie tylko
bardzo dawne, lecz i roztropnie przekazane nam
przez przodków; pozwólmy na to, aby ludzi, któ­
rzy położyli dla ogółu wielkie zasługi, uważano nie
tylko za obdarzonych boskim rozumem, ale i za
pochodzących z boskiego rodu. Owóż kiedy Romulus
przyszedł na świat, król Alby Amuliusz, który bał
72 O państwie

się, że ten stanie się niebezpieczny dla jego pano­


wania, kazał podobno wyrzucić go wraz z bratem
Remusem na brzeg Tybru. Tam leśna wilczyca
wykarmiła dziecię swymi piersiami, a potem w'zięli
je do siebie pasterze i wychowali przyzwyczajając
do wiejskiego życia i trudów'. Podanie głosi, że gdy Ro-
mulus dorósł, siłą ciała i bystrością umysłu przewyż­
szył innych o tyle, że wszyscy mieszkańcy tej okolicy,
gdzie dziś znajduje się Rzym, dobrowolnie i chęt­
nie mu się podporządkowali. Kiedy zaś objął nad
nimi dowództwo wojskowe — iżbyśmy przeszli te­
raz od bajek do prawdziwych zdarzeń — zdobył,
jak wieść niesie, silne i potężne wtedy miasto Alba
Longa, zabijając króla Amuliusza.
Dopiero gdy okrył się sławą, pomyślał — jak
opowiadają — o zasięgnięciu wróżby z ptaków-
i o założeniu miasta tudzież o ustanowieniu rządów'.
Obrał więc nadzwyczaj dogodne miejsce dla miasta
(sprawa, o którą szczególnie troszczyć się powinien
ten, komu zależy na zapewnieniu państwu trwałości).
Bo ani nie przybliżył zbytnio miasta do morza
(co przy jego osobistym męstwie i waleczności jego
wojska było bardzo łatwe, gdyż mógł przecież zdo­
być ziemię Rutulów lub Aboryginów'), ani nie
umieścił go przy ujściu Tybru, gdzie ledwie w wiele
lat później powstała osada z w'oli króla Ankusa.
Obdarzony wybitną zdolnością przewidywania, mąż
ten czuł i rozumiał, że położenie nadmorskie nie
jest najkorzystniejsze dla miast zakładanych w prze­
konaniu, iż będą tw a ły przez czas długi i pano­
wały nad innymi. Przede wszystkim miasta nad-
O państwie 73

morskie narażone są na liczne i nagłe niebezpie- &


czeństwa. Bo ląd stały zawczasu oznajmia nam nie
tylko o przewidywanych wtargnięciach nieprzyja­
ciół, lecz i o niespodzianych, uprzedzając o nich
rozmaitymi znakami i jak gdyby zapowiadając je
odgłosem kroków wroga oraz towarzyszącą jego po­
chodowi wrzawą. Toteż żaden nieprzyjaciel nie jest
w stanie zaskoczyć nas na lądzie w ten sposób,
iżbyśmy nie zdawali sobie sprawy z jego nadcią­
gania czy nawet nie wiedzieli, kim jest oraz skąd
przychodzi. Tymczasem nieprzyjaciel przybywający
od strony morza i płynący na okrętach potrafi nad­
ciągnąć prędzej, niż ktoś mógłby podejrzewać jego
zbliżanie się; a gdy się zjawia, nie daje poznać
ani kim jest, ani skąd przychodzi, ani nawet czego
chce; wreszcie nie występują wtedy żadne znaki,
które by pozwoliły rozróżnić i rozpoznać choćby
to, czy ma się do czynienia z przyjacielem, czy
wrogiem.
Poza tym miasta nadmorskie odznaczają się rów­
nież pewnym zepsuciem i zmiennością obyczajów.
Mieszają się w nich bowiem różne języki i różne
sposoby życia, w związku z czym sprowadza się
tam nie tylko zagraniczne towary, ale i cudzo­
ziemskie obyczaje, tak iż żadne z ustanowień oj­
czystych nie może trwać w stanie nie naruszonym.
Mieszkańcy takich miast nie trzymają się swoich do­
mostw : złudne nadzieje i płoche zamysły nieustannie
wabią ich na dalekie wyprawy, a kiedy nawet ciałem
przebywają w domu, to jednak duchem uciekają stam­
tąd i włóczą się po świecie. Zaiste, nigdy nic nie przy-
74 O państwie

czyniło się w takim stopniu do upadku osłabionej


już od dłuższego czasu Kartaginy i Koryntu, jak
ten pęd do włóczęgi i niestały tryb życia oby­
wateli, którzy, porwani zapałem do handlu i że­
glugi, zaniechali uprawy roli i sztuki wojennej,
s Morze dostarcza również takim miastom wielu
zgubnych podniet do zbytku w postaci bądź to
łupów, bądź sprowadzania zbytkownych towarów.
Już samo nawet ich rozkoszne położenie budzi
kosztowne lub skłaniające do gnuśności zachcianki
tudzież stwarza mnóstwo ponęt do tego. I nie wiem,
czy słów, którem powiedział o Koryncie, nie można
by z jak największą słusznością zastosować do całej
Grecji. Bo wszak krajem nadmorskim jest tam pra­
wie cały Peloponez, gdzie prócz Fliazyjczyków nie
masz żadnego ludu, którego ziemie nie przylega­
łyby do morza; poza Peloponezem zaś z dala od
morza siedzą tylko Enianowie, Dorowie i Dolo-
powie. A cóż mam powiedzieć o wyspach greckich?
Oblewane ze wszystkich stron przez fale morskie,
zdają się pływać wraz z położonymi na nich mia-
9 stami, ich urządzeniami i wszystkimi obyczajami.
Lecz to, co mówiłem dotychczas, tyczy się tylko
starej Grecji. A któraż z greckich kolonii, założo­
nych w Azji, Tracji, Italii, Sycylii i Afryce, wy­
jąwszy jedynie Magnezję, nie jest obmywana przez
wody morskie? Ma się wrażenie, iż brzegi greckie
przeplotły się z kraipami barbarzyńskimi! Bo prze­
cież spośród samych barbarzyńców żaden lud nie
osiadł dawniej nad morzem poza Etruskami i Pu-
nijczykami, z których pierwsi uczynili to dla handlu,
O państwie 75

a drudzy dla rozboju. Wynikające z morskiego po­


łożenia miast ujemne skutki, których przed chwilą
tak krótko dotknąłem, są wyraźną przyczyną zda­
rzających się w Grecji nieszczęsnych przewrotów.
Jednakże z powyższymi ujemnymi skutkami łączy
się ta wielka dogodność, iż w którymkolwiek z owych
miast obrałbyś miejsce zamieszkania, wszędzie dotrą
tam płody wszystkich krajów i na odwrót — wszystko,
co daje własna ziemia, można wywozić czy posyłać
stamtąd do jakich chcesz okolic.
Jakże mógł więc Romulus wynaleźć lepszy spo­
sób zapewnienia korzyści wynikających z nadmor­
skiego położenia przy jednoczesnym uniknięciu jego.
wad, niż zakładając miasto nad brzegiem zawsze
spławnej rzeki, równo toczącej swoje wody i szero­
kim ujściem wpadającej do morza? Wszak rzeką
tą miasto może sprowadzać z krajów zamorskich
wszystko, czego potrzebuje, wywozić zaś to, co mu
zbywa. T ą samą rzeką uzyskuje nie tylko naj­
niezbędniejsze do wyżywienia się i ubrania za­
morskie wytwory, lecz także otrzymuje towary przy­
wożone z głębi lądu. Toteż narzuca mi się myśl,
że Romulus już wtedy przewidywał, iż to miasto
stanie się w przyszłości stolicą i ośrodkiem naj­
większego państwa; bo miasto położone w jakiejś
innej części Italii na pewno nie mogłoby utrzymać
tak wielkiej przewagi w świecie.
A któż byłby na tyle lekkomyślny, by nie brał
pod uwagę i nie doceniał naturalnej obronności
tegoż miasta? Rozciągły pas murów miejskich, wznie­
sionych dzięki przezorności Romulusa, jak również
76 O państwie

pozostałych królów, ze wszystkich stron przylegał


do wysokich i stromych pagórków, tak iż był tylko
jeden przystęp, znajdujący się pomiędzy Wzgórzem
Eskwilińskim i Kwirynałem, a zamknięty bardzo
wysokim wałem i nadzwyczaj szerokim wykopem.
Zamek, zbudowany w trudno dostępnym miejscu
na skale jakby obciętej dokoła, był obwarowany
tak, że nawet podczas owego strasznego najazdu
Galów ostał się cały i nietknięty. Romulus wybrał
okolicę, acz położoną w otoczeniu zgubnym dla
zdrowia, obfitującą jednak w źródła i zbawienną;
albowiem obejmuje ona wzgórza, które nie tylko
wystawione są na przewiew, ale też dają cień do­
linom.
7 Co więcej, wypełnił swe zamierzenia naprawdę
bardzo szybko. Bo gdy założył miasto, które od swego
imienia kazał nazywać Roma, wykonał pewien
osobliwy i cokolwiek prostacki zamysł, znamio­
nujący jednak wielkiego człowieka, który dążył do
utwierdzenia sił królestwa i swojego ludu oraz wtedy
już wykazywał dalekowzroczną przezorność. Kiedy
mianowicie panny sabińskie, pochodzące ze szla­
chetnych domów, przybyły do Rzymu, by oglądać
doroczne igrzyska, które postanowił wtedy po raz
pierwszy urządzić w cyrku dla uczczenia święta
bożka Konsusa, kazał je porwać i dał za żony swym
poddanym, członkom najznakomitszych rodzin.
13 A gdy z tego powodu Sabinowie wszczęli wojnę
z Rzymianami, przy czym walka toczyła się ze zmien­
nym szczęściem i zwycięstwo chwiało się w obydwie
strony, na prośbę samych porwanych Sabinek za-
O państwie 77

warł przymierze z królem Sabinów, Tytusem Ta-


cjuszem. Na podstawie tego przymierza przyjął Sa­
binów do swojego państwa, dopuścił ich do udziału
w obrzędach religijnych i podzielił się władzą z ich
królem.
Po śmierci Tacjusza pełnia władzy znowuż po- 14
wróciła do Romulusa. Jakkolwiek jeszcze za życia
Tacjusza powołał on najprzedniejszych obywateli,
nazywanych przez uszanowanie ojcami, do rady
królewskiej, lud zaś podzielił na trzy gminy (tribus),
nadając im nazwy od imienia własnego, imienia
Tacjusza oraz imienia swego sprzymierzeńca Luku-
mona, który poległ w walce z Sabinami, tudzież
stworzył trzydzieści kurii obdarzając je imionami
porwanych panien sabińskich, które potem stały
się orędowniczkami pokoju i przymierza — jak­
kolwiek więc podziału tego dokonał Romulus za
życia Tacjusza, jednakowoż po jego gwałtownej
śmierci rządy swe w znacznie większym stopniu oparł
na powadze i mądrości ojców.
Postępując tak, dostrzegł najpierw i zrozumiał to ¡*5
samo, co niezbyt dawno przed nim pojął Likurg
spartański, iż mianowicie wola jednego człowieka,
a szczególnie władztwo królewskie lepiej kieruje
i rządzi państwami wtedy, kiedy do potęgi jedyno-
władztwa przyłączy się powaga wszystkich naj­
lepszych obywateli. Otóż więc wsparty na ich ra­
dzie i wzmocniony przez ten właśnie senat, Ro­
mulus prowadził ze swymi sąsiadami wiele bardzo
szczęśliwych wojen, a ponieważ nic z łupów nie
zabierał dla siebie, ustawicznie wzbogacał nimi
78 O państwie

współobywateli. Zarazem okazywał jak największy


posłuch wróżbom z ptaków, czego i my dziś prze­
strzegamy z wielkim pożytkiem Rzeczypospolitej.
Jakoż nie tylko sam założył miasto, które dało
początek naszej państwowości, dopiero po odbyciu
wróżby z ptaków, ale dobrał sobie z poszczegól­
nych gmin po jednym augurze, aby pomagali mu
we wróżeniu przy wprowadzaniu wszelkich urzą­
dzeń publicznych. Rozdzielił plebs rzymski w cha­
rakterze klientów między przedniejszych obywateli,
czego użyteczność przedstawię później. Nie sto­
sował przemocy i nie karał śmiercią, orzekał zaś
kary w owcach i wołach, a że zamożność polegała
wtedy na posiadaniu trzód i pastwisk (erat in fiecore
et locorum possessionibus), powstała stąd nazwą ludzi
bogatych, to jest zasobnych w pieniądz (pecuniosi)
i mających wielkie posiadłości ziemskie (locupletes).
Po trzydziestu siedmiu latach rządów, w ciągu
których stworzył dwie wspaniałe podpory państwa,
wróżby z ptaków i senat, Romulus wzniósł się tak
wysoko, że gdy po niespodziewanym zaćmieniu
słońca nie ukazał się więcej, sądzono, że został
przyjęty do grona bogów. Takiej opinii nie mógł
zjednać sobie nigdy żaden ze śmiertelników, jeśli
cnotą nie zapewnił sobie szczególnie wielkiej chwały.
U Romulusa jest to tym bardziej godne podziwu,
że inne osoby, o których mówi się, że zostały bó­
stwami, żyły w czasach, kiedy ludzie byli mniej
oświeceni: posługiwanie się zmyśleniem było wtedy
łatwiejsze, gdyż ludzie ciemni snadnie dawali się
nakłonić do wierzenia w rzeczy zmyślone. Wiemy
O państw ie 79

zaś, że czasy Romulusa odległe są od nas o mniej


niż sześćset lat, kiedy od dawna kwitła już wiedza
i nauka i kiedy pierwotne niegdyś życie ludzkie
oczyszczone zostało z wszelkich tego rodzaju sta­
rożytnych rojeń. Bo jeśli Rzym był założony w dru­
gim roku siódmej olimpiady, co da się stwierdzić
na podstawie greckich roczników, to rządy Ro­
mulusa przypadają na ten okres, kiedy w Grecji
roiło się już od poetów i muzyków i kiedy nie da­
wano wiary bajkom, chyba że dotyczyły nader daw­
nych rzeczy. Przecież pierwsza olimpiada odbyła się
w sto osiem lat po wydaniu przez Likurga nakazu
spisania praw, przy czym niektórzy, pomyliwszy
imię, mniemają, że ustanowił ją ten sam król. Co do
Homera zaś, to ci, którzy zachowują w obliczeniach
największy umiar, umieszczają go na trzydzieści
prawie lat przed Likurgiem Można stąd wywniosko- 19
wać, że Homer żył o wiele lat wcześniej od Ro­
mulusa, tak iż za oświeconych czasów tego króla,
kiedy ludzie byli już wyrobieni, zupełnie brako­
wało już miejsca dla zmyśleń. Starożytność przy­
jęła bajki czasami nawet zmyślone nieskładnie, ale
światły wiek Romulusa odrzucił je, wyśmiewając
osobliwie to wszystko, co w rzeczywistości stać się
nie mogło...
...któryś z wnuków jego, zrodzony — jak mó- 20
wiono — przez córkę. W tym samym roku zaś,
w którym zmarł tamten, to jest w roku pięćdzie­
siątej szóstej olimpiady, przyszedł na świat Simo­
nides. Tym łatwiej można zrozumieć, dlaczego
w nieśmiertelność Romulusa uwierzono właśnie
80 O państwie

wtedy, gdy żyjąca na świecie ludzkość już doj­


rzała, wyrobiła się i zdobyła doświadczenie. Aliści
Romulus istotnie odznaczał się tak wielką siłą ge­
niuszu oraz cnoty, że prostak Prokulus Juliusz uwie­
rzył w stosunku do niego w to, czemu w stosunku do
żadnego innego śmiertelnika ludzie nie daliby wiary
już przed wielu wiekami. Bo Prokulus ten, zachę­
cony przez senatorów, którzy chcieli odwrócić od
siebie podejrzenie zgładzenia Romulusa, miał po­
dobno powiedzieć na zgromadzeniu ludowym, że
widział go na wzgórzu, które dziś nazywa się Kwi-
rynałem, i że król kazał mu zwrócić się do ludu,
by na tym wzgórzu wzniósł Romulusowi świątynię,
jako że jest on bóstwem i nazywa się Kwirynusem.
2! Czy widzicie więc, jak to roztropność jednego
człowieka nie tylko powołała do życia nowy naród,
ale nie opuściła go, gdy był kwilącym w kolebce
dziecięciem, zostawiając dopiero wtedy, gdy już do­
rósł i prawie dojrzał?
Wtedy Leliusz: Owszem, widzimy. Lecz dostrze­
gamy także i to, żeś zabrał się do rozważań całkiem
nowym sposobem, którego w księgach greckich ni­
gdzie się nie spotyka. Bo ów najznakomitszy filozof
[Platon], którego nikt nie przewyższył w sztuce pi­
sania, dowolnie obrał sobie miejsce i wedle swego
widzimisię zbudował tam państwo — może nawet
i świetne, lecz nie zgadzające się z prawdziwym by-
22 towaniem ludzi ani ich obyczajami. Inni rozpra­
wiali o różnych formach i zasadach ustrojowych
bez jakiegoś określonego przykładu czy też wzoru
państwra. Natomiast ty chcesz, jak mi się wydaje,
O państwie 81

użyć obydwu sposobów: rozpocząłeś od tego, że


zamiast tworzyć samemu zmyślone państwowości,
jak to czyni Sokrates u Platona, wolałeś własne po­
mysły przypisać innym osobom, a wybór miejsca
dla Rzymu, którego to wyboru dokonał Romulus
przypadkiem albo z konieczności, tłumaczysz jego
rozumem; przy tym wywód twój nie błąka się tu
i tam, lecz jest ześrodkowany na jednym państwie.
Dlatego też prowadź rzecz dalej, jakeś zaczął; bo
domyślam się już, że przedstawiając dzieje pozosta­
łych królów7 ukażesz nam jak gdyby obraz państwo­
wości doskonałej.
— Jakoż gdy ów powołany przez Romulusa senat —
ciągnął Scypio — ; składający się z optymatów, któ­
rym król okazywał tak wielką życzliwość, iż pragnął,
by nazywano ich ojcami (patres), a ich dzieci pa-
trycj uszami — usiłow7ał po śmierci Romulusa rzą­
dzić państwem bez władcy, lud nie zgodził się na to
i pod wpływem żalu za Romulusem nie przestał
upominać się o króla. Wtedy ci przedniejsi obywa­
tele wynaleźli nowy i nieznany innym narodom spo­
sób rządzenia się wr czasie bezkrólewia, polegający
na tym, iż póki nie uznano określonej osoby za króla,
państwo ani nie zostawało bez głowy, ani nie podle­
gało zbyt długotrwałym rządom jakiegoś człowieka.
Dzięki temu nie było narażone na to, że ktoś będzie
się ociągał ze złożeniem zadawnionej władzy albo
nabierze siły do jej zatrzymania. W tym samym
czasie ów nowy lud zrozumiał również to, co uszło
uwagi Likurga lacedemońskiego, który nakazał (o ile
tylko było to w jego mocy), aby króla nie obierano,
C ycero — D z ie lą f il o z o f ic z n e , t. II 6
82 O państwie

lecz uważano za władcę każdego, kto pochodził


z rodu Herkulesa, niezależnie od przymiotów takiej
osoby. Przodkowie nasi mianowicie, nawet ci nie­
okrzesani, pojęli, że w królu trzeba szukać nie rodu,
ale cnoty i mądrości.
Ponieważ zaletami tymi wyróżniał się — jak
wieść głosi — Numa Pompiliusz, przeto lud za radą
ojców pominął własnych współobywateli i za swojego
króla uznał cudzoziemca, przyzywając tego Sabina
z Kur do Rzymu, by objął tu władzę. Zaraz po
przybyciu Numa, chociaż został powołany na króla
przez uchwałę ludu powziętą na zgromadzeniu ku­
rialnym, jeszcze raz zwrócił się w sprawie swego
panowania do ludu, a ten na takimż zgromadzeniu
poprzednią uchwałę zatwierdził. Gdy zaś nowy król
zauważył, że zwyczaje Romulusa obudziły w R zy­
mianach nazbyt wielki zapał do wojny, osądził, że
należy te zapędy nieco powściągnąć.
Przede wszystkim więc zdobytą przez Romulusa
na drodze wojny ziemię podzielił między poszcze­
gólnych obywateli i nauczył ich, że bez rabunku
i łupów mogą z uprawy roli zdobyć w obfitości
wszystkie potrzebne rzeczy. Wszczepił w nich rów­
nież zamiłowanie do ładu i pokoju, które szczególnie
sprzyjają rozkwitowi sprawiedliwości i rzetelności
i których piecza wywiera jak najlepszy wpływ na
rozwój rolnictwa i uzyskiwanie płodów ziemi. Tenże
sam Pompiliusz, ustanowiwszy większe wróżby z pta­
ków, do dawnej liczby augurów dodał dwóch no­
wych, a na czele kultu religijnego postawił pięciu
kapłanów-pontyfików, dobranych spośród przed-
O państwie 83

niejszych obywateli. Poprzednio już wydał był


prawa — te, które mamy w naszych pomnikach;
teraz zaś umysły przyzwyczajone do wojaczki i pa­
łające żądzą walki ułagodził obrzędami religijnymi.
Prócz tego powołał flaminów salijskich i dziewicze
westalki tudzież z jak największą sumiennością urzą­
dził wszystkie części kultu. Życzył sobie, aby od- 27
prawianie obrzędów było trudne, natomiast przy­
gotowanie ich jak najłatwiejsze. Wprowadził bo­
wiem wiele form, których trzeba było dobrze na­
uczyć się i przestrzegać, które jednak nie wymagały
kosztów. W ten sposób osobom odprawiającym
obrzędy przysporzył pracy, ale zniósł wiążące się
z tym wydatki. Ustanowił też targi i igrzyska,
stworzył przeróżne sposobności do wzajemnych od­
wiedzin i wprowadził uroczyste obchody, przez co
serca ludzkie, okrutne i zdziczałe już wskutek skłon­
ności do wojaczki, przepoił znowuż życzliwością
i łagodnością. Gdy tak w warunkach najwyższej
zgody i pokoju sprawował rządy przez trzydzieści
dziewięć lat (a idziemy tu głównie za naszym Po-
libiuszem, który przewyższał wszystkich dokładnością
w ustalaniu dat), zakończył życie, utwierdziwszy
dwie najważniejsze rękojmie trwałości państwa: re-
łigię i łagodność.
Kiedy Scypio wyrzekł te słowa, Maniliusz zwró- 28
cił się doń z takim pytaniem: Ile prawdy, Afry-
kańczyku, jest w przekazanym nam podaniu, ja ­
koby ten król Numa był uczniem samego Pitago­
rasa albo przynajmniej jego zwolennikiem? Często
bowiem słyszeliśmy to od ludzi starszych i wiadomo
6*
84 O państwie

nam, że mniemanie to jest rozpowszechnione, jak­


kolwiek nie ma dostatecznego oparcia w powadze
publicznych roczników.
Na to Scypio: Jest ono zupełnie fałszywe, Mani-
liuszu — odrzekł. — Bo zostało zmyślone, a w do­
datku zmyślone głupio i niedorzecznie. Trzeba od­
rzucać w szczególności takie kłamstwa, o których
wiemy, że nie poprzestając na fałszu każą nam
wierzyć w rzeczy zgoła niemożliwe. Otóż mamy
dane, że Pitagoras przybył do Sybaris, do Kro-
tonu i w ogóle do tamtych okolic Italii dopiero
w czwartym roku panowania Lucjusza Tarkwi-
niusza Pysznego, gdyż zarówno początek rządów
Pysznego, jak i przybycie Pitagorasa przypada na
sześćdziesiątą drugą olimpiadę. Jeśli więc obliczymy
lata panowania królów, wypadnie nam, że Pita­
goras po raz pierwszy zjawił się w Italii niemal
w sto czterdzieści lat po śmierci Numy. Pośród tych,
którzy najdokładniej przeszukali roczniki i zbadali
zawarte w nich daty, nigdy nie było co do tego
żadnej wątpliwości.
— Na bogów nieśmiertelnych! — zawołał Mani-
liusz. — Jakiż to wielki błąd! A jak głęboko zako­
rzeniony między ludźmi! Jednakowoż chętnie go­
dzę się z tym, że wywiodły nas z dzikości własne
przyrodzone cnoty, a nie zamorskie czy sprowa­
dzone z obcych krajów' nauki.
— Pojmiesz to znacznie lepiej — dorzucił Afry-
kańczyk — gdy zobaczysz, jak nasze państw’0, niby
krocząc naturalną dla siebie drogą czy niby odby­
wając podróż, doszło w końcu do najlepszego
O państwie 85

ustroju. Nabierzesz wtedy przekonania, że mądrość


naszych przodków godna jest pochwały już za samo
to, iż — jak dostrzeżesz — wiele rzeczy nawet za­
pożyczonych skądinąd — w porównaniu ze stanem,
w jakim znajdowały się tam, skąd je przeniesiono
i gdzie najwcześniej się zjawiły — zostało u nas
znacznie ulepszonych. Dowiesz się też, że naród
rzymski zawdzięcza swoją moc nie przypadkowi,
lecz roztropności i karności, chociaż sprzyjało mu
także i szczęście.
Po śmierci króla Pompiliusza zebrany na zgro- j,'
maclzeniu kurialnym lud na wniosek zastępującego
monarchę urzędnika powołał na króla Tullusa
Hostyliusza, który za przykładem Pompiliusza zwró­
cił się jeszcze raz do zgromadzenia ludowego o za­
twierdzenie swego władztwa. Zdobył on wspaniałą
sławę wojenną i dokonał znakomitych czynów wo­
jennych, łupów zaś użył na budowę i ogrodzenie gma­
chu senatu oraz placu zgromadzeń ludowych. Usta­
nowił również zasady prawne dotyczące wypowia­
dania wojny i uświęcił te najsłuszniej pomyślane
zasady powierzając wykonywanie ich kapłanom zwa­
nym fecjałami. W związku z tym nakazał, by wszelką
wojnę nie oznajmioną z góry i nie wypowiedzianą
miano za niesprawiedliwą oraz bezbożną. A zwróć­
cie uwagę, jak roztropnie uświadomili sobie kró­
lowie, że pewne uprawnienia trzeba przyznać także
naszemu ludowa! Winienem przytoczyć tu wiele
przykładów — chociażby to, że Tullus nie śmiał
nawet używać oznak godności królewskiej bez ze­
zwolenia ludu. Bo iżby mu wolno było rozkazać
86 O państwie

dwunastu liktorom, aby z pękami rózg szli przed


nim...
\_Zaginęła karta trzecia kwaternionu XVII].
32 Tenże Cycero w tym samym dziele mówi o Tullusie
Hostyliuszu, który był trzecim królem po Romulusie, że
także i on zginął od pioruna. Ale żeby po takiej śmierci
również i ten król był przyjęty do grona bogów, nie wie­
rzono — może z tej przyczyny, że Rzymianie nie chcieli
pospolitować tego, co przyznali byli Romitlusowi i o czym
nabrali już przekonania, ani obniżać wartości zaszczytu
przez łatwe udzielenie go drugiej osobie. (Augustyn,
Państwo Boże, 3, 13).
33 Leliusz(?): ...bo od początku twojego wywodu
państwo nasze nie czołgając się, ale szybko lecąc
zmierza do doskonałego ustroju.
Scypio: Po nim lud wyniósł na króla Ankusa
Marcjusza, syna córki Numy Pompiliusza. Rów­
nież i on uzyskał zatwierdzenie swego panowa­
nia w drodze uchwały zgromadzenia kurialnego.
Odniósłszy zwycięstwo nad Latynami dopuścił ich
do praw obywatelskich. Włączył do Rzymu Wzgórze
Awentyńskie i Celijskie. Zdobytą podczas wojny
ziemię rozdzielił pomiędzy obywateli, ale wszyst­
kie zajęte przez się lasy nadmorskie zabrał na włas­
ność państwa. Nad ujściem Tybru założył miasto
i utwierdził je kierując tam osadników. A po dwu­
dziestu trzech latach takiego panowania życie za­
kończył.
Na to Leliusz: Także i ten król zasługuje na
pochwałę. Lecz jakże ciemna jest historia rzymska,
O państwie 87

jeśli znamy tylko jego matkę, ale nic nie wiemy


o ojcu!
— Tak jest — odrzekł Scypio. — Z owych czasów
doszły do nas bez mała same tylko imiona królów.
Wtedy to po raz pierwszy państwo nasze zostało
oświecone przez zaszczepione tutaj pewne obce
umiejętności. Oto z Grecji zaczęły płynąć do naszego
miasta owe sławne nauki i sztuki, a płynęły nie
jakimś tam wąskim strumykiem, lecz szeroko rozlaną
rzeką. Jak mówią, żył podówczas w Koryncie nie­
jaki Demaratus, który pod względem godności, zna­
czenia i majątku był niewątpliwie pierwszym w swej
ojczyźnie obywatelem. Ponieważ nie mógł on ścier-
pieć tyrana Koryntu Cypsełusa, miał podobno
z olbrzymim skarbem uciec stamtąd i udać się
do Tarkwiniów, najpiękniejszego miasta etruskiego.
A gdy posłyszał, że Cypsełus utrwalił swe władztwo,
wyrzekł się — jako zwolennik wolności i mocny
człowiek — swej ojczyzny i, przyjęty przez tarkwi-
nijczyków w poczet obywateli, osiedlił się w tym
mieście i stale tam mieszkał. Tam też z żony, pocho­
dzącej z rodziny tarkwinijsldej, spłodził dwóch sy­
nów, których wykształcił wedle zwyczaju greckiego
we wszystkich owych naukach i sztukach...
[£(igi?ięła karta szósta kwaternionu X V II].

Scypio: ...[Jeden z nich] z łatwością otrzymał


obywatelstwo [rzymskie]. Dzięki swojej uprzej­
mości i wiedzy tak dalece zaprzyjaźnił się z królem
Ankusem, że miano go za współtwórcę wszystkich
postanowień królewskich i prawie za współuczest-
88 O państwie

nika jego władzy. Poza tym odznaczał się on nie­


zwykłą wprost uczynnością i jak największą goto­
wością do udzielania wszystkim obywatelom swej
pomocy, wspierania ich tudzież bronienia. Po śmierci
tedy Marcjusza lud jednogłośnie obwołał królem
Lucjusza Tarkwiniusza — tak bowiem zmienił on
swe greckie nazwisko, by zaznaczyć, że pod każdym
względem pragnie stosować się do zwyczajów ludu
rzymskiego. Gdy zaś uzyskał zatwierdzenie swojej
władzy, najprzód podwoił dawną liczbę senatorów,
przy czym tym, którzy mieli tę godność poprzednio,
przyznał miano ojców starszych rodów i zasięgał
ich zdania w pierwszej kolejności, a senatorów po­
wołanych przez siebie nazwał ojcami młodszych
6 rodów. Następnie stworzył stan rycerski nadając
mu tę postać, w której trwa do dnia dzisiejszego.
Natomiast nie mógł, choć chciał, zmienić nazw
Titiensów, Ramnów i Lucerów, ponieważ odradził
mu to cieszący się wówczas największą sławą augur
Attus Nawiusz. Wiadomo mi też, że Koryntianie
dokładali niegdyś starań, by wydatki na zakup
i utrzymanie koni państwowych pokrywane były
z daniny nałożonej na ludzi bezdzietnych i wdowy.
Wszelako Tarkwiniusz dodał do istniejących po­
przednio oddziałów jazdy dalsze oddziały, pod­
nosząc stan jej do tysiąca ośmiuset ludzi, czyli
podwajając liczebność jazdy. Potem na drodze wo­
jennej ujarzmił Ekwów, plemię wielkie, zuchwałe
i zagrażające interesom ludu rzymskiego. Po od­
parciu od murów miejskich najazdu Sabinów roz­
proszył ich za pomocą konnicy i odniósł nad nimi
O państwie 89

zwycięstwo. Tenże król pierwszy ustanowił, jak


wiemy, największe igrzyska, które zwą się rzymskimi,
a w czasie wojny z Sabinami w przebiegu walki
ślubował, że zbuduje na Kapitolu świątynię Naj­
lepszemu i Największemu Jowiszowi. Zmarł po
trzydziestu ośmiu latach panowania.
Wtedy Leliusz: Tu potwierdza się słuszność po- 37
wiedzenia Katona, że ustrój naszej państwowości
nie jest dziełem jednego okresu czy jednego czło­
wieka; bo widzimy wyraźnie, ile to dobrych i po­
żytecznych urządzeń przysporzył każdy z królów.
Lecz oto doszliśmy do króla, który w moim prze­
konaniu najlepiej ze wszystkich znal się na rządach.
— Tak jest — odrzekł Scypio. — Albowiem po
Tarkwiniuszu pierwszy, jak głosi podanie, objął
rządy bez zezwolenia ludu Serwiusz Tuliusz. Po­
wiadają, że był on synem niewolnicy z Tarkwiniów
i że spłodził go któryś z królewskich klientów. Kiedy
wychowany wśród niewolników usługiwał królowi
przy stole, już wtedy przejawiła się i rozbłysła w tym
chłopcu iskierka geniuszu. Wielkiej roztropności do­
wodziły wszystkie jego czyny i słowa. Toteż Tarkwi-
niusz, który miał wtedy bardzo małe dzieci, tak
kochał Serwiusza, iż uważano go powszechnie za
syna władcy. Król z największą starannością wy­
kształcił go — podług nader wyśmienitego zwyczaju
greckiego — we wszystkich naukach, które niegdyś
sam poznał. A gdy Tarkwiniusz w zamachu doko- 3s
nanym przez synów Ankusa poniósł śmierć, Serwiusz
wprawdzie bez wyraźnego zezwolenia, jak wyżej
wspomniałem, lecz z woli i za zgodą współobywa-
90 O paiistwie

teli zaczął sprawować rządy. Stało się to w ten


sposób, że gdy krążyła fałszywa pogłoska, jakoby
Tarkwiniusz nie umarł z odniesionych ran, ale był
jedynie chory, tamten przywdział szaty królewskie
i przystąpił do wymiaru sprawiedliwości; wykupił
też dłużników za swoje pieniądze i okazując nie­
zwykłą łaskawość mówił, że wykonywa władzę są­
downiczą z polecenia Tarkwiniusza. Nie polegał on
na senacie, ale po pogrzebie Tarkwiniusza sam
zwrócił się z zapytaniem do ludu, uzyskał zgodę
na objęcie władzy i utwierdził swe panowanie przez
uchwałę zgromadzenia kurialnego. Z początku wy­
stąpił zbrojnie przeciwko Etruskom i pomścił wy­
rządzone przez nich krzywdy, a gdy z tego...
[Zaginęła karta trzecia kwaternionu XVIII].
Scypio: ...z ludzi najbogatszych stworzył osiem­
naście centurii jazdy. Następnie — odłączywszy
tę znaczną liczbę jeźdźców od całego ludu — •
resztę jego podzielił na pięć klas, rozróżniając
starych i młodych. Podział na klasy przepro­
wadził w taki sposób, by zapewnić przewagę
w głosowaniu nie pospólstwu, lecz bogatym, wy­
kazując troskę o to, na co w państwie baczyć
trzeba zawsze, to jest iżby największa liczba nie
odgrywała najważniejszej roli. Gdybyście nie znali
tego podziału, wyjaśniłbym go wam, lecz istota
jego jest wam wiadoma. Polega ona na tym,
że centurie jazdy rozporządzające sześciu głosami
oraz pierwsza klasa po dodaniu centurii, w którą
ze względu na bardzo wielką użyteczność dla miasta
O państwie 91

wyodrębniono cieślów, tworzą razem osiemdziesiąt


dziewięć centurii; jeśli ze stu czterech centurii —
bo tyle ich jeszcze zostaje — przyłączy się do nich
zaledwie osiem, wola całego ludu otrzyma należyty
wyraz. Reszta ludu, stanowiąca daleko liczniejsze
pospólstwo, a zawarta w dziewięćdziesięciu sześciu
centuriach, ani nie jest pozbawiona udziału w glo­
sowaniu, co byłoby znakiem pogardy, ani nie ma
zbyt wielkiego znaczenia, co byłoby niebezpieczne.
W związku z tymi poczynaniami król troszczył się 40
nawet o określenia i nazwy: podczas gdy ludzi bo­
gatych nazwał od wpłacania podatków (ab asse
dando) dostarczającymi, środków pieniężnych (as-
sidui), tym, którzy albo mieli mniej niż tysiąc
pięćset asów, albo nie wykazywali się w ogóle żad­
nym mieniem prócz własnej osoby, nadał miano
proletariuszów — jakby dlatego, że można było
oczekiwać od nich tylko potomstwa (proles), to jest
jedynie zwiększenia ludności państwa. Do każdej zaś
z tych dziewięćdziesięciu sześciu centurii wpisanych
było, wtedy przynajmniej, niemal że więcej oby­
wateli, niż Uczyła ich cała pierwsza klasa. W ten
sposób nikt nie był wprawdzie pozbawiony prawa
głosowania, ale przewagę w głosowaniu mieh ci,
którym najwięcej zależało na pomyślnym stanie
państwa. Nawet biorąc razem lekko zbrojnych żoł­
nierzy rezerwowych, trębaczy i proletariuszów...
\^agmela karta szósta i siódma kwaternionu X VIII].
Za najlepszy uważam przeto taki ustrój, który 41
harmonijnie łączy w sobie pierwiastki trzech owych
92 O państwie

form, to jest rządu monarchicznego, rządu opty-


matów i rządu ludowego, a który nie jątrzy karami
nie ukształconych i hardych umysłów. (Noniusz, sir.
342, w. 2g: Marek Tuliusz w księdze II dzieła «O pań­
stwie»).
42 Scypio: ... [Kartagina], starsza od Rzymu o sześć­
dziesiąt pięć lat, ponieważ założono ją na trzydzieści
dziewięć lat przed pierwszą olimpiadą. Prawie to
samo miał na widoku ów najdawniejszy władca
Likurg. A zatem równomierne przemieszanie trzech
form państwa było, jak mi się wydaje, wspólne nam
i tamtym narodom. Ale, jeśli potrafię, chciałbym
przedstawić wam dokładniej cechy właściwe tylko
naszej państwowości, od której nie może być nic
lepszego. Chodzi mi tu o takie urządzenia, jakich
nie znajdujemy w żadnym innym państwie. Otóż
trzy formy, o których wyżej mówiłem, były zarówno
u nas, jak u Lacedemończyków i Kartagińczyków
złączone tak, iż nie było żadnego sposobu utrzy-
43 niania ich w równowadze. Albowiem w każdym
państwie, gdzie jakaś jednostka nieprzerwanie dzierży
władzę, zwłaszcza władzę królewską — choćby ist­
niał tam senat, jak było w Rzymie za czasów kró­
lewskich czy w Sparcie na podstawie praw Likurga,
i choćby także lud miał pewne uprawnienia, jak
u nas pod rządami królów — godność monarsza
zdobywa przewagę i tego rodzaju państwowość
może być jedynie monarchią i tak tylko może się
zwać. Ale ta forma ustrojowa odznacza się największą
zmiennością, a to z tej przyczyny, że pchnięta przez
błędny postępek jednego człowieka, nader łatwo
O państwie 93

stacza się do najzgubniejszego stanu. Jeśli więc


chodzi o monarchiczną formę państwa jako taką,
to choć nie tylko nie trzeba jej ganić, lecz nie wiem,
czy nie należałoby jej stawiać o wiele wyżej niźli
inne proste formy (gdybym którąś z tych prostych
form państwa miał pochwalić), atoli monarchia nie
zasługuje na naganę tylko poty, póki trwa we właści­
wej dla siebie postaci. Polega ona na tym, iż celem
należącej stale do jednego człowieka władzy tudzież
jego sprawiedliwości i mądrości jest zapewnienie
obywatelom pomyślności, bezstronnego traktowania
i ładu. Co prawda lud znajdujący się pod władzą
królewską jest zupełnie pozbawiony wielu upraw­
nień, w pierwszym rzędzie wolności, która zasadza
się nie na tym, iżbyśmy mieli pana sprawiedliwego,
lecz na tym, iżbyśmy nie mieli żadnego...
[^dginęld karta druga kwatemionu XIX\.
Scypio: ...znosili. Albowiem temu niesprawiedli­
wemu i srogiemu władcy [Tarkwiniuszowi Pysz­
nemu] przez pewien czas towarzyszył we wszystkich
przedsięwzięciach pomyślny los. Oto zawojował całe
Lacjum, zdobył bogate i zasobne we wszelkie do­
statki miasto Suessa Pometia, a zagarnąwszy ogromną
zdobycz w złocie i srebrze dopełnił ślubu ojca przez
wzniesienie świątyni na Kapitolu, założył kolonie
i stosownie do zwyczaju swych greckich przodków
wysłał wspaniały dar Apollinowi delfickiemu jakby
w ofierze za zdobyte łupy.
Właśnie teraz obróci się to koło, którego natu­
ralny ruch i obieg starajcie się śledzić od samego
94 O państwie

początku. Bo szczytem sztuki politycznej, której


dotyczy cała ta nasza rozmowa, jest znajomość
dróg rozwojowych różnych ustrojów, a także od­
chyleń od tych dróg, abyście zdając sobie sprawę,
w jakim kierunku zmierza dany ustrój, mogli to
powstrzymać lub zawczasu temu zapobiec. Owóż
tedy król, o którym mówię, splamiony mordem do­
konanym na najlepszym władcy, był po pierwsze
niespełna rozumu: ponieważ sam obawiał się bar­
dzo surowej kary za swą zbrodnię, chciał, aby
i jego się bano; po drugie zaś, zarozumiały z powodu
swych zwycięstw, wzbił się w pychę i nie był w sta­
nie panować ani nad własnym postępowaniem, ani
46 nad samowolą swych najbliższych. Gdy więc star­
szy jego syn zgwałcił Lukrecję, córkę Tricipityna,
a żonę Kollatyna, i gdy ta wstydliwa i szlachetna
niewiasta sama zadała sobie śmierć z powodu do­
znanej zniewagi, Lucjusz Brutus, człowiek niezwykle
uzdolniony i odważny, postanowił uwolnić współ­
obywateli od ciężkiego jarzma tej okrutnej niewoli.
Chociaż był tylko osobą prywatną, wziął na siebie
całokształt spraw państwowych i pierwszy nauczył
społeczność rzymską, że gdy idzie o obronę wol­
ności obywatelskiej, nikt nie może stać na uboczu.
Za jego to sprawą i pod jego przywództwem Rzym,
poruszony zarówno najświeższym nieszczęściem ojca
i krewnych Lukrecji, jak i wspomnieniem pychy
Tarkwiniusza i wielu krzywd wyrządzonych
przez niego i przez jego synów, nakazał wyg­
nać króla, jego dzieci i całą rodzinę Tarkwiniu-
szów.
O państwie 95

Czy widzicie więc, jak to król przemienił się 26


w samowładnego pana i jak przez występek jednego
człowieka dobra forma państwa przeistoczyła się
w najbardziej zgubną? A przecież właśnie samo­
władnego pana ludu nazywają Grecy tyranem. Bo
królem jest w ich mniemaniu tylko ten, kto troszczy
się o lud na podobieństwo ojca i stara się zapewnić
swym poddanym jak najlepsze warunki bytowania.
Jest to istotnie dobra odmiana ustroju; jednakowoż
zawiera się w niej skłonność i pewna łatwość prze­
obrażania się w ustrój najgorszy: skoro tylko król 48
przychyli się do zbyt już niesprawiedliwego sa-
mowładztwa, natychmiast staje się tyranem; a nie
można sobie wyobrazić żadnej istoty szkaradniej­
szej, obrzydliwszej oraz bogom i ludziom bardziej
nienawistnej niż tyran! Lubo ma on postać czło­
wieka, to jednak okrucieństwem swych postępków
przewyższa najdziksze zwierzęta. Któż bowiem
mógłby z przekonaniem nazwać człowiekiem tego,
który nie życzy sobie ani wspólnego prawa, ani
w ogóle żadnej wynikającej z uczuć ludzkich wspól­
ności czy to ze swymi współobywatelami, czy nawet
z całym rodzajem ludzkim? Ale będziemy mieli
inną, lepszą sposobność do omawiania tej formy
rządów, gdy sam przedmiot zmusi nas do wystą­
pienia przeciw tym, którzy w wyzwolonym już pań­
stwie znów zapragnęli samowładztwa.
Macie tedy pierwsze narodziny tyrana. Grecy 4,
bowiem uważali, że miano to oznacza właśnie nie­
sprawiedliwego króla, podczas gdy nasi nazywali
tak wszystkich królów, którzy samodzielnie i nie-
96 O parni wie

przerwanie sprawowali władzę nad ludem. Mówi


się więc, że i Spuriusz Kasjusz, i Marek Maniliusz,
i Spuriusz Meliusz chcieli zagarnąć władzę kró­
lewską, a niedawno...

\_Zai i n$a karta siódma kwaternionu X I X J.

Scypio: ... [Likurg] powołał w Lacedemonie [radę


starszych] — co prawda niezbyt liczną, bo mającą
tylko dwudziestu ośmiu członków — oraz postanowił,
że mają oni tworzyć najwyższe ciało doradcze,
podczas gdy król zatrzyma pełnię zwierzchnictwa.
Stąd też przodkowie nasi, naśladując urządzenia
Likurga oraz tak samo rozumując, obdarzyli to,
co on nazwał radą starszych, mianem senatu *;
już Romulus nadał im, jak mówiłem, tytuł ojców.
Atoli i w takim ustroju góruje i zdobywa przewagę
moc, władza i godność królewska. Udziel także na
wzór Likurga i Romulusa nieco władzy ludowi:
nie zaspokoisz całkowicie jego dążeń wolnościo­
wych, a dając pokosztować władzy rozbudzisz tylko
pragnienie zupełnej swobody. Poza tym będzie go
nieustannie przejmował lęk, ażeby król — jak to
przeważnie bywa — nie zaczął rządzić niesprawied­
liwie. Zatem los ludu, uzależniony od woli i charak­
teru jednego człowieka, jest — jak już poprzednio
powiedziałem — wielce niepewny.
Wynika stąd, że za pierwszą odmianę czy pierwszą
postać oraz pierwszy zaczątek tyranii winniśmy
uznać to, co znaleźliśmy w państwie założonym za

* O d wyrazu senex, czyli starzec. (Przyp. tłumacza).


O państwie 97

poradą wróżby z ptaków przez Romulusa, a nie


w państwie, którego obraz, jak napisał Platon, od­
malował mu w owej przepięknej rozmowie Sokra­
tes. W taki to właśnie sposób, to jest nie przez zdo­
bycie nowej władzy, lecz przez nadużycie tej, którą
już miał, Tarkwiniusz zupełnie zniszczył ustrój mo-
narchiczny. Przeciwstawmy mu więc innego władcę,
szlachetnego, mądrego, właściwie rozumiejącego po­
żytek i godność państwa oraz będącego jakby jego
obrońcą i opiekunem; bo tak właśnie trzeba nazwać
każdego, kto jest dobrym rządcą czy sternikiem
państwa. Starajcie się poznać tego człowieka, gdyż
on to może swoją radą i czynem ocalić ojczyznę.
Ponieważ osoba jego nie występowała prawie w do­
tychczasowej naszej rozmowie, a w dalszym ciągu
rozważań będziemy musieli częściej zajmować się
tego rodzaju ludźmi...
\£aginęło sześć kart kwatemionu XX].
Scypio: ... domagał się [Platon]. Stworzył on
sobie państwo raczej godne pożądania aniżeli rze­
czywiście oczekiwane, najmniejsze w miarę możli­
wości i bynajmniej nie takie, ażeby mogło istnieć,
ale takie, iżby można było w nim dostrzec prawa
rządzące zjawiskami politycznymi. Ja natomiast,
jeżeli tylko będę mógł tego dokazać, spróbuję za­
stosować ustalone przezeń zasady nie do cienia
czy urojonego obrazu państwa, lecz do najwięk­
szej z rzeczywistych państwowości, by widać było,
że jakby laseczką wskazuję przyczyny każdego po­
myślnego i niepomyślnego zjawiska w państwie:
C yeero — D z ie ł a f i l o z o f i c z n e , t . I I 7
98 O państwie

Otóż po upływie nieco więcej niż dwustu; czter­


dziestu lat rządów królewskich, wliczając w to okresy
bezkrólewia, i po wypędzeniu Tarkwiniusza lud
rzymski ogarnęła tak wielka niechęć do władzy
królewskiej, jak wielka była żałość po zgonie czy
raczej po odejściu Romulusa. I podobnie jak wów­
czas lud nie mógł obejść się bez króla, tak po
wygnaniu Tarkwiniusza nie chciał słyszeć nawet wy­
razu «król». Mając sposobność do...
[^aginęło osiem kart, czyli cały kwaternion XXI).
I tak ów świetny ustrój wprowadzony przez Ro­
mulusa, gdy przez lat prawie dwieście czterdzieści
pozostawał w mocy... (Noniusz, str. 526, w. 10:
Cycero w księdze II dzieła « 0 państwie»).
[Z iej przyczyny, ponieważ nie mogli znieść władania
królewskiego, ustanowili sobie władzę doroczną oraz dwóch
zwierzchników, którzy otrzymali miano konsulów, czyli
doradców (wywodzące się od wyrazu «consulere», czyli
udzielać rady), a nie tytuł królów (pochodzący od królo­
wania) albo panów (od panowania). (Augustyn,
Państwo Boże, 5, 12)].
Scypio: ...Całe to prawo zostało zniesione. Z tą
myślą przodkowie nasi wygnali wtedy niewinnego
Kollatyna, którego pokrewieństwo z rodziną kró­
lewską budziło podejrzenie, oraz pozostałych Tarkwi-
niuszów — z powodu odrazy do ich imienia. Z tą
samą myślą Publiusz Waleriusz kazał pierwszy
opuścić przed ludem pęki rózg, gdy zaczął przema­
wiać na zgromadzeniu ludowym, tudzież przeniósł
dom swój do stóp Wzgórza Welijskiego, gdy spo-
O państwie 99

strzegł, że rozpoczynając Budowę na szczycie Welii,


to jest tam, gdzie mieszkał niegdyś król Tullus,
obudził podejrzenie ludu. Tenże Waleriusz, dla
którego przydomek Publikoli, czyli przyjaciela ludu,
był jak najbardziej odpowiedni, wystąpił wobec
ludu z projektem ustawy, która, jako pierwsza
uchwalona przez zgromadzenie centurialne, zaka­
zywała urzędnikom wykonywania na obywatelu,
rzymskim, jeśli odwołał się do ludu, kary śmierci
albo chłosty. Zresztą, jak świadczą księgi ponty- 54
fikalne i jak dowodzą również nasze księgi auguralne,
można było odwołać się do ludu także od wyroków
królewskich; w bardzo wielu zaś przepisach Prawa
X II tablic znajdujemy dowody, że wolno było
wnosić odwołania od każdego wyroku i od wszel­
kiej kary. Już sama okoliczność przekazania pa­
mięci potomnych, iż dziesięciu mężów powołanych
do spisania praw otrzymało władzę, od której nie
przysługiwało odwołanie, w dostatecznym stopniu
wskazuje, że pozostali urzędnicy nie mieli takiej
władzy. Podobnież rozporządzenie konsulów Lu­
cjusza Waleriusza Potitusa i Marka Horacjusza
Barbatusa, ludzi rozumnie zabiegających gwoli
zgody ogólnej o przychylność ludu, zabraniało po­
woływania urzędników, od których postanowień nie
byłoby odwołania. Ustawy zaś Porcjuszów (jak
wiecie, są trzy takie ustawy, wniesione przez trzech
Porcjuszów) nie dodały tu nic nowego i tylko po­
twierdzały istniejący stan rzeczy. I tak Publikola 55
po uchwaleniu owego prawa o odwoływaniu się
do ludu kazał bezzwłocznie wyjąć topory z pęków
7*
100 O państwie

rózg. Dnia następnego zaś przybrał sobie za kolegę


w konsulacie Spuriusza Lukrecjusza; a że ten był
starszy od Publikoli, posłał do niego swych liktorów
i pierwszy wprowadził zwyczaj, że liktorzy po­
przedzają każdego z konsulów na przemian co drugi
miesiąc, ażeby wśród wolnego ludu nie było więcej
oznak władzy niżeli pod rządami królów. Był to — ■
jak ja przynajmniej sądzę — człowiek niepospo­
lity: przez obdarzenie ludu umiarkowaną wol­
nością tym łatwiej utrzymał przywództwo najprzed­
niejszych obywateli. I jeśli chodzi o mnie, to nie bez
przyczyny zanudzam was tu tak dawnymi i tak
spowszedniałymi tematami, gdyż pośród owych
znakomitych osób i w owych świetnych czasach
szukam przykładów ludzi i urządzeń, do których
będzie zmierzała dalsza część mojego wywodu.
Jakoż senat utrzymywał podówczas państwo w ta­
kim stanie, iż u wolnego ludu niewiele działo się
z woli ludu, bardzo wiele zaś z woli senatu —
na podstawie jego uchwał i postanowień. Konsu-
lowie mieli wprawdzie władzę ograniczoną w cza­
sie, bo trwającą jeden rok, ale z istoty swej oraz
z charakteru uprawnień była to władza królewska.
Szczególnie silnie obstawała jednakże szlachta przy
tym, co bezsprzecznie miało największe znaczenie
dla zachowania jej przewagi: iżby uchwały zgro­
madzeń ludowych nie były ważne, jeśli senat nie
zatwierdzi ich swą powagą. W tych samych czasach,
w dziesięć lat prawie po ustanowieniu pierwszych
konsulów', stworzono urząd dyktatora powierzając
go Tytusowi Larcjuszowi, przy czym i ta mrwa
101

odmiana władzy pomyślana była jako bardzo po­


dobna do królewskiej. Tak oto wszystko z najwyższą
powagą dzierżyli w swoim ręku przedniejsi obywa­
tele, przed którymi ustępował lud. Wtedy też naj­
dzielniejsi ludzie, piastujący najwyższą władzę w cha­
rakterze dyktatorów i konsulów, dokonali wielkich
czynów wojennych.
Aliści wprost sama istota rzeczy wymagała, by ¡j
wyzwolony spod władztwa królewskiego lud przyznał
sobie cokolwiek więcej praw. Stało się to niedługo,
bo w szesnaście prawie lat potem — za konsulatu
Postumusa Kominiusza i Spuriusza Kasjusza. Bra­
kowało w tym może rozwagi, lecz natura polityki
jest już tego rodzaju, że rozwaga schodzi w niej
częstokroć na plan dalszy. W każdym razie pa­
miętajcie na przyszłość o tym, co powiedziałem na
początku: jeżeli w jakimś państwie nie ma zupełnie
równego podziału praw, obowiązków i ciężarów —
takiego, żeby i urzędy miały wystarczającą władzę,
i rada przedniejszych obywateli cieszyła się odpo­
wiednią powagą, i lud był dostatecznie wolny —
to ustrój tego państwa nie może długo trwać w sta­
nie niezmiennym. Otóż i w naszym państwie, jak 58
tylko długi wywołały w nim niepokój, plebejusze
zajęli najpierw Górę Świętą, a następnie Awentyn.
Trzeba przypomnieć, że nawet karność wprowa­
dzona przez Likurga nie zdołała w podobnym po­
łożeniu powściągnąć Greków: także w Sparcie za
panowania króla Teopomposa ustanowiono pięciu
urzędników nazywanych tam eforami, a na Krecie
powołano dziesięciu mężów pod nazwą kosmów,
102 ,0 państwie

przy czym miano tu na względzie przeciwstawienie


się władzy królewskiej, tak jak [w Rzymie] stwo­
rzono urząd trybunów plebejskich dla przeciwsta­
wienia się władzy konsulów:
Prawdopodobnie przodkowie nasi znali jakiś spo­
sób zaradzania tej klęsce długów, sposób, którego
niezbyt dawno przed nimi uchwycił się Ateńczyk
Solon, a którego nieco później użył także nasz
senat, kiedy z powodu samowoli jednego wierzy­
ciela uwolnił obywateli od wszelkich należności, po
czym przestali oni zaciągać tego rodzaju zobowią­
zania. Zresztą zawsze, ilekroć plebejusze, doprowa­
dzeni przez lichwę do nędzy, załamywali się w cza­
sie klęsk publicznych, tylekroć gwoli powszechnego
ocalenia wynajdywano jakiś środek zaradczy i zmniej­
szano ten ciężar. Ponieważ jednak wtedy nie sko­
rzystano z takich środków, stworzono powód, dla
którego lud, wywalczywszy w drodze buntu usta­
nowienie dwóch trybunów plebejskich, doprowadził
do uszczuplenia potęgi i władzy senatu. Mimo to
wpływ senatu był nadal poważny, a władza wielka,
gdyż państwo było w pieczy najmędrszych i naj­
dzielniejszych ludzi, którzy wspomagań je orężem
i rozwagą. Odgrywali oni szczególnie wielką rolę,
ponieważ znacznie przewyższając innych swą god­
nością prowadzili surowszy tryb życia, a nie bardzo
byli od nich bogatsi. Cnotę każdego z nich ceniono
w życiu publicznym tym więcej, że i w prywatnych
sprawach jak najchętniej wspierali poszczególnych
obywateli swą pomocą, radą i mieniem.
Tak wyglądały stosunki w Rzeczypospolitej, gdy
O- państwie 103

Spuriusz Kasjusz, usiłujący przywłaszczyć sobie


władzę królewską i cieszący się wśród ludu nader
wielkim uznaniem, został postawiony przez kwestora
w stan oskarżenia: a gdy — jak słyszeliście —
także ojciec jego oświadczył, że uważa go za winnego,
poniósł za zgodą ludu karę śmierci. Około pięć­
dziesiątego czwartego roku od powstania konsu­
latu również konsulowie Spuriusz Tarpejus i Aulus
Atemiusz przeprowadzili uchwalenie przez zgro­
madzenie centurialne owego miłego ludowi prawa
0 karach w naturze, uiszczanych w zwierzętach
domowych, i o kaucjach. W dwadzieścia lat potem,
ponieważ cenzorowie Lucjusz Papirius i Publiusz
Pinarius orzekając kary w naturze zagarniali na
rzecz skarbu mnóstwo trzód prywatnych, prawo
wniesione przez konsulów Gajusa Juliusza i Publiu-
sza Papiriusa wprowadziło zamiast tych kar nie­
wielkie opłaty pieniężne.
Ale już na kilka lat przedtem, gdy władza zwierzch­
nia znajdowała się w ręku senatu, a lud znosił to
1 był posłuszny, zapadło postanowienie, by kon­
sulowie i trybuni plebejscy zrzekli się swych urzędów
i żeby na ich miejsce ustanowić dziesięciu mężów

wyposażonych w jak największą władzę, od której


nie byłoby odwołania do ludu. Oprócz sprawowania
najwyższego urzędu zadaniem ich było spisanie praw.
Gdy bardzo sprawiedliwymi i roztropnie pomyśla­
nymi prawami zapełnili już dziesięć tablic, powo­
łali na rok następny innych dziesięciu mężów. Ci
jednak pod względem rzetelności i sprawiedliwości
nie zasługują już na podobną pochwałę. Z ich grona
104 O państwie

tylko Gajus Juliusz zdobył sobie nadzwyczajną


sławę. Oto orzekając w sprawie znakomitego oby­
watela Lucjusza Sescjusza, w którego pokoju w obec­
ności samego Juliusza odkopano trupa, chociaż miał
pełnię władzy, gdyż był jednym z dziesięciu mężów
uprawnionych do wydawania nieodwołalnych wy­
roków, ograniczył się do żądania od zabójcy porę­
czycieli: nie chciał, jak mówił, lekceważyć owej
przepięknej ustawy, która postanawiała, że wyrok
śmierci na obywatela rzymskiego wydać może tylko
zgromadzenie centurialne.
Trzeci rok już trwały rządy tych samych dzie­
sięciu mężów, którzy nie chcieli wyznaczyć na swe
miejsce innych. Państwo znajdowało się wówczas
w' takim położeniu, które —— jak już wielokrotnie
mówiłem — nie może utrzymać się przez czas
dłuższy, ponieważ nie zapewnia wszystkim stanom
równego udziału w rządach. Gała władza spoczy­
wała w ręku przedniejszych obywateli z dziesięciu
przedstawicielami najznakomitszych rodów na czele,
przy czym nie było ani trybunów ludowych, którzy
mogliby im się przeciwstawić, ani żadnych innych
wysokich urzędników; nie istniała też możliwość od­
wołania się do ludu nawet od wyroków śmierci
i wyroków nakazujących kary cielesne. Jakoż z nie­
sprawiedliwości tych mężów wynikło niespodzianie
ogromne zamieszanie i przemiana całego ustroju
państwa. Dodali oni dwie tablice niegodziwych
praw, z których jedno, zniesione później uchwałą
ludu powziętą na wniosek Kanulejusza, wprowa­
dzało jak najbardziej sprzeczny z uczuciem ludz­
O państwie 105

kości przepis, zabraniający plebejuszom zawiera­


nia związków małżeńskich z osobami pochodzenia
patrycjuszowskiego, chociaż było to dozwolone na­
wet cudzoziemcom. W ogóle władztwo ich odzna­
czało się samowolą, a stosunek do ludu cechowała
surowość i chciwość. Bardzo znany jest mianowicie
i przez wiele zabytków piśmiennictwa często wspo­
minany wypadek, kiedy niejaki Decimus Wergi-
niusz — dla uchronienia swej dziewiczej córki przed
grożącym ze strony jednego z owych dziesięciu
mężów gwałtem — własnoręcznie zabił ją na forum
i zbolały uciekł do oddziałów wojskowych, obozu­
jących wówczas na górze Algidus. Żołnierze zanie­
chali udziału w toczącej się w pobliżu walce i —
tak jak się to stało dawniej w podobnym położeniu —
udali się najpierw na Górę Świętą, a potem zbrojnie
obsadzili Awentyn...
[Zaginęły cztery środkowe karty kwaternionu XXIII.
Zawierały one opowiadanie o pisarzu Gnejusie Flawiuszu,
o czym Cycero wspomina w liście do Attyka, 6, /, 8].
... po uznaniu Lucjusza Kwinkcjusza za dyk­
tatora... (Serwiusz, Komentarz do «Georgik» Wergilego,
3, 125: «Uznali za małżonka» zamiast «wyznaczyli na
małżonka». Tak samo jest u Cycerona w dziele « 0 pań­
stwie»).
Scypio: ...sądzę, że przodkowie nasi jak najdo­
kładniej to zbadali i dzięki swej nadzwyczajnej
mądrości utrzymali.
Kiedy Scypio wyrzekł te słowa, a wszyscy w mil­
czeniu oczekiwali dalszego ciągu jego wywodu, za-
106 O państwie

brał głos Tubero: Ponieważ obecni tu starsi wiekiem


o 1nic cię nie pytają, Afrykańczyku, zechciej posłu­
chać, czego ja bym chciał dowiedzieć się z twej
przemowy.
— Proszę bardzo — odpowiedział Scypio. — W y­
słucham cię z wielką radością.
Wtedy tamten: Jakem zauważył, wychwalałeś
jedynie nasze państwo, podczas gdy Leliusz pytał
cię nie o nasze, lecz o wszelkie państwo. Poza tym nie
dowiedziałem się z twoich rozważań, jakie zasady,
jakie prawa i jakie obyczaje są nam potrzebne,
byśmy mogli wprowadzić i utrzymać ten właśnie
ustrój, który ty pochwalasz.
65 Na to Afrykańczyk: Wydaje mi się, Tuberonie,
że za chwilę będziemy mieli lepszą sposobność do
rozważań o zakładaniu państw i utrzymywaniu ich
w dobrym stanie. A co się tyczy najlepszego ustroju
państwa, to moim zdaniem udzieliłem wystarcza­
jącej odpowiedzi na pytanie Leliusza. Albowiem
przedstawiłem najpierw dobre formy państwa w licz­
bie trzech, a potem ukazałem tyleż form złych,
stanowiących przeciwieństwo tamtych trzech. Do­
wiodłem też, że żadna z tych form wzięta z osobna
nie jest doskonała, lecz że nad każdą z nich góruje
ustrój zmieszany w równej mierze z trzech pierw-
66 szych form. To zaś, że posłużyłem się przykładem
naszej państwowości, miało na celu nie określenie
najlepszego ustroju, gdyż mogłem to uczynić bez
przykładu, lecz okazanie na największym państwie,
jak w rzeczywistości wygląda to, co się myśli i mówi
o doskonałej formie ustrojowej. Jeśli natomiast py­
O państwie 107

tasz mię o najlepszy ustrój jako taki i nie chcesz


rozpatrywać tego zagadnienia na przykładzie ja ­
kiegoś ludu, to musimy tu wykorzystać obraz sa­
mego świata, ponieważ obraz naszego miasta i na­
rodu jest dla ciebie...

[W tym miejscu zaginęły prawdopodobnie dwie po­


czątkowe karty kwaternionu XXIV].

Scypio: ... którego od dawna już szukam i pragnę


znaleźć.
Leliusz: Może szukasz rozumnego człowieka?
Wtedy Scypio: Właśnie takiego.
Leliusz: Piękną gromadę mądrych ludzi masz
pośród osób tu obecnych; zacznij na przykład od
samego siebie.
Na to Scypio: O, gdybyż tylu ich było w całym
senacie! Wszelako człowiek rozumny wydaje mi
się podobny do tego, który — jak to często wi­
dzieliśmy w Afryce — siedząc na strasznym i ogrom­
nym zwierzu trzyma go na wodzy i kieruje, gdzie
tylko zechce; zwraca zaś ową dziką bestię nieznacz­
nym skinieniem albo lekkim dotknięciem.
Leliusz: Wiem, bo często widziałem to, gdy peł­
niłem przy tobie obowiązki legata.
Scypio: A przecież ten Hindus lub Punijczyk
trzyma na wodzy tylko jedno zwierzę, w dodatku
pojętne i przyzwyczajone do sposobu bycia czło­
wieka; natomiast ten pierwiastek duszy ludzkiej,
który nazywa się rozumem, powściąga i ujarzmia
niejedną bestię i nie tak łatwą do opanowania
108 O pań stw u

(jeśli w ogóle potrafi dokazać tego, co jest możliwe


nader rzadko). Bo musi on ukrócić i ową zuchwałą...
[Zaginęły dwie środkowe karty kwaternionu XXIV].
... [gniewliwość], która krwią się karmi i z po­
wodu bardzo wielkiego okrucieństwa sroży się tak,
iż ledwie mogą ją nasycić straszliwe mordy. (Noniusz,
str. 300, w. 2g).
... dalej namiętność tkwiąca w człowieku pożąd­
liwym, rozpustnym i tarzającym się w brudnej
rozkoszy. (Noniusz, str 4gi, w. 16).
... czwartą zaś jest skłonna do smutku i żałości
oraz zawsze sama siebie dręcząca tęsknota. (Noniusz,
str. 72, w. 34).
... utrapienia powstają, gdy dusze zgnębione są
bólem lub truchleją z bojaźni i trwogi. (Noniusz,
str. 228, w. 18).
... jak niedoświadczony woźnica spada z wozu,
który go przygniata, tłucze i szarpie. (Noniusz,
str. 2g2, w. 38; por. Ambroży, O dziewictwie, 3, 2, 1).
... można tak powiedzieć.
Wtedy Leliusz: Już rozumiem, jakim obowiąz­
kiem i jaką powinnością obarczasz człowieka, o któ­
rego chciałem się dowiedzieć.
— Naturalnie — odrzekł Afrykańczyk. — Wyma­
gam właściwie jednego, bo w tej jednej powinności
zawarte są bez mała wszystkie inne: ażeby nigdy nie
przestawał czuwać nad sobą i zwracać na siebie
uwagi, ażeby wzywał innych do naśladowania sie­
bie, ażeby przez czystość swej duszy i szlachetność
swojego życia był jakby zwierciadłem dla współ­
O państwie 109

obywateli. Bo jak przy grze na lutni lub na flecie


i jak w jednogłosowym albo wielogłosowym śpiewie
z różnych dźwięków stworzyć trzeba jakąś melodię,
która — jeśli się w niej coś zmieni lub zakłóci —
może stać się dla wrażliwego ucha wprost nieznośna;
jak melodia ta ze swą harmonijnością i przyjemnym
brzmieniem powstaje z miarkowania najróżnorod­
niejszych tonów — tak w państwie mądre połą­
czenie różnych stanów, najwyższego, najniższego
i pośrednich, daje również składną całość, złożoną
niby akord z zupełnie niepodobnych do siebie
części. Tym zaś, co w muzyce i śpiewie nazywa się
harmonią, w państwie jest zgoda, stanowiąca naj­
lepszą i najpewniejszą rękojmię jego pomyślności.
Ale zgoda w żaden sposób nie może istnieć bez
sprawiedliwości. (Augustyn, Państwo Boże 2, 21).
[^agirteło jedenaście kart, to jest dwie ostatnie karty
kwaternionu XXIV, cały kwaternion XXV i pierwsza
karta kwaternionu XXV/].
Ufność powinno się umacniać z wolna i łagodnie,
a nie gwałtownie i popędliwie. (Rękopiśmienny kodeks
nr 458, str. 82 w Bibliotece Ossolineum. U Bielowskiego,
Pompeii Trogi fragmenta, str. XVI).
Gdy następnie Scypio nieco obszerniej i bardziej wnikliwie
rozwodził się nad tym, jak pożyteczna jest dla państwa
sprawiedliwość i ile ono traci, kiedy jej brakuje, jeden ze
współuczestników rozmowy, Filus, zabrał głos i poprosił,
by zagadnienia te omówiono jeszcze dokładniej i aby
o sprawiedliwości powiedziano więcej, a to dlatego, że
rozpowszechnił się już pogląd, iż bez krzywdzenia kogoś rzą­
110 O państwie

dzić państwem nie można. (Augustyn, Państwo Boże,


2 ,2l).
Tutaj umieścił Plasberg fragmenty z Koniusza, str. 263,
w. 8, str. 373, w. 30 i str. 2gg, w. 30, które przytoczone
zostały niżej, III, 5, g\ 7, 11.
Filus: ... pełna jest sprawiedliwości.
A na to Scypio: Całkowicie zgadzam się z tym
i oświadczam wam, że to, co dotychczas powie­
działem o państwie, uważałbym za nic i nie mógł­
bym postąpić dalej w moich rozważaniach, jeżeli-
bym najpierw nie dowiódł zarówno fałszywości tego,
że bez krzywdzenia kogoś rządy są niemożliwe, jak
i zupełnej prawdziwości tego, że w żaden sposób
nie można rządzić państwem bez największej spra­
wiedliwości. Lecz, jeśli wam to odpowiada, przer­
wijmy już na dzisiaj. Resztę — a zostaje nam do
omówienia jeszcze wiele spraw — odłóżmy na
jutro.
Gdy wszyscy się na to zgodzili, rozmowa została
tego dnia zakończona.
Księga trzecia

Streszczenie Augustyna (Państwo Boże, 2,21)


Ponieważ wyjaśnienie tego zagadnienia odłożono do
następnego dnia, walną rozprawę przeprowadzono w księ­
dze trzeciej. Otóż Filus podjął się obrony zdania tych,
którzy utrzymują, że nie można rządzić państwem bez
popełniania niesprawiedliwości. Naznaczywszy na po­
czątku, że sam nie podziela tego poglądu, gorliwie obsta­
wał za niesprawiedliwością przeciw sprawiedliwości i po­
sługując .się słusznymi na pozór dowodami i przykładami
udawał, iż usiłuje wykazać, jak pożyteczna jest dla pań­
stwa pierwsza, a zgubna druga. Po czym Leliusz na
prośbę wszystkich obecnych wystąpił z obroną sprawiedli­
wości i jak tylko mógł uzasadnił, iż nie ma nic szkodliw­
szego dla państwa niż niesprawiedliwość i że państwo
Zgoła nie może być rządzone ani ostać się bez najwyższej
sprawiedliwości. Po należytym omówieniu tej sprawy
Scypio powrócił do przerwanego wywodu, przypomniał
i zalecił swe krótkie określenie państwa (rei publicae),
które — jak był powiedział — stanowi rzecz ludu (res
populi). Ludem zaś nie nazwał bynajmniej wszelkiego
zbiorowiska ludzi, ale gromadę zespoloną przez uznanie
tego samego prawa i przez pożytek wynikający ze wspól­
nego bytowania. Następnie pouczył, jak wielkie jest zna­
J 12 O państwie

czenie określeń w rozważaniach i na podstawie swych


poprzednich definicyj doszedł do wniosku, że państwo,
czyli rzecz ludu, istnieje tylko wtedy, kiedy dobrze i spra­
wiedliwie jest rządzone bądź to przez jednego króla,
bądź przez niewielkie grono optymatów, bądź przez cały
lud. Gdy zaś król jest niesprawiedliwy, przy czym Scypio
zwyczajem greckim nazwał go ' tyranem, gdy niesprawie­
dliwi są optymaci, których zespól określił jako spiskującą
klikę, albo gdy niesprawiedliwy jest sam lud, dla którego
nie znalazł jakiejś utartej już nazwy i zastosował doń
również miano tyrana — wtedy, jak stwierdził, państwo
nie jest opaczne, jak mówiono podczas dyskusji w dniu
poprzednim, ale w ogóle nie ma państwa, jak to wykazał
dowód wyprowadzony z owych definicji. Bo skoro zagarnął
je tyran albo spiskowcy, to przestało być rzeczą ludu',
a i sam lud nie jest już ludem, gdyż — jeśli stał się nie­
sprawiedliwy — przestał być gromadą zespoloną przez
uznanie tego samego prawa i przez pożytek wynikający
ze wspólnego bytowania, jak brzmiało określenie ludu.

W trzeciej księdze dzieła «0 państwie» tenże Tuliusz


powiada, że natura powołała człowieka do życia nie jak
matka, lecz jak macocha: obdarzyła go nagim, słabym
i niedołężnym ciałem oraz wrażliwą na przykrości, po­
datną na strach, skłonną do cierpienia i łatwo ulegającą
namiętnościom duszą, w której jednak tkwi jak gdyby
zagrzebana jakaś boska iskierka rozumu i myśli. (Augustyn,
Przeciw Julianowi, 4, 12, 60. W wydaniu benedyktyń­
skim t. X, str. 612).
Czy jest bowiem coś bardziej żałosnego od nas, którzy
rodzimy się do tego życia jakby obrabowani ze wszyst­
O państw ie 113

kiego i nadzy, wyposażeni w kruche ciało, zwodnicze


serce i słaby umysł, podatni na zmartwienia, skłonni do
unikania trudów, szukania zaś przyjemności ? (Ambroży,
O zgonie brata Satyra, 2, 27).
[Człowiek], acz przychodzi na świat słaby i niedo­
łężny, jest jednak zabezpieczony przed wszystkimi zwie­
rzętami, podczas gdy wszystkie one, choć rodzą się sil­
niejsze i łatwo znoszą złe warunki klimatyczne, nie po­
trafią zabezpieczyć się przed człowiekiem. Dzieje się tak
dlatego, że rozum daje człowiekowi więcej niż siła fi­
zyczna zwierzętom. Jakoż ani ta wielka ich siła, ani
krzepkie ciała nie są w stanie przeszkodzić ujarzmianiu
zwierząt przez nas lub podporządkowaniu ich naszemu
władztwu, (ig) Toteż Platon — dla przekonania nie­
wdzięczników, jak mniemam — dziękował naturze, że
zrodził się do życia jako człowiek. (Laktancjusz, O dziele
Bożym, De opificio Dei, 3, 16, 17. ig).
[Zaginęły cztery środkowe karty kwaternionu XXVI].
IsJ

... a spóźnieni na wózkach. Ten sam rozum,


w

gdy spostrzegł, że ludzie wydając nieskładne okrzyki


bełkoczą coś niewyraźnego i bezładnego, uporząd­
kował je i podzielił na części, a każdej rzeczy przy­
dał jakieś słowo stanowiące jak gdyby jej znak.
Rozproszonych poprzednio ludzi złączył w ten spo­
sób najmilszymi więzami mowy. Za sprawą tegoż
rozumu dźwięki mowy ludzkiej, które wydawały
się niezliczone, zostały przez wynalezienie niewielu
liter wszystkie poznaczone i wyrażone na piśmie,
co umożliwiło i rozmowy z nieobecnymi, i trwałe
oznajmienia naszej woli, i uwiecznianie zdarzeń
C ycero — D z ie ł a f i l o z o f i c z n e , t. I I 8
114 O państwie

przeszłych. Do tego doszła liczba — rzecz niezbędna


dla życia i jedna tylko niezmienna i wieczna. Ona
to skłoniła nas po raz pierwszy do zwrócenia oczu
na niebo, do rozważenia z korzyścią dla siebie po­
ruszeń ciał niebieskich tudzież obrachowania dni
i nocy...
[Zaginęły cztery karty, to jest ostatnia karta kwater-
nionu XXVI oraz pierwsze trzy karty kwaternionu XXVII],
4 ... [ludzie], których dusze wzniosły się wyżej
i mogły już — jak zaznaczyłem poprzednio •—
dokonać lub -wymyślić coś godnego owego daru
bogów. Dlatego też ci, którzy rozprawiają o za­
sadach współżycia, niechaj będą dla nas ludźmi
wielkimi (jakimi zresztą są istotnie), niech będą
uczonymi, niech będą nauczycielami prawdy i cnoty,
byleby tylko nie lekceważono (jak też jest rzeczy­
wiście) tej swego rodzaju sztuki rządzenia pań­
stwem i umiejętności wychowywania ludów. Bo
czy stanowd ona wynalazek mężów praktycznie
sprawujących rządy w różnych państwach, czy też
dzieło filozofów prowadzących spokojne rozmyślania
i piszących rozprawy naukowe, sztuka ta nader
często doprowadzała i doprowadza do tego, że
w ludziach szlachetnych rozwija się jakaś wprost
s niewiarygodna, boska cnotliwość. I jeśli ktoś uważał
za stosowne do tej wiedzy praktycznej, jakiej do­
starczyło mu zetknięcie się z urządzeniami właści­
wymi dla różnych form ustrojowych, dodać jeszcze
wiedzę teoretyczną i uzupełnić swoją znajomość
tych zagadnień, jak to uczynili uczestnicy przed-
O państwie 115

stawionej w niniejszych księgach rozmowy, to nie


znajdzie się nikt, kto by tego rodzaju ludzi nie
przeniósł ponad wszystkich innych. W rzeczy sa­
mej, czy może być coś wspanialszego od zajmowania
się owymi wielkimi sprawami i obcowania z nimi
połączonego z głęboką i dokładną znajomością
wspomnianych sztuk? Albo czy można sobie wy­
obrazić kogoś doskonalszego od Publiusza Scypiona,
Gajusa Leliusza i Lucjusza Filusa, którzy — iżby
nie zaniedbać niczego, co prowadzi wybitnych mę­
żów na szczyt sławy — do swego obeznania z oj­
czystym sposobem życia i obyczajami przodków
dołączyli tę wywodzącą się od Sokratesa naukę
filozofii? Mniemam bowiem, że ten, kto chciał 6
i mógł zdobyć jedno i drugie, to jest poznać tak
ustanowienia przodków, jak zalecenia filozofii, osiąg­
nął wszystko, co składa się na chwałę. A gdyby
trzeba było dokonać roztropnego wyboru jednej
z tych dwu dróg, to — aczkolwiek ów spokojny
tryb życia polegający na oddaniu się najwznioślej­
szym naukom i sztukom mógłby wydawać się ko­
muś szczęśliwszy — należy stwierdzić, że życie
poświęcone państwu jest na pewno bardziej chwa­
lebne i świetniejsze. Życiem takim chełpią się naj­
więksi mężowie, jak na przykład Maniusz Kuriusz,
Którego nikt żelazem nie mógł pokonać ni złotem,

albo...
\Za& neJy trZJ> ostatnie karty kwaternionu XXVII].
... któremu nikt z obywateli arii wrogów / Nie będzie
mógł za czyny jego dość odpłacić.
8*
116 O państwie

(Seneka, Listy, 108, 33: Potem zebrał [gramatyk


Z dzieła Cycerona « 0 państwie»] wiersze Emiusza,
zwłaszcza te, które dotyczyły Afrykańczyka).
... była mądrość. Między obydwu rodzajami
[wielkich ludzi] istniała jednak pod względem spo­
sobu postępowania ta różnica, iż tamci rozwinęli
podstawowe zasady ustrojowe przy pomocy roz­
ważań i badań naukowych, a ci przy pomocy
urządzeń politycznych i praw. Otóż jedno tylko
nasze państwo wydało większą liczbę już nie po­
wiem mędrców, gdyż miano to zachowują tamci
tylko dla siebie, lecz na pewno ludzi godnych naj­
wyższego uznania, ponieważ zalecenia i pomysły
mędrców wprowadzili w czyn. A ileż to było i jest
obecnie państw zasługujących na pochwałę! (Bo
wszak nie ma na świecie tak bardzo wielkiego
dzieła mądrości ludzkiej, jak założenie państwa,
które mogłoby się okazać trwałe). I jeśli dla każ­
dego z nich policzymy po jednym prawodawcy,
jakież mnóstwo wybitnych ludzi odnajdziemy! Gdy­
byśmy więc zechcieli przebiec w myśli takie kraje
i ludy w Italii, jak Lacjum, Sabinów i Wolsków,
Samnium, Etrurię i ową sławną Wielką Grecję,
gdybyśmy następnie przeszli do Asyryjczyków, Per­
sów, Punijczyków, gdybyśmy te...
[Zaginęło sześć środkowych kart kwaternionu XXVIII].
... rzecznika.
A Filus na to: Wyborną sprawę doprawdy po­
wierzacie mi, jeśli chcecie, bym podjął się obrony
niesprawiedliwości!
O państwie 117

— Boisz się może — powiedział wtedy Leliusz —


iż gdy powiesz to, co się zwykle mówi przeciw
sprawiedliwości, mógłby ktoś przypuszczać, że i ty
tak myślisz! A przecież jesteś jedynym prawie przy­
kładem dawnej prawości i rzetelności; poza tym
zaś dobrze znany jest twój zwyczaj przemawiania
w czasie dyskusji za obydwu stronami, co uważasz
za najlepszy sposób wykrycia prawdy.
Filus zaś odrzekł: Owszem. Będę więc wam po­
słuszny i świadomie obmażę się brudem; bo jeśli
nie wzbraniają się od tego ludzie, którzy poszukują
złota, to my, którzy szukamy sprawiedliwości, czyli
rzeczy o wiele droższej od wszelkiego złota, tym
bardziej nie powinniśmy unikać żadnej udręki.
O, gdybym powtarzając cudze słowa mógł posłużyć
się także cudzymi ustami! Lecz właśnie Lucjusz
Furiusz Filus musi teraz wypowiedzieć to, co mó­
wił Grek Karneades, który przyzwyczaił się bronić
twierdzeń dla siebie wygodnych...
[Zaginęły dwie pierwsze karty kwaternionu XXIX].
... abyście mogli zbić Karneadesa, który często
zwykł przez opaczne tłumaczenie naigrawać się
z najpiękniejszych cech ludzkiego charakteru. (No-
niusz, str. 263, w. 8: Marek Tuliusz w księdze II
dzieła «0 państwie». [Mai dostrzegł, że fragment ten
należy tutaj, a nie do księgi II])-
Któż by nie wiedział o Karneadesie, filozofie należącym
do zwolenników Akademii, jaką to zdolnością przekony­
wania odznaczał się on w rozprawianiu, jaką miał wy­
mowę i jaki dowcip! Świadczy o tym pochwała Cycerona,
118 O państwie

a zwłaszcza Lucyliusza, u którego Neptun roztrząsając


jakieś bardzo zawiłe zagadnienie oświadcza w końcu, że
nie da się ono wyjaśnić, «chyba że Orkus wypuści samego
Karneadesa». Otóż gdy Ateńczycy przysłali tego jilozofa
w charakterze posła do Rzymu, wystąpił on z obszernym
wywodem o sprawiedliwości, przy czym słuchali go naj­
więksi wówczas mówcy, Galba i surowy Kato. Ale dnia
następnego tenże sam myśliciel obalił swe rozumowanie,
wygłaszając wykład całkiem przeciwny i odrzucając spra­
wiedliwość, którą w dniu poprzednim tak chwalił, zjciiste,
postępowanie to dowodziło nie stateczności filozofa, którego
przekonania, powinny być przecie mocne i stałe, ale swego
rodzaju wprawy mówcy, który potrafi uzasadnić przeciw­
stawne poglądy. Karneades miał zwyczaj czynić to, by
móc zbijać wszystkich, którzy wysuwali jakiekolwiek twier­
dzenia. Wywód jego skierowany przeciw sprawiedliwości
powtarza u Cycerona Lucjusz Furiusz• Jak sądzę, pisa­
rzowi temu chodziło o to, iż rozważając zagadnienie
państwa chciał doprowadzić właśnie do obrony sprawied­
liwości, bez której — jak mniemał — państwo nie może
być rządzone. Karneades przeciwnie: pragnąc zbić
twierdzenia Arystotelesa i Platona, będących obrońcami
sprawiedliwości, w pierwszej swej mowie zebrał wszystkie
dowody przemawiające za sprawiedliwością, aby później
móc ją zwalczać, co też w rzeczy samej uczynił. (Lak-
tancjusz, Ustanowienia Boże, Institutiones Dwinae,
5, 14, 3—5)-
10 Liczni filozofowie, a szczególnie Platon i Arystoteles,
wiele już powiedzieli o sprawiedliwości, broniąc jej i da­
rząc najwyższą pochwałą tę cnotę, która przyznaje każ­
demu, co mu się należy, która we wszystkich ludziach
O państwie 119

strzeże poczucia słuszności. Podczas gdy inne cnoty są —-


zdaniem tych filozofów — jakby milczące i zamknięte
same w sobie, jedyna sprawiedliwość ani nie troszczy się
tylko o siebie, ani nie zostaje w ukryciu, lecz w całości
przejawia się na zewnątrz i jest gotowa dobrze czynić,
aby nieść pomoc jak największej liczbie ludzi. Mówią
oni tak, jak gdyby sprawiedliwość musiała być wyłącznie
cnotą sędziów i sprawujących władzę urzędników, a nie
wszystkich jednostek \ A przecież nie ma takiego człowieka, u
nawet pośród ludzi- małodusznych i nikczemnych, który
by nie odznaczał się jakimś poczuciem sprawiedliwości.
Ponieważ jednak filozofowie ci nie wiedzieli, czym ona
jest, skąd pochodzi i jakie ma zadania, najwyższą cnotę
ową, to jest wspólne dobro całej ludzkości, przypisali nie­
wielu osobom i dowodzili, Że dba ona jedynie o pożytek
drugich nie przynosząc żadnej korzyści swojemu posia­
daczowi. Toteż słusznie postąpił Karneades, człowiek
wielce uzdolniony i bystry, odrzucając ich poglądy i oba­
lając sprawiedliwość, która nie miała trwałych podstaw.
Nie chciał on zwalczać sprawiedliwości jako takiej,
pragnął zaś wykazać, iż owi jej obrońcy nie poparli jej
Żadnym pewnym i mocnym dowodem. (Laktancjusz, Stresz­
czenie dzieła o ustanowieniach Bożych pt. «Epitome»,
50 [.55]» 5—8)-
Sprawiedliwość spogląda na zewnątrz, promie­
niuje i wznosi się ponad wszystko. (Noniusz, str. 373,
w. 30: Promieniuje... Marek Tuliusz w księdze II
dzieła « 0 państwie». [ Tutaj umieścił ten fragment Mai;
por. wyżej, III, 5, 9]).
Cnota ta w odróżnieniu od innych całkowicie
oddaje się urzeczywistnianiu cudzego dobra. (No-
120 O państwie

niusz, sir. 2gg, w. 30: Urzeczywistniać... Marek Tuliusz


w księdze II dzieła « 0 państwie». [Tutaj umieścił ten
fragment Mai]).
,2 Filus: ... uznawał ją i bronił. Drugi zaś samym
rozważaniem o sprawiedliwości zapełnił cztery bar­
dzo duże księgi. Albowiem od Chryzypa nie ocze­
kiwałem nic wielkiego ani nic wzniosłego: swoim
zwyczajem rozprawia on w ten sposób, iż wszystko
waży na szali słów, a nie na szali rzeczy. Zadaniem
owych znakomitych filozofów było ożywić tę pod­
upadłą już cnotę, która — jeśli rzeczywiście istnieje —
jedyna jest w najwyższym stopniu dobroczynna
i usłużna, która, zrodzona raczej dla drugich niż
dla siebie, każe kochać drugich więcej niż siebie;
zadaniem ich było też umieścić ją na owym boskim
13 tronie tuż obok mądrości. Wszak nie brakło im
po temu dobrej woli, bo jakiż mogliby mieć inny
powód pisania lub jaki w ogóle przyświecałby im
cel? Nie brakowało im również zdolności, gdyż pod
tym względem przewyższali wszystkich. Jednakże
sama sprawa okazała się ponad ich chęci i możli­
wość. Bo prawo, które nas zajmuje, jest ustanowione
przez państwo i wcale nie ma charakteru czegoś
wrodzonego. W przeciwnym razie poczucie spra­
wiedliwości i niesprawiedliwości byłoby u wszyst­
kich ludzi jednakie, tak jak jednakie jest odczucie
zimna i gorąca, goryczy i słodyczy.
14 A teraz, gdyby ktoś «jadąc na zaprzężonym
w skrzydlate smoki wozie», jak mówi Pakuwiusz,
mógł popatrzeć z góry i własnymi oczami przyj­
rzeć się całej mnogości tak różnych narodów i miast,
O państwie 121

dostrzegłby przede wszystkim, iż ów najmniej ze­


psuty lud egipski, który w zabytkach swego piśmien­
nictwa zachował pamięć tylu wieków i tylu wydarzeń,
poczytuje za bóstwo pewnego wołu, zwanego przez
Egipcjan Apisem; że do grona bóstw zaliczają oni
też wiele innych poczwar i wszelkiego rodzaju zwie­
rząt. Następnie zobaczyłby, że w Grecji podobnie
jak i u nas wzniesiono wspaniałe świątynie bogom
mającym postać ludzką. Ale Persowie mieli to po­
stępowanie za bezbożne i Kserkses rozkazał spalić
świątynie Ateńczyków dla tej jednej, jak wieść nie­
sie, przyczyny, iż uważał za grzech zamykanie
bogów w murach, skoro mieszkaniem ich jest cały
wszechświat. Potem zarówno Filip, który zamierzał 15
uderzyć na Persów, jak i Aleksander, który ten
zamiar wprowadził w czyn, jako przyczynę wojny
podawali chęć ukarania tego ludu za zniszczenie
świątyń greckich. Grecy nie chcieli ich nawet od­
budowywać, ażeby przyszłe pokolenia miały zawsze
przed oczami dowód popełnionej przez Persów
zbrodni. A iluż to ludzi było przekonanych, jak
Taurowie w krainie aksyńskiej, jak król Egiptu
Busiris, jak Galowie i Punijczycy, że najmilszym
dla bogów przejawem pobożności jest składanie im
ofiar z ludzi! Jakże wielkie różnice widzimy również
w obyczajach! Kretyjczycy i Etolowie mają za
rzecz godziwą rozbój. Lacedemończycy mawiali, że
własnością ich są wszystkie pola, których mogli
dosięgnąć ostrzem swoich włóczni. Ateńczycy zwykli
publicznie nawet przysięgać, że należy do nich
wszelka ziemia, która rodzi oliwki i pszenicę. Ga-
122 O państwie

Iowie uważają za rzecz haniebną uprawę roli i dla­


tego z bronią w ręku zbierają zboże z cudzych
i6 pól. Przecież i my, choć uznajemy się za ludzi
bardzo sprawiedliwych, nie pozwalamy ludom za-
alpejskim na uprawianie oliwek i winorośli, by
podnieść dochodowość naszych ogrodów oliwnych
i winnic. W związku z tym mówi się o nas, że po­

stępujemy roztropnie, lecz nikt nie powie, że po­


stępujemy sprawiedliwie, z czego możecie pojąć, że
roztropność jest czymś różnym od sprawiedli­
wości. Likurg zaś, ów znakomity prawodawca, który
ustanowił najlepsze prawa i był rzecznikiem naj­
dalej idącej sprawiedliwości, kazał ludowi uprawiać
pola bogaczy, tak jakby lud ten zostawał w niewoli.
*17 A gdybym chciał tutaj opisać wszystkie rodzaje
praw, urządzeń, zwyczajów i obyczajów, wskazał­
bym, że nie tylko są one różne u różnych narodów,
ale że i w jednym mieście, nawet w samym Rzymie,
wielekroć ulegały zmianom. Ten oto nasz tłumacz
praw, Maniliusz, wyjaśniłby nam na przykład, że
normy o zapisach testamentowych na rzecz kobiet
oraz o dziedziczeniu spadków przez kobiety inne
są dziś, a inne były za czasów jego młodości, zanim wy­
dano ustawę Wokoniusza. Otóż ustawa ta, uchwalona
z korzyścią mężczyzn, jest zupełnie niesprawiedliwa
w stosunku do kobiet. Dlaczego bowiem kobieta
nie mogłaby mieć własnego majątku? Dlaczego może
dziedziczyć po westalce, a nie może po własnej
matce? Dlaczego, jeśli trzeba było ograniczyć ma­
jątek kobiet, córka Publiusza Krassusa, ponieważ
była jedynaczką, może bez naruszenia prawa mieć
O .państw u 123

sto milionów sesterców, a moja córka nie może


mieć nawet trzech?...
[Zdginęłd karta siódma kwaternionu XXIX].
Filus: ... [Gdyby to sprawiedliwość] ustanowiła
nam prawa, byłyby one jednakie dla wszystkich
i ten sam człowiek nie korzystałby z różnych upraw­
nień w różnych miejscach i różnych czasach. Dalej,
jeśli obowiązkiem sprawiedliwego i dobrego czło­
wieka jest okazywanie posłuchu prawom, to pytam
się, jakim prawom winien on być posłuszny? Czy
wszystkim, jalde będą? Lecz ani cnota nie pozwala
na taką niestałość, ani natura nie znosi ustawicznej
zmienności. Prawa bowiem wspierają się na karach,
a nie na naszym poczuciu sprawiedliwości. Nie ma
więc w prawach zgoła nic naturalnego. Idzie za
tym, że nie ma także ludzi sprawiedliwych z na­
tury. A czy ktoś mówi, że choć prawa bywają róż­
norodne, jednakowoż ludzie rzetelni z natury swej
kierują się sprawiedliwością taką, jaka jest ona
rzeczywiście, a nie taką, za jaką uchodzi? Jużci
obowiązkiem człowieka rzetelnego i sprawiedliwego
jest oddać każdemu to, co mu się należy. Cóż tedy 19
przede wszystkim oddamy zwierzętom? Bo wszak
nie jacyś tam przeciętni ludzie, ale bardzo wy­
bitni i uczeni, mianowicie Pitagoras i Empedokles,
utrzymują, że prawa wszystkich istot żywych są
jednakie, i głośno wołają, iż jak najsurowsze kary
grożą tym, którzy zadają gwałt zwierzętom. Krzyw­
dzenie zwierząt jest więc zbrodnią, a kto chciałby
taką zbrodnię...
124 O państwie

\_Z kwaternionów XXX—XXXIX, to jest z osiemdzie­


sięciu kart, zachowały się tylko cztery karty. Me można
wskazać, do którego z tych kwaternionów one należą\.

[jj , 22] Gdyby nawet chciał przestrzegać sprawiedli­


wości, to jednak, nie znając prawa Bożego, ustawy swo­
jego narodu, stworzone niekoniecznie przez sprawiedli­
wość, lecz raczej przez korzyść, utożsamiałby ze słusznym
prawem. Dlaczegóż bowiem różne narody ustanowiły
różne, a nawet sprzeczne z sobą prawa, jeśli nie dlatego,
Że każdy z nich przyjął to, co uważał za korzystne dla
swoich interesów? Jak dalece zaś korzyść odbiega od
sprawiedliwości, poucza przykład samego ludu rzymskiego,
który wypowiadając wojny za pośrednictwem kapłanów
ze zgromadzenia fecjałów, zgodnie z prawem dopuszczając
się nieprawości, zawsze pożądając cudzego i zagarniając
cudze, zapewnił sobie posiadanie całego świata. (Laktan-
cjusz, Ustanowienia Boże, 6, g, 2— 4).
Bo jeśli się nie mylę, wszelkie panowanie czy władztwo
zdobywa się na drodze wojny, a rozszerza się przez zwy­
cięstwa. Z kolei wojny i zwycięstwa polegają głównie
na zdobywaniu i niszczeniu miast. Lecz tego rodzaju
wyczyny łączą się zawsze z obrażaniem bogów: przy
burzeniu domów zamienia się w gruzy również świątynie,
w czasie rzezi mieszkańców padają też kapłani, nie roz­
różnia się mienia świeckiego i poświęconego bogom. Tyle
mamy więc świętokradztw rzymskich, ile zwycięstw, tyle
znieważeń bogów, ile triumfów nad innymi narodami,
i tyle łupów, ile dziś jeszcze pozostaje zdobytych' na
wojnie posągów bogów! (Tertulian, Apologetyk, 25,
*4—r5)-
O państwie 125

[15, 24] Ponieważ twierdzenia filozofów były nie- 21


pewne, Karneades, doszedłszy do wniosku, że można je
obalić, nabrał odwagi do wystąpienia przeciwko nim.
A oto treść jego wywodu: ludzie ustanowili sobie prawa
odpowiednio do swego pożytku; ma się rozumieć, były
one różne stosownie do różnych sposobów życia, a u tych
samych narodów ze względu na potrzeby czasu ulegały
częstym zmianom; nie ma zatem żadnego prawa natury;
zarówno wszyscy ludzie, jak i wszystkie inne żywe istoty
dążą pod przewodem swojego przyrodzenia do rzeczy
korzystnych dla siebie; albo tedy nie ma żadnej sprawied­
liwości, albo — jeśli jakaś istnieje — jest najwyższą
głupotą, ponieważ sprowadza się do szkodzenia samemu
sobie przy równoczesnej trosce o pomyślność drugich.
Kończył zaś wnioskiem takim: wszystkie ludy, których
państwa znajdują się w kwitnącym stanie, a także i sami
Rzymianie, którzy zmogli cały świat, gdyby chcieli być
sprawiedliwi, to znaczy oddać zagarniętą przez siebie
cudzą własność, musieliby wrócić do chałup i żyć w nie­
dostatku i biedzie. (Laktancjusz, Ustanowienia Boże, 5,16.
2— 4).
«Dlatego też mieć za rzecz główną dobro swej ojczyzny» 22
jest zgoła niczym, jeśli uwzględni się niezgodność ludz­
kich poglądów na tę sprawę. Bo i jakież to korzyści oj­
czyzny nie są równocześnie szkodą dla innego państwa
albo narodu? Przecież korzyści te polegają na rozszerzaniu
granic kraju ojczystego przez odbieranie siłą ziemi innym
ludom, na rozprzestrzenianiu swojego władztwa i po­
większaniu dochodów publicznych... (23) Tego więc, kto
zapewnił państwu takie — jak to sami nazywają —
korzyści, to jest tego, kto przez zniszczenie obcych miast
126 O państwie

i wytępienie ludów napełnił pieniędzmi skarb państwa,


zdobył nowe ziemie i wzbogacił swych współobywateli,
wychwalają aż pod niebiosa, widzą w nim najwyższą
i najdoskonalszą cnotę. Jest to błąd nie tylko pospólstwa
i ludzi ciemnych, lecz także filozofów, którzy jak gdyby
po to, by głupota i złość nie były pozbawione podstaw
naukowych i kierownictwa, udzielają nawet wskazówek,
jak popełniać niesprawiedliwość. (Laktancjusz, Usta­
nowienia Boże, 6, 6, ig i 23).
Filus: ... Wszyscy bowiem, którzy przywłasz­
czyli sobie prawo życia i śmierci nad ludem, są
tyranami; pragną jednak, by na wzór Najlepszego
Jowisza nazywano ich królami. Kiedy natomiast
władzę w państwie dzierży niewielki zespół ludzi
w oparciu czy to o swoje bogactwa, czy pochodzenie,
czy też przewagę innego rodzaju, mamy do czynie­
nia ze spiskującą kliką, chociaż oni sami nazywają
się najlepszymi obywatelami. Wreszcie gdy naj­
większe znaczenie ma lud i gdy wszystko dzieje
sie z jego woli, nosi to nazwę wolności, chociaż
w istocie jest wyuzdaną swawolą. Ale gdy jeden
boi się drugiego, zarówno obywatel obywatela, jak
i stan stanu, wtedy — ponieważ nikt nie może po­
legać na samym sobie— powstaje jakby układ między
ludem i możnowładcami. W ten sposób właśnie
tworzy się mieszana forma państwa, którą tak wy­
chwalał Scypio. Albowiem rodzicielką sprawiedli­
wości nie jest ani natura, ani wola, lecz słabość.
I gdyby trzeba było wybrać jedną z trzech rzeczy :—
albo wyrządzać krzywdy nie dając się skrzywdzić
samemu, albo krzywdzić i być krzywdzonym, albo
O państwie n i

nie krzywdzić i krzywd nie doznawać — to naj­


lepiej byłoby krzywdzić bezkarnie, jeśli tylko masz
możność; na drugim miejscu stałoby niewyrządzanie
i niedoznawanie krzywd, a największym nieszczęś­
ciem byłoby prowadzenie nieustannej walki, raz
krzywdząc, to znów krzywd doznając. Zatem, jeśli
ktoś może osiągnąć ową pierwszą rzecz...
[Z teS° kwaternionu zaginęły cztery środkowe karty],
[12, 2o] Bo gdy [Aleksander] zapytał pewnego
korsarza, jakie to nikczemne pobudki skłoniły go
do rozboju na morzu, ten odrzekł: «Takie same
jak i te, które skłoniły ciebie do rozboju na lądzie».
(Noniusz, str. 125, w. 12 [przy słowach «marę infestum
haberet», tj. niepokoił morze]; str. 318, w. 18 [przy
słowie «habere» — mieć] ; str. 334, w. 13 [przy słowie
«myoparo», tj. korsarz]).
[12, 21] Filus: ... o wszystkim tym pamiętajcie. 15
Roztropność nakazuje ci wszelkimi sposobami zwięk­
szać bogactwo, pomnażać dostatki i rozszerzać gra­
nice. Bo i gdzież mielibyśmy źródło tej chwały,
znajdującej wyraz w wyrytych na pomnikach naj­
większych wodzów słowach: «Rozszerzył granice
państwa», jeśliby nie przysporzono czegoś cudzego?
Roztropność zaleca nam również, byśmy zdobywali
możność rozkazywania jak największej liczbie ludzi,
używali rozkoszy, zabiegali o wpływy, władzę i pa­
nowanie. Natomiast sprawiedliwość każe szanować
wszystkich, troszczyć się o szczęśliwość rodzaju ludz­
kiego, oddawać każdemu, co mu się należy, nie
tykać własności publicznej i poświęconej bogom, nie
128 O państwie

ruszać rzeczy cudzych. Cóż więc wyniknie, jeśli


się okazuje posłuszeństwo roztropności? — Oto po­
szczególnym osobom albo ludom dostają się wtedy:
bogactwo, potęga, dostatki, zaszczyty, władza i pa­
nowanie. Ponieważ jednak mówimy o państwie, po­
nieważ bardziej dobitne są przykłady z życia pu­
blicznego i ponieważ w jednej i drugiej dziedzinie
zasady prawa są te same, sądzę, że trzeba coś po­
wiedzieć i o roztropności ludów. Pominę już inne
ludy. Ale czy nasz lud, którego dzieje od samego
ich początku przedstawił Scypio we wczorajszej
rozmowie, a którego władztwo rozciąga się obecnie
na cały świat, z najmniejszego ze wszystkich stał
się największym dzięki sprawiedliwości czy też
dzięki roztropności?...
[Zagi-n£ły tu prawdopodobnie dwie karty].

Filus: ... prócz Arkadyjczyków i Ateńczyków,


którzy lękając się zapewne, by nie zapadł kiedyś
taki wyrok sprawiedliwości, zmyślili, że powstali
z ziemi niby te myszki, co rodzą się w polu.
Na to zwykli odpowiadać przede wszystkim ci,
którzy w badaniach wykazują najmniej złej woli,
a których zdanie ma w niniejszej sprawie tym
większe znaczenie, iż gdy chodzi o cnotliwego czło­
wieka, jakiego chcemy widzieć otwartym i czystym,
nie są w rozprawianiu ani przebiegli, ani podstępni,
ani złośliwi. Oni to właśnie powiadają, że mędrzec
jest cnotliwy nie dlatego, iż dobroć i sprawiedliwość
dają mu zadowolenie same przez się, lecz dlatego,
że życie ludzi cnotliwych jest wolne od bojaźni,
O państwie 129

troski, niepokoju i lęku przed próbami, podczas


gdy w duszach niegodziwców zawsze tkwi jakowaś
zgryzota, zawsze snują się im przed oczami obrazy
sądów i ciężkich kar; żadna zaś korzyść* żadna
nagroda pochodząca od niesprawiedliwości nie może
sprawić, iżbyś nie odczuwał stale jakiegoś strachu,
iż byś nie myślał bezustannie, że oto grozi ci i jest
już bliska jakaś kara i potępienie...
[Zaginęły łur cztery karty, lecz prawie całą stronę uzu­
pełnia następujący fragment, przytoczony przez Laktan-
cjusza].
Filus: Gdyby było dwóch ludzi, jeden najcnot­
liwszy, najrzetelniejszy, odznaczający się najwyż­
szym poczuciem sprawiedliwości oraz szczególną
sumiennością, a drugi wielki i zuchwały zbrodniarz;
gdyby społeczeństwo zostawało w tak wielkim błę­
dzie, iż owego człowieka cnotliwego miało za łotra,
za przestępcę, za niegodziwca i przeciwnie — tego
największego zbrodniarza uważało za męża nie­
zwykłej prawości i uczciwości; gdyby w związku
z takim mniemaniem ogółu obywateli ów szlachetny
człowiek był prześladowany, stawiany przed sądem,
gdyby mu następnie ucięto ręce, wyłupiono oczy,
wydano na zgubę, więziono, żywcem palono, wy­
gnano lub zniewolono do znoszenia nędzy, przy
czym wszyscy uznaliby w końcu, że ten okropny
los spotkał go jak najsłuszniej; gdyby z drugiej strony
ten zbrodniarz był chwalony, szanowany i przez
wszystkich łubiany, gdyby zewsząd spłynęły nań
wszelkie zaszczyty i najwyższe godności, wszelkie
C y c e r o — D z ie ł a f i l o z o f i c z n e , t . I I 9
130 O państwie

dostatki i bogactwa, gdyby wreszcie uchodził w po­


wszechnym mniemaniu za człowieka najszlachetniej­
szego, jak najbardziej godnego wszelkiej pomyśl­
ności — pytam was, czy znalazłby się wtedy ktoś
aż tak bezrozumny, ażeby miał się wahać z wyborem
dla siebie jednego z tych dwu losów? (Laktancjusz,
Ustanowienia Boże, 5, 12, 5. 6).
Podobnie jak z poszczególnymi osobami, ma się
rzecz również z całymi narodami. Żadne państwo
nie jest na tyle głupie, by nie wolało niesprawied­
liwie panować, niźli dla sprawiedliwości popaść
w niewolę. Nie pójdę po przykłady zbyt daleko.
Oto za czasów mego konsulatu, gdy byliście moimi
doradcami, zapytywałem was o zdanie w sprawie
układu z Numancją. Któż nie wiedział wtedy, że
układ taki zawarł Kwintus Pompejusz i że Man-
cinus znalazł się w tym samym położeniu? Ale ten,
jako człowiek nader szlachetny, doradzał przyjęcie
wniosku, który na podstawie uchwały senatu przed­
stawiłem ludowi, podczas gdy tamten jak najmocniej
mu się sprzeciwiał. Jeżeli więc szukacie uczciwości,
prawości i dobrej wiary, to wszystkimi tymi cno­
tami wykazał się Mancinus; jeśli zaś wyrachowania,
przemyślności i roztropności, to pod tym względem
przoduje Pompejusz. Czy...
Następnie poniechawszy przykładów z życia ogólnego
\Karneades~\ przeszedł do przykładów z życia poszczegól­
nych jednostek. Jeśli człowiek uczciwy — powiada —
ma niewolnika skłonnego do ucieczki lub niezdrowy i za­
powietrzony dom, jeśli on sam tylko wie o tym wadach
i dlatego ogłosi sprzedaż owych rzeczy — czy wyjawi
O państwie 131

nabywcy, że sprzedaje niewolnika skłonnego do ucieczki


lub zakażony dom, czy też zatai to przed nim? Jeśli
wyjawi, poczytają go wprawdzie za uczciwego, ponieważ
nie chce oszukiwać, ale i za głupiego, gdyż albo sprzeda
za byle co, albo zgoła nie sprzeda. Jeśli zatai, będzie
uważany wprawdzie za roztropnego, bo wykaże się za­
radnością w swoich sprawach, lecz równocześnie za nie­
uczciwego, dopuści się bowiem oszustwa. Dalej, jeżeli
spotka jakiegoś sprzedawcę przekonanego, że ma do zbycia
mosiądz, podczas gdy w rzeczywistości byłoby to złoto,
lub ofiarującego ołów, podczas gdy byłoby to srebro —
czy pokryje to milczeniem, ażeby kupić tanio, czy też
wyprowadzi go z błędu, żeby zapłacić drogo? Oczywiście
wydaje się głupotą chcieć płacić drogo. W ten sposób
[.Karneades] pragnął dać do zrozumienia, że z jednej strony
człowiek sprawiedliwy i dobry jest zarazem nierozsądny,
a z drugiej strony człowiek roztropny jest zarazem niego­
dziwy. Wszelako może się zdarzyć, że ludzie poprzestają
na ubóstwie nie chcąc czyjejś krzywdy.
Następnie [Karneades] przeszedł dojeszcze jaskrawszych 3®
przykładów, kiedy nikt nie może być sprawiedliwy bez
narażenia na niebezpieczeństwo swego życia. Mówił bo­
wiem, co następuje. Sprawiedliwość zabrania, naturalnie,
zabijania człowieka i jakiegokolwiek naruszania cudzej
własności. Cóż tedy ma uczynić człowiek sprawiedliwy,
jeśli przypadkiem przy rozbiciu okrętu ktoś słabszy od
niego pochwyci deskę? Czy nie zrzuci go z deski, aby
usiąść na niej samemu i trzymając się jej wyjść cało,
zwłaszcza że na środku morza nie ma żadnego świadka?
Jeżeli jest roztropny, niewątpliwie tak. postąpi, bo gdyby
tego nie zrobił, musiałby zginąć sam. Jeśli zaś będzie
9*
132 O państwie

wolał umrzeć niż zadać gwałt drugiemu, okaże się istotnie


sprawiedliwy, lecz zarazem głupi, bo oszczędzając cudze
Życie nie szanuje własnego. Podobnież jeśli po przegranej
bitwie wrogowie rozpoczęli pościg za rozproszonym woj­
skiem i ów człowiek sprawiedliwy napotka w czasie
ucieczki jakiegoś rannego, jadącego na koniu, czy ma go
oszczędzić, aby zginąć samemu, czy też ma zrzucić go
Z konia, aby móc uciec przed nieprzyjacielem? Jeżeli
to uczyni, okaże się roztropny, lecz zarazem podły, a jeśli
nie uczyni, będzie sprawiedliwy, lecz wraz Z tym nie-
uniknienie zostanie nazwany głupim. Tak oto podzie­
liwszy sprawiedliwość na dwie części i jedną z nich. zwąc
polityczną, a drugą naturalną, [Karneades] zniweczył oby­
dwie dowodząc, że wprawdzie owa sprawiedliwość poli­
tyczna jest roztropna, lecz brakuje jej właśnie... spra­
wiedliwości', sprawiedliwość zaś naturalna, choć istotnie
jest sprawiedliwa, nie odznacza się jednak roztropnością.
Jest to rozumowanie nader chytre i wprost zaprawione
trucizną, przy czym Marek Tuliusz nie był w stanie
go obalić. Bo gdy kazał Leliuszowi udzielić odpowiedzi
na wywód Furiusza i wystąpić z obroną sprawiedliwości,
pominął je bez próby zbicia niby jakąś pułapkę. Toteż
Leliusz zdaje się bronić nie sprawiedliwości naturalnej, prze­
ciwko której wysunięto zarzut głupoty, ale owej sprawied­
liwości politycznej, którą Furiusz uznawał co prawda
Za roztropną, lecz równocześnie poczytywał za niespra­
wiedliwą. (Laktancjusz, Ustanowienia Boże, j , 16,
5— i3)-
Filus: ... Nie nalegałbym, Leliuszu, gdybym nie
był przekonany, że oni sobie tego życzą, i gdybym
sam nie pragnął, abyś i ty też w jakiejś mierze
O państwie 133

uczestniczył w tej naszej rozmowie; zwłaszcza żeś


sam powiedział wczoraj, iż masz zamiar nawet
prześcignąć nas w mówieniu. A skoro jest to niemoż­
liwe, wszyscy prosimy cię przynajmniej o to, abyś
zupełnie nie uchylał się od zabierania głosu. (Gelliusz,
i, 22, 8: Także w trzeciej księdze dzieła «0 państwie»
Cycero nie bezzasadnie używa tego samego czasownika
[superesse, tj. przewyższyć, prześcignąć] jako przechod­
niego. Oto jego słowa z tej księgi).
Lecz nasza młodzież wcale nie powinna słuchać
[Karneadesa]. Jużci, jeśli myśli on tak, jak m ów,
jest człowiekiem bezecnym; a jeśli inaczej, co wolę
osobiście, to i tak rozumowanie jego jest straszne.
(Noniusz, str. 323, w. 18 [przy wyrazie «immanis»,
tj. straszny] i str. 324, w. 13 [przy wyrazie «impurus»,
tj. bezecny]).
Leliusz: Jest zaiste prawdziwe prawo, prawo rze-
telnego rozumu, zgodne z naturą, zasiane do umysłów
wszystkich ludzi, niezmienne i wieczne, które na­
kazując wzywa nas do wypełniania powinności,
a zakazując odstrasza od występków; którego jed­
nak nakazy i zakazy oddziaływają tylko na ludzi
dobrych, nie wzruszają natomiast ludzi złych. Prawo
to nie może być ani odmienione przez inne, ani
uchylone w jakiejś swej części, ani zniesione całko­
wicie. Nie może zwolnić nas od niego ani senat,
ani lud. Nie potrzebujemy szukać dlań tłumacza czy
wykładacza w osobie Sekstusa Eliusza. Nie jest ono
inne w Rzymie, a inne w Atenach, inne teraz,
a inne później, ale jako prawo jedyne w swoim
rodzaju, wieczne i nieodmienne, obejmuje zarówno
134 O państwie

wszystkie narody, jak i wszystkie czasy. Podobnie


jeden jest jak gdyby zwierzchnik i władca wszech
rzeczy: Bóg. On to wynalazł owo prawo, ukształ­
tował je i nadał mu moc. Kto nie będzie temu
prawu posłuszny, zaprze się sam siebie i wyrzekając
się swojego człowieczeństwa poniesie przez to samo
jak najcięższą karę, choćby uniknął wszystkiego
innego, co za karę jest uważane. (Laktancjusz,
Ustanowienia Boże, 6, 8, 6—9: Trzeba tedy podporząd­
kować się prawu Bożemu i niech ono wiedzie nas na tę
drogę; trzeba przyjąć owo uświęcone niebieskie prawo,
które Marek Tuliusz w trzeciej księdze swego dzieła
« 0 państwie» opisał w boskich niemal słowach. Aby nie
mówić nazbyt wiele, przytoczyłem tutaj jego własną wy­
powiedź).
Augustyn, Państwo Boże, 22, 6: Wiadomo mi, że
w dziele Cycerona « 0 państwie», w trzeciej — jeżeli
się nie mylę — księdze mówi się, co następuje'. Państwo
najlepsze podejmuje wojny jedynie gwoli dochowania
wierności albo gwoli swego ratunku. Co zaś ma dopowie­
dzenia o ratunku albo jak chciałby rozumieć ratunek,
objawia to na innym miejscu: Lecz tych kar, odczu­
wanych nawet przez bardzo wielkich głupców, to
jest nędzy, wygnania, więzienia i chłosty, poszcze­
gólne osoby mogą często uniknąć, ponosząc szybką
śmierć. Ale ta sama śmierć, która zdaje się uwal­
niać pojedynczych ludzi od kary, dla państw jest
właśnie karą. Albowiem państwo powinno być urzą­
dzone tak, aby mogło trwać wiecznie. Dlatego też
zgon państwa nie jest zjawiskiem tak naturalnym
jak zgon człowieka, dla którego śmierć jest nie tylko
O państw ie 135

konieczna, lecz bardzo często nawet pożądana.


Kiedy niszczeje, upada i zamiera państwo, wygląda
to do pewnego stopnia podobnie, jeśli można po­
równywać rzeczy małe z wielkimi, jak gdyby ginął
i ulegał zagładzie cały świat.
Izydor, Etymologia, 18, 12 i nast.: Mamy zaś cztery
rodzaje wojen, to jest wojnę sprawiedliwą, niesprawiedliwą,
domową i więcej niż domową. Wojną sprawiedliwą jest
taka, którą prowadzi się po uprzednim wypowiedzeniu
dla odzyskania zagrabionych rzeczy lub dla odparcia
nieprzyjaciół. Wojną niesprawiedliwą jest taka, którą
wszczyna się w uniesieniu, a nie z jakiejś oznaczonej
przez prawo przyczyny. Cycero w dziele « 0 państwie»
powiada o tym: Niesprawiedliwe są te wojny, które
zostały wszczęte bez przyczyny. Bo sprawiedliwie
można prowadzić wojnę tylko gwoli ukarania lub
odparcia nieprzyjaciela. Ten sam Tuliusz nieco dalej
dodał: Za sprawiedliwą uważa się tylko taką wojnę,
która została z góry oznajmiona i należycie wypo­
wiedziana, a ma na celu odzyskanie zagrabionych
rzeczy.
Nasz lud zaś podejmując obronę sprzymierzeńców
zawładnął całym światem. (Noniusz, str. 498, w. 18
[pod hasłem «genetivus pro ablativo», tzn. dopełniacz za­
miast narzędnika\).
W tymże dziele « 0 państwie» toczy się nader wnikliwa
i zawzięta rozprawa przeciwko niesprawiedliwości, a w obro­
nie sprawiedliwości. Kiedy najpierw przemawiano za
pierwszą z nich, a przeciw drugiej, wykazując, że państwo
nie może trwać i powiększać się bez niesprawiedliwości,
podano jako najmocniejszy dowód to, że wprawdzie nie­
136 O państwie

słuszne jest, ażeby jedni ludzie byli niewolnikami drugich,


występujących w charakterze panów, jednakże — gdyby
podobnej niesprawiedliwości nie stosowało państwo, którego
władza rozciąga się na wielkie obszary — nie mogłoby
ono utrzymać w posłuszeństwie swych prowincji. Ma to
w obronie sprawiedliwości odpowiedziano tak: niewola jest
sprawiedliwa, ponieważ tacy ludzie odnoszą Z niej pożytek;
istnieje ona gwoli ich korzyści, jeśli wygląda przyzwoicie,
to jest jeśli odbierze się ludziom złym swobodę krzywdzenia
niewolników, wtedy ujarzmionym powodzi się lepiej ani­
żeli przed ujarzmieniem, kiedy znajdowali się w gorszym
położeniu. Dla wzmocnienia tego poglądu dodano znako­
mity przykład zaczerpnięty z samego przyrodzenia i do­
wodzono tak: czy nie widzimy, że sama natura daje
władztwo każdej silnej istocie, co łączy się z naj­
większym pożytkiem istot słabych? Bo dlaczegóż Bóg
rozkazuje człowiekowi, dusza ciału, a rozum żądzy,
popędliwości i innym złym pierwiastkom tejże du­
szy? (Augustyn, Państwo Boże, 19, 21. Por. też u Augus­
tyna, Przeciw Julianowi, 4, 12, 61. W wydaniu bene­
dyktyńskim t. X, str. 613).
Trzeba wszakże rozeznawać między różnymi od­
mianami rozkazywania i posłuszeństwa. Mówi się
bowiem, że jak dusza rozkazuje ciału, tak też wy­
daje rozkazy pożądliwości. Ale przecież władza du­
szy nad ciałem podobna jest do władzy króla nad
obywatelami albo ojca nad dziećmi; nad żądzą zaś
sprawuje ona władzę tak, jak pan nad niewolni­
kami: ujarzmia ją i poskramia. A zatem i królowie,
i wodzowie, i urzędnicy, i senatorowie, i ludy
rządzą obywatelami i kierują sprzymierzeńcami tak,
O państwie 137

jak dusza ciałem. Natomiast panowie traktują nie­


wolników tak surowo, jak najlepsza część duszy,
czyli rozum, traktuje złe i występne pierwiastki
tejże duszy, czyli namiętności, zapalczywości i inne
wprowadzające zamęt popędy. (Augustyn, Przeciw
Julianowi, j. w. Por. Państwo Boże, 14, 23).
Istnieje także podporządkowanie niesprawiedliwe,
rozciągające się na tych, którzy mogą być samo­
dzielni. Gdy pełnią oni obowiązki służby... (Noniusz,
str. iog, w. 2.).
Gdybyś wiedział — powiada Karneades — że w ja­
kimś miejscu ukrywa się żmija, i spostrzegł, że ktoś nie­
świadom tego chce tam usiąść, przy czym śmierć jego
byłaby dla ciebie korzystna, to nie ostrzegając go, żeby nie
siadał, postąpiłbyś co prawda niegodziwie, lecz bezkarnie-,
bo i któż by mógł dowieść, żeś to wiedział? Lecz mówię już
zbyt wiele. Jest bowiem oczywiste, że gdyby poczucie słusz­
ności, rzetelność i sprawiedliwość nie pochodziły od natury,
gdyby wszystkie te właściwości oceniano pod kątem widzenia
korzyści, to nie można byłoby znaleźć człowieka cnotliwego.
0 tych sprawach dość obszernie rozwodził się Leliusz w moim
dziele «0 państwie». ( Cycero, Zagadnienie najwyższego
dobra i zła, 2, 18, 53).
I jeżeli — jakeś zwrócił na to uwagę — słusznie po­
wiedziałem w tym dziele, że nie ma nic dobrego, co by nie
było zarazem piękne, i nic złego, co by nie było szpetne...
( Cycero, Do Attyka, 10, 4, 4).
Cieszę się, że córeczka twa przysparza ci tyle radości
1 że podzielasz zdanie <puoix7)v esse tt)v 7cpóę xa rexva,
to jest iż istnieje wrodzona miłość rodziców do dzieci.
Bo gdyby jej nie było, nie mogłaby też istnieć żadna więź
138 O państwie

naturalna między ludźmi; a gdy i ją z kolei się usunie,


zniweczy się wszelkie współżycie. «Niechaj nam się to
dobrze uda» — powiedział Kameades. Wyraził się przy
tym plugawie, lecz roztropniej od naszego Lucjusza i Pa­
trona, którzy stosując wszystko do siebie, głosząc pogląd,
że nic nigdy nie czyni się ze względu na drugiego, i twier­
dząc, że trzeba być dobrym człowiekiem dlatego, żeby
samemu uniknąć zła, a nie dlatego, że jest to dobre z na­
tury, nie rozumieją, że mówią o człowieku wyrachowanym,
a nie dobrym. Wydaje mi się jednak, iż zagadnienia te
zostały omówione w dziele, o którym wyraziłeś tak życzliwy
sąd, dodając mi przez to samo otuchy. ( Cycero, Do Attyka,
7> 4).
W dziele tym przyznaję, że sprawiedliwość przy­
sparzająca kłopotów i narażająca na niebezpie­
czeństwo nie jest właściwością człowieka roztrop­
nego. (Priscianus, 8, 6, 32. U Hertza str. 399, w. 13).
U Cycerona tenże sam obrońca sprawiedliwości, Leliusz,
rzecze'. Cnota niemal że domaga się czci, przy czym
nie ma dla niej jakiejkolwiek innej nagrody. Jest
naturalnie, i to nagroda jak najbardziej godna cnoty.
Nigdyś ty, Leliuszu, nie mógł podejrzewać istnienia tej
nagrody, boś zupełnie nie znał Pisma świętego. Jeżeli
jednak cnota — powiada on — przyjmuje cześć
chętnie, to nie nalega o nią natarczywie. Mylisz
się bardzo, jeśli sądzisz, Że cnota może otrzymać nagrodę
od człowieka. Przecież sam w innym miejscu jak naj­
słuszniej mówisz: Jakie skarby, jaką władzę, jakie
królestwa zaofiarujesz człowiekowi, który wszystkie
te rzeczy ma za czysto ludzkie, a za boskie uważa
tylko swoje dobre właściwości? Któż by więc ciebie,
O p a ń stw u 13 9

Leliuszu, uznał za mądrego, skoro sam sobie przeczysz


w swym wywodzie i to, coś przyznał cnocie, w chwilę
później znów jej odbierasz? Lecz widocznie nieznajomość
prawdy czyni zdanie twe niepewnym i chwiejnym. Cóż
dodajesz po tym? — A jeżeli niewdzięczny ogół albo
gromada zazdrośników, albo kilku potężnych nie­
przyjaciół pozbawi cnotę należnej jej nagrody —
o, jakże słabą, jakże mamą ukazałeś cnotę, jeśli może być
pozbawiona należnej sobie nagrody! Bo gdy ktoś swe
dobre przymioty, jak mówiłeś, ma za boskie, to jakże
mogą istnieć ludzie tak niewdzięczni, tak zazdrośni i tak
potężni, iżby potrafili pozbawić cnotę właściwości, które
zostały jej udzielone boskim zrządzeniem? — czyliż
nie znajdzie ona — mówi — wielu pociech w samej
sobie i czy nie będzie dla niej podporą jej własne
piękno? ' (Laktancjusz, Ustanowienia Boże, 5, 18,
4— 8).
Lecz zapewne ludziom wykształconym i mądrym wydaje
się, że znaczeniu tak wielkiej powagi... przeciwstawiają
mocne dowody, przemawiające przeciwko zmartwychwsta­
niu ciał; że mogą przytoczyć to, o czym Cycero wspomniał
w trzeciej księdze dzieła « 0 państwie». Bo gdy uroczyście
zapewniał, że Herkules i Romulus z ludzi przemienieni
zostali w bogów, stwierdził, iż to nie ciała ich były
wzięte do nieba; gdyż natura nie zezwoliłaby, żeby
to, co wywodzi się z ziemi, przebywało gdzie in­
dziej niż na ziemi. (Augustyn, Państwo Boże,
22 ' 4 \'
Najdzielniejsi ludzie nigdy [nie żałują] czynów
swej waleczności, poniesionych wysiłków i cierpie­
nia. (Noniusz, str. 125, w. 18).
140 O państwie

Fabrycjusz nie przyjął, naturalnie, hojnych darów


Pirrusa, a Kuriusz odrzucił skarby Samnitów.
(Noniusz, str. 132, w. 17).
Ów Kato nasz, ile razy przybywał do swej po­
siadłości samnickiej, zwykł — jak słyszeliśmy od
niego samego — nawiedzać ognisko rodzinne Ku-
riusza. Siedząc właśnie przy tym ognisku Kuriusz
odesłał dary Samnitów, niegdyś swoich nieprzyja­
ciół, a wtedy już klientów. (Noniusz, str. 322, w. 26).
[Tu zaczyna się kwaternion XL\.
Leliusz: ... Po powrocie z Azji Tyberiusz Grakchus
pilnie troszczył się o obywateli, ale za nic miał
prawa sprzymierzeńców i ludu latyńskiego, nie sza­
nując zawartych z nimi umów. Jeżeli ten sposób
postępowania i tę samowolę zaczniemy stosować
w szerszym zakroju i panowanie nasze przywie­
dziemy od prawa do gwałtów, tak iż tych, którzy
dotąd słuchali nas dobrowolnie, trzeba będzie utrzy­
mywać w posłuchu grozą, to — choć będąc w tym
wieku odbyliśmy już prawie naszą straż — niepo­
koję się jednak o nasze przyszłe pokolenia i trwałość
Rzeczypospolitej, która mogłaby istnieć wiecznie,
gdybyśmy żyli wedle ustanowień i obyczajów
przodków.
Gdy Leliusz wyrzekł te słowa, wszyscy obecni
oświadczyli, że sprawił im wielką przyjemność.
Scypio zaś, ucieszony więcej niż inni, w jakimś
szczególnym uniesieniu zawołał: Zaiste, często
i wielu spraw broniłeś, Leliuszu, tak wymownie,
że nie śmiałbym cię porównywać ani z naszym ko-
O państw ie 141

legą Serwiuszem Galbą, którego przekładałeś ponad


wszystkich mu współczesnych, ani nawet z żadnym
mówcą ateńskim; a pod względem wdzięku...
[Zaginęło sześć środkowych kart kwaternionu XL\.
... że do przemawiania wobec ludu i na forum
brakowało mu dwóch rzeczy: pewności siebie i głosu.
(Nortiusz, str. 262, w. 24).
Na skutek jęku zamkniętych [w swoim wnętrzu]
ludzi byk ryczał. (Scholia do satyr Juwenala, 6, 468:
0 którym to [byku Falarysa] robi wzmiankę Cycero).
Scypio: ... powtórzyć. Któż by więc nazwał owo ^
miasto rzeczą ludu (res populi), to jest państwem
(res publica) w tym czasie, gdy wszyscy jego miesz­
kańcy byli okrutnie uciskani przez jednego czło­
wieka, gdy nie istniała tam ani więź w postaci
jednego prawa, ani zespolona gromada, ani wspólne
bytowanie, co wszak składa się na pojęcie ludu?
To samo było w Syrakuzach. Wspaniałe miasto
owo, które Timeusz nazywa największym z miast
greckich, a najpiękniejszym ze wszystkich na świecie,
wraz z godnym widzenia zamkiem, z portami się­
gającymi aż do śródmieścia i aż do znajdujących
się tam wyniosłych wzgórz, z szerokimi ulicami,
portykami, świątyniami i murami mimo całej swej
krasy nie może sprawić, abyśmy uznawali je za
państwo w okresie, gdy zostawało pod rządami
Dionizjusza. Albowiem nic nie należało wtedy do
ludu, natomiast sam lud był w ręku jednostki.
Zatem kraj, gdzie jest tyran, nie ma spaczonej
formy ustrojowej, jak mówiłem wczoraj, lecz —
142 O państwie

jak teraz rozum każe mi stwierdzić — w ogóle nie


jest państwem.
— Świetnie to ujmujesz, doprawdy — odpowiedział
Leliusz. — Bo rozumiem już, do czego zmierza
twój wywód.
Scypio: Pojmujesz więc, że państwem w ścisłym
tego słowa znaczeniu nie można nazwać również
takiego kraju, który znajduje się pod władzą samo­
wolnej kliki.
Leliusz: Całkowicie podzielam to zdanie.
Scypio: I bardzo słusznie robisz, jeśli je podzielasz.
Bo i cóż to za państwo istniało w Atenach, gdy po
owej przewlekłej wojnie peloponeskiej miastem tym
w sposób jak najbardziej niesprawiedliwy rządziło
trzydziestu mężów? Czy dawna sława tego kraju
albo świetny wygląd zewnętrzny miasta, albo teatr,
gimnazja i portyki, albo słynne krużganki, zamek
i godne podziwu dzieła Fidiasza, albo ów wspa­
niały Pireus mogą stanowić państwo?
— Ależ bynajmniej — zgodził się Leliusz — bo
przecież nie było tam rzeczy ludu.
Scypio: A cóż powiesz o Rzymie, gdy dziesięciu
mężów, od których postanowień nie można było
odwołać się do ludu, sprawowało tu rządy, zwłaszcza
w owym trzecim roku, gdy nawet sama wolność
nie miała żadnych rękojmi?
Leliusz: Także i tu nie było rzeczy ludu, lecz
bądź co bądź postarał się on ją odzyskać.
Scypio: Przechodzę teraz do trzeciej formy pań­
stwa, w związku z którą wynikną może jakieś trud­
ności. Kiedy wszystko dzieje się z woli ludu i po­
O państwie 143

zostaje w jego mocy, kiedy tłum skazuje na śmierć


kogo tylko zechce, kiedy porywa, przywłaszcza,
zatrzymuje lub trwoni, co tylko zapragnie — czy
i wtedy, Leliuszu, mógłbyś zaprzeczyć, że mamy
do czynienia z państwem? Wszystko należy tam
do ludu, a przecież ustaliliśmy, że państwo — to
rzecz ludu.
A na to Leliusz: Żadnemu krajowi nie odmó­
wiłbym nazwy państwa prędzej niż temu, który
znajduje się zupełnie w mocy tłumu. Jeśli nie
chcieliśmy uznać za państwo ani Syrakuz, ani Agry-
gentu, ani Aten w okresie, kiedy rządzili tam ty­
rani, ani Rzymu, gdy podlegał dziesięciu mężom,
nie widzę, jakim sposobem istota państwa mogłaby
się lepiej przejawić we władztwie tłumu. Jako że
po pierwsze ludem jest dla mnie, jak tyś to dosko­
nale określił, Scypionie, tylko taka zbiorowość,
która utrzymuje się w całości dzięki uznaniu tego
samego prawa; lecz ta gromada jest takim samym
tyranem, jak jeden człowiek, a nawet tym szkarad­
niejszym, że nie masz nic straszniejszego niż potwór
przybierający postać i nazwę ludu. I jeśli prawa
nakazują powierzać mienie obłąkanych w opiekę
krewnych, to nie godzi się doprawdy, żebyśmy
władztwu tych szaleńców...
[Zaginęły cztery środkowe karty kwatemionu XLI\.

Scypio: ... można powiedzieć, że [kraj rządzony


przez najlepszych obywateli] jest państwem i rzeczą
ludu z tych samych powodów, jakie zostały przy­
toczone w stosunku do monarchii.
144 O państwie

— A nawet w znacznie większym stopniu — dodał


Mummiusz. — Bo król, jako pojedyncza osoba, jest
bardzo podobny do pana. Nie może być natomiast
nic szczęśliwszego od takiego państwa, w którym
władza należy do większego grona ludzi cnotli­
wych. Aliści wolę już monarchię niż swobodny rząd
ludu; a właśnie zostaje ci jeszcze do omówienia ta
najgorsza, trzecia forma ustrojowa.
Scypio dał mu na to taką oto odpowiedź: Znam
dobrze, Spuriuszu, ten twój wstręt do rządów lu­
dowych. I jakkolwiek można to znosić z większą
pobłażliwością, niż jest we zwyczaju u ciebie, zga­
dzam się jednak, że spośród tych trzech odmian
rządu ta najmniej zasługuje na pochwałę. Mimo
to nie godzę się na twój pogląd, że władztwo naj­
lepszych obywateli należy stawiać wyżej od mo­
narchii. Bo jeżeli to mądrość ma kierować pań­
stwem, cóż za różnica, czy przejawia się ona w jed­
nym człowieku, czy też w wielu? Lecz w tej naszej
rozmowie popełniamy pewien błąd; albowiem kiedy
wymieniamy najlepszych obywateli, wydaje nam się,
że nie może być już nic doskonalszego: czyż można
wyobrazić sobie coś lepszego od rzeczy najlepszej?
Gdy zaś wspomina się o królu, zaraz przychodzi
na myśl król niesprawiedliwy. Ale zastanawiając się
teraz nad istotą monarchicznej formy państwa nic
przecież nie mówimy o królu niesprawiedliwym.
Toteż pomyśl sobie o Romulusie, Pompiliuszu albo
też o królu Tullusie: może nie będziesz tak bardzo
ganił tej odmiany rządów!
O państwie 145

Mummiusz: Jakąż więc zaletę przyznajesz pań­


stwu ludowemu?
A wtedy tamten: Go też powiesz, Spuriuszu —
czyś odniósł wrażenie, że Rodyjczycy, u których
niedawno przebywaliśmy razem, nie mają żadnej
państwowości?
Mummiusz: Owszem, mają, i to zupełnie nie­
naganną.
Scypio: Słusznie to mówisz. Ale jeżeli sobie przy­
pominasz, wszyscy obywatele należeli tam w rów­
nej mierze raz do ludu, drugi raz do senatu i mieli
ustaloną kolejność, w jakich miesiącach pełnić mają
obowiązki ludu, a w jakich obowiązki senatorów;
otrzymywali wynagrodzenie za uczestnictwo w obu
zgromadzeniach i zarówno w teatrze, jak w kurii
jednako rozsądzali sprawy gardłowe oraz wszystkie
inne. Senat miał takież znaczenie i takąż władzę,
jak lud...

[g następnych prawie czterdziestu kwaternionów za­


chowało się tylko pięć kart].

Ł U Ż N E F R A G M E N T Y K S IĘ G I I I I

i. Jest tedy w każdym człowieku jakiś pierwiastek


burzliwy, który pod wpływem przyjemności umacnia
się, a pod wpływem przykrości słabnie. (Noniusz,
str. 301, w. 5).

C ycero — D z ie ła f il o z o f ic z n e , t. I I 10
146 O państwie

2. Ale że sami poddają próbie swą odwagę, wie­


dzą, co mają uczynić. (Noniusz, str. 364, w. y).
3. Punijczycy pierwsi drogą handlu i dostarczania
towarów zaszczepili w Grecji chciwość i lubowanie
się w przepychu tudzież nienasyconą żądzę wszel­
kich bogactw. (Noniusz, str. 431, w. 11).
4. Ów Sardanapal, daleko bardziej zeszpecony
swymi występkami niźli samym imieniem. (Scholia
do satyr Juwenala, 10, 362).
5. Chyba że ktoś chce widzieć w górze Atos wy­
łącznie czyjś pomnik. W takim razie zapytać trzeba,
kto to jest ów tak znakomity Atos lub Olimp. (Pris-
cianus, 6, 13, 70. U Hertza str. 255, g\ «.Athos Atho-
nis» — Cycero wspomniał o tym w trzeciej księdze dzieła
«0 państwie»).
6. Postaram są bowiem w odpowiednim miejscu wy­
kazać, że — stosownie do określeń samego Cycerona,
w których przez usta Scypiona krótko wyraził, czym jest
państwo i czym jest lud, potwierdzając to licznymi wypo­
wiedziami bądź to własnymi, bądź też włożonymi do ust
współuczestników tej rozmowy — Rzym nigdy nie był
państwem, ponieważ zawsze brakowało mu prawdziwej
sprawiedliwości. Atoli biorąc pod uwagę bardziej rozpo­
wszechnione określenia, trzeba uznać, że stanowił on jednak
swego rodzaju państwo, którym dawni Rzymianie rządzili
lepiej niż późniejsi. (Augustyn, Państwo Boże, 2, 21).
Księga czwarta

Ponieważ jednak wspomniano o ciele i duszy, będę j


próbował wyjaśnić istotę obu tych pojęć, o ile mój skromny
rozum potrafi ją rozpoznać. Mniemam, że przedmiot ten
godny jest najwyższego wysiłku ze względu na to, iż
Marek Tuliusz, mąż szczególnie uzdolniony, kiedy podjął
tę próbę w czwartej księdze dzieła «0 państwie», zamknął
nader rozległą treść w zbyt wąskich określeniach, z lekkim
sercem obrywając wszystko, co się w nich nie mieściło.
Aby zaś nie móc się usprawiedliwić z tego, że nie rozwiązał
niniejszego zagadnienia, sam stwierdził, iż nie brakowało
mu ani ochoty, ani pieczołowitości. Poza tym, dotykając
pobieżnie tego samego przedmiotu w pierwszej księdze
dzieła «0 prawach», powiada tak\ «Wydaje mi się,
Że tę sprawę w dostatecznym stopniu wyjaśnił Scypio
w dziele, któreście ju ż czytali». (Laktancjusz, O dziele
Bożym, i, i i — i j . Por. Cycero, O prawach, 1 , 9 , 2 7 ) .
... a i sam rozum, który przewiduje rzeczy przy­
szłe, pamięta przeszłe... (Koniusz, str. 500, w. 10).
Bo jeżeli nie ma nikogo, kto by nie wolał umrzeć
niż przybrać postać jakiegoś zwierzęcia, chociażby
nawet miał zachować duszę ludzką, to o ileż więk­
szym nieszczęściem jest mieć w ludzkiej postaci
ducha zwierzęcego! Mnie się zdaje przynajmniej,
10*
148 O państwie

że jest ono większe o tyle, o ile duch jest doskonalszy


od ciała. (Laktancjusz, Ustanowienia Boże, 5, 11, 2).
... że nie sądzi, aby jedno i to samo było dobre
dla barana i dla Publiusza Afrykańskiego. (Augustyn,
Przeciw Julianowi, 4, 12, 39. W wydaniu benedyktyń­
skim t. X, str. 612: Wreszcie woleli [stoicy\ mówić
raczej o żądzach u zwierząt niż u ludzi, jak ty to czynisz-
Zgodnie z ich poglądem Tuliusz w pewnym miejscu po­
wiada...).
W końcu ziemia, zwracając kolejno ku słońcu to
jedną, to drugą stronę, sprawia, że powstaje cień
i noc. Liczba nocy odpowiada liczbie dni, co umo­
żliwia nam wypoczynek po pracy. (Noniusz, str. 234,
w. 14).
Podczas gdy w jesieni ziemia jakby otwiera się
dla przyjęcia do swego łona nasion, a w zimie wy­
poczywa przed poczęciem nowych płodów, to w le-
cie, jako we właściwej porze, doprowadza jedne
do stanów dojrzałości, drugie wysusza. (Noniusz,
str. 343, w. 20).
... gdy wzywają pasterzy do bydląt... (Noniusz,
str. 139, w. 16).
Scypio: ... wdzięczność; jak mądrze dokonany
został podział na stany, podział wedle wieku, po­
dział na klasy z wyodrębnieniem rycerstwa, do któ­
rego należą także głosy senatu! Teraz jednak zbyt
wielu ludzi, poszukując nowych korzyści w postaci
szczodrej zapłaty za konie, które na podstawie
jakiejś uchwały ludu byłyby odstąpione państwu,
nierozsądnie pragnie zniszczyć ten pożyteczny po­
dział.
O państwie 149

Zważcie teraz, jak mądrze pomyślane zostały inne


rzeczy zmierzające do umożliwienia obywatelom
szczęśliwego i pięknego życia w ramach społeczności;
to bowiem stanowi pierwszą przyczynę łączenia się
ludzi i to właśnie powinno im zapewnić państwo —
częścią przez odpowiednie urządzenia, a częścią
przez prawa. Zacznijmy więc od wychowania dzieci
wolnego stanu. Grecy włożyli w to wiele próżnych
wysiłków. Jest to jedyna dziedzina, o której za­
niedbanie obwinia nasze instytucje gość nasz, Po-
libiusz. Otóż przodkowie nasi nie chcieli, aby wy­
chowanie to było określone czy z góry ustalone
przez prawo, aby zajmowało się nim państwo i aby
było to samo dla wszystkich. Albowiem...
[Zaginęły dwie albo cztery środkowe karty tego kwa-
ternionu].
Udającym się do wojska przydawano zazwyczaj
przewodników, którzy kierowali nimi w ciągu pierw­
szego roku. (Serwiusz, Komentarz do «Eneidy» Wer­
gilego, j , 546: Podług Tuliusza, który powiada...).
... nie tylko tak jak w Sparcie, gdzie uczą mło­
dzież kraść oraz przywłaszczać sobie cudze rzeczy.
(Koniusz, str. 20, w. 12).
Przynosiło wstyd młodzieńcom, jeżeli nie mieli
kochanków. (Serwiusz, Komentarz do «Eneidy» Wer­
gilego, 10, 325: Słyszymy o Kreteńczykach, że nie zacho­
wywali umiaru, jeśli chodzi o miłostki między chłopcami.
Z czasem zostało to przeniesione do Lakończyków i do
całej Grecji, tak iż Cycero mówi o tym w księgack « 0 pań­
stwie»).
150 0 państwie

Scypio: ... [Nasze dawne obyczaje zakazywały]


*

młodzieńcom ukazywać się nago. W ten sposób


głęboko zakłada się podwaliny obyczajności. A jakże
niedorzeczne są u Greków te ćwiczenia w gimna­
zjach! Jak mało warta jest służba w oddziałach
efebów! Jak nieprzystojne są tam dotykania i jak
rozpustne miłostki! Pomijam już Elejczyków i Te-
ban, pośród których zezwalano na rozwiązłą miłość
wolno urodzonym młodzieńcom i pozostawiano im
całkowitą swobodę; ale nawet i Lacedemończycy,
dopuszczając w miłości między młodzieńcami
wszystko z wyjątkiem samego stosunku, słabą zaiste
przeszkodę stwarzają dla tego wyjątku, skoro ze­
zwalają na uściski i zetknięcia cielesne... przez płó­
cienne płaszcze.
Tu zabrał głos Leliusz: Doskonale rozumiem,
Scypionie, że ganiąc greckie wychowanie wolisz
walczyć z najsławniejszymi ludami niż spierać się
ze swoim Platonem, którego nawet nie dotykasz;
zwłaszcza że...
Uczeń jego [Sokratesa] Platon, którego Tuliusz na­
zywa jakby bóstwem filozofów, a który jeden tylko spo­
śród nich filozofował tak, iż zbliżył są do zrozumienia
prawdy, nie znając Boga pobłądził w wielu sprawach
tak dalece, że nikt nie popełnił omyłek większych niż on.
Przede wszystkim chodzi tu o to, że w dziele zawierającym
rozważania o paristwie domagał się, aby wszystko było
wspólne dla wszystkich. Co się. tyczy majątku, byłoby to
jeszcze znośne, chociaż niesprawiedliwe-, bo ani nie po­
winno nikomu zawadzać, jeśli ktoś dzięki swym pilnym
wysiłkom zdobył więcej, ani nie może nikomu być. po-.
O państwie 151

Żyteczne, jeśli ktoś z własnej winy ma mniej. Wszelako,


jakem już powiedział, w pewnej mierze jest to do znie­
sienia. Lecz czy także żony i dzieci mają być wspólne?
Czy nie będzie żadnego rozróżnienia krwi ani pewności
pochodzenia, ani rodziny, ani pokrewieństwa, ani powi­
nowactwa, natomiast — jak u zwierząt — wszystko bez
różnicy ma być przemieszane ze sobą? Czy mężczyźni
mają wyzbyć się wszelkiej powściągliwości, a niewiasty
wszelkiej wstydliwości? Jakaż może być u jednych i u dru­
gich miłość małżeńska, jeśli nie ma w nich niewątpliwego
i ześrodkowanego na jakiejś osobie uczucia ? Któż będzie
szanował ojca nie wiedząc, przez kogo został spłodzony?
Któż będzie kochał syna przypuszczając,, że jest cudzy?
Mało tego. Platon dopuścił kobiety do senatu, otworzył
im dostęp do wojska, do urzędów i do władzy. O, jakże
nieszczęśliwe będzie państwo, w którym obowiązki męż­
czyzn zaczną, pełnić kobiety! (Laktancjusz, Epitome, 33
[y<9 ], 1— 5. O Platonie zob. u Cycerona, O naturze bo­
gów, 2, 12, 32) . .
Nasz Platon idzie jeszcze dalej niż Likurg, który
nakazał, aby w ogóle wszystko było wspólne, iżby
żaden obywatel nie mógł powiedzieć, że coś stanowi
jego własność lub że doń należy. (Koniusz, str. 362,
w. 11).
Postąpię z nim tak jak on z Homerem, którego
wieńczy kwiatami i skrapia wonnościami, a równo­
cześnie wypędza z urojonego przez się państwa.
(Koniusz, str. 308, w. 38).
Orzeczenie cenzora nie przyprawia skazanego. 6
o nic, jak tylko o wstyd. Ponieważ tedy wszelkie,
tego rodzaju orzeczenia godzą wyłącznie w dobrą.
152 O państwie

sławę (nomen), zawarta w nich kara nosi nazwę


zniesławienia (ignominia). (Moniusz, str. 24, w. 3).
Mówią, że widząc ich surowość miasto po raz
pierwszy zadrżało ze strachu. (Moniusz, str. 423, w. 3).
Nie trzeba wcale ustanawiać przełożonego dla
kobiet, którego zwykli powoływać Grecy. Ale niech
będzie cenzor, który nauczy mężów, jak mają trzy­
mać w posłuszeństwie żony. (Moniusz, str. 433,
w. 14).
Tak tedy obyczajne wychowanie ma wielkie zna­
czenie ; wszystkie kobiety powstrzymują się od wina.
(Moniusz, str. 5, w. 10).
Jeśli któraś z nich miała złą opinię, krewni od­
mawiali jej pocałunku. (Moniusz, str. 306, w. 3).
I tak od pożądania czegoś (a petendo) wywodzi
swoją nazwę pożądliwość (petulantia) , a od zuchwa­
łego domagania się czegoś (a procando), czyli od
natrętnego żądania — zuchwalstwo (procacitas). (Mo­
niusz, str. 23, w. 16 i str. 23, w. 20).
Nie chcę bowiem, ażeby ten sam lud był władcą,
a zarazem celnikiem świata. Za najlepsze źródło
dochodu tak dla rodzin prywatnych, jak dla państwa
poczytuję oszczędność. (Moniusz, str. 24, w. 15).
2(e względu na Pompejusza nie śmiem ganić budowy
teatrów, krużganków i nowych świątyń, lecz najwybit­
niejsi uczeni nie pochwalają i tego. Taki na przykład
jest pogląd samego Panecjusza, którego często naśladuję
w niniejszym opracowaniu (choć nie tłumaczę go dosłow­
nie), i Demetriusza Falerejskiego, który gani najwięk­
szego wśród Greków, Peryklesa, za to, że tyle pieniędzy
wyrzucił na budowę owych przesławnych propilejów. Ale
O państwie 153

wszystkie te sprawy omówiłem dokładniej w dziele, które


napisałem o państwie. ( Cycero, O powinnościach, 2,
17, 60).
Wydaje mi się, że nazwa rzetelności, jides, po­
chodzi od wyrazu fit, oznaczającego, iż robi się to,
co się powiedziało. (Noniusz, str. 24, w. 11: Istotę
rzetelności wyjaśnił Cycero na przykładzie w IV księdze
dzieła «0 państwie»).
U dostojnego obywatela i człowieka szlachet­
nego pochodzenia schlebianie ludowi, zwracanie na
siebie uwagi, ubieganie się o jego łaskę jest oznaką
płochości. (Noniusz, str. 194, w. 26).
Wszyscy, którzy wziętość u ludzi jednają sobie
urządzaniem uczt i biesiad oraz rozrzutnością, wy­
raźnie okazują, że brak im prawdziwej godności
mającej swoje źródło w cnocie i zasłudze. (Niezna­
nego autora «Paradoxa koronne». U Bielowskiego,
Pompeii Trogi fragmenta, str. X V i nast. : Dobrze napisał
Cycero w dziele « 0 państwie»).
Zajrzyj choć trochę do tych ksiąg o państwie, skąd
zaczerpnąłeś owego uczucia niezwykłej miłości ojczyzny,
a dowiesz się, że dobrzy obywatele w służeniu ojczyźnie
nie znają ani miary, ani granic', zajrzyj, proszę cię na
wszystko, i zobacz, jakimi pochwałami jest tam obsypywana
uczciwość i wstrzemięźliwość, a co się tyczy związku
małżeńskiego — wierność oraz czyste, przyzwoite i dobre
obyczaje. (Augustyn, Listy, 91, 3. W wiedeńskim wydaniu
łacińskich pisarzy Kościoła pt. «Corpus Scriptorum Eccle-
siasticorum Latinorum», 34, 428, 21).
Podziwiam nie tylko trafność myśli, ale i piękno
wyrażających ją słów. Prawo mówi: «Jeśli powstaje
154 O państwie

spór», ma zaś na myśli sprzeczkę między życzli­


wymi sobie ludźmi, a nie zwadę wrogów lub spór
prawdziwy... A więc prawo przyjmuje, że między
sąsiadami może powstać sprzeczka, ale nie zwada.
(Noniusz, str. 430, w. 29).
Dalej, skoro pokój w domu stanowi część składową
spokojności państwa, to gdyby dla ocalenia pokoju w pań­
stwie domownicy musieli pogwałcić pokój domowy, niech
rzeczywiście zniszczą wtedy pokój między ojcem i synem.
Jak czytamy, w ten sposób pisywali ci, którzy wymownie
rozprawiali o stanie rzeczy w państwie. (Rufin, O do­
brodziejstwie pokoju, De bono pacis, 2, 26 kol. 1632).
Podobnie ograniczone są troski ludzkie i samo
życie: kresem ich jest uświęcony przez prawo ka­
płańskie pogrzeb. (Noniusz, str. 174, w. 7).
Ludzi niewinnych skazali na śmierć za to, że
zostawili nie pogrzebane ciała, których z powodu
gwałtownej burzy nie mogli wydobyć z morza.
(Noniusz, str. 293, w. 41).
W związku z ową niezgodą stanąłem nie po
stronie ludu, lecz zacnych. (Noniusz, str. 319, w..
15)>
. Niełatwo bowiem oprzeć się. silnemu ludowi, gdy.
mu nie przyznasz żadnych praw albo przyznasz
zbyt mało. (Priscianus, 15, 4, 20. U Hertza str. 76, 14).
Obym mu przynajmniej wywróżył trafnie, wier­
nie i hojnie! (Noniusz, str. 469, w. 16). . .
9 Daremnie gromił to Cycero, gdy pisząc, o poetach wołał:.
Skoro raz do uszu ich dojdą .okrzyki i pochwały,
tłumu niby jakiegoś wybitnego. ! mądrego mistrza,
jakież roztaczają wtedy mroki, jakiż wzbudzają lęk,
O państwie 155

jakież rozpalają namiętności! (Augustyn, Państwo.


Boże, 2, 14, zakończenie).
Cycero mówi, że gdyby nawet żyt dwa razy dłużej,
nie wystarczyłoby mu czasu na przeczytanie liryków.
(Seneka, Listy, 49, 5).
Ten sam Scypio u Cycerona powiada: [Rzymianie],
mając sztukę aktorską i wszelkie widowiska teatralne
za rzecz godną pogardy, nie tylko odmawiali wy­
konawcom tych widowisk należnego innym obywa­
telom szacunku, lecz nawet w drodze orzeczenia
cenzorskiego wykluczali z dzielnicy miejskiej ( tri­
bus). (Augustyn, Państwo Boże, 2, 13).
Co sądzili o tym dawni Rzymianie, poświadcza Cycero
w swoich księgach «0 państwie», gdzie rozprawiający
Scypio mówi tak: Nigdy komedie nie zdołałyby
uzyskać w teatrze poklasku dla swoich zdrożności,
gdyby zdrożności te nie były rozpowszechnione
w życiu codziennym. Dawniejsi od Rzymian Grecy
zachowali przynajmniej w swoim błędnym mniemaniu
niejaką zgodność, bo także prawo dozwalało u nich, by
w komedii mówiono, co się chce, i wymieniano po imieniu,
kogo się chce. Stąd też, jak w tychże księgach mówi Ąfry-
kańczyk,
kogoż komedia tam nie zaczepiła? Czy raczej
kogoż nie udręczyła, kogo oszczędziła? Niechby
już prześladowała zabiegających o przychylność ludu
nicponiów i znanych w państwie wichrzycieli, jak
Kleona, Kleofonta i Hiperbola. Ścierpielibyśmy to —
powiada — choć lepiej byłoby, gdyby takich obywateli
karcił cenzor, a nie poeta. Ale znieważać wierszami
Peryklesa, który ciesząc się najwyższym poważaniem
156 O państwie

stał przez tyle lat w czasie pokoju i wojny na czele


swojego państwa, oraz wygłaszać takie wiersze na sce­
nie równie było niestosowne, jak gdyby nasz Plautus—
wywodził Scypio — albo Newiusz chciał szkalować
Publiusza i Gnejusa Scypionów, a Cecyliusz lżyć
Marka Katona.
12 A nieco dalej powiada tak: Nasze Prawo dwunastu
tablic przeciwnie: choć przewidziało karę śmierci
dla niewielu przestępstw, uważało za potrzebne
ustanowić ją dla tych ludzi, którzy by wygłaszali
publicznie lub ułożyli wiersz zniesławiający czy
obrażający kogoś. I całkiem słusznie; bo życie nasze
winno podlegać ocenie zwierzchnich władz wydanej
po roztrząśnieniu sprawy w sposób prawnie prze­
pisany, a nie osądom poetyckiego talentu. I nie
godzi się, by ktoś słuchał zarzutów nie mając moż­
ności odpowiadania na nie i bronienia się w sądzie.
Uznałem za stosowne wypisać to dosłownie z czwartej
księgi dzieła Cycerona « 0 państwie», opuszczając tylko
gwoli większej jasności niektóre wyrazy albo troszeczkę je
zmieniając. Albowiem wypowiedź powyższa w znacznej
mierze dotyczy zagadnienia, które zamierzam tu wyjaśnić,
jeśli zdołam. Następnie Cycero porusza wiążące się z tym
inne sprawy, a zamyka te swoje rozważania takim oto
stwierdzeniem: Dawni Rzymianie nie zgadzali się,
iżby na scenie wychwalano lub potępiano człowieka
żyjącego. (Augustyn, Państwo Boże, 2, g).
3 Wedle słów Cycerona komedia jest naśladownictwem ży­
cia, zwierciadłem obyczajów, wizerunkiem prawdy. (Do-
natus, Ekskurs o komedii. U Wessnera 22, ig).
O jednolitości [poglądów greckich] świadczy też oko-
O państwie 157

liczność, że aktorów odgrywających na scenie takie komedie


uważali Grecy za godnych wielkiego szacunku w państwie.
Przecież, jak wspomina się w tejże samej księdze dzieła
« 0 państwie», Ateńczyk Eschines, mąż nader wy­
mowny, za młodych lat występował w tragediach,
a potem objął rządy w państwie. Także aktora
tragicznego Arystodemusa Ateńczycy wysyłali czę­
stokroć do Filipa jako posła swego w bardzo do­
niosłych sprawach, tyczących się pokoju i wojny.
(Augustyn, Państwo Boże, 2, u ; por. także 2, 12).
Następnie zaś nie każda przyjemność zasługuje na na­
ganę. Nie ona też jest celem muzyki. Bo wszak ubocznym
zadaniem muzyki jest pokrzepianie ducha, a celem głów­
nym pomoc w zdobywaniu cnoty. Nie uświadamiało sobie
tego wielu ludzi, a wśród nich i ten, kto przemawiał
przeciwko muzyce w dziele «0 państwie», napisanym
przez Rzymianina Cycerona. Bo nie chcę przypuszczać,
Że są to własne słowa tego pisarza. Jakże może ktoś
utrzymywać, że złorzeczył muzyce i wypędzał ją jako
sztukę nikczemną człowiek rozróżniający zarówno dobre
harmonie i rytmy, jak i złe? Człowiek, który tancerza
Roscjusza, słynącego podówczas z poczucia rytmu oraz
znajomości zwyrodniałych i opacznych jego form, a wy­
stępującego na scenie z niezwykłym wprost zapałem, cenił
tak, iż obwieścił, że zjawił się ón między ludźmi za
sprawą opatrzności bogów? Gdyby zaś ktoś dowodził,
Że to, co Cycero napisał w dziele «O państwie», było
wyrazem własnego jego przekonania, a to, co powiedział
o Roscjuszu, wynikało z omawianej sprawy, i Że nic nie
przeszkadza nam pojmować znaczenia tej wypowiedzi od­
wrotnie — to i tak ten ktoś nie wiedziałby, czy (o ile
158 O państwie

wiąże się to z niniejszym, dociekaniem) ma raczej zganić


retorykę, czy też pochwalić. Lecz jeśli chodzi o poszuki­
wanie prawdy lub wydanie słusznego sądu, to nie jest
godzien wiary ten, kto dogadza przede wszystkim dwor­
skim upodobaniom i życzeniom, a nie służy sprawom,
które wynikają z istoty rzeczy. Mniemam więc, że po­
dobnie jak z powodu spierających się krzykaczy nie po­
tępi on samej retoryki, tak też nie należy muzyki winić
za to, że niektórzy Z artystów gwoli przypodobania się
pospólstwu śpiewają albo grają rzeczy mniej zasługujące
na pochwałę. Wszak nawet ojczyzna tych, którzy za pa­
nowania Mumy i później byli jeszcze zupełnie dzicy,
miała również biegłych muzyków. Jak stwierdza sam
[Cycero], z ich udziałem odbywały się tam zarówno uczty
prywatne, jak i obrzędy odprawiane publicznie przy wszyst­
kich ofiarach. (Arystydes Kwintylianus, Flept (¿ouoriX7)ę,
O muzyce, ks. II. U Meibomiusa str. 6g — yi; u Jahna
str. 43, w. 38 i tiast.).
Stwórz pochodne od tego wyrazu (tj. od wyrazu «arna»,
czyli broń): armarium, czyli szafa; armamentum, czyli
sprzęt; armamentarium, czyli zbrojownia; armillae, czyli
naramienniki, które obecnie nazywają się «braccha.Ua»,
czyli bransolety; tamtej nazwy używa Cycero w księdze
czwartej dzieła « 0 państwie». (Priscianus, rozdz■ XII do
«Eneidy», 1, 14. U Hertza str. 462, 31).
K sięg a p ią ta

Gdy więc Rzeczpospolita Rzymska była taka, jak ją }


przedstawia Salustiusz, nie stanowiła ona już państwowości
najgorszej i najbezecniejszęj, jak on powiada, lecz w ogóle
nie była państioem, a to stosownie do ujęcia przyjętego
w owej dyspucie o państwie stoczonej przez wybitnych
jego przywódców. Również sam Tuliusz, gdy mówi na
początku piątej księgi nie przez usta Scypiona ani jakiejś
innej osoby, ale we własnym swym imieniu, przytoczyw­
szy wprzód wiersz poety Enniusza
Obyczajami dawnymi i ludźmi wielkimi Rzym stoi,

wywodzi dalej tak\ Zaiste, wiersz ten dla swej zwięz­


łości i prawdziwości wydaje mi się niby wyrze­
czony przez jakąś wyrocznię. Bo ani sami ludzie,
gdyby nie było w państwie tej obyczajności, ani
też same obyczaje, gdyby na czele państw nie stali
tacy mężowie, nie mogłyby ani zbudować, ani przez
czas dłuższy utrzymać w dobrym stanie tak wiel­
kiego, władającego tak znacznymi obszarami pań­
stwa. Za dawnych tedy lat obyczaj ojczysty kształ­
tował znakomitych mężów, a znakomici mężowie
pielęgnowali stare obyczaje i dbali o ustanowienia
przodków. Nasz wiek zaś, otrzymawszy Rzeczpospo- 2
160 O państwie

litą jakby wspaniałe malowidło, lubo już nadszarp­


nięte przez ząb czasu i płowiejące ze starości, nie
tylko zaniedbał przywrócenia mu poprzednich barw,
lecz nie pomyślał nawet o tym, by zachować przy­
najmniej jego kształt oraz zewnętrzne rysy. Cóż
bowiem pozostało z dawnych obyczajów, którymi
wedle słów poety stoi państwowość rzymska? Wszak
dobrze nam wiadomo, że poszły w zapomnienie
tak dalece, iż nie tylko ich nie przestrzegamy, lecz
nawet już nie znamy. A cóż mam powiedzieć o lu­
dziach? Oto dla braku wielkich mężów zanikły
również dobre obyczaje. Musimy tedy z jednej
strony zdawać sobie sprawę z tak wielkiego nie­
szczęścia, a z drugiej strony w jakiś sposób uspra­
wiedliwić się — niby winowajcy odpowiedzialni za
wielkie przestępstwo. Bo przecie to nie jakiś przy­
padek, ale właśnie nasze wady sprawiły, że mamy
wprawdzie państwo w słowach, lecz w rzeczywistości
dawnośmy już je utracili. (Augustyn, Państwo Boże,
2, 21).
Tuliusz w dziele swym «0 państwie» dowodzi, że rządcą
powinien być najznakomitszy i najuczeńszy człowiek, który
by odznaczał się i mądrością, i poczuciem sprawiedliwości,
i wstrzemięźliwością, i wymową, iżby mając płynne wy­
słowienie łatwo objaśniać kierowanemu przez się ludowi
tajemnice ducha ludzkiego. Rządca powinien też rozumieć
się na prawie i znać literaturę grecką, czego godnym po­
chwały przykładem jest postępowanie Katona, który w głę­
bokiej starości zaczął gorliwie zajmować się piśmiennictwem
greckim i dowiódł, jak wiele pożytku przynosi to [mężowi
stanu], (Rękopiśmienny komentarz do dzieła Cycerona
O państwie 161

«0 wynalazczości mówcy», czyli «Dc imentione rheto-


rica». U Osanna słr. 349).
Maniliusz(?): ... Nie ma nic godniejszego królów
niźli wymierzanie sprawiedliwości, w czym zawiera
się też wykładnia prawa. Wyroków tego prawa
ludzie prywatni domagać się zwykli właśnie od
królów. Z tej to przyczyny wydzielano królom pola,
łąki i lasy tudzież obszerne i bogate pastwiska,
które należały odtąd do władców, choć były upra­
wiane bez żadnego z ich strony trudu i wysiłku,
ażeby żadna troska o sprawy osobiste nie odwo­
dziła ich od spraw publicznych. I nikt spośród lu­
dzi prywatnych nie rozsądzał sporów ani nie wy­
dawał wyroków, wszystkie zaś takie sprawy załat­
wiał sąd królewski. Tego dawnego zwyczaju kró­
lów greckich najściślej przestrzegał — jak mnie się
przynajmniej wydaje — nasz Numa. Inni bowiem
nasi królowie, choć wypełniali także i tę powinność,
przeważnie jednak prowadzili wojny i więcej uwagi
zwracali na prawo wojenne. Natomiast długotrwały
pokój za Numy stał się dla miasta naszego matką
sprawiedliwości i religii. Król ten był także prawo­
dawcą i, jak wiecie, wydane przezeń ustawy obo­
wiązują do dnia dzisiejszego. A działalność taka
jest właśnie cechą wielkiego człowieka, co stanowi
w tej chwili przedmiot naszej rozmowy...
[ Z tego kwaternionu zaginęły dwie lub cztery środkowe
karty].

Aliści tak jak dobremu ojcu rodziny po­


trzebna jest pewna znajomość uprawy roli,
Cycero — D z ie ł a f il o z o f ic z n e , t. I I 11
162 O państw ie

budownictwa i rachowania... (Noniusz, str. 497,


w. 23).
5 Scypio: ... Czy masz coś przeciw temu, by wło­
darz znał się na warzywach i nasionach?
Maniliusz: Nic zgoła, byle tylko należycie wy­
konywał swoje właściwe obowiązki.
Scypio: Czy sądzisz, że znajomość tych rzeczy
jest powinnością włodarza?
Maniliusz: Bynajmniej; bo zbyt często zanie­
dbywałby wtedy uprawę roli.
Scypio: Tak więc, jak włodarz zna przyrodzone
właściwości roli, a rządca sztukę pisania, ale żaden
z nich nie szuka przyjemności, jaką daje wiedza,
lecz wykorzystuje nabyte wiadomości w praktyce,
również i ten nasz mąż stanu może z pożytkiem
przykładać się do nauki prawa i poznawania obo­
wiązujących ustaw, może nawet zgłębiać ich źródła,
ale nie zechce wikłać się zanadto w udzielanie od­
powiedzi prawniczych ani nie będzie zbyt często
czytał i pisał, by na podobieństwo owego rządcy
i włodarza zapewnić sobie możność [wypełniania
właściwej powinności, to jest] kierowania państwem.
Choćby nabrał nadzwyczajnej biegłości w prawie,
bez którego przecież nikt nie może być sprawiedliwy,
choćby dobrze poznał zwłaszcza prawo cywilne,
będzie jednak zajmował się nim tylko o tyle, o ile
sternik zajmuje się gwiazdami, a lekarz naukami
przyrodniczymi: obydwaj oni wykorzystują wiado­
mości z tych dziedzin w swoich zawodach, lecz nie
utrudniają sobie wypełnienia właściwych obowiąz­
ków. Dalej, mąż ten zrozumie...
O państw ie 163

[Liczba kwatemionów i kart, których brakuje w tym


miejscu, nie da się ustalić}.

Scypio: ... W tych państwach dobrzy obywatele


zabiegają o chwałę i szacunek, a unikają niesławy
i hańby. Lękają się zaś oni nie tyle groźby i kary
przepisanej przez ustawy, ile uczucia wstydu, które
natura zaszczepiła człowiekowi w postaci pewnego
rodzaju obawy przed należącą się słusznie naganą.
Dobry zwierzchnik państwa wzmacnia to uczucie
rozwijając odpowiednie mniemania, a przy pomocy
stosownych urządzeń i wychowania osiąga to, że
wstyd w nie mniejszym stopniu powstrzymuje oby­
wateli od przestępstw aniżeli bojaźń. Można roz­
wodzić się o tym dłużej i obszerniej, ale należy to
już do zagadnienia chwały.
Jeśli zaś chodzi o życie prywatne i zwyczaje *
życiowe, to zawarty zgodnie z prawem związek
małżeński, ślubne dzieci, świętość miejsca, w któ­
rym przebywają bóstwa opiekuńcze rodziny, pe-
naty i lary, wpoiły tego rodzaju zasady, że pomyślnie
układają się tam zarówno losy ogółu, jak i poszcze­
gólnych obywateli. Rozumieją oni, że można żyć
szczęśliwie tylko w państwie szczęśliwym i że naj­
szczęśliwsze jest państwo mające dobry ustrój.
Przedziwne zdaje mi się tedy, że tak wielka po-
jętność...

[Na tym kończy się tekst zawarty w palimpseście].

Cały czas więc poświęcam rozważaniu, jaka winna być g


rola tego męża, którego dość dokładnie, jak się tobie przy■*
11*
1 6 4 O państwie

najmniej' zdaje, opisałem w moich księgach. Czy wiesz


tedy, ku czemu wedle mojego pragnienia zwracać powinien
ów kierownik państwa wszystkie swoje wysiłki? Bo
Scypio w piątej, o ile pamiętam, księdze wyraża to w spo­
sób następujący. Jak celem sternika jest pomyślne
odbycie podróży morskiej, celem lekarza udrowie-
nie chorego, celem wodza zwycięstwo, tak celem
człowieka kierującego państwem jest szczęśliwe życie
obywateli, które można zapewnić wtedy, kiedy
państwo owo będzie niezachwiane w potędze, za­
sobne we wszelkiego rodzaju bogactwa, wielkie
w swej chwale i czcigodne w cnocie. Otóż pragnę,
aby człowiek taki dopełnił tego właśnie najwięk­
szego i najlepszego spośród ludzkich poczynań dzieła.
( Cycero, Do Attyka, 8, i i , i) .
I gdzieżjest to, co wasze księgi wielbią w owym zwierzch­
niku państwa, który więcej troszczy się o pożytek
ludu niźli o dogodzenie jego woli? (Augustyn, Listy,
104, 7, zakończenie. Wiedeńskie wydanie łacińskich pisarzy
Kościoła pt. «Corpus Scńptorum Ecclesiasticorum Latino-
rum», 34, 587, 24).
Wszak i Tuliusz w tymże dziele « 0 państwie», gdzie
wywodzi, jaki num być zwierzchnik państwa, nie mógł
przemilczeć, że należy go krzepić sławą; następnie zaś
wspomina, że przodkowie jego dokonali wielu
zadziwiających i wspaniałych czynów właśnie przez
żądzę sławy. (Augustyn, Państwo Boże, 5, 13).
Tuliusz mianowicie w dziele swoim «0 państwie»
pisze: Powinno się krzepić zwierzchnika państwa
Sławą. Państwo zaś trwa tak długo, jak długo wszyscy
obywatele okazują szacunek jego zwierzchnikowi.
O państwie 1 6 5

(Piotr z Poitiers do oszczerców. Lyońska, czyli lugduńska


bibilioteka patrystyczna, t. XXII, str. 824).
Można byłoby tylko wtedy żądać, aby cnota,
pracowitość i pilność były przymiotami wielkiego
męża* gdyby wrodzone zuchwalstwo zbyt silnie nie po­
pychało go nie wiadomo gdzie. (Noniusz, str. 233, w. 33) .
T a crtota zwie się męstwem, a zawiera się
w niej wielkoduszność oraz wspaniała pogarda bólu
i śmierci. (Noniusz, str. 201, w. 23).
Marcellus jako porywczy i bitny, Maksymus jako
powolny i oględny. (Noniusz, .str. 337, w. 33).
«Orbi» zamiast «orbe», jak .pisze Cycero w piątej
księdze dzieła «0 państwie» w wyrażeniu: ...p o zn a ­
nych przez cały świat. Dawniejsi często mówili w tert
sposób, jak wzmiankuje Pliniusz w tejże księdze szóstej'.
(Charyzjusz; u Keila I, 133, 17)..
... ponieważ mógł uczynić z waszych rodzin
współuczestników, przykrości związanych z jego sta­
rością. (Noniusz, str. 37, w. 23).
Potem [Seneka] w sposób nader niesmaczny dodał jeszcze,
co następuje: «U samego też Cycerona — wywodzi —
nawet prozaicznych jego utworach znajdziesz pewne wy­
nurzenia, z których dowiesz się, że praca, 'jaką włożył
w czytanie Enńiusza, nie poszła mu na marne». Wreszcie
przytacza to, co wypomina Cyceronowi jako pochodzące od
Emiusza, gdyż Cycero w dziele « 0 państwie» napisał
tak: Lakończyk Menelaus odznaczał się jakimś
wdziękiem przyjemnej mowy i ponieważ w innym
miejscu [tegoż dzieła] powiedział: Niechaj się stara
o zwięzłość słów swych w mówieniu. (Gelliusz, 12, 2,
6 i nast.).
166 O państwie

Na skutek ich krnąbrności nierozwaga udaje swobodę,


Zgubne zuchwalstwo chce uchodzjć za stateczność,
a jakaś tam czczo- płynność wysłowienia podszywa się
pod prawdziwą sztukę wymowy. Używanie tych podłych
sposobów dla podważenia sumienności sędziego jest zbrodnią.
Tok twierdzi Tuliusz, który powiada: [Scypio:] Jeżeli
w państwie nie powinno być nic czystszego niźli
głosowanie obywateli i wyroki sądów, to nie poj­
muję, dlaczego ten, kto je fałszuje przy pomocy
pieniędzy, zasługuje na karę, podczas gdy ten, kto
wpływa na nie swą wymową, otrzymuje nawet po­
chwałę. Mnie się przynajmniej zdaje, że więcej zła
wyrządza ten, kto zjednywa sędziego wymową, a nie
zapłatą, ponieważ nikt nie zdoła przekupić czło­
wieka obyczajnego pieniędzmi, może natomiast złu­
dzić go słowami. (Ammianus Marcellinus, 30, 4, 10).
Gdy Scypio to powiedział, Mummiusz bardzo go
pochwalił; przejęty był bowiem jakąś szczególną
odrazą do retorów. (Noniusz, str. 321, w. 12).
Wtedy na najlepszym polu rozrzucono przewy-
borne nasiona. (Komentarz nieznanego autora do
«Georgik» Wergilego, 1. U Bandiniego, łaciński katalog
Biblioteki Laurencjańskiej we Florencji, t. II, str. 348.
[Cycero w księdze piątej dzieła « 0 państwie»]).
K sięg a szósta

Gdyby tedy nie zrodziła się we mnie owa myśl o trium­


fie, dodatnio oceniona także i przez ciebie, nader często
zapytywałbyś jeszcze o takiego męża, którego przedstawiłem
w szóstej księdze. Bo i po cóż miałbym przemilczać wobec
ciebie, któryś wprost łykał tamte księgi, że teraz nawet
i ja nie będę wahał się odrzucić takiej rzeczy, jeśli okaże
się to bardziej słuszne? Nie można wszak dokonać równo­
cześnie jednego i drugiego: i o triumfie mówić z pożąda­
niem, i o państwie z pełnią szczerości. ( Cycero, Do
Ąttyka, 7, 3, 2. 13 grudnia 50 roku).
Liczysz więc całkowicie na przezorność (prudentia)
tego rządcy, która to cnota nawet nazwę swą otrzy­
mała od przewidywania przyszłych wydarzeń (ex
promdendo). (Noniusz, str. 42, w. 2. %e przezorność
wzięła swą nazwę od przewidywania, jasno wykazał to
Marek Tuliusz tv swym «Hortensjuszu» oraz w księdze
szóstej dzieła «0 państwie»).
Dlatego koniecznością jest, aby obywatel ten
zawsze gotów był wystąpić zbrojnie przeciwko
wszystkiemu, co zakłóca istniejący w państwie stan
rzeczy. (Noniusz, str. 256, w. 27).
Taka niezgoda obywateli, kiedy idą oni osobno
w różne strony, zwie się buntem. (Noniusz, str. 25,
w. 3: Istota buntu przedstawiona została przez Marka
1 6 8 O państw ie

Tuliusza w szóstej księdze dzieła « 0 państwie». Serwiusz,


Komentarz do «Eneidy» Wergilego, i, 149: Bunt jest to
niezgoda pośród obywateli, jak mówi Cycero w dziele
«0 państwie»).
Sądzę, że właśnie w czasie niesnasek domowych,
kiedy dobrzy obywatele znaczą więcej niźli całe
gromady ludzi, trzeba ważyć jednostki, a nie li­
czyć. (Koniusz, str. 919, w. i j . Por. wyżej, IV, 8,
8: Koniusz, str. 919, w. 15).
Albowiem namiętności, opanowując w sposób
przykry nasze myśli, dopuszczają się w stosunku
do nas niezliczonych wymuszeń i wydają nam nie­
skończenie wiele nakazów. Ponieważ zaś namięt­
ności tych w żaden sposób nie można zaspokoić
ani też zadowolić, przeto ludzi, których rozogniły
już swymi podnietami, popychają one do wszelakich
występków. (Koniusz, str. 424, w. 9 1 : Między wyrazem
«zaspokoić», tj. «explore», a «zadowolić», tj. «satiare»,
zachodzi ta różnica, iż zaspokoić znaczy tyle, co dać w sam
raz, a zadowolić— to dać ponad miarę, dać zbyt obficie).
... który osłabił jego siłę i poskromił owo wyuzdane
zuchwalstwo. (Koniusz, str. 492, w. 1).
Cycero w księdze szóstej dzieła « 0 państwie» napisał
tak: Miało to tym większe znaczenie, że choć byli
współbojownikami tej samej sprawy, nie stanowili
przedmiotu jednakiej nienawiści. Przeciwnie, ży­
czliwość, jaką cieszył się Grakchus u ludu, zapo­
biegała niechęci w stosunku do Klodiusza. (Gelliusz,
j , 16, 11. Koniusz, str. 290, w. 19).
Kto występował przeciw optymatom i przed-
niejszym obywatelom, musiał porzucić ów surowy
O państw ie 169

-i pełen godności ton swego wzniosłego przemówienia


(Noniusz, str. Ąog, w. 31).
... ażeby, jak on pisze, tysiąc ludzi udało się na
forum w zwykłach purpurowych sukniach i farbo­
wanych płaszczach. (Noniusz, str. goi, w. 27).
Wtedy, jak pamiętacie, za pieniądze zebrane
wśród tłoczącego się nader płochego tłumu pogrzeb
niespodziewanie uświetniono. (Noniusz, str. 5/7,
w- 35)-
Przodkowie nasi chcieli bowiem, aby małżeństwo
było mocno utwierdzone. (Noniusz, str. 512, w. 27
i Priscianus — w zbiorze pt. «Grammatici Latini», t. III,
str. 70, w. 11).
Z wywodu Leliusza, który wszyscy mamy w ręku,
dowiadujemy się, jak miłe bogom nieśmiertelnym są
kubki kapłańskie i ■— zgodnie z zawartymi w tym
wywodzie słowy — samijskie naczynia ofiarne.
(Noniusz, str. 3g8, w. 28).

[W wydaniu, na którym oparty jest niniejszy przekład,


mamy w tym miejscu poniższy fragment z Makrobiusza.
W poprzednich wydaniach dzieła Cycerona «O państwie>>
fragment ten zamieszczano zwykle na końcu księgi VI jako
rozdział 8, paragraf 8. Przyp. tłumacza].
Wszak Scypiona skłoniła, do opowiedzenia snu właśnie
ta okoliczność, iż przez długi czas wyrażał swą zgodę
milczeniem. Owóż kiedy Leliusz skarżył się Nazyce, że
Za zabójstwo tyrana nie odwdzięczono się przez wzniesienie
w miejscu publicznym odpowiednich posągów, Scypió po
wypowiedzeniu się w innych sprawach odrzekł mu w ta­
kie ;słowa:
170 O państw ie

Scypio: Lecz choć samo ogólne uznanie pięk­


nych czynów jest dla mędrców bardzo wielką na­
grodą za ich cnotę, to jednak owa boska cnota
pożąda nie posągów, słabo złączonych z podstawą
przy pomocy ołowiu, i nie triumfów uświetnionych
przez schnące wawrzyny, lecz jakichś trwalszych
i świeższych nagród.
— Jakież to są w końcu nagrody? — spytał
Leliusz.
Scypio zaś odpowiedział: Ponieważ trzeci dzień
już jesteśmy wolni od zajęć, pozwólcie mi... —
i mówił dalej, dochodząc tym sposobem do opowiadania
0 swym śnie. Chciał przez to udowodnić, że trwalsze
1 świeższe są te nagrody, które zgodnie z jego własnym
widzeniem zapewnione są dobrym kierownikom państwa
w niebie. (Makrobiusz, Komentarz do «Snu Scypiona»,
i , 4, 2 i nast.).
Cycero pisząc wzorem Platona swe dzieło « 0 państwie»,
Zamieścił w nim również rozdział będący naśladownic­
twem platońskiej opowieści o zmartwychwstaniu Era Pam-
filijczyka, który, kiedy złożono go na stosie, odżył —
jak potwierdza nasz pisarz — i wyjawił wiele tajemnic
świata podziemnego. Jednakże Cycero nie nadał tej
opowieści formy zmyślonej bajki, jak to uczynił Platon,
ale nakreślił możliwy do przyjęcia przez rozum ludzki
obraz, mający postać ciekawego widzenia sennego. Za­
pewne chciał przez to świadomie dać do poznania,
że wszystko, co mówi się o nieśmiertelności duszy
i o niebie, ani nie zostało zmyślone przez bredzących
niedorzeczności filozofów, ani nie należy do wyśmie­
wanych przez epikurejczyków nieprawdopodobnych
O państwie 171

bajek, lecz opiera się na domysłach biegłych tłu­


maczy snów. (Fawoniusz Eulogiusz. U Holdera i, 9).
\W wydaniu, na którym oparto niniejszy przekład,
na tych słowach kończy się przytoczony fragment z Fa-
woniusza Eulogiusza. Ponieważ usunięcie kilku następ­
nych zdań tego fragmentu nie wydaje się przekonywające,
zamieściliśmy je poniżej w oparciu o poprzednie wydanie
Biblioteki Teubneriańskiej z 1929 roku. Przyp. tłumacza].
Tam to wprowadza [Cycero] owego Scypiona, który
odniósłszy zwycięstwo nad Kartaginą zyskał dla swej
rodziny nazwisko «Afrykański». Otóż ten starszy Scypio
rzekomo przepowiada Scypionowi młodszemu, synowi
Paulusa, przyszłe zdrady ze strony bliskich mu osób tu­
dzież zbliżanie się nieszczęśliwego końca. Zarazem oznaj­
mia mu, że mocą konieczności wynikającej z układu liczb
świetny żywot jego zostanie przerwany przez uduszenie,
i wyjaśnia, że Scypio młodszy Z mocy dwu zbiegających
się ze sobą doskonałych liczb zwróci w pięćdziesiątym
szóstym roku swojego życia uwolnioną ju ż duszę niebu,
skąd ją niegdyś otrzymał. Upewnia również, Że byt du­
szy i rozumu ludzkiego jest wiecznotrwały i że dla tych,
którzy dobrze zasłużyli się państwu i byli obrońcami
ojczyzny, zapewnione jest wspaniałe świetliste siedlisko
na mlecznej drodze. (Fawoniusz Eulogiusz, j . w.).
Niektórzy z naszych wspówyznawców, kochając Pla­
tona za jego wspaniały sposób mówienia i za przedsta­
wienie pewnych zagadnień zgodnie z prawdą, powiadają, iż
także jego pogląd na zmartwychwstanie umarłychjest podobny
do naszego. Tę samą sprawę porusza Tuliusz w dziele
«0 państwie», upewniając, że nie tyle chciał przekonywać
172 O państwie

0 prawdziwości tych zapatrywań, ile raczej bawił się.


W każdym razie wprowadza on człowieka, który wrócił
do życia i opowiedział pewne rzeczy zgadzające się z wy­
wodem Platona. (Augustyn, Państwo Boże, 22, 28).
[Poniższy rozdział j zachowaliśmy tutaj również
w oparciu o poprzednie wydanie z 1929 r. Albowiem
w nowym wydaniu z 1955 r. został ort pominięty, ,co nie
.wydaje się uzasadnione Przyp. tłumacza].
Jednakowoż naśladownictwo sprawiło, iż tutaj dzieło
[Cycerona] jest bezsprzecznie najpodobńiejsze do wzoru.
Bo jeśli Platon w zakończeniu swej rozprawy o państwie
przez usta pewnego człowieka, który wydawał się umarły,
a potem życie odzyskał, stara się przedstawić, w. jakim
położeniu znajdują się wyzute z ciał dusze, i dodaje' do
tego starannie opracowany swoisty opis sfer niebieskich
1 gwiazd, to także i Scypio Tuliusza opowiadając, o wi­
doku świata, jaki nasunął mu się w czasie snu, ukazał
nam rzeczy bardzo podobne. (Makrobiusz, Komentarz
do «Snu Scypioha», i, 1, 2).
Układ tych rzeczy odkrył Tuliusz traktując je z równie
wielką. rozwagą, jak talentem.' Kiedy podczas rozmowy
palmę pierwszeństwa we wszystkich okolicznościach bytu
państwowego przyznał sprawiedliwości, na samym szczycie,
doprowadzonej do końca budowli umieścił czcigodne sie­
dziby nieśmiertelnych dusz i tajemnicze krainy niebieskie,
wskazując, w jaki sposób mogą się tam dostać, a raczej
powrócić ci, którzy roztropnie, sprawiedliwie, dzielnie
i spokojnie rządzili państwem. Natomiast ów platoński
odkrywca tajemnic, z imienia jakiś Er, z pochodzenia
Pamjilijczyk, . a z zawodu żołnierz, gdy zdawało się,
O państwie 173

Że z otrzymanych w bitwie ran wyzionął ducha i gdy


dopiera dwunastego dnia jako ostatni spośród poległych
wówczas osób miał być uczczony ogniem, nagle życie
odzyskał czy dostał je na nowo i jak gdyby składając
publiczne zeznania wyjawił rodzajowi ludzkiemu wszystko,
co robił i co widział w ciągu tych dni, które upłynęły
między pierwszym i drugim jego życiem. Chociaż Cy-
cero ubolewa, że ludzie nieświadomi wyszydzają tę opo­
wieść (jak gdyby on sam był świadom prawdy \), to jednak
chcąc uniknąć zarzutu, że prawi niedorzeczności, wolał,
by człowiek, który w jego dziele miał wystąpić z podobnym
opowiadaniem, obudził się ze snu, a nie zmartwychwstał.
Lecz zanim wydamy sąd o treści snu, trzeba wyjaśnić,
0 jakich to ludziach wspomina Tuliusz, Że wyśmiewają
opowieść platońską i że także on obawia się, by z ich
strony nie spotkało go to samo. Otóż wypowiadając te
słowa nie ma on na myśli całkiem ciemnego pospólstwa,
mówi zaś o ludziach z pozoru uczonych, a jednak nie
znających prawdy. Jużci o nich to było wiadomo, że
czytają takie dzieła i że skorzy są do nagany. Wskażemy
tedy, jacy to mianowicie ludzie uprawiali w stosunku do
tak wielkiego filozofa ową swoistą płochą krytykę i kto
Z nich pozostawił oskarżenie swe także na piśmie... Jakoż
tę czcigodną księgę i najświętsze tajemnice natury wyśmie­
wała cała klika epikurejczyków, zbaczająca przez jednakie
wciąż zaślepienie z drogi, która wiedzie do prawdy,
1 zawsze przekonana, że trzeba wyszydzać to, o czym
sama nie ma pojęcia. Jeden zaś z bardziej skłonnych do
potworzy słuchaczów Epikura, dobrze znany ze swej
gadatliwości Kolotes, zamieścił nawet w książce swoje
obrailiwe drwiny. Jednak musimy tu pominąć niesłuszne
174 O państwie

jego zarzuty, o ile nie dotyczą snu, o którym właśnie


mowa', będziemy ścigali tylko tę potwarz, która — ■ jeśli
nawet nie znajdzie uznania — będzie zagrażała jedno­
cześnie Cyceronowi i Platonowi. A więc Kolotes twierdzi,
Że nie wypadało jilozpfowi zmyślać bajeczki, ponieważ
wszelkiego rodzaju zmyślenia są dla nauczycieli prawdy
niestosowne. «Dlaczegóż to — powiada — jeśli chciałeś
zaznajomić nas ze zjawiskami niebieskimi i pouczyć o po­
łożeniu dusz, nie postarałeś się przedstawić tych zagadnień
w formie zwyczajnego i prostego wykładu, lecz stworzyłeś
osobę i zdarzenie, wynalazłeś rzekomą nowość i sztucznie
ułożyłeś scenę wprowadzającą zmyśloną opowieść, co wszystko
skaziło piętnem kłamstwa sam przystęp prowadzący do
poszukiwania prawdy?» Ponieważ zarzuty te, wysunięte
w stosunku do platońskiego Era, godzą zarazem w nocny
spoczynek marzącego we śnie Afrykańczyka... dajmy odpór
napastnikowi i obalmy bezzasadne obwinienia, ażeby przez
unicestwienie jednej potworzy dzieło obydwu filozofów
odzyskało należną sobie i nienaruszoną godność. (Makro-
biusz, Komentarz do «Snu Scypiona», i, i, 8— s, 5 ).

Sen Scypiona

Scypio: Gdy udałem się do Afryki i przydzielony,


jak wiecie, w charakterze trybuna wojskowego kon­
sulowi Maniuszowi Maniliuszowi przybyłem do
czwartego legionu, uważałem za rzecz najpilniejszą
odwiedzenie króla Masynissy, który miał słuszne
powody po temu, by okazywać jak największą ży­
czliwość naszej rodzinie. Gdym zjawił się u niego,
O państw ie 175

starzec ze łzami w oczach uściskał mnie, a w chwilę


potem spoglądając w niebo zawołał: «Dzięki ci,
0 Najwyższe Słońce, i wam też dzięki, o inni nie­
bianie, że zanim się rozstanę z tym życiem, w króles­
twie mym i w tym oto domu oglądam Publiusza
Korneliusza Scypiona, którego samo imię już mnie
krzepi! Nigdy bowiem nie opuszcza mej duszy
wspomnienie owego najlepszego i w najwyższym
stopniu niezwyciężonego męża, [który również nosił
to imię]». Potem wypytywałem go o stan jego kró­
lestwa, a on mnie pytał o naszą Rzeczpospolitą
1 tak cały ów dzień spędziliśmy na prowadzonej
tu i tam żywej rozmowie.
Po świetnym królewskim przyjęciu przeciągnę-
liśmy naszą rozmowę do późnej nocy, przy czym
starzec nie mówił o niczym, jeno o Afrykańczyku,
a pamiętał nie tylko wszystkie jego czyny, lecz
także słowa. Następnie udaliśmy się na spoczynek,
a że podróżą i czuwaniem do późnej nocy byłem
nader utrudzony, ogarnął mnie sen mocniejszy niż
zwykle. Wtedy (jak sądzę, w związku z tym, o czym
rozmawialiśmy, bo zwykle tak się zdarza, że nasze
myśli i rozmowy rodzą we śnie coś podobnego do
opisywanych przez Enniusza widzeń z Homerem,
o którym, naturalnie, poeta ten bardzo często
myślał i rozmawiał na jawie) ukazał mi się Afiy-
kańczyk w tej postaci, jaką lepiej znałem z jego
wizerunku aniżeli z rzeczywistości. Zaiste, zadrża­
łem ze strachu, gdym go rozpoznał. Lecz on po­
wiedział : «Odwagi, Scypionie! Nie lękaj się i dobrze
zapamiętaj, co ci powiem. Czy widzisz to miasto, J/ ^
1 7 6 O państw ie

które zmusiłem niegdyś do posłuszeństwa: ludowi


rzymskiemu, a które teraz wznawia dawne wojny
i nie może wytrwać w pokoju?» — i tu z wysokości
usianego gwiazdami, jaśniejącego blaskiem pogod­
nego sklepienia niebios wskazał mi Kartaginę. —
«Dzisiaj przybywasz oblegać ją nieomal jako prosty
żołnierz, ale nim upłyną dwa lata, zdobędziesz ją
w charakterze konsula i sam uzyskasz prawo do
przydomka, który obecnie masz w dziedzictwie po
mnie. Po zgnieceniu Kartaginy odbędziesz triumf
i zostaniesz cenzorem, a kiedy jako poseł będziesz
objeżdżał Egipt, Syrię, Azję i Grecję, czeka cię ponow­
ny zaoczny wybór na konsula. Zakończysz wówczas
bardzo wielką wojnę oraz zburzysz Numancję. Lecz
gdy na wozie triumfalnym wjedziesz na Kapitol,
znajdziesz Rzeczpospolitą zatrwożoną zamysłami mo­
jego wnuka. I wtedy to, Afrykańczyku, trzeba ci
będzie wesprzeć ojczyznę światłem twego ducha,
twoim talentem i rozumem. Wszelako widzę, że
w tym samym czasie zaczyna się jakby podwójna
droga twego przeznaczenia. Bo oto w chwili, kiedy
od początku twego żywota słońce siedem razy osiem
okrąży ziemię i powróci na dawne miejsce oraz
kiedy obydwie te liczby, z których każda dla sobie
właściwej przyczyny poczytywana jest za doskonałą,
stworzą w naturalnej kolei rzeczy złowieszczy dla
ciebie iloczyn, całe państwo położy nadzieję jedynie
w tobie i w twoim imieniu; będą wpatrzeni w ciebie
i senatorowie, i wszyscy co lepsi obywatele, i sprzy­
mierzeńcy, i Latynowie; staniesz się jedynym czło­
wiekiem, od którego zawiśnie ocalenie ojczyzny;
O państwie 177

krótko mówiąc, zajdzie potrzeba, byś jako dyktator


przywrócił ład w Rzeczypospolitej, jeśli... zdołasz
uniknąć zbrodniczych rąk twoich najbliższych».
Tutaj Leliusz wydał głośny okrzyk. Inni ciężko
westchnęli. Lecz Scypio z łagodnym uśmiechem
powiedział: Pst! Bądźcie cicho, proszę, i nie
budźcie mnie ze snu. Słuchajcie jeszcze trochę, co
było dalej.
«Ale żebyś, Afrykańczyku, miał tym więcej za- J33^
pału do obrony Rzeczypospolitej, uważaj: dla wszyst­
kich, którzy ochraniali, wspierali i umacniali oj­
czyznę, jest wyznaczone w niebie określone miejsce,
gdzie będą doznawali wiecznej szczęśliwości. Za­
prawdę bowiem nic z tych rzeczy, co dzieją się na
ziemi, nie jest owemu Bogu Najwyższemu, który
rządzi wszechświatem, tak przyjemne, jak zbiorowiska
i gromady ludzkie złączone wspólnością prawa i zwane
państwami! Rządcy ich i obrońcy stąd przychodzą
i tutaj wracają».
Wtedy, choć ogarnął mnie strach — zresztą nie /44
tyle z powodu grożącej mi śmierci, ile z powodu
przerażającej zbrodni moich krewnych — zdobyłem
się jednak na zapytanie, czy on sam, czy ojciec mój
Paulus, czy inni, których uważamy za zmarłych, są
żywi. — «Ma się rozumieć — odpowiedział na to. —
Bo naprawdę żyją ci właśnie, którzy niby z wię­
zienia wyzwolili się z okowy cielesnej; to zaś, co
u was nazywa się życiem, jest śmiercią. Czy nie
widzisz, że oto nadchodzi twój ojciec Paulus?» Gdy
go spostrzegłem, wiele doprawdy łez wylałem; lecz on
obejmując mnie i całując powstrzymywał mój płacz.
C ycero — D z ie ła filo z o fic z n e , t. IX 12
178 O państwie

*5 A kiedy przytłumiwszy łkanie mogłem już się


odezwać, zawołałem: «Proszę cię, najczcigodniejszy
i najlepszy ojcze! Jeśli — jak mówi Afrykańczyk —
tu jest prawdziwe życie, to dlaczegóż zostaję na
ziemi? Dlaczego nie pospieszam tutaj do was?» —•
«Tak być nie może — odrzekł na to. — Bo póki
Bóg, którego świątynią jest wszystko to, co widzisz,
nie wyzwoli cię z więzów ciała, poty nie będziesz
miał tutaj dostępu. Ludzie dostali przy stworzeniu
nakaz, by strzegli owej kuli, która -— jak widzisz —
jest środkiem tej świątyni, a nosi nazwę ziemi.
Otrzymali oni duszę pochodzącą od tych odwiecz­
nych ogni, które zwiecie ciałami niebieskimi i gwiaz­
dami, a które mają kształt gładkich kul i ożywione
duchem boskim krążą z zadziwiającą szybkością
po swych kolistych drogach. Przeto i ty, Publiuszu,
i wszyscy inni ludzie musicie utrzymywać dusze
w cielesnych okowach i nie wolno wam bez rozkazu
Tego, kto was nimi obdarzył, porzucać ludzkiego
żywota, abyście nie robili wrażenia, że uchylacie
się od wypełnienia wyznaczonej człowiekowi przez
Boga powinności. Lecz ty, Scypionie, postępuj tak,
jak ten oto dziad twój i jak ja, który cię zrodziłem:
kieruj się sprawiedliwością i miłością, tą miłością,
która wzniosła jest już w stosunku do rodziców
i krewnych, ale największe znaczenie ma wtedy,
gdy dotyczy ojczyzny. Właśnie takie życie jest
drogą do nieba, a zarazem i do grona tych, którzy
odbyli już swój żywot ziemski i wyzwoleni z ciała
zamieszkują teraz okolicę leżącą przed twymi
oczami (był to zaś krąg jaśniejący pośród świateł
O państw ie 179

niebieskich największym blaskiem), okolicę, nazwaną


przez was za przykładem Greków drogą mleczną».
Kiedy przypatrywałem się stamtąd wszystkiemu, cała
reszta świata wydala mi się wspaniała i zadziwia­
jąca. Były tam gwiazdy, których nigdy z ziemi nie
widujemy; a wszystkie miały tak wielkie rozmiary,
jakich w żadnym wypadku nie domyślaliśmy się.
Najmniejszą z nich była gwiazda znajdująca się
najdalej niebios, a najbliżej ziemi i świecąca zapo­
życzoną jasnością. Kule tych gwiazd wielkością
swoją znacznie przewyższały ziemię, sama ziemia
zaś wydała mi się tak malutka, że z politowaniem
patrzyłem na nasze państwo, które tworzyło na mej
jakby jeden punkcik.
Gdy chciałem przyjrzeć się jej lepiej, Afrykań- 17 17 (4)
czyk odezwał się w te słowa: «Proszę cię, jak długo
jeszcze myśl twa będzie przykuta do ziemi? Czy
nie chcesz zobaczyć, do jakich przestworzy przy­
szedłeś? Oto masz przed sobą wszechświat złożony
z dziewięciu kręgów czy raczej dziewięciu kul,
z których jedna, zewnętrzna, tworzy sklepienie nie­
bios obejmujące w sobie wszystkie pozostałe kule
i będące samym Bogiem Najwyższym, który ogarnia
i łączy w całość inne kręgi. W tej to sferze tkwią
gwiazdy, wiecznie zataczające wraz z nią swe koliste
drogi. Poniżej jej znajduje się siedem kręgów na­
stępnych, obracających się wstecz, to jest w kierunku
przeciwnym do ruchu nieba. W pierwszym z nich
mamy gwiazdę, którą na ziemi określa się mianem
Saturna. W następnym jaśnieje przychylna rodza­
jowi ludzkiemu i dobroczynna gwiazda, zwana
12*
1 8 0 O państwie

Jowiszem. Po nim z kolei czerwieni się straszna


dla ziemi światłość, której dajecie nazwę Marsa.
Poniżej Marsa sam środek prawie całej tej prze­
strzeni zajmuje Słońce, wódz, król i zwierzchnik
pozostałych ciał niebieskich, będące niby rozumem
i zarządcą świata, a tak wielkie, że wszystko oświetla
i napełnia swym blaskiem. Jako współtowarzysze po­
dążają za nim — każdy w swej sferze — Wenus
i Merkury, w najniższym zaś obwodzie krąży za­
palony przez promienie słoneczne Księżyc. Pod
nim wszystko jest już śmiertelne i przemijające z wy­
jątkiem dusz udzielonych przez bogów w darze
rodzajowi ludzkiemu, podczas gdy nad Księżycem
wszystko jest wiecznotrwałe. Albowiem położona
w środku wszechświata i zajmująca dziewiątą jego
sferę Ziemiajest nieruchomą, azarazemnajniższąkulą,
na którą wszystkie ciężkie ciała opadają pod wpływem
swego własnego brzemienia».
Oglądałem to w osłupieniu, a gdy ochłonąłem
z wrażenia, zapytałem: «A cóż to za dźwięk tak
wspaniały i miły napełnia moje uszy?» — «Jest
to — odpowiedział — owa harmonia, która po­
wstaje dzięki różnym, nierównym sobie odległościom,
wymierzonym jednak z zachowaniem właściwego
stosunku. Tworzą ją same sfery niebieskie zderzając
się ze sobą podczas ruchu, przy czym odpowiednio
miarkowane dźwięki wysokie i niskie dają różne
zgodne akordy. Przecie tak wielkie ruchy nie mogą
dokonywać się w cichości i sama istota tych rzeczy
wymaga, aby jeden z krańców wszechświata wy­
dawał dźwięki niskie, a drugi wysokie. Z tej to przy-
O państwie 181

czyny owa najwyższa, unosząca gwiazdy strefa nie­


bieska, której obroty są szybsze, wydaje poruszając
się dźwięki wysokie i ostre, podczas gdy ta oto
znajdująca się na samym dole sfera księżycowa roz­
brzmiewa tonami bardzo niskimi. Albowiem zie­
mia, która jest dziewiątą sferą, pozostaje bez ruchu
i przebywając w jednym i tym samym miejscu
wiecznie trwa na stanowisku w środku świata; na­
tomiast osiem stref ruchomych, z których dwie
brzmią tonem jednakim, z powodu różnych odle­
głości wydają siedem rozmaitych dźwięków. A liczba
ta tworzy podstawę wszystkich prawie rzeczy. Lu­
dzie uczeni naśladowali to przy pomocy muzyki
i śpiewu, przez co utorowali sobie drogę wiodącą
z powrotem do tej krainy, podobnie jak i inni,
którzy dzięki swym niepospolitym zdolnościom mogli
w życiu ludzkim oddawać się boskim naukom.
Atoli przepełnione tą muzyką uszy ludzkie straciły i*
swą wrażliwość. I żaden z naszych zmysłów nie
jest tak przytępiony jak słuch. Podobne zjawisko
daje się zauważyć tam, gdzie Nil spada z najwyż­
szych gór ku miejscom zwanym kataraktami:
ogromny hałas sprawił, iż mieszkające w tamtej
okolicy plemię jest pozbawione słuchu. Również
i ta wywodząca się z bardzo szybkiego obrotu ca­
łego świata harmonia rozlega się tak silnie, że uszy
ludzkie nie są w stanie jej pochwycić. Wszak nie
możecie też patrzeć wprost na słońce, gdyż pro­
mienie słoneczne porażają wasze źrenice i oślepiają
wasze oczy».
Podziwiając to wszystko, raz po raz zwracałem
182 O państwie

jednak spojrzenie ku Ziemi. Wtedy Afrykańczyk


rzekł do mnie: «Widzę, że nawet teraz kierujesz
wzrok swój ku siedzibie i ojczyźnie ludzi. Jeśli
wydaje ci się mała, a taka jest istotnie, zawsze spo­
glądaj w przyszłości na te ciała niebieskie i nie
przywiązuj wagi do spraw ludzkich. Bo i jakiegoż
to uznania dopiąć możesz w osądach ludzi, jakiej
godnej pożądania sławy? Widzisz przecież, jak
rzadko rozsiane miejsca i jak małe skraweczki zaj­
mują ludzie na ziemi; jak rozległe pustkowia prze­
dzielają te zamieszkane swego rodzaju plamy na
globie ziemskim. A do tego ci mieszkańcy ziemi
nie tylko żyją w odosobnieniu — i to tak dalece,
że nic nie może między nimi rozchodzić się czy
dostać się od jednych do drugich — ale są wśród
nich tacy, którzy w porównaniu z wami stoją na
ziemi ukośnie, inni w poprzek, a jeszcze inni sto­
pami do góry. U tak rozproszonych narodów na pew­
no nie możecie oczekiwać żadnej sławy!
Widzisz dalej, że ta sama ziemia jest jak gdyby
przewiązana czy też otoczona pasami, z których
dwa, leżące najdalej od siebie i z obydwu stron
ziemi skierowane ku biegunom niebieskim, są —
jak dostrzegasz zapewne — zakrzepłe pod śniegiem,
środkowy zaś i zarazem najszerszy jest spalony przez
żar słoneczny. Dwa pasy nadają się do zamieszkania.
Jeden z nich ■— to tamten, południowy, którego
mieszkańcy chodzą obróceni do was stopami i nie
mają z twoim narodem nic wspólnego; drugi zaś —
to ten, zwrócony ku północy, w którym i wy macie
swoje siedliska. Zobacz no, jak mała jego cząsteczka
O państw ie 183

należy do was! Bo cały ten ląd, na którym żyjecie,


wąski w kierunku biegunów, a rozleglejszy w stronę
boków, stanowi niby małą wyspę. Oblewa ją dokoła
morze, które wy na ziemi nazywacie Atlantyckim,
Wielkim Morzem albo Oceanem, aczkolwiek po­
mimo tej szumnej nazwy jest — jak sam widzisz —
zupełnie mały. Otóż czy sława twa albo sława któ- 22
regoś z naszych współrodaków, rozchodząc się z tych
właśnie zajmowanych przez was i znanych wam
krain, mogła przekroczyć na przykład ten Kaukaz,
który masz przed oczami, lub przepłynąć poza ów
Ganges? Kto usłyszy kiedykolwiek twe imię na
innych krańcach wschodu i zachodu albo w krajach
północy i południa? Odetnij je, a zobaczysz, w jak
szczupłych granicach pragnie rozprzestrzeniać się
wasza sława! Jeśli zaś chodzi o tych, którzy mówią
o nas, to jak długo będą oni nas pamiętali?
Przypuśćmy nawet, że przyszłe pokolenia ludzkie
zechcą kolejno przekazywać swym potomkom prze­
jętą po przodkach chwałę każdego z naszych wiel­
kich mężów, to i tak z powodu potopów i pożarów
ziemi, które co pewien czas nieuniknienie muszą
się zdarzać, nie możemy zapewnić sobie już nie
tylko wiecznej, lecz nawet długotrwałej sławy.
Zresztą co ci zależy na tym, że będą mówili o to­
bie ludzie, którzy przyjdą na świat w przyszłości,
jeśli nie znali ciebie ci, co żyli przed tobą? A prze- 24
cięż byli oni nie mniej liczni i na pewno lepsi. Weź
też pod uwagę zwłaszcza to, że i wśród tych, którzy
mogą posłyszeć nasze imię, nikt nie jest w stanie
osiągnąć pamięci o sobie trwającej choćby przez
184 O państwie

jeden rok. Bo ludzie pospolicie mierzą rok obie­


giem samego tylko słońca, czyli jednego ciała nie­
bieskiego; w rzeczywistości jednak jest inaczej: do­
piero wtedy można będzie z całą słusznością po­
wiedzieć, że oto kończy się rok, kiedy wszystkie
gwiazdy przyjdą znów na to miejsce, skąd niegdyś
zaczęły swą drogę, i po dłuższym czasie całkowicie
przywrócą niebu jego początkowy układ. Prawie nie
mam odwagi powiedzieć, ile pokoleń ludzkich
mieści się w tym okresie. Kiedyś, gdy dusza Romu-
lusa wstępowała do tych właśnie uświęconych prze­
strzeni nieba, widzieli ludzie, jak zaćmiło się i za­
gasło słońce; owóż gdy słońce powtórnie zaćmi się
z tej samej strony i w takiej samej chwili, a wszystkie
znaki niebieskie i gwiazdy znajdą się znów w pier­
wotnym położeniu, wtedy miej rok za dopełniony.
Wiedz przy tym, że dotychczas nie upłynęła nawet
dwudziesta część takiego roku.
Dlatego też, jeżeli kiedyś zwątpisz w powrót do
tego siedliska, gdzie wszystko jest przygotowane dla
wielkich i szlachetnych mężów, zastanów się prze­
bóg, jak mało warta jest ta ludzka chwała, która może
trwać ledwie przez małą cząstkę roku! A jeśli zech­
cesz wtedy spojrzeć w górę i popatrzeć na tę sie­
dzibę, na miejsce naszego wiekuistego pobytu, nie
będziesz ani kierował się pochwałami gminu, ani
upatrywał celu swoich poczynań w ludzkich na­
grodach. Niechże więc sama cnota powabami swymi
pociągnie ciebie do prawdziwej chwały! A inni
niech sami pomyślą o tym, co mają mówić o tobie,
bo jednak mówić będą. Zresztą wszelki tego rodzaju
O państw ie 1 8 5

rozgłos zamyka się w ciasnych granicach tych okolic,


na które spoglądasz. Nigdy i dla nikogo nie trwał
on po wsze czasy: zanika wraz ze śmiercią ludzi
i ginie w niepamięci potomności.»
Gdy to wyrzekł, przemówiłem doń tak: «O, Afry-
kańczyku! Jeśli dla ludzi dobrze zasłużonych wzglę­
dem ojczyzny istotnie otwarta jest droga wiodąca
do bram nieba, to zaprawdę — choć wstępując od
najmłodszych lat w ślady ojca i twoje nigdym nie
uchybił waszej godności — teraz jednak, kiedy uka­
zano mi tak świetną nagrodę, będę wytężał moje
siły znacznie więcej!» On zaś odpowiedział: «O tak!
Wytężaj je i pamiętaj, że to nie ty jesteś śmiertelny,
ale twoje ciało; boś nie jest tym, kogo widzimy
w cielesnej postaci: istotę każdego człowieka sta­
nowi jego dusza, a nie postać, którą można wskazać
palcem. A jeżeli za bóstwo poczytujemy tego, kto
ma świadomość, kto czuje, kto pamięta, kto prze­
widuje, kto rządzi, kieruje i porusza ciałem sobie
poddanym tak, jak Bóg Najwyższy włada światem,
to przyjm do wiadomości, żeś jest bóstwem! I jak
sam Bóg przedwieczny wprawia w ruch ten po części
znikomy wszechświat, tak nieśmiertelna dusza nadaje
ruch nietrwałej powłoce cielesnej. Albowiem to, co
zawsze pozostaje w ruchu, jest wieczne. Co zaś po­
budza do ruchu inną istotę, podczas gdy samo
otrzymuje ruch skądinąd, musi koniecznie wraz
z ustaniem podniet do ruchu żywot swój zakoń­
czyć. Zatem jedynie to, co się porusza samo, nigdy
nie opuszczając siebie, nigdy też nie ustaje w ruchu;
ba, nawet jest źródłem i pierwszą przyczyną poru-
186 O państwie

szeń innych ruszających się istot. Pierwsza przy­


czyna zaś nie ma początku: z niej wywodzi się
wszystko, podczas gdy ona sama nie może zrodzić
się z czegoś innego; to bowiem, co by wzięło swój
początek z czegoś innego, nie byłoby już pierwszą
przyczyną. A jeśli ona nigdy się nie rodzi, to również
nigdy nie umiera. Bo gdyby istnieć przestała, ani sa­
ma nie odrodziłaby się z czegoś innego, ani nie
stworzyłaby nic ze siebie; jako że wszystko musi
koniecznie pochodzić od pierwszej przyczyny. Stąd
też początek ruchu pochodzi od tego, co porusza
się samo przez się; to zaś z kolei nie może ani rodzić
się, ani umierać. W przeciwnym razie runęłoby
całe niebo, zawaliłby się cały świat, wszystko nie-
uniknienie musiałoby popaść w zastój i nie byłoby
26 ^28 siły, która mogłaby znów nadać mu popęd. Jeśli
więc jasne jest, że to, co porusza się samo, istnieje
wiecznie, któż zaprzeczy, że taką właśnie naturę
dostały nasze dusze? Przecież wszystko, co czerpie
ruch swój z zewnątrz, jest bezduszne; natomiast
wszystko, co ma duszę, porusza się pod wpływem
swych własnych, wewnętrznych bodźców. Taka jest
bowiem istota, właściwość i moc duszy. A skoro ona
jedyna ze wszystkich stworzeń porusza się sama przez
się, to nie ulega wątpliwości, że nie miała żadnego
29 początku i że jest wieczna. Zaprawiajże ją tedy do
najszlachetniejszych uczynków! Nie ma zaś nic
szlachetniejszego od trudów dla dobra ojczyzny.
Zajęta i zahartowana nimi dusza szybciej wzięci
do tego siedliska, do swego właściwego domu.
Pójdzie zaś tam rychlej, jeśli już wtedy, kiedy jest
O państw ie 1 8 7

zamknięta w ciele, będzie wzbijała się ponad nie


i, wpatrując się w szczytne rzeczy niebieskie, jak
najbardziej oderwie się od spraw cielesnych. Al­
bowiem dusze tych, którzy oddali się rozkoszom
ciała i stali się jak gdyby ich służebnikami, którzy
pod w'pływem posłusznych namiętnościom żądz po­
gwałcili prawa boskie i ludzkie, po opuszczeniu ciał
błąkają się tylko dokoła ziemi i nie powracają do
tej krainy wcześniej, aż odbędą wielowiekową po­
kutę».
I ju ż go nie było. Ja ocknąłem się ze snu.
LUŹNE FRAGMENTY DZIEŁA „O PAŃSTWIE"

1. Por. wyżej, I, 23, 3g (Noniusz, str. 321, w. 16).


2. Niektórzy z dawniejszych pisarzy używali trybu
rozkazującego czasu przyszłego strony czynnej także od
czasowników odmieniających się jedynie w stronie biernej.
Na przykład Tuliusz w dialogu «O państwie» używa
formy «nitito», co znaczy «polegajże», choć podsta­
wowa forma tego czasownika brzmi «nitor». (Diomedes,
w zbiorze pt. «Grammatici Latini», t. I, str. 33g, w%3 1).
3. U dawnych pisarzy czytamy często «excello», tj.
«odznaczam się». Na przykład Cycero w dziele « 0 pań­
stwie» pisze «excellunt», tj. odznaczają się. (Diomedes,
w zbiorze j . w., t. I, str. 374, w. 17).
4. Cycero w pismach swoich o wymowie utożsamia tę
cnotę z mądrością', gdzie indziej jednak, to jest w dziele
«0 państwie», tenże Cycero określa ją jako roztropność.
(Wiktoryn, Objaśnienia do pism retorycznych Cycerona.
U Halma str. 136, w. 4).
5. Wychwalanie dziecka miał Fanniusz za rzecz
niebezpieczną; jest tu bowiem do pochwalenia nie
rzeczywistość, a jedynie nadzieja na przyszłość.
(Serwiusz, Komentarz do «Eneidy» Wergilego, 6, 8731
\Wergiliusz] wymownie chwali nadzieję, jaką budzi
O państwie 189

dziecko, gdyż nie znajduje jeszcze czynów. W dialogu zaś


Cycerona mamy zdanie takie...).
6. U Enniusza Afrykańczyk przemawia tak:
Jeśli ktoś zasługuje na pobyt w krainach niebieskich,
T o właśnie dla mnie otwarta jest tam największa brama,

oczywiście dlatego, że zniszczył i wytracił znaczną część


rodzaju ludzkiego. 0, w jak wielkiej ciemności zostawałeś,
Afrykańczyku\ A raczej ty, poeto, któryś sądził, Że mor­
derstwo i przelew krwi otwiera ludziom wstęp do niebios\
Także Cycero zgadzał się z tą czczą gadaniną, gdyż
przyznał: Tak jest, Afrykańczyku. T a sama brama
bowiem stała otworem również i dla Herkulesa.
(Laktancjusz, Ustanowienia Boże, i, 18, i i i nast.
Wiersze z Enniusza, Różne, tj. Varia, fr. 23).
7. Kiedy to samo dzieło (tzn. « 0 państwie»), poddał
rozbiorowi gramatyk, najpierw wyjaśnił, że Cycero używa
dobitnych słów, jak na przykład «reapse» zamiast «re
ipso», co znaczy «w rzeczy samej», a także «sepse»
zamiast «se ipse», co znaczy «sam siebie». Następnie
przeszedł do tego, co zmienione zftstało przez zwyczaj
nowych czasów. Na przykład Cycero powiada: Ponieważ
jego pytanie zawróciło nas spod samej już mety...
Otóż metę w cyrku, którą dzisiaj zwiemy «creta», dawni
pisarze określali wyrazem «calx». Wreszcie... [p. wyżej
III, 3, 6, fragment z listu Seneki]. (Seneka, Listy, 108,
32 i nast.).
8. P. wyżej, IV, 7, 7, fragment z «Paradoxôw koron­
nych».
9. P. wyżej, II, 42, 69, fragment z kodeksu rękopiś­
miennego biblioteki Ossolineum.
O PRAWACH

K sięg a pierw sza

Attyk: Poznaję właśnie ów gaj, a także i dąb J


arpinacki, o którym często czytałem w Mariuszu.
Jeśli ów sławny dąb jeszcze istnieje, to na pewno
musi być nim ten, gdyż jest już bardzo stary.
Kwintus: Ależ istnieje, mój Attyku, i będzie
istniał zawsze, zasadził go bowiem geniusz; a wszak
żaden rolnik nie jest w stanie zasiać i wyhodować
rośliny, która by trwała tak długo, jak posiew do-
dokonany przez wiersz poety.
Attyk: Lecz jakimż to sposobem, Kwintusie?
I jakże wygląda to, co sieją poeci? Bo zdaje mi się,
że wychwalając brata mówisz właściwie o sobie.
Kwintus: Niech i tak będzie. Jednakże póki nie
zamilknie piśmiennictwo łacińskie, poty nie zabraknie
w tym miejscu dębu, który nazywa się Mariuszo-
wym i — jak mówi Scewola o Mariuszu mego brata—
Nie zestarzeje się przez długie, długie wieki.

Przypuśćmy, że twoje Ateny mogły zachować na 2


zamku odwieczne drzewo oliwne; dajmy na to,
że dziś jeszcze pokazuje się tęż samą palmę, o której
Ulisses Homerowy powiada, że widział ją w Delos
smukłą i młodą. Wiele innych rzeczy w rozlicznych
198 O prawach

miejscach trwa w pamięci ludzkiej dłużej aniżeli


mogłoby się ostać w postaci naturalnej. I dlatego
uznajmy, że to jest właśnie ów «żołędzionośny»
dąb, z którego niegdyś uniosła się
Przedziwnie piękna, płowa postać wysłańca Jowisza.

A jeśli zniszczy go ząb czasu i wyczerpie starość,


to jednak znajdzie się w tym miejscu inny dąb,
który będzie nazywał się Mariuszowym.
Attyk: Nie wątpię w to, zaiste! Teraz zaś pytam
już nie ciebie, Kwintusie, lecz samego poetę: czy
dąb ten zrodził się w twych wierszach, czy też o zda­
rzeniu, jakie tam opisujesz, dowiedziałeś się od
Mariusza?
Marek: Chętnie ci odpowiem, ale nie wcześniej,
aż ty mi odpowiesz, Attyku, .czy to prawda, że
Romulus po odejściu swym przechadzał się w po­
bliżu twego domu i oznajmił Prokulusowi Juliu­
szowi, iż jest bóstwem, nazywa się Kwirynusem
i poleca wznieść sobie tam świątynię; czy to prawda,
że w Atenach, także niedaleko od twojego dawnego
domu, Akwilon porwał Oryteję — bo tak przecie
mówi podanie.
Attyk: Po cóż ty mnie, doprawdy, i dlaczego
wypytujesz o to?
Marek: Wyłącznie po to i dlatego, żebyś zbyt
pilnie nie dociekał prawdziwości zdarzeń przeka­
zanych w taki sposób pamięci ludzkiej.
Attyk: A jednak zastanawiasz się w Mariuszu
nad wielu zdarzeniami dociekając, czy są zmyślone,
czy prawdziwe, a ponieważ działy się one całkiem
O prawach 199

niedawno i dotyczyły męża wywodzącego się z Ar-


pinum, niektórzy domagają się od ciebie prawdy.
Marek: Na Herkulesa! Nie chcę, aby mnie po­
czytywano za kłamcę. Atoli ci niektórzy, mój T y­
tusie, postępują nieroztropnie żądając w takich
sprawach prawdy nie jak od poety, lecz jak od
świadka. Nie wątpię, że ci sami ludzie wierzą za­
równo w to, iż Numa rozmawiał z Egerią, jak i w to,
iż orzeł włożył Tarkwiniuszowi koronę.
Kwintus: Jak widzę, bracie, jesteś zdania, że 5
innych zasad przestrzegać trzeba w dziele histo­
rycznym, a innych w poemacie.
M arek: Oczywiście, gdyż w tamtym wszystko
zmierza do poznania prawdy, a w tym bardzo
wiele ujęć ma na celu sprawienie przyjemności,
aczkolwiek i u Herodota, ojca historii, i u Teo-
pompa mamy także niezliczone bajki.
Attyk: Nadarza mi się oto dobra sposobność, 2
której sobie życzyłem i której nie pominę.
Marek: Sposobność do czego, Tytusie?
Attyk: Już od dawna wysuwa się w stosunku do
ciebie prośby albo raczej żądania, byś napisał dzieło
historyczne. Istnieje bowiem przekonanie, iż jeśli się
tym zajmiesz, na pewno potrafisz dokazać, że i w tej
dziedzinie zgoła nie będziemy ustępowali Grekom.
Ale posłuchaj, co ja o tym myślę. Otóż zdaje mi się,
że powinieneś oddać tę przysługę nie tylko tym,
którzy z przyjemnością rozczytują się w twoich
pismach, lecz także i ojczyźnie, by podobnie jak
została przez ciebie ocalona, była również przez
ciebie rozsławiona. Bo i sam wiem, i częstokroć
.2 0 0 O prawach

słyszę od ciebie, że nie ma w naszym piśmiennictwie


dzieła historycznego. Jeśli zaś taka potrzeba zacho­
dzi, możesz niewątpliwie ją zaspokoić; wszak zwykle
byłeś zdania, że właśnie historia najbardziej zbli-
6 żona jest do wymowy. Toteż przystąp do tego,
prosimy, i poświęć swój czas sprawie, która jest —
jak dotąd — albo nie znana naszym rodakom,
albo też zaniedbana przez nich. Bo jeśli od pisanych
przez najwyższych kapłanów roczników, nad które
nie ma już nic uboższego, przejdziesz do Fabiusza
albo do owego Katona, którego zawsze masz na
ustach, albo do Pizona, albo do Fanniusza, albo
do Wennoniusza, to choć niektórzy z nich mają
nieco większą wartość niż pozostali, czy jest jednak
coś skromniejszego od dorobku ich wszystkich, na­
wet wziętych razem? Co prawda współczesny Fan-
niuszowi Antypater spisał się nieco lepiej i — cho­
ciaż zabierał się do rzeczy nieudolnie i po prostacku,
nie wykazując żadnej błyskotliwości i wprawy —
zdołał skłonić innych, ażeby pisali dokładniej. Ale
oto przyszli po nim... Klodiusz i Asellio, którzy
w niczym nie wzorowali się na Celiuszu i byli ra­
czej wyrazicielami dawnego niedołęstwa i niewie-
7 dzy. Cóż mam powiedzieć o Makrusie, którego
wielomówność odznacza się pewną bystrością, ale
nie tą z bogatego dorobku naukowego Greków,
lecz inną, właściwą dla pismaków łacińskich, przy
czym w wywodzie jego jest wiele niestosownej
wzniosłości i najdalej idącej bezczelności? Przy­
jaciel jego Sizenna łatwo przewyższył, jak dotąd,
wszystkich naszych pisarzy z wyjątkiem tych, po­
O prawach 201

wiedzmy, którzy jeszcze dzieł swoich nie wydali


i których nie jesteśmy w stanie ocenić. Lecz i on
nigdy nie był mówcą należącym do waszego grona,
a w historii goni za dziecięcymi błahostkami, tak
iż ma się wrażenie, że spośród Greków czytał je­
dynie Klitarcha i nikogo poza nim, a przynajmniej
że tylko tego pisarza pragnie naśladować. Zresztą
gdyby nawet mógł mu dorównać, to i tak byłby
daleki od doskonałości. Twój to zatem obowiązek
i oczekujemy od ciebie jego spełnienia, chyba że
może Kwintus zapatruje się inaczej.
Kwintus: Ależ ja wcale nie sądzę inaczej i często g
rozmawiałem o tym z bratem. Jest jednak po­
między nim a mną pewna różnica zdań.
Attyk: Jakaż to mianowicie różnica?
Kwintus: Chodzi nam o to, od jakich czasów ma
zacząć swe dzieje. Mnie się zdaje, że od najdawniej­
szych, gdyż czasy te są opisane tak, iż nikt przecież
tego nie czyta; on zaś woli dzieje współczesne sobie,
ażeby przedstawić wypadki, w których sam uczestni­
czył.
Attyk: Co do mnie, zgadzam się raczej z nim.
Wszak za naszego życia i za naszej pamięci zaszły
nader ważne zdarzenia; poza tym zaś Marek bę­
dzie mógł rozsławić zasługi swojego największego
przyjaciela Gnejusa Pompejusza oraz natrafi także
na ów... i pamiętny rok swego konsulatu. Wolę,
aby rozgłaszał on te właśnie sprawy, aniżeli — jak
chcą niektórzy -— opowieści o Remusie i Romulusie.
Marek: Wiem dobrze, Attyku, że już od dawna
wymaga się ode mnie podjęcia tego wysiłku; i nie
202 O prawach

wzbraniałbym się przed nim, gdybym miał choć


trochę wolnego, niczym nie zajętego czasu. Nie
można bowiem zabierać się do tak poważnej pracy
mając inne zajęcia, które przeciążają umysł. Po­
trzeba tu dwu rzeczy: być wolnym od trosk i nie
mieć żadnych obowiązków'.
Attyk: Jak to? A skądże miałeś czas wolny na
inne dzieła, których napisałeś więcej aniżeli kto­
kolwiek z naszych współrodaków?
Marek: Pozostają niekiedy jakieś resztki czasu.
Otóż nie pozwalam, aby przemijały one bezuży­
tecznie. Jeśli na przykład mam spędzić kilka dni
na wsi, wedle ich liczby miarkuję to, co piszę. Ale
historii ani nie można zaczynać inaczej, jak za­
pewniwszy sobie z góry czas w'olny od zatrudnień,
ani niepodobna rychło zakończyć. Poza tym tracę
osobiście pewność siebie, jeśli raz coś zacząwszy mam
przejść do czegoś innego, a powrót do rzeczy prze­
rwanych jest dla mnie trudniejszy niż wykańczanie
prac już rozpoczętych.
Attyk: Zaiste, słowna twe dowodzą, że przyda­
łaby ci się nominacja na legata lub na inne tego rodza­
ju stanowisko, które by zapewniło wolny czas i spokój.
Marek: Ja natomiast liczyłem raczej na zwol­
nienie mnie ze służby z powodu wieku i doprawdy
nie miałbym nic przeciwko temu, aby zwyczajem
przodków siadywać na krześle i udzielać odpowie­
dzi zwracającym się o porady, wypełniając w ten
sposób przyjemną i zaszczytną powinność niegnuśnej
starości. Wtedy bowiem mógłbym, ile tylko zechcę,
wkładać pracy zarówno w to, czego się ode mnie
O prawach 203

domagasz, jak i w wiele jeszcze obszerniejszych


i ważniejszych dzieł.
Attyk: Lękam się wszelako, że nikt się na to nie
zgodzi i że zawsze będziesz musiał przemawiać
w sądzie, tym bardziej że i sam się zmieniłeś, i obra­
łeś inny rodzaj wymowy'. Jak twój przyjaciel Ros-
cjusz zmniejszył w starości tempo swego śpiewu
i nawet fletom nadał wolniejszy takt, podobnie i ty
co dzień spuszczasz trochę z tonu, który był u ciebie
zwykle bardzo wysoki, tak iż obecnie twój sposób
wysławiania się niezbyt odbiega od łagodnej mowy
filozofów. A ponieważ zdaje się, że taką wymowę
można uprawiać aż do najpóźniejszej starości, nie
widzę, dlaczego miano by cię uwolnić od stawania
w sprawach sądowych.
Kwintus: Na Herkulesa! A ja wciąż jestem prze­
konany, że gdybyś miał się poświęcić udzielaniu
odpowiedzi prawniczych, może się to podobać na­
szemu ludowi. Myślę więc, że powinieneś spróbo­
wać, jeśli ci to będzie odpowiadało.
Marek: Byle tylko, Kwintusie, w próbie takiej
nie było żadnego niebezpieczeństwa! Lecz boję się,
żebym chcąc zmniejszyć sobie pracę nie spowodował
jej zwiększenia i żeby do obrony spraw, której
nigdy nie podejmuję bez przygotowania i namysłu,
nie dołączył się obowiązek tłumaczenia prawa.
Byłby on dla mnie uciążliwy nie tyle z powodu
dodatkowego wysiłku, ile ze względu na to, że za­
bierałby mi czas przeznaczony na obmyślanie mych
przemówień, bez czego nigdy nie śmiem przystępo­
wać do żadnej poważniejszej sprawy.
204 O prawach

Attyk: Dlaczegóż więc w owych — jak to uj­


mujesz — resztkach czasu nie wyjaśniasz nam przy­
najmniej tych zagadnień i nie napiszesz z większą
niż inni wnikliwością jakiegoś dzieła o prawie cy­
wilnym? Pamiętam przecież, iż uczyłeś się prawa
już od wczesnej młodości, gdy także i ja chadzałem
do Scewoli, i mam wrażenie, że nigdy nie poświę­
ciłeś się wymowie do tego stopnia, iżbyś miał za­
niedbać prawo cywilne.
Marek: Wyzywasz mnie na długi wywód, Attyku!
Podejmę się go jednak, jeśli Kwintus nie będzie
wolał, żebyśmy rozmawiali o czym innym. A po­
nieważ jesteśmy wolni od zajęć, mogę natychmiast
go rozpocząć.
Kwintus: Chętnie doprawdy posłucham cię: bo
i cóż bym lepszego robił albo na czym spędziłbym
pożyteczniej dzień dzisiejszy?
Marek: Może udamy się więc na zwykłą naszą
przechadzkę i do miejsc, gdzie zazwyczaj siadujemy?
Odpoczniemy tam, kiedy już dość się nachodzimy,
i na pewno czas zejdzie nam bardzo przyjemnie,
gdy będziemy się wypytywali wzajemnie o różne
rzeczy.
Attyk: Owszem. Chodźmy więc tędy — wzdłuż
rzeki Liris, jeśli nie macie nic przeciwko temu,
i trzymajmy się cienistego jej brzegu. Lecz zacznij
już twój wykład, proszę. Co sądzisz o prawie cy­
wilnym?
Marek: Co ja sądzę? Byli w naszym państwie
nader znakomici mężowie, którzy mieli zwyczaj
tłumaczyć je ludowi i odpowiadać na pytania
O prawach 205

prawne; lecz obiecując wielkie rzeczy zajmowali


się oni drobnostkami. Bo czyż mamy coś równie
ważnego, jak obowiązujące w państwie prawo?
A czy jest coś równie błahego, jak usługi ludzi
udzielających porad prawnych, chociaż są one ko­
nieczne dla ludu? Nie sądzę wprawdzie, że ci,
którzy uprawiali ten zawód, byli zupełnie nie obzna-
jomieni z prawem powszechnym; jednakże tym,
które nazywają cywilnym, zajmowali się jeno o tyle,
o ile chcieli dogodzić ludowi. To zaś, aczkolwiek
niezbędne w praktyce, w badaniach naukowych
nie wystarcza. Dokąd tedy mnie wzywasz i do czego
zachęcasz? Czy do pisania książeczek o służebnościach
ciążących na rynnach i ścianach? A może do ukła­
dania formułek zobowiązaniowych i sądowych?
Lecz przecież wszystko to zostało dokładnie opra­
cowane przez wielu innych ludzi, a z drugiej strony
ma mniejsze znaczenie od tego, czego — jak się
spodziewam — oczekujecie ode mnie.
Attyk: Jeżeli to mnie pytasz, czego oczekuję od (j
ciebie, odpowiem c i: ponieważ napisałeś dzieło
o najlepszym ustroju państwa, wydaje się stosowne,
byś napisał także o prawach. Wiem bowiem, że
tak postąpił ów Platon twój, którego wielbisz, któ­
rego przekładasz nad wszystkich i którego najwięcej
kochasz.
Marek: Otóż Platon, jak sam opisuje, rozprawiał
0 ustrojach państwowych i o najlepszych prawach
przechadzając się w dniu letnim z Kliniaszem
1 Lecedemończykiem Megillusem w gnozyjskim lasku
cyprysowym na Krecie, często zatrzymując się,
206 O prawach

a niekiedy odpoczywając. Czy chcesz więc, żebyśmy


postąpili tak samo i przechadzając się między tymi
smukłymi topolami po zielonym i cienistym brzegu,
a następnie siadając, rozpatrzyli te zagadnienia
nieco obszerniej, niż wymaga praktyka sądowa?
ić Attyk: Ja naprawdę chcę tego posłuchać!
Marek: A co powie Kwintus?
Kwintus: Niczego więcej nie pożądam.
Marek: I bardzo słusznie! Bo miejcie za rzecz
pewną, że żadna inna odmiana rozważań nie da
nam tak jasnej odpowiedzi na wzniosłe zapytania,
czym natura obdarzyła człowieka, ile doskonałych
skłonności zawiera się w duszy ludzkiej, dla dopeł­
nienia jakiej powinności i dla dokonania jakiego
dzieła narodziliśmy się i ujrzeliśmy światło dzienne,
na czym polega zjednoczenie ludzi i przyrodzona
więź pomiędzy nimi. Dopiero po wyjaśnieniu tych
zagadnień można odnaleźć źródło praw i ustaw.
17 Attyk: A więc twoim zdaniem nie z edyktu pre­
tora, jak wielu dzisiejszych prawników, ani z Ustaw}'
dwunastu tablic, jak dawniejsi, ale ze źródeł naj­
głębszej filozofii czerpać trzeba naukę prawa.
Marek: Tak, bo w rozmowie tej nie dociekamy,
Pomponiuszu, w jaki sposób zabezpieczyć swe upraw­
nienia albo co odpowiedzieć każdemu zasięgającemu
porady. Uznaję to za rzecz ważną, jaką też jest
w istocie; wiem, że zajmowało się nią ongiś wielu
wybitnych mężów, a teraz wziął na swe barki jeden
człowiek o najwyższej powadze i wiedzy; ale my
w naszej rozmowie ogarnąć musimy całe zagadnienie
prawa powszechnego oraz stanowionego w taki
O prawach 207

sposób, iż to prawo, które zwiemy cywilnym, zajmie


w tej całości nader niewiele miejsca. Musimy mia­
nowicie wyjaśnić istotę prawa wyprowadzając ją
z natury ludzkiej, musimy zastanowić się, jakimi
to prawami winno rządzić się wszelkie państwo,
a potem zająć się zasadami i nakazami ułożonymi
i nadanymi z woli samych ludów, pośród których
to zasad i nakazów na pewno nie ukryją się przed
nami także i postanowienia naszego ludu, znane
pod nazwą prawa cywilnego.
Kwintus: Daleko sięgasz doprawdy, mój bracie,
i — jak wypada — rozpoczynasz nasze dociekania
od głównego przedmiotu. Ci zaś, którzy prawo
cywilne wykładają inaczej, torują drogi nie tyle
sprawiedliwości, ile pieniactwu.
Marek: Nie tak jest, Kwintusie; bo do pieniactwa
wiedzie raczej nieznajomość prawa aniżeli wiedza
prawnicza. Lecz o tym pomówimy później, a teraz
zwróćmy się ku źródłom prawa.
Otóż najwięksi uczeni uznali za stosowne roz­
począć swe badania [w tej dziedzinie] od prawa
przyrodzonego. I przypuszczam, że słusznie, skoro
podług ich własnego określenia prawo jest to za­
szczepiony w naturę najwyższy rozum, który na­
kazuje, co trzeba czynić, i zakazuje, czego czynić
nie należy. Ten sam rozum utwierdzony i udo­
skonalony w ludzkim umyśle jest prawidłem po­
stępowania człowieka. Zatem twierdzą oni, że pra­
wem jest roztropność, która ma taką moc, iż może
nakazać postępki dobre i zakazać złych. Jak sądzą,
otrzymało ono swą grecką nazwę od tego, iż każdemu
208 O praniach

przyznaje, co mu się słusznie należy; ja zaś dodaję,


że nasza nazwa prawa, lex, pochodzi od wybierania,
to jest a legendo. Bo jeśli oni upatrują istotę prawa
w słuszności, to my sprowadzamy treść jego do
troskliwego wybierania, chociaż właściwość prawa
stanowi jedno i drugie. Jeśli ujęcie to jest zgodne
ż prawdą, jak mnie przynajmniej zwykło często się
wydawać, to początek prawa stanowionego -wywo­
dzić należy z prawa przyrodzonego; ono bowiem
jest istotą natury, a zarazem myślą i rozumem
mędrca tudzież miernikiem sprawiedliwości i nie­
sprawiedliwości. Ale ponieważ cała ta nasza roz­
mowa zajmuje się zwykłymi, powszechnie używa­
nymi pojęciami, trzeba będzie też używać niekiedy
pospolitych określeń i nazywać prawem to, co tak
nazywa lud, a mianowicie wszelkie nakazy i zakazy
utwierdzone na piśmie. Co się tyczy jednak prawda
stanowionego, to ustalmy, że wzięło ono swój po­
czątek z owego prawa najwyższego, które zrodziło
się o całą wieczność wcześniej, niż wprowadzono
w życie jakiekolwiek prawo pisane, i w ogóle
wcześniej, niż założono jakiekolwiek państwo.
Kwintus: Istotnie, będzie to bardziej odpowiednie
i rozsądniejsze z punktu widzenia zamierzonej
rozmowy.
Marek: Czy chcesz więc, byśmy prześledzili
powstanie prawa od samego początku? Po znale­
zieniu jego źródeł nie będzie żadnych wątpliwości,
cło czego odnieść trzeba przedmiot naszych badań.
Kwintus: Myślę, że tak właśnie powinniśmy po­
stąpić.
O prawach 209

Attyk: Ja też podzielam zdanie twego brata.


Marek: Ponieważ tedy musimy utrzymać i za­
chować ten ustrój polityczny, którego doskonałości
dowiódł Scypio w owych sześciu księgach [o pań­
stwie], ponieważ do tej właśnie formy państwa
przystosować winniśmy całokształt praw, a także ■—
nie utrwalając wszystkiego na piśmie — wprowadzić
odpowiednie obyczaje, przeto początek prawa wy­
wiodę z natury, pod której przewodnictwem iść
musimy w całym mniejszym rozważaniu.
Attyk: Bardzo słusznie. Wszak mając ją za prze­
wodnika w żaden sposób pobłądzić nie możemy.
Marek: Czy więc zgodzisz się ze mną, Pompo-
niuszu, (bo pogląd Kwintusa jest mi znany), że
całym światem rządzi moc oraz siła twórcza bogów
nieśmiertelnych, ich rozum, potęga, myśl i wola —
lub może jest jeszcze inne słowo, którym mógłbym
jaśniej wyrazić to, co chcę powiedzieć? Bo jeśli
nie przyznajesz tego, najlepiej byłoby rozpocząć
nasze rozważania właśnie od tej sprawy.
Attyk: Przyznaję oczywiście, jeśli żądasz; gdyż
ze względu na ten koncert ptasi i szum rzeki nie
lękam się, że podsłucha mnie któryś z moich kolegów.
Marek: A jednak musisz się pilnować. Koledzy
twoi bowiem mają zwyczaj — co jest zresztą cechą
ludzi dobrych — mocno się gniewać i nie wybaczą
ci, jeśli posłyszą, żeś się wyrzekł naczelnej zasady
tej znakomitej księgi, której autor napisał, że bóstwo
nie troszczy się ani o sprawy własne, ani też o cudze.
Attyk: Ciągnij dalej, proszę; bo jestem ciekaw, 22
do czego zmierza to, co ci przyznałem.
C yeero — D z ie ł a f il o z o f ic z n e , t. II 14
210 O prawach

Marek: Nie mam zamiaru zwlekać. Otóż zmierza


do tego, że to przezorne, zmyślne, wszechstronnie
uzdolnione, bystre, mające dobrą pamięć, hojnie
obdarzone rozumem i mądrością stworzenie, które
nazywamy człowiekiem, zostało przez Boga Naj­
wyższego postawione przy powołaniu do życia
w nader korzystnym położeniu. Albowiem tylko ono
jedno spośród tylu rodzajów i odmian istot oży­
wionych otrzymało w udziale rozum i zdolność
myślenia, których pozbawione są wszystkie stwo­
rzenia pozostałe. A czy jest coś, już nie powiem
w człowieku, lecz w całym niebie i na ziemi, bardziej
boskiego od rozumu, tego rozumu, który — gdy
dojrzeje i wydoskonali się — słusznie nosi nazwę
23 mądrości? Jeśli zaś nie ma nic lepszego od rozumu,
a ten znajduje się i w człowieku, i w bóstwie, to
stanowi on pierwszy rodzaj więzi, która łączy czło­
wieka z bóstwem. Tam jednak, gdzie mamy wspól­
ność rozumu, musi istnieć też wspólność prawego
rozumu, a że on to jest prawem przyrodzonym,
trzeba przyjąć, że ludzie są złączeni z bogami
również węzłem takiego prawa. Idźmy dalej: tam,
gdzie istnieje więź prawa przyrodzonego, istnieje
też wspólność prawa stanowionego; istoty zaś zo­
stające w takiej wspólności powinny być uważane
za przynależne do tego samego państwa, zwłaszcza
gdy rzeczywiście podlegają tym samym rozkazom
i władzom. A przecież podlegają temu samemu kie­
rownictwu niebieskiemu, boskiej myśli, wszechpo­
tężnemu Bogu! Cały ten świat należy tedy poczy­
tywać za jedno wspólne państwo bogów i ludzi.
O prawach 211

Jeśli zaś w ziemskich państwach pewnym sposobem,


0 którym będzie mowa na właściwym miejscu, różne
stany tworzą się poprzez spokrewnienie rodzin, to
we wszechświecie o wiele wyraźniej i jaśniej daje
się widzieć, że ludzie są spokrewnieni z bogami
1 że należą do ich rodu. o
Albowiem przy badaniu natury człowieka mówi 24
się zwykle (i bez wątpienia tak jest, jak się mówi),
że w nieprzerwanym ruchu i ciągłym obracaniu
się sfer niebieskich nadeszła jakby odpowiednia pora
do stworzenia rodzaju ludzkiego, który, rozproszony
i rozsiany po ziemi, otrzymał boski dar duszy. I pod­
czas gdy inne pierwiastki, z których składa się
istota ludzka, należą do rzeczy przemijających
i wskutek tego są słabe i nietrwałe, to dusza jest
pochodzenia boskiego. Z całą słusznością więc można
nazywać nas bądź to krewnymi niebian, bądź ich
rodem, bądź też potomstwem. Jakoż spośród tylu
rodzajów stworzeń nie ma prócz człowieka żadnej
istoty, która by miała jakieś pojęcie o Bogu, a i mię­
dzy samymi ludźmi nie ma żadnego narodu ani
na tyle otępiałego przez starość, ani na tyle jeszcze
nie ukształconego, aby nie wiedział, że Boga trzeba
mieć, choćby nawet lud ten nie zdawał sobie sprawy,
jaki to ma być bóg. Wynika stąd, że Boga poznaje ten, 25
kto jak gdyby przypomni i uświadomi sobie swoje
pochodzenie. Przecież ta sama cnota znajduje się
i w człowieku, i w Bogu, a poza nimi nie ma jej
żadna inna odmiana stworzeń. Cnota zaś — to nic
innego, jak skończona i do szczytu doskonałości do­
prowadzona natura. I pod tym względem więc
14*
212 O prawach

zachodzi istotne podobieństwo między Bogiem a czło­


wiekiem. A jeśli tak jest, to jakież pokrewieństwo
może być bliższe lub pewniejsze? Owóż tedy natura
wydała dla wygody i pożytku człowieka taką obfi­
tość różnych bogactw, że wszystko, co się tworzy
w świecie, wydaje się nie pochodzącym z przypadku,
lecz rozmyślnie udzielonym nam darem. Chodzi tutaj
nie tylko o to, co w postaci owoców i płodów tak
hojnie rodzi nam ziemia, ale też o zwierzęta, które —
co jest oczywiste — stworzone zostały częścią dla
posługiwania ludziom, częścią dla ich przyjemności,
26 a częścią na pokarm dla nich. Pod przewodem
natury wynaleziono także niezliczone sztuki, a na­
śladujący ją rozum ludzki przemyślnie opanował
9 wszystko, co jest niezbędnie potrzebne do życia.
Samego zaś człowieka natura nie tylko wyposażyła
w bystry rozum, lecz obdarzyła go także zmysłami
niby jakimiś strażnikami czy też przynoszącymi
wiadomości gońcami, jak również wszczepiła weń
ciemne jeszcze i nie dość jasne... rozeznanie bardzo
wielu rzeczy, zakładając jak gdyby podwaliny
przyszłej jego wiedzy; dała mu w końcu zgrabną
postać ciała, dostosowaną do jego uzdolnień. Bo
jeśli inne żyjące stworzenia pochyliła ku pokarmowi,
to jedynie człowiekowi nadała postawę wyprosto­
waną, kierując wzrok jego ku niebu jakby w tym
celu, by spoglądał na swoich krewnych oraz na
dawną swą siedzibę. Następnie tak ukształtowała
twarz ludzką, że wyraża ona dokładnie najskrytsze
27 myśli. Bo i oczy aż zbyt wyraziście zdradzają, jakie
jest usposobienie naszej duszy, i to, co zwie się
O prawach 213

wyrazem twarzy, a czego poza człowiekiem nie


może mieć żadne żywe stworzenie, ujawnia nasze
cechy charakteru. (Pojęcie to znają także i Grecy,
chociaż zgoła nie mają nazwy dla wyrazu twarzy).
Pomijam tutaj pożyteczne właściwości i przydatne
zdolności reszty ciała, jak możność miarkowania
głosu i posługiwanie się mową, która tak bardzo
wydatnie przyczyniła się do skojarzenia społecz­
ności ludzkiej: wszystko to nie należy do przed­
miotu naszej rozmowy i brak nam czasu na to.
Zresztą wydaje mi się, że tę sprawę w dostatecznym
stopniu wyjaśnił Scypio w dziele, któreście już czy­
tali. Lecz skoro człowiek został stworzony i wypo­
sażony przez Boga, który postawił go na czele
wszystkich innych stworzeń, uznajmy za rzecz oczy­
wistą przynajmniej to (żeby nie rozprawiać o wszyst­
kim), iż natura ludzka rozwija się w dalszym ciągu
już sama przez się. Wychodząc bowiem z tych po­
czątkowych pojęć, których znajomość uzyskała dzięki
zaszczepionemu w nią pierwotnie rozeznaniu, nawet
bez żadnego nauczyciela sama ze siebie umacnia
ona i doskonali ludzki rozum.
Attyk: Na bogów nieśmiertelnych! Jakże daleko i,g
sięgasz, by wyjaśnić początek prawa! A czynisz
to tak, iż nie tylko nie spieszno mi do owego wykładu
o prawie cywilnym, który pragnąłem usłyszeć, ale
chętnie zgodziłbym się, żebyś nawet cały dzień dzi­
siejszy zużył na takie wywody. Bo to, co nam teraz
podajesz uważając może za wstęp do innych rze­
czy, jest ważniejsze niż zagadnienie, ze względu na
które wstęp ten przygotowałeś.
214 O prawach

Marek: Aczkolwiek sprawy, których teraz po­


krótce dotykam, są rzeczywiście ważne, to jednak
spośród wszystkich rzeczy roztrząsanych przez uczo­
nych nie ma zaiste donioślejszej, jak dokładne uświa­
domienie sobie, żeśmy się narodzili do sprawiedli­
wości i że prawo ustanowiły nie osądy ludzkie, ale
natura. Okaże się to jasno, jeżeli przyjrzysz się
29 współżyciu ludzi oraz spajającej ich więzi. Otóż
nie masz dwóch rzeczy tak podobnych oraz tak
zbliżonych do siebie, jak my podobni jesteśmy
jedni do drugich. I gdyby zepsute nawyki tudzież
przesądy nie wypaczały i nie zwracały dokąd tylko
zechcą słabych umysłów ludzkich, nikt nie byłby
tak podobny do samego siebie, jak podobni byliby
wszyscy do wszystkich. Jakiekolwiek tedy wzięli­
byśmy określenie człowieka, każde z nich ma za-
30 stosowanie do wszystkich ludzi. A to jest wystar­
czającym dowodem, iż w łonie rodzaju ludzkiego
nie mamy żadnych zgoła różnic, bo jeśliby one
istniały, jedno określenie nie objęłoby wszystkich.
W każdym razie rozum jako jedyna rzecz, którą
górujemy nad zwierzętami, rozum, dzięki któremu
potrafimy myśleć, dowodzić, zbijać cudze poglądy,
rozważać, wnioskować o czymś i rozstrzygać, jest
na pewno wspólny wszystkim ludziom. Różnią się
oni wykształceniem, ale możność uczenia się mają
tę samą. Przecież i wszystkie wrażenia zmysłów są
podobne, i bodźce wywołujące te wrażenia dzia­
łają na wszystkich tak samo, i owe wszczepione do
umysłów początkowe pojęcia, o których mówiłem
poprzednio, są wyryte u wszystkich jednakowo,
O prawach 215

i mowa jako wyrazicielka naszych myśli posługuje


się tylko różnymi słowami, ale zgadza się co do
treści; nie ma też w żadnym narodzie człowieka,
który by mając przewodnika nie mógł dojść do
cnoty.
I nie tylko w dobrych, lecz także i w złych skłon­
nościach rodzaj ludzki wykazuje uderzające podo­
bieństwo. Albowiem wszyscy jednakowo dają się
uwieść rozkoszy, która, choć jest podnietą do zła,
ma jednak jakieś podobieństwo do naturalnego
dobra: sprawiając przyjemność swoją płochością
i słodyczą, jest przyjmowana przez błądzący umysł
jako coś zbawiennego. Jednaka jest niewiedza, przez
którą unikamy śmierci jako rzekomego unicestwie­
nia naszego bytowania, a trzymamy się uporczywie
życia, ponieważ zachowuje nas w tym stanie, w ja ­
kim zostaliśmy zrodzeni. Podobnie i ból zaliczamy
do największych utrapień — tak ze względu na jego
dokuczliwość, jak dlatego, że wydaje się towarzy­
szem śmierci. A że odbieranie czci zbliżone jest
do sławy, ludzie doznający czci zdają nam się
szczęśliwi, natomiast ludzie nie cieszący się uzna­
niem — nieszczęśliwi. Zmartwienia i radości, żądze
i obawy jednako trapią umysły wszystkich ludzi,
a jeśli nawet mniemania różnych narodów są różne,
to jednak te narody, które oddają cześć boską psom
i kotom, wcale nie ulegają innemu zabobonowi niż
pozostałe. A któryż naród nie miłuje dobroci, ży­
czliwości, usposobienia wdzięcznego i pomnego do­
znanych dobrodziejstw? Któryż nie ma w pogardzie
i nienawiści ludzi pysznych, złośliwych, okrutnych
216 O prawach

i niewdzięcznych? Skoro zaś z tych powodów trzeba


przyjąć, że cały rodzaj ludzki jest złączony w jedną
społeczność, to jako ostatni już wniosek wynika
stąd, iż należyte zasady życiowe czynią ludzi lep­
szymi. Jeżeli przystajecie na to, przejdę do spraw
dalszych; a jeśli chcecie o coś mnie zapytać, najpierw
to wam wyjaśnię.
Attyk: Ależ my nie mamy już żadnych pytań —
żebym odpowiedział za nas obydwu.
M arek: Z powyższego wynika tedy, że natura
stworzyła nas po to, abyśmy się wspomagali nawza­
jem i żyli wszyscy w społeczności złączonej przez
więź prawa. Chciałbym zaś, byśmy w całej tej roz­
mowie rozumieli, że to, co mienię prawem, po­
chodzi od natury, aczkolwiek złe nałogi pociągnęły
za sobą tak wielkie zepsucie, iż gasi ono te udzie­
lone nam przez przyrodzenie jakby iskierki świa­
tłości, rodzi zaś i utwierdza wręcz przeciwstawne
im przywary. Gdyby więc ludzie zgodnie ze swoją
naturą uważali, iż — jak to ujmuje poeta — «nic
ludzkiego nie jest im obce», szanowaliby prawo
wszyscy jednakowo. Bo kogo obdarowała natura
rozumem, temu dała też prawy rozum, a więc
i prawo przyrodzone, które jest takim właśnie ro­
zumem przejawiającym się w nakazach i zakazach;
a skoro obdzieliła prawem przyrodzonym, to uży­
czyła i prawa stanowionego. Rozum zaś dała wszyst­
kim, a więc wszyscy otrzymali też prawo. I słusznie
Sokrates złorzeczył temu, kto pierwszy oddzielił
pożytek od prawa; słusznie żalił się, że stało się to
początkiem wszelkich występków. Stąd również po-
O prawach 217

chodzi owo sławne powiedzenie Pitagorasa. Jasno


widzimy z tego, że jeśli mądry człowiek całą tę tak
daleko i szeroko rozlaną życzliwość ześrodkuje na
kimś jednym, obdarzonym takimiż zaletami, na­
stępuje wówczas to, co — choć wydaje się niektó­
rym nieprawdopodobne — jest konieczne: miłuje
tego drugiego wcale nie mniej niż samego siebie;
bo jakaż może być pomiędzy nimi różnica, skoro
wszystko jest u nich całkowicie równe? Przecież
gdyby w przyjaźni mogła zrodzić się jakaś, choćby
najmniejsza, różnica, przyjaźń ta natychmiast upada,
gdyż taka jest już jej istota, że zanika, jeśli tylko
jeden z przyjaciół zapragnie czegoś dla siebie.
Wszystko to mówię na wstępie dla mocniejszego
poparcia dalszego mojego wywodu i dalszych twier­
dzeń, ażeby tym łatwiej można było zrozumieć, że
prawo ma swoją podstawę w naturze. Dodam jeszcze
coś niecoś na ten temat, a potem przejdę do prawa
cywilnego, z którego zrodziła się cała ta rozmowa.
Kwintus: Istotnie, możesz już poprzestać na
kilku słowach. Z tego bowiem, co powiedziałeś,
stało się jasne i mnie, i Attykowi, a przynajmniej
mnie, że prawo pochodzi z natury.
Attyk: A czy ja mogę być innego zdania? Prze­
cież dowiodłeś już po pierwsze, że bogowie, jak
gdyby obsypując ludzi swymi dary, opatrzyli i wy­
posażyli nas w potrzebne rzeczy; po drugie, że
ludzie mają jedne i te same ogólne zasady współ­
życia; następnie, że wszyscy są między sobą złą­
czeni pewnego rodzaju wrodzoną życzliwością i do­
brocią, jak również więzią prawa. Jeśli więc trafnie,
218 O prawach

jak sądzę, uznajemy to za słuszne, to jakże mogli­


byśmy oddzielać prawo i ustawy od natury?
36 Marek: Dobrze mówisz, bo tak właśnie rzecz się
przedstawia. Jednakowoż zwyczajem filozofów —
wprawdzie nie tamtych dawnych, lecz tych, którzy
zbudowali jakby fabryki wiedzy — zagadnienia,
które roztrząsano niegdyś szeroko i swobodnie,
teraz rozważa się osobno, jedno po drugim. Otóż
uważają oni, że sprawa, którą zajmujemy się teraz,
nie byłaby należycie zbadana, gdyby osobno nie
dowiedli tego, że prawo jest dziełem natury.
Attyk: Znacży to, żeś wyrzekł się swobody badań
lub żeś jest taki, który w rozważaniach nie idzie
za osądem własnym, lecz podporządkowuje się po­
wadze innych.
37 Marek: Nie zawsze, Tytusie. Ale sam widzisz,
po jakiej drodze toczy się nasza rozmowa. Cały
mój wywód zmierza mianowicie do utwierdzenia
państw, do wzmocnienia społeczeństw i do uzdro­
wienia ludów. Boję się przeto, że przez opieszałość
wysunę tu zasady nie dość dobrze przemyślane i nie­
dostatecznie zbadane. Chodzi mi nie o to, żeby
pochwalili je wszyscy (bo jest to niemożliwe), lecz
o to, żeby zgodzili się na nie ci, którzy uznali, że
wszystko, co prawe i uczciwe, jest godne pożądania
samo przez się; że albo trzeba liczyć między rzeczy
dobre tylko to, co jest godne pochwały samo przez
się, albo przynajmniej nie należy poczytywać za
wielkie dobro tego, co istotnie nie może być chwa-
38 lebne samo w sobie. Zależy mi, iżby to, o czym
mówiłem, potwierdzili ci wszyscy, którzy bądź
O prawach 2 19

pozostali w dawnej Akademii ze Speuzypem,


Ksenokratesem i Polemonem, bądź poszli za Arysto­
telesem i Teofrastem zgadzając się z nimi co do
treści, a nieco różniąc się jeno w sposobie nauczania,
bądź naśladowali Zenona i odmienili słowa bez
zmiany samej rzeczy, bądź też przyłączyli się do
nieużytej i twardej, a jednak już złamanej i poko­
nanej sekty Arystona, ażeby wystąpić z twierdze­
niem, że z wyjątkiem cnót i wad wszystko inne
trwa w stosunku doskonałej równości. Ludzie zaś 39
pobłażający sobie, pozostający na usługach swego
ciała i wszystko, o co zabiegają w życiu i czego
unikają, odmierzający przyjemnością i przykrością,
choćby nawet mówili prawdę (nie irzeba bowiem
spierać się z nimi w tym miejscu), niechże raczą
rozprawiać o tym w swych ogródkach i niech łaska­
wie zechcą odsunąć się jak najszybciej od wszel­
kiego obcowania z państwem, gdyż w jego sprawach
ani nie biorą żadnego udziału, ani nigdy brać go
nie pragnęli. A co się tyczy wprowadzającej za­
mieszanie do tych wszystkich zagadnień Akademii —
tej nowej, założonej przez Arkesilaosa i Karnea-
desa — to prosimy, aby milczała; bo gdyby się
rzuciła na to, co wydaje nam się ułożone i zestawione
dość zręcznie, przysporzyłaby niepotrzebnych znisz­
czeń. Chcę ją przynajmniej ułagodzić, bo odpierać
nie śmiem.
... gdyż i pod tym względem jesteśmy oczysz- Jg
czeni bez jego kadzideł. Lecz wszak ze zbrodni
przeciw ludziom i z grzechów popełnionych w sto­
sunku do bogów nie ma oczyszczenia. Zatem wi-
220 O prawach

nowajcy ponoszą k a ry— i to nie tylko wymierzone


przez sądy: dawniej sądów nie było nigdzie, obecnie
nie ma ich w wielu miejscach, a tam, gdzie są,
nader często wydają wyroki fałszywe. Dręczą ich
i ścigają furie; nie przypiekają wprawdzie płoną­
cymi pochodniami, jak jest w bajkach, lecz trapią
wyrzutami sumienia i męczą świadomością popeł­
nionej zbrodni. Bo gdyby od wyrządzania krzywd
powstrzymywała ludzi nie natura, a jedynie obawa
kary, to czymże niepokoiliby się i kłopotali zło­
czyńcy wtedy, kiedy lęk przed karą odpada? A jednak
nikt z nich nie był nigdy na tyle zuchwały, iżby nie
zapierał się popełnionego przestępstwa albo nie zmy­
ślił jakiejś przyczyny uzasadniającej swe rozjątrzenie
i nie szukał usprawiedliwienia niecnego czynu
w prawie przyrodzonym. Jeśli zaś ośmielają się po­
woływać na nie ludzie źli, to z jakąż gorliwością
będą okazywali mu szacunek dobrzy? Bo jeżeli to
kara i lęk przed cierpieniem, a nie sama ohyda
zbrodni odstraszała od nieprawego i występnego
życia, to nie ma ludzi niesprawiedliwych; albo ra­
czej trzeba uważać złoczyńców za nieostrożnych.
41 Lecz wtedy i my, którzy chcąc być dobrymi ludźmi
powodujemy się nie cnot!iwością jako taką, ale wi­
dokiem na jakąś korzyść lub zysk, jesteśmy tylko
wyrachowani, a nie dobrzy. Na cóż bowiem nie
odważy się w ciemnościach człowiek, którego nie
przestrasza nic prócz świadka i sędziego? Czegóż
nie uczyni w odludnym miejscu, jeśli znajdzie tam
kogoś słabego i samotnego, komu mógłby zrabować
wiele złota? Nasz z natury sprawiedliwy i dobry
O prawach 2 21

mąż niewątpliwie porozmawia w takim wypadku,


pomoże, wyprowadzi na drogę. Domyślacie się zaś
pewnie, co pocznie ten, kto nic nie czyni dla dru­
giego oraz mierzy wszystko własnym pożytkiem:
jeśli nawet zaprzeczy, że odbierze tamtemu życie
i zrabuje złoto, to powodem takiego zaprzeczenia
nigdy nie będzie przekonanie, że pozbawienie ży­
cia i rabunek są szpetne ze swojej istoty, ale obawa,
żeby przestępstwa te nie wyszły na jaw, to jest
żeby nie spotkało go w związku z tym coś złego.
Oto piękna postawa, która może przyprawić o ru­
mieniec wstydu nie tylko ludzi światłych, ale i pro­
staków !
Lecz największym zaprawdę nierozsądkiem byłoby
uważać, że wszystko, co dopuszczone zostało przez
uchwały jakiegoś ludu albo przez ustawy, jest
sprawiedliwe. Gzy za sprawiedliwe trzeba mieć
także prawa wydane przez tyranów? Gdyby tam­
tych trzydziestu chciało narzucić prawa Atenom
lub gdyby wszyscy Ateńczycy polubili prawa ty-
rańskie, czy z tego powodu prawa takie winny być
poczytywane za sprawiedliwe? Utrzymuję, że w stop­
niu nie większym niż prawo ustanowione przez
naszego nadzwyczajengo urzędnika zastępującego
króla, które przepisywało, że dyktator nie narażając
się na karę może wedle swego uznania zabijać
obywateli bez jakiegokolwiek wyroku i bez rozpa­
trywania ich spraw. Jedna jest bowiem sprawiedli­
wość będąca więzią społeczności ludzkiej: spra­
wiedliwość ustanowiona przez jedyne prawo,
którym jest prawy rozum w nakazach i żaka-
222 O prawach

zach. I wszystko jedno, czy to prawo zostało


gdzieś spisane, czy też nie: kto go nie zna, jest
niesprawiedliwy. Lecz jeśli sprawiedliwość utoż­
samiamy z uległością względem praw pisanych
i postanowień ludu, jeśli — jak mówią ci sami
ludzie — wszystko trzeba mierzyć pożytkiem, to
człowiek, który uzna to za korzystne dla siebie,
wzgardzi prawem i złamie je, o ile będzie mógł.
Idzie za tym, że bez oparcia w przyrodzeniu nie
byłoby zgoła żadnej sprawiedliwości: co się usta­
nawia ze względu na pożytek, może być dla takiegoż
43 pożytku obalone. A jeśli sprawiedliwość nie będzie
utwierdzona przez naturę, unicestwione zostaną też
wszystkie inne cnoty. Bo i gdzież zdoła ostać się
szczodrobliwość, gdzie miłość ojczyzny, gdzie tkli­
wość dla rodziców, gdzie chęć przysłużenia się
innym albo okazania komuś wdzięczności? Wszelkie
cnoty rodzą się wszak stąd, że z natury skłonni
jesteśmy do miłowania ludzi, co stanowi też podwa­
linę prawa. Gdyby było inaczej, zanikłyby nie tylko
przejawy życzliwości względem ludzi, ale również
oddawanie czci bogom i obrzędy religijne, które
moim zdaniem powinny być zachowane nie z bo-
jaźni, lecz gwoli utrzymania więzi, jednoczącej
16 człowieka z bóstwem. Jeśliby tedy prawa ustana­
wiane były tylko przez nakazy ludów, rozporzą­
dzenia władców i wyroki sędziów, to gdyby jakieś
głosowanie lub uchwała pospólstwa uznała za sto­
sowne, istniałoby też prawo do rozboju, do cudzo-
44 łóstwa, do fałszowania testamentów. Skoro zdania
i życzenia głupców mają tak wielką moc, że ich
O prawach 223

uchwały potrafią odmienić istotę rzeczy, to dlaczegóż


nie miałyby nakazać, aby postępki złe i zgubne
miano za dobre i zbawienne? Albo dlaczegóż prawo
mogłoby z niesprawiedliwości uczynić sprawiedli­
wość, a nie mogłoby zła przekształcić w dobro?
A więc do rozróżnienia prawa dobrego od złego
nie mamy innego sprawdzianu, jak naturę. Pozwala
ona nam rozpoznać nie tylko sprawiedliwość i nie­
sprawiedliwość, lecz w ogóle wszystko szlachetne
i haniebne: stosownie do udzielonego nam przez
rozum powszechny rozeznania rzeczy oraz zgodnie
z początkowymi pojęciami o nich, wszczepionymi do
naszych umysłów, czyny szlachetne przypisujemy
cnocie, a haniebne przywarom. Sprowadzanie zaś 45
tej różnicy nie do natury, lecz do mniemań ludz­
kich jest szaleństwem. Bo ani zdatność drzewa,
ani konia, o czym mówię tu nadużywając pojęć,
nie zasadza się na mniemaniu, ale na naturze.
A jeśli tak jest, to w naturze upatrywać trzeba
także różnicę między postępkami pięknymi i nie­
godziwymi. Gdyby bowiem mniemania miały roz­
strzygać o cnocie w ogólności, rozstrzygałyby rów­
nież o poszczególnych jej przejawach; ale któż by
chciał uznać jakiegoś człowieka za roztropnego
i — żeby tak powiedzieć — ostrożnego, biorąc pod
uwagę nie charakter tego człowieka, lecz jakieś
tam cudze osądy? Przecież cnota jest doskonałym
rozumem, który na pewno opiera się na naturze;
tak samo więc i wszelka szlachetność. Jak tedy 17
o prawdzie i fałszu, o rzeczach stosownych i nie­
stosownych sądzimy z ich własnych przymiotów,
224 O prawach

a nie z czegoś innego, tak o rzetelnym i statecznym


trybie życia, będącym przejawem cnoty, tudzież
0 niestateczności, będącej przejawem wad, sądzić
4« winniśmy z ich własnej istoty... uznał za dobre.
Gzy nie tymże sposobem będziemy oceniali charak­
ter młodzieńców? A jeśli ocenimy go wedle jego
istoty, to czyż z poszczególnymi zaletami i wadami,
które wszak wynikają z charakteru, postąpimy ina­
czej? Skoro zaś nie inaczej, to czyż pięknych i brzyd­
kich skłonności nie będziemy musieli osądzić sto­
sownie do ich natury? Jeżeli jakaś dobra rzecz
zasługuje na pochwałę, to owe godne pochwały
właściwości musi ona nieuniknienie zawierać sama
w sobie; dobro bowiem nie zasadza się na mniema­
niu, lecz na naturze. W przeciwnym razie na
mniemaniu polegałoby także szczęście; a czyż
można powiedzieć coś bardziej niedorzecznego?
Skoro zaś i dobro, i zło oceniamy wedle natury,
przy czym są one zasadniczymi pierwiastkami tej
natury, to pewne jest, że podobnym sposobem trzeba
rozróżniać i oceniać także piękne i brzydkie skłon-
47 ności. Jednakowoż niepokoi nas tu rozbieżność zdań

1 niezgodność poglądów ludzkich, a ponieważ nie


dotyczy ona naszych odczuć zmysłowych, uważamy
je za godne zaufania z samej natury; to zaś, co jedni
osądzają tak, a drudzy inaczej, co nawet tym sa­
mym osobom nie przedstawia się zawsze jednako,
określamy jako złudne. Wszelako sprawa wygląda
całkiem odmiennie. Albowiem zmysłów naszych nie
wypacza ani rodzicielka, ani mamka, ani nauczy­
ciel, ani poeta, ani scena teatralna; nie odwodzą
O praw ach 225

ich od prawdy także uchwały pospólstwa. Tymcza­


sem na umysły czyhają wszelkiego rodzaju sidła:
zastawione z jednej strony przez tych, których przed
chwilą wymieniłem, a którzy wziąwszy nas w swe
ręce, kiedy byliśmy jeszcze podatni i nie ukształ-
ceni, urabiają i naginają, jak im się tylko podoba,
z drugiej strony zaś przez tę przymieszaną i za­
czajoną we wszystkich naszych zmysłach rozkosz,
przedrzeźniaczkę dobra, a matkę wszelkiego zła.
Zepsuci jej pieszczotami, nie dość jasno dostrzegamy,
co jest dobre z natury, ponieważ nie mai ono takiej
jak rozkosz słodyczy i takiej zdolności głaskania.
Następnie — iżbym zakończył już cały ten wy­
wód -— ze słów, które zostały powiedziane, nader
jasno wynika, że i prawa, i wszelkiej uczciwości
pożądać trzeba tylko ze względu na nie same.
Jakoż wszyscy rzetelni ludzie kochają słuszność
i prawo właśnie ze względu na nie same i nie jest
rzeczą człowieka rzetelnego zbaczanie od prawdy
i miłowanie tego, co na miłość nie zasługuje samo
przez się. Zatem prawo jest godne pożądania i sza­
cunku samo przez się. A jeśli prawo, to i sprawiedli­
wość. Jeśli znów ona, to i pozostałe cnoty zasługują
na szacunek ze swej własnej natury. Bo i cóż?
Uczynność jestli bezinteresowna czy odpłatna? Je­
żeli wyświadcza usługi bez nagrody, jest bezintere­
sowna, a jeśli za wynagrodzeniem — odpłatna.
Lecz nie ulega wątpliwości, że ten, kogo istotnie
uważa się za uczynnego, idzie za powinnością, a nie
żądzą zysku. Podobnie i sprawiedliwość nie domaga
się ani nagrody, ani zapłaty. Zatem pożąda ona
C ycero — D z ie ł a f i l o z o f i c z n e , t. I I 15
226 O prawach

siebie tylko przez wzgląd na siebie. Tak samo przed­


stawiają się też pobudki i dążenia wszystkich innych
49 cnót. Jeżeli następnie pragnie się cnoty nie dla
niej samej, ale dla korzyści, będzie to jeno taka
cnota, którą najtrafniej można by nazwać wyra­
chowaniem. Im więcej bowiem ktoś we wszystkich
swych poczynianiach bierze pod uwagę korzyść,
w tym mniejszym stopniu jest człowiekiem prawym.
Także i ci, którzy cnotę mierzą nagrodą, mają na
myśli właściwie nie cnotę, lecz wyrachowanie. Gdzież
jest bowiem dobroczyńca, jeżeli nikt nie czyni
dobrze ze względu na drugiego? Gdzie jest wdzięczny,
jeśli wszyscy rzekomo wdzięczni nie mają na wi­
doku tego, komu winni okazywać swą wdzięczność?
Gdzie owa święta przyjaźń, jeśli odczuwane z ca­
łego serca, jak się to mówi, uczucie przyjacielskie
nie dotyczy przyjaciela jako takiego, jeśli opuszcza
go się i odrzuca, gdy straci się nadzieję na korzyść
i zysk? Czy można tu przytoczyć coś obrzydliwszego
od tak pojmowanej przyjaźni? Skoro więc przyjaźń
winna być uprawiana dla niej samej, to także i współ­
życie ludzi, słuszność i sprawiedliwość są godne
pożądania dla nich samych. Jeżeli jest inaczej, to
nie ma w ogóle żadnej sprawiedliwości; jako że
domaganie się zapłaty za sprawiedliwość stanowi
50 właśnie największą niesprawiedliwość. A cóż po­
wiemy o skromności, o umiarkowaniu, o wstrze­
mięźliwości, o obyczajności, o wstydliwości i czy­
stości? Czy to z lęku przed hańbą nie jesteśmy
rozpustnikami? A może z obawy przed prawem
i sądami? A więc ludzie są cnotliwi i obyczajni
O prawach 227

dlatego, że chcą, aby o nich dobrze mówiono,


a rumienią się dlatego, że pragną uzyskać dobrą
opinię; z tego powodu wstydzą się nawet mówić
o wstydliwości! Lecz ja się wstydzę za tych filozofów,
którzy uważają, że jeśli się nawet nie uniknęło
występku, cnotliwe jest unikanie przynajmniej ja ­
kiegoś napiętnowania. Cóż bowiem? Czy możemy
nazwać wstydliwymi tych, którzy powstrzymują się
od cudzołóstwa z lęku przed hańbą, skoro hańba
jest tylko skutkiem tego bezecnego czynu? Bo czy
można coś słusznie pochwalać lub ganić, jeśli za­
tracasz sprzed oczu istotę tego, co zdaniem twoim
zasługuje na pochwałę albo naganę? Czy wady
ciała, jeżeli są bardzo widoczne, będą budziły w nas
jakąś odrazę, a ułomności ducha, których szpet-
ność nader łatwo rozpoznać można właśnie po
występkach, nie będą? Czy moglibyśmy bowiem
wymienić coś ohydniejszego niż chciwość, coś szka­
radniejszego niż wszeteczeństwo, coś bardziej god­
nego pogardy niźli tchórzostwo, coś nikczemniej­
szego niż gnuśność i głupota? Cóż więc? Czy
tych, którzy odznaczają się jedną lub nawet kilku
takimi wadami, nazywamy nieszczęśliwymi ze
względu na szkody, straty i jakieś utrapienia, czy
też ze względu na istotę i szpetność samych wad?
To samo można również powiedzieć odwrotnie —
na chwałę cnoty. Dodajmy na ostatek, iż jeśli
pożąda się cnoty gwoli jakichś innych wartości, to
niechybnie musi istnieć coś lepszego od niej. Czy są
to więc pieniądze, czy zaszczyty, czy uroda, czy
zdrowie? Lecz przecie gdy je mamy, wydają nam
228 O prawach

się nader liche, a poza tym nie możemy w żaden


sposób na pewno wiedzieć, jak długo będziemy je
mieli. A może chodzi tu— co najhaniebniej twierdzić—
0 tę tam rozkosz? Ale wszak cnota najwyraźniej prze­
jawia się właśnie w pogardzie i odrzuceniu rozkoszy!
Czy widzicie jednakże, jak wielkie mamy tu
pasmo zagadnień i myśli i jak jedno wiąże się
20 z drugim? Gdybym się nie zatrzymał tutaj, posu­
nąłbym się jeszcze dalej.
Kwintus: Ale dokąd? Bo chętnie, bracie, przebrnę
z tobą przez cały ten wywód.
Marek: Do najwyższego dobra, którego dotyczy
wszystko i dla którego osiągnięcia należy czynić
wszystko. Najwyższe dobro zaś ■— to sprawa sporna,
1 pomiędzy najuczeńszymi ludźmi istnieje co do
niej wielka rozbieżność zdań. Raz wreszcie jednak
trzeba tę sprawę rozstrzygnąć.
53 Attyk: Jakże się to może stać, skoro zmarł już
Lucjusz Gelliusz?
Marek: A cóż to ma do rzeczy?
Attyk: Jak pamiętam, słyszałem w Atenach od
mojego Fedrusa, że Gelliusz, przyjaciel twój, gdy
po preturze przybył w charakterze prokonsula do
Grecji, zebrał razem wszystkich znajdujących się
podówczas w Atenach filozofów' i usilnie nalegał
na nich, by kiedyś przecie położyli jakiś kres swoim
sporom. Upewniał, że jeśli się nie zawzięli, by całe
życie przepędzić na kłótniach, można będzie do­
prowadzić do zgody. Zarazem przyrzekł im swą
pomoc, jeśliby mogło dojść pomiędzy nimi do ja ­
kiegoś pojednania.
O prawach 229

Marek: Jest to istotnie zabawne, Pomponiuszu,


i wielu ludzi często już się z tego śmiało. Lecz ja
naprawdę chciałbym, by ustanowiono mnie sędzią
polubownym pomiędzy dawną Akademią i Ze­
nonem.
Attyk: Ale jakimż sposobem mógłbyś ich po­
jednać?
Marek: Wszak różnią się oni w jednej tylko
sprawie, a w innych są nadzwyczaj zgodni ze sobą.
Attyk: Co ty mówisz, doprawdy? Czy rzeczy­
wiście nie zgadzają się tylko w jednej sprawie?
Marek: W każdym razie, jeśli chodzi o sprawy 54
istotne, to tylko w jednej: podczas gdy zwolennicy
dawnej Akademii uznali za dobre wszystko, co jest
zgodne z naturą i co dopomaga nam w życiu,
Zenon nie poczytywał za dobre niczego, co nie
jest cnotliwe.
Attyk: Niewielka mi to doprawdy różnica! Wcale
nie taka, która wszystko rozrywa!
Marek: Sąd twój byłby bezsprzecznie słuszny,
gdyby ta różnica pomiędzy nimi była rzeczywista,
a nie sprowadzała się tylko do słów.
Attyk: Zgadzasz się tedy z Antiochem, moim 21
przyjacielem (bo nie śmiem powiedzieć nauczycie­
lem), z którym blisko obcowałem, a który niemal
że wyciągnął mnie z naszych ogródków' i malutkimi
krokami doprowadził prawie do Akademii.
Marek: Był to mąż w rzeczy samej roztropny,
bystry i odznaczający się swego rodzaju doskona­
łością. Jak wiesz, był także moim przyjacielem.
Aliści zaraz zobaczymy, czy zgadzam się z nim
230 O prawach

we wszystkim, czy też nie. Tu mówię jeno, że


cały ten spór można załagodzić.
Attyk: Jakiż w końcu masz sposób po temu?
Marek: Gdyby Zenon, tak jak Aryston z Chios,
twierdził, że dobre jest tylko to, co cnotliwe, a złe,
co niecnotliwe, że wszystkie inne rzeczy są sobie
całkiem równe i że nawet w najmniejszym stopniu
nie chodzi o to, czy one pomagają, czy nie pomagają,
istotnie odbiegłby daleko i od Ksenokratesa, i od
Arystotelesa, i od owej gromady zwolenników Pla­
tona ; zachodziłaby też między nimi rozbieżność zdań
co do sprawy niezmiernie ważnej i co do całego spo­
sobu życia. Wszelako jest inaczej: czynom godnym,
które dawni filozofowie określili jako najwyższe do­
bro, nadał on miano jedynego dobra; podobnie czy­
ny niegodne, które tamci uważali za najwyższe
zło, nazwał jedynym złem; bogactwo, zdrowie i urodę
uznał za rzeczy pożyteczne, a nie dobre, ubóstwo
zaś, słabość i cierpienie — za rzeczy niekorzystne,
a nie złe; a więc myśli tak samo jak Ksenokrates,
czy Arystoteles i tylko wyraża to innym sposobem.
Jednakże z tej rozbieżności nie poglądów, lecz słów
zrodził się spór o granice najwyższego dobra i zła;
a ponieważ Prawo dwunastu tablic postanowiło, że
ziemia nabyta na własność przez przedawnienie ma
być oddzielona od innych posiadłości miedzą co
najmniej na pięć stóp szeroką, przeto nie pozwo­
limy temu przemyślnemu człowiekowi na wyrzu­
cenie Akademii z jej zadawnionej własności i dzia­
łając nie na podstawie prawa Maniliusza, które
przewiduje pojedynczego sędziego, lecz na pod-
O prawach 231

stawie Prawa dwunastu tablic, we trzech wyty­


czymy owe granice.
Kwintus: Jakiż więc wydajemy wyrok? 56
Marek: Polecamy, aby strony odszukały kopce,
które niegdyś ustawił Sokrates, i zastosowały się
do nich.
Kwintus: Świetnie, mój bracie! Oto zacząłeś po­
sługiwać się językiem prawa cywilnego, a właśnie
oczekuję od ciebie tego rodzaju rozważań. Bo
rozsądzenie owego sporu to naprawdę rzecz wielka,
jak to zresztą słyszałem często od ciebie samego.
Atoli nie ulega wątpliwości jedno: najwyższym
dobrem jest życie zgodne z naturą, to jest życie
nacechowane skromnością i umiarem, polegające na
cnotliwym postępowaniu, czyli podążaniu za na­
kazami natury i przestrzeganiu ich niby nakazów
prawa; inaczej mówiąc, chodzi o to, aby — o ile
to jest w naszej mocy — nie pomijać niczego, co
prowadzi do spełnienia wymogów natury, która
chce między innymi, byśmy w życiu naszym kiero­
wali się nakazami cnoty tak, jak nakazami prawa.
Nie wiem, czy nigdy nie można rozstrzygnąć tej
sprawy, ale z pewnością nie można tego dokazać
w niniejszej rozmowie, jeśli mamy zakończyć roz­
ważania, któreśmy zaczęli.
Attyk: Ależ ja bardzo chętnie zbaczałem tu za ¡j
tobą!
Kwintus: Będziemy mogli pomówić o tym kiedy
indziej. Teraz zajmijmy się tym, cośmy zaczęli,
zwłaszcza że spór w przedmiocie najwyższego dobra
i zła wcale nie należy do naszego tematu.
232 O prawach

M arek: Mówisz bardzo roztropnie, Kwintusie.


Bo to, com powiedział dotychczas...
Kwintus: Nie tęsknię ani do praw Likurga, ani
Solona, ani Charondasa, ani Zaleukusa; nie pożądam
ani naszej Ustawy dwunastu tablic, ani uchwał
ludu; spodziewam się natomiast, że w dzisiejszej
rozmowie stworzysz prawa i naukę życia zarówno
dla ludów, jak i dla poszczególnych osób.
58 Marek: I owszem, to, czego oczekujesz, Kwin­
tusie, wchodzi w zakres naszej rozmowy i oby tylko
odpowiadało moim możliwościom! Otóż na pewno
sprawa przedstawia się w ten sposób, że ponieważ
prawo winno być czynnikiem naprawiającym wady
i popierającym rozwój cnót, z niego właśnie wypro­
wadzić trzeba naukę życia. Stąd wynika, że matką
wszelkiego dobra jest mądrość, od której umiło­
wania otrzymała swą grecką nazwę filozofia. Nic
lepszego, nic wspanialszego i nic wznioślejszego od
niej nie udzielili już bogowie nieśmiertelni bytowi
ludzkiemu. Albowiem ona jedna nauczyła nas za­
równo wszystkich innych umiejętności, jak i tej
najtrudniejszej — poznania samych siebie. Zna­
czenie zaś tego nakazu jest tak wielkie, a treść tak
głęboka, że przypisano go nie jakiemuś tam czło-
59 wiekowi, lecz delfickiemu bogu. Bo kto pozna sa­

mego siebie, wraz odczuje, że zawiera się w nim


coś boskiego, i rozum swój będzie uważał jakby za
podobiznę czegoś uświęconego. Czyny i myśli jego
będą zawsze godne tego wielkiego daru bogów;
a gdy przejrzy i doświadczy sam siebie, zrozumie,
jak hojnie wyposażony przez naturę przyszedł na
O prawach 233

świat i jak wielkie ma środki do zdobycia i przyswo­


jenia sobie mądrości. Oto umysł i dusza jego otrzymały
na początku jakby przyćmione jeszcze pojęcia wszech
rzeczy, które po rozjaśnieniu się umożliwią mu
dostrzeżenie, iż pod przewodem mądrości zostanie
człowiekiem cnotliwym, a przez to samo i szczę­
śliwym. Czy można bowiem nazwać albo wyobra- ^
zić sobie stan szczęśliwszy od tego, kiedy dusza
pozna i przyswoi sobie cnoty, wyzbędzie się ule­
głości i pobłażliwości względem ciała, niby jakąś
hańbiącą plamę usunie skłonność do rozkoszy, zni­
weczy wszelką bojaźń śmierci i bólu, połączy się
z podobnymi sobie więzią miłości, uzna wszystkich
zjednoczonych przez tę samą naturę za swoich
współbraci, przejmie się oddawaniem czci bogom
i szczerym ich poszanowaniem, wreszcie zaostrzy
bystrość umysłu tak jak bystrość wzroku, aby móc
wybierać rzeczy dobre i odrzucać złe, która to
zdolność uzyskała od przezierania (a providendo)
miano przezorności (providentia)? A gdy tenże sam 6i
człowiek przyjrzy się dobrze niebu, ziemi, morzom
i istocie wszech rzeczy, gdy dowie się, skąd one po­
chodzą, dokąd mają kiedyś powrócić, w jaki sposób
zginąć, co w nich jest przemijającego i znikomego,
a co boskiego i wiecznego, kiedy niemal zobaczy
Tego, kto tym wszystkim kieruje i rządzi, gdy prze­
kona się, że sam nie jest otoczonym murami miesz­
kańcem jakiejś określonej miejscowości, lecz oby­
watelem całego świata, stanowiącego niby jedno
wielkie miasto, wtedy —-o, bogowie nieśmiertelni! —
wobec tej wspaniałości wszech rzeczy, wobec tego
234 O prawach

widoku poznanej natury, jakiejż wiedzy nabierze


on o sobie, wiedzy zalecanej przez Apollina Pityj-
skiego! Jakże będzie pogardzał i lekceważył, jak
za nic miał to, co pospolicie uważa się za największe!
A wszystko to niby wałem ochronnym obwaruje
swoją zdolnością rozważania, umiejętnością roz­
poznawania prawdy i fałszu oraz sztuką dostrze­
gania, co z czego wynika i czemu jest przeciwne.
Kiedy zaś poczuje się stworzony do współżycia
w ramach związku państwowego, zrozumie, że po­
winien posługiwać się nie tylko owym wnikliwym
rozprawianiem, lecz także sięgającą dalej i zawsze
będącą na czasie wymową, ażeby z jej pomocą
rządzić narodami, stanowić prawa, karcić złych,
bronić dobrych, sławić wybitnych ludzi, dawać
współobywatelom łatwo przekonywające wskazania,
które by wiodły ich do szczęścia i chwały, zachęcać
do uczciwości, wstrzymywać od występków, pocie­
szać strapionych oraz przekazywać wiecznej pa­
mięci potomności czyny ludzi dzielnych i mężnych,
zaradność mędrców, jak również hańbę niegodziw­
ców. A jeśli człowiek ma tyle ogromnych możli­
wości, których istnienie odkrywa w sobie ten, kto
chce poznać samego siebie, to rodzicielką ich i pias­
tunką jest mądrość.
Attyk: Tęga doprawdy i słuszna jest twa pochwała
mądrości. Lecz do czego to zmierza?
Marek: Najpierw do tego, Pomponiuszu, o czym
teraz mam zamiar mówić: pragnę, aby to były
rzeczy wzniosłe, co spełni się jedynie pod warunkiem,
że źródło, z którego wypływają, będzie również jak
najświetniejsze. Następnie zaś sprawia mi przyjemność
- jak sądzę, zupełnie uzasadnioną - że oto mogę nie
pominąć milczeniem tej cnoty, której uprawianiu
zawdzięczam moje osiągnięcia i która uczyniła mnie
tym, czym jestem.
Attyk: Postępujesz zaiste właściwie i zbożnie! Bo
masz słuszność, że trzeba było to zrobić właśnie w tej
rozmowie.

Księga druga

Attyk: Ponieważ dość już nachodziliśmy się i


ponieważ powinieneś przystąpić teraz do innych
zagadnień, czy nie chcesz, abyśmy zmienili miejsce i
usiedli sobie na wyspie znajdującej się na Fibrenie
(bo zdaje mi się, że tak się nazywa ta druga rzeka), gdzie
przeprowadzimy resztę rozmowy?
Marek: Świetna to myśl, doprawdy! Bardzo chętnie
przebywam zwykle w tym miejscu, kiedy bądź to
rozważam coś sam w sobie, bądź piszę albo czytam.
Attyk: Co do mnie, który przybyłem tutaj po raz
pierwszy, to nie mogę się dość napatrzyć i zaczynam
pogardzać wystawnymi domami wiejskimi, marmu-
rowymi posadzkami i ozdobnymi sufitami. Któż w rzeczy
samej widząc to, co my tutaj oglądamy, nie wyśmiałby
owych kanałów doprowadzających wodę, którym nadano
nazwy Nilów i Euripusów? Mówiłeś przed chwilą
o prawie i sprawiedliwości, sprowadzając wszystko do
natury; owóż i to, czego potrzebujemy dla wypoczynku
duchowego i rozrywki, podlega również władztwu
natury. Dziwiłem się poprzednio (myślałem bowiem,
że w tej okolicy nie ma nic oprócz skał i gór, co uroiłem
O prawach 237

sobie pod wpływem rozmów z tobą i twych wier­


szy) — dziwiłem się więc, jak powiedziałem, żeś tak
bardzo zachwycał się tym miejscem; teraz prze­
ciwnie, dziwię się, że kiedy znajdujesz się poza
Rzymem, wolisz przebywać nie tu, a w jakimś in­
nym miejscu.
Marek: Ależ ja, gdy mogę na kilka dni wyjechać
z Rzymu, zwłaszcza o tej porze roku, udaję się
właśnie do tej rozkosznej i zdrowej miejscowości,
choć z drugiej strony rzadko mam możność po
temu. Wiedz jednak, iż dla mnie jest tutaj przyjemna
jeszcze inna okoliczność, która ciebie nie dotyczy,
Tytusie.
Attyk: Jakaż to mianowicie okoliczność?
Marek: Jest to, jeżeli można tak powiedzieć,
moja i mego brata właściwa ojczyzna. Tutaj to
przyszliśmy na świat z bardzo dawnego rodu, tu
są nasze świętości, tu nasz szczep, tu liczne ślady
przodków. Cóż więcej? Oto widzisz dom; okazalszy
wygląd, jaki ma teraz, zawdzięcza on rozbudowie
dokonanej przez naszego ojca, który ze względu na
zły stan zdrowia prawie całe życie swe spędził tu
na nauce. Przyjmijcie do wiadomości, że jeszcze
za życia mojego dziada, kiedy dom zgodnie z daw­
nym zwyczajem był mały jak ów dom Kuriusza
w kraju Sabinów, w tym samym miejscu i ja przy­
szedłem na świat. I nie wiem, co tam jest we mnie
takiego! Ukrywa się to w duszy mej i w sercu i dzięki
temu może tak dobrze się tu czuję. Przecież i ów
najroztropniejszy mąż dla zobaczenia Itaki wzgar­
dził, jak podają pisma, nieśmiertelnością.
238 O prawach
cs s-

Attyk: Tak jest, przyznaję ci, że powód, dla


którego chętnie przyjeżdżasz tutaj i kochasz to
miejsce, jest całkiem słuszny. Mówiąc prawdę, ja
sam więcej polubiłem ten dom i całą tę okolicę
właśnie dlatego, że ty stąd pochodzisz i że tutaj
się urodziłeś. Nie pojmuję, jak się to dzieje, że
wzruszają nas miejsca, gdzie znajdujemy ślady umi­
łowanych przez nas albo uwielbianych osób. Toteż
nawet sławne Ateny wprawiają mnie w zachwyt
nie tyle swymi wspaniałymi budowlami i wytworną
sztuką dawnych mistrzów, ile pamiątkami po wiel­
kich ludziach, przypomnieniem, gdzie każdy z nich
mieszkał, gdzie siadywał, gdzie zwykle prowadził
rozmowy. Chętnie oglądam nawet ich grobowce.
Toteż będę odtąd więcej kochał również to miejsce,
w którym tyś przyszedł na świat.
Marek: A więc rad jestem, że pokazałem ci tę
prawie że kolebkę moją.
5 Attyk: Ze swej strony także bardzo się cieszę,
że ją zobaczyłem. Atoli jak ty rozumiesz to, coś
przed chwilą powiedział, iż mianowicie miejscowość
ta, czyli — jak ja pojmuję twoje słowa — Arpinum,
jest waszą właściwą ojczyzną? Czyżbyście mieli
dwie ojczyzny? Czy też jest tylko jedna wspólna
dla wszystkich ojczyzna? Czyżby przypadkiem oj­
czyzną owego mądrego Katona nie był Rzym, lecz
Tuskulum?
Marek: Na Herkulesa! Moim zdaniem zarówno
Kato, jak i wszyscy inni obywatele pochodzący
z miast municypalnych mają po dwie ojczyzny:
jedną z tytułu urodzenia, drugą z tytułu przyna-
O prawach 239

leżności państwowej; ponieważ zaś Kato urodził


się w Tuskulum, a został przyjęty do państwa stwo­
rzonego przez lud rzymski, przeto z tytułu miejsca
urodzenia był tuskulańczykiem, a z tytułu przyna­
leżności państwowej Rzymianinem i miał jedną
ojczyznę miejscową, a drugą prawną. Jak wasi
Ateńczycy, zanim Tezeusz sprawił, że opuścili po­
siadłości wiejskie i wszyscy zebrali się w jednym
miejscu, tak zwanym astu *, przynależeli jednocześnie
i do swoich okolic, i do Aten, podobnie i my uwa­
żamy za swą ojczyznę i tę, w której przyszliśmy na
świat, i tamtą, która nas przyjęła. Większą miłością
jednak musimy darzyć tę, która pod nazwą Rze­
czypospolitej jest ojczyzną ogółu obywateli. Dla
niej to właśnie winniśmy poświęcać swe życie, jej
oddawać się całkowicie, w niej wszystko pokładać
i wszystko jej ofiarowywać. Ale i ta ojczyzna, która
nas zrodziła, jest niemal że tak samo droga, jak
ta, co nas przyjęła. Toteż ja nigdy nie wyprę się
tej mojej właściwej ojczyzny... [aczkolwiek tylko
tamta] ma [nazwę] państwa i tylko tamtą poczy­
tuje się za państwo.
Attyk: Słusznie więc nasz wielki Pompejusz, |
występując wraz z tobą w obronie Ampiusza,
w mojej obecności powiedział w sądzie, że od Rze­
czypospolitej naszej należy się temu miastu muni­
cypalnemu jak najbardziej uzasadniona wdzięcz­
ność, ponieważ wyszli z niego dwaj jej zbawcy.
* W yraz pochodzenia greckiego (acrro), odpowiednik łaciń­
skiego wyrazu urbs, czyli wielkie miasto; używano go w stosunku
do Aten. (Przyp. tłumacza).
240 O prawach

Teraz już i ja jestem skłonny przyznać, że okolica,


która cię zrodziła, jest twoją właściwą ojczyzną.
Lecz oto przyszliśmy na wyspę. Nie znam do­
prawdy nic milszego od niej. Niby klin jakiś roz­
szczepia ona wody Fibrena oraz dzieli je na dwie
części, które rozchodząc się obmywają jej brzegi,
by otoczywszy tyle miejsca, ile potrzeba na urzą­
dzenie średniej wielkości boiska, szybko zlać się
znów w jedno koryto. M a się wrażenie, że zadaniem
i powinnością Fibrena było przygotowanie nam
wygodnego miejsca do prowadzenia rozmowy, gdyż
po dopełnieniu tego natychmiast wpada do Liris.
Tam na podobieństwo osób, które wchodzą do pa-
trycjuszowskich rodzin, porzuca swe mniej znane
miano, silnie oziębiając zarazem wodę Liris. Nigdy
nie miałem do czynienia z rzeką zimniejszą od tej
i. choć wchodziłem do wielu rzek, tej — jak So­
krates w Fedrusie Platona — zaledwie mogę
dotknąć stopą.
7 Marek: Istotnie tak jest. Ale jak słyszę często
od Kwintusa, twój Tiamis w Epirze wcale nie ustę­
puje pod względem uroku Fibrenowi.
Kwintus: Dobrze mówisz; i nie sądź bynajmniej,
że jest coś piękniejszego od Amaltium naszego
Attyka oraz jego jaworów! Ale, jeśli wam to do­
gadza, siadajmy tutaj w cieniu i powracajmy do
zagadnień, od których oddaliliśmy się.
Marek: Słuszne jest twoje żądanie, Kwintusie,
choć myślałem, żem się już od tego uwolnił; widzę
jednak, iż w stosunku do ciebie nie można mieć
takiego długu.
O prawach 241

Kwintus: Zaczynaj więc, bo poświęcamy ci cały


ten dzień.
Marek: «Od Jowisza niech zacznie się pieśń»,
jak brzmią pierwsze słowa poematu Aratusa.
Kwintus: Do czegóż to prowadzi?
Marek: Do tego, że także naszą rozmowę win­
niśmy zacząć od Jowisza i od innych nieśmiertel­
nych bóstw.
Kwintus: Bardzo dobrze, mój bracie! Rzeczy­
wiście od tego wypada zaczynać.
Marek: Zanim więc przejdziemy do poszczegól­
nych postanowień, jeszcze raz zobaczmy, jaka jest
istota i moc prawa przyrodzonego, abyśmy — skoro
do niego właśnie musimy wszystko stosować — nie
popełnili czasem błędu w rozważaniu i dobrze
zdawali sobie sprawę ze znaczenia tego pojęcia,
które musi być podstawą naszych praw.
Kwintus: Bardzo rozsądnie wywodzisz, na Herku­
lesa! Taka jest bowiem właściwa droga nauki.
Marek: Otóż, jak mi wiadomo, najmędrsi ludzie
byli przekonani, że prawo nie jest ani wymysłem
ludzkiego rozumu, ani ustanowieniem jakiegoś na­
rodu, lecz czymś odwiecznym, co sprawuje rządy
nad całym światem przy pomocy mądrych nakazów
i zakazów. Mawiali oni też, że owo pierwsze i naj­
wyższe prawo jest myślą bóstwa, rozumnie zniewa­
lającego do czegoś lub zabraniającego czegoś. Idzie
za tym, że prawo przyrodzone, którym bogowie
obdarzyli rodzaj ludzki, słusznie cieszy się uzna­
niem; jest ono bowiem rozumem i myślą mądrej
istoty, mającej władzę wydawania nakazów i zakazów.
C ycero — D z ie ł a f i l o z o f i c z n e , t. I I 16
242 0 prawach

. Kwintus: Kilka razy już dotknąłeś tej sprawy;


lecz zanim przejdziesz do praw przeznaczonych dla
ludu, wyjaśnij nam, proszę cię, moc tego prawa
niebieskiego, abyśmy nie dali się porwać sile przy­
zwyczajenia i pociągnąć do zwykłego sposobu mó­
wienia o prawie.
Marek: Jakoż od dzieciństwa nauczyliśmy się,
Kwintusie, takie oto i inne tego rodzaju formuły, jak
«Jeśli ktoś pozywa do sądu», nazywać inaczej
«prawami». Lecz przecież trzeba zdawać sobie
sprawę, że jeśli te przepisy oraz inne nakazy i zakazy
ludów mają moc skłaniania do czynów dobrych
i wstrzymywania od złych, to moc ta jest nie tylko
starsza od wszystkich ludów i państw, ale wiekiem
swym dorównywa czuwającemu nad niebem i zie­
mią i rządzącemu nimi bóstwu. Jużci myśl boża nie
może istnieć bez rozumu, a rozum boży bez moż­
ności rozstrzygania o tym, co dobre, a co złe. Wszak
to, że nigdzie nie było pisemnego nakazu, by jeden
człowiek powstrzymywał na moście całe wojsko
nieprzyjacielskie, polecając zburzyć ten most poza
sobą, bynajmniej nie podważy naszego przekonania,
iż sławny Kokles dokonał tak wielkiego czynu pod
wpływem prawa i nakazu swego męstwa. I choć
za panowania Lucjusza Tarkwiniusza nie było
w Rzymie prawa pisanego o gwałtach, nie znaczy to
wcale, że Sekstus Tarkwiniusz, zadając gwałt Lu­
krecji córce Trycypityna, nie naruszył owego prawa
odwiecznego. Istniał bowiem oparty na istocie
rzeczy i zarówno pobudzający do uczynków pra­
wych, jak odwodzący do występków rozum, przy
O prawach 243

czym nakazy tego rozumu bynajmniej nie stają


się prawem dopiero wtedy, gdy są już spisane,
lecz były nim już wtedy, gdy powstały; a powstały
wraz z myślą bożą. Zatem prawdziwym, a zarazem
najpierwszym prawem, mającym moc rozkazywania
i zakazywania, jest prawy rozum , najwyższego
Jowisza.
Kwintus: Zgadzam się, bracie, że co jest spra­
wiedliwe i prawdziwe, jest też wieczne i że ani
nie powstaje, ani nie ginie wraz z powstaniem czy
unicestwieniem pisemnych dokumentów obejmu­
jących uchwały ludowe.
Marek: Jak więc myśl.boża jest najwyższym pra­
wem, tak też — skoro i w człowieku rozum jest
pierwiastkiem doskonałym — ... w myśli mędrca.
Natomiast różne zasady postępowania, nadane sto­
sownie do okoliczności poszczególnym narodom,
nazwę praw mają raczej z łaski niż ze względu na
swą istotę. A że wszelkie prawo, które w rzeczy
samej może być tak nazwane, jest godne pochwały,
uzasadniają oni przy pomocy takich oto dowodów:
Z całą pewnością wiemy, że prawo wynalezione
zostało gwoli dobra obywateli, pomyślności państw
oraz zapewnienia ludziom spokojnego i szczęśli­
wego życia; że ci, którzy pierwsi prawidła tego
rodzaju ustanowili, z początku przekonali ludy, iż
ułożą i nadadzą im takie przepisy, po których za­
twierdzeniu i przyjęciu życie ich stanie się uczciwe
i błogie; że kiedy tym sposobem przepisy owe były
ułożone i zatwierdzone, nazwali je oczywiście pra­
wami. Z tego można wyciągnąć słuszny wniosek,
16*
244 O prawach

że ci, którzy uchybiwszy swoim przyrzeczeniom


i zapowiedziom przepisali narodom prawidła zgubne
i niesprawiedliwe, nadali raczej coś innego niźli
prawa; bo przecież jasne jest, że w samej nazwie
prawa (lex) zawiera się treść i pojęcie wybierania
(legendi) tego, co jest sprawiedliwe i słuszne. Pytam
tedy ciebie, Kwintusie, tak jak zwykli pytać owi
filozofowie: Jeśli państwo nie ma tego, czego brak
sprawia, że należy je poczytywać za nic, czy po­
winniśmy tę rzecz brakującą uważać za dobrą?
Kwintus: Za bardzo dobrą nawet.
Marek: Jeśli zaś państwo nie ma prawa, czy
z tego powodu należy je mieć za nic?
Kwintus: Nie można powiedzieć inaczej.
Marek: Trzeba tedy koniecznie zaliczyć prawo
do rzeczy najlepszych.
Kwintus: Zupełnie się z tym zgadzam.
Marek: A cóż powiesz na to, że różne narody
mają wiele ustanowień szkodliwych, wiele wręcz
zgubnych, które nie dają się podciągnąć pod nazwę
prawa wr takim samym stopniu, jak to, co mogliby
uchwalić na swoim zgromadzeniu rozbójnicy? Bo
podobnie jak zaleceniami lekarskimi w ścisłym tych
słów znaczeniu nie można nazwać wskazań, których
udzielają ludzie nie mający potrzebnej tutaj wiedzy
i doświadczenia i zapisujący środki zabójcze jako
zbawienne, tak też w żaden sposób nie można
norm szkodliwych uważać za prawo, gdyby nawet
uchwalił je sam lud. A zatem prawem jest rozróż­
nianie przejawów sprawiedliwości i niesprawiedli­
wości, posługujące się jako miernikiem ową najdaw-
O prawach 245

niejszą i najważniejszą spośród wszech rzeczy naturą,


do której stosują się też prawa ludzkie, karzące
złych, a ochraniające i broniące dobrych.
Kwintus: Rozumiem to doskonale i jestem zda- 6
nia, że nic innego nie powinniśmy nie tylko po­
czytywać za prawo, lecz nawet i nazywać prawem.
Marek: A więc ustaw Tycjusza i Apulejusza za u
prawo nie uważasz?
Kwintus: Oczywiście! Tak samo, jak i ustaw
Liwiusza.
Marek: I słusznie. Zwłaszcza że jednym słowem
senatu zostały w okamgnieniu zniesione, podczas
gdy prawo, którego istotę ja wam ukazałem, nie
może być ani zniesione całkowicie, ani uchylone
częściowo.
Kwintus: Zapewne więc przedstawisz i nam takie
przepisy, które nigdy nie będą uchylone.
Marek: Niezawodnie, jeśli tylko obydwaj zgo­
dzicie się na nie. Sądzę jednak, że powinienem
postąpić tak, jak zrobił najuczeńszy z ludzi, a zarazem
największy z filozofów Platon, który pierwszy na­
pisał dzieło o państwie, później zaś osobne dzieło
o prawach tego państwa; że powinienem miano­
wicie przed podaniem samego prawa powiedzieć
coś na jego pochwałę. Wiem przecież, że tak uczy­
nili Zaleukus i Gharondas, kiedy zaiste nie dla
przyjemności i rozrywki, ale dla dobra swoich
państw nadali im prawa. Ich to zapewne naśla­
dując, wystąpił Platon z twierdzeniem, że zadaniem
prawa jest także nakłanianie, a nie wymuszanie
wszystkiego siłą i groźbami.
246 O prawach

15 Kwintus: Jak to? Wszak Timeusz powiada, że


zgoła nie było żadnego Zaleukusa!
Marek: Lecz o jego istnieniu upewnia Teofrast,
historyk — moim przynajmniej zdaniem — nie
gorszy od Timeusza (wielu twierdzi, że lepszy);
wspominają o Zaleukusie także jego współobywatele,
a nasi klienci, Lokrowie. Aliści czy istniał on, czy
nie istniał, nic to nie ma do rzeczy; mówimy o tym,
co zostało nam przekazane.
7 Niechże tedy na samym początku obywatele na­
biorą przekonania, że panami i władcami wszech
rzeczy są bogowie, że wszystko, co się dzieje, dzieje
się z ich wyroku i z ich woli, że oddają oni jak
najlepsze przysługi rodzajowi ludzkiemu, że widzą,
jaki kto jest, co robi, co zamyśla, z jakim usposobie­
niem i uczuciem odbywa służbę bożą, że zdają sobie
sprawę, kto z ludzi jest pobożny, a kto bezbożny;
16 przejęte bowiem tymi wierzeniami umysły na pewno
nie sprzeniewierzą się pożytecznym i słusznym po­
glądom. A czy jest coś bardziej słusznego niż to,
że nikt nie powinien być na tyle nierozsądny i zu­
chwały, iżby przyznawał rozum tylko sobie, a od­
mawiał go niebu i światu? Albo żeby przypuszczał,
iż to, co może pojąć jedynie przy największym wy­
sileniu rozumu, porusza się bez udziału rozumu?
I jakże można w ogóle zaliczać między ludzi tego,
kogo nie skłania do wdzięczności ani porządek panu­
jący wśród gwiazd, ani kolejne zmiany dni i nocy,
ani celowość podziału na miesiące, ani to, co na
użytek nasz wydaje ziemia? Skoro zaś wszystko,
co ma rozum, stoi wyżej od tego, co nie ma rozumu,
O prawach 247

a niepodobna powiedzieć, że jest coś wyższego od


przejawiającej się we wszech rzeczach natury,
trzeba przyznać, że ma ona rozum. Któż zaprzeczy,
że mniemania te są pożyteczne, gdy zważy, jak
wielu porozumieniom dodaje mocy przysięga, jak
zbawienne są religijne poręczenia przymierzy, jak
wielu ludzi powstrzymał od zbrodni strach przed
karą boską i jak nienaruszalna jest więź za­
dzierzgnięta między obywatelami z zawezwaniem
nieśmiertelnych bogów zarówno w charakterze sę­
dziów, jak i świadków? Masz oto wstęp do prawa;
tak bowiem nazywa to Platon.
Kwintus: Owszem, bracie. I podoba mi się
zwłaszcza to, że zajmujesz się w nim innymi zagad­
nieniami i wyrażasz inne zapatrywania niźli Pla­
ton. Nie ma bowiem nic tak odmiennego od jego
wywodów, jak to, co mówiłeś poprzednio, albo ten
wstęp o bogach. Jak mi się zdaje, naśladujesz go
tylko w jednym, to jest w sposobie mówienia.
Marek: Chciałbym może, żeby tak było. Lecz
któż może albo kiedykolwiek będzie mógł naśla­
dować Platona? Bo wyłożyć jego poglądy jest nader
łatwo; i ja bym tak właśnie postąpił, gdybym nie
chciał być tylko sobą. Cóż to trudnego wyrazić te
same myśli tymi samymi prawie słowy?
Kwintus: Całkowicie podzielam to zdanie; wolę
jednak, żebyś zgodnie z tym, coś sam rzekł przed
chwilą, był wyłącznie sobą. Lecz podaj nam już,
proszę, te prawa o religii.
Marek: Dobrze, podam je wam tak, jak będę
mógł; ponieważ zaś rozmawiamy u siebie i w ścisłym
248 O prawach

gronie przyjacielskim, wyłożę prawa w języku praw­


niczym.
Kwintus: Go przez to chcesz powiedzieć?
Marek: Są pewne wyrażenia prawnicze, Kwin-
tusie, nie tak dawne wprawdzie, jak w Prawie
dwunastu tablic lub w prawie sakralnym, wszelako
nieco starsze niż nasz język obecny, przez co mają
więcej powagi. Będę więc naśladował, o ile potrafię,
ten sposób ujęcia wraz z charakterystyczną dlań
zwięzłością. Nie podam jednak praw zupełnie wy­
kończonych (bo byłyby wprost niezliczone), a tylko
najważniejsze, zawierające główne myśli.
Kwintus: Tak właśnie trzeba. Przeto posłuchajmy.
Marek: Niechaj ludzie przystępują do bogów
czyści; niechaj oddają im cześć, lecz niech usuną
przepych. Kto uczyni inaczej, samo bóstwo będzie
mu sędzią.
Nikt nie będzie miał bóstw osobnych ani no­
wych, ani cudzoziemskich, a tylko bogów uzna­
nych przez państwo. Niechaj prywatnie czczą tych
bogów, których kult przejęli w sposób należyty od
przodków.
W miastach niechaj wznoszą świątynie; po wsiach
niech mają gaje święte i kaplice larów.
Niech zachowują stare obyczaje rodzinne i zwy­
czaje przodków.
Niechaj czczą zarówno tych bogów, których
zawsze uważano za niebian, jak i tych, których
umieściły w niebie zasługi: Herkulesa, Libera,
Eskulapa, Kastora, Polluksa i Kwirynusa. Niech
oddają cześć także cnotom, które otwierają ludziom
O praw ack 249

przystęp do nieba: Mądrości, Męstwu, Pobożności


i Wierności; ku chwale ich niechaj również wzniosą
świątynie, ale niech nie będzie świątyń na cześć wad.
Niech sprawują uroczyste obrzędy.
Niech w dni świąteczne zaniechają swarów. Niech
mają święta także niewolnicy, wolni w dniach tych
od pracy. Niech będzie przepisane, na jakie dni
przypadną święta w ciągu roku. Niech w okre­
ślone dni świąteczne kapłani składają publiczne
ofiary z pewnych zbóż i owoców; na inne dni niech
zachowają pod dostatkiem mleka oraz młodych
bydląt ofiarnych. By nie popełniano wykroczeń pod
tym względem, niech kapłani oznaczą porządek oraz
przebieg uroczystości w ciągu roku tudzież naprzód
ustalą, jakie ofiary są miłe i odpowiednie dla każ­
dego bóstwa.
Różni bogowie niechaj mają różnych kapłanów.
Wszystkim bóstwom niech służą pontyficy, a po­
szczególnym fłaminowie. Dziewicze westalki nie­
chaj strzegą wiecznego płomienia, gorejącego w mieś­
cie na publicznym ognisku.
Żeby wiedzieć, jakim sposobem oraz wedle ja ­
kich zwyczajów mają odbywać się prywatne i pu­
bliczne obrzędy, niech ludzie nie obznajomieni nauczą
się tego od powołanych przez państwo kapłanów.
Niech kapłani ci będą trzech rodzajów: jedni nie­
chaj kierują obrzędami religijnymi i ofiarami; dru­
dzy niechaj tłumaczą niezrozumiałe wypowiedzi za­
twierdzonych przez senat i lud wróżbiarzy oraz
wieszczków; ustanowieni zaś przez państwo augu-
rowie, jako tłumacze woli Najlepszego i Najwięk­
250 O prawach

szego Jowisza, niechaj ze znaków zapowiednich


i wróżb z ptaków starają się rozpoznać przyszłość,
niechaj strzegą swojej umiejętności i swego zgro­
madzenia kapłańskiego, niechaj wróżą o płodności
winnic i sadów tudzież o pomyślności ludu; niech
też na podstawie wróżb z ptaków ostrzegają ‘tych,
którzy zajmują się sprawami wojny i sprawami
ludu, a ci niech będą względem takich wróżb po­
słuszni; niech augurowie przewidują gniew bogów
i stosują się do ich woli; niechaj podzieliwszy niebo
na części uważają, w której z nich będzie się błys­
kało, niechaj w mieście i na wsi oznaczą nie zasło­
nięte. miejsca dla przeprowadzania wróżb z ptaków.
Cokolwiek augur określi jako niesprawiedliwe, bez­
bożne, występne i złowróżbne, ma być poczytywane
za nieważne i niebyłe; a gdy ktoś tego nie usłucha,
niechaj dotknie go ciężka kara.
Do spraw przymierzy i pokoju, wojny i ważnego
zawieszenia broni pełnomocnikami i wysłannikami
niechaj będą fecjałowie, którzy też niech działają
jako rozjemcy wojenni.
O niezwykłych zjawiskach i znakach przepowied-
nich niechaj oznajmiają, jeśli tak rozkaże senat,
etruskim haruspikom. A Etruria niech nauczy tej
sztuki swych najznakomitszych obywateli. Bogów, od
których będą pochodziły te zjawiska i znaki, nie­
chaj przebłagają; niech też odwrócą znaczenie
złowróżbnych błyskawic i wszelkie przeciwności.
Niechaj kobiety nie składają nocnych ofiar z wy­
jątkiem tych, które stosownie do zwyczajów składa
się za pomyślność ludu. Niechaj nie będzie żadnych
O prawach 251

wtajemniczeń oprócz wtajemniczeń Cerery, odbywa­


jących się zazwyczaj wedle obrządku greckiego.
Wszelki występek przeciwko religii, z którego
nie można będzie oczyścić się, niech będzie uważany
za bezbożność; gdy zaś oczyszczenie będzie możr
liwe, niech dokonają tego powołani przez państwo
kapłani.
W czasie widowisk publicznych — tych, które
odbywają się bez gonitw i walk zapaśniczych — ■
niech radość ludu będzie miarkowana przez śpiew
oraz dźwięk lutni i fletów, co niechaj łączy się
z uczczeniem bogów.
Niech spośród obrządków ojczystych zachowane
będą najlepsze.
Niechaj nikt oprócz służebników Matki Idejskiej
nie zbiera żadnych datków. Oni zaś niech to czynią
tylko w dni oznaczone.
Kto ukradnie albo przywłaszczy rzecz świętą lub
powierzoną świątyni, niech będzie ukarany tak jak
mężobójca.
Za krzywoprzysięstwo karą boską jest śmierć,
a karą ludzką hańba.
Za kazirodztwo niechaj pontyficy wymierzają naj­
wyższe kary.
Niechaj bezbożnik nie śmie łagodzić gniewu bo­
gów' przy pomocy darów.
Niechaj wszyscy starannie wypełniają śluby; kara
za ich niedopełnienie niech będzie taka, jak za
pogwałcenie prawda. Przeto niech nikt nie ofiaruje
bogom roli. Przy ofiarowaniu złota, srebra i kości
słoniowej niech będzie zachowana miara.
252 O prawach

Ofiary prywatne niech trwają wiecznie.


Niech święte będą przywileje boskich manów.
Niechaj wszyscy mają dobrych zmarłych za bo­
gów. Niechaj zmniejszą wydatki na nich oraz swój
żal po nich.
Attyk: Doprawdy, bardzo bogate w treść prawo
zawarłeś w tych rozsądnych i krótkich słowach.
Lecz jak mnie się przynajmniej zdaje, twoje prawo
0 kulcie religijnym niewiele różni się od ustaw
Numy i od naszych zwyczajów.
Marek: Przecież w księgach 0 państwie Afry-
kańczyk dowiódł, jak sądzę, że ze wszystkich ustro­
jów państwowych najlepszy był ów znakomity
dawny ustrój rzymski. Czy myślisz więc, że naj­
lepszemu państwu nie powinniśmy nadać odpo­
wiednich dla niego praw?
Attyk: Myślę właśnie, że i owszem.
Marek: Toteż oczekujcie praw, które by przy­
czyniły się do trwałości owej najlepszej formy pań­
stwa; a jeśli podam wam dziś coś takiego, czego
nie ma i nie było w naszej Rzeczypospolitej, wiedzcie,
że należało to jednakże do zwyczaju przodków,
który miał moc taką jak prawo.
Attyk: Przekonaj nas więc do tego prawa, jeśliś
łaskaw, abym mógł głosować za twoim wnioskiem
1 wypowiedzieć słowa uti rogas *.
Marek: Powiedz jednak, Attyku, czy nie chcesz
głosować inaczej?
* Tj. «jak wnosisz». Słów tych, a właściwie ich skrótu «UR»
używano w Rzymie, gdy głosowano za przyjęciem projektu prawa.
(Przyp. tłumacza).
O prawach 253

Attyk: Jeśli chodzi o postanowienia ważniejsze,


to na pewno nie będę głosował inaczej, a w mniej
ważnych, jeżeli będziesz chciał, zostawię ci swo­
bodę.
Kwintus: I ja również jestem "tego samego zdania.
Marek: Lecz uważajcie, żeby nie trwało to zbyt
długo.
Attyk: Niechby nawet! Bo czy wolelibyśmy ro­
bić co innego?
Marek: Prawo moje każe przystępować do bo­
gów w stanie czystym, to znaczy z czystą duszą;
w tym też zawiera się wszystko. Nie odrzuca ono
czystości ciała; lecz ponieważ dusza jest wyższa i bar­
dziej czcigodna od ciała, należy zdawać sobie
sprawę, iż jeśli dbamy o czystość ciał, to zna­
cznie więcej dbać winniśmy o czystość naszych dusz.
Albowiem z ciała można zmyć brud wodą; usuwa
go również sam upływ czasu. Natomiast skazy du­
cha ani ząb czasu zniszczyć nie zdoła, ani całe
rzeki wody zmyć nie potrafią. Przepis dalszy, który
zaleca oddawanie czci bogom i usunięcie przepy­
chu, oznacza, że przejawy czci są bóstwom miłe,
ale kosztowne nabożeństwa muszą być zniesione.
Bo i cóż? Jeśli chcemy, by nawet pomiędzy ludźmi
ubóstwo zrównane było z bogactwem, to dlaczegóż
łącząc nabożeństwa z wysokimi kosztami zamykamy
ubogim przystęp do bogów? Zwłaszcza że i dla
bóstwa samego nie byłoby nic przykrzejszego, gdyby
droga wiodąca do pojednania z nim i do złożenia
mu hołdu nie była otwarta dla wszystkich. Posta­
nawiając zaś, iż nie kto inny, jeno bóstwo będzie
254 O prawach

tu sędzią, prawo chce utwierdzić religię przez


obawę niewątpliwej kary.
Oddawanie czci jakimś bogom własnym, już to
nowym, już to cudzoziemskim, pociąga za sobą
pomieszanie religij i wprowadza nie znane naszym
kapłanom obrządki. Powinno się mianowicie czcić
bogów uznanych przez przodków, i to w ten sposób,
jak gdyby sami przodkowie powodowali się niniej­
szym prawem.
Sądzę, że w miastach muszą być świątynie i nie
podzielam zdania magów perskich, za których radą
Kserkses, jak podają, spalił świątynie w Grecji.
Chodziło im o to, że bogów, dla których wszystko
winno stać otworem i których świątynią i mieszka­
niem jest cały ten świat, zamknięto w ścianach
budynków. Wszelako postępowanie Greków i na­
szych przodków było lepsze: gwoli wzmożenia po­
bożności pragnęli oni, by bogowie mieli swoje sie­
dziby w tychże miastach, które są zamieszkane
przez nas; a wiara we współżycie z bogami przy­
czynia się do rozbudzenia pożytecznych dla pań­
stwa uczuć religijnych. Przecież i Pitagoras, mąż
niezmiernie uczony, powiedział, że pobożność i sza­
cunek dla bóstw najlepiej rozwija się w naszych
duszach wtedy, kiedy zajmujemy się służbą bożą.
Zdaniem zaś Talesa, najwybitniejszego spomiędzy
siedmiu mędrców, ludzie winni być przekonani, że
wszystko, co widzą, jest pełne bogów: wszyscy będą
natenczas czystsi, jak gdyby przebywali w najczci­
godniejszych świątyniach. Stosownie do tego mnie­
mania pewne obrazy bogów muszą znajdować się
O prawach 2 55

nie tylko w naszych duszach, ale i przed naszymi


oczami. Takie samo uzasadnienie mają też święte 27
gaje po wsiach. Nie należy również odrzucać kultu
larów, który został przekazany przez przodków i na
wsi jest uprawiany tak przez panów, jak i przez
służbę.
Owóż tedy zachowywanie dawnych obyczajów
rodzinnych i zwyczajów przodków znaczy tyle, co
wypełnianie powinności religijnych przekazanych
jakby przez samych bogów1, ponieważ starożytność
dosięga ich najbliżej.
To zaś, że prawo moje nakazuje czcić ludzi
podniesionych do rzędu bogów, jak na przykład
Herkulesa i innych, oznacza, iż choć wszystkie
dusze są nieśmiertelne, jednakowoż dusze ludzi
dzielnych i prawych są boskie. Dobrze się stało 28
dalej, że dzieła sztuki uświęcają Mądrość, Poboż­
ność, Męstwo i Wierność; w Rzymie wzniesiono
im na koszt państwa świątynie, aby ci, którzy mają
w sobie cnoty (a mają je wszyscy ludzie rzetelni),
przypuszczali, że w duszach ich przebywają sami
bogowie. W Atenach dopuszczono się pod tym
■ względem błędu, gdyż po oczyszczeniu się ze zbrodni
popełnionej na Cylonie zbudowano za radą Kretyj-
czyka Epimenidesa kaplice Hańbie i Bezwstydowi;
bo wypada uświęcać cnoty, a nie przejawmy zła.
Toteż należy znieść zarówno stojący na Palatynie
stary ołtarz Febry i drugi ołtarz, znajdujący się na
Eskwilinie, a poświęcony Złej Fortunie, jak też
wszelkie inne tego rodzaju szkaradzieństwa. Jeśli
wdęc mamy tworzyć imiona bóstw7, niech to będą
256 O prawach

raczej imiona takie, jak Wiki i Poty, z których


pierwsze pochodzi od zwyciężania, czyli a vincendo,
a drugie od władania, czyli a potiundo, takie, jak
wywodzące się od stania na straży, czyli a stando
imię bogini Staty, jak przydomki Jowisza Statora
i Jowisza Niezwyciężonego, jak nazwy rzeczy po­
żądanych — Wybawienia, Czci, Pomocy i Zwy­
cięstwa. A że spodziewanie się wydarzeń pomyśl­
nych podnosi na duchu, słusznie więc Kalatyn
uświęcił też Nadzieję. Niech będzie bóstwem rów­
nież Fortuna Dnia Dzisiejszego (ma to bowiem
znaczenie dla wszystkich dni) albo Fortuna Tros­
kliwa, by przychodziła nam z pomocą, albo For­
tuna Przypadku, uosabiająca przede wszystkim nie­
pewny traf, albo Fortuna Pierworodna, nazywana
tak od rodzenia, ponieważ towarzyszy... [ludziom
już przy narodzinach].
Obchodzenie świąt i dni uroczystych polega dla
ludzi wolnych na powstrzymaniu się od swarów
i zwad, a dla niewolników na wypoczynku od
trudów i prac. Rozkład świąt w ciągu roku powinien
stosować się do przebiegu prac rolnych. Co się ty­
czy rachuby czasu, to żeby mieć płyny ofiarne i więk­
szą liczbę bydląt ofiarnych wymienionych w moim
prawie, należy dokładnie przestrzegać dodawania
dni przestępnych, co roztropnie zarządził niegdyś
Numa, a co później wskutek niedbalstwa kapłanów
zostało zaniechane. Nie trzeba również zmieniać
tego, co ustanowią pontyficy i haruspicy, którzy
określą, jakie zwierzęta powinny być ofiarowy­
wane każdemu bogu: któremu z bogów dorosłe,
O prawach 257

któremu ssące, któremu samce, a któremu samice.


Istnienie większej liczby kapłanów służących wszyst­
kim bogom oraz pojedynczych kapłanów służących
poszczególnym bogom umożliwia zarówno udzie­
lanie odpowiedzi prawnych, jak i odprawianie
obrzędów religijnych. Ponieważ zaś Westa ma we
władaniu ognisko miasta, skąd pochodzi jej greckie
imię, które przejęliśmy prawie w tym samym
brzmieniu bez tłumaczenia na nasz język, kultem
jej kierować powinny dziewice, iżby chętniej spra­
wowały pieczę nad ogniem i żeby inne kobiety pozna­
ły, że naturze niewieściej odpowiada wszelka czystość.
Co następuje dalej, dotyczy nie tylko religii,
lecz i ustroju państwowego; chodzi o to, aby bez
tych, którzy kierują publicznymi obrzędami, nie
można było zaspokajać prywatnych potrzeb re­
ligijnych; wychodzi to bowiem na dobre państwu,
jeśli lud stale potrzebuje rady i przywództwa naj­
lepszych obywateli. Podział kapłanów nie pomija
więc żadnego rodzaju stosownej służby bożej. Jedni
z nich mianowicie, kierujący uroczystymi ofiarami,
wyznaczeni są do przejednywania bogów, drudzy
zaś do tłumaczenia przepowiedni wieszczków, któ­
rych nie powinno być wielu, aby grono ich nie było
zbyt liczne i żeby tego, co ma przedsięwziąć państwo,
nie znał nikt poza zgromadzeniem kapłanów. Naj­
większe jednak i najważniejsze są w mym państwie
uprawnienia augurów, które ściśle się wiążą z ich
wpływami. Wyobrażam to sobie w ten sposób by­
najmniej nie dlatego, że sam jestem augurem, lecz
dlatego, że takie ujmowanie niniejszej sprawy jest
C ycero — D z ie ł a f i l o z o f i c z n e , t. I I 17
258 O prawach

dla nas koniecznością. Bo i cóż ma większe znaczenie,


jeśli chodzi o uprawnienia, niż możność rozwiązy­
wania zgromadzeń i narad odbywających się na
zarządzenie najwyższych władz wojskowych lub cy­
wilnych, bądź też unieważniania już odbytych?
Cóż jest ważniejszego niż przerywanie rozpoczę­
tego dzieła na skutek wypowiedzenia przez jednego
augura słów: «Innego dnia»? Cóż wspanialszego
niźli możność postanawiania, że konsulowie zrzec
się mają swojego urzędu? Cóż świętszego niż udzie­
lanie albo odmawianie prawa naradzenia się z lu­
dem czy z plebejuszami? A co powiesz o znoszeniu
praw uchwalonych nieprawidłowo, jak się to stało
z prawem Tycjusza uchylonym z wyroku zgroma­
dzenia augurów i z prawami Liwiusza zniesionymi
za radą Filipa, konsula i augura zarazem? Co po­
wiesz na to, że ani w czasie pokoju, ani w czasie
wojny żaden akt urzędowy nie może być uznany
za ważny bez ich zgody?
Attyk: Dobrze! Rozumiem to już i przyznaję,
że ma wielkie znaczenie. Lecz w zgromadzeniu
waszym zachodzi między najlepszymi augurami,
Marcellusem i Appiuszem, znaczna rozbieżność
zdań (bo trafiłem przypadkiem na ich księgi):
podczas gdy jeden twierdzi, że wróżby z ptaków
ustanowione zostały ze względu na pożytek Rzeczy­
pospolitej, drugi powiada, że przy pomocy waszej
sztuki rzeczywiście można przepowiadać przyszłość.
Pytam więc, co ty o tym sądzisz?
Marek: Ja? Sądzę, iż naprawdę istnieje sztuka
wróżenia, którą Grecy określają mianem p,avTiX7],
O prawach 259

oraz że wróżby z ptaków i innych znaków zapo-


wiednich, uwzględnianych przez naszą umiejęt­
ność, tworzą jej część składową. Jeżeli bowiem zgo­
dzimy się, że są bogowie, że światem rządzi ich
mądrość, że troszczą się oni o rodzaj ludzki tudzież
mogą nam dawać znaki zapowiadające przyszłość,
to nie wiem, dlaczego bym miał przeczyć istnieniu
sztuki wróżenia. A że przesłanki powyższe są praw- 33
dziwę, nieuniknienie wynika z nich to, czego chcę
dowieść. Poza tym i w naszym państwie, i we wszyst­
kich innych krajach, u wszystkich ludów i narodów
mamy niezliczone mnóstwo przykładów, świad­
czących, iż wiele zdarzeń w niezwykły wprost
sposób potwierdziło przepowiednie augurów. I ani
Poliidus, ani Melampus, ani Mopsus, ani Amfiaraus,
ani Kalchas, ani Helenus nie cieszyliby się tak
wielką sławą, a tyle narodów, takich jak Frygowie,
Likaonowie, Cylicjanie, osobliwie zaś Pizydowie, nie
zatrzymałoby wróżb aż do dzisiejszych czasów,
gdyby długotrwałe doświadczenie nie dowiodło ich
prawdziwości. Także i Romulus nasz nie odpra­
wiałby wróżby z ptaków przed założeniem miasta,
i imię Attusa Nawiusza nie słynęłoby tak długo
w pamięci potomności, gdyby wszyscy oni nie prze­
powiedzieli wielu rzeczy, które sprawdziły się w za­
dziwiający sposób. Z drugiej strony nie ma wąt­
pliwości, że ta umiejętność czy też sztuka augurów
tak przez sam upływ czasu, jak i przez niedbalstwo
znajduje się już w zupełnym upadku. Nie zgadzam
się więc ani z tamtym [Marcellusem], który przeczy,
żeby zgromadzenie nasze kiedykolwiek znało tę
17*
260 O prawach

sztukę, ani z tym [Appiuszem], który twierdzi, że


znamy ją do dziś dnia; zdaje mi się natomiast,
iż u przodków naszych miała ona zastosowanie
dwojakie: niekiedy korzystano z niej dla napra­
wienia niekorzystnego stanu państwa, ale najczęściej
wywierała ona wpływ na postanowienia tyczące się
określonych zamierzeń.
34 Attyk: Na Herkulesa! Wierzę, iż tak jest w rzeczy
samej, i najzupełniej podzielam twój pogląd. Ale
wytłumacz inne twe ustanowienia.
14 Marek: Właśnie chcę to zrobić, i to w miarę
możności krótko. Oto mamy z kolei przepisy o woj­
nie. Nakazałem w nich, aby we wszczynaniu wojny,
prowadzeniu jej i zaprzestawaniu jak największą
rolę odgrywała sprawiedliwość i dobra wiara oraz
by państwo powołało rzeczników tej zasady. O obrzę­
dach haruspików, o oczyszczeniach i odwracaniu
złych wróżb całkiem wystarczająco powiedziano, jak
mniemam, w samym prawie.
Attyk: Zgadzam się, bo wszak cały ten wywód
ma za przedmiot obrzędy religijne.
Marek: Ale naprawdę nie wiem, Tytusie, jak się
ustosunkujesz do tego, co idzie dalej, i jak ja mam
to ująć.
35 Attyk: A c ó ż t o jest takiego?
Marek: Chodzi mi o nocne ofiary kobiet.
■ A ttyk: Ależ owszem, zgadzam się i na to, zwłaszcza
że samo prawo twe uczyniło wyjątek dla uroczystych
ofiar za pomyślność ludu.
Marek : Co się tedy stanie z Jakchusem, z waszymi
Eumolpidami i owymi czcigodnymi wtajemniczę-
O prawach 261

niami, jeżeli znosimy obrzędy nocne? Bo przecież


nadajemy prawa nie tylko ludowi rzymskiemu, lecz
wszystkim dobrym i statecznym ludom.
Attyk: Myślę, że zrobisz wyjątek dla tajemnic, 36
do których zostaliśmy dopuszczeni sami.
Marek: Bo jeśli moim zdaniem Ateny twoje
stworzyły wiele rzeczy wyśmienitych i wprost bos­
kich, to między nimi nie ma nic lepszego od owych
sławnych wtajemniczeń, które wywiodły nas z pro­
stackiego i nieukształconego życia, doprowadzając
do uczucia ludzkości i łagodności. Stosownie do
nazwy wtajemniczeń, initia, oznaczającej też pierw­
sze początki, rzeczywiście poznaliśmy początkowe
prawdy życiowe i nauczyliśmy się nie tylko pro­
wadzić życie pogodniejsze, ale i umierać z lepszą
nadzieją. To zaś, co mi się w nocnych obrzędach
nie podoba, wskazują poeci komiczni. Jeśliby taka
rozpusta [jaką opisują owi poeci] możliwa była
w Rzymie, na cóż by pozwolił sobie ten, kto do
obrzędu ofiarnego, na który nie godziło się [męż­
czyźnie] skierować nawet nieostrożnego spojrzenia,
świadomie wmieszał swą lubieżność?
Attyk: Zgłoś więc wniosek o nadanie tego prawa
Rzymowi, nam zaś nie odejmuj naszego.
Marek: Lecz powracam do moich przepisów. j75
Rzeczywiście powinny one jak najsurowiej nakazać,
by dobrej sławy niewiast strzegła w oczach gminu
jasna światłość dnia i żeby wtajemniczenia ich
dokonywały się wedle obrządku Cerery, stosowanego
właśnie w Rzymie. Jak wielka była w tym względzie
surowość naszych przodków, dowodzi dawna uchwała
262 O prawach

senatu o bachanaliach oraz śledzenie tych spraw


i wymierzanie winowajcom kar przez konsulów,
którzy używali do tego wojska. Aliści, by nie miano
nas za zbyt surowych, przypomnę, że także w środku
Grecji prawo Tebańczyka Diagondasa zniosło na
zawsze wszelkie nocne obrzędy religijne. Arysto-
fanes zaś, najdowcipniejszy przedstawiciel dawnej
komedii greckiej, zwalcza nowych bogów i wpro­
wadzone na ich cześć nocne obchody w ten sposób,
iż Sabazjusz i pewne inne uznane za cudzoziemskie
bóstwa są u niego wyrzucane precz z państwa.
Powołany przez państwo kapłan ma tym, którzy
popełniają błędy przez nieświadomość, udzielić
mądrej rady i uwolnić od strachu, a zuchwalstwo w ...
i w sprowadzaniu obcych szkaradnych obrzędów
potępić i osądzić jako bezbożne.
38 A teraz rozrywki publiczne. Dzielą się one na
widowiska teatralne i igrzyska cyrkowe. Niech więc
odbywa się współzawodnictwo w biegu, w walce
na pięści, w pasowaniu się i ściganiu się na ko­
niach aż do zupełnego zwycięstwa, co wszystko
obejmują igrzyska cyrkowe. W teatrze zaś niechaj roz­
brzmiewa śpiew na przemian z grą na lutniach i fle­
tach, byleby tylko we wszystkim zachowano umiar,
jak to przepisuje me prawo. Zgadzam się bowiem
z Platonem, że nic tak łatwo nie wpływa na wraż­
liwe i miękkie dusze, jak różnorodne dźwięki mu­
zyki, o których nie można prawie powiedzieć, jak
silnie oddziaływają w jednym i drugim kierunku:
podniecają spokojnych i uspokajają podnieconych,
raz krzepią na duchu, to znowuż przygnębiają.
O prawach 263

Toteż dla wielu państw greckich byłoby lepiej,


gdyby zachowały muzykę dawną. Ich upadłe i po­
sunięte aż do rozpusty obyczaje zmieniały się wszak
równolegle do zmian w muzyce: albo psuły się,
ja k sądzą niektórzy, pod wpływem jej słodyczy
i uwodzicielskiego czaru, albo odwrotnie — jeśli
surowość obyczajów zaginęła pod wpływem innych
wad — ze względu na odmienione uszy i dusze
ludzkie następowała także przemiana muzyki. Dla- 39
tego właśnie ów najmędrszy mąż Grecji, znacznie
przewyższający wszystkich swoją uczonością, tak
bardzo obawia się skażenia muzyki; twierdzi bo­
wiem, że zmiana praw muzycznych nie może odbyć
się bez zmiany praw państwowych. Atoli moim
zdaniem nie trzeba ani tak bardzo obawiać się
tego, ani zupełnie lekceważyć. Wiem naturalnie,
jak to ta widownia, którą rytmiczne wiersze Li-
wiusza i Newiusza zwykły przepełniać niegdyś mi­
łym i poważnym uczuciem, cieszy się dzisiaj z in­
nych rzeczy, przekręcając głowy i wywracając oczy
przy każdej zmianie melodii. Jakże ostro zwalczała
ongiś te przejawy dawna Grecja! Na długo naprzód
wykazywała ona troskę, aby zgubne upodobania,
nieznacznie wciskające się do dusz obywateli na
skutek złych skłonności i szkodliwych nauk, nie
zniszczyły nagle całego państwa. Tak właśnie po­
stępował ów surowy Lacedemon, który kazał, by
od liry Tymoteusza odjęto struny, jakie miała ona
ponad zwyczajną liczbę siedmiu.
Następnie jest w mym prawie nakaz, by spośród ^
obrządków ojczystych zachowano tylko najlepsze.
264 O prawach

Gdy Ateńczycy radzili się Apollina Pityjskiego,


jakich obrządków mają przestrzegać najdokładniej,
wyrocznia odpowiedziała: «Tych, które należały do
zwyczajów przodków». A kiedy przybyli tam po
raz drugi, oznajmiając, że zwyczaje przodków ule­
gały częstym zmianom, i pytając, jakim obyczajom
powinni dać pierwszeństwo, otrzymali odpowiedź:
«Najlepszym». I na pewno sprawa przedstawia się
tak, iż za najdawniejsze i najbliższe bóstwu powinno
być uważane to, co jest najlepsze.
Datki pieniężne zniosłem, albowiem napełnia to
umysły zabobonem i wypróżnia domy. Uczyniłem
wyjątek jedynie dla datków zbieranych przez kilka
dni na cześć Matki Idejskiej.
Przewidziałem również karę dla świętokradców —
zarówno dla kradnących przedmioty, które należą
do świątyni, jak i dla przywłaszczających mienie
41 powierzone świątyni. Takie powierzanie spotyka
się w wielu świątyniach do dnia dzisiejszego, a daw­
niej podobno i Aleksander złożył pieniądze w świą­
tyni miasta Soli w Cylicji, i znakomity obywatel
ateński Klistenes, ponieważ lękał się o swój ma­
jątek, powierzył posag córek Junonie Samijskiej.
O krzywoprzysięstwie i kazirodztwie nic już wię­
cej w tym miejscu roztrząsać nie potrzeba.
Aby zaś bezbożnicy nie śmieli łagodzić gniewu
bogów przy pomocy darów, niech posłuchają Pla­
tona, wedle którego nie powinno się mieć wątpli­
wości co do ustosunkowania się bóstwa do tego,
skoro nawet żaden uczciwy człowiek nie chce po­
darunków od niegodziwców.
O prawach 265

O starannym wypełnianiu ślubów dosyć się po­


wiedziało w samym prawie; podobnie i o uro­
czystych obietnicach, poprzez które zaciągamy zo­
bowiązania wobec bogów. Co się tyczy kary za
pogwałcenie nakazów religii, to nie mogą być wy­
sunięte żadne słuszne zarzuty. Po cóż miałbym
tutaj powoływać się na przykłady zbrodni, którymi
przepełnione są tragedie? Winienem raczej wspom­
nieć o tych, które mamy przed naszymi oczami.
Aczkolwiek boję się, by wspomnienie to nie wyglą­
dało na sięgające do spraw wyższych niż zwykły
los człowieka, ponieważ jednak mówię tylko do was,
nie przemilczę niczego; chciałbym zaś, aby to, co
mówię, było bogom nieśmiertelnym raczej przy­
jemne aniżeli przykre. Owóż w czasie mego od- U
dalenia się źli ludzie występkami swymi pogwałcili
wszelkie nakazy religijne. Moje lary rodzinne były
prześladowane, ich siedzibę przebudowano na ka­
plicę Swawoli, a ze świątyń wygnano tego, kto je
był ocalił. Przebiegnijcie szybko w myśli (bo nie
trzeba tu nikogo wymieniać), jaki obrót przybrały
sprawy. Ja, który po wydarciu mi i zniszczeniu
całego mienia nie pozwoliłem bezbożnikom na znie­
ważenie opiekunki miasta i z mego domu przenio­
słem ją do domu jej ojca, dostąpiłem oto, że senat,
Italia, a wreszcie wszystkie narody uznały mnie za
wybawcę ojczyzny. Cóż nad to chlubni ej szego
mogło spotkać człowieka? Natomiast z tych, którzy
podówczas zbrodniczym postępowaniem poniżyli
i zhańbili rełigię, jedni, rozproszeni i podzieleni,
żyją w zapomnieniu, drudzy, będący przywódcami
266 O prawach

tamtych zbrodniarzy, a zarazem przewyższający


innych swoją bezbożnością, nie tylko doznawali
za życia... oraz byli dręczeni przez wstyd, lecz
także pozbawieni zostali pogrzebu i należytej ostat­
niej posługi.
Kwintus: I ja to uznaję, mój bracie; składam też
za to bogom należne podziękowania. Jednakże zbyt
często widzimy, że wychodzi przeciwnie.
Marek: Bo nieprawidłowo rozumiemy, Kwin-
tusie, co jest karą boską. Gminne mniemania wpro­
wadzają nas w błąd, tak iż nie dostrzegamy prawdy.
Śmierć, boleści ciała, zasmucenie ducha, niepo­
myślne wyroki sądu poczytujemy za nieszczęścia
ludzkie. Przyznaję, że wszystko to jest udziałem
ludzi i że zdarzyło się wielu ludziom cnotliwym.
Aliści prawdziwym nieszczęściem jest kara za zbrod­
nie, kara będąca czymś niezmiernie strasznym sama
w sobie, pominąwszy następstwa, jakie pociąga za
sobą. Widziałem ludzi, którzy gdyby nie czuli
nienawiści do ojczyzny, nigdy nie byliby mymi
wrogami; widziałem, jak dręczyła ich bądź to żą­
dza, bądź strach, bądź sumienie; jak odczuwali
niepokojące wyrzuty niezależnie od tego, co robili,
to znów na odwrót — pogardzali nakazami re-
ligii; jak zadawali gwałt sądom i przekupywali je,
chociaż przekupstwa te wpływały jedynie na sądy
ludzkie, a nie boskie. Zatrzymam się już i nie będę
ich dalej oskarżał, tym bardziej, iż otrzymałem
zadośćuczynienie większe, niż żądałem. I tylko po­
wiem krótko: kara boska ma charakter dwojaki;
składa się ona z udręki duchowej, którą cierpią prze­
O prawach 267

stępcy za życia, oraz niesławy po śmierci, kiedy ich


rozstanie z tym światem jest przez żywych uważane
za okoliczność pomyślną i radosną.
Co się tyczy nieofiarowywania bogom roli, przyj- \f
muję całkowicie pogląd Platona, który — jeśli tylko
potrafię przełożyć — wyraża się mniej więcej w ta­
kie słowa: «Ziemia tedy, podobnie jak i ognisko
domowe, jest poświęcona wszystkim bogom; toteż
niech nikt nie poświęca jej po raz drugi. Natomiast
złoto i srebro tak w miastach, jak w domach pry­
watnych oraz w świątyniach wzbudza zawiść. Kość
słoniowa znowuż, jako wydobyta z marnego ciała,
nie jest dla bóstwa darem dosyć czystym. Wreszcie
miedź i żelazo są środkami walki, a nie kultu reli­
gijnego. Lecz gdyby ktoś chciał ofiarować jakiś
przedmiot drewniany, niechaj przedmiot ten bę­
dzie sporządzony z samego tylko drewna; podobnie
i przedmioty kamienne znajdujące się w świąty­
niach publicznych. Tkaninę można ofiarować, jeśli
nie wymagała ona więcej niż miesięcznej pracy
kobiety. Najbardziej odpowiednia jest dla bóstwa
barwa biała, co dotyczy zarówno innych darów,
jak przede wszystkim tkanin. Niech nie będzie
w świątyni tkanin farbowanych, które winny być
używane tylko na chorągwie wojskowe. Najstosow­
niejszymi dla bóstw darami są ptaki tudzież obrazy
wykonane przez jednego malarza w ciągu jednego
dnia. Dla innych darów niechaj będą wzorem po­
dane tu przykłady». Takie oto ofiary podobają się
Platonowi. Wszelako ja nie określam tak skąpo
reszty darów [poza wspomnianymi w mym prawie],
268 O prawach

a powoduję się tu tak zepsuciem ludzi, jak i możli­


wościami naszych czasów. Przypuszczam jeno, że
gdyby z posiadaniem i obrabianiem ziemi wiązały
się jakieś religijne obrzędy, ucierpiałaby na tym jej
uprawa.
Attyk: I ja tak myślę. A teraz pozostają jeszcze
wieczyste ofiary i przepisy o przywilejach manów.
Marek: Podziwu godna jest twa pamięć, Pom-
poniuszu! Bo ja przynajmniej zapomniałem o tym.
46 Attyk: Wierzę ci; ale ja pamiętam i czekam na
to tym bardziej, że przepisy te należą i do prawa
kapłańskiego, i do cywilnego.
Marek: Słusznie. Najbieglejsi prawnicy udzielili
w tych sprawach wiele odpowiedzi i wiele napisali.
Również i ja w całej tej naszej rozmowie, do ja ­
kiejkolwiek dziedziny prawa doprowadziłyby mnie
nasze rozważania, zajmę się, o ile potrafię, opraco­
waniem tej dziedziny dla moich praw; a zrobię
to tak, iżby znane były okoliczności, które złożyły
się na powstanie poszczególnych części prawa. Cho­
dzi mi o to, by każdy, kto umie myśleć, mógł, jeśli
przydarzy mu się jakaś nowa sprawa lub nowe za­
pytanie, łatwo powziąć właściwie rozstrzygnięcie,
skoro będzie wiedział, z jakiej to głównej zasady
47 powinno się je wywodzić. Jednakowoż biegli praw­
nicy — czy to dla wyprowadzenia nas w pole,
aby zdawrało się, że wiedza ich jest rozleglejsza
i głębsza, czy to z powodu nieumiejętności nauczania,
co wygląda na bardziej prawdopodobne (bo nie
tylko zdobywanie wiedzy, ale i nauczanie jest
pewnego rodzaju sztuką) — częstokroć dzielą do
O prawach 269

nieskończoności to, co zawiera się w jednym po­


jęciu. Jakże przesadzają pod tym względem na
przykład obaj Scewolowie, kapłani i nader biegli
prawnicy zarazem! «Wielekroć — powiada syn
Publiusza — słyszałem od ojca, że nikt nie może
być dobrym kapłanem, jeżeli nie zna prawa cy­
wilnego». Czy całego? Jakże to tak? Bo cóż obchodzą
kapłana przepisy o ścianach albo o wodach lub
w ogóle postanowienia dotyczące zagadnień nic
wspólnego z religią nie mających? A jakże mało
rzeczy ma związek z religią! Moim zdaniem należą
tu tylko ofiary, ślubowania, święta, pogrzeby i inne
tym podobne sprawy. Po cóż więc tak je wyolbrzy­
miać? Wszak poza ofiarami wszystkie inne zagadnie­
nia są całkiem nieznaczne, a w sprawie ofiar, mającej
zakres obszerniejszy, wystarczy jedno zdanie: niech
będą dopełniane nieustannie, niech rodziny prze­
kazują je sobie wzajem i — jak to ująłem w moim
prawie — niech to trwa wiecznie. W oparciu o tę zasa- 48
dę stworzono za radą kapłanów przepis, w którym —
iżby ofiary prywatne nie szły ze śmiercią ojca w nie­
pamięć — postanowiono, że obowiązek składania
tych ofiar przechodzić ma na osoby dziedziczące
majątek ojca. Atoli z tego jednego przepisu, zupeł­
nie wystarczającego do zrozumienia całej sprawy,
biorą początek niezliczone dalsze pytania, którymi
wypełnione są księgi biegłych prawników. Albowiem
dociekają oni, kogo mianowicie obarczyć trzeba
obowiązkiem składania ofiar. Najbardziej uzasad­
nione jest obciążenie tą powinnością właśnie dzie­
dziców; bo nikt nie ma tylu co oni powodów do
270 O prawach

odwzajemnienia się człowiekowi, który zakończył


życie. Następne miejsce zajmuje ten, kto przez sam
zgon spadkodawcy lub na podstawie jego testa­
mentu dostaje tyle, ile otrzymują wszyscy dzie­
dzice. Jest to także w porządku, gdyż zgadza się
z przyjętym tutaj założeniem. Na trzecim miejscu
znajduje się ten, kto w wypadku braku dziedzica
objął w posiadanie większą część majątku osoby
zmarłej i w drodze przedawnienia nabył go na
własność. Jeżeli zaś nie ma nikogo, kto by dostał
coś z mienia zmarłego, to na czwartym miejscu
stawia się tego spośród jego wierzycieli, który otrzy­
muje najwięcej. Wreszcie na ostatnim miejscu mamy
dłużnika, od którego należała się zmarłemu pewna
kwota pieniężna: jeśli długu swego nikomu nie
zapłacił, uważa się, że tę kwotę jakby odziedziczył
po zmarłym.
Nauczyłem się tego wszystkiego od Scewoli, lecz
prawnicy dawniejsi piszą inaczej. Sprawę niniejszą
ujmowali oni bowiem następująco: można być zobo­
wiązanym do ofiar trzema sposobami — albo przez
dziedziczenie, albo przez nabycie większej części
majątku w drodze przedawnienia, albo przez uzy­
skanie czegoś na podstawie zapisu testamentowego,
jeśli przedmiotem tego zapisu jest także większa
część mienia zmarłego. Atoli idźmy dalej za kapła­
nem. Otóż widzicie, że wszystko sprowadza się tam
do jednego: kapłani pragną, by ofiary połączone
były z posiadaniem majątku, i uważają, że do tego
przystosować trzeba również uroczystości i obrządki.
Scewolowie dodają jeszcze, że w przypadku podziału
O prawach 271

majątku, jeżeli nawet potrącenie [uwalniające od


składania ofiar] nie było przewidziane w testamencie
i zapisobiorca z własnej woli wziął mniej, niż po­
zostało dla wszystkich dziedziców, to nie powinien
być obowiązany do ofiar. Co się tyczy darowizny,
ciż sami Scewolowie przedstawiają sprawę inaczej:
to, co ojciec rodziny ustalił w związku z obdaro­
waniem osoby znajdującej się pod jego władzą, jest
ważne; to zaś, co stało się bez jego wiedzy, jeśli
on nie uwzględnia tego [w swym testamencie] —
nieważne. Zagadnienia te rodzą mnóstwo drobnych 51
wątpliwości, których na pewno nie rozwiąże ten,
kto rozpatrując je nie będzie kierował się główną
zasadą. Na przykład: jeśli ktoś nie chcąc być zo­
bowiązanym do ofiar wziął mniej, niż mu się nale­
żało, a potem któryś z jego dziedziców upomniał
się o część, jakiej tamten nie przyjął, i jeśli wartość
tej części wraz z wartością majątku zyskanego po­
przednio uczyni nie mniej, niż zostało dla reszty
pierwszych spadkobierców — to ten, kto zażądał
wspomnianej części spadku, sam obowiązany bę­
dzie do ofiar bez udziału innych dziedziców. Ba, ka­
płani przewidują nawet środki zapobiegawcze, wyjaś­
niając, że jeśli ktoś otrzyma zapis większy niż ten,
który mógłby przyjąć bez obowiązku dopełniania
obrzędów, może ważąc kruszec upozorować zapłatę
dziedzicom testamentowym, a wtedy mienie, jakie
mu przypadnie, wolne jest od ciążących na spadku
zobowiązań, tak jakby nie stanowiło zapisu.
W związku z tą sprawą oraz w związku z wielu 52
innymi do was, Scewolowie, jako najwyższych ka-
272 O prawach

planów i ludzi, moim zdaniem, nader bystrych,


zwracam się z zapytaniem: dlaczego prawo ka­
płańskie zjednoczyć chcecie z cywilnym? Przecież
swą znajomością prawa cywilnego podważacie prawo
kapłańskie! Ofiary bowiem połączone zostały z ma­
jątkiem przez powagę kapłanów, a nie przez jakie­
kolwiek prawo. Gdybyście więc byli jedynie kapła­
nami, ostałaby się wasza powaga kapłańska; ale że jes­
teście zarazem nadzwyczaj biegli w prawie cywilnym,
tą wiedzą swoją naigrawacie się z tamtej. Najwyżsi
kapłani Publiusz Scewola i Tyberiusz Korunka-
niusz, a także inni orzekli, iż obowiązek składania
ofiar ciąży na tym, kto ze spadku otrzymał tyle,
ile wszyscy dziedzice. I to jest prawo kapłańskie.
A cóż doszło tu z prawa cywilnego? Przezornie
dodano przepis o podziale spadku, aby potrącano
po sto sesterców i tak wynaleziono sposób uwol­
nienia majątku od przykrego obowiązku składania
ofiar. Jeśli więc sporządzający testament nie chciał
takiego zastrzeżenia, to właśnie Mucjusz, biegły
prawnik i kapłan zarazem, daje skuteczną radę:
zapisobiorca może wziąć mniej, niż zostaje dla
wszystkich dziedziców. Najpierw tedy kapłani po­
wiedzieli, że przez przyjęcie zapisu jest się zobo­
wiązanym do ofiar, a później uwalniają od nich.
Ale zgoła nic wspólnego z prawem kapłańskim nie
ma zaczerpnięty bezpośrednió z prawa cywilnego
przepis, na podstawie którego zapisobiorcy przez
ważenie kruszcu [pozornie] płacą dziedzicowi testa­
mentowemu, doprowadzając do takiego stanu rze­
czy, jak gdyby żadne mienie nie było im zapisane;
O prawach 273

i jeżeli zapisobiorca zastrzegł sobie mienie stano­


wiące przedmiot zapisu, jak gdyby należało mu się
ono na podstawie tego [pozornego] zobowiązania,
a nie było...
... człowiek rzeczywiście uczony, którego nader 54
wielkim przyjacielem był Akcjusz. Lecz sądzę, że
0 ile przodkowie za ostatni miesiąc roku uważali
luty, o tyle on — grudzień. Był zaś przekonany, że
złożenie największej ofiary żałobnej jest przejawem
pobożności.
Otóż poszanowanie grobów jest tak głębokie, iż 22
wnoszenie tam czegoś prócz ofiar i zwłok członków
rodziny poczytuje się za rzecz niegodziwą. Za cza­
sów naszych przodków Aulus Torkwatus wydał ta­
kie orzeczenie w stosunku do rodu Popilliuszów.
1 denicales, czyli obrzędy religijne odprawiane dzie­
siątego dnia po czyimś zgonie (których nazwa po­
chodzi a nece, to jest od śmierci, ponieważ te uro­
czyste dni ustanowione są na cześć umarłych), nie
byłyby nazywane świętami, tak jak dni wypoczynku
wprowadzone na cześć innych niebian, gdyby
przodkowie nie chcieli, by osoby, które rozstały
się z tym życiem, zaliczane były pomiędzy bogów.
Toteż prawo nakazuje odkładanie tych obrzędów
na takie dni, kiedy nie przypadają ani święta pry­
watne, ani publiczne, przy czym całe ujęcie prze­
pisów kapłańskich odznacza się wielkim szacun­
kiem dla tego rodzaju uroczystości i podkreśla ich
świętość. Nie potrzebuję więc rozpatrywać dokład­
niej, kiedy kończyć się winna żałoba rodzinna, jak
się składa ofiarę z baranów na cześć larów, jak się
C y c e r o — D z ie ł a f il o z o f ic z n e , t. I I 18
274 O prawach

grzebie do ziemi odciętą kość, jakie przepisy obowią­


zują przy ofiarowaniu świni, od kiedy rozpoczyna
się istnienie grobu i od kiedy staje się on przedmiotem
religijnej czci.
56 Wydaje mi się, że najdawniejszym rodzajem po­
grzebu był ten, jaki wedle Ksenofonta wyprawiono
Gyrusowi. Polega on mianowicie na przekazaniu
cjała ziemi: umieszczone w ziemi czy też złożone
do niej ciało powlekane jest jak gdyby matczynym
okryciem. Wedle tego obrządku został podobno
pochowany nasz król Numa — w grobowcu, który
znajduje się w pobliżu ołtarza Źródła. Jak wiemy,
także ród Korneliuszów grzebany był tym sposobem
aż do naszych czasów. Ale zwycięski Sulla pod
wpływem nienawiści, której nie odczuwałby tak
silnie, gdyby był równie mądry, jak porywczy,
57 kazał rozproszyć złożone nad Amienem szczątki
Gajusa Mariusza i bojąc się zapewne, by to samo
nie zdarzyło się później z własnym jego ciałem,
pierwszy z patrycjuszowskiej rodziny Korneliuszów
polecił, aby spalono go na stosie. U Enniusza mamy
następujące słowa o Afrykańczyku: «Tutaj został
on pogrzebany». Słusznie; bo wyraz «pogrzebani»
stosuje się do tych, którzy zostali złożeni do ziemi;
wszelako grób ich rozpoczyna swe istnienie dopiero
wtedy, kiedy odprawi się należyte obrzędy i zabije
się wieprza na ofiarę. Dzisiaj ‘o wszystkich pochowa­
nych mówi się pospolicie, że zostali pogrzebani, ale
dawniej wyrażano się tak jedynie o tych, których
przykryto narzuconą ziemią, przy czym zwyczaj ten
znajduje potwierdzenie również w prawie kapłań-
O prawach 275

skim. Bo póki kość- nie jest zagrzebana do ziemi,


miejsce, gdzie zostało spalone ciało, nie odbiera
żadnej czci religijnej; dopiero po narzuceniu na
nią ziemi uważa się, że zmarły został pogrzebany,
a miejsce to zyskuje nazwę grobu, który otrzymuje
rozliczne przywileje religijne. Dlatego Publiusz
Mucjusz orzekł, że gdy chodzi o człowieka zabi­
tego na statku i następnie wrzuconego do morza,
to — ponieważ kości jego nie zostały pogrzebane
na ziemi — rodzina jest zupełnie wolna od żałoby:
trzeba tylko, żeby dziedzic złożył świnię w ofierze
i żeby przez trzy dni świętowano, przy czym za
niewiastę ma być ofiara z wieprza; gdy zaś chodzi
o człowieka, który umarł śmiercią naturalną na
morzu, to obowiązuje to samo prócz ofiary i świę­
towania.
Attyk: Wiem tedy, co zawiera prawo kapłańskie; 53
a teraz chciałbym dowiedzieć się, co mamy o tym
w ustawach.
Marek: Nader niewiele, Tytusie, i myślę, że dobrze
to znacie. W dodatku przepisy te dotyczą nie tyle
religii, ile pogrzebów. Prawo dwunastu tablic po­
wiada: «Niech nikt nie grzebie i nie pali zmarłego
w mieście»; jak sądzę, ma na względzie niebez­
pieczeństwo pożaru. Dodane w tym przepisie słowa:
«i nie pali» wskazują, iż pogrzebany jest nie ten,
kogo się pali, ale ten, kogo się zakopuje do
ziemi.
Attyk: Lecz jakże się to działo, że i po Prawie
dwunastu tablic wybitni ludzie chowani byli
w mieście?
18*
276 O prawach

Marek: Zdaje mi się, Tytusie, że przed uchwa­


leniem Prawa przyznano ten przywilej niektórym
ludziom, na przykład Publikoli i Tubertowi, za
wielkie zasługi, co zgodnie z prawem przeszło też
na ich potomstwo. Albo też chowano w mieście
tych, którzy dla swej dzielności uzyskali zwolnienie
od powyższego przepisu, jak to było na przykład
z Gajusem Fabrycjuszem. Lecz stosownie do prze­
pisu Prawa, który zabrania chować zmarłych
w mieście, także rozporządzenie wydane przez zgro­
madzenie kapłanów zakazuje urządzania grobów
w miejscu publicznym. Wszak znacie świątynię
Czci za bramą Kollińską. Otóż wedle podania
znajdował się tam ołtarz, ale znalezienie w jego
pobliżu płytki z napisem «Bóstwa Czci» stało się
przyczyną wzniesienia świątyni. Wiele grobów,
które tam były, zaorano, gdyż zgromadzenie ka­
płanów orzekło, że miejsce publiczne nie może
być zajęte dla celów kultu prywatnego.
59 Inne przepisy Ustawy dwunastu tablic, doty­
czące zmniejszenia kosztów pogrzebów i nakazu­
jące ograniczenie żałosnych wyrzekań w czasie
obrzędów pogrzebowych, są prawie w całości prze­
jęte z prawa Solona. «Niech nikt nie czyni nic po­
nadto — powiada Ustawa; — niechaj nikt nie
wygładza siekierą przeznaczonych na stos polan».
Wiecie, co następuje dalej, bo w wieku chłopięcym
uczyliśmy się Prawa dwunastu tablic jako niezbęd­
nie potrzebnych formułek, których dziś już się nikt
nie uczy! Zmniejszywszy więc nakłady pogrzebowe
do trzech sukni żałobnych, tuniki purpurowej i dzie­
O prawach 277

sięciu fletnistów, znosi ono także żałosne zawodzenia:


«Niechaj kobiety nie drapią sobie policzków i nie
opłakują zmarłego». Dawni tłumacze prawa, jak
Sekstus Eliusz i Lucjusz Acyłiusz, oświadczyli, że
nie dość dobrze rozumieją zawarty w tym zdaniu
wyraz lessus i że według ich domysłu jest to jakaś
szata żałobna; lecz zdaniem Lucjusza Eliusza wy­
raz ten oznacza coś w rodzaju płaczliwych biadań,
na co wskazuje samo jego brzmienie. Ze swej strony
uważam jego wyjaśnienie za słuszne — tym bar­
dziej, że tego właśnie zabrania prawo Solona.
Przepisy te są godne pochwały; dotyczą one w tym
samym niemal stopniu bogatych i plebejuszów,
a przecież zanikanie różnic majątkowych w obliczu
śmierci jak najbardziej zgadza się z naturą.
Prawo dwunastu tablic zniosło również inne
obrzędy pogrzebowe, które przyczyniają się do
zwiększenia smutku. «Niech nikt — powiada to
Prawo — nie zbiera kości zmarłego, aby później
wyprawić im pogrzeb». Czyni wyjątek tylko dla
tych, którzy zginęli na wojnie lub zmarli na ob­
czyźnie. Poza tym Prawo zawiera przepisy o...
i o namaszczaniu ciał, przy czym zabrania namasz­
czania ciał niewolników i jakiegokolwiek picia na
ich pogrzebach. Jest to zakaz słuszny, którego nie
byłoby, gdyby takie zwyczaje nie istniały. «Niech
nie będzie kosztownego skrapiania ciał, niech nie
poprzedza zmarłego długi rząd wieńców i kadziel­
nic». Przepis ten wskazuje zarazem, że zmarłemu
należą się tylko zaszczytne oznaki jego czynów
chwalebnych, skoro Prawo nie poczytuje za wystę­
278 O prawach

pek, jeśli «wieniec uzyskany na drodze męstwa»


będzie zdobił zarówno tego, kto go uzyskał, jak i jego
ojca. Ponieważ zaś, jak sądzę, jednemu wypra­
wiano kilka pogrzebów i kilka razy zaścielano łoże
obrzędowe, Prawo nakazało, aby i to się już nie
odbywało. A że były w Prawie słowa «Niechaj
nikt nie przydaje zmarłemu złota», zwróćcie uwagę,
jak rozsądny wyjątek czyni co do tego inny prze­
pis: «Jeśli zmarły ma zęby umocnione złotem,
a jednak pogrzebie go się lub spali z tym złotem,
niechaj nie będzie to występkiem». Zauważcie jed­
nocześnie, że i tu rozróżniono pogrzebanie i spa­
lenie. Oprócz tego dotyczą pogrzebów jeszcze dwa
przepisy, z których jeden ma na celu ochronę bu­
dynków prywatnych, a drugi troszczy się o groby.
Albowiem pierwszy z nich zabraniając «ustawiania
stosu pogrzebowego lub obierania dlań nowego
miejsca bliżej niż na sześćdziesiąt stóp od cudzego
budynku bez zgody jego właściciela» powoduje się
obawą pożaru i dlatego wprowadza ten ostry za­
kaz; drugi zaś, nie zezwalając na «zajmowanie
[cudzego] dziedzińca», to jest wolnego miejsca umoż­
liwiającego wejście do grobowca lub «grobowca
samego», zabezpiecza prawa do grobów. Takie oto
mamy w Ustawie dwunastu tablic przepisy, które
istotnie odpowiadają naturze, będącej wszak mier­
nikiem prawa. Reszta zależy od zwyczaju; on to ka­
że, by ogłaszano o pogrzebie, jeżeli mają odbyć się
jakieś igrzyska; by osoba urządzająca obchód po­
grzebowy używała sługi urzędowego i liktorów;
by wybitne czyny dostojnych mężów wielbiono na
O prawach 279

zgromadzeniu ludowym oraz by towarzyszył temu od­


głos fletu grającego żałobną melodię pod nazwą nenia,
który to wyraz oznacza pienia żałobne także u Greków.
Attyk: Przyjemnie mi, że nasze prawa są zgodne 2 5
z naturą, i bardzo cieszę się z mądrości przodków;
lecz podobnie jak o inne nakłady chcę zapytać też
o wydatki na grobowce.
Marek: I słusznie pytasz o to. Mniemam, iż
grobowiec Gajusa Figulusa jest dla ciebie dosta­
teczną wskazówką, do jakiej rozrzutności posunięto
się w tym zakresie. Liczne przykłady przodków
dowodzą, że dawniej nie było tego rodzaju zapędów.
Toteż tłumacze naszych praw mający do czynienia
z przepisami, które nakazują usunięcie zbytku i ża­
łoby z kultu dusz zmarłych, czyli boskich manów,
rozumieją, że chodzi tutaj przede wszystkim o zmniej­
szenie wspaniałości grobowców. Sprawy tej nie 63
zlekceważyli najmędrsi prawodawcy. Bo w Atenach
prawo nakazujące grzebanie zmarłych w ziemi
przetrwało, jak upewniają, od czasów owego pierw­
szego króla Cekropsa. Kiedy krewni spuścili już
nieboszczyka do dołu i okryli go ziemią, obsiewano
to miejsce zbożem, tak iż wnętrze ziemi niby łono
matki należało do umarłego, ale powierzchnia jej,
oczyszczona przez płody, wracała do użytku ży­
wych. Potem następowała stypa, na którą krewni
zjawiali się w wieńcach na głowach. W ich obec­
ności wygłaszano na cześć zmarłego mowę po­
chwalną, która zawierała jedynie prawdę, gdyż
kłamstwo uważano za rzecz niegodziwą. Na tym
też kończyły się przepisane obrzędy pogrzebowe.
280 O praum h

«4 W późniejszych czasach, gdy — jak pisze Falerej-


czyk — • zaczęto urządzać pogrzeby zbyt kosztowne
i połączone z żałosnymi zawodzeniami, zostało to
przez prawo Solona zakazane. Nasi decemwirowie
niemal dosłownie przenieśli te postanowienia do
swojej dziesiątej tablicy; przepisy bowiem o trzech
sukniach i rozliczne inne pochodzą właśnie od So­
lona. W brzmieniu całkiem dosłownym przejęto od
niego przepis o zawodzeniach: «Niechaj kobiety
nie drapią sobie policzków i nie opłakują zmarłego».
26 O grobowcach natomiast nie ma u Solona nic
więcej ponad przepis nakazujący, aby «nikt ich
nie niszczył ani nie chował tam kogoś obcego»,
i ustanawiający karę na wypadek, «gdyby ktoś
zbezcześcił, obraził czy znieważył stos, grób (bo
przypuszczam, że takie jest znaczenie słowa TU(i.poę),
pomnik — jak to ujmuje Solon — lub słup na­
grobkowy». Atoli po niejakim czasie ze względu
na wielkość grobowców', które można oglądać na
Ceramiku, prawo zabroniło, «by ktokolwiek wzno­
sił grobowiec taki, jakiego by dziesięciu robotników
65 nie mogło zbudować w ciągu trzech dni». Nie
wolno było też upiększać grobowców przez tyn­
kowanie ani umieszczać w ich wnętrzu posągów
zwanych hermami, ani wygłaszać na cześć zmar­
łego przemówień pochwalnych, chyba tylko na
pogrzebach urządzanych przez państwo, gdzie mogła
z przemówieniem wystąpić wyłącznie ta osoba,
którą wyznaczyły do tego władze. Dla zmniejszenia
płaczu zakazano również liczebniejszego zgroma­
dzania się mężczyzn i kobiet, gdyż w tłumie żałość
O prawach 281

się powiększa. Dlatego właśnie Pittakus zabrania, 66


aby w pogrzebie brał udział ktokolwiek z ludzi
obcych. Lecz — jak powiada wspomniany De-
metriusz — przepych pogrzebów i grobowców (taki,
jaki bez mała widzimy teraz w Rzymie) wzmógł
się znowuż i on sam jeszcze raz wydał prawo zno­
szące te zwyczaje. Bo jak wiecie, był on nie tylko
mężem bardzo wykształconym, lecz także wybor­
nym obywatelem, szczególnie doświadczonym w kie­
rowaniu państwem. Otóż zmniejszył on wydatki
na pogrzeb wprowadzając odpowiednie kary, jak
również oznaczając czas pogrzebu; nakazał miano­
wicie wynosić ciało przed świtem. Określił też wy­
gląd nowych grobów, gdyż przepisał, że na mogile
usypanej z ziemi można ustawić bądź to niewielką
kolumnę wysokości do trzech łokci, bądź tablicę,
bądź też misę ofiarną, przy czym dla dopilnowania
tego powołał osobnego urzędnika.
Tak oto przedstawia się sprawa u twoich Aten-
czyków. Ale zwróćmy się do Platona. Ten przeka­
zuje określanie obrzędów pogrzebowych tłumaczom
zasad religii, którego to zwyczaju przestrzega się
także i u nas. Natomiast zagadnienie grobów stawia
w sposób następujący: nie zgadza się, by na grób
przeznaczono jakąkolwiek część ziemi uprawianej
albo nadającej się do uprawy; pragnie, aby obierano
do tego celu przede wszystkim taką ziemię, która
by z natury swej mogła przyjmować ciała umar­
łych bez szkody żywych; roli zaś, która może wy­
dawać płody i niby matka dostarczać nam pokarmu,
nie powinien uszczuplać dla nas ani nikt spośród
282 O prawach

68 żyjących, ani nikt spośród zmarłych. Następnie za­


brania on wznoszenia grobowców większych niż
takie, które pięciu robotników może ukończyć w prze­
ciągu pięciu dni; przepisuje też, aby kamień na­
grobkowy był tej wielkości, iżby zmieścił się na nim
sławiący nieboszczyka napis, wyryty co najwyżej
w czterech bohaterskich wierszach, które Enniusz
zwie «długimi». Oto mamy więc zdanie o grobow­
cach wypowiedziane przez największego człowieka,
który w podobny sposób ogranicza też koszty po­
grzebu, ustalając je na jedną do pięciu min —
odpowiednio do wielkości majątku. W dalszym
ciągu swojego wywodu Platon daje nam owe słynne
rozważania o nieśmiertelności dusz ludzkich, o przy­
szłej spokojności pośmiertnej dobrych tudzież o ka­
rach grożących złym.
69 Wyjaśniłem więc wam, jak sądzę, całe zagad­
nienie religii.
Kwintus: Owszem, bracie. I to nawet obszernie.
Ale przejdź teraz do innych praw.
Marek: Bardzo chętnie. A ponieważ podobało wam
się zachęcić mnie do tego, spodziewam się, że zakończę
me rozważania w ciągu niniejszej rozmowy, zwłaszcza
że toczy się ona w takim dniu, jak dzisiejszy. Wiem prze­
cież, że Platon postąpił tak samo, kończąc cały swój wy­
wód o prawach w jednym letnim dniu. Toteż i ja zrobię
podobnie i opowiem teraz o zwierzchnich władzach;
albowiem jest to czynnik, który obok utwierdzonej
religii w sposób istotny utrwala państwowość.
Attyk: Mówże tedy, a trzymaj się tego sposobu,
jaki stosowałeś dotychczas.
K sięg a trzecia

Marek: Będę więc, jakem zaczął, nadal kroczył


za tym wielkim mężem, którego, uniesiony nie­
zwykłym podziwem, wychwalam może częściej niż
potrzeba.
Attyk: Oczywiście masz na myśli Platona.
Marek: Nikogo innego, Attyku.
Attyk: O, jeśli chodzi o niego, to nie możesz ani
zanadto, ani za często go wychwalać. Bo nawet
zwolennicy naszej szkoły, którzy nie są skłonni do
wychwalania nikogo prócz swego mistrza, zezwalają
mi, bym do woli kochał Platona.
Marek: Słusznie postępują, na Herkulesa! Czyż
jest bowiem coś godniejszego twego wytwornego
smaku? Przecież i w czynach swych, i w słowach
osiągnąłeś, jak mi się wydaje, ową najtrudniejszą
harmonię między powagą i ogładą.
Attyk: W takim razie cieszę się, że ci przerwałem,
skoro wydałeś o mnie tak świetne doprawdy świa­
dectwo i tak wspaniały sąd! Ale mów dalej, jak
zacząłeś.
Marek: Pochwalmy więc wprzód samo prawo;
obsypmy je słusznymi i należnymi mu słowami
uwielbienia.
284 O prawach

Attyk: Doskonale. Tak samo przecież zrobiłeś


z prawem o religii.
Marek: Otóż jak wam wiadomo, znaczenie urzę­
dów polega na tym, iż sprawują one zwierzchnic­
two oraz przepisują rzeczy godziwe, pożyteczne
i zgodne z prawem. Bo podobnie jak prawo stoi
nad urzędnikami, tak urzędnicy stoją ponad ludem
i z całą słusznością można powiedzieć, że urzędnik
jest mówiącym prawem, prawo zaś niemym urzęd-
3 nikiem. Następnie, nic tak nie odpowiada zasadom
i wymogom przyrodzenia (mówiąc to pragnę, aby
rozumiano, że chodzi mi o prawo), jak władza.
Bez niej nie może ostać się ani rodzina, ani państwo,
ani naród, ani rodzaj ludzki jako całość, ani ogół
stworzonych istot, ani nawet wszechświat: okazuje
on posłuszeństwo Bogu, któremu ulegają także
morza i lądy, podczas gdy życie ludzkie podporząd-
\ kowane jest rozkazom najwyższego prawa. Ale by
przejść do rzeczy nam bliższych i lepiej znanych,
przypomnę, że wszystkie starożytne narody znaj­
dowały się niegdyś pod władzą królewską. Tego
rodzaju władza udzielana była z początku ludziom
bardzo sprawiedliwym i bardzo mądrym (przymioty
te odegrały nader wielką rolę także i w naszym
państwie, kiedy pozostawało ono pod rządami kró­
lów), a potem z kolei przekazywana ich potomkom,
co się dotychczas utrzymuje u tych, którzy sprawują
władzę w charakterze królów. Ludziom, którym nie
podobała się władza królewska, chodziło nie o to,
by nie słuchać nikogo: nie zawsze chcieli oni pod­
porządkować sięjednemu. Myjednak, którzy nadaje­
O prawach 285

my prawa wolnym narodom i poprzednio już przed­


stawiliśmy w sześciu księgach nasz pogląd na naj­
lepszy ustrój państwowy, będziemy teraz dobierali
prawa odpowiednie dla ustroju, który uznaliśmy
za dobry. Istnienie więc zwierzchnich władz jest s
konieczne. Bez ich roztropności i pieczołowitości
państwo ostać się nie może, przy czym na dokład­
nym określeniu ich zakresu działania polega wszelka
forma rządów. Zadaniem naszym jest nie tylko
przepisanie władzom sposobu rozkazywania, ale
i oznaczenie obywatelom sposobu wypełniania roz­
kazów; bo ten, kto dobrze rozkazuje, nieuniknienie
będzie musiał kiedyś słuchać rozkazów, a ten, kto
skromnie okazuje posłuszeństwo, zdaje się zasłu­
giwać, by kiedyś rozkazywał. Trzeba tedy, aby za­
równo słuchający miał nadzieję, że po pewnym cza­
sie będzie wydawał rozkazy, jak i rozkazujący pa­
miętał, że wkrótce będzie musiał słuchać. Aliści
przepiszemy, by obywatele nie tylko byli posłuszni
i podporządkowywali się zwierzchnościom, lecz by
również czcili je i miłowali, jak to nakazał w swych
prawach Charondas. Nasz Platon mówi nawet, że
ci, co opierają się zwierzchnościom, są potomkami
tytanów, którzy zbuntowali się przeciw bogom.
Skoro tak to wygląda, przejdźmy teraz, jeśli pozwo­
licie, do samych praw.
Attyk: Co do mnie, odpowiada mi w równej
mierze i treść twego wywodu, i stosowany przez cię
układ materiału.
Marek: Niech władze będą sprawiedliwe, a oby- \
watele niechaj skromnie i bez sprzeciwu okazują
286 O prawach

im posłuszeństwo. Niechaj zwierzchność wymierza


nieposłusznym obywatelom kary pieniężne, niechaj
skazuje ich na więzienie i chłostę, chyba że nie do­
puści do tego równa albo wyższa władza, albo też
sam lud. Niech przysługuje prawo odwołania do
nich. Kiedy zwierzchność rozpatrzy sprawę i wyda
wyrok, niechaj kara pieniężna czy cielesna będzie
jeszcze przedmiotem publicznej rozprawy ludu.
W wojsku od rozkazu wodza odwołania być nie
powinno; cokolwiek by nakazał wódz naczelny, ma
być prawem o nieodmiennej mocy.
Niech będzie większa liczba niższych urzędników
wyposażonych w różne uprawnienia. W czasie wojny
niechaj rozkazują tym, nad którymi otrzymali wła­
dzę, i niech będą ich trybunami. W czasie pokoju
niech strzegą skarbu publicznego, niechaj pilnują
przestępców w więzieniach, niechaj wykonują naj­
cięższe kary, niechaj w imieniu państwa biją mie­
dziane, srebrne i złote pieniądze, niechaj rozsą­
dzają wszelkie wynikłe spory i wprowadzają w czyn
wszystko, co postanowi senat.
7 Niechaj edylowie będą opiekunami miasta, nie­
chaj nadzorują dowóz żywności i urządzają doroczne
igrzyska. Niechaj urząd ten będzie pierwszym
szczeblem na drodze do wyższych stanowisk.
Cenzorowie niech spisują ludność z wyszczegól­
nieniem wieku, potomstwa, domowników i majątku
każdego obywatela. Niechaj w pieczy swej mają
świątynie i miejsca poświęcone w mieście, drogi,
wodociągi, skarbiec oraz wpływy z podatków i ceł.
Niech podzielą lud na oddziały (tribus), a potem
O prawach 287

niechaj stworzą klasy wedle majątku, wieku i stanu;


niech spiszą dzieci jeźdźców i ludu pieszego, niech
zabronią bezżeństwa, niech czuwają nad obyczaj­
nością ludu oraz usuwają z senatu wszelką hańbę.
Niech będzie dwóch cenzorów, którzy powinni spra­
wować swój urząd przez lat pięć, podczas gdy po­
zostali wyżsi urzędnicy będą roczni. Niechaj władza
ich nigdy nie ustaje.
Rozsądzicielem praw, rozpatrującym sprawy pry- s
watne lub nakazującym ich rozpatrzenie, niech
będzie pretor. On ma być stróżem prawa cywil­
nego. Powinno być tylu urzędników równych mu
władzą, ilu ustanowi senat lub powoła lud.
Niechaj będzie dwóch wyższych urzędników o wła­
dzy królewskiej, którzy od przedwodniczenia, są­
dzenia i udzielania rad (a praeeundo, iudicando et
consulendo) niech będą nazywani pretorami, sę­
dziami i konsulami. W czasie wojny niech sprawują
oni władzę naczelną, niezależną od nikogo. Dobro
ludu niechaj będzie dla nich najwyższym prawem.
Niech nikt nie otrzymuje tego samego urzędu 9
po raz drugi przed upływem lat dziesięciu. Niech
będzie przestrzegane prawo, które określa wiek
potrzebny do piastowania urzędów.
Wszelako na wypadek cięższej wojny lub nie­
zgody obywateli niechaj pełnię władzy, która przy­
sługuje obu konsulom, obejmie, jeśli tak uchwali
senat, jeden wyższy urzędnik, nie na dłużej jednak
niż na okres sześciu miesięcy. Obierany pod dobrą
wróżbą, niech będzie naczelnikiem ludu. Niech ina
do pomocy dowódcę jazdy, który winien mieć
288 O prawach

wtedy władzę równą władzy rozsądziciela praw.


Innych zwierzchności niechaj w tym czasie nie
będzie.
A jeśli kiedykolwiek zabraknie tak konsulów, jak
i naczelnika ludu, niech pełnia władzy należy do
senatu. Niechaj senat wyznaczy spośród siebie tych,
którzy na zgromadzeniu ludowym mogliby dopro­
wadzić do należytego wyboru konsulów.
Osoby sprawujące najwyższą władzę wojskową
i cywilną tudzież legaci powinni, jeśli tak postanowi
senat lub każe lud, opuścić miasto. Niechaj prowadzą
sprawiedliwie słuszne wojny, niech oszczędzają sprzy­
mierzeńców, powściągają siebie i swych podwład­
nych, przysparzają chwały swemu ludowi i okryci
sławą powracają do domu.
Niech nikt nie zostaje legatem gwoli swojej
własnej korzyści.
Dziesięciu obywateli, których lud obierze sobie,
by pomagali mu w zwalczaniu gwałtów, niech będą
trybunami ludu. Czemukolwiek sprzeciwią się oni,
z czymkolwiek zwrócą się do ludu, niech to będzie
ważne. Osoby trybunów niech będą nietykalne,
przy czym lud nigdy nie może zostawać bez ich
opieki.
Wszystkim wyższym urzędnikom powinno być
zapewnione prawo do odprawiania wróżb z ptaków
oraz udział w sprawowaniu władzy sądowej. Z nich
to ma się składać senat, którego postanowienia
winny być obowiązujące. A jeśli tym postanowie­
niom sprzeciwi się równa lub wyższa władza, nie­
chaj mimo to będą zachowane na piśmie.
O prawach 289

Niechaj stan senatorski wyzbędzie się przywar


oraz służy przykładem wszystkim innym stanom.
Jeśli powoływanie zwierzchności, wyroki ludu,
nakazy i zakazy będą dochodziły do skutku w dro­
dze głosowania, niech głosy, oddawane swobodnie
przez lud, znane będą optymatom.
A gdyby zdarzyło się coś takiego, do czego byłby
potrzebny urzędnik nadzwyczajny, niechaj lud do­
kona jego wyboru i nada mu właściwe upraw­
nienia.
Konsul, pretor, naczelnik ludu i dowódca jazdy
oraz ten, kogo senat wyznaczy dla przeprowadzenia
wyboru konsulów, niech mają prawo znoszenia się
z ludem i senatem. Także trybunom, których obie­
rze sobie lud, powinno przysługiwać prawo zno­
szenia się z senatem. Co będzie potrzeba, niech
doniosą oni ludowi.
Wszystko, co załatwia się z ludem czy senatem,
niech będzie nacechowane umiarem.
Senator, który nie przybył na posiedzenie, po­
winien się usprawiedliwić; w przeciwnym razie ma
być uznany za winnego. Niech przemawia we
właściwym czasie zachowując umiarkowanie. Niech
broni spraw swojego ludu.
Niech nie będzie wśród ludu gwałtów. Większe
znaczenie powinny mieć wyposażone w odpowied­
nie uprawnienia władze. A gdyby w czasie obrad
wynikło jakieś zamieszanie, niech wina obciąża
osobę, która naradza się z ludem. Kto sprzeciwi się
uchwale szkodliwej, niech będzie uważany za po­
żytecznego obywatela.
C ycero — D z ie ła f il o z o f ic z n e , t. II 19
290 O prawach

Mający naradzać się z ludem niech przestrzegają


zasięgania wróżby z ptaków i niechaj okazują po­
słuch wyznaczonemu przez państwo augurowi. Przed­
miotem obrad powinny być wnioski podane uprzed­
nio do wiadomości publicznej przez wyrycie na
miedzianych tablicach. Niech nie wnoszą pod obrady
więcej niż jednej sprawy na raz, niechaj pouczą
lud o istocie danego zagadnienia oraz pozwolą
urzędnikom i osobom prywatnym na wypowiedze­
nie ich zdania.
Niech nie zgłaszają wniosków w sprawie przywi­
lejów. Wnioski dotyczące pozbawienia życia kogoś
z obywateli można zgłaszać tylko na największym
zgromadzeniu ludowym, składającym się z osób
umieszczonych przez cenzorów na listach obywateli.
Niechaj nikt nie przyjmuje i nie daje darów ani
w czasie zabiegania o urząd, ani w czasie jego peł­
nienia, ani po jego złożeniu. Gdyby ktoś przekro­
czył ten zakaz, niech poniesie odpowiednią do prze­
winienia karę.
Cenzorowie winni pilnować wiernego brzmienia
przepisów prawnych. Niechaj obywatele przecho­
dzący do życia prywatnego składają im sprawozdania
ze swych czynności, przez co jednak nie będą
uwolnieni od odpowiedzialności prawnej.
Prawo zostało ogłoszone. Odejdźcie, a każę dać
wam tabliczki do głosowania.
Kwintus: Jak zwięźle i jak przejrzyście skreśliłeś
nam, bracie, budowę wszystkich zwierzchności!
Lecz wygląda ona prawie tak jak w naszym pań­
stwie, chociaż dodałeś coś niecoś nowego.
O prawach 2 91

Marek: Bardzo słuszna jest twoja uwaga, Kwin-


tusie. Mamy tu bowiem do czynienia z owym mie­
szanym ustrojem państwa, który Scypio pochwala
w tamtych księgach i uznaje za najlepszy, a który
można osiągnąć tylko przy takim układzie zwierzch­
ności. Otóż pamiętajcie na przyszłość, że ustrój pań­
stwa zależy od zwierzchnich urzędów i osób, które je
sprawują, oraz że z układu takich urzędów można
poznać, jaką formę ma dane państwo. Skoro zaś
przodkowie nasi urządzili to jak najmądrzej, za­
chowując jak najdalej idący umiar, uważałem, że
nie tylko nie powinienem dokonywać wielu zmian
w mych prawach, ale że mogę nie zmieniać ich wcale.
Attyk: Wytłumacz nam więc i uzasadnij tak, jak to n
zrobiłeś na moją prośbę i przypomnienie z prawem
o religii, dlaczego najbardziej podoba ci się tego
rodzaju budowa zwierzchnich władz.
Marek: Zastosuję się do twego życzenia, Attyku;
wyjaśnię, jak się przedstawia całe to zagadnienie
w badaniach i rozważaniach najuczeńszych mężów
Grecji, a potem — zgodnie z przyjętym na po­
czątku założeniem — uzasadnię pokrótce me prawo.
Attyk: Jestem nader ciekaw tej części twojego
wywodu.
Marek: Przecież bardzo wiele powiedziałem już
na ten temat w owym dziele; było to nieuniknione,
skoro poszukiwałem tam najlepszego ustroju pań­
stwa. Są jednakże pewne zagadnienia szczególne,
tyczące się właśnie zwierzchnich władz, które to
zagadnienia były dokładniej roztrząsane najpierw
przez Teofrasta, a następnie przez stoika Diona.
19*
292 O prawach

Attyk: Co ty mówisz, doprawdy? Czyżby i stoicy


zajmowali się tymi sprawami?
Marek: Oczywiście, że nie. Wyjątek stanowi
tylko ten, którego właśnie wymieniłem, a po nim
wielki człowiek i wybitny uczony — Panecjusz.
Dawniejsi bowiem, chociaż prowadzili rozważania
na temat państwa, z pozoru nawet przemyślne,
jednakże nadali im postać nieprzydatną ani dla
ludu, ani dla rządzących. Większe znaczenie miały
dzieła pochodzące od zwolenników tej szkoły, którą
ongiś zapoczątkował Platon. Po nim całe zagadnienie
państwa wyjaśnił w swoich rozprawach Arystoteles,
a także Heraklides z Pontu, który również był
uczniem Platona. Wielką biegłość w omawianej
dziedzinie wykazał uczeń Arystotelesa Teofrast,
a i Dicearch, który kształcił się pod kierunkiem
tegoż Arystotelesa, bynajmniej nie szczędził tu swych
wysiłków. Po Teofraście wspomniany wyżej przeze
mnie Demetriusz Falerejski w zadziwiający sposób
nie tylko dobył tę naukę z mrocznych i spokojnych
ustroni filozofów', wyprowadzając ją na słońce i wy­
stawiając na widok publiczny, lecz uczynił z niej
także przedmiot sporów' i walk. Ponadto mogę wy­
mienić wielu miernych uczonych, którzy byli jed­
nakże wielkimi politykami, i wskazać ludzi wielkiej
uczoności, którzy niezbyt wyróżnili się w polityce;
lecz czy oprócz Falerejczyka łatw7o można znaleźć
kogoś drugiego, kto by odznaczył się w obydwu
tych dziedzinach i zajął pierwsze miejsce tak
w nauce, jak w umiejętności rządzenia pań­
stwem?
O prawach 293.

Attyk: Myślę, że można i to właśnie kogoś z nas


trzech. Lecz mów dalej tak, jak zacząłeś.
Marek: Otóż myśliciele ci zastanawiali się, czy J
należy uznać za dobry taki stan rzeczy, gdy w pań­
stwie jest jedna zwierzchność, której słuchać muszą
pozostałe, co — jak wiadomo — po wypędzeniu
królów podobało się naszym przodkom. Ponieważ
jednak monarchiczna forma państwa, poczytywana
niegdyś za wyborną, została później odrzucona nie
tyle z powodu wad samej monarchii, ile ze względu
na występne poczynania króla, wydaje się, że jeśli
jeden będzie wydawał rozkazy wszystkim pozosta­
łym zwierzchnościom, istota rzeczy nie ulegnie zmia­
nie, a odrzuci się tylko sam tytuł królewski. Nie 16
bez przyczyny więc w Lacedemonie Teopompus
przeciwstawił królom eforów, a u nas przeciwko
konsulom wysunięto trybunów. Bo konsul ma wszak
to do siebie, iż zgodnie z przepisami prawa podpo­
rządkowani mu są wszyscy inni urzędnicy z wyjąt­
kiem trybuna ustanowionego w późniejszym czasie
właśnie po to, aby nie powtórzyły się wypadki,
które miały miejsce poprzednio. Uprawnienia kon­
sulów doznały teraz uszczuplenia najpierw przez to,
że powołano urzędnika, który nie był od nich za­
leżny, a następnie przez to, że niósł on pomoc in­
nym — nie tylko urzędnikom, ale i osobom pry­
watnym — gdy nie chcieli słuchać konsula.
Kwintus: Wielkie to jest nieszczęście, o czym n
mówisz! Bo przez powstanie tej godności upadło
znaczenie najprzedniejszych obywateli, wzrosła zaś
potęga pospólstwa.
2 9 4 O prawach

Marek: T a sprawa wygląda inaczej, Kwintusie.


Bo władza konsulów nie tylko musiała wydawać się
ludowi zbyt wygórowana i zbyt niepowściągniona,
w związku z czym wprowadzono później umiar­
kowane i roztropne jej ograniczenie...
... zwrócę uwagę, że prawo to stosuje się do
wszystkich.
«Niechaj okryci sławą wracają do domu». Al­
bowiem cnotliwi i prawi ludzie nic prócz sławy nie
powinni przynosić ani od nieprzyjaciół, ani od
sprzymierzeńców. Następnie jest rzeczą zupełnie
jasną, iż nie ma nic haniebniejszego jak sprawowanie
przez kogoś urzędu legata dla celów innych niż dla
dobra państwa. Pomijam już, jak się zachowywali
albo zachowują ci, którzy stanowisko legata wyko­
rzystują dla dochodzenia swojego dziedzictwa albo
zapisów: może to wynika z wad poszczególnych
ludzi; pytam jednak, co w rzeczy samej jest więcej
szkaradne niż mianowanie senatora legatem bez
żadnych obowiązków, bez zleceń, bez jakichś po­
winności względem państwa. Kiedy piastowałem
urząd konsula, byłbym na pewno zniósł tego ro­
dzaju legacje — i to za zgodą ogromnej większości
senatu, aczkolwiek uchodziły one za korzystne dla
senatorów— gdyby nie przeszkodził mi wtedy lekko­
myślny trybun ludowy. Jednakowoż zmniejszyłem
czas trwania tych legacyj: były nieograniczone w cza­
sie, a ja przekształciłem je w roczne. Tak oto brzydka
rzecz utrzymuje się nadal, choć zniesiono jej długo­
trwałość. Lecz jeśli wam to odpowiada, rozstańmy
się już z prowincjami i powróćmy do miasta.
O prawach 295

Attyk: I owszem, nam to całkowicie dogadza,


ale na pewno nie podoba się tym, którzy pozostają
w prowincjach.
Marek: A jednak, mój Tytusie, jeżeli posłuchają w
tych praw, nic nie będzie im milsze od Rzymu
i własnego domu; i przeciwnie, nic nie wyda się
bardziej przykre i uciążliwe niż pobyt w prowincji.
Lecz oto mamy z kolei przepisy prawa określa­
jące władzę trybunów ludowych; istnieją oni także
w naszej Rzeczypospolitej, toteż niepotrzebne są
tutaj żadne rozważania.
Kwintus: Na Herkulesa! Powiedz wszelako, bra­
cie, co myślisz o tej władzy! Bo ja przynajmniej
uważam ją za szkodliwą, jako że zrodziła się z buntu
dla krzewienia buntu. Jeśli zechcemy przypomnieć
sobie jej początek, spostrzeżemy, że powstała wśród
niesnasek domowych, gdy pewne okolice miasta
były zajęte i obsadzone przez lud. Mimo że zaraz
potem ten szpetny płód został zgładzony niby
potworny noworodek zabijany na podstawie Prawa
dwunastu tablic, w krótkim czasie odrodził się
w jakiś tam sposób i zjawił się w postaci znacznie
brzydszej i straszniejszej niż przedtem. Bo i czegóż 9
on tylko nie dokazał? Najprzód, jak przystało na
niegodziwca, pozbawił senatorów wszelkiego sza­
cunku; wszystko, co najniższe, zrównał z najwyższym,
spowodował zamęt i zamieszanie. Acz podważył
wpływ najprzedniejszych obywateli, przecież nigdy
nie poprzestał na tym. Albowiem — żeby pominąć 20
już Gajusa Flaminiusza i to, co ze względu na
dawność wydaje się zbyt przestarzałe — jakie
296 O prawach

uprawnienia pozostawił dobrym obywatelom try­


bunat Tyberiusza Grakchusa? Mówiąc prawdę, już
na pięć lat przedtem trybun ludowy Gajus Ku-
riacjusz, człowiek najpodlejszy i najnikczemniejszy
ze wszystkich, wtrącił do więzienia konsulów De-
cimusa Brutusa i Pubłiusza Scypiona (cóż to za
znakomici i wielcy ludzie!), co się poprzednio
nigdy nie zdarzało. A czyż zgubne poczynania
Gajusa Grakchusa i sztylety, które — jak przyznał — ■
sam rozrzucił na forum, aby obywatele wzajem się
nimi mordowali, nie zmieniły zupełnie położenia
w państwie? Cóż mam tu powiedzieć o Saturninie,
Sulpicjuszu i innych? Wszak Rzeczpospolita bez
użycia broni nie mogła ich się pozbyć! Po cóż
jednak mam przytaczać przykłady dawne, odległe
już od nas, zamiast bliższych nam i świeższych?
Kto byłby kiedykolwiek na tyle zuchwały i tak
wrogo do nas usposobiony, iżby myślał o zachwianiu
naszego stanu innym sposobem niźli przez wyostrze­
nie przeciwko nam miecza jakiegoś trybuna? A gdy
występni i źli ludzie nie znajdowali trybuna nie
tylko w żadnym ze swych domów, ale nawet i w żad­
nym rodzie, doszli do przekonania, że w owym
smutnym położeniu państwa mogą sobie pozwolić
na zmieszanie rodów. Zaprawdę, chlubna to dla
nas okoliczność, przysparzająca sławy w nieśmier­
telnej pamięci potomnych, że za żadną zapłatę
nie można było znaleźć przeciwko nam jakiegoś
trybuna prócz tego, któremu nie wolno było nawet
zostać trybunem. Lecz jakież spowodował on nie­
szczęścia! Ma się rozumieć, były to nieszczęścia
O prawach 297

takie, jakie mogła wywołać tylko bezrozumna i po­


zbawiona wszelkich dobrych skłonności wściekłość
bezecnego, dzikiego zwierzęcia, podniecona szałem
wielu innych podobnych zwierząt. Dlatego właśnie
bardzo pochwalam Sullę, że prawem swym odebrał
trybunom ludowym możność wyrządzania krzywdy,
pozostawiając możność niesienia pomocy. Naszego
zaś Pompejusza zawsze wielbię i obsypuję naj­
większymi i najwyższymi pochwałami za wszystkie
inne czyny, ale przywrócenie władzy trybunów po­
krywam milczeniem; nie chcę go bowiem ganić,
a chwalić nie mogę.
Marek: Wprawdzie wady trybunatu widzisz,
Kwintusie, doskonale, atoli w żadnym oskarżeniu
nie godzi się opuszczać dobrych właściwości, a wy­
liczać tylko złe i wybierać jedynie same przywary.
Bo przecież tym sposobem można zganić nawet
i konsulat: zbierz no tylko przewinienia pewnych
konsulów, których nie chcę tutaj wyliczać po imie­
niu! Przyznaję, że władza trybunów ma niektóre
cechy złe, ale bez tego zła nie osiągnęlibyśmy wy­
maganych od niej skutków dodatnich. Powiadasz,
że uprawnienia trybunów ludowrych są zbyt roz­
ległe. Któż temu zaprzecza? Ale gwałtowność ludu
jest znacznie straszniejsza i daleko silniejsza; gdy
ma ona przywódcę, staje się niekiedy łagodniejsza,
aniżeli byłaby wtedy, gdyby go nie miała. Przy­
wódca bowiem pamięta, że naraża się na niebez­
pieczeństwo, podczas gdy lud nie zważa na to
w swych zapędach. Może powiesz, że i trybun cza­
sami go podnieca. Tak, ale często też uśmierza.
298 O prawach

Bo czy może być aż tak beznadziejne zgromadzenie,


iżby pośród dziesięciu jego uczestników nikt nie miał
zdrowych zmysłów? Czyż sam Tyberiusz Grakchus
nie upadł przez to, że nie tylko zlekceważył sprze­
ciwiającego się kolegę, lecz go nawet usunął? Cóż
innego zgubiło go, jak nie to, że odebrał koledze
możność sprzeciwienia się? Uznaj przynajmniej mą­
drość przodków w tym, że gdy patrycjusze odstą­
pili ludowi tę władzę, broń wypadła mu z ręki, a skłon­
ność do buntu wygasła; słowem, wynaleziono śro­
dek, który sprawił, że niżsi uważali się za wyższych,
co było jedynym ratunkiem dla państwa. Ale mó­
wisz, że było dwóch Grakchów! Prócz nich możesz
wyliczyć jeszcze wielu: jeżeli wybiera się ich dzie­
sięciu, we wszystkich czasach znajdziesz pewną
liczbę trybunów szkodliwych, a także lekkomyśl­
nych, wielu może niedobrych. Jednakże stan naj­
wyższy nie jest narażony na nienawiść i plebs nie
25 wszczyna już zgubnych walk o swe prawa. Trzeba
było więc albo nie wypędzać królów, albo w rzeczy
samej, a nie w słowach, obdarzyć lud wolnością;
nadano mu ją jednak w taki sposób, iż wiele osła­
wionych ustanowień doprowadziło go do uległości
11 względem powagi przedniejszych obywateli. Moja
sprawa zaś, najlepszy i najmilszy bracie, która
natknęła się przypadkiem na władzę trybunów, nie
miała nic sprzecznego z trybunatem; bo to nie
podniecony lud przejawiał niechęć do mojego sta­
nowiska, ale otwarto więzienia, podburzono nie­
wolników i dodano do tego nawet zastraszenie woj­
skiem. Zadaniem moim nie było wtenczas zwal­
O prawach 299

czanie tego szkodnika, lecz przeciwdziałanie nie­


szczęśliwemu stanowi Rzeczypospolitej; i gdybym
w tych okolicznościach nie ustąpił, niedługo korzy­
stałaby ojczyzna z owoców mego dobrodziejstwa.
Dowodem tego jest dalszy obrót zdarzeń; bo czy
znalazł się ktoś, nie powiem pośród wolnych, ale
pośród godnych wolności niewolników, komu by
nie leżało na sercu moje ocalenie? Gdyby więc tak 26
się stało, że czyny, których dokonałem dla dobra
państwa, podobały się nie wszystkim, gdyby wygnała
mnie rozniecona nienawiść szalonego tłumu, gdyby
gwałtowność jakiegoś trybuna podburzyła prze­
ciwko mnie pospólstwo, tak jak Grakchus podburzył
je przeciwko Lenasowi, a Saturnin przeciw Me-
tellusowi — zniósłbym to, o bracie Kwintusie!
A pocieszyliby mnie nie tyle ateńscy filozofowie,
którzy taką właśnie mają powinność, ile najsław­
niejsi mężowie, którzy, odtrąceni przez owo miasto,
woleli obywać się bez niewdzięcznej ojczyzny niż
zostawać w ojczyźnie niegodziwej. Co się tyczy zaś
tego, że w tej jednej sprawie nie całkiem chwalisz
postępowanie Pompejusza, nie dość dobrze — jak
mi się wydaje — uświadamiasz sobie, iż musiał on
uwzględnić nie tylko to, co było najlepsze, ale i to,
co było konieczne. Zrozumiał bowiem, że nie można
już odmawiać ludowi tej władzy: jeśli lud nasz tak
bardzo pragnął jej, gdy jeszcze nie była mu znana,
jakże mógłby się obyć bez niej, gdy ją poznał?
Wprost obowiązkiem mądrego człowieka było po­
stępowanie takie, aby sprawa nie będąca sama
w sobie zgubną, a tak miła ludowi, że opór był
300 O prawach

tu niemożliwy, nie została w sposób zgubny przeka­


zana obywatelowi zabiegającemu o względy ludu.
Wiesz, bracie, że w tego rodzaju rozmowie, ażeby
można było przejść do innych rzeczy, mówi się
zwykle: «Bardzo słusznie» albo «Zgadzam się z tym
zupełnie».
Kwintus: Ja przynajmniej nie zgadzam się. Pro­
szę jednak, byś przeszedł do innych zagadnień.
Marek: Upierasz się doprawdy, obstając przy
swoim dawnym poglądzie.
Attyk: Na Herkulesa! Ja jestem całkiem odmien­
nego zdania niż nasz Kwintus. Lecz posłuchajmy
tego, co nam pozostało.
27 Marek: W dalszej więc kolejności przyznajemy
wszystkim wyższym urzędnikom prawo do odpra­
wiania wróżb z ptaków oraz udział w sprawowaniu
władzy sądowej. Udział we władzy sądowej — ażeby
władzę tę miał także lud, do którego można by się
odwołać; odprawianie wróżb z ptaków — ażeby
za pomocą powszechnie uznanej zwłoki móc prze­
szkodzić wielu szkodliwym zgromadzeniom. Jakoż
bogowie nieśmiertelni często powstrzymywali nie­
słuszne zapędy ludu przy pomocy wróżb z ptaków.
W dalszym przepisie, nakazującym, aby senat skła­
dał się z ludzi, którzy piastowali najwyższe urzędy,
nader miłe ludowi jest to, że po zniesieniu dobie­
rania członków senatu przez cenzorów nikt nie
dostanie się do tego bardzo wysokiego miejsca ina­
czej niż przez lud. Złagodzeniu zaś szkodliwych
skutków takiego ujęcia służy przepis, który w pra-
28 wie mym umacnia znaczenie senatu. Albowiem
O prawach 301

zaraz potem mamy słowa: «Postanowienia senatu


winny być obowiązujące». Sprawa przedstawia się
mianowicie w ten sposób, iż jeśliby senat był wy­
razicielem mądrości państwa, jeśliby wszyscy bro­
nili jego postanowień, a inne stany zezwoliły, aby
państwem kierowała roztropność tego najwyższego
stanu, to przy takim równomiernym podziale upraw­
nień, kiedy władza spoczywałaby w rękach ludu,
a przywództwo należałoby do. senatu, ów umiar­
kowany i harmonijny ustrój mógłby istotnie okazać
się trwały, zwłaszcza gdyby słuchano następnego
z kolei przepisu. A przepis ten powiada: «Niechaj
stan senatorski wyzbędzie się przywar oraz służy
przykładem wszystkim innym stanom».
Kwintus: Wyborny to doprawdy przepis, bracie.
Ale sięga daleko, jeśli żąda, by cały ten stan wyzbył
się przywar; a zarazem wymaga cenzora, który by
wykładał jego znaczenie.
Attyk: Tymczasem stan ten, chociaż trwa w cał- 29
kowitym oddaniu się tobie i z największą wdzięcz­
nością zachowuje w pamięci twój konsulat, jest taki,
iż — pozwól mi to rzec — mógłby utrudzić już nie
tylko cenzorów, lecz i wszystkich sędziów.
Marek: Zostaw to w spokoju, Attyku. Wszak 13
nie mówię tu ani o dzisiejszym senacie, ani o dzi­
siejszych ludziach, lecz o przyszłych, którzy może
zechcą podporządkować się tym prawom. Bo skoro
■ prawo nakazuje, aby stan senatorski wolny był od
wszelkich przywar, niechaj nikt obarczony wadami
nie próbuje nawet wchodzić do niego. Atoli jest
-to trudne do przeprowadzenia, jeśli nie zastosuje
302 O prawach

się odpowiedniego wychowania i nie wpoi się od­


powiednich zasad życia. Może coś niecoś powiem
jeszcze o tym, jeżeli zostanie mi trochę miejsca
i czasu.
30 Attyk: Miejsca nie zabraknie na pewno, gdyż
zajęty jesteś właśnie układaniem praw; długość zaś
dzisiejszego dnia zapewnia nam dość czasu. I gdy­
byś nawet chciał pominąć sprawę wychowania i za­
sad życia, ja sam jeszcze raz się upomnę o nią.
Marek: Upominaj się, Attyku, nie tylko o tę,
ale i o inne sprawy, gdybym którąkolwiek pominął.
«Niechaj służy przykładem wszystkim innym sta­
nom». Jeśli ziści się to, ziści się wszystko. Jak bowiem
przez namiętności i wady przedniejszych obywa­
teli psuje się całe państwo, tak przez wstrzemięźli­
wość ich oczyszcza się ono i naprawia. Wybitny
człowiek, zaprzyjaźniony z nami wszystkimi Lucjusz
Lukullus, gdy wytykano wspaniałość jego tuskulań-
skiego domu, dał rzekomo nader stosowną odpo­
wiedź; powiedział bowiem, że ma dwóch sąsiadów:
na górze rycerza rzymskiego, a na dole wyzwo­
leńca; a ponieważ mają oni wspaniałe domy, wy­
pada więc, aby i jemu pozwolono na to, co wolno
czynić ludziom niższego stanu. Czy nie pojmujesz,
Lukullusie, że ich zachcianki mają źródło w tobie
samym? Przecież nie wypadałoby im robić tego,
31 czego byś ty nie zrobił. Bo i któż by ścierpiał to,
gdyby zobaczył, że ich domy przepełnione są rzeź­
bami i obrazami częściowo należącymi niegdyś do
państwa, a częściowo nawet uświęconymi i przezna­
czonymi dla kultu religijnego? Któż by nie po-
O prawach 303

wściągnął ich żądzy, gdyby ci, którzy powinni ją


powściągać, sami nie byli opanowani przez takąż
żądzę? Albowiem błędy przedniejszych obywateli, 14
jakkolwiek same w sobie stanowią wielkie zło, nie
wyrządzają tyle zła, ile go przysparza to, że znaj­
dują oni tak wielu naśladowców. Gdybyś chciał
przebiec w myśli nasze dzieje, mógłbyś dostrzec, że
państwo nasze było zawsze takie, jacy byli w spo­
łeczności naszej najpierwsi ludzie; że jeśli wśród
najprzedniejszych obywateli dała się zauważyć ja ­
kaś odmiana obyczajów, następowała ona i wśród
ludu. Jest to daleko prawdziwsze niż pogląd na- 32
szego Platona, który twierdzi, że wprowadzenie
zmian w muzyce pociąga za sobą przemiany w ustroju
państwowym. Co do mnie, sądzę, że właściwości
państw przekształcają się wskutek przemian zacho­
dzących w obyczajach i sposobie życia znakomi­
tych obywateli. Występni członkowie wyższego stanu
są dla państwa tym bardziej zgubni, iż nie tylko
sami popełniają występki, ale rozkrzewiają je w ca­
łym społeczeństwie; a więc szkodzą nie tylko przez
to, że są zepsuci sami, ale i przez to, że psują innych;
że przykładem przynoszą więcej zła aniżeli własnymi
błędami. Zresztą omawiany przepis, rozciągnięty na
cały stan, może być też ścieśniony; bo zepsuć lub na­
prawić obyczaje w państwie może niewielu lub na­
wet bardzo niewielu obywateli, którzy zostali wy­
wyższeni godnościami i chwałą. Ale dosyć już o tym
na teraz; także i w tamtych księgach [o państwie]
sprawy te były omawiane dokładnie. Przejdźmy za­
tem do innych zagadnień.
304 O prawach

Następny przepis dotyczy głosowania. W prze­


pisie tym nakazuję, aby głosy, oddawane swobodnie
przez lud, znane były optymatom.
Attyk: Na Herkulesa! Tak uważnie słuchałem,
a jednak nie zrozumiałem, co oznacza ten przepis
i jaka treść zawiera się w twych słowach.
Marek: Powiem, ci Tytusie: chcę zastanowić się
tutaj nad trudną, usilnie i często rozważaną sprawą,
czy przy obsadzaniu wyższych urzędów, skazywaniu
oskarżonego, uchwalaniu prawa albo innego wniosku
lepsze jest głosowanie tajne czy jawne.
Kwintus: Czy i to również budzi wątpliwości? Boję
się, że ponownie nie zgodzę się z tobą.
Marek: Nie stanie się tak, mój Kwintusie; bo
hołduję tu poglądowi który — o ile mi wiadomo —
i tyś zawsze podzielał: nie ma nic lepszego od głoso­
wania przy pomocy okrzyków ludu. Jednakowoż
trzeba rozważyć, czy głosowanie takie da się wpro­
wadzić w czyn.
Kwintus: Pozwól mi łaskawie powiedzieć, bracie,
że pogląd ten jak najbardziej myli ludzi niedo­
świadczonych i nader często szkodzi państwu. Uznaje
się coś za sprawiedliwe i słuszne, a z drugiej strony
twierdzi się, że nie można tego wprowadzić w czyn,
to jest sprzeciwić się ludowi! Po pierwsze, można
się sprzeciwić, jeśli poważnie przystępuje się do dzieła,
a po drugie, lepiej ulec przemocy broniąc dobrej
sprawy aniżeli ustąpić samemu przed złą. Poza tym
któż nie rozumie, że prawo o głosowaniu przy po­
mocy tabliczek zniszczyło wszelkie wpływy optyma-
tów? Swobodny lud nigdy tego prawa nie żądał, lecz
O prawach 305

uciśniony panowaniem i przemocą najprzedniej­


szych obywateli zaczął usilnie nalegać o nie. I tak
wyroki w sprawach najmożniejszych obywateli wy­
padają surowiej w głosowaniu przez okrzyki niż
w głosowaniu przy pomocy tabliczek. Dlatego też
należało raczej ukrócić zbytnią chęć możnych do
nadużywania głosowania w złych sprawach zamiast
stwarzać dla ludu wybieg, który — wobec nieświa­
domości dobrych obywateli, co myśli każdy z gło­
sujących — pozwala przy pomocy tabliczki ukryć
opacznie oddany głos. Z tej przyczyny żaden dobrze
myślący człowiek nie był nigdy ani wnioskodawcą
tego prawa, ani jego zwolennikiem. Jakoż istnieją
cztery ustawy o głosowaniu przy pomocy tabliczek.
Pierwsza z tych ustaw dotyczy obsadzania urzędów,
a wniósł ją Gabiniusz, człowiek nieznany i podłego
stanu. W dwa lata później zjawiła się ustawa Kas-
sjusza o sądach ludowych, przedstawiona przez czło­
wieka szlachetnego, Lucjusza Kassjusza, lecz —
niech rodzina pozwoli mi to powiedzieć — myślą­
cego inaczej niż dobrzy obywatele oraz na sposób
gminny goniącego za wszelkim rozgłosem. Trzecia
ustawa, mówiąca o nakazach i zakazach prawnych —
to ustawa Karbona, obywatela niespokojnego i be-
zecnego, którego nie mógł ocalić nawet powrót do
stronnictwa dobrych. Zdawało się, że głosowanie
przez okrzyki będzie utrzymane w jednym rodzaju
spraw, dla których nawet Kassjusz zrobił wyjątek,
mianowicie w sprawach o zbrodnie stanu. Ale
Gajus Geliusz spowodował, że także i te sprawy
zaczęto rozstrzygać przy pomocy tabliczek, chociaż
C ycero — D z ie ł a f il o z o f ic z n e , t. I I 20
306 O prawach

do końca życia ubolewał, iż przez pognębienie


Gajusa Popiliusza zaszkodził Rzeczypospolitej.
A właśnie dziad mój, znany w tym municypalnym
mieście z niezwykłej cnotliwości, w ciągu całego ży­
cia opierał się chcącemu wprowadzić tu prawo
o głosowaniu przy pomocy tabliczek Markowi Gra-
tidiuszowi, którego siostrę, babkę moją, miał za
żonę; bo ten Gratidiusz wzniecał, jak się to mówi,
taką samą burzę w szklance, jaką syn jego Mariusz
rozpętał później na Morzu Egejskim. Kiedy zaś
doniesiono o tym konsulowi Markowi Skaurusowi,
powiedział do mojego dziada: «Obyś, Marku Cy­
ceronie, wolał z tym zapałem i męstwem zajmować
się raczej wraz z nami najważniejszymi sprawami
Rzeczypospolitej niż sprawami małego miasta!»
Ponieważ jednak nie badamy teraz prawa ludu
rzymskiego, a jedynie żądamy przywrócenia praw
mu wydartych lub piszemy nowe, sądzę, że powi­
nieneś mówić nie tyle o tym, co można wprowadzić
w czyn pośród tego ludu, ale o tym, co jest naj­
lepsze. Jako że winę za ustawę Kassjusza ponosi
ten twój Scypio, który podobno doradził jej uchwa­
lenie. Jeśli i ty zalecisz prawo o głosowaniu przy
pomocy tabliczek, sam będziesz je podtrzymywał,
bo nie podoba się ono ani mnie, ani naszemu Atty-
kowi, o ile mogę domyślać się z wyrazu jego twarzy.
Attyk: Wszak nigdy nie podobało mi się nic
takiego, co dogadza ludowi, i za najlepszą uważam
państwowość utwierdzoną przez tego oto męża
w czasie jego konsulatu, państwowość zostającą pod
władztwem najlepszych obywateli.
O prawach 307

Marek: Wyście przynajmniej bez użycia tabli- 38


czek odrzucili, jak widzę, to prawo. Co do mnie,
to choć Scypio w owych księgach [o państwie]
dość powiedział na swą obronę, przyznaję jednak
ludowi tę wolność w taki sposób, aby dobrzy oby­
watele cieszyli się wpływami i mogli z nich korzystać.
Albowiem przepisowi o głosowaniu nadałem brzmie­
nie następujące: «Niechaj głosy, oddawane swo­
bodnie przez lud, znane będą optymatom». Zna­
czenie zaś tego przepisu polega na tym, iż znosi
on wszystkie ustawy pochodzące z czasów później­
szych, które to ustawy wszelkimi sposobami zapew­
niają głosowaniu tajność, nakazując, aby nikt nie
zaglądał do tabliczek, nie pytał głosujących o ich
zdanie, ani nie namawiał ich do niczego; przecież
ustawa Mariusza zwęziła nawet mostki, przez które
lud przechodzi dla oddania głosów. Jeżeli wszystko 39
to ma przeciwdziałać bezprawnemu ubieganiu się
o urzędy, a najczęściej istotnie przeciwdziała, to
bynajmniej tego nie ganię; jeśli ustawy owe mogą
sprawić, że takie bezprawne zabiegi nie będą już
podejmowane, niechaj lud w rzeczy samej ma ta­
bliczkę jako rękojmię swej wolności, byleby tylko
ujawniał tę tabliczkę wszystkim najlepszym i naj­
poważniejszym obywatelom, dobrowolnie przyno­
sząc ją do pokazania; wolność tedy polegałaby na
tym, iż lud miałby możność okazania w należyty
sposób swej wdzięczności dobrym obywatelom. Jeśli
zaś, jak przed chwilą mówiłeś, Kwintusie, przy po­
mocy tabliczek skazuje się teraz mniej ludzi niż
zazwyczaj skazywało się przez okrzyki, to dzieje
20*
308 O prawach

się tak z tej przyczyny, że ludowi wystarcza sama


możność [wydawania wyroków skazujących]. Zo­
stawmy mu tę możność, a resztę swojej woli pod­
porządkuje osobom cieszącym się u niego poważa­
niem albo szczególnymi względami. Pomijam tutaj
głosowania, na których wynik wpłynęło przekup­
stwo; ale czy nie dostrzegasz, że gdy bezprawne
zabiegi czasem ustają, lud sam zapytuje przy od­
dawaniu głosów, co myślą najlepsi mężowie? Dla­
tego właśnie prawo moje, przyznając ludowi pozór
wolności, utrzymuje przywództwo ludzi zacnych
i usuwa zarazem przyczynę sporów.
Zaraz potem mamy przepis o urzędnikach ma­
jących prawo znoszenia się z ludem albo z senatem;
przepis ważny i — jak sądzę — • wyśmienity:
«Wszystko, co załatwia się z ludem czy z senatem,
niech będzie nacechowane umiarem», to jest nie­
chaj odznacza się skromnością i spokojnym uję­
ciem; mówca bowiem kieruje i urabia nie tylko
myśl i wolę osób, do których przemawia, ale niemal
że odmienia ich twarze. Nie jest trudne przestrze­
ganie tego przepisu w senacie, gdyż senator jest
takim człowiekiem, którego umysł nie nagina się
do wywodu doradcy, a który pragnie, aby go ce­
niono ze względu na niego samego. Stosują się do
niego trzy nakazy: aby był obecny na posiedzeniach,
bo uchwały zyskują na znaczeniu, kiedy zgroma­
dzenie jest liczne; aby przemawiał we właściwym
czasie, to jest wtedy, kiedy będzie zapytany o zda­
nie; aby zachowywał umiar, to znaczy nie mówił
bez końca, gdyż zwięzłość w wyrażaniu myśli jest
O prawach 309

nader chwalebna nie tylko u senatora, lecz u każ­


dego mówcy. Nigdy nie trzeba wygłaszać mów roz­
wlekłych, chyba że senat dopuszcza się jakiegoś
błędu (co najczęściej jest skutkiem zabiegów o urząd),
a żaden z wyższych urzędników nie przychodzi
z pomocą i może się okazać pożyteczne, jeżeli
dzień zejdzie na niczym; albo gdy sprawa jest tak
ważna, iż dla napomnienia lub pouczenia po­
trzebny jest długi wywód; w których to obydwu
rodzajach mów wybija się nasz Kato. Ponieważ
zaś przepis dodaje: «Niechaj senator broni spraw
swojego ludu», konieczne są dla niego: dobra zna­
jomość państwa (a to rozciąga się daleko, bo trzeba
wiedzieć, ile państwo ma wojska, w jakim stanie
jest skarb, jakich ma Rzeczpospolita sprzymierzeń­
ców, jakich przyjaciół, jakich hołdowników, na ja ­
kich prawach, umowach czy układach opierają się
stosunki z każdym z nich), przyzwyczajenie się do
podejmowania rozstrzygnięć i obeznanie z przykła­
dami przodków. Widzicie więc, jakiej potrzeba tu­
taj wiedzy, pilności i pamięci. Bez tego wszystkiego
senator w żaden sposób nie może wypełniać swych
powinności.
Z kolei mamy przepisy o znoszeniu się z ludem,
spośród których pierwszy i najważniejszy mówi:
«Niech nie będzie gwałtów». Nie ma bowiem nic
zgubniejszego dla państw, nic tak sprzecznego ze
sprawiedliwością i prawem, nic mniej odpowied­
niego dla obywatela i człowieka, jak uciekanie się
do gwałtu w należycie założonym i dobrze urządzo­
nym państwie. Prawo moje nakazuje posłuch dla
310 O prawach

tego, kto sprzeciwia się [szkodliwym wnioskom], co


jest znakomitym postanowieniem; bo lepiej jest
przeszkodzić uchwale dobrej niż pogodzić się ze złą.
19 Przepis, który obciąża winą osobę naradzającą
się z ludem, wprowadziłem stosując się zupełnie
do zdania nader roztropnego człowieka, Krassusa.
Poszedł za nim także i senat, gdy na doniesienie
konsula Gajusa Klaudiusza o zamieszkach spowo­
dowanych przez Gnejusa Karbona uznał, że wbrew
woli urzędnika znoszącego się z ludem rozruchy
wyniknąć nie mogą; jako że wolno mu, skoro tylko
następuje sprzeciw i lud zaczyna się burzyć, zgroma­
dzenie rozwiązać. Kto więc dopuszcza do takiego
stanu, kiedy już wcale nie można prowadzić narad,
szuka sposobności do gwałtu, czego prawo to nie
pozostawia bezkarnym. Dalej mamy postanowienie:
«Kto sprzeciwi się uchwale szkodliwej, niech bę-
43 dzie uważany za pożytecznego obywatela». Któż
nie dopomoże skwapliwie państwu, otrzymawszy
pochwałę w tak jasnych słowach niniejszego prawa?
Później następują zasady, które mamy także w na­
szych [rzymskich] urządzeniach publicznych i pra­
wach : «Niech przestrzegają zasięgania wróżby z pta­
ków i niechaj okazują posłuch augurowi». Dobry
augur zaś powinien pamiętać, że w największych
potrzebach państwa musi być do jego usług; że
podobnie jak jego pomocnikami są ci, którym zlecił
przypatrywanie się ptakom wieszczbiarskim, tak i on
sam przydany został Najlepszemu i Największemu
Jowiszowi jako sługa i wyraziciel jego woli; że
nauczono go sposobu oznaczania części nieba, by
O .prawach 311

tą drogą mógł w wielu wypadkach nieść pomoc


państwu. Potem mówi prawo o podawaniu wniosków
do publicznej wiadomości, o wnoszeniu pod obrady
pojedynczych spraw, o słuchaniu wypowiedzi osób
prywatnych tudzież urzędników.
Z kolei idą dwa przewyborne postanowienia za- 44
czerpnięte z Prawa dwunastu tablic. Jedno z nich
znosi przywileje, a drugie nakazuje zgłaszanie spraw,
dotyczących pozbawienia życia kogoś z obywateli,
tylko na największych zgromadzeniach ludowych.
Podziwu godne, jak bardzo przewidujący okazali
się nasi przodkowie już wtedy, kiedy nie powołano
jeszcze wichrzących trybunów ludowych, ani nawet
nie myślano o nich! Nie chcieli oni, by stanowiono
jakieś osobne prawa dla jednostek prywatnych, bo
jest to wszak przywilej. A cóż może być niespra-
wiedliwszego od przywileju, skoro istota prawa po­
lega na tym, że uchwala się i ustanawia je dla
wszystkich? Nie chcieli oni także, by o poszczegól­
nych osobach orzekano gdzie indziej niż na zgro­
madzeniach centurialnych. Bo lud podzielony wedle
majątku, stanu i wieku wykazuje w głosowaniu
więcej rozwagi niż zwołany luźno wedle okręgów
(tribus). Z tym większą słusznością mawiał tedy 45
o mojej sprawie Lucjusz Kotta, mąż wielce uzdol­
niony i odznaczający się niezwykłą roztropnością,
że nie zapadło w niej żadne zgoła postanowienie;
bo prócz tego, że owo zgromadzenie odbyło się
pod naciskiem niewolniczych oddziałów zbrojnych,
nie było ono właściwe, jako zwołane wedle okręgów,
ani do orzekania o życiu obywatela, ani do uchwa-
312 O prawach

lenia przywileju; toteż [zdaniem Kotty] w sprawie,


w której nic nie odbyło się zgodnie z prawem,
ja również nie potrzebuję odwoływać się do prawa.
Atoli wyście i inni najznakomitsi mężowie uznali,
że lepiej będzie, jeśli cała Italia okaże, co myśli
o człowieku, którego losy — jak twierdzili niewol­
nicy wraz z łotrami — przypieczętowali oni swoją
uchwałą.
Dalej mamy przepisy o przyjmowaniu łapówek
tudzież o zabieganiu o urzędy. A ponieważ posta­
nowienia te umacniać trzeba nie słowami, lecz ra­
czej wyrokami sądowymi, dodano tu: «Niech kara
odpowiada przewinieniu». Chodzi o to, by każdy
poniósł karę odpowiednią do swego przestępstwa,
a więc by za gwałt groziła kara śmierci, za chciwość
kara pieniężna, za pożądanie zaszczytów niesława.
Wreszcie ostatnie przepisy nie są u nas stosowane,
aczkolwiek Rzeczpospolita bardzo ich potrzebuje.
Nie mamy żadnej straży praw, przeto prawem jest
u nas to, co uznają za nie nasi woźni sądowi. Żądamy
prawa od przepisywaczy ksiąg i nie mamy żadnego
pomnika prawa, dostępnego dla ogółu obywateli,
a potwierdzonego dokumentami państwowymi.
Grecy wykazali pod tym względem większą zapo­
biegliwość : ustanowili oni urzędników zwanych
vop,ocpóXax£ę, czyli stróżów prawa, którzy czuwali
nie tylko nad dokumentami pisemnymi (co prze­
cież istniało też u naszych przodków), ale również
nad postępkami poszczególnych ludzi, oceniając je
wedle obowiązujących norm prawnych. Niech więc
tego rodzaju troska należy do cenzorów, ponieważ
O prawach 313

życzeniem naszym jest, aby istnieli oni w państwie


zawsze. Niech osoby odchodzące z wyższych urzę­
dów składają im sprawozdania i przedstawiają,
co zdziałały na urzędzie; cenzorowie zaś niech
wydają o nich wstępne wyroki. W Grecji robią to
oskarżyciele publiczni, którzy jednak mogą być
twardzi tylko wtedy, gdy występują z własnej woli.
Dlatego też lepiej jest, jeżeli wyjaśnienia i spra­
wozdania odbierają cenzorowie, ale ostateczne roz­
strzygnięcie pozostawione jest prawu, oskarżycielom
i sądowi.
Wszelako dość już powiedziałem o zwierzch-
nościach, chyba że chcecie jeszcze coś usłyszeć.
Attyk: Jak to? Gdybyśmy nawet milczeli, czy twe
ostatnie zdania nie przypominają ci, o czym jeszcze
winieneś mówić?
Marek: Mnie? Myślę, że o sądach, Pomponiuszu,
bo łączy się to z zagadnieniem zwierzchnich władz.
Attyk: Czy tylko? A o prawie ludu rzymskiego,
jak to zamierzałeś, sądzisz, że nic już nie potrzeba
mówić?
Marek: Czegóż w końcu żądasz ode mnie w tym
zakresie?
Attyk: Czego żądam? Oto tego, czego nieznajo­
mość u ludzi zajmujących się sprawami państwa
uważam za największą hańbę. Bo jakeś sam przed
chwilą rzekł, iż domagamy się prawa od przepi­
sywaczy, tak i ja widzę, że większość urzędników,
nieświadoma swoich uprawnień, wie o nich tylko
tyle, ile zechcą im powiedzieć woźni. I dlatego,
jeśli przedstawiając nam prawo o religii uznałeś
314 O prawach

za stosowne mówić o zaniechaniu niektórych obrzę­


dów, po ustanowieniu praw o zwierzchnościach
wypada ci zająć się przepisami określającymi ich
władzę.
Marek: Zrobię więc to pokrótce, jeśli potrafię;
bo obszerniej napisał o tym do twojego ojca jego
kolega Marek Juniusz, który — moim zdaniem
przynajmniej — wykazał tu znajomość rzeczy i sta­
ranność. Jeśli jednak zagadnienie prawa natury mu­
siałem przemyśleć i przedstawić samodzielnie, o pra­
wie ludu rzymskiego opowiem tylko to, co nam
zostawili i podali do wiadomości przodkowie.
Attyk: I ja tak myślę. A więc czekam na to,
coś zapowiedział.
FRAGMENTY DZIEŁA „O PRAWACH“

1. Laktancjusz, Ustanowienia Boże, III, ig, 2: Ci


jednak, którzy rozprawiają o dobrych stronach śmierci,
rozumują następująco: «Jeśli po śmierci nie ma nic, to
śmierć nie jest złem, gdyż uniemożliwia odczuwanie zła;
jeśli zaś pozostają dusze, to śmierć także jest dobra, po­
nieważ następuje po niej nieśmiertelność». Cycero wyraził
tę myśl w dziele « 0 prawach» takimi oto słowy: Win­
szujmy sobie, gdyż śmierć przeniesie nas albo do
stanu lepszego niż ten, w jakim zostajemy za życia,
albo w każdym razie nie do gorszego; jako że
świetne bytowanie ducha, który wyzwolił się już
z ciała, jest podobne do boskiego, przy czym brak
zmysłów cielesnych sprawia, iż nie doznajemy żad­
nych złych odczuć.
2. Laktancjusz, Ustanowienia Boże, V, 8, 10: Teraz
Zaś wskutek nieznajomości cnoty i dobra [ludzie] są źli-
Bez wątpienia zrozumiał to Cycero, prowadząc bowiem
rozważania o prawach powiada: Tak jak jedna i ta
sama natura sprawia, że wszechświat trwa i utrzy­
muje się w dobrym stanie, przy czym wszystkie
jego części składowe pozostają w zgodzie ze sobą,
podobnie i wszyscy ludzie połączeni są między sobą
naturalną więzią. Jednak nieprawość powoduje, że
316 O prawach

żyją oni w niezgodzie i nie rozumieją, iż są spo­


krewnieni i podlegają jednej i tej samej pieczy.
Gdyby to pojęli, na pewno pędziliby życie po­
dobne do życia bogów.
3. Makrobiusz, 0 różnicach i podobieństwach grec­
kiego i łacińskiego czasownika, 17, 6 oraz fragment tegoż
autora pt. «Incipit de verbo», V, 6, wyd. Jana, str. 160:
Grecy zestawiają dwa czasy tylko w trybie łączą­
cym, natomiast właściwością Latynów jest, że używają
bądź to trybu oznajmującego zamiast łączącego, bądź też
łączącego zamiast oznajmującego. Na przykład Cycero
w trzeciej księdze dzieła « 0 prawach» pisze. Któż będzie
zdolny do obrony sprzymierzeńców, jeśli nie będzie
rozeznawał rzeczy pożytecznych oraz szkodliwych?
4.. Makrobiusz, Saturnalia, VI, 4, 8: Cycero w księdze
piątej dzieła « 0 prawach» pisze- Ponieważ, jak się
zdaje, słońce tylko trochę odbiegło od południa,
a młodziutkie drzewa nie ocieniają jeszcze dosta­
tecznie tego miejsca, czy nie chciałbyś, żebyśmy
zeszli nad Liris i w cieniu tamtych olch porozma­
wiali o tym, co nam jeszcze pozostaje?
O POWINNOŚCIACH

K sięg a pierw sza

A c zk o lw ie k , synu M a rk u , słu ch a jąc p rze z rok ju ż }


K r a t y p a , a d o tego je sz c z e w A te n a c h , m usisz m ieć
z n a c z n y za só b w iad om ości i za sa d filo zo ficzn y ch
ta k z e w zg lę d u n a n a jw y ższą p o w a g ę n a u czy c ie la ,
k tó ry je st w stanie w z b o g a c ić tw ą w ied zę, j a k i ze
w zg lę d u n a n a jw ięk szą sław ę m iasta, któ re m oże
d o sta rczy ć ci w ie lu p rzy k ła d ó w , to je d n a k — po­
d o b n ie j a k j a z n a jw ięk szy m p o ży tk ie m łą c zy łe m
za w sze p o słu giw a n ie się ję z y k ie m g reck im z u ż y ­
w a n ie m ła cin y , p r z y c z y m p o stęp o w a łem ta k nie
tylk o w r o z w a ż a n ia c h filo zo ficzn y ch , le cz n a w et
i w ćw icze n ia ch k ra so m ó w czych — sądzę, że i tyś
p o w in ien c zy n ić to sam o, abyś n a b ra ł je d n a k o w e j
b iegłości w w y k ła d a n iu [zd o b y ty ch n au k] d w o m a
tym i ję zy k a m i. N a tym to w łaśn ie p o lu o k a za łem ,
j a k m i się w y d a je , z n a c z n ą p o m o c m o im w sp ó ł­
zio m k o m , tak iż nie tylko lu d zie n ie z n a ją c y p iśm ien­
n ictw a g reck ieg o , le cz n a w e t o b zn a jo m ien i z n im
u w a ż a ją , iż [z d o ro b ku m ojego] o siągn ęli n ie m a łą
korzyść za ró w n o w u cze n iu się, j a k i k szta łto w a n iu
w ła sn y ch p o g lą d ó w . D la te g o w sza k i ty b ęd ziesz 2
n a d a l u c z y ł się u n a jzn a k o m itszeg o filo zo fa n a szych
c z a s ó w ; b ęd ziesz u c z y ł się, j a k d łu g o tylk o zech cesz,
326 O powinnościach

a p o w in ien eś ch cieć ta k d łu go , p óki b ęd ziesz z a d o ­


w o lo n y z czyn io n ego postęp u . Z d ru giej strony,
c z y ta ją c m o je d zieła, któ re n ie zn a czn ie ró żn ią się
od o p ra c o w a ń p ery p a te ty k ó w , skoro i oni, i j a w ró w ­
n y m stopniu p ra g n ie m y b y ć so kratyk am i i p lato ń -
c zy k a m i, p o leg a j w p ra w d zie w sam ych z a g a d n ie ­
n ia ch n a sw ym w ła sn y m osądzie (w cale ci tego nie
z a b r a n ia m !), le cz co się ty c z y ję z y k a łacińskiego,
to n a p ew n o w yd oskon alisz się w nim w łaśn ie p rzez
z a g łę b ia n ie się w m y c h p ism ach . N ie ż y c z y łb y m
sobie d o p ra w d y , b y ktoś p o m yślał, że p o w ied zia łem
to za ro zu m ia le . A lb o w ie m u stęp u jąc w ielu lu d zio m
p o d w zg lę d e m zn ajo m o ści filozofii, słusznie, j a k mi
się w y d a je , d o ch o d zę m o ich p ra w , je śli p rzyp isu ję
sobie z a le ty m ó w cy , to je st sposób w y sła w ia n ia się
stosow n y do p rzed m io tu , ja s n y i p ię k n y ; ja k o że
na u p ra w ia n iu tej sztu ki straw iłem m o je życie.
3 T o te ż usilnie za ch ę c a m cię, m ój C yce ro n ie , byś
się p iln ie w c z y ty w a ł n ie ty lk o w m o je m o w y , ale
i w n in iejsze p ism a filo zo ficzn e, które co do lic z e b ­
n ości z r ó w n a ły się j u ż p ra w ie z ta m ty m i; bo ch o ć
ta m te o d z n a c z a ją się w iększą siłą słow a, trze b a
u p r a w ia ć ró w n ież i ten ła g o d n y i p o w a ż n y sposób
p rze m a w ia n ia . W ie m c i j a d o b rze, iż — j a k d o tą d —
n iko m u spośród G re k ó w nie p rzy tra fiło się, b y p r a ­
c o w a ł ró w n o cześn ie w o b y d w u ty ch kieru n k a ch ,
d o sk o n a lą c się za ró w n o w w y g ła sza n iu p u b lic zn y c h
m ó w , j a k i w d zied zin ie sp o ko jn ych ro z w a ż a ń ;
c h y b a ż e do tego g ro n a z a lic z y m y m o że D em etriu -
sza z F a le ro n u , w n ik liw e g o m yśliciela, a za ra ze m
m ó w cę, n ie z b y t p o ry w a ją ce g o co p ra w d a , lecz n a
O pow innościach 327

ty le p rzy je m n e g o , iż m o żn a w n im ro zp o zn a ć
u c z n ia T e o fra sta . J a k w ielk ie p o stęp y j a sam zro ­
b iłem w je d n e j i d ru giej d zied zin ie, n iech o sąd zą
in n i; p ew n e je st je d n o : ż e m z a jm o w a ł się o b y ­
d w iem a . O so b iście jeste m z d a n ia , że ta k P la to n , 4
gdyby c h c ia ł p r z y ło ż y ć się d o sztu ki p u b liczn e g o
p rze m a w ia n ia , m ó g łb y z n a d e r w ie lk ą m o cą p o ­
w ie d z ie ć b a rd z o w ie le , j a k i D em osten es, g d y b y
p o p rzesta ł n a ty m , czeg o n a u c z y ł się o d P la to n a ,
i z e c h c ia ł gło sić tę n au kę, m ó g łb y c z y n ić to p ięknie
i w y b o rn ie . T o sam o sąd zę o A rysto telesie o ra z
Izo kratesie, z k tó ry ch k a ż d y z n a jd u ją c p rzyjem n o ść
w sw o im u lu b io n y m z a w o d zie m a ło cen ił d ru gieg o .
A le skoro p o stan o w iłem skreślić coś niecoś d o cie- 2
b ie j u ż te ra z (gd yż w ięcej m a m z a m ia r n ap isać
w czasie p ó źn iejszy m ), n a jb a rd ziej p ra g n ą łb y m z a ­
cząć od tego, co b y ło b y n ajstosow niejsze i d la
tw eg o w iek u , i d la m ojej p o w a g i. B o ch o ć je st
w filo zo fii w iele ró żn y ch i p r z y d a tn y c h za g a d n ień ,
któ re m iło śn icy m ąd ro ści d o k ła d n ie i obszern ie
o m a w ia ją , najszersze zastosow anie w y d a ją się m ieć
te ic h ro z p ra w y , w k tó ry ch p rzy p o m in a ją nam
i p o u c z a ją nas o p o w in n o ściach . P rzecież w żad n ej
d zie d zin ie ż y c ia — a n i w z a ję c ia c h u rzę d o w y ch
c z y też z a tru d n ie n ia ch p ry w a tn y ch , an i w sp ra­
w a c h p u b lic z n y c h c z y też sp ra w ach d o m u , ani
w c h w ila ch , g d y p o czy n a sz coś sam ze sobą c z y też
m asz do c zy n ie n ia z kim ś in n y m — nie m o żn a
u n ik n ą ć sp ełn ien ia pow in n ości, p r z y c z y m n a w y ­
ko n an iu je j za sa d za się w szelka cn otliw ość ż y c ia ,
a n a za n ied b a n iu w szelka h an iebn ość. A to je st 5
328 O powinnościach

p rzecież za g a d n ien ie w spólne w szystkim filozofom .


C z y ż z n a jd zie się b o w iem ktoś taki, kto śm ia łb y
n a z w a ć się ty m m ia n em b ez p o d a n ia ż a d n y c h w sk a ­
z a ń odn ośnie d o pow in n ości? Istn ieją je d n a k p ew n e
kieru n ki filo zo ficzn e, któ re po u stalen iu , c o je st
n a jw y ższy m d o b rem i złem , zu p ełn ie o b a la ją w sze­
la k ą pow in n ość. K to b o w iem p o jm u je n a jw y ższe
do b ro ta k, iż o d m a w ia m u ja k ie g o k o lw ie k z w ią zk u
z cn otą, kto m ie rzy j e w łasn ą k o rzyścią , a nie p r a ­
w ością, ten — je śli p o zostaje w zg o d zie z sobą
i je śli nie u leg a od czasu do czasu p rzy ro d zo n ej
d o b ro ci — nie je st w stanie an i u p ra w ia ć p rzy ja źn i,
ani szan o w a ć n a k a zó w sp raw ied liw ości, an i o d d a w a ć
żadnych p rzysłu g . Z dru giej stron y m ężn ym na
p ew n o nie m oże b y ć ża d n ą m ia rą ten, kto b ól
p o czy tu je z a n ajw iększe zło , a w strzem ięźliw y m ten ,
kto rozkosz m a z a n a jw y ższe dob ro. C h o c ia ż je s t
to ta k oczyw iste, ż e n ie p o trze b u je ż a d n e g o o m a ­
w ia n ia , zostało w sza k że w in n y m m iejscu d o k ła d n ie
6 p rze ze m n ie zb a d a n e . O tó ż kieru n ki p o w yższe,
jeśli c h c ą p o zo staw a ć w zg o d zie z sobą, n ic n ie
p o tra fią p o w ied zieć o p o w in n o ści; ja k ie ś p ew n e,
stałe i zg o d n e z p rzy ro d ze n ie m w sk a za n ia co do
o b o w ią zk u m o g ą n a m p o d a ć ty lk o ci, k tó rz y tw ie r­
d z ą , że je d y n ie cn o tliw o ść a lb o że cn o tliw o ść w n a j­
w ięk szym stopniu g o d n a je s t p o ż ą d a n ia sam a p rze z
się. T a k w łaśn ie p rzed sta w ia się n a u k a stoików ,
a k a d em ik ó w i p e ry p a te ty k ó w , g d y ż p o g lą d A rysto n a ,
P irro n a i E ry lla zo sta ł j u ż d a w n o o d rz u co n y ; a to li
i o n i m ie lib y p ra w o m ó w ien ia o o b o w ią zk u , g d y b y
d a li b y li ja k o w e ś ro zró żn ien ie je g o o d m ian , iż b y
O powinnościach 329

o tw o rz y ć p rzy stęp d o b a d a n ia po w in n o ści. P rzy­


n ajm n iej w ię c ty m ra z e m i w tej sp raw ie id ę p rze d e
w szystkim z a stoikam i, nie po to je d n a k , a b y w y k ła ­
d a ć ich p o g lą d y , le cz p o to, b y zg o d n ie z m oim
z w y c z a je m cze rp a ć z ich źró d eł w e d łu g w łasn ego
z d a n ia i osądu ty le i w ta ki sposób, j a k to u zn a m
z a stosowne.
P o n iew aż te d y c a ła n in iejsza ro zp ra w a d o ty c z y ć 7
b ęd zie pow in n ości, w y p a d a n a jp rzó d określić, co
to je st pow in n ość. D z iw ię się, że P an ecju sz p o m in ął
tę okoliczn ość. W szelk ie b o w ie m p ra w id ło w o p o ­
d ejm o w a n e b a d a n ia w ja k iejś d zied zin ie w in n y z a ­
c z y n a ć się od określen ia, a że b y m o żn a b y ło u św ia ­
d o m ić sobie, c z y m je st p rzed m io t, o któ ry m
m o w a.
C ało ść d o ciek a ń ty c z ą c y c h się pow in n ości ro z- 3
p a d a się n a d w ie części. J e d n a z n ic h p ozostaje
w z w ią zk u z n a jw y ższy m d o b rem , d ru g a ro zp a tru je
za sa d y , w ed le k tó ry ch m o g ły b y się k szta łto w a ć p o ­
stępki lu d zk ie w e w szelkich o ko liczn o ściach ż y c ia .
P rzy k ła d a m i za g a d n ie ń n a le żą c y c h do pierw szej
części są p y ta n ia takie, j a k to, c z y w szystkie p o ­
w in n o ści są d oskonałe, c z y też je d n e o b o w ią zk i są
w a żn iejsze od in n y c h ; o b ejm u je o n a w szelkie tego
r o d z a ju sp raw y. J eśli zaś ch o d zi o b a d a n ia u sta­
la ją c e w y ty c z n e w zakresie p ow in n ości, to w p ra w d z ie
i o n e w ią ż ą się z za g a d n ie n ie m n a jw y ższeg o d o b ra ,
je st to je d n a k ż e m niej w id o czn e, g d y ż w y ty c z n e
te z d a ją się zm ie rza ć raczej d o u p o rzą d k o w a n ia
w sp ó łży cia m ię d z y lu d źm i. O n ich to w łaśn ie m u sim y
p o m ó w ić w ty ch księgach.
330 O powinnościach

8 Istn ieje ta k że in n y p o d z ia ł p ow in n ości. A lb o w ie m


n iektóre z n ich określan e są ja k o pospo lite, a inne
ja k o d oskonałe. P ow in n ość d oskon ałą trze b a , ja k
m n iem a m , n a z w a ć p o w in n o ścią o p a rtą n a słuszności,
p o n ie w a ż G re c y u ży w a ją tutaj w y ra z u xaTÓpi)-(0|i,a;
ta m tą zaś d ru g ą p ow in n ość z o w ią oni zw y c z a jn ą
(xa$7jxov). P o n a d to o b ja śn ia ją j e ta k : to, co z u ­
p ełn ie o d p o w ia d a w y m o g o m słuszności, o zn a c za ją
ja k o p ow in n ość d o sk o n ałą; n atom iast p o w in n o ścią
p o sp o litą m ien ią to, czeg o d o p ełn ien ie d a się u z a ­
sad nić p rzy p o m o cy p rzek o n y w a ją cej p rzyczyn y.
9 O tó ż zd a n iem P a n ecju sza p r z y p o w zię ciu p o sta­
n o w ien ia b ierze się p o d u w a g ę tro ja k ie w zg lę d y .
Bo n a jp ie rw z a sta n a w ia się, c z y to, co w ch o d zi
w ra ch u b ę , b ęd zie p ostęp kiem cn o tliw y m , c z y też
h a n ie b n y m , p r z y c z y m w czasie ta k ieg o za sta n a ­
w ia n ia się m yśl n a sza p o c ią g a n a b y w a często ku
w rę cz p rze ciw sta w n y m p o g lą d o m . W następnej k o ­
lejności b a d a się, lu b r o z w a ż a się, c z y to, co m a się
n a w id o k u , b ęd zie c z y też n ie b ęd zie sp rzy ja ło w y ­
g o d zie i u p rzy jem n ien iu n aszego ż y c ia , zd o b y ciu
m ają tk u i b o g a ctw a , za p e w n ie n iu sobie p o tęg i
i z n a c ze n ia , co w szystko m o g ło b y p rzy n ieść ko rzyść
z a ró w n o n a m , j a k n a szym b liskim ; c a łe to r o z w a ­
ża n ie k ieru je się te d y w z g lę d a m i n a p o żyte k . T r z e c i
rod zaj n a m ysłu p rzy c h o d z i w te d y , g d y to, co ro b i
w ra że n ie p o ży te czn e g o , zd a je się p rze ciw sta w ia ć
cn o tliw o ści. K ie d y b o w ie m i ko rzy ść c ią g n ie nas
d o siebie, i cn o ta w a b i w sw o ją, w rę c z p rze ciw n ą
stronę, d u sza n a sza ro z ry w a się w ta k im r o z m y ­
ślaniu n a d w o je i p rzy s p a rz a w p o w zię ciu postan o-
O powinnościach 331

w ie n ia p o d w ó jn eg o kło p o tu . — ' A cz p o m in ięcie 10


czegoś p r z y p o d zia le je st n a d e r w ielk im błęd em ,
to je d n a k w p o d zia le p o w y ższy m op u szczo n o d w ie
sp ra w y. W sza k zw y k liśm y za sta n a w ia ć się n ie tylk o
n a d tym , c z y ja k a ś rze cz je s t cn o tliw a lu b n ie g o ­
d z iw a , le cz m a ją c d a n e d w ie r z e c z y cn o tliw e ro z ­
w a ż a m y , k tó ra z n ic h w ięcej o d p o w ia d a w y m o g o m
c n o tliw o ści; p o d o b n ie m a ją c d a n e d w ie rz e c z y p o ­
ży te czn e b a d a m y , k tó ra z n ic h je s t p o żyte czn iejsza .
T a k oto za g a d n ie n ie , któ re ta m ten m ia ł z a tró j­
d zieln e, trz e b a — j a k się o k a zu je — p o d zie lić n a
p ię ć części. N a sa m p rzó d w ię c trz e b a p r z y jrz e ć się
tem u , co cn o tliw e, a le p rzy jrz e ć się d w o ja k o ; p o ­
tem ty m sam ym sposobem r o z p a trz y ć to, co p o ­
ży te cz n e ; w reszcie p o ró w n a ć j e ze sobą.
Na p o czą tk u z a u w a żm y , iż n a tu ra o b d a r z y ła f,
w szelkie ro d za je istot ż y w y c h tą w łaściw ością, że
o c h ra n ia ją one siebie, strzegą sw ego ż y c ia i cia ła,
u n ik a ją tego, co w y d a je im się szkod liw e, a w y szu ­
k u ją i starają się zd o b y ć to, co je s t im n iezb ęd n e
d o ż y c ia , n a p rzy k ła d p o ka rm , k ry jó w k i i in n e tym
p o d o b n e rze czy . N a stęp n ie w szystkim ż y w y m stw o­
rzen io m w sp ó ln y je s t p o p ęd do k o ja rze n ia się w celu
w y d a w a n ia p o to m stw a i w sp ó ln a p e w n a troskli­
w ość o to p otom stw o. A liści m ięd zy czło w iekiem
i zw ierzęciem istnieje ta b a rd zo w ie lk a ró żn ica , że
zw ie rzę d z ia ła ty lk o o ty le, o ile skłan ia ją j e do
tego b o d źce zm ysło w e, o ra z p rzysto so w u je się tylk o
do tego, co się w łaśn ie d zieje, co za ch o d z i w je g o
obecn ości, p r z y c z y m m a ono n a d e r n iew ielkie p o ­
czu cie p rzeszłości i p rzy sz ło śc i; n ato m iast czło w iek —
332 O powinnościach

p o n iew a ż o trzy m a ł wr u d zia le ro zu m , d zięk i którem u


d ostrzega następstw a zjaw isk , w id z i ich p r z y c z y n y ,
ro zp o zn a je d o k ła d n ie w y d a rze n ia , kcóre p o p rz e ­
d z a ją i n iejak o z a p o w ia d a ją d a n e zja w isk a , zesta w ia
p o d o b ień stw a, a z w ypadkam i b ie żą c y m i łą c z y
i w ią że p rzy szłe — snadn ie p rze g lą d a b ie g ca łe g o
ż y c ia i stara się z a p e w n ić sobie r z e c z y k o n ieczn e
do dalszego b yto w a n ia . T a ż sam a n a tu ra p o słu gu ją c
się o d d zia ły w a n ie m ro zu m u z b liż a c zło w ie k a do
czło w iek a , n a k ła n ia ich za ró w n o do u ż y w a n ia w sp ó l­
n ego ję z y k a , j a k w ogóle do w sp ó łży cia ze so b ą,
a p rzed e w szystkim w szczep ia w c zło w ie k a ja k ą ś
szczeg ó ln ą m iłość w zg lę d e m w y d a n e g o n a św ia t
p otom stw a i p o w o d u je, że ch ce on, b y istn ia ły p o ­
m ięd zy lu d źm i g ro m a d y i sp ołeczności, k tó ry ch
b y łb y u czestn ikiem , że d la ty ch sam y ch p r z y c z y n
u silnie stara się o p rzysp oso bien ie w szystkiego, co
z a p e w n iło b y dostatn i sposób ż y c ia n ie ty lk o je m u ,
ale je g o żo n ie, d ziecio m i in n y m osobom , które są
m u d ro gie, a o któ re p o w in ie n się tro szczy ć. T a
troska o ż y w ia też u c z u c ia lu d zk ie i w z m a g a z a p a ł
d o d zia ła n ia . A to li szczegó ln ie w ła ściw e je st c z ło ­
w iek o w i szu k an ie i d o cieka n ie p ra w d y . D la te g o też,
k ie d y jesteśm y w o ln i o d k o n ie czn y c h z a ję ć i n ieu n ik ­
n io n y ch kło p o tó w , z a ra z p ra g n ie m y coś z o b a c z y ć ,
p osłyszeć, czegoś n a u c z y ć się, a p o zn a n ie b ą d ź to
ta je m n y ch , b ą d ź z a d z iw ia ją c y c h r z e c z y u w a ż a m y
z a n iezb ęd n e do szczęśliw ego b y to w a n ia . S tą d w y ­
raźn ie o k a zu je się, że n a tu rze lu d zk iej n ajlep iej o d ­
p o w ia d a to, co je st p ra w d ziw e , rzeteln e i czyste.
Z ty m p rag n ien iem p o zn a n ia p r a w d y łą c z y się
O powinnościach 3 33

p ew n eg o ro d za ju d ążn ość do p rzew o d zen ia , tak iż


osobow ość d o b rze w yp o sa żo n a p rze z n a tu rę nie
ch ce p o d le g a ć n iko m u , c h y b a je n o tem u , kto j ą
p o d ja k im ś w zg lę d e m w y p rz e d z a , kto m oże j ą
czegoś n a u c z y ć , kto d la je j w łasn ego p o żytk u sp ra­
w ie d liw ie i z m o cy p ra w a w ła d a k ra jem ; z tego
ro d z i się ta k że w ielkod u szn ość i lek ce w a że n ie sp raw
czysto lu d zk ich . W z n a c z n y m stopniu w p ły w n a - m
tu ry i ro zu m u p rze ja w ia się ró w n ież w tym , że
w śró d stw o rzeń ż y ją c y c h tylko czło w ie k w ie, n a
c z y m p o le g a p o rzą d ek , tylk o czło w iek m a p o jęcie
0 tym , co p rzystoi, i z n a m iarę w c z y n a c h i słow ach .
1 ta k n a w et w tym , co p o zn a je m y p r z y p o m o cy
w zro k u , ż a d n a in n a ż y w a istota n ie d o strzega ani
p ięk n a , ani w d zięk u , an i też zg o d n eg o u k ła d u
części. P rzen osząc te sam e zd oln ości z o czu do
d u szy, n a tu ra i ro zu m d a ją w y r a z p rzek o n a n iu ,
że zn a czn ie b a rd ziej je sz c z e stosow ać się n a le ż y do
w y m o g ó w p iękn a, zgo d n o ści i p o rzą d k u w n a szych
z a m ie rze n ia ch i c z y n a c h ; za ra ze m ostrzegają one,
a b y nie p o p ełn ia n o c z y n ó w n iep rzysto jn y ch lu b
sp rzeczn y ch z w ym o g a m i m ęstw a o raz b y w ż a d ­
n y c h osąd ach i d zia ła n ia ch nie p rzed sięb ran o lu b
n ie zam yślan o n ic p o d w p ły w e m nam iętn ości. Z ty ch
to w szystkich skład n ików tw o rz y się i p o w staje to,
co je st tu taj p rzed m io tem n a szy ch b a d a ń : cn ota,
k tó ra nie p rzestaje b y ć sobą, ch o ćb y n ik t je j za
cn otę n ie u zn a w a ł, i o której słusznie m ó w im y,
że g d y b y n a w et n ik t je j nie p o ch w a la ł, to i ta k je st
c h w a le b n a sam a p rze z się.
O to m asz ju ż m ój synu M a rk u , zarys i j a k g d y b y f5
334 O pow innościach

w y g lą d z e w n ę trz n y cn o ty , « którą g d y b y ś o cza m i


sw ym i z o b a c z y ł d o k ła d n ie, w z b u d z iła b y — j a k m ó w i
P la to n — n a d z w y c z a jn ą m iłość m ąd rości». A liści
w szystko, co cn o tliw e, b ie rz e swój p o c zą te k w j e d ­
nej z c zte re ch je j części: w y w o d z i się b ą d ź z d o ­
k ła d n eg o p o z n a w a n ia p raw d y i z ro ztro p n o ści;
b ą d ź z p rzestrzeg a n ia za sa d w sp ó łży c ia lu d zk ieg o ,
p r zy z n a w a n ia ka żd em u , co m u się n a le ży , i su m ien ­
n eg o w y k o n y w a n ia z a w a r ty c h u m ó w ; b ą d ź z w ie l­
kości i siły w zn io słego i n ieu gięteg o d u c h a ; b ą d ź
w reszcie z z a ch o w a n ia ła d u i u m ia ru w e w szystkim ,
co ro b im y i m ó w im y, w k tó ry m to p o stęp o w a n iu
p r ze ja w ia się u m ia rk o w a n ie i w strzem ięźliw ość.
A c zk o lw ie k te c z te ry części ściśle w ią ż ą się i cz ę ­
ściow o p o k ry w a ją się ze sobą, to je d n a k z każd ej
z n ich r o d z ą się p ew n e szczeg ó ln e o d m ia n y p o w in ­
ności. T a k n a p rzy k ła d z tej części, k tó rą w y m ie ­
n iliśm y w pierw szej kolejności i k tó rą u zn aliśm y za
d zied zin ę m ąd rości i roztro pn o ści, w y n ik a o b o w ią ­
ze k d o ciek a n ia i szu k an ia p ra w d y , co stan ow i w łaś-
16 ciw e z a d a n ie tej cn o ty. B o kto n ajlep iej ro zp o zn aje,
co w każd ej sp raw ie je st n a jb liższe p ra w d y , kto naj-
bystrzej c z y na jszy b ciej p o trafi dostrzec i w yja śn ić kie­
ro w n iczą zasad ę d an eg o zjaw isk a, tego słusznie z w y ­
kło się u w a ż a ć z a n a jro ztro p n iejszeg o i najm ęd rszego.
P ra w d a te d y je st d la ń n iejak o m ateria łem , k tó ry
17 p o zn a je i o b ra b ia . N a to m ia st p r z e d p o zo stały m i
trzem a cn o ta m i stoi ko n ieczn ość zd o b y w a n ia
i o ch ro n y tego w szystkiego, co słu ży do p o d trz y ­
m y w a n ia ż y c ia . C h o d z i o to, a ż e b y za ch o w a n a
b y ła społeczność i spójn ia p o m ię d zy lu d źm i o raz
O powinnościach 335

b y ro zb ły sła w zn iosłość u m ysłu i w ielkod uszn ość,


b y ja ś n ia ły one za ró w n o p r z y p o m n a ża n iu dostatków
i za p e w n ia n iu sobie i sw ym b liskim w szelkich k o ­
rzyści, j a k — zn a c zn ie b a rd ziej je sz c z e — w p ostaci
p o g a r d y d la ty ch w łaśn ie sp raw . Z d ru giej stron y
p o c zu c ie ła d u , stateczn ość, u m ia rk o w a n ie i cn o ty
ty m p o d o b n e p r z y n a le ż ą d o d zie d zin y , w której
w in n a się p r ze ja w ia ć ja k a ś d zia ła ln o ść, a n ie ty lk o
ro zm yśla n ie. P rze strze g a ją c b o w ie m w sp ra w a ch
ż y c io w y c h p ew n eg o u m ia ru i ła d u , z a c h o w a m y też
cn o tliw o ść i p rzysto jn o ść w n a szy ch czy n a ch .
W szela k o spośród czte re ch części, n a które p o ­
d zieliliśm y istotę i za sięg cn o tliw o ści, najściślej w ią że
się z n a tu rą lu d z k ą o w a część p ierw sza, sp ro w a d za ­
ją c a się d o p o z n a w a n ia p ra w d y . P rze cie ż w szyscy
p o w o d u je m y się i k ieru jem y się c h ę cią p o zn a n ia
c z y te ż ż ą d z ą w ie d z y tu d zie ż jesteśm y p rzek o n a n i,
że w y b ic ie się n a ty m p o lu je st czym ś d o b ry m ,
n ato m iast p o ty k a n ie się, b łą d zen ie, trw an ie w n ie­
w ie d z y i p o zw a la n ie n a o szu kiw an ie siebie n a z y w a m y
i zły m , i szp etn ym . W ty m ta k n a tu ra ln y m i cn o tli­
w y m szu k an iu p r a w d y u n ik a ć n a le ż y d w ó ch b łę ­
dów . P ierw szy p o le g a n a tym , b yśm y r z e c z y nie z n a ­
n y c h sobie nie m ieli z a p o zn a n e i nie g o d zili się
z ty m stanow iskiem n a z b y t p ło ch o . K t o ch ce u ch ro ­
n ić się o d tego b łęd u , a p o w in n i ch cie ć tego w szyscy,
n ie b ęd zie d la ro z w a ż e n ia p o szcze g ó ln y ch sp raw
ż a ło w a ł a n i czasu , a n i w ysiłk u . Istotę d ru gieg o
b łę d u stan ow i to, ż e n ie k tó rzy w k ła d a ją z b y t w iele
z a p a łu i p r a c y w p o zn a w a n ie r z e c z y cie m n y ch
i tru d n y ch , a w d o d atk u n iep o trze b n y ch . J eśli się
336 O powinnościach

u strzeże ty ch b łę d ó w , p ra c e i sta ra n ia w ło żo n e
w sp ra w y cn o tliw e i g o d n e p o zn a n ia słusznie spot­
k a ją się z p o ch w a łą . W zakresie astrologii słyszym y
to n a p rzy k ła d o G aju sie S u lp icju szu , w zakresie
g eo m etrii m am y w łasn e w ia d o m o ści o Sekstusie
P o m p eju szu , z n a m y w ie lu b ie g ły c h w zakresie dia-
lek ty k i, je sz c z e w ięcej w zakresie p r a w a cyw iln ego ,
a w szystkie te u m iejętn ości z a jm u ją się śled zeniem
p r a w d y . G d y b y je d n a k z a m iło w a n ie d o szu k an ia
p r a w d y o d w io d ło kogoś o d d zia ła ln o ści p ra k ty czn ej,
sp rz e c iw ia ło b y się to p ow in n ości. A lb o w ie m ca ła
w arto ść cn o ty p o leg a n a d zia ła n iu . Z re sztą z d a rz a ją
się w n im częste p rze rw y , u m o żliw ia ją ce n a m w ie ­
lo kro tn e p o w ra ca n ie do b a d a ń n a u k o w ych . O p ró cz
tego ru ch liw o ść m yśli, któ ra n ig d y nie z a zn a je spo­
cz y n k u , m oże sp raw ić, że n a w et b e z p rzy ło że n ia się
z naszej stro n y b ę d zie m y stale z a ję c i p r a c ą u m ysło w ą.
W szelkie zaś m yślen ie, w szelkie o d ru ch y naszej
św iad o m o ści b ę d ą d o ty c z y ły ju ż to p o w zię c ia p o sta­
n o w ie ń w z g o d n y c h z cn o tą , a z w ią z a n y c h z d o b ry m
i szczęsn ym ż y c ie m sp ra w ach , j u ż to p o z n a w a n ia
p r a w d y i zd o b y w a n ia w ie d z y o n iej. T y le oto m ie­
liśm y do p o w ie d ze n ia o p ierw szym źró d le p o w in ­
ności.
Z trzech p o zo stały ch n ajszerszy zakres m a ten
czy n n ik , k tó ry u trzy m u je p o ro zu m ien ie m ię d zy
lu d źm i i p ew n eg o ro d za ju w spólność ż y c ia . S k ła d a
się on z d w u części: sp raw ied liw o ści, w której blask
cn o ty o siąga n a jw iększą jasn o ść i d zięk i której lu ­
d zie zy sk u ją sobie m ia n o p ra w y ch , o ra z złą czo n ej
z n ią d o b ro czyn n o ści, k tó rą m o żn a też n a z w a ć
O pow innościach 337

ż y czliw o ścią alb o u służn ością. O tó ż sp raw ied liw ość


w y m a g a p rzed e w szystkim , a b y n ik t n ie szkod ził
d ru giem u , c h y b a że ktoś b y łb y do tego zm u szo n y
p rze z w y rz ą d z o n ą sobie k r z y w d ę ; następ n ie ż ą d a
on a, a b y r z e c z y w sp óln e m ia n o z a w sp óln e, rze czy
zaś n a le żą ce do p o szczeg ó ln ych osób — za ich
p ry w a tn ą w łasność. A le z n a tu ry n ic n ie je st p ry w a tn ą 21
w łasnością. P o w stała ona a lb o w sk u tek d a w n eg o
za b o ru , j a k j ą n iegd yś u zy sk a li ci, k tó rz y p rzyszli
do n ie za m ie szk a n y ch o ko lic, a lb o w w y n ik u z w y ­
cięstw a, j a k się to stało z w łasn o ścią z d o b y tą n a
w o jn ie, alb o w o p a rciu o p rze p isy p ra w a , p osta­
n o w ie n ia u m ó w c z y też u gó d , a lb o w d ro d ze loso­
w a n ia . D la te g o to ziem ie A r p in a tó w z w ą się arp i-
n a ckim i, ziem ie T u s k u la n ó w — tu skulańskim i. P o ­
d o b n e określen ia stosuje się ró w n ież d o m ają tk ó w
p ry w a tn y ch . Skoro te d y w łasn o ścią p o szczeg ó l­
nych lu d zi staje się to, co z p rzy ro d z e n ia b yło
w sp óln e, n iech ju ż k a ż d y z a trz y m a sobie, co m u się
d o stało ; i g d y b y ktoś d o m a g a ł się z tego jak iejś
części d la siebie, p o g w a łc iłb y r z ą d z ą c e lu d z k ą sp o­
łeczn o ścią p raw o . P o n ie w a ż je d n a k , j a k to zn a k o - 22
m icie n ap isał P la to n , p rzy szliśm y n a św iat n ie tylk o
d la siebie i p o n iew a ż d o części n a szego ż y c ia rości
sobie p ra w o o jcz y z n a , do innej zaś p rzy ja c ie le ;
a p o n a d to , j a k tw ie rd z ą stoicy, w szystko, co ro ­
d zi się n a ziem i, stw orzon e je s t d la d o b ra lu d zi,
k tó rzy sam i są ta kże stw o rzen i d la lu d z i, iż b y
je d n i d ru g im m o gli o k a z y w a ć w z a je m n ą p o m o c —
p rzeto w in n iśm y iść w ty m z a p rze w o d e m n a tu ry ,
to je st d o b ra o góln ie p o ży te czn e o d d a w a ć d o p o w -
C ycero — D z ie ł a f il o z o f ic z n e , t. I I 22
338 O powinnościach

szech n ego u ży tk u i p rze z w ym ian ę usług, d a w a n ie


i b ran ie, p rze z w yk o rzy sta n ie n a szych u m iejętn ości,
p rze z p ra c ę i w yzy sk a n ie zd oln ości zacieśn iać w ię ź
23 sp o łeczn ą m ię d zy lu d źm i. P o d sta w ą sp raw ied liw ości
je st rzeteln ość, to je st stałość i p raw o ść w p r z y ­
rze cze n ia ch i u m o w a ch . D la te g o też, ch o ć m o że
w y d a się to kom uś z b y t n a ciąg n ięte, o d w a ż m y się
n a śla d o w a ć tu taj stoików , k tó rzy staran n ie b a d a ją
p o ch o d zen ie w y ra zó w , i u w ie iz m y , że n a z w a r z e ­
telności (fides), w y w o d z i się stąd, iż sp ełn ia się
(Jit) to, co zostało p o w ied zia n e.
In a czej p rzed staw ia się sp ra w a z n iesp ra w ied li­
w ością, w y stę p u ją cą w d w u o d m ian ach . J e d n ą z n ich
je st n iesp raw ied liw o ść ty ch , k tó rz y sam i w y r z ą d z a ją
k rzy w d ę, d ru g ą zaś n iesp raw ied liw o ść ty ch , k tó rzy ,
ch oć m o gą , nie sta ją w o b ro n ie k rz y w d z o n y ch .
Bo ten, kto p o d n ie co n y g n iew em c z y ja k ą ś in n ą
n am iętn o ścią niesłusznie n a p a d a n a kogoś, p od n osi
rękę n iejak o n a sw ojego sp rzy m ierzeń ca ; kto zaś,
ch o ć m o że, nie b ro n i d ru g ie g o i n ie p rze ciw sta w ia
się k rzy w d zie , p o p e łn ia ta ki sam w ystęp ek , ja k b y
opuścił w p o trze b ie ro d zicó w , p r zy ja c ió ł a lb o oj-
24 czyzn ę. C o się ty c z y n a stęp n ie k rz y w d w y r z ą d z a n y c h
z rozm ysłem w celu za szk o d zen ia , to w y n ik a ją one
częstokroć z b o ja źn i, k ie d y n a p r z y k ła d ten, kto
za m ie rza w y r z ą d z ić szkodę, o b a w ia się, że je ś li n ie
u rzeczyw istn i sw ego za m ia ru , sam d o zn a ja k o w e jś
p rzykro ści. N a jczęściej je d n a k lu d zie z a c z y n a ją
k rzy w d zić w celu z d o b y c ia tego, co je st p rze d m io te m
ich p o żą d a ń , a w te d y ch ciw o ść j a k n ajszerszej
25 o tw iera w ro ta w ystęp ko w i. O b o g a c tw o u b ie g a ją
O powinnościach 339

się lu d zie za ró w n o d la zasp o k o jen ia k o n ieczn ych


p o trze b ży c io w y c h , j a k i d la u ży c ia ro zkoszy. A to li
u jed n o stek w ięcej w sobie z a u fa n y c h ż ą d z a m ają tku
zm ie rza do z d o b y c ia p o tęg i i m ożn ości św ia d czen ia
p rzy słu g in n y m lu d zio m . T a k n a p rzy k ła d M a re k
K rassu s tw ie rd ził n ied a w n o , że d la tego, kto ch ce
o b ją ć n a jw y ższe stanow isko w p ań stw ie, z b y t m a ły
je st k a ż d y m ajątek, je śli z je g o d o ch o d ó w n ie m o żn a
w y ż y w ić całeg o w ojska. S p ra w ia też lu d zio m p r z y ­
jem n o ść w sp an iałe w yp o sa żen ie, w y tw o rn e i do­
statnie ży cie , a to p o w o d u je, iż ż ą d z a b o g a c tw a
je st w p rost bez g ra n ic. Z resztą p o m n a ża n ie m ają tk u ,
jeśli nie łą c z y się z n ic z y ją szkodą, w ca le n ie za słu ­
gu je n a n a g a n ę ; ale za w sze w y strze g a ć się trze b a
k rzy w d zen ia . B a rd zo w ie lu lu d zi zaś w y k a zu je n a - 26
d er w y r a ź n ą skłonność do za p o m in a n ia o sp ra w ied ­
liw ości, g d y o p a n o w u je ic h ż ą d z a w ła d z y , za szczy tó w
i sław y. T o b o w iem , co m ó w i E n n iu sz, że « gd y
ch o d zi o kró lo w an ie, ża d n e p rzy m ie rze n ie je st
św ięte i nie istnieją p rzy rzeczen ia » , m a zn a cze n ie
szersze. W szęd zie p rzecież, gd zie nie m oże p rze ­
w o d z ić w ielu , p o w staje ta k a w a lk a , że b a rd zo
tru d n o je st za ch o w a ć św ięte p rzy m ierze. D o w io d ło
tego ostatnio zu ch w a lstw o G a ju sa C e za ra , któ ry
d la je d y n o w ła d z tw a , ja k ie u ro ił sobie w w yn ik u
sw ych o p a czn y ch z a p a try w a ń , p o d e p ta ł w szystkie
p ra w a boskie i lu d zk ie. W tego ro d za ju p rzy p a d k a c h
p rzy k ra jest zw ła szcza okoliczn ość, że ż ą d z a z a ­
szczytó w , w ła d z y , p o tęg i i sław y ro d zi się p rze w a żn ie
w n a d z w y cz a j w zn io sły ch d u szach i n a d e r w y b it­
n y ch u m ysłach . T y m b ard ziej trzeb a m ieć się n a
22*
340 O powinnościach

27 b aczn o ści, b y nie p o p e łn ić tu ża d n eg o b łęd u . P rzy


w szelk ich je d n a k n iesp raw ied liw o ściach o g ro m n ą r ó ż ­
n icę stan ow i to, c z y d o p u szczo n o się k r z y w d y pod
w p ły w e m ja k ie g o ś g w a łto w n eg o u n iesien ia, które
w w iększości w y p a d k ó w je st kró tk o trw a łe i p r z e ­
m ija ją ce , c z y też św iad om ie i rozm yśln ie. N iesp ra ­
w ied liw o ść b o w iem p o p ełn io n a w ja k o w y m ś n a g ły m
p o d n iecen iu je st m n iejsza n iż n iesp raw ied liw o ść
o b m y śla n a o ra z z g ó ry p rzy g o to w a n a . L e c z dość
ju ż p o w ie d zia n o o w y rz ą d z a n iu k rzy w d .
2g Co się ty c z y n a to m iast za n ie d b a n ia o b ro n y
k rzyw d zon ych tu d zież n ied o p ełn ien ia p ow in n ości,
to z a z w y c z a j skład a się n a nie w iele p r zy c z y n . Bo
lu d z ie a lb o n ie c h cą n a ra z ić się n a czy ją ś n iep rzy-
ja ź ń , w z ią ć n a siebie tru d ó w lu b kosztów , alb o
też ich op ieszało ść, gnuśn ość, lenistw o lu b ja k ie ś
ta m w łasne d ą że n ia c z y z a ję c ia p rze szk a d za ją im
w ta k im stopniu, że p o z w a la ją sobie n a o p u szczan ie
w p o trzeb ie ty ch , k tó ry ch p o w in n ib y osłaniać.
T r z e b a się ted y za stan o w ić, c z y a b y w ysta rcza jące
są w y m a g a n ia , ja k ie sta w ia filozofom P la to n m ó­
w ią c , że p o n iew a ż są oni z a ję c i p o szu kiw an iem
p ra w d y , p o n ie w a ż le k c e w a żą i za n ic m ają to,
czeg o w iększość g o rą co sobie ż y c z y i o co zw yk le
t o c z y , m ię d z y sobą w a lk i, są w ięc z tego p ow od u
sp ra w ied liw i. J a k o ż o siąg ają on i w p ra w d zie je d e n
ro d za j sp raw ied liw o ści, g d y ż nie w y r z ą d z a ją k rzyw d
i w ten sposób n iko m u nie szkod zą, ale n aru szają
d ru g i je j ro d za j, g d y ż z a p rzą tn ię c i g o rliw y m z d o ­
b y w a n ie m w ie d zy , od stęp u ją ty ch , k tó ry ch p o w in n i
o ta c z a ć sw ą p ie czą . W zw ią zk u z ty m istnieje
O powinnoSciach. 341

m n iem a n ie, że filo zo fo w ie n a w et w sp ra w y p a ń ­


stw ow e nie b ęd ą w d a w a ć się in a cze j, j a k tylko p o d
p rzym u sem . B y ło b y w sza k że lep iej, je ś lib y c z y n ili
to d o b ro w o ln ie, ja k o że n a w e t postępek słu szn y je st
sp ra w ied liw y o tyle, o ile spełniono g o z w łasnej w oli.
S ą ró w n ież ta cy , k tó rzy , k ieru ją c się p rag n ien iem
u trzy m a n ia sw ojego m ają tk u a lb o ja k ą ś n iech ęcią
do lu d zi, p o w ia d a ją , że za jm u ją się ty lk o sw oim i
sp raw am i, i n a p o zó r n iko m u k r z y w d y n ie ro b ią .
I oni je d n a k , ch o cia ż w o ln i od je d n e g o ro d za ju
n iesp raw ied liw o ści, w p a d a ją w d ru gi. U c h y la ją się
m ia n o w icie o d w sp ó łży cia z lu d źm i, n ie w n osząc
do n ieg o ż a d n y c h w ysiłk ó w , ż a d n y c h starań i ż a d ­
n y c h środków .
P o n iew aż p rze d sta w ia ją c dwa ro d za je niesp ra­
w ied liw o ści w sk a zaliśm y ich p r z y c z y n y , a p rzed tem
już ustaliliśm y, n a c zy m p o le g a sp raw ied liw ość,
ła tw o p o tra fim y tera z, je ż e li nie p rze ja w im y n a z b y t
w ielkiej m iłości w łasn ej, ro zstrzy g n ą ć, co w każd ej
ch w ili stanow i n a szą p ow in n ość. O tó ż tru d n o je st
d b a ć o cu d ze sp ra w y. I ja k k o lw ie k ó w C hrem es
u T e re n c ju sza u trzy m u je, że «nie je s t m u o b ce n ic,
co lu d zkie» , je d n a k o w o ż — skoro to, co n a m sa­
m ym w y c h o d z i n a p o ż y te k lu b n a szkodę, p o j­
m u jem y łatw iej i c zu je m y d o k ład n iej n iż to, co
je st korzystn e alb o n iekorzystn e d la d ru g ich , a co
w id z im y ja k b y z dalekiej o d legło ści — o d m ien n ie
są d zim y o sobie i o in n y ch . I d la tego słusznie n a ­
u cz a ją ci, k tó rz y n ie z g a d z a ją się n a ż a d e n p ostępek,
n a su w a ją cy w ątp liw o ści, c z y je st słuszny, c z y też
n iesłu szn y: słuszność je st ja s n a sam a p rze z się,
342 O powinnościach

a w ątpliw o ść oznacza, że z a m ie r z a się p o p e łn ić


n iespraw iedliw ość.
3^ L e cz oko liczn o ści sk ład ają się n ie ra z ta k, iż to,
co w y d a je się j a k n a jb a rd zie j g o d n e m ę ża sp ra ­
w ied liw ego , c z y li tego, k tó reg o z w ie m y m ężem p r a ­
w ym , o d m ien ia się i staje się czym ś w rę c z p r z e c iw ­
n ym . P rzy k ła d e m m o że tu b y ć ko n ieczn o ść zw ro tu
i'zeczy p o w ierzo n ej n a p rze c h o w a n ie (c z y ta k o ­
nieczn ość o b o w ią zu je też w stosun ku do szaleń ca ?),
kon ieczn ość d o trzy m a n ia o b ie tn ic y i każda in n a
sp raw a, w której c h o d zi o rzeteln o ść i za u fa n ie.
N iek ied y sp ra w ied liw e je s t p rzek ro czen ie n a k a z u r z e ­
telności i n iezasto so w an ie się do n iego . W y p a d a tu taj
o d w o łać się do p o d a n y c h p rze z e m n ie n a p o c zą tk u
p o d sta w o w y ch w ym ogów s p ra w ie d liw o ś c i: p ie rw ­
szego — a ż e b y n ik o m u nie szko d zić, i d ru g ie g o —
b y d b a ć o o g ó ln ą p om yśln ość. K ie d y za le ż n ie od
okoliczn ości w ym o g i ow e u le g a ją zm ia n ie, zm ien ia
się też pow in n ość, któ ra n ie za w sze je s t je d n a k a .
32 M o że b o w iem z d a r z y ć się ta k a o b ie tn ica alb o
u m ow a, której d o trzy m a n ie b y ło b y n iek o rzystn e
b ą d ź d la tego, ko m u o b ie ca n o , b ą d ź d la sa­
m ego o b iecu ją ceg o . G d y b y n a p rzy k ła d N ep­
tun — j a k to m a m y w p o d a n ia ch — nie b y ł
d o p ełn ił p rzy rz e cz e n ia d a n eg o T e z e u szo w i, ten nie
straciłb y syna. Bo z trzech ż y c z e ń T e z e u s z a ostatn ie —
ja k się pisze — p o le g a ło n a tym , że w gn iew ie
za żą d a ł śm ierci d la H ip o lita , a k ie d y to u zy sk a ł,
w p a d ł w n a jg łęb szą ro z p a c z . A w ię c nie trze b a d o trz y ­
m yw a ć p rzy rze cze n ia , k tó reg o d o p ełn ien ie b y ło b y n ie ­
korzystne d la tego, kom u p rzy rze k łe ś; nie je st też
O powinnościach 343

sp rzeczn e z p o w in n o ścią , je śli w id z ą c , że d o trz y ­


m an ie o b ie tn icy p rzyn iesie ci w ięcej szk o d y n iż
tem u kom uś p o ży tk u , p rzek ła d a sz rze cz w ażn iejszą
n a d m niej w a ż n ą . J e ż e li n a p rzy k ła d zo b o w ią żesz
się w z g lę d e m kogoś, ż e staw isz się osobiście w c h a ­
rak terze o b ro ń cy p ra w n eg o n a je g o spraw ę, a ty m ­
czasem tw ój syn ciężk o się ro zch o ru je, n ie d o trzy ­
m an ie ta m tego p o ro zu m ien ia nie b ę d zie sp rzeczn e
z p o w in n o ścią ; raczej ten, kom u ob iecałeś, p ostą­
p iłb y w b re w po w in n o ści, g d y b y sk a rżył się, żeś go
za w ió d ł. A któż nie ro zu m ie, że nie n a le ż y w y p e łn ia ć
o b ietn ic u d zie lo n y ch p o d w p ły w e m strach u alb o w y ­
łu d z o n y c h podstępem ? W sza k o d w ie lu ta k ich z o ­
b o w ią z a ń u w a ln ia p ra w o pretorskie, a od n iek tó ­
rych ró w n ież p rzep isy u staw ow e. K r z y w d y w y n ik a ją 33
też często z ja k ie g o ś p rzek ręcen ia c z y n a z b y t w n ik li­
w ego , lecz zło śliw eg o tłu m a c ze n ia p ra w a . S tą d też
słow a « pełn ia p r a w a — to s zczy t n iesp ra w ied li­
w ości» stały się ju ż po w szech n ie u ży w a n y m w r o z ­
m ow ie p rzysło w iem . W ie le tego ro d za ju g rzech ó w
p o p e łn ia się ta k że w ż y c iu p u b liczn y m , j a k to n a
p r z y k ła d z ro b ił ó w król, k tó ry p o za w a rciu z n ie ­
p rzy ja c ie le m n a trzyd zieści d n i ro zejm u , p ustoszył
je g o kraj po n o ca ch , tw ie rd zą c, że zaw ieszen ie b ron i
u stan ow ion o n a dn i, a n ie n a n oce. N ie zasłu gu je,
zaiste, n a p o ch w a łę i nasz ro d ak, je ż e li p r a w d ą jest,
że K w in tu s F a b iu sz L a b e o c z y też ktoś in n y (bo
zn a m to tylk o ze słyszen ia), w y z n a c z o n y p rzez
sen at n a ro zjem cę w sporze g ra n ic z n y m m ięd zy
N o la ń czy k a m i i N e a p o lita ń c zy k a m i, p rzy b y w s z y n a
m iejsce, n a m ó w ił o d d zieln ie k a ż d ą z d w u stron, b y
344 O powinnościach

w p o czy n a n ia ch sw ych nie k ie ro w a ły się ch ciw o ścią


czy zach łan n o ścią i ze c h c ia ły raczej co fn ąć się n ieco
zam iast p o su w ać się do p rzo d u . K ie d y je d n i i d ru ­
d zy zastosow ali się do tego, zo stał w p o śro d ku p e­
w ien ob szar ziem i. W ó w c za s w y ty c z y ł g ra n ic e ta k ,
ja k j e o zn a czy li sam i, a zie m ię p o ło ż o n ą w środku
p rzy są d ził lu d o w i rzym sk iem u . L e c z w sz a k je s t to
oszustw o, a n ie ro zjem stw o ! I d la te g o w e w szyst­
kich sp ra w ach trz e b a się strzec p rze d ta k ą p rze ­
m yślnością.
N a stęp n ie trz e b a p rze strze g a ć p e w n y c h p o w in ­
ności n a w et w stosunku d o ty c h lu d z i, p r z e z k tó ry c h
zostałeś sk rzyw d zo n y. A lb o w ie m ce le m zem sty
i k a ry — a nie w iem , c z y d o o sią g n ię cia o w eg o
celu nie w y sta rcz y , je ż e li ten, kto nas z a cz e p ił,
ża łu je sw ego k rz y w d z ą c e g o c z y n u — je st, a b y i sam
k rzy w d zicie l nie z ro b ił p ó źn iej n ic p o d o b n eg o ,
i in n i b y li m niej sko rzy d o p o p e łn ia n ia n iesp ra ­
w ied liw ości. W zw ią z k u z ty m p o w in n o ścią p a ń stw a
je st j a k n ajsu m ien n iejsze p rzestrzeg a n ie p r a w w o ­
je n n y ch . Skoro b o w ie m są d w a sposoby z a ła tw ia n ia
sporu — je d e n w d ro d ze p o lu b o w n e g o ro z strz y g ­
n ięcia, a d ru g i w d ro d ze g w a łtu — i skoro ta m ten
jest w ła ściw y czło w iek o w i, a ten zw ierzęto m , to
do tego d ru gieg o m a m y u cie k a ć się je d y n ie w te d y ,
kied y nie m o żn a p o słu ży ć się p ierw szym . T o te ż
n a leży w p ra w d zie p o d e jm o w a ć w o jn y — p o to,
b y m o żn a b yło ż y ć b ez d o z n a w a n ia k rz y w d w c z a ­
sie p okoju — w szelako p o od n iesien iu zw y cię stw a
trzeb a o szczęd zać ty ch , k tó rz y p o d cza s w o jn y nie
o kazali się ani okru tn i, a n i n ie lu d zcy . N a p rzy k ła d
O powinnościach 345

p rzo d k o w ie nasi p rzy ję li n a w et T u sk u la ń czy k ó w ,


E k w ó w , W o lsk ó w , S a b in ó w i H e rn ik ó w n a w sp ó ł­
o b y w a te li, ale K a rta g in ę i N u m a n cję z b u r z y li aż
do szczętu . W o la łb y m , aby ten los o m in ął był
K o r y n t, le c z p rzy p u szcza m , że m ia n o tu taj ja k iś
cel n a w z g lę d z ie ; m o że ch o d ziło zw ła szc za o d o ­
g o d n e p o ło żen ie m iasta, a b y j u ż sam o to n ie m o gło
kied yś skłonić go d o w szczę cia w o jn y . M o im zd a n ie m
p rzy n a jm n iej, trz e b a za w sze z a b ie g a ć o ta k i p okój,
k tó ry b y n a p rzyszło ść nie k r y ł w sobie ża d n ej
m o żliw o ści z d ra d y . I g d y b y m n ie słu ch an o co d o
tego, m ielib y śm y je ś li n ie n a jle p szą , to w k a żd y m
ra zie ja k ą ta k ą R ze czp o sp o litą , p o d cza s g d y dzisiaj
n ie m a m y je j w ca le . S koro zaś w in n o się o k a za ć
w z g lę d y tym , k tó ry ch p o ko n ało się siłą, to ta k że
i ty ch , k tó rzy z ło ż y w sz y b ro ń z d a ją się n a łaskę
n iep rzyjacielsk ich w o d zó w , n a le ży p r zy ją ć w op iekę,
c h o ćb y ta ran y p rze b iły ju ż ich m u ry. W tej m ierze
u nas ta k ściśle p rzestrzeg an o n a k a zó w sp ra w ied li­
w ości, że ci, k tó rzy w zię li w opiekę zw y cię żo n e
p o d czas w o jn y kraje alb o n a ro d y , zg o d n ie ze z w y ­
cza ja m i p rzo d kó w staw ali się ic h p a tro n a m i. W y - 36
m o gi słuszności co do sam ego p ro w a d z e n ia w o jn y
j a k najsum ienniej i n ajd o kład n iej określa p raw o
fecjaln e. M o żn a z n iego w yw n io sk o w a ć, że sp ra ­
w ie d liw a je st je d y n ie ta k a w o jn a, któ rą się ro zp o ­
c z y n a po zw ró cen iu się z ż ą d a n ie m za d o śću czyn ien ia
alb o po u p rzed n im w y p o w ie d ze n iu i o b w ieszczen iu .
P o p iliu sz ja k o w ó d z n a c z e ln y r z ą d z ił je d n ą z p ro ­
w in cji, a w je g o o d d z ia ła c h o d b y w a ł słu żb ę św ieżo
p rzy ję ty do w ojska syn K a to n a . G d y P o p iliu sz u zn a ł
346 O powinnościach

z a stosow ne zw o ln ić je d e n z legio n ó w , został z w o l­


n io n y ta kże syn K a to n a , k tó ry p ełn ił słu żb ę w ty m
w łaśn ie legion ie. K ie d y je d n a k z z a m iło w a n ia do
w o ja czk i został w szeregach, K a to n a p isa ł do
P o p iliu sza, b y — je śli z g a d z a się n a p o zo staw ien ie
m ło d zień ca w w ojsku — z w ią z a ł go n o w ą p r z y ­
sięgą żołn ierską, g d y ż po zw o ln ien iu go o d p ie rw ­
szej nie m a p ra w a do w a lk i z w ro g iem . O to j a k
b a rd zo w ie lk a b y ła sum ienność w p o d ejm o w a n iu
37 w a lk ! Z n a n y je st ta k że list starego M a rk a K a to n a
w y s ła n y b ezp o śred n io do syna M a rk a . O jc ie c p i­
sze w nim , iż — ja k słyszał — syn je g o , o d b y w a ją c y
w M a ce d o n ii p o d cza s w o jn y z kró lem Perseuszem
słu żbę w ojskow ą, został p rzez kon sula zw o ln io n y.
N a p o m in a go za tem , b y u n ika ł u czestn ictw a w b o ju ;
tw ie rd zi b o w iem , że kto ju ż p rzesta ł b y ć żo łn ierzem ,
1 2 nie m a p r a w a w a lc z y ć z n iep rzyjacielem . Z e swej
stro n y z w ra c a m u w a g ę także n a to, że n ie p rz y ja ­
ciela, d la któ rego w ła ściw e określenie sta n o w ił w y ­
ra z perduellis, za czę to u nas n a z y w a ć cu d zo ziem cem ,
to je st hostis, łag o d n o ścią tego słow a m ięk czą c p r z y ­
k rą istotę rze czy . A lb o w ie m n a z w ą hostis p rzo d k o ­
w ie nasi określali tego, kogo dziś z w ie m y o b cym ,
peregrinus. D o w o d em je s t P raw o d w u n astu ta b lic,
które p o w ia d a n a p rzy k ła d : « ... alb o o zn a czo n y
term in sąd o w y w sp raw ie z cu d zo ziem ce m , cum
hoste»; a ta k że : «W stosunku do cu d zo ziem ca ,
adoersus hostem, p ra w o w łasności n iech aj b ęd zie
w ieczn e» . C ó ż m o żn a je szcze d o d a ć do tej łaska­
w ości, je śli tem u, z kim się w ied zie w ojn ę, n a d a je
ta k ła g o d n ą n azw ę? W szelako u p ły w czasu za o strzy ł
O powinnościach 347

zn a cze n ie tego w y r a z u ; p rzesta ł on b o w iem o z n a c z a ć


cu d zo zie m ca , a u trz y m a ł się w y łą cz n ie ja k o n a z w a
tego, kto podn osi p rzeciw k o nam oręż. N a w e t 38
w te d y , g d y w a lc z y się o p a n o w a n ie c z y szu k a się
sła w y w ojen n ej, w in n o się kiero w ać zu p ełn ie takim i
sam ym i p o w o d a m i, j a k te, które d o p iero co n a z w a ­
łem słu szn ym i p rzy c z y n a m i w ojen . J e d n a k ż e w o jn y,
które m ają n a celu ch w a łę p a n o w a n ia , m u szą b y ć
p ro w a d zo n e z m niejszą za ciekło ścią . B o j a k w sto­
su n kach ze w sp ó ło b y w a te la m i z g o ła in a czej w a l­
c z y m y , g d y ktoś je s t n a szym w ro g iem , a in a czej,
g d y je s t ty lk o w sp ó łzaw o d n ik iem (z ty m w a lk a to ­
c z y się o z a sz c z y ty i godn ości, a z ta m ty m o ży c ie
i d o b re im ię), ta k n a p rzy k ła d z C e lty b e ra m i i C y m -
b ram i w o jo w a n o j a k z n ie p rzy ja ció łm i, g d y ż ch o ­
d ziło tu o istnienie, a nie o p a n o w an ie, n ato m iast
z L a ty n a m i, S a b in am i, P u n ijczy k a m i i P irru sem
ścierano się w łaśn ie o p a n o w an ie. P u n ijc z y c y o k a ­
z a li się w w a lce w ia ro ło m n i, H a n n ib a l o kru tn y,
p o zo stali zaś b y li spraw iedliw si. Z a iste, w sp an iałe
są o w e sław ne słow a Pirrusa, d o ty czą ce w y d a n ia
je ń c ó w :

Nie chcę od was ni złota, ni żadnego innego okupu./


Nie o zysk nam tu chodzi. Wszak wiedziemy wojnę; / Mie­
czem tedy o życie walczmy, a nie złotem! / Wamli czy mnie
Fortuna przyznać zechce władztwo, / Niech to męstwo okaże.
Zarazem też wiedzcie: / Kom u los wojny za męstwo jego osz­
czędzi życie, / Ten na pewno z ręki mojej znów otrzyma wol­
ność. / Weźcie ich w darze i oby dar ten był miły bóstwom!

K ró le w sk ie to, za p ra w d ę , słow a i godne rod u


E acydów !
348 O powinnościach

R ó w n ież w p rzy p a d k u , g d y p o je d y n cz a osoba


zm u szon a o ko liczn o ścia m i p r z y o b ie c a ła coś w ro ­
gow i, w in n a tego w iern ie d o trzy m a ć. T a k w łaśn ie
w czasie pierw szej w o jn y p u n ick iej p o stą p ił R e -
gulus, któ ry , w z ię ty p rze z P u n ijc z y k ó w d o n iew o li,
został p o zło że n iu p rzy sięg i, ż e p o w ró c i, w y sła n y
p rzez n ich do R z y m u w sp raw ie w y m ia n y je ń c ó w .
P rzy b y w szy tam , n a jp ie rw o d ra d z ił sen ato w i w y ­
d a w a n ia je ń c ó w , a następn ie, ch o ć ro d z in a i p r z y ­
ja c ie le u siło w ali go za trz y m a ć , w o la ł w ró c ić n a m ę­
czarn ie n iż z ła m a ć d a n e n ie p rz y ja c ie lo w i słow o.
T a k ż e p o d cza s d ru giej w o jn y p u n ick iej p o b itw ie
p o d K a n n a m i H a n n ib a l w y sła ł d o R z y m u d z ie ­
sięciu je ń c ó w , z w ią z a w s z y ic h p rzy sięg ą , że p o w ró c ą ,
je śli w sp raw ie w y k u p u z o sta ją c y c h w n iew o li
w sp ó łro d akó w n ic n ie u zy sk a ją . P o n ie w a ż je d n a k
zła m a li tę p rzysięgę, cen zo ro w ie p rzen ieśli ic h n a
całe ży cie do najn iższej klasy o b y w a te li. N ie o m in ęło
to i tego, k tó ry za w in ił p rze z p od stęp n e obejście
p rzysięgi. K ie d y m ia n o w icie z a zezw o le n ie m H a n n i­
b a la op u ścił o b ó z, z a ch w ilę d o ń p o w ró c ił m ó w ią c,
że czegoś ta m z a p o m n ia ł; w yszed łszy p o tem z o b o zu
po ra z d ru gi, m n iem ał, że je s t ju ż w o ln y o d p r z y ­
sięgi. A le b y ł w o ln y w ed le słów , a n ie w ed le isto ty r z e ­
czy. T y m cza se m p r z y d o p e łn ia n iu p rzy r z e c z e ń trze b a
zaw sze z w a ż a ć n a to, coś m yślał, a n ie n a to, coś
m ów ił. J e d n a k o w o ż n a jlep szy p r z y k ła d p r z y z w o i­
tego z a ch o w a n ia się w z g lę d e m n ie p rz y ja c ie la d a li
p rzo d ko w ie nasi, g d y z b ie g z w o jsk a P irru sa o b ie ca ł
senatow i, że z g ła d z i sw ego k ró la p o d a ją c m u tru ­
ciznę. S en a t i G a ju s F a b ry cju sz w y d a li go P irru so w i.
O powinnościach 349

N ie z g o d z ili się w ięc, a b y w sposób w y stę p n y za d a n o


śm ierć w ro g o w i, ch o ć b y ł to p rzecież w ró g p o tę żn y
i w szczą ł w o jn ę b ez m usu. L e c z o p o w in n o ściach
z w ią z a n y c h z w o jn ą dość j u ż p o w ied zia n o . N a stęp ­
nie p a m ię ta jm y o tym , że trze b a p rzestrzeg a ć z a ­
sad sp raw ied liw ości także w o b ec lu d z i n ajn iższego
stanu. N a jn iższy zaś je st stan n iew o ln ik ó w d o tk n ięty ch
p rze z n a jcięższy los. B ard zo d o b ra je st co do n ich
ra d a ty ch , k tó rzy za le c a ją , b y tra k to w a ć ic h tak
ja k n a jem n ik ó w : w y m a g a ć p r a c y i d a w a ć w za m ia n ,
co im się słusznie n a le ży . Skoro je d n a k m ożn a
w y rz ą d z a ć k rzy w d ę dw om a sposobam i, g w a łtem
alb o podstępem , to podstęp p rzysto i n iejak o lisow i,
a g w a łt lw u . J e d n o i d ru gie je st j a k n a jb a rd ziej
niestosow ne d la czło w iek a , ch o cia ż p od stęp za słu ­
gu je n a w iększą w zg a rd ę. A to li ze w szystkich o d ­
m ia n n iesp raw ied liw ości d o p u szcza ją się n ajgorszej
ci, k tó rz y p o p e łn ia ją c n ajd alej id ą c e oszustw a sta­
ra ją się u ch o d zić z a u cz c iw y c h lu d zi. T y le m iałem
do p o w ied zen ia o spraw iedliw ości.
Z kolei, j a k to za m ierzałem , p o w in ien em m ó w ić
o u czyn n o ści c z y też usłużności. N ie m a co p ra w d a
cn o ty , k tó ra b y lepiej od niej z g a d z a ła się z n a tu rą
lu d zk ą , lecz m im o to w ym aga ona z a ch o w a n ia
ro zliczn y ch ostrożności. B o p rzecież trzeb a b a cz y ć
n a jp ie rw n a to, a b y d o b ro ć n a sza nie za szk o d ziła
an i tym , któ ry m św ia d czy p o zo rn e d ob rod ziejstw o,
an i in n y m ; p o tem n a to, b y u czy n n o ść nie p rze k ra ­
c z a ła n a szych m o żliw o śc i; w reszcie n a to, b y ka żd em u
św ia d czo n o w ed le je g o zasłu g. T a k a b o w iem jest
p o d staw a spraw ied liw ości, do której w szystko to
350 O powinnościach

m a się stosow ać. W sza k ty ch , k tó rzy o d d a ją kom uś


p rzy słu g ę w y c h o d z ą c ą m u n a szkodę, c h o cia ż z p o ­
zo ru ch cie li m u o k a za ć p o m o c, m u sim y u zn a ć nie
z a d o b ro c zy ń có w lu b szczo d ro b liw y ch , le cz z a n ie ­
b e z p ie c z n y c h p o c h le b có w ; a ci, co szk o d zą je d n y m ,
by św ia d c zy ć d o b ro d ziejstw a d ru gim , p o stęp u ją
ró w n ie n iesp ra w ied liw ie, j a k g d y b y p rzy w ła s z cz y li
sobie cu d ze m ien ie. J est zaś w ie lu ż ą d n y c h w łaśn ie
b lasku i c h w a ły , k tó rz y w y d z ie r a ją coś je d n y m , b y
h ojn ie ro z d a ro w y w a ć to d ru gim . S ą d z ą on i, że je śli
ja k im b ą d ź sposobem w z b o g a c ą sw y ch p rzy ja c ió ł,
b ęd ą u w a ż a n i za ich d o b ro d ziejó w . A le je s t to tak
d alekie od pow in n ości, że n ic nie m o g ło b y zo sta w a ć
w w ięk szym p rzeciw ień stw ie do n iej. M u s im y w ięc
zw ra c a ć u w a g ę, b yśm y p rze ja w ia li ta k ą u czyn n o ść,
któ ra b y d la p rzy ja c ió ł b y ła p o ż y te cz n a , a n iko m u
nie p rzy n o siła szkody. S tą d też nie p o w in n o się
b ra ć z a p rze ja w u czy n n o ści p ostęp kó w L u c ju sza
S u lli i G a ju sa C e za ra , k tó rz y m a ją tk i o d eb ra n e p r a ­
w o w ity m w ła ścicielo m p rze k a za li k o m u in n e m u ; bo
tam , g d zie n ie m a sp raw ied liw o ści, n ie m a też
u czyn n ości. D r u g a sp ra w a w y m a g a ją c a ostrożności
p o le g a ła n a tym , iż b y w y św ia d cza n ie d o b ro d ziejstw
nie p rze k ra c za ło n a szych m o żliw o ści. Id z ie o to,
że ci, k tó rz y c h cą w y św ia d cza ć d o b ro d ziejstw w ię ­
cej, a n iżeli p o z w a la n a to ich m a ją tek , p ostęp u ją
n iew łaściw ie — p rzed e w szystkim z teg o w z g lę d u ,
że k r z y w d z ą sw ych n a jb liższy ch . M a ją te k b o w iem ,
k tó ry słuszniej b y ło b y p r ze z n a c z y ć n a w sp om ożen ie
bliskich lu b w o gó le im p o zo staw ić, o d d a ją o b cym .
P o n ad to z tego ro d za ju szczo d ro b liw o ścią łą c z y się
O powinnościach 351

b a rd zo często ch ęć n iesp ra w ied liw eg o w y d z ie ra n ia


i o d b ie ra n ia czegoś je d n y m , b y w y sta rczy ło środków
n a h ojn e o b d a ro w y w a n ie d ru gich . M o ż n a też sp ot­
kać n a d er w ielu ta k ich , k tó rzy szczo d rzy są nie tyle
z n a tu ry , ile p o w o d u ją się tu taj ja k im ś p rag n ien iem
ro zgło su ; a ż e b y u ch o d zić z a d o b ro d ziejó w , c zy n ią
w iele, co je d n a k zd a je się w y p ły w a ć raczej z ch ęci
p o p isa n ia się n iż z dobrej w oli. J a k o ż tego ro d za ju
u d a w a n ie b liższe je st czczej p różn ości n iźli u c z y n ­
ności lu b cnotliw ości. T r z e c ia za le co n a p rze z nas 45

ostrożność sp ro w a d za się do tego, by św ia d czą c


d o b ro d ziejstw a d o b iera ć lu d zi, k tó rz y n a to za słu ­
g u ją . P r z y ty m p o w in n o się b ra ć p o d u w a g ę i c h a ­
ra k ter osoby, której m a się o d d a ć p rzy słu g ę, i je j
stosunek do nas, i stopień je j w sp ó łży c ia z n am i,
i p o w in n o ści, ja k ic h p o p rzed n io d o p ełn iła o n a z n a ­
szym p o żytk iem . P o żą d a n e je st, b y w szystkie te
w z g lę d y z b ie g ły się ra z e m ; je śli stanie się in a czej,
p rze w a g ę zysk u ją w z g lę d y liczn iejsze i w ażn iejsze.
P o n iew a ż zaś n ie w sp ó łży je m y a n i z d o skon ałym i, 465
a n i z b a rd zo m ą d ry m i lu d źm i, le cz z ta k im i, w któ ­
ry c h je ś li je s t c h o c ia ż b y ja k iś cień c n o ty , to j u ż się
sp ra w a p rzed sta w ia zn a k o m icie — p o w in n iśm y, j a k
m n iem a m , zro zu m ie ć ta k że i to, że n ie w o ln o c a ł­
k o w icie le k c e w a ż y ć n ik o g o , w k im p rze ja w ia ją się
b o d aj n ajm n iejsze o zn a k i cn o tliw o ści. T r z e b a j e d ­
n a k z a ją ć się d a n y m czło w ie k ie m ty m g o rliw ie j,
im b a rd ziej w ła ściw e m u są o w e cn o ty sk ła d a ją ce
się n a łag o d n o ść ch a ra k te ru : skrom ność, u m ia rk o ­
w a n ie o raz ta ż sam a sp raw ied liw o ść, o której tyle
ju ż m ó w iłem . B o c h a ra k te r m o cn y i n ie u g ię ty u czło -
352 O powinnościach

w ie k a n ied o sk o n ałego i nie ca łk ie m m ąd reg o o d zn a ­


c z a się p rze w a żn ie z b y tn ią g w a łto w n o ścią i raczej
ta m te w łaśn ie cn o ty w y d a ją się p rzy m io ta m i m ęża
p raw eg o . T y le o ch ara k tera ch .
G o się ty c z y n ato m iast ży czliw o ści ró żn y ch osób
w stosunku do nas, to p ierw szą n a szą p o w in n o ścią
je st o d d a w a ć n a jw ięcej p rzy słu g tem u, kto nas n a j­
b a rd ziej k o ch a . A le ży c zliw o ść tę o ce n ia jm y n ie
z w y c z a je m m ło d zien ia szk ó w w ed le ja k ie jś ż a rli­
w ości u czu ć, le cz raczej w ed le ich stałości i nieod -
m ien ności. G d y zaś b ę d z ie m y m ieli do c zy n ie n ia
z d o b ro d ziejstw a m i n a m w y św ia d czo n y m i, ta k iż
nie b ęd zie ch o d ziło o zje d n a n ie sobie czyjejś w d z ię c z ­
ności, le c z o o k a za n ie je j d ru g im , n a le ż y d o ło ży ć
tym w ięk szego w y siłk u ; ż a d n a b o w iem p o w in n o ść
nie je st ta k n a g lą c a , ja k ko n ieczn ość o d w d zię cze n ia
się. Jeśli w ię c H e zjo d p o le c a zw ra c a ć , o ile tylk o m o ­
żesz, z n a w ią z k ą to, coś sam w z ią ł n a sw oje p o trzeb y ,
coż m a m y c zy n ić z o b o w ią za n i czyim ś d o b ro d zie j­
stwem ? C z y ż o b o w ią zk iem n aszym n ie je st n a śla d o w a ­
nie żyzn ej roli, k tó ra w y d a je zn a czn ie w ięcej n iźli
o trzym a ła ? B o je śli nie w a h a m y się w y p e łn ia ć p o ­
w in n ości w zg lę d e m osób, o d k tó ry ch sp o d ziew a m y się
d op iero p rzy słu g , to ja k ż e m a m y się za ch o w a ć
w o b ec ty ch , k tó rz y ju ż się n am p rzysłu żyli? W sza k
skoro m a m y d w a ro d za je u czyn n o ści, je d e n p o le­
g a ją c y n a w y św ia d cza n iu d o b ro d ziejstw , a d ru gi
n a o d w za je m n ia n iu się z a w yśw iad czo n e, to od d an ie
lu b n ieo d d a n ie ja k ie jś p rzy słu g i z a le ż y w y łą cz n ie o d
naszego u zn a n ia , p o d cza s g d y n ieo d w za jem n ien ie
się w rę cz nie p rzy sto i p ra w em u m ężo w i, je śli tylko
O pow innościach 353

m o że to zro b ić bez n iczyjej k rz y w d y . P o za ty m 49


tr z e b a d o strzeg ać ró żn icę m ię d zy d o zn a n y m i d o ­
b ro d ziejstw am i i nie u leg a w ątp liw o ści, że z a n a j­
w ięk sze z n ich n a le ż y się od nas n a jw iększa w d z ię c z ­
ność. P rzed e w szystkim m u sim y je d n a k b ra ć tu
p o d u w a g ę za m ia r, gotow ość i życzliw o ść, z ja k ą
ktoś n a m o k a za ł pom oc. W ie lu b o w iem d z ia ła
często z ja k ą ś lekkom yśln ością i b e z ża d n e g o ro ­
ze zn a n ia , ja k b y u le g a ją c słabości d la w szystkich
lu d zi lu b d a ją c się n ib y w ic h ro w i p o rw a ć n a g łem u
u niesien iu d u ch a . T a k ic h d o b ro d ziejstw n ie m o żn a
p o c zy ty w a ć z a m a ją ce je d n a k ie zn a cze n ie z tym i,
któ re w y św ia d cza się z ro z w a g ą , o g lęd n ie i stale.
O tó ż w d o b ieran iu osoby, w obec której m am y
sp ełn ić d o b ry u czy n ek , i w o k a zy w a n iu w d zięczn o ści,
je śli w szystkie in n e w z g lę d y są rów n e, n a jw a żn iejszy m
n a k a z e m o b o w ią zk u je st p rzy c h o d z ić z p o m o cą
w m iarę tego, im ktoś w ięcej p o trzeb u je w sp arcia.
W ie lu je d n a k postępuje całkiem p rze ciw n ie : od
kogo się n ajw ięcej sp o d ziew a ją, tem u — c h o ć b y nie
p o trze b o w a ł ich p o m o cy — sta ra ją się p rzy słu ży ć
w p ierw szym rzęd zie.
A to li n a jlep szym sposobem p o d trz y m a n ia w spół-
ż y c ia i spójni p o m ię d zy lu d źm i b ęd zie, je śli n a j­
w ięk szą życzliw o ść o k a że m y tem u, kto je st z n a m i
najściślej zw ią z a n y . L e c z ż e b y p o ją ć , ja k ie są p r z y ­
ro d zo n e p o d sta w y w ię zi je d n o c z ą ce j lu d zi o ra z spo­
łeczn o ści lu d zk iej, trze b a , zd a je się, sięgn ąć głęb iej.
I ta k p ierw szą z n ich je st to, co p rze ja w ia się w e
w sp ó łży ciu ro d za ju lu d zk ie g o ja k o całości. T u ta j zaś
je s t łą czn ik iem ro zu m i m o w a . O n a to p o p rzez
C ycero — D z i e ł a f i l o z o f i c z n e , t. I I 23
354 O powinnościach,

u d ziela n ie i zasięgan ie w ia d o m o ści, p o p rze z w y m ia n ę


i ścieranie się m yśli, p o p rze z w y d a w a n ie sąd ów
z b liż a lu d z i do siebie i je d n o c z y w ja k ą ś n a tu ra ln ą
sp ołeczn ość; a na ty m w sza k p o le g a n a jw ięk sza
ró żn ica m ię d zy n a m i i z w ie rz ę ta m i, któ rym — ja k
na p rzy k ła d ko n io m czy lw o m — p rzy p isu jem y
często d zielność, a le n ie p rzy z n a je m y a n i p o c zu c ia
sp raw ied liw o ści i słuszności, an i d o b ro ci, g d y ż z w ie ­
si rzę ta nie m a ją ro zu m u i m o w y . T e g o ro d za ju spo­
łeczność w ią ż ą c a lu d zi ze sobą i je d n o c z ą c a w szyst­
k ich ze w szystkim i, n ie w ą tp liw ie ma n ajszerszy
zakres. W je j ra m a ch odnośnie do w szystkiego, co
n a tu ra stw arza d la w sp ó ln eg o u ży tk u lu d z i, m usi
o b o w ią z y w a ć za sa d a w spólności. T o , co p rzep isy
u staw i p ra w o cy w iln e p o ro zd zie la ły , n iech ju ż
zostan ie ta k, j a k p o stan o w iły te p ra w a , le cz w sto­
sunku do in n y ch rz e cz y p o w in n o się p rzestrzeg ać
o w ego greck ieg o p rzy sło w ia , któ re p o w ia d a , iż
m ięd zy p rzy ja c ió łm i w szystko p o zo staje w sp ólne.
J a k się zd a je, z a w sp ó ln y d la o g ó łu lu d z i trze b a
u zn a ć ten ro d za j p rzed m io tó w , k tó ry E n n iu sz
w sk a za ł n a je d n y m p rzy k ła d z ie , a cz m o żn a go
ro z cią g n ą ć n a b a rd zo w ie le r z e c z y :

Człek wskazujący uprzejmie drogę zbłąkanemu / T ak czyni,


jakby z lampy swojej dał komuś płomienia. / Lampa świeci
mu nadal, choć ognia użyczył drugiemu.

T y m je d n y m p rzy k ła d e m p o e ta w y sta rcza ją co p o ­


u cz a , że w szystkiego, c z y m m o żn a w y g o d z ie in n y m
b e z w łasnej szkody, p o w in n iśm y u d z ie la ć n a w et
52 n iezn a jo m ym . S tą d w y p ły w a ją o w e p o w szech n ie
O powinnościach 355

zn a n e w sk a za n ia : « N ie w z b ra n ia ć n iko m u p ły ­
nącej w o d y » ; « d o zw a la ć k a żd em u , kto zech ce, b rać
za rze w ie ze sw ego o g n isk a » ; « u d zielać rzeteln ej r a d y
czło w iek o w i, k tó ry o to prosi». P o ży te czn e to za sa d y
d la b io rą cy ch , a nie u cią żliw e w szak d la d a ją c y ch .
D la te g o trzeb a j e stosow ać i zaw sze p r zy c z y n ia ć
się w ja k iś sposób do ogóln ej p om yśln ości. P o n iew aż
je d n a k za so b y jed n o stek są szczu p łe, a p o trz e b u ją ­
cy c h je st n ieskoń czon e m nóstw o, m u sim y tę z w y k łą
u czyn n o ść u trz y m y w a ć w g ra n ic a ch zak reślo n y ch
p rzez sło w a E n n iu sza « lam p a św ieci m u n a d a l» ,
a b y nie z a b ra k ło n a m śro d kó w u m o ż liw ia ją cy c h
św iad czen ie p rzy słu g n a szym bliskim .
Istn ieje je d n a k w ięcej stopni w sp ó łży cia m ię d zy \ l
lu d źm i. I ż b y odejść j u ż o d ow ej sp o łeczn o ści n ie ­
o g ra n iczo n ej, ściślejsza je st w sp ó ln o ta p o ch o d zen ia,
p rzy n a leżn o ść do tego sam ego n a ro d u , u ży w a n ie
tego sam ego ję z y k a , k tó ry najsilniej łą c z y lu d zi.
Ś ciślejszy z w ią ze k tw o rzą ró w n ież p rzy n a le żn i do
tego sam ego p a ń s tw a 1 ; b o o b y w a te le m a ją tam
w iele r z e c z y w s p ó ln y c h : foru m , św iątyn ie, kru żga n k i,
u lice, p raw o z w y c z a jo w e i stan ow ion e, sąd y i z g ro ­
m a d zen ia w y b o rcze , a p o n a d to częste o b co w a n ie
ze sobą, w ę z ły p rzy ja ź n i tu d zież za w ie ra n e p rzez
w ielu p o ro zu m ien ia w za je m n e i w sp óln e sp raw y.
J eszcze ciaśniejsza w ię ź łą c z y gron o lu d z i sp okrew ­
n io n y ch ze so b ą; w o d ró żn ien iu b o w iem od ow ej
n iezm ierzon ej społeczności, o b ejm u jącej c a ły ro d za j

1 Podobnie jak inni pisarze starożytni, Cycero, mówiąc o pań­


stwie, ma na myśli miasto-paristwo. (Przyp. tłumacza).
23*
356 O powinnościach

lu d zk i, z a m y k a się ono w szczu p ły c h i w ąsk ich g ra n i-


54 cach . J a k o ż , skoro w szystkim ż y w y m istotom z n a tu ry
w sp ó ln y je s t p o p ę d ro zro d c zy , to p ie rw szy zw ią z e k
sp o łeczn y o b ejm u je sam o tylk o stad ło m ałżeń skie,
n a stęp n y skład a się też z d zieci, a d a lszy z kolei
o g a rn ia je d n o dom ostw o, c a łą w sp ó ln o tę ro d zin n ą ;
to zaś stan o w i ju ż z a c z ą te k m iasta i j a k g d y b y z a ­
lą ż e k p a ń stw a . P óźn iej d o ch o d zą do tego zw ią zk i
p o m ię d zy ro d zeń stw em , je sz c z e p ó źn iej łączn o ść
m ię d zy ro d zeń stw em cio te czn y m i stryjeczn ym , a g d y
ju ż je d e n d o m nie m o że ich w sobie p om ieścić,
w y p r o w a d z a ją się do in n y ch dom ów , za k ła d a ją c
n ib y kolonie. N a stęp u ją n o w e m ałżeń stw a i n o w e
sp o w in o w a cen ia, z k tó ry ch ró w n ież m n o żą się z a ­
stęp y k rew n ia kó w . A takie krzew ien ie się ro d ó w
i ro zm n a ża n ie się p o to m stw a stan ow i j u ż n a ro d zin y
p ań stw a, p r z y czym w sp ó ln o ta krw i za d z ie rz g a
55 m ię d zy lu d źm i w ię ź życzliw o ści i m iłości. J u ż c i
w ie lk a to rze cz m ieć te sam e p a m ią tk i p o p r z o d ­
k a ch , o d p ra w ia ć te sam e o b rzę d y relig ijn e i k o rzy stać
ze, w sp ó ln y ch g ro b o w có w . A le ża d e n z ty ch w szyst­
k ich z w ią z k ó w nie je st doskonalszy i żaden m o c­
n iejszy od tego, w k tó ry m p ra w i i p o d o b n i z c h a ­
rak teru m ężo w ie złą c z e n i są spójn ią p rzy ja ź n i. Bo
ta cn o ta , o której tu często m ó w im y , n a w et je śli
p rze ja w ia się w kim ś d ru gim , o d d z ia ły w a n a nas
je d n a k ż e i czy n i z nas p rzy ja c ió ł tego, u któ rego
56 d aje się dostrzec je j istnienie. L e c z ch o cia ż w szelka
cn o ta p o c ią g a nas do siebie i sp ra w ia, że m iłu jem y
ty ch , w k tó ry ch w id z im y je j p rze ja w y , w n a jw ię k ­
szym stopniu je d n a k p r z y c z y n ia się do tego spra-
O powinnościach 357

wiedliwość i szlachetność. Nie ma zaś nic godniej­


szego miłości i nic takiego, co by mogło złączyć lu­
dzi ściślej niż podobieństwo w dobrych obyczajach.
Albowiem z osobami mającymi jednakie skłonności
i jednakie usposobienia dzieje się to, że każda z nich
znajduje w drugiej takie samo upodobanie jak
w sobie, a wtedy spełnia się również i to, czego wy­
maga od przyjaźni Pitagoras — iż mianowicie kilku
ludzi przemienia się jakby w jednego. Daleko po­
sunięta spójnia powstaje też w wyniku obopólnie
oddawanych i odbieranych przysług, które — do­
póki są wzajemne i bezinteresowne — zespalają
mocnym węzłem tych, co je wymieniają ze sobą.
Atoli gdy przebiegniesz myślą lub rozważysz w du­
chu wszystkie te związki, okaże się, iż żaden z nich
nie jest ważniejszy, żaden droższy od tego, który
łączy każdego z nas z państwem. Drodzy są nam
rodzice, drogie dzieci, drodzy krewni i przyjaciele,
lecz wszystko, co jest komukolwiek drogie, zawiera
się w jednej ojczyźnie; i któż prawy wahałby się
ponieść śmierć dla niej, gdyby miał przez to okazać
jej pomoc? Tym ohydniejsze jest więc zdziczenie
jednostek, które wszelakimi zbrodniami umęczyły
ojczyznę, jak również usiłowały i usiłują doszczętnie
ją zgubić. Gdyby jednakże doszło do jakiegoś sporu
i powstała konieczność rozstrzygnięcia, wobec kogo
mamy najwięcej powinności do spełnienia, niechaj
pierwsza będzie wtedy ojczyzna i rodzice, których
dobrodziejstwa zobowiązują nas w najwyższym
stopniu; zaraz po nich niech idą dzieci i cały dom,
który, wpatrzony w nas wyłącznie, nie może mieć
358 O powinnościach

dla siebie żadnego innego oparcia; na następnym


miejscu niech stoją dobrze zżyci z nami krewni,
z którymi bardzo często mamy także wspólny ma­
jątek. Przeto konieczna pomoc w potrzebach życio­
wych należy się przede wszystkim tym, o których
właśnie mówiłem, ale współżycie, bliskie obcowanie
ze sobą, rady, rozmowy, zachęty i pociechy, a nie­
kiedy też upomnienia dochodzą do skutku głównie
pośród przyjaciół, przy czym najmilszy jest związek
przyjaźni skojarzony przez podobieństwo charak­
terów.
¡1 Przy wypełnianiu tych wszystkich powinności
trzeba brać pod uwagę, czego kto najwięcej potrze­
buje i co kto nawet bez nas może lub czego nie może
osiągnąć. Tak więc ze stopni zażyłości nie zawsze
będzie wynikało to samo, co z innych okoliczności:
istnieją obowiązki, których spełnienie należy się
raczej jednym osobom niż drugim. Na przykład
przy zbieraniu plonów prędzej wspomożesz sąsiada
niż brata lub kogoś bliskiego; lecz gdyby wypadła
rozprawa w sądzie, będziesz bronił raczej krewnego
i przyjaciela niż sąsiada. Na takie oto i tym po­
dobne okoliczności zważać trzeba przy dopełnianiu
wszelkich obowiązków oraz nabierać w tym przy­
zwyczajenia i wprawy, abyśmy mogli dobrze uświa­
domić sobie swe powinności tudzież przez dodawanie
i odejmowanie rozpoznawać, jak wiele środków nam
jeszcze zostaje, z czego można się dowiedzieć, ile
60 to i komu winieneś. Lecz jak lekarze, wodzowie
i mówcy, choćby poznali zasady swej sztuki, bez
ćwiczenia się i wprawy nie mogliby osiągnąć nic
O powinnościach 359

bardziej godnego uznania, tak i przy wypełnianiu


obowiązków, choć daje się różne wskazania, co sam
tu czynię, ważność zagadnienia wymaga także
ćwiczenia się i wprawy. Wszelako dość już chyba
powiedziałem, w jaki sposób cnotliwość, od której
zależy spełnianie powinności, wywodzi się z ko­
nieczności istnienia współżycia ludzkiego.
Należy jednak zdawać sobie sprawę, że chociaż 6i
wskazano tu cztery rodzaje źródeł, z których wy­
pływa cnotliwość i poczucie obowiązku, najświet­
niejszy wydaje się czyn dokonany przez duszę
wielką i wzniosłą, gardzącą ludzkimi sprawami.
Kiedy chcemy więc zganić jakiś haniebny postępek,
najłatwiej przychodzi nam to, jeśli możemy po­
wiedzieć coś takiego:
W y, młodzieńcy, macie duszę niewieścią, nie taką, /Jak
owa dziewica o duchu męża

lub coś w tym rodzaju:


Salmacydyjska zdobycz — bez potu i krwi przelewania!

I przeciwnie, kiedy chcemy pochwalić czyny wiel­


koduszne, mężne i wzniosłe, nie wiem dlaczego
w pochwałach tych nasuwa się nam jakby potok
niewyczerpany słów. Stąd Maraton, Salamina, Pią­
tej e, Termopile i Leuktry — to pole do popisu re­
torów; stąd też słynie z wielkości ducha nasz Kokles,
Decjusze, Gnejus i Publiusz Scypionowie, Marek
Marcellus i niezliczone mnóstwo innych, a najbar­
dziej sam naród rzymski, przy czym o jego umiło­
waniu sławy wojennej świadczy to, że nawet posągi
widzimy tu zwykle w stroju wojskowym.
360 O powinnościach

62 Aliści owa wzniosłość ducha, która daje się po­


znać w niebezpieczeństwach i wśród trudów, je ­
żeli braknie jej sprawiedliwości i jeśli walczy nie
0 pomyślność ogólną, lecz o swoje własne korzyści,
znajduje się na błędnej drodze. Bo takie postępo­
wanie nie tylko nie dowodzi cnoty, lecz stanowi
raczej przejaw dzikości gardzącej wszelkimi ludz­
kimi uczuciami. Trafnie tedy określają męstwo
stoicy, którzy mówią, iż jest to cnota walcząca w obro­
nie słuszności. Nikt też, kto rozgłos swego męstwa
zdobył podstępem i chytrością, nie osiągnął uzna­
nia: co jest pozbawione sprawiedliwości, nie może
63 być cnotliwe. Znakomicie ujął to Platon: «Nie tylko
wiedza — powiada — jeżeli obce jest jej poczucie
sprawiedliwości, godna jest raczej nazwy obrot­
ności niż mądrości, lecz także i wystawiająca się
na niebezpieczeństwa odwaga, jeżeli powoduje się
własną próżnością, a nie dobrem ogólnym, powinna
raczej nosić nazwę zuchwalstwa aniżeli męstwa».
Chcemy zatem, aby ludzie mężni i wielkoduszni
byli zarazem prawi i rzetelni, miłujący prawdę
1 jak najdalsi od fałszu, co wszystko należy do chwa-
64 lebnych cech sprawiedliwości. Przykre jest jednak
to, że z tej wzniosłości i wielkości ducha nader
łatwo rodzi się krnąbrność i nadmierne pragnienie
przewodzenia. Przecież jak Platon mówi o Lacede-
mończykach, że cały ich sposób postępowania ma
swe pobudki w żądzy zwycięstw, tak w miarę
tego, gdy ktoś najbardziej wyróżnia się wielkością
ducha, najsilniej pragnie też być pierwszym ze wszyst­
kich, a nawet jedynym, który coś znaczy. Zapra-
O powinnościach 361

gnąwszy zaś wybicia się ponad wszystkich, trudno


jest zachowywać poczucie słuszności, co wszak jest
najwłaściwszą cechą sprawiedliwego człowieka. Stąd
też jednostki takie nie mogą ścierpieć ani przeko­
nywania w drodze namowy, ani skrępowania pow­
szechnie obowiązującymi i należycie ustanowionymi
przepisami prawnymi; wynoszą się one w państwie
posługując się najczęściej przekupstwem i spiskując,
aby tylko zapewnić sobie jak największe wpływy
i raczej siłą górować nad resztą obywateli niż po­
stępując sprawiedliwie żyć na równi z nimi. Lecz
im sprawa trudniejsza, tym chwalebniejsza; nie ma
bowiem takich okoliczności, w których wolno by­
łoby nie dbać o sprawiedliwość. Za mężnych więc 65
i wielkodusznych trzeba poczytywać nie tych,
którzy wyrządzają krzywdę, lecz tych, którzy z nią
walczą. Prawdziwa i mądra wielkość ducha widzi
ową cnotę, o którą z natury swej tak usilnie zabiega,
nie w rozgłosie, a w czynach i chce raczej istotnie
przewodzić aniżeli za przewodzącą uchodzić. Kto
bowiem polega na chwiejnych mniemaniach nie­
doświadczonego pospólstwa, tego nie można za­
liczyć do rzędu wielkich ludzi. Żądza rozgłosu zaś
tym łatwiej popycha do popełniania niesprawiedli­
wości, im wznioślejszym odznacza się ktoś duchem.
Jest to zaiste śliska droga, gdyż prawie nie można
znaleźć takiego, kto by wziąwszy na siebie trudy
i naraziwszy się na niebezpieczeństwa nie pragnął —
jakby w nagrodę za swe dokonania — sławy.
W ogóle mężny i wielki duch daje się rozpoznać g®
po dwu zwłaszcza przymiotach. Jeden z nich za-
362 O powinnościach

sadza się na pogardzie rzeczy zewnętrznych, która


wypływa z przekonania, że człowiek nie powinien
ani podziwiać, ani życzyć sobie, ani domagać
się niczego, co nie jest cnotliwe i przystojne,
ani też ulegać żadnej osobie, żadnej namiętności
i żadnemu losowi. Drugi polega na tym, że jeśli
masz usposobienie takie, o jakim mówiłem powyżej,
dokonywasz czynów wielkich, a zarazem i nader
pożytecznych, które jednak są poza tym bardzo
trudne, wymagają wielkiego nakładu pracy i wy­
stawienia się na niebezpieczeństwa zagrażające nie
tylko życiu, ale wielu rzeczom, od których życie
67 to zależy. Z tych dwu przymiotów cala świetność
i wielkość, dodam nawet pożytek, mieści się w tym
drugim, natomiast przyczyna i pobudka sprawiająca,
że ludzie stają się wielkimi, tkwi w pierwszym. Jako
że mieści on w sobie to, co czyni dusze wzniosłymi
i wiedzie je do pogardy spraw ludzkich. A to z kolei
objawia się dwojako: gdy z jednej strony masz za
dobre jeno to, co cnotliwe, a z drugiej strony jesteś
wolny od wszelkiej namiętności. Albowiem oznakę
męstwa i wielkości ducha upatrywać należy w przy­
znawaniu małej wartości rzeczom, które większość
ludzi uważa za wyborne i wspaniałe, w okazywaniu
im pogardy zgodnie ze swym stałym i niezachwia­
nym przekonaniem; dowody zaś mocy duchowej
oraz wybitnej stateczności charakteru widzieć trzeba
w takim znoszeniu wszystkiego, co uchodzi za
przykre, a czego wiele i w różnych postaciach prze­
wija się poprzez nasze życie i składa się na nasz
los — iżbyś ani trochę nie odchylił się od zasadni­
O powinnościach 363

czej twej postawy tudzież w niczym nie uchybił


godności mędrca. Jest natomiast niezgodne z ro- 68
zumem, gdy ktoś nie daje się opanować lękowi,
lecz ulega żądzy, albo gdy ktoś nie załamał się pod
wpływem cierpienia, lecz dał się zwyciężyć roz­
koszy. Należy więc i tego się wystrzegać, i unikać
pożądania majątku; bo nic tak nie okazuje ciasnej
i małej duszy, jak umiłowanie bogactwa, i odwrot­
nie — nie ma nic zgodniejszego z cnotą, jak nie-
przywiązywanie wagi do majątku, gdy go się nie
ma, i obracanie go na dobrodziejstwa i przysługi,
kiedy się ma. Musimy również, jak to powiedziałem
wyżej, bronić się przed żądzą sławy, gdyż odbiera
nam ona niezależność, o którą ludzie wielkoduszni
powinni walczyć z całej siły. Zarazem nie trzeba
wcale pragnąć dostojeństw, a raczej odrzucać je
czasem, niekiedy zaś przyjęte składać. Powinniśmy 69
następnie uwolnić się od wszelkich niepokojów du­
cha — tak od żądzy i strachu, jak od zasmuceń,
uniesień radości czy gniewu, by w sercach naszych
panowały spokój i cisza, co zapewnia wszak stałość
charakteru i przysparza godności.
Jednakże jest i było wielu takich, którzy dążąc
do tej spokojności, o jakiej mówię, odsunęli się zu­
pełnie od spraw państwowych i obrali sobie żywot
wolny od zatrudnień publicznych. Między nimi są
i bardzo sławni filozofowie, znacznie wyprzedzający
pozostałych, i pewni inni poważni a stateczni lu­
dzie. Nie mogli oni pogodzić się ani ze sposobami
bytowania ludu, ani z obyczajami możnych; to­
też niektórzy z nich spędzili życie na wsi zadowalając
364 O powinnościach

70 się swym gospodarstwem. Zmierzali oni do tego


samego celu, co i królowie: by nie odczuwać żadnych
braków, nie podlegać nikomu i korzystać z wol­
ności, której istotą jest żyć tak, jak się podoba.
21 A choć cel ten jest wspólny ludziom żądnym władzy
i tym, o których właśnie mówiłem, unikającym spraw
państwowych, jednakże pierwsi mają przekonanie,
że zdołają go osiągnąć, jeżeli zdobędą wielkie bo­
gactwa, podczas gdy drudzy pragną poprzestać na
swoim i na małym. W zwńązku z tym nie trzeba
lekceważyć poglądu ani jednych, ani drugich; lecz
i łatwiejsze, i bezpieczniejsze, i mniej przykre czy
uciążliwe dla innych jest życie ludzi uchylających
się od zatrudnień publicznych, natomiast poży­
teczniejsza dla rodzaju ludzkiego, bardziej sprzy­
jająca zdobywaniu sławy i wielkości jest postawa
życiowa tych, którzy poświęcili się państwu oraz
71 działalności na wielką skalę. Dlatego trzeba może
okazać pobłażliwość zarówno tym, którzy nie rwą
się do sprawowania rządów, lecz- mając wybitne
zdolności oddali się nauce, jak i tym, którzy doznając
przeszkody w postaci bądź słabego zdrowia, bądź
też jakiejś innej ważnej okoliczności, wycofali się
z życia publicznego, a możność i zaszczyt rządzenia
państwem zostawili komu innemu. Wszelako lu­
dziom, którzy nie mają żadnej podobnej przyczyny,
a mówią jeno, że gardzą tym, co ogół ceni tak wy­
soko, to jest władzą i dostojeństwami, nie tylko —
zdaniem moim — nie można poczytywać tego za
chwalebne, lecz należy raczej mieć za występek.
Trudno jest wprawdzie nie zgadzać się z ich osądem
O powinnościach 365

wtedy, kiedy lekceważą albo wręcz za nic mają


rozgłos, zdaje się jednakże, iż lękają się oni trudów
i przykrości i niby jakiejś hańby czy niesławy boją
się niepowodzeń i porażek przy zabieganiu o urzędy.
Bo są tacy, którzy w przeciwnościach okazują się
mało wytrwali; jak najbardziej stanowczo potę­
piają oni rozkosz, ale są zbyt wrażliwi na ból, nie
dbają o sławę, ale załamują się pod wpływem nie­
sławy, ujawniając pewną sprzeczność w swoim po­
stępowaniu. W przeciwieństwie do tego ludzie, ma- 72
jący wrodzone uzdolnienia do życia czynnego,
winni bez jakiegokolwiek ociągania się obejmować
urzędy i brać udział w sprawach publicznych, ina­
czej bowiem niemożliwe byłoby ani rządzenie pań­
stwem, ani przejawienie wielkości ducha. Osoby
zaś zabierające się do sprawowania rządów powinny
wcale nie mniej, a bodaj nawet więcej niż filozofowie
wykazywać i wielkoduszności, i pogardy dla rzeczy
ludzkich tak często wspominanej tu przeze mnie,
i spokoju ducha, i swobody umysłu — jeśli naprawdę
nie mają się niepokoić, a chcą poważnie i statecznie
urzeczywistniać swoje zamierzenia. Filozofom przy- 73
chodzi to łatwiej, ponieważ życie ich jest mniej
wystawione na uderzenia losu, ponieważ mają oni
mniej potrzeb i ponieważ nie są w stanie tak mocno
upadać na duchu, kiedy spotyka ich jakieś niepo­
wodzenie. Nie bez przyczyny też udziałem ludzi
zajmujących się sprawami państwa są wzruszenia
silniejsze i czyny większe niż wzruszenia i czyny
osób prowadzących życie spokojne, przez co tym
bardziej należy wymagać od nich, ażeby byli wiel-
366 O powinnościach

koduszni i wolni od trwogi. Ponadto człowiek przy­


stępujący do działalności publicznej niechaj nie
tylko stara się brać pod uwagę, jak piękne zadanie
go czeka, lecz niech rozważy też, czy zdoła je roz­
wiązać, przy czym powinien baczyć na to, aby
z jednej strony przez gnuśność nie zwątpił zbyt
pochopnie w siebie, a z drugiej strony przez nad­
mierny zapał nie nabrał zbyt wielkiego zaufania
do własnych sił. Nim zaś przystąpisz do jakiego bądź
zadania, potrzeba wprzódy starannie się przygo­
tować.
74 Ponieważ jednak uważa się pospolicie, że czyny
wojenne są większe od osiągnięć pokojowych, trzeba
osłabić to mniemanie. Wielu przecież szukało nie­
raz sposobności do wojaczki z żądzy sławy; a w więk­
szości wypadków przytrafia się to właśnie ludziom
wzniosłego ducha i wybitnego umysłu, zwłaszcza
jeżeli mają zdolności wojskowe i rwą się do staczania
bojów. Jeśli chcemy wszelako wydać sąd zgodny
z prawdą, to powinniśmy stwierdzić, że liczne do­
konania pokojowe były donioślejsze i świetniejsze
75 od czynów wojennych. Choć słusznie bowiem wielbi

się Temistoklesa, choć imię jego cieszy się większą


sławą niż imię Solona, a Salaminę przytacza się
jako świadectwo wspaniałego zwycięstwa, przeno­
szonego ponad ustawę Solona, która stworzyła
areopag, jednakże trzeba tę ustawę uznać za wy­
darzenie nie mniej świetne od tamtego. Tamto bo­
wiem przyniosło korzyść państwu raz jeden, to zaś
będzie pożyteczne po wszystkie czasy: dzięki niemu
utrzymują się prawa Ateńczyków i trwają ustano-
O powinnościach 367

wienia ich przodków. I jakkolwiek Temistokles nie


potrafiłby przytoczyć nic, w czym by okazał pomoc
areopagowi, ten mógłby z całą słusznością powie­
dzieć, że Temistoklesowi był pomocny; albowiem
wojna toczyła się na skutek uchwały tegoż senatu,
który niegdyś został ustanowiony przez Solona. To 76
samo można rzec też o Pauzaniaszu i Lizandrze:
lubo uważa się powszechnie, że to oni swymi
czynami wojennymi rozprzestrzenili władztwo Lace-
demończyków, jednakowoż w najmniejszym nawet
stopniu nie wolno zasług ich zestawiać ze znaczeniem
praw i karności wprowadzonej przez Likurga; ba,
przecież dzięki tym to właśnie prawom wodzowie
owi mieli wojska karniejsze i waleczniejsze. Mnie
przynajmniej ani za moich lat młodzieńczych
nie wydawało się, by Marek Skaurus ustępo­
wał Gajusowi Mariuszowi, ani później, gdy już
brałem udział w życiu publicznym, nie widziało się,
by Kwintus Katulus nie dorównywał Gnejusowi
Pompejuszowi. Bo wojsko niewiele dokaże w polu,
jeżeli w kraju brak mądrych doradców. Nie więcej
też dopomógł państwu przez zburzenie Numancji
ów niepospolity mąż i wódz, Afrykańczyk, niż ży­
jący w tym samym czasie człowiek prywatny,
Publiusz Nazyka, przez zgładzenie Tyberiusza
Grakcha. Chociaż w istocie rzeczy sprawa ta nie
należy wyłącznie do dziedziny pokojowej i w pew­
nym stopniu wiąże się też z poczynaniami wojen­
nymi, gdyż zabójstwo było dopełnione przemocą
i zbrojną ręką, atoli nawet i to doszło do skutku
w drodze zamysłu obywatelskiego, bez żadnego
368 O powinnościach

77 udziału wojska. Lecz najlepiej trafiają w sedno


słowa, na które — jak słyszę — zwykli napadać różni
niegodziwcy i zazdrośnicy:

Niech oręż ustąpi przed togą, a wawrzyn przed chwalą cywila.

Wszak, by nie wspominać już o kim innym,


czy w czasie, gdy ja stałem na czele Rzeczy­
pospolitej, oręż nie ustąpił przed togą? Nigdy prze­
cież nie groziło państwu poważniejsze niebezpie­
czeństwo, lecz nigdy nie zażywało ono większego spo­
koju: tak szybko dzięki moim zabiegom i staraniom
broń wysunęła się z rąk najzuchwalszych obywateli
i sama opadła na ziemię. Jakiegoż tedy równie do­
niosłego czynu dokonano kiedykolwiek na wojnie?
78 Jakiż triumf można z tym porównać? Jużci wolno
mi, synu Marku, szczycić się tym przed tobą, do
którego przechodzi zarówno dziedzictwo mej chwały,
jak i powinność naśladowania mych czynów. W każ­
dym razie mąż bezsprzecznie cieszący się nader
wielką sławą wojenną, Gnejus Pompejusz, wobec
licznych słuchaczy przyznał, iż — jak się wyraził — ■
na próżno zdobywałby sobie prawo do trzeciego
triumfu, gdyby oddane przeze mnie państwu usługi
nie sprawiły, że miał gdzie triumf ten odbywać.
A więc istnieją czyny odwagi cywilnej wcale nie
ustępujące przejawom waleczności, a nawet wymaga­
jące jeszcze większego niż te wysiłku i zapału.
2j9 W ogóle źródłem tamtej cnoty, której żądamy od
wzniosłego i wielkomyślnego charakteru, są siły
ducha, a nie ciała; trzeba jednak ćwiczyć też ciało
i przyspasabiać je do tego, by w wypełnianiu zadań
O powirmoiciaeh 369

oraz znoszeniu utrapień mogło podporządkować się


rozsądkowi i mądrości. Ta natomiast cnota, którą
właśnie rozpatrujemy, całkowicie polega na wy­
siłku ducha i myśli, a w tej dziedzinie owi odziani
w togi sternicy Rzeczypospolitej przynoszą pożytek
nie mniejszy niż wodzowie toczący wojny. Toteż
za radą przywódców cywilnych niejednokrotnie
bądź to nie wszczynano pewnych wojen, bądź też
niektóre wojny kończono, a czasem również wyda­
wano, jak się to za poradą Marka Katona stało
z trzecią wojną punicką, na podjęcie której wywarła
wpływ jego powaga, choć sam już nie żył. Z tych so
powodów umiejętność wydawania mądrych roz­
strzygnięć jest pożądana bardziej niż męstwo i wa­
leczność; atoli trzeba się wystrzegać, byśmy postę­
pując w ten sposób nie kierowali się więcej lękiem
przed wojną aniżeli względami na pożytek. Wojnę
zaś należy podejmować tak, ażeby widać było, że
nie chodzi o nic innego, jak tylko o zapewnienie
pokoju. Następną w tym zakresie powinnością duszy
dzielnej i statecznej jest nie ulegać zatrwożeniu
w przeciwnościach i nie dać się — jak się to mówi —
zbić z tropu w chwili zaniepokojenia, ale zachować
przytomność umysłu, działać rozważnie i nie za­
tracać zdrowego rozsądku. A choć już to wymaga si
wielkiej odwagi, wybitny charakter musi jeszcze
umieć wybiegać myślą w przyszłość, na pewien czas
naprzód ustalać, co się może zdarzyć dobrego albo
złego i co trzeba przedsięwziąć, gdyby jakieś takie
zdarzenie nastąpiło, przy czym nie może dopuścić,
by kiedykolwiek miało się powiedzieć: «Tego nie
C ycero — D z ie ła fil o z o f ic z n e , t. II 24
370 O powinnościach

przypuszczałem». Taki oto jest sposób postępowania


duszy wielkiej i wzniosłej, pokładającej ufność w roz­
tropności i mądrości. Lekkomyślne rzucanie się do
walki i ścieranie się wręcz z nieprzyjacielem jest
czymś niegodnym człowieka, przypominającym zwy­
czaje zwierząt; mimo to, gdy okoliczności koniecznie
tego wymagają, trzeba także stoczyć walkę wręcz,
przekładając śmierć nad niewolę i pohańbienie.
g2 Co się tyczy dalej burzenia i plądrowania miast,
należy bardzo zważać na to, by nie popełnić czegoś
nieprzemyślanego lub okrutnego. Wielki człowiek
ma po zbadaniu wszystkiego ukarać winnych, ochro­
nić ogół mieszkańców, przestrzegać we wszelkich
okolicznościach nakazów słuszności i cnoty. Bo jak
są tacy, którzy czynom wojennym przypisują war­
tość większą niż dokonaniom pokojowym, o czym
była mowa powyżej, podobnie też znajdzie się
wielu, którym zamierzenia niebezpieczne i zuchwałe
wydają się świetniejsze i donioślejsze od spokoj-
83 nych i przemyślanych. Nigdy zgoła nie wolno do­
puszczać do tego, byśmy wskutek unikania nie­
bezpieczeństwa uchodzili za ludzi słabych i lękli­
wych; ale pow-inniśmy wystrzegać się także i tego,
żebyśmy bez powodu nie stawiali się w groźnym
położeniu, gdyż trudno wskazać coś bardziej nie­
rozsądnego. Obowiązkiem naszym przy zagraża­
jącym niebezpieczeństwie jest zatem naśladowanie
lekarzy, którzy lekko niedomagających leczą środ­
kami łagodnymi, lecz w przypadkach chorób po­
ważnych zmuszeni są stosować zabiegi niebez­
pieczne i niepewne. Dlatego bezrozumnie jest w cza-
O powinnościach 371

sie spokojnym życzyć sobie przynoszącej klęskę


burzy; i odwrotnie, roztropnie jest ratować sie
wszelkimi sposobami podczas burzy, zwłaszcza jeśli
pożytek, jaki osiągniesz przez wyjaśnienie sprawy,
będzie większy niż szkoda poniesiona w niepewnej
walce z trudnościami. Gdy zaś chodzi o działalność,
to bywa ona niebezpieczna częściowo dla osób,
które ją podejmują, a częściowo dla samego państwa.
W ten sposób jedni narażają na niebezpieczeństwo 84
życie, inni swą sławę i wziętość u obywateli. Oczy­
wiście winniśmy być skłonniejsi do wystawiania na
niebezpieczeństwo raczej siebie aniżeli ogółu i bar­
dziej ochoczo walczyć o cześć i sławę niż o inne ko­
rzyści. Znalazło się jednakże wielu takich, którzy
gotowi byli wprawdzie poświęcić dla ojczyzny nie
tylko mienie, lecz i życie, ale nie chcieli ponieść
choćby najmniejszego uszczerbku w swojej sławie,
nawet gdy ojczyzna się tego domagała. Tak postąpił
Kallikratidas, który będąc wodzem lacedemońskim
w czasie wojny peloponeskiej dokonał wielu znako­
mitych czynów, ale w końcu wszystko zmarnował,
ponieważ nie usłuchał rady tych, których zdaniem
należało flotę spod Arginuz wycofać i walki z Ateń-
czykami nie wszczynać. Odpowiedział im miano­
wicie, że Lacedemończycy straciwszy ową flotę
mogą wystawić nową, podczas gdy on nie jest w sta­
nie cofnąć się bez ściągnięcia na siebie hańby.
Choć klęska ta nie była jeszcze dla Lacedemoń-
czyków zbyt groźna, ale druga, kiedy to Kleombrot,
bojąc się narazić na zelżywe obmowy, lekkomyślnie
stoczył bój z Epaminondasem, okazała się już
24*
372 O powinnościach

zgubna i pociągnęła za sobą upadek potęgi lace-


demońskiej. O ileż lepiej postąpił Kwintus Maksy-
mus, o którym Enniusz powiada:

Rzeczpospolitą jeden człowiek przez zwłokę ocalił, /Nie


chcąc dla jej ratowania unikać nawet nagany. / Toteż i sława
jego świetniejszym wciąż blaskiem jaśnieje.

Omawianego tutaj błędu strzec się należy także


w poczynaniach pokojowych. Bo są tacy, którzy
z obawy przed wzbudzeniem niechęci do siebie
nie śmieją wypowiadać swych poglądów, choćby
były jak najsłuszniejsze.
^5 W ogóle ludzie, którzy zamierzają stanąć na
czele państwa, przestrzegać winni dwu wskazań
Platona: po pierwsze, dbać o dobro współobywateli
tak dalece, iżby pod tym kątem widzenia podejmo­
wać wszelką działalność z zapomnieniem o pożytku
własnym; po drugie, troszczyć się o całość państwa
tak, iżby czuwając nad jakąś jedną jego częścią
nie zaniedbywać pozostałych. Zarówno bowiem pie­
cza, jak i rządy w państwie winny mieć na celu
dobro tych, którzy pieczy i rządom podlegają, a nie
tych, którym je zlecono. Tymczasem ci, którzy
troszczą się tylko o część obywateli, a inną ich
część zaniedbują, wprowadzają do swej państwo­
wości rzecz niezmiernie szkodliwą: rozterki i nie­
zgodę; wskutek czego jedni uchodzą za zwolenników
ludu, inni za sprzyjających możnym, a niewielu
86 tylko za obrońców całego społeczeństwa. Stąd to
wynikały wielkie niesnaski u Ateńczyków, stąd
w naszej Rzeczypospolitej zdarzały się nie tylko
O powinnościach 373

zaburzenia, ale także zgubne wojny domowe. Oby­


watel poważny a dzielny, godny, by stać na czele
państwa, będzie ich unikał, a nawet okazywał im
nienawiść, całkowicie oddając się sprawom pu­
blicznym, nie zabiegając ani o majątek, ani o wpływy,
tudzież otaczając opieką całe państwo w taki spo­
sób, iż obejmie nią wszystkich współrodaków. Nie
narazi też nikogo fałszywymi oskarżeniami na czy­
jąś niechęć czy nienawiść i w ogóle będzie tak
silnie trzymał się nakazów sprawiedliwości i cnoty,
że dla wypełnienia ich gotów będzie do każdej
ofiary, wybierając raczej śmierć niźli odstępując
od zasad, o których powyżej mówiłem. Zgoła po­
litowania godne są więc zabiegi i walki o dosto­
jeństwa. Świetnie ujmuje to przytaczany już Pla­
ton: «Ci, co spierają się pomiędzy sobą, kto z nich
godniejszy jest rządzenia państwem, czynią tak, jak
gdyby żeglarze zaczęli wieść spór o to, który z nich
jest najbardziej odpowiedni do sterowania». Tenże
filozof zaleca, «byśmy za nieprzyjaciół poczytywali
tych, którzy występują przeciw nam z bronią w ręku,
a nie tych, którzy pragną w trosce o państwo kiero­
wać się własnymi poglądami». A taka różnica po­
glądów, pozbawiona wszelkiego rozjątrzenia, ist­
niała między Publiuszem Afrykańskim oraz Kwin-
tusem Metellusem.
Nie powinno się też wcale dawać posłuchu tym,
którzy będą utrzymywali, że względem nieprzyjaciół
trzeba żywić nieubłagany gniew i że to właśnie
jest oznaką wielkoduszności i dzielności u człowieka;
nia ma bowiem nic chwalebniejszego tudzież nic
374 O powinnościach

godniejszego wybitnego i wzniosłego męża, jak po-


jednawczość i łaskawość. Działając zaś wśród wol­
nych ludów i tam, gdzie panuje równość praw, na­
leży poza tym wyrobić w sobie przystępność oraz
to, co zwie się pobłażliwością, abyśmy — gdy znie­
cierpliwią nas ludzie nie w porę przychodzący lub
natrętnie o coś proszący — nie popadli w nieprzy­
datną do niczego i przykrą zrzędność. Ale łagodność
i wyrozumiałość zasługuje na uznanie tylko o tyle,
o ile ze względu na dobro państwa łączy się ją z su­
rowością, bez której nie można kierować społeczeń­
stwem. Z drugiej strony wszelka nagana czy też na­
pomnienie powinno być wolne od zelżywości i mieć
na celu nie pożytek wymierzającego karę lub udzie­
lającego napomnień słownych, lecz dobro państwa.
89 Trzeba dalej zważać, iżby kara nie była większa od
przewiny i żeby za jednakowe czyny występne nie
karać jednych, jeśli drugich nie pozwałoby się nawet
do sądu. Przede wszystkim jednak należy przy
karaniu powstrzymywać się od gniewu; kto bowiem
przystępuje do karania w gniewie, nigdy nie zachowa
tu owej średniej miary, istniejącej pomiędzy wszel­
kim «za wiele» i «za mało», a tak upodobanej
przez perypatetyków. Zresztą podoba im się ona
słusznie, byle tylko nie pochwalali gniewliwości i nie
dowodzili, że natura dała ją ku naszemu pożyt­
kowi. Gniewliwość naprawdę zasługuje na wzgardę
we wszystkich okolicznościach i powinniśmy sobie
życzyć, by ludzie stojący na czele państwa po­
dobni byli do przepisów prawa, które przy usta­
laniu kar kierują się nie gniewem, lecz słusznością.
O powinnościach 375

Nawet w chwilach dla nas pomyślnych, gdy


wszystko idzie wedle naszych pragnień, wystrzegajmy
się jak najpilniej pychy, wyniosłości i dumy. Al­
bowiem przyjmowanie powodzenia jak i niepowo­
dzenia w sposób nieopanowany, jest oznaką pło­
chego charakteru. Jakże piękne jest natomiast jed­
nostajne zachowanie się we wszystkich okolicznoś­
ciach życia, zawsze taki sam wyraz twarzy i takie
samo czoło, co słyszymy o Sokratesie i Gajusie
Leliuszu! Co prawda syn Filipa, króla macedoń­
skiego, przewyższył ojca wielkością czynów i sławą,
sądzę jednak, iż ojciec górował nad synem przystęp-
nością i ludzkością. Toteż pierwszy był zawsze
wielki, a drugi okazywał się częstokroć nader odra­
żający. I słuszne chyba są zalecenia tych, którzy
napominają, abyśmy zachowywali się tym skromniej,
im jesteśmy wyżsi. Wedle słów Panecjusza Afrykań-
czyk, który był jego uczniem i przyjacielem, mawiał
zazwyczaj, że «podobnie jak zdziczałe i rozbrykane
wskutek wielokrotnego uczestnictwa w bitwach i wal­
kach konie przekazuje się pospolicie do rąk ujeż-
dżaczy, aby stały się łatwiejsze w użyciu, tak też
i ludzi rozkiełznanych wskutek powodzenia i nad­
miernie rozzuchwalonych trzeba kierować jak gdyby
do ujeżdżalni rozumu i nauki, aby dobrze zrozumieli
marność spraw ludzkich i niestałość losu». Poza tym
nawet w najpomyślniejszych okolicznościach należy
jak najchętniej korzystać z rad przyjaciół i większe
jeszcze niż poprzednio przypisywać tym radom zna­
czenie. W takich chwilach musimy uważać, aby
nie mieć uszu otwartych dla pochlebców i nie
376 O powinnościach.

pozwalać na przy mil anie się do nas, gdyż można


tutaj snadnie dać się podejść. Mamy siebie przecież
za takich, którym słusznie należą się pochwały;
a stąd pochodzą niezliczone grzechy, gdyż ludzie
nadęci wysokim mniemaniem o sobie są nader
nieprzystojnie wyśmiewani i dopuszczają się naj­
większych błędów. Ale poprzestańmy już na tym.
92 Całe omawiane tu zagadnienie trzeba rozstrzygnąć
tak: najważniejszymi sprawami, wymagającymi naj­
wznioślejszego charakteru, zajmują się ci, którzy
sprawują rządy w państwach, ponieważ ich dzia­
łalność kierownicza ma bardzo szeroki zakres i do­
tyczy bardzo wielu ludzi; jednakże pośród osób
stroniących od udziału w życiu publicznym także
istnieje i istniało wiele jednostek o wzniosłym umy­
śle, które albo prowadziły jakoweś doniosłe badania
ograniczając się wyłącznie do swoich własnych spraw,
albo też zajmowały miejsce pośrednie pomiędzy filo­
zofami i tymi, którzy zawiadują państwem, oraz
zadowalały się zarządzaniem swoim majątkiem —
nie po to oczywiście, aby go wszelkimi sposobami
pomnażać lub wyłączać od korzystania zeń swoich
najbliższych, lecz raczej po to, aby wspomagać nim,
jeśli kiedykolwiek zajdzie potrzeba, zarówno swych
przyjaciół, jak i państwo. Przede wszystkim jednak
niech majątek ten będzie uczciwie zdobyty — nie
przez pobieranie jakiegoś haniebnego czy odraża­
jącego zysku; dalej, niechaj przynosi pożytek jak
największej liczbie ludzi, byle tylko zasługujących
na to; wreszcie niech dzięki rozumowi, gospodar­
ności i oszczędności wzrasta, lecz niech nie służy
O powinnościach 377

rozpuście i zbytkowi, a służy raczej szczodrobliwości


i uczynności. Kto stosuje się do tych wskazań,
może wieść życie zaszczytne, poważne i owocne,
a przy tym proste, rzetelne i nacechowane prawdziwie
przyjaznym uczuciem względem ludzi.
Z kolei trzeba omówić jeszcze jedną, ostatnią już
dziedzinę cnotliwości, w której widzimy obyczaj­
ność oraz będące jak gdyby swoistą ozdobą życia —
powściągliwość, skromność, wszelkie uśmierzanie nie­
pokojów duchowych i zachowywanie we wszystkim
miary. W niniejszej dziedzinie zawiera się to, co
po łacinie można nazwać decorum, czyli przystojnością,
po grecku bowiem nazywa się 7tp£7tov, co właśnie
oznacza przystojność. Istotną cechę przystojności sta- 94
nowi to, że niepodobna oddzielić jej od cnoty,
bo co jest przystojne, jest cnotliwe, a co cnotliwe
jest również przystojne. Na czym zaś polega różnica
między cnotą a przystojnością, łatwiej można to od­
czuć niż wyrazić. Przecież wszystko, co jest przystojne,
zjawia się tam, gdzie wprzódy wystąpi cnotliwość.
A więc przystojność dochodzi do głosu nie tylko w tej
dziedzinie cnotliwości, którą mamy tu rozpatrywać,
lecz także w trzech powyżej omówionych. Przystoi
bowiem i roztropnie posługiwać się rozumem oraz
mową, i rozważnie dopełniać wszystkiego, co przed­
siębierzesz, i dociekać, co jest w każdym wypadku
prawdą, i troszczyć się o jej obronę; przeciwnie
zaś, mylić się, błądzić, chybiać, dać się oszukiwać
nie przystoi tak samo, jak oszaleć czy dostać pomie­
szania zmysłów. Pzystojne jest też wszystko, co spra­
wiedliwe, i na odwrót — co niesprawiedliwe, jest
378 O powmmkiach

i szpetne, i nieprzystojne. Podobnie przedstawia się


sprawa z męstwem: czyny odważne i wielkoduszne
uchodzą za godne męża i przystojne, poczynania zaś
przeciwne są w równej mierze haniebne, jak nieprzy-
95 stojne. Zatem przystojność, którą tu omawiam, ko­
jarzy się właściwie ze wszystkimi przejawami cnoty
i to kojarzy się tak, iż do jej rozpoznania nie trzeba
żadnych tajemnych sposobów, gdyż jest zupełnie
oczywista. Po prostu jest już coś takiego, co można
dostrzec w każdej cnocie, a co przystoi; jednakże
da się to' oddzielić od cnoty raczej w myśli niż
w rzeczywistości. Podobnie jak wdzięku i pięk­
ności ciała nie można oddzielić od zdrowia, tak też
i to, o czym mówimy, czyli owa przystojność jest
wprawdzie złączona zupełnie z cnotą, lecz myśl
•96 i rozum ją wyodrębniają. Dzieli się zaś ona na dwa
rodzaje. Albowiem w myśli naszej rozróżniamy
z jednej strony jakąś przystojność ogólną, zawierającą
się we wszelkiej cnotliwości, a z drugiej strony
jakąś odmienną przystojność, podporządkowaną tam­
tej ogólnej, a wiążącą się z poszczególnymi przeja­
wami cnoty. Otóż tamten pierwszy rodzaj zwykło
się określać mniej więcej w sposób taki: jest to
przystojność zgadzająca się z wyższą naturą człowieka
w tym, w czym natura ta wyróżnia go spośród
innych istot żyjących. Co się zaś tyczy drugiego
rodzaju, podporządkowanego przystojności ogólnej, to
określa go się w sposób następujący: twierdzi się,
iż jest to przystojność tak dalece zgadzająca się z przy­
rodzeniem ludzkim, że umiarkowanie i wstrzemięźli­
wość ukazują się w jej świetle w jakiejś szczególnie
O powinnościach 379

godnej człowieka postaci. Że należy to tak pojmo- 97


wać, wolno wnosić z tej przystojności, którą mają na
względzie poeci, a o której rozprawia się zazwyczaj
w innym miejscu. Mówimy zaś, że poeci wtedy
trzymają się nakazów przystojności, gdy [w ich utwo­
rach] każda osoba robi i wypowiada to, co jej
przystoi. Gdyby więc na przykład Eak lub Minos
rzekł: «Niech nienawidzą, byleby się bali» albo
«Sam ojciec jest grobem dla dzieci», robiłoby to
wrażenie czegoś nieprzystojnego, ponieważ wiadomo
nam, że byli oni sprawiedliwi. Ale gdy w ten spo­
sób przemawia Atreusz, wybuchają oklaski, bo
słowa są tutaj godne osoby. Wszelako tylko poeci
będą rozstrzygać, co komu przystoi, wedle obra­
nych przez siebie ról; nam zaś narzuciła rolę sama
natura wraz z naszą ogromną wyższością i prze­
wagą nad innymi żywymi istotami. Dlatego też 98
poeci, mający do czynienia z wielką rozmaitością
ról, muszą się zastanawiać także nad tym, co wy­
pada i przystoi ludziom występnym; lecz skoro nam
wyznaczyła natura role nacechowane statecznością,
umiarkowaniem, wstrzemięźliwością i skromnością,
skoro zarazem poucza ona nas, że nie wolno z lek­
ceważeniem odnosić się do tego, jak mamy postę­
pować z ludźmi, to jasno widać stąd, jak daleko
rozciąga się zarówno tamta przystojność, związana
z wszelką cnotliwością, jak i ta, która przejawia
się w każdym wziętym z osobna rodzaju cnoty.
Bo podobnie jak piękno ciała prawidłowym układem
członków robi wrażenie na patrzącym i sprawia
przyjemność już przez to, że wszystkie części ze
380 O powinnościach

swoistym wdziękiem zestrajają się ze sobą, tak też


i owa przystojność, rozświetlająca nasze bytowanie,
dzięki ładowi, stateczności i umiarkowaniu wszyst­
kich naszych wypowiedzi i czynów wywołuje uzna-
99 nie tych, z którymi współżyjemy. A więc tak wszyscy
najgodniejsi, jak i inni muszą okazywać ludziom
pewien szacunek. Albowiem lekceważyć sobie, co
kto o nas myśli, jest dowodem nie tylko buty, ale
i całkowitego zepsucia. Atoli w ustosunkowaniu się
do ludzi zachodzi pewna różnica między sprawiedli­
wością a skromnością: obowiązkiem sprawiedliwości
jest nie krzywdzić ludzi, obowiązkiem skromności
nie urażać, w czym najlepiej można rozpoznać
istotę przystojności. Sądzę, że po tych wyjaśnieniach
zrozumiałe jest, na czym polega to, o czym mó­
wimy, że przystoi.
100 Powinność zaś, która z tego wynika, polega przede
wszystkim na kroczeniu drogą wiodącą do zgodności
z naturą i przestrzegania jej nakazów. Jeżeli pój­
dziemy za jej przewodem, nigdy nie pobłądzimy,
a zarazem będziemy w zgodzie i z tym, co składa
się na przenikliwość oraz naturalną przezorność,
i z tym, co sprzyja łączeniu się ludzi, i z tym, co
stanowi siłę i dzielność. Ale największe znaczenie
ma przystojność w tej dziedzinie, o której właśnie
rozprawiamy. Albowiem godne uznania są nie tylko
ruchy ciała odpowiadające naturze, lecz w znacz­
nie większym jeszcze stopniu poruszenia ducha,
101 które stosują się do wymogów natury. Jakoż moc
ducha i natury jest dwojaka: jedna jej część, zwana
po grecku óppr), czyli popędem, sprowadza się do
O powinnościach 381

pożądania i popycha człowieka to tu, to tam;


druga — to rozum, który poucza i wyjaśnia, co
trzeba czynić, a czego unikać. Stąd wypływa, że 29
rozum ma kierować, a pożądanie okazywać mu
posłuszeństwo. Poza tym wszelka działalność po­
winna być daleka od poczynań lekkomyślnych czy
też niedbałych, przy czym nie wolno nic przed­
siębrać, gdy nie możemy uzasadnić tego godną
uznania przyczyną; bo taki jest mniej więcej na­
kaz powinności. Musimy tedy spowodować, aby po- 102
pędy ulegały rozumowi i ani nie wyprzedzały go,
ani nie pozostawały z gnuśności czy lenistwa w tyle,
ale żeby były spokojne i unikały jakiegokolwiek wzbu-
rźania umysłu; stąd zaś otrzyma pełnię blasku
wszelka stałość oraz wszelkie umiarkowanie. Bo
popędy, które wybiegają nazbyt daleko i, jak gdyby
grymasząc, raz mocno pragną czegoś, a drugi raz
od czegoś uciekają, a nie są dość mocno trzymane
w ryzach przez rozum, niewątpliwie przekraczają
właściwą granicę i miarę: zaniedbują i odrzucają
one posłuszeństwo i nie chcą już ulegać rozumowi,
któremu zostały poddane z mocy prawa natury,
przez co wprawiają w niepokój nie tylko dusze,
lecz i ciała. Wystarczy chociażby przyjrzeć się wy­
glądowi ludzi zagniewanych, ogarniętych jakąś żą­
dzą, przejętych strachem lub radujących się z nad­
miernej przyjemności. Jakże zmienia się u nich
wszystkich wyraz twarzy, głos, ruchy i postawa!
Okazuje się z tego (by znów powrócić do pojęcia 103
obowiązku), że należy powściągać i uśmierzać wszel­
kie pożądania, rozwijać zaś w sobie uwagę oraz dba-
382 O powinnościach

lość o to, iżbyśmy nic nie przedsiębrali lekkomyślnie,


przypadkowo, nierozważnie czy niestarannie. Wszak
natura wydała nas na świat nie po to, byśmy ucho­
dzili za stworzonych do zabawy i żartów, lecz po­
wołała nas raczej do życia poważnego oraz do ja ­
kichś bardziej doniosłych i większych wysiłków.
Wprawdzie wolno nam i żartować, i bawić się,
lecz tylko tak, jak korzystamy ze snu albo jakiejś
innej odmiany wypoczynku, któremu oddać się
możemy dopiero po wykonaniu wielkich i ważnych
zadań. Sam rodzaj żartów nie powinien się odzna­
czać rozwiązłością ani nieskromnością, lecz ma być
przyzwoity i pełen wdzięku. Jak bomem dzieciom
dozwalamy nie wszystkich zabaw, jeno takich,
które nie godzą w cnotliwość postępowania, tak
też i w żarcie niech zawsze istnieje jakiś przebłysk
104 prawości charakteru. W ogóle mamy dwa rodzaje
żartów: jeden podły, rozwiązły, bezwstydny i sprośny,
drugi wytworny, przyjemny, bystry i dowcipny.
Pełno jest żartów tego drugiego rodzaju nie tylko
u naszego Plauta tudzież w starszej komedii attyc-
kiej, lecz także w księgach filozofów ze szkoły So­
kratesa; mamy poza tym mnóstwo dowcipnych po­
wiedzeń rozlicznych ludzi, na przykład powiedzenia
zebrane przez starszego Katona, które zwą się po
grecku aTtocp&iypaTa. Można więc łatwo odróżnić
żart przyzwoity od sprośnego. Pierwszy, powiedziany
w stosownej chwili, na przykład gdy panuje wesoły
nastrój, godny jest nawet najpoważniejszego męża;
drugi, jeżeli dotyczy plugawych rzeczy i posługuje
się obrzydliwymi słowy, nie jest godny w ogóle
O powinnościach 383

człowieka wolnego. Także w zabawie winniśmy za­


chowywać pewien umiar, abyśmy zbyt pochopnie
nie poświęcali jej wszystkiego i porwani uczuciem
przyjemności nie popadli w jakąś ohydę. Z drugiej
strony i błonia nasze, i zamiłowania myśliwskie
dostarczają sposobności do rozrywki godziwej. Ale ,0J
przy wszelkich dociekaniach na temat powinności
trzeba zawsze mieć na uwadze, jak bardzo natura
człowieka przewyższa naturę bydląt oraz innych
zwierząt. Te nic nie czują oprócz zmysłowej roz­
koszy i rwą się do niej z całej siły, podczas gdy
umysł ludzki znajduje pokarm w nauce i rozważa­
niach, nieustannie bądź bada coś, bądź śledzi za
czymś, powodując się przyjemnością zobaczenia
czegoś i posłyszenia. Przypuśćmy nawet, że ktoś
ma nieco większą skłonność do oddawania się
rozkoszy: jeśli tylko nie jest z gatunku bydląt (bo
niektórzy są ludźmi jedynie z imienia, a nie z istoty
rzeczy), i ma choć trochę wznioślejszy charakter,
to— acz rozkosz go mocno pociąga— przez skromność
tai i ukrywa swe pragnienie użycia. Wynika stąd, 106
że rozkosz zmysłowa nie jest dostatecznie godna
wyższej natury ludzkiej, że trzeba taką rozkoszą
pogardzać tudzież odrzucać ją od siebie; a jeśli się
znajdzie ktoś, kto by przyznawał rozkoszy jakieś
znaczenie, niechże w użyciu jej pilnie przestrzega
miary. Odżywianie więc i pielęgnowanie ciała zmie­
rzać winno do zachowania zdrowia i sił, a nie służyć
rozkoszy. Jeśli zaś ponadto zechcemy zważyć, na
czym polega wyższość i dostojność naszej natury,
zrozumiemy, jak haniebnie jest zatapiać się w zbytku,
384 O powinnościach

prowadzić życie wygodne i łatwe, jak szlachetnie


natomiast jest żyć skromnie, wstrzemięźliwie, po­
ważnie i z umiarkowaniem.
107 Musimy także zdawać sobie sprawę, że natura
każe nam niejako grać dwie role. Jedna z nich
jest wspólna dla wszystkich, co ma swe źródło w tym,
że wszystkim nam przypadł w udziale rozum, jak
również ta wyższa natura, którą górujemy nad
zwierzętami, z której pochodzi wszelka cnota i przys-
tojność i w której poszukujemy sprawdzianów dla
poznania istoty powinności. Druga zaś — to ta,
którą natura wyznaczyła dla każdego człowieka
z osobna. Bo podobnie jak istnieją wielkie różnice
między właściwościami fizycznymi poszczególnych
ludzi (wszak wiadomo nam, że jedni dzięki swej
chyżości nadają się do biegów, drudzy dzięki
swojej sile zdolni są do uprawiania zapasów, a jeżeli
chodzi o powierzchowność, to jedni odznaczają
się okazałością swej postaci, drudzy urodą), równie
wielka, a nawet jeszcze większa jest rozmaitość
los cech duchowych. Na przykład Lucjusz Krassus
i Lucjusz Filippus odznaczali się wielkim dowcipem;
jeszcze większy i do tego przemyślniejszy dowcip
miał Gajus Cezar, syn Lucjusza. Żyjący w tymże
czasie Marek Skaurus i młodociany Marek Druzus
wyróżniali się niezwykłą powagą, Gajus Leliusz
znaczną wesołością, a przyjaciel jego Scypio zbyt
wielkim pragnieniem zaszczytów przy zanadto su­
rowym sposobie bycia. Spośród Greków Sokrates
był, jak słychać, miły i skłonny do żartów, miał
pogodne wysłowienie, a w każdej rozmowie celował
O powinnościach 385

w udawaniu, co Grecy określają mianem sl'pcov,


czyli postawą figlarza; Pitagoras i Perykles prze­
ciwnie: choć bez cienia pogody w usposobieniu,
zdobyli sobie jednak najwyższe poważanie. Wiemy
też, że między Punijczykami przebiegły Hannibal,
a pośród naszych wodzów Kwintus Maksymus łatwo
potrafili zatajać, przemilczać, ukrywać, urządzać
zasadzki i uprzedzać zamiary wrogów. Pod tym
względem Grecy ponad innych przekładają Temi-
stoklesa i Jazona Ferejskiego, lecz wyrazem szcze­
gólnej chytrości i obrotności był postępek Solona,
który, chcąc uczynić swe życie bezpieczniejszym
i oddać kiedyś państwu dalej idące przysługi, udał
obłąkanego. Są też inni, do tych całkiem niepodobni, 109
prości i otwarci, którzy sądzą, że nic nie trzeba
czynić po kryjomu i nic podstępnie, czciciele prawdy,
wrogowie oszustwa; podobnie jeszcze inni, którzy
znieśliby wszystko bez różnicy, oddaliby się na usługi
każdemu bez wyboru, byleby tylko mogli osiągnąć
to, czego chcą, jak to widzieliśmy u Sulli i Marka
Krassusa. Najprzewrotniejszym i najwytrwalszym
człowiekiem tego pokroju był, jak słyszeliśmy, La-
cedemończyk Lizander, a jego przeciwieństwem
Kallikratidas, który dowodził flotą zaraz po Li-
zandrze. Niekiedy spotykamy też człowieka, który —
choć ma największe możliwości — sprawia w czasie
rozmowy wrażenie, że jest tylko jednym z wielu;
a widzimy to na przykładzie Katula, tak ojca, jak
i syna, tudzież u Kwintusa Mucjusza Mancji.
Słyszałem od ludzi starszych, że taki sam był rów­
nież Publiusz Scypio Nazyka, podczas gdy ojciec
C yeero — D z ie ł a f il o z o f ic z n e , t . I I 25
386 O powinnościach

jego — ten, który ukarał zgubne zapędy Tyberiusza


Grakcha — wręcz przeciwnie: nie odznaczał się
żadną uprzejmością w rozmowie, tak jak i Kseno-
krates, najpoważniejszy z filozofów, który z tego
właśnie powodu stał się wielki i sławny. Niezli­
czone są jeszcze inne różnice w charakterach i oby­
czajach ludzkich, których jednak bynajmniej nie
należy z tego powodu ganić.
Każdy zatem powinien usilnie trzymać się od­
powiednich dla siebie zasad, nie opacznych, a je d ­
nak swych własnych, by tym łatwiej móc zachować
ową przystojność, którą się tu zajmujemy. Trzeba bo­
wiem postępować tak, iżbyśmy nie przedsiębrali nic
sprzecznego z powszechnym przyrodzeniem, lecz sto­
sując się do jego wymogów szli za naszą własną natu­
rą i choćby nawet cudze zamierzenia były poważniej­
sze i lepsze, oceniali nasze dążenia miarą własnych
wrodzonych skłonności. Wszak ani sprzeciwianie się
swojej naturze, ani dążenie do czegoś takiego, czego
nie jesteś w stanie dopiąć, nie przyda ci się na nic.
Z tego jeszcze wyraźniej widać, czym jest owa
przystojność, skoro nie przystoi to wszystko, co czy­
nimy — jak mówi się u nas — wbrew woli Minerwy,
czyli właśnie sprzeciwiając się i walcząc z naturą.
W ogóle, jeśli jest coś przystojnego, to na pewno nic
w takim stopniu, jak jednolitość całego życia i zgod­
ność poszczególnych czynów; a tego zachować nie
zdołasz, jeśli naśladując naturę innych ludzi spuś­
cisz z oka swą własną. Bo tak jak winniśmy posłu­
giwać się językiem, który znamy od urodzenia,
abyśmy wtrącając greckie wyrazy nie narażali się
O powinnościach 387

na całkiem słuszne wyśmiewanie, co się przytrafia


niektórym spośród nas, podobnie obowiązkiem na­
szym jest nie wprowadzać żadnych rozdźwięków ani
do poszczególnych poczynań, ani też do życia jako
całości. Wspomniane zaś różnice charakterów mają m
tak wielkie znaczenie, że niekiedy jeden człowiek
musi sobie śmierć zadać, a drugi w takim samym
położeniu nie powinien tego czynić. Czyż bowiem
Marek Kato był w innym położeniu aniżeli reszta
osób, które w Afryce poddały się Cezarowi? Im
jednak poczytywano by chyba za błąd, gdyby się
pozbawili życia, a to z tego powodu, że ich życie
było mniej surowe, a obyczaje łagodniejsze. Lecz
Katonowi, skoro natura obdarowała go niewiary­
godną wprost stałością charakteru, którą on sam
umocnił jeszcze przez swą niezachwianą postawę,
przy czym zawsze trwał przy raz powziętym posta­
nowieniu, wypadało raczej umrzeć, niźli patrzeć na
twarz tyrana. Jakże wiele wycierpiał Ulisses w czasie m
owej długotrwałej tułaczki, kiedy usługiwał nie­
wiastom (jeśli Cyrce i Kalipso wolno nazywać nie­
wiastami) oraz w każdej rozmowie chciał w sto­
sunku do wszystkich okazać się uprzejmy i miły!
A w domu zniósł nawet obelgi pachołków i służebnic,
by dojść wreszcie do tego, czego pragnął. Natomiast
Ajaks z tym usposobieniem, z jakim nam go przed­
stawiają, wolałby tysiąc razy ponieść śmierć, niźli
ścierpieć coś podobnego! Biorąc to pod uwagę
trzeba będzie zastanowić się, jakie każdy z nas ma
właściwości, trzeba będzie rządzić nimi i nie pragnąć
nawet próbować, czy odpowiednie są dlań cudze za?
25*
388 O powinnościach

sady; każdemu bowiem najbardziej odpowiada to,


ii4 co jest w największym stopniu jego własne. Niechże
więc każdy pozna swój charakter i niech będzie
surowym sędzią swoich wad i zalet, by nie wyglą­
dało, że aktorzy są roztropniejsi od nas. Przecież
oni wybierają nie najlepsze, lecz najstosowniejsze
dla siebie sztuki; zaufani w swoim głosie wybierają
Epigonów oraz Medusa, spodziewający się lep­
szych wyników po grze połączonej z żywą gesty­
kulacją wolą Melanippę lub Klitajmnestrę; Rupi-
liusz, którego sam pamiętam, grał zawsze Antiopę,
a Ezop nieczęsto grywał Ajaksa. Aktor więc będzie
brał to pod uwagę na scenie, a mędrzec nie będzie
zważał na to w życiu? Będziemy zatem pracowali
przede wszystkim w tej dziedzinie, do której jesteśmy
najbardziej zdatni. A gdyby kiedykolwiek ko­
nieczność przymusiła nas do zajęć nie odpowiada­
jących naszym zdolnościom, trzeba będzie dołożyć
całej staranności, wytężyć całą uwagę i wzbudzić
całą naszą pilność, abyśmy mogli wywiązać się
z tego, jeśli nie chlubnie, to chociażby z jak naj­
mniejszą ujmą; i powinniśmy wysilać się nie tyle
w tym kierunku, by nabyć zalety, którymi nas nie
obdarzono, ile w tym, byśmy strzegli się przed
wadami.
,ls Atoli do tych dwu ról, o których wspomniałem
powyżej, dołącza się trzecia, którą obarcza nas
jakiś przypadek albo jakaś szczególna okoliczność,
oraz czwarta, którą sami przydajemy sobie wedle
naszego własnego uznania. Albowiem godności kró­
lewskie, dostojeństwa, szlachetne urodzenie, za-
O powinnościach 389

szczyty, bogactwa i wpływy, jak też wszystkie oko­


liczności tym przeciwne zależą od przypadku tu­
dzież ulegają zmienności czasu; lecz to, jaką rolę
chcemy odegrać, wypływa tylko z naszej woli. Jedni
więc przykładają się do filozofii, drudzy do prawa
cywilnego, trzeci do wymowy. Nawet jeśli chodzi
o cnoty, każdy woli wybijać się w innej. I tak ci, u«
których ojcowie lub przodkowie zapewnili sobie
w jakiejś dziedzinie sławę, starają się przeważnie
zdobyć uznanie przez zasługi tego samego rodzaju.
Na przykład Kwintus Mucjusz, syn Publiusza, szu­
kał sławy na polu prawa cywilnego, a Afrykańczyk,
syn Paulusa, w sztuce wojennej. Niektórzy znów
do czynów chwalebnych w zakresie umiejętności
odziedziczonych po swych ojcach dodają zasługi
w jakiejś sobie właściwej dziedzinie, jak wspom­
niany już Afrykańczyk, który sławę wojenną łączył
ze sławą swej wymowy. Tak samo zrobił Tymo­
teusz syn Konona, który nie ustępując ojcu w sławie
wojennej dodał do niej zasługi naukowe i uznanie
dla swoich wrodzonych zdolności. Zdarza się też
czasami, że niektórzy poniechawszy naśladowania
przodków starają się urzeczywistnić jakieś własne
zamierzenia; najwięcej wysiłku wkładają w to
zwłaszcza ci, którzy pochodzą z niższych rodów,
lecz wytyczają sobie wielkie cele. Gdy pytamy się m
zatem, co komu przystoi, powinniśmy wszystko to
pojąć i dobrze sobie uświadomić. Najpierw jednakże
każdy sam musi ustalić, kim chce zostać, jakie mieć
właściwości i jakiego rodzaju życie prowadzić, a roz­
strzygnięcie tych spraw jest najtrudniejsze ze wszyst-
390 O powinnościach

kich. Albowiem we wczesnej młodości, kiedy umysł


jest jeszcze bardzo nieporadny, każdy postanawia,
że spędzi życie tak, jak to sobie najwięcej umiłował.
Wdraża się tedy do pewnego określonego sposobu
czy trybu życia wcześniej niż był w stanie osądzić,
lis co jest dlań najlepsze. Prodyk wspomina, jak czy­
tamy u Ksenofonta, że Herkules — kiedy wchodził
dopiero w wiek młodzieńczy, który to okres został
dany przez naturę dla dokonania wyboru, na jaką
kto ma wstąpić drogę życia — udał się na pustkowie,
a gdy siedząc tam zobaczył dwie drogi, jedną wio­
dącą do Rozkoszy, drugą zaś do Cnoty, długo na­
myślał się i wahał, którą z nich byłoby lepiej podążyć.
Otóż Herkulesowi, zrodzonemu z posiewu Jowisza,
mogło się to może przytrafić, lecz inaczej wygląda
sprawa z nami, z których każdy wedle swego upo­
dobania naśladuje tego albo innego, skłaniając się
do jego zamiłowań oraz jego zasad życiowych.
I tak, przejęci przeważnie wskazaniami rodziców,
dajemy się pociągnąć do ich sposobu bytowania
i ich zwyczajów. Inni kierują się osądem gminu
i najbardziej życzą sobie tego, co za najpiękniejsze
uznaje większość. Niektórzy jednak dzięki jakiemuś
szczęściu czy prawóści swojego charakteru, bez
pouczeń ze strony rodziców poszli sami właściwą
,3,39 drogą życia. Lecz najrzadziej spotyka się takich
ludzi, którzy odznaczając się już to dużym zasobem
wybitnych zdolności, już to świetnym wykształce­
niem i wiedzą, już to jednym i drugim zarazem,
mieli też dosyć czasu na to, by rozważyć, jaki mia­
nowicie chcieliby obrać dla siebie kierunek życia.
O powinnościach 391

Przy takim zaś rozważaniu wszelkie postanowienia


zapadać winny stosownie do natury każdego czło­
wieka. Bo skoro dla wszelkich naszych postępków
sprawdzian godziwości dobieramy — jak wyżej
była mowa — wedle tego, z jakimi kto właściwościami
przyszedł na świat, to w ustalaniu drogi całego
żywota należy w tejże sprawie dołożyć starań znacz­
nie większych, byśmy przez cały jego ciąg mogli
zostawać w zgodzie z sobą i nie wahać się z dopeł­
nianiem żadnej powinności. A ponieważ dla niniej­
szego zagadnienia największe znaczenie mają przy­
rodzone skłonności charakteru, a w następnej ko­
lejności los, przeto przy wyborze sposobu życia
trzeba na ogół uwzględniać jedno i drugie, choć
z przyrodzeniem musimy liczyć się więcej; bo jest
ono znacznie silniejsze i stateczniejsze, tak iż ma się
niekiedy wrażenie, że los, sam jakby śmiertelny,
walczy z nieśmiertelną naturą. Kto więc wszelkie
swe zamiary życiowe dostosował do właściwości
swej natury, byle tylko nie opacznej, niechaj już
trwa przy tym niezmiennie, bo to mu najbardziej
przystoi; chyba żeby przypadkiem zobaczył, że po­
mylił się w wyborze drogi życiowej. Gdyby się
tak zdarzyło, a zdarzyć się może, trzeba odmienić
swe postanowienia i zamiary. Jeśli okoliczności będą
nam sprzyjały, odmiany takiej dokonamy łatwiej
i lepiej; jeśli zaś nie będą sprzyjały, musimy prze­
prowadzać ją powoli i stopniowo, tak jak się to
dzieje ze związkami przyjaźni, które— jeśli dają nam
mniej zadowolenia lub mniej się podobają — wy­
pada, zdaniem mędrców, razej zwolna rozluźniać
392

niż nagle przecinać. Zmieniwszy zaś kierunek życia


musimy starać się wszelkimi sposobami, by wie-
121 dziano, żeśmy to zrobili w dobrym zamiarze. Po­
nieważ jednak przed chwilą stwierdziłem, że po­
winno się naśladować przodków, muszę zrobić tu
dwa zastrzeżenia: pierwsze, że nie wolno naśladować
występków, i drugie, że nie trzeba naśladować
tego, co nie odpowiada naszej naturze. Tak na
przykład syn starszego Afrykańczyka, ten, który
przysposobił syna Paulusa, ze względu na słabe
zdrowie nie mógł być na tyle podobny do ojca,
jak tamten był podobny do swojego. Jeśli więc
ktoś nie może ani występować w charakterze obrońcy
sądowego, ani kierować opinią ludu na zgromadze­
niach publicznych, ani prowadzić wojen, powinien
wykazać się przynajmniej tym, co leży w jego mocy:
sprawiedliwością, rzetelnością, usłużnością, skrom­
nością i umiarkowaniem — by już nie wymagano
odeń tego, czego mu brakuje. Najlepszą zaś spuś­
cizną przekazywaną dzieciom przez rodziców, świet­
niejszą niźli wszelkie inne spadki, jest sława ich cnoty
i czynów, której splamienie winno być poczytywane
J22 za niegodziwość i występek. A że nie takie same
powinności przypadają w udziale różnym okresom
życia i inne są obowiązki młodzieńców, inne zaś
ludzi starszych, wypada coś powiedzieć i o tej
różnicy. Powinnością tedy młodzieńca jest szanować
ludzi starszych wiekiem i wybierać spomiędzy nich
najlepszych i najdoświadczeńszych, by móc oprzeć
się na ich radzie i powadze; niedoświadczeniem bo­
wiem lat młodzieńczych powinna rządzić i kierować
O powinnościach 393

roztropność ludzi starszych. Najsilniej jednak trzeba


poskramiać u młodzieży żądze zmysłowe, natomiast
wdrażać ją do trudów, zaprawiać do wytrzymałości
duchowej i fizycznej, by zarówno przy pełnieniu
powinności wojskowej, jak i przy wykonywaniu in­
nych obowiązków obywatelskich wykazywała się
największą gorliwością. Nawet i wtedy, kiedy mło­
dzież będzie chciała odprężyć umysł i oddać się
rozrywce, niech wystrzega się nieumiarkowania i pa­
mięta o obyczajności, co będzie łatwiejsze, jeśli przy­
najmniej starsi zechcą stanowczo odżegnać się od
tych przywar. Z drugiej strony ludzie podeszłego 123
wieku winni zmniejszyć swe wysiłki fizyczne, a bodaj
jeszcze bardziej zwiększyć zajęcia umysłowe, do­
kładając przy tym starania, by roztropną radą
okazać jak najskuteczniejszą pomoc i przyjaciołom,
i młodzieży, i w pierwszym rzędzie państwu. Ni­
czego zaś nie powinna unikać starość pilniej, jak
poddawania się gnuśności i próżniactwu. Co się
tyczy rozpusty, to szpetna w każdym wieku, jest
ona najobrzydliwsza w starości. A jeśli dołączą się
tu jeszcze niepowściągnione żądze, zło staje się
podwójne, gdyż okrywa to i samą starość hańbą,
i czyni rozwiązłość młodzieży tym bezwstydniej­
szą.
Nie będzie doprawdy od rzeczy, jeśli powiemy tu 124
o powinnościach urzędników i osób prywatnych,
obywateli i cudzoziemców. Szczególnym tedy obo­
wiązkiem urzędników jest konieczność rozumienia,
że są oni uosobieniem państwa, że powinni utwier­
dzać jego powagę i godność, stać na straży ustaw,
394 O powinnościach

określać uprawnienia poszczególnych osób i pamię­


tać, że wszystko to zdane jest na ich sumienność.
Natomiast człowiek prywatny powinien żyć na jed­
nakich i równych prawach z innymi obywatelami,
nie uniżać się i nie korzyć przed nikim, ale też nie
wynosić się nad innych, a ponadto w sprawach
państwa sprzyjać temu, co spokojne i zgodne z cnotą.
Wszak o takim właśnie człowieku zwykle myślimy
125 i mówimy jako o rzetelnym obywatelu. Z kolei

powinnością cudzoziemca, przyjezdnego bądź osia­


dłego, jest niezajmowanie się niczym prócz swych
własnych interesów, niewtrącanie się do interesów
cudzych tudzież okazywanie jak najmniejszej cie­
kawości co do spraw obcego mu państwa. — Tak
mniej więcej przedstawiają się powinności, kiedy
staramy się dociec, co przystoi i co odpowiada
różnym osobom w różnych okolicznościach oraz
w różnym wieku. Atoli nic tak nie przystoi, jak
zachowywanie zgodności we wszystkich poczyna­
niach oraz przedsiębranych postanowieniach.
i2g Przystojność owa znajduje wyraz w każdym z na­
szych czynów i słów, a nawet w ruchach i postawie
ciała, sprowadza się zaś do trzech rzeczy — piękna,
ładu i doboru okoliczności odpowiednich dla da­
nego rodzaju działania, a więc zasadza się na rze­
czach trudnych do opowiedzenia, które jednak wy­
starczy rozumieć. Na tych rzeczach ześrodkowuje
się też nasza troska mająca na celu zdobycie uzna­
nia ludzi, z którymi współżyjemy i wśród których
przebywamy. Dlatego wypada powiedzieć coś nie­
coś także i o tym. Przede wszystkim należy sobie
O powinnościach 395

uświadomić, że sama natura okazała wielkie względy


naszemu ciału: twarz naszą i inne części postaci ma­
jące przyzwoity wygląd zewnętrzny uczyniła widocz­
nymi, te zaś części, które dała nam dla zaspaka­
jania potrzeb naturalnych, a których widok i kształt
byłyby odrażające, osłoniła i schowała. Tę tak 127
oględną działalność twórczą natury obrała sobie
za wzór do naśladowania ludzka wstydliwość. Co
ukryła natura, to wszyscy zdrowi na umyśle ludzie
także usuwają sprzed oczu, starając się nawet swoje
potrzeby naturalne załatwiać jak najbardziej po
kryjomu oraz nie nazywając po imieniu służących
takim potrzebom części ciała i samych tych potrzeb.
Bo choć czynności te, byle dokonywane po kryjomu,
nie są sromotne, mówić o nich jest nieprzyzwoicie.
Toteż zarówno jawne ich odbywanie jest bezwstydne,
jak i rozmowa o nich sprośna. I nie trzeba doprawdy 128
dawać posłuchu cynikom ani też dawniejszym stoi­
kom, którzy byli bez mała cynikami. Wszyscy oni
ganią i wyśmiewają to, że słowa oznaczające rze­
czy, które same w sobie nie są nieprzyzwoite, po­
czytujemy za sromotne, natomiast zwiemy po imie­
niu czynności naprawdę haniebne; wszak rozboje,
oszustwa, cudzołóstwa są z istoty swej niegodziwe,
a jednak mówić o tym nie jest nieprzyzwoitością;
płodzenie dzieci — to rzecz z istoty godziwa, ale
z nazwy nieprzyzwoita. Wiele jeszcze innych przy­
kładów wyrażających tę samą myśl przytaczają oni
w swoich wywodach dla zwalczenia wstydliwości.
M y wszelako zdążajmy za naturą i wystrzegajmy
się wszystkiego, co budzi wstręt, co nie jest mile
396 O powinnościach

przyjmowane przez oczy i uszy. Nasz sposób stania,


chodzenia, siedzenia i leżenia, nasz wyraz twarzy
i oczu, jak również ruchy rąk niech przestrzegają
t29 owej przystojności. Jak najstaranniej należy przy tym
unikać dwu rzeczy: iżby nie było tutaj żadnych
przejawów zniewieściałości czy słabości, ale też żad­
nych przejawów szorstkości czy prostactwa. Nie
powinniśmy zaprawdę odstępować tego aktorom
i mówcom i zgadzać się, by tylko oni stosowali się
do niniejszych wskazań, podczas gdy my będziemy
je lekceważyli. Przecież sposób bycia aktorów dzięki
dawnym zasadom wychowawczym nacechowany jest
tak wielką wstydliwością, iż nikt z nich nie wychodzi
na scenę bez przepaski: lękają się, by w razie ja ­
kiegoś przypadkowego odsłonięcia niektórych części
ciała nie ukazali widzom nieprzyzwoitego widoku.
Także podług naszego zwyczaju dojrzali synowie
nie kąpią się z ojcami, a zięciowie z teściami. Trzeba
więc zachować tego rodzaju wstydliwość, zwłaszcza
j3jo że poucza nas i wiedzie do niej sama natura. Skoro
zaś mamy dwa rodzaje piękna, z których jeden
sprowadza się do wdzięku, drugi do stosowności,
powinniśmy wdzięk uważać za cechę niewieścią,
a stosowność za męską. A więc tak z powierzchow­
ności męża usunąć trzeba wszelkie niestosowne dla
niego ozdoby, jak też w zachowaniu się i ruchach
unikać błędu temu podobnego. Bo i ruchy zapaśni­
ków budzą często pewną odrazę, i niektóre gesty
aktorskie nie są pozbawione śmieszności; natomiast
w jednym i drugim wypadku uznaniem cieszy się
prostota i naturalność. Z kolei dostojność oblicza
O pow im iokiach 397

winna być podkreślana dobrym stanem cery, a dobrą


cerę zdobywa się przez ćwiczenia cielesne. Mamy
też troszczyć się o należyte utrzymanie ciała, jed­
nakże nie w sposób rażący czy nazbyt wyszukany,
ale tylko o tyle, by ustrzec się właściwego dla ludzi
nieokrzesanych i prostaków zaniedbania. Tę samą
zasadę stosować należy w ubieraniu się, gdzie ■—
podobnie jak w wielu innych dziedzinach — naj­
lepsze jest zachowanie umiaru. Przy chodzeniu zaś 131
mamy wystrzegać się zarówno tego, byśmy nie
poruszali się ze zbyt ostrożną powolnością i nie
wyglądali przez to podobnie do posągów obnoszo­
nych podczas uroczystych pochodów, jak i tego,
żebyśmy w pośpiechu nie nabierali przesadnej szyb­
kości, gdyż wtedy zapiera nam oddech, odmienia się
nasz wyraz twarzy i wykrzywiają się jej rysy,
a wszystko to stanowi wyraźną oznakę, że brakuje
nam stateczności. Atoli znacznie więcej jeszcze po­
winniśmy pracować nad tym, aby wzruszenia nasze
nie odbiegały od natury; co osiągniemy, jeśli bę­
dziemy uważali, by nie popaść w stan niepokoju
albo zatrwożenia, i jeśli będziemy pilnie baczyli, by
przestrzegać nakazów przystojności. Wzruszenia zaś 132
bywają dwóch rodzajów: istotą jednych jest myślenie,
a drugich popędy. Myślenie zajmuje się przeważnie
dociekaniem prawdy, gdy popędy pobudzają nas
do czynu. Należy więc dbać o to, by myśl nasza
zwracała się ku rzeczom najgodniejszym, a popędy
ulegały rozumowi.
A ponieważ wielkie znaczenie ma też mowa, 37
która jest dwóch rodzajów, przybierając z jednej
398 O powinnościach

strony postać sporu, a z drugiej — rozmowy, nie­


chaj więc spory zostawione będą rozstrzygnięciom
sądów, zgromadzeń ludowych i senatu, a zwykła
rozmowa niechaj toczy się w kołach towarzyskich,
przy omawianiu zagadnień naukowych, na spot­
kaniach rodzinnych; niech też towarzyszy biesia­
dom. Co się tyczy prowadzenia sporów, wskazań
udzielają retorzy; jeśli zaś chodzi o zwykłą rozmowę,
to nie ma żadnych wskazówek, choć nie wiem,
czy nie byłoby możliwe udzielanie ich także i w tej
dziedzinie. Lecz nauczyciele zjawiają się tam, gdzie
istnieje chęć do nauki; nie ma zaś takich, którzy
by chcieli uczyć się prowadzenia rozmowy, podczas
gdy wszędzie pełno jest ludzi pragnących zostać
retorami. Zresztą — skoro istnieją wskazania co
do doboru słów i wyrażania myśli — będą one
dotyczyły także zwykłej rozmowy. Że jednak środ­
kiem umożliwiającym mówienie jest głos, co do
głosu zaś staramy się o dwie rzeczy: aby był wy­
raźny i miły ■—■ to choć jednego i drugiego trzeba
w zasadzie spodziewać się od natury, wszelako
pierwszą właściwość można wzmóc przez ćwiczenie,
a drugą przez naśladowanie osób, które mówią
dobitnie i spokojnie. Nie było w Katulach nic ta­
kiego, co by uzasadniało mniemanie, że są wspa­
niale obeznani z piśmiennictwem; byli wprawdzie
wykształceni, lecz takież wykształcenie m idi rów­
nież inni, a mimo to uważano Katulów za najlepiej
władających językiem łacińskim. Mowa ich brzmiała
ujmująco, poszczególne głoski nie były ani zbyt
dobitne, ani też przytłumione, tak iż całość nie
O powinnościach 399

wypadała ani niewyraźnie, ani przesadnie, a głos


dobywał się bez wysilenia — ani za słaby, ani za
donośny. Bogatsze i nie mniej udatne było wysło­
wienie Lucjusza Krassusa, lecz Katulów miano
za równie dobrych mówców. Cezar zaś, brat Ka-
tula starszego, tak dalece przeszedł wszystkich cię­
tością i dowcipem, że nawet przy wystąpieniach
publicznych uzyskiwał swym sposobem wyrażania
się przewagę nad wysilonymi mowami innych.
Trzeba tedy pracować nad tym wszystkim, jeśli
w każdym przypadku chcemy utrafić w to, co
przystoi. Niechże więc zwyczajna rozmowa, w której
najbardziej celują sokratycy, będzie spokojna oraz
jak najmniej zacięta, niechaj obejmuje też żarty.
Niech nikt nie wyklucza z rozmowy pozostałych
uczestników czyniąc z niej jakby swoją tylko własność,
lecz podobnie jak w innych okolicznościach niechaj
również i w ogólnej rozmowie uzna kolejność za
rzecz najsłuszniejszą. Przede wszystkim niechaj się
dowie, o czym mowa; jeśli o rzeczach poważnych,
niech zachowuje powagę, jeśli o zabawnych, niechaj
żartuje. W szczególności powinien się starać, by
rozmowa nie wyjawiła jakiejś wady jego charakteru,
co się najczęściej zwykło zdarzać wtedy, kiedy z taką
ochotą obmawia się w sposób oszczerczy i obelżywy
nieobecnych dla zaszkodzenia im czy to przez ośmie­
szenie, czy też przez surową krytykę. Przeważnie
wiedzie się rozmowy bądź to o kłopotach domowych,
bądź o sprawach państwa, bądź o zainteresowaniach
na polu sztuki i nauki. Należy więc dbać o to, by
rozmowa, choćby zaczęła zbaczać ku innym przed-
400 O powinnościach

miotom, wracała znów do tych tematów, ale tylko


0 tyle, o ile będą się nasuwać, bo wszak nie zawsze
1 nie w jednakowym stopniu zajmują nas te same
zagadnienia. Trzeba także uważać, czy rozmowa
sprawia jeszcze przyjemność, iżby tak jak się miało
powody jej zaczęcia, można było też znaleźć sposób
j* zakończenia. Lecz podobnie jak dla całego życia
bardzo słusznie zaleca się, byśmy unikali zamętu
duchowego, to jest zbyt daleko idących i nie podle­
gających rozumowi wzruszeń, również i rozmowa
winna być wolna od tego rodzaju uniesień; chodzi
0 to, aby toczyła się bez gniewu, aby nie przejawiała
się w niej jakaś namiętność, ani gnuśność, ani
trwożliwość, ani nic podobnego. Najwięcej zaś mamy
troszczyć się o to, by widziano, że szanujemy i ko­
chamy tych, z którymi wiedziemy daną rozmowę.
A gdy czasem się zdarza, że musimy kogoś skarcić,
winniśmy może użyć ostrzejszego tonu i surowszych
czy dobitniejszych słów, a nawet wypada nam się
postarać, by wyglądało, że czynimy to zagniewani.
Ale jak do wypalania i odcinania, tak i do tego ro­
dzaju karcenia będziemy się uciekali rzadko i nie­
chętnie, nigdy inaczej niźli w koniecznej potrzebie,
jeśli nie znajdzie się żaden inny środek zaradczy;
1 w tym wypadku jednak bądźmy dalecy od gniewu,
gdyż w gniewie nic nie można zrobić dobrze, nic
137 nie można przedsięwziąć rozsądnie. Wszelako w prze­

ważnej części wypadków można posłużyć się na­


pomnieniem łagodnym, ale wyrażonym z całą po­
wagą, tak iżby z jednej strony okazać surowość,
a z drugiej nie dopuścić się obrazy; zarazem powinno
O powinnościach 4 0 1

się dać do zrozumienia, że cierpki ton nagany


użyty został właśnie dla dobra tego, komu nagany
udzielamy. Wypada dalej, aby także w sporach
z największymi przeciwnikami, choćbyśmy nawet
usłyszeli jakoweś niesłuszne zarzuty, zachowali się
jednakże z godnością i opanowali naszą skłonność
do gniewu. Bo wszystko, co się czyni w jakimś unie­
sieniu, nie może ani odznaczać się statecznością,
ani uzyskać pochwały ze strony otoczenia. Brzydko
jest też sławić siebie samego, a zwłaszcza mówić
o sobie rzeczy niezgodne z prawdą i wystawiając
się na szyderstwa słuchaczy naśladować żołnierza-
samochwała.
Ponieważ rozpatruję tutaj, a przynajmniej pragnę
rozpatrzyć wszystkie możliwe okoliczności, muszę po­
wiedzieć też, jaki dom jest stosowny dla człowieka
dostojnego, piastującego wysokie urzędy. Otóż ce­
lem domu jest użyteczność, którą musi brać pod
uwagę plan budowy. Jednakowoż należy przy tym
uwzględniać wygodę i zewnętrzną okazałość. Jak
wiemy, Gnejusowi Oktawiuszowi, który pierwszy
z tej rodziny został konsulem, przysporzyło szacunku*
to, że wzniósł wspaniały i nadzwyczaj okazały dom
na Palatynie; a że tłumnie budynek zwiedzano,
zrodziło się stąd przekonanie, iż swojemu właści­
cielowi, człowiekowi całkiem nowemu, dopomógł
przy wyborze na konsula. Dom ten został zniszczony
przez Skaurusa, który go jako część dodatkową
włączył do swojego pałacu. I oto podczas gdy tam­
ten wniósł do swego domu po raz pierwszy godność
konsula, ten, choć był synem nader znakomitego
C ycero — D z ie ła filo z o fic z n e , t. U 26
402 O powinnościach

i sławnego męża, przyniósł do powiększonego bu­


dynku nie tylko porażkę doznaną przy zabieganiu
139 o urząd, lecz ponadto niesławę i nieszczęście. Bo
dom ma jeno zdobić godność ludzką, nie wolno
zaś upatrywać w nim całej swej godności; i nie
dom ma wyróżniać swojego pana, ale pan uświetniać
sobą dom. A poza tym — tak jak trzeba w innych
okolicznościach mieć wzgląd nie tylko na siebie,
lecz i na drugich — również gdy chodzi o dom
człowieka sławnego, gdzie musi on przyjmować
wielu gości i dopuszczać do siebie mnóstwo ludzi
wszelkiego stanu, należy dołożyć starania o prze-
stronność. Z drugiej strony przestronny dom, gdy
pozostaje pusty, przyprawia nieraz o wstyd swego
właściciela, osobliwie jeżeli kiedyś za innego pana
bywał zwykle gromadnie odwiedzany. Przykro jest
bowiem, gdy przechodnie mówią:
O , domu stary! Jakże innego / Masz obecnie właściciela!

A przecież w naszych czasach można to powiedzieć


no o wielu domach. Następnie trzeba się wystrzegać,
zwłaszcza kiedy budujesz sam, byś nie przekroczył
miary w wydatkach i przepychu, bo wiele zła wy­
rządza tutaj już sam przykład: mnóstwo ludzi
skwapliwie naśladuje poczynania możnych szczegól­
nie pod tym względem. Któż na przykład bierze za
wzór cnotę tak wybitnego męża, jak Lucjusz Lu­
kullus? A iluż to wzorowało się na przepychu jego
wiejskich domów! Nie ulega wątpliwości, że w tym
przynajmniej trzeba zachowywać umiar i podążać
środkową drogą. Takim samym umiarkowaniem
O powinnościach 4 03'

winniśmy się kierować przy zaspokajaniu wszela­


kich naszych potrzeb tudzież w całym sposobie
życia. Lecz wystarczy już o tym.
Przy podejmowaniu natomiast każdej działał- 1«
ności przestrzegać należy trzech wskazań: po pierw­
sze, iżby nasze popędy posłuszne były rozumowi, co
najbardziej sprzyja spełnianiu obowiązków; po dru­
gie, byśmy zwracali uwagę na wielkość dzieła,
którego pragniemy dokonać, i nie podejmowali sta­
rań czy też wysiłków większych lub mniejszych niż
te, jakich wymaga dana sprawa; po trzecie, byśmy
dbali o umiarkowanie, jeśli chodzi o przejawy na­
szej hojności i zachowanie dostojeństwa. Najlepszym
zaś sposobem jest tu właśnie trzymanie się i nie
przekraczanie nakazów przystojności, o której mówi­
łem powyżej. Jednakże spośród tych trzech wskazań
najważniejsze jest zalecenie, aby popęd ulegał ro­
zumowi.
Z kolei powinienem mówić o porządku w naszych ^
poczynaniach i o stosownej porze do działania.
Wszystko to składa się na umiejętność, którą Grecy
określają mianem sutaĘioc, to znaczy taktu; nie
chodzi tutaj o to, co my tłumaczymy jako modestia,
czyli umiarkowanie, w którym to wyrazie zawiera
się pojęcie miary (modus), ale o to, co pod ową
sura^ia rozumie się jako zachowywanie ładu. I tak,
jeżeli już i to zwać będziemy umiarkowaniem,
stanowi ono, jak określają stoicy, umiejętność od­
powiedniego rozmieszczenia naszych czynów i słów.
Zdaje się więc, że istota ładu i rozmieszczenia jest
ta sama, gdyż i ład określają oni jako ułożenie
2 6 *
404 O powinnościach

rzeczy w odpowiednich, dogodnych dla nich miej­


scach. Właściwe zaś umieszczenie czynności polega,
jak mówią, na doborze stosownej pory do działania,
przy czym taka stosowna pora zwie się po grecku
euxatpia, a po łacinie occasio, czyli sposobnością.
Idzie za tym, iż umiarkowanie, pojęte tak, jak po­
wiedziałem, jest umiejętnością doboru stosownej czy
dogodnej pory do działania. Tak samo można też
określić roztropność, którą zajmowałem się na po­
czątku; tutaj jednak chcemy rozpatrywać umiar­
kowanie, powściągliwość i cnoty tym podobne.
Zresztą cechy właściwe roztropności zostały już
przedstawione w odpowiednim dla nich miejscu,
teraz zaś mamy mówić o przymiotach tych cnót,
o których właśnie dosyć długo rozprawiamy, to jest
cnót związanych z obyczajnością i zdobywaniem
uznania ze strony ludzi, z którymi współżyjemy.
Należy więc zachować taki porządek w działaniu,
by podobnie jak w poważnej przemowie, także i w ży­
ciu wszystko łączyło się ze sobą i zgadzało. Bo nie­
przystojnie i wręcz opacznie jest mieszać do sprawy
poważnej sposób mówienia odpowiedni dla bie­
siady albo wtrącać jakieś swawolne powiedzenia.
Kiedy kolegą Peryklesa w dowództwie naczelnym
był poeta Sofokles, zeszli się obydwaj pewnego razu
w sprawach wspólnie wykonywanego urzędu, a że
przypadkiem przechodził obok urodziwy chłopiec,
Sofokles zawołał: «Jakiż to piękny chłopak, Pery-
klesie!» Perykles dał doskonałą odpowiedź: «Ależ
wódz, Sofoklesie, powinien mieć wstrzemięźliwe nie
tylko ręce, lecz i oczy». A przecież gdyby tenże
O powinnościach 405

sam Sofokles odezwał się tak w czasie występu za­


paśników, nie naraziłby się na tę słuszną naganę.
Tak wielkie jest znaczenie miejsca i czasu! Podobnie
jeśli ktoś ma bronić w sądzie jakiejś sprawy i w cza­
sie podróży albo przechadzki będzie ją samotnie
rozważał lub zamyśli się głębiej nad czymś innym,
bynajmniej nie spotka się to z naganą; ale gdyby
tak samo zachował się podczas biesiady, wzięto by
go za nieokrzesanego ze względu na nieumiejętność
stosowania się do okoliczności. Postępki, które da­
leko odbiegają od wymogów dobrego wychowania,
na przykład jeśli ktoś śpiewa na placu publicznym albo
dopuszcza się jakiejś innej wielkiej zdrożności, dają
się łatwo rozpoznać i nie tak bardzo potrzebują
napomnień i wskazań. Inaczej te, które robią wra­
żenie wykroczeń zupełnie błahych i przez wielu
mogą być nierozpoznane: powinno się unikać ich
tym baczniej. Tak jak przy grze na lutni lub na
flecie znawca potrafi zwykle zauważyć choćby nie­
znaczny fałsz, podobnie też i w życiu trzeba uważać,
by przypadkiem nie zabrzmiało w nim coś fałszywie;
w dodatku trzeba się wystrzegać tego tym usilniej,
im ważniejsza i cenniejsza od zgodności tonów jest
harmonia naszych postępków. Jak więc przy grze
na lutni ucho muzyka pochwyci nawet najmniejsze
usterki, tak też i my, jeśli chcemy być surowymi
i pilnymi sędziami czy karcicielami uchybień ludz­
kich, z drobiazgów wysnujemy często ważne wnioski.
Ze spojrzenia oczu, ze spuszczenia lub ściągnięcia
brwi, z zasmucenia czy wypogodzenia oblicza,
z uśmiechu, z odezwania się lub zamilczenia, z pod-
4 0 6 O powinnościach

niesienia lub zniżenia głosu oraz z innych podobnych


oznak łacno będziemy mogli osądzić, co z tego jest
stosowne, a co pozostaje w niezgodzie i z powin­
nością, i z naturą. W takich przypadkach nie za­
wadzi poznać, jak się to wszystko przedstawia u in­
nych osób, abyśmy sami unikali tego, co jest nie­
przystojne dla drugich. Nie wiem bowiem, jak się
to dzieje, że jeśli mają miejsce jakieś uchybienia,
lepiej widzimy je u drugich niż u siebie samych.
Przecież i uczniowie najłatwiej poprawiają się
wtedy, gdy nauczyciele naśladują ich błędy, aby
147 w ten sposób je wyplenić. W przypadku zaś, gdy

jakiś wybór nastręcza wątpliwości, niezmiernie po­


żytecznie jest zasięgnąć rady ludzi wykształconych
albo też mających praktyczne doświadczenie oraz
zapytać ich, co zalecą tutaj odnośnie do wszyst­
kich obowiązków. Albowiem większość ludzi za­
zwyczaj daje się ponieść tam, dokąd pociąga ich
sama natura. Trzeba przy tym zwracać uwagę nie
tylko na to, co kto mówi, lecz także na to, co kto
myśli, a nawet na to, dlaczego tak myśli. Bo tak
jak każdy malarz, każdy z tych, co to kują posągi,
a nawet i każdy poeta pragnie, aby dzieło jego
było publicznie omawiane i by mógł on naprawić
usterki, które spotka nagana ze strony większości;
tak jak oni starają się dociec sami i wypytać drugich,
na czym polega błąd ich w danym dziele — rów­
nież i my na podstawie osądu innych ludzi musimy
bardzo wiele uczynić albo też zaniechać, bardzo
i4s wiele odmienić lub naprawić. Co się tyczy natomiast
działań podejmowanych zgodnie ze zwyczajem
O powinnościach 407

i ustanowieniami państwa, to nie potrzeba żadnych


wskazań, gdyż wskazaniami są tu same owe zwy­
czaje i ustanowienia. I nikt nie powinien dać się
uwieść błędnemu przekonaniu, że jeśli Sokrates albo
Arystyp uczynili coś lub powiedzieli wbrew zwy­
czajowi czy ustanowieniu swojego państwa, to i jemu
wolno zrobić to samo: przywilej ten zdobyli sobie
tamci niezwykłymi i wprost boskimi zaletami. Co
więcej, należy całkowicie odrzucić zapatrywania cy­
ników; są bowiem sprzeczne z wstydliwością, bez
której nie może być nic prawego, nic cnotliwego.
Ludzi zaś, którzy życie swoje uświetnili szlachetnymi 149
i wielkimi dokonaniami, którzy dobrze rozumieją
interes państwa i dobrze mu się zasłużyli albo za­
sługują, powinniśmy szanować i czcić tak, jak gdyby
byli oni zaszczyceni jakimś dostojeństwem lub wła­
dzą. Mamy też okazywać wielką cześć starości,
ustępować pierwszeństwa tym, którzy piastują wy­
sokie urzędy, czynić rozróżnienie pomiędzy obywa­
telem i cudzoziemcem, a w stosunku do cudzoziemca
rozróżniać, czy przybył on prywatnie, czy też urzę­
dowo. Słowem, by już nie wdawać się w szczegóły,
winniśmy szanować, chronić i zachowywać jedność
i wspólność całego rodzaju ludzkiego.
Teraz przejdę do rzemiosł i innych sposobów f;0
zarobkowania. Które z nich należy uważać za godne
człowieka wolnego, a które za nikczemne, o tym
nauczyliśmy się takich mniej więcej zasad. Przede
wszystkim gani się ogólnie te sposoby zarobkowania,
które wzbudzają przeciw sobie niechęć ludzką, jak
na przykład zawód celników lub lichwiarzy. Następ-
408 O pouiinnoSciach

nie niegodny człowieka wolnego i przynoszący ujmę


jest sposób zarobkowania przeróżnych najemników,
od których nabywa się tylko pracę, a nie jakieś
umiejętności; bo już sama zapłata, jaką otrzymują,
jest swego rodzaju wynagrodzeniem za niewolnicze
posługi. Za nikczemnych trzeba także uznać tych,
którzy nabywają towar od kupców, by zaraz go
odsprzedać komu innemu, gdyż bez daleko idących
kłamstw nie osiągnęliby żadnego zysku, a zaprawdę
nie masz nic brzydszego od kłamstwa. Zawody
hańbiące uprawiają też wszyscy rzemieślnicy, bo
w rękodzielni nie może być nic szlachetnego. Naj­
mniej jednak godne uznania są zawody służebne
względem zmysłowych rozkoszy, a więc czynności
«handlarzy ryb, rzeźników, kucharzy, kiełbaśników
i rybaków» — jak ich wylicza Terencjusz. Dodaj tu,
jeśli łaska, sprzedawców wonności, tancerzy oraz
151 wszystkich grających w kości. Z drugiej strony,
jeśli chodzi o umiejętności, które już to wymagają
znaczniejszej wiedzy, już to przynoszą jakiś nie­
przeciętny pożytek, jak na przykład sztuka leczenia,
budowania tudzież biegłość w udzielaniu uzac-
niających nauk, to przystoją one tym ludziom, dla
których stanu są stosowne. Handel z kolei, jeżeli
jest drobny, poczytywać należy za zajęcie uwła­
czające; jeśli zaś jest rozległy i obraca wielkimi za­
sobami, jeśli sprowadza ze wszystkich stron wiele
towarów i bez oszustwa dostarcza ich wielu ludziom,
to nie trzeba go zbytnio ganić. Zdaje się, że można
nawet ze wszech miar pochwalić takiego kupca,
jeżeli syt zysku czy raczej zadowolony z osiągniętych
O powinnościach 409

już korzyści przeniesie się z portu na rolę i podąży


do swoich wiejskich posiadłości, tak jak wielekroć
udawał się przedtem z pełnego morza do portu.
Ze wszystkich jednak sposobów zarobkowania nie
ma nic lepszego, nic płodniejszego, nic milszego, nic
godniejszego człowieka, szczególnie człowieka wol­
nego, niźli uprawianie roli. A ponieważ dość obszer­
nie rozwodziłem się o tym w Katonie Starszym,
wszystko, co będzie dotyczyło niniejszego zagad­
nienia, weźmiesz sobie z tamtego dzieła.
Mam wrażenie, że wystarczająco już omówiłem,
w jaki to sposób wywodzą się powinności z poszcze­
gólnych składników cnoty. Lecz nawet i pomiędzy
tymi składnikami cnoty może nieraz wyniknąć za­
targ i zajść konieczność porównania, która z dwu
danych odmian cnotliwości stoi wyżej; a wszak Pa-
necjusz zupełnie pominął tę sprawę. Otóż skoro
wszelka cnotliwość bierze początek z czterech źró­
deł, z których jedno stanowi poznanie, drugie —
współżycie, trzecie — wielkoduszność i czwarte —
umiarkowanie, to przy wyborze powinności ko­
nieczne jest niejednokrotnie porównywanie ich ze
sobą. Wobec tego przyjmujemy, że powinności wy­
nikające ze współżycia ludzi są bardziej zgodne
z naszym przyrodzeniem niż powinności wypły­
wające z dążeń poznawczych. Można to uzasadnić
następującym dowodem: gdyby mędrcowi przypadł
w udziale taki żywot, iż mając obfite zasoby wsze­
lakich dóbr mógłby w najzupełniejszej spokojności
zastanawiać się i rozmyślać sam w sobie nad tym
wszystkim, co tylko jest godne poznania, to jednak —
4 1 0 O powinnościach

jeśli zostawałby w tak dokładnym osamotnieniu,


że zgoła nie mógłby dostrzec człowieka — roz­
stałby się z życiem. Jakoż najpierwszą ze wszyst­
kich cnót jest owa mądrość, czyli sapientia, którą
Grecy nazywają aotpioc; roztropność bowiem, czyli
prudenłia, zwana przez Greków cppóvY)<7tę, oznacza
w naszym rozumieniu coś innego: jest zdolnością
rozeznawania rzeczy, których mamy pragnąć albo
unikać; tymczasem owa mądrość, którą określiłem
jako najpierwszą, polega na rozeznaniu spraw bos­
kich i ludzkich, obejmującym także świadomość
wspólnoty pomiędzy bogami i ludźmi tudzież ich
powiązania z sobą. Jeśli ta mądrość jest największą
cnotą, a tak jest w rzeczy samej, to nie ulega wąt­
pliwości, że i powinność wywodząca się ze wspól­
noty również musi mieć największe znaczenie. A l­
bowiem nasze poznawanie i badanie natury byłoby
jakieś niedokładne czy niepełne, gdyby po nim nie
następowało żadne działanie. Działanie to zaś prze­
jawia się głównie w dbałości o pożytek ludzi, ma
więc na widoku współżycie rodzaju ludzkiego. Trzeba
mu tedy przyznać pierwszeństwo przed poznaniem.
154 A mówią to i głoszą wszyscy istotnie najlepsi
mężowie. Któż bowiem jest aż tak gorliwy w pozna­
waniu i badaniu przyrody, iżby — jeśli w czasie
swoich rozważań i dociekań, mających za przedmiot
nawet najgodniejsze poznania rzeczy, otrzyma nagle
wiadomość o niebezpieczeństwie i groźnym poło­
żeniu ojczyzny, którą mógłby wesprzeć i wspomóc —
nie zostawił i nie rzucił tego wszystkiego, chociażby
miał pewność, że zdoła policzyć gwiazdy albo zmie-
O powinnościach 4 1 1

rzyć wielkość wszechświata? A przecież tak samo


zrobi i wtedy, gdy w potrzebie lub w niebezpie­
czeństwie znajdzie się jego ojciec czy przyjaciel.
Z tych przykładów wynika, że ponad wysiłki i po- iss
winności naukowe przekładać trzeba obowiązki spra­
wiedliwości, mające na celu pożytek ludzi, który
dla każdego człowieka powinien być rzeczą naj­
świętszą. Toż nawet ci, którzy trudy swoje i całe 44
życie poświęcili badaniom naukowym, bynajmniej
nie uchylali się od przysparzania pożytku i korzyści
społeczeństwu. Albowiem wykształcili wielu ludzi,
aby uczynić z nich lepszych obywateli, bardziej
przydatnych dla ich krajów. I tak na przykład
pitagorejczyk Lizis wykształcił Tebańczyka Epami-
nondasa, Platon Syrakuzańczyka Diona, a liczni
pozostali myśliciele wielu innych. Także i u mnie
wszystko, com zdziałał dla dobra państwa, jeśli
tylko istotnie coś zdziałałem, wynikło stąd, żem do
spraw publicznych przystąpił wyuczony przez mych
mistrzów i opatrzony przez nich w potrzebną tu
wiedzę. Mistrzowie tacy kształcą i pouczają garną- i56
cych się do nauki nie tylko za swojego życia i oso­
biście, lecz osiągają to samo również po śmierci
przy pomocy pozostawionych pism. Boć nie pomi­
nęli oni żadnego zagadnienia, które by dotyczyło
już to praw, już to obyczajów, już to nauki o pań­
stwie, tak iż ma się wrażenie, że cały swój wolny
czas zostawili do naszego rozporządzenia. Tak oto
nawet i ci oddani dociekaniom naukowym i zdoby­
waniu wiedzy myśliciele używają swego rozumu
i rozsądku przede wszystkim dla dobra ludzkości.
412 O powinnościach

Z tej samej przyczyny także umiejętność wymow­


nego wysławiania się, byle rozsądnego, jest lepsza
niż najbystrzejsze nawet rozmyślania prowadzone
bez wypowiadania się; jako że myśl ogranicza się
jedynie do. samej siebie, a wymowa ogarnia wszyst­
kich, z którymi łączą nas węzły współżycia. I tak
jak roje pszczół gromadzą się nie dla budowy plastrów
miodu, lecz budują plastry dlatego, że z natury
swojej są towarzyskie, podobnie też, a nawet w znacz­
nie wyższym stopniu ludzie mają zdolność rozumo­
wania i myślenia, ponieważ z natury żyją gromadnie.
Gdyby tedy z poznaniem rzeczy nie kojarzyła się
ta cnota, która polega na trosce o ludzi, to jest
wynika ze współżycia rodzaju ludzkiego, samo po­
znanie wydawałoby się czymś istniejącym wyłącznie
dla siebie i jałowym. Także i wielkoduszność, gdyby
zabrakło związku i łączności pomiędzy ludźmi,
stałaby się czymś dzikim i nieludzkim. Idzie za tym,
że utrzymanie więzi i współżycia pomiędzy ludźmi
winno mieć pierwszeństwo przed dążeniami poznaw­
czymi. I nie jest prawdą to, co powiadają niektórzy,
iż owo zespolenie się i stowarzyszenie się ludzi
doszło do skutku ze względu na konieczność życiową,
jako że bez pomocy drugich nie jesteśmy w stanie
zdobyć ani wytworzyć tego, czego domaga się nasza
natura; iż gdyby wszystko, co ma znaczenie dla
wygodnego życia, zostało — jak to mówią — do­
starczone nam niby za sprawą czarodziejskiej różdżki,
wtedy każdy obdarzony wybitniejszymi zdolnoś­
ciami człowiek, porzuciwszy wszystkie zajęcia, od­
dałby się całkowicie poznaniu i gromadzeniu wie­
O powinnościach 413

dzy. Wcale tak nie jest! Bo i unikałby on samotności,


i szukałby towarzysza swej pracy, i pragnąłby cza­
sem nauczać, a czasem samemu się uczyć, niekiedy
słuchać, a niekiedy mówić. Wszelką tedy powinność,
mającą znaczenie dla zespolenia ludzi i dla utrzy­
mania więzi społecznej, należy przekładać ponad
taką powinność, której istotę stanowi poznanie
i zdobywanie wiedzy.
Trzeba by może zapytać, czy zawsze mamy tej
więzi społecznej, jak najbardziej odpowiadającej na­
szej naturze, dawać pierwszeństwo także przed
umiarkowaniem oraz skromnością. Nie jestem tego
zdania. Albowiem pewne postępki są po części tak
obrzydliwe, a po części tak niecnotliwe, że mędrzec
nie dopuści się ich nawet dla ocalenia swej ojczyzny.
Bardzo wiele przykładów tego rodzaju zestawił
Pozydoniusz, lecz niektóre z nich są na tyle szpetne
i na tyle plugawe, że nawet omawianie ich wydaje
mi się nieprzystojne. Otóż czynów tych nikt się nie
podejmie nawet dla dobra państwa; zresztą i pań­
stwo nie będzie sobie życzyło, by ktoś się ich dla niego
podejmował. Lecz sprawa ta wygląda jeszcze proś­
ciej, gdyż okoliczność, w której państwu zależałoby
na jakimś takim czynie mędrca, w ogóle zdarzyć
się nie może. Dlatego właśnie wynika stąd, że przy 160
wyborze powinności przewagę zyska ten ich rodzaj,
który ma znaczenie dla współżycia ludzkiego. Bo
następstwem poznania i wiedzy będzie rozważne
działanie, za czym idzie, że działanie to ma wartość
większą niźli roztropne myślenie. Ale doprawdy
Wystarczy już o tym. Przecież zagadnienie niniejsze
414 O powinnościach

zostało już tak wyjaśnione, że szukając właściwej


powinności nietrudno będzie rozstrzygnąć, co trzeba
stawiać wyżej, a co niżej. Jeśli zaś chodzi o samą
społeczność, to w ramach jej istnieje stopniowanie
obowiązków umożliwiające nam zrozumienie, który
z nich ma pierwszeństwo przed innymi. I tak pierw­
sze miejsce zajmują powinności względem bogów
nieśmiertelnych, drugie — względem ojczyzny, trze­
cie — względem rodziców, a następne — stopniowo
i6i względem innych osób. Na podstawie tych pobież­
nych rozważań można pojąć, że ludzie mają zwy­
czaj zastanawiać się nie tylko nad tym, czy coś jest
cnotliwe lub podłe, lecz i nad tym, która z dwu
możliwości cnotliwych bardziej odpowiada wymo­
gom cnoty. Panecjusz, jak wspomniałem powyżej,
nie tknął tego zagadnienia. Ale przejdźmy już do
spraw dalszych.
K sięg a druga

Wydaje mi się, synu Marku, żem w poprzedniej J


księdze dostatecznie jasno przedstawił, w jaki to
sposób powinności wywodzą się z cnoty i w ogóle
ze wszelkiego rodzaju zalet. W następnej kolejności
omówię te odmiany obowiązków, które dotyczą
uświetnienia życia tudzież celowego wykorzystania
środków, jakich ludzie do tego potrzebują, a więc
potęgi, znaczenia i bogactwa. Jak już wspomniałem,
chodzi tutaj zarówno o to, aby dociec, co jest po­
żyteczne, a co szkodliwe, jak i o to, by zbadać, co
spośród rzeczy pożytecznych jest pożyteczniejsze
lub najpożyteczniejsze. Nim przystąpię do oma­
wiania tych zagadnień, powiem wprzódy coś nie­
coś o mym niniejszym przedsięwzięciu i sposobie pa­
trzenia na nie. Jakkolwiek bowiem dzieła moje 2
obudziły u wielu osób nie tylko zapał do czytania,
ale i pragnienie pisania, to jednak lękam się nie­
kiedy, by nazwa filozofii nie mierziła niektórych
zacnych mężów i by nie dziwili się oni, że poświęcam
jej tyle pracy i czasu. Tymczasem jeśli chodzi o mnie,
to jak długo Rzeczpospolita zostawała pod rządami
ludzi, którym sama się powierzyła, ku niej właśnie
zwracałem wszystkie me troski i myśli. Lecz w okre-
416 O powinnościach

sie, kiedy wszystko znajdowało się pod władztwem


jednego człowieka, kiedy dla czyjejś rady i powagi
nigdzie nie było miejsca, kiedy wreszcie utraciłem
swych najwybitniejszych współtowarzyszy w dziele
obrony Rzeczypospolitej, nie chciałem ani poddać
się smutkowi, który by strawił mnie, gdybym mu
się nie oparł, ani na odwrót — oddać się niegodnym
3 męża światłego rozkoszom. Obyż była Rzeczpospo­
lita utrzymała się w tym stanie, w jakim znajdowała
się na początku, i nie spotkała na swej drodze lu­
dzi pragnących nie tyle zmiany ustroju, ile zupeł­
nego jego zniszczenia! Wtedy bowiem, po pierwsze,
więcej wysiłku niż w pisanie wkładałbym w prak­
tyczną działalność, tak jak to miałem we zwyczaju,
gdy ustrój Rzeczypospolitej nie był jeszcze za­
chwiany; a po drugie, co się tyczy właśnie moich
pism, przeznaczyłbym je nie dla tych zagadnień,
którymi się zajmuję teraz, lecz dla moich wystąpień
publicznych, jak to często czyniłem dawniej. Ale
odkąd Rzeczpospolita, której przyzwyczaiłem się
poświęcać wszystkie me starania, myśli i siły, oka­
zała się już całkiem zgubiona, przestały oczywiście
rozbrzmiewać w sądzie i senacie także i moje prze-
4 mówienia. Ponieważ jednak umysł nie może zostawać
bezczynny i ponieważ od lat młodzieńczych prowa­
dziłem studia filozoficzne, uważałem, iż najwłaś­
ciwszym sposobem pozbycia się frasunku będzie
dla mnie powrót do filozofii. Jako młodzieniec
poświęcałem jej gwoli zdobycia wykształcenia wiele
czasu; później wszakże, gdy zacząłem ubiegać się
o wyższe stanowiska i oddałem się całkowicie na
O powinnościach 417

usługi państwa, na filozofię zostawało tylko tyle czasu,


ile go zbywało ponad to, co przeznaczałem dla
przyjaciół i dla państwa. Lecz i ten czas w całości
zużywałem na czytanie, na pisanie zaś brakło
już chwil wolnych. Otóż w tych największych nie­
szczęściach osiągnąłem, jak mi się zdaje, przynajmniej
tyle dobrego, żem przedstawił na piśmie zagadnienia
z jednej strony nie dość znane mym współrodakom,
a z drugiej jak najgodniejsze poznania. Bo i coż,
na bogów, jest bardziej pożądane od mądrości, co
jest doskonalsze, co lepsze dla człowieka, co dlań
stosowniejsze? A przecież ci, którzy dążą do jej
zdobycia, noszą właśnie miano filozofów; filozofia
zaś — jeśli chcesz, bym ci to wyjaśnił — to nic in­
nego, jak umiłowanie mądrości. Mądrość z kolei
jest, jak ją określili dawni filozofowie, znajomością
spraw boskich i ludzkich oraz podstaw, na których
się te sprawy opierają. Skoro zaś dążenie do takiej
mądrości poczytuje ktoś za naganne, to nie wiem
doprawdy, co uważałby za godne pochwały. Jeżeli
bowiem szuka się rozrywki umysłowej i wypoczynku
od kłopotów, to cóż można porównać z zajęciem
ludzi, którzy stale badają coś takiego, co zmierza
i przyczynia się do szlachetnego i szczęśliwego ży­
cia? A jeżeli ma się na względzie stałość charakteru
i męstwo, to albo ta właśnie nauka dopomoże nam
w osiągnięciu tych cnót, albo w ogóle żadna inna.
Występowanie z twierdzeniem, że odnośnie do tych
najważniejszych rzeczy nie ma zgoła żadnej nauki,
podczas gdy nie może się bez niej obejść nawet
najmniej znacząca sprawa, jest właściwością ludzi
C yeero — D z ie ł a f il o z o f ic z n e , t. I I 27
418 O powinnościach

zabierających głos mało rozważnie i popełniających


omyłki w najdonioślejszych zagadnieniach. Jeśli zaś
istnieje jakaś nauka cnoty, to gdzie ją znajdziesz,
gdy wyłączysz filozofię? Wszelako zwykło się oma­
wiać to dokładniej przy zachęcaniu do studiów filo­
zoficznych, co i ja uczyniłem w innym dziele.
Teraz zaś chciałem jedynie wyjaśnić, dlaczego po
pozbawieniu mnie możności służenia państwu zwró­
ciłem się przede wszystkim ku tej nauce. Lecz tu
spotykam się z zarzutem i to ze strony ludzi światłych
i uczonych, którzy zapytują, czy wolno uważać
mnie za postępującego zgodnie ze swą własną
postawą, skoro utrzymuję, że nic na pewno wie­
dzieć nie można, a mimo to i o innych rzeczach
często rozprawiam, i teraz właśnie zajmuję się gor­
liwie nakazami powinności. Chciałbym, by dobrze
zrozumieli oni me poglądy. Otóż nie należę do lu­
dzi, których myśl błąka się gdzieś po manowcach
i nigdy nie znajduje nic takiego, czego by się miała
trzymać. Bo i jakże wyglądałoby nasze myślenie
albo raczej życie, gdyby usunąć nie tylko zasady
rządzące rozważaniami, ale i prawidła życiowe?
Gdy zaś inni filozofowie powiadają, że jedne wia­
domości są pewne, a drugie niepewne, ja różnię się
od nich tylko tym, iż jedno nazywam prawdopodob­
nym, drugie nieprawdopodobnym. Cóż więc prze­
szkadza mi pójść za tym, co wydaje mi się prawdo­
podobne, a odrzucić wszystko przeciwne i unikając
nazbyt śmiałych twierdzeń ustrzec się nierozwagi,
która jest tak bardzo sprzeczna z mądrością? A jeśli
zwolennicy naszego kierunku zwalczają w ogóle
O powinnościach 419

wszystkie twierdzenia, dzieje się tak dlatego, że


prawdopodobieństwa twierdzeń nie można wykazać
inaczej niźli przez starcie się dowodów wysuniętych
z obydwu stron. Lecz zagadnienie to zostało już
dość starannie, jak mniemam, przedstawione w moich
Księgach akademickich. Co się zaś tyczy ciebie, mój
Cyceronie, to chociaż uczysz się nader szanownego
i sławnego kierunku filozofii pod przewodnictwem
Kratypa, zupełnie dorównującego samym twórcom
tej wspaniałej nauki, nie chciałem jednak, by po­
zostały ci nie znane poglądy nasze, które są wszak
tak bliskie waszym. Atoli przejdźmy już do spraw,
któreśmy sobie wytyczyli.
Otóż z pięciu podanych przeze mnie sposobów
rozpatrywania powinności dwa nawiązywały do
przystojności i cnoty, dwa miały na względzie wygodę
życia, dostatki, bogactwa i wpływy, piąty sprowadzał
się do rozeznania i wyboru w przypadku, gdyby
kiedykolwiek wymienione tu powinności zdawały
się być sprzeczne z sobą. Część nawiązująca do cnoty,
czyli ta, co do której pragnę, byś ty przynajmniej
jak najlepiej się z nią zaznajomił, jest już poza
nami. To zaś, o czym mowa obecnie, zwie się właśnie
zagadnieniem pożytku. Odnośnie do znaczenia tego
wyrazu błędny zwyczaj pojmowania zboczył z właści­
wej drogi oraz zwolna doprowadził do tego, że od­
dzielając cnotę od pożytku ustalono, iż cnotliwość
jest czymś niepożytecznym, a pożytek czymś nie-
cnotliwym, przez co wyrządzono współżyciu ludzi
jak najbardziej dotkliwą szkodę. A przecież najwy­
bitniejsi filozofowie z całą powagą i rzetelnością
27*
420 O powinnościach

traktują w swoich rozważaniach jako ściśle złączone


ze sobą trzy następujące różne pojęcia. Uważają
mianowicie, że cokolwiek jest sprawiedliwe, jest
też pożyteczne; podobnie wszystko, co cnotliwe,
jest zarazem sprawiedliwe, skąd wynika, że wszystko,
co cnotliwe, jest przez to samo pożyteczne. Ludzie,
którzy tego nie rozumieją, podziwiają częstokroć
jednostki przewrotne i wyrachowane, poczytując
chytrość za mądrość. Trzeba wykorzenić ten ich
błąd i sprowadzić wszelkie poglądy do tego, by
zrozumiano, że upragnione cele można osiągnąć
na drodze zgodnych z cnotą postanowień i spra­
wiedliwych czynów, a nie na drodze podstępu
11 i zdrady. Wszystko, co składa się na podtrzymanie
życia ludzi, jest po części nieożywione, jak na przy­
kład złoto i srebro, jak płody, które rodzi ziemia,
jak inne przedmioty tegoż rodzaju, po części zaś
ożywione, to jest mające swe własne popędy i po­
żądające różnych rzeczy. Spośród stworzeń ożywio­
nych jedne nie mają rozumu, drugie go mają.
Do pozbawionych rozumu należą konie, woły,
inne zwierzęta domowe i pszczoły, które pracą
swoją wytwarzają coś pożytecznego dla ludzi i przy­
datnego do zaspokajania potrzeb życiowych. Na­
tomiast istoty mające rozum zalicza się do dwóch
rodzajów: jeden z nich — to bogowie, drugi — to
ludzie. Pobożność i nienaganność życia czyni bo­
gów przychylnymi dla nas. Zaraz po bogach i obok
nich najpożyteczniejsi dla ludzi mogą być sami
12 ludzie. Podobnie przedstawia się też podział stwo­
rzeń, które szkodzą nam i są dla nas zawadą. A że
O powinnościach 4 2 1

bogów nie poczytuje się za istoty szkodliwe, przeto


uczyniwszy dla nich wyjątek przyjmuje się, iż naj­
bardziej szkodliwi są dla ludzi... ludzie. Twory,
które nazwałem nieożywionymi, po większej części
są płodem pracy ludzkiej i ani nie mielibyśmy ich,
gdyby nie przyczyniła się do tego ręka czy umie­
jętność ludzka, ani nie moglibyśmy z nich korzystać,
gdyby nie pomoc ze strony innych jednostek. Boć
ani leczenie dolegliwości, ani żegluga, ani upra­
wianie roli, ani zbieranie i przechowywanie plonów
polnych oraz pozostałych płodów nie mogłoby się
obejść bez współudziału jakichś ludzi. Już nawet n
wywożenie rzeczy, których mamy nadmiar, i spro­
wadzanie tego, czego nam brak, byłoby niechybnie
zupełnie niemożliwe, gdyby pewni ludzie nie zajęli
się tymi zadaniami. Podobnie nie można byłoby
bez wysiłku i współpracy rąk wielu ludzi ani dobywać
z ziemi tak potrzebnych do naszego użytku kamieni,
ani też wykopywać głęboko ukrytego w niej żelaza,
miedzi, złota i srebra. A skądże mógłby rodzaj 4
ludzki dostać na samym początku te domy, które
zarówno odpierają gwałtowne natarcia chłodów, jak
i łagodzą uciążliwości upałów? Albo skądże wziąłby
te domy później, kiedy były niszczone bądź to
przez potężne burze, bądź przez trzęsienia ziemi,
bądź przez upływ czasu? Skądże je miałby, gdyby
wspólne bytowanie nie nauczyło ludzi udawać się
w tych sprawach o pomoc do innych ludzi? Dodaj 14
tu jeszcze wodociągi, zmiany koryt rzecznych, urzą­
dzenia dla nawadniania pól, tamy zabezpieczające
przed powodziami i porty zbudowane pracą rąk
422 O powinnościach

ludzkich. Skądże moglibyśmy zdobyć to wszystko


bez gromadnego współdziałania ludzi? Z tych
i rozlicznych innych przykładów wyraźnie widać,
że korzyści i pożytków, jakie ciągniemy z przed­
miotów nieożywionych, nie moglibyśmy żadnym
sposobem uzyskać bez przyczynienia się i pracy rąk
wielu ludzi. A jakąż wreszcie użyteczność i jakąż
wygodę mielibyśmy ze zwierząt, gdyby inni ludzie
nie udzielili nam tu swej pomocy? Bo wszak ci,
którzy na samym początku odkryli, do czego mogą
być przydatne poszczególne zwierzęta, niewątpli­
wie byli ludźmi, a i teraz bez pomocy ludzkiej nie
bylibyśmy w stanie ani pasać zwierząt, ani oswajać,
ani chować, ani pobierać od nich w odpowiednim
czasie właściwych korzyści. Tacy sami ludzie tępią
też zwierzęta szkodliwe, a łowią te, które mogą nam
i: oddać jakoweś usługi. Po cóż miałbym tu jeszcze
wyliczać całe mnóstwo umiejętności, bez których ży­
cie ludzkie byłoby zgoła niemożliwe? Bo jakże niosłoby
się pomoc chorym, jak wyglądałyby uciechy zdro­
wych, jakie byłoby pożywienie i cały sposób życia,
gdyby nie posługiwała nam tak znaczna liczba
rozmaitych umiejętności? One to udoskonaliły by­
towanie ludzkie, które tak daleko odbiega od spo­
sobu życia zwierząt. Bez zgromadzenia się ludzi
w społeczność zgoła nie mogły być wzniesione ani
zaludnione miasta, gdzie wszak ustanowiono prawa
i obyczaje, a ponadto wprowadzono słuszny podział
uprawnień tudzież określono zasady wychowania;
czego wszystkiego następstwem było zarówno zła­
godzenie charakterów, jak wzrost obyczajności i do-
O powinnościach 423

pięcie tego, że życie stało się bardziej bezpieczne


i że dzięki udzielaniu i przyjmowaniu pomocy,
dzięki wymianie usług i dóbr nic nam nie bra­
kowało.
Zatrzymaliśmy się w tym miejscu dłużej niż po- f6
trzeba. Czy znajdzie się bowiem ktoś taki, dla kogo
nie byłoby oczywiste to, o czym szeroko rozwodzi
się Panecjusz, iż mianowicie żaden wódz na wojnie
ani żaden zwierzchnik w czasie pokoju nie zdołałby
dokonać nic wielkiego, nic pożytecznego bez po­
parcia ze strony większej liczby ludzi? Wspomina on
Temistoklesa, Peryklesa, Cyrusa, Agesilausa i Ale­
ksandra, twierdząc, że bez pomocy innych nie po­
trafiliby dokonać tylu znakomitych czynów. Przy­
wodzi jednak niepotrzebnych świadków w sprawie,
która nie budzi wątpliwości! Ale o ile z jednej
strony przez jednomyślność i zgodę między ludźmi
osiągamy wielkie korzyści, o tyle z drugiej strony
nie ma tak obrzydliwego zła, którego jeden czło­
wiek nie wyrządziłby drugiemu. Istnieje dzieło
o zatracie ludzi napisane przez Dicearcha, wybit­
nego i mającego bogaty dorobek perypatetyka,
który po przedstawieniu innych przyczyn zagłady,
jak potopów, zarazy, spustoszeń, a także niespo­
dziewanych rozmnożeń dzikich zwierząt, których
napady wyniszczyły — jak powiada — pewne
szczepy ludzkie, wykazuje wreszcie przez porów­
nanie, że daleko więcej ludzi aniżeli we wszystkich
pozostałych klęskach wyginęło wskutek gwałtow­
nych starć pomiędzy ludźmi, to jest na skutek wojen
lub zamieszek.
424 O powinnościach

17 Skoro więc nie ulega żadnej wątpliwości, że naj­


większy pożytek i największą szkodę przynoszą
ludziom sami ludzie, przyjmuję, że właściwym za­
daniem cnoty jest jednanie umysłów ludzkich i na­
kłanianie ich do zażyłego obcowania z sobą. I tak
to wszystko, co jest pożyteczne dla bytowania lu­
dzi, a pochodzi bądź z przedmiotów nieożywionych,
bądź też z używania i wykorzystywania zwierząt,
uzyskuje się dzięki praktycznym umiejętnościom po­
łączonym ze znacznym nakładem pracy; natomiast
życzliwość ludzką, gotową i ochoczą do pomnażania
naszej pomyślności, może wzbudzić jeno mądrość
18 i cnota zacnych mężów. Albowiem wszelka cnota

sprowadza się zazwyczaj do trzech właściwości.


Jedna z nich polega na dochodzeniu, co w każdym
zjawisku jest rzeczywistością i prawdą, co odpo­
wiada każdej rzeczy, co po czym następuje, co
z czego pochodzi i jakie są przyczyny poszczegól­
nych zjawisk. Druga powściąga bezładne odruchy
duszy, które Grecy określają mianem 7tO/9 -Y], co
oznacza namiętność, zapalczywość, tudzież skłania
do posłuszeństwa rozumowi pożądania, nazywane
przez Greków óp(JL0ŁL, czyli popędami. Istotą trzeciej
jest spokojne i umiejętne współżycie z tymi, z któ­
rymi jesteśmy złączeni więzią społeczną, dzięki któ­
rych życzliwości możemy wytworzyć i nagromadzić
to, czego wymaga nasze przyrodzenie, i przy pomocy
których — gdy zostanie nam wyrządzona jakaś
krzywda — odpieramy i karzemy tych, co usiło­
wali nam szkodzić, wymierzając im taką karę, jaką
J dopuszcza słuszność i poczucie ludzkości. Jakimi
O powinnościach 425

zaś sposobami możemy nabyć zdolność jednania


sobie i podtrzymywania życzliwości ludzkiej, będę
mówił za chwilę, lecz wprzód muszę powiedzieć
parę słów o czym innym. Któż nie wie, iż wielki
wpływ w obu kierunkach — zarówno na powodzenie,
jak i na niepowodzenie ludzkie — wywiera los?
Bo gdy los, niby wiatr pomyślny, jest nam przy­
chylny, łatwo dochodzimy do zamierzonych celów,
ale gdy powieje w przeciwną stronę, wówczas spa­
dają na nas utrapienia. Tenże sam los sprowadza
też i wszelkie inne, rzadziej przytrafiające się wy->
padki nieszczęśliwe. Powodują je z jednej strony
zjawiska zachodzące wśród przedmiotów nieoży­
wionych, na przykład nawałnice, burze, rozbicia
okrętów, zawalenia się domów i pożary, a z drugiej
strony zwierzęta — przez uderzenia, ukąszenia
i inne gwałty. Lecz tego rodzaju wypadki są, jakem
powiedział już, rzadsze. Inaczej przedstawia się
sprawa z unicestwieniem wojsk, có spotkało ostatnio
trzy armie, a w ogóle zdarzyło się już wielu huf­
com; inaczej jest z klęskami ponoszonymi przez
wodzów, jak się to stało niedawno z bardzo wiel­
kim i niepospolitym mężem; inaczej z niechęcią
pospólstwa i tak często powodowanym przez nią
wypędzaniem dobrze zasłużonych obywateli, nara­
żaniem ich na nieszczęście i zmuszaniem do ucieczki;
inaczej znów z takimi pomyślnymi zdarzeniami, jak
uzyskiwanie dostojeństw i najwyższej władzy, jak
odnoszenie zwycięstw. Wszystko to, choć zależy
od przypadku, nie może jednak w żadnej z tych
dwu dziedzin dojść do skutku bez wysiłków i współ­
426 O powinnościach

działania wielu ludzi. Gdy już to znamy, wypada


z kolei powiedzieć, jakimi sposobami możemy gwoli
pożytku naszego pozyskać czy też wzbudzić życzli­
wość wśród ludzi. A jeśli wywód mój okaże się
nieco przydługi, proszę zestawić go z wypływającą
stąd korzyścią; wtedy będzie się może nawet wy­
dawało, żem mówił nazbyt krótko.
Otóż cokolwiek wyświadczają ludzie komuś dla
wywyższenia go i zaszczycenia, czynią to albo z ży­
czliwości, jeśli z jakiegoś tam powodu miłują daną
osobę, albo przez poważanie, jeżeli dopatrują się
w kimś cnotliwości i uznają go za godnego jak
najświetniejszego losu, albo mając zaufanie do ko­
goś i spodziewając się, że będzie się usilnie troszczył
o ich dobro, albo z obawy przed czyjąś przemocą,
albo przeciwnie, oczekując czegoś od kogoś, gdy
na przykład władcy lub osoby zabiegające o względy
ludu obiecują mu jakieś hojne dary, albo wreszcie
powodując się zapłatą i wynagrodzeniem. Ten
ostatni powód jest zaiste najnikczemniejszy; przy­
nosi najwięcej ujmy zarówno tym, którzy dają się
nim nakłonić, jak i tym, którzy się do takiego
środka uciekają. Bo źle wygląda sprawa, gdy to,
co powinno się uzyskiwać przez cnotliwe postępo­
wanie, otrzymuje się za pieniądze! Ale że niekiedy
potrzebny jest także i ten środek pomocniczy,
opowiem tu, jak mamy go stosować; najpierw jed­
nak przedstawię sposoby pozostające w bliższym
związku z cnotą. Wszak ludzie podporządkowują
się rozkazom i władzy kogoś innego także z bardzo
wielu przyczyn. Powodują się mianowicie bądź to
O powinnościach 427

życzliwością ku niemu, bądź wielkością dozna­


nych odeń dobrodziejstw, bądź wybitnymi jego za­
sługami, bądź nadzieją, że będzie to dla nich ko­
rzystne, bądź obawą, by nie zostali zmuszeni do
posłuchu siłą, bądź ujęci widokiem na szczodre
obdarowanie i zjednani obietnicami, bądź wreszcie —
jak to często widzimy w naszym państwie — po­
zyskani za zapłatę. Jednakowoż ze wszystkich J3
środków służących zachowaniu i utrzymaniu wła­
dzy nie ma nic korzystniejszego od zapewnienia
sobie miłości ogólnej tudzież nic szkodliwszego od
wzbudzenia strachu. Wybornie powiada o tym
Enniusz: «Kogo się boją, tego nienawidzą; a że
nienawidzą, pragną jego zguby». Żadna potęga
zaś nie może oprzeć się powszechnej nienawiści.
I jeśli dawniej nie wiedziano tego, to obecnie już
dobrze zrozumiano. Jak bardzo nienawiść ludzka
przyczynia się do zguby takiej jednostki, jasno do­
wodzi nie tylko zagłada tego tyrana, którego kraj
nasz, zmuszony orężem, tak mężnie ścierpiał, a któ­
rego następcom musi również okazywać jak naj­
dalej idący posłuch, ale i podobny koniec innych
tyranów, z których żaden prawie nie uniknął gwał­
townej śmierci. Na dłuższy okres bowiem strach
jest złym obrońcą w przeciwieństwie do życzli­
wości ludzkiej, która pozostaje wierna na zawsze.
Ci, którzy sprawują władzę nad ludem ujarzmionym 24
siłą, mogą istotnie posługiwać się surowymi środ­
kami — tak jak wolno to czynić panom w stosunku
do niewolników, jeśli nie można ich utrzymać w po­
słuszeństwie w inny sposób. Gdy jednak ktoś chce
428 O powinnościach

wzbudzić strach w wolnych obywatelach, nie może


zrobić nic głupszego. Bo choćby czyjaś przemoc
podeptała prawa, chociażby zastraszyła wolność, to
i tak od czasu do czasu znajdują one swój wyraz
w wyrokach wydawanych tajnymi głosami lub w wy­
nikach niejawnych wyborów na zwierzchnie stano­
wiska. W dodatku wolność zawieszona na pewien
czas kąsa dotkliwiej niż wolność utrzymywana bez
przerwy. Jest to zagadnienie mające jak najobszer­
niejszy zakres tudzież jak największe znaczenie nie
tylko dla naszego bezpieczeństwa, lecz także dla
potęgi i wpływów w państwie. Baczmy tedy, by nie
było wokół nas strachu, utrzymywała się natomiast
miłość. W ten sposób zarówno w sprawach prywat­
nych, jak i w życiu publicznym najłatwiej osiąg­
niemy to, czego pragniemy. Bo ludzie, którzy chcą,
by ich się bano, nieuniknienie muszą sami lękać się
25 tych, w których wzbudzają strach. Cóż na przykład
mamy myśleć o Dionizjuszu Starszym? Jakiż nie­
pokój i udrękę musiał zwykle odczuwać ze strachu
on, który bojąc się brzytwy golibrody opalał sobie
zarost rozżarzonym węglem! A cóż powiemy o Ale­
ksandrze z Fer? W jakimż nastroju przepędzał swe
życie ten człowiek, który — -ja k czytamy w pis­
mach ■— choć tak mocno kochał swoją żonę Tebę,
gdy jednak po biesiadzie udawał się zwykle do jej
sypialni, polecał, jak podają pisma, by poprze­
dzał go barbarzyńca z obnażonym mieczem, mający
na dodatek twarz nacechowaną trackimi znakami;
a przedtem jeszcze posyłał do komnaty żony ludzi
ze swej straży przybocznej, których zadaniem było
O powinnościach 429

przetrząśnięcie skrzyń tej niewiasty i zbadanie, czy


pomiędzy sukniami nie ukryto jakowejś broni!
O, nieszczęśniku, któryś barbarzyńcy, i to nacecho­
wanemu, ufał więcej niźli swej żonie! Zresztą nie
pomylił się w tym przypadku; został bowiem za­
mordowany właśnie za sprawą małżonki, która po­
dejrzewała, że miał nałożnicę. Nie ma zaprawdę
tak potężnej władzy, która nękając ludzi strachem
mogłaby się ostać dłużej. Dowodem jest Falarys, 26
którego okrucieństwo było głośniejsze ponad nie­
ludzkie postępki innych tyranów. Nie zginął on na
skutek zdrady jak ten Aleksander, o którym przed
chwilą mówiłem; nie został zabity przez niewielką
grupę spiskowców, jak nasz ciemięzca; natomiast
rzucił się nań cały tłum mieszkańców Agrygentu.
No i cóż? A czyż Macedończycy nie odstąpili od
Demetriusza i nie przeszli co do jednego do Pirrusa?
Co ty na to? Czyliż wszyscy bez mała sprzymie­
rzeńcy nie opuścili rządzących niesprawiedliwie
Lacedemończyków i nie okazali się obojętnymi wi­
dzami ich klęski pod Leuktrami? Chętniej przyta- 8
czam tu przykłady obce aniżeli nasze. Jednakowoż
póki władztwo ludu rzymskiego podtrzymywane
było dobrodziejstwami, a nie krzywdami, prowa­
dzono wojny już to w obronie sprzymierzeńców,
już to dła zabezpieczenia owego władztwa, a za­
kończenie wojen tych bywało łagodne lub tylko
takie, jakie narzucała konieczność. Senat był po­
dówczas schronieniem i osłoną dla królów, ludów
i całych narodów. Nasi zaś dostojnicy i wodzowie
starali się zapewnić sobie jak największą sławę
430 O powinnościach

tylko tym, iż występowali ze słuszną i rzetelną


27 obroną prowincyj i sprzymierzeńców. A więc można
było nazwać to raczej opieką nad światem niż pa­
nowaniem. Wszelako dawniej już osłabialiśmy
zwolna te zwyczaje i zasady, a po zwycięstwie
Sulli porzuciliśmy je zupełnie; gdy bowiem w sto­
sunku do własnych obywateli zaczęto postępować
z tak niezwykłym okrucieństwem, pewne postępki
ze sprzymierzeńcami zaprzestano uważać za nie­
sprawiedliwe. U Sulli tedy z chlubnej sprawy wy­
nikło niechlubne zwycięstwo. Bo gdy po wystawieniu
na publiczną licytację sprzedawał na forum dobra
zacnych i bogatych mężów, a do tego wszak swoich
współobywateli, śmiał on twierdzić, że sprzedaje
zdobycz. Po nim zaś przyszedł drugi, który po
odniesionym w niegodziwej sprawie jeszcze hanieb­
niejszym zwycięstwie nie sekwestrował już dóbr
poszczególnych obywateli, lecz oparłszy się wyłącz­
nie na prawie podboju zagarniał całe prowincje
28 i kraje. I tak po uciemiężeniu i znękaniu pogra­
nicznych narodów spostrzegliśmy — jako dowód,
żeśmy utracili władztwo nad nimi — iż w pochodzie
triumfalnym niesiony jest obraz Marsylii i że triumf
odbywa się z powodu pokonania miasta, bez którego
dawniej wodzowie nasi w wojnach zaalpejskich
nigdy prawa do triumfu nie wywalczyli. Mógłbym
przytoczyć jeszcze wiele innych niegodziwości po­
pełnionych względem sprzymierzeńców, gdyby wi­
dziano pod słońcem coś haniebniejszego od tamtej.
A więc słusznie ponosimy karę. Gdybyśmy bowiem
nie puścili płazem zbrodni wielu innych ludzi,
O powinnościach 431

nigdy by tak zupełna bezkarność nie przypadła


w udziale temu, którego majątek przeszedł co
prawda w spadku na niewielką garstkę osób, lecz
którego żądzę panowania odziedziczył cały tłum
bezwstydnych zuchwalców. I nigdy zaiste nie za- 29
braknie przyczyn i powodów wojen domowych,
póki zepsuci ludzie będą pamiętali tamtą okrutną
licytację i spodziewali się jej powtórzenia, jak się
to stało z Publiuszem Sullą, który wziąwszy udział
w publicznej sprzedaży dóbr za rządów swego
krewniaka-dyktatora, stanął w trzydzieści sześć lat
później do licytacji jeszcze występniejszej, i jak się
to stało z tym drugim, który za czasów tamtej
dyktatury był pisarzem, a za tej został miejskim
kwestorem. Należy stąd wnioskować, że wobec wi­
doku na taką nagrodę wojny domowe nigdy nie
zanikną. Toteż ostały się jedynie i trwają jeszcze
mury miejskie, ale i one obawiają się już najnik­
czemniejszych zbrodni; Rzeczpospolitą zaś utra­
ciliśmy całkowicie. A popadliśmy w te nieszczęścia — ■
bo trzeba wrócić do przedmiotu naszych rozważań —
od czasu, gdyśmy chcieli, by raczej się nas bano
niż kochano i szanowano. Jeżeli zaś ze względu na
niesprawiedliwe rządy mogło się to przytrafić lu­
dowi rzymskiemu, to cóż dopiero winny myśleć
poszczególne jednostki? Skoro tedy jest oczywiste,
że życzliwość ma wielką siłę, a strach odznacza się
niemocą, wypada w następnej kolei rozważyć, ja ­
kimi to środkami możemy najłatwiej zapewnić sobie
tak pożądaną miłość ludzi wraz z szacunkiem i zaufa­
niem. Lecz że nie wszyscy potrzebujemy ich w jed- 30
432 O powinnościach

nakim stopniu, każdy stosownie do obranego spo­


sobu życia winien ustalić, czy zależy mu na przy­
chylności większej liczby ludzi, czy też wystarczy
życzliwość małego grona. Nie ulega wątpliwości,
iż najważniejsze i zarazem najpotrzebniejsze dla
nas jest to, żebyśmy mieli zażyłych i wiernych przy­
jaciół, którzy by nas kochali i cenili. Przyjaźń bo­
wiem — to chyba jedyna rzecz, co do której nie masz
między ludźmi wyższego i niższego stanu więk­
szych różnic: jedni i drudzy muszą zabiegać o nią
31 w ten sam sposób. Może nie wszystkim jednakowo

potrzebne są zaszczyty, sława i wziętość u obywa­


teli, wszelako ten, kto je ma, zyskuje w nich niemałą
pomoc tak w różnych innych sprawach, jak i w za­
wieraniu przyjaźni.
9 Ale o przyjaźni była mowa w osobnym dziele,
które nosi tytuł Leliusz. Teraz więc pomówmy
o sławie. Choć i na ten temat istnieją już dwie moje
księgi, dotknijmy go jednak i tutaj; jako że w urze­
czywistnianiu większych zamierzeń sława jest nam
najbardziej pomocna. Najwyższy tedy stopień sławy
w najlepszym znaczeniu tego wyrazu sprowadza
się do trzech następujących rzeczy: do życzliwości
powszechnej, do zaufania ze strony ogółu i do tego,
że lud, odczuwając niejaki podziw dla nas, uważa
nas za godnych wszelkiego zaszczytu. Wszystko to
zaś, jeśli mam powiedzieć krótko i węzłowato,
zjednywa się u ludu prawie tymiż samymi sposo­
bami, jakimi zyskuje się u jednostek, acz istnieje
też pewien szczególny sposób ujmowania tłumu,
pozwalający nam — by tak rzec — wkraść się do
O powinnościach 433

wszystkich naraz serc. Spośród tych trzech przeja- 32


wów, które wymieniłem powyżej, zobaczmy naj­
przód, jak poleca się zdobywać ludzką życzliwość.
Otóż przeważnie można ją zapewnić sobie dobro­
dziejstwami. Drugim sposobem wzbudzenia przy­
chylności ludzkiej jest sama chęć wyświadczania
dobrodziejstw, choćbyśmy może nie mieli po temu
środków. Lecz najsilniej pobudzają miłość pospól­
stwa rozpowszechniane pogłoski i wieści, że jesteśmy
szczodrobliwi, dobrzy, sprawiedliwi i rzetelni oraz
że w ogóle mamy wszystkie te cnoty, które składają
się na łagodność usposobienia i przystępność. Bo
skoro już to, co określamy jako cnotę i godziwość,
podoba nam się samo przez się, skoro istotą swą
i pięknem porusza wszystkie serca, przy czym z naj­
większą wyrazistością prześwieca — że tak po­
wiem — z wymienionych powyżej zalet, to samo
przyrodzenie nasze zniewala nas do miłowania
ludzi odznaczających się, jak przypuszczamy, ta­
kimi właśnie zaletami. Co prawda są to tylko naj­
ważniejsze przyczyny życzliwości ludzkiej, gdyż
prócz nich mogą być jeszcze pewne powody o mniej­
szym znaczeniu. Jeśli chcemy z kolei, by miano 33
do nas zaufanie, możemy je pozyskać dwoma przy­
miotami: sprawić, by otoczenie mniemało, że roz­
tropność łączymy w sobie z poczuciem sprawiedli­
wości. Przecież i my okazujemy zaufanie tym oso­
bom, o których przypuszczamy, że wiedzą więcej
od nas, i wierzymy, że zarówno mogą przewidywać
przyszłość, jak — w wypadku, gdy potrzebne bę­
dzie działanie lub gdy przyjdą chwile rozstrzyg-
C ycero — D z ie ła filo z o fic z n e , t. II 28
434 O powinnościach

nięć — zdołają wybrnąć z trudności i powziąć


stosowne postanowienie, co wszak uchodzi wśród
ludzi za prawdziwą i pożyteczną roztropność. Jed­
nostkom zaś sprawiedliwym i rzetelnym, czyli innymi
słowy ludziom prawym, ufamy z tej przyczyny, że
nie podejrzewamy ich, by zdolni byli do popełnienia
oszustwa lub skrzywdzenia. Mamy więc pewność,
że możemy z największą korzyścią powierzyć im
swe bezpieczeństwo, swój majątek i swoje dzieci.
Z dwu wskazanych tu potrzebnych do wzbudzenia
zaufania cnót ważniejsza jest sprawiedliwość; jako
że i bez roztropności cieszy się ona dostatecznym
poważaniem, podczas kiedy roztropność nie ma bez
sprawiedliwości żadnego wpływu na zdobycie zaufa­
nia. Im ktoś jest bowiem obrotniejszy i sprytniejszy,
staje się tym bardziej znienawidzony i podejrzany,
gdy utraci opinię człowieka uczciwego. I dlatego
sprawiedliwość połączona z rozumem potrafi dla
wzbudzenia zaufania zdziałać tyle, ile tylko zechce;
wiele zdoła dokazać także sprawiedliwość bez roz­
tropności; ale roztropność bez sprawiedliwości nie
będzie miała zgoła żadnego znaczenia.
Niechaj jednak nikt się nie dziwi, dlaczego —
jeśli ogół filozofów ma pewność, że ten, kto posiadł
jedną cnotę, posiadł wszystkie, i jeśli także ja wie-
lekroć to mówiłem -— dlaczego teraz rozdzielam
cnoty tak, jak gdyby ktoś nie będąc roztropnym
mógł być wszelako sprawiedliwym. Powiadam na
to: inny jest stopień dokładności, gdy w rozważa­
niu docieka się samej prawdy, a inny, kiedy cały
wywód przystosowuje się do powszechnie przyję­
O powinnościach 435

tych mniemań. Toteż mówię tu tak, jak mówią


wszyscy: jednych nazywam dzielnymi, drugich pra­
wymi, trzecich roztropnymi. Bo gdy mowa o pospo­
litych pojęciach, trzeba też posługiwać się pospoli­
tymi i zwykłymi słowy, jak właśnie czynił Panecjusz.
Lecz wracajmy do naszego przedmiotu.
Owóż z trzech rzeczy, od których zależy sława, 3«
na trzecim miejscu znajdowało się to, że ludzie
odczuwając podziw dla nas uważają nas za godnych
wszelkiego zaszczytu. A przecież ludzie podziwiają
na ogół wszystko to, co uznali za nadzwyczajne
oraz przekraczające swe oczekiwania, dla poszcze­
gólnych zaś jednostek mają podziw, gdy dostrzegają
w nich jakieś niespodziewane dla siebie zalety.
Wysoko cenią oni i obsypują największymi pochwa­
łami takie jednostki, w których — jak im się wydaje —
dostrzegają pewne wzniosłe a niezwykłe cnoty, lek­
ceważą zaś i mają w pogardzie tych, co do których
są przekonani, że wcale nie ma w nich ani cnót,
ani siły ducha, ani zdolności do działania. Albowiem
spośród tych, o któiych sądzą źle, gardzą bynajmniej
nie wszystkimi. Jeśli chodzi na przykład o takich,
których uznają za złoczyńców, potwarców, szal­
bierzy i gotowych do wyrządzania krzywd, to nie
czują do nich pogardy, choć mają o nich złe mnie­
manie. I dlatego, jak wyżej wspomniałem, przed­
miotem wzgardy są tylko ci, do których stosuje się
powiedzenie «ni sobie, ni ludziom», którzy nie są
zdolni ani do żadnego wysiłku, ani do staranniejszej
pracy, ani do przejęcia się jakimiś sprawami. Na- 37
tomiast przedmiotem podziwu stają się ci, co ucho-
28*
436 O powinnościach

dzą za przodujących w cnotliwości i wolnych za­


równo od wszelkich haniebnych czynów, jak i mniej
znaczących wykroczeń, którym drudzy nie mogą
się tak łatwo oprzeć. Bo i przyjemności, owe nader
ponętne władczynie, odwodzą większą część umysłów
ludzkich od drogi cnoty, i ból, kiedy dotknie ciała
ludzkiego żarem swego ognia, przeraża bardzo wielu
ponad miarę; a szczególnie silnie porusza wszystkich
ludzi sprawa życia i śmierci, bogactwa i ubóstwa.
Ci więc, którzy na jedno i drugie patrzą z góry,
zachowując wzniosłość myśli i wielkość ducha, cie­
szą się ogólnym szacunkiem, a gdy nastręczy im się
sposobność do jakiegoś świetnego i pięknego czynu,
gdy skieruje i pociągnie ku sobie całą ich uwagę,
któż by wtedy nie podziwiał w nich blasku i uroku
cnoty? Wielkie podziwienie budzi zatem już wznio­
słość ducha, ale jakaś zupełnie niezwykła wydaje się
gminowi sprawiedliwość, która sama zjednywa czło­
wiekowi miano cnotliwego. Należy mu się ono
bardzo słusznie, bo nikt przecież nie może być
sprawiedliwy, kto obawia się śmierci, bólu, wygna­
nia i niedostatku lub kto okoliczności tym przeciwne
przekłada ponad wymogi słuszności. Najbardziej
jednak podziwia się tego, kogo nie wzruszają pie­
niądze. Jeśli w kimś można dostrzec tę zaletę, uważa
go się za człowieka, który przeszedł już próbę ognia.
Sprawiedliwość więc powoduje, że uzyskujemy
wszystkie trzy potrzebne do zdobycia sławy rzeczy:
i życzliwość ludzką, ponieważ chce być pożyteczna
jak największej liczbie ludzi; i zaufanie — z tej
samej przyczyny; i podziwienie, gdyż lekceważy
O powinnościach 437

i mało ceni to, do czego tylu ogarniętych płomieniem


pożądania ludzi rwie się z taką namiętnością.
Jakoż, moim przynajmniej zdaniem, wszelki spo­
sób życia i wszelkie jego urządzenie wymaga po­
mocy ze strony innych ludzi. Chodzi przede wszyst­
kim o to, ażeby mieć przyjaciół, z którymi można
by prowadzić poufałe rozmowy; a jest to trudne,
jeśli nie cieszysz się imieniem prawego człowieka.
Dobra sława sprawiedliwego jest więc potrzebna
także człowiekowi samotnemu oraz pędzącemu ży­
cie na roli, a to tym bardziej, że jeśli nie pozyska
takiej sławy, będzie uważany za niesprawiedliwego
i nie mając żadnej obrony dozna niemało krzywd.
Co więcej, ludziom, którzy zajmują się sprzedażą,
kupnem, najmem i dzierżawą tudzież wdają się
w inne interesy na podstawie różnych umów, spra­
wiedliwość jest potrzebna do należytego prowadze­
nia tych interesów. Ma ona tak wielkie znaczenie,
że nawet ci, którzy utrzymują się z występków
i łotrostw, nie są w stanie żyć bez jakiejś odrobiny
sprawiedliwości. Jeśli któryś z nich ukradnie coś
albo odbierze komuś drugiemu, zajmującemu się
pospołu z nim rozbojem, nie zagrzeje miejsca
nawet wśród rozbójników; gdyby zaś ten, którego
nazywają hersztem bandy, dzielił łupy niespra­
wiedliwie, byłby albo zamordowany przez współ­
towarzyszy, albo też opuszczony. Ba, mówi się
wręcz, że istnieją jakoweś rozbójnicze prawa, któ­
rym oni się podporządkowują i których ściśle prze­
strzegają. W każdym razie Bardulis, rozbójnik
illiryjski, o którym czytamy u Teopompa, poprzez
438 O powinnościach

sprawiedliwy podział zdobyczy doszedł do wielkiej


potęgi. Znacznie większą jeszcze osiągnął Luzy-
tańczyk Wiriatus, któremu ulegały nawet nasze
wojska i ustępowali nasi wodzowie, a którego po­
wściągnął i osłabił dopiero pretor Gajus Leliusz —
ten, obdarzony przydomkiem Mądrego — poskro­
miwszy zuchwalstwo rozbójnika w takiej mierze,
iż następcom swym pozostawił łatwe dokończenie
wojny. Skoro więc moc sprawiedliwości jest tak
wielka, że utwierdza i pomnaża nawet potęgę
rozbójników, to czyż nie zgodzimy się, iż w środo­
wisku, gdzie obowiązują prawa i działają sądy,
czyli w dobrze urządzonym państwie, znaczenie
jej będzie nieporównanie większe? Ja przynajmniej
jestem przekonany, że nie tylko u Medów, jak
twierdzi Herodot, lecz także i u naszych przodków
jednostki odznaczające się dobrymi obyczajami zo­
stały powołane na królów właśnie po to, by można
było korzystać z dobrodziejstw sprawiedliwości. Bo
gdy w spokojnym czasie pospólstwo było uciskane
przez ludzi możniejszych, udawało się ono zwykle
do jakiejś jednostki, znanej z wybitnej cnotliwości,
która to jednostka, osłoniwszy ludzi niższego stanu
przed krzywdami i ustanowiwszy równość praw,
podporządkowywała znajdujących się najwyżej i naj­
niżej jednakowej sprawiedliwości. T a sama więc
była przyczyna stanowienia praw i powoływania
królów. Zawsze przecież domagano się równości
prawa, gdyż inaczej nie byłoby to prawo. Kiedy
ludzie uzyskiwali ją od jednego sprawiedliwego
i zacnego męża, byli z tego zadowoleni; lecz gdy się
O powinnościach 439

to nie udawało, wynaleziono ustawy, które do wszyst­


kich miały zawsze przemawiać jednym i tym samym
głosem. Jest tedy całkiem oczywiste, że do sprawo­
wania władzy wybierano zazwyczaj tych, którzy wed­
le mniemania ludu odznaczali się wybitnym poczu­
ciem sprawiedliwości. A jeśli dodać, że te same jed­
nostki poczytywane były także za roztropne, to zgoła
nie było takiego celu, którego by lud w swoim przeko­
naniu nie mógł osiągnąć przy tego rodzaju przy­
wódcach. Zatem wszelkimi sposobami należy trosz­
czyć się o sprawiedliwość oraz przestrzegać jej na­
kazów zarówno dla niej samej (inaczej bowiem nie
byłaby sprawiedliwością), jak i dla przysporzenia
sobie szacunku ludzkiego i sławy.
Jeśli jednak mamy za roztropne nie tylko zabie­
ganie o pieniądze, ale i takie'ich umieszczanie, aby
zyski wystarczały zarówno na pokrycie koniecznych
wydatków bieżących, jak i na wyświadczanie przy­
sług, to podobnie przedstawia się też sprawa ze
sławą: powinniśmy nie tylko zabiegać o nią, ale
rozsądnie z niej korzystać. Lecz wybornie mawiał 43

Sokrates, że najdogodniejszą i jak gdyby skróconą


drogą idzie się do sławy wtedy, kiedy się istotnie
jest takim, za jakiego pragnie się uchodzić. I jeżeli
niektórzy przypuszczają, że trwałą sławę można
zdobyć udawaniem, czczymi pozorami, obłudnymi
wypowiedziami albo sztucznie ułożonym wyrazem
twarzy, to popełniają tu zasadniczy błąd. Zakorzenia
się i rozkrzewia jeno prawdziwa sława, podczas
gdy wszystko, co fałszywe, unicestwia się równie
szybko, jak opadają płatki kwiatów, i żadne uda-
440 O powinnościach

wanie nie może mieć skutków trwałych. Przykładów


dowodzących jednego i drugiego mamy mnóstwo,
ale gwoli zwięzłości poprzestaniemy na wskazaniu
jednej tylko rodziny. Otóż Tyberiusz Grakchus, syn
Publiusza, będzie uwielbiany poty, póki utrzyma się
pamięć o Rzymie; natomiast synowie jego i za życia
nie cieszyli się uznaniem prawych obywateli, i po
śmierci zaliczani są do ludzi, których zabicie było
usprawiedliwione. Kto chce więc osiągnąć prawdziwą
sławę, niechaj dopełnia powinności nałożonych przez
sprawiedliwość. A jakie to są powinności, była mowa
w księdze poprzedniej.
^ Muszę jednak dać pewne wskazania, co trzeba
robić, abyśmy najłatwiej uchodzili za takich, jakimi
jesteśmy, aczkolwiek największe znaczenie właści­
wie ma to, żebyśmy byli tacy, za jakich pragniemy
uchodzić. Jeśli więc ktoś już od lat młodzieńczych
ma zapewnioną wziętość oraz głośne imię, które
dostał bądź to po ojcu (co, jak mniemam, przy­
padło w udziale tobie, mój Cyceronie), bądź też
zdobył dzięki jakiemuś szczęśliwemu przypadkowi
lub pomyślnemu zbiegowi okoliczności — już przez
to samo zwracają się ku niemu wszystkie oczy,
a otoczenie śledzi, co on robi i jaki wiedzie żywot.
Znajduje się on jakby w kręgu nader jasnego światła,
tak iż żadne jego słowo i żaden czyn nie może po-
45 zostać w ukryciu. Natomiast ci, którzy w najwcześ­
niejszych latach życia ze względu na swe ubóstwo
czy ruskie pochodzenie są zupełnie nie znani lu­
dziom, powinni, skoro tylko dojdą do wieku mło­
dzieńczego, wytyczyć sobie wielkie cele i z prawdzi-
O powinnościach 441

wym zapałem dążyć do ich osiągnięcia. Niechaj


okazują tu tym większą wytrwałość, iż w stosunku
do wieku młodzieńczego nie tylko nie odczuwa się
zazdrości, lecz objawia się nawet życzliwość. Pierwszą
okoliczność sprzyjającą młodzieńcowi w zdobyciu
sławy może on stworzyć w postaci czynów wo­
jennych. Za czasów naszych przodków wybiło się
tą drogą wielu ludzi, gdyż wtedy prawie nieustan­
nie prowadzono wojny. Twoja młodość przypadła
jednakże na taką wojnę,w której jedna strona odzna­
czała się zbyt wielką niegodziwością, a druga miała
mało szczęścia. Aliści i w tej wojnie, gdy Pompejusz
powierzył ci dowództwo nad jednym z dwóch
oddziałów wojsk pomocniczych, zyskałeś swoją jazdą
konną, miotaniem pocisków i znoszeniem wszelkich
trudów wojennych wielkie uznanie tak ze strony tego
znakomitego męża, jak i ze strony wojska. Niestety,
ta sława twoja upadła wraz z upadkiem Rzeczy­
pospolitej. Wszelako podjąłem się tych rozważań
nie ze względu na ciebie, lecz dla omówienia całego
niniejszego zagadnienia. Toteż przejdźmy do tego,
co nam pozostaje.
Jak więc w innych dziedzinach sprawy ducha 46
ludzkiego są daleko ważniejsze od spraw ciała, tak
też wszystko, czego dochodzimy przyrodzonym ta­
lentem lub rozumem, jest cenniejsze od zdobyczy
osiąganych przy pomocy siły fizycznej. Pierwszą
tedy okoliczność przemawiającą za młodzieńcem
stanowi jego skromność, a następną miłość ku ro­
dzicom oraz życzliwość dla najbliższych. Najłatwiej
jednak i z najlepszej strony dają się poznać ci
442 O powinnościach

młodzieńcy, którzy zbliżyli się do sławnych, mą­


drych mężów, oddających państwu dobre przysługi:
jeśli często obcują z nimi, budzą wśród ludu przeko­
nanie, że staną się podobni do jednostek, jakie obrali
sobie za wzór. Publiusz Rutyliusz jako młodzieniec
zyskał sobie dobrą sławę człowieka uczciwego tu­
dzież znawcy prawa przez częste odwiedzanie domu
Publiusza Mucjusza. Co prawda Lucjusz Krassus
już od bardzo wczesnej młodości nic nie zapożyczał
skądinąd, lecz sam zjednał sobie największy roz­
głos owym świetnym i chlubnym oskarżeniem. W tym
wieku, kiedy zwykle zdobywa się pochwały zapra­
wiając się dopiero do przyszłego zawodu, jak to
słyszymy o Demostenesie, Lucjusz Krassus wykazał,
że potrafi już na forum bardzo dobrze robić to,
do czego wtedy jeszcze mógł chwalebnie przyspo­
sabiać się w domu.
Skoro jednak mamy dwa sposoby wysławiania
się, z których jeden stosuje się w rozmowie, a drugi
w sporze, to chociaż nie ulega wątpliwości, że star­
cie się z kimś w sporze ma większe znaczenie dla
pozyskania sobie sławy (bo na tym polega to,
co zwiemy sztuką wymowy), jednakowoż trudno
jest nawet opowiedzieć, jak bardzo zjednywa
umysły uprzejmość i serdeczność w rozmowie. Ist­
nieją listy trzech — jak nam przekazano — szczegól­
nie roztropnych mężów do ich synów: Filipa do
Aleksandra, Antypatra do Kassandra i Antygona
do Filipa. W listach tych zalecają oni, by synowie
ujmującą rozmową jednali sobie życzliwość w umy­
słach gminu i wymianą grzecznych słów nasta-
O powinnościach 443

wiali przychylnie do siebie żołnierzy. Z drugiej


strony przemowa wygłoszona w jakimś sporze wo­
bec tłumu słuchaczy może często pociągnąć za sobą
rozgłos w całym społeczeństwie. Podziw bowiem
dla wymownie i mądrze przemawiającego jest
ogromny, przy czym słuchacze jego nabierają prze­
konania, że ma on także większy zasób wiedzy
i jest rozsądniejszy od innych. Jeśli zaś przemówienie
odznacza się powagą połączoną ze skromnością, nie
może być już nic godniejszego podziwu, zwłaszcza
gdy te właściwości występują u młodego człowieka.
Skoro jednak mamy rozliczne odmiany spraw, 49
w których potrzebna jest wymowa, i skoro wielu
młodych ludzi zdobyło w państwie naszym rozgłos
przez wygłaszanie przemówień i w sądach, i do
ludu, i w senacie, to największe uwielbienie wzbu­
dzają mowy sądowe. Dzielą się one na dwa rodzaje.
Polegają bowiem na oskarżaniu i obronie, z których
obrona jest co prawda chwalebniejsza, atoli i oskar­
żenie bywa nader często godne uznania. Przed
chwilą wspomniałem tutaj Krassusa. Tak samo jak
on postąpił młody Marek Antoniusz. Oskarżenie
wsławiło również wymowę Publiusza Sulpicjusza,
kiedy pozwał do sądu niespokojnego i złego obywa­
tela, Gajusa Norbanusa. Wszelako nie powinno so
się oskarżać nazbyt często, zawsze zaś trzeba to
czynić albo w interesie państwa, tak jak robili ci,
o których mówiłem powyżej, albo dla uzyskania
zadośćuczynienia, jak obydwaj Lukullusowe, albo
w obronie drugich, jak ja właśnie wystąpiłem w obro­
nie Sycylijczyków czy Juliusz w obronie mieszkań-
444 O powinnościach

ców Sardynii, a przeciwko Albucjuszowi. Także


Lucjusz Fuffiusz dał poznać swą przemyślność
w oskarżeniu Maniusza Akwiliusza. Wolno tedy
oskarżać raz albo przynajmniej nie za często. A gdyby
komuś wypadło to czynić częściej, niechaj podej­
muje się tego wyłącznie dla dobra państwa, gdyż
nawet wielokrotne ściganie jego nieprzyjaciół wcale
nie zasługuje na naganę. Trzeba jednak zachować
umiar w oskarżaniu. Bo jeno okrutnik albo raczej
prawie nieczłowiek może narażać na niebezpie­
czeństwo życie większej liczby osób. Jest to zarazem
niebezpieczne dla niego samego, a poza tym plami
on swą dobrą sławę ściągając na się przezwisko
oskarżyciela, tak jak się to pizytrafiło Markowi
Brutusowi, pochodzącemu ze świetnego rodu i sy­
nowi człowieka szczególnie biegłego w prawie cy­
wilnym. Inna powinność, której przestrzegać trzeba
równie pilnie, wymaga, byś na człowieka niewinnego
nigdy nie wnosił w sądzie oskarżenia mogącego
pociągnąć za sobą karę śmierci, gdyż w żaden spo­
sób nie można tutaj uniknąć przestępstwa. Czyż
jest bowiem coś bardziej nieludzkiego, jak naduży­
wanie wymowy, danej nam przez naturę dla rato­
wania i obrony drugich, i obracanie jej na zgubę
i zatratę uczciwych ludzi? Lecz jeśli mamy się tego
wystrzegać, nie znaczy to, że tak samo musimy trak­
tować podjęcie się od czasu do czasu obrony człowieka
winnego, byleby tylko nie był skończonym zbrod­
niarzem lub niegodziwcem. Chce tego lud, zezwala
na to zwyczaj i godzi się z tym uczucie ludzkości.
Sędzia musi we wszystkich sprawach szukać prawdy,
O powinnościach 445

lecz obrońcy wolno niekiedy walczyć o prawdopo­


dobieństwo, choćby nawet okazało się niezupełnie
zgodne z prawdą. Nie miałbym odwagi tak pisać,
zwłaszcza w dziele filozoficznym, gdyby słuszności
mniejszego poglądu nie uznał najwybitniejszy ze
stoików, Panecjusz. Największą jednak sławę i ży­
czliwość zjednywa się sobie przez obronę niewin­
nych, a to tym bardziej, jeśli kiedykolwiek dopomoże
się takiemu, który uchodzi za uciśnionego i znęka­
nego przez jakiegoś możnowładcę. Tak właśnie i ja
postępowałem częstokroć w różnych okolicznościach,
a w młodości broniłem Sekstusa Roscjusza z Amerii
przed przemocą panoszącego się podówczas Lucju­
sza Sulli, czego — jak wiesz — dotyczy osobna
ma mowa.
Lecz po przedstawieniu mających znaczenie dla
pozyskania sławy powinności młodzieży trzeba z kolei
przejść do omawiania uczynności czy usłużności,
która może być dwóch rodzajów. Można bowiem
potrzebującym wyświadczać dobrodziejstwa bądź
to przysługami, bądź pieniędzmi. Łatwiejszy jest
ten drugi sposób, szczególnie dla człowieka zamoż­
nego; ale pierwszy jest szlachetniejszy, czystszy,
godniejszy męża dzielnego i sławnego. Bo choć
w obydwu przejawia się piękna chęć okazania ko­
muś pomocy, to jednak w pierwszym wypadku
środki pochodzą ze szkatuły, w drugim z cnoty.
Poza tym hojne rozdarowywanie majątku wyczer­
puje samo źródło dobroczynności. W ten sposób
dobroczynność niszczy dobroczynność, a im więk­
szej liczbie osób wsparcia takiego udzieliłeś, tym
446 O powinnoiciach

53 mniejszej możesz go udzielać nadal. Natomiast ci,


którzy wyświadczają dobrodziejstwa tudzież speł­
niają dzieła uczynności w postaci przysług, to jest
z nakazu swojej cnotliwości i z dobrej woli, po
pierwsze, im większej liczbie osób dopomogą, tym
więcej będą mieli sprzymierzeńców w dalszym do­
pełnianiu dobrych uczynków, a po drugie, z przyzwy­
czajenia do uczynności staną się bardziej gotowi
i jakby więcej zaprawieni do oddawania dobrych
usług wielu ludziom. Filip w jednym ze swych
listów bardzo słusznie zarzuca synowi Aleksandrowi,
że przychylność Macedończyków stara się zjednać
sobie szczodrym obdarowywaniem. «Jakiż to po­
wód — mówi — nakłonił cię nieszczęśliwego do
uwierzenia, że ludzie, których przekupiłeś pier
niędzmi, dochowają ci wierności? Czy postępujesz tak
dlatego, iżby Macedończycy uwierzyli, że nie bę­
dziesz ich królem, ale sługą i zaopatrzycielem?»
Dobrze powiedział «sługą i zaopatrzycielem», gdyż
jest to rzecz całkiem nieprzystojna dla króla; a jeszcze
lepiej zrobił nazywając hojne obdarowywanie prze­
kupstwem. Bo człowiek, który bierze podarunki,
staje się coraz gorszy, a ponadto coraz skłonniejszy
do oczekiwania ich w każdym czasie. Filip napisał
te słowa do syna, lecz przyjmijmy je za wskazanie
54 dla nas wszystkich. Dlatego właśnie nie ulega wąt­
pliwości, że uczynność polegająca na przysługach
i działaniu jest bardziej zgodna z cnotą, a zarazem
ma szerszy zakres oraz może przynieść pożytek
większej liczbie ludzi. Niekiedy jednak trzeba też
dawać podarunki; nie należy zupełnie odrzucać
O powinnościach 4 4 7

tego rodzaju uczynności i nieraz wypada udzielić


czegoś ze swego majątku ludziom zasługującym na
to, a pozostającym w potrzebie. Ale powinniśmy to
czynić oględnie i z umiarem. Wielu bowiem, sza­
fując nierozważnie, roztrwoniło całe swe dziedzictwo.
A czyż może być coś głupszego, jak starać się, byś
nie mógł dłużej zajmować się tym, do czego masz
ochotę? Co więcej, w parze z hojnością idzie zwykle
skłonność do grabieży. Bo kiedy ludzie hojni wskutek
rozdania swego mienia znajdą się w potrzebie,
skłania ich to do targnięcia się na cudzy majątek.
I oto, lubo chcieli być uczynni dla zapewnienia
sobie życzliwości ludzkiej, zyskali nie tak wielką
przychylność tych, których obdarowali, jak wielka
jest nienawiść tych, którym coś odebrali. Toteż sj
nie trzeba ani zamykać swojego majątku tak mocno,
iżby dobroć nie mogła znaleźć doń przystępu, ani
otwierać do takiego stopnia, iżby wstęp był wolny
dla wszystkich. Należy tu zachować miarę odpo­
wiednią do naszych możliwości. W ogóle musimy
pamiętać o tym, co wskutek nader częstego powta­
rzania przez naszych współrodaków nabrało cha­
rakteru zwykłego przysłowia: szczodrość nie zna
kresu. Bo i jakiż tu może być kres, skoro i ci, którzy
się przyzwyczaili brać od nas, i inni wciąż się do­
magają od nas podarków.
Mówiąc ogólnie, mamy dwie odmiany ludzi hoj- 16
nych: jedni są rozrzutni, drudzy uczynni. Rozrzutni
trwonią pieniądze na uczty i rozdawanie mięsa po­
między pospólstwo, na widowiska i walki gladiato­
rów, na urządzanie igrzysk publicznych i polowań,
448 O fowinnoiciach

to jest na takie rzeczy, które zostawiają po sobie


pamięć krótkotrwałą lub zgoła żadną. Uczynni zaś
bądź to wykupują za swe pieniądze jeńców z rąk
korsarzy, bądź przejmują długi przyjaciół, bądź
pomagają im w wyposażeniu córek, bądź wreszcie
okazują pomoc w zdobywaniu lub powiększaniu
56 zysków. Nie pojmuję więc, co też przyszło na myśl
Teofrastowi, gdy pisał dzieło o bogactwie. Wiele
zagadnień ujął w nim wybornie, lecz jedno całkiem
niedorzecznie. Obsypuje bowiem licznymi pochwa­
łami przepych i wystawność widowisk urządzanych
dla ludu, a ponoszenie tego rodzaju nakładów po­
czytuje za właściwe użytkowanie bogactw. Go do
mnie jednak, to znacznie ważniejsza i pewniejsza
wydaje mi się ta odmiana uczynności, której kilka
przykładów już podałem. O ileż poważniej i słusz­
niej brzmią słowa Arystotelesa, w których gani nas
za to, że nie uważamy za dziwne wyrzucanie pie­
niędzy na zjednywanie łask pospólstwa. Wszak «je­
żeli oblężeni przez wroga zmuszeni są płacić minę
za kwartę wody, to najpierw wydaje nam się to
niepodobne do wiary i wprawia wszystkich w po-
dziwienie, lecz p o ' zastanowieniu się tłumaczymy
to sobie koniecznością. W tej zaś niezwykłej roz­
rzutności i bezgranicznych wydatkach nic tak bardzo
nas nie zadziwia; a przecież ani nie zaspokaja się tu
naglącej potrzeby, ani też nie przysparza się sobie
znaczenia, przy czym samą ową uciechę gminu
wywołuje się na krótkie i nie mające żadnego zna­
czenia chwile i to tylko w najbardziej płochych
jednostkach, w których jednak wraz z zaspokoję-
O powinnościach 449

niem pragnienia przyjemności ginie również i pa­


mięć o zabawie». Słusznie powiada też, że «takie 57
rozrywki miłe są tylko dzieciom, płochym kobiet­
kom, niewolnikom i najbardziej podobnym do nich
wolnym; w żaden sposób zaś nie mogą się podobać
człowiekowi statecznemu i oceniającemu wszystko,
co się dzieje, wedle pewnych i stałych sprawdzianów».
Wiem naturalnie, że podług zwyczaju, który zako­
rzenił się w naszym państwie już w dawnych dobrych
czasach, wymaga się od najzacniejszych mężów ja ­
kiegoś uświetnienia edylatu. Toteż i Publiusz Krassus,
człowiek bogaty tak z przydomka, jak z istoty rze­
czy, wyprawił za swojego edylatu przepyszne igrzy­
ska, i wkrótce potem Lucjusz Krassus odbył nader
świetnie edylat wraz z najskromniejszym człowiekiem,
Kwintusem Mucjuszem. Następnie przyszedł Gajus
Klaudiusz syn Appiusza, a po nim wielu innych,
Lukullusowie, Hortensjusz, Silanus. Publiusz Len­
tulus przewyższył za mojego konsulatu wszystkich
swoich poprzedników, przy czym Skaurus poszedł
w jego ślady. Lecz najwspanialsze były widowiska,
które urządził nasz Pompejusz za swojego drugiego
konsulatu. Sam zdajesz sobie sprawę, co sądzę o tym
wszystkim. Z drugiej strony trzeba też unikać po-
dejrzenia o skąpstwo. Niestaranie się o edylat przy­
niosło Mamerkusowi, człowiekowi bardzo bogatemu,
porażkę przy zabiegach o konsulat. Jeśli więc lud
tego wymaga, a mężowie prawi, choć nie żądają,
jednakże dozwalają, trzeba to czynić, byle tylko sto­
sownie do swych możliwości, jak na przykład ja
to zrobiłem; trzeba to czynić również wtedy, kiedy
C y c e r o — D z ie ł a f i l o z o f i c z n e , t . I I 29
450 O powinnościach

przez taką hojność względem ludu można osiągnąć


coś ważniejszego lub korzystniejszego dla siebie —
tak jak niedawno Orestes zyskał sobie wielki sza­
cunek przez śniadania, które wydał na ulicach za
dziesiątą część swojego dochodu. Także Markowi
Sejusowi nie miano za złe, że w czasie drożyzny
sprzedawał ludowi miarę zboża za asa; w ten
sposób bowiem uwolnił się od głębokiej i zadawnio­
nej niechęci ludu, wydatki jego zaś nie były ani
nieprzystojne, gdyż sprawował właśnie urząd edyla,
ani nawet tak bardzo wielkie. Ostatnio jednak naj­
wyższy zaszczyt naszemu Milonowi przyniosło to,
że dla obrony państwa, z którego ocaleniem wiązała
się też i moja pomyślność, zakupił gladiatorów
i powściągnął wszystkie zakusy i zapędy Publiusza
59 Klodiusza. Usprawiedliwieniem tedy hojności jest
bądź potrzeba, bądź pożytek. Ale i w tych przy­
padkach najlepszą zasadą jest zachowywanie umiaru.
Wszak Lucjusz Filippus syn Kwintusa, człowiek
wielkich zdolności i cieszący się szczególnym uzna­
niem, zwykł chełpić się, że zgoła bez urządzania
widowisk osiągnął wszystkie, jakie tylko były, naj­
wyższe dostojeństwa. Tak mawiali też Kotta i Kurio.
A i ja mogę do pewnego stopnia poszczycić się tym
samym, gdyż w porównaniu z wielką liczbą wyso­
kich godności zdobytych przeze mnie na podsta­
wie jednogłośnego wyboru w ciągu pierwszego
roku, w którym podług prawa mogłem zabiegać
o urzędy (co się nie zdarzyło nikomu spośród wy­
mienionych przed chwilą osób), moje wydatki na
60 edylat były nader nieznaczne. Mimo to lepsze są
O powinnościach 451

wydatki na obwarowanie miast, na budowę okrętów,


portów, wodociągów i w ogóle na wszystko, co
przynosi pożytek państwu. Aczkolwiek to, co się
daje natychmiast jak gdyby z ręki do ręki, jest
przyjemniejsze, to jednak tamte dzieła z biegiem
czasu uzyskują większe uznanie. Ze względu na
Pompejusza nie śmiem ganić budowy teatrów, kruż­
ganków i nowych świątyń, lecz najwybitniejsi uczeni
nie pochwalają i tego. Taki na przykład jest pogląd
samego Panecjusza, którego często naśladuję w ni­
niejszym opracowaniu (choć nie tłumaczę go do­
słownie), i Demetriusza Falerejskiego, który gani
największego wśród Greków, Peryklesa, za to, że
tyle pieniędzy wyrzucił na budowę owych przesław­
nych propilejów. Ale wszystkie te sprawy omówi­
łem dokładniej w dziele, które napisałem o państwie.
Zatem cała omawiana tu odmiana szczodrobli­
wości jest zasadniczo opaczna; w niektórych oko'1
licznościach bywa wprawdzie potrzebna, ale i wtedy
należy ją przystosowywać do istniejących możliwości
oraz przestrzegać nakazu umiarkowania.
Co się zaś tyczy owej drugiej odmiany hojności,
której źródło stanowi uczynność, to nie wolno nam
postępować jednako w różnych sprawach. Inne wszak
jest położenie człowieka uciśnionego przez nie­
szczęście, a inne tego, kto nie doznając przeciw­
ności stara się jedynie o poprawę swojego losu.
Powinniśmy być skłonniejsi do oddawania przysług 62
ludziom nieszczęśliwym, chyba że może nieszczęście
to spotka ich zasłużenie. Jednakże i w stosunku do
tych, którzy pragną wspomożenia nie po to, by nie
29*
452 O powinnościach

dać się zadręczyć nędzy, lecz po to, by wznieść


się na wyższy poziom, w żadnym zgoła wypadku nie
powinniśmy być skąpi, choć musimy z całą rozwagą
i pilnością dobierać ludzi godnych wsparcia. Zna­
komicie mówi o tym Enniusz: «Nasze dobrodziejstwa
w niewłaściwym miejscu są w mym przekonaniu
złymi uczynkami». Co wyświadczy się człowiekowi
prawemu i wdzięcznemu, przyniesie plon zarówno
z jego strony, jak i ze strony innych ludzi. Uczynność
bowiem wolna od nierozwagi jest przyjmowana
z największą wdzięcznością i ogólnie pochwala się
ją tym skwapliwiej, iż dobroć każdego z najzamoż­
niejszych obywateli jest wspólną ucieczką dla wszyst­
kich. Dokładajmy przeto starań, abyśmy jak naj­
większej liczbie ludzi wyświadczali takie dobro­
dziejstwa, których pamięć przechodziłaby do ich
dzieci i dalszych potomków, iżby nie mogli oni być
niewdzięczni. Wszyscy przecież nienawidzą czło­
wieka nie pamiętającego dobrodziejstwa, uważają,
że przez odstraszenie od wyświadczania przysług
wyrządził krzywdę także i im; a więc tego, kto
nie okazuje wdzięczności, mają za wspólnego wroga
biedaków. Poza tym takie dobrodziejstwa, jak wy­
kupywanie jeńców z niewoli albo wspomaganie ubo­
gich, są też pożyteczne dla państwa; z obszernego
zaś opisu zawartego w mowie Krassusa wiemy, że
tak właśnie zwykł zawsze postępować nasz stan.
Zatem omawiany rodzaj dobroczynności przekładam
znacznie wyżej ponad trwonienie pieniędzy na wi­
dowiska. Tamto przystoi ludziom statecznym i wznio­
słym, to zaś swego rodzaju pochlebcom ludu, jak
O powinnościach 453

gdyby wabiącym lekkomyślne pospólstwo zmysłową


przyjemnością. Z drugiej strony wypada być nić «
tylko szczodrym w dawaniu, ale i niezbyt ostrym
w wymaganiu. W każdej umowie — przy kupnie
czy sprzedaży, przy najmie czy dzierżawie — tu­
dzież w stosunkach sąsiedzkich w domu czy na po­
graniczu swej posiadłości należy okazywać życzli­
wość i dobroć, wielu osobom ustępować wiele ze
swoich uprawnień, od wszelkich swarów zaś stronić
tak długo, jak to jest możliwe, a nawet nie wiem,
czy nie trochę dłużej. Bo ustąpić od czasu do czasu
coś niecoś ze swojego prawa jest nie tylko przeja­
wem szlachetności, ale nieraz przynosi też pożytek.
Należy przy tym mieć wzgląd na majątek (gdyż
pozwolić na jego rozproszenie się jest naprawdę
haniebną rzeczą), lecz tak, iżby nie wzbudzić
przeciw sobie podejrzenia o skąpstwo i chciwość.
Umieć bowiem być szczodrobliwym nie wyzuwając
się z dziedzictwa — to zaiste najpiękniejszy owoc
bogactwa. Słusznie też chwali Teofrast gościnność.
Jest to przecież — - moim przynajmniej zdaniem —•
nader godziwe, jeśli domy ludzi znakomitych są
otwarte dla znakomitych cudzoziemców; jest to
również zaszczytne dla Rzeczypospolitej, jeśli obcy
przybysze nie odczuwają w naszym mieście braku
tego rodzaju uprzejmości. Poza tym dla obywateli,
którzy uczciwą drogą chcą dojść do większego zna­
czenia, jest nadzwyczaj pożyteczne, jeśli za pośred­
nictwem gości zjednają sobie u obcych narodów
wpływy i względy. Właśnie Teofrast podaje, że Gy-
mon nawet w czasie pobytu w Atenach nie przestał
4 5 4 O powinnoSciach.

być gościnny dla swych ziomków Lacjadów: tak


bowiem rozporządził i nakazał swoim włodarzom,
że gdyby któryś z Lacjadów zawitał do jego wiejskiej
posiadłości, mieli go we wszystko zaopatrywać.
Dobrodziejstwa, które wyświadcza się w postaci
przysług, a nie darów, odnoszą się zarówno do
całego państwa, jak do poszczególnych obywateli.
Albowiem okazywanie pomocy w sprawach sądo­
wych, udzielanie porad i w ogóle dopomaganie
tego rodzaju umiejętnościami jak największej licz­
bie osób wybitnie przyczynia się do zwiększenia na­
szych wpływów oraz naszej wziętości. Toteż do
świetnych czynów przodków zaliczamy obok wielu
innych dokonań także i to, że zawsze mieli w naj­
wyższym poważaniu znajomość oraz sztukę tłuma­
czenia tak świetnie opracowanego naszego prawa
cywilnego. I wprawdzie nauka ta, zanim nastały
czasy zamieszania, była nadal przedmiotem zainte­
resowań najprzedniejszych obywateli, dziś jednak
blask jej, podobnie jak blask zaszczytnych dosto­
jeństw i godności wszelakich stopni, został przyga­
szony; co jest tym bardziej przykre, iż zdarzyło się
w okresie, gdy żył człowiek, który dorównawszy
godnością wszystkim poprzednikom łatwo przewyż­
szył ich swą wiedzą. Takie oto przysługi miłe są
wielu ludziom i stanowią odmianę dobrodziejstw
nadających się do zjednywania sobie względów
66 ludzkich. Zbliżona do nauki prawa jest ważniejsza
od niej, przyjemniejsza i bardziej zaszczytna sztuka
wymowy. Cóż mamy bowiem świetniejszego nad
wymowę, jeśli zważyć już to podziwienie słuchaczów,
O powinnościach 455

już to nadzieję potrzebujących pomocy, już to


wdzięczność osób, które zostały obronione? Toteż
jej właśnie przyznali nasi przodkowie pierwszeństwo
co do przydatności w czasie pokoju. Słowem, do­
brodziejstwa i przysługi człowieka wymownego,
chętnie w tej dziedzinie pracującego oraz zgodnie
z obyczajami broniącego ochoczo a bezpłatnie
wielu spraw sądowych, mają bardzo rozległy za­
sięg. Sam temat niniejszy wymagał, ażebym przy tej 67
właśnie sposobności ponarzekał na zaniedbanie, by
już nie rzec na upadek wymowy; i byłbym może
to uczynił, gdyby nie obawa, że mogę uchodzić za
występującego tutaj z jakimiś skargami we własnej
sprawie. Wiemy jednak, jakich to mówców stra­
ciliśmy, jak niewielu budzi pewne nadzieje, jak
szczupła garstka ma prawdziwe uzdolnienie, a jak
wielka gromada odznacza się tylko zuchwalstwem!
Skoro zaś nie wszyscy czy tylko nieliczni mogą zostać
bądź to biegłymi prawnikami, bądź mówcami, można
wspomagać wielu ludzi innymi przysługami, na
przykład prosząc kogoś o jakieś dobrodziejstwo,
polecając kogoś sędziom lub dostojnikom, czuwając
nad czyjąś sprawą, wstawiając się za nią do osób
udzielających właśnie porad prawnych albo podej­
mujących się obrony. Ludzie, którzy postępują w ten
sposób, zapewniają sobie ogromną wdzięczność,
a uczynność ich zatacza niezwykle szerokie kręgi.
Takim ludziom nie trzeba nawet przypominać, bo 6*
jest to oczywiste, iż chcąc wspomagać jednych,
powinni zwracać uwagę, aby nie narazić się dru­
gim. Często bowiem sprawiają przykrość bądź tym,
456 O powinnościach

których obrażać nie powinni, bądź tym, których


obrażanie przynosi szkodę. Jeśli jest to postępowanie
nieświadome, to są nierozważni, a jeśli świadome,
to lekkomyślni. Należy również zwracać się o prze­
baczenie do tych, którym naraziłeś się nieumyślnie,
i usprawiedliwiać się w sposób, jaki tylko będzie
możliwy, tłumacząc się na przykład, że postępek
twój był nieunikniony, żeś inaczej uczynić nie był
w stanie; poza. tym trzeba innymi, przysługami
i uprzejmościami wynagrodzić to, co by mogło być
poczytane za uchybienie.
Ponieważ jednak przy oddawaniu ludziom przy­
sług bierze się zwykle pod uwagę bądź charakter
ich, bądź dostatki, to naturalnie ma się skłonność
mówić (i tak się też powszechnie mówi), że przy
doborze osób, którym zamierza się wyświadczyć
dobrodziejstwo, kieruje się ich charakterem, a nie
dostatkami. Piękne to słowa, lecz czyż jest doprawdy
ktoś taki, kto by oddając przysługi nie przekładał
wdzięczności bogatego i możnego pana ponad dobro
ubogiego, chociaż nader zacnego męża? Od kogo
bowiem spodziewamy się pewniejszego i szybszego
odwzajemnienia, ku temu zwykle skłania się też
nasza życzliwość. Wszelako trzeba rozważyć do­
kładniej, na czym polega istota tego zagadnienia.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że ów człowiek
ubogi, jeżeli jest uczciwy, gdyby nawet nie mógł
się odwzajemnić, na pewno może poczuwać się do
wdzięczności. Znamy czyjeś stosowne powiedzenie:
«Jeśli ktoś ma jeszcze pożyczone pieniądze, oznacza
to, że ich nie oddał, a jeśli oddał, to ich już nie ma;
O powinnościach 457

inaczej jest z wdzięcznością: jeśli ktoś ją okazał,


znaczy to, że ją ma w sobie, a gdy ma w sobie,
znaczy, że ją okazał». A przecież ludzie, którzy się
poczytują za bogatych, szanowanych i dobrze się
mających, wcale nie chcą być zobowiązani wy­
świadczoną sobie przysługą; ba, nawet uważają,
że to oni okazali łaskę, gdy sami doznali jakiegoś,
choćby bardzo wielkiego dobrodziejstwa. W do­
datku wciąż jeszcze podejrzewają, że się czegoś od
nich wymaga lub oczekuje, i boją się jak śmierci,
by nie mówiono, że skorzystali z czyjejś pomocy,
albo nie nazwano ich czyimiś klientami.
Natomiast ów człowiek ubogi, gdy wyświadczy 70
mu się jakoweś dobrodziejstwo, jest przekonany,
że miało się na względzie jego osobę, a nie jego
majątek, i stara się okazać wdzięczność nie tylko
temu, kto mu się już przysłużył, lecz także i tym,
od których jeszcze oczekuje przysług — potrzebuje
ich bowiem wielu; a jeśli czasem sam spełni względem
kogoś dobry uczynek, to bynajmniej nie wyolbrzym
mia swej zasługi, lecz nawet ją pomniejsza. Należy
również zważać na to, że gdy przyjdziesz z pomocą
możnemu i bogatemu, czeka cię wdzięczność tylko
ze strony tego jednego człowieka lub w najlepszym
przypadku także ze strony jego dzieci; gdy zaś wspo­
możesz ubogiego, lecz dobrego i uczciwego, wszyscy
nie będący niegodziwcami biedacy, których jest wśród
ludu tak wielu, będą upatrywali w tobie swojego
niezawodnego obrońcę. Dlatego jestem zdania, że 7i
lepiej jest wyświadczać przysługi ludziom cnotliwym
niż bogatym. Musimy naturalnie dokładać starania,
458 O powinnościach

abyśmy mogli zadośćuczynić potrzebom jednych


i drugich, lecz gdyby przyszło do wyboru, trzeba nie­
wątpliwie wziąć za wzór do naśladowania Temisto-
klesa, który — gdy ktoś zwrócił się doń o radę, czy
wydać córkę za człowieka dobrego, ale ubogiego,
czy też za bogatego, ale mniej godnego pochwały —
odpowiedział: «Ja stanowczo wolę człowieka, któ­
remu potrzeba majątku, niż majątek, któremu po­
trzeba człowieka». Wszelako nasze obyczaje są ze­
psute i wypaczone przez uwielbienie dla bogactwa.
A cóż właściwie obchodzi kogoś z nas wielkość
czyjegoś majątku? Może jest on pożyteczny dla
tego, kto go ma, i to nie zawsze. Lecz przypuśćmy, że
istotnie jest pożyteczny. Niech sobie jego właściciel
więcej używa; czyż przez to jednak zasługuje
na większe poważanie? Jeśli zaś przy tym jest
człowiekiem prawym, niechaj bogactwo jego nie
przeszkadza nam w oddawaniu mu przysług, by­
leby tylko nie stanowiło pobudki nakłaniającej nas
do tego; niechaj wszelki nasz osąd opiera się nie
na tym, jak bogata jest dana osoba, lecz na tym,
jakimi odznacza się przymiotami. Ostatnie wreszcie
wskazanie odnośnie do wyświadczania dobrodziejstw
czy też przysług sprowadza się do zalecenia, byś
nie podejmował żadnych zabiegów sprzecznych z wy­
mogami słuszności i nie starał się zdobyć czegoś
za cenę czyjejś krzywdy; albowiem podwaliną trwa­
łego uznania i dobrej sławy jest sprawiedliwość, bez
której nie może dojść do skutku nic chwalebnego.
Ponieważ odmiana dobrodziejstw mających na
względzie poszczególne jednostki, została omówiona,
O powinnościach 459

należy z kolei zastanowić się nad tymi z nich,


które dotyczą ogółu obywateli tudzież państwa jako
całości. Otóż część spośród nich ma tę właściwość,
że przynosi bezpośredni pożytek ogółowi, a inna
część odznacza się tym, że jest korzystna dla każdego
obywatela z osobna, przy czym dobrodziejstwa takie
pociągają za sobą wdzięczność większą. Mówiąc
ogólnie, trzeba się przykładać, jeśli to jest możliwe,
do wyświadczania dobrodziejstw jednych i drugich,
niemniej jednak można się troszczyć w pierwszym
rzędzie o każdego człowieka z osobna, ale tak, iżby
było to korzystne, a przynajmniej nieszkodliwe dla
państwa jako całości. Obdzielanie ludu zbożem
przez Gajusa Grakchusa było zbyt szczodre, toteż
wyczerpało skarbiec publiczny; nacechowane umia­
rem takież poczynania Marka Oktawiusza zarówno
łatwe były do zniesienia dla państwa, jak zaspokajały
niezbędną potrzebę ludu, a więc okazały się zba­
wienne i dla poszczególnych obywateli, i dla całej
państwowości. Ktokolwiek jednak będzie rządził 73
państwem, powinien przede wszystkim baczyć na to,
aby każdy zachował swą własność i ażeby nie
przedsiębrano w interesie państwa niczego, co by
mogło uszczuplić majątki prywatne. Jużci zgubny
był postępek Filippusa, który zgłosiwszy w czasie
swego trybunatu wniosek o uchwalenie ustawy
agrarnej, łatwo pogodził się wprawdzie z jej od­
rzuceniem, w czym okazał niezwykły umiar, lecz
podobnie jak nadskakiwał ludowi przemawiając
w innych sprawach, również i w tej użył szkodliwych
słów, że «w państwie naszym nie ma nawet dwóch
460 O powinnościach

tysięcy osób, które mają jakąś posiadłość». T a


w najwyższym stopniu karygodna wypowiedź zmie­
rza wszak do równego podziału majątków, a czyż
może być coś bardziej zgubnego? Przecież państwa
i społeczeństwa zostały utworzone głównie po to,
by każdy mógł zachować swoją własność. I choć
ludzie łączyli się w gromady pod wpływem, swych
naturalnych skłonności, szukali jednak w miastach
schronienia z tej przyczyny, iż mieli nadzieję za­
bezpieczenia tam swojego mienia. Trzeba również
dokładać starań, by obywatele nie płacili podatków.
Za przodków naszych pobieranie podatków z po­
wodu ubóstwa skarbu i częstych wojen zdarzało
się wiele razy, lecz żeby się już więcej nie przyda­
rzyło, trzeba będzie okazywać przezorność na
znaczny okres czasu naprzód. Gdyby wszelako w ja ­
kimś państwie (wolę bowiem wieszczyć to innej
państwowości niż naszej, a zresztą mówię tu o pań­
stwie w ogóle, a nie o Rzymie) świadczenia takie
stały się konieczne, trzeba zatroszczyć się, by wszyscy
zrozumieli, że jeśli pragną swego ocalenia, muszą
się tej konieczności podporządkować. Poza tym lu­
dzie, którzy kiedykolwiek będą sterowali nawą pań­
stwową, powinni dbać, ażeby w kraju pod dostat­
kiem było środków niezbędnych do wyżywienia
mieszkańców. Jaki bywa zazwyczaj lub powinien
być sposób nabywania tych środków, mówić tutaj
nie potrzebuję, bo jest to sprawa całkiem jasna;
wypadało tylko pokrótce dotknąć tego zagadnienia.
Atoli przy sprawowaniu wszelkich urzędów i do­
pełnianiu rozmaitych powinności względem państwa
O powinnościach 461

główną rzeczą jest wystrzeganie się nawet cienia


podejrzeń o chciwość. «O, gdyby los — mawiał
Samnita Gajus Poncjusz — zachował mnie na te
czasy i gdybym przyszedł na świat wtedy, gdy Rzy­
mianie zaczną przyjmować podarunki! Nie pozwo­
liłbym im dłużej panować». Czy nie musiałby cze­
kać przez zbyt wiele wieków? Bo wszak dopiero
teraz to zło opanowało naszą Rzeczpospolitą. To­
też chętnie się godzę z tym, że Poncjusz żył raczej
w tamtych czasach, skoro było w nim aż tyle za­
wziętości. Nie upłynęło jeszcze sto dziesięć lat od
chwili, gy za sprawą Lucjusza Pizona uchwalono
ustawę zezwalającą na domaganie się zwrotu wy­
łudzonych przez urzędników pieniędzy — ustawę,
jakiej poprzednio nie było. A później doszło tutaj
tyle ustaw, z których każda następna była surowsza
od poprzedniej, pojawiło się tylu oskarżonych i tylu
skazanych, wzniecono w Italii z obawy przed są­
dami tak straszną wojnę, a po zniesieniu praw i są­
dów w tym przedmiocie tak obrabowano i złupiono
sprzymierzeńców, że jeśli dzisiaj coś znaczymy, to
bynajmniej nie dzięki własnej sile, ale z powodu bez­
silności innych. Panecjusz chwali Afrykańczyka, że ^
był powściągliwy. Dlaczegóż by nie miał go za to
chwalić? Lecz Afrykańczyk miał jeszcze większe
zalety; a pochwała powściągliwości należy się nie
tylko temu jednemu człowiekowi, lecz także całym
tamtym czasom. Oto Paulus zdobył wtedy wszystek
skarb królewski Macedończyków (a był on nader
zasobny) i przekazał do naszego skarbca tyle pie­
niędzy, że łup tego jednego wodza położył koniec
462 O powinnościach

podatkom. A przecież sam on nie wniósł do domu


nic prócz ustalonej na wieki pamięci o swoim
imieniu. Naśladujący ojca Afrykańczyk także nie
wzbogacił się wcale na zburzeniu Kartaginy. Cóż
więc? A jakiż był Lucjusz Mummiusz, współto­
warzysz Afrykańczyka na urzędzie cenzora? Czy
stał się bodaj trochę zamożniejszy, kiedy doszczętnie
złupił najbogatsze miasto? Wolał raczej przyozdo­
bić Italię niźli swój dom, chociaż dzięki przystro­
jeniu Italii także i sam dom jego wydaje mi się
strojniejszy. Żadna przywara tedy — iżbym znów
nawiązał w moim wywodzie do tego, od czego
zboczyłem — nie jest tak haniebna, jak chciwość,
osobliwie u przedniejszych obywateli i ludzi spra­
wujących rządy w państwie. Ciągnienie bowiem
zysku z państwa — to nie tylko rzecz obrzydliwa,
lecz ponadto występna i zbrodnicza. Dlatego też
odpowiedź dana w wyroczni przez Apollina Pityj-
skiego, że Sparta nie zginie z żadnego innego powo­
du, jeno przez chciwość, robi wrażenie przepowiedni
dotyczącej nie tylko Lacedemończyków, ale wszyst­
kich bogatych narodów. Otóż ci, co stoją na czele
państwa, niczym nie mogą łatwiej zjednać sobie
przychylności gminu, jak właśnie wstrzemięźliwością
czy też powściągliwością. Ci zaś, którzy chcą się
przypodobać ludowi i z tej przyczyny już to pró­
bują wysunąć sprawę podziału gruntów, by wypędzić
właścicieli z ich siedzib, już to uważają, że należy
darować dłużnikom udzielone pożyczki, burzą pod­
waliny ustroju państwowego. Przede wszystkim pod­
ważają zgodę, która przecież nie może istnieć, gdy
O powinnościach 463

jednym wydziera się mienie, a drugim się je daro­


wuje; następnie niszczą sprawiedliwość, która cał­
kowicie zanika, jeśli poszczególnym obywatelom
nie wolno mieć tego, co stanowi ich własność. Al­
bowiem, jak wyżej już zaznaczyłem, właściwym ce­
lem państwa, a nawet i miasta jest to, by każdemu
zabezpieczone było swobodne i niezakłócone ko­
rzystanie ze swej własności. Aliści podkopywaniem w
ustroju państwowego nie mogą oni nawet zapewnić
sobie tej wdzięczności, na którą tak liczą. Bo komu
odebrano mienie, ten staje się ich wrogiem, a komu
je oddano, ten również nie okazuje, że chciał je
dostać, i ukrywa swe zadowolenie szczególnie przy
zniesieniu długów — aby nie wyglądało, że nie miał
spłacić należności. W dodatku ten, kto doznał
krzywdy, nie tylko zachowuje ją w pamięci, lecz
także daje odczuć swe zmartwienie; a jeśli nawet
ludzie, którym niesłusznie coś podarowano, są licz­
niejsi aniżeli ci, którym coś niesprawiedliwie za­
brano, to i tak nie mają oni większego wpływu.
Ocenia się bowiem te rzeczy nie podług liczby,
lecz podług znaczenia. Cóż następnie jest słusznego
w tym, że ziemię, należącą do kogoś od wielu lat
lub nawet od stuleci, dotychczasowy jej posiadacz
traci, otrzymuje zaś kto inny, do którego nigdy nie
należała? Wszak z powodu tego rodzaju niesprawie- gj
dliwości Lacedemończycy wypędzili efora Lizandra
i zamordowali króla Agisa, co się przedtem nigdy
u nich nie zdarzało. I odtąd wynikły pomiędzy nimi
takie waśnie, że się zjawili tyrani i zostali wydani
najlepsi obywatele, i przyszło do upadku jak najle-
464 O powinnościach

piej urządzone państwo. A runęło nie tylko samo,


lecz obaliło również całą Grecję, sprowadzając na
nią nieszczęścia, które zrodziwszy się wśród Lace-
demończyków rozszerzyły się potem dalej. I cóż?
A naszych Grakchów, synów nader znakomitego
męża Tyberiusza Grakchusa i wnuków Afrykań-
czyka, czyż nie zgubiły spory o podział gruntów?
81 Jakże słusznie natomiast wychwala się Aratusa
Sycjońskiego! Oto gdy jego kraj ojczysty od pięć­
dziesięciu lat już zostawał pod władzą tyranów,
wyruszył on z Argos do Sycjonu i potajemnie tam
wkroczywszy zajął miasto, a po zgładzeniu zasko­
czonego tyrana Nikoklesa sprowadził sześciuset wy­
gnańców, którzy byli kiedyś najbogatszymi obywa­
telami Sycjonu, i wystąpieniem swym przywrócił
wolność państwu. Dostrzegłszy wszakże odnośnie
do dóbr i posiadłości znaczną trudność — ponieważ
z jednej strony był zdania, że znoszenie niedostatku
przez ludzi, których sam przywołał, a których ma­
jątki znajdowały się w ręku innych, stanowiłoby naj­
większą niesprawiedliwość, z drugiej zaś strony uwa­
żał, że niezbyt słuszne byłoby także naruszenie po
pięćdziesięciu latach stanu posiadania, a to z tego
powodu, iż w tak długim okresie wiele dóbr przez
dziedziczenie, wiele w drodze kupna i wiele jako
posagi znalazło się w nowym posiadaniu zupełnie
zgodnie z prawem — uznał, że nie powinno się ani
tym odejmować majętności, ani tamtych, do których
należały one dawniej, pozostawiać bez żadnego od-
82 szkodowania. Kiedy więc uświadomił sobie, że do
uporządkowania tych spraw potrzebne są pieniądze,
O powinnościach 465

oświadczył, że pragnie udać się do Aleksandrii, i roz­


kazał, by do jego powrotu wszystko zostało po daw­
nemu. Sam zaś rychło przybył do Ptolemeusza,
swojego niegdyś gościa, który panował w Aleksandrii
jako drugi z kolei król od założenia tego miasta.
Gdy opowiedział mu, że chce uwolnić swą ojczyznę
od kłopotów^ i przedstawił istotę sprawy, łatwó, jako
nader wybitny człowiek, uzyskał od bogatego króla
pomoc w postaci znacznej kwoty pieniędzy. Przy­
wiózłszy ją do Sycjonu, Aratus przybrał sobie do
rady piętnastu przedniejszych obywateli, rozpatrzył
z nimi sprawy zarówno tych, którzy posiadali cu­
dze majątki, jak i tych, którzy potracili swoje, i zdzia­
łał tyle, że po oszacowaniu majętności skłonił jed­
nych, by przyjęli raczej pieniądze i ustąpili z dóbr,
a innych przekonał do tego, iż wypłatę równowar­
tości majątku w gotowiźnie uznali za korzystniejszą
niźli dochodzenie zwrotu własności. W ten sposób
sprawił, że wszyscy zawarłszy ugody rozeszli się bez
narzekania. O, wielki mężu, godny, byś się urodził 83
w naszej Rzeczypospolitej! Tak oto trzeba postę­
pować ze współobywatelami, a nie wbijać włócznię
na forum, jak to widzieliśmy już dwakroć, i dobra
ich poddawać wyrokom woźnego! Toteż Grek ów,
jak przystało mądremu i znakomitemu mężowi,
uważał, że należy zatroszczyć się o wszystkich.
I na tym właśnie polega najwyższy rozum i prze­
zorność dobrego obywatela, że nie rozdziela się
interesów współziomków, wszystkich zaś kiełzna się
jednakimi zasadami słuszności. Niech mieszkają za
darmo w cudzym domu. Jakże to tak? Ja kupię,
C ycero — D z ie ł a f il o z o f ic z n e , t. I I 30
4 6 6 O powinnościach

wybuduję, będę utrzmywał dom w dobrym stanie,


ponosił koszty, a ty wbrew mojej woli będziesz
z własności mej korzystał? Czymże innym jest bo­
wiem odbieranie mienia jednym i przekazywanie
cudzej własności drugim? A jakaż jest istota nowych
stosunków pomiędzy dłużnikami i wierzycielami,
jeśli nie ta, że ty za moje pieniądze kupujesz ziemię
i masz ją , podczas gdy ja pieniędzy już nie mam?
Dlatego też trzeba się starać, by nie było długów,
które by mogły szkodzić państwu; czego można unik­
nąć wielu sposobami, a nie tak, że gdy długi powstaną,
bogaci tracą swoje należności, dłużnicy zaś zyskują
cudzą własność. Wszak nic nie podtrzymuje państwa
silniej niż zaufanie; a to zgoła istnieć nie może,
jeśli zwracanie zaciągniętych pożyczek nie będzie
konieczne. Nigdy o niespłacanie długów nie wal­
czono z większą gwałtownością, jak w czasie mego
konsulatu. Różni ludzie ze wszystkich stanów chcieli
wymusić to z orężem w ręku tudzież przy pomocy
wojska; lecz oparłem im się tak silnie, iż Rzeczpospo­
lita została całkowicie uwolniona od tego utrapie­
nia. Nigdy nie było długów więcej i nigdy nie spła­
cano ich rzetelniej i chętniej; bo gdy znikły widoki
na okpiwanie wierzycieli, pozostała konieczność za­
płacenia. Jednakowoż nasz dzisiejszy zwycięzca,
a wtedy właśnie zwyciężony, zamysły swe, w których
urzeczywistnieniu także i sam był wówczas zaintere­
sowany, doprowadził do skutku w chwili, kiedy
jemu samemu nic już na nich nie zależało. Tyle
w nim było żądzy złego, iż sprawiało mu przyjemność
samo popełnianie bezprawia, choć nie miał po
O powinnościach 467

temu przyczyny. Ci więc, którzy naprawdę przejmą ss


się dobrem państwa, będą dalecy od tego rodzaju
szczodrobliwości obdarowującej jednych, a rabu­
jącej mienie drugim. W pierwszym rzędzie będą
oni troszczyli się o to, by na podstawie słusznych
praw i wyroków sądowych każdy zachował swoją
własność, tudzież o to, by ani ubodzy nie byli zę
względu na swą niezdolność do obrony oszukiwani,
ani bogatym zazdrość ludzka nie wadziła w posia­
daniu lub odzyskiwaniu swojego mienia. Poza tym
wszelkimi środkami, już to wojennymi, już to po­
kojowymi, będą oni rozszerzali władztwo swego pań­
stwa, wzbogacali je w rolę uprawną i zwiększali
jego dochody. Takie oto jest zadanie wybitnych
ludzi i tak też postępowali zazwyczaj nasi przodkowie.
Dopełniający zaś tych powinności zapewniają naj­
wyższą korzyść państwu, lecz zarazem wielką
wdzięczność i sławę sobie.
Jednakże stoik Antypater z Tyru, który niedawno 86
zmarł w Atenach, jest zdania, że w tych pożytecz­
nych wskazaniach Panecjusz pominął dwie rzeczy:
troskę o zdrowie i o majątek. Jak sądzę, wybitny
filozof nie wspomniał o nich dlatego, że są to rzeczy
całkiem zrozumiałe; lecz na pewno są także poży­
teczne. Otóż zdrowie możemy podtrzymywać przez
poznanie naszego organizmu, przez zwracanie uwagi,
jakie to pokarmy okazują się zazwyczaj pożyteczne
lub szkodliwe dla niego, przez umiarkowanie w je­
dzeniu i w całym sposobie życia dla utrzymywania
ciała w dobrym stanie, przez zaniechanie rozkoszy,
w końcu zaś przez korzystanie z umiejętności tych,
30*
4 6 8 O powinnościach

których wiedza dotyczy właśnie zachowania zdro-


xi wia. Majątek natomiast powinno się zdobywać
takimi sposobami, które pozostają daleko od wsze­
lakiej nieprzystojności, utrzymywać zaś gospodar­
nością i oszczędnością, które to środki mają służyć
też zwiększaniu majątku. Sprawy te najlepiej przed­
stawił uczeń Sokratesa Ksenofont w dziele, które
nosi tytuł 0 gospodarstwie, a które ja będąc nieomal
w takim wieku, w jakim ty dziś jesteś, przełożyłem
z języka greckiego na łacinę. Ale o całej tej dzie­
dzinie, o zdobywaniu i umieszczaniu pieniędzy,
a nawet o ich wydawaniu, lepiej niż jacy bądź
filozofowie z jakiej bądź szkoły, rozprawiają nader
poczciwi mężowie zasiadający u środkowego Ja­
nusa. Trzeba wszelako wiedzieć i to, bo i to należy
do rzeczy pożytecznych, o których mówi się w ni-
gg niejszym dziele. Często potrzebne jest także porów­
nywanie rzeczy pożytecznych, co stanowi pomi­
niętą przez Panecjusza czwartą część naszego przed­
miotu. Otóż porównywamy zwykle właściwości po­
żyteczne naszego ciała z pożytkami zewnętrznymi,
a pożytki zewnętrzne z właściwościami pożytecz­
nymi naszego ciała; dalej czynimy porównania po­
między samymi właściwościami pożytecznymi ciała
oraz między samymi pożytkami zewnętrznymi.
Właściwości pożyteczne ciała porównywa się z po­
żytkami zewnętrznymi w ten sposób, iż na przykład
wolisz być zdrów aniżeli bogaty; pożytki zewnętrzne
z właściwościami korzystnymi ciała — w ten spo­
sób, iż na przykład wolisz być raczej bogaty niż
mieć bardzo wielką siłę fizyczną; same właściwości
O powinnościach 4 6 9

korzystne ciała — w ten sposób, iż na przykład


dobry stan zdrowia przekłada się ponad zdolność
doznawania rozkoszy, siłę fizyczną ponad chyżość;
wreszcie pożytki zewnętrzne — w ten sposób, iż
na przykład sławę ceni się więcej niż bogactwo,
dochodom miejskim przyznaje się pierwszeństwo
przed wiejskimi. Do tego rodzaju porównań należą 89
także owe słynne odpowiedzi udzielone przez K a­
tona Starszego. Kiedy go mianowicie zapytano,
co w gospodarstwie przynosi największy pożytek,
odrzekł: «Dobra hodowla bydła». — «A co należy
stawiać na drugim miejscu?» — «Średnią hodowlę
bydła», — «Co na trzecim?» — «Złą hodowlę
bydła». — «A na czwartym?» — «Uprawę roli».
Gdy zaś tamten zwrócił się z zapytaniem, jak trzeba
oceniać lichwiarstwo, wtedy Kato: «A jak trzeba
oceniać zabójstwo człowieka?» Ten i wiele innych
przykładów powinny nas przekonać, że istotnie
zwykło się porównywać rzeczy pożyteczne i że
niniejszy sposób badania powinności słusznie został
tutaj włączony. Z kolei rozpatrzymy pozostałe
sprawy.
K sięg a trzecia

Publiusz Scypio, synu Marku, ten, który pierw­


szy otrzymał przydomek Afrykańczyka, zwykł ma­
wiać — jak pisze Kato, który był prawie jego
rówieśnikiem — że nigdy nie był mniej bezczynny
niźli w chwilach wolnych od zajęć i nigdy mniej
osamotniony niż wtedy, gdy pozostawał sam. Wspa­
niała to zaprawdę słowa, godne wielkiego i mądrego
męża! Dowodzą one, że Scypio zarówno w chwilach
wypoczynku myślał o swoich zajęciach, jak i w sa­
motności zwykł rozmawiać ze sobą samym, przez
co nie tylko nigdy nie próżnował, ale czasami nie
czuł nawet potrzeby prowadzenia rozmowy z kimś
drugim. Tak oto dwie okoliczności, czas wolny od
zatrudnień i samotność, które wprawiają innych
w stan gnuśności, podniecały Scypiona do dzia­
łania. Chciałbym, żebym z pełnym uzasadnieniem
mógł powiedzieć to samo o sobie, lecz jeżeli takiej
doskonałości charakteru nie potrafię osiągnąć przez
rzeczywiste naśladowanie Scypiona, to na pewno
pod względem chęci znajduję się zupełnie blisko
tego wzoru. Albowiem z jednej strony, odsunięty
występnym orężem i gwałtem od spraw państwa oraz
zajęć w sądzie, mam czas wolny od prac urzędowych,
O powinnościach 471

a z drugiej strony po opuszczeniu z tej przyczyny


miasta i wskutek tułania się po wsi zostaję często
w samotności. Wszelako ani ta moja spokojność nie 2
da się porównać ze spokojnością Afrykańczyka, ani
moja samotność z jego samotnością. Tamten bowiem
szukał sobie niekiedy spokoju chcąc wypocząć po
oddanych Rzeczypospolitej znakomitych usługach,
a w osamotnieniu, niby w jakimś bezpiecznym
porcie, znajdował czasem schronienie przed ciżbą
i natłokiem ludzi; mój zaś spokój jest wynikiem braku
zajęcia, a nie chęci wypoczywania. Bo czyż po
obaleniu powagi senatu oraz zniszczeniu sądow­
nictwa zostało coś odpowiedniego dla mnie, co
mógłbym jeszcze robić w kurii lub na forum?
I oto ja, którym przebywał niegdyś w największym 3
skupisku ludzkim i pędził żywot na oczach oby­
wateli — uciekając teraz przed widokiem zbrod­
niarzy, których wszędzie pełno — ukryłem się tak
daleko, jak tylko mogłem, i wielekroć bywam sa­
motny. Ponieważ jednak dowiedziałem się od ludzi
uczonych, iż potrzeba nie tylko wybierać ze złych
rzeczy zło najmniejsze, ale nawet i z tego najmniej­
szego brać to, co tam pozostało jeszcze dobrego,
przeto spokój mój — choć nie taki, jaki należy się
mężowi, który niegdyś zapewnił spokój państwu —
staram się wykorzystywać i nie dopuszczam, bym
w samotności tej, w której znalazłem się z przy­
musu, a nie z własnej woli, miał zgnuśnieć. Go 4
prawda Afrykańczyk dostąpił, moim zdaniem, jesz­
cze większej chwały. Nie zostawił bowiem żadnych
pamiątek swego geniuszu w postaci pism, nie prze-
472 O powinnościach

kazał nam żadnego dzieła będącego owocem jego


wypoczynku, żadnego płodu jego samotności; skąd
trzeba wnosić, że dzięki swym zajęciom umysłowym
i badaniu zagadnień, których istoty dociekał w dro­
dze rozmyślań, nigdy nie czuł się on ani bezczynny,
ani całkiem osamotniony. Ja natomiast nie mając
tyle siły, iżby cichym rozmyślaniem uwolnić się od
przykrego uczucia samotności, wszystek mój zapał
i frasunek zwróciłem ku pracy pisarskiej. I dlatego
w krótkim okresie po obaleniu Rzeczypospolitej na­
pisałem więcej niż poprzednio w ciągu wielu lat,
gdy znajdowała się ona w kwitnącym' stanie.
Lecz choć obfite plony i owoce daje, mój Cy­
ceronie, cała filozofia i żadna jej dziedzina nie leży
odłogiem ani nie stanowi pustyni, wszelako żaden
jej dział nie jest żyźniejszy i płodniejszy jak dział
rozpatrujący powinności, z których wywodzą się
wskazania co do statecznego i cnotliwego życia.
Toteż mimo iż jestem pewien, że ustawicznie słu­
chasz i uczysz się ich od naszego Kratypa, najpierw-
szego filozofa dzisiejszych czasów, uważam jednak
za rzecz pożyteczną, by takie słowa dochodziły
do twoich uszu ze wszystkich stron i żeby uszy
twe, o ile to możliwe, nic innego nie usłyszały.
I jeśli powinni tak się zachować wszyscy, którzy
zamierzają wstąpić na drogę życia cnotliwego, to
nie wiem, czy wypada to komukolwiek bardziej
niż tobie. Żywi się bowiem w stosunku do ciebie
niemałą nadzieję, że będziesz naśladował moje po­
czynania; istnieje też znaczna nadzieja, że dostąpisz
takich jak ja zaszczytów, i niejakie oczekiwanie,
O powinnościach 473

że może osiągniesz też sławę. Ponadto wziąłeś na


siebie poważny obowiązek względem Aten i Kra-
typa; skoro udałeś się do nich niby na targ, gdzie
sprzedaje się szlachetne umiejętności, próżny po­
wrót byłby dla ciebie wielce nieprzystojny, uwła­
czający zarówno powadze miasta, jak i sławie
nauczyciela. Ile tylko zdołasz więc dokazać wysił­
kiem swego umysłu, ile tylko osiągnąć przez wzmo­
żoną pracę (jeśli uczenie się jest pracą, a nie roz­
koszą raczej), tyle rób, byś wykonał swe zamie­
rzenia, i nie dopuść, by wyglądało, że zabrakło
ci jeno chęci, skoro zaopatrzyłem cię we wszelkie
środki. Lecz dosyć o tym, bo wiele i często pisałem
już dla zachęcenia ciebie. Teraz zaś powróćmy do
tej części rozważań, która wedle przyjętego przez
nas podziału jest ostatnia.
Panecjusz więc, który bezsprzecznie najdokład- 7
niej omówił powinności i na którym się tutaj głów­
nie wzorowałem czyniąc tylko pewne poprawki,
wyszczególniwszy trzy sposoby, jakie ludzie sto­
sują zwykle przy rozważaniu i rozpatrywaniu po­
winności — jeden, gdy zastanawiają się, czy dany
postępek jest cnotliwy, czy też haniebny; drugi,
czy jest on pożyteczny, czy też szkodliwy; i trzeci,
sprowadzający się do odpowiedzi na pytanie, jak
trzeba rozstrzygnąć, jeśli to, co pozornie wygląda
na cnotliwe, jest sprzeczne z tym, co wydaje się
pożyteczne — o dwu pierwszych sposobach roz­
wodził się w trzech księgach, o trzecim zaś napisał,
że omówi go później, przy czym obietnicy tej nie
dotrzymał. Dziwi mnie to tym bardziej, iż — jak s
474 O powinnościach

podał na piśmie uczeń jego Pozydoniusz — po wy­


daniu owych ksiąg Panecjusz przez lat trzydzieści
jeszcze zostawał przy życiu. Dziwię się też, że sam
Pozydoniusz w jakichś tam komentarzach krótko
tylko dotknął tej sprawy, zwłaszcza że napisał,
iż w całej filozofii nie ma zagadnienia, którego
9 wyjaśnienie byłoby tak bardzo potrzebne. Nato­
miast wcale nie zgadzam się z tymi, którzy twiedzą,
że Panecjusz nie przeoczył tego zagadnienia, ale
opuścił je rozmyślnie, i że zgoła nie potrzebował
o tym pisać, gdyż pożytek nigdy nie może być
czymś sprzecznym z cnotą. Można się wahać co
do drugiej części tego twierdzenia i zastanawiać się,
czy sposób, znajdujący się według podziału Pane-
cjusza na trzecim miejscu, powinno się było uwzględ­
nić, czy też całkowicie pominąć, lecz jeśli chodzi
o część pierwszą, to nie można mieć wątpliwości,
że Panecjusz podjął się był tego zadania, ale póź­
niej od niego odstąpił. Kto bowiem podzieliwszy
przedmiot badań na trzy części opracował z nich
dwie, temu nieuniknienie zostaje jeszcze do opra­
cowania trzecia. Poza tym na końcu swej księgi
trzeciej przyrzeka on, że omówi to zagadnienie
10 zaraz potem. Dochodzi tutaj jeszcze wiarygodne
świadectwo Pozydoniusza, który w jednym ze swoich
listów przytacza słowa, jakie często zwykł mawiać
słuchacz Panecjusza, Publiusz Rutyliusz Rufus: tak
jak nie znalazł się żaden artysta-malarz, który by
na obrazie Wenery z Kos domalował część nie ukoń­
czoną przez Apellesa, gdyż piękność oblicza bogini
nie dawała nadziei, że ktoś potrafi podobnie przed-
O pow im okiach 475

stawić resztę jej ciała, również i części opuszczo­


nych i nie wykończonych przez Panecjusza nie uzu­
pełnił nikt ze względu na świetność tego, co wykonał
sam ów myśliciel.
Z tej przyczyny nie można co do zamierzeń Pa- j*,
necjusza żywić żadnych wątpliwości; ale czy postąpił
on słusznie, czy niesłusznie, włączając niniejszą
trzecią część do rozważań o powinnościach, nad
tym godzi się może zastanowić. Bo czy cnota jest
jedynym dobrem, jak chcą stoicy, czy też — jak
twierdzą wasi perypatetycy— jest na tyle ogromnym
dobrem, że wszystkie inne rodzaje dobra umieszczone
na drugiej szali stanowiłyby tylko bardzo nieznaczną
przeciwwagę, nie ulega wątpliwości, że pożytek
nigdy nie może zostawać w sprzeczności z cnotą.
Wiadomo nam wszak, iż Sokrates zwykle wyklinał
tych, którzy, zgodnie ze swym błędnym wyobraże­
niem, rozerwali te dwa z natury ściśle złączone ze
sobą pojęcia. A właśnie stoicy są tak dalece zgodni
z Sokratesem, że wszystko, co cnotliwe, uznali też
za pożyteczne i nic nie chcieli mieć za pożyteczne,
co nie odpowiada wymogom cnoty. Gdyby tedy 12
Panecjusz nauczał, iż cnotę należy uprawiać z tego
powodu, że jest ona źródłem pożytku — tak jak
dowodzą ci, którzy wszystko, co godne pożądania,
mierzą przyjemnością lub brakiem bólu — mógłby
twierdzić, że pożytek przeciwstawia się czasem cno­
cie. Ponieważ jednak uważa za dobro tylko to, co
zgadza się z cnotą, i powiada, że wszystko sprzeczne
z wymogami cnoty, choćby miało jakiś pozór po­
żytku, ani przybywając nie czyni życia ludzkiego
476 O powinnościach

szczęśliwym, ani ubywając nie pogarsza go, przeto


nie powinien był, jak się zdaje, wprowadzać do swego
dzieła rozważań, w których to, co tylko uchodzi za
pożyteczne, porównywa się z tym, co rzeczywiście
13 jest cnotliwe. Albowiem żyć zgodnie z naturą, co
stoicy nazywają najwyższym dobrem, oznacza mo­
im zdaniem tyle, co pozostawać zawsze w zgo­
dzie z cnotą, wszystkie inne zaś rzeczy odpo­
wiadające naturze dobierać również wedle- tego,
czy nie sprzeciwiają się cnocie. Skoro tak się tó
przedstawia, niektórzy sądzą, że porównanie po­
wyższe zostało wprowadzone niesłusznie i że w ogóle
jakiekolwiek rozwodzenie się nad owym trzecim
sposobem badania powinności było niepotrzebne.
Lecz przecież to, co nazywa się cnotą we właściwym
czy prawdziwym znaczeniu tego słowa, przejawia
się tylko u mędrców i nigdy nie da się oderwać od
szlachetnego sposobu myślenia. U ludzi zaś, którym
brak tej doskonałej mądrości, w żaden sposób nie
może przejawiać się też owa doskonała cnota: może
znajdować się w nich tylko podobieństwo cnoty.
M Te powinności bowiem, które omawiamy w niniej­
szych księgach, nazywają stoicy średnimi. Są to
zwyczajne powinności, mające szeroki zasięg, któ­
rych istotę pojmuje wielu ludzi zarówno dzięki
swojej wrodzonej dobroci, jak i dzięki swym postę­
pom w nauce. Natomiast ta powinność, którą
stoicy zwą prawością, jest skończona i doskonała;
nie brak jej, jak nauczają ciż filozofowie, żadnej
części składowej, przy czym nie może przypaść
15 w udziale nikomu, jeno mędrcowi. Z drugiej strony,
O powinnościach A li

gdy wypełni się coś takiego^ co jest wyrazem powin­


ności średniej, robi to wrażenie czegoś nader dosko­
nałego. Dzieje się tak dlatego, że ogół nie bardzo
zdaje-sobie sprawę, czego: tam brakuje do zupełnej
doskonąłości; o ile zaś rzecz rozumie, przypuszcza,
że nie pominięto niczego. To samo zdarza się zwykle
z poematami, obrazami i rozlicznymi innymi dzie­
łami sztuki: zyskują one uznanie nie znających się
na nich ludzi, którzy chwalą nieraz rzeczy wcale
niegodne jakichkolwiek pochwał. Przyczyna po­
lega tu, jak mi się zdaje, na tym, iż w dziełach ta­
kich jest jednakże coś szlachetnego, co pociąga lu­
dzi nie obeznanych, którzy nie są w stanie osądzić,
jakie błędy popełniono w każdym z tych tworów.
Toteż łatwo odstępują oni od swych poglądów, gdy
zostaną pouczeni przez znawców. Powinności więc, 4
o których mówimy w niniejszych księgach, nazy­
wają stoicy przejawami pewnego rodzaju cnót dru­
gorzędnych, właściwych nie tylko mędrcom, ale
wspólnych całej ludzkości. Zatem powodują się 16
nimi wszyscy, którzy mają skłonność do życia cnot­
liwego. I jeśli o dwóch Decjuszach albo o dwóch
Scypionach wspomina się jako o ludziach męż­
nych, jeżeli Fabrycjusza albo Arystydesa nazywa
się sprawiedliwym, to przecież ani od pierwszych
czterech nie żąda się przykładu męstwa, ani od
drugich dwóch przykładu sprawiedliwości w takim
stopniu jak od prawdziwych mędrców. Nikt z nich
bowiem nie był mędrcem w takim znaczeniu, w ja ­
kim chcemy ten wyraz rozumieć. Nie byli prawdzi­
wymi mędrcami również i ci, których za mędrców
478 O powinnościach

uważano oraz mianem tym określano, na przykład


Marek Katon i Gajus Leliusz. Nie zaliczamy tu­
taj nawet słynnych siedmiu mędrców: wszyscy oni
osiągnęli tylko pewne podobieństwo do mędrców
i zewnętrzne pozory przez często przejawiające się
17 u nich poczucie średnich powinności. Toteż ani

nie godzi się porównywać prawdziwej cnoty z rze­


komo przeciwstawnym jej pożytkiem, ani nie trzeba
nigdy zestawiać z korzyściami tego, co zwiemy
cnotą pospolitą, a co uprawiają »mężowie, którzy
chcą uchodzić za prawych. Cnoty, na jaką stać
nas wedle możliwości naszego rozumu, powinniśmy
trzymać się i przestrzegać tak samo, jak mędrcy
przestrzegają tego, co nazywa się i co naprawdę
jest cnotą we właściwym znaczeniu; jeżeli bowiem
poczynimy jakoweś postępy na drodze cnoty, to
zdołamy utrzymać się przy nich jedynie we wskazany
tutaj sposób. Tyle mam do powiedzenia o tych,
którzy ze względu na dopełnianie powinności po-
18 czytywani są za ludzi prawych. Mamy jednak i tar
kich, którzy mierzą wszystko korzyścią i wygodą,
nie zgadzając się na przyznanie cnocie większej
niż owej korzyści wartości. To oni zwykli w swoich
rozważaniach porównywać cnotę z tym, co uważają
za pożyteczne, lecz ludzie prawi takiego zwyczaju
nie mają! Moim zdaniem więc Panecjusz, gdy po­
wiedział, iż ludzie wahają się zwykle przy takich
porównaniach, miał na myśli jedynie to, co mó­
wił — iż mianowicie ludzie tak zazwyczaj postę­
pują; ale nie twierdził, że powinni tak postępować.
Nader haniebne jest bowiem nie tylko przyznawanie
O powinnościach 479

większej niż cnocie wartości temu, co robi wrażenie


pożytecznego, lecz też samo zestawianie cnoty z po­
żytkiem oraz wykazywanie w wyborze między nimi
bodaj najmniejszego wahania. Cóż tedy jest takiego,
co niekiedy zwykło budzić w nas wątpliwości i co
wydaje się godne zastanowienia? Mniemam, iż jeśli
czasem zachodzi taka wątpliwość, dotyczy ona
właściwości tego, co w danej chwili mamy na uwa­
dze. Albowiem okoliczności sprawiają często, że to, 19
co przeważnie zwykło uchodzić za haniebne, oka­
zuje się zupełnie godziwe. Dla przykładu wskażę
tutaj pewien przypadek, który może mieć szersze .
znaczenie. Czy potrafimy wyobrazić sobie zbrodnię
większą niż zabójstwo człowieka i to takiego, z któ­
rym pozostawało się w przyjaźni? Czyż więc po­
pełnia zbrodnię ten, kto zabija tyrana, chociażby
swego przyjaciela? Naród rzymski przynajmniej nie
jest tego zdania, gdyż spośród wszystkich świet­
nych czynów ten uważa za najpiękniejszy. Zatem
pożytek ma przewagę nad cnotą? Zaprawdę, po­
żytek był tu raczej wynikiem cnotliwego czynu!
Abyśmy więc w przypadku, gdyby się zdawało,
że to, co zwiemy pożytecznym, jest sprzeczne z tym,
co uznajemy za cnotliwe, mogli powziąć zupełnie
bezbłędny sąd, trzeba ustanowić jakieś prawidło —
takie, którego stosowanie przy porównywaniu róż­
nych okoliczności sprawiłoby, że nigdy nie sprzenie­
wierzymy się obowiązkowi. Prawidło to zaś będzie 20
jak najbardziej zgodne z zasadami i nauką stoików.
Idę za nią, w niniejszym dziele przynajmniej, dla­
tego, że chociaż i dawni akademicy, i wasi pery-
480 0 powinnościach

patetycy, którzy ongiś nie różnili się od akademików,


stawiali cnotę wyżej niźli pozorny pożytek, to jednak
nauka tych, których zdaniem wszystko, co cnotliwe,
jest również pożyteczne i nie ma nic pożytecznego,
co nie jest cnotliwe, odznacza się większą świetnością
niż dowodzenie tych, którzy pewne przejawy cnot-
liwości mają za niepożyteczne, a pewne czyny po­
żyteczne za niecnotliwe. Moja Akademia zostawia
mi dużą swobodę, tak iż wedle własnego uznania
wolno mi bronić każdego twierdzenia, które zdaje
mi się najbliższe prawdy. Ale powracam do prawidła.
Odbieranie tedy czegokolwiek drugiemu i z jego
szkodą przysparzanie sobie pożytku sprzeciwia się
naturze bardziej niż śmierć, niż ubóstwo, niż bo­
leść, niż inne przykrości, które mogą zrujnować
bądź to nasze ciało, bądź też nasze dobra zew­
nętrzne. Bo przede wszystkim niszczy współżycie
między ludźmi i więź społeczną. Jeśli będziemy
usposobieni tak, iż każdy dla swojej korzyści będzie
łupił i krzywdził drugiego, to więź łącząca rodzaj
ludzki i tak bardzo odpowiadająca jego naturze
nieuniknione musi się rozerwać. Dajmy na to, że
każdy z naszych członków doszedłby do przeko­
nania, iż może czuć się dobrze tylko wtedy, gdy
odbierze i przywłaszczy sobie zdrowie członka są­
siedniego: całe ciało nieuchronnie musiałoby wów­
czas osłabnąć i ulec zniszczeniu. Podobnie gdyby
każdy z nas przywłaszczał sobie dobra innych lu­
dzi oraz dla swej korzyści odbierał im, co by tylko
odebrać zdołał, społeczność ludzką i wszelką więź
pomiędzy ludźmi oczekiwałby niechybny upadek.
O powinnościach 4 8 1

Jakkolwiek bowiem natura dozwala i bynajmniej


nie sprzeciwia się, by każdy raczej dla siebie niż
dla drugich zdobywał środki służące do zaspokaja­
nia potrzeb życiowych, to jednak nie zgadza się
ona, byśmy nasze zasoby, dostatki i bogactwa
zwiększali poprzez obrabowywanie drugich. Aliści 23
nie tylko natura, to jest prawo powszechne, lecz
także i ustawy poszczególnych ludów, tworzące we
wszystkich państwach podwalinę porządku publicz­
nego, rozstrzygnęły, że nie wolno gwoli własnego
pożytku szkodzić drugiemu. Ustawy wszak mają
na celu i chcą osiągnąć to, by spójnia między oby­
watelami utrzymywała się w nienaruszonym stanie,
przy czym ludzi, którzy ją rozrywają, karzą śmiercią,
wygnaniem, więzieniem i grzywną. W znacznie
większym jednakże stopniu przyczynia się do utrzy­
mania owej spójni sam rozum naturalny, będący
istotą prawa boskiego i ludzkiego. Kto chce mu się
podporządkować — a podporządkują się wszyscy,
którzy zechcą żyć zgodnie z naturą —- nigdy nie
pozwoli sobie na pożądanie cudzych rzeczy oraz
przywłaszczanie tego, co odebrał komuś drugiemu.
Daleko więcej odpowiada bowiem naturze wznio- 24

słość i wielkość ducha tudzież życzliwość, spra­


wiedliwość i uczynność niźli przyjemność, niźli ży­
cie, niźli bogactwo; i właśnie pogardzanie nimi,
nie przywiązywanie do zuch żadnej zgoła wartości
w porównaniu z dobrem ogólnym jest przejawem
wielkiego i wzniosłego ducha. Wydzieranie zaś cze­
goś drugiemu dla własnej korzyści jest bardziej
przeciwne naturze niźli śmierć, niźli boleść, niźli
C ycero — D z ie ł a f il o z o f ic z n e , t. I I 31
482 O powinnościach

25 inne tym podobne przykrości. Także podejmowanie


największych wysiłków i znoszenie nieprzyjemności
w celu przyjścia z pomocą albo przysporzenia po­
żytku wszystkim narodom, gdyby się to okazało
możliwe, czyli naśladowanie Herkulesa, którego
wdzięczność ludzka, pomna doznanych dobrodziejstw,
umieściła w rzędzie niebian, odpowiada naturze
bardziej niż prowadzenie życia samotnego, choćby
się nie tylko nie doznawało przy tym najmniejszych
przykrości, lecz nawet żyło pośród największych roz­
koszy, opływając we wszystkie dostatki i wyróżnia­
jąc się ponadto urodą tudzież siłą. Dlatego wszyscy
ludzie mający najszlachetniejszy i najwznioślejszy cha­
rakter przekładają tamto pierwsze życie znacznie
ponad to drugie. Z tego zaś wynika z kolei, że czło­
wiek posłuszny naturze nie jest w stanie szkodzić
26 drugiemu. I dalej: kto krzywdzi drugiego, by sobie
przysporzyć jakiejś korzyści, ten albo wcale nie
przypuszcza, że postępuje wbrew naturze, albo
uważa, że bardziej niźli wyrządzenia komuś krzywdy
unikać trzeba śmierci, ubóstwa, bólu czy też utraty
dzieci, krewnych lub przyjaciół. Jeśli przypuszcza,
że krzywdząc ludzi nie czyni nic przeciwnego na­
turze, to jakże rozprawiałbyś z takim, kto człowie­
kowi całkiem odejmuje człowieczeństwo? A jeśli
sądzi wprawdzie, że należy tego unikać, ale że
tamte rzeczy — śmierć, ubóstwo, boleść — są znacz­
nie gorsze, to myli się o tyle, iż jakąś tam szkodę,
poniesioną bądź na zdrowiu, bądź na majątku,
poczytuje za dotkliwszą od szkody wyrządzonej
6 duszy. Wszystkim tedy przyświecać winna jedna
O powinnościach 4 8 3

podstawowa zasada, że pożytek każdej jednostki


jest zarazem pożytkiem całego społeczeństwa; i je ­
żeli poszczególne osoby będą zabiegały tylko o ko­
rzyść własną, rozpadnie się wszelkie współżycie
między ludźmi.
Podobnie jeśli natura poleca, by człowiek chętnie
udzielał pomocy drugiemu człowiekowi niezależnie
od tego, kto by to był, a jedynie przez wzgląd na
jego człowieczeństwo, to wedle tej samej natury po­
żytek wszystkich ludzi musi być niezawodnie czymś
wspólnym. Jeżeli tak się rzecz przedstawia, to wszyscy
podlegamy jednemu i temu samemu prawu natury;
a jeśli to z kolei tak wygląda, to nie ulega wątpli­
wości, że prawo natury zabrania nam krzywdzić
drugiego. Pierwsze zaś twierdzenie jest zgodne
z prawdą; zatem zgodne z prawdą jest też ostatnie.
Bo niedorzecznością zaiste jest to, co powiadają
pewni ludzie, że ojcu albo bratu nic nie odejmą
dla swojej korzyści, ale że inny jest ich stosunek
do pozostałych obywateli. Tacy ludzie wyobrażają
sobie, że żadne prawo i żadna więź mająca na celu
dobro ogólne nie łączy ich z innymi obywatelami;
a przecież pogląd ten rozrywa w zbiorowości two­
rzącej państwo wszelką spójnię. Z drugiej strony
ci, którzy przyznają, że trzeba mieć wzgląd na współ­
obywateli, i odmawiają tego tylko cudzoziemcom,
niszczą ogólną więź łączącą cały rodzaj ludzki;
a wszak przez usunięcie owej więzi doszczętnie wy­
korzenia się też dobroczynność, usłużność, rzetelność
i sprawiedliwość. Tych, którzy je niweczą, należy
uznać za postępujących niegodziwie także względem
484 O powinnościach

bóstw nieśmiertelnych. Albowiem burzą ustano­


wione przez bogów współżycie między ludźmi, któ­
rego to współżycia najsilniejszym węzłem jest prze­
konanie, że szkodzenie drugiemu dla swej własnej
korzyści sprzeciwia się naturze bardziej niźli zno­
szenie wszelkich przeciwności godzących czy to
w nasz majątek, czy to w zdrowie naszego ciała,
czy nawet w samo życie. Chodzi o to, iż jedynie
cnota sprawiedliwości jest panią i królową wszyst­
kich cnót.
Może ktoś powie tutaj: «Czyżby więc mędrzec,
gdyby go nękał głód, nie miał zabrać pożywienia
drugiemu człowiekowi, zgoła niepożytecznemu?» —
Ależ bynajmniej! Bo życie moje nie jest mi przy­
datne bardziej niż takie usposobienie mego umysłu,
iżbym nikomu nie wyrządzał krzywdy dla własnej
korzyści. — «A co odpowiesz na pytanie następujące:
gdyby jakiś mąż prawy mógł pozbawić odzieży
owego okrutnego i nieludzkiego tyrana Falarysa,
by samemu nie zginąć z zimna, czy nie powinien
tak postąpić?» — Sprawy te są nader łatwe do
rozstrzygnięcia. Bo jeśli człowiekowi do niczego nie­
przydatnemu odbierzesz coś dla własnej korzyści,
postąpisz nie po ludzku i wbrew prawu natury;
jeżeli zaś jesteś taką jednostką, która, zachowana
przy życiu, potrafi przysporzyć znacznej korzyści
państwu i społeczności ludzkiej, i właśnie z tego
powodu zabierzesz coś drugiemu, to czyn twój
będzie nienaganny. Gdyby jednak było inaczej,
każdy powinien raczej znosić napotykane prze­
ciwności niż zabierać coś z dóbr drugiego. Zatem
O powinnościach 485

ani choroba, ani nędza, ani inne podobne nie­


szczęścia nie są bardziej przeciwne naturze jak
przywłaszczanie czy pożądanie cudzej własności; na­
tomiast przeciwne naturze jest lekceważenie pożytku
ogólnego, gdyż zostaje ono w niezgodzie ze spra­
wiedliwością. Samo tedy prawo natury, stojące na 3i
straży dobra ludzkości i broniące go, na pewno
zezwoli na to, by rzeczy niezbędne do życia prze­
niesione zostały od człowieka leniwego i niepoży-
tecznego do mądrego, prawego i dzielnego, przez
utratę którego dobro ogólne doznałoby znacznego
uszczerbku; byleby tylko nie postępował on tak,
iż mając o sobie dobre mniemanie i przeceniając sie­
bie upatrywałby w tym powód do wyrządzania
krzywdy innym. W ten sposób będzie mógł on za­
wsze spełnić swoją powinność, troszcząc się o pożytek
ludzki i o tę często wspominaną tu przeze mnie
społeczność ludzką. Co się następnie tyczy Falarysa,
to i tutaj rozstrzygnięcie jest nader łatwe. Nie mamy 32
bowiem nic wspólnego z tyranami i raczej zostajemy
w najdalej idącej niezgodzie z nimi; jeśli tylko więc
istnieje możliwość, ogołocenie tego, którego zabicie
przynosi zaszczyt, bynajmniej nie sprzeciwia się
naturze. W ogóle cały ten zgubny i niegodziwy
rodzaj powinno się wyrugować ze społeczności
ludzkiej. Bo tak jak się odcina pewne członki, gdy
i same one zaczynają wykazywać brak siły czy nie­
jako ducha żywotnego, i szkodzą innym częściom
ciała, podobnie też owego dzikiego i okrutnego
zwierza trzeba, by tak rzec, wyłączyć ze wspólnego
ciała ludzkości. Wszystkie tego rodzaju dociekania
486 O powinnościach

mają tę właściwość, że w nich istotę obowiązku


•j
oznacza
, się stosownie do okoliczności.
33 Wierzę, iż zagadnienia te Panecjusz byłby przed­
stawił, gdyby jakiś przypadek lub zajęcie nie
przeszkodziło jego zamierzeniom. Dla rozstrzyg­
nięcia tych zagadnień podałem już w poprzednich
księgach dość dużo zasad, przy pomocy których
można rozpoznać, czego ze względu na haniebność
trzeba się wystrzegać, a czego unikać nie należy,
gdyż haniebne nie jest. Ponieważ jednak budowlę
mą, jeszcze nie wykończoną, choć bliską wykończenia,
pragnę uzupełnić niejako częścią szczytową, postąpię
tak jak geometrzy: podobnie jak oni nie dowodzą
zwykle wszystkiego, lecz dla tym łatwiejszego roz­
wiązania obranych przez się zadań domagają
się uznania niektórych swych założeń za pewniki,
również i ja żądam od ciebie, mój Cyceronie, byś
przyznał mi, jeżeli możesz, że oprócz cnoty nie ma
dobra, którego byśmy życzyli sobie dla niego sa­
mego. Jeśli zaś ze względu na Kratypa zrobić tego
nie możesz, to na pewno zgodzisz się ze mną, że
cnota jest tym dobrem, którego — dla niego sa­
mego — życzymy sobie w największej mierze.
Mnie wystarczy którekolwiek z tych twierdzeń:
raz wydaje się prawdopodobniejsze jedno, to znów
drugie, lecz poza nim nic za prawdopodobne nie
34 uważam. Panecjusz zaś w tym przede wszystkim

zasługuje na obronę, iż nie powiedział on, jakoby


czyny pożyteczne mogły kiedykolwiek przeciwsta­
wiać się postępkom cnotliwym, bo i nie godziło
mu się tak mówić, lecz powiedział to o uczynkach,
O powinnościach 487

które tylko robią wrażenie pożytecznych. Często


upewnia natomiast, iż nie ma nic pożytecznego,
co by nie było zarazem cnotliwe, tudzież nic cnot­
liwego, co by nie było równocześnie pożyteczne;
powiada też, iż bytowanie ludzi nie doznało klęski
dotkliwszej niż opaczne mniemanie tych, którzy
chcieli rozdzielić pożytek i cnotę. Ową tedy bynaj­
mniej nie rzeczywistą, a jedynie pozorną sprzecz­
ność wprowadził Panecjusz nie po to, byśmy mieli
przekładać korzyść ponad cnotę, lecz po to, byśmy
spotkawszy się przypadkiem z takimi sprawami
mogli je bezbłędnie rozstrzygać. Otóż tę opuszczoną
przezeń część rozważań uzupełnię bez niczyjej po­
mocy, ale — jak się to mówi— wedle swych własnych
sił. W pismach bowiem, które trafiły do moich rąk,
nic z tej dziedziny od czasów Panecjusza nie wy­
jaśniono, przynajmniej tak, iżby mi to odpowiadało.
Skoro tedy będziemy mieli widok na osiągnięcie
jakiegoś pożytku, niechybnie zrobi to na nas wra­
żenie. Lecz jeśli lepiej zastanowiwszy się dostrzeżesz,
iż z poczynaniem, które wyglądało na pożyteczne,
łączy się jakaś haniebność, to wtedy nie będzie
chodziło o to, byś wyrzekał się czegoś korzystnego,
lecz o to, byś zrozumiał, że nie może być pożytku
tam, gdzie jest coś haniebnego. Jeśli więc nic nie
sprzeciwia się naturze tak bardzo jak czyny ha­
niebne (natura bowiem wymaga od nas postępo­
wania prawego, godziwego i statecznego i z odrazą
odrzuca wszystko, co jest temu przeciwne), a nic
tak nie odpowiada naturze jak pożytek, to nie ulega
wątpliwości, że pożytek i hańba nie mogą znajdować
488 O powinnościach

się razem w jednym i tym samym uczynku. Po­


dobnie jeśli przyszliśmy na świat dla uprawiania
cnoty i mamy albo jej wyłącznie pragnąć, jak po­
wiada Zenon, albo uważać ją przynajmniej za waż­
niejszą od wszystkich innych dóbr, jak przyjmuje
Arystoteles, to cnotliwość koniecznie musi być je ­
dynym lub najwyższym dobrem, a co jest dobre,
z całą pewnością jest też pożyteczne; w ten sposób
wszystko, co cnotliwe, jest pożyteczne. Występne
tedy stanowisko nieuczciwych ludzi polega na tym,
iż wdawszy się skwapliwie w coś takiego, co wygląda
na pożyteczne, natychmiast oddzielają to od cnoty.
Stąd to rodzą się mordy zdradzieckie, stąd truci-
cielstwa, stąd fałszerstwa testamentów, stąd okradanie
osób prywatnych i skarbu publicznego, stąd zdzier-
stwa i łupiestwa popełniane na sprzymierzeńcach
i współobywatelach, stąd też niezmierna pożądliwość
bogactw i nieznośnej przewagi nad innymi; stąd
wreszcie nawet w wolnych państwach zjawia się
żądza panowania, nad którą nic szpetniejszego
i obrzydliwszego nie można już wymyślić. Zgodnie
ze swymi opacznymi osądami widzą oni w takich
rzeczach tylko korzyści, a nie dostrzegają kary —
już nie mówię przepisanej przez prawo, bo tej udaje
się im częstokroć uniknąć, lecz kary zawartej w sa­
mym czynie haniebnym, która jest wszak najdot­
kliwsza. Dlatego właśnie trzymajmy się z dala od
tak rozumujących ludzi, gdyż cały ten gatunek jest
zbrodniczy i niegodziwy; pozostańmy z dala od
ludzi, którzy zastanawiają się, czy pójść za tym, co
uznają za cnotę, czy też świadomie skalać się prze­
O powinnościach 489

stępstwem! Albowiem występne jest tutaj samo wa­


hanie się, chociażby nawet do popełnienia występku
nie doszło. Nie godzi się tedy w ogóle zastanawiać
się nad sprawami, w których uwłaczające jest już
samo takie zastanawianie się.
Ponadto ze wszelkich naszych rozważań na te
tematy trzeba też usunąć nadzieję czy przypuszcze­
nie, że można coś zataić albo ukryć. Jeśli bowiem
obeznaliśmy się choć trochę z filozofią, powinniśmy
być dostatecznie przekonani, że gdybyśmy nawet
zdołali zataić nasze postępki przed wszystkimi bo­
gami i ludźmi, to i tak nie godziłoby się nam kiero­
wać w czymkolwiek chciwością, dopuszczając się
j akichś czynów niesprawiedliwych, wszetecznych
i niepowściągliwych. Dla wyjaśnienia tej sprawy
wprowadza Platon opowieść o Gygesie, który —
gdy na skutek jakichś gwałtownych nawałnic roz­
stąpiła się ziemia — wszedłszy do owej rozpadliny
ujrzał tam, jak wieść niesie, miedzianego konia.
W jego bokach znajdowały się drzwiczki. Po ich
otwarciu zobaczył niezwykłej wielkości zwłoki czło­
wieka mającego złoty pierścień na palcu. Zdjąwszy
ten pierścień założył go sobie, a że był królewskim
pasterzem, skierował się zaraz potem ku gromadzie
innych pasterzy. Tam, ile razy obracał głowicę
pierścienia ku dłoni, tyle razy stawał się niewidzialny,
chociaż sam mógł oglądać wszystko; gdy zaś przy­
wracał pierścieniowi dawne położenie, znów dawał
się zobaczyć otoczeniu. Wykorzystując więc tę właści­
wość pierścienia uwiódł królowę, z jej pomocą za­
mordował swego króla i pana oraz wytępił tych,
490 O powinnościach

ze strony których lękał się oporu — a nikt nie mógł


zobaczyć go przy tych występnych czynach. T ą
drogą dzięki pierścieniowi został niespodziewanie
królem Lidii. Otóż gdyby taki sam pierścień znalazł
się w ręku mędrca, nie sądziłby on wcale, że teraz
może grzeszyć więcej niż w czasie, kiedy jeszcze
nie miał pierścienia; bo ludzie prawi starają się
39 działać cnotliwie, a nie skrycie. Wszelako niektórzy
filozofowie, ludzie wprawdzie zupełnie dobrzy, ale
nie dość bystrzy, mówią w tym miejscu, że podana
przez Platona opowieść jest sztuczna i zmyślona.
Jak gdyby utrzymywał on, że to się naprawdę
zdarzyło lub zdarzyć mogło! Znaczenie tego pierś­
cienia i tego przykładu jest następujące: gdybyś
dla zdobycia bogactwa, potęgi czy panowania albo
dla zaspokojenia żądzy mógł popełnić jakiś występek
tak, iż nikt nie miałby się o tym dowiedzieć, a nawet
podejrzewać ciebie — czybyś to zrobił? Twierdzą,
że jest to niemożliwe. A chociażby nawet było
możliwe, nie o to pytam! Zapytuję tylko, co by
mianowicie zrobili, gdyby to, co oni uważają za
niemożliwe, mogło się stać. Upierają się zaiste po
prostacku! Bo powtarzają, że jest to niemożliwe, i nie
rozumieją, co znaczą moje słowa. Otóż gdy zadaję
pytanie, co uczyniliby, gdyby mogli zataić swój
postępek, nie pytam, czy istotnie mogą zataić,
lecz jak gdyby stosuję tu jakieś tortury, tak iż po­
twierdzając, że wobec zapewnionej bezkarności
uczynią to, co przyniesie im korzyść, zdradzą się
zarazem ze swymi występnymi skłonnościami, a za­
przeczając zgodzą się z poglądem, że wszystkiego,
O powinnościach 491

co niegodziwe, wystrzegać się trzeba przez wzgląd


na samą niegodziwość. Lecz wróćmy już do naszego ^
przedmiotu. Częstokroć nastręcza się wiele rzeczy,
które pozorną swą użytecznością wywołują zamie­
szanie w umyśle ludzkim — nie w tym znaczeniu,
żebyśmy się mieli zastanawiać, czy ze względu na
wielkość pożytku nie należałoby porzucić cnoty,
bo wszak byłoby to występkiem, lecz w tym zna­
czeniu, że rozważamy, czy rzecz, która robi wrażenie
pożytecznej, można osiągnąć bez popełnienia beze­
ceństwa. Kiedy Brutus odbierał władzę koledze
swemu Kollatynowi, mogło się zdawać, że czyni
to niesprawiedliwie; Kollatyn bowiem w sprawie
wypędzenia królów był sprzymierzeńcem Brutusa
i współuczestnikiem jego zamysłów. Gdy zaś naj-
pierwsi obywatele postanowili, że trzeba usunąć
krewnych Pysznego, wymazać nazwisko Tarkwi-
niuszów i wszystko, co przypominałoby rządy kró­
lewskie, ta przynosząca korzyść państwu troska
o ojczyznę była na tyle szlachetna, że musiała się
podobać nawet i samemu Kollatynowi. A więc po­
żytek miał tutaj znaczenie ze względu na cnotliwość,
bez której wszak pożytku być nie mogło. Zgoła 41
inaczej przedstawiała się rzecz z królem, który
założył nasze miasto. Pozór pożytku poraził jego
umysł: ponieważ zdawało mu się, że pożyteczniej
będzie rządzić samemu niż pospołu z drugim,
zamordował więc swego brata. Nie zważał ani na
miłość braterską, ani na zwykłe uczucie ludzkości,
byle osiągnąć to, co wyglądało na pożyteczne,
choć w rzeczywistości pożytku nie dawało; bo
492 O powinnościach

przecież sprawa muru, którą przytoczył dla swojej


obrony i dla zachowania pozoru cnotliwości, nie
była ani prawdopodobna, ani wystarczająca do
uniewinnienia. Zgrzeszył więc — że tak powiem
za pozwoleniem Kwirynusa czy też Romulusa.
Mimo wszystko nie wolno nam zaniedbywać włas- 42
nych korzyści i zostawiać innym, gdy potrzebujemy
ich sami: każdy ma troszczyć się o swój pożytek,
choć musi robić to bez wyrządzania krzywdy dru­
gim. Podobnie jak o wielu innych sprawach, także
i o tym pięknie mówi Chryzyp: «Kto bierze udział
w wyścigu biegaczy, winien jak tylko może najpil­
niej starać się i wytężać siły, by zapewnić sobie
zwycięstwo; lecz żadną miarą nie godzi mu się
podstawiać nogi lub odpychać ręką swego współ­
zawodnika. Również i w życiu nie jest sprzeczne
ze słusznością, kiedy każdy zabiega o to, co służy
do zaspokojenia jego potrzeb; lecz nikt nie jest
uprawniony do wydzierania czegoś drugim».
Atoli najwięcej sprzeczności zachodzi między po- «
winnościami w stosunkach przyjacielskich; bo i nie-
wyświadczenie przyjacielowi tego, co z całą słusz­
nością wyświadczyć możesz, i wyświadczenie czegoś
niesłusznego jest sprzeczne z wymogami powin­
ności. Dla wszystkich tego rodzaju przypadków
mamy wszelako krótkie i łatwe prawidło. Wszy­
stko, co zdaje się korzystne dla nas samych, jak
dostojeństwa, bogactwa, przyjemności, nigdy nie
powinno być cenione więcej niż przyjaźń. Go je ­
dnak sprzeciwia się pomyślności państwa, narusza
złożoną przysięgę lub nie godzi się z danym słowem,
O powinnościach 493

tego mąż prawy dla przyjaciela nie zrobi, choćby


nawet był sędzią w jego sprawie. Kiedy występuje
w roli sędziego, musi złożyć rolę przyjaciela. Uczyni
dla przyjaźni jeno tyle, iż będzie życzył, aby sprawa
przyjaciela okazała się słuszna, iż wyznaczy mu —
0 ile pozwolą przepisy — dogodny termin rozprawy.
Gdy zaś po złożeniu przysięgi musi już wydać wy- 44
rok, niech pamięta, że ma bóstwo za świadka,
to jest — jak ja to pojmuję — swą duszę, od której
nic świętszego bóstwo człowiekowi nie udzieliło.
Przepiękny jest przekazany przez naszych przod­
ków zwyczaj (obyśmy go tylko zachowywali!) zwra­
cania się do sędziego z prośbą, by «dopełnił swej
powinności bez naruszenia dobrej wiary». Prośba
niniejsza odnosi się właśnie do tego, w czym sędzia
może uczciwie pójść na rękę przyjacielowi, a o czym
przed chwilą wspomniałem. Gdybyśmy bowiem
musieli wszystko czynić tak, jak sobie życzą nasi
przyjaciele, należałoby uważać to nie za przyjaźń,
lecz za sprzysiężenie. Mówię tu zaś o zwyczajnych 45
związkach przyjaźni, gdyż pomiędzy mędrcami
1 ludźmi doskonałymi nic takiego nie może mieć
miejsca. Pitagorejczycy Damon i Fintiasz mieli do
siebie takie zaufanie, że gdy tyran Dionizjusz wy­
znaczył jednemu z nich dzień kaźni i gdy skazany
na śmierć wyprosił kilka dni zwłoki dla polecenia
swej rodziny opiece przyjaciół, drugi poręczył zań,
że stawi się w terminie, z tym, że gdyby tamten nie
wrócił, sam musiałby za niego oddać życie. A gdy
ów zgłosił się w dniu oznaczonym, tyran podziwiając
ich wierność dopraszał się, by go jako trzeciego
494 O powinnościach

46 dopuścili do swej przyjaźni. Kiedy więc porównywa


się w przyjaźni to, co wydaje się korzystne, z tym,
co cnotliwe, niechaj korzyść ustąpi miejsca, a prze­
wagę niech ma cnotliwość. Gdy zaś przyjaciel za­
żąda czegoś przeciwnego cnocie, niech prawość
i rzetelność zyska pierwszeństwo przed przyjaźnią.
Tak oto dojdzie do skutku wybór powinności,
który jest tutaj przedmiotem naszych dociekań.
11 Ale pod pozorem pożytku bardzo często popełnia
się błędy również w sprawach państwowych, jak się
to naszym ziomkom przydarzyło ze zburzeniem K o­
ryntu. Jeszcze bardziej nieludzko postąpili Ateńczycy,
którzy uchwalili, aby mającym silną flotę Eginetom
poucinano u rąk duże palce. Uznano to za poży­
teczne, gdyż Egina ze względu na położenie w pobliżu
Pireusu była zbyt już groźna [dla Aten]. Żadne
okrucieństwo nie przynosi jednak pożytku; albo­
wiem jak najbardziej sprzeciwia się ono naturze
ludzkiej, której winniśmy okazywać posłuszeństwo.
47 Źle postępują również i ci, którzy nie pozwalają

cudzoziemcom przebywać w swych miastach tu­


dzież wydalają ich stamtąd, jak to za czasów na­
szych ojców zrobił Pennus, a niedawno Papiusz.
Jużci niezgadzanie się na to, by ktoś uchodził za
obywatela, chociaż obywatelstwa nie ma, jest słuszne,
przy czym uchwalenie odpowiedniej ustawy przepro­
wadzili bardzo mądrzy konsulowie, Krassus i Sce-
wola; ale niedozwalanie cudzoziemcom na pobyt
w mieście jest naprawdę nieludzkie. Wspaniałe są
natomiast inne przykłady, w których pozorna ko­
rzyść państwa została wzgardzona dla cnotliwośd.
O powinnościach 495

Rzeczpospolita nasza może dostarczyć mnóstwo


tych przykładów z różnych czasów, a zwłaszcza
z drugiej wojny punickiej, kiedy poniósłszy klęskę pod
Kannami wykazała więcej odwagi niźli kiedykolwiek
w okresach powodzenia. Nie było wtedy żadnej
oznaki lęku, żadnej wzmianki o pokoju. Bo siła
cnoty jest tak wielka, że przyciemnia pozorną
użyteczność! Gdy Ateńczycy, nie mogąc żadnym 48
sposobem powstrzymać natarcia Persów, postano­
wili wyjść z miasta i zapewniwszy żonom i dzieciom
bezpieczne schronienie w Trezenie wsiąść na okręty,
aby wolności Grecji bronić przy pomocy floty,
ukamienowali niejakiego Cyrsyla, który radził, by
zostano w mieście oraz wpuszczono tam Kserksesa.
Choć wydawało się, że kieruje się on pożytkiem,
jednakowoż nie było tam pożytku, skoro cnotliwość
sprzeciwiała się niniejszej radzie. Po odniesieniu 49
zwycięstwa w tej wojnie Temistokles oświadczył na
zgromadzeniu ludowym, iż ma zbawienny dla pań­
stwa pomysł, lecz że nikt nie powinien go znać;
zażądał więc, by lud wyznaczył kogoś, komu by
swoją myśl przedstawił. Wyznaczono Arystydesa.
Tamten powiedział mu, że flotę lacedemońską,
ściągniętą na ląd pod Gyteum, można potajemnie
podpalić, przez co potęga Lacedemończyków by­
łaby nieuniknienie złamana. Usłyszawszy to Arysty-
des wrócił na zgromadzenie, gdzie oczekiwano go
z wielką ciekawością, i oznajmił, że myśl podana
przez Temistoklesa jest istotnie bardzo korzystna,
lecz całkiem nieuczciwa. Jakoż Ateńczycy nie uznali
za pożyteczne tego, co było niecnotliwe, i cały
496 O powinnościach

zamysł powyższy, którego nawet nie słyszeli, od­


rzucili. Postąpili oni szlachetniej od nas, którzy
zostawiamy swobodę rozbójnikom morskim, a po­
bieramy daniny od sprzymierzeńców.
12 Niech więc tak już zostanie, że wszystko, co ha­
niebne, nigdy nie może być pożyteczne, nawet
wtedy, kiedyś osiągnął rzecz uznaną przez siebie
za korzystną; bo zgubne jest już samo to, iż rzecz
50 haniebną uważasz za pożyteczną. Ale wielekroć,
jak wspomniałem wyżej, zdarzają się przypadki,
gdy ma się wrażenie, że pożytek sprzeciwia się
cnocie, i gdy trzeba się zastanowić, czy istotnie
zachodzi taka sprzeczność, czy też można daną ko­
rzyść pogodzić z cnotliwością. Tego rodzaju są
pytania następujące. Gdyby na przykład jakiś prawy
człowiek przywiózł z Aleksandrii na Rodos znaczną
ilość zboża w czasie, kiedy wśród Rodyjczyków daje
się odczuć brak zboża, głód i nader wielka drożyzna
środków żywności; gdyby człowiek ten wiedział,
że bardzo wielu innych kupców zbożowych wypły­
nęło z Aleksandrii, i widział po drodze naładowane
zbożem statki zdążające właśnie na Rodos — czy
ma oznajmić to wszystko Rodyjczykom, czy też
zachowując milczenie sprzedawać jak najdrożej
własny towar? Zakładamy, iż jest to mąż roztropny
i uczciwy; chcemy wiedzieć, jak będzie rozumował
i co postanowi człowiek, który — gdyby uważał
to za rzecz haniebną — ■ nie chciałby robić tajemnicy
przed Rodyjczykami, ale nie ma pewności, czy takie
51 zatajanie byłoby istotnie haniebne. W tego rodzaju
sprawach inne bywa zazwyczaj zdanie wybitnego
O powinnościach 497

i poważnego stoika, Diogenesa z Babilonu, a inne


jego ucznia i nader bystrego człowieka, Antypatra.
Wedle Antypatra powinno się wyjawić wszystko,
by zgoła nie było okoliczności znanych tylko sprze­
dającemu, a nieznanych kupującemu; natomiast
wedle Diogenesa sprzedawca winien wskazać wady
swojego towaru tylko o tyle, o ile wymagają tego
przepisy prawa cywilnego; poza tym sprzedawca
nie dopuszcza się podstępu i — ponieważ jest
kupcem — wolno mu chcieć sprzedać jak najlepiej:
«Przywiozłem, wystawiłem, sprzedaję towar nie
drożej niż inni; a może nawet taniej, gdyż dzięki
mnie wzrosła podaż; komu więc dzieje się krzywda?»
Rozumowanie Antypatra wychodzi z innych prze- 52
słanek: «Co mówisz? Ty, któryś powinien dbać
o ludzi i służyć społeczności ludzkiej, któryś w tym
właśnie celu przyszedł na świat i otrzymał pierwiastki
natury, któryś jest obowiązany podporządkować się
owym pierwiastkom i podążać za nimi, aby twój
pożytek był zarazem pożytkiem ogólnym i od­
wrotnie — pożytek ogólny stanowił także twój
pożytek ■— ty zataisz przed ludźmi, jak dogodne
sposobności mają przed sobą?» Diogenes odpowie
mniej więcej tak: «Co innego jest taić, a co innego
milczeć; i ja w tej chwili nie taję przed tobą, jeśli
nie mówię ci, jaka jest natura bogów lub na czym
polega najwyższe dobro, chociaż znajomość tego
byłaby dla ciebie pożyteczniejsza aniżeli niska cena
pszenicy. Ale wszak to, że zapoznanie się z niektó­
rymi sprawami byłoby korzystne dla ciebie, nie
oznacza, że muszę ci koniecznie powiedzieć
C ycero — D z ie ła filo z o fic z n e , t . U 32
498 O powinnościach

53 o nich». — «Zaiste, musisz powiedzieć — odparłby


tamten; — przynajmniej jeżeli pamiętasz, że istnieje
pomiędzy ludźmi zadzierzgnięte przez naturę współ­
życie». — «Pamiętam — oświadczyłby Diogenes —
ale czy jest to tego rodzaju współżycie, że nikt nie
powinien mieć nic własnego? Jeżeli tak, to przecież
nie wypada nic sprzedawać, trzeba zaś wszystko
dawać darmo».
13 Widzisz, że w całym niniejszym sporze nikt nie
stawia sprawy tak: «Aczkolwiek jest to haniebne,
jednakże zrobię to, bo jest korzystne»; natomiast
mówi się, że jest korzystne i nie ma przy tym cech
haniebnych; druga strona zaś odpowiada, że nie
należy tego robić, gdyż właśnie jest haniebne.
54 Dajmy na to, że człowiek prawy sprzedaje dom
z powodu pewnych wad, których on sam tylko jest
świadom, podczas gdy inni nic nie wiedzą. Na
przykład dom jest zakażony, a uważa go się za
zdrowy, nie wie się, że we wszystkich pokojach
ukazują się gady, że został wzniesiony z lichego
drzewa i że grozi zawaleniem się, chociaż nikt
oprócz właściciela nie zdaje sobie z tego sprawy.
Pytam, czy gdyby sprzedawca nie powiedział o tym
kupującemu i uzyskał za dom znacznie więcej niż
się spodziewał, czy postąpiłby niesprawiedliwie lub
nieuczciwie? — «Oczywiście — powiada Anty-
pater. — Czymże innym jest bowiem niewskazanie
drogi błądzącemu (za co w Atenach grozi kara
klątwy publicznej), jeżeli dopuszczenie, by kupu­
jący oszukał się i przez nieświadomość naraził się1
na bardzo wielką stratę, nie sprowadza się do tego
O powinnościach 499

samego? Owszem, jest to więcej niż niewskazanie


drogi, gdyż oznacza rozmyślne wprowadzenie w błąd
drugiego». Przeciwnie Diogenes: «Czyż on cię ss
przymusił do kupna? Przecież cię nawet nie na­
mawiał. Tamten zaofiarował do sprzedaży rzecz,
która mu się nie podobała, a tyś ją kupił, ponieważ
ci się podobała. Jeśli za oszustów nie uważa się
ludzi, którzy ogłaszają, że mają na zbyciu piękny
i dobrze zbudowany dom na wsi, choćby dom ten
nie był ani piękny, ani porządnie zbudowany, to
znacznie mniej można zarzucić tym, którzy domu
nie wychwalali. Bo i na czymż może polegać oszustwo
sprzedającego tam, gdzie rozstrzygnięcie zależy od
kupującego? Jeśli zaś nie można wymagać od sprze­
dawcy poręki nawet za to wszystko, co powiedział,
to czyżbyś sądził, że należy domagać się jej za to,
czego nie powiedział? Cóż doprawdy byłoby bar­
dziej nierozsądne niż gdyby rozgłaszał on wady
rzeczy, którą chciałby sprzedać? I czyż może być
większa niedorzeczność niż gdyby woźny na rozkaz
właściciela ogłaszał sprzedaż tak: „M am na zbyciu ss
zapowietrzony dom“ ?» W pewnych tedy sprawach
wątpliwych jedna strona broni cnotliwości, a druga
przemawia za pożytkiem dowodząc, iż uskutecz­
nienie tego, co wydaje się pożyteczne, jest zgodne
z cnotą, a nieuskutecznienie przynosi nawet hańbę.
Tak oto wygląda ta słynna sprzeczność, jaka po­
zornie zachodzi niejednokrotnie między zamierze­
niami pożytecznymi a cnotliwymi. Należy jednak
rozstrzygnąć wymienione przypadki; bo przyto­
czyliśmy je nie po to, by zadawać pytania, lecz po
32*
500 O powinnościach

57 to, by sprawę wyjaśnić. Otóż wydaje mi się, że ani


ów kupiec zbożowy nie powinien był nic zatajać
przed Rodyjczykami, ani sprzedawca domu przed
jego nabywcami. Albowiem zatajanie nie polega
na przemilczaniu czegoś, lecz na tym, że ze względu
na własną korzyść chcesz, aby o pewnych znanych
ci okolicznościach nie dowiedzieli się inni, którym
właśnie na tym zależy. Któż zaś nie widzi, jakimi
to właściwościami odznacza się takie zatajanie i jacy
to ludzie na to sobie pozwalają? Na pewno nie
dopuszczają się tego ani ludzie otwarci, ani szla­
chetni, ani sprawiedliwi, ani dobrzy, lecz raczej
przewrotni, podli, przebiegli, podstępni, złośliwi, wy­
rachowani, chytrzy i zdradliwi! A czyż nie jest ze
szkodą dla nas wystawiać się na zarzut posiadania
aż tylu wymienionych wad i wielu jeszcze innych?
58 Jeżeli więc zasługują na naganę ci, którzy coś
przemilczeli, to cóż należy sądzić o tych, którzy
wręcz posłużyli się kłamstwami? Gajus Kaniusz,
obywatel rzymski ze stanu rycerskiego, człowiek
nader dowcipny i mający pewne wykształcenie,
gdy nie dla interesów, lecz dla wypoczynku od
interesów, jak zwykł mawiać, przybył do Syrakuz,
często powtarzał, że chce kupić jakiś domek z ogród­
kiem, gdzie mógłby spraszając przyjaciół i nie spo­
tykając się z ludźmi natrętnymi przyjemnie spędzać
czas. Kiedy się to rozeszło, niejaki Pytiusz, zajmujący
się wekslarstwem w Syrakuzach, powiedział Kaniu-
szowi, że wprawdzie nie sprzedaje swojej posiadłości
z ogrodem, lecz pozwala mu korzystać z niej jakby
z własnej, i równocześnie zaprosił Kaniusza na
O powinnościach 501

dzień następny do tej posiadłości na obiad. Kaniusż


zapewnił, że przyjdzie. Wtedy Pytiusz, który jako
wekslarz cieszył się względami wśród wszystkich
stanów, zawezwał do siebie rybaków i poprosił,
aby nazajutrz łowili ryby przed jego ogrodem,
mówiąc im równocześnie, jak mają się zachowywać.
We właściwym czasie Kaniusz przybył na obiad.
Pytiusz przygotował świetną ucztę. Przed oczami
mieli mnóstwo łodzi. Każdy z rybaków przynosił,
co złowił, i rzucał ryby do stóp Pytiusza. Wtedy
Kaniusz odzywa się: «Proszę cię, cóż to znaczy,
Pytiuszu? Czy tu tak wiele ryb? Dlaczego tyle ło­
dzi?» A tamten na to: «Cóż dziwnego? Stąd wszak
pochodzą wszystkie ryby, jakie znajdują się na
rynku w Syrakuzach, stąd też sprowadza się wodę
do miasta; bez tej posiadłości nie mogą się oni
obejść!» Kaniusza opanowała wielka chęć jej na­
bycia i zaczął usilnie namawiać Pytiusza, aby sprze­
dał. Z początku tamten się opierał. Lecz po cóż
mówić wiele? Kaniusz -uzyskuje wreszcie zgodę.
Rozochocony a bogaty, zgadza się zapłacić tyle,
ile tylko Pytiusz żądał. Nabywa również urządzenia.
Zezwala na wpisanie swego długu i kończy sprawę.
Dnia następnego z kolei Kaniusz zaprasza swych
przyjaciół. Sam przybywa zawczasu i... nie dostrzega
żadnej łodzi. Pyta najbliższego sąsiada, czy rybacy
nie obchodzą czasem jakiegoś święta, że nie widać
ich wcale. «Żadnego, o ile wiem — powiada są­
siad; — oni w ogóle tu nie łowią. Toteż byłem
zdziwiony, co się stało wczoraj». Rozgniewał się
Kaniusz, lecz cóż było robić? Bo wtedy jeszcze
502 O powinnościach

Gajus Akwiliusz, kolega i przyjaciel mój, nie byl


ogłosił formuł o złośliwym podejściu. A że pytano
go, co to jest złośliwe podejście, właśnie w tych
formułach udzielił odpowiedzi, iż zachodzi ono
wtedy, gdy się co innego udaje, a co innego czyni.
Jest to rzeczywiście odpowiedź zupełnie jasna, ja ­
kiej można oczekiwać od człowieka biegłego w okre­
ślaniu pojęć. Zatem i Pytiusz, i wszyscy, którzy co
innego czynią, a co innego udają, są wiarołomni,
niegodziwi i zdradliwi. I żaden tego rodzaju postę­
pek nie może być im pożyteczny, skoro skalany
jest aż tylu przywarami.
« Jeśli więc określenie Akwiliusza jest słuszne, uda­
wanie i obłuda winny być całkiem usunięte z życia
ludzi. Toteż mąż prawy nie będzie ani udawał,
ani ukrywał po to, by lepiej kupić albo sprzedać.
Zresztą przepisy ustawowe [już dawniej] przewidy­
wały [w niektórych wypadkach] karę za złośliwe
podejście, na przykład Prawo dwunastu tablic usta­
nowiło karę za sprzeniewierzenie w opiece, a ustawa
Pletoriusza za oszukiwanie nieletnich; tam zaś,
gdzie nie było odpowiednich przepisów, karały
podstęp orzeczenia sądów oparte na formułach,
w których zawarty jest dodatek: «Wedle dobrej
wiary». Pośród innych formuł sądowych najbardziej
wyróżniają się zalecenia następujące: w formułach
dla sądów polubownych zalecenie, aby w sprawach
o majątek rozwiedzionej żony orzekano, «jak się
rzetelniej i. słuszniej będzie zdawało»; w formułach
dla umów fiducjarnych nakaz «postępowania rze­
telnego, jak między uczciwymi ludźmi»- Cóż więc?
O powinnościach 503

Czy w poczynaniach, których dotyczą słowa «rze­


telniej i słuszniej», może mieć jakiś udział podstęp?
Albo czy można przedsiębrać coś podstępnego
i złośliwego, skoro mówi się o «postępowaniu rze­
telnym, jak między uczciwymi ludźmi»? Złośliwe
podejście zaś, jak powiada Akwiliusz, polega na
udawaniu. Należy tedy wykorzenić z umów wszelkie
kłamstwo. Ani sprzedawca nie powinien dla podbi­
cia ceny podstawiać fałszywych nabywców, ani
kupującemu nie wolno sprowadzać nikogo, kto by
wpływał na obniżkę ceny. Jeden i drugi, gdy przyj­
dzie do podania ceny, niechaj wymienia ją tylko
raz. Zgodnie z tym Kwintus Scewola, syn Publiu- 62
sza, zażądał, by mu od razu podano cenę włości,
którą pragnął nabyć; a gdy sprzedawca zastosował
się do tego, oświadczył, że jego zdaniem wartość
włości jest wyższa, oraz dodał sprzedawcy sto ty­
sięcy. Nikt nie zaprzeczy, iż jest to postępek męża
prawego, mówią jednak, że czyn taki nie dowodzi
mądrości — podobnie jak sprzedanie czegoś po ce­
nie tańszej, niż można było uzyskać. Otóż całe
nieszczęście polega tutaj właśnie na tym, że kogo
innego poczytuje się za prawego, a kogo innego
za mędrca. Stąd również słowa Enniusza, że
«mędrcowi, który sam sobie nie umie być pożytecz­
nym, zbędna jest mądrość». Zaprawdę, słuszne po­
wiedzenie, gdybym tylko zgadzał się z Enniuszem
co do znaczenia słów «być pożytecznym». Niejaki 63
Hekaton z Rodos, uczeń Panecjusza, w poświę­
conym Kwintusowi Tuberonowi dziele swoim o po­
winnościach mówi, jak mi wiadomo, iż obowiąz-
504 O powinnościach

kiem mędrca jest, nie czyniąc nic wbrew obyczajom,


prawom i zawartym umowom, troszczyć się o ma­
jątek. Nie pragniemy wszak — wywodzi — bogactwa
tylko dla siebie, ale także dla dzieci, dla krewnych,
dla przyjaciół, a najbardziej dla państwa; bo za­
soby i dostatki poszczególnych obywateli stanowią
bogactwo całego kraju. Takiemu człowiekowi po­
stępek Scewoli, o którym przed chwilą mówiłem,
nie może się podobać żadną miarą. Powiada bo­
wiem, że dla osiągnięcia korzyści uczyni wszystko
z wyjątkiem tego, co jest zakazane. Nie powinniśmy
naturalnie ani udzielać mu za to wielkiej pochwały,
64 ani okazywać wdzięczności. Z drugiej strony, je­
żeli złośliwym podejściem jest i udawanie, i ukry­
wanie, to nader rzadko zdarzają się sprawy zupełnie
wolne od tego podejścia; a jeżeli mąż prawy jest
człowiekiem, który nie szkodzi nikomu, dopomaga
zaś komu tylko może, to niełatwo zapewne znaj­
dziemy takiego męża prawego! Mimo wszystko
popełnianie występków nigdy nie przynosi pożytku,
gdyż zawsze jest haniebne; natomiast we wszelkich
okolicznościach pożytecznie jest być człowiekiem
prawym, ponieważ we wszelkich okolicznościach
l i
zgadza się to z cnotą.
^ # §

65 Co się tyczy posiadłości ziemskich, prawo cywilne


nakazuje u nas pod karą, aby przy zbywaniu ich
wskazywano wady, o których zdają sobie sprawę
sprzedający. Bo podczas gdy wedle Prawa dwu­
nastu tablic rękojmia ograniczała się tylko do tego,
co w umowie wyraźnie wymieniono, przy czym
wypierający się takiej rękojmi podlegał podwójnej
O powinnościach 505

karze, to prawnicy wprowadzili karę nawet za


przemilczenie. Ustalili oni, iż jakąkolwiek wadę
miałaby zbywana posiadłość, jeśli sprzedawca wie­
dział o tej wadzie, to chociażby nie wymieniono
jej w umowie, musi być wszelako za nią odpowie­
dzialny. A oto przykład. Gdy augurowie mieli 66
przystąpić do odprawiania na zamku wróżb z pta­
ków, polecili Tyberiuszowi Klaudiuszowi Centu-
malowi, by rozebrał znajdujący się na wzgórzu
Celijskim dom swój, który był tak wysoki, że przeszka­
dzał przypatrywaniu się lecącym ptakom. Klaudiusz
ogłosił sprzedaż tego odosobnionego budynku. Na­
był go zaś Publiusz Kalpumiusz Lenariusz. Także
i on otrzymał od augurów ten sam nakaz. Rozebrał
tedy dom, lecz gdy dowiedział się, że Klaudiusz
wystawił go na sprzedaż już po wydaniu przez
augurów polecenia rozbiórki, pozwał go przed sąd
polubowny na zasadzie, iż sprzedawca, «cokolwiek
mu. odstępował, powinien był to czynić wedle dobrej
wiary». Wyrok został wydany przez Marka Katona,
ojca tego naszego Katona. (Jeśli w innych wypadkach
synowie określani są wedle imion ojców, to tutaj
ojciec, który spłodził tak znakomitego męża, po­
winien być oznaczony wedle imienia syna). Sędzia
ów orzekł, iż skoro Klaudiusz wiedział w czasie
sprzedaży domu o tej niekorzystnej okoliczności
i nie podał jej do wiadomości nabywcy, musi mu
szkodę wynagrodzić. A więc uważał, że do wymogów 67
dobrej wiary przynależy, by sprzedający wskazał
nabywcy każdą znaną sobie wadę zbywanej rzeczy.
Jeśli zaś słusznie rozstrzygnął tę sprawę, to niesłuszne
506 O powinnościach

jest przemilczenie, którego dopuścił się zarówno zna­


ny nam już kupiec zbożowy, jak i sprzedawca zapo­
wietrzonego domu. Atoli prawo cywilne nie może
uchwycić takich przemilczeń; tam zaś, gdzie może,
starannie im przeciwdziała. Spokrewniony ze mną
Marek Mariusz Gratidianus odsprzedał Gajusowi
Sergiuszowi Oracie dom, który od niego właśnie
kupił przed niewielu laty. Dom ten obciążony był
jakąś służebnością, lecz Mariusz nie wspomniał o niej
przy sprzedaży. Sprawa trafiła do sądu. Oraty
bronił Krassus, a Gratidiana Antoniusz. Krassus
kładł nacisk na zasadę prawną mówiącą, iż «jeśli
sprzedawca rozmyślnie nie wskazał jakowejś wady,
powinien to wynagrodzić». Antoniusz domagał się
rozstrzygnięcia wedle słuszności, «ponieważ wada
niniejsza była dobrze znana Sergiuszowi, który
wszak dom ten niegdyś sprzedał; nie trzeba było
więc wspominać o niej w umowie i ten, kto wiedział,
jakie służebności ciążą na kupowanej rzeczy, wcale
nie został pokrzywdzony». Ale po cóż to wszystko? —
Po to, byś wiedział, że nasi przodkowie nie pochwa­
lali chytrych ludzi.
Lecz inaczej zwalczają chytrość przepisy prawne,
a inaczej filozofowie. Przepisy prawne o tyle, o ile
mogą ją pochwycić i niby wziąć do ręki; filozofowie
w takiej mierze, w jakiej dosięgają jej swym rozumem
i myślą. A więc to rozum żąda, by nie czyniono nic
podstępnie, nic obłudnie i nic fałszywie. Czyż nie
jest tedy podstępem zastawianie sideł, choćbyś
nawet nie miał zamiaru płoszyć ani napędzać tam
zwierza? Wszak zwierzyna częstokroć wpada w sidła
O powinnościach 5 0 7

sama, chociaż jej nikt nie ściga! Czyżbyś tak właśnie


chciał ogłosić sprzedaż domu i zbyć go ze względu
na pewne niekorzystne okoliczności? Czyż tablica,
jaką wywiesisz, nie jest podobna do sideł zastawio­
nych po to, by ktoś wpadł w nie przez nieświado­
mość? Chociaż wiem, iż z powodu zepsucia oby­
czajów ani nie uchodzi to za haniebne w powszech­
nym mniemaniu, ani nie jest zakazane przez jakiś
przepis lub prawo cywilne, to jednak prawo natury
zabrania takiego postępowania. Istnieje bowiem
więź społeczna (o czym acz była mowa często,
należy przecie mówić jeszcze częściej), która
rozciąga się bardzo szeroko i łączy wszystkich ze
wszystkimi; ściślej zespala ona tych, którzy przy­
należą do tego samego narodu, a jeszcze ściślej
tych, którzy są obywatelami tego samego państwa.
Dlatego przodkowie nasi uznali, iż czym innym jest
prawo narodów, a czym innym prawo cywilne,
i że to, co zawiera prawo cywilne, nie musi zaraz
znajdować się w prawie narodów, lecz to, co jest
w prawie narodów, powinno też znajdować się
w prawie cywilnym. M y wszelako zgoła nie znamy
prawdziwego prawa i rzeczywistej sprawiedliwości
w doskonałej i wyraźnej postaci: dostępne są nam
tylko ich cienie i niejakie podobieństwa. Obyśmy
•się choć tych trzymali! Wywodzą się bowiem z naj­
lepszych wzorów natury i prawdy. Jakże wzniosłe są
owe znane słowa: «Obym przez ciebie i przez zaufa­
nie do ciebie nie był zwiedziony albo oszukany»!
Jak szacowne jest owo słynne powiedzenie: «Trzeba
postępować rzetelnie i bez oszukiwania, jak między
508 O powinnościach

uczciwymi ludźmi»! Lecz jacy ludzie są uczciwi


i co znaczy postępować rzetelnie — to wielkie
pytanie. Kwintus Scewola, kapłan najwyższy, twier­
dził przynajmniej, że tutaj największą wagę mają
te wszystkie orzeczenia sądów polubownych, w któ­
rych dodaje się wyrazy «wedle dobrej wiary»,
i uważał, że pojęcie dobrej wiary ma bardzo szerokie
zastosowanie, że zawiera się ono w opiece nad mało­
letnimi, w zakładaniu spółek, w umowach fiducjar-
nych, w zleceniach, kupnie i sprzedaży, najmie
i dzierżawie, to jest we wszystkich tych stosunkach,
które tworzą podstawę współżycia zbiorowego lu­
dzi. W takich sprawach — mówił Scewola — dla
ustalenia, co powinien świadczyć jeden drugiemu,
potrzebny jest wybitny sędzia, zwłaszcza że w więk­
szości wypadków obydwie strony występują tutaj
71 z wręcz przeciwstawnymi sobie skargami. Należy
zatem wykorzenić wszelkie odmiany przebiegłości;
należy wyplenić również zdradliwość, która chce
wprawdzie uchodzić za roztropność, ale trzyma się
jak najdalej od niej i jest czymś zasadniczo różnym.
Bo roztropność polega na rozróżnianiu dobra i zła,
zdradliwość zaś — jeśli wszystko, co jest haniebne,
stanowi zło — przekłada je nad dobro. Zresztą
wyprowadzone z natury prawo cywilne karze
zdradliwość i oszustwa nie tylko przy sprzedaży
posiadłości ziemskich: niedopuszczalne jest też żadne
podejście ze strony sprzedawcy przy zbywaniu nie­
wolników. Kto bowiem musiał znać stan zdrowia
niewolnika, jego skłonność do ucieczek i do kra­
dzieży, ponosi odpowiedzialność na podstawie edyktu
O powinnościach 509

edylów. (Inaczej przedstawia się sprawa tylko ze


spadkobiercami). Idzie za tym, że skoro prawo ma 72
swe źródło w naturze, wymogom jej odpowiada
to, iżby nikt nie usiłował ciągnąć korzyści z nieświa-?
domości drugiego. I nie można wyobrazić sobie
większych nieszczęść dla współżycia ludzi, jak udar
wanie roztropności przez zdradliwość; a stąd wszak
pochodzą owe niezliczone przypadki, w których
korzyść zdaje się przeciwstawiać cnocie. Jakże mało
znajdzie się bowiem takich, którzy powstrzymają
się od niesprawiedliwości mając pewność, że pozosta­
łaby ona bezkarna i że nikt się o niej nie dowie!
Spróbujmy teraz, jeśli ci to odpowiada, zastanowić 4 8
się nad takimi przykładami, w których ogół pospo­
licie nie dopatruje się przewiny. Zadaniem naszym
nie jest naturalnie rozwodzenie się tutaj o morder­
cach, trucicielach, fałszerzach testamentów, zło­
dziejach, przywłaszczycielach pieniędzy publicznych,
których poskramiać trzeba nie słowami i rozprawami
filozofów, lecz okowami i więzieniem; przypatrzmy
się natomiast czynom ludzi, których uważa się za
prawych. Ktoś tam przywiózł z Grecji do Rzymu
fałszywy testament bogacza Lucjusza Minucjusza
Bazylusa. By ułatwić sobie utrzymanie się przy tym
testamencie, fałszerze wpisali tam jako współdzie­
dziców Marka Krassusa i Kwintusa Hortensjusza,
bardzo wpływowych w owym czasie ludzi. Ci,
choć domyślali się, że testament jest podrobiony,
ponieważ sami nie poczuwali się do żadnej winy, nie
wzgardzili podarunkiem cudzej niegodziwości. Cóż
tedy? Czy to wystarcza, by nie przypisać im żad-
510 O powinnościach

nego uchybienia? Mnie się przynajmniej tak nie


zdaje, chociaż jednego z nich kochałem już za jego
życia, do drugiego, gdy zmarł, także nie czuję nie-
74 nawiści. Skoro jednak Bazylus chciał przekazać swe

imię siostrzeńcowi i jego właśnie uczynił swym


spadkobiercą (mówię o tym opiekunie ziemi piceń-
skiej i sabińskiej; o, hańbo owych czasów!), nie
było słuszne, by ci możni obywatele zabierali jego
majątek, podczas gdy Satriuszowi nie dostało się
nic oprócz imienia. Jeżeli bowiem ten, kto nie
zwalcza krzywdy i, choć może, nie osłania od niej
swych współobywateli, postępuje niesprawiedliwie,
com uzasadnił w pierwszej księdze, to za jakiego ma
być uznany ten, kto nie tylko nie odpiera krzywdy,
lecz jeszcze ją popiera? Co do mnie, nawet prawdziwe
dziedzictwa uważam za nieuczciwe, jeśli je uzyskano
przez chytre pochlebstwa i przez udaną, a nie szczerą
usłużność. W takich to właśnie przypadkach co
innego zwykło uchodzić niekiedy za pożyteczne,
a co innego za cnotliwe. Mylnie! Bo ta sama jest
75 miara pożytku i cnotliwości. Kto nie pojmie do­

kładnie tego, nie powstrzyma się od żadnego oszustwa


i od żadnego występku. Pomyśli sobie bowiem:
«Tamto jest co prawda cnotliwe, lecz to korzystne»
i przez swe urojenie odważy się na rozerwanie pojęć,
z natury połączonych w jedno; a to jest źródłem
19 wszelkich podejść, występków i zbrodni. Gdyby
więc człowiek prawy miał taką moc, iż za każdym
prztyknięciem palca imię jego wkradłoby się do
testamentu jakiegoś bogacza, nie skorzystałby z owej
mocy, choćby nawet był przekonany, że nikt zgoła
O powinnościach 511

i nigdy nie domyśli się jego postępku. Lecz gdybyś


Marka Krassusa obdarzył siłą taką, iż za prztyk­
nięciem palca mógłby być wpisany w charakterze
dziedzica, choćby w rzeczy samej dziedzicem nie
był, wierzaj mi, że tańczyłby na forum. Owóż czło­
wiek sprawiedliwy i ten, którego mamy za prawego
męża, nic nikomu nie zabierze, nic sobie nie przy­
właszczy. A kto się temu dziwi, okazuje, że nie wie,
co znaczy mąż prawy. Kto by chciał jednak rozjaśnić
ciemne jeszcze wyobrażenie swojego umysłu, niech
teraz właśnie uświadomi sobie, że mąż prawy —
to człowiek taki, który komu tylko może spieszy z po­
mocą, szkody zaś nie robi nikomu, chyba że byłby
wyzwany doznaną krzywdą. Cóż więc? Czy ten,
kto niby przy pomocy jakichś czarów sprawia, iż
usunąwszy rzeczywistych spadkobierców sam wcho­
dzi na ich miejsce, nie wyrządza szkody? «Nie
miałby więc — powie ktoś — czynić tego, co jest
pożyteczne, co daje korzyść?» I owszem, niech
jeno zrozumie, że nie masz nic pożytecznego, nic
korzystnego, co nie jest równocześnie sprawiedliwe.
Kto sobie tego nie przyswoi, nigdy nie będzie mógł
zostać człowiekiem prawym. Jeszcze w dzieciń­
stwie słyszałem od ojca, że były konsul Gajus
Fimbria miał jako sędzia rozpatrywać sprawę na­
prawdę cnotliwego Rzymianina ze stanu rycer­
skiego, Marka Lutacjusza Pintii, który zgodnie
z formułą «gdyby nie okazał się mężem prawym»
zobowiązał się na wypadek przegrania procesu do
wypłacenia pewnej kwoty. Otóż Fimbria oświad­
czył mu, że nigdy nie podejmie się rozstrzygnięcia
512 O powinnościach

tej sprawy, bo mógłby albo pozbawić zacnego czło­


wieka dobrej sławy, gdyby wydał wyrok przeciwko
niemu, albo też wywołać wrażenie, że to on uznał
kogoś za prawego męża, podczas gdy pojęcie to
ma za podstawę niezliczone przejawy uczynności
i inne postępki chwalebne. Taki oto mąż prawy,
którego pojęcie znane było nie tylko Sokratesowi,
lecz także Fimbrii, żadnym sposobem nie może
uważać za pożyteczne tego, co nie jest cnotliwe.
Zatem mąż ten nie będzie śmiał nie tylko uczynić,
ale nawet pomyśleć nic takiego, czego by nie miał
odwagi publicznie wypowiedzieć. I czyż nie jest
haniebne, że filozofowie nie mają pewności w ta­
kich sprawach, które nie budzą wątpliwości nawet
u prostaków? Od nich to wszak pochodzi owo po­
wiedzenie, które od dawna już stało się powszechnie
znanym przysłowiem. Gdy chcą bowiem pochwalić
czyjąś rzetelność i uczciwość, mówią, iż jest on
godny, aby w ciemności grać z nim w palce. A czyż
przysłowie to wyraża inną myśl, jak nie tę, iż żaden
postępek bezecny pożytku nie przynosi, chociażby
można było dopełnić go bez niczyjego sprzeciwu?
Czy rozumiesz, że chcąc pozostać w zgodzie z tym
przysłowiem nie można przebaczyć ani owemu
Gygesowi, ani temu, o kim przed chwilą pomyśla­
łem sobie, że za prztyknięciem palca mógłby za­
garnąć wszystkie spadki? Jak bowiem czyn haniebny,
choćby był tajny, żadną miarą nie może być cnotliwy,
tak też nie można żadnym sposobem dokazać, by
jakakolwiek niecnotliwość stała się pożyteczna, skoro
sprzeciwia się i opiera temu natura.
O powinnościach 513

Kiedy jednak korzyść jest bardzo znaczna, uspra­


wiedliwia ona rzekomo popełnienie niegodziwości.
Gajus Mariusz, gdy nie miał już prawie żadnej
nadziei na uzyskanie konsulatu i przez siedem lat
od czasu swej pretury doznawał podczas wyborów
porażki, gdy wyglądało na to, że nigdy już nie będzie
zabiegał o konsulat, został przez Kwintusa Me-
tellusa, najzacniejszego męża i obywatela, przy
którym był legatem, wysłany jako przez zwierzch­
nika swego do Rzymu. Tam oskarżył Metellusa
przed ludem, że zbyt przewlekał działania wojenne.
Obiecał, że gdyby jego obrano na konsula, w krót­
kim czasie żywego albo martwego Jugurtę podda
władztwu ludu rzymskiego. I tak został co prawda
konsulem, lecz sprzeniewierzył się wymogom rze­
telności i sprawiedliwości, ściągając przez fałszywe
oskarżenie nienawiść na bardzo dobrego i czci­
godnego obywatela, którego był legatem i który
sam wyprawił go do Rzymu. Także i nasz Grati-
dianus nie dopełnił powinności prawego męża wtedy,
gdy piastował urząd pretora, a trybuni ludowi za­
prosili grono pretorów, aby w drodze wspólnej
uchwały uporządkować sprawy monetarne. Albo­
wiem wartość pieniądza chwiała się wówczas tak, iż
nikt nie mógł wyrozumieć, ile właściwie ma. Wspól­
nie więc opracowali na piśmie edykt, przewidujący
kary na przestępców i pociąganie ich do sądu,
tudzież postanowili, że po południu wszyscy razem
wejdą na mównicę. Jakoż rozeszli się w różnych
kierunkach. Tylko Mariusz [Gratidianus] ruszył
wprost z posiedzenia na mównicę, gdzie sam ogło-
C y c e r o — D z ie ł a f il o z o f ic z n e , t. I I 33
514 O powinnościach

sił treść wspólnie powziętej uchwały. I postępek ten,


jeżeli chcesz wiedzieć, zjednał mu ogromne uznanie:
na wszystkich ulicach posągi, przy nich kadzidło
i woskowe świece. Po cóż tu wiele słów? Nigdy
nikt nie cieszył się większymi względami pospól-
81 stwa. Takie oto przypadki odbierają niekiedy pew­
ność w rozważaniach, gdyż naruszenie słuszności
wydaje się tutaj nie tak poważne, korzyść zaś, jaka
z tego naruszenia wynika, robi wrażenie bardzo
znacznej. Na przykład Mariusz [Gratidianus] był
zdania, iż uprzedzenie kolegów i trybunów ludowych
w pozyskaniu życzliwości pospólstwa nie jest tak
bardzo haniebne, zdobycie zaś w związku z tym
konsulatu, co postanowił sobie wtedy, byłoby wy­
soce korzystne. Ale dla wszystkich tych przypadków
mamy jedno tylko prawidło, które pragnę wpoić
ci jak najmocniej: albo to, co wydaje się pożyteczne,
nie powinno być haniebne, albo — jeżeli jest ha­
niebne — nie powinno uchodzić za pożyteczne.
Cóż tedy? Czy możemy bądź tamtego, bądź tego
Mariusza uznać za prawego męża? Pomyśl i wysil
swój rozum, byś dostrzegł, jak wygląda znajdujący
się tam wizerunek czy wyobrażenie i pojęcie męża
prawego. Czy wypada więc mężowi takiemu gwoli
swojej korzyści kłamać, fałszywie oskarżać, odbie­
rać komuś coś i oszukiwać? Zaiste, nic mniej jak.
82 to! Czy jest przeto jakaś rzecz tak wartościowa
albo czy jest jakowaś korzyść tak pożądana, iżbyś
dla niej wyrzekł się świetnej sławy prawego czło­
wieka? Czy ten tak zwany pożytek mógłby ci dać tyle,
ile wyniosłaby ujma, gdyby pozbawił ciebie miana
O powinnościach 515

prawego męża i sprawił, że przestaną uważać cię


za rzetelnego i sprawiedliwego? Bo jakaż to róż­
nica, czy ktoś z człowieka przemieni się w zwie­
rzę, czy też w postaci ludzkiej będzie żywił zwierzęcą
dzikość?
Jakże to? Czy ci, którzy pomiatają wszystkim, 21
co prawe i cnotliwe, byle tylko zdobyć znaczenie,
nie postępują podobnie jak człowiek, który chciał
mieć nawet teścia takiego, iżby przez jego zuchwal­
stwo samemu zyskać wpływy? Uważał on za poży­
teczne zapewnienie sobie największych możliwości
przez to, że drugi pozostawał w nienawiści. Nie wi­
dział, jak przykre było to dla ojczyzny i jak sromotne.
Sam teść zaś miał zawsze w ustach greckie wiersze
z Fenicjanek, które przełożę tutaj jak potrafię —
może niezdarnie, tak jednak, aby można było
pojąć istotę rzeczy:

Gdy dla tronu zdobycia zgwałcić trzeba prawo, / Gwałć


je; lecz w innych razach szanuj sprawiedliwość.

Na karę śmierci zasłużył sobie Eteokles czy raczej


Eurypides, który ten jeden wyjątek uczynił dla
przypadku będącego właśnie największą zbrodnią.
Po cóż więc zbierać drobne uchybienia, szalbierstwa 83
przy spadkobraniu, sprzedaży i kupnie? Oto masz
takiego, któremu się zachciało zostać królem ludu
rzymskiego oraz panem wszystkich narodów i który
w rzeczy samej tego dopiął. Jeżeli ktoś nazywa tę
żądzę cnotliwą, jest szaleńcem; zgadza się bowiem
na unicestwienie prawa i wolności, a haniebne
i obrzydliwe poniewieranie nimi uważa za coś
33*
5 1 6 O powinnościach

chwalebnego. Kto zaś przyznaje, że sprawowanie


władzy królewskiej w państwie, które cieszyło się
wolnością i które wolne być powinno, nie jest
cnotliwe, lecz twierdzi, że przynosi pożytek mogącej
zdobyć się na to jednostce — jakimiż napomnieniami
albo raczej jakimi wyrzutami musiałbym odwodzić
go od tak wielkiego błędu? Bo czyż może, na bogów
nieśmiertelnych, przynieść komuś jakiś pożytek naj­
straszniejsza i najszkaradniejsza zbrodnia spełniona
na ojczyźnie, chociażby nawet ten, kto się w takie
zbrodnicze poczynania wplątał, był przez uciśnio­
nych obywateli nazwany ojcem? Zatem pożytek
mierzyć trzeba cnotliwością i to tak, żeby było
widać, iż te dwa pojęcia różnią się tylko nazwą,
*4 a w istocie oznaczają jedno i to samo. Nie widzę,
co by wedle mniemania pospólstwa mogło być
korzystniejsze nad godność kiólewską; z drugiej
strony — skoro już zaczynam sprowadzać rozumowa­
nie na płaszczyznę rzeczywistości — nie znajduję
nic szkodliwszego dla człowieka, który zdobył tę
godność nieuczciwie. Bo czyż mogą być pożyteczne
komuś niepokoje, troski, różne obawy w dzień
i w nocy, życie w najwyższym stopniu narażone
na zamachy i na inne niebezpieczeństwa?
Wielu jest wrogów i zdrajców królewskich, a mało przyjaciół

— rzecze Akcjusz. A o jakim królu on mówi?


O tym, który odziedziczył godność przekazaną
mu przez Tantala i Pelopsa, a więc dostał ją zgodnie
z prawem. Czy pojmujesz, o ile więcej wrogów
musi mieć władca taki, który przy pomocy wojska
O powinnościach 517

rzym skiego u cie m ię ży ł sam n a ró d rzym sk i i zm u sił


d o słu żen ia sobie p a ń stw o , n ie ty lk o cieszą ce się
d o tą d w o ln o ścią , le c z ta k że p a n u ją ce n a d in n y m i
n a ro d a m i? C z y zd ajesz sobie sp raw ę, j a k skażone
i o k a leczo n e je s t je g o sum ienie? C z y ż ż y c ie je g o
m o że b y ć d la ń p o ży te czn e , skoro je st to ży c ie tego
ro d za ju , iż czło w iek , k tó ry m u j e w y d rz e , b ęd zie
d o z n a w a ł najw iększej w d zięczn o ści i ch w a ły ? Jeśli
w ięc nie są p o ży te czn e n a w et r z e c z y u ch o d zą ce
z a n a jb a rd ziej korzystn e, g d y ż p ełn o w n ich je st
h a ń b y i o h y d y , to w in n iśm y b y ć d o stateczn ie p rze ­
ko n an i, że nie m a n ic p o ży te czn e g o , co b y nie
b y ło z a ra z e m cn o tliw e.
C o p r a w d a ta k w łaśn ie ro zu m o w an o u nas
często o ra z w ró żn y ch o ko liczn o ściach . T a k p o jm o w a ł
tę sp raw ę w czasie w o jn y z P irru sem za ró w n o
G a ju s F a b ry cju sz, k tó ry b y ł w te d y p o ra z d ru g i
konsulem , j a k i senat. B o g d y kró l P irru s b ez p o ­
w o d u w y p o w ie d z ia ł w o jn ę n a ro d o w i rzym skiem u
i k ied y z ty m szla ch e tn y m i p o tę żn y m w ła d c ą
r o zg o rza ła w a lk a o p a n o w a n ie, d o o b o zu F a b ry ­
cju sza p r z y b y ł z b ie g ły z w ojsk P irru sa czło w iek,
k tó ry o b ieca ł, że z a o z n a c z o n ą n a g ro d ą p o w ró ci
d o o b o zu P irru sa ró w n ie skrycie, j a k stam tąd
w yszed ł, i z g ła d z i k ró la p r z y p o m o cy tru cizn y .
F a b ry cju sz k a z a ł odesłać z b ie g a d o P irru sa, a senat
p o c h w a lił postępek w o d za . A p rzecież, je śli ch o d zi
o p o zo rn ą c z y m n iem a n ą korzyść, je d e n z b ie g ów
b y łb y nas u w o ln ił i o d tej ciężkiej w o jn y, i o d g ro ź­
n eg o p rze c iw n ik a n aszego p a n o w a n ia . W szela ko
z w y c ię ż a n ie kró la, z k tó ry m to c z y ła się w a lk a
518 O powinnościach

o ch w a łę , nie p r z y p o m o cy m ęstw a, a le zb ro d n i,
sta n o w iło b y w ie lk ą h a ń b ę i w styd . C z y te d y d la
F a b ry cju sza , k tó ry b y ł w n a szym m ieście ty m , czy m
w A te n a c h A rystyd es, alb o d la sen atu naszego,
k tó ry n ig d y n ie o d łą cz a ł k o rzy ści od p rzy zw o ito ści,
p o ży te czn ie jsza b y ła w a lk a o rężn a z n iep rzyjacielem ,
c z y też w a lk a p r z y p o m o c y tru cizn y ? J eśli m a m y
z a b ie g a ć o w ła d z tw o d la c h w a ły , nie p o w in n iśm y
d o p o m a g a ć sobie zb ro d n ią , w której n ie m o że z a ­
w ie ra ć się n ic ch lu b n e g o ; a je śli c h ce m y je n o w szel­
kim i sposobam i z d o b y ć sobie b o g a c tw o i zn a czen ie,
to w p o łą cze n iu z h a ń b ą nie z d o ła ją on e p rzy n ieść
p o ży tk u . A w ięc n ie b y ł p o ż y te c z n y ta k że ó w w n io ­
sek L u c ju sz a F ilip p u sa , syn a K w in tu s a , b y śm y
m iasta, u w o ln io n e n iegd yś p rze z L u c ju s z a S u llę n a
p o d staw ie u c h w a ły sen atu o d p ła c e n ia d a n in w z a ­
m ia n z a u zy sk a n ą o d n ich p e w n ą kw o tę, z n ó w
o b c ią ż y li d a n in a m i n ie z w ra c a ją c p r z y ty m p ie­
n ię d z y , k tó re d a li p o d ó w cza s z a zw o ln ien ie. L e c z
sen at p rzy sta ł n a te n w niosek. O , h a ń b o d la n aszego
p a n o w a n ia ! P r zy rz e cz e n ie p ira tó w je s t p ew n iejsze
n iż słow o sen a tu ! « A le p rze cie ż d o c h o d y p a ń stw a
w zro sły, b y ło to w ię c p o ży te czn e » — tw ie rd zą .
J a k d łu g o je s z c z e b ę d ą śm ieli n a z y w a ć p o ż y te c z ­
n y m coś n iecn o tliw ego ? C z y ż m o że d a le j, n ien a ­
w iść i h a ń b a p rzy n ieść p o ży te k ja k iem u ś p a n o w a ­
n iu , któ re p o w in n o w sp iera ć się n a c h w a le tu d zie ż
n a ży czliw o ści sp rzym ierzeń có w ? P o d ty m w z g lę ­
d e m n ie z g a d z a łe m się czę sto k ro ć ró w n ież z m o im
K a to n e m . Z d a w a ło m i się, ż e z b y t j u ż za cię cie
w a lc z y ł o skarb p a ń stw o w y i d a n in y , o d m a w ia ją c
O powinnościach 519

■ wszelkich u lg d zie rża w co m d o ch o d ó w p u b lic z n y c h


i sp ełn ien ia w ie lu próśb sp rzy m ierzeń có w , p o d cza s
g d y w o b e c ty ch w in n iśm y b y ć d o b ro czy n n i, a z ta m ­
ty m i p o stęp o w a ć ta k, j a k z w y k le p o stęp u jem y z n a ­
szym i k o lo n a m i — ty m b a rd ziej, że ta k a zgo d n o ść
p o m ię d zy stan am i p r z y c z y n ia się d o pom yśln ości
p a ń stw a . T a k ż e i K u r io p o stęp o w a ł źle, g d y m aw iał,
ż e ż ą d a n ia m iast p o ło żo n y c h p o tam tej stronie
P a d u są słuszne, lecz d o d a w a ł za w sze : « N iech aj
p rze w a g ę m a p o ż y te k p ań stw a» . P o w in ien b y ł ra ­
c z e j d o w o d zić, ż e n ie są słuszne, skoro n ie p rzy n o szą
p o ży tk u p a ń stw u , n iż p o c z y tu ją c j e z a n iekorzystn e
p r z y z n a w a ć słuszność.
Szó sta księga d zie ła H e k a to n a o p o w in n o ścia ch
p rze p e łn io n a je s t p y ta n ia m i ta kim i, j a k to, czy
p ra w e m u m ężo w i g o d zi się w czasie b a rd z o w ie l­
kiej d ro ż y z n y o d m a w ia ć p o ż y w ie n ia n iew oln ikom .
P r z y ta c z a on dow ody za i p rzeciw , ostateczn ie
je d n a k kieru je się — u sta lają c p ow in n ość — raczej
p o ży tk iem , j a k sam to ro zu m ie, a n iżeli u czu ciem
lu d zk o ści. P y ta n a stęp n ie ta k : g d y b y n a m orzu
w y n ik ła ko n ieczn o ść w y rz u c e n ia kogoś d la u lżen ia
sta tk o w i, c z y w y r z u c iło b y się racze j kosztow n ego
k o n ia , c z y też ta n ieg o n iew o ln ik a? D o cze g o in n ego
sk ła n ia ją tu taj w z g lę d y m ają tk o w e, a do czego
in n e g o w z g lą d n a czło w ieczeń stw o . «Jeśli p r z y ro z­
b iciu okrętu g łu p ie c p o c h w y ci deskę, c z y m ęd rzec
o d b ie rze m u j ą , je ś li b ęd zie m ia ł m ożn ość p o tem u?»
Z a p r z e c z a , p o n iew a ż b y ło b y to n iesp raw ied liw e.
C ó ż? A c z y w ła ściciel o krętu w y d rz e m u j ą ja k o
sw ą w łasność? B y n a jm n ie j; m ia łb y do tego nie
520 O powinnościach

w ięcej p r a w n iż g d y b y z u w a g i n a w łasność statku


ch cia ł n a p ełn ym m o rzu z r z u c ić któregoś z p o d ró ż­
n ikó w . D o czasu b o w iem , p ó ki nie p rzy b ę d zie się
ta m , d o k ą d statek zo sta ł w y n a ję ty , n ie n a le ży on
d o w ła ściciela , lecz do p o d ró żn y ch . C ó ż w ięc?
A g d y b y b y ła je d n a deska, d w ó ch zaś ro zb itk ó w ,
w d o d a tk u d w ó ch m ęd rcó w , c z y k a ż d y z n ich
u siło w a łb y p o rw a ć deskę d la siebie, c z y też je d e n
u stą p iłb y d ru giem u ? U s tą p iłb y n a tu ra ln ie — i to
ten, któ rego ży c ie m ia ło b y b ą d ź d la p a ń stw a, b ą d ź
d la n iego sam ego m n iejszą w artość. N o , a có ż n a ­
stąpi, g d y obaj b ę d ą p o d ty m w z g lę d e m w je d n a k im
p ołożen iu ? N ie b ęd zie ża d n eg o sporu, n a to m iast
je d e n u stąp i d ru giem u tak, ja k b y w y c ią g n ą ł go rszy
los alb o poniósł p o rażk ę g ra ją c w p a lce . J a k ż e ?
A g d y b y ojciec o b ra b o w a ł św ią tyn ię, r o b ił p o d k o p
p o d skarbiec, c z y syn m a don ieść o ty m w ła d zo m ?
B y ło b y to d o p ra w d y n ie g o d ziw e ; p o w in ien n a w e t
b ro n ić o jca , je ś lib y g o oskarżan o. C z y ż w ię c o b o w ią ­
z e k w o b e c o jc z y z n y nie stoi n a p ierw szym m iejscu
p ośród w szystkich pow inności? O w sze m , a le p o sia ­
d an ie o b y w a te li p r z y w ią z a n y c h d o ro d zicó w je s t
w łaśn ie p o ży te czn e d la o jcz y z n y . L e c z cóż? C zy
syn m a m ilczeć ta k że w ted y , g d y o jcie c b ę d z ie
u siłow ał zostać ty ra n e m łu b z a m ie rz y z d r a d z ić o j­
czyzn ę? W c a le nie. B ęd zie z a k lin a ł o jca n a w szystko,
b y tego n ie rob ił. J eśli p ro śb a nie p o m o że, b ęd zie
mu c z y n ił w y rz u ty , a n a w e t z a g ro zi;' w k o ń cu ,
g d y b y zan osiło się n a z g u b ę o jczy zn y , o calen ie k ra ju
ro d zin n eg o p rze ło ż y p o n a d o calen ie o jca . H ek a to n
za d a je też takie p y ta n ie : je ś lib y m ęd rzec n ieśw iad o-
O powinnościach 521

m ie p r z y ją ł p ien iąd ze fałszy w e z a d ob re, a p óźn iej


d o w ie d zia ł się o ty m , c z y sp ła c iłb y kom uś d łu g
ty m i p ien ięd zm i, ja k b y d ob rym i? D iogen es o d p o ­
w ia d a tw ie rd zą co n a to p y ta n ie, A n ty p a te r zaś,
którego p o g lą d w ięcej m i o d p o w ia d a , p rze czą co .
A je śli ktoś sp rzed aje ferm en tu ją ce w in o , c z y p o w i­
n ien u p rze d zić o tym ? Z d a n ie m D io gen esa n iek o ­
n ieczn ie, ale A n ty p a te r m n iem a, iż m ąż p r a w y m usi
to zro b ić. S ą to n ib y ja k ie ś sp ory p ra w n e stoików .
C z y p r z y sp rze d a ży n iew o ln ik a p o w in n o się -wy­
m iera ć je g o w a d y — nie te, k tó ry ch p rze m ilcze n ie
p o w o d u je, że n iew o ln ik n a p o d staw ie p r a w a c y ­
w iln eg o w ra c a do p o p rzed n iego w ła ściciela , ale n a
p rzy k ła d to, że n iew o ln ik je st k ła m cą , kosterą, że
o d z n a c z a się skłonnością d o k ra d zie ży , że lu b i pić?
J e d e n u w a ż a , że trz e b a to p o w ie d zie ć, d ru g i, że
nie. J eśli zaś ktoś sp rzed ają c zło to p rzy p u s z c z a łb y , że 92
z b y w a m osiąd z, c z y m ą ż p r a w y w sk a że m u , że to
zło to , c z y też n a b ę d zie z a d e n a ra kru szec m a ją cy
w arto ść ty sią ca den arów ? Ja sn e je s t j u ż , co sąd zę
0 ty m i ja k a ró żn ica zdań za ch o d z i p o m ię d zy
filo zo fam i, k tó ry c h p o w y że j w ym ien iłem .
C z y za w sze m a ją b y ć d o trzy m y w a n e u m o w y 24
1 p rzy rze cze n ia , p r z y k tó ry ch , — ja k to zw y k le
u jm u ją p re to rz y — «nie b y ło a n i g w a łtu , a n i zło śli­
w eg o podejścia»? G d y b y ktoś d a ł kom uś d ru giem u
le k n a p u c h lin ę w o d n ą za strzeg a ją c, ż e je ś li d zięki
o w em u lek o w i o d zy sk a zd ro w ie , n ig d y p o tem n ie
b ęd zie w o ln o m u z n ieg o skorzystać, i g d y b y ta m ten
d ru g i w sk u tek z a ż y w a n ia teg o lek a rstw a istotnie
p o w ró cił d o zd ro w ia , a le w k ilk a la t p ó źn iej z n ó w
522 O powinnościach

p o p a d ł w tę sam ą ch o ro b ę, p r z y c z y m n ie m ó gł
u zy sk a ć o d czło w ie k a , z k tó ry m b y ł z a w a r ł u m o w ę,
z e zw o le n ia n a p o w tó rn e u ży c ie leku , co m a w te d y
u czy n ić? P o n iew aż ten, k tó ry n ie ch ce d a ć z e z w o ­
le n ia , p o stęp u je n ielu d zk o i p o n iew a ż nie d o zn a łb y
ża d n e j k rz y w d y , c h o ry p o w in ien k ie ro w a ć się w z g lę ­
d a m i n a sw e ż y c ie i zd ro w ie. A j a k o d p o w ie d zie ć
n a p y ta n ie n a stę p u ją ce : g d y b y ktoś c h cia ł u cz y n ić
m ę d rca sw oim sp ad k o b iercą za p isu ją c m u w testa­
m en cie w ie le ty sięcy sesterców , a le z a ż ą d a ł od
m ęd rca , b y p rze d o b jęciem sp ad ku p u b lic z n ie z a ­
ta ń c z y ł w śró d d n ia n a foru m , i g d y b y m ęd rzec
p r z y o b ie c a ł d o p ełn ić to, ja k o że w p rze c iw n y m
w y p a d k u ta m ten n ie u sta n o w iłb y go sw y m d z ie d z i­
cem — c z y p o w in ien d o trzy m a ć tej o b ietn icy, c z y
nie d o trzy m a ć? W o la łb y m , żeby racze j n ie był
sk ład ał teg o p rzy rz e cz e n ia ; je ste m zd a n ia , ż e le ­
p iej b y to o d p o w ia d a ło je g o godn ości. P o n iew a ż
je d n a k p rzy rze k ł, w ię c — je śli ta ń czen ie n a fo ru m
p o c zy tu je z a rze cz u w ła c z a ją c ą — n ie d o trzy m u ją c
sło w a o raz n ie b io rą c n ic z d z ie d z ic tw a p ostąp i
god n iej n iż p rzy jm u ją c sp ad ek ; c h y b a ż e b y p ie ­
n ięd zm i ty m i c h c ia ł o k a z a ć w ja k ic h ś n iep o m yśl­
n y c h o k o liczn o ścia ch p o m o c p ań stw u , g d y ż n a w e t
ta ń cze n ie n ie je s t h an ieb n e, je śli ty m sposobem
m ó g łb y d o p o m ó c swej o jczy źn ie . N ie p o w in n o się
też d o trz y m y w a ć p rzy rze cze ń , je ś lib y d o p ełn ien ie
ic h b y ło n iek o rzystn e d la ty ch , k tó ry m coś p r z y ­
o b ieca n o . W ró ć m y tu taj d o n a szy ch m itó w . B ó g
sło ń ca S o l o b ie ca ł syn ow i F a eto n o w i, że w y p e łn i
k a żd e je g o życzen ie. T e n z a p ra g n ą ł w zn ieść się n a
O powinnościach 523

n ie b o w sło n eczn ym w o zie ojcow skim . W zn ió sł się,


le c z n im n a b r a ł pew n ości siebie, sp ło n ą ł o d u d e­
r z e n ia g ro m u . O ile ż lepiej b y ło b y , g d y b y w ty m
p rzy p a d k u o jciec n ie b y ł d o trz y m a ł o b ie tn icy ! C ó ż?
A ja k ż e b y ło z p rzy rze cze n ie m , k tó reg o d o p ełn ien ia
ż ą d a ł od N e p tu n a T e ze u sz? W sza k g d y N e p tu n
o b ie c a ł, że spełni tr z y je g o ży c z e n ia , d o m a g a ł się
z g u b y sw o jego sy n a H ip o lita , p o n ie w a ż w y d a w a ł
m u się p o d e jr za n y stosunek syn a d o m a c o c h y . G d y
z a ś ż y c z e n ie T e z e u s z a zo stało spełn ion e, p o p a d ł
w b a rd z o g łę b o k i sm u tek. A co się p rzy tra fiło
A g a m e m n o n o w i? O to p o n iew a ż ślu b o w a ł D ia n ie , że
z ło ż y je j w o fierze n ajp ięk n iejsze stw o rzen ie, ja k ie
w ro ku o w y m p r z y jd z ie n a św ia t w je g o królestw ie,
p r z e z n a c z y ł n a o fiarę Ifig en ię, o d której n ic p ięk ­
n iejszego w ty m ro ku się nie n a ro d ziło . R a c z e j nie
n a le ża ło d o trzy m a ć tej o b ie tn icy n iż p o p e łn ić ta k
straszn ą z b r o d n ię ! Z a te m i p rzy rz e cz e ń nie p o w in n o
się czasem d o trz y m y w a ć , i r z e c z y d a n e n a m na
p rze c h o w a n ie n ie za w sze trze b a o d d a w a ć . G d y b y
ktoś b ę d ą c je sz c z e p r z y z d ro w y c h zm y sła ch z ło ż y ł
u c ieb ie m iecz, a p o tem , k ie d y stracił ro zu m , z a c z ą ł
d o m a g a ć się zw ro tu , w ystęp kiem b y ło b y o d d a w a ć
m iecz, a p o w in n o ścią n ie o d d a w a ć. Cóż sądzisz?
J e ś li z a ś ktoś p o w ie rz y ł ci p ie n ią d ze ,a p o tem w szczą ł
w a lk ę z o jczy zn ą , c z y zw ró cisz m u te p ien iąd ze?
M y ś lę , że n ie, g d y ż in a czej p rze c iw d zia ła łb y ś p o ­
m yśln ości p ań stw a, które p o w in n o b y ć d la nas n a j­
d ro ższe. T a k oto w iele postęp ków , z isto ty swej
u c h o d z ą c y c h z a zg o d n e z cn o tą, m oże w p ew n y ch
o k o liczn o ścia ch p rzeisto czyć się w n iecn o tliw e. D o -
5 2 4 O powinnościach

trz y m y w a n ie o b ietn ic, p rzestrzeg an ie u m ó w , z w ra ­


can ie o d d a n y c h n a p rze ch o w a n ie r z e c z y sta je się
n iecn o tliw e, g d y z a n ik a w y p ły w a ją c y stąd p o ż y te k .
A le w y d a je m i się, że dość j u ż p o w ie d zia łe m o p ostęp ­
k a ch , któ re p o zo rn a ro ztro p n o ść w b re w w y m o g o m
sp raw ied liw o ści p rze d sta w ia ja k o p o ży te czn e .
96 P o n iew aż je d n a k w pierw szej księd ze w y w ie d liśm y
p ow in n ości z c z w o ra k ic h ź ró d e ł c n o ty , n a w ią ż e m y
d o tego p o d zia łu ta kże i tera z, g d y b ę d z ie m y o b ja ś­
n ia li, j a k sp rzeczn e z cn o tą je s t w szystko to , c o
w y d a je się p o żyte czn e, ch o cia ż w isto cie r z e c z y
takie nie jest. A le p rzecież o roztro pn o ści, k tó rą
ch ce u d a w a ć zd ra d liw o ść, j a k ró w n ież o sp raw ie­
dliw ości, k tó ra za w sze je s t p o ż y te cz n a , b y ła m o w a .
P o zo stają w ię c d w a ro d za je cn o tliw o ści, z k tó ry c h
je d e n p rze ja w ia się w w ielko ści i doskon ałości
w zn io słeg o d u ch a , d ru g i w kszta łcen iu i p rzestrze­
g a n iu p ow ścią gliw o ści i u m ia ru .
97 Z d a w a ło się to U lissesow i korzystn e, k ie d y ( ja k
p rze k a za li n ie k tó rzy p o e ci tra g ic zn i, b o u n a jw y ­
b itn iejszego z p isa rzy, H o m e ra , w ca le n ie m a ta ­
kieg o p o d e jrze n ia i ty lk o tra g e d ie z a w ie r a ją n i­
n iejsze posąd zen ie) u d a ją c o b łą k a n ie c h c ia ł u n ik n ą ć
w y p r a w y w o jen n ej. N ie szla ch e tn y to za m y sł, a le
p o ż y te c z n y — ja k b y m o że ktoś ta m p o w ie d z ia ł -—
p a n o w a ć i p ę d z ić sp o ko jn y ż y w o t w Ita c e z r o d z i­
c a m i, ż o n ą i syn em . J a k w ie lk ą sław ę, k tó rą tr z e b a
z d o b y w a ć w c o d zie n n y c h tru d a c h i n ieb e zp ie cze ń ­
stw ach , u w a ża łb y ś za godną p o ró w n a n ia z ta k ą
spokojnością? G o d o m n ie, je ste m p rze k o n a n y , ż e to
spokojne ż y c ie za słu g u je n a p o g a rd ę i o d rzu ce n ie ,
O powinnoictach 525

g d y ż w szystko, co n ie je s t cn o tliw e, n ie je s t też


p o ży te czn e . I có ż tw y m z d a n ie m b y łb y u słyszał 98
U lisses, g d y b y trw a ł w ty m u d a w a n iu ? W sz a k ch o ć
d o k o n a ł w czasie w o jn y n a d e r św ietn ych czyn ó w ,
m u siał je d n a k w y słu ch a ć ta k ic h o to słó w A ja k s a :
Jako pierwszy składał przysięgę, a potem, jak wszystkim /
Jest nam wiadomo, on jeden tylko ją naruszył: / Obłęd za­
myślił udawać, byle nie pójść razem. / Gdyby Palamedes
bystrym swym rozumem / N ie był wykrył wówczas jego złych
podstępów, / Łamałby on ciągle słowa i przysięgi.

Z a p r a w d ę , p o ży te czn iej d la ń b y ło sta cza ć w a lk i 99


n ie ty lk o z n ie p rzy ja ció łm i, le c z i z m orskim i b a ł­
w a n a m i, co też rze czy w iście u cz y n ił, n iż o d stęp o w ać
G re c ję , k tó ra zg o d n ie p o stan o w iła w sz c z ą ć w o jn ę
z b a rb a rzy ń c a m i. A to li p o rzu ć m y j u ż op ow ieści
i p r z y k ła d y obce, a p rze jd ź m y d o z d a rz e ń p r a w d z i­
w y c h tu d zież p r zy k ła d ó w z n a szych w ła sn y ch d zie ­
jó w . G d y M a re k A ty liu sz R e g u lu s w czasie sw ego
d ru g ieg o ko n su latu w p a d ł w A fr y c e w za sa d zk ę
i zo sta ł w z ię ty do n iew o li p rze z w o d z a laced em o ń -
skiego K s a n ty p a , k tó ry w a lc z y ł p o d r o z k a z a m i o jca
H a n n ib a lo w e g o H a m ilk a ra , n ie p rzy ja c ie le w ysłali
R e g u lu sa d o sen atu o d eb ra w szy przysięgę, ż e p o w ró ci
d o K a r ta g in y , je ś li p e w n i w y b itn i je ń c y n ie zo sta n ą
o d d a n i P u n ijczy k o m . K ie d y p r z y b y ł d o R z y m u ,
R e g u lu s d o b rze z d a w a ł sobie sp raw ę z p o zo rn ie
k o rzystn eg o d la siebie p o ło że n ia , je d n a k ż e ko rzy ść
tę, j a k w sk a zu je p rze b ie g w ypadków , u zn ał za
z łu d n ą . P o le g a ła zaś o n a n a ty m , ż e m ó g ł zostać
w k ra ju o jczy stym , m ieszkać z ż o n ą i d ziećm i
w sw ym d o m u i, u w a ż a ją c p on iesio n ą w czasie
526 O powinnościach

d z ia ła ń w o je n n y ch klęskę z a rz e c z z w y c z a jn ą w w o j­
n ie, z a trz y m a ć go d n o ść i d ostojeństw o b y łe g o k o n ­
sula. L e c z kto z a p r z e c z a , iż je s t to ko rzystn e?
K o g o m asz n a m yśli? — Z a p r z e c z a w ielko d u szn o ść
o ra z m ęstw o. C z y żą d a sz je sz c z e p ew n iejszych p o ­
ręczy cieli? W sza k że to ty c h cn ó t w ła ściw o ścią je s t
n ie b a ć się n iczeg o , z g ó ry p a trz e ć n a w szystkie
czysto lu d zk ie sp raw y, n ie u p a tr y w a ć n ic n iezn oś­
n eg o w tym , co m oże p rzy tra fić się czło w ie k o w i.
C ó ż ted y u cz y n ił R egu lu s? P r z y b y ł do sen atu ,
p rzed staw ił, co m u b y ło p o ru czo n e, i o d m ó w ił
o d d a n ia g ło su : j a k d łu g o b y ł z w ią z a n y p rzy się g ą
zło żo n ą n ie p rzy ja cie lo w i, n ie u w a ż a ł się za sen ato ra.
Co w ięcej (o, n ie m ą d ry c zło w iecze — r z e k łb y
ktoś — p rze c iw d z ia ła ją c y w ła sn em u p o ż y tk o w i!),
o św ia d czy ł n a w et, iż z w ro t je ń c ó w b y łb y sz k o d liw y ;
są to b o w iem lu d z ie m ło d zi i d ob rzy dow ódcy,
p o d cza s g d y on sam je s t j u ż sła b ym starcem . P o ­
n iew a ż r a d a je g o p rze w a ż y ła , je ń c ó w n ie w y d a n o ,
o n zaś w ró c ił do K a r t a g in y , p r z y c z y m n ie p o w strzy ­
m a ło g o o d teg o a n i p rzy w ią z a n ie d o k ra ju o jczy stego ,
a n i m iłość do sw y ch n a jb liższy ch . A p rze cie ż d o b rz e
w ie d zia ł, ż e u d a je się d o n a d e r o kru tn eg o n ie p rz y ­
ja c ie la i n a w yszu k a n e m ęcza rn ie, le cz b y ł p rze k o ­
nany, że p rzy sięgi trze b a d o trzy m a ć. T w ie r d z ę ,
ż e n a w e t w te d y , g d y m o rd o w a n o g o p o zb a w ie n ie m
snu, b y ł w p o ło żen iu lep szym , n iż g d y b y ja k o sta­
rze c, je n ie c , k rzy w o p rzy się zca i b y ły kon sul zo stał
101 w d om u . P o w ie d z ia łb y ktoś m oże, iż p o stąp ił n ie ­
ro zsąd n ie, g d y ż nie ty lk o n ie d o ra d za ł, a le je s z c z e
o d ra d z a ł odesłan ie je ń c ó w . J a k im ż sposobem m o że
O powinnościach 527

to b y ć nierozsąd ne? C z y n a w e t w te d y , k ie d y p r z y ­
nosiło ko rzyść państw u? A c z y ż m oże b y ć coś p o ­
ży te czn e g o d la o b y w a te la , co b y n ie p rzyn io sło p o ­
ż y tk u państw u?
O d łą c z a ją c p o ży te k od cn otliw ości b u r z ą lu d zie 28
to, co stan ow i p o d w a lin y n a tu ry . W szy scy w szak
ż y c z y m y sobie p o ży tk u , sp ieszym y się do n iego
i w ża d e n sposób n ie jesteśm y w stanie p o stęp o w a ć
in a czej. B o i k tó ż u n ik a łb y r z e c z y p o ży te czn y ch ?
A lb o raczej któż n ie u b ie g a łb y się o n ie z n a jw ięk szą
gorliw ością? P o n iew a ż je d n a k p o ż y te k m o że m y z n a ­
le źć w y łą cz n ie w c z y n a c h c h w a le b n y ch , g o d z iw y c h
i c n o tliw y c h , d la te g o p rzy z n a je m y im p ierw szeń ­
stw o o ra z w yższość, p o zó r zaś p o ż y tk u u w a ż a m y
nie ty le z a coś św ietn ego, ile z a coś n ęd zn eg o .
J a k ie ż te d y — z a p y ta łb y ktoś — je s t zn a cże n ie 102
p rzysięgi? C z y o b a w ia m y się g n ie w u Jo w isza ? A le
p rzecież w szy scy filo zo fo w ie — n ie ty lk o c i, k tó rz y
d o w o d zą , że b óstw o a n i sam o n ie m a żad n ych
kło p o tó w , a n i n ie p rzy s p a rz a ich in n y m , le c z i ci,
k tó rz y u trzy m u ją , ż e b óstw o za w sze coś ro b i, coś
tw o rzy — z g a d z a ją się c o d o tego, iż n ig d y nie
g n ie w a się ono, an i n ie szkod zi. Z re sz tą c z y ż r o z ­
g n ie w a n y J o w isz m o że w y r z ą d z ić szkodę w iększą
od tej, ja k ą R e g u lu s w y r z ą d z ił sobie sam ? A w ięc
zo b o w ią za n ie w zg lę d e m bogów z g o ła n ie m ia ło
takiego zn a cze n ia , iż b y m o gło n a k ło n ić d o o d rzu ­
ce n ia ta k w ielkiej ko rzyści. A m o że R e g u lu s b a ł się,
b y n ie p o p e łn ić h an ieb n ego czyn u ? L e c z p o p ierw sze,
c z y nie n a le ża ło o b ra ć n ajm n iejszego zła? W ta k im r a ­
zie ten c z y n h a n ie b n y nie za w ie ra ł w sobie ty le zła ,
528 O powinnościach

ile g o b y ło w o w y c h m ękach . P o d ru g ie n a w et
u A k c ju sz a c z y ta m y :

Złamałeś słowo? / ■— Anim nie dawał go, ani nie daję


żadnemu zdrajcy.

I ch o ć sło w a te p o c h o d z ą o d k ró la n ieg o d ziw e g o ,


w y r a ż a ją w szelako m yśl zu p e łn ie tra fn ą . [L u d z ie ,
k tó rz y g ło szą ten p o g lą d ], d o d a ją je sz c z e , że ta k j a k
m y m ó w im y, iż p e w n e p ostęp ki w y d a ją się je d y n ie
p o ży te cz n e , a w r z e c z y sam ej n ie są ta k ie, ró w n ież
i o n i p o w ia d a ją , iż n iek tó re z n ich w y d a ją się ty lk o
cn o tliw e, w isto cie zaś są n ie c n o tliw e ; n a p r z y k ła d
to , ż e R e g u lu s d la d o trz y m a n ia zło żo n ej p rzy sięgi
w ró c ił n a m ęki, ro b i w p ra w d z ie w ra ż e n ie czegoś
cn o tliw eg o , w rzeczy w isto ści je d n a k n ie m a n ic
w sp ó ln ego z cn o tą , g d y ż czyn n o ści z d z ia ła n y c h p o d
p rzy m u sem ze stro n y n ie p rz y ja c ó ł n ie n a le ża ło
u zn a w a ć z a w a żn e . P o n a d to tw ie rd zą oni, że
w szystko, co je s t b a rd zo p o ży te czn e , staje się też
cn o tliw e, n a w e t je śli n a ra zie w y g lą d a ło całk iem
in a cze j. T a k ie m niej w ięcej są z a rz u ty , które p o d ­
nosi się p rze c iw R e g u lu so w i. L e c z za sta n ó w m y się
n a d p ierw szym i z nich.
« O b a w a , że ro zg n ie w a n y J o w isz m oże w y r z ą d z ić
szkodę, b y ła n iep o trzeb n a , g d y ż nie z w y k ł on ani
g n ie w a ć się, an i szkodzić». L e c z p rzecież p o w ó d
ten p rze m a w ia p rze c iw d o ch o w a n iu p rzysięgi R e -
gu lu sa n ie w ięcej, j a k p rze ciw k o d o trzy m a n iu w szel­
kiej p rzy sięgi. N a stęp n ie w p rzy sięd ze p o w in n o się
z w a ż a ć n ie n a to, czeg o się m a m y b a ć, le cz n a to,
ja k a je s t je j m o c. P rzy sięga b o w iem je s t u p e w -
O powinnościach 529

n ien iem d a n y m w o b ec b ó stw a ; co zaś p rzyrzekłeś


z u p ew n ien iem , m a ją c ja k b y b óstw o z a św ia d k a,
teg o p o w in n o się d o trzy m a ć. B o j u ż n ie c h o d zi
tu ta j o g n ie w b o g ó w , k tó ry n ie istnieje, Jęcz o sp ra­
w ied liw o ść i w iern ość. J a k ż e p ięk n ie w o ła E n n iu sz:

O, święta Wiaro skrzydlata i ty, na Jowisza przysięgo!

K t o w ięc n a ru sza p rzysięgę, ten za ra z e m z n ie w a ża


W ia rę , k tó rą p rzo d k o w ie nasi k a za li, ja k c z y ta m y
w m o w ie K a to n a , u m ieścić n a K a p ito lu w są­
sied ztw ie N a jlep szeg o i N a jw iększeg o J o w isza . « A to li 105
n a w e t J o w isz ro zg n ie w a n y nie za szk o d ziłb y R e g u -
lusow i w ięcej n iż R e g u lu s sam sobie». O c zy w iśc ie ,
je śli p ró cz b ó lu nie m a in n eg o zła . F ilo zo fo w ie zaś
o najw iększej p o w a d ze u p ew n ia ją , że b ó l n ie tylk o
n ie je st n a jw ięk szy m złem , le cz w o gó le nie je st
złem . R a c z c ie ż n ie g a n ić, d o p ra w d y , niepośled n iego,
a n ie w ie m n a w e t, c z y n ie n a jw a żn iejszeg o ic h
św ia d k a, R e g u lu sa . B o i k o g o ż u zn a m y z a św ia d k a
w ia ryg o d n iejszeg o n iż p rzy w ó d c a lu d u rzym skiego ,
k tó ry d la d o p ełn ien ia p o w in n o ści d o b ro w o ln ie p o ­
szed ł n a m ęki? A co się ty c z y ic h słów , że trze b a
w y b r a ć n a jm n iejsze zło , c z y li p o stąp ić raczej h a ­
n ieb n ie n iż ze szko d ą d la siebie, to c z y ż je s t ja k ie ś
z ło w iększe od h ań b y? J e śli m a w sobie coś o d ra ż a ­
ją c e g o szp eto ta z w ią z a n a z e zn iekszta łcen iem c ia ła
lu d zk ieg o , to j a k w strętn e w y d a w a ć się m usi o w o
sp aczen ie i szkarad zień stw o n a p iętn o w a n ej h a ń b ą
d u szy! T o t e ż lu d zie, k tó rz y w p o g lą d a c h n a m niejsze 106
sp ra w y o d z n a c z a ją się w ięk szą stan o w czo ścią, m a ją
odw agę nazyw ać z łe m ty lk o to, co je st hańbą;
C ycero — D z ie ł a f il o z o f ic z n e , t. I I 34
530 O powinnoiciach

a le i ci, k tó rzy tra k tu ją o m aw ian e z a g a d n ie n ia ła ­


go d n iej, nie w a h a ją się n a z y w a ć h a ń b y n a jw ięk szy m
złem . B o z a p ra w d ę ó w zw ro t p o e ty
Anim nie dawał go, ani nie daję żadnemu zdrajcy

d la tego tylko je st słuszny, że p rze d sta w ia ją c A tre u s z a


m u siał stosow ać się d o ch a ra k teru tej osoby. A le
je śli zasad ę, że słow o d a n e w ia ro ło m c y n ie m a
zn a cze n ia , c h cą p r z y ją ć ja k o sw o ją, n ie c h że u w a ż a ją ,
b y n ie stw o rzy ć w y b ie g u d la k rzy w o p rzysięstw a.
P o za ty m istnieje też p ra w o w o jen n e i często
z a ch o d zi ko n ieczn ość d o ch o w a n ia p rzy sięg i z ło ­
żonej n iep rzy ja cielo w i. J e ż e li b o w ie m za p rzy się-
żo n o coś z w e w n ę trzn y m p rzek o n a n iem , że n a le ży
tego d o p ełn ić, p rzy sięg a ta k a p o w in n a b y ć d o trz y ­
m a n a ; je śli zaś b y ło in n e p rzek o n a n ie, to niesp eł­
nien ie o b ie tn icy nie stan ow i krzy w o p rzysięstw a.
G d y b y ś n a p rzy k ła d nie za p ła cił ko rsarzo m u m ó w io ­
n ego o k u p u z a d a ro w a n ie ci ż y c ia , nie d o p u ścił­
byś się oszustw a, n a w et je śli nie d o trzy m a łb y ś p r z y ­
rze cze n ia m im o złożon ej p rzysięgi. B o w sza k ro z ­
b ó jn ik a m orskiego nie lic z y m y do rzę d u n ie p r z y ­
ja c ió ł, z k tó ry m i p ro w a d z im y w o jn y ; m a m y go n a ­
tom iast z a w sp óln ego w ro g a całej ludzkości, z któ ry m
nie p o w in n o nas łą c z y ć a n i d an e słow o, an i p rzy sięga .
U p o z o ro w a n a b o w iem p rzy sięga n ie stan o w i k r z y ­
w o p rzy sięstw a ; je s t n im tylko n ied o trzy m a n ie teg o ,
coś p rzy sią g ł «z w ew n ętrzn eg o p rzek o n a n ia » , j a k
w ed le n aszego z w y c z a ju w y r a ż a to fo rm u ła p rzy sięgi.
J u ż c i trafn ie p o w ia d a E u ryp id es:

Słowy przysiągłem, lecz myśl ma jest wolna od przysiąg.


O powinnościach 531

W szela k o R eg u lu s nie p o w in ien b y ł p rze z k r z y ­


w o p rzysięstw o n a ru sza ć u m ó w i u k ła d ó w z a w a r ­
ty c h z n ie p rzy ja cie le m w czasie d z ia ła ń w o je n ­
n y c h . M ie liś m y b o w ie m d o c zy n ie n ia z p r a w d z i­
w ym p rze ciw n ik ie m , p row ad zącym p r a w d z iw ą
w o jn ę, z p rzeciw n ik iem , w stosunku d o któ reg o
o b o w ią zu je za ró w n o ca łe p ra w o fecja ln e, j a k i w iele
n o rm p ra w a p o w szech n ego . G d y b y ta k n ie b y ło ,
n ig d y b y senat nie w y d a w a ł n iep rzy ja cio ło m za k u ty c h
w k a jd a n y w y b itn y c h m ężó w n aszych . L e c z p rzecież
T y tu s a W etru w iu sza o ra z S p u riu sza P ostu m iu sza,
k tó rz y z a d ru g ie g o sw ojego ko n su latu p o n ieszczęśli­
w ej b itw ie p o d K a u d iu m , g d y legio n o m n a szym
k a za n o n a z n a k h a ń b y p rzejść p rze z zb u d o w a n e
n a k szta łt szu b ien ic b ra m y , z a w a r li p o kó j z S a m n i-
ta m i, w y d a n o n iep rzy ja cie lo w i, p o n ie w a ż pokój ten
u stan o w ili b e z z g o d y lu d u i senatu. R ó w n o cześn ie,
b y m ó c o d rzu cić pokój z S a m n ita m i, p rzek a za n o
im T y b e r iu s za N u m icju sza i K w in tu s a M eliu sza ,
k tó rz y b y li p o d ó w czas try b u n a m i lu d o w y m i i za
ra d ą k tó ry ch pokój za w a rto . C o w ięcej, d o ra d cą
i sp ra w cą tego w y d a n ia b y ł sam P ostum iusz, k tó ry
p rzecież m ia ł b y ć w y d a n y . W w iele la t późn iej
ta k sam o p o stąp ił G aju s M a n cin u s, k tó ry z a w a rłszy
bez u p o w a żn ie n ia sen atu pokój z N u m a n ty n a m i
p o p a rł zg ło szo n y n a p o d sta w ie u c h w a ły senackiej
p rze z L u c ju sza F u riu sza i Sekstusa A ty liu s z a w n io ­
sek o w y d a n ie siebie N u m a n ty ń czy k o m , a po p r z y ­
ję c iu tego w n iosku tra fił do rą k n ie p rzy ja ció ł. Z a ­
ch o w a ł się on szlachetn iej n iż K w in tu s P om p eju sz,
k tó ry z n a jd u ją c się w p o d o b n y m p o ło żen iu b ła g a -
34*
532 O powinnościach

n ia m i w y je d n a ł, że u ch w a ła o w y d a n iu go w ro g o m
nie za p a d ła . U tego p o zo rn y p o ży te k z n a c z y ł w ięcej
n iźli cn otliw ość, u ta m ty ch w arto ść cn o ty zy sk a ła
no p rze w a g ę n a d z łu d n y m p o zo rem korzyści. « A le
w sza k nie n a leża ło u zn a w a ć z a w a żn e tego, co się
z d z ia ła ło p o d p rzym usem » . J a k g d y b y czło w iek a
m ężn ego m o żn a b y ło n a p ra w d ę n a k ło n ić do czeg o ś
p rzy m u sem ! «Po cóż w ięc je c h a ł do senatu, je śli
m ia ł o d ra d za ć w y d a n ie jeń có w ?» O tó ż g a n icie to,
co w n im je st najw zn ioślejsze. N ie p o p rzesta ł on
b o w iem n a sw ym w ła sn ym zd a n iu , ale w z ią ł n a
siebie tę spraw ę, b y sp o w o d o w a ć od p o w ied n ie ro z ­
strzyg n ięcie je j p rze z senat. B o g d y b y sam n ie d o ­
r a d z ił ta kieg o ro zstrzy gn ięcia , je ń c y n iech yb n ie z o ­
sta lib y zw ró cen i P u n ijczyk o m . W te d y R eg u lu s
m ó g łb y b e zp ieczn ie p o zo stać w swej o jczy źn ie . P o ­
n iew a ż je d n a k u w a ż a ł to z a n iek o rzystn e d la o j­
c z y z n y , b y ł p rzek o n a n y , że w ystą p ien ie z o w ą r a d ą
i o d cierp ien ie m ą k je s t d la ń n a k a ze m cn o ty. A lb o ­
w ie m , je śli c h o d zi o tw ierd zen ie, że w szystko, co
je s t b a rd z o p o ży te czn e , staje się też cn o tliw e, to
p o w in n o się raczej m ó w ić o d w ro tn ie — że w szystko,
co je s t cn o tliw e, staje się ró w n ież b a rd z o p o żyte czn e,
a n a w e t n ie staje się, le cz je st ju ż b a rd z o p o żyte czn e.
J a k o ż e n ie m a n ic p o ży te czn e g o , co z a ra ze m n ie
b y ło b y cn o tliw e ; p r z y c z y m je st cn o tliw e n ie d la tego ,
że p rzyn o si p o ży te k , le cz p rzy n o si p o ż y te k d la tego ,
ż e je s t zg o d n e z cn o tą. Z tej p r z y c z y n y p ośród w ie lu
p o d ziw ie n ia g o d n y c h p rzy k ła d ó w n iełatw o m ó g łb y
Jctoś p rz y to c z y ć coś ch w a leb n iejszego lu b św iet­
niejszego od czy n u R eg u lu sa.
O powinnościach 533

A liś c i w c a ły m ty m c h w a le b n y m p o stęp ku R e - j*,1,


g u lu sa p o d z iw ie n ia g o d n e je st ty lk o to, że p rze ­
m a w ia ł z a z a trzy m a n ie m je ń c ó w . B o to, że w ró cił,
w y d a je n a m się dziś z a d ziw ia ją c e , le cz w ta m tych
cza sa c h n ie m ó gł o n p o stąp ić in a czej. A w ię c c h w a ła
z tego ty tu łu je s t u d zia łe m n ie p o je d y n cze g o c z ło ­
w iek a , le cz ca łeg o ta m teg o okresu : p rzo d k o w ie nasi
n ie z n a li ża d n e g o środ ka zo b o w ią zu ją ce g o do w y ­
p e łn ia n ia p rzy rz e cz e ń sku teczniej n iż p rzy sięga . D o ­
w o d z ą teg o p r a w a z a w a rte w d w u n a stu ta b lic a c h ,
d o w o d zą p rzep isy sakraln e, d o w o d zą u k ła d y p o ­
ręcza ją ce d o trzy m a n ie sło w a n a w e t w o b ec n ie­
p rzy ja c ió ł, d o w o d zą śled ztw a i n a g a n y cen zo ró w ,
k tó rz y ż a d n y c h sp ra w nie ro z p a try w a li sum ienniej
j a k z ła m a n ia p rzy sięgi. G d y L u cju sz M a n liu sz syn 112
A u lu sa z ło ż y ł go d n o ść d y k ta to ra , try b u n lu d o w y
M a re k P om p on iu sz o sk a rżył g o p rze d sąd em , że
p rze d łu ż y ł sw ą d y k ta tu rę o k ilk a dn i. O b w in ił
M a n liu sza ta k że o to, że syn o w i sw ojem u T y tu so w i,
k tó ry późn iej zy sk a ł p rzy d o m e k T o rk w a tu sa , u n ie­
m o żliw ił o b co w a n ie z lu d ź m i ro z k a z u ją c m u m ieszkać
n a w si. P osłyszaw szy, że o jcie c m a ta k ie kło p o ty,
m ło d y syn pospieszył, j a k m ó w ią , d o R z y m u i skoro
św it sta w ił się w d o m u P o m p o n iu sza. G d y p r z y ­
b y c ie m ło d zie ń ca o zn a jm io n o g o sp o d arzo w i, try ­
b u n , są d zą c, że ro zg n ie w a n y syn doniesie m u coś
je sz c z e n a sw o jego o jca , w stał z łó żk a i p o od d alen iu
św ia d k ó w kazał m ło d em u czło w iek o w i 'w e jść do
siebie. T e n zaś, j a k ty lk o p ró g p rzestąp ił, w ra z
d o b y ł m iecz i p rzy sią g ł, że n a ty ch m ia st z g ła d z i
P o m p o n iu sza, je śli n ie z ło ż y m u p rzysięgi, ż e zw o ln i
534 O powinnościach

o jca o d oskarżeń. Z m u szo n y g ro ź b ą P om p on iu sz


ta k ą p rzysięgę zło ży ł. N a stęp n ie p rzed staw ił w szystko
lu d o w i, w yja śn ił, d la cze g o m u siał za n ie ch a ć tej
sp ra w y, i o d stąp ił o d oskarżeń p rze c iw M a n liu szo w i.
O to j a k w ielk ie zn a cze n ie p r z y w ią z y w a n o w ó w cza s
d o p rzysięgi. A je s t to ten że sam T y tu s M a n liu sz,
któ ry, w y z w a n y p o tem n a d A n ie n e m p rze z p ew n eg o
G a la , z a b ił go i o d zd jęteg o ze ń ła ń cu c h a (torąuis)
o trz y m a ł swój p rzy d o m e k ; ten sam T y tu s M a n liu sz,
k tó ry z a trze cie g o sw ojego ko n su latu ro zp ro szył
n a d rze k ą W ezeris o raz zm u sił d o u cieczk i L a ty n ó w .
S zcze g ó ln ie w ie lk i to m ą ż, b a rd zo tk liw y d la o jca ,
a le n a d er su ro w y d la syn a!
O ile je d n a k R e g u lu sa z a d o trzy m a n ie p rzy się g i
trz e b a p o c h w a lić , to o w y c h d ziesięciu , k tó ry c h
H a n n ib a l p o b itw ie p o d K a n n a m i w y p r a w ił do
sen atu z o b o w ią z a w sz y pod p rzy sięgą , że gdyby
w sp ra w ie w y k u p u je ń c ó w n ic n ie u zyskali, p o w ró cą
d o zd o b y te g o p rze z P u n ijc z y k ó w o b o zu — je ż e li
istotnie n ie w ró c ili — n a le ż y zg a n ić . A le n ie w szy scy
p iszą o n ich je d n a k o w o . P o lib iu sz m ia n o w icie,
szczeg ó ln ie d o b ry p o rę czy cie l, tw ierd zi, że z d zie­
sięciu n a jzn a k o m itszy ch lu d z i, k tó rz y b y li w te d y
w ysła n i, d zie w ię ciu p o w ró ciło , g d y n ic n ie w skóran o
w sen a cie; ż e p o zo sta ł w R z y m ie ty lk o je d e n z o w y ch
d ziesięciu , k tó ry z a ra z p o w y jściu z o b o zu n a ch w ilę
p o szed ł ta m z p o w ro te m pod p o zo rem , że cze­
goś za p o m n ia ł, i k tó ry n iesłu sznie u ro ił sobie, iż
p r ze z c h w ilo w y p o w ró t d o o b o z u u w o ln ił się j u ż
o d p rzy sięgi. L e c z w sza k p od stęp zw ięk sza , a n ie
zn osi k rzy w o p rzysięstw o . B y ła to z a te m n iero z-
O powinnościach 535

sąd n a ch ytrość, k tó ra p rzew ro tn ie u d a w a ła m ąd rość.


N ic d ziw n eg o , że sen at n a k a z a ł za k u cie w k a jd a n y
i w y d a n ie H a n n ib a lo w i o w eg o c h y tre g o oszusta.
A to li n a jw a żn ie jsza b y ła w o m a w ia n y m zd a rz e n iu 114

o ko liczn o ść n a stęp u ją ca . H a n n ib a l m ia ł w sw ym
rę k u osiem ty sięcy lu d z i — n ie ty ch , k tó ry c h w z ią ł
d o n iew o li w b o ju a lb o k tó rz y z o b a w y p rze d śm ier­
c ią u cie k li z p o la w a lk i, a le ty ch , k tó rz y p rze z
ko n su ló w P au lu sa i W a r r o n a p o rzu c e n i zostali
w o b o zie. O tó ż sen at p o stan o w ił n ie w y k u p y w a ć
ty c h je ń c ó w z n iew o li (ch o ciaż m ó g ł to u czy n ić
z a n ie z n a c z n ą k w o tę), a b y w ż o łn ie rz y n a szych
w sz c z e p ić p rzek o n a n ie, ż e n a le ż y a lb o z w y c ię ż y ć ,
a lb o u m rze ć. T e n ż e sam P olib iu sz pisze, że H a n n ib a l,
g d y d o w ie d zia ł się o ty m , straci! w sze lk ą otu ch ę,
sp ostrzegł b o w iem , j a k w ie lk ą w zn iosłość d u szy
w y k a z y w a ł senat i n a ró d rzym ski n a w e t w n ieszczę­
sn ym p o ło żen iu . T a k oto r z e c z y n a p o zó r p o ży te czn e
o k a z u ją się w p o ró w n an iu z cn o tą n iższe. In a cze j ns
je d n a k p rze d sta w ił p rze b ie g ty ch w y p a d k ó w A c y -
liu sz, k tó ry spisał nasze d zieje p o g reck u . P o w ia d a
o n , że ta k ich , k tó rz y w p o d stęp n ym za m ia rze u w o l­
n ien ia się o d p rzysięgi p o w ró cili n a ch w ilę do o b o zu ,
b y ło w ięcej i że cen zo ro w ie o d są d zili ic h o d w szel­
kiej czci. L e c z za k o ń c z m y ju ż ro z w a ż a n ia n a ten
tem at. Jest b o w ie m o czyw iste, że w szystko, co się
rob i z tch ó rzo stw a czy p od łości, pod w p ły w e m
n iskich czy też m ało d u szn ych u czu ć — a takie
b y ło b y p o stęp o w a n ie R eg u lu sa , g d y b y a lb o w sp ra ­
w ie je ń c ó w d o ra d za ł to, co u w a ż a ł z a korzystn e
n ie d la p a ń stw a, ty lk o d la siebie, a lb o z e c h c ia ł
536 O powinnościach

p o zo stać w d o m u — n ie p rzy n o si p o ży tk u , p o n ie w a ż
je s t b ezecn e, szk a rad n e i h an ieb n e.
Z o sta je je sz c z e c z w a r ty ro d za j cn o ty , p o le g a ją c y
n a p rzestrzeg an iu n a k a z ó w p rzy sto jn o ści, u m ia rk o ­
w a n ia , skrom ności, w strzem ięźliw o ści i p a n o w a n ia
n a d sobą. C z y ż m o że te d y istn ieć coś p o ży te czn e g o ,
co b y się p rzeciw sta w ia ło tej g ro m a d zie ta k d o n io ­
słych cnót? J e d n a k o w o ż filo zo fo w ie n a zw a n i od
A r y s ty p a z C y r e n y c yren a ik a m i o ra z z w o le n n icy
A n ice ry sa sp ro w a d zili w szelakie d o b ro do ro zko szy,
cn o tę zaś u w a ż a li z a ch w a le b n ą tylk o d la tego , że
je st sp ra w czy n ią p rzyjem n o ści. A c zk o lw ie k n a u k a
ic h p o szła w zap o m n ien ie, n a d a l cieszy się ro z g ło ­
sem E p ik u r, w y z n a w c a i r z e cz n ik tego sam ego
n ieo m a l kieru n ku m yślow ego. J e ż e li w ię c m a się
z a m ia r p rzestrzeg a ć i tr z y m a ć się cn o tliw o ści, n a -
n a le ży w a lc z y ć z ta k im i m yśliciela m i p r z y p o m o c y —
j a k się to m ó w i — c a ły c h sił p ie ch o ty i ja z d y . O tó ż
je ś li n ie ty lk o p o ży te k , a le w szelk a szczęśliw ość
ż y c ia sp ro w a d za się d o odporn ości c ia ła i do n ie ­
za ch w ia n e j ufności w tę od p orn ość, j a k pisze M e -
tro d o r, to n a p ew n o p o ż y te k ten, u w a ż a n y w d o d a tk u
z a p o ż y te k n a jw y ższe g o rz ę d u (takie je s t b o w ie m
ic h m n iem a n ie), b ę d zie się p rze ciw sta w ia ł cn o cie.
Bo p rzed e w szystkim ja k a ż r o la dostanie się tu
roztropn ości? C z y ta , b y zew szą d d o sta rcza ła n a m
rozkoszy? J a k ż e n ę d zn a to słu żb a d la cn o ty skazan ej
n a p o słu giw a n ie p rzy jem n o ści! C ó ż b ęd zie, p o w ta ­
rzam , z a d a n ie m roztropn ości? C z y u m iejętn e
d o b ieran ie w ła ściw y c h rozkoszy? D a jm y n a to, ż e
nie m a m ilszego z a ję c ia ; ale c z y m o żn a w y o b ra zić
O powinnościach 537

sobie coś h an iebn iejszego? Z k o lei ja k ie ż zn a czen ie


u czło w iek a , k tó ry boleść p o c zy tu je z a n a jw iększe
z ło , m a m ęstw o, p o le g a ją c e p rze cie ż n a p o g a rd zie
boleści i cierpień ? C h o ć b y b o w iem E p ik u r p r z y
ró żn y ch sposobn ościach w c a le o d w a żn ie w y r a ż a ł
się o boleści (a w y r a ż a się ta k istotn ie), je d n a k ż e
p o w in n o się z w a ż a ć n ie n a to, co on m ó w i, lecz n a
to, co w y p a d a m ó w ić takiem u , kto d obro sp ro w a d ził
do p rzyjem n o ści, a zło do b ó lu . P o d o b n ie g d y b y m
p o słu ch a ł je g o w y w o d u o p o w ścią gliw o ści o ra z p a ­
n o w a n iu n a d so b ą: w p ra w d z ie ob szern ie ro zw o d zi
się o ty m w ro zlic zn y c h m iejscach , a le — j a k się
to m ó w i — n ie p o trafi w y b rn ą ć z b łęd n eg o ko ła.
B o i ja k ż e m oże c h w a lić p o w ściągliw o ść ten, kto
n a jw y ższe d o b ro w id z i w rozkoszy? W sza k p o w ścią ­
gliw o ść p rze ciw sta w ia się zm y sło w y m żą d zo m ,
a w łaśn ie żądze u b ie g a ją się o rozkosz. M im o
w szystko sta ra ją się on i, j a k ty lk o m o gą , w y k rę c ić
z z a g a d n ie n ia trze ch w sp o m n ia n y ch p o w y że j o d ­
m ia n cn o ty , a c z y n ią to w c a le p rze b ie g le . R o z ­
trop n ość u k a z u ją ja k o u m iejętn ość w y n a jd y w a n ia
ro zk o szy tu d zie ż o d d a la n ia b oleści. T a k ż e z m ęstw em
r a d z ą sobie ja k o ś, g d y w y w o d z ą , ż e je s t ono środ­
kiem u m o ż liw ia ją cy m lek ce w a że n ie śm ierci i z n o ­
szenie b ó lu . W p r o w a d z a ją n a w e t do sw y ch ro z w a ż a ń
p o w ścią gliw o ść — nie b e z n a jw ięk szy ch trud ności
co p ra w d a , c z y n ią je d n a k , co ty lk o m o g ą ; tw ie rd zą
b o w iem , że stopień ro zk o szy z a le ż y o d p o z b y c ia się
cierp ien ia . N a to m ia st ch w ie je się lu b raczej całkiem
le ż y u n ic h sp raw ied liw o ść i te w szystkie cn o ty , któ re
p rze ja w ia ją się w e w sp ó łżyciu i w sp ó łd zia ła n iu ro-
538 O powinnościach

d z a ju lu d zk ieg o . B o an i d o b ro ć, an i u czyn n o ść, ani


łag o d n o ść, p o d o b n ie j a k i p r z y ja ź ń n ie m o że ist­
n ie ć, je ż e li z a b ie g a m y o te cn o ty n ie d la n ich sam ych ,
119 a le m ie rz y m y j e ro zko szą lu b k o rzyścią . O g ra n ic z m y
się te d y d o p a ru zd a ń . O tó ż j a k j u ż d o w ied liśm y,
iż n ie m asz p o ż y tk u , k tó ry b y się sp rzeciw ia ł cn o tli-
w ości, ta k też tw ie rd zim y , iż sp rzeczn a z c n o tą je st
ró w n ież w szelka rozkosz zm ysło w a . T y m b a rd ziej
z a słu g u ją n a p o tęp ien ie, m o im zd a n iem , K a llifo n t
i D in o m a ch , k tó rz y u w a ż a li, że u su n ą tę sprzeczność,
je ś li cn otliw ość p o łą c z ą z ro zko szą ta k, ja k b y sko­
ja r z y li z czło w iek iem b yd lę. A le cn o tliw o ść n ie z g a ­
d z a się n a ta k i zw ią ze k , g a rd z i n im i o d rz u ca go.
I za p ra w d ę , n a jw y ższe d o b ro i n ajw iększe zło ,
któ re p o w in n o b y ć czym ś p rostym , n ie m oże skład ać
się z m ięsza n in y c z y p o łą cze n ia n a jb a rd ziej n iep o ­
d o b n y c h d o siebie p ierw iastk ó w . L e c z p o n iew a ż z a ­
g a d n ie n ie to je st w a ż n e , o m ó w iłem j e obszern iej
g d z ie in d ziej. T e r a z w ra c a m d o n a szego p rze d -
120 m io tu . O ty m w ię c, w j a k i sposób n a le ż y ro zstrzy g ­
n ą ć sp raw ę, je ż e li cza se m to, co w y g lą d a n a p o ż y ­
teczn e, p rze ciw sta w ia się cn o tliw o ści, w y żej j u ż p o ­
w ie d z ia n o dosyć. J e śli zaś tw ie rd zi się, ż e ta k że
ro zko sz w y g lą d a n a p o ż y te cz n ą , to o d p o w ia d a m ,
ż e n ie m o że o n a zo sta w a ć z cn o tą w ż a d n y m z w ią zk u .
B o g d y b y n a w e t p r z y z n a ć ro zk o szy p e w n ą w arto ść,
m o że b y ła b y o n a ja k ą ś p r z y p r a w ą d la ż y c ia lu d z ­
k ieg o , le c z p r a w d z iw e g o p o ż y tk u n a p e w n o p r z y ­
nieść n ie m oże.
121 O to m asz, syn u M a rk u , p o d a re k o d o jca . J est
o n , m o im p rzy n a jm n ie j zd a n iem , w a rto ścio w y , le c z
O powinnościach 539

stop ień tej w arto ści z a le ż y o d tego, j a k ty go p r z y j­


m iesz. A c zk o lw ie k b ęd zie w y p a d a ło , b yś trz y księgi
n in iejsze p r z y ją ł p o m ię d zy ro z p ra w y K r a t y p a n ib y
ja k ic h ś o b c y c h p rzy b yszó w , lecz ta k j a k kiedyś
p rze c ie b y łb y ś i m nie słu chał, g d y b y m sam zja w ił
się w A te n a c h (co b y istotnie n astąp iło , g d y b y o j­
c z y z n a g ro m k im głosem n ie o d w o ła ła m n ie z p o ­
ło w y d ro g i), p ośw ięć i ty m zw o jo m — skoro
z a ich p ośred n ictw em d o ch o d zą cieb ie m oje sło w a —
ty le czasu , n a ile cię b ę d zie stać, a b ęd zie stać
n a tyle, ile zechcesz. G d y się d o w iem , ż e zn a jd u jesz
p rzy jem n o ść w o d d a w a n iu się tej d zied zin ie w ie d z y ,
w te d y — j a k się sp o d ziew a m — w kró tk im czasie
p o ro zm a w ia m z to b ą też osobiście; d o p ó k i je d n a k
p o zostan iesz z d a la ode m n ie, b ęd ę m ó w ił d o cieb ie
n a odległość. B yw aj w ięc zd ró w , m ój C y ce ro n ie ,
i m iej zu p ełn e p rzek o n a n ie, że ch o ć jesteś m i b a rd zo
d ro g i, staniesz się zn a czn ie d ro ższy, gdy zaczn ą
sp ra w ia ć ci za d o w o len ie tego r o d z a ju d zie ła i n a u k i.
KSIĘGI AKADEMICKIE

Księga pierwsza

Kiedy niedawno wraz z przyjacielem mym Atty- }


kiem przebywałem w Kumanum, dostaliśmy wia­
domość od Marka Warrona, że wieczorem dnia
poprzedniego przybył z Rzymu i że gdyby nie
był zmęczony drogą, natychmiast zjawiłby się u nas.
Gdyśmy to posłyszeli, uznaliśmy, że nie zwlekając
ani chwili powinniśmy zobaczyć się z człowiekiem
związanym z nami zarówno jednakimi zainte­
resowaniami naukowymi, jak i od dawna trwającą
przyjaźnią. Zaraz też poszliśmy do niego, a gdy by­
liśmy już niedaleko od jego domu, spostrzegliśmy, że
i on szedł w naszym kierunku. Uściskawszy tedy
Warrona, jak to jest we zwyczaju między przyja­
ciółmi (wszak [widzieliśmy się] po dosyć długiej
przerwie), odprowadziliśmy go do jego domu. Tu- 2
taj w pierwszej kolejności odpowiedział krótko na
moje zapytanie, czy nie przywiózł czasami jako-
wychś nowin z Rzymu.
Potem Attyk odezwał się tak: Zostaw, proszę
cię, w spokoju te sprawy, o które pytać i o których
słuchać nie możemy bez bólu. Dowiedz się raczej,
czy ma jakieś nowiny dotyczące jego własnej osoby.
14 Księgi akademickie

Bo oto dłużej niż zazwyczaj milczą muzy Warrona;


nie sądzę jednakże, by w ogóle pisać zaprzestał i za­
pewne tylko ukrywa, co napisał.
— Ależ bynajmniej ! — odparł tamten. — Uważam,
że byłoby przejawem jakiejś zapamiętałości pisać coś,
by potem chcieć to ukryć. Przeciwnie, od dłuższego
już czasu pracuję nad większą rozprawą. Dla niego
właśnie (a mówił o mnie) przeznaczyłem tę na­
prawdę obszerną rzecz, którą teraz poprawiam
i wygładzam.
3 Ja zaś na to: Od dawna już, Warrenie, czekam
na to dzieło, nie śmiem jednak dopominać się o nie.
Słyszałem bowiem od naszego przyjaciela Libona,
którego zapał do nauki jest ci znany (gdyż nic ta­
kiego ukryć niepodobna), że nie przerywasz tej
pracy, lecz wykańczasz ją z większą starannością
i nigdy nie wypuszczasz z rąk. Dotychczas też nie
przychodziło mi na myśl pytać cię o nią; lecz obec­
nie, gdym przystąpił do przekazywania potomności
tych nauk, jakie zdobyłem razem z tobą, i gdym
zaczął w języku łacińskim wykładać ową dawną
filozofię, która bierze swój początek od Sokratesa,
chcę się dowiedzieć, dlaczego pisząc tak wiele dzieł
pomijasz tę właśnie dziedzinę wiedzy, zwłaszcza że
i sam w niej celujesz, i zajęcie to oraz cała nauka
filozofii znacznie góruje nad innymi zajęciami
i naukami.
— Zadajesz mi pytanie — odrzekł W arro— nad
którym często się zastanawiałem i wiele rozmyśla­
łem. Bez wahania tedy dam ci odpowiedź; będę
zaś mówił to, co mam na pogotowiu, gdyż — ja ­
Księgi akademickie 15

kem wspomniał już — wiele i długo rozmyślałem


nad tą sprawą. Otóż gdym pojął, iż filozofia jest
nader starannie przedstawiona w piśmiennictwie
greckim, doszedłem do przekonania, że jeśli nie­
którzy z naszych rodaków zapragną zaznajomienia
się z nią i jeśli będą obeznani z nauką grecką, to
zechcą czytać raczej dzieła greckie niż moje; jeśli
zaś czują odrazę do sztuki i nauki greckiej, to nie
będą przejmowali się także i tym, czego przecież
bez zapoznania się z nauką grecką zrozumieć nie­
podobna. A więc wolałem nie pisać tego, czego
i ludzie niewykształceni nie mogliby zrozumieć,
i wykształceni nie chcieliby przeczytać. Sam to
pojmujesz; wiesz bowiem, że nie mogę upodobnić
się do Amafiniusza lub Rabiriusza, którzy nie sto­
sując żadnej metody naukowej rozprawiają potocz­
nym językiem o wszystkim, co tylko znajdzie się
przed ich oczami, niczego nie określają, nie uznają
żadnych podziałów, nie dochodzą do żadnych
wniosków w drodze stawiania odpowiednich pytań,
a w końcu wyrażają przekonanie, że zgoła nie ist­
nieje ani sztuka wymowy, ani sztuka rozprawiania.
M y natomiast, którzy zaleceń dialektyków i mówców
przestrzegamy niby nakazów prawa (gdyż nasi aka­
demicy mają za cnotę władanie tymi dwiema umie­
jętnościami), musimy także używać nowych słów,
których ludzie wykształceni będą woleli zasięgnąć,
jak powiedziałem, od Greków, a niewykształceni
nie przyjmą nawet od nas. Cała praca więc byłaby
podjęta na próżno. Już jeśli chodzi o nauki przy­
rodnicze, to gdybym tylko zgodził się z Epikurem,
16 Księgi akademickie

a więc i z Demokrytem, mógłbym pisać zupełnie


tak samo, jak pisze Amafiniusz. Bo i cóż to wiel­
kiego odrzuciwszy działające w naturze przy­
czyny sprawcze mówić o przypadkowym zbieganiu
się drobnych ciałek (tak bowiem zwą oni atomy)?
Ale ty znasz naszą fizykę. Skoro składa się ona
z nauki o sile działającej i o materii, której ta siła
działająca nadaje kształt i postać zewnętrzną, trzeba
tutaj stosować także geometrię. Lecz jakimi miano­
wicie słowami zdoła ją byle kto wyłożyć albo kogo
potrafi przywieść do jej zrozumienia? Go się tyczy
nauki o życiu i obyczajach, o tym, czego należy
pragnąć, a czego unikać, to i ją nawet ujmują po
prostacku, gdyż przyjmują, że to samo jest dobre dla
zwierzęcia i dla człowieka. Wiesz doskonale zaś, jak
wielką wnikliwością odznaczają się tutaj zwolennicy
7 naszej szkoły! Bo jeśli pójdziesz za Zenonem, nie
łatwo ci będzie dokazać, by ktoś pojął, czym jest
owo prawdziwe i jedyne dobro, którego nie można
oddzielić od cnotliwości. (Epikur mówi, że w ogóle
nie domyśla się nawet, na czym może polegać dobro
bez rozkoszy działającej na zmysły ludzkie). Jeśli
zaś podążymy za dawną Akademią, której naukę,
jak ci wiadomo, podzielam, to jakiejż bystrości po­
trzeba, by wyjaśnić jej stanowisko, jak przemyślne
i zawiłe rozprawy toczyć trzeba ze stoikami! Całą
więc tę naukę filozofii przeznaczam wyłącznie dla
siebie, wykorzystując ją, o ile tylko mogę, do umoc­
nienia stałych zasad mego życia i wypogodzenia
umysłu; zarazem jestem przekonany, iż — jak po­
wiada Platon — pośród darów udzielonych ludziom
Księgi akademickie 17

przez bogów nie ma nic większego i lepszego od


filozofii. Natomiast przyjaciół mych, których pocią­
gają te zagadnienia, odsyłam do Grecji, to jest po­
lecam im, by zwrócili się do autorów greckich i czer­
pali wiedzę raczej z samego źródła, a nie biegali
do wypływających z niego strumyków. Czego zaś
nikt dotychczas nie nauczał, czego nikt z żądnych
wiedzy nie miał skąd wziąć, to w miarę moich możli­
wości (bo nie bardzo wysoko cenię swe dzieła)
udostępniłem naszym współrodakom. Nie można
było wszak uzyskać tego od Greków, a po zgonie
naszego Lucjusza Eliusza nawet od pisarzy łaciń­
skich. W każdym razie w moich dawniejszych pis­
mach, w których naśladowałem, choć bynajmniej
nie tłumaczyłem dosłownie Menippa, dodałem wiele
uwag pochodzących z najgłębszych rozważań filo­
zoficznych i wiele spraw przedstawiłem zgodnie z wy­
mogami dialektyki, zaprawiając je pewnym wesel­
szym nastrojem, aby ludzie o mniejszym wyrobieniu
naukowym, zachęceni do czytania przez jakieś bar­
dziej pociągające ujęcia, tym łatwiej mogli to
wszystko zrozumieć; natomiast w mych mowach
pochwalnych i we wstępach do Starożytności próbo­
wałem pisać dla filozofów, choć nie wiem, czym
temu podołał.
— Jest tak istotnie, mój Warronie — odrzekłem
na to. — Bo gdy tułaliśmy się i błąkali w naszym
mieście niczym jacyś obcy przybysze, twoje książki
jakby odprowadziły nas do domu, tak iż mogliśmy
wreszcie poznać, kim jesteśmy i gdzie się znajdujemy.
Tyś ukazał nam wiek naszej ojczyzny, tyś ustalił
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. III 2
18 Księgi akademickie

podział jej dziejów na okresy, tyś objaśnił prawo


obrzędowe i kapłańskie, tyś przedstawił zasady ży­
cia w czasie pokoju i wojny, tyś podał nazwy naszych
siedlisk, okręgów miejskich i okolic tudzież rodzaje,
zadania i przyczyny wszystkich boskich i ludzkich
urządzeń. Rzuciłeś zaiste najwięcej światła na poetów
naszych i w ogóle na piśmiennictwo i język łaciń­
ski, sam zaś stworzyłeś poemat urozmaicony i udatny
pod każdym niemal względem, przeplatając go
w wielu miejscach filozofią, co — chociaż nie star­
cza do zdobycia dokładnej wiedzy w tym zakresie —
wystarcza jednak do rozbudzenia zainteresowań
10 filozoficznych. Z drugiej strony przytaczasz wpraw­
dzie nadający się do przyjęcia powód [swego po­
stępowania], tłumacząc, że ludzie wykształceni będą
woleli czytać dzieła greckie, a ludzie nie znający
piśmiennictwa greckiego nie zechcą czytać nawet
twoich, lecz powód ten wydaje mi się niezupełnie
przekonywający. W istocie wszak i ci, którzy nie
potrafią, i ci, którzy potrafią czytać opracowania
greckie, nie pogardzą dziełami we własnym języku.
Bo i dlaczegóż Rzymianie obeznani z piśmiennictwem
greckim czytaliby łacińskich poetów, a nie mieliby
czytać filozofów? Jeśli zaś znajdują przyjemność
w Enniuszu, Pakuwiuszu, Akcjuszu i wielu innych,
którzy byli naśladowcami wprawdzie nie słów, ale
myśli poetów greckich, to o ileż większą przyjemność
sprawiliby [takim czytelnikom] filozofowie, gdyby
wzorowali się na Platonie, Arystotelesie i Teofraście
podobnie jak poeci naśladują Ajschylosa, Sofoklesa
i Eurypidesa. Wiem przecież, że i mówcy znajdują
Księgi akademickie 19

u nas uznanie, jeśli któryś z nich obrał za wzór


Hiperidesa lub Demostenesa. Co do mnie, Warro- n
nie (a chcę mówić tak, jak się rzecz ma), to póki
zabieganie o urzędy, piastowanie wysokich godności,
adwokatura, troska o sprawy Rzeczypospolitej,
a także i pewien udział w zarządzaniu państwem
krępowały mnie i oplątywały rozlicznymi obowiąz­
kami, poty miałem wiadomości filozoficzne jakby
zamknięte w swym umyśle i — aby się nie prze­
starzały — odświeżałem je w miarę możliwości
przez czytanie. Teraz zaś, ugodzony przez zły
los jak najcięższym ciosem tudzież uwolniony
od udziału w rządzeniu państwem, szukam w filo­
zofii ukojenia mojego bólu i uważam ją za naj­
szlachetniejszą rozrywkę w czasie bezczynności.
Bo i dla wieku mego jest ona jak najstosow­
niejsza, i z czynami moimi, jeżeli dokonałem w ży­
ciu czegoś chwalebnego, szczególnie zgodna, i dla
oświecenia mych współrodaków nadaje się lepiej
niż cokolwiek innego; a zresztą, jeżeli tak nie jest,
to zgoła nie wiem, czym jeszcze mógłbym się zaj­
mować. Wszak Brutus nasz, wyróżniający się wszel- 12
kimi zasługami, pisze na tematy filozoficzne po ła­
cinie tak dobrze, iż nie życzyłbyś sobie w tym za­
kresie żadnych opracowań po grecku. A jest on
zwolennikiem tych samych poglądów, co i ty, słu­
chał bowiem w Atenach przez pewien czas Ary-
stusa, którego brat Antiochus był twym nauczy­
cielem. I dlatego, proszę cię, zajmij się także i tym
rodzajem piśmiennictwa.
Na to tamten: Zastanowię się nad tym doprawdy, \3
2*
20 Księgi akademickie

ale nie bez twojej pomocy. Lecz cóż to — ciągnął


dalej — słyszę o tobie?
— O co ci chodzi mianowicie? — zapytałem.
— Podobno porzuciłeś dawną Akademię — od­
rzekł — i przeszedłeś do nowej.
— I cóż z tego? — powiedziałem na to. — Czy na­
szemu przyjacielowi Antiochowi bardziej wypadało
przenieść się z nowego domu do starego niźli mnie
ze starego do nowego? Na pewno przecież wszystko,
co najnowsze, jest najlepiej sprawdzone i popra­
wione. A do tego nauczyciel Antiocha, Filon, wy­
bitny człowiek, jak sam go oceniasz, zaprzecza w swo­
ich księgach (słyszeliśmy to także bezpośrednio
z jego ust), jakoby istniały dwie Akademie, i wytyka
błąd wszystkimi, co tak myślą.
Warro: Jest tak, jak mówisz — odrzekł. — Lecz
nie sądzę, iżbyś nie wiedział, co przeciwko wywo­
dom Filona napisał Antiochus.
u Cycero: Wiem oczywiście. Chciałbym jednak,
jeśli ci się zanadto nie naprzykrzę, byś nam przy­
pomniał zarówno to, jak i całość poglądów dawnej
Akademii, od której już tak długo trzymam się
z daleka. Usiądźmy — dodałem równocześnie —
jeśli wam to odpowiada.
Warro: Bardzo chętnie się na to zgadzam —
odpowiedział — gdyż jestem nader osłabiony. Prze­
konajmy się jednakże, czy Attyk życzy sobie, bym
spełnił to, czego ty — jak widzę — ■ oczekujesz
ode mnie.
— I owszem — odezwał się tamten. — Bo czyż
mógłbym bardziej pragnąć czegoś innego niż przy­
Księgi akademickie 21

pomnienia sobie rzeczy dawno już słyszanych od


Antiocha i przekonania się zarazem, czy można je
dość zręcznie wyrazić po łacinie?
Po tych słowach usiedliśmy wszyscy tak, iż każdy
zajął miejsce naprzeciwko dwóch pozostałych.
Wtedy Warro zaczął mówić w sposób następu­
jący: Sokrates był podług mnie pierwszym myśli­
cielem, który — jak się wszyscy zgadzają — od­
wiódł filozofię od spraw ukrytych i niejako zaciem­
nionych przez samą naturę, od spraw, jakimi przed
nim zajmował się ogół filozofów, a skierował ją ku
sprawom współżycia ludzkiego, dokonując, że za­
częła zastanawiać się nad cnotami i przywarami
i w ogóle nad zagadnieniem dobra i zła. Co do zja­
wisk niebieskich natomiast był on przekonany, że
albo znajdują się poza zasięgiem naszego pozna­
nia, albo — gdyby nawet dały się poznać najdo­
kładniej — to i tak nie przydałyby się wcale do
cnotliwego życia. Myśliciel ten we wszystkich pra­
wie swych rozmowach, barwnie i obszernie opisa­
nych przez jego uczniów, rozprawia w taki sposób,
iż ze swej strony nie wysuwa żadnych twierdzeń,
zbija zaś twierdzenia innych rozmówców; powiada,
iż wie tylko to, że nic nie wie, i tym góruje nad
innymi, którzy wedle własnego mniemania wiedzą
to, czego w istocie rzeczy nie wiedzą; a że on sam
nie wie nic prócz tego jednego, sądzi, iż z tej właśnie
przyczyny Apollo nazwał go najmędrszym ze wszyst­
kich ludzi, jako że mądrość ludzka ogranicza się
wyłącznie do tego, by nie uważać, że wiemy coś,
czego nie wiemy. Ponieważ nieustannie to powta-
22 Księgi akademickie

rżał i trwał przy tym poglądzie, cały wywód jego


sprowadzał się jeno do wychwalania cnoty i zachę­
cania ludzi, by ją uprawiali, o czym można się
przekonać na podstawie dzieł sokratyków, a szcze-
17 golnie Platona. W następnej kolejności za sprawą
tegoż Platona, człowieka o wszechstronnym wy­
kształceniu, szerokich zainteresowaniach i wielkim
bogactwie pomysłów, powołany został do życia je ­
den zwarty kierunek filozofii. Występował on pod
dwiema nazwami, akademików i perypatetyków,
którzy zgadzając się w zapatrywaniach na rzecz
samą, różnili się pomiędzy sobą tylko mianem. Choć
bowiem Platon przekazał filozofię jakby w dzie­
dzictwie synowi swojej siostry, Speuzypowi, naj­
bardziej jednak wyróżniali się umiłowaniem nauki
i wiedzą dwaj inni jego uczniowie: Ksenokrates
z Chalcedonu oraz Arystoteles ze Stagiry. Zwolen­
nicy Arystotelesa, ponieważ rozprawiali przecha­
dzając się po Liceum, określeni zostali mianem pe­
rypatetyków, tamci zaś, ponieważ przestrzegając
zwyczaju wprowadzonego przez Platona schodzili
się i odbywali swe dysputy w będącej drugim gimna­
zjum Akademii, otrzymali nazwę od tego właśnie
miejsca. Jedni i drudzy, przepełnieni nieprzebraną
wiedzą Platona, stworzyli z filozofii pewien okre­
ślony system, jednolity a zasobny, zarzucili nato­
miast dawniejszy Sokratesowy sposób prowadzenia
rozważań, polegający na powątpiewaniu o wszyst­
kim i nie występowaniu z żadnymi twierdzeniami.
Tak oto przekształcono filozofię w pewną naukową
całość, obejmującą ułożone w określonym porządku
Księgi akademickie 23

zagadnienia i odpowiednio podzieloną, czego So­


krates wcale nie zalecał. Z początku była to, jakem is
powiedział, jedna całość pod dwiema nazwami. A l­
bowiem między perypatetykami i ową dawną Aka­
demią nie zaznaczały się żadne zgoła różnice. Jak
mnie się przynajmniej wydaje, Arystoteles górował,
by tak rzec, bujnością swego geniuszu, lecz jedni
i drudzy korzystali z tego samego źródła i stosowali
ten sam podział rzeczy na godne pożądania i te,
których trzeba unikać.
— ■ Ale co też ja robię? — zawołał. — Czy nie jestem 5
przy zdrowych zmysłach, że was o tym pouczam?
Bo choć nie Świnia uczy tu Minerwę, jak się to mówi,
jednak nikomu nie wypada robić wykładów Mi-
nerwie.
— -Wszelako mów dalej, Warronie — rzekł na to
Attyk — bardzo lubię nasze dociekania i naszych
myślicieli; cieszy mnie, gdy rozprawia się o tym po
łacinie i to tak dobrze.
— A cóż dopiero mówić o mnie — dorzuciłem —
który przyrzekłem już, że wyłożę filozofię mym
współrodakom!
Warro: Idźmy więc dalej — odpowiedział — 19
skoro życzycie sobie tego. Otóż odziedziczona po
Platonie filozofia dzieliła się na trzy części. Pierwsza
z nich dotyczyła życia i obyczajów, druga przyrody
oraz jej tajemnic, trzecia sposobu prowadzenia roz­
ważań i orzekania, co jest w danym wywodzie
prawdą, a co fałszem, co jest słuszne, a co niesłuszne,
co zgodne, a co sprzeczne z sobą. Tamtą pierwszą
część, czyli naukę dobrego życia, opierali filozofo-
24 Księgi akademickie

wie na naturze, twierdząc, że należy okazywać jej


posłuszeństwo. Mówili też, iż nie gdzie indziej, jak
tylko w naturze szukać trzeba najwyższego dobra,
do którego zmierzać powinny wszystkie poczyna­
nia, i upewniali, że największa z godnych pożądania
rzeczy oraz najwyższe dobro polega na tym, aby
otrzymać od natury wszystko, co składa się na przy­
mioty naszego ducha, ciała i żywota. Co do przymio­
tów ciała przyjmowali, że jedne z nich przejawiają
się w całym organizmie, a drugie w jego częściach;
zdrowie, siła i piękność — to cechy całości, nato­
miast z jej częściami wiążą się zdrowe zmysły ludz­
kie oraz pewne zalety poszczególnych członków, na
przykład chyżość jest zaletą nóg, siła zaletą rąk,
donośność zaletą głosu, a nawet wyraźne wymawia-
20 nie słów stanowi zaletę języka. Przymioty ducha
zaś, które sprawiają, że umysł nasz zdolny jest po­
jąć cnotę, dzielili oni na wrodzone i nabyte w dro­
dze przyzwyczajenia. Do wrodzonych zaliczali szyb­
kie uczenie się i pamięć, które obydwie są właści­
wościami umysłu i charakteru ludzkiego, za nabyte
w drodze przyzwyczajenia uważali zamiłowania
i pewnego rodzaju nawyki, kształtujące się — ich
zdaniem — częścią przez wytrwałe ćwiczenie, a czę­
ścią pod wpływem rozumu. Do nich właśnie należy
uprawianie filozofii. W jej ramach wszelkie próby
rozpoczęte, chociaż jeszcze nie dokończone, nazy­
wają swego rodzaju dążeniem do cnotliwości, wszel­
kie zaś osiągnięcia, stanowiące właśnie cnotę, mają
za doskonałość naturalną i najlepszą ze wszystkich
właściwości, jakie przypisują duchowi. Tyle więc
Księgi akademickie 25

0 przymiotach ducha. Z kolei też z żywotem ludz- 21


kim (bo taka była trzecia część w niniejszym po­
dziale) wiąże się, jak mówili, to, co ma znaczenie
dla ćwiczenia się w cnocie. Cnota daje się zauważyć
właśnie w zaletach ducha i ciała tudzież w pew­
nych innych przejawach związanych nie tyle z na­
turą, ile ze szczęśliwym życiem. Uważali bowiem
człowieka jakby za cząstkę społeczności czy całego
rodzaju ludzkiego oraz byli przekonani, że jest on
złączony z innymi jednostkami jakąś ogólnoludzką
więzią. Tak oto traktują zagadnienie najwyższego,
a opartego na naturze dobra, hołdując poglądowi,
że wszystko inne, jak bogactwo, znaczenie, sława
1 wziętość, służy albo jego pomnożeniu, albo też
zachowaniu. Tak wygląda wprowadzony przez nich
podział dóbr na trzy rodzaje. Są to właśnie te trzy 22
rodzaje, o których, jak się pospolicie przyjmuje,
mówią perypatetycy. I jest to bardzo słuszne, gdyż
podział niniejszy należy do nich. Natomiast nieroz­
sądne jest twierdzenie, jakoby tak zwani podówczas
akademicy byli czymś odmiennym niż perypatetycy.
Ujęcie to jest dla nich wspólne, przy czym jedni
i drudzy mieli za najwyższe dobro nabycie bądź to
wszystkich, bądź przynajmniej najważniejszych rze­
czy, które wedle naturalnego porządku spraw znaj­
dują się na pierwszym miejscu i same przez się są
godne pożądania. Najważniejsze zaś spośród nich są
te, które dotyczą samego tylko ducha i samej cnoty.
Cała więc owa dawna filozofia przyjmowała, że
szczęśliwość życia ludzkiego opiera się na samej
tylko cnocie, że jednak ta szczęśliwość nie osiąga
26 Księgi akademickie

najwyższego stopnia, jeśli nie łączą się z nią także


wspomniane powyżej przymioty cielesne i inne,
23 które sprzyjają uprawianiu cnoty. Z tych założeń
wynikała także konieczność jakiegoś działania w ży­
ciu i dopełniania obowiązków, konieczność, która
sprowadzała się do ubezpieczania siebie samego
i do zabiegania o dobra zalecone nam przez naturę.
Stąd pochodziło unikanie bezczynności i pogarda
rozkoszy, a z tego z kolei brało początek podej­
mowanie się wielu ciężkich wysiłków i trosk gwoli
prawości, uczciwości i tego wszystkiego, co zgadzało
się z zaleceniem natury. Stąd też rodziła się i przy­
jaźń, i sprawiedliwość, i bezstronność, a te ceniono
wyżej niż rozkosze, niż rozliczne dogodności ży­
ciowe. Taka oto była ich nauka obyczajowa, taką
postać i taki układ miała ta część badań filozo­
ficznych, którą zająłem się na pierwszym miejscu.
24 Przyrodę zaś (bo to było drugie z kolei zagadnienie)
objaśniali w ten sposób, iż dzielili ją na dwa czyn­
niki, z których jeden uważali za działający, a drugi
za poddający się niejako tamtemu, przy czym z tego
właśnie drugiego może się coś ukształtować. Sądzili
oni, że w czynniku działającym zawiera się siła,
a w czynniku poddającym się działaniu sama tylko
jakaś materia. Ale w obu znajduje się jedno i drugie,
bo i materia sama przez się nie mogłaby być spoista,
gdyby nie wiązała jej jakaś siła, i siła nie mogłaby
istnieć bez jakowejś materii. Nie ma wszak nic
takiego, co by nie musiało znajdować się w czymś
innym. Owóż to, co składa się z obydwu wspomnia­
nych czynników, nazywali oni już ciałem i niejako
Księgi akademickie 21

pewną „jakością“ ; bo chyba pozwolicie, iżbym


przy omawianiu rzeczy mało znanych używał niekiedy
nowych słów, podobnie jak to czynią sami Grecy,
którzy zajmują się tymi sprawami już od dawna.
— Oczywiście — odrzekł Attykus; — możesz nawet 1s
wedle swego uznania używać też wyrazów grec­
kich, jeśli czasem zabraknie ci łacińskich.
Warro: Masz pełną słuszność; będę starał się
jednak mówić po łacinie, czyniąc wyjątek tylko
dla takich wyrazów, jak filozofia, retoryka, fizyka
lub dialektyka, których wraz z wielu innymi przy­
wykliśmy już używać jako łacińskich. Jakościami
więc nazwałem to, co Grecy określają mianem
7toiÓTTjT£ę, czyli wyrazem, który nawet u Greków
nie należy do języka potocznego, lecz do języka
filozoficznego, jak się to dzieje też z wielu innymi
wyrazami. Dialektycy zaś w ogóle nie posługują
się językiem pospolitym, mając do użytku własny,
co stanowi zresztą wspólną właściwość wszystkich
niemal nauk; dla nowych pojęć bowiem trzeba albo
tworzyć nowe określenia, albo zapożyczać wyrazy
z innych dziedzin. A jeżeli tak postępują Grecy,
którzy od tylu wieków już zajmują się tymi spra­
wami, o ileż łatwiej powinno się zezwolić na to
nam, którzy teraz usiłujemy dotknąć się ich po raz
pierwszy.
— Zdaje mi się, Warronie — powiedziałem na 26
to — że dobrze się przysłużysz swoim współrodakom,
jeśli wzbogacisz ich nie tylko znacznym zasobem
wiadomości, co już osiągnąłeś, ale i zapasem no­
wych słów.
28 Księgi akademickie

Warro: Za twoim tedy przyzwoleniem będę


odważnie używał nowych wyrazów, jeśli zajdzie
tego potrzeba. Jedne więc ze wspomnianych jakości
są pierwotne, drugie od nich pochodne. Pierwotne
są jednakowe i proste, pochodne zaś rozmaite i —
żeby tak powiedzieć — wielokształtne. Zatem po­
wietrze (określane wyrazem aer, którego również
używamy jako łacińskiego), ogień, woda i ziemia
są jakościami pierwotnymi, od nich zaś pochodzą
różne gatunki istot żywych i wszystko, co się rodzi
z ziemi. Jakości pierwotne zwą się też pierwiast­
kami albo, mówiąc z grecka, elementami, czyli ży­
wiołami, spośród których powietrze i ogień mają zdol­
ność poruszania i twórczego działania, a dwa po­
zostałe pierwiastki, to jest woda i ziemia, zdolność
przyjmowania [ruchu] i jak gdyby poddawania
się [działaniu]. Arystoteles przypuszczał, że istnieje
jeszcze jakowyś piąty żywioł, szczególny i do tamtych
czterech, o których mówiłem powyżej, zupełnie nie­
podobny, przy czym z niego to miały być stworzone
27 gwiazdy i dusze. Prócz tego filozofowie przyjmują,
że podstawą wszytkiego jest nie mająca żadnego
kształtu i żadnej jakości (przez używanie tego słowa
uczynimy je bardziej potocznym i utartym) ma­
teria, z której wszystko zostało stworzone i ukształ­
towane, która wzięta w całości ma zdolność przyj­
mowania wszelakich postaci, podlegania wszelakim
zmianom i to pod każdym względem. Wskutek tego
materia może również zginąć, nie przechodząc co
prawda w nicość, lecz rozpadając się na części,
które dają się dzielić i rozdrabniać do nieskończo-
Księgi akademickie 29

nościj ponieważ w całym świecie nie ma zgoła nic


tak bardzo drobnego, iżby nie można było go po­
dzielić. Wszystko zaś, co się porusza, wykonywa
ten ruch w przestrzeni, przy czym przestrzeń może
być również dzielona do nieskończoności. Skoro 28
więc owa siła, którą nazwaliśmy jakością, znajduje
się wciąż w ruchu i skoro zwraca się to tu, to ówdzie,
sądzą oni, że także i cała materia ulega gruntownym
przemianom i że w ten sposób powstają owe, jak
je zwą, pochodne jakości. Z nich to — w ramach
całkowicie zespolonej ze sobą i zwartej wewnętrznie
natury— powstał jedyny wszechświat ze wszystkimi
swoimi składnikami, wszechświat, poza którym nie
zostaje żadna część materii ni żadne ciało. Do
składników świata zaś należy [wedle ich mniemania]
wszystko, co on obejmuje, a co trwa dzięki czującej
Istocie, która ma doskonały rozum i jest przy tym
odwieczna (nie masz bowiem nic silniejszego, co
by mogło przyprawić Ją o zgubę). Powiadają, iż 29
ta potężna Istota jest duchem świata, a także do­
skonałą myślą i mądrością, którą nazywają Bogiem
i niby jakąś opatrznością wszystkich podporządko­
wanych Jej rzeczy, troszczącą się w pierwszym rzę­
dzie o sprawy niebios, a na ziemi o sprawy ludzi.
Niekiedy darzą też Ją nazwą konieczności, gdyż
nic nie może dziać się inaczej niż Ona postanowiła,
a czasem zwą... [przeznaczeniem] jako Tę, która
w sposób z góry oznaczony i nieodmienny rozwija
podług odwiecznego planu przebieg wypadków.
Czasami wreszcie nadają Jej miano losu, gdyż po­
woduje wiele zdarzeń niespodziewanych, których
30 Księgi akademickie

nie możemy przewidzieć ze względu na niezrozu-


miałość czy też nieznajomość ich przyczyn.
3® W końcu trzecią część filozofii, zajmującą się ro­
zumowaniem i rozprawianiem, jedni i drudzy *
ujmowali następująco. Aczkolwiek sąd o prawdzie
bierze swój początek ze zmysłów, jednakowoż nie
należy do zmysłów. Sędzią wszech rzeczy — twier­
dzili — jest rozum i on jedynie, jak mniemali, za­
sługuje, by mu wierzono, ponieważ tylko on dostrzega
to, co zawsze pozostaje proste i jednakie i widzi
je tak, jak wygląda naprawdę. Zwali to po grecku
ISea, czyli ideą, której to nazwy używał już Platon;
lecz my możemy dobrze określić to słowem species,
31 co oznacza obraz. Wszystkie zmysły uważali oni
za tępe i ograniczone, całkiem niezdolne do pozna­
nia rzeczy, które pozornie należą do ich zakresu
działania: są to rzeczy albo tak małe, że stanowią
coś nieuchwytnego dla zmysłów, albo też tak ru­
chliwe i szybko zmienne, że nic z nich nie jest
nigdy jednakie i trwałe, nic nie pozostaje nawet
tym samym, gdyż wszystko ciągle płynie i przemija.
Całą więc tę część zjawisk nazywali dziedziną przy-
32 puszczeń. Wiedzy natomiast nie masz nigdzie, jeno
w wyobrażeniach i pojęciach naszego umysłu. Z tej
przyczyny zalecali definicje rzeczy oraz stosowali
je do wszystkiego, o czym rozprawiano. Uznawali
też za celowe objaśnianie słów, to jest wskazywanie,
dlaczego dana rzecz zyskała taką, a nie inną nazwę,
przy czym nadali temu miano eTupoAoyta, czyli

* T j. akademicy i perypatetycy. (Przyp. tłumacza).


Księgi akademickie 31

etymologii. Następnie pewnych znamion czy, po­


wiedzmy, przymiotów rzeczy używali jako przesła­
nek dla udowodnienia swych wniosków w sprawie,
którą chcieli wyjaśnić. W tej części wykładali ogół
zasad dialektyki, to jest rozwijania wywodu zam­
kniętego jakimś twierdzeniem. Jakby po przeciwnej
stronie dialektyki stawiano sztukę wymowy, która
naucza wygłaszania nieprzerywanych a obliczonych
na przekonanie kogoś mów.
Tak oto wyglądała przekazana im przez Platona
pierwotna postać filozofii. Jeśli chcecie, przedstawię
wam też jej późniejsze odgałęzienia, które poznałem.
— I owszem, chcemy — odrzekłem — jeśli wolno
mi odpowiedzieć także za Attyka.
Attyk: Całkiem słusznie odpowiedziałeś — wtrą­
cił. — Bo ten wykład poglądów perypatetyków
i dawnej Akademii jest wspaniały.
Warro: Otóż pierwszy Arystoteles zachwiał
wspomnianymi dopiero co przeze mnie ideami,
które tak dalece zachwyciły Platona, że nawet upa­
trywał w nich coś boskiego. Teofrast zaś, mąż ma­
jący tak uroczą wymowę i wiodący tak piękne ży­
cie, że był jakby uosobieniem prawości i szlachet­
ności, jeszcze silniej podważył w pewien sposób
znaczenie dawnej nauki. Pozbawił mianowicie cnotę
jej świetności tudzież uczynił ją bezsilną zaprze­
czając, jakoby do niej tylko sprowadzać się miało
szczęśliwe życie. Co się tyczy jego ucznia Stratona,
to choć odznaczał się nader bystrym umysłem,
jednakże musimy go w ogóle wyłączyć z omawianej
szkoły; bo zaniechawszy najpotrzebniejszej części
32 Księgi akademickie

.filozofii, części, która zajmuje się cnotą oraz sposo­


bem życia, i oddawszy się całkowicie badaniom
przyrodniczym, w tej właśnie dziedzinie oddalił się
jak najbardziej od swoich mistrzów. Natomiast
Speuzyppus i Ksenokrates, którzy pierwsi przyjęli
zasady i naukę Platona, a po nich Polemon i Krates,
jak również Krantor, zespoliwszy się w Akademii,
pilnie strzegli tego wszystkiego, co otrzymali od swych
poprzedników. Wytrwałymi uczniami Polemona byli
35 Zenon i Arkesilaos. Ale Zenon, starszy od Arkesi-
laosa, niezwykle wnikliwie rozprawiający i nader
bystro rozumujący, usiłował poprawić swoją szkołę.
Jeżeli wam to odpowiada, przedstawię również te
jego poprawki, tak jak zazwyczaj robił Antiochus.
— Co do mnie, bardzo chciałbym to usłyszeć —
odpowiedziałem. — A Pomponiusz, jak widzisz,
także okazuje na to chęć.
10 Warro: Zenon tedy wcale nie był tym, który
na podobieństwo Teofrasta chciałby odjąć znacze­
nie cnocie. Przeciwnie, wszystko, co należy do szczę­
śliwego życia, sprowadzał wyłącznie do cnoty, w ni­
czym innym nie widząc dobra; cnotą zaś nazywał
to, co jest proste i co samo jedno tylko stanowi
36 dobro. Pośród innych rzeczy natomiast, chociaż nie
poczytywał ich ani za dobre, ani za złe, rozróżniał
wszelako zgodne z naturą i zostające w sprzeczności
z nią. Zaliczał tu także wartości, które leżą między
zgodnymi i sprzecznymi z naturą, czyli pośrednie.
Nauczał dalej, że to, co zgadza się z naturą, godne
jest naszych zabiegów i naszej przychylnej oceny,
a co się z nią nie zgadza, przeciwnie; co jest obo­
Księgi akademickie 33

jętne, zostawiał w środku, nie przywiązując do tego


żadnego zgoła znaczenia. Spośród rzeczy godnych
naszych zabiegów jedne należy, jego zdaniem, ce­
nić więcej, drugie mniej. Tamte cenniejsze nazywał
wyższymi, te mniej cenne niższymi. A że rozróż­
nienie to oparł nie tyle na istocie rzeczy, ile na sło­
wach, przeto między uczynkiem dobrym i złym
umieścił jako coś pośredniego dopełnienie i niedo­
pełnienie powinności. Do poczynań dobrych zali­
czał jedynie postępki słuszne, do złych wszelkie nie-
godziwości, czyli występki. Natomiast dopełnione
oraz niedopełnione obowiązki miał, jak powiedzia­
łem, za wartości pośrednie. I podczas kiedy, zda­
niem jego poprzedników, nie wszystkie cnoty mają
swe źródło w rozumie, ale niektóre z nich wywodzą
się z natury lub z charakteru, on opierał je wszystkie
na rozumie. Kiedy tamci byli przekonani, że te
rodzaje cnót, o których mówiłem powyżej, mogą
występować oddzielnie, on dowodził, iż jest to cał­
kiem niemożliwe i że nie tylko praktykowanie cnoty,
jak twierdzili poprzednicy, lecz już i cnotliwa po­
stawa jest sama przez się wyrazem doskonałości,
przy czym każdy, kto ma w sobie cnotę, zawsze ją
też praktykuje. Jeśli następnie tamci nie tępili
w człowieku wzruszeń powiadając, że z natury swej
może on i współczuć, i pożądać, i bać się, i dozna­
wać radosnych uniesień, a tylko powściągali i ogra­
niczali te uczucia, to on pragnął, by mędrzec uwol­
nił się od nich wszystkich jako od słabości. Gdy
wreszcie dawniejsi filozofowie nauczali, że wzru­
szenia są czymś naturalnym i nie znajdują oparcia
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. III 3
34 Księgi akademickie

w rozumie, gdy w innej części duszy umieszczali


pożądliwość, a w innej rozum, to Zenon nie zgadzał
się z nimi także w tych sprawach. Sądził bowiem,
że wzruszenia zależą od naszej woli, że rodzą się
z błędnych przypuszczeń czy osądów i że matką
wszystkich tego rodzaju namiętności jest jakowaś
nadzwyczajna niepowściągliwość. Tyle mniej więcej
0 jego nauce moralnej.
11 Jeśli zaś chodzi o przyrodę, miał poglądy nastę­
pujące. Przede wszystkim do owych czterech pier­
wiastków wszech rzeczy nie dodawał tego piątego,
z którego — jak myśleli jego poprzednicy — tworzą
się odczucia i dusze. Twierdził bowiem, iż to ogień
jest żywiołem rodzącym wszystko, a więc tworzą­
cym też duszę i czucie. Różnił się z nimi także pod
tym względem, że według jego przekonania to, co
bezcielesne — a taka jest, zdaniem Ksenokratesa
1 jego poprzedników, również dusza — w żaden
sposób nie może nic stworzyć; a więc i to, co tworzy,
i to, co jest tworzone, nie może być bezcielesne.
4o Najwięcej jednak zmienił w trzeciej części filozo­
fii. Przede wszystkim wprowadził pewne nowe twier­
dzenia o zmysłach, które uważał za uzależnione
od jakichś z zewnątrz pochodzących bodźców. On
nazywał te bodźce qxxvTOifftai, my zaś możemy użyć
tu wyrazu visum, co znaczy wrażenie. Przyswójmy
sobie ten wyraz, bo w dalszym ciągu rozmowy bę­
dziemy musieli posługiwać się nim częściej. Lecz
Zenon do tych jakby przyjmowanych przez zmysły
wrażeń dodaje jeszcze przyzwolenie czy potwier­
dzenie ze strony umysłu, potwierdzenie, o którym
Księgi akademickie 35

mówi, iż pozostaje w naszej mocy i zależy od na- 4i


szej woli. Dawał on wiarę nie wszystkim wrażeniom,
lecz tylko tym, które nastręczające się zmysłom przed­
mioty ukazywały ze szczególną wyrazistością. Tego
rodzaju wrażenie, ponieważ dawało się poznać
samo przez się, nazywał wrażeniem łatwo uchwyt­
nym. Czy zgodzicie się na to określenie?
Attyk: I owszem — odrzekł. — Bo jak inaczej
przetłumaczysz grecki wyraz łt<XTaXy)7rcóv ?
Warro: A gdy wrażenie było już przyjęte i po­
twierdzone, wtedy zwał je z kolei ujęciem — na
podobieństwo ujmowania rzeczy ręką. Stąd też wy­
prowadzał ten wyraz, gdyż przed nim nikt go w ta­
kim znaczeniu nie użył; zresztą używał on bardzo
wielu nowych słów, omawiał bowiem nowe zagad­
nienia. Co więc było już ujęte przez zmysły, nazywał
czuciem; jeśli było ujęte tak, iż nie dawało się oba­
lić przez rozumowanie, mienił wiedzą, jeśli zaś od­
wrotnie — niewiedzą. Z niej wywodził też przy­
puszczenie jako coś niepewnego, zbliżonego do fał­
szu i nieznajomości rzeczy. Pomiędzy wiedzą i nie- 42
wiedzą umieszczał owo ujęcie, o którym już wspom­
niałem, przy czym nie zaliczał go ani do stwier­
dzeń prawidłowych, ani do opacznych, mówiąc
tylko, że należy mu wierzyć. Stosownie do tego
dawał wiarę też zmysłom, ponieważ, jak wzmian­
kowałem powyżej, był zdania, że spostrzeżenie
zmysłowe jest prawdziwe i wiarygodne — nie dla­
tego, żeby ogarniało wszystko, co zawiera się w okre­
ślonej rzeczy, lecz dlatego, że nie pomija nic, co
może się zmysłom nastręczyć, a co natura dała nam
3*
36 Księgi akademickie

jako podstawę naszej wiedzy i zaczątek wiadomości


o sobie samej. Stąd to potem wraziły się w umysły
nasze pojęcia różnych rzeczy, dzięki którym nie
tylko zyskujemy wstępne dane, lecz i odnajdujemy
jakieś szersze drogi wiodące do zdobycia rozumo­
wych uzasadnień. Jak najdalej od cnoty i mądrości
stawiał natomiast Zenon wszelki błąd, nierozwagę,
nieznajomość rzeczy, chwiejne domysły i przypu­
szczenia, słowem wszystko, co nie zgadza się z pew­
nym i stanowczym stwierdzeniem.
Na tym mniej więcej polegają wszystkie dokonane
przez Zenona zmiany i różnice między nim a jego
poprzednikami.-

Kiedy Warro to skończył, powiedziałem: Krótko


zaiste, ale bardzo jasno przedstawiłeś nam, Warre­
nie, poglądy dawnej Akademii i stoików. Zgodnie
z tym jednak, co głosił nasz przyjaciel Antiochus,
sądzę, iż w poglądach stoików widzieć należy ra­
czej udoskonalenie starszej Akademii niźli jakąś
nową naukę.
Wtedy Warro: Twoim to obowiązkiem—-rzekł —
skoro porzucasz dawną szkołę, a pochwalasz no­
wości wprowadzone przez Arkesilaosa, wskazać nam
teraz, jakie i z jakiej przyczyny zaszło tutaj odstęp­
stwo, abyśmy mogli osądzić, czy odstępstwo to było
dostatecznie uzasadnione.
Ja zaś na to : Jak nam wiadomo — przemówiłem —
Arkesilaos wszczął cały ten spór z Zenonem nie
z uporu ani z chęci uzyskania przewagi (tak mnie
się przynajmniej wydaje), ale ze względu na nie­
Księgi akademickie 37

jasność tych spraw, które przywiodły Sokratesa do


wyznania swojej niewiedzy, podobnie jak już przed
Sokratesem Demokryta, Anaksagorasa, Empedoklesa
i wszystkich prawie dawnych filozofów. Orzekli oni,
że nic nie można poznać, nic zrozumieć i nic wie­
dzieć; że zmysły są ograniczone, umysł słaby, a ży­
cie krótkie; że — jak mówi Demokryt — prawda
zatopiona jest w głębi; że wszystko polega na przy­
puszczeniach i zwyczajowo przyjętych mniema­
niach; że dla prawdy nie zostaje nic i w końcu że
wszystko jest zalane przez ciemności. Toteż Arke-
silaos oświadczył, że nie ma zgoła nic takiego, co
mógłby wiedzieć, że brak mu nawet tego, co sobie
zostawił Sokrates, to jest wiedzy, że się nic nie wie.
Wszystko, jak mniemał, jest ukryte i owiane ta­
jemnicą i nic nie można dostrzec ani pojąć. Z tych
powodów nie należy, jego zdaniem, ani występować
z jakimiś twierdzeniami, ani upewniać kogokol­
wiek, ani wyrażać swojej zgody i przyzwolenia,
zawsze natomiast trzeba się powściągać i wstrzy­
mywać przed lekkomyślnym wydawaniem wszel­
kiego rodzaju błędnych osądów, co szczególnie wy­
raźną postać przyjmuje wtedy, gdy przystajemy na
coś fałszywego lub nieznanego; i nie ma nic bardziej
nieprzystojnego, jak zgadzanie się i przyzwalanie
na coś, zanim się to dokładnie poznało i pojęło.
Postępował on zgodnie z tą zasadą i zwalczając
wszelkie poglądy odwiódł wielu z obranej przez
nich drogi, tak iż kiedy w pewnej sprawie znajdo­
wano równie ważne dowody za i przeciw, obydwie
strony chętniej powstrzymywały się od stanowczych
38 Księgi akademickie

46 osądów. Nazywa się to nową Akademią, ale na


mnie robi ona wrażenie starej, jeśli zaliczymy do
niej Platona, w którego pismach nie ma żadnych
twierdzeń, a wiele spraw rozważa się na obie strony,
wszystkiego się docieka i nic pewnego się nie mówi.
Niech jednak tamta, którą ty nam przedstawiłeś,
zwie się starą Akademią, a ta nową. Doprowadzona
do Karneadesa, czwartego następcy Arkesilaosa,
trwała ona ciągle przy zasadach swego założyciela.
Karneades zaś, dobrze obeznany ze wszystkimi
częściami filozofii (jak się dowiedziałem od jego
uczniów, a zwłaszcza od Zenona epikurejczyka,
który — choć się z nim przeważnie nie zgadzał —
cenił go jednak ponad wszystkich innych), odzna­
czał się jakowąś wprost niewiarygodną zdolnością i...

Ale dlaczego gniewa się Mnesarchus, dlaczego


Antypater spiera się z Karneadesem aż w tylu to­
mach? (Noniusz, str. 65 pod hasłem „digladiari“ , czyli
„ spierać się“ ).
Fragmenty księgi drugiej

[Gwiazdki pojedyńcze umieszczone na marginesie obok


niektórych fragmentów oznaczają, iż nie ma pewności,
czy fragmenty te istotnie należą do danej księgi. Gwiazdki
podwójne oznaczają, iż nie ma pewności, czy danyfragment
w ogóle należy do „Kńąg Akademickich“ ].
1. Ale gdybyśmy w to wierzyli, nie potrzebo­
walibyśmy ani ołowianek, ani węgielnie, ani listw
mierniczych. (Noniusz, str. 162 i nast., pod hasłem
„perpendicula et normae“ , czyli „ ołowianki i węgiel-
nice“ ).
2. Czy możesz coś powiedzieć o tym, jaki jest
kształt księżyca, którego rogi na nowiu i w ostat­
niej kwadrze wyglądają inaczej, kiedy są ostrzejsze,
a inaczej, gdy są bardziej tępe? (Noniusz, str. 121
i nast., pod hasłem „hebes“, czyli „tępy“).
3. Nieuszkodzone wiosło widzimy w wodzie jakby *
było przełamane. (Serwiusz: Komentarz do „ Eklog“
Wergilego, 2, 27).
4. Cóż? Czy morze nie jest błękitne? A przecież
fale jego, gdy są uderzane wiosłami, nabierają
barwy szkarłatnej, przy czym woda jakimś sposo­
bem zaprawia się i okrasza [tym kolorem], (No-
40 Księgi akademickie

niusz, str. i6s, pod hasłem „purpurascit“ , czyli „ nabiera


barwy szkarłatnej“).
5. Inny dorosłym, inny zdrowym, a inny chorym,
inny trzeźwym, a inny pijanym. (Moniusz, str. 395,
pod hasłem „siccum“ , czyli „ coś trzeźwego“ ).
6. Gdy bowiem kiedykolwiek na podobieństwo
nurkujących zanurzamy się do wody, nie widzimy
nic na powierzchni albo widzimy bardzo niewy­
raźnie. (Moniusz, str. 434, pod hasłem „urinantur“ ,
czyli „nurkują“).
7. Im nawet alabaster wydaje się przesycony
stęchłą wonnością. (Moniusz, str. 343, pod hasłem
„alabaster“ ).
8. Człowiek nie jest w stanie dokładnie poznać
niczego, mędrcowi więc pozostaje jedynie najpil­
niejsze szukanie prawdy, a to dlatego, że gdyby
polegał na niepewnych osądach, to choćby nawet
okazywały się czasem prawdziwe, nie mógłby się
uwolnić od błędów. T e zaś jest największym wykro­
czeniem mędrca. (Augustyn: Przeciw akademikom.,
1, 3, 7 •— Licencjusz).
9. ... która wydawała się sobie najbardziej zgodna
z wymogami prawdopodobieństwa. (Moniusz, str. 43,
pod hasłem „concinnere“ , czyli „zgadzać się“).
10. Wiarygodnym lub prawdopodobnym nazywają aka­
demicy to, co może skłonić nas do wydania jakiegoś sądu
bez jego potwierdzania. Mówiąc zaś „bez potwierdzania“
mam na myśli to, że nie uważamy za prawdziwy sądu, który
wydajemy, i nie jesteśmy przekonani, że wiemy to na
pewno, a jednak wypowiadamy się. ... Takie wydaje
mi się wszystko, co uznałem za stosowne określić
Księgi akademickie 41

jako wiarygodne albo prawdopodobne. Jeśli chcesz


określić to innym mianem, nie mam żadnych za­
strzeżeń. Starcza mi bowiem, żeś dobrze zrozumiał
istotę tego, o czym mówię, że wiesz, jakim rzeczom
nadaję takie nazwy. Nie przystoi wszak, by mędrzec
był twórcą słów; wypada natomiast, ażeby był po­
szukiwaczem prawdy. (Augustyn: Przeciw akademi­
kom, 2, i i , 26 — sam Augustyn; por. 10, 24 — Ali-
piusz, a także 7, 16 i 11, 25).
11. Powściągnąć chciwość, zaniechać występków,
narażać swoje życie dla naśladowania młodości...
(Noniusz, str. 104, pod hasłem „exponere“ , czyli „na­
rażał“ ) .
12. Ci bowiem, którzy naprawdę umiłowali za­
szczyty, nie są prawie dopuszczani do nich i nie
mogą być należycie poleceni ludowi. (Noniusz, str.
6g, pod hasłem „adamare“ , czyli „umiłować“ ).
13. Mędrcowi akademickiemu wszyscy zwolennicy po­
zostałych szkół, uważający się sami za mędrców, przyznają
drugie miejsce, gdyż każdy nieodzownie pierwsze miejsce
przywłaszcza sobie. Można stąd wyciągnąć prawdopo­
dobny wniosek, że temu z nich — stosownie do jego wła­
snego osądu — słusznie należy się pierwszeństwo, kto
zdaniem wszystkich innych znajduje się na drugim miejscu.
Wyobraź sobie na przykład, iż mamy tu przed sobą
mędrca stoickiego, ponieważ na nich przede wszystkim
uwziął się geniusz akademików. Jeśliby tedy zapytano Ze­
nona lub Chryzypa, kto jest mędrcem, odpowie, że ten,
kogo on sam właśnie opisał. Odwrotnie postąpi Epikur
lub jakiś inny przeciwnik stoików: zaprzeczy temu i bę­
dzie dowodził, że mędrcem jest raczej jego zwolennik,
42 Księgi akademickie

czyli najzręczniejszy łowca rozkoszy• W ten sposób do­


chodzi do sprzeczki. Zenon, woła, a za nim cały jego
Portyk podnosi zgiełk, że człowiek urodził się nie dła
czego innego, jeno dła cnoty, że ona to pociąga ku sobie
dusze swym blaskiem, choć nie przyrzeka z góry żadnej
zewnętrznej korzyści i zgoła nie wabi nagrodą; owa zaś
rozkosz Epikura jest czymś właściwym tylko między by­
dlętami, do których społeczności nie godzi się spychać
człowieka, ani tym bardziej mędrca. Przeciwnie Epikur:
zwoławszy niby Liber ze swoich ogródków na pomoc
tłum pijaków, szukających, kogo w szale swym mogliby
rozszarpać nieobciętymi paznokciami i szorstką gębą,
powtarza w uniesieniu słowa „ rozkosz, przyjemność, spo­
kój“ tudzież biorąc na świadka pospólstwo ostro nastaje
na to, że bez rozkoszy nikt nie może być szczęśliwy.
Jeśli na kłótnię ich natknie się akademik, usłyszy, Że
jedni i drudzy chcieliby go przeciągnąć na swoją stronę;
jeśli jednak przystanie do tych lub do tamtych, ci, których
opuścił, okrzykną go szaleńcem, nieukiem i lekkomyślnym.
Toteż, gdy dobrzje nadstawi ucha tu i tam, zapytany o zda­
nie, odpowie, że nie ma pewności. Dowiedz się teraz od
stoika, kto jest lepszy — Epikur, który nazywa go obłą­
kańcem, czy akademik, który stwierdza, że nad tak waż­
nym zagadnieniem musi się jeszcze zastanowić: nikt nie
wątpi, że wyżej postawi akademika. Zwróć się potem
Z kolei do Epikura i spytaj, kogo więcej lubi — Zenona,
który zwie go dzikim zwierzęciem, czy Arkesilaosa, od
którego słyszy słowa: „Może i mówisz prawdę, lecz zba­
dam to dokładniej“; czyż nie jest oczywiste, że Epikur
uzna cały ów Portyk za szalony, akademicy natomiast
Księgi akademickie 43

wydadzą mu się w porównaniu ze stoikami ludźmi umiar­


kowanymi i przezornymi? (Augustyn: Przeciw akademi­
kom, 3, 7, 15— 16).
14. Akademicy mieli zwyczaj ukrywania swojej nauki *
i nie odsłaniali jej nikomu prócz tych, którzy Żyli Z nimi
aż do starości. (Augustyn: Przeciw akademikom, 3, 20,
43)-
Fragmenty księgi trzeciej

Wstęp

\_Z°b- uwagę zamieszczoną poniżej tytułu księgi po­


przedniej].
1. Wśród tak wielkiej różnorodności istot żywych
tylko jednemu człowiekowi wszczepiona była żą­
dza poznania i wiedzy. (JVoniusz, str. 123, pod hasłem
„ingeneraretur“ , czyli „była wszczepiona“).
2. Gdyby ludzie pędzący zdrożne życie mogli
żalem naprawić swój błąd tak jak ci, którzy zbłą­
kali się w drodze, łatwiejsza byłaby też naprawa
czynów nierozważnych. (Laktancjusz: Ustanowienia
Boże, 6, 24, 1).
3. Któż zaś nieustannych sporów i walk pomię­
dzy występnymi i zuchwałymi ludźmi nie nazwałby
czymś zarówno godnym najwyższego politowania,
jak i najbardziej nierozsądnym? (Noniusz, str. 65,
pod hasłem „digladiari“, czyli „wieść spór“).
4. Gdzie istnieje jakowaś władza, odbija się to
ujemnie na wolności. (Noniusz, str. 419, pod hasłem
„ vindicare“ , czyli „mścić się, odbijać się ujemnie“).
Ksi(gi akademickie 45

5. Ja zaś uważam, że jesteśmy nie tylko niezdolni **


do zdobycia pełnej znajomości rzeczy, ale tępi
i niewrażliwi nawet na to, co po części wydaje się
możliwe do poznania. (Laktancjusz: Ustanowienia
Boże, 3, 14, 15).
6. ( Cycero) miał rozprawi z Markiem Warronem,
człowiekiem bezprzecznie najbystrzejszym ze wszyst­
kich i niewątpliwie najuczeńszym. (Augustyn: Pań­
stwo Boże, 6, 2).
7. Wrażony. (Diomedes. Zjob. w zbiorze pt. „Gram-
matici Latini“ , t. /, str. 37J, w. 13).
[Inne fragmenty księgi trzeciej i czwartej umieszczono na
właściwych miejscach w „Lukullusie“ '].
Lukullus

Lucjusz Lukullus odznaczał się wielkimi zdol­


nościami i dużym zapałem do uprawiania naj­
piękniejszych nauk, a zarazem przyswoił sobie całą
godną człowieka wolnego i szlachetnie urodzo­
nego wiedzę. Jednakże w czasie, gdy mógł naj­
więcej zajaśnieć w życiu publicznym, był zupełnie
pozbawiony udziału w sprawach państwa. Bo bę­
dąc jeszcze całkiem młody, pospołu z bratem,
który dorównywał mu przywiązaniem synowskim
i rzutkością, z wielką chwałą dokonał zemsty na
nieprzyjaciołach swojego ojca, po czym w charakte­
rze kwestora udał się do Azji, gdzie przez bardzo
wiele lat niezwykle chlubnie zarządzał prowincją.
Następnie został powołany zaocznie na edyla,
a wkrótce potem na pretora, gdyż dzięki korzyst­
nemu przepisowi prawa mógł osiągnąć ten urząd
szybciej niż zwykle. Później wyjechał do Afryki, by
po powrocie stamtąd otrzymać konsulat, który spra­
wował tak, iż wszyscy podziwiali jego pilność i uznali
jego zdolności. Wysłany wreszcie przez senat na
wojnę z Mitrydatem, przewyższył nie tylko panujące
Księgi akademickie 47

powszechnie mniemanie o swej własnej dzielności,


ale i sławę swoich poprzedników. Było to tym dziw- 2
niejsze, że na polu dowodzenia nie bardzo oczeki­
wano odeń czynów chwalebnych, jako od człowieka,
który młodość swą poświęcił procesom, a długi
okres, gdy Murena wiódł wojnę z Pontem, spędził
spokojnie na kwesturze w Azji. Lecz jakaś wprost
niewiarygodna wielkość jego geniuszu obchodziła
się bez tak trudnych do zdobycia praktycznych umie­
jętności wojennych: zużywszy cały czas podróży lą­
dowej i morskiej częściowo na zbieranie wiadomości
od ludzi doświadczonych, a częściowo na czytanie
historii wojen, przybył do Azji jako dobrze przy­
gotowany wódz, choć wyjeżdżając z Rzymu był
jeszcze zupełnie nie obeznany ze sztuką wojenną.
Miał on bowiem jakąś boską nieomal zdolność
zapamiętywania wszystkiego i wprawdzie Horten-
sjusz przewyższał go swoją pamięcią słów, lecz o ile
w wykonywaniu zadań życiowych rzeczy są poży­
teczniejsze niż słowa, o tyle pamięć Lukullusa była
lepsza. W niezwykłym stopniu miał ją podobno
Temistokles, którego bez wahania uznajemy za naj­
wybitniejszego wodza greckiego, i kiedy ktoś po­
dejmował się wyuczenia go wynalezionej wtedy
właśnie sztuki zapamiętywania, miał on rzekomo
odpowiedzieć, iż woli nauczyć się raczej zapomi­
nania ■— dlatego, jak mi się wydaje, że cokolwiek
posłyszał lub zobaczył, tkwiło zawsze w jego pamięci.
Otóż mający tak wielkie zdolności Lukullus do­
łączył jeszcze do nich tę umiejętność wzgardzoną
przez Temistoklesa. I jeśli my zapisujemy wiado-
48 Księgi akademickie

mości, które pragniemy utrwalić, on miał je jakby


3 wyryte w swoim umyśle. W związku z tym we
wszelkiego rodzaju walkach, bitwach, oblężeniach
i starciach morskich tudzież w przygotowywaniu
sprzętu wojennego okazał się tak wybitnym do­
wódcą, że ów największy od czasów Aleksandra
król * przyznał, iż poznał w Lukullusie wodza
lepszego od tych wszystkich, o których czytał. Ten
zaś wykazał tak wielką roztropność i sprawiedliwość
w urządzaniu miast oraz kierowaniu nimi, że do
dnia dzisiejszego jeszcze Azja utrzymuje się dzięki
przestrzeganiu ustanowień Lukulla i niejako dzięki
temu, iż kroczy jego śladem. Aczkolwiek wszystko
to było z wielkim pożytkiem Rzeczypospolitej,
jednakowoż ten tak olbrzymiej cnotliwości i tak
wielkiego geniuszu człowiek, wyjechawszy do obcych
krajów, usunął się sprzed oczu forum oraz kurii
na dłużej, niżbym sobie życzył. Co więcej, nawet
wtedy, gdy jako zwycięzca powrócił z wojny prze­
ciwko Mitrydatowi, po twarz wrogów jego spra­
wiła, że odbył należny mu triumf z trzyletnim pra­
wie opóźnieniem; bo ja to właśnie, gdym został
konsulem, niemal wprowadziłem do miasta wóz
triumfalny tego nader sławnego męża. Mógłbym
tutaj powiedzieć, jak wiele dopomogła mi podówczas
w bardzo ważnych sprawach jego mądrość i jego
rada, gdybym nie musiał przy tym mówić i o so­
bie, co obecnie nie jest potrzebne; wolę więc zosta-

Tzn. Mitrydat. (Przyp. tłumacza).


Księgi akademickie 49

wić go raczej bez należnego mu świadectwa, niźli


połączyć je z własną pochwałą.
Zresztą wszystko bez mała, co u Lulkullusa godne
było uświetnienia przez zjednanie chwały wśród
ludu, zostało już rozsławione zarówno w piśmien­
nictwie greckim, jak i łacińskim. Powyższe więc
dokonania zewnętrzne znane są wielu osobom tak
dobrze, jak i mnie, lecz o sprawach wewnętrznych
Lukullusa mogłem dowiedzieć się wraz z nielicz­
nymi osobami częstokroć tylko od niego samego.
Otóż Lukullus oddawał się wszelkiego rodzaju nau­
kom, a w szczególności filozofii, z większym zapałem
niźli sądzili ci, którzy go zupełnie nie znali. W do­
datku zajmował się nauką nie tylko w wieku mło­
dzieńczym, lecz i wtedy, kiedy przez kilka lat peł­
nił urząd kwestora, a także i na wojnie, gdzie sprawy
wojskowe zajmują zwykle tyle czasu, że wodzowi
pozostaje niewiele wolnych chwil nawet pod na­
miotem zimowym. A że spośród filozofów Antio-
chus uczeń Filona uchodził za wyróżniającego się
zdolnościami i wiedzą, Lukullus miał go przy so­
bie zarówno będąc kwestorem, jak i w kilka lat
później, gdy był wodzem. Odznaczając się zaś tą
pamięcią, o której wyżej wspominałem, niejedno­
krotnie przez samo słuchanie łatwo zdobywał wia­
domości o tym, co był w stanie spamiętać posły­
szawszy nawet jeden raz. Poza tym znajdował nie­
zwykłą przyjemność w czytaniu książek, o których
docierała doń wiadomość.
Wszelako lękam się niekiedy, bym chcąc powięk­
szyć sławę tak wybitnych osób nie przyczynił się
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. I II 4
50 Księgi akademickie

do jej pomniejszenia. Jest bowiem wielu takich,


którzy nie lubią w ogóle piśmiennictwa greckiego,
jeszcze więcej takich, którzy nie znoszą filozofii,
a reszta, jeśli nawet nie potępia tego wszystkiego,
ma jednakowoż przekonanie, że najpierwszym oby­
watelom państwa nie bardzo przystoi omawianie
podobnych spraw. Ale ja, skoro wiem, że Marek
Kato w starości nauczył się języka greckiego, i skoro
życiorysy Publiusza Afrykańskiego wspominają, iż
w czasie owego sławnego poselstwa, które sprawował
przed swoją cenzurą, miał za towarzysza jednego
tylko Panecjusza, nie potrzebuję dla polecenia bądź
piśmiennictwa greckiego, bądź filozofii żadnego już
6 więcej poręczyciela. Zostaje mi tylko odpowiedzieć
tym, którzy nie chcą, by tak poważni ludzie dawali
się uwikłać w tego rodzaju rozmowy. Jak gdyby
wypadało, doprawdy, żeby spotkania znakomitych
mężów odbywały się na milcząco albo żeby opo­
wiadali oni żarty lub też rozmawiali o sprawach
mniejszej wagi! Bo jeśli słusznie w jednej z moich
książek wyraziłem pochwałę filozofii, to na pewno
zajęcie się nią jest jak najbardziej godne najszla­
chetniejszych i najznakomitszych ludzi. Ja sam zaś,
którego lud rzymski wyniósł na tak wysoki szczebel,
winienem zważać tylko na to, bym moimi prywat­
nymi studiami nie przeszkodził wykonywaniu po­
winności względem państwa. Jeśli więc wtedy,
kiedy musiałem pełnić służbę, nie tylko nie uchy­
lałem się nigdy od udziału w zgromadzeniach lu­
dowych, lecz nie napisałem ani jednej litery, która
by nie dotyczyła spraw publicznych, to któż zgani
Księgi akademickie 51

moje zajęcia w czasie wolnym od obowiązków urzę­


dowych, gdy nie chcę tępieć ani gnuśnieć, dokła­
dając przy tym starań, by przysłużyć się jak naj­
większej liczbie osób. Co się zaś tyczy sławy tam­
tych ludzi, to mam przekonanie, że jeśli do powszech­
nie znanych, świetnych zasług ich dołączę jeszcze
mniej znane i mniej głośne, nie tylko nie pomniejszę
jej, ale nawet powiększę.
Są też i tacy, którzy twierdzą, że osoby rozpra- 7
wiające w moich księgach nie znały tych zagadnień,
0 których toczy się rozmowa. Ci, jak mi się wydaje,
zazdroszczą nie tylko żyjącym, lecz i umarłym.
Zostaje jeszcze jeden rodzaj przyganiaczy — tych, 3
którym nie podoba się nauka akademików. Prze­
jąłbym się nimi poważniej, gdyby ktoś pochwalał
jakiś inny kierunek filozofii prócz tego, za którym
idzie sam. Ponieważ jednak zwykliśmy wysuwać za­
strzeżenia przeciwko wszystkim, którzy ... [są prze­
konani, że coś wiedzą], nie możemy sprzeciwiać się
temu, że inni też nie zgadzają się z nami. Wszakże
nasza przynajmniej sprawa jest łatwa do obrony,
bo pragniemy znaleźć prawdę całkiem bezsprzeczną
1 szukamy jej z największą starannością i zapałem.
Chociaż bowiem wszelkie poznanie napotyka na
liczne przeszkody, choć w samych rzeczach pozna­
wanych jest tyle niejasności, a w sądach naszych
tyle niepewności, że najdawniejsi i najuczeńsi my­
śliciele nie bez przyczyny zwątpili w możliwość
znalezienia tego, co znaleźć chcieli, to jednak ani
oni nie upadli na duchu, ani my mimo zmęczenia
nie zaniechamy naszych wysiłków badawczych.
4*
52 Księgi akademickie

Rozprawy nasze zaś zmierzają właśnie do tego, by


przemawiając za i przeciw i wysłuchując obydwu
stron wydobyć czy niejako wycisnąć coś takiego, co
byłoby prawdą lub przynajmniej zbliżałoby się jak
8 najbardziej do niej. Nie ma również pomiędzy
nami i tymi, którzy uważają się za wiedzących,
różnicy innej jak ta, iż oni nie wątpią w prawdziwość
swoich twierdzeń, my zaś wiele osądów, którymi
snadnie możemy się kierować, ale których nie mo­
żemy uznać za pewne, poczytujemy za prawdopo­
dobne. Jesteśmy następnie tym swobodniejsi i tym
mniej skrępowani, że mamy nieograniczoną możność
sądzenia i żadna konieczność nie zmusza nas do
podtrzymywania wszystkiego, co było z góry prze­
pisane czy jakby nakazane. Albowiem inni czując
się, po pierwsze, związani już przedtem, zanim byli
w stanie osądzić, które mniemanie jest najlepsze,
lub stając się, po drugie, w zupełnie niedojrzałym
wieku powolni jakiemuś przyjacielowi albo dając
się uwieść wywodom człowieka, którego pierwszy
raz słyszeli, wyrażają sądy o rzeczach sobie nie
znanych i niby przez burzę przygnani do jakiejś
9 szkoły, lgną do niej jakby do opoki. Kiedy mówią,
że we wszystkim dają wiarę temu, kto w ich prze­
konaniu był mędrcem, zgodziłbym się z nimi,
jeśliby ludzie ciemni i nieukształceni zdolni byli
mędrca rozeznać (bo — jak mi się -wydaje — roz­
strzygnięcie, kto jest mądry, wymaga właśnie naj­
większej mądrości). Niechajby zresztą wedle swej
możności [obrali jedno z dwojga]: albo po wysłu­
chaniu wszystkiego i po zapoznaniu się także z po­
Księgi akademickie 53

glądami drugich wydali własny osąd, albo raz rzecz


posłyszawszy oparli się na powadze kogoś jednego;
ale nie wiem, jak się to dzieje, że bardzo wielu lu­
dzi woli błądzić i z największą zaciętością bronić ra­
czej mniemań przez siebie ulubionych niźli bez uporu
dociekać, które z twierdzeń byłoby najpewniejsze.

Wiele z tych spraw roztrząsaliśmy częstokroć


i omawialiśmy tak przy innych sposobnościach,jak
i bawiąc pewnego razu w położonym pod Baulami
domu wiejskim Hortensjusza, dokąd Katulus, Lu­
kullus i ja przybyliśmy po spędzeniu dnia poprzed­
niego u Katula. Zjawiliśmy się tam dość wcześnie,
bośmy sobie ułożyli, że gdyby w a ł pomyślny wiatr,
Lukullus popłynie do swej posiadłości pod Neapo­
lem, a ja do mego domu w pobliżu Pompejów.
Po krótkiej tedy rozmowie w znajdującym się przed
domem ogródku, zaraz tamże spoczęliśmy.
Wtedy Katulus odezwał się w te słowa: Choć
to, czegośmy dociekali, zostało wczoraj prawie
wyjaśnione, tak iż całe bez mała zagadnienie zdaje
się wyczerpane, jednak oczekuję od ciebie, Lukul­
lusie, że stosownie do swej obietnicy przedstawisz
nam to, coś słyszał od Antiochusa.
— Co do mnie — wtrącił Hortensjusz — to zro­
biłem więcej niż chciałem; bo trzeba było, Katu-
lusie, całą tę rzecz zostawić nietkniętą dla Lukulla.
Może zresztą pozostawiłem ją dla niego, gdyż po­
wiedziałem tylko to, co mi naprędce przyszło na myśl;
od Lukullusa natomiast pragnę usłyszeć coś głębszego.
Po czym tamten [Lukullus]: Nie bardzo trwoży
54 Księgi akademickie

mnie, Hortensjuszu — odrzekł — twa ciekawość,


chociaż dla tych, którzy pragną się podobać, nie
ma nic tak nieprzyjemnego, [jak czyjaś ciekawość].
Ponieważ jednak nie przejmuję się tym, co mówię,
choćbym nawet miał to bardzo zalecać, odczuwam
o tyle mniejszy niepokój. Poglądy, które chcę przed­
stawić, nie są moje ani też takie, w obronie których,
gdyby nawet były moimi, wolałbym zwyciężyć niż
zostać zwyciężonym. Ale, na Herkulesa, tak jak
teraz przestawia się sprawa, acz zachwiana we
wczorajszej rozmowie, wydaje mi się wszelako naj-
zgodniejsza z prawdą. Będę więc mówił tak, jak
mówił Antiochus. Znam dobrze to zagadnienie, bo
słuchałem go mając czas wolny i z wielką ochotą,
przy czym omawiałem ten sam temat dość często.
Wobec tego pozwalam wam oczekiwać ode mnie
nawet więcej, niż przed chwilą chciał Hortensjusz.
Ponieważ zrobił tego rodzaju wstęp, wytężyliśmy
uwagę do słuchania.

u Tamten zaś [Lukullus] mówił tak: Gdy jako


kwestor przebywałem w Aleksandrii, znajdował się
tam ze mną Antiochus, a jeszcze przedtem przybył
do Aleksandrii przyjaciel Antiocha, Heraklit z Tyru,
który przez wiele lat słuchał Klitomachusa i Filona.
Był to człowiek niezwykle doświadczony i bardzo
dobrze obeznany z tym kierunkiem filozoficznym,
który, prawie porzucony, znowuż znajduje dzisiaj
zwolenników. Często słyszałem także, jak Antioch
rozprawiał z Heraklitem, przy czym obaj przema­
wiali łagodnie. A właśnie wtedy sprowadzono do
Księgi akademickie 55

Aleksandrii dwie księgi Filona, o których wczoraj


wspomniał nam Katulus. Wtedy też po raz pierwszy
dostały się one do rąk Antiochusa. I oto człowiek
ten, choć z natury bardzo spokojny (nikt nie po­
trafił być łaskawszy od niego), zaczął jednak się
gniewać. Byłem zdumiony, gdyż nigdy go wprzód
takim nie widziałem. On zaś odwołując się do pa­
mięci Heraklita pyta go, czy księgi te zdają mu się
dziełem Filona albo czy kiedykolwiek słyszał coś
takiego już to od Filona, już to od jakiegoś innego
akademika. Heraklit przeczył, ale uznawał dzieło
za pismo Filona. Nie mógł, zaiste, mieć w tym
względzie żadnych wątpliwości, gdyż byli tam obecni
moi przyjaciele, ludzie uczeni, Publiusz i Gajus
Seliuszowie, jak również Tetryliusz Rogus, którzy
potwierdzili, że słyszeli to w Rzymie od Filona i że
od niego samego otrzymali te dwie księgi do prze­
pisania. Wtedy Antioch wyrzekł i to, co — jak 12
wczoraj wspomniał Katulus — ojciec jego powie­
dział Filonowi, i wiele innych słów; nie powstrzymał
się też, żeby przeciwko swemu nauczycielowi nie
wydać dzieła pod tytułem Sosiis. Gdy więc pilnie
słuchałem wówczas i Heraklita rozprawiającego
przeciw Antiochowi, i Antiocha występującego prze­
ciw akademikom, więcej uwagi poświęcałem Antio­
chowi, aby dowiedzieć się od niego o istocie tego
całego sporu. I tak przez wiele dni zużywaliśmy na
omówienie tej jednej sprawy mnóstwo czasu, za­
prosiwszy też Heraklita i pokaźne grono innych
ludzi wykształconych, a między nimi brata Antio­
cha, Arystusa, jak również Arystona i Diona, któ-
56 Księgi akademickie

rych Antioch cenił najwyżej po swym bracie. Mu­


szę jednak pominąć część jego wywodu, w której
zwalczał Filona. Przeciwnik bowiem, który przeczy,
by akademicy w ogóle mówili to, czego wczoraj
broniono, jest dla nich mniej groźny: choć przed­
stawia sprawę fałszywie, jest przeciwnikiem łagod­
niejszym. Przystąpmy więc do tego, co dotyczy
Arkesilaosa i Karneadesa.
Kiedy to skończył, zaczął znów tak: Przede wszyst­
kim robicie na mnie wrażenie (tutaj nazwał mnie
po imieniu), że powołując się na dawniejszych fi­
lozofów przyrody czynicie to, co zwykle czynią
niespokojni obywatele, kiedy przytaczają niektórych
sławnych mężów z dawnych wieków i chcąc ucho­
dzić za podobnych do tych mężów, rozwodzą się
0 zdobytym przez nich uznaniu ludu. Obywatele
tacy sięgają aż do Publiusza Waleriusza, który był
konsulem w pierwszym roku po wypędzeniu królów,
1 wspominają innych, którzy zajmując stanowiska
konsulów wnieśli o uchwalenie miłych gminowi praw
o odwołaniach do ludu. Później przechodzą do tych
bardziej znanych — do Gajusa Flaminiusza, który
na kilka lat przed drugą wojną punicką jako try­
bun ludowy wniósł wbrew woli senatu ustawę rolną,
a potem został dwa razy konsulem; do Lucjusza
Kassjusza oraz Kwintusa Pompejusza. W tym sa­
mym rzędzie zwykli stawiać nawet Publiusza Afry­
kańskiego, o dwóch zaś bardzo mądrych i nader
sławnych braciach, Publiuszu Krassusie i Publiuszu
Scewoli, wzmiankują, że popierali prawa wnie­
sione przez Tyberiusza Grakchusa, przy czym jeden
Księgi akademickie 57

z nich czynił to, jak wiemy, otwarcie, a drugi, jak


podejrzewają, bardziej skrycie. Dodają również Ga-
jusa Marjusza i o nim przynajmniej nic nie zmyślają.
Przytoczywszy imiona tylu tak znakomitych mężów,
twierdzą, że naśladują ich przykłady. I oto tak jak w
ci pragnęli zniszczyć Rzeczpospolitą, podobnie i wy,
gdy chcecie wprawić w nieład należycie już upo­
rządkowaną filozofię, przywodzicie Empedoklesa,
Anaksagorasa, Demokryta, Parmenidesa, Ksenofa-
nesa, a nawet Platona i Sokratesa. Lecz ani Satur-
ninus, by na pierwszym miejscu wymienić tu mo­
jego wroga, nie był pod żadnym względem podobny
do owych dawnych myślicieli, ani krętactwo Arke-
silaosa nie da się porównać z prostotą Demokryta.
Przecież tym dawnym badaczom przyrody (nawet
i Empedoklesowi, który czasem wydaje mi się sza­
leńcem) bardzo rzadko zdarza się, by napotkawszy
trudności w rozwiązaniu jakiegoś zagadnienia zaraz
niby w podnieceniu wołali, że wszystko jest dla nas
ukryte, że nic nie możemy zrozumieć, nic poznać,
o niczym zgoła wiedzieć, jak się właściwie przed­
stawia. Przeciwnie, ja przynajmniej mam wrażenie,
że wszyscy oni w większości wypadków zbyt silnie
upewniają co do pewnych rzeczy, dając do pozna­
nia, iż wiedzą więcej, niż wiedzą istotnie. A jeśli 15
nawet oni, jakby dopiero przychodzący na świat,
ugrzęźli wtedy w nowych zagadnieniach, to czyż
mamy przypuszczać, że najwspanialsze geniusze przy
największych wysiłkach nic przez tyle wieków nie
wyjaśniły? Gdy zaś najważniejsze kierunki filozofii
zostały już ugruntowane, czyż wtedy — na po-
58 Księgi akademickie

dobieóstwo do Tyberiusza Grakcha, który zakłócił


spokój w najlepiej urządzonej Rzeczypospolitej —
nie wystąpił Arkesilaos, aby zniszczyć utrwaloną
już filozofię i zasłonić się powagą tych, którzy mieli
przeczyć, by cokolwiek można było wiedzieć lub
pojąć? Z ich liczby trzeba wszelako wyłączyć i Pla­
tona, i Sokratesa. Pierwszy bowiem zostawił po so­
bie najdokładniej wykończoną naukę, to jest naukę
perypatetyków i akademików, różniących się ter­
minologią, lecz zgadzających się co do istoty rzeczy,
przy czym i sami stoicy odbiegli od nich raczej
w słowach aniżeli w treści swych mniemań. Sokra­
tes zaś pomniejszał w dyskusjach swą wiedzę po
to, by więcej ośmielić tych, których chciał zbić.
W ten sposób, mówiąc co innego niż myślał, zwykł
chętnie posługiwać się odmianą udawania, którą
Grecy zwą sip<oveća, co znaczy ironia. Jak mówi
Fanniusz, skłonność tę miał też Afrykańczyk, czego
nie należy mu zresztą poczytywać za przywarę,
skoro widzimy ją u Sokratesa.
Lecz przypuśćmy, jeśli wam to odpowiada, że
dawniej istotnie panowała owa niewiedza. Czy
jednakże nic nie zdziałano i nic nie zbadano od czasu,
gdy Arkesilaos — zarzucając Zenonowi, że, jak się
to ujmuje, nie wynalazł nic nowego, a tylko przez
zmianę słów poprawił naukę swych poprzedników,
i chcąc podważyć jego definicje — usiłował okryć
ciemnością najjaśniejsze rzeczy? Wszak, chociaż sły­
nął on bystrością myśli, a zarazem jakimś zadzi­
wiającym wprost wdziękiem wymowy, nauka jego
nie cieszyła się początkowo zbyt wielkim uznaniem.
Księgi akademickie 59

Wkrótce przyjął ją sam tylko Lacydes, lecz potem


została wykończona przez Karneadesa. Ten jest
czwartym następcą Arkesilaosa; słuchał bowiem
Hegesinusa, ucznia Ewandra, który był z kolei
słuchaczem Lacydesa, mającego za nauczyciela
właśnie Arkesilaosa. Sam Karneades stał na czele
szkoły długo, bo żył dziewięćdziesiąt lat, a ucznio­
wie jego zyskali sobie bardzo znaczny rozgłos. Spo­
śród nich największą pracowitością wyróżnił się
Klitomach (świadczy o tym mnóstwo jego pism),
największymi zdolnościami Hagnon, wymową Char-
madas, a wdziękiem Melancjusz z Rodos. Następ­
nie za dobrego znawcę nauki Karneadesa uchodził
Metrodor ze Stratonicei. Pilnym słuchaczem Klito- n
macha był w ciągu wielu lat wasz Filon; póki zaś pozo­
stawał on przy życiu, Akademii nie zabrakło obrońcy.
Lecz co się tyczy zbijania akademików, do czego
teraz przystępuję, niektórzy filozofowie, i to bynaj­
mniej nie przeciętni, byli zdania, że tego zgoła
czynić nie należy, że nie ma sposobu prowadzenia
dyskusji z ludźmi, którzy na nic się nie zgadzają.
Filozofowie ci przyganiali stoikowi Antypatrowi,
który odznaczył się w tym wielką gorliwością.
Twierdzili oni, że nie ma potrzeby określać, co to
jest poznanie lub pojmowanie albo, jeśli pragniemy
przetłumaczyć słowo w słowo, ogarnianie istoty
rzeczy, które Grecy zwą xaTaX7)(jUptę- Mówili rów­
nież, że ci, którzy chcą udowodnić, iż można poznać
coś czy pojąć, postępują nieroztropnie, gdyż nie ma
nic jaśniejszego ponad to, co Grecy nazywają svap-
yeia, my zaś, jeżeli pozwolicie, nazwiemy oczywistoś-
60 Księgi akademickie

cią lub pewnością ■— kując, gdy zachodzi potrzeba,


nowe słowa, by ten oto (tu żartobliwie wymienił
moje imię) nie sądził, że wolno czynić to tylko jemu
jednemu. Mniemali oni, że nie można znaleźć żad­
nych słów jaśniejszych aniżeli sama oczywistość i że
nie należy określać tego, co jest tak bardzo wyraziste.
Inni upewniali z kolei, że wcale nie mieli zamiaru
przemawiać jako pierwsi za ową oczywistością, lecz
uważali za konieczność odpieranie wysuniętych
przeciwko niej zarzutów, aby nie wprowadziły ko-
18 goś w błąd. Atoli większość uznaje nawet określe­
nia rzeczy oczywistych, poczytując je za przedmiot
nadający się do bliższego zbadania, a akademików
za godnych, aby przeprowadzić z nimi dyskusję.
Używający zaś pewnych nowych dowodów Filon,
ponieważ z trudem mógł oprzeć się temu, co mówiono
przeciw zaciętości akademików, z jednej strony wy­
raźnie mówi nieprawdę, co mu wytknął ojciec
Katulusa, a z drugiej strony, jak wykazał Antio-
chus, wpadł w to właśnie, czego się lękał. Przecież
tak usilnie zapewniał, że wszystko jest niepoznawalne
(bo tak tłumaczymy tu grecki wyraz axaTaXY]7TToę)!
Poznanie zaś polega, jak określa Zenon, na wra­
żeniu {visum, z którym to wyrazem, użytym zamiast
greckiej tpavxaaia, oswoiliśmy się dostatecznie już
podczas wczorajszej rozmowy), na wrażeniu, po­
wiadam, odciśniętym czy wyrytym w naszym umy­
śle przez przedmiot, od którego pochodzi, a niepo­
dobnym do wrażenia pochodzącego od jakiegoś
innego przedmiotu. (Uważam to określenie Zenona
za bardzo trafne; bo jakże można mieć pewność,
Księgi akademickie 61

że się naprawdę poznało czy zrozumiało jakąś rzecz,


jeśli wygląda ona tak, jak może wyglądać również
fałsz?). Otóż Filon, podważając to i zwalczając, ni­
weczy równocześnie wszelki sprawdzian wiedzy
i niewiedzy. A stąd wynika, że nie można rozeznać
zgoła nic *. W ten sposób nieświadomie wpada znów
w to, czego najbardziej chciał uniknąć. I dlatego
cała dyskusja, którą wszczynamy przeciw Akade­
mii, ma na celu utrzymanie powyższego określe­
nia, jakie Filon pragnął obalić. Jeżeli go nie obro­
nimy, zgodzimy się, że nic poznać nie można.
Rozpocznijmy tedy od zmysłów. Świadectwa ich
są tak jasne i pewne, że gdyby naturze ludzkiej
dana była możność wyboru i gdyby jakiś bóg spy­
tał ją, czy jest zadowolona ze swych zmysłów, gdy są
zdrowe i sprawnie działają, czy też żąda czegoś
lepszego, nie widzę, czego więcej mogłaby się
jeszcze domagać. I nie trzeba w tym miejscu ocze­
kiwać, że odpowiem na zarzuty oparte na [pozor­
nym] załamaniu wiosła i na [mieniących się bar­
wach] szyi gołębia. Nie jestem bowiem z tych,
którzy dowodzą, że wszystko, co widzimy, jest ta­
kie, jakie się wydaje. To i wiele innych rzeczy po­
dobnych potwierdzi mi Epikur. Moim zdaniem,
jeśli zmysły są zdrowe i dobrze się mają oraz jeśli
usunie się wszystko, co im przeszkadza lub zawadza,
w świadectwach ich zawiera się istotnie bardzo dużo
prawdy. Dlatego też chętnie zmieniamy często
oświetlenie i położenie rzeczy, którym się przyglą­
* A więc i tego, że wszystko jest niepoznawalne. (Przyp. tłu­
macza) .
62 Księgi akademickie

damy, tudzież zmniejszamy albo powiększamy


odległości i czynimy wiele innych prób poty, póki
sam wzrok nie upewni nas o rzetelności swego roz­
poznania. To samo dzieje się z rozpoznawaniem
dźwięków, zapachów i smaków, tak iż nikt z nas nie
wymaga od żadnego zmysłu sądów bardziej prze-
20 nikliwych w zakresie jego działalności. Jeżeli zaś
dodamy wprawę i biegłość, dzięki którym oczy na­
sze stają się wrażliwe na malowidła, a uszy na śpiew
i muzykę, któż by nie pojął, jak wielka moc kryje
się w zmysłach! Ileż to rzeczy niewidzialnych dla
nas dostrzegają malarze w miejscach ocienionych
lub jasno oświetlonych! Jak wiele uchodzących na­
szych uszu dźwięków słyszą znawcy muzyki i śpiewu,
którzy za pierwszym tonem wydanym przez flet-
nistę wraz stwierdzają, że to Antiopa lub Andro-
macha, podczas gdy myśmy tego nawet nie podej­
rzewali. Nie ma potrzeby mówić o smaku i powo­
nieniu, których zdolność rozpoznawcza, choć mniej
dokładna, jest jednakże bezsporna. Co się zaś tyczy
dotyku, a zwłaszcza tego, co filozofowie zwą wew­
nętrznym odczuciem bólu i rozkoszy i w czym
cyrenaicy upatrują jedyne świadectwo prawdy, gdyż
21 polega ono na wyraźnym doznaniu — to czyż może
ktokolwiek powiedzieć, iż między tym, kto czuje
boleść, a tym, kto doznaje rozkoszy, nie ma żadnej
zgoła różnicy? Albo czyż jak najoczywiściej nie byłby
szalony, kto by tak myślał?
oi) Jak zaś przedstawia się sprawa z tym, co uważamy
za poznawalne przez zmysły, tak też wygląda i to,
o czym mówimy, że nie jest z ich pomocą poznawalne
Księgi akademickie 63

całkowicie, lecz tylko do pewnego stopnia; na przy­


kład: „Tamto jest białe, to słodkie, tamto dźwięczne,
to pięknie pachnące, a to szorstkie“ . Albowiem po­
jęcia te zawdzięczamy już umysłowi, a nie zmysłom.
Należą tu i sądy takie: „To jest koń, a to pies“ .
Potem następuje inny ciąg sądów, zawierających
treść ważniejszą, na przykład takich, które ogar­
niają prawie całą istotę danego przedmiotu: „Jeśli
to człowiek, jest to stworzenie śmiertelne, obdarzone
rozumem“ . Tego rodzaju pojęcia są w nas wszcze­
pione i bez nich nie możemy ani nic zrozumieć,
ani badać, ani omawiać. Gdyby więc były fałszywe 22
te pojęcia (bo greckie ewoiaę określiłeś, jak się
zdaje, wyrazem notitiae, czyli pojęcia), gdyby —-
powtarzam — były one fałszywe lub oparte na wra­
żeniach, których niepodobna odróżnić od fałszy­
wych, to w jakiż sposób moglibyśmy z nich korzystać?
W jakiż sposób następnie dowiedzielibyśmy się, co
zgadza się z istotą danej rzeczy, a co się jej sprze­
ciwia? W każdym razie na pewno nie byłoby wtedy
w ogóle miejsca dla pamięci, na której samej tylko
w jak największej mierze opiera się zarówno filo­
zofia, jak i doświadczenie całego życia oraz wszelkie
umiejętności. Bo jakaż może być pamięć pojęć fał­
szywych? Albo czy pamięta ktoś coś takiego, czego nie
pojmuje i nie ogarnia swym umysłem? A czyż może
istnieć jakowaś umiejętność, która nie wspiera się
już nie na jednym lub paru pojęciach umysłowych,
lecz na całym ich mnóstwie? Jeżeli zaś usuniesz
umiejętność, to jak rozróżnisz mistrza od nieuka?
Jednego bowiem obdarzamy mianem mistrza, a dru­
64 Księgi akademickie

giemu go odmawiamy nie przypadkiem, ale dlatego,


że —- jak widzimy — jeden poznał coś i zrozumiał,
a drugi nie. Skoro zaś jedna odmiana umiejętności
poprzestaje na samym tylko umysłowym rozpozna­
niu rzeczy, a druga ma na celu wykonywanie i two­
rzenie czegoś, w jakiż więc sposób może bądź
mierniczy widzieć to, co nie istnieje lub nie daje się
rozróżnić od złudzeń, bądź grający na lutni wyko­
nywać pewną melodię i układać wiersze? To samo
będzie dotyczyło też i innych podobnych umie­
jętności, których cel polega na wszelakim tworzeniu
i działaniu. Bo i czegóż można dokazać przy pomocy
jakiejś umiejętności, jeżeli ten, kto będzie ją upra­
wiał, nie przyswoi sobie rozlicznych pojęć?
Najwięcej zaś pewności, że można wiele pojąć
i zrozumieć, daje nam rozeznanie istoty cnót. Twier­
dzimy, iż na nich to właśnie opiera się też wiedza,
za którą poczytujemy nie tylko znajomość rzeczy,
lecz znajomość trwałą i nieodmienną, będącą przez
to samo mądrością, czyli sztuką życia, która z istoty
swej odznacza się niewzruszalnością. Pytam jednak,
skąd i w jaki sposób zrodziłaby się owa niewzru­
szalność, gdyby nie miała za podstawę żadnej wie­
dzy i żadnego poznania. Pytam również, dlaczego
ów szlachetny człowiek, który postanowił odcierpieć
wszelakie katusze i raczej dać się zadręczyć nie­
znośnym bólem niźli uchybić swojej powinności lub
złamać słowo, dlaczego narzucił sobie tak surowe
zasady, skoro nie miał żadnego rozeznania, żadnego
pojęcia, żadnego wyobrażenia i żadnej wiadomości
wskazującej, że trzeba tak postąpić. Żadnym więc
Księgi akademickie 65

sposobem nie może stać się, by ktoś tak wysoko


oceniał słuszność i rzetelność, iż dla zadośćuczy­
nienia im nie odtrącił ani jednej męczarni, gdyby
nie nakłoniła go do tego świadomość rzeczy, które
nie mogą być fałszywe. W jakiż sposób następnie 24

sama mądrość otrzyma po raz pierwszy swoje miano,


jeśli nie będzie wiedziała, czy jest, czy też nie jest
mądrością? W jaki sposób dalej ośmieli się ona
podjąć się czegoś albo z ufnością w siebie działać,
skoro nie będzie miała nic pewnego, czym mogłaby
się pokierować? A jeżeli nie będzie pewna, co jest
najwyższym dobrem, nie zdając sobie sprawy, do
czego zmierzać winny wszystkie poczynania, to
jakże może być mądrością? Oczywiste jest także
i to, iż nieodzownie trzeba ustanowić podstawową
zasadę, której trzymałaby się mądrość przystępując
do jakiegoś działania, i że zasada ta powinna być
zgodna z naturą. Inaczej bowiem nie mógłby się
zrodzić bodziec (tak tłumaczymy grecki wyraz ópp,Tq,
czyli pobudkę, która skłania nas do działania i spra­
wia, że pragniemy zdobyć widziany przedmiot).
Lecz przedtem trzeba znać okoliczność nas pobu- 25

dzającą i dawać wiarę tej okoliczności. A jest to


niemożliwe, jeśli widziana rzecz nie da się odróżnić
od fałszu. Poza tym, jak może powstać w umyśle
naszym pragnienie zdobycia czegoś, jeśli nie wiemy,
czy widziany przedmiot jest zgodny z naturą, czy
jej przeciwny? Podobnie, jeżeli człowiek nie rozeznaje,
co stanowi jego powinność, nigdy nic w ogóle nie
zdziała, nigdy nie odczuje do niczego żadnej skłon­
ności ni popędu. Jeśli więc kiedykolwiek zechce
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. III 5
66 Księgi akademickie

coś zdziałać, musi koniecznie uznawać swoje za­


mierzenie za słuszne.
Cóż tedy? Jeśli wasze poglądy są prawdziwe, ro­
zum, będący niby jakąś światłością czy pochodnią
życia, podlega całkowitemu unicestwieniu. Czy mimo
to będziecie uporczywie obstawali przy swoim opacz­
nym mniemaniu? Przecież to rozum zapoczątkował
badania, a gdy się wzmocnił dzięki dociekaniu,
zrodził cnotę. Dociekanie zaś polega na żądzy po­
znania, przy czym celem dociekania jest dokonanie
pewnego odkrycia. Nikt jednak nie stara się odkryć
fałszu. Nie może być odkryte także i to, co jest nie­
pewne. Mówi się o odkryciu tylko wtedy, gdy odsło­
nięto coś takiego, co poprzednio znajdowało się jakby
w ukryciu. Na tym wspiera się i początek docieka­
nia, i cel poznania czy zbierania wiadomości. Oto
dlaczego wniosek będący zamknięciem rozumo­
wania, który po grecku zwie się oltcÓSz i Ę ic,, czyli
dowodem, określa się tak: „Jest to wypowiedź,
która od rzeczy poznanych doprowadza nas do tego,
co jeszcze poznane nie było“ . Gdyby tedy wszystkie
wrażenia były takie, jak oni je przedstawiają, a szcze­
gólnie gdyby mogły być nieprawdziwe i gdyby nie
było sposobu ich rozpoznania, to jak byśmy mogli
powiedzieć, że ktoś tam dowiódł czegoś lub coś
odkrył albo jak zaufalibyśmy wyprowadzonemu
wnioskowi? Jakiż następnie cel mieć będzie sama
filozofia, która powinna iść naprzód właśnie drogą
rozumowania? Co się stanie z mądrością, która nie
może wątpić ani w siebie samą, ani w swoje zasady
(filozofowie nazwają je SóypaTa, czyli ustanowię-
Księgi akademickie 67

niami) i żadnej z nich nie jest w stanie odstąpić


bez popełnienia zbrodni? Gdy bowiem odstępuje się
od takiej zasady, gwałci się nakaz prawdy i cnotli-
wości, a z tego rodzaju występku rodzą się zwykle
i naruszenia przyjaźni, i zdrady kraju ojczystego.
Jest zatem rzeczą niewątpliwą, że żadna zasada
mądrości nie może być fałszywa; i nie dość tego,
że nie jest fałszywa: powinna być poza tym stała,
niewzruszalna i pewna, by nie zdołało zachwiać
nią żadne rozumowanie. Jednakże nie jest ona
i nawet nie zdaje się taką w mniemaniu tych, co
twierdzą, że owe wrażenia, z których powitały
wszystkie tego rodzaju zasady, niczym nie różnią
się od złudzeń.
Stąd to wynikło żądanie Hortensjusza, abyście 28
przyjęli za poznane przez mędrca przynajmniej to,
że nic poznać nie można. Z żądaniem tym wystąpił
również Antypater, który nauczał, iż myśliciel twier­
dzący, że nic poznać nie można, powinien — jeśli
chce zostawać w zgodzie ze sobą — uznać za możliwe
do poznania tylko to, że wszystko inne jest niepozna­
walne. Lecz wtedy bardzo ostro przeciwstawił mu
się Karneades. Dowodził on, że do zgodności z sobą
brakuje tutaj bardzo wiele i że właściwie mamy
do czynienia z jak największą sprzecznością. Kto
bowiem przeczy, iż cokolwiek można rozpoznać,
nie robi wyjątku od tej zasady; a stąd nieodparcie
wynika, że w żaden sposób nie można pojąć i zro­
zumieć także tego, co nie stanowi tu wyjątku.
Z większą wnikliwością zdawał się rozpatrywać to 29
zagadnienie Antiochus. Skoro bowiem, wywodził,
5*
68 Księgi akademickie

akademicy mają za zasadę (a wiecie już, że tak


tłumaczę wyraz 8 óyp,a), iż nic poznać nie można,
nie powinni, jak postępują z innymi sprawami,
zajmować co do tej zasady chwiejnego stanowiska,
zwłaszcza że zależy od niej cała ich nauka. Przecież
głównym zadaniem całej filozofii jest oznaczenie
prawdy i fałszu, ustalenie, co jest znane, a co nieznane.
A że oni podjęli się tego zadania i postanowili nau­
czyć, jakie wrażenia należy przyjmować, a jakie
odrzucać, nie ulega wątpliwości, że powinni byli
przyswoić sobie przynajmniej to, na czym polega
wszelki osąd prawdy i fałszu. Albowiem największe
znaczenie mają w filozofii dwie rzeczy: rozeznanie
prawdy tudzież najwyższe dobro; i nie może być
mędrcem ten, kto nie zdaje sobie sprawy bądź
z tego, że istnieje początek poznania, bądź z tego,
że jest kres naszych zamierzeń, tak iż nie wie, skąd
ma wyruszyć albo dokąd winien podążać. Mieć
zaś co do tego wątpliwość i być pozbawionym nie­
zachwianego przekonania — to jak najbardziej
stronić od mądrości. Otóż tym raczej sposobem
należało wymóc od nich, by potwierdzili, że poznali
przynajmniej to, iż nic poznać nie można. Ale, jak
sądzę, dość już powiedziałem o niestałości ich po­
glądu, jeśli w ogóle jakiś pogląd może mieć ktoś,
kto nie uznaje żadnych twierdzeń.
Teraz z kolei następuje dyskusja co prawda bar­
dzo szeroka, lecz zarazem nieco trudniejsza. Ma ona
bowiem coś wspólnego z rozważaniami fizyków, tak
iż lękam się, abym temu, kto zamierza zbijać moje
twierdzenia, nie zostawił zbyt wielkiej swobody
Księgi akademickie 69

i wolności; bo i czegóż tylko może dokonać w dzie­


dzinie spraw ukrytych i ciemnych człowiek, który
usiłuje zabrać nam światłość? [Pomimo tych trud­
ności] można było jednakże dokładnie wykazać,'
z jak wielkim mistrzostwem natura ukształtowała
najprzód wszystkie zwierzęta, a następnie zwłaszcza
człowieka; jakie jest działanie zmysłów; w jaki
sposób wrażenia pobudzają nas z początku, by potem
dało się odczuć wywołane przez nie pragnienie
czegoś; jak wreszcie kierujemy nasze zmysły ku
rozpoznawaniu przedmiotów. Albowiem dusza
ludzka, stanowiąca źródło odczuć zmysłowych, a do
tego sama będąca także czuciem, ma naturalną
zdolność pojmowania, którą zwraca ku rzeczom,
jakie robią na niej wrażenie. Jedne tedy wrażenia
odbiera w taki sposób, iż zaraz je spożytkowuje,
drugie niejako odkłada i z nich rodzi się pamięć,
resztę zaś kojarzy wedle podobieństw, przy czym
z wrażeń tych tworzą się pojęcia rzeczy, które
Grecy zwą niekiedy ewoiai, czyli ideami, a niekiedy
7tpoX7)t];Eię s czyli ogólnymi wyobrażeniami. Kiedy
przyłączy się do tego rozum, dowodzenie i wniosko­
wanie oraz niezliczone mnóstwo rzeczy zewnętrznych,
wtedy zjawia się poznanie tego wszystkiego, a rozum,
udoskonalony wznoszeniem się po tylu szczeblach,
dochodzi do stanu mądrości. Skoro więc dusza 31
ludzka jest szczególnie zdolna do zdobywania wia­
domości o rzeczach i przydawania życiu statecz­
ności, najwyżej ceni ona poznawanie, a ową xara-
którą — jakem już wspomniał — tłumacząc
słowo w . słowo nazwałem ogarnianiem, lubi tak
70 Księgi akademickie

ze względu na nią samą (bo nic nie jest milsze du­


szy nad światło prawdy), jak i ze względu na^ jej
użyteczność. Posługuje się przeto zmysłami i tworzy
umiejętności stanowiące jakby drugie zmysły, a za­
razem wzmacnia filozofię do tego stopnia, że wzbu­
dza cnotę, jedyną rzecz, od której zależy wartość
całego życia. Zatem ci, którzy przeczą, aby można
było coś poznać, odbierają życiu te właśnie jego
środki pomocnicze czy ułatwiające, a raczej nawet
burzą doszczętnie całe życie, samą zaś istotę żyjącą
pozbawiają jej ducha żywotnego, tak iż trudno jest
mówić o nierozwadze ich z całą ostrożnością, jakiej
domaga się ta sprawa.
32 Nie mogę, zaiste, dobrze zrozumieć, co oni za­
mierzają i czego chcą. Bo kiedy mówimy im czasem,
że jeśli twierdzenia ich są prawdziwe, to wszystko
jest niepewne, odpowiadają: „A cóż nam do tego?
Czy to nasza wina? Oskarżaj naturę, która — jak
powiada Demokryt — całkiem zatopiła prawdę
w głębinie“ . Ale inni tłumaczą się udatniej i nawet
narzekają, że posądzamy ich, jakoby nauczali o nie­
pewności wszystkiego; usiłują zarazem wykazać, jaka
różnica zachodzi między niepewnym a tym, czego
wcale poznać nie można, i starają się rozróżniać te
pojęcia. Rozprawiajmy więc tylko z tymi, którzy
robią wskazane rozróżnienie; tamtych natomiast,
mających wszystko za tak niepewne, jak odpowiedź
ną pytanie, czy liczba gwiazd jest parzysta lub
nieparzysta, pozostawmy w spokoju jako ludzi,
dla których nie ma już ratunku. Bo pierwsi mają
przekonanie (i to właśnie, jak zauważyłem, zrobiło
Księgi akademickie 71

na was największe wrażenie), że jest jednakże coś


wiarygodnego czy do pewnego stopnia prawdopo­
dobnego, czym posługują się jako wytyczną zarówno
w życiu, jak w badaniach i rozważaniach. Lecz
jaka jest ta wytyczna prawdy i fałszu, jeśli nie mamy
o nich żadnego pojęcia, ponieważ nie jesteśmy
w stanie ich rozpoznać? Bo jeżeli mamy jakieś po­
jęcie, to koniecznie musi istnieć różnica zarówno
między dobrem i złem, jak pomiędzy prawdą i fał­
szem. A jeżeli nie ma żadnej różnicy, nie ma również
wytycznej; i ten, kto ma jednakie wyobrażenie o praw­
dzie i fałszu, nie może wyrazić o nich żadnego sądu
ani w ogóle znaleźć jakiejś cechy rozpoznawczej
prawdy. Twierdząc bowiem, że nie uznają tylko
jednej rzeczy — iżby coś mogło wydawać się aż
tak prawdziwe, że fałsz nie mógłby już wywołać
takiego samego wrażenia — na wszystko inne zaś
przystają, postępują oni całkiem dziecinnie. Ode­
brawszy nam to, przy pomocy czego rozpoznajemy
wszystko inne, powiadają, że reszty nam nie odej­
mują! Jak gdyby ktoś pozbawiwszy oczu kogoś dru­
giego upewniał, że mu nie zabrał przecież tego, co
stanowi przedmiot widzenia! A wszak podobnie jak
widzimy to tylko oczami, tak też i resztę poznajemy
przy pomocy wrażeń, lecz tylko dzięki szczególnym
znamionom prawdy, a nie dzięki wspólnym cechom
prawdy i fałszu. I dlatego, czy wspomnisz tu wyobraź
żenie wiarygodne, czy niewiarygodne i nie znające
żadnych ograniczeń, jak chciał Karneades, czy
wreszcie coś innego, czym byś się kierował, będziesz
musiał wrócić do wrażeń, o których mowa. Jeżeli 34
72 Księgi akademickie

mają one cechy wspólne z fałszywymi złudami, to


nie będzie żadnego rozeznania, gdyż podług oznak
wspólnych nie można określić natury własnej da­
nego przedmiotu. Jeśli przeciwnie, nic tam wspól­
nego nie znajdę, to mam, czego chcę; bo szukam
tego, co by wydało mi się tak prawdziwe, iżby nie
mogło zarazem wyglądać na fałszywe. Podobny błąd
popełniają oni, gdy zmuszeni głośnymi wyrzutami
prawdy, chcą rozróżnić oczywistość od poznania
i starają się udowodnić, że wprawdzie istnieją pewne
oczywistości i są nawet wyryte w naszym umyśle
tudzież w naszej duszy, nie można ich jednakże
ani poznać, ani zrozumieć. Bo jakże będziesz twier­
dził, że coś jest oczywiście białe, skoro może się
zdarzyć, iż rzecz czarna wydaje się białą? Albo jak
nazwiemy coś oczywistym lub dokładnie wyrytym
w duszy, skoro nie ma pewności, czy dusza doznaje
wrażeń prawdziwych, czy też złudnych? Nie ostaje
się tedy ani barwa, ani ciało, ani prawda, ani do­
wód, ani czucie, ani jakowaś inna oczywistość.
Stąd to przytrafia się zwykle akademikom, że gdy
coś twierdzą, niektórzy zaraz ich pytają: „Więc to
jednak pojmujesz?“ Lecz zadający to pytanie są przez
nich wyśmiewani; bo wszak akademicy nie nastają,
aby tamci ich przekonali, że nikt nie może o ni­
czym utrzymywać ni twierdzić czegoś bez pewnego
i szczególnego znamienia danej rzeczy, którą oce­
nia się jako prawdziwą. Czymże jest więc to wasze
prawdopodobieństwo? Bo jeżeli utwierdzacie to, có
się każdemu narzuca i co wydaje się prawdopodobne
niejako na pierwsze wejrzenie, to cóż może być
Księgi akademickie 73

mniej pewnego? Jeżeli zaś powiedzą, że idą za ode- (36)


branym wrażeniem po niejakim rozpatrzeniu się
i dokładnym rozważeniu sprawy, to i tak zostaną
bez wyjścia — po pierwsze dlatego, że wszystkim 36
wrażeniom, niczym nie różniącym się od siebie,
jednako odmawia się wiary; po drugie zaś dlatego,
że skoro wedle ich słów mędrcowi nawet może się
przytrafić, iż po wszystkich jego wysiłkach i po naj­
dokładniejszym zbadaniu wszelkich okoliczności zo­
stanie coś takiego, co lubo wyda się prawdopo­
dobne, lecz w rzeczywistości będzie jak najdalsze
od prawdy, to i oni nie będą mogli polegać na sobie,
choćby w znacznej mierze, jak zwykli mówić, po­
deszli już do samej prawdy lub zbliżyli się do niej
na zupełnie niewielką odległość. Wszak żeby mogli
mieć do siebie zaufanie, powinni znać szczególną
cechę prawdy, a skoro ta jest ukryta czy przyciem­
niona, to jakaż będzie owa prawda, do której
wedle swego przekonania tak blisko podchodzą?
I czyż można powiedzieć niedorzeczność większą
niźli słowa następujące: „Jest to wprawdzie znakiem
albo dowodem owej rzeczy i dlatego podążam za
tym, lecz może się zdarzyć, że nacechowana owym
znakiem rzecz jest bądź złudzeniem, bądź w ogóle
niczym“?
Lecz dość już o poznaniu; bo jeśliby ktoś chciał
podważyć to, co powiedziano, to i bez naszego
udziału prawda łatwo obroni się sama.
1 f i
Po dostatecznym rozpatrzeniu spraw, które zo- 33
stały już powyżej przedstawione, krótko omówię
teraz przyzwolenie czy potwierdzenie, które Grecy
74 Księgi akademickie

zwą (TUYłcaTa&SGię. Omówię krótko nie dlatego,


żeby nie było to obszerne zagadnienie, lecz dlatego,
żeśmy przed chwilą założyli już jego podwaliny.
Gdy bowiem objaśnialiśmy działanie zmysłów, wy­
kazaliśmy równocześnie, że z ich pomocą wiele poj­
mujemy i poznajemy, co byłoby niemożliwe bez
przyzwolenia z naszej strony. Następnie, ponieważ
między istotą nieżyjącą i żyjącą zachodzi ta bardzo
wielka różnica, że istota żyjąca coś działa (bo nie­
podobna wyobrazić sobie nawet, jak wyglądałaby
ona nic nie działając), należy przeto albo odmówić
jej zdolności odczuwania, albo też przyznać wcho­
dzącą w zakres naszej mocy zdolność przyzwalania.
38 Zaprawdę, odmawiając tym stworzeniom zdolności
odczuwania i przyzwalania, w jakiś sposób odej­
mują im oni ducha żywotnego. Jak bowiem szala
wagi musi koniecznie opaść w dół, gdy włoży się
na nią ciężary, tak i duch musi podążać za oczy­
wistością. Wszak żaden żywy stwór zarówno nie
może nie pożądać tego, co wydaje mu się zgodne
z jego naturą (Grecy zwą to olxelov ), jak nie jest
w stanie odmówić swego potwierdzenia napotkanej
oczywistości. Jeżeli zresztą to, co zostało już omó­
wione, jest zgodne z prawdą, nie trzeba w ogóle
mówić o przyzwoleniu. Kto bowiem coś pojmuje,
od razu się na to zgadza. Lecz wynika stąd także i to,
że bez przyzwolenia nie może ostać się ni pamięć,
ni znajomość rzeczy, ni umiejętność. A jeśli w końcu
największe znaczenie ma wymóg, aby pewne po­
stępki zależały od naszej woli, to człowiek, który
na nic nie przyzwala, będzie tej właściwości pozba-
Księgi akademickie 75

wiony. Gdzież więc cnota, jeśli nic nie zależy od 39


nas samych? Najbardziej jednak niedorzeczne jest
twierdzenie, że występki zależą od nas i że nikt nie
popełnia ich inaczej jak godząc się na nie, ale że
odwrotnie ma się rzecz z cnotą, choć przecież cała
jej stateczność i trwałość zasadza się na uczynkach,
na jakie przyzwoliła czy też wyraziła stoą zgodę.
I w ogóle zanim przystąpimy do jakiegoś działama,
trzeba je najpierw wyobrazić sobie oraz przyzwolić
na to, co się wyobraża. Kto zatem usuwa wrażenie
albo przyzwolenie, ten usuwa zarazem z życia
wszelką możliwość działania.
Teraz z kolei zobaczmy, co zwykli odpowiadać ^
na to nasi_ przeciwnicy. Lecz wprzódy winniście
poznać to, co stanowi jak gdyby podwaliny całej
ich nauki. Przede wszystkim więc tworzą o tym,
co nazywamy wrażeniami, pewnego rodzaju teorię:
ustalają istotę i rodzaje wrażeń, oznaczają, jakie są
te spośród nich, które można zrozumieć i poznać,
a używają tutaj tych samych słów, co i stoicy. Na­
stępnie wysuwają owe dwa twierdzenia jakby za­
wierające w sobie całe niniejsze zagadnienie: je ­
żeli pewne rzeczy wywierają na nas takie wrażenie,
jakie mogłyby tym samym sposobem wywrzeć też
inne, i jeśli nie ma między wrażeniami żadnej róż­
nicy, to nie możemy jednych z nich pojmować,
a drugich nie pojmować; nie ma zaś żadnej różnicy
nie tylko wtedy, kiedy są jednakie pod każdym
względem, lecz także wtedy, kiedy ich nie można
rozróżnić. Po przyjęciu takich założeń ujmują oni
całą sprawę w jeden ostateczny wniosek. Dochodzą
76 Księgi akademickie

zaś do niego w taki oto sposób: „Wśród odbiera­


nych przez nas wrażeń jedne są prawdziwe, drugie
fałszywe; to, co jest fałszywe, pojęte być'nie może,
co natomiast jest wrażeniem prawdziwym, przed­
stawia się tak, iż jednako z nim może wyglądać
również wrażenie fałszywe“ . A jeśli mamy do czy­
nienia z wrażeniami tego rodzaju, iż nie ma pomię­
dzy nimi żadnej różnicy, to wykluczone jest, byśmy
41 jedne z nich pojąć mogli, drugich nie mogli. „Żad­
nego tedy wrażenia pojąć nie można“ . Sądzą oni,
że wśród przyjętych przez nich w celu wyciągnięcia
pożądanego wniosku przesłanek są dwie, na które
zgodzą się wraz z nimi wszyscy (jako że nikt im
się nie przeciwstawia). Chodzi tutaj o przesłanki
następujące: pierwszą, żęto , co jest fałszywe, po­
jęte być nie może; i drugą, że jeśli między wraże­
niami nie ma żadnej różnicy, to wykluczone, żeby
jedne z nich były takie, iż można by je pojąć, dru­
gie takie, iż byłoby to niemożliwe. Przy pomocy
wielu rozmaitych dowodów bronią oni też pozosta­
łych swych przesłanek, które również zamykają się
w liczbie dwu: pierwsza, że pośród odbieranych
przez nas wrażeń jedne są prawdziwe, inne fałszywe;
i druga, że wszelkie wrażenie prawdziwe przedsta­
wia się tak, iż jednako z nim może wyglądać rów-
42 nież wrażenie fałszywe. Wcale nie przelatują oni
za szybko nad tymi dwiema przesłankami, lecz roz­
wodzą się tak szeroko, iż dckładają niemało wysiłku
i staranności. Dokonują bowiem podziału wyodręb­
niając zwłaszcza zasadnicze części. Z początku oma­
wiają zmysły, a potem to, co w zmysłach i wszelr
Księgi akademickie 77

kich zwyczajnych odczuciach, które chcą zwalczyć,


ma swe źródło. W dalszej kolejności przechodzą
do tej części, gdzie dowodzą, że nawet przez rozu­
mowanie i domysł niczego poznać nie można. W y­
mienione ogólne zagadnienia dzielą jeszcze na części
mniejsze. Jak bowiem postępują z zagadnieniem
zmysłów (a wiecie o tym z wczorajszej rozmowy),
tak też i z innymi sprawami. Omawiając zaś poszcze­
gólne sprawy, które dzielą na całkiem małe cząstki,
pragną wykazać, że ze wszystkimi wrażeniami praw­
dziwymi złączone są fałszywe, niczym od prawdzi­
wych się nie różniące; a skoro tak się one przedsta­
wiają, to pojąć ich nie można.
Co do mnie, wnikliwość tę uważam wprawdzie
za bardzo godną filozofii, lecz zupełnie niestosowną
dla myślicieli, którzy rozważania niniejsze ujmują
w taki sposób. Albowiem określenia i podziały,
posługiwanie się nimi w wywodzie jako środkiem
pomocniczym, wynajdywanie rzeczy podobnych do
siebie i niepodobnych tudzież dokładne i przemyślne
wykazywanie różnic między nimi przystoi ludziom
wierzącym w prawdziwość, pewność i niewzru­
szalność bronionego przez się poglądu, a nie tym,
którzy wołają, że twierdzenia ich nie są bardziej
prawdziwe jak fałszywe. Cóż bowiem odpowiedzie­
liby, gdyby po ustaleniu przez nich pewnej defi­
nicji ktoś zadał im pytanie, czy definicja ta może
być zastosowana do jakiejś innej rzeczy? Jeśliby od­
powiedzieli, że może, to jakże udowodniliby słuszność
definicji? Jeśliby zaprzeczyli, to — ponieważ sto­
sowanie słusznej definicji do fałszu jest nie do po-
78 Księgi akademickie

myślenia — musieliby zgodzić się, iż określaną


w niej rzecz można pojąć; a do przyznania tego
mają oni najmniej ochoty. Takież zarzuty można
wysunąć w stosunku do wszystkich pozostałych
44 części ich wywodu. Jeśli bowiem powiedzą, że wy­
raźnie dostrzegają to, o czym mówią, i że nie za­
wadza im żadne podobieństwo wrażeń, wyznają,
iż daną rzecz pojmują; jeśli natomiast zaprzeczą,
że wrażenia prawdziwe można odróżnić od fał­
szywych, to w jakiż sposób zdołają posunąć się
w swym dowodzeniu naprzód? Wszak spotkają ta­
kież same sprzeciwy, jakie już spotkali; bo niepo­
dobna zamknąć dowodzenia wnioskiem, jeśli prze­
słanki, na których wniosek ten ma być oparty, nie
będą tak utwierdzone, iż wykluczony byłby jakiś
fałsz tego samego rodzaju. Jeżeli tedy rozum dzia­
łający w oparciu o rzeczy pojęte i poznane dojdzie
do wniosku, że nic poznać nie można, to czyż
jesteśmy w stanie znaleźć coś innego, co by jeszcze
bardziej było sprzeczne ze sobą? A ponieważ z samą
istotą dokładnego wywodu związana jest zapowiedź,
że wywód ten odsłoni coś takiego, co dotąd nie było
widoczne, i że dla łatwiejszego osiągnięcia swego
celu posłuży się świadectwem zmysłów i oczywi­
stością, jakże wygląda wywód tych, którzy we wszyst­
kim widzieć chcą nie tyle rzeczywistość, ile raczej
złudy? Najprościej jednak dają się oni zbić przez
to, że przyjmują za zgodne dwa tak bardzo sprzeczne
z sobą twierdzenia — jedno, że niektóre wrażenia
są fałszywe (głosząc zaś taki pogląd dają poznać,
że są też wrażenia prawdziwe), a następnie drugie,
Księgi akademickie 79

iż między wrażeniami fałszywymi i prawdziwymi


nie zachodzi żadna różnica. Tak oto pierwsze zbija
drugie, a drugie zaprzecza pierwszemu.
Lecz idźmy dalej i postępujmy tak, aby się nie 45
zdawało, że w czymkolwiek sobie schlebiamy;
wszystko zaś, co oni wywodzą, śledźmy w ten spo­
sób, by nic nie przemilczeć i nie pominąć. Najprzód
więc owa wspomniana przez nas oczywistość ma
dość wielką moc, by to, co istnieje, mogła nam sama
przez się ukazać takim, jakie jest naprawdę. Jedna­
kowoż, aby tym bardziej skutecznie i niewzrusze­
nie trwać przy oczywistości, potrzeba jakiegoś
większego wysiłku albo starania, byśmy od rzeczy,
które są jasne same przez się, nie pozwolili się od­
wieść przez pewnego rodzaju omamienia lub oszustwa.
Wszak Epikur, choć chciał zapobiec urojeniom,
które zdają się zakłócać poznanie prawdy, i zalecał,
by mędrzec odróżniał domysły od oczywistości, nic
nie dokazał; bo wcale nie uczynił naszego mniema­
nia wolnym od błędów.
Ponieważ tedy poznaniu oczywistych i wyraźnych j 65
rzeczy sprzeciwiają się dwie przeszkody, trzeba dla
ich usunięcia przygotować dwa środki pomocni­
cze. Pierwsza przeszkoda polega na tym, że ludzie
zwracają na rzeczy oczywiste zbyt mało uwagi i zbyt
słabo ją wytężają, by mogli poznać, jak wielka
jasność je otacza; drugą stanowi okoliczność, że
niektórzy, wprowadzeni w błąd tudzież uwiedzeni
przez podstępne i zdradliwe pytania, nie mogąc
odpowiedzieć na nie, wyrzekają się dotarcia do
prawdy. Należy zatem z jednej strony mieć w pogo-
80 Księgi akademickie

towiu to, co można rzec w obronie oczywistości,


a o czym jużeśmy wyżej mówili, z drugiej zaś strony
uzbroić się tak silnie, iżbyśmy byli w stanie odpo­
wiedzieć na ich pytania i udaremnić ich podstępy,
co właśnie zamierzam uczynić.
Przedstawię tedy oddzielnie dowody przeciwni­
ków, ponieważ oni sami także nie mają zwyczaju
rozpatrywać ich łącznie. Najpierw usiłują wykazać,
że skoro przedmioty nieistniejące łudzą dusze na­
sze tymże sposobem, co i przedmioty będące rze­
czywistością, to wiele rzeczy, które zgoła nie ist­
nieją, może robić na nas wrażenie istniejących.
„Jak bowiem mówicie — wywodzą — pewne obja­
wienia zsyła nam bóstwo; na przykład to, co do­
strzegamy we śnie, co dają nam poznać wyrocznie,
wróżby z ptaków i z wnętrzności zwierząt ofiar­
nych“ . (Podkreślają, że takie są wszak poglądy
stoików, przeciwko którym występują w swych roz­
prawach). W związku z tym zapytują, jak się to
mianowicie dzieje, że przemiany wrażeń fałszywych
w prawdopodobne bóstwo dokonać może, a wrażeń
całkiem bliskich prawdy przemienić w prawdziwe
nie może. Albo, jeśli potrafi także i to, dlaczego nie
potrafi spowodować podobnej przemiany wrażeń,
które z największym trudem tylko dadzą się odróż­
nić od prawdy? A jeśli i to jest w jego mocy, dla­
czego nie przemienia w prawdę wrażeń, które zu­
pełnie się od niej nie różnią? „Następnie, skoro du­
sza doznaje wrażeń sama przez się, czego dowodzą
zarówno nasze wyobrażenia, jak i widzenia oglą­
dane we śnie lub w szale wieszczym, to pytam, czy
Księgi akademickie 81

nie jest prawdopodobne, że może ona doznawać


wrażeń również w ten sposób, iż nie tylko nie roz­
różnia, czy są one prawdziwe lub fałszywe, ale nie
zdaje sobie sprawy, czy w ogóle jest pomiędzy nimi
jakaś różnica“ . Tak przecież dzieje się, gdy ktoś
zadrży i zblednie już to sam przez się na skutek
jakiegoś wzruszenia wewnętrznego, już to na wi­
dok czegoś strasznego znajdującego się zewnątrz:
nie ma wtedy żadnego sprawdzianu, który by umo­
żliwił rozpoznanie dwóch rodzajów drżenia i bla­
dości i żadna różnica nie wskazuje nam, czy zostały
one wywołane przez przyczynę wewnętrzną, czy
zewnętrzną. „W końcu odmiennie przebiegałoby ro­
zumowanie, gdyby nie było w ogóle wyglądających
na prawdziwe wrażeń fałszywych. Lecz jeśli są, to
dlaczego nie miałoby być również takich wrażeń,
które trudno jest od prawdy odróżnić, albo takich,
które od niej nie różnią się wcale — zwłaszcza że
sami powiadacie, iż mędrzec w stanie uniesienia
powstrzymuje się od jakichkolwiek przyzwoleń, po­
nieważ nie dostrzega wtedy żadnych różnic mię­
dzy wrażeniami?“
Antioch mówił bardzo wiele o takich złudnych
wrażeniach, przy czym rozmowa o tym jednym za­
gadnieniu trwała przez cały dzień. Co do mnie,
nie sądzę, że winienem postąpić tak jak on; muszę
jednak zająć się głównymi punktami. Przede wszyst­
kim wypada zganić to, że posługują się oni owymi
nader podstępnymi pytaniami. Ten sposób zadawa­
nia pytań, gdy po trochu dodaje się lub odejmuje
coś stopniowo, w najmniejszej mierze zasługuje na
C y c e r o — P ism a filo z o fic z n e t. III 6
82 Księgi akademickie

uznanie w filozofii. Nazywają to sorytem, który


poprzez dodawanie ziarna po ziarnie czynią podob­
nym do stosu zboża. Opaczny to, zaprawdę, i zdrad­
liwy sposób! Wstępujecie bowiem w górę tak: „Je­
żeli bóstwo zsyła śpiącemu widzenie, które wydaje
się prawdopodobne, to dlaczego nie dałoby rów­
nież takiego, które byłoby całkiem bliskie prawdy?
Dlaczego następnie nie ukazałoby takiego, które
trudno byłoby odróżnić od prawdy? Dlaczego da­
lej nie zesłałoby widzenia takiego, iż go nawet nie
można odróżnić od prawdy? Dlaczego wreszcie
nie miałoby to być widzenie takie, iżby pomiędzy
nim a prawdą nie było w ogóle żadnej różnicy?“
Jeśli to ja pozwolę ci pójść tak daleko zgadzając
się na każde poprzednie zapytanie, będzie mój
błąd, jeśli zaś dojdziesz sam — twój. Bo któż ci
przyzna, że bóstwo wszystko może albo że tak
właśnie postąpi, jeśli może? Na jakiej podstawie
przyjmujesz dalej, że skoro jedna rzecz może być
podobna do drugiej, to stąd wynika, iż trudno je
rozróżnić, potem iż nawet wcale nie można rozróż­
nić, a wreszcie że są to rzeczy takie same? Jeśli
więc wilki są podobne do psów, powiesz w końcu,
że są to zwierzęta te same? A przecież niektóre
postępki niecnotliwe wykazują podobieństwo do
cnoty, uczynki złe podobieństwo do dobrych, rze­
czy nie będące dziełami sztuki podobieństwo do
dzieł sztuki. Dlaczegóż tedy wahamy się twierdzić,
iż nie ma pomiędzy nimi żadnej różnicy? Czy nie
dlatego, że dobrze widzimy ich przeciwieństwo? A l­
bowiem nie ma nic takiego, co by można było
Księgi akademickie 83

przemienić z jednego rodzaju w drugi. Jeśliby do­


wiedziono, że pomiędzy różnymi odmianami wra­
żeń nie zachodzi żadna zgoła różnica, to dałoby
się znaleźć rzeczy należące zarazem do swojego
oraz do innego rodzaju. Lecz jak się to może stać?
A poza tym wrażenia złudne, czy to stanowiące 51
wytwór owej wyobraźni, jak to istotnie częstokroć
się zdarza, czy zjawiające się w czasie spoczynku,
czy powstające wskutek upicia się lub szału, można
pozbawić znaczenia jednym sposobem. Wystarczy
bowiem powiedzieć, że wszystkim tego rodzaju wra­
żeniom nie dostaje oczywistości, której musimy
trzymać się z uporem. Któż bowiem, uroiwszy so­
bie coś najpierw i popuściwszy wodze wyobraźni,
a potem opamiętawszy się i przyszedłszy do siebie,
nie dostrzega różnicy pomiędzy oczywistością i złudą?
A to samo dotyczy też snów. Czy myślisz, że Enniusz
po przechadzce, którą odbył w ogrodzie ze swym
sąsiadem Serwiuszem Galbą, powiedziałby:
Zdawało mi się, że z Galbą oto w ogrodzie chodziłem?

Lecz po widzeniu sennym mówił on tak:


Miałem wrażenie, że jest tu obecny poeta Homer.

To samo mamy też u Epicharma:


Oto wydało mi się we śnie, że jestem już martwy.

I dlatego po przebudzeniu nie przywiązujemy


znaczenia do owych widzeń i nie traktujemy ich
tak, jak naszych dokonań na forum. „Lecz przecież — ^
powiadacie — póki złudy trwają, wyglądają one we
śnie tak samo jak to, co widzimy na jawie“ . Otóż
6*
84 Księgi akademickie

zachodzi istotna różnica, ale zostawmy ją na boku.


Bo mówię tylko to, że działanie i ogólny stan duszy
oraz zmysłów ludzkich w czasie snu i w czasie czu­
wania nie są te same. Nawet pijani nie wykazują
w swoich poczynaniach takiej pewności siebie jak
trzeźwi: powątpiewają, wahają się, czasami się za­
stanawiają, z trudem godzą się z tym, co im się
zdaje, i dopiero po wyspaniu się pojmują, jak marne
były owe przywidzenia. Podobnie dzieje się też
z szalonymi: kiedy wpadają w szał, myślą i mówią,
że widzą coś, czego w rzeczywistości nie ma, a kiedy
wracają do przytomności, myślą i mówią jak Al-
kmeon:
Rozum mój wcale nie daje wiary świadectwu oczu.

„Lecz wszak — przypominacie — nawet mę­


drzec, gdy jest uniesiony, powstrzymuje się, by nie
uznać fałszu za prawdę“ . Powstrzymuje się często
i w innych okolicznościach, gdy na przykład od­
czuwa czasem jakąś ociężałość czy opieszałość swoich
zmysłów albo gdy to, co widzi, wydaje mu się zbyt
niejasne, albo gdy krótkość czasu nie pozwala na
dokładne zapoznanie się z czymś. Zresztą cała ta
sprawa powstrzymywania się mędrca w pewnych
okolicznościach od wydania potwierdzającego sądu
zwraca się przeciw wam. Bo gdyby między wra­
żeniami... [nie było żadnej różnicy], powstrzymy­
wałby się stale lub nie robiłby tego nigdy. Otóż
z całego tego sposobu dowodzenia daje się poznać
bezzasadność ujęcia tych, którzy pragną wszystko
zagmatwać. Szukamy ocen mających na sobie
Księgi akademickie 85

piętno powagi, stateczności, pewności i mądrości,


a otrzymujemy przykłady śniących, szaleńców i pi­
jaków. Czy zdajemy sobie sprawę, z jaką płochością
mówimy w całej niniejszej dyskusji? Bo czyż nie
przywodzimy ludzi opanowanych przez działanie
wina lub przez sen albo ludzi obłąkanych? Czyż
nie postępujemy aż tak niedorzecznie, iż raz twier­
dzimy, że pomiędzy wrażeniami czuwających, trzeź­
wych i zdrowych na umyśle a wrażeniami osób
przeżywających stany wręcz odwrotne istnieje ja-
kowaś różnica, a drugi raz, że nie istnieje? Czyż
[nasi przeciwnicy] nie dostrzegają nawet tego, że
podają wszystko jako niepewne, choć sami tego
nie chcą? (Niepewnym zaś nazywam to, co Grecy
określają wyrazem aSyjXa, czyli rzeczy niejasne lub
ukryte). Wszak gdyby między wrażeniami czło­
wieka obłąkanego i człowieka zdrowego na umyśle
nie było żadnej różnicy, któż mógłby wiedzieć, że
ma zdrowy rozum? Już sama chęć zatarcia tej
różnicy stanowi niemałe szaleństwo! Czepianie się
zaś podobieństwa między bliźniętami lub pieczę­
ciami odciśniętymi tym samym pierścieniem jest
dzieciństwem. Bo któż z nas przeczy, że są podo­
bieństwa, skoro widać je w bardzo wielu rzeczach?
Lecz jeśli do obalenia poznania wystarczy wam
wzajemne podobieństwo rozlicznych przedmiotów,
czemuż nie poprzestajecie na tym, zwłaszcza że
zgadzamy się z wami na istnienie podobieństwa?
Dlaczego wolicie prowadzić walkę o niezgodny z na­
turą pogląd, iż każda w swoim rodzaju rzecz nie
jest taka, jaka jest, i że pomiędzy dwiema lub
86 K sięgi akademickie

więcej rzeczami zachodzi jakaś wykluczająca wszel­


kie różnice wspólność cech? Niech już jajo do jaja
oraz pszczoła do pszczoły będą jak najpodobniejsze;
o cóż tedy się kłócisz lub czego chcesz od bliźniąt?
Przyznajemy przecież, że są podobne i mogłeś tym
55 się zadowolić; lecz podobieństwo ich tobie nie
starcza: chcesz zupełnej ich tożsamości, a to jest
(55) całkiem niemożliwe. Następnie szukasz pomocy
u fizyków — tych, którzy przez Akademię są naj­
bardziej wyśmiewani — i nie będziesz mógł się
nawet powstrzymać od ich przytoczenia. Mówisz,
że podług Demokryta liczba światów jest niezli­
czona, przy czym niektóre z nich są nie tylko po­
dobne do siebie, ale pod każdym względem tak
doskonale i skończenie odpowiadające sobie wza­
jemnie, iż nie ma pomiędzy nimi żadnej zgoła róż­
nicy; że przez to właśnie jest nieprzeliczone
mnóstwo... [jednakowych przedmiotów w takich
światach] podobnie jak i ludzi. Potem wychodząc
z założenia, że jeden świat jest tak równy drugiemu,
iż nie zaznacza się pomiędzy nimi najmniejsza na­
wet różnica, domagasz się, by ci przyznano, jakoby
również na tym naszym świecie były pewne rzeczy
tak domierzone do siebie, że i wśród nich nie ma
żadnej różnicy, żadnej rozbieżności. „Bo skoro —
powiesz — owe niepodzielne ciałka, z których
wszystko się tworzy wedle Demokryta, mogły nie
tylko ukształtować, lecz istotnie ukształtowały całe
mnóstwo Kwintusów Lutacjuszów Katulów w po­
zostałych światach, i to niezliczonych, to dlaczegóż
nie mogły stworzyć drugiego Katulusa również
Księgi akademickie 87

i w tym tak wielkim świecie?“ Tak oto po raz pierw- j6°


szy pozywasz mnie przed Demokryta, z którym
zupełnie się nie zgadzam, gdyż błędnie przedstawia
to, o czym bardziej wykształceni fizycy jasno uczą,
iż każda rzecz ma sobie właściwe przymioty. Przy­
puśćmy nawet, że owi znani nam z dawniejszych
dziejów Serwiliuszowie, ci dwaj bliźniacy, byli istot­
nie tak podobni do siebie, jak o nich mówią; czy
przypisujesz im również tożsamość? „Nie rozpozna­
wano ich poza domem“ . Ale rozpoznawano w domul
„O bcy ludzie ich nie rozróżniali“ . Lecz domownicy
rozróżniali! Czyliż na podstawie doświadczenia nie
wiemy, że dzięki zażyłemu obcowaniu z osobami,
których — jak się nam wydawało — nigdy byśmy
nie mogli poznać, zaczynamy rozróżniać je tak
łatwo, jakbyśmy nie znajdowali pomiędzy nimi na­
wet bardzo małego podobieństwa? Może zechcesz 5 7
się tutaj spierać? Nie będę ci się przeciwstawiał;
co więcej, przyznam ci, że właśnie ten sam mędrzec,
którego dotyczy cały niniejszy wywód, napotkawszy
jakieś podobne a nierozpoznane jeszcze przez sie­
bie rzeczy, powstrzyma się z osądem i nigdy nie
poczyta za prawdziwe żadnego wrażenia oprócz
takiego, jakie nie może już okazać się fałszywe.
Także i w stosunku do innych rzeczy ma on pewien
sposób pozwalający na rozróżnienie prawdy od
fałszu; jeśli zaś chodzi o te podobieństwa, musi
uciekać się do wprawy. Jak matka rozpoznaje swe
bliźnięta przez częste patrzenie na nie, tak i ty
zaczniesz je rozróżniać, jeśli będziesz wielokrotnie
z nimi obcował. Wiesz przecież, że podobieństwo
88 Księgi akademickie

jaj weszło w przysłowie. A jednak doszedł nas


słuch, że na Delos, gdy wyspa ta była jeszcze w kwit­
nącym stanie, wiele osób, zajmujących się dla zysku
hodowlą kur na wielką skalę, umiało zwykle, spoj­
rzawszy na jajo, określić, która to kura je złożyła.
I nie przemawia to przeciw wam; bo wy byście
uznali za wystarczające, gdyby tych jaj nie roz­
różniano, a ja wcale nie łatwiej zgodziłbym się na
tożsamość dwóch jaj, gdyby pomiędzy nimi nie było
żadnej różnicy. Wszak zasadą moją jest, iż uznaję
za prawdziwe tylko takie wrażenia, które nie mogą
być fałszywe; i aby nie pogmatwać wszystkiego,
nie wolno mi nawet na palec, jak to mówią, odstą­
pić od tej zasady. Nie tylko bowiem zniknie możność
rozpoznania prawdy i fałszu, ale zatrze się sama ich
istota, jeśli nie będą one niczym różniły się od
siebie. Jak niedorzeczne jest również to, co niekiedy
macie zwyczaj wywodzić, że gdy wrażenia odciśkają
się w naszych umysłach, brak wszelkiej różnicy za­
chodzi nie między tymi wrażeniami, lecz pomiędzy
ich postaciami czy pewnymi obrazami! Jakby do­
prawdy nie wedle tych postaci sądzono o wrażeniach,
które przecież utracą wszelką wiarygodność, jeśli
odbierze im się cechy prawdziwości i fałszywości.
Najbardziej niedorzeczne jest wszelako wasze twier­
dzenie, że jeśli wam nic nie przeszkadza, podąża­
cie za prawdopodobieństwem. Najprzód, jak może­
cie nie mieć przeszkody, skoro prawda nie różni się
od fałszu? Następnie, jak można rozpoznać prawdę,
skoro ma ona wszystkie cechy wspólne z fałszem?
Z tego musiała nieuchronnie zrodzić się owa
Księgi akademickie 89

to jest powstrzymanie się z przyzwoleniem, w czym


Arkesilaos wykazywał większą zgodność z sobą
niźli Karneades, jeśli prawdą jest, co niektórzy
mniemają o tym drugim. Jużci, jeżeli nic nie można
pojąć, jak są przekonani obydwaj, to przyzwolenie
należy odrzucić; bo cóż jest tak nierozsądnego, jak
potwierdzenie czegoś nieznanego? O Karneadesie
zaś wczoraj jeszcze słyszeliśmy, iż czasami miał
zwyczaj posuwać się do słów, że mędrzec może się
zdać na przypuszczenia, czyli może popełniać
błędy. Co do mnie, jestem pewien, że są rzeczy
możliwe do poznania i zbyt długo już nawet mó­
wię o tym; lecz jeszcze większą pewność mam, iż
mędrzec wcale nie polega na przypuszczeniach, to
jest nigdy nie przyzwala na fałsz, ani na to, co nie
jest dokładnie poznane. Zostaje jeszcze twierdzenie 60
akademików, że gwoli znalezienia prawdy trzeba
mówić i przeciw wszystkiemu, i za wszystkim.
Chcę więc zobaczyć, co znaleźli. „Nie zwykliśmy —
wyjaśnia — tego pokazywać“ . Cóż to w końcu za
tajemnica? Lub dlaczego ukrywacie swój pogląd
niby coś szpetnego? „Ażeby ci, co nas słuchają —
odpowiada — kierowali się raczej rozumem niż na­
szą powagą“. Jak to? A czyż byłoby gorzej, gdyby
powodowali się jednym i drugim? Nie ukrywają
przynajmniej jednego: że nic pojąć nie można.
Czy w tym wasza powaga nie przeszkadza? Mnie
w każdym razie wydaje się, że jak najbardziej.
Bo i któż poszedłby za tak jawnie i oczywiście
opaczną i fałszywą nauką, gdyby nie to bogactwo
myśli i nie ta siła wymowy, jaką widzimy u Ar-
90 Księgi akademickie

kesilaosa, a w jeszcze większym stopniu u Kar-


neadesa?
To mniej więcej Antioch mówił podówczas w Ale­
ksandrii, a znacznie dobitniej powtarzał w kilka
lat potem, gdy niedługo przed swoją śmiercią
przebywał wraz ze mną w Syrii. Teraz, po takim
utwierdzeniu mojej sprawy, nie będę wahał się,
najdroższy przyjacielu (tu Lukullus wymienił moje
imię), skoro jesteś o kilka lat młodszy ode mnie,
udzielić ci rady. Czyżbyś ty, któryś obsypał filo­
zofię tak wielkimi pochwałami i poruszył nawet
mającego odrębne zdanie naszego Hortensjusza,
miał podążać za szkołą filozoficzną, która miesza
prawdę z fałszem, odbiera możność wydawania są­
dów, nie pozwala na żadne przyzwolenia i pozba­
wia ludzi świadectwa zmysłów? Wszak nawet Cym-
meriowie, którym widok słońca odjęło czy to ja ­
kieś bóstwo, czy to natura, czy to położenie za­
mieszkanego przez nich miejsca, mieli pomimo
wszystko jakieś ognie i mogli posługiwać się ich
światłem. Ci natomiast, których ty jesteś zwolen­
nikiem, roztoczyli takie ciemności, że nie zostawili
nam najmniejszej bodaj iskierki umożliwiającej wi­
dzenie czegokolwiek. I gdybyśmy poszli za nimi,
bylibyśmy tak skrępowani, iż nie moglibyśmy się
wcale ruszyć. Odmówiwszy nam bowiem możności
przyzwalania, odjęli wraz z tym wszelką działalność
umysłu tudzież zdolność do podejmowania jakich­
kolwiek czynności, co nie tylko nie może być słuszne,
lecz jest zupełnie nie do pomyślenia. Dobrze uświa­
dom sobie również, że właśnie tobie najfnniej wypada
Księgi akademickie 91

bronić tej nauki. Czyż ty, coś wykrył i dobył na


światło najbardziej skryte knowania, coś pod przy­
sięgą zeznał, żeś miał o nich zupełną pewność
(a i ja też mogłem mieć pewność dowiedziawszy
się o tym od ciebie), zaprzeczysz, że istnieją rzeczy,
które można poznać, zrozumieć czy też pojąć? Za­
stanów się, proszę cię najusilniej, byś sam nie po
mniejszy! znaczenia owych najpiękniejszych swych
czynów.

Po tych słowach Lukullus wywód swój zakończył.


Hortensjusz zaś, okazując nadzwyczajny podziw
(czemu nawet w czasie przemowy Lukullusa nie­
ustannie dawał wyraz — między innymi przez
częste podnoszenie rąk dó góry; zresztą nic w tym
dziwnego, bo uważam, że nigdy wnikliwiej Aka­
demii nie krytykowano), zaczął również — żartem
czy poważnie (nie mogłem tego należycie roze­
znać) — namawiać mnie, bym odstąpił od tej nauki.
Wtedy Katulus zwrócił się do mnie tak: Jeśli
wygłoszony z pamięci tak dokładnie i tak wymownie
wywód Lukullusa przekonał ciebie, to nic nie po­
wiem i nie sądzę, że powinno się ciebie odwodzić,
gdy uznasz za stosowne zmienić pogląd. Nie przy­
puszczam wszelako, że przejmujesz się jego radą.
Przecież omal nie zaczął cię przestrzegać, byś uwa­
żał, żeby jeden z tych niegodziwych trybunów lu­
dowych, których, jak ci wiadomo, zawsze będziemy
mieli pod dostatkiem, nie porwał cię i na zgroma­
dzeniu ludowym nie zapytał, czy zgadzasz się ze
sobą, gdy twierdzisz, iż nic pewnego odkryć nie
92 Księgi akademickie

można, a równocześnie utrzymujesz, żeś na pewno


odkrył [sprzysiężenie]. Proszę cię, nie lękaj się tego.
Co się zaś tyczy samej sprawy, to nawet wolałbym,
żebyś był odmiennego zdania niż Lukullus. Jeżeli
jednak mu ustąpisz, nie bardzo będę się dziwił;
pamiętam bowiem, że i sam Antioch, chociaż przez
wiele lat miał inne przekonanie, gdy tylko uznał
za stosowne, zaraz zmienił swoje poglądy.
Gdy Katulus wyrzekł te słowa, wszystkie spoj­
rzenia zwróciły się ku mnie. A wtedy ja, wzruszony
nie mniej jak zwykle, gdy występuję w bardzo waż­
nych sprawach, zacząłem mówić mniej więcej w spo­
sób następujący.

— Na mnie, Katulu, wywód Lukullusa, gdy chodzi


0 treść samą, sprawił wielkie wrażenie jako wywód
człowieka uczonego, wymownego, przygotowanego
1 nie pomijającego nic, co można powiedzieć w obro­
nie danej sprawy. Mimo to nie zwątpiłem, że można
mu udzielić odpowiedzi. Tak wielka zaś powaga
byłaby zupełnie mnie przekonała, gdybyś ty nie
przeciwstawił jej równie wielkiej powagi swojej.
Przystąpię więc do rzeczy, lecz wprzód powiem
parę słów jakby w obronie mojego dobrego imienia.
Bo jeśli to kierując się jakąś chęcią pokazania się
lub zamiłowaniem do sporów najmocniej przylgną­
łem do tej szkoły filozoficznej, sądzę, że trzeba by
potępić nie tylko mój nierozsądek, lecz także moje
obyczaje i charakter. Wszak skoro w całkiem bła­
hych sprawach upór spotyka się z naganą, a krę­
tactwo jest nawet karane, to jakże bym chciał wieść
Księgi akademickie 93

z innymi zacięte spory albo zwodzić już to kogoś


drugiego, już to siebie w sprawie wszystkich zasad
życiowych i postawy, jaką się przyjmuje na całe
życie? Gdybym więc nie miał za rzecz niestosowną
naśladować w niniejszej rozprawie tego, co się
niekiedy zwykło' czynić przy roztrząsaniu spraw
publicznych, byłbym przysiągł na Jowisza i na
opiekuńcze bóstwa penaty, że pałam %chęcią zna­
lezienia prawdy i myślę to, co mówię. Bo i jakże
mógłbym nie pragnąć znalezienia prawdy, skoro
sprawia mi radość odkrycie czegoś choćby tylko po­
dobnego do prawdy? Lecz o ile za najpiękniejszą
rzecz uważam dostrzeżenie prawdy, o tyle za naj­
brzydszą mam uznanie fałszu za prawdę. Sam nie
jestem zresztą tym, który nigdy nie uznaje żadnego
fałszu, nigdy nie przyzwala na nic nazbyt pochopnie
i nie kieruje się przypuszczeniami: chodzi nam tu
o mędrca. Co do mnie, to zarówno mam nadzwy­
czajną skłonność do przypuszczeń (nie jestem bowiem
mędrcem), jak i myślą swą kieruję nie podług owej
Małej Niedźwiedzicy —
Wiernej nocnej przewodniczki fenickich żeglarzy,

jak mówi Aratus, żeglarzy sterujących z tym większą


pewnością, że trzymają się gwiazdozbioru, który
Biegnie w swych obrotach wzdłuż mniejszego koła —

— lecz podług Wielkiej Niedźwiedzicy oraz siedmiu


wspaniałych jej gwiazd, to jest podług wytycznych
o zasięgu szerszym, przy tym nie ustalonych zbyt
dokładnie. Idzie za tym, że błąkam się i tułam po
większej przestrzeni. Ale, jak powiedziałem, chodzi
94 Księgi akademickie

nam tu nie o mnie, jeno o mędrca. Bo ja, gdy tylko


wrażenia mocno poruszą umysł mój lub zmysły,
przyjmuję je, a niekiedy nawet zgadzam się z nimi;
jednakowoż ich nie pojmuję, mam bowiem prze­
konanie, że nic pojąć nie można. Nie jestem
mędrcem; dlatego też ulegam wrażeniom i nie po­
trafię im się oprzeć. Tymczasem Arkesilaos zgodnie
z Zenonem uważa, iż największe zadanie mędrca
to strzec się, by nie dać się złudzić, i baczyć, aby
nie popełnić błędu. Nie masz bowiem nic dalszego
od wyobrażenia, jakie mamy o powadze mędrca,
niż błąd, lekkomyślność i płochość. Cóż więc mam
powiedzieć o stateczności mędrca? Przecież ty też,
Lukullusie, przyznajesz, że nie robi on żadnych przy­
puszczeń. A ponieważ zgadzasz się na to, tedy —
iżbym już dyskutował z tobą w odwrotnej kolej­
ności (zaraz wrócę do właściwego porządku) — zważ
przede wszystkim, jakie znaczenie ma rozumowa­
nie następujące. „Jeśli mędrzec przystanie kiedy­
kolwiek na coś, to niekiedy będzie on również coś
przypuszczał; lecz mędrzec nigdy nie będzie przy­
puszczał, a zatem nie przystanie na nic“ . Arkesilaos
uznawał ten wniosek za słuszny, uważał bowiem
za prawdziwe tak pierwsze, jak i drugie zdanie.
Karneades zgadzał się czasem na drugie, iż mę­
drzec niekiedy przystaje na coś; a stąd wynikało,
że mędrzec też przypuszcza — czego ty nie po­
dzielasz i, jak mi się wydaje, słusznie. Lecz jeśli
chodzi o tamto pierwsze zdanie, że mędrzec, je­
żeli przystanie na coś, będzie również przypuszczał)
to stoicy oraz poplecznik ich Antioch mają je .z a
Księgi akademickie 95

fałszywe. Ich zdaniem bowiem mędrzec jest w sta­


nie rozróżnić fałsz od prawdy, jak też i to, co nie da
się pojąć, od tego, co się pojąć da. Mnie natomiast
zdaje się przede wszystkim, że gdyby nawet można
było coś tam rozeznać, to i tak samo przyzwycza­
jenie do poczytywania za prawdę nie przestaje być
niebezpieczne i zwodnicze. I dlatego, skoro dobrze
wiadomo, że przyzwalanie na coś fałszywego lub
nieznanego jest tak poważnym błędem, należy ra­
czej wstrzymać się z jakimikolwiek twierdzeniami, by
nie pospieszyć się i nie postąpić lekkomyślnie. Fałsz
bowiem bywa tak podobny do prawdy, a to, czego
poznać nie można, tak zbliżone do tego, co można
(jeśli tylko jest coś takiego, a wnet się o tym prze­
konamy), iż mędrzec nie powinien zapuszczać się
w tak przepaścistą okolicę. Jeśli zaś ze swej strony
powiem, że nic zgoła poznać nie można, i przyjmę,
co ty mi zalecasz, iż mędrzec nie robi żadnych
przypuszczeń, to uzyskamy w wyniku, że mędrzec
wstrzyma się od wszelkich twierdzeń. Wtedy bę­
dziesz musiał się zastanowić, czy wolisz wybrać to,
czy też mniemanie, że mędrzec będzie coś przy­
puszczał. „Ni jedno, ni drugie“ — odpowiesz. Po­
starajmy się więc dowieść, że nic poznać nie można,
bo o to wszak toczy się cały nasz spór.
Lecz najpierw powiem coś niecoś o Antiochu,
który w tejże przeze mnie dziś bronionej odmianie
filozofii kształcił się u Filona tak długo, iż — jak
dobrze wiadomo -— nikt nie uczył się jej dłużej od
niego. Pisał również bardzo wnikliwe dzieła na
omawiane tu tematy, a w starości występował prze­
96 Księgi akademickie

ciwko tym ujęciom wcale nie ostrzej, niźli przedtem


ich często bronił. Jakkolwiek więc odznaczał się
bystrym umysłem, co przyznaję, wszelako niesta­
łością osłabił swoją powagę. Jakież to bowiem —
pytam — światło zajaśniało mu tak, iż ukazało
oznakę prawdy i fałszu, której istnieniu przez tyle
lat uporczywie zaprzeczał? Gzy wyrozumiał coś
nowego? Mówi to samo, co stoicy. Czy zaczął żało­
wać, że podzielał tamte poglądy? Dlaczegóż tedy
nie przeszedł do innej szkoły, a zwłaszcza do stoików?
Bo przecież ich to cechą była owa niezgoda z Aka­
demią. Dlaczegóż wstydził się Mnezarcha lub Dar-
dana, którzy byli wtedy w Atenach przywódcami
stoickimi? Nigdy nie pragnął oddalić się od Filona
do chwili, gdy sam zaczął mieć własnych uczniów.
Ale skądże to nagłe przywrócenie dawnej Akademii?
Zdaje się, że chciał zatrzymać dostojne miano szkoły,
chociaż porzucał jej naukę. Byli tacy, którzy mówili,
że uczynił to dla sławy, spodziewając się w dodatku,
iż jego zwolennicy będą zwani antiochijczykami. Co
do mnie wszelako, jestem bardziej skłonny przypusz­
czać, że nie wytrzymał on wspólnego uderzenia
wszystkich filozofów. Albowiem w innych zagadnie­
niach istnieją pomiędzy nimi pewne zbieżności i tylko
tej jednej nauki akademików [o poznaniu] nie po­
dziela nikt z pozostałych myślicieli. Toteż Antioch
ustąpił i tak jak ci, którzy nie znosząc żaru słonecz­
nego w nowych przysionkach chronią się do starych
Meniuszowych, również i on, jakby uciekając od
skwaru, poszukał cienia dawnej Akademii. W okre­
sie, gdy hołdował poglądowi, że nic poznać nie
Księgi akademickie 97

można, posługiwał się zwykle dowodem następu­


jącym: pytał, gdzie też Dionizjusz z Heraklei zna­
lazł ów niezawodny sprawdzian, który waszym zda­
niem ma pociągać za sobą przyzwolenie — czy
w tym, czego trzymał się przez wiele lat dawniej
i w co uwierzył na słowo swojego nauczyciela Ze­
nona, że dobre są jedynie przejawy cnoty, czy też
w tym, czego tak często bronił później, iż cnota
to tylko czczy wyraz i. że dobrem najwyższym jest
rozkosz. Przytaczając jego zmianę poglądów, An-
tiochus chciał okazać, że prawda nie jest w stanie
wywołać w umysłach naszych takiego wrażenia, ja ­
kiego by tymże sposobem nie mógł sprawić na nas
również fałsz. Dokazał jednak, iż dowód powyższy,
który on zaczerpnął z zachowania się Dionizjusza,
drudzy oparli potem na postępowaniu jego własnym.
Lecz więcej powiem o nim w innym miejscu. Teraz
przejdę do twoich, Lukullusie, wypowiedzi.
Nasamprzód zaś zobaczmy, jak się przedstawia
sprawa z tym, o czym mówiłeś na początku, że my
w powoływaniu się na dawnych filozofów postępu­
jemy tak, jak postępują zazwyczaj niespokojni oby­
watele, którzy przywodzą pewnych sławnych mę­
żów, cieszących się uznaniem ludu. Otóż obywatele
ci zajmując się niegodziwymi knowaniami chcą ucho­
dzić za podobnych do tamtych prawych mężów;
my natomiast głosimy poglądy, które — jak to sami
nam przyznajecie — były istotnie poglądami naj­
wybitniejszych filozofów. Anaksagoras wystąpił
z twierdzeniem, że śnieg jest czarny. Czy ścierpiał-
byś, gdybym ja to powiedział? Nie pozwoliłbyś mi
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. III 7
98 Księgi akademickie

nawet na jakiekolwiek wahania w tej sprawie.


A któż to jest Anaksagoras? Może jakiś sofista? (Tak
przecież zwano tych, którzy zajmowali się filozofią
dla popisu albo dla zysku). Przeciwnie, cieszył się
niezwykłą sławą ze względu na swoją powagę i swoje
wrodzone zdolności. Cóż mam mówić o Demokry-
cie? Kogoż możemy z nim porównać nie tylko co
do wielkości geniuszu, lecz i co do wzniosłości du­
cha? On to miał odwagę rozpocząć [jedno ze swych
dzieł] od stwierdzenia: „Mówię tutaj o całokształcie
zjawisk“ . Nie wyłączał nic, czego by nie obiecywał
omówić, bo i cóż może istnieć poza całokształtem
zjawisk? Któż nie ceni tego filozofa wyżej niż Klean-
tesa, Chryzypa i innych myślicieli z późniejszych
stuleci, którzy po zestawieniu z nim wydają mi się
należeć do piątej klasy? Ale i on nie naucza tak
jak my, którzy nie przeczymy, że istnieje jakowaś
prawda, powiadając jeno, że nie można jej poznać,
podczas gdy on zupełnie odrzuca istnienie prawdy;
zmysły zaś uważa nie tylko za pojmujące niewy­
raźnie, lecz za całkiem nie pojmujące (i tak je też
nazywa). Największy jego wielbiciel, Metrodor
z Chios, na początku swojego dzieła 0 przyrodzie
mówi: „Zaprzeczam, abyśmy wiedzieli, czy wiemy
coś, czy nic nie wiemy; nie wiemy nawet, czy i to,
[o czym mowa w zdaniu poprzednim], jest nam
wiadome, czy też niewiadome; nie wiemy w ogóle,
czy coś istnieje, czy nie istnieje“ . Empedokles wy­
daje ci się szaleńcem, a ja jestem zdania, że słowa,
jakie wypowiada, są jak najbardziej odpowiednie dla-
poruszanych przez niego zagadnień. Czyż więc od-
Księgi akademickie 99

biera nam możność widzenia albo pozbawia innych


zmysłów przez to, że przypisuje im niedość wielką
zdolność poznania podpadających pod nie rzeczy?
Parmenides i Ksenofanes w wierszach, co prawda
niezbyt dobrych, z pewnym oburzeniem piętnują
zuchwalstwo tych, którzy — choć nie mogą nic wie­
dzieć — śmieją twierdzić, że wiedzą. Przekonywałeś,
że trzeba wyłączyć spośród nich Sokratesa i Pla­
tona. Dlaczego? O kimż mogę mówić z większą
pewnością niźli o nich? Zaprawdę, zdaje mi się,
że żyłem z nimi — tyle spisano ich rozmów, z któ­
rych bez cienia wątpliwości widać, że zdaniem So­
kratesa nic wiedzieć nie można. Czyni tylko jeden
wyjątek: wie, że nic nie wie; i to wszystko. Cóż
mam powiedzieć o Platonie, który na pewno nie
rozwijałby tego poglądu w tak wielu pismach, gdyby
go nie podzielał? Nie miał przecież żadnego powodu,
by naśladować czyjąś tam ironię, a szczególnie by
stale jej używać. Czy nie wydaje ci się, że nie tylko ^
przytaczam, jak Saturnin, imiona znakomitych lu­
dzi, lecz że również nie naśladuję nigdy innych,
jak tylko sławnych i wybitnych? Miałem wszak nie­
wygodnych dla was pomniejszych myślicieli, Styl-
pona, Diodora, Aleksyna, których sofizmaty (tak się
nazywają zwodnicze wnioski) są zawikłane, lecz ko­
lące; po cóż jednak przywodziłbym ich tutaj, gdy
mam Chryzypa uchodzącego za podporę Portyku
stoickiego? Jakże wiele zarzutów wysunął oh prze­
ciw świadectwu zmysłów, jakże wiele dowodów ze­
brał przeciwko wszystkiemu, co zazwyczaj jest uzna­
wane za prawdziwe! „Ale wszak sam je zbijał“ —
7*
100 Księgi akademickie

powiesz na to. Mnie się, co prawda, tak nie zdaje,


lecz przypuśćmy, że zbijał; na pewno nie nagroma­
dziłby tylu przykładów łudzących nas swym rzekomo
znacznym podobieństwem do prawdy, gdyby nie
wiedział, że trudno jest przeciwstawić się ich wy-
76 mowie. A co sądzisz o cyrenaikach, filozofach by­
najmniej nie mało znaczących, którzy twierdzą, że
nic znajdującego się na zewnątrz poznać nie można
i że pojmują oni tylko to, co odczuwają przez zetknię­
cie się wewnętrzne, na przykład ból czy rozkosz?
Jak mówią, nie wiedzą oni też, jakiego koloru są
poszczególne rzeczy i jaki wydają dźwięk; czują tylko,
że w jakiś sposób rzeczy te na nich oddziaływają.
Lecz dość już powiedziałem o poręczycielach. Py­
tałeś mnie poza tym, czy nie sądzę, że od czasu
tych dawnych filozofów przy tylu geniuszach z ta­
kim wysiłkiem szukających prawdy można było ją
jednak przez tak wiele stuleci znaleźć. Za chwilę
zobaczę, co znaleziono; sam będziesz nawet przy
tym sędzią. A że również Arkesilaos walczył z Ze­
nonem nie dlatego, by mu uwłaczać, lecz dlatego,
że chciał odkryć prawdę, można zrozumieć z na-
77 stępujących okoliczności. Nikt z poprzedników Ze­
nona nigdy nie nauczał, a nawet nigdy nie wspo­
minał o tym, że człowiek jest w stanie obejść się
bez jakichkolwiek przypuszczeń i że mędrzec nie
tylko może, lecz koniecznie musi tak postępować.
Pogląd ten uznał Arkesilaos za słuszny, za szla­
chetny i godny mędrca. Zapytał może Zenona, co
będzie, jeśli mędrzec nie zdoła nic poznać, a nić
wolno mu będzie przypuszczać. Zenon odpowiedział
Księgi akademickie 101

zapewne, że mędrzec wcale nie będzie potrzebował


przypuszczać, ponieważ jest jednak coś niecoś, co
można poznać.— „A cóż to takiego?“ — Myślę, że padła
odpowiedź: „Wrażenie“ . — „Jakie wrażenie?“ —
Wtedy Zenon określił je w ten sposób: wrażenie po­
chodzące od rzeczywistego przedmiotu oraz mające
taką postać, w jakiej zostało przezeń odciśnięte, od­
bite czy wyryte w naszym umyśle. Z kolei usłyszał
pytanie, czy wyjdzie na jedno, jeżeli wrażenie praw­
dziwe będzie tego rodzaju, iż takie samo może być
również wrażenie fałszywe. Tutaj Zenon bystro zrozu­
miał, że żadnego wrażenia pojąć się nie da, jeśli to
z nich, które pochodzi od przedmiotu istniejącego,
może być takie samo jak to, które pochodzi od przed­
miotu nie istniejącego. Arkesilaos pewnie zgodził się
na odpowiedni dodatek do określenia; nie można bo­
wiem pojąć ani wrażenia fałszywego, ani prawdzi­
wego, jeśli jest takie samo jak fałszywe; jednakże
wdał się w tę dyskusję po to, by dowieść, iż każde wra­
żenie pochodzące od prawdy jest takie, jakie może być
też wrażenie wywodzące się od fałszu. Jest to je- 78
dyny przedmiot sporu trwającego aż do tej chwili.
Bo tamto twierdzenie, iż mędrzec na nic nie przysta­
nie, nie wywierało wpływu na toczącą się dyskusję;
wolno było „nic nie pojmować, a jednak przypu­
szczać“, na co podobno zgadzać się miał Kar-
neades. Osobiście wszelako daję więcej wiary Kli-
tomachowi niż Filonowi lub Metrodorowi i jestem
zdania, że Karneades raczej tylko omawiał ten po­
gląd, niźli uznawał go za słuszny.
Lecz pozostawmy to. Pewne jest jedno: jeżeli od­
102 Księgi akademickie

rzucimy przypuszczenie i poznanie, wyniknie z tego


wstrzymanie się od wszelkich twierdzeń; jeśli tedy
udowodnię ci, że nic poznać nie można, będziesz
musiał zgodzić się ze mną, iż mędrzec nigdy na nic
nie przystanie.
to Czy jest więc coś takiego, co można pojąć, jeżeli
nawet zmysły nie donoszą nam prawdy? Bronisz
ich, Lukullusie, przy pomocy zbyt oklepanych do­
wodów. Aby ci uniemożliwić takie postępowanie,
tyle mówiłem wczoraj przeciw zmysłom, choć nie
było po temu konieczności. Powiadasz na to, że
załamujące się w wodzie wiosło i szyja gołębia
wcale cię nie obchodzą. Po pierwsze, dlaczego? Bo
przecież wiem, że i wiosło nie jest takie, jak się
wydaje, i szyja gołębia ma tylko jedną barwę, choć
ma się wrażenie, że jest ich więcej. A po drugie,
czy nic nie powiedziałem oprócz tego? „Zostawmy
już to wszystko — mówisz. — Sprawa ta jest wy­
raźnie zgubna [dla moich przeciwników]: Epikur
mi potwierdza, że jego zmysły dają świadectwo
prawdzie“ . Zawsze więc masz poręczyciela i to ta­
kiego, który broni sprawy z wielkim dla siebie nie­
bezpieczeństwem. Bo posuwa się aż do twierdzenia,
że jeśli któryś ze zmysłów raz w życiu nas oszuka,
80 nigdy nie powinniśmy już wierzyć żadnemu. Oto
co znaczy być pewnym siebie, ufać swym świadkom
i polegać na ich oznajmieniach! Toteż epikurejczyk
Timagoras przeczy, by zezem ustawiwszy oczy wi­
dział kiedyś dwa płomyki lampy: jego zdaniem jest
to błędne urojenie umysłu, a nie złudzenie oczu.
Jak gdyby chodziło nam o to, co Jest naprawdę,
Księgi akademickie 103

a nie o to, co się wydaje! Ten przynajmniej jest


podobny do swoich poprzedników. Ale ty, który
powiadasz, że jedne wrażenia zmysłowe są praw­
dziwe, drugie fałszywe, jak je rozróżniasz? Zanie­
chaj, proszę, komunałów: dość ich mamy u siebie.
„Gdyby — zwracasz się do mnie — bóstwo cię
spytało: «Czy mając zdrowe i sprawnie działające
zmysły żądasz czegoś więcej?», co byś mu odpo­
wiedział?“ Obyż tylko naprawdę spytało! Usłyszał­
byś, jak niełaskawie obeszli się bogowie z nami.
Bo dajmy na to, że widzimy prawdę; lecz jak daleko
sięga nasz wzrok? Oto dostrzegam z tego miejsca
posiadłość kumańską Katula; widzę też okolicę
Pompejanum, lecz samego Pompejanum nie widzę.
I nie ma pomiędzy mną a tą miejscowością nic
takiego, co by przeszkadzało ją widzieć, tylko nie
można już silniej wytężyć wzroku. Ach, jakże wspa­
niała zdolność widzenia! Puteole dostrzegamy, ale
przyjaciela naszego Publiusza Awianiusza, może
przechadzającego się właśnie po portyku Neptuna,
nie dostrzegamy. „Wszelako tamten (nie wiem, kto 8i
to był), kogo zwykle wymienia się w szkołach, wi­
dział wszystko na odległość tysiąca ośmiuset sta­
diów“ . Niektóre ptaki widzą jeszcze dalej. Śmiało
więc odrzekłbym temu waszemu bóstwu, że wcale
nie jestem zadowolony z mych oczu. Powiadasz,
że podobno mam lepszy wzrok niż owe ryby; ale
jakkolwiek znajdują się właśnie w zasięgu naszych
oczu, ani my ich nie widzimy, ani one nie mogą
nas zobaczyć. Podobnie tedy jak im woda, tak nam
przeszkadza niższa warstwa zgęszczonego powietrza.
104 Księgi akademickie

„Atoli nie pragniemy nic więcej“ . Jak to? Czy są­


dzisz, że kret pragnie światła? Zresztą uskarżałbym
się przed bóstwem nie tyle na zbyt mały zasięg
wzroku, ile na to, że spostrzeżenia me nie są zgodne
z rzeczywistością. Czy widzisz tamten statek? Nam
się zdaje, że ten dom wiejski stoi w miejscu, ci jednak,
którzy znajdują się na statku, mają wrażenie, że
dom się porusza. Szukaj przyczyny, dlaczego tak
się wydaje. Choćbyś znalazł najlepszą, a nie wiem,
czy jest to możliwe, to i tak dowiedziesz nam nie
tego, że masz wiarygodnego świadka, lecz tego, że
on nie bez powodu daje ci fałszywe świadectwo.
82 Ale po cóż mówię o statku, skoro wiem już, żeś
pogardził wiosłem? Może żądasz przykładów oka­
zalszych? Cóż więc może być okazalszego od słońca,
które stosownie do zapewnień matematyków jest
przeszło osiemnaście razy większe od ziemi? A jak
malutkie nam się zdaje! Mnie przynajmniej takie,
jakby miało stopę średnicy. Epikur sądzi, że ono
może być nawet mniejsze niż nam się zdaje, choć
nieznacznie mniejsze. Gdyby nawet przypuszczał,
iż jest nieco większe lub tej właśnie wielkości, jak
nam się wydaje — by móc twierdzić, że oczy nie
zwodzą nas wcale albo zwodzą tylko nieznacznie —
to i tak bylibyśmy przez wzrok oszukani. Gdzież
więc podziewa się owo „raz jeden“? Lecz zostawmy
w spokoju tego łatwowiernego poczciwca, który
mniema, że zmysły nigdy nas nie oszukują i że nie
zwodzą nawet teraz, kiedy słońce — lubo gna tak
chyżo, iż nawet nie można sobie przedstawić szyb­
kości jego pędu — mimo wszystko robi na nas wra­
Księgi akademickie 105

żenie stojącego w miejscu. Żeby jednak sprowadzić


tę dyskusję do właściwych rozmiarów, zwróćcie
uwagę, jeśli łaska, jak niewielki jest przedmiot sporu.
Cztery są główne przesłanki, z których wypływa
wniosek, że nie ma nic takiego, co można poznać,
pojąć czy zrozumieć, wniosek stanowiący istotę
całego niniejszego zagadnienia. Pierwszą z nich jest
stwierdzenie, że niektóre nasze wrażenia są fałszywe;
drugą — że nie możemy ich rozeznać; trzecią —
że niepodobieństwem jest, by jedne spośród niczym
nie różniących się od siebie wrażeń dały się ro­
zeznać, a drugie się nie dały; czwartą — że wśród
odbieranych przez zmysły prawdziwych wrażeń nie
ma takiego, z którym nie kojarzyłoby się jakieś inne
wrażenie, niczym od tamtego się nie różniące,
a niemożliwe do poznania. Spomiędzy tych czte­
rech głównych przesłanek na drugą i trzecią godzą
się wszysćy. Pierwszej nie uznaje Epikur, lecz wy,
z którymi toczy się spór, przystajecie także i na nią.
Cały więc spór obraca się dokoła czwartej. Otóż
kto widząc Publiusza Serwiliusza Geminusa przy­
puszczał, że widzi Kwintusa, trafiał właśnie na takie
wrażenie, które nie mogło być należycie pojęte, bo
prawda niczym nie różniła się tu od fałszu. Jeśli
zaś tutaj nie było sposobu rozróżnienia, to jakiż
sprawdzian na tyle pewny, iżby wyłączał pomyłkę,
umożliwi mu rozpoznanie Gajusa Kotty, który
wraz z Geminusem był dwakroć konsulem? Prze­
czysz, by w świecie istniało aż tak wielkie podo­
bieństwo. Walczysz do końca; lecz masz przeciw­
nika ustępliwego. Niech w rzeczy samej podobień­
106 Księgi akademickie

stwo takie nie istnieje. Na pewno jednak może się


tak zdawać, a to już będzie oszukiwało zmysły.
Jeśli zaś oszuka je jedno [pozorne] podobieństwo,
zostanie podane w wątpliwość wszystko. Jeśli bo­
wiem przekreśli się potrzebny do rozróżnienia spraw­
dzian, to choćby osoba, którą zobaczysz, była istot­
nie tą, za jaką ją uważasz, jednakowoż rozpoznania
swego nie oprzesz na takim znamieniu, od którego
domagasz się, iżby wyłączało wszelką pomyłkę.
85 Skoro więc Publiusza Geminusa możesz wziąć za
Kwintusa, jakąż masz pewność, że za Kottę nie
weźmiesz kogoś, kto nim nie jest? Bo wszak niektóre
rzeczy robią na nas wrażenie tego, czym w istocie
nie są. Twierdzisz, że każdy przedmiot ma sobie
właściwe cechy, że żaden z nich nie jest tym sa­
mym, czym jest inny. Stoicki to zaiste, chociaż
nie bardzo wiarygodny pogląd, iż żaden włos nie
jest zupełnie taki sam jak drugi, ani też żadne ziarno.
Można ten pogląd zbić, ale nie chcę się sprzeczać.
Bo z punktu widzenia tego, o co chodzi mi tutaj,
obojętne jest, czy dana rzecz nie różni się od innej
pod żadnym względem, czy też tylko nie można
jej rozpoznać, choćby nawet czymś się różniła. Lecz
jeśli tak wielkiego podobieństwa nie da się znaleźć
między ludźmi, to czy nie może ono istnieć między
posągami? Powiedz mi: czy Lizyppus nie mógł z ta­
kiegoż brązu, o tym samym zestawie kruszców,
przy tym samym stanie powietrza, przy użyciu tej
samej wody i w tych samych wszystkich pozostałych
warunkach odlać stu zupełnie jednakich Aleksan­
drów? Po jakichż tedy oznakach rozróżniłbyś te
Księgi akademickie 107

posągi? Co? A jeśli w tym samym wosku wycisnę 86


tym oto pierścieniem sto pieczęci, jakąż oznaką
będziesz się kierował przy ich rozpoznawaniu?
A może uznasz za potrzebne znalezienie jakiegoś
znawcy pierścieni tak jak wyszukałeś owego Delij-
czyka, dozorcę kur, który umiał rozpoznać jaja?
W pomoc zmysłom przywołujesz też sztukę: „Ma- 27
larz dostrzega rzeczy dla nas niewidzialne“ i „za
pierwszym tonem wydanym przez fletnistę znawca
muzyki od razu poznaje melodię“ . I cóż? Czy nie
rozumiesz, że przemawia to przeciw tobie, skoro
bez daleko posuniętego wyrobienia w sztuce, które
osiąga niewielu, a szczególnie mało ludzi z naszego
stanu, nie możemy ani zobaczyć tego, ani słyszeć?
Potem wspaniale przedstawiłeś nam, z jak wielkim
mistrzostwem natura ukształtowała nasze zmysły,
naszą duszę i całą postać człowieka. Ale dlaczegóż «7
nie miałbym się i tu obawiać nierozważnych mnie­
mań? Czy możesz, Lukullusie, upewnić mnie także
co do tego, że naprawdę istnieje jakaś potęga, oczy­
wiście potęga roztropna i mądra, która stworzyła
albo — żeby użyć twojego słowa — ukształtowała
człowieka? Jak wygląda to kształtowanie, gdzie,
kiedy, dlaczego i w jaki sposób się ono odbywa?
Wnikliwie się to omawia i nawet przyjemnie o tym
rozprawia. Niech zresztą wydaje się to prawdopo­
dobne, byleby tylko nie uchodziło za pewne. Zaraz
przejdę też do fizyków — chociażby po to, aby
ciebie, któryś przed chwilą zapowiedział, że to
uczynię, nie wzięto za mówiącego nieprawdę. Lecz
żeby wpierw przystąpić do spraw jaśniejszych, roz-
108 Ksi(gi akademickie

patrzę powszechnie znane dowody, którymi całe


tomy wypełnione zostały nie tylko przez zwolen­
ników naszej szkoły, ale i przez Chryzypa. (Stoicy
zwykli uskarżać się na niego, że starannie obmyśli­
wszy wszystkie zarzuty przeciw zmysłom i oczywi­
stości tudzież przeciw wszelkiemu doświadczeniu
i rozumowi, w udzielaniu odpowiedzi sobie samemu
okazał się słabszy i w ten sposób dostarczył broni
Karneadesowi). Są to dowody, które ty również
przytoczyłeś z tak niezwykłą dokładnością. Mówi­
łeś, że wrażenie ludzi śpiących, pijanych i szalo­
nych są mniej wyraźne niż wrażenia czuwających,
trzeźwych i będących przy zdrowych zmysłach.
A to dlaczego? Dlatego — sądzisz — iż Enniusz
po przebudzeniu nie powiedział, że widział Homera,
ale że tylko miał takie wrażenie; dlatego, iż Alkmeon
oświadczył:
Rozum mój wcale nic daje wiary świadectwu oczu.

Podobnie rozwodziłeś się też o pijanych. Jak gdyby


ktoś utrzymywał, iż obudzony nie zdaje sobie sprawy,
że miał tylko widzenie senne, a człowiek, którego
szał już przeminął, nie rozeznaje, że to, co podczas
napaści szału zobaczył, nie jest prawdziwe. Lecz
nie o to mi chodzi. Pytam, jak widzenia powyższe
są traktowane w chwili, gdy się ukazują. Czyż nie
uważamy doprawdy, że Enniusz wysłuchał całej
tej przemowy
O , tkliwa duszo...

(jeśli tylko istotnie mu się tu przyśniło) tak, jakby


słyszał ją na jawie? Bo przebudziwszy się mógł
Księgi akademickie 109

doznania te poczytywać za przywidzenie, jak było


w rzeczywistości, i za złudy senne; w czasie snu
jednakże wydawały mu się one tak wiarygodne, jak
to, co się widzi w stanie czuwania. Cóż? A Iliona,
gdy posłyszała we śnie słowa:
Matko, przyzywam cię !...,

czyż nie uwierzyła tak mocno, że to syn mówił


do niej, iż wierzyła nawet po przebudzeniu? Bo
i skądże owo wołanie:
Stójże, pozostań, słuchaj; jeszcze raz powiedz to samo!?

Czy można sądzić, że we śnie daje ona widzeniom


mniej wiary niż wrażeniom odbieranym na jawie?
Cóż mam powiedzieć o szaleńcach? Jakże to było
z Tuditanem, twym powinowatym, Katulu? Czy
ktoś najzdrowszy na umyśle ma swe wrażenia za
tak pewne, jak on miał swoje złudy? Jakże tedy?
A ten, co wojał
Widzę cię, widzę! Żyj, Ulissesie, dopóki możesz!,

czyż nawet dwakroć nie powtórzył, że widzi, cho­


ciaż w ogóle nic nie widział? I cóż? A Herkules
u Eurypidesa, gdy biorąc synów swoich za synów
Erysteusza przeszywał ich strzałami, gdy zabijał
żonę, gdy usiłował także zamordować ojca, czyż
fałszywymi wrażeniami nie powoduje się tak samo,
jakby się powodował prawdziwymi? Co powiesz
na to? A sam Alkmeon twój, który oznajmia, że
rozum jego wcale nie daje wiary świadectwu oczu,
czyż w tym samym miejscu, gdy szał jego przybrał
na sile, nie woła:
110 Księgi akademickie

Skąd się rodzi ten płomień?!,

a następnie:

Przybądź, przybądź! Oto są tu i chcą mnie dostać?

Cóż więc myślisz? Gdy zaś błaga młodą dziewczynę


o ratunek:

Przyjdźże mi z pomocą i odsuń ode mnie tę zmorę, / Moc


tę ogniem tchnącą, która mnie tak dręczy! / Sine idą ku
mnie w swych przepaskach z wężów, / Zbrojne w pochod­
nie płonące, stają tu dokoła,

czy masz wątpliwość, że wierzył on w rzeczywistość


swego widzenia? Dotyczy to i słów następujących:

Długowłosy Apollo napina łuk swój złocony, / A księżyc


stanowi dla niego przy tym zajęciu oparcie. / Z lewej strony
tymczasem Diana ciska pochodnię.

90 Gdyby istotnie tak było, czy wierzyłby on więcej


niż wtedy, kiedy tylko nasunęło mu się takie widze­
nie? Okazuje się bowiem, że teraz już rozum jego
daje wiarę świadectwu oczu. Wszystko to zaś przy­
taczam po to, aby wyprowadzić wniosek, ponad
który nie może być nic pewniejszego: jeśli chodzi
0 przyzwolenie naszego umysłu, nie ma pomiędzy
wrażeniami prawdziwymi i fałszywymi żadnej róż­
nicy. A wy, kiedy fałszywe wrażenia szaleńców
1 ludzi śpiących staracie się podważyć przy pomocy
ich późniejszego opamiętania się, nie osiągacie nic.
Bo wszak nie chodzi o to, jakie bywa zazwyczaj
opamiętanie się zbudzonych lub tych, którzy przeszli
już napad szału, lecz o to, jakie były wrażenia
Księgi akademickie 111

bądź szaleńców, bądź ludzi śpiących — w czasie,


gdy ich doznawali.
Wszakże zostawiani już zmysły w spokoju. Gzy
można coś pojąć rozumem? Powiadacie, że wyna­
leziono dialektykę, która ma być rozjemczynią czy
rozsądzicielką prawdy i fałszu. Ale jakiej prawdy
i jakiego fałszu? W jakiej dziedzinie? Gzy dialektyk
ma rozstrzygnąć, co jest prawdą lub fałszem w geo­
metrii, a może w piśmiennictwie albo też w mu­
zyce? Lecz on nie zna tych dziedzin! A więc w fi­
lozofii? Lecz cóż obchodzi go na przykład wielkość
słońca? Jaki ma sprawdzian, aby móc rozstrzygnąć,
co jest najwyższym dobrem? O czym będzie tedy
rozstrzygał? Czy o tym, które z sądów łączących
albo rozjemczych są prawdziwe, co powiedziano
dwuznacznie, co z czego wynika lub co z czym
zostaje w sprzeczności? Jeżeli dialektyka rozpoznaje
tylko takie i tym podobne sprawy, to rozpoznaje
siebie samą. Wszelako obiecywała nam więcej. Al­
bowiem rozstrzygnięcie wymienionych pytań nie
starcza do rozwiązania innych zagadnień, których
mamy w filozofii tak wiele i które są tak ważne.
Ponieważ jednak przywiązujecie do tej umiejęt­
ności tak dużą wagę, zastanówcie się, czy czasem
nie jest ona całkowicie sprzeczna z waszymi twier­
dzeniami? Przede wszystkim dialektyka pomysłowo
podaje nam zasady przemawiania, sposób rozumienia
ujęć dwuznacznych tudzież wyciągania wniosków;
następnie po dodaniu niewielkiej liczby innych
wskazań przechodzi do sorytów — • rozumowania
w rzeczy samej zwodniczego i niebezpiecznego, o któ­
112 Księgi akademickie

rym dopiero co powiedziałeś, że stanowi opaczny


sposób zadawania pytań. Cóż tedy? Czy to nasza
wina, że jest on taki? Natura nie udzieliła nam żad­
nego rozeznania granic, abyśmy mogli oznaczyć,
jak daleko rozciąga się dane pojęcie. Zapytywani
sposobem dodawania lub odejmowania maleńkich
cząstek nie tylko o stos ziaren pszenicy, skąd po­
chodzi nazwa sorytu, lecz i o inne rzeczy — - na
przykład o pojęcie bogatego i biednego, sławnego
i nieznanego, czegoś mnogiego i występującego w nie­
znacznej ilości, wielkiego i małego, długiego i krót­
kiego, szerokiego i wąskiego — co do żadnego zgoła
nie możemy na pewno powiedzieć, ile to właśnie
trzeba dodać albo odjąć, [by otrzymać oznaczone
pojęcie]. „Lecz soryty są błędne“ — mówicie.
Obalcież je więc, jeśli potraficie, aby nie przyspa­
rzały wam trudności; bo będą przysparzały, jeśli
temu nie zapobiegniecie. „Zapobieżono już — po­
wiada; — Chryzyp bowiem uważa, że gdy ktoś
sposobem dodawania lub odejmowania małych czą­
stek pyta na przykład, czy trzy to mało, czy też
wiele, pytany winien w pewnej chwili, zanim doj­
dzie do pojęcia «wiele», spokojnie zamilknąć“ .
(Oni zwą to po grecku Y]CTU^a£siv, czyli dać spo­
kój, zatrzymać się). „Dla mnie — mówi mu na to
Karneades — możesz nie tylko spokojnie zamilknąć,
ale nawet przespać się. Lecz cóż ci to pomoże? *
Bo znów przyjdzie ktoś, kto obudzi cię ze snu

* Nie ma pewności, gdzie się kończą przytoczone słowa Kar-


neadesa. (Przyp. tłumacza).
Księgi akademickie 113

i w taki sam sposób zapyta: „Jeśli do liczby, na której


zamilkłeś, dodam jeden, czy będzie to wiele?“ I zno-
wuż posuniesz się dalej, dokąd będziesz uważał za
stosowne. Cóż więcej? Wszak przyznajesz przez to,
że nie jesteś w stanie wskazać ani ostatniego stopnia,
na którym kończy się „mało“ , ani pierwszego, od
którego zaczyna się już „wiele“ . Tego rodzaju nie­
pewność rozciąga się tak daleko, że nie wiem, czego
by nie dotyczyła. „Nic mi to nie przeszkadza — 94

mówi Chryzyp. — Bo ja niby wprawny woźnica


powściągam konie, zanim przybędę do kresu, i to
szczególnie silnie wtedy, kiedy droga, po której
one pędzą, jest spadzista. Tak oto — wywodzi —
zawczasu się powstrzymuję i zadającemu pod­
chwytliwe pytania więcej nie odpowiadam“ . Je­
żeli masz do powiedzenia coś pewnego, a nie mó­
wisz, jesteś pyszny; jeżeli nie masz, znaczy to,, że
nie wiesz. Jeśli powodem niewiedzy jest niejasność
przedmiotu, darowuję ci. Lecz ty twierdzisz, że nie
zapuszczasz się aż do ciemnych miejsc; a więc
wstrzymujesz się przy sprawach jasnych. Jeżeli tylko
po to, aby milczeć, to nic nie wskórasz; bo dla tego,
kto chce cię złowić, nie ma zgoła żadnego znaczenia,
czy usidli cię milczącego, czy też mówiącego. Jeżeli
zaś odpowiesz na przykład aż do dziewięciu, że to
mało, a utkniesz na dziesięciu, to również powstrzy­
masz się od przyzwolenia w sprawach pewnych
i całkiem jasnych; a wszak nie pozwalasz mi, bym
tak właśnie postąpił w sprawach ciemnych. Dia-
lektyka tedy nie daje ci przeciw sorytom żadnej
pomocy, ponieważ ani przy stopniowym dodawa-
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. III 8
114 Księgi akademickie

niu nie wskazuje pierwszego szczebla, od którego


zaczyna się „wiele“, ani przy odejmowaniu nie
umożliwia rozpoznawania ostatniego, poniżej któ-
9 5 rego mamy już „mało“ . Co tu mówić? Toć owa
sztuka twa, niby Penelopa rozbierająca zrobioną
już tkaninę, niszczy na końcu to, czego dokonała
poprzednio. Ale czyż jest w tym wasza albo nasza
wina? Zaiste, przecież podstawę dialektyki tworzy
zasada, że wszelkie wyrzeczone zdanie (a zwą je
aĘiwpa, czyli aksjomatem, co oznacza swego ro­
dzaju twierdzącą wypowiedź) jest albo prawdziwe,
albo fałszywe. Cóż więc? Czy zdanie takie: „Jeśli
stwierdzisz, że kłamiesz, i mówisz prawdę, to za­
razem kłamiesz i mówisz prawdę“ — jest prawdziwe,
czy też fałszywe? Określacie to jako niemożliwe do
wyjaśnienia, co trudniej przyjąć niż nasze ujęcie,
wedle którego jest to niezrozumiałe i nieuchwytne.
30 Lecz pomijam tę okoliczność i pytam was o rzecz
następującą: jeśli charakter takich zdań nie daje
się wyjaśnić i jeśli nie ma żadnego sposobu umożli­
wiającego wam rozstrzygnięcie, czy są one praw­
dziwe, czy fałszywe, to co się stanie z waszym okre­
śleniem, że twierdzenie jest zdaniem wyrażającym
prawdę lub fałsz? Do przytoczonych już dowodów
dodam... że do jednych zdań trzeba się stosować,
a drugie, jeśli są sprzeczne z tamtymi, powinno się
96 odrzucać. Co sądzisz zatem o rozumowaniu nastę­
pującym: „Jeśli twierdzisz, że teraz świta, i mówisz
prawdę, znaczy to, że świta; a właśnie twierdzisz,
że w tej chwili świta i mówisz prawdę; więc istotnie
świta“? Niewątpliwie uznajecie takie rozumowanie
Księgi akademickie 115

i powiadacie, że wniosek jest jak najsłuszniejszy;


dlatego też w nauce waszej podajecie ten sposób
wnioskowania jako pierwszy. Albo tedy uznacie
wszystko, co się tym sposobem wnioskuje, albo też
wasza dialektyka jest niczym. Otóż zastanów się,
czy przyjmiesz wnioskowanie takie: „Jeśli stwier­
dzasz, że kłamiesz, i mówisz prawdę, znaczy to,
że kłamiesz; a właśnie stwierdzasz, że kłamiesz,
i mówisz prawdę; więc istotnie kłamiesz“ . Jakże
możesz nie przystać na tó rozumowanie, skoro po­
przednio przystałeś na takie samo? Są to pytania
Chryzypa, na które on sam nawet nie potrafił dać
odpowiedzi. Bo cóżby począł z wnioskiem wypro­
wadzonym tak: „Jeśli świta, znaczy to, że świta;
a właśnie świta; więc istotnie świta?“ Oczywiście,
zgodziłby się z nim: sam sposób powiązania zdań
zmusza cię, jeżeli zgadzasz się z pierwszymi, do
wyrażenia zgody na następne. A jakaż jest różnica
pomiędzy tyin sposobem wnioskowania a tamtym
drugim: „Jeśli kłamiesz, znaczy to, że kłamiesz;
a właśnie kłamiesz; więc istotnie kłamiesz“? Oświad­
czasz, że nie możesz ani przyjąć, ani odrzucić ta­
kiego wniosku. Jakże zatem mogłeś być skłonniejszy
do przyjęcia poprzedniego? Jeżeli ma tutaj znacze­
nie umiejętność wnioskowania, jego sposób, metoda
i moc, to w jednakiej mierze znajdujemy je w oby­
dwu przypadkach. Ale oto ostatnia ich ucieczka: 97

domagają się wyjątku dla zdań niemożliwych do


wyjaśnienia. Myślę, że winni upatrzyć sobie jakie­
goś trybuna; u mnie nigdy nie wyjednają takiego
wyjątku. Od Epikura, który gardzi całą dialektyką
8*
116 Ksi{gi akademickie

i szydzi z niej, nie potrafią nawet uzyskać, aby


zgodził się na prawdziwość twierdzenia takiego:
„Hermarchus albo będzie żył jutro, albo nie będzie“ .
Tymczasem dialektycy są przeciwnego zdania —
iż wszelki sąd rozjemczy, mający postać alterna­
tywy „albo tak, albo nie“, jest nie tylko prawdziwy,
lecz i konieczny. (Zwróć uwagę, jak ostrożny jest
filozof, którego oni poczytują za tępego: „Bo jeśli —
mówi — zgodzę się, że konieczne jest jedno z dwojga,
to konieczne okaże się również, że Hermarchus albo
będzie żył jutro, albo nie będzie; ale w istocie
rzeczy wcale nie ma tego rodzaju konieczności“ ).
Dlatego też dialektycy, to znaczy Antiochus i stoicy,
zwalczają Epikura. Wszak obala on całą dialektykę:
jeżeli sąd rozjemczy składający się z dwu zdań
sprzecznych (sprzecznymi zaś nazywam takie zda­
nia, z których jedno coś twierdzi, a drugie temu
zaprzecza) — jeśli, powtarzam, taki sąd rozjemczy
może okazać się fałszywy, to żaden sąd nie jest
98 prawdziwy. Ale dlaczego prowadzą spór ze mną,
który idę za ich własną nauką? Kiedy coś podobnego
zdarzało się Karneadesowi, miał zwyczaj żarto­
wać w ten oto sposób: „Jeżeli wnioskowałem słusz­
nie, sprawę wygrałem; jeśli zaś błędnie, to Dio-
genes zwróci moją minę“ ; u tego bowiem stoika
pobierał naukę dialektyki, a mina była zapłatą żą­
daną przez dialektyków. Idę tedy drogami wska­
zanymi mi przez Antiochusa i nie widzę, dlaczego
zdanie „Jeżeli świta, znaczy to, że świta“ miałbym
uznać za prawdziwe (ze względu na to, iż — jak
się uczyłem — wszelkie połączenia zbudowane na
Księgi akademickie 117

zasadzie tożsamości części składowych są prawdziwe),


natomiast zdania „Jeśli kłamiesz, znaczy to, że
kłamiesz“ nie zaliczałbym do tego rodzaju połą­
czeń. Albo więc uznam za prawdziwe i to, i tamto,
albo nie uznając tego, odrzucę też i tamto.
Lecz by zostawić już w spokoju wszystkie te prze- 31
nikliwe dociekania i cały ten zawiły sposób prowa­
dzenia dyskusji, a także by okazać, kim jesteśmy,
przedstawmy teraz całokształt poglądów Karnea-
desa, wskutek czego wszystkie tamte twierdzenia
Antiocha upadną same przez się. Nie powiem tu
zaś nic takiego, co by mogło w kimś wzbudzić po­
dejrzenie, że jest zmyślone. Zaczerpnę wszystko od
Klitomachusa, który aż do sędziwych lat obcował
z Karneadesem. Jako Punijczyk, był to człowiek
bystry, a poza tym nader pilny i dokładny. O po­
wstrzymaniu się od przyzwolenia traktują cztery
jego księgi, lecz to, co teraz mam zamiar powie­
dzieć, pochodzi z księgi pierwszej. Otóż zdaniem 99

Karneadesa mamy dwie odmiany wrażeń. Pierwsza


z nich dzieli się z kolei na wrażenia dające się i nie
dające się rozezhać, druga zaś na wrażenia prawdo­
podobne i nieprawdopodobne. Wszystko, co mówi
się przeciwko zmysłom oraz przeciw oczywistości,
dotyczy pierwszej odmiany; przeciwko drugiej nie
można wysunąć żadnych zarzutów. Zgodnie z ta­
kim jego poglądem wcale nie ma wrażeń, z których
wynikałoby dokładne rozeznanie, natomiast mnóstwo
jest doznań, z których wynika prawdopodobieństwo.
Albowiem sprzeciwiałoby się to naturze, gdyby nie
było nic prawdopodobnego: nastąpiłoby wtedy do-
118 Księgi akademickie

szczętne unicestwienie całego życia, o czym wzmian­


kowałeś nam, Lukullusie. I dlatego w wielu wy­
padkach trzeba wierzyć świadectwu zmysłów, by­
leby tylko spełniony był wymóg, żeby pośród wra­
żeń prawdopodobnych nie znalazły się takie, które
niczym nie różniąc się od reszty mogłyby jednak
okazać się fałszywymi. Idzie za tym, że jeśli nastrę­
czy się coś wyglądającego na prawdopodobne,
czemu nie przeciwstawi się nic sprzecznego z owym
prawdopodobieństwem, to mędrzec nim się posłuży
i w ten sposób będzie kierował wszystkimi swymi
postępkami w życiu. Wszak również i ten mędrzec,
którego wy nam przedstawiacie, rządzi się w wielu
razach wrażeniami wiarygodnymi, nie rozeznanymi
co prawda, nie pojętymi i nie stwierdzonymi na
pewno, lecz prawdopodobnymi, których odrzucenie
pociągnęłoby za sobą całkowite zburzenie jego ży-
100 cia. Cóż bowiem? Czy mędrzec wchodząc na sta­
tek wie i czy ma pewność, że podróż odbędzie się
zgodnie z jego życzeniami? Jakże to jest możliwe?
Lecz jeśli teraz z tego miejsca wyruszy do odległych
o trzydzieści staj Puteolów, odbywając podróż na
dobrym statku z dobrym sternikiem przy tej spokoj-
ności powietrza, to wydaje się bliskie prawdy, że
przybędzie tam całkiem pomyślnie. Takimi oto
wrażeniami będzie on kierował się w swych posta­
nowieniach działania lub nie działania i uzna
śnieg za biały łatwiej niźli Anaksagoras, który nie
tylko przeczył temu, ale przekonywał, że nawet
nie wydaje mu się biały, gdyż dobrze wie, że woda,
101 z której śnieg ten powstał, jest ciemna. Z czymkol­
Księgi akademickie 119

wiek tedy zetknie się mędrzec tak, iż odbierze wra­


żenia prawdopodobne, nie zakłócone przez jakieś
doznania przeciwne, podporządkuje się owym wra­
żeniom. Nie jest bowiem wykuty z kamienia czy
wyciosany z drzewa dębowego, lecz ma ciało i du­
szę; odczuwa on doznania swego rozumu i swych
zmysłów, tak iż przeróżne rzeczy wydają mu się
prawdziwe, choć brakuje im owej wyraźnej, sobie
tylko właściwej cechy rozpoznawczej. Lecz mę­
drzec nie potwierdzi tego, gdyż może istnieć także
i jakiś fałsz zupełnie podobny do prawdy. Nie mó­
wimy więc przeciw zmysłom nic innego niż mówią
stoicy, którzy stwierdzają, że wiele rzeczy jest fał­
szywych, przedstawiających się całkiem inaczej, niż
wydaje się naszym zmysłom. A że sprawa wygląda
tak, iż w jednym wypadku przynajmniej świa­
dectwo zmysłów może okazać się fałszywe, natych­
miast zjawia się myśliciel, który odmawia zmysłom
wszelkiej zdolności poznawczej. W ten sposób, choć­
byśmy nawet milczeli, do obalenia poznania i po­
jmowania wystarczy jednej głównej zasady Epikura
i drugiej waszej. Jakaż jest ta zasada Epikura? —

„Jeśli jakieś wrażenie zmysłowe jest fałszywe, ozna­


cza to, że nic poznać nie można“ . A co mówi za­
sada wasza? — „Niektóre wrażenia zmysłowe są
fałszywe“ . Co z tego wynika? Gdybym nawet mil­
czał, wniosek sam się narzuca: „Nic pojąć nie
można“ . — „Nie zgadzam się — powiada — z Epi­
kurem“ . Spieraj się tedy z nim, który ma pogląd
całkiem sprzeczny z twoim, a nie ze mną, który —
jak dobrze wiesz — podzielam twe zapatrywania
120 Księgi akademickie

przynajmniej co do tego, że pewne wrażenia zmy-


102 słowe są błędne. Wszelako nie ma dla mnie nic
dziwniejszego, jak owe wypowiedzi, pochodzące
szczególnie od samego Antiocha, który był świetnie
obznajomiony z tym, o czym przed chwilą mó­
wiłem. Chociażby bowiem ktoś z was uznał za sto­
sowne zganić nasz pogląd, że nic poznać nie można,
byłaby to niewątpliwie nagana lekkomyślna, po­
nieważ jednak przyznajemy, że pewne wrażenia są
wiarygodne. Wam się wydaje, że to nie wystarcza.
Niech tak będzie. Lecz na pewno wystarcza do tego,
ażeby uniknąć zarzutu, którym tak zawzięcie mnie
prześladujesz: „Nic więc nie widzisz, nic nie sły­
szysz, nie ma dla ciebie nic pewnego?“ W oparciu
o Klitomacha wyjaśniłem powyżej, jak ujmował to
Karneades. Posłuchaj teraz, jak naświetla to za­
gadnienie sam Klitomach w dziele poświęconym
poecie Gajusowi Lucyliuszowi, a opracowanym po
uprzednim wydaniu na ten sam temat innego dzieła,
poświęconego Lucjuszowi Cenzorynowi, który był
konsulem wraz z Meniuszem Maniliuszem. Oto jak
bez mała wyglądają napisane przezeń słowa, które
są mi znane ze względu na to, że w owej księdze
zawarte jest pierwsze ujęcie i jakby wykład oma­
wianych tu przeze mnie spraw; lecz wyraził się on
103 w sposób następujący. Zdaniem akademików —
wywodzi — między rozmaitymi wrażeniami za­
chodzi ta różnica, iż jedne z nich wydają się prawdo­
podobne, drugie przeciwnie. Nie wystarcza to jedna­
kowoż do stwierdzenia, iż pierwsze mogą być po­
znane, drugie zaś nie ■— a to dlatego, że na prawdo­
Księgi akademickie 121

podobne wygląda też wiele wrażeń fałszywych, fał­


szu zaś pojmować ani poznawać niepodobna. Bar­
dzo więc [— powiada Klitomach — ] mylą się ci,
którzy zapewniają, że zwolennicy Akademii odbie­
rają ludziom zmysły. Nigdy nie zaprzeczali oni ist­
nienia barw, smaków i dźwięków, utrzymywali jeno,
że odczucia te nie mają jakiejś sobie właściwej
oznaki prawdziwości i pewności, oznaki, która nie
mogłaby występować także gdzie indziej. Wyło­
żywszy to dodaje, że powiedzenie o powstrzymywaniu
się mędrca od przyzwoleń ma znaczenie dwojakie.
Po pierwsze, rozumie się przez to, iż mędrzec nie
przyzwala zgoła na nic; po drugie — że się tylko
powstrzymuje od odpowiedzi, by na nic nie wyrażać
ani nie odmawiać swego przyzwolenia oraz by ni­
czemu nie przeczyć ani nic nie potwierdzać. Skoro
tak się sprawa przedstawia, jeden [z akademików]
woli nigdy nie przyzwalać, drugi zaś przestrzega za­
sady kierowania się prawdopodobieństwem, by tam,
gdzie ono występuje, móc odpowiedzieć „tak“,
a tam, gdzie* go brakuje, rzec „nie“ . Lecz żeby
nas nie raziło to, iż mędrzec, chociaż we wszyst­
kich sprawach wstrzymuje się od przyzwolenia, za­
biera się jednak do czegoś i coś robi, Klitomach
pozostawił te wrażenia, które pobudzają nas do
działania, jak również te, które pozwalają udzielić
na postawione pytanie odpowiedzi twierdzącej lub
przeczącej kierując się tylko naszym odczuciem. Żą­
dał jeno, by nie wyrażać stanowczego przyzwole­
nia, i podkreślał, że nie można brać pod uwagę
wszystkich takich wrażeń, ale wyłącznie te, któ-
122 Księgi akademickie

loj rym nic się nie przeciwstawia. Jeśli nie możemy


przekonać was do tego, uważajcie nasz pogląd za
błędny; ale na pewno nie zasługuje on na uwłacza­
nie. Nie odbieramy bowiem światła, a jedynie o tym,
co wy macie za poznane i zrozumiałe, powiadamy,
że jeżeli tylko jest wiarygodne, wydaje nam się
bliskie prawdy.
33 Po takim wprowadzeniu i utwierdzeniu prawdo­
podobieństwa, w dodatku prawdopodobieństwa nie
nastręczającego trudności, nie wymuszonego, nie
znającego przeszkód i wolnego od wszelkich powi­
kłań, sam rozumiesz zapewne, Lukullusie, że twoja
obrona oczywistości została już obalona. Bo mę­
drzec, o którym tu mówię, będzie tymi samymi
oczami, co i wasz, patrzył na niebo, ziemię i morze,
tymi samymi zmysłami rozpoznawał też wszystko
inne, co pod każdy z tych zmysłów podpada. I to
morze, które teraz przy zjawieniu się wiatru za­
chodniego wydaje nam się purpurowe, zrobi po­
dobne wrażenie także i na nim; ale on nie uzna tego
za prawdę, ponieważ i nam samym wydawało się
dopiero co błękitne, a z rana żółtawe i ponieważ
w tej chwili właśnie miejsca oświetlone przez słońce
bieleją, iskrzą się i różnią się wyglądem od innych
miejsc znajdujących się w najbliższym sąsiedztwie, tak
iż gdybyś nawet potrafił wskazać przyczynę tego
zjawiska, nie mógłbyś jednak utrzymywać, że wra­
żenia odbierane przez twoje oczy są prawdziwe.
106 „Ale skąd pamięć, jeśli nic nie pojmujemy?“ — bo
tak przecież pytałeś. Jak to? Czyż możemy pamię­
tać tylko wrażenia dla nas zrozumiałe? Cóż? A czy
Księgi akademickie 123

Połienus, który był podobno wielkim matematy­


kiem, kiedy później przystał do Epikura i uznał
całą geometrię za błędną, zapomniał to, co w jej
zakresie wiedział? Poza tym, jak stwierdzacie sami,
wrażenia fałszywe nie mogą stać się przedmiotem
poznania. Jeśli więc pamięć ogarnia tylko rzeczy
pojęte i zbadane, to wszystko, co ktoś pamięta, jest
dlań zrozumiałe i dokładnie mu znane; nic fałszy­
wego zaś poznać nie można. A przecież Seiron
pamiętał wszystkie dogmaty Epikura. Wynikałoby
z tego, że wszystkie one są prawdziwe. Osobiście
nie mam nic przeciw temu. Lecz ty musisz albo
również potwierdzić, że tak jest, albo ustąpić mi
co do pamięci i przyznać jej miejsce nawet tam,
gdzie nie ma żadnego poznania i zrozumienia. „Cóż 10 7

więc stanie się z umiejętnościami?“ — pytasz. Z ja ­


kimi umiejętnościami? Czy z tymi, które same mó­
wią otwarcie, że polegają raczej na domysłach niż
na wiedzy? A może z tymi, które kierują się jedynie
wrażeniami i nie znają owej waszej sztuki rozróż­
niania prawdy 1 fałszu?
Ale dwa są główne dowody, najsilniej podtrzy­
mujące waszą sprawę. Po pierwsze bowiem, uwa­
żacie za niemożliwe, by ktoś zgoła nic nie uznał
za prawdę. A przecież możliwość tego jest oczywista,
skoro Panecjusz, najwybitniejszy chyba — jak ja
przynajmniej sądzę — stoik, oświadcza, że wątpi
w to, co wszyscy prócz niego stoicy poczytują za
najpewniejsze, czyli w prawdziwość odpowiedzi ha-
ruspików, wróżb z ptaków, wyroczni, snów i prze­
powiedni, oraz że powstrzymuje się tu od przyzwo-
J24 Księgi akademickie

lenia. Jeżeli może on tak postępować nawet z tymi


rzeczami, które mistrzowie jego uważali za całko­
wicie pewne, to dlaczegóż by mędrzec nie mógł
w podobny sposób postąpić ze wszystkimi innymi?
Czyż istnieją jakieś założenia, co do których dopu­
szczalne jest tylko nieuznanie lub uznanie, a nie­
dopuszczalne zastanowienie? Czy tobie wolno będzie
zatrzymywać się w sorytach kiedy zechcesz, a mędr­
cowi nie będzie wolno zachować się tak samo wo­
bec innych spraw, zwłaszcza gdy bez przyzwolenia
może — jeśli nic temu nie przeszkadza — pójść
los za samym prawdopodobieństwem? Drugi zaś do­
wód wasz polega na upewnianiu, że kto nie utwier­
dza niczego swoim przyzwoleniem, ten niezdolny
jest do żadnego działania. Bo przed działaniem
trzeba — jak mówicie — odczuwać jakieś wrażenie,
a w tym zawiera się też przyzwolenie; (stoicy po­
wiadają przecież, że samo odczucie zmysłowe sta­
nowi już przyzwolenie, a ponieważ następstwem
jego jest pragnienie czegoś, przeto pociąga ono za
sobą działanie); usunięcie zaś doznań zmysłowych
34 oznacza unicestwienie wszelkich poczynań. Na ten
temat, jak to wiesz z poprzedniej... [rozprawy]
wiele powiedziano i wiele napisano za i przeciw;
lecz całe zagadnienie może być rozstrzygnięte krótko.
Jakkolwiek bowiem osobiście za najszczytniejszą dzia­
łalność mam walkę ze złudami, sprzeciwianie się
czczym domysłom i wstrzymywanie się od niepew­
nych przyzwoleń, jakkolwiek daję wiarę Klitoma-
chowi, który pisze, że Karneades dopełnił Herku­
lesowego nieomal dzieła wyrywając z umysłów na­
Księgi akademickie 125

szych przyzwolenie, czyli przypuszczenia i nieroz­


wagę tak, jak ten bohater pokonał dzikiego i okrut­
nego potwora — to jednak, pozostawiając już na
boku tę część mojej obrony, pytam: co przeszkodzi
w działaniu człowiekowi, który idzie za wolnym
od wszelkich zawad prawdopodobieństwem? — ■
„Przeszkodzi, — odpowiada •— właśnie jego prze- 109
konanie, że nie można rozpoznać nawet tego, co
uznaje za prawdopodobne“ . Ależ to samo prze­
szkodzi ci również w przedsięwzięciu podróży mor­
skiej, obsianiu pola, ożenku, spłodzeniu dzieci
i wielu innych czynnościach, w których nie ma
innego przewodnika poza prawdopodobieństwem.
Jednakże przytaczasz ów oklepany i tyle razy od­
rzucony dowód, ujmując go nie na wzór Antypatra,
lecz — jak powiadasz — z większą wnikliwością;
bo Antypatrowi zganiono jego pogląd, wedle któ­
rego myśliciel twierdzący, że nic poznać nie można,
nie przestaje być w zgodzie ze sobą, jeśli przyjmuje
równocześnie, że możliwe jest zrozumienie tego,
o czym mówi jego twierdzenie. Sam Antiochus
uznał to rozumowanie za nieudatne i wewnętrznie
sprzeczne; niepodobna wszak w zgodzie z sobą
utrzymywać, że nic poznać nie można, jeśli się po­
wiada zarazem, że coś tam jednak poznać można.
Należało więc — jego zdaniem — przycisnąć Kar-
neadesa do muru raczej w sposób następujący:
skoro mędrzec nie może uznać za pewne niczego,
co nie jest uchwytne, zrozumiałe i dobrze poznane,
to ten, kto przypisał mędrcowi pogląd, że nic po­
znać nie można, winien się zgodzić, że mędrzec
126 Ksi(gi akademickie

ma za pewną przynajmniej tę jedną zasadę. Jak


gdybyśmy mówili, że mędrzec nie ma żadnej zasady
110 i może pędzić życie w ogóle bez zasad! Tak jednak
jak inne rzeczy, również i to, że nic poznać nie można,
uważa on za prawdopodobne, a nie za pewne. Bo
jeśliby w tej sprawie miał jakieś znamię umożliwia­
jące dokładne rozeznanie, to posługiwałby się nim
i w innych sprawach; a że go nie ma, ucieka się
do prawdopodobieństwa. I dlatego nie straszne jest
dlań posądzenie, że wszystko gmatwa i podaje
w niepewność. Wszak zapytany o powinność i o roz­
liczne inne sprawy, z którymi stykał się i w których
nabrał doświadczenia, nie odpowie bynajmniej, że
nie wie — tak jak odrzekłby na pytanie, czy liczba
gwiazd jest parzysta, czy nieparzysta. Albowiem
w sprawach zupełnie nie znanych nie ma zgoła
żadnego prawdopodobieństwa; gdzie zaś ono ist­
nieje, tam nie zabraknie mędrcowi rozeznania, co
ma uczynić lub co odpowiedzieć.
111 Nie pominąłeś też, Lukullu, innego zarzutu An-
tiochusa (i nic dziwnego, bo zyskał on sobie szcze­
gólny rozgłos), zarzutu, o którym Antioch powtarzał
zwykle, że sprawiał Filonowi najwięcej kłopotu.
Gdy bowiem przyjmowałeś [— mówił do Filona — ]
po pierwsze, że niektóre wrażenia są fałszywe, i po
drugie, że niczym nie różnią się one od prawdzi­
wych, nie brałeś pod uwagę, że na tamto pierwsze
twierdzenie wyrażaliśmy z naszej strony zgodę, po­
nieważ także naszym zdaniem istnieje między wra­
żeniami jakowaś różnica, i że niweczyło ją drugie
twe twierdzenie przeczące, by wrażenia prawdziwe
Księgi akademickie 127

czymś się różniły od .fałszywych; i tutaj popadłeś


w największą niezgodność ze sobą. Otóż byłoby
rzeczywiście tak [jak mówił Antioch], gdybyśmy
całkiem odrzucali prawdę. Nie czynimy tego! Al­
bowiem dostrzegamy zarówno prawdę, jak fałsz.
Lecz przyjmuje to u nas postać prawdopodobień­
stwa, gdyż hic mamy żadnej oznaki umożliwiającej
dokładne rozeznanie.
Wydaje mi się jednak, iż — jak dotąd — traktuję ^52
zagadnienie nazbyt wąsko. Skoro bowiem istnieje
możliwość rozszerzenia wywodu, dlaczegóż mamy
wtłaczać go do tak ciasnych wąwozów i do gęstych
stoickich zarośli? Gdybym miał do czynienia z pe-
rypatetykiem, który by stał na stanowisku, że wra­
żenie wywarte przez coś prawdziwego możemy po­
jąć, przy czym w zdaniu tym nie byłoby ważnego
dodatku: „wywarte tak, iż podobne wrażenie nie
mogłoby pochodzić od czegoś fałszywego“ — to
z człowiekiem stawiającym sprawę tak prosto roz­
mawiałbym również po prostu i nie bardzo bym się
z nim spierał. Jeśliby nawet na me słowa, że nic poznać
nie można, odpowiedział, iż mędrzec robi czasem
przypuszczenia, nie sprzeciwiałbym się, zwłaszcza
że Karneades niezbyt silnie przeciwstawia się ta­
kiemu ujęciu. Lecz teraz co mogę uczynić? Oto
pytam, czy jest coś takiego, co można pojąć. Odpo- 1 1 3
wiada mi nie Arystoteles, nie Teofrast, nawet nie
Ksenokrates lub Polemon, ale ci pomniejsi filozofo­
wie, że można pojąć taką prawdę, do której nie może
być podobny żaden fałsz. Wszelako nic takiego nie
znajduję. Toteż zgodzę się zapewne na coś niedo-
128 Księgi akademickie

kładnie znanego, czyli będę przypuszczał. Pozwalają


mi na to i perypatetycy, i dawna Akademia; wy
jednak zabraniacie, a w pierwszym rzędzie zakazuje
mi tego Antiochus. Przywiązuję do jego poglądów
bardzo wielkie znaczenie bądź dlatego, że lubiłem
tego człowieka tak jak on mnie, bądź z tej przyczyny,
iż mam go za najuczeńszego i najbystrzejszego ze
wszystkich filozofów naszych czasów. Najprzód tedy
zapytuję go, z jakiego tytułu miałby on należeć do
Akademii, za której zwolennika się uznaje. Żeby
pominąć wszystko inne, kto spośród członków daw­
nej Akademii albo spomiędzy perypatetyków wy­
suwał kiedykolwiek dwa twierdzenia, o których tu
mowa: że da się poznać tylko to, co jest w takim
stopniu prawdziwe, iż fałsz nie może być do tego
podobny, lub że mędrzec nic nie przypuszcza?
Z całą pewnością nikt. Do obrony żadnego z nich
nie przykładano przed Zenonem większej usilności.
Atoli ja poczytuję jedno i drugie za prawdziwe;
mówię to zaś nie ze względu na okoliczności, lecz
dlatego, że takie jest istotnie me przekonanie.
Oto czego nie mogę ci darować: podczas gdy
mnie zabraniasz przyzwalać na coś nierozeznanego,
nazywając takie postępowanie bardzo nieprzystoj­
nym i najzupełniej nierozważnym, sobie przyzna­
jesz aż tak wiele, iż wykładasz zasady mądrości,
wyjaśniasz istotę wszech rzeczy, kształtujesz oby­
czaje, oznaczasz najwyższe dobro i zło, określasz
powinności, przepisujesz, na jaką drogę życiową
mam wstąpić, a ponadto upewniasz, że nauczysz
mnie prawideł i sztuki rozprawiania i rozumowania.
Księgi akademickie 129

Czy przy tym chcesz dokonać, bym poznając te


zagadnienia nigdzie nie pobłądził i nic nie przy­
puszczał? I do jakiejż to wreszcie szkoły wprowa­
dzisz mnie, gdy już odciągniesz od mojej? Lękam
się, byś nie postąpił cokolwiek zuchwale, jeżeli po­
wiesz, że do twojej; a przecież nieuniknienie musisz
mi tak powiedzieć. I nie tylko ty: każdy będzie
chciał przeciągnąć mnie do swojej. Dajmy na to, ns
że się oprę zakusom perypatetyków, którzy przypi­
sują sobie pokrewieństwo z mówcami i chełpią się
tym, że wyuczeni przez nich sławni mężowie spra­
wowali częstokroć rządy w państwie; dajmy na to,
że wytrzymam zapędy epikurejczyków, pośród któ­
rych mam tylu przyjaciół, tak dobrych i tak miłu­
jących się wzajem ludzi; ale co pocznę ze stoikiem
Diodotem, którego słuchałem już od wczesnej mło­
dości, który przez tyle lat obcował ze mną, który
mieszka u mnie, którego podziwiam i kocham,
a który gardzi poglądami Antiocha? „Jedna tylko
nasza nauka — powiesz ■— jest prawdziwa“. Natu­
ralnie, że jedna, jeżeli rzeczywiście jest prawdziwa.
Nie może być przecież wielu różniących się pomię­
dzy sobą prawdziwych nauk. Czy to my więc je ­
steśmy bezczelni, którzy nie chcemy błądzić, czy
też tamci są zarozumiali, którzy umyślili sobie,
że tylko oni wiedzą wszystko? „Wszak nie twierdzę —
powiada — że to ja wiem wszystko; mówię tak
o mędrcu“ . Bardzo dobrze. Wie on, oczywiście, to,
co obejmuje właśnie twa nauka. Lecz przede wszyst­
kim jakże wygląda fakt, że to nie mędrzec naucza
mądrości? Zostawmy jednak w spokoju nas samych
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. m 9
130 Księgi akademickie

i pomówmy o mędrcu, wokół którego — jak już


często podkreślałem — obraca się cała ta rozprawa.
iić Otóż większość pisarzy, a także i wy sami dzie­
licie naukę mądrości na trzy części. Z początku
więc zobaczmy, jeśli wam to odpowiada, co usta­
lono o przyrodzonych właściwościach wszech rze­
czy, lub zadajmy wpierw pytanie następujące: czy
jest ktoś aż tak bardzo zaślepiony, iżby uroił sobie,
że poznał to wszystko? Nie pytam o mniemania
oparte na przypuszczeniach, które w dyskusjach
naciągane są w różne strony i nie wymagają żadnego
dowodzenia. Niechaj troszczą się o nie nauczyciele
geometrii, którzy twierdzą, że nie przekonywają,
lecz przymuszają, i którzy podają za prawdziwe
wszystko, co kreślą. Nie żądam od nich uzasadnie­
nia owych początkowych założeń matematycznych,
bez przyjęcia których nie są w stanie ani trochę
posunąć się naprzód, założeń takich jak to, że punkt
nie ma żadnych wymiarów, że powierzchnia czy
jakby płaszczyzna nie ma żadnej zgoła grubości,
że linia ma długość bez jakiejkolwiek szerokości...
Gdy zgodzę się, że jest to prawda, i wezwę mędrca
do jej zaprzysiężenia, nie sądzisz chyba, iż złoży
on taką przysięgę pierwej, nim Archimedes na jego
oczach wykona wszystkie obliczenia, z których wy­
nika, że słońce jest znacznie większe od ziemi.
Jeśliby to uczynił, okazałby wzgardę samemu słońcu
1 1 7 poczytywanemu przez się za bóstwo. A jeśli nie ze­

chce dać wiary dowodom geometrycznym, które — •


jak sami powiadacie — mają w nauce moc znie­
walającą, czyż nie będzie daleki od uwierzenia też
Księgi akademickie 131

dowodom filozofów? Albo, jeśli zechce uwierzyć,


to w pierwszym rzędzie jakim? Można by tu przed­
stawić wszystkie teorie fizyków, lecz zajęłoby to
zbyt wiele czasu. W każdym razie pytam się, za
kim pójdzie. Wyobraź sobie człowieka, który znaj­
duje się właśnie na drodze do mądrości, choć jeszcze
mędrcem nie jest; jakąż obierze on teorię, jakiej
szkole przyzna pierwszeństwo? Którąkolwiek by wy­
brał, nie będzie to jeszcze wybór dokonany przez
mędrca. Lecz przypuśćmy, że odznacza się on
wprost boskim geniuszem; któremuż tedy z fizy­
ków wyrazi przede wszystkim swe uznanie? Będzie
mógł to uczynić w stosunku do jednego. Nie chcę
wdawać się tu w nieskończoną liczbę zagadnień;
zobaczmy tylko, kogo pochwali, jeśli chodzi o po­
czątki wszech rzeczy, o pierwiastki wchodzące
w skład wszystkiego. Bo między wielkimi myślicie­
lami istnieje pod tym względem niezwykła roz­
bieżność poglądów. Stojący na ich czele Tales,
jeden z siedmiu mędrców, któremu sześciu pozosta­
łych miało rżekomo ustąpić pierwszeństwa, powie­
dział, że wszystko składa się z wody. Nie zdołał
jednak przekonać o tym swego współrodaka i przy­
jaciela, Anaksymandra; ten bowiem wystąpił z twier­
dzeniem, że wszystko się zrodziło z nieskończonej
natury. Później uczeń jego Anaksymenes uważał
za nieskończone powietrze, za skończone zaś wszystko
to, co z niego bierze swój początek; a powstaje
z powietrza ziemia, woda i ogień, z których znowuż
pochodzi wszystko inne. Anaksagoras przypisywał
nieskończoność materii, lecz był zdania, że ma-
9*
132 Księgi akademickie

lutkie i podobne do siebie jej cząsteczki znajdowały


się początkowo w nieładzie, po czym zostały przy­
wiedzione do porządku przez rozum boski. Nieco
dawniejszy od niego Ksenofanes sądził, że wszystko
stanowi jedność i to jedność nieodmienną, że jest
ona zarazem bóstwem, które nigdy się nie zrodziło
i trwa wiecznie, a ma kulistą postać. Wedle Parme-
nidesa siłą poruszającą jest ogień, który też ukształ­
tował ziemię, a według Leukippa to, co jest za­
razem pełne i próżne. Pod tym względem podobny
pogląd ma Demokryt, który w innych dziedzinach
jest płodniejszy od Leukippa. Empedokles wymie­
nia cztery znane powszechnie pierwiastki, Hera-
klit — ogień, Melissus — coś nieskończonego i nie­
zmiennego, co istniało i istnieć będzie zawsze. Pla­
ton jest zdania, że wiecznie trwać mający świat
został stworzony z materii, która może przyjmować
wszystkie kształty. Pitagorejczycy utrzymują, że
wszystko wywodzi się z liczb oraz podstawowych
zasad matematycznych. Spośród tych to myślicieli
obierze mędrzec wasz, jak sądzę, kogoś jednego, za
kim pójdzie, podczas gdy tylu innych tak wybitnych
mężów, wzgardzonych i odrzuconych przez niego,
os odejdzie z niczym. Jakąkolwiek zaś teorię wybie­
rze, będzie miał ją za zrozumiałą tylko w takim
stopniu, w jakim zrozumiałe są wrażenia zmysłowe;
a okoliczności, że w tej chwili jest jasno, nie uzna
za pewniejszą od twierdzenia (a przecież jest stoi­
kiem!), że ten świat nasz jest mądry, że ma duszę,
która ukształtowała i siebie samą, i świat, która
wszystkim kieruje, porusza i rządzi. Będzie też prze­
Księgi akademickie 133

konany, że słońce, księżyc, wszystkie gwiazdy, zie­


mia i morze są bóstwami, ponieważ poprzez wszystko
rozpościera się i przechodzi jakaś ożywiająca i ro­
zumna siła; że mimo to cały ten świat zostanie kie­
dyś unicestwiony przez pożar. Przypuśćmy, że jest 38
to prawda (jak widzicie, przyznaję oto, że coś może
być prawdą); powiadam jednak, iż nie da się tego
ani poznać, ani zrozumieć. Bo gdy ten twój mędrzec
stoicki zgłoska po zgłosce wszystko to ci powie,
zjawi się natychmiast Arystoteles, który roztaczając
wspaniały potok swej wymowy udowodni, że mę­
drzec ów postradał rozum. Albowiem świat nigdy
nie miał początku; nigdy istnienie tego nader wspa­
niałego dzieła nie zostało zapoczątkowane przez
powzięcie jakiegoś nowego postanowienia, przy
czym świat tworzy wszędzie tak spoistą całość, iż
żadna siła nie potrafi zakłócić odbywających się
w nim na olbrzymią skalę ruchów i przemian, ża­
den, choćby najdłuższy, upływ czasu nie może
sprawić, aby tak pięknie zestrojona całość kiedykol­
wiek rozpadła się i zniszczała. Niechybnie będziesz
musiał odrzucić ten pogląd, a niczym własnej głowy
i dobrej sławy bronić poprzedniego; dla mnie zaś
nie zostawisz nawet prawa do wyrażania wątpli­
wości? Lecz żeby pominąć już lekkomyślność ludzi 120
łatwo udzielających swego przyzwolenia, jakże bar­
dzo wysoko cenić należy samą wolność i to, że nie
krępuje mnie konieczność, która ciąży na tobie!
Pytam bowiem, dlaczego Bóg, skoro wszystko stwo­
rzył ze względu na nas (bo tak przecież mówicie),
powołał do życia tak wielkie mnóstwo wężów i żmij?
134 Księgi akademickie

Dlaczego rozsiał na lądzie i na morzu tyle śmier­


cionośnych i zgubnych rzeczy? Powiadacie, że w tak
pięknej i dokładnie przemyślanej postaci nie mogło
to powstać bez jakichś roztropnych boskich zamy­
słów; poniżacie nawet godność boską do tego stop­
nia, iż każecie, by stwarzała pszczoły i mrówki,
tak iż ma się wrażenie, że również pośród bogów
istniał jakiś Myrmecides stwarzający najmniejsze
121 dzieła sztuki. Przeczysz, żeby cokolwiek mogło za­
istnieć bez bóstwa. Ale oto staje ci w poprzek drogi
Straton z Lampsaku, który uwalnia bóstwo od tej
naprawdę trudnej powinności: skoro kapłani róż­
nych bogów wolni są od wszelkich obciążeń, o ileż
słuszniejsze jest, ażeby wolne od nich były same
bóstwa! Toteż nie korzysta, jak mówi, z pomocy
bogów, by wyjaśnić stworzenie świata. Przekonywa,
że cokolwiek istnieje, ukształtowane zostało przez
naturę, ale inaczej niż w świetle nauki tamtego,
wedle którego wszystko powstało z chropowatych,
gładkich, zakrzywionych i haczykowatych ciałek,
zagęszczonych w próżnej przestrzeni. Uważa to za
urojenia senne Demokryta, który nie wyjaśnia ni­
czego, lecz wyraża tylko własne życzenia. Sam
Straton natomiast, zajmując się poszczególnymi czę­
ściami składowymi świata, naucza, iż wszystko, co
już istnieje lub dopiero się tworzy, powstało lub
powstaje w wyniku ciężkości i ruchu. Czyż nie
uwalnia on bóstwa od wielkiego wysiłku, a mnie
od strachu? Któż bowiem myśląc, że bóstwo tro­
szczy się o niego, może nie truchleć w dzień i w nocy
przed jego potęgą, a gdy zdarzy się coś niepomyśl­
Księgi akademickie 135

nego — bo i komuż się to nie przytrafia — nie lę­


kać się, że zdarzyło mu się to słusznie? Jednakowoż
nie uznaję za całkiem pewny ani poglądu Stratona,
ani twojego: wydaje mi się prawdopodobniejsze raz
to, drugi raz tamto. Wszystko to jest ukryte, Lu- ^
kullusie, osłonięte i otoczone gęstymi ciemnościami,
tak iż nie ma na tyle bystrego umysłu wśród ludzi,
iżby zdołał przeniknąć do niebios i zgłębić ziemię.
Nie znamy naszych ciał, nie wiemy, jakie jest
przeznaczenie i rola poszczególnych jego części.
I dlatego lekarze, którym zależało na poznaniu
tych rzeczy, otworzyli ciało ludzkie, aby obejrzeć
jego wnętrze; ja k mówią jednak, nie nabyli przez
to więcej wiadomości, gdyż zachodzi możliwość, że
organy odsłonięte i dobyte na wierzch ulegają ja ­
kiejś przemianie. A czyż możemy w ten sam sposób
przeciąć, otworzyć i podzielić wszechświat, by zo­
baczyć, czy ziemia jest gdzieś mocno osadzona
i jak gdyby wrośnięta swymi korzeniami, czy też
swobodnie wisi po środku przestrzeni. Ksenofanes 123
mówi, że księżyc jest zamieszkany, że jest on krainą
wielu miast i gór. Wydaje się to dziwne; wszelako
ani ten, kto to powiedział, nie może przysiąc, że
tak jest naprawdę, ani ja, że tak nie jest. Twier­
dzicie też, że po przeciwnej stronie ziemi na wprost
nas mieszkają ludzie, którzy są zwróceni ku nam
stopami, a zwiecie ich aVTL7io8c:ę, czyli antypodami;
ale dlaczego na mnie, chociaż nie odrzucam ze
wzgardą tych poglądów, gniewacie się bardziej niż
na tych, którzy słysząc was zaczynają mniemać,
żeście stracili rozum? Hiketas z Syrakuz jest prze-
136 Księgi akademickie

konany, jak wspomina Teofrast, iż niebo, słońce,


księżyc, gwiazdy i wszystko, co znajduje się po­
wyżej nas, stoi w miejscu i że prócz ziemi nic się
w świecie nie porusza, a gdy ta z bardzo wielką
szybkością obraca się i kręci dokoła swojej osi,
wszystkie wynikające stąd zjawiska są takie, jakie
wynikłyby również z obrotów nieba dokoła nieru­
chomej ziemi. Niektórzy sądzą, że także Platon
mówi o tym w swym Timajosie, acz w sposób mniej
wyraźny. A cóż ty mówisz, Epikurze? Czy myślisz,
że słońce jest tak malutkie? „Ja? Nam przynajmniej
takie... [się wydaje]“. I oto on naśmiewa się z was,
a wy na odwrót drwicie z niego. Natomiast poza
tymi szyderstwami jest Sokrates, poza nimi jest
także Aryston z Chios, który hołduje poglądowi,
12 4 że nic z tego poznać nie można. Powracam jednak
do duszy i ciała. Uświadamiamyż sobie należycie,
jaka jest istota nerwów i żył? Wiemyż dokładnie,
czym jest dusza, gdzie się ona znajduje, czy w ogóle
istnieje, czy też — jak się wydawało Dicearchowi —
nie mamy jej wcale? A jeśli istnieje, czy składa się
z trzech części, jak nauczał Platon, to jest z rozumu,
popędliwości i pożądania, czy też jest prosta i nie-
złożona? Jeśli jest prosta, to czy stanowi ją ogień,
czy powietrze, czy krew, czy też — jak chce Kse-
nokrates — bezcielesna liczba, czego własności
trudno jest zrozumieć? Czymkolwiek wreszcie by­
łaby, czy jest śmiertelna, czy też wiecznotrwała,
gdyż wiele mówi się za jednym i za drugim? Wasz
mędrzec uważa któreś z tych twierdzeń za prawdziwe,
nasz nie znajduje pośród nich nawet takiego, które
Księgi akademickie 137

by można uznać za najbardziej prawdopodobne:


tak równoważą się przeciwstawne dowody wszyst­
kich prawie powyższych ujęć. Jeśli zaś chcesz trak­
tować mnie z większym umiarem i oskarżać nie
o to, że nie zgadzam się z twoimi dowodami, lecz
że nie przystaję na żadne, to przezwyciężę swój
sposób myślenia oraz wybiorę kogoś, z kim się
zgodzę. Komu więc dam pierwszeństwo? Komuż,
jak nie Demokrytowi? Zawsze przecież, jak wam
wiadomo, byłem zwolennikiem szlachetnych ludzi.
Zaraz wszyscy wasi stronnicy zaczną nękać mnie
wspólnymi zarzutami: „Mógłżebyś uznać jakąś próż­
nię, skoro wszystko jest tak pełne i tak natłoczone,
że gdy tylko jakieś ciało poruszy się... i oddali ze
swego miejsca, natychmiast miejsce to zajmuje inne
ciało? Albo czy przyjąłbyś jakieś atomy, jeśli wszyst­
kie rzekomo powstające z nich przedmioty nie wy­
kazują najmniejszego podobieństwa do tych ciałek?
Albo czy przyznasz, że bez udziału jakiegoś rozumu
może powstać coś bardzo dobrego? A skoro ten
jeden świat jest tak zadziwiająco urządzony, czy
zgodzisz się, że ponad nim i pod nim, na prawo
odeń i na lewo, przed nim i poza nim są niezli­
czone inne światy, jedne odmienne od naszego,
a drugie całkiem takie same? Czy uwierzysz, że tak
jak my znajdujemy się teraz pod Baulami i wi­
dzimy stąd Puteole, podobnie w innych takich sa­
mych miejscach jest niezliczone mnóstwo ludzi
o tych samych nazwiskach i godnościach, z jedna­
kimi dokonaniami, tymi samymi zdolnościami, o tym
samym wyglądzie zewnętrznym, w tym samym
138 Księgi akademickie

wieku i omawiających te same zagadnienia? Jeśli


zaś teraz właśnie lub w czasie snu zdaje nam się,
że widzimy coś w duchu, czy będziesz twierdził,
że wizerunki różnych rzeczy wciskają się do naszej
duszy z zewnątrz poprzez ciało? Nie przyjmujże
doprawdy tych poglądów, nie przyzwalaj na fał­
szywe mniemania! Lepiej już nie mieć żadnych
zapatrywań niźli mieć tak opaczne!“ Chodzi wam
więc nie o to, bym wyraził swą zgodę na cokolwiek,
lecz o to, bym przystał właśnie na twoje żądania;
a zwróć uwagę, że żądasz nie tylko zuchwale, ale
i bezwstydnie, zwłaszcza iż owe twierdzenia twe
nie wyglądają nawet na prawdopodobne. Toć
i wróżbiarstwo, które wy podajecie za prawdziwe,
mam za nic, i do owego przeznaczenia, które po­
dług was jest podstawą wszystkiego, nie przywią­
zuję żadnej wagi; nie myślę także, iż ten świat
został zbudowany przez mądrość boską. Bo przecież
nie wiem, czy tak jest naprawdę. Ale dlaczego
jestem przedmiotem niechęci? Nie pozwolicież mi
nie wiedzieć, czego nie wiem? Czy stoikom wolno
wieść spory między sobą, a komuś spierać się z nimi
nie wolno? Wszak Zenon i bez mała wszyscy pozo­
stali stoicy za bóstwo najwyższe, obdarzone rozu­
mem oraz sprawujące władzę nad wszystkim, mają
eter. Kleantes, należący — by tak powiedzieć —
do najwybitniejszych przedstawicieli stoicyzmu i bę­
dący uczniem Zenona, wyraża pogląd, że panem
i władcą świata jest słońce. W ten sposób rozbieżność
zdań pośród mędrców sprawiła, iż nie znamy na­
szego pana, jako że nie wiemy, czy mamy służyć
Księgi akademickie 139

słońcu, czy też eterowi. Wielkość zaś słońca (samo


jego promienne oblicze wydaje się spoglądać na
mnie i przypominać mi, bym często robił wzmianki
0 nim), wielkość słońca więc podajecie, jakbyście je
zmierzyli dziesięciostopową miarą. Co do mnie,
odmawiam wiary temu waszemu pomiarowi jako
dokonanemu przez złych mierniczych. Czy można
więc wahać się z rozstrzygnięciem, kto z was — żeby
wyrazić się łagodnie — jest skromniejszy? Nie są- 12 7
dzę jednak, żeby należało przeszkodzić tym docie­
kaniom badaczy przyrody. Albowiem zastanawianie
się nad przyrodą i przyglądanie się jej to niby jakiś
naturalny pokarm dla naszych dusz i naszych
umysłów: podnosimy się przez to, stajemy się jakby
wznioślejsi, z góry spozieramy na sprawy ludzkie,
a kiedy myślimy o sprawach wyższych, niebieskich,
nabieramy pogardy do tych naszych jako marnych
1 bardzo niewiele znaczących. Już samo zgłębianie
największych, a zarazem najbardziej ukrytych ta­
jemnic pociąga za sobą przyjemność; jeśli zaś na­
potkamy coś takiego, co wygląda na prawdopodobne,
dusza nasza przepełnia się najbardziej godną czło­
wieka rozkoszą. Dlatego i wasz mędrzec, i nasz 128
będzie uprawiał te badania; lecz wasz po to, żeby
przyzwalać, wierzyć i potwierdzać, nasz po to, by
uniknąć nierozważnych przypuszczeń i poczytać za
świetne osiągnięcie, jeśli w tego rodzaju docieka­
niach wynajdzie się coś prawdopodobnego.
Przejdźmy teraz do pojęć dobra i zła. Trzeba
jednak poprzedzić to niewielkim wstępem. Otóż ci,
którzy z tak znaczną pewnością siebie wysuwają
140 Księgi akademicku

różne twierdzenia w dziedzinie badań przyrodni­


czych, nie zważają, jak mi się zdaje, na to, że pozba­
wiają się powagi także w zakresie spraw, które ucho­
dzą za jaśniejsze. Jednako bowiem przyzwalają
i godzą się na to, że teraz jest dzień, jak i na to,
że krakająca wrona coś nam poleca lub czegoś
zabrania; a po zmierzeniu tamtego posągu równie
stanowczo twierdzą, że ma sześć stóp wysokości,
jak upewniają, że słońce, którego zmierzyć nie mogą,
jest przeszło osiemnaście razy większe od ziemi.
Stąd wypływa następujący wniosek: „Jeśli wielkości
słońca dokładnie poznać nie można, to ten, kto
inne rzeczy ocenia w taki sam sposób jak wielkość
słońca, nie zna tych rzeczy; wielkości słońca zaś
istotnie poznać nie można; kto więc określa ją,
jak gdyby ją znał, nie zna w rzeczywistości nic“ .
Odpowiedzą na to, że jednak można poznać, jak
wielkie jest słońce; nie będę się temu sprzeciwiał,
byleby tylko przyznali, że w ten sam sposób poznają
i pojmują inne rzeczy. Nie mogą bowiem po­
wiedzieć, że jedne z nich poznają lepiej albo go­
rzej od innych, ponieważ ich określenie poznania
jest jednakie dla wszystkich rzeczy. Lecz powra­
cam do tego, co zacząłem. Co mamy pewnego,
gdy chodzi o pojęcia dobra i zła? Zaiste, trzeba
tu ustalić granice, wedle których można by ozna­
czyć najwyższe dobro i największe zło. Aliści w ja-
kiejż innej sprawie jest pomiędzy najwybitniejszymi
myślicielami dalej idąca rozbieżność zdań? Pomi­
jam już teorie, które robią wrażenie poniechanych;
pomijam Erillusa, który najwyższe dobro upatruje
Księgi akademickie 141

av poznaniu i wiedzy, a o którym — chociaż był


słuchaczem Zenona — sam wiesz, jak daleko od­
biegł od swego mistrza, jak nieznacznie zaś różnił
się od Platona. Głośna była też szkoła w Megarze,
na czele której stał, jak czytam w pismach, dopiero
co wzmiankowany przeze mnie Ksenofanes. Po nim
przyszli z kolei Parmenides i Zenon (... toteż od
nich nazywano ten kierunek filozoficzny eleackim).
Później wystąpił uczeń Sokratesa Euklides z Me-
gary, a filozofowie, określeni od niego mianem
megaryckich, uznawali za dobro tylko to, co jest
zawsze jednakowe, zawsze podobne do siebie,
zawsze to samo. Ci także wzięli wiele od Platona.
Natomiast eretrycy, nazwani tak od Menedema 130
wywodzącego się z Eretrii, pokładali wszelkie dobro
wyrozumie i jego bystrości, dzięki której dostrzega
się prawdę. Poglądy ich były podobne do poglądów
Erillusa, lecz—jak przypuszczam—rozwinięte obszer­
niej i piękniej. Jeżeli ich lekceważymy i uważamy za
porzuconych, to nie ulega wątpliwości, iż z mniejszą
wyniosłością powinniśmy traktować dalszych. Mam
tu na myśli zwłaszcza Arystona, który będąc ucz­
niem Zenona czynem dowiódł słuszności tego, o czym
Zenon przekonywał słowy: iż dobrem jest wyłącznie
cnota, a złem wyłącznie to, co się cnocie sprzeciwia.
Do rzeczy pośrednich, które Zenon miał za tak ważne,
nie przywiązywał on żadnego znaczenia. Szczytem
dobra jest dlań zachowanie względem powyższych
rzeczy stosunku nijakiego, co zwie on aSiacpopioc,
czyli obojętnością. Pirron zaś powiada, że mędrzec
nie odczuwa nawet ich istnienia, i określa to wy-
142 Księgi akademickie

razem dotaS-sia, co znaczy niewrażliwość. Żeby


więc pominąć tyle dawnych poglądów, zwróćmy
uwagę na te, których długo i usilnie broniono w cza-
m sie obecnym. Otóż pewni myśliciele uważali za dobro
najwyższe rozkosz, a przywódcą ich był uczeń So­
kratesa Arystyp, od którego wzięła początek szkoła
cyrenaików. Później to samo twierdził Epikur, któ­
rego nauka jest teraz bardziej znana, który jednakże
co do samego pojęcia rozkoszy nie zgadza się z po­
glądem cyrenaików. Kallifont był przekonany, że naj­
wyższym dobrem jest rozkosz połączona z cnotą.
Hieronim upatrywał je w uwolnieniu się od wszel­
kich przykrości, a Diodor dodawał do tego jeszcze
cnotliwość, przy czym obydwaj oni byli perypate-
tykami. Cnotliwe życie polegające na korzystaniu
z tego, co na początku daje człowiekowi natura,
z jednej strony stanowiło ideał dawnej Akademii
(wskazują na to pisma Polemona, który cieszy się
największym uznaniem Antiochusa), z drugiej strony
zaś wydaje się też bardzo bliskie ujęć Arystotelesa
i jego zwolenników. Także Karneades twierdził, że
dobrem najwyższym jest korzystanie z tego, co na
początku zapewniła nam natura; chodziło mu zaś
nie o to, by poczytywać tę teorię za prawdziwą,
lecz o to, by się przeciwstawić stoikom. Cnotliwość
życia natomiast opierającą się na zgodności z naturą
uznał za szczyt dobra Zenon, który był założycielem
132 i przywódcą szkoły stoików. Jest już całkiem wi­
doczne, że wszystkim wymienionym tu przeze mnie
rodzajom najwyższego dobra odpowiadają będące
ich przeciwieństwem różne odmiany największego
Księgi akademickie 143

zła. A teraz znów zwracam się do was z pytaniem,


za kim mam zdążać. Proszę tylko, by mi ktoś nie
dał na to niemądrej, a nawet niedorzecznej odpo­
wiedzi: „Z a kimkolwiek, bylebyś szedł za kimś“ !
Bo nic bardziej nierozważnego rzec nie można. Przy­
puśćmy, że chcę pójść za stoikami. Czy pozwoli
mi na to już nie mówię Arystoteles, moim zdaniem,
jedyny prawie w swym rodzaju geniusz w filozofii,
lecz nawet Antiochus, który zwał się akademikiem,
choć przy nader niewielkich zmianach mógł być
najprawdziwszym stoikiem? Natychmiast więc sta­
nie się ta sprawa przedmiotem sporu. Wszak mędrzec
winien się opowiedzieć bądź za stoikami, bądź też
za dawną Akademią. Równoczesna przynależność
do tych dwu kierunków jest niemożliwa: w toczącej
się pomiędzy nimi walce chodzi nie o granice, lecz
o całą posiadłość. Albowiem cały sposób życia za­
leży od określenia najwyższego dobra i różnica po­
glądów na takie określenie jest zarazem różnicą
poglądów na cały tryb życia. Mędrzec więc nie może
być równocześnie akademikiem i stoikiem, gdy
szkoły te tak bardzo różnią się pomiędzy sobą;
może być tylko jednym. Jeśli opowie się za Polemo-
nem, wyniknie stąd, iż błąd popełnia stoik, który
uznaje fałsz za prawdę (a przecież wy mówicie, że
nic nie jest tak obce mędrcowi, jak błąd); jeśli zaś
przyzna słuszność poglądom Zenona, trzeba będzie
stwierdzić, że w błędzie są dawni akademicy i pe-
rypatetycy. Jeżeli tedy nigdy... [żaden z nich dwóch
nie okaże się mądry], to czyż nie jest roztropniejszy
ten, kto nie zgadza się ni z jednym, ni z drugim?
144 Księgi akademickie

Cóż? Skoro sam Antioch jest w pewnych sprawach


odmiennego zdania niźli jego ukochani stoicy, czyż
nie daje przez to do zrozumienia, że mędrzec nie
może uznać takich poglądów za prawdziwe? Stoicy
twierdzą, że wszystkie złe uczynki są sobie równe,
lecz Antioch bardzo stanowczo odrzuca to zapatryr
wanie. Niechże mi w końcu wolno będzie namyślić
się, za którą z dwu teorii pójdę. „Rozstrzygnijże —
powiada — i postanów wreszcie cokolwiek!“ Jak
to? Jeśli wywody obydwu stron wydają mi się jed­
nako przemyślne i równie przekonywające, to czyż
nie powinienem strzec się, abym nie popełnił zbrodni?
Bo wszak mówiłeś, Lukullusie, że zbrodnią jest od­
stąpienie od zasad. Zatem powściągam się, by nie
uważać za prawdziwe czegoś nieznanego, która, to
zasada jest wspólna dla mnie i dla ciebie. A oto
znacznie większa jeszcze niezgodność zdań. Zenon
jest przekonany, że szczęśliwe życie polega jedynie
na cnocie. Cóż na to Antiochus? „Owszem — rze­
cze — szczęśliwe, lecz nie najszczęśliwsze“ . Bogiem
wydaje mi się tamten, który uznał, że cnocie nic
nie brakuje; marnym człowiekiem jest ten, który
sądzi, że oprócz cnoty jest wiele rzeczy bądź to
miłych człowiekowi, bądź też mu potrzebnych.
Lecz z jednej strony obawiam się, czy tamten nie
przyznaje cnocie więcej niż pozwala natura, zwła­
szcza wobec obszernych, dokładnych i wymownych
rozważań Teofrasta; z drugiej strony zaś lękam się,
czy ten nie będzie miał trudności w zachowaniu
zgodności z samym sobą, skoro mówi, że istnieją
nieszczęścia dotyczące ciała i mienia, a zarazem
Księgi akademickie 145

wyraża pogląd, że mimo wszystko człowiek dozna­


jący tych przeciwności będzie szczęśliwy, gdy jest
mądry. Waham się: raz mi się to wydaje prawdo­
podobniejsze, drugi raz tamto; gdyby wszelako
żadna z tych dwu teorii nie była prawdopodobna,
uważałbym, że cnota zupełnie nie ma znaczenia.
Owóż w tych sprawach zdania ich są rozbieżne.
I cóż? A czy możemy uznać za prawdziwe poglądy,
w których są oni zgodni z sobą? Czy dusza mędrca
nigdy nie ulega żądzy i nie odczuwa porywów ra­
dości? Przypuśćmy, że jest to istotnie prawdopodobne:
Lecz czy prawdopodobne jest także i to, że mędrzec
nigdy się nie boi i nigdy nie boleje? Nie boi. się
więc nawet tego, że jego ojczyźnie grozi unicest­
wienie? I nie boleje, jeśli została unicestwiona?
Przykre to, lecz nieuniknione dla Zenona, który
prócz cnoty nic nie miał za dobro; dla ciebie jednak,
Antiochu, wcale niekonieczne, bo ty krom cnoty
uznajesz wiele dóbr, a okrom hańby wiele nieszczęść,
które nieuchronnie winny przyprawiać mędrca o lęk,
gdy nadchodzą, i o boleść, gdy już nadeszły. Pytam
wszakże, od kiedy dawna Akademia zaczęła twier­
dzić, że dusza mędrca nie poddaje się lękowi czy
zatrwożeniu. Zalecali oni umiarkowanie i pragnęli,
by we wszelkim wzruszeniu zachowywana była ja-
kowaś naturalna miara. Wszyscyśmy czytali napi­
sane przez Krantora, zwolennika dawnej Akademii,
dzieło 0 smutku; jest to bowiem niewielka, lecz wprost
złota książeczka, której treść — jak to Panecjusz
radzi Tuberonowi — warto zapamiętać sobie do­
słownie. Oni to przecież nauczali jeszcze, że natura
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. III 10
J46 Księgi akademickie

dała owe wzruszenia duszom dla naszego pożytku:


strach po to, żebyśmy się mieli na ostrożności, a li*
tość oraz smutek po to, żebyśmy się stali łagodni;
nawet o gniewie mówili, że jest jak gdyby środkiem
zaostrzającym odwagę. Słuszne to, czy niesłuszne,
136 zobaczymy przy innej sposobności. Lecz nie wiem
doprawdy, jak ta twoja surowa nauka wcisnęła się
do dawnej Akademii. Nie mogę znieść tych waszych
wypowiedzi — nie dlatego, żeby mi się nie podo­
bały, bo większa część osobliwych zasad stoickich
określanych jako 7tocpa8 oĘa, to znaczy paradoksy,
pochodzi od Sokratesa, ale gdzie o nich mamy
wzmiankę u Ksenokratesa, gdzie u Arystotelesa (bo
przecież naukę ich uważacie niemal że za tę samą)?
Czy mówili oni kiedykolwiek, że tylko mędrcy są
szczęśliwi, bogaci i piękni? Czy przekonywali, że
wszystko, co się na świecie znajduje, stanowi własność
mędrca? Czy twierdzili, że nikt, jak tylko mędrzec
jest konsulem, pretorem, wodzem, a może i człon­
kiem jakiegoś pięcioosobowego organu władzy? Czy
utrzymywali wreszcie, że tylko mędrzec jest oby­
watelem i wolnym człowiekiem, podczas gdy wszyscy
niemądrzy są cudzoziemcami, wygnańcami, nie­
wolnikami, a w końcu szaleńcami? Czy dowodzili,
że ustanowienia Likurga i Solona oraz nasze dwa­
naście tablic nie są prawami, że nie ma ani miast,
ani państw prócz tych, co stanowią siedzibę mędr-
137 ców? Tobie, Lukullusie, jeśliś się zgodził z przy­
jacielem swoim Antiochem, wypada bronić tych
poglądów jak murów miejskich; mnie zaś jedynie
wedle słusznej miary, czyli tylko o tyle, o ile wyda
Księgi akademickie 147

mi się . to stosowne. Czytałem u Klitomacha, że 45


kiedy Karneades i stoik Diogenes stali na Kapitolu
przed senatem, Aulus Albinus, który wtedy za kon­
sulatu Publiusza Scypiona i Marka Marcellusa był
pretorem, a który sprawował konsulat wraz z twoim
dziadem, Lukullusie, człowiek niewątpliwie uczony,
jak świadczy napisana przezeń po grecku historia,
powiedział do Karneadesa żartem: „C zy uważasz,
Karneadesie, że ponieważ nie jestem mędrcem, nie
jestem też pretorem, że Rzym nie jest miastem oraz
że nie ma w nim obywateli?“ Na to tamten: „T a ­
kiego zdania jest ten oto stoik“ . Arystoteles albo
Ksenokrates, za którymi nie chciał podążać Antio-
chus, byliby nie wątpili ani w to, że Albinus jest
pretorem, ani w to, że Rzym jest miastem i że miesz­
kają w nim obywatele. Atoli ten nasz Antiochus jest,
jak wyżej wspomniałem, prawdziwym stoikiem, choć
parę spraw ujmuje niewyraźnie. Jaką wy zaś radę us
macie dla mnie; dla mnie lękającego się, by nie
wpaść w urojenia i nie przystać czy nie zgodzić się
na coś niedokładnie znanego, które to stanowisko
wam zupełnie nie odpowiada? Chryzyp wiele razy
upewnia, że — co się tyczy najwyższego dobra —
istnieją tylko trzy teorie nadające się do obrony;
mnóstwo innych oddziela on i odcina od tamtych.
Bo — powiada — dobrem tym jest bądź cnota,
bądź rozkosz, bądź jedna i druga. Wszak myśliciele,
którzy za dobro najwyższe uznają taki stan, kiedy
jesteśmy wolni od wszelkich przykrości, unikają
wprawdzie budzącego niechęć miana rozkoszy, lecz
znajdują się w jej pobliżu. Tak samo postępują też
10*
148 Księgi akademickie

ci, co łączą rozkosz z cnotą, a niezbyt odbiegają


od nich i ci, którzy do cnoty dodają najpierwsze
korzyści, jakie uzyskujemy od natury. W ten sposób
pozostawia trzy teorie, o których sądzi, że prawdo­
podobnie można ich bronić. Niechże tak będzie,
acz niełatwo odrywam się od pojęcia najwyższego
dobra przyjętego przez Polemona, perypatetyków
i Antiocha — nie mając, jak dotychczas, nic bar­
dziej godnego uznania. Dostrzegam jednakowoż,
z jaką słodyczą rozkosz pochlebia naszym zmysłom,
i zaczynam się skłaniać do zgody z Epikurem albo
Arystypem; wtedy cnota wzywa mnie do powrotu
lub raczej wstrzymuje mnie ręką, przekonywa, że
są to popędy bydlęce, i zestawia człowieka z bóstwem.
Mogę obrać środek i — ponieważ Arystyp troszczy
się tylko o ciało, jak gdybyśmy wcale nie mieli du­
szy, a Zenon ma na względzie jedynie duszę, jak
gdybyśmy się obchodzili bez ciała — podążyć za
Kallifontem. (Poglądu jego Karneades zwykł wszak
bronić z takim zapałem, iż zdawało się nawet, że
go podziela; jakkolwiek Kii tomach upewniał, że
nigdy nie mógł zrozumieć, co odpowiada Karneade-
sowi). Gdybym wszelako chciał pójść za tak właśnie
pojętym dobrem najwyższym, czyż nie przeciw­
stawiłby mi się z całą surowością i powagą sam
prawy rozum? Czyż nie oświadczyłby mi: „Jak to?
Gdy cnota polega na pogardzie rozkoszy, ty bę­
dziesz kojarzył cnotę z rozkoszą niczym człowieka
ze zwierzęciem?“ Została tedy jedna para zapaśni­
ków: rozkosz i cnota. O ile mi wiadomo, Chryzyp...
[obszernie a wnikliwie to omawiał wskazując, iż
Księgi akademickie 149

pomiędzy rozkoszą i cnotą zachodzi *] wielkie prze­


ciwieństwo. Jeżeli pójdziesz za pierwszą z nich,
wyniknie stąd upadek wielu rzeczy, a przede wszyst­
kim wspólności z rodzajem ludzkim, miłości, przy­
jaźni, sprawiedliwości i innych cnót, z których żadna
nie może ostać się, jeśli nie będzie bezinteresowna.
Przecież gdy do pełnienia powinności skłania nas
rozkosz, stanowiąca pewnego rodzaju zapłatę, nie
jest to już cnota, lecz obłudne naśladowanie czy też
udawanie cnoty. Z drugiej strony posłuchaj tych,
którzy mówią, że nawet nie znają imienia cnoty
(chyba że chcielibyśmy nazwać cnotą to, co chwa­
lebne jest w mniemaniach gminu), że źródłem wszel­
kiego dobra jest ciało, że taki jest przepis, takie
prawidło i taki nakaz natury i że ten, kto straci
naturę z oczu, nigdy hie będzie miał za czym po­
dążać w życiu. Myślicie więc, że gdy słyszę te mi
i niezliczone inne wypowiedzi, nie robią one na mnie
żadnego -wrażenia? Wywierają na mnie, Lukullu,
takież wrażenie, jak na tobie, i nie sądź, że nie
jestem takim samym jak ty człowiekiem. Zachodzi
tylko ta różnica, że ty, gdy doznajesz wrażenia,
zaraz przystajesz i przyzwalasz na nie, potwier­
dzasz je, masz za prawdziwe, pewne, zrozumiałe,
poznane, dowiedzione, niezawodne i nieodmienne
oraz nie dajesz się żadnym sposobem odciągnąć
czy odwieść od niego; w moim zaś przekonaniu
nie ma tego rodzaju doznań, iżbym uważając je za

* Niniejsze uzupełnienie tekstu oparto częściowo na O. Pląs


bergu. (Przyp. tłumacza).
150 Księgi akademickie

prawdziwe nie przyznał częstokroć prawdziwości


fałszowi: pomiędzy prawdą a fałszem nie ma żad­
nego widocznego przedziału, zwłaszcza że odpo­
wiednie osądy dialektyki są bez wartości.
142 Teraz bowiem przechodzę do tej właśnie trzeciej
części filozofii. Inne jest tu zdanie Protagorasa,
który sądzi, że dla każdego prawdę stanowi to, co
mu się prawdą wydaje, inne cyrenaików, wedle
których nic nie może być przedmiotem naszych
osądów oprócz najbardziej wewnętrznych wzruszeń,
a jeszcze inne Epikura, który wszelki osąd opiera
na świadectwach zmysłów, na rozeznawaniu rzeczy
i na odczuwaniu rozkoszy. Platon natomiast, umieści­
wszy wszelkie rozpoznanie prawdy i samą prawdę
poza urojeniami i wrażeniami zmysłowymi, podpo­
rządkował to wyłącznie osądowi rozumu i myśli.
143 Czy którąś z tych teoryj przyjmuje nasz Antiochus?
Ależ on nie przyjmuje nawet poglądów swoich
poprzedników. Bo w czymże idzie za Ksenokrate-
sem, którego dzieła o sposobie przemawiania są
tak liczne i cieszą się tak wielkim uznaniem? Albo
w czym podąża za samym Arystotelesem, którego
nikt, zaiste, nie przewyższa ani bystrością, ani wy­
kształceniem? Ale kroku nie zrobi bez Chryzypa.
47 Dlaczegóż tedy nas, którzy zwiemy się akademikami
(a czyż nadużywamy tego miana?), zmusza się,
byśmy podążali za ludźmi różniącymi się między
sobą? Weźmy choćby początkowe ujęcia, w których
dialektycy nauczają, w jaki sposób należy rozstrzyg-
gnąć o prawdzie i fałszu, gdy pewne zdania złą­
czone są tak, jak następujące: „Jeśli jest dzień, to
Księgi akademickie 151

jest też jasno“ . Jakąż mamy tu rozbieżność poglą­


dów! Inny jest pogląd Diodora, inny Filona, jeszcze
inny Chryzypa. Co mówię? W jakże wielu sprawach
Chryzyp różni się od swego nauczyciela Klean-
tesa! A czyż dwaj bezsprzecznie najwięksi dialektycy,
Antypater i Archidemus, ludzie nader wnikliwi,
nie różnią się w rozlicznych zagadnieniach? Dla- i**
czegóż więc, Lukullusie, narażasz mnie na nienawiść
i powołujesz jakby przed zgromadzenie ludowe,
a nawet zwyczajem wichrzących trybunów rozka­
zujesz zamykać kramy i pracownie rzemieślnicze?
Bo i do czegóż, jak nie do podburzenia rzemieślni­
ków, zmierza owo uskarżanie się twoje, że niszczymy
wszelkie umiejętności? Lecz kiedy zewsząd zgroma­
dzą się wszyscy, łatwo można będzie podniecić ich
przeciw wam. Najprzód podam im do wiadomości
owe uwłaczające wasze wypowiedzi, że wszyscy,
którzy stawią się na to zgromadzenie, są wygnań­
cami, niewolnikami i szaleńcami. Następnie przejdę
do tego, co już nie dotyczy pospólstwa, lecz was
samych, którzy jesteście tu obecni. Bo i. Zenon,
i Antiochus upewniają, że nic nie wiecie. „Jakże
to? — spytasz; — wszak my twierdzimy, że nawet
człowiek niemądry ma wiele wiadomości“ . Lecz po- 145
wiadacie też, że nikt prócz mędrca nic wiedzieć
nie może, a Zenon wyrażał to nawet przy pomocy
poruszeń ręki. Kiedy bowiem wyprostowawszy palce
pokazywał wewnętrzną stronę dłoni, mówił: „Tak
oto wygląda wrażenie“ ; potem, gdy trochę przygiął
palce, rzucał: „A oto mamy obraz przyzwolenia“ ;
wreszcie, gdy całkiem zwarł je i złożył w pięść,
152 Księgi akademickie

tłumaczył, iż jest to owo uchwycenie istoty rzeczy,


któremu wedle tego podobieństwa nadał też nie­
znane poprzednio miano xaTaX7)^tę, co oznacza
ogarnienie, ujęcie; gdy zaś dołożył jeszcze lewą dłoń
i pięść tę mocno z całej siły ścisnął, oświadczał, że
jest to już wiedza, której nikt prócz mędrca po­
siąść nie może. Lecz jaki jest albo jaki był mędrzec,
tego nawet sami stoicy nie mają zwyczaju mówić.
I tak ani ty, Katulusie, nie wiesz, że w chwili obec­
nej, jest jasno, ani ty, Hortensjuszu, nie masz pew­
ności, że przebywamy w twoim domu wiejskim.
Czy słowa te są mniej uwłaczające niż wasze? Atoli
nie odznaczają się one zbyt wielką wytwornością:
tamte wasze są bardziej wykwintne. Lecz podobnie
jak ty twierdziłeś, że jeśli nic poznać nie można,
muszą upaść wszelkie umiejętności, i nie chciałeś zgo­
dzić się ze mną, że do rozwoju ich całkowicie wy­
starcza prawdopodobieństwo, tak też i ja zbijam cię
obecnie tymże twierdzeniem, iż umiejętność nie
może obejść się bez wiedzy. Czy Zeuksiś, Fidiasz
lub Poliklet ścierpieliby oskarżenie, że nic nie wie­
dzą, skoro byli tak bardzo biegli w swojej sztuce?
Jeśliby więc ktoś pouczył ich, jakie to znaczenie
przypisuje się wiedzy, przestaliby się gniewać; nie
oburzaliby się w każdym razie na nas, gdyby się
dowiedzieli, że odrzucamy jedynie to, czego nie ma,
a to, co im wystarczy, zostawiamy. Także oględni
przodkowie nasi pochwalają ten sposób postępo­
wania: przede wszystkim nakazali oni, by każdy
składał [w sądzie] przysięgę zgodnie z głosem swego
sumienia; następnie ■— by odpowiedzialność gro­
Księgi akademickie 153

ziła tylko za oszustwo świadome, ponieważ wiele


oszustw dokonywa się w życiu nieświadomie; wresz­
cie — żeby świadek składając zeznanie mówił, że
tak mu się wydaje, chociażby nawet widział coś
naocznie, i aby sędziowie przysięgli po zapoznaniu
się ze sprawą nie orzekali, że popełniono coś albo
nie popełniono, lecz stwierdzali, że tak się zdaje.

Ponieważ jednak nie tylko przewoźnik nasz daje l47


znaki, lecz także wiatr zachodni z poświstem szepce,
że już czas nam odpłynąć, Lukullusie, oraz ponieważ
powiedziałem już dość dużo, przeto muszę skoń­
czyć mój wywód. Gdy wszelako później wrócimy
do tych rozważań, pomówmy raczej o nadzwyczaj
wielkich rozbieżnościach poglądów między najwy­
bitniejszymi mężami, o tajemnicach przyrodzenia
i o błądzeniu tylu filozofów, którzy w sprawie dobra
i zła są niezgodni ze sobą tak dalece, że skoro praw­
dziwe może być nie więcej niż jedno mniemanie,
wiele bardzo sławnych kierunków filozofii nieuniknie-
nie musi upaść. Pomówmy raczej o tym niż o złu­
dzeniach wzroku i pozostałych zmysłów, niż o so-
rytach lub fałszywych sylogizmach, które to sidła
upletli stoicy sami na siebie.

Na to Lukullus: Nie żałuję — powiedział — żeśmy ms


odbyli tę rozmowę. Bo mając możność częstszego
spotykania się, szczególnie w naszych tuskulańskich
domach, będziemy nadal omawiali pewne zagadnie­
nia, gdy uznamy to za stosowne.
154 Księgi akademickie

— Bardzo dobrze — odrzekłem. — Lecz co myśli


o tym Katulus, co myśli Hortensjusz?
Wtedy Katulus: Co ja myślę? — rzekł. — Oto
wracam do poglądu ojca, który mawiał, iż jest to
właśnie pogląd Karneadesowy: sądzę, że nic poznać
nie można, lecz uważam, że mędrzec przystanie
nawet na coś niedokładnie znanego, to jest będzie
robił przypuszczenia, ale przy tym będzie też ro­
zumiał, że jedynie przypuszcza, i zdawał sobie
sprawę, że nic pojąć i zupełnie ogarnąć myślą nie­
podobna... Nie uznając owej zasady powstrzymy­
wania się we wszystkich sprawach od osądu *, cał­
kowicie zgadzam się na ten drugi pogląd, że nic
poznać nie można.
■— Znam tedy już twoje zapatrywanie — powie­
działem — i daleki jestem od występowania prze­
ciwko niemu. Lecz jakież jest nareszcie twoje zda­
nie, Hortensjuszu?
A ten na to, uśmiechając się: Takie, iż trzeba oto
zawiesić i sąd, i kotwicę **.
— Mam więc i ciebie — zawołałem. — Bo to jest
właśnie zdanie Akademii.
Po zakończeniu w ten sposób rozmowy zostawi­
liśmy Katulusa i zeszliśmy do naszych łodzi.
* Zdanie to wedle niektórych starszych wydań czytamy nastę­
pująco: Nec epochen illam omnium rerum conprobans. U Plasberga mamy
natomiast: Per epochen illam itd. Sposób czytania Plasberga wydaje
się mniej przekonywający. (Przyp. tłumacza).
** W oryginale odpowiedź Hortensjusza składa się z jednego
wyrazu: Tollendum. Autor użył go tutaj jako dwuznacznika, po­
nieważ wyraz tollendum oznacza zawiesić sąd i podnieść kotwicę (czyli
odpłynąć). (Przyp. tłumacza).
O NAJWYŻSZYM
DOBRU I ZŁU

Księga pierwsza

Dobrze wiedziałem, Brutusie, że gdybym zaczął j


pisać po łacinie o tym, co najzdolniejsi i mający
niezwykłą wprost wiedzę filozofowie roztrząsali
w języku greckim, sprawiłbym, iż ta praca moja
spotkałaby się z przeróżnymi zarzutami. Jedni bo­
wiem, i to wcale nie ci, którzy są najmniej wykształ­
ceni, nie uznają w ogóle tego zainteresowania fi­
lozofią. Drudzy zaś potępiają nie tyle uprawianie
filozofii, jeśli się robi to z umiarem, ile raczej są prze­
konani, że nie powinno się wkładać w to aż tak
wiele zapału i tyle wysiłku. Znajdą się również
czytelnicy, właśnie dobrze obznajomieni z piśmien­
nictwem greckim, którzy — gardząc dziełami ła­
cińskimi — rzekną, iż w'olą tracić czas na czytanie
opracowań greckich. Jak przypuszczam, będą wresz­
cie i tacy, którzy zechcą mnie wzywać do uprawia­
nia innych nauk, powiadając, iż ten rodzaj twór­
czości pisarskiej, chociaż piękny, nie licuje wszelako
z mym stanem i moją godnością. Otóż sądzę, że 2
wszystkim im winienem dać krótką odpowiedź.
Co prawda tamtym pierwszym prześladowcom
filozofii udzieliłem wystarczającej odpowiedzi
w dziele, w którym naukę tę obroniłem i poleciłem,
li*
164 O najwyższym dobru i złu

gdy oskarżona i potępiona została przez Horten-


sjusza. Ponieważ zaś dzieło powyższe spotkało się
z uznaniem tak u ciebie, jak i u innych osób, które
mam za zdolne do wydania oceny, zamierzyłem
napisać więcej, bojąc się, aby nie wywołać wrażenia,
że choć umiem wzbudzić w ludziach zapał do filo­
zofii, nie potrafię go jednak podtrzymać. Jeśli cho­
dzi z kolei o tych, którzy — gdyby nawet filozofia
podobała mi się najbardziej — pragną tu wszakże
większego umiaru, to żądają oni naprawdę nie­
łatwej wstrzemięźliwości w czymś takim, co raz
dopuszczone do głosu nie daje się już powściągnąć
lub ograniczyć. Raczej więc przyznałbym słuszność
tamtym, którzy w ogóle odwodzą od filozofii, niż
zgodziłbym się z tymi, co chcą wyznaczyć granice
rzeczom nieskończonym i domagają się umiarko­
wania w sprawie, która tym lepsza się staje, im
3 większe przyjmuje rozmiary. Bo albo można łatwo
dojść do mądrości, a wtedy trzeba nie tylko ją zdo­
być, ale i z niej korzystać; albo też jest to trudne,
lecz i wtedy nie mamy żadnego innego kresu w szu­
kaniu prawdy, jak tylko jej znalezienie, przy czym
nużenie się takim poszukiwaniem przynosi hańbę,
skoro rzecz, jaką się pragnie mieć, jest aż tak bar­
dzo piękna. Jeśli tedy pisanie sprawia nam przyjem­
ność, któż będzie aż tak nieżyczliwy, aby nas od
tego odwodzić? A jeśli dokładamy starań, to któż
mógłby ustanawiać granice cudzej gorliwości? O ile
bowiem nader przyjemny jest u Terencjusza Chre-
mes, który nie chce, by jego nowy sąsiad
Kopał, orał lub dźwigał jakoweś ciężary,
O najwyższym dobru i zlu 165

gdyż wszak pragnie odstręczyć go nie. od pracy,


lecz od niewolniczego trudu, o tyle zbyt natrętni
okazują się ci, których gorszy wcale nie sprawia­
jąca nam przykrości praca.
Trudniej, rzekłbym, jest dogodzić tym, którzy
oświadczają, iż gardzą piśmiennictwem łacińskim.
Zadziwia mnie w nich przede wszystkim powód,
dla którego nie podoba im się mowa ojczysta przy
rozpatrywaniu najważniejszych zagadnień, skoro
bardzo chętnie czytają dramaty łacińskie, będące
dosłownymi przekładami z greckich. Któż bowiem
żywi tak wielką wrogość do wszystkiego niemal,
co rzymskie, iżby lekceważył lub odrzucał Medeę
Enniusza czy Antiopę Pakuwiusza i ponieważ oznaj­
mił, że te same sztuki w ujęciu Eurypidesa budzą
w nim zachwyt, odczuwał wstręt do odpowiedni­
ków łacińskich? Mamże tedy — powie ktoś taki —■
czytać raczej Synefebów Cecyliusza lub Andrie T e-
rencjusza niźli obydwie te sztuki w opracowaniu
Menandra? Różnię się od nich zdaniem tak dalece,
iż choć Sofokles niewątpliwie napisał Elektrę najle­
piej, sądzę mimo to, że powinienem czytać zły
przekład Atyliusza, którego Lucyliusz zwie wpraw­
dzie „nieczułym pisarzem“, ma wszelako, jak mnie­
mam, za prawdziwego pisarza na tyle, by zasługiwał
na czytanie. Bo zupełna nieznajomość naszych
poetów jest dowodem bądź skrajnego lenistwa,
bądź też najprzesadniejszej wybredności. Ja przy­
najmniej nie uważam za wykształconego w pełni
nikogo, kto nie zna naszego dorobku piśmienniczego.
Czyż wiersza
166 O najwyższym dobru i zlu

O, gdybyż w gaju [na górze Pelion nie były padły] ...

nie czytamy po łacinie równie chętnie jak po grecku,


nie będziemy jednak zadowoleni, gdy ktoś poda nam
w języku łacińskim to, co Platon powiedział o do­
brym i szczęśliwym życiu? Cóż więc? Jeżeli nie upra­
wiam osobiście sztuki tłumaczenia, lecz zachowując
w całości myśli odpowiadających mi filozofów, do­
daję do nich swój własny sąd oraz swój własny układ
przedstawianego materiału, dlaczegóż dziełom grec­
kim miano by przyznawać pierwszeństwo przed
moimi, które i ujęte są jasno, i nie stanowią prze­
kładów z greckiego? Jeżeli bowiem ktoś powie, że
zagadnienia te zostały już roztrząśnięte przez tam­
tych, to nie ma również przyczyny, dla której miałoby
się czytać tylu Greków, ilu ich na czytanie zasłu­
guje. Cóż bowiem z nauki stoickiej pominął Chry-
zyp? A mimo to czytamy Diogenesa, Antypatra,
Mnezarcha, Panecjusza oraz wielu innych, a szcze­
gólnie przyjaciela naszego Pozydoniusza. I cóż? Czy
Teofrast podoba nam się mniej przez to, że omawia
tematy wyjaśnione poprzednio przez Arystotelesa?
A czyż epikurejczycy przestają pisać na swój sposób
o tym, o czym pisał już i Epikur, i inni dawniejsi
rzecznicy jego kierunku? Jeśli więc Grecy czytują
Greków przedstawiających te same, jeno odmiennym
sposobem ujęte sprawy, dlaczegóż by nasi ziom­
kowie nie mieli czytywać naszych autorów?
A choćbym nawet Platona czy Arystotelesa prze­
łożył zupełnie tak samo, jak poeci nasi przetłuma­
czyli sztuki teatralne, czy źle może przysłużyłbym się
O najwyższym dobru i złu 167

swoim współrodakom, gdybym zapoznał ich z tymi


wspaniałymi geniuszami? Lecz ja anim nie uczynił
tego dotychczas, ani nie sądzę, iżby mi to było
wzbronione. W każdym razie, jeżeli tylko uznam
za słuszne, przetłumaczę niektóre miejsca, zwłaszcza
z tych autorów, których przed chwilą wymieniłem,
0 ile zdarzy się, że będę mógł je odpowiednio za­
stosować; przełożę je tak samo, jak z Homera zwykł
przekładać Enniusz, a z Menandra Afraniusz. I wcale
nie będę się wzbraniał, jak to czyni nasz Lucyliusz,
aby dzieła moje czytali wszyscy. Gdybyż tylko żył
ów Persjusz, a znacznie bardziej jeszcze Scypio
1 Rutyliusz, których sądu on się tak obawiał, iż
stwierdził, że pisze dla tarentyjczyków, konsenty-
nów i Sycylijczyków! Powiedział to wprawdzie
dowcipnie, podobnie jak inne rzeczy, lecz i ludzie
nie byli wówczas na tyle uczeni, iżby miał naginać
się do ich zdania, i pisma jego są lżejsze, tak iż
widać w nich najwyższą ogładę, ale mierną uczo-
ność. Jaki jednak czytelnik miałby budzić obawy 8
we mnie, skoro ośmielam się przecież pisać do
ciebie, nie ustępującego pod względem znajomości
filozofii nawet Grekom? Atoli z drugiej strony czy­
nię to wyzwany właśnie przez ciebie, to jest przez
nader miłą dla mnie książkę 0 cnocie, którą mi
przysłałeś.
Wierzę wszelako, iż niektórzy czytelnicy poczuli
wstręt do książek łacińskich przez to, że natknęli
się na pewne dzieła opracowane niedbale i odstrę­
czające, z lichych pism greckich jeszcze gorzej
przełożone na język łaciński. Co do mnie, zgadzam
168 O najwyższym dobru i zlu

się z nimi, byleby uznali, że nie zasługują na czyta­


nie również i greccy autorzy, piszący o tych samych
sprawach. Któż by nie czytał jednak rzeczy dobrych,
poważnie i pięknie napisanych przy użyciu doboro­
wych słów? Chyba że ktoś pragnąłby całkiem ucho­
dzić za Greka, jak Albucjusz, którego pretor Sce-
9 wola pozdrowił w Atenach po grecku. O zdarze­
niu tym z wielkim wdziękiem i nader dowcipnie
mówi wspomniany Lucyliusz, u którego Scewola wy­
bornie powiada, co następuje:

Greka wolałeś udawać Albucjuszu, niż zostać / Rzymskim


bądź też sabińskim ziomkiem Poncjusza, / Jednym z krajanów
Trytana, co ludźmi sławnymi wszak byli / I setnikami do­
brymi, i chorążymi świetnymi. / Ja tedy, pretor rzymski,
w Atenach greckimi cię słowy / (Sam tego chciałeś!), gdy
ku mnie się zbliżasz, głośno pozdrawiam. / «Chere, T ytu ­
sie»!— powiadam, a za mną liktorzy i oddział / Jazdy
mój cały, i orszak «Chere, Tytusie!» ju ż woła. / Stąd jest
mym wrogiem Albucjusz, stąd nieprzyjacielem.

10“ I Mucjusz [Scewola] ma słuszność. Ja zaś nie


mogę dosyć się nadziwić, skąd się bierze tak jaskrawa
odraza do rzeczy rodzimych. Zgoła nie tutaj jest
miejsce na wyjaśnianie tej sprawy; lecz myślę i czę­
sto mówiłem, że język łaciński nie tylko nie jest
ubogi, jak się ogólnie przypuszcza, ale odznacza
się większym nawet bogactwem niźli grecki. Kiedyż
to bowiem mnie samemu, iżby dać przykład, albo
też dobrym mówcom czy poetom, przynajmniej
jeśli mieli na kim się wzorować, zabrakło jakichś
ozdobnych wyrażeń do bogatego w myśl lub wytwor­
nego wypowiedzenia się?
O najwyższym dobru i ziu 169

Co do mnie zaś, to ponieważ pośród zajęć sądo­


wych, pośród przykrości i procesów nie opuściłem,
jak mi się wydaje, posterunku, na którym umie­
szczony zostałem przez lud rzymski, powinienem
niewątpliwie w miarę mych możliwości starać się
także o to, aby w wyniku mojej pracy, moich za­
biegów i wysiłków współobywatele moi wzboga­
cili swą wiedzę. Nie chcę tak bardzo walczyć z tymi,
którzy wolą czytać rozprawy greckie (byleby tylko
rzeczywiście je czytali, a nie udawali!), pragnę zaś
służyć pomocą tym, którzy bądź mieliby ochotę
korzystać z jednego i drugiego piśmiennictwa, bądź,
mając swoje, nie bardzo pożądaliby cudzego. Ci
następnie, którzy by woleli, ażebym pisał co innego,
powinni być sprawiedliwi; bo przecież i napisałem
już wiele dzieł — tak iż nikt z naszych współoby­
wateli nie ma dorobku większego — i może jeszcze
coś napiszę, jeśli starczy mi na to życia. Kto zaś
nawyknie pilnie czytywać rozważania, jakie z dzie­
dziny filozofii podaję w mych pismach, łatwo osą­
dzi, iż żadne z nich nie jest bardziej godne czytania
niż niniejsze. Bo i cóż w życiu naszym więcej za­
sługuje na dokładne zbadanie, jeśli nie to wszystko,
czego naucza filozofia, a w szczególności to, czego
docieka się w niniejszym dziele: jaki jest cel, jaki
koniec, jaki ostatni kres, który powinny mieć na
względzie nasze plany dobrego życia i słusznego
postępowania; czego natura poszukuje jako rzeczy
najlepszej spośród godnych pożądania, a czego unika
jako największego zła? A że wśród najbardziej uczo­
nych ludzi istnieje co do tego niezwykła rozbieżność
170 O najwyższym dobru i zlu

poglądów, któż by uważał, iż chęć docieczenia, co


przy spełnianiu każdej powinności życiowej jest naj­
lepsze i najrzetelniejsze, nie zgadza się z ową god-
12 nością, jaką wszyscy przypisują mojej osobie? I tak
więc zagadnienie, czy płód niewolnicy zaliczać
trzeba do przychodu pana, będzie rozstrząsane po­
śród najpierwszych w państwie ludzi, będzie się
nim zajmował Publiusz Scewola i Maniusz Mani-
liusz, z którymi nie zgodzi się Marek Brutus (a że
są to rozważania wnikliwe i dla interesów obywa­
teli nader korzystne, pisma takie oraz inne tegoż
rodzaju również i ja chętnie czytuję i będę czytywał
w przyszłości), wszystko natomiast, co stanowi istotę
życia, ma być zaniedbane? Wszak jeśli tamte dzieła
są więcej poszukiwane, to te z całą pewnością za­
wierają bogatszą treść. Zresztą o tym będą mogli
w każdym razie wydać sąd sami czytelnicy. Co do
mnie zaś, to uważam, iż całe omawiane tu zagad­
nienie najwyższego dobra i zła wyjaśniłem do końca
prawie w przedkładanym właśnie czytelnikowi dziele,
w którym, o ile mogłem, przedstawiłem nie tylko swe
osobiste poglądy, lecz także wypowiedzi poszczegól­
nych szkół filozoficznych.
,3 Żeby jednak zacząć od rzeczy najłatwiejszych,
niechaj najpierw wystąpi przed sądem nauka Epi­
kura, która większości jest dokładnie znana. Jak
zobaczysz, przedstawię ci ją tak, iż dokładniej nie
zwykli jej podawać nawet ci, co są zwolennikami
tej nauki; chcę bowiem szukać tutaj prawdy, a nie
rozprawiać się z kimś jako przeciwnikiem. Otóż ze
staranną obroną mniemania Epikura o rozkoszy
O najwyższym dobru i zlu 171

wystąpił łciedyś Lucjusz Torkwatus, człowiek wszech­


stronnie wykształcony, ja zaś udzieliłem mu odpo­
wiedzi, przy czym w rozmowie tej brał udział szcze­
gólnie poważnie myślący i odznaczający się dużym
zasobem wiedzy młodzian, Gajus Triariusz. Bo gdy
obaj przybyli w odwiedziny do mnie do Kumanum,
najprzód porozmawialiśmy sobie troszeczkę o pi­
śmiennictwie naukowym, w którym jeden i drugi
znajduje ogromne upodobanie, potem zaś Torkwa­
tus odezwał się w te oto słowa: Skoro raz przecie
zastaliśmy cię wolnego od zajęć, usłyszę zapewne,
jaka też jest przyczyna, dla której ty — chociaż
nie żywisz nienawiści do naszego Epikura, jak za­
zwyczaj postępują ci, co nie są z nim jednomyślni —
na pewno jednakże nie pochwalasz tego człowieka,
który w moim przekonaniu sam jeden tylko dostrzegł
prawdę, uwolnił dusze ludzkie od największych błę­
dów oraz nauczył nas wszystkiego, co zmierza do
dobrego i szczęśliwego bytowania. Myślę wszelako,
że zarówno ty, jak i nasz Triariusz niezbyt lubicie
go ze względu na to, iż nie dbał on o owe tak cha­
rakterystyczne dla Platona, Arystotelesa i Teofrasta
ozdobne wyrażenia. Albowiem z trudem tylko mogę
przyjąć, byś miał nie uznawać za słuszne jego po­
glądów.
— Dowiedz się więc, Torkwacie — odrzekłem —
jak bardzo się mylisz. Styl tego filozofa nie budzi
we mnie niechęci; bo umie on i ubrać w odpowiednie
słowa wszystko, co pragnie powiedzieć, i mówi tak
jasno, ze go rozumiem. A ja, jeżeli dodatkowo spo­
tykam u filozofa piękną wymowę, bynajmniej jej
172 O najwyższym dobru i zlu

nie odrzucam, jeśli zaś filozof jej nie ma, nie bardzo
jej się też domagam. Nie zadowala mnie Epikur
treścią swoich twierdzeń, i to w rozlicznych miej­
scach. Zresztą wszak ilu ludzi, tyle też zdań; a więc
mogę się mylić.
— Dlaczegóż w końcu — zapytał Torkwatus —
on ciebie nie zadowala? Mam cię bowiem za sę­
dziego sprawiedliwego, bylebyś tylko dokładnie ro­
zumiał, o co mu chodzi.
— Jeśli nie sądzisz — była ma odpowiedź — że
Fedrus i Zenon mnie okłamali, kiedy obydwu ich
słuchałem (choć niczego, zaiste, mi nie dowiedli
oprócz własnej pracowitości), to wszystkie nauki
Epikura rozumiem w stopniu wystarczającym. Dwu
wymienionych filozofów często słuchałem wraz
z moim Attykiem, który podziwiał ich obydwu,
a Fedrusa ponadto kochał. Codziennie rozmawia­
liśmy z sobą o wszystkim, cośmy słyszeli, i nigdy
nie było pomiędzy nami sporu oto, cz y ja coś dobrze
zrozumiałem, lecz o to, czy się z czymś zgadzałem.
— Cóż tedy masz na myśli? — zapytał. — Chciał­
bym bowiem dowiedzieć się, czego mianowicie nie
uważasz za słuszne.
— Przede wszystkim — odpowiedziałem —
w swojej nauce o przyrodzie, którą najwięcej się
szczyci, jest on całkowicie zależny od kogo innego.
Powtarza twierdzenia Demokryta, niewiele w nich
zmieniając, w dodatku zmieniając tak, iż to, co chce
poprawić, moim przynajmniej zdaniem — psuje.
Tamten sądzi, że tak zwane przezeń atomy, czyli
niepodzielne wskutek swojej jednolitości ciałka, pę­
O najwyższym dobru i zlu 173

dzą poprzez bezkresną próżnię, w której nie ma nic


ani najwyższego, ani najniższego, ani środkowego,
ani ostatniego, ani najdalszego; że pędzą one w ten
sposób, iż przy spotkaniu łączą się ze sobą, dzięki
czemu powstaje wszystko, co istnieje i co widzimy;
że ten ruch atomów poczytywać należy za pocho­
dzący nie z jakiegoś początku, ale z wieczności.
Otóż Epikur, tam gdzie idzie za Demokrytem, prawie
się nie potyka. Acz osobiście obydwu im mam wiele
do zarzucenia, w pierwszym rzędzie wszelako nie
podzielam tego, że — podczas gdy w istocie wszech
rzeczy szukać potrzeba dwu składników, jednego,
którym jest materia, z jakiej wszystko się tworzy,
i drugiego, którym jest tworząca wszystko siła —
oni rozprawiali jedynie o materii, a zostawili na ubo­
czu siłę i przyczynę powstania wszech rzeczy. Lecz
to jest wspólny błąd ich obu, następne zaś są już
potknięciami samego Epikura. Mniema on bowiem,
iż te same właśnie niepodzielne i jednolite ciałka
pod wpływem ciężaru swojego pędzą wzdłuż linii
prostej z góry na dół i że jest to ruch naturalny
wszystkich ciał. Później, kiedy temuż bystremu
człowiekowi przyszło na myśl, że gdyby wszystkie
atomy opadały z góry na dół i — jak powiedziałem —
wzdłuż linii prostej, to nigdy nie zdarzyłoby się,
iżby jeden atom zetknął się z drugim... dodał jeszcze
taki oto wymysł: oświadczył, że atom zbacza tro­
szeczkę ze swojej drogi, zbacza najmniej, jak tylko
być może, i że stąd wynikają złączenia, zespolenia
i powiązania wzajemne atomów, przez co z kolei
powstaje świat, wszelkie jego części składowe oraz
174 O najwyższym dobru i ztu

wszystko, co na nim istnieje. Cały ten wywód jest


dziecięcym zmyśleniem, a zarazem nie osiąga też
Epikur swojego celu. Albowiem i samo zbaczanie
atomów wprowadza całkiem dowolnie (twierdzi
przecież, że atom odchyla się od swej drogi bez
przyczyny; a nie masz dla badacza przyrody nic
haniebniejszego, jak utrzymywać, że coś się dzieje
bez przyczyny); i ów ruch naturalny wszystkich ciał
ważkich, podążających — jak sam to ustalił —
z góry na miejsce położone niżej, bez powodu ode­
brał atomom; i pomimo wszystko nie dopiął celu,
dla którego to zmyślił. Przecież jeżeli wszystkie
atomy będą zbaczały [jednakowo], to nigdy żadne
z nich nie zetkną się z innymi; a jeżeli jedne będą
zbaczały, drugie zaś pod wpływem swej ciężkości
pomkną prosto, to po pierwsze, jak gdyby przyzna
się atomom prawo rozstrzygania,' które z nich
mają pędzić na wprost, a które ukośnie, po drugie
zaś, takie bezładne skupisko atomów, w którym
nawet Demokryt tkwi bezsilnie, wcale nie zdoła wy­
tworzyć tego pięknie uporządkowanego świata. Nie
przystoi też badaczowi przyrody wierzyć, że istnieje
jakaś najmniejsza cząstka, i [Epikur] nigdy by z pe­
wnością tak nie pomyślał, gdyby od Polienusa, przy­
jaciela swojego, wolał był nauczyć się geometrii
zamiast oduczyć jej tamtego. Demokrytowi, jako
człowiekowi wykształconemu i doskonale znającemu
geometrię, słońce wydaje się ogromne; ten zaś daje
mu może ze stopę. Mniema bowiem, że jest ono
takiej wielkości, jak je widzimy, albo trochę większe
lub mniejsze. I tak wszystko, co zmienia, psuje,
O najwyższym dobru i zlu 175

a wszystko, co zatrzymuje bez zmiany, należy w ca­


łości do Demokryta: atomy, próżnia, obrazy, które
obaj nazywają eiScoAa, czyli podobiznami, i dzięki
napływaniu których nie tylko widzimy wszyscy,
lecz także i myślimy. Nawet przestrzeń nieskoń­
czona, którą zwą ¿btELpia, czyli nieograniczonością,
w całości pochodzi od Demokryta, równie jak nie­
zliczone światy, które co dzień powstają i giną.
I choć osobiście w żaden sposób przystać na to
nie mogę, nie chciałbym wszelako, by Demokryta,
wychwalanego przez innych, ganił właśnie ten, kto
go jednego tylko naśladował.
W drugiej z kolei części filozofii, zajmującej się ^
myśleniem i rozprawianiem, a noszącej nazwę Xo-
yiycf], czyli logiki, jest ten wasz Epikur, jak mnie
się w każdym razie zdaje, całkiem bezbronny i ubogi.
Usuwa określenia, nic nie uczy o rozróżnianiu i po­
dziale [pojęć], nie mówi, w jaki sposób rozumuje
się i wnioskuje, nie wyjaśnia, jak odpowiadać- na
podchwytliwe pytania, jak rozwiązywać dwuznacz­
ności. Rozstrzyganie o wszystkim powierza zmysłom,
a jeśli one raz uznają jakowyś fałsz za prawdę,
przyjmuje, iż nie ma już wtedy możności rozezna­
nia prawdy i fałszu.
Jak najmocniej zaś obstaje przy tym, co — jak 23
mówi — ustanawia i potwierdza sama natura, to
jest przy rozkoszy i bólu. Wedle tego ocenia wszystko,
do czego mamy dążyć i czego unikać. Lubo jest
to nauka Arystypa, lepiej i w sposób bardziej nie­
zależny broniona przez cyrenaików, jednakowoż
mam ją za taką, iż nic już nie wydaje się mniej od
176 O najwyższym dobru i złu

niej godne człowieka. Bo podług mego przynajmniej


poglądu, natura stworzyła nas i przysposobiła do
czegoś znacznie wyższego. Może się okazać, że się
tu mylę, ale jestem zupełnie przekonany, że ów
sławny Torkwatus, który pierwszy uzyskał ten przy­
domek, ani owego naszyjnika nie zerwał z nieprzy­
jaciela po to, by doznać w związku z tym jakiejś
cielesnej rozkoszy, ani za trzeciego swojego konsu­
latu nie walczył nad rzeką Veseris z Latynami
gwoli rozkoszy. Przez to zaś, iż kazał ściąć toporem
własnego syna, nawet pozbawił się wielu rozkoszy,
gdyż godność władzy i znaczenie rozkazu przełożył
ponad samą przyrodzoną miłość ojcowską. I cóż?
A czyż Tytus Torkwatus, ten, który był konsulem
wraz z Gnejusem Oktawiuszem, kiedy z synem
swym — wyzwolonym spod władzy ojcowskiej, by
go mógł przysposobić Decymus Silanus — postąpił
tak surowo (bo wskutek skargi posłów macedoń­
skich, którzy dowodzili, że jako pretor dorobił się
on majątku na prowincji, polecił wytoczyć sprawę
przed sobą i wysłuchawszy obu stron ogłosił, że
przy sprawowaniu urzędu syn okazał się inny niż
jego przodkowie, oraz zabronił mu pokazywania
się sobie na oczy), myślał twoim zdaniem o jakichś
własnych rozkoszach?
Lecz żeby już pominąć niebezpieczeństwa, trudy,
a nawet i cierpienia, na które każdy szlachetny
człowiek naraża się dla dobra ojczyzny i swoich
współobywateli, tak iż nie tylko nie zabiega o żadną
rozkosz, lecz unika wszelkich przyjemności i woli
w. końcu znieść różne przykrości niż zaniedbać co­
O najwyższym dobru i złu 177

kolwiek ze swych obowiązków — przejdźmy do


rzeczy, które dowodzą tego równie jasno, choć
robią wrażenie mniej ważnych. Jakiejż to rozkoszy
tobie, Torkwacie, jakiej temu naszemu Triariu-
szowi dostarczają nauki? Jakiej rozkoszy dostarcza
znajomość dziejów czy poznanie przyrody, jakiej
czytywanie poetów, jakiej zapamiętywanie aż tylu
wierszy? Nie powiesz mi przecież: „To sprawia roz^
kosz mnie, a tamto sprawiało dawnym Torkwatom“ .
Nigdy tak nie bronił tego poglądu Epikur ani
Metrodor, ani ktokolwiek z tych, którzy albo sami
coś tutaj zrozumieli, albo też nauczyli się od innych.
Często zadaje się pytanie, dlaczego jest tak wielu
zwolenników Epikura. Otóż składają się na to rów­
nież inne przyczyny, lecz wielu szczególnie pociąga
okoliczność, iż wydaje im się, jakoby jego zdaniem
wszystko, co słuszne i cnotliwe, samo przez się po­
wodowało radość, to jest dostarczało rozkoszy. Ci
bardzo zacni ludzie nie pojmują, że gdyby sprawa
istotnie tak się przedstawiała, upadłoby całe jego
rozumowanie. Bo gdyby się przyjęło, że nawet bez
żadnego związku z ciałem wszystko powyższe z istoty
swej czy samo przez się było przyjemnością, to sama
przez się byłaby również godna pożądania cnota
tudzież znajomość wszech rzeczy, na co Epikur by­
najmniej zgodzić się nie chce.
Tego to właśnie, powiadam, nie pochwalam u Epi­
kura. Poza tym chciałbym osobiście, by albo sam
on dokładniej ‘ był się zapoznał z różnymi naukami
(jest bowiem, co nieuniknienie musisz mi przyznać,
nie dość biegły w tych dziedzinach wiedzy, przez
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t. I I I 12
178 O najwyższym dobru i złu

opanowanie których uzyskuje się miano uczonego),


albo nie odstręczał od uczenia się innych. Widzę
co prawda, żeś ty przynajmniej wcale odstręczyć się
nie dał.
8 Gdym to powiedział mając na celu raczej pobu­
dzenie Torkwata do mówienia niźli przemawianie
samemu, Triariusz z lekkim uśmiechem odezwał
się w takie słowa:
— Zaprawdę, całkiem prawie usunąłeś Epikura
z rzędu filozofów! Cóżeś mu zostawił prócz tego,
że jakimi by słowy on nie przemawiał, ty rozu­
miesz, co chce powiedzieć? W nauce o przyrodzie
powtarzał cudze poglądy, w dodatku bynajmniej
nie takie, na które mógłbyś się zgodzić; a co w tym
chciał poprawić, zepsuł; o sztuce rozprawiania nie
miał żadnego pojęcia; kiedy dobrem najwyższym
nazwał rozkosz, przede wszystkim niezbyt się ro­
zeznawał w tym zagadnieniu, a następnie to, co
mówił, również było cudze; bo wcześniej już nauczał
tak Ary styp, i to lepiej od Epikura. W końcu do­
dałeś, że nie był on nawet uczonym.
27 — Niepodobna przecież, Triariuszu —- rzekłem —
abyś nie powiedział, czego nie uważasz za słuszne
u człowieka, z którym się różnisz poglądem. Cóż
bowiem przeszkadzałoby mi zostać epikurejczykiem,
gdybym uważał za słuszne wszystko, co on opowia­
dał, zwłaszcza że nauczyć się tego — to wprost
zabawa. Toteż wysuwanie wzajemnych zarzutów'
przez ludzi, mających odmienne zapatrywania, nie
zasługuje na naganę; złorzeczenia jednakże, obelgi,
O najwyższym dobru i złu m

równie jak uniesienia, swary i uporczywe sprzeczki,


zawsze mam za niegodne filozofii.
Na to Torkwatus: Zupełnie zgadzam się — po- 28
wiada — z tobą. Bo i bez krytyki rozprawianie
jest niemożliwe, i w uniesieniu lub z uporem nie da
się rozprawiać jak się należy. Lecz w związku z tym
chciałbym coś odpowiedzieć, jeżeli nie wyda ci się
to natrętne.
—■ Czy myślisz — zapytałem — że byłbym to
wszystko mówił, gdybym nie chciał usłyszeć twojej
odpowiedzi?
— Czy więc wolisz, żebyśmy omówili pokrótce
wszystką naukę Epikura, czy zastanowili się tylko
nad rozkoszą, o którą cały spór się toczy?
— Zostawiam to — odrzekłem — do twego wy­
łącznie uznania. i
— Postąpię zatem — powiada — tak: przedsta­
wię jedno tylko zagadnienie, to najważniejsze; naukę
o przyrodzie omówię kiedy indziej i wtedy właśnie
dowiodę ci i owego zbaczania atomów, i wielkości
słońca; i tego, że Epikur wytknął oraz poprawił
rozliczne błędy Demokryta. Teraz więc będę mó­
wił o rozkoszy; nie powiem, oczywiście, nic nowego;
wy łuszczę jednak to, co, tuszę, spotka się i z twoim
uznaniem.
— Z całą pewnością — oświadczyłem — nie będę 29
uparty i, jeśli dowiedziesz mi tego, o czym masz
mówić, chętnie się zgodzę z tobą.
— Dowiodę ■— prawi — bylebyś tylko zachował
tę samą bezstronność, jaką wykazujesz obecnie. Lecz
12*
180 O najiuyższym dobru i złu

wolę posłużyć się tutaj nieprzerwanym wywodem


niźli pytać albo być pytanym.
— Jak ci się podoba — odpowiedziałem.
9 Wtedy Torkwatus rozpoczął swój wykład.
— Przede wszystkim więc — rzekł — postąpię tak,
jak to uznał za stosowne sam twórca tej nauki:
ustalę, czym jest i jakie ma cechy przedmiot na­
szych dociekań — nie dlatego, żebym przypuszczał,
iż nie jesteście z tym obznajomieni, lecz po to, by
wywód mój rozwijał się systematycznie i szedł na­
przód właściwą drogą. Chcemy się tedy dowiedzieć,
co jest najwyższym czy szczytowym dobrem, które
wedle poglądów ogółu filozofów winno być takie, iżby
do niego musiało się stosować wszystko, a ono samo
do niczego. Epikur widzi je w rozkoszy i ją to właśnie
ma za najwyższe dobro, podczas gdy za największe
zło poczytuje cierpienie; a ustalił tu dowody nastę-
30 pujące. Wszelkie żywe stworzenie, gdy tylko przyj­

dzie na świat, od razu szuka rozkoszy i cieszy się


nią jako dobrem najwyższym, cierpienie zaś od­
rzuca jako największe zło i — o ile może — stara
się je odsunąć od siebie; a czyni to wszystko nie
znając jeszcze zepsucia, kierując się natomiast bez­
błędnymi i zdrowymi osądami samej natury. Utrzy­
muje więc [Epikur], że nie potrzeba ani rozumować,
ani rozprawiać o tym, dlaczego rozkoszy należy
pragnąć, a bólu unikać. Jego zdaniem, samo nasze
zmysłowe odczucie upewnia nas, że ogień jest go­
rący, śnieg biały, a miód słodki. Nie trzeba tego
uzasadniać przy pomocy wyszukanych dowodów,
wystarczy tylko sobie uświadomić. Jest bowiem róż­
O najwyższym dobru i złu 181

nica między dowodami i wyciągniętymi na drodze


rozumowania wnioskami a zwykłymi spostrzeże­
niami oraz uświadamianiem sobie czegoś. Tamte
udostępniają nam pewne rzeczy ukryte i jakby
czymś osłonięte, te zaś pozwalają wydać sąd o rze­
czach jawnych i widocznych. Ponieważ bowiem po
odebraniu człowiekowi zmysłów nic by mu już nie
pozostało, trzeba, aby sama natura rozstrzygała, co
jest z nią zgodne, a co sprzeczne. A czyż prócz
rozkoszy i bólu zna ona i rozróżnia jeszcze coś
innego, wedle czego bądź pożądałaby, bądź unika­
łaby niektórych rzeczy? Są jednak między nami 3i
tacy, którzy chcieliby to przedstawić nieco dokład­
niej. Twierdzą oni, że nie wystarcza oceniać zmy^
słami, co jest dobre, a co złe, lecz że można też po­
jąć myślą i rozumem, iż rozkoszy samej przez się
trzeba pożądać, a boleści samej przez się unikać.
Upewniają więc, że w duszach naszych znajduje
się tego rodzaju naturalna poniekąd i wrodzona zna­
jomość rzeczy, iż jedno uważamy za godne pożą­
dania, drugie za zasługujące na odrzucenie. Inni
natomiast, z którymi i ja się zgadzam, są zdania,
iż — skoro rozliczni filozofowie nader obszernie
rozwodzą się nad tym, dlaczego ani rozkoszy nie
należy zaliczać do dobra, ani cierpienia do zła —
nie powinniśmy pokładać nadmiernego zaufania
w samej rzeczy, lecz musimy, jak sądzą, i przytaczać
dowody, i roztrząsać sprawę dokładnie, by dopiero
zebrawszy argumenty rozprawiać o rozkoszy i cier­
pieniu.
Żebyście mogli wszelako zrozumieć, skąd się zro-
182 O najwyższym dobru i złu

dził cały ów błąd myślicieli potępiających rozkosz,


a wychwalających cierpienie, wyjaśnię bez reszty
niniejszą sprawę i roztoczę przed wami samo to,
co powiedział ów odkrywca prawdy i niejako bu­
downiczy szczęśliwości życiowej. Otóż nikt nie od­
rzuca, nie nienawidzi i nie unika samej rozkoszy
tylko dlatego, że jest rozkoszą, lecz dlatego, że
ludzi, którzy nie umieją rozumnie z niej korzystać,
spotykają ogromne cierpienia. Nie ma też nikogo,
kto by kochał samo cierpienie, gonił za nim i chciał
je osiągnąć tylko dlatego, że jest cierpieniem; lecz
są tacy, którzy postępują w ten sposób dlatego, że
zachodzą czasami okoliczności, kiedy poprzez trud
i cierpienie osiąga się jakąś wybitną rozkosz. Bo —
że przejdę teraz do spraw całkiem błahych ■— któż
z nas podejmuje jakieś wymagające większego wy­
siłku ćwiczenia fizyczne inaczej niźli po to, aby
dały mu pewną korzyść? Kto dalej miałby słuszność,
potępiając na przykład takiego człowieka, który
chciałby używać rozkoszy nie pociągającej za sobą
żadnej przykrości, albo też takiego, który unikałby
cierpienia, gdy nie rodzi się z niego żadna rozkosz?
Słusznie natomiast ganimy i za godnych uzasadnio­
nej wzgardy mamy tych, którzy oczarowani i ze­
psuci ponętą obecnych rozkoszy, a oślepieni pożą­
daniem, nie przewidują, jakie czekają ich cierpienia
i nieprzyjemności. Podobnego błędu dopuszczają
się także i ci, którzy zaniedbują swe obowiązki na
skutek zniewieściałości duchowej, to jest z obawy
trudów i boleści. Lecz w każdym razie można w spo­
sób łatwy i pewny rozróżnić te przypadki. Bo w cza­
O najwyższym dobru i zlu 183

sie, kiedy nic nas nie krępuje, kiedy mamy całko­


witą wolność wyboru i kiedy nic nie stoi na zawadzie,
byśmy czynili to, co nam najwięcej odpowiada,
powinniśmy skwapliwie przyjmować wszelką roz­
kosz, a odrzucać wszelkie cierpienie. W niektórych
jednakże okolicznościach bądź to ciążące na nas
obowiązki, bądź jakieś inne konieczności powodują
niejednokrotnie, że i rozkosze należy odrzucić, i od
przykrości nie powinno się uchylać. Toteż mędrzec
czyni wówczas wybór w ten sposób, iż albo przez
odrzucenie jednych rozkoszy zapewnia sobie inne,
jeszcze większe, albo przez znoszenie jednych cier­
pień oddala inne, dotkliwsze.
Skoro trzymam się tego poglądu, dlaczego miałbym
się obawiać, że nie zdołam zastosować go do swoich
przodków Torkwatów? Chociaż przed chwilą przed­
stawiłeś ich zgodnie z tradycją, a zarazem przy­
jaźnie i życzliwie dla mnie, to jednak przez wy­
chwalanie mych przodków ani nie przekupiłeś mnie,
ani nie odebrałeś ochoty do skwapliwej odpowiedzi.
Jak więc, proszę, tłumaczysz sobie ich czyny? Wie­
rzysz zatem, że oni bądź to uderzali na zbrojnego
nieprzyjaciela, bądź też taką bezwzględność oka­
zywali swoim dzieciom i swym własnym potom­
kom, nie myśląc wcale ani o korzyściach, ani o swo­
ich interesach? Przecież nawet dzikie zwierzęta tak
nie postępują i nie rzucają się ani nie płoszą w taki
sposób, iżbyśmy nie mogli zrozumieć, co mają na
celu ich ruchy czy też zapędy, a ty sądzisz, że tak
znakomici mężowie dokonali swych wspaniałych
czynów bez przyczyny? Jaka to była przyczyna,
184 O najwyższym dobru i złu

wnet zobaczymy. Na razie będę obstawał jedynie


przy tym, że jeśli czegoś, co jest niewątpliwie wspa­
niałe, dokonali oni z jakiejś przyczyny, to cnota
sama przez się pobudką dla nich nie była. — Zer­
wał z nieprzyjaciela naszyjnik. — Ale wszak bronił
się wtedy, żeby nie zginąć. — Naraził się na wielkie
niebezpieczeństwo. — Tak, ale na oczach całego
wojska. — Co przez to osiągnął? — Sławę i szacunek,
które są najpewniejszymi środkami umożliwiającymi
spędzenie życia bez obawy. — Syna śmiercią uka­
rał. — Jeżeli bez powodu, nie chciałbym pochodzić
od tak bezwzględnego i okrutnego człowieka; jeśli
zaś po to, by własnym bólem wzmocnić posłuch dla
rozkazów wojskowych oraz lękiem przed karą utrzy­
mać w ryzach wojsko podczas bardzo ciężkiej wojny,
to starał się o ocalenie współobywateli, w czym,
jak dobrze rozumiał, zawarte było też i jego ocalenie.
Taki sposób uzasadniania rozciąga się bardzo da­
leko. Czym bowiem zwykły posługiwać się wasze,
a szczególnie twoje mowy (gdyż ty starannie ba­
dasz dawne dzieje, by przypominać sławnych oraz
dzielnych mężów i wielbić czyny ich nie ze względu
na wypływającą z nich korzyść, lecz z uwagi na
piękno samej ich cnoty), wszystko to obalane jest
przez ustanowienie dopiero co wskazanej przeze
mnie zasady wyboru, polegającej na tym, iż albo
się wyrzeka pewnych rozkoszy dla zapewnienia so­
bie innych jeszcze większych przyjemności, albo też
przyjmuje się pewne cierpienia, aby uniknąć cier­
pień uciążliwszych.
Lecz, jak na teraz, dosyć się już powiedziało
O najwyższym dobru i złu 185

0 wspaniałych i chlubnych dokonaniach wsławio­


nych mężów. Znajdzie się jeszcze miejsce bardziej
odpowiednie do rozważań o dążeniu wszystkich
cnót do rozkoszy. Obecnie zaś wyjaśnię, czym jest
1 jakimi właściwościami się odznacza sama roz­
kosz, aby usunąć błędne mniemania ludzi nieświa-.
domych i aby zrozumiano, jak poważna, jak pełna
umiaru i jak surowa jest nauka, którą uważa się
za rozwiązłą, nawołującą do zbytku i lubieżną.
Nie szukamy bowiem takiej tylko rozkoszy, która
pociąga naszą naturę jakąś ponętą i którą zmysły
nasze przyjmują z pewną przyjemnością, lecz za
największą rozkosz poczytujemy tę, której doznaje
się po oddaleniu wszelkiego cierpienia. Ponieważ
bowiem uwolniwszy się od cierpień cieszymy się
z samego oswobodzenia od nich i z braku jakiej­
kolwiek przykrości, przy czym to wszystko, co nas
cieszy, jest rozkoszą, podobnie jak to wszystko, co
wyrządza nam przykrość, jest cierpieniem, pozby­
cie się więc wszelkiego cierpienia słusznie nazwano
rozkoszą. Jak przecież po zaspokojeniu pokarmem
głodu, a napojem pragnienia samo odjęcie przykrości
daje w wyniku uczucie rozkoszy, tak też i w każdej
innej dziedzinie pozbycie się cierpienia powoduje
w następstwie rozkosz. I dlatego Epikur nie uzna- 38
wał nic pośredniego między cierpieniem i rozko­
szą. Bo samo to, co niektórym wydawało się czymś
pośrednim, skoro wolne jest od wszelkiego cierpienia,
stanowi nie tylko rozkosz, ale nawet najwyższą roz­
kosz. Każdy wszak, kto odczuwa, w jaki sposób coś
nań oddziaływa, musi nieuniknienie doznawać roz-
186 O najwyższym dobru i złu

koszy albo cierpienia. Stan zaś wolny od wszelkiego


cierpienia oznacza wedle Epikura najwyższą roz­
kosz, tak iż może ona potem przyjmować odmienne
i rozmaite postacie, ale nie może zwiększać się
39 i wzrastać. Ach, jest przecież w Atenach — jakem
słyszał od ojca, który dowcipnie, ale wytwornie szy­
dził ze stoików — na Ceramiku posąg Chryzypa,
siedzącego z wyciągniętą ręką; a ręka ta miała
oznaczać, że lubił on zadawać takie oto pytania:
„C zy ręka twoja w tym położeniu, w jakim jest
obecnie, czegoś pożąda?“ — „Niczego zgoła“ . —
„Lecz gdyby rozkosz była dobrem, zapewne po­
żądałaby jej.“ — „Tak sądzę“ . — „Rozkosz więc
nie jest dobrem“ . Nawet posąg — dodawał ojciec —
nie powiedziałby tego, gdyby umiał mówić. Wnio­
sek powyższy bowiem dość silnie godzi w cyre-
naików, a nie w Epikura. Istotnie, gdyby rozkoszą
było tylko to, co — żeby tak rzec — jakby łechce
zmysły, rozlewa się po nich i wślizga się w nie,
budząc przyjemne uczucie, ani ręka, ani jakaś inna
część ciała nie mogłaby się zadowolić brakiem cier­
pienia bez miłej podniety rozkoszy. Jeśli wszelako —
jak chce Epikur — • najwyższa rozkosz polega na
niedoznawaniu żadnego zgoła cierpienia, to co do
pierwszego zdania, iż znajdująca się w tym poło­
żeniu ręka nie pożąda niczego, słusznie zgodzono
się z tobą, Chryzypie; co do drugiego zaś, że gdyby
rozkosz była dobrem, to ręka pożądałaby jej, wy­
rażono zgodę niesłusznie. Bo i wtedy ręka by jej
nie pożądała, a to dlatego, że wszystko, co jest
O najwyższym dobru i zlu 187

wolne od cierpienia, znajduje się już w stanie roz­


koszy.
Ze zaś dobrem najwyższym jest rozkosz, naj- ^
łatwiej można zrozumieć z tego, co następuje. W y­
obraźmy sobie kogoś używającego wielu znacznych
i nieustannych, tak duchowych, jak fizycznych roz­
koszy, nie zakłóconych żadnym ani istniejącym już,
ani zagrażającym dopiero cierpieniem: jakiż inny
stan moglibyśmy nazwać lepszym od tego lub bar­
dziej godnym pożądania? Kto by stan tego rodzaju
osiągnął, zapewniłby sobie także moc ducha, nie
lękającego się ani śmierci, ani cierpienia, ponieważ
śmierci się nie czuje, cierpienie zaś, jeśli jest długie,
bywa zwykle lekkie, a jeśli jest dotkliwe, trwa zar
zwyczaj krótko ■— tak iż wielkie cierpienie łagodzone
jest przez krótkotrwałość, a przewlekłe przez łatwość
do znoszenia. Gdy zaś dojdzie do tego, że człowiek 4i
taki ani nie odczuwa trwogi przed siłą bóstwa, ani
nie dopuszcza, by rozkosze minione zupełnie mu
się wyślizgiwały i raduje się z ustawicznego ich
wspominania, cóż lepszego można by tutaj jeszcze
dodać? I odwrotnie, wyobraź sobie kogoś dotknię­
tego aż tak wielkimi cierpieniami duchowymi i fi­
zycznymi, jakie tylko mogą być udziałem człowieka,
przy czym nie ma on żadnej nadziei, że kiedyś
będzie mu lepiej, a ponadto ani nie doznaje, ani
też nie spodziewa się na przyszłość żadnej zgoła
przyjemności: czy można wymienić lub wystawić
sobie coś gorszego od tego stanu? Jeśli więc życia
wypełnionego cierpieniem trzeba jak najbardziej
unikać, to największym złem jest na pewno takie
188 O najwyższym dobru i zlu

właśnie życie połączone z cierpieniem; a z poglą­


dem tym zgadzają się słowa, że najwyższym dobrem
jest życie pośród rozkoszy. Przecież myśl nasza nie
ma nic innego, na czym mogłaby się zatrzymać
jako na celu ostatecznym, wszystkie zaś nasze obawy
i troski obracają się wokół cierpienia, poza którym
nie ma już nic takiego, co by z natury swej mogło
42 nas niepokoić albo trapić. Prócz tego początki
wszelkiego dążenia i unikania, jak w ogóle wszel­
kiego działania wywodzą się albo z rozkoszy, albo
też z cierpienia. Skoro tak jest, widać jasno, że
wszystkie słuszne i chwalebne poczynania zmierzają
do tego, aby życie połączone było z rozkoszą. A że
to właśnie jest najwyższym albo szczytowym, albo
ostatecznym dobrem, które Grecy nazywają xśXoę',
czyli celem, a które samo nie stosuje się do niczego
innego, choć wszystko inne zależy od niego, przeto
przyznać należy, iż dobrem najwyższym jest przy­
jemnie żyć.
13 Ci, którzy pokładają dobro w samej cnocie i, po­
ciągnięci przez blask jej imienia, nie rozumieją wy­
mogów natur}', wyzwoliliby się z wielkiego błędu,
gdyby chcieli posłuchać Epikura. Co się tyczy bo­
wiem owych waszych niezwykłych i pięknych cnót,
to gdyby nie powodowały one rozkoszy, któż by
uważał je bądź za chwalebne, bądź też za godne
pożądania? Przecież tak jak wiedzę lekarską cenimy
nie dla niej samej, lecz ze względu na dobry stan
zdrowia, jak umiejętność sternika, co zapewnia
bezpieczną żeglugę, chwalimy za pożytek, a nie za
samą sztukę, tak też i mądrość, którą poczytywać
O najwyższym dobru i złu 189

trzeba za sztukę życia, nie byłaby pożądana, gdyby


niczego nie dawała. Obecnie jednak pożąda się jej,
gdyż jest ona jakby mistrzynią w wyszukiwaniu
i przygotowywaniu rozkoszy. Wiecie już zaś, co 43
nazywam rozkoszą; bo pragnąłbym, aby niechęć
do tego słowa nie podważała mojego wywodu. Po­
nieważ tedy nieznajomość rzeczy dobrych i złych
stwarza najwięcej udręki w życiu ludzkim i po­
nieważ zostając w tej niepewności ludzie zarówno
pozbawiają się częstokroć bardzo wielkich rozko­
szy, jak i nękani bywają przez najcięższe cierpienia
duchowe, należy przeto uciekać się do mądrości,
by ona — oswobodziwszy nas od obaw i żądz
i usunąwszy wszystkie nierozważne a fałszywe po­
glądy— stała się naszą najpewniejszą przewodniczką
do rozkoszy. Mądrość bowiem jest jedyną siłą,
która może wypędzić smutek z dusz naszych i nie
pozwolić, byśmy truchleli ze strachu. Mając ją za
nauczycielkę, można żyć w spokoju, przytłumiwszy
ogień wszystkich żądz. Żądze te bowiem są niena­
sycone i doprowadzają do upadku nie tylko po­
szczególnych ludzi, lecz i całe rodziny, a nawet
mogą nieraz zachwiać państwem. Z żądz rodzą 44
się nienawiści, waśnie, niezgody, bunty i wojny.
Miotają się one nie tylko z zewnątrz i w ślepych
swych zapędach napastują nie tylko innych, lecz
zamknięte również wewnątrz dusz ludzkich, pozostają
we wzajemnej niezgodzie i rozterce pomiędzy sobą.
Nieuchronnie musi to zaprawić życie goryczą, tak
iż jedynie mędrzec, po ukróceniu i odcięciu wszyst­
kiego, co czcze i błędne, zadowoliwszy się nato-
190 O najwyższym dobru i zlu

miast celami wytkniętymi przez naturę, może żyć


bez utrapień i bez lęku. Jakiż tedy podział żądz
jest albo pożyteczniejszy, albo przydatniejszy do
szczęśliwego życia niż ten, który przyjął Epikur?
Do pierwszego rodzaju zaliczył on te pożądania,
które są i naturalne, i konieczne, do drugiego te,
które są naturalne, ale niekonieczne, i do trzeciego
te, które nie są ani naturalne, ani konieczne. Ich
stosunek wzajemny przedstawia się tak: pożądania
konieczne mogą być zaspokojone bez wielkiego trudu
i nakładu; naturalne także wymagają niewiele, a to
dlatego, że znajdujące się w samej naturze zasoby,
którymi się ona zadowala, są łatwe do zdobycia
i wystarczają nawet w ograniczonej ilości; dla próżr
nych wreszcie żądz nie można znaleźć ani miary
żadnej, ani granicy. Jeżeli więc widzimy, że zaśle­
pienie i niewiedza zakłócają nam całe życie i że je­
dynie mądrość może nas uwolnić od napaści żądz
i grozy różnych obaw, nauczyć cierpliwie znosić
ciosy zadawane przez sam los oraz wskazać nam
wszystkie drogi, które wiodą do ciszy i spokoju,
dlaczegóż tedy w'ahamy się przyznać, że i o mądrość
zabiegać trzeba ze względu na wiążącą się z nią
rozkosz, i głupoty unikać należy gwoli wynikają­
cych z niej przykrości?
W podobny sposób mówimy, że również i wstrze­
mięźliwości pragnąć powinniśmy nie dla niej sa­
mej, lecz dlatego, że przynosi spokój duszom na­
szym tudzież koi je i łagodzi niby jakąś harmonią
wewnętrzną. Bo wstrzemięźliwość jest tym, co przy­
pomina nam, byśmy w dążeniu, do czegoś lub uni-
O najwyższym dobru i zlu m

kaniu czegoś kierowali się rozumem. Nie wystarcza


wszak samo rozstrzygnięcie, co czynić należy,
a czego nie należy: trzeba jeszcze mocno obstawać
przy tym, co się uznało za słuszne. Wielu ludzi
wszelako, ponieważ nie są w stanie wytrwać oraz
dotrzymać swoich własnych. postanowień, poko­
nani i pozbawieni sił przez napotkany widok roz­
koszy, dają się spętać namiętnościom. Nie przewi­
dują oni, co ma stąd wyniknąć, i z tej przyczyny —
dla doznania nieznacznej i niekoniecznej rozkoszy,
którą można było osiągnąć w inny sposób lub bez
której nie odczuliby żadnej przykrości i w ogóle
mogli się obejść — wpadają już to w ciężkie choroby,
już to w występki, już to w niesławę, a często ścią­
gają nawet na siebie kary, ustalone przez prawo
i wyroki sądów. Kto natomiast chce używać roz- -*8
koszy w taki sposób, by z ich powodu nie narazić
się na żadne przykrości, i kto dotrzymuje swego
postanowienia, by ulegając rozkoszy nie czynić nic
takiego, czego wedl^ jego przekonania czynić nie
wolno, ten wyrzekając się rozkoszy osiąga rozkosz
największą. Tacy ludzie często znoszą również cier­
pienie po to, iżby nie czyniąc tego nie popadli
w cierpienie jeszcze dotkliwsze. Idzie za tym, żę
i niewstrzemięźliwości strzec się trzeba nie dla niej
samej, i o wstrzemięźliwość starać się wypada nie
dlatego, żeby unikała rozkoszy, lecz dlatego, że
zapewnia rozkosze jeszcze większe.
Takie samo uzasadnienie znajdziemy i dla odwagi. j95
Bo ani wykonywanie prac, ani znoszenie cierpień
samo przez się nie jest powabne, ani też cierpli-
192 O najwyższym dobru i złu

wość, ani wytrwałość, ani czujność, ani tak wy­


chwalana pracowitość, ani nawet odwaga; nato­
miast szukamy tego wszystkiego po to, by móc
żyć bez troski i lęku, duszę zaś i ciało uwolnić w miarę
naszych możliwości od wszelkiego zmartwienia. O ile
bowiem strach przed śmiercią zakłóca cały spokój
życia, o ile uleganie cierpieniom tudzież znoszenie
ich z małoduszną i bezsilną pokorą jest czymś god­
nym politowania, o ile przez tę słabość ducha wielu
straciło rodziców i przyjaciół, a niektórzy ojczyznę,
większość zaś do zupełnej zguby przywodzi samych
siebie, o tyle duch silny i wzniosły wolny jest od
wszelkiej troski i obawy. Jako że gardzi on śmiercią,
którą dotknięci znajdują się wszak w takim stanie,
w jakim byli przed narodzeniem; a na znoszenie
cierpień jest przygotowany dzięki temu, iż pamięta,
że największe dolegliwości znajdują kres wraz ze
skonem, że małe miewają liczne przerwy, które
pozwalają odpocząć, że nad średnimi panujemy przez
to, iż jeśli możliwe są do zniesienia, to je znosimy,
jeśli zaś niemożliwe, to z życia — skoro się nam nie
podoba — wychodzimy równie spokojnie jak z te­
atru. Wynika stąd, że ani lękliwości i lenistwa nie
ganimy dla nich samych, ani odwagi i cierpliwości
nie pochwalamy jako takich, ale pierwsze odrzu­
camy, ponieważ rodzą cierpienie, drugich życzymy
sobie, gdyż dają rozkosz.
Aby omówić wszystkie cnoty, zostaje jeszcze spra­
wiedliwość. Lecz i tu można powiedzieć prawie to
samo. Jeżeli bowiem wykazałem, że mądrość, wstrze­
mięźliwość i odwaga złączone są z rozkoszą tak ściśle,
O najwyższym dobru i zlu 193

iż w żaden sposób nie można ich od niej ani od­


dzielić, ani oderwać, to i o sprawiedliwości trzeba
wydać wyrok podobny. Nie tylko nigdy i nikomu
ona nie szkodzi, lecz przeciwnie: zawsze czy to siłą
swą i samą istotą sprawia, iż ucisza umysły, czy też
dokonywa tego nadzieją, że nie zabraknie nam nic
z tego, czego domaga się niezepsuta natura. A jak
lekkomyślność, rozwiązłość i lenistwo ustawicznie
dręczą duszę, ustawicznie ją niepokoją tudzież wznie­
cają w niej burze, tak też i nieuczciwość, jeśli opa­
nuje czyjś umysł, samą swą obecnością powoduje
tam zamieszanie; jeżeli zaś popełniła jakiś wystę­
pek, to chociażby działała nie wiem jak skrycie,
nigdy nie ma pewności, że pozostanie to w tajemnicy
na zawsze. Przeważnie bowiem za czynami ludzi
niegodziwych idzie najpierw podejrzenie, potem zja­
wia się wieść i pogłoska, następnie oskarżyciel,
wreszcie sędzia; wielu też obwiniło samych siebie,,
jak na przykład za czasów twego konsulatu. Jeśli
tedy wydaje się niektórym, że dostatecznie zabez­
pieczyli się i obwarowali przed świadectwem ze
strony ludzi, to i tak boją się oni wszechwiedzy
bogów i same te niepokoje, które poprzez noce
i dni zadręczają ich dusze, uważają za zesłaną przez
bogów nieśmiertelnych karę. Czyż z niesprawiedli­
wych czynów może wyniknąć aż tak wielkie zmniej­
szenie przykrości życiowych, iżby wyrównywało ich
wzrost, dokonujący się czy to przez uświadomienie
sobie owych występków, czy przez karę, jaką na­
kłada prawo, oraz przez niechęć współobywateli?
A mimo to niektórzy ludzie nie znają miary ani
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t. I I I 13
194 O najwyższym dobru i złu

w pożądaniu pieniędzy, ani w ubieganiu się o za­


szczyty, ani w chciwości władzy, ani w rozwiązłości,
ani w ucztowaniu, ani też w innych namiętnościach,
których nie tylko nie zmniejsza nigdy żadna zdo­
bycz niegodziwego pochodzenia, lecz właśnie je
rozpala, tak iż ludzi tych trzeba, jak się wydaje,
J2 raczej poskramiać niż oduczać. Rzetelny rozum
tedy zachęca ludzi zdrowych na umyśle do spra­
wiedliwości, bezstronności i dobrej wiary. Uczynki
niesprawiedliwe nie przynoszą korzyści także czło­
wiekowi niedołężnemu i słabemu, który nie potrafi
ani urzeczywistnić łatwo tego, co zamierza, ani —
jeśli nawet urzeczywistni — utrzymać zdobyczy.
Dary losu i zalety umysłu idą w parze ze szlachet­
nością, a kto się nią kieruje, zjednywa sobie życzli­
wość i — co szczególnie sprzyja spokojnemu życiu —
miłość, zwłaszcza że w ogóle nie ma powodu do po-
53 pełniania występków. Wszak pożądania, które wy­
nikają z natury, dają się łatwo zaspokoić bez wy­
rządzania komuś krzywdy; pożądaniom czczym zaś
nie należy ulegać. Nie mają one bowiem na celu
nic takiego, co rzeczywiście byłoby potrzebne,
a w samej krzywdzie zawiera się szkody więcej niż
jest zysku w tym, co z krzywdy się wywodzi. Przeto
i o sprawiedliwości nawet można słusznie powie­
dzieć, iż jest godna pożądania nie sama przez się,
lecz dlatego, że dostarcza nadzwyczaj wiele przy­
jemności. Albowiem być kochanym i cenionym przy­
jemnie jest ze względu na to, iż życie staje się wów­
czas bardziej bezpieczne, a rozkosz zupełniejsza.
Uważamy więc, że niegodziwości unikać trzeba
O najwyższym dobru i złu 195

nie tylko ze względu na szkody, jakie stąd wynikają


dla samych ludzi niegodziwych, ale znacznie bar­
dziej dlatego, że zagnieździwszy się w czyimś umy­
śle nigdy nie daje mu ona odetchnąć, nigdy nie
pozwala odpocząć.
Jeśli więc nawet owe najchlubniejsze cnoty, któ- 54
rym w wywodach pozostałych filozofów poświęca się
najwięcej uwagi, nie mogą znaleźć dla siebie innego
celu, jak podążanie do rozkoszy, i jeśli jedna tylko
rozkosz wabi nas do siebie i nęci swą własną naturą,
to nie może ulegać wątpliwości, iż jest ona wśród
wszystkich dóbr dobrem najwyższym i największym
oraz że żyć szczęśliwie nie znaczy nic innego, jak
żyć pośród rozkoszy.
Pokrótce przedstawię teraz, co się wiąże z tą
niewątpliwą i niewzruszalną zasadą. Nie popełnia
się tu żadnego błędu co do samego pojęcia najwyż­
szego dobra i zła, to jest co do rozkoszy i cierpienia,
natomiast wpada się w błąd przez niewiedzę, z czego
one. pochodzą. Otóż my uznajemy, że rozkosze
i cierpienia duszy wywodzą się z rozkoszy i cierpień
ciała. (Zgadzam się więc z tym, o czym przed chwilą
mówiłeś, że sprawa upada, jeśli niektórzy z naszych
zwolenników myślą inaczej; a takich znam co prawda
wielu, ale są to ludzie niedoświadczeni). I chociaż
rozkosz duchowa daje nam radość, a cierpienie du­
chowe sprawia przykrość, to wszelako jedno i dru­
gie zarówno pochodzi z ciała, jak i pozostaje w za­
leżności od ciała — nie bez tego jednak, by z po­
wyższej przyczyny rozkosze i cierpienia duszy nie
miały być znacznie większe od rozkoszy i cierpień
13*
m O najwyższym dobru i zlu

ciała. Ciało bowiem może odczuwać tylko to, co


istnieje teraz, co jest obecne, duszą natomiast ogar­
niamy przeszłość i przyszłość. I choćbyśmy cierpiąc
na ciele jednakowo cierpieli też na duszy, może jed­
nak cierpienie to nader wydatnie się powiększyć, jeże­
li uroimy sobie, że grozi nam jakieś nieustające i
nieskończenie wielkie zło. To samo się da odnieść rów­
nież do rozkoszy, która się powiększy, jeśli niczego
56 takiego nic będziemy się obawiali. Teraz już w każ­
dym razie jasne jest to, że największa rozkosz czy też
przykrość duchowa wywiera na szczęśliwe albo nie­
szczęśliwe życie wpływ znaczniejszy niż gdyby jedna
lub druga z nich równie długo oddziaływała po­
przez ciało. Nie twierdzimy jednakże, iż po usu­
nięciu rozkoszy wystąpi natychmiast jakowaś do­
legliwość, chyba że przypadkiem miejsce rozkoszy
zajmie boleść; i przeciwnie, cieszymy się, kiedy
opuszcza nas cierpienie, choćby na miejsce jego
nie przyszła jakaś rozkosz, co podnieca zmysły;
a z tego można zrozumieć, jak wielką rozkoszą jest
57 nie czuć żadnego cierpienia. Ale tak jak dodaje
nam otuchy to dobro, którego oczekujemy, podobnie
cieszy nas i to, które wspominamy. Głupcy zadrę­
czają się wspominaniem złych rzeczy, mędrcy jednak
znajdują przyjemność w odnowie — poprzez
wdzięczne rozpamiętywanie — minionego dobra.
A przecież od nas to zależy i- pogrzebanie niejako
w wieczystej niepamięci wszystkich przeżyć niepo­
myślnych, i utrwalenie w miłej i wdzięcznej pamięci
zdarzeń pomyślnych. Lecz gdy przypatrujemy się
przeszłości zbyt przenikliwie i zbyt bacznie, wtedy
O najwyższym dobru i zlu 197

ogarnia nas smutek, jeśli jest ona nieszczęśliwa,


albo radość, jeżeli okazuje się szczęśliwa.
O, jakże wspaniała, dostępna, łatwa i prosta jest 18
droga szczęśliwego życia! Ponieważ bowiem na
pewno nic może być dla człowieka nic lepszego, jak
nic odczuwać, żadnego cierpienia albo przykrości,
doznawać zaś jak największych rozkoszy duszy
i ciała, czy widzicie, żeśmy nie pominęli nic, co
sprzyja życiu, aby tym łatwiej osiągnąć jego cel,
to jest dobro najwyższe? Epikur, ten, którego przed­
stawiacie jako zbytnio oddanego rozkoszom, woła
głośno, że życie przyjemne jest niemożliwe, jeśli
nie żyje się mądrze, szlachetnie i sprawiedliwie,
a życie mądre, szlachetne i sprawieliwc jest niepo­
dobieństwem, jeśli nie żyje się przyjemnie. Bo ani -*>8
państwo nie może być szczęśliwe wśród zamieszek,
ani dom przy niezgodzie gospodarzy. A o ileż mniej
możliwości chociażby częściowego skosztowania owej
niezmąconej i czystej rozkoszy ma niezgodny wew­
nętrznie i poróżniony sam ze sobą duch! Wszak
w warunkach nieustannej walki rozbieżnych dążeń
i zamiarów nie zdoła on zaznać ani chwili spokoju,
ani chwili ciszy.
Jeżeli więc przeszkodą do szczęśliwego życia są ro
cięższe schorzenia ciała, to o ileż bardziej muszą
tu przeszkadzać choroby duszy! Chorobami duszy
zaś są nie kończące się a próżne żądze bogactwa,
sławy, panowania, jak również pożądanie wyuzda­
nych przyjemności. Dochodzą do tego zgryzoty,
zmartwienia i smutki trawiące i wyniszczające tro­
skami serca takich ludzi, którzy nie rozumieją, że
198 O najwyższym dobru i zlu

duch nie powinien się trapić niczym, co nie wiąże


się z obecnym lub przyszłym cierpieniem ciała. Nie
ma zaś wśród głupców nikogo, kto by nie był dot­
knięty którąś z tych dolegliwości; każdy z nich
«o więc jest nieszczęśliwy. Dołącza się tutaj jeszcze
śmierć, nieustannie zagrażająca wszystkim niby
skała Tantalowi, a następnie zabobon; bo gdy się
ktoś nim przejmie, nigdy nie może być spokojny.
Poza tym ludzie tacy nie pamiętają pomyślności
przeszłych, nie korzystają z obecnych i tylko ocze­
kują przyszłych, a że te nie mogą być pewne, tra­
wieni są przez trwogę i obawę. Największe męki
zaś przechodzą wtedy, kiedy za późno spostrzegają,
że nadaremnie zabiegali bądź o pieniądze, bądź
o władzę, bądź o wpływy, bądź wreszcie o sławę.
Nie osiągają bowiem żadnych rozkoszy, choć pod­
nieceni nadzieją ich zdobycia podjęli się wielu cięż­
si kich wysiłków. A oto inni ludzie, małoduszni i ogra­
niczeni, albo wszystko i zawsze uważający za stra­
cone, albo nieżyczliwi, zawistni, nieprzystępni, ucie­
kający od otoczenia, złorzeczący, nienaturalni; oto
jeszcze inni, oddani płochym miłostkom; oto ci
swawolni, a tamci zuchwali i bezwstydni, a zarazem
nieopanowani i gnuśni oraz nigdy nie trwający przy
jakimś zdaniu, ze względu na co życie ich nieprzer­
wanie wypełniają strapienia. Toteż ani głupiec ża­
den nie jest szczęśliwy, ani mędrzec nieszczęśliwy.
Ujmtljemy to zagadnienie znacznie lepiej i bardziej
zgodnie z prawdą niż stoicy. Ci bowdem utrzymują,
że nie ma innego dobra oprócz jakiegoś tam złud­
nego cienia, który określają nie tyle ważką, ile
O najwyższym dobru i złu 199

świetną nazwą szlachetności, przy czym oparta na


tej szlachetności cnota nie szuka żadnej rozkoszy
i sama przez się wystarcza do szczęśliwego żywota.
Lecz do pewnego stopnia mogą oni to mówić
nie tylko bez sprzeciwu z naszej strony, ale nawet
przy naszym uznaniu. Epikur bowiem opisuje szczę­
śliwego zawsze mędrca w taki oto sposób: ma on
ograniczone pożądania, nie dba o śmierć, nie lę­
kając się bogów nieśmiertelnych ma o nich prawdziwe
wyobrażenie, nie waha się odejść z życia, kiedy
poczyta to za lepsze. Zbrojny w te zalety, zawsze
trwa on w stanie rozkoszy; nie znajdzie się bowiem
takiej chwili, w której nie doznawałby więcej przy­
jemności niż cierpień. Jako że i przeszłość miło
wspomina, i teraźniejszość wykorzystuje o tyle, żc
dostrzega, jak ważna jest ona i jak przyjemna, i od
przyszłości nie uzależnia się, lecz oczekując jej cie­
szy się z teraźniejszości oraz bardzo daleki jest od
błędów, które przed chwilą zestawiłem; a gdy życie
głupców porównywa ze swoim, zyżywa niezwykłej
rozkoszy. Cierpienia zaś, jeśli go nawiedzają, nigdy
nie są na tyle silne, iżby mędrzec nie miał więcej
powodów do radości, jak do niepokoju. Świetnie,
zaiste, powiada Epikur, że przypadek w niewiel­
kim tylko stopniu może przeszkodzić mędrcowi, że
w największych i najważniejszych sprawach kieruje
się on swoją własną rozwagą i własnym rozumem
oraz że w nieskończonej rozciągłości wieków nie
można uzyskać rozkoszy więcej niż mędrzec uzyskuje
ze swojego — ograniczonego, jak nam dobrze wia­
domo — życia. O waszej dialektyce zaś był prze-
200 O najwyższym dobru i zlu

konainy, że nie stanowi ona żadnej drogi ani do


szczęśliwszego życia, ani do łatwiejszego rozpra­
wiania. Bardzo wiele obiecywał sobie po nauce
o przyrodzie. Z pomocą tej nauki można [jego zda­
niem] zrozumieć i znaczenie wyrazów, i treść istotną
czyjegoś wywodu, i zasadę, na jakiej oparte są wnio­
ski albo sprzeczności w wypowiadaniu się. Przez
poznanie istoty wszech rzeczy wyzwalamy się z za­
bobonu, pozbywamy się strachu przed śmiercią i od­
dalamy niepokój wywoływany nieznajomością róż­
nych spraw, z której właśnie wynikają nieraz okropne
lęki. W końcu również i obyczaje nasze staną się
lepsze, kiedy dowiemy się, jakie są wymogi natury.
Potem zaś, jeśli będziemy trzymali się tej nieza­
chwianej wiedzy o wszechświecie — dzięki przestrze­
ganiu owej zasady, która jakby spadła nam z nieba
dla ułatwienia wszelkiego poznania, a do której
powinny się stosować wszystkie nasze sądy o rze­
czach — nigdy nie odstąpimy od swojego zdania,
64 nie pozwalając się przekonać czyjejś wymowie. Je­
żeli jednak nie poznamy dokładnie istoty wszech
rzeczy, w żaden sposób nie potrafimy obronić osą­
dów naszych zmysłów. Cokolwiek bowiem rozezna­
jemy umysłem, wszystko to pochodzi z wrażeń
zmysłowych. Jeśli wszystkie one będą prawdziwe,
jak przyjmuje teoria Epikura, to wtedy dopiero
możliwe stanie się poznanie i zrozumienie czegoś.
Wszyscy, którzy wrażeń zmysłowych nie uznają,
twierdząc, że nic poznać nie można, nie są w sta­
nie odrzuciwszy świadectwa zmysłów poradzić so­
bie nawet z tym, o czym mówią właśnie w niniej-
O najwyższym dobru i zlu 201

szym zdaniu. W dodatku przez odrzucenie pozna­


nia i wiedzy unicestwia się zarazem wszelkie powody
do pozostawania przy życiu i spełniania jakichś
czynności. Tym sposobem z nauki o przyrodzie
czerpiemy i odwagę zwalczającą nasz lęk przed
śmiercią, i niewzruszoność wobec postrachów za­
bobonu, i spokój ducha osiągany na drodze przezwy­
ciężenia niewiedzy o wszelkich rzeczach nieznanych,
i umiar wynikający z wyjaśnienia istoty naszych
żądz tudzież ich odmian, i wreszcie, jak dopiero
co powiedziałem, otrzymujemy stamtąd zasadę
wszelkiego poznania oraz — po przystosowaniu
do niej naszych osądów — możność odróżnienia
prawdy od fałszu.
Pozostaje jeszcze do omówienia jak najbardziej
potrzebne w tym rozważaniu zagadnienie przyjaźni,
0 której wy twierdzicie, że w ogóle istnieć nie będzie,
jeśli za dobro najwyższe uznamy rozkosz. Epikur
przynajmniej powiada o niej, że wśród tego wszyst­
kiego, co mądrość przygotowała dla szczęśliwego
życia, nie ma nic większego, nic skuteczniejszego
1 nic milszego od przyjaźni. Dowiódł zaś tego nic
tylko słowami, lecz w znacznie większej mierze ży­
ciem swym, czynami i obyczajami. Jak ważna to
rzecz, wyraźnie wskazują stworzone przez przod­
ków naszych opowieści, w których — choć są tak
liczne i tak rozmaite — jeżeli sięgnąć nawet do naj­
odleglejszych starożytności, znajdzie się ledwie trzy
pary przyjaciół, tak iż poczynając od Tezeusza docho­
dzisz do Orestesa. A jakże liczne, zaprawdę, i jak
ścisłym węzłem miłości złączone rzesze przyjaciół
202 O najwyższym dobru i zlu

zgromadził w jednym domu, przy tym domu cia­


snym, Epikur! To samo dzieje się i teraz za sprawą
epikurejczyków. Ale wracajmy do rzeczy: nie ma
potrzeby mówić o osobach.
66 Otóż wiadomo mi, że nasi zwolennicy ujmowali
zagadnienie przyjaźni trzema sposobami. Jedni,
choć twierdzą, że o rozkosze, które by służyły na­
szym przyjaciołom, nie należy ze względu na nie
same starać się tak gorliwie, jak o własne (przez
co — jak się zdaje niektórym — trwałość przyjaźni
staje się niepewna), to jednak bronią swego stano­
wiska i łatwo, moim zdaniem, dają sobie radę.
Bo tak jak o cnotach, o których była mowa wyżej,
również i o przyjaźni powiadają, że nie można od­
dzielić jej od rozkoszy. Skoro wszak samotność
i życie bez przyjaciół pełne jest zdrady i obawy,
sam rozum każe nam zakładać związki przyjaźni,
po stworzeniu których duch się utwierdza i nie może
67 rozłączyć się z nadzieją zdobycia rozkoszy. A poza
tym, jeśli przejawy nienawiści, zazdrości i pogardy
przeciwstawiają się rozkoszy, to związki przyjaźni
są nic tylko najwierniejszymi wspomożycielami, ale
i twórcami rozkoszy zarówno dla naszych przyjaciół,
jak dla nas samych, przy czym związki te nie tylko
korzystają z rozkoszy obecnych, lecz także ożywiają
się pod wpływem nadziei na zbliżające się i przyszłe
czasy. Ponieważ zaś żadnym sposobem nie możemy
bez przyjaźni trwale i nieprzerwanie utrzymać przy­
jemnego życia, a nawet dochować samej przyjaźni,
jeśli przyjaciół nie kochamy na równi ze sobą,
a więc to właśnie zachodzi w związkach przyjaźni,
O najwyższym dobru i zlu 203

która łączy się zarazem z rozkoszą. Albowiem i z ra­


dości przyjaciół cieszymy się równie jak z własnej,
i nad strapieniami bolejemy jednako. Z tego też 68
powodu mędrzec będzie nie inaczej usposobiony
względem przyjaciela, jak względem siebie, i gwoli
rozkoszy przyjaciela podejmie wysiłki podobne, jak
dla rozkoszy własnej. Co tedy rzekłem o cnotach,
iż zawsze są one tak mocno zespolone z rozkoszą,
to samo powiedzieć wypada też o przyjaźni. W y­
bornie ujął to Epikur w takich oto mniej więcej
słowach: „Taż wiedza, która umocniła ducha, by
nie obawiał się jakiegokolwiek wiecznego albo dłu­
gotrwałego zła, dostrzegła i to, że w ciągu całego
życia najpewniejszym naszym oparciem jest przy­
jaźń“ .
Są znowuż pewni epikurejczycy wykazujący 69
wprawdzie nieco większy lęk przed waszymi zarzu­
tami, ale mimo wszystko dość bystrzy. Boją się oni,
by w razie przyjęcia, że o przyjaźń starać się mamy
ze względu na własną rozkosz, cała przyjaźń ta
nie wydawała się jakby kulawą. Sądzą oni, że
pierwsze spotkania, zetknięcia i zamiary nawiąza­
nia bliższych stosunków powstają ze względu na
własną przyjemność; gdy wszelako coraz bliższe
obcowanie zrodzi zażyłość, wtedy rozkwita tak silne
uczucie, że gdyby nawet przyjaźń nie dawała żadnej
korzyści, to i bez tego przyjaciele miłowaliby się
wzajemnie ze względu na siebie samych. Bo jeżeli
wskutek nawyku lubimy często pewne miejsca, świą­
tynie, miasta, gimnazja, błonia, psy, konie, rozrywki
połączone z ćwiczeniami fizycznymi albo połowa-
niami, o ileż łatwiej i słuszniej może wszystko to
dotyczyć obcowania wzajemnego łudzi!
Są następnie i tacy, którzy twierdzą, że istnieje
pewnego rodzaju ugoda mędrców, iżby przyjaciół
kochać nie mniej niźli siebie samych. Dobrze wiemy,
że może się to dziać istotnie, a poza tym widzimy,
że często się tak dzieje; toteż jest dla nas oczywiste,
iż niepodobna znaleźć nic innego, co by do przyjem­
nego życia mogło przyczynić się więcej niż taki
związek.
Z tego wszystkiego można wywnioskować, iż jeśli
dobro najwyższe pokładamy w rozkoszy, to pogląd
nasz nie tylko nie przeszkadza przyjaźni, lecz bez
tego w ogóle nie da się znaleźć dla niej żadnego
uzasadnienia.
I dlatego — jeżeli to, co powiedziałem, jest bar­
dziej rzucające się w oczy i jaśniejsze niż samo
słońce, jeśli wszystko zaczerpnąłem ze źródła samej
natury, jeśli cały mój wywód w pełni znajduje po­
twierdzenie swej wiarygodności w zmysłach, to jest
opiera się na świadkach nieprzekupnych i bez­
stronnych, jeżeli niemowlęta, a nawet nieme stwo­
rzenia, idąc za wskazaniami i pod przewodnictwem
natury, nieomal mówią do nas, że nie ma żadnej
szczęśliwości prócz rozkoszy i żadnej przykrości
oprócz cierpienia, o czym sądy ich nie są ani wy­
paczone, ani przewrotne — czyż nie powinniśmy
odczuwać największej wdzięczności dla człowieka,
który, wysłuchawszy niejako słów natury, wziął je
sobie do serca tak mocno i tak poważnie, że wszyst­
kich mających zdrowy rozsądek wywiódł na drogę
i) najwyższym dobru i zlu 205

pogodnego, cichego, spokojnego i szczęśliwego ży­


cia? Okoliczność zaś, że masz go za mało wykształ­
conego, wynika z tej przyczyny, iż nie uznawał
on żadnego wykształcenia oprócz tego, które sprzyja
umiejętności szczęśliwego życia. Czyż miał on tra- 72
cić czas, jak to za twoją namową czynimy ja i Tria-
riusz, na czytanie poetów, u których nie ma nic
naprawdę pożytecznego, a widzi się jedynie dzie­
cięcą zabawę? Albo może, jak Platon, miał mozolić
się nad muzyką, geometrią, liczbami i gwiazdami,
które to nauki, wychodząc z błędnych przesłanek
nic mogą być zgodne z prawdą, a gdyby nawet
były takie, nic dałyby nam nic, dzięki czemu mo­
glibyśmy żyć tym przyjemniej, czyli tym lepiej?
Miałby więc zajmować się tymi naukami, a po­
niechać tak ważnej, tak trudnej, a zarazem i tak
pożytecznej sztuki życia? Nie jest zatem Epikur
człowiekiem niewykształconym, natomiast nieukami
są ci, którzy wierzą, że aż do późnej starości trzeba
uczyć się tego, czego haniebnie jest nie nauczyć się
w wieku młodzieńczym.
Kiedy skończył powyższe, dodał jeszcze: Przed­
stawiłem swój pogląd w tym zamiarze, by móc
poznać z kolei twoje zdanie, ponieważ nigdy przed­
tem nie miałem sposobności, która by pozwoliła mi
zaspokoić to życzenie.
Księga druga

Wtedy, ponieważ obaj spoglądali na mnie i da­


wali do zrozumienia, że gotowi są do słuchania,
powiedziałem: Przede wszystkim usilnie was pro­
szę, byście nie traktowali mnie jak filozofa, wygła­
szającego przed wami jakiś wykład, czego nigdy
tak bardzo nie pochwalałem nawet u prawdziwych
filozofów. Kiedyż to bowiem czynił coś podobnego
Sokrates, którego słusznie nazwać można ojcem
filozofii? Było to zwyczajem tych, których wówczas
zwano sofistami, a z których grona pierwszy Gor-
giasz Leontyńczyk miał odwagę żądać na zebraniu,
aby zadano mu jakieś pytanie, to jest ośmielił się
polecać, by mu oznajmiono, o czym ktoś chciałby
posłuchać jego wywodu. Zuchwałe przedsięwzięcie,
rzekłbym bezczelne, gdyby zwyczaju tego nie przy­
jęli później nasi filozofowie. Ale i tamten, któregom
wymienił, i pozostali sofiści byli, jak można się do­
wiedzieć z Platona, wyszydzani przez Sokratesa.
Ten bowiem zwykł przez dowiadywanie się oraz
wypytywanie ujawniać mniemania osób, z którymi
prowadził rozmowy, aby względem ich odpowiedzi
zajmować potem jakieś stanowisko. A że późniejsi
filozofowie zwyczaju tego nie zachowali, Arkesilaos
O najwyższym dobru i zlu 201

go przywrócił i przyjął za prawidło, by ci, któ­


rzy chcieli go słuchać, nie zadawali mu pytań, lecz
sami wyrażali swoje zdanie w danej sprawie; kiedy
zaś wypowiedzieli się, on ich zbijał, przy czym
słuchacze jego, o ile mogli, bronili swego poglądu.
U innych natomiast filozofów ten, kto zadał py­
tanie, zachowuje zwykle milczenie, co w każdym
razie przestrzegane jest także w Akademii. Kiedy
na przykład ktoś, chcąc usłyszeć odpowiedź filo­
zofa, powiedział: „Najwyższym dobrem jest, mym
zdaniem, rozkosz“ , w nieprzerywanym wywodzie
występuje się przeciwko temu mniemaniu, tak iż
łatwo można zrozumieć, że ci, którzy wysunęli
jakieś twierdzenie, w istocie rzeczy nie podzielają
tego zdania, lecz chcą poznać pogląd przeciwny.
My postępujemy stosowniej. Torkwatus bowiem po- 3
wiedział nam nie tylko, co myśli, ale i dlaczego tak
myśli. Ja wszelako, aczkolwiek jego nieprzerwany
wyw'ód sprawił mi ogromną przyjemność, uważam,
że kiedy się zatrzymuje na poszczególnych zagad­
nieniach i kiedy dokładnie się widzi, na co kto przy­
staje, a co odrzuca, łatwiej jest z uzgodnionych już
przesłanek wyciągnąć odpowiednie wnioski oraz
dojść do zamierzonego celu. Bo kiedy mowa płynie
na kształt rwącego potoku, choć poryw'a wiele prze­
różnych rzeczy, nic jednak z nich nie zatrzymasz,
nic nie pochwycisz, w żadnym miejscu szybko
mknących słów nie powściągniesz.
Każdy w^ywód następnie, który trzyma się ja ­
kiejś drogi i przestrzega jakiegoś porządku, musi
przy dociekaniach naukowych podobnie jak w nie-
208 O najwyższym dobru i zlu

których przewodach sądowych wyraźnie wskazać


z początku: „Sprawa będzie dotyczyła tego oto
przedmiotu“, aby pomiędzy uczestnikami rozmowy
zapadła zgoda co do istoty rzeczy, jakiej dotyczyć
4 mają rozważania. Postępowanie takie, omówione
przez Platona w Fedmsie, uznał Epikur za dobre
i wyraził pogląd, że powinno się je stosować w każdej
rozprawie. Lecz nie widział on, co stąd bezpo­
średnio wynika. Oświadcza bowiem, że nie uznaje
określeń; a bez nich może się niekiedy zdarzyć, iż
między uczestnikami jakiegoś sporu nie będzie
zgody, czym jest przedmiot, o który im chodzi —
jak się to właśnie dzieje z tym, o czym i my obecnie
rozmawiamy. Szukamy bowiem najwyższego dobra.
A czyż zdołamy się dowiedzieć, czym ono jest, jeśli
mówiąc o szczycie dobra nie uzgodnimy między
sobą, co rozumiemy przez szczyt, a co przez samo
5 nawet dobro? Takie zatem jak gdyby odsłanianie

rzeczy zasłoniętych — gdy staje się widoczne, czym


co jest — stanowi właśnie określenie, którym i ty
też nieświadomie posługiwałeś się czasami. Albo­
wiem jako dobro najwyższe, szczytowe lub osta­
teczne określałeś to, do czego stosuje się wszystko
zostające w zgodzie z wymogami słuszności, a co
samo nie stosuje się do niczego. Świetnie, doprawdy,
to ująłeś. Może byś także, gdyby zachodziła po­
trzeba, i samo dobro określił bądź jako coś godnego
pożądania z istoty sw'ej, bądź coś pożytecznego, bądź
coś przyjemnego, bądź jedynie pięknego. A teraz,
ponieważ nie odrzucasz zupełnie określeń i posłu­
gujesz się nimi, gdy to uznajesz za stosowne, chciał-
O najwyższym dobru i zlu 209

bym, abyś — jeśli nie będzie to dla ciebie nazbyt


uciążliwe — - określił, czym jest rozkosz, której do­
tyczy cała niniejsza rozmowa.
— Lecz któż, proszę cię — • zapytał — nie wie- 6
działby, czym jest rozkosz, albo któż wymagałby ja ­
kiegoś określenia, by tym lepiej zrozumieć jej istotę?
•— Wymieniłbym siebie samego — odparłem na
to — gdybym nie uważał, że dobrze znam już roz­
kosz i że moje wyobrażenie i pojęcie o niej jest dość
pewne. W tej chwili zaś utrzymuję, że nic nie wie
i wykazuje tu wahania sam Epikur; że ten, który
często powtarza, iż trzeba dokładnie wyjaśniać, ja ­
kie znaczenie nadaje się różnym słowom, nie ro­
zumie czasami, co znaczy własny jego wyraz „roz­
kosz“, to jest jaką treść podkłada się pod jej nazwę.
Tamten zaś śmiejąc się: To by dopiero było do- 3
skonałe — odrzekł — gdyby ten, kto uznał roz­
kosz za rzecz najwyższą spośród godnych pożądania,
za szczytowe i ostateczne dobro, nie wiedział, czym
jest i jakimi właściwościami się odznacza sama ta
rozkosz!
— A jednak — prawiłem dalej — albo to Epikur
nie wie, czym jest rozkosz, albo nie mają o tym po­
jęcia wszyscy ludzie, gdziekolwiek tylko istnieją.
-— Jakże to mianowicie? — zdziwił się Torkwatus.
— Wszyscy bowiem rozumieją przez rozkosz te
odczucia, których doznanie wprawia w zachwyt
zmysły i wzbudza w nich wrażenie jakiejś przyjem­
ności.
— Cóż więc? — • powiada. — Czy Epikur nie zna 7
takiej rozkoszy?
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. III 14
210 O najwyższym dobru i złu

— Nie zawsze — rzekłem na to. — A niekiedy


zna ją nawet zbyt dobrze, skoro zapewnia, że wcale
nie może zrozumieć, gdzie się znajduje lub czym jest
jakieś inne dobro prócz tego, które zyskujemy dzięki
jedzeniu, piciu, uciechom słuchowym i nieprzy­
stojnej lubieżności. Czy może tego nie powiedział?
— Jak gdybym miał się wstydzić z tego powodu -—
odparł — albo jakbym nie potrafił wyjaśnić, jak
trzeba rozumieć te słowa!
— Ależ ja wcale nie wątpię, że potrafisz to łatwo
zrobić, i nie masz powodu wstydzić się, że zgadzasz
się w poglądach z filozofem, który — jak mi wia­
domo — ■ sam jeden odważył się nazwać siebie mędr-
cem. Bo Metrodor, jak sądzę, nie ogłosił się mędr-
cem sam, jeno nie chciał odrzucić tak wielkiego
dobrodziejstwa, kiedy mianem tym został obdarzony
przez Epikura. Tamci siedmiu przeciwnie, nazwani
byli mędrcami nie na podstawie własnego uznania,
8 ale głosem wszystkich narodów. Tutaj wszelako
przyjmuję, że Epikur istotnie przypisywał wyra­
zom, o które nam chodzi, toż samo znaczenie roz­
koszy, co i inni filozofowie. Wszyscy bowiem przy­
jemne uczucie, które zmysłom przysparza radości,
zwą po grecku y]Sov/j, a po łacinie voluptas, to jest
właśnie rozkoszą.
— Czegóż jeszcze więc żądasz? — zapytał.
— Zaraz powiem — odrzekłem — ale powiem
dla nauczenia się czegoś raczej, niż żebym ciebie
albo Epikura pragnął zbijać.
— Ja również — odparł — wolałbym się nauczyć,
jeżeli coś wniesiesz, niźli cię zbijać.
O najwyższym dobru i zlu 211

— Czy wiesz tedy — spytałem — co Hieronim


z Rodos ma za dobro najwyższe, do którego po­
winno, jego zdaniem, stosować się wszystko inne?
— Wiem — brzmiała odpowiedź. — Za dobro
najwyższe uważa on brak wszelkiego cierpienia.
— I cóż? — ciągnąłem dalej. — A co sądzi on
o rozkoszy?
— Przeczy — rzekł — żeby była ona godna 9
pożądania sama przez się.
— Co innego więc poczytuje za przyjemność,
a co innego za brak cierpień.
— I właśnie myli się tu bardzo — odpowiedział. —
Albowiem, jak przed chwilą wyjaśniłem, kresem
zwiększania się rozkoszy jest pozbycie się wszel­
kiego cierpienia.
— ■ Rozpatrzę później — oświadczyłem — co to
znaczy nie doznawać żadnego cierpienia. Jeśli jed­
nak nie będziesz zbyt uparty, nieuniknienie musisz
przyznać, że co innego znaczy rozkosz, a co innego
brak cierpienia.
— Ba! Tu właśnie doświadczysz mego uporu —
woła na to. — Nie ma bowiem dla mnie nic słusz­
niejszego [od utożsamienia tych rzeczy].
— Proszę cię — zapytałem go z kolei — ■ czy
pragnący doznaje rozkoszy podczas picia?
— I któż by mógł temu zaprzeczyć? — odrzekł.
— Czy tę samą rozkosz odczuwa również po uga­
szeniu pragnienia?
— Owszem, lecz innego rodzaju. Zaspokojone bo­
wiem pragnienie — ■ wywodził — ■ odznacza się nie­
zmiennością rozkoszy, tamta rozkosz natomiast, od-
14*
212 O najwyższym dobru i zlu

czuwana podczas samego zaspakajania pragnienia,


znajduje się w stanie zmiennym.
— Dlaczegóż tedy — zdziwiłem się — jedną i tą
samą nazwą określasz rzeczy tak niepodobne do
siebie?
10 — Gzy nie pamiętasz — zapytał mnie na to
Torkwatus — co przed chwilą powiedziałem, że
gdy pozbędzie się już wszelkiego cierpienia, roz­
kosz przybiera rozmaite postacie, lecz więcej nie
wzrasta?
— Owszem, pamiętam — była ma odpowiedź; —
lecz chociaż dobrze przemawiałeś po łacinie, ująłeś
to niezbyt jasno. Varietas bowiem, czyli rozmaitość,
jest słowem łacińskim, które we właściwym znacze­
niu używane jest co prawda w stosunku do różnych
barw, lecz bywa też stosowane do wielu innych
odznaczających się różnorodnością rzeczy. Zazwy­
czaj mówi się więc o rozmaitych rodzajach poezji,
o rozmaitych sposobach przemawiania, rozmaitych
obyczajach i rozmaitych losach, a także o rozmaitych
odmianach rozkoszy, kiedy pochodzi ona z wielu
różnych odczuć, wywołujących różne rodzaje przy­
jemnych doznań. Gdybyś więc mówił o takiej roz­
maitości, rozumiałbym to, podobnie jak rozumiem
zresztą bez wyjaśnienia z twojej strony. Nie bardzo
pojmuję wszelako, czym jest tamta rozmaitość, po­
nieważ twierdzisz, że gdy jesteśmy wolni od cier­
pienia, doznajemy najwyższej rozkoszy, gdy nato­
miast zażywamy czegoś takiego, co wprawia zmysły
w miły zachwyt, rozkosz znajduje się w stanie
zmiennym, powodującym, że później przybiera ona
O najwyższym dobru i zlu 213

rozmaite postacie, chociaż owa zasadzająca się na


braku cierpienia rozkosz, którą nie wiem dlaczego
określasz tym mianem, wcale nie wzrasta.
— Czyż może — ■ zapytał znów tamten •— być
coś przyjemniejszego jak nie doznawać żadnego
cierpienia?
— Niechaj istotnie nie będzie nic lepszego — od­
rzekłem — bo na razie nie pytam o to. Ale czy
z tej przyczyny rozkosz jest równoznaczna z ową — •
żeby tak powiedzieć — ■ bezbolesnością?
■— Zupełnie równoznaczna — ■ odparł — a przy
tym tak bardzo wielka, iż żadna inna rozkosz nie
może być większa.
— Dlaczegóż tedy — pytałem go dalej -r- okre­
śliwszy dobro najwyższe w ten sposób, iż całko­
wicie polega ono na braku cierpienia, nie postano­
wisz trzymać się tylko tego jednego i tylko tego
pilnować i bronić? Czy zachodzi bowiem jakaś po­
trzeba wprowadzania rozkoszy do towarzystwa cnót
niczym jakiejś nierządnicy do grona szanownych
niewiast? Wszak rozkosz — to nazwa odstręczająca,
mająca złą sławę i podejrzana. I dlatego właśnie
zwykliście tak często powtarzać, że my nie rozu­
miemy, co Epikur nazywa rozkoszą. Kiedy mnie
przynajmniej czasami tak mówiono (a mówiono
stosunkowo wiele razy), to choć jestem w rozpra­
wianiu dosyć spokojny, niekiedy jednak wpadałem
zwykle w gniew. Ja bym nie miał rozumieć, co
znaczy tjSov^ po grecku, a po łacinie voluptas, czyli
rozkosz? Któregoż w końcu z tych języków nie znam?
A poza tym jak się to dzieje, żę ja ich nie znam,
214 O najwyższym dobru i zlu

a znają wszyscy ci, którym się spodobało zostać


epikurejczykami? Jako że wasi to właśnie zwolen­
nicy szczególnie pięknie dowodzą, że wcale nie
trzeba znać dzieł naukowych, jeśli ktoś chce być
filozofem. Podobnie tedy jak nasi przodkowie przy­
wołali wprost od pługa owego Cincinnata, ażeby
został dyktatorem, tak też i wy ze wszystkich wsi
zbieracie dobrych wprawdzie ludzi, ale z całą pew­
nością niezbyt wykształconych. Oni więc rozumieją,
co mówi Epikur, a ja nie rozumiem? Lecz iżbyś
wiedział, że rozumiem, stwierdzam przede wszyst­
kim, iż voluptas, czyli rozkosz, oznacza dokładnie
to samo, co on nazywa yjSoyy). I choć często brakuje
nam łacińskiego wyrazu, który by odpowiadał da­
nemu wyrazowi greckiemu i był z nim jednoznaczny,
tutaj braku takiego wcale nie odczuwaliśmy. Nie
można znaleźć żadnego słowa, które by po łacinie
wyrażało to samo, co po grecku, lepiej, niż wyraża
słowo voluptas, czyli rozkosz. Słowem tym wszyscy,
którzy znają język łaciński, gdziekolwiek by się znaj­
dowali, oznaczają dwie rzeczy: radość duchową oraz
miłe wzbudzenie przyjemnego odczucia w ciele.
Przecież i ktoś tam u Trabei „zbyt wielką rozkosz
duchową“ nazywa tą samą radością, co i ktoś drugi
u Cecyliusza, który powiada, że „jest rozradowany
wszelkimi radościami“. Ale zachodzi tu różnica, po­
nieważ wyraz „rozkosz“ stosujemy też do przeżyć
duchowych (opaczne to przeżycie zdaniem stoików,
którzy tego rodzaju rozkosz określają tak: jest to
pycha duszy, bezpodstawnie przypuszczającej, że
korzysta z wielkiego dobra), natomiast wyrazów
O najwyższym dobru i zlu 215

„radość“ (letitia) i „uciecha“ (gaudium) nie stosu-


j emy do ciała. Otóż zgodnie ze sposobem myślenia
wszystkich mówiących po łacinie rozkosz upatruje
się w tym, że się doznaje przyjemności, która wpra­
wia w .zachwyt jakiś zmysł. O tym uczuciu przyjem­
ności (iucunditas), jeżeli chcesz, możesz mówić także
w odniesieniu do duszy; wyraz bowiem iuvare, czyli
sprawiać przyjemność, stosuje się do duszy i do ciała,
a stąd wszak pochodzi wyraz iucundus, czyli przy­
jemny. Chodzi jedynie o to, byś rozumiał, że mię­
dzy tym, kto powiada:
Przejęty jestem tak wielką radością, że wszystko dokoła
Krążyć się zdaje,

a tym, kto woła:


Teraz to właśnie żar duszę mą trawi!,

z których pierwszy nie posiada się z radości, a drugi


trapi się zmartwieniem, jest jeszcze ów stojący po
środku. Mówi on:
Choć znajomość nasza bardzo świeżej daty,

i nie odczuwa ani radości, ani też udręki. Podobnie


i między tym, kto zażywa osiągniętych już rozko­
szy cielesnych, a tym, kto męczy się w najsroższych
bólach, znajduje się jeszcze taki, który nie doznaje
jednego ni drugiego.
Czy więc robię wrażenie, że znam znaczenie
słów wystarczająco, czy też i teraz jeszcze muszę
się uczyć już to języka greckiego, już to łaciny?
Zastanów się wszelako, czy — jeżeli nie rozumiem,
co mówi Epikur, choć, jak mi się wydaje, doskonale
216 O najwyższym dobru i złu

umiem po grecku — nie jest to przypadkiem wina


tego, kto mówi tak, iż niepodobna go zrozumieć.
Takie postępowanie nie zasługuje na potępienie
w dwóch przypadkach: jeśli ktoś czyni to rozmyślnie,
jak na przykład Heraklit, któremu „dano przydo­
mek axoT£ivóę', czyli Ciemnego, gdyż zbyt niezro­
zumiale mówił o naturze“, albo jeśli to niejasność
rzeczy, a nie słów, sprawia, że wywód jest niezro­
zumiały, jak na przykład w Timajosie Platona. Epi­
kur zaś, jak sądzę, ani nie chce mówić inaczej niźli
przejrzyście i wyraźnie, jeśliby tylko potrafił, ani
nie rozprawia o rzeczy ciemnej, jak filozofowie przy­
rody, lub misternej, jak matematycy, lecz zajmuje
się sprawą jasną, łatwą, szeroko rozpowszechnioną
już i znaną.
Aczkolwiek nie przeczycie, że rozumiemy, czym
jest rozkosz, twierdzicie jednak, iż nie pojmujemy,
co Epikur nazywa rozkoszą. Wynika z tego, że to
nie my nie rozumiemy znaczenia wyrazu „rozkosz“,
jeno że on mówi tu na swój sposób i o nasz sposób
i6 się nie troszczy. Jeżeli bowiem mówi to samo, co
Hieronim, który za dobro najwyższe uważa życie
bez żadnych przykrości, to dlaczego woli rozpra­
wiać o rozkoszy niż o stanie wolnym od cierpień,
jak to czyni tamten, który dobrze wie, co rzec
pragnie. Jeśli zaś mniema, że wypada tu dołączyć
ową rozkosz znajdującą się w stanie zmiennym (bo
tę szczególnie przyjemną rozkosz nazywa właśnie
„znajdującą się w stanie zmiennym“ ; tamtą zaś,
czyli rozkosz człowieka nie doznającego żadnych
cierpień, zwie „niezmienną“), to do jakiego celu
O najwyższym dobru i zlu 217

zmierza? Wszak nie może dokazać, by ktoś, kto


dobrze zna siebie samego, to jest poznał swą naturę
i swoje odczucia zmysłowe, uważał brak cierpienia
i rozkosz za jedno i to samo. Byłoby to, Torkwacie,
zadanie gwałtu naszym zmysłom, wydarcie z dusz
naszych tych pojęć, jakie przyzwyczailiśmy się wią­
zać ze słowami. Bo i któż by nie zdawał sobie sprawy,
że są trzy naturalne stany: jeden, kiedy doznajemy
rozkoszy, drugi, kiedy cierpimy, i trzeci ten, w któ­
rym ja osobiście znajduję się właśnie w tej chwili,
a sądzę, że i wy też, mianowicie stan wolny zarówno
od cierpienia, jak i od rozkoszy — takiej rozkoszy
na przykład, jaką odczuwa ucztujący, i takiego cier­
pienia, jakiego doznaje wzięty na męki? A ty nie
widzisz znajdującego się między tymi krańcami tak
wielkiego mnóstwa ludzi, którzy nie doznają ani
radości, ani też cierpienia?
— Wcale nie widzę — rzekł Torkwatus — i na­
dal obstaję, że wszyscy wolni od cierpienia są przez
to samo w stanie rozkoszy, i to najwyższej.
— A więc tej samej rozkoszy doznaje i ten, kto
nie odczuwając pragnienia miesza wino z miodem
dla drugiego człowieka, i ten, kto będąc spragniony
napój ów pije?
A on na to: Skończ — powiada — z pytaniami,
jeżeliś łaskaw. Bo ja przynajmniej od początku mó­
wiłem, że tak wolę, przewidując te właśnie dia­
lektyczne kruczki z twej strony.
— Wolisz zatem — spytałem — byśmy rozpra­
wiali raczej sposobem retorów niźli dialektyków?
— Jak gdyby wywód ciągły — odpowiedział —
218 O najwyższym dobru i zlu

stosowny był jedynie dla retorów, a nie dla filo­


zofów !
— Jest to — wyjaśniłem — pogląd stoika Zenona.
Cała sztuka przemawiania, jak już poprzednio
nauczał Arystoteles, dzieli się [także zdaniem Ze­
nona] na dwie części, z których retoryka podobna
jest do dłoni, dialektyka zaś do pięści, ponieważ
retorzy mówią obszerniej, dialektycy natomiast
zwięźlej. Zastosuję się tedy do twego życzenia
i, o ile potrafię, będę posługiwał się metodą reto­
ryczną, tą wszelako odmianą retoryki, której uży­
wają filozofowie, a nie tamtą naszą sądową, która —
kiedy się przemawia do ludu — musi być czasem
18 nieco powierzchowna; Ale Epikur, mój Torkwacie,
pogardzając dialektyką, która sama jedna tylko
obejmuje wszelką umiejętność rozpoznawania tego,
co stanowi istotę każdej rzeczy, osądzania, jakimi
właściwościami każda z nich się odznacza, i po­
prawnego czy prawidłowego rozumowania, wpada —
jak mnie się przynajmniej zdaje — w rozważaniach
swoich w błędy i nie przeprowadza rozróżnień
w tym, co chce przedstawić, podobnie jak w zagad­
nieniu, o którym dopiero co była mowa. Najwyższym
dobrem nazywacie rozkosz. Należy zatem wyjaśnić,
co to jest rozkosz. Inaczej bowiem nie da się roz­
wikłać tego, co jest przedmiotem dociekania. I jeśliby
Epikur wyjaśnił rozkosz, byłby się nie wahał. Bo
albo stanąłby przy tej samej rozkoszy, co Arystyp,
czyli tej, która słodko i przyjemnie łechce nasze
zmysły, a którą także i bydlęta, gdyby umiały mó­
wić, nazwałyby rozkoszą; albo — jeśliby mu bar­
O najwyższym dobru i złu 219

dziej odpowiadało mówić sobie właściwym sposo­


bem, a nie tak, jak
Danaów lud i Mikeńczycy, i młodzież attycka,
i wszyscy pozostali Grecy, których wyszczególnia
ten wiersz anapestyczny — mianem rozkoszy okre­
śliłby tylko ową nieobecność cierpienia, a odrzu­
ciłby rozkosz Arystypa; albo ■— ■ gdyby uznał za
słuszne jedno i drugie, jak zresztą uznaje — połą­
czyłby stan wolny od cierpień z rozkoszą i przyjąłby
dwa rodzaje najwyższego dobra. Wielu bowiem wy- 19
bitnych filozofów przyjęło złożone dobro najwyższe;
na przykład Arystoteles połączył praktykowanie
cnoty z szczęśliwością doskonałego życia, Kallifon
skojarzył szlachetność z rozkoszą, Diodor do tejże
samej szlachetności dodał wolność od cierpień. Po­
dobnie zrobiłby Epikur, gdyby pogląd należący
dziś do Hieronima zespolił z dawnym poglądem
Arystypa. Bo między nimi zachodzi różnica i dla­
tego przyjmują oni odrębne pojęcia dobra naj­
wyższego. A choć obydwaj doskonale mówią po
grecku, Arystyp, który dobrem najwyższym zwie
rozkosz, bynajmniej nie zalicza do rozkoszy stanu
wolnego od cierpień, a Hieronim, który za dobro
najwyższe uznał brak cierpień, nigdy mianem roz­
koszy nie określa owej bezbolesności i co więcej,
nie zalicza nawet rozkoszy do rzeczy godnych po-
żądania. Otóż mamy tutaj dwie różne rzeczy i nie 20
myśl, że chodzi jedynie o słowa. Czym innym jest
nie doznawać cierpienia, a czym innym znajdować
się w stanie rozkoszy. Wy te dwa tak niepodobne
do siebie pojęcia nie tylko oznaczacie jedną nazwą,
220 O najwyższym dobru i złu

z czym bym się łatwiej pogodził, ale także z dwu


różnych rzeczy usiłujecie stworzyć jedną, co żadnym
sposobem stać się nie może. Epikur, który przystaje
na obydwie, powinien też obydwie wprowadzać; co
zresztą czyni istotnie, nie oznaczając ich wszelako
różnymi nazwami. Bo podczas gdy tęż samą roz­
kosz, którą wszyscy określamy jednakim mianem,
wychwala w bardzo wielu miejscach, ma odwagę
również powiedzieć, że nie podejrzewa nawet ist­
nienia jakiegoś dobra różnego od owej Arystypowej
odmiany rozkoszy; w dodatku mówi to tam, gdzie
wywód jego całkowicie poświęcony jest najwyższemu
dobru. W innym zaś dziele, gdzie ująwszy zwięźle
najważniejsze swe myśli miał rzekomo dać jakby
wyrocznie mądrości, używa słów, które zapewne są
ci znane, Torkwacie, bo i któż z was nie wyuczył
się na pamięć xuptat 8ó£at Epikura, to jest jak
gdyby głównych jego zasad, ponieważ są to najdo­
nioślejsze dla szczęśliwego życia, krótko ujęte jego
wypowiedzi? Zwróć tedy uwagę, czy poprawnie
tłumaczę następujące jego zdanie: „Gdyby to, co
przysparza rozkoszy rozpustnikom, uwalniało ich
od strachu przed bogami, przed śmiercią i przed
cierpieniem tudzież uczyło ograniczać własne żą­
dze, nie miałbym tutaj nic do potępienia, gdyż
obficie czerpiąc zewsząd rozkosze, w żadnej mierze
nie znaliby ani nic sprawiającego ból, ani nic przy­
krego; a to wszak jest złem“ .
W tym miejscu Triariusz nie mógł się powstrzy­
mać i spytał: Proszę cię bardzo, Torkwacie, czy
Epikur istotnie tak rzekł?
O najwyższym dobru i zlu 221

Zdawało mi się co prawda, że on dobrze to wie­


dział, chciał jednak usłyszeć potwierdzenie z ust
samego Torkwata.
Ale ten wcale się nie zmieszał i z niezwykłą
pewnością siebie oświadczył: Są to jego własne
słowa. Lecz wy nie rozumiecie, co on miał na
myśli.
— Jeżeli co innego myśli — odparłem — a co
innego mówi, nigdy nie zrozumiem, co myśli. Atoli
on mówi wyraźnie, co mniema. Jeśli zaś twierdzi,
że rozpustnicy nie zasługują na potępienie, gdy są
zarazem mędrcami, to twierdzenie takie jest nie­
dorzeczne — podobnie jak gdyby powiedział, że
nie zasługują na potępienie ojcobójcy, gdy ani nie
są pożądliwi, ani nie boją się bogów, śmierci i cier­
pień. Na co się jednak przyda tworzyć tu jakiś wy­
jątek dla rozpustników lub sztucznie zmyślać so­
bie takich, którzy, lubo żyją rozpustnie, nie byliby
potępiani przez największego filozofa tylko dlatego,
że się wystrzegają innych występków? Czy nie po­
winieneś wszelako, Epikurze, potępić rozpustników
z tej właśnie przyczyny, iż życie swe spędzają na
gonieniu za wszelkiego rodzaju rozkoszami, zwła­
szcza że — jak powiadasz — najwyższa rozkosz
zawiera się w nieobecności cierpień? Znajdziemy
przecież i takich hulaków, którzy, po pierwsze, są
do tego stopnia pozbawieni bogobojności, iż jadają
z misy ofiarnej, a po drugie, nie lękają się śmierci
tak dalece, że ciągle mają na ustach ów wiersz
z Hymnis:
Starczy mi żyć sześć miesięcy; siódmy oddaję Orkowi.
222 O najwyższym dobru i złu

Dobędą w końcu jakby z puszki na maść owe epi-


kurejskie środki na cierpienie: „Jeśli ból jest ciężki,
trwa krótko; jeśli zaś przewlekły, to łatwy do znie­
sienia“ . Nie pojmuję jednego: jak się to może
dziać, że ktoś, będąc rozpustnikiem, ogranicza swe
23 pożądliwości. Do czego więc zmierzają słowa: „Nie
miałbym nic do potępienia, gdyby ograniczali swoje
żądze“? Znaczy to bowiem: „Nie potępiałbym hu­
laków, gdyby nie byli hulakami“ . W ten sposób
nie potępiałbym również niegodziwców, gdyby byli
zacnymi ludźmi. Surowy człowiek ten nie poczytuje
rozpusty za godną potępienia samą przez się. I na
Herkulesa, Torkwacie, by rzec prawdę, jeżeli do­
brem najwyższym jest rozkosz, to mniema bardzo
słusznie.
Nie przywódź mi, jak macie we zwyczaju, takich
hulaków, którzy wymiotują na stoły, których wy­
nosi się z biesiad, którzy nie strawiwszy wszyst­
kiego znów się dnia następnego opychają, którzy nie
widzieli, jak się to mówi, ani zachodzącego, ani wscho­
dzącego słońca, którzy przetrwoniwszy dziedzictwo
cierpią niedostatek. Nikt z nas nie myśli, że tego ro­
dzaju hultaje żyją przyjemnie. Niech będą oni piękni
i wytworni; niech mają najlepszych kucharzy i pie­
karzy; niechaj zapobiegają niestrawności rybołów­
stwem, łowieniem ptaków, polowaniem i wszelkimi
innymi wyszukanymi sposobami; niechaj im wina
dolewają — jak mówi Lucyliusz — z pełnej złotej
beczki, z której nic jeszcze nie ujął ani dzban, ani
woreczek do cedzenia i oczyszczania; niechaj ko­
rzystają z rozrywek i ze wszystkich uciech z nimi
O najwyższym dobru i złu 223

związanych, tych, bez których nie wie Epikur —


jak sam głośno upewnia — czym jest dobro; nie­
chaj dojdą tu jeszcze urodziwi chłopcy do posług,
odpowiednie szaty, srebrne naczynia i wazy ko-
rynckie, jak też samo pomieszczenie i budynek:
nigdy nie powiem, że rozpustnicy tacy żyją naprawdę
dobrze i szczęśliwie. Wynika stąd nie to, że roz­
kosz nie jest rozkoszą, lecz że rozkosz nie jest naj­
wyższym dobrem. Podobnie i ów Leliusz, który
w młodości słuchał stoika Diogenesa, a potem Pa-
necjusza, nazwany został mądrym nie dlatego, iżby
nie wiedział, co jest najsmaczniejsze (bo jeśli ktoś
ma pojętny umysł, nie znaczy to, że jego podnie­
bienie jest niewrażliwe), lecz dlatego, że wszystko
to poczytywał za błahe.
O , szczawiu! Jak chełpić się musisz, że stałeś się dzisiaj tak
znany! / O tobie to Leliusz, zwany ooęóę, czyli mędrcem,
miał zwyczaj / Przyjazne okrzyki wydawać, gdy po kolei
strofował/ Naszych smakoszów.

Leliusz, słusznie aocpóę1, czyli mędrcem nazwany,


wybornie i zgodnie z prawdą powiada:
O , Publiuszu Galionie, żarłoku! Nieszczęsnyś ty człowiek. /
Nigdyś ty w życiu dobrze nie jadał, choć cały majątek / Na
raki morskie przetrwonił, jak też na wielkie jesiotry.

Tak mówi ten, który, nic nie pokładając w rozko­


szy, twierdzi o człowieku wszystko pokładającym
w rozkoszy, że nie jadał dobrze. Wszelako Le­
liusz nie przeczy, że Galloniusz jadał przyjemnie,
bo byłby powiedział nieprawdę; przeczy tylko, by
jadał dobrze. Tak więc poważnie i surowo oddzielił
224 O najwyższym dobru i zlu

rozkosz od dobra. Idzie za tym, że wszyscy,


którzy jadają dobrze, jadają też przyjemnie; ci na­
tomiast, którzy jadają przyjemnie, nie jadają przez
25 to samo dobrze. Leliusz zawsze jadał dobrze. Go
to znaczy dobrze? Leliusz odpowie na to: „Gdy
potrawa jest dobrze ugotowana i przyprawiona“ .
Lecz wymień rzecz najważniejszą przy stole. „Sta­
nowi ją dobra rozmowa“ . Cóż ma się z niej? „Przy­
jemność, jeżeli chcesz wiedzieć“ . Przychodził bo­
wiem do stołu, by spokojnie uczynić zadość wymo­
gom natury. Słusznie zatem powiada, że Gal-
loniusz nigdy dobrze nie jadał, słusznie nazywa go
człowiekiem nieszczęśliwym, zwłaszcza że ten wkła­
dał w jedzenie całą swą gorliwość. Nikt nie przeczy,
że jadał on przyjemnie. Czemuż tedy nie jadał
dobrze? Bo co jest dobre, to jest też słuszne, umiar­
kowane i przyzwoite; ten zaś jadał źle, niedorzecz­
nie, niepowściągliwie i nieprzyzwoicie, a więc nie­
dobrze. A Leliusz bynajmniej nie przenosił smaku
szczawiu ponad smak jesiotra Galloniuszowego, lecz
w ogóle nie troszczył się o przyjemny smak. Nie
postępowałby zaś w taki sposób, gdyby dobro naj­
wyższe upatrywał w rozkoszy.
26 Należy więc oddalić rozkosz, ażebyście nie tylko
szli za wymogami słuszności, lecz zechcieli także
rozważnie mówić. Czyż możemy zatem nazwać
dobrem najwyższym w życiu to, co — jak widzimy —
nie może być nim nawet przy jedzeniu? Jak zaś
ujmuje sprawę niniejszą wasz filozof? „Trzy — po­
wiada — są rodzaje żądz: naturalne i zarazem ko­
nieczne, naturalne, lecz niekonieczne, wreszcie nie-
O najwyższym dobru i złu 225

naturalne i zarazem niekonieczne“ . Przede wszyst­


kim podzielił nieprawidłowo; bo z tego, co stano­
wiło dwa rodzaje, stworzył trzy. Jest to nie dziele­
nie, jeno kruszenie. Ludzie, którzy przyswoili so­
bie to, czym on wzgardził, przeprowadzają zwykle
podział taki: „Są dwa rodzaje żądz — naturalne
i czcze, przy czym naturalne dzielą się na dwie
części •— konieczne i niekonieczne“ . W ten sposób
sprawa byłaby załatwiona. Błędem jest bowiem,
jeśli przy podziale liczy się części [jakiegoś rodzaju]
między rodzaje. Przystańmy zresztą na to. Bo Epi­
kur lekceważy poprawność w rozważaniach i mówi
mętnie. Należy mu tutaj okazać pobłażliwość, byle
myślał dobrze. Osobiście niezbyt pochwalam i led­
wie znoszę również i to, że filozof mówi o ogra­
niczaniu pożądań. Gzy żądzę można ograniczyć?
Trzeba ją wyplenić i wyrwać z korzeniami. Czyż
jest bowiem ktoś taki, w kim zagnieździłaby się żą­
dza, a o kim dałoby się rzec, że przestrzega w tym
słusznej miary? Będzie on tedy chciwy, ale w miarę;
będzie cudzołóżcą, ale zachowa tu pewną granicę;
w podobny sposób będzie również rozpustnikiem.
I cóż to jest za filozofia, która nie zmierza do za­
głady nieprawości, zadowala się natomiast miar­
kowaniem występków? Aczkolwiek w podziale ni­
niejszym istotę rzeczy całkowicie pochwalam, wyma­
gam jednak poprawności. Niech nazwie to potrzebami
naturalnymi, nazwę żądzy zaś zachowa dla czego in­
nego, aby móc jakby oskarżyć ją o najcięższą zbrod­
nię w razie, gdy będzie mówił o chciwości, o niewstrze-
mięźliwości tudzież o największych występkach.
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. III 15
226 O najwyższym dobru i zlu

Aliści on nawraca do tej sprawy zbyt chętnie


i zbyt często. Ze swej strony nie ganię tego; tak
wielkiemu bowiem i tak znakomitemu filozofowi
wypada śmiało bronić swoich zasad. Jednakowoż
ze względu na to, iż zdaje się częstokroć nazbyt
silnie miłować ową rozkosz — taką, jaką pod nazwą
tą rozumieją wszystkie narody — popada niekiedy
w nader przykre podejrzenie, że gdyby inni ludzie
nie wiedzieli, nie byłoby tak haniebnego występku,
którego by nie był gotów popełnić gwoli rozkoszy.
Potem, gdy się zarumienił (moc natury bowiem jest
bardzo wielka!), uciekł się do twierdzenia, że nic
nie może przewyższyć rozkoszy tego, kto wcale nie
doznaje cierpień. Ale przecież ten stan wolny od
cierpień nie nosi nazwy rozkoszy. „Nie dbam —
odpowiada — o wyraz“ . Jakże to, skoro rzecz ta
jest czymś zgoła odmiennym? „Znajdę wielu, a ra­
czej niezliczonych wprost słuchaczów nie tak do­
kładnych i nie tak męczących jak wy i łatwo wmó­
wię im wszystko, co zechcę“ . Dlaczegóż tedy nie
mówimy, że skoro brak cierpienia stanowi naj­
większą rozkosz, to niedoznawanie rozkoszy jest naj-
sroższym cierpieniem? Dlaczego tak się nie dzieje?
„Dlatego, że przeciwieństwem cierpienia jest nie
rozkosz, lecz wolność od cierpienia“ .
Niepojmowanie tego stanowi najlepszy dowód, że
rozkosz owa, po usunięciu której nie wie on, jak
twierdzi, co jeszcze mogłoby być dobrem (rozkosz
zaś przedstawia tak: składają się na nią odczucia
smaku i wrażenia słuchowe; a dodaje i inne rzeczy,
których nie mógłbyś tu wyliczyć bez uprzedniego
O najwyższym dobru i złu 227

przeproszenia), czyli to, co za jedyne dobro uznał


surowy i poważny filozof, nie jest nawet — czego
on nie widzi — pożądane; gdyż wedle tegoż samego
autora nie pragnęlibyśmy takiej rozkoszy, gdybyśmy
byli wolni od cierpienia. Jakże sprzeczne ze sobą 30
jest to wszystko! Gdyby on się był nauczył określać
i dzielić, gdyby zdawał sobie sprawę ze znaczenia
wyrażeń, gdyby wreszcie rozumiał stosunek wza­
jemny różnych słów, nigdy by nie wpadł w tak
wielkie trudności. A teraz widzisz, co robi. Czego
nikt nigdy rozkoszą nie nazywał, on nazywa. Tam,
gdzie są dwie rzeczy, on czyni jedną. Ową rozkosz
będącą w stanie zmiennym (tak bowiem nazywa te
swoje miłe i jak gdyby pociągające przyjemności)
poniża niekiedy do tego stopnia, iż sądziłbyś, że
przemawia Maniusz Kuriusz; niekiedy znów tak
wychwala, iż powiada, że nie jest w stanie nawet
domyślić się, co mogłoby być dobrem oprócz tego.
A taka mowa powinna być potępiona już nie przez
jakiegoś tam filozofa, lecz przez cenzora. Bo wystę­
pek nie ogranicza się tu tylko do słów, lecz sięga
i do obyczajów. Rozpusty Epikur nie gani, byle
tylko wolna była od nieograniczonej żądzy i bo-
jaźni! Tutaj zdaje się szukać sobie uczniów, by ci,
chcąc uprawiać rozpustę, zostali wprzód filozo­
fami.
Po zaczątek najwyższego dobra sięga się u was, 31
jeśli się nie mylę, do najwcześniejszych chwil ist­
nienia żywych istot. „Wszelkie żywe stworzenie, gdy
tylko przyjdzie na świat, cieszy się z rozkoszy i szuka
jej jako dobra, cierpienie zaś odrzuca jako zło“ .
15*
228 O najwyższym dobru i zlu

Żywe istoty, które jeszcze nie znają zepsucia, naj­


lepiej rozpoznają, jego zdaniem, zło i dobro. Tyś
sam tak to przedstawił, a zresztą są to ujęcia waszej
szkoły. Ileż tu błędów! Podług jakiej to bowiem
rozkoszy odróżni kwilące niemowlę najwyższe do­
bro od największego zła; podług rozkoszy niezmien­
nej czy też będącej w stanie zmiennym? (Jako że
z pomocą bogów uczymy się tutaj mówić od Epi­
kura). Jeżeli podług niezmiennej, oznaczałoby to
oczywiście, że natura chce zachowania siebie w ca­
łości, na co przystajemy; jeśli zaś podług rozkoszy
znajdującej się w stanie zmiennym, co przecież
w końcu przyznajecie, to nie będzie żadnej ha­
niebnej przyjemności, której należałoby unikać;
a przy tym owa nowo narodzona żywa istota nie
zaczyna wówczas od najwyższej rozkoszy, którą
zawarłeś przecież w wolności od cierpień.
32 Mimo wszystko więc Epikur nie wziął tego do­
wodu ani od dzieci, ani nawet od zwierząt, które
uważa jakby za zwierciadła natury, i nie może
powiedzieć, że pod przewodnictwem natury dążą
one do rozkoszy polegającej na braku cierpienia.
Bo ani rozkosz taka nie może wzbudzić żadnego
pragnienia w duszy, ani ów stan wolny od cierpień
nie ma w sobie żadnego powabu, którym zdołałby
poruszyć duszę; dlatego też myli się w tym również
Hieronim. Porusza ją natomiast tamten stan, który
przypochlebia się duszy przyjemnością. Epikur za­
tem powołuje się zawsze na niego, gdy chce dowieść,
że rozkoszy pożąda się z natury; bo to ta właśnie
rozkosz, znajdująca się w stanie zmiennym, pociąga
O najwyższym dobru i złu 229

dzieci i zwierzęta, a nie tamta niezmienna, w któ­


rej mieści się tylko brak cierpienia. Jak się to
zgadza więc: mówić, że natura zaczyna od jednej
rozkoszy, a pokładać dobro najwyższe w drugiej?
Zwierzętom wszakże nie przyznaję tu żadnej zdol- j3
ności osądu. Choćby bowiem nie zostały zepsute,
mogą być jednak złe. Jak jeden kij jest zgięty czy
skrzywiony sztucznie, drugi zaś wyrósł krzywy, tak
też i natura zwierząt, choć nie bywa zepsuta przez
złe wychowanie, jest jednak zła ze swej istoty. Poza
tym natura pobudza niemowlę nie do tego, by po­
żądało rozkoszy, lecz tylko do tego, by miłowało
samo siebie, by starało się o swą całość i nienaru­
szalność. Wszelka bowiem żywa istota od chwili,
gdy przychodzi na świat, miłuje siebie samą i wszyst­
kie swe części składowe, najbardziej zaś kocha dwie
najważniejsze — duszę i ciało, a następnie też
części składowe ich obydwu. Albowiem i w duszy,
i w ciele są pewne składniki szczególne, a stworzenie,
łatwo je poznawszy, zaczyna je również oceniać,
aby zdążać do tego, co natura dała nam jako naj­
przedniejsze, odrzucać zaś wszystko przeciwne. Czy 34
rozkosz należy, czy nie należy do tych najprzed­
niejszych darów natury, jest to wielkie pytanie. Ale
mniemać, że nie należy tam nic prócz rozkoszy —
ani członki, ani zmysły, ani czynności umysłu,
ani nienaruszoność ciała, ani jego zdrowie —
jest, moim zdaniem, dowodem najwyższej nie­
wiedzy.
A przecież z tego to źródła musi wypływać wszel­
kie ujęcie dobra i zła. Polemon, a przedtem już
230 O najwyższym dobru i zlu

Arystoteles za najpierwsze dary natury uznali wła­


śnie te, o których przed chwilą mówiłem. Stąd się
zrodził pogląd dawniejszych akademików i perypa-
tetyków, którzy dobrem najwyższym nazywali ży­
cie zgcdne z naturą, to jest korzystanie z najprzed­
niejszych jej darów przy zastosowaniu się do wymo­
gów cnoty. Kallifont nie dodał do cnoty nic prócz
rozkoszy, Diodor dołączył wolność od cierpień...
Wszyscy ci, których wymieniłem, uznają też odpo­
wiednie dobro najwyższe, a więc Arystyp samą
tylko rozkosz, stoicy zaś zgodność z naturą, przez
co rozumieją cnotliwe, czyli szlachetne życie, które
określają w ten oto sposób: życie z doskonałym ro­
zeznaniem wszystkiego, co wynika z natury, po­
łączone z wybieraniem tego, co się z nią zgadza,
35 odrzucaniem zaś tego, co się jej sprzeciwia. Tak

tedy mamy trzy pojęcia najwyższego dobra, które


wyłączają cnotę: jedno Arystypa lub Epikura, dru­
gie Hieronima i trzecie Karneadesa; trzy pojęcia,
w których cnota kojarzy się z jakimś przydatkiem:
Polemona, Kallifonta i Diodora; jedno wreszcie po­
jęcie proste, stworzone przez Zenona, a całkowicie
oparte na godziwości, to jest na szlachetności. A l­
bowiem Pirron, Aryston i Erillus od dawna już
zostali odrzuceni. Wszyscy inni filozofowie [oprócz
Epikura] pozostają w zgodzie ze sobą, tak iż po­
jęcia dobra najwyższego odpowiadają u nich po­
czątkowym założeniom, na przykład u Arystypa
dobrem takim jest rozkosz, u Hieronima nieobecność
cierpień, u Karneadesa korzystanie z najprzednięj-
12 szych darów natury. Epikur zaś, skoro jako najbar-
O najwyższym dobru i zlu 231

dziej zalecaną wymienił rozkosz, to jeśli miał na


myśli rozkosz Arystypa, powinien był utrzymać
takie jak u niego najwyższe dobro, a jeśli myślał
o rozkoszy Hieronima, to również stworzył naukę
odmienną niźli u tego filozofa, gdyż na pierwszym
miejscu ustawił ową rozkosz Arystypa.
Albowiem twierdząc, że same zmysły rozstrzy­
gają, iż rozkosz jest dobrem, a cierpienie złem, przy­
znaje zmysłom praw więcej niż ustawy dają nam,
gdy jako sędziować rozstrzygamy sprawy prywatne.
Nie możemy wszak wyrokować o niczym, jeno
o tym, co sądowi naszemu podlega. (Toteż sędzio­
wie, gdy wydają wyrok, niepotrzebnie zwykli do­
rzucać słowa: „O ile to podlega memu sądowi“ ;
choćby bowiem nie podlegało ich sądowi, to i tak
sprawa jest już rozstrzygnięta, nawet bez dodatku
owych słów). O czym więc wydają wyroki zmysły?
O tym, co słodkie, a co gorzkie, co gładkie, a co szorst­
kie, co się znajduje blisko, a co daleko, co stoi w miej­
scu, a co się porusza, co jest kwadratowe, a co
okrągłe. [W sprawie dobra i zła] przeto słuszny
wyrok wyda nam rozum po wykorzystaniu najpierw
swej znajomości rzeczy boskich i ludzkich, którą
zasłużenie nazwać można mądrością, i po wezwa­
niu następnie pomocy cnót, które rozum ma za
panie wszech rzeczy, a tyś uczynić chciał pomocni­
cami i posługaczkami rozkoszy. W oparciu o zgodny
wyrok ich wszystkich orzeknie najprzód o rozkoszy,
że wcale nie ma dla niej miejsca — już nie tylko,
by sama jedna zajęła stanowisko najwyższego do­
bra, czego właśnie dotyczą nasze rozważania, ale
232 O najwyższym dobru i złu

38 żeby się nawet znalazła tam obok cnoty. Taki sam


wyrok zapadnie i o wolności od cierpień. Odrzu­
cony będzie też Kameades i nie znajdzie uznania
żadna inna nauka dotycząca dobra najwyższego,
która bądź to udziela miejsca rozkoszy tudzież wol­
ności od cierpienia, bądź odmawia go szlachetności.
Tak tedy rozum pozostawi dwa poglądy, nad któ­
rymi wciąż i wciąż będzie się zastanawiał. Albo
mianowicie ustali, że nie ma nic dobrego oprócz
szlachetności, nic złego oprócz postępków hanieb­
nych, a wszystko inne bądź w ogóle nie ma zna­
czenia, bądź ma tylko o tyle, iż nie zasługuje ani
na pożądanie, ani na unikanie i godne jest jedynie
przyjęcia lub odrzucenia; albo też przyzna pierw­
szeństwo poglądowi, który wyda mu się zarówno
najlepiej wyposażony w szlachetność, jak i zasobny
w pierwiastki natury oraz w doskonałość całego
życia. Dokona zaś powyższego wyboru z tym większą
pewnością siebie, gdy pojmie, czy między poglą­
dami tymi zachodzi spór rzeczywisty, czy tylko spór
o słowa.
39 Idąc tutaj za przykładem rozumu, również i ja
uczynię to samo. O ile zdołam mianowicie, ogra­
niczę spory, wszystkie zaś niezłożone poglądy tych,
którzy nie wprowadzają żadnego przydatku cnoty,
skażę na zupełne usunięcie z dziedziny filozofii.
Najpierw więc osądzę naukę Arystypa i wszystkich
cyrenaików, którzy nie zawahali się sprowadzić do­
bra najwyższego do takiej odmiany rozkoszy, jaka
daje zmysłom najwięcej przyjemności, odrzucili na­
tomiast ową waszą wolność od cierpień.
O najwyższym dobru i złu 233

Nie pojęli oni, że tak jak koń zóstal stworzony do 40


biegania, wół do orania, a pies do tropienia, po­
dobnie i człowiek niby bóstwo śmiertelne, jak mówi
Arystoteles, zrodził się do dwu rzeczy, do poznawa­
nia i działania. Ich zdaniem, przeciwnie, boskie
to stworzenie — niczym jakieś głupie i leniwe by­
dlę — przyszło na świat tylko po to, żeby jeść i ko­
rzystać z rozkoszy płodzenia, co podług mnie jest
największą niedorzecznością. A mówię to przeciw 41
Arystypowi, który rozkosz ową, jaką wszyscy zwiemy
jeno rozkoszą, mianuje nie tylko najwyższym, ale
nawet jedynym dobrem. W y jednakże macie inne
zdanie. Aliści on, jak powiedziałem, zostawał w błę­
dzie. Bo przecież ani kształt ciała ludzkiego, ani tak
wybitna zdolność myślenia charakterystyczna dla
rozumu ludzkiego nie wskazuje, że człowiek zrodził
się do życia tylko po to, by używać rozkoszy. Nie
zasługuje na posłuch również Hieronim, który za
dobro najwyższe ma to, co i wy niekiedy albo ra­
czej zbyt często zwiecie tak samo, to jest brak cier­
pienia. Bo nawet jeżeli cierpienie jest złem, to brak
tego zła nie wystarcza jeszcze do szczęśliwego ży­
cia. Niechaj sobie Enniusz woła:
Zbyt ju ż dobrze jest temu, kto zła nie dozriaje żadnego.

M y oceńmy szczęśliwe życie nie podług nieobec­


ności zła, lecz podług osiągnięcia dobra i szukajmy
szczęścia nie w bezczynności czy uciechach, jak to
czyni Arystyp, i nie w braku cierpienia, jak Hie­
ronim, ale w jakimś działaniu i poznaniu. Te same 42
zarzuty można wytoczyć przeciw owemu dobru
234 O najwyższym dobru i zlu

najwyższemu Karneadesa, który wystąpił z nim


nie dlatego, żeby mu istotnie odpowiadało, ile ra­
czej dlatego, by przeciwstawić się stoikom, z którymi
wiódł wojnę. A jest ono tego rodzaju, że dołączone
do cnoty może rzeczywiście uchodzić za zdolne do
zdobycia sobie znaczenia i do dania pełnej szczęśli­
wości życiowej,.której dotyczy cała niniejsza rozprawa.
Choć bowiem ci, co dołączają do cnoty już to roz­
kosz (którą jedną tylko cnota szacuje bardzo nisko),
już to wolność od cierpień (która daleka jest wpraw­
dzie od zła, nie stanowi wszelako najwyższego do-,
bra), posługują się dodatkiem nie tak znów znacz­
nym, nie rozumiem jednakże, dlaczego wykazują
tu taką oszczędność czy takie skąpstwo. Zachowują
się przecież tak, jakby musieli kupować to, co do­
dają do cnoty: przede wszystkim dodają rzeczy naj­
lichsze, a następnie dorzucają raczej po jednej za­
miast dołączyć do cnotliwości wszystko, co natura
uznała za przednie. A że Aryston i Pirron w ogóle
mieli to za nic, tak iż podług nich pomiędzy naj­
lepszym stanem zdrowia a najcięższą chorobą nie
ma zgoła żadnej różnicy, słusznie dawno już prze­
stano się z nimi spierać. Bo podczas gdy wszystko
sprowadzali do jednej tylko cnoty, lecz w taki spo­
sób, iż pozbawili ją możności wyboru rzeczy, nie
dając nic, w czym mogłaby się przejawić lub na
czym mogłaby się oprzeć, w istocie odrzucili tę tak
wielbioną przez się cnotę. Erillus zaś, lubo spro­
wadzając wszystko do wiedzy uznał jakieś jedno
dobro, jednakowoż ani najlepsze, ani takie, którym
O najwyższym dobru i zlu 235

dałoby się kierować w życiu. Toteż i on od dawna


został odrzucony, gdyż po Chryzypie zupełnie nikt
już przeciw niemu nie występował.
Pozostajecie więc tylko wy. Albowiem z akade-
mikami nie wiadomo jak walczyć, skoro nie wysu­
wają żadnych twierdzeń i jakby straciwszy nadzieję
poznania czegoś pewnego, chcą iść za tym, co im
się wydaje prawdopodobne. Z Epikurem zaś sprawa
jest trudniejsza o tyle, że zespala on dwa rodzaje
rozkoszy; że zarówno on, jak jego przyjaciele, a po­
tem liczni inni zwolennicy mocno bronili tej nauki
i że nie wiem jakim sposobem opowiedział się za
nimi gmin, który ma powagę najmniejszą, lecz moc
największą. I jeżeli ich nie zbijemy, będziemy mu­
sieli wyrzec się wszelkiej cnoty, wszelkiej przy­
zwoitości i wszelkiej prawdziwej chwały. I tak po
oddaleniu innych mniemań pozostaje nie tyle moja
utarczka z Torkwatem, ile walka cnoty z rozkoszą.
Nawet tak bystry i staranny człowiek jak Chryzyp
nie lekceważy tej walki i sądzi, że w ich stosunku
wzajemnym zawiera się istota najwyższego dobra.
Ja znów uważam, że jeśli dowiodę, iż jest coś szla-
chptnego, co byłoby pożądane samo przez się i ze
względu na siebie, to upadną wszystkie wasze za­
sady. Dlatego też po krótkim — jak domagają się
tego okoliczności — ustaleniu, czym jest owa szla­
chetność, przystąpię, jeśli przypadkiem nie zawiedzie
mnie pamięć, do poszczególnych twoich twierdzeń.
Przez szlachetne więc rozumiemy to wszystko, co 45
jest takie, iż po odjęciu wszelkiego pożytku może
236 O najwyższym dobru i zlu

być bez żadnych korzyści lub zysków pochwalane


samo przez się. Jaka jest jego istota, można zrozu­
mieć nie tyle z określenia, którym się tu posłuży­
łem (choć poniekąd da się poznać i z niego), ile
z ogólnego osądu wszystkich ludzi oraz z upodobań
i uczynków każdego doskonałego męża, który bar­
dzo wiele dokonywa jedynie z tej przyczyny, iż po­
stępek taki jest godziwy, słuszny i zacny, acz nie
widzi, że uzyska zeń jakąś korzyść. Choć bowiem lu­
dzie różnią się od zwierząt wielu właściwościami,
wszelako najważniejszą różnicę stanowi to, że mają
udzielony przez naturę rozum oraz bystrą, żywą,
nader szybko zajmującą się naraz wielu sprawami
i — że tak powiem — świetnie tropiącą myśl, która
dostrzega zarówno przyczyny, jak i następstwa róż­
nych rzeczy, zestawia podobieństwa, łączy ze sobą
przedmioty odmienne, wiąże przyszłość z teraźniej­
szością i ogarnia cały stan następnych okresów ży­
cia. Rozum ten wzbudził w człowieku pociąg do
innych ludzi, chęć przystosowania się do nich pod
względem swej natury, mowy i obyczajów, by po­
czynając od miłości domowników i przyjaciół się­
gał coraz dalej i zjednoczył się we wspólnocie naj­
przód ze swymi współobywatelami, a potem z kolei
ze wszystkimi śmiertelnikami tudzież — jak Platon
napisał do Archytasa — pamiętał, że urodził się
nie tylko dla siebie, lecz dla ojczyzny i dla bliźnich,
tak iż na swój wyłączny użytek pozostaje mu bar­
dzo mała cząstka życia. A ponieważ sama natura
wszczepiła w człowieka żądzę poznania prawdy,
co najlepiej daje się spostrzec wtedy, gdy będąc
O najwyższym dobru i zlu 237

wolni od trosk chcemy wiedzieć nawet, co się dzieje


na niebie, przeto powodowani tymi skłonnościami
miłujemy wszystko rzetelne, to jest wierność, uczci­
wość i stałość, nie lubimy zaś nic kłamliwego, fał­
szywego i zwodniczego, jak oszustwo, krzywoprzy­
sięstwo, złośliwość czy niesprawiedliwość. Tenże
sam rozum ma w sobie coś wielkiego i wspaniałego,
zdatnego raczej do rozkazywania niż do słuchania
oraz wszystko co ludzkie poczytującego nie tylko
za znośne, ale nawet za miłe; ma w sobie coś wznio­
słego i szlachetnego, nie odczuwającego żadnych
lęków, nikomu nie ulegającego i niezwyciężonego.
Po ustaleniu tych trzech rodzajów szlachetności
mamy z kolei następną czwartą jej odmianę o cał­
kiem podobnej krasie, zależną jednak od tamtych
trzech, a obejmującą porządek i umiarkowanie.
Zapoznawszy się z jej pojęciem na podstawie zew­
nętrznej piękności i świetnego wyglądu różnych
kształtów, przeszliśmy do piękności naszych wypo­
wiedzi i czynów. Bo kierując się trzema chwaleb­
nymi właściwościami, które wymieniłem powyżej,
człowiek zarówno obawia się nierozwagi, jak nie
śmie nikogo skrzywdzić ani słowem zuchwałym, ani
czynem i lęka się bądź zdziałać, bądź też powie­
dzieć coś takiego, co by mogło uchodzić za nie
bardzo odpowiednie dla męża.
Oto masz, Torkwacie, pod każdym względem zu­
pełny i doskonały obraz szlachetności, która cała
zawiera się w tych czterech cnotach, jakie i ty rów­
nież wspomniałeś. Twój Epikur twierdzi, że w ogóle
nie wie, czym lub jaką pragną mieć ją ci, którzy
238 O najwyższym dobru i zlu

dobro najwyższe mierzą szlachetnością. Bo jeśli


wszystko oceniają wedle szlachetności, a nie mówią,
że w niej zawarta jest też rozkosz, to — jego zda­
niem — wypowiadają puste dźwięki (używa prze­
cież tych właśnie słów) i nie rozumieją ani nie wie­
dzą, jaką treść podstawić trzeba pod wyraz „szla­
chetność“ . Zgcdnie bowiem z ogólnie przyjętym
sposobem wyrażania się zwie się szlachetnym je ­
dynie to, co jest chwalebne w powszechnym mnie­
maniu. „T o zaś — wywodzi — choć często bywa
przyjemniejsze od niektórych rozkoszy, pożądane
jest wszelako gwoli rozkoszy“ . Czy widzisz, jak wielka
zachodzi tutaj rozbieżność poglądów? Znakomity
filozof, który poruszył nie tylko Grecję i Italię,
lecz także wszystkie kraje barbarzyńskie, oświadcza,
że nie pojmuje, czym jest szlachetność, jeśli nie
wiąże się ona z rozkoszą, chyba że szlachetnością
byłoby to, co znajduje uznanie pospólstwa. Ja na­
tomiast uważam, że również i to jest częstokroć ha­
niebne; a jeśli nie bywa haniebne, to w przypadku,
gdy cieszy się poklaskiem tłumu, nie bywa ha­
niebne dlatego, że samo przez się jest prawe
i chlubne; nazywa się więc ono szlachetnym nie dla­
tego, że chwali je pospólstwo, lecz dlatego, że jest
takie, iż gdyby nawet ludzie go nie znali albo nic
o nim nie mówili, to i bez tego byłoby chwalebne
ze względu na własną swą piękność i doskonałość.
Toteż i on nawet, pokonany przez naturę, której
nie może się opierać, w innym miejscu powiada to,
co i tyś też nieco wyżej powtórzył, iż niepodobna żyć
przyjemnie, jeśli nie jest to zarazem życie szlachetne.
O najwyższym dobru i z ’u 239

Cóż tedy znaczy u niego „szlachetne“? Czy nie to so


samo, co przyjemne? Czy miałoby więc to brzmieć
w sposób taki: „Niepodobna żyć szlachetnie, jeśli
nie żyje się szlachetnie“? I czy jest to niemożliwe
bez uznania ze strony pospólstwa? Twierdzi zatem,
że bez tego nie zdoła żyć przyjemnie? Lecz cóż
szkaradniejszego jak uzależniać życie mędrca od
gadania głupców? Co przeto rozumie on tutaj pod
szlachetnością? Zapewne nic innego, jak tylko to,
co samo przez się może słusznie znajdować uznanie;
bo jeśli ze względu na rozkosz, to cóż warte jest
uznanie, które można sprowadzić z targu żywno­
ściowego? Nie jest mężem, kto ceniąc szlachetność
tak bardzo, iż bez niej życie nie może być dlań
przyjemne, przez szlachetność ową rozumie wszystko,
co znajduje poklask u tłumu, i powiada, że bez tego
to właśnie nie zdoła żyć przyjemnie; albo kto przez
szlachetność rozumie coś innego niż to, co jest prawe,
co samo przez się, własną swą mocą, z istoty swej
i tylko ze względu na siebie jest chlubne.
I tak, Torkwacie, gdy mówiłeś, jak to Epikur j f
głośno woła, że życie przyjemne jest niemożliwe,
jeśli nie żyje się szlachetnie, mądrze i sprawiedliwie,
wydawało mi się, iż sam chcesz się tym chełpić.
Taką moc miały twoje słowa ze względu na wznio­
słość pojęć, któreś słowy tymi oznaczał, iż stawałeś
się jakby wyższy, iżeś się czasem zatrzymywał, iż spo­
glądając na nas, chciałeś jakby uroczyście zaświad­
czyć, że i Epikur kiedyś tam pochwalił szlachetność
i sprawiedliwość. Jak pięknie wypadło ci użycie
tych słów, których gdyby filozofowie nie używali,
240 O najwyższym dobru i zlu

to nie potrzebowalibyśmy zgoła filozofii! Poprzez


umiłowanie bowiem tych właśnie słów, które tak
bardzo rzadko spotyka się u Epikura, poprzez umi­
łowanie mądrości, męstwa, sprawiedliwości i wstrze­
mięźliwości ludzie o najwybitniejszych umysłach
doszli do uprawiania filozofii. „Najbystrzejszy —
powiada Platon — jest u nas zmysł wzroku, którym
jednak nie widzimy mądrości. Jakże gorącą miłość
wzbudziłaby ona ku sobie, [gdybyśmy mogli ją
oglądać]!“ Dlaczego mianowicie? Gzy dlatego, że
jest tak obrotna, iż najlepiej potrafiłaby dostarczać
nam rozkoszy? Dlaczego cieszy się uznaniem spra­
wiedliwość? Albo skąd pochodzi to utarte od dawna
powiedzenie: „Z takim i po ciemku grać można“?
Wyrażenie to, choć mówi o jednym, rozciąga się
bardzo daleko: wskazuje nam, że we wszystkich
naszych uczynkach winniśmy baczyć na istotę rze­
czy, a nie na świadków. Błahe bowiem i całkiem nic
nie znaczące jest powołanie się twe na to, że niego­
dziwców dręczy ich własne sumienie, a zarazem
obawa kary, która bądź może dotknąć ich od razu,
bądź nabawić ustawicznego strachu, iż potrafi spaść
w każdej chwili. Nie trzeba przedstawiać tu sobie
owego niegodziwca jako kogoś lękliwego albo o sła­
bym charakterze, kto, cokolwiek by tylko zrobił,
sam się zadręcza i wszystkiego się boi; powinno się
natomiast wziąć pod uwagę człowieka zmyślnie
mierzącego wszystko własnym pożytkiem, szczwa-
nego, przebiegłego, szalbierza, łatwo wynajdują­
cego, w jaki sposób oszukać kogoś skrycie, oszukać
bez świadka oraz bez żadnego współuczestnika.
O najwyższym dobru i złu 241

Myślisz, że mówię tu o Lucjuszu Tubulusie, który, 54


będąc pretorem i prowadząc dochodzenie prze­
ciwko skrytobójcom, tak otwarcie brał pieniądze
za stronnicze wyroki, że zaraz w roku następnym
trybun ludowy Publiusz Scewola zwrócił się do
ludu z pytaniem, czy zechce rozpatrzyć tę sprawę?
(Na podstawie uchwały ludu senat zlecił podówczas
śledztwo konsulowi Gnejusowi Gepionowi, a T u­
bulus natychmiast udał się na wygnanie i nie miał
odwagi się bronić, sprawa bowiem była zbyt
jasna).
Otóż chodzi nam tu nie o zwykłego niegodziwca, 17
jeno o niegodziwca przebiegłego, jakim był na przy­
kład Kwintus Pompejusz przy wyparciu się ugody
z Numantynami; nie o człowieka, który boi się
wszystkiego, lecz o takiego, który właśnie nie dba
o głos sumienia, tak łatwo przecież dający się stłu­
mić. Taki bowiem, którego zwie się skrytym i pod­
stępnym, bardzo daleki jest od tego, żeby się zdra­
dzić, a nawet potrafi udać, że oburza go niecny po­
stępek drugiego. Bo na czymż innym polega prze­
biegłość? Pamiętam, że gdy byłem u Publiusza 55
Sekstyliusza Rufusa, ten starał się przekonać przy­
jaciół, iż jest spadkobiercą Kwintusa Fadiusza Gal­
lusa. W testamencie Gallusa znajdowała się co
prawda wzmianka, że prosił Sekstyliusza, by cały
spadek przekazał jego córce, lecz Sekstyliusz temu
przeczył. I mógł to zrobić bezkarnie. Bo któż zdo­
łałby dowieść, że było inaczej? Nikt z nas nie wierzył
mu, gdyż bardziej prawdopodobne zdawało się, że
kłamie ten, komu to przynosiło jakąś korzyść, niż
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. III 16
242 O m ju y iszy m dobru i złu

ten, kto napisał, że zwrócił się z prośbą, która na­


leżała do jego powinności. Sekstyliusz dodawał po­
nadto, że zaprzysiągłszy prawo Wokoniusza nie
śmie postąpić wbrew niemu, chyba że przyjaciele
są innego zdania. Ja byłem tam wprawdzie jako
młodzieniec, lecz znajdowało się u niego także
wielu mężów najdostojniejszych, z których nikt nie
wyraził poglądu, że Fadii trzeba dać więcej niż
by mogło jej przypaść na podstawie prawa Woko­
niusza. Tak oto dostał Sekstyliusz ogromne dzie­
dzictwo, z którego, gdyby stosował się do mniemania
tych, co szlachetność i prawość przekładają ponad
wszystkie zyski i korzyści, nie wziąłby ani jednego
sesterca. Czy sądzisz więc, że odczuwał on potem
trwogę lub niepokój? Bynajmniej, nawet wprost
przeciwnie: wzbogacił się owym dziedzictwem i był
z tego zadowolony. Wielce bowiem cenił sobie pienią­
dze zdobyte nie tylko bez naruszenia prawa, lecz na­
wet w oparciu o prawo- Otóż wy także musicie ubiegać
się o pieniądze choćby wystawiając się na niebezpie­
czeństwo; przysparzają one bowiem wielu nadzwy-
56 czajnych rozkoszy. Jak tedy ci, którzy mając za
pożądane samo przez się wszystko, co prawe i szla­
chetne, muszą nieraz dla godności i szlachetności
narażać się na niebezpieczeństwo, tak też i wasi
zwolennicy, którzy wszystko mierzą rozkoszą, zmu­
szeni są narażać się na niebezpieczeństwo, by
osiągnąć wielkie rozkosze. Kiedy będzie chodziło
o znaczny majątek czy znaczny spadek, to — po­
nieważ dzięki pieniądzom zyskuje się bardzo wiele
rozkoszy — Epikur wasz, jeśli zechce osiągnąć swe
O najwyższym dobru i zlu 243

dobro najwyższe, będzie musiał czynić to samo, co


czynił Scypio, mając nadzieję zdobycia niezwykłej
sławy w przypadku, gdyby udało mu się wyprzeć
Hannibala do Afryki. Na jakże ogromne niebez­
pieczeństwo wystawił się on z tego powcdu! Cały
ten bowiem wysiłek swój zwracał ku szlachetności,
a nie ku rozkoszy. Podobnie i wasz mędrzec, prze­
jęty jakimś wielkim zyskiem, walczyć będzie, jeśli
zajdzie taka potrzeba, nawet przy pomocy cykuty.
Gdy zdoła ukryć zbrodnię, będzie się cieszył; schwy- 57
tany zaś zlekceważy sobie wszelką karę. Będzie bo­
wiem przygotowany do gardzenia śmiercią, do udania
się na wygnanie, do samego nawet cierpienia, które
wy wszak przedstawiacie jako nieznośne, kiedy gro­
zicie karą niegodziwcom, a jako znośne, gdy twier­
dzicie, że w mędrcu zawsze przewagę ma do­
bro.
Ale wyobraź sobie, że człowiek dopuszczający się 18
jakiejś niegodziwości jest nie tylko przebiegły, lecz
i wszechwładny, jak na przykład Marek Krassus,
który jednak zwykł korzystać ze swego wyłącznie
majątku, albo jak dzisiaj nasz Pompejusz, któremu
należy się wdzięczność za rzetelne postępowanie;
bezkarnie bowiem i niejako prawnie mógłby być
niesprawiedliwy w takiej mierze, w jakiej by jeno
chciał. Ale ileż to może dziać się niesprawiedliwości,
których nikt nie zdoła potępić! Jeśli twój przyjaciel 58
umierając będzie cię prosił, byś oddał spadek jego
córce i nigdzie tego nie napisze, tak jak napisał
Fadiusz, ani nikomu nie powde, co wtedy uczynisz?
T y z pewnością oddasz. Może by i sam Epikur oddał,
16*
244 O najwyższym dobru i złu

tak jak Sekstus Peduceusz syn Sekstusa, ten, co


w swoim z kolei synu, a naszym przyjacielu zostawił
obraz własnej ludzkości i uczciwości. Będąc zarówno
człowiekiem uczonym, jak też najszlachetniejszym
i najsprawiedliwszym ze wszystkich sobie współ­
czesnych, pomimo to, iż nikt nie wiedział o skiero­
wanej doń prośbie znakomitego rycerza rzymskiego,
Gajusa Plocjusza z Nursji, dobrowolnie udał się do
wdowy po nim i nie spodziewającej się niczego opo­
wiedział o poleceniu męża, przekazując zarazem
dziedzictwo. Lecz ponieważ i ty, Torkwacie, z pew­
nością uczyniłbyś to samo, pytam cię, czy nie ro­
zumiesz, że siła natury jest tym większa, iż nawet
wy, którzy wszystko podporządkowujecie własnej
korzyści i — jak sami mówicie — rozkoszy, postę­
pujecie wszelako tak, iż widać stąd, że idziecie nie
za rozkoszą, ale za powinnością, i że prawa natura
znaczy tu więcej niźli opaczna nauka? Gdybyś
wiedział — powiada Karneades — że w jakimś
miejscu ukrywa się żmija i że ktoś nieświadom tego
chce tam usiąść, przy czym śmierć jego byłaby dla
ciebie korzystna, to nie ostrzegając go, żeby nie
siadał, postąpiłbyś co prawda niegodziwie, lecz bez­
karnie. Bo i któż by mógł dowieść, żeś to wiedział?
Lecz mówię już zbyt wiele. Jest bowiem oczywiste,
że gdyby poczucie słuszności, rzetelność i sprawiedli­
wość nie pochodziły od natury, gdyby wszystkie te
właściwości oceniano pod kątem widzenia korzyści,
to nie można byłoby znaleźć człowieka cnotliwego.
O tych sprawach dość obszernie rozwodził się Le-
liusz w moim dziele 0 państwie.
O najwyższym dobru i zlu 245

Zastosuj to samo do umiarkowania albo wstrze­


mięźliwości, która jest posłusznym rozumowi opa­
nowywaniem naszych żądz. Czy dostatecznie więc
przestrzega wymogów wstydliwości ten, kto doga­
dza swej chuci bez świadków? Czy może istnieje coś
sromotnego samo przez się, choćby nie towarzy­
szyła temu jawna niesława?
Cóż tedy? Czy odważni mężowie dopiero po obra-
chowaniu rozkoszy przystępują do boju oraz prze­
lewają krew za ojczyznę, czy też zagrzani przez
jakiś żar w sercu i zapał? Czy myślisz w końcu,
Torkwacie, że ów Srogi, gdyby mógł słyszeć nasze
słowa, chętniej by słuchał twojego wywodu o sobie,
czy mojego, skoro ja mówiłem, że on nic nie robił dla
swego dobra, wszystko zaś dla dobra Rzeczypospolitej,
podczas gdy tyś twierdził przeciwnie, że wszystko
zrobił ze względu na siebie? A gdybyś zechciał jeszcze
dokładniej to wyjaśnić i wyraźniej oświadczyć, że
nie uczynił nic inaczej, jak tylko gwoli rozkoszy, jak
by on to zniósł twoim zdaniem? Niech by już zresztą
Torkwatus ów, jeśli tak chcesz, uczynił wszystko
ze względu na pożytek własny (wolę bowiem po­
służyć się wyrazem „pożytek“ niż mówić o roz­
koszy, zwłaszcza w stosunku do tak wybitnego czło­
wieka) ; czy także jego współtowarzysz, Publiusz
Decjusz, który pierwszy z tej rodziny został konsu­
lem, myślał o własnych rozkoszach, kiedy ofiarował
się na śmierć i puściwszy w cwał konia wpadł w sam
środek szeregów latyńskich? Bo gdzie lub kiedy
mógł doznać rozkoszy, skoro wiedział, że niezwłocz­
nie przyjdzie mu umrzeć, i śmierci tej szukał z po-
246 O najwyższym dobru i złu

żądaniem gorętszym niż wedle Epikura należy szu­


kać przyjemności. Zaprawdę, gdyby ten czyn jego
nie cieszył się zasłużonym uznaniem, nie naślado­
wałby go za czwartego swojego konsulatu syn De­
cjusza ani później potomek tego syna, który jako
konsul padł na polu bitwy podczas wojny z Pirru-
sem i stał się trzecią z bezpośrednio następujących
po sobie ofiar z tego rodu dla dobra państwa!
62 Powstrzymuję się od przytaczania dalszych przy­
kładów. U Greków znajdzie się ich wprawdzie mało:
Leonidas, Epaminondas, trzech lub czterech in­
nych; ale gdybym zaczął wyliczać naszych, to lubo
sprawiłbym, że rozkosz dałaby się spętać cnocie, za­
brakłoby mi wszelako dnia. Toteż jak Aulus Wa-
riusz, którego miano za zbyt surowego sędziego,
zwykł mawiać do współzasiadającego z nim kolegi,
kiedy po dostarczeniu świadków chciano przedsta­
wić jeszcze dalszych: „Albo dosyć już świadków,
albo zgoła nie wiem, co to jest dosyć“ — podobnie
i ja przywiodłem już dosyć świadków. Bo i cóż?
Czy to żądza rozkoszy nakłoniła ciebie samego,
człowieka najgodniejszego swych przodków, byś
w bardzo młodym wieku odbierał konsulat Publiu-
szowi Sulli? Gdy zaś przeniosłeś ten urząd na swego
ojca, nader mężnego człowieka, jakimż on się oka­
zał i konsulem, i obywatelem — zarówno przed­
tem, jak po konsulacie! Za jego to przykładem i ja
sam dokazałem tyle, żem troszczył się raczej o wszyst-
63 kich niż o siebie. A jak pięknie zdawałeś się mówić,
gdy z jednej strony stawiałeś człowieka opływają­
cego w przeróżne bardzo przyjemne rozkosze bez
O najwyższym dobru i złu 247

żadnego ani istniejącego już, ani przyszłego cier­


pienia, z drugiej strony zaś kogoś dotkniętego na
całym ciele największymi boleściami bez żadnej
obecnej ani spodziewanej na przyszłość przyjem­
ności; gdy pytałeś, kto może być nieszczęśliwszy
od tego albo szczęśliwszy od tamtego pierwszego,
aby potem wyciągnąć wniosek, że największym
złem jest cierpienie, najwyższym dobrem zaś rozkosz!
Żył kiedyś lanuwińczyk, Lucjusz Toriusz Bal- 20
bus, którego ty pamiętać już nie możesz. Wiódł on
tego rodzaju żywot, iż nie dałoby się znaleźć żadnej
tak wyszukanej przyjemności, której nie zaznałby
w pełni. Odznaczał się on zarówno pożądaniem
rozkoszy, jak i znał się na tego rodzaju sprawach
i rozporządzał odpowiednimi środkami, a był tak
wolny od wszelkich przesądów, iż za nic miał owe
mnogie w swym mieście ojczystym ofiary i świą­
tynie, oraz tak wyzwolony z obawy przed śmiercią,
że zginął w walce za Rzeczpospolitą. W ogranicza- 64
niu swoich żądz stosował nie podział Epikura, ale
zasadę ich zaspokajania. Miał jednak wzgląd na
zdrowie: wykonywał tego rodzaju ćwiczenia, iż
przychodził na obiad zgłodniały i pragnący, a ja ­
dał potrawy i bardzo smaczne, i zarazem nader
lekko strawne, wina zaś pił tyle, by mieć przyjemność
i żeby mu nie zaszkodziło. Korzystał także z innych
uciech, o których powiada Epikur, że przy ich braku
nie wiedziałby, co to jest dobro. Daleka była odeń
wszelka boleść; gdyby mu się przytrafiła, to zniósłby
ją po męsku, a jednak zwróciłby się o pomoc raczej
do lekarzy niźli do filozofów. Cerę miał świetną,
248 O najwyższym dobru i złu

zdrowie nienaruszone; cieszył się ogromną wzię-


tcścią, a życie jego obfitowało w różne odmiany
wszelkich przyjemności. Takiego oto zwiecie wy
szczęśliwym. W każdym razie zmusza was do tego
wasza nauka. A ja nawet nie mam odwagi powie­
dzieć, kogo bym postawił wyżej od niego. Powie to
za mnie sama cnota, która nie zawaha się ponad
owego waszego szczęśliwca przełożyć Marka Re-
gulusa. Jego to właśnie, kiedy dobrowolnie, nie zmu­
szony przez żadną siłę prócz danego nieprzyjacie­
lowi słowa, powrócił z ojczyzny do Kartaginy,
a nawet wtedy, kiedy był męczony bezsennością
i głodem, cnota głcśno wymienia jako szczęśliwszego
od Toriusza, co w wieńcu z róż wychylał puchary.
Tamten prowadził wielkie wojny, był dwa razy
konsulem, odbywał triumf, a jednak dawniejszych
swych czynów nie poczytywał ani za tak wielkie,
ani za tak wspaniałe, jak owo ostatnie już dokonanie,
które podjął ze względu na wierność i stałość, a które
nam słuchającym wydaje się godne pożałowania,
dla niego zaś, znoszącego to wszystko, było rozkoszą.
Nie tylko bowiem wesołość, swawola, śmiech albo
żart jako współtowarzysz płochości, ale często też
siła charakteru i stałość czyni szczęśliwymi nawet
tych, co się pogrążyli w smutku. Lukrecja, zhań­
biona przez syna królewskiego, wezwawszy obywa­
teli na świadków, zadała sobie śmierć. Ta obraza ludu
rzymskiego stała się za sprawą Brutusa przyczyną
wyzwolenia państwa, ze względu zaś na pamięć
tej niewiasty zaraź w pierwszym roku mąż jej i oj­
ciec zostali konsulami. Należący do niskiego stanu
O najwyższym dobru i złu 249

Lucjusz Werginiusz jedyny z pospolitych ludzi wo­


lał w sześćdziesiątym roku po odzyskaniu wolności
raczej zabić własnoręcznie dziewiczą córkę swą ni-
źli oddać ją na rozpustę Appiuszowi Klaudiuszowi,
który sprawował podówczas władzę najwyższą.
Albo więc musisz, Torkwacie, zganić to wszystko,
albo zaniechać obrony rozkoszy. Jakaż to jest zresztą
obrona albo jak się przedstawia sama owa sprawa
rozkoszy, która nie może dostarczyć ani świadków
spomiędzy sławnych mężów, ani chwalców? O ile
bowiem my przywodzimy z zabytkowych roczni­
ków świadków takich, których całe życie przemi­
nęło na chlubnych trudach, a którzy słuchać nie
mogli nazwy rozkoszy, o tyle w waszych rozpra­
wach dzieje wcale nie zabierają głosu. Nigdym nie
słyszał, by w szkole Epikura wymieniano Likurga,
Solona, Miltiadesa, Temistoklesa czy Epaminon-
dasa, którzy są na ustach u wszystkich innych filo­
zofów. Przecież i teraz, skoro zaczęliśmy mówić
także i o tym, iluż to i jakże wybitnych mężów może
nam ze swoich bogatych zasobów dostarczyć nasz
Attykus! Czyż rie lepiej jest powiedzieć coś właśnie
o nich niźli w ogromnych tomach rozwodzić się
o Temiście? Niech już robią to Grecy. Chociaż od
nich otrzymaliśmy filozofię i wszystkie szlachetne
nauki, jednakowoż jest coś takiego, czego nam ro­
bić nie godzi się, a im się godzi.
Stoicy walczą oto z perypatetykami. Pierwsi prze­
czą, aby istniało jakieś dobro poza cnotą, drudzy
twierdzą, że bardzo wysoko, daleko ponad wszystko
pozostałe cenią cnotę, ale że tak w ciele, jak i poza
250 O najwyższym dobru i ziu

nim są jeszcze pewne inne dobra. I walka to szla­


chetna, i rozprawa świetna! Cały spór bowiem do­
tyczy godności cnoty. Gdy zaś rozprawia się z twoimi
stronnikami, trzeba wiele wysłuchać także i o sproś­
nych rozkoszach, o których u Epikura mówi się
69 niezwykle często. Nie będziesz mógł więc, Torkwacie,
wierz mi, bronić tych mniemań, jeśli dobrze poznasz
siebie samego, myśli swe i dążenia. Będziesz się
wstydził, powiadam, tego obrazu, który Kleantes na­
der udatnie zwykł odmalowywać słowy. Polecał mia­
nowicie swym słuchaczom, aby wraz z nim wyobra­
zili sobie namalowaną na tablicy Rozkosz, odzianą
w najwspanialsze szaty i w królewskim przepychu
zasiadającą na tronie, a tuż obok stojące w pogoto­
wiu Cnoty niby jej młode służebnice; nie mają one
do roboty nic innego, nie znają żadnej innej po­
winności, jak usługiwanie Rozkoszy tudzież przypo­
minanie jej do ucha — o ile malowidło zdołałoby to
wyrazić — by się wystrzegała takich nieroztropnych
postępków, które mogłyby obrazić uczucia ludzkie,
albo takich, z których zrodziłoby się jakoweś cier­
pienie. „Zaprawdę, my, Cnoty, stworzone zosta­
łyśmy po to, by ci służyć, i żadnego innego zajęcia
już nie mamy“ .
to Powołujecie się tu (i stanowi to wasz ratunek)
na twierdzenie Epikura, że nikt nie może żyć przy­
jemnie, jeśli nie żyje cnotliwie. Jak gdybym miał
przejmować się tym, co cn twierdzi, a czemu za­
przecza. Zastanawiam się tylko nad tym, co mu,
jako człowiekowi upatrującemu dobro najwyższe
w rozkoszy, twierdzić wypada. Jak uzasadniasz, że
O najwyższym dobru i zlu 251

Toriusz, że Gajus Postumiusz, że Orata, mistrz ich


wszystkich, nie żył jak najprzyjemniej? Sam Epi­
kur, jak wyżej wspomniałem, powiada przecież, że
życie rozpustników bynajmniej nie jest naganne,
jeżeli nie są całkiem głupi, to jest jeśli nie ulegają
żądzy lub bojaźni. Gdy zaś na obie te rzeczy przy­
rzeka środek leczniczy, przyrzeka zarazem swobodę
rozwiązłości. Powiada bowiem, że po usunięciu ich nie
widzi w życiu rozpustników nic takiego, co by potępił.
Nie potraficie więc, kierując się we wszystkim 71
rozkoszą, ani bronić, ani też strzec cnoty. Bo nie
można mieć za człowieka uczciwego i sprawiedli­
wego kogoś takiego, kto powstrzymuje się od wy­
rządzania krzywdy tylko po to, by samemu nie
przytrafiło się nic złego. Znasz zapewne ów wiersz:
Nie jest pobożny, kto pobożnego... [udaje ze strachu];

nie sądź, że znajdziesz coś prawdziwszego od tych


słów. Bo i póki się boi, nie jest on sprawiedliwy,
i kiedy bać się przestanie, z pewnością nie prze­
mieni się w sprawiedliwego. Bać się zaś nie będzie,
jeśli już to zdoła ukryć swoje występki, już to — ■
cokolwiek by zdziałał — - obronić przy pomocy
wielkich wpływów; i na pewno będzie wolał ucho­
dzić za prawego męża, choćby nim nie był, niż
być, chociażby go za takiego nie miano. W ten
sposób zamiast prawdziwej i niewątpliwej spra­
wiedliwości dajecie nam, co jest zupełnie oczywiste,
sprawiedliwość pozorną i poniekąd nakazujecie,
byśmy wyrzekli się własnego niewzruszonego prze­
konania, a gonili za błędnym mniemaniem drugich.
252 O najwyższym dobru i zlu

72 To samo można powiedzieć i o innych cnotach,


których wszystkich podwaliny są przez was zakła­
dane jak gdyby na wodzie. Cóż bowiem? Czy mo­
żemy nazwać dzielnym owego pierwszego Torkwata?
Bo mam upodobanie — choć, jak mówisz, nie mogę
ciebie tym przekupić — mam upodobanie, powia­
dam, zarówno w rodzinie waszej, jak i w nazwisku.
I na Herkulesa, staje mi oto przed oczami najszla­
chetniejszy mąż i bardzo bliski mój przyjaciel, Aulus
Torkwatus. Jak wielka zaś i jak widoczna była
jego życzliwość dla mnie w owych pamiętnych
wszystkim czasach, obydwaj musicie to dobrze wie­
dzieć. Choć jednak pragnę zarówno być wdzięczny,
jak i uchodzić za wdzięcznego, ta życzliwość jego
nie byłaby mi przyjemna, gdybym nie dostrzegał
wyraźnie, że był moim przyjacielem ze względu na
mnie, a nie ze względu na siebie, chyba że przez
słowa „ze względu na siebie“ rozumiesz, że wszyst­
kim zależy na tym, aby postępować rzetelnie. Jeśli
tak myślisz, to wygrałem sprawę! Bo tego właśnie
chcę i o to się tu spieram, by korzyścią z powinności
73 była sama powinność. Ale ów twój mistrz nie chce
tego i za wszystkie uczynki domaga się — niby
w zapłatę — rozkoszy. Wszelako wracam do Tor­
kwata. Jeśli to dla rozkoszy stoczył wyzwany nad
Anienem walkę z Galem, jeśli ze zdobytego na nim
łupu wziął sobie naszyjnik i przydomek dla jakiejś
innej przyczyny, a nie dlatego, że dokonania takie
zdawały mu się godne męża, to nie uważam go za
dzielnego człowieka. Co więcej, jeśli wstydliwość,
skromność, obyczajność czy krótko mówiąc wstrze­
O najwyższym dobru i złu 253

mięźliwość będzie przestrzegana jeno ze strachu


przed karą lub niesławą, a nie ze wględu na własną
swą godność, to jakież cudzołóstwa, jakież gwałty
i jakaż rozpusta nie wedrze się i nie wkręci, gdy bę­
dzie miała zapewnioną bądź to tajemnicę, bądź
bezkarność, bądź też swobodę? I cóż? A co w końcu
sądzić, Torkwacie, o tym, że ty, człowiek z takim
imieniem, takim rozumem i taką sławą, nie masz
odwagi publicznie powiedzieć, czym się kierujesz
we wszystkich twych działaniach, zamysłach i wy­
siłkach; ze względu na co chcesz dopełnić wszyst­
kich swych zamierzeń; co wreszcie poczytujesz za
najlepsze w życiu? Bo i cóż chciałbyś osiągnąć, kiedy
objąwszy już urząd pretora i wystąpiwszy wobec
ludu (powinieneś przecież podać do wiadomości, ja ­
kich zasad przestrzegać pragniesz przy wymierza­
niu sprawiedliwości, a może nawet, jeśli uznasz to
za stosowne, dawnym zwyczajem powiesz coś o swych
przodkach i o sobie samym), cóż więc osiągnąłbyś,
gdybyś oświadczył, że na urzędzie tym wszystko
będziesz czynił gwoli rozkoszy i żeś nigdy w życiu
nie zrobił nic inaczej niżeli dla tejże rozkoszy?
„Gzy — odpowiesz — masz mnie za tak bezrozum-
nego, bym w ten sposób przemawiał do ciemnych
ludzi?“ A więc powiedz to w sądzie, jeśli zaś boisz
się większej liczby słuchaczów, wystąp z tym
w senacie. Nigdy tego nie zrobisz! Z jakiejż in­
nej przyczyny nie zrobisz, jeśli nie z tej, że
mowa taka jest haniebna? Gzy mnie więc i Triariu-
sza masz za godnych wysłuchiwania haniebnych
mów?
254 O najwyższym dobru i złu

„ Ale niech już tak będzie. Mówicie, że i sam wyraz


„rozkosz“ nie cieszy się poważaniem, i my go po­
dobno nie rozumiemy. Bo wielokrotnie powtarzacie,
że nie pojmujemy, co zwiecie rozkoszą. Snąć jest
to rzecz trudna i ciemna! Gdy wywodzicie więc
0 niepodzielnych ciałkach, o międzyświatach, któ­
rych ani nie ma wcale, ani też być nie może, to te
wasze wywody rozumiemy; rozkosz zaś, którą znają
wszystkie wróble, nie może być przez nas pojęta?
A co będzie, jeśli zmuszę cię do przyznania, że
wiem nie tylko, czym jest rozkosz — -jest ona bowiem
przyjemnym wrażeniem doznawanym przez zmy­
sły — lecz także, za co ty ją masz? Bo raz nadajesz
jej takie samo znaczenie, jak ja jej przed chwilą
nadałem, i określasz tą nazwą odczucia znajdujące
się w stanie zmiennym i odznaczające się niejaką
różnorodnością, drugi raz mówisz o jakiejś innej
najwyższej rozkoszy, do której niepodobna już nic
dodać. Zjawia się ona wtedy, gdy ustaje wszelkie
76 cierpienie, a zwiesz ją niezmienną. Niech to istotnie
będzie rozkosz. Powiedzże przed jakim chcesz zgro­
madzeniem, że czynisz wszystko tylko po to, aby
nie odczuwać cierpienia. A jeśli sądzisz, że i taka
wypowiedź nie byłaby dość zaszczytna i dość go­
dziwa, oświadcz, że wszystko i na urzędzie swym,
1 w całym życiu masz zamiar czynić gwoli własnego
pożytku, że nie zrobisz nic takiego, co by ci nie
przyniosło korzyści, nic inaczej niżli dla własnego
dobra. Czy twoim zdaniem rozlegną się wówczas
jakieś pochwalne okrzyki ze strony zgromadzenia
ludowego albo czy pozostanie ci jakaś nadzieja na
O najwyższym dobru i zlu 255

konsulat, który wydaje ci się całkiem pewny? Trzy­


masz się więc takiego poglądu, z którym występu­
jesz co prawda wobec siebie i swoich najbliższych,
lecz nie śmiesz przyznać się do niego jawnie czy też
podać go do publicznej wiadomości? A przecież
tamto wszystko, co mówią perypatetycy, co twier­
dzą stoicy, zawsze jest u ciebie na ustach — i w są­
dzie, i w senacie. Powinność, słuszność, godziwość,
wierność, prawość, rzetelność, czyny godne piasto­
wanego dostojeństwa albo godne ludu rzymskiego,
wystawianie się dla dobra państwa na wszelkie nie­
bezpieczeństwa, śmierć dla ojczyzny — gdy o tym
wszystkim rozprawiasz, my głupcy zdumiewamy
się, a ty oczywiście śmiejesz się w duchu. Albowiem rj
pomiędzy tymi tak wzniosłymi i tak świetnymi sło­
wami zupełnie nie ma miejsca dla rozkoszy, nie
tylko tamtej, o której twierdzicie, iż znajduje się
w stanie zmiennym, a którą zwą rozkoszą wszyscy
mieszkańcy miast i wsi, wszyscy — podkreślam to —
mówiący po łacinie, ale nawet i dla tej niezmiennej,
której prócz was nikt nazwy rozkoszy nie daje.
Zastanów się więc, czy wypada ci używać naszych 24
słów, a myśleć po swojemu. Gdybyś przybrał sobie
jakiś tam sztuczny wyraz twarzy czy sztuczny spo­
sób chodzenia, żeby robić wrażenie tym poważ­
niejszego, nie byłbyś wtedy podobny do siebie.
A ty fałszywie stosujesz słowa i mówisz inaczej niż
myślisz? Lub też na podobieństwo do odzieży jedno
mniemanie chcesz mieć na użytek domowy, a dru­
gie na użytek publiczny, tak iż na czole twym znajdą
się jeno pozory, a prawda ukryje się w sercu? Za­
256 O najwyższym dobru i złu

stanów się, proszę cię, czy to dobrze. Mnie przy­


najmniej słuszne wydają się takie mniemania, które
są godziwe, chwalebne i chlubne, do których można
się przyznać w senacie, wobec ludu, na każdym ze­
braniu czy zgromadzeniu, żebyśmy się wstydzili
również myśleć to, co wstydzimy się wypowiadać.
Czy może być zaś miejsce dla przyjaźni albo czy
będzie ktcś przyjacielem osoby, której nie okazuje
życzliwości ze względu na nią samą? Na czym bo­
wiem polega „być przyjaznym“ (amare), skąd wszak
pochodzi wyraz przyjaźń (amicitia), jeśli nie na chęci
przysporzenia komuś jak najwięcej wszelakiego do­
bra, choćby nic z tego nie przypadło w udziale
samemu? „Pożyteczne jest dla mnie — prawi —
samo takie usposobienie“ . Może raczej udawanie
tego. Bo być takim nie zdołasz, jeśli istotnie nim
nie będziesz. A jak potrafisz być, jeśli nie opanuje
ciebie miłość? Przecież zjawia się ona zwykle nie
w wyniku obliczenia korzyści, tylko rodzi się sama
ze siebie oraz powstaje z własnej woli. „Ja wsze­
lako szukam tylko korzyści“ . Przyjaźń tedy będzie
trwała tak długo, jak długo będzie jej towarzyszyła
korzyść, i jeśli to korzyść stworzyła związek przy­
jaźni, taż sama korzyść go rozwiąże. Cóż jednak
uczynisz, gdy — jak się to zdarza częstokroć —
płynąca z przyjaźni korzyść ustanie? Czy przyja­
ciela porzucisz? Cóż to więc za przyjaźń? Czy więź
nadal zachowasz? Lecz jak się to zgadza ze sobą?
Bo przecież pamiętasz, coś stwierdził o przyjaźni,
iż jest ona pożądana ze względu na pożytek. „Nie
chcę ściągnąć na siebie ogólnej niechęci, gdybym
O najwyższym dobru i zlu 25?

przestał dbać o przyjaciela“ . Przede wszystkim dla


jakiej innej przyczyny postępowanie takie budzi
niechęć, jeśli nie dlatego, że jest haniebne? Chociaż
więc nie porzucisz przyjaciela, by nie narazić się
przez to na jakąś przykrość, jednakowoż będziesz
mu życzył śmierci, aby nie zostawać z nim w związku
bez korzyści. A cóż dopiero, gdy nie tylko nie przy­
sporzy on żadnej korzyści, ale przyjdzie ci jeszcze
poświęcić dlań jakąś część swojego majątku, podjąć
trudy, narazić na niebezpieczeństwo swoje życie?
Zaprawdę, czy nie obejrzysz się wtedy na siebie
i nie pomyślisz, że każdy urodził się dla swojego
dobra i swoich własnych przyjemności? Czy w cha­
rakterze zakładnika poręczysz u tyrana życiem swoim
za przyjaciela, jak ów sławny pitagorcjczyk porę­
czył u tyrana sycylijskiego? Albo gdybyś był Pila-
desem, czy podawałbyś się za Orestesa, aby umrzeć
za przyjaciela? Albo będąc na miejscu Orestesa,
czy zaprzeczyłbyś Piladesowi oraz wyjawiłbyś sie­
bie, a gdyby ci nie uwierzono, czy mimo to nie
prosiłbyś, ażeby zabito was razem? Ty, Torkwacie,
z pewnością byś wszystko to zrobił; jestem bowiem
przekonany, że nie ma nic takiego, co zasługiwałoby
na większą pochwałę, a czego ty byś nie chciał dopeł­
nić na przykład ze strachu przed śmiercią lub przed
cierpieniem. Nie chodzi nam tu jednak o to, co wynika
z twojej natury, ale o to, co można wnioskować z twojej
nauki. Pogląd, którego bronisz, zasady, których się wy­
uczyłeś i które zyskały twoje uznanie, całkowicie burzą
przyjaźń. I niech sobie Epikur wynosi ją pochwałami
swymi aż pod niebiosa, jak zresztą istotnie czyni.
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. III 17
258 O najwyższym dobru i złu

Lecz twierdzisz, że on sam przestrzegał związków


przyjaźni. Któż, proszę cię usilnie, przeczy, że był
on mężem prawym, przyjaznym i szlachetnym?
W rozważaniach niniejszych chodzi o jego naukę,
a nie o obyczaje. Zostawmy tę przewrotność lekko­
myślnym Grekom, którzy złorzeczeniami prześla­
dują ludzi nie zgadzających się z nimi w sposobie
pojmowania prawdy. Choć jednak Epikur był dobry
w swojej trosce o przyjaciół, atoli, jeśli to prawda,
bo nic tutaj nie twierdzę, nie odznaczał się on na­
leżytą bystrością. Mówisz, że zyskał sobie uznanie
wielu ludzi? I może nawet słusznie mówisz, ale
świadectwo tłumu nie jest najważniejsze. W każdej
bowiem sztuce, w każdym zajęciu, we wszelkiej
nauce i w samej nawet cnocie wszystko, co jest
najlepsze, jest też nader rzadkie. I właśnie w tym
że i Epikur był prawym człowiekiem, i wielu epi­
kurejczyków było dawniej i jest obecnie wiernych
w przyjaźni, statecznych i poważnych w ciągu ca­
łego swego życia, określających zamiary swe nie
według rozkoszy, lecz według powinności, widzę
osobiście dowód, iż tym większa jest siła cnoty, a tym
mniejsza rozkoszy. Niektórzy bowiem żyją tak, iż
postępkami przeczą swojej mowie. I podobnie jak o in­
nych przyjmuje się, że mówią lepiej niźli postępują,
tak ci lepiej, moim zdaniem, postępują niż mówią.
Lecz to całkiem nie należy do rzeczy. Zwróćmy
raczej uwagę na twoje wypowiedzi o przyjaźni.
Wśród nich poznałem, jak mi się zdawało, jedną
pochodzącą od samego Epikura, że mianowicie
przyjaźń nie daje się oddzielić od rozkoszy i że na-
O najwyższym dobru i zlu 259

leży uprawiać przyjaźń z tego powodu, iż bez niej


nie można żyć ani bezpiecznie, ani bez lęku, ani
nawet przyjemnie. Lecz dałem na to odpowiedź
wystarczającą. Przytoczyłeś też inne szlachetniejsze
zdanie, pochodzące od tych nowszych epikurejczy­
ków, nigdy natomiast — jak mi dobrze wiadomo —
nie wypowiedziane przez Epikura samego, iż naj­
pierw szuka się przyjaciela gwoli pożytku, gdy jednak
dojdzie dć> tego zażyłość, wtedy kocha się go ze
względu na niego samego, nie żywiąc nawet na­
dziei na rozkosz. Lubo zdanie to można wielu spo­
sobami zganić, biorę wszelako, co mi dają. Mnie
to bowiem wystarcza, im samym jednak nie wy­
starcza; bo mówią, że niekiedy można uczynić coś
dobrego bez oczekiwania i szukania jakiejkolwiek
rozkoszy. Przywiodłeś jeszcze wypowiedzi innych, 83
iż mędrcy zawierają ze sobą jakowąś ugodę, aby
względem przyjaciół żywić uczucie takie samo,
jakie żywią w stosunku do siebie; mówiłeś, że tak
może się dziać, że częstokroć istotnie się tak dzieje
i że ogromnie sprzyja to przysparzaniu rozkoszy.
Jeżeli mogą zawrzeć ugodę tego rodzaju, to niech
zawrą również i taką, by samą przez się i bezinte­
resownie kochać słuszność, skromność tudzież wszyst­
kie inne cnoty. Jeśli zaś uprawiamy przyjaźń dla
zysku, dla korzyści czy dla pożytku, jeśli wcale nie
będzie miłości, która czyni przyjaźń pożądaną je ­
dynie samą przez się, z istoty swej i ze względu na
siebie, to czyż podlega jakiejkolwiek wątpliwości, że
wyżej od przyjaciół cenić będziemy majątki ziem­
skie i domy?
17*
260 O najwyższym dobru i zlu

84 Możesz tu jeszcze raz przypomnieć, co Epikur


w najpiękniejszych słowach powiedział ku chwale
przyjaźni: nie pytam o to, co on mówi, lecz o to,
co można powiedzieć zgodnie z jego poglądem
i nauką. „Szukamy przyjaźni gwoli pożytku“ . Czy
sądzisz tedy, że ten nasz Triariusz może ci przyspo­
rzyć więcej pożytku niż gdyby twoją własnością
stały się spichrze w Puteolach? Zestaw wszystkie
wasze zwykłe dowody. „Znajdujemy oparcie w przy­
jaciołach“ . Dość masz oparcia w sobie samym,
dość w prawach, dość w związkach nie tak ścisłych.
Już przy takim oparciu nikt nie będzie mógł tobą
gardzić, a nienawiści i zazdrości łatwo unikniesz
sam. Na to bowiem daje ci Epikur odpowiednie
wskazania. Wszak używając tak wielkich dochodów
na hojne podarunki, świetnie obronisz się i obwa­
rujesz ogólną życzliwością nawet bez takiej przyjaźni,
85 jak u Piladesa. „Lecz z kimże mam żartować i pro­
wadzić r— jak się to mówi — poważne rozmowy,
komu powierzać swe sprawy poufne i z kim dzielić
się wszystkimi swymi tajemnicami?“ Najlepiej ze
sobą samym, a następnie też z powszednimi przy­
jaciółmi. Ale przypuśćmy, że i to, o czym tu mówisz,
przynosi korzyść; czymże jest jednak w porównaniu
z korzyścią, jaką dają tak wielkie bogactwa? Wi­
dzisz tedy, że jeśli oceniać przyjaźń wedle jej własnej
wartości, to nie ma nic znakomitszego, jeśli zaś
wedle pożytku, to najściślejsze związki zażyłości
przewyższa wartość zyskownych dóbr ziemskich.
Mnie samego więc musisz kochać, a nie mój mają­
tek, jeżeli mamy być dobrymi przyjaciółmi.
O najwyższym dobru i zlu 261

Wszelako zbyt długo już zatrzymuję się nad spra- 27


wami całkiem jasnymi. Po wykazaniu i dowiedzeniu
bowiem, że ani dla cnót, ani dla związków przy­
jaźni nigdzie nie znajdzie się miejsca, jeśli wszystko
zwracać będziemy ku rozkoszy, nie trzeba już poza
tym wiele mówić. Aby się nie zdawało jednak, iż
pewne twierdzenia pozostały bez odpowiedzi, usto­
sunkuję się teraz pokrótce do reszty twojego wy­
wodu. Ponieważ tedy cała filozofia zmierza do szczę- 86
śliwego życia, przy czym ludzie zaczęli ją uprawiać
poszukując tego jedynie celu, szczęśliwe życie zaś
różni filozofowie pojmują rozmaicie, a wy pokła­
dacie w rozkoszy i przeciwnie, wszelkie nieszczęście
sprowadzacie do cierpienia, tedy zastanówmy się
przede wszystkim, czym podług was jest życie szczę­
śliwe. Otóż przyznacie mi, jak sądzę, że jeśli tylko
jest jakaś szczęśliwość, musi ona być całkowicie
w mocy mędrca. Bo jeśli życie szczęśliwe można
utracić, to nie jest ono szczęśliwe. Któż bowiem 87
ma zupełną pewność, że to, co jest znikome i prze­
mijające, zostanie dlań na zawsze jako niezmienne
i trwałe? Kto zaś nie ma zaufania do trwałości swo­
jego szczęścia, musi nieuniknienie obawiać się, by
kiedyś po jego utracie nie stać się nieszczęśliwym.
Nikt znów nie może być szczęśliwy żywiąc obawę
o najdroższe rzeczy. Nikt więc nie je s t. w stanie
osiągnąć szczęśliwości. Bo nie podług jakiejś tam
cząstki, lecz podług całego przebiegu życia zwykło
się je nazywać szczęśliwym, przy czym nadaje się
życiu tę nazwę tylko wtedy, gdy już upłynęło i do­
biegło do końca. Nikt nie może być raz szczęśliwy,
262 O najwyższym dobru i złu

a drugi raz nieszczęśliwy. Kto bowiem będzie przy­


puszczał, że może być nieszczęśliwy, ten nie skosztuje
szczęśliwości. Gdy raz mianowicie rozpoczęło się
żyć szczęśliwie, trwa to tak długo, jak sama owa
sprawczyni szczęśliwego życia — mądrość; i nie
czeka się wtedy ostatniej chwili swego bytowania,
co — jak pisze Herodot — ■ doradzał Krezusowi
Solon. Ale przecież Epikur, jak to z taką pewnością
siebie dowodziłeś, przeczy, by dłuższy przeciąg
czasu przyczyniał się w jakiś sposób do szczęśli­
wego życia, i powiada, że w krótkiej chwili można
doznać rozkoszy nie mniejszej niż rozkosz wieczno­
trwała. Są to słowa jak najbardziej niezgodne ze
sobą. Ponieważ bowiem upatruje dobro najwyższe
w rozkoszy, twierdzi, że rozkosz doznawana w nie­
skończonym przeciągu czasu nie może być większa
cd doznawanej w czasie ograniczonym i krótkim.
Kto wszelkie dobro widzi w cnocie, ten istotnie
może powiedzieć, że życie szczęśliwe polega tylko
na doskonałości cnoty; jako że przeczy on, by czas
przydawał coś do najwyższego dobra. Kto jednak
będzie utrzymywał, że to rozkosz jest sprawczynią
szczęśliwcści życiowej, jak zostanie on w zgodzie
ze sobą, jeśli powie, że rozkosz nie powiększa się
przez długotrwałość? A więc nie powiększa się też
cierpienie. Czy wszelkie bardzo długo trwające cier­
pienie jest przez to samo bardzo uciążliwe, a dłu­
gotrwałość rozkoszy nie czyni jej bardziej pożądaną?
Jakaż jest więc przyczyna, dla której Epikur zawsze
nazywa bóstwo szczęśliwym i wiecznym? Dlatego,
że pó odebraniu wiecznotrwałości Jowisz pod żad-
O najwyższym dobru i złu 263

nym względem nie byłby szczęśliwszy od Epikura.


Jeden i drugi bowiem zażywa najwyższego dobra,
to jest rozkoszy. „Lecz przecież ten doznaje też cier­
pienia“. Ale nie przywiązuje do niego żadnego zgoła
znaczenia, twierdzi bowiem, że gdyby nawet go pa­
lono, zawołałby: „Jakież to jest przyjemne!“ Pod 89
jakim względem więc bóstwo stoi wyżej od Epikura,
jeżeli nie przewyższa go wiecznotrwałością? I cóż
jest w niej dobrego oprócz najwyższej rozkoszy,
w dodatku nigdy nie przemijającej? Na co przyda
się więc wypowiadanie chwalebnych słów, jeśli słowa
te nie zostają w zgodzie ze sobą? Szczęśliwe życie
polega na rozkoszy ciała; dodam, jeśli chcesz, że
i na rozkoszy ducha, skoro i ta wywodzi się, waszym
zdaniem, z ciała. I cóż? Kto może poręczyć mędr­
cowi nieprzerwane trwanie takiej rozkoszy? Przecież
wszystko, co przyczynia rozkoszy, nie znajduje się
w mocy mędrca. Szczęśliwość bowiem polega tu
nie na samej mądrości, lecz na tym, co mądrość
przysposabia dla rozkoszy. Wszystko to zaś znaj­
duje się na zewnątrz nas; a to, co jest zewnętrzne,
jest też przypadkowe. W ten sposób panem szczęśli­
wego życia staje się przypadek, o którym Epikur
powiada, że przeszkadza mędrcowi w nieznacznym
tylko stopniu.
Pięknie — powiesz mi na to. — Są to drobnostki. g08
Mędrca wzbogaca sama natura, której skarby są
łatwe do zdobycia, jak nauczał Epikur. Jest to
dobrze powiedziane i ja się temu nie sprzeciwiam,
lecz jego twierdzenia same sobie się sprzeciwiają.
Przeczy on bowiem, by przy najskromniejszym po-
264 O najuyższym dobru i złu

żywieniu, to jest przy najprostszych pokarmach i na­


pojach, doznawało się przyjemności mniejszej niż
przy najbardziej wyszukanych przysmakach. Gdyby
twierdził on, że dla życia szczęśliwego nie stanowi
żadnej zgoła różnicy, jakie spożywa się pokarmy,
byłbym się na to zgodził, a nawet go pochwalił,
bo słowa jego byłyby prawdziwe. Równie chętnie
słucham Sokratesa, który nie przywiązuje do roz­
koszy żadnego znaczenia i powiada, że przyprawę
jadła stanowi głód, a przyprawę napoju pragnie­
nie. Lecz jeśli ktoś sprowadzający wszystko do roz­
koszy żyje jak Galloniusz, a przemawia jak ów Pi-
91 son Oszczędny, to go nie słucham i uważam, że
mówi inaczej niż myśli. Wywodzi on więc, że skarby
natury są łatwe do zdobycia, gdyż natura poprzestaje
ńa małym. Istotnie, [moglibyście z tym występo­
wać], gdybyście tak wysoko nie szacowali rozkoszy.
Najtańsze potrawy, powiada, dają rozkosz nie
mniejszą niż najkosztowniejsze. Jest to nie tylko
nie mieć rozumu, ale nawet podniebienia. Tym
bowiem, którzy za nic mają rozkosz jako taką, wolno
powiedzieć, że jesiotra nie przenoszą ponad sardelę;
kto jednak w rozkoszy upatruje dobro najwyższe,
ten powinien oceniać wszystko wedle odczuć zmy­
słowych, a nie wedle przesłanek rozumowych, i musi
uznać za najlepsze to, co najsmaczniejsze.
92 Atoli niech już tak będzie. Niech on rozkosz naj­
wyższą czerpie nie tylko z czegoś małego, ale — je ­
żeli chodzi o mnie — nawet z niczego, jeśli to po­
trafi; niechaj owa nasturcja, którą — jak pisze Kse-
nofont — zwykli jadać Persowie, dostarcza rozko­
O najwyższym dobru i zlu 265

szy nie mniejszej niźli uczty syrakuzańskie, które tak


ostro potępiane są przez Platona. Niech, powtarzam,
zdobycie rozkoszy będzie tak łatwe, jak wy tego
chcecie; lecz co powiemy o boleści? Wszak wiążące
się z nią udręki bywają aż tak dotkliwe, że pośród
nich, jeśli tylko cierpienie jest największym złem,
życie nie może być szczęśliwe. Sam bowiem Me-
trodor, będący prawie drugim Epikurem, opisuje
stan szczęśliwości takimi mniej więcej słowy: „Ciało
znajduje się podówczas w doskonałym stanie i ma
się pewność, że będzie tak zawsze“ . Ale czy ktoś
może mieć pewność, w jakim stanie będzie się znaj­
dowało jego ciało już nie powiem do końca roku,
lecz do najbliższego wieczora? Cierpienia więc, to
jest największego zła, będzie człowiek obawiał się stale,
chociażby jeszcze nie nadeszło; bo może ono na­
dejść w każdej chwili. Jakże tedy obawa najwięk­
szego zła zgodzić się może ze szczęśliwym życiem?
Prawi mi tutaj, że Epikur nauczył go sposobu po­
zwalającego lekceważyć ból. Niedorzeczne jest już
samo to, że największe-zło można lekceważyć. Lecz
jakiż w końcu jest ten jego sposób? Boleść bardzo
dotkliwa, powiada, trwa krótko. Przede wszystkim
co rozumiesz pod wyrazem „krótko“? Następnie jaką
boleść masz za bardzo dotkliwą? Bo i jakże? Czyż
bardzo dotkliwy ból nie może trwać przez wiele
dni? Ba, czasem utrzymuje się nawet przez wiele
miesięcy! Chyba że mówisz o takiej boleści, która
natychmiast po zjawieniu się zabija. Ale któż się
boi owej boleści? Wolałbym, żebyś ukoił taki ból,
jaki na oczach moich dręczył Gnejusa Oktawiusza,
266 O najwyższym dobru i zlu

syna Marka, a mego przyjaciela, bardzo dobrego


i szlachetnego człowieka, i to nie raz i nie przez
krótki czas, ale często i nader długo. Na bogów
nieśmiertelnych, jakież męki on znosił, gdy wszyst­
kie członki zdawały się płonąć! A jednak, ponieważ
to nie było największe zło, nie robił wrażenia nie­
szczęśliwego, jeno cierpiącego. Czułby się wszakże
nieszczęśliwym, gdyby opływał w rozkosze, wiodąc
haniebne i występne życie.
Zupełnie więc nie rozumiem, co to ma znaczyć,
gdy mówicie, że ciężki ból jest krótki, a długo trwa­
jący lekki. Wiem bowiem, że są i ciężkie bóle, i za­
razem bardzo długotrwałe. Istnieje inny, lepszy
sposób ich znoszenia, którego wy wszelako stosować
nie możecie, gdyż nie kochacie cnoty dla niej sa­
mej. Męstwo daje tutaj pewne wskazania czy nie­
omal prawa, które zabraniają mężowi, upodabniać
się w bólu do niewiasty. I dlatego za rzecz ha­
niebną uważać trzeba nie mówię martwienie się,
bo niekiedy jest to nieuniknione, lecz postępowanie
takie jak Filokteta, który skargami swymi napeł­
niał smutkiem ową słynną skałę na Lerhnos,
Co jękiem, szlochem żałosnym, lamentem i narzekaniem /
Rozbrzmiewa i echem odgłosy płaczliwe głucho powtarza.

Niechże Epikur, jeśli może, spróbuje wygłosić swe


czarodziejskie formułki do tego,
K to przez żmii ukąszenie mając w żyłach / Jad straszliwy,
okrutne męczarnie i bóle przeżywa.

Niechaj mu powie: „Pst, Filoktećie! Krótki to ból“ .


Lecz on dziesiąty rok już leży' w jaskini. ¿,A jeżeli
O najwyższym dobru i złu 267

długi, to lekki, są w nim bowiem przerwy i chwile


ulgi“ . Przede wszystkim nieczęsto, a następnie co 95
to za ulga, skoro świeża jest pamięć bólu minionego
i męczy lęk przed bólem przyszłym, dopiero zagra­
żającym. „Niech więc umrze“ — powiada. Byłoby
to może najlepsze, ale gdzie się podziało owo wasze:
„W życiu zawsze jest więcej rozkoszy niż bólu“?
Bo jeśli rzeczywiście tak jest, to uważaj, byś nie
dopuścił się zbrodni doradzając mu śmierć. Lepiej
tedy powiedzieć: Haniebnie jest nie być mężczyzną,
dać się osłabić bólowi, dać się załamać i ulec. Jako
że owo wasze powiedzenie, że „jeśli ból jest ciężki,
trwa krótko, a jeżeli trwa długo, to jest lekki“ ,
stanowi jeno pustą gadaninę. Cnota, wielkodusz­
ność, cierpliwość, męstwo — oto środki łagodzące,
które zwykle uśmierzają ból.
Bym nie szukał daleko, posłuchaj, co mówi umie- ^
rający Epikur, a zrozumiesz, że czyny jego nie zga­
dzają się ze słowami. „Epikur pozdrawia Her-
marcha. Pisałem to — ^ powiada — w szczęśli­
wym, a zarazem ostatnim dniu mojego życia. Zno­
siłem zaś tak straszne bóle pęcherza i wnętrzności,
że srogości ich nic już nie mogłoby powiększyć“ .
O, nieszczęsny człowiecze! Nie mogę cię nazwać
inaczej, jeżeli ból jest największym złem. Ale po­
słuchajmy jeszcze samego Epikura: „Aliści wszystko
to — mówi — nagradzało mi zadowolenie duchowe,
którego źródłem było wspomnienie moich badań
i odkryć naukowych. T y wszelako, jak odpowiada
to twojej od lat młodzieńczych przejawiającej się
życzliwości dla mnie oraz dla filozofii, postaraj się
268 O najwyższym dobru i złu

otoczyć pieczą dzieci Metrodora“ . Nie przekładam


ja w tej chwili nad jego śmierć ani śmierci Epa-
minondasa, ani Leonidasa. Pierwszy z nich, gdy
pod Mantyneą zwyciężył Lacedemończyków i zro­
zumiał, że wskutek odniesienia ciężkiej rany jest
umierający, skoro tylko otworzył oczy, zapytał, czy
ocalała jego tarcza. A gdy najbliżsi z płaczem od­
powiedzieli mu, że ocalała, zapytał z kolei, czy
zostali pokonani nieprzyjaciele. Kiedy także i na to
usłyszał zgodną ze swoim życzeniem odpowiedź, ka­
zał wyrwać włócznię, którą został przebity. Po
czym, straciwszy wiele krwi, radosny i zwycięski
skonał. Natomiast król lacedemoński Leonidas wraz
z trzystu wojakami, których przyprowadził ze
Sparty, przeciwstawił się w Termopilach nieprzy­
jacielowi, mając do wyboru bądź haniebną ucieczkę,
bądź chlubną śmierć. Wspaniała jest śmierć wo­
dzów! Filozofowie zaś umierają przeważnie w swoich
łóżkach. Stanowi jednak różnicę, jak umierają.
Umierający Epikur wydawał się sobie szczęśliwy.
Wielce to chwalebne. „Najsroższe bóle — ■ powiada —
wynagradzało mi zadowolenie“ . Osobiście słyszę
tutaj głos filozofa, Epikurze; lecz tyś zapomniał,
co ci wypadało powiedzieć. Bo przede wszystkim,
jeżeli prawdziwe jest to, czego wspomnienie sprawia
ci, jak powiadasz, radość, a inaczej mówiąc, jeśli
prawdziwe są twe pisma i odkrycia, to nie możesz
się cieszyć. Wszak teraz już nie masz nic, co mogłoby
dotyczyć ciała, zawsze zaś powtarzałeś, że nikt ani
nie cieszy się, ani nie boleje inaczej, jak z powodu
ciała. „Cieszę się — ■ twierdzi — z rzeczy przeszłych“ .
O najwyższym dobru i złu 269

Z jakich to mianowicie rzeczy przeszłych? Jeżeli


dotyczących ciała, to odpowiem, że dzisiejsze cier­
pienia równoważysz swymi badaniami naukowymi,
a nie wspomnieniem doznanych przez ciało roz­
koszy; jeśli zaś dotyczących duszy, to fałszem jest
twoje twierdzenie, że nie ma żadnej radości du­
chowej, która by nie dotyczyła ciała. Dlaczegóż
w końcu polecasz dzieci Metrodora? Co z tego szla­
chetnego poczucia obowiązku i z tej chwalebnej wier­
ności — tak bowiem to oceniam — odnosisz do swo­
jego ciała?
Możecie się, Torkwacie, kręcić tutaj na wszystkie
strony; nie znajdziecie w tym świetnym liście Epi­
kura żadnego słowa, które odpowiadałoby jego za­
sadom i zostawało w zgodzie z nimi. W ten sposób
zbija on sam siebie, a pisma jego obalane są przez
jego własną prawość i jego piękne obyczaje. Albo­
wiem owo polecenie dzieci, pamięć tudzież ukocha­
nie przyjaźni, dochowanie w ostatniej chwili życia
najważniejszych swych powinności wykazuje, że
człowiek ma grodzoną prawość bezinteresowną, nie
zachęcaną przez rozkosze ani nie wywołaną przez
zapłatę w postaci jakichś korzyści. Jakiegoż to bo­
wiem pragniemy jeszcze wyraźniejszego dowodu,
że wszystko, co szlachetne i prawe, jest pożądane
samo przez się, skoro widzimy dopełnienie tak waż­
nych powinności przez umierającego?
Lecz o ile list ten, który przed chwilą przełożyłem
prawie dosłownie, uważam za godny pochwały,
choć w żaden sposób nie zgadza się on z istotą fi­
lozofii Epikura, o tyle testament jego sprzeczny jest,
270 O najwyższym dobru i ziu

moim zdaniem, nie tylko z powagą filozofa, ale


także z jego własną nauką. W wielu miejscach bo­
wiem wywodził on obszernie, a w dziele, którem
przytoczył powyżej, napisał krótko i zwięźle, że
śmierć nas nic nie obchodzi, bo co jest w stanie
rozkładu, to nie ma czucia, co zaś nie ma czucia,
to w ogóle nas nie dotyczy. Mógł to samo powie­
dzieć poprawniej i dokładniej. Albowiem powiedze­
nie, że co jest w stanie rozkładu, to nie ma czucia,
odznacza się tą właściwością, iż nie dość jasno wy­
raża, czym jest ów stan rozkładu. Rozumiem wsze­
lako, co chciał rzec. Pragnę wiedzieć natomiast,
dlaczego Epikur, jeżeli wskutek rozkładu, to jest
śmierci, zanika wszelkie odczucie i jeśli nie zostaje
zgoła nic takiego, co by nas jeszcze dotyczyło, dla­
czego tak stanowczo i tak troskliwie ustala i za­
rządza, by Aminomachus i Timokrates, spadko­
biercy jego, udzielali stosownie do uznania Her-
marcha tyle, ile starczyłoby na obchodzenie co roku
w miesiącu gamelionie dnia jego urodzin, oraz da­
wali każdego miesiąca w dwudziestym dniu księ­
życa ■— gwoli uczczenia jego i Metrodora pamięci —
na ucztę dla tych, którzy razem z nim uprawiali filo­
zofię. Nie mogę zaprzeczyć, że słowa te oznaczają, iż
był on człowiekiem dobrym i szlachetnym; atoli w żad­
nym wypadku nie przystoi mędrcowi, a zwłaszcza
badaczowi przyrody, którym on być pragnie, przyj­
mować jakiś dzień za dzień czyichś urodzin. Jakże?
Czyż dzień, który raz kiedyś minął, może wracać
częściej? Na pewno nie. A dzień do tego po­
dobny? Nawet i to jest niemożliwe, chyba że po
O najwyższym dobru i zlu 27 i

upływie wielu tysięcy lat, gdy wszystkie ciała nie­


bieskie w tym samym czasie powrócą do tych sa­
mych miejsc, z których podówczas wyruszyły. Ża­
den człowiek więc nie ma drugiego dnia urodzin.
„Ale jest to przyjęte“ . Ja nie wiedziałem tego na­
turalnie! Lecz przypuśćmy, że taki dzień istnieje:
czy ma być obchodzony też po czyjejś śmierci?
I właśnie ten, kto niby wyrocznia orzekł, że po śmierci
nic nas nie obchodzi, ma zastrzegać taką rzecz w te­
stamencie? Nie było to właściwe dla człowieka, który,
myślą swą przebiegł niezliczone światy tudzież nie­
skończone przestrzenie, nie mające żadnej granicy
ni żadnego kresu. Czy coś podobnego zrobił De-
mokryt? Ażeby pominąć innych, wskazuję tylko tego,
którego jednego naśladował Epikur. Jeśli więc
trzeba było oznaczyć jakiś dzień, dlaczego wybrał
ten, w którym się narodził, a nie ten, w którym zo­
stał mędrcem? Nie mógłby, odpowiesz, zostać mędr-
cem, gdyby się nie narodził. Nie mógłby również,
gdyby się nie była narodziła jego babka. Cała ta
rzecz, Torkwacie, jest zupełnie nieodpowiednia dla
uczonych ludzi — ■ chcieć, aby po ich śmierci ucztami
uświetniano pamięć ich imienia. Jak obchodzicie
takie dni i na jakie żarty dowcipnych ludzi przez
to się narażacie, n ie. chcę mówić; bo kłótnie są tu
niepotrzebne. Mówię tylko, że bardziej stosowne
było, żebyście sami obchodzili dzień urodzin Epi­
kura, niż żeby on zarządzał w testamencie obcho­
dzenie swoich urodzin.
Lecz aby powrócić do rzeczy (bo kiedy mówi­
liśmy o cierpieniu, przeszliśmy do owego listu), mo-
272 O najwyższym dobru i zlu

żerny obecnie cały nasz wywód zaniknąć w taki


oto sposób: kto dożnaje największego zła, ten, póki
go doznaje, nie jest szczęśliwy; mędrzec zaś jest
szczęśliwy zawsze, choć czasami doznaje cierpie­
nia; cierpienie tedy nie jest największym złem.
A coż wreszcie mają oznaczać słowa, że przeszła
szczęśliwość nie przemija dla mędrca, nieszczęść zaś
nie trzeba pamiętać? Przede wszystkim czy znaj­
duje się w naszej mocy, co mamy pamiętać? Wszak
Temistokles, gdy mu Simonides czy też ktoś inny
obiecywał, że nauczy sztuki zapamiętywania, od­
rzekł: „Wolałbym sztukę zapominania. Bo pamiętam
nawet to, czego nie chcę pamiętać, a nie mogę za­
pomnieć tego, co zapomnieć chciałbym“ . Był to
człowiek wielkiego rozumu. Sprawa ta wszelako
przedstawia się tak, że wymagamy od filozofa zbyt
wiele, żądając, by nakazywał on sobie niepamięć.
Uważaj, by nie upodobniło się to do wymogów
waszego Manliusza lub nie było czymś jeszcze
sroższym, jeżeli nakazujesz coś takiego, czego nie
jestem w stanie spełnić. A co powiesz, jeśli pamięć
minionych nieszczęść jest przyjemna? Co do tego
niektóre przysłowia prawdziwsze są od waszych
twierdzeń. I tak mówi się pospolicie: „Miłe są trudy
zakończone“ . Dobrze też wyraża się Eurypides
w wierszu, który przełożę, jeśli potrafię, na łacinę,
bo w brzmieniu greckim wszyscy go już znacie:
Słodkie jest wspomnienie trudów przeminionych.

Ale wróćmy do przeminionych przyjemności. Gdy­


byście mówili o takich, jakimi mógł posłużyć się
O najwyższym dobru i złu m

Gajus Mariusz, by znajdując się na wygnaniu, żyjąc


w niedostatku i będąc zmieszany z błotem ulżyć
swojemu cierpieniu przez przypominanie dawniej­
szych zwycięstw, to słuchałbym was i stanowczo
pochwalał. Bo życie szczęśliwe mędrca nie mogłoby
osiągnąć swojej pełni ani dojść do swojego szczytu,
gdyby wszystkie poprzednie jego dobre zamierzenia
i dokonania pogrążone zostały w niepamięci. Atoli
wedle was o życiu szczęśliwym rozstrzygają wspom­
nienia doznanych rozkoszy, i to doznanych przez
ciało. Bo jeżeli istnieją jakieś inne, fałszem jest, że
wszystkie rozkosze duchowe zostają w ścisłym
związku z ciałem. Jeżeli zaś rozkosz cielesna daje
zadowolenie nawet wtedy, gdy już przeminęła, to
nie rozumiem, dlaczego Arystoteles tak bardzo wy­
śmiewa epigramat Sardanapala, w którym to epi­
gramacie ów król Asyrii chełpi się, że zabrał z sobą
wszystkie zmysłowe rozkosze. Jakim sposobem bo­
wiem — pyta — mogło mu zostać po śmierci to,
czego za życia nawet nie był w stanie odczuwać
dłużej jak w chwili używania? Rozkosz cielesna więc
szybko przemija; choćby była najprzyjemniejsza,
ulatuje i częściej zostawia nam przyczynę żalu niźli
miłego wspomnienia. Szczęśliwszy jest już Afrykań-
czyk, kiedy przemawia do ojczyzny w taki oto
sposób:
Przestań, o Rzymie, bać się swoich nieprzyjaciół,

a potem przepięknie dodaje:


Bom trudami swoimi stworzył ci mocną warownię.

C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. III 18


274 O najwyższym dobru i złu

On cieszy się z minionych trudów, ty każesz cieszyć


się z przeszłych rozkoszy; on się odwołuje do tego,
z czego nic nigdy nie miało na względzie ciała, ty
cały uwiązłeś w ciele.
Jak z kolei może się utrzymać samo tamto wasze
twierdzenie, że wszystkie rozkosze i cierpienia ducha
wiążą się z rozkoszami i cierpieniami ciała? Nicże
ci nigdy nie sprawia przyjemności — a dobrze
wiem, z kim mówię — nicże ci więc, Torkwacie,
nie sprawia przyjemności samo przez się? Pomijam
godziwość, szlachetność, sam widok cnót, o których
była mowa wyżej; wspomnę tylko o rzeczach mniej
znaczących: kiedy piszesz lub czytasz poemat albo
mowę, kiedy badasz całokształt wypadków dziejo­
wych lub historię poszczególnych krajów, kiedy ci
się podoba posąg, obraz, urocze miejsce, zabawa,
polowanie, dom wiejski Lukullusa (bo gdybym
mówił o twoim, mógłbyś się posłużyć wybiegiem
i powiedzieć, że dotyczy twojego ciała) — czy
wszystko to, co wymieniłem, odnosisz do ciała, czy
też jest coś takiego, co sprawia ci przyjemność samo
przez się? Albo okażesz się bardzo uparty, jeśli
będziesz obstawał, że wszystko co wyliczyłem, od­
nosi się do ciała, albo musisz porzucić całą rozkosz
Epikura, jeśli temu zaprzeczysz.
Co się tyczy natomiast wywodu twego, że roz­
kosze i cierpienia duchowe większe są od cielesnych,
ponieważ duch ogarnia aż trzy czasy, ciało zaś
odczuwa jedynie teraźniejszość, to jak się można
zgodzić, że ktoś, kto cieszy się z czegoś ze względu
na mnie, cieszy się więcej ode mnie samego? Roz-
O najwyższym dobru i zlu 275

kosz duchowa, powiadacie, rodzi się z rozkoszy cie­


lesnej, przy czym rozkosz duchowa jest większa niż
cielesna; i dlatego to winszujący jest bardziej zado­
wolony niźli ten, komu się winszuje. Lecz kiedy
chcecie udowodnić, że mędrzec jest szczęśliwy, gdyż
doznaje największych rozkoszy duchowych, pod
każdym względem większych od cielesnych, nie wi­
dzicie, co tu można zarzucić. Bo będzie on też
doznawał cierpień duchowych pod każdym wzglę­
dem większych od cielesnych. Tak oto ten, o którym
powiadacie, że zawsze jest szczęśliwy, nieuniknienie
musi być czasami nieszczęśliwy, i nigdy zaprawdę
nie utwierdzicie jego szczęśliwości, póki wszystko
będziecie sprowadzali do rozkoszy i do cierpienia.
I dlatego, Torkwacie, musimy znaleźć dla czlo- 10 9
wieka jakieś inne najwyższe dobro, a rozkosz zo­
stawmy zwierzętom, na które wy powołujecie się
zwykle jako na świadków w sprawie najwyższego
dobra. Co powiesz na to, że nawet zwierzęta doko­
nują wielu czynności, idąc każdorazowo za głosem
swojej natury i po części kierując się troskliwością
albo nawet dokładając trudu, jak na przykład przy
rodzeniu czy wychowywaniu potomstwa, tak iż
jasno widać stąd, że mają na celu zgoła coś innego
niż rozkosz? Jedne z nich znajdują zadowolenie
w bieganiu i odbywaniu wędrówek, drugie zaś, łą­
cząc się w gromady, naśladują do pewnego stopnia
związki i społeczeństwa ludzkie. Widzimy u pewnej no
odmiany ptaków niektóre oznaki wiernej miłości,
zdolności poznawczej oraz pamięci, a u wielu do­
strzegamy także różne potrzeby. A więc u zwierząt
18*
116 O najwyższym dobru i zlu

będą jakieś niezależne od rozkoszy podobieństwa


cnót ludzkich, a u samych ludzi żadnej cnoty prócz
tej, co zmierza do rozkoszy, już nie będzie? I czyż
zechcemy utrzymywać, że człowieka, który najwię­
cej góruje nad innymi żywymi stworzeniami, na­
tura niczym szczególniejszym nie obdarzyła?
Jeżeli wszystko polega właśnie na rozkoszy, to
zwierzęta daleko i pod wielu względami nas prze­
wyższają. Bo ziemia sama przez się dostarcza im
rozmaitych i obfitych pokarmów bez żadnego wy­
siłku z ich strony, my zaś, choć zdobywamy poży­
wienie z wielkim trudem, otrzymujemy je w ilości
bądź ledwie wystarczającej, bądź nawet nie wystar­
czającej. A jednak w żaden sposób nie mogę przyjąć,
żeby najwyższe dobro zwierzęcia i człowieka było
jedno i to samo. Bo i po cóż używamy aż tylu środ­
ków pomocniczych do zdobycia najbardziej przy­
datnych umiejętności? Po cóż nam tyle najszlachet­
niejszych porywów, po co tak wielki orszak cnót,
jeżeli o wszystko to zabiegamy nie dla czego in­
nego, tylko dla rozkoszy? Gdyby Kserkses, kiedy
z tylu okrętami i z tak wielkim konnym i pieszym
wojskiem po złączeniu brzegów Hellespontu i prze­
wierceniu góry Atos szedł pieszo poprzez morze
i żeglował po ziemi, by z taką gwałtownością ude­
rzyć na Grecję, został przez kogoś zapytany o przy­
czynę zgromadzenia tak znacznych środków i po­
djęcia tak ciężkiej wojny i gdyby odpowiedział, że
chciał zdobyć dla siebie miód z Hymettu, na pewno
te tak wielkie wysiłki jego wydawałyby się nieuza­
sadnione. Podobnie też, gdybyśmy powiedzieli, że
O najwyższym dobru i zlu 277

mędrzec wyposażony i opatrzony w bardzo wiele


najważniejszych umiejętności oraz cnót, nie prze­
bywający pieszo mórz, tak jak tamten, i nie pły­
nący na okrętach poprzez góry, lecz myślą swą
ogarniający całe niebo i całą ziemię wraz ze wszyst­
kimi morzami, chciał przez to osiągnąć rozkosz,
powiedzielibyśmy tym samym, że podjął on tyle
trudów gwoli zdobycia odrobiny miodu. Wierz mi, 113

Torkwacie, zrodziliśmy się do czegoś wyższego


i wznioślejszego. Wynika to między innymi z władz
duszy, w których liczbie znajduje się i pamięć nie­
zliczonych rzeczy, u ciebie nawet zgoła nieograni­
czona, i przewidywanie przyszłości niezbyt różniące
się od przepowiedni, i poskromiciel żądz naszych
wstyd, i wierne przestrzeganie sprawiedliwości dla
dobra współżycia ludzkiego, i mocna oraz niewzru­
szona pogarda bólu i śmierci przy znoszeniu dole­
gliwości i narażaniu się na niebezpieczeństwa. To
wszystko więc jest w naszych duszach; ty jednak
przyglądaj się także członkom samym i zmysłom,
które podobnie jak i pozostałe części ciała wyda­
dzą ci się nie tylko współtowarzyszami cnót, lecz
także ich sługami. I cóż? Jeżeli w samym ciele wiele im
rzeczy należy stawiać wyżej od rozkoszy, jak siły,
zdrowie, zwinność i urodę, cóż dopiero sądzisz
o duszach? Wszak w nich to właśnie, zdaniem owych
najuczeńszych mężów starożytności, znajduje się coś
niebiańskiego i boskiego.
Gdyby tedy dobro najwyższe zawierało się w roz­
koszy, jak wy mówicie, pożądane byłoby spędzanie
pośród największej rozkoszy bez przerwy całych dni
278 O najwyższym dobru i złu

i nocy, ażeby wszystkie zmysły, jak gdyby prze­


niknięte wszelkimi przyjemnościami, wprawione zo­
stały w stan zachwytu. Lecz czy jest ktoś godny
miana człowieka, kto chciałby w takiej rozkoszy
przepędzić chociażby jeden dzień? Cyrenaicy oczy­
wiście tego nie odrzucają; wasi zwolennicy wykazują
tu większą skromność, ale tamci może większą zgod-
1 1 5 ność ze sobą. Jednakże przeglądnijmy w myśli już

nie te najważniejsze jztuki, których nie znający zwani


byli przez przodków gnuśnymi; pytam cię, czy nie
wspominając już o Homerze, Archilochu, Pindarze,
sądzisz, że Fidiasz, Poliklet, Zeuksis w sztuce swej
kierowali się rozkoszą? Artysta więc przy tworzeniu
pięknych kształtów będzie miał na oku cel większy
niż wybitny obywatel przy dokonywaniu szlachet­
nych czynów? Jaka zaś jest inna przyczyna tak wiel­
kiego, tak daleko rozprzestrzenionego błędu niż ta,
że człowiek, który za dobro najwyższe poczytywał
rozkosz, zwraca się o radę nie do tej części duszy,
w której zawiera się rozum i mądrość, lecz do po­
żądliwości, to jest do najpośledniejszego składnika
duszy? Bo powiedz mi: jeżeli są bogowie, co i wy
także przyjmujecie, jak mogą być oni szczęśliwi,
skoro nie są w stanie doznawać rozkoszy cielesnych;
albo — jeżeli są szczęśliwi bez tego rodzaju roz­
koszy — dlaczego odmawiacie mędrcowi możności
korzystania z podobnej rozkoszy duchowej?
ug Czytaj, Torkwacie, pochwały już nie mówię tych
ludzi, którzy wysławiani są przez Homera, nie mó­
wię Cyrusa, Agesilausa, Arystydesa lub Temisto-
klesa, Filipa lub Aleksandra, lecz pochwały naszych
O najwyiszym dobru i złu 279

współziomków; czytaj pochwały członków waszej


rodziny: nie znajdziesz, by kogoś chwalono w ten
sposób, iżby go nazywano mistrzem biegłym w przy­
gotowywaniu rozkoszy. Nie o tym mówią napisy
na pomnikach, na przykład ten oto napis na bramie:
„Wiele ludów zgodnie przyjmuje, że był on naj-
pierwszym mężem swego narodu“ . Gzy mamy uwa­
żać, iż wiele ludów zgodnie uznało Kalatyna za
najpierwszego męża swego narodu dlatego, że wy­
różniał się w przysparzaniu rozkoszy? Zatem po­
wiemy, że dobrą nadzieję rokują i wielkimi zdol­
nościami odznaczają się ci młodzieńcy, od których
można oczekiwać, że będą . troszczyć się o swój
pożytek i czynić to, co przyniesie im korzyść? Czy
nie pojmujemy, jak wielkie zamieszanie wyniknie
wtedy w całokształcie stosunków i jak wielki zamęt?
Wszak niszczy się przez to uczynność i niszczy się
wdzięczność, które są więzią przyjaznych stosunków
ludzkich. Bo jeśli to gwoli własnego pożytku wy­
świadczasz komuś przysługę, nie można poczytywać
jej za dobrodziejstwo, jeno za lichwę, i — jak mnie­
mam — wcale nie należy się wdzięczność komuś
takiemu, kto wyświadczył przysługę gwoli własnej
korzyści. Zaprawdę, pod panowaniem rozkoszy mu­
szą nieuniknienie upaść wszystkie najpiękniejsze
cnoty! Istnieją poza tym rozliczne skłonności ha­
niebne i — jeśli szlachetność nie miałaby jak najwię­
kszego znaczenia z samej swojej natury — niełatwo
byłoby zaręczyć, że nie będą one udziałem mędrca.
Zatem, by nie gromadzić tu zbyt wielu dowodów, i
są bowiem wprost niezliczone, wystawienie po­
280 O najwyższym dobru i zlu

chlebnego świadectwa cnocie musi nieuchronnie


zamknąć wszelki przystęp rozkoszy. Lecz nie ocze­
kuj już ode mnie tego świadectwa. Ostrożnie wejrzyj
w swoje serce i badając je z całą rozwagą zapytaj
siebie, czy wolisz, używając nieprzerwanie rozko­
szy, spędzić całe swe życie w owej spokojności, którą
tak często wymieniałeś, i bez cierpienia, a także
i bez tego, co wy wprawdzie macie zwyczaj dodat­
kowo wspominać, co jednakże nie jest możliwe,
czyli bez obawy cierpienia; czy też oddając jak naj­
lepsze przysługi wszystkim ludziom, niosąc potrze­
bującym pomoc i ratunek, wycierpieć choćby udrę­
czenia Herkulesa. Bo .trudy, których nie trzeba uni­
kać, przodkowie nasi nawet w odniesieniu do bóstwa
określili nader przykrą nazwą udręczeń. Wymagał­
bym od ciebie i starałbym się zmusić cię do odpo­
wiedzi, gdybym się nie obawiał oświadczenia, że
i sam Herkules gwoli rozkoszy dokonał tego wszyst­
kiego, co z największym wysiłkiem zdziałał dla do­
bra ludzkości.
Gdym to powiedział, zabrał głos Torkwatus:
— Mam takich — rzekł — do których się odwołam
w tej sprawie i jakkolwiek sam mógłbym coś odpo­
wiedzieć, wolę jednak poszukać ludzi przygotowa­
nych lepiej ode mnie.
— Mówisz zapewne o przyjaciołach naszych Si-
ronie i Filodemusie, zarówno bardzo szlachetnych,
jak i nader uczonych ludziach.
— Dobrze się domyślasz — odrzekł mi na to.
— Zrób, jak ci się podoba — powiedziałem. —
O najwyższym dobru i zlu 281

Lecz byłoby lepiej, gdyby także Triariusz zajął ja ­


kieś stanowisko w sprawie naszego sporu.
— Zrzekam się jego głosu — odparł z uśmiechem
Torkwatus — jako stronniczego, zwłaszcza w tej
sprawie. Bo ty traktujesz to łagodniej, a ten zwy­
czajem stoików nas łaje.
A na to Triariusz: W każdym razie potem będę
ciebie zwalczał jeszcze zuchwałej. Będę miał bowiem
na podorędziu wszystko to, com dopiero usłyszał.
Przystąpię jednak do natarcia nie wcześniej, aż się
dowiem, żeś został już wyćwiczony przez tych mę­
żów, których wymieniłeś.
Po słowach powyższych zakończyliśmy zarówno
przechadzkę naszą, jak i rozmowę.
Księga trzecia

Rozkosz, Brutusie, gdyby mogła mówić sama za


siebie i nie miała tak wytrwałych obrońców, poko­
nana w poprzedniej . księdze, ustąpiłaby na pewno
pierwszeństwa godziwości. Okazałaby się bowiem
bezczelna, gdyby dłużej przeciwstawiała się cnocie,
gdyby przyjemność przekładała nad szlachetność albo
gdyby obstawała, że miłe odczucia cielesne tudzież
zrodzone z nich zadowolenie znaczą więcej niźli
wzniosłość i stałość ducha. Dlatego właśnie pozwólmy
jej odejść i nakażmy pozostać w swych siedliskach,
by wdzięki jej i ponęty nie były dla nas przeszkodą
2 w poważnej rozmowie. Musimy bowiem dociekać,
gdzie jest owo najwyższe dobro, jakie chcemy zna­
leźć, gdyż i rozkosz jest daleka od niego, i to samo
mniej więcej da się zarzucić tym, którzy za dobro
takie uznali wolność od cierpienia; nie wypada też
przyjmować żadnego dobra najwyższego, nie mają­
cego w sobie cnoty, nad którą nie może być wszak
nic doskonalszego. Jakkolwiek tedy w rozmowie,
którą miałem z Torkwatem, wcale nie byłem opie­
szały, jednakowoż walka ze stoikami, którą teraz
O najwyższym dobru i zhi 283

zamierzam podjąć, wymaga ode mnie więcej wy­


siłku. Wszystko bowiem, co mówi się o rozkoszy,
nie wyróżnia się ani tak nadzwyczajną wnikliwością,
ani głębokością rozważań. Przecież i ci, którzy jej
bronią, nie mają wprawy w sztuce rozprawiania,
i ci, którzy się im przeciwstawiają, nie walczą
z nazbyt trudną sprawą. Sam Epikur powiada 3
mianowicie, że rozkoszy wcale nie trzeba uzasad­
niać, gdyż rozpoznawanie jej polega na odczuciach
zmysłów, tak iż starczy ją sobie uświadomić, zupeł­
nie natomiast nie potrzeba się uczyć. I dlatego
owe nasze wywody za i przeciw były całkiem proste.
Bo i w przemówieniu Torkwata nie widzieliśmy nic
zawikłanego lub krętego, i moja odpowiedź odzna­
czała się, jak mi się zdaje, przejrzystością. Dobrze
wiesz zaś, jak wnikliwy lub raczej sprytny jest spo­
sób rozprawiania stoików, trudny zarówno dla Gre­
ków, jak jeszcze bardziej dla nas, którzy musimy
poza tym tworzyć wyrazy i oznaczać nowe pojęcia
nowymi nazwami. Żaden człowiek, chociażby mier­
nie wykształcony, z pewnością nie będzie się temu
dziwił, pamiętając, że we wszystkich umiejętno­
ściach, nie mających powszedniego i ogólnego za­
stosowania, jest wiele nowych nazw, skoro dla wszel­
kich pojęć spotykanych w każdej sztuce ustala się
osobne słowa. Toteż i dialektycy, i fizycy posługują 4
się wyrazami nie znanymi nawet w Grecji, geo­
metrzy zaś i muzycy, a także językoznawcy mówią
jakimś tam sobie właściwym językiem. Nawet i pod­
ręczniki retoryki, które są w całości przeznaczone
dla szerokich kół i pisane dostępnie dla każdego,
284 O najwyższym dobru i złu

używają w nauczaniu słów jak gdyby prywatnych


i swoich własnych. Zresztą, żeby pominąć już
sztuki piękne i godne człowieka wolnego, również
i rzemieślnicy nie mogliby uprawiać swoich rze­
miosł, gdyby nie mieli nie znanych nam, a przez
siebie jedynie stosowanych wyrazów. Ba, nawet
i rolnictwo, tak dalekie od wszelkiej nieco gładszej
wytworności, oznaczyło rzeczy, którymi się zajmuje,
nie słyszanymi gdzie indziej nazwami. Tym bardziej
musi to zrobić filozof. Filozofia bowiem jest sztuką
życia i rozprawiając o niej nie można chwytać
słów używanych na rynku. Otóż, ze wszystkich filo­
zofów najwięcej nowości wprowadzili stoicy, przy­
wódca ich zaś Zenon był nie tyle odkrywcą nowych
rzeczy, ile twórcą nowych słów. Jeśli więc w Grecji
zgodzono się, by w języku, który większość uważa
za bogatszy, najwięksi uczeni, mówiąc o sprawach
ogółowi nie znanych, posługiwali się szczególnymi
słowami, to o ileż łatwiej powinno się zezwolić na
to nam, którzy zagadnień tych ośmielamy się teraz
dotknąć po raz pierwszy. Ponieważ zaś często po­
wtarzaliśmy — i to z niejakim żalem nie tylko Gre­
ków, lecz także i tych, którzy za Greków raczej
niźli za naszych współziomków wolą uchodzić —
że pod względem bogactwa wyrażeń wcale nie
ustępujemy Grekom, a nawet ich przewyższamy,
należy przeto dokładać starania, byśmy zdobyli
to pierwszeństwo nie tylko w umiejętnościach wła­
ściwych dla nas, lecz i w naukach uprawianych
przez nich. Mamy co prawda pewne wyrazy, których
zgodnie ze zwyczajem przodków używamy zamiast
O najwyższym, dobru i zlu 285

łacińskich, jak na przykład sama filozofia, jak re­


toryka, dialektyka, gramatyka, geometria i muzyka,
i choć wszystko to można było określić po łacinie,
ponieważ jednak wyrazy te w praktyce zostały przy­
swojone, winniśmy je poczytywać za własne.
Tyle o nazwach różnych rzeczy. Co się zaś tyczy 6
samych rzeczy, to często, Brutusie, boję się, by nie
spotkała mnie nagana, że piszę to do ciebie, któryś
zrobił znaczne postępy zarówno w ogólnym pozna­
niu filozofii, jak i w obznajomieniu się z najlepszą
jej odmianą. Gdybym czynił to chcąc jak gdyby
ciebie nauczyć, nagana ta byłaby słuszna. Jestem
jednak jak najdalszy od tego i posyłam ci dzieło
niniejsze nie po to, żebyś się uczył przedmiotu, który
jest ci już bardzo dobrze znany, lecz z tej przyczyny,
że najłatwiej znajduję ukojenie w twoim towarzyst­
wie i że uważam cię za najsprawiedliwszego krytyka
i sędziego zajęć naukowych, jakie są u mnie wspólne
z tobą. Wysłuchaj tedy mię uważnie, jak to czynisz
zazwyczaj, i rozstrzygnij spór, jaki miałem z wujem
twym, wspaniałym i nadzwyczajnym człowiekiem.
Bo kiedy przebywałem w Tuskulanum i chciałem 7
skorzystać z niektórych książek znajdujących się
w bibliotece młodego Lukulla, udałem się do jego
domu, by — jak to miałem we zwyczaju — osobiście
je stamtąd zabrać. Gdy tam przyszedłem, zobaczy­
łem Marka Katona, o którego obecności nic nie
wiedziałem, siedzącego w bibliotece i obłożonego
dokoła wielu stoickimi dziełami. Odznaczał się on
bowiem, jak ci wiadomo, żądzą czytania i nie mógł
się tym nasycić; ba, nawet nie lękając się czczej
286 O najwyższym dobru i złu

przygany ze strony gminu, przyzwyczaił się czy­


tywać często w samej kurii podczas posiedzeń se­
natu, zresztą wcale nie zmniejszając przez to swo­
jej pracy dla dobra państwa. O ileż bardziej wydawał
się hulać wprost pośród książek (jeśli słów tych można
użyć w stosunku do tak pięknej rzeczy) wtedy,
gdy był całkiem wolny od zajęć i gdy miał do roz­
porządzenia nader bogaty księgozbiór. Kiedy więc
tak się stało, iż niespodzianie spostrzegliśmy się na­
wzajem, zaraz powstał. Następnie padły owe pierw­
sze słowa, które zwykliśmy wypowiadać przy spot­
kaniu :
— Jak to? — zapytał. — Tyś tutaj? Pewnie
przychodzisz ze swego domu wiejskiego. Gdybym
był wiedział, że tam jesteś, sam bym ciebie od­
wiedził.
— Wczoraj — odrzekłem — gdy rozpoczęły się
igrzyska, wyjechałem z Rzymu i ku wieczorowi
przybyłem tutaj. Przyczyną zaś mego zjawienia się
w tym miejscu była chęć wypożyczenia pewnych
dzieł. I zaprawdę, Katonie, trzeba, żeby i nasz
Lukullus zapoznał się niedługo z całym tym zaso­
bem książek; bo wolę, żeby znajdował on przy­
jemność w tych książkach niźli w innym wyposa­
żeniu swojego domu. Wszak bardzo leży mi na
sercu (choć co prawda jest to twoja właściwie po­
winność), by otrzymał on tego rodzaju wykształ­
cenie, iżby stał się podobny i do ojca, i do naszego
Cepiona, i do ciebie, tak bliskiego swego krewniaka.
Troszczę się jednak o niego nie bez przyczyny; bo
powoduję się tu i pamięcią jego dziadka (dobrze
O najwyższym dobru i złu 287

wiesz przecież, jak wysoko ceniłem Cepiona, który —


mym zdaniem — gdyby żył, należałby obecnie do
najpierwszych ludzi w państwie), i nasuwa mi się
przed oczy sam Lukullus, człowiek zarówno wyróżnia­
jący się wszelakimi cnotami, jak i związany ze mną
przyjaźnią oraz wspólnością wszystkich dążeń i za­
mysłów.
— Pięknie — powiedział na to — postępujesz,
skoro z jednej strony zachowujesz pamięć tych, któ­
rzy obaj oddali ci w testamencie dzieci swoje
w opiekę, a z drugiej strony kochasz młodego Lu-
kulla. Jeśli zaś chodzi o mnie, to nie odtrącam tego,
co nazywasz mą powinnością, jeno biorę cię na
współtowarzysza. Dodam jeszcze i to, że młodzie­
niec daje mi już liczne dowody skromności i rozumu,
lecz widzisz wszak jego wiek.
— Widzę zaiste — odparłem — lecz mimo to
należy go już teraz zaprawiać do tych nauk, któ­
rymi jeśli przepoi się w młodzieńczych latach, wy­
każe potem większą gotowość do rzeczy ważniej­
szych.
— Owszem, lecz na pewno będziemy to jeszcze
omawiali dokładniej i częściej, wspólnie też bę­
dziemy działali. Ale usiądźmy — rzekł — jeśli ci
to odpowiada.
Tak też zrobiliśmy.
Wtedy tamten: Lecz czegóż w końcu szukasz
tutaj — ciągnął dalej — skoro sam masz tak wiele
książek?
— Przyszedłem — odpowiedziałem — wziąć do
czytania pewne komentarze Arystotelesa, o których
288 O najwyższym dobru i zlu

wiedziałem, że są tutaj, i które chcę przeczytać,


póki mam czas wolny od zajęć; a to przecież zdarza
nam się nieczęsto.
— O , jakbym chciał — zawołał — żebyś się był
przechylił na stronę stoików! Bo jeśli czyjąś tam,
to na pewno twoją powinnością było nie uznawać
za dobro nic prócz cnoty.
— Zastanów się — odrzekłem — czy raczej nie
twoją, skoro co do rzeczy samej mamy jednakie
mniemanie, bylebyś ty nie nadawał pojęciom no­
wych nazw. Poglądy nasze bowiem zgodne są ze
sobą, a różnimy się tylko w słowach.
— Wcale — zaprzeczył — nie są zgodne. Jeśli
bowiem będziesz nazywał pożądanym i zaliczał
pomiędzy dobra coś jeszcze oprócz szlachetności, to
i szlachetność samą, będącą niby odblaskiem cnoty,
zgasisz, i cnotę całkiem unicestwisz.
n — Wzniosie to brzmi, Katonie — powiedziałem —
lecz czy nie wiesz, że te godne pochwały słowa
wspólne ci są z Pirronem i Arystonem, którzy
wszystko równają? Chciałbym wiedzieć, co myślisz
o nich.
— Pytasz, co myślę o nich? — rzekł. :— Mę­
żowie dobrzy, dzielni, sprawiedliwi i rozważni,
o których albo słyszeliśmy, że byli w naszym pań­
stwie, albo widzieliśmy ich sami, mężowie, którzy
bez żadnej nauki, a idąc jeno za samą naturą, do­
konali wielu czynów chwalebnych, zostali przez na­
turę pouczeni lepiej niż mogliby być pouczeni przez
filozofię, gdyby byli przyjęli jakiś inny jej kierunek
poza kierunkiem nie zaliczającym do dóbr nic prócz
O najwyższym dobru i złu 289

szlachetności, a do rzeczy złych nic prócz hańby.


Jeśli chodzi o pozostałe szkoły filozofów, to jedne
może w większej mierze niż drugie, jednakowoż
ogólnie mówiąc wszystkie, które pomiędzy rzeczy
dobre lub złe zaliczają coś takiego, w czym nie ma
cnoty, nie tylko, moim zdaniem, nie pomagają zu­
pełnie i nie dodają nam siły, abyśmy się stali lepsi,
ale psują samą naszą naturę. Bo jeśli nie utrzyma
się zasady, że dobrem jest tylko to, co szlachetne,
w żaden sposób nie będzie można dowieść, że szczę­
śliwość życiową tworzy cnota. Gdyby zaś tak się
stało, to nie wiedziałbym, dlaczego mielibyśmy
przykładać się do filozofii. Jeśliby bowiem jakiś
mędrzec mógł być nieszczęśliwy, nie sądziłbym, że
ową wychwalaną i sławną cnotę cenić trzeba aż
tak wysoko.
— Wszystko to, coś dotychczas powiedział, K a­
tonie — odparłem — mógłbyś powiedzieć także
wtedy, gdybyś szedł za Pirronem i Arystonem. Bo
dobrze wiesz wszak, że oni szlachetność ową poczy­
tują nie tylko za najwyższe dobro, lecz — podobnie,
jak i ty tego chcesz — za jedyne dobro. A jeśli tak
jest, wynika stąd właśnie to, co — jak widzę — i ty
przyjmujesz, że wszyscy mędrcy zawsze są szczęśliwi.
Czy pochwalasz więc tych filozofów i czy myś­
lisz, że powinniśmy trzymać się tego ich po­
glądu?
— Ależ w żadnym wypadku! — zawołał. — Po­
nieważ bowiem właściwością cnoty jest wybieranie
rzeczy zgodnych z naturą, przeto ludzie, którzy cał­
kiem zrównali wszystko i uznali za tak dalece jed-
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. III 19
290 Ó najwyższym dobra i ziu

nakowe z obydwu punktów widzenia, iż nie czy­


nili żadnego wyboru, unicestwili przez to samą
cnotę.
13 A ja na to : Mówisz to wprawdzie bardzo dobrze,
lecz pytam cię, czy i ty nie musisz postąpić tak samo,
jeśli zwiesz dobrem tylko to, co prawe i szlachetne,
i zacierasz wszelką różnicę między pozostałymi
rzeczami?
— Byłoby tak istotnie — odrzekł — gdybym ją
zacierał; lecz ja ją pozostawiam.
w — Jakimże to mianowicie sposobem? — zapy­
tałem. — Jeżeli sama tylko cnota, jeżeli tylko to,
co nazywasz szlachetnym, prawym, chwalebnym
i godziwym (lepiej bowiem pojmiemy, czym ono
jest, gdy określimy je kilku słowami, mającymi po­
dobne znaczenie), jeśli więc tylko to, powtarzam,
jest dobrem, czy prócz tego możesz mieć jeszcze coś
innego, czym byś się kierował? Albo jeśli nie ma nic
złego, jeno to, co jest haniebne, nieszlachetne, nie­
godziwe, nieprawe, bezecne i szkaradne (aby i to
także z pomocą kilku słów lepiej oznaczyć), to czy
mógłbyś wymienić jeszcze coś innego, czego trzeba
unikać?
— Ponieważ dobrze wiesz — oświadczył — co
mógłbym ci na to odrzec, lecz, jak się domyślam,
chcesz podchwycić coś z mojej krótkiej odpowiedzi,
nie będę odpowiadał na poszczególne pytania,
a że jesteśmy wolni od zajęć, przedstawię raczej,
jeśli nie uznasz tego za nieodpowiednie, całą naukę
Zenona i stoików.
— Ależ wcale nie uznam tego za nieodpowied-
O najwyższym dobru i zlu 291

nie — powiedziałem; — taki wykład twój będzie


bardzo pomocny w naszych dociekaniach.
— Spróbujmy tedy — prawił — aczkolwiek nauka 15
stoików obejmuje pewne sprawy nieco trudne i nie­
zupełnie jasne. Bo skoro w języku greckim wprowa­
dzone niegdyś dla oznaczenia nowych pojęć nazwy
zdawały się... [nie do zniesienia], choć teraz przez
długotrwałe użycie już się utarły, to czy nie są­
dzisz, że jeszcze więcej będą one raziły w języku
łacińskim?
— Jest to zupełnie proste — powiedziałem. —
Jeżeli bowiem Zenonowi, gdy trafił na jakieś nie­
zwykłe pojęcie, wolno było nadać temu pojęciu
niespotykaną dotąd nazwę, dlaczegóż by nie wolno
było postępować tak samo Katonowi? Nie będziesz
musiał jednak przekładać dosłownie, jak to czynią
zwykle tłumacze mający ubogi zasób wyrazów;
starczy, że znajdziesz wyraz częściej używany, a ozna­
czający to samo. Osobiście, jeżeli nie mogę inaczej,
mam zwyczaj używać nawet kilku słów dla odda­
nia tego, co Grecy wyrażają jednym. Poza tym uwa­
żam, że nie powinno być nam zabronione używanie
także greckich wyrazów, jeśli kiedyś nie znajdziemy
odpowiednika łacińskiego. Chodzi o to, by takie
wyrazy, jak ephippium (derka na konia czy siodło)
i acratophorum (dzban do wina) nie miały tu więk­
szych praw niż wyrazy proegmena (rzeczy lepsze, wy­
żej cenione) lub apoproegmena (rzeczy gorsze, godne
odrzucenia), choć te ostatnie można będzie całkiem
dobrze przetłumaczyć na łacinę jako praeposita
i reiecła.
19*
19Ż Ó najwyższym dobru i ziu

1« — Pięknie to z twojej strony — oświadczył — że


mi pomagasz. Wolę naturalnie używać raczej ła­
cińskich wyrazów, które przed chwilą przytoczyłeś.
W innych przypadkach pospieszysz mi z pomocą,
gdy spostrzeżesz, że na czymś utknąłem.
— Będę się starał — przyrzekłem — ale „szczęście
sprzyja odważnym“ ; dlatego też odważ się, proszę
cię usilnie. Bo czyż możemy teraz zająć się czymś
lepszym?
5 — Filozofowie — tłumaczył Kato — których
naukę uważam za słuszną, utrzymują, że gdy tylko
narodzi się jakieś żywe stworzenie (od tego bowiem
wypada mi zacząć), od razu czuje życzliwość dla
samego siebie, troszczy się o zachowanie siebie i swo­
jego dobrego stanu, lubi wszystko, co stan ten utrzy­
muje, żywi zaś wstręt do zagłady i do tego, co zagładę
wydaje się sprowadzać. Że tak jest, dowodzą w spo­
sób następujący: małe wcześniej już, zanim odczują
rozkosz lub cierpienie, szukają rzeczy zbawiennych
dla siebie, a odtrącają szkodliwe, co by się nie działo,
gdyby nie czuły przywiązania do swojego bytu i nie
lękały się zagłady; nie byłoby zaś możbwe, aby
czegokolwiek pragnęły, gdyby nie miały poczucia
swego istnienia i nie kochały przez to siebie. Z tego
powinno się wnioskować, że źródłem wszystkiego
17 jest tutaj miłość własna. Nie należy natomiast, jak
mniema większość stoików, zabczać rozkoszy do na­
turalnych źródeł miłości własnej. Zgadzam się z nimi
całkowicie, bo gdyby natura umieściła rozkosz mię­
dzy tym wszystkim, czego pożądamy najwcześniej,
wyniknęłoby stąd wiele szkaradzieństw. Dostatecz-
O najwyższym dobru i złu 293

nym zaś wyjaśnieniem, dlaczego lubimy to, cośmy


najpierwej otrzymali od natury, wydaje się być oko­
liczność, iż nie ma nikogo, kto by, mając wolność
wyboru jednej z dwu możliwości, nie wolał mieć
wszystkie części ciała zdrowe i całe niż nadwerężone
czy pokręcone, choćby mógł ich używać tak samo.
Co się tyczy z kolei wyobrażeń różnych rzeczy
(które to wyobrażenia możemy nazwać po łacinie
bądź comprehensiones, czyli uświadomieniami, bądź
perceptiones, czyli pojęciami, a gdyby wyrazy te nie
odpowiadały komuś albo były dla kogoś niezbyt
zrozumiałe, możemy użyć greckiej nazwy xa x ocXy)-
(];stę'), co się tyczy więc takich wyobrażeń, to są­
dzimy, że powinniśmy o nie zabiegać dla nich sa­
mych, ponieważ mają one w sobie coś niejako ogar­
niającego czy zawierającego prawdę. To znów
można zrozumieć na przykładzie dzieci, które — jak
wiemy — cieszą się, jeśli same odkryją coś własnym
rozumem, choćby im się to na nic nie przydało.
Także i różne umiejętności powinniśmy, jak myślę, is
zdobywać ze względu na nie same zarówno dlatego,
że jest w nich coś zasługującego na przyswojenie,
jak i dlatego, że polegają na wyobrażeniach
i zawierają w sobie jakiś zasób pojęć zestawionych
w pewnym porządku i według pewnej metody. Na­
tomiast, zdaniem owych filozofów, uznawanie fał­
szu za prawdę jest nam bardziej obce niż jakieś
inne postępki sprzeczne z naturą. Jeśli chodzi
w końcu o nasze członki, czyli części ciała, to jedne
z nich dała natura, zdaje się, dla ich używania, jak
na przykład ręce, nogi i stopy, jak te organy, które
294 O najwyższym dobru i złu

znajdują się wewnątrz ciała, a o których wielkiej


użyteczności rozprawiają nawet lekarze, drugie zaś
nie do jakiegoś użytku, lecz jakby tylko dla ozdoby,
jak ogon u pawia, mieniące się upierzenie u gołę-
1 9 bia, brodawki piersiowe i broda u mężczyzny. Mó­

wię o tym może zbyt sucho, są to bowiem jakby


podstawowe zasady natury, do których trudno by­
łoby zastosować wymowę w całej jej krasie, i osobiście
nie myślę o to się starać. Gdy jednakże mówi się
o sprawach wznioślejszych, same one pociągają za
sobą odpowiednie słowa; i tak się dzieje, że mowa,
im szczytniejsza, tym też jest wspanialsza.
— Słusznie mówisz — odezwałem się. — Wydaje
mi się wszelako, że jeśli jasno mówi się o czymś po­
ważnym, mówi się przez to samo doskonale. Chcieć
zaś ozdobnie mówić o rzeczach tego rodzaju jest
czymś dziecinnym; toteż właściwością wykształco­
nego i rozumnego człowieka jest móc przedstawić
sprawę jasno i wyraźnie.
^ — Idźmyż więc dalej — odrzekł na to — ponieważ
odbiegliśmy od tych pierwszych zasad natury, z któ­
rymi zgadzać się powinno wszystko, co z nich wy­
nika. Wynika zaś przede wszystkim następujący po­
dział. Zdaniem mistrzów moich, rzeczą wartoś­
ciową — tak bowiem, sądzę, ją nazwiemy —- jest
to, co albo samo zgadza się z naturą, albo też stwa­
rza coś takiego, co godne jest wyboru z tego względu,
że ma jakąś zasługującą na uznanie wartość, którą
określają oni mianem a£ia; i na odwrót, rzeczą
bezwartościową jest to, co ma cechy przeciwne
tamtej. Po ustaleniu więc początkowych założeń
O najwyższym dobru i zlu 295

w taki sposób, że należy samo dla siebie wybierać


to, co zgadza się z naturą, a odrzucać to, co jest
z nią sprzeczne, pierwszą powinnością — tak bo­
wiem tłumaczę wyraz xa$ 7 jxov — będzie utrzy­
manie się w stanie naturalnym, a następną zacho­
wanie tego, co zgodne jest z naturą, odepchnięcie
zaś tego, co się z nią nie zgadza. Gdy już znalazło
się tę zasadę wyboru i odrzucania, następuje z kolei
sam wybór — najprzód odpowiedni do powinności,
potem powtarzający się tak stale, wreszcie nie­
zmienny i zgodny z naturą, w świetle której za­
czyna się po raz pierwszy pojmować i rozeznawać,
co słusznie nazwać można dobrem. Najwcześniej 21
bowiem występuje pociąg człowieka do tego, co
zgadza się z naturą. Gdy wszelako zyskuje człowiek
rozeznanie czy raczej zdolność pojmowania, którą
oni nazywają Iw o ta, gdy dostrzega porządek czyn­
ności, jakie ma spełnić, i — że tak powiem —
harmonijny związek pomiędzy nimi, zaczyna wtedy
cenić go daleko więcej niż wszystko to, co ukochał
na samym początku. I tak poprzez poznanie i ro­
zumowanie dochodzi do takiego wniosku, iż zaczyna
uważać za pewne, że w tym właśnie mieści się owo
samo przez się chwalebne i pożądane dobro naj­
wyższe człowieka. Jeśli zaś istotnie zawiera się ono
w tym, co stoicy zwą ¿¡xoXoyia, a my za pozwole­
niem twym nazwalibyśmy comenientia, czyli zgod­
nością — jeśli więc na tym polega to dobro, do
którego wszystko powinno się stosować, tedy i czyny
szlachetne, i sama szlachetność, jedyna poczyty­
wana za dobro, aczkolwiek rodzi się później, jedna
296 O najwyższym dobru i zlu

tylko zasługuje na pożądanie dla istoty swej i war­


tości. Z tego natomiast, co należy do pierwszych
przejawów natury, nic na pożądanie samo przez
22 się nie zasługuje. Skoro zaś to, co nazwałem powin­
nościami, wywodzi się z pierwiastków naturalnych,
koniecznie trzeba je sprowadzić do tych pierwiast­
ków, aby można było słusznie powiedzieć, że wszyst­
kie powinności mają na celu osiągnięcie przez nas
pierwotnych skłonności naturalnych — nie tak jed­
nakże, jakby to było najwyższym dobrem, ponieważ
szlachetne działanie nie znajduje się wśród pier­
wotnych skłonności naturalnych: jest ono ich wy­
nikiem i, jak powiedziałem, zjawia się później; atoli
pozostaje w zgodności z naturą i znacznie bardziej
niźli wszystko poprzednie zachęca nas, byśmy go
pożądali.
Jednakowoż musimy tu od razu sprostować pe­
wien błąd, aby ktoś nie przypuszczał, że wynika
stąd wniosek, jakoby istniały dwie odmiany naj­
wyższego dobra. Bo gdyby ktoś zamierzał trafić
włócznią lub strzałą do jakiegoś celu, podobnie jak
my wskazujemy najwyższe dobro, to w porównaniu
tym musi on zrobić wszystko, by trafić w rzeczy
samej; okoliczność wszelako, że zrobi on wszystko,
by cel osiągnąć, staje się sama jakby ostatecznym
celem, który w życiu nazywamy dobrem najwyż­
szym, gdy tymczasem sprawa trafienia polega jakby
na doborze środków i nie stanowi celu naszych
dążeń.
23 Lecz skoro wszystkie powinności wywodzą się
z pierwiastków naturalnych, musi od nich pochodzić
O najwyższym dobru i złu 297

także sama mądrość. Ale jak się częstokroć zdarza,


że człowiek komuś polecony wyżej zaczyna cenić
tego, komu go polecono, niźli tego, kto go polecił,
tak też nie budzi zdziwienia to, że choć najpierw
pierwiastki naturalne poleciły nas mądrości, później
jednak sama mądrość staje się nam droższa niźli
owe początki, od których przyszliśmy do niej. I tak
jak członki zostały nam dane w ten sposób, iż oka­
zuje się, że dane są dla spełniania pewnych określo­
nych zadań w życiu, podobnie i popęd duchowy,
który po grecku zwie się ópp."/], robi wrażenie danego
nam nie dla jakiegoś życia w ogólności, lecz dla
określonej postaci bytowania — tak samo jak ro­
zum tudzież doskonały rozum. Jak bowiem gra 24

aktora albo ruchy tancerza nie mogą być dowolne,


lecz muszą mieć pewien ustalony charakter, tak też
i życie prowadzić należy nie jakimkolwiek sposobem,
lecz pewnym ściśle oznaczonym, który to sposób
nazywamy odpowiednim i stosownym. Uważamy
bowiem, że mądrość jest podobna nie do umie­
jętności sterowania czy leczenia, ale raczej do owej
gry aktorskiej, o której dopiero co była mowa,
i do tańca, jako że ostateczny cel, to jest wykony­
wanie sztuki, zawiera się tutaj w niej samej i nie
szuka się go na zewnątrz. Lecz pomiędzy tymi
sztukami a mądrością także zachodzi niejaka róż­
nica, gdyż to, co w ich obrębie zostało dobrze wy­
konane, nie zawiera ogółu ich części składowych,
podczas gdy to, co my — jeżeli pozwolisz — nazwa­
libyśmy godziwością lub godziwymi postępkami,
tamci zaś zwą xaT 0 p'9 -cóp,aTa, obejmuje wszystkie od-
298 O najwyższym dobru i złu

miany cnót. Bo tylko sama mądrość zwrócona jest


całkowicie ku sobie, co nie zachodzi w dziedzinach
2 5 innych sztuk. Porównywanie więc ostatecznego celu

sztuki lekarskiej czy sterniczej z ostatecznym celem


mądrości jest niewłaściwe. Mądrość bowiem obej­
muje i wielkoduszność, i sprawiedliwość, i to, że
wszystko, co się człowiekowi przytrafia, uważa za
niższe od siebie; nic takiego zaś nie zachodzi z in­
nymi sztukami. Nikt jednak nie będzie mógł osiągnąć
tych cnót, o których przed chwilą wspomniałem,
jeżeli nie przyjmie za pewne, że nie ma między
postępkami żadnych innych różnic czy rozbieżności,
jak tylko to, iż jedne z nich są szlachetne, drugie
haniebne.
26 Zobaczmy teraz, jak jasno wynikają z tego, com
już przedstawił, dalsze wnioski. Skoro bowiem celem
ostatecznym (a dostrzegasz chyba, że ja już od dłuż­
szego czasu to, co Grecy zwą TĆAoę', nazywam raz
celem ostatecznym, drugi raz końcowym, albo zno-
wuż najwyższym; można by to również nazywać
krótko celem zamiast celem ostatecznym, albo koń­
cowym) — skoro tedy celem ostatecznym jest życie
zgodne z naturą i stosujące się do jej wymogów,
to nieuchronnie wynika stąd, że wszyscy mędrcy
zawsze żyją szczęśliwie, doskonale, błogo, nie zna­
jąc żadnych przeszkód, żadnych zakazów, żadnych
potrzeb. Otóż wszystko, co stanowi treść zarówno
tej nauki, o której mówię, jak życia i szczęścia na­
szego •—■ iżbyśmy mianowicie za dobro mieli tylko
to, co szlachetne — można wprawdzie ująć szeroko
i wymownie, można zwyczajem krasomówców uświet­
O najwyższym dobru i złu 299

nić i przyozdobić przeróżnymi najbardziej wyszuka­


nymi słowami czy najwznioślejszymi zdaniami, mnie
jednak podobają się zwięzłe i jasne a logiczne wnioski
stoików. Dowodzenie ich kończy się tedy wnioskami
następującymi: wszystko, co dobre, zasługuje na
pochwałę; wszystko zaś, co zasługuje na pochwałę,
jest szlachetne; co więc jest dobre, jest również
szlachetne. Czy wniosek ten wydaje ci się poprawny?
Na pewno; co bowiem wynikało z obydwu prze­
słanek, które przyjęto, to, jak widzisz, zawarte jest
we wniosku. Atoli z dwóch owych przesłanek, na
których oparto wniosek, przeciwko pierwszej pod­
nosi się zwykle zarzut, że nie wszystko, co dobre,
bywa też chwalebne. Albowiem na przesłankę, że
wszystko, co zasługuje na pochwałę, jest szlachetne,
wyraża się zwykle zgodę. Zupełną wszelako nie­
dorzecznością jest twierdzenie, że można znaleźć
coś dobrego, co nie zasługuje na pożądanie, lub że
jest coś godnego pożądania, co nam się nie podoba,
albo — jeżeli się podoba — nie zasługuje na życzli­
wość naszą, a więc i na uznanie; że przez to samo
nie zasługuje również na pochwałę; że mimo wszystko
jest jednak szlachetne. Idzie za tym, że wszystko, co
jest dobre, jest również szlachetne. Pytam następnie,
kto mógłby chlubić się życiem marnym lub nie­
szczęśliwym. Można więc chlubić się tylko życiem
szczęśliwym. Wynika stąd, iż godne — że tak po­
wiem — chlubienia się jest życie szczęśliwe, co słusz­
nie może być udziałem jedynie życia szlachetnego.
Idzie za tym, że życie szlachetne jest zarazem
szczęśliwe. A że ten, kogo spotykają należne po-
300 O najwyższym dobru i zlu

chwały, odznacza się czymś godnym szacunku


i uwielbienia, tak iż ze względu na owe wielkie za­
lety słusznie może być nazwany szczęśliwym, zatem
w sposób jak najbardziej uzasadniony da się to samo
powiedzieć i o życiu takiego męża. I tak, jeśli życie
szczęśliwe zasadza się na szlachetności, za dobro
29 uważać należy tylko to, co szlachetne. I cóż do­
prawdy? Czy potrafimy jakimś sposobem zaprze­
czyć, że człowiek o niezachwianym, mocnym i wznio­
słym duchu, człowiek, którego nazywamy dzielnym
mężem, nigdy nie mógłby istnieć, gdyby nie było
pewności, że cierpienie nie jest złem? Jak bowiem
ten, kto śmierć zalicza do nieszczęść, nie może jej
się nie obawiać, tak też nikt nie może nie przej­
mować się czymś takim, co uznał za zło, ani też
zła owego lekceważyć. Do wniosku tego, zgodnie
przyjętego przez wszystkich, dodajemy jeszcze i to,
że mąż o wzniosłym i dzielnym duchu gardzi i za
nic ma wszystko, co może przytrafić się człowiekowi.
A jeśli tak jest, wynika stąd, że nie ma nic złego,
co by nie było zarazem haniebne. Zatem mąż ów,
wzniosły i wspaniały, wielkoduszny, naprawdę
dzielny, za niższe od siebie poczytujący wszystkie
przypadłości ludzkie, taki właśnie, jakiego chcemy
ukształtować i o jakim tu rozprawiamy, niewąt­
pliwie powinien mieć zaufanie i do siebie, i do swo­
jego życia, tak przeszłego, jak i przyszłego, i dobrze
myśleć o sobie, mając pewność, że mędrcowi nic
złego zdarzyć się nie może. Stąd zaś wypływa ten sam
wniosek, że dobrem jest tylko to, co szlachetne, i że żyć
szczęśliwie — to żyć szlachetnie, czyli żyć cnotliwie.
O najwyższym dobru i zlu 301

Dobrze mi wiadomo, że różne były tu poglądy 30


filozofów, a mam na myśli tych, którzy dobro naj­
wyższe, zwane przeze mnie także dobrem ostatecz­
nym, pokładali w duszy człowieka. Choć pewni
z nich błędnie ujęcie powyższe naśladowali, ja jednak
nie tylko ponad owych trzech, którzy cnotę całkiem
oddzielili od najwyższego dobra, skoro za dobro
takie uważali bądź to rozkosz, bądź brak cierpienia,
bądź pierwsze przejawy natury, lecz także i ponad
drugich trzech, którzy uznali, że cnota bez jakie­
goś przydatku nie będzie wystarczająca, i dlatego
każdy z nich dodał po jednej z trzech rzeczy, jakie
wymieniłem przed chwilą — ponad nich wszyst­
kich więc przekładam tych, którzy, jacy by tylko
byli, umieścili najwyższe dobro w duszy oraz w cno­
cie. Całkiem niedorzeczne są wszelako wywody in- 31
nych filozofów, którzy dobrem najwyższym nazwali
umiejętność życia i wedle których nie ma pomiędzy
rzeczami żadnej różnicy, mędrzec zaś szczęśliwy jest
przez to, że nic nie ceni wyżej od wszelkich pozo­
stałych rzeczy; równie niedorzeczne są także wy­
wody tych, którzy — jak to mieli czynić pewni
akademicy — za dobro ostateczne i największą po­
winność mędrca uważali opieranie się spostrzeże­
niom i stałe powstrzymywanie się od uznania czego­
kolwiek za prawdę. Każdemu z nich udziela się
zwykle obszernej odpowiedzi, lecz to, co jest oczy­
wiste, nie powinno być omawiane zbyt długo. Cóż
zaś jest bardziej oczywiste, jak to, że gdyby nie było
żadnego przedziału między rzeczami sprzecznymi
z naturą a zgodnymi z nią, unicestwiona byłaby
302 O najwyższym dobru i złu

też cała owa tak pożądana przez nich i wychwa­


lana przezorność?
Po odrzuceniu więc poglądów przytoczonych i in­
nych, jeśli są do tamtych podobne, zostaje nam, iż
dobrem najwyższym jest życie mające świadomość
tych rzeczy, które wynikają z natury, życie wybie­
rające wszystko, co jest zgodne z naturą, odtrąca­
jące zaś wszystko z nią sprzeczne, czyli życie odpo­
wiadające naturze i do niej się stosujące.
32 Gdy jednak w zakresie innych umiejętności mówi
się, że coś wykonane zostało zgodnie z wymogami
sztuki, powinniśmy mieć na myśli coś do pewnego
stopnia późniejszego i pochodnego, co tamci zwą
e7ttYCVV7)[j!.aTtxóv, czyli z czegoś się wywodzącym;
gdy zaś nazywamy coś mądrym u kogoś, nazwa ta
jak najsłuszniej przysługuje temu od samego po­
czątku. Co bowiem pochodzi od mądrości, musi
bezzwłocznie być doskonałym we wszystkich swoich
częściach. Na tym wszak polega to, co zwiemy god­
nym pożądania. O ile zdrada ojczyzny, znieważe­
nie rodziców, splądrowanie świątyń należą do wy­
stępków polegających na dokonaniu pewnych czy­
nów, o tyle strach, smutek i pożądanie są przewi­
nami nawet bez uczynków. I podobnie jak jest to
złem nie w późniejszych swych skutkach i następ­
stwach, ale zaraz od samego początku, tak też
wszystko, co pochodzi od cnoty, powinno być uwa­
żane za dobre już od chwili powzięcia zamiaru,
a nie po jego urzeczywistnieniu.
33 Dobro z kolei, które tylekroć wspomniane jest
w tej rozmowie, może być wyjaśnione również przez
O najwyższym dobru i ztu 303

podanie odpowiedniego określenia. Wprawdzie okre­


ślenia stoickie nieco różnią się między sobą, zmie­
rzają jednak do tego samego. Osobiście zgadzam się
z Diogenesem, który dobro określił jako coś dosko­
nałego ze swej istoty. Wszystko zaś, co z niego wy­
nika i co jest pożyteczne — bo tak tłumaczę wyraz
C0 <pśX7)p.a — jest podług niego ruchem albo stanem
właściwym temu, co jest doskonałe ze swej istoty.
A skoro pojęcia rzeczy powstają w umysłach wtedy,
gdy poznaje się coś bądź to przez doświadczenie,
bądź przez związek zachodzący między tymi rze­
czami, bądź przez ich podobieństwo, bądź przez
rozumne zestawianie, to znajomość dobra powstała
tym czwartym sposobem, który wymieniłem na
końcu. Gdy bowiem umysł przez rozumne zesta­
wianie wznosi się wyżej ponad rzeczy zgodne z na­
turą, dochodzi do poznania dobra. Samo to dobro 34

jednak pojmujemy i obdarzamy nazwą dobra nie


w wyniku jakiegoś przydatku czy też przyrostu lub
porównania z innymi rzeczami, lecz w wyniku
własnej jego istoty. Jak bowiem miód, chociaż jest
bardzo słodki, to jednak słodycz tę daje odczuć
swoim własnym rodzajem smaku, a nie poprzez
porównanie z czymś innym, tak też i dobru,
o którym tu mowa, trzeba wprawdzie przyznawać
wartość bardzo wielką, ale wartość ta wynika z jego
istoty, a nie z jego wielkości. Skoro wszak wartość,
która zwie się po grecku aĘia, nie zalicza się ani do
rzeczy dobrych, ani do złych, przeto zostaje na właści­
wym dla siebie szczeblu niezależnie od tego, ile byś
jeszcze do niej przydał. Wartość cnoty więc niepo-
304 O najwyższym dobru i zlu

dobna jest do czegoś innego i zostaje tylko sobie


właściwa, a ma znaczenie dzięki swemu rodzajowi,
35 nie zaś wzrostowi. Inaczej przedstawia się sprawa

z zaburzeniami duchowymi, które życie ludzi nie­


mądrych czynią nieszczęśliwym i przykrym, a które
Grecy określają mianem 7ra&ou, czyli namiętności.
Mogłem wprawdzie, tłumacząc samo słowo, na­
zwać je także chorobami, lecz nie byłaby to nazwa
odpowiednia dla wszystkich tych wzruszeń; któż
bowiem zwykł określać współczucie albo nawet po-
pędliwość jako chorobę? Toteż Grecy używają tu
wyrazu 7talk>ę'. Niech będzie więc zaburzenie, które
samą nazwą swą zdaje się zapowiadać coś złego,
przy czym zaburzenia takie wcale nie są wywoły­
wane przez jakiś popęd naturalny. Mamy ich w ogóle
cztery odmiany (z dalszym podziałem na większą
liczbę części): zgryzotę, lęk, pożądanie i to, co sto­
icy określają wspólną dla ciała i dla ducha nazwą
7]8ovt], czyli rozkoszy, a co ja wolę nazywać radością,
bo jest jakby przyjemnym uniesieniem radującego
się ducha. Zaburzeń tych nie wywołuje więc żaden
popęd naturalny, wszystkie one natomiast polegają
na urojeniach tudzież lekkomyślnych osądach. A za­
tem mędrzec zawsze będzie wolny od nich.
36 Pogląd nasz, iż wszystko, co szlachetne, zasługuje
na pożądanie samo przez się, podzielany jest przez
wielu innych filozofów. Z wyjątkiem bowiem trzech
szkół, które usuwają cnotę poza nawias najwyższego
dobra, wszyscy inni filozofowie zmuszeni są bronić
tego poglądu. W pierwszym rzędzie jednakże muszą
to czynić ci stoicy, którzy uznali, iż do rzeczy do-
O najwyższym dobru i zlu 305

brych nie należy nic innego prócz szlachetności.


Lecz jest to obrona naprawdę bardzo łatwa i bardzo
wygodna. Gzy jest bowiem lub czy był kiedykolwiek
człowiek odznaczaj ący się aż tak namiętną chciwością
albo tak wyuzdanymi żądzami, iżby tej właśnie rze­
czy, którą chciałby zdobyć za cenę dowolnej zbrodni,
nie wolał stanowczo uzyskać raczej bez występku
niż przy jego pomocy, choćby nawet miał zapew­
nioną bezkarność? Jaki to zaś pożytek lub jaką ko- 37
rzyść zamierzamy osiągnąć, kiedy pragniemy po­
znać rzeczy ukryte przed nami, dowiedzieć się na
przykład, jak i dlaczego porusza się wszystko to,
co krąży na niebie? I kto żyje w tak dzikim stanie
albo kto wobec badania przyrody stał się aż tak zu­
pełnie obojętny, iżby czuł niechęć do rzeczy god­
nych poznania i bez rozkoszy lub bez jakiejś ko­
rzyści nie dowiadywał się o nie i miał je za nic?
Czy jest ktoś, kto by poznając czyny, słowa i zamiary
przodków naszych albo dokonania obu Afrykańczy-
ków, albo tego mego pradziada, którego ustawicznie
masz na ustach, tudzież innych mężów dzielnych
i wyróżniających się wszelkimi cnotami, nie od­
czuwał w duchu żadnej rozkoszy? Kto następnie 38
spośród ludzi rzetelnie wychowanych w przyzwoitej
rodzinie i wykształconych nie oburza się na czyn
haniebny, choćby jemu samemu nie wyrządził żad­
nej szkody? Kto spokojnie przypatruje się takiemu,
kogo podejrzewa, że prowadzi życie występne i be-
zecne? Kto nie czuje wstrętu do osobników podłych,
próżnych, lekkomyślnych i nikczemnych? Jeżeli da­
lej nie przyjmiemy, że nikczemności unikać trzeba
C y c ę r o — P ism a filo z o fic z n e t. III 20
306 O najwyższym dobru i zlu

dla niej samej, to cóż będziemy mogli powiedzieć,


aby ludzie, nawet znajdując się w ciemnościach
i w samotności, wstrzymywali się jednakże od
wszelkich czynów haniebnych, skoro nie odstra­
szy ich od tego swoją brzydotą sam występek? Do
nieskończoności wprost można mówić na ten te­
mat, ale nie zachodzi potrzeba. Bo nie ma nic ta­
kiego, o czym nie można byłoby wątpić mniej niż
o tym, że i szlachetność pożądana jest sama przez
się, i nikczemność takimż sposobem sama przez się
zasługuje na odrzucenie.
Po ustaleniu zaś zasady, o której była mowa wy­
żej, iż mianowicie dobrem jest tylko to, co szla­
chetne, powinniśmy teraz zrozumieć, iż wszystko,
co jest szlachetne, należy cenić wyżej niźli owe rze­
czy pośrednie, które z tamtych szlachetnych się
wywodzą. Kiedy natomiast powiadamy, że głu­
poty, tchórzostwa, niesprawiedliwości i nieumiarko-
wania wystrzegać się trzeba ze względu na to, co
z nich wynika, słowa te nie znaczą, iż teraz wywód
nasz popada w sprzeczność z ustaloną przez nas
zasadą, że złem jest jedynie to, co haniebne; bo prze­
cież wyniki owe dotyczą nie szkód wyrządzonych
ciału, lecz haniebnych czynności, które biorą swój
początek z wad. Go bowiem Grecy zwą xaxiai,
ja wolę nazwać wadami niżeli przejawami złośli­
wości.
— Zaprawdę, Katonie — zawołałem — słowa
twoje są jasne i dobrze wyrażają wszystko, co chcesz
powiedzieć! Toteż wydaje mi się, że chcesz wykła­
dać filozofię w języku łacińskim i jakby nadajesz
O najwyższym dobru i ziu 307

jej nasze prawo obywatelstwa. Wszak dotychczas


robiła ona wrażenie obcej w Rzymie, nie zjawia­
jącej się wcale w naszych rozmowach, a to głównie
ze względu na ograniczony i ubogi zasób naszych
pojęć i słów. Wiem naturalnie, że są tacy, którzy
potrafią filozofować w dowolnym języku; nie po­
sługują się bowiem żadnymi podziałami i określe­
niami i sami powiadają, że uznają za dobre tylko
to, na co milcząco zgadza się natura. Toteż roz­
ważanie spraw bynajmniej nie zaciemnionych nie
wymaga od nich wielkiego trudu. Pilnie cię słucham
zatem i jakiekolwiek nazwy nadajesz pojęciom, o któ­
rych tutaj mowa, wszystkie je notuję w pamięci;
bo może i ja będę musiał wkrótce używać tych
właśnie nazw. Jak najsłuszniej więc, moim zdaniem,
i zgodnie ze sposobem wyrażania się przyjętym w na­
szym języku przeciwstawiłeś cnotom wady. Co bo­
wiem z istoty swej jest naganne, czyli vituperabile,
przez to samo, jak sądzę, nazwane zostało wadą,
czyli mtium; albo może od wyrazu vitium, czyli wada,
pochodzi wyraz vituperari, czyli być ganionym. Gdy­
byś grecką xa x ia nazwał złośliwością, to sposób
mówienia przyjęty w języku łacińskim naprowa­
dziłby nas na jedną tylko przywarę, ściśle określoną,
obecnie zaś wada dzięki swej przeciwstawnej nazwie
jest przeciwieństwem wszelkiej cnoty.
Wtedy tamten: Otóż po ustaleniu — ciągnął — 4i
tych założeń dochodzimy do wielkiego sporu, który
perypatetycy prowadzili spokojniej, ponieważ ich
sposób przedstawiania zagadnień ze względu na nie­
znajomość dialektyki nie jest dostatecznie wnikliwy.
20*
308 O najwyższym, dobru i zlu

Lecz Karneades twój dzięki jakiejś niezwykłej bie­


głości w dialektyce i wspaniałej wymowie dopro­
wadził ów spór do najwyższego napięcia, a to dla­
tego, że nieustannie dowodził, iż w całej sprawie
tej, która zwie się zagadnieniem dobra i zła, stoicy
spierają się z perypatetykami nie o treść, lecz o słowa.
Mnie jednak nic nie wydaje się tak oczywiste, jak
to, że poglądy wspomnianych filozofów różnią się
tutaj raczej treścią niż słowami. Twierdzenie swoje
zaś, iż między stoikami i perypatetykami zachodzi
znacznie większa różnica co do treści niż co do słów,
opieram na tym, że podczas gdy zdaniem perypa-
tetyków do szczęśliwego życia służy wszystko, co
oni nazywają dobrem, nasi zwolennicy sądzą, że
bytowanie szczęśliwe zależy bynajmniej nie od
wszystkiego, co zasługuje na jakieś uznanie.
42 Czyż doprawdy może być coś pewniejszego jak
to, że zgodnie z nauką tych filozofów, którzy cier­
pienie zaliczają do zła, mędrzec, gdy cierpi katusze
na mękach, nie może być szczęśliwy? Nauka tych
natomiast, którzy cierpienia za zło nie poczytują,
nieuniknienie prowadzi do wniosku, iż mędrzec
czuje się szczęśliwy pośród wszelkich męczarni.
Jeśli bowiem te same boleści ciepliwiej znoszą ci,
którzy narażają się na nie dla dobra ojczyzny, niż
ci, którzy je wytrzymują z mniej ważnej przyczyny,
to nie natura, ale urojenie sprawia, że siła bólu staje
43 się większa lub mniejsza. Niezgodę wywołuje tu
jeszcze jedna rzecz: jeśli wychodząc z założenia, iż
mamy trzy rodzaje dobra (taki bowiem jest pogląd
perypatetyków), twierdzą oni, że człowiek jest tym
O najwyższym dobru i złu 309

szczęśliwszy, im większy ma zasób dóbr cielesnych


albo też dóbr zewnętrznych, my nie możemy przy­
stać na to, by ktoś, mający więcej dóbr cennych
dla ciała, był dzięki nim szczęśliwszy. Oni bowiem
przyjmują, że dobra cielesne dopełniają szczęśli­
wość życia, a nasi zwolennicy tego nie uznają.
Skoro przecież uważamy, że nawet mnogość tych
dóbr, które nazywamy prawdziwymi dobrami, nie
czyni życia szczęśliwszym ani bardziej pożądanym,
ani wartościowszym, to tym mniej na pewno przy­
czynia się do szczęśliwego bytowania obfitość dóbr
cielesnych. Jeśli bowiem pożądana jest i mądrość,
i zdrowie, to obydwie te rzeczy razem są bardziej
pożądane niźli mądrość sama; jeśli wszelako obie
one zasługują jedynie na pewne uznanie, to wzięte
razem nie są godne większego uznania niż mądrość
wzięta z osobna. Bo my, którzy uważamy co prawda
zdrowie za godne uznania, nie zaliczamy go jednakże
do dóbr; w podobny sposób myślimy też, iż nie ma
tak wielkiej wartości, aby można ją było prze­
kładać nad cnotę. A tego znów nie podzielają pery-
patetycy, którzy muszą dowodzić, że postępowanie
szlachetne bez cierpienia jest bardziej pożądane niż
takież postępowanie połączone z cierpieniem. Nam
się zdaje inaczej — słusznie czy niesłusznie, zoba­
czymy to później; lecz czy może zachodzić jeszcze
większa rozbieżność co do samych rzeczy?
Przecież tak jak w blasku słońca przyćmiewa się
i blednie światło lampy, jak w ogromie Morza Egej­
skiego ginie kropla miodu, jak w skarbcu Krezusa
znika dodany tam szeląg, jak na drodze, która stąd
310 O najwyższym dobru i złu

prowadzi do Indii, nic nie znaczy zrobienie jednego


kroku, podobnie też — jeśli dobro najwyższe jest
takie, jak je określają stoicy — cala wartość owych
dóbr cielesnych musi nieuniknienie przyćmić się,
zblednąć i zniknąć wobec świetności i wielkości
cnoty. I jak dogodna pora — bo tak tłumaczę
grecki wyraz suxoapia — nie przedłuża się wraz
z upływem czasu, gdyż wszystko, co zwie się dogod­
nym, ma swą granicę, podobnie też godziwa przy­
czyna działania —■ tak znów tłumaczę KaTOpłkocnę1,
ponieważ xaTÓp-9 -<0 (jia nazywam godziwym postęp­
kiem — godziwa tedy przyczyna działania, jak
również stosowność i samo dobro wreszcie, które
polega na tym, że się zgadza z naturą, nie zna żad­
nego powiększania się w drodze wzrostu ilościo­
wego. Jeśli bowiem i owa dogodna pora, i to, co
właśnie wymieniłem, nie powiększa się z biegiem
czasu, więc także i życie szczęśliwe nie wydaje się
stoikom bardziej pożądane czy godne starań wtedy,
gdy jest długie, niż wtedy, gdy jest krótkie. U ży­
wają oni tu następującego porównania: jak zaletą
koturna jest to, że dobrze odpowiada stopie, przy
czym wielu koturnów nie ceni się wyżej aniżeli
niewielu, a większych nie przekłada się nad mniej­
sze, tak też i ci, dla których wszelkie dobro ogra­
nicza się do odpowiedniości i stosowności, większej
ilości dóbr nie przenoszą nad mniejszą ani bardziej
długotrwałym nie dają pierwszeństwa przed trwa­
jącymi krócej. Niektórzy wszelako nie dość wnikliwie
prawią: jeśli długo trwające dobre zdrowie należy ce­
nić wyżej niźli krótkotrwałe, to i mądrość powinna być
O najwyższym dobru i złu 311

tym cenniejsza, im dłużej z niej korzystamy. Nie


pojmują oni, że wartość zdrowia mierzy się czasem
jego trwania, wartość zaś cnoty pożytkiem; tak iż
ma się wrażenie, że ci, którzy to mówią, powiedzie­
liby też, że dobra śmierć i dobry poród lepsze są,
jeśli trwają długo, niż wtedy, gdy trwają krótko.
Nie rozumieją, że jedne dobra ceni się wyżej dla ich
krótko trwałości, a drugie dla ich długotrwałości.
Z tym więc, co powiedzieliśmy, zgodny jest wniosek,
że myśliciele owi, których zdaniem dobro najwyższe,
zwane przez nas też ostatecznym lub końcowym,
może wzrastać, przyjmują również, że jeden czło­
wiek może być mędrszy od drugiego i że jeden może
więcej od drugiego błądzić albo spełniać więcej
dobrych uczynków. My jednak nie możemy tak
twierdzić, gdyż uważamy, że dobro najwyższe nie
wzrasta. Jak bowiem ci, których zanurzono do wody,
nie mogą oddychać lepiej, jeśli znajdują się tuż pod
powierzchnią, skąd w każdej chwili potrafiliby wy­
płynąć, niż jeśliby znajdowali się w głębi; jak owo
małe szczenię, które wkrótce już ma przejrzeć, nie
widzi więcej niż to, co się dopiero narodziło — tak
też i człowiek, który zbliżył się cokolwiek do stanu
cnotliwości, jest nieszczęśliwy wcale nie mniej, jak
ten, kto zgoła ku niej nie postąpił.
Wiem, że wydaje się to dziwne, lecz skoro po­
przednie twierdzenia są na pewno niewzruszalne
i prawdziwe, te zaś zgadzają się z tamtymi oraz
z nich wynikają, to nie należy wątpić także w praw­
dziwość tych. Atoli choć stoicy zaprzeczają, by cnoty
i wady wzrastały, wszelako jedne i drugie mogą,
312 O najwyższym dobru i zlu

ich zdaniem, w jakiś sposób rozciągać się i jak gdyby


rozprzestrzeniać się.
Co się zaś tyczy bogactw, Diogenes sądzi, że mają
one tylko to znaczenie, iż są jakby przewodnikami
wiodącymi do rozkoszy i do dobrego stanu zdrowia;
lecz jeśliby nawet rozstrzygały o ich istocie, nie mogą
dokazać tego samego w stosunku do cnoty czy w sto­
sunku do innych zalet, gdyż pieniądz może co
prawda wieść do nich, ale nie może stanowić ich
treści. Jeżeli tedy rozkosz lub dobry stan zdrowia
należy do dóbr, to trzeba liczyć między dobra także
bogactwa; ale jeśli dobrem jest mądrość, to nie
wynika stąd, że powinniśmy nazwać dobrem także
bogactwa. Żadna rzecz nie będąca dobrem nie może
zawierać w sobie żadnego dobra. Jeżeli zaś budzą
w nas pociąg tylko wyobrażenia i pojęcia tych rze­
czy, z których rodzą się zalety, to skoro bogactwa
do dóbr nie należą, nie może polegać na nich żadna
zaleta. A jeśli nawet zgodzimy się tu co do innych
zalet, to i tak sprawa cnoty przedstawia się inaczej,
ponieważ cnota wymaga najwięcej przygotowania
i ćwiczeń, co przy pozostałych zaletach nie jest po­
trzebne w takiej mierze, i ponieważ cnota obejmuje
też stateczność, nieugiętość i niewzruszoność całego
życia, czego również w takiej mierze w innych za­
letach nie widzimy.
Teraz z kolei wyjaśniana bywa różnica pomiędzy
rzeczami; bo gdybyśmy twierdzili, że żadnej róż­
nicy nie ma, całe życie popadłoby w zamieszanie,
jak jest u Arystona, i wcale nie można byłoby poznać,
co jest powinnością lub zadaniem mądrości, jeśliby
O najwyższym dobru i złu 313

między rzeczami, które wywierają wpływ na życie


nasze, nie było zgoła żadnej różnicy i jeśliby nie
można było dokonać żadnego wyboru. Gdy więc
dostatecznie uzasadniono, że dobrem jest tylko to,
co szlachetne, a złem tylko to, co haniebne, wtedy
przyjęto, że jest jednak pewna różnica nawet mię­
dzy tymi rzeczami, które nie mają żadnego zna­
czenia dla szczęśliwego lub nieszczęśliwego życia,
tak iż jedne z nich są godne uznania, drugie prze­
ciwnie, a trzecie obojętne. Spośród godnych uzna- si
nia zaś jedne mają wystarczające prawo po temu,
by dawać im pierwszeństwo przed innymi, na przy­
kład zdrowie, sprawnie działające zmysły, brak cier­
pień, sława, bogactwa i rzeczy tym podobne, dru­
gie natomiast są innego rodzaju. Podobnie i spo­
między tych, co wcale nie zasługują na uznanie,
część daje dostateczny powód, dla którego należy
je odrzucać, jak na przykład cierpienie, choroba,
utrata zmysłów, ubóstwo, niesława i tym podobne,
a część takiego powodu nie daje. Stąd się zrodziło
to, co Zenon nazwał 7Tp07]yp,evov, czyli rzeczą
przedniejszą, a czego przeciwieństwo określił jako
¿7t07tpoTf]Y(jiśvov, czyli rzeczą pośledniejszą, posłu­
gując się — mimo bogactwa swojej mowy — na­
zwami sztucznymi i nowymi, czego nam z naszym
ubogim językiem czynić nie wolno, aczkolwiek ty
twierdzisz zazwyczaj, że jest on nawet bogatszy.
Żeby jednak lepiej zrozumieć znaczenie tych wy­
razów, nie od rzeczy będzie wskazać drogę, jaka
doprowadziła Zenona do ich stworzenia.
Jak bowiem, wywodzi on, nikt nie mówi, że na 16 52
314 O najwyższym dobru i złu

dworze królewskim został niejako wyniesiony na


wysoką godność sam król (gdyż takie jest znaczenie
słowa 7rpo7)Y(xśvov), natomiast mówi się tak o tych,
którzy zajmują jakieś zaszczytne stanowiska i któ­
rzy rangą swą stoją najbliżej króla, tak iż znajdują
się na drugim miejscu po mającym pierwszeństwo
królu, podobnie też i w życiu nazywa się 7rpo7)Ypivov
albo productum, czyli wyniesionym, nie to, co jest
na pierwszym miejscu, lecz to, co utrzymuje się na
drugim. Możemy je nazywać bądź tak właśnie,
gdyż będzie to dosłowne tłumaczenie, bądź używać
wyrazów promota i remota, czyli rzeczy wysunięte
i odsunięte, albo na podobieństwo nazw zastoso­
wanych poprzednio określać je jako praeposita, czyli
wyższe, lub praecipua, czyli ważniejsze, tamte dru­
gie zaś jako reiecta, czyli odrzucone. Po zrozumieniu
bowiem ich istoty powinniśmy być ustępliwsi co
53 do doboru słów. Ponieważ zaś powiadamy, że
wszystko, co jest dobre, zajmuje pierwsze miejsce,
to więc, co nazywamy wyższym lub ważniejszym,
nie może naturalnie należeć ani do dobra, ani do
zła. A określamy je w sposób następujący: jest to
coś obojętnego, mającego wartość pośrednią; bo
przyszło mi na myśl, aby to, co tamci zwą aSia-
cpopov, nazwać obojętnym. Żadnym sposobem prze­
cież nie mogło się zdarzyć, by nie zostało po środku
nic takiego, co byłoby bądź zgodne z naturą, bądź
jej przeciwne, albo też — skoro coś jednakże zo­
stało — byśmy nie zaliczali tam niczego, co miałoby
pewną wartość, albo — skoro już zaliczyliśmy —
by coś z tego nie należało do rzeczy „wyższych“ .
O najwyższym dobra i złu 315

Słusznie więc dokonano tego rozróżnienia, przy 54


czym stoicy, aby można było tym łatwiej rzecz
zrozumieć, używają jeszcze następującego porów­
nania: wywodzą mianowicie, iż jeśli założymy, że
czyimś celem, i to ostatecznym, jest rzucić kostkę
tak, by stanęła korzystnie, tedy kostka rzucona w ten
właśnie sposób, iż upadnie korzystnie, będzie miała
w stosunku do celu jakąś pozycję „wyższą“, od­
wrotnie niż kostka, która upadnie inaczej; wszelako
ta „wyższa“ pozycja kostki wcale nie będzie należała
do wymienionego przeze mnie celu; podobnie też
i rzeczy „wyższe“ : dotyczą co prawda celu, lecz
z treścią czy istotą jego nic wspólnego nie mają.
Wynika stąd ów znany podział, zgodnie z którym jedne
dobra związane są ze wspomnianym ostatecznym
celem (tak mianowicie określam te dobra, które
zwą się TsXixa, czyli należące do celu; bo jak zgo­
dziliśmy się już, musimy to samo pojęcie oznaczać
kilku wyrazami, gdy nie zdołamy jednym określić
tak, ażeby było zrozumiałe), drugie, które Grecy
nazywają 7t0lY)Ttxa, czyli mającymi charakter twór­
czy, tworzą ów cel, a trzecie mają obydwie te
właściwości. Pośród rzeczy związanych z celem nie
ma nic dobrego prócz szlachetnych uczynków, po­
śród twórczych nic prócz przyjaciela, lecz mądrość
uważają oni i za wiążącą się z celem, i za tworzącą
cel. Ponieważ bowiem mądrość jest stosownym
działaniem, należy przeto do owego wiążącego się
z celem rodzaju dóbr, o którym była mowa; po­
nieważ zaś wywołuje i powoduje uczynki szlachetne,
może być też nazwana twórczą.
3J6 O najwyższym dobru i zlu

56 Rzeczy, które nazwaliśmy „wyższymi“, częściowo


są takimi same przez się, częściowo dlatego, że po­
ciągają za sobą jakiś skutek, a częściowo z obydwu
powodów. Same przez się mają taki charakter na
przykład pewne odmiany twarzy czy spojrzenia,
postawa i ruchy, pośród których są takie, iż uznać
je trzeba za lepsze, i takie, iż należy je odrzucić.
Inne nazwiemy „wyższymi“ dlatego, że dają coś ze
siebie, jak na przykład pieniądz; jeszcze inne zaś
z obydwu powodów, jak sprawnie działające zmysły,
57 jak dobre zdrowie. Co się tyczy natomiast dobrego
imienia (bo pojęcie, które Grecy określają wyrazem
euSo^ta, stosowniej jest nazywać tu dobrym imie­
niem niźli sławą), to przynajmniej Chryzyp i Dio-
genes powiadali, że jeżeli wyłączyć korzyść, nie
warto dla niego nawet poruszyć palcem, a ja się
z nimi jak najbardziej zgadzam. Atoli następcy ich,
gdy nie mogli sprostać Karneadesowi, oświadczyli,
że to dobre imię, o którym mowa, samo przez się
jest czymś wyższym i godnym wyboru; że człowie­
kowi szlachetnie urodzonemu i pięknie wychowa­
nemu wypada pragnąć, by dobrze mówili o nim
krewni, sąsiedzi, a także wszyscy prawi ludzie, i to
pragnąć ze względu na samą istotę rzeczy, a nie
ze wzlędu na pożytek. Twierdzą również, że tak
jak chętnie troszczymy się o dzieci, choćby miały
się urodzić po naszym zgonie, podobnie winniśmy
dbać też o dobre imię po śmierci, i to dla niego
samego, z wyłączeniem wszelkiego pożytku.
58 Lecz choć za dobre mamy tylko to, co szlachetne,
jednakże dopełnienie powinności uważamy za rzecz
O najwyższym dobru i zlu 317

stosowną, aczkolwiek powinności tej nie zaliczamy


ani do dobra, ani do zła. Bo w rzeczach stosownych
zawiera się coś godnego uznania, tak w dodatku,
że można to uzasadnić; skąd wynika, że można uza­
sadnić również każdy godny uznania czyn. Po­
winnością zaś jest właśnie godny uznania czyn do­
pełniony tak, iż można wskazać jego powód. Stąd
wniosek, że powinność jest czymś pośrednim, czego
nie trzeba zaliczać ani do dóbr, ani do rzeczy do­
brom przeciwstawnych. Ponieważ zaś w tych rze­
czach, nie należących ani do cnót, ani do przywar,
jest jednak coś takiego, co może przynosić pożytek,
nie powinno się więc tego odrzucać. Otóż tego ro­
dzaju są również pewne uczynki, takie mianowicie,
iż dokonania ich czy zdziałania wymaga rozum.
Czego zaś dopełniono z nakazu rozumu, to właśnie
zwiemy powinnością. Powinność zatem należy do
tego rodzaju pojęć, których nie zalicza się ani do
dóbr, ani do rzeczy im przeciwnych.
Oczywiste jest także i to, że w zakresie owych
rzeczy pośrednich mędrzec podejmuje jakieś dzia­
łania. Skoro zaś działa, uznaje przez to samo, że
działanie takie jest powinnością. A że nigdy nie myli
się on w swoich sądach, powinność będzie należeć
do rzeczy pośrednich. To samo wynika też z rozu­
mowania następującego. Ponieważ wiemy, że jest
coś takiego, co zwiemy godziwym postępkiem, a to
z kolei jest doskonałą powinnością, tedy istnieje rów*
nież powinność niedoskonała. Jeśli na przykład rze­
telny zwrot powierzonej rzeczy należy do godzi­
wych postępków, to sam zwrot powierzonej rzeczy
318 O najwyższym dobru i złu

zalicza się do powinności zwykłych; przez dodanie


bowiem słowa „rzetelny“ powstaje godziwy postę­
pek, sam zaś zwrot jako taki sprowadza się do zwy­
kłej powinności. A skoro nie wątpimy, że wśród
rzeczy, które określamy mianem pośrednich, jedne
zasługują na przyjęcie, drugie na odrzucenie,
wszystko zatem, co się zgodnie z tym robi albo
mówi, stanowi treść zwyczajnej powinności. Wynika
stąd, że ponieważ wszyscy z natury kochają siebie
samych, to zarówno niemądry człowiek, jak i mędrzec
obierze sobie to, co zgadza się z naturą, a odrzuci
wszystko z nią sprzeczne. Jest tedy pewna powinność
wspólna dla mędrca i człowieka niemądrego, za
czym idzie, że należy ona do rzeczy, którym nada­
jemy nazwę pośrednich.
Lecz jeśli z nich to wywodzą się wszelakie po­
winności, nie bez przyczyny mówi się, iż do rzeczy
pośrednich sprowadzają się też wszystkie nasze za­
mysły, a wśród nich zamiar porzucenia życia albo
trwania przy życiu. W kim bowiem przeważają skłon­
ności zgodne z naturą, ten powinien zostać przy życiu;
w kim jednak jest albo będzie, o ile to jest widoczne,
więcej skłonności z nią sprzecznych, ten ma obowią­
zek rozstać się z życiem. Wyraźnie widzimy z tego,
że i mędrzec powinien czasem rozstać się z życiem,
chociaż jest szczęśliwy, i człowiek niemądry ma
obowiązek trwać przy życiu, choć jest nieszcżęśliwy.
Bo owo dobro i zło, o którym często już tu wspomina­
łem, przychodzi później, najpierw zaś przedmiotem
osądu i wyboru mędrca stają się owe rzeczy zgodne
z naturą albo jej przeciwne, i to jest jakby materiał-
O najwyższym dobru i zlu 319

nym podkładem mądrości. Tak tedy każda przyczyna


zarówno trwania przy życiu, jak porzucenia go winna
być mierzona rzeczami, które omówiłem powyżej.
Bo ani tamtego nie zatrzyma przy życiu cnota, ani
ci, którzy cnoty nie mają, nie powinni dążyć do
śmierci. I często powinnością mędrca, choćby na­
wet był najszczęśliwszy, jest rozstać się z życiem,
jeśli może to uczynić w stosownej chwili, gdyż to
właśnie pozostaje w zgodzie z naturą. Stoicy bowiem
uważają, że życie szczęśliwe zasadza się na stosow-
ności. Mądrość tedy nakazuje mędrcowi, aby i ją
samą porzucił, gdy zachodzi tego potrzeba. Dlatego
też, skoro i przywary nie mają takiego znaczenia, iżby
mogły stać się przyczyną dobrowolnej śmierci, oczy­
wiste jest, że również i ludzie niemądrzy, będący
zarazem nieszczęśliwymi, mają obowiązek zostać
przy życiu, jeśli tylko przeważają w nich rzeczy,
które zwiemy zgodnymi z naturą. Ponieważ i ustę­
pując z życia, i przy nim zostając jest taki człowiek
równie nieszczęśliwy, a długość czasu nie sprawia,
że życie staje się dlań jeszcze bardziej nieznośne,
nie bez przyczyny mówi się, iż ci, którzy mogą
korzystać z większej liczby rzeczy naturalnych, po­
winni zostać przy życiu.
Wiąże się z tym, zdaniem stoików, zrozumienie,
iż miłość rodziców do dzieci jest zjawiskiem natural­
nym, z którego to źródła wywodzimy też początek
społeczności, jednoczącej cały rodzaj ludzki. Można
0 tym przekonać się przede wszystkim z kształtu
1 członków ciał, które same wskazują, że natura
miała tu na względzie płodzenie. I nie byłoby to,
320 O najwyższym dobru i zlu

zaiste, zgodne z sobą, gdyby natura życzyła sobie


płodzenia, nie troszczyła się zaś o to, by spłodzeni
byli kochani. Przecież nawet u zwierząt możemy
dostrzec oddziaływanie natury: gdy widzimy ich
troskę o potomstwo tudzież o jego wychowanie, zdaje
nam się, że słyszymy głos samej owej natury. I dla­
tego tak jak oczywiste jest, że z natury wzdrygamy
się przed cierpieniem, podobnie też jasne jest, że
to sama natura skłania nas do miłowania tych, któ-
63 rych wydaliśmy na świat. Stąd znów wynika, że
naturalna jest także powszechna życzliwość wzajemna
pomiędzy ludźmi, tak iż człowiek — właśnie dlatego,
że jest człowiekiem — nie może patrzeć na drugiego
człowieka jako na coś sobie obcego. Jak bowiem
spośród członków jedne stworzone zostały poniekąd
dla siebie samych, na przykład oczy i uszy, a drugie
pomagają również w korzystaniu z innych człon­
ków, na przykład nogi i ręce, tak też i niektóre
dzikie zwierzęta powstały tylko dla siebie, niektóre
natomiast inaczej. Wymienimy tu żyjącego w obszer­
nej muszli i zwanego piną ślimaka tudzież drugie
stworzonko, które wynurza się z tej samej muszli
i, ponieważ strzeże ślimaka, nazywa się strażnikiem
piny, przy czym po jego cofnięciu się muszla się
zamyka, co wygląda tak, jakby stworzonko owo
dawało pinie znaki ostrzegawcze. Również mrówki,
pszczoły i bociany czynią coś także i dla innych
stworzeń. Lecz znacznie ściślejsza jest więź istniejąca
pomiędzy ludźmi. Toteż z natury usposobieni je ­
steśmy do zbierania się, gromadzenia i życia w spo-
64 łeczności. Świat z kolei rządzony jest, zdaniem stoi-
O najwyższym dobru i złu 321

ków, przez wolę bogów. Jest on niejako wspólnym


miastem i państwem bogów i ludzi, przy czym każdy
z nas stanowi cząstkę tego świata. Stąd zgodnie
z naturą wynika, iż pożytek ogólny stawiamy wyżej
niż nasz własny. Jak bowiem prawa przenoszą
dobro ogólne ponad dobro poszczególnych jednostek,
tak też człowiek rzetelny, mądry, posłuszny naka­
zom prawa i świadomy powinności obywatelskiej
dba o pożytek ogólny więcej niż o pożytek jakiegoś
jednego człowieka albo swój własny. Ten więc, kto
zdradza ojczyznę, zasługuje na potępienie nie mniej
niż ten, kto dla własnego pożytku i dobra odstę­
puje od pożytku i dobra ogólnego. Stąd wynika,
że człowiek, który gotów jest umrzeć dla sprawy
publicznej, zasługuje na pochwałę, bo wszak rze­
czą godziwą jest, by ojczyzna była nam droższa od
nas samych. A że tak nieludzkie i zbrodnicze zdają
się słowa tych, którzy oświadczają, iż choćby po ich
śmierci świat cały został strawiony przez pożar, jest
to dla nich zupełnie obojętne (o czym mówi się
w pewnym powszechnie znanym wierszu greckim),
tedy na pewno prawdą jest, że także i o tych, którzy
narodzą się kiedyś w przyszłości, winniśmy dbać ze
względu na nich samych. Z tego to usposobienia
dusz ludzkich wzięły swój początek testamenty oraz
polecenia umierających. Ponieważ zaś nikt nie chce
wieść życia w zupełnym osamotnieniu, nawet gdyby
używać miał nieskończenie wielu rozkoszy, łatwo
daje się pojąć, że urodziliśmy się po to, by łączyć
się i zrzeszać z innymi ludźmi, by żyć w ramach na­
turalnego związku z nimi. Natura skłania nas poza
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. i i i 21
322 O najwyższym dobru i złu

tym, byśmy chętnie okazywali pomoc jak największej


liczbie ludzi, a to głównie przez nauczanie i udzie-
66 lanie im zdobytych wiadomości. Trudno jest znaleźć
takiego, który by nie przekazywał drugiemu swej
wiedzy. Zrodziliśmy się więc nie tylko do uczenia
się, ale i do uczenia. Podobnie jak bykom natura
dała tę właściwość, iż w obronie cieląt z największą
gwałtownością i zapałem walczą z lwami, tak też
i ludzi, którzy mają dość sił po temu i potrafią coś
zrobić, jak to słyszeliśmy o Herkulesie i Liberze,
pobudza natura do obrony rodzaju ludzkiego. Gdy
również Jowisza zwiemy Najlepszym i Największym,
gdy nadajemy mu przydomki Zbawcy, Opiekuna
Gościnności albo Wybawiciela, pragniemy przez tó
wyrazić, że dobro ludzi znajduje się pod jego opieką.
I byłoby to zupełnie niezgodne ze sobą, gdybyśmy
lekceważąc się wzajemnie i nie troszcząc sięjeden o dru­
giego domagali się od bogów nieśmiertelnych, by
uważali nas za drogich sobie i obdarzali swą mi­
łością. Jak tedy używamy swoich członków wcześ­
niej, nim poznamy, gwoli jakiej korzyści je uzyska­
liśmy, podobnie wszyscy jesteśmy z natury samej
złączeni i zespoleni między sobą do życia w jednej
społeczności obywatelskiej. Gdyby to tak nie wy­
glądało, nie byłoby wśród nas żadnego miejsca ani
67 dla sprawiedliwości, ani też dla dobroci. O ile
jednak wedle poglądu stoików istnieją wzajemne
powiązania prawne pomiędzy ludźmi, o tyle nie ma
ich pomiędzy człowiekiem a zwierzętami. Dosko­
nale bowiem powiedział Chryzyp, że wszystko inne
stworzone zostało dla ludzi i dla bogów, a ci dla ży-
O najwyższym dobru i złu 323

ci a we wspólnocie i społeczności, tak iż ludzie mogą


bez naruszania sprawiedliwości korzystać ze zwie­
rząt dla swojego pożytku. Ponieważ zaś człowiek, ma
naturę taką, iż z całym rodzajem ludzkim łączy go
jakby więź prawa obywatelskiego, ten przeto, kto
jej dochowuje, będzie sprawiedliwy, a ten, kto na­
rusza, niesprawiedliwy. Jak wszelako o teatrze, choć
jest wspólny, słusznie powiedzieć można, że gdy ktoś
zajął jakieś miejsce, to należy ono do niego, tak
i w mieście czy we wspólnym świecie prawo nie
zabrania, by każdy miał to, co jest jego własnością.
Skoro widzimy jednak, iż człowiek stworzony jest
do obrony i wspomagania innych ludzi, to tej jego
naturze odpowiada, by mędrzec podejmował się
kierowania i zarządzania państwem, jak również
w celu prowadzenia życia zgodnie z naturą chciał
pojąć sobie żonę i mieć z nią dzieci. Także i czysta
miłość, zdaniem stoików, nie jest obca mędrcowi.
Co się zaś tyczy nauki i sposobu życia cyników,
to jedni [ze stoików] powiadają, że w przypadku,
gdyby zachodziła jakaś konieczność, byłyby i one
odpowiednie dla mędrca, ale drudzy nie zgadzają
się na to w żaden sposób.
Dla zachowania zaś całej tej więzi łączącej czło­
wieka z człowiekiem, całej życzliwości i miłości przy­
jęli stoicy, że zarówno wszystkie korzyści, jak i straty,
które to pojęcia określają oni wyrazami wcpeA^p.aTa
i pXap.[jiaTa, winny być wspólne. Pierwsze z nich są
pożyteczne, drugie szkodliwe. W dodatku uznali
je nie tylko za wspólne, lecz i za równe. Natomiast
co do wygód i niewygód — tak bowiem tłumaczę
21*
324 O najwyższym dobru i złu

eu)£pY)(TT7j[xaTa i Sua^p-yjtrr^paTa — twierdzili, że są


one wspólne, ale nierówne. Bo wszystko, co pomaga
albo szkodzi, stanowi przejawy dobra albo zła, a te
muszą być sobie równe. Wygody zaś i niewygody
należą do tego rodzaju rzeczy, które nazwaliśmy
„wyższymi“ i odrzuconymi, przy czym mogą być
one nierówne. Lecz jeśli o korzyściach mówi się,
że są wspólne, to godziwe i niegodziwe postępki
nie są uważane za wspólne.
O przyjaźni sądzą stoicy, że powinno się o nią
starać, gdyż należy do rzeczy pożytecznych. I cho­
ciaż jedni powiadają, że w przyjaźni korzyść przy­
jaciela jest dla mędrca równie cenna jak własna,
drudzy zaś mówią, że każdy korzyść własną ceni
więcej, to jednak i ci ostatni przyznają, że odejmo­
wanie czegoś drugiemu celem przywłaszczenia so­
bie sprzeczne jest ze sprawiedliwością, do której,
jak nam się wydaję, zostaliśmy stworzeni. Wcale
natomiast nie zgadza się z nauką, o której tu mowa,
przyjmowanie bądź sprawiedliwości, bądź przyjaźni
albo też godzenie się na nie — ze względu na jakieś
korzyści. Te same bowiem korzyści mogą je podważyć
i obalić. Wszak ani spiawiedliwość, ani przyjaźń
zgoła istnieć nie mogą, jeśli nie zabiega się o nie
dla nich samych.
Prawo zaś, o ile zasługuje na to miano czy okre­
ślenie, opiera się na naturze; toteż czymś zupełnie
niegodnym mędrca jest nie tylko krzywdzenie kogoś,
ale i wyrządzenie mu szkody. Całkiem też niegodziwą
rzeczą jest wchodzenie z przyjaciółmi lub osobami,
które nam się dobrze przysłużyły, w krzywdzące
O najwyższym dobru i złu 325

kogoś związki czy porozumienia, przy czym z naj­


większą powagą i jak najszczerzej bronimy poglądu,
że nigdy nie da się oddzielić słuszności od pożytku
i że wszystko, co jest słuszne i sprawiedliwe, jest też
szlachetne, tudzież odwrotnie — wszystko, co jest
szlachetne, jest zarazem sprawiedliwe i słuszne.
Do cnót tych, które już omówiliśmy, dodają
[stoicy] również dialektykę i fizykę, określając je
obydwie także mianem cnót. Pierwszą zwą tak dla­
tego, iż zwraca nam uwagę, byśmy się nie zgadzali
na coś fałszywego lub nie dali się kiedykolwiek po­
dejść jakiejś pozornej wiarygodności, oraz wskazuje
nam, jak możemy utrzymać i obronić to, czegośmy się
nauczyli o przejawach dobra i zła. Bo zgodnie
z ich mniemaniem bez tej sztuki każdy może być
odwiedziony od prawdy i oszukany. Jeżeli więc we
wszystkich rzeczach zawiera się jakaś przypadkowość
i opaczna niewiedza, to sztuka,* która to usuwa,
słusznie obdarzona jest mianem cnoty. Nie bez
przyczyny to samo zaszczytne miano otrzymała rów­
nież fizyka. Bo kto chce żyć zgodnie z naturą, musi
zacząć od wytworzenia sobie poglądu na cały świat
oraz na sposób, w jaki jest on zarządzany. I nikt
nie zdoła należycie osądzić przejawów dobra i zła,
jeśli nie pozna wprzód całego urządzenia natury,
jak również i sposobu życia bogów; jeśli nie dowie
się, czy natura człowieka zgadza się, czy też nie
zgadza się z przyrodzeniem powszechnym. Bez fi­
zyki nikt nie jest w stanie pojąć, jakie mają zna­
czenie — a jest ono bardzo doniosłe — dawne za­
lecenia mędrców, którzy każą stosować się do oko­
326 O najwyższym dobru i zlu

liczności czasu, naśladować bóstwo, poznawać siebie


samego, nie pożądać nic ponad miarę. Tylko ta
jedna umiejętność może wskazać nam również, ja ­
kie jest znaczenie natury dla poszanowania spra­
wiedliwości, dla zachowywania przyjaźni oraz innych
opartych na miłości związków. Bez zgłębienia na­
tury zupełnie nie można zrozumieć ani umiłowania
bogów, ani tego, jak wielką winniśmy im wdzięcz­
ność.
Lecz widzę oto, żem poszedł dalej niż wymagał
zamierzony przeze mnie wywód. Zaiste, porwał
mnie zadziwiający układ tej nauki i niewiarygodny
wprost stopień uporządkowania omawianych przez
nią zagadnień. Czy ty, na bogów nieśmiertelnych,
tego nie podziwiasz? Bo czy w naturze, od której
nic niejest uporządkowane lepiej, nic urządzone sto­
sowniej, lub czy wśród dokonań rąk ludzkich można
znaleźć coś równie dobrze zestawionego, równie
zwartego oraz spoistego? Jakie późniejsze twier­
dzenia nie zgadzają się tutaj z poprzednimi? Czy
dalsze wywody nie odpowiadają rozumowaniu wcze­
śniejszemu? Czy jedno z drugim nie jest powiązane
tak ściśle, że gdybyś usunął jedną literę, runęłoby
naraz wszystko? Nie ma tu przecie nic takiego, co
dałoby się podważyć! Jak dostojna zaś, jak wspaniała
i jak harmonijna jest postać mędrca! Skoro rozum
pouczył go, że dobre jest tylko to, co szlachetne,
nieuniknienie musi być zawsze szczęśliwy i naprawdę
zasługuje na wszystkie owe miana, z których ludzie
niemądrzy zwykli szydzić. Słuszniej bowiem można
nazwać królem mędrca niźli Tarkwiniusza, który
O najwyższym dobru i złu 327

nie potrafił władać ni sobą, ni swoimi poddanymi;


słuszniej można go nazwać naczelnikiem ludu —
bo takim przecież naczelnikiem jest dyktator —
niźli Sullę, który był naczelnikiem trzech zgubnych
wad: rozpusty, chciwości i okrucieństwa; słuszniej
można go nazwać bogaczem niż Krassusa, który —
gdyby nie odczuwał żadnego niedostatku — nigdy
by nie zapragnął przekroczyć Eufratu dla wszczęcia
wojny bez żadnej przyczyny. Słusznie mówi się, że
do mędrca należy wszystko, skoro on tylko umie
wszystkiego używać; słusznie nazywa go się także
pięknym, bo rysy ducha piękniejsze są od rysów
ciała; słusznie jego tylko jednego uważa się za wol­
nego, nie poddanego żadnej władzy ani nie ulega­
jącego żądzy; słusznie ma się go za niezwyciężo­
nego, bo choćby skrępowano jego ciało, żadnych
więzów nie da się nałożyć na jego ducha. Nie czeka
on na żadną chwilę w życiu, aby wtedy dopiero
osądzić, czy był szczęśliwy, kiedy śmiercią zakoń­
czyć ma ostatni dzień swego żywota, co jeden z sied­
miu mędrców niemądrze radził Krezusowi. Bo gdyby
ten był kiedy szczęśliwy, zaniósłby swoją szczęśli­
wość życiową aż na ów stos, który wzniósł dlań
Cyrus. A jeśli rzecz przedstawia się tak, iż nikt nie
zaznaje szczęścia prócz ludzi prawych, podczas gdy
ludzie prawi szczęśliwi są wszyscy, to cóż jest bar­
dziej godnego szacunku niż filozofia albo cóż wspa­
nialszego niźli cnota?
Księga czwarta

i Na tych słowach Kato wywód zakończył. Ja zaś


powiedziałem: Zaprawdę, Katonie, świetnie to przed­
stawiłeś, o tak wielu rzeczach mówiąc z pamięci
i tak zawikłane sprawy ujmując zupełnie jasno!
Dlatego też albo w ogóle zaniecham wystąpienia
przeciwko tobie z jakimikolwiek zarzutami, albo
zastrzegę sobie pewien czas do namysłu. Bo nie jest
łatwo zgłębić naukę, tak starannie i jeśli nie całkiem
prawdziwie (gdyż tego właśnie nie śmiem jeszcze
twierdzić), to jednak dokładnie uzasadnioną i ze­
stawioną.
Wtedy tamten: Co ty mówisz doprawdy? — od­
parł. — Skoro widzę, jak w oparciu o nową ustawę
tegoż samego dnia dajesz odpowiedź oskarżycielowi
i przemawiasz przez trzy godziny, czy myślisz, że
w tej naszej sprawie zgodzę się na odroczenie ter­
minu? Przecież sprawa, którą będziesz prowadził
tutaj, nie jest lepsza od tamtych, jakich bronisz od
czasu do czasu w sądzie. Toteż przystąp i do niej
od razu, zwłaszcza że często rozpatrywana była
i przez innych i przez ciebie samego, tak iż słów
ci zabraknąć nie może.
O najwyższym dobru i zlu 329

A ja odrzekłem: Nie zwykłem, na Herkulesa,


bez namysłu występować przeciw stoikom —
nie dlatego, żebym się z nimi całkiem zgadzał,
lecz dlatego, że powstrzymuje mnie nieśmiałość:
mówią tak wiele rzeczy, które trudno mi jest zro­
zumieć.
— Przyznaję — rzekł — iż pewne zagadnienia
są tam niejasne, atoli nie mówią oni umyślnie tak
niezrozumiale: niejasność ta zawiera się w samych
rzeczach.
— Dlaczego więc — zapytałem — u perypate-
tyków, gdy mówią o tych samych rzeczach, nie
ma ani jednego niezrozumiałego słowa?
— O tych samych rzeczach? — zdziwił się. —
Czyż nie dość jasno wykazałem, że stoicy różnią
się od perypatetyków nie słowami, lecz wszystką
treścią i całym sposobem myślenia?
— Ależ Katonie! — zawołałem. — Jeżeli tego
dokażesz, przeciągniesz mnie zupełnie na swą
stronę.
— Co do mnie — odrzekł — byłem przekonany,
żem wyjaśnił to dostatecznie. Przejdź więc najprzód
do tego, jeśli łaska; a gdybyś chciał powiedzieć coś
ponadto, dodaj później.
— O, nie! — powiedziałem mu na to. — W ja ­
kim miejscu mam omawiać każdą rzecz, zostaw
to do mego uznania, jeśli nie żądam tutaj czegoś
niesłusznego.
— Rób, jak ci się podoba — przystał. — Bo
choć tamten sposób byłby właściwszy, słuszność wy­
maga ustępować w tym każdemu.
330 0 najwyższym dobru i złu

2 — Sądzę więc, Katonie — zacząłem — iż owi


pierwsi słuchacze Platona, Speuzyp, Arystoteles
i Ksenokrates, a potem uczniowie ich, Polemon
i Teofrast, mieli naukę uzasadnioną dość obszernie
i poprawnie, tak iż Zenon po wysłuchaniu Pole-
mona nie miał przyczyny, dla której miałby się od­
dalać czy to od niego samego, czy to od jego po­
przedników. Jeśli chodzi o tę ich naukę, to chciał­
bym, żebyś sam zmiarkował, czy trzeba w niej coś
zmieniać, i nie czekał, aż ja ci odpowiem na wszystko,
o czym mówiłeś. Bo mnie się zdaje, że cała owa
nauka ich służyć powinna do zwalczenia całego wa-
4 szego ujęcia. Gdy poznali oni, żeśmy zostali stwo­
rzeni tak, iż odznaczamy się wspólną zdolnością
do uprawiania owych sławnych i wybornych cnót,
a mam tu na. myśli sprawiedliwość, wstrzemięźli­
wość i inne cnoty tego samego rodzaju, które wszyst­
kie podobne są do reszty zalet i różnią się od nich
jedynie treścią dotyczącą lepszych zadań i sposobem
zajęcia się nimi; gdy spostrzegli, że do tych cnót
podążamy ze znaczną wielkodusznością i zapałem,
że mamy też jakąś wszczepioną żądzę wiedzy, że
zrodziliśmy się do współżycia z innymi ludźmi, do
stowarzyszania się i łączenia z całym rodzajem
ludzkim oraz że to właśnie najwyraźniej rzuca się
w oczy u największych geniuszów ■— całą filozofię
podzielili na trzy części, który to podział, jak wiemy,
s zachował także i Zenon. Ponieważ jedna z tych części
ma kształtować obyczaje, przeto część tę, będącą
jakby podstawą niniejszych dociekań, odkładam na
później. Co bowiem jest najwyższym dobrem, o tym
O najwyższym dobru i złu 331

będę mówił cokolwiek niżej. W tym miejscu po­


wiadam jedynie, że tę część, którą poprawnie — jak
się zdaje — nazwać pragniemy nauką obywatelską,
a którą Grecy określali mianem 7toXmxóv, czyli
polityki, poważnie i obszernie roztrząsali już daw­
niejsi perypatetycy i akademicy, zgadzający się z sobą
co do treści, a różniący się tylko w słowach.
Jakże wiele napisali oni o państwie, jakże wiele 3
0 prawach! Ileż to zostawili nie tylko wskazań
z dziedziny sztuk, lecz także zawartych w swych prze­
mówieniach przykładów dobrej wymowy! Bo przede
wszystkim zajęli się oni sprawami, które wymagały
wnikliwego rozważenia, a omawiali je ze smakiem
1 zarazem ściśle, dając już to określenia, już to po­
działy, jak też czynią i wasi zwolennicy. Lecz wy
robicie to bardziej sucho, a co się tyczy ich wy­
wodu, to sam wiesz, jak jest znakomity. Następnie 6
jakże wspaniale, jakże pięknie mówili o tym, co
wymagało wykładu ozdobnego i wzniosłego! O spra­
wiedliwości, o wstrzemięźliwości, o męstwie, o przy­
jaźni, o sposobie spędzania życia, o filozofii, o po­
święceniu się sprawom publicznym, [o wstrzemięź­
liwości, o męstwie] mówią nie zwyczajem ludzi wy­
rywających ciernie, jak stoicy, albo obnażających
kości z mięśni, ale zwyczajem tych, którzy o rzeczach
ważnych umieją rozprawiać kwieciście, a o rzeczach
pomniejszych jasno. Jakże głębokie są przeto ich
pocieszenia, jakże gorące zachęty, jakże przekonywa­
jące napomnienia i rady pisane do najznakomitszych
ludzi! Jak bowiem wynika to z samej istoty rzeczy,
stosowali oni dwa rodzaje wymowy. Bo przecież cze-
332 O najwyższym dobru i zlu

gokolwiek dociekamy, sprowadza się to do sporu


bądź o sam charakter przedmiotu bez względu na
osoby i okoliczności czasu, bądź — z uwzględnie­
niem ich — o jakiś czyn, prawo lub tytuł. Ćwiczyli
się więc w obydwu rodzajach i ten sposób postę­
powania sprawił, że nabrali tak wielkiej biegłości
7 w jednej i drugiej dziedzinie wymowy. Wszystkiego
tego Zenon i jego następcy albo nie zdołali, albo
też nie chcieli zachować, a w każdym razie ponie­
chali. Choć Kleantes, a także Chryzyp napisali roz­
prawy o sztuce wymowy, lecz napisali tak, że gdyby
ktoś chciał zaprzestać mówienia, nie musiałby już
czytać nic innego. Sam wiesz zresztą, jak oni prze­
mawiają: tworzą wyrazy całkiem nowe, a będące
w użyciu porzucają.
— Ale na jak wielkie rzeczy się ważą! Cały ten
świat jest naszym miastem! I dlatego, jak ci wia­
domo, zapalają swoich słuchaczów. Ileż to trzeba
dokazać, ażeby ten, kto mieszka w Cyrcejach, przed­
stawił sobie, że miastem jego jest cały ten świat!
— Go? Zenon kogoś zapali? Prędzej zgasi, jeśli
przyjmie ucznia z zapałem. To, o czym tyś tak
krótko wspomniał, iż tylko mędrzec jest królem,
dyktatorem, bogaczem, brzmiało naprawdę sto­
sownie i doskonale. Jużci, bo wszak wziąłeś to od
retorów. Jakże ubogie zaś są wywody tych twoich
0 znaczeniu cnoty! Pragną uczynić ją tak wielką,
by sama przez się mogła uszczęśliwiać. Niby kolcami
kłują małostkowymi pytaniami, lecz nawet ci, któ­
rzy im potakują, nie zmieniają się wcale na duchu
1 odchodzą tacy sami, jak przyszli. Bo rzeczy może
Ó najwyższym dobru i zlu 333

prawdziwe, a w każdym razie poważne omawiają


nie tak, jak powinni, lecz zbyt drobiazgowo.
Zajmijmy się z kolei umiejętnością rozprawiania

00
i znajomością przyrody; albowiem zagadnienie naj­
wyższego dobra rozpatrzymy, jakem powiedział, po­
tem, gdy całe moje rozważanie skieruję ku wyjaśnie­
niu tej sprawy. W powyższych tedy dwu dziedzinach
nie było nic takiego, w czym Zenon musiałby do­
konać jakichś zmian. Wszystko przecież przedsta­
wiało się tutaj znakomicie, i to w obydwu dzie­
dzinach. Cóż bowiem dawni myśliciele pominęli
z tego, co ma znaczenie dla sztuki rozprawiania?
Zarówno oznaczyli oni mnóstwo pojęć, jak i zosta­
wili po sobie umiejętność określania, co się zaś
tyczy wymogu, który łączy się z określaniem, iżby
mianowicie dzielić zagadnienie na części, to i sami
do niego się stosowali, i nauczyli nas, jak należy
to robić. Nie zapomnieli też o przeciwieństwach,
od których przyszli do rodzajów tudzież ich właści­
wości. Następnie za rzecz główną w opartym na ro­
zumowaniu dowodzie uznali to, co zwą oczywistym,
aby potem kolejno iść dalej i wreszcie we wniosku
końcowym stwierdzić, co jest w każdym zagadnieniu
prawdą. A jak wielką rozmaitością odznaczają się 9
owe ich oparte na rozumowaniu dowody! Jakże
różne są one od podchwytliwych zapytań! Co po­
wiesz na to, iż w tak wielu miejscach jak gdyby
ostrzegają nas, byśmy nie wymagali wiarygodności
ani od zmysłów bez udziału rozumu, ani też od ro­
zumu bez pomocy zmysłów i żebyśmy, ich od siebie
nie oddzielali? I cóż? A to, co wykładają i czego:
334 O najwyższym dobru i złu

uczą dzisiejsi dialektycy, czyż nie zostało wprowa­


dzone lub wynalezione już przez tamtych? I choć
Chryzyp włożył w to bardzo wiele wysiłku, Zenon
jednak pracował znacznie mniej niźli tamci daw­
niejsi i pewne zagadnienia ujął nie lepiej od swych
10 poprzedników, a pewne inne w ogóle opuścił. Skoro
zaś dwie są sztuki, dzięki którym rozumowanie
i słowne przedstawienie doskonale się dopełniają,
jedna — sztuka wynajdywania dowodów, a druga —
sztuka mówienia, trzeba stwierdzić, że tą drugą
zajmowali się i perypatetycy, i stoicy, pierwszej
jednak wybornie nauczali tylko tamci, ci zaś jej
zgoła nie dotknęli. Z jakich bowiem źródeł niczym
ze skarbców czerpać należy dowody, tego wasi
mistrzowie nawet się nie domyślali, podczas gdy
wcześniejsi filozofowie nauczali teoretycznie i prak­
tycznie. Ta właśnie okoliczność sprawia, że nie za­
chodzi potrzeba ustawicznego wygłaszania o tych
samych rzeczach jak gdyby wyuczonej lekcji i trzy­
mania się krótkich notatek Zenona. Kto bowiem
pozna, gdzie się co znajduje i którędy się tam do­
chodzi,-ten, choćby coś było ukryte głęboko w ziemi,
potrafi je wykopać i podczas dysputy nieprzerwanie
zachować samodzielność. Jakkolwiek więc niektórzy
ludzie, obdarzeni wielkimi zdolnościami, osiągają
bez nauki biegłość w mówieniu, sztuka wszelako
jest przewodniczką pewniejszą niż natura. Czym
innym jest wszak wyrzucanie ze siebie słów na po­
dobieństwo poetów, a czym innym wypowiadanie
się rozważne, zgodne z zasadami rozumowania
i sztuki wymowy.
O najwyższym dobru i złu 335

To samo mniej więcej można powiedzieć i o ba- ^


daniu przyrody. Zajmują się nim i tamci, i wasi,
aczkolwiek nie tylko dla tych dwu przyczyn, jakimi
kieruje się Epikur, pragnący rozproszyć strach przed
śmiercią i przed bogami, lecz także i dlatego, że
zaznajomienie się ze sprawami nieba przysparza ja ­
kiejś skromności tym, którzy widzą, jak wielkie
umiarkowanie i jak wielki porządek panuje nawet
wśród bogów; że ludziom oglądającym dzieła
i uczynki bogów dodaje ono też wielkoduszności
oraz wiedzie ich do sprawiedliwości, gdy poznają,
jakie jest życzenie, jaki zamiar i jaka wola najwyż­
szego władcy i pana, którego zgadzający się z naturą
rozum zwany jest przez filozofów owym prawdzi­
wym i najwyższym prawem. W tymże badaniu przy- 12
rody zawiera się też jakaś nie dająca się zaspokoić,
a wypływająca z poznania rzeczy rozkosz, wśród
której jednej tylko możemy — po spełnieniu ko­
niecznych powinności i wolni już od zajęć — wieść
życie piękne i szlachetne. W całej tej nauce więc
we wszystkich prawie najważniejszych sprawach
poszli stoicy za tamtymi, twierdząc, że i bogowie
istnieją, i wszystko składa się z czterech zasadniczych
pierwiastków. Gdy zaś przystąpiono do roztrząsania
sprawy nader trudnej, czy możliwe jest istnienie
jakiegoś piątego pierwiastka, z którego wywodziłby
się rozum oraz zdolność myślenia, przy czym za­
częto dociekać również, jakiego pochodzenia są du­
sze, Zenon oświadczył, iż tym piątym pierwiastkiem
jest ogień. Niektóre sprawy naświetlił potem inaczej,
lecz są one nieliczne. W najważniejszej wszelako wy-
336 O najwyższym dobru i zlu

powiedział się tak samo, iż mianowicie świat cały


i jego największe części składowe rządzone są przez
myśl bożą i przez naturę. Co się tyczy natomiast
zasobu przedmiotów czy też liczby poruszanych za­
gadnień, to u tych znajdujemy ją ubogą, u tamtych
jak najbogatszą. Jakże wiele wiadomości zdobyli
oni i zebrali o rodzajach, początku, członkach
ciała i długości życia wszystkich istot żywych! Jak
wiele o płodach, które rodzą się z ziemi! Jakże
wiele, i to w zakresie rozmaitych zjawisk, odkryli
przyczyn, dla których każde z nich się dzieje, jakże
wiele wskazali sposobów, jakimi one zachodzą!
Z tego to całego zasobu czerpiemy większą część
najpewniejszych dowodów, wiodących do wyjaśnie­
nia istoty każdego zjawiska. Jak dotąd więc, o ile
ja przynajmniej rozumiem, nie było jeszcze powodu
do zmiany nazwy. Bo jeśli nawet Zenon nie szedł
za tamtymi we wszystkim, nie oznacza to jeszcze,
że się od nich nie wywodził. Osobiście także Epikura,
przynajmniej w nauce o przyrodzie, uważam za
rzecznika ujęć Demokryta. Wszak zmienia w nich
niewiele, lecz przyznajmy nawet, że wiele: zarazem
co do rozlicznych spraw, a w każdym razie co do
najważniejszych, wypowiada się tak samo. A po­
nieważ wasi zwolennicy postępują podobnie, nie­
zbyt wielką wdzięczność okazują przez to od­
krywcom.
Lecz dość już o tym. Zobaczmy teraz, proszę
cię, co wniósł Zenon do zagadnienia najwyższego
dobra, które stanowi sedno filozofii, i dlaczego od­
stąpił od swych mistrzów, będących jakby jego ro-
O najwyższym dobru i złu 337

dzicami. W tym miejscu, Katonie, choć tyś już


dokładnie wyjaśnił, jak zagadnienie najwyższego
dobra, stanowiące istotę filozofii, ujmują stoicy
i w jaki sposób dochodzą do swego ujęcia, ja wsze­
lako jeszcze raz to przedstawię, byśmy poznali,
o ile będziemy mogli, co nowego dodał tutaj Zenon.
Gdy bowiem dawniejsi filozofowie, a wśród nich
najjaśniej Polemon, nauczali, że dobrem najwyż­
szym jest życie zgodne z naturą, stoicy utrzymują,
że słowa powyższe mają trojakie znaczenie. Wedle
pierwszego znaczenia życie takie polega na stoso­
waniu wiedzy o tych rzeczach, które wynikają z na­
tury. Powiadają, iż to właśnie jest najwyższym do­
brem Zenona, oznaczającym to samo, coś ty nazwał
życiem zgodnym z naturą. Drugie znaczenie ma is
treść taką, jak gdyby się powiedziało, iż trzeba
żyć dochowując wszystkich albo większej części po­
winności pośrednich. Zasada ujęta w ten sposób
nie jest podobna do poprzedniej. Tamta bowiem
sprowadza się do godziwości, jak tyś nazwał xaxóp-
&c«>(jia, i zdarza się tylko u mędrca, ta druga zaś
jest wyrazem pewnego rodzaju powinności niepew­
nej czy niedoskonałej, co może być udziałem nie­
których ludzi niemądrych. W trzecim wreszcie zna­
czeniu rozumieć należy życie korzystające ze wszyst­
kich albo najważniejszych rzeczy, które zgadzają
się z naturą. Nie zależy to od naszego działania.
Dokonywa się bowiem zarówno przez życie spożyt-
kowujące cnotę, jak i przez korzystanie z rzeczy
zgodnych z naturą, nie będących jednakże w na­
szej mocy. Ale dobro najwyższe, które rozumie się
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. III 22
338 O najwyższym dobru i zlu

pod tym trzecim znaczeniem, tudzież życie, które


pędzi się zgodnie z tak pojętym dobrem najwyż­
szym — ponieważ łączy się z nim cnota — również
przypada w udziale tylko mędrcowi. To dobro naj­
wyższe, jak wiemy z pism samych stoików, wpro­
wadzone zostało przez Ksenokratesa, jak i przez
Arystotelesa. Otóż o pierwszym owym ujęciu na­
tury, od którego i tyś też zaczynał, mówią oni ta­
kimi mniej więcej słowy:
Każda istota pragnie być swym własnym obrońcą,
aby utrzymać się przy życiu oraz zachować się
w swoim potomstwie. W tym celu, jak powiadają,
potrzebne są także różne umiejętności, które by
wspomagały naturę, a do których należałaby przede
wszystkim sztuka życia mająca za zadanie ochronę
tego, co zostało nam dane przez naturę, zabieganie
zaś o to, czego nam brakuje. Ciż sami myśliciele
podzielili istotę ludzką na duszę i ciało. Ponieważ
zaś twierdzili, że każda z tych dwu części pożądana
jest sama przez się, oświadczyli, że również i zalety
ich obydwu są godne pożądania same przez się;
ale że duszę ze względu na nieskończoną jej chwałę
stawiali wyżej niż ciało, przeto także i zalety duchowe
przekładali ponad dobra cielesne. Ponieważ następ­
nie za obrończynię i opiekunkę całego człowieka
chcieli mieć mądrość, która jest towarzyszką i po­
mocnicą natury, nauczali, iż obowiązkiem mą­
drości jest, by — ochraniając złożonego z duszy
i ciała człowieka — wspierała i podtrzymywała go
w jednej i drugiej dziedzinie. Po tak prostym ujęciu
początkowym sprawy, badając resztę zagadnień
O najwyższym dobru i złu 339

wnikliwiej, doszli do przekonania, że rozpoznanie


dóbr cielesnych jest łatwe. O dobra duchowe wy-
wiadywali się dokładniej, odkrywając najprzód, że
są wśród nich zalążki sprawiedliwości. Pierwsi ze
wszystkich filozofów nauczali oni, iż to ze zrządzenia
natury potomstwo otaczane jest miłością przez swych
rodziców, oraz twierdzili, że to, co w kolejności
czasowej jest wcześniejsze, mianowicie związki mał­
żeńskie między mężczyznami i kobietami, zawie­
rane są także z natury i że z tego korzenia wyrastają
objawy życzliwości wzajemnej pomiędzy krewnymi.
Wychodząc z takich założeń, zbadali pochodzenie
i rozwój wszystkich cnót. Stąd też zrodziło się ich
pojęcie wielkoduszności, z której pomocą łatwo można
opierać się czy przeciwstawiać się losowi, ponieważ
w mocy mędrca znajdują się największe możliwości.
I tak życie urządzone wedle wskazań dawnych filozo­
fów bez trudu przezwyciężało niestałość losu i zada­
wane przezeń ciosy. Po daniu przez naturę tego rodzaju is
początków budziły się w nas objawy szacunku dla
wszelkich dóbr, częściowo wywodzące się z badania
rzeczy głębiej przed nami ukrytych, gdyż w umysł
nasz wszczepiona była chęć poznania, z której roz­
winęła się także dążność do wyjaśniania przyczyn
oraz prowadzenia rozważań. Ponieważ zaś ta jedna
tylko żywa istota stworzona została tak, iż ma po­
czucie godziwości i przyzwoitości, iż pragnie pro­
wadzących do współżycia związków między ludźmi
i we wszystkich swoich uczynkach albo słowach
zwraca uwagę, by nie dopuścić się czegoś takiego,
co by nie było piękne i godziwe — przeto z owych
22*
340 O najwyższym dobru i złu

początków i zalążków, danych nam, jak wspomnia­


łem poprzednio, przez naturę, dojrzała i udoskona-
Jiła się wstrzemięźliwość, skromność, sprawiedliwość
i w ogóle wszelka cnota.
Masz oto, Katonie — ciągnąłem dalej — zarys
nauki filozofów, o których tu mowa. Skreśliwszy
go, chcę wiedzieć teraz, jaka jest przyczyna, dla któ­
rej Zenon odstąpił od tego dawnego ujęcia, i co też
mu spośród twierdzeń powyższych nie odpowiadało:
czy to, że każdą żywą istotę nazwali swym własnym
obrońcą; czy to, że o wszelkim stworzeniu powie­
dzieli, iż troszczy się o siebie i chce zachować się
w swoim potomstwie tudzież utrzymać się przy ży­
ciu; czy to, że jeśli zadaniem wszystkich umiejęt-
jętności jest spełnianie najważniejszych wymogów na­
tury, tak samo powinno się sądzić i o sztuce całego
życia; czy to, że skoro złożeni jesteśmy z ciała i du­
szy, tedy i tych części składowych, i ich zalet pragnąć
winniśmy dla nich samych. A może nie podobało
mu się to, że zaletom duchowym przyznano tak
znaczną wyższość? Czy też to, co mówili oni o mą­
drości, o chęci poznania świata, o więzi spajającej
rodzaj ludzki albo też o wstrzemięźliwości, o skrom­
ności, o wielkoduszności i w ogóle o cnocie? Sami
stoicy będą musieli się zgodzić, że wszystko to
przedstawione zostało znakomicie i że nie tu była
20 przyczyna odstępstwa Zenona. Powiedzą oni za­
pewne, że ci dawni filozofowie dopuścili się innych
wielkich błędów, których ów tak żądny docieczenia
prawdy mąż w żaden sposób ścierpieć nie potrafił.
Bo cóż jest, mówią, bardziej opacznego, co bardziej
O najwyższym dobru i zlu 341

niedopuszczalnego, co głupszego, jak zaliczać dobry


stan zdrowia, wolność od jakichkolwiek cierpień,
sprawność wzroku czy pozostałych zmysłów właśnie
do dóbr, zamiast powiedzieć, iż pomiędzy tymi
rzeczami a ich przeciwieństwami nie ma żadnej
zgoła różnicy? Wszystko to wszak, co tamci zwą
dobrami, należy nie do dóbr, jeno do rzeczy „wyż­
szych“ . Podobnie niedorzecznie [zdaniem tych two­
ich] określili dawni filozofowie jako godne pożąda­
nia samo przez się wszystko to, co się wyróżnia
w ciele ludzkim: są to rzeczy raczej godne przy­
jęcia niźli pożądania. Od tego życia wreszcie, które
sprowadza się całkowicie do samej tylko cnotliwości,
nie jest bardziej pożądane tamto drugie życie, ko­
rzystające w obfitości także i z innych rzeczy, które
zgadzają się z naturą. Jest ono jedynie bardziej
godne przyjęcia. I lubo sama cnota czyni życie aż
tak szczęśliwym, że szczęśliwszym być już nie może,
to jednak mędrcom nie dostaje czegoś wtedy, gdy
są bardzo szczęśliwi; dlatego dokładają oni starań,
by oddalić od siebie cierpienia, choroby i ułom­
ności.
O, jak wielka potęga rozumu, jak słuszna przy- ®
czyna, dla której powstała nowa nauka! Lecz idź
dalej, bo teraz mamy z kolei wszystko to, coś ty
zarysował z tak bardzo wielkim znawstwem, a mia­
nowicie, iż wszelka głupota, niesprawiedliwość i inne
wady są sobie podobne, że równe są sobie wszystkie
występki, że ci, którzy z natury albo przez naukę
daleko posunęli się naprzód ku cnocie, jeżeli nie
osiągnęli jej całkowicie, to są w najwyższym stopniu
342 O najwyższym dobru i złu

nieszczęśliwi i między ich życiem a życiem najnie-


godziwszych ludzi nie ma żadnej zgoła różnicy,
tak iż Platon, ów nader wielki mąż, gdyby nie był
mędrcem, nie żyłby ani trochę lepiej, ani trochę
szczęśliwiej niż pierwszy lepszy niegodziwiec. I to
jest naturalnie poprawienie dawnej filozofii, to jest jej
udoskonalenie! Lecz ono w ogóle nie powinno mieć
prawa wstępu ani do miasta naszego, ani na forum,
ani do kurii. Bo i kto mógłby znieść człowieka poda­
jącego się za wynalazcę wzniosłego i mądrego trybu
życia, a tak właśnie mówiącego, zmieniającego nazwy
pojęć i podczas gdy myśli to samo, co wszyscy inni,
nadającego nowe nazwy rzeczom, którym przypi­
suje takież samo znaczenie — czyli zmieniającego
tylko słowa, nic zaś nie ujmującego wyobrażeniom?
22 Czyż obrońca sądowy mógłby przemawiając za oskar­
żonym stwierdzić na zakończenie, że wygnanie czy
konfiskata dóbr nie jest złem, że można to odrzu­
cać, ale nie należy tego unikać i że sędzia nie po­
winien okazywać współczucia? Gdyby zaś mówił na
zgromadzeniu ludowym i gdyby Hannibal podszedł
wtedy do bram Rzymu miotając swe pociski ponad
murem miejskim, czy by zaprzeczył, że popaść w nie­
wolę, być sprzedanym, zostać zabitym czy stracić
ojczyznę zalicza się między nieszczęścia? A senat,
gdy przyznawał triumf Afrykańczykowi, czy mógłby
stwierdzić, że „dzięki cnocie jego“ lub że „dzięki
szczęściu“ itd., jeśli ani cnoty prawdziwej, ani
szczęścia nie da się znaleźć u nikogo, jeno u mędrca?
Czymże jest zatem owa filozofia, która w miejscu
publicznym przemawia zwykłym sposobem, a w ksią-
O najwyższym dobru i zlu 343

żeczkach tylko sobie właściwym, zwłaszcza że w tym,


co oni oznaczają stworzonymi przez siebie słowami,
nie zjawia się nic nowego, że spośród samych rzeczy
nic się nie odmienia, że zostają one te same, choć
określa się je inaczej? Jakaż to bowiem różnica, czy 23
bogactwa, wpływy i zdrowie nazwiesz dobrami, czy
też rzeczami „wyższymi“, skoro ten, kto nazywa je
dobrami, nie przyznaje im wartości większej niż
ty, który nadajesz im miano rzeczy „wyższych“?
Toteż Panecjusz, człowiek szczególnie zacny i po­
ważny, naprawdę godny owej przyjaźni Scypiona
i Leliusza, gdy do Kwintusa Tuberona pisał o zno­
szeniu cierpienia, nigdzie nie powiedział, że cier­
pienie nie jest złem, co wszak — jeśliby zdołał tego
dowieść — musiałoby stać się głównym jego twier­
dzeniem; wykazał natomiast, czym jest cierpienie
i jakie, ile pociąga za sobą przykrości i w jaki spo­
sób w końcu winniśmy je znosić. I właśnie jego to
wyrokiem, ponieważ był stoikiem, potępione zostało,
jak mi się wydaje, owo sadzenie się na próżne słowa.
Lecz żeby bliżej, Katonie, podejść do tego, coś 10
ty nam przedstawił, mówmy ściślej i twój przed
chwilą wygłoszony wywód porównajmy z tymi po­
glądami, które stawiam wyżej niż twoje. Wszystko
więc, co macie wspólnego z dawniejszymi myśli­
cielami, traktujmy tak, jakby było już uzgodnione.
Zastanówmy się, jeśli ci to odpowiada, tylko nad
tym, co wywołuje spór.
-— Bardzo mi się doprawdy podoba — odrzekł —
wnikliwsze i, jak sam się wyraziłeś, ściślejsze omó­
wienie sprawy. Wszystko bowiem, z czym wystą-
344 O najwyższym dobru i złu

piłeś dotychczas, jest powszechnie znane, ja zaś


pragnę usłyszeć od ciebie coś lepszego.
— Ode mnie? — zapytałem. ■— Jednakowoż spró­
buję, choć jeśli przyjdzie mi na myśl zbyt mało, nie
będę stronił nawet od tych powszechnie znanych wy-
25 powiedzi. Otóż załóżmy przede wszystkim, że zo­
staliśmy poleceni sami sobie i że z natury mamy
ten najpierwszy popęd, iż ochraniamy sami siebie.
Na to się godzimy. Z kolei chodzi o to, byśmy się
zastanowili, kim jesteśmy, żebyśmy ochraniali siebie
takich, jakimi nam być wypada. Jesteśmy tedy
ludźmi. Składamy się z duszy i ciała, które mają
pewne sobie właściwe cechy. Jak wymaga tego naj­
pierwszy popęd naturalny, musimy kochać je i sto­
sownie do nich oznaczyć owo najwyższe, końcowe
czy ostateczne dobro. Jeśli zaś pierwsze nasze za­
łożenia są prawdziwe, to nieuniknienie trzeba nam
owo dobro oznaczyć w sposób następujący: polega
ono na zdobyciu jak największej ilości najważniej­
szych spośród zgodnych z naturą rzeczy. To więc
26 poczytywali oni za cel; co zaś ja określiłem z pomocą
wielu słów, oni nazwali krócej życiem zgodnym
z naturą i to właśnie uznali za najwyższe dobro.
11 Niechże teraz wyjaśnią nam stoicy lub raczej ty
sam -— bo któż mógłby to zrobić lepiej? — w jaki
sposób, wychodząc z jednakich założeń, wyciągacie
wniosek, że dobro najwyższe stanowi szlachetne ży­
cie (bo tak rozumie się życie cnotliwe lub zgodne
z naturą), i w jaki sposób albo w jakim miejscu
rozstaliście się nagle z ciałem i tym wszystkim, co,
zostając w zgodzie z naturą, nie jest wszelako w na­
O najwyższym dobru i złu 345

szej mocy, wreszcie zaś z samą powinnością. Innymi


słowy, pytam, jakim to sposobem owe tak mocno
polecone nam przez naturę rzeczy zostały przez
mądrość tak nieoczekiwanie porzucone. Gdybyśmy
nawet zastanawiali się nad dobrem najwyższym już
nie człowieka, lecz jakiejś innej istoty żyjącej, a ta
byłaby tylko samym duchem (pozwól mi bowiem
zmyślić coś takiego, byśmy tym łatwiej mogli zna­
leźć prawdę), to i tak wasze dobro najwyższe nie
byłoby dobrem owego ducha. Bo życzyłby on sobie
zdrowia tudzież wolności od cierpienia, pragnąłby
też zachowania siebie przy życiu i pieczy nad tym
wszystkim, a jako cel oznaczyłby sobie życie zgodne
z naturą, to jest zdobycie — jak już powiedziałem —
bądź wszystkich, bądź większej części najważniejszych
spośród zgodnych z naturą rzeczy. Bo jaką byś tylko
wystawił sobie istotę żyjącą, to choćby była nawet
bezcielesna — jak ta, którą właśnie wyobrażamy
sobie -— nieuniknienie również i duch musi mieć
jakieś przymioty podobne do przymiotów ciała;
tak iż jego dobro najwyższe może być ustalone je ­
dynie w ten sposób, jaki podałem. Chryzyp zaś,
opisując rozmaite rodzaje istot żywych, powiada,
iż jedne z nich wyróżniają się swoim ciałem, drugie
duchem, a niektóre zawdzięczają swoje znaczenie
jednemu i drugiemu. Potem roztrząsa, jakie też
dobro najwyższe wypadałoby przyjąć dla każdego
rodzaju żywych stworzeń. Gdy następnie człowieka
zaliczył do takiego rodzaju, któremu przyznał wy­
różniającą się duszę, najwyższe jego dobro określił
w ten sposób, jak gdyby wyglądało, że to nie duch
346 O najwyższym dobru i złu

jego czymś się odznacza, lecz że na istotę człowieka


12 nie składa się nic innego prócz ducha. Bo w jednym
tylko wypadku można byłoby słusznie sprowadzić
dobro najwyższe do samej cnoty: gdyby znalazła
się jakaś żywa istota, która by się cała składała z du­
cha; i to jedynie pod warunkiem, że duch ten nie
miałby żadnej właściwości, która byłaby zgodna
29 z naturą, jak na przykład zdrowia. Ale nie można
sobie nawet wyobrazić, jak by to miało wyglądać,
aby nie było sprzeczne z samym sobą.
Jeśli zaś twierdzi, że pewne rzeczy się przyciem­
niają i nie dają się widzieć, ponieważ są bardzo
nikłe, to my zgadzamy się także i na to. Tak samo
wypowiada się Epikur również o rozkoszy, wywodząc,
że bardzo nieznaczne rozkosze często bywają przy­
ćmione i przytłumione. Lecz tak wielkie dobra cie­
lesne, trwające przez tak długi czas i tak liczne nie
należą do tego rodzaju rzeczy. Tam przeto, gdzie
ze względu na nikłe rozmiary pewnych dóbr nastę­
puje ich przyćmienie, często się zdarza, iż przyzna­
jemy, że nie zależy nam na tym, czy dobra te ist­
nieją, czy też nie istnieją; na przykład — zgodnie
z tym, coś sam mówił — dodanie lampy do światła
słonecznego albo dorzucenie szeląga do skarbca
30 Krezusowego nie spowoduje żadnej różnicy. Jednak
i tam, gdzie nie zachodzi tak daleko idące przyćmie­
nie, może się zdarzyć, że to, na czym zależy, nie jest
wielkie. Gdyby na przykład człowiekowi, który
przez dziesięć lat pędził przyjemne życie, dodano
miesiąc równie przyjemnego życia, byłoby to dobre,
bo przyjemny dodatek ma jakąś wartość; gdyby
O najwyższym dobru i zlu 347

jednak nie zezwolono na to, nie nastąpiłoby od razu


unicestwienie błogiego życia. Otóż dobra cielesne
są bardziej podobne do tego, co wymieniłem tu jako
ostatnie. Bywają one bowiem dopełniane tak, iż
warto się o to potrudzić. Wydaje mi się więc, że stoicy
żartują czasem, kiedy mówią, iż jeśli do owego ży­
cia spędzanego wedle nakazów cnoty dołączy się
jeszcze flaszka z olejkiem lub drapaczka, to mę­
drzec, choć obierze raczej życie z takim przydatkiem,
jednakowoż nie będzie z tego powodu szczęśliwszy.
Gzy porównanie to jest odpowiednie? Czyż nie trzeba 31

go raczej wyśmiać niż omawiać? Bo gdyby ktoś


przejmował się tym, że ma albo nie ma flaszki
z olejkiem, czyż nie powinien być jak najsłuszniej
wyśmiany? Lecz gdyby ktoś uwolnił kogoś od znie­
kształcenia członków albo od męczących boleści, zy­
skałby sobie wielką wdzięczność. Jeśliby nawet ów
mędrzec posłany był przez tyrana na męki do kata,
miałby na pewno wyraz twarzy nie taki, jak w przy­
padku zgubienia flaszki z olejkiem, lecz podejmując
tę ciężką i trudną walkę, gdyby spostrzegł, że musi
stoczyć bój ze śmiertelnym swym wrogiem, to jest
bólem, na wszelki sposób wzbudziłby w sobie mę­
stwo i cierpliwość, z których pomocą przystąpiłby
do owego trudnego, jak powiedziałem, i ciężkiego
starcia. Poza tym nie pytamy tutaj, co się przy­
ćmiewa lub niknie dlatego, żę jest nader małe,
lecz co ma tę właściwość, iż może dopełnić całość.
Jedna z wielu przyjemności gubi się w owym peł­
nym rozkoszy życiu; atoli choć jest ona nikła, sta­
nowi jednak część składową tego polegającego na
348 O najwyższym dobru i zlu

używaniu rozkoszy życia. Szeląg jest niczym wśród


bogactw Krezusa, a jednak tworzy część tych bo­
gactw. Niechże tedy i to, co zwiemy zgodnym z na­
turą, traci na jasności w szczęśliwym życiu, byleby
jeno było częścią tego szczęśliwego życia.
Ale jeśli jest w nas — na co powinniśmy się zgo­
dzić — jakieś wrodzone pragnienie wszystkiego,
co odpowiada naturze, to musimy uznać coś z tego
za rzecz główną. Dopiero gdy to ustalimy, będziemy
mogli spokojnie zajmować się dociekaniami o waż­
ności rzeczy, o ich doskonałości, o tym, jak wielkie
znaczenie ma każda z nich dla szczęśliwego życia
i nawet o owych rzeczach przyciemniających się,
które ze względu na swą nikłość z trudem tylko
dają się lub zgoła nie dają się dostrzec. Lecz co po­
wiedzieć w sprawie, co do której nie ma pomiędzy
nami żadnej rozbieżności? Nie ma bowiem nikogo,
kto by nie twierdził, że to, do czego wszystko się
stosuje, a co z rzeczy godnych pożądania zajmuje
najwyższe miejsce, jest podobne u wszystkich istot.
Każda istota miłuje wszak siebie samą. Bo czyż
znajdzie się jakaś istota, która by kiedykolwiek
przestała dbać albo o siebie, albo o jakąś swoją
część, albo o stan czy sprawność tej części, albo
o zmienność lub niezmienność którejś z rzeczy zgod­
nych z naturą? Jakaż dalej istota nie pamięta o naj-
pierwszych swoich zasadach? Nie ma żadnej, zaiste,
która by nie starała się utrzymać sprawności swej
od początku do końca. Jak się to dzieje więc, iż
tylko natura człowieka jest taka, że zaniedbała czło­
wieka, że zapomniała o ciele, że dobro najwyższe
O najwyższym dobru i zlu 349

ustanowiła nie dla całego człowieka, lecz dla jego


części? W jaki sposób następnie ostoi się to, co rów­
nież sami oni wyznają i na co zgadzają się wszyscy,
iż owo najwyższe dobro, o którym tu rozprawiamy,
podobne jest u wszystkich jestestw? Bo byłoby po­
dobne wtedy, gdyby także u innych istot najwyższym
dobrem dla każdej było to, co jest u niej najlepsze.
A to właśnie mają wszak za dobro najwyższe stoicy.
Dlaczegóż tedy ociągasz się ze zmianą pierwszych
popędów naturalnych? Po cóż bowiem wywodzisz,
że wszelka żyjąca istota, gdy tylko przyjdzie na świat,
ma skłonność do kochania siebie i zajęta jest zacho­
waniem siebie przy życiu? Dlaczegóż raczej nie
mówisz, że każda żywa istota przykłada się do tego,
co w niej jest najlepsze, i że tego tylko ochroną jest
zajęta; że pozostałe istoty także nie czynią nic innego,
jak pielęgnują to, co w każdej z nich jest najlepszego?
Lecz jak może to być najlepsze, skoro prócz niego
nie ma nic dobrego? Jeśli natomiast istnieją jeszcze
inne godne pożądania rzeczy, to dlaczego o tej naj­
lepszej spośród nich nie wnioskuje się w oparciu
o wszystkie rzeczy pożądane lub o większą ich część,
chociażby najważniejszych? Jak Fidiasz może bądź
to od początku kształtować posąg i sam go dokoń­
czyć, bądź też przyjąć do wykończenia posąg za­
częty przez kogoś innego, podobnie postępuje rów­
nież mądrość; bo nie sama ona stworzyła człowieka,
lecz otrzymała zaczętego z rąk natury. Powinna więc
dzieło to niby posąg dokończyć mając na oku
naturę.
Jakiego zatem człowieka rozpoczęła kształtować
350 O najwyższym dobru i zlu

natura? I co jest obowiązkiem, co zadaniem mą­


drości? Go powinna ona dokończyć i udoskonalić?
Jeśli do udoskonalenia nie zostaje już nic prócz
pewnych czynności umysłu, to jest jeśli zostaje tylko
udoskonalenie rozumu, tedy ostatecznym jej celem
musi być postępowanie zgodne z nakazami cnoty;
bo doskonałość rozumu to cnota. Jeśli zaś do udo­
skonalenia zostaje tylko ciało, to do najwyższych
dóbr należeć będą: zdrowie, wolność od cierpienia,
uroda i tym podobne. W tej chwili chodzi nam
o najwyższe dobro człowieka. Dlaczegóż tedy wa­
hamy się poszukać w całej jego naturze, co jeszcze
należy dokończyć? Skoro bowiem ogólnie wiadomo,
że cała powinność i zadanie mądrości sprowadza
się do ukształtowania człowieka, jedni — byś nie
sądził, że występuję tu tylko przeciw stoikom —
w głoszonych przez się naukach opierają dobro
najwyższe na tym, co nie jest w naszej mocy, jakby
mówili o jakimś stworze nie mającym duszy; dru­
dzy przeciwnie, tak dalece nie dbają o nic poza
duszą, jak gdyby człowiek zgoła nie miał ciała, a tym­
czasem i sama dusza również nie jest czymś tam
beztreściwym (bo tego nie potrafię sobie wyobrazić),
lecz ma pewne właściwości cielesne, tak iż i ona
nawet nie zadowala się jedną cnotą, ale pragnie
też wolności od cierpienia. I dlatego jedni i drudzy
zachowują się tak, jakby nie dbali o lewą stronę,
a ochraniali tylko prawą, albo — jak to zrobił
Erillus — z upodobaniem zajmowali się samym
poznaniem duszy, a zaniedbywali działanie. Albo­
wiem nauka tych wszystkich, którzy pomijają tak
O najwyższym dobru i zlu 351

wiele rzeczy, a obierają coś jednego i tym wyłącznie


się kierują, jest jak gdyby obcięta. Skończona zaś
i pełna jest nauka tych, którzy dochodząc najwyż­
szego dobra człowieka nie zostawili bez doglądu
żadnej jego części, ani duchowej, ani też cielesnej.
W y natomiast, Katonie, ponieważ cnota, jak to 3 7
wszyscy przyznajemy, zajmuje w człowieku najwyższe
i najbardziej wyróżniające się miejsce i ponieważ
mędrców poczytujemy za doskonałych i wybornych
ludzi, bystrość myśli naszej przytępiacie świetnością
cnoty. W każdym przecież żywym stworzeniu jest
coś najwyższego i najlepszego, jak na przykład
w koniach czy psach, które poza tym chcą być
jeszcze i wolne» od cierpień, i zdrowe. Tak więc
w człowieku doskonałość ową widzi się przede
wszystkim w tym, co w nim jest najlepsze, to znaczy
w cnocie. I dlatego wydaje mi się, że nie dość uwagi
zwracacie na drogę, jaką kroczy natura. Bo z czło­
wiekiem, gdy doprowadzi go do stanu rozumnego,
nie postępuje ona tak, jak ze zbożem, którego
źdźbło zaniedbuje i ma za nic, gdy tylko wywiedzie
z niego kłos. Zawsze bowiem dodaje człowiekowi
coś w ten sposób, iż tego, czym obdarzyła go z po­
czątku, nie porzuca. I Sak do zmysłów dołącza ro- 38
zum, a gdy rozum przychodzi do dojrzałości, zmy­
słów nie opuszcza. Jeśliby uprawianie winorośli,
którego cel polega na tym, by łodyga winorośli
miała się jak najlepiej wraz ze wszystkimi swymi
gałązkami (tak właśnie to rozumiejmy, bo i nam,
jak wy również zwykliście czynić, wolno coś zmyślić
dla wyjaśnienia sprawy), gdyby więc uprawianie
352 O najwyższym dobru i zlu

winorośli zależało od samej łodygi, to wprawdzie


życzyłaby ona sobie, mniemam, wszystkiego innego,
co przyczynia się do rozwoju rośliny, jak o tym
wspomniałem poprzednio, jednakże ponad wszyst­
kie gałązki przeniosłaby samą siebie tudzież uzna­
łaby, że nie masz w całym krzewie nic lepszego od
niej. Podobnie i zmysły, gdy tylko stają się udziałem
jakiejś istoty, ochraniają co prawda tę istotę, lecz
zarazem ochraniają i siebie. Kiedy zaś dochodzi
do tego rozum, zdobywa sobie taką władzę, że
wszystkie owe wcześniejsze zdolności tej istoty pod-
39 dają się jego pieczy. Zatem rozum nie uchyla się
od troski nad tymi zdolnościami, którym przewodni­
cząc winien kierować całym życiem. Nie mogę więc
dość się nadziwić chwiejności tych filozofów. Chcą
oni bowiem, ażeby naturalne pożądanie, które zowią
óp[JLTQ, czyli popędem, jak też poczucie obowiązku,
a nawet sama cnota zajmowała się ochroną wszyst­
kich rzeczy zgodnych z naturą. Gdy wszelako chcą
przejść do dobra najwyższego, pomijają to wszystko
i miast jednego zostawiają nam dwa zadania —
iżbyśmy jedne rzeczy tylko przyjmowali, a drugich
pożądali, choć należało raczej oba ich rodzaje objąć
jednym pojęciem najwyższego dobra.
Ale oto mówicie teraz, że nie można cnoty ozna­
czyć, jeśli do szczęśliwego życia przyczynia się coś
takiego, co jest poza cnotą. Cała ta sprawa wy­
gląda wręcz odwrotnie. Bo w żaden sposób nie można
cnoty ukazać, jeżeli wszystko, co ma wybrać lub
odrzucić, nie należy do jednej całości. Jeśli wszak
zaniedbamy wszystko... [poza duszą], wpadniemy
O najwyższym dobru i złu 353

w błędy i uchybienia Arystona oraz zapomnimy, na


jakich podstawach oparliśmy samą cnotę; jeżeli
zaś nie zaniedbamy tego, a jednak do najwyższego
dobra nie policzymy, niezbyt daleko odbiegniemy
od lekkomyślnych sądów Erilla. Będziemy musieli
bowiem przyjąć dwa rodzaje zasad życiowych; jako
że ustanawia on dwa oddzielne dobra najwyższe,
które — aby były prawdziwe — winny być złą­
czone. Obecnie zaś traktuje się je osobno tak dalece,
iż zostały rozłączone, nad co nic nie może być bar­
dziej opacznego. Rzecz więc przedstawia się od- 4i
wrotnie niż mówicie. Bo cnoty w żaden sposób ozna­
czyć nie można, jeśli tego wszystkiego, co należy
do głównych wymogów natury, nie będzie poj­
mowała jako należącego do całości. Szukamy wszak
nie takiej cnoty, która by odstępowała od natury,
ale takiej, która by ją ochraniała. T a jednak, którą
wy ustanawiacie, ochrania pewną część natury,
a resztę zaniedbuje.
Gdyby mogła poza tym przemówić sama istota
człowieczeństwa, powiedziałaby tak: pierwszym
jakby początkiem jej dążeń było utrzymanie się
w owym stanie przyrodzonym, z jakim przyszła na
świat. Atoli jeszcze nie wyjaśniliśmy wystarczająco,
czego sobie natuih najbardziej życzy. Wyjaśnijmy
to więc. Cóż zatem innego da się tutaj pomyśleć,
jak nie to, by nie była zaniedbana żadna część na­
szej istoty? Jeżeli nie ma w niej nic oprócz rozumu,
niechaj dobro najwyższe zawiera się w samej cno­
cie; ale jeśli jest również ciało, to powyższe wyjaśnie­
nie natury sprawi, że porzucimy to, cośmy mieli
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. III 23
354 O nąjuiyiszym dobru i ziu

już przed wyjaśnieniem. A więc życie zgodne z na­


turą równałoby się odstąpieniu od natury. Jak pewni
filozofowie, którzy wychodząc od zmysłów dostrzegli
rzeczy wyższe i wspanialsze, a potem zmysły po­
rzucili, tak i ci, gdy zacząwszy od pożądania róż­
nych rzeczy zauważyli piękno cnoty, .odrzucili
wszystko, co zobaczyli poza samą cnotą, zapomi­
nając, że istota rzeczy pożądanych jako cąłość roz­
ciąga się tak daleko, iż od początków rozpościera
się aż na cele ostateczne. Nie rozumieją oni, że usu­
wają w ten sposób podstawy owych wspaniałych
i podziwu godnych rzeczy.
Choć zatem moim zdaniem pobłądzili wszyscy,
którzy za dobro najwyższe uznali szlachetne życie,
wszakże jedni pobłądzili więcej od drugich, a naj­
więcej, ma się rozumieć, Pirron, który ustanowiwszy
cnotę nic więcej godnego pożądania nie pozostawił.
Potem idzie Aryston, który nie miał odwagi nic nic
pozostawić, wprowadził natomiast pobudki skłania­
jące mędrca do ubiegania się o coś takiego, co mu
tylko przyjdzie na myśl i co mu jakby stanie przed
oczami. Ten lepszy jest od Pirrona o tyle, że zostawił
przynajmniej pewien rodzaj rzeczy pożądanych, ale
gorszy od innych o tyle, że zupełnie odstąpił od natury.
Otóż stoicy w tym, iż dobro najwyższe pokładają
w samej cnocie, podobni są do tych dwu filozofów;
w tym następnie, że szukają podstawy powinności,
lepsi są od Pirrona; pod tym względem, iż nie zmy­
ślają owych rzeczy nasuwających się przed oczy,
stoją wyżej od Arystona; że zaś do dobra najwyższego
nie dodają tego, co uznają za zgodne z naturą i samo
O najwyższym dobru i zlu 355

przez się zasługujące na przyjęcie, oddalają się od


natury i w pewnej mierze podobni są do Arystona.
Ten bowiem zmyślał jakieś tam rzeczy nasuwające
się przed oczy, ci zaś uznają wprawdzie pierwsze wy­
mogi natury, lecz oddzielają je od celów ostatecznych
tudzież od dobra najwyższgo. Przenosząc owe przez
naturę wymagane rzeczy nad inne, tak iż istnieje
możliwość wyboru, zdają się kroczyć za naturą; gdy
jednak twierdzą, że one zgoła nie przyczyniają się
do szczęśliwego życia, znowuż naturę porzucają.
Jak dotąd, wyjaśniałem, dlaczego Zenon nie miał “*4
żadnego powodu, dla którego miałby odstąpić od
wzoru stworzonego przez swych poprzedników. Te­
raz rozważmy resztę spraw, chyba że chcesz, K a­
tonie, odrzec mi coś na to, a także pod warunkiem,
że wywód mój nie będzie nazbyt długi.
— Ani jedno, ani drugie, doprawdy — odparł
tamten. — Wolę bowiem, żebyś doprowadził do
końca swoje rozważania i wywód twój nie może
mi się wydawać zbyt długi.
— Świetnie — odpowiedziałem. — Cóż bowiem
może być przyjemniejszego dla mnie, jak rozmawiać
o cnotach z Katonem, przykładem wszelkich cnót!
Lecz najprzód zwróć uwagę, że owo najważniejsze 45
wasze twierdzenie, któremu podporządkowane są
wszystkie inne, iż mianowicie dobre jest tylko to,
co szlachetne, i że szlachetne życie jest najwyższym
dobrem, wspólne jest ze wszystkimi, którzy dobro
najwyższe upatrują w samej tylko cnocie; co się zaś
tyczy waszego twierdzenia, że nie można przedstawić
sobie cnoty, jeśli policzy się do dobra coś takiego,
23*
356 O najwyższym dobru i zlu

co nie jest szlachetne, to tak samo ujmują sprawę


i ci, których przed chwilą wymieniłem. Otóż podług
mnie byłoby słuszniejsze, gdyby Zenon, prowadząc
spór z Połemonem, od którego nauczył się, jakie są
pierwsze wymogi natury, i wychodząc ze wspól­
nych założeń, zastanowił się, gdzie przede wszystkim
ma nacierać i skąd się zrodziła przyczyna sporu,
a nie stawał przy tych, którzy nawet nie wspomnieli,
że ich dobro najwyższe wywodzi się z natury, i po­
sługiwał się tymi samymi dowodami, jakimi i oni
się posługują, oraz używał tych samych pojęć.
Najmniej jednak podoba mi się to, że gdy do­
wiedliście, jak wam się zdaje, iż dobrem są tylko
przejawy szlachetności, mówicie dalej odwrotnie,
iż koniecznie trzeba ustalić zgodne z naturą i do niej
przystosowane podstawowe zasady, poprzez wybór
których mogłaby zrodzić się cnota. Przecież cnoty
nie wolno było uzależniać od wyboru, tak aby to,
co było ostatecznym dobrem, musiało pozyskiwać
jeszcze coś innego. Wszystko bowiem, co zasługuje
na przyjęcie, na wybór lub na pożądanie, zawierać
się powinno w całości dóbr, ażeby ten, kto ją osiągnął,
niczego poza tym nie pragnął. Gzy nie widzisz,
jak dla tych, którzy całokształt dóbr pokładają w roz­
koszy, jest oczywiste, co mają, a czego nie mają
czynić, tak iż nikt z nich wcale nie wątpi, do czego
zmierzają wszystkie ich powinności oraz do czego
winni oni dążyć, a czego unikać? Niechaj dobrem
ostatecznym będzie to, przy czym sam w tej chwili
obstaję: natychmiast stanie się jasne, na czym po­
legają me powinności i działania. W y natomiast,
O najwyższym dobru i zlu 357

którzy nie macie przed oczami nic innego, jak samą


tylko godziwość i szlachetność, nie widzicie, skąd wy­
nika podstawowa zasada obowiązku i działania. Szu- 47
kają tedy jej wszyscy — i ci, którzy powiadają, że
idą za tym, co im przyjdzie na myśl i co im się na­
winie przed oczy, i wy, którzy chcecie powrócić do
natury. Ale natura słusznie wam odpowie, iż nie
jest rozumnie cel życia szczęśliwego brać skądinąd,
a podstawowe zasady działania od niej; bo jest
tylko jedno prawidło, które zawiera w sobie i za­
sady wszelkich poczynań, i dobra ostateczne. Po­
wie ona, że tak jak odrzucone zostało zdanie Ary-
stona utrzymującego, iż nic się nie różni pomiędzy
sobą i że prócz cnót i przywar nie masz innych rze­
czy, między którymi zachodziłaby w ogóle jakaś
różnica, podobnie też błędne jest mniemanie Ze­
nona, twierdzącego, iż w żadnej rzeczy prócz cnoty
lub przywary nie ma skłonności do wywierania
choćby najmniejszego wpływu na osiąganie naj­
wyższego dobra i — lubo zdaniem jego inne rzeczy
nie mają żadnego znaczenia dla szczęśliwego ży­
cia — dowodzącego, że zawiera się w nich wszelako
jakaś wartość, która pociąga za sobą ich pożądanie.
Jak gdyby doprawdy pożądanie to nic wspólnego
nie miało z zabieganiem o najwyższe dobro! Cóż 48
zaś jest mniej zgcdne ze sobą jak ich twierdzenie,
że poznawszy najwyższe dobro powracają do na­
tury, aby od niej otrzymać zasadę postępowania,
czyli zasadę powinności? Bo wszak to nie zasada
postępowania czy powinności skłania nas do szu­
kania rzeczy zgodnych z naturą, lecz one to po-
358 O najwyższym dobru i zlu

budzają nas do starania się o nie tudzież do dzia­


łania.
18 Teraz przechodzę do owych twych zwięzłych
wniosków, które nazwałeś logicznymi; w pierwszym
rzędzie zaś do dowodu, od którego nic już nie może
być zwięźlejsze. Mówiłeś, iż wszelakie dobro zasłu­
guje na pochwałę; wszystko zaś, co zasługuje na
pochwałę, jest szlachetne; wszelkie więc dobro jest
szlachetne. O, sztylecie z ołowiu! Bo któż zgodzi
się z tobą na ową pierwszą przesłankę? A gdyby
nawet zgodzono się na nią, to wcale nie potrzeba
drugiej; jeżeli bowiem wszelkie dobro zasługuje na
49 pochwałę, to wszelkie dobro jest szlachetne. Któż
więc zgodzi się z tobą na tamto oprócz Pirrona,
Arystona i im podobnych, których jednakże nie
uznajesz? Arystoteles, Ksenokrates i cały ów kieru­
nek nie zgodzi się, jako że ci, którzy do dóbr zali­
czają zdrowie, siły, bogactwa, sławę oraz wiele in­
nych rzeczy, nie mówią, że są one chwalebne. Na­
wet i oni w mniemaniu swym, iż dobro najwyższe
zawiera się w samej cnocie, nie posuwają się aż tak
daleko, by cnotę cenić ponad wszystko. A jak
twym zdaniem mają postąpić ci, co w ogóle od­
dzielili cnotę od najwyższego dobra, jak Epikur
i Hieronim, a także ci, którzy chcą bronić dobra
50 najwyższego Karneadesa? W jaki sposób będzie
mógł przyzwolić ci na to Kallifont bądź Diodor,
którzy do szlachetności dołączają coś innego, co nie
należy do tego samego rodzaju? Po przyjęciu tedy
założeń, na któreś nie uzyskał zgody, uznajesz, K a­
tonie, za słuszne wyciągać z nich pożądane dla
O najwyższym dobru i zlu 359

siebie wnioski? W końcu jest to wszak wnioskowanie


łańcuszkowe, nad które waszym zdaniem nie masz
nic bardziej opacznego: co jest dobre, to jest zarazem
pożądane; co jest pożądane, to jest godne zabiegów;
co jest godne zabiegów, to zasługuje na pochwałę;
a dalej pozostałe stopnie. Ale ja się w tym miejscu
zatrzymuję. W taki sam sposób bowiem nikt ci nie
przyzna, że co jest godne zabiegów, to zasługuje
na pochwałę. Najmniej logiczne wszelako jest tamto,
ich oczywiście, a nie twoje twierdzenie, iż godne
chlubienia się jest życie szczęśliwe i że bez szlachet­
ności nie może się zdarzyć, ażeby ktoś chlubił się
słusznie. Przyzna to Zenonowi Polemon, a także
jego nauczyciel, cała owa szkoła tudzież inni, któ­
rzy znacznie przenosząc cnotę ponad wszystko, przy
określaniu najwyższego dobra dołączają do niej ja ­
kiś dodatek. Jeżeli bowiem cnota godna jest chlu­
bienia się, jak też istotnie sprawa się przedstawia,
jeżeli nad wszystkim góruje tak dalece, iż ledwie
można to wyrazić, i jeśli ktoś obdarzony jedynie
cnotą, a pozbawiony jakichkolwiek innych rzeczy
zdoła być szczęśliwy, to mimo wszystko nie można
zgodzić się z tobą, że nic prócz cnoty zaliczać do
dóbr nie należy. Ci jednak, których dobro naj­
wyższe obywa się bez cnoty, nie potwierdzą chyba,
iż w życiu szczęśliwym zawiera się coś takiego, czym
można by się słusznie chlubić, aczkolwiek oni to
właśnie uznają czasem za chlubne także rozkosze.
Widzisz tedy, że albo przyjmujesz to, na co nie
wyraża się zgody, albo też to, co — nawet uzy­
skawszy zgodę — wcale ci nie jest pomocne.
360 O najwyższym dobru i zlu

Go do mnie, to we wszystkich tych wnioskach


uważałbym za godne filozofii i nas, szczególnie gdy
szukamy najwyższego dobra, to, byśmy poprawili
swcje życie, postanowienia i zamiary, a nie słowa.
Któż bowiem usłyszawszy owe zwięzłe i jasne wnioski,
które podobają ci się, jak mówisz, mógłby odstąpić
od swojego zdania? Kiedy wszak ludzie oczekują
i pragną usłyszeć, dlaczego cierpienie nie jest złem,
prawią oni, że cierpienie jest wprawdzie przykre,
uciążliwe, odrażające, sprzeczne z naturą i trudne
do zniesienia, ponieważ jednak nie ma w nim ani
żadnego oszustwa, ani nieprawości, ani złcśliwcści,
ani przewiny, ani hańby, nie jest więc złem. Kto
to usłyszy, choćby nawet powstrzymał się do śmie­
chu, odejdzie, wcale nie uzyskawszy więcej siły do
znoszenia ciepień, niźli miał wtedy, kiedy przyszedł.
53 Twierdzisz następnie, że nikt nie może być dzielny,
jeśli poczytuje cierpienie za zło. Dlaczegóż ma być
dzielniejszy, jeśli cierpienie — na co ty się z taką
pewnością siebie zgadzasz — będzie uważał za
przykre i trudne do zniesienia? Lękhwość bowiem
rodzi się z rzeczy, a nie ze słów.
Powiadasz też, że gdyby się usunęło jedną literę,
runęłaby cała wasza nauka. Czy więc wydaje ci się,
że usuwam jedną literę, czy też całe strony? Bo
gdyby nawet występowało u nich to, coś tak wy­
chwalał, gdyby zachowany został porządek w ukła­
dzie zagadnień i gdyby wszystko było zgodne i zwią­
zane ze sobą (tak przecież mówiłeś), to jednak nie
moglibyśmy iść za nimi, chociażby wychodzące
z fałszywych przesłanek wnioski nie były sprzeczne
O najwyższym dobru i zlu 361

między sobą i nie odbiegały od przyjętych założeń.


Twój Zenon więc odstąpił od natury w pierwszym
swym stwierdzeniu. Gdy zaś dobro najwyższe za­
warł w tej doskonałości duchowej, którą zwiemy
cnotą, gdy oświadczył, że dobrem nie jest nic in­
nego, jeno to, co szlachetne, i że cnota nie może
się ostać, jeśli wśród pozostałych rzeczy są takie,
które byłyby lepsze albo gorsze jedne od drugich,
z tego rodzaju założeń otrzymał całkiem zgodne
wnioski. Wywód twój jest poprawny; zaprzeczyć
temu nie mogę. Lecz to, co z niego wynika, jest
tak fałszywe, że i tamto, z czego się to wywodzi,
również nie może być prawdziwe. Dialektycy bo­
wiem uczą nas, jak ci wiadomo, że jeśli to, co z cze­
goś wynika, jest fałszywe, tedy i tamto, z czego wy­
nika, również jest fałszywe. Wniosejc ten jest nie
tylko prawdziwy, lecz tak dalece oczywisty, że dia­
lektycy nie uważają nawet za potrzebne przyta­
czanie dowodów. Jeżeli tamto jest prawdziwe, tedy
i to; to zaś nie jest prawdziwe; a więc nie jest praw­
dziwe i tamto. I tak przez obalenie waszych wniosków
upadają też wasze założenia. Jakież to zatem wnioski?
Wszyscy nie będący mędrcami są nieszczęśliwi jedna­
kowo; wszystkie godziwe uczynki są sobie równe; tak
samo równe są sobie wszystkie występki. Z początku wy­
dawało się to powiedziane wspaniale, po bliższym roz­
ważeniu jednak okazywało się nie do przyjęcia. Zdrowy
bowiem rozsądek każdego człowieka, istota rzeczy tu­
dzież sama prawda w pewien sposób oświadczały, iż
nie mogą dać się przekonać, jakoby między rzeczami,
które Zenon zrównał ze sobą, nie było żadnej różnicy.
362 O najwyższym dobru i zlu

20 Następnie ów twój Punijczyk (bo wiesz, że miesz­


kańcy Citium, a twoi klienci wywodzą się z Fenicji),
przeto człowiek bystry, nie mogąc obronić sprawy,
gdyż przeciwstawiała mu się sama istota rzeczy,
zaczął naginać słowa. Najprzód rzeczom, które my
poczytujemy za dobre, przyznał to, iż mogą być
uważane za wartościowe i zgodne z naturą; zaczął
też przyświadczać, iż mędrcowi, to jest człowiekowi
w najwyższym stopniu szczęśliwemu, dogodniej jest
mieć także i to, czego nie śmie nazwać dobrym, a co
uznaje za zgodne z naturą; twierdzi dalej, iż Platon,
gdyby nie był mędrcem, nie znajdowałby się w tym
samym położeniu, co tyran Dionizjusz: temu naj­
lepiej było umrzeć, gdyż nie miał nadziei na zdobycie
mądrości, tamtemu — ze względu na tę nadzieję —
najlepiej było żyć. Występki zaś po części są do
zniesienia, a po części nie do zniesienia w żaden
sposób, ponieważ jedne z nich przekraczają jak
gdyby większą liczbę powinności, drugie mniejszą.
Spośród ludzi niemądrych wreszcie jedni są tacy, iż
żadnym sposobem dojść do mądrości nie mogą,
drudzy tacy, iż mogliby mądrość osiągnąć, gdyby
57 się o to postarali. Mówił to wprawdzie inaczej niż
wszyscy, ale myślał to samo, co i pozostali. Rzeczy
zaś, których nie uznawał za dobre, poczytywał za
cenne w stopniu wcale nie mniejszym niż ci, którzy
zwali je dobrymi. Czego chciał więc dopiąć, przepro­
wadzając tutaj owe zmiany? Mógłby przynajmniej
ująć tym rzeczom coś z wagi i nieco niżej cenić je
niźli perypatetycy, by zachować pozór, że również
myśli coś innego, a nie tylko mówi inaczej. I cóż? A co
O najwyższym dobru i złu 363

mówicie o samym szczęśliwym życiu, do którego


wszystko wszak zmierza? Przeczycie, by obfitowało
ono w to, czego domaga się natura, i całkowicie
sprowadzacie je do samej tylko cnoty. Skoro zaś
wszelki spór toczy się zwykle albo o rzecz, albo też
0 jej nazwę, przeto rodzi się on z dwu przyczyn:
kiedy bądź to nie znamy samej rzeczy, bądź nie
jesteśmy pewni nazwy. Jeżeli nie zachodzi ani jedno,
ani drugie, należy dokładać starania, by używać
słów jak najzwyklejszych i jak najstosowniejszych,
to jest jasno wskazujących istotę rzeczy. Czyż więc 58
podlega wątpliwości, że jeśli poprzednicy nie po­
pełnili co do samej rzeczy żadnych błędów, to uży­
wali słów bardziej stosownych? Zwróćmy tedy uwagę
na ich myśli, a potem dopiero przejdźmy do słów.
Powiadają oni, że pożądanie budzi się w umyśle 21
wtedy, gdy coś robi na nim wrażenie zgodnego
z naturą, przy czym wszystko, co zgadza się z na­
turą, zasługuje na przyznanie mu jakiejś wartości
1 powinno być cenione odpowiednio do tego, jakie
znaczenie ma każda z tych rzeczy. Rzeczy zgodne
z naturą częściowo nie mają w sobie nic takiego,
co by budziło pożądanie, o którym wielekroć była
już mowa, i te nie nazywają się ani dobrymi, ani
chwalebnymi; częściowo zaś wywołują uczucie roz­
koszy w każdym żywym stworzeniu, a w człowieku
pobudzają też rozum do myślenia. Te, co odpo­
wiadają rozumowi, są zarazem szlachetne, piękne
i chwalebne, tamte zaś, wymienione wyżej, nazy­
wają się naturalne i one to w połączeniu z rzeczami
szlachetnymi powodują i dopełniają szczęśliwość ży-
364 O najwyższym dobru i zlu

59 ciową. Ze wszystkich dalej rzeczy pożytecznych,


którym ci, co zwą je dobrami, nie przyznają wartości
większej niźli Zenon, odmawiający im nazwy dóbr,
znacznie doskonalsze jest wszystko, co szlachetne
oraz chwalebne. Jeśli jednak do wyboru są dwie
rzeczy szlachetne, jedna łącząca się ze zdrowiem,
a druga z chorobą, nie ma wątpliwości, do której
z nich dwu przywiodłaby nas sama natura. Szla­
chetność jednak ma taką moc, tak bardzo wyróżnia
się wśród wszystkich rzeczy i góruje nad nimi, że
ani żadne kary, ani nagrody nie są w stanie odciągnąć
jej od tego, co uznała za słuszne. Wszystko więc, co
wydaje nam się ciężkie, trudne i niepomyślne, może
być złagodzone przez te cnoty, w które wyposażyła
nas natura. Nie są to wprawdzie sprawy łatwe ani
zasługujące na lekceważenie (bo cóż wielkiego by­
łoby podówczas w cnocie?), ale musimy poznać
stąd, że nie od nich to głównie zależy szczęśliwe albo
60 jakieś inne życie. W ogóle to wszystko, co Zenon
nazwał cennym, godnym przyjęcia tudzież stosują­
cym się do natury, tamci zwą dobrami; za życie
szczęśliwe zaś uznają oni takie, które zasadza się
na jak największej liczbie lub na najważniejszych
z wymienionych przeze mnie rzeczy. Zenon nato­
miast zwie dobrem tylko to, co ma swoją, sobie
właściwą doskonałość, gwoli której zasługuje na po­
żądanie; szczęśliwym życiem zaś jedynie takie,
które przepędza się cnotliwie.
22 Jeśli więc mamy rozprawiać o samej rzeczy, nie
może, Katonie, powstać pomiędzy nami żadna róż­
nica zdań. Bo nie ma nic takiego, o czym myślał­
O najwyższym dobru i zlu 365

byś inaczej ode mnie, bylebyśmy tylko zmieniwszy


słowa zestawiali ze sobą same rzeczy. I Zenon
dobrze to rozumie, lecz dal się on pociągnąć pysznie
brzmiącym i szumnym słowom. Jeśliby to, co mówi,
pojmował zgodnie ze znaczeniem słów, jakaż róż­
nica zachodziłaby pomiędzy nim a Pirronem lub
Arystonem? Jeśli zaś nauki ich nie podzielał, dla­
czego zależało mu na tym, aby różnić się w słowach
z ludźmi, z którymi co do rzeczy pozostawał w zgo­
dzie? A co by było, gdyby owi uczniowie Platona,
a potem ci, którzy ich z kolei słuchali, ożyli i prze­
mówili do ciebie tak: „Gdyśmy usłyszeli, Marku
Katonie, że jesteś nader wielkim miłośnikiem filo­
zofii, bardzo sprawiedliwym człowiekiem, dosko­
nałym sędzią i jak najsumienniejszym świadkiem,
zdumieliśmy się, dlaczego przed nami dałeś pierw­
szeństwo stoikom, którzy o rzeczach dobrych i złych
myślą to, czego Zenon nauczył się od Polemona,
i używają słów tego rodzaju, iż na pierwszy rzut
oka budzą podziwienie, po wyjaśnieniu sprawy zaś
wzbudzają śmiech. Jeśli ci się owe poglądy podo­
bały, dlaczego nie broniłeś ich własnymi słowami?
A jeśli pociągała cię powaga, dlaczego ponad nas
wszystkich i ponad samego Platona przełożyłeś
owego nie wiem kogo, zwłaszcza gdy chciałeś być
pierwszym w Rzeczypospolitej człowiekiem i do
obrony jej, a razem z nią i twojej najwyższej godności,
mogłeś być właśnie przez nas jak najlepiej wyposa­
żony i opatrzony? Myśmy to bowiem zbadali te
sprawy, myśmy je opisali, oznaczyli i wyjaśnili,
myśmy dokładnie przedstawili formy rządów we
366 O najwyższym dobru i zlu

wszystkich państwach, istniejące tam układy sto­


sunków i ich przemiany, jak też prawa, urządzenia
i zwyczaje różnych społeczeństw. Co zaś do wymowy,
która jest największą ozdobą zwierzchników państwa,
a w której, jak słyszymy, i ty tak bardzo się wyróż­
niasz, to ileż natchnienia uzyskałbyś z naszych pism!“
Gdyby to powiedzieli, co byś był w końcu odrzekł
tak wybitnym mężom?
— Prosiłbym cię — odparł Kato — żebyś ty sam
w moim imieniu odpowiedział, skoro podyktowałeś
im przemowę, lub raczej żebyś mi dał na udziele­
nie odpowiedzi trochę czasu, gdybym nie wolał teraz
słuchać ciebie, a im odpowiedzieć przy innej sposob­
ności, to znaczy wtedy, gdy będę odpowiadał tobie.
— Otóż jeślibyś chciał, Katonie, dać im odpo­
wiedź zgodną z prawdą, musiałbyś odrzec, iż nie
odrzucasz całkiem tych ludzi o tak wybitnych zdol­
nościach i tak wielkiej powadze, jeno spostrzegłeś,
że co oni ze względu na dawne czasy pojęli niezbyt
dokładnie, to stoicy rozeznali bardziej dogłębnie;
że też same sprawy stoicy nie tylko wnikliwiej oma­
wiali, lecz poważniej i śmielej traktowali, jako ci,
którzy pierwsi orzekli, iż dobry stan zdrowia nie
jest godny pożądania i nazwali go jedynie godnym
wyboru — nie dlatego, żeby zdrowie było dobrem,
lecz dlatego, że nie jest ono czymś całkiem bez­
wartościowym, bynajmniej jednak nie cenniejszym
aniżeli wydaje się tym, którzy nie wahają się zali­
czyć go do dóbr; że osobiście nie mogłeś znieść
tego, iż owi dawni — by tak rzec — brodacze,
jak zwykliśmy wyrażać się o naszych przodkach,
O najwyższym dobru i złu 367

byli przekonani, że bytowanie człowieka, który żyje


cnotliwie, jeżeli cieszy się zarazem dobrym zdrowiem,
dobrą sławą i jest bogaty, zasługuje na pożądanie
więcej niż bytowanie drugiego człowieka, co prawda
równie prawego, ale — jak Alkmeon u Enniusza
Napastowanego różnymi sposobami / Przez chorobę, w y­
gnanie tudzież niedostatek.

Tamci więc dawniejsi filozofowie niezbyt przemyślnie


uważają owo życie za bardziej pożądane, lepsze
i szczęśliwsze, stoicy natomiast mają je tylko za
zasługujące na uzyskanie pierwszeństwa przy wy­
borze — nie dlatego, iżby życie takie było szczę­
śliwsze, lecz dlatego, że jest ono lepiej przystosowane
do natury.
A teraz przejdźmy do twierdzenia, że wszyscy
nie będący mędrcami są jednakowo nieszczęśliwi.
Stoicy to, oczywiście, pojęli, uszło to wszelako uwa­
dze ich poprzedników, którzy sądzili, że ludzie zbru-
kani niegodziwościami czy morderstwami (wcale
nie) są bardziej nieszczęśliwi od takich, którzy
wiodąc życie uczciwe i nieskazitelne jeszcze nie
osiągnęli owej doskonałej mądrości. Przy tej spo­
sobności przytoczyłeś owe wykorzystywane zazwy­
czaj przez stoików porównania, w których zestawia
się rzeczy całkiem niepodobne do siebie. Bo i któż
nie wie, że spośród kilku osób, chcących wynurzyć
się z głębi, prędzej co prawda zdołają nabrać tchu
ci, którzy zbliżają się już do powierzchni wody,
ale że na razie nie mogą oni oddychać równie jak
i ci, którzy znajdują się w głębi. Na nic tedy nie
368 O najwyższym dobru i złu

przyda się posunięcie się naprzód oraz dokonanie


postępów w cnocie i wcale nie będzie się mniej
nieszczęśliwym, zanim się jej nie osiągnie, ponie­
waż i w wodzie na nic się nie przydaje zbliżanie się
do powierzchni? A że szczenięta, które wkrótce mają
przejrzeć, są równie ślepe jak te, które dopiero
przyszły na świat, to także i Platon — ponieważ
jeszcze nie zdobył pełni mądrości — musiał być
26^ jednako zaślepiony duchowo jak Falarys? Nie za­
chodzi tu, Katonie, podobieństwo z takimi stanami
rzeczy, w których, choćbyś postąpił naprzód nie
wiem jak daleko, wszelako to, od czego chcesz się
uwolnić, trwa nadal bez zmiany, póki z niego cał­
kowicie nie wybrniesz; bo i ów człowiek nie odetchnie
prędzej, aż się wynurzy, i szczenięta, nim przejrzą,
są równie niewidome, jakby miały takie zostać
na zawsze. Podobne są natomiast stany rzeczy na­
stępujące. Ktoś tam ma przytępiony wzrok, ktoś
drugi słabnie na ciele; po zastosowaniu leczenia
z każdym dniem doznają oni ulgi: jeden codziennie
nabiera więcej sił, drugi zaś lepiej widzi. Do nich
podobni są wszyscy ci, którzy podążają do cnoty.
Pozbywają się wad, pozbywają się błędów, chyba
że może uważasz, iż Tyberiusz Grakchus ojciec
nie był szczęśliwszy od syna, choć pierwszy trudził
się nad umocnieniem Rzeczypospolitej, drugi zaś
nad jej obaleniem. A jednak tamten nie osiągnął
jeszcze pełni mądrości, bo i któż może ją zdobyć
albo kiedy, albo gdzie, albo skąd? Ponieważ wsze­
lako starał się gorliwie o uznanie i o szacunek, po-
66 czynił znaczne postępy w cnocie. Mamże teraz po-
O najwyższym dobru i zlu 369

równać twojego dziadka Druzusa z prawie współ­


czesnym mu Gajusem Grakchem? Rany, które ten
Rzeczypospolitej zadawał, tamten goił. Jeżeli nic
nie czyni ludzi tak nieszczęśliwymi jak niegodziwość
i zbrodniczość, to niechaj już wszyscy niemądrzy
będą nieszczęśni, jak zresztą jest istotnie: jednakże
ten, kto troszczy się o dobro ojczyzny, nie jest rów­
nie nieszczęśliwy jak ten, kto pragnie jej zagłady.
We wszystkich więc, którzy cokolwiek posunęli się
naprzód ku cnocie, dokonywa się znaczne osłabie­
nie przywar. Wasi zaś postęp ku cnocie potwier­
dzają, a osłabieniu przywar zaprzeczają. Warto
zastanowić się tutaj, jakim dowodem posługują się
ci przemyślni ludzie dla uzasadnienia swego poglądu.
Jeśli najwyższe przejawy pewnych cech mogą wzra­
stać — powiada on — to mogą również powiększać
się najwyższe przejawy ich przeciwieństw; ale do
najwyższego przejawu cnoty nic już dołączyć się
nie może; a więc nie mogą powiększać się także
wady, będące przeciwieństwami cnót. Czyż tedy
wreszcie wyjaśnia się tu wątpliwości przy pomocy
oczywistych dowodów, czy też oczywiste dowody
podważa się z pomocą wątpliwości? A wszak oczy­
wiste jest, że różne wady u niektórych ludzi bywają
większe; budzi zaś wątpliwość twierdzenie, że do
tego, co zwiecie dobrem najwyższym, nic już przy­
być nie może. Wy wszelako, choć powinniście sprawy
wątpliwe wyjaśniać przy pomocy oczywistych, usi­
łujecie oczywiste zaciemnić z pomocą wątpliwych.
I dlatego utkniecie znów na tymże samym zarzu­
cie, który wysunąłem nieco powyżej. Jeżeli bowiem
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t. I I I 24
370 O najwyższym dobru i złu

przywary nie są jedne od drugich większe z tego


powodu, iż do dobra najwyższego, jakie uznajecie,
nic nie może przybyć, to ponieważ oczywiste jest,
że przywary nie są u wszystkich jednakowe, mu­
sicie zmienić swe pojęcie najwyższego dobra. Sta­
nowczo bowiem podtrzymujemy nasze twierdzenie,
że jeśli fałszywe jest to, co z czegoś wynika, tedy
nie może być prawdziwe również tamto, z czego
to wynika.
25 Jakaż więc jest przyczyna tych trudności? Pełna
pychy chełpliwość przy ustalaniu najwyższego dobra.
Bo gdy upewnia się, iż dobrem najwyższym jest tylko
to, co szlachetne, odrzuca się przez to samo troskę
0 zdrowie, staranie o majątek, zajmowanie się
sprawami publicznymi, porządek w załatwianiu in­
teresów i powinności życiowe, a w końcu musi się
porzucić i samą tę szlachetność, w której jednej
chcemy zawrzeć wszystko. Nader dokładnie wyka­
zuje to Chryzyp rozprawiając przeciw Arystonowi.
1 z tej właśnie trudności zrodziły się owe „podstępne
69 i zdradliwe krętactwa“ , jak mówi Akcjusz. Ponieważ
bowiem po odrzuceniu wszystkich powinności (te
zaś były odrzucone na skutek usunięcia wszelkiego
wyboru i rozróżnienia, które nie mogły ostać się
po takim zrównaniu ze sobą wszystkich rzeczy, iż
nie było między nimi żadnej różnicy) mądrość nie
miała gdzie oprzeć swej stopy, z kłopotów tych
wyszły sprawy gorsze niż u Arystona. Jego wywody
są przynajmniej szczere, wasze przewrotne. Spytaj
na przykład Arystona, czy wolność od cierpienia,
bogactwo, zdrowie wydają mu się dobrami; za-
O najwyższym dobru i złu 371

przeczy. I cóż? A czy ich przeciwieństwa są prze­


jawami zła? Żadną miarą. Zapytaj teraz Zenona.
Odpowie tymiż słowami. Zdziwieni zapytajmy jed­
nego i drugiego, jak moglibyśmy żyć, gdybyśmy
uważali, że jest to dla nas całkiem obojętne, czy
jesteśmy zdrowi, czy chorzy, czy nie doznajemy
cierpienia, czy też zadręcza nas ono, czy możemy
lub nie możemy uchronić się przed zimnem i gło­
dem. Będziesz żył — odpowie Aryston — wybornie
i wspaniale, a nastąpi to, gdy będziesz czynił, co
ci się podoba, gdy nigdy nie będziesz się niepokoił,
nigdy niczego pożądał, nigdy się lękał. A cóż Ze- 7 0
non? Są to dziwolągi — powiada — i żadnym spo­
sobem żyć tak nie można. Jego zdaniem pomiędzy
szlachetnością a niegodziwością zachodzi olbrzy­
mia, wprost nieskończona różnica, podczas gdy po­
zostałe rzeczy wcale się od siebie nie różnią. Nie 7i
koniec na tym; posłuchaj reszty i powstrzymaj się,
jeżeli potrafisz, od śmiechu. Owe pośrednie rzeczy —
prawi — pomiędzy którymi nie ma żadnej zgoła
różnicy, mają wszelako tę właściwość, iż jedne z nich
zasługują na wybór, drugie na odrzucenie, trzecie
zaś na zupełną obojętność, co oznacza, iż jedne
z nich chcesz mieć, drugich nie chcesz, a o trzecie
w ogóle nie dbasz. — Lecz wszak przed chwilą
mówiłeś, że nie ma pomiędzy tymi rzeczami żadnej
zgoła różnicy. — I teraz mówię to samo — odpo­
wie; — lecz nie ma tu żadnej różnicy w porównaniu
z cnotami i wadami. — Któż, proszę cię, tego nie ^
wiedział? Lecz słuchajmy dalej. — Tego wszyst­
kiego ’— rzecze — coś wymienił, a więc zdrowia,
24*
372 O najwyższym dobru i złu

bogactwa, wolności od cierpień nie nazywam do­


brami, lecz określam po grecku jako Tcpo7)Y[iiva,
po łacinie zaś jako producta, czyli rzeczy wyniesione;
ale wolę wyraz praeposita, czyli rzeczy wyższe,
lub praecipua, czyli ważniejsze, bo są to wyrazy
łatwiejsze do przyjęcia i przyjemniejsze. Tamtego
natomiast, a więc choroby, niedostatku i cierpienia,
nie nazywam złem, lecz, jeśli mi pozwolisz, określam
je jako reiectanea, czyli rzeczy godne odrzucenia. To­
też o pierwszych nie mówię, że ich pożądam, jeno
mówię, że je wybieram; i nie życzę ich sobie, lecz
przyjmuję. Przeciwieństw ich zaś nie unikam, lecz — ■
by tak rzec — odsuwam. A co powiada o nich
Arystoteles i inni uczniowie Platona? Powiadają, że
wszystko, co jest zgodne z naturą, zwą dobrem, a co
jest z nią sprzeczne — złem.
Czy widzisz więc, że twój Zenon zgadza się z Ary-
stonem w słowach, a różni się z nim w treści, z Ary­
stotelesem natomiast i innymi uczniami Platona
zgadza się co do treści, a różni się w słowach? Dla­
czegóż tedy, jeśli zgodni jesteśmy co do treści, nie
chcemy mówić zwyczajnie? Albo niech przynajmniej
Zenon dowiedzie, że będę bardziej gotów do po­
gardzania pieniądzem, jeśli zaliczę go do rzeczy
„wyższych“, niż jeśli poczytam za dobro; że będę
mężniejszy w znoszeniu bólu, jeśli nazwę go przy­
krym, trudnym do przecierpienia i sprzecznym z na-
73 turą, niż jeśli obdarzę mianem zła. Dowcipnie wy-
kpiwał zarówno wiele innych ujęć stoickich, jak i to,
przyjaciel nasz, Marek Piso: Bo i jakże? — wy­
wodził. — Przeczysz, że bogactwo jest dobrem,
O najwyższym dobru i zlti 373

a powiadasz, że jest czymś wyższym? W czymże


jesteś pomocny? Czy osłabiasz chciwość? W jaki
sposób? Jeśli mamy na względzie wyraz, to wszak
określenie „rzecz wyższa“ jest dłuższe niż wyraz
„dobro“ . — Nic to nie ma do rzeczy! — odpowie. —
Niech istotnie nic nie ma do rzeczy; ale jest to w każ­
dym razie ujęcie poważniejsze. Bo od czego miano
by je nazwać dobrem, nie wiem, podczas gdy nazwa
„rzecz wyższa“ pochodzi, jak sądzę, od tego, iż
ceni się ją wyżej od innych; a to wydaje mi się
ważne. Tak oto wykazywał, że Zenon, który
zaliczał bogactwo do rzeczy „wyższych“, przyzna­
wał mu większe znaczenie niż Arystoteles, który
twierdził co prawda, że jest ono dobrem, ale dobrem
niewielkim, w porównaniu z przejawami prawości
i szlachetności godnym lekceważenia i pogardy oraz
niezbyt zasługującym na pożądanie. I w ogóle
o wszystkich zmienionych przez Zenona wyrazach
mówił, iż spośród tego, czego nie chciał on uznać
za dobro albo za zło, pierwszym rzeczom nadawał
nazwy bardziej pociągające od naszych, a drugim
znów bardziej odrażające. Tak oto mówił Piso, mąż
nader szlachetny i — jak wiesz — bardzo ci życzliwy.
Ja natomiast, dodawszy coś niecoś do tego, zakończę
wreszcie swą przemowę, bo zbyt długo byłoby od­
powiadać na wszystko, coś wywodził.
Otóż z tych to właśnie mamideł słownych poczęły IjJ
się i królestwa wasze, i panowania, i bogactwa,
w dodatku tak ogromne, iż wszystko, co tylko gdzie­
kolwiek istnieje, należy podług was do mędrca. Poza
tym on jedynie odznacza się u was pięknością, on
374 O najwyższym dobru i zlu

jedynie korzysta z wolności, on jedynie jest prawdzi­


wym obywatelem; ludziom niemądrym zaś przypi­
sujecie wszystko przeciwne i uważacie ich ponadto
za szaleńców. Tamci zwą te ujęcia 7tapa8o£a, czyli
paradoksami, my nazywamy je dziwnymi. Czy
jednak mają one w sobie coś dziwnego, jeśli przy­
patrzysz się im bliżej? Zastanowię się razem z tobą,
jakie pojęcie podstawiasz pod każdy wyraz, a nie
będzie pomiędzy nami żadnego sporu. Twierdzicie, iż
wszystkie występki są sobie równe. Nie chcę teraz
żartować z tobą tak, jak wtedy, gdy o tychże sa­
mych sprawach mówiłem broniąc oskarżonego przez
ciebie Lucjusza Murenę. Przemawiałem podówczas
wobec ludzi nieświadomych, toteż trzeba było coś
dać zgromadzonym słuchaczom; obecnie postę­
pować musimy staranniej. Powiadasz więc, że wy-
75 stępki są sobie równe. W jakiż to mianowicie spo­
sób? — Ponieważ nie ma nic szlachetniejszego od
szlachetności ani też nic niegodziwszego od nie-
godziwości. — Ciągnij dalej, bo co do tego właśnie
mamy wielką rozbieżność zdań. Rozpatrzmy owe
właściwe dowody, z których wynika, że wszystkie
występki są sobie równe. — Jak — powiada —
spośród kilku lutni, jeśli żadna z nich nie ma strun
napiętych w ten sposób, iż mogłaby zachować har­
monię tonów, wszystkie' są rozstrojone jednakowo,
tak też i występki, ponieważ nie przystoją, są nie­
przystojne jednakowo; a więc są sobie równe. —
Tutaj igrają z nami dwuznacznością. Bo może
wprawdzie wszystkim tym lutniom jednakowo się
zdarzyć, że są rozstrojone, ale nie wynika stąd za-
O najwyższym dobru i zlu 375

raz, że stopień rozstrojenia ich, jest jednakowy. Po­


równanie to więc zupełnie ci się nie przydaje. Bo
jeśli powiedzielibyśmy, że wszystkie chciwości jed­
nako są chciwościami, to nie wyniknie stąd, iż także
chciwości te nazwiemy jednakimi. A oto inne po­
równanie rzeczy niepodobnych. — Jak bowiem — po­
wiada — sternik dopuszcza się uchybienia jednako­
wego, gdy wywraca statek pełen plew albo pełen
złota, podobnie też jednakowy występek popełnia
ten, kto bije ojca, i ten, kto niesłusznie biczuje nie­
wolnika. — Nie dostrzegasz tu, iż okoliczność, jaki
ładunek wiezie statek, nic wspólnego nie ma ze sztuką
sterowania! Czy zatem statek wiezie złoto, czy też
plewy, nie stanowi to dla dobrego lub złego stero­
wania żadnej różnicy! Jaka zaś różnica zachodzi
między ojcem a niewolnikiem, to zarówno można,
jak i trzeba rozumieć. A więc przy sterowaniu wcale
nie czyni różnicy, natomiast przy dopełnianiu po­
winności czyni bardzo wielką różnicę okoliczność,
w stosunku do czego dopuszcza się uchybienia. I je ­
żeli nawet przy sterowaniu statek został wywrócony
wskutek niedbalstwa, to uchybienie w stosunku do
złota jest większe aniżeli w stosunku do plew. W y­
magamy bowiem, by ze wszystkimi umiejętnościami
łączyła się tak zwana zwyczajna znajomość rzeczy,
którą powinni odznaczać się wszyscy uważający
daną sztukę za swoje główne zajęcie. Tak więc
i pod tym nawet względem wszystkie występki nie
są sobie równe.
Wszelako upierają się oni przy swoim i zupełnie
nie ustępują. — Ponieważ — mówią — wszelkie uchy-
376 O najwyższym dobru i zlu

bienie jest dziełem niedołęstwa i płochości, te zaś


wady u wszystkich ludzi niemądrych są jednakowo
wielkie, przeto i uchybienia muszą być jednakie.
— Jak gdyby już im przyznano, że wady u wszyst­
kich ludzi niemądrych są równie wielkie i że Lucjusz
Tubulus odznaczał się takim samym niedołęstwem
i taką samą płochością jak i ów Publiusz Scewola,
na którego wniosek został Tubulus skazany; albo
jak gdyby nie było żadnej różnicy także między sa­
mymi rzeczami, których dotyczą uchybienia, tak
iż występki nie byłyby tym większe lub mniejsze,
im ważniejsze albo mniej ważne są rzeczy, na któ­
rych się je popełnia! A zatem — bo chcę już za­
kończyć swój wywód — stoicy twoi najbardziej opa­
nowani są, moim zdaniem, przez ten jeden błąd,
iż mniemają, że potrafią się utrzymać przy dwóch
sprzecznych poglądach. Cóż bowiem może być tak
przeciwstawnego sobie, jak twierdzić, że dobrem jest
tylko to, co szlachetne, a zarazem utrzymywać, iż
pożądanie rzeczy potrzebnych nam do życia wy­
wodzi się z natury? W ten sposób, gdy chcą zatrzy­
mać to, co zgadza się z pierwszym twierdzeniem,
wpadają w błędy Arystona; a gdy chcą ich uniknąć,
bronią w istocie rzeczy tego samego, co i perypa-
tetycy, choć kurczowo trzymają się swoich nazw.
Gdy tych znów nie pozwalają kolejno sobie wydzie­
rać, stają się zbyt szorstcy, zbyt ostrzy i zbyt cierpcy
tak w mowie, jak w postępowaniu. Wystrzegając
się tej ich cierpkości i szorstkości, Panecjusz nie po­
chwalał ani surowych poglądów, ani kłujących wy­
powiedzi. Co do pierwszych był on łagodniejszy, co
O najwyższym dobru i. złu 377

do drugich — jaśniejszy i zawsze miał na ustach


Platona, Arystotelesa, Ksenokratesa, Teofrasta i Di-
cearcha, jak wskazują jego własne pisma. Także
i ty winieneś — bardzo ci to radzę — /gorliwie i sta­
rannie zapoznać się z nimi. Lecz oto zmierzcha się
już i muszę wracać do swego wiejskiego domu;
zatem, jak na teraz przynajmniej, wystarczy. Trzeba so
nam jednak odbywać podobne rozmowy częściej.
— Chętnie się zgadzam -— odrzekł tamten; —
bo i cóż lepszego możemy zrobić? W każdym razie
prosiłbym cię o pierwszą przysługę tego rodzaju,
iżbyś wysłuchał mnie, gdy będę zbijał twój dzi­
siejszy wywód. Ale pamiętaj, że podzielasz wszystkie
nasze poglądy z wyjątkiem tego, iż używamy od­
miennych słów; że ja natomiast nic z waszych twier­
dzeń nie podzielam.
— Rzucasz kamyk za odchodzącym — powie­
działem. — Ale zobaczymy.
Po tych słowach rozeszliśmy się.
Księga piąta

Gdy jak zwykle, Brutusie, wysłuchałem wraz z


Markiem Pisonem wykładu Antiocha w gimnazjum, które
nosi nazwę Ptolemejskiego, razem z bratem Kwintusem,
Tytusem Pomponiuszem i Lucjuszem Cyceronem,
stryjecznym moim bratem wedle po­krewieństwa, ale
jakby rodzonym wedle przywiąza­nia, postanowiliśmy, iż
popołudniową naszą prze­chadzkę odbędziemy w
Akademii, zwłaszcza że
o tej porze miejsce owo było zupełnie mało uczę­
szczane. Wszyscy tedy zebraliśmy się w stosownym
czasie u Pisona. Stąd, rozmawiając na różne tematy,
przeszliśmy owe sześć stadiów od Dipylonu. Gdy
zaś dotarliśmy do cieszących się słuszną sławą prze­
strzeni Akademii, było tam zacisznie, jak sobie ży-
2 czyliśmy. Wtedy Piso odezwał się w te słowa: Czy
to nazwać darem natury, czy też skutkiem jakiegoś
urojenia, że gdy widzimy takie miejsca, w których —
jak nam wiadomo — często przebywali godni pa­
mięci ludzie, wzruszamy się bardziej, niż gdy słu­
chamy opowieści o ich czynach lub czytamy jakieś
ich dzieła? Tak właśnie jestem wzruszony i teraz.
Bo oto przychodzi mi na myśl Platon, o którym
wiemy, iż pierwszy zwykł tutaj prowadzić swe dy-
O najwyższym dobru i złu 379

sputy. Również znajdujące się w pobliżu ogrody


jego nie tylko nasuwają mi wspomnienia o nim,
lecz zdają się stawiać nii przed oczami jego postać.
Bywał tu Speuzyp, bywał Ksenokrates, bywał
i uczeń jego Polemon, który siadywał w tym właśnie
miejscu, na jakie patrzymy. Osobiście, patrząc także
na naszą kurię — a mówię o kurii Hostyliuszowej,
nie o tej nowej, która wydaje mi się mniejsża, odkąd
została powiększona — myślę zazwyczaj o Scypio-
nie, Katonie i Leliuszu, przede wszystkim jednak
o swoim dziadku. Miejsca mają tak wielką moc bu­
dzenia wspomnień, iż nie bez powodu na nich oparta
została sztuka zapamiętywania.
Na to Kwintus: Jest, Pisonie — rzekł — istotnie 3
tak, jak mówisz. Bo i mnie samego, gdy szedłem tu
przed chwilą, pociągała do siebie owa wieś Kolo-
nos, przy czym stawał mi przed oczami mieszka­
niec jej Sofokles; a wiesz przecież, ja k bardzo go
uwielbiam i jak wiele znajduję w nim upodobania.
Aby głębiej sięgnąć dó wspomnień, wzruszył mnie
doprawdy obraz Edypa, przychodzącego tu i w owym
tak bardzo czule brzmiącym wierszu pytającego,
co to za miejsce; próżne to jest oczywiście wzru­
szenie, ale jednak wzruszenie.
Wtedy z kolei Pomponiusż: Ja zaś, któremu 1
zwykliście dokuczać jako oddanemu Epikurowi, czę­
sto z Fedrusem — szczególnie umiłowanym przeze
mnie, jak wiecie — bywam' w ogrodach Epikura,
które mijaliśmy przed chwilą; i choć zgodnie z we­
zwaniem zawartym w dawnym przysłowiu pamię­
tam o żywych, nie mogę jednak, gdybym chciał
380 O najwyższym dobru i złu

nawet, zapomnieć o Epikurze, którego podobiznę


nasi przyjaciele mają nie tylko na obrazach, lecz
także na pucharach i pierścieniach.
— Nasz Pomponiusz — odrzekłem na to —
zdaje się żartować i może ma do tego prawo. Tak
się bowiem zadomowił w Atenach, że stał się nie­
mal jednym z Ateńczyków i chyba otrzyma też od­
powiedni przydomek. Lecz zgadzam się z tobą,
Pisonie, że istotnie dzieje się tak, iż znacznie żywiej
i uważniej myślimy o sławnych mężach, gdy przypo­
mina ich nam jakieś miejsce. Wiesz przecież, że gdy
kiedyś przybyłem wraz z tobą do Metapontu, za­
jechałem do mojego gospodarza nie wcześniej, aż
ujrzałem owo sławne miejsce, gdzie Pitagoras oddał
ostatnie tchnienie i gdzie miał swą siedzibę. Obec­
nie zaś, lubo we wszystkich dzielnicach Aten i na
każdym kroku jest wiele śladów najwybitniejszych
mężów, mnie jednak wzrusza widok owej sali. Prze­
cież całkiem niedawno przebywał tam Karneades,
którego — jak mi się wydaje — widzę jeszcze, bo
znany mi jest jego_ wygląd; i myślę, że samo to po­
mieszczenie, osierocone przez tak wielki umysł,
tęskni za jego głosem.
s Po czym Piso: Skoro już wszyscy coś mówimy,
co ma do powiedzenia nasz Lucjusz? -— zapytał. —
Czy chętnie odwiedza to miejsce, gdzie zwykli spie­
rać się ze sobą Demostenes i Eschines? Każdego
bowiem najwięcej pociąga własne jego upodobanie.
A tamten zarumieni wszy się: Nawet nie pytaj
mnie o to — odparł. — Bo zeszedłem aż do portu
faleryjskiego, gdzie — jak mówią — wśród szumu
O najwyższym dobru i zlu 381

fal Demostenes zwykł głośno przemawiać, by na­


brać wprawy w przezwyciężaniu głosem zgiełku.
Również i teraz zboczyłem nieco z drogi w prawo,
by zbliżyć się do grobu Peryklesa. Zresztą takich
właśnie zabytków jest w tym mieście bez liku; gdzie­
kolwiek bowiem stąpimy, wszędzie kroczymy wśród
jakichś historycznych pozostałości.
Na to Piso: Upodobania takie, Cyceronie — rzekł 6
do niego — jeśli zmierzają do naśladowania najwy­
bitniejszych mężów, znamionują ludzi pięknego cha­
rakteru; jeśli zaś mają na celu tylko poznawanie
śladów dawnej historii, są przejawem ciekawości.
Otóż ciebie zachęcamy wszyscy — choć już pra­
cujesz nad tym, jak się spodziewam — byś tych,
których chcesz poznać, zechciał także naślado­
wać.
Ja zaś wtrąciłem: Aczkolwiek, Pisonie, jak ci
wiadomo, postępuje on już zgodnie z twymi zale­
ceniami, wszelako jestem ci wdzięczny za tę za­
chętę.
Wtedy tamten bardzo życzliwie, jak zazwyczaj:
Wszyscyśmy — powiedział — winni wszelkimi spo­
sobami pomóc temu młodzieńcowi, ażeby w pierw­
szym rzędzie coś ze swych wysiłków poświęcił także
filozofii i aby bądź to ciebie naśladował, którego
tak kocha, bądź też lepiej potrafił robić to, czym
się zajmuje w obecnej chwili. Lecz czy mamy cię,
Lucjuszu — ciągnął dalej — zachęcać, czy też sam
przez się masz skłonność do tego? Mnie się przynaj­
mniej wydaje, że dość pięknie przykładasz się do
Antiocha, którego słuchasz.
382 O najwyższym dobru i zht

A na to Lucjusz nieśmiało lub raczej skromnie:


Staram się, jak mogę — odrzekł. — Lecz czy sły­
szałeś przed chwilą wzmiankę o Karneadesie? Coś
mnie do niego pociąga, następnie zaś przywołuje
do siebie Antioch; a prócz niego nie mam już kogo
słuchać.
— Choć może — była odpowiedź Pisona — nic
pójdzie to tak łatwo w jego obecności (a mówił
o mnie), jednakże spróbuję odwieść cię od tej no­
wej Akademii i pozyskać dla tamtej dawnej, do któ­
rej, jak słyszałeś od Antiocha, zalicza się nie tylko
filozofów zwanych akademikami, jak Speuzypa,
Ksenokratesa, Polemona, Krantora i innych, lecz
także dawnych perypatetyków z Arystotelesem jako
twórcą tej szkoły, którego, jeśli pominąć Platona,
nie wiem czy słusznie nazwałbym pierwszym spo­
śród filozofów. Do nich więc udaj się, proszę. A l­
bowiem z pism i wskazań ich zaczerpnąć można
wszelką godną człowieka wolnego wiedzę, wszelką
znajomość dziejów, wszelką umiejętność pięknego
przemawiania; zawiera się w nich tyle rozmaitych
nauk, że nikt bez ich pomocy nie może do żadnego
ważniejszego zagadnienia przystąpić należycie przy­
gotowany. Oni to dali nam mówców, wodzów i mę­
żów stanu. By przejść do mniej ważnych zawodów,
z tej to jakby wyroczni wszystkich umiejętności wy­
szli też matematycy, poeci, muzycy, a wreszcie le­
karze.
Ja zaś na to: Wiesz, Pisonie — odpowiedziałem — ,
że myślę o tym zupełnie tak samo; lecz tyś przypom­
niał mi to w samą porę. Bo Cycero mój pragnie
O najwyższym dobru i zlu 383

usłyszeć, jakie jest zdanie wymienionej przez ciebie


dawnej Akademii tudzież perypatetyków o zagadnie­
niu najwyższego dobra. Sądzimy zaś, że nader
łatwo potrafisz nam to przedstawić, ponieważ i Sta-
seasza Neapolitańczyka gościłeś u siebie przez wiele
lat, i w ciągu wielu już miesięcy uczysz się, jak
wiemy, tego samego tu w Atenach od Antiocha.
— Dobrze, dobrze — odrzekł tamten uśmie­
chając się. — Dość zręcznie zaiste sprawiłeś, że
pierwszy zabieram głos w tej dyspucie. Opowiem
więc młodzieńcowi, jeśli przypadkiem coś tutaj po­
trafię. Odosobnienie bowiem pozwala mi na to,
w co, gdyby nawet mówił mi kiedyś któryś z bogów,
nigdy bym nie uwierzył i nie przypuszczał, że w Aka­
demii będę rozprawiał jako filozof. Lecz żebym
tylko, ulegając mu, nie stał się męczący dla was!
— Dla mnie — zapytałem — który ciebie o to
właśnie prosiłem?
Wtedy — ponieważ Kwintus i Pomponiusz oświad­
czyli, że również życzą sobie tego — Piso zaczął
swój wywód. Proszę cię, Brutusie, zwróć uwagę,
czy wywód ten objął całą naukę Antiocha, którą
ty, coś często słuchał brata jego Arystusa, masz,
sądzę, za jak najbardziej słuszną.
A więc mówił w sposób następujący: Jak świetna
jest nauka perypatetyków, przedstawiłem to już, jak
mogłem najkrócej, przed chwilą. Treść zaś jej, po­
dobnie jak wszystkich prawie innych nauk, dzieli
się na trzy części. Jedna z nich dotyczy przyrody,
druga sztuki rozprawiania, trzecia sposobu życia.
Przyrodę zbadali oni tak dokładnie, iż — by wyrazić
384 O najwyższym dobru i zlu

się poetycko — nie pominęli żadnego przedmiotu


na niebie, na morzu i na ziemi. Co więcej, gdy
rozpatrywali początek rzeczy i świata jako całości,
tak iż wiele wniosków oparli nie tylko na wiary­
godnym dowodzeniu, lecz również na niepodważal­
nym obliczeniu matematycznym, w wyniku pro­
wadzonych przez siebie dociekań dostarczyli nader
10 wiele materiału do poznania rzeczy ukrytych. Ary­
stoteles zbadał pochodzenie, sposób życia i rodzaje
wszystkich zwierząt, Teofrast zaś naturę roślin tu­
dzież przyczyny i cele istnienia wszystkiego prawie,
co rodzi się z ziemi. Przez zebranie tych wiadomości
łatwiejsze stało się zgłębienie rzeczy najbardziej
tajemniczych. Ciż sami myśliciele podali nam pra­
widła nie tylko logicznego, ale i krasomówczego roz­
prawiania, Arystoteles zaś, założyciel tego kierunku,
stworzył sztukę przemawiania za i przeciw w po­
szczególnych sprawach, tak iż nie występował zawsze
przeciwko wszystkiemu, jak Arkesilaos, jeno przy
wszelkich sposobnościach wyłuszczał to, co da się
11 powiedzieć na obie strony. A ponieważ część trze­
cia poświęcona była prawidłom dobrego życia, to
także i w niej mieli na względzie nie tylko sposób
życia prywatnego, lecz również sprawowanie rzą­
dów w państwach. Dzięki Arystotelesowi pozna­
liśmy obyczaje, urządzenia i ustroje wszystkich bez
mała państw, nie tylko greckich, ale także barba­
rzyńskich, a dzięki Teofrastowi również ich prawa.
I podczas gdy obydwaj nauczali, jakimi właści­
wościami powinien odznaczać się zwierzchnik pań­
stwa, obszerniej zaś rozwodzili się nad tym, jaki
O najwyższym dobru i złu 385

ma być najlepszy ustrój polityczny, Teofrast pisał


oprócz tego, jakie zmiany zachodzą w państwie i ja ­
kie chwile nadają się, by pokierować nimi tak, jak
wymaga istota spra\Vy. Co się tyczy dalej sposobu
życia, to im przynajmniej najwięcej podobało się
życie spokojne, poświęcone rozważaniom i pozna­
waniu różnych rzeczy. A że zdawało się ono najpo-
dobniejsze do życia bogów, uznane zostało też za
najbardziej godne mędrca. Takie więc zagadnienia
były treścią ich świetnego i jasnego wykładu.
Jeśli zaś chodzi o dobro najwyższe, to ponieważ
mamy tutaj dwa rodzaje dzieł — jedne, które no­
szą nazwę łĘtOTCptita, pisane dostępnie dla wszyst­
kich, i drugie opracowane wnikliwiej, a pozosta­
wiane jako notatki — odnosi się więc wrażenie, iż
nie zawsze mówią oni to samo. Co do samej rzeczy
głównej wszelako, to u tych przynajmniej, których
tu wymieniłem, nie ma ani rozbieżności żadnej, ani
sprzeczności. Kiedy jednakże zastanawiają się nad
szczęśliwym życiem — a to jest jedynym przedmio­
tem, który filozofia powinna mieć na oku i za któ­
rym musi podążać — kiedy pytają, czy całkowicie
znajduje się ono w mocy mędrca, czy też może być
zachwiane lub odjęte przez przeciwności, zdają się
niekiedy różnić co do tego pomiędzy sobą oraz wa­
hać. W największej mierze powoduje to dzieło
Teofrasta 0 szczęśliwym życiu, w którym nader wielki
wpływ przypisuje się losowi. Gdyby tak się to przed­
stawiało rzeczywiście, mądrość nie mogłaby zapewnić
szczęśliwego bytowania. Nauka ta wydaje mi się
przeto nazbyt miękka i — że tak powiem —• bar-
C ycero — pism a filozo ficzn e t. III 25
386 O najwyższym dobru i złu

dziej giętka, niż wymaga znaczenie i wielkość cnoty.


Dlatego trzymajmy się już Arystotelesa i jego syna
Nikomacha, którego dokładnie opracowane księgi
0 obyczajności uchodzą co prawda za Arystotelesowe,
ale osobiście nie widzę, dlaczego syn nie mógłby
być podobny do ojca. Jednakowoż do wielu spraw
wykorzystamy także Teofrasta; chodzi jedynie o to,
byśmy obstawali przy cnocie wytrwałej i mocniej,
13 niż on przy niej obstawał. Zadowólmy się więc tymi
jedynie pisarzami. Bo ich następcy, chociaż moim
zdaniem lepsi są od filozofów należących do innych
szkół, tak się wyrodzili, iż robią wrażenie pocho­
dzących od samych siebie. Najpierw Straton, na­
stępca Teofrasta, chciał zostać badaczem przyrody
i, chociaż jest wybitnym znawcą tej dziedziny, to
jednak mamy u niego rozliczne ujęcia nowe, a bar­
dzo mało wypowiedzi o obyczajności. Jego z kolei
następca, Likon, był zasobny w słowa, ale uboższy
w treść. Potem przyszedł zręczny i wytworny uczeń
jego, Aryston, lecz brakowało mu powagi, jakiej
wymaga się od wybitnego filozofa. Pisma jego są
całkiem liczne i pięknie ułożone, ale nie wiem, jak
się to dzieje, że wywód jego nie ma siły przekony-
14 wającej. Pomijam wielu innych, a pośród nich czło­

wieka uczonego i przyjemnego, Hieronima, o któ­


rym zupełnie już nie wiem, dlaczego miałbym go
zwać perypatetykiem. Za dobro najwyższe bowiem
poczytał wolność od cierpienia; kto zaś różni się
w pojmowaniu najwyższego dobra, ten różni się
też w całym systemie filozofii. Krytolaus chciał się
wzorować na dawniejszych filozofach i choć pod
O najwyższym dobru i zlu 387

względem powagi jest im najbliższy, choć ma bo­


gate wysłowienie, wszelako i on nawet nie trzyma
się odziedziczonych nauk. Uczeń jego Diodor do
szlachetności dodaje wolność od cierpień. Także
i ten jest samodzielny, a że różni się co do pojęcia
najwyższego dobra, nie może być słusznie nazwany
perypatetykiem. Natomiast nasz Antiochus bardzo
dokładnie, moim zdaniem, naśladuje sposób myślenia
dawnych filozofów, o którym twierdzi, że był taki
sam u Arystotelesa i Polemona.
Roztropnie tedy postępuje nasz Lucjusz, jeśli chce
przede wszystkim poznać zagadnienie najwyższego
dobra. Gdy ustali się bowiem to pojęcie, ustali się
też, w filozofii wszystko pozostałe. Jeżeli przecież
pominęło się lub nie poznało czegokolwiek dotyczą­
cego innych spraw, nie odniosło się szkody więcej,
jak tylko tyle, ile warta jest każda z rzeczy, w której
coś tam zaniedbano. Jeżeli zaś nie zna się najwyż­
szego dobra, nieuniknienie nie zna się również sztuki
życia, a następstwem tego jest takie błąkanie się,
iż ludzie nie mogą rozeznać, do jakiego portu mają
się udać. Poznawszy jednak ostateczne cele, kiedy
rozumie się, co jest najwyższym dobrem lub złem,
znajduje się też drogę życia, a gdy się stara dowie­
dzieć, czym się co mierzy, zyskuje się pojęcie wszyst­
kich powinności. W ten sposób można znaleźć i za­
pewnić sobie to, czego wszyscy tak pożądają, a mia­
nowicie sztukę szczęśliwego życia. Ponieważ jednak
co do tego, na czym ono polega, zachodzi wielka
rozbieżność zdań, musimy tu posłużyć się podziałem
wprowadzonym przez Kameadesa, którego to po-
388 O najwyższym dobru i złu

działu chętnie zwykł używać nasz Antiochus. Otóż


tamten zwrócił uwagę nie tylko na to, ile było do­
tychczas poglądów filozoficznych na dobro najwyższe,
ale i na to, ile ich w ogóle być może. Twierdził
tedy, iż nie ma takiej sztuki, która by wywodziła
się sama ze siebie. Albowiem to, co stanowi przed­
miot danej sztuki, zawsze pozostaje na zewnątrz.
Nie potrzeba dłuższego uzasadniania tego twier­
dzenia przy pomocy przykładów; jest bowiem oczy­
wiste, iż żadna sztuka nie zajmuje się sama sobą,
że czym innym jest sztuka jako taka, a czym innym
przedmiot tej sztuki. Ponieważ zatem medycyna
jest sztuką zachowania zdrowia, sterowanie sztuką
żeglowania, a podobnie do nich roztropność sztuką
życia, nieuchronnie tedy musi i ona zależeć i po-
i7 chodzić od czegoś innego. Wszyscy zaś bez mała
zgodni są, iż to, czym się zajmuje i co chce osiągnąć
roztropność, musi być przystosowane do natury
czy też odpowiadające naturze oraz takie, by samo
przez się zachęcało i wzbudzało popęd duchowy,
który Grecy nazywają óppj). Co jednak tak nas po­
ciąga i tak przez naturę naszą od samego początku
jest pożądane, na to nie ma zgody i o to toczy się
między filozofami, gdy szukają najwyższego dobra,
wielki spór. Dla całej bowiem sprawy tej, dotyczącej
najwyższego dobra i zła, kiedy docieka się, co jest
tu ostateczne i końcowe, należy znaleźć punkt
wyjścia, w którym znajdowałyby się najpierwsze
bodźce natury. Po jego znalezieniu da się zeń jak
gdyby ze źródła wyprowadzić całe rozważanie na
temat najwyższego dobra i zła.
O najwyższym dobra i zlu 389

Jedni tedy za pierwszy przedmiot pożądania mają


rozkosz, za pierwszy przedmiot odrazy cierpienie. Dru­
dzy sądzą, iż pożądamy przede wszystkim wolności
od cierpienia, unikamy zaś przede wszystkim bólu.
Od nich pochodzą inni, którzy jako najpierwej po­
żądane wymieniają rzeczy zgodne z naturą, a za­
liczają tu nienaruszoność i dobry stan wszystkich
członków, zdrowie, sprawnie działające zmysły, nie­
obecność cierpienia, siły, urodę i inne wartości tegoż
rodzaju, do których podobne są w duszach jakby
pierwsze iskierki czy nasiona cnót. Ponieważ jeden
z tych trzech popędów musi być tym, który pierwszy
skłania naturę bądź to do pożądania czegoś, bądź do
odrzucania, a poza nimi trzema nic takiego w ogóle
być nie może, wszelka więc skłonność do unikania
albo do szukania czegoś musi koniecznie być wy­
nikiem jednego z tych właśnie popędów. Podobnie
i owa roztropność, którą nazwaliśmy sztuką życia,
będzie się opierała na jednej z tych trzech pobudek
i z niej stworzy osnowę dla całego bytowania.
Z tego dalej, co roztropność uzna za pierwszy po­
pęd poruszający naturę, wyniknie również zasada
prawości i szlachetności, która może tak dalece
przystosować się do jakiejś jednej z owych trzech
pobudek, że za szlachetne uważałaby albo czynie­
nie wszystkiego dla rozkoszy, choćbyś jej nawet
nie osiągnął, albo dla wolności od cierpień, choć­
byś jej dopiąć nie zdołał, albo dla zdobycia tego,
co zgadza się z naturą, choćbyś i tu nic nie uzyskał.
Stąd się dzieje, że jaka różnica zachodzi co do pierw­
szych popędów naturalnych, taka jest też rozbież­
390 O najwyższym dobru i złu

ność w poglądach na najwyższe dobro i zło. Inni


odwrotnie: wychodząc z tych samych początków,
sprowadzają wszelką powinność już to do rzeczy­
wistej rozkoszy, już to do rzeczywistego braku cier­
pienia, już to do rzeczywistego uzyskania owych
głównych rzeczy zgodnych z naturą. Kiedy więc
przedstawiliśmy już sześć poglądów na dobro naj­
wyższe, wskażemy, iż twórcy trzech ujęć ostatnich
byli następujący: twórcą poglądu o rozkoszy — Ary-
styp, o wolności od cierpienia — Hieronim, o ko­
rzystaniu z tego, co nazwaliśmy głównymi rzeczami
zgadzającymi się z naturą — Karneades, który co
prawda nie był twórcą tego mniemania, a tylko
bronił go, chcąc dokładnie wyjaśnić sprawę. Spo­
śród trzech pierwszych możliwości broniona była
tylko jedna, lecz broniona była zawzięcie. Bo tego,
że wszystko winniśmy czynić dla rozkoszy i że choć­
byśmy wcale jej nie osiągnęli, to jednak za­
miar takiego postępowania sam przez się jest po­
żądany, szlachetny i stanowi jedyne dobro, nikt nie
podnosił. Nawet unikania cierpienia jako takiego
nikt nie zaliczał do rzeczy godnych pożądania,
jeśli nie mógł cierpienia uniknąć naprawdę. Jeśli zaś
chodzi o czynienie wszystkiego w celu zdobycia
wartości zgodnych z naturą, choćbyśmy nawet ich
zdobyć nie mieli, to właśnie stoicy twierdzą, iż ta­
kie postępowanie jest i szlachetne, i samo przez się
pożądane, i jedynie dobre.
Istnieje tedy sześć prostych poglądów na sprawę
najwyższego dobra i zła, z których dwa nie mają
rzeczników, a cztery są bronione. Złożonych zaś
O najwyższym dobru i zlu 391

i podwójnych wyjaśnień najwyższego dobra było


w ogóle trzy i — jeśli dokładnie przyjrzeć się isto­
cie rzeczy — więcej ich być nie mogło. Bo do szla­
chetności można dołączyć albo rozkosz, jak to uznał
zą stosowne Kallifont i Dinomach, albo też wol­
ność od cierpienia, jak zrobił Diodor, albo wreszcie
główne rzeczy zgodne z naturą, jak uczynili dawni
myśliciele, których nazwaliśmy zarówno akademi­
kami, jak perypatetykami. Ponieważ jednak nie
można powiedzieć wszystkiego naraz, powinno się,
jak na teraz, przyjąć do wiadomości to, że rozkosz
należy odrzucić, gdyż — jak się to zaraz okaże —
zostaliśmy stworzeni do czegoś większego. O braku
cierpienia mówi się zazwyczaj prawie to samo, co
i o rozkoszy. A ponieważ sprawę rozkoszy omówiłem
już z Torkwatem, sprawę szlachetności zaś, w której
jednej pokłada się wszelkie dobro, z Katonem, to
więc, co powiedziano o rozkoszy, stosuje się bez
mała i do wolności od cierpienia. Nie trzeba też
szukać innych dowodów przeciwko owej nauce
Karneadesa. Bo w każdym wypadku, kiedy dobro
najwyższe przedstawimy tak, iż będzie ono pozba­
wione szlachetności, w świetle tego ujęcia nie będą
mogły ostać się ni powinności, ni cnoty, ni związki
przyjaźni. Złączenie zaś ze szlachetnością bądź roz­
koszy, bądź wolności od cierpień sprawia, że czymś
szpetnym staje się sama ta szlachetność, którą się
pragnie uwielbiać. Mierzenie bowiem wszystkich
postępków sprawdzianami, z których pierwszy po­
zwala twierdzić, iż w stanie najwyższego dobra znaj­
duje się tylko ten, kto wolny jest od cierpienia,
392 O najwyższym dobru i złu

a drugi nawiązuje do najlichszej części składowej


naszej duszy, jest przyciemnianiem, by nie rzec już
brukaniem wszelkiego blasku szlachetności. Pozo­
stają zatem jeno stoicy, którzy, zapożyczywszy
wszystko od perypatetyków i akademików, trzymali
się tych samych pojęć pod innymi nieco nazwami.
Jeżeli o nich chodzi, to lepiej jest przemawiać prze­
ciw każdemu z osobna. Teraz jednak powróćmy
do właściwego naszego tematu; stoikami zajmiemy się
przy innej sposobności, jeśli będzie nam to odpo-
23 wiadało. Otóż wolność od trosk Demokrytową, bę­
dącą jakby spokojem umysłu, który zwą po grecku
E u i ł u p i a , czyli pogodą ducha, można było wyłączyć
z niniejszych rozważań dlatego, iż ta właśnie spo-
kojność ducha jest szczęśliwym życiem; a nam cho­
dzi nie o to, czym ona jest, lecz skąd pochodzi.
Wcale nie można było również wziąć tu pod uwagę
potępionych i odrzuconych już mniemań Pirrona,
Arystona i Erilla, ponieważ nie wchodzą one do
kręgu zagadnień, jaki sobie zakreśliliśmy. Bo pod­
czas gdy całe niniejsze dociekanie, dotyczące naj­
wyższego czy jakby krańcowego dobra i zła, wy­
chodzi z tego, co nazwaliśmy zgodnym z naturą
albo do niej się stosującym i co od początku samo
przez się jest pożądane, to w całości burzą je zarówno
ci, których zdaniem nie ma powodu, by spośród rze­
czy nie zawierających w sobie nic szlachetnego ani
nic niegodziwego jedne cenić wyżej od drugich, i któ­
rzy sądzą, że między takimi rzeczami nie zachodzi
żadna zgoła różnica, jak i Erillus, który głosząc, że
nic nie jest dobre prócz wiedzy, usunął wszelką
O najwyższym dobru i złu 393

przyczynę skłaniającą do powzięcia postanowienia


i wszelkie rozeznanie powinności. W ten sposób,
po wyłączeniu tej reszty poglądów, ponieważ oprócz
nich żadnych innych być już nie może, nieuniknie-
nie musi utrzymać się w mocy owo ujęcie filozo­
fów dawnych. A więc zacznijmy od nauki tych daw­
niejszych, którą wykorzystują też stoicy.
Każda żyjąca istota miłuje siebie i zaraz, gdy
tylko się narodzi, stara się o utrzymanie się przy
życiu, ponieważ natura, mając na celu zachowanie
wszelkiego życia, obdarza ją przede wszystkim tego
rodzaju popędem, iż chroni ona samą siebie i jest
usposobiona tak, jak wedle przyrodzenia swego
może być usposobiona najlepiej. Z początku ta
naturalna wytyczna przejawia się mętnie i niewy­
raźnie, tak iż żywa istota stara się tylko bronić sie­
bie niezależnie od tego, czym jest; ale czym jest,
jakie są jej możliwości i jaka natura —- tego jeszcze
nie pojmuje. Gdy jednak trochę się rozwinie i zacz­
nie dostrzegać, co w jakiej mierze jej dotyczy i w ja ­
kim z nią pozostaje stosunku, wtedy zwolna za­
czyna też robić postępy, poznawać samą siebie
i rozumieć, w jakim celu ma ów popęd duchowy,
o którym była mowa, tudzież usiłuje zabiegać o to,
co wedle jej odczucia jest zgodne z naturą, odrzucać
zaś wszystko przeciwne. Dla każdego tedy stworzenia
wszystko, czego ono pożąda, zawiera się w tym, co
jest przystosowane do natury. Tak więc dobrem
najwyższym okazuje się życie zgodne z naturą przy
takim usposobieniu, jakie może być w danym przy­
padku najlepsze i najbardziej odpowiadające natu-
394 O najwyższym dobru i zlu

25 rze. A że każde żywe stworzenie ma sobie właściwą


naturę, przeto i dobro najwyższe wszystkich ich
musi polegać na tym, aby dopełniła się ich natura.
Nic nie przeszkadza oczywiście, by zarówno inne
żywe istoty miały coś wspólnego ze sobą, jak żeby
również człowiek miał coś wspólnego ze zwierzę­
tami, gdyż natura wszystkich stworzeń jest wspólna;
wszelako owe wartości ostateczne i najwyższe, ja ­
kich tu szukamy, zostały między różne odmiany
istot żywych rozdzielone i rozłożone rozmaicie,
u każdej z nich mają postać dla niej właściwą i zgodną
26 z tym, czego wymaga jej natura. I dlatego, gdy po­
wiadamy, iż dobrem najwyższym wszystkich istot
ożywionych jest życie zgodne z naturą, nie trzeba
tego rozumieć tak, jakbyśmy twierdzili, iż dobro
najwyższe ich wszystkich jest jedno; lecz jak słusznie
można powiedzieć, że cechą wspólną wszystkich
sztuk jest to, iż uprawiają one jakąś umiejętność,
choć każda poszczególna sztuka zajmuje się umie­
jętnością sobie właściwą, tak też i wspólnym do­
brem wszystkich żywych stworzeń jest życie zgodne
z naturą, chociaż natury ich są rozmaite i co innego
będzie zgodne z naturą dla konia, co innego dla
wołu, a co innego dla człowieka. Mimo to sprawa
główna jest wspólna dla wszystkich, i to nie dla
samych jedynie istot żywych, lecz także dla wszel­
kich rzeczy, które utrzymuje, wspiera i ochrania
natura. Widzimy, iż pośród nich liczne rośliny same
przez się przysparzają sobie w pewien sposób tego
wszystkiego, co ma znaczenie dla ich życia i wzrostu,
by w obrębie swego gatunku osiągnąć jakąś dosko-
O najwyższym dobru i złu 395

nałość. Mogę więc objąć wszystko jednym zdaniem


i bez wahania powiedzieć, iż wszelka istota jest za-
chowawczynią dla samej siebie i za najwyższy czy
ostateczny cel ma to, by utrzymać się w jak naj­
lepszym dla swojego rodzaju stanie. Cel zatem
wszystkich rzeczy, które byt swój zawdzięczają na­
turze, nieodzownie musi być podobny, choć nie taki
sam. A stąd znów powinno się wnosić, iż dla czło­
wieka ostatecznym dobrem jest życie zgodne z na­
turą, co wyjaśnilibyśmy w sposób następujący: ży­
cie wedle natury ludzkiej, pod każdym względem
doskonałej i nie odczuwającej żadnych braków. Te 27
oto twierdzenia chciałbym tutaj rozwinąć, a jeśli
wywód mój będzie zbyt prosty, proszę was o prze­
baczenie ; bo muszę stosować się do wieku tego
młodzieńca, który teraz po raz pierwszy może sły­
szy to wszystko.
— Całkiem słusznie — odrzekłem; — choć na­
wet i to, coś nam powiedział dotychczas, można
by doskonale przedstawić takimiż słowy każdemu
zgoła wiekowi.
— Wskazawszy tedy — ciągnął dalej Piso — kra- 10
nieć rzeczy pożądanych, muszę z kolei uzasadmć,
dlaczego ma się to tak, jak powiedziałem. Wobec
tego zacznijmy od twierdzenia, którem wysunął
jako pierwsze, a które istotnie jest pierwsze —
byśmy zrozumieli, że każda żywa istota kocha samą
siebie. Nie wzbudza to wprawdzie żadnych zastrze­
żeń — jest bowiem wszczepione w samą naturę
i każdy sam pojmuje to tak dobrze, iż jeśli ktoś
chciałby mówić odwrotnie, nie byłby wcale wysłu-
396 O najwyższym dobru i złu

chany — jednak, żeby niczego nie pominąć, trzeba,


jak sądzę, przytoczyć dowody, dlaczego się tak
28 dzieje. Jak bowiem można sobie wyobrazić lub po­
myśleć, że istnieje jakieś żywe stworzenie, które by
nienawidziło samo siebie? Wszak zbiegłyby się wów­
czas przeciwieństwa. Bo gdy ów popęd duchowy
zacznie rozmyślnie ściągać ku sobie coś takiego, co
mu szkodzi, a to dlatego, że jest nieżyczliwy dla
siebie, i gdy to zrobi właśnie ze względu na siebie,
będzie zarazem nienawidził siebie i miłował, co jest
niemożliwe. Poza tym ten, kto jest swym wrogiem,
musi koniecznie wszystko dobre poczytać za złe
i przeciwnie, wszystko złe za dobre, tudzież unikać
rzeczy pożądanych, a pożądać rzeczy, których zwykle
trzeba unikać, co niewątpliwie jest unicestwieniem
życia; a przecież, jeśli nawet znajdą się tacy, któ­
rzy szukają bądź powrozu, bądź innego sposobu
rozstania się z życiem, albo też na podobieństwo
tamtego u Terencjusza, który, jak mówi,
Był przekonany, że póki on sam pozostanie w nieszczęściu /,
Póty mniej krzywdy będzie wyrządzał swemu synowi,

to jednak nie trzeba ich poczytywać za swoich


29 własnych wrogów. Jedni bowiem powodują się tu
boleścią, drudzy namiętnością, a wielu daje się też
porwać gniewowi i gdy świadomie chcą popaść
w nieszczęścia, uważają, że sobie jak najlepiej się
przysłużyli. Toteż nie wahają się mówić:
Ja muszę zrobić tak; a ty czyń, jak tobie wypada.

Tacy, którzy by sami wypowiedzieli sobie wojnę,


chcieliby, aby dręczono ich i nękano we dnie i w nocy,
O najwyższym dobru i ziu 397

lecz nie oskarżaliby siebie z tego powodu i nie na­


rzekaliby, że źle pokierowali swymi sprawami. Bo
takie narzekanie jest właściwością tych, którzy są
sobie drodzy i kochają siebie. Dlatego też, ilekroć
będzie się mówiło, że ktoś źle się obchodzi ze sobą,
że jest swym własnym wrogiem czy nieprzyjacielem,
że wreszcie ucieka od życia, powinno się rozumieć,
iż działa tu jakaś ukryta przyczyna, która pozwala
wnosić, że każdy taki człowiek siebie kocha. Ale 30
to, że nie ma nikogo, kto by siebie samego nienawi­
dził, jeszcze nie jest wystarczające; trzeba też przyj­
mować, że nie ma nikogo, kto by sądził, że jest
dlań obojętne, jak się czuje. Bo zanikłyby wszelkie
popędy duchowe, gdybyśmy — tak jak nie skła­
niamy się w żadną stronę, kiedy mamy do czynienia
z rzeczami, które istotnie nic nas nie obcho­
dzą — podobnym sposobem uważali, iż nie czyni
nam żadnej zgoła różnicy, jak się czujemy sami
w sobie.
Byłoby też bardzo wielką niedorzecznością, gdyby ll
ktoś chciał twierdzić, że każdy miłuje siebie w ten
sposób, iż owa zdolność miłowania ma na wzglę­
dzie jakąś inną rzecz, a nie osobę tego, który siebie
kocha. Gdy mówi się to o związkach przyjaźni,
o powinnościach i o cnotach, jakkolwiek by się
sprawę ujmowało, można jednak pojąć, co się mówi;
lecz gdy się mówi o nas samych, to wcale nie można
zrozumieć, jak mielibyśmy kochać siebie ze względu
na jakąś inną rzecz, na przykład ze względu na
rozkosz. Ją to bowiem kochamy ze względu na sie­
bie, a nie siebie ze względu na nią.
398 O najwyiszym dobru i zitt

Czyż może być więc coś bardziej oczywistego niż


to, że każdy jest nie tylko drogi sobie samemu, lecz
w dodatku nadzwyczaj drogi? Czy znajdzie się bo­
wiem ktoś taki lub czy znajdzie się wielu takich,
którym by przy zbliżaniu się śmierci

Krew się nie ścięła ze strachu i twarz nie okryła bladością?

A chociaż tak wielka obawa śmierci jest właśnie


błędem i zasługuje na naganę również w przypadku
cierpienia, lecz ponieważ strach taki czują prawie
wszyscy, stanowi to wystarczający dowód, iż natura
niechętna jest zagładzie. I jeśli niektórzy zachowują
się przy tym tak przesadnie, iż nawet zasługują na
słuszną naganę, to tym bardziej należy rozumieć,
że ta przesada wcale nie występowałaby u pewnych
ludzi, gdyby lęk umiarkowany nie był zgodny z na­
turą. Nie mówię tutaj o strachu przed śmiercią
przejawiającym się u tych, którzy uciekają przed
skonem dlatego, że — -jak sądzą — pozbawieni są
korzyści życiowych, albo dlatego, że boją się ja ­
kichś pośmiertnych straszydeł, albo wreszcie dla­
tego, że lękają się śmierci połączonej z cierpieniem;
bo zwykle też i dzieci, które wcale nie myślą o po­
dobnych rzeczach, jeśli kiedyś podczas zabawy po­
grozimy im, że zostaną skądściś zrzucone, wpadają
w przerażenie. Ba, nawet wedle słów Pakuwiusza
Dzikie zwierzęta, co brak im bystrości i tyle rozumu, / By
strzec się i troszczyć o siebie, drżą z trwogi,

gdy wzbudzi się w nich obawę przed śmiercią.


Któż zaś o mędrcu samym ma zdanie inne niż to,
O najwyższym dobru i ilu 399

że jeśli nawet postanowi umrzeć, jednakże zachwieje


się przed rozstaniem ze swoimi bliskimi czy zgoła
przed odejściem z życia? Najwidoczniej wszelako,
przynajmniej w niniejszej dziedzinie, przejawia się
wpływ natury w tym, że wielu, by żyć, woli cier­
pieć żebracze ubóstwo; że ludzie wyczerpani już
przez starość trapią się nadchodzącą śmiercią i zno­
szą to, co — jak widzimy — znosi w utworach sce­
nicznych Filoktet, który, choć był dręczony okrop­
nymi boleściami, przedłużał mimo to życie polując
na ptaki:

Sam powolny, raził chyże stworzenia strzałami; / Stojąc


w miejscu, dosięgał ptaków tak szybko lecących,

jak jest u Akcjusza, i ze splecionych piór sporządzał


okrycie dla swego ciała. Ale po cóż mówię tu tylko 33
o rodzaju ludzkim lub w ogóle o żywych stworze­
niach, skoro drzewa i inne rośliny mają taką samą
prawie naturę? Czy to bowiem —- jak przyjmują
najuczeńsi ludzie —- jakaś wyższa boska moc dała
im tę zdolność, czy to dzieje się tak przypadkiem,
w każdym razie widzimy, że wszystko rodzące się
z ziemi utrzymywane jest w dobrym stanie przez
korę i korzenie, co u zwierząt sprawiają rozmie­
szczone odpowiednio zmysły i w pewien sposób
złączone ze sobą członki. Chociaż w sprawie niniej­
szej zgadzam się osobiście z tymi, którzy sądzą, że
wszystkim tym rządzi natura i że gdyby natura to
zaniedbała, nie mogłaby istnieć sama, pozwalam
jednakże ludziom, którzy mniemają inaczej, myśleć,
co im się podoba, byleby tylko rozumieli, że jeśli
400 O najwyższym dobru i złu

czasem mówię o naturze człowieka, mówię o sa­


mym człowieku, bo nie ma tu żadnej różnicy.
Łatwiej wszak mógłby ktoś zaprzeć się samego sie­
bie niźli wyzbyć się pociągu do rzeczy, które są
dlań pożyteczne. Słusznie więc najwybitniejsi filo­
zofowie szukali początku dobra najwyższego w na­
turze, a pociąg ów do rzeczy zgodnych z naturą
uważali za wszczepiony wszystkim, gdyż wszyscy
związani są owym poruczeniem natury, dzięki któ­
remu czują miłość do siebie samych.
Następnie, ponieważ stało się już dostatecznie
jasne, że każdy z natury samej jest sobie drogi,
trzeba się zastanowić, jaka jest mianowicie natura
człowieka. Tego bowiem dotyczą nasze rozważania.
Owóż jest rzeczą oczywistą, że człowiek składa się
z ciała i duszy i że pierwiastki duchowe są waż­
niejsze, a pierwiastki cielesne podrzędniejsze. Do­
brze zdajemy sobie sprawę także z tego, że i ciało
ludzkie jest ukształtowane w ten sposób, iż wy­
różnia się pośród innych, i dusza stworzona została
tak, iż wyposażona jest w zmysły tudzież ma dosko­
nały rozum, któremu okazuje posłuch cała natura
człowieka, przy czym w niej z kolei zawiera się
naprawdę zadziwiająca zdolność myślenia, pozna­
wania, gromadzenia wiadomości oraz uprawiania
wszelkich cnót. Wszystko, co należy do ciała, lubo
nie ma znaczenia dającego się porównać ze zna­
czeniem pierwiastków duchowych, jest jednak łatwiej
poznawalne. Rozpocznijmy zatem właśnie od tego.
Widoczne jest więc, jak dobrze przystosowane do
natury są części naszego ciała, jego postawa, kształt
O najwyższym dobru i zlu 401

i wielkość; i bez żadnych wątpliwości można roz­


poznać, że czoło, oczy, uszy i inne części odpowia­
dają naturze człowieka. Lecz nieuchronnie po­
trzeba też, aby były one zdrowe i czerstwe, wyko­
nywały swe naturalne czynności i przynosiły właściwy
sobie pożytek; ażeby żadnej z nich nie brakowało
i żadna nie była chora lub osłabiona. Tego bowiem
wymaga natura. Poza tym również ciało jako całość
wykonywa pewne czynności, które obejmują ru­
chy i postawy zgodne z naturą. I gdyby ktoś uchy­
bił tutaj czymś przewrotnym lub zniekształconym
albo jakimś brzydkim ruchem czy też nieprzystojną
postawą, gdyby na przykład ktoś chodził na rę­
kach lub kroczył nie przed siebie, lecz do tyłu,
zdawałoby się, że taki ucieka wprost przed samym
sobą i wyzuwając człowieka z jego człowieczeństwa
nienawidzi natury. Dlatego też niektóre sposoby
siedzenia tudzież opaczne i bezsilne ruchy, cechujące
zazwyczaj zepsutych i zniewieściałych ludzi, zo­
stają w sprzeczności z naturą, tak iż — lubo wy­
nika to z przywary ducha — ma się jednak wrażenie,
że co do natury człowieka nastąpiła zmiana w ciele.
A zatem i przeciwnie, przyzwoite i spokojne po- 36
stawy, nastroje i ruchy ciała wydają się; stosowne
do natury.
Dusza znów powinna nie tylko istnieć, lecz także
znajdować się w pewnym stanie, iżby zarówno
miała nienaruszone wszystkie swe składniki, jak i nie
brakowało jej żadnej z cnót. Atoli każdy ze zmysłów
ma także właściwą sobie zaletę, ażeby nic nie
przeszkadzało w dopełnianiu przez każdy z nich
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t. I I I 26
402 O najwyższym dobru i zlu

swej powinności, która polega na szybkim i pewnym


rozpoznawaniu podpadających poszczególnym zmy-
13 słom rzeczy. Otóż dusza, a zwłaszcza ta jej część,
która jest najważniejsza, a która zwie się rozumem,
ma wiele cnót, lecz pośród nich dadzą się wyodręb­
nić dwa główne rodzaje: jeden rodzaj tych cnót,
które wszczepiane są przez własną naturę rozumu
i zwą się niezależnymi od jego woli, i drugi rodzaj
tych, które — pozostając w zależności od woli —
nazywają się zazwyczaj cnotami we właściwym tego
słowa znaczeniu, przy czym wyższość ich pośród
zalet duszy jest nader wyraźna. Do pierwszego ro­
dzaju należy pojętność czy pamięć, co wszystko
prawie obejmuje jedna nazwa zdolności, kto zaś
ma te cnoty, obdarzany bywa mianem zdolnego.
Drugi natomiast rodzaj obejmuje cnoty wybitne
i prawdziwe, które zwiemy zależnymi od woli, jak
roztropność, wstrzemięźliwość, męstwo, sprawiedli­
wość i inne tym podobne.
To właśnie miałem rzec pokrótce o ciele i o du­
szy, dając zarazem jakby zarys tego, czego wymaga
3 7 natura człowieka. Wyraźnie stąd wynika, że po­
nieważ kochamy sami siebie i pragniemy, by wszystko
w duszy i w ciele naszym było doskonałe, wszystko
to więc samo przez się jest nam drogie i ma zarazem
jak największe znaczenie dla dobrego życia. Temu
bowiem, kto ma na celu zachowanie siebie, muszą
być drogie także jego własne części składowe, tym
droższe w dodatku, im są doskonalsze i więcej
w swoim rodzaju chwalebne. Pożąda się przecież
takiego życia, które by obfitowało we wszystkie cnoty
O najwyższym dobru i złu 403

duchowe i cielesne; i w tym też pokładać należy


dobro najwyższe, jako że winno być ono takie, by
pośród godnych pożądania rzeczy zajmowało krań­
cowe miejsce. Po zrozumieniu tego nie można ży­
wić wątpliwości, że skoro ludzie sami przez się
i z własnego popędu są sobie drodzy, to również
części ciała i duszy oraz tych rzeczy, które zostają
w związku z ich działaniem czy ich położeniem,
ze względu na swoją wysoką wartość są w poszanowa­
niu i stanowią przedmiot pożądań. Gdym to przed- 38
stawił, łatwo domyślić się, że spośród naszych dóbr
najbardziej pożądane jest to, co ma największe zna­
czenie, tak iż najgodniejsza zabiegów jest doskonałość
każdej naszej bardzo przydatnej a pożądanej samej
przez się części. Idzie za tym, że cnotę duszy prze­
nosimy nad cnotę ciała i że cnoty duszy niezależne
od naszej woli stoją niżej od takichż cnót uzależnio­
nych od woli, które to cnoty zwą się właściwymi
cnotami i ogromnie się wyróżniają, ponieważ rodzą
się z rozumu, a nic doskonalszego odeń w człowieku
już nie ma. Przecie u wszystkich innych stworzeń,
które powołuje do życia i ochrania natura, a które
są albo bezduszne, albo prawie bezduszne, naj­
wyższe dobro zawiera się w ciele, tak iż całkiem
trafne wydaje się owo powiedzenie o świni, że duch
żywotny został jej dany zamiast soli, aby nie ule­
gała rozkładowi. Są jednakże pewne zwierzęta, 14
które mają coś podobnego do cnoty, na przykład
lwy, psy albo konie, u których dostrzegamy nie tylko
popędy cielesne, jak u świni, lecz w jakiejś mierze
również popędy duchowe. U człowieka natomiast
26*
404 O najwyższym dobru i zlu

wszelka doskonałość mieści się w duszy, a doskonałość


duszy w rozumie, z którego wywodzi się cnota.
Określa się ją jako rozum doskonały, co wciąż
na nowo, zdaniem tych filozofów, trzeba wyjaś­
niać.
Podobnie jak u zwierząt wygląda również — by
już tak powiedzieć— -wychowanie i pielęgnacja tego,
co rodzi się z ziemi. Toteż mówi się o winorośli,
że i „żyje“ ona, i „umiera“, a o drzewie, że „jest
młode“ lub „stare“, że „jest pełne sił“ lub „mar­
nieje“ . Nie stanowi też niewłaściwości, jeśli po­
dobnie jak w stosunku do zwierząt, również i w sto­
sunku do roślin jedne rzeczy uważamy za zgodne
z naturą, a drugie za sprzeczne z nią, i jeśli przyj­
mujemy, że istnieje jakaś sztuka hodowania i uprawy
roślin. Jest to umiejętność czy też sprawność rol­
ników, która obcina dokoła, oczyszcza, prostuje, pod­
nosi i podpiera rośliny, aby mogły osiągnąć stan
przeznaczony im przez naturę, tak iż same wino­
rośle, jeśliby potrafiły mówić, przyznałyby, że w teh
właśnie sposób należy obchodzić się. z nimi i ich do­
glądać. A teraz zwróćmy uwagę, że pielęgnacja
jej — aby mówić przede wszystkim o winorośli —
przychodzi z zewnątrz; w samej sobie bowiem mia­
łaby ona zbyt mało siły, by móc dojść do jak naj­
lepszego stanu, gdyby nie dopomogła jej czyjaś
troskliwość. Jeśliby jednak winorośli przypadło
w udziale czucie zmysłowe — tak, by mogła ona
pożądać czegoś i sama przez się poruszać, cóż
by wtedy zrobiła ona twoim zdaniem? Czy może
sama przejęłaby troskę o to, co uzyskiwała dzięki
O najwyższym dobru i zlu 405

uprawiającemu winnicę? Ale czy nie dostrzegasz, że


przybyłaby jej troska opiekowania się także swymi
zmysłami i wszelkimi ich dążeniami tudzież no­
wymi członkami, gdyby je otrzymała? I tak do tego,
co miała zawsze, dołączy ona to, co przybędzie jej
później, i nie ograniczy się do takiego tylko celu,
jaki miał uprawiający ją człowiek, lecz zechce żyć
wedle nowej natury otrzymanej dopiero potem.
A więc i jej dobro najwyższe będzie wprawdzie po­
dobne do dawnego, lecz nie to' samo; teraz bowiem
będzie ona zabiegała o dobro nie rośliny, lecz zwie­
rzęcia. A cóż byłoby, jeśliby dano jej nie tylko
zmysły, ale również duszę ludzką? Czyż nie musia­
łyby zostać jej owe dawne wartości, by je ochraniała,
a te nowe, które przybyły, stać się znacznie droższe?
Czyż każda bardzo piękna część składowa duszy nie
byłaby zarazem bardzo droga i czy w tej doskonałości
natury nie zawierałoby się dobro najwyższe, skoro
zdolność myślenia i rozum nader znacznie prze­
wyższałyby wszystko inne? Tym oto sposobem naj­
wyższa ze wszystkich pożądanych i wywodząca się
z pierwszych popędów natury rzecz poprzez wiele
stopni wznosi się tak wysoko, aż osiąga najwyższe
dobro, na którego całość składa się nienaruszony stan
ciała i doskonały rozum duszy.
Skoro więc postać natury jest taka, jak ją przed­
stawiłem, i jeśliby— jak powiedziałem na początku —
każdy, gdy tylko się narodził, rozpoznawał siebie
i był w stanie osądzić, jaka jest istota całej jego na­
tury tudzież poszczególnych jej części, to od razu
dostrzegałby on też, na czym polega owo ze wszyst-
406 O najwyższym dobru i złu

kich pożądanych rzeczy najwyższe i ostateczne do­


bro, którego szukamy, i w niczym nie mógłby po­
błądzić. Obecnie jednak natura, przynajmniej z po­
czątku, jest nadzwyczaj dokładnie ukryta i nie daje
się ani przejrzeć, ani rozpoznać. Aliści z postępem
lat powoli i raczej późno poznajemy w pewnej mie­
rze siebie samych. Toteż najpierwsze owo porucze-
nie, w którym natura oddała nas w opiekę samym
sobie, jest niepewne i niewyraźne, a pierwszy ów
popęd duchowy sprawia jedynie tyle, że możemy
być cali i nienaruszeni. Gdy wszelako zaczynamy
dostrzegać i pojmować, czym jesteśmy i czym róż­
nimy się od innych istot ożywionych, wtedy również
przystępujemy do szukania tych wartości, do któ-
42 rych jesteśmy zrodzeni. Coś podobnego widzimy
u zwierząt, które z początku nie opuszczają miejsca,
w jakim przyszły na świat, a potem każde porusza
się zgodnie ze swym popędem: małe wężyki pełzają,
kaczęta pływają, kosy wzlatują; widzimy, jak bydło
używa rogów, skorpion żądła, jak wreszcie własna
natura każdego stworzenia prowadzi je do odpo­
wiedniego sposobu życia. Zbliżone zjawiska można
zobaczyć też u ludzi. Dzieci bowiem zaraz po na­
rodzeniu się leżą tak, jakby zgoła nie miały duszy.
Kiedy jednak nabiorą trochę siły, zaczynają posłu­
giwać się rozumem i zmysłami, usiłują podnosić się,
używają rąk i poznają osoby, które zajmują się ich
wychowaniem. Później znajdują przyjemność w ob­
cowaniu z rówieśnikami, chętnie się z nimi spotykają
i udają się razem na zabawę, skwapliwie słuchają
bajek, z ochotą ofiarowują drugim coś ze swojego
O najwyższym dobru i złu 407

nadmiaru, przyglądają się z wielką ciekawością temu,


co się dzieje w domu, zaczynają myśleć o czymś
i uczyć się, pragną znać imiona tych, których wi­
dzą, a jeśli współzawodniczą w czymś z rówieśni­
kami, to zwyciężając unoszą się radością, pokonani
zaś upadają na duchu i są przygnębieni. Należy
przyjąć, że nic z tego nie dzieje się bez przyczyny.
Natura bowiem dała człowiekowi taką zdolność, iż 43
wydaje się on stworzony do przyswajania wszelkich
cnót; i z tej to przyczyny dzieci bez wszelkiej nauki
zachwycają się obrazami cnoty, których zalążki za­
wierają w sobie samych. Są w nich przecież pierwsze
zaczątki natury, które rozwinąwszy się tworzą jakby
latorośl cnoty. Bo skoro jesteśmy zrodzeni czy stwo­
rzeni w ten sposób, że mamy w sobie zarodki póź­
niejszych działań, życzliwości dla drugich, uczynności
i wdzięczności, a umysły nasze zdatne są do zdo­
bywania wiedzy, wyrabiania roztropności i męstwa,
nieodpowiednie zaś do rozwijania skłonności prze­
ciwnych, to nie bez przyczyny dostrzegamy u dzieci
owe jakby iskierki cnót, od których rozżarzyć się
winien rozum filozofa, iżby idąc za jego przewod­
nictwem, niby za przewodnictwem bóstwa, dojść
mógł do najwyższego naturalnego celu. Albowiem,
jak często już wspominałem, w młodzieńczym bez­
silnym wieku, kiedy dusza jest jeszcze słaba, istotę
naszej natury widzimy jak gdyby przez mgłę; gdy
jednak w miarę rozwoju dusza się wzmacnia, po­
znaje ona wprawdzie istotę natury, ale tak, iż może
czynić dalsze postępy, podczas gdy natura sama przez
się daje tu tylko początek.
408 O najurj/iszym dobru i zlu

Trzeba więc wniknąć w naturę wszech rzeczy


i przyjrzeć się dokładnie, czego ona wymaga; ina­
czej bowiem poznać siebie samych nie zdołamy.
A że zalecenie to wydawało nam się zbyt daleko
idące, aby mogło pochodzić od człowieka, dlatego
też przypisano je bóstwu. I tak tedy poznanie sie­
bie samych zalecane jest nam przez Apollina Pi-
tyjskiego. A poznanie to polega jedynie na tym,
byśmy zaznajomili się z istotą naszego ciała i duszy
tudzież obrali sobie takie życie, które by korzystało
z odpowiednich dla siebie dóbr. Ponieważ zaś od
początku był w nas ten popęd duchowy, by zdo­
bywać możliwie najdoskonalsze wartości naturalne,
należy wskazać, że kiedy już cel swych dążeń osią­
gniemy, natura na tym poprzestaje i to właśnie sta­
nowi dobro najwyższe. Dobro takie w całości musi
być samo przez się i ze względu na siebie pożądane,
ponieważ już wykazano powyżej, iż także jego po­
szczególne części godne są starań same przez się.
45 Jeśli zaś ktoś pomyśli, że w wyliczeniu dóbr cielesnych
została przez nas opuszczona rozkosz, niech zagad­
nienie to odłoży na jakiś inny czas. Bo czy rozkosz
należy, czy też nie należy do tego, co nazwaliśmy
pierwszymi zgodnymi z naturą rzeczami, nie ma to
żadnego znaczenia dla rozpatrywanego tu tematu.
Jeżeli przecież — jak mnie się przynajmniej wy­
daje — rozkosz nie jest dopełnieniem dóbr natu­
ralnych, to została pominięta słusznie; jeżeli zaś,
jak chcą niektórzy, należy tam, nie stanowi to żad­
nej przeszkody dla naszego sposobu pojmowania
najwyższego dobra. Jeśli bowiem do ustalonych
O najwyższym dobru i zlu 409

przez nas najpierwszych potrzeb naturalnych do­


łączy się jeszcze rozkosz, przybędzie dodatkowo
jedno dobro cielesne, co wcale nie zmieni wysu­
niętego tutaj oznaczenia najwyższego dobra.
Jak dotychczas przynajmniej, rozumowanie moje
postępowało naprzód w ten sposób, iż w całości
wyprowadzane było z najpierwszego zalecenia na­
tury. Teraz zaś spróbujmy już innym sposobem
udowodnić, iż nie tylko dlatego, że kochamy siebie,
ale dlatego również, że każda część składowa na­
szej natury zarówno w ciele, jak i w duszy ma
sobie właściwą moc, w najwyższym stopniu powo­
dujemy się w tych sprawach własną wolą. Żeby
przeto zacząć od ciała, czy nie wiesz, jak ludzie
ukrywają, jeśli któreś z członków są bądź to znie­
kształcone, bądź pokaleczone, bądź uszkodzone; jak
usiłują zarazem i starają się, o ile tylko jest to dla
nich możliwe, by wada ciała była bądź całkiem
niewidoczna, bądź widoczna w jak najmniejszej
mierze? Gzy nie widzisz, że znoszą oni nawet wiele
cierpień dla wyleczenia się, i — choćby sama przy­
datność uszkodzonych członków nie tylko nie była
większa, ale nawet stała się mniejsza —• dla przy­
wrócenia przynajmniej ich naturalnego wyglądu?
Bo skoro wszyscy z natury uważają się za godnych
umiłowania w całości i to nie ze względu na jakąś
inną rzecz, lecz ze względu na siebie samych, tedy
i części tego, co w całości jest pożądane ze względu
na siebie, muszą być również pożądane ze względu
na siebie. Jakież jest twe zdanie? Czy w ruchach' 47

i w postawie ciała nie ma nic takiego, na co każe


410 O najwyższym dobru i złu

nam zwracać uwagę sama natura? Weźmy na przy­


kład czyjś sposób chodzenia, siedzenia, wyraz twa­
rzy albo spojrzenia; czy nie ma tutaj nic takiego,
co poczytalibyśmy za godne lub niegodne wolnego
człowieka? Czy nie sądzimy, że wielu zasługuje na po­
gardę, ponieważ wydaje nam się, że jakimś ruchem
albo postawą naruszyli zasadę lub też miarę ustano­
wioną przez naturę? A jeśli wnioski takie wyprowadza­
my odnośnie do ciała, to-dlaczegoż byśmy także i pięk­
ności nie mieli poczytywać za pożądaną samą przez
się? Jeżeli bowiem zniekształcenie czy uszkodzenie cia­
ła uważamy za coś nieznośnego ze swej istoty, to dla­
czegóż byśmy tak samo, a może jeszcze bardziej nie
mieli starać się o przyzwoitą powierzchowność dla
niej samej? I jeżeli w postawie i ruchach ciała uni­
kamy brzydoty, dlaczego nie mamy zabiegać tutaj
0 piękno? Podobnie i zdrowia, sił oraz wolności od
cierpienia pragniemy nie tylko dla korzyści, ale
także i dla nich samych. Ponieważ bowiem natura
chce być doskonała we wszystkich swoich częściach,
dąży ze względu na istotę rzeczy do takiego stanu
ciała, który w największej mierze zgadza się z tą
naturą, przy czym cała ona popada w zamieszanie,
gdy ciało bądź to choruje, bądź cierpi, bądź jest
bezsilne.
Przyjrzyjmy się z kolei częściom duszy, których
widok jest świetniejszy, a które, im są wspanialsze,
tym jaśniejszych dostarczają nam dowodów natury.
Jest więc w nas wrodzona tak silna żądza poznania
1 wiedzy, iż nikt nie może żywić wątpliwości, że
natura ludzka stara się je zdobywać bez zachęty
O najwyższym dobru i złu 411

w postaci jakiegokolwiek zysku. Czyż nie widzimy,


jak to dzieci nie dają się nawet chłostą odstraszyć
od przyglądania się niektórym rzeczom i dowiady­
wania się o nie; jak, mimo odpędzania, powracają;
jak się cieszą, że coś wiedzą; jak pragną opowie­
dzieć to drugim; jak pociągają ich uroczyste ob­
chody, zabawy i inne tego rodzaju widowiska i jak
dla nich znoszą nawet głód i pragnienie? A cóż do­
piero trzeba by powiedzieć o ludziach mających
upodobanie w uprawianiu nauk i sztuk? Czyż nie
widzimy, że nie dbają oni ani o zdrowie, ani o ma­
jątek, że porwani żądzą poznania i wiedzy znoszą
wszystko, że najcięższe troski i znoje wynagradzają
sobie tą rozkoszą, którą czerpią z nauki? Jak mnie 49
się przynajmniej wydaje, coś podobnego miał na
myśli Homer w wierszach zawierających opowieść
o śpiewie syren. Zapewne bowiem nie miały one
zwyczaju wabić przejeżdżających obok nich że­
glarzy ani słodyczą głosu, ani też jakąś niezwykłością
czy różnorodnością śpiewu; ale ponieważ zapewniały,
że mają wiele wiadomości, sprawiały tym, iż lu­
dzie, powodowani żądzą wiedzy, zatrzymywali się
przy ich skałach. W taki sposób wszak kuszą Ulis­
sesa (gdyż podobnie jak pewne inne miejsca z Ho­
mera, przetłumaczyłem także i to):
O , Ulissesie, chlubo Argiwów, zawróć swój statek, / Abyś
uszami własnymi słuchać mógł pienia naszego! / Nikt prze­
cież dotąd nie minął nas płynąc przez morza błękity, / Iżby
tu pierwej nie stanął wdziękiem śpiewania zwabiony. / Po­
tem, gdy muz różnych dary nasycił już serce swe chciwe, /
W wiedzę bogatszy, do brzegów ojczystych szybko powra-
412 O najwyższym dobru i zlu

cał. / Dobrze nam znane są ciężkie zmagania wojenne i klę­


ska, / Z woli bogów przez Greków Trojanom tak krwawo
zadana. /. Znamy też wszystkie zdarzenia, co dzieją się
w świecie szerokim.

Homer zdawał sobie sprawę, że opowieść jego nie


mogłaby znaleźć uznania, jeśliby tak wybitny czło­
wiek dał się usidlać i zatrzymać piosenkami. Przeto
syreny obiecują mu wiedzę i nic dziwnego, że komuś
żądnemu poznania jest ona droższa od ojczyzny.
•Ale chęć dowiedzenia się wszystkiego, czymkol­
wiek by to było, jest cechą ludzi ciekawych; dojście
natomiast do pragnienia wiedzy poprzez dociekanie
spraw poważniejszych uważać należy za właści-
19 wość ludzi bardzo wybitnych. Cóż bowiem sądzi­
cie, jakim zapałem do nauki odznaczał się Archi-
medes, który z wielką uwagą kreśląc na piasku ja-
koweś figury, nie spostrzegł nawet, że zdobyte zo­
stało jego miasto ojczyste? Jakże wiele twórczego
wysiłku poświęcił muzyce Arystoksenos! Jakaż była
żarliwość Arystofanesa, który całe życie spędził nad
zabytkami piśmiennictwa! A cóż można powiedzieć
o Pitagorasie, o Platonie lub Demokrycie? Powo­
dowani żądzą wiedzy przewędrowali oni, jak wiemy,
najodleglejsze krainy. Ci, którzy tego nie pojmują,
nigdy nie ukochali nic wielkiego ani nic godnego
poznania.
Ci zaś, którzy powiadają, że nauki, o jakich mó­
wiłem, uprawia się dla odczucia rozkoszy, nie rozu­
mieją, że dlatego są one pożądane same przez się,
iż dusze znajdują w nich przyjemność bez żadnej
spodziewanej korzyści i radują się z samej wiedzy,
O najwyższym dobru i zŁu 413

chociażby miała ona przysporzyć kłopotów. Lecz si


po cóż roztrząsać dalej sprawy tak oczywiste? Spy­
tajmy raczej samych siebie, jak się to dzieje, że zaj­
mują nas ruchy gwiazd, dociekania zjawisk nie­
bieskich i badanie tego wszystkiego, co w tajemnicy
ukrywa przed nami przyroda; dlaczego daje nam
zadowolenie historia, którą zwykliśmy zgłębiać aż
do końca, wyszukując, co tam zostało pominięte,
i starając się uzupełnić to, co było jeno zaczęte.
Dobrze wiem oczywiście, że badania historyczne nie
tylko sprawiają nam przyjemność, ale też przynoszą
pożytek. Lecz czyż z przyjemnością nie czytamy rów- 5 2
nież opowieści zmyślonych, z których nie możemy
uzyskać żadnego zgoła pożytku? Czyż nie chcemy
znać imion ludzi, którzy coś zdziałali, ich rodziców,
ojczyzny i wielu innych rzeczy całkiem nieprzydat­
nych? Czyż nie znajdują przyjemności w czytaniu
historii nawet przynależni do najniższego stanu, nie
mający żadnej nadziei na udział w sprawowaniu
rządów, chociażby rzemieślnicy? Najczęściej zaś mo­
żemy dostrzec, jak chętnie słuchają i czytają o daw­
nych zdarzeniach osoby, odsunięte od życia publicz­
nego przez to, że są sterane wiekiem. Dlatego też
musimy wnosić, że to w samych rzeczach, których
uczymy się i które poznajemy, zawarte są powaby,
skłaniające nas do uczenia się i poznawania. I wła- 53
śnie dawniejsi filozofowie przedstawiają nam, jak
ma wyglądać przyszłe życie mędrców na Wyspach
Szczęśliwych, gdzie wolni od wszelkiej troski, nie
potrzebując żadnych koniecznych do życia urzą­
dzeń czy przygotowań, nie będą rzekomo zajmowali
414 O najwyższym dobru i zlu

się niczym innym, jak tylko cały swój czas zużywali


na badania i zdobywanie wiedzy o wszechświecie.
My zaś upatrujemy w tym nie tylko rozkosz szczę­
śliwego życia, lecz i ulgę w naszych nieszczęściach.
Toteż wielu, popadłszy w ręce wrogów lub tyra­
nów, a także będąc w więzieniu lub na wygnaniu,
znalazło osłodę dla swoich cierpień właśnie w od­
daniu się nauce. Pierwszy obywatel tego miasta,
Demetriusz z Faleronu, gdy niesprawiedliwie wypę­
dzony został z ojczyzny, udał się do Aleksandrii do
króla Ptolemeusza. A że doskonale znał tenże kie­
runek filozoficzny, dla którego i ciebie chcę zjednać,
tudzież był uczniem TeoFrasta, napisał w owym
nieszczęsnym okresie, wolnym od zajęć publicznych,
wiele wspaniałych dzieł — nie dla jakiejś korzyści
własnej, bo to było dlań niemożliwe, lecz dlatego,
że praca umysłowa stanowiła niejako pożywienie
dla jego człowieczeństwa. Osobiście zaś nieraz sły­
szałem od byłego pretora Gnejusa Aufidiusza, czło­
wieka wykształconego, ale ociemniałego, jak mó­
wił, że tęsknota za światłem daje mu się odczuć
silniej niż chęć korzystania ze wzroku. W końcu
i sen także, gdyby nie dawał wypoczynku ciałom
naszym i nie przynosił pewnej ulgi w trudach, mie­
libyśmy za coś przeciwnego naturze, gdyż odbiera
nam czucie zmysłowe i uniemożliwia wszelką dzia­
łalność. Gdyby tedy natura nasza albo wcale nie
potrzebowała odpoczynku, albo mogła osiągać go
jakimś innym sposobem, łatwo obchodzilibyśmy się
bez snu, skoro i teraz dla zrobienia lub nauczenia
O najwyższym dobru i ziu 415

się czegoś zwykliśmy niemal wbrew naturze czuwać


po nocach.
Są wszelako jeszcze jaśniejsze, a nawet całkiem ^
oczywiste i nie podlegające najmniejszej wątpliwości
oznaki naturalne — przede wszystkim, ma się ro­
zumieć, w człowieku, ale także w każdym innym
żywym stworzeniu — że dusza chce zawsze czymś
się zajmować i w żadnych okolicznościach nie może
znieść ustawicznej bezczynności. Jak łatwo dostrzec
to w najwcześniejszym okresie życia dziecięcego!
I chociaż boję się, by nie zrobić wrażenia, że nad­
używam tego samego przykładu, wspomnę jednak,
że wszyscy dawniejsi filozofowie, zwłaszcza nasi, za­
czynają od powijaków, ponieważ są przekonani,
że w dzieciństwie najłatwiej mogą rozpoznać wolę
natury. Widzimy więc, że nawet niemowlęta nie po­
trafią zbyt długo leżeć spokojnie. Gdy zaś nieco
podrosną, znajdują upodobanie w zabawach albo
wysiłkach, tak iż nie można ich odwieść od tego
nawet rózgami, przy czym ów zapał do działania
wykazuje pewien wzrost wraz z biegiem lat. I dla­
tego, gdybyśmy się nawet spodziewali, że ujrzymy
najprzyjemniejsze widzenia senne, nie chcieli­
byśmy przyjąć snu Endymiona, a jeśliby nas
to spotkało, mielibyśmy sen taki za podobny do
śmierci. Ba, nawet bardzo leniwi ludzie, opanowani 56
przez nie wiem jak daleko posuniętą gnuśność, po­
mimo wszystko znajdują się, jak widzimy, w nieustan­
nym fizycznym i umysłowym ruchu, a gdy nie
zaprząta ich żadne konieczne zajęcie, to albo chcą
416 O najwyższym dobru i zlu

wtedy grad w kości, albo szukają innej rozrywki,


albo oglądają się za jakąś rozmową i ponieważ nie
znają szlachetnej przyjemności polegającej na od­
daniu się nauce, gonią na jakieś zebrania i posie­
dzenia. Co więcej, same zwierzęta, które dla uciechy
swej trzymamy w zamknięciu, chociażby miały po­
żywienie obfitsze, niż gdyby były na wolności,zno­
szą stan niewoli trudno i rwą się do nieskrępowanego
i swobodnego poruszania się, jakie przyznała im na­
tura. Choćby więc ktoś był jak najlepiej urodzony
i wychowany, wolałby zupełnie wyrzec się życia
niźli przy braku jakichkolwiek zajęć używać naj-
wyszukańszych rozkoszy. I tak jecłni chcą raczej
zajmować się jakimiś prywatnymi sprawami, a dru­
dzy, mający wznioślejsze dusze, poświęcają się spra­
wom publicznym gwoli zdobycia godności i wyso­
kich urzędów lub całkowicie oddają się uprawianiu
nauk. Przy tego rodzaju życiu bardzo dalecy są
od gonienia za rozkoszami, a nawet znoszą troski,
niepokoje i bezsenność, wykorzystując najlepszy pier­
wiastek w człowieku, który uważać winniśmy za
coś boskiego, to jest bystrość rozumu i myśli, i ani
nie szukając przyjemności, ani nie unikając trudu.
Wcale nie zaprzestają przy tym podziwiać tego
wszystkiego, co osiągnęli dawniejsi filozofowie, ani
też badać rzeczy nowych. A że nigdy nie mają dosyć
tej pracy naukowej, przeto zapomniawszy o wszyst­
kich innych sprawach, nie myślą o niczym niskim,
o niczym małostkowym. Oddziaływanie zaś tego
rodzaju zajęć jest tak silne, że nawet ci, którzy przy­
jęli co innego za dobro najwyższe, upatrując je w ko-
O najwyiszym dobru i zlu 417

rzyści albo rozkoszy, mimo wszystko życie swoje


strawili, jak wiadomo, na badaniu rozmaitych rze­
czy i wyjaśnianiu ich istoty.
W każdym więc razie jasne jest to, że jesteśmy
stworzeni do działania. Istnieją zaś rozliczne od­
miany działania, tak iż mniej znaczące jego rodzaje
nikną w cieniu ważniejszych. Do najważniejszych
jednakże, moim przynajmniej zdaniem, jak również
zdaniem tych, których naukę w tej chwili rozpatru­
jemy, należy w pierwszym rzędzie zgłębianie czy
poznawanie rzeczy niebieskich oraz takich, które choć
ukryte i zatajone przez naturę, mogą być przez ro­
zum badane; następnie zalicza się tu rządzenie
państwami lub też samą umiejętność rządzenia,
a potem z kolei roztropność, umiarkowanie, odwagę
i sprawiedliwość w postępowaniu tudzież pozostałe
cnoty i zgodne z cnotami uczynki, co wszystko obej­
mując jednym słowem, zwiemy szlachetnością. Do
poznania jej i praktykowania dochodzimy już w wieku
dojrzałym pod przewodem samej natury. Wszystkie
bowiem cnoty są z początku nikłe, w miarę jednak
swojego rozwoju wzrastają. I dzieje się tak nie bez
przyczyny. Przecież w każdym pierwszym początku
zawiera się jakaś delikatność i miękkość, tak iż tego,
co najlepsze, nie można ani zobaczyć, ani czynić.
Bo światło cnoty oraz szczęśliwości życiowej, dwu
najbardziej pożądanych rzeczy, ukazuje nam się
później, znacznie później nawet, niż żebyśmy mogli
zrozumieć ich istotę. Toteż świetnie powiedział
Platon: „Szczęśliwy ten, komu się przynajmniej
w starości powiodło, iż zdołał osiągnąć mądrość
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t . I I I 27
4J8 O najwyższym dobru i zlu

i zgodne z prawdą mniemania!“ Teraz zaś, ponie­


waż o pierwszych dobrach naturalnych dość już po­
wiedziałem, przejdźmy do spraw jeszcze ważniej­
szych i do tego, co z nich wynika.
Otóż natura tak stworzyła i ukształtowała ciało czło­
wieka, że jedne części jego udoskonaliła od samego
początku, drugie postanowiła ulepszać z biegiem
lat, wcale nie posługując się przy tym wielu pocho­
dzącymi z zewnątrz i przypadkowymi środkami po­
mocniczymi. Duszę zaś wyposażyła w przyszłe jej
zdolności podobnie jak i ciało; opatrzyła ją bowiem
w zmysły zdatne do poznawania różnych rzeczy,
tak iż do wzmocnienia się nie potrzebują one żadnej
lub potrzebują nieznacznej tylko pomocy. Co jednak
jest w człowieku najwyższe i najlepsze, tego zanie­
chała. Choć obdarzyła go bowiem takim rozumem,
iż potrafi przyswoić sobie wszelką cnotę, choć bez
nauki wszczepiła w niego zalążkową wiedzę o naj­
ważniejszych rzeczach, choć poniekąd zapoczątko­
wała nauczanie go i do tego, co było w nim, dołą­
czyła jakby zarodki cnoty, wszelako cnotę samą
kształtować jedynie zaczęła i nic więcej już nie zro­
biła. Naszym więc zadaniem (a mówiąc o naszym
zadaniu mam na myśli zadanie nauki) jest dodanie
do otrzymanych zarodków tego wszystkiego, co z nich
wynika, aż urzeczywistnimy zamierzony cel. A cel
ten ma wartość znacznie większą i sam przez się
pożądany jest znacznie bardziej niż zmysły lub wy­
mienione już przeze mnie części ciała, nad którymi
wspaniała doskonałość rozumu góruje o tyle, że
z trudem tylko można sobie wyobrazić zachodzącą
O najwyższym dobru i złu 419

między nimi różnicę. Wszelki więc nasz szacunek,


wszelki podziw, wszelki zapał zwraca się ku cnocie
i ku takim postępkom, które zostają w zgodzie
z cnotą; a wszystko to, co albo takie właśnie jest już
w duszach naszych, albo też tak się dokonywa, ozna­
czane jest jedną nazwą szlachetności. Jak zaś wy­
glądają pojęcia tych wszystkich rzeczy, co znaczą
nazwy ich, jaka wreszcie jest istota i treść każdego
z nich, zobaczymy nieco później.
Tutaj wskażę jedynie, że to, co zwę szlachetnością,
oprócz względu na naszą miłość własną pożądanejest
dla swojej istoty i samo przez się. Dowodów dostar­
czają dzieci, w których natura daje się widzieć jak
gdyby w zwierciadłach. Jakiż zapał wykazują one
w walce! A jak wyglądają same ich starcia! Jak się
dają unieść radością, kiedy odniosły zwycięstwo!
Jak wstydzą się zwyciężeni! Jak się boją nagany!
Jak pragną pochwały! Jakich tylko przykrości nie
znoszą, by zdobyć pierwszeństwo wśród rówieśni­
ków! Jak pamiętają oddane sobie przysługi, jak się
starają odwdzięczyć! Wszystko to najwyraźniej daje
się widzieć w każdym co lepszym charakterze, w któ­
rym istota tego, co rozumiemy przez szlachetność,
została przez naturę jak gdyby zarysowana. Ale tak
to wygląda u dzieci; choć występuje również i w la­
tach dojrzałych. Czyż jest ktoś na tyle pozbawiony
człowieczeństwa, iżby nie czuł niechęci do niepra­
wości, a uznania dla szlachetności? Czyż jest ktoś
taki, kto by nie potępiał rozwiązłej i swawolnej mło­
dości? I przeciwnie, kto by wysoko nie cenił u mło­
dzieży skromności i stateczności, choćby nawet nic
420 O najwyższym dobru i złu

mu na tym osobiście nie zależało? Któż nie gardzi


zdrajcą Pullusem Numitoriuszem z Frcgelli, chociaż
dopomógł on naszemu państwu? Któż nie pochwala
jak najbardziej Kodrusa, wybawiciela swego miasta
ojczystego, albo kto nie wielbi córek Erechteusza?
W kim nie wzbudza obrzydzenia imię Tubula? Kto
nie czci pamięci Arystydesa? Czy nie pamiętamy, jak
bardzo się wzruszamy słuchając albo czytając o czymś
takim, czego dokonano z poczucia obowiązku, z przy­
jaźni czy z wielkoduszności? Lecz po cóż mówię
tutaj o nas, którzyśmy zostali zrodzeni, przeznaczeni
i wychowani do chlubnych i świetnych czynów?
Jakież okrzyki zadowolenia wśród tłumu i ludzi
ciemnych wzbudzają wypowiadane w teatrze słowa:

Jam jest Orestes!,

na co słyszy się zaprzeczenie drugiego przyjaciela:


Wcale nie! J a to, upewniam was, jestem tym Orestesem!

Gdy zaś jeden i drugi sam się wydaje na śmierć


zmieszanemu i niepewnemu siebie królowi, gdy więc
obaj proszą, by stracono ich razem, to ilekroć gra
się tę scenę, czy za każdym razem nie budzi ona
największego podziwu? Nie ma tedy nikogo, kto by
nie uznawał za dobre i nie pochwalał takiego uczucia,
które nie tylko nie szuka żadnej korzyści, lecz nawet
wbrew własnej korzyści każe dochowywać wierności.
Takich przykładów pełno jest nie tylko w zmyślo­
nych opowiadaniach, ale też w dziejach; najwięcej
zaś mamy ich właśnie w dziejach naszych. Myśmy
to wszak wybrali najcnotliwszego męża do przyjęcia
O najwyższym dobru i zlu 421

świętości sprowadzonych z Idy; myśmy posłali opie­


kunów królom; nasi to wodzowie poświęcili swe ży­
cie dla ocalenia ojczyzny; nasi to konsulowie ostrzegli
króla, który jako największy wróg Rzymu zbliżał
się już do jego murów, ażeby miał się na baczności
przed trucizną; w naszym to państwie znalazła się
i Lukrecja, która zadany sobie gwałt i zbezczeszcze­
nie okupiła dobrowolną śmiercią, i ojciec, który
zabił córkę, by uratować ją przed hańbą. Któż więc
doprawdy nie pojmuje, że zarówno ci, którzy do­
konali tego wszystkiego czy niezliczonych innych
świetnych czynów, powodowali się jedynie blaskiem
cnoty i niepomni byli własnych korzyści, jak też i my,
gdy pochwalamy to, nie mamy na widoku nic innego
prócz szlachetności?
Z tych krótko ujętych wywodów — bo choć mo­
głem, nie chciałem rozwodzić się o tym szeroko,
gdyż sprawa nie budziła żadnych wątpliwości —
z tych więc wywodów nieodparcie wynika, że i cnoty
wszystkie, i przejawy owej szlachetności, która z cnót
się rodzi i w nich tkwi, godne są pożądania same
przez się. W całej jednakże szlachetności, o której
tu mowa, nic nie jest tak znakomite i nic nie sięga
dalej, jak zespolenie się wzajemne ludzi czy jak gdyby
pewna wspólnota i wyświadczanie sobie wzajem
przysług oraz sama miłość do rodzaju ludzkiego.
Miłość ta, która wynika z samego zrodzenia — po­
nieważ rodzice kochają dzieci, a całą rodzinę łączy
więź istniejąca między małżonkami i ich potom­
stwem — z wolna rozszerza się poza dom: najprzód
na krewnych, potem na powinowatych, następnie
422 O najwyższym dobru i złu

na przyjaciół, po nich na sąsiadów, później na współ­


obywateli i tych, którzy są sprzymierzeńcami albo
przyjaciółmi danego państwa, w końcu zaś obej­
muje cały rodzaj ludzki. Takie usposobienie umysłu,
przyznające każdemu, co mu się należy, oraz sta­
rannie i życzliwie podtrzymujące tę wspomnianą
przeze mnie wspólnotę zjednoczonej ludzkości, na­
zywa się sprawiedliwcścią; a łączy się z nią obo­
wiązkowość, dobroć, uczynność, łagodność, uprzej­
mość i wszystkie inne cechy tegoż samego rodzaju.
Te zaś są równie właściwe sprawiedliwości, jak
66 wspólne pozostałym cnotom. Skoro bowiem natura
ludzka stworzona została w ten sposób, iż ma wro­
dzony jakiś — by tak rzec — państwowy czy spo­
łeczny zmysł, który Grecy zwą 7to A(,t l x Óv , czyli
politycznym, wszystko więc, czego dokona każda
z cnót, nie będzie sprzeczne z poczuciem łączności
i ową wzmiankowaną powyżej miłością oraz ludzką
skłonnością do współżycia; i na odwrót, sprawiedli­
wość zarówno sama rozprzestrzeni się na inne cnoty,
jak i będzie ich pragnęła dla siebie. Nikt wszak
prócz człowieka dzielnego, prócz mędrca dochować
sprawiedliwości nie może. Jak wygląda więc cała
ta omawiana przeze mnie zgodneść i jedność cnót,
tak właśnie wygląda też owa szlachetność; gdyż szla­
chetność jest albo samą cnotą, albo czynem doko­
nanym za sprawą cnoty. Zgadzające się zaś z takimi
wymogami i odpowiadające cnotom życie może być
uważane i za prawe, i za szlachetne, i za stateczne,
67 i za stosujące się do natury. Mimo takiego połą-
O najwyższym dobru i ztu 423

czenia i zmieszania cnót filozofowie w pewien spo­


sób potrafią je rozróżnić. Bo choć tak są zespolone
czy spojone ze sobą, że zazębiają się nawzajem i jedna
od drugiej nie może się odłączyć, jednakowoż każda
ma sobie właściwy zakres działania, tak iż męstwo
daje się widzieć w trudach i niebezpieczeństwach,
wstrzemięźliwość w unikaniu rozkoszy, roztropność
w rozróżnianiu przejawów dobra i zła, sprawiedli­
wość w przyznawaniu każdemu, co mu się należy.
Ponieważ tedy w każdej cnocie zawiera się jakaś
troska zwracająca się poniekąd na zewnątrz, a ma­
jąca za przedmiot swój drugich i nimi się opiekująca,
wynika stąd, że przyjaciele, bracia, krewni, powi­
nowaci, współobywatele i wszyscy w końcu — - gdyż
jesteśmy zdania, że istnieje jedna ogólnoludzka spo­
łeczność — godni są życzliwości sami przez się.
Wszelako nic z powyższego nie należy do rzeczy
takich, iżby wchodziło w zakres najwyższego czy
też ostatecznego dobra. Idzie za tym, że da się 68
rozróżnić dwa rodzaje dóbr pożądanych same przez
się: jeden rodzaj stanowi to wszystko, co się składa
na owo dobro najwyższe, a co ma charakter wartości
duchowych albo cielesnych; dobra zaś drugiego
rodzaju, znajdujące się na zewnątrz, to jest takie,
które nie przebywają ani w duszy naszej, ani
też w ciele, jak grono przyjaciół, jak rodzice, jak
dzieci, jak krewni, jak sama ojczyzna, są co prawda
drogie nam ze swej istoty, lecz do tego samego ga­
tunku, co tamte pierwsze, nie należą. I nikt zaprawdę
nie mógłby nigdy dopiąć najwyższego dobra, jeśliby
424 O najwyższym dobru i zlu

wszystko to, co się znajduje na zewnątrz i jest zresztą


pożądane, stanowić miało istotę owego dobra naj­
wyższego.
W jakiż sposób tedy — zapytasz -— może być
prawdą to, że wszystko ma na celu najwyższe dobro,
jeżeli związki przyjaźni, pokrewieństwo i pozostałe
wartości zewnętrzne nie należą do najwyższego do­
bra? W ten sposób oczywiście, iż te zewnętrzne dobra
utrzymujemy poprzez wypełnianie powinności, z któ­
rych. każda rodzi się z właściwego dla siebie rodzaju
cnoty. Albowiem i troska o przyjaciela, i staranie
0 ojca jest dla wypełniającego tę powinność poży­
teczne już przez to samo, że takie dopełnianie po­
winności należy do godziwych postępków, biorą­
cych swój początek z cnót. I to właśnie mają na oku
mędrcy, którzy pod przewodnicwem natury jak
gdyby oglądają prawdę. Ludzi niedoskonałych zaś,
lecz obdarzonych wybitnymi zdolnościami, często­
kroć pobudza do czynu sława, która ma postać
zewnętrzną szlachetności i odznacza się podobień­
stwem do niej. Jeśliby więc poznali oni dokładnie
samą szlachetność, pod każdym względem doskonałą
1 skończoną, jedyną najświetniejszą i najbardziej
chlubną ze wszystkich rzeczy, jakże wielką radością
przepełniliby się, skoro tak się cieszą z jej niewy­
raźnego cienia? Któż bowiem oddany rozkoszy,
któż ogarnięty żarem namiętności, osiągnąwszy naj­
goręcej pożądaną przez się rzecz, doznałby zdaniem
naszym aż tak wielkiej radości, jaką odczuł bądź
pierwszy Afrykańczyk po zwycięstwie nad Hanni­
balem, bądź drugi po zburzeniu Kartaginy? Komu
O najwyższym dobru i złu 425

jazda w dół Tybru w ów dzień świąteczny dała tyle


zadowolenia, ile go miał Lucjusz Paulus, gdy wpły­
nął na tę samą rzekę, wioząc pojmanego króla
Persesa?
Dalejże więc, mój Lucjuszu! Zgromadź tak 7 1
wzniosłe i wspaniałe cnoty w swojej duszy: wtedy
nie będziesz wątpił, że ludzie, co przyswoili je sobie,
że ci, co wiodą szczytne i wielkoduszne życie, zawsze
są szczęśliwi; bo rozumieją oni, że wszystkie zwroty
losu, wszystkie zmiany rzeczy i czasów okażą się
nic nie znaczące i bezsilne, jeśli popadną w walkę
z cnotą. Wszystko to bowiem, cośmy zaliczyli do
dóbr cielesnych, uzupełnia wprawdzie najwyższą
szczęśliwość życiową, lecz tak, iż życie szczęśliwe
może istnieć i bez nich. Przecież owe dodatki do
dóbr są tak małe i błahe, że podobnie jak gwiazd
w świetle promieni słonecznych, tak i ich zupełnie
nie można dostrzec w blasku cnót.
O ile wszelako mówi się zgodnie z prawdą, iż 72
owe dobra cielesne mają dla szczęśliwego życia zna­
czenie niewielkie, o tyle zbyt śmiało byłoby twierdzić,
że nie mają zgoła żadnego. Ci bowiem, którzy tak
mówią, zapomnieli, jak mi się wydaje, co sami uznali
za podstawowe wymogi natury. Trzeba zatem przy­
znać tym rzeczom jakąś wartość, bylebyś tylko wie­
dział, ile to ma wynieść. Filozofowi bowiem, szuka­
jącemu nie tyle chwały, ile prawdy, nie wypada za
nic mieć to, co sami owi samochwalcy uznali za
zgodne z naturą; musi on dostrzegać, iż cnota ma
takie znaczenie, a szlachetność taką — że użyję
tego wyrazu — ■ powagę, iż wszystko inne, chociaż
426 O m iw ytszym dobru i zlu

nie jest niczym, ma jednak tak małą wartość, iż


może wydawać się niczym. Tylko taka mowa od­
powiednia jest dla człowieka, który z jednej strony
nie ma w pogardzie ani cnoty, ani nic innego,
a z drugiej strony wyróżnia swymi pochwałami samą
cnotę. Takie w końcu jest zupełne pod każdym wzglę­
dem i doskonałe wyjaśnienie najwyższego dobra.
Otóż z tego to wyjaśnienia usiłowali inni myśli­
ciele przywłaszczyć sobie pewne cząstki, pragnąc,
aby wyglądało, że każdy z nich występuje z własnym
poglądem. Często Arystoteles i Teofrast nadzwyczaj­
nie chwalili wiedzę dla niej samej; opanowany tą
myślą Erillus twierdził, że dobrem najwyższym jest
wiedza i że żadna inna rzecz nie jest pożądana
sama dla siebie. Wiele mówili dawniejsi filozofowie
o pogardzie i lekceważeniu spraw ludzkich; tego
jednego chwycił się Aryston: zaprzeczył, by prócz
wad i cnót było coś takiego, czego trzeba unikać
lub pożądać. Nasi filozofowie dowodzili, iż do rzeczy
zgodnych z naturą należy wolność od cierpienia;
to właśnie nazwał Hieronim najwyższym dobrem.
Jednakowoż Kallifont, a po nim Diodor, choć
pierwszy z nich polubił rozkosz, a drugi wolność
od cierpienia, nie mogli obejść się bez szlachetności,
która u naszych zwolenników cieszy się uznaniem
największym. Ba, nawet sami rzecznicy rozkoszy
szukają wybiegów i całymi dniami mając cnotę na
ustach, powiadają, że rozkosz jest pożądana jedynie
na początku, a potem przyzwyczajenie stwarza jakby
jakąś drugą naturę, pod której wpływem czynią
wiele, nie zabiegając już. o rozkosz. Pozostają jeszcze
O najwyższym dobru i złu 427

stoicy. Oni to właśnie przejęli od nas nie jedną


tylko taką lub inną myśl, lecz całą naszą filozofię. I po­
dobnie jak inni złodzieje zmieniają cechy rozpo­
znawcze przywłaszczonych przez siebie rzeczy, tak
i oni, by korzystać z naszych ujęć jak z własnych,
zmienili nazwy niczym znaki rzeczy. Tak tedy
zostaje jedynie nasza nauka jako godna miłośników
szlachetnych umiejętności, godna uczonych, godna
sławnych ludzi, godna przywódców, godna kró­
lów.
Po tych słowach Piso zatrzymał się na chwilę, 75
a potem rzekł: I cóż? Czy nie wydaje wam się, że
wykorzystując dane mi prawo dość już zmęczyłem
wasze uszy swym gadaniem?
Ja zaś odpowiedziałem: Ależ ty, Pisonie, podobnie
jak wielekroć przy innych sposobnościach, tak też
i dzisiaj wykazałeś taką znajomość tych zagadnień,
że gdybyśmy mogli częściej obcować z tobą, o nie­
wiele, jak mi się zdaje, musielibyśmy prosić Gre­
ków. Wywód twój podobał mi się tym bardziej,
iż — jak pamiętam — Staseasz Neapolitańczyk, ów
nauczyciel twój i naprawdę wybitny perypatetyk,
zwykł był mówić o tym nieco inaczej, zgadzając
się z tymi, którzy wielką wagę przywiązywali do
szczęśliwego lub nieszczęśliwego losu oraz do rzeczy
korzystnych lub niekorzystnych dla ciała.
— Słuszna jest twa uwaga —- odrzekł Piso. —
Wszelako nasz przyjaciel Antiochus ujmuje to znacz­
nie lepiej i śmielej od Staseasza. Zresztą ja się nie
pytam, co się tobie podobało z mego wykładu, jeno
chciałbym wiedzieć, co się podoba temu oto naszemu
428 O najwyższym dobru i złu

Cyceronowi, którego jako ucznia chciałbym skłonić


do odstąpienia od ciebie.
26 A na to Lucjusz: Ależ mnie odpowiada to wszystko
jak najbardziej, a myślę że również i bratu.
Wtedy Piso zwrócił się do mnie: Jakże więc? —
zapytał. — Czy uwalniasz młodego człowieka, czy
też wolisz, by uczył się tego, co przy zupełnym nawet
opanowaniu nie zapewni mu żadnej wiedzy?
— Pozostawiam to całkowicie do jego uznania —
odrzekłem. — Lecz czy nie myślisz, że i mnie wolno
pochwalić to, coś powiedział? Któż bowiem może
nie pochwalić tego, co wydaje mu się godne uznania?
— Czyż doprawdy ■— spytał on znowu — może
ktoś chwalić coś takiego, czego ani nie przyswoił
sobie, ani nie zrozumiał, ani nie poznał dokładnie?
— Nie ma co do tego, Pisonie — powiedziałem
mu — zbyt wielkiej różnicy zdań między nami.
Jedyną bowiem przyczyną, dla której sądzę, że nic
nie jestem w stanie poznać, jest stoickie określenie
zdolności poznawczej. Twierdzą oni wszak, iż nie­
podobna poznać nic innego, jak tylko taką prawdę,
która nie może stać się fałszem. Z nimi więc różnię
się w poglądach, a z perypatetykami wcale nie. Lecz
pozostawmy tę sprawę na boku; wymaga bowiem
zbyt długich i mogących wywołać spory rozważań.
77 Zbyt pospiesznie jednak, jak mi się zdaje, powie­
działeś, że wszyscy mędrcy są zawsze szczęśliwi. Nie
wiem, jakim sposobem wymknęły ci się te słowa.
Obawiam się, że jeśli tego nie dowiedziesz, może
się okazać prawdą to, co Teofrast mówi o nieprzy­
jaznym losie, o cierpieniu, o udręce ciała, z czym,
O najwyższym dobru i złu 429

jego zdaniem, żadną miarą nie można łączyć szczę­


śliwego życia. Bo jest to jak najbardziej sprzeczne
z sobą, gdy mówi się, że jeden i tenże sam człowiek
jest szczęśliwy i zarazem dotknięty wielu nieszczę­
ściami. Zgoła nie pojmuję, jak to jedno z drugim
można pogodzić.
— Czy tedy nie odpowiada ci pogląd — zapytał —
że cnota ma tak wielkie znaczenie, iż sama jedna
wystarcza do szczęśliwości życiowej? Albo, jeśli się
zgadzasz z tym, czy przeczysz, aby ci, którzy osią­
gnęli cnotę, mogli czuć się szczęśliwi, choćby byli
dotknięci jakimiś niepomyślnościami?
— Osobiście przyznaję cnocie znaczenie jak naj­
większe. Jakie jest to znaczenie, zastanowimy się
przy innej sposobności. Teraz chciałbym się jedynie
dowiedzieć, czy znaczenie to byłoby równie wielkie,
gdyby do dóbr zaliczano jeszcze coś innego prócz
cnoty.
— Ale przecież — rzekł — jeżeli zgadzasz się ze 78
stoikami, że sama cnota obecnością swoją czyni ży­
cie szczęśliwym, to zgadzasz się też z perypatety-
kami. Czego bowiem tamci nie mają odwagi nazwać
złem, choć przyznają, że jest to przykre, nieko­
rzystne, godne odrzucenia oraz sprzeczne z naturą,
to my zwiemy wprawdzie złem, ale nieznacznym
i prawie że najmniej ważnym. Dlatego też, jeśli
może być szczęśliwy ten, kto żyje pośród rzeczy
przykrych i zasługujących na odrzucenie, to może
być szczęśliwy również i ten, kto żyje pośród nieznacz­
nych przejawów zła.
Ja zaś na to: Pisonie! — zawołałem. — Jeśli
430 O najwyższym dobru i zlu

mamy kogoś bystro przenikającego zagadnienia,


które się omawia, to niewątpliwie jesteś nim ty.
I dlatego uważaj, proszę. Bo jak dotąd, może z mo­
jej winy, nie rozumiesz, o co mi chodzi.
— Jestem do twego rozporządzenia — odrzekł —
i czekam, co odpowiesz na moje pytania.
27 — Odpowiem —■ wyjaśniłem — że w tej chwili
nie chcę wiedzieć, czego może dokazać cnota, jeno
dociekam, które ujęcie jest wewnętrznie zwarte,
a które nie zgadza się samo z sobą.
— Jakże więc się to dzieje? — zapytał.
— Tak — wywodziłem — że gdy Zenon uro­
czyście niczym z wyroczni głosi: „Do szczęśliwego
życia starczy sama cnota“, na pytanie, dlaczego,
daje taką oto odpowiedź: „Dlatego, że nie ma
innego dobra prócz szlachetności“ . Nie pytam teraz,
czy to prawda; twierdzę tylko, że to, co on mówi,
80 doskonale wiąże się ze sobą. Również i Epikur
mógłby rzec to samo, iż mianowicie mędrzec jest
zawsze szczęśliwy — bo przecież i ten zwykł od czasu
do czasu strzelać w górę. Powiada on wszak, iż
mędrzec, choćby zadręczony był najcięższymi bo­
leściami, oświadczy: „Jakże mi przyjemnie! Jak
ja o nic nie dbam!“ Nie spierałbym się z tym czło­
wiekiem, skąd on ma tyle dobra w swej naturze;
nastawałbym jedynie na to, że nie rozumie, co mu
mówić trzeba, skoro przyjął poprzednio, że cier­
pienie jest największym złem. Takiż sam zarzut
wysuwam w tej chwili również przeciwko tobie.
Do przejawów dobra i zła zaliczasz wszystko to
samo, co zaliczają ci, którzy — jak się to mówi —
O najwyższym dobru i zlu 431

nigdy nie widzieli nawet odmalowanej podobizny


filozofa: zdrowe, siły, piękny wzrost, urodę, niena-
ruszoność wszystkich paznokietków poczytujesz za
dobro, a brzydotę, chorobę i ułomność za zło.
O owych dobrach zewnętrznych mówisz wprawdzie
oględnie, ale skoro uznajesz te dobra cielesne,
pewnie zaliczysz do dóbr także i to wszystko, co
jest ich dopełnieniem, a więc przyjaciół, dzieci,
krewnych, bogactwa, zaszczyty, wpływy. Zwróć
uwagę, że wcale przeciwko temu nie występuję,
a twierdzę jedynie, że jeśli to, co może spotkać
mędrca, jest złem, tedy mądrość nie wystarcza jeszcze
do szczęśliwego życia.
— Tak jest — • odparł. — Do najszczęśliwszego
życia nie starcza, ale do zwykłej szczęśliwości jest
zupełnie dostateczna.
— Zauważyłem — rzekłem na to — że przed
chwilą wywodziłeś tak samo, i wiem, że tak naucza
zwykle nasz Antioch. Ale cóż jest mniej przekony­
wające, jak to, że ktoś będąc szczęśliwym nie doznaje
całkowitego szczęścia? Z drugiej strony, jeżeli coś
jest dostateczne, to wszelki przybytek jest tu nad­
miarem; nikt zaś nadmiernie szczęśliwy nie jest;
zatem nikt nie jest szczęśliwszy od szczęśliwego.
— A więc — prawił on dalej — Kwintus Metellus,
który oglądał trzech swych synów konsulami, jed­
nego z nich w dodatku cenzorem i triumfatorem,
a czwartego syna pretorem, przy czym pozostawił
ich w dobrym zdrowiu podobnie jak trzy zamężne
córki; który sam był konsulem, cenzorem, a także
augurem i triumfatorem, gdyby został mędrcem,
432 O najwyższym dobru i zlu

czy nie wydawałby ci się szczęśliwszy od Regulusa,


gdyby i ten również był mędrcem, choć dostawszy
się w ręce wrogów został zamęczony bezsennością
i głodem?
— Po cóż mnie o to pytasz? — odparłem. —
Zapytaj stoików.
— Lecz co by oni odpowiedzieli? Jak sądzisz? —
zarzucał mnie pytaniami.
— Że Metellus wcale nie był szczęśliwszy niż
Regulus.
— Od tego więc — oznajmił — trzeba zacząć.
— Jednakowoż zbaczamy od tematu — tłuma­
czyłem. — Bo wszak nie pytam, co jest prawdą,
lecz co każdy z nich zgodnie ze swoją nauką po­
winien głosić. O, gdybyż powiedzieli oni, że jeden
jest szczęśliwszy od drugiego! Zaraz byś ujrzał ich
upadek. Skoro bowiem dobro zawiera się w samej
cnocie, czy w samej szlachetności i skoro ani cnota,
jak chcą oni, ani szlachetność nie wzrasta, a dobrem
jest tylko to, co jeśli ktoś osiągnie, koniecznie musi
być szczęśliwy, skoro w dodatku to, na czym jednym
wyłącznie polega szczęśliwość, także nie jest zdolne
do wzrostu, jak może być ktoś jeden szczęśliwszy
od drugiego? Czy widzisz, jak pięknie się to zgadza
ze sobą? I na Herkulesa! — bo muszę otwarcie
wyznać, co myślę — zadziwiająca jest u nich
zwartość nauki. Wnioski końcowe odpowiadają po­
czątkowym, a środkowe jednym i drugim, i wszystko
zgadza się ze wszystkim. Dobrze widzą oni, co z czego
wynika, co z czym jest sprzeczne. Podobnie jest
w geometrii, gdzie potwierdziwszy jedno, musisz
O najwyższym dobru i złu 433

potwierdzić wszystko. Przyznaj jeno, że dobrem


jest tylko to, co szlachetne: od razu musisz przyznać,
że życie szczęśliwe sprowadza się do cnotliwości.
Spróbuj z kolei odwrócić rozumowanie: przystawszy
na to, trzeba będzie przystać również na tamto. 84
U was wygląda to inaczej. „Trzy są rodzaje dóbr“ .
Gładko się toczy wasz wywód. Tak dochodzi do
końca; lecz tu utyka wśród trudności. Chcecie bo­
wiem wykazać, że mędrcowi nic nie może brakować
do szczęśliwości życiowej. Piękne to słowa, słowa
Sokratesa, nawet Platona! „I ja śmiem tak twier­
dzić“ — powiada. Jest to dla ciebie niemożliwe,
jeśli nie zmienisz tamtych swych przesłanek. Bo
jeżeli ubóstwo jest złem, to żaden człowiek ubogi
nie może być szczęśliwy, choćby był mędrcem.
A przecież Zenon miał odwagę nazwać go nie tylko
szczęśliwym, ale także bogatym. Cierpienie jest
złem; a więc człowiek prowadzony na męki nie może
być szczęśliwy. Dzieci są dobrem; a więc strata ich
jest nieszczęściem. Ojczyzna jest dobrem; a więc
wygnanie jest nieszczęściem. Zdrowie jest dobrem;
a więc choroba jest nieszczęściem. Nienaruszoność
ciała jest dobrem; a więc ułomność jest nieszczęściem.
Nieuszkodzony wzrok jest dobrem; a więc ślepota
jest nieszczęściem. I jeśli można pocieszeniem przy­
nieść sobie ulgę w nieszczęściach poszczególnych,
w jaki sposób wytrzyma się wszystkie razem? Przy­
puśćmy, że ktoś jest równocześnie ślepy, ułomny,
dotknięty najcięższą chorobą, wygnany, pozba­
wiony dzieci, ubogi i katowany na mękach. Jak
go nazwiesz, Zenonie? — Szczęśliwym — odpowie.
C ycero — Pism a filozoficzn e t. III 28
434 O najwyższym dobru i ztu

— Czy również bardzo szczęśliwym?— Oczywiście—


potwierdzi. — Bo przecież nauczałem, iż pojęcie to
podobnie jak i cnota, w której zawiera się samo
85 szczęście, nie ma stopni. Wydaje ci się niewiarygodne,
że będzie on bardzo szczęśliwy. I cóż? A twoje
twierdzenie jest wiarygodne? Bo jeśli pozwiesz mnie
przed sąd pospólstwa, to nigdy nie dowiedziesz, że
człowiek w takim stanie jest szczęśliwy; jeśli zaś
przed sąd ludzi światłych, to może będą oni powąt­
piewać, czy cnota ma aż taką moc, iż osoby nią
obdarzone mogą czuć się szczęśliwe nawet w byku
Falarysa, ale nie zawahają się twierdzić, że stoicy
mówią rzeczy zgodne ze sobą, wy zaś popadacie
w sprzeczności.
— Podoba ci się tedy — pyta mnie znów — owo
dzieło Teofrasta o szczęśliwym życiu?
— Lecz wciąż zbaczamy od tematu i żeby się
to nie działo dalej — rzekłem —■ odpowiem ci,
Pisonie, krótko: podoba mi się, jeżeli tamto wszystko
jest złem.
86 — Czyż więc nie wydaje ci się złem? — zapytał.
— Zadajesz mi takie pytanie? — powiedziałem. —
Przecież niezależnie od tego,jaką bym dał na nie odpo­
wiedź, będziesz musiał gonić w tę albo tamtą stronę.
— Jakże to tak? ■—- zdziwił się.
— Bo jeśli tamto jest złem, to człowiek wśród
tego zła przebywający nie będzie szczęśliwy; a jeśli
nie jest złem, tedy upada cała nauka perypatetyków.
A tamten uśmiechając się: Widzę — powiada —
dokąd zmierzasz; boisz się, bym nie uprowadził ci
ucznia.
O najwyższym dobru i zlu 435

— Ależ możesz go uprowadzić —■ odparłem —


jeżeli pójdzie za tobą; bo pozostając z tobą zosta­
nie też ze mną.
— Posłuchaj tedy, Lucjuszu — prawił dalej 29
Piso. — - Bo teraz z tobą wypada mi zacząć rozmowę.
Cała wartość filozofii polega — jak mówi Teofrast —
na zapewnieniu szczęśliwego życia. Wszyscy bo­
wiem pałamy chęcią osiągnięcia takiego życia. Co
do tego zgadzam się z twoim bratem. Musimy więc 87
zastanowić się, czy wiedza filozofów może nam to
dać. W każdym razie robi takie obietnice. Gdyby
bowiem tak nie postępowała, to po cóż Platon odbył
podróż do Egiptu, by od cudzoziemskich kapłanów
uczyć się matematyki i astronomii? Dlaczego potem
udał się do Tarentu, aby obcować z Archytasem?
Dlaczego podążył do Lokrów, do innych pitagorej-
czyków, Echekratesa, Timeusa, Ariona, aby —- cho­
ciaż był zwolennikiem Sokratesa — poznać jeszcze
ujęcia pitagorejskie i nauczyć się tego, czym się nie
zajmował Sokrates? Dlaczego sam Pitagoras i do
Egiptu jeździł, i magów perskich odwiedził? Po cóż
pieszo przewędrował tak rozległe krainy barbarzyń­
skie, po cóż przepłynął tyle mórz? Dlaczego toż
samo czynił Demokryt, który rzekomo (prawda to,
czy nieprawda, nie chcę teraz dociekać) pozbawił
się wzroku, a co pewne, zaniedbał dziedzictwo
i zostawił rolę nie uprawioną, by umysł jak najmniej
odrywać od rozmyślań? Czegóż innego szukał przez
to, jak nie szczęśliwego życia? I choć upatrywał je
w poznawaniu rzeczy, to jednak przez takie badanie
natury chciał osiągnąć błogi stan ducha. To bowiem
28*
436 O najwyższym dobru i zlu

nazywa on dobrem najwyższym, po grecku sułkipia,


czyli dobrym usposobieniem, a często też używa
słowa a&ap.pioc, co znaczy stan ducha wolny od
88 lęku. Lecz choć powiedział to wybornie, wszelako
nie dał ujęcia doskonałego. Bo zbyt mało powiedział
właśnie o cnocie, a i to wypadło mu nie dość jasno.
Jużci pierwszy Sokrates rozpoczął później w tym
mieście dociekania na temat cnoty, które następnie
przeniesione zostały do tego miejsca. I nikt nie wątpił,
że wszelką nadzieję tak dobrego, jak szczęśliwego
życia pokładano tutaj w cnocie. Gdy Zenon nauczył
się tego od zwolenników naszego kierunku, zaczął —
jak się to zwykle przepisuje w formułach sądowych —
„o tej samej rzeczy mówić innym sposobem“ . A te­
raz ty pochwalasz to u niego; on, mianowicie, od­
mieniwszy nazwy rzeczy, uniknął zbrodni niezgod­
ności ze swoimi założeniami, podczas gdy my uni­
knąć tego nie możemy! Przeczy on, by życie Me-
tella było szczęśliwsze od życia Regulusa, powiada
jednak, iż należy je stawiać wyżej; twierdzi, że nie
jest bardziej pożądane, lecz więcej zasługuje na
przyjęcie i gdyby istniała możność wyboru, nale­
żałoby wybrać życie Metella, a życie Reguła od­
rzucić. Ja zaś to życie, które on zwie wyższym i bar­
dziej godnym wyboru, określam jako szczęśliwsze,
chociaż pod żadnym względem nie przyznaję mu
89 wartości większej, niż przyznają stoicy. Jakaż tedy
zachodzi tu różnica, jeśli nie ta, że ja określam rze­
czy znane przy pomocy znanych wyrazów, a oni
szukają nazw nowych, którymi oznaczają to samo?
Toteż podobnie jak w senacie zawsze znajdzie się
O najwyższym dobru i złu 437

ktoś taki, dla kpgo potrzeba tłumacza, również i ich


wywodu słuchać musimy za pośrednictwem tłumacza.
Ja zwę dobrem to wszystko, co zgadza się z naturą,
a co jest z nią sprzeczne, uważam za zło; i nie tylko
ja, lecz także i ty, Chryzypie, mówisz tak na forum
i w domu; ale w szkole odstępujesz od tego. Cóż
tedy? Jesteś zdania, że inaczej powinni mówić zwykli
ludzie, a inaczej filozofowie? Niech każda rzecz ma
inną wartość dla uczonego i nieuczonego; lecz skoro
między uczonymi panuje zgoda co do wartości po­
szczególnych rzeczy, to — choć mówiliby zwykłym
językiem, gdyby byli zwykłymi ludźmi — niech już
tworzą sobie słowa, jakie tylko chcą, byleby rzeczy
zostały te same.
Ale przechodzę już do zbrodni niezgodności z za­
łożeniami, abyś mi więcej nie powtarzał, że odbie­
gam od tematu. T y widzisz ją w słowach, podczas
gdy ja sądziłem, że zawiera się ona w samej rzeczy.
Jeśli dobrze zrozumie się to, w czym stoicy są dla
nas najlepszymi pomocnikami, iż mianowicie zna­
czenie cnoty jest tak wielkie, że wszystko, co się
umieści po przeciwnej stronie, nie będzie nawet wi­
doczne; jeśli wszystko, co oni przynajmniej zwą po­
żytecznym, zasługuje i na przyjęcie, i na wybór,
a także jest wyższe, które to ich określenie oznacza,
że trzeba je oceniać wcale wysoko; jeśli więc to, co
stoicy określają tylu nazwami, częściowo nowymi
i dziwacznymi, jak owe rzeczy „wyniesione“ i „po­
niżone“, a częściowo oznaczającymi to samo (bo
jakaż to różnica, czy czegoś pożądasz, czy je wybie­
rasz?; mnie w każdym razie więcej znaczące wydaje
438 O najwyższym dobru i zlu

się to, co się wybiera i do czego się odnosi z sza­


cunkiem), jeśli to wszystko nazwę osobiście dobrem,
tedy zachodzi tylko ta różnica, za jak cenne uznam
owe rzeczy; a kiedy nazwę je pożądanymi, będzie
stanowiło różnicę, jak bardzo pożądane są w moim
mniemaniu. Jeżeli jednak rzeczy te jednako nie wy­
dadzą mi się pożądane, jak tobie godne wyboru;
jeśli to, co ja nazywam dobrem, nie wyda mi się
cenniejsze — tak jak i tobie to, co ty zwiesz wy­
niesionym, tedy nieuniknienie wszystkie rzeczy owe
muszą pozostać w cieniu, stać się niedostrzegalne
i zniknąć w blasku cnoty jak w świetle promieni
91 słonecznych. Mówisz, że przecież życie, w którym
jest coś nieszczęśliwego, nie może być szczęśliwe.
A zatem i obsiane pole nie jest pełne zasobnych
i bujnych kłosów, jeśli gdzieś tam zobaczysz dzikie
zielsko, i handel nie jest korzystny, jeśli wśród bar­
dzo wielkich zysków zdarzyła się jakaś nieznaczna
strata. Czy może dzieje się tak wszędzie, tylko nie
w życiu? I czy nie będziesz sądził o całości podług
największej części? A czyż zachodzi wątpliwość, że
cnota ma aż tak bardzo wielki udział w sprawach
ludzkich, że przyciemnia wszystko pozostałe? Ośmielę
się więc wszystko inne, co zgadza się z naturą,
nazwać dobrem i nie pozbawiać go dawnej jego
nazwy ani nie szukać więcej już nic nowego, jeno
wysoką godność cnoty położę jak gdyby na drugiej
92 szali wagi. Wierzaj mi, szala ta przeważy ziemię
i morza. Zawsze bowiem cała rzecz nazywana bywa
od tego, co tworzy największe jej części i rozpościera
się najszerzej. Mówimy na przykład, że ktoś spędza
O najwyższym dobru i zlu 439

życie wesoło; jeżeli więc raz jeden doznał większego


zasmucenia, czy przez to postradał wesołe życie?
A czyż w przypadku Marka Krassusa, o którym
Lucyliusz mówi, że raz tylko roześmiał się w swym
życiu, nie stało się, iż mimo to — jak opowiada ten
sam Lucyliusz — nazywany był ayeXac7TO^, czyli
ponurym? Polikratesa z Samos zwano szczęśliwcem.
Nie spotkało go nic takiego, czego by sobie nie
życzył, prócz wypadku, że wpadł mu do morza
pierścień, który bardzo lubił. Czy był tedy nieszczę­
śliwy ze względu na tę jedną przykrość, a stał się
znów szczęśliwy, kiedy tenże sam pierścień znale­
ziono we wnętrznościach ryby? Jeśli jednak nie był
on mędrcem — co jest pewne, ponieważ był tyra­
nem — to nigdy nie zaznał szczęścia; gdyby zaś
był mędrcem, to nie czułby się nieszczęśliwy nawet
wtedy, kiedy Oretes, wódz Dariuszowy, kazał go
przybić na krzyżu. — Wszelako doświadczył on
wielu cierpień. — Któż temu zaprzecza? Ale cnota
wielkością swą przysłaniała owe cierpienia.
Czyż nie pozwolisz perypatetykom nawet na gło-
szenie poglądu, że w życiu wszystkich mężów pra­
wych, to jest mądrych, i obdarzonych wszelkimi
cnotami, zawsze i pod każdym względem więcej
jest dobra niż zła? Któż to powiada? Zapewne
stoicy. Bynajmniej; mówią tak właśnie ci, którzy
mierzą wszystko rozkoszą i cierpieniem. Czyż nie
wołają oni głośno, że mędrzec zawsze ma więcej
tego, czego sobie życzy, niż tego, czego nie życzy?
Skoro więc takie znaczenie przywiązują do cnoty
ci, którzy przyznają, że gdyby nie przysparzała
440 O najwyższym dobru i złu

ona rozkoszy, nie chcieliby dla niej nawet poru­


szyć ręką, to cóż dopiero wypada czynić nam, któ­
rzy twierdzimy, że każda choćby najmniejsza za­
leta ducha przewyższa wszelkie dobra cielesne tak
dalece, iż te całkiem znikają sprzed oczu? Czy jest
bowiem ktoś taki, kto by śmiał powiedzieć, iż byłoby
to odpowiednie dla mędrca, aby dla uwolnienia się
od wszelkiego cierpienia na stałe odrzucił — gdyby
mógł to zrobić — cnotę? Któż z nas nie wstydzących
się nazywać złem tego, co stoicy zwą tylko przykrym,
powiedziałby, że lepiej popełnić jakąś niegodziwość,
aby doznać rozkoszy, niżeli postąpić uczciwie na-
94 rażając się na cierpienie? Jesteśmy zdania, że ów
Dionizjusz z Heraklei postąpił haniebnie porzucając
stoików z powodu choroby oczu. Jak gdyby zaiste
Zenon go uczył, że nie będzie odczuwał bólu, gdy
ten go nawiedzi! Słyszał od niego, chociaż nie przy­
ją ł tej nauki, że ból nie jest złem, ponieważ nie ma
w nim nic haniebnego, i że mąż powinien go zno­
sić. Gdyby był perypatetykiem, zapewne pozostałby
w tej szkole, gdyż zwolennicy jej stwierdzają, że
ból jest złem, o mężnym zaś znoszeniu jego nauczają
tak samo, jak stoicy. I nawet twój Arkesilaos, choć
w rozprawianiu wykazywał pewien upór, należał
wszelako do naszych zwolenników; był bowiem
uczniem Polemona. Kiedy trawiły go bóle podagry
i kiedy Charmides, bardzo bliski przyjaciel Epikura,
odwiedziwszy Arkesilaosa, pełen smutku odchodził,
ten rzekł do niego: „Zostań, proszę, drogi Charmi-
desie. Nic stamtąd nie doszło tutaj“ . I wskazał naj-
O najwyższym dobru i zlu 441

pierw na nogi, a potem na pierś. A przecież i on


wolałby nie cierpieć.
Tak oto więc wygląda nasza nauka, która wydaje
ci się niezgodna wewnętrznie. Ze względu na jakąś
niebiańską i wprost boską doskonałość cnoty, tak
wielką, że gdzie występuje bądź sama cnota, bądź
wybitne i w najwyższym stopniu chwalebne czyny
dokonane przez cnotę, tam nie może być nieszczęścia
ani udręki, choć może być troska i przykrość, nie
waham się powiedzieć, że wszyscy mądrzy zawsze
są szczęśliwi, ale że mimo to może się zdarzyć, iż
jeden jest szczęśliwszy od drugiego.
— Otóż jest to właśnie zapatrywanie — rzekłem —
które musisz, Pisonie, uzasadnić znacznie lepiej.
A jeśli je obronisz, wolno ci będzie uprowadzić nie
tylko mego Cycerona, ale i mnie samego.
Na to Kwintus: Mnie przynajmniej — rzekł —
wydaje się to wystarczająco uzasadnione. Cieszę się,
że ta filozofia, której same sprzęty poprzednio już
ceniłem więcej niźli całe posiadłości innych szkół —
bo wydawała mi się tak bogata, iż mógłbym za­
sięgnąć od niej wszystkiego, o co bym się ubiegał
w moich zajęciach naukowych — cieszę się więc,
że okazała się ona również bardziej przenikliwa od
innych, czego, jak twierdzili niektórzy, jej niedo-
stawało.
— Nie bardziej jednak przenikliwa od naszej —
wtrącił żartując Pomponiusz. — Ale na Herkulesa,
wywód twój sprawił mi wielką przyjemność. Są­
dziłem bowiem, że tego nie da się wyrazić po ła­
442 O najwyiszym dobru i złu

cinie, a tyś przedstawił to trafnymi słowy i nie mniej


jasno, jak ujmują te zagadnienia Grecy. Lecz czas
już skończyć rozmowę, jeśli wam to odpowiada;
i pójdźmy stąd wprost do mnie.
Po tych jego słowach, gdy uznaliśmy, żeśmy się
dość narozmawiali, wszyscy ruszyliśmy ku miastu
do Pomponiusza.
PARADOKSY STOIKÓW

Poświęcane Markowi Brutusowi

Zauważyłem, Brutusie, u wuja twego Katona, że i


gdy zabierał głos w senacie, omawiał często ważne
zasady filozoficzne. Odbiegały one co prawda od
powszechnie przyjętych i stosowanych przez ogół
prawideł współżycia ludzkiego, lecz Kato przemó­
wieniem swym osiągał, że owe zasady filozoficzne na­
wet ludowi zdawały się godne uznania. A stanów 2
to dla Katona w porównaniu z tobą lub ze mną
zadanie o tyle trudniejsze, że my obydwaj hołdu­
jemy przede wszystkim takiemu kierunkowi filozo­
fii, który zostawia większe pole do popisu wymowie
i wysuwa twierdzenia niezbyt różniące się od za­
patrywań ogólnie głoszonych. Kato natomiast, bę­
dący podług mnie stoikiem w całej pełni, jest wy­
znawcą poglądów nie bardzo miłych pospólstwu, a co
więcej, należy do sekty, która ani nie sili się na pięk­
niejszy sposób wyrażania się, ani nie rozwija zagad­
nień, lecz ograniczając drobiazgowe pytania ujmuje
treść swoich rozważań jakby w punkty. Atoli nie ma 3
nic tak niewiarygodnego, czego by nie można było
przedstawić jako prawdopodobne; nie ma nic tak
szorstkiego i brzydkiego, iżby dzięki sztuce wymowy
448 Paradoksy stoików

nie nabrało blasku i nie zostało jakby upiększone. Po­


nieważ miałem takie przekonanie, począłem sobie
jeszcze śmielej niż nawet ten, o kim tu mówię. Bo
Kato zwykł zgodnie z postępowaniem stoików uży­
wać ozdobnego krasomówczego stylu przynajmniej
wtedy, gdy rozprawia o wielkości ducha, o powściągli­
wości, o śmierci, o wszelkich chwalebnych przejawach
cnoty, o bogach nieśmiertelnych tudzież o miłości
ojczyzny. Ja zaś gwoli rozrywki sprowadziłem oto
dla ciebie do rzędu pospolitych zasad te twierdze­
nia, na które nawet stoicy w zaciszu swoich szkół
przystają z trudem. A że są to twierdzenia szczególne,
tak niezgodne z powszechnym mniemaniem, iż sami
stoicy zwą je 7iapa 8 o£a, czyli paradoksami, chciałem
spróbować, czy można ukazać je w pełni światła,
to znaczy wystąpić z nimi publicznie i przedstawić
tak, aby zyskały sobie ogólne uznanie; chciałem
również doświadczyć, czy język naukowy jest czymś
innym aniżeli język ludu. Podałem to zaś na piśmie tym
chętniej, iż owe 7iapaSoĘa, czyli tak zwane paradoksy,
wydają mi się jak najbardziej zgodne z filozofią So­
kratesa i w najwyższym stopniu prawdziwe. Zechciej
przyjąć więc to niewielkie dziełko, owoc kilku
krótszych już teraz nocy, skoro i tamta ma rozprawa,
która była wynikiem dłuższego czuwania, ukazała się
także opatrzona twym imieniem. Równocześnie za­
poznasz się też z tą odmianą ćwiczeń, które przyzwy­
czaiłem się uprawiać; gdyż wiedz, że do naszej
sztuki wymowy przenoszę to, co w szkołach zwie
się -9 £Tixóę, czyli nadającą się do dyskusji tezą.
Wcale nie wymagam jednakże, abyś dzieło niniejsze
Paradoksy stoików 449

zapisywał na dobro mojego rachunku. Nie przed­


stawia się bowiem tak, iżby na podobieństwo owej
słynnej Minerwy Fidiasza umieszczano je na ja ­
kimś szczycie; lecz w każdym razie jest ono jak
gdyby posągiem, który można uważać za pocho­
dzący z tej samej pracowni.

Paradoks 1

" O tl póvov t o xaXóv aya&óv


Jedyne dobro — to cnota

Obawiam się, że słowa te mogą zrobić na którymś


z was wrażenie zaczerpniętych z rozpraw stoików,
a nie z mej własnej myśli. Powiem jednak to, co myślę
sam, a powiem krócej niż można by omawiać tak
rozległe zagadnienie. Nigdy, na Herkulesa, nie są­
dziłem, że pieniądze owych [majętnych ludzi], wspa­
niale urządzone domy, bogactwo, władza czy roz­
kosze, do których są najmocniej przywiązani, na­
leżą do rzeczy dobrych lub godnych pożądania,
zwłaszcza gdym spostrzegł, iż jednostki, które po­
siadają nazbyt wiele takich wartości, najsilniej po­
żądają właśnie tego, co i tak już mają w nadmiarze.
Przejawianego bowiem przez żądzę pragnienia nie
można nigdy uśmierzyć ani zaspokoić: [opanowa­
nych przez nie ludzi] zadręcza nie tylko niepo-
wściągniona chęć pomnożenia tegoj co mają, lecz
także i strach przed utratą swego majątku. Oso­
biście zwykłem upatrywać w tym zakresie brak roz­
tropności u nader powściągliwych skądinąd naszych
C ycero — Pism a filozoficzn e t. iii 29
450 Paradoksy stoików

przodków, którzy uważali, że wymienione tu nie­


trwałe i przemijające rodzaje mienia godne są, by
nazwać je dobrami, choć rzeczywistą swą postawą
i czynami dawali wyraz zgoła innym przekonaniom.
Czyż jakieś dobro może wyjść na złe komukolwiek?
Lub czy ktoś opływając w rzeczy dobre może sam
pozostać niedobry? A wszak widzimy, że wszyst­
kie owe „dobra“ odznaczają się tą właściwością,
iż mogą mieć je także niegodziwcy, nie mieć zaś
8 ludzie dobrzy. I dlatego kto chce, niechaj się śmieje,
lecz wzgląd na słuszność znaczyć będzie u mnie
więcej niż osądy pospólstwa. Nigdy nie powiem
też, iż ktoś utracił dobra, jeżeli stracił on swą trzodę
lub sprzęty domowe; zawsze natomiast będę wiel­
bił owego mędrca, jeśli się nie mylę, Biasa, którego
wlicza się do grona siedmiu mędrców. Gdy nieprzy­
jaciel zdobył jego miasto ojczyste, Priene, i gdy inni
mieszkańcy tego miasta uciekając zabierali jak naj­
więcej ze swego mienia, ktoś radził mu, by postąpił
tak samo. „Ależ ja — odrzekł na to — tak właśnie
czynię. Przecież niosę ze sobą wszystko, co mam“ .
9 Darów igrającego losu nie uważał on nawet za swą
własność, podczas gdy my nazywamy je ponadto
dobrami. Cóż więc — zapyta ktoś — jest dobrem?
Jeżeli się robi coś przyzwoicie, uczciwie i zgodnie
z wymogami cnoty, słusznie określa się to mianem
dobra; a i ja uznaję za dobre tylko to, co jest przy-
,o zwoite, uczciwe i zgodne z cnotą. Gdy jednak tego
rodzaju twierdzenia są omawiane za rozwlekle,
mogą się wydać nazbyt trudne do przyjęcia. Za­
gadnienia te, których objaśnianie przy pomocy po-
Paradoksy stoików 451

jęć teoretycznych zdaje się wdawać w niepotrzebne


szczególiki, dobrze zostały naświetlone przez życie
i czyny największych mężów. Otóż pytam was, czy
sądzicie, że ci, którzy pozostawili nam to tak wspa­
niale założone państwo, myśleli chociaż trochę o pie­
niądzach dla zaspokojenia swojej chciwości albo
o przyjemnościach dla zadośćuczynienia pożądaniu
uciech, albo o sprzętach domowych dla swej wygody,
albo o ucztach dla schlebiania poczuciu rozkoszy?
Spojrzyjcie na każdego z naszych królów. Chcecie u
zacząć od Romulusa? A może od wyzwolenia na­
szego państwa i od tych, którzy tego dokonali? Po
jakichż tedy stopniach wszedł Romulus do nieba?
Czy po tych, które tamci zwą dobrami, czy też po
szczeblach swoich czynów i cnót? Cóż? A jeśli
zwrócimy uwagę na Numę Pompiliusza, czy uznamy,
że jego naczynia ofiarne i malutkie urny gliniane
były bogom nieśmiertelnym mniej miłe niż wykute
na podobieństwo krzaku paproci czary ofiarne in­
nych ludzi? Pomijam pozostałych królów, bo wszyscy
z wyjątkiem Pysznego są podobni do siebie. Gdyby u
następnie spytał ktoś Brutusa, do czego zmierzał
wyzwalając swą ojczyznę; gdyby ktoś w podobny
sposób zapytał innych uczestników tegoż spisku, do
czego zmierzali i co mieli na względzie — czy zna­
lazłby się wśród nich taki, co do którego można
by przypuszczać, że miał na celu użycie rozkoszy,
zdobycie bogactw lub w końcu jeszcze coś innego,
aniżeli dopełnienie powinności dzielnego i wzniosłego
męża? Jakaż to pobudka nakłoniła Gajusa Mucju-
sza do zadania śmierci Porsennie bez żadnego wi-
29*
452 Paradoksy stoików

doku na ocalenie własnego żywota? Jaka siła za­


trzymała Koklesa na moście i kazała samemu sta­
wiać opór całej armii nieprzyjacielskiej? Jaka siła
pchnęła ojca i syna Decjuszów do poświęcenia swego
życia i rzucenia się w środek zbrojnych oddziałów
wroga? O co ubiegała się bezinteresowność Gajusa
Fabrycjusza, do czego podążała skromność życia
Maniusza Kuriusza? Co zacz chcieli osiągnąć dwaj
nasi bohaterowie z czasów wojny punickiej, Gnejus
oraz Publiusz Scypionowie, którzy za powinność
swoją poczytywali przegrodzenie Kartagińczykom
dostępu do Italii własnymi ciałami? Co przyświe­
cało Afrykańczykowi Starszemu, co Afrykańczykowi
Młodszemu, co Katonowi, który żył w okresie prze­
dzielającym tych dwu wodzów? Czym się wreszcie
kierowali niezliczeni inni bohaterowie (bo mamy
pod dostatkiem tego rodzaju przykładów w naszych
dziejach ojczystych)? Czy można sądzić, że wedle
ich mniemania należy zdążać w życiu do czegoś
innego niż do tego, co jest chwalebne i szlachetne?
13 Niechże wystąpią tedy szydercy wyśmiewający ten
mój wywód i mój pogląd i niechże już sami orzekną,
czy wolą być podobni do kogoś z tych, których mar­
murowe domy pełne są blasku od kości słoniowej
i złota, którzy gromadzą posągi, obrazy, ozdoby ze
złota i srebra i wyroby korynckie, czy też do Gajusa
Fabrycjusza, który nic z tych rzeczy nie miał i nic
14 mieć nie chciał. Choć łatwo dają się oni zazwyczaj
nakłonić do przyznania, że przedmioty powyższe,
umieszczane [przez los] raz tu, a drugi raz tam, nie
są dobrami, aliści mocno obstają i usilnie bronią
Paradoksy stoików 453

poglądu, że najwyższym dobrem jest rozkosz. Mnie


przynajmniej wydaje się to mową bydląt, a nie ludzi.
Ty, któryś bądź od bóstwa, bądź — że tak powiem —
od matki wszech rzeczy, natury, otrzymał duszę (a nad
nią przecież nie ma nic doskonalszego i nic święt­
szego), miałbyś sam się poniżać i upadlać do tego
stopnia, by uważać, iż między tobą a jakimś tam
czworoncgiem nie ma żadnej zgoła różnicy? Jakże
może być dobre coś takiego, co swojego właściciela
nie czyni lepszym? Wszak w miarę tego, im więcej u
ktoś ma dobrych rzeczy, zasługuje też na większą
pochwałę; wcale zaś nie jest dobra ta rzecz, którą
nie mógłby się zasadnie szczycić jej właściciel.
A cóż z tego mamy w rozkoszy? Czyniż ona czło­
wieka lepszym albo bardziej godnym pochwały?
I czy ktoś wynosi się z powodu doznawanych roz­
koszy, szczycąc się nimi i chełpiąc publicznie? Je­
żeli więc rozkoszy, znajdującej najwięcej opiekunów
i obrońców, nie możemy liczyć do rzeczy dobrych;
jeśli przeciwnie — im większa rozkosz, tym silniej
wytrąca nasz umysł z posad oraz właściwej dlań
postawy — to zaprawdę, żyć dobrze i szczęśliwie
nie znaczy nic innego, jak żyć cnotliwie i szlachetnie.

Paradoks I I

''O ti auTapjaję rj ap£T7) rcpóę eu8 oap.oviav


Do szczęśliwego życia starczy sama cnota
Nigdym, zaiste, nie uważał Marka Regulusa ani 16
za udręczonego, ani za nieszczęśliwego, ani za god­
nego litości. Bo przecież to nie jego wielkoduszność
454 Paradoksy stoików

była tak męczona przez Punijczyków, nie jego sta­


teczność, rzetelność, wytrwałość czy jakaś inna
cnota, wreszcie nawet nie jego dusza, która mając
poparcie tak wielu cnót i znajdując się w tak świet­
nym ich towarzystwie na pewno nie mogła być po­
zbawiona wolności, lubo ciało Regulusa zostawało
w niewoli. Sam widziałem poza tym Gajusa Ma­
riusza. W chwilach powodzenia robił na mnie wra­
żenie jednego z wyróżnionych przez los ludzi, w nie­
powodzeniu zaś wydawał się jednym z największych
mężów. A przecież nic już nie może być większym
17 szczęściem dla śmiertelnika. Nie wiesz, szaleńcze,
zgoła nie wiesz, jak wielką silą odznacza się cnota!
Wymieniasz tylko nazwę cnoty, lecz nie rozumiesz,
jaka w niej moc. Każdy może zdobyć największe
szczęście, jeśli całkowicie wystarcza sobie i jeśli po­
lega tylko na sobie. Człowiek zaś, którego nadzieja,
sposób myślenia i zamiary zależą tylko od przypadku,
nie może powziąć żadnego postanowienia i żadnego
zamiaru, o którym wiedziałby na pewno, że wy­
trwa przy nim choćby przez jeden dzień. Takiego
oto człowieka, jeśli go znajdziesz, istotnie będziesz
mógł nastraszyć groźbą śmierci albo wygnania.
Jeśli natomiast chodzi o mnie, cokolwiek by mi się
zdarzyło w tym tak niewdzięcznym kraju, zdarzy się
człowiekowi nie tylko nie opierającemu się [swemu
losowi], lecz nawet nie odrzucającemu go. Cóż bo­
wiem osiągnąłem moją pracą i mymi czynami albo
do czego posłużyła mi czujność mych trosk i myśli,
skoro nie uzyskałem ani nie zapewniłem sobie nic
takiego, co by postawiło mnie w położeniu, którego
Paradoksy stoików 455

nie zachwiałaby ani płochość zmiennego losu, ani


niegodziwość mych wrogów? Czy więc grozisz mi 1«
śmiercią chcąc, bym w ogóle rozstał się z ludźmi,
czy też wygnaniem, abym odszedł od niegodziwców?
Śmierć straszna jest tym, dla których wszystko
kończy się wraz z życiem, a nie tym, których sława
umrzeć nie może; wygnanie zaś przeraża tych, któ­
rzy miejsce swojego zamieszkania uważają jak gdyby
za zamknięte, a nie tych, którzy w całym świecie
chcą widzieć jakby jedno wielkie miasto. To ciebie
właśnie, który uważasz się za szczęśliwego i zamoż­
nego, trapią wszelkie nieszczęścia i udręki; to ciebie
prześladują twoje żądze; to ty, któremu nie wy­
starcza, co masz, i który lękasz się, że nawet tego
możesz nie mieć długo, doznajesz męczarni przez
wszystkie dni i noce; to ciebie niepokoi świadomość
twych występków, ty drętwiejesz ze strachu przed
sądami i prawami! W którąkolwiek stronę spoj­
rzałeś, zewsząd jak furie rzucają się na ciebie wy­
rządzone przez cię krzywdy, które nie pozwalają
ci swobodnie zaczerpnąć powietrza. I dlatego, po- i«
dobnie jak nikt z ludzi niegodziwych, nierozsądnych,
i gnuśnych nie może być szczęśliwy, tak też nikt
z ludzi prawych, mądrych oraz dzielnych nie może
być nieszczęśliwy. Czyja zaś cnotliwość i obyczaje
są godne pochwały, zasługuje na pochwałę także
i jego życie. Idzie za tym, iż nie powinno się unikać
życia, jeżeli jest ono chwalebne; należałoby zaś
unikać, gdyby życie to było nędzne. Wszystko więc,
co zasługuje na pochwałę, winno być przez to samo
uważane za szczęśliwe, znakomite i godne pożądania.
456 Paradoksy stoików

Paradoks III

(/0 t (, la a Ta ap,apT7)[xaTa xat Ta xaTop-9-(ó(j,aTa


Występki, tak jak i dobre uczynki, są sobie równe

Niewielka rzecz— powie ktoś. Tak,lecz wina wielka.


Występki bowiem mierzyć trzeba nie faktycznymi
ich skutkami, ale przywarami ludzkimi. Rzecz bę­
dąca przedmiotem występku może w jednym przy­
padku wydawać się większa, a w drugim mniejsza,
wszakże sam czyn występny, jakbyś się wykręcał,
jest zawsze jednaki. Czy sternik przewróci statek
załadowany złotem, czy statek pełen słomy, jakaś
różnica zachodzi tylko co do wartości ładunku, lecz
co się tyczy nieumiejętności sterowania, nie ma żad­
nej zgoła różnicy. Jeżeli ofiarą czyjejś nieokiełznanej
żądzy padnie niewiasta pochodząca z niskiego rodu,
przyczyni to boleści mniejszej liczbie osób, niż jeśliby
zadano gwałt jakiejś pannie ze szlachetnego czy znako­
mitego redu, ale sam występek byłby [w pierwszym
wypadku] wcale nie mniejszy. Jako że popełnić wy­
stępek ■— to jakby przekroczyć granicę. Gdy tylko
dopełniłeś tego, już <dopuściłeś się przewiny. Jak
daleko zaś pójdziesz naprzód, kiedy raz przekroczysz
granicę, nie ma to dla zwiększenia owej winy żad­
nego znaczenia. Nie ulega wątpliwości, że nikomu
popełniać występków nie wolno. Okoliczność zaś,
że czegoś robić nie wolno, sprowadza się wyłącznie
do jednego: do ustalenia, że nie wolno. Jeśli zakaz
ten nigdy nie może być większy lub mniejszy (gdyż
przewina polega na tym, że się spełniło postępek
niedozwolony, a istota tego jest zawsze jedna i ta
Paradoksy stoików 457

sama), to trzeba przyjąć, że jednakie są również


wynikające stąd występki. Z drugiej strony, jeżeli 21
okaże się, że cnoty są sobie równe, to nieuniknienie
muszą być równe także i przywary. A przecież nader
łatwo można pojąć, że cnoty równają się sobie i że
nie masz męża bardziej prawego niż mąż prawy,
bardziej powściągliwego niźli powściągliwy, dziel­
niejszego aniżeli dzielny i mędrszego niż mądry.
Czy nazwiesz prawym takiego człowieka, który
zwróci powierzone mu bez świadków dziesięć fun­
tów złota, lubo mógłby je bezkarnie zatrzymać, ale
nie zwróci dziesięciu tysięcy funtów powierzonego
w ten sam sposób kruszcu? Albo czy nazwiesz
powściągliwym męża, który opanowuje jedną swą
namiętność, ale popuszcza wodze drugiej? Jedna 22
tedy jest cnota, zawsze zgodna z rozumem, zawsze
nieodmienna. Nie można tam nic dodać, aby uczy­
nić cnotę większą, i nic odjąć bez pozbawienia cnoty
tego miana. Jeśli bowiem uczynki dobre są uczyn­
kami prawymi, a nie masz nic bardziej prawego
od prawości, to na pewno nie można również zna­
leźć nic lepszego aniżeli dobro. Owóż wynika stąd,
że równe są sobie także i wady ludzkie, jako że
wszelkie nieprawości ducha słusznie zwą się wadami.
A ponieważ cnoty są sobie równe, powinny być
równe także wywodzące się z cnót dobre uczynki.
Podobnie i występki: skoro wypływają z wad ludz­
kich, nieuchronnie muszą być między sobą równe.
„O d filozofów — powiada — bierzesz to wszystko“ .
Lękałem się, abyś nie rzekł: „O d stręczycieli nie­
rządu.“ — „Wszak Sokrates rozprawiał w ten spo-
458 Paradoksy stoików

sób“ . — - Dobrze mówisz, na Herkulesa! Jak prze­


kazano bowiem pamięci potomnych, był to mąż
uczony i mądry. Ponieważ jednak walczymy ze
sobą na słowa, a nie na pięści, pytam cię: czy po­
winniśmy tu zasięgać rady tragarzy i wyrobników,
czy też dowiadywać się o zdanie najuczeńszych lu­
dzi, szczególnie gdy nie można znaleźć jakiegoś
innego mniemania, nie tylko bardziej niż to zbli­
żonego do prawdy, lecz i pożyteczniejszego dla by­
towania rodzaju ludzkiego? Bo czyż jest jakaś siła,
która mogłaby powstrzymywać ludzi od wszelkiej
nieprawości skuteczniej niźli przekonanie, że nie ma
między przestępstwami żadnych różnic, że taką
samą zbrodnię popełnia się podnosząc rękę na zwy­
kłego obywatela, jak i na dostojnika, że taki sam jest
grzech rozpusty niezależnie od tego, do jakiej ro-
24 dżiny należy zgwałcona niewiasta? „Nie ma tedy
żadnej różnicy (bo tak może ktoś powie), czy za­
morduje się ojca, czy niewolnika?“ Jeżeli stawiasz
to pytanie w oderwaniu od konkretnych okoliczności,
to niełatwo rozstrzygnąć, jak się sprawa przedstawia.
Wszak jeśli pozbawienie ojca życia stanowi zbrodnię
samo przez się, to Saguntyńczycy, którzy woleli, aby
ich ojcowie raczej umarli jako wolni, niż zachowali
życie jako niewolnicy, byli ojcobójcami. Zatem
i ojcu można czasem odebrać życie bez popełnie­
nia zbrodni, i niewolnika nie można częstokroć za­
bić bez dopuszczenia się postępku niesprawiedli­
wego. O różnicy rozstrzyga tutaj pobudka, a nie
istota rzeczy. Jeśli jakaś [dobra] pobudka wystę­
puje w jednym z dwu powyższych przypadków,
Paradoksy stoików 459

przeważa ona szalę; jeśli zaś tę samą pobudkę mamy


w obu przypadkach, nieuchronnie trzeba je uznać
za przypadki równorzędne. Wszelako różnią się 25
one tym, że przy zabójstwie niewolnika, jeżeli do­
konywa się ono niesprawiedliwie, popełnia się tylko
jeden grzech, przy zabójstwie ojca natomiast wiele
grzechów: zadaje się gwałt osobie, która powołała
zabójcę do życia, która wychowała i wykształciła,
zapewniła mu dom, rodzinę i miejsce w państwie.
Zabójca taki popełnia tedy więcej występków i sto­
sownie do tego zasługuje na większą karę. My
jednak powinniśmy zważać w życiu nie na to, jaka
kara grozi za każdy występek, ale na to, co poszcze­
gólnym osobom wolno jest czynić; i wszystko, czego
czynić nie należy, winniśmy poczytywać za niego-
dziwość, wszystko zaś, czego czynić nie wolno — za
przestępstwo. Czy dotyczy to także najmniejszych
spraw? Tak jest, ponieważ zakresu spraw oznaczyć
nie możemy, a okiełznać nasze zapędy możemy.
Aktor, jeśli wykonał najmniejszy ruch niezgodnie 26
z przepisanym rytmem albo jeśli wygłosił wiersz
skracając go lub przedłużając o jedną zgłoskę, jest
wygwizdywany i wyśmiewany; a ty będziesz utrzy­
mywał, żeś w życiu, które musi być uporządkowane
lepiej niż wszelkie ruchy członków ciała tudzież
winno być domierzone ściślej niż jakikolwiek wiersz,
wykroczył tylko o jedną sylabę? Nie chcę słuchać
poety niedbale piszącego nawet fraszki, miałbym
natomiast wysłuchiwać obywatela, który występki
swoje, popełnione we współżyciu z innymi ludźmi,
odmierza przy pomocy palców? Jeśli tak chcesz,
460 Paradoksy stoików

niechże już występki te będą mniejsze, lecz jakże


mogą się wydawać lżejsze, skoro każdy z nich po­
lega na wzburzeniu umysłu i zakłóceniu porządku,
a do raz wzburzonego umysłu i zakłóconego po­
rządku nie można dodać nic takiego, przez co wy­
stępek można by uważać za większy?

Paradoks IV

''Ort 7roćę acppo)v ¡Jt,aiv£Toa


Każdy głupiec jest człowiekiem szalonym
Go do mnie, [uważam] ciebie nie za głupca, za
jakiego często cię poczytują, i nie za niegodziwca,
jak sądzą zawsze, lecz za szaleńca...
... [Tamten] może nie dać się pokonać rzeczom
koniecznie potrzebnym do życia. Ma zaś dać się
im zwyciężyć i zniewolić duch mędrca, niby jakimś
murem obwarowany wielką roztropnością, wyro­
zumiałością dla przywar ludzkich, lekceważeniem
swego losu, a wreszcie wszelkimi cnotami; tego
mędrca, który nie może być nawet wygnany z gra­
nic państwa? Bo i cóż to jest państwo? Gzy stanowi
je każda gromada, także złożona z ludzi nieukształ-
conych i dzikich? Czy jest nim wszelki tłum, także
obejmujący zebranych w jedno miejsce zbiegłych
przestępców oraz rozbójników? Na pewno odpo­
wiesz na to przecząco. Wtedy więc, kiedy ustawy
nie miały żadnego znaczenia, gdy sądy nie odgry­
wały żadnej roli, gdy obyczaje ojczyste zamarły,
gdy po wypędzeniu dostojników zbrojną ręką nie
Paradoksy stoików 461

wymieniano w Rzeczypospolitej nawet nazwy se­


natu — wtedy zgoła nie było państwa. Mieliśmy
wówczas do czynienia nie z państwem, lecz ze zbie­
gowiskiem łupieżców, z rozbojem uprawianym na
forum pod twoim przywództwem, z resztkami spisku,
które z szaleństw Katyliny przekształciły się w twoje
zbrodnicze zapędy. Zostałem przeto wygnany nie 2s
z państwa, które w ogóle nie istniało; przywołano
mnie natomiast do państwa, skoro znów ustano­
wiono w Rzeczypospolitej konsula, którego poprzed­
nio nie było, skoro lud swobodnie mógł wyrażać
swą zgodę, skoro ponownie przypomniano sobie
o prawach i sprawiedliwości, które tworzą więź
łączącą państwowość. Zwróć jednakże uwagę, jak
mało bałem się owych pocisków miotanych przez
twoją zdradliwość. Zawsze byłem zdania, żeś za­
mierzył i przedsięwziął w stosunku do mnie niego­
dziwą krzywdę, ale nigdy nie miałem przekonania,
że ona mnie dosięgła; chyba żebyś może przypu­
szczał,' iż burząc ściany lub zbrodniczo podkładając
zapalone pochodnie pod budynki zniszczysz lub spa­
lisz coś należącego do mnie. Ale nie! Nic, co może 29
być odebrane, wydarte lub utracone, nie należy
ani do mnie, ani do nikogo innego! Gdybyś po­
zbawił mnie danego przez bogów poczucia, że oto
dzięki moim troskom, mej czujności i zaradności
państwo mimo twej najwyższej niechęci utrzymuje
się nadal, gdybyś wymazał nieśmiertelną pamięć
tego mego wiecznotrwałego dobrodziejstwa, a jeszcze
bardziej gdybyś wydarł mi tę zdolność myślenia,
z której zrodziły się owe roztropne przedsięwzięcia,
462 Paradoksy stoików

to wtedy przyznałbym, że istotnie doznałem krzywdy.


Jeżeliś jednak tego nie uczynił, jeśliś nawet nie mógł
uczynić, to niesprawiedliwości twej zawdzięczam nie
haniebne opuszczenie państwa, lecz chlubny po­
wrót. Ja więc zawsze byłem obywatelem, ale w naj­
wyższym stopniu wtedy, gdy senat poruczał me
bezpieczeństwo — jako bezpieczeńswo najlepszego
obywatela — obcym narodom; ty zaś nie jesteś
obywatelem nawet dziś, chyba że można być za-
zarazem obywatelem i wrogiem [jakiejś państwo­
wości]. Czyżbyś różnicę pomiędzy obywatelem i wro­
giem upatrywał jedynie w pochodzeniu i miejscu
zamieszkania, a nie w usposobieniu i czynach?
A przecież tyś uczynił rzeź na forum, miejsca uświę­
cone obsadził zbrojnymi łotrzykami, w domach
prywatnych i świątyniach wzniecił pożary. Dla­
czegóż wrogiem był Spartakus, jeśli tyś jest obywa­
telem? Ale czy możesz być obywatelem właśnie ty,
przez którego niegdyś państwo przestało istnieć?
I śmiesz stosować do mnie określenie, na które
zasługujesz sam, skoro ogół jest przekonany, że
wraz z moim odejściem poszło na wygnanie i pań­
stwo? Nigdyż, najszaleńszy człowiecze, nie spoj­
rzysz na się, nigdyż nie zastanowisz się nad tym,
co czynisz i co mówisz? Czy nie wiesz, że wygna­
nie jest karą za przestępstwa, podczas gdy jam
przedsięwziął ową podróż w wyniku moich naj-
3i świetniejszych czynów? Wszyscy zbrodniarze i nie­
godziwcy, za których wodza się podajesz, a których
skazują ustawy na wygnanie, są banitami, choćby
nawet nie zmienili miejsca pobytu. [Ty zaś nie
Paradoksy stoików 463

miałbyś być banitą], choć nakazują to wszystkie


ustawy?... [Czyż lud nie] nazywa nieprzyjacielem
tego, kto występował z bronią w ręku? Lecz wszak
to ciebie odkryto ze sztyletem w ręku przed wejściem
do senatu. A czyż tak nie nazywa tego, kto zabił czło­
wieka? Przecież tyś zabił bardzo wielu. Czy nie nazywa
również tego, kto jest podpalaczem? Wszak tyś podpalił
własnoręcznie świątynię nimf. Czy tak nie nazywa
tego, kto zajął miejsca uświęcone? Wszak tyś obozował
na forum. Ale po cóż przytaczam tylko prawa ogól­
nie obowiązujące, które wszystkie uzasadniają twą
banicję? Oto najlepszy twój przyjaciel wydał o to­
bie ustawę szczególną, nakazującą wygnanie, gdybyś
wziął udział w tajemnych obrzędach na cześć Do­
brej Bogini. T y zaś masz zwyczaj chełpić się nawet,
żeś to zrobił. Jakimż sposobem tedy, skazany na
wygnanie przez tyle praw, możesz nie lękać się
miana banity? „Jestem w Rzymie“ — powiada.
Ale byłeś również na tajemnych obrzędach. To
więc, że ktoś się znajdzie w jakimś miejscu, nie zapew­
nia mu jeszcze prawa do przebywania w tym miejscu,
jeżeli wedle ustaw pobyt tam jest dlań zakazany.

Paradoks V

O tl pióvoę Ó CTOCpÓę ł^Eułfepoę


xod Tuaę acppwv 8 ouXoę
Tylko mędrzec jest człowiekiem wolnym,
każdy głupiec zaś — to niewolnik
Niech sobie będzie ten wódz wychwalany, niech
będzie również wodzem nazywany i poczytywany
464 Paradoksy stoików

za godnego takiego miana. W jaki sposób jednakże


lub komu spośród ludzi wolnych będzie wydawał
rozkazy mąż, który nie potrafi rozkazywać swym
własnym namiętnościom? Niechaj powściągnie naj­
przód żądze, niechaj odrzuci precz rozkosze, nie­
chaj opanuje skłonność do gniewu, niechaj trzyma
na wodzy chciwość, niech się pozbędzie pozostałych
przywar swego charakteru i niech zacznie rozka­
zywać innym dopiero wtedy, gdy sam przestanie
ulegać najbardziej nie godziwym panom: hańbie tu­
dzież sprośności. Póki zaś jest im posłuszny, poty
nie można go uważać już nie tylko za wodza, ale
zgoła za człowieka wolnego. Otóż wybornie powie­
dzieli najwięksi uczeni (a nie odwoływałbym się tu­
taj do ich powagi, gdybym miał przemawiać do
jakichś tam prostaków; skoro jednak mówię do lu­
dzi bardzo wykształconych, którzy dobrze znają te
zagadnienia, dlaczegóż miałbym udawać, że wy­
siłek, jaki włożyłem w opanowanie tych nauk, po­
szedł na marne?), twierdzili tedy najwięksi uczeni,
34 iż nikt prócz mędrca nie jest wolny. Bo i cóż to ta­
kiego wolność? Możność prowadzenia życia wedle
swego upodobania. Któż więc żyje wedle swego
upodobania, jeśli nie ten, kto powoduje się w życiu
nakazami prawości, kto raduje się z dopełnienia
obowiązku; jeśli nie ten, czyja droga życiowa jest
rozważna i przezorna, kto nawet prawom jest po­
słuszny nie ze strachu, lecz stosuje się do nich oraz
je szanuje dlatego, że uważa to za wysoce poży­
teczne; jeśli nie ten, kto nic nie mówi, nic nie robi
i nic nie myśli inaczej, jak kierując się własnym
Paradoksy stoików 465

sercem i własnym swobodnym postanowieniem; jeśli


nie ten, czyje wszystkie zamiary i wszystkie działania
w nim samym mają swój początek i swój cel, i nie
masz nic takiego, co by odgrywało u niego rolę
większą niźli własna wola i własny osąd; jeśli nie
ten, komu, zaiste, nawet Fortuna sama, o której
mówi się, iż ma tak bardzo wielką siłę, schodzi
z drogi, skoro — jak powiedział poeta — „los
każdej jednostki zależy od jej własnych postępków“?
A zatem jedynie udziałem mędrca jest to, że nie
czyni on nic wbrew swej woli, nic z zasmuceniem,
nic pod przymusem. I chociaż wiele trzeba by rzec, 35
by dowieść, że tak jest naprawdę, to jednak krótko
i w sposób nie budzący wątpliwości można powie­
dzieć, iż wolny jest tylko ten, kto ma takie właśnie
usposobienie. Wszyscy więc niegodziwcy są niewol­
nikami. Twierdzenie to jest zaskakujące i dziwne
nie tyle ze względu na swą treść, ile z powodu uży­
tych słów. Bo jeśli mówi się o niegodziwcach, że są
niewolnikami, to nie ma się na myśli niewolników
będących przedmiotem czyjejś własności, którzy tra­
fili do tego stanu z tytułu uroczystego zobowiązania
lub na podstawie jakiegoś przepisu prawa cywilnego;
lecz, jeśli niewola polega — jak jest istotnie — na
uległości bezsilnego, nikczemnego, pozbawionego
woli charakteru, to któż zaprzeczy, że wszyscy lu­
dzie lekkomyślni, wszyscy chciwi, wreszcie wszyscy
niegodziwi są niewolnikami? Czyż uznam za wol-
nego tego, komu rozkazuje żona, dla kogo usta­
nawia ona prawa, komu przepisuje, poleca i za­
brania, co jej się żywnie podoba, kto nie może w ni-
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t . I I I 30
466 Paradoksy stoików

czym zaprzeczyć rozkazodawczym i nie śmie w ni­


czym jej się przeciwstawić? Ona wymaga, on musi
dać; ona wzywa, on musi się stawić, ona wyrzuca,
on musi iść precz; ona grozi, on musi się bać. Za­
prawdę, jestem zdania, iż człowiek ten zasługuje
nie tylko na nazwę niewolnika, lecz najnikczem­
niejszego niewolnika, choćby przyszedł na świat
w bardzo znakomitej rodzinie! A wszak równie
nierozsądni są i ci, którym zbyt wielką przyjemność
sprawiają posągi, obrazy, ozdobne wyroby ze sre­
bra, korynckie wazy i wspaniałe domy. „Lecz my
jesteśmy — powiadają — najpierwszymi obywate­
lami“ . Ależ wy nawet nie jesteście najpierwszymi
spośród waszych współtowarzyszy-niewolników!
37 Natomiast tak jak w wielkiej wspólnocie domowej
niektórzy są, jak im się zdaje, ważniejszymi niewol­
nikami, lecz mimo to pozostają niewolnikami, tak
jak dozorcy domu i ci, którzy utrzymują w porządku
wszystkie powyższe przedmioty, którzy je czyszczą,
myją, wycierają i rozstawiają, nie zajmują wśród
niewolników najwyższego miejsca, podobnie i w pań­
stwie, ci, którzy ulegli pożądaniu takich rzeczy,
znajdują się wśród niewolników na ostatnim nieomal
miejscu. „Prowadziłem — rzekłby ktoś — wielkie
wojny, piastowałem wysokie godności, zarządzałem
ważnymi prowincjami“ . Uczyńże tedy swoją duszę
godną takiej chwały! Oto zdumiewa ciebie obraz
Etiona lub jakiś posąg roboty Polikleta. Pomijam,
skąd je zabrałeś lub w jaki sposób je zdobyłeś. Kiedy
widzę cię wpatrującego się, podziwiającego, wzno­
szącego okrzyki zachwytu, nabieram przekonania,
Paradoksy stoików 467

żeś jest niewolnikiem wszelakich błazeństw. „Czyż 38


więc rzeczy te nie są mile“? Są (bo także nasze oczy
umieją rozpoznawać piękno); lecz zaklinam cię,
miej owe piękne rzeczy nie za takie, które mcgą znie­
walać mężów, lecz za takie, które mogą sprawiać
przyjemność dzieciom. Cóż sądzisz bowiem? Gdyby
Lucjusz Mummiusz zobaczył kogoś z tych ludzi,
z największą lubością dotykającego nocnika koryn-
ckiego, podczas gdy on sam pogardził całym K o­
ryntem, czy uznałby owego człeka za wybitnego
obywatela, czy też za pilnego niewolnika czuwającego
nad porządkiem w domu? Przypuśćmy, że ożyłby
Maniusz Kuriusz lub ktoś inny z tych, w których
domach wiejskich i miejskich nie było nic wspa­
niałego i nic świetnego prócz ich osób; przypuśćmy,
że spostrzegłby, jak któryś z mężów cieszących się
najwyższą łaską ludu łowi w sadzawce brodate
brzany, jak się zajmuje nimi, jak się szczyci posia­
danym zasobem muren; czy nie uznałby tego męża
za niewolnika i to takiego, który wcale nie jest
godny jakiegoś poważniejszego zajęcia we wspólno­
cie domowej? A czyż budzi wątpliwość niewola 3 9
tych, którzy z pożądania majątku nie odmawiają
podjęcia się najcięższych posług? Na jakąż przykrą
służbę nie godzi się na przykład nadzieja uzyskania
spadku? Czy nie spełnia każdego polecenia boga­
tego a bezdzietnego starca? Oto przemawia doń tak,
jak on sobie życzy, wypełnia wszystko, co tylko po­
leci, stale mu towarzyszy, czuwa nad nim, przynosi
mu podarki. Co z tego jest właściwe człowiekowi
wolnemu, a co bezwolnemu niewolnikowi? I cóż? | 0
30*
468 Paradoksy stoików

Jakże surową panią, jak groźną i jak gwałtowną jest


nawet żądza zaszczytów, władzy i prowincyj, która
robi wrażenie godniejszej człowieka wolnego! To
ona zmusiła tych, którzy uważali się za najpierwszych
obywateli, do służenia Cetegusowi, człowiekowi tak
bardzo źle ocenianemu, do przysyłania mu podar­
ków, zwracania się doń z prośbami, a nawet błaga­
niami. Czymże więc jest niewola, jeśli postępowanie
to może być poczytywane za wolność? Co? Gdy
zaś władztwo żądzy kończy się, a świadomość po­
pełnionych występków rodzi drugiego pana, którym
jest lęk, jak żałosna i jak ciężka bywa i ta niewola!
Trzeba wtedy nadskakiwać co gadatliwszym mło­
dzieńcom i niby jakichś panów obawiać się wszyst­
kich, którzy zdają się wiedzieć coś niecoś o takim
człowieku. Jak zaś wielką przewagę ma sędzia, ja-
kimż strachem napełnia on przestępców! A czyż
4i strach wszelkiego rodzaju nie jest niewolą? Cóż więc
oznaczają owe raczej przez zdolność krasomówczą
niż przez mądrość podyktowane słowa najwymow­
niejszego męża, Lucjusza Krassusa: „Wyrwijcie nas
z niewoli“? Jaką niewolę ma na myśli ten tak sławny
i tak szlachetny człowiek? Niewolą jest wszelka lę-
kliwość słabego, niskiego i załamanego ducha. „Nie
pozwólcie, byśmy komukolwiek usługiwali“ . Czy
chce odzyskać wolność? Bynajmniej. Bo cóż do­
daje? — „Chyba że wam wszystkim“ . Pragnie więc
zmienić pana, a nie zostać wolnym. — „Wam, któ­
rym służyć możemy i powinniśmy“ . M y jednakże,
mający ducha wzniosłego, dostojnego oraz wzmoc­
nionego przez swoje cnoty, ani nie powinniśmy, ani
Paradoksy stoików 469

nie możemy. T y zaś mów na przyszłość tylko to,


że możesz, skoro istotnie jesteś w stanie tak postę­
pować; nie mów jednak, iż powinieneś, skoro nikt
nie ma innej powinności prócz tej, by nie dopu­
szczać się szkaradzieństw. Lecz dość już o tym.
Człowiek, o którym powyżej wspomniałem, niechaj
się zastanowi, w jaki sposób może być wodzem,
skoro rozum i sama rzeczywistość wykazują, że nie
cieszy się on nawet wolnością.

Paradoks VI
''O ti ¡xóvoę ó crocpóę 7tXoucuoę
Tylko mędrzec jest człowiekiem bogatym
Na czym opiera się owa tak niezwykła twoja
chełpliwość, z jaką mówisz o swym majątku? Czy
tylko ty jesteś bogaty? Na bogów nieśmiertelnych!
Czy ja nie mam się cieszyć, żem coś posłyszał i cze­
goś się nauczył? Tylko ty więc jesteś bogaty? A co
będzie, jeśli okaże się, że właśnie nie jesteś bogaty,
że jesteś nawet biedny? Kogoż bowiem uważamy
za bogatego, do jakiego człowieka stosujemy to okre­
ślenie? Myślę, że do tego, którego majątek jest tak
wielki, iż z łatwością może sobie pozwolić na wy­
stawne życie, a który o nic więcej nie zabiega, ni­
czego nie pragnie i niczego sobie nie życzy. Trzeba, 43
żebyś za bogatego uważał się w duszy swej, a nie
żeby mianem tym obdarzano ciebie w rozmowach
toczących się pomiędzy ludźmi i określano na pod­
stawie twego majątku. Jeżeli ktoś jest przekonany,
że niczego mu nie brakuje, jeżeli nie stara się o nic
470 Paradoksy stoików

więcej, jeśli zaspokaja się całkowicie i zadowala


swym majątkiem, to i ja się zgadzam, że jest bogaty.
Jeśli zaś twoja chęć wzbogacenia się sprawia, że
nie masz za uwłaczający żadnego zysku, podczas
gdy w rzeczywistości żaden z nich nie może przy­
nieść zaszczytu twemu stanowi, jeśli codziennie
oszukujesz, wyłudzasz coś, zastrzegasz coś dla sie­
bie, odbierasz lub wydzierasz, jeżeli wyzyskujesz
sprzymierzeńców, działasz za szkodę skarbu pu­
blicznego, jeżeli nawet nie czekasz na testamenty
swych przyjaciół, ale sam je fałszujesz — czy znaczy
to, że jesteś człowiekiem bogatym, czy że ubogim?
44 Dusza człowieka jest bogata, a nie to, co się zwykle
nazywa kasą. Chociażby kasa była pełna, póki
duszę twą będę widział próżną, nie uznam cię
za bogatego. Albowiem miarę bogactwa ustala się
wśród ludzi wedle tego, co komu z nich wystarcza.
Gdy ktoś ma córkę na wydaniu, oznacza to, że po­
trzebne mu są pieniądze; gdy ma dwie córki, po­
trzebuje znaczniejszej kwoty; gdy ma więcej, po­
trzebuje jeszcze znaczniejszej; a gd y— jak to mówią
o Danaosie — ma się pięćdziesiąt córek, zapewnie­
nie tylu posagów wymaga ogromnych pieniędzy.
Otóż stopień zamożności ustala się, jak wyżej po­
wiedziałem, wedle tego, ile kto potrzebuje. Jeśli
ktoś tedy zamiast wielu córek ma niezliczone żądze,
mogące w krótkim czasie wyczerpać największe
skarby, to w jakiż sposób nazwę go bogatym, skoro
4 5 on sam uważa się za żyjącego w niedostatku? Wielu

słyszało twoje słowa, że człowiekiem bogatym jest


tylko ten, kto ze swoich dochodów zdoła wyżywić
Paradoksy stoików 471

całą armię, co wszak nawet mającemu tak wielkie


przychody narodowi rzymskiemu już od dawna
sprawia trudności. Jeżeli więc wyjdziemy z tego
założenia, to nigdy nie będziesz bogaty, póki ma­
jątek nie da tyle dochodu, że mógłbyś zań utrzymać
sześć legionów tudzież znaczne oddziały pomocni­
cze jazdy i piechoty. Zatem zgadzasz się teraz, żeś
nie jest bogaty, skoro do wypełnienia tego, czegoś
sobie życzył, aż tyle ci brakuje. Zresztą i sam nie
ukrywałeś nigdy tego twojego niedostatku czy ra­
czej ubóstwa i nędzy. Przecież o tych, którzy starają
się zdobyć majątek na drodze uczciwej, zajmując
się handlem, oddając pewne usługi lub dzierżawiąc
własność publiczną, mamy przekonanie, że potrze­
bują tego, o co zabiegają. Podobne przekonanie
będzie miał ten, kto widzi zbierające się w domu
twym gromady oskarżycieli, a wraz z nimi tłumy
donosicieli, kto widzi, jak złoczyńcy oraz bogaci
przestępcy starają się przekupić sądy przy twojej
pomocy, kto zna umowy co do wynagrodzenia za
obronę w sądzie, twoje wstawiennictwo pieniężne za
kandydatami na wysokie godności, rozsyłanie wy­
zwoleńców dla wyzyskiwania na drodze lichwy tu­
dzież obrabowywania prowincyj, kto pamięta wy­
pędzanie sąsiadów z ich siedzib, lotrostwa twoje
na wsi, spółki z niewolnikami, wyzwoleńcami i klien­
tami, opustoszałe posiadłości, proskrypcje majęt­
nych obywateli oraz krwawe mordy w miastach
municypalnych, kto przypomina sobie owo żniwo
twe z czasów Sulli, podrobione testamenty i tylu
zgładzonych ludzi, kto wreszcie wie, że kupczysz
472 Paradoksy stoików

wszystkim — nakazami i rozporządzeniami władz,


głosem innych ludzi i własnym, sprawami publicz­
nymi i prywatnymi, mową oraz milczeniem. Bo
któż by nie osądził, iż człowiek taki okazuje jasno,
że istotnie potrzebuje tego, o co zabiega? Jeśli zaś
potrzebuje, to któż nazwałby go kiedykolwiek czło­
wiekiem prawdziwie bogatym? Albowiem owocem
bogactwa jest obfitość, ta zaś znajduje wyraz w do­
statecznej ilości albo nadmiarze dóbr. A ponieważ
ty nigdy tego nie osiągniesz, nigdy zgoła nie bę­
dziesz też bogaty. Co się tyczy natomiast twej po­
gardy, z jaką odnosisz się do mojego majątku, to
przyznaję ci słuszność, jest on bowiem zdaniem po­
spólstwa mierny, tobie wydaje się niczym, lecz
mnie się wydaje wystarczający. Zresztą zamilczę
o sobie, będę mówił wyłącznie o istocie sprawy.
Jeśli mamy tu wydać jakiś sąd lub wystawić jakąś
ocenę, to czyż w końcu większą wartość przyznamy
pieniądzom Pirrusa, które dawał Fabrycjuszowi, czy
też wstrzemięźliwość Fabrycjusza, który owymi pie­
niędzmi pogardził? Wyżej oszacujemy złoto Samni-
tów, czy też odpowiedź Maniusza Kuriusza; dzie­
dzictwo po Lucjuszu Paulusie, czy szlachetność Afry-
kańczyka, który przypadającą sobie część tego dzie­
dzictwa oddał bratu Kwintusowi Maksymusowi?
Nie ulega wątpliwości, że wyżej cenić należy prze­
jawy najwznioślejszych cnót niż to, co sprowadza
się do pieniędzy. Jeśli tedy za najbogatszego winniśmy
uważać człowieka, który ma najwartościowsze dobra,
to któż by wątpił, że istotę bogactwa stanowi cnota?
Przecież wyżej od cnoty nie można oszacować żad­
Paradoksy stoików 473

nej majętności, żadnej chociażby największej ilości


złota czy srebra! Na bogów nieśmiertelnych! Lu­
dzie nie pojmują przy tym, jak wielki dochód przy­
nosi oszczędność. Przechodzę bowiem już do roz-
rzutników, a zostawiam na boku owego chciwca.
Oto ktoś uzyskuje ze swoich posiadłości ziemskich
sześćset tysięcy sesterców, podczas gdy ja otrzymuję
ze swoich sto tysięcy. Dla niego, który ozdabia swoje
domy wiejskie pozłacanymi sufitami oraz marmuro­
wymi posadzkami, który bezgranicznie pożąda posą­
gów, obrazów, wspaniałych sprzętów i odzieży, dochód
ten jest za mały i nie starcza nie tylko na bieżące wy­
datki, lecz nawet na odsetki [od zaciągniętych po­
przednio pożyczek]. Natomiast z mego skromnego
dochodu, jeśli zaniecham wydatków na zaspokaja­
nie zachcianek, zostanie jeszcze cokolwiek w nadmia­
rze. Który z nas dwóch więc jest bogatszy — ten,
komu brakuje, czy ten, kto ma w nadmiarze; ten,
kto potrzebuje, czy ten, komu zostaje; ten, czyj
majątek wymaga na utrzymanie w dobrym stanie
tym znaczniejszych nakładów, im jest większy, czy
ten, czyja posiadłość utrzymuje się ze swoich własnych
przychodów? Lecz po cóż tu mówię o sobie, który
przez zepsucie dzisiejszych czasów i dzisiejszych
obyczajów sam może mam też jakiś udział w błę­
dach obecnego stulecia? Gzy, na bogów, współ­
czesny przodkom naszym Maniusz Maniliusz, by
nie mówić wciąż o Kuriuszach czy Luscynach, był
biedny? Bo miał wszak tylko mały domek na Kary-
nach i kawałek roli uprawnej w Labikanum. Czy
wynika stąd, że my, którzy mamy więcej, jesteśmy
474 Paradoksy stoików

bogatsi od niego? Obyż tylko naprawdę tak było!


Lecz stopień zamożności określa się nie wartością
51 majątku, ale trybem życia. Nie mieć zachcianek
oznacza być majętnym, a nie być rozrzutnym jest
równoznaczne dochodowi. Zadowolenie zaś z tego,
co się ma, jest największym i najpewniejszym bo­
gactwem. Bo jeśli owi biegli taksatorzy mienia przy­
znają wielką wartość łąkom i niektórym innym ro­
dzajom gruntu, gdyż te odmiany majątku w naj­
mniejszym stopniu jakoby narażone są na wszel­
kiego rodzaju szkody, to o ileż więcej należy cenić
cnotę, której nie można ani odebrać, ani też wy­
kraść nikomu, której nie traci się ani wskutek pożaru,
ani w wyniku rozbicia okrętu, która nie podlega
zmianom ani w związku z zaburzeniami w stanie
pogody, ani w związku z zakłóceniem istniejącego
52 układu stosunków. Tylko więc ludzie obdarzeni
cnotą są bogaci. Albowiem tylko oni mają dobra
pożyteczne, a zarazem i wiecznotrwałe; tylko oni
zadowalają się swoim majątkiem, co stanowi istotną
właściwość bogactwa, uważają go za wystarczający
dla siebie, niczego więcej nie pragną, niczego nie
potrzebują, nie odczuwają żadnych braków i ni­
czego już nie żądają. Natomiast niegodziwców i lu­
dzi chciwych, którzy mają posiadłości niepewne i za­
leżne od przypadku, którzy wciąż pożądają więcej —
przy czym nie znalazł się pośród nich, jak dotychczas,
nikt taki, komu dosyć byłoby tego, co ma — nie
tylko nie trzeba uważać za bogatych czy też ma­
jętnych, lecz nawet powinno się poczytywać za po­
trzebujących i biednych.
ROZMOWY
TUSKULAŃSKIE

Księga pierwsza
Kiedy nareszcie stałem się wolny zupełnie, albo j
przynajmniej w dużej mierze od trudnych zajęć
obrońcy i od obowiązków senatora, zwróciłem się za
twoją, Brutusie, gorącą zachętą ku tym zainteresowa­
niom naukowym, jakie przetrwały w mojej duszy,
chociaż bieżące wydarzenia odsunęły je na dalszy plan.
Zainteresowania te, przez długi okres zaniedbane,
odżyły we mnie na nowo. A ponieważ pojęcia i za­
sady wszelkich umiejętności, które dotyczą słusznego
postępowania, zawarte są w nauce mądrości zwa­
nej filozofią, przeto umyśliłem sobie naukę tę jasno
przedstawić po łacinie. Postanowiłem tak nie dlatego,
iżby nie można było nauczyć się filozofii z pism
greckich i od greckich uczonych, lecz dlatego, iż
zawsze byłem zdania, że ziomkowie nasi we wszyst­
kim bądź sami wykazali większą mądrość niż Grecy,
bądź udoskonalili to, co od nich przejęli, oczywiście
jeśli uznali za warte zachodu. Wszak nie ulega 2
wątpliwości, że zarówno pilniej jak i sumienniej od
nich przestrzegamy obyczajów i zwyczajów oraz tro­
szczymy się o rodziny i majętności; Rzeczpospolitą
zaś przodkowie nasi kierowali na pewno przy po-
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t . I I I 31
482 Rozmowy tuskulańskie

mocy lepszych urządzeń i praw. A co dopiero mó­


wić o rzemiośle wojennym? W tej dziedzinie ziom­
kowie nasi zdobyli wielką przewagę męstwem,
a jeszcze bardziej karnością. Tego wreszcie, do czego
doszli dzięki właściwościom charakteru, a nie dzięki
uczoności, nie można porównać ani z Grecją, ani
z żadnym innym narodem. Jakiż bowiem naród
odznaczał się tak wielką powagą, tak wielką sta­
łością, wielkodusznością, rzetelnością i wiernością,
któryż jaśniał tak wspaniałymi cnotami wszelkiego
rodzaju, iżby dało się go porównać z naszymi
przodkami? Grecja przewyższała nas w nauce i we
wszystkich rodzajach piśmiennictwa. Lecz łatwo było
pokonać na tym polu tych, którzy nie stawiali oporu.
U Greków przecież najdawniejszą odmianą ludzi
wykształconych byli poeci: Homer i Hezjod żyli
przed założeniem Rzymu, Archiloch zaś za pano­
wania Romulusa; my więc przyswoiliśmy sobie
sztukę poetycką znacznie później. Liwiusz wystawił
sztukę teatralną dopiero około roku 510 po zało­
żeniu Rzymu, za konsulatu Gajusa Klaudiusza,
syna Cekusa, i Marka Tuditana, a na rok przed
narodzeniem Enniusza, który był starszy od Plautusa
i Newiusza.
Późno tedy przodkowie nasi zapoznali się z poetami
lub ich uznali. Wprawdzie w Początkach jest
wzmianka, że biesiadnicy w czasie uczt zwykle przy
wtórze fletu opiewali cnoty sławnych ludzi, jednakże
ten rodzaj sztuki nie cieszył się szacunkiem; świad­
czy o tym mowa Katona, w której zarzucił Markowi
Nobiliorowi, iż haniebnie postąpił zabierając do pro-
Rozmowy tuskidańskie 483

wincji poetów. A przecież wiemy, że ów konsul


zabrał do Etolii Enniusza. Im mniej zaś ceniono
poetów, tym mniejszy był też zapał do poezji. Je­
żeli jednak zjawił się ktoś wybitnie uzdolniony w tym
kierunku, sława jego niemal że równała się sławie
Greków. Czyż sądzimy, że nie pojawiłoby się i u nas 4
wielu Polikletów i Parrazj uszów, gdyby Fabiuszowi,
człowiekowi bardzo znakomitego rodu, poczytano
za zaletę, że malował? Uznanie sprzyja rozwojowi
sztuki, a sława budzi u wszystkich zapał do nauki,
odłogiem natomiast leży zawsze to, czego nikt nie
ceni. Według Greków najwyższe wykształcenie wy­
raża się w śpiewie i muzyce. Toteż ponoć Epami-
nondas, moim zdaniem najznakomitszy mąż Gre­
cji, dobywał piękne tony ze strun; Temistoklesa
zaś, gdy parę lat przedtem w czasie uczty wzbra­
niał się grać na lutni, uznać miano za niezbyt wy­
kształconego. Kwitnęła więc w Grecji muzyka
i wszyscy się jej uczyli, a kto się na niej nie znał, ucho­
dził za niedouczonego. Wielkim uznaniem cieszyła s
się też u Greków geometria; nikt też u nich nie za­
żywał większej sławy aniżeli matematycy. Tymcza­
sem my ograniczyliśmy zakres tej umiejętności pa­
trząc tylko na jej przydatność w pomiarach i obli­
czeniach.
Wcześnie natomiast zaczęliśmy się zachwy- 3
cać mówcami; zrazu nie bardzo wykształconymi,
lecz składnymi w mowie, a później wykształ­
conymi. Zgodnie bowiem z tradycją Galba, Afry-
kańczyk i Lcliusz byli ludźmi wykształconymi; a już
Kato, który ich wyprzedzał wiekiem, potem Le-
31*
484 Rozmowy tuskulańshie

pidus, Karbo i Grakchowie byli miłośnikami


nauki. Odtąd aż do dzisiejszych czasów mieliśmy
tak wielkich mówców, że niewiele lub wcale nie
ustępowali Grekom. Filozofia leżała odłogiem
aż do naszych czasów i żadne dzieło łacińskie
nie dodało jej blasku. Poczuwam się więc do obo­
wiązku uprzystępnienia jej i pobudzenia do roz­
woju, aby, jeśli zdołam, przysłużyć się swoim współ­
obywatelom także teraz, kiedy nie biorę udziału
w życiu publicznym, skoro oddałem im pewne
usługi, gdy byłem zajęty sprawami państwa. Tym
więcej zaś wysiłku będę musiał w to włożyć, że jest
już pono wiele dzieł łacińskich, które beztrosko na­
pisali owi mężowie, zapewne bardzo zacni, lecz
nie dość uczeni. Może się też zdarzyć, iż ktoś słusznie
myśli, ale nie potrafi gładko wyrazić tego, co myśli.
Lecz gdy ktoś powierza swoje myśli pismu, choć
nie potrafi ich uporządkować i jasno wyrazić ani
przyciągnąć czytelnika jakimś powabem, świadczy
to, że człowiek ten niepowściągliwie nadużywa wol­
nego czasu i pisma. Toteż ci ludzie sami tylko wraz
ze swymi najbliższymi czytają swoje książki i nikt
ich nie tknie oprócz tych, co chcą sobie pozwolić
na tęż samą swobodę pisarską. Stąd też, skoro własną
pilnością przyczyniłem nieco chwały sztuce wymowy,
daleko staranniej odsłaniać będę źródła filozofii,
z których czerpała również tamta sztuka.
Lecz podobnie jak Arystoteles, człowiek niezwykle
uzdolniony i o szerokiej wiedzy, pod wpływem
sławy, jaką zyskał mówca Izokrates, zaczął uczyć
młodzież także wymowy i łączyć mądrość z tą
Rozmowy tuskulamkie 485

sztuką, tak i ja uważam za stosowne nie porzucać


dotychczasowego zamiłowania do wymowy, zaj­
mując się równocześnie i tą nauką, bardziej ważną
i pożyteczną. Zawsze bowiem byłem zdania, że
doskonała jest tylko ta filozofia, która potrafi o naj­
poważniejszych zagadnieniach rozprawiać obszer­
nie i ozdobnie. Ćwiczyłem się w tym z takim zapałem,
że już nawet odważyłem się miewać wykłady na spo­
sób grecki. Na przykład niebawem po twoim od-
jeździe, gdy bawiło w mej tuskulańskiej posiadłości
wielu przyjaciół, próbowałem w tej sztuce swych
uzdolnień. Jak uprzednio wygłaszałem dla wprawy
próbne mowy w spirawach sądowych, czego nikt
nie czynił dłużej niż ja , tak teraz na starość ćwiczę
się w wykładach filozoficznych. Prosiłem o podanie
dowolnego tematu. Mówiłem o tym siedząc lub
przechadzając się. Wykłady, jak je nazywają Grecy,
z tych pięciu dni zebrałem w tyluż księgach. Od­
bywało się to w ten sposób, żę gdy ten, kto zapropo­
nował temat, wypowiedział swoje zdanie, ja wypowia­
dałem przeciwne. Jak wiesz, jest to stary sokra­
tyczny sposób zbijania cudzych poglądów. Albo­
wiem Sokrates mniemał, że w ten sposób najłatwiej
jest dociec, co jest najbardziej podobne do prawdy.
Lecz żeby lepiej ukazać nasze rozmowy, przedsta­
wię je tak, jak się toczyły, a nie tak, jak gdybym
je opowiadał. Otóż rozmowa zawiązała się tak:
Słuchacz: Według mego zdania śmierć jest złem.
Marek: Dla tych, co umarli, czy dla tych, co
muszą umrzeć?
Słuchacz; Dla jednych, i dla drugich.
486 Rozmowy tuskulańskU

Marek: Jest więc nieszczęściem, skoro jest złem?


Słuchacz: Z pewnością.
Marek: Zatem nieszczęśliwi są i ci, których
śmierć już spotkała, i ci, których spotka?
Słuchacz: Tak mi się zdaje.
Marek: Nie ma więc człowieka, który by nie był
nieszczęśliwy?
Słuchacz: Zgoła nie ma.
Marek: A więc, jeżeli chcesz być w zgodzie z sa­
mym sobą, to wszyscy, zarówno ci, co się narodzili,
jak i ci, co się narodzą, nie tylko są nieszczęśliwi,
ale ponadto nieszczęśliwi wiecznie. Albowiem gdy­
byś powiedział, że nieszczęśliwi są tylko ci, co mu­
szą umrzeć i nie wyłączył nikogo z tych, co żyją —
bo wszyscy muszą umrzeć — to kresem nieszczęścia
byłaby śmierć. Ponieważ jednak umarli też są nie­
szczęśliwi, rodzimy się przeto na wieczne nieszczę­
ście. Z konieczności bowiem nieszczęśliwi są ci, co
umarli sto tysięcy lat temu, a raczej każdy, kto się
tylko narodził.
Słuchacz: Tak właśnie sądzę.
Marek: Powiedz, proszę, czy cię przeraża trój-
głowy Cerber w podziemiach, szum Kocytu, prze­
prawa przez Acheront, Tantal, co „podbródkiem
dotyka powierzchni rzeki, a udręczony jest pragnie­
niem“, czy też to, że
Syzyf toczy głaz / Oblewając się potem z wysiłku, a nic
nie posuwa się naprzód?
A może budzą w tobie lęk nieubłagani sędziowie,
Minos i Radamantus? Przed nimi nie będzie cię
bronił ani Lucjusz Krassus, ani Marek Antoniusz.
Rozmowy tuskulańskie 487

Nie będziesz też mógł wezwać na pomoc Demoste-


ńesa, jakkolwiek sprawa toczyć się będzie przed
greckimi sędziami. T y sam wobec bardzo licznego
zgromadzenia będziesz musiał wygłosić mowę we
własnej obronie. Może tego się boisz i dlatego
uważasz śmierć za wieczne nieszczęście?
Słuchacz: Czy sądzisz, że jestem tak dalece nie­
rozumny, iżbym w tó wszystko wierzył?
Marek: A czyż ty w to nie wierzysz?
Słuchacz: Ani trochę.
Marek: Na Herkulesa, kiepsko mówisz.
Słuchacz: A dlaczegóż to, proszę?
Marek: Bo potrafiłbym zabłysnąć wymową gdy­
bym mówił przeciwko tym wierzeniom!
Słuchacz: Któż by nie potrafił przy takiej ■
sposobności? Cóż to bowiem za sztuka obalać te
twory fantazji poetów i malarzy?
Marek: A jednak filozofowie poświęcili całe księgi
na ich zwalczanie.
Słuchacz: To wielka niedorzeczność. Któż bo­
wiem jest tak nierozsądny, iżby obchodziły go te
twory fantazji?
Marek: Jeżeli zatem w podziemnym świecie nie
ma łudzi nieszczęśliwych, to nie ma tam nikogo.
Słuchacz: Tak właśnie sądzę.
Marek: Gdzież więc przebywają lub gdzie za­
mieszkują ci, których zwiesz nieszczęśliwymi? Skoro
bowiem istnieją, nie jest możliwe, by nie było ich
nigdzie.
Słuchacz: Ale ja właśnie myślę, że ich nie ma
nigdzie.
488 Rozmowy tuskulańskie

Marek: Nie istnieją więc w ogóle?


Słuchacz: Tak jest; a jednak są nieszczęśliwi
właśnie dlatego, że nie istnieją.
n Marek: Wolałbym raczej, żebyś obawiał się Cer­
bera, niż żebyś mówił tak nierozważnie.
Słuchacz: Jak to?
Marek: Przecież o tym samym mówisz równo­
cześnie, że istnieje i że nie istnieje. Gdzie twoja
bystrość? Mówiąc, że ktoś jest nieszczęśliwy, stwier­
dzasz, że istnieje ten, kto nie istnieje.
Słuchacz: Nie jestem tak tępy, iżby to twierdzić.
Marek: Cóż więc twierdzisz?
Słuchacz: Że nieszczęśliwy jest na przykład M a­
rek Krassus, który postradał przez śmierć wielkie
bogactwa, nieszczęśliwy Gnejus Pompejusz, który
został pozbawiony tak wspaniałej sławy, nieszczę­
śliwi są wreszcie wszyscy, którzy nie oglądają już
słonecznego światła.
Marek: Wracasz do tego samego. Bo jeśli są nie­
szczęśliwi, to muszą istnieć; a twierdziłeś właśnie,
że nie istnieją ci, co umarli. Jeżeli zaś nie istnieją,
to muszą być niczym; nie są więc również nieszczę­
śliwi.
. Słuchacz: Być może nie dość dobrze wyrażam
swoje myśli; myślę bowiem, że największym nie­
szczęściem jest właśnie nie istnieć, jeśli się uprzednio
istniało.
13 - Marek: Jak to? Czy jest to większe nieszczęście, niż
w ogóle nigdy nie istnieć? A więc ci, co się jeszcze nie
narodzili, już są nieszczęśliwi, ponieważ nie istnieją;
my zaś, skoro po śmierci będziemy nieszczęśliwi,
Rozmowy hiskulańskie 489

byliśmy nieszczęśliwi pierwej, niż się narodziliśmy.


Tymczasem ja nie przypominam sobie, iżbym był
nieszczęśliwy, zanim się urodziłem; jeśli masz lepszą
pamięć, chciałbym wiedzieć, co pamiętasz o sobie.
Słuchacz: Tak żartujesz, jak gdybym twierdził, 7
że nieszczęśliwi są ci, co się nie narodzili, a nie ci, co
umarli.
Marek: Mówisz więc, że oni istnieją.
Słuchacz: Wcale nie; są nieszczęśliwi przez to,
że istnieli, a nie istnieją.
Marek: Czyż nie widzisz, że prawisz sprzeczności?
Bo coż jest tak bardzo sprzeczne jak to, że w ogóle
jest czymś, nie mówiąc już, że jest nieszczęśliwy
ktoś, kto nie istnieje? Czy wyszedłszy z Bramy Ka-
peńskiej i patrząc na groby Kalatyna, Scypionów,
Serwiliuszów i Metellusów myślisz, że oni są nie­
szczęśliwi?
Słuchacz: Ponieważ łapiesz mnie za słowa, nie
będę już mówił, że są nieszczęśliwi, lecz jedynie
będę nazywać ich nieszczęśliwymi już przez to samo
że nie istnieją.
Marek: Nie mówisz więc: Marek Krassus jest nie­
szczęśliwy, lecz tylko: nieszczęśliwy Marek Krassus?
Słuchacz: Właśnie tak.
Marek: Jak gdyby nie było konieczne, iżby c o r m
kolwiek, o czym w ten sposób mówić będziesz, albo
istniało, albo nie istniało! Czyżbyś, choćby powierz­
chownie, nie znał zasad dialektyki? Na samym wstę­
pie stwierdza się tam bowiem: każde twierdzenie
(taka nazwa przychodzi mi na razie na myśl dla
terminu a£t<op,a; jeżeli potem znajdę lepszą, będę
490 Rozmowy tuskulańskie

się nią posługiwał), a więc twierdzenie to wy­


rażenie, które jest prawdziwe lub fałszywe. Gdy więc
powiadasz: „Nieszczęśliwy Marek Krassus“ , to albo
stwierdzasz: Krassus jest nieszczęśliwy, tak iż można
orzec, czy jest to prawdą lub fałszem, albo w ogóle
nic nie stwierdzasz.
Słuchacz: No dobrze; zgoda, że ci, co umarli,
nie są nieszczęśliwi, bo wymusiłeś, iżbym przyznał,
że ci, co wcale nie istnieją, nie mogą też być nie­
szczęśliwi. Czy jednak my, ęo żyjemy, nie jesteśmy
nieszczęśliwi przez to, że musimy umrzeć? Jakież
bowiem zadowolenie może dać życie, gdy w dzień
i w nocy trzeba myśleć, że przyjdzie nam wnet
umrzeć?
Marek: Czy zdajesz sobie sprawę, jak wielką
udrękę usunąłeś z ludzkiego życia?
Słuchacz: W jakiż to sposób mianowicie?
Marek: Gdyby przecież śmierć była nieszczęściem
także dla zmarłych, doznawalibyśmy w życiu ja ­
kiegoś nieskończonego i wiecznego zła. Teraz oto
widzę metę; gdy się do niej dobiegnie, nie należy
obawiać się niczego więcej. Zdaje mi się jednak,
że ty podzielasz zdanie Epicharma, człowieka o ży­
wym umyśle i nie bez dowcipu, jak to zwykle u Sy­
cylijczyków.
Słuchacz: Jakież to zdanie? Ja. go nie znam.
Marek: Jeśli potrafię, przytoczę je po łacinie.
Wiesz przecież, że nie mam zwyczaju mówić po
grecku w łacińskiej rozmowie, więcej niż po łacinie
w greckiej.
Rozmowy tuskulańskie 491

Słuchacz: I słusznie. Lecz jakież jest w końcu


owo zdanie Epicharma?
Marek: „Nie chcę umierać, lecz za nic mam, że
będę zmarłym“ .
Słuchacz: Owszem, przypominam sobie to po
grecku. Ale ponieważ zmusiłeś mnie, iżbym się
zgodził, że ci, co umarli, nie są nieszczęśliwi, spraw,
jeśli potrafisz, iżbym również nie uważał za zło tego,
że trzeba umrzeć.
Marek: To już wcale nie wymaga trudu; zamiary )6
moje są daleko śmielsze.
Słuchacz: Dlaczegóż to nie wymaga trudu? Albo
cóż to za daleko śmielsze zamiary?
Marek: Dlatego, że skoro po śmierci nie dzieje
się nic złego, to złem nie jest również śmierć, jako
że bezpośrednio po niej następuje okres pośmiertny,
w którym, jak przyznałeś, nie ma nic złego. Przeto
i to, że trzeba umrzeć, nie jest złem; jest to bowiem
konieczne przejście do tego, co, jak zgodziliśmy się,
nie jest złem.
Słuchacz: Proszę, wyłóż to obszerniej. Bo te zbyt
zawiłe wywody zmuszają mnie raczej do tego, iż­
bym nie zaprzeczył im, niż do tego, iżbym się z nimi
zgodził. Ale jakież to są owe śmielsze zamiary, o któ­
rych wspomniałeś?
Marek: Wykazać, o ile potrafię, że śmierć nie
tylko nie jest złem, ale że nawet jest dobrem.
Słuchacz: Tego wcale nie wymagam, ale chętnie
posłucham. Chociażbyś bowiem nie dokazał, czego
chcesz, to jednak może dowiedziesz, że śmierć nie
492 Rozmówi' tuskulańskie

jest złem. Nić będę ci jednak przerywał; wolę słu­


chać dłuższej przemowy.
17 Marek: Jak to, nawet nie odpowiesz, jeśli cię
0 coś zapytam?
Słuchacz: Byłoby to niegrzecznie, lecz wolę, że­
byś nie zadawał pytań, jeśli to nie będzie konieczne.
9 Marek: Spełnię twoje życzenie i wyjaśnię, co
chcesz, jeśli potrafię, jednakże nie tak, jak Apollo
Pityjski, iżby to, co powiem, było pewne i niewzru­
szone, lecz tak, jak zwykły śmiertelnik, jeden z wielu,
który idzie za prawdopodobnym domysłem. Nie
czuję się bowiem na siłach wykroczyć poza to, co
zdaje mi się podobne do prawdy. Rzeczy pewne
niech głoszą ci, co twierdzą, że można je pojąć, i ci,
co oświadczają, że są mądrzy.
Słuchacz: Mów, jak uważasz za słuszne; gotów
jestem słuchać.
18 Marek: Najpierw trzeba zobaczyć, czym jest sama
śmierć, która wydaje się rzeczą tak dobrze znaną.
Otóż niektórzy sądzą, że śmierć jest odłączeniem
duszy od ciała. Inni zaś myślą, że nie jest to odłą­
czenie, lecz że jednocześnie ginie i dusza, i ciało,
że dusza gaśnie w ciele. Spośród tych, co myślą,
że dusza odłącza się, jedni są zdania, że ona na­
tychmiast się rozpływa, inni, że trwa długo, jeszcze
inni, że trwa wiecznie. Wielka też jest niezgoda,
gdy chodzi o to, czym jest dusza, gdzie jest i skąd
się zjawia. Dla jednych samo serce, cor, jest duszą.
Stąd mówi się o ludziach, że są excordes, vecordes
1 concordes, to znaczy nierozumni, pozbawieni ro­
zumu i jednomyślni, a Nazyka, ów roztropny kon-
Rozmowy tuskulańskic 4 93

sul dwukrotny, miał przydomek Corculum, czyli Ser­


duszko i stąd też wyrażenie:
Człowiek wielkiego serca, roztropny Eliusz Sekstus.

Empedokles uważa, że duszą jest krew, która prze- 1»


nika serce. Innym wydaje się, że zasadniczym ele­
mentem duszy jest jakaś część mózgu. Jeszcze inni
są zdania, że ani samo serce, ani żadna część mózgu
nie jest duszą, i twierdzą, że dusza ma tylko siedlisko
według jednych w sercu, według innych w mózgu.
Wkońcu niektórzy utożsamiają duszę, animus, z tchnie­
niem, anima, jak to czynią zwykle ziomkowie nasi.
Świadczy o tym jej nazwa. Albowiem mówimy:
agere animam (to znaczy oddać ducha) i efflare ani-
mam (to znaczy wyzionąć ducha) oraz powiadamy
o ludziach że są animosi (to znaczy pełni życia) i betie
animati (to znaczy dobrze usposobieni); używamy
też wyrażenia ex animi sententia (to znaczy szcze­
rze) . Sama dusza została też tak nazwana od tchnie­
nia. Według stoika Zenona dusza to ogień. Właśnie 10
te przeze mnie wymienione poglądy, że dusza to
serce, mózg, tchnienie, ogień, są najbardziej roz­
powszechnione. Inne poglądy głosili tylko nieliczni.
Na przykład, bardzo dawno temu starzy filozofowie,
a w czasach nam najbliższych Arystoksenus, znawca
muzyki i jednocześnie filozof, uważał, że dusza to
jakieś zestrojenie ciała, podobne do tego, co w śpie­
wie i muzyce nazywamy harmonią: (ap[j,ovia); za­
leżnie od natury i kształtu całego ciała powstają różne
drgania, jak tony w śpiewie. Natchnieniem była dla 20
niego sztuka, a przecież tę myśl już dawno przedtem
494 Rozmowy tuskidańskie

wypowiedział i rozwinął Platon. Ksenokrates twier­


dził, że dusza nie ma kształtu i zupełnie nie jest
podobna do ciała; mówił, że jest ona liczbą, która
ma największe znaczenie w naturze, jak to przed­
tem mniemał Pitagoras. Nauczyciel Ksenokratesa,
Platon, wyobrażał sobie duszę jako coś troistego.
Główny jej składnik, czyli rozum, umiejscowił w gło­
wie, jak gdyby na szczycie; dwa pozostałe, gniew
i pożądliwość, podporządkował rozumowi i umiej­
scowił gniew w piersiach, pożądliwość zaś pod prze­
poną. Dicearch przedstawił w trzech księgach roz­
mowę, która odbyła się w Koryncie, i w pierwszej
księdze oddał głos wielu rozprawiającym uczonym,
w dwóch pozostałych zaś wprowadził pewnego
starca, Ferekratesa z Ftyi, o którym powiedział,
że pochodzi od Deukaliona. Ten twierdzi, że dusza
jest zgoła niczym, że jest to nazwa całkiem pusta
i że bezpodstawnie używa się wyrażeń, które mają
oznaczać istoty obdarzone duszą. Nie ma duszy
czy też tchnienia ani w człowieku, ani w zwierzę­
ciu. Wszelka zdolność, dzięki której coś czynimy
lub odczuwamy, jest równomiernie rozsiana we
wszystkich żywych ciałach i jest nieodłączna od
ciała; nie istnieje ona sama przez się i nie ma ni­
czego prócz ciała, jednego i prostego, które jest tak
ukształtowane, że żyje i czuje z mocy samych praw
22 natury. Arystoteles, który znacznie przewyższa
wszystkich umysłem i rzetelnością (zawsze wyłą­
czam tu Platona), przedstawiwszy owe cztery znane
rodzaje żywiołów, z których wszystko bierze począ­
tek, twierdzi, że istnieje jakoby jakiś piąty żywioł,
Rozmowy tuskulańskie 495

z którego wywodzi się myśl. Jest on bowiem zda­


nia, że myślenie, przewidywanie, uczenie się, naucza­
nie, pamiętanie, wynajdywanie czegoś i liczne inne
czynności, jak to, iż kochamy i nienawidzimy,
chcemy i boimy się, smucimy się i cieszymy oraz
tym podobne — że to wszystko nie mieści się w owych
czterech rodzajach żywiołów. Dodaje więc piąty ro­
dzaj, bez nazwy, i zgodnie z tym samą duszę nazywa
nowym mianem EvBeXŁy£iai; które oznacza jak
gdyby jakiś nieustanny i wieczny ruch.
Takie są mniej więcej poglądy na duszę, jeśli
przypadkiem jakiegoś nie zapomniałem. Pomińmy
tu Demokryta, który był wprawdzie wybitnym czło­
wiekiem, tworzył jednak duszę z jakiegoś przypad­
kowego połączenia lekkich ciałek kulistych; dla
atomistów bowiem nie ma nic, co by nie powstało
z wielkiej ilości atomów. Który z tych poglądów
jest prawdziwy, bóg jakiś może wiedzieć; który jest
najbardziej zbliżony do prawdy, to wielkie pytanie.
-Czy więc wolisz, abyśmy rozstrzygali o słuszności
tych poglądów, czy też byśmy powrócili do pier­
wotnego zagadnienia?
Słuchacz: Chciałbym wprawdzie i jednego, i dru­
giego, gdyby to było możliwe, jednakże trudno te
rzeczy połączyć. Dlatego też, jeśli można uwolnić
się od obawy śmierci nie rozstrzygając słuszności
owych poglądów, mówmy o tym; jeśli to jest nie­
możliwe bez wyjaśnienia istoty duszy, mówmy teraz
o niej, o ile ci to dogadza, a o tamtej rzeczy innym
razem.
Marek: Widzę, że tak wolisz, i sądzę, że tak też
496 Rozmowy tuskulańskie

będzie wygodniej. Którykolwiek bowiem z poglą­


dów, jakie przedstawiłem, jest prawdziwy, wynika
z nich wniosek, że albo śmierć nie jest złem, albo
jest wręcz dobrem. Albowiem jeżeli duszą jest serce
czy krew, czy mózg, to na pewno zginie ona wraz
z resztą ciała, jako że jest ciałem; jeżeli jest nią
tchnienie, to prawdopodobnie rozpłynie się; jeżeli
ogień, to wygaśnie; jeżeli harmonia Arystoksena, to
się rozstroi. A cóż mam powiedzieć o Dicearchu,
który twierdzi, że dusza jest zgoła niczynl? Zgodnie
z wszystkimi tymi poglądami nic nie może do­
sięgnąć nikogo po śmierci; jednocześnie z życiem
tracimy bowiem zdolność doznawania wrażeń, a kto
nie doznaje wrażeń, tego już nic nie obchodzi. Po­
glądy pozostałych filozofów — i może to ci się po­
doba — dają nadzieję, że dusze po wyjściu z ciał
mogą dostać się do nieba, jak gdyby do swego miesz­
kania.
Słuchacz: Istotnie, pociąga mnie ten pogląd i po
pierwsze chciałbym, żeby tak było, a po drugie,
jeśli nawet tak nie jest, prosiłbym, żeby mnie ktoś
0 tym przekonał.
Marek: Na co więc potrzebny ci jest mój trud?
Czy mogę przewyższyć wymową Platona? Przeczytaj
uważnie jego dzieło traktujące o duszy, a niczego
już nie będziesz pragnął.
Słuchacz: Doprawdy przeczytałem je, i to wie­
lokrotnie, lecz nie wiem, jak to się dzieje, że gdy
czytam, zgadzam się z nim, kiedy zaś odłożę książkę
1 sam zaczynam rozmyślać o nieśmiertelności du­
szy, zgoda owa całkowicie znika.
Rozmowy tuskulańskie 497

Marek: Jakże to? Godzisz się zatem, że dusze


albo nadal żyją po śmierci, albo wskutek samej
śmierci giną?
Słuchacz: Godzę się, zaiste.
Marek: Co się więc dzieje, jeśli nadal żyją?
Słuchacz: Przypuszczam, że są szczęśliwe.
Marek: A jeśli giną?
Słuchacz: Nie są nieszczęśliwe, jako że nie ist­
nieją; zgodziłem się na to przed chwilą, zmuszony
przez ciebie.
Marek: Jakże więc albo też dlaczego twierdzisz,
że śmierć wydaje ci się złem, skoro ona albo uczyni
nas szczęśliwymi, jeśli dusze nadal żyją, albo nie
uczyni nas nieszczęśliwymi, jeśli nie będziemy ni­
czego odczuwali?
Słuchacz: Jeśli nie nuży to ciebie, to wykaż, o ile
potrafisz, najpierw, że dusze nadal żyją po śmierci,
a następnie, jeśli ci się to całkowicie nie uda (bo to
jest rzecz trudna), udowodnij, że śmierć pozbawiona
jest wszelkiego zła. Bo ja się obawiam tego właśnie,
iż złem nie jest sama utrata zdolności doznawania
wrażeń, lecz to, że koniecznie musimy ją utracić.
Marek: Aby wykazać słuszność poglądu, którego
zgodnie z twoim życzeniem mam dowieść, mogę
posłużyć się najlepszymi świadectwami (co we wszel­
kich sprawach zwykle ma i powinno mieć naj­
większe znaczenie), i to najpierw z całej starożyt­
ności, która prawdopodobnie miała tym lepsze ro­
zeznanie tego, co prawdziwe, im mniej była odległa
od narodzin ludzkości i od ludzi, którzy bezpośrednio
pochodzili od bogów. Otóż owi dawni ludzie, zwani
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t. I I I 32
498 Rozmowy tuskutańskie

starożytnymi przez Enniusza, mieli wpojone prze­


świadczenie, że zmarli zachowują zdolność dozna­
wania wrażeń i że człowiek nie zostaje unicestwiony
przez śmierć tak, iżby całkowicie ginął. Można wno­
sić o tym zarówno z wielu innych rzeczy, jak i z prze­
pisów prawa kapłańskiego oraz z obrzędów pogrze­
bowych; ludzie obdarzeni najgłębszym umysłem ani
nie przestrzegaliby ich tak skrupulatnie, ani nie
uznaliby ich pogwałcenia za niedopuszczalny grzech,
gdyby nie tkwiło w ich umysłach przekonanie, że
śmierć nie jest pogrążeniem w nicość, które wszystko
rujnuje i niszczy, lecz jak gdyby zmianą miejsca
zamieszkania i sposobu życia, i że zwykle wiedzie szla­
chetnych mężów i niewiasty do nieba, pozostałych zaś
ludzi zatrzymuje pod ziemią zachowując jednak nadal
ich istnienie. Dlatego to według mniemania naszych
ziomków „Romulus na wieki żyje w niebie z bogami“ ,
jak to powiedział Enniusz zgodnie z tradycją. Dla­
tego to Grecy uważają Herkulesa za tak wielkiego
i potężnego boga, co przeniosło się do nas i roz­
przestrzeniło się aż do Oceanu. Dlatego taką samą
sławą cieszy się Liber, syn Semeli, oraz bracia Tyn-
darydzi, którym się przypisuje, że nie tylko poma­
gali narodowi rzymskiemu do zwycięstwa w bitwach,
lecz że byli też zwiastunami zwycięstw. A dalej, czy
Ino, córka Kadmusa, zwana przez Greków Aeuxo-
•&ea, nie jest czczona przez ńaszych ziomków jako
Matuta? Czyż wreszcie, aby już nie szukać dalszych
przykładów, całe niebo nie jest pełne bóstw po­
chodzenia ludzkiego? Gdybym zechciał zbadać do­
kładnie stare podania i wydobyć z nich to, co prze-
Rozmowy tmkulańskie 499

kazali greccy pisarze, okazałoby się, że nawet bo­


gowie uchodzący za najstarszych, odeszli do nieba
z ziemi. Zapytaj, czyje groby pokazują w Grecji,
i przypomnij sobie, jako że jesteś wtajemniczony,
czego naucza się w misteriach, a wtedy dopiero
zrozumiesz, jak szeroko jest rozpowszechnione to
mniemanie. Lecz ci, co nie znali jeszcze fizyki,
którą zaczęto się zajmować wiele lat później, ży­
wili tylko takie przekonania, jakie narzuciła im na­
tura; nie rozumieli istoty i przyczyny zjawisk i często
bywali pod wrażeniem jakichś zjaw, zwłaszcza
nocnych, tak iż wydawało im się, że zmarli nadal
żyją-;
Zdaje się, iż w istnienie bogów wierzymy głównie 3o
dlatego, że nie ma tak barbarzyńskiego ludu ani tak
dzikiego człowieka, ażeby była mu obca myśl o bo­
gach. Wielu ma fałszywe pojęcie o bcgach, co zwykle
wypływa ze złych obyczajów; jednakże wszyscy są
przekonani o istnieniu istoty i mocy boskiej. I nie
dlatego, by umówili się czy porozumieli między sobą;
przekonanie to nie utwierdziło się też dzięki insty­
tucjom czy przepisom prawnym. Powszechne prze­
konanie. zaś należy w każdej sprawie uważać za
prawo natury. A czyż istnieje człowiek, który by
nie opłakiwał śmierci swoich bliskich przede wszyst­
kim dlatego, że sądzi, iż są oni pozbawieni przy­
jemności życia? Odbierz to przekonanie, a usu­
niesz żałobę. Przecież nikt nie rozpacza nad własną
przykrością; być może, iż martwi się i smuci.
Atoli lament pogrzebowy i pełen bólu płacz po­
chodzi stąd, iż jesteśmy przeświadczeni, że ukochana
32*
50Ó Rozmowy tuskulańskie

przez nas osoba została pozbawiona przyjemności


życia i że to czuje. Żywimy zaś to przeświadczenie
^ pod wpływem naszych naturalnych skłonności, a nie
z rozumu czy nauki. Lecz najważniejszym dowodem
nieśmiertelności duszy jest to, że sama natura mil­
cząco wydaje wyrok w tej sprawie, skoro wszyscy
jak najbardziej troszczą się o to, co będzie po
śmierci. O czym myśli „Ten, co sadzi drzewa, które
mają przynieść pożytek następnemu pokoleniu",
jak powiada Stacjusz w komedii Synephebi, jeśli nie
o tym, że i przyszłe czasy należą do niego? Skrzętny
rolnik sadzi tedy drzewa, których owocu sam nigdy
nie będzie oglądał; a czy wielki mąż nie sadzi praw,
instytucji, ustroju państwowego? A płodzić dzieci,
przekazywać imię, przysposabiać synów, troszczyć
się o testamenty, nagrobki, napisy na grobach, cóż
32 to innego, jeśli nie myśleć o przyszłości?
A dalej, czy wątpisz, iż za wzór należy brać naj­
piękniejszy charakter? A kto spośród ludzi odzna­
cza się piękniejszym charakterem niż ci, co uważają,
że się urodzili, by nieść pomoc ludziom, opiekować
się nimi i ich chronić? Herkules odszedł do bogów;
nigdy by tam nie dotarł, gdyby nie usłał sobie tej drogi,
gdy przebywał pomiędzy ludźmi. Są to dawne
15 przykłady i uświęcone powszechną czcią. O czym
zaś naszym zdaniem myśleli liczni i wielcy mężo­
wie naszej Rzeczypospolitej, którzy za nią ponieśli
śmierć? Czy nie o tym, by sława ich imienia nie skoń­
czyła się wraz z życiem? Nikt nigdy nie narażałby
się na śmierć za ojczyznę, gdyby nie spodziewał
się nieśmiertelności. Temistokles mógł przecie pę­
Rozmowy tuskulańskie 501

dzić spokojny żywot, mógł to czynić Epaminondas


i, aby nie uciekać się do odległych w czasie i obcych
przykładów, mogłem był i ja to czynić, ale nie wiem,
jak się to dzieje, że w ludzkich umysłach kryje się
jak gdyby jakieś przeczucie przyszłych czasów, przy
czym jest ono tym silniejsze i tym bardziej widoczne,
im człowiek jest głębszy i wznioślejszy. Gdyby po­
zbawić ludzi tego przeczucia, któż byłby tak szalony,
by żyć stale wśród trudów i niebezpieczeństw? Mó- 34
wię o mężach stanu. A poeci? Czy oni nie pragną
sławy po śmierci? Skąd więc to zdanie:
Patrzcie, obywatele, na wizerunek starego Enniusza! / On
opiewał wielkie czyny naszych ojców...?

Domaga się on sławy jako nagrody od tych ludzi,


których ojców opromienił sławą; on też powiada:
Niech nikt nie czci mnie Izam i... / Dlaczego? Bo żyję i wieść
niesie moje imię z ust do ust.

Lecz dlaczego poprzestać na poetach? Każdy twórca


pragnie sławy po śmierci. Po cóż bowiem Fidiasz
umieścił na puklerzu Minerwy twarz podobną do
swojej, gdy nie godziło się wyryć imienia? A cóż
czynią nasi filozofowie? Czy nie wypisują swoich
imion nawet na tych książkach, w których mówią
o pogardzie sławy? 35
Jeżeli powszechne przekonanie jest głosem na­
tury i jeżeli wszyscy godzą się wszędzie na to, że jest
coś takiego, co obchodzi zmarłych, to i my także
winniśmy być tego samego zdania. A jeżeli wie­
rzymy, że ci, co górują nad innymi umysłem lub
cnotą, znają najlepiej wpływ natury, jako że sami
502 Rozmowy tuskulańskie

obdarzeni zostali najlepszą naturą, to jest prawdo­


podobne, iż człowiek doskonały, który najbardziej
przyszłości służy, będzie coś odczuwał po śmierci.
Lecz podobnie jak w istnienie bogów wierzymy
dzięki wrodzonym skłonnościom, a przymioty ich
poznajemy rozumem, tak też o dalszym trwaniu
dusz jesteśmy przeświadczeni na podstawie po­
wszechnego przekonania wszystkich narodów, tego
zaś, gdzie dusze przebywają i jakie mają własności,
musimy dociekać z pomocą rozumu. Niewiedza w tej
dziedzinie stworzyła świat podziemny i te okrop­
ności, dla których myślę, że nie bez słuszności mia­
łeś pogardę. Wierzono bowiem, że zmarli pędzą
dalszy żywot pod ziemią, jako że ciała zmarłych
chowa się w ziemi i ziemią się przykrywa, z czego
pochodzi wyraz grzebać *. W ślad za tym wierzeniem
poszły liczne urojenia, które poeci jeszcze wyolbrzy-
37 mili. Wypełniona widownia teatru, na której zgro­
madzone są naiwne kobiecinki i chłopcy, drży wszak
ze strachu słuchając grozą nabrzmiałych strof:
Przybywam tu właśnie od Acherontu stromą i uciążliwą
drogą, / Poprzez pieczary utworzone z olbrzymich głazów,
ostrych i w dół zwisających, / Gdzie stale panuje gęsty mrok
podziemi.

To błędne wierzenie, które, jak mi się zdaje, już


się rozwiało, było tak silnie zakorzenione, że chociaż
ludzie widzieli, iż ciało spalono, to jednak wyobra­
żali sobie, że w podziemnym świecie dzieją się rze­
* W języku łacińskim gra słów: humus — ziemia, humari —
grzebać, czego w języku polskim oddać nie można. (Przyp. tłu­
macza).
Rozmowy tuskulańikie 503

czy, które przecież bez ciał ani nie mogą się dziać,
ani nie dają się pojąć. Nie potrafili oni wyobrazić
sobie dusz, które żyją własnym życiem i dlatego
wynajdywali dla nich jakiś kształt i jakąś postać.
Stąd pochodzi ta cała vexuta Homera, stąd ta vs-
xuop.avT£ia, którą praktykował mój przyjaciel Ap-
piusz; stąd też w naszym sąsiedztwie Jezioro Awer-
neńskie,
Skąd przez otwarte ujście głębokiego Acherontu z mrocz­
nych ciemności / Wywołuje się przy pomocy słonej krwi du­
sze, cienie zmarłych.
I ludzie chcieli, żeby te cienie mówiły, co dziać się
nie może, bez języka i podniebienia ani bez
gardła, klatki piersiowej i płuc o odpowiedniej bu­
dowie i sile. Nie potrafili oni bowiem przedstawić
sobie w myślach niczego i wszystko poddawali pró­
bie wzroku.
Trzeba głębokiego rozumu, by móc oderwać myśl
od zmysłów i odwrócić umysł od nawyków. Przeto,
choć jestem przekonany, że w ciągu tylu wieków
byli także inni filozofowie, którzy twierdzili, że du­
sze ludzkie są wieczne, to jednak z literatury oka­
zuje się, że pierwszy powiedział to Ferecydes Sy­
ryjczyk. Żył on bardzo dawno, bo w czasie, gdy czło­
nek mego rodu sprawował władzę królewską. Pogląd
ten ugruntował najsilniej uczeń Ferecydeśa Pitagoras.
Przybywszy do Italii za panowania Superba, zjednał
sobie Wielką Grecję zarówno dzięki powadze swej
nauki, jak i swym osobistym wpływem; i jeszcze
wiele wieków później imię pitagorejczyków cieszyło
się takim szacunkiem, że nikt spoza ich grona nie
504 Rozmowy tuskulańskie

17 był uważany za uczonego. Lecz powracam do daw­


nych pitagorejczyków. Zazwyczaj nie podawali oni
39 dowodu na swoje twierdzenie, jeśli nie można było
czegoś wyjaśnić z pomocą liczb i rysunków. Pla­
ton przybył podobno do Italii, aby poznać pita­
gorejczyków i zgłębił całą naukę pitagorejską; o wiecz­
ności zaś dusz nie tylko myślał to samo co Pitagoras,
ale nawet pierwszy jej dowiódł. Jeżeli się godzisz,
pomińmy ten dowód i pozostawmy na boku tę całą
nadzieję na nieśmiertelność.
Słuchacz: Zostawisz mnie tak, obudziwszy naj­
żywszą ciekawość? Doprawdy, wolę błądzić wraz
z Platonem, dla którego znam twój szacunek i któ­
rego podziwiam, gdy przemawia twoimi usty, ani­
żeli znać prawdę z pitagorejczykami.
40 Marek: Doskonale! Ja sam przecież równie chęt­
nie bym razem z nim błądził. A więc, czy podobnie
jak w wiele rzeczy, wątpimy również choć trochę —
jako że nas przekonują matematycy — w to, iż zie­
mia, umieszczona w środku świata, jest w porówna­
niu z rozległością całego nieba jak gdyby punktem,
który matematycy nazywają xlvrpov? A dalej, czy
wątpimy, że cechą charakterystyczną czterech ży­
wiołów, z których powstają wszystkie ciała, jest dla
każdego odmienny i jemu właściwy ruch, tak iż
ciała ziemiste i wilgotne mocą własnego dążenia
i własnego ciężaru spadają prostopadle na ziemię
oraz do wody; podobnie zaś jak wyżej wymienione
ciała wskutek ciężaru i wagi spadają ku środkowi
świata, tak dwa pozostałe rodzaje ciał,-jeden ognisty,
a drugi powietrzny, wznoszą się po linii prostej ku
Rozmowy tushdańskie 505

nieba czy to dlatego, że sama ich natura dąży w górę,


czy też dlatego, że jako lżejsze, z natury są odpy­
chane przez cięższe ciała? Otóż skoro tak jest, to
winno być rzeczą oczywistą, że dusze, bez względu
na to, czy są natury powietrznej, to znaczy są tchnie­
niami, czy też natury ognistej, po wyjściu z ciał
wznoszą się w górę. Jeżeli zaś dusza jest jakąś liczbą, 41
jak to się mówi raczej subtelnie niż jasno,
albo jeżeli jest ona owym piątym żywiołem, bar­
dziej nieokreślonym niż niepojętym, to są to rów­
nież rzeczy tak czyste i delikatne, że wznoszą się
jak najdalej od ziemi. A dusza jest którąś z tych
rzeczy, bo tak żywotna myśl nie może być zanu­
rzona w sercu lub mózgu, ani w krwi, jak u Empe- 18
doklesa. Pomińmy Dicearcha wraz z jego rówieśni­
kiem i kolegą Arystoksenem. Byli to wprawdzie lu­
dzie uczeni, pierwszy jednak widocznie nigdy nie
bolał nad niczym, skoro nie. czuł, iż ma duszę, drugi
zaś tak się zachwycał swoimi dźwiękami, że nawet
duszę usiłował do nich sprowadzić. Harmonię mo­
żemy rozpoznać po interwałach między tonami,
których różny układ tworzy również dalsze har­
monie; nie rozumiem natomiast, jaką harmonię
może wytwarzać układ członków i kształt ciała po­
zbawionego duszy. Toteż, choćby był tak uczony
jak jest, niech pozostawi te rzeczy swojemu mi­
strzowi Arystotelesowi, a sam niechaj uczy muzyki.
Dobrze bowiem radzi owo greckie przysłowie: „Niech
każdy zajmuje się sztuką, którą zna“ . Odrzućmy też 42
zupełnie to przypadkowe skupienie lekkich i ku­
listych ciał niepodzielnych, chociaż w mniemaniu
506 Rozmowy tuskulańskie

Demokryta jest ono rozgrzane i ma własności po­


wietrza, a więc wykazuje cechy tchnienia. Z dru­
giej strony, jeżeli dusza należy do tych czterech
żywiołów, z których podobno wszystko jest utwo­
rzone, to jest ona utworzona z ciepłego tchnienia,
co, jak wiem, najbardziej odpowiadało Panecju-
szowi; a taka dusza z konieczności wznosi się w górę.
Te dwa żywioły bowiem nie mają tendencji, by spa­
dać, lecz zawsze dążą w górę. Tak więc, jeżeli du­
sze rozpływają się, to dzieje się to zdała od ziemi;
jeżeli zaś nadal trwają i zachowują swoją postać;
to jeszcze bardziej konieczne jest, iżby wznosiły się
ku niebu, przedzierając się i przebijając przez to
ciężkie, gęste powietrze, które jest najbliżej ziemi.
Dusza bowiem jest cieplejsza lub raczej bardziej
płonąca niż to powietrze, które dopiero co nazwa­
łem ciężkim i gęstym. Można to poznać po tym,
że nasze ciała, utworzone z ziemskich żywiołów, roz­
grzewają się ogniem duszy. Dodać tu trzeba, iż
dusza wydobywa się właśnie z powietrza, o którym
już nieraz wspomniałem, i przedziera się przez nie
tym łatwiej, że nie ma nic szybszego niż ona: nie
ma szybkości, która by mogła się równać z szyb­
kością duszy. Jeżeli ona trwa nadal nienaruszona
i zawsze ta sama, to z konieczności wznosi się tak
szybko, aby przecisnąć się i przedrzeć przez ten cały
przestwór, w którym gromadzą się chmury, deszcze
i wiatry, a który jest wilgotny oraz mglisty z powodu
ziemskich wyziewów.
Gdy dusza wzniosła się już ponad tę strefę i do­
strzegła oraz osiągnęła żywioł o własnościach po­
Rozmowy tuskulańskie 507

dobnych do jej własności, zatrzymuje się pośród


ciepła wytworzonego przez połączenie rzadkiego po­
wietrza z umiarkowanym żarem słońca i kończy
swój lot w górę. Gdy bowiem osiągnęła żywioł po­
dobny do niej co do lekkości i ciepła, nie porusza
się w żadnym kierunku, jak gdyby poddana równym
naciskom; tu nareszcie ma swoją naturalną sie­
dzibę, skoro przedarła się do strefy, która jest jej
podobna z natury. Tutaj też, niczego nie potrze­
bując, żywić się będzie i pokrzepiać tymi samymi
rzeczami, którymi żywią się i pokrzepiają gwiazdy.
A ponieważ niemal wszystkie pożądliwości roz­
palają się w nas zwykle wskutek żądz cielesnych
i tym bardziej pałają w nas, że zazdrościmy tym,
którzy posiadają to, co my pragniemy posiąść, przeto
będziemy z pewnością szczęśliwi, gdy opuściwszy
ciała, będziemy wolni od pożądliwości i zazdrości.
Co czynimy teraz, gdy jesteśmy wolni od trosk, iż
mianowicie o czymś myślimy i coś oglądamy, to
wówczas czynić będziemy o wiele chętniej i całko­
wicie pogrążymy się w rozmyślaniach oraz w zgłę­
bianiu istoty rzeczy; już bowiem z natury wszcze­
piona jest w nasze umysły jakaś nienasycona żądza
poznania prawdy, sam zaś klimat owych miejsc,
do których przybędziemy, wznieci w nas tym większe
pragnienie poznania, im łatwiej nam będzie poznać
rzeczy niebiańskie. Wszak jeszcze na ziemi piękno
ich pobudziło rozwój filozofii, nazwanej przez Teo-
frasta „filozofią ojców i dziadów“, którą roznieciła
żądza poznania. Szczególnie zaś cieszyć się będą
tym ci, którzy już wówczas, gdy zamieszkiwali zie-
508 Rozmowy tuskulariskie

mię i byli pogrążeni w mroku, pragnęli jednak


sięgnąć tam przenikliwą myślą.
20 Jeżeli bowiem teraz sądzą, że osiągnęli coś ci,
którzy widzieli ujście Pontu i te cieśniny, przez ja ­
kie przedarł się statek zwany
Argo, ponieważ Argiwi, wybrani mężowie, / Na nim pły­
nęli, by zdobyć złote runo,

albo ci, którzy widzieli to ciasne przejście na ocean,


Gdzie gwałtowna fala oddzieliła Europę od Libii,

to cóż to będzie za widok, gdy będziemy mogli


ogarnąć wzrokiem całą ziemię, jej położenie, kształt
i granice, zarówno krainy zamieszkane, jak i zupeł­
nie nieuprawne z powodu wielkiego zimna lub upału.
46 Nawet obecnie to, na co patrzymy, widzimy nie
dzięki oczom; ciało bowiem nie jest obdarzone żadną
zdolnością postrzegania; są tylko jak gdyby jakieś
kanały, które prowadzą od siedliska duszy do oczu,
uszu i nozdrzy, jak to pouczają nas nie tylko fizycy,
lecz również lekarze, którzy widzieli je odsłonięte
i otwarte. Nieraz więc, pomimo otwartych i zdro­
wych oczu i uszu, nie widzimy ani nie słyszymy
czy to dlatego, że jesteśmy zajęci swoimi myślami,
czy też wskutek jakiejś choroby; z tego łatwo można
poznać, że widzi i słyszy dusza, a nie te organy,
które są jak gdyby oknami duszy, ale przy których
pomocy umysł nie może postrzegać żadnej rzeczy,
jeśli nie jest aktywny i nie zwraca na daną rzecz
uwagi. Jak to się dzieje, że dzięki temu samemu
umysłowi postrzegamy tak bardzo różne rzeczy, jak
barwę, smak, ciepło, zapach i dźwięk, których dusza
Rozmowy tuskulańskie 509

nie rozpoznałaby nigdy przy pomocy pięciu zmysłów,


gdyby nie rejestrowała wszystkiego i nie była wszyst­
kiego jedynym sędzią? Poznamy to o wiele jaśniej
i dokładniej, wówczas, gdy uwolniona od ciała du­
sza przybędzie tam, dokąd ją unoszą jej naturalne
własności. Jakkolwiek bowiem natura bardzo prze- 47
myślnie utworzyła owe kanały, które prowadzą od
ciała do duszy, to jednak teraz są one do pewnego
stopnia zatkane gęstymi ciałami ziemistymi. Kiedy zaś
pozostanie sama dusza, nic nie będzie przeszkadzać
poznaniu istoty i własności przedmiotów. 21
Gdyby rzecz tego wymagała, mógłbym bardzo
obszernie mówić o tym, jak liczne, jak różnorodne
i jak rozległe widoki mieć będzie dusza w niebiań­
skiej krainie. Rozmyślając o tym, zwykłem się dzi- 48
wić nieraz przesadzie niektórych filozofów, którzy
szczycą się znajomością natury i z wielką radością
składają dzięki jej odkrywcy, a swojemu mistrzowi,
czcząc go jak Boga. Twierdzą oni, że dzięki niemu
uwolnieni zostali od najbardziej srogich władców:
od wiecznej trwogi oraz od strachu we dnie i w nocy.
Od jakiej trwogi? Od jakiego strachu? Czy istnieje
tak nierozumna stara kobieta, która by się bała
tego, czego wy zapewne byście się obawiali, gdy­
byście nie znali fizyki, a mianowicie „głębokiego
podziemia, cieni śmierci, krain pogrążonych w ciem­
nościach? Czy to nie wstyd, żeby filozof chełpił się tym,
że się nie obawia tego rodzaju rzeczy i że w nie nie wie­
rzy? Widać z tego jak bystrzy z natury byli ci ludzie,
którzy wierzyliby w to wszystko, gdyby nie byli
uczeni. A uzyskali oni nie wiedzieć jak wspaniałe 49
510 Rozmowy tuskulańskie

osiągnięcia gdy pojęli, że kiedy nadejdzie śmierć,


zginą całkowicie. Dajmy na to, że tak jest (nie sprze­
czam się bowiem), to cóż jest w tym godnego ra­
dości albo chluby? Nie nasuwa mi się jednak nic
co by obalało prawdziwość zdania Platona i Pita­
gorasa. Chociażby bowiem Platon nie przytaczał
żadnego dowodu, tak wysoko go cenię, że przeko­
nałby mnie samym swoim autorytetem. A przecież
przytoczył tyle dowodów, że widać, iż chciał prze­
konać innych o tym, co sam już uważał za pewne.
Lecz bardzo wielu myślicieli zwalcza ten po­
gląd i jak gdyby za karę skazuje dusze na śmierć;
i tylko dlatego wieczne istnienie dusz wydaje się
im niewiarygodne, że nie mogą zrozumieć i pojąć
jaka będzie dusza uwolniona od ciała. Niby to znają
oni własności duszy w ciele, jej kształt, wielkość i sie­
dlisko ! A gdyby nawet można poznać w żywym czło­
wieku wszystko, co jest teraz zakryte, to czy dusza uka­
załaby się wówczas oczom, czy też jest tak deli­
katna, iż wymknęłaby się wzrokowi? Niech to so­
bie rozważą ci, co twierdzą, że nie pojmują duszy
bez ciała; zobaczą, jak pojmują duszę w ciele. Ja
przynajmniej, gdy zastanawiam się nad istotą du­
szy, daleko trudniej i bardziej niejasno wyobrażam
sobie własności duszy przebywającej w ciele niby w cu­
dzym domu, niż własności jej po wyjściu z ciała, gdy
wolna przybywa do nieba niby do własnego domu.
Choć bowiem nie możemy poznać własności tego, czego
nigdy nie widzieliśmy, to jednak z pewnością możemy
przedstawić sobie w myśli i samego Boga, i boską
duszę uwolnioną od ciała. Dicearch i Arystoksenos
Rozmowy iuskulańskie 511

powiadali, iż właśnie dlatego nie ma żadnej duszy,


że trudno jest poznać, czym ona jest i jakie są jej
własności. Niewątpliwie, poznanie duszy z pomocą
samej duszy — to szczególnie wielka rzecz; i nieza­
wodnie o to chodzi Apollinowi, gdy we wskazaniu
swym zachęca, aby każdy poznał samego siebie.
Jestem bowiem przekonany, iż nie zaleca on, że­
byśmy poznali nasze członki, wzrost lub kształt;
nie jesteśmy wszak ciałami i gdy wypowiadam te
słowa, nie odnoszą się one do twego ciała. Gdy więc
Apollo powiedział: „Poznaj samego siebie“, po­
wiedział przez to: „Poznaj swoją duszę“ . Ciało bo­
wiem jest jak gdyby tylko naczyniem lub jakąś
osłoną duszy. Cokolwiek czyni twoja dusza, ty to
czynisz. Gdyby więc poznanie duszy nie było, rze­
czą boską, nie przypisywano by bogu tego wskazania,
pcchodzącego od jakiegoś głębokiego umysłu.
Lecz jeżeli sama dusza nie zna swoich własności, 53
to powiedz, proszę, czy nie wie ona przynajmniej,
że istnieje i że jest w ruchu? Stąd wywodzi się ów
dowód Platona, który Sokrates wyłożył w Fajdrosie,
a ja umieściłem w szóstej księdze dzieła 0 państwie:
„To, ęo Zawsze pozostaje . w ruchu, jest wieczne. 23
Co zaś pobudza do ruchu inną rzecz a samo otrzy­
muje ruch skądinąd, z konieczncści osiąga kres
życia gdy nastąpi koniec ruchu. Zatem jedynie to,
co samo siebie wprawia w ruch nigdy nie ustaje
w ruchu jako, że nigdy siebie samego nie opuszcza;
ba, nawet jest źródłem i pierwszą przyczyną ruchu
innych ruszających się rzeczy. Pierwsza przyczyna
zaś nie ma początku: z niej wywodzi się wszystko, 54
512 Rozmowy tuskulańskie

podczas gdy ona sama nie może zrodzić się z cze­


goś innego; to bowiem, co by wzięło swój po­
czątek z czegoś innego, nie byłoby już pierwszą przy­
czyną. A jeśli ona nigdy się nie rodzi, to również
nigdy nie umiera. Bo gdyby istnieć przestała, ani
sama nie odrodziłaby się z czegoś innego, ani nie
stworzyłaby nic ze siebie; jako że wszystko musi
koniecznie pochodzić od pierwszej przyczyny. Stąd
też początek ruchu pochodzi od tego, co porusza
się samo przez się... Jeśli więc jasne jest, że to, co
porusza się samo, jest wieczne, któż zaprzeczy,
że taką właśnie naturę dostały nasze dusze? Prze­
cież wszystko, co czerpie ruch swój z zewnątrz, jest
bezduszne; natomiast wszystko, co ma duszę, po­
rusza się pod wpływem swych własnych wew­
nętrznych bodźców. Taka jest bowiem istota, wła­
ściwość i moc duszy. A skoro ona jedna ze wszyst­
kich stworzeń porusza się sama przez się, to nie
ulega wątpliwości, że nie miała żadnego początku
55 i że jest wieczna“ . Niech się zbiorą wszyscy filozo­
fowie ludowi (bo tak, zdaje mi się, należy nazwać
tych, co odstąpili od Platona i Sokratesa oraz od
całej ich szkoły), a nie tylko nie wyjaśnią nigdy
niczego tak pięknie, lecz nawet nie będą rozumieli,
jak subtelnie został przeprowadzony ten dowód.
A zatem dusza czuje to, że jest w ruchu; a czując
to, czuje jednocześnie, że jest w ruchu dzięki mocy
własnej, nie zaś obcej, i że nie może się zdarzyć,
iżby kiedykolwiek rozstała się sama ze sobą. Stąd
wynika jej wiecznotrwałość, chyba, że masz coś prze­
ciw temu.
Rozmowy tuskulańskie 513

Słuchacz: Doprawdy, jestem tak zadowolony, że


mi nawet nie przychodzi na myśl żaden zarzut: tak
dalece zgadzam się z tym poglądem.
Marek: No i cóż? A czy sądzisz, że mniej poważne ^
.są argumenty, iż dusze ludzkie mają w sobie coś
boskiego? Gdybym wiedział, w jaki sposób może to
coś powstać, wiedział bym również, w jaki sposób
ginie. Zdaje mi się bowiem, że o krwi, żółci, flegmie,
kościach, żyłach, o całym wreszcie układzie człon­
ków i kształcie ciała mogę powiedzieć, z czego się
składają i w jaki sposób powstały; nawet o duszy —
gdyby nie było w niej nic innego poza tym, iż dzięki
niej żyjemy — mógłbym sądzić, że życie człowieka
utrzymuje się w tak naturalny sposób, jak życie wino­
rośli lub drzewa, o których również mówimy, że
żyją. Podobnie, gdyby dusza człowieka nie miała
innych własności oprócz tego, iż dążyłaby do cze­
goś lub czegoś unikała, to miałaby ona cechy wspólne
ze zwierzętami. Lecz, po pierwsze, ma ona nieogra- s?
niczoną pamięć niezliczonych rzeczy. Platon sądził,
że polega ona na przypominaniu sobie poprzedniego
życia. Oto w książce, która nosi tytuł Menon, So­
krates zadaje pewnemu chłopcu pytania z geometrii
dotyczące pomiaru kwadratu. Na to ów odpowiada,
jak to chłopiec; alé pytania są tak łatwe, że odpo­
wiadając na nie dochodzi krok po kroku do tego
samego, do czego by doszedł, gdyby się uczył geo­
metrii. Według Sokratesa jest to dowód, że uczyć
się — to nic innego jak przypominać sobie, Tę
sprawę wyjaśnia znacznie dokładniej w rozmowie,
jaką prowadził w dniu, w którym rozstał się z ży-
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t . I I I 33
514 Rozmowy tuskulańskic

ciem. Głosi bowiem, iż każdy, chociażby wydawał


się zupełnie nieokrzesany, okazuje przez swoje od­
powiedzi, jeśli mu umiejętnie stawiać pytania, że
nie uczy się w danej chwili, lecz niejako powtórnie
coś poznaje dzięki przypomnieniu. Dalej mówi, że
w żaden sposób nie moglibyśmy mieć od lat chło­
pięcych tylu tak ważnych wszczepionych i jak
gdyby zapieczętowanych w duszach pojęć, zwanych
Ewoiat, gdyby dusza ńie była zdolna poznać rze­
czy przedtem, nim wstąpiła w ciało. A ponieważ ...
żadna rzecz nie ma rzeczywistego bytu, jak tego
dowodzi wszędzie Platon (jest on bowiem zdania,
że istnieje nie to, co powstaje i ginie, lecz tylko to,
co zawsze jest takie, jakie jest, i czemu on nadaje
nazwę ISea, a my species), przeto dusza, zamknięta
w ciele, nie mcgła ich poznać, lecz przyniosła ze
sobą jako już znane. Wobec tego przestaje dziwić
znajomość tak wielu rzeczy. Oczywiście, dusza, gdy
nagle przybyła do tak niezwykłego i nieuporządko­
wanego mieszkania, nie widzi wyraźnie idei, lecz
poznaje je przez przypomnienie dopiero wówczas,
gdy ochłonie i odpocznie. Zatem uczyć się, to nic
innego, jak przypominać sobie. Gdy chodzi o mnie,
podziwiam pamięć w jeszcze większym stopniu.
Czymże bowiem jest to, dzięki czemu pamiętamy?
Jaką ma ono móc i skąd pochodzi? Nie interesuje
mnie tak niezwykła pamięć, jaką odznaczał się po­
dobno Simonides czy Teodektes, cży Cyneasz wy­
słany przez Pirrusa jako poseł do senatu, czy nie­
dawno temu Charmadas, czy dopiero co zmarły
Metrodorus ze Scepsis, czy nasz Hortensjusz. Mó-
Rozmowy tuskulańskie 515

wię o zwyczajnej pamięci, zwłaszcza tych ludzi,


którzy zajmują się jakąś poważniejszą nauką lub
sztuką. Trudno jest ocenić, jak pojemny jest ich
umysł: ich pamięć ogarnia tak wiele! Do czego
więc zmierzam, mówiąc to wszystko? Moim zda- ^
niem, należy zdać sobie sprawę, czym jest ta zdol­
ność i skąd pochodzi. Z pewnością nie jest to zdol­
ność serca ani krwi, ani mózgu, ani atomów; nie
wiem, czy jest to zdolność tchnienia lub ognia i, nie
wiedząc, nie wstydzę się, jak inni, przyznać do mo­
jej niewiedzy. Jeżeli mogę twierdzić cokolwiek in­
nego o rzeczy ukrytej, to tylko to, że niezależnie od
faktu, czy dusza jest tchnieniem, czy ogniem, mógł­
bym przysiąc, iż jest ona boska. Bo pytam cię raz
jeszcze: czy sądzisz, że tak wielka władza pamięći
rodzi się lub powstaje z ziemi znajdującej się pod
tym chmurnym i mglistym niebem? Jeżeli nie wiesz,
czym jest ta władza, to wiesz jednak, jakie są jej
własności; jeżeli i tego nie wiesz, to przecież z pew­
nością wiesz, jak jest wielka. Czyżbyśmy zatem są- 6i
dzili, że w duszy jest jakaś przestrzeń, do której
wlewa się to, co pamiętamy, jak gdyby do jakiegoś
naczynia? Byłoby to niedorzeczne. Jak bowiem
można wyobrazić sobie dno albo kształt takiej du­
szy, albo w ogóle tak wielką pojemność? A może
sądzimy, że dusza przyjmuje odciski podobnie jak
wosk i że pamięć — to ślady rzeczy wyrytych w umy­
śle? Lecz jakie mogą być ślady słów, jakie samych
rzeczy i co by to była za przeogromna powierzchnia,
. na której tak wiele rzeczy mogłoby zostawić swoje
obrazy?
33*
516 Rozmowy tuskulamkie

A czymże znów jest owa zdolność, która odkrywa


tajemnice i która nosi nazwę wynalazczości i pomy­
słowości? Gzy według twego zdania jest ona wytwo­
rem tej ziemskiej materii, nietrwałej i śmiertelnej?
Czy z niej powstał ten, który pierwszy nadał nazwy
wszystkim rzeczom, co Pitagoras uważał za wyraz
największej mądrości; albo ten, który zgromadził
rozproszonych ludzi i powołał ich do życia społecz­
nego; albo ten, co przy pomocy niewielu znaków
pisma wyraził dźwięki mowy, które wydawały się
niezliczone; albo ten, który zbadał ruchy planet,
ich pojawianie się i zatrzymywanie? Byli to wielcy
ludzie, podobnie jak ich poprzednicy, którzy wy­
naleźli zboża, odzież, domy, lepszy sposób życia
i średki obrony przed dzikimi zwierzętami. Przez
nich okrzesani i nauczeni, przeszliśmy stopniowo od
niezbędnych rękodzieł do sztuk pięknych. Albowiem
i uszom sprawiło wielką przyjemność odkrycie istoty
tonów i zestawienie ich w różnorakie zespoły; i oczy
skierowaliśmy na gwiazdy — zarówno te, które
tkwią w określonych miejscach, jak i te, które
z nazwy tylko, nie zaś naprawdę, są błędne. Ten,
kto dostrzegł ich obroty i wszelkie ich ruchy, do­
wiódł, że dusza jego podobna jest do duszy nie­
bieskiego ich stwórcy. Przecież gdy Archimedes
przymccował do kuli ruchomy księżyc, słońce i pięć
planet, uczynił to samo, co ów bóg Platona, który
w Timaiosie zbudował świat tak, iż jednym obrotem
powodował ruchy bardzo się różniące powolnością
czy też szybkością. I jeżeli w tym świecie nie może
się to dziać bez boga, to i Archimedes nie mógłby
Rozmowy tuskulańskic 517

naśladować owych ruchów nie mając boskiego umy­


słu. Wydaje mi się jednak, że i te bardziej znane
i sławne umiejętności nie są pozbawione mocy bos-
skiej; sądzę, że i poeta nie tworzy swej pełnej po­
wagi i piękna pieśni bez jakiegoś niebiańskiego na­
tchnienia, i wymowa, obfitująca w dźwięczne wy­
razy i doniosłe myśli, nie powstaje bez udziału jakiejś
wyższej siły. A czy filozofia, matka wszystkich umie­
jętności, nie jest darem bogów, jak ją nazywa Pla­
ton, lub, jak ja nazywam, ich wynalazkiem? Ona to
najpierw nauczyła nas czcić bogów, następnie wska­
zała prawa człowieka ustanowione w ludzkiej społecz­
ności, wreszcie wyrobiła w nas skromność i wielko­
duszność; ona też, jakby przed oczami, rozproszyła
mrok przed duszą, dzięki czemu ujrzeliśmy wszystko,
co jest w górze, na dole, na początku, na końcu
i w środku. Ta moc, która może sprawić tyle i tak
wielkich rzeczy, wydaje mi się prawd dwie boska.
Czymże jest bowiem pamięć rzeczy i słów? A czym
wynalazczość? Oczywista, są to rzeczy, nad które nic
większego nie można sobie wyobrazić nawet u boga.
Nie sądzę bowiem, iżby bogowie upodobali sobie
ambrozję, nektar lub Juwentas napełniającą kieli­
chy; i nie daję wiary Homerowi, który powiada,
że bogowie porwali Ganimedesa z powodu jego
piękności, by usługiwał Jowiszowi w czasie uczty.
To nie jest dostateczna przyczyna, dla której mia­
łaby stać się Laomedontowi taka krzywda. Homer
to zmyślił, przypisując bogom Judzkie cechy; wo­
lałbym, żeby nam przypisywał boskie. A jakież to
cechy są boskie? Żyć, mieć rozum, poznawać i pa­
518 Rozmowy tutkulańskie

miętać. Dusza więc... jak ja to ujmuję, jest boska,


a jak ośmielił się powiedzieć Eurypides, jest bogiem.
I doprawdy, jeżeli bóg jest tchnieniem lub ogniem,
to tym samym jest dusza człowieka; jak bowiem
owa niebiańska istota nie ma nic wspólnego z ziemią
i wilgocią, tak i dusza ludzka nie ma w sobie tych
dwóch żywiołów. Jeżeli zaś istnieje jakiś piąty ży­
wioł, który po raz pierwszy wprowadził Arystote­
les, to jest to żywioł bogów i dusz. Podzielając ten
pogląd, wyraziłem go w Pocieszeniu tymi słowy: „Po­
czątku dusz nie można odnaleźć na ziemi; w duszach
bowiem nie ma nic zmieszanego lub złożonego, co
by wyglądało na zrodzone lub utworzone z ziemi,
nie ma też nic wilgotnego, nic podobnego do po­
wietrza czy ognistego. W tych żywiołach bowiem
nie ma nic, co by miało własności pamięci, rozumu,
myśli, co by zachowywało rzeczy przeszłe, przewi­
dywało przyszłe i obejmowało teraźniejsze: to są
własności wyłącznie boskie i nigdy się nie odkryje,
skąd one mogły dostać się człowiekowi, jeśli nie od
boga. Istota i własności duszy są więc jakieś szcze­
gólne, nie mają nic wspólnego z tymi pospolitymi
i znanymi żywiołami. Przeto czymkolwiek jest to,
co czuje, ma rozum, żyje i wykazuje aktywność,
musi być niebiańskie i co za tym idzie, boskie
i wieczne. Samego zaś boga, którego sobie wyobra­
żamy, nie można wyobrazić sobie inaczej niż jako
jakąś duszę swobodną i wolną, oderwaną od wszel­
kiej materii śmiertelnej, duszę, która wszystko wie
oraz wszystko wprawia w ruch, a sama jest obda-
Rozmowy tuskulańskie 519

rzona ruchem wiecznie trwającym“ . Takie są też 67


własności oraz istota duszy ludzkiej.
Gdzież więc jest lub jaka jest ta dusza? Gdzie
jest twoja dusza lub jaka ona jest? Czy możesz to
powiedzieć? A jeżeli ja nie wiem wszystkiego, co
chciałbym wiedzieć, żeby to pojąć to czy nie pozwolisz
mi wykorzystać nawet tego, co wiem? Dusza nie ma ta­
kiej władzy, iżby widziała samą siebie; lecz podobnie :
jak oko, tak dusza, nie widząc siebie, dostrzega jednak
inne rzeczy. Nie widzi więc, co jest najmniej ważne,
swojego kształtu; zresztą może i to widzi, lecz dajmy
temu spokój. Wszelako widzi swoją moc, bystrość,
pamięć, ruchliwość i szybkość. To jest w niej wielkie,
boskie i wieczne. Jaki zaś ma wygląd lub gdzie za­
mieszkuje, tego nie warto nawet dociekać.
Kiedy widzimy najpierw jaśniejącą piękność nieba; ^8
następnie tak wielką szybkość jego obrotu, że nie
możemy jej pojąć, dalej zaś następstwo dni i nocy,
czterokrotne zmiany pór roku, korzystnie wpływa­
jące na dojrzewanie owoców i na zdrowie ciał';
kiedy patrzymy na rządcę i przewodnika tych wszyst­
kich rzeczy, słońce, oraz na księżyc, który przez
przybytek i ubytek swojego światła jak gdyby ustala
kalendarz i wyznacza dni; kiedy obserwujemy pięć
planet, które obiegają ten sam okrąg podzielony na
dwanaście części i niezmiennie utrzymują ten sam
bieg, chociaż ich ruchy różnią się między sobą;
kiedy potem oglądamy nocny widok nieba, wszędzie
ozdobionego gwiazdami; kiedy z kolei zwra­
camy spojrzenie na kulę ziemską, co wystaje z morza
520 Rozmowy tuskulańskie

i znajduje się w środku całego świata, a jest za­


mieszkana i uprawna w dwóch odległych od siebie
strefach, z których jedną
Położoną pod biegunem, w pobliżu siedmiu gwiazd, / Skąd
Akwilon z przeraźliwym świstem miota zimny śnieg,

my zamieszkujemy, druga zaś, południowa, zwana


przez Greków a'my-&oov, nie jest nam znana,
a w częściach pozostałych nieuprawna, jako że jest
albo zakrzepła od mrozu, albo spieczona od upału,
gdy tymczasem tutaj, gdzie mieszkamy, nieustannie
we właściwej porze
Niebo jaśnieje, drzewa zielenieją, / Dojrzewają na winorośli
grona sprawiające radość, / Gałęzie uginają się od obfitości
owoców, / Uprawne pola dają bogate plony, wszystko kwit­
nie, / Źródła tryskają, łąki pokrywają się trawą;

kiedy wreszcie dostrzegamy wielką ilość bydła, które


zarówno dostarcza pożywienia, jak i służy do uprawy
roli i do jazdy oraz zapewnia nam odzież; kiedy
w końcu zwracamy uwagę na samego człowieka,
który podziwia niebo i czci bogów, oraz na wszystkie
ziemie i morza, podlegające człowiekowi dla jego
dobra; kiedy więc widzimy wszystko to i inne nie­
zliczone rzęczy, czyż możemy wątpić, że nad nimi
stoi bądź jakiś twórca, jeśli te rzeczy mają swój po­
czątek, jak sądzi Platon, bądź ktoś, kto zarządza
tak wielką machiną jeśli rzeczy istniały zaw­
sze, jak przyjmuje Arystoteles? Podobnie jak nie
widzisz bega, a jednak poznajesz go z jego dzieł,
tak też, chociaż nie widzisz duszy ludzkiej, pozna­
waj boskie jej własności z pamięci rzeczy, wyna­
lazczości, szybkości ruchu oraz całego piękna cnoty.
Rozmowy luskulańskie 521

Gdzież więc ona jest? Jestem przekonany, że w gło­


wie, i potrafię wykazać, dlaczego tak uważam. Ale
0 tym, gdzie jest dusza, pomówimy innym razem;
nie ma wątpliwości, iż znajduje się w tobie. Jaki jest
jej żywioł? Sądzę, że szczególny i jej tylko właściwy.
Lecz powiedzmy nawet, że jest nim ogień lub
tchnienie: i tak nie ma to znaczenia dla tego, o czym
mówimy. To tylko miej na uwadze, że podobnie
jak znasz boga, chociaż nie znasz jego siedziby
1 wyglądu, tak i dusza winna być ci znana, chociaż
nawet nie znasz jej siedliska i kształtu. Gdy zaś
chodzi o poznanie duszy, nie możemy wątpić, że
w duszach nic nie jest zmieszane, nic złożone, nic
spojone, nic połączone, nic dwoiste, chyba, że zu­
pełnie nie znamy się na fizyce. A skoro tak jest,
dusza na pewno nie może ulec rozłączeniu, roz­
działowi, rozdarciu, rozerwaniu, nie może zatem
umrzeć. Bo zgon — to jakby rozejście się, rozłąr
czenie, rozdział części, które przed zgonem były
złączone jakąś więzią.
Z tego to i podobnych powodów Sokrates, cho­
ciaż chodziło o jego życie, nie domagał się obrońcy
ani nie błagał sędziów, lecz zachował niewzruszoną
postawę, wypływającą z wielkoduszności, nie zaś
z pychy. W ostatnim dniu życia wiele o tych właśnie
zagadnieniach rozprawiał, parę dni przedtem zaś,
gdy łatwo mógł być uprowadzony z więzienia, nie
zechciał tego; a prawie już trzymając w ręku ów
śmiercionośny kubek, rozmawiał tak, iż robił wra­
żenie nie tyle idącego na spotkanie śmierci, ile wstę­
pującego do nieba. Myślał bowiem i mówił, iż są
522 Rozmowy tuskulańskie

dwie drogi i dwa kierunki, w jakich dusze wychodzą


z ciała: drcga dla tych, co skazili się ludzkimi wa­
dami i całkowicie ulegli namiętnościom, którymi zaśle­
pieni splamili się haniebnymi uczynkami i występ­
kami w życiu prywatnym lub, pogwałciwszy po­
rządek publiczny, dopuścili się niewybaczalnych
zbrodni—dla tych jest jakaś ustronna droga, która nie
wiedzie do zgromadzenia bogów; dla drugich zaś,
co pozostali niewinni i czyści i mieli najmniej wspól­
nego ze sprawami ciała, odsuwali się od nich i, ma­
jąc ludzkie ciała, naśladowali życie bogów, jest
otwarta łatwa droga powrotu do tych, od których
73 wyszli. Powiada on zatem, że wszyscy dobrzy i mą­
drzy ludzie powinni postępować jak łabędzie, nie
bez powodu poświęcone Apollinowi, bowiem zda
się, iż obdarzył je przeczuciem rzeczy przyszłych;
przewidując więc, ile dobra kryje się w śmierci,
umierają z rozkoszą i ze śpiewem. (Nikt by w to
nie wątpił, gdyby nie zdawało się nam że jeśli usilnie
rozmyślamy o duszy, zdarza nam się to samo, co
się zdarza nieraz tym, którzy, patrząc śmiało na za­
chodzące słońce, przestają w ogóle widzieć; tak też
wzrok duszy wpatrującej się w siebie tępieje niekiedy
i wskutek tego zatracamy ostrość widzenia. Przeto
Umysł nasz powątpiewa, ogląda się dokoła, waha
się i obawia licznych przeciwności, jak gdyby płynął
74 na tratwie po bezkresnym morzu). Lecz dawne to
i greckie podania. Kato również rozstał się z życiem
ciesząc się, iż znalazł okazję do śmierci: ów panu­
jący w nas bóg zakazuje bowiem odchodzić stąd
bez swego zezwolenia. A kiedy sam ten bóg daje
Rozmowy tuskulańskie 523

słuszną przyczynę, jak wówczas Sokratesowi, teraz


Katonowi i nieraz wielu innym, wtedy niech ów
naprawdę mądry człowiek nie odchodzi wesoły
z tych ciemności do tamtej światłości i niech nie zrywa
swych kajdan więziennych, zabraniają tego bowiem
prawa, lecz niech odejdzie jako wezwany i uwol­
niony przez boga, jak gdyby przez urząd lub jakąś
uprawnioną władzę. Całe bowiem życie filozofów,
jak mówił Sokrates, jest rozmyślaniem o śmierci.
Bo i cóż innego czynimy, kiedy odwodzimy duszę
od zmysłowych uciech, to jest od spraw ciała od
majątku, który jest pomocnikiem i sługą ciała,
od spraw publicznych, od wszelkich zajęć; cóż, po­
wiadam, wtedy czynimy, jeśli nie to, że przywołu­
jemy duszę do niej samej, zmuszamy, iżby była
sam na sam ze sobą i jak najbardziej odrywamy ją
od ciała? A czymże innym jest odrywanie duszy od
ciała, jeśli nie nauką umierania? Dlatego, wierz mi,
winniśmy rozmyślać o tym i oddalać się od spraw
ciała, to jest przyzwyczajać się do śmierci. Dzięki
temu jeszcze tu na ziemi życie nasze będzie
podobne do życia w niebie, a gdy uwolnieni z tych
więzów będziemy tam ulatywać, lot dusz będzie się
mniej opóźniał. Ci bowiem, co zawsze byli w wię­
zach ciała, nawet gdy zostaną z nich uwolnieni,
powolniej odbywają drogę, podobnie jak ci, co przez
wiele lat byli spętani łańcuchami. Dopiero gdy tam
przybędziemy, będziemy naprawdę żyli. Obecne ży­
cie nasze jest bowiem śmiercią, którą mógłbym opła­
kiwać, gdybym chciał.
Słuchacz: Dosyć już wylałeś łez w Pocieszeniu. Gdy
524 Rozmowy tuskulańskie

czytam tę książkę, niczego tak nie pragnę, jak opuścić


ten świat; jeszcze bardziej zaś pragnę tego po usły­
szeniu słów, które właśnie wypowiedziałeś.
Marek: Przyjdzie na to czas, i to niedługo, bez
względu na to, czy będziesz się ociągał, czy spieszył:
życie bowiem przemija szybko. Lecz od poglądu,
iż śmierć jest złem, który co dopiero podzielałeś,
odeszliśmy tak daleko, że obawiam się, czy aby
wszystko inne nie jest złem dla człowieka; na pewno
nie ma dobra większego niż śmierć, jeśli rzeczywiście
albo sami zostaniemy bogami, albo z nimi będziemy
obcowali.
Słuchacz: O cóż więc chodzi?
Marek: O to, że niektórzy nie zgadzają się z tym;
ja jednak w żadnym razie nie zostawię ciebie w tej
rozmowie tak, iżby śmierć mogła wydawać ci się
z jakiejś przyczyny złem.
77 Słuchacz: Jakże by mogła, skoro poznałem te
rzeczy?
Marek: Pytasz, jakże by mogła? Jest mnóstwo
ludzi, którzy głoszą przeciwne poglądy, i to nie
tylko epikurejczycy, którymi wprawdzie nie gardzę,
ale których, nie wiem dlaczego, każdy głęboko Wy­
kształcony człowiek ceni bardzo nisko. Najbardziej
zaś zawzięcie zwalczał nieśmiertelność duszy mój ulu­
biony Dicearch. Napisał on trzy księgi, zwańe Lesbij-
skimi (gdyż rozmowa toczy się w Mitylenie), w których
usiłuje dowieść, że dusze są śmiertelne. Stoicy zaś
obdarzają nas życiem podobnym do życia kruków:
32 powiadają, że dusze istnieć będą długo, twierdzą
jednak, iż nie wiecznie, Nie pragniesz zatem usły­
Rozmowy luskulańskie 525

szeć, dlaczego, jeśli nawet tak jest, śmierć nie za­


licza się do rzeczy złych?
Słuchacz: Jak uważasz; lecz nikt nie odwiedzie
mnie od przekonania o nieśmiertelności.
Marek: Pochwalam to, chociaż nie należy ni- 78
czemu zbytnio ufać. Nieraz bowiem nawet w rze­
czach bardziej jasnych, gdy przeprowadzimy ja ­
kieś ścisłe wnioskowanie, jesteśmy wytrąceni
z równowagi, chwiejemy się w swoim przekonaniu
i zmieniamy zdanie; te sprawy są zaś nieco ciemne.
Gdyby więc i nam coś takiego się przydarzyło,
bądźmy przygotowani.
Słuchacz: Oczywiście, lecz będę się starał, żeby
się to nie przydarzyło.
Marek: Czy jest więc jakaś przyczyna, że po­
mijamy naszych przyjaciół stoików? Mówię o tych,
co twierdzą, że dusze po wyjściu z ciał istnieją nadal,
ale nie wiecznie.
Słuchacz: A więc o tych, którzy przyjmują rzecz
w tej całej sprawie najtrudniejszą, mianowicie, że
dusza może istnieć nadal bez ciała, odrzucają zaś
to, o czym nie tylko łatwo jest się przekonać, lecz
co nawet jest konsekwencją poglądu, na który się
godzą, mianowicie, że dusza nie może przestać
istnieć, skoro przetrwała długi czas.
Marek: Słusznie krytykujesz i tak właśnie rzecz
się przedstawia. A czy wierzymy Panecjuszowi, 79
który nie zgadza się ze swoim Platonem? Wszędzie
nazywa go boskim, najmędrszym, najświętszym,
Homerem filozofów, a nie podziela jedynie jego po­
glądu na nieśmiertelność dusz. Chce bowiem do-
526 Rozmowy tuskulańskie

wieść tego, czemu nikt nie przeczy, że cokolwiek


się narodziło, przestaje istnieć i że dusze się rodzą,
jak na to wskazuje podobieństwo dzieci do rodziców,
które jest widoczne nie tylko w ciałach, lecz i w umy­
słach. Przytacza też drugi dowód, że nie ma ni­
czego, co odczuwa ból, a co nie mogłoby także być
chore; co zaś podlega chorobie, to również przestanie
istnieć. Dusze zatem przestają istnieć, jako że od­
czuwają ból. Te dowody można obalić. Podaje
^ bowiem je ten, kto nie wie, że kiedy jest mowa o wiecz­
ności dusz, wówczas mówi się o umyśle, który jest
zawsze wolny od wszelkich burzliwych wzruszeń,
a nie o tych częściach duszy, w których mają swoje
siedlisko choroby, gniewy i żądze, i które ten, przeciwko
komu te dowody są skierowane, uważał za odłączone
i oddzielone od umysłu. Bardziej już widoczne jest po­
dobieństwo u zwierząt, których dusze są pozbawione
rozumu; podobieństwo u ludzi zaś objawia się ra­
czej w kształcie ciał, chociaż samym duszom bardzo
na tym zależy, w jakim ciele zamieszkują. Albowiem
wiele rzeczy, które czynią umysł bystrym, i wiele,
które go przytępiają, pochodzi z ciała. Arystoteles
twierdzi, że wszyscy utalentowani ludzie to me-
lancholicy; i dlatego mogę znosić bez przykrości
to, że jestem nieco opieszały. Podaje on wiele przy­
kładów i wyjaśnia, dlaczego tak bywa, jak gdyby
tak było rzeczywiście. A jeżeli te rzeczy, które mają
swoje źródło w ciele, wywierają tak wielki wpływ
na własności umysłu (jakiekolwiek zaś te rzeczy są,
one to tworzą podobieństwo), to z podobieństwa
8i nie wynika koniecznie, iżby dusze się rodziły. Po-
Rozmaity tuskulańskie 527

mijam przypadki, gdzie brak podobieństwa. Chciał­


bym, żeby Panecjusz mógł być tutaj (łączyły go
zażyłe stosunki z Afrykańczykiem): zapytałbym go,
do kogo ze swojej rodziny był podobny wnuk brata
Afrykańczyka, z twarzy niby ojciec, z trybu życia
zaś tak podobny do wszystkich marnotrawców, że
łatwo mógł być najgorszym z nich; zapytałbym
również, do kogo był podobny wnuk Publiusza
Krassusa, mądrego, wymownego i szlachetnego czło­
wieka, oraz do kogo byli podobni wnukowie i sy­
nowie wielu innych sławnych mężów, których nie
ma potrzeby wymieniać.
Lecz o czym mówimy? Czyżbyśmy zapomnieli,
że powiedziawszy dosyć o wieczności, winniśmy
teraz mówić o tym, iż w śmierci nie ma nic złego,
nawet jeśli dusze przestają istnieć?
Słuchacz: Ja wprawdzie pamiętałem o tym,
kiedy jednak mówiłeś o wieczności, łatwo się godzi­
łem, iż odbiegasz od tematu.
Marek: Widzę, że wzrok twój sięga w górę i że
chcesz wędrować do nieba. Mam nadzieję, że to
się nam uda. Lecz przypuśćmy, że — jak utrzy­
mują tamci — dusze nie istnieją po śmierci: jeśli
tak jest, pozbawia nas to nadziei szczęśliwego ży­
cia. Cóż jednak złego wynika z tego poglądu? Przy­
puśćmy bowiem, że dusza umiera tak jak ciało:
czy ciało po śmierci odczuwa jakiś ból albo w ogóle
ma jakieś czucie? Nikt tego nie twierdzi, chociaż
Epikur pomawia Demokryta o ten pogląd, czemu
zwolennicy Demokryta przeczą. A więc i dusza nie
ma czucia, skoro jej samej nigdzie nie ma. Gdzież
528 Rozmouy tuskulańskie

jest tedy zło, jako że nie ma nic trzeciego? Gzy


w tym, że samo odłączenie duszy od ciała nie od­
bywa się bezboleśnie? Choć bym był przekonany,
że tak jest, jakże to krótka chwila. Sądzę jednak,
że to jest fałszem i że przeważnie dokonuje się bez
czucia, a nieraz nawet z uczuciem przyjemności;
jakkolwiek się dzieje, całe to zdarzenie mało jest
83 ważne, trwa bowiem krótki moment. Trapi nas
albo raczej dręczy rozłąka ze wszystkim, co w ży­
ciu jest dobre. Zastanów się, czy nie powiemy bar­
dziej zgodnie z prawdą: ze wszystkim, co złe.
Dlaczego miałbym teraz opłakiwać życie ludz­
kie? Mogę to czynić naprawdę i ze słusznej przy­
czyny, lecz ponieważ mam sprawić, iżbyśmy
nie sądzili, że po śmierci będziemy nieszczę­
śliwi, na co się zda czynić życie jeszcze bardziej
nieszczęśliwym? Uczyniłem to w tej książce, w któ­
rej, jak mogłem, tak pocieszyłem siebie samego.
Śmierć tedy odrywa nas od rzeczy złych, a nie od
dobrych, jeśli chcemy znać prawdę. Hegezjasz Cy-
renajczyk dowodził tego tak przekonująco, że po­
dobno król Ptołomeusz zabronił mu mówić o tym
w wykładach, ponieważ wielu ludzi, usłyszawszy to,
84 zadało sobie śmierć. Istnieje też epigram Kallima-
cha o Kleombrocie z Ambracji, który głosi o nim,
iż gdy przeczytał dzieło Platona, z muru rzucił się
do morza, choć nie spotkało go żadne nieszczęście.
Książka Hegezjasza zaś, o którym wspomniałem,
nosi tytuł ’A 7ioxapT£pćov; przyjaciele odwodzą w niej
od powziętego zamiaru kogoś, kto głodując rozstaje
się z życiem, on zaś w odpowiedzi wylicza udręki
Rozmowy tuskulańskie 529

życia. Mógłbym czynić to samo, chociaż w mniej­


szym stopniu niż on, który uważa, iż życie w ogóle
dla nikogo nie jest korzystne. Pomijam innych: czy
jest ono korzystne dla mnie? Zostałem pozbawiony
radości w życiu prywatnym i zaszczytów w życiu
publicznym i na pewno, gdybym tego nie dożył,
śmierć uwolniłaby mnie od rzeczy złych, a nie od do­
brych. Wyobraźmy sobie jednak człowieka, który by
nie doznał nic złego i któremu los nie zadałby żadnej
rany. Słynny Metellus miał czterech synów wynie­
sionych na urzędy, Priam zaś pięćdziesięciu, z czego
siedemnastu zrodzonych z prawowitej małżonki:
los miał jednaką władzę nad obydwoma, lecz po­
służył się nią w stosunku do jednego z nich; Metel-
lusa bowiem złożyli na stosie liczni synowie, córki,
wnukowie i wnuczki, Priama zaś, który utracił tak
liczne potomstwo, zabiła ręka nieprzyjacielska, gdy
schronił się u stóp ołtarza. Czy gdyby umarł za życia
synów, kiedy królestwo było nienaruszone,
.. . wśród nietkniętych bogactw wschodnich, / Pod sklepio­
nym stropem ozdobionym rzeźbami,

odszedłby wówczas od rzeczy dobrych, czy od złych?


Na pewno zdawałoby się, że od dobrych. A jednak
wtedy byłoby to lepsze dla niego i nie śpiewano
by tak żałośnie:
Widziałam wszystko ogarnięte płomieniami, / Brutalnie mor­
dowanego Priama, / Zbroczony krwią ołtarz Jowisza.
Jak gdyby doprawdy mogło mu się wśród tego
gwałtu przydarzyć wówczas coś lepszego! Gdyby
umarł przedtem, uniknąłby takiego zdarzenia, w owej
zaś chwili przestał odczuwać rzeczy złe. Gdy mój 86
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. I I I 34
530 Rozmowy tuskulańskie

przyjaciel Pompcjusz ciężko chorował w Neapolu,


nastąpiło polepszenie. Neapolitańczycy i natural­
nie Puteolanie przystroili się w wieńce i tłumnie
składano po miastach publiczne dziękczynienia.
Niewątpliwie było to niestosowne i w greckim
stylu, świadczyło jednak o powodzeniu. Czy gdyby
wówczas umarł, odszedłby od rzeczy dobrych, czy
od złych? Z pewnością od złych. Nie prowa­
dziłby bowiem wojny z teściem, nie chwyciłby nie­
przygotowany za broń, nie opuściłby domu, nie
uciekłby z Italii, a po utracie wojska nie dostałby
się bezbronny w ręce niewolników i pod ich miecze,
jego zaś pożałowania godne dzieci i cały majątek
nie dostałby się zwycięzcom. Ten, który umarłby
u szczytu powodzenia, gdyby śmierć przyszła w owym
czasie, doznał tylu tak wielkich i tak niewiarogod-
36 nych nieszczęść w wyniku dłuższego życia! Tych
rzeczy unika się dzięki śmierci, nawet jeśli się nie
przydarzyły, jako że mogą się jednak przydarzyć.
Lecz ludzie nie myślą, że mogą się im przydarzyć.
Każdy spodziewa się dla siebie losu Metellusa, jak
gdyby więcej było ludzi szczęśliwych niż nieszczę­
śliwych, albo jak gdyby cokolwiek było pewne
w ludzkim życiu, albo jak gdyby było roztropniej
spodziewać się czegoś niźli obawiać.
87 Zgódźmy się zresztą, że śmierć pozbawia ludzi rze­
czy dobrych. Czy zgodzimy się również, że zmarłym
brakuje przyjemności życia i że to jest nieszczęście?
Zapewne tak muszą twierdzić. Czy komuś, kto nie
istnieje, może czegoś brakować? Sam wyraz „bra­
kuje“ jest smutny, ponieważ nasuwa myśl, że ktoś
Rozmowy tuskulańskie 531

coś miał, a nie ma, że pragnie, potrzebuje, żąda.


Moim zdaniem, przykrości tego, komu czegoś bra­
kuje, są następujące: przykra jest ślepota, bo bra­
kuje jej oczu; przykra bezdzietność, bo brakuje jej
dzieci. Odnosi się to tylko do żyjących, natomiast
nikomu ze zmarłych nie tylko nie brak przyjem­
ności życia, lecz nawet samego życia. Mówię o zmar­
łych, którzy nie istnieją. A nam, którzy żyjemy,
czy brakuje rogów lub piór? Gzy mógłby ktoś to
powiedzieć? Na pewno nikt. Dlaczego? Jeśli bowiem
nie masz tego, co nie jest ci przydatne ani z racji
przyzwyczajenia, ani z natury, nie brakuje ci
tego, nawet gdy odczuwasz, że go nie masz. 88
Należy ustawicznie kłaść nacisk na ten argument,
gdy już się stwierdzi to, o czym nie możemy
wątpić, jeśli dusze są śmiertelne, a mianowicie to,
że unicestwienie przez śmierć jest tak zupełne, iż
nie pozostaje nawet najmniejszy ślad czucia. Kiedy
to już dokładnie się ustali i utwierdzi, należy sobie
uświadomić, co znaczy wyraz „brakuje“, tak iżby
nie było żadnej pomyłki w jego użyciu. A więc,
„brakuje komuś czegoś“ znaczy tyle, co „potrzebuje
tego, co chce mieć“ ; albowiem w tym, że czegoś
brakuje, mieści się chcenie, z wyjątkiem, gdy tak
jak w przypadku braku gorączki używa się tego
wyrazu w jakimś innym znaczeniu. Mówi się bo­
wiem „brakuje“ również w inny sposób, gdy czegoś
nie masz i czujesz, że nie .masz, ale łatwo brak
znosisz. Nie mówimy „brakuje nam zła“, bo
nad tym nie powinno się boleć; mówimy nato­
miast „brakuje dobra“, co jest złem. Lecz nawet
34*
532 Rozmowy tuskulański»

człowiekowi żyjącemu nie brakuje dobra, jeśli on


nie odczuwa jego potrzeby. Wprawdzie, gdy cho­
dzi o człowieka żyjącego, można zrozumieć, na przy­
kład, że tobie brakuje królestwa (nie można powie­
dzieć tego zupełnie ściśle o tobie, ale można by
powiedzieć o Tarkwiniuszu, gdy go wypędzono
z królestwa); lecz nie można tego nawet pomyśleć,
gdy chodzi o zmarłego. To, że brakuje komuś czegoś,
jest bowiem właściwe istocie czującej, zmarły zaś
nie ma czucia. Zmarłemu zatem niczego już nie
brakuje.
3gp Lecz po cóż filozofować w tych sprawach, skoro
widzimy, iż rzecz nie bardzo wymaga filozofii? Ileż
to razy nie tylko nasi wodzowie, lecz nawet cale
armie szły na pewną śmierć! Gdyby budziła ona
lęk, to Luciusz Brutus nie poległby w bitwie, bro­
niąc powrotu tyranowi, którego sam wypędził; nie
wystawialiby się na pociski nieprzyjaciół ojciec De­
cjusz walcząc z Latynami, syn z Etruskami, wnuk
z Pirrusem; Hiszpania nie widziałaby Scypionów,
Kanny nie widziałyby Paulusa i Geminusa, We-
nuzja Marcellusa, Litana Albinusa, Lukanowie Grak-
chusa, którzy w jednej wojnie ginęli za ojczyznę.
Czy który z nich jest dziś nieszczęśliwy? Nie był
nim nawet wówczas, gdy oddał ostatnie tchnienie;
nikt bowiem nie może być nieszczęśliwy, gdy utra­
cił czucie. „Można zarzucić, że samo to jest przykre
so iż się nie ma czucia“ . Przykre, gdyby to znaczyło,
że brakuje czucia. Ale ponieważ jest rzeczą jasną,
że nic nie może być w tym, który sam nie istnieje,
cóż zatem może być przykre dla tego, komu nic nie
Rozmowy tuskulańskie 533

brakuje i kto nic nie czuje? Wprawdzie powtarzam


to zbyt często, lecz postępuję tak dlatego, że w tym
ma swoje źródło wszelka udręka duszy z obawy
przed śmiercią. Kto bowiem należycie zobaczył to,
co jest jaśniejsze niż słońce, iż po zniszczeniu duszy
i ciała, po zniweczeniu całej istoty żyjącej i po cał­
kowitej zatracie wszystkiego, stworzenie, które ist­
niało, stało się niczym, ten wyraźnie dostrzeże, że
nie ma żadnej różnicy pomiędzy Hipocentaurem,
który nigdy nie istniał, a królem Agamemnonem
oraz że obecna wojna domowa nie obchodzi Marka
Kamillusa więcej, niż mnie obchodziło zdobycie
Rzymu za jego życia. Dlaczego więc i Kamillus
ubolewałby, gdyby pomyślał, że obecne wydarzenia
nastąpią za lat prawie trzysta pięćdziesiąt, i ja bym
się smucił na myśl, że za dziesięć tysięcy lat jakiś
naród opanuje nasze miasto? Dlatego, że miłość oj­
czyzny jest tak wielka, iż mierzymy ją nie trwałością
naszego czucia, lecz dobrem jej samej. Tak więc
śmierć, która ze względu na niepewność zdarzeń 88
codziennie nam zagraża, a ze względu na krótkość
życia nie może być nigdy bardzo odległa, nie od­
strasza człowieka mądrego od tego, by w każdej
chwili troszczył się o państwo i o swoich bliskich
oraz by uważał, że obchodzi go również przyszłość,
chociaż nie będzie jej odczuwał. Dlatego nawet ten,
co sądzi, że dusza jest śmiertelna, z wielkim mozo­
łem tworzy rzeczy wieczne nie z żądzy sławy, któ­
rej nie będzie odczuwał, lecz z pragnienia dosko­
nałości, za którą nieuchronnie idzie sława, nawet
jeśli się o nią nie stara.
534 Rozmowy tuskulańskie

Jeżeli natura jest naprawdę taka, że nasze uro­


dzenie daje nam początek wszystkich spraw, a śmierć
ich koniec, to tak samo jak nic nas nie obchodziło
przed urodzeniem, nic nie będzie też nas obchodziło
po śmierci. Cóż złego może być w tym, skoro śmierć
nie dosięga ani żywych, ani umarłych? Jedni już
9 2 nie istnieją, drugich ona nie dotyka. Ci, co ją ba­

gatelizują, sądzą, iż ona jest bardzo podobna do snu,


jak gdyby naprawdę ktokolwiek zechciał przeżyć
dziewięćdziesiąt lat w ten sposób, że ukończywszy
sześćdziesiąt, resztę by przespał; nie chcieliby tego
ani jego bliscy, ani nawet on sam. Jeżeli zechcemy
słuchać bajek, to myślę, że Endymion, który nie
wiedzieć kiedy zasnął na Latmusie, górze w Karii,
jeszcze się nie obudził. Czy sądzisz, że on się niepokoi,
gdy Luna, która go rzekomo uśpiła, aby móc ca­
łować śpiącego, ulega zaćmieniu? Dlaczego miałby
się niepokoić ten, kto nie ma czucia? Oto masz sen,
obraz śmierci, w który codziennie zapadasz; wąt­
pisz jeszcze, czy w śmierci nie ma czucia, choć wi­
dzisz, że nie ma czucia w tym, co jest jej obrazem?
53 Niechże więc ucichną te babskie niemal brednie,
że umrzeć przed czasem jest nieszczęściem. Przed
jakimże to czasem? Czy wyznaczonym przez naturę?
Wszak ona pożyczyła nam życia niby pieniędzy, nie
oznaczając z góry żadnego terminu. Dlaczego więc
narzekasz, jeśli domaga się zwrotu, kiedy chce?
Przecież pod tym warunkiem je otrzymałeś. Ci sami
ludzie sądzą, że należy znieść ze spokojem, jeżeli
umrze mały chłopiec, a jeśli dziecko w kołysce, nie
należy się nawet martwić. A przecież natura odbiera
Rozmowy tiiskulańskic 535

mu to, co dała, w sposób bardziej okrutny. „Dziecko


nie skosztowało jeszcze — powiadają — ■ słodyczy
życia, tamten zaś żywił już wielkie nadzieje i zaczął
się nimi cieszyć“ . W innych sprawach sądzi się, że
lepiej otrzymać jakąś cząstkę, aniżeli nic: dlaczego
miałoby być inaczej, gdy chodzi o życie. Zresztą
Kallimach nie bez słuszności powiada, że Priam
wylewał łzy o wiele częściej niż Troilus. A tymczasem
chwali się los tych, co umierają w starości. Dlaczego?
Bo według mnie dla nikogo życie nie jest tak miłym
darem jak dla tych, co długo żyją. Na pewno nic nie
jest człowiekowi milsze niż mądrość, a tę przynosi
niewątpliwie starość, która pozbawia nas innych
rzeczy. Lecz cóż to jest długie życie lub co w ogóle
jest długie dla człowieka. Czyż to nie starość,
Doganiając w biegu tych, co niedawno byli chłopcami lub
młodzieńcami, / Doścignęła ich, gdy się tego nie spodziewali?
Ponieważ jednak nie posiadamy niczego po tamtej
stronie, to, co jest z tej strony, nazywamy długim.
O wszelkich takich rzeczach mówimy, że są długie
lub krótkie, zależnie od tego, w jakim wymiarze są
komuś dane. Arystoteles powiada, że nad rzeką
Hypanis, która wpada do Pontu od strony Europy,
rodzą się pewne zwierzątka, żyjące jeden dzień. To
z nich więc, które zmarło o godzinie ósmej, zmarło
w podeszłym wieku; to zaś, które zmarło o zacho­
dzie słońca, zmarło w wieku sędziwym, zwłaszcza
jeśli się to stało w dzień letniego przesilenia. Po­
równaj nasz najdłuższy wiek z wiecznością: znaj­
dziemy się prawie w takim samym położeniu jak
tamte zwierzątka, gdy chodzi o krótkość życia.
536 Rozmowy tnskulańskie

Miejmy więc w pogardzie wszelkie brednie (bo


jak mogę łagodniej nazwać tę lekkomyślność?)
i uczyńmy podstawą dobrego życia siłę i wielkość
ducha, lekceważenie i pogardę wszystkich rzeczy
ludzkich oraz wszelkie cnoty. Obecnie bowiem nie­
wieściejemy wskutek bojaźliwych myśli, tak iż jeśli
śmierć nadejdzie, zanim spełnią się co do nas obiet­
nice Chaldejczyków, wydaje nam się, że wyzuto
nas z jakichś wielkich dóbr, wyszydzono i oszukano.
Jeżeli więc oczekując i pragnąc jesteśmy w ducho­
wym zawieszeniu oraz doznajemy mąk i udręki,
to, na bogów nieśmiertelnych, jak przyjemna winna
być ta podróż, po której ukończeniu nie będzie
żadnej troski, żadnego niepokoju! Jaki zachwyt
budzi we mnie Teramenes, jak wzniosła jest jego
dusza! Bo choć czytając o nim płaczemy, to jednak
ten sławny mąż nie umiera w sposób godny litości.
Wtrącony do więzienia na rozkaz trzydziestu ty­
ranów, jak gdyby gasząc pragnienie wypił truciznę
i wylał resztę tak, iż plusnęła, a kiedy ten odgłos
umilkł, powiedział z uśmiechem: „Piję do pięknego
Kritiasza“ — Kritiasza, który mu najwięcej zaszko­
dził. Grecy bowiem mają zwyczaj wymieniać w cza­
sie uczt tego, komu mają zamiar oddać kubek.
Znakomity mąż szydził w ostatniej chwili życia,
gdy już w swoich wnętrznościach miał zarodek
śmierci, i rzeczywiście wywróżył temu, do kogo
przepijał trucizną, śmierć, która wkrótce nadeszła.
Czy ktoś mógłby chwalić ten spokój wzniosłego
ducha w obliczu śmierci, gdyby sądził, że śmierć
jest złem? W parę lat potem przychodzi do tego
Rozmowy tmkulańskie 537

samego więzienia i do tego samego kielicha Sokra­


tes, skazany równie zbrodniczo przez sędziów, jak
Teramenes przez tyranów. Jakież są jego słowa,
które według Platona wypowiedział w sądzie już
po skazaniu na śmierć?
„Sędziowie — rzekł — ożywia mnie wielka na- 41
dzieją, że wyjdzie mi na dobre, iż posyłacie mnie
na śmierć. Musi bowiem nastąpić jedno z dwojga:
albo śmierć pozbawia wszelkiego czucia, albo
wskutek śmierci wędruje się stąd do jakiegoś innego
miejsca. Tak więc, jeżeli czucie wygaśnie, a śmierć
przypomina sen, który nieraz przynosi najbardziej
kojące wytchnienie, nie przerywane nawet przez
senne widzenia, to dobrzy bogowie, jakież śmierć
przynosi korzyści! Ile znajdziemy dni, które można
by przełożyć nad taką noc? A jeżeli cała wiecz­
ność czasu, który następuje po śmierci, będzie po­
dobna do tej nocy, to któż jest ode mnie szczę­
śliwszy? Jeżeli zaś prawdą jest, co się mówi, 98
że śmierć jest przejściem do krain zamieszkanych
przez tych, co odeszli z życia, tedy jest to jeszcze
bardziej szczęśliwe. Wszak kiedy odejdziesz od tych,
co chcą być zaliczeni w poczet sędziów, pójdziesz
do tych, co naprawdę sędziami mogą być nazwani,
do Minosa, Radamantusa, Eaka, Tryptolemusa,
i spotkasz tych, co żyli sprawiedliwie i uczciwie.
Czy ta wędrówka może się wam wydawać niewiele
warta? A jak cenicie to, że naprawdę będzie wolno
rozmawiać z Orfeuszem, Muzeuszem, Homerem,
Hezjodem? Gdyby to było możliwe, chciałbym do­
prawdy często umierać, aby wolno mi było znajdować
538 Rozmowy tuskulańskic

to, o czym mówię. Jakiej zaś doznałbym przyjem­


ności, gdybym spotkał Palamedesa, Ajaksa oraz
innych, skrzywdzonych niesprawiedliwym wyrokiem!
Wypróbowałbym też mądrość największego króla,
który przyprowadził pod Troję bardzo wielkie woj­
sko, oraz roztropność Ulissesa i Syzyfa; a gdybym
ją badał, jak tutaj czyniłem, nie skazano by mnie
z tego powodu na śmierć. Także wy, sędziowie,
którzy głosowaliście za moim uniewinnieniem, nie
99 obawiajcie się śmierci. Nic bowiem nie może wyjść
na złe człowiekowi dobremu ani za życia, ani po
śmierci i nigdy bogowie nieśmiertelni nie spuszczą
z oka jego spraw. Również i mnie samemu nie przy­
darzyło się to przypadkowo. Lecz doprawdy nie mam
powodu, by gniewać się na tych, co mnie oskarżyli,
lub na tych, co mnie skazali, chyba że byli prze­
świadczeni, iż wyrządzają mi szkodę“ . Tak powie­
dział i w ten właśnie sposób; najpiękniejsze zaś jest
zakończenie: „Lecz czas już — powiedział — odejść;
mnie na śmierć, wam do życia. Co zaś z dwojga
jest lepsze, to wiedzą bogowie nieśmiertelni: myślę
bowiem, że nie wie tego żaden człowiek“ .
Przełożyłbym tę duszę nad bogactwa wszystkich,
którzy wydali na niego wyrok. Chociaż on powiada,
że poza bogami nikt nie wie, to przecież sam wie
dobrze, co z dwojga jest lepsze; powiedział to wszak
przedtem i tylko do końca trzymał się swojej zasady,
100 by nic stanowczo nie twierdzić. M y zaś trzymajmy się
zasady, by sądzić, że nic nie jest złe, co natura dała
wszystkim, i zdajmy sobie sprawę, że jeżeli śmierć
jest złem, to jest złem wiecznym. Wydaje się bowiem,
Rozmowy tuskulańskie 539

że śmierć — to kres nieszczęśliwego życia, a tym­


czasem, jeżeli śmierć jest nieszczęściem, to nie może
być żadnym kresem.
Lecz po cóż wspominam Sokratesa lub Terame-
nesa, mężów wybitnie sławnych z cnoty i mądrości?
Pewien Laccdemończyk, którego imienia nawet nie
przekazano, tak bardzo pogardzał śmiercią, że kiedy
skazanego przez eforów wiedziono go na stracenie,
miał twarz pogodną i radosną, a na pytanie jakiegoś
wroga: „Czy gardzisz prawami Likurga?“ —-odpowie­
dział: „Doprawdy, jestem mu bardzo wdzięczny
za to, że nałożył na mnie karę, którą mogę uiścić
nie zaciągając lichwiarskiej pożyczki“ . O mężu,
godny Sparty! Wydaje mi się, że niewinnie skazano
człowieka, który okazał się tak wielkoduszny. Na­
sze państwo wydało mnóstwo takich ludzi. Ale po
cóż wymieniać wodzów i przywódców, skoro Kato
pisze, że nieraz całe legiony wyruszały ochoczo do
miejsc, z których nie spodziewały się powrotu. Z taką
odwagą polegli w Termopilach Lacedemończycy,
na których cześć napisał Simonides:
Przechodniu, powiedz Sparcie, żc widziałeś nas tu, pole­
głych / W posłuchu świętym prawom ojczyzny.
A co powiedział ich sławny wódz, Leonidas? „Bądź­
cie dobrej myśli, dzielni Lacedemończycy. Może
dziś jeszcze będziemy wieczerzać w świecie pod­
ziemnym!“ Naprawdę dzielny był ten lud, póki
obowiązywały prawa Likurga. Gdy wrogi Pers,
chełpiąc się, powiedział w rozmowie: „Nie będzie­
cie widzieli słońca z powodu mnóstwa pocisków
i strzał“ , jeden z nich odrzekł: „Będziemy więc
540 Rozmowy luskulańskie

102 walczyli w cieniu. „Mówię tu o mężach. A ja ­


każ była owa Spartanka, która posłała syna na
bitwę i dowiedziawszy się, że go zabito, rzekła:
„Urodziłam go na to, aby nie wahał się ponieść
42 śmierci za ojczyznę“? Zgoda, dzielni i nieugięci są
Spartanie; wielki wpływ ma wychowanie państwowe.
Ale czyż nie podziwiamy Teodora Cyrenajczyka,
sławnego filozofa? Gdy król Lizymach groził mu
ukrzyżowaniem, odparł: „Możesz grozić, jeśli chcesz,
torturami swoim dworzanom; Teodorowi nie spra­
wia żadnej różnicy, czy będzie gnił w ziemi, czy
w powietrzu“ .
Te słowa jego przypominają mi, że należałoby
powiedzieć również nieco o pogrzebach i sposobach
chowania ludzi. Nietrudna to rzecz, zwłaszcza, że
wiemy już, co mówiłem przed chwilą o zaniku
czucia po śmierci. Co myślał o tym Sokrates,
widać z książki, w której opisana jest jego
103 śmierć i o której już tak wiele powiedziałem. Gdy
mianowicie rozmawiał o nieśmiertelności dusz,
a chwila śmierci była już bardzo bliska, zapytany
przez Kritona, jak chciałby być pochowany, od­
rzekł: „Przyjaciele, daremnie się trudziłem, nie prze­
konałem bowiem naszego Kritona, że odejdę stąd
i że nic ze mnie tu nie pozostanie. Niemniej, Kri-
tonie, jeżeli zdołasz mnie doścignąć albo jeżeli mnie
gdzieś tam odnajdziesz, pochowaj mnie, jak ci .się
będzie podobało. Wierzaj mi jednak, nikt z was
nie pójdzie za mną, gdy stąd wyruszę“ . Wspaniale
to powiedział, bo i przyjacielowi zostawił wolną
rękę, i okazał, że nie troszczy się o całą tę sprawę.
Rozmowy tuskulańskie 541

Bardziej twardy był Diogenes, który myślał tak samo,


lecz jako cynik postąpił surowiej: polecił wyrzucić
swe ciało niepogrzebane. Podówczas przyjaciele za­
pytali: „Na pastwę ptakom i dzikim zwierzętom“? —
„Bynajmniej — ■ o d p a r ł p o ł ó ż c i e przy mnie kij,
a będę je odpędzał“ . — „Jakże to uczynisz, skoro
nie będziesz nie czuł?“ — pytali dalej. — „Cóż mi
więc zaszkodzi, że dzikie zwierzęta mnie rozszarpią,
skoro nie będę czuł?“ Pięknie powiedział też Ana-
ksagoras, gdy umierał w Lampsaku i gdy przyja­
ciele pytali go, czy chciałby w razie śmierci, aby go
przewieziono do ojczystych Klazomen: „Nie trzeba,
bo droga do podziemnego świata z każdego miejsca
jest tak samo długa“ . Jeśli więc chodzi o grzebanie,
trzeba pamiętać jedno, że dotyczy ono ciała bez
względu na to, czy dusza zginie, czy będzie żyła.
Jest zaś rzeczą jasną, że zarówno gdy dusza zgaśnie,
jak i gdy wyjdzie z ciała, żadne czucie tam nie po­
zostanie. Lecz pełno tu nieporozumień. Achilles
wlecze Hektora przywiązanego do wozu: myśli za­
pewne, że ten czuje, iż jest rozszarpywany. Wyobraża
więc sobie, że mści się w taki sposób; a tamta wy­
lewa żale, jak gdyby nad rzeczą najbardziej okrutną:
Zobaczyłam to, czego widok sprawił mi wielką boleść: /
Hektora wleczonego przez czterokonny wóz.

Jakiego Hektora? Jakże długo będzie on Hektorem?


Trafniej wyraża się Akcjusz i Achilles, który w końcu
zmądrzał:
Naprawdę wydałem Priamowi tylko ciało; Hektora unicest­
wiłem.

Wlokłeś więc nie Hektora, lecz ciało, które przed­


542 Rozmowy łuskulańskie

tem było ciałem Hektora. A oto inny wstaje z ziemi,


by nie pozwolić matce spać:
Matko, wzywam ciebie, która koisz swą troskę, zapom­
niawszy o niej we śnie, / I nie masz litości nade mną; wstań
i pochowaj swojego syna.

Gdy śpiewa się te słowa przytłumionym i płaczli­


wym tonem, który wnosi smutek do całego teatru,
trudno nie sądzić, że nieszczęśliwi są ci, których
nie pochowano,
zanim dzikie zwierzęta / 1 p ta k i...

On się obawiał, że nie będzie mógł należycie posłu­


giwać się poszarpanymi członkami: o spalone nie
ma tej obawy:
Nie daj, proszę, rozwłóczyć haniebnie po ziemi / Mych
szczątków krwawych i z ciała odartych kości.

107 Nie rozumiem, czego się boi, skoro przy wtórze


fletu wygłasza tak piękne wiersze siedmiomiarowe.
Trzeba więc pamiętać, że nie należy troszczyć się
o nic po śmierci, choć wiciu ludzi mści się nawet
na zmarłych wrogach. Tiestes u Enniusza złorzeczy
w naprawdę pięknych wierszach i życzy Atreusowi
przede wszystkim, aby zginął wskutek rozbicia statku.
Jest to niewątpliwie okrutne życzenie. Taka bowiem
śmierć bywa zawsze dotkliwa. Ale próżne są słowa:
Niech sam rzucony na szczyty ostrych skał, wiszący na że­
brach, / Z wnętrznościami na wierzchu, oblewa skały po-
soką i czarną krwią

Nawet skały nie są bardziej pozbawione czucia niż


ów „wiszący na żebrach“, któremu on w swoim
mniemaniu życzy męki. To byłyby straszne rzeczy,
Rozmowy tuskulańskie 543

gdyby je czul: bez czucia są niczym! Zgoła bez


sensu zaś są słowa następujące:
Niech nie ma grobu, w którym by spoczął, portu dla ciała, /
Gdzie by, ludzki skończywszy żywot, odetchnęło ono od
nieszczęść.

Widzisz, jak wielki błąd zawierają te słowa: sądzi


on, że istnieje port dla ciała i że zmarły odpoczywa
w grobie. Wielka w tym wina Pelopsa, że nie oświe­
cił syna i nie pouczył go, do jakiej chwili i o co na- ^058
leży się troszczyć. Lecz po cóż rozważać poglądy
jednostek, kiedy można się przyjrzeć różnym błę­
dom całych narodów? Egipcjanie balsamują zmarłych
i trzymają ich w domu; Persowie grzebią oblanych
woskiem, żeby ciała przetrwały jak najdłużej. Ma­
gowie zwykli dopóty nie grzebać ciał swoich bliskich,
póki ich nie rozszarpią psy. (W Hyrkanii lud chowa
psy publiczne, możni zaś domowe: wiemy zaś, że
jest to szlachetna rasa psów. Każdy według swojej
możności troszczy się o psy, które go rozszarpią,
i uważa się tu, że to jest najlepszy pogrzeb). Chry-
zyp zebrał bardzo wiele innych przykładów, jako
że był ciekaw wszelkich wiadomości; ale niektóre
z nich są tak odrażające, iż wzdrygam się o nich
mówić i pomijam je. Należy lekceważyć całą tę
sprawę, gdy chodzi o nas, nie zaniedbywać jej zaś,
gdy chodzi o naszych bliskich, ale w taki sposób,
iżbyśmy za życia zdawali sobie sprawę, że ciała
zmarłych nic nie czują. W jakim zaś stopniu należy 109
stosować się do zwyczaju i opinii, niech się troszczą
o to żywi, ale w taki sposób, by rozumieli, że zmarłych
nic to nie obchodzi.
544 Rozmowy tuskulańskie

Na pewno jednak człowiek spotyka śmierć z naj­


bardziej spokojnym umysłem wówczas, gdy gasnące
życie znajduje pociechę we własnych zasługach. Nie
żył zbyt krótko ten, kto wypełniwszy swą powin­
ność osiągnął doskonałą cnotę. I w moim życiu
było wiele chwil, w których śmierć przyszłaby
w porę; obym mógł był wtedy ją spotkać! Bo nic
już nie mogłem zyskać: obowiązki życia wypełni­
łem i pozostawało tylko borykanie się z losem. Dla­
tego, jeżeli sam rozum nie może sprawić, iżbyśmy
potrafili zlekceważyć śmierć, to niech przynajmniej
życie minione sprawi, iżbyśmy widzieli, żeśmy żyli
dość długo, nawet dłużej niż trzeba. Lecz choć czu­
cie zniknie, to przecież zmarli nie są pozbawieni
swoistych i sobie właściwych dóbr, sławy i rozgłosu,
mimo że tego nie czują. Bo jeżeli nawet nie kryje
się w sławie nic, dla czego się jej pożąda, to jednak
towarzyszy ona cnocie, jak cień. Jeżeli sąd ogółu
o szlachetnych ludziach jest kiedykolwiek słuszny,
to jest on bardziej godny pochwały niż ci, co dzięki
niemu są szczęśliwi. Bez względu na to, jak to bę­
dzie przyjęte, nie mogę powiedzieć, że Likurg i So­
lon nie są sławni z prawodawstwa i organizacji pań­
stwa, a Temistokles i Epaminondas z męstwa wo­
jennego. Pierwej bowiem Neptun zatopi samą Sa-
laminę, niż zaginie pamięć o zwycięstwie pod Sa-
laminą; i pierwej znikną beockie Leuktry, niż za­
ginie sława bitwy pod Leuktrami. O wiele później
zaś sława opuści Kuriusza, Fabrycjusza, Kalatyna,
dwóch Scypionów, dwóch Afrykańczyków, Maksy-
musa, Marcellusa, Paulusa, Katona, Leliusza i wielu
Rozmowy tuskulańskie 545

innych. Kto się do nich upodobni, mierząc to po­


dobieństwo nie rozgłosem wśród ludu, lecz słuszną po­
chwałą ludzi znakomitych, ten, jeśli los tak zrządzi,
z ufnością w duszy pójdzie na śmierć, o której wiemy
już, że albo jest najwyższym dobrem, albo nie jest ni­
czym złym. Będzie chciał umrzeć nawet wtedy,
gdy mu los będzie w pełni sprzyjał; nawet szczyt
pomyślności bowiem nie może być tak miły, jak
przykra jest odmiana losu. Zdaje się, że takie jest ni
znaczenie owej wypowiedzi Spartanina, który —
gdy Diagoras Rodyjczyk, słynny zwycięzca olimpij­
ski, zobaczył pewnego dnia dwóch swoich synów
jako zwycięzców w Olimpii — podszedł do tego
starca i złożywszy mu życzenia, powiedział: „Umieraj,
Diagorasie, bo do nieba nie wstąpisz“ . Grecy uwa­
żają lub raczej uważali wówczas te zwycięstwa za
wielkie, a może nawet za zbyt wielkie; ten zaś, kto
powiedział Diagorasowi powyższe słowa, był zdania,
że wielką jest rzeczą, iż z jednego domu wyszło
trzech zwycięzców olimpijskich, i sądził, że nie bę­
dzie dla Diagorasa korzystne i wystawi go na ciosy
losu, jeśli za długo utrzyma się on przy życiu.
Tak oto dałem ci w niewielu, jak mi się zdawało,
słowach wyczerpującą odpowiedź. Zgodziłeś się bo­
wiem, że zmarli nie są pogrążeni w żadnym nie­
szczęściu; ale ponieważ to jest największa pociecha
w żałości i smutku, przeto postarałem się, by po­
wiedzieć więcej. Powinniśmy bowiem z umia­
rem znosić nasz ból, wzięty na siebie z własnej
pobudki, aby nie wydawało się, że kochamy siebie
samych. Jeżeli sądzimy, że ci, których zostaliśmy
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t. I i i 35
546 Rozmowy tuskulańskie

pozbawieni, są pogrążeni w tych nieszczęściach, ja ­


kie się powszechnie sobie wyobraża, i że oni jakoś
to czują, to myśl ta dręczy nas nieznośnym bólem.
Chciałem właśnie wyrwać z korzeniami ten pogląd
i dlatego mówiłem może zbyt długo.
Słuchacz: Zbyt długo? W każdym razie nie dla
mnie. Oto bowiem początek twojej mowy sprawił,
że pragnąłem umrzeć; ciąg dalszy, że bądź to nie
wzbraniałem się przed tym, bądź też o to się nie
troszczyłem; cała zaś mowa bez wątpienia sprawiła
to, że nie uważam śmierci za zło.
Marek: Czy więc chcemy, by, tak jak u mówców,
nastąpił teraz epilog, czy też zupełnie poniechamy
tej sztuki?
Słuchacz: Nie porzucaj doprawdy tej sztuki, któ­
rej zawsze przynosiłeś zaszczyt, i to słusznie; ona
zaś, jeśli chcemy mówić prawdę, przyniosła ci sławę.
Lecz jakiż jest ów epilog? Pragnę go usłyszeć, ja ­
kikolwiek by był.
Marek: W wykładach zwykło się powoływać na
opinie bogów nieśmiertelnych o śmierci, nie zmy­
ślając ich samemu, lecz opierając się na autorytecie
Herodota i wielu innych. Przede wszystkim wysła­
wia się synów kapłanki z Argos, Kleobisa i Bitona.
Znane to podanie. Oto miała ona pojechać do dość
odległej od miasta świątyni na wyznaczoną uro­
czystą ofiarę i kiedy zwierzęta, które miały być za­
przężone, nie nadeszły na czas, wówczas młodzieńcy,
których właśnie wymieniłem, zdjęli odzienie, na­
maścili ciała oliwą i weszli w jarzmo. Tak przywie­
ziona do świątyni w wozie ciągnionym przez synów,
Rozmowy tuskulańskie 547

kapłanka prosiła podobno boginię, aby za poboż­


ność dała im nagrodę największą, jaką bóg może
dać człowiekowi. Po uczcie młodzieńcy wraz z matką
udali się na spoczynek, rano zaś znaleziono ich
martwych. Z podobną prośbą mieli się zwrócić Tro- im
fonios i Agamedes: gdy wybudowali świątynię Apol-
lina w Delfach, wielbiąc boga prosili o nagrodę, nie
za małą wszakże, za swoją pracę i trud; nie o jakąś
określoną, lecz o to, co dla człowieka najlepsze.
Apollo miał im objawić, że nagrodzi ich trzeciego
dnia, a gdy dzień ten zaświtał, znaleziono ich mart­
wych. Powiadają, że bóg wydał swój sąd i to właśnie
ten bóg, któremu pozostali bogowie zezwolili, by 48
przepowiadał więcej, aniżeli inni. Przytacza się także
pewne podanie o Sylenie, o którym się pisze, że
kiedy został pojmany przez Midasa, dał mu rzekomo
za uwolnienie taki dar: pouczył króla, że stanowczo
najlepszą dla człowieka rzeczą jest nie narodzić
się, a najbliższą z kolei dobrą rzeczą, jak najprędzej
umrzeć. Eurypides wyraził tę myśl w Kresfoncie: ns

Nam, którzy gromadnie nawiedzamy dom, / Gdzie ktoś


się narodził, należy płakać, / Ogarniając myślą różne nie­
szczęścia ludzkiego życia. / A gdy kteś zakończył ciężkie
trudy śmiercią, / O tym niech przyjaciele mówią z uzna­
niem i radością.

Coś podobnego znajdujemy w Pocieszeniu Krantora.


Powiada on, że niejaki Elizjusz z Teryny, pogrą­
żony w ciężkiej żałobie z powodu śmierci syna, udał
się do wyroczni, która udzielała odpowiedzi o zmar­
łych, aby dowiedzieć się, jaka jest przyczyna tak
35*
548 Rozmowy tuskulamkic

wielkiego nieszczęścia, i że tam dano mu na ta­


bliczkach trzy następujące wierszyki:
Ludzie nieświadomie błąkają się w życiu; / Euthynous do­
stąpił śmierci z woli przeznaczenia; / T ak skończyć było
pożyteczniej dla niego i dla ciebie.
116 Powołując się na te i tym podobne wypowiedzi,
stwierdzamy, że w tej sprawie rozstrzygają wyda­
rzenia zesłane przez bogów nieśmiertelnych. Alcy-
damas, szczególnie słynny mówca starożytny, na­
pisał nawet pochwałę śmierci polegającą na wyli­
czeniu ludzkich nieszczęść. Nie było tam dowodów,
które bardziej starannie zebrali filozofowie; nie zbra­
kło mu natomiast wymowy. Sławna zaś śmierć ponie­
siona za ojczyznę wydaje się zwykle mówcom nie
tylko chwalebna, ale nawet szczęśliwa. Najpierw
wspominają Erechteusza, którego córki gorąco pra­
gnęły śmierci w obronie życia obywateli; później
Kodrusa, który rzucił się w środek nieprzyjaciół
w odzieży niewolnika, aby nie dać się poznać, a nie
byłoby to możliwe w królewskim stroju (przepo­
wiednia bowiem głosiła, że Ateny zwyciężą, jeśli
król zostanie zabity); nie pomijają Meneceusza,
który również po ogłoszeniu przepowiedni ofiarował
swoją krew ojczyźnie. Ifigenia w Aulidzie każe za­
prowadzić siebie na ofiarę, „aby krwią swoją wy­
wołać rozlew krwi wroga“ . Następnie przechodzą
49 do bliższych nam czasów. Mówi się o Harmodiuszu
i Aristogitonie, odżywa Spartanin Leonidas i,T e -
bańczyk Epaminondas. Naszych nie znają; a trudno
byłoby ich wyliczyć, tak liczni są ci, o których wiemy,
że pragnęli sławnej śmierci.
Rozmowy luskulańskic 549

Mimo iż tak jest, trzeba mieć wielki dar wymowy in


i przemawiać jak gdyby z wyżyn, aby ludzie zaczęli
życzyć sobie śmierci lub w każdym razie aby prze­
stali się jej bać. Przecież jeżeli ów ostatni dzień przy­
nosi nie zagładę, lecz zmianę miejsca, to cóż jest
bardziej godne życzenia? A jeżeli niszczy i do­
szczętnie burzy, to cóż jest lepsze, niż zasnąć wśród
trudów życia i tak, zamknąwszy oczy, spać snem
wiecznym? Skoro tak ma być, to Enniusz mówi le­
piej niż Solon. Nasz poeta bowiem powiada:
Niech nikt nie czci mnie łzami i nie opłakuje mej śmierci!

A tymczasem ów mędrzec rzecze:


Niech śmierć moja nie obywa się bez łez: / Pozostawmy
po sobie smutek wśród przyjaciół, / By jękiem uświetnili
pogrzeb.

Jeśli zaś nam zdarzyło się coś takiego, co by ns


wskazywało iż bóg nam obwieszcza że mamy
rozstać się z życiem, wysłuchajmy tego z radością
i dziękczynieniem i bądźmy przekonani, iż uwal­
nia się nas z więzienia i oswobadza z więzów,
abyśmy albo wrócili do wiecznego i prawdziwego
naszego domu, albo wyzwolili się od wszelkiego
czucia i przykrości. A jeżeli nic nam nie zostanie
obwieszczone, to bądźmy jednak w takim nastroju,
abyśmy ów dzień, straszny dla innych, poczytywali
za szczęśliwy dla siebie i abyśmy nie uważali za zło
niczego, co ustanowili bogowie nieśmiertelni czy
też natura rodzicielka. Ani bowiem nie posiano nas
lekkomyślnie, ani nie stworzono przypadkiem, lecz
na pewno była jakaś moc, która miała w swojej
550 Rozmowy tuskulańskie

pieczy ludzki rodzaj i nie po to stworzyła go lub


żywiła, by wówczas, gdy zniósł cierpliwie wszystkie
trudy, wtrącić go w wieczne nieszczęście śmierci;
bądźmy raczej przekonani, że przygotowany jest
ii9 dla nas port i schronienie. Oby dane nam było do­
trzeć doń z rozwiniętymi żaglami! Jeżeli nawet
przeciwne wiatry oddalą nas, z konieczności rzeczy
dobijemy tam nieco później. 'C z y ż może być dla
kogoś jednego nieszczęściem to, co jest nieuchronne
dla wszystkich? Oto masz epilog, abyś nie myślał,
że coś pominąłem lub zapomniałem.
Słuchacz: Istotnie, jest i epilog, a właśnie on po­
krzepił mnie jeszcze bardziej.
Marek: To doskonale, że tak powiem. Teraz
jednak uczyńmy coś dla zdrowia; jutro zaś i we
wszystkie dni pobytu w tuskulańskiej posiadłości po­
święcimy się podobnym sprawom, zwłaszcza tym,
które przynoszą ulgę w zmartwieniach, bojaźni i po­
żądliwości i które są najbardziej pożyteczne i owocne
z całej filozofii.
Księga druga
Neoptolemus u Enniusza powiada, że uważa za
konieczne zajmować się filozofią, ale w niewielkim
zakresie, nie zamierza bowiem poświęcić się jej cał­
kowicie. Ja natomiast, Brutusie, sądzę, że muszę
także zająć się filozofią (bo cóż lepszego mogę robić,
zwłaszcza, iż nie mam żadnego innego zajęcia), ale nie
tak jak tamten: nie w niewielkim zakresie. W filo­
zofii bowiem trudno znać niektóre rzeczy, jeśli się
nie zna ich większości albo też wszystkich. Przecież
niektóre można wybrać tylko z wielu; a kto poznał
niektóre, ten z takim samym zapałem będzie do­
ciekał pozostałych. Wszelako w życiu pełnym za­
jęć oraz w życiu żołnierskim, jakim było wówczas
życie Neoptolema, często nawet niewiele wiadomości
daje wielką pomoc i przynosi owoce, jeżeli nie tak
obfite, jakie można zebrać z całej filozofii, to przy­
najmniej takie, iż dzięki nim możemy nieraz w pewnej
mierze uwolnić się od pożądliwości, zmartwienia
lub bojaźni. Wydaje mi się, na przykład, że rozmowa,
jaką prowadziłem ostatnio w tuskulańskiej posia­
dłości, nauczyła wielkiej pogardy śmierci, co ma
niemałe znaczenie dla uwolnienia duszy od bojaźni.
552 Rozmowy tuskulańskie

Kto bowiem obawia się rzeczy nieuniknionej, ten


w żaden sposób nie może żyć w spokoju ducha;
kto zaś nie obawia się śmierci nie tylko dlatego,
że umrzeć trzeba, lecz także dlatego, że śmierć nie
kryje w sobie nic, czego należałoby się bać, ten przy­
gotował sobie mocny grunt dla szczęśliwego życia.
Wprawdzie wiem dobrze, iż wielu usilnie temu za­
przeczy, jednakże nie mogłem tego w żaden sposób
uniknąć, chyba że zgoła nic bym nie pisał. Albowiem,
jeżeli chodzi o moje mowy, to starałem się, by zy­
skiwały pochwałę ogółu (umiejętność ta przeznaczona
jestwszakdlaludu i owocem jej jest uznanie słuchaczy).
Pomimo tego jednak dostrzegałem dość wielu takich,
którzy nic nie chwalili, z wyjątkiem tego, co — jak
mniemali — sami potrafią naśladować, i którzy sta­
wiali sztuce wymowy taki cel, jaki sami spodziewali
się osiągnąć. Gdy zaś zasypywano ich mnóstwem
twierdzeń i słów, powiadali, że przekładają czczość
i jałowość nad bujność i obfitość (skąd właśnie wy­
wodzi się styl Attyków, nie znany nawet tym, co
głosili, że go naśladują i co już prawie zamilkli,
wyśmiani nawet przez forum). Cóż więc mam są­
dzić o przyszłości, kiedy widzę, że obecnie wcale
nie mogę korzystać z pomocy ludu, z której korzy­
stałem przedtem? Filozofia zadowala się bowiem
niewielu sędziami; sama też rozmyślnie unika po­
spólstwa, dla którego jest właśnie podejrzana i nie­
nawistna, tak że jeśliby ktoś chciał ganić ją w ogól­
ności, mógłby to czynić w przymierzu z ludem;
a jeśliby usiłował napastować tę szkołę, za którą
najbardziej się opowiadam, to .mogłyby mu być
Rozmowy ittskulańskte 553

bardzo pomocne szkoły pozostałych filozofów. Tym 2


jednakże, co ganią całą filozofię, odpowiedziałem
w Hortensjuszu, a to, co należało powiedzieć w obro­
nie Akademii, wyłożyłem, moim zdaniem dość do­
kładnie, w czterech Księgach akademickich. Tak da­
lece zaś nie sprzeciwiam się, by pisano przeciwko
mnie, że nawet jak najbardziej sobie tego życzę.
W samej Grecji bowiem filozofia nie cieszyłaby się
nigdy takim uznaniem, gdyby nie dodawały jej ży­
cia różnice poglądów i spory ludzi najbardziej
uczonych.
Dlatego też wzywam wszystkich, którzy tylko po- 5
trafią to czynić, by wydarli słabnącej Grecji sławę
również i w tej dziedzinie i przenieśli naukę tę do
naszego miasta, podobnie jak przodkowie nasi swoim
wysiłkiem i trudem przenieśli wszystko inne, co tylko
było godne pożądania. W szczególności również
w ten sposób przeniesiona wymowa, ze skromnych
początków osiągnęła szczyt rozwoju, tak że obecnie
się starzeje i zda się, iż w krótkim czasie zaniknie,
jak to niemal zawsze zwykła sprawiać natura. Niech
więc z tej okoliczności bierze swój początek pisana
po łacinie filozofia, a my służmy jej pomocą i po­
zwalajmy, aby nas samych zwalczano i zbijano.
Niechętnie znoszą to ci, którzy jak gdyby popadli
w niewolę i stali się ofiarą jakichś określonych i usta­
lonych tez oraz są skrępowani tą koniecznością tak,
że dla konsekwencji muszą bronić nawet tego, czego
zwykle nie uznają. Natomiast my, którzy obstajemy
przy tym, co jest wiarogodne, i nie możemy wyjść
poza to, co zdaje się być podobne do prawdy, je-
554 Rozmowy tuskulańskie

steśmy gotowi zarówno odrzucać bez uporu cudze


poglądy, jak i bez gniewu godzić się na odrzucanie
naszych.
6 Gdy zaś nauki te przeniosą się do nas, nie będziemy
potrzebowali nawet greckich bibliotek, w których
jest nieskończone mnóstwo książek, gdyż bardzo
wielu było tam pisarzy. Wielu z nich głosi zresztą
te same rzeczy i dlatego wszędzie tyle tych dzieł.
Zdarzy się to także i naszym ziomkom, jeśli zbyt
wielu poświęci się tym naukom. Lecz zachęcajmy
do tego, o ile potrafimy, tych, co mając wszech­
stronne wykształcenie i łącząc z tym również wy­
tworne wysłowienie, uprawiają filozofię porządnie
i metodycznie. Są bowiem tacy ludzie, którzy chcą,
by nazywano ich filozofami, i podobno napisali
bardzo wiele książek łacińskich, którymi bynajmniej
nie gardzę, gdyż nigdy ich nie czytałem. Skoro bo­
wiem sami ci co je napisali przyznają, że nie piszą ani
jasno, ani porządnie, ani ozdobnie, unikam czyta­
nia, które nie sprawi żadnej przyjemności. Każdy
nawet średnio wykształcony człowiek wie doskonale,
co mogą myśleć i powiedzieć ludzie z tej szkoły.
Dlatego nie rozumiem, po co miałoby się ich czytać
poza gronem tych, co myślą tak samo, skoro oni
sami nie przywiązują wagi do tego, w jaki sposób
8 pisać. Jak bowiem Platona i pozostałych sokraty-
ków oraz tych, co się od nich wywodzą, czytają
wszyscy, nawet ci, co nie zgadzają się z ich nauką
albo zgadzają się bez wielkiego zapału, Epikura
zaś i Metrodora nikt prawie nie bierze do ręki
oprócz ich zwolenników, tak i tych łacińskich pi-
Rozmowy tuskulańskie . 555

sarzy czytają tylko ci, którzy uważają, że poglądy


ich są słuszne. Mnie zaś wydaje się, że wypada,
aby wszystko, co tylko powierzamy pismu, nadawało
się do czytania dla wszystkich ludzi wykształconych;
Nawet jeśli sam tego sprawić nie potrafię, myślę 5
że należy tak pisać. Toteż zawsze podoba mi się
zwyczaj perypatetyków i Akademii rozprawiania
o wszelkich rzeczach z dwóch przeciwnych punktów
widzenia, i to nie tylko dlatego, że inaczej nie można
dociec, co w każdej rzeczy jest podobne do prawdy,
lecz również dlatego, że tak najlepiej ćwiczy się wy­
mowę. Pierwszy stosował ten zwyczaj Arystoteles,
a później jego naśladowcy. Za naszej zaś pamięci
Filon, którego nieraz słuchałem, wprowadził zwy­
czaj wykładania o innej porze nauk retorów, a o in­
nej nauk filozofów. Zachęcony przez moich przyja­
ciół do przestrzegania tego zwyczaju, spędzam na
tym cały wolny czas w tuskulańskiej posiadłości.
Skoro więc przed południem, tak jak wczoraj, zaj­
mowaliśmy się wymową, po południu schodzimy
do Akademii. Rozmowę przeprowadzoną w niej
przedstawię nie tak, jak gdybym opowiadał, lecz
mniej więcej w tych samych słowach, jakimi mó­
wiono i rozprawiano.
Przechadzając się więc, tak oto zaczęliśmy ową
rozmowę i taki był jej wstęp:
Słuchacz: Nie da się wyrazić, jak zachwyciła
mnie, a raczej pokrzepiła wczorajsza rozmowa z tobą.
Choć bowiem zdaję sobie sprawę, że nigdy zbytnio
nie pragnąłem żyć, niemniej jednak ogarniał cza­
sem duszę moją jakiś lęk i ból na myśl, że kiedyś
556 Rozmowy tuskidańsku

to światło zagaśnie i utracę wszystkie uroki życia.


Wierz mi, że tak dalece uwolniłem się od tego ro­
dzaju zgryzoty, iż jestem pewien, że nie ma rzeczy,
o którą mniej należałoby się troszczyć.
Marek: Bynajmniej nie jest to dziwne; filozofia
bowiem leczy dusze, odsuwa próżne niepokoję,
uwalnia od pożądliwości, oddala lęk. Ale nie działa
ona na wszystkich jednako: bardzo skutecznie działa
wówczas, gdy trafia na podatną naturę. Albowiem
„dzielnych“ nie tylko „szczęście wspomaga“, jak
głosi stare przysłowie, lecz o wiele bardziej rozum,
który zwiększa dzielność, udzielając jak gdyby
wskazówek. Ty z natury jesteś człowiekiem wybit­
nym i głębokim, który gardzi ludzkimi sprawa­
mi; przeto mowa wygłoszona przeciwko śmierci
z łatwością trafiła do twej dzielnej duszy. Czy są­
dzisz jednak, że z wyjątkiem bardzo niewielu ar­
gumenty te przemawiają do tych, co sami je wy­
myślili, rozprawiali o nich i je spisali? Czy wielu
można znaleźć filozofów, którzy by mieli takie oby­
czaje oraz tak myśleli i tak żyli, jak tego wymaga
rozum; którzy traktują swoją naukę nie jako popis
mądrości, lecz jako prawo życia; którzy są po­
słuszni sobie samym i słuchają własnych nakazów?
Można wszak obserwować, jak jedni są tak bardzo
lekkomyślni i chełpliwi, iż lepiej by dla nich
było, gdyby się nie uczyli; jak inni są chciwi pie­
niędzy, a niektórzy sławy; jak wielu jest niewolni­
kami żądz, tak iż ich słowa dziwnie kłócą się z ich
życiem. Moim zaś zdaniem to właśnie jest najbar­
dziej godne wzgardy. Jak bowiem ten, kto podaje
Rozmowy iuskulańskie 557

się za gramatyka, a mówi niepoprawnie, albo jak ten,


co chce uchodzić za muzyka, a fałszuje melodię,
jest tym bardziej godny wzgardy, że popełnia błędy
właśnie w tej dziedzinie, w której uważa się
za znawcę, podobnie też filozof, który żyje nie tak
jak należy, tym bardziej zasługuje na pogardę, że
uchybia powinności, której chce być nauczycielem,
oraz głosząc, że posiadł sztukę życia, odstępuje
od niej w praktyce.
Słuchacz: Jeżeli tak jest, jak mówisz, to czyż nie 5
należy się obawiać, że przystrajasz filozofię fałszywą
sławą? Czyż jest bowiem lepszy dowód na to, że ona
nie przynosi pożytku, niż ten, że niektórzy dosko­
nali filozofowie żyją w sposób godny wzgardy?
Marek: Otóż to właśnie nie jest żaden dowód. 13
Podobnie bowiem jak nie wszystkie pola, które się
uprawia, są urodzajne i jak fałszem jest owo powie­
dzenie Akcjusza:
Dobre nasiona, nawet zasiane w gorszą rolę, / Wschodzą
same, własną mocą,

tak też nie wszystkie wykształcone dusze przynoszą


owoce. I podobnie jak pole, posługując się tym sa­
mym porównaniem, chociaż żyzne, nie może być
urodzajne bez uprawy, również i dusza bez nauki.
Jedna rzecz bez drugiej jest więc bezsilna. Uprawą
duszy zaś jest filozofia: ona wyrywa z korzeniami
wady i przygotowuje dusze do przyjęcia ziarna,
powierza im je i, że tak powiem, zasiewa, aby doj­
rzawszy przyniosły jak najbardziej obfite owoce. Po­
stępujmy więc dalej tak, jak zaczęliśmy. Proszę cię,
558 Rozmowy ttiskulańskie

powiedz, jeśli ci to odpowiada, o czym chciałbyś


porozmawiać.
Słuchacz: Sądzę, że złem największym ze wszyst­
kich jest ból.
Marek: Czyżby nawet większym niż hańba?
Słuchacz: Nie mam odwagi tego przyznać i wstyd
mi, że tak prędko zachwiałeś moje zdanie.
Marek: Więcej należałoby się wstydzić, gdybyś
się przy swoim zdaniu upierał. Bo cóż jest bardziej
niesłuszne, niż widzieć coś gorszego od hańby, zbrodni,
występku? Czy nie ma bólu, którego nie tylko nie
należy odsuwać, lecz trzeba nawet go pragnąć,
przyjąć i znosić, byle tylko tamtych rzeczy uniknąć?
Słuchacz: Tak właśnie sądzę. Ale chociażby ból
nie był złem największym, z pewnością jest złem.
Marek: Widzisz więc, jak krótkie wystarczyło po­
uczenie byś wyzbył się lęku przed bólem?
Słuchacz: Oczywiście, lecz pragnę jeszcze czegoś
więcej.
Marek: Spróbuję; lecz to jest poważna rzecz
i chciałbym mieć do czynienia z umysłem, który
nie stawia oporu.
Słuchacz: Tak też będzie. Podobnie jak wczoraj,
tak i teraz będę szedł za rozumem, gdziekolwiek
mnie zaprowadzi.
Marek: Najpierw więc powiem o nieporadności
wielu filozofów i o rozbieżnych ich naukach. Otóż
najpoważniejszy i najstarszy z nich, sokratyk Ary-
styp, nie wahał się nazwać bólu największym złem.
Później Epikur okazał się dość pojętny, by po­
dzielić ten pogląd mdły i zaiste dobry dla kobiet.
Rozmowy tuskulańskie 559

Po nim Hieronim Rodyjczyk twierdził, że najwyż­


szym dobrem jest być wolnym od bólu: uważał,
że w bólu zawiera się aż tak wiele zła. Pozostali,
oprócz Zenona, Arystona i Pirrona, mówią to samo,
co ty właśnie powiedziałeś: że wprawdzie jest to zło,
ale inne są gorsze. Tak więc mistrzyni życia, filo- n
zofia, przez tyle wieków obstaje przy tym, co sama
natura i jakaś wrodzona szlachetność od razu od­
rzuciła, mianowicie byś nazywał ból największym
złem, o czym zmieniłeś zdanie, gdy postawiono ci
przed oczy hańbę. Czyż istnieje powinność, chwała,
cześć tak cenna, iżby chciał ją osiągnąć pomimo
bólu ciała ten, kto wmówił sobie, że ból jest naj­
większym złem? A dalej, jaką zniósłby ktoś niesławę
i hańbę, by go uniknąć, jeśliby uznał, że ból jest
największym złem? I jeśli ból jest największym złem,
to któż nie byłby nieszczęśliwy nie tylko wtedy,
gdy dokuczałyby mu największe bóle, lecz i wtedy,
gdy wiedziałby, że może mu się to zdarzyć? A czy
jest ktoś, komu nie mogłoby się to zdarzyć? W ta­
kim razie nikt nie mógłby być szczęśliwy. Właśnie n
Metrodor uważa, że ten jest w pełni szczęśliwy,
czyje ciało jest w dobrej formie i kto jest pewny,
iż zawsze tak będzie. Ale któż tego może być pewny?
Epikur zaś opowiada takie rzeczy, iż doprawdy zdaje 7
mi się, że naraża się na śmiech. Kiedy w jakimś
miejscu zapewnia, że gdyby mędrzec był palony
i dręczony, oczekujesz chyba, że powie, iż „ścierpi
to, zniesie i nie upadnie“ . Na Herkulesa, byłaby
to chwała wielka i godna samego Herkulesa, na
którego się powołałem; lecz Epikurowi, człowiekowi
560 Rozmowy tuskutańskie

twardemu i surowemu, to nie wystarcza; jeśli znaj­


dzie się w byku Falarysa, powie; „Jakież to słodkie i
jak nie dbam o to!“ Nawet słodkie? Czy nie dość,
że nie gorzkie? Toż nawet ci, co twierdzą, że ból,
nie jest złem, nie zwykli mówić, że komuś jest miło
cierpieć męki: mówią, że to jest przykre, trudne,
wstrętne, niezgodne z naturą, ale że nie jest złe.
Ten zaś, co mówi, że to jest jedyne zło i największe
ze wszystkich, myśli, iż mędrzec nazwie to słodkim.
Nie wymagam od ciebie, abyś opisywał ból tymi
samymi słowami, jakimi Epikur, człowiek, jak wiesz,
oddany rozkoszy. On powiedziałby z pewnością
znajdując się w byku Falarysa to samo, co rzekłby,
gdyby był w łóżku: ja nie przyznaję mą­
drości tak wielkiej siły, by mogła przeciwstawić się
bólowi. Powinności staje się zadość, jeśli mędrzec
dzielnie znosi ból; nie wymagam, aby się cieszył.
Jest to bowiem niewątpliwie rzecz smutna, przykra,
gorzka, przeciwna naturze i trudno ją znieść oraz
ścierpieć.
Patrz na Filokteta, któremu trzeba wybaczyć
jego jęki; widział on przecież samego Herkulesa
na górze Eta, jak wył z ogromu boleści. Strzały,
które otrzymał od Herkulesa, nie pocieszały więc
tego męża wówczas, gdy
Źyly członków, nasiąknięte trucizną z zęba gada, / Wzbu­
dzają straszne męki.
Krzyczał tedy, wzywając pomocy i pragnąc śmierci:
O h! Któż mnie strąci w słone fale / Z wyniosłego szczytu
skały? / Już, już ginę; ból od rany i gorączka z wrzodu /
Trawią duszę.
Rozmowy tuskulańskie 561

Zdaje się, że trudno by rzec, iż nie zaznał zła, i to


wielkiego, ten, kto był zmuszony tak krzyczeć.
Spójrzmy jednakże na samego Herkulesa, który |
załamywał się pod naporem bólu wówczas, gdy
właśnie przez śmierć zdobywał nieśmiertelność. Ja­
kim głosem woła on u Sofoklesa w Trachinkachl
Kiedy Dejanira odziała go w tunikę zmoczoną we
krwi Centaura i kiedy tunika ta przylgnęła do jego
ciała, woła on:
O liczne, niewysłowione i okrutne cierpienia, / Które ciało
zwątliiy, lecz które dusza ma zniosła! / Ani Junony gniew
nieubłagany, ani posępny Eurystej / Nie wyrządził mi tyle
zła, / Co jedna nierozumna córka Eneusza. / O na mnie
nieświadomego odziała w suknię, która przyprawia o szał, /
która lgnąc do ciała, zżera członki, / A uciskając, tamuje
oddech w piersiach; / Wszystką krew już wyssała, co utra­
ciła swą barwę. / T ak ciało wyschło, wyniszczone strasznym
cierpieniem, / I sam ginę, omotany zgubną tkaniną. / Tych
ciosów nie zadała mi wroga prawica / Ani przez Ziemię
zrodzone plemię Gigantów, / A ni napaść dwukształtnego
Centaura, / Ani potęga Greków, ani żadna dzikość barba­
rzyńców, / Ani srogi szczep zesłany na krańce świata, /
Przez które wędrując, wygnałem zewsząd wszystko, co dzi­
kie: / Kobiety mąż, z kobiecej ginę ręki. / Synu, okaż się 9
wobec ojca godny tego miana / I niech miłość do matki
nie zwycięży mnie ginącego. / T u ją przywlecz miłosiernymi
rękami; / Wtedy poznam, czy bardziej cenisz mnie, c z y ją . /
Synu, odwagi! Spiesz się wylać łzy nad męką ojca, / Ulituj 21
się! Narody będą płakać nad naszym nieszczęściem. / Oh!
Ja, którego nikt nie widział, bym westchnął w jakiejś nie­
doli, / Wydaję z ust narzekanie, jak gdyby dziewczyna! /
Stopniało i zaginęło męstwo dotknięte udręką. / Przystąp,
synu, stań blisko i spójrz na ciało ojca / Wyniszczone, udrę­
czone, godne litości! / Patrzcie wszyscy; także ty, ojcze nie­
bian, / Rzuć na mnie, błagam, błyskającą moc pioruna: /
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t. I I I 36
562 Rozmowy Uiskulańskie

Oto teraz doznaję największych katuszy, / Teraz ogarnia mnie


ogień. O ręce, dawniej zwycięskie; / O piersi, o plecy, o mię­
śni potęgo! / Gzy to nie przez was zduszony ongiś lew ne-
mejski / Wyzionął ostatnie tchnienie ze strasznym zgrzyta­
niem? / T a prawica dała spokój Lemie, zabiwszy gada szka-
radę, / O na pokonała hordę dwukształtną, / Zgładziła siejącą
zniszczenie bestię z Erymantu, / Wywlokła porwanego
z mrocznej Tartaru krainy / Psa trójgłowego, zrodzonego
z Hydry, / Zabiła smoka zwiniętego w wielokrotne skręty, /
Go swoim spojrzeniem strzegł drzewa o złotych owocach; /
Wiele innych rzeczy sprawiła ta ręka zwycięska, / A nikt
nie wziął łupu kosztem mojej chwały. /

Czy możemy lekceważyć ból, gdy widzimy,


że sam Herkules tak niecierpliwie go znosił? Nie­
chaj przyjdzie teraz Aischylos, nie tylko poeta,
lecz również pitagorejczyk; przyjmujemy bowiem,
że był też pitagorejczykiem. A jakże to u niego Pro­
meteusz znosi ból, na jaki został skazany za kradzież
rna Lemnos,.
Skąd słynie ogień tajemnie rozdany śmiertelnym? / Ukradł
go chytrze przemyślny Prometej / I z boskiego wyroku /
Zapłacił Jowiszowi karę.

Oto co mówi, cierpiąc tę karę, przykuty do skał


Kaukazu:
Przez Niebo spłodzone, ze mną spokrewnione, / Plemię T yta ­
nów, patrz na mnie,/Jakom jest uwięziony, przykuty do skały
urwistej, / Podobnie jak przywiązują swój statek trwożliwi
żeglarze / Z obawy przed nocą w groźnie szumiącej cieśni­
nie. / T ak przykuł mnie Jowisz, Saturna potomek./Jowisza
skinienie na pomoc przyzwało rękę Wulkana. / On, kliny
wbijając z okrutną biegłością, / Zgruchotał mi członki: tak
sprawnie przebity, / Mieszkam nieszczęsny w tym Furyj
schronisku. / Co trzeci żałobny dzień ponurym latem / Zla­
tuje tu sługa Jowisza i szarpiąc krzywymi szponami / Roz-
Rozmowy tuskulańskie 563

rywa mnie gwoli okrutnej biesiady. / Nażarty nad miarę i syty


tłustej wątroby, / Wydaje donośny krzyk, wzlatując zaś
w górę, / Pierzastym ogonem wyraża pochwalę mej krwi.
A gdy wyżarta wątroba na nowo odrosła, / Znów chciwie
na straszną ucztę przybywa. / T ak w mękach tuczę straż­
nika mojego nieszczęścia, / Co mnie za życia zadręcza cier­
pieniem bez końca. / Bo, jak widzicie, ujęty w okowy Jo­
wisza, / Nie mogę od piersi odegnać srogiego ptaszyska: /
Więc z własnej wyzuty istoty, cierpię ogromne katusze, /
Czekając kresu niedoli od miłościwej śmierci. / Lecz z woli
Jowisza śmierć mnie z daleka omija, / A ta prastara, przez
wieki posępne uwielokrotniona, / Żałosna udręka przenika
me ciało, / Z którego w słonecznym skwarze spływają czy­
ste krople / I nieprzerwanie się sączą na skały Kaukazu.

Chyba nie można nie nazwać nieszczęśliwym


człowieka tak umęczonego; a jeżeli jest on nieszczę­
śliwy, to ból z pewnością jest złem.
Słuchacz: Dotychczas bronisz właściwie mojego
poglądu. Lecz przekonam się o tym niebawem. Na
razie powiedz, skąd pochodzą te wiersze? Nie po­
znaję ich bowiem.
Marek: Dobrze, powiem; masz rację, że pytasz.
Czy nie wiesz, że mam wiele wolnego czasu?
Słuchacz: Cóż z tego?
M arek: Myślę, że w czasie pobytu w Atenach
bywałeś na wykładach filozofów.
Słuchacz: Owszem, nawet z przyjemnością.
Marek: Zauważyłeś więc, że chociaż w owym
czasie nikt z nich nie był bardzo wymowny, to
jednak wplatali zwykle do swej mowy wiersze.
Słuchacz: Istotnie, najwięcej zaś stoik Dionizjusz.
Marek: Słusznie mówisz. Ale on czynił to tak,
jak gdyby mu je podyktowano, bez żadnego wy­
36*
564 Rozmowy tuskulańskie

boru i smaku. Natomiast Filon i rytm właściwy


oddawał, i przytaczał wybrane wiersze w odpo­
wiednim miejscu. Gdy więc polubiłem tego rodzaju
odpowiadające chyba starości ćwiczenie się w mo­
wach, z zapałem korzystam również z naszych
poetów, a gdzie ich brakło, tam przełożyłem dużo
z greckich, aby język łaciński nie był bez pewnej
ozdoby w takiej rozmowie.
Lecz czy nie widzisz, ile zła wyrządzają poeci?
Przedstawiają najdzielniejszych mężów wśród la­
mentów, osłabiają nasze dusze, a czynią to w sposób
tak przyjemny, że nie tylko ich czytamy, ale nawet
uczymy się na pamięć. W ten sposób, gdy do złego
wychowania w domu i do gnuśnego oraz oddanego
rozkoszy życia dołączył się jeszcze wpływ poetów,
osłabiają oni wszelki hart. Słusznie więc wypę­
dził ich Platon z tego państwa, które sobie przed­
stawił w wyobraźni, kiedy poszukiwał najlepszych
obyczajów i najlepszego ustroju państwowego. My
natomiast, niewątpliwie nauczeni przez Grecję, od
wieku chłopięcego czytamy poezję, uczymy się jej
oraz uważamy jej znajomość za wszechstronne wy­
kształcenie i za wiedzę.
Lecz dlaczego gniewamy się na poetów? Wszak
znaleźli się nauczyciele cnoty, filozofowie, którzy
twierdzą, że ból jest największym złem. Atoli ty,
młodzieńcze, choć powiedziałeś przed chwilą, że
jesteś takiegoż zdania, to jednak zapytany przeze
mnie, czy ból jest złem większym nawet niż hańba,
odstąpiłeś od swojego poglądu słysząc te słowa.
Zapytaj o to samo Epikura: powie, że większym
Rozmowy tuskulańskie 565

złem jest umiarkowany ból, niż największa hańba;


w samej hańbie bowiem nie ma nic złego, jeśli nie
towarzyszy jej ból. Jakiż tedy ból towarzyszył Epi­
kurowi właśnie wtedy, gdy mówił te słowa, które
uważam za największą hańbę dla filozofa, a mia­
nowicie, że ból jest największym złem? Dlatego wiele
mi dałeś, gdy odpowiedziałeś, że hańba wydaje ci
się większym złem niż ból. Jeśli bowiem nadal bę­
dziesz to twierdził, poznasz, jak należy przeciwsta­
wić się bólowi; i nie tyle trzeba dociekać, czy ból
jest złem, ile trzeba dać duszy siłę, aby go zniosła.
Stoicy podają słabe dowody na to, i ż ból nie 29
jest złem, jak gdyby chodziło o wyraz, a nie
0 rzecz! Po cóż mnie mamisz, Zenonie? Al­
bowiem gdy twierdzisz, że to, co moim zdaniem jest
straszne, w ogóle nie jest złem, zaciekawia mnie to
1 chcę wiedzieć, jakim sposobem to, co ja uważam
za bardzo nieszczęsne, nie jest w ogóle złem. „Nic
nie jest złe — powiadasz — z wyjątkiem tego, co jest
haniebne i występne“ . Dochodzisz do niedorzecz­
ności. Bo nie ujmujesz mi nic z mojej udręki. Wiem,
że ból nie jest niegodziwością. Przestań mnie tego
uczyć; naucz tego, że nie ma różnicy, czy cierpię
ból, czy go nie cierpię. „Nigdy żadnej — powiada —
gdy chodzi o szczęśliwe życie, które polega wyłącznie
na cnocie; jednakże należy ból odsuwać“ . Dlaczego?
„Bo to rzecz przykra, przeciwna naturze, trudna do 33
ścicrpienia, smutna, okrutna“ . Takie tu bogactwo
słów, że to, co wszyscy określamy jednym słowem
„zło“ , można wyrazić na tyle sposobów! Gdy mówisz,
że ból jest rzeczą przykrą, przeciwną naturze, którą
566 Rozmowy łuskulańskie

z ledwością można znieść i ścierpieć, określasz wpraw­


dzie ból, ale go nie usuwasz; i nie mówisz nieprawdy,
ale nie trzeba było gubić istoty rzeczy w powodzi
słów. „Nic nie jest dobre prócz tego, co szlachetne,
nic złe, prócz tego, co haniebne“ . Należy sobie ży­
czyć, aby tak było, nie zaś nauczać, że tak jest.
Lepsze i bardziej zgodne z prawdą byłoby powie­
dzenie, że wszystko, co natura odrzuca, zalicza się
do rzeczy złych, co zaś przyjmuje, do dobrych.
Gdy tak się tę sprawę postawi i zaprzestanie słownych
utarczek, wówczas to, czym stoicy słusznie zajmowali
się z upodobaniem, a co my nazywamy szlachetnym,
słusznym, godziwym i co niekiedy obejmujemy rów­
nież mianem cnoty, nabiera tak wielkiej wagi, że
wszystko inne, co uchodzi za dobre dla ciała i co
sprzyja powodzeniu, wydaje się bardzo małe i bez
znaczenia; i żadne zło nie może być porównane ze
złem, jakim jest hańba, choćby nawet wszystko zło
31 zgromadzić w jedno miejsce. Dlatego, jeżeli hańba
jest gorsza niż ból, na co się na początku zgodziłeś,
to ból nie jest zgoła niczym. Albowiem jak długo
będziesz zdania, że jest rzeczą haniebną i niegodną
męża jęczeć, zawodzić, lamentować, załamywać się
i usychać z bólu, jak długo będzie ci towarzyszyło
poczucie tego, co szlachetne, godziwe i przyzwoite,
i jak długo ty, bacząc na nie, będziesz się powścią­
gał, tak długo ból na pewno będzie ustępował przed
cnotą i będzie łagodniał pod wpływem duszy.
Bo albo nie ma żadnej cnoty, albo trzeba mieć
za nic wszelki ból. Czy chcesz, by istniała roztropność,
bez której nie można nawet pomyśleć żadnej cnoty?
Rozmowy iuskulańskie 567

Więc jak? Czy pozwoli ona, abyś czynił cokolwiek,


nic zgoła nie zyskując i na próżno się trudząc? Czy
umiarkowanie pozwoli, abyś czynił cokolwiek bez
umiaru? Czy będzie mógł zachować sprawiedliwość
człowiek, który pod wpływem bólu wyjawił rzeczy
mu powierzone, zdradził współwtajemniczonych, za- 32
niedbał wielu powinności? A jakże sprostasz wymo­
gom dzielności oraz towarzyszących jej wielko­
duszności, nieugiętości, cierpliwości i pogardzie rze­
czy ludzkich? Czy udręczony, powalony, lamen­
tujący płaczliwym głosem usłyszysz słowa: „Co za
dzielny mąż“? Gdy będziesz w takim stanie, nikt
cię nawet mężem nie nazwie. Trzeba więc albo
sprzeniewierzyć się dzielności, albo pogrzebać w so­
bie ból. Czy nie rozumiesz, że jeżeli utracisz którąś 14
z twoich waz korynckich, to możesz zachować nie­
naruszoną resztę naczyń, jeżeli natomiast utracisz
jedną cnotę albo raczej (jako że cnoty nie można
utracić), jeżeli się przyznasz, że jednej nie masz,
to nie będziesz miał żadnej? Czy możesz powiedzieć 33
choćby o owym Filoktecie, że jest mężem dzielnym,
wielkodusznym, cierpliwym, nieugiętym, gardzą­
cym tym, co ludzkie? Ciebie już wolę nie wymieniać.
Z pewnością nie jest dzielny ten, co leży
W wilgotnej jaskini, / Która choć niema, wydaje żałosne
dźwięki, / Rozbrzmiewając okrzykiem, skargą, jękiem, wo­
łaniem. . . .

Nie twierdzę, że ból nie jest bólem (na cóż by


się bowiem wówczas zdało wymagać dzielności?),
ale powiadam, że cierpliwość go zwycięża, o ile
tylko jakaś cierpliwość istnieje: jeżeli jej nie ma, to
568 Rozmowy tuskulańskie

po cóż wychwalamy filozofię albo po cóż chełpimy


się jej imieniem? Kłuje cię ból lub nawet przenika:
jeśliś bez obrony, nadstaw karku pod jarzmo; a jeśliś
okryty zbroją Wulkana, to jest dzielnością, daj
odpór. Jeżeli tak nie uczynisz, to ona, strażniczka
godności, porzuci cię i opuści.
Prawa Kreteńczyków, które ustanowił Jowisz czy
też Minos z woli Jowisza, jak mówią poeci, tudzież
prawa Likurga uczą młodzież znosić trudy poprzez
łowy, biegi, głód, pragnienie, zimno, upał. W Spar­
eie chłopcy są poddawani u stóp ołtarza takiej
chłoście,
Że z ciała obficie płynie krew;

nieraz nawet, jak słyszałem, gdy tam byłem, aż do


utraty życia. Żaden z nich nie tylko nigdy nie krzyk­
nął, lecz nawet nie jęknął. Czyżby więc chłopcy to po­
trafili, a mężowie nie? I nawyk miałby taką moc,
a nie miał jej rozum? Jest pewna różnica pomiędzy
trudem i bólem. Na ogół są to rzeczy sobie bliskie,
lecz jednak nieco się różnią. Trud jest to jakaś cięższa
praca, którą wykonuje dusza lub ciało, ból zaś —
to przykre wrażenie ciała wstrętne dla zmysłów.
Grecy, których język jest bogatszy niż nasz, obej­
mują te dwie rzeczy jedną nazwą; tak więc o lu­
dziach, którzy się trudzą, mówią, że są oddani bó­
lowi lub raczej w nim rozmiłowani; my zaś stosow­
niej, że są trudzącymi się. Co innego bowiem jest
trudzić się i co innego doznawać bólu. Uboga nieraz
jesteś w słowa, Grecjo, która myślisz, że zawsze
mąsz ich pod dostatkiem! Powtarzam: co innego
Rozmowy tuskulańskie 569

jest doznawać bólu, a co innego trudzić się. Gdy


wycinano Gajusowi Mariuszowi żylaki, odczuwał
ból; gdy zaś w wielkim skwarze prowadził wojska,
trudził się. Pomiędzy tymi rzeczami zachodzi jednak
pewne podobieństwo: przyzwyczajenie do trudów
łatwiej pozwala znosić ból. Toteż ci, którzy dali 36
Grecji ustrój republikański, pragnęli, by ciała mło­
dzieńców hartowały się w trudzie. Spartanie objęli
tym również i kobiety, które w innych miastach
najbardziej zniewieściałym obyczajem są chowane
w cieniu murów. Oni natomiast pragnęli, by nic
podobnego nie było u tych
dziewcząt spartańskich, / Którym bardziej niż barbarzyń­
ski zbytek odpowiadają / Zapasy, pływanie, słońce, wyścigi,
żołnierski trud.
Wśród tych pełnych trudu ćwiczeń przytrafia się
czasem i ból: wpadają na siebie, potrącają się,
tłuką, padają; lecz sam trud, jak się zdaje, rodzi
jakąś odporność na ból.
Gdy chodzi o służbę wojskową (mówię o naszej,
a nie o spartańskiej, gdzie wojsko maszeruje przy
wtórze fletu i gdzie nie używa się żadnego wezwa­
nia nie ułożonego w anapestyczne strofy), to wiesz,
po pierwsze, skąd nasze wojsko ma swoją nazwę,
a następnie, jaki to jest wielki dla wojska marszu trud,
nieść żywności więcej niż na pół miesiąca, wszystko
do osobistego użytku i palisadę; bo tarczy, miecza
i hełmu żołnierze nasi nie zaliczają do obciążenia
podobnie jak bark, ramion i rąk. Powiadasz wszak,
że broń — to członki żołnierza; noszą zaś ją w tak
odpowiedni sposób, że jeżeli przyjdzie potrzeba, to
570 Rozmowy tuskulańskie

rzuciwszy obciążenie mogą walczyć gotową bronią


jak członkami. A ćwiczenie legionów? Ileż trudu
wymaga taki bieg, atak, okrzyki! Stąd w bitwach
taki duch i gotowość na rany. Przyprowadź żoł­
nierza równie mężnego, lecz niewyćwiczonego: będzie
się wydawał kobietą. Dlaczego zachodzi tak wielka
różnica pomiędzy nowym i starym wojskiem, co
widzieliśmy wszak na własne oczy? Wiek rekrutów
jest przeważnie korzystniejszy, lecz dopiero przy­
zwyczajenie uczy znosić trud i za nic mieć ranę.
Przecież nieraz widujemy , jak wynoszą rannych
z szeregu i jak właśnie taki młody i niewyćwiczony
haniebnie płacze z powodu lekkiej rany, gdy tym­
czasem ten wyćwiczony, stary i przez to dzielniejszy
dopytuje się tylko o lekarza, który by go opatrzył,
i mówi:
Patroklesie, przychodzę do ciebie i proszę o pomoc twej
ręki, / Nim śmierć marną poniosę, którą wszczepiła mi
wroga dłoń... / (Gdyż w żaden sposób nie można zatrzy­
mać upływu krwi), / O ile twa wiedza portafi uchronić
przed śmiercią. / Bo ranni zapełniają namioty synów Esku­
lapa / I nie można się do nich dostać. / [Patroklus] To
pewnie [Patroklus] Eurypilus. / Co to za niestrudzony czło­
wiek. /

Widzisz, jak bez łez odpowiada tam, gdzie zwykle


rozlega się tyle lamentu, i jak nawet podaje przy­
czynę, dla której winien to znosić spokojnie:
[Eurypilus:] Kto zgubę gotuje drugiemu, / Temu trzeba
wiedzieć, że i dla niego jest zguba gotowa i może go spotkać.

Patroklus zapewne odprowadzi go, aby ułożyć


w łóżku i przewiązać ranę. Tak by postąpił, gdyby
Rozmowy tuskulańskie 57J

był zwykłym człowiekiem; lecz tego nie widziałem


bynajmniej. Oto pyta, co się stało:
[Patroklus:] Mów, powiadaj, jak stoi w bitwie sprawa Ar-
giwów. / [Eurypilus:] Nie da się wyrazić słowami, ilu do­
konano czynów. / [Patrikoles:] Mdlejesz.

Daj więc spokój przewiąż ranę. Wprawdzie Eu­


rypilus potrafił to znieść, ale Ezop nie potrafi:
[Eurypilus:] Gdy szczęście Hektora zachwiało naszym wa­
lecznym wojskiem...

i tak opowiada dalej wśród bólu. Niepohamo­


wana jest bowiem ambicja żołnierska w dzielnym
mężu. Stary żołnierz potrafi więc tego dokazać,
a mąż uczony i mądry nie potrafi? On potrafi
z pewnością lepiej i ani trochę nie gorzej. Lecz do- 40
tychczas mówię o nawyku, który jest skutkiem ćwi­
czenia, nic mówiłem zaś jeszcze o rozumie i mądrości.
Stare babiny znoszą nieraz głód przez dwa lub trzy
dni. Ujmij pożywienia atlecie na jeden dzień, a bę­
dzie płaczliwie wzywał Jowisza Olimpijskiego, tego
samego, na cześć którego się ćwiczy, i będzie wołał,
że nie może tego znieść. Wielka jest siła przyzwycza­
jenia. Myśliwi spędzają noce w górach na śniegu;
Hindusi znoszą spiekotę; pięściarze potłuczeni rę­
kawicami nawet nie jękną. Lecz po cóż mówić
o tych, którym zwycięstwo w Igrzyskach Olimpij- 4 1
skich wydaje się tym, czym dawniej był konsulat?
Jakież ciosy znoszą gladiatorzy, a są to przecież
straceńcy lub barbarzyńcy! Jakże mężnie ci z nich,
którzy są dobrze wyćwiczeni, wolą odbierać ciosy
niż ich haniebnie unikać! Jakże nieraz rzuca się
572 Rozmowy tuskulańskie

w oczy, iż jedynym ich pragnieniem jest, by zadowolić


pana czy lud! Nawet okryci ranami posyłają do
swych panów zapytanie, czego sobie życzą: jeśliby
sprawiło to panom zadowolenie, pragną zginąć. Czyż
nawet mierny gladiator wydał kiedykolwiek jęk, czy
który zmienił się na twarzy? Czy nie tylko że nie wal­
czył w sposób haniebny, lecz nawet w taki sposób nie
padł? Czy który, gdy padł i gdy mu kazano przyjąć
śmiertelny cios, skurczył szyję? Tak wiele znaczy
wprawa, gotowość, nawyk. Do tego więc zdolny
będzie
Samnita, człek podły, co zasłużył na takie życie i stan,

a człowiek urodzony do sławy będzie miał jakąś


cząstkę duszy tak słabą, iż nie będzie mógł jej umoc­
nić rozmyślaniem i rozumem? Niektórzy zwykli
mniemać, że widowiska gladiatorskie są okrutne
i nieludzkie i nie wiem, czy nie mają racji, gdy
chodzi o obecne widowiska. Atoli wówczas, gdy wal­
czyli na miecze skazańcy, nie mogło być dla oczu
lepszego ćwiczenia przeciwko bólowi i śmierci, choć
dla uszu mogły być zapewne inne.
Mówiłem o wprawie, nawyku i gotowości. Za­
stanówmy się teraz nad rozsądkiem, chyba że chcesz
jeszcze czegoś o tym, o czym była mowa.
Słuchacz: Miałbym ci przeszkadzać? Wcale tego
nie chcę: tak dalece twoje słowa trafiają mi do prze­
konania.
Marek: Nad tym, czy doznawanie bólu jest złem,
czy nie jest, niech się zastanawiają stoicy, jako że
oni pragną wykazać przy pomocy jakichś zawiłych,
Rozmowy tuskulańskie 573

słabych i nie przekonujących argumentów, iż ból


nie jest złem. Gdy chodzi o mnie, sądzę, że czym­
kolwiek jest, nie jest rzeczą tak wielką, jak się wydaje;
twierdzę, że ludzie zbyt mocno się go lękają wskutek
fałszywego wyobrażenia i pojęcia o nim i powiadam,
że każdy ból można znieść.
Od czego więc mam zacząć? Czy poruszyć po­
krótce to, o czym dopiero co wspomniałem, aby
łatwiej mogła się potoczyć dalsza rozmowa? Wszyscy 43
ludzie, nie tylko uczeni lecz i nieuczeni, zgadzają
się, iż znosić cierpliwie ból — to cecha ludzi dziel­
nych, wielkodusznych, cierpliwych, wyższych po­
nad ludzkie ułomności; i doprawdy, nie było czło­
wieka, który by nie sądził, że zasługuje na pochwałę
ten, kto tak znosił ból. Czy więc nie jest rzeczą ha­
niebną obawiać się przyszłego lub nie znieść obec­
nego bólu, skoro wymaga się tego od dzielnych lu­
dzi i chwali się to u nich, gdy się zdarza? Lecz
choć wszystkie dobre skłonności duszy noszą nazwę
cnót, zwróć uwagę na to, że ta nazwa nie jest wła­
ściwa dla wszystkich, lecz że wszystkie otrzymały
nazwę od tej jednej, która wybijała się ponad inne.
Cnota bowiem, po łacinie virtus, nazywa się tak od
męża, vir, dla męża zaś najbardziej właściwe jest
męstwo, które ma dwie główne powinności: pogardę
śmierci oraz bólu. Trzeba więc spełniać te powin­
ności, jeśli chcemy mieć udział w cnocie czy raczej
być mężami, skoro nazwa „cnota“ (virtus) jest uro­
biona od nazwy „mąż“ (vir).
Być może, iż zapytasz, w jaki sposób, i będziesz ^
miał rację. Otóż sposób ten podaje filozofia. Przy-
574 Rozmowy tmkiilarUkie

chodzi Epikur, człowiek bynajmniej nie zły, raczej


nawet bardzo dobry. Naucza tyle, ile sam rozu­
mie: „Lekceważ ból“ — ■ powiada. I któż to mówi?
Ten sam, co twierdzi, że ból — to największe zło.
Nie jest to całkiem konsekwentne. Lecz słuchajmy.
„Jeśli ból jest największy —■ powiada — z koniecz­
ności jest krótkotrwały“ .

Powtórz mi to samo jeszcze raz!

Nie bardzo bowiem rozumiem, o czym mówisz, że


jest największe i o czym, że krótkotrwałe. „N aj­
większe jest to, od czego nic nie jest większe; krótko­
trwałe zaś jest to, od czego nic nie jest bardziej
krótkotrwałe. Za nic mam wielki ból, od którego
wyzwoli mnie krótkość czasu, niemal zanim on się
pojawi“ . A jeśli on jest tak wielki, jak ból Filokteta?
„Rzecz jasna, że i według mego zdania jest on bar­
dzo wielki, wszelako nie największy: przecież nie boli
go nic oprócz nogi; a mogą boleć oczy, głowa,
piersi, płuca, wszystko. Daleko mu więc jeszcze do
największego bólu.“ „Azatem — mówi— długotrwały
ból kryje w sobie więcej radości niż przykrości“ .
Trudno powiedzieć, by tak wielki człowiek był cał­
kiem niemądry, myślę jednak, że sobie z nas żar­
tuje. Twierdzę, że największy ból — a nazywam
największym, choćby go inny ból przewyższał o dzie­
sięć atomów — nie zawsze jest krótkotrwały i mogę
wymienić wielu znakomitych mężów, których przez
wiele lat dręczą najdotkliwsze bóle podagry. Lecz
jako człowiek ostrożny, Epikur nigdy nie określa
miary wielkości ani długotrwałości, tak iżbym
Rozmowy tuskulańskie 575

wiedział, co nazywa największym, gdy chodzi o ból,


i co krótkotrwałym, gdy chodzi o czas. Zostawmy
go więc, jako że nie mówi nic ściśle, i zmuśmy,
by się przyznał, że nie od niego, który twierdził,
iż ból jest złem największym ze wszystkich, należy
oczekiwać lekarstwa na ból, aczkolwiek on sam oka­
zał się dość mężny podczas krwawej biegunki i za­
trzymania moczu. Jeżeli szukamy tego, co jest naj­
bardziej zgodne z rozumem, to trzeba szukać le­
karstwa gdzie indziej, przede wszystkim zaś u tych,
według których największym dobrem jest to, co
szlachetne, a największym złem to, co haniebne.
W ich obecności na pewno nie będziesz miał odwagi
jęczeć ani wić się z bólu. Sama cnota będzie tak
oto przemawiała do ciebie ich głosem: „C zy bę­
dziesz krzyczał jak kobieta i nie zniesiesz statecznie
oraz spokojnie, jeśli dotknie cię przypadkiem jakiś
ból, skoro widziałeś, jak chłopcy w Sparcie, mło­
dzieńcy w Olimpii, barbarzyńcy na arenie przyj­
mują najcięższe ciosy i w milczeniu je znoszą?“ —
„Tego nie można znieść: natura nie pozwala na to“ .
No dobrze. Chłopcy to znoszą znęceni sławą, inni
ze wstydu, wielu, z obawy, a jednak lękamy się, że
natura nie pozwala na to, co znosi tak wielu i w tylu
miejscach? Ona zaś nie tylko pozwala, lecz nawet
wymaga, by znosić; dla niej bowiem nie ma nic
bardziej doskonałego, nic, czego by bardziej pragnęła,
niż szlachetność, sława, godziwość, przyzwoitość.
Tymi wielu nazwami chcę określić jedną rzecz,
używam zaś wielu, aby uczynić ją jak najbardziej
jasną. A chcę powiedzieć, że stanowczo dla czło­
576 Rozmowy tuskuLańskie

wieka najlepsze jest to, co samo przez się zasługuje


na pożądanie, co wypływa z cnoty lub w samej cnocie
się mieści, co samo przez się jest godne pochwały,
co raczej nazwałbym jedynym niż najwyższym do­
brem. Podobnie zaś jak mówię w ten sposób o tym,
co szlachetne, tak przeciwnie o tym, co jest haniebne:
nic nie jest tak szkaradne, nic tak godne wzgardy,
nic bardziej niegodne człowieka.
Jeżeli jesteś o tym przekonany (bo na początku
powiedziałeś, że według ciebie w hańbie jest więcej
zła niż w bólu) to pozostało ci tylko rozkazywać
sobie samemu. Aczkolwiek nie wiem, jak się to mówi
tak, jak gdyby były w nas dwie osoby, jedna, co ma
rozkazywać, druga, co ma słuchać, to jednak mówi
się tak nie bez racji. Albowiem nasza dusza jest po­
dzielona na dwie części, z których jedna jest wyposa­
żona w rozum, a druga jest go pozbawiona. Gdy
się więc daje radę, abyśmy rozkazywali sobie samym,
radzi się, by rozum powściągał nierozwagę. W du­
szach prawie wszystkich ludzi jest bowiem coś, co z na­
tury jest miękkie, trwożliwe, przyziemne, jakoś osła­
bione i opieszałe. Gdyby w duszach nie kryło się nic in­
nego, nie byłoby nic szpetniejszego od człowieka;
lecz oto przychodzi na pomoc pan i król wszyst­
kiego, rozum, który poprzez własny wysiłek i dłuższy
rozwój staje się doskonałą cnotą. Mąż winien
baczyć na to, by rozum rozkazywał tej części duszy,
która winna mu być posłuszna. „W jaki jednak
sposób?“ •— zapytasz. Bądź tak, jak pan niewolni­
kowi, bądź jak wódz żołnierzowi, bądź jak ojciec
synowi. Jeżeli ta część duszy, o której powiedziałem,
Rozmowy tuskulaiUkie 577

że jest miękka, sprawuje się haniebnie, jeżeli jak ko­


bieta oddaje się lamentom i łzom, to niech ją skrę­
puje i powściągnie dozór przyjaciół i krewnych;
nieraz bowiem widzimy, że ludzie, którzy nie ulegli
rozumowi, pohamowali się ze wstydu. Tych więc
trzeba trzymać w ryzach i pod dozorem jak niewol­
ników; tych zaś, którzy są silniejsi, ale nie bardzo
silni, trzeba przestrzec napomnieniem, podobnie
jak dobrych żołnierzy przywołuje się do zachowania
godności. W tragedii pod tytułem Niptra ów naj­
mędrszy mąż Grecji, ranny, nie lamentuje zbytnio,
raczej nawet z umiarem:
Idźcie krok za krokiem i z umiarkowanym wysiłkiem, /
By wskutek wstrząsu nie chwytał mnie większy ból.

Pakuwiusz przedstawił to lepiej niż Sofokles, (bo 49

u Sofoklesa Ulisses zbyt płaczliwie lamentuje z po­


wodu rany). Mimo to ci, co niosą rannego, mając
wzgląd na znakomitość osoby, nie wahają się po­
wiedzieć mu, gdy cicho jęczy:
Choć widzimy, Ulissesie, żeś jest ciężko ranny, / Jednak
chyba zbyt miękką masz duszę, / T y, coś przywykł pędzić
życie na wojnie.

Mądry poeta rozumie, że przyzwyczajenie do zno­


szenia bólu jest nauczycielem, którym nie trzeba
gardzić. Toteż Ulisses nawet w wielkim bólu mówi 50
nie bez umiaru:
Zatrzymajcie się, stańcie. Rana mi dokucza. / Obnażcie ją.
O , ja nieszczęsny! Cierpię katusze.

Zaczyna upadać na duchu, ale natychmiast prze­


staje :
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t. I I I 37
578 Rozmowy tuskulańskie

Zakryjcie, bez zwłoki odejdźcie, / Zostawcie mnie; bo wsku­


tek dotyku i wstrząsu / Zwiększacie srogi ból.

Gzy nie widzisz, jak ból umilkł? Nie ból ciała przez
uśmierzenie, ale ból duszy, przez poskromienie.
Toteż w końcu tragedii strofuje nawet innych, i to
gdy sam już umiera:
Skarżyć się można na los przeciwny, lecz nie lamentować: /
Taka jest męża powinność; płacz jest naturze kobiecej
właściwy.

Owa bardziej miękka część jego duszy uległa


rozumowi, jak karny żołnierz srogiemu wodzowi.
Lecz człowiek, który będzie doskonale mądry
(wprawdzie dotychczas nie spotkaliśmy takiego,
jednakże filozofowie w swoich dziełach opisują, jaki
on będzie, jeśli kiedykolwiek się zjawi), czy też ten
rozum, który będzie w nim doskonały i absolutny,
tak będzie rozkazywał owej niższej części, jak spra­
wiedliwy ojciec dobrym synom. Jednym skinieniem,
bez żadnego trudu i bez żadnej przykrości sprawi,
co zechce; sam siebie pokrzepi, pobudzi, pouczy,
uzbroi, aby dać odpór bólowi tak jak wrogowi. Cóż
jest tą bronią? Wysiłek, podniesienie na duchu,
krótka rozmowa wewnętrzna, gdy będzie mówił sam
że sobą: „Strzeż się wszystkiego, co jest haniebne,
słabe, niemęskie“ . Niechaj staną mu przed oczyma
szlachetne przykłady: niech sobie wyobrazi Zenona
z Elei, co wolał wszystko ścierpieć, niż wskazać
uczestników spisku, mającego obalić tyranię; niech
pomyśli o Anaksarchu, uczniu Demokryta, który,
wpadłszy na Cyprze w ręce króla Timokreonta,
nie wypraszał się od żadnego rodzaju męki i nie
Rozmowy tuskulańskie 579

wzbraniał się przed nią. Kallanus, nieuczony i bar­


barzyński Hindus, urodzony u podnóża Kaukazu,
został z własnej woli żywcem spalony; natomiast
my nie potrafimy znieść, jeśli zaboli nas noga lub
ząb — a cóż dopiero, jeśli całe ciało cierpi ból. A l­
bowiem panuje jakieś zniewieściałe i mdłe prze­
świadczenie zarówno o bólu, jak i o rozkoszy; a po­
nieważ wskutek tego tracimy siły i hart, nie po­
trafimy znieść spokojnie, gdy ukłuje nas pszczoła.
A przecież Gąjus Mariusz, mąż ze wsi, lecz prawdziwy a
mąż, zabronił się wiązać, gdy go operowano,o czym
poprzednio wspomniałem; podobno zaś nikogo
przed Mariuszem nie operowano bez wiązania.
Dlaczego więc potem nie wiązano innych? Taki był
wpływ przykładu. Czy nie widzisz więc, że zło jest
tworem wyobraźni, a nie natury? Atoli ten sam
Mariusz okazał, iż żądło bólu było ostre; drugiej
nogi bowiem nie nadstawił. Tak więc i zniósł ból
jako mąż, i nie chciał jako człowiek znosić bez ko­
niecznej przyczyny większego.
Cała rzecz jest więc w tym, żebyś rozkazywał
sobie samemu. Pokazałem zaś, jakiego rodzaju ma
być to rozkazywanie; i to rozmyślanie o tym, co
najbardziej przystoi wytrzymałości, dzielności i wiel­
koduszności, nie tylko powściąga duszę, lecz nawet
nie wiedzieć jak łagodzi ból. Zdarza się nieraz ^
w bitwie, że bojaźliwy i tchórzliwy żołnierz rzuca
tarczę i ucieka jak może, skoro tylko ujrzał wroga,
i właśnie z tego powodu ginie, niekiedy nawet nie
raniony wcale, gdy tymczasem temu, co stał w miej­
scu, nic takiego się nie zdarzyło; podobnie też ci,
37*
580 Rozmowy tuskuiańskie

co nie potrafią znieść pozoru bólu, zapominają się


i udręczeni oraz na pół martwi są bez sił, gdy tym­
czasem ci, co się nie dali, najczęściej wychodzą zwy­
cięsko. Pomiędzy duszą i ciałem zachodzi bowiem
pewne podobieństwo. Jak łatwiej jest dźwigać ciężary
przy wysiłku ciała i jak one przygniatają nas, gdy wysi­
łek osłabnie, tak też dusza własnym wysiłkiem od­
pycha wszelki nacisk przykrości, gdy zaś zmniejszy
wysiłek, popada w taką udrękę, że się nie może
55 podźwignąć. Jeżeli chcemy wiedzieć prawdę, to
dusza musi dołożyć wysiłku, gdy spełnia wszelkie
powinności; jest on jedynym jak gdyby strażni­
kiem powinności. Lecz w bólu najbardziej należy
zważać na to, abyśmy nie czynili nic w sposób po­
niżający, bojaźliwy, tchórzliwy, godny niewolni­
ków lub kobiet; przede wszystkim zaś trzeba stłu­
mić ów krzyk Filokteta i zupełnie go poniechać.
Wolno mężowi westchnąć niekiedy, ale rzadko;
głośno zawodzić nie wolno nawet kobiecie. Chodzi
tu zapewne o ten płacz, którym Prawo dwunastu
56 tablic zakazuje objawiać ból na pogrzebach. Niech
więc mąż dzielny i mądry nigdy nawet nie wyda
westchnienia, chyba że uczyni to, by nabrać sił,
podobnie jak krzyczą, ile tylko mogą, biegacze na
placu wyścigów. To samo czynią atleci, gdy się
ćwiczą; pięściarze zaś postękują wymachując rę­
kawicami, a nawet wtedy, gdy trafiają przeciwnika,
nie dlatego, żeby odczuwali ból lub upadali na du­
chu, lecz dlatego, że gdy wydają głos, to całe ciało
24 się natęża i cios staje się bardziej gwałtowny. Z dru­
giej strony, czy tym, co chcą głośniej krzyknąć, wy­
Rozmowy tuskulańskie 581

starczy wytężyć piersi, gardło i język, z których,


jak wiemy, dobywa się i wychodzi głos? Pomagają
wytężyć głos całym ciałem i wszelkimi siłami, jak
się to mówi. Na Herkulesa, widziałem Marka Anto­
niusza, jak dotykał kolanem ziemi, gdy zapal­
czywie przemawiał we własnej obronie, oskarżony
na podstawie Prawa Wariusza. Podobnie bowiem
jak balista do kamieni i inne miotacze pocisków
mają tym silniejszy wyrzut, im bardziej są na­
ciągnięte i napięte, tak głos, bieg i cios jest tym moc­
niejszy, im większy wysiłek w niego włożymy. Skoro
taka jest waga tego wysiłku, westchnijmy w bólu,
jeśli to będzie miało znaczenie dla umocnienia du­
szy; lecz jeżeli to będzie westchnienie żałosne, bez­
silne, rozpaczliwe, płaczliwe, to z trudnością dam
nazwę męża temu, kto sobie na nie pozwolił. Gdyby
nawet takie westchnienie przyniosło nieco ulgi, to
jednak rozważmy, co przystoi mężowi dzielnemu
i odważnemu; skoro zaś wcale nie zmniejsza bólu, to
po cóż chcemy daremnie się hańbić? Cóż bowiem
jest bardziej haniebne dla męża-niż płacz niewieści?
Zresztą nauka, jakiej zwykło się udzielać, gdy chodzi
o ból, ma szersze znaczenie: dusza powinna się
opierać z podobnym wysiłkiem wszelkim rzeczom,
a nie tylko bólowi. Gniew nas rozpala, żądza pod­
nieca: trzeba się schronić do tej samej twierdzy,
chwycić za tę samą broń. Lecz ponieważ mówimy
o bólu, pomińmy tamte rzeczy.
Tak więc spokojnie i z umiarem znosić ból najbar­
dziej pomaga gdy rozważamy J ak się to mówi, całym
sercem, jaką to przynosi chlubę. Albowiem, jak przed-
582 Rozmowy tuskulańskie

tem powiedziałem (a trzeba to mówić częściej),


z natury jesteśmy najbardziej żądni i chciwi szla­
chetności; i jeżeli zobaczyliśmy jakby tylko jej od­
blask, nie ma rzeczy, której nie bylibyśmy gotowi
znieść i wycierpieć, aby ją osiągnąć. Z tego zapału
i pędu dusz do prawdziwej sławy i szlachetności,
narażamy się na największe niebezpieczeństwa w bo­
jach; dzielni mężowie nie czują ran w czasie bitwy
lub czują, ale wolą umrzeć niż dać się pozbawić
59 chwały. Decjusze widzieli połyskujące miecze wro­
gów, gdy się rzucali w ich szeregi: chlubna śmierć
i sława osłabiały wszelką obawę przed ranami.
Czy sądzisz, że Epaminondas jęknął, gdy czuł, że
razem z krwią uchodzi z niego życie? Oto pozosta­
wiał ojczyznę panującą nad Lecedemończy-
kami, a zastał ją jako im podległą. Takie rzeczy
przynoszą pociechę i ulgę w największych nawet
cierpieniach. Lecz zapytasz, co przynosi pociechę
i ulgę w czasie pokoju, w domu, w łóżku? Zwra­
casz mnie do filozofów, którzy nie zwykli stawać
w bojowym szyku i spośród których Dionizjusz z He-
raklei, człowiek naprawdę płytki, nauczywszy się
od Zenona być dzielnym, zapomniał o tym pod
wpływem bólu. Albowiem gdy cierpiał na nerki,
głośno się skarżył, że fałszem jest to, co sam myślał
przedtem o bólu. Kiedy kolega jego Kleantes za­
pytał go, z jakiej przyczyny porzucił swoje poglądy,
ten odparł: „Jeżeli nie potrafiłbym znieść bólu,
chociaż poświęciłem wiele trudu filozofii, byłoby
to dostatecznym dowodem, że ból jest złem. Stra­
wiłem zaś wiele lat nad filozofią i nie potrafię bólu
Rozmowy tuskulańtkie 583

znieść, jest on przeto złem“ . Wtedy Kleantes tupnął


nogą w ziemię i podobno powiedział wiersz z Epi­
gonów:
Czy słyszysz to, Amfiarausie, pod ziemią ukryty?

Miał zaś na myśli Zenona i bolał, że Dionizjusz


się od niego odrodził. Nie odrodził się natomiast 6i
nasz Posydoniusz, którego sam często widywałem
i o którym powtórzę to, co zwykle opowiadał Pom-
pejusz. Opuszczając mianowicie Syrię, Pompejusz
przybył na Rodos i chciał posłuchać Posydoniusza;
gdy zaś dowiedział się, że jest on ciężko chory i że
bardzo bolą go stawy, chciał przynajmniej odwie­
dzić znakomitego filozofa. Kiedy go ujrzał, kiedy
pozdrowił i mówił dalej w słowach pełnych sza­
cunku, że będzie mu przykro, iż go nie może posłu­
chać, ten odparł: „Owszem, możesz; nie zgodzę się,
aby ból sprawił, żeby tak wielki mąż przybył do
mnie na próżno“ . Pompejusz opowiedział następnie,
że filozof leżąc, poważnie i pięknie rozprawiał
właśnie o tym, iż nic nie jest dobre prócz szlachet­
ności, a gdy go dotykały jak gdyby żagwie bólu,
często powtarzał: „Nic nie zdziałasz bólu! Chociaż­
byś był jak najprzykrzejszy, nigdy nie przyznam,
że jesteś złem“ . A w ogóle wszystkie chlubne i szła- ^
chetne trudy stają się do zniesienia przy współzawod­
nictwie. Czyż nie wiemy, że tam, gdzie wielkim uzna­
niem cieszą się igrzyska zwane gimnicznymi, ci, co
idą w takie zawody, nie unikają żadnego bólu;
a tam, gdzie się cieszy uznaniem sława łowów
i jazda konna, ci, co się o nią ubiegają, też nie
584 Rozmowy tuskulańskie

uciekają przed żadnym bólem. Cóż mam powie­


dzieć o naszych zabiegach o urzędy, cóż o żądzy
zaszczytów? Przez jakiż to cgicń nie przebiegali ci,
co je sobie niegdyś jednali przez zdobywa­
nie pojedynczych głosów? Toteż Afrykańczyk miał
zawsze w rękach Ksenofonta sokratyka i chwalił
szczególnie jego powiedzenie, że te same trudy nie
są równie ciężkie dla wodza i żołnierza, ponieważ
63 sam zaszczyt czyni lżejszym trud wodza. Atoli zda­
rza się, że i na tłum ludzi nieokrzesanych wywiera
wpływ wyobrażenie szlachetności, choć oni nie mogą
dojrzeć jej istoty; toteż kierują się głosem i osądem
ogółu, uważając za szlachetne to, co się spotyka
z pochwałą większości. Gdy chodzi o ciebie, to
aczkolwiek cieszysz się miłością ogółu, jednakże nie
chciałbym, abyś polegał na jego zdaniu i uważał
za najbardziej piękne to samo, co oni. T y powi­
nieneś kierować się własnym sądem. Jeżeli będziesz
w zgodzie z samym sobą, pochwalając to, co słuszne,
to nie tylko zwyciężysz siebie samego, co przed
64 chwilą zalecałem, lecz wszystkich i wszystko. W y­
obraź więc sobie, co następuje: wielkość duszy i jak
gdyby jakaś niezwykła wzniosłość, która jest naj­
bardziej widoczna w pogardzie i lekceważeniu bólu,
jest jedyną rzeczą najpiękniejszą ze wszystkich,
a tym piękniejszą, gdy się trzyma zdała od ludu i nie
pragnie poklasku, natomiast rozkoszuje się sama
sobą. A nawet wydaje mi się, że szczególnie godne
pochwały jest wszystko, co się dzieje bez wydawania na
pokazibez świadectwa ludu; nie dlatego, iżbynależało
go unikać (bo wszystkie rzeczy dobrze dokonane chcą
Rozmowy tuskulańskie 585

być wystawione na światło), lecz dlatego, że dla


cnoty nie ma bardziej odpowiedniej widowni niż
własne sumienie.
Atoli szczególnie wprawiajmy się w tym, by wy­
trzymałość na ból, którą, jak już nieraz mówiłem,
należy wzmacniać przez wysiłek duszy, okazała się
jednakowa w każdym rodzaju cierpienia. Często
bowiem ludzie, którzy dzielnie przyjęli i znieśli rany
powodowani żądzą zwycięstwa czy sławy albo na­
wet dla zachowania swojego prawa czy wolności,
nie potrafią tak samo znieść bólu wywołanego cho­
robą, gdy nie wkładają już w to wysiłku duszy. Al­
bowiem tamten ból, który łatwo znieśli, znieśli nie
dzięki rozumowi lub mądrości, lecz raczej dzięki
ambicji i żądzy sławy. Toteż niektórzy barba­
rzyńcy i dzicy potrafią bardzo zawzięcie walczyć
na miecze, nie potrafią zaś mężnie znieść choroby.
'Grecy natomiast, ludzie nie bardzo odważni, lecz
dostatecznie rozsądni, jak na ludzkie możliwości,
nie potrafią spojrzeć w twarz wroga, ale choroby
znoszą spokojnie i z ludzką godnością. Cymbrowie
i Celtyberowie zaś cieszą się w bitwie, a lamentują
w chorobie. Nic bowiem nie może być zawsze takie
samo, co się nie wywodzi z samej zasady. Lecz ponie­
waż widzisz, że ci, co się powodują ambicją lub sądem
innych, w pogoni za czymś i zdobywaniu czegoś
nie dają się pokonać bólowi, przeto powinieneś być
zdania, że albo ból nie jest złem, albo jest złem nie­
wielkim i tak przyćmionym przez cnotę, iż nigdy
się nie ujawnia, jeśli godzi się nazwać złem wszystko,
co jest przykre i obce naturze. Proszę cię, myśl
586 Rozmowy tuskulańskie

0 tym dniami i nocami; ta zasada bowiem będzie


miała szerszy zasięg i tyczyć się będzie nie tylko
bólu. Jeżeli bowiem będziemy czynili wszystko, by
uniknąć hańby i zyskać cnotę, to z pewnością bę­
dziemy mieli za nic nie tylko ciernie bólu, lecz
nawet gromy losu, zwłaszcza gdy mamy w pogo-
67 towiu argumenty Z wczorajszej rozmowy. Jeśliby
kogoś podczas żeglugi napadli korsarze, przestałby
się obawiać, gdyby jakiś bóg powiedział doń: „Rzuć
się ze statku; ku twej pomocy jest albo delfin, który
cię wyłowi jak Ariona z Metymny, albo słynne
Neptunowe konie Pelopsa, o których powiadają, że
ciągnęły wóz niesiony przez fale; wyłowią cię one
1 zaniosą, dokąd tylko zechcesz“ . Podobnie i ty
widzisz, gdzie należy się schronić, gdy dokuczają
ci przykre i nieprzyjemne bóle, jeżeli są tak wielkie,
że ich nie można znieść.
Sądziłem, że to mniej więcej należało dzisiaj po­
wiedzieć. Lecz może nadal trwasz przy swoim
zdaniu?
Słuchacz: Bynajmniej; mam nadzieję, że w ciągu
dwóch dni wyzbyłem się lęku, jaki najsilniej budziły
we mnie dwie rzeczy.
Marek: A więc do jutra według klepsydry: tak
bowiem ustaliliśmy i widzę, że nie można cię tego
pozbawić.
Słuchacz: Tak jest. Tamte rzeczy przed połud­
niem, ta zaś o tej samej porze.
Marek: Zrobimy tak, by zadośćuczynić twym
najszlachetniejszym zainteresowaniom.
Księga trzecia
W czym miałbym, Brutusie, doszukiwać się przy- j
czyny tego, iż choć składamy się z duszy i ciała, to
jednak wynaleziono sztukę leczenia i zachowania
w zdrowiu samego ciała, skuteczność jej przypisując
temu, iż wynaleźli ją bogowie nieśmiertelni, jeśli
zaś chodzi o sztukę leczenia duszy, to ani tak bar­
dzo nie odczuwano jej potrzeby, dopóki jej nie wy­
naleziono, ani — kiedy już ją poznano — nie sto­
sowano się do niej zbytnio, ani też wielu ludzi nie
lubiło jej i nie ceniło, lecz przeważnie uważano ją
za podejrzaną i odnoszono się do niej z niechęcią?
"Czy dzieje się tak dlatego, że dolegliwości i ból
ciała rozpoznajemy przy pomocy duszy, chorób
duszy zaś przy pomocy ciała nie odczuwamy? Du­
sza zatem miałaby orzekać o sobie samej wówczas,
gdy właśnie to, co ma wydawać orzeczenie, byłoby
chore. Gdyby natura uczyniła nas takimi, że mo- 2
glibyśmy ją oglądać i widzieć oraz wieść nasze ży­
cie pod jej doskonałym przewodem, to z pewnością
nikt by nie uważał, iż potrzeba mu wiedzy i rozumu.
Lecz ona dała nam tylko maleńkie iskierki, które
szybko zagasiliśmy, zepsuci złymi obyczajami i po-
588 Rozmowy tuskulańskic

jęciami, tak iż nigdzie nie jaśnieje już światło natury.


W umysłach naszych kryją się bowiem wrodzone
zalążki cnót i gdyby mogły się rozwinąć, sama na­
tura powiodłaby nas do szczęśliwego życia. Tym­
czasem gdy tylkośmy się urodzili i byli przyjęci przez
ojca, zostajemy wydani na łup fałszywych pojęć
i wszelakiej przewrotności, tak iż niemal się zdaje,
żeśmy wyssali błąd wraz z mlekiem mamki. Gdy
zaś rodzice nas odbiorą i następnie oddadzą nauczy­
cielom, natychmiast przesiąkamy rozmaitymi błę­
dami, tak iż prawda ustępuje miejsca fałszowi, sama
3 zaś natura zakorzenionym przesądom. Trzeba tu
jeszcze wspomnieć o poetach, których słuchamy,
czytamy, uczymy się na pamięć i którzy głęboko
zapadają w nasze umysły, robią bowiem wrażenie
ludzi mądrych i uczonych. A gdy jeszcze przyłączy
się lud, jakby jakiś największy nauczyciel, i całe
pospólstwo, zawsze skłonne do błędów, wtedy cał­
kowicie zarażamy się przewrotnością pojęć i od­
dalamy się od natury, tak iż wydaje nam się, że naj­
lepiej zgłębili jej istotę ci, co są przekonani, że nie
ma dla człowieka nic lepszego, nic bardziej godnego
zachodu, nic bardziej wyróżniającego, niźli urzędy
cywilne i wojskowe oraz wziętość wśród ludzi. Po­
ciąga ona każdego szlachetnego człowieka, który
pragnąc prawdziwej chwały, jedynej przez naturę
najbardziej poszukiwanej, zwraca się ku największej
marności i idzie nie za świetlanym wyobrażeniem
cnoty, lecz za fałszywym pozorem sławy. Sława bo­
wiem to rzecz prawdziwa i wyraźna, a nie po­
zorna; to zgodna pochwała szlachetnych, to nieprze-
Rozmowy tuskulańskie 58g

kupiony głos ludzi, którzy słusznie oceniają nieprze­


ciętną cnotę. Ona odpowiada cnocie tak, jakby jej
odbicie. A ponieważ towarzyszy zazwyczaj dobrym
dokonaniom, przeto szlachetni mężowie nie powinni
nią gardzić. Natomiast owa popularność,która chce ją 4
naśladować, chwalczym przypadkowa i nierozważna,
najczęściej wielbiąca grzechy i wady, pozorem
chwały zafałszowuje jej istotę i piękno. Ludzie przez
nią zaślepieni, choćby pragnęli jakichś rzeczy bar­
dzo dobrych, to nie wiedząc, ani gdzie się one znaj­
dują, ani też jakie są, jedni doszczętnie zniszczyli
swoje państwa, inni sami zginęli. Dążąc do rzeczy
najlepszych doznają zawodu nie tyle ze względu na
swój zamiar, co zre względu na błędną drogę. Więc
cóż? Czy nie należy leczyć tych, którymi kieruje
chciwość pieniądza i żądza zmysłowych rozkoszy
i których dusze ulegają takim niepokojom, że bliskie
są szaleństwa, będącego udziałem wszystkich lu­
dzi nierozumnych? Czy dlatego nie istnieje sztuka
leczenia duszy, że jej schorzenia są mniej szkodliwe
niż schorzenia ciała, czy też dlatego, że ciało można
łatwiej wyleczyć? Tymczasem choroby duszy są |
bardziej niebezpieczne i liczniejsze niż choroby
ciała. Wszak są one niemiłe już przez to samo, że
mają wpływ na duszę i że ją dręczą; chora zaś
dusza, jak mówi Enniusz,
zawsze błądzi i nie potrafi nic osiągnąć, / ani też w niczym
wytrwać, nigdy zaś nie przestaje pożądać.
Czyż istnieją choroby cięższe aniżeli te dwie: zmar­
twienie i pożądliwość, pomijając już inne? A czyż
możemy się zgodzić, że dusza nie potrafi się leczyć,
590 Rozmowy tuskulańskie

skoro właśnie dusza wynalazła sztukę leczenia ciała


i skoro do uzdrowienia ciał dopomaga bardzo samo
ciało i natura, choć nie wszyscy, którzy się leczą,
od razu wracają do zdrowia, gdy tymczasem dusze,
które by chciały odzyskać zdrowie i słuchały wska-
6 zań ludzi mądrych, niewątpliwie by powróciły do
zdrowia? Doprawdy, sztuką leczenia duszy jest fi­
lozofia. I nie należy poszukiwać jej pomocy poza
nami, tak jak zwykliśmy postępować w chorobach
ciała: sami musimy dołożyć wszelkich środków i sił,
aby móc leczyć samych siebie.
Wprawdzie o filozofii w ogólności i o tym, z jak
wielkim nakładem pracy trzeba jej szukać i ją upra­
wiać, powiedziałem, jak sądzę, wystarczająco w Hor-
tensjuszu, o głównych jednak jej przedmiotach także
później nie zaprzestałem prowadzić rozmów i pisać.
W tych zaś księgach przedstawiam rozmowy, jakie
wiodłem z moimi przyjaciółmi w tuskulańskiej po­
siadłości. Ponieważ zaś w dwóch poprzednich dniach
była mowa o śmierci i o bólu, trzeci dzień rozmowy
7 złoży się na tę trzecią księgę. Gdy mianowicie ze­

szliśmy do mojej Akademii i kiedy dzień skłaniał


się już ku południowi, poprosiłem kogoś z obec­
nych, by podsunął temat do rozmowy. Wtedy roz­
mowa potoczyła się tak:
4 Słuchacz: Zdaje mi się, że także człowiek mądry
ulega zmartwieniu.
Marek: Czy i innym niepokojom duszy, jak obawa,
żądza, gniew? Te stany duszy bowiem są mniej wię­
cej tym, co Grecy nazywają TZÓ.&7], ja zaś mogłem je
nazwać chorobami i byłoby to dosłowne tłumaczenie,
Rozmowy tuskulańskie 591

ale nie godziłoby się z naszym przyzwyczajeniem.


Wszystkie bowiem poruszenia duszy, które nie pod­
porządkowują się rozumowi, jak litość, zazdrość,
niepohamowaną radość, zwłaszcza wosołość, Grecy
nazywają chorobami; ja natomiast słusznie, jak są­
dzę, . nazwę wszystkie te poruszenia pobudzonej
duszy niepokojami; byłoby to nie bardzo zgodne ze
zwyczajem, gdybyśmy nazwali je chorobami, chyba
że myślisz inaczej.
Słuchacz: Ależ ja tak właśnie uważam. 8
Marek: Myślisz więc, iż ulega im człowiek mądry?
Słuchacz: Tak sądzę.
Marek: Czyż nie przeceniamy osławionej mą­
drości, jeśli niewiele się różni ona od dolegliwości
duchowej?
Słuchacz: Jak to, czyżbyś uważał każde wzru­
szenie duszy za dolegliwość?
Marek: Nie tylko ja, lecz, czemu się nieraz dzi­
wiłem, również — jak sądzę — nasi przodkowie
mniemali tak na wiele wieków przed Sokratesem,
od którego wywodzi się cała ta filozofia dotycząca
życia i obyczajów.
Słuchacz: Jakże to?
Marek: Nazwa dolegliwości duchowej oznacza
słabość i chorobę duszy, to jest brak zdrowia i nie­
moc duszy, co właśnie nosi nazwę dolegliwości. 9
(Wszelkie zaś niepokoje duszy filozofowie nazywają
chorobami i twierdzą, że żaden nierozumny czło­
wiek ńie jest wolny od tych chorób. Ci zaś, co są
chorzy, nie są zdrowi, a chore są dusze wszystkich
ludzi nierozumnych. Tak więc wszyscy ludzie nie-
592 Rozmowy tiukulańskie

rozumni nie są zdrowi na duszy). Otóż przodkowie


nasi uważali, że zdrowie dusz polega na jakimś
spokoju i stateczności. Jeżeli umysł nie znaj­
duje się w takim stanie, nazwali to dolegli­
wością duchową, ponieważ w duszy, która uległa
niepokojowi, podobnie jak w ciele, nie może być
zdrowia. Równie trafnie stan duszy pozbawionej
światła umysłu nazwali obłąkaniem i otępieniem.
Należy stąd wnosić, że ci, którzy nadali temu ta­
kie nazwy, myśleli tak samo, jak i stoicy, którzy
przejęli tę myśl od Sokratesa i wiernie ją sobie przy­
swoili, a mianowicie, że wszyscy ludzie nierozumni
nie są zdrowi na duszy. Albowiem dusza, która jest
pogrążona w jakiejś chorobie (a chorobami, jak po­
wiedziałem przed chwilą, filozofowie nazywają te
niepokojące wzruszenia), nie jest bardziej zdrowa
niż ciało, które jest chore. Mądrość zatem jest zdro­
wiem duszy, brak mądrości natomiast jak gdyby
jakimś brakiem zdrowia, który jest też dolegliwością
duchową i otępieniem. Rzeczy te o wiele lepiej od­
dają nazwy łacińskie niż greckie, co widzimy rów­
nież i w innych przypadkach. O tym jednak kiedy
indziej, a teraz pomówimy o tym, co mam nie
n daje spokoju. Otóż samo znaczenie słowa wyjaśnia,
na czym polega i jakie ma własności rzecz, którą
badamy. Skoro bowiem tych, których umysł nie
zaznał chorobliwego niepokoju, trzeba uważać za
zdrowych, to przeciwnie tych, którzy są nim do­
tknięci, trzeba nazywać niezdrowymi. Trudno więc
o lepsze określenie, niż gdy zgodnie ze zwyczajem
języka łacińskiego mówimy, że ci, co niepohamowanie
Rozmowy tuskulańskie 593

dają się ponosić żądzy lub gniewowi (choć gniew


jest postacią żądzy, gdyż określa się go jako żądzę
zemsty), stracili panowanie nad sobą. A mówimy
o nich, iż stracili panowanie nad sobą dlatego, że
nie podlegają panowaniu umysłu, któremu natura
dała władzę nad całą duszą. Nie łatwo natomiast
byłoby mi powiedzieć, skąd Grecy wzięli nazwę
p.avia; wszelako my lepiej niż oni wyodrębniamy
jej różne znaczenia, gdyż dolegliwość duszy, która
zwykle łączy się z głupotą i ma szersze znaczenie,
odróżniamy od szału. Grecy także chcą odróżniać
od siebie te rzeczy, brak im jednak słów. To, co my
nazywamy szałem, oni zowią [xeXay)(oXia. Jak gdyby
doprawdy umysł pozostawał tylko pod wpływem
czarnej żółci, a nie poważniejszego gniewu, lęku
czy też bólu; i jak gdybyśmy dlatego właśnie nie
mówili, że uległ szałowi Atamantes, Alkmeon, Ajaks,
Orestes. Jeśli ktoś znajduje się w takim stanie, prawo
dwunastu tablic zakazuje mu rozporządzać swoim
mieniem; nie jest więc napisane: „Jeśli jest niezdrowy
na duszy“, lecz „Jeśli jest ogarnięty szałem“ . Są­
dzono bowiem, że ludzie głupi, pozbawieni równo­
wagi, to jest zdrowia, mogą jednak spełniać zwy­
czajne obowiązki oraz pospolite czynności; natomiast
szał uważano za zupełne oślepienie umysłu. Chociaż
wydaje się, że szał jest czymś więcej niźli dolegliwość
duchowa, to jednak szał może ogarnąć mądrego
człowieka, nie może natomiast jego dusza ulec doleg­
liwości. Inna to jednak sprawa; powróćmy do tematu.
Wydaje mi się, iż powiedziałeś, że według ciebie
człowiek mądry może ulegać zmartwieniu.
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t. I I I 38
594 Rozmowy tuskulańskie

Słuchacz: I naprawdę jestem takiego zdania.


Marek: Ludzka to rzecz tak sądzić. Nie jesteśmy
bowiem z kamienia, lecz z natury kryje się w du­
szach coś delikatnego i miękkiego, czym zmartwie­
nie wstrząsa jak burza. I nie bez słuszności powie­
dział ów Krantor, który szczególnie odznaczył się
w naszej Akademii: „Zupełnie się nie zgadzam
z tymi, co tak zachwalają swą niezwykłą nieczułość,
która wszak ani nie może, ani nie powinna się zda­
rzać. Obym nigdy nie zachorował; jeśli jednak za­
choruję, niech pozostanie we mnie czucie, które
istniało, choćby krajano mnie czy odcinano jakiś
członek. Wielką płaci się za to cenę, by nie
odczuwać żadnego bólu: dusza staje się okrutna,
13 ciało odrętwiałe“ . Uważajmy jednak, by słowa
te nie były słowami ludzi, którzy schlebiają
naszej słabości i pobłażają miękkości; miejmy na­
tomiast odwagę nie tylko poobcinać gałęzie nie­
szczęść, ale i wyrwać wszystkie włókna ich korzeni.
Być może jednak coś z tego zostanie: głębokie bo­
wiem są korzenie głupoty. Lecz pozostanie tylko
to, co będzie nieuniknione. O tym zaś takie
miej zdanie: jeżeli dusza nie odzyska zdrowia, co
może nastąpić tylko za sprawą filozofii, to nie bę­
dzie kresu nieszczęściom. Dlatego, skoro zaczęliśmy,
powierzmy się jej leczeniu; wyzdrowiejemy, jeśli
tylko tego zechcemy. Pójdę jeszcze dalej; będę
mówił nie tylko o zmartwieniu, choć o nim powiem
najpierw, lecz o wszelkim, jak to nazwałem, niepo­
koju (o chorobie zaś, jak chcą Grecy) duszy. Na po­
czątku zaś, jeśli się zgodzisz, będę mówił zwyczajem
Rozmowy tuskulańskie 595

stoików, którzy zwykli podawać bardzo zwięzłe ar­


gumenty; następnie moim własnym zwyczajem roz­
winę rzecz szerzej.
Kto jest dzielny, ten jest też ufny w siebie. (Bo J4
„zadufany w sobie“ , jak zwykło się mówić nie­
słusznie, oznacza wadę, chociaż wyrażenie to po­
chodzi od słowa „ufać“, które wyraża coś dodatniego).
Kto zaśjestufny wsiebie,tenzpewnościąnieczuje lęku,
ufność bowiem nie godzi się z lękiem. A kogo ogarnia
zmartwienie, tego ogarnia też lęk; te same bowiem
rzeczy, które obecnością swą pogrążają nas w zmar­
twienie, budzą w nas lęk, gdy zagrażają nam i gdy się
zbliżają. Zmartwienie nie godzi się zatem z dzielnością.
Jest więc rzeczą prawdopodobną, że kogo ogarnia
zmartwienie, tego ogarnia też lęk, a z pewnością rów­
nież niemoc duszy oraz przygnębienie. A gdy kogoś
uczucia te ogarną, zdarza się również, iż się im
podda i że czasem przyznaje, iż został zwyciężony.
Kto zaś do tego dopuścił, ten musi dopuścić do bo-
jaźliwości i tchórzostwa. A przecież nie przytrafia
się to człowiekowi dzielnemu; zatem nie ulega on
też zmartwieniu. Atoli nikt nie jest mądry, jeśli nie
jest dzielny; człowiek mądry nie ulega zatem
zmartwieniu. Ponadto ten, kto jest dzielny, musi is
być też wielkoduszny. Kto zaś jest wielkoduszny,
ten z konieczności jest niezwyciężony. Kto jest nie­
zwyciężony, ten gardzi ludzkimi sprawami, mnie­
mając, że one go nie dosięgają. Tymczasem nikt nie
może gardzić tym, co może przyczynić zmartwie­
nia. Wynika stąd, iż człowiek dzielny nigdy nie
doznaje zmartwienia. A że wszyscy ludzie mądrzy
38*
596 Rozmowy tuskulańskie

są dzielni, zmartwienie więc nie dotyka człowieka


mądrego. I podobnie jak oko, jeśli zostało urażone,
nie może należycie wykonać swoich funkcji i jak
inne części ciała oraz całe ciało nie spełnia swoich
obowiązków i funkcji, gdy coś je zakłóci, tak i dusza,
która uległa zaniepokojeniu, nie jest zdolna wyko­
nywać swojej funkcji. Funkcjąduszyzaś jest posługiwać
się rozumem; dusza zaś człowieka mądrego jest
zawsze w takim stanie, że jak najlepiej nim się po­
sługuje: nic ją więc nigdy nie niepokoi. Tymczasem
zmartwienie jest właśnie niepokojem duszy; mądry
człowiek jest zatem zawsze od niego wolny.
Coś podobnego można powiedzieć zapewne
i o człowieku powściągliwym, którego Grecy nazywają
crcócppcov. Tę zaś cnotę, którą zwykłem nazywać raz
powściągliwością, innym razem panowaniem nad
sobą, a nieraz umiarkowaniem, nazywają oni
ccocppoaóv7). Nie wiem jednak, czy nie można by
słusznie nazwać tej cnoty rzetelnością. Odpowiedni
wyraz u Greków ma węższe znaczenie, gdyż oni
zowią ludzi rzetelnych ^pyjcnpioi, a zatem tylko
pożytecznymi. Tymczasem wyraz ten ma szersze zna­
czenie. Rzetelność bowiem obejmuje wszelką wstrze­
mięźliwość, wszelką nieszkodliwość (która u Gre­
ków nie ma powszechnie używanej nazwy, a można
ją nazwać a(3Aa[3sia, gdyż nieszkodliwość — to taka
postawa duszy, która nie przynosi nikomu szkody),
a także pozostałe cnoty. Gdyby nie miała ona tak
szerokiego zakresu i zamykała się w wąskich grani­
cach, jakie ma na myśli bardzo wielu ludzi, to nigdy
by nie zachwalano tak bardzo przydomka Lufcju-
Rozmowy tuskulańskie 597

sza Pizona. Ponieważ jednak nie ma zwyczaju na­


zywać rzetelnym ani tego, kto ze strachu porzuci!
stanowisko, co znamionuje tchórzostwo, ani tego,
kto z chciwości skrycie nie zwrócił depozytu, co
świadczy o niesprawiedliwości, ani tego, kto przez
lekkomyślność źle załatwił jakąś sprawę, co cechuje
głupotę, przeto rzetelność obejmuje trzy cnoty: mę­
stwo, sprawiedliwość, rozwagę (chociaż to właśnie
jest cnotom wspólne, gdyż wszystkie są ze sobą
powiązane i połączone). Wszelako jest jeszcze coś,
co może być czwartą cnotą, a jest nią właśnie rze­
telność. Albowiem wydaje się, że jej to rzeczą jest
kierować i hamować poruszenia duszy dążącej do
czegoś i zawsze zachowywać w każdej rzeczy po­
wściągliwą stateczność, która przeciwstawia się żą­
dzy. Przeciwną jej przywarę nazywa się nierzetel­
nością. Jak sądzę, łacińskie frugalitas, czyli rzetelność,
pochodzi od frux, czyli plon, ponad który ziemia
nie daje nic lepszego: nequitia zaś, czyli nierzetel­
ność, wywodzi się od tego (choć to może będzie
zbyt prostackie, jednak spróbujmy; możemy po­
myśleć, żeśmy się zabawili, jeśli nic z tego nić wyj­
dzie), że w takim człowieku nie ma zgoła nic (po
łacinie nequicquam), skąd mówi się o nim również,
że jest do niczego. A więc, kto jest rzetelny lùb,
jeśli wolisz, powściągliwy i umiarkowany, ten z ko­
nieczności jest też stateczny; kto zaś jest stateczny, ten
jest spokojny. Kto jest spokojny, jest wolny od wszel­
kiego niepokoju, a więc także od zmartwienia. A te
właściwości znamionują człowieka mądrego. Czło­
wiek mądry zatem będzie daleki od zmartwienia.
598 Rozmowy łwhdańskie

Nie bez racji tedy Dionizjusz z Heraklei rozwo­


dzi się nad tym fragmentem u Homera, w którym
Achilles narzeka w taki oto, jak mi się zdaje, sposób:
Serce me nabrzmiewa posępnym gniewem, / Kiedy wspomi­
nam, iż pozbawiono mnie czci i chwały.
Czy opuchnięta ręka jest w dobrym sta­
nie albo czy jakiś inny członek, opuchnięty
i obrzmiały, nie czuje się ułomny? A więc dusza
nadęta i nabrzmiała jest idomna. Dusza człowieka
mądrego zaś jest wolna od ułomności, nigdy nie
nabrzmiewa, ani nie puchnie. Natomiast taka jest
dusza człowieka zagniewanego. Człowiek mądry
nigdy zatem nie pała gniewem. Jeżeli bowiem pała
gniewem, to również pała żądzą, gdyż człowieka
zagniewanego cechuje pragnienie zadania jak naj­
większego bólu temu, kto jego zdaniem wyrządził
mu krzywdę. Kto zaś tego zapragnął, ten musi bar­
dzo się cieszyć, gdy cel swój osiągnie. Cieszy się za­
tem z cudzego nieszczęścia. Ponieważ nie zdarza
się to człowiekowi mądremu, nie zdarza mu się
również, by pałał gniewem. Gdyby zaś ulegał zmar­
twieniu, ulegałby również gniewowi. Skoro jest od
niego Wolny, będzie wolny także od zmartwienia.
Bo przecież gdyby człowiek mądry mógł ulec zmar­
twieniu, mógłby również ulec litości i zawiści (in-
videntia). (Nie powiedziałem in.vid.ia, której podle­
gamy również wtedy, gdy jesteśmy przedmiotem
zazdrości. Aby uniknąć dwuznacznej nazwy innidia,
możemy z imideo utworzyć wyraz invidentia wywo­
dzący się z niechętnego patrzenia na cudze szczęście,
jak to jest w Melanippie:
Rozmowy tuskulańskie 599

Któż spojrzał zawistnie na dorodnoić mych dzieci?


( (¿uisnam florem liberum imidit meum?)

Lecz Akcjusz wyraził to wspaniale, choć źle po


łacinie. Jak bowiem zwykło się mówić videre florem,
czyli patrzeć na dorodność, tak też lepiej powiedzieć:
irwidereflorem, czyli zawistnie patrzećnadorodność, ani­
żeli inoidere flori. Nam zwyczaj zakazuje tak mówić:
poeta skorzystał ze swego prawa i ujął to śmielej.
Zatem, jeśli ktoś zwykł się litować, to zwykł i zazdro­
ścić. Jeśli bowiem ktoś boleje nad cudzym nieszczę- '
ściem, ten boleje również nad pomyślnością kogoś
innego. Na przykład Teofrast, opłakując śmierć
swojego towarzysza Kallistenesa, martwi się powo­
dzeniem Aleksandra i powiada, że Kallistenes na­
trafił na człowieka cieszącego się największą potęgą
i największym powodzeniem, lecz nie wiedzącego,
jak należy używać szczęścia. Jak tedy litość jest
zmartwieniem z powodu cudzego nieszczęścia, tak
zawiść jest zmartwieniem z powodu cudzego szczę­
ścia. Jeśli więc ktoś zwykł się litować, ten zwykł
również zazdrościć. Lecz człowiek mądry nigdy nie
zazdrości; a zatem również nigdy się nie lituje.
Gdyby człowiek mądry zwykł był się martwić, to
by zwykł także się litować; dlatego człowiek mądry
daleki jest od zmartwienia.
Tak to o tych rzeczach mówią i w taki nader 22
zawiły sposób wyciągają wnioski stoicy. Trzeba
jednak omówić to zagadnienie znacznie szerzej
i obszerniej, zwłaszcza zaś odwołując się od poglą­
dów tych, którzy myślą i mówią najbardziej odważ­
nie i — że tak powiem — po męsku. Albowiem nasi
600 Rozmowy tuskulańskie

przyjaciele perypatetycy, nad których niemasz lu­


dzi bogatszych w pomysły bardziej uczonych i poważ­
nych, wcale mnie nie przekonują, mówiąc o zacho­
waniu umiaru w niepokoju czy chorobie duszy.
Wszelkie bowiem zło, nawet umiarkowane, jest
złem. M y zaś dążymy do tego, żeby w człowieku
mądrym zła w ogóle nie było. Podobnie bowiem
jak ciało nie jest zdrowe, nawet jeśli jest umiarko­
wanie chore, tak też i w duszy ten umiarkowany
stan daleki jest od zdrowia. Nasi rodacy niezwykle
trafnie, jak zresztą wiele innych rzeczy, nazwali
przykrość, troskę i obawę dolegliwościami, przypo-
23 minają one bowiem niedomogi ciała. Niemal tym
samym słowem Grecy określają wszelkie niepokoje
duszy: każde bowiem gwałtowne poruszenie w du­
szy nazywają tzol& oc,, to jest chorobą. M y słuszniej
czynimy, bo choć zmartwienie bardzo przypomina
chorobę, nie przypomina jej jednak żądza i niepoha­
mowana uciecha, która jest pełnym uniesienia i nad­
miernym zadowoleniem duszy. Również obawa nie
jest zbytnio podobna do choroby, chociaż jest bar­
dzo zbliżona do zmartwienia; lecz podobnie jak
schorzenie ciała (aegrołatio), tak i zmartwienie du­
chowe (aegritudo) nosi nazwę, z którą się łączy
myśl o bólu. Musimy więc wyjaśnić pochodzenie tego
bólu, to jest przyczynę, powodującą w duszy zmar­
twienie, podobnie jak w ciele schorzenie. Podobnie
bowiem jak lekarze uważają, że gdy znaleźli przyczynę
choroby, to znaleźli i sposób leczenia, również i my,
znalazłszy przyczynę zmartwienia, będziemy wie­
dzieli, jak je leczyć.
Rozmowy tiiskulańskie 601

Otóż przyczyną nie tylko zmartwienia, lecz także H


pozostałych niepokojów — ■ a są ich cztery rodzaje
i mają wiele różnych odmian — jest wyobrażenie.
Skoro bowiem każdy niepokój jest poruszeniem du­
szy albo nierozumnym, albo takim, które gardzi
rozumem czy nie słucha rozumu, i skoro niepokój
jest wywołany w dwojaki sposób, wyobrażeniem do­
bra albo zła, to odpowiednio do tego można wyróż­
nić cztery jego rodzaje. Dwa powstają z wyobra­
żenia dobra: jeden z nich, przesadne zadowolenie,
to jest nadmierna uciecha, powstaje z wyobrażenia
jakiegoś wielkiego dobra teraźniejszego; drugi —
to nieopanowane pragnienie wielkiego dobra ocze­
kiwanego, nie słuchające rozumu, słusznie
może być nazwany pożądaniem lub żądzą. Tak więc 25
te dwa rodzaje niepokojów, przesadne zadowolenie
i żądza, powstają z wyobrażenia rzeczy dobrych,
gdy tymczasem dwa pozostałe, obawa i zmartwienie,
z wyobrażenia rzeczy złych. Albowiem obawa jest
wyobrażeniem wielkiego zła zagrażającego, zmar­
twienie zaś wyobrażeniem wielkiego zła obec­
nego, i to wyobrażeniem na tyle żywym, iż wydaje
się rzeczą słuszną nim się trapić, tak jak ten, kto
cierpi, wyobraża sobie, iż cierpieć powinien. Atoli
jeżeli chcemy spokojnie i cicho przeżyć czas nam
na życie przeznaczony, musimy przeciwstawiać się
tym niepokojom, które niczym jakieś furie podburza
i podjudza przeciwko ludzkiemu życiu głupota.
O pozostałych niepokojach pomówimy jednak in­
nym razem: teraz odpędzajmy zmartwienie, jeżeli
tylko zdołamy. Przecież to właśnie miało być tema-
602 Rozmowy tuskulańskie

tem naszej rozmowy, jako że powiedziałeś, iż według


ciebie człowiek mądry ulega zmartwieniu, w co ja
absolutnie nie wierzę. Jest to bowiem rzecz nieprzy­
jemna, smutna, wstrętna i trzeba przed nią wszel-
*2 kimi siłami uciekać, korzystając, że tak powiem —
z pomocy żagli i wioseł. Bo jakim wydaje ci się ów
sławny
Potomek Tantala zrodzony z Pelopsa, który niegdyś dostał
Hippodameę / Zdobywszy ją jako łup na teściu, królu Eno-
mausie?

To był przecież prawnuk Jowisza. A czyż nie po­


wiedział on udręczony i złamany:
Nie zbliżajcie się do mnie przyjaciele! Odstąpcie! / A by do­
brym nie zaszkodziło zetknięcie ze mną lub z mym cie­
niem. / T ak wielka siła zbrodni tkwi w mym ciele. /

Czy i ty sam, Tiestesie, wydasz na siebie wyrok


i pozbawisz się światła z racji ogromu cudzej zbrodni?
A czy nie myślisz, że sławny syn Słońca 'nie jest go­
dzien światła własnego ojca?
Zgasły oczy, wycieńczyło się ciało, / Mokre łzy zżarły blade
policzki, / Cuchnąca i nieostrzyżona broda / Spada na pierś
szorstką od brudu.

O, głupi Ajetesie, te nieszczęścia sam na siebie spro­


wadziłeś: nie było ich wśród nieszczęść spowodowa­
nych przez przypadek; przydałeś je do zastarzałego
zła, gdy duszą zawładnęła zawziętość. (Wyjaśniam
zaś, że zmartwienie rodzi się wtedy, gdy wyobra­
żenie zła jest świeże). Gnębi cię przecież tęsknota
za władzą królewską, a nie za córką; córkę bowiem
nienawidziłeś, podobno słusznie; natomiast bez
Rozmowy tuskulańskie 603

władzy królewskiej nie mogłeś się spokojnie obejść.


Bezwstydny jest jednak smutek człowieka, który
przeżywa go dlatego, że nie jest mu dane panować
nad wolnymi ludźmi. Tyran Dionizjusz, wypędzony 27
z Syrakuz, został nauczycielem w Koryncie: tak
dalece nie mógł żyć bez rozkazywania. A któż był
bardziej bezwstydny niż Tarkwiniusz, który pro­
wadził wojnę z tymi, co nie mogli znieść jego py­
chy? Gdy nie udało mu się przywrócić swej władzy
królewskiej ani przy pomocy oręża Wejów ani La-
tynów, udał się podobno do Kurne i w mieście tym
zmarł ze starości i zgryzoty. Sądzisz więc, że może 13
się zdarzyć, by człowieka mądrego przytłoczyło
zmartwienie, to jest nieszczęście? Bo jak wszelki
niepokój jest nieszczęściem, tak zmartwienie jest
udręką. Żądza ma w sobie żar, przesadna uciecha
jest skłonna do lekkomyślności, obawa pociąga za
sobą bezsilność, natomiast zmartwienie niesie ze sobą
coś więcej: wyniszczenie ciała, mękę, utrapienie,
rozpacz; szarpie ono duszę, zżera ją i zupełnie wy­
niszcza. Jeżeli się go nie pozbędziemy tak, żeby
owe skutki zupełnie usunąć, nie będziemy mogli
uwolnić się od nieszczęścia.
Jest jednak oczywiste, że zmartwienie powstaje 28
wówczas, gdy coś wywarło takie wrażenie, iż się
wydaje, że jakieś wielkie zło jest w pobliżu i że się
daje we znaki. Epikur mniemał, iż wyobrażenie zła
z natury rzeczy wywołuje zmartwienie i wskutek
tego ktokolwiek by się zastanowił nad jakimś
większym złem i wyobraził sobie, że ono może mu
się zdarzyć, ten natychmiast zaczyna się martwić.
604 Rozmowy tuskulańskie

Cyrenaicy uważają, że nie każde zło powoduje


zmartwienie, lecz tylko zło niespodziewane i nie­
przewidziane. Istotnie, to się niemało przyczynia
do powiększenia naszego zmartwienia, wszelkie bo­
wiem rzeczy nagłe wydają się bardziej doniosłe.
Dlatego słusznie się zachwala znane powiedzenie:
G dy ich spłodziłem, wiedziałem, że umrą, i na to ich wy­
chowałem. / A gdy ponadto wysłałem pod Troję dla obrony
Grecji, / Wiedziałem, że nie posyłam ich na ucztę, lecz na
śmiertelny bój.

^ Takie uświadomienie sobie przyszłych rzeczy złych,


których zbliżanie się widzimy na długo naprzód,
łagodzi ich nadejście. Chwalimy zatem słowa Te-
zeusza u Eurypidesa, warto bowiem przełożyć je
na język łaciński, jak to często czynię:
Pamiętny na słowa uczonego męża, / Zwykłem rozmyślać
o przyszłych nieszczęściach: / Zawsze miałem na myśli przy­
krą śmierć, / Smutną ucieczkę na wygnanie lub jakieś wielkie
zło, / A by nagła troska nie dopadła mnie nieprzygotowa­
nego, / Gdyby się przypadkiem stało coś strasznego.

30 Te słowa Tezeusza, w których mówi to, co usły­


szał od uczonego, są słowami Eurypidesa o sobie
samym; był on bowiem słuchaczem Anaksagorasa,
ten zaś na wiadomość o śmierci syna miał powie­
dzieć : „Wiedziałem, że dałem życie istocie śmiertel­
nej“ . Słowa te świadczą, że wydarzenia takie przy­
kre są dla tych, którzy ich uprzednio nie przemy­
śleli. Nie ulega więc wątpliwości, że wszystko, co
uchodzi za złe, jest bardziej dokuczliwe, gdy zjawia
się niespodziewanie. Chociaż zatem nie tylko zasko­
czenie jest przyczyną największych zmartwień, to
Rozmowy tuskulańskie 605

jednak człowiek powinien zawsze rozmyślać o wszyst­


kich ludzkich sprawach, gdyż przewidywanie i przy­
gotowanie duszy mcże znacznie zmniejszyć cierpienie.
I niewątpliwie na tym polega owa wspaniała i boska
mądrość, że głęboko rozumiemy i znamy ludzkie
sprawy, że się niczemu nie dziwimy, co się wydarza,
i że o niczym, dopóki się nie zdarzyło, nie myślimy,
iż się zdarzyć nie może.
Dlatego niech wszyscy już wtedy, gdy los im najbardziej
sprzyja, / Rozmyślają, najwięcej o tym, jak zniosą ciężar
przeciwności: / K to wraca z obczyzny, niech zawsze myśli
o stratach i szkodach, / O występku syna, o śmierci żony,
o chorobie córki. / Niech myśli, że to są rzeczy zwykle,
aby żadna nie była dla duszy nowością. / Wszystko, co trafi
się wbrew spodziewaniu, trzeba uważać za zysk.

Skoro zaś Terencjusz tak dobrze ujął to, co przejął


z filozofii, czy my nie wyrazimy tego lepiej i nie
będziemy mocniej o tym przekonam, jeśli wywodzi
się to z naszych źródeł? Dlatego to Ksantypa zwykła
chwalić swego męża Sokratesa, iż ten miał zawsze
twarz jednakową, mówiła bowiem, że zawsze wra­
cał do domu z tą samą twarzą, z jaką wyszedł.
I doprawdy nie była to taka twarz, jak naszego
starego Marka Krassusa, o którym Lucyliusz po­
wiada, iż tylko jeden raz w życiu się roześmiał, ale
spokojna i pogodna. Tak nam bowiem podaje tra­
dycja. Słusznie zaś miał on twarz zawsze jednaką,
skoro kształtująca ją myśl nie ulegała zmianie. Dla­
tego też zawsze biorę od cyrenaików broń przeciw
przypadkowym ciosom, a jest nią długotrwałe,
uprzednie rozmyślanie, które załamuje wszelkie ataki
606 Rozmowy uskulańskie

losu. Równocześnie zaś uważam, że zło, o którym


mowa, ma swoje źródło w wyobrażeniu, nie zaś
w naturze. Gdyby bowiem było rzeczywiste, to dla­
czego by ciosy z góry przewidziane miały być mniej
dotkliwe?
Ale te sprawy można omówić dokładniej, jeśli
najpierw rozważymy pogląd Epikura, według któ­
rego wszyscy, co uważają się za nieszczęśliwych,
muszą być pogrążeni w smutku bez względu na to,
czy te nieszczęścia uprzednio przewidzieli i ich
oczekiwali, czy też nękają ich one od dawna. A l­
bowiem, jego zdaniem, nieszczęścia ani nie zmniej­
szają się z upływem czasu, ani nie stają się lżejsze
dlatego, że o nich uprzednio myślimy; i nawet nie­
mądrze jest myśleć o przyszłym nieszczęściu, jako
że może się ono w ogóle nie zdarzyć. Wszelkie zło
jest dostatecznie wstrętne, gdy się pojawi, gdyby
zaś ktoś ustawicznie myślał, że może mu się zdarzyć
coś niepomyślnego, byłoby to dla niego złem trwa­
łym. Jeżeli więc to nie jest nawet zło przyszłe, to na
próżno bierzemy na siebie dobrowolne nieszczęście:
w ten sposób żyjemy w ciągłym strapieniu, albo
doznając zła, albo też o nim myśląc. Za ulgę w zmar­
twieniu Epikur uważa zaś dwie rzeczy: oderwanie
myśli od przykrości i zwrócenie się ku przyjemnościom.
Uważa on bowiem, że dusza może być posłuszna rozu­
mowi i iść tam, gdzie on ją prowadzi. Rozum więc
nie pozwala rozpamiętywać przykrości, odrywa od
smutnych myśli i przytępia zdolność rozmyślania
o nieszczęściach. Gdy już nas odwiedzie od tego,
gna w przeciwnym kierunku i skłania, abyśmy do­
Rozmowy tuskulaAskie 607

strzegli rozliczne rozkosze i oddali się całkowicie


ich rozpamiętywaniu; życie człowieka mądrego jest
bowiem według Epikura pełne wspomnień o przy­
jemnościach minionych i nadziei na przyszłe. Po­
wiedziałem to na swój sposób, epikurejczycy zaś
mówią na swój. Lecz bierzmy pod uwagę to, co mó­
wią, a nie dbajmy o to, jak mówią.
Przede wszystkim niesłusznie ganią oni uprzednie
zastanawianie się nad rzeczami przyszłymi. Nic bo­
wiem tak nie osłabia i nie łagodzi zmartwienia, jak
ustawiczne rozmyślanie o tym, że nie ma rzeczy, która
nie może nam się przydarzyć; jak rozmyślanie
o ludzkim losie, o prawie życia i konieczności oka­
zywania mu posłuchu. Dzięki tym rozmyślaniom nie
tylko nie martwimy się stale, lecz nie martwimy się
właściwie nigdy. Albowiem kto rozmyśla o istocie
rzeczy, o zmienności życia, o słabości ludzkiego
rodzaju, ten się nie martwi, gdy o tym myśli, lecz
właściwie wtedy jak najlepiej spełnia obowiązek mą­
drości. Osiąga bowiem dwie rzeczy: rozważając
ludzkie sprawy, zarówno korzysta ze szczególnej
przysługi, jaką daje filozofia, jak doznaje ukojenia
wśród przeciwności losu, zaznając potrójnej pocie­
chy. Po pierwsze, dzięki temu, że długo myślał
o tym, co może się zdarzyć, a samo rozmyślanie
bardzo osłabia i usuwa wszelkie przykrości; na­
stępnie dzięki temu, że zrozumiał, iż ludzką dolę
trzeba znosić jak przystało na człowieka; w końcu
dzięki temu, że staje się widoczne, iż nie ma zła tam
gdzie nie ma winy, a nie ma winy, tam gdzie
człowiek nie mógł zapobiec temu, co się wydarzyło.
608 Rozmowy tuskulańskie

Niczym nie jest wszakże to oderwanie, które za­


leca Epikur, gdy zabrania nam rozpamiętywać zło.
Nie jest przecież w naszej mocy ukryć przed sobą,
czyli zapomnieć o tych dręczących rzeczach, które
uważamy za złe: one nas szarpią, trapią, kłują,
pieką, nie pozwalają nam odetchnąć. A ty każesz
zapomnieć, choć jest to wbrew naturze; ty, który
chciałbyś wydrzeć ratunek, jaki daje natura, spra­
wiając, że ból się starzeje? Późne to wprawdzie le­
karstwo, które przynosi długi upływ czasu, niemniej
jednak wielkie. Każesz mi myśleć o rzeczach dobrych,
zapomnieć o złych. Powiedziałbyś coś, co jest na­
prawdę godne wielkiego filozofa, gdybyś rozumiał,
iż rzeczy dobre — ■ to te, które są najbardziej godne
człowieka. Pitagoras, Sokrates czy Platon tak by
mi radzili powiedzieć: „Dlaczego jesteś przybity
albo dlaczego się smucisz, albo dlaczego poddajesz
się i ulegasz losowi? Być może potrafił on dokuczyć
ci i cię zranić, z pewnością jednak nie potrafił
złamać. Wielka jest siła w cnotach: obudź je, jeśli
przypadkiem zasnęły. Zaraz cię wspomoże najpierw
męstwo, które przymusi cię, abyś był tak wielkiego
ducha, iżbyś wzgardził i za nic miał wszystko, co
się może człowiekowi przydarzyć; zjawi się powścią­
gliwość, będąca zarazem panowaniem nad sobą,
a przeze mnie nazwana przed chwilą rzetelnością,
która nie pozwoli ci nigdy postępować haniebnie
i nikczemnie. A cóż jest bardziej nikczemne lub
bardziej haniebne nad zniewieściałego męża? Na to
nie pozwoli ci nawet sprawiedliwość, która wydaje
się mieć tu najmniejsze znaczenie, a która jednak
Rozmowy tuskulańskie 609

powie, że jesteś podwójnie niesprawiedliwy, ponie­


waż i cudzej rzeczy pożądasz, urodzony bowiem
jako śmiertelnik, domagasz się losu nieśmiertelnych,
i jesteś niezadowolony, iż oddałeś to, co dano ci
tylko, abyś używał. A cóż odpowiesz roztropności,
która uczy, że cnota sama wystarcza, by żyć zarówno
dobrze, jak szczęśliwie? Gdyby zależała ona od rzeczy
zewnętrznych i z nimi była związana, a nie rodziła
się sama ze siebie i nie powracała do siebie oraz
nie zawierała w sobie wszystkich swoich przymio­
tów i nie szukała niczego gdzie indziej, to nie ro­
zumiem, dlaczegoby miało być rzeczą oczywistą,
że należy mówić o niej pięknie lub zabiegać o nią
z tak wielkim doprawdy trudem“ . Jeżeli, Epikurze,
kierujesz mnie ku takim dobrom, to jestem ci po­
słuszny, idę za tobą, biorę ciebie samego za prze­
wodnika, nawet — jak mi każesz — zapominam
o nieszczęściach tym łatwiej, iż sądzę, że nie należy
ich wcale zaliczać do nieszczęść. Lecz ty kierujesz
moje myśli ku rozkoszom. K u jakim? Zapewne ku
cielesnym albo przynajmniej ku takim, których
wspomnienie lub oczekiwanie wiąże się z ciałem.
Czyżby było inaczej? Czy nie trafnie określam twoje
poglądy? Epikurejczycy bowiem zwykli twierdzić, że
nie rozumiemy nauki Epikura. Otóż mówi to i zwykł 38
był głośno twierdzić oraz przy tym obstawać ów
niezbyt przyjemny starzec Zenon, najbystrzejszy
jednak z epikurejczyków, gdy go słuchałem w Ate­
nach; wywodził on mianowicie, że ten jest szczę­
śliwy, kto zażywa teraźniejszych rozkoszy i jest
przeświadczony, iż będzie ich używał przez całe
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t. I I I 39
610 Rozmowy tuskulańskie

życie lub przez znaczną jego część, oraz że ból


mu w tym nie przeszkodzi albo przynajmniej, gdyby
się zjawił i był bardzo silny, będzie krótkotrwały,
a gdyby przypadkiem trwał zbyt długo, miałby
w sobie więcej przyjemności aniżeli zła; kto tak
myśli, ten będzie szczęśliwy, zwłaszcza jeśli jest za­
dowolony z uprzednio doznanych rzeczy dobrych
i nie lęka się ani śmierci, ani bogów. Oto masz
obraz szczęśliwego życia według Epikura, wyrażony
słowami Zenona, tak iż nie można niczemu zaprze­
czyć.
3® Cóż zatem? Czy obraz takiego życia i myśl o nim
zdołają przynieść ulgę Tiestesowi lub Ajetesowi,
0 których przed chwilą mówiłem, albo Telamonowi
wypędzonemu z ojczyzny, żyjącemu na wygnaniu
1 cierpiącemu niedostatek? Temu, którego widok
budził taki podziw:
I to jest ów Telamon, którego sława niedawno wyniosła
pod niebiosa, / N a którego patrzono i na którego oblicze
Grecy zwracali swe oczy?

40 Dlatego, jak powiada ten sam poeta,


Jeżeli w kimś wraz ze szczęściem upadła dusza,

winien on szukać lekarstwa u tamtych pełnych po­


wagi filozofów starożytnych, a nie u tych, co oddali
się rozkoszom. Cóż bowiem zowią oni obfitością
dóbr? Przypuśćmy, że naprawdę najwyższym do­
brem jest nie zaznawać bólu (wprawdzie tego nie
nazywa się rozkoszą, ale teraz nie ma potrzeby za­
stanawiać się nad wszystkim): czy, jeśli to osiągniemy,
ulżymy smutkowi? Niech rzeczywiście doznawanie
Rozmowy tuskulańskie 611

bólu jest największym złem: czy zatem człowiek,


który nie istnieje, ustawicznie zaznaje największego
dobra, jako że jest wolny od zła? Po cóż szukamy
wykrętów, Epikurze, i nie przyznajemy, że nazy- 4i
wamy rozkoszą to samo, co ty zwykłeś tak nazywać,
wyzbywszy się wstydu? Czyż nie są to twoje słowa?
Przecież w tej książce, która zawiera całą twoją
naukę (spełnię bowiem obecnie rolę tłumacza, aby
ktoś nie sądził, że zmyślam), powiadasz, co nastę­
puje: „Doprawdy nie mogę pojąć owego dobra,
gdy usunę te przyjemności, których się doznaje z po­
mocą smaku, których się doznaje przy stosunkach
miłosnych, których się doznaje dzięki słuchowi
i muzyce, oraz te przyjemne wzruszenia, których
się doznaje na widok pięknych kształtów, czy inne
przyjemności, które docierają do człowieka poprzez
jakiekolwiek zmysły. I nie można doprawdy po­
wiedzieć, że tylko radości umysłowe zaliczamy do
dóbr; doszedłem bowiem do przekonania, że umysł
cieszy się nadzieją na wszystkie wymienione przed
chwilą rozkosze, gdyż zażywając ich istota ludzka
„wolna jest od bólu“ . Powiedziałem to jego słowami, 4 2
aby każdy wiedział, co Epikur rozumiał przez roz­
kosz. Następnie powiada on trochę dalej: „Często
starałem się dociec, jakie dobra, po odrzuceniu
tamtych rzeczy, pozostawały tym, co ich zowią
mędrcami, o ile nie chcieli wypowiadać pustych
słów. Nic nie mogłem się od nich dowiedzieć: je ­
żeli nawet chcą się chełpić cnotą i mądrością, to
nie mówią o niczym innym niż o takim postępo­
waniu, które zapewnia przyjemności, o jakich wy-
39*
612 Rozmowy tuskulańskie

żej mówiłem“ . To, co potem następuje, utrzymane


jest w tym samym duchu i cała książka, która do­
tyczy najwyższego dobra, jest pełna takich oto słów
43 i poglądów. Czyż więc do takiego życia będziesz

nakłaniał Telamona, chcąc ulżyć jego zmartwieniu?


A jeżeli któregoś ze swych przyjaciół zobaczysz po­
grążonego w smutku, to czy dasz mu raczej je ­
siotra, niż jakieś sokratyczne dzieło? Czy będziesz
go zachęcał, by raczej słuchał muzyki wodnych
organów, niż słów Platona? Czy pokażesz mu łąkę
usłaną kwiatami? Czy podsuniesz pod nos wiązankę
kwiatów? Czy zapalisz wonności? Czy każesz go
uwieńczyć girlandami i różami? A jeśli również
nastręczysz... to już napewno rozproszysz cały
^ smutek. Albo Epikur musi się zgodzić z tym, albo
trzeba usunąć z książki wypowiedzi, które przed
chwilą przytoczyłem dosłownie je tłumacząc, a wła­
ściwie wyrzucić całą książkę; ciągle w niej bowiem
mowa o rozkoszach. I należy szukać, w jaki sposób
uwolnimy od zmartwienia tego, co mówi tak:
... zaprawdę, bardziej mi teraz żal szczęścia niż rodu. /
Bo miałem na swoje usługi królestwo Jeśli chcesz wie­
dzieć, / Z jakiej wyżyny, po okresie jakiego dostatku i po­
myślności / Wali się moje szczęście, gdy się potknęło.

Cóż? Czy należy wmusić w niego kielich wina


zmieszanego z miodem lub coś w tym rodzaju,
ażeby przestał płakać? A w innym miejscu u tegoż
samego poety czytamy:
Dopiero co żyłam w największym dostatku, a teraz twojej,
Hektorze, brak mi pomocy.
Rozmowy tuskulańskie 613

Powinniśmy jej przybyć na pomoc; szuka bowiem


ratunku:
Gdzież mam prosić lub pytać o pomoc? / Lub skąd mieć
teraz nadzieję ratunku w wygnaniu czy ucieczce? / Wyzuto
mnie z zamku i miasta. Dokąd się udać, gdzie się zwró­
cić? / Nie mam ju ż ojczystych ołtarzy; są potrzaskane i roz­
rzucone. / Świątynie strawił ogień; wyniosłe ściany stoją
okopcone i bezkształtne, / Jodłowe belki są zniekształcone...

Znacie dalsze wiersze, a zwłaszcza te:


O , ojcze, o, ojczyzno, o, domu Priama, / Świątynio
bezpieczna dzięki skrzypiącym zawiasom! / Widziałem cię
w barbarzyńskim przepychu kasetonowym, / Po królewsku
wyłożoną złotem i słoniową kością.

Cóż to za znakomity poeta, choć pogardzają nim 45


naśladowcy Euforiona! Rozumie on, że wszystkie
rzeczy nagłe i niespodziewane ranią bardziej dotkli­
wie. Cóż więc jeszcze powiada, gdy z wielką siłą
odmalował królewskie bogactwa, które, zdawało
się, trwać będą wiecznie?
Widziałam to wszystko ogarnięte przez ogień, / Priama
brutalnie mordowanego, / Ołtarz Jowisza zbroczony krwią.

Wspaniałe wiersze! Smutek bowiem zawarty jest 46


tutaj w zdarzeniach, słowach i rytmie. Należy ją jed­
nak uwolnić od zmartwienia. W jaki sposób? Połóżmy
ją w puchowej pościeli, namaśćmy balsamem,
sprowadźmy lutnistkę, zapalmy czarę wonności,
przygotujmy słodki napój i jadło. Czyż są to dobra,
które mogą rozproszyć najcięższe zmartwienie?
A przecież właśnie przed chwilą mówiłeś, że nie
znasz innych. Zgodziłbym się więc z Epikurem, że
614 Rozmowy łuskulańskie

trzeba odwrócić myśli od smutku i skierować


je do dóbr, gdybym się zgadzał z tym, co on uważa
za dobro.
Powie ktoś: Czy sądzisz, że Epikur o takich
właśnie rzeczach myślał, albo że jego poglądy były
tak rozwiązłe? Bynajmniej; widzę przecież, że wiele
powiedział rzeczy poważnych, wiele wspaniałych.
Toteż, o czym często mówiłem, chodzi mi tu nie
o jego obyczaje, ale o trafność rozumowania: cho­
ciażby odrzucał rozkosze, które przed chwilą za­
chwalał, to jednak będę pamiętał, co uważa za naj­
wyższe dobro. Nie tylko bowiem użył wyrazu „roz­
kosz“, lecz wyjaśnił, co tak nazywa. Powiada, że
mówił „o przysmakach, cielesnym obcowaniu, igrzy­
skach, muzyce i kształtach miłych dla oczu“ . Czy
zmyślam albo czy kłamię? Pragnę, by odrzucono
moje twierdzenie. O cóż się bowiem staram, jeśli
nie o to, by w każdym zagadnieniu ujawniła się
prawda? Ale on twierdzi również, że jeśli usunąć
ból, to rozkosz już się nie zwiększa i że najwyższą
rozkoszą jest nie doznawać bólu. W niewielu sło­
wach trzy wielkie błędy. Po pierwsze, sam sobie
przeczy: wszak dopiero co mówił, że nawet nie
przypuszcza, by istniało jakieś inne dobro poza tym,
iż zmysły są jak gdyby łechtane przez rozkosz; a te­
raz mówi, że najwyższą rozkoszą jest być wolnym
od bólu. Czy może bardziej przeczyć samemu so­
bie? Drugi błąd polega na tym, że chociaż są trzy
stany naturalne, pierwszy radości, drugi bólu, trzeci
zaś, w którym nie doznajemy ani radości, ani bólu,
on utożsamia pierwszy z trzecim i nie odróżnia
Rozmowy tuskulańskie 615

braku bólu od rozkoszy. Trzeci błąd, który podziela


z niektórymi innymi filozofami, polega na tym, że
zrywa wszelką więź pomiędzy najwyższym dobrem
i cnotą, jakkolwiek cnota jest najbardziej pożądana,
a filozofii poszukiwano w tym celu, by właśnie osią­
gnąć cnotę. „Lecz przecież często chwali cnotę“ . 48
Podobnie Gajus Grakchus, chociaż poczynił bardzo
wielkie wydatki i skarb roztrwonił, w słowach bro­
nił skarbu. Po cóż mam słuchać słów, skoro widzę
czyny? Lucjusz Pizon, ów Rzetelny, zawsze sprze­
ciwiał się ustawie o rozdawnictwie zboża. Gdy
uchwalono ustawę, ten były konsul przyszedł po
zboże. Grakchus spostrzegł Pizona stojącego wśród
tłumu i pyta go wobec ludu rzymskiego, jak on go­
dzi się sam ze sobą domagając się zboża na pod­
stawie tej ustawy, której uchwalenie odra­
dzał. Ten zaś odparł: „Nie chciałem, Grakchusie,
żeby ci wolno było rozdzielać każdemu moje mie­
nie, lecz skoro to czynisz, domagam się swojego
udziału“ . Czy nie dość jasno okazał poważny i mądry
człowiek, że na podstawie ustawy Semproniusza
roztrwania się w wspólne dziedzictwo? Czytaj zaś
mowy Grakchusa: powiesz, że był obrońcą skarbu.
Epikur twierdzi, że nie można żyć przyjemnie, nie 49
żyjąc cnotliwie; powiada, że los nie ma żadnej
władzy nad mądrym człowiekiem; przekłada po­
żywienie skromne nad wystawne; utrzymuje, że nie
ma ani jednej chwili, w której by człowiek mądry
nie był szczęśliwy. Wszystko to jest godne filozofa, nie
godzi się jednak z rozkoszą. „Nie o takiej rozkoszy on
mówi“ . Niech mówi, o jakiej chce: w każdym ra-
616 Rozmowy łuskulamkie

zie mówi o tej, która nie ma nic wspólnego z cnotą.


Zresztą dobrze; czy jednak, jeżeli nie rozumiemy
rozkoszy, to nie rozumiemy również bólu? Krótko
mówiąc twierdzę, że nie jest rzeczą tego, co bólem
odmierza największe zło, napomykać o cnocie,
jp Atoli epikurejczycy, bardzo dobrzy ludzie (bo nie
znajdziesz ludzi mniej złośliwych), skarżą się na mnie,
że zawzięcie zwalczam Epikura. Zupełnie jak byśmy
współzawodniczyli o jakiś urząd lub stanowisko.
Według mnie najwyższe dobro zawiera się w duszy,
według niego w ciele; ja widzę je w cnocie, on w roz­
koszy. To oni się kłócą, a nawet przywołują na po­
moc sąsiadów i wielu natychmiast się zbiega. Ja
zaś powiadam, iż nie sprawia mi trudu pochwalić
51 to, czego dokonali. Bo i cóż? Czy tu chodzi o wojnę
punicką? Właśnie o niej inne zdanie miał Marek
Kato, inne zaś Lucjusz Lentulus, a przecież nigdy
nie doszło między nimi do sporu. Epikurejczycy
zbytnio są popędliwi, zwłaszcza że bronią poglądu
niezbyt mocnego, za którym nie mieliby odwagi
przemawiać w senacie, na zgromadzeniu ludowym,
wśród wojska lub wobec cenzorów. Z nimi jednak
pomówię innym razem i to nie w zamiarze wszczy­
nania jakiegoś sporu, chętnie się nawet zgodzę,
jeśli będą mówili prawdę. Udzielę im tylko nastę­
pującej przestrogi: Choćby to było nawet całkowitą
prawdą, że człowiek mądry troszczy się tylko o ciało,
albo, mówiąc bardziej przyzwoicie, niczego nie
czyni, co by mu nie zapewniało korzyści, a więc
że we wszystkim ma na uwadze tylko własną ko­
rzyść, to jednak niech cieszą się tym w skrytości
Rozmowy tuskulańskie 617

ducha i zaprzestaną mówić o tym z dumą, nie za­


sługuje to bowiem na poklask.
Pozostaje pogląd cyrenaików, którzy uważają, iż ^
przyczyną zmartwienia jest zawsze jakiś wypadek
niespodziewany. Istotnie, jak już o tym mówiłem, nie
jest to bez znaczenia; wiem, że również Chryzyp
myślał w ten sposób, to bowiem, czegośmy nie prze­
widzieli, uderza gwałtowniej. Lecz w tym nie za­
wiera się wszystko. Prawdą jest, że nagłe pojawienie
się nieprzyjaciół sprawia znacznie większy zamęt
niż oczekiwane; że nagła burza na morzu bardziej
przeraża żeglarzy niż przewidziana i że wiele jest
rzeczy podobnych. Lecz jeśli dokładnie rozważyć
istotę zdarzeń niespodziewanych, to nie znajdziemy
nic innego, jak tylko to, że wszystkie zdarzenia nagłe
wydają się większe, a "to z dwojakiego powodu:
najpierw dlatego, że nie ma czasu, by się zastanowić,
jak są wielkie; następnie dlatego, że się wydaje, iż
można było im zapobiec, gdyby się je przewidziało,
i wskutek tego zło, jak gdyby spowodowane z własnej
winy, sprawia, iż zmartwienie jest bardziej do­
kuczliwe. Że tak jest, wyraźnie wskazuje czas, 53
który płynąc naprzód, przynosi taką ulgę, iż zmar­
twienie nie tylko łagodnieje, lecz nawet nie­
jednokrotnie zanika, chociaż zło trwa nadal.
W Rzymie było wielu niewolników Kartagiń-
czyków i wielu Macedończyków, po wzięciu do
niewoli króla Persesa; gdy byłem młodzieńcem, wi­
działem też na Peloponezie jakichś Koryntian.
Wszyscy oni mogli byli opłakiwać te same rzeczy,
jak w utworze Andromacha:
618 Rozmowy tuskulańskie

Widziałam to wszystko...
Lecz może się już wypłakali. Takie bowiem były
ich oblicza, mowa, ruchy i postawa, że można było
ich wziąć za Argiwów lub Sycjonów; toteż bardziej
wzruszyłem się, gdy nagle ujrzałem ruiny Koryntu,
niż samych Koryntian, których dusze znieczuliły
54 się wskutek długotrwałych rozmyślań. Czytałem
książkę Klitomacha, którą po zburzeniu Kartaginy
posłał swoim rodakom wziętym do niewoli, chcąc
ich pocieszyć: zawiera ona dysputę przeprowadzoną
przez Kameadesa, którą Klitomach jak powiada, za­
pisał. Na postawione tam pytanie, czy człowiek mądry
doznaje zmartwienia, gdy ojczyzna jego popadnie
w niewolę, przytoczone są słowa Karneadesa prze­
mawiające przeciw temu mniemaniu. Filozof ten
stosuje tak silne lekarstwo na świeże nieszczęście,
jakiego nie wymaga nawet zadawnione; i gdyby
w kilka lat później posłać wziętym do niewoli
tę książkę, nie byłaby ona już lekarstwem na
rany, ale na blizny. Albowiem z upływem czasu
ból powoli i stopniowo maleje. Nie dlatego, by sama
rzecz zwykła lub mogła się zmieniać, lecz dlatego,
że przyzwyczajenie poucza o tym, o czym winien
był pouczyć rozum, mianowicie iż rzeczy, które
wydawały nam się większe, są mniejsze.
53 Na cóż więc jest potrzebna, powie ktoś, owa
nauka, czy też owa pociecha, do której zazwyczaj
uciekamy się, gdy chcemy zmniejszyć ból ludzi po­
grążonych w smutku? Wtedy bowiem prawie od razu
nasuwa nam się to, iż niczego nie można uznać za
niespodziewane. Lecz w jaki sposób ma znieść cier-
Rozmowy tuskulańskie 619

pliwiej przykrość ten, co się dowiedział, iż coś ta­


kiego musi się człowiekowi przydarzać? Nasze słowa
bowiem nic nie ujmują z samej sumy zła, a tylko
wskazują, że nie zdarzyło się nic, czego nie należało
się spodziewać. Ostatecznie takie pouczenie niesie
pewną pociechę, choć nie wiem, czy największą.
A zatem to, że jakieś nieszczęście jest nieprzewidziane,
nie ma takiego znaczenia, żeby wszelkie zmartwienie
z tego się wywodziło; możliwe, że gwałtowniej wtedy
uderza, ale rzeczy, które się dzieją, wydają się
większe bynajmniej nie dlatego. Nieszczęście wy­
daje się większe dlatego, że jest świeże, a nie dlatego,
że nagłe. W dwojaki sposób więc można wyłożyć 56
prawdę nie tylko w rzeczach, które uchodzą za złe,
lecz także w tych, które uchodzą za dobre. Bo prze­
cież albo dociekamy, jaka i jak wielka jest istota
samej rzeczy, co czynimy niekiedy, gdy chodzi na
przykład o ubóstwo, którego ciężar chcemy zmniej­
szyć rozmową, pouczając, jak małe i nieliczne są
wymogi natury, albo też przechodzimy w rozmo­
wie od szczegółowych rozważań do omawiania przy­
kładów. Tutaj przypomina się zwykle Sokratesa,
Diogenesa i następujące powiedzenie Cecyliusza:
Mądrość kryje się często pod nędznym płaszczem.

Jeśli bowiem ciężar ubóstwa jest zawsze jed­


naki, to jakżeż można powiedzieć, iż było ono
bardziej znośne dla Gajusa Fabrycjusza, podczas
gdy inni twierdzą, że nie mogą go znieść? Do tego 57

drugiego sposobu jest więc podobny ten rodzaj po­


ciechy, który poucza, iż wszystko, co się przydarza,
620 Rozmowy tuskulaiukie

jest ludzkiemu życiu właściwe. Rozmowa taka nie


tylko daje poznać dolę człowieka, lecz również wy­
kazuje, że można znieść to, co znieśli inni i co zno-
24 szą nadal. Mówi się o ubóstwie: przypomina się
wielu cierpliwych biedaków. Mówi się o pogardzie
dla zaszczytów: ukazuje się wielu ludzi nie obda­
rzonych zaszczytami i właśnie dlatego szczęśliwych.
Wyraźnie też zachwala się życie tych, co przeło­
żyli spokój domowego zacisza nad publiczne za­
jęcia. Nie pomija się tu anapestów bardzo potęż­
nego króla, który chwali starca i mówi, że jest on
szczęśliwy, gdyż bez rozgłosu i nieznany dożyje
5s kresu swych dni. Podobnie, powołując się na przy­
kłady innych, pocieszamy opłakujących stratę dzieci
i uśmierzamy boleść tych, co ciężko tę stratę znoszą.
W ten sposób cierpienie innych ludzi sprawia, iż
rzeczy, które się zdarzyły, okazują się o wiele mniej­
sze i nie tak wielkie, jak sądzono. I tak dla ludzi
myślących staje się powoli jasne, jak bardzo mylne
było ich wyobrażenie. To właśnie mówi ów słynny
Telamon;
Gdy dałem im życie...

i Tezeusz:
Rozmyślałem nad przyszłym nieszczęściem...

i Anaksagoras: „Wiedziałem, że dałem życie isto­


cie śmiertelnej“ . Wszyscy oni bowiem, rozmyślając
długo o ludzkich sprawach, rozumieli, że wbrew
przekonaniu pospólstwa nie należy się ich wcale
obawiać. Mnie zaś wydaje się, iż z ludźmi, którzy
uprzednio rozmyślają, dzieje się podobnie jak z tymi,
Rozmowy tuskulańskie 621

których leczy czas, tylko że pierwszych uzdrawia


rozumowanie, drugich zaś sama natura, gdy zrozu­
mieją, na czym rzecz polega, a mianowicie, iż owo
zło, co uchodziło za bardzo wielkie, wcale nie jest
tak wielkie, by mogło zburzyć szczęśliwe życie. Stąd 59
więc wynika, że niespodziewane zdarzenie bywa je ­
dynie większym ciosem i że nie jest tak, jak uważają
cyrenaicy, mianowicie gdy dwóm ludziom przyda­
rzy się to samo, tylko ten doznaje zmartwienia,
komu zdarzył się ów przypadek niespodziewanie.
Mówi się zresztą, że niektórzy ludzie, pogrążeni
w smutku, ciężej go jeszcze znosili, gdy usłyszeli,
iż wspólna jest dola ludzka, iż mianowicie urodzi­
liśmy się pod takim prawem, według którego nikt
nie może być zwolniony od nieszczęść. Dlatego Kar- 25
neades, jak wiem z tego, co pisze nasz Antioch,
zwykł ganić Chryzypa, który wychwalał następu­
jący wiersz Eurypidesa:
Nie ma śmiertelnika, którego by nie dotknęło cierpienie
i choroba; / Wielu ludzi musi sprawiać pogrzeb dzieciom
i od nowa płodzić potomstwo. / Śmierć jest wyznaczona
każdemu i na próżno ludzie jej się boją, / Ziemię trzeba
zwrócić ziemi. / Życie każdego musi być skoszone jak doj­
rzałe zboże. /Tak nakazuje Konieczność.

Karneades twierdził, że takie słowa wcale nie zła- «o


godzą zmartwienia; powiedział bowiem, że właśnie
trzeba boleć nad tym, iż przypadła nam w udziale
tak okrutna konieczność, słowa zaś, które przypo­
minają cudze nieszczęścia, mogą pocieszyć tylko
ludzi nieżyczliwych. Ja jednak jestem zgoła odmien­
nego zdania. Albowiem konieczność znoszenia ludz-
622 Rozmowy tuskulańskie

kiej doli zakazuje nam niejako walczyć z Bogiem


i przypomina, że jesteśmy ludźmi. I ta myśl ogrom­
nie uśmierza ból; przykłady zaś podaje się nie dla­
tego, by ucieszyć ludzi nieżyczliwych, lecz po to, by
ten, co się smuci, uwierzył, że trzeba znieść wszystko,
co — jak słyszy — wielu ludzi zniosło z umiarem
i spokojnie.
61 Trzeba bowiem wspomagać wszelkimi sposobami
tych, co upadają i nie mogą wytrwać z powodu
ogromu zmartwienia. Chryzyp sądzi, że dlatego
właśnie zmartwienie nazwano Autcy), czyli jak gdyby
rozkładem całego człowieka. Jak już na początku
powiedziałem, można je całkowicie usunąć, jeśli wy­
jaśnimy jego przyczynę: nie jest nią bowiem nic in­
nego, niż wyobrażenie wielkiego zła teraźniejszego
oraz przeświadczenie o nim, które nie daje nam spo­
koju. Tak więc i ból ciała, którego dokuczliwość
jest bardzo przykra, można znosić cierpliwie, jeśli
mamy nadzieję na jakieś dobro; a uczciwie i szla­
chetnie spędzone życie jest tak wielką pociechą, że
tych, co tak żyli, albo wcale nie dotyka zmartwie­
nie, albo w bardzo słabym stopniu.
26 Lecz gdy do tego wyobrażenia wielkiego zła przy­
łączy się także owo mniemanie, że trzeba, że jest
rzeczą słuszną i że należy do powinności martwić
się tym, co się zdarzyło, to wtedy dopiero zmartwie-
62 nie głęboko porusza duszę. Z tego mniemania wy­
wodzą się różne obrzydliwe sposoby okazywania
smutku: niechlujstwo, rozdrapywanie policzków
przez kobiety, bicie się w piersi, po głowie i po udach.
Stąd ów Agamemnon Homera i Akcjusza
Rozmowy tuskulańskie 623

Targający z rozpaczy niestrzyżone włosy,

o którym Bion dowcipnie powiedział, że bardzo to


był głupi król, jeśli wyrywał sobie włosy w smutku,
jak gdyby łysina przynosiła ulgę w żałości. Lecz 63
wszystko to ludzie czynią myśląc, że tak czynić
należy. Podobnie Eschines gromi Demostenesa za
to, że siódmego dnia po śmierci córki zabijał na ofiarę
zwierzęta. A z jakim to czyni kunsztem i z jakim
bogactwem słów; jakie morały dobiera i jakie słowa
rzuca! Niech wiedzą, że mówcy wszystko uchodzi.
A przecież nikt by tego nie pochwalał, gdyby nie było
w nas głęboko wpojone mniemanie, że wszyscy do­
brzy ludzie powinni okazywać wielki ból z powodu
śmierci swoich bliskich. Dlatego to niektórzy tak usil­
nie szukają w cierpieniu duchowym samotności, jak
powiada Homer o Bellerofoncie,
Iż nieszczęsny błąkał się w smutku po polach Alejskich, /
Gryząc się w sercu i unikając śladu człowieka.

Niobę zaś zwykło przedstawiać się jako skamieniałą


zapewne dlatego, iż w smutku na wieki zamilkła.
A Hekubę wyobraża się jako przemienioną w psa,
ponieważ miała podobno duszę dziką i gwałtowną.
Innych znów pociesza czasem w smutku, jeśli w sa­
motności rozmawiają sami ze sobą, jak owa mamka
u Enniusza:
Chęć mnie teraz wzięła nieszczęsną, / By oznajmić niebu
i ziemi niedolę Medei.

Tak zachowują się ludzie w cierpieniu, uważając


to za słuszne, godziwe i powinne. O tym zaś, że dzieje
624 Rozmowy tuskulańskie

się to jak gdyby z poczucia powinności, świadczy


najbardziej okoliczność, iż ci, co chcą trwać w smutku,
jeśli przypadkiem zachowali się bardziej zwyczajnie
lub weselej się odezwali, ponownie wracają zaraz
do smutku i niesłusznie się oskarżają o grzech, jako
że przestali cierpieć. Matki i nauczyciele zaś mają
zwyczaj nawet karcić chłopców nie tylko słowem,
lecz również rózgą, i zmuszają ich, by płakali, jeśli
wśród domowego smutku weselej się zachowają czy
odezwą. A przecież gdy smutek sam ustąpi i gdy
zrozumiemy, że żałość nie przynosi żadnego pożytku,
to czy rzeczywistość nie wskazuje, że źródłem tego
65 wszystkiego była nasza własna wola? Cóż powiada
ów „dręczyciel samego siebie“, czyli eauróv TLp.co-
poó[i£Voę Terencjusza?
Zdecydowałem się, Chremesie, być nieszczęśliwym, Gdyż
mniej w ten sposób syna mego krzywdzę.

On decyduje się być nieszczęśliwym. A czy można


decydować o czymś wbrew swojej woli?
Uważam, że zasłużyłem na wielkie nieszczęście.

Uznaje, że zasługuje na nieszczęście, jeżeli nie jest nie­


szczęśliwy. Widzisz więc, że nieszczęścia powstają za
sprawą wyobrażeń, a nie natury. Cóż mówić o tych,
którym same okoliczności nie pozwalają trwać
w smutku? Na przykład u Homera codzienne wy­
padki śmierci i zagłada wielu ludzi powściąga smu­
tek. Wyrażone jest to u niego w następujących
słowach:
Zbyt wielu bowiemwidzimy co dzień ginących /Tak iż nikt by
nie mógł być wolny od smutku. / Dlatego słuszniej jest
Rozmowy tuskulańskie 625

z nieugiętą duszą pochować poległych / I ograniczyć smu­


tek do łez w jednym dniu.

Leży więc w granicach naszych możliwości odsunąć 66


ból zależny od okoliczności. A skoro zależy to od
naszych możliwości, to czy są jakieś okoliczności,
którym byśmy ulegali, nie pozbawiając się trosk
i zmartwienia? Wiadomo przecież, że ci, co widzieli
Gnejusa Pompejusza konającego z ran, nie myśleli
o niczym innym patrząc na to straszliwe i nie­
szczęsne widowisko jak o tym, by zachęcić wio­
ślarzy i ratować się ucieczką, obawiali się bowiem
o swe życie, wiedząc iż są otoczeni przez nie­
przyjacielską flotę. Dopiero później, gdy przybyli do
Tyru, zaczęli boleć i lamentować nad jego śmiercią.
Skoro strach mógł odpędzić zmartwienie od nich, to
czyż rozum nie potrafi odegnać go od mądrego czło­
wieka? Cóż jednak mogłoby nam bardziej dopomóc 28
w wyzbyciu się cierpienia niż to, że rozumiemy, iż
nic ono nam nie pomaga i że ulegamy mu na próżno?
Jeżeli zaś możemy się go pozbyć, to możemy mu
również nie ulec; musimy więc przyznać, że
zmartwienie przyjmujemy dobrowolnie i rozmyślnie.
Świadczy o tym również cierpliwość tych, którzy si
wiele nieraz przeszedłszy, łatwiej znoszą, jeśli zdarzy
im się coś złego, i są już zahartowani na prze­
ciwności losu, jak ów bohater u Eurypidesa
Gdyby mi teraz od nowa zaświtał dzień smutny / I gdy­
bym nie był żeglował po tak pełnym nieszczęść morzu, /
T o miałbym powód, żeby cierpieć. / Podobnie nowe dotknię­
cie drażni źrebięta, / Gdy się im nagle nałoży wędzidła.
Lecz raz powalony nieszczęściem, stałem się już nieczuły.

C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t. I I I 40
626 Rozmowy tuskulańskie

Jeśli więc znękanie nieszczęściami zmniejsza cię­


żar zmartwienia, to należy stąd wnosić, że nie
samo nieszczęście jest przyczyną i źródłem smutku.
Czy najwięksi filozofowie nie widzą, że dopóki
nie osiągną mądrości, są bardzo nieszczęśliwi?
Trwają bowiem w niewiedzy, a nie ma nad nią
większego nieszczęścia. A jednak nie martwią się
tym. Dlaczegóż to? Bo tego rodzaju nieszczęściom
nie towarzyszy przeświadczenie, że jest rzeczą
słuszną i sprawiedliwą oraz że należy do obo­
wiązku znoszenie z przykrością tego, iż się nie
jest mądrym, które to przeświadczenie towarzyszy
tym nieszczęściom, które są ze wszystkich najwięk­
sze, mianowicie żałobie po stracie kogoś bliskiego do­
łączamy jednak do żałoby, jako nieszczęścia powodu­
jącego największe zmartwienie. Toteż Arystoteles, ga­
niąc dawnych filozofów, którzy byli zdania, że dzięki
ich geniuszowi filozofia doszła do doskonałości, po­
wiada, iż byli oni albo bardzo głupi, albo nadmiernie
chełpliwi; niemniej jednak widząc, jak w niewielu
latach filozofia uczyniła wielkie postępy, uważa,
iż niedługo zbliży się ona do doskonałości. Umie­
rający zaś Teofrast, oskarżał podobno naturę, że
obdarzyła długim życiem jelenie i wrony, którym
to się na nic nie przydaje, natomiast ludziom, któ­
rym by to się najbardziej przydało, dała życie tak
krótkie; gdyby można przedłużyć życie ludzkie, to
wraz z udoskonaleniem się wszystkich umiejętności
wzbogaciłoby się ono we wszelką wiedzę. Skarżył
się więc, że gaśnie właśnie wtedy, gdy zaczynał poj­
mować te rzeczy. I czy spośród innych filozofów naj-
Rozmowy tuskulafakie 627

lepsi i najbardziej poważni nie wyznają, że wielu rze­


czy nie wiedzą i jeszcze ciągle muszą się ich uczyć?
Jednakże, choć rozumieją, że są pogrążeni w nie- 70
wiedzy, nad którą nie ma nic gorszego, nie martwią
się tym; nie łączy się z tym bowiem przekonanie,
iż powinno się tutaj cierpieć. A cóż dopiero ci, któ­
rzy nie podzielają zdania, by mężom godziło się
poddawać smutkowi? Taki był Kwintus Maksymus,
który pochował syna, byłego konsula; taki Lucjusz
Paulus, który utracił dwóch synów w ciągu kilku
dni; taki Marek Kato po śmierci syna wybranego
na pretora; tacy byli pozostali, których wyliczyłem
w Pocieszeniu. A cóż ich uspokajało, jeśli nie prze- 7i
konanie, że smutek i żal nie przystoi mężowi? Jedni
zatem mają zwyczaj poddawać się zmartwieniu,
uważając to za słuszne, inni zaś odegnali zmartwie­
nie, poczytując je za poniżające. Widać więc, że
zmartwienie nie jest czymś naturalnym, lecz wynika
z wyobrażenia.
Tu zwykło się stawiać następujący zarzut: któż 29
byłby tak beżrozumny, by dobrowolnie się smucić?
Natura zsyła cierpienie, któremu nawet zdaniem
waszego Krantora — ■ powiadają — należy się pod­
dać. Gnębi ono bowiem, doskwiera i nie można
mu się oprzeć. Tak więc słynny Oileus u Sofoklesa,
który pocieszał Telamona bolejącego z powodu
śmierci Ajaksa, sam się załamał, gdy dowiedział się
o śmierci swego syna. O zmianie jego usposobienia
tak mówi poeta:
Nie ma człowieka obdarzonego tak wielką mądrością, /
Który, kojąc słowami cudze cierpienie, / Nie załamie się
40*
628 Rozmowy tuskulańskie

pod wpływem nagłego nieszczęścia własnego, / G dy odmie­


niony los ku niemu zwróci swój atak; / Wtedy jego słowa
i nauki udzielane innym idą w niepamięć.

Gdy tak rozprawiają, usiłują wykazać, że w żaden


sposób nie można się przeciwstawić naturze; sami
jednak przyznają, że bierzemy na siebie większe
zmartwienie, niż wymaga tego natura. Z kolei za­
tem ja ich zapytam — cóż to za brak rozumu?
72 Wiele jest jednak przyczyn, dla których człowiek pod­

daje się cierpieniu. Przede wszystkim jest nią wyżej


wspomniane wyobrażenie zła; gdy się je zobaczyło
i nabrało o nim przekonania, musi przyjść zmartwie­
nie. Ponadto ludzie sądzą, że sprawiają zmarłym
przyjemność, jeśli ich gorzko opłakują. Wiąże się
z tym pewien babski przesąd: ludzie myślą, że
łatwiej przebłagają nieśmiertelnych bogów, jeśli, ra­
żeni ich ciosem, okażą, iż są nieszczęśliwi i korni.
Przeważnie jednak nie widzą, jak dalece są w nie­
zgodzie sami ze sobą. Chwalą tych, którzy umierają
w spokoju ducha; uważają zaś, iż godni nagany są
ci, co w spokoju ducha znoszą cudzą śmierć: jak
gdyby mogło być tak, jak zwykło się mówić w roz-
73 mowie miłosnej, że się bardziej kocha kogoś
drugiego niż siebie samego. Jest to szlachetne
i, jeśli chcesz, słuszne i sprawiedliwe, żebyśmy tych,
co winni być nam najdrożsi, kochali na równi z nam i:
ale żebyśmy kochali ich bardziej, w żaden sposób
nie może się to stać. W przyjaźni nie jest nawet
pożądane, żeby mój przyjaciel kochał mnie więcej,
niż siebie i ja jego więcej, niż siebie; gdyby tak było,
wprowadziłoby to zamęt w nasze życie i obowiązki.
Rozmowy tuskulańskie 629

Lecz o tym kiedy indziej. Na razie wystarczy nie 30


dodawać jeszcze własnego nieszczęścia do utraty
przyjaciół i nie kochać ich bardziej, aniżeli sami
by chcieli, gdyby mieli świadomość, to jest bardziej
niż siebie samych. To zaś, co powiadają, że wielu
ludzi nie odczuwa żadnej ulgi, mimo iż się ich po­
ciesza oraz że sami pocieszyciele przyznają, iż są
nieszczęśliwi, jeśli los na nich skieruje swój atak,
można odeprzeć każde z osobna. Nie jest tu bowiem
winna natura, lecz my sami. Można też jak najbar­
dziej oskarżać nas o głupotę. Albowiem, ci, co nie
zaznają ulgi, sami wpraszają się nieszczęściu; a ci,
co własne przygody znoszą inaczej, niż doradzali
innym, nie są gorsi od tych tak często spotykanych
ludzi, co będąc skąpcami, ganią skąpców, a będąc
ambitni, ganią żądnych chwały. Jest to bowiem
właściwe głupocie widzieć cudze wady, a zapomi­
nać o własnych. Wiadomo jednak, że zmartwienie 74
z czasem ustaje, co niewątpliwie jest najlepszym do­
wodem, iż sprawia to nie tyle upływ czasu, ile dłu­
gotrwałe rozmyślanie. Skoro bowiem fakty pozostają
te same i człowiek pozostaje ten sam, to cóż by
mogło przynieść zmianę w cierpieniu, jeśli nic nie
zmieniło się ani w przyczynie cierpienia ani w cier­
piącym człowieku. Z cierpienia może wyleczyć za­
tem długotrwałe rozmyślanie o tym, że w rzeczy­
wistości nie wydarzyło się nic złego, zaś nie sam
upływ czasu.
Tu zwykle przytaczają mi pogląd o zmartwieniu 31
umiarkowanym. Jeżeli jest ono czymś naturalnym,
to na co potrzebna jest pociecha? Przecież sama na-
630 Rozmowy tuskulańskie

tura zakreśli granicę. Jeżeli zaś wywodzi się z wy­


obrażenia, to trzeba w całości usunąć to wyobra­
żenie.
Moim zdaniem dość już mówiliśmy o tym, że
zmartwienie jest wyobrażeniem zła obecnego wraz
z zawartym w tym wyobrażeniu przekonaniem, iż
7 5 zmartwieniu należy ulegać. Zenon słusznie dodaje

do tego określenia, że wyobrażenie obecnego zła


winno być świeże; rozumieją zaś to w ten sposób,
iż przyjmują, że świeże jest nie tylko to, co się nie­
dawno zdarzyło, lecz że nazywamy tak wyobra­
żone zło dopóty, dopóki ma w sobie jakąś siłę, tak
iż trwa i jest żywotne. Na przykład owa Artemizja,
żona Mauzolusa, króla Karii, która zbudowała mu
w Halikarnasie wspaniały grobowiec, dopóki żyła,
trwała w smutku i przezeń też strawiona, zmarła.
Dla niej wyobrażenie to zawsze zachowywało swą
świeżość. Przestaje ono być świeże dopiero wtedy,
gdy z biegiem czasu traci swą żywotność.
Obowiązki więc ludzi niosących pociechę są na­
stępujące: winni usunąć doszczętnie zmartwienie
albo uśmierzyć je, albo jak najbardziej je osłabić
czy też przytłumić i nie pozwolić mu się rozszerzyć,
76 albo skierować ku innym rzeczom. Niektórzy za
Kleantesem sądzą, że jedynym obowiązkiem po­
cieszającego jest pouczyć, iż owo zło w ogóle nie ist­
nieje. Niektórzy za przykładem perypatetyków za­
lecają uczyć, że nie jest ono wielkie. Niektórzy, jak
Epikur, skierowują myśl od rzeczy złych ku do­
brym. Niektórzy, jak cyrenaicy... sądzą, że wystar­
czy wykazać, iż nic niespodziewanego nie może się
Rozmowy łuskulańskie 631

zdarzyć. Chryzyp zaś uważa za rzecz główną, by


pocieszając usunąć owo mniemanie smucącego się
człowieka, zgodnie z którym spełnia on rzekomo
słuszny i należny obowiązek. Niektórzy łączą wszyst­
kie te sposoby dodawania otuchy (bo na każdego
w inny sposób się wpływa) mniej więcej podobnie,
jak ja w Pocieszeniu zebrałem wszystkie w jedną
pociechę; obolała bowiem była moja dusza i próbo­
wałem wszelkich sposobów, by ją uleczyć. Lecz
jak w chorobach ciała, tak też i w chorobach duszy
trzeba wybrać właściwą chwilę, co okazał słynny
Prometeusz Ajschylosa, który na zwrócone do niego
słowa:
Lecz myślę, Prometeuszu, iż wiesz, / Że gniew da się ule­
czyć słowami,

odpowiedział:
Zapewne, jeśli ktoś w porę stosuje lekarstwo, / I nie roz­
jątrza rany dotykając jej ręką.

Pierwszym zatem środkiem kojącym będzie pouczę- 77


nie, że zła w ogóle nie ma albo że jest zgoła niewielkie.
Drugim przedstawienie wspólnej naszej ludzkiej doli,
ajeśli zajdzie potrzeba, to i doli człowieka pogrążonego
w zmartwieniu. Trzecim, wskazanie, że największą
niedorzecznością jest daremnie ulegać smutkowi,
skoro się rozumie, iż na nic to się zdać nie może.
Lecz Kleantes pociesza również człowieka mądrego,
który nie potrzebuje pociechy. Jeżeli bowiem prze­
konamy smucącego się, że żadna rzecz nie jest
zła, jeśli nie jest haniebna, to nie ujmiemy mu
smutku, lecz głupoty; a chwila, by tego nauczać,
632 Rozmowy tuskulańskie

nie jest stosowna. Ponadto wydaje mi się, że Kleantes


nie widział dobrze tego, iż powodem zmartwienia
może być właśnie to, co on uznawał za zło największe.
Cóż bowiem powiemy na to, Kleantesie, iż gdy —
jak wiadomo — Sokrates dowodził Alcybiadesowi,
iż nie ma w nim nic ludzkiego i że wysoko uro­
dzony Alcybiades niczym się nie różni od pierwszego
lepszego tragarza, wówczas zgnębiony Alcybiades ze
łzami błagał Sokratesa, aby wskazał mu drogę
cnoty i odwiódł od niegodziwości? Czy powiesz,
Kleantesie, że to, co zmartwiło Alcybiadesa, nie było
78 niczym złym? A co znaczą słowa Likona, który
chcąc pomniejszyć zmartwienie powiada, że je wy­
wołują rzeczy tak błahe, jak dolegliwości ciała
i przeciwności losu, nie zaś zło duszy? Cóż zatem?
Czyż to, nad czym bolał Alcybiades, nie wypływało
33 ze zła i przywar duszy? Lecz jeśli chodzi o pociechę
Epikura, dość już powiedziałem. Nawet i ta po-
79 ciecha: „Nie tylko tobie jednemu się to wyda­
rzyło“, nie jest najbardziej skuteczna, chociaż się
ją często stosuje i chociaż niejednokrotnie pomaga.
Pomaga ona bowiem, jak powiedziałem, ale nie
zawsze i nie wszystkim; niektórzy bowiem nie ro­
zumieją jej, ale dużo zależy od tego, w jaki sposób
się ją stosuje. Przede wszystkim trzeba zwracać
uwagę na to, jak znieśli przykrość ci, co mądrze
ją znosili, a nie na to, jaka każdego z nich przykrość
dotknęła. Pociecha Chryzypa jest niezawodna przez
swoją słuszność, trudno ją jednak przyjąć w chwili
zmartwienia. Bardzo trudno wykazać temu, co się
smuci, że smuci się z własnej woli i dlatego,
Rozmowy tuskulańskie 633

że uważa, iż tak czynić należy. Nic dziwnego


więc, że podobnie jak w sprawach sądowych
nie zawsze stosujemy tę samą taktykę (bo tak na­
zywamy sposoby prowadzenia sporów), lecz dosto­
sowujemy ją do wymogów chwili, do charakteru sporu
i do osoby przeciwnika, tak też przy łagodzeniu
zmartwień trzeba uważać na to, jaki sposób lecze­
nia mógłby ktoś przyjąć.
Nie wiem jednak, jak to się stało, że rozmowa so
odbiegła od poruszonego przez ciebie tematu. Py­
tałeś bowiem o człowieka mądrego, dla którego
albo w ogóle nie może uchodzić za zło żadna rzecz,
która nie hańbi, albo może uchodzić za zło tak
małe, że dzięki mądrości pozostaje w cieniu i jest
ledwie widoczna; o człowieka, który nie powiększa
swych zmartwień przez urojenie ani nie sądzi, iż
jest rzeczą słuszną jak najbardziej się dręczyć i wy­
niszczać smutkiem, nad co trudno o coś bardziej
niedorzecznego. Chociaż teraz specjalnie nie bada­
liśmy tego, czy jakaś rzecz jest zła, jeśli nie można
jej nazwać zarazem haniebną, to jednak moim zda­
niem rozum pouczył nas tak, iż zobaczyliśmy, że
wszelkie zło zawarte w zmartwieniu nie jest natu­
ralne, lecz wywołane dobrowolnie, umyślnie, przez
błędne mniemanie. 8i
Omówiliśmy zaś ten rodzaj zmartwienia, bez po­
równania większy od wszystkich innych, aby dojść
do przekonania, że gdy się go usunie, to nie trzeba
już z wielkim trudem szukać lekarstw na pozostałe.
Istnieją bowiem utarte powiedzenia, jakie zwykle 34
wypowiadamy o ubóstwie, o życiu bez zaszczytów
634 Rozmowy łuskulańskie

i bez sławy; istnieją ponadto rozprawy o wygna­


niu, o zgubie ojczyzny, o niewoli, o kalectwie, o śle­
pocie, o wszelkich przypadkach, które zwykło się
nazywać nieszczęściem. Grecy, którzy lubią wyszu­
kiwać sobie zajęcia, dzielą je między oddzielne wy­
kłady i księgi; i trzeba przyznać, że rozprawy ich
są pełne uroku. Tymczasem podobnie jak lekarze,
którzy lecząc całe ciało, przynoszą ulgę nawet naj­
mniejszej jego części, jeśli przypadkiem cierpiała, tak
też filozofia, usuwając wszelkie zmartwienia, usuwa
wszelki błąd, jeśli gdzieś jeszcze pozostał, wszelką
krzywdę, jaką wyrządziło ubóstwo, wszelką udrękę
niesławy, wszelki cień, jaki rzuca na człowieka wy­
gnanie, oraz inne następstwa tych rzeczy, o których
przed chwilą mówiłem. A przecież na te poszcze­
gólne nieszczęścia istnieją osobne pociechy, które
z pewnością poznasz, jeśli zechcesz. Trzeba jednak
wrócić do początku, mianowicie do tego, że wszelkie
zmartwienie omija człowieka mądrego, jest bowiem
daremne i na próżno mu ulegamy, ponieważ nie
wywodzi się z natury, lecz z przeświadczenia, z wy­
obrażenia, z jakiejś skłonności do tego, by cierpieć,
gdy uznaliśmy, że tak być powinno. Jeśli odejmiemy
to, co jest zupełnie dobrowolne, to ustanie ów ża-
łościwy smutek, pozostanie zaś jakieś ukłucie i lekki
tylko skurcz duszy. Niech go nazywają naturalnym,
byleby tylko obca mu była przygnębiająca, wstrętna
nieszczęsna nazwa zmartwienia, która w żaden sposób
nie może się godzić i, że tak powiem, zamieszkiwać ra­
zem z mądrością. Lecz jakże wiele jest korzeni zmar­
twień i jak są gorzkie. Jeśli wywrócimy pień, trzeba
Rozmowy tuskulańskic 635

także i korzenie wszystkie powyrywać, nawet w od­


dzielnych rozmowach, gdy zajdzie potrzeba. Mam bo­
wiem pod dostatkiem wolnego czasu, j akikolwiek by on
nie byl. Wszelako istota wszystkich zmartwień jest
jedna i tylko nazw jest wiele. Zmartwieniem jest bo­
wiem to, że zazdrościmy, że współzawodniczymy, że
czujemy zawiść, że współczujemy, troskamy się, no­
simy żałobę, jesteśmy smutni, doznajemy strapienia,
lamentujemy, odczuwamy niepokój, bolejemy, od­
czuwamy przykrość, doznajemy udręki, wpadamy
w rozpacz. Stoicy określają te wszystkie stany, 84
a słowa, które wymieniłem, są nazwami poszczegól­
nych zmartwień; nie oznaczają one, jakby się mogło
wydawać, tych samych rzeczy, lecz świadczą o pew­
nych różnicach, o czym być może powiemy gdzie
indziej. To są owe włókna korzeni, które — jak
mówiłem na początku — trzeba wszystkie odnaleźć
i powyrywać, aby żadne nie mogło się już pojawić.
Któż zaprzeczy, że wielkie to i trudne dzieło? Ale
czyż można coś znakomitego osiągnąć bez trudu?
A jednak filozofia obiecuje, że tego dokona; my zaś
jedynie mamy poddać się jej leczeniu.
Lecz o tym na razie tyle; reszta będzie dla was
przygotowana w tym lub innym miejscu, jeśli tylko
tego zechcecie.
Księga czwarta

Kiedy podziwiam, Brutusie, zdolności i zalety na­


szych ziomków w wielu dziedzinach, zwykle po­
dziwiam je najbardziej w tych umiejętnościach,
którymi nader późno się zajęli i które z Grecji prze­
nieśli do naszego kraju. Bo jak zaraz po założeniu
Rzymu wróżby, obrzędy religijne, zgromadzenia lu­
dowe, odwołania, senat, podział obywateli na jazdę
i piechotę oraz cała służba wojskowa, zostały wspa­
niale urządzone częściowo przez królewskie posta­
nowienia, a częściowo przez prawa, tak po uwol­
nieniu państwa od królewskiego panowania dokonał
się zdumiewający postęp i wszystko rozwijało się z nie­
wiarygodną szybkością dążąc do doskonałości pod
każdym względem. Ale nie tu miejsce, by mówić
o obyczajach i instytucjach naszych przodków lub
o ustroju i organizacji państwa. Omówiłem to dość do­
kładnie w innych dziełach, zwłaszcza zaś w sześciu księ­
gach, jakie napisałem o państwie. Teraz zaś, gdy
zastanawiam się nad naukami, przychodzi mi na
myśl, jak dla bardzo wielu powodów przodkowie
nasi, sprowadziwszy nauki skądinąd, nie tylko je
przyjęli, lecz również w nich się rozmiłowali. Prze-
Rozmowy tuskulariskie 637

cięż widzieli oni niemal że na własne oczy mądrego


i szlachetnego Pitagorasa, który przebywał w Italii
właśnie w tych czasach, kiedy Lucjusz Brutus, prze­
sławny założyciel twojego szlachetnego rodu, wy­
zwolił ojczyznę. Sądzę zaś, iż nauka Pitagorasa do­
tarła i do Rzymu, zyskała bowiem rozległą i sze­
roką sławę; możemy tego nie tylko się domyślać,
ale mamy tu nawet pewne ślady pitagorejczyków.
Kiedy bowiem rozkwitały możne i wielkie miasta
w tej części Italii, którą nazwano Wielką Grecją,
i gdy słynęło w nich imię najpierw samego Pitagorasa,
a potem pitagorejczyków, czyż można wierzyć, iż
nasi przodkowie pozostali wtedy głusi na ich nauki?
Osobiście myślę nawet, że to przez podziw dla pi­
tagorejczyków potomni uważali króla Numę za pi-
tagorejczyka. Kiedy bowiem poznali naukę i za­
sady Pitagorasa, a od swoich przodków dowiedzieli
się o sprawiedliwości i mądrości tego króla, nie znali
zaś chronologii, dawne to bowiem były czasy,
uwierzyli, że on, który tak wyróżniał się mądrością,
był uczniem Pitagorasa. Ale dość o domysłach. Co
się zaś tyczy śladów po pitagorejczykach, to choć
spotykamy ich wiele, wymienię ci tylko kilka, nie
o to bowiem chodzi mi w tej chwili. Otóż powiada
się, że mieli oni zwyczaj niektóre swe nauki podawać
w sposób ukryty w wierszach i że zwykli ze stanu
napięcia umysłowego doprowadzać się do stanu spo­
koju śpiewem i muzyką. Tymczasem tak poważny au­
tor, jak Kato, mówi w Początkach, że i nasi przodkowie
mieli taki zwyczaj,iż ci co leżeli przy stole w czasie bie­
siady, kolejno opiewali przy wtórze fletu zasługi icnoty
638 Rozmowy tuskulańskie

sławnych mężów. Jest więc oczywiste, że już wówczas


4 śpiewy były podzielone na głosy oraz wiersze. Także
prawo dwunastu tablic świadczy o tym, że już wtedy
układano pieśni, skoro zarządziły w przepisie, iż nie
można w nich nikogo obrażać. Iz pewnością nie świad­
czy to o nieuctwie tych czasów, jeśli zarówno podczas
uczt na cześć bogów, jak i podczas biesiad dla
uczczenia urzędników przygrywały lutnie, co było
we zwyczaju w tej właśnie szkole. Moim zdaniem
również pieśń Appiusza Cekusa, którą Panecjusz tak
wychwala w jednym z listów do Kwintusa Tube-
rona, została napisana przez pitagorejczyka. Wiele
jest jeszcze przyjętych od nich obyczajów, o których
nie wspominam, by nie zdawało się, iż skądinąd
nauczyliśmy się tego, do czego doszliśmy sami.
3 Wracając jednak do tematu, w tak krótkim czasie
pojawiło się u nas tak wielu poetów i mówców, iż
oczywiste jest, że nasi ziomkowie potrafili osiągnąć
wszystko, jeśli tylko czegoś zapragnęli.
3 O innych naukach mówiliśmy nieraz i pomówimy
jeszcze na innym miejscu, jeśli zajdzie potrzeba. Nauka
mądrości zapewne dawno już u nas była znana, nie
dostrzegam jednak przed czasami Leliusza i Scypiona
zajmujących się nią ludzi, których mógłbym wska­
zać po imieniu. Jeszcze za czasów ich młodości
Ateńczycy przysłali jako posłów do senatu stoika
Diogenesa i akademika Karneadesa. Ponieważ nigdy
nie zajmowali się oni żadną sprawą państwową i je ­
den z nich był rodem z Cyreny, drugi zaś z Babilonu,
z pewnością nie wezwano by ich ze szkół i nie po­
wierzono im tego zadania, gdyby w owych czasach
Rozmowy tuskulańskie 639

niektórzy dostojnicy nie byli rozmiłowani w filo­


zofii. Tę bowiem najwspanialszą ze wszystkich naukę,
wskazującą, jak żyć cnotliwie, praktykowali oni
raczej w życiu niż w piśmie, chociaż pisali inne
dzieła: jedni o prawie cywilnym, inni mowy, jeszcze
inni dzieła historyczne. Tak więc czy to dlatego, 6
że zaprzątnięci byli mnóstwem spraw, czy też dla­
tego, że uważali, iż nie mogli liczyć na uznanie
ludzi nieoświeconych, prawie nie ma u nas albo też
jest bardzo niewiele łacińskich dzieł z zakresu owej
prawdziwej i pięknej filozofii, która wywodzi się od
Sokratesa, a zachowała się wśród perypatetyków
oraz stoików, głoszących to samo w nieco odmienny
sposób, przy czym spory między nimi rozstrzygają
akademicy. Kiedy zaś tamci milczeli, zabrał głos
Gajus Amafiniusz; pod wpływem jego dzieł bardzo
wielu ludzi zwróciło się ku epikurejskiej nauce czy
to dlatego, że łatwo można było ją zrozumieć, czy
też że nęciła urokiem ponętnej rozkoszy, czy wreszcie
dlatego, iż niczego lepszego wówczas nie ogłoszono.
Po Amafiniuszu liczni jego naśladowcy, rozwijając 7
te same zasady, napisali wiele dzieł i niemal że za­
leli nimi Italię; jak płytka zaś była ich nauka,
najlepiej świadczy fakt, iż łatwo można się jej wy­
uczyć i że oni sami uważają, iż największym jej opar­
ciem jest jej wziętość wśród gminu.
Niech jednak każdy broni tego, co myśli, skoro 4
istnieje swoboda przekonań. Ja wedle mego zwy­
czaju nie będę się krępował przepisami żadnej okre­
ślonej szkoły, lecz zawsze będę dociekał, co w każ­
dej rzeczy najbardziej zbliża się do prawdy. Jak
640 Rozmowy tuskulańskk

nieraz gdzie indziej to czyniłem, tak od niedawna


czynię to z zapałem w tuskulańskiej posiadłości. Jeśli
więc przedstawiłem powyżej rozmowy z trzech dni,
to obecna księga będzie zawierała dzień czwarty.
Otóż kiedy tak jak w dni poprzednie zeszliśmy do
niżej położonej alei, rozmowa potoczyła się nastę­
pująco:
Marek: Proszę bardzo, niech ktoś powie, o czym
pragnąłby porozmawiać.
Słuchacz: Wydaje mi się, iż nie jest możliwe, by
człowiek mądry był wolny od wszelkich niepokojów
duszy.
M arek: Z wczorajszej rozmowy wynikało, że przy­
najmniej wolny jest od zmartwienia, chyba że po­
takiwałeś mi tylko ze względu na mój wiek.
Słuchacz: Ależ bynajmniej; twoje słowa bardzo
mi trafiły do przekonania.
Marek: Nie myślisz zatem, że człowiek mądry
poddaje się zmartwieniu?
Słuchacz: Wcale tak nie myślę.
Marek: Jeżeli jednak zmartwienie nie będzie
mogło zaniepokoić duszy człowieka mądrego, to
nic nie zdoła tego dokonać. Czyż wprawi ją w za­
męt obawa? Obawa dotyczy przecież tych samych
rzeczy nieobecnych, których obecność powoduje
zmartwienie. Usuwając więc zmartwienie, usu­
wamy również obawę. Pozostają wówczas dwa nie­
pokoje: nadmierna radość i żądza; jeżeli człowiek
mądry im nie ulega, umysł jego będzie zawsze
spokojny.
Słuchacz: Tak to właśnie rozumiem.
Rozmowy iuskulańskie 641

Marek: Co zatem wolisz, czy żebyśmy od razu


rozwinęli żagle, czy najpierw trochę powiosłowali,
jak gdybyśmy wyruszali z portu?
Słuchacz: A o cóż ci chodzi? Nie rozumiem, co
mówisz. 5
Marek: Ponieważ Chryzyp i stoicy rozprawiając
ó niepokojach duszy zajmują się przeważnie ich po­
działem i definiowaniem, skąd rzadko napotykamy
u nich wypowiedzi przynoszące ulgę duszom i wzbra­
niające im trwać w niepokoju, perypatetycy nato­
miast wiele mówią dla ukojenia dusz, lecz omijają
zawiłość podziałów i definicji, pytałem przeto, czy
od razu mam rozwinąć żagle rozmowy, czy też naj­
pierw popychać ją po trochu wiosłami dialektyków.
Słuchacz: Niewątpliwie postąp najpierw w ten
sposób; albowiem całe to poruszone przeze mnie
zagadnienie przedstawimy bardziej wyczerpująco,
jeśli posłużymy się tymi dwiema metodami.
Marek: Niechybnie tak jest słuszniej; będziesz 10
jednak zadawał później pytania, gdyby coś było
mniej jasne.
Słuchacz: Oczywiście, chociaż ty będziesz mówił
nawet o tych niejasnych rzeczach jaśniej, niż czynią
to Grecy.
Marek: Z pewnością będę się o to starał, ale
trzeba wytężyć umysł, żeby się wszystko nie roz­
płynęło, jeśli jakiś szczegół ujdzie naszej uwadze.
Ponieważ to, co Grecy nazywają TOXabr), wolę nazywać
raczej niepokojami duszy niż chorobami, przeto
w moim wykładzie będę się trzymał owego dawnego
podziału, dokonanego najpierw przez Pitagorasa,
C y c e r o — P is m a filo z o fic z n e t. III 41
642 Rozmowy tuskulańskie

a później przez Platona, którzy podzielili duszę na dwie


części, przyznając jednej z nich udział w rozumie, dru­
giej zaś tego nie przyznając. W części, która uczest­
niczy w rozumie, umieścili oni spokój, czyli łagodną
i wolną od niepokoju stateczność, w tamtej drugiej
zaś gwałtowne poruszenia gniewu i pożądliwości,
u przeciwne i obce rozumowi. Niech więc będzie to
punktem wyjścia. Opisując jednak te niepokoje po­
służę się definicjami i podziałem stoików, którzy,
moim zdaniem, rozważają to zagadnienie najbar­
dziej dociekliwie.
6 Otóż wedle definicji Zenona ów niepokój, który
nazywa on Tta^oę, jest poruszeniem duszy niezgod­
nym ze zdrowym rozsądkiem i przeciwnym natu­
rze. Niektórzy mówią krócej, że niepokój — to zbyt
'gwałtowne dążenie, przy czym za zbyt gwałtowne
uznają takie dążenie, które zbytnio jest odległe od
naturalnej stateczności. Utrzymują przy tym, że
różne odmiany niepokojów wywodzą się z dwóch
urojonych rzeczy dobrych i dwóch urojonych rze­
czy złych; jest ich zatem cztery: z dobrych rodzi
się, ich zdaniem, żądza i uciecha, tak iż uciecha
dotyczy dobrych rzeczy teraźniejszych, a żądza
przyszłych; natomiast ze złych rodzi się obawa
i zmartwienie, mianowicie obawa rzeczy przyszłych,
zmartwienie zaś ze względu na teraźniejsze. To samo
bowiem, co budzi obawę, gdy nam zagraża, rodzi
i2 zmartwienie, gdy jest obecne. Otóż uciecha i żądza
mają swe źródło w wyobrażeniu rzeczy dobrych,
jako że żądza, podniecona i rozpłomieniona, wy­
rywa się do tego, co się wydaje jej dobre, a uciecha
Rozmowy tuskulańskie 643

cieszy się i raduje, gdy osiągnęła już to, czego


pragnęła. Z natury bowiem wszyscy ludzie dążą
do rzeczy, które uchodzą za dobre, unikają zaś
rzeczy im przeciwnych. Jeśli więc ukażą się chociaż
pozory czegoś dobrego, sama natura przynagla do
zabiegania o nie. Gdy dążenie takie jest stateczne
i rozsądne, stoicy nazywają je (3oiiXY]<7ię, ja zaś
nazwę chceniem. Zdaniem stoików cechuje ono tylko
człowieka mądrego, a definiująje następująco: chcenie
jest dążeniem, które pożąda czegoś zgodnie z rozu­
mem. Dążenie zaś, które wbrew rozumowi stało się zbyt
gwałtowne, jest żądzą albo nieposkromioną pożądli­
wością, jaką spotykamy u wszystkich ludzi głupich.
Podobnie gdy ulegamy poruszeniu doznając czegoś n
dobrego, dzieje się to w dwojaki sposób. A miano­
wicie, gdy w zgodzie z rozumem dusza wzrusza się
łagodnie i statecznie, wtedy nazywamy to radością;
natomiast gdy dusza cieszy się daremnie i bez umiaru,
możemy to nazwać przesadną lub zbytnią uciechą,
którą definiują jako nierozumne uniesienie się duszy.
Ponieważ zaś podobnie jak z natury dążymy do
rzeczy dobrych, tak z natury unikamy rzeczy złych
i ponieważ to unikanie, gdy jest rozumne, nazywamy
ostrożnością, którą spotykamy tylko u człowieka
mądrego, a gdy jest nierozumne, bezsilne i połą­
czone z tchórzliwym przerażeniem, nazywamy
obawą, przeto obawa jest ostrożnością niezgodną
z rozumem. Teraźniejsze zło zupełnie nie wzrusza 14
człowieka mądrego; zmartwienie — to wzruszenie
ludzi niemądrych, którzy doznają go wobec uro­
jonych rzeczy złych, przy czym upadają na duchu
41*
644 Rozmowy tuskulańskie

i kurczą się wewnętrznie nie słuchając rozumu. Tak


więc pierwsza definicja powiada, że zmartwienie —
to kurczenie się duszy przeciwne rozumowi. Istnieją
więc cztery odmiany niepokoju, a trzy stany rów­
nowagi, gdyż zmartwieniu nie przeciwstawia się
żaden stan równowagi.
Stoicy jednak uważają, że wszelkie niepokoje mają
swe źródło w przeświadczeniu i wyobrażeniu. De­
finiują je więc bardziej dokładnie, aby ludzie zro­
zumieli nie tylko to, jak są szkodliwe, lecz również to,
jak dalece są od nas zależne. Zmartwienie zatem —
to świeże wyobrażenie teraźniejszego zła, wobec
którego zdaje się rzeczą słuszną upaść na duchu
i skurczyć się; radość — to żywe wyobrażenie te­
raźniejszego dobra, którym się radować uchodzi za
rzecz słuszną; obawa — to wyobrażenie zagraża­
jącego nam zła, które zdaje się nie do zniesienia;
żądza — to wyobrażenie przyszłego dobra, które,
gdy już nadejdzie, przyniesie pożytek. Wszelako
według nich od tych przeświadczeń i wyobrażeń,
które wymieniłem jako źródła niepokojów, zależą
nie tylko niepokoje, lecz również to, co one wy­
wołują; na przykład zmartwienie powoduje jak gdyby
jakieś bolesne kąsanie, obawa — ■ jakieś cofnięcie się
i ucieczkę duszy, uciecha — jakąś nieumiarkowaną
wesołość, żądza •— ■ nieposkromione pragnienie. Wy­
obrażenie zaś, które włączyliśmy do wszystkich wy­
żej podanych definicji, uważają za bezsilne przy­
zwolenie.
Lecz poszczególne niepokoje obejmują liczne od­
miany tego samego rodzaju, na przykład zmartwię-
Rozmowy tuskulańskie 645

nie obejmuje zawiść (invidentia; dla jasności wykładu


bowiem trzeba się posługiwać mniej używanym zwro­
tem, jako że o invidia, zazdrości mówi się nie tylko
wtedy, gdy chodzi o tego, co zazdrości, lecz również
o tego, komu się zazdrości), współzawodnictwo, zaz­
drość, współczucie, troskę, żałobę, smutek, strapienie,
cierpienie, lament, zakłopotanie, przykrość, przygnę­
bienie, rozpacz i wszelkie inne rzeczy tego rodzaju.
Obawa zaś obejmuje gnuśność, wstyd, grozę, lęk,
trwogę, przerażenie, przestrach, bojaźń. Zadowo­
lenie rozciąga się na radość z czyjejś szkody, zachwyt,
chełpliwość i inne podobnie uczucia. Żądza obej­
muje gniew, uniesienie, nienawiść, nieprzyjaźń, 8
urazę, zachłanność, tęsknotę i tym podobnie. De- n
finiują zaś je tak; zazdrość — to zmartwienie zrodzone
z cudzej pomyślności, zupełnie nieszkodliwej dla
tego, kto zazdrości. Jeżeli bowiem ktoś boleje z po­
wodu pomyślności tego, kto mu wyrządza szkodę,
niesłusznie mówilibyśmy, że mu zazdrości, gdy­
byśmy na przykład mówili, że Agamemnon zazdrości
Hektorowi. Natomiast z pewnością zazdrosny jest
ten, komu cudze korzyści nie przynoszą żadnej
szkody, wszelako sprawia mu przykrość, gdy tam­
ten się nimi cieszy. O współzawodnictwie zaś zwykło
się mówić w dwojakim znaczeniu, zarówno zaszczyt­
nym, jak i godnym nagany. Niekiedy bowiem na­
zywamy współzawodnictwem naśladowanie cnoty
(nie o nim jednak tutaj mówimy, to bowiem zasłu­
guje na pochwałę), nazywamy też współzawod­
nictwem zmartwienie, iż ktoś inny osiągnął to,
czego myśmy pragnęli i czego brak odczuwamy.
646 Rozmowy tuskulańskie

Zawiścią zaś moim zdaniem jest to, co rozumiemy


przez wyraz £y)AoTU7ua, czyli zmartwienie z powodu
tego, że ktoś inny osiągnął to, czego myśmy pragnęli.
Współczucie jest zmartwieniem z powodu nieszczę­
ścia drugiej osoby, która została skrzywdzona; w ni­
kim bowiem nie budzi współczucia kara za ojco-
bójstwo lub zdradę. Troska — to zmartwienie, które
przytłacza; żałoba — to zmartwienie z powodu bo­
lesnej śmierci kogoś drogiego; smutek — to zmartwie­
nie, któremu towarzyszy płacz; strapienie — to
zmartwienie dokuczliwe; cierpienie — to zmartwie­
nie dokuczliwe, które sprawia mękę; lament — to
zmartwienie, któremu towarzyszy zawodzenie; za­
kłopotanie — to zmartwienie pośród rozmyślań;
przykrość — to zmartwienie trwałe; przygnębienie —
to zmartwienie połączone z osłabieniem ciała; roz­
pacz —■ to zmartwienie bez nadziei na lepszy los.
To zaś, co uchodzi za obawę, tak definiują: leni­
stwo — to obawa przed czekającym nas trudem; ...
wstyd ■—• to obawa, która powoduje napływ krwi;
groza — to obawa, która wstrząsa (wstydowi to­
warzyszy zatem rumieniec, grozie bladość, dreszcze
i szczękanie zębami); lęk — to obawa przed złem,
które się zbliża; trwoga — to obawa, zakłócająca
równowagę umysłu, skąd ten wiersz Enniusza:
Wtedy to trwoga pozbawiła mnie przerażonego całej mą­
drości;

przerażenie — to obawa, która postępuje za trwogą


i niejako jej towarzyszy; przestrach — to obawa,
która zakłóca myśli; bojaźń — to obawa trwała.
Rozmowy tuskulańskie 647

Różne rodzaje zadowolenia definiują zaś następu- fo


jąco: nieżyczliwość (malwolentia) — to zadowolenie
z cudzego nieszczęścia bez własnej korzyści; upo­
jenie — to rozkosz, jaka ogarnia duszę poprzez
zmysł słuchu, a podobnie jak ona jest rozkoszą słu­
chową, tak istnieją też rozkosze wzrokowe, doty­
kowe, węchowe i smakowe; wszystkie one są jednego
rodzaju i dusza w nich jak gdyby się zanurza. Cheł­
pliwość — to zadowolenie przejawiające się w ge­
stach i w pysze. Wreszcie to wszystko, co określamy 21
jako żądzę, definiują w ten sposób, że gniew — to
żądza ukarania tego, kto naszym zdaniem wyrządził
nam krzywdę; uniesienie zaś — to nagły gniew,
który dopiero co się pojawił i który w języku grec­
kim nazywamy S-iijjitotTię; nienawiść — to gniew za­
dawniony; nieprzyjaźń — to gniew, który czyha
na okazję zemsty; uraza — ■ to gniew bardziej za­
cięty, który czujemy w głębi naszej duszy i serca;
zachłanność — to żądza nienasycona; tęsknota —
to pragnienie, by zobaczyć kogoś nieobecnego. Czy­
nią również takie rozróżnienie, że żądza ma za
przedmiot to, co się mówi o jakimś człowieku lub
o jakichś ludziach i co dialektycy nazywają xaTY)-
yop-yjpiaTa, na przykład to, iż posiadają bogactwa,
dostępują zaszczytów; natomiast zachłanność ma
za przedmiot same te rzeczy, na przykład, zaszczyty,
pieniądze.
Źródłem zaś wszystkich tych niepokojów jest zda- 22
niem stoików niepowściągliwość, która buntuje się
przeciwko wszelkiej myśli i zdrowemu rozsądkowi
oraz tak jest przeciwna wskazaniom rozumu, że
648 Rozmowy tuskulańskie

dążeń duszy nie można w żaden sposób opanować


ani powściągnąć. Jak tedy powściągliwość hamuje
dążenia i sprawia, że są posłuszne zdrowemu roz­
sądkowi, oraz zachowuje rozważne sądy umysłu,
tak jej nieprzyjaciółka, niepowściągliwość, zapala,
wprawia w zamęt i podnieca całą duszę; toteż i zmar­
twienie, i obawa, i wszystkie pozostałe niepokoje
z niej się wywodzą.
Podobnie jak gdy zepsuje się krew albo zbyt
obficie się wydziela flegma lub żółć i powstają w ciele
choroby i słabości, tak też zamęt niedorzecznych
i sprzecznych pomiędzy sobą wyobrażeń pozbawia
duszę zdrowia i wprawia ją w chorobliwy niepokój.
Z niepokoju zaś najpierw powstają choroby, które
stoicy nazywają voc/jpaTa, oraz stany będące tych
chorób przeciwieństwem, czyli przynoszące ze sobą
dziwaczną odrazę i wstręt do pewnych rzeczy;
następnie zaś słabości, które stoicy nazywają ap-
pcOCTr^fiara, a także odpowiadające im przeciwne
odrazy. Tutaj stoicy, a zwłaszcza Chryzyp, nie szczę­
dzą trudu, by wykazać podobieństwo chorób duszy
do chorób ciał. Pomińmy te zupełnie zbyteczne wy­
wody i zbadajmy, w czym kryje się istota rzeczy.
Przedstawmy więc sobie, że niepokój ciągle się zmie­
nia pod wpływem wyobrażeń kapryśnych i burzli­
wych; a gdy to wrzenie i podniecenie duszy trwa
już długo i jak gdyby zagnieździło się w żyłach
i szpiku, wtedy powstaje choroba, słabość i odrazy
będące przeciwieństwem chorób i słabości. Te rze­
czy, o których mówię, rozróżniamy w myśli; w rze­
czywistości jednak są ze sobą złączone i rodzą się
Rozmowy tuskulańskie 649

z żądzy i uciechy. Jeżeli bowiem pożądamy pie­


niędzy i nie wezwiemy od razu na pomoc rozumu
niczym jakiegoś Sokratesowkiego lekarstwa mogą­
cego uleczyć tę pożądliwość, to zło owo wciska się
do żył i grzęźnie we wnętrznościach; zaczyna się
choroba i słabość, które jako już zadawnione nie
dają się usunąć; a choroba ta nazywa się chciwością.
Podobnie rodzą się też pozostałe choroby, jak żądza 25
sławy i miłość do kobiet, że tak nazwę to, co Grecy
nazywają cptXoyuvta, oraz inne choroby i słabości.
Zwykło się uważać, że uczucia, które są ich przeci­
wieństwem, rodzą się z obawy, na przykład niena­
wiść do kobiet, o której mowa w utworze Atyliusza
MiCTOyuwję, nienawiść do całego rodzaju ludzkiego,
jaką trydycja przypisuje Tymonowi, nazywając go
[tiaow&pcOTroę, oraz niegościnność. Wszystkie te sła­
bości duszy powstają z jakiejś obawy przed tym,
czego unikają i nienawidzą. Słabość duszy określają 26
zaś jako natarczywe, głęboko w nas tkwiące i za­
korzenione wyobrażenie rzeczy nie wartej starań,
jako rzeczy bardzo starań wartej. A to, co powstaje
z odrazy, definiują w ten sposób, że jest to zakorze­
nione i głęboko tkwiące natarczywe wyobrażenie
rzeczy, której nie ma potrzeby unikać, jako rzeczy,
której trzeba unikać. Oto namiętności zaliczane do
naszych słabości: chciwość, pogoń za popularnością,
miłość do kobiet, upór, łakomstwo, pijaństwo i inne
podobne. Przy tym chciwość — to głęboko w nas
zakorzenione i natrętne wyobrażenie pieniądza jako
czegoś niezwykle godnego zabiegów; inne definicje
są do tej podobne. Odrazy zaś definiują w ten spo- 27
650 Rozmowy tuskulańskie

sób, że niegościnność — to zakorzenione i głęboko


tkwiące natarczywe wyobrażenie, iż należy bardzo
unikać gości; w podobny sposób zdefiniowana jest
nienawiść do kobiet, taka jak Hippolitosa, oraz nie­
nawiść do ludzkiego rodzaju, taka jak Tymona.
12 Przejdźmy teraz do podobieństwa między stanem
zdrowia ciała i posłużmy się tu porównaniem, bar­
dziej jednak ostrożnie, niż zwykli to czynić stoicy.
Otóż podobnie jak niektórzy ludzie są bardziej
skłonni do jednych, inni do drugich chorób, i jeśli
o niektórych mówimy, iż są skłonni do kataru, a o in­
nych, iż są skłonni do kolki, to nie dlatego, że w da­
nej chwili choroby te mają, ale dlatego, że miewają
je często, tak też jedni są skłonni do obawy, a inni
do innego niepokoju. Dlatego też mając na myśli
pierwszych mówimy o trwodze i o ludziach trwożli­
wych, mając zaś na myśli drugich, mówimy o skłonności
do gniewu, która różni się od gniewu, bo co innego
być skłonnym do gniewu, a co innego być rozgnie­
wanym, podobnie jak zatroskanie różni się od troski,
bo ani wszyscy ludzie, którzy są niekiedy zatroskani,
są skłonni do troski, ani ci, co są skłonni do troski,
są zawsze zatroskani — podobnie też, jak jest róż­
nica pomiędzy upiciem się a pijaństwem i jak co
innego być kochliwym, a co innego zakochanym.
T a skłonność różnych ludzi do różnych chorób ma
szeroki zasięg; ogarnia bowiem wszelkie niepokoje
28 duszy. Dotyczy również i przywar, lecz nie ma wów­
czas nazwy. Tak więc ludzie są i zazdrośni, i nieży­
czliwi, i zawistni, i lękliwi, i litościwi, ponieważ są
skłonni do tych niepokojów, a nie dlatego, że ciągle
Rozmowy tuskułańskie 651

im podlegają. Nazwijmy zatem słabością skłonność


do każdej z tych namiętności, przypomina ona bo­
wiem takiż stan ciała, byleby tylko rozumieć przez
nią skłonność do ulegania słabości. Jeśli jednak cho­
dzi o skłonności dobre, bo przecież różni ludzie
mają dyspozycje do rzeczy dobrych, to nazwijmy
je uzdolnieniami, a tylko gdy chodzi o rzeczy złe,
skłonnościami, aby oznaczały upadek; niech mają
też wyżej podaną nazwę, jeśli dotyczą rzeczy obo­
jętnych. A zatem podobnie jak ciało podlega cho- 13
robie, słabości i ułomności, tak też podlega im du­
sza. Chorobą nazywają pogorszenie stanu całego
ciała, słabością — chorobę połączoną z niemocą,
ułomnością — taki stan ciała, gdy jego części nie 29
pasują do siebie wzajemnie, gdyż członki są krzywe,
wykręcone i zniekształcone. Tak więc zarówno cho­
roba, jak słabość powstaje z wstrząsu i zaburzenia
całego zdrowia cielesnego; natomiast ułomność
istnieje sama przez się, choć zdrowie jest nienaru­
szone. Lecz tylko w myśli możemy odróżnić chorobę
od słabości duszy: ułomność zaś — to stan albo ra­
czej usposobienie, które przez całe życie jest chwiejne
i wewnętrznie sprzeczne. Tak więc czasami wskutek
fałszywych wyobrażeń powstaje choroba i słabość,
kiedy indziej znów chwiejność i sprzeczność. Natu­
ralnie nie każda ułomność jest jednakowo sprzeczna:
na przykład usposobienie tych, którzy nie są zbyt
dalecy od mądrości, jest wprawdzie sprzeczne wew­
nętrznie, jako że jest nierozumne, ale nie jest prze­
wrotne i złe. Choroby i słabości — są to odmiany
ułomności: powstaje jednak pytanie, czy są nimi
652 Rozmowy luskulańskie

30 niepokoje duszy. Ułomności bowiem — to stany


trwałe, niepokoje zaś — zmienne, nie mogą być
zatem odmianami stanów trwałych. Z drugiej strony
podobnie jak istnieje podobieńswo między ciałem
i duszą w rzeczach złych, tak też istnieje ono w rze­
czach dobrych. Jak mianowicie harmonia ciała, po­
legająca na tym, że części, z których się składamy,
wzajemnie sobie odpowiadają, jest jego zdrowiem,
tak zdrowiem duszy nazywamy stan, gdy jej prze­
świadczenia i wyobrażenia są ze sobą zgodne; i to
zdrowie duszy jest cnotą, jaką według jednych jest
sama powściągliwość, według innych posłuszeństwo
jej wskazaniom i stosowanie się do niej, jako że sama
nie ma własnej istoty; jakkolwiek by było, spoty­
kamy ją tylko u człowieka mądrego. Jest jednak
pewne zdrowie duszy, którym może się odznaczać
również człowiek niemądry, jeśli zamącenie umysłu
minie wskutek leczenia przez lekarzy. Podobnie też
31 jak pewien harmonijny układ członków oraz po­
wabny koloryt ciała zwie się pięknością, tak w od­
niesieniu do duszy pięknem nazywamy jedność
i stałość wyobrażeń i przeświadczeń złączoną z pewną
wytrwałością i stanowczością, która jest następstwem
cnoty albo raczej kryje w sobie samą jej istotę.
Również o sile duszy mówiłem podobnie jak o sile,
mocy i sprawności ciała. Rączość ciała zaś bywa
nazywana szybkością. Podobnie mówimy o umyśle,
jeśli przebiega on myślą wiele rzeczy w krótkim cza-
14 sie. Różnica pomiędzy duszą i ciałem polega na
tym, że zdrowej duszy nie może naruszyć choroba,
tak jak może ona naruszyć ciało. Z drugiej strony,
Rozmowy łuskulańskie 653

0 ile urazy cielesne mogą być niezawinione, to du­


chowe nie mogą, jako że wszelkie choroby i niepo­
koje dusz wywodzą się z pogardy dla rozumu. Spo­
tykamy je zatem tylko u ludzi; choć bowiem zwie­
rzęta postępują mniej więcej podobnie, zaburze­
niom nie ulegają. Ludzie zaś utalentowani tak róż- 32

nią się od ludzi tępych, iż jak brąz koryncki śnie­


dzieje później, tak też ludzie utalentowani i w cho­
robę popadają później, i odzyskują zdrowie wcześniej
aniżeli ludzie tępi. Przy tym dusza człowieka uta­
lentowanego nie ulega każdej chorobie i niepokojowi,
nie ulega bowiem wielu niepokojom niepohamowa­
nym i dzikim, choć niektóre z nich mają nawet z po­
czątku pozór ludzkości, jak współczucie, zmartwienie
1 obawa. Zwykło się jednak uważać, że słabości i cho­
roby dusz jest trudniej usunąć, niż owe największe
wady, będące przeciwieństwem cnót. Wady bowiem
można wyplenić nawet wtedy, gdy choroby trwają,
choroby bowiem nie tak prędko się leczy, jak wy­
plenia się przywary.
Oto masz zwięzłe wypowiedzi stoików o niepoko- 33

jach, zwane przez nich Xoytxa, czyli wywodem lo­


gicznym, gdyż omawiają je szczególnie subtelnie.
Ponieważ nasza rozmowa wypłynęła z nich jak gdyby
spośród niebezpiecznych skał, przeto nadal trzy­
majmy się w niej tego kierunku, chyba że czegoś
nie powiedziałem dostatecznie jasno, są to bowiem
rzeczy dosyć ciemne.
Słuchacz: Z pewnością wystarczająco; jeśli co
trzeba będzie poznać dokładniej, będziemy tego do­
ciekać kiedy indziej. Teraz czekamy, aż rozwiną się
654 Rozmowy tuskulańskie

żagle i rozmowa potoczy się tak, jak przed chwilą


zapowiadałeś.
34 Marek: Skoro tedy cnota, jak to już nieraz mó­
wiłem i jak nieraz jeszcze wypadnie mówić (bo
wiele zagadnień dotyczących życia i obyczajów wy­
wodzi się właśnie z cnoty), to stateczne i wewnętrz­
nie zgodne usposobienie duszy, które sprawia, że ci,
co się nimi odznaczają, są godni pochwały i które
samo przez się zasługuje na pochwałę niezależnie
od korzyści, przeto z niego się wywodzą szlachetne
chęci, poglądy, uczynki i wszelkie objawy prawego
rozumu chociaż samą cnotę można nazwać najzwięźlej
prawym rozumem. Przeciwieństwem więc tak po­
jętej cnoty jest ułomność moralna (tak bowiem, a nie
złośliwością wolę nazwać to, co Grecy nazywają
xaxia, gdyż złośliwość jest nazwą jakiejś określonej
przywary, ułomność moralna zaś określa wszystkie
przywary), która rodzi niepokoje, a te, jak przed
chwilą mówiłem, są burzliwymi i gwałtownymi po­
ruszeniami duszy, obcymi rozumowi i największymi
wrogami spokojności umysłu i życia. Sprowadzają
bowiem zmartwienia, które niepokoją i trapią, oraz
upokarzają i osłabiają dusze obawą: one również
rozpalają nadmierne pragnienie, które raz nazy­
wamy pożądliwością, innym razem żądzą, jakimś
brakiem panowania duszy nad sobą, najbardziej
35 niezgodnym z powściągliwością i umiarem. Jeżeli
pożądliwość osiągnie wreszcie to, czego usilnie pra­
gnęła, to wtedy daje się ponieść wesołości, tak iż
nic nie wie, co czyni, jak powiada ów poeta,
który sądzi, że
Rozmowy tuskulamkie 655

zbytnie zadowolenie duszy zaślepia ją.

Lekarstwem na to zło jest jedynie cnota. Lecz 16


cóż jest bardziej żałosne, a ponadto bardziej
odrażające i poniżające aniżeli człowiek znę­
kany, osłabiony, przytłoczony zmartwieniem? Naj­
bardziej zaś zbliża się do tego nieszczęścia ten, kto
drętwieje z przerażenia, gdy przybliża się jakieś zło.
Poeci uosabiają tę siłę zła w głazie, który w podzie­
miach wisi nad Tantalem jako kara
Za zbrodnie, brak panowania duszy nad sobą i za cheł­
pliwość.

Jest to po prostu kara za głupotę. Na wszystkich


bowiem ludzi, których umysł rozstaje się z rozsąd- 36
kiem, czyha w jakiś sposób taka groza. Lecz podobnie
jak te niszczycielskie niepokoje umysłu, jak zmar­
twienie i obawa, tak i tamte bardziej pogodne, jak
pożądliwość, zawsze chciwie dążąca do czegoś, oraz
próżna wesołość, czyli nadmierna uciecha, nie bar­
dzo się różnią od braku rozumu. Dlatego też możemy
sobie wyobrazić, jaki jest człowiek, o którym raz mó­
wią, że jest opanowany, innym razem, że skromny, to
znów, że powściągliwy, a jeszcze kiedy indziej, że
stateczny i wstrzemięźliwy; niekiedy mam ochotę
wszystkie te przymioty objąć ogólnym mianem rze­
telności. Gdyby bowiem ta nazwa nie obejmowała
cnót, to nigdy by nie była tak powszechnie używana,
że stało się przysłowiem powiedzenie, iż „człowiek
rzetelny wszystko czyni słusznie“ . Gdy stoicy po­
wiadają to samo o człowieku mądrym, to wydaje
się, że mówią z nadmiernym podziwem i ze zbytnią
656 Rozmowy tuskulańskic

^ przesadą. A zatem kimkolwiek jest ten, kto dzięki


opanowaniu i wytrwałości wolny jest od niepokoju
duszy i tak pogodzony ze sobą, iż ani nie martwi
się przykrościami, ani nie załamuje się pod wpły­
wem strachu, ani nie pała żądzą pragnąc czegoś
gorąco, ani nie daje się porwać lichej wesołości, jest
to człowiek mądry, którego poszukujemy, człowiek
szczęśliwy, któremu żadna ludzka rzecz nie może
się wydawać nie do zniesienia na tyle, iżby go mogła
przygnębić, i godna uciechy na tyle, iżby dał się
jej ponieść. Któraż bowiem z ludzkich rzeczy mo­
głaby się wydać wielka temu, kto poznał wieczność
i ogrom całego świata? A zwłaszcza co w ludzkich
zamierzeniach albo co w tak niezmiernie krótkim
życiu może wydawać się wielkie mędrcowi, który
jest zawsze tak czujny, iż nic nieprzewidzianego,
niespodziewanego i nowego zdarzyć mu się nie może?
38 Przecież on wytęża na wszystkie strony swój bystry
wzrok i zawsze dostrzega miejsce, w którym może
żyć bez przykrości i frasunku oraz z łatwością i spo­
kojem znieść każdy przypadek, jaki by los mu zgo­
tował. Kto będzie to czynił, ten będzie wolny nie
tylko od zmartwienia, lecz również od wszelkich
innych niepokojów. Gdy bowiem dusza jest wolna
od tych niepokojów, ludzie są doskonale i bezwzględ­
nie szczęśliwi; natomiast dusza zmącona, która
rozstała się ze zdrowym i niezawodnym rozsądkiem,
traci nie tylko stateczność, ale i zdrowie.
Trzeba zatem uznać, iż słabe i zniewieściałe jest
rozumowanie i poglądy perypatetyków, którzy gło­
szą, że dusza z konieczności ulega niepokojom, i je-
Rozmowy tuskulańskie 657

dynie zakreślają pewne granice, poza które nie godzi


się jej wyjść. Czy zakreślasz granice ułomności? I czy 39

nie jest ułomnością nie dawać posłuchu rozumowi?


Czyżby rozum nie dość wyraźnie wskazywał, że to,
czego gorąco pożądamy albo po osiągnięciu czego
zbytnio cieszymy się, nie jest dobrem; a dalej, że to nie
jest zło, co przytłacza i załamuje albo czemu się z tru­
dem przeciwstawiamy w myśli, iżby się nie dać
przytłoczyć; że te wszystkie nadmierne smutki lub
zbytnie radości powstają pod wpływem urojenia;
że jeśli to urojenie z czasem traci swą siłę u ludzi
niemądrych, tak że inaczej znoszą rzeczy, które już
dawno się wydarzyły, a inaczej świeże, choć są one takie
same, to ludzi mądrych ono w ogóle nawet nie dotyka?
Jakaż tedy będzie owa granica? Poszukajmy na przy- 40

kład granicy zmartwienia, na które zwraca się naj­


większą uwagę. Fanniusz podaje, że Publiusz Rupi-
liusz niezmiernie się martwił porażką brata w wybo­
rach na konsula. Zda się jednak, iż przebrał miarę,
skoro z tej przyczyny rozstał się z życiem: powinien był
to znieść z większym opanowaniem. Cóżby się jed­
nak stało, gdyby wtedy, kiedy znosiłby to z umiarem,
umarły mu jeszcze dzieci? Powstałoby „nowe zmar­
twienie, ale i ono byłoby umiarkowane“ . Niemniej
jednak znacznie powiększyłoby dawne. A gdyby
następnie dołączyły się jeszcze ciężkie cierpienia cie­
lesne, utrata majątku, ślepota, wygnanie? Gdyby
w ślad za poszczególnymi nieszczęściami przyszły
jeszcze inne zmartwienia, suma ich byłaby nie do znie­
sienia. Ten więc, co szuka granicy dla ułomności,
zachowuje się tak, jak gdyby myślał, że zdoła — gdy
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t. I I I 42
658 Rozmowy tuskulańskie

zechce — zatrzymać człowieka, który się rzucił


z leukatyjskiej skały. Tak bowiem, jak to jest nie­
możliwe, również i dusza, która jest wzburzona i pod­
niecona, nie może ani utrzymać się w karbach, ani
zatrzymać się w momencie, w jakim by chciała;
i w ogóle wszystko, co jest zgubne, jeśli się rozwinie,
42 staje się szkodliwe już w chwili, gdy powstaje. Zmart­
wienie zaś i inne niepokoje duszy sąnapewno szkodliwe,
gdy wzrastają; dlatego też, jeśli je do siebie dopuścić
na dłużej, stają się ciężkim nieszczęściem. Jeśli ktoś
bowiem raz zejdzie z drogi rozsądku, zmartwienia
podsycają siebie wzajemnie, a słabość samą siebie
rozgrzesza i nieopatrznie daje się porwać na głębię,
nie znajdując miejsca, gdzie by się mogła zatrzymać.
Nie ma tedy w tym żadnej różnicy, czy perypatetycy
pochwalają umiarkowanie w niepokojach, czy umiar­
kowaną niesprawiedliwość, umiarkowane tchórzostwo,
czy też umiarkowaną niepowściągliwość; kto bowiem
zakreśla granicę ułomnościom, ten bierze je na siebie
częściowo; a to jest wstrętne samo przez się i szcze­
gólnie przykre dlatego, że tacy ludzie stają na śliskim
gruncie i raz popchnięci, łatwo się poślizgują i w ża­
den sposób powstać już nie mogą.
[,3 Ponadto ciż sami perypatetycy twierdzą, że właś­
nie te niepokoje, które naszym zdaniem trzeba wy­
korzenić, nie tylko są naturalne, lecz że nawet natura
obdarzyła nas nimi dla naszego pożytku. A mówią
następująco. Najpierw bardzo wymownie zachwa­
lają gniew. Powiadają, że to jest kamień, na którym
się ostrzy męstwo, i że w gniewie ludzie o wiele
gwałtowniej atakują zarówno wroga, jak i złego
Rozmowy tuskulańskie 659

obywatela; że niewielkie znaczenie mają argumenty


tych, którzy tak by rozumowali: „Jest rzeczą słuszną
toczyć walkę; należy walczyć w obronie prawa,
wolności, ojczyzny“ ; że te słowa nie mają żadnej
mocy, jeśli męstwo nie zapłonęło gniewem. Lecz
tak mówią nie tylko o wojownikach; ich zdaniem
w każdym surowym rozkazie musi być zawarte
ostrze gniewu. A nawet nie uznają za dobrego mówcę
nie tylko tego, co oskarża, lecz również tego, co broni
bez żądeł gniewu, który według nich mówca powi­
nien nawet udawać w słowach i ruchach, jeśli go
nie żywi, tak iżby jego przemówienie budziło gniew
w słuchaczu. W końcu twierdzą, że w ich .oczach
nie uchodzi za męża ten, co nie umie unosić się
gniewem. To zaś, co my nazywamy łagodnością,
oni niesłusznie zowią ślamazarnością. Nie tylko przy 44
tym pochwalają tę żądzę (gniew bowiem, jak go
przed chwilą zdefiniowałem, to żądza zemsty), ale
nawet twierdzą, że ten rodzaj żądzy czy pożądli­
wości dała nam natura z wielkim pożytkiem; nikt
bowiem nie może czynić nic w sposób doskonały,
jeśli to nie podnieci jego żądzy. Temistokles w nocy
przechadzał się ulicami, ponieważ nie mógł spać,
pytającym zaś odpowiadał, że budzą go ze snu
pomniki zwycięstwa Miltiadesa. A któż by nie sły­
szał, że Demostenes nie dósypiał? Mawiał, iż nie
byłoby mu to miłe, gdyby kiedyś rzemieślnicy wy­
przedzili go w pracy przed świtem. Wreszcie twórcy
samej filozofii nigdy by nie uczynili tak wielkich
postępów w swych naukach, gdyby tego gorąco nie
pożądali. Wiemy, że Pitagoras, Demokryt i Pla-
42*
660 Rozmowy tuskulańskie

ton wędrowali do najdalszych krajów uważając, że


należy udawać się tam, gdzie tylko można się cze­
goś nauczyć. Czyż myślimy, że byłoby to możliwe
bez wielkiej i żarliwej żądzy wiedzy? Twierdzą pery-
patetycy, iż nawet zmartwienie, o którym mówiliśmy,
że należy go unikać jak obrzydliwego i ogromnego
potwora, natura stworzyła dla ludzkiego pożytku,
mianowicie po to, by ludzie boleśnie czuli, iż dotyka
ich kara, nagana i hańba za przewinienia. Tym
bowiem, co bez bólu znoszą hańbę i niesławę, zdaje
się, iż wszystko uchodzi grzesznikom bezkarnie;
lepsze więc są już wyrzuty sumienia. Stąd to powie­
dzenie,. które Afraniusz wziął z życia: mianowicie,
gdy rozpustny syn woła:
Biada mi nieszczęsnemu,

surowy ojciec odpowiada:

Niech cokolwiek sprawia ci ból, byle go tylko sprawiało.

Uważają oni, iż także innego rodzaju zmartwienia


są pożyteczne. W szczególności współczucie sprawia,
że niesiemy pomoc i uśmierzamy cierpienia tych,
którzy na nie nie zasłużyli; nawet to, że człowiek
współzawodniczy i zazdrości, nie jest bez pożytku,
widzi on bowiem, iż nie osiągnął tego, co ktoś inny,
albo iż ktoś inny nie dopiął tego, co on sam osiągnął.
A gdyby rzeczywiście usunąć obawę, zniknęłaby
wszelka troska o to, by żyć właściwie, czym odzna­
czali się w najwyższym stopniu ci, co obawiają się
prawa, urzędników, biedy, hańby, śmierci, cierpie­
nia. Perypatetycy wywodzą dalej o tych niepoko­
Rozmowy tuskulafiiskie 661

jach, iż należy je powściągnąć; zupełnie zaś ich usu­


nąć według nich ani nie można, ani nie ma potrzeby,
i za najlepszą we wszystkich prawie rzeczach uwa­
żają drogę pośrednią. Czy sądzisz, iż tak rzecz uj­
mując, mówią oni coś, czy też nie mówią nic zgoła?
Słuchacz: Myślę, że istotnie coś mówią; toteż
czekam, na twoje zdanie.
Marek: Może coś wymyślę; lecz najpierw zauważ,
jak skromni byli akademicy. Mówią oni po prostu
to, co należy do przedmiotu. Perypatetykom nato­
miast odpowiadają stoicy; ja zaś, który jedynie
pragnę dociec, co jest najbliższe prawdy, nie mam
nic przeciwko temu, by oni zapalczywie się spierali.
Cóż więc może nas tutaj najbardziej zbliżyć do
prawdy, doprowadzić do granicy, poza którą umysł
ludzki nie może się już dalej posunąć? To definicja
niepokoju, którą, moim zdaniem, Zenon słusznie się
posługiwał. Definiuje on go bowiem w ten sposób,
że niepokój — to poruszenie duszy niezgodne z roz­
sądkiem i przeciwne naturze; lub krócej, że niepo­
kój — to zbyt gwałtowne dążenie, przy czym przez
zbyt gwałtowne rozumie takie, które jest dalekie od
stateczności natury. Cóż mogliby perypatetycy zarzu- 48
cić tym definicjom? Rzeczywiście, są to definicje lu­
dzi, którzy zwykli rozprawiać rozumnie i subtelnie,
gdy tymczasem ów „żar duszy i kamień do ostrzenia
cnoty“ — to napuszone zwroty. Czyżby naprawdę
człowiek mężny nie potrafił być mężnym, nim
w gniew nie wpadnie? Jest to znamienne dla gla­
diatorów, ale nawet i u nich nieraz spotykamy
stateczny spokój:
662 Rozmowy tuskulańskie

Zbliżają się do siebie, rozmawiają, pytają o coś, czegoś żądają,

tak, iż się wydaje raczej, że są łagodnie usposobieni


niż zagniewani. Do tamtego typu ludzi należy za­
liczyć niejakiego Pacidejanusa, którego postawę opi­
suje Lucyliusz tak:
Doprawdy — rzecze — powalę go i zwyciężę, jeśli tego
chcecie. / Ufam, że tak się stanie: odbija się to na mojej
twarzy, / Nim zatopię miecz w plugawej gardzieli i płu­
cach. / Nienawidzę tego człowieka, walczę w gniewie i nikt
z nas nie czeka dłużej, / Niż gdy drugi uchwyci prawicą
swój miecz. / Tak wielki gniew wznieca wc mnie zawzięta
nienawiść do niego.

22 A równocześnie u Homera widzimy, jak Ajaks


bez owego gniewu właściwego gladiatorom radośnie
idzie przed siebie, gdy przyszło mu stoczyć z Hekto­
rem walkę na śmierć i życie. Gdy włożył zbroję,
jego wejście uradowało towarzyszy, a wzbudziło
grozę wśród wrogów, tak że sam Hektor, jak podaje
Homer, drżąc w głębi serca żałował, iż wyzwał go
do walki. Zanim się starli, porozmawiali ze sobą
łagodnie i spokojnie i nawet w toku samej walki
nie okazali nigdy gniewu i zaciekłości. Nie sądzę, by
nawet ów słynny Torkwatus, który uzyskał ten przy­
domek, w gniewie zerwał Gallowi naszyjnik, ani
żeby Marcellus dzielnie się spisał pod Klastidium
so dlatego, iż pałał gniewem. Co do Afrykańczyka zaś,
mogę nawet przysiąc — lepiej go bówiem znamy,
jako iż nie tak dawne to czasy :— że nie pałał gnie­
wem wtedy, gdy wśród walki osłonił tarczą Marka
Alienusa Pelignusa i wbił miecz w pierś wroga.
Gdy chodzi o Lucjusza Brutusa, to bym się może
Rozmowy tuskulańskie 663

zastanawiał, czy nie z bezgranicznej nienawiści do


tyrana rzucił się zbyt zuchwale na Arrunsa; bo prze­
cież wiem, że obaj padli od wzajemnych ciosów.
Po cóż więc wprowadzacie tutaj gniew? Czy męstwo
nie wykazuje dość własnego zapału, jeśli nie staje
się szalone? Czy myślisz, że Herkules, którego wy­
niosło do nieba jego własne męstwo uważane przez
was za gniew, walczył w gniewie z dzikiem ery-
mantejskim albo z nemejskim lwem? A czy Te-
zeusz w gniewie chwycił za rogi byka maratońskiego?
Bacz, aby męstwo nie miało nic wspólnego z wście­
kłością i aby gniew nie był wyłącznie oznaką sła­
bego charakteru.
Nie jest bowiem męstwem to, co jest pozbawione
rozsądku. „Należy zachowywać obojętność, wobec
tego, co jest normalną dolą ludzką, za nic mieć śmierć,
cierpienia i trudy“ . Gdy przyjmiemy takie zasady
w myśli i słowach, wtedy okażemy niewzruszone
i stateczne męstwo, chyba że ktoś uważa, że wszystko,
co się dzieje gwałtownie, odważnie, zuchwale, dzieje
się w gniewie. Moim zdaniem nawet Scypion, kapłan
najwyższy, który dowiódł, że prawdziwa jest ma­
ksyma stoików, iż mądry człowiek nigdy nie jest czło­
wiekiem prywatnym, nie pałał gniewem na Ty-
beriusza Grakchusa, kiedy porzucił ociągającego się
konsula i sam, choć nie piastował żadnego urzędu,
kazał, jak gdyby był konsulem, iść za sobą tym, co
pragnęli ocalić Rzeczpospolitą. Nie wiem, czy i ja
mężnie sobie poczynałem w sprawach publicznych:
jeżeli jednak czegoś dokonałem, z pewnością nie
dokonałem tego w gniewie. Cóż jest bardziej zbli-
664 Rozmowy łtiskulańskie

żonę do zasłabnięcia duszy aniżeli gniew, który


Enniusz słusznie nazwał początkiem szaleństwa?
Czyż zmiana koloru twarzy, zmiana głosu, wyrazu
oczu, oddechu, porywczość w słowach i czynach
jest przejawem zdrowia? Cóż bardziej niegodnego
niż Achilles kłócący się z Agamemnonem u Ho­
mera? To właśnie gniew przyprawił Ajaksa o szał
i śmierć. Męstwo nie wymaga zatem pomocy gniewu.
Samo przez się jest dostatecznie wyposażone, go­
towe, uzbrojone. Przecież można by wówczas po­
wiedzieć, że męstwu sprzyja pijaństwo, a nawet
szaleństwo, gdyż zarówno szaleńcy, jak i pijani nie­
jednokrotnie dokonują wielu rzeczy z większą mocą.
Ajaks zawsze był dzielny, ale najdzielniejszy w szale;
albowiem:
Największego czynu dokonał, gdy podczas odwrotu Da-
naów / Osobistą dzielnością sprawił rzecz bardzo wielką:
szalejąc, wszczął bitwę na nowo.

Czy więc mamy uważać szaleństwo za rzecz po­


żyteczną? Zastanów się nad definicją męstwa, a zro­
zumiesz, że nie wymaga ono gniewu. Męstwo to
„taka postawa duszy, iż będąc posłuszni najwyż­
szemu prawu, przezwyciężamy przeszkody“ ; albo
„zachowanie równowagi ducha, gdy mamy się
zetknąć z tym, co zdaje nam się straszliwe i je po­
konać“ ; albo „znajomość tego, co straszliwe i co
niestraszliwe, a nawet zgoła obojętne, przy zacho­
waniu niezmiennego sądu o tych rzeczach“ ; lub kró­
cej, jak mówi Chryzyp (bo poprzednie definicje po­
chodziły od Sferusa, człowieka, który według stoików
szczególnie trafnie formułuje definicje; są one na
Rozmowy tuskulańskie 665

ogól wszystkie do siebie podobne, lecz lepiej lub


gorzej wyjaśniają ogólne pojęcia); co tedy mówi
Chryzyp? „Męstwo — powiada — to wiedza o tym,
co należy wycierpieć, albo taka postawa duszy, iż
cierpiąc i znosząc cierpienie, bez lęku słuchamy naj­
wyższego prawa“ . Choćbyśmy z nich pokpiwali, jak
to zwykł czynić Karneades, obawiam się, czy nie
oni jedynie byliby filozofami; któraż bowiem z po­
danych definicji nie wyjaśnia pojęcia męstwa, uwa­
żanego przez nas wszystkich za niejasne i zawiłe?
Czy po jego wyjaśnieniu, ktoś by wypytywał o coś
wojownika, wodza lub mówcę i mniemał, że nie
mogą oni odznaczyć się męstwem nie wpadając
w srogi gniew? A czyż stoicy, którzy twierdzą, że 54
wszyscy ludzie nierozumni są szaleni, nie łączą ze
sobą tych rzeczy? Usuń niepokoje, zwłaszcza gniew,
a zaraz się wyda, że mówią niesłychane rzeczy. Ale
oni twierdząc, że wszyscy ludzie nierozumni są sza­
leni, mówią podobnie, jak zwykło się mówić, że
wszelkie błoto cuchnie. Powiesz, że nie zawsze.
Porusz je, a poczujesz. Podobnie człowiek gniewliwy
nie zawsze się gniewa; podrażnij go, a zaraz zo­
baczysz, jak szaleje. A owa wojownicza gniewli-
wość na co się przyda po powrocie do domu, wobec
żony, dzieci, rodziny? Czy i wtedy jest pożyteczna?
Czy więc umysł wzburzony potrafi cokolwiek uczy­
nić lepiej niż umysł w stanie równowagi? A czy może
ktoś pałać gniewem nie mając wzburzonego umysłu?
Chociaż wszystkie wady są wadami naszych oby­
czajów (essent in moribus), to jednak ojcowie nasi
słusznie nazwali ludźmi zgryźliwymi (morosos) jedynie
666 Rozmowy tuskulańskie

ludzi skłonnych do gniewu, żadna bowiem wada nie


jest od tej obrzydliwsza. Najmniej zaś przystoi gniewać
się mówcy; ale udawać gniew nie jest dlań rzeczą
nieprzystojną. Czy myślisz, że ogarnia mnie gniew
wówczas, gdy nieco ostrzej i gwałtowniej prze­
mawiam w sprawach sądowych? A gdy spisuję mowy,
gdy już sprawy zakończą się i przeminą, to czy spi­
suję mowy swoje w gniewie?
Czy ktoś to zauważył? Zwiążcie go.

Czy sądzisz, że Ezop w gniewie grał kiedykolwiek


te rolę albo że Akcjusz ją w gniewie pisał? A mówca,
jeśli tylko jest mówcą, gra swoją rolę lepiej od każ­
dego aktora, lecz gra ją spokojnie, z zimną krwią.
A jakaż żądza zachwala żądzę? Powołujecie się
na Temistoklesa i Demostenesa, dodajecie Pitago­
rasa, Demokryta, Platona. I po co? Czyżbyście za­
miłowanie nazywali żądzą? Przecież zamiłowania,
a zwłaszcza do najlepszych rzeczy, jak te, o których
mówicie, powinny być ciche i spokojne. Jacyż to
w końcu filozofowie mogą pochwalać zmartwienie,
jedyną rzecz najbardziej odstręczającą? A prze­
cież, powiecie, słusznie rzekł Afraniusz:
Niech cokolwiek sprawia ból, byle go tylko sprawiało.

Ale on mówił o młodzieńcu zepsutym i rozwiązłym;


my zaś mówimy o człowieku statecznym i mądrym.
Niech zatem wpada w gniew centurion i chorąży
lub inni, których nie należy wymieniać, aby nie
zdradzić tajników retorów. Pożytecznie jest bowiem
wykorzystać poruszenie duszy, jeśli nie potrafi ona
korzystać z rozumu; nam jednak, jak często powta­
Rozmowy tuskulańskie 667

rzam, chodzi o człowieka mądrego. A przecież,


powiada się, pożyteczną jest rzeczą, że współzawodni­
czymy, czujemy zawiść, współczujemy. Dlaczego więc
raczej współczujesz, niż spieszysz z pomocą, jeśli to
możesz uczynić? Czyżbyśmy bez współczucia nie
mogli być szczodrzy? Obowiązkiem naszym jest
przecież nie tyle poddawać się zmartwieniu mając
wzgląd na innych ludzi, ile uwalniać innych od
zmartwienia, jeśli to tylko możliwe. A cóż to za ko­
rzyść zazdrościć komuś lub współzawodniczyć z nim
tym łianiebnym współzawodnictwem, zbliżonym do
rywalizacji, gdyż współzawodnik martwi się cudzym
dobrem, ponieważ sam go nie posiada, podobnie
jak zawistny martwi się cudzym dobrem, ponieważ
posiada je ktoś inny? I czyż można pochwalać, że
ktoś poddaje się zmartwieniu, zamiast podjąć trud,
jeśli chce coś osiągnąć? Bo tylko chcieć — to naj­
większa głupota.
Czyż można słusznie zachwalać umiarkowane
zło? Któż bowiem potrafi nie być żądny i pożądliwy,
jeśli jest w nim żądza i pożądliwość? Nie być gnie-
wliwy, jeśli jest w nim gniew? Nie być zatroskany,
jeśli jest w nim troska? Nie być lękliwy, jeśli jest
w nim lęk? A czy sądzimy, że człowiek mądry jest
pożądliwy, gniewliwy, zatroskany, lękliwy? O jego
wyższości doprawdy można powiedzieć wiele, dowol­
nie szeroko i szczegółowo, lecz najkrócej powiedzieć
możemy, że mądrość jest wiedzą o rzeczach boskich
i ludzkich oraz znajomością przyczyny każdej rzeczy.
Dlatego mądrość naśladuje to, co boskie, wszystko co
ludzkie zaś uważa za niższe od cnoty. Powiedziałeś
668 Rozmowy tuskulańskie

więc, że miotają nią niepokoje podobnie jak morzem


wiatry? Cóż może wzburzyć tak wielką powagę i sta­
teczność? Czy jakaś rzecz niespodziewana i nagła? Cóż
takiego może przydarzyć się komuś, kto uprzednio
przemyślał wszystko, co może spotkać człowieka?
Mówią, że należy odrzucać to, co zbyteczne w na­
miętnościach, a zostawiać to, co naturalne; a czy
może coś być naturalne — pytam — co zarazem
byłoby zbyteczne? Korzeniami tego wszystkiego są
urojenia, które trzeba do cna wyrwać i wyplenić, nie
tylko zaś przyciąć czy obciąć.
Ponieważ jednak podejrzewam, że nie tyle mia­
łeś na myśli człowieka mądrego, ile siebie samego
(uważasz bowiem, iż człowiek mądry jest wolny
od wszelkich niepokojów, ty zaś chciałbyś takim być),
przeto zobaczmy, jakie lekarstwa stosuje filozofia
w chorobach dusz. Z pewnością bowiem istnieje
jakieś lekarstwo: natura nie była tak wroga i nie­
przyjazna rodzajowi ludzkiemu, by odkryć tyle
rzeczy pożytecznych dla ciał, a żadnej dla dusz;
była nawet dla nich łaskawsza, pomoc dla ciał czer­
piemy bowiem z zewnątrz, natomiast ratunek dla
dusz kryje się w nich samych. Lecz im większa i bar­
dziej boska jest ich doskonałość, tym większej wy­
magają troskliwości. Dobrze użyty rozum poznaje
więc, co jest najlepsze, zaniedbany zaś popada
w liczne błędy. Teraz czas zwrócić się do ciebie, udajesz
bowiem, że pytasz o człowieka mądrego, najpewniej
zaś zapytujesz o samego siebie.
Otóż rozmaite są sposoby leczenia przedstawionych
przeze mnie niepokojów. Nie każde zmartwienie
Rozmowy tuskulańskie 669

można ukoić jednakowo; inne bowiem lekarstwo


trzeba zalecić temu, co się smuci, inne zaś temu, co
współczuje lub patrzy na coś niechętnie. Przy wszyst­
kich czterech niepokojach trzeba także odróżniać,
czy nasze słowa mają się stosować raczej do niepo­
koju w ogólności, jakim jest pogarda rozumu lub
zbyt gwałtwone pożądanie, czy też do poszczegól­
nych niepokojów, jak obawa, żądza i inne, oraz czy
się ma okazać, że nie należy się przejmować powodem
danego zmartwienia, czy też w ogóle należy usunąć
wszelakie zmartwienie. Na przykład, jeżeli ktoś
martwi się, iż jest biedny, trzeba zastanowić się,
czy się ma mówić o tym, że ubóstwo nie jest złem,
czy też o tym, że człowiek nie powinien się niczym
martwić. Niewątpliwie lepszy jest sposób ostatni:
nie trzeba dawać za wygraną zmartwieniu, jeśli
przypadkiem nie przekonamy się co do ubóstwa, gdy
zaś usunie się zmartwienie właściwymi środkami,
jakich użyliśmy wczoraj, usuniemy równocześnie
i zło ubóstwa. Lecz wszelki tego rodzaju niepokój duszy
usuwa się jakoś przez uspokojenie, gdy się pouczy
że ani nie jest dobrem to, co wywołuje uciechę lub
żądzę, ani złem to, co wywołuje obawę lub zmartwie­
nie. Jednakże niezawodny i właściwy sposób le­
czenia polega na wyjaśnieniu, że niepokoje są złe
same przez się i że nie są ani naturalne, ani ko­
nieczne, skoro widzimy, iż nawet zmartwienie niknie,
gdy osobom pogrążonym w smutku zarzucimy sła­
bość zniewieściałej duszy, i pochwalimy powagę
i stateczność tych, co ze spokojem znoszą ludzką
dolę. Zachowują się tak nawet ei, co uważają
670 Rozmowy tuskulańskie

wspomniane rzeczy za złe, ale sądzą, że trzeba


je znosić ze spokojem ducha. Niechaj jeden uważa,
że dobrem jest przyjemność, inny zaś, że pieniądz;
jednak i tamtego od braku powściągliwości, i tego
od chciwości można odwieść. Natomiast ten drugi
sposób myślenia i mówienia, który zarazem usuwa
fałszywe wyobrażenie i odejmuje zmartwienie, jest
wprawdzie bardziej pożyteczny niż ten, o którym
przed chwilą mówiłem, ale rzadko daje rezultaty
6i i nie można go zastosować do pospólstwa. Ponadto
niektórych zmartwień owo lekarstwo nie może
złagodzić, na przykład, jeśli ktoś martwi się tym,
że nie odznacza się cnotą, odwagą, poczuciem po­
winności, szlachetności i jeśli właśnie to zło jest
przyczyną jego troski. Należałoby go leczyć inaczej —
w sposób, jaki mogliby zastosować wszyscy filozo­
fowie, nawet ci, co w pozostałych sprawach nie
zgadzają się ze sobą. Wszyscy bowiem muszą się
zgodzić, iż złe są odruchy duszy pozbawione zdro­
wego rozsądku; tak, że nawet jeżeli to, co wywołuje
obawę i zmartwienie, jest złe, a to, co wzbudza po­
żądliwość i uciechę, jest dobre, złe jest jednak samo
poruszenie duszy. Pragniemy bowiem, żeby ten,
o kim mówimy, że jest wielkoduszny i mężny, był
spokojny, poważny i by gardził ludzkimi sprawami.
Nikt zaś taki nie może się smucić ani lękać, ani
pożądać, ani dać się ponieść radości. Tak bowiem
zachowują się ci, co uważają, że ludzkie sprawy są
ważniejsze niż ich dusze.
|29 Dlatego, jak już o tym mówiłem, wszyscy filozofowie
leczązawszewtensam sposób, mianowicie mówią o sa-
Rozmowy tuskiilańskie 671

mych niepokojach, a nie o tym, co jest ich motywem.


A więc przede wszystkim zajmując się samą pożądli­
wością, kiedy zależy na tym, by ją usunąć, nie należy
się zastanawiać, czy to, co pobudza żądzę, jest do­
bre, czy nie, ale należy zniweczyć samą żądzę, na­
wet jeśli ktoś zbyt gwałtownie pożąda cnoty. Toteż
trzeba ludzi odwieść od wszelkich żądz, bez względu
na to, czy motywem żądzy jest najwyższe dobro a więc
to, co szlachetne, czy przyjemność, czy połączenie tych
dwóch rzeczy, czy też owe wspomniane trzy rodzaje
dóbr. Zawsze zaś uspokajamy duszę w ten sposób,że
ukazujemy naturę ludzką; żeby zaś tym łatwiej po­
znano, iż to ją się przedstawia, trzeba słowami wy­
jaśnić jednakowe warunki i prawo życia. Kiedy zatem 63
Eurypides wystawił Orestesa, Sokrates nie bez racji
ponoć domagał się, by powtórzono trzy pierwsze
wiersze:
Żadne słowa nie są tak przerażające, / Ni żaden los, ni
zło zesłane przez gniew bogów, / Żeby ich ludzka natura cier­
pliwie nie zniosła.

Chcąc zaś przekonać, że można i należy znieść to,


co się przydarzyło, pożyteczne jest wyliczyć ludzi,
którzy taki cios znieśli. Lecz o uśmierzeniu zmartwie­
nia mówiłem już i we wczorajszej rozmowie
i w książce Pocieszenie, którą — jako iż nie byłem
mądry — napisałem pogrążony w smutku i cier­
pieniu; postąpiłem tak, jak nie pozwala postąpić
Chryzyp, zastosowałem bowiem lekarstwo na świeże
rany duszy i zadałem gwałt naturze, aby siła bólu
ustąpiła sile lekarstwa. Najbliższa jednak zmartwieniu,
0 którym już dostatecznie mówiłem, jest obawa, o któ-
672 Rozmowy tuskulańskie

rej również trzeba coś niecoś powiedzieć. O ile bowiem


przedmiotem zmartwienia jest zło obecne, o tyle przed­
miotem obawy przyszłe. Niektórzy więc powiadają,
że obawa jest swego rodzaju zmartwieniem; inni
natomiast nazywają obawę przedwczesną troską,
która jak gdyby przewodniczy nadchodzącej trosce.
Z tych samych tedy przyczyn, dla których znosimy
to, co już się stało, gardzimy tym, co dopiero ma się
stać. W obydwu przypadkach bowiem trzeba uważać,
by nie uczynić nic takiego, co by było małoduszne,
niskie, zniewieściałe, słabe, nikczemne. Lecz choć
trzeba omówić niestałość, słabość, płochość samej
obawy, bardzo jednak pomaga, jeśli lekceważymy
samo to, co wzbudza obawę. Toteż bardzo dobrze
się stało, bez względu na to, czy zdarzyło się przy­
padkiem, czy rozmyślnie, że pierwszego i następ­
nego dnia była mowa o tym, co wzbudza największą
obawę, mianowicie o śmierci i bólu; jeżeli te wywody
trafiły do przekonania, to w znacznej mierze je ­
steśmy wolni od obawy.
Lecz dość już o wyobrażeniu rzeczy złych.
Zwróćmy teraz uwagę na wyobrażenie rzeczy do­
brych, to jest na uciechę i pożądliwość. Moim zda­
niem, w całym tym rozważaniu o niepokojach du­
szy istotą zagadnienia jest to, że wszystkie one za­
leżą od nas, że wszystkie przyjmujemy rozmyślnie, że
wszystkie są dobrowolne. Trzeba zatem ten błąd
wykorzenić, usunąć to wyobrażenie i podobnie jak
należy sprawić, żeby urojone rzeczy złe stały się do
zniesienia, tak też trzeba dokazać, żeby te rzeczy
dobre, które uchodzą za wielkie i przyjemne, były
Rozmowy tuskulańskie 673

przyjmowane bardziej spokojnie. Ponadto właśnie


to jest wspólne rzeczom dobrym i złym, że jeżeli
trudno jest przekonać, iż nic z tych rzeczy, które
powodują niepokój duszy, nie należy zaliczać ani
do dobrych, ani do złych, to przynajmniej każde
poruszenie należy leczyć w inny sposób; inaczej
należy skłaniać do poprawy człowieka nieżyczli­
wego, inaczej zaś rozpustnego, jeszcze inaczej skłon­
nego do zmartwień albo bojaźliwego. Otóż idąc
za tym rozumowaniem, które najbardziej przeko­
nuje o rzeczach dobrych i złych, łatwo jest twier­
dzić, że człowiek nierozumny nigdy nie może za­
znać uciechy, ponieważ nigdy by nie poznał nic
dobrego. Lecz obecnie mówimy w sposób ogólnie
przyjęty. Przyjmijmy, iż rzeczywiście dobre jest to,
co za takie powszechnie uchodzi, mianowicie za­
szczyty, bogactwo, przyjemności i tym podobne;
mimo to niepohamowana i nadmierna radość z ich
zdobycia jest szpetna, podobnie jak wypada nam
śmiać się, nie uchodzi jednak wybuchać śmiechem.
Uniesienie duszy w radości wynika bowiem z takiej
samej ułomności, jak skurcz duszy w bólu; a pożądli­
wość w dążeniu do czegoś jest szczytem takiego sa­
mego braku charakteru, jak uciecha z używania.
Słusznie więc uważa się za ludzi bez charakteru
zarówno tych, co są zbytnio znękani przykrością,
jak i tych, co się nadmiernie cieszą. Lecz skoro
zazdrość jest tego rodzaju zmartwieniem, zadowo­
lenie zaś z cudzego nieszczęścia odmianą uciechy,
to żeby się ich ustrzec, należy zastanowić się, jak
są dzikie i okrutne. Podobnie też, jak przystoi mieć
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t. I I I 43
674 Rozmowy tiiskulańskie

się na ostrożności, nie przystoi zaś się bać, tak też


przystoi się radować, nie przystoi zaś okazywać
uciechę, jako że dla jasności wykładu odróżniliśmy
uciechę od radości. Powiedzieliśmy już bowiem, że
skurcz duszy nigdy nie może powstać słusznie, unie­
sienie natomiast może. Oto przecież inaczej raduje
się ów Hektor Newiusza:
Jestem uradowany, ojcze, że chwalisz mnie ty, człowiek
poważny,

inaczej zaś ów bohater u Trabei:


Pozyskana pieniędzmi stręczycielka będzie uważać na moje
skinienie, / Czego bym zechciał i zażądał. G dy przyjdę
i zastukam w bramę, / Drzwi się otworzą. Skoro Chryzys nie­
spodzianie mnie ujrzy, / Ochoczo wybiegnie mi naprzeciw
pragnąc mego uścisku, / I odda mi się.

Za jak piękne to uważa, sam zaraz powie:


... szczęściem swoim przewyższają samą Fortunę.

Wystarczy głębiej się nad tym zastanowić, żeby wy­


raźnie zobaczyć, jak szpetna jest ta uciecha.
A podobnie jak szpetni są ci, którzy radują się
nadmiernie, zażywając rozkoszy Wenery, tak też
ohydni są ci, którzy z rozpłomienioną duszą ich po­
żądają. Wszystko to zaś, co pospolicie bywa na­
zywane miłością (i doprawdy nie przychodzi mi
na myśl, jaką by tu inną można dać nazwę) świadczy
o takiej słabości charakteru, że nie widzę nic, co
moim zdaniem można by z nią równać. Cecyliusz
sądzi o niej, że:
K to jej nie ma za najwyższego boga, / Jest głupi albo nie­
świadom biegu rzeczy w świecie. / W jej mocy jest sprawić,
Rozmowy tuskulańskie 675

by ktoś oszalał, / Zmądrzał, wyzdrowiał na duszy lub po­


padł w chorobę, / Albo przeciwnie, by go kochano, pragniono,
pożądano.

Cóż to za wspaniała poezja, która ulepsza nasze 69


obyczaje, a która zalicza miłość, sprawczynię tylu
nieszczęść i zbrodni, w poczet bogów! Mówię tu
przede wszystkim o komedii, która by w żaden
sposób utrzymać się nie mogła, gdybyśmy nie po­
chwalali tej sromoty. A cóż mówi w tragedii słynny
wódz Argonautów?
Ocaliłaś mnie bardziej z miłości niż przez wzgląd na sławę.

I mówi to do Medei, której miłość tak wielką pożogę


nieszczęść rozpaliła. A jednak ta Medea śmie u in­
nego poety powiedzieć ojcu, że dostała za męża
Tego, kogo dał jej Amor, który jest możniejszy i lepszy
niż ojciec.

Pozwólmy jednak bawić się poetom, w których ^3


utworach widzimy, że sam Jowisz oddaje się tym
haniebnym igraszkom. Przejdźmy do nauczycieli
cnoty, filozofów, którzy twierdzą, że miłość nie przy­
nosi hańby i w tym są niezgodni z Epikurem, który
według mojego przekonania nie bardzo odbiega od
prawdy. Czymże bowiem jest ta ich miłość w przy­
jaźni? Dlaczego nikt nie kocha się w brzydkim mło­
dzieńcu ani w pięknym starcu? Zdaje się, że oby­
czaj ten wywodzi się z greckich gimnazjów, w któ­
rych taka miłość była dozwolona i otwarcie upra­
wiana. Słusznie tedy Enniusz powiada:
Obnażanie ciał przy ludziach jest początkiem sromoty.
43»
676 Rozm owy tuskulmiskie

Gdyby nawet tacy ludzie mieli poczucie wstydu,


co moim zdaniem zdarzyć się może, to jednak żyją
w niepokoju i trosce, a to tym bardziej, że muszą
się powściągać i ograniczać. Tak więc, nie mówiąc
już o stosunkach miłosnych z kobietami, w których
natura dała nam większą swobodę, któż wątpi, co
mają na myśli poeci, przedstawiając porwanie Ga-
nimedesa, albo któż nie rozumie, o czym mówi
i czego pragnie Lajus u Eurypidesa? Cóż wreszcie
najbardziej uczeni ludzie i najwybitniejsi poeci opo­
wiadają o sobie samych w poematach i pieśniach?
Cóż wypisuje o miłości do chłopców Alceusz, dzielny
mąż, znany w swoim państwie? A poezja Ana-
kreonta jest przecież cała poświęcona miłości. Naj-
34 bardziej zaś ze wszystkich płonął żądzą miłosną
Ibikus z Regium, jak to widać z jego pism. W i­
dzimy zatem, że miłość tych wszystkich ludzi pełna
jest żądzy. Przyszliśmy my, filozofowie, i właśnie
za sprawą naszego Platona, którego Dicearch słusznie
72 obwinia, udzieliliśmy miłości poparcia. Stoicy zaś
twierdzą, że również człowiek mądry będzie zażywał
miłości, a samą miłość określają jako „pragnienie
przyjaźni z kimś pięknym“ . Jeżeli istnieje na świę­
cie jakaś miłość pozbawiona niepokoju, troski i wes­
tchnień, to niech sobie istnieje; jest bowiem wolna
od wszelkiej żądzy, my zaś mówimy o żądzy. Ale
jeżeli jest jakaś inna miłość, a jest rzeczywiście, która
nic albo niewiele się różni od choroby duszy i która
jest opisana w Leukadii:
Gdybyż przynajmniej' był jakiś bóg, / Który by się troszczył
o mnie.
Rozmowy tuskulamkie 677

(Ach, wszyscy bogowie powinni się troszczyć o to,


by on mógł zakosztować miłosnej rozkoszy!)
O , ja nieszczęśliwy
Nic bardziej prawdziwego. A i to słuszne:
Czyś ty zdrów, że lamentujesz bez powodu?
On nawet swoim bliskim wydawał się chory na
duszy. A jak tragicznie to przedstawia:
Wspomóż mnie ty, święty Apollinie; i ciebie wzywam, wszech­
mocny Neptunie; / I do was, wiatry, zwracam się z prośbą.

Myśli, że cały świat przyjdzie z pomocą jego mi­


łości; wyłącza jedynie Wenus jako mu niechętną:
Bo po cóż miałbym wzywać ciebie, Wenus?

Uważa, iż ona poza żądzą o nic nie dba — jak gdyby 35


sam doprawdy nie pod wpływem żądzy czynił i wy­
gadywał tyle sprośnych rzeczy. Jeżeli napotkamy czło­
wieka tkniętego takim szaleństwem, winniśmy le­
cząc go okazać, jak błahe, jak godne wzgardy
i nikczemne jest to, czego pożąda, jak łatwo można
to uzyskać skądinąd lub w inny sposób albo w ogóle
bez tego się obejść. Nieraz należy go zwrócić do
innych zainteresowań, niepokojów, trosk, zajęć; nie­
jednokrotnie wreszcie należy go leczyć zmianą
miejsca pobytu, podobnie jak chorych, którzy nie
chcą powrócić do zdrowia. Niektórzy uważają, że 75
nawet należy zastąpić starą miłość jakąś nową mi­
łością, jak gdyby wybić klin klinem. Lecz przede
wszystkim trzeba go pouczyć, jak wielki bywa szał
miłości. Żaden bowiem z niepokojów duszy na pewno
nie jest bardziej gwałtowny; toteż nawet jeżeli nie
678 Rozmowy tuskulańskie

chcemy ganić nierządu, uwiedzeń, cudzołóstw


i wreszcie kazirodztw, tak wstrętnych, iż zakazanych
przez prawo, jeżeli nawet je pominiemy, to i tak zo­
staje samo wstrętne zmącenie umysłu w miłości.
76 Bo nawet pominąwszy tamte rzeczy, świadczące
0 szale, jakąż płochość charakteru wykazują same
przez się te, które wydają się zwyczajne:
Urazy, / Podejrzenia, niesnaski, pojednania, / Wojna to
znowu pokój: gdybyś chciał te niepewności / Uczynić pew­
nymi z pomocą rozumu, nie zdziałałbyś więcej, / Niż gdy­
byś usiłował szaleć przy zdrowym umyśle.

Kogoż nie odstraszy .samą swą przewrotnością taka


chwiejność i zmienność umysłu? Należy również wy­
kazać, to, o czym się mówi przy każdym niepokoju,
mianowicie iż nie ma takiego niepokoju, którego
źródłem nie byłoby wyobrażenie przyjęte rozmyślnie
1 dobrowolnie. Gdyby bowiem miłość była rzeczą
naturalną, to wszyscy by kochali, kochali zawsze,
kochali to samo i nie powstrzymywałby od niej
jednego wstyd, drugiego rozwaga, innego przesyt.
77 Z kolei nie ulega wątpliwości, że gniew, dopóki
powoduje zaniepokojenie duszy, jest jej szaleństwem.
Pod jego wpływem nawet pomiędzy braćmi wszczęła
się taka oto kłótnia:
Agamemnon: Któż na świecie przewyższył cię bezczelnoś­
cią? / Menelaus: A kto ciebie niegodziwością?

Wiesz, co się stało. Bracia w następnych wierszach


na przemian obrzucają się najcięższymi obelgami,
tak iż od razu widać, że są synami tego Atreusza,
który obmyśla zemstę na brata:
Rozmowy tuskulańskic 679

Muszę zgotować większe brzemię, większe nieszczęście, /


A by złamać i zgnieść jego twarde serce.

Skąd tedy spadło to brzemię? Posłuchaj Tiestesa:


Sam brat mnie zaprosił, abym nieszczęsny / Zjadł swoich
synów...

Poczęstował go ich ciałem. Do czegóż bowiem nie


posunie się gniew i szał? Toteż o ludziach ogarnię­
tych gniewem mówimy słusznie, że stracili nad sobą
panowanie, to jest rozwagę, rozum, zdolność my­
ślenia; one bowiem powinny panować nad duszą.
Ci, których chcą oni zaatakować, powinni albo zejść
im z oczu, aż sami przyjdą do siebie (cóż to zaś
innego jest przyjść do siebie, jak nie przywieść z po­
wrotem na swoje miejsce rozproszone części duszy?),
albo jeśli mają jakąś możność karania, prosić i bła­
gać ich, żeby odłożyli to na inny czas, gdy gniew
wystygnie. To zaś, że gniew wystyga, świadczy, iż
żar duszy powstał wbrew rozumowi. Dlatego po­
chwalamy powiedzenie Archytasa, który zbyt: roz­
gniewany na rządcę powiedział:
Jakże bym się z tobą obszedł, gdybym nie był w gniewie.

Gdzież tedy są ci, co powiadają, że gniew jest


rzeczą pożyteczną (czy szaleństwo duszy może być
pożyteczne?) albo naturalną? Czy cokolwiek, co się
dzieje wbrew rozumowi, może być zgodne z naturą?
Gdyby gniew był rzeczą naturalną, to jakim sposo­
bem jeden człowiek mógłby być bardziej skłonny
do gniewu niż drugi, albo jak żądza zemsty mogłaby
znaleźć kres, póki by się nie zaspokoiła, albo jak
mógłby ktoś żałować tego, co uczynił pod wpływem
680 Rozmowy tuskulańskie

gniewu, jak to widzimy na przykładzie króla Ale­


ksandra, który, gdy zabił swego przyjaciela Klitusa,
omal nie targnął się na swoje życie: tak wielki był
jego żal. Poznawszy te rzeczy, któż może wątpić,
że i to poruszenie duszy jest całkowicie oparte na wy­
obrażeniu i dobrowolne? Któż bowiem może wątpić,
że słabości duszy, jak chciwość i pożądanie sławy,
stąd się wywodzą, iż wysoko cenimy jakąś rzecz,
z powodu której dusza ulega słabości? Należy zatem
z tego wnioskować, że również wszelki niepokój
w ma źródło w wyobrażeniu. A jeżeli pewność siebie,
to jest silna ufność duszy, jest jakąś wiedzą i poważ­
nym przeświadczeniem człowieka, który nic nie
uznaje za prawdę bez zastanowienia, to obawa jest
niedowierzaniem sobie w obliczu oczekiwanego i gro­
żącego zla; tak zaś, jak nadzieja jest oczekiwaniem
dobra, obawa musi być oczekiwaniem zła. Podobnie
tedy jak obawa, tak i pozostałe niepokoje należą
do rzeczy złych. A zatem podobnie jak stateczność
jest oznaką wiedzy, tak niepokój jest oznaką błędu.
Ci zaś, o których mówimy, że z natury są skłonni
do gniewu albo do litości, albo zawistni, albo czynią
coś podobnego, są jak gdyby chorzy na duchu;
można ich jednak uleczyć, jak stało się podobno
z Sokratesem. A mianowicie, kiedy Zopyrus, który
twierdził, że potrafi poznać charakter każdego czło­
wieka na podstawie jego wyglądu, wyliczył mu na
zebraniu wiele wad i gdy inni, którzy ich w Sokra­
tesie nie dostrzegali, wykpili go, wtedy sam
Sokrates poparł Zopyrusa, mówiąc, że były mu
one wrodzone, ale że pokonał je za pomocą rozumu.
Rozmowy tuskułańskie 681

Otóż tak jak widzimy, że każdy człowiek, obdarzony si


najlepszym zdrowiem, z natury bardziej jest podatny
na jakąś chorobę, tak też jedna dusza bardziej jest
skłonna do takiej, druga do innej przywary; lecz przy­
wary, do których mówimy, iż pochodzą nie tyle z na­
tury, co z własnej winy, wynikają z fałszywych wyobra­
żeń o rzeczach dobrych i złych i dlatego ktoś bar­
dziej jest skłonny do danych wzruszeń i niepokojów
aniżeli ktoś inny. Zadawnione zaś wady, podobnie
jak choroby ciała, usuwamy z większym trudem niż
niepokoje, tak jak szybciej leczymy świeże opuchnię­
cie oczu niż długotrwałe ich zapalenie.
Poznawszy wreszcie przyczynę niepokojów, które
bez wyjątku wywodzą się z przeświadczeń opartych
na wyobrażeniach i zgodzie naszej woli, zakończmy
już tę rozmowę. Powinniśmy zaś wiedzieć, że po­
znawszy granice dobra i zła, na ile tylko człowiek
poznać je może, nie możemy żądać, by filozofia
dała nam coś bardziej doniosłego i pożytecznego
ponad to, o czym mówiliśmy w tych czterech dniach.
Gdy bowiem wzgardziliśmy śmiercią i uczyniliśmy
lżejszym do zniesienia ból, dodaliśmy również uśmie­
rzenie zmartwienia, nad które nie ma dla człowieka
większego zła. Bo chociaż wszelkie zaniepokojenie du­
szy jest dla niego ciężkie i niewiele się różni od
szaleństwa, to jednak gdy jest on tylko w stanie
jakiegoś wzburzenia, obawy, uciechy czy pożądania,
powiadamy zwykle, że jest poruszony i że uległ
niepokojowi; natomiast o tym, który zupełnie po­
zwolił się opanować zmartwieniu, mówimy, że jest
nieszczęśliwy, zgnębiony, strapiony, biedny. Toteż 83
682 Rozmowy tuskulańskie

wydaje się, że nie przypadkiem się stało, lecz że


rozmyślnie zaproponowałeś, abyśmy oddzielnie omó­
wili zmartwienie, a oddzielnie pozostałe niepokoje;
ono bowiem jest źródłem i główną przyczyną nie­
szczęść. Jeden jest wszelako sposób leczenia zarówno
zmartwienia, jak i pozostałych chorób duszy: na­
leży wskazać, że podstawą ich wszystkich jest wyobra­
żenie i własna wola oraz że się im poddajemy, po-
84 nieważ się nam wydaje, iż tak jest słusznie. Ten
błąd, niczym korzeń wszelkiego zła, filozofia obie­
cuje wyrwać doszczętnie. Pozwólmy więc, by nas
udoskonaliła i uleczyła; dopóki bowiem będzie
w nas tkwiło to zło, nie tylko nie możemy być szczę­
śliwi, ale nawet zdrowi. Albo więc powiemy, że
rozum nic nie potrafi dokonać (choć wbrew temu
nic bez rozumu nie może się dziać prawidłowo),
albo, skoro filozofia jest zbiorem rozumowych ar­
gumentów, domagajmy się od niej wszelkiej pomocy
i ratunku, byśmy żyli dobrze i szczęśliwie, jeśli tylko
naprawdę chcemy być dobrzy i szczęśliwi.
Księga piąta

Ten piąty dzień, Brutusie, zakończy rozmowy J


tuskulańskie. Rozmawialiśmy zaś tego dnia o tym,
co najbardziej przemawia ci do przekonania: jak
bowiem zrozumiałem z dzieła, które napisałeś
z wielkim staraniem i mnie je poświęciłeś, oraz z licz­
nych twoich wypowiedzi, bardzo odpowiada ci po­
gląd, że cnota sama przez się wystarcza do szczę­
śliwego życia. Jakkolwiek trudno jest tego dowieść,
los bowiem zsyła liczne i różnorakie udręki, jest
to jednak tak ważne, że należy dołożyć wszelkich
starań, aby łatwiej mogło być przyjęte. Wśród
wszystkich bowiem zagadnień, którymi zajmuje się
filozofia, nie ma żadnego, które należałoby uważać
za bardziej doniosłe i cenne. Skoro przecież zagad- 2
nienie to skłoniło tych, co pierwsi oddali się nauce
filozofii, aby wszystko inne odłożyli na później
i całkowicie poświęcili się badaniu, jaki jest naj­
lepszy sposób życia, to z pewnością włożyli oni w to
bardzo wiele troski i trudu, kierowani nadzieją na
szczęśliwe bytowanie. Jeżeli więc poznali oni cnotę
i udoskonalili jej pojęcie i jeżeli cnota jest dosta­
tecznie pomocna, by żyć szczęśliwie, to któż by nie
684 Rozmowy tuskulańskie

widział, że dali oni świetny początek i że myśmy


słusznie podjęli trud uprawiania filozofii? Jeżeli na­
tomiast cnota, wydana na pastwę różnych i niepew­
nych przypadków, jest służebnicą losu i nie ma do­
statecznej siły, aby sama mogła się bronić, to oba­
wiam się czy — chcąc mieć nadzieję na szczęśliwe
życie — trzeba nie tyle zdawać się na cnotę, ile
odprawiać modły. Jeżeli chodzi o mnie, to rozwa­
żając te przypadki, jakimi los mnie dotkliwie do­
świadczył, chwilami zaczynam niedowierzać temu
zdaniu i lękać się słabości i ułomności rodzaju
ludzkiego. Obawiam się bowiem, czy natura, która
dala nam słabe ciała i powiązała z nimi nieuleczalne
choroby oraz trudne do zniesienia cierpienia, nie
dała nam również dusz, które uczestniczą w cier­
pieniach ciał, a ponadto uwikłane są we własne troski
i przykrości. Ale sam siebie karcę za to, że o sile cnoty
sądzę nie z samej cnoty, lecz z cudzej, a może
własnej słabości. Bo jeżeli tylko jakaś cnota istnieje
(a wątpliwość tę usunął twój wuj, Brutusie), to
wznosi się ona ponad wszystko, co może się czło­
wiekowi przydarzyć, i, gardząc tym, ma za nic
ludzkie przygody, lecz wolna od wszelkiej zmazy
uważa, że poza nią samą nic nie ma na nią wpływu.
M y natomiast, wyolbrzymiając wszystkie przeciw­
ności, przyszłe obawą, teraźniejsze smutkiem, wo­
limy raczej potępiać naturalny porządek rzeczy, ani­
żeli własny błąd.
Lecz właśnie od filozofii powinniśmy domagać się
naprawy zarówno tej winy, jak i pozostałych naszych
wad i ułomności. Jak w najwcześniejszych latach
Rozmowy tuskulańskie 685

mego życia moja wola i zainteresowania rzuciły mnie


w jej objęcia, tak obecnie, wśród ciężkich doświad­
czeń, miotany straszliwą burzą, chronię się do tego
samego portu, z którego niegdyś wypłynąłem. O fi­
lozofio, przewodniczko życia! Ty, która zgłębiasz
cnoty, zwalczasz wady. Czym bylibyśmy nie tylko
my, ale w ogóle życie ludzkie bez ciebie? Dzięki
tobie powstały miasta, ty powołałaś rozproszonych
ludzi do życia w społeczeństwie. T y powiązałaś ich
najpierw wspólnymi siedzibami, potem małżeństwem,
wreszcie wspólnym pismem i mową; ty wynalaz­
łaś prawa, nauczyłaś obyczajów i porządku. Do
ciebie się uciekam, ciebie proszę o pomoc. Jak kie­
dyś w ogromnej mierze, tak teraz całkowicie ci się
oddaję. Jeden dzień wszak, spędzony dobrze i według
twoich wskazań, należy cenić wyżej niż nieskoń­
czenie długie lata przeżyte w błędzie. Czyj aż więc
pomoc mogłaby nam lepiej posłużyć niżli twoja,
skoro tak szczodrze obdarzyłaś nas spokojem w ży­
ciu i usunęłaś grozę śmierci? Mimo to filozofia tak 6
dalece nie zwykła zbierać pochwał stosownych do
swych zasług dla ludzkiego życia, że wielu nie dba
o nią, a liczni nawet ją ganią. I któż ośmiela się
ganić rodzicielkę życia, kalać się tą zbrodnią i być
tak bezbożnie niewdzięczny, iżby oskarżać tę, którą
winniśmy czcić, choćbyśmy nawet nie mogli jej
pojąć? Moim zdaniem błąd ten i to zaćmienie umysłu
ogarnęło duszę ludzi nieuczonych, ponieważ nie po­
trafią spojrzeć dość daleko wstecz i nie widzą, że ci, co
pierwsi urządzali życie ludzkie, byli właśnie filozo­
fami. Chociaż wiem, że filozofia istnieje od bardzo 3
686 Rozmowy tuskulańskie

dawna, to jednak przyznaję, że nazwa jej powstała


niedawno. Ale któż może zaprzeczyć, że sama mą­
drość nie tylko od dawna datuje swe istnienie, ale
również swą nazwę? To najpiękniejsze imię zdo­
była ona u starożytnych, dotarła bowiem do pozna­
nia spraw boskich i ludzkich oraz początków i przy­
czyn wszech rzeczy. Zgodnie zatem z tradycją
mędrcami było owych siedmiu, którym Grecy nadali
miano aocpoi, a ziomkowie nasi nazywali mędrcami
i za takich ich uważali; podobnie wiele wieków przed­
tem poczytywano za mędrca Likurga, za którego
czasów, jeszcze przed założeniem naszego miasta,
żył ponoć Homer; a jeszcze w czasach bohater-
8 skich — Ulissesa i Nestora. I z pewnością nie opo­
wiadano by, że Atlas podtrzymuje niebo ani że Pro­
meteusza przykuto do Kaukazu, ani że Gefeusz
wraz z żoną, zięciem i córką został umieszczony
wśród gwiazd, gdyby boska znajomość rzeczy nie­
biańskich nie przeniosła ich imion w dziedzinę
fantazji i baśni. Następnie, za ich wzorem uważano
za mędrców i nazywano tak wszystkich tych, któ­
rzy badali naturę świata, a nazwa ta przetrwała do
czasów Pitagorasa. Ten — jak pisze słuchacz Pla­
tona, mąż szczególnie uczony, Heraklides z Pontu —
miał przybyć do Fliuntu i rozprawiać na pewne
tematy obszernie i uczenie z władcą Fliuntyjczy-
ków, Leonem. Dziwiąc się jego rozumowi i wymowie
Leon zapytał go, na jakiej umiejętności najbardziej
się opiera. Na to tamten odparł, że wprawdzie nie
zna żadnej umiejętności, jest jednak filozofem. Zdu­
miony tą nową nazwą, Leon zapytał, któż to są
Rozmowy tuskularukie 687

ci filozofowie i czymże różnią się oni od innych


ludzi. Pitagoras odrzekł na to, że wydaje mu się, 9
iż życie ludzkie przypomina ów zjazd, który się
odbywa z największą okazałością podczas uroczystych
igrzysk całej Grecji. Albowiem podobnie jak jedni
ubiegają się tamo sławę i zaszczytny wieniec, innych
zaś sprowadza chęć zarobku i zysku na kupnie lub
sprzedaży, a są też tacy, i to chyba najbardziej
szlachetni, którzy nie szukają ani poklasku, ani
zysku, lecz przybyli po to, żeby zobaczyć i pilnie
się przypatrzeć, co i w jaki sposób się tam odbywa,
tak samo i my przyszliśmy do tego życia z innego
życia i świata jak gdyby z jakiegoś miasta na jakiś
uroczysty zjazd, jedni, by służyć sławie, inni pie­
niądzom, a rzadko zdarzają się tacy, co za nic ma­
jąc wszystko, gorliwie dociekają istoty rzeczy: tych
on nazywa miłośnikami mądrości, to jest właśnie
filozofami. I tak jak tam najbardziej szlachetnie
jest tylko- przyglądać się, niczego dla siebie nie
zyskując, podobnie i w życiu oglądanie i poznawanie
istoty rzeczy znacznie przewyższa wszelkie inne za­
interesowania.
Atoli Pitagoras nie tylko nadał nazwę filozofii, ^
lecz również rozszerzył jej zadania. Kiedy po tej
rozmowie we Fliuncie przybył do Italii, wzbogacił
zarówno prywatne, jak i publiczne życie Grecji,
którą nazywamy Wielką, we wspaniałe urządzenia
i sztuki. Może jednak nadarzy się jeszcze okazja,
by mówić o jego nauce. Wszelako od najdawniej­
szych czasów aż do Sokratesa, który słuchał Ar-
chelausa, ucznia Anaksagorasa, filozofia badała
688 Rozmowy tutkulańskie

liczby i ruchy oraz zajmowała się zagadnieniem,


skąd wszystkie rzeczy biorą swój początek i dokąd
z powrotem wracają; pilnie też badano wielkość
gwiazd, odległość pomiędzy nimi, drogi i wszelkie
zjawiska niebieskie. Sokrates zaś pierwszy sprowa­
dził filozofię z nieba na ziemię, do miast, a nawet
do domów i zmusił, ażeby badała życie i obyczaje
ii oraz to, co dobre i złe. Jego różnorakie sposoby
rozumowania, różnorodność poruszanych zagadnień
i wielkość umysłu, uwiecznione we wspomnieniach
i pismach Platona, wydały wiele sekt filozoficznych
nie zgadzających się ze sobą. Z nich wybrałem przede
wszystkim tę, której moim zdaniem trzymał się So­
krates, mianowicie żeby ukrywać własne zdanie,
wyprowadzać innych z błędu i w każdej rozmowie
starać się dotrzeć do tego, co jest najbliższe prawdy.
Tego zwyczaju trzymał się z wielkim talentem i wy­
mową Kameades; często przeto przy innych oka­
zjach, a niedawno i w tuskulańskiej posiadłości
rozmawialiśmy właśnie zgodnie z tym zwyczajem.
Wysłałem ci już rozmowę z czterech dni spisaną
w poprzednich księgach. Piątego dnia zaś, kiedy za­
siedliśmy w tym samym miejscu, taki oto zapropo­
nowano temat rozmowy:
J2 Słuchacz: Moim zdaniem nie jest możliwe, by
cnota wystarczyła do szczęśliwego życia.
Marek: A jednak zapewniam cię, że mój Brutus
jest takiego zdania i nie bierz mi za złe, że jego
zdanie cenię znacznie wyżej niż twoje.
Słuchacz: Nie wątpię, teraz jednak nie chodzi
o to, jakie żywisz dla niego uczucie, lecz o to, co
Rozmowy tuskulańskie 689

myślisz w sprawie przed chwilą poruszonej przeze


mnie.
Marek: A więc zaprzeczysz, żeby cnota wystar­
czała do szczęśliwego życia?
Słuchacz: Niewątpliwie, zaprzeczę.
Marek: A czy cnota jest wystarczającą pomocą
do tego, by żyć uczciwie, przyzwoicie, w sposób
godny pochwały, słowem dobrze?
Słuchacz: Zapewne wystarczającą.
Marek: Czy możesz więc powiedzieć, że nie jest
nieszczęśliwy ten, co żyje źle, albo twierdzić, że
nie żyje szczęśliwie ten, co, jak przyznałeś, żyje
dobrze?
Słuchacz: Dlaczegóż bym nie mógł? Przecież na- 13
wet wśród mąk można żyć uczciwie, przyzwoicie,
w sposób godny pochwały i dlatego dobrze — jeśli
tylko zdajesz sobie sprawę, co w tej chwili znaczy
dla mnie „dobrze“ . Otóż znaczy tyle, co statecznie,
poważnie, mądrze, dzielnie. Te przymioty ujawniają
się nawet wśród katuszy, przez co życie nie jest
bardziej szczęśliwe.
Marek: Więc cóż? Szczęśliwe życie pozostaje sa­
motnie przed drzwiami i progiem więzienia, pod­
czas gdy stateczność, godność, odwaga, mądrość
i pozostałe cnoty wleczone są do kata i nie cofają
się przed żadną męką ani cierpieniem?
Słuchacz: Jeżeli chcesz tu czegoś dowieść, powi­
nieneś wyszukać jakieś nowe argumenty: te nie ro­
bią już na mnie żadnego wrażenia, nie tylko dlatego,
że są oklepane, lecz głównie dlatego, że tak jak
niektóre łagodne wina zupełnie nie działają, jeśli
C y c e r o — p is m a filo z o fic z n e t. III 44
690 Hozmowy tuskulańskie

je zmieszać z wodą, tak owe argumenty stoików bar­


dziej nas zachwycają, jeśli pijemy je w małych
dawkach, niż gdy się nimi opijamy. Na przykład
ten orszak cnót prowadzony na męki nasuwa
przed oczy bardzo wzniosłe widoki, tak iż wydaje
się, że życie szczęśliwe spiesznie ku nim podąży
u i nie zgodzi się ich opuścić. Gdy natomiast od­
wiedziesz duszę od tego obrazu i widoku cnót ku
rzeczywistości i prawdzie, to pozostanie wówczas
nagie pytanie, czy może być ktoś szczęśliwy wtedy,
gdy doznaje katuszy? Dlatego teraz o to zapytajmy.
Nie obawiaj się zaś, iż cnoty będą się uskarżały
i żaliły, że opuściło je życie szczęśliwe. Jeżeli bowiem
żadna cnota nie jest pozbawiona rozsądku, to właśnie
rozsądek dostrzega, że nie wszyscy ludzie dobrzy są
zarazem szczęśliwi, i przywodzi wiele wspomnień
o Marku Atyliuszu, Kwintusie Cepionie, Maniu-
szu Akwiliuszu; sam rozsądek też (o ile wolisz po­
woływać się raczej na obrazy niż na rzeczy) po­
wstrzymuje szczęśliwe życie, gdy ono usiłuje iść na
męki, i przeczy, by miało cokolwiek wspólnego z cier­
pieniem i udręką.
jj Marek: Łatwo godzę się na to, iż w ten sposób
mówisz, aczkolwiek nie jest to słuszne, żebyś ty
mi dyktował według swej woli, w jaki sposób mam
prowadzić rozmowę. Na razie zapytuję, czy powin­
niśmy uważać, że doszliśmy do jakichś wniosków
w poprzednich dniach?
Słuchacz: Z pewnością tak, i to do niejednego.
Marek: Jeżeli tak, tedy i to zagadnienie jest już
rozwiązane i w dodatku rozwiązane niemal zupełnie.
Rozmowy tuskulańskie 691

Słuchacz: Jakże to?


Marek: Ponieważ burzliwe poruszenia i niepokoje
duszy, wzbudzone i ujawnione przez nierozważny
popęd, odrzucają wszelkie wskazania rozumu, dru­
zgoczą więc doszczętnie życie szczęśliwe. Czyż może
nie być nieszczęśliwy ten, kto obawia się śmierci
albo cierpienia, z których jedno często się przydarza,
druga zaś zawsze grozi? A cóż dopiero, jeśli ten sam
człowiek, jak to się często dzieje, obawia się ubóstwa,
niesławy, hańby, kalectwa, a wreszcie niewoli (co
się zdarza nieraz nie tylko poszczególnym ludziom,
lecz i potężnym narodom): czy ktokolwiek, kto tego
się boi, może być szczęśliwy? A cóż dopiero ten, i6
kto nie tylko obawia się takich przeżyć na przy­
szłość, ale doznaje i podlega im obecnie? Do­
daj tu jeszcze wygnanie, żałobę, bezdzietność:
czy człowiek złamany tymi ciosami, udręczony
zmartwieniem, może w końcu nie stać się najbar­
dziej nieszczęśliwy? A czy nie nazwiesz z całą słusz­
nością najbardziej nieszczęśliwym tego, kogo wi­
dzimy, jak rozpłomieniony żądzą gwałtownie sięga
po wszystko z nienasyconą pożądliwością, a im
obficiej czerpie zewsząd przyjemności, tym gwał­
towniej i goręcej ich pragnie? Czy zaś nie jest tym
bardziej nieszczęśliwy, im bardziej szczęśliwy wy­
daje się sobie ten, kto porwany płochą i pustą we­
sołością wykrzykuje coś i lekkomyślnie skacze z ucie­
chy? A więc podobnie jak ci są nieszczęśliwi, tak
przeciwnie, szczęśliwi są ci, których nie niepokoją
żadne obawy, nie trapią żadne zmartwienia, nie pod­
niecają żadne żądze i nie wyniszczają żadne nad-
44*
692 Rozmowy tuskulamkie

mierne uciechy z wyczerpujących rozkoszy. Po­


dobnie jak przedstawiamy sobie ciszę morską w ten
sposób, iż żaden, nawet najmniejszy powiew nie
porusza fal, tak też poznajemy spokój duszy i stan
jej ukojenia po tym, iż nie może jej wzburzyć żaden
17 niepokój. Jeżeli tak jest, to dlaczego miałby nie być
szczęśliwy ten, kto uważa, że wszelkie ludzkie przy­
gody, jakie tylko mogą się zdarzyć, można znieść,
dzięki czemu nie ogarnia go ani lęk, ani troska,
0 ile także niczego nie pożąda i nie daje się unieść
jakiemuś marnemu zadowoleniu duszy? A jeżeli
sprawia to cnota, dlaczego nie miałaby ona sama
przez się czynić ludzi szczęśliwymi?
7 Słuchacz: Doprawdy nie można inaczej powie­
dzieć, jak tylko to, że ludzie, którzy się nie boją,
niczym się nie frasują, niczego nie pożądają, nie
dają się porwać żadnej niepohamowanej radości,
są szczęśliwi; zgadzam się tutaj z tobą. Natomiast
druga rzecz nie jest jeszcze ustalona ostatecznie.
Z poprzednich bowiem rozmów wynikło, że dusza
człowieka mądrego jest wolna od wszelkich niepo­
kojów.
18 Marek: Badania nasze dobiegają zatem końca;
zdaje się bowiem, iż rozwiązaliśmy zagadnienie.
Słuchacz: Coś tak się zdaje.
Marek: Jest to jednak zwyczajem matematyków,
nie filozofów. Gdy bowiem znawcy geometrii chcą
pouczyć o czymś, to przyjmują, iż jest już uznane
1 dowiedzione to, co z rzeczy uprzednio wyjaśnio­
nych dotyczy przedmiotu, i wykładają tylko to,
o czym poprzednio nic nie było napisane. Filozo­
Rozm owy hiskulańskie 693

fowie natomiast,gdyzajmują się jakimś zagadnieniem,


zbierają wszystko, co się do niego odnosi, nawet
jeśli gdzieś indziej było to już omówione. Gdyby
tak nie było, po cóż by stoik miał wiele rozprawiać,
gdyby go zapytano, czy cnota może wystarczyć do
szczęśliwego życia? Wystarczyłoby, gdyby odpo­
wiedział, iż już wyjaśnił, że nic nie jest dobre, jak
tylko to, co jest cnotliwe; gdy to już zostało udo­
wodnione, jasne jest, iż szczęśliwe życie zależy od
cnoty. Podobnie zaś jak to wynika z poprzedniego,
tak z niego wynika poprzednie; jeżeli mianowicie
szczęśliwe życie zależy od cnoty, to poza tym, co
jest cnotliwe, żadna inna rzecz nie jest dobra. A jed­
nak oni tak nie postępują; istnieją bowiem oddzielne
dzieła o tym, co cnotliwe, i o najwyższym stopniu
dobra; i chociaż z tych dzieł wynika, iż cnota ma
w sobie dostateczną siłę, by uczynić życie szczęśli­
wym, to jednak mówią o tym osobno. Każdą bo­
wiem rzecz, a zwłaszcza tak doniosłą, należy oma­
wiać, uciekając się do właściwych jej argumentów
i przykładów. Doprawdy nie myśl, że filozofia po­
wiedziała coś kiedyś wyraźniej lub dała bardziej
owocną czy doniosłą obietnicę. Bo i cóż ona obie­
cuje ! O , dobrzy bogowie, to, iż ten, co usłucha jej
praw, zawsze będzie uzbrojony przeciw atakowi
losu; w niej znajdzie oparcie, by żyć dobrze i szczę­
śliwie, słowem, by zawsze być szczęśliwym. Później
zobaczę, czy tego dokaże, tymczasem wysoko cenię
już to, że daje taką obietnicę. Kserkses, choć był
uprzywilejowany i szczodrze przez los obdarzony,
nie zadowalał się swoją jazdą i piechotą, mnó­
694 Rozmowy tuskulańskie

stwem okrętów oraz niezliczoną ilością złota


i obiecał nagrodę temu, kto wymyśli nową przy­
jemność; ale nawet i ta nowa nie przyniosła mu
zadowolenia: żądza bowiem nigdy nie osiąga kresu.
Podobnie i ja chciałbym skłonić kogoś nagrodą,
aby coś takiego powiedział, w co byśmy mocniej
uwierzyli niż w to, o czym mowa.
Słuchacz: Również i ja bym tego pragnął; o jedną
wszelako drobną rzecz chciałbym cię jeszcze zapytać;
zgadzam się, iż w tym, co mówiłeś, jedno z drugiego
wynika. Na przykład, podobnie jak z twierdzenia,
iż dobre jest tylko to, co cnotliwe, wynika, że cnota
czyni życie szczęśliwym, tak też z tego, że szczę­
śliwe życie zależy od cnoty, wynika, iż nic nie jest
dobre poza cnotą. Twój Brutus jednak, idąc za Ary-
stusem i Antiochem, tak nie myśli; on bowiem
mniema, że szczęśliwe życie zależy od cnoty, jeśli
nawet istnieje poza nią jakieś dobro.
Marek: Cóż z tego? Myślisz, że się opowiem prze­
ciw Brutusowi?
Słuchacz: Postąpisz tak, jak będziesz uważał: nie
moja to przecież rzecz dawać ci wskazówki.
Marek: A więc o tym, co komu odpowiada, po­
rozmawiamy kiedy indziej. Nieraz bowiem spiera­
łem się z Antiochem, a niedawno z Arystem, gdy
jako imperator bawiłem u niego w Atenach. Nie
zgadzałem się mianowicie z poglądem, że każdy
człowiek może być szczęśliwy, choćby spotkało go
coś złego; człowieka mądrego zaś może spotkać
coś złego, jeśli uznamy za nie dolegliwości ciała
i przeciwności losu. Odpowiadano mi na to (An-
Rozmowy tuskulańskie 695

tioch pisał o tym również w wielu miejscach swego


dzieła), że cnota sama przez się może uczynić życie
szczęśliwym, ale nie najszczęśliwszym, oraz że wiele
rzeczy otrzymuje nazwę ze względu na większość
swych składników, choćby nawet któregoś ze skład­
ników brakowało, na przykład siłę, zdrowie, bo­
gactwo, znaczenie, sławę oceniamy zależnie od ich
istoty, a nie każdego szczegółu; a podobnie i szczę­
śliwe życie, choćby nawet mu czegoś nie dostawało,
nosi jednak taką nazwę ze względu na to, co w nim
przeważa. Teraz nie jest to konieczne, by drobiaz­
gowo omawiać te rzeczy, choć zdaje mi się, iż nie­
zbyt konsekwentnie się o tym mówi. Nie rozumiem
mianowicie, czego by potrzebował człowiek szczę­
śliwy, żeby być bardziej szczęśliwym; jeżeli bo­
wiem czegoś mu brakuje, nie jest on nawet szczę­
śliwy. Jeśli zaś chodzi o pogląd, iż rzeczy noszą
swe nazwy zależnie od większości składników, to
nasuwa mi się taka wątpliwość: ponieważ dzielą ońi
rzeczy złe na trzy rodzaje, to jeżeli komuś dolega
wszelkie zło dwojakiego rodzaju, czyli wszelkie prze­
ciwności losu i cierpienia ciała, czy wówczas po­
wiemy, że niewiele mu brakuje do życia szczęśli­
wego, nie mówiąc już o życiu najszczęśliwszym?
Właśnie tego nie mógł obronić Teofrast. Gdy
bowiem uznał, iż cięgi, tortury, katusze, upadek
ojczyzny, wygnanie bezdzietnośćwogromnym stopniu
czynią życie nędznym i nieszczęśliwym, nie miał już
śmiałości mówić wzniośle i godnie, skoro myśli jego
były tchórzliwe i małoduszne. Nie chodzi teraz o to,
czy miał rację; w każdym razie był w zgodzie ze sobą.
696 Rozmowy tuskulańskic

Ja zaś nie lubię poprzestawać na krytyce wniosków,


jeśli przyjąłem przesłanki. Tymczasem nikt nie gani
tego najbardziej wytrawnego i uczonego filozofa,
gdy wyróżnia on trzy rodzaje dóbr; wszyscy nato­
miast atakują go przede wszystkim za jego książkę
o szczęśliwym życiu, w której wiele rozprawia o tym,
dlaczego ten, co doznaje męki i katuszy, nie może
być szczęśliwy. Uważa się nawet, iż w tej książce
powiedział, że życie szczęśliwe nie ma przystępu
do koła tortur (a jest to u Greków pewne narzędzie
do zadawania katuszy). Wprawdzie nigdzie tego wy­
raźnie nie mówi, ale jego nauka ma taki właśnie
25 sens. Jeżeli więc zgodziłem się z nim, iż należy uwa­
żać za zło cierpienia ciała i przeciwności losu, to
czyż mogę obrażać się na niego, gdy powiada, iż nie
wszyscy ludzie dobrzy są szczęśliwi, skoro to, co on
zalicza do zła, może dotknąć każdego dobrego
człowieka? Również wszyscy filozofowie oburzają
się w swych dziełach i wykładach na Teofrasta
za to, że w swoim dziele pod tytułem Kallistenes
pochwalił następujące zdanie:

Życiem rządzi los, a nie mądrość.

Twierdzą, że żaden filozof nie powiedział nic bar­


dziej bezdusznego. I mają rację, ja jednak myślę,
że trudno było powiedzieć coś bardziej konsekwent­
nego. Jeżeli bowiem tyle dóbr zależy od ciała i tyle
od rzeczy zewnętrznych, od przypadku i losu, to
czy nie należy uznać, że los, będący panem zarówno
rzeczy poza ciałem, jak i należących do ciała, nie
Rozmowy tuskulańskie 691

ma większej władzy niż rozum? A może raczej 26


pójdziemy śladem Epikura, którego powiedzenia są
nieraz znakomite? On bowiem nie dba o to, by jego
wypowiedzi były niezmienne i pomiędzy sobą zgodne.
Zachwala skromny tryb życia. I byłoby to rzeczy­
wiście godne filozofa, ale w ustach Sokratesa lub
Antystenesa, nie zaś u niego, który głosi, że naj­
wyższym dobrem jest rozkosz. Twierdzi, że nikt
nie może żyć przyjemnie, jeśli nie żyje zarazem
cnotliwie, mądrze i uczciwie. Trudno o zdanie
bardziej ważkie, bardziej godne filozofii, gdyby tych
samych określeń, „cnotliwie“, „mądrze“, „uczci­
wie“ , nie odniósł do przyjemności. Cóż piękniej­
szego niż powiedzenie, że los niewiele może uczynić
mędrcowi? Lecz czy nie mówi tego człowiek, który
uznał ból nie tylko za największe, ale nawet za je ­
dyne zło, i wtedy, gdy śmiało przeciwstawia się
losowi, całe jego ciało może być wydane na cier­
pienia? To samo w jeszcze piękniejszych słowach 27
wyraził Metrodor: „Schwytałem cię, losie, opano­
wałem i odciąłem wszelki do mnie dostęp, abyś
się nie mógł przybliżyć“ . Byłyby to wspaniałe słowa,
gdyby wypowiedział je Aryston z Chios albo stoik
Zenon, który nie uznawał żadnego zła poza tym,
co jest haniebne. Ale ty, Metrodorze, który umieści­
łeś wszelkie dobro we wnętrznościach i w szpiku
i ustaliłeś, że najwyższe dobro polega na silnej kon­
stytucji ciała i niezawodnej nadziei oraz że taka
będzie ona zawsze, ty odciąłeś losowi dostęp do sie­
bie? W jakiż to sposób? Przecież tego dobra możesz
być w każdej chwili pozbawiony.
698 Rozmowy tuskulańskie

Mimo to niedoświadczeni ludzie idą na lep tych


słów i dzięki tego rodzaju wypowiedziom bardzo
wielu jest takich ludzi. Lecz ten, kto bada rzecz
dociekliwie, winien nie tyle zwracać uwagę na to,
co ktoś mówi, ile na to, co powinien mówić. Weźmy
na przykład to przekonanie, którego bronię w ni­
niejszej rozmowie, że wszyscy ludzie dobrzy zawsze
są szczęśliwi. Jest rzeczą jasną, jakich ludzi nazy­
wam dobrymi; przecież nie tylko mądrymi, lecz
również dobrymi nazywam wszystkich ludzi, któ­
rzy są wyposażeni we wszelkie cnoty i nimi się
wyróżniają. Zobaczmy teraz, kogo należałoby na­
zywać szczęśliwym. Moim zdaniem tych, co doznają
rzeczy dobrych nie zamąconych żadnym złem. Gdy
więc nazywamy kogoś szczęśliwym, rozumiemy
przez to doskonałą pełnię dóbr z wyłączeniem
29 wszelkiego zła. Tej pełni cnota nie może zapewnić,
jeśli istnieje jeszcze jakieś dobro poza nią samą;
może się bowiem przydarzyć mnóstwo rzeczy złych,
jeśli za złe uważamy takie rzeczy, jak ubóstwo, brak
znaczenia, niskie pochodzenie, samotność, utratę
bliskich, ciężkie cierpienia ciała, utratę zdrowia,
kalectwo, ślepotę, zagładę ojczyzny, wygnanie
i wreszcie niewolę; tyle i tak dotkliwych ciosów
może spaść na człowieka mądrego (a może ich spaść
jeszcze więcej), sprowadza je bowiem przypadek,
który może się zdarzyć także mędrcowi. A jeżeli
są to rzeczy złe, to któż może zaręczyć, że człowiek
mądry będzie zawsze szczęśliwy, skoro mógłby do-
30 znać ich wszystkich naraz? Niełatwo tedy godzę
się z moim Brutusem i z naszymi wspólnymi nauczy-
Rozmowy tuskulańskie 699

cielami ani też ze słynnymi filozofami dawnymi,


Arystotelesem, Speuzypem, Ksenokratesem i Po-
lemonem, gdy zaliczając wyżej wymienione przy­
padki do złych, zarazem twierdzą, że człowiek mądry
zawsze jest szczęśliwy. Ci, których pociąga ten za­
szczytny i piękny tytuł, najbardziej godny Pitago­
rasa, Sokratesa i Platona, niechaj nakłonią duszę,
aby wzgardziła takimi dobrami, jak siła, zdrowie,
piękno, bogactwo, zaszczyty, wpływy, urzekającymi
ich swym blaskiem, i żeby za nic miała to, co jest
tym dobrom przeciwne; wtedy będą mogli wszem
wobec oświadczyć, że nie przeraża ich ani żaden
cios przez los zadany, ani opinia tłumu, ani cierpie­
nie, ani ubóstwo; że wszystko, co sobie cenią, za­
leży od nich samych i że nie ma nic poza ich możli­
wościami, co by zaliczali do dóbr. Na razie jednak 31
w żaden sposób nie można się zgodzić, by ci, których
słowa godne są wielkich i dostojnych mężów, jedno­
cześnie zaliczali do rzeczy złych i dobrych to samo,
co zalicza do nich pospólstwo. Żądny takiej chwały,
występuje Epikur; i on także — a nuż się uda —
głosi pogląd, że człowiek mądry zawsze jest szczęśliwy.
Pociąga go wspaniałość tego zdania, nigdy jednak
by tego nie powiedział, gdyby sam siebie rozumiał.
Cóż bowiem mniej się ze sobą zgadza, niż to, by
on, który mówi, że ból jest największym czy też je­
dynym złem, mniemał zarazem, że człowiek mądry
nękany przez ból, powie: „O , jakież to słodkie!“ .
Trzeba więc oceniać filozofów nie na podstawie ich
poszczególnych wypowiedzi, lecz wedle tego, czy
one są ze sobą zgodne.
700 Rozmowy tuskulańskie

Słuchacz: Chciałbyś, abym ci potakiwał. Bacz


jednak, by i tobie nie zabrakło konsekwencji.
Marek: Dlaczegóż to?
Słuchacz: Przeczytałem bowiem niedawno czwartą
księgę twojego dzieła O najwyższym dobru i złu:
wydawało mi się, że gdy występujesz w niej
przeciwko Katonowi, chcesz wykazać to, z czym
i ja się godzę, iż Zenon i perypatetycy tym tylko
się różnią, że używają nowych terminów; jeżeli
tak, to dlaczegóż by perypatetykom nie miało być
wolno mówić również, choćby to nawet było zgodne
z poglądem Zenona, że cnota rozporządza dosta­
teczną siłą, by uczynić życie szczęśliwym? Myślę,
że trzeba zwracać uwagę na rzecz, a nie na słowa.
Marek: W rozmowie ze mną opierasz się na do­
kumentach i powołujesz się na świadectwo tego, co
kiedyś powiedziałem lub napisałem. Postępuj tak
z innymi, którzy prowadzą rozmowę według usta­
lonych prawideł. Ja żyję z dnia na dzień; mówię
to, co w danej chwili pociągnęło mój umysł swoim
prawdopodobieństwem i dzięki temu sam jeden
jestem niezależny. Ponieważ jednak przed chwilą
mówiliśmy o konsekwencji, przeto sądzę, że w tym
miejscu nie należy dociekać, czy prawdziwe jest
zdanie Zenona i jego słuchacza Arystona, iż dobre
jest tylko to, co cnotliwe; przyjmijmy to za prawdę,
następnie domagajmy się, żeby całe życie szczęśliwe
oparł wyłącznie na cnocie. Zgódźmy się zatem cał­
kowicie z Brutusem, że człowiek mądry jest zawsze
szczęśliwy: on sam przekona się, jak dalece jest
konsekwentny; któż bowiem bardziej zasługuje na
Rozmowy tushdańskie 701

sławę za ten pogląd, niż ów mąż? M y zaś twierdźmy


stanowczo, że człowiek mądry jest również w naj­
wyższym stopniu szczęśliwy.
Jeżeli zaś nawet Zenon z Citium, jakiś przybłęda 12
i niezręczny twórca słów, wcisnął się, jak wi­
dać, do dawnej filozofii, to przecież jego wypo­
wiedzi stąd czerpią swoją powagę, że ich autorem
był Platon, w którego dziełach nieraz jest powie­
dziane, że nic nie można nazwać dobrem poza cnotą.
Na przykład w Gorgiaszu Sokrates, zapytany, czy
sądzi, żc Archelaus, syn Perdikkasa, który wówczas
uchodził za najbardziej wyróżnionego przez los, jest
szczęśliwy, odparł: „Nie wiem, bo nigdy z nim nie 35
rozmawiałem“ . — „Czyżbyś mówił to na serio?
Czy inaczej nie mógłbyś się o tym przekonać?“ —
„W żadnym wypadku“ . — „A więc nawet o wiel­
kim królu Persów nie możesz powiedzieć, czy jest
szczęśliwy?“ — „Jakże bym mógł, skoro nie wiem,
jak dalece jest to człowiek uczony i jak dalece
dobry“ . — „Jak to? Czy sądzisz, że szczęśliwe życie
od tego zależy?“ — „Tak właśnie sądzę, że ludzie
dobrzy są szczęśliwi, a ludzie źli nieszczęśliwi“ . —
„Archelaus jest więc nieszczęśliwy?“ — „Na pewno,
jeśli jest niesprawiedliwy“ . Czy nie widzimy, iż So- 36
krates uzależnia wszelkie życie szczęśliwe wyłącznie
od cnoty? A jak on mówi w Mowie pogrzebowej? *
„Albowiem — powiada — ten człowiek najlepiej
jest przygotowany do życia, który wszystko, co przy­
czynia się do szczęścia, uzależnia tylko od siebie,

* Tzn. w dialogu Menexenos. (Przyp. tłumacza).


702 Rozmowy taskulańskie

a nie od pomyślnego lub niepomyślnego losu innych


ludzi i od ich zmiennego powodzenia. Taki człowiek
jest opanowany, dzielny, mądry, nawet jeśli po­
niesie jakąś stratę; zwłaszcza jeśli mu się dziecko
urodzi czy ktoś umrze, posłuszny będzie swym daw­
nym zasadom i ani nie będzie zbytnio się cieszył,
ani zbytnio smucił, zawsze bowiem całą nadzieję
będzie pokładał w samym sobie“ . Otóż cały mój
wykład będzie się wywodził z tej nauki Platona,
jak gdyby z jakiegoś świętego i błogosławionego
źródła.
l3^ Od czego więc mogę zacząć lepiej jeśli nie od
wspólnej naszej rodzicielki, natury? Wszystko, co­
kolwiek ona zrodziła, nie tylko zwierzę, lecz również
to, co wyrosło z ziemi i wspiera się na korzeniach,
jest z jej woli doskonałe. Tak więc drzewa i winna
latorośl oraz rośliny jeszcze niższe i nie mogące się
wznieść ponad ziemię, jedne są zawsze zielone,
38 inne, w zimie ogołocone z liści, zazieleniają się w po­
rze wiosennej, gdy ogrzeje je słońce. I nie ma rośliny,
która by z wewnętrznego popędu i dzięki zawartym
w sobie zalążkom nie rosła, nie wydawała kwiatów
albo owoców czy jagód i aby we wszystkim, jeżeli
tylko nie przeszkodzi jakaś obca siła, nie była do­
skonała. Jeszcze łatwiej jednak możemy dostrzec
moc samej natury w zwierzętach, natura bowiem
obdarzyła je czuciem. Ponadto zechciała ona, by
jedne zwierzęta, pływając, zamieszkiwały wody,
inne, latając, korzystały z przestworzy nieba, inne
pełzały, a jeszcze inne chodziły. Spośród tych ostat­
nich jedne chodzą samotnie, inne żyją gromadnie.
Rozmowy tuskulańskie 703

Jedne są dzikie, inne zaś oswojone, a niektóre


ukryte głęboko w ziemi. A przy tym każde z nich
ma własne zadanie i nie mogąc zmienić swojego ży­
cia na życie innego stworzenia i zachowuje się zgod­
nie z prawem natury. Podobnie zaś jak każdemu
zwierzęciu natura dała inną cechę szczególną, którą
każde zachowuje jako sobie właściwą i z którą się
nie rozstaje, tak też człowieka obdarzyła czymś
o wiele bardziej wspaniałym; chociaż wspaniałymi
można nazwać te rzeczy, które dadzą się z czymś
porównać, to duszy ludzkiej, będącej częścią bo­
skiego ducha, nie można porównać z niczym in­
nym, chyba tylko z samym Bogiem, o ile godzi się
tak powiedzieć. Jeżeli więc ta dusza jest starannie 3 9
ukształtowana i jeżeli ma wzrok tak bystry, że nie
daje się omamić złudzeniom, to staje się ona dosko­
nałym umysłem, czyli doskonałym rozsądkiem, co
jest zarazem cnotą. Jeżeli zaś szczęsna jest każda
rzecz, której nic nie brakuje i która osiągnęła swoją
pełnię, co jest właściwe cnocie, to na pewno wszyscy
ludzie, którym cnota przypada w udziale, są szczę­
śliwi.
I właśnie do tego miejsca jestem w zgodzie z Bru­
tusem, to jest z Arystotelesem, Ksenokratesem,
Speuzypem i Polemonem. Mnie się jednak wydaje, 40
że tacy ludzie są nawet w najwyższym stopniu szczę­
śliwi. Czegóż bowiem brakuje do szczęśliwego ży­
cia temu, kto polega na własnych dobrach? Albo
czyż może być szczęśliwy, kto im nie dowierza?
A musi im nie dowierzać ten, kto wyróżnia tych 14
dóbr trzy rodzaje. Któż bowiem może zaufać sile
704 Rozmowy tuskulańskie

ciała lub stałości losu? A przecież nikt nie może


być szczęśliwy, jeśli dobro nie jest pewne, niezmienne
i trwałe. Jakże więc jest z tymi dobrami? Zdaje
mi się, że to do nich można zastosować powiedzenie
Lakończyka, który rzekł do jakiegoś kupca, prze­
chwalającego się, iż porozsylał okręty na wszystkie
wybrzeża morskie: „Nie jest godne pożądania szczę­
ście, zależne od lin okrętowych“ . Któż wątpi, że
nie przyczynia się do życia szczęśliwego to, co mo­
żemy utracić? Wszak nic takiego, co się składa na
życie szczęśliwe, nie powinno usychać, ulegać zni­
szczeniu, ginąć. Bo kto będzie się obawiał, aby
któregoś z tych dóbr nie postradać, ten nie będzie
mógł być szczęśliwy. Przyjmujemy bowienf, że czło­
wiek szczęśliwy jest tak bezpieczny, niezwyciężony,
obwarowany i pewny, iż nie żywi już nie tylko ma­
łej, lecz zgoła żadnej obawy. Przecież podobnie jak
niewinnym nazywamy nie tego, kto jest winien tylko
trochę, lecz tego, kto nie ma żadnej winy, tak też
za człowieka nie znającego obawy należy uważać
nie tego, kto się trochę obawia, lecz tego, kto jest
zupełnie wolny od obaw. A czymże innym jest
męstwo, jeśli nie taką postawą duszy, iż jest ona
nieustraszona w obliczu zbliżającego się niebez­
pieczeństwa, odporna na trud i ból i daleka od
wszelkiej obawy? Nie byłoby tak z pewnością, gdyby
wszelkie dobro nie polegało wyłącznie na szlachet­
ności. Bo jakże by ktoś, komu grozi lub może zagra­
żać mnóstwo rzeczy złych, potrafił zachować ten
najbardziej upragniony i pożądany spokój ducha
(a spokojem ducha nazywam tutaj wolność od
Rozmowy iuskulamkie 705

zmartwienia będącą podstawą szczęśliwego życia)?


I czy ktoś potrafiłby być dumny i odważny i za nic
mieć wszystko, co się może człowiekowi przydarzyć,
jak domagamy się tego od człowieka mądrego, jeśliby
nie był przekonany, że wszystko, co sobie ceni, zależy
jedynie od niego? Podobno, kiedy Filip groził listownie
Lacedemończykom, iż przeszkodzi wszystkim ich
zamiarom, zapytali, czy przeszkodzi im również
umrzeć? A czyż nie łatwiej niż całe państwo napotkać
pojedynczego człowieka z takim hartem ducha?
A gdy do tego męstwa, o którym mówię, dodamy
powściągliwość, która trzyma na wodzy, wszelkie
żądze, cóż może do szczęśliwego życia brakować
temu, kogo męstwo uwalnia od zmartwienia i obawy,
a powściągliwość oddala od żądzy i nie pozwala
nadmiernie się cieszyć? Dowiódłbym, że to jest
dzieło cnoty, gdybym w poprzednich dniach już
tego nie wykazał. Następnie, ponieważ niepokoje
czynią nas nieszczęśliwymi, stany spokoju natomiast
czynią życie szczęśliwym i ponieważ przyczyna nie­
pokoju jest dwojaka, jako że zmartwienie i obawa
wiążą się z oczekiwanym złem, a przesadna ucie­
cha i żądza z błędnym wyobrażeniem o rzeczach
dobrych, wszystko to zaś jest niezgodne z rozwagą
i rozsądkiem, to czy się zawahasz nazwać szczęśli­
wym człowieka, o którym będziesz wiedział, że jest
wyzwolony, wolny i niezależny od tych tak do­
kuczliwych, a tak pomiędzy sobą skłóconych i ze
sobą sprzecznych niepokojów? A przecież taki
zawsze jest człowiek mądry; jest on więc zawsze
szczęśliwy.
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t. I I I 45
706 Rozmowy tuskulańskie

Wszelkie dobro jest też przyjemnej a to, co jest


przyjemne, zasługuje, by je ujawnić i ukazać; co
zaś jest takie, jest również chlubne; jeżeli zaś coś
jest chlubne, to jest na pewno godne pochwały;
a to, co jest godne pochwały, jest też z pewnością
cnotliwe; zatem to, co jest dobre, jest cnotliwe.
44 Nawet nasi przeciwnicy nie nazywają cnotliwymi
tych rzeczy, które zaliczają do dobrych: jedynym
tedy dobrem jest to, co jest zgodne z cnotą. Nie
można zatem nazywać dobrem i za takie uważać
czegoś, co posiadając w obfitości moglibyśmy być
4 5 bardzo nieszczęśliwi. Czy wątpisz, że człowiek
zdrowy, silny, piękny, o bystrych i nie przytępio­
nych zmysłach, a jeżeli chcesz, to ponadto zręczny
i zwinny, obdarzony bogactwem, zaszczytami, wła­
dzą, znaczeniem; otóż jeżeli człowiek, który ma te
rzeczy, będzie zarazem niesprawiedliwy, niepo­
wściągliwy, słabego charakteru, a więc bez charak­
teru, czy zawahasz się powiedzieć, że jest on nie­
szczęśliwy? Cóż to zatem za dobra, które posiadając
można być w największym stopniu nieszczęśliwym?
Zastanówmy się, czy aby życia szczęśliwego nie na­
leży budować z podobnych do niego składników,
tak jak stos zboża składa się z ziaren tego samego
rodzaju. Jeżeli tak jest, życie szczęśliwe powstaje
z rzeczy dobrych, które jedynie są zgodne z cnotą;
jeżeli zmieszano je z czymś, co nie jest do nich po­
dobne, to nie będzie mogło z nich powstać nic cnotli­
wego. A czyż możemy sobie wówczas wyobrazić
życie szczęśliwe? Oczywiście każda rzecz, jeśli jest
dobra, zasługuje na to, by o nią zabiegać; jeśli zaś
Rozmowy tuskulańskie 707

o nią zabiegamy, to ją z pewnością cenimy; jeśli zaś


cenimy, to uważamy za miłą i przyjemną; ma więc
z konieczności swoją wartość. Jeżeli tak jest, zasłu­
guje na pochwałę; wszelkie dobro bowiem na nią
zasługuje; a zatem jednym dobrem jest to, co jest
zgodne z cnotą. Jeżeli nie będziemy trzymać się
tego przekonania, to wiele rzeczy będziemy musieli
uznać za dobra. Nie mówię tu o bogactwie, którego
nie zaliczam do dóbr, gdyż może je posiadać każdy,
choćby na to nie zasługiwał, nie każdy zaś może
posiadać to, co jest dobrem. Nie mówię również
o rozgłosie i popularności, jaka rodzi się ze zgodnej
opinii ludzi głupich i nieuczciwych. I ostatecznie
przyjdzie mi uznać za dobro te rzeczy mało ważne,
jak zęby dostatecznie białe, piękne oczy, świeże
rumieńce i to, co chwali Antyklea, myjąc nogi
Ulissesa:
Łagodność głosu, delikatność ciała.

Ale jeżeli to uznamy za dobre, jakaż wówczas bę­


dzie różnica między poważnym i wzniosłym zdaniem
filozofa a opinią pospólstwa i wrzawą głupców?
,,Lecz przecież stoicy uważają za pożyteczne lub cenne
te same rzeczy, które perypatetycy uważają za do­
bra“ . Tak, ale nazywając je dobrami bynajmniej
nie twierdzą, że dzięki nim życie jest w pełni szczę­
śliwe. Perypatetycy natomiast sądzą, że bez nich
żadne życie nie jest szczęśliwe, albo przynajmniej
twierdzą, że jeżeli jest szczęśliwe, to na pewno nie
jest szczęśliwe w najwyższym stopniu. M y zaś
chcemy, żeby było w pełni szczęśliwe i w tym umac-
45 *
708 Rozmowy tuskulańskie

nia nas znane rozumowanie Sokratesa. On pierwszy


spośród filozofów rozumował bowiem następująco:
Człowiek jest taki, jaką jest jego dusza, a jaki jest
sam człowiek, taka też jest jego mowa; do mowy
z kolei podobne są czyny, do czynów życie; dusza
człowieka dobrego zaś jest godna pochwały; a więc
i życie dobrego człowieka jest godne pochwały;
a skoro jest godne pochwały, to jest cnotliwe; i tak
oto dochodzimy do wniosku, że życie ludzi dobrych
jest szczęśliwe. I naprawdę — na bogów i ludzi! —
czyżbyśmy nie dość przekonali się o tym w naszych
poprzednich rozmowach i czyżbyśmy dla przyjem­
ności oraz zabicia czasu rozmawiali o tym, że czło­
wiek mądry jest zawsze wolny od wszelkiego pod­
niecenia duszy, które nazywam niepokojem, i że
w duszy jego zawsze panuje najbardziej błogi spo­
kój? Czy więc człowiek powściągliwy, stateczny,
wolny od obawy, od zmartwienia, od wszelkiej
czczej wesołości i od żądzy nie jest szczęśliwy? A taki
jest przecież zawsze człowiek mądry; jest więc
zawsze szczęśliwy. A dalej, czyż człowiek dobry nie
może przyrównywać wszystkiego, co czyni i myśli,
do tego, co jest godne pochwały? Przyrównuje zaś
wszystko do życia szczęśliwego; szczęśliwe życie
jest tedy godne pochwały. Ale nic bez cnoty nie jest
godne pochwały: zatem życie staje się szczęśliwe
dzięki cnocie. Lecz do takiego wniosku dojść można
również w sposób następujący: i w życiu nieszczę­
śliwym, i w takim, które nie jest ani szczęśliwe, ani
nieszczęśliwe, nie ma nic chwalebnego ani nic
chlubnego. Niejedno natomiast życie jest chwalebne
Rozmowy tuskulańskie 709

i chlubne, a więc może ono służyć za przykład, jak


życie Epaminondasa:
Za moją radą umniejszono sławę Lakończyków

i Scypiona Afrykańskiego:
Od miejsca, gdzie słońce się wznosi nad meotyjskie błota, /

Nikt nie dorównał mi czynami.

Jeżeli tak jest, to warto się szczęśliwym życiem


chlubić, chwalić je i stawiać za wzór; nie ma bo­
wiem nic innego, co by warto chwalić i stawiać za
wzór. Gdy już przyjęliśmy takie założenia, to poj­
mujesz, co z nich wynika: gdyby bowiem życie
cnotliwe nie było zarazem szczęśliwe, to coś innego
musiałoby być lepsze niż szczęśliwe życie. Na pewno
powiedziano by, że to, co jest cnotliwe, jest lepsze;
będzie zatem coś lepszego, niż szczęśliwe życie.
Czyż może być twierdzenie bardziej opaczne? Więc
cóż? Jeżeli przyznajemy, iż wady wystarczają, by
życie uczynić nieszczęśliwym, to czy nie musimy
przyznać, że podobnie cnota wystarcza, by życie
było szczęśliwe? Z przeciwnych zdań bowiem wy­
nikają przeciwne wnioski.
Tu zastanawiam się nad znaczeniem owej słynnej
wagi Krytolausa, który położywszy na jednej szali
dobra duchowe, a na drugiej cielesne i zewnętrzne,
utrzymywał, że ta pierwsza przeważy, choćby na
drugiej położono ziemię i morza. Cóż więc powstrzy­
muje tego myśliciela albo najpoważniejszego filo­
zofa Ksenokratesa, który cnotę tak bardzo wywyższa,
wszystko inne zaś poniża i odrzuca, iż nie uzależniają
710 Rozmowy tuskulańskie

oni od cnoty nie tylko szczęśliwego, lecz nawet


52 w najwyższym stopniu szczęśliwego życia? Przecież
jeżeli się tego nie czyni, to w ślad za tym cnoty
niszczeją. Jeśli bowiem jakiegoś człowieka ogarnia
zmartwienie, musi go również ogarniać obawa
(obawa jest bowiem pełnym niepokoju oczekiwa­
niem przyszłego zmartwienia); a kogo ogarnia
obawa, tego ogarnia też bojaźń, lękliwość, trwoga,
tchórzostwo; zdarza się również, że taki nieraz im
ulega i nie myśli, iż do niego odnosi się słynna
przestroga Atreusza:
W życiu trzeba się tego nauczyć, by nie znać, co klęska.

Taki zaś człowiek, jak ten, o którym mówiłem,


ulegnie i nie tylko poniesie klęskę, lecz nawet sta-
53 nie się niewolnikiem. M y natomiast twierdzimy, że
cnota jest zawsze wolna, zawsze niezwyciężona;
w przeciwnym razie nie ma cnoty. Lecz jeżeli cnota
daje wystarczającą siłę, by żyć dobrze, to daje ją
również, by żyć szczęśliwie. Bo na pewno cnota
daje nam wystarczającą moc, żebyśmy żyli dzielnie;
a zatem, byśmy również żyli wielkodusznie, a nawet
byśmy nigdy nie ulegali żadnej obawie i byli zawsze
niezwyciężeni. Stąd wynika, że niczego nie byłoby
nam żal, niczego by nam nie brakowało, nic by nie
stało na przeszkodzie: wszystkiego mielibyśmy w obfi­
tości i wszystko układałoby się doskonale i pomyślnie,
a więc szczęśliwie. A przecież cnota wystarcza, żeby
żyć dzielnie: zatem wystarcza również, by żyć szczę-
54 śliwie. O ile bowiem głupota, chociaż osiągnie to,
czego pragnęła, nie uważa jednak, że osiągnęła do­
Rozmowy tuskulańskie 711

syć, o tyle mądrość jest zawsze zadowolona z tego,


co jest, i nigdy na swój los nie narzeka.
Czy nie uważasz, że takim właśnie był jedyny
konsulat Gajusa Leliusza, właśnie ten po porażce
doznanej w poprzednich wyborach (choć, gdy czło­
wiek mądry i dobry, jakim był on właśnie, prze­
padnie w wyborach, to raczej naród doznaje po­
rażki od dobrego konsula, niż konsul od narodu)?
Czy byś wolał, mając możność, sprawować konsu­
lat jeden raz jak Leliusz, czy też cztery razy tak jak
Cynna? Nie wątpię, co mi odpowiesz. Wiem tedy,
komu zaufałem. Nie zadałbym tego pytania byle
komu; ktoś inny bowiem może by odpowiedział,
że przenosi nie tylko cztery konsulaty nad jeden,
lecz nawet jeden dzień konsulatu Cynny nad całe
lata życia wielu sławnych mężów. Gdyby Leliusz
tknął kogoś palcem, to by mu to wynagrodził.
Tymczasem Cynna kazał ściąć głowę swojemu ko­
ledze w konsulacie Gnejusowi Oktawiuszowi, a także
Publiuszowi Krassusowi i Lucjuszowi Cezarowi,
najznakomitszym ludziom, których zalety znane
były w czasie pokoju i wojny, Markowi Antoniu­
szowi, najwymowniejszemu ze wszystkich ludzi, ja ­
kich znałem, Gajusowi Cezarowi, którego uważam
za wzór wykształcenia, dowcipu, uprzejmości
i wdzięku. Czy był szczęśliwy ten, co pozbawił ich
życia? Mnie się wydaje, że przeciwnie, był nie­
szczęśliwy, i to nie tylko dlatego, iż to uczynił, lecz
również dlatego, iż tak się zachował, jak gdyby
wolno mu było tak postąpić; (wprawdzie nikomu
nie wolno źle czynić, ale potocznie używamy tego
712 Rozmowy tuskulańskie

błędnego zwrotu: mówimy bowiem, że jest nam


wolno, jeśli jesteśmy w możności to uczynić). Kiedy
więc Gajus Mariusz był bardziej szczęśliwy — czy
wtedy, gdy podzielił z kolegą Katulusem, prawie
drugim Leliuszem (bo uważam, że był bardzo po­
dobny do niego), sławę zwycięstwa nad Cymbrami,
czy wtedy, gdy jako zwycięzca w wojnie domowej
odpowiadając krewnym Katulusa proszącym go
0 łaskę, nie raz, lecz kilka razy z gniewem odpo­
wiedział: „Niech umrze“? Szczęśliwszy wydaje mi
się ten, co usłyszał te niegodziwe słowa, niż ten,
co wydał tak zbrodniczy rozkaz. Bo podobnie jak
lepiej jest doznać krzywdy niż ją wyrządzić, tak też
lepiej jest wyjść nawet nieco naprzeciw zbliżającej
się śmierci, jak to uczynił Katulus, niż śmiercią
takiego męża przyćmić sześć swoich konsulatów
1 splamić ostatnie chwile swojego życia, jak to
uczynił Mariusz.
57 Dionizjusz przez trzydzieści osiem lat był tyra­
nem Syrakuzańczyków, władzę zaś zdobył w wieku
lat dwudziestu pięciu. Jakżeż piękne miasto i jak
bogate państwo trzymał w jarzmie niewoli! A prze­
cież wiarogodni pisarze podają w swych pismach,
że bardzo był umiarkowany w jedzeniu, zręczny
i przedsiębiorczy w załatwianiu spraw, niemniej
jednak z natury złośliwy i niesprawiedliwy: dlatego
w oczach tych, którzy rzeczy oceniają prawdzi­
wie, musiał uchodzić za nieszczęśliwego. Zaiste,
nawet wtedy, gdy był przekonany, że wszystko leży
ss w jego mocy, nie osiągał tego, czego pragnął. Cho­
ciaż wywodził się ze szlachetnych rodziców i ze
Rozmowy tuskulańskie 713

znakomitego rodu (co prawda różnie o tym mówią


różni pisarze) i pozostawał w zażyłości z wielu ró­
wieśnikami oraz utrzymywał stosunki z wielu krew­
niakami, a nawet greckim zwyczajem miał kilku
ulubionych młodzieńców, to jednak nie ufał żadnemu
z nich i straż nad swoją osobą powierzał tym, któ­
rych powybierał jako niewolników z zamożnych ro­
dzin i których sam wyzwolił, oraz jakimś przybyszom
i dzikim barbarzyńcom. Tak oto owładnięty żądzą
władzy sam siebie zamknął w więzieniu. Ba, nawet
żeby żadnemu fryzjerowi nie powierzać swej szyi,
córki swoje nauczył golić: tak więc królewskie
dziewczęta, parając się brudnym i godnym niewol­
ników rzemiosłem, goliły brodę i strzygły włosy
ojca; ale nawet im, gdy już dorosły, odebrał żelazne
przybory i zarządził, żeby opalały mu brodę i włosy
rozżarzonymi łupinami orzechów. Gdy przychodził
w nocy do swoich żon, a miał ich dwie, poddankę
Aristomachę i Doris z Lokris, najpierw dokładnie
wszystko przeglądał i przetrząsał. Łoże zaś otoczył sze­
rokim rowem i zbudował drewniany mostek, który
sam po zamknięciu drzwi odsuwał na bok. Na zgro­
madzeniach przemawiał zawsze z wysokiej wieży,
nie odważał się bowiem stanąć na zwyczajnych
mównicach. A kiedy chciał grać w piłkę (a miał
do tej gry zamiłowanie) i zdejmował tunikę, po­
wierzał podobno miecz ukochanemu młodzieńcowi.
Gdy kiedyś przy tej okazji któryś z domowników
żartem powiedział: „Temu niechybnie powierzasz
swoje życie“ , a młodzieniec uśmiechnął się na to,
kazał obydwu zabić: jednego dlatego, iż wskazał,
714 Rozmowy luskulańskie

w jaki sposób można go zgładzić, drugiego zaś dla­


tego, że uśmiechem pochwalił te słowa. Tak bardzo
jednak bolał nad tym uczynkiem, iż niczego chyba
boleśniej nie przeżył; wydał bowiem na śmierć
człowieka, którego gorąco kochał. Tak to żądze
ludzi niepohamowanych są ze sobą zawsze skłócone:
jeśli pójdziemy za jedną, trzeba opierać się drugiej.
Co prawda tyran ten sam ocenił, jak był szczęśliwy
Gdy bowiem jeden z jego pochlebców, Damokles,
wspomniał w rozmowie o jego wojsku, potędze,
majestacie, władzy, obfitości dóbr, przepychu kró­
lewskich pałaców i dodał, że nikt nad niego nie był
nigdy bardziej szczęśliwy, ten odrzekł: „Skoro moje
życie tak ciebie zachwyca, może zechcesz, Damo-
klesie, sam go zakosztować i zaznać mojej doli“?
Gdy tamten się zgodził, kazał ułożyć go na zło­
tej sofie, zasłanej najpiękniej utkanym kobier­
cem zdobnym we wspaniałe wzory oraz zastawił
liczne stoły cyzelowanym srebrem i złotem; następ­
nie rozkazał, by wokół stołu stanęli chłopcy wyjąt­
kowej urody i by usługiwali mu na każde skinienie.
Przyniesiono wonne olejki, wieńce, zapalono ka­
dzidła; zastawiono stoły najbardziej wyszukanymi
potrawami: Damokles zdawał się uszczęśliwiony.
Wśród tego przepychu Dionizjusz rozkazał spuścić
z sufitu błyszczący miecz uwiązany na końskim
włosiu tak, iż zawisł nad karkiem owego szczę­
śliwca. I oto Damokles nie patrzy już na pięknych
służących ani na kunsztowne srebro i nie sięga ręką
do stołu; wieńce same spadły mu z głowy; w końcu
błagał tyrana, by pozwolił mu odejść, nie chce już
Rozmowy tuskulańskie 715

bowiem być szczęśliwy. Czy nie dość jasno dowiódł


Dionizjusz, iż nie ma szczęścia dla tego, nad kim
zawsze wisi jakaś groza? Ale nie było to już w jego
mocy, przywrócić sprawiedliwe rządy, wrócić pod­
danym wolność i prawa; albowiem jako lekkomyślny
młodzieniec popełnił takie błędy, że nie mógłby oca­
leć, gdyby zaczął zdrowo myśleć. Jak dalece zaś oba­
wiał się niewierności przyjaciół i jak bardzo brak ich
odczuwał, okazał w znanej sprawie dwóch pitago-
rejczyków; mianowicie gdy jeden ręczył swoją osobą
za przyjaciela skazanego na śmierć, a drugi stawił
się w godzinie wyznaczonej na wykonanie wyroku,
by uwolnić swego poręczyciela, Dionizjusz powie­
dział: „Obym mógł się przyłączyć do was jako
trzeci przyjaciel!“ Jakże nieszczęśliwy był człowiek,
który musiał obywać się bez przyjaciół, bez życia
towarzyskiego, bez poufałej nawet rozmowy, zwła­
szcza że od dzieciństwa pobierał nauki, kształcił
się w szlachetnych sztukach, miał wielkie zamiło­
wanie do muzyki i pisał tragedie — mniejsza o to,
czy dobre; w tej bowiem sztuce bardziej niż w in­
nych każdy uważa, że piękne jest to, co własne,
i nie znałem dotychczas poety (a łączyła mnie przy­
jaźń z Akwiniuszem), który by sam siebie nie uważał
za najlepszego; tak to jest z nimi: tobie sprawiają
przyjemność twoje utwory, mnie zaś moje. Powróćmy
jednak do Dionizjusza; brak mu było ogłady i kul­
turalnego sposobu życia; przestawał ze zbiegami,
złoczyńcami, barbarzyńcami; nikogo, kto był go­
dzien wolności czy też w ogóle chciałby być wolny,
nie uważał za swojego przyjaciela.
716 Rozmowy tuskulańskic

£3 Nie będę już porównywał jego życia, nad które


trudno mi sobie wyobrazić coś bardziej odstręczają­
cego, nieszczęśliwego i wstrętnego, z życiem Pla­
tona czy Archytasa, ludzi uczonych i prawdziwie
mądrych. Wskrzeszę z prochu i przywołam do mier­
niczego pręta człowieka niepozornego, pochodzącego
z tego samego miasta, lecz żyjącego wiele lat później,
mianowicie Archimedesa. Gdy byłem kwestorem,
odszukałem jego grób, którego Syrakuzańczycy nie
znali i twierdzili, że w ogóle go nie ma; grób ze­
wsząd otoczony i pokryty ciernistymi krzakami
i gęstwiną. Wiedziałem bowiem, że na jego na­
grobku było wypisanych kilka wierszy sześciosto-
powych, które pamiętałem i które mówiły, iż na
r,5 szczycie nagrobka znajduje się kula i walec. Otóż
gdy już wszystko dokładnie obejrzałem (przy bra­
mie agrygentyńskiej znajduje się bowiem bardzo
wiele grobów), zwróciłem uwagę, iż z gęstwiny wy­
staje jakby jakiś słupek i że na nim znajduje się coś
w kształcie kuli i walca. Oznajmiłem zaraz Syra-
kuzańczykom (a byli ze mną najprzedniejsi), że
zapewne znalazłem to, czego szukałem. Wysłani
66 z sierpami słudzy oczyścili i odsłonili miejsce. Gdy
utorowano nam drogę, zbliżyliśmy się ku cokołowi;
ukazał się napis, w którym prawie do połowy za­
tarte były ostatnie wiersze. Tak więc najznako­
mitsze miasto Grecji, a niegdyś również nąjbardziej
uczone, nie znałoby grobu najmądrzejszego ze swych
obywateli, gdyby go im nie pokazał człowiek z Ar-
pinum. Powróćmy jednak do tematu. Czy ktokol­
wiek na świecie, jeśli choć trochę ma do czynienia
Rozmowy tuskulańskic 717

z muzami, to jest z kulturą i nauką, nie wolałby być


tym matematykiem aniżeli tamtym tyranem? Je­
żeli zaś interesuje nas życie tych ludzi i działalność, to
0 ile myśli pierwszego zaprzątały naukowe badania,
przy czym cieszył się on swoją w nich biegłością,
co jest najsłodszym pokarmem duszy, to myśli dru­
giego zaprzątały zbrodnie i krzywdy oraz trwoga
we dnie i w nocy. Porównajmy z nim z kolei De-
mokryta, Pitagorasa, Anaksagorasa; jakie królestwa
1 bogactwa przeniósłbyś nad ich zajęcia i płynące
stąd rozkosze? Przecież to, co jest najlepsze, to, czego
poszukujesz, musi się znajdować w najlepszej cząstce
człowieka. A cóż jest w człowieku lepszego niż umysł
roztropny i bystry? Z jego dóbr należy więc ko­
rzystać, jeśli chcemy być szczęśliwi, a dobrem umy­
słu jest cnota; ona tedy musi stanowić istotę szczę­
śliwego życia. Dlatego też to wszystko, co jest
wspaniałe, szlachetne i doskonałe, jest pełne radości,
o czym już wspomniałem, ale należy powiedzieć
o tym trochę więcej; z drugiej strony, skoro jest
to oczywiste, że życie staje się szczęśliwe dzięki
nieprzerwanej i pełnej radości, to z tego wynika,
że powstaje ono dzięki cnocie.
Aby jednak nie być gołosłownym przedstawimy
pewne jakby przykłady z doświadczenia, które
lepiej (nam pozwolą to poznać i zrozumieć. Przy­
wołajmy na myśl jakiegoś człowieka wyróżniają­
cego się dużą wiedzą i jia chwilę zatrzymajmy
go w wyobraźni. Przede wszystkim musi to być
człowiek wybitnie zdolny, cnota bowiem niechętnie
idzie w parze z tępym umysłem; następnie winien
718 Rozmowy tuskulańskie

gorąco chcieć poznać prawdę. Przyniesie mu to


trojakie plony duchowe: po pierwsze, będzie po­
znawał i wyjaśniał zjawiska natury; po drugie, roz­
różniał rzeczy, których należy pożądać i których
należy unikać, oraz wskaże, jak trzeba żyć; po
trzecie, potrafi rozstrzygać, co z czego wynika, a co
jest ze sobą sprzeczne, to bowiem decyduje zarówno
o subtelności naszego rozumowania, jak i o trafności
69 sądu. Jakże wielkiej radości musi doznawać dusza
człowieka mądrego, która w dzień i w nocy o tym
rozmyśla! Oto na przykład poznała ruch i obroty
całego świata i zobaczyła, że niezliczone gwiazdy
zasiane po niebie mają swe określone miejsca,
zgodne są z ruchem nieba, każda zaś z siedmiu
gwiazd, które bardzo się między sobą różnią wyso­
kim lub niskim na niebie położeniem, trzyma się
własnej drogi, przy czym ich zmienne ruchy wyzna­
czają ustalone i pewne okresy ich obiegu: nic dziw­
nego, że ten widok skłonił i zachęcił tamtych daw­
nych filozofów do dalszych poszukiwań. Dało to
początek badaniu pierwiastków — jak gdyby na­
sion, z których wszystko wzięło początek, zrodziło
się i powstało — oraz dociekaniu pochodzenia
wszelkich jestestw nieożywionych lub ożywionych,
niemych czy obdarzonych mową, ich życia i śmierci,
kolejnych przemian jednego w drugie, wreszcie do­
chodzeniu, skąd się wzięła ziemia i dzięki jakim si­
łom ciężkości utrzymuje się w równowadze, w jakich
wgłębieniach utrzymują się morza, z jaką siłą cięż­
kości wszystkie rzeczy dążą zawsze do środka świata,
który jest zarazem najniższym miejscem w kuli.
Rozmowy iuskulańskie 719

Dusza, która tego docieka i we dnie i w nocy o tym


rozmyśla, przychodzi do owego poznania zaleconego
przez boga z Delf, który mawiał, że umysł winien
poznać sam siebie i czuć się zjednoczony z umysłem
boskim, że to napełni go niewyczerpaną radością.
Samo bowiem rozmyślanie o mocy i istocie bogów
zachęca nas do naśladowania ich nieśmiertelności i du­
sza nie wierzy, iż więzi ją krótkie życie, skoro wi­
dzi, że przyczyny wszech rzeczy nawzajem od sie­
bie w sposób konieczny zależą a ich przechodzeniem
od wieczności do wieczności kieruje rozum i myśl. 71
Z jakże wielkim spokojem rozważa później
sprawy ludzkie i bliskie ów mądry człowiek, który
obserwuje to, o czym mowa, i myślą się ku temu
wznosi lub raczej pilnie rozgląda się naokoło!
Wtedy poznaje, co to jest cnota, na jakie dzieli się
rodzaje i odmiany, poznaje to, co natura uważa za
najwyższe z dóbr, a co za najgorsze z rzeczy złych,
czego dotyczą nasze obowiązki i w jaki sposób po­
winno się żyć. Gdy już rozważymy te i im podobne
rzeczy, wówczas stanie się bardzo widoczne to,
0 co nam chodzi w tej rozmowie, mianowicie, że
cnota sama wystarcza do szczęśliwego życia. A te- 72
raz kolej na owe trzecie plony duchowe ■— umie­
jętność rozumowania, która obejmuje wszystkie ga­
łęzie nauki, podaje definicje, dzieli na rodzaje,
wiąże ze sobą rzeczy, które z siebie wynikają, wy­
ciąga wnioski o skutkach, rozróżnia prawdę od fał­
szu. Nie tylko jest ona bardzo pożyteczna w rozwa­
żaniach, ale też niesie z sobą najbardziej szlachetną
1 godną mądrości przyjemność. To wszystko jednak
720 Rozmowy Łuskulańskie

dobre jest w wolnych chwilach; niechże teraz ów


mądry człowiek przystąpi do działalności publicznej.
Trudno o rzecz wspanialszą, skoro jego roztropność
dostrzega, co jest pożyteczne dla obywateli, a spra­
wiedliwość nie pozwala mu wykorzystywać, tego dla
siebie, i skoro odznacza się on tyloma tak różnymi
cnotami? Dodaj tu jeszcze owe owoce przyjaźni, ja ­
kimi dla ludzi uczonych jest zarówno rada we wszyst­
kich okolicznościach życia, kiedy to przyjaciele go­
dzą się na jedno i niemal są jednomyślni oraz czerpią
najwyższą przyjemność z codziennego współżycia
i obcowania. Cóż jeszcze potrzeba takiemu życiu,
aby było szczęśliwsze? Sama Fortuna musi ustąpić
pierwszeństwa — tak wiele w nim rozlicznych ra­
dości. Jeżeli więc jest szczęściem cieszyć się takimi
dobrami duszy, to jest cnotami, i jeżeli wszyscy
ludzie mądrzy nimi się cieszą, to trzeba przyznać,
że wszyscy ludzie mądrzy są szczęśliwi.
Słuchacz: Czy nawet na mękach i torturach?
M arek: Czyś przypuszczał, że mam na myśli spo­
czywanie na fiołkach i różach? Czy wolno Epiku­
rowi, który tylko przybrał maskę filozofa i sam nadał
sobie ten tytuł, mówić to, czemu i ja muszę przy-
klasnąć, mianowicie iż człowiek mądry w każdej
chwili, nawet gdyby go palić, torturować, siekać,
zawsze może zawołać: „M am to za nic!“, zwłaszcza
iż wszelkie zło ogranicza on do bólu, dobro do przy­
jemności, wyszydza rozróżnienie rzeczy szlachet­
nych i szpetnych i twierdzi, że bawimy się tylko
słowami, wypowiadając puste dźwięki, i że poza tym,
co odczuwamy w ciele jako przyjemne czy przykre,
Rozmowy tuskulańskie 721

nic nie może na nas mieć wpływu? Czy zatem on,


który — jak już mówiłem — nieznacznie różni się
zdolnością poznawania od dzikich zwierząt, ma
prawo zapomnieć o sobie i gardzić losem, skoro
wszelkie jego dobro i zło jest od losu zależne, oraz
nazywać siebie szczęśliwym wśród największej męki
i tortur, skoro ustalił, że ból jest nie tylko naj­
większym, lecz nawet jedynym złem? I rzeczywiście, 74
nie przygotował on sobie pomocy do zniesienia
bólu: mocy duszy, wstydu przed hańbą, zaprawy
i przyzwyczajenia do znoszenia cierpień, nakazu
dzielności i męskiego hartu, lecz twierdzi, że ulgę
przynosi mu tylko pamięć o przyjemnościach mi­
nionych, zupełnie jakby ktoś prażąc się w słońcu
i z trudem znosząc gwałtowny upał, chciał sobie
przypomnieć, że kiedyś nurzał się w chłodnych fa­
lach w moim Arpinum; nie wiem bowiem, w jaki
sposób minione przyjemności mogą łagodzić te­
raźniejsze zło. Lecz skoro ten, kto nie mógłby tego 75
mówić, jeśliby chciał być w zgodzie z sobą, twier­
dzi, że człowiek mądry jest zawsze szczęśliwy, to
cóż dopiero mają mówić ci, co uważają, że żadna
rzecz pozbawiona szlachetności nie jest godna sta­
rania i że żadnej takiej rzeczy nie można zaliczać
do dóbr? Za moim przykładem niech w końcu rów­
nież perypatetycy i starzy akademicy przestaną mó­
wić niejasno i niech się odważą powiedzieć otwarcie
i głośno, że szczęśliwe życie wejdzie w byka Falaryj- IjJ
skiego. Przyjmijmy bowiem, że są trzy rodzaje dóbr,
żeby wreszcie się wymknąć z sideł stoików, które,
jak zdaję sobie sprawę, wykorzystywałem więcej,
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t. I I I 46
722 Rozmowy tuskulańskie

niż mam zwyczaj; przyjmijmy rzeczywiście wspom­


niane rodzaje dóbr, byleby tylko dobra cielesne
i zewnętrzne leżały za ziemi i nazywały się dobrami
jedynie dlatego, że trzeba je kupować, inne zaś,
owe boskie, rozciągały się daleko i szeroko i sięgały
nieba. Dlaczegóż człowieka, który posiadał te dobra,
miałbym nazywać jedynie szczęśliwym, a nie naj-
szczęśliw szym?
Gzy istotnie człowiek mądry będzie się lękał cierpie­
nia? Ono bowiem najbardziej sprzeciwia się naszemu
poglądowi; wydaje się przecież, że na naszą śmierć
i śmierć naszych bliskich oraz na zmartwienia i inne
niepokoje duszy uodporniły nas dostatecznie i przy­
gotowały rozmowy z poprzednich dni: cierpienie
natomiast zdaje się być najbardziej zawziętym prze­
ciwnikiem cnoty; ono groźnie wyciąga płonące
żagwie, ono odgraża się, że osłabi męstwo, moc
77 ducha, wytrwałość. Czy zatem cnota mu ulegnie,
czy szczęśliwe życie człowieka mądrego i statecznego
przed nim ustąpi? Co za hańba, o dobrzy bogowie!
Pokrwawieni chłopcy spartańscy nawet nie jękną
z bólu od uderzeń; sam widziałem gromady chło­
paków, walczących pięściami, piętami, pazurami,
a nawet zębami z tak niewiarygodną zawziętością,
że raczej daliby się zabić, niż by przyznali, że ich
pokonano. Czyż istnieje kraj barbarzyński bardziej
pusty i dziki niż Indie? A przecież u tego ludu
ci zwłaszcza, co uchodzą za mędrców, pędzą życie
nago i bez bólu znoszą śniegi Kaukazu i srogość
zimy, a kiedy zbliżą się do płomienia, bez lęku dają
78 się przypiekać. Kobiety zaś w Indiach, gdy umarł
Rozmowy tushdańskie 723

mąż którejś z nich, przychodzą do sądu i spierają


się o to, którą z nich najbardziej miłował (bo nie­
którzy mają zwyczaj mieć więcej żon); ta, która
zwyciężyła, odprowadzana przez bliskich, z radością
daje się ułożyć razem z mężem na stosie, tamta zaś
pokonana, smutna odchodzi. Nigdy by obyczaj nie
zwalczył natury; bo ona jest zawsze niezwyciężona;
lecz myśmy skazili duszę majakami, zmysłowymi
uciechami, próżniactwem, lenistwem, i, oczarowaną
przez urojenia i złe obyczaje, uczyniliśmy znie-
wieściałą. Któż nie zna obyczaju Egipcjan? Lecz
choć ich umysły przepojone są niedorzecznymi uro­
jeniami, prędzej zgodziliby się na dowolną katuszę,
niż na zbeszczeszczenie ibisa, żmii, kota, psa lub
krokodyla; i gdyby nawet niechcący któremuś z nich
w czymś uchybili, to nie cofnęliby się przed żadną
karą. Mówię o ludziach. A cóż dopiero zwierzęta?
Czy nie znoszą one mrozu, głodu, biegów, wędró­
wek po górach i lasach? Czy nie walczą w obronie
swójego potomstwa tak, że odnoszą rany i nie oba­
wiają się żadnej napaści i żadnego ciosu? Już
nie mówię o tym, co znoszą wytrwale i cierpliwie
ludzie ambitni gwoli zaszczytu, chciwi rozgłosu
gwoli sławy, pałający miłością gwoli zaspokojenia
żądzy. Mnóstwo jest takich przykładów.
Ale niech rozmowa trzyma się swego tematu
i powróci na drogę, z której zboczyła. Szczęśliwe
życie, powiadam, podda się torturom i idąc za spra­
wiedliwością, powściągliwością, a przede wszytkim
za męstwem, mocą ducha i wytrwałością, nie za­
trzyma się, gdy ujrzy oblicze kata, i nie pozostanie,
724 Rozmowy luskulańskie

jak już przedtem mówiłem, przed bramą i progiem


więzienia, podczas gdy wszystkie cnoty bez żadnego
lęku duszy udadzą się na męki. Cóż bowiem jest
bardziej wstrętnego, cóż bardziej haniebnego, niż
życie pozostawione samo sobie, rozłączone z naj­
piękniejszą świtą? To jednak w żaden sposób nie
może się zdarzyć; ani bowiem cnoty nie mogą
trwać bez szczęśliwego życia, ani ono bez cnót.
Cnoty nie pozwolą zatem, aby życie się ociągało
i porwą je ze sobą na wszelkie cierpienia i mękę,
na które same będą prowadzone. Człowiek mądry
tym bowiem się odznacza, że nie czyni nic, czego
by mógł żałować, nic wbrew swojej woli; że wszystko
czyni w sposób znakomity, stateczny, poważny,
szlachetny; że niczego nie oczekuje tak, jak gdyby
miało na pewno nastąpić, niczemu się nie dziwi,
gdy się zdarzy, jak gdyby uważał, iż się zdarzyło
jako niespodziewane i nowe; że we wszystkim sto­
suje się do własnego sądu i trwa przy swoim zdaniu.
I doprawdy nie jestem w stanie pomyśleć, by mogło
być większe szczęście.
Łatwo stąd doprawdy wysnuć wniosek stoików:
skoro uznali, że najwyższym dobrem jest stosować
się do natury i żyć z nią w zgodzie i skoro nie tylko
jest to powinnością, lecz także leży w możliwościach
człowieka mądrego, to z tego musi wynikać, że jeśli
ktoś może osiągnąć najwyższe dobro, ten może
również żyć szczęśliwie; tak więc życie człowieka
mądrego jest zawsze szczęśliwe.
Oto, co moim zdaniem, można powiedzieć o szczę­
śliwym życiu najbardziej odważnie, a w tej chwili
Rozmowy łuskulańskie 725

naszych rozważań najbardziej zgodnie z prawdą —


chyba, że powiesz coś lepszego.
Słuchacz: Na pewno nic lepszego nie potrafię
powiedzieć; ale ponieważ nie jesteś skrępowany
żadną określoną szkołą i ponieważ z każdej czer­
piesz to, co się zdaje najbardziej podobne do prawdy
powiedz mi, proszę, bo rad bym to usłyszał, do­
piero co zachęcałeś, jak mi się wydawało, perypa-
tetyków i filozofów ze starej Akademii, ażeby nie
zapierając się swoich zasad i bez przymusu stwier­
dzili, że człowiek mądry jest zawsze najbardziej
szczęśliwy. Czy wyobrażasz sobie, że jest to moż­
liwe skoro sam i powołując się na rozumowania
stoików przytoczyłeś wiele argumentów przemawia­
jącym przeciwko takim poglądom?
Marek: Skorzystajmy tedy ze swobody, z jakiej
wolno mi korzystać w filozofii, mój wykład bowiem
niczego nie przesądza, lecz tylko uwzględnia wszyst­
kie kierunki tak, iż można je samemu przemyśleć,
nie ulegając żadnemu autorytetowi. Widać jednak,
że zgodzisz się z tym, iż niezależnie od tego, jakie
jest zdanie skłóconych filozofów o pojęciach naj­
wyższego dobra i zła, cnota daje jednak dostateczną
pomoc, by żyć szczęśliwie. Z tym, jak wiemy, po­
lemizował zwykle Karneades; ale on występował
przeciwko stoikom, których zawsze zwalczał bar­
dzo zawzięcie i przeciwko nauce których jego umysł
gwałtownie się zapalał; ja natomiast będę mówił
spokojnie. Jeżeli bowiem stoicy słusznie określili po­
jęcie najwyższego dobra, to sprawa jest już roz­
strzygnięta: człowiek mądry musi być zawsze szczę-
726 Rozmowy tuskulańskie

śliwy. Lecz zbadajmy, jeżeli to możliwe, oddzielnie


poglądy pozostałych filozofów, aby ten wspaniały
jak gdyby dogmat o szczęśliwym życiu mógł się
30 zgodzić z poglądami i naukami wszystkich.
Otóż gdy chodzi o pojęcia najwyższego dobra
i zła, to moim zdaniem panują tu i są bronione
następujące poglądy. Najpierw cztery proste: je ­
dynym dobrem jest to, co jest zgodne z cnotą, po­
wiadają stoicy; jedynym dobrem jest rozkosz, po­
wiada Epikur; jedynym dobrem jest brak cierpienia,
głosi Hieronim; jedynym dobrem jest korzystanie
z pierwotnych darów natury, bądź wszystkich, bądź
największych, twierdzi Karneades, polemizując ze
stoikami. To są poglądy proste; a oto złożone:
85 istnieją trzy rodzaje dóbr, najwyższe — duchowe,
później cielesne, trzecie zaś zewnętrzne, mówią pe-
rypatetycy i niewiele inaczej starzy akademicy;
Dinomach i Kallifont połączyli w jedno przyjemność
z cnotliwością; natomiast perypatetyk Diodor po­
wiązał z cnotliwością nieczułość na cierpienie. Oto
poglądy, które są dosyć trwałe; natomiast poglądy
Arystona, Pirrona, Erillusa i niektórych innych fi­
lozofów już przebrzmiały. Zobaczmy, co z tych
twierdzeń mogliby oni utrzymać, pominąwszy stoi­
ków, których pogląd, jak mi się zdaje, wystarczająco
poparłem.
Jeśli zaś chodzi o perypatetyków, sprawa jest
również wyjaśniona: z wyjątkiem Teofrasta i tych,
co wstąpiwszy w jego ślady, zbyt tchórzliwie boją
się i wzdrygają przed cierpieniem, pozostałym wolno
z pewnością czynić to, co z reguły czynią, a miano­
Rozmowy tuskulańskie 727

wicie wynosić ponad wszystko powagę i dostojność


cnoty. A skoro wynieśli ją pod niebiosa, co jako lu­
dzie wymowni mają zwyczaj czynić z wielkim bo­
gactwem słów, to w porównaniu z nią łatwo mogą
pomiatać i gardzić wszystkim innym. Przecież ci,
co powiadają, że warto zabiegać o chwałę nawet
kosztem cierpienia, nie mają prawa twierdzić, iż
ludzie, którzy ją osiągnęli, nie są szczęśliwi; choćby
bowiem nawet zaznali czegoś złego, pozostanie jednak
przy nich na zawsze miano szczęśliwych. Podobnie
wszak jak o handlu, iż jest zyskowny, i o uprawie roli,
iż przynosi plony, mówimy nie tylko wtedy, gdy w han­
dlu nie ponosiliśmy żadnej straty, a w rolnictwie
klęski, jaką niesie ze sobą niepogoda, lecz gdy zarówno
w jednymjak drugim raczej wiedzie się pomyślnie, tak
też słusznie możemy powiedzieć o życiu, iż jest
szczęśliwe, nie tylko wtedy, gdy obfituje w dobra
wszelakie, lecz także wtedy, gdy jest w nim znaczna
przewaga dóbr. A więc zdaniem tych filozofów,
szczęśliwe życie podąża za cnotą nawet na męki,
wraz z nią wejdzie w byka [Falaryjskiego], jak na­
ucza Arystoteles, Ksenokrates, Speuzyp i Polemon,
i nie opuści jej pod wpływem gróźb lub pochlebstw.
To samo uważa Kallifont i Diodor, z których jeden
i drugi rozważa cnotliwość w ten sposób, iż mniema,
że wszystko, co jest jej pozbawione, należy zostawić
w tyle. Pozostali zdają się być w trudniejszym po­
łożeniu, aczkolwiek Epikur, Hieronim i ci, o ile są
tacy, co starają się bronić owego osamotnionego
Karneadesa,-umieją z tego wybrnąć. Lecz nie ma
filozofa, który by nie uważał duszy za sędziego
728 Rozmowy tuskulańskie

prawdziwych dóbr i nie pouczał jej tak, żeby po­


trafiła wzgardzić tym, co jedynie wydaje się dobre
88 i złe. Przecież to, co uważasz, że dotyczy Epikura,
będzie również dotyczyło Hieronima, Karneadesa
i doprawdy wszystkich pozostałych. Bo i któryż
z nich jest niedostatecznie przygotowany na śmierć
lub na cierpienie?
Zacznijmy, jeśli łaska, od tego, którego uważamy
za lubieżnego i oddanego rozkoszom. Czyż zdaje ci
się, że obawia się on śmierci lub cierpienia? On,
który dzień swojej śmierci nazywa szczęśliwym, a naj­
silniejszym bólem przejęty, uśmierza go rozpamię­
tywaniem znalezionych przez siebie prawd i nie
mówi tego tak, żeby można uważać to tylko za czczą
gadaninę. Tak bowiem przedstawia sobie śmierć,
iż po zgonie żywego stworzenia ustaje czucie, a jeśli
już nic się nie odczuwa, to nic już nas nie obchodzi;
również o cierpieniu ma ustalone zdanie, obstaje
przy nim, a pociesza się mianowicie, że wszelkie
cierpienie trwa krótko, to zaś, które trwa długo,
89 jest lekkie. A czyż nasi chełpliwi filozofowie mają
lepszą postawę, niż Epikur wobec tych najbardziej
dręczących nas rzeczy?
Czy nie widać, że zarówno Epikur, jak pozostali
filozofowie są dostatecznie przygotowani na inne
rzeczy, uważane za złe? Któż przecież nie obawia
się ubóstwa? A jednak nie obawia się go żaden filo-
32 zof. A jak mało mu potrzeba! Nikt nie mówił tyle
co o n o skromnym życiu. Gdy zaś chodzi o to, co
wzbudza w nas żądzę pieniędzy, które dostarczyły
środków na uprawianie miłości, zaspokajanie ambicji
Rozmowy iuskulańskie 129

i codzienne wydatki, to, skoro nie zależy mu na tym


wszystkim, dlaczego miałby tak pragnąć pieniędzy, 90
a nawet w ogóle o nie zabiegać? Czyżby scyta
Ąnacharsis mógł mieć za nic pieniądze, a nasi fi­
lozofowie nie potrafili tego dokazać? W jednym
z listów tak ponoć pisze: „Ąnacharsis śle Hannonowi
pozdrowienie. Za odzienie służy mi scytyjskie okry­
cie, za obuwie gruba skóra stóp, za łoże ziemia,
za przyprawę do jedzenia głód; żywię się mlekiem,
serem i mięsem. Jeśli tedy przybędziesz do mnie,
to zastaniesz człowieka żyjącego w spokoju. Te zaś
dary, w których znajdowałeś upodobanie, podaruj
swoim obywatelom lub bogom nieśmiertelnym“ . Nie­
mal wszyscy filozofowie, do jakiejkolwiek należeliby
szkoły, głosili to samo z wyjątkiem tych, których
spaczony charakter pozbawił zdrowego rozsądku.
Kiedy raz w procesji niesiono mnóstwo złota i sre- 91
bra, Sokrates powiedział: „Jakżeż wielu rzeczy mi
nie potrzeba“ . Gdy posłowie Aleksandra przynieśli
Ksenokratesowi pięćdziesiąt talentów, co wówczas,
zwłaszcza w Atenach, było wielką sumą pieniędzy,
zaprowadził on ich na obiad do Akademii, gdzie
dano im pod dostatkiem jedzenia, nie było jednak
ono wystawne. Gdy nazajutrz zapytali go, komu
mają wyliczyć się z pieniędzy, odparł: „Jak to, czyż­
byście nie domyślili się po wczorajszym skromnym
obiedzie, że ja pieniędzy nie potrzebuję“? Zoba­
czywszy jednak, że się zasmucili, przyjął trzydzieści
min, iżby się nie zdawało, iż gardzi szczodrością
króla. Natomiast Diogenes, ponieważ był cynikiem, 92
śmielej odpowiedział Aleksandrowi, gdy ten go pro-
130 Rozmowy tuskulańskie

sił, by powiedział, czy czego nie potrzebuje: „Nie za­


słaniaj mi słońca“ . Widocznie przeszkadzał mu wy­
grzewać się na słońcu. Miał on również zwyczaj
rozprawiać o tym, jak dalece przewyższał króla
Persów trybem życia i szczęściem, wywodząc, iż
nic mu nie brakuje, podczas gdy tamten nigdy ni­
czego nie ma dosyć, iż on nigdy nie pragnie przy­
jemności królewskich, którymi tamten nie może się
nigdy nasycić, przy czym jego rozkosze są dla króla
niedostępne.
Zapewne wiesz, że Epikur podzielił pożądliwości
na różne rodzaje — może niezbyt ściśle, ale poży­
tecznie; jedne z nich uznał za naturalne i konieczne,
inne za naturalne i niekonieczne, jeszcze inne za
nienaturalne i niekonieczne; konieczne możemy za­
spokoić byle czym, gdyż bogactwa natury są łatwe
do zdobycia; drugi rodzaj pożądliwości jest nie
trudno, jego zdaniem, zarówno zaspokoić, jak też
pozbyć się ich; pożądliwości zaś trzeciego rodzaju
należy całkowicie wykorzenić, są bowiem zupełnie
czcze i próżne i nie tylko nie mają nic wspólnego
z koniecznością, ale nawet z naturą. Tu epikurej­
czycy obszernie omawiają i bagatelizują każdą
94 z osobna przyjemność; poszczególne odmiany ich
mają za nic, jakkolwiek dążą do ich pełni; szczególnie
zaś rozwodzą się nad erotycznymi przyjemnościami,
mówiąc, że są łatwo dostępne, ogólnie praktykowane,
dla każdego osiągalne, i uważając, że jeżeli natura
ich potrzebuje, to ich miernikiem nie powinno być
urodzenie, godność, stan, ale uroda, wiek, postać;
nie trudno zaś od nich się powstrzymać, jeśli wymaga
Rozmowy tuskulańskie 73 i

tego bądź stan zdrowia, bądź powinność, bądź


sława. Przyjemności te mogą być godne pożądania,
jeśli tylko nie szkodzą; jednak nie przynoszą po­
żytku nigdy. Gałą zaś naukę o przyjemności ujmuje 95
tak, iż uważa, że przyjemność jest sama przez się
pożądana i poszukiwana, ponieważ jest przyjem­
nością, i że dla tej samej przyczyny należy unikać
cierpienia, a mianowicie dlatego, iż jest cierpieniem;
wobec tego człowiek mądry będzie się zachowy­
wał tak, żeby zarówno unikać przyjemności, gdyby
miała za sobą pociągnąć większe cierpienie, jak i przy­
jąć cierpienie, jeśli sprawi większą przyjemność;
i chociaż wszystkie rzeczy przyjemne oceniamy na
podstawie wrażeń cielesnych, mają one jednak od­
dźwięk w duszy. Dlatego ciało cieszy się dopóty, %
dopóki odczuwa teraźniejszą przyjemność; dusza zaś
zarówno odczuwa teraźniejszą przyjemność, jak
i przewiduje przyjemność, która się zbliża, i nie po­
zwala przemijać przyjemności przeszłej; mądry czło­
wiek zatem będzie miał zawsze nieprzerwane pasmo
przyjemności, gdyż oczekiwanie przyjemności spo­
dziewanych łączyć się u niego będzie z pamięcią ^4
minionych. Podobne rozumowanie zwykło się
stosować także do pożywienia, przy czym bagate­
lizuje się wspaniałe i kosztowne uczty, jako że na­
tura chętnie poprzestaje na małym. Któż bowiem
tego nie wie, że wszystkim rzeczom dodaje smaku
to, iż są upragnione? Kiedy Dariusz w czasie ucieczki
napił się mętnej i zanieczyszczonej przez trupy
wody, powiedział, że nigdy nie pił z większą przy­
jemnością; widocznie nigdy nie pił mając pragnienie.
732 Rozmowy tuskulańskie

Ptolomeusz zaś nie jadł łaknąc; gdy bowiem w czasie


podróży po Egipcie, kiedy świta nie nadążyła za
nim, podano mu w chacie razowy chleb, zdawało
mu się, że nie ma nic od niego smaczniejszego. Po­
wiadają też, że gdy Sokrates przechadzał się wy­
trwale aż do wieczora i gdy go zapytano, dlaczego
to czyni, odpowiedział, iż przechadzką zwiększa
98 apetyt, aby mu obiad bardziej smakował. A czy nie
wiemy, co jedli Lacedemończycy na wspólnych
ucztach? Gdy tyran Dionizjusz zjadł u nich obiad,
powiedział, że nie smakowała mu słynna czarna
polewka, będąca na tej uczcie głównym daniem.
Na to ten, co ją uwarzył, odrzekł: „Nic to dziwnego,
skoro nie było przypraw“ . — „Jakichże to“? — za­
pytał tamten. — „Trudu polowania, mozołu, biegu
brzegiem Eurotasu, głodu, pragnienia. Takie bo­
wiem są przyprawy potraw lacedemońskich“ . I wi­
dzimy to nie tylko u ludzi, lecz również u zwierząt:
jeżeli damy im coś do jedzenia i jeśli odpowiada to ich
naturze, zadowalają się tym i niczego już nie szukają.
99 A istnieją całe narody, jak na przykład Lacedemoń­
czycy, o których przed chwilą mówiłem, wychowane
w takich obyczajach, iż zadowala je życie skromne.
Ksenofont opisując pożywienie Persów twierdzi, iż
chleb jadali tylko z rzeżuchą. Jeżeli jednak natura
domaga się rzeczy bardziej przyjemnych, to ileż
to ziemia i drzewa wydają smacznych i łatwych
100 do zebrania owoców. A przydaj jeszcze jedrność
ciała, jaką zapewnia wstrzemięźliwość w jedzeniu,
przydaj pełnię sił. Porównaj z tym ludzi, którzy się
najedli jak tuczne woły, którzy pocą się i wymiotują,
Rozmowy tiiskulańskie 733

a wtedy zrozumiesz, że ci, co najbardziej się uganiają


za przyjemnością, osiągają ją w najmniejszym stop­
niu, i że przyjemność jedzenia ma swoje źródło
w apetycie, a nie w sytości. Powiadają, że gdy
Tymoteusz, mąż sławny w Atenach i możny, zjadł
obiad u Platona, bardzo był zachwycony tą bie­
siadą i zobaczywszy go nazajutrz powiedział: „W a­
sze obiady są doprawdy przyjemne nie tylko wtedy,
gdy się je spożywa, lecz i następnego dnia“ . A czyż
ponadto nie wiemy, że mając żołądek przeładowany
jadłem i napojem nie możemy nawet właściwie ko­
rzystać z naszego umysłu? Zachował się wspaniały
list Platona do krewnych Diona, w którym pisze
mniej więcej w te słowa: „Gdy'tam przybyłem, wcale
mi nie przypadło to gustu to osławione życie szczę­
śliwe, o którym mówiono, iż •upływa na italskich
i syrakuzańskich ucztach, ani też to, że dwa razy
dziennie je się do syta i że się nigdy samemu nie
spędza nocy, ani też nic innego, co takiemu życiu
towarzyszy. W ten sposób nigdy nie można zostać
mądrym, a tym bardziej opanowanym. Jakaż bo­
wiem natura może dać się należycie ukształtować
w tak dziwny sposób“? I czyż może być przyjemne
życie, w którym brak rozwagi i opanowania? Toteż
wyraźnie widzimy błąd Sardanapala, najbogatszego
króla Syrii, który kazał wyryć na swoim nagrobku
napis:
Co zjadłem i czego użyła nienasycona ma żądza, to mam; /
Inne zaś liczne i wspaniałe rzeczy zostały poza mną.

To właśnie — powiada Arystoteles — ■ należałoby na­


pisać na grobie wołu raczej niż na grobie króla. Toż on
734 Rozmowy luskulańskie

uważa, iż umarły posiada to, czego nawet za życia


nie miał dłużej niż w chwili, gdy tego używał“ .
102 Dlaczego zatem pragniemy bogactwa albo dlaczego
ubóstwo nie pozwala nam osiągnąć szczęścia? Masz
może zamiłowanie do rzeźb i obrazów. Otóż jeżeli
są tacy, co mają w nich upodobanie, to czy ludzie
biedni nie mogą się nimi bardziej cieszyć, niż ci,
co mają ich pod dostatkiem? Przecież w naszym
mieście mnóstwo ich jest w miejscach publicznych;
ci zaś, co je mają na własność, widzą je nie w takiej
ilości i rzadko, mianowicie tylko wtedy, gdy prze­
bywają w swoich wiejskich posiadłościach. Poza tym
dręczy ich sumienie, gdy sobie przypominają, w jaki
sposób je zdobyli. Dnia by zabrakło, gdybym
chcjał bronić ubóstwa; jest to bowiem oczywiste,
i codziennie sama natura przypomina nam o tym,
jak niewielu, w jak małej ilości i jak prostych rzeczy
ona potrzebuje.
,303 A czy to, że człowiek jest nie znany, pochodzi
z niskiego stanu lub nie cieszy się łaską ludu, prze­
szkodzi mądremu człowiekowi być szczęśliwym?
Zastanów się, czy względy pospólstwa i ta sława,
o którą tak zabiegamy, nie niesie ze sobą więcej
przykrości niż przyjemności. Niewątpliwie próżny
był nasz Demostenes, który opowiadał, że mu spra­
wiło przyjemność, gdy jakaś kobiecina, niosąc wodę,
jak to jest w Grecji w zwyczaju, szeptała do swej
towarzyszki: „To jest ten sławny Demostenes“ . Cóż
bardziej błahego, niż to? A przecież był to wielki
mówca. Lecz widocznie nauczył się przemawiać do
innych, a nie nauczył się rozmawiać z samym
Rozmowy ttiskulańskie 735

sobą. Musimy więc uznać, że ani nie warto zabiegać


o popularność dla niej samej, ani nie należy się
obawiać tego, iż nas nie znają. „Przybyłem do
Aten — rzekł Demokryt — i nikt mnie tam nie
poznał“ . Cóż to za stateczny i poważny człowiek,
który chlubi się tym, że nie miał sławy. Toż nawet
fleciści i ci, co grają na lutni, mogą dobierać me­
lodię i rytm według własnego zdania, nie zaś upo­
dobania tłumu, a mądry człowiek, którego sztuka
jest o wiele wyższa, miałby szukać nie tego, co
najbliższe prawdy, lecz tego, co podoba się pospól­
stwu? Cóż głupszego, iż ludzi, którymi z osobna
się gardzi jako wyrobnikami i barbarzyńcami, ra­
zem wziętych uważa się za coś miarodajnego? Mą­
dry człowiek na pewno wzgardzi naszymi próżnymi
ambicjami i odrzuci dostojeństwa nawet dobrowol­
nie przez lud ofiarowane; my zaś nie umiemy nimi
gardzić, dopóki nie zaczęły nam brzydnąć. Filozof
natury?, Heraklit, mówiąc w jednym miejscu o przy­
wódcy Efezjan, Hermodorze, powiada, że wszyscy
Efezjanie powinni ponieść karę śmierci, wypędzając
bowiem Hermodora z państwa, powiedzieli tak:
„Niechaj nikt spośród nas się nie wyróżnia; jeżeli
by zaś się który wyróżnił, to niech przebywa gdzie in­
dziej“ . Czy tak nie jest w każdym narodzie? Czy
ludzie nie czują nienawiści do wszelkiej wybitnej
cnoty? A czy Arystydesa (wolę bowiem przytaczać
greckie przykłady niż nasze) nie wypędzono z oj­
czyzny dlatego, że był sprawiedliwy ponad prze­
ciętną miarę? Od jakże wielkich przykrości wolni
są ci, co nie mają nic do czynienia z ludem! Do­
736 Rozmowy łuskulańskie

prawdy, cóż milszego niż wolny czas poświęcony


naukom? Zwłaszcza zaś tym, które pozwalają nam
poznać nieskończoność wszechświata i natury, a na
tym naszym świecie niebo, ziemię, morza.
Czegóż więc jeszcze mamy się obawiać, gdyśmy
wzgardzili dostojeństwami, wzgardzili pieniędzmi?
Zapewne wygnania, które zalicza się do największych
nieszczęść. Jeżeli jest ono złem ze względu na wro­
gość i niełaskę ludu, to przed chwilą mówiłem,
jak dalece należy tym gardzić; jeżeli zaś nieszczęście
polega na tym, że jesteśmy zdała od ojczyzny, to
mnóstwo jest ludzi nieszczęśliwych na prowincjach,
niewielu bowiem z nich wraca do domu. Powiesz,
107 iż wygnańcom konfiskuje się majątek. I cóż z tego?

Czy nie dość już o tym mówiłem, że ubóstwo jest


do zniesienia? Jeżeli zaś już weźmiemy pod uwagę
samą istotę wygnania, a nie jego haniebną nazwę,
to ostatecznie czyż bardzo się ono różni od nie­
ustannej podróży? Najsławniejsi filozofowie, Kseno-
krates, Krantor, Arkesilaos, Lacydes, Arystoteles,
Teofrast, Zenon, Kleantes, Chryzyp, Antypater,
Karneades, Klitomach, Filon, Antioch, Panecjusz,
Pozydoniusz i niezliczeni inni, spędzili swe życie
na podróżach i raz wyruszywszy z domu, nigdy już
do niego nie wrócili. „Tak, ale nie było w tym
hańby“ . Czyż wygnanie może okryć hańbą czło­
wieka mądrego? A przecież cały czas mówimy o czło­
wieku mądrym, któremu nie mogłoby się to spra­
wiedliwie przytrafić. Nie powinniśmy natomiast po­
cieszać tego, kto słusznie idzie na wygnanie. Osta-
ios tecznie najłatwiejszy sposób na każde nieszczęście
Rozmowy tuskulańskie 737

mają ci, co czynią rozkosz celem życia i wobec


tego zawsze mogą być szczęśliwi tam, gdzie jej jest
pod dostatkiem. Toteż zawsze możemy zastosować
słowa Teukra:
Ojczyzna wszędzie tam, gdzie dobrze.

Gdy Sokratesa pytano, za obywatela jakiego pań­


stwa się uważa, odpowiedział: „Całegoświata“ ; uwa­
żał się bowiem za obywatela i mieszkańca całego
świata. A czy Tytus Albucjusz nie oddawał się
z całym spokojem filozofii, choć żył w Atenach na
wygnaniu? Nie byłoby się to zdarzyło, gdyby usłu­
chał zasad Epikura i nie brał udziału w życiu pu- 109
blicznym. Czy szczęśliwszy był Epikur, żyjąc w oj­
czyźnie, niż Metrodorus, żyjąc w Atenach? Albo
czy Platon szczęśliwszy był od Ksenokratesa lub
Polemon od Arkesilaosa? Czyż doprawdy należy
wysoko cenić państwo, z którego zostali wypędzeni
ludzie mądrzy i dobrzy? Oto Damarat, ojciec na­
szego króla Tarkwiniusza, ponieważ nie mógł znieść
tyrana Cypselusa, uszedł z Koryntu do Tarkwiniów,
gdzie dorobił się majątku oraz spłodził dzieci. Czy
niesłusznie postąpił przenosząc wolność na wygna­
niu nad niewolę w ojczyźnie?
Zresztą poruszenia duszy, niepokoje i zmartwię- j5,®
nia uśmierza się przez zapomnienie, gdy myśli na­
sze zwrócą się do rzeczy przyjemnych. Nie bez
racji tedy Epikur ośmielił się twierdzić, że człowiek
mądry zawsze ma więcej rzeczy dobrych, zawsze
bowiem zaznaje rozkoszy; stąd jego zdaniem wy­
nika to, o co nam chodzi, a mianowicie, że czło-
C y c e r o — P is m a f i l o z o f i c z n e t. I I I 47
738 Rozmowy tuskulariskie

wiek mądry jest zawsze szczęśliwy. Czy nawet


wtedy, gdy pozbawiony jest wzroku lub słuchu?
Nawet wtedy; bo właśnie nimi gardzi. Przede
wszystkim bowiem, jakich to przyjemności jest po­
zbawiona ta straszna ślepota? Niektórzy przecież
dowodzą, że wszystkie inne przyjemności mają sie­
dlisko w narządach zmysłów; te zaś, jakich dozna­
jemy dzięki wzrokowi, nie polegają wyłącznie na
przyjemności oczu, tak jak zazwyczaj przyjemności,
których zaznajemy smakiem, węchem, dotykiem,
odczuwamy tylko danym zmysłem; nic podobnego
nie dzieje się w oczach: dusza czuje to, co widzimy.
Dusza zaś może zaznawać przyjemności na wielo­
rakie sposoby, również bez udziału wzroku. Mówię
wszak o człowieku mądrym i uczonym, którego
życie polega na myśleniu; a właśnie myśl człowieka
mądrego nie korzysta z pomocy oczu, gdy czegoś
docieka. Zresztą, jeżeli noc nie pozbawia nas szczę­
śliwego życia, dlaczego miałby pozbawiać dzień po­
dobny do nocy? Zapewne nieco sprośne jest powie­
dzenie cyrenaika Antypatra, nie jest jednak niedo­
rzeczne; gdy mianowicie kobietki ubolewały nad
jego ślepotą, rzekł: „O cóż wam chodzi? Myślicie,
że nie ma już żadnej przyjemności, której zazna­
jemy w nocy“? A przecież widzimy, że słynny stary
Appiusz, który przez wiele lat był ślepy, nie za­
niedbał w swoim nieszczęściu ani prywatnego, ani
publicznego obowiązku. Wiemy też, że dom Gajusa
Druzusa był zazwyczaj pełen ludzi, którzy zasięgali
jego rady; ci, którzy sami nie orientowali się w swych
sprawach, mieli ślepca za przewodnika. Za moich
Rozmowy tuskulańskie 739

młodych lat były pretor Gnejus Aufidiusz zabierał


głos w senacie i nie odmawiał pomocy przyjacio­
łom, którzy pytali go o radę; pisał też historię grecką
i znał się na literaturze. Ślepy stoik Diodot mieszkał 113
przez wiele lat w moim domu. Człowiek ten, w co
trudno uwierzyć, odkąd oślepł, jeszcze pilniej zaj­
mował się filozofią. Zwyczajem pitagorejczyków'
grywał też na lutni, a wc dnie i w nocy czytywano
mu książki, do czego oczy nie były mu potrzebne;
poza tym nauczał geometrii, co bez oczu zdaje się
niemal niemożliwe, słowami opisując uczniom, skąd,
dokąd i jak mają rysować linię. Podobno Askle-
piades, dość znany filozof eretryjski, zapytany przez
kogoś, co mu przyniosła z sobą ślepota, odpowiedział,
że to, iż zbytnio zdany jest na towarzystwo jednego
tylko chłopca; podobnie bowiem jak można by znieść
nawet największe ubóstwo, gdyby wypadało czynić
to, co czynią codziennie niektórzy Grecy, tak można
by znieść i ślepotę, gdybyśmy mieli podporę w sła­
bości. Demokryt, gdy stracił wzrok, nie potrafił t<4
z pewnością rozróżniać rzeczy białych i czar­
nych; potrafił jednak rozróżniać rzeczy dobre i złe,
słuszne i niesłuszne, uczciwe i haniebne, użyteczne
i nieużyteczne, ważne i nieważne; mógł żyć szczę­
śliwie nie widząc rozlicznych barw, nie mógłby zaś
nie znając istoty rzeczy. Ten człowiek uważał na­
wet, że wzrok przytępia bystrość umysłu; toteż, gdy
inni nie widzieli nieraz tego, co było pod nogami,
on odbywał podróże po całej nieskończoności, nie
było bowiem dla niego żadnej granicy. Według po­
dania również Homer był ślepy. A przecież widzimy
47*
740 Rozmowy tuskulańskie

tc namalowane przez niego obrazy, nie zaś sztukę


poetycką. Czyż jakiś kraj albo wybrzeże lub jakaś
okolica Grecji, albo widok i obraz bitwy, szyk bo­
jowy, wioślarze, ruchy ludzi i zwierząt nie są od­
malowane przezeń tak, iż widzimy to, czego on sam
nie widział? Czy myślisz zatem, że Homerowi albo
jakiemuś uczonemu brakowało kiedykolwiek ra­
dości duszy i przyjemności? Albo czy Anaksagoras
lub ten sam Demokryt porzuciłby swoje pola i oj­
cowiznę i oddałby się całą duszą poznawaniu i po­
szukiwaniu tej boskiej radości? Toteż poeci, którzy
przedstawiają wieszcza Tyrezjasza jako mędrca,
nigdy go nie ukazują tak, iżby opłakiwał swoją śle­
potę. Z drugiej strony Homer, przedstawiającPolifema
jako okrutnika i dzikusa, ukazuje go, jak rozmawia
z baranem i chwali jego szczęsną dolę, może bowiem
iść, dokąd zechce, i po co chce sięgać. I słusznie
uczynił Homer, nie był bowiem Cyklop rozum­
niejszy od owego barana. A jakimż złem jest głu­
chota? Marek Krassus trochę nie dosłyszał; większym
jednak dla niego nieszczęściem było, iż słyszał, jak
źle o nim mówiono, chociaż moim zdaniem, nie­
słusznie. Nasi rodacy z reguły nie rozumieją
po grecku, a grecy po łacinie. A więc ci są głusi na
mowę tamtych, a tamci na mowę tych; ale wszyscy
z pewnością jesteśmy głusi na te mowy, których
nie rozumiemy, a których jest niezliczenie wiele.
Powiesz, że głusi nie słyszą pięknego śpiewu. Tak,
lecz nie słyszą też zgrzytu ostrzonej piły, kwiku
zarzynanej świni ani huku szumiącego morza, kiedy
chcą zasnąć. Zresztą, jeżeli przypadkiem lubują się.
Rozmowy tuskulańskie 741

w muzyce, to powinni pomyśleć przede wszystkim,


że zanim ją wynaleziono, wielu mądrych ludzi żyło
szczęśliwie, a następnie, że daleko większą przyjem­
ność może nam sprawić czytanie, niż słuchanie
pieśni. W końcu, podobnie jak przed chwilą ludzi 117
ślepych zwracaliśmy ku przyjemnościom słuchu, tak
teraz zwracamy uwagę ludzi głuchych na przyjem­
ności oczu; albowiem człowiek, który umie roz­
mawiać z samym sobą, nie potrzebuje rozmawiać
z innym człowiekiem.
Przypuśćmy, iż wszystkie te nieszczęścia spadną
na jednego człowieka, tak iż jest zarazem ślepy
i głuchy i że ponadto nękają go najsroższe boleści,
które już same przez się nieraz dobijają człowieka:
jeżeli przypadkiem długo trwają i dręczą bardziej,
niż to znieść można, dlaczegóż w końcu, dobrzy
bogowie, mielibyśmy się męczyć? Oto jest tuż przed
nami port, bo przecież śmierć może być zawsze
wiecznym schronieniem, w którym już nic się nie
czuje. Teodor tak rzekł do Lizymacha, gdy ten
groził mu śmiercią: „Wielkiej doprawdy dokazałeś
rzeczy przez to, że osiągnąłeś moc kantarydy“ .
A gdy Perses prosił, żeby go nie prowadzono w trium- ns
iie, Paulus rzekł: „W twojej to przecież jest mocy“ .
Dużo już mówiliśmy o śmierci pierwszego dnia,
gdy właśnie o niej rozprawialiśmy, niemało również
dnia następnego, kiedy mówiliśmy o bólu; kto
o tym pamięta, temu z pewnością nie grozi, by miał
uważać śmierć za niepożądaną albo co najmniej
za godną obawy. Mnie się wydaje, że w życiu trzeba
trzymać się tej zasady, jaką przyjęli Grecy na
742 Rozmowy tuskulaiiskie

ucztach: „Albo należy pić, albo odejść“ . I słusznie;


bo albo niech ktoś na równi z innymi zażywa przy­
jemności picia, albo niech wcześniej odejdzie, żeby
jako trzeźwy nie narazić się na gwałt ze strony pi­
janych. Tak też odchodząc unikniesz niesprawiedli­
wości losu, których byś znieść nie zdołał. To samo
mówi Epikur i tymi słowy przemawia Hieronim.
Jeżeli więc ci filozofowie, co uważają, że cnota
sama przez się nie ma żadnego znaczenia, i twier­
dzą, że to wszystko, co mamy za uczciwe i godne
pochwały, jest bezużyteczne, i że to tylko puste
słowo bez znaczenia; jeżeli jednak i ci uważają, że
człowiek mądry jest zawsze szczęśliwy, to co według
ciebie powiedzą filozofowie, którzy się wywodzą od
Sokratesa i Platona? Jedni z nich twierdzą, że dobra
duchowe mają tak wielka przewagę, iż przyćmie­
wają dobra cielesne i zewnętrzne; inni zaś wcale
nie uważają tych drugich za dobra i wszystkie do­
bra pokładają w duszy. Spór pomiędzy nimi roz-
120 strzyga Karneades, niby jakiś honorowy sędzia po­
lubowny; twierdzi on mianowicie, że nie ma powodu
do sporów, skoro wszystko, co dla perypatetyków
jest dobrem, zdaniem stoików jest pożyteczne i skoro
ostatecznie perypatetycy, jeśli weźmiemy pod uwagę
istotę rzeczy, a nie słowa, nie przypisują bogactwu,
zdrowiu i innym takim rzeczom większej wartości
niż stoicy. Dlatego niech filozofowie innych szkół
sami rozważą, w jaki sposób mogliby obronić swój
punkt widzenia; mnie w każdym razie jest miło,
że o niezmiennej możliwości szczęśliwego życia mą­
drych ludzi głoszą oni coś godnego mowy filozofów.
Lecz ponieważ jutro rano mamy się rozejść, zachowajmy
w pamięci nasze rozmowy z pięciu dni. Myślę nawet spisać
te rozmowy (jakże bowiem lepiej mogę wykorzystać ten
bądź co bądź wolny czas) i przesłać tych pięć następnych
ksiąg mojemu Brutusowi, który nie tylko mnie nakłonił,
lecz nawet przynaglił, abym pisał o filozofii.
Jak dalece przysłużę się innym, trudno byłoby mi
powiedzieć; w każdym razie wśród okrutnych cierpień oraz
przeróżnych, zewsząd cisnących się udręczeń żadnej innej
ulgi znaleźć nie mogłem.
KATON STARSZY
O STAROŚCI

Jeżeli, o Tytusie, w czymś Ci pomóc zdołam


I ukoję zgryzotę w głębi serca skrytą —
Jakąż zyskam nagrodę?

Mogę bowiem, mój Attyku, odezwać się do


ciebie tymi samymi słowy, jakimi zwracał się
do Flamininusa
ów mąż choć nie majętny, lecz wiemy i prawy,

jakkolwiek jestem przekonany, że ty nie


dręczysz się w dzień i w nocy troską bezustanną,

jak ów Flamininus. Znam dobrze twoją równo­


wagę duchową i opanowanie i wiem, że z Aten
przywiozłeś sobie nie tylko przydomek, ale — i to
przede wszystkim — głęboko ludzką roztropność.
Mimo to jednak podejrzewam, że tym, co i ciebie
niekiedy podobnie jak mnie poważniej teraz nęka, 2
są obecne stosunki. Znaleźć jednak na nie pociechę
nie tak łatwo i na inne czasy odłożyć to musimy.
Na razie więc postanowiłem napisać cośkolwiek
o innym, również wspólnym nam ciężarze: o blis­
kiej, a może już nękającej nas starości i w ten sposób
12 O starości

ulżyć nam obu. A robię to nie dlatego, bym nie


byl pewien, że, jak wszystko inne, znosisz ją i bę­
dziesz znosił ze swą spokojną mądrością — ale
dlatego, że kiedy zdecydowałem się o niej pisać,
ty właśnie byłeś jedynym człowiekiem, któremu
ofiarować chciałbym to, z czego wspólnie mogli­
byśmy korzystać. Dla mnie przynajmniej praca,
nad tą książeczką tak była miła, że pozwoliła mi
zapomnieć o wszelkich przykrościach starszego
wieku, co więcej, starość wydała mi się lekką, a nawet
wprost przyjemną. Tak to nigdy nie potrafimy
dostatecznie ocenić filozofii za to, że pomaga przeżyć
spokojnie każdy okres życia temu, kto się nią
kieruje.
3 Lecz o innych jej zagadnieniach wiele już i mó­
wiłem i jeszcze nieraz bęclę mówił. Tę książeczkę,
w której mowa będzie o starości, tobie poświęcam.
Nie występuje w niej jednak Tytoń, jak to wadzimy
u Arystona z Chios — ■ nie chciałem bowiem postacią,
z bajki osłabiać wartości swoich wywodów — lecz
Kato Starszy, którego powaga może przydać wagi
mym słowom. Odpowiada on swym gościom, Le-
liuszowd i Scypionowi, gdy ci podziwiają go, że
z taką łatwością znosi starość. A jeśli ci się przy­
padkiem wyda, że mój Katon przemawia językiem
bardziej uczonym niż w swych własnych pismach,
to przypisz to wpływom literatury greckiej, którą,
jak wiadomo, z takim zapałem zajmował się w sta­
rości. Ale na tym kończę. Do czego doszedłem
w moich rozważaniach, wyjaśnią ci dokładniej
słowa samego Katona.
O starości t3

Scypio: Często podziwiałem, wraz z obecnym


tutaj Leliuszem, twoją, Marku Katonie, niezwykłą
i pod każdym względem doskonałą mądrość —-
przede wszystkim zaś to, że nigdy nie zauważyłem,
by ciążyła ci starość. A przecież starzy ludzie
tak jej nienawidzą!
Twierdzą, że odczuwają ją jak ogromny ciężar,
większy od Etny.
Kato: Wydaje mi się, moi drodzy, że to, co tak
podziwiacie, jest w rzeczywistości zupełnie proste.
Jeśli ktoś w samym sobie nie znajduje podstaw,
by żyć dobrze i szczęśliwie, to każdy okres życia
jest dla niego ciężki. Kto zaś w sobie samym znalazł
źródło wszelkich dobrych mocy, temu nic, co
wynika z konieczności natury, złym wydawać się
nie może. A właśnie starość jej przede wszystkim
podlega. Wszyscy ludzie pragną dożyć starości,
lecz gdy nadejdzie, narzekają na nią — tak to
bywają chwiejni i przewrotni w swej głupocie.
«Starość -— twierdzą — nadchodzi znienacka, prę­
dzej, niżeśmy się spodziewali». Po pierwsze, kto
ich zmusił do tego, by żywili tak fałszywe nadzieje?
Czyż bardziej nagle zjawia się po dzieciństwie ko­
niec młodości, niż po młodości starość? Po drugie,
czy lżejsza by ona dla nich była, gdyby na przy­
kład żyli osiemset, a nie osiemdziesiąt lat? Żaden
okres przeżytego życia, choćby nie wiem jak długi —
nie może stać się pociechą dla starości głupiego
człowieka. Więc jeśli tak podziwiacie tę moją
mądrość (która oby była godna tej nazwy i mojego
przydomka), to polega ona po prostu na tym, że
14 O staroici

żyję zgodnie z naturą i słucham jej jako najlepszego,


boskiego przewodnika. Nie jest zaś prawdopodobne,
by natura, która wszystkie poprzednie okresy życia
doskonale przeprowadziła, niby akty pięknej sztuki,
zlekceważyła, jak niewprawny poeta, jego akt
ostatni. Zycie musi mieć przecież swój ostateczny
kres, swój moment dojrzałości i przekwitu, jak
owoc drzew i płodów ziemi, który opada, gdy już
zupełnie dojrzeje. Człowiek mądry powinien poddać
się spokojnie tej konieczności. Bo ostatecznie, czymże
innym mogłaby być walka z naturą, jak nie czymś
w rodzaju buntu Gigantów przeciw bogom?
Leliusz: Katonie, bylibyśmy ci obaj — bo i za
Scypiona ręczę — ■ bardzo wdzięczni, gdybyś już
teraz zechciał nas pouczyć, jak dojść do tego, żeby
jak najłatwiej znieść kiedyś ciężar podeszłego wieku.
Mamy bowiem nadzieję, a raczej chcielibyśmy
i my dożyć starości.
Kato: Najchętniej, Leliuszu, zwłaszcza, jeśli to
wam obu, jak mówisz, sprawi przyjemność.
Leliusz: Oczywiście, Katonie, bardzo tego prag­
niemy, jeśli ty tylko nic przeciw temu nie masz.
Odbyłeś bowiem jakby długą drogę, na którą i my
wstąpić mamy. Chcielibyśmy więc zobaczyć, jak
przedstawia się ona z tego punktu, do którego
ty doszedłeś.
Kato: Postaram się to zrobić, jak tylko będę
mógł najlepiej, Leliuszu. A że, jak mówi stare przy­
słowie, równy z równym najchętniej przestaje,
zacznę od moich rówieśników. Otóż Gaius Sali-
nator i Spuriusz Albinus, obaj mężowie konsularni,
O starości 15

niemal w moim wieku, często narzekali, że starość


pozbawiła ich przyjemności zmysłowych, bez któ­
rych, jak powiadali, życie nie jest życiem i że ci,
którzy ich dawniej szanowali, teraz ich lekceważą.
Mnie się jednak wydaje, że źle skierowali swoje
oskarżenia. Bo gdyby przyczyną tego była starość,
to wszyscy inni starcy także by na to narzekali.
Tymczasem ja znałem wielu takich, którzy ani nie
rozpaczali, że starość wyzwoliła ich z więzów
zmysłowych rozkoszy, ani też nie stracili szacunku
u swoich. Wszystkie tego rodzaju skargi mają
swe źródło w charakterze, a nie w wieku. Bo ludzie
starsi o charakterze opanowanym, przystępnym
i dla drugich życzliwym mają starość znośną,
zaś usposobienie zgryźliwe i przykre jest ciężarem
dla każdego wieku.
Leliusz: Masz słuszność, Katonie, ale mógłby s
ci ktoś zarzucić, że starość wydaje ci się dlatego
łatwiejsza do zniesienia, że masz tak duże
znaczenie w państwie, wysokie stanowisko społeczne,
jesteś zamożny. To zaś nie każdemu może przypaść
w udziale.
Kato: Owszem, jest w tym nieco prawdy— ■
ale nie cała. Powiadają, że kiedy jeden z miesz­
kańców wyspy Serifos powiedział w czasie sprzeczki
Temistoklesowi, że nie swym własnym zasługom,
ale świetności ojczyzny winien on swą sławę —
ten odparł: «Istotnie — nie byłbym sławny, gdybym
się na waszej wyspie urodził; ale ty, choćbyś się uro­
dził w Atenach, nigdy sławny byś nie był». To samo
można odnieść i do starości. Nawet dla mędrca nie
16 O starości

może być lekką ■ starość przepędzona w ostatniej


nędzy — dla głupca jednak, choćby we wszystko
opływał, będzie ona zawsze wielkim ciężarem.
9 A w ogóle najskuteczniejszą bronią przeciw
starości są, Scypionie i Leliuszu, zainteresowania
umysłowe i wyrabianie w sobie zalet charakteru.
Jeśli o nie stale zabiegać będziemy, to po długim i do­
brze wypełnionym życiu cudowne ujrzymy owoce.
I nie tylko dlatego, że zdobywamy dla siebie rzeczy
trwałe, które nas do końca życia nie opuszczą — -
co samo przez się jest już ogromnie ważne —
ale i dlatego, że świadomość pięknie przepę­
dzonego życia i pamięć wielu dobrych czynów
jest wielką dla człowieka radością.
jq W moich młodych latach pokochałem, jak ró­
wieśnika, starego Kwintusa Maksymusa, tego, który
nam odzyskał Tarent. Był to człowiek bardzo
poważny, a zarazem ludzki i uprzejmy, starość
zaś nie zmieniła w niczym jego charakteru. Moje
dla niego uczucie zrodziło się, co prawda, kiedy
był w podeszłym wieku, nie był jednak jeszcze
starcem. Gdy ja miałem rok, on był po raz pierwszy
konsulem. Za jego czwartego konsulatu poszedłem
z nim jako całkiem młody żołnierz pod Kapuę,
a w pięć lat później pod Tarent. Kwestorem byłem
za konsulatu Tuditana i Cetega. Wtedy Maksymus
był już bardzo stary. Popierał jednak skutecznie
w senacie prawo Cyncjusza o wynagrodzeniach
i darach. Wojny prowadził z energią młodzieńca,
choć wcale młody już nie był, a równocześnie
dzięki wytrwałej cierpliwości potrafił odnosić zwy-
O starości 17

cięstwa nad młodzieńczą zapalczywością Hanni­


bala. Doskonale powiedział o tym mój przyjaciel
Enniusz:
Jeden człowiek zwlekaniem ojczyznę podźwignął,
N a sąd ludzki nie bacząc wobec kraju zguby,
Stąd też i imię jego wieczna kryje chwała.

A ile prawdziwej czujności, ile roztropności n


wykazał przy zdobywaniu Tarentu! Byłem przy
tym, jak Salinator, który to miasto utracił a schronił
się w zamku, odezwał się do niego z przechwałką:
«Dzięki mnie, Kwintusie Fabiuszu, odzyskałeś Ta­
rent». «Oczywiście — odrzekł z uśmiechem Mak-
symus — bo gdybyś ty go nie był utracił, nigdy
nie mógłbym go odzyskać». Równie sławnym
okazał się też jako senator. Gdy po raz drugi pia­
stował konsulat, trybun ludowy, Gajus Flaminiusz,
wniósł wbrew woli senatu projekt rozdziału między
poszczególnych obywateli galickiej roli w a z z Pice-
num, Maksymus sprzeciwił się temu, mimo, że
drugi konsul, Spuriusz Karwiliusz nie wystąpił
z opozycją. Jako augur miał odwagę powiedzieć,
że pod najlepszą w ó ż b ą dzieje się to, co zgadza
się z dobrem Rzeczypospolitej — a pod złą, gdy
jest mu przeciwne.
Wiele wspaniałych zalet poznałem w tym czło- 12
wieku — nic jednak nie zasługuje na większy podziw,
ja k opanowanie, z jakim zniósł śmierć swego syna,
byłego konsula i sławnego już wówczas człowieka.
Sam wypowiedział na jego pogrzebie mowę po­
wszechnie znaną. Jakże marną wydaje się mądrość
C y c e r o — D z ie ła filo z o fic z n e , t. I V 2
18 O starości

wszystkich filozofów w porównaniu z tą mową!


A był ten Fabiusz wielki nie tylko w blasku pub­
licznego życia, na oczach współobywateli — ale
jeszcze bardziej w zaciszu domowego ogniska.
Jakie umiał prowadzić rozmowy! Jakich mądrych
udzielał rad! Jak znał się na starożytnościach, na
prawie auguralnym! Poza tym, jak na Rzymianina,
posiadał dużą znajomość literatury. A jego pamięć!
Pamiętał wszystko, wojny, nie tylko nasze, ale
i obce. Szukałem jego towarzystwa tak gorliwie,
jakbym przeczuwał, że po jego śmierci już nigdy
takiego przewodnika nie znajdę.
3 Dlaczegóż to tak wiele o nim mówię? Dlatego,
że, jak chyba wyraźnie widzicie, nie godzi się
takiej starości nazwać nieszczęśliwą. Naturalnie
nie każdy może być Maksymusem czy Scypionem
i wspominać zdobyte miasta, walki na morzu i na
lądzie, prowadzone wojny, odbyte triumfy. Ale
przecież i po spokojnym, szlachetnie i pięknie
spędzonym życiu może nastąpić cicha i łagodna
starość. Taka była starość Platona, o którym wiemy,
że śmierć zastała go przy pisaniu — a miał już
wtedy lat osiemdziesiąt jeden. Taka starość Izo-
kratesa, który powiada, że dzieło pt. Panathenaicus
napisał jako starzec dziewięćdziesięcioczteroletni,
a żył potem jeszcze lat pięć. Jego nauczyciel, Gor-
giasz z Leontinoj, żył lat sto siedem i nigdy nie
przestał tworzyć i zajmować się nauką. A gdy go
pytano, skąd czerpie ochotę do tak długiego życia,
w odpowiedział: «Nie mam o co oskarżać starości» —
Wspaniała i godna filozofa odpowiedź! Bo tylko
O starości 19

ludzie niemądrzy przypisują starości winy i wady


własnego charakteru. Nie tak myśli Enniusz, któ­
rego przed chwilą wspomniałem:

Jak dzielny rumak, co pierwszy do mety


Przybywał często w olimpijskich biegach,
Teraz, latami sterany, spoczywa.

Porównuje on zatem swoją starość do starości


dzielnego i zwycięskiego rumaka. Enniusza chyba
sobie dobrze przypominacie, bo obecni konsulowie
Tytus Flaminiusz i Marek Acyliusz zostali obrani
w osiemnaście lat po jego zgonie. Umarł zaś za
drugiego konsulatu Cepiona i Filipa. Ja miałem
wtedy lat sześćdziesiąt pięć i jeszcze doniosłym gło­
sem, z siłą w płucach, przemawiałem za uchwale­
niem prawa Wokoniusza. Otóż Enniusz w wieku lat
siedemdziesięciu (żył bowiem tak długo) znosił
tak pogodnie dwa, wedle ludzi, największe ciężary
życia, starość i ubóstwo, że niemal zdawał się nimi
rozkoszować.
Bo też, kiedy się zastanawiam nad starością, is
cztery widzę przyczyny, dla których starość zwyk­
liśmy uważać za nieszczęśliwy okres życia: oddala
nas ona od życia czynnego, osłabia siły fizyczne,
pozbawia nas wszystkich zmysłowych przyjemności,
bliską jest śmierci.
Rozpatrzmy, proszę, kolejno słuszność i wagę
każdej z tych przyczyn.
«Starość oddala nas od życia czynnego» — Od
jakiego jednak? Czy od tego, które wymaga sił
młodzieńczych? Czyżby nie istniały sprawy wyma­
2*
20 O starości

gające sił duchowych, które i w starszym wieku,


przy słabym nawet zdrowiu, dałyby się wykonać?
Czyżby nic nie robił w starości ani Kwintus Mak-
symus, ani Lucjusz Paulus, twój ojciec, Scypionie,
a teść mego zacnego syna, ani inni starcy, owi
Fabrycjusze, Kuriusze, Korunkaniusze, gdy swoją
mądrością i powagą bronili Rzeczypospolitej? Do
starości Appiusza Klaudiusza przyłączyła się jeszcze
ślepota. A jednak ów człowiek potrafił wystąpić
przeciw całemu senatowi, gdy ten skłaniał się do
rokowań z Pyrrusem, proponującym pokój i przy­
mierze.
Wypowiedział wtedy owe sławne słowa, ujęte
w wiersze przez Enniusza:

Ku czemuż teraz w obłąkaniu zmierza


Wasz rozum, zawsze tak prosty i zdrowy?

Znacie je wszyscy i wiecie, że reszta przemówienia


była równie silna i gwałtowna. Zachowała się
zresztą i autentyczna mowa Appiusza. A wygłosił
ją w siedemnaście lat po swym drugim konsulacie,
który piastował w dziesięć lat po pierwszym, przed
którym był jeszcze cenzorem. Był w'ięc już zupełnie
stary w czasie wojny z Pyrrusem. Jest to jednak
prawda potwierdzona przez tradycję naszych ojców.
Mówić zatem, że ludzie starzy nie mogą już brać
udziału w czynnym życiu, to tak, jakby twierdzić,
że na okręcie sternik jest bezczynny, gdyż siedzi
spokojnie na rufie trzymając ster w ręce, podczas,
gdy inni są w ruchu, biegają na wszystkie strony,
wspinają się na maszty, czerpią wodę. Starzec,
O starości 21

oczywiście, nie robi tego, co robić mogą tylko


ludzie młodzi— ale to, co robi, jest o wiele ważniejsze
i lepsze. Rzeczy bowiem prawdziwie wielkich nie
dokonuje się siłą fizyczną, szybkością czy zręcz­
nością — wymagają one rozwagi i poważnej, doj­
rzałej decyzji. A starość zwykle posiada te właśnie
zalety. Wzrastają one raczej, a nie maleją z upływem
czasu. Chyba, że uważacie, iż ja, który byłem
i prostym żołnierzem, i trybunem wojskowym, i le­
gatem, i konsulem teraz próżnuję, skoro w wojnach
już nie biorę udziału. Ale przecież udzielam w senacie
wskazówek we wszystkim, co dotyczy jakiejkolwiek
wojny, a Kartaginie, która od dawna przeciw nam
knuje, już teraz ją zapowiadam. I nie uspokoję
się, dopóki się nie dowiem, że miasto to zostało
doszczętnie zburzone.
Niechajże bogowie nieśmiertelni dla ciebie, Scy-
pionie, przeznaczą tę właśnie chwałę. T y dokonaj
tego, czego nie zdążył dokonać twój dziadek!
Upłynęło już trzydzieści dwa lata od jego śmierci,
lecz pamięć o tym wielkim mężu przetrwa z poko­
lenia w pokolenie! Sprawował konsulat po raz
drugi za mego konsulatu, a umarł w dziewięć lat
po nim, na rok przed moją cenzurą. Czy myślicie,
że gdyby dożył był stu, miałby powody, by być
ze swej starości niezadowolony? Oczywiście nie
mógłby wybiegać do ataku i włócznią czy mieczem
zmierzyć się z wrogiem — ale mógłby służyć ojczy­
źnie rozwagą, rozumem, mądrym słowem. Gdyby
te zalety nie były cechą starości, przodkowie nasi
nie nazwaliby byli najwyższej rady senatem od słowa
22 O starości

20 senex (starzec). U Spartan przecież najwyżsi urzę­


dnicy są i nazywają się starcami (gerontes). Historia
obcych ludów pouczy was również o tym, że młodzi
ludzie doprowadzali do upadku bardzo potężne
państwa, gdy, przeciwnie, starcy potrafili je ocalić
i podźwignąć.
Rzeczcież: jak to się stało, że to wasze piękne,
wasze potężne państwo tak rychło upadło!

pyta ktoś w komedii Ludus u Newiusza.

Nowi nastali mówcy, niemądre młokosy.

Brak rozwagi jest, jak wiemy, cechą młodości —-


rozsądek przychodzi z późniejszym wiekiem.
J «Ale z wiekiem pamięć słabnie». Owszem — ■
lecz tylko wtedy, gdy jej nie ćwiczymy lub jeśli
z natury mamy umysł mniej żywy. Temistokles
pamiętał nazwiska wszystkich swych współobywateli.
Czy przypuszczacie, że na starość mógłby pozdrowić
Arystydesa jako Lizymacha? I ja przecież pamiętam
nazwiska nie tylko teraz żyjących, ale i ojców,
i dziadów. I choć nasze przysłowie mówi, że tracimy
pamięć odczytując napisy grobowe, zupełnie się
tego nie obawiam. Raczej czytając je przypominam
sobie zmarłych. Nie słyszałem też, by jakiś stary
człowiek zapomniał, gdzie swój skarb zakopał.
Pamięta doskonale to, na czym mu zależy: ter­
miny sądowe, nazwiska swoich dłużników i wie­
rzycieli.
22 A wszyscy biegli doradcy prawni, pontyfikowie,
augurzy, filozofowie jakże wiele, mimo starości,
O starości 23

pamiętają. Człowiek stary może zachować niena­


ruszone władze umysłowe, byle tylko nie zaprzestał
nad nimi pracować. A mówię to nie tylko o starości
ludzi znanych, piastujących wysokie urzędy, ale
i o ludziach prywatnych, prowadzących spokojne
życie. Sofokles, który tworzył swe dzieła do bardzo
późnej starości, został pozwany przed sąd przez
swych własnych synów. Żądali oni, by uznano go
za zdziecinniałego i niezdolnego do kierowania
majątkiem, bo zaniedbywał go zajmując się pisaniem
tragedii. (Podobne prawo, odsuwające od zarzą­
dzania majątkiem źle gospodarujących rodziców,
istnieje i u nas). Sofokles za całą swoją obronę
przeczytał podobno sędziom swoją świeżo napisaną
tragedię — Edypa w Kolonie i zapytał, czy uważają
ją za dzieło człowieka zdziecinniałego? I sędziowie
uwolnili go. Czyż więc starość zmusiła jego lub
Homera, Hezjoda, Symonidesa, Stezychora i przed 23
chwilą wspomnianych Izokratesa, Gorgiasza, albo
najznakomitszych filozofów, Pitagorasa, Platona,
Ksenokratesa, czy późniejszych: Zenona, Kleantesa
lub znanego wam z Rzymu stoika Diogenesa, do
tego, by zamilkli i nie tworzyli więcej? Śmierć 24
dopiero położyła kres ich twórczości. Ale pomijając
ju ż te tak wzniosłe zajęcia mogę wyliczyć moich
sąsiadów i przyjaciół, rolników z Sabinum. Nie
ma roku, by obeszła się bez ich udziału jakakol­
wiek poważniejsza praca na roli: ani siejba, ani
zbiórka, ani przechowywanie zboża i owoców. Nic
w tym zresztą dziwnego. Nie ma wśród nich starca,
który by nie miał nadziei pożyć jeszcze rok. Lecz
24 O starości

to jest ciekawe, że wkładają oni wiele trudu również


w takie prace, o których wiedzą, że skorzystać z nich
już nie będą mogli.
... Sadzi drzewa, lecz owoc
wiek przyszłych pokoleń z nich zbierze.

2J — jak mówi Stacjusz w swoich Synefebach. Bo na


pewno rolnik, choćby był nie wiem jak stary, zapy­
tany, dla kogo sadzi te drzewa, bez wahania odpowie:
«Dla bogów nieśmiertelnych, których wolą jest,
bym nie tylko dziedziczył, ale również przekazał
coś od siebie potomnym».
8 I lepiej w powyższym zdaniu ujął Stacjusz stano­
wisko starca, który myśli nie tylko o sobie, ale
i o przyszłych pokoleniach, niż w następującym
wierszu:
Choćbyś już nic gorszego ze sobą, starości,
Nie przyniosła, jak tylko, że żyjąc tak długo
Tego się człek napatrzy, czego widzieć nie chce —
Dosyć już w tym jest złego.

Widzi jednak również rzeczy mile. Tak samo


zresztą jest i w młodości. A już zupełnie zgodzić
się nie mogę na inne zdanie tego poety:
To mam za najsmutniejsze w starości, iżeśmy
W tym wieku stali się ludziom obmierzli.

26 Nic podobnego! Możemy się im stać raczej


mili niż obmierzli. Jak bowiem mądrych starców
cieszy widok ludzi młodych i obiecujących, a miłość
i szacunek, jakich od nich doznają, umila i czyni
lżejszą ich starość — -tak młodzież potrafi jednak
O starości 25

ocenić doświadczone rady starszych, które uczą


ich miłości cnoty. Przynajmniej co do mnie to
czuję, że nie mniej jestem wam miłym, niż wy
mnie. Widzicie zatem, że starzec nie musi być
ociężały i gnuśny, ale że potrafi pracować, wyka­
zać energię i być zawsze czynnym. W tych sprawach,
naturalnie, którymi się przedtem zajmował. Ale
zdarza się nawet, że nie poprzestaje na tym, czego
się poprzednio nauczył. Solon na przykład chwali się
w swych wierszach, iż starzejąc się uczył się codzień
czegoś nowego. Właściwie to i o mnie coś podobnego
można powiedzieć. Już przecież w starości zająłem
się literaturą grecką, na którą rzuciłem się tak
chciwie, jak człowiek, który chce ugasić długotrwałe
pragnienie. Z niej to właśnie czei'pię owe przykłady,
które wam podaję. Nawet kiedy usłyszałem, że
Sokrates uczył się grać na lirze (zwyczajem dawnych
Greków), próbowałem i ja go naśladować. W pracę
jednak nad literaturą włożyłem wiele trudu.
Przechodzę teraz do drugiego zarzutu, jaki stawia
się starości. Otóż stwierdzam, że, jak będąc młodym
nie pragnąłem sił wołu ani słonia — tak teraz nie
pragnę sił, jakie miałem w młodości. Uważam, że
należy korzystać z tego, co w danym czasie po­
siadamy i podejmować się tylko tego, co naszych
sił nie przerasta. Czyż może być coś bardziej godnego
pożałowania nad ten okrzyk Milona z Krotony,
który będąc starcem i widząc atletów ćwiczących
na stadionie, wykrzyknął spojrzawszy na swe ra­
miona: «Ach, te już naprawdę są martwe». To ty
jesteś martwy; nie one, blaźnie. Sławę swoją za­
26 O starości

wdzięczasz nie sobie samemu, ale swoim muskułom


i płucom. Czegoś podobnego nigdy nie powie­
działby żaden z naszych prawników, którzy służą
radą swym współobywatelom— jak Sekstus Eliusz,
czy też z czasów dawniejszych Tyberiusz Korun-
kaniusz lub nie tak dawno zmarły Publiusz Krassus.
Do ostatniego, tchnienia służyli oni swą wiedzą
współobywatelom. Jedyny wyjątek zrobiłbym dla
mówcy, gdyż obawiam się, że głos jego traci z czasem
na dźwięczności. Wymowa bowiem wymaga oprócz
talentu i sił także mocnych płuc. Ale (nie wiem,
czemu to przypisać) nawet w starości głos czasem za­
chowuje swe harmonijne brzmienie. Ja jeszcze teraz
to odczuwam, a widzicie przecież, ile mam lat.
I mogą być piękne, spokojne i łagodne słowa
starca, a jeśli przy tym potrafi mówić jasno i przy­
jemnie — łatwo zyska sobie wymowny starzec słu­
chaczy. Jeżeli i to jest dla kogoś niedostępne, to prze­
cież może dzielić się zę swoim w tym przedmiocie do­
świadczeniem, z takim na przykład Scypionem i Le-
liuszem. A czyż może być coś bardziej wzruszającego
niż starzec otoczony garnącą się do niego młodzieżą?
Bo chyba nie będziemy twierdzić, że stary człowiek
nie ma już na tyle sił, by móc uczyć, wychowywać,
kształcić i przygotowywać ją do przyszłych obo­
wiązków. Nie wyobrażam sobie bardziej wzniosłego
zajęcia. Zawsze uważałem za szczęśliwych obu Scypio-
nów, Gnejusza i Publiusz a, i dziadów twoich, Lucju­
sza Emiliusza i Publiusza Afrykańskiego, widząc ich
w otoczeniu grona szlachetnej młodzieży. Człowieka
bowiem, który uczy cnoty, należy uznać za szczę-
O starości 27

śliwego wtedy nawet, gdyby opuszczały go nad­


wątlone wiekiem siły. A zresztą ten brak sił, wynikły
jakoby ze starości, najczęściej ma w młodości swe
źródło. Rozwiązła i nieopanowana młodość prze­
kazuje starości wycieńczone już ciało. Czytamy
u Ksenofonta, że Cyrus (a był już wtedy bardzo 30
stary) umierając twierdził, że nigdy nie zauważył,
by miał w starości mniej sił, niż kiedy był młody.
Przypominam też sobie z moich lat dziecinnych
Lucjusza Metella (który w cztery lata po mym
drugim konsulacie został najwyższym kapłanem
i przez dwadzieścia jeden lat urząd ten piastował),
że do końca życia miał tyle sił i energii, iż nigdy nie
uważał się za starego. O sobie mówić nie potrzebuję,
chociaż jest to zwyczajem starych ludzi, który
zwykło się im wybaczać.
Wiecie, że Nestor u Homera często i dużo mówi
o swych zaletach. Dożył już trzeciego ludzkiego
pokolenia, a widocznie nie miał powodu do obaw,
by poczytano za gadulstwo czy zarozumiałość,
jeśli się będzie słusznie chwalił. «Z ust jego — jak
mówi Homer — płynęła mowa słodsza od miodu».
Do tego niepotrzebne mu były siły fizyczne. A wódz
Greków twierdził, że gdyby miał dziesięciu ludzi po­
dobnych nie tyle doAjaksa, ile do Nestora, na pewno
przy ich pomocy w krótkim czasie zdobyłby Troje.
Powiem jednak jeszcze o sobie. Mam obecnie 32
rok osiemdziesiąty czwarty. Chciałbym oczywiście
pochwalić się takimi siłami, jak Cyrus. Nie są one
jednakże już takie, jakie miałem, gdy walczyłem
jako prosty żołnierz, a później jako kwestor podczas
28 O starości

wojny punickiej i jako konsul w Hiszpanii, czy też


w cztery lata później jako trybun wojskowy pod Ter-
mopilami, za konsulatu Manliusza Glabriona. A jed­
nak, jak widzicie, starość nie zrobiła mnie jeszcze zu­
pełnie niedołężnym i nie złamała, jeśli zabieram
głos i w senacie i na mównicy, jeśli mogę służyć radą
i pomocą przyjaciołom, klientom i tym wszystkim,
z którymi łączy mnie prawo gościnności. Nigdy też
nie zgadzałem się z owym starym i chwalonym
przysłowiem, że trzeba wcześnie zacząć się starzeć,
by dłużej korzystać z przywilejów starości. Go do
mnie, wolałbym być starym raczej krócej, niż stać się
starcem wcześniej, nim się zestarzeję. Jak dotąd więc
zawsze byłem na usługi każdego, kto miał do mnie
jakąś sprawę.
33 Powiecie jednak, że nie mam już takich sił jak wy.
Naturalnie. Ale wy — czy macie siły setnika, Tytusa
Poncjusza? A jeśli nie, to czy on jest przez to kimś
lepszym od was? Chodzi po prostu tylko o to, by
każdy ograniczył się do tego, na co go stać i nie
porywał się na rzeczy przerastające jego siły —
a na pewno nie będzie się męczył tym, że nie ma
sił większych. Milon podobno przeszedł przez
stadion w Olimpii niosąc na barkach żywego wołu.
Czy wolelibyście wobec tego mieć siłę mięśni Milona,
czy też siłę umysłu Pitagorasa? Oczywiście, gdy
są te siły, należy z nich korzystać — gdy jednak
się ich już nie ma, nie trzeba z tego powodu roz­
paczać. Chyba że uważacie, iż młodzieniec powinien
żałować, że nie jest dzieckiem, a człowiek już
dojrzały, że nie jest młodzieńcem.
O starości 29

Życie nasze ma swój ustalony bieg, a droga


natury jest jedna i prosta. Każda pora życia ma
sobie tylko właściwy charakter: dziecko jest słabe
i niepewne, młodzieniec śmiały i porywczy — wiek
ustalony cechuje już powaga, a starość jest wiekiem
zupełnej dojrzałości. Są to naturalne cechy każdego
okresu życia, z których powinno się korzystać
w swoim czasie. A słyszałeś zapewne, Scypionie, 34
jaki tryb życia prowadzi Masynissa, od dawna
połączony z waszą rodziną więzami gościnności.
Ma on teraz lat dziewięćdziesiąt. Kiedy się wybierze
w drogę pieszo, to ju ż na konia nie wsiądzie,
jeśli zaś konno, jeclzie tak do końca. Deszcz czy
zimno, zawsze z odkrytą głową. Wyjątkowo za­
hartowany na wszelkie trudy, spełnia wszystkie
powinności i obowiązki swego stanu. Możemy więc
przez ćwiczenie i panowanie nad sobą zachować
nawet na starość coś z krzepkości poprzednich lat.
A choćby nawet starość już sił fizycznych nie 11
miała -— to przecież nikt od niej ich nie wymaga.
Zarówno prawa, jak i zwyczaje zwalniają nasz w ek
od tych zajęć, przy których siły fizyczne są konieczne.
Nie żąda się więc od nas nawet tego, czemu podołać
możemy — a cóż dopiero tego, co nasze siły prze­
rasta. «Jednak — powiecie — jest wielu starców tak 35
niedołężnych, że żadnym obowiązkom ani zwykłym
wymaganiom życia podołać nie mogą». To pra­
wda — jest to jednak skutek słabego w ogóle zdrowia,
a nie starości. Syn Publiusza Afrykańskiego, ten,
który cię adoptował, był człowiekiem nie tylko
równie wielkodusznym, jak jego ojciec, ale góro-
30 O starości

wal nad nim kulturą umysłową. I z pewnością


jaśniałby obok ojca jako druga gwiazda Rzymu —
gdyby nie to, że był bardzo słabego zdrowia, a właś­
ciwie był go zupełnie pozbawiony. Cóż zresztą,
dziwnego, że i starcy bywają niekiedy słabowici,
jeśli i młodzi tego umknąć nie mogą? Należy,
drodzy moi, nie dać się starości i jej wady skrzętnie
36 wyrównywać, walczyć z nią, jak się walczy z cho­
robą; trzeba też mieć wzgląd na zdrowie: używać
w miarę ćwiczeń, jeść i pić tylko tyle, by wzmo­
cnić siły, a nie osłabiać ich nadmiarem jedzenia.
Nie należy się jednak ograniczać jedynie do troski
0 ciało. O wiele bardziej jeszcze dbać trzeba o władze
umysłowe i duchowe. One bowiem podobne są w sta­
rości do lampy, która gaśnie, jeśli do niej nie dolejesz
oliwy. Ciało robi się ociężałe przez długie ćwiczenia •— -
władze natomiast umysłowe zaostrzają się. Jeśli
zaś chodzi o starców, których Cecyliusz nazywa
«głupimi starcami z komedii», to należy mieć tu
na myśli tylko starców łatwowiernych, otępiałych
1 gnuśnych. Są to jednak wady nie starości w ogóle,
ałe cechy starców pozbawionych energii, niedbałych
i ospałych. Jak swawola i rozpusta są raczej cechami
młodzieży i to takiej tylko, która ma złe skłonności —
tak ten rodzaj głupoty starczej, który nazywamy
zdziecinnieniem, jest cechą starców o słabym umyśle.
37 Czterech dorosłych synów, pięć córek, duży dom,
cały tłum klientów umiał utrzymać w posłuszeństwie
Appiusz Klaudiusz, choć był już stary i ślepy. Bo
też duch jego był napięty jak łuk i nie uginał się
pod ciężarem wieku. Cieszył się nie tylko powagą
O starości 31

wśrócl swoich, ale posiadał nad nimi prawdziwą


władzę; bali się go niewolnicy, szanowały dzieci,
a wszyscy go kochali. Panował niepodzielnie w swym
domu, strzegąc dawnych obyczajów i karności.
Bowiem starość tylko wtedy zdobywa sobie sza- 3S
cunek, jeśli sama umie się bronić, jeśli się swych
praw nie zrzeka, jeśli nikomu się niewolniczo nie
poddaje, ale do samego końca panuje nad swym
otoczeniem. Chętnie widzę młodego człowieka,
w którym jest coś z powagi starca, tak jak podoba
mi się starzec mający w sobie coś młodzieńczego.
Taki starzec może być stary ciałem — nigdy duchem.
Ja np. teraz pracuję nad siódmą księgą moich
Początków, gromadzę wszystkie świadectwa doty­
czące przeszłości, odtwarzam swoje ważniejsze mowy
obrończe. Oprócz tego pracuję nad prawem augu-
ralnym, pontyfikalnym i cywilnym. Wiele czasu
poświęcam literaturze greckiej. Dla ćwiczenia pa­
mięci powtarzam sobie wieczorem, zwyczajem
pitagorejczyków, co tego dnia mówiłem, słyszałem
i robiłem. Takie są moje ćwiczenia, takie drogi,
którymi myśl przebiega. A że trudzę się tym w pocie
czoła i nad tym pracuję, więc nie gnębię się znowu
tak bardzo brakiem sił fizycznych. Służę przecież
pomocą przyjaciołom, często przychodzę do senatu
i tam z własnej woli przedstawiam sprawy długo
i poważnie przemyślane i bronię ich nie siłami
ciała, lecz ducha. Gdybym jednak czynić tego nie
był w stanie, to i tak miło by mi było leżąc w łożu
rozmyślać o tym, czego bym już sam dokonać nie
potrafił. A to, że jeszcze potrafię, zawdzięczam
32 O starości

memu przeszłemu życiu. Kto stale wśród takich


prac i zajęć żyje, nie dostrzega nawet, jak nadejdzie
starość. Starzeje się stopniowo i niepostrzeżenie
i życie nie urywa mu sic nagle, ale powoli wygasa.
39 A oto trzeci zarzut, jaki się stawia starości: że
rozkosze zmysłowe są już dla niej niedostępne.
Wspaniały zatem dar przynosi nam ona z sobą.
Odbiera nam to, co bywa przyczyną najgorszych
występków młodości. Posłuchajcie, młodzi przyja­
ciele, co o tym mówi Archytas z Tarentu, jeden
z największych i najsławniejszych ludzi swego
czasu. Powtórzono mi jego słowa, gdy byłem za
młodych lat z Kwintusem Maksymusem w Tarencie.
Twierdził on mianowicie, że natura nie dała
człowiekowi nic bardziej niebezpiecznego i zgubnego
nad zmysłowość, której chciwe żądze w sposób
bezmyślny i niepowściągliwy szukają zaspokojenia.
40 Dla nich to zdradza się ojczyznę, dokonuje prze­

wrotów politycznych, tajemnie knowa z wrogiem,


nie ma w ogóle żadnej zbrodni, żadnego prze­
stępstwa, do których popełnienia nie pobudziłaby
żądza rozkoszy; gwałty, cudzołóstwa i wszelkie tego
rodzaju czyny haniebne wywołane są jedynie tylko
jej ponętami. Rozum natomiast jest najwspa­
nialszym darem i błogosławieństwem udzielonym
nam przez jakiegoś boga czy naturę — zmy-
41 słowość największym i najgroźniejszym wrogiem
tego boskiego daru. Gdzie zmysły panują, tam nie
może być mowy o panowaniu nad sobą — ■ w kró­
lestwie rozkoszy bowiem nie ma w ogóle miejsca
na cnotę. Dla lepszego zrozumienia swych wywodów
O starości 33

kazał Archytas wyobrazić sobie człowieka w stanie


najwyższej, jakiej można doznać, rozkoszy. Nikt —
według niego — nie będzie miał wątpliwości, że
zahamuje ona w danej chwili wszystkie czynności
umysłowe, rozum i zdolność myślenia. Dlatego
to —- twierdził — nie ma nic bardziej obrzydliwego
i bardziej niebezpiecznego niż rozkosz zmysłowa,
gdyż jeśli jest zbyt długa i żywa, może zgasić całe
światło rozumu.
Tak to Archytas rozmawiał z Gajusem Poncjuszem
Samnitą, ojcem tego, który w wąwozie Kaudyńskim
pokonał konsulów Spuriusza Postumiusza i Tytusa
Weteriusza. W tej rozmowie brał również udział
Ateńczyk Platon, który według mnie przybył do
Tarentu za konsulatu Lucjusza Kamillusa i Appiusza
Klaudiusza. Wszystko to słyszał od starszych ludzi
Nearch z Tarentu, który pozostał wierny Rzymowi,
a mnie gościł w czasie mego w tym mieście pobytu.
Dlaczego wam to powtarzam? Oto abyście zrozu- 42
mieli, że jeśli ani rozum, ani mądrość nie mogą
osiągnąć tego, byśmy gardzili zmysłową rozkoszą —
to powinniśmy być bardzo wdzięczni starości za to,
że nie znajdujemy już przyjemności w tym, w czym
nie powinniśmy. Zmysłowość bowiem pozbawia
nas przytomności umysłu, jest wrogiem rozsądku —
zaciemnia, że tak się wyrażę, wzrok rozumu i nie
ma nic wspólnego z cnotą. Z dużą przykrością
w siedem lat po jego konsulacie wykreśliłem z senatu
Lucjusza Flamininusa, ale nie mogłem nie napięt­
nować jego, podyktowanej ohydną rozpustą, zbrodni.
Mianowicie, gdy w czasie swego konsulatu był
C y e e r o — D z ie ła filo z o fic z n e , t. I V 3
34 O starości

zajęty w Galii, na prośbę nierządnicy zabił siekierą


podczas uczty jednego ze skazanych na śmierć
więźniów. Uszło mu to płazem za czasów cenzury
jego brata, Tytusa Flamininusa, bardzo dzielnego
zresztą człowieka. Ale kiedy ja i Flakkus nastąpi­
liśmy po nim, nie mogliśmy pozwolić, by ta wstrętna
i zbrodnicza rozpusta pozostała bezkarna, tym
bardziej, że zhańbiła ona nie tylko człowieka, ale
przyniosła również ujmę wysokiemu stanowisku,
które zajmował.
(j Często słyszałem od starszych od siebie, a ci znów
jeszcze jako dzieci słyszeli od swych ojców, że Gajus
Fabrycjusz, kiedy przebywał jako poseł u króla
Pyrrusa, dowiedział się od Tessalczyka Cyneasza,
że w Atenach jest pewien człowiek, który podaje
się za mędrca, a twierdzi, że przyjemność jest celem
wszystkiego, co czynimy. Fabrycjusz powtórzył to
Maniuszowi Kuriuszowi i Tyberiuszowi Korunka-
niuszowi, a ci orzekli, że dobrze by było, gdyby
Pyrrus i Samnici przejęli się tą zasadą — gdyż
łatwo byłoby ich wtedy pokonać. A ten Maniusz
Kuriusz żył wtedy blisko z Publiuszem Decjuszem,
który na pięć lat przed jego konsulatem sprawował
urząd konsula po raz czwarty' i zginął poświęciwszy
się za ojczyznę bóstwom podziemnym. Znał go
także Fabrycjusz, znał Korunkaniusz i wszyscy ci
ludzie na podstawie własnego życia jak i czynu
Decjusza na pewno doszli do przekonania, że
istnieje coś prawdziwie doskonałego i pięknego,
do czego, za nic sobie mając ponęty rozkoszy, dążą
44 wszyscy najszlachetniejsi ludzie. Dlaczego tak wiele
O starości 35

o tym mówię? Dlatego, byście jasno zrozumieli, że


jeśli starość zmysłowych przyjemności nie pragnie,
to nie tylko nie zasługuje przez to na naganę, lecz
przeciwnie, na największą pochwałę. «A jednak
musi powstrzymywać się od uczt, od suto zasta­
wionych stołów, często nalewanych kielichów». To
prawda — ale też dlatego nie wie, co to jest pijań­
stwo, niestrawność, bezsenne noce. Jeśli jednak
musimy zrobić jakieś na rzecz przyjemności ustęp­
stwo, bo jej ponętom oprzeć się łatwo nie jest —
(Platon ją doskonale określa, nazywając «przynętą
do złego», bo ludzie łapią się rzeczywiście na nią,
jak ryby na wędkę) — to trzeba zaznaczyć, że
chociaż starzy ludzie nie mogą brać udziału w hucz­
nych biesiadach, to jednak mogą znaleźć wiele
przyjemności w skromniejszych przyjęciach. Będąc
chłopcem widywałem często starego Gajusa Duelliu-
sza, syna Marka, który pierwszy z Rzymian odniósł
zwycięstwo na morzu (w wojnie punickiej), jak
wracał z wieczerzy od przyjaciół w świetle pochodni,
w towarzystwie fletnisty. Cieszyło go to wido­
cznie, a sława jego mu na to pozwalała. Nie było to
bowiem w zwyczaju, jeśli chodzi o ludzi prywatnych.
Ale po cóż szukać daleko przykładów — powiem 45

o sobie. Za mojej kwestury w związku z wprowadze­


niem obrzędu Wielkiej Matki Idajskiej, utworzono
przy nim bractwa biesiadnicze. Miałem więc wtedy
zawsze towarzyszów biesiady. Nasze wspólne posiłki
były bardzo umiarkowane, panowała jednak na nich
młodzieńcza wesołość, która oczywiście słabnie z wie­
kiem. A jednak i wtedy ceniłem je nie tyle dla
3*
36 O starości

przyjemności stołu, ile dla obcowania i rozmów


z przyjaciółmi. Przodkowie nasi słusznie nazwali
biesiadę «współżyciem» (convivium), bo rzeczywiście
na niej się «współżyje». Mniej podobają mi się
nazwy greckie. Podkreślają one bowiem to, co jest
najmniej ważne. Nazywa się ona u nich wspólnym
piciem (ov[AJiócnov) lub wspólnym jedzeniem
(ovvdeinvov).
Co do mnie, lubię nawet te długie, wcześniej za­
czynające się i później kończące się biesiady, a to
ze względu na przyjemność, jaką znajduję w roz­
mowie nie tylko z ludźmi mojego wieku, których
tak już zresztą mało zostało, ale i z młodymi —
zwłaszcza zaś z wami. A mojej starości bardzo
jestem wdzięczny, że zwiększyła we mnie pragnienie
rozmowy, a zmniejszyła chęć jedzenia i picia.
Ludzie jednak znajdują i w tym przyjemność i nie
widzę powodu, dlaczego by na starość nie mieli jej
odczuwać. Nie wydaję bowiem, jakby się zdawać
mogło, bezwzględnej wojny zmysłowym przyjem­
nościom. Są one, być może, czymś naturalnym, gdy
nie przekroczą odpowiednich granic. Bo i ja, muszę
przyznać, lubię na przykład zaprowadzony przez
przodków zwyczaj wybierania króla biesiady, lubię,
kiedy przemawia z honorowego miejsca, a czary z wi­
nem krążyć zaczynają dokoła. Ale lubię też popijać
powoli, kropla po kropli, z maleńkich kubków, o któ­
rych wspomina Ksenofont w Uczcie. M iły mi rów­
nież jest chłód w lecie a ciepło słońca i ogniska
w zimie. Nie odmawiam sobie tych przyjemności
nawet i w moim wiejskim Sabinum. Codziennie
O starości 37

do stołu zapraszam swych sąsiadów. Rozmawiamy


na różne tematy, jak długo tylko możemy, nie­
raz do późnej nocy.
«Jednak popęd zmysłowy nie jest już tak żywy 47
u starca, jak był w młodości». Zgadzam się, ale starzec
wcale tego nie pragnie. A czego nie pragniemy, tego
brak nie sprawia nam przykrości. Ktoś pytał Sofoklesa,
będącego już w starszym wieku, czy używa jeszcze
cielesnej rozkoszy. Ten dał mu piękną odpowiedź:
«Niech mnie bogowie bronią! Rad jestem ogromnie,
że wyzwoliłem się od nich, jak od władzy dzikiego
i szalonego pana». Dla człowieka, który tych rzeczy
pożąda, brak ich jest prawdopodobnie trudną do
zniesienia męką. Ale kto je już nasycił i zaspokoił,
ten więcej przyjemności znajduje w tym, że ich jest
pozbawiony, niż że ich używa; przecież nie odczuwa
braku ten, kto czegoś nie pragnie; dlatego mówię,
że brak pożądania jest rzeczą przyjemniejszą.
A jeśli ludzie młodzi i w kwiecie wieku w tych 48
właśnie rozkoszach znajdują upodobanie, to po
pierwsze, jak to już powiedziałem, są to rozkosze niż­
szego rzędu, a następnie są one, w ograniczonym
wprawdzie stopniu, dostępne również starości. Po­
dobnie w teatrze. Gdy na scenie występuje Turpion
Ambiwiusz, widz siedzący w pierwszych rzędach
większą czerpie przyjemność obserwując jego grę —
ale i widz z ostatnich rzędów też przyjemności całkiem
pozbawiony nie jest. Tak młodość, która widzi rozko­
sze niejako z bliska, odczuwa być może większą ra­
dość, ale i starość, patrząca na nie z oddalenia, potrafi
nimi cieszyć się na tyle, na ile jest to jej potrzebne.
38 O starości

A czyż nie jest wielkim szczęściem, żeśmy już


wysłużyli, że tak powiem, nasze lata na żołdzie
zmysłowości, ambicji, rywalizacji, waśni i wszelkiego
rodzaju namiętności — że wreszcie możemy należeć
do siebie samych i być, jak to mówią, wreszcie
u siebie? A jeśli mamy jeszcze do tego zamiłowanie
do nauki i wiedzy, które są jakby pokarmem umy­
słu — to cóż może być milszego nad wolną już od
przymusowych zajęć starość?
Widzieliśmy, Scypionie, Kajusa Gallusa, bliskiego
przyjaciela twego o jca— jak się trudził do samej
prawie śmierci przemierzając, można powiedzieć,
niebo i ziemię. Ileż razy świt zastał go nad zaczętym
w nocy rysunkiem, ile razy zaskoczyła go noc nad
pracą, którą rozpoczął rano! Jakże się cieszył, gdy
mógł nam na długo naprzód przepowiedzieć za­
ćmienie słońca lub księżyca.
To samo widzimy w zajęciach nie tak powa­
żnych, ale wymagających również bystrego umysłu.
Jak bardzo cieszył się Newiusz swoją Wojną punicką,'
jak Plautus pisząc Gbura i Krętacza! Widziałem
również starego Liwiusza, którego sztukę wystawiono
sześć lat przed moim urodzeniem, za konsulatu
Ceniona i Tuditana, a który żył jeszcze za Czasów
mej młodości.
A cóż powiedzieć o tym, jak gorliwie zajmowali
się badaniem prawa cywilnego i pontyfikalnego
Publiusz Licyniusz Krassus lub Publiusz Scypion,
który przed kilkoma dniami został najwyższym
kapłanem? Wszystkich tych ludzi znałem i widzia­
łem, z jakim zapałem pracowali do późnej sta­
O starości 39

rości. Znalem też Getega, który doskonalił się


w wymowie jeszcze jako starzec, choć był czło­
wiekiem, którego Enniusz słusznie nazywa samym
«rdzeniem wymowy». Jakież rozkosze stołu, igrzysk
czy miłostek można z tymi rozkoszami porównać?
Tyle o zajęciach umysłowych. U ludzi rozumnych
i wykształconych z wiekiem przybierają one jeszcze
na sile. Świadczyć o tym może przytoczony już
przeze mnie wiersz Solona, «że starzejąc się, uczy
się codziennie czegoś nowego», co jest na pewno
najwyższą duchową rozkoszą, jaką osiągnąć można.
A teraz przechodzę do przyjemności życia wiej­
skiego, które ma dla mnie niewysłowiony urok.
Starość zupełnie nie przeszkadza rozkoszować się
nimi, a poza tym życie na wsi wydaje mi się odpo­
wiadać życiu mądrego człowieka. Rolnik ma bowiem
do czynienia z ziemią, która zawsze uległa czło­
wiekowi, oddaje jak dłużnik raz z mniejszym, a czę­
ściej ze znacznym procentem to, co otrzymała.
Ale mnie nie tyle cieszą jej płody, ile zachwyca
jej życiodajna siła.
Przyjąwszy w swe rozmiękczone i spulchnione
łono zasiane ziarno, trzyma je jakiś czas zakryte
przed światłem (stąd u nas czynność bronowania
nazywa się occatio). Następnie swym ciepłem i wil­
gotnym uściskiem otwiera je i wydobywa z niego
zielony kiełek. Ten rośnie niepostrzeżenie i opie­
rając się- na włóknach korzenia, wznosi się, jakby
wchodząc już w wiek młodzieńczy, jako kolankowate
źdźbło otoczone delikatnymi łuskami. A gdy się
w końcu z nich wydobędzie, rozpościera przed nami
40 O starości

swój owoc w kształcie kłosa, z ziarnami ustawionymi


w szeregach, obwarowany wałem ości, gotowych
bronić go przed żarłocznością ptaków.
52 A winna latorośl, jej powstanie, sadzenie, wzrost,
czy nie jest również rzeczą godną uwagi? Jest ona
dla mnie źródłem ogromnej przyjemności, którą
nigdy dość nasycić się nie mogę. A mówię wam
o tym dlatego, iż chcę, byście poznali, w czym
w moim wieku znajduję wytchnienie i radość.
Pomijam już właściwą wszystkim płodom ziemi
siłę żywotną, dzięki której z maleńkiego ziarenka
figi lub z pesteczki winnej jagody, czy też z ledwo
dostrzegalnych nasionek tylu innych roślin i drzew
powstają takie silne pnie, rozłożyste gałęzie! A owe
latorośle, płonki, wilki, kłącza i rozmnóżki — czyż
to nie dosyć, by napełnić nas radością i podziwem?
Winna latorośl z natury jest tak słaba, że nie pod­
parta osuwa się na ziemię. Podnosi się jednak na
nowo, czepiając się swymi wąsami, jak rękoma,
wszystkiego, co wokół siebie napotka. Gdy zaś
bezładnie i zbyt bujnie rośnie, nożyce rolnika po­
trafią ją umiejętnie przyciąć, obcinając zanadto
wybujałe wici i chroniąc ją w ten sposób przed
53 zdziczeniem i zbytnim rozrostem. Na tak przygo­

towanej latorośli wyrasta na początku wiosny przy


kolankach gałązek, jakby na miejsce odciętych
wilków, tak zwane oczko, a z niego rodzi się grono.
Karmione sokami ziemi, ogrzane ciepłem sło­
necznym, z początku kwaśne, staje się w miarę
dojrzewania coraz słodsze. I tak rośnie, ubrane
w liście, które utrzymują je w łagodnym cieple,
O starości 41

chroniąc zarówno przed chłodem, jak i przed zbyt


silnym żarem słońca. Czy może być coś słodszego
i piękniejszego nad ten owoc? Ale, powtarzam, nie
tylko pożytek, jaki z niej mamy, lecz uprawa i sama
natura winorośli sprawia mi wielką przyjemność:
te rzędy podpierających ją tyczek, łączenie ich
u wierzchołków poprzeczkami, rozciąganie na nich
wici, przycinanie, jak to już mówiłem, jednych
gałązek a sadzenie drugich!
A cóż powiedzieć o nawadnianiu i tych powta­
rzających się kopaniach, okopywaniach roli, które
zwiększają jej urodzajność?
A co o ważności zasilania jej nawozem? Mówię
0 tym w mojej książce 0 gospodarstwie wiejskim.
A uczony Hezjod ani słowem o tym nie wspomniał,
choć pisał o uprawie roli. Zaś u Homera, który, jak
mi się wydaje, żył wiele wieków przed nim, widzimy
Laertesa, jak łagodzi tęsknotę za synem sam upra­
wiając i nawożąc pole. Ale to, co mnie cieszy na
wsi, to nie tylko pola i łąki, winnice i inne krzewy,
lecz i ogrody warzywne, i sady, i pasące się trzody,
1 roje pszczele, i niezliczone bogactwo i rozmaitość
kwiatów. Na koniec nie tylko sadzenie, ale i szcze­
pienie drzew, ów przedziwny wynalazek rolnictwa,
sprawia mi ogromną przyjemność. Mógłbym oczy­
wiście wymienić wiele jeszcze innych uroków wiej­
skiego życia. Ale widzę, że to, co powiedziałem, jest
już i tak przydługie. Liczę jednak na waszą wyrozu­
miałość. Poniosła mnie i moja miłość do wsi, i gada­
tliwość starym ludziom właściwa. Bo przecież wypada
mi też przyznać, że i starość ma jakieś wady.
42 O starości

W takim to właśnie wiejskim życiu spędził swe


ostatnie lata Manliusz Kuriusz, odbywszy potrójny
triumf po zwycięstwie nad Samnitami, Sabinami
i Pyrrusem. Dom jego jest w pobliżu mojego. Ile
razy na ten dom spojrzę, nie mogę się dość nadziwić
zarówno wstrzemięźliwości tego człowieka ja k i su-
156] rowym obyczajom owych czasów'. Siedząc przy
ognisku przyjął Kuriusz posłów samnickich, którzy
mu przywieźli wielką ilość złota. Odprawił ich
słowami: «Mniejszą dla mnie wartość ma posia­
danie złota niż rozkazywanie tym, którzy je posia-
56 dają». Czy taka wielkoduszność nie mogła mu
zapewmić pogodnej starości? Ale wracam do rolników,
by zanadto nie odbiegać od siebie. Na wsi właśnie
żyli w' tych czasach senatorowie, czyli starcy. Za
pługiem szedł Lucjusz Kwinkcjusz Cyncynnat, kiedy
mu doniesiono, że został dydctatorem. I on to na
mocy swej władzy rozkazał dowódcy jazdy, Gaju-
sowi Serwiliuszowi Ahali, by zabił Spuriusza Me-
liusza, uprzedzając jego zamiar zdobycia władzy
królewskiej. Ze wsi powoływano do senatu Kuriusza
i innych starców'. Dlatego też wysłanników' senatu,
którym tę czynność zlecono, nazywano «podróż­
nymi» (viatores). Czyż więc dlatego, że ich cieszyła
praca na roli, miałaby starość tych ludzi być poża­
łowania godną? Według mnie nie można sobie
wyobrazić szczęśliwszej starości. I nie tylko dlatego,
że spełnia obowiązek przynoszący korzyść całemu
rodzajowi ludzkiemu, lecz i dla przyjemności, o której
już mówiłem, i obfitości wszystkiego, co człowiekowi
do życia i naw'et do kultu bogów jest potrzebne. Na
O starości 43

tym punkcie muszę się pogodzić z rozkoszą, której


nam dostarczają zmysły, bo są to właśnie rzeczy,
na których niektórym ludziom bardzo zależy. Bo
też w istocie, u dobrego i starannego gospodarza
spiżarnia jest zawsze pełna, nie brak wina ani
oliwy, cały jego dom we wszystko bogaty: ma pod
dostatkiem wieprzy, kóz, jagniąt, kur, mleka, sera,
miodu. A już ogród sami rolnicy nazywają drugim
połciem słoniny. Na koniec, szczególną okrasą
wiejskiego życia jest, w wolnych chwilach, polo­
wanie i łowienie ptaków.
Czyż muszę mówić o pięknie zielonych łąk, 57
uroku winnic, gajów oliwnych, o długich szpalerach
drzew? Powiem krótko: nie ma dla mnie nic ani
pożyteczniejszego, ani wspanialszego nad dobrze
utrzymane gospodarstwo wiejskie. Starość zaś nie
tylko nie przeszkadza nam w tym, ale owszem,
zaprasza i zachęca. Bo gdzie, jeśli nie na wsi, może
stary człowiek ogrzać się lepiej na słońcu czy przy
ognisku, gdzie zażyć zdrowego chłodu w cieniu 58
drzew lub przy orzeźwiającym strumieniu? Pozo­
stawmy młodzieży wszelką broń, kopie, ćwiczebne
miecze, konie, piki, pływanie i gonitwy. Niech
nam z tylu gier zostawi tylko gry w kości, a to także
zdajemy na jej wolę. Starość i bez tego może być
szczęśliwa.
Dzieła Ksenofonta zawierają wiele bardzo poży- 5*J
tecznych wiadomości. Cieszyłbym się, gdybyście
je nadal uważnie czytali. Jakże wymownie chwali
on rolnictwo w książce zatytułowanej Oeconomicus.
By dowieść, że jest ono zajęciem istotnie królew-
44 O starości

skim, przytacza następującą opowieść Sokratesa


z jego rozmowy z Krytobulem: Cyrus młodszy,
król perski, wybitny jako człowiek i jako władca,
gościł u siebie w Sardes sławnego wodza spartań­
skiego Lizandra, który mu przyniósł dary od
sprzymierzeńców. Cyrus przyjmował go z wielką
uprzejmością i łaskawością i między innymi sam
oprowadzał go po swym pięknie utrzymanym
parku. Lizander podziwiał czyste, ubite aleje wy­
smukłych drzew, posadzonych w symetryczną sza­
chownicę (quincunx), zachwycał się doborem i za­
pachami kwiatów. Co jednak go najbardziej w po­
dziw wprawia — powiedział królowi — to nie tylko
staranność, z jaką park jest utrzymany, ale pomy­
słowość i umiejętność człowieka, który to zapro­
jektował i wykonał. «A jednak to właśnie ja —
odparł Cyrus — wszystko obmyśliłem i rozplano­
wałem. Ja wytyczyłem aleje. Nawet wiele z tych
drzew sam, własnymi rękoma, zasadziłem». Wtedy
Lizander spojrzawszy na króla, którego piękność
uwydatniała purpurowa szata, perskim zwyczajem
ozdobiona bogato złotem i drogimi kamieniami,
rzekł: «Słusznie mówią, Cyrusie, że jesteś hojnie
obdarzony przez los. Do zalet bowiem .twoich
60 dołączyło się jeszcze szczęście».
Tego rodzaju szczęście dostępne jest i dla starców'.
Starość nie przeszkadza nam, byśmy do końca
życia zachowali nasze zamiłowania, a zwłaszcza
zamiłowanie do rolnictwa. Tak właśnie zrobił Marek
Waleriusz Korwus, który, jak wiemy, żył sto lat.
Nie był już młody, gdy zamieszkał na wsi i zaczął
O starości 45

uprawiać rolę. Dobre czterdzieści sześć lat upłynęło


między jego pierwszym a szóstym konsulatem;
A jest to właśnie ta ilość lat, którą przodkowie
nasi uważali za początek starości. Ostatnie jego
lata były nawet o tyle szczęśliwsze od średniego wieku,
że miał więcej poważania u ludzi, a mniej trudów. Bo
koroną starości jest szacunek i poważanie, jakie wzbu­
dza. Jakże wielkim szacunkiem cieszył się Lucjusz
Metellus czy też Atyliusz Kalatinus. Do niego to od- 6i
nosi się słynny napis grobowy: «Powszechna prawie
o nim głosi zgoda, że wśród najlepszych był on pierw­
szym w Rzymie». Znacie ten wiersz w całości. Ten
kto zasłużył na tak jednogłośną pochwałę, był nie­
wątpliwie człowiekiem godnym wielkiego sza­
cunku. A jak szanowanymi ludźmi byli: Publiusz
Krassus, niedawno wybrany na najwyższego ka­
płana, czy Marek Lepidus, który sprawował ten sam
urząd. A Paulus, a Scypion Afrykański czy też Fa-
biusz Maksymus, o którym przedtem mówiłem. Czy
nie byli to ludzie, których nie tylko słowo, ale nawet
skinienie miało w sobie powagę? M ają starzy ludzie,
zwłaszcza ci, którym przypadł zaszczyt wysokich
urzędów, taką powagę, iż równać się z nią nie mogą
żadne rozkosze zmysłowe młodego wieku.
Ale nie zapominajcie, że chwalę tu w ogóle tylko
taką starość, której podstawą jest dobrze przeżyta
młodość. Toteż mogę powtórzyć tutaj to, co kiedyś
powiedziałem z wielkim aplauzem wszystkich słucha­
jących, że nędzna to starość, która się słowami
bronić musi. Bo ani siwe włosy, ani zmarszczki nie
są w stanie nagle zdobyć dla siebie poważania. Jest
46 O starości

ono ostatnim owocem godnie przepędzonego życia.


Wydaje się rzeczą mało ważną i zwykłą, gdy nas
pozdrawiają, szukają naszego towarzystwa, ustępują
miejsca, wstają przed nami, przyprowadzają, odpro­
wadzają, radzą się nas. A tymczasem takie właśnie
zwyczaje są wyrazem czci należnej starości. Widzimy'
i u nas i w innych krajach, że im gdzie lepsze panują
obyczaje, tym bardziej się tych rzeczy przestrzega.
Lacedemończyk Lizander, o którym dopiero co
wspomniałem, zwykł był podobno mówić, że Sparta
jest najbardziej zaszczytnym schronieniem dla sta­
rości. Nigdzie nie jest starość bardziej czczona
i poważana. Opowiadają, że kiedy pewnego razu
w Atenach przyszedł do teatru jakiś starzec, wśród
wszystkich licznie zgromadzonych widzów nie zna­
lazł się ani jeden Ateńczyk, który by mu ustąpił
miejsca. Lecz kiedy poszedł ku Spartanom, którzy,
będąc posłami, siedzieli na wyznaczonych sobie
miejscach — powstali wszyscy i przyjęli go między
siebie. A gdy cała publiczność pochwaliła ten
postępek wielokrotnym oklaskiem, rzekł jeden z nich:
«Ateńczycy dobrze wiedzą, co jest słuszne, ale
czynić tego nie chcą».
Nasze kolegium augurów ma wiele wspaniałych
zwyczajów', a wśród nich jeden dotyczący naszego
przedmiotu. Oto starsi głosują przed młodszymi,
i to nie tylko przed wyższymi w hierarchii kapłań­
skiej, ale i przed tymi, którzy piastują najwyższe
stanowiska państwowe. Jakież zmysłowe rozkosze
dają się porównać z tymi przywilejami wypływa­
jącymi z szacunku dla starszego wieku? Kto umiał
O starości 47

ich z godnością użyć, ten, według mnie, dobrze


odegrał swą rolę w życiu i nie załamał się w ostatnim
akcie, jak się to zdarza niedoświadczonym aktorom.
Zarzuca się, że ludzie dziwaczeją na starość, 65
stają się zgryźliwi, podejrzliwi, drażliwi i uparci,
a nawet, powiedzmy prawdę — skąpi. Są to jednak
wady charakteru, nie wieku. Zresztą te wszystkie
wady dadzą się jeśli nie zupełnie wytłumaczyć, to
przynajmniej czymś usprawiedliwić. Starzy ludzie
wyobrażają sobie, że się o nich nie dba, że się ich
lekceważy, że się z nich ludzie śmieją. Poza tym,
jeśli się jest fizycznie słabym, to tym dokuczliwiej
odczuwa się wszelkie zadrażnienia. Lecz i te wady
można złagodzić przez kulturę umysłu i doskona­
lenie charakteru. Możemy to codziennie zauważyć
w życiu — a na scenie bardzo dobry przykład mamy
w Braciach Terencjusza. Jeden z nich szorstki i nie­
przystępny — drugi łagodny i ludzki. Tak to właśnie
bywa. Ludzie są jak wino: nie wszyscy na starość
kwaśnieją. Godzę się na surową powagę starości,
ale jak we wszystkim, i tu wolę widzieć umiar.
Starców cierpkich jednak nie znoszę. A co do 66
skąpstwa, to zupełnie nie rozumiem, jaki ono może
mieć w starości cel. To tak, jakbyśmy powiększali
zapasy wzięte na drogę, im mniej nam jej jeszcze
do przebycia pozostaje.
Przechodzę teraz do czwartego punktu moich 19
rozważań— jest nim bliskość śmierci. Ona to ma
być przyczyną największej trwogi i niepokoju star­
szego wieku. Prawda, że jest on bliski śmierci, ale
pożałowania godny starzec, który w ciągu długiego
48 O starości

życia nie nauczył się tego, że śmiercią gardzić należy!


Bo przecież jest tylko jedno z dwojga: albo śmierć
całkowicie gasi życie duszy, albo prowadzi ją tam,
gdzie żyć będzie wiecznie. W pierwszym wypadku
jest ona czymś zupełnie obojętnym, w drugim zaś
67 jest nawet pożądania godna. Czegóż się więc mam
lękać, jeśli po śmierci albo nie będę mógł być niesz­
częśliwy, albo będę szczęśliwy. A poza tym, czy
jest ktoś tak nierozsądny, kto by twierdził, choćby
był nie wiem jak młody, że na pewno dożyje do
wieczora? Przecież jest nawet więcej wypadków
śmierci w młodym wieku. Młodzi ludzie łatwiej
zapadają na niebezpieczne choroby, trudniej dają
się leczyć. Dlatego to tak niewielu ludzi dochodzi
do starszego wieku. Gdyby nie to, świat byłby
i lepszy, i rozsądniejszy. Bo rozum, rozsądek i namysł
są to zalety właściwe starości. Gdyby nie było
starszych ludzi — nie utrzymałoby się żadne pań­
stwo.
Ale wracam do obawy bliskiej śmierci. Czyż
można starości robić zarzut z tego, co, jak widzicie,
68 ma wspólne z młodością? Odczułem to po stracie
mego szlachetnego syna, a także i po śmierci braci
twoich, Scypionie, którzy na pewno byliby doszli
do najwyższych w Rzeczypospolitej godności, gdyby
nie to, że śmierć nie oszczędza żadnego wieku.
«Tak, ale młody — powiedzą mi — spodziewa się,
że będzie długo żył, a starzec już tego spodziewać
się nie może». Zupełnie niemądra nadzieja! Bo nie
jest rzeczą mądrą uważać niepewne za pewne, a fałsz
za prawdę. «Ale starzec nie ma już nawet podstawy
O starości 49

do nadziei». Owszem, ale jego położenie jest lepsze.


O n już osiągnął to, czego tamten się dopiero spo­
dziewa. Starzec przeżył już długie życie, gdy młody 69
dopiero tego pragnie. Ale, dobrzy bogowie, czy
jest coś w życiu ludzkim tak długiego, żeby w pełni
na to określenie zasługiwało? Przypuśćmy życie
najdłuższe, np. życie takiego króla Tartessyjczy-
kówr, i Gades, Argantoniusza, który, jak czyta­
łem, żył sto dwadzieścia lat, a panował lat osiem­
dziesiąt. Według mnie jednak nie można nawet
długotrwałym nazwać tego, co ma swój kres. Gdy
on nadejdzie, wszystko, co dotąd trwało, nagle
znika — pozostają nam tylko owoce cnót i dobrych
uczynków^. Mijają bowiem godziny i dnie, miesiące
i lata, przeszłość nigdy nie wuraca, a przyszłość
jest niewiadoma. Każdy więc powinien być zadowo­
lony z tej ilości czasu, jaka mu została przeznaczona.
Aktor, aby zdobyć uznanie, nie musi być na scenie 70
od początku do końca sztuki. Wystarczy, by grał
dobrze, ilekroć się pokaże. Tak też i człowiek mądry
nie musi zostać na scenie życia aż do końcowych
oklasków. I krótkie życie jest dostatecznie długie,
by przeżyć je dobrze i szlachetnie. Gdy zaś los
użyczy nam dłuższego życia, naśladujmy rolników,
którzy jakoś to znoszą, że po przyjemnych dniach
wiosny następuje upalne lato i jesień. Młodość
jest jakby wiosną życia, ukazuje nam w zalążku
przyszłe owoce, których zbiór i przechowywanie
przeznaczone jest na inne jego pory. Owocem 7i
starości jest, jak już nieraz mówiłem, to, że możemy
pamiętać i korzystać z dóbr zdobytych poprzednio.
C y c e r o — D z ie ła filo z o fic z n e , t. I V 4
50 O starości

Za dobro zaś powinno się uważać wszystko, co jest


zgodne z naturą. A cóż jest bardziej naturalne niż
to, że starzec musi umrzeć? Śmierć, co prawda,
zabiera i ludzi młodych, ale wtedy natura buntuje
się i walczy. Dlatego też gdy ktoś młody umiera,
mam zawsze wrażenie, jakby ktoś strumieniem
wody zdusił nagle wielki płomień — starzec zaś
gaśnie spokojnie, jak ognisko, które się samo z siebie
dopala. Niedojrzałe owoce z trudnością dają się
zerwać z drzewa. Gdy już zupełnie dojrzeją, spadają
same na ziemię. Śmierć młodego to gwałt zadany
naturze, śmierć starca — to zupełna dojrzałość.
A ta dojrzałość ma dla mnie tyle uroku, że w miarę
jak zbliżam się do śmierci, zdaje mi się, jakbym
po długiej żegludze ląd widział i na koniec dobijał
do portu.
Każdy wiek ludzki, prócz starości, ma swój
oznaczony kres. Żyjemy w starości tak jak należy,
dopóki możemy wypełniać należycie swoje obowiązki
i nie lękać się śmierci. Dlatego to starzec może
mieć więcej odwagi i siły ducha niż człowiek młody.
Przykładem tego jest słynna odpowiedź Solona,
który zapytany przez Pizystrata, w czym właściwie
znalazł takie pewne oparcie, że mu tak śmiały
stawia opór — odrzekł: «w starości». A najszczę­
śliwszyjest taki koniec życia, gdy przy nie osłabionych
władzach ducha i ciała, natura sama rozluźni swe
własne dzieło. Bo jak okręt lub dom najłatwiej
rozbierze ten, kto go zbudował, tak i natura potrafi,
najlepiej rozłączyć to, co niegdyś spoiła. Wszel­
kie świeże spojenie jest mocne, dawne jest
O starości 51

słabe i kruche. Wynika stąd, że do tego krótkiego


ostatka życia ludzie starsi nie powinni się ani zbyt
przywiązywać, ani go bez ważnego powodu opusz­
czać. Według Pitagorasa nie wolno człowiekowi
bez rozkazu, wodza tj. boga, zejść z posterunku, na 73
którym go on na straży życia postawił. Istnieje też
napis grobowy Solona, w którym ów mąż wyraża
życzenie, by mu po śmierci nie zabrakło żalu i łez
przyjaciół. Widocznie bardzo mu zależało na ich
miłości. Lecz ja chyba raczej wolę wiersz Enniusza:
Niech nikt na mym pogrzebie płaczem nie zawodzi
I łez próżnych nie leje!

bo sądzę, że chodzi w nim o to, iż nie należy boleć


nad śmiercią, jeśli ona jest przejściem do wiecznego
życia.
Oczywiście, gdy umieramy, musimy to w jakiś 74
sposób odczuwać, trwa to jednak krótko, zwłaszcza
u starców. Po śmierci albo będziemy się czuć szczę­
śliwi, albo zaniknie wszelka świadomość. Ale o tym,
że śmierci bać się nie należy, trzeba już myśleć
i uczyć się w młodości. Jest to warunkiem spokojnego
życia. Umrzeć musimy na pewno, ale nie wiadomo,
czy nie dzisiaj właśnie. Cóż by to było za życie,
gdyby się człowiek bał w każdym momencie gro­
żącej mu śmierci?
Nie ma zresztą potrzeby długo się nad tym 75
rozwodzić. Wystarczy, jeśli przypomnę nie tylko
Lucjusza Brutusa, który zginął w obronie ojczyzny,
obu Decjuszów, którzy spiąwszy konie ostrogą
popędzili wprost na dobrowolną i pewną śmierć,
4*
52 O starości

nie tylko Marka Atyliusza, który nie chcąc złamać


słowa danego nieprzyjacielowi powrócił, narażając
się na śmierć męczeńską, ani obu Scypionów, którzy
chcieli choćby własnym ciałem zagrodzić drogę do
Rzymu Punijczykom, nie tylko Lucjusza Paulusa,
dziada twego, Scypionie, który śmiercią swoją zmył
hańbę kanneńskiej klęski, spowodowaną lekkomyślno­
ścią jego kolegi, nie tylko Marka Marcella, którego
śmierć najokrutniejszy z naszych wrogów uczcił
pogrzebem — ale przypomnę i nasze legiony, które
często (o czym pisałem w moich Początkach) z sercem
ochoczym i nieustraszonym szły tam, skąd nie miały
nadziei powrócić. Czyż więc światli starcy obawiać
się będą tego, czym potrafili pogardzić ludzie
młodzi, i to nieoświeceni, prości wieśniacy?
76 Owo zaś naturalne poczucie, że dosyć już żyliśmy,
powstaje — według mnie — wtedy, kiedy nasze upo­
dobania i skłonności zaspokoją się kolejno i wy­
czerpią. Młodzieniec nie zajmuje się już tym, czym
zajmował się i cieszył jako dziecko. M a i wiek
ustalony, który nazywamy średnim, swoje, inne
niż młodość, upodobania. M a je w końcu i starość.
Zanikają one i gasną jak poprzednie. Wtedy życie
traci swój urok, a człowiek dojrzał już do śmierci.
Nie widzę powodu, dlaczego bym nie miał się
odważyć, by powiedzieć wam teraz, jak to ja oso­
biście odczuwam. Zdaje mi się bowiem, że bliskość
śmierci pozwala mi wyraźniej te sprawy widzieć.
A więc, co do mnie, moje dzieci, to jestem prze­
konany, że wasi czcigodni ojcowie a moi serdeczni
przyjaciele — żyją, i to żyją życiem jedynie tej
O starości 53

nazwy godnym. Tu, na ziemi, zamknięci w więzach


naszego ciała, jesteśmy niejako na służbie koniecz­
ności i mamy do wykonania ciężką i trudną pracę. Bo
dusza nasza w istocie swej jest boska. Strącona ze
swej wyniosłej siedziby, została jakby wchłonięta
przez ziemię, która jest obca jej natmrze boskiej
i nieśmiertelnej. Lecz sądzę, że było wolą nieśmier­
telnych bogówr, by dać ziemi istoty, które by jej
strzegły i pilnowały. Dlatego rozsiali dusze w ludzkie
ciała, by ludzie poznając i podziwiając harmonię
panującą we w'szechświecie naśladowali ją swym
życiem uporządkowanym i statecznym. A przeko­
nanie to oparte jest nie tylko na moich własnych
rozmyślaniach i dociekaniach, ale i na powadze
największych filozofów.
Słyszałem, że Pitagoras i jego uczniowie, tzw. 78
filozofowie italscy, bo byli prawie że naszymi
ziomkami, wierzyli, że dusze nasze są cząstkami
powszechnej;, boskiej duszy wszechświata. Opowia­
dano mi też, co mówił przed śmiercią o nieśmier­
telności duszy Sokrates, uznany przez wyrocznię
Apollina za najmądrzejszego z ludzi. Jednym
słowem, biorąc pod uwagę szybkość, z jaką dusza
działa, żywą pamięć przeszłości, zdolność przewi­
dywania przyszłości, tyle umiejętności, wymaga­
jących szerokiej wiedzy, tyle wynalazków, które
są jej dziełem — jestem głęboko przekonany i tak
czuję, że jeśli dusza jest w stanie objąć to wszystko,
to nie może być śmiertelna. Nadto, dusza sama
dla siebie jest źródłem nieustającego ruchu, który
nie mając początku, nie może mieć także końca, bo
54 O starości

dusza sama siebie opuścić nigdy nie może. Poza tym,


dusza jest prosta, niezłożona, wolna od wszelkich
obcych elementów, niezgodnych z jej naturą, nie
może więc ulec podziałowi, czyli umrzeć. Dowodem
zaś, że ludzie wiele już wiedzieli, zanim przyszli na
świat, może być to, że dzieci potrafią nauczyć się
tak wielu i tak trudnych rzeczy. Wydaje się przeto,
że nie dowiadują się one o nich po raz pierwszy,
lecz że je sobie przypominają. Tak mniej więcej są­
dzi Platon. U Ksenofonta w ten sposób mówi na łożu
śmierci Cyrus Starszy: «Nie myślcie, drodzy synowie,
że kiedy już was opuszczę, przestanę zupełnie istnieć
i nigdzie mnie nie będzie. Póki byłem z wami, nie
widzieliście mojej duszy, jednak wnioskowaliście
o jej istnieniu na podstawie tego, co robiłem.
Wierzcie więc, że ona nie przestanie istnieć i działać,
choć jej również nie będziecie widzieć. Bo jeśli zacho­
wujemy tak bardzo długo żywą pamięć o zmarłych
sławnych ludziach, to sądzę, że dzieje się to dlatego,
iż dusze ich żyją i wpływają na to. Nigdy, przenigdy
nie mogło trafić do mego przekonania, że dusza żyje
tylko wtedy, kiedy jest zamknięta w śmiertelnym
ciele, a gdy je opuści, umiera, lub że zatraci świa­
domość, gdy wyjdzie z pozbawionego świadomości
ciała. Przeciwnie, sądzę, że dopiero wtedy, gdy
uwolni się od wszelkiego związku z ciałem, odzyskuje
swą pierwotną czystość i piękność i zdobywa pełnię
świadomości. Co więcej, wyraźnie przecież widzimy,
że kiedy śmierć rozłoży ludzki organizm, rozkłada
ona materialne jego części, które wracają tam, skąd
O starości 55

powstały. Jedynie tylko dusza pozostaje za życia


ja k i po śmierci człowieka niewidzialna. Wiecie
przecież dobrze, że nic tak nie przypomina śmierci,
ja k sen. Otóż właśnie w czasie snu dusza zdradza
swoje boskie pochodzenie. Swobodna i mniej za­
leżna od ciała, może przewidywać przyszłe wyda­
rzenia. To pozwala nam wyobrazić sobie, jaką
będzie, gdy się zupełnie z więzów ciała wyzwoli.
A jeśli jest tak, jak mówię, czcijcie mnie po śmierci
jako istotę boską. Jeśli zaś dusza ginie wraz z ciałem,
to i tak, szanując wolę bogów, którzy opiekują się
i rządzą tym pięknym światem, chyba zachowacie
sw'ego ojca w serdecznej i trwałej pamięci».
Tak mówdł umierający Cyrus. Ale my wróćmy,
jeśli was to nie nudzi, do naszych ludzi i do naszych
myśli. Nigdy nikt mnie nie przekona, Scypionie,
że ojciec twój, Paulus, lub obaj twoi dziadkowie,
Paulus i Scypion Afrykański, lub tegoż ojciec i stryj,
oraz tylu innych znakomitych mężów, których wy­
liczać nie potrzebuję, byliby się starali dokonać
tak wielkich czynów, gdyby nie byli wierzyli, że
potomni nadal będą mogli mieć z nimi związek. Czy
przypuszczasz, że ja (wybaczcie chełpliwość starca)
byłbym się podjął tylu trudów, we dnie i w nocy,
w pokoju i na wojnie —■ gdyby sława moja miała
się skończyć wraz z życiem? Czy nie lepiej by było
żyć sobie spokojnie i swobodnie nie męcząc się tak
i nie trudząc? Lecz przez nie wytłumaczone dla mnie
uczucie duch mój starał się sięgać myślą poza te­
raźniejszość, jakby przeczuwając, że dopiero wtedy
56 O starości

prawdziwie żyć będzie, gdy się to nasze życie skoń­


czy. Musi być zatem prawdą, że dusze nasze są
nieśmiertelne, bo jakże inaczej dałoby się wytłu­
maczyć to, że właśnie najszlachetniejszym ludziom
tak bardzo zależy na zdobyciu nieśmiertelnej sławy?
Widzimy też, że śmierć mędrca jest zupełnie spokojna,
a śmierć głupca pełna niepokoju. Gzy więc nie
wydaje się wam, że dusza zdolna patrzeć dalej
i zobaczyć więcej, widzi wyraźniej, że śmierć jest
przejściem do lepszego świata, zaś otępiały wzrok
duszy głupca dojrzeć tego nie może? Bo ja wprost
płonę pragnieniem zobaczenia waszych ojców, któ­
rych tak szanowałem i kochałem. A chciałbym
spotkać się nie tylko z tymi, których znałem, ale
i z tymi, o których słyszałem, czytałem lub pisa­
łem. I nie dałbym się łatwo zawrócić z drogi, ani
nie wzdycham do tego, by mi wrócono młodość,
ugotowawszy mię w kotle jak Peliasa. Gdyby zaś
jakiś bóg chciał mi tę łaskę wyświadczyć, bym za­
czął być na nowo dzieckiem i kwilił w kołysce,
stanowczo nie zgodziłbym się na to. Nie chcę,
dobiegłszy prawie do mety, wracać do startu.
Bo czyż życie ma tak wiele przyjemności? Czy
nie jest ono raczej pasmem trudów? Ale zgódźmy
się zresztą, że nawet je ma, to i tak mają one swój kres
i przesyt. Nie lubię bowiem skarżyć się na życie
jak to wielu, nawet światłych ludzi często czyniło.
I nie żałuję, że żyłem. Żyłem bowiem tak, iż zdaje
mi się, żem się nie na próżno urodził. A z życia od­
chodzę jak z gospody, nie jak z własnego domu.
O starości 51

Bo przecież natura udzieliła nam tutaj miejsca na


krótki pobyt, a nie na stałe mieszkanie.
Jakże szczęśliwy będzie dzień, w którym opuś­
ciwszy tę bezładną zbieraninę ludzką podążę tam,
gdzie przebywają i gromadzą się boskie duchy.
Spotkam tam bowiem nie tylko tych mężów, o któ­
rych mówiłem, ale i mego Katona, najlepszego
z synów, najszlachetniejszego spośród ludzi, jacy
się kiedykolwiek urodzili. Podpaliłem sam jego stos
pogrzebowy, czyli uczyniłem to, co on dla mnie
powinien był uczynić. Duch jego jednak nie opuścił
mnie, ale odszedł oglądając się za mną, bo wie­
dział, że i ja tam kiedyś pójdę. A jeśli wydawało
się, że cios ten zniosłem mężnie, to nie dlatego,
bym go nie odczuł boleśnie, lecz że pocieszałem się
nadzieją, iż rozłąka nasza nie będzie długa.
Oto są, Scypionie, moje przekonania, które po- 85
mogły mi osiągnąć to (co, jak powiedziałeś, zwykliście
obaj z Leliuszem tak podziwiać), że starość nie jest
dla mnie ciężarem, lecz jest lekka, a nawet miła.
A jeśli mylę się sądząc, że dusza ludzka jest nieśmier­
telna, to się rad mylę i nie chciałbym, by mnie za ży­
cia wyprowadzono z tego błędu. Gdy zaś po śmierci
nic się już czuć nie będzie, jak to twierdzą niektórzy
pomniejsi filozofowie, to nie mam powodu do obawy,
by, gdy umrą, wyśmiewali się oni z mej pomyłki.
Choćby nawet nieśmiertelność nie była nam przezna­
czona, to i tak pożądaną jest dla człowieka rzeczą,
by życie w nim w swoim czasie wygasło. Musi ono,
jak wszystko inne w naturze, mieć swą granicę
58 O starości

i kres. Starość jest ostatnim aktem odegranym na


scenie życia: starajmyż się, by nie był on męczący,
zwłaszcza gdy sztuka jest dostatecznie długa.
To byłoby wszystko, co o starości chciałem wam
powiedzieć. Teraz życzę wam, byście jej dożyli
i mogli sprawdzić swym własnym doświadczeniem
prawdę tego, co ode mnie usłyszeliście.
LELJUSZ
O PRZYJAŹNI

Kwintus Mucjusz [Scewola] augur częstokroć j


opowiadał mi z pamięci i w miły sposób wiele szcze­
gółów o teściu swym Gajusie Leliuszu, przy czym
w każdej rozmowie nie wahał się obdarzać go mia­
nem mędrca. Gdym wdział już męską togę, ojciec
powierzył mnie Scewoli tak dalece, ii póki mogłem
i póki było mi to dozwolone, nigdy nie oddalałem
się od boku tego starca. Dzięki temu mogłem prze­
kazać mej pamięci zarówno wiele jego głębokich
wywodów, jak też mnóstwo zwięzłych a udatnych
powiedzeń, starając się pomnożyć swoje wiadomości
jego wiedzą. A gdy umarł, zbliżyłem się do Scewoli
arcykapłana, którego jednego tylko spośród mych
współobywateli nazwać śmiem wyróżniającym się
w najwyższym stopniu rozumem i sprawiedliwością.
Lecz o nim pomówię przy innej sposobności; teraz
zaś wracam do augura.
I tak prócz wielu innych rzeczy przypominam go 2
sobie, jak podług swojego zwyczaju siedząc pew­
nego razu w domu w półokrągłym krześle z opar­
ciem, otoczony przez paru przyjaciół, wśród których
i ja się też znajdowałem, natrafił w czasie rozmowy
na przedmiot poruszany wtedy niemal przez wszyst­
kich. Wszak pamiętasz chyba, Attyku, tym lepiej,
64 O przyjaźni

żeś często obcował z Publiuszem Sulpicjuszem,


jak wielkie było bądź zdumienie, bądź też roz­
żalenie ludzi, gdy ten trybun ludowy poczuł śmier­
telną nienawiść do Kwintusa Pompejusza, który
był podówczas konsulem, a z którym zostawał po­
przednio w jak najbardziej zażyłych i nader przy-
3 jaznych stosunkach. Otóż Scewola, gdy wspomniał
o tym, opowiedział nam rozmowę o przyjaźni,
jaką Leliusz przeprowadził z nim oraz z . drugim
swoim zięciem, Gajusem Fanniuszem, synem Marka,
w kilka dni po śmierci Afrykańczyka. Zachowałem
w pamięci ważniejsze myśli z tej rozmowy, które
w księdze niniejszej przedstawiłem na własny spo­
sób; wprowadziłem bowiem jakby samych roz­
mówców, by zbyt często nie wtrącać słów «powie­
działem» i «powiedział» oraz by wyglądało, że
prowadzą oni rozmowę osobiście i w obecności
czytelnika.
4 Skoro bowiem wielekroć nalegałeś na mnie, bym
napisał cokolwiek o przyjaźni, uznałem przedmiot
ten nie tylko za zasługujący na to, by zapoznali się
z nim wszyscy, lecz i za godny zażyłości naszej.
Bardzo chętnie więc zrobiłem to, ażeby na twą
prośbę dopomóc większej liczbie ludzi. I tak jak
w dziełku pod tytułem Kato Starszy, które napisałem
dla ciebie o starości, wprowadziłem sędziwego K a ­
tona jako rozprawiającego o niej, gdyż żadna inna
osoba nie wydawała mi się bardziej odpowiednia
do omawiania tego wieku niż on, który dożył tak
późnych lat :i w starości wybił się ponad innych —
podobnie też, skoro wiemy od naszych przodków,
O p r zy ja źn i 65

iż najgodniejsza pamięci była przyjaźń Gajusa


Leliusza i Publiusza Scypiona, właśnie osoba Leliu-
sza wydała mi się odpowiednia, by w usta jej wło­
żyć tenże sam wywód o przyjaźni, jaki przypomniał
Scewola. Wywody takie, oparte na świadectwie
dawnych ludzi, a szczególnie ludzi wybitnych, nie
wiem jakim sposobem zdają się zyskiwać więcej
powagi, tak iż czytając nawet swoje własne słowa
doznaję niekiedy wrażenia, że to nie ja przemawiam,
ale Kato. I tak jak w tamtym dziele starzec do starca 5
prawił o starości, podobnie w tym jako najserdecz­
niejszy przyjaciel napisałem do przyjaciela o przy­
jaźni. Tam mówił Kato, nad którego nie było
w owych czasach nikogo prawie starczego i nikogo
mędrszego; tu będzie się rozwodził o przyjaźni Le-
liusz, człowiek zarówno mądry (gdyż powszechnie
za takiego jest uważany), jak i wyróżniający się
sławnym związkiem przyjaźni. Chciałbym, byś te­
raz odwrócił na jakiś czas uwagę swą ode mnie
i wyobraził sobie, że mówi sam Leliusz. Oto po
śmierci Afrykańczyka przychodzą do teścia Gajus
Fanniusz i Kwintus Mucjusz; oni to zaczynają
rozmowę, a odpowiada im Leliusz, którego cały
wywód dotyczy właśnie przyjaźni. Czytając ten
wywód dowiesz się też o samym sobie.
Fanniusz: Tak jest, Leliuszu. Nie było człowieka \
szlachetniejszego i sławniejszego nad Afrykańczyka.
Lecz winieneś wziąć pod uwagę, że teraz wszystkie
oczy zwrócone są na ciebie. Wszak ciebie to zwą
mędrcem i za mędrca mają. Niedawno przyzna­
wano to również Markowi Katonowi; wiemy też,
C y c e r o — D z ie ła filo z o fic z n e , t. I V 5
66 O p r zy ja źn i

że przodkowie nasi zwali mędrcem Lucjusza Acy-


liusza; lecz jeden i drugi zasłużył na to odmiennym
nieco sposobem: Acyliusz tym, że uchodził za bie­
głego w prawie cywilnym, Kato zaś tym, iż miał
doświadczenie w wielu dziedzinach, iż mówiono
o rozlicznych jego mądrych przewidywaniach, sta­
tecznych czynach i bystrych wypowiedziach tak
w senacie, jak i na forum, ze względu na co miał
właśnie w starości jak gdyby przydomek mędrca.
Ty wszelako zostałeś mędrcem z innego powodu:
nie tylko dla swojego charakteru i swojej postawy
życiowej, lecz też z uwagi na zamiłowania naukowe
tudzież uczoność; przy tym mędrcem nie w takim
znaczeniu, jak to rozumie pospólstwo, lecz w ta­
kim, jakie nadawać zwykli ludzie wykształceni;
mędrcem, jakiego w całej Grecji [oprócz Aten]
w ogóle nie było (jeżeli bowiem chodzi o tak zwa­
nych siedmiu mędrców, to ci, którzy badają te
rzeczy wnikliwiej, nie zaliczają ich do ludzi mą­
drych), a w Atenach wiemy o jednym tylko takim
człowieku, którego uznała za najmędrszego nawet
wyrocznia Apollina. W tobie to, jak się przyjmuje,
zawarta jest taka mądrość, że wszystkie dobra swe
poczytujesz za mające podstawę w twojej własnej
jaźni, a przypadki ludzkie uważasz za mniej zna­
czące od cnoty. Dlatego też wielu pyta i mnie,
a sądzę, że również i tego oto Scewolę, jak też
znosisz śmierć Afrykańczyka, tym bardziej że w dniu
ostatnich Non, gdy jak zwykle przyszliśmy dla
naukowej rozmowy do ogrodów Decymusa Bru­
tusa, tyś nie był obecny, chociaż zawsze miałeś
O p r zy ja źn i 67

zwyczaj jak najpilniej dnia tego się zjawiać i po­


winności swej dopełniać.
Scewola: Tak jak powiedział Fanniusz, wielu 8
istotnie pyta mnie o to, Gajusie Leliuszu; a ja im
odpowiadam zgodnie z tym, co zauważyłem, że
ból, jakiego doznałeś przez śmierć tego nader wiel­
kiego męża, a zarazem najdroższego ci przyjaciela,
znosisz spokojnie, choć nie mogłeś pozostać obo­
jętny, bonie zgadzałoby się to z twym szlachetnym
uczuciem. Ze zaś w Nony ostatnio nie byłeś na na­
szym spotkaniu, tłumaczę to stanem twojego zdro­
wia, a nie smutkiem.
Leliusz: Dobrześ i zgodnie z prawdą powiedział,
Scewolo; bo ani od dopełnienia tej powinności,
jakiej dopełniałem stale, gdym był zdrów, nie mogło
mnie odciągnąć własne nieszczęście, ani nie zdaje
mi się, aby jakiś przykry wypadek mógł nakłonić
człowieka statecznego do zaniechania obowiązku.
Co się ciebie z kolei tyczy, Fanniuszu, to wymię- 9
niając tyle przypisywanych mi zalet (czego ani nie
uznaję za słuszne, ani nie żądam od nikogo) po­
stępujesz wprawdzie po przyjacielsku, lecz sąd twój
0 Katonie nie jest, moim zdaniem, prawdziwy. Bo
albo nikt nie był dotychczas mędrcem, co prędzej
byłbym skłonny przyjąć, albo też, jeśli był nim kto­
kolwiek, to właśnie Kato. Jakże on zniósł — ■ żeby
pominąć inne rzeczy — śmierć swego syna! Pamię­
tałem Paulusa, widziałem Galusa, ale oni stracili
małe dzieci, podczas gdy Kato stracił dojrzałego
1 znakomitego już męża. I dlatego nie przenoś nad 10
Katona nawet owego człowieka, którego — - jak po-
5*
68 O p r zy ja źn i

wiadasz — sam Apollo uznał za najmędrszego:


u tamtego wielbi się jedynie słowa, a u tego czyny.
Jeśli zaś chodzi o mnie, to — bym zwrócił się już
do was obydwu — przyjmijcie do wiadomości, co
następuje.
Gdybym zaprzeczył, że odczuwam tęsknotę za
Scypionem, do filozofów należałoby osądzić, czy
to dobrze, lecz z pewnością powiedziałbym niepraw­
dę. Trapi mnie bowiem strata przyjaciela takiego, ja ­
kiego — moim zdaniem — nigdy już nie będzie,
a w każdym razie, jak mogę upewnić, nigdy nie
było. Mimo wszystko nie potrzebuję pocieszenia: sam
się pocieszam, najbardziej zaś tą pociechą, że wolny
jestem od błędu, który staje się zazwyczaj udręką
dla nader wielu ludzi, co tracą przyjaciół. Wierzę
mianowicie, że Scypionowi nie przytrafiło się nic
złego; a jeśli się w ogóle stało coś złego, to dotknęło
ono.mnie. Zbyt poważne zaś przejęcie się nieszczę­
ściami własnymi znamionuje nie przyjaciela, lecz
człowieka kochającego tylko siebie. Bo i któż do­
prawdy mógłby zaprzeczyć, że spotkał Scypiona
wprost świetny los? Wszak jeśli nie chciał on zdo­
być nieśmiertelności, o której myślał jak najmniej,
to czyż nie osiągnął wszystkiego, czego godzi się
pragnąć człowiekowi; on, który będąc jeszcze mło­
dzieńcem niezwykłą dzielnością swą szybko prze­
wyższył najdalej idącą nadzieję, jaką pokładali
w nim współobywatele już za czasów jego dzie­
ciństwa; on, który, choć nigdy nie zabiegał o kon­
sulat, został jednak konsulem dwa razy — najpierw
przed dojściem do przepisanego wieku, a za dru-
O p r zy ja źn i 69

gim razem w czasie odpowiednim dla siebie, lecz


dla Rzeczypospolitej nieomal już za późno; on,
który zburzywszy dwa najbardziej wrogie temu
państwu miasta, usunął powody nie tylko wojen
teraźniejszych, ale i przyszłych? A cóż mam po­
wiedzieć o jego tak miłym sposobie obcowania,
o przywiązaniu synowskim do matki, o szczodro­
bliwości dla sióstr, o dobroci dla krewnych, o spra­
wiedliwości dla wszystkich? Jest to wam dobrze
znane. A jak drogi był współobywatelom, dowiódł
głęboki smutek na jego pogrzebie. Cóż by mu tedy
mogło dać dłuższe o kilka lat życie? Starość bowiem,
aczkolwiek nie jest uciążliwa ■—- j a k rozprawiał,
pamiętam, Kato ze mną i ze Scypionem na rok
przed swoją śmiercią - odbiera nam wszelako
ową czerstwość, której Scypio podówczas jeszcze
nie stracił. I dlatego zarówno życie jego, jak szczę- n
śliwość i sława były takie, iż nic lepszego nie może
tu już się dołączyć, szybki zaś skon zupełnie nie dał
mu się odczuć. Jaki to był rodzaj śmierci, trudno
powiedzieć; a czego się tu domyślają ludzie, wie­
cie. Atoli z całą słusznością można rzec jedno:
spośród wielu najbardziej sławnych i radosnych
dni, jakie miał w życiu, najświetniejszy był dzień,
kiedy po zamknięciu posiedzenia senatu został
w wieczór przed tą nocą, w której rozstał się z ży­
ciem, odprowadzony do domu przez senatorów,
przez lud rzymski, przez sprzymierzeńców i La-
tynów, tak iż ma się wrażenie, że z owego wyso­
kiego stopnia godności dostał się raczej do bogów
niebiańskich niźli do świata podziemnego.
70 O p rzy ja źn i

13 Albowiem nie zgadzam się z tymi, którzy nie­


dawno zaczęli dowodzić, że wraz z ciałem ginie
też dusza i że śmierć unicestwia wszystko. Większą
wartość ma u mnie poręka czy to starożytnych, czy
to przodków naszych, którzy przyznali zmarłym
tak świętą cześć; czego by zapewne nie uczynili,
gdyby sądzili, że nic to ich nie obchodzi. Większe zna­
czenie przypisuję również poręce ludzi, którzy prze­
bywali w tym kraju i Wielką Grecję, dziś co prawda
zniszczoną, ale wówczas kwitnącą, oświecili swymi
naukami i wskazaniami. Wysoko cenię też świa­
dectwo człowieka, którego wyrocznia Apollina uznała
za najmędrszego, a który w sprawie niniejszej nie
przemawiał raz tak, to znów inaczej, jak w wielu
innych sprawach, lecz twierdził zawsze to samo,
że dusze ludzkie są natury boskiej i że po wyjściu
z ciał mają otwartą drogę powrotną do nieba, naj­
wygodniejszą dla tych wszystkich, co byli najszla-
w chetniejsi i najsprawiedliwsi. Takiegoż samego zda­
nia był Scypion, który, jakby pod wpływem jakiegoś
przeczucia zaiste, na kilka dni przed swoją śmiercią,
w obecności Filusa, Maniliusza i wielu innych,
kiedy i tyś, Scewolo, przyszedł doń ze mną, przez
trzy dni rozmawiał o państwie, a na zakończenie
rozmowy dał wywód o nieśmiertelności duszy, co —
jak twierdził — usłyszał podczas widzenia sennego
od Afrykańczyka [Starszego]. Jeśli to prawda, że
dusze najszlachetniejszych ludzi najłatwiej doby­
wają się z tych jak gdyby więzów czy pęt ciała,
tedy o kim moglibyśmy powiedzieć, że jego droga
O p r zy ja źn i 71

do bogów była łatwiejsza niż Scypiona? Obawiam


się więc, aby smutek z takiego jego losu nie był
raczej przejawem zazdrości niż przyjaźni. Jeśli zaś
bliższe prawdy jest twierdzenie, że ten sam koniec
czeka zarówno dusze, jak i ciała oraz że zanika
wtedy wszelka świadomość, to podobnie jak nie
ma w śmierci nic dobrego, nie ma w niej również
nic złego. Albowiem po udacie świadomości przed­
stawia się rzecz tak, jakby ktoś w ogóle się nie na­
rodził. Ze jednak narodził się Scypion, z tego i my
się cieszymy, i państwu nasze będzie zawsze oka­
zywało radość, jak długo będzie istniało. I dlatego, is
ja k już powiedziałem, jemu się powiodło co prawda
bardzo dobrze, lecz mnie cokolwiek gorzej; byłoby
bowiem sprawiedliwiej, bym podobnie jak wcześniej
odeń zrodził się do życia, wcześniej też je porzucił.
A jednak wspomnienie naszej przyjaźni daje mi
tyle zadowolenia, że życie swe uważam za szczę­
śliwe. Żyłem przecież ze Scypionem, z którym dzie­
liłem troskę o sprawy publiczne i prywatne, z któ­
rym trudziłem się pospołu w czasie pokoju i wojny.
Przy tym panowała między nami najwyższa zgoda
w chęciach, upodobaniach i myślach, co rozstrzyga
o całej istocie przyjaźni. Cieszy mnie więc nie tyle
owa sława mądrości, o której przed chwilą wspom­
niał Fanniusz, zwłaszcza gdy sława ta nie jest praw­
dziwa, ile nadzieja, że pamięć naszej przyjaźni
trwać będzie wiecznie, co przypada mi do serca
tym bardziej, że poprzez wszystkie stulecia nali­
czyć można zaledwie trzy lub cztery pary prawdzi-
72 O p r zy ja źn i

wych przyjaciół, wśród których — jak się spodzie­


wam — ■ znana będzie potomności także przyjaźń
Scypiona i Leliusza.
i6 Fanniusz: Nieuniknienie tak właśnie będzie, Le-
iiuszu. Ponieważ jednak wzmiankowałeś o przy­
jaźni i ponieważ mamy czas wolny, zrobisz i mnie,
a jak sądzę, także i Scewoli, ogromną przyjemność,
jeśli podobnie jak rozprawiasz zwykle o innych
rzeczach, gdy cię o nie pytają, powiesz nam też,
co myślisz o przyjaźni, jak ją rozumiesz i jakich
w tym zakresie udzielasz rad.
Scewola: Ja również posłucham tego z prawdziwą
przyjemnością. Gdy o to właśnie chciałem ciebie
prosić, Fanniusz mnie uprzedził. Ogromnie tedy
zobowiążesz nas obydwu.
¡7 Leliusz: Chętnie bym to zrobił doprawdy, gdy­
bym miał więcej zaufania do samego siebie; bo
i temat jest piękny, i — jak powiedział Fanniusz —
mamy czas wolny. Ale kimże ja jestem? I jakież
są me możliwości? Tylko biegli nauczyciele, zwłaszcza
greccy, mają zwyczaj omawiania, i to bez żadnych
przygotowań, dowolnie wskazanych sobie tematów.
Wielka to sztuka i wymaga ogromnej wprawy. To­
też by dowiedzieć się tego, co da się powiedzieć
o przyjaźni, powinniście się, moim zdaniem, udać
do tych, którzy zawód ów uprawiają. Ja mogę wam
tylko poradzić, byście przyjaźń przenosili ponad
wszystkie sprawy ludzkie. Nie masz bowiem nic
bardziej zgodnego z naturą, nic bardziej stosownego
18 zarówno w szczęściu, jak w nieszczęściu. Przede
wszystkim jednakże myślę, iż przyjaźń może istnieć
O p r zy ja źn i 73

tylko pomiędzy ludźmi cnotliwymi. Nie posuwam


się w tym twierdzeniu do ostateczności tak jak owi
[stoicy], którzy rozprawiają o przyjaźni bardziej
wnikliwie i może zgodnie z prawdą, ale z małym
pożytkiem dla ogółu; przeczą bowiem, by ktokol­
wiek prócz mędrca był człowiekiem cnotliwym.
Niech tak będzie. Lecz mądrość tę pojmują oni
w taki sposób, iż — jak dotąd — nie osiągnął jej
jeszcze nikt ze śmiertelników. Powinniśmy więc
brać pod uwagę rzeczywiste wypadki z życia po­
wszedniego, a nie jakieś urojenia lub czyjeś życze­
nia. Nigdy nie powiem, że Gajus Fabrycjusz, Ma-
niusz Kuriusz i Tyberiusz Korunkaniusz, których
przodkowie nasi uznali za mędrców, byli mędrcami
wedle ich przepisu. Niech więc zachowają dla siebie
owo niechęć budzące i niejasne pojęcie mądrości
i niech zezwolą, by wymienieni mężowie pozostali je ­
dynie cnotliwymi. Lecz oni tego nie uczynią i nadal
będą utrzymywać, że cnota może być udziałem
wyłącznie mędrca. Rozważajmy więc bez zbytniego,
jak się to mówi, mędrkowania. Tych, co sprawują 1»
się i żyją tak, iż zyskują uznanie swą sumiennością,
uczciwością, zgodnym z zasadami postępowaniem
i szlachetnością, przy czym nie okazują żadnej po­
żądliwości, żadnej rozwiązłości i żadnego zuchwal­
stwa, odznaczają się natomiast wielką stałością cha­
rakteru na podobieństwo tamtych, których wy­
mieniłem przed chwilą, powinniśmy uważać za
godnych imienia ludzi cnotliwych, za jakich zresztą
uchodzą; za godnych, gdyż w miarę ludzkich mo­
żliwości idą za głosem natury, najlepszej przewód-
74 O p r zy ja źn i

niczki do dobrego życia. Dobrze bowiem, jak mi


się zdaje, zrozumiałem, że zrodziliśmy się do ży­
cia po to, aby między wszystkimi nami istniała jakaś
więź, tym ściślejsza, im bliższa nam jest dana je ­
dnostka. Dlatego współobywatele więcej znaczą
u nas niż cudzoziemcy, a krewni więcej niźli obcy.
Sama natura przecie stworzyła życzliwe stosunki
z krewnymi, które jednak nie są dość ti’wałe. A l­
bowiem przyjaźń stoi wyżej od pokrewieństwa
o tyle, że pokrewieństwo bez życzliwości istnieć
może, przyjaźń zaś nie może: po zniknięciu ży­
czliwości znika też nazwa przyjaźni, podczas gdy
20 nazwa pokrewieństwa pozostaje. Jakie dalej jest
znaczenie przyjaźni, można poznać najlepiej z tego,
że pośród niezliczonej społeczności rodzaju ludz­
kiego, zjednoczonej przez samą naturę, związki
przyjaźni są tak ograniczone i tak ścieśnione, iż
bliskie uczucia przyjacielskie zadzierzgują się mię­
dzy dwiema albo między niewielu osobami.
6 Przyjaźń bowiem — to nic innego, jak zgodność
we wszystkich sprawach boskich i ludzkich, połą­
czona z życzliwością wzajemną i miłością. I za­
prawdę, z wyjątkiem jednej może mądrości nic
lepszego już bogowie nieśmiertelni człowiekowi nie
udzielili! Jedni cenią 'wyżej bogactwo, drudzy zdro­
wie, ci władzę, tamci zaszczyty, wielu nawet roz­
kosze. Te ostatnie wszelako leżą zwyczajach
zwierząt; poprzednie zaś, znikome i niepewne, za­
wisłe są nie tyle od naszej w'oli, ile od płochego
losu. Co się tyczy z kolei tych, którzy dobro naj­
wyższe upatrują w cnocie, to myślą oni wprawdzie
O p r zy ja źn i 75

znakomicie, lecz zapominają, że przecież ta sama


cnota rodzi i podtrzymuje przyjaźń oraz że bez
cnoty przyjaźń w żaden sposób istnieć nie może.
Cnotę zaś rozumiejmy tak, jak zwykle pojmujemy 21
ją w życiu i w mowie naszej; nie mierzmy jej, jak
to czynią pewni uczeni, miarą przesadnie wznio­
słych słów i do ludzi cnotliwych zaliczmy tych,
którzy za takich uchodzą: Paulusów, Katonów,
Gallów, Scypionów, Filusów. W zwykłym życiu
powszednim oni nam wystarczą; poniechajmy na­
tomiast tych, których zgoła nigdzie znaleźć nie
można. Otóż przyjaźń między tego rodzaju ludźmi 22
daje tak wielkie korzyści, iż tylko z trudem mogę
o nich mówić. Przede wszystkim, by posłużyć się
tu słowami Enniusza, jak życie może być «warte
życia», jeśli nie zaznało ono odwzajemnionej ży­
czliwości przyjaciela? Cóż może dać więcej zado­
wolenia niż mieć kogoś takiego, z kim odważyłbyś
się rozmawiać tak jak z sobą samym? Czy radość
z powodzenia byłaby tak wielka, gdybyś nie miał
przyjaciela, który by cieszył się z niego równie jak
ty sam? A jakże trudne byłoby znoszenie przeciw­
ności bez przyjaciela, który znosiłby je nawet cię­
żej od ciebie! Dodajmy w końcu, że pozostałe
rzeczy będące przedmiotem naszych pożądań przy­
datne są tylko do osiągania poszczególnych, sobie
właściwych korzyści: bogactwa do tego, byś ich
używał; władza do tego, by składano ci hołdy;
zaszczyty do tego, byś zyskał sobie rozgłos; roz­
kosze do tego, żebyś doznał uciechy; zdrowie do
tego, żebyś nie odczuwał bólu i byś swobodnie mógł
76 O p r zy ja źn i

spełniać wszystkie swe czynności cielesne. Przyjaźń


zaś zawiera w sobie bardzo wiele pożytków: do­
kądkolwiek się zwrócisz, jest ona w pogotowiu
i nigdy się nie oddala, nigdy się nie zjawia nie w porę,
nigdy nie jest uciążliwa. Ani wody więc, ani ognia,
jak się to mówi, nie potrzebujemy częściej aniżeli
przyjaźni. A nie mam tu na myśli przyjaźni pospo­
litej czy miernej, która także przecież sprawia przy­
jemność i jest pożyteczna, ale mówię o prawdziwej
i doskonałej, jaka kwitnęła pomiędzy niewielu wy­
mienionymi w dziejach osobami. Albowiem taka
przyjaźń czyni i szczęście świetniejszym, i nieszczęście
lżejszym, dzieląc je i w nim współuczestnicząc.
Jeśli zaś przyjaźń łączy w sobie bardzo wiele na­
der ważnych pożytków, tedy pierwsze miejsce zaj­
muje wśród nich wszystkich bez wątpienia to, że
przyświeca nam na przyszłość dobrą nadzieją i nie
pozwala duszom naszym ani na osłabnięcie, ani
na upadek. Kto bowiem spogląda na przyjaciela,
spogląda jakby na jakieś własne odbicie. Dlatego
i nieobecni są przy nas, i potrzebujący mają dosta­
tek, i słabi czują się wzmocnieni, i — co może
brzmieć zbyt już dziwnie — umarli żyją: taka cześć,
taka pamięć i taka tęsknota przyjaciół im towa­
rzyszy. Przez to i śmierć tamtych wydaje się szczę­
śliwa, i życie tych chwalebne. Jeżelibyś więc usunął
z tego świata więź życzliwości, to nie ostoi się ni
dom żaden, ni miasto, i nie utrzyma się nawet
uprawa roli. A jeśli i to nie wyjaśnia jeszcze, jak
wielkie jest znaczenie przyjaźni i zgody, można
O p r zy ja źn i n

poznać je z waśni i niezgody. Bo i jakiż dom jest


tak mocny, jakież państwo tak silne, iżby nie mogły
go doszczętnie zburzyć nienawiść i niesnaski? Stąd
więc można osądzić, ile dobra zawiera się w przy­
jaźni. Powiadają w każdym razie, iż pewien uczony 24
mąż z Agrygentu w wierszach greckich miał głosić,
że wszystko, co w przyrodzie i w świecie całym
istnieje jako nieruchome lub ruchome, zespalane
jest przez przyjaźń, burzone zaś przez nieprzy-
jaźń. To przynajmniej rozumieją i rzeczywiście po­
twierdzają wszyscy śmiertelnicy. Gdy tylko wszak
stanie się znana jakaś przysługa oddana przez przy­
jaciela z narażeniem się na niebezpieczeństwo lub
podzieleniem czyjegoś niebezpieczeństwa, któż pod­
ówczas nie wynosi go pod niebiosa w największych
pochwałach? Jakież okrzyki rozległy się ostatnio
na całej widowni podczas przedstawienia nowej
sztuki mego gościa i przyjaciela Marka Pakuwiu-
sza, kiedy król nie wiedział, która z dwu postaci
jest Orestesem, gdyż Pilades podawał się za Ore-
stesa, by ponieść zań śmierć, a Orestes zgodnie
z prawdą obstawał, że to on sam jest Orestesem!
Widzowie stojąc oklaskiwali rzecz zmyśloną; cóż by
dopiero uczynili przy prawdziwej ■— jak nam się
zdaje? Sama natura łatwo okazała tu swoją moc,
skoro ludzie uznali w kimś drugim za dobre to, na
co nie mogli się zdobyć sami.
Lecz jak sądzę, do tej chwili zdołałem wam po­
wiedzieć wszystko, com miał na myśli o przyjaźni.
Jeśli można coś rzec poza tym (a jestem przeko-
78 O p r zy ja źn i

nany, że wiele jeszcze jest do powiedzenia), zwróć­


cie się, jeśli wam to będzie odpowiadało, do tych,
którzy rozprawiają na takie właśnie tematy.
25 Fanniusz: M y wszelako wolimy zwrócić się ra­
czej do ciebie. Wprawdzie często zwracałem się
też do nich i osobiście chętnie ich słuchałem, lecz
twój sposób ujęcia jest jakiś inny.
Scewola: Mówiłbyś to, Fanniuszu, z tym więk­
szym przekonaniem, gdybyś niedawno był obecny
w ogrodach Scypiona, kiedy rozmawiano o pań­
stwie. Jakże wspaniale bronił wtedy Leliusz spra­
wiedliwości, zwalczając dokładny wywód Filusa!
Fanniusz: Łatwo było doprawdy bronić spra­
wiedliwości najsprawiedliwszemu mężowi!
Scewola: Jak to? A czyż nie jest łatwo bronić
przyjaźni temu, który zyskał sobie największą sławę
przez dochowanie przyjaźni z niezłomną wiarą, sta­
n
łością i rzetelnością?
2® Leliusz: Lecz to już jest doprawdy użycie gwałtu!
Cóż to bowiem za różnica, jakim sposobem mnie
zmuszacie? W każdym razie zmuszacie. Bo wszak
trudno i nawet niesłusznie byłoby opierać się na­
leganiom swych zięciów, zwłaszcza w pięknej spra­
wie.
Gdym więc nader często rozmyślał o przyjaźni,
najbardziej godnym uwagi wydawało mi się zwykle
pytanie, czy przyjaźń pożądana jest ze względu
na słabość i bezsilność, by wyświadczając i przyj­
mując dobrodziejstwa każdy dostawał od kogoś
drugiego i nawzajem oddawał mu to, czego sam
uzyskać nie może, czy też taka wymiana usług
O p r zy ja źn i 79

jest wprawdzie właściwa przyjaźni, ale przyczyna


jej jest inna — ważniejsza, piękniejsza i wywodząca
się z samej natury. Bo to miłość, czyli amor, skąd
pochodzi też nazwa przyjaźni — amicitia, jest czyn­
nikiem skłaniającym do nawiązania życzliwych sto­
sunków. Przecież korzyści można częstokroć uzyskać
także od tych, których zjednywa się sobie udawa­
niem przyjaźni i którym okazuje się szacunek ze
względu na okoliczności, podczas kiedy w rzeczy­
wistej przyjaźni nie bywa nic zmyślonego i nic
udanego, a cokolwiek tam jest, jest prawdziwe
i dobrowolne. Dlatego, jak mi się wydaje, przyjaźń 27
bierze swój początek raczej z natury niż z potrzeby,
raczej z wewnętrznej skłonności człowieka, złączo­
nej z jakimś uczuciem miłości, niż z obliczenia, ile
to korzyści z tego wyniknie. Jak wygląda taka na­
turalna skłonność, można co prawda poznać na
przykładzie pewnych zwierząt, które potomstwo swe
do jakiegoś czasu kochają i są przez nie kochane
tak dalece, że uczucie ich wyraźnie daje się wi­
dzieć; ale u człowieka występuje ona jeszcze wy­
raźniej — przede wszystkim w miłości wzajemnej
między rodzicami i dziećmi, której przeszkodzić nie
można bez jakiejś obrzydliwej zbrodni, a następ­
nie w podobnym do umiłowania uczuciu życzli­
wości, zjawiającym się w nas przy spotkaniu czło­
wieka o charakterze i usposobieniu takim, iż się
z nim zgadzamy, ponieważ zdaje nam się wtedy, że
widzimy w nim jakby pewien blask prawości i cnoty.
Albowiem nic nie zasługuje na miłość bardziej od 28
cnoty oraz nic nie pociąga do miłości bardziej od
80 O p r zy ja źn i

niej, zwłaszcza że ze względu na cnotę i prawość


miłujemy poniekąd nawet i tych, których nigdyśmy
nie widzieli. Któż nie wspomni z pewnym szacun­
kiem i życzliwością Gajusa Fabrycjusza i Ma-
niusza Kuriusza, chociażby ich nigdy nie widział?
Kto zaś nie będzie nienawidził Tarkwiniusza Pysz­
nego, Spuriusza Kasjusza czy Spuriusza Meliu-
sza? Walczyliśmy w Italii o władztwo z dwoma
wodzami, Pyrrusem i Hannibalem; do pierwszego
nie czujemy zbyt wielkiej odrazy z uwagi na jego
prawość, lecz drugiego, z powodu jego okrucień­
stwa, państwo to będzie nienawidzieć zawsze.
29 Jeśli moc prawości jest aż tak wielka, że kochamy
ją w ludziach nigdy przez nas nie widzianych albo,
co sięga jeszcze dalej, nawet i w nieprzyjaciołach,
to cóż dziwnego, że robi to na ludziach wra­
żenie, gdy się im wydaje, że wprost widzą cnotę
i dobroć tych, z którymi mogą wejść w zażyłe sto­
sunki. Jakkolwiek miłość utwierdzana bywa i przez
doznane dobrodziejstwo, i przez dostrzeżoną czy­
jąś życzliwość, i przez dołączające się do niej przy­
zwyczajenie, to jednak, gdy czynniki te zjednoczą
się z owym pierwszym popędem serca i miłości,
wtedy rozpala się w nas jakiś niezwykły wręcz i po­
tężny płomień przyjaznego uczucia. I jeżeli nie­
którzy uważają, że rodzi się to z naszej słabości,
by każdy mógł otrzymać od drugiego coś, czego
mu brakuje, tedy przypisują przyjaźni zgoła niskie
i — że tak powiem — całkiem nieszlachetne po­
chodzenie, twierdząc, że poczęła się ona z potrzeby
i niedostatku. Gdyby tak było, im mniej mocy
O p r zy ja źn i 81

ktoś czułby w sobie, tym skłonniejszy byłby do


przyjaźni, co wszak wygląda zupełnie inaczej. Im 30
więcej bowiem ktoś pokłada w sobie zaufania, im
bardziej wyposażony jest w cnotę i mądrość, tak
iż nikogo nie potrzebuje i sądzi, że wszystko, co
mu się należy, ma w sobie, tym więcej wyróżnia
się też w dążeniu do przyjaźni i jej poszanowaniu.
Bo i cóż? Czy Afrykańczyk mnie potrzebował? Na
Herkulesa, wcale nie potrzebował! I ja go również
nie potrzebowałem. Lecz ja się powodowałem ja ­
kimś podziwem jego dzielności, a on może polubił
mnie wzajemnie z jakiegoś dobrego mniemania
o moim charakterze. Zżycie się zaś wzmogło naszą
życzliwość. I chociaż wynikło z tego wiele znacz­
nych korzyści, to jednak przyczyny tej życzliwości
nie wzięły swego początku z nadziei ich uzyska­
nia. Jak bowiem jesteśmy uczynni i hojni nie po 31
to, by dopominać się o wdzięczność (gdyż wy­
świadczając dobrodziejstwa nie uprawiamy przecie
lichwy, sama natura zaś skłania nas do uczynności),
podobnie też i przyjaźń mamy za godną pożądania
nie nakłonieni nadzieją jakiejś nagrody, a tylko
z uwagi na to, że cała korzyść z przyjaźni zawiera
się w samym umiłowaniu przyjaciela. Bardzo od- 32
mienriy pogląd mają ci, którzy na sposób zwierzęcy
sprowadzają wszystko do przyjemności. Nic w tym
dziwnego. Ludzie bowiem, którzy wszystkie myśli
swe zniżyli do rzeczy tak marnej i tak godnej po­
gardy, nie są zdolni wznieść wzrok ku czemuś
wzniosłemu, wspaniałemu czy boskiemu. I dlatego
usuńmy ich z tej rozmowy, sami zaś dobrze zro-
C y c e r o — D z i e ł a f i l o z o f i c z n e , t. I V 6
82 O p r zy ja źn i

zumiejmy, że uczucie miłości i skłonność do ży­


czliwości rodzi się w nas z natury na widok cnoty.
Ludzie, którzy jej zapragnęli, garną się i zbliżają
ściślej do siebie, aby zaznać przyjemności obcowania
z tym, kogo zaczęli miłować, i aby nacieszyć się
jego charakterem. Wykazują oni równą i jednaką
z obu stron miłość oraz skłonniejsi są do wyświad­
czania dobrych usług niż do żądania wzajemności,
na czym polega też pomiędzy nimi szlachetne współ­
zawodnictwo. W ten właśnie sposób osiąga się
z przyjaźni największe korzyści, a pochodzenie jej
od natury okazuje się wiarygodniejsze i bardziej bli­
skie prawdy. Gdyby to bowiem korzyść tworzyła
związki przyjaźni, rozluźniałyby się one wraz z od­
mianą korzystnych widoków; a że natura nie może
ulec odmianie, przeto prawdziwe związki przyjaźni
są trwałe. Tak oto widzicie przynajmniej, jakie
jest pochodzenie przyjaźni, chyba że może chcecie
coś na to powiedzieć.
Fanniusz: Mówże dalej, zaiste, Leliuszu. Korzy­
stam tu z mojego prawa i odpowiadam również za
tego oto młodszego ode mnie.
33 Scewola: Przyznaję ci zupełną słuszność. Zatem
słuchajmy.
10 Leliusz: Posłuchajcie więc, o najlepsi przyjaciele,
co było treścią moich tak częstych rozmów ze Scy-
pionem o przyjaźni. Tak tedy utrzymywał on, iż
nie ma rzeczy trudniejszej, jak dochowanie przy­
jaźni do końca życia. Bo często się zdarza, że albo
się widzi korzyść gdzie indziej, albo ma się rozbieżne
poglądy w sprawach publicznych. Niejednokrotnie
O p r zy ja źn i 83

wskazywał też, że już to pośród przeciwności, już


to wskutek starzenia się ulegają przemianie cha­
raktery ludzkie. Za przykład zaś takich przemian
brał podobne zjawiska zachodzące w wieku mło­
dzieńczym, kiedy najgorętsze przywiązanie chłopięce
bywa często odrzucane wraz z togą obszytą pur­
purą. Jeśli wszelako przyjaźń swą doprowadzają 34
niektórzy do okresu młodości dojrzałej, to i tak roz­
rywa się ona czasem przez współzawodnictwo
w ubieganiu się czy to o rękę tej samej niewiasty,
czy to o jakowąś korzyść, której osiągnięcie naraz
przez obydwu przyjaciół jest niepodobieństwem.
A jeśli trwają w przyjaźni jeszcze dłużej, rozchwiewa
się ona częstokroć wtedy, gdy zaczynają współza­
wodniczyć o jakiś zaszczytny urząd; nie ma bowiem
zgubniejszej dla przyjaźni rzeczy jak chciwość bo­
gactw u większości ludzi, walka zaś o zaszczyty
i sławę u najszlachetniejszych, skąd też pomiędzy
najlepszymi przyjaciółmi zrodziła się już wielekroć
najzawziętsza nienawiść. Daleko idące i przeważnie 36
uzasadnione niezgody powstają również wtedy,
gdy żąda się od przyjaciół jakichś usług niegodzi­
wych, na przykład, by pomagali w rozwiązłości
lub współdziałali w wyrządzaniu krzywdy. Kto od­
mawia podobnych usług, to choć postępuje szla­
chetnie, jednakże przez tego, kogo nie chciał po­
słuchać, bywa zwykle oskarżany, że się nie stosuje
do praw przyjaźni. Kto natomiast śmie żądać od
przyjaciela wszelkiej dowolnej przysługi, żądaniem
takim przyznaje, że ze względu na przyjaciela go­
tów jest sam uczynić wszystko. Narzekania takiego
6*
84 O p r zy ja źn i

człowieka nie tylko gaszą zazwyczaj przyjaźnie za­


korzenione od dawna, lecz rodzą nawet trwałe
nienawiści. Te oto niebezpieczeństwa, grożące przy­
jaźni niby z wyroku przeznaczenia, są tak liczne,
że aby uniknąć ich wszystkich, potrzeba — jak ma­
wiał Scypio ■—■ nie tylko mądrości, lecz także szczę­
ścia.
Jeśli więc wam to odpowiada, rozważmy wprzód,
jak daleko winna posuwać się miłość w przyjaźni.
Gdyby na przykład miał przyjaciół Koriolanus, czy
musieliby oni pospołu z nim walczyć przeciw oj­
czyźnie? I czy przyjaciele Wecellinusa, dążącego
do zdobycia władzy królewskiej, i przyjaciele Me-
liusza powinni byli im pomagać? W każdym razie
widzieliśmy, jak Kwintus Tubero oraz inni równi
mu wiekiem przyjaciele opuścili Tyberiusza Grak-
cha, gdy wszczął on niepokój w państwie. Nato­
miast Gajus Blossjusz z Kum, przyjaciel waszego
domu, Scewolo, przyszedłszy do mnie, aby się uspra­
wiedliwić (ponieważ brałem udział w naradach
konsulów Lenasa i Rupiliusza), prosił mnie o prze­
baczenie ze względu na to, iż tak wysoko cenił
Tyberiusza Grakcha, że ■— jak był przekonany —
powinien był zrobić wszystko, czego by tamten za­
żądał. «Czy posłuchałbyś go także, gdyby zażądał
podpalenia Kapitolu?» — zapytałem. A on na to:
«Z pewnością nigdy by tego nie żądał. Ale gdyby
zażądał, byłbym mu posłuszny». Widzicie, jak nie­
godziwe wyznanie! I na Herkulesa, tak właśnie
postępował, a nawet zrobił więcej, niż powiedział,
gdyż nie tylko podporządkował się zuchwałości
O przy ja źn i 85

Tyberiusza Grakcha, lecz nią kierował, i nie tylko


był współuczestnikiem jego szalonych poczynań,
lecz nawet im przewodził. W tym obłąkaniu, prze­
rażony nowym śledztwem, uciekł do Azji i udał się
do naszych nieprzyjaciół, gdzie też zdradę Rzeczy­
pospolitej przypłacił ciężką, chociaż zasłużoną karą.
Nie ma więc usprawiedliwienia dla występku, jeśliś
popełnił go dla przyjaciela! Bo skoro przyjaźń sko­
jarzyło dobre mniemanie o twej cnocie, trudno przy­
jaźni się utrzymać, jeśliś cnocie się sprzeniewierzył.
Gdybyśmy więc uznali za rzecz słuszną zarówno 38

spełnianie przez nas wszelkich życzeń przyjaciół,


jak i domaganie się, by oni spełniali wszelkie nasze
życzenia, to zasada taka byłaby prawidłowa tylko
pod warunkiem, że naprawdę odznaczamy się do­
skonałą mądrością. Lecz przecie mówimy o takich
przyjaciołach, jakich mamy przed oczami, jakich
znamy lub o jakich dowiedzieliśmy się ze wspom­
nień ludzkich i jakich spotykamy w zwykłym ży­
ciu. Z ich to liczby winniśmy wybierać przykłady,
szczególnie zaś z grona tych, którzy najwięcej zbli­
żyli się do mądrości. Oto wiemy (dowiedzieliśmy 39

się tego od przodków), że Papus Emiliusz był zwią­


zany ścisłą przyjaźnią z Luscinusem, że dwakroć
byli oni razem konsulami i że razem sprawowali
cenzurę. Istnieje również podanie, że Maniusz Ku-
riusz i Tyberiusz Korunkaniusz złączeni byli wię­
zami jak najbliższej zażyłości zarówno z tamtymi
dwoma, jak i ze sobą. I nie możemy nawet sobie
wyobrazić, by któryś z nich wymagał od przyjaciela
czegoś takiego, co sprzeciwiałoby się rzetelności, zło-
86 O p r zy ja źn i

żonej przysiędze lub dobru Rzeczypospolitej. Czyż


trzeba jeszcze o takich mężach dodawać, że gdyby
nawet któryś z nich czegoś podobnego zażądał, to
i tak nic by nie uzyskał? Wszak byli to ludzie naj­
bardziej prawi, a równie niegodziwym jest coś ta­
kiego na czyjąś prośbę czynić, jak z prośbą taką
występować. Mimo to Gajus Karbo i Gajus Kato
poszli za Tyberiuszem Grakchem, choć wtedy
przynajmniej nie szedł za nim brat jego Gajus,
który dzisiaj postępuje jak najbezwzględniej.
Ustanówmy tedy w przyjaźni niewzruszalne prawo,
że ani nie będziemy prosili o nic niegodziwego, ani
też próśb takich spełniali. Haniebne to bowiem
usprawiedliwienie i bynajmniej nie zasługujące na
przyjęcie, gdy ktoś, dopuściwszy się bądź to jakiegoś
innego występku, bądź występku przeciwko Rzeczy­
pospolitej, podaje, że zrobił to ze względu na przy­
jaciela. Znaleźliśmy się bowiem, Fanniuszu i Sce-
wolo, na takim stanowisku, iż na długo naprzód
przewidywać musimy przyszłe nieszczęścia Rzeczy­
pospolitej. A wszak zboczyliśmy już nieco z toru
i drogi wytyczonej nam przez zwyczaje przodków.
Oto Tyberiusz Grakchus usiłował zdobyć władze
królewską, a nawet przez kilka miesięcy sprawował
ją rzeczywiście. Czy coś podobnego słyszał lub wi­
dział kiedy lud rzymski? Czego zaś dopuścili się
w stosunku do Publiusza Scypiona przyjaciele i krewni
Grakcha opowiadając się za nim nawet po jego
śmierci, o tym nie jestem w stanie mówić bez łez.
Z uwagi na świeżą pamięć kary, która spotkała
Tyberiusza Grakcha, ścierpieliśmy następnie, jak
O p r zy ja źn i 87

tylko mogliśmy, Karbona. Nie chcę jednak przepo­


wiadać, czego oczekuję od trybunatu Gajusa Grak-
cha. Zło się rozszerza i, gdy raz się zaczęło, niby
po pochyłości toczy się do zguby. Wiecie, ile to zła
wyrządziła już dawniej tabliczka do głosowania,
najpierw na podstawie prawa Gabiniusza, a w dwa
lata potem w oparciu o ustawę Kassjusza. Zdaje
mi się, że widzę już lud oddzielony od senatu i naj­
ważniejsze sprawy rozstrzygane wolą pospólstwa!
Albowiem więcej ludzi będzie się uczyło, jak taki
zamęt wywoływać, niż jak mu przeciwdziałać. Do
czego wszelako to zmierza? Oto do tego, że nikt
bez współtowarzyszy o coś takiego się nie kusi.
Należy więc dać dobrze myślącym obywatelom tę
radę, by — jeżeli nieświadomie znajdą się przez ja ­
kiś przypadek w tego rodzaju przyjaźni — nie uwa­
żali się za związanych aż tak dalece, iżby nie mogli
odstąpić od przyjaciół, którzy dopuszczają się wzglę­
dem państwa jakiegoś znacznego występku. Dla
niegodziwców zaś powinna być ustanowiona kara,
i to nie mniejsza dla tych, którzy poszli za kimś
drugim, jak dla tych, którzy odegrali rolę przy­
wódców w niecnych poczynaniach. Kto w Grecji
był sławniejszy i potężniejszy od Temistoklesa? Jako
wódz naczelny w wojnie z Persami uratował on
Grecję od niewoli, lecz gdy przez zazdrość skazany
został na wygnanie, wyrządzonej przez niewdzięczną
ojczyznę krzywdy nie zniósł tak, jak znieść był po­
winien: postąpił podobnie, jak dwadzieścia lat
wcześniej postąpił u nas Koriolan. Nie znalazł się
jednak nikt, kto by im dopomógł w knowaniach
88 O p r zy ja źn i

przeciw ojczyźnie i dlatego obydwaj śmierć sobie


43 zadali. A zatem współdziałanie ludzi niegodzi­
wych nie tylko nie może być bronione przez powo­
łanie się na przyjaźń, lecz raczej powinno być jak
najsurowiej ukarane, by nikt nie przypuszczał, iż
wolno iść za przyjacielem nawet wtedy, kiedy
wszczyna wojnę z ojczyzną. Wnosząc zaś z tego,
co się dziać zaczyna, boję się, czy jednak nie przyj­
dzie kiedyś do takiej wojny; dla mnie bowiem
przyszły stan Rzeczypospolitej po mojej śmierci jest
przedmiotem troski nie mniejszej niźli stan dzi­
siejszy.
44 Niechże tedy pierwszym niewzruszalnym prawem
przyjaźni będzie, żebyśmy wymagali od przyja­
ciół rzeczy uczciwych i sami czynili dla nich tylko
rzeczy uczciwe, w dodatku wcale nie czekając, aż
nas o to poproszą. Bądźmy zawsze do tego gotowi
i nigdy nie zwlekajmy. Zechciejmy również dobro­
wolnie udzielać rad. W związku przyjaźni powaga
dobrze radzących przyjaciół ma bardzo wielkie zna­
czenie; z jednej strony więc powinno się nią posłu­
giwać do udzielania napomnień nie tylko szcze­
rych, lecz i ostrych, jeśli okoliczności będą tego wy­
magały, a z drugiej strony powinno się okazywać
45 JeJ posłuch. Pewni ludzie, których — jak słyszę —
uważano w Grecji za mędrców, upodobali sobie
dziwne jakieś, moim zdaniem, mniemania o przy­
jaźni (zresztą nie ma tematu, którego by oni nie
rozpatrywali w sposób nader przemyślny). Część
z nich tedy naucza, że należy unikać przyjaźni
nazbyt ścisłych, aby jeden nie musiał troszczyć się
O przy ja źn i 89

o wielu: każdy ma dość, a nawet za wiele własnych


kłopotów i zbytnie wikłanie się w cudze bywa nie­
potrzebnym ciężarem; jest przeto najwygodniej,
gdy więzi przyjaźni są jak najbardziej luźne, aby
móc je dowolnie zacieśniać lub rozwiązywać; naj­
większe bowiem znaczenie dla szczęśliwego życia
ma spokojność, której dusza zaznawać nie może,
jeśli jeden musi cierpieć jakby bóle porodowe za
wielu. Drudzy natomiast, jak wieść niesie, głoszą 46

znacznie bardziej sprzeczną z naturą ludzką naukę


(czego zresztą nieco wyżej dotknąłem już pokrótce),
że związki przyjaźni pożądane są dla obrony i po­
mocy, wcale zaś nie wypływają z życzliwości czy
serdeczności; im kto słabszy więc na duchu i na ciele,
tym usilniej pożąda przyjaźni, skąd wynika, że
słabe kobieciny szukają oparcia w przyjaźni chętniej
aniżeli mężczyźni, ubodzy chętniej niż bogaci,
a nieszczęśliwi chętniej niż ci, których poczytuje
się za szczęśliwych. O, wspaniała mądrości! Ma się 47

wprost wrażenie, że chcą oni sprzątnąć słońce ze


świata — ci, co to usuwają z życia przyjaźń, nad
którą nic lepszego i nic milszego nie otrzymaliśmy
przecież od bogów nieśmiertelnych. Jakże bowiem
wygląda owa ich spokojność? Na pierwszy rzut oka
jest co prawda ponętna, w istocie rzeczy jednak
w wielu okolicznościach godna odrzucenia. Wszak
nie zgadza się to ze sobą, jeżeli bądź w ogóle nie
podejmujesz jakiejś pięknej sprawy czy szlachetnego
działania, bądź też, podjąwszy je, zaniechasz po
to, by się nie narazić na niespokojność. Albo­
wiem, jeśli unikamy troski, z konieczności unikamy
90 O p r zy ja źn i

też cnoty, która z pewnym zatroskaniem musi


mieć w pogardzie i nienawiści rzeczy sobie przeciwne,
jak na przykład dobroć ma w pogardzie i niena­
wiści złośliwość, wstrzemięźliwość — rozpustę, mę­
stwo — ■ gnuśność. Dlatego też, jak ci wiadomo, spra­
wiedliwym najwięcej cierpienia przysparza niespra­
wiedliwość, odważnym — tchórzostwo, skromnym — ■
rozwiązłość. Jako że właściwością należycie ukształ­
towanej duszy jest cieszyć się z przejawów dobra,
48 boleć zaś nad przejawami zła. Idzie za tym, że jeśli

zmartwienia bywają też udziałem mędrca (a z pew­


nością bywają, chyba żebyśmy uważali jego duszę
za zupełnie pozbawioną cech ludzkich), to z ja ­
kiego powodu mielibyśmy przyjaźń doszczętnie ru­
gować z życia jedynie po to, by nie doznać pewnych
wynikających z niej przykrości? Jeśli się bowiem
usunie uczucia, jakaż różnica zostanie, już nie mó­
wię między człowiekiem a bydlęciem, lecz między
człowiekiem a pniem, głazem lub czymś innym
temu podobnym? Nie słuchajmy więc tych, któ­
rzy chcą mieć cnotę twardą i niby jakąś żelazną;
zarówno w wielu innych okolicznościach, jak zwłasz­
cza w przyjaźni powinna być ona czuła i łagodna,
aby i w szczęściu przyjaciela jak gdyby rozpływała
się z radości, i w nieszczęściu kurczyła. Toteż przy­
krość, jaką często znieść trzeba ze względu na przy­
jaciela, nie ma tak wielkiego znaczenia, iżby miała
usunąć z życia przyjaźń, podobnie jak nie może
sprawić, żebyśmy się wyrzekli cnót tylko dlatego,
że niekiedy przyczyniają nam trosk i zmartwień.
14 Ponieważ zaś, jak wyżej powiedziałem, przyjaźń
O p r zy ja źn i 91

kojarzy się wtedy, gdy daje się widzieć jakaś oznaka


cnoty, do której stara się przylgnąć czy przystać
dusza podobna, przeto — kiedy już się to zda­
rzyło — koniecznie musi stąd zrodzić się miłość.
Bo czyż jest coś bardziej niedorzecznego, jak cie- 49
szyć się z wielu rzeczy czczych, na przykład z za­
szczytnej godności, ze sławy, pięknego domu i świet­
nych strojów, nie zachwycać się natomiast tym, że
się pozyskało cnotliwe serce, zdolne zarówno do
umiłowania ciebie, jak i — żeby już tak powiedzieć —
do odpłacenia ci miłością? Nie ma przecież nic
przyjemniejszego jak odwdzięczenie się wzajemną
życzliwością, nic milszego jak uprzejmości i przy­
sługi. A jeżeli tu jeszcze dodamy, co słusznie dodać 50
możemy, że nic nie wabi do siebie i nie pociąga tak,
ja k podobieństwo charakterów wabi i pociąga do
przyjaźni, to wszyscy uznają chyba za prawdę, że
dobrzy miłują i biorą na przyjaciół dobrych jako
ludzi związanych z sobą pokrewieństwem ducha
i wrodzonymi skłonnościami. Nic bowiem nie dąży
tak usilnie i tak gwałtownie do jednoczenia rzeczy
sobie podobnych, jak właśnie natura. Dlatego, Fan-
niuszu i Scewolo, pewna jest, jak sądzę, przynaj­
mniej jedna rzecz: iż między cnotliwymi ludźmi
jakby z konieczności istnieć musi wzajemna życzli­
wość, która jest stworzonym przez naturę samą
źródłem przyjaźni. Lecz taż cnotliwość dotyczy rów­
nież większej liczby ludzi. Cnota bowiem nie jest
ani nieludzka, ani samolubna, ani pyszna, skoro
troszczyć się zwykła nawet o całe narody i jak naj-
gorliwiej dbać o ich dobro; a tego na pewno by
92 O p r zy ja źn i

nie czyniła, gdyby nie miłowała całego rodzaju


51ludzkiego. Osobiście jestem też zdania, że ci, co
w związki przyjaźni wstępują gwoli korzyści, ni­
weczą właściwie najsłodszy węzeł przyjaźni. Przecież
daje nam zadowolenie nie tyle korzyść zyskana
dzięki przyjacielowi, ile sama życzliwość przyja­
ciela, a to, co odeń pochodzi, staje się przyjemne
dopiero wtedy, kiedy towarzyszy temu oddanie.
Pogląd zaś, że związki przyjaźni zawiera się ze
względu na potrzeby, jest tak daleki od prawdy,
iż ci, którzy wcale nie potrzebują ani cudzych bo­
gactw, ani dostatków, ani zwłaszcza cnoty jako naj­
większej podpory, świadczą najwięcej przysług i do­
brodziejstw. Nie wiem zresztą, czy byłoby to całkiem
dobrze, jeśliby przyjaciołom nigdy nic nie brakowało.
W czym by się przejawiło bowiem moje przywią­
zanie, gdyby Scypion nigdy, ani w czasie pokoju,
ani w czasie wojny, nie potrzebował mej rady czy
mej pomocy? Nie przyjaźń tedy idzie za korzyścią,
lecz korzyść wynika z przyjaźni.
52 Nie powinniśmy więc słuchać ludzi pogrążonych
w rozkoszach, jeśli kiedykolwiek zechcą rozprawiać
0 przyjaźni, której nie poznali ni praktycznie, ni
teoretycznie. Bo i któż by, na miłych bogów i ludzi,
chciał opływać we wszelkie dostatki i żyć we wszel­
kiego rodzaju zbytku z tym, że nie kochałby nikogo
1 sam nie byłby przez nikogo kochany? Tak przecież
wygląda, zaprawdę, życie tyranów, w którym nie
może być żadnej wierności, żadnego pi'zywiązania,
żadnego zaufania co do trwałej życzliwości, wszystko
natomiast zawsze jest podejrzane i niepokojące
O p r zy ja źn i 93

i nie ma miejsca dla przyjaźni. Czyż możemy bo­


wiem kochać człowieka, którego bądź to sami się
boimy, bądź sądzimy, że on się nas boi? Okazuje się
wszelako takim ludziom szacunek, ma się rozumieć
udany i tylko do pewnego czasu. I dopiero wraz
z ich upadkiem, co się przytrafia najczęściej, dostrzega
się, jak mało mieli przyjaciół. Podobno Tarkwiniusz
przebywając na wygnaniu miał powiedzieć, że
wtedy dopiero poznał, kto należał do jego wiernych,
a kto do niewiernych przyjaciół, kiedy już ani
jednym, ani drugim nie był w stanie odpowiednio
się odwdzięczyć. Dziwię się co prawda, jeśli przy
takiej pysze i bezwzględności mógł on mieć jakie­
gokolwiek przyjaciela. Lecz podobnie jak takiemu
człowiekowi, o jakim właśnie mówiłem, przeszka­
dza w zyskaniu prawdziwych przyjaciół charakter,
wielu ludziom bardzo wpływowym nie pozwala na
zawarcie wiernych przyjaźni ich potęga. Bo For­
tuna nie tylko sama jest ślepa, lecz przeważnie
oślepia również swych wybrańców. Toteż wzbijają
się oni zazwyczaj w pychę i stają się zuchwali, a nie
może być już nic bardziej nieznośnego niż uprzywi­
lejowany przez los głupiec. W każdym razie można też
spotkać takich, którzy poprzednio mieli dobry cha­
rakter, lecz zdobywszy władzę, potęgę i pomyślność
zmienili się, wzgardzili dawnymi związkami przy­
jaźni i postarali się o nowe. Jakaż to jednak głu­
pota, mając dzięki majątkowi, środkom pieniężnym
czy bogactwu ogromne możliwości, starać się za­
pewnić sobie to, co się nabywa za pieniądze, a więc
konie, służbę, wytworną odzież i kosztowne wazy, nie
94 O p r zy ja źn i

pozyskiwać natomiast przyjaciół, tego najlepszego


i najpiękniejszego-— że tak powiem — sprzętu życia!
Gromadząc bowiem wszystko inne, ludzie nie wie­
dzą, dla kogo gromadzą i dla kogo pracują (gdyż
cale mienie ich może stać się łupem silniejszego),
podczas gdy związki przyjaźni trwają jako niezni­
szczalna i pewna własność danej jednostki. I choćby
nawet tamte dobra, będące jak gdyby darem For­
tuny, również pozostały przy nas, to jednak życie
puste, nie wypełnione obcowaniem z przyjaciółmi,
nie mogłoby być przyjemne. Aliści dość już o tym.
*55 Teraz zaś musimy ustalić, jakie są szczyty przy­
jaźni, i wskazać jak gdyby kres życzliwości. Istnieją
tu, jak mi wiadomo, trzy poglądy, z których jednak
nie podzielam żadnego: jeden, iż nasze uczucia dla
przyjaciela winny być takie jak te, którymi obda­
rzamy siebie samych; drugi, iż nasza życzliwość
dla przyjaciół musi całkiem dokładnie odpowia­
dać ich życzliwości dla nas; i trzeci, iż każdy wi­
nien być ceniony przez przyjaciół tak wysoko, jak
57 wysoko ceni sam siebie. Zupełnie więc nie zga­
dzam się z żadnym z tych trzech poglądów. Przede
wszystkim nie jest słuszne owo pierwsze zdanie,
iż każdy winien być usposobiony względem przy­
jaciela tak jak względem samego siebie. Jakże czę­
sto bowiem czynimy dla przyjaciół to, czego byśmy
nigdy dla siebie nie zrobili. Prosić o coś człowieka
niegodnego, błagać go pokornie, zbyt mocno na­
legać na kogoś czy zbyt gwałtownie nastawać —
wszystko to w naszych własnych sprawach byłoby
nie całkiem godziwe, lecz w sprawach przyjaciół
O p r zy ja źn i 95

jest godziwe jak najbardziej. Także w wielu innych


okolicznościach ludzie szlachetni ujmują sobie lub
pozwalają na ujęcie rozlicznych korzyści, aby spo­
żytkowali je raczej ich przyjaciele niźli oni sami.
Drugi pogląd ogranicza przyjaźń do równych z obu
stron przysług i dobrych chęci. Lecz to już zbyt
małostkowe, doprawdy, i zbyt ciasne, wzywać przy­
jaźń do rozliczenia, aby równy był rachunek przy­
sług odebranych i wyświadczonych. Zasobniejsza
i hojniejsza wydaje mi się prawdziwa przyjaźń,
która nie przestrzega tak ściśle, by czasami nie dać
więcej, niż się otrzymało. Nie powinno się bowiem
lękać, by coś nam nie umknęło, by coś nie upadło
na ziemię lub żebyśmy przypadkiem nie dali przy­
jacielowi nieco więcej, niż mu się należy. Wreszcie
trzecie ograniczenie przyjaźni, iżby każdy był ce-.
niony przez przyjaciół tak wysoko, jak wysoko ceni
sam siebie, jest najgorsze. Często bowiem niektó­
rzy ludzie bądź zbyt skłonni są do upadania na
duchu, bądź zbyt łatwo tracą nadzieję polepszenia
swego losu. Nie godzi się tedy przyjacielowi być dla
kogoś takim, jakim jest on sam dla siebie; natomiast
wypada mu raczej starać się wszelkimi siłami po-
dźwignąć upadłego na duchu przyjaciela, pobudzić
w nim nadzieję tudzież wprowadzić w lepszy na­
strój. Musimy więc ustalić inny kres przyjaźni; lecz
najpierw powiem, co Scypion zwykł potępiać najsu­
rowiej. Otóż nie da się, jak wywodził, znaleźć słów
bardziej wrogich przyjaźni niż te, które zalecają
kochać przyjaciela tak, jak gdyby g 0 się miało kie­
dyś znienawidzić. Nigdy nie mógłby uwierzyć, do­
96 O p rzy ja źn i

dawał, by — jak powszechnie sądzono — zdanie to


wypowiedział Bias, zaliczany do siedmiu mędrców;
jest to raczej pogląd jakiegoś bezecnika, człowieka
próżnego lub mierzącego wszystko swym własnym
znaczeniem. Bo jakimż to sposobem ktoś mógłby
być przyjacielem człowieka, którego, jak sądzi, może
też zostać wrogiem? W takim razie trzeba będzie
też pragnąć oraz życzyć sobie, by przyjaciel błądził
jak najczęściej i by stwarzał tym więcej sposobności
do udzielenia mu nagany; z drugiej strony znów
musielibyśmy koniecznie trapić się jego dobrymi
uczynkami i pomyślnością, boleć nad nimi tudzież
«o ich zazdrościć. I dlatego właśnie zalecenie powyższe,
ktokolwiek jest jego autorem, zmierza do uni­
cestwienia przyjaźni; należało raczej zalecić ostroż­
ność przy zawieraniu przyjaźni, ażebyśmy czasami
nie zaczęli kochać człowieka, którego kiedyś mogli­
byśmy znienawidzić. A nawet gdyby w wyborze
przyjaciół szczęście nam mniej sprzyjało, należa­
łoby — wedle mniemania Scypiona — ■ raczej to
znieść niźli czekać na sposobność do okazania nie-
przyjaźni.
6i Wypada zatem, zdaniem moim, oznaczyć takie
granice przyjaźni, iż gdy obyczajność przyjaciół jest
nienaganna, winna powstać pomiędzy nimi wspól­
ność wszystkich rzeczy, zamiarów i pragnień bez
żadnego zgoła wyjątku; a gdyby nawet jakimś zrzą­
dzeniem losu się zdarzyło, że trzeba byłoby po­
przeć mniej słuszne zamysły przyjaciół, gdzie by jed­
nak chodziło o życie ich lub dobrą sławę, to można
zboczyć coś niecoś z prostej drogi, byleby nie wyni-
O p r zy ja źn i 97

kło stąd jakieś zbyt wielkie szkaradzieństwo. Wolno


bowiem do pewnego stopnia okazywać w przy­
jaźni pobłażanie. Nie należy wszelako wystawiać
na próbę własnego dobrego imienia, jako że życzliwy
stosunek współobywateli uważać trzeba za wcale
potężną broń, pomocną przy przedsiębraniu waż­
nych czynności, choć szpetnie jest zabiegać o nią
pochlebstwami i potakiwaniem. Powinno się nato­
miast doceniać cnotliwość, za którą podąża wzię-
tość u ludzi. Ale (ja często wracam tutaj do Scypiona, 62
którego wszystkie rozmowy obracały się dokoła przy­
jaźni) uskarżał się on, że więcej troskliwości wyka­
zują ludzie we wszystkich innych sprawach: każdy
może powiedzieć, ile ma kóz i owiec, lecz nie jest
w stanie podać liczby swych przyjaciół; dokłada
się wielkich starań, aby zdobyć właśnie kozy i owce,
lecz przyjaciół dobiera się niedbale i nie ma się
żadnych, powiedzmy, oznak, żadnych cech roz­
poznawczych, podług których można by ustalić,
kto się na przyjaciela nadaje. Otóż trzeba wybierać
ludzi mocnych, pewnych i statecznych, chociaż jest
takich bardzo mało. W dodatku nader trudno jest
ocenić człowieka bez wypróbowania go, a wypró­
bować można dopiero w samej przyjaźni. Tak oto
przyjaźń wyprzedza ocenę i odbiera możność wy­
próbowania. Powinnością tedy człowieka roztrop- 63
nego jest powstrzymywanie zapędów własnej ży­
czliwości niby nazbyt szybkiego biegu i korzystanie
z przyjaźni w taki sposób, w jaki korzysta się z ujeż­
dżonych koni — po uprzednim poznaniu, w pewnej
mierze przynajmniej, charakterów przyjaciół. Czę-
C y c e r o — D z i e ł a f i l o z o f i c z n e , t. I V 7
98 O p r zy ja źn i

sto nieznaczna kwota pieniędzy pozwala nam ro­


zeznać, jak są niestali niektórzy z nich; inni znów,,
których nie można było skusić małą sumą, zdra­
dzają się przy wielkiej. Jeżeli zaś znajdą się tacy,
którzy przekładanie pieniędzy ponad przyjaźń po­
czytają za podłość, to gdzie wynajdziemy takich,
którzy by wyżej od przyjaźni nie cenili zaszczytów,
wysokich stanowisk, władzy, wpływów i znaczenia
i którzy by stanowczo nie woleli właśnie tych dóbr,
gdyby mieli je do wyboru z jednej strony, a wymogi
przyjaźni z drugiej? Zbyt słaba bowiem jest natura
ludzka, aby wzgardzić powabem władzy. Kto ją
zdobył nawet kosztem zaniedbania przyjaźni, są­
dzi zazwyczaj, że błąd swój ukryje, tłumacząc, iż
odstąpił od przyjaźni nie bez ważnej przyczyny.
64 Toteż prawdziwych przyjaciół najtrudniej jest zna­
leźć pośród tych, którzy ubiegają się o zaszczyty
tudzież zajmują się sprawami publicznymi. Bo
i gdzie znajdziesz takiego, który by wyróżnienie
przyjaciela przeniósł nad swoje? Cóż? Pominę ju ż
to, jak ciężkie, jak trudne jest w oczach większości
dzielenie cudzego nieszczęścia. I niełatwo wyszu­
kać człowieka, który by się tego podjął. Aczkolwiek
tedy słuszne są słowa Enniusza, że
Wierność przyjaciela w biedzie się poznaje,

wszelako większość ludzi wykazuje swą niestałość


i małoduszność w dwóch przypadkach: albo gdy
gardzą przyjacielem w swoim szczęściu, albo gdy
18 opuszczają go w jego nieszczęściu. Kto więc w jednym
i drugim przypadku okaże się wytrwałym, stałym
O p r zy ja źn i 99

i niezawodnym przyjacielem, tego zaliczyć win­


niśmy do najrzadszego i boskiego nieomal gatunku
ludzi.
Podstawą zaś stałości i nieodmienności, jakiej szu-
kamy w przyjaźni, jest jej wierność. Nie ma bowiem
nic stałego, co nie spełnia wymogu wierności. Na­
daje się poza tym do wyboru na przyjaciela czło­
wiek szczery, przystępny i zgodny, czyli biorący
do serca to samo, co i my, choć wszystko to zostaje
w związku z wiernością. Wszak nie może być
wierny umysł przewrotny i skryty, podobnie jak
ani wierny, ani stały nie może być taki człowiek,
który nie doznaje tych samych uczuć i z natury
swej nie zgadza się z nami; a trzeba dodać do tego,
że przyjaciel nie powinien ani znajdować zadowo­
lenia w oskarżaniu nas o jakieś występki, ani też
dawać wiary czyimś oskarżeniom, co wszystko należy
do tej stałości, którą omawiam już dość długo.
Tak więc potwierdza się prawdziwość słów, które
wypowiedziałem na początku, iż przyjaźń może
istnieć tylko między ludźmi cnotliwymi. Człowiek
cnotliwy bowiem, którego również można nazwać
mędrcem, potrafi przestrzegać w przyjaźni dwóch
następujących zaleceń: najprzód, iżby nie było tam
nic obłudnego lub nic udanego, bo nawet nienawiść
otwarta jest szlachetniejsza niż nieujawnianie na
zewnątrz swego uczucia; a następnie, iżby nie tylko
odrzucać obwinienia, z jakimi występują drudzy,
lecz i samemu nie być podejrzliwym, wciąż przy­
puszczającym, że coś tam jednak przyjaciel wobec
nas zawinił. Niechaj dołączy się do tego jakiś miły 66

7*
100 O p r zy ja źn i

sposób prowadzenia rozmów i obcowania, będący


wcale nie podrzędnym dodatkiem do przyjaźni.
Przesadna zaś powaga i surowość w każdej okolicz­
ności ma co prawda jakieś znaczenie, lecz przyjaźń
powinna być i pobłażliwsza, i swobodniejsza, i bar­
dziej pociągająca, i skłonniejsza do wszelkiego ro­
dzaju uprzejmości czy łaskawości.
Lecz w tym miejscu nasuwa nam się pewne nieco
trudne pytanie, czy przyjaciół nowych, zasługu­
jących na przyjaźń naszą, trzeba kiedykolwiek prze­
kładać ponad dawnych, tak jak zwykliśmy koniom
młodym dawać pierwszeństwo przed starymi. Jest
to wątpliwość niegodna człowieka! W przyjaźni
bowiem — inaczej niż w innych okolicznościach —
nie może być żadnego przesytu: najdawniejsza po­
winna być zarazem najpowabniejsza, jak te wina,
które wcale nie psują się ze starością. Toteż praw­
dziwe jest przysłowie, iż należy zjeść razem wiele
korcy soli, by dopełnić obowiązku przyjaźni. No­
wych zaś związków przyjaźni, jeśli dają dobrą na­
dzieję, podobnie do nie zawodzących nas roślin, na
których z czasem pojawia się owoc, nie powinniśmy
co prawda odrzucać, lecz dla dawnych też trzeba
zostawić należne miejsce; bardzo wielkie jest bo­
wiem znaczenie dawności i przyzwyczajenia. Ba, co
się tyczy nawet konia, o którym wspomniałem przed
chwilą, to i tutaj, jeśli nie zachodzi żadna przeszkoda,
każdy chętniej używa wierzchowca, do którego się
przyzwyczaił, niźli nieujeżdżonego i nowego; zresztą
moc przyzwyczajenia okazuje się nie tylko w sto­
sunku do żywych stworzeń, lecz także w stosunku
O p r z y ja ź n i 101

do przedmiotów nieożywionych, gdy na przykład


mamy upodobanie w jakichś miejscach, w których
przebywaliśmy dłużej, szczególnie zaś w okolicach
górskich albo lesistych.
Lecz najważniejsze jest w przyjaźni, by wyższy 69
stał na równi z niższym. Często bowiem zdarzają
się jakieś znakomitości, jaką był na przykład Scypion
w naszej — aby tak rzec — gromadzie. Nigdy on
się nie wynosił ponad Filusa, ponad Rupiliusza czy
ponad Mummiusza, nigdy nie przypisywał sobie
pierwszeństwa przed przyjaciółmi mniej znaczą­
cymi; brata zaś swego, Kwintusa Maksymusa, czło­
wieka wybornego, lecz pod żadnym względem mu
nie dorównującego, ze względu na starszy wiek sza­
nował jako wyższego od siebie; pragnął też, by
dzięki niemu wszyscy jego najbliżsi niejako wznieśli
się wyżej. Tak postępować i naśladować to musimy 70
wszyscy, a jeśli kto zdobył jakąś przewagę pod wzglę­
dem cnoty, rozumu czy majątku, niech użyczy tego
swym krewnym i podzieli się z najbliższymi; ci
znów, którzy przyszli na świat z rodziców niskiego
stanu lub mają krewnych gorzej wyposażonych już
to w dziedzinie zdolności duchowych, już to w dzie­
dzinie majątku, niechaj pomnożą ich zasoby, niech
przyczynią im szacunku i znaczenia. Przykłady mamy
w bajkach: ci, którzy na skutek nieznajomości po­
chodzenia swego i rodu byli przez pewien czas
sługami, kiedy zostali rozpoznani i kiedy się oka­
zało, że są synami bogów albo królów, zachowują
nadal miłość swą do pasterzy, których przez wiele
lat uważali za ojców. Znacznie bardziej, oczywiście,
102 O p r zy ja źn i

obowiązuje to w stosunku do prawdziwych i pewnych


rodziców. Największą bowiem, korzyść z rozumu
naszego, cnoty i w ogóle wszelkiej zalety, jaką się
wyróżniamy, odnosimy wtedy, gdy używamy ich
dla dobra wszystkich najbliższych.
7® Jak tedy w ścisłym związku przyjaźni i zażyłości
wyżsi nie powinni wynosić się nad niższych, podobnie
też i niżsi nie powinni się martwić, że przyjaciele
przewyższają ich bądź rozumem, bądź majątkiem,
bądź wreszcie znaczeniem. Tymczasem wielu z nich
skarży się zawsze na coś, a nawet robi wyrzuty —
tym bardziej, gdy są przekonani, że mogą wskazać
jakąś swą przysługę, jakąś przyjacielską uprzejmość
lub uczynek dopełniony z pewnym nakładem trudu.
Wstrętny to zaiste gatunek ludzi wymawiających
swe przysługi! Bo musi o nich pamiętać ten, komu
je wyświadczono, nie powinien zaś przypominać
ten, kto wyświadczył. I dlatego podobnie jak wyż­
szym wypada zniżać się w przyjaźni, tak też niżsi
muszą się w pewien sposób podnosić. Są bowiem
tacy, którzy czynią związki przyjaźni przykrymi,
sądząc, że są pogardzani, co zresztą zdarza się
prawie wyłącznie tym, którzy sami również uważają
się za godnych pogardy. Otóż trzeba ich uwolnić
od tego urojenia, oddziałując nie tylko słowami,
73 ale i czynem. Należy, dalej, świadczyć każdemu
tyle, ile, po pierwsze, sam wyświadczyć możesz oraz
ile, po drugie, zdolny jest przyjąć ten, kogo miłu­
jesz i kogo chciałbyś wspomóc. Niezależnie od tego
bowiem, jak bardzo się sam wyróżniasz, nie zdo­
łasz wszystkich swych przyjaciół doprowadzić do
O p r zy ja źn i 103

najwyższych dostojeństw; przykładem Scypion, który


Pubłiusza Rupiliusza wy kierować na konsula po­
trafił, ale brata jego Lucjusza już nie potrafił.
Choćbyś więc mógł nawet uczynić dla drugiego
wszystko, co tylko chcesz, musisz jednak brać pod
uwagę, co tamten zdoła udźwignąć.
A w ogóle o związkach przyjaźni winno się roz­
strzygać dopiero wtedy, kiedy okrzepną już umysły
i osiągnie się dojrzały wiek. Jeśli więc ktoś w mło­
dości z zapałem oddaw'ał się polowaniu albo grze
w piłkę, nie koniecznie ma uważać za przyjaciół
tych, których polubił wtedy jako wykazujących ta­
kie same zamiłowania. W ten sposób bowiem
mamki i wychowawcy na zasadzie dawniejszego
zetknięcia się z nami mogliby żądać największej na­
szej życzliwości. Co prawda nie trzeba ich zaniedby­
wać, lecz... [uczucie, jakie powinniśmy dla nich
żywić], jest jakiegoś innego rodzaju. Przy postępo­
waniu przeciwnym trwałe związki przyjaźni utrzy­
mać się nie mogą. Przecież różnice w charakterach
pociągają za sobą różnice w upodobaniach, a roz­
bieżność ta rozrywa zwykle przyjaźnie. Ludzie szla­
chetni nie mogą być przyjaciółmi niegodziwców;,
a niegodziwcy przyjaciółmi ludzi szlachetnych, i to
nie dla jakiejś innej przyczyny, jak właśnie dla tej,
iż między ich charakterami i upodobaniami za­
chodzi tak wielka różnica, że większa byłaby nie­
podobieństwem. Można też słusznie zalecić w związ­
kach przyjaźni, by jakieś przesadne objawy przy­
wiązania nie przeszkodziły przyjaciołom, jak się
to bardzo często dzieje, w odniesieniu znacznych ko-
104 O p r zy ja źn i

rzyści. Bo wszak i Neoptolemus — aby wrócić


do podań — nie zdobyłby Troi, gdyby chciał był
usłuchać Likomedesa, u którego się wychował,
a który rzęsistymi łzami usiłował go powstrzymać
od udania się na wyprawę. Nierzadko zachodzą bo­
wiem ważne okoliczności zmuszające do rozstania
się z przyjaciółmi. I jeśli ktoś chce temu przeszko­
dzić, ponieważ nie mógłby łatwo znieść tęsknoty
za przyjacielem, wykazuje zarówno swoją słabość,
jak miękkość charakteru, co jest właśnie przyczyną,
76 że w przyjaźni zachowuje się niewłaściwie. W każ­

dym więc położeniu trzeba dokładnie zastanowić


się zarówno nad tym, czego sam domagasz się od
przyjaciela, jak i nad tym, jakie żądania byłyby do
przyjęcia dla ciebie.
21 Czasami zdarza się również jakaś nieszczęśliwa ko­
nieczność wyrzeczenia się zawartych związków przy­
jaźni; teraz bowiem wywód mój przechodzi od
poufałej zażyłości mędrców do przyjaźni ludzi zwy­
czajnych. Często wszak wychodzą na jaw występki
naszych przyjaciół, godzące już to w nas samych,
już to w osoby postronne, choć i w tym drugim
przypadku niesława ich spływa też na nas. Otóż
takich przyjaźni należy się wyzbyć poprzez zanie­
chanie ich, przy czym — ■ jak miał się 'wyrazić
Kato — powinno się je raczej zwolna rozrywać
niż naraz przecinać, chyba żeby się nagle ujawniła
jakaś bardzo jaskrawa krzywda, tak iż nie byłoby
ani słuszne, ani godziwe, ani w ogóle możliwe za­
łatwienie sprawy inne aniżeli natychmiastowe od-
77 stąpienie i zerwanie. Jeżeli zaś nastąpi, jak się to
O przyjaźni 105

dzieje zazwyczaj, pewna odmiana bądź charakteru,


bądź upodobań, albo jeżeli zaznaczy się niezgodność
zapatrywań politycznych (bo mówię już, jak wspom­
niałem przed chwilą, nie o związkach przyjaźni
mędrców, jeno o przyjaźni ludzi zwyczajnych),
trzeba będzie wystrzegać się, aby nie wyglądało
nie tylko na to, że się wyrzekło przyjaźni, lecz
także i na to, że zaczęło się żywić nieprzyjaźń.
Nie ma bowiem nic szpetniejszego, jak toczyć wojnę
z tym, z kim poprzednio byłeś w zażyłości. Scypion
zerwał, jak wiecie, ze względu na mnie przyjaźń
z Kwintusem Pompejuszem, a z kolegą mym Me-
tellusem poróżnił się w związku z waśnią, jaka roz­
pętała się w Rzeczypospolitej; ale jedno i drugie
załatwił poważnie, z godnością i bez rozjątrzenia.
Przede wszystkim więc należy dokładać starania, by 78
nie doszło między przyjaciółmi do niezgody, a jeśliby
coś takiego się przydarzyło, by wyglądało raczej
na to, że przyjaźń zgasła, niż na to, że została zga­
szona. Trzeba się troszczyć poza tym, by związki
przyjaźni nie przemieniały się w zawziętą wrogość,
z której rodzą się swary, złorzeczenia i obelgi. Gdy
jednak będą one do zniesienia, powinno się je zno­
sić i okazywać dawnej przyjaźni tyle przynajmniej
szacunku, iżby wina ciążyła na tym, kto się obrazy
dopuszcza, a nie na tym, kto jej doznaje.
W ogóle mamy jeden sposób ubezpieczenia się
i uchronienia od wszystkich takich błędów i przy­
krości: nie nawiązywać przyjaźni zbyt pospiesznie
i nie obdarzać nią ludzi niegodnych. Godni zaś 79
przyjaźni są ci, którzy w sobie mają przyczynę,
106 O przyjaźni

dla jakiej ich miłujemy. Rzadki to rodzaj. Lecz


wszelkie doskonałości są rzadkie i nie ma nic trud­
niejszego niż znaleźć coś takiego, co w swoim rodzaju
byłoby pod każdym względem doskonałością. Więk­
szość ludzi jednakże zarówno wśród rzeczy zwy­
czajnych nie uznaje za dobro nic prócz tego, co
przynosi pożytek, jak i spośród swych przyjaciół
niby spośród bydła ceni szczególnie tych, z których
spodziewa się wyciągnąć najwięcej korzyści. Toteż
so są oni pozbawieni owej najpiękniejszej i najbar­
dziej naturalnej przyjaźni, która jest pożądana sama
przez się i tylko ze względu na siebie, oraz nie mogą
na podstawie własnego przykładu dostrzec, na czym
polega i jak wielkie jest znaczenie przyjaźni. Każdy
przecież miłuje siebie nie dlatego, żeby za miłość
tę miał dostać od siebie samego jakąś zapłatę, lecz
dlatego, że każdy jest sobie drogi sam przez się;
i jeżeli nie przeniesiemy tego do przyjaźni, to nigdy
nie znajdziemy prawdziwego przyjaciela, gdyż może
być nim tylko ten, kto jest jakby moim drugim
si wcieleniem. Jeśli nawet u zwierząt, ptaków i ryb,
u stworzeń prymitywnych oswojonych lub nie-
oswojonych przejawia się przede wszystkim to, iż
kochają siebie (uczucie to bowiem rodzi się wraz
z narodzinami każdej żywej istoty), następnie zaś
to, że szukają i pożądają towarzystwa stworzeń na­
leżących do tegoż samego rodzaju, ażeby się zbli­
żyć do nich, czynią to zaś z upragnieniem tudzież
z jakąś podobną do ludzkiej miłością — tedy o ileż
bardziej naturalne jest to u człowieka, który i sam
siebie miłuje, i drugiego szuka, pragnąc duszę jego
O p r zy ja źn i 107

zespolić ze swoją tak, by z dwu stworzyć nieomal


jedną.
Wszelako wielu niemądrze, by już nie rzec bez-
wstydnie, chce mieć przyjaciół takich, jakimi nie
potrafią być sami, i wymagają od nich tego, czego
ze swej strony nie wyświadczają. Wypada zaś naj­
pierw samemu być człowiekiem dobrym, a potem
dopiero szukać kogoś drugiego sobie podobnego.
M iędzy takimi ludźmi owa stałość przyjaźni, o któ­
rej długo już mówię, może się utwierdzić wtedy,
kiedy złączeni życzliwością najpierw zaczną pa­
nować nad pożądaniami trzymającymi w niewoli
innych, a potem znajdować zadowolenie w słusz­
ności i sprawiedliwości; kiedy jeden dla drugiego
uczyni wszystko i nigdy nie zażąda odeń nic takiego,
co nie jest szlachetne i prawe; oraz kiedy nie tylko
będą się troszczyli o siebie i kochali wzajemnie,
lecz także się szanowali. Kto bowiem usuwa sza­
cunek z przyjaźni, usuwa jej najpiękniejszą ozdobę.
Zgubny więc błąd popełniają ci, którzy sądzą, że 83

przyjaźń otwiera swobodną drogę dla wszelkiego ro­


dzaju rozwiązłości i wykroczeń. Natura dała nam
przyjaźń jako wspomożycielkę cnót, a nie jako
współtowarzyszkę przywar, aby — skoro cnota nie
może dojść samotnie do najwyższego celu — do­
tarła doń w połączeniu i przymierzu z przyjaźnią.
Jeżeli przymierze takie istnieje, istniało lub ma do­
piero zaistnieć pomiędzy jakimiś ludźmi, stowa­
rzyszenie się ich poczytać należy za najlepszy i naj­
szczęśliwszy krok ku najwyższemu w świecie dobru.
Jest to, powtarzam, przymierze, które zawiera w so- 84
108 O przyjaźni

bie wszystko, co tylko ludzie uważają za godne po­


żądania — uznanie, sławę, spokój ducha i przy­
jemność — tak iż gdzie są powyższe dobra, życie
staje się szczęśliwe, bez nich natomiast szczęśliwe
być nie może. Skoro zaś jest ono czymś najlepszym
i najważniejszym, to — jeśli chcemy je osiągnąć —
musimy starać się o cnotę, bez której nie jesteśmy
w stanie zapewnić sobie ni przyjaźni, ni żadnej in­
nej rzeczy, pożądanej. Kto zaniedbał cnotę, a jednak
uważa, że ma przyjaciół, pozna swój błąd dopiero
wtedy, gdy jakieś ciężkie nieszczęście przymusi go
ss do ich wypróbowania. Dlatego właśnie (bo trzeba to
powtarzać częściej) najpierw trzeba poznać czło­
wieka, a potem go pokochać, nie zaś pokochać,
by potem poznawać. Jeśli pokutujemy za niedbal­
stwo, jakiego dopuszczamy się w wielu okolicz­
nościach, to jednak najciężej przypłacamy nie­
opatrzny wybór przyjaciół i zażyłe obcowanie z nimi.
Bywamy bowiem mądrzy po szkodzie i postępu­
jemy wielekroć bez namysłu, choć zabrania nam
tego stare przysłowie. Związawszy się oto tu i tam
bądź przez długotrwałą zażyłość, bądź też przez
wzajemne przysługi, nagle, w wyniku jakiejś tam
urazy, w połowie drogi przyjaźń rozrywamy.
2gg Tak wielkie niedbalstwo zasługuje na naganę tym
bardziej, iż mówimy o rzeczy w życiu najkoniecz­
niejszej. Wszak przyjaźń jest jedyną rzeczą ludzką,
co do użyteczności której wszyscy są jednomyślnie
zgodni. Wielu okazuje lekceważenie nawet cnocie,
zwąc ją przedmiotem jakiejś chełpliwości czy po­
pisu. Wielu, którzy poprzestają na małym i znaj-
O przyjaźni 109

dują przyjemność w skromnym sposobie życia, pa­


trzy z góry na bogactwo. A jakże wielu tak dalece
gardzi zaszczytami, których pożądanie wprost spala
pewnych ludzi, iż nic nie wydaje im się bardziej
bezwartościowe, nic bardziej błahe! Podobnie i inne
rzeczy, uważane przez niektórych za godne po-
dziwienia, bardzo wielu poczytuje za nic. Ale o przy­
jaźni myślą to samo wszyscy co do jednego; i ci,
którzy się poświęcili sprawom publicznym, i ci,
którzy znajdują upodobanie w badaniu istoty rze­
czy oraz nauce, i ci, którzy spokojnie zajmują się
swymi sprawami prywatnymi, i wreszcie ci, którzy
się całkowicie oddali rozkoszom, jeśli tylko pragną
żyć — w pewnej mierze przynajmniej — szla­
chetnie, są zdania, że bez przyjaźni życie jest wprost
niczym. Zwolna bowiem, nie wiem, w jaki sposób, 87

wkrada się przyjaźń do życia każdego człowieka


i nie pozwala, by jakikolwiek okres tego życia,
niezależnie od wykonywanych zajęć, był jej pozba­
wiony. I gdyby nawet ktoś odznaczał się taką szorst­
kością czy dzikością charakteru, że unikałby to­
warzystwa ludzi i nienawidził go, co mówią o ja ­
kimś tam Tymonie Ateńczyku, to jednak i taki
człowiek nie mógłby się powstrzymać, by nie po­
szukać kogoś, przed kim wylałby jad swego gorz­
kiego usposobienia. Najlepiej można by się o tym
przekonać, gdyby mogło się zdarzyć, by bóg jakiś
porwał nas z tego tłumu ludzi, umieścił gdzieś na
pustkowiu i dostarczając tam sowicie i w obfitości
wszystkiego, czego tylko wymaga nasza natura, po­
zbawił nas wszelkiej możności oglądania człowieka.
110 O przyjaini

Któż byłby na tyle nieczuły, aby móc znieść tego


rodzaju życie i by osamotnienie nie odebrało mu
radości z zażywania wszelkich rozkoszy? Jest tedy
prawdą to, co mawiać zwykł, zdaje się, Archytas
z Tarentu, jak słyszałem ze wpomnień naszych star­
ców, którzy znowuż słyszeli to od innych starców:
«Gdyby ktoś dostał się do nieba i ujrzał stamtąd
urządzenie świata oraz piękno gwiazd, nie wydałby
mu się przyjemny ten zadziwiający widok; lecz
stałby się najmilszy, gdyby miał kogoś, komu by to
opowiedział». Tak więc natura człowieka nie znosi
osamotnienia i zawsze stara się znaleźć dla siebie
jak gdyby jakąś podporę, która najprzyjemniejsza
jest w postaci najgoręcej umiłowanego przyjaciela.
Lecz choć natura tylu znakami objawia nam,
czego chce, czego żąda i czego wymaga, nie wiem
jak się to dzieje, że jesteśmy na jej wezwania głusi
i napomnień jej nie słuchamy. Przejawy bowiem
przyjaźni są różne i wielorakie, skąd powstaje
w niej wiele przyczyn podejrzeń i obrazy, a po­
winnością człowieka mądrego jest już to ich unikać,
już to łagodzić je, już to znosić. Trzeba szczegól­
nie znosić przykrość jednego rodzaju, aby zachować
w przyjaźni pożytek i wzajemne zaufanie: często
zachodzi konieczność napomnienia, a nawet zga­
nienia przyjaciół, co należy przyjmować po przy­
jacielsku, gdy nacechowane jest życzliwością. Nie
rozumiem wszelako, dlaczego prawdziwe są słowa
mego przyjaciela, które wyrzekł w swojej Andrii:

Pobłażanie jedna przyjaciół, a prawda rodzi nienawiść.


O przyjaźni 111

Przykra jest prawda, jeśli z niej rodzi się nienawiść,


która zatruwa przyjaźń; ale znacznie bardziej przy­
kre jest pobłażanie, które, okazując powolność błę­
dom, pozwala przyjacielowi spaść do przepaści. Naj­
większa jednak wina ciąży na tym, kto zarówno
prawdę odrzuca, jak daje się popychać przez po­
błażanie ku występkom. W całej więc sprawie tej
należy mieć na względzie i dokładać starania po
pierwsze, by napomnienia nie były cierpkie, a na­
stępnie, by nagany nie zawierały w sobie nic obra-
źliwego. Z pobłażaniem natomiast, jako że chętnie
używam tego słowa Terencjusza, niechaj zawsze
łączy się życzliwość, podczas gdy pochlebstwo, które
popiera występne skłonności i nie jest godne już
nie tylko przyjaciela, lecz w ogóle wolnego czło­
wieka, trzeba odrzucić daleko; bo przecież inaczej
współżyje się z tyranem, a inaczej z przyjacielem.
Jeśli zaś czyjeś uszy zamknięte są dla prawdy, tak 90

iż nie jest zdolny usłyszeć jej od przyjaciela, należy


wyzbyć się nadziei jego ocalenia. Między wielu
innymi bowiem znane jest następujące powiedzenie
Katona'. «Lepiej jest zyskać sobie w niektórych lu­
dziach wrogów aniżeli takich przyjaciół, co przepeł­
nieni są słodyczą; tamci często mówią nam prawdę,
ci zaś nigdy». Jest to przecież niedorzeczne, że
napominani nie odczuwają przykrości tam, gdzie
ją powinni odczuwać, odczuwają zaś tam, gdzie
nie powinno być jej wcale. Nie martwią się bowiem
swymi przewinieniami, a z przykrością przyjmują
nagany. Należałoby zaś przeciwnie: boleć nad wy­
stępkiem, a cieszyć się z napomnienia.
112 O przyjaźni

gj Ponieważ tedy właściwością prawdziwej przy­


jaźni jest zarówno udzielanie, jak i otrzymywanie
napomnień, przy czym jedna strona powinna je
czynić szczerze i bez szorstkości, a druga przyj­
mować cierpliwie i bez oporu, przeto uznać mu­
simy, że nie ma dla związków przyjaźni nic zgub-
niejszego jak schlebianie, przymilanie się i pota­
kiwanie. Bardzo wielu nazwami bowiem można
oznaczyć tę wadę ludzi płochych i zdradliwych,
mówiących zgodnie z czyjąś wolą wszystko, lecz
92 zgodnie z prawdą nic. Skoro zaś udawanie niego­
dziwe jest we wszystkich okolicznościach, uniemożli­
wia bowiem rozeznanie prawdy lub ją zniekształca,
to najwięcej sprzeciwia się ono przyjaźni, ponieważ
unicestwia szczerość, bez której nazwa przyjaźni
nie może mieć żadnej treści. Jeśli przecież istota
przyjaźni zawiera się w tym, iż z wielu dusz tworzy
się jakby jedna, to jak się to może dziać, gdy nawet
w jednym człowieku dusza nie będzie zawsze jedna
93 i ta sama, lecz różna, zmienna i niestała? Bo i cóż

może być aż tak giętkie i tak chwiejne jak dusza


człowieka, który się stosuje nie tylko do mniemań
i woli drugiego, lecz nawet do wyrazu jego twarzy
i do wszelkich skinień?
Przeczy ktoś, ja też przeczę; twierdzi, również twierdzę;
Słowem, postanowiłem wszystkim potakiwać,

jak powiada tenże sam Terencjusz, lecz tym razem


przez usta Gnatona. Zawieranie przyjaźni z ludźmi
94 tego pokroju jest zupełną lekkomyślnością. Ponieważ
zaś mamy wielu podobnych do Gnatona, prze-
O p r zy ja źn i 113

wyższających go jednak stanem, majątkiem i sławą,


pochlebstwa ich są tym szkodliwsze, iż do czczych
słów dołącza się tu znaczenie mówiących. Można 95
wszelako, przypatrzywszy się dokładnie, rozróżnić
pochlebcę od prawdziwego przyjaciela i rozpoznać
ich równie łatwo, jak rozróżniamy wszystko pod­
robione i udane od szczerego i prawdziwego. Zgro­
madzenie ludowe, choć składa się z ludzi bardzo
niedoświadczonych, zwykle poznaje jednakże, jaka
różnica zachodzi pomiędzy obywatelem zabiega­
jącym o łaskę ludu, to jest pochlebcą i człowiekiem
lekkomyślnym, a mężem statecznym, głębokim i po­
ważnym. Jakimiż to pochlebstwami głaskał nie- 96
dawno uszy zgromadzenia ludowego Gajus Papi-
riusz, gdy wnosił prawo o możności ponownego
wyboru tych samych trybunów ludowych! Oso­
biście odradzałem to. Lecz nic o sobie; wolę mówić
o Scypionie. Jakże wiele, na bogów nieśmiertel­
nych, było w jego mowie powagi, jak wiele dosto­
jeństwa! Snadnie mógłbyś powiedzieć, że mówił
przywódca ludu rzymskiego, a nie jeden ze współ­
obywateli. Lecz byliście wtedy obecni, a zresztą
mowa jego jest na podorędziu. W wyniku prawo
schlebiające ludowi zostało odrzucone głosami te­
goż ludu. Ale żebym wrócił do siebie, pamiętacie,
jak miłe ludowi wydawało się za konsulów Kwin-
tusa Maksymusa, brata Scypiona, i Lucjusza Man-
cinusa wnoszone przez Gajusa Licyniusza Krassusa
prawo o godnościach kapłańskich; uzupełnianie ko­
legiów kapłańskich uzależniało bowiem od uznania
ludu. W dodatku on pierwszy zaczął przemawiać
C y c e r o — D z i e ł a f i l o z o f i c z n e , t. I V 8
114 O p r zy ja źn i

na forum zwracając się twarzą do ludu. Atoli cześć


dla bogów nieśmiertelnych px'zy mojej obronie
łatwo odniosła zwycięstwo nad jego szukającymi
poklasku słowy. A działo się to za mojej pretury na
pięć lat przed zdobyciem przeze mnie konsulatu;
nie powagą więc najwyższego stanowiska została
obroniona owa sprawa, lecz raczej samą swą istotą.
26 Jeśli tedy na widowni publicznej, to jest na zgro­
madzeniu ludowym, gdzie zmyślenia i fałsze znaj­
dują najwięcej sprzyjających warunków, prawda
pomimo wszystko zyskuje przewagę, skoro tylko od­
słoni się i ukaże w pełnym świetle, to cóż dopiero
powinno się dziać w przyjaźni, która całkowicie spro­
wadza się do prawdy? Jeżeli, jak się to mówi, nie
widzisz otwartego serca przyjaciela ani też nie
otwierasz mu swojego, to nie masz w niej nic pew­
nego, nic niezawodnego, nie możesz nawet kochać
albo być kochanym, gdyż nie wiesz, w jakiej mierze
jest to szczere. Ale chociaż schlebianie jest nie­
zmiernie zgubne, może wszelako zaszkodzić jedynie
temu, kto na nie pozwala oraz znajduje w nim upo­
dobanie. Idzie za tym, iż dla pochlebstw najszerzej
otwiera uszy ten, kto pochlebia sam sobie i kto ze
98 siebie jest najwięcej zadowolony. Cnota jest zupełnie
oddana sobie, zna bowiem siebie bardzo dobrze
i rozumie, jak godna jest ukochania. Atoli mówię
teraz nie o cnocie, jeno o pozorze cnoty, gdyż nie
tylu ludzi chce mieć cnotę naprawdę, ilu pragnie
uchodzić za cnotliwych. Tym to właśnie pochlebstwo
sprawia przyjemność i jeśli powie im się coś obłud­
nego, przypadającego jednakże do ich smaku, czcze
O p r zy ja źn i 115

słowa te mają za świadectwo swych zasług. Kiedy


więc jeden nie chce słyszeć prawdy, a drugi gotów
jest do kłamstwa, nie ma wówczas żadnej zgoła
przyjaźni. Przymilanie się darmozjadów w kome­
diach nie wydawałoby się nam śmieszne, gdyby w rze­
czywistości nie było żołnierzy-samochwałów.
Tais więc żywi dla mnie wielką wdzięczność?

Dość było odrzec: «Wielką»; lecz tamten powiedział:


«Olbrzymią». Zawsze powiększa pochlebca to, co
człowiek, do którego życzenia stosuje się w swojej
mowie, chce mieć za wielkie. I dlatego, choć owa 99
obłudna przymilność zdobywa sobie znaczenie zwła­
szcza u tych, którzy sami ją wywołują i sami ją
niejako zapraszają, wszelako również ludzi poważ­
niejszych i stateczniejszych przestrzec trzeba, by
nie dali się pochwycić w sidła podstępnego po­
chlebstwa. Bo osobnika otwarcie schlebiającego roz­
poznaje bez trudu każdy, jeśli nie jest zbyt ogra­
niczony; ale usilnie trzeba się wystrzegać, aby nie
wkradł się w nasze łaski ów pochlebca przebiegły
i utajony. Nie bardzo łatwo bowiem go rozpoznać,
zwłaszcza że nawet sprzeciwiając się potakuje czę­
stokroć i udając, iż mówi na przekór, schlebia,
a w końcu jak gdyby składa broń oraz pozwala się
zwyciężyć, by temu, kogo okpił, zdawało się, że
jednak przewidział więcej. Lecz cóż haniebniej­
szego, jak dać się okpić? Trzeba tedy dokładać
większego starania, ażeby się nie zdarzyło,
Żeś się mną więcej dziś bawił niźli wszystkimi śmiesznymi
C zy też głupimi starcami, drwiąc sobie ze mnie wybornie.
8*
116 O p r z y ja ź n i

Bo nawet i w komediach najgłupsze są role nieprze-


widujących i łatwowiernych starców. Nie wiem
jednak, jak się to stało, że od związków przyjaźni
ludzi doskonałych, to znaczy mędrców (a mówię
o takiej mądrości, która może być udziałem czło­
wieka), przeszliśmy w rozmowie do przyjaźni nie­
stałych. Powróćmyż więc do tamtych pierwszych,
aby wreszcie zakończyć nasze rozważania o nich.
Cnota, cnota, powiadam, Gajusie Fanniuszu i ty,
Kwintusie Mucjuszu, zarówno kojarzy, jak i pod­
trzymuje związki przyjaźni. W niej bowiem za­
wiera się wszelka zgoda, w niej jest stałość, w niej
nieodmienność. Kiedy wzniesie się ona i ukaże swój
blask, kiedy dostrzeże i rozpozna ten sam blask
w drugim, wtedy zbliża się do niego i wzajemnie
przejmuje to, co w nim widzi; a stąd rozpłomienia
się już to miłość, amor, już to przyjaźń, amicitia;
obydwa bowiem wyrazy pochodzą od miłowania,
ab amando. Miłować zaś — to nic innego, jak kochać
umiłowanego, nie okazując żadnej zachłanności i nie
szukając żadnej korzyści. Wszelako korzyść wykwita
sama z przyjaźni, choćbyś wcale za nią się nie uga­
niał. Z takim to uczuciem życzliwości pokochałem
jako młodzieniec owych znakomitych starców, Lu­
cjusza Paulusa, Marka Katona, Gajusa Gallusa,
Publiusza Nazykę i Tyberiusza Grakcha, teścia na­
szego Scypiona; ale jeszcze jaśniej rozpłomienia się
ono pomiędzy rówieśnikami, jak na przykład po­
między mną a Scypionem, Lucjuszem Furiuszem,
Publiuszem Rupiliuszem i Spuriuszem Mummiu-
szem. I odwrotnie, jako starzec znajduję zadowo­
O p r zy ja źn i 117

lenie w przywiązaniu do ludzi młodych, na przy­


kład do was czy do Kwintusa Tuberona; sprawia mi
przyjemność nawet zażyłość z całkiem młodziut­
kim Publiuszem Rutyliuszem czy Aulusem Wer-
giniuszem. A że istota bytowania i natury naszej
stworzona została w ten sposób, iż jeden okres ży­
cia następuje po drugim, z pewnością więc najbar­
dziej trzeba sobie życzyć, byś mógł, jak się to mówi,
dojść do mety z rówieśnikami, z którymi razem jakby
wypuszczono cię na start. Ponieważ jednakże
wszystko, co ludzkie, jest znikome i marne, należy
zawsze szukać takich, których byśmy kochali sami
i przez których bylibyśmy kochani; po usunięciu
bowiem miłości i życzliwości znika też z życia wszelki
urok. W każdym razie Scypion, choć został mi nagle
zabrany, to jednak żyje dla mnie i zawsze żyć bę­
dzie, umiłowałem bowiem cnotę tego męża. A cnota
ta nie poszła w zapomnienie i stoi nie tylko przed
moimi oczami, które ciągle miały ją w pobliżu,
lecz jaśnieć będzie i przyświecać także potomnym.
Nikt nigdy nie zdobędzie się na śmielsze zamiary
lub na większą nadzieję, jeśli nie będzie przeko­
nany, że powinien wziąć sobie za wzór pamięć
o Scypionie i jego obraz. Co do mnie, to ze wszyst­
kich darów, jakie otrzymałem bądź od losu, bądź
od przyrodzenia, nie potrafię wskazać żadnego,
który mógłbym porównać z przyjaźnią Scypiona.
W niej znalazłem zbieżne poglądy polityczne, w niej
zyskałem rady w sprawach prywatnych, w niej też
czekał mnie pełen uroku wypoczynek. Nigdy nie
obraziłem go w najmniejszej nawet rzeczy, o ile
118 O p r z y ja ź n i

przynajmniej zdawałem sobie z tego sprawę, i nigdy


sam nie słyszałem odeń tego, czego bym słyszeć
nie chciał. Jeden mieliśmy dom, jedno wspólne po­
żywienie i nie tylko odbywaliśmy razem wyprawy
wojenne, ale również podróże i wycieczki na wieś.
A cóż mam powiedzieć o naszych upodobaniach
do ustawicznego poznawania czegoś i do uczenia
się, na czym z dala od spojrzeń pospólstwa spę­
dzaliśmy cały nasz wolny czas? Gdyby świadomość
i pamięć tych rzeczy zginęła razem z nim, w żaden
sposób nie mógłbym znieść tęsknoty po tak bardzo
bliskim mi i tak ogromnie umiłowanym człowieku.
Atoli one nie wygasły i raczej wzmagane są oraz
podsycane przez rozmyślania i wspomnienia moje;
a gdybym nawet był zupełnie ich pozbawiony, to
sam wiek mój stanowiłby dla mnie wielką pociechę.
Zbyt długo bowiem nie żyłbym już w tej tęsknocie;
wszystko zaś, co jest krótkotrwałe, powinno się
uważać za znośne, choćby nawet było dotkliwe.
Tyle miałem do powiedzenia o przyjaźni. Was
natomiast zachęcam, byście cnocie, bez której nie
ma przyjaźni, przyznali takie miejsce, iżby z je ­
dynym jej wyjątkiem nic nie było w waszym mnie­
maniu wyższe nad przyjaźń.
TOPIKI

Gdym zabierał się do pisania dzieł ważniejszych, *


Gajusie Trebacjuszu, i bardziej odpowiadających
książkom, które w ciągu krótkiego czasu wydałem
w dość znacznej liczbie, życzenie twe zawróciło
mnie z samej już tej drogi. Bo kiedy przebywałeś
ze mną w Tuskulanum i każdy z nas w bibliotece,
stosownie do swych zainteresowań naukowych, wy­
szukiwał dla siebie upragnione książki, natknąłeś
się na jakoweś Topiki Arystotelesa, które przedstawił
on w większej liczbie ksiąg. Zaciekawiony powyż­
szym tytułem, natychmiast zapytałeś mnie o treść
tych ksiąg. Gdy zaś wyjaśniłem ci, że obejmują one 2
naukę o wynajdywaniu dowodów, stworzoną przez
Arystotelesa po to, żebyśmy mogli dochodzić do
nich bez żadnego błądzenia, metodycznie i prawi­
dłowo, wtedy — nieśmiało wprawdzie, jak zawsze,
lecz tak, iż łatwo mogłem dostrzec, że płoniesz
żądzą poznania -— prosiłeś mnie, bym ci to wyło­
żył. A kiedy ja z kolei nie tyle dla zaoszczędzenia
sobie trudu, ile w przekonaniu, że ci na tym zależy,
zachęciłem cię, byś albo sam przeczytał owo dzieło,
albo też nauczył się całego tego sposobu dowodzenia
od jakiegoś bardzo dobrze znającego się na rzeczy
126 T o p ik i

retora, spróbowałeś, jak się później dowiedziałem


3 od ciebie, jednego i drugiego. Lecz od dzieła ode­
pchnęła cię jego niezrozumiałość. Ó w zaś retor wy­
bitny odpowiedział ci, jak słyszę, że nie zna ujęć
Arystotelesa. I mówiąc prawdę, wcale się nie dzi­
wie, że retorowi nie znany jest filozof, którego z wy­
jątkiem bardzo niewielu nie znają też sami filozofo­
wie. A wypada im znać go tym bardziej, że powinny
były pociągnąć ich nie tylko zagadnienia, które zo­
stały przezeń omówione i przemyślane, ale też ja ­
kieś niewiarygodne wprost bogactwo i nadzwyczajny
wdzięk jego wymowy.
4 Otóż gdy prośby twe stały się częstsze (przy czym
lękałeś się wszelako, by mi zanadto nie dokuczyć;
snadnie bowiem to dostrzegałem), nie mogłem nadal
pozostawać dłużnym, ażeby się nie zdawało, że
wyrządzam krzywdę samemu tłumaczowi prawa.
Bo skoro wiele i często pisałeś zarówno dla mnie,
jak i dla moich najbliższych, obawiałem się, by —
jeślibym się ociągał — nie zrobić wrażenia człowieka
bądź niewdzięcznego, bądź wyniosłego. T y sam
jednak najlepiej możesz zaświadczyć, jak wiele mia-
s łem zajęcia, gdy byliśmy razem. Kiedy zaś roz­
stałem się z tobą udając się do Grecji; kiedy z usług
mych nie korzystała ani Rzeczpospolita, ani przy­
jaciele, przy czym nie mogłem też w sposób za­
szczytny zostawać pośród szczęku broni, choćbym
nawet zdołał zapewnić sobie bezpieczeństwo; kiedy
wreszcie przybyłem do Welii oraz ujrzałem tam
twoją posiadłość i twoich najbliższych — napom­
niany niejako co do mego długu, nie chciałem od-
T o p ik i Ml

mówić spełnienia twego, choćby milczącego, żą­


dania. A że nie miałem z sobą książek, przeto w cza­
sie samej podróży morskiej z pamięci spisałem to
wszystko i z drogi jeszcze wysłałem do ciebie, by
sumiennością swą w wypełnianiu twych zleceń wzbu­
dzić także i w tobie chęć pamiętania o mych spra­
wach, jakkolwiek ty napominaczy nie potrzebujesz.
Lecz czas już przystąpić do tego, co postawiłem so­
bie za cel.

Ni
Skoro wszelka teoria dokładnego rozprawiania
składa się z dwu części, jednej polegającej na wy­
najdywaniu [dowodów] i drugiej sprowadzającej się
do rozstrzygania sprawy, to twórcą ich obydwu
był, jak mnie się przynajmniej zdaje, Arystoteles.
Stoicy, w przeciwieństwie do niego, pracowali usil­
nie nad drugą częścią, gdyż w nauce, którą nazy­
wali 8 iaAsxTiX7 ], czyli dialektyką, pilnie dociekali
sposobów rozstrzygania spraw; umiejętność zaś wy­
najdywania dowodów, zwaną totcu dj, czyli nauką
0 źródłach dowodów, całkiem zostawili na boku,
choć i dla praktyki miała ona większe znaczenie,
1 w naturalnej kolejności niewątpliwie była pierwsza.
Otóż ja , ponieważ jedna i druga część jest w naj- 7

wyższym stopniu przydatna i ponieważ obie je


zamierzam przedstawić, jeśli będę miał dość wol­
nego czasu, zacznę tutaj od tej pierwszej. Jak tedy
łatwe staje się znalezienie rzeczy ukrytych, gdy
oznaczy się i określi miejsce ukrycia, podobnie też,
kiedy chcemy wyszukać jakiś dowód, powinniśmy
znać jego źródła; tak bowiem nazwał Arystoteles
owe jak gdyby siedliska, z których dobywa się do-
128 T o p ik i

8 wody. Wolno nam zatem ustalić, że siedlisko do­


wodu jest jego źródłem; dowodem zaś jest uza­
sadnienie, które rzeczy wątpliwej zapewnia wiary­
godność.
Aliści spośród tych źródeł, w których zawarte są
dowody, jedne znajdują się w tym, o czym w danym
wypadku się mówi, inne dobierane są z zewnątrz.
Pierwsze dostarczają dowodów bądź z całości oma­
wianego przedmiotu, bądź z jego części, bądź
z nazwy, bądź wreszcie z rzeczy, które zostają
w pewnym stosunku do tego, o co w danym wy­
padku chodzi. Z zewnątrz natomiast pochodzą te
dowody, które znajdują się poza omawianym przed­
miotem i są znacznie oddalone od niego.
9 Kiedy się zajmuje całością tego, o czym się roz­
prawia, wówczas daje się określenie, które oma­
wiany przedmiot, jak gdyby do tej chwili zasło­
nięty, nam odsłania. Przykład takiego dowodu wy­
gląda następująco: Prawo obowiązujące obywa­
teli — ■ to słuszność ustanowiona dla wszystkich przy­
należnych do tej samej państwowości, aby każdy
z nich mógł zachować to, co mu się należy; po­
znanie zaś takiej słuszności jest pożyteczne; zatem
jest pożyteczna też znajomość prawa wiążącego oby­
to wateli. Z kolei mamy dowód z wyliczenia części;
a trzeba nim się posługiwać w taki oto sposób:
Jeżeli ktoś nie został wyzwolony ani przez wcią­
gnięcie go na listę obywateli, ani przez dotknięcie
laską pretorską, ani przez wzmiankę w testamencie,
tedy nie jest wolny; żadna zaś z tych okoliczności
nie zachodzi; a więc istotnie nie jest wolny. Go się
T o p ik i 129

znów tyczy nazwy omawianego przedmiotu, gdy


jakiś dowód wyprowadza się ze znaczenia słowa,
dzieje się to w sposób następujący: Skoro prawo
nakazuje, by obrońcą płacącego podatki był ktoś
również płacący podatki, nakazuje ono tym samym,
by obrońcą zamożnego był człowiek zamożny; za­
możny bowiem jest płacącym podatki (assiduus), jak
mówi Lucjusz Eliusz, nazwanym tak od wpłaca- ^
nia pieniędzy (ab aere dando). Dowody wyprowadza
się też z rzeczy zostających w jakimś stosunku do
tego, o czym się mówi. Ale ta odmiana dowodów
dzieli się już na większą liczbę części. Jedne z nich
bowiem nazywamy dowodami z pokrewieństwa,
drugie dowodami z rodzaju, trzecie dowodami z ga­
tunku, czwarte dowodami z podobieństwa, piąte do­
wodami z różnicy, szóste dowodami z przeciwień­
stwa, siódme dowodami z okoliczności towarzyszą­
cych, ósme dowodami z okoliczności poprzedzających,
dziewiąte dowodami z następstw, dziesiąte dowo­
dami z okoliczności wykluczających, jedenaste do­
wodami z przyczyn, dwunaste dowodami ze skut­
ków i trzynaste dowodami z porównania rzeczy
większych, równych lub mniejszych.
Dowodami z pokrewieństwa zwą się te, które na- 12
wiązują do słów tegoż samego pochodzenia. Słowa
zaś tego samego pochodzenia — to te, które po­
wstawszy z jednego pnia przybierają rozmaite po­
stacie, jak na przykład mędrzec, mądrze, mą­
drość. Takie pokrewieństwo wyrazów nazywa się
au^uyia, czyli sprzęgnięciem, a wynika stąd dowód
następujący: Jeśli rola jest wypasana wspólnie (ager
C y c e r o — D z ie ła filo z o fic z n e , t. I V 9
130 T o p ik i

compascuus), to istnieje prawo wspólnego wypasa­


nia (ius compascere).
13 Dowód z rodzaju wyprowadza się tak: Ponieważ
wszelkie srebro zapisane zostało kobiecie, nie może
być więc nie zapisana gotówka zostawiona w domu.
Gatunek bowiem nigdy nie wydziela rzeczy z ro­
dzaju, póki rzecz ta zachowuje nazwę rodzaju; go­
towizna zaś zachowuje nazwę srebra; przyjmuje się
więc, że jest zapisana.
14 Z gatunku danego rodzaju, który to gatunek
można czasami dla jaśniejszego ujęcia nazywać też
częścią rodzaju, wywodzi się dowód w sposób taki:
Jeśli mąż zapisał Fabii pieniądze pod warunkiem,
że zostanie u niego panią domu, i jeśli Fabia nie
przeszła pod władzę mężowską, to nic jej się nie
należy. Rodzajem jest tu bowiem żona, przy czym
rodzaj ten ma dwa gatunki: jeden — pań domu,
które znalazły się pod władzą męża, i drugą — tych
żon, które uważane są tylko za małżonki. A ponie­
waż Fabia należała do tej drugiej części, przyjmuje
się więc, że zapis jej się nie należy.
15 Dowód z podobieństwa wygląda z kolei nastę­
pująco: Jeśli runął albo został uszkodzony dom,
którego użytkowanie dostało się komuś w drodze
zapisu, to dziedzic taki nie jest obowiązany ani
odbudowywać go, ani naprawiać, podobnie jak nie
jest obowiązany uiszczać odszkodowania za nie­
wolnika, którego używanie było przedmiotem za­
pisu — jeżeli niewolnik ten umarł.
16 A oto przykład dowodu z różnicy: Jeżeli mąż za­
pisał żonie wszelkie będące jego własnością pie-
T o p ik i 131

niądze, nie znaczy to, że zapisem objęte zostało


także i to, co mu się należało na podstawie skryptów
dłużnych. Wielka to bowiem różnica, czy pienią­
dze złożone są w kasie, czy też należą się ze skryp­
tów dłużnych.
Z kolei dowód z przeciwieństwa: Żona, której n
mąż zapisał użytkowanie swoich dóbr, nie powinna —■
jeśli zostawił on piwnice pełne wina czy oliwy — •
uważać, że należy do niej także i to. Zapisano jej
bowiem prawo użytkowania, a nie prawo zużywa­
nia, które to pojęcia są sobie przeciwstawne.
Dowód z okoliczności towarzyszących: Jeśli spo- f8
rządziła testament żona, która nigdy nie znalazła się
pod władzą mężowską, przyjmuje się, że na pod­
stawie takiego testamentu posiadanie z mocy edyktu
pretora przyznane być nie może. Albowiem szłoby
za tym przypuszczenie, że posiadanie z mocy edyktu
pretora może być przyznane także na podstawie
testamentów sporządzonych przez niewolników, wy­
gnańców i małoletnich.
Dowody zaś z okoliczności poprzedzających, z na- is
stępstw tudzież z okoliczności wykluczających wy­
prowadza się, jak następuje. Dowód z okoliczności
poprzedzających: Jeśli rozwód nastąpił z winy
męża, tedy ■— choćby to właśnie żona wysłała list
rozwodowy — nic [z jej posagu] nie powinno zo­
stawać dla dzieci [w ręku ich ojca].
Dowód z następstw: Jeśli niewiasta wyszła za 20
mąż za kogoś takiego, kto nie miał prawa wstę­
pować z nią w związek małżeński, i posłała mu
później list rozwodowy, to ponieważ dzieci, które
9*
132 Topiki

narodziły się z tego związku, nie należą do ojca,


nic [z jej mienia] nie powinno zostawać dla dzieci
[w ręku ojca].
21 Dowód z okoliczności wykluczających: Jeśli pan
domu zapisał żonie użytkowanie niewolnic, przy
czym syna do przestrzegania tego zobowiązał, na­
stępnego zaś dziedzica nie zobowiązał, to po śmierci
syna żona spadkodawcy nie utraci użytkowania. Co
bowiem raz zostało komuś dane w testamencie, nie
może być odebrane wbrew woli osoby, która to
otrzymała. Bo przecież otrzymać coś zgodnie z pra­
wem i wbrew woli oddać — to rzeczy wyklucza­
jące się wzajem.
22 Z przyczyn wyprowadza się dowód w sposób
taki: Każdy ma prawo dobudować do wspólnej
ściany ścianę prostopadłą, zwartą lub mającą skle­
pienia. Kto wszelako przyrzekł odszkodowanie na
wypadek zawalenia się ściany wspólnej, nie ma obo­
wiązku płacenia, jeśli przyczyną szkody była wadliwa
budowa sklepienia. Szkoda bowiem powstała nie
przez wadę ściany, która się zawaliła, lecz przez
wadę owej budowli, która wzniesiona została tak,
iż nie mogła się utrzymać.
23 Dowód ze skutków wygląda następująco: Gdy
żona przechodzi pod władzę męża, wszystko, co do
niej należało, staje się z tytułu posagu własnością
męża.
Jeśli chodzi z kolei o porównanie, to mają zna­
czenie wszystkie dowody, które są tego oto rodzaju:
Co dotyczy rzeczy ważniejszej, musi też dotyczyć
mniej ważnej; jeśli na przykład w mieście granice
T o p ik i 133

[pomiędzy posiadłościami] nie są dokładnie ozna­


czone, to nie można tam również zamykać dopływu
wody. Także i odwrotnie: Co dotyczy rzeczy mniej
ważnej, musi też dotyczyć ważniejszej. Można tu
odwrócić tenże sam przykład. Dalej: Co dotyczy
rzeczy takiej samej, musi dotyczyć wszystkiego, co
jest jej równe. Na przykład: Ponieważ dwuletnie
użytkowanie jest poręką własności gruntu, powinno
być też poręką własności domu. Lecz w ustawie
dom nie jest wymieniony i może być zaliczany do
wszystkich innych rzeczy, gdzie wystarcza użyt­
kowanie roczne. Powinna tu rozstrzygnąć równość
rzeczy, która w jednakich sprawach wymaga
stosowania jednakich praw.
Dowody natomiast, które bierze się z zewnątrz, 24
opiera się przeważnie na czyjejś powadze. Toteż
Grecy dowodzenia takie nazywają axcyvoL, czyli
nienaukowymi, czego przykładem może być wy­
powiedź następująca: Ponieważ Publiusz Scewola
orzekł, iż do obrębu domu należy grunt do tego
miejsca, dokąd wystaje wzniesiony dla przykrycia
wspólnej ściany dach, to jeśli woda spływa z niego
na dom będący własnością osoby, która ów dach
zbudowała, przyjmuje się to za obręb domu.
Te oto, którem podał, źródła dla wynajdywania 25
wszelkich dowodów, niby początki jakiejś nauki
objaśniają nam znaki i dają wskazania. Czy tego
więc, jak na teraz, wystarczy? Dla ciebie przy­
najmniej, tak bystrego i tak zajętego, sądzę, że
starczy. Ponieważ jednak na tę ucztę naukową za- 5
prosiłem człowieka bardzo łaknącego, przyjmę go
134 Topiki

tak, iżby raczej zostały jakieś resztki, niżbym po-


26 zwolił ci odejść stąd nie dosyć nasyconemu. Skoro
więc każde z tych źródeł, którem przedstawił, ma
jakieś sobie właściwe części składowe, zbadajmy je
jak najdokładniej.
Przede wszystkim jednakże zajmijmy się samą
definicją. Definicja więc jest wypowiedzią, która
wyjaśnia, czym jest to, co się chce określić. Mamy
zaś dwa główne rodzaje definicji: jeden stanowią de­
finicje rzeczy istniejących, drugi — definicje rzeczy,
27 które tylko sobie wyobrażamy. Istniejącymi na­
zywam te, które dają się widzieć lub dotykać, jak
na przykład ziemia, dom, ściana, okap, niewolnik,
bydlę, sprzęt domowy, zapas żywności i tak dalej,
przy czym niektóre z tego rodzaju rzeczy wam
[prawnikom] wypada czasem definiować. Nie istnieją­
cymi znowuż zwę takie, których nie można dotknąć
albo wskazać, choć można je poznawać myślą i mieć
o nich wyobrażenie; na przykład jeślibyś zdefinio­
wał przedawnienie, opiekę, ród albo pokrewieństwo,
które to rzeczy nie mają żadnego materialnego pod­
kładu, a których wyobrażenia wszelako, zwane
przeze mnie pojęciami, są wyraźnie oznaczone i wy­
ryte w umyśle. One to właśnie bywają często pod­
czas dowodzenia wyjaśniane przy pomocy definicji.
28 Są też definicje, z których jedne nawiązują do
podziału na części, drugie zaś do rozróżniania ga­
tunków. Pierwsze polegają na tym, iż dana rzecz
bywa jak gdyby rozczłonkowywana; ktoś mógłby
na przykład powiedzieć, iż prawem obowiązują­
cym obywateli jest ogół norm zawartych w usta-
T o p ik i 135

wach, postanowieniach senatu, wyrokach sądów,


wypowiedziach uczonych prawników, edyktach wyż­
szych urzędników, zwyczajach oraz wymogach słusz­
ności. Natomiast definicja należąca do drugiej od­
miany obejmuje wszystkie gatunki, które składają
się na dany rodzaj; wygląda to następująco: Wy­
zbycie się rzeczy, w stosunku do której ma się
prawo własności, jest to bądź oddanie jej komuś
drugiemu z mocy uroczystego zobowiązania dłuż­
nego, bądź prawne odstąpienie, jeśli umowy te
zostały zawarte przez ludzi, między którymi mogą
one dochodzić do skutku zgodnie z obowiązującym
obywateli prawem.
Istnieją jeszcze inne rodzaje definicji, lecz nie 6
należą one do treści niniejszego dziełka. Trzeba tu
jedynie wyjaśnić, jaki winien być zasięg definicji.
A zatem dawni pisarze dają co do tego następujące 29
wskazanie: kiedy wymienisz to, co rzecz, jaką chcesz
określić, ma wspólnego z innymi rzeczami, wyli­
czaj dalej, aż wskażesz cechę wyłączną, która nie
może się odnosić do jakiejkolwiek innej rzeczy. Oto
przykład: Spadek -—■ to majątek. Jest to jeszcze ce­
cha wspólna; istnieje bowiem wiele rodzajów ma­
jątku. Dodaj teraz, co następuje: majątek, który
na skutek czyjejś śmierci stał się udziałem kogoś
drugiego. Nie mamy jeszcze definicji; majątki zmar­
łych bowiem mogą być poza spadkiem zatrzymy­
wane wielu sposobami. Dodaj jedno słowo: Prawnie.
Teraz już rzecz będzie robiła wrażenie oddzielonej
od wspólności, jeśli definicję ujmie się tak: Spadek
jest to majątek, który na skutek czyjejś śmierci
136 Topiki

prawnie stał się udziałem kogoś drugiego. Ale i to


jeszcze nie wystarczy. Dodaj, że majątek ten ani
nie był przedmiotem zapisu testamentowego, ani
nie został zatrzymany przez faktyczne posiadanie.
I oto sprawa załatwiona. Podobnie wygląda też
przykład następujący: Przynależnymi do wspól­
nego rodu są wszyscy ci, którzy noszą to samo
nazwisko. Lecz tego jeszcze mało. «Którzy pochodzą
cd ludzi wolnych». Lecz i tego jeszcze nie dosyć.
«Spośród przodków których nikt nic był niewol­
nikiem». Także i teraz brak tu czegoś. «Których nie
dotknęło ograniczenie osobowości prawnej». To już
chyba wystarczy. Wiem bowiem, że pontifeks Sce-
wola nic więcej do tej definicji nie dodał. Niniejszy
sposób postępowania stosuje się przy obu rodzajach
definicji, czy to trzeba określić coś istniejącego, czy
też coś takiego, co tylko pojmuje się myślą.
30 Jaka zaś jest istota podziału na części (partitio)
i rozróżniania gatunków (divisio), jużem to wska­
zał, lecz należy dokładniej wyjaśnić zachodzącą
między tymi pojęciami różnicę. Przy podziale na
części występują jak gdyby członki, na przykład
jakby członki ciała: głowa, barki, ręce, boki, nogi,
7 stopy i inne. Przy rozróżnianiu natomiast wystę­
pują gatunki, które Grecy nazywają otSy], a nasi
współrodacy, jeśli czasem zajmują się tymi spra­
wami, oznaczają mianem species. I nie jest to wpraw­
dzie najgorsza nazwa, lecz nie nadająca się w cza­
sie wykładu do użycia w innych przypadkach. Nie
chciałbym bowiem, gdyby nawet można było tak
mówić po łacinie, używać [jako drugiego przypadku
T o p ik i 137

liczby mnogiej] formy specierum lub [jako trzeciego


i szóstego przypadku liczby mnogiej] speciebus;
a często wszak trzeba posługiwać się tymi przy­
padkami. Toteż wolę używać tu wyrazu formis
i formarum. Ponieważ zaś jeden i drugi wyraz ozna­
cza to samo, powinno się więc, moim zdaniem, brać
pod uwagę dogodniejszy sposób wyrażania się.
Rodzaj i gatunek określa się w sposób następu- 31
jący: Rodzaj jest pojęciem rozciągającym się na
wiele rozmaitych odmian; gatunek jest pojęciem,
którego różne odmiany można sprowadzić do ro­
dzaju jako ich początku czy jakby źródła. Pojęciem
zaś nazywam to, co Grecy oznaczają czasami wy­
razem sw oi a, czyli ujęcie myślowe, a czasami
wyrazem 7rpóAy]<jjt,ę, czyli powzięte z góry typowe
wyobrażenie. Jest ono wszczepioną i naprzód daną
nam znajomością każdego przedmiotu, wymaga­
jącą objaśnienia. Gatunki więc są poddziałami, na
które rodzaj dzieli się w ten sposób, iż żadnego
z nich nie pomija; jak gdy na przykład ktoś dzieli
prawo na ustawy, normy zwyczajowe i wymogi
słuszności. Kto uważa gatunki za coś równoznacz­
nego częściom, ten wprowadza zamęt do nauki
i jakby zdezorientowany przez pewne podobieństwo
nie dość wyraźnie rozróżnia rzeczy, które powinno się
rozpatrywać oddzielnie. Często też mówcy i poeci 32

tworzą definicje używając słów w znaczeniu prze­


nośnym i kierując się tutaj podobieństwem do cze­
goś przyjemnego. Ja wszelako nie odstąpię od wa­
szych [prawniczych] przykładów, chyba jeno w ra­
zie konieczności. I tak tedy kolega i przyjaciel mój
138 T o p ik i

Akwilius, gdy mówiono o brzegach morskich, o któ­


rych wy [prawnicy] twierdzicie, że powinny być
własnością publiczną, na pytanie, co to jest brzeg
morski, zadane mu przez ludzi, których sprawa ta
dotyczyła, dawał zwykle określenie takie: Jest to
miejsce, gdzie bryzgają igrające fale. Goś podobnego
zachodzi, gdy ktoś chce określić młodość jako kwiat
żywota ludzkiego, a starość jako wieczór życia.
Używając bowiem przenośni, odstępuje od właści­
wych i zwykłych nazw rzeczy. Go się tyczy jednak
definicyj, to już dosyć się powiedziało. Zastanówmy
się teraz nad resztą zagadnień.
383 Podział więc trzeba stosować tak, by nie pozo­
stawić na boku żadnej części; gdybyś na przykład
chciał wymienić części opieki, postąpiłbyś nieroz­
tropnie, jeślibyś którąś z nich pominął. Jeżeli dzieli
się wszelako formuły zobowiązań albo formuły są­
dowe, nie jest błędem pominięcie czegoś w dzie­
dzinie, która ma zakres nieograniczony. Atoli to
samo jest błędem przy rozróżnianiu gatunków.
Liczba bowiem gatunków podporządkowanych każ­
demu rodzajowi jest dokładnie oznaczona. Podział
na części bywa nierzadko mniej określony, podobnie
jak liczba potoków, które mogą brać początek
34 z jednego źródła. Dlatego też w podręcznikach wy­
mowy, gdy wskazany jest rodzaj rozważania, dodaje
się skończoną liczbę jego gatunków. Gdy jednak
naucza się o ozdobnych wyrazach albo zdaniach,
którym nadaje się nazwę oyr,uaTa, czyli figur re­
torycznych, dzieje się inaczej. Jest to bowiem rzecz
mniej dająca się ograniczyć, tak iż z tego również
Topiki 139

można zrozumieć, jaka różnica zachodzi, naszym


zdaniem, między podziałem na części a rozróż­
nianiem gatunków. Jakkolwiek bowiem słowa zda­
wały się oznaczać prawie to samo, ponieważ jednak
rzeczy różniły się pomiędzy sobą, ustalono też dla
nich różne nazwy.
Wiele uzyskać można także z oznaczenia [oma- 35
wianego przedmiotu]. A dzieje się to wtedy, gdy
dowód wywodzi się z treści nazwy, co Grecy okre­
ślają jako eTU(jLoXoyia, to jest — tłumacząc do­
słownie — veriloquium, czyli ustalenie znaczenia
słowa. M y jednakże, unikając posługiwania się no­
wym, niezbyt odpowiednim wyrazem, nazywamy
ten sposób oznaczeniem (notatio), gdyż słowa są zna­
kami (notae) rzeczy. Dlatego właśnie Arystoteles
zwie gu [jl[5JoXov, czyli symbolem, to, co po łacinie
określa się jako znak, czyli nota. Gdy wszelako
dobrze zdaje się sobie sprawę z rzeczy, którą trzeba
oznaczyć, można mniej troszczyć się o nazwę.
Wiele tedy zyskuje się w rozprawianiu przez ozna- 36
czenie [omawianego przedmiotu] w oparciu o samo
słowo. Bada się na przykład, co to jest postliminium,
czyli prawo powrotu do ojczyzny. Nie zastanawiam
się tu, co się składa na taki powrót, gdyż to jest
odpowiednie dla rozróżniania gatunków, które w da­
nym przypadku wygląda tak: Na podstawie prawa
powrotu wraca do ojczyzny człowiek, statek, juczny
muł, koń i klacz, na którą wkłada się zazwyczaj
uprząż. Chodzi mi natomiast o zbadanie znaczenia
samej nazwy postliminium i ustalenie treści samego
tego wyrazu. Otóż Serwiusz nasz sądzi, jak mi wia-
140 T o p ik i

domo, iż nie ma tutaj nic godnego uwagi prócz


zgłoski post, co znaczy «potem»; a o liminium owym
powiada, że jest to tylko przedłużenie słowa — po­
dobnie jak w wyrazach Jinitumus, czyli pograniczny,
legitumus, czyli zgodny z prawem, i aeclitumus, czyli
stróż świątyni, owo turnus zawiera treści nie więcej
niż cząstka tullium wyrazu meditullium, co znaczy
37 środek. Jednakże Scewola syn Publiusza jest zdania,
iż wyraz postliminium jest złożony, tak iż mamy
w nim i post, czyli «potem», i limen, czyli «miejsce
pobytu». Podobnie wszystko, co zostało nam ode­
brane: gdy znalazło się w rękach wroga, to tak
jakby opuściło swoje miejsce pobytu, a kiedy potem
stamtąd ¡oowróciło, robi wrażenie, iż wróciło dzięki
prawu późniejszego powrotu do miejsca pobytu.
W ten sposób także i w obronie Mancinusa można
powiedzieć, że wrócił na podstawie prawa po­
wrotu: nie był on wydany, ponieważ nie został
przyjęty; bo wszak ani wydania, ani daru nie można
sobie wyobrazić bez przyjęcia.
38 Teraz z kolei mamy źródło obejmujące wszyst­
kie rzeczy, które zostają w jakimś stosunku do
przedmiotu sporu. O źródle tym nieco wyżej
stwierdziłem, że dzieli się ono na większą liczbę
części. Pierwszą z nich jest dowód z pokrewieństwa
słów, co Grecy zwą ou^uyia, czyli sprzęgnięciem.
Dowód ten zbliżony jest do omówionego przed
chwilą dowodu z nazwy. Jeśli na przykład przez
wodę deszczową rozumielibyśmy tylko tę, o której
byłoby wiadomo, że zebrała się wskutek miejsco­
wego deszczu, wystąpiłby wdedy Mucjusz i powie-
Topiki 141

działby, że ponieważ wyrazy «deszczowa» i «po­


chodząca z deszczu» są pokrewne, przeto trzeba
wstrzymywać [od pól] napływ wszelkiej wezbranej
wskutek deszczu wody.
Kiedy jednak dowód będzie wyprowadzony z po- 39
jęcia rodzajowego, nie trzeba będzie sięgać po
niego aż do szczytu. Często można zatrzymać się
bliżej, byleby jeno to, co się wybiera, stało wyżej
aniżeli to, ze względu na co się wybiera. Na przy­
kład woda deszczowa rozpatrywana z najwyższego
stanowiska jest to wszelka woda, która pochodząc
z nieba wzbiera wskutek deszczu. Atoli stanowisko,
na którym — by tak rzec — stoi nakaz jej powstrzy­
mywania, jest bliższe. Rodzajem jest tu woda
deszczowa wyrządzająca szkodę [na polach]; ga­
tunkami zaś podległymi temu rodzajowi są: woda
deszczowa wyrządzająca szkodę na skutek nieko­
rzystnego ukształtowania terenu i woda deszczowa
wyrządzająca szkodę na skutek wdania się czło­
wieka. Otóż sędzia polubowny jedną z nich po­
wstrzymywać każe, drugiej nie każe. Dowód wy- w
prowadzony z pojęcia rodzajowego można z po­
żytkiem stosować także wtedy, kiedy od całości
przechodzi się do części, na przykład tak: Jeżeli
złośliwy podstęp polega na tym, że co innego się
robi, a co innego się udaje, to wolno wyliczyć, ja­
kimi się to dzieje sposobami, a później pod któryś
z nich podciągnąć to, o czym dowodzisz, że zostało
dokonane ze złośliwym podstępem. Tego rodzaju
dowód uważany bywa zwykle za szczególnie mocny.
Następuje teraz podobieństwo, które rozciąga się j,0
142 Topiki

daleko, lecz przez mówców i filozofów bywa sto­


sowane częściej niżli przez was [prawników]. Jak­
kolwiek bowiem wszystkie źródła służą wszystkim
rodzajom dociekań do tego, by wspierać je dowo­
dami, mimo to w jednych dociekaniach stosuje się
je w większej liczbie, w drugich w mniejszej. Naj­
przód tedy winieneś poznać rodzaje podobieństwa;
gdzie zaś będziesz się nimi posługiwał, wskażą ci
42 to same badane zagadnienia. Są bowiem podobień­
stwa, które cel zamierzony osiągają poprzez zesta­
wienie kilku przykładów w taki oto sposób: Jeżeli
słowa dotrzymać powinien opiekun, jeżeli powi­
nien wspólnik, jeżeli ten, komu coś zleciłeś, jeżeli
ten, kto dostał jakieś powierzone sobie dobro, to
powinien dotrzymać też pełnomocnik. Taki sposób
postępowania, dochodzący do zamierzonego celu
poprzez zestawienie kilku przykładów, nazywa się
indukcją, która po grecku określanajest jako £7tay(0yź),
a którą bardzo często posługiwał się w rozmowach
43 Sokrates. Drugi rodzaj podobieństwa uzyskuje się
w drodze takiego zestawienia, gdy jedną rzecz po­
równywa się z jedną, równą z równą, a to w sposób
następujący: Podobnie jak w przypadku, gdy w mieś­
cie zachodzi spór co do granic, nie można dla
ustalenia ich zawezwać sędziego polubownego, po­
nieważ takie rozgraniczanie właściwe jest raczej dla
posiadłości wiejskich niźli miejskich, tak też nie
można go zawezwać dla powstrzymania wody de­
szczowej, jeśli woda taka wyrządza szkodę w mieś­
cie ■— ponieważ cała ta rzecz stosuje się raczej do
44 gruntów wiejskich. Z tegoż samego źródła opartego
T o p ik i 143

na podobieństwie czerpane są również przykłady


takie, jakich w znacznej liczbie użył w sprawie
Kuriusza Krassus. Dotyczą one tych, którzy na
wypadek, jeśliby w ciągu dziesięciu miesięcy naro­
dził się syn [spadkodawcy] i jeśliby syn ten zmarł,
zanim doszedł do pełnoletności, ustanowieni zostali
dziedzicami i spadek otrzymali. To przypomnienie
przykładów osiągnęło wówczas swój skutek i wy
[prawnicy] zwykliście korzystać z tego często, wy­
dając wasze orzeczenia. Bo i zmyślone przykłady 45

mają znaczenie podobieństwa; lecz są one raczej


właściwością mówców niż waszą. Co prawda także
i wy posługujecie się nimi zazwyczaj, ale w sposób
następujący. Przypuśćmy, że ktoś dał niewolnikowi
coś takiego, czego dać niewolnikowi nie można.
Czy w związku z tym rzecz dana stała się własnością
tego, kto ją dostał? Albo czy ten, kto dał ją nie­
wolnikowi, obciążył siebie przez to jakimkolwiek zo­
bowiązaniem? Przy takim dowodzeniu wolno mów­
com i filozofom przyjmować, że przemawiają nawet
nieme stwory, że umarli zjawiają się ze świata
podziemnego; wolno im dla wyolbrzymienia lub
pomniejszenia jakiejś rzeczy mówić coś takiego, co
dziać się żadną miarą nie może, który to sposób
ujęcia zwie się U7t£p[3oA7j, czyli przesadą; wolno
też występować z innymi dziwnymi wypowiedziami.
Ale oni mają szersze pole [do rozwinięcia swej wy­
mowy]. Z tychże samych źródeł wszelako, jak
wspomniałem wyżej, wyprowadza się dowody za­
równo w najważniejszych, jak najbłahszych spra­
wach.
144 T o p iki

46 P° podobieństwie idzie z kolei różnica pomiędzy


rzeczami. Choć jest ona najbardziej przeciwstawna
poprzedniej odmianie dowodów, wykrywanie róż­
nic i podobieństw ma takież same właściwości.
Przytoczymy tutaj przykład następujący: To, coś
winien kobiecie, możesz nie naruszając prawa wy­
płacić jej samej bez poręki ze strony jej opiekuna;
nie możesz jednak podobnym sposobem bez naru­
szenia prawa spłacić długu należącego się osiero­
conemu chłopcu lub osieroconej dziewczynce.
47 Potem z kolei mamy źródło zwane źródłem do­
wodów z przeciwieństwa. Przeciwieństwa zaś by­
wają kilku rodzajów. Jeden z nich obejmuje wszystko,
co choć należy do jednego i tegoż samego zakresu,
wszelako różni się pomiędzy sobą jak najbardziej,
na przykład mądrość i głupota. Należącymi znów
do jednego i tegoż samego zakresu zwą się takie
pojęcia, przy których wymienieniu nasuwają się
jak gdyby znajdujące się naprzeciw pewne pojęcia
odwrotne, na przykład chyżości przeciwstawia się
powolność, a nie słabość. Z przeciwieństw tych
powstają dowody takie, jak na przykład następu­
jące: Jeśli unikamy głupoty, to winniśmy zabiegać
o mądrość; jeśli uchodzimy przed złośliwością, mu­
simy zdążać do dobroci. Tego rodzaju przeciwień­
stwa, należące do jednego i tegoż samego zakresu,
48 nazywają się przeciwstawieniami. Istnieją bowiem
inne przeciwieństwa, które po łacinie nazywają się
privantia, a po grecku aTspyj-Ułca, czyli pozbawia­
jącymi znaczenia. Przez dodanie bowiem przecze­
nia «nie» na początku wyrazu pozbawia go się zna-
T o p ik i 145

czenia, jakie miałby, gdyby «nie» dodane nie było,


na przykład godziwość i niegodziwość, ludzkość
i nieludzkość oraz inne pojęcia tegoż rodzaju, które
rozpatrywać należy tak jak poprzednie, oznaczone
przeze mnie mianem przeciwstawień. Są jeszcze 49
inne odmiany przeciwieństw, na przykład te, w któ­
rych jakieś rzeczy porównywane są ze sobą tak jak
w wyrazach: podwójny i pojedynczy, większy
i mniejszy. Całkiem przeciwne sobie są również
pojęcia, które noszą nazwę nie przyzwalających na
siebie wzajem. Grecy zwą je obtocpaTiKa, czyli prze­
czącymi sobie, odwrotnymi niż pojęcia potwier­
dzające się nawzajem: Jeśli to jest, to tamto nie jest.
Czyż potrzeba przytaczać tutaj przykłady? Na­
leży jedynie rozumieć, że przy szukaniu dowodów
wszystkie przeciwieństwa odznaczają się niezgo­
dnością wzajemną ze sobą.
Co się tyczy następnie okoliczności towarzyszą- 50
cych, to z mojej strony dałem przykład nieco wy­
żej, gdzie dołączyłem wiele rzeczy, które należa­
łoby przyjąć, gdybyśmy rozstrzygnęli, że z mocy
edyktu pretora może być przyznane posiadanie na
podstawie testamentu sporządzonego przez kogoś
takiego, kto nie miał po temu żadnego prawa.
Aliści źródło to ma znaczenie raczej dla spraw
opartych na domyśle i rozpatrywanych w sądach,
gdy docieka się, co albo już istnieje, albo dopiero
zachodzi, albo ma nastąpić w przyszłości, albo czy 5\2
w ogóle zajść może. Taka jest w każdym razie postać
tego źródła. A źródło to zachęca do zastanowienia
się, co się działo przed rozpatrywanym zdarzeniem,
C y c e r o — D z i e ł a f i l o z o f i c z n e , t. I V 10
146 Topiki

co się dzieje równocześnie z nim i co się będzie


działo potem. «Nie ma to nic wspólnego z pra­
wem; idź z tym do Cycerona» — zwykł mawiać
przyjaciel mój Gallus, gdy ktoś zwracał się do niego
z taką sprawą, w której chodziło o zbadanie stanu
faktycznego. T y wszelako pozwolisz, że nie pominę
tu żadnego rozdziału wykładanej nauki, aby —
gdybyś wyraził przekonanie, że o niczym, co cię
nie obchodzi, pisać nie powinienem — nie wywo­
łało to wrażenia, iż nazbyt zakochany jesteś w so­
bie samym. W znacznej mierze więc źródło niniej­
sze, właściwe dla mówców, nie odpowiada ani uczo-
52 nym prawnikom, ani nawet filozofom. Bo co się
tyczy stanu przed zdarzeniem, to bada się okolicz­
ności takie, jak przygotowanie, różne wymiany zdań,
miejsce, zmowa, biesiada; z okoliczności wiążą­
cych się ze zdarzeniem bada się takie, jak odgłos
kroków, hałas ludzi, cienie ciał i inne tym podobne;
spośród zaś okoliczności późniejszych takie, jak
trwoga, zaczerwienienie, niepewność i jakie tam jesz­
cze bywają oznaki zmieszania oraz złego stanu sumie­
nia, a poza tym zgaszone światło, zbroczony krwią
miecz tudzież inne poszlaki mogące wzbudzić po­
dejrzenie dokonania zbrodni.
53 Potem mamy właściwe dla dialektyków źródło
dowodów^ z następstw, z okoliczności poprzedzają­
cych oraz z okoliczności wykluczających. Albowiem
okoliczności towarzyszące, o których była mowa
przed chwilą, występują nie zawsze, następstwa
jednak zawsze, jako że następstwem zwę to wszystko,
co koniecznie następuje po wydarzeniu. Podobnie
T o p ik i 147

rozumiem też okoliczności poprzedzające i oko­


liczności wykluczające. Co bowiem następuje po
każdym zdarzeniu, to nieuniknienie musi zosta­
wać w związku z tym zdarzeniem; co zaś je wyklu­
cza, to ma taki charakter, iż wiązać się ze zda­
rzeniem nigdy nie może. Skoro tedy źródło niniej- 1 3
sze dzieli się na trzy części, to jest na następstwa,
okoliczności poprzedzające i okoliczności wyklu­
czające, to jako miejsce wynajdywania dowodów
jest ono jedno, choć należy je rozpatrywać trzema
sposobami. Bo kiedy wystąpisz z twierdzeniem, iż
kobiecie, której zostało zapisane wszelkie srebro,
należy się też gotowizna, cóż to będzie za różnica,
czy dowód ujmiesz w ten sposób: Jeśli bity pieniądz
jest srebrem, tedy został zapisany kobiecie; istotnie
zaś jest on srebrem; a więc został jej zapisany; —
czy też w sposób następujący: Jeśli gotówka nie
została zapisana, to nie jest ona srebrem; atoli go­
tówka ta jest przecież srebrem; a więc została za­
pisana; — czy wreszcie w sposób taki: Nie może
być, iżby srebro było zapisane kobiecie, a gotówka
nie była zapisana; srebro zaś jest zapisane, a więc
jest zapisana także i gotówka. Otóż taką budowę
dowodu, gdzie z przyjęcia pierwszego twierdzenia 5+
zaraz wynika to, co z nim się łączy, nazywają
dialektycy pierwszym sposobem dowodzenia; gdzie
zaś temu, co łączy się z pierwszym twierdzeniem,
zaprzeczysz tak, iż trzeba zaprzeczyć również twier­
dzeniu, z którym się to łączy, nazywają drugim
sposobem dowodzenia; gdzie zaś zaprzeczysz ja ­
kimś twierdzeniom złączonym ze sobą, a potem
10*
148 Topiki

jedno z nich lub kilka przyjmiesz, tak iż to, co po­


zostaje, trzeba odrzucić, zwie się trzecim sposobem
55 dowodzenia. Stąd to pochodzą owe wyprowadzane
z przeciwieństw dowody retorów, które sami oni
nazywają £V&up.Y]p.aTa, czyli entymematami; na­
zywają nie dlatego, żeby wyrazem czyli
entymemat nie miał być oznaczony jako nazwą
właściwą dla siebie każdy wniosek, lecz podobnie
jak Homer ze względu na swoją wyższość prze­
mienił w środowisku greckim ogólną nazwę poetów
w nazwę oznaczającą przede wszystkim jego samego,
tak też — chociaż £V'&U(JL’/][ra, czyli entymematem
nazywa się wszelki wniosek, atoli ten z nich, który wy­
nika z przeciwieństw, ponieważ wydaje się najwnik-
liwszy, sam objął w swe szczególne posiadanie ową
wspólną skądinąd nazwę. Taki charakter mają zda­
nia następujące:
Tego się bój; a czego innego do rzeczy strasznych nie zaliczaj!
Potępiasz tę, której nic nie zarzucasz; a o tej, o której masz
przekonanie, że dobrze ci się przysłużyła, twierdzisz, że złą
ci oddała przysługę?
To, co wiesz, jest ci pomocne; czy to, czego nie wiesz, nie
szkodzi?

jg Ten rodzaj rozprawiania jest na ogół bliski także


i waszym dysputom w związku z odpowiedziami
prawniczymi, jeszcze bardziej wszelako nadaje się
dla filozofów, którym ów sposób zasięgania do­
wodów z przeciwstawnych pojęć, zwany przez dia-
lektyków trzecim sposobem, a przez retorów svihi-
[A7)[J.a, czyli entymematem, wspólny jest z kra­
somówcami. Dialektycy mają jeszcze wiele innych
T o p ik i 149

sposobów, które składają się z przeciwieństw, [na


przykład następujące]: Może być albo to, albo
tamto; występuje zaś to; zatem nie występuje
tamto. Podobnie: Może być albo to, albo tamto;
to jednakże nie występuje; zatem występuje tamto.
Dowody te są pewne dlatego, że we wnioskowaniu
rozjemczym prawdziwy może być tylko jeden człon.
Z przytoczonych powyżej sposobów dowodzenia 57
pierwszy zwany jest przez clialektyków czwartym
sposobem, a drugi piątym. Potem dodają oni za­
przeczenie związanych ze sobą pojęć, wyglądające
tak: Nie może równocześnie zachodzić i to, i tamto;
ale w rzeczywistości zachodzi to; nie zachodzi więc
tamto. Jest to szósty sposób dowodzenia. Teraz
z kolei siódmy: Nie może równocześnie zachodzić
i to, i tamto; to zaś nie zachodzi; a więc zachodzi
tamto. Z tych sposobów biorą początek niezliczone
inne dowody, na czym polega cała prawie Sioc-
'KzKTiycf], czyli dialektyka. Atoli nawet i te, które
przytoczyłem, nie są koniecznie potrzebne dla ni­
niejszej nauki.
Następne źródło dowodów stanowią okoliczności 58
sprawcze, które nazywają się przyczynami. Potem
zaś mamy dowody ze skutków wywołanych przez
owe przyczyny sprawcze. Przykłady ich, podobnie
jak przykłady innych źródeł, przytoczyłem nieco
wyżej i to właśnie z prawa cywilnego; ale źródła
te mają zakres szerszy.
Są bowiem dwa rodzaje przyczyn: jeden, który 15
oddziaływaniem swym niezawodnie doprowadza do
skutku to, na co oddziaływanie owo wpływa, na
150 T o p ik i

przykład ogień zapala; i drugi, który nie ma cha­


rakteru siły sprawczej, bez którego jednakże powstać
coś nie może, na przykład gdyby ktoś przyczyną
posągu nazwał brąz, ponieważ bez brązu posąg
59 powstać nie może. Spośród tego rodzaju przyczyn,
bez których skutek nastąpić nie może, jedne są
spokojne, nic nie czyniące i niejako bierne, na przy­
kład miejsce, czas, drewno, narzędzia żelazne i inne
tym podobne; drugie zaś dla wywołania skutku
dostarczają jakiegoś uprzedniego bodźca i wnoszą
coś pomocnego już z samej istoty swej, aczkolwiek
niekoniecznego, na przykład: spotkanie stało się
przyczyną miłości, a miłość przyczyną haniebnego
postępku. Z takich przyczyn, pochodzących z od­
wiecznej przeszłości, splatają stoicy swoje prze­
znaczenie.
Podobnie jak rozróżniłem rodzaje przyczyn, bez
których skutek nastąpić nie może, tak też dadzą
się podzielić przyczyny niezawodnie doprowadza­
jące do skutku. Są tu bowiem jedne przyczyny, które
w pełni wywołują skutek bez jakiejkolwiek pomocy,
i drugie, które pomocy takiej wymagają. Na przy­
kład: Mądrość czyni mądrym sama przez się; czy
natomiast czyni ona lub nie czyni sama przez się
szczęśliwym, to jeszcze pytanie.
60 Dlatego też w przypadku, gdy w dyspucie napotka
się przyczynę koniecznie pociągającą za sobą sku­
tek, wolno będzie bez wahania przyjąć wynikający
16 z tej przyczyny wniosek. Gdy natomiast będzie to
taka przyczyna, iż nie ma w niej koniecznej sku­
teczności, wniosek pewny z niej nie wynika. A więc
T o p ik i 151

przynajmniej tamten rodzaj przyczyn, mający zdol­


ność niezawodnego doprowadzania do skutku, w za­
sadzie nie zwykł powodować błędu; ten natomiast,
bez którego skutek nie następuje, często wiedzie do
pomieszania pojęć. Bo jeżeli na przykład bez ro­
dziców nie mogą przyjść na świat dzieci, nie zna­
czy to, żeby rodzice koniecznie rodzić dzieci mu­
sieli.
To więc, bez czego się coś nie dzieje, należy do- 6i
kładnie odróżniać od wszystkiego, przez co się nie­
zawodnie dzieje. Tamto pierwsze bowiem wygląda
niczym w owych wierszach:
O, gdybyż w gaju na Górze Pelion [nie były padły] ...

«Gdyby nie padły na ziemię pnie jodeł», nie byłby


przecież powstał ów okręt «Argo», a jednak w pniach
tych nie była zawarta moc koniecznego wywołania
skutku. Gdy wszelako na statek Ajaksa ciśnięto wę­
żykowato wijący się ogień pioruna, statek ten nie-
uniknienie stał się pastwą pożaru.
Dalej jest jeszcze i ta różnica między przyczynami, 62
że jedne z nich są takie, iż bez udziału jakiegoś
popędu duchowego, bez woli i bez wyobrażenia
doprowadzają do skutku jak gdyby zamierzone przez
się dzieło — ■ ażeby na przykład zginęło wszystko,
co tylko powstało; drugie zaś dokonują tego bądź
z pomocą woli, bądź poprzez niepokój duchowy,
bądź przez nastrój, bądź za pośrednictwem natury
ludzkiej, bądź przy współdziałaniu sztuki, bądź
wreszcie z udziałem przypadku. Z pomocą woli —■
tak jak ty na przykład, kiedy czytasz niniejsze dziełko.
152 Topiki

Poprzez niepokój ■— kiedy na przykład boi się ktoś,


jak się zakończą dzisiejsze czasy. Poprzez nastrój —
gdy na przykład ktoś łatwo i szybko wpada w gniew.
Za pośrednictwem natury ludzkiej — gdy na przy­
kład z dnia na dzień wzrasta jakaś wada. Przy współ­
działaniu sztuki ■— gdy na przykład ktoś pięknie
maluje. Z udziałem przypadku — gdy na przykład
ktoś pomyślnie odbywa podróż morską. Nic z tego
nie dzieje się bez przyczyny, jak nic w ogóle [nie
dzieje się bez przyczyny]; lecz tego rodzaju przy­
czyny nie mają charakteru przymuszającego.
63 Jeżeli wziąć następnie pod uwagę ogół przyczyn,
to jedne z nich zawierają w sobie stałość, a drugie
wcale jej nie mają. W naturze i sztuce stałość znaj­
dziemy, w innych przyczynach zaś jej nie znajdziemy.
17 Z tych przyczyn wszelako, które się nie odznaczają
stałością, jedne są widoczne, drugie pozostają ukryte.
Widoczne są te, które wiążą się z jakimś popędem
duchowym tudzież zdolnością wydawania sądów;
pozostają w ukryciu te, które zależą od przypadku.
Skoro bowiem nic nie dzieje się bez przyczyny, to
przypadek polega właśnie na tym, że skutek nastę­
puje z przyczyny nieznanej i w sposób niejasny.
Także i to, co się dzieje, jest częściowo nie uświa­
damiane, a częściowo zależne od woli. Nie uświa­
damiane bywa to, co dochodzi do skutku z ko­
nieczności; zależy od woli to, co bywa wynikiem
64 zamiaru. Albowiem rzut włócznią jest sprawą woli,
a trafienie kogoś takiego, kogo trafić nie chciałeś —
dziełem przypadku. Stąd to pochodzi ów baran
[odszkodowawczy] w waszych formułach sądowych,
T o p ik i 153

gdy włócznia raczej wymknęła się komuś z ręki,


niż została przezeń rzucona. Do zakresu nieświa­
domości i nieroztropności należą także niepokoje
ducha, które — aczkolwiek zostają w zależności od
woli, gdyż naganą czy upomnieniem można je
przytłumić — mają w sobie jednakże popędy tak
silne, iż to, co jest dobrowolne, wydaje się niekiedy
bądź konieczne, bądź przynajmniej nie uświada­
miane.
Tak więc po przedstawieniu całego zagadnienia 65
przyczyn okazuje się, że z ich różnoi'odności wy­
nika — w zakresie ważnych przynajmniej spraw,
rozpatrywanych bądź przez mówców, bądź przez
filozofów — - znaczna liczba dowodów; w zakresie
waszych natomiast spraw są one jeśli nie obfitsze,
to może bardziej wnikliwe. Procesy bomem pry­
watne, dotyczące właśnie najważniejszych spraw,
należą, moim zdaniem, do dziedziny uczonych
prawników. Wszak i stają oni często przed sądem,
i wzywani są na narady, i dostarczają broni od­
wołującym się do ich wiedzy sumiennym adwoka­
tom. Prawnicy więc powinni być do ich rozporzą- 66
dzenia we wszelkich sprawach sądowych, gdzie
mamy dodatkowy wymóg dobrej wiary, gdzie wy­
maga się również postępowania rzetelnego jak mię­
dzy uczciwymi ludźmi, przede wszystkim jednakże
przy polubownym rozsądzaniu sprawy należnego
[rozwiedzionej] żonie majątku, gdzie bierze się pod
uwagę to, co jest słuszniejsze i lepsze. Oni to nauczyli
nas, co jest złośliwym podstępem, oni wyjaśnili, co
to jest dobra Aviara, oni wskazali, co jest słuszne
154 T o p ik i

i rzetelne, oni ustalili, co winien świadczyć wspól­


nik wspólnikowi, co zarządca cudzych interesów — ■
temu, czyje to były interesy, co się należy od zle­
ceniodawcy i zleceniobiorcy w ich stosunku wza­
jemnym, co musi świadczyć mąż żonie, a co żona
mężowi. Po dokładnym tedy zapoznaniu się ze
źródłami dowodów, nie tylko mówcy i filozofowie,
ale także biegli prawnicy będą mogli obszernie
rozprawiać na właściwe dla siebie tematy.
*67 Z niniejszym źródłem obejmującym przyczyny zo­
staje w związku dalsze źródło w postaci tego, co
z przyczyn wynika. Podobnie bowiem jak przyczyna
wskazuje, jaki ma być skutek, tak też i skutek daje
poznać, jaka była przyczyna. Źródło to dostarcza
zwykle mówcom i poetom, a często także filozo­
fom — tym mianowicie, którzy potrafią wyrażać
się ozdobnie i wymownie — zadziwiającej wprost
możności rozprawiania, gdy zapowiadają, jakie na­
stępstwo mieć będzie każda rzecz. Poznanie bowiem
przyczyn pociąga za sobą poznanie skutków.
68 Zostało jeszcze źródło dowodów z porównania,
którego właściwość i przykład omówiłem powyżej,
podobnie jakem uczynił z innymi źródłami. Teraz
należy wyjaśnić sposób postępowania z nim. Po­
równywa się więc ze sobą rzeczy, które uchodzą
bądź za większe, bądź za mniejsze, bądź wreszcie
za równe. Bierze się przy tym pod uwagę liczbę,
charakter, znaczenie, a także pewien stosunek do
niektórych innych przedmiotów.
69 Pod względem liczby będzie się porównywać
w ten sposób, iż dobra liczniejsze przełoży się ponad
Topiki 155

mniej liczne, przejawy zła zaś mniej liczne ponad


liczniejsze; iż dobra trwalsze postawi się wyżej od
dóbr krócej trwających, dobra sięgające daleko i sze­
roko— wyżej od dóbr o zasięgu ograniczonym; a
z tych powszechne uznanie zyskają dobra liczniej­
sze oraz takie, które mogą być naśladowane i czy­
nione przez większą liczbę ludzi.
Pod względem charakteru dokonywa się porów­
nania tak, iż dobra pożądane same przez się kładzie
się ponad pożądane ze względu na coś innego, iż
wszystkiemu, co jest wrodzone czy wszczepione, przy­
znaje się pierwszeństwo przed czymś nabytym albo
pochodzącym z zewnątrz, a rzeczy nieskażone
umieszcza się przed skalanymi, przyjemne przed mniej
przyjemnymi, szlachetne przed samymi nawet po­
żytecznymi, łatwe do wykonania przed trudnymi, ko­
nieczne przed niekoniecznymi, własne przed cu­
dzymi, rzadko spotykane przed powszednimi, upra­
gnione przed takimi, bez których możesz z łatwością
się obejść, skończone przed zaczętymi dopiero, ca­
łości przed częściami, rozumne przed pozbawio­
nymi rozumu, dobrowolne przed wymuszonymi, oży­
wione przed nieżywymi, naturalne przed nienatural­
nymi, kunsztowne przed wykonanymi bez kunsztu.
Znaczenie zaś uwzględnia się w sposób nastę- 70
pujący: Przyczyna niezawodnie doprowadzająca do
skutku jest ważniejsza od przyczyny niekoniecznie
wywołującej skutek; wszystko, co samodzielne, lepsze
jest od tego, co nie może się obejść bez czegoś
innego; to, co zostaje w naszej mocy, lepsze od tego,
co znajduje się w mocy drugich; to, co pewne,
156 Topiki

lepsze od rzeczy niepewnych; to, czego nie można


odebrać, lepsze od tego, co wydrzeć się daje.
Stosunek do pewnych przedmiotów wygląda na­
stępująco: Korzyści najpierwszych obywateli mają
większą wagę niźli korzyści pozostałych. Podobnie
przedstawia się sprawa ze wszystkim, co jest przy­
jemniejsze, co znajduje uznanie większości, co zy­
skuje pochwałę ludzi najlepszych. Jak wszystko to
okazuje się przy porównywaniu lepsze, tak też prze­
ciwieństwa tych rzeczy ocenia się jako gorsze.
7i Z kolei zestawienie rzeczy równych nie pociąga
za sobą ani wyniesienia ich, ani poniżenia; albo­
wiem wykazuje wartość jednakową. Są wszelako
rozliczne rzeczy, które się porównywa właśnie dla
ich jednakowej wartości. Wnioskuje się zaś tutaj
mniej więcej tak: Jeśli do rzeczy równie chwa­
lebnych zaliczyć trzeba wspieranie obywateli radą
i czynną pomocą, tedy jednaką chwałę winni mieć
ci, którzy udzielają dobrych rad, i ci, którzy czynnie
bronią; a przecież tamto pierwsze jest prawdziwe;
zatem prawdziwe jest i to, co z tamtego wynika.
Tym sposobem cała nauka o wynajdywaniu do­
wodów została oto doprowadzona do końca, tak iż
wyszedłszy z definicji, z wyliczenia części, z nazwy,
z pokrewieństwa, z rodzaju, z gatunku, z podobień­
stwa, z różnicy, z przeciwieństwa, z okoliczności
towarzyszących, z następstw, z okoliczności poprze­
dzających, z okoliczności wykluczających, z przy­
czyn, ze skutków, z porównania rzeczy większych,
mniejszych i równych, nie trzeba już poza tym szu­
kać żadnego innego źródła dowodów.
T o p ik i 157

Ponieważ wszelako od samego początku zrobi- \\


liśmy to rozróżnienie, iż jedne źródła dowodów
nazwaliśmy znajdującymi się w tym, o czym się
właśnie rozprawia, przy czym źródła takie omó­
wiliśmy już w stopniu wystarczającym, o drugich
zaś powiedzieliśmy, że są dobierane z zewnątrz,
przeto zastanówmy się jeszcze pokrótce nad tymi
drugimi; i choć z rozprawami waszymi nie mają
one zgoła nic wspólnego, mimo to — skorom za­
czął — całą rzecz niniejszą doprowadzę do końca.
Bo przecież i ty nie należysz do tych prawników,
którym nie sprawia przyjemności nic oprócz prawa
cywilnego, i dziełko to pisane jest wprawdzie dla
ciebie, ale w taki sposób, by mogło trafić również
do rąk innych ludzi; dlatego też muszę dokładać
starań, bym jak najwięcej zdołał dopomóc tym,
którzy znajdują upodobanie w rzetelnych studiach.
A więc sposób dowodzenia, który zwie się nie- 73
naukowym, opiera się na poświadczeniu. Poświad­
czeniem zaś nazywamy tu wszystko, co dla za­
pewnienia czemuś wiarygodności zapożycza się od
jakiejś rzeczy zewnętrznej. Co się tyczy jednakże
osób, to bynajmniej nie każda bez różnicy nadaje
się do poświadczania; bo dla zapewnienia czemuś
wiarygodności potrzebna jest powaga; a powagi
udziela bądź natura, bądź okoliczności. Największa
powaga naturalna zawiera się w cnocie. Wśród oko­
liczności natomiast jest wiele takich, które mogą
użyczyć powagi: wrodzona zdolność, bogactwo, wiek,
szczęśliwy los, umiejętność, doświadczenie, koniecz­
ność, a czasem przypadkowy zbieg wydarzeń. Al-
158 Topiki

bowiem i ludzi zdolnych, i bogatych, i wypróbo­


wanych przez długie życie uważa się za godnych
tego, by im wierzyć. Może nie jest to słuszne, atoli
mniemanie pospólstwa prawie nie daje się tutaj
odmienić i do niego to stosują się we wszystkim
zarówno ci, którzy wydają wyroki, jak i ci, którzy
wypowiadają jakieś sądy. Wszyscy bowiem, którzy
wyróżniają się wymienionymi przeze mnie [trzema]
rzeczami, uchodzą za wyróżniających się samą
cnotą.
74 Lecz także i przez pozostałe rzeczy, którem przed
chwilą wyszczególnił, chociaż nie ma w nich żadnego
pozoru cnoty, wiarygodność bywa jednak czasami
utwierdzana, jeśli dochodzi do głosu jakaś umie­
jętność (wielka jest bowiem siła przekonywająca
wiedzy) lub doświadczenie. Najwięcej bowiem wiary
daje się tym, którzy odznaczają się jakimś wyrobie-
20 niem. Przyczynia się do wiarygodności również
konieczność, która pochodzi już to z ciała, już to
z duszy. Bo i to, co mówią ludzie umęczeni przez
biczowanie, przez wykręcanie członków albo przy­
palanie, robi wrażenie wypowiedzi samej prawdy,
i to, co wynika z namiętności duchowych, bólu,
pożądania, gniewu lub strachu, ponieważ zy­
skuje moc konieczności, również zapewnia powagę
i wiarygodność.
75 Do tegoż samego rodzaju należą też takie oko­
liczności, w których tylko niekiedy poznaje się
prawdę, na przykład wiek dziecięcy, sen, nieroz­
waga, upojenie i szaleństwo. Bo i dzieci częstokroć
coś wyjawiły, nie wiedząc, czego to dotyczy, i przez
Topiki 159

sen, upojenie i szaleństwo niejednokrotnie doko­


nano licznych odkryć. Wielu wpadło w przykrości
również wskutek nierozwagi, jak się to niedawno
przydarzyło Stajenusowi, który — podczas gdy pod­
słuchiwali go prawomyślni mężowie przedzieleni od
niego tylko ścianą ■— ■ mówił takie rzeczy, iż po ich
ujawnieniu i przedstawieniu sądowi, prawnie ska­
zany został na karę śmierci. Coś podobnego wiemy
też o Lacedemończyku Pauzaniaszu.
Przypadkowy natomiast zbieg wydarzeń polega 76
na tym, iż na przykład wszedł ktoś przypadkiem,
gdy albo robiło się coś takiego, co nie miało być
ujawnione, albo się mówiło. Taki charakter ma
zwłaszcza owo mnóstwo rzuconych na Palamedesa
popejrzeń o zdradę, przy czym tego rodzaju po­
dejrzenia niekiedy z trudem tylko mogą być przez
prawdę odparte. Taki charakter ma też rozpo­
wszechniona opinia, będąca jak gdyby świadectwem
tłumu.
To z kolei, co poręcza wiarygodność cnotą, roz­
pada się na dwie części, z których jedna dochodzi
do głosu dzięki naturze, a druga dzięki czyjejś
staranności. Cnota bogów, mianowicie, wywyższa się
z natury, cnota ludzi zaś dzięki ich staraniom.
Świadectwa bogów są mniej więcej takie: przede 77
wszystkim mają charakter wypowiedzi (orzeczenia
wyroczni bowiem, czyli oracula, zostały tak nazwane
właśnie od tego, że zawarte są w nich wypowiedzi,
czyli orationes, będące wyrokami bogów); następnie
przybierają postać rzeczy stanowiących jak gdyby
pewne dokonania boskie. W pierwszym rzędzie na-
160 T o p ik i

leży tutaj sam świat wraz z całym swym ładem


i krasą; dalej loty ptaków w powietrzu oraz ich
śpiew; wreszcie rozlegające się w tymże powietrzu
grzmoty i rozpłomieniające się ognie błyskawic tu­
dzież dziwne zjawiska zachodzące w wielu rzeczach
na ziemi, jak też przeczucia umożliwione przez
wnętrzności [zwierząt ofiarnych]. Także śpiący otrzy­
mywali rozliczne znaki zapowiednie w swych widze­
niach sennych. Z tych to źródeł zasięgać się zwykło
niekiedy świadectw bogów dla stworzenia wiary­
godności.
78 Jeżeli chodzi o człowieka, to największe zna­
czenie ma przypisywanie mu cnoty. Przypisywanie
cnoty jednak rozciąga się nie tylko na tych, którzy
istotnie ją mają, ale również i na tych, którzy robią
wrażenie mających. Tak więc o ludziach, u których
dostrzega się jakieś zdolności, oddanie się czemuś
i wiedzę, a których życie jest stateczne oraz cie­
szące się uznaniem, jak życie Katona, Leliusza,
Scypiona i wielu innych [im podobnych], mniema
się, że istotnie są oni tacy, jakim chce się zostać
samemu. W dodatku poczytuje się za takich nie
tylko tych, którzy zaszczytnie wyróżniani przez lud
zajmują się sprawami publicznymi, lecz także
mówców, filozofów, poetów oraz historyków. W ich
to wypowiedziach i pismach szuka się częstokroć
poręki w celu upewnienia wiarygodności.
^ Gdy już przedstawiony został całokształt źródeł
dowodowych, należy najprzód zauważyć, że nie
ma takiej dysputy, gdzie nie znalazłoby zastoso­
wania któreś z tych źródeł, i że wcale nie wszystkie
T o p ik i 161

źródła odpowiednie są dla każdego pytania, gdyż


dla niektórych pytań bardziej stosowne są jedne
źródła, a dla niektórych —■ drugie. Pytań zaś
mamy dwa rodzaje: jeden nieokreślony i drugi
określony. Pytanie określone jest tym, co Grecy
nazywają U7tó9-£CTię, czyli przypuszczeniem, a my
causa, czyli sporną sprawą; nieokreślone — tym,
co oni zwą feerię, czyli twierdzeniem, a my mo­
żemy nazwać propositum, czyli założeniem. Sporna so
sprawa daje się poznać za pośrednictwem pewnych
osób, miejsc, okoliczności czasu, działań i przed­
sięwzięć — albo wszystkich razem, albo większej
ich liczby. Założenie natomiast przejawia się albo
w czymś jednym z nich, albo też w kilku naraz,
lecz nie najważniejszych. Toteż założenie jest częścią
spornej sprawy. Każde z tych pytań jednak dotyczy
jakiejś z owych rzeczy, które składają się na treść
spornych spraw bądź pojedyńczo, bądź w większej
liczbie, bądź czasem wszystkie razem.
Następnie pytania takie, niezależnie od tego, si
«jakiego by dotyczyły przedmiotu», dzielą się na
dwa rodzaje: jedne mają na względzie poznanie,
drugie działanie. Do poznania zmierzają te, których 82
celem jest wiedza, jak na przykład pytanie, czy prawo
wzięło początek z natury, czy też z jakiejś, po­
wiedzmy, umowy lub układu pomiędzy ludźmi.
Przykłady zaś pytań mających na względzie dzia­
łanie mają taki oto charakter: Czy mędrcowi wy­
pada zajmować sie sprawami publicznymi? Pytania
zmierzające do poznania dzielą się znów na trzy
części; chodzi w nich albo o to, czy coś istnieje, albo
C y c e r o — D z ie lą filo z o fic z n e , t. I V u
162 T o p ik i

o to, co mianowicie istnieje, albo o to, jakie też ono


jest. Pierwsza z tych spraw wyjaśnia się w drodze
domysłu, druga z pomocą definicji, trzecia przez
rozróżnienie rzeczy słusznych i niesłusznych.
Cel domysłu podzielony został na cztery części,
z których pierwsza polega na tym, iż zadaje się
pytanie, czy coś istnieje; druga na tym, że się pyta,
skąd ono pochodzi; trzecia na tym, że się pyta,
jaka przyczyna je stworzyła; czwarta na tym, że
się pyta o przemianę danej rzeczy. Pytanie, czy coś
istnieje, wygląda następująco: Czy też istnieje szla­
chetność; czy też w rzeczy samej jest słuszność;
czy tylko istnieją one w mniemaniu? Pytanie zaś,
skąd coś pochodzi, mamy, gdy na przykład chcemy
się dowiedzieć, czy cnota może być dziełem natury,
czy nauki. O przyczynę sprawczą zadaje się pytanie
tak, jak na przykład o środki, z pomocą których
można osiągnąć wymowę. Wreszcie pytanie o prze­
mianę brzmi na przykład w ten sposób: Czy wy­
mowa może w drodze jakiejś przemiany prze­
kształcić się w niezdolność przemawiania?
^3 Gdy następnie zadaje się pytanie, co mianowicie
istnieje, wyjaśnić trzeba pojęcie tej rzeczy, jej wła­
ściwość, podział na części i gatunki. Takie są bo­
wiem składniki definicji, do czego dochodzi ponadto
opis, który Grecy zwą ^apaxT^p, czyli charaktery­
styką. Pojęcia dochodzi się, jak poniżej: Czy na
przykład jest słuszne to, co przynosi pożytek je ­
dnostce, która i tak ma większe możliwości? Właści­
wość ustala się tak: Czy na przykład choroba jest
udziałem samego człowieka, czy także zwierząt?
Topiki 163

Przy podziale na części, a podobnie też przy roz­


różnianiu gatunków, chodzi o odpowiedź na przy­
kład na takie pytanie: Gzy istnieją trzy rodzaje
dóbr? W opisie wreszcie docieka się, jaki na przy­
kład jest skąpiec, jaki pochlebca, oraz przedstawia
się tego rodzaju inne cechy, na czym polega za­
równo opis charakteru, jak sposobu życia.
Gdy z kolei chce się dowiedzieć, jakie coś jest, 84
można zapytać o to wprost albo przez porówna­
nie. Wprost: Czy sława jest pożądana?; przez po­
równanie: Czy sławę cenić należy więcej od bo­
gactw? Pytania proste dzielą się na trzy odmiany:
pytania o to, czego trzeba pragnąć, a czego uni­
kać; pytania o słuszność i niesłuszność; pytania
o szlachetność i podłość. Natomiast pytania przez
porównanie mają dwie odmiany: pierwszą, czy coś
jest tym samym, czy innym [niźli rzecz, z którą
się je porównywa]; i drugą, czy coś jest większe
lub mniejsze [od czegoś drugiego]. Pytania o to,
czego trzeba pragnąć, a czego unikać, wyglądają
na przykład tak: Czy bogactwa należy pragnąć,
a ubóstwa unikać? Teraz znów przykład pytania
o słuszność i niesłuszność: Czy słusznie jest mścić
się na kimś takim, od kogo doznałeś krzywdy?
A oto pytanie o szlachetność i podłość: Czy rzeczą
szlachetną jest umrzeć za ojczyznę? Co się tyczy 85
następnie pytań drugiego rodzaju, który rozpadał
się na dwie odmiany, to w pierwszej chodziło
o to, czy coś jest tym samym, czy innym, na przy­
kład: Jaka jest różnica pomiędzy przyjacielem a po­
chlebcą, pomiędzy królem a tyranem? Druga od-
11*
164 T o p iki

miana zaś sprowadza się do odpowiedzi, czy coś


jest większe lub mniejsze, na przykład gdyby za­
dano pytanie, czy więcej znaczy wymowa, czy też
znajomość prawa cywilnego. Tyle o pytaniach ma­
jących na względzie poznanie.
86 Pozostałe zmierzają do działania, a dzielą się
na dwa rodzaje: pierwszy dotyczy powinności, drugi
ma na celu bądź wywołanie poruszenia duchowego,
bądź jego złagodzenie, bądź zupełne uspokojenie.
Powinności dotyczy w taki sposób, jak na przykład
pytanie, czy powinno się płodzić dzieci. Porusze­
nie ducha mają na celu na przykład zachęty do
obrony ojczyzny, do szukania chwały i sławy. Na­
leżą tutaj również narzekania, poduszczenia i płacz­
liwe błagania o litość; z drugiej strony liczy się tu
także przemowa, już to uśmierzająca gniew, już
to odejmująca lęk, już to powściągająca nazbyt
wybujałą wesołość, już to przepędzająca smutek.
Skoro takie rodzaje rozróżniamy pośród pytań zwa­
nych założeniami, możemy ten sam podział zasto­
sować również do spornych spraw.
287 A teraz z kolei trzeba się zastanowić, jakie źródła
dowodów odpowiednie są dla każdego rodzaju py­
tań. Go prawda wszystkie źródła znajdują zastoso­
wanie w wielu rodzajach, wszelako— jak już wspom­
niałem — jedne z nich lepiej nadają się dla jednych,
drugie dla drugich. Dla domysłu więc najbardziej
stosowne są dowody, które można wyprowadzić
z przyczyn, ze skutków oraz z okoliczności towarzy­
szących. Dla definicji zaś odpowiednia jest zna­
jomość czy umiejętność definiowania. Najbliższym
T o p ik i 165

niniejszemu sposobowi ujmowania sprawy jest to,


co — jak powiedziałem gdzie indziej —- nosi nazwę
pytania, czy coś jest tym samym, czy innym [niźli
rzecz, z którą się je porównywa]; także i to bowiem
stanowi pewną postać definicji. Wszak, jeśli się za­
pyta, czy upór jest tym samym co wytrwałość, to
trzeba będzie rozstrzygnąć sprawę z pomocą de-
finicyj. Co się tyczy natomiast źródeł, to dla tego 88
rodzaju pytania stosowne są dowody z następstw,
z okoliczności poprzedzających i wykluczających;
łączą się z nimi też dowody wyprowadzane z przy­
czyn i ze skutków. Jeśli bowiem tamta rzecz jest
następstwem tej oto Rzeczy, a nie jest następstwem
owej; albo jeśli tamta rzecz poprzedza tę oto, a nie
poprzedza owej; albo jeśli wyklucza tę oto rzecz,
a nie wyklucza owej; albo jeśli ta oto rzecz ma taką
przyczynę, a tamta inną; albo jeśli skutkiem jednego
jest to, a skutkiem drugiego tamto — tedy każde
z tych źródeł dowodowych umożliwia nam roz­
poznanie, czy to, o co właśnie chodzi, jest tym
samym, czy innym [niźli rzecz, z którą się je po­
równywa] .
Przy pytaniach trzeciego rodzaju, w których do- 89
cieką się, jakie coś jest, odpowiednie dla porów­
nania jest wszystko to, co nieco wyżej wyliczyłem
w miejscu, gdzie mówi się o porównaniu. W py­
taniach zaś, które dotyczą tego, czego należy pragnąć,
a czego unikać, znajduje zastosowanie to, co jest
pożyteczne albo niepożyteczne z punktu widzenia
bądź duszy, bądź ciała, bądź okoliczności zewnętrz­
nych. Podobnie, gdy się pyta o szlachetność i po-
166 Topiki

diość, cały wywód powinien mieć na uwadze prze-


90 jawy dobra lub zła duchowego. Gdy z kolei roz­
prawia się o słuszności i niesłuszności, wyszukać
trzeba źródła dowodów odpowiednich dla pojęcia
słuszności. Dają się one poznać w dwojakiej postaci:
jako wypływające z natury i z nauki. Natura ma
tu dwa odgałęzienia: przyznawanie każdemu tego,
co mu się należy, i prawo do odwetu. Nauka zaś
o słuszności dzieli się na trzy części: jedna z nich
oparta jest na prawie, druga na zgodzie stron, trze­
cią zaś utwierdza dawność zwyczaju. Także i co
do samej słuszności przyjmuje się podział na trzy
części: jedna ma na względzie bogów niebiańskich,
druga świat podziemny, a trzecia ludzi. Pierwsza
zwie się pobożnością, druga uczciwością, trzecia
24 sprawiedliwością albo bezstronnością. O założeniu
powiedzieliśmy dość dużo, sporną sprawę przeto
można omówić krócej. M a ona bowiem wiele wspól­
nego z założeniem.
91 Mamy więc trzy rodzaje spraw spornych: sprawy
sądowe, sprawy będące przedmiotem narad oraz
sprawy stanowiące przedmiot pochwał. Same cele
ich wskazują, z jakich źródeł dowodowych należy tu
korzystać. Celem bowiem sprawy sądowej (iudicii)
jest ustalenie prawa (ius), od czego też pochodzi
jej nazwa. Części prawa zaś wymienione zostały
wtedy, gdy była mowa o słuszności. Celem narady
jest pożytek, którego części składowe stanowi to
wszystko, com już przedstawił przed chwilą. Ce­
lem pochwały wreszcie jest szlachetność, o której
92 również była mowa wyżej. Atoli te określone py-
T o p ik i 167

tania wyposażane są w dowody każde przez swoje


źródło... Dzielą się one na oskarżenie i obronę, przy
czym można wśród nich rozróżnić takie rodzaje,
iż oskarżyciel zarzuca jakiejś osobie pewien czyn,
a obrońca przeciwstawia mu jedno z trzech: albo
że czyn nie został dokonany; albo, jeżeli został do­
konany, że inna jest nazwa tego czynu; albo że
został dokonany zgodnie z prawem. Toteż pierwszy
rodzaj obrony zwie się zaprzeczającym albo po­
legającym na domyśle, drugi opierającym się na
definicji i trzeci nawiązującym do prawa, jakkol­
wiek nazwa ta jest niewygodna. Właściwe dla tych 2 5
spraw dowody, pochodzące ze źródeł, którem przed­
stawił, wyjaśnione są w przepisach o sztuce wymowy.
Zbijanie oskarżenia znów, polegające na odrzuca­
niu obwinienia, ponieważ zwie się po grecku <rTacrtę,
czyli sprzeciwem, może być określone po łacinie
jako status, czyli przeciwne stanowisko, w czym za­
znacza się przede wszystkim jakby mająca na celu
zwalczanie przeciwnika postawa obronna. Takież
same postawy przejawiają się również w naradach
i pochwałach. Bo przecież często zaprzecza się, iż
nastąpi to, o czym ktoś, wyrażając swój pogląd,
rzekł, iż nastąpi; zaprzecza się, gdy albo w ogóle
nie może się to stać, albo nie może dojść do skutku
bez największej trudności. W tego rodzaju dowo­
dzeniu występuje postawa obronna polegająca na
domyśle. Kiedy znów mówi się coś o pożytku, szła- 94
chetności, słuszności i o rzeczach będących ich
przeciwieństwami, trafiają się podówczas postawy
obronne nawiązujące bądź do prawa, bądź też do
168 T o p ik i

nazwy; a to samo zdarza się również i w pochwa­


łach. Bo albo można zaprzeczyć, że dokonano tego,
co jest przedmiotem pochwały, albo powiedzieć, że
nie przysługuje mu nazwa, którą nadał chwalca,
albo twierdzić, że w ogóle nie jest godne pochwały,
gdyż dokonane zostało niewłaściwie, niezgodnie
z prawem. Wszystkimi tymi rodzajami dowodzenia
posłużył się zbyt już bezwstydnie Cezar przeciwko
memu Katonowi.
95 Starcie dalej, jakie wynika z zajęcia przeciwnego
stanowiska, Grecy określają wyrazem xptvó(J.evov,
który oznacza coś rozdzielającego [strony]. Ja jednak,
ponieważ piszę właśnie do ciebie, wolę to nazywać
rzeczą, o którą chodzi [w danym sporze]. Wszystko
zaś, na czym się to, o co chodzi [w sporze], opiera,
nazwijmy punktami oparcia czy jak gdyby pod­
porami obrony, po odjęciu których żadnej obrony
być nie może.
Ponieważ wszelako przy rozstrzyganiu sporów nic
nie powinno mieć mocy większej od prawa, należy
dokładać starania, byśmy mogli powołać się na
prawo jako na swojego sprzymierzeńca i świadka.
Zjawiają się przy tym jak gdyby nowe postawy
obronne, lecz nazwijmy je roztrząsaniami praw-
96 nymi. Wtedy bowiem twierdzi się w obronie, że
prawo mówi nie to, co chce przeciwnik, ale co
innego. Coś takiego zdarza się, gdy jakieś pismo
jest dwuznaczne, tak iż można przyjąć dwa roz­
bieżne jego znaczenia. Czasami dowodowi pisem­
nemu przeciwstawia się wolę piszącego, wysuwając
na przykład pytanie, czy więcej znaczyć winny słowa,
T o p ik i 169

czy ogólny sens pisma. Niekiedy znów przeciwko


jednemu postanowieniu przytacza się sprzeczne z nim
drugie. Tak tedy mamy trzy rodzaje okoliczności,
które mogą wywołać spór co do każdego pisma:
dwuznaczność, niezgodność pisma z wolą piszącego
oraz pisma sprzeczne ze sobą. Teraz już jasne jest, 2 6
że takie same spory powstawać mogą równie dobrze
wokół przepisów prawnych, jak wokół testamentów,
zobowiązań i innych spraw toczących się na pod­
stawie jakiegoś pisma. Sposoby ich traktowania
przedstawione są w innych dziełach.
I nie tylko mowy sądowe jako pewne całości, 97
lecz także i części przemówień korzystają z pomocy
tychże samych źródeł dowodowych, już to własnych,
już to ogólnych. Zaczynając na przykład przemó­
wienie trzeba szczególnymi środkami dokazać, by
słuchacze ustosunkowali się do niego życzliwie i ła­
skawie, aby wytężali uwagę; podobnie sprawić
trzeba, by wszelkie przedstawienia stanu faktycz­
nego miały na względzie swoje cele, to jest ażeby
były zrozumiałe, krótkie, przejrzyste, wiarygodne,
spokojne i nacechowane powagą. I choć właści­
wościami tymi odznaczać się winna cała przemowa,
to jednak bardziej istotne są one dla owych części
opowiadających. A ponieważ wiarygodność, bę- 9»
dącą wynikiem opowiadania, osiąga się przekony­
waniem, przeto o źródłach dowodowych, które dla
przekonywania mają największe znaczenie, była
mowa w tych moich dziełach, w których wyłoży­
łem całą teorię przemawiania. W zakończeniu mowy
natomiast znajdują zastosowanie zarówno inne
170 Topiki

środki, jak zwłaszcza wyolbrzymienie, które powinno


pociągnąć za sobą ten skutek, by umysły bądź się
podnieciły, bądź też uspokoiły się, a jeśli przedtem
już były tak nastrojone, to przemowa powinna albo
99 wzmóc ich poruszenie, albo przytłumić. Dla ta­
kich mów, co to budzą współczucie, gniew, niechęć,
nienawiść i inne stany duchowe, podane są wska­
zówki w innych dziełach, które będziesz mógł czy­
tać razem ze mną, jeśli zechcesz. Co się tyczy zaś
tego, com rozumiał jako twe życzenie, to jest już
100 ono chyba w całej pełni zaspokojone. Albowiem,
by nie pominąć nic, co mogłoby posłużyć do zna­
lezienia dowodu w każdym wywodzie, przedstawi­
łem tu więcej zagadnień, niżliś pragnął, i uczyni­
łem to, co zazwyczaj czynią szczodrzy sprzedawcy,
którzy po sprzedaniu domu lub roli i po odebraniu
wszystkiego, co nie należy do nieruchomości, do­
dają jeszcze nabywcy coś takiego, co wygląda na
ustawione stosownie i na właściwym miejscu —
dla ozdoby. Tak też i ja życzyłem sobie, by do tego,
co powinienem był ci dać niejako z tytułu nabycia
przez ciebie prawa własności, doszły jeszcze jakieś
nie należące się przyozdobienia.
FRAGMENTY
HORTENSJUSZ

FRAGMENTY DIALOGU «HORTENSJUSZ»

Job. R. Hirzel, Herm., X\ str. g j i nast.


1. Cycero, 0 wróżbiarstwie, II, i, i : W księdze pod
tytułem «Hortensjusz» jak tylko mogłem najusilniej zachę­
ciłem do uprawiania filozofii.
2. Cycero, O najwyższym dobru i złu, I, i, 2:
Prześladowcom filozofii udzieliłem wystarczającej od­
powiedzi w dziele, w którym naukę tę obroniłem i po­
leciłem, gdy oskarżona i potępiona została przez Hor-
tensjusza.
3. Cycero, Rozmowy tuskulańskie, II, 2, 4: Tym, co
ganią całą filozofię, odpowiedziałem w «Hortensjuszu».
4. Cycero, Rozmowy tuskulańskie, III, 3, 6: O filo­
zofii w ogólności i o tym, z jak wielkim nakładem pracy
trzeba jej szukać i ją uprawiać, wystarczająco, jak sądzi,
powiedziałem w «Hortensjuszu».
5. Cycero, O powinnościach, II, 2, 6: Wszelako zwykło
się omawiać to dokładniej przy zachęcaniu do studiów
filozoficznych, co i ja uczyniłem w innym dziele.
6. Cycero, Księgi akademickie, II (Lukullus), 2, 6:
Jeśli słusznie w jednej z mych książek wyraziłem po­
chwałę filozofii, to na pewno zajęcie się nią jest jak naj­
bardziej godne najszlachetniejszych i najznakomitszych
ludzi.
Fragmenty: « H ortensjusz » 177

7. Martianus Capella, V, 441; u Halma str. 454,


w. 19: Wprost bez granic są owe rozważania, gdzie się
w ogólności docieka, czy powinno się pragnąć czegoś
albo — jak się na przykład rozprawia w «Hortensjuszu» —
czy należy filozofować.
8. Trebellius Pollio, Gallienus, 20, i\ Sam wiesz, jak
zaciekły spór wiodą tacy ludzie z tymi, którzy napisali
coś o ich przodkach, i sądzę, że dobrze znane ci jest to,
co Marek Tuliusz powiedział w «Hortensjuszu», który
napisał na wzór protreptyka.
9. Augustyn, O życiu szczęśliwym, 4; w wydaniu
benedyktyńskim, Antwerpia 1700, t. I, 223 D i nast.:
Od czasu, gdym w szkole retora poznał owo dzieło Cy­
cerona pod tytułem «Hortensjusz», zapłonąłem tak wielką
miłością do filozofii, iż natychmiastpowziąłem zamiar
poświęcenia się jej.
10. Augustyn, Wyznania, III, 4, 7; w wydaniu be­
nedyktyńskim t. I, 64 D: Zgodnie ze zwykłym porząd­
kiem nauki dotarłem do pewnej książki Cycerona, którego
język podziwiają prawie wszyscy, lecz serce nie tak bar­
dzo. Książka ta zawiera jego zachętę do filozofii i nosi
tytuł «Hortensjusz». Ona to przemieniła me usposobienie,
ku Tobie jedynie, o Panie, skierowując moje modlitwy
tudzież nadając inną postać moim życzeniom i tęskno­
tom.
n . Scholia Gronouiusa do mowy Cycerona «W obro­
nie ustawy Maniliusza», 10, 28; u Baitera str. 441,
w. 10: Wiadomo, iż Lukullus aż do czasów swojego
konsulatu nie brał udziału w wojnach i że później za kon­
sulatu uczył się historii, by poznać przebieg opuszczo­
nych przez się wojen. Cycero wspomina o tym w dialogu,
C y c e r o — D z ie ła filo z o fic z n e , t. I V 12
178 Fragmenty: «H ortensjusz»

który nosi tytuł «Lukullus», skąd też w «Hortensjuszu»


Lukullus wychwala historię.
12. Laktancjusz, Ustanowienia Boże, III, 16, g: Hor­
tensjusz Cycerona, występujący przeciw filozofii, daje się
osaczyć podstępnym wnioskiem, że choć jego zdaniem fi­
lozofować nie należy, sam wszelako filozofował-, jako że
dociekanie, co w życiu czynić wypada, a czego nie wypada,
jest właściwością filozofa.
13. Serwiusz, Komentarz do «Eneidy» Wergilego, I,
331: Epikurejczycy są zdania, że niebios mamy kilka,
podobnie jak i Cycero w «Hortensjuszu».
14. Laktancjusz, Ustanowienia Boże, VI, 2, 13:
U Cycerona Katulus, przenoszący w «Hortensjuszu» fi­
lozofię nad wszystko inne, powiada, iż woli raczej pierwszą
lepszą książeczkę o powinności niż długą mowę o bun­
towniczym Korneliuszu. Pogląd ten przypisywać trzeba
nie tyle Katulusowi, który może tego nie powiedział, ile
Cyceronowi, który to napisał.
15. Koniusz, str. 336, w. 5: Marek Tuliusz w «Hor­
tensjuszu»: ... i zajęli niewielki obszar gruntu.
16. Noniusz, str. 438, w. 13: Marek Tuliusz w «Hor­
tensjuszu»: Kiedyśmy obaj skinieniem to potwier­
dzili i gdyśmy wszyscy dnia następnego w porze
umówionej przyszli...
17 i 18. Scholia Grononiusa do «Mów przeciw Wer-
resowi», I, 20, 34; u Baitera str. 404, w. 20: Jak się
zdaje, określa tak zwłaszcza Hortensjusza, który szczerze
cieszył się z tego rodzaju posągów i obrazów. Wyraźniej
daje to poznać w dialogu pod tytułem «Hortensjusz»'
Gdyśmy przyszli do wiejskiej siedziby Lukulla przy­
strojonej wszelkimi wytwornymi ozdobami (Aru-
Fragmenty: «H ortensjusz» 179

sianus Messus; u Lindemanna str. 232: Cycero w «Hor-


tensjuszu» powiada'.) i gdy przybycie nasze przyjął
Lukullus miło i z zadowoleniem...
19. Arusianus, str. 224: To samo powiada w «Hor-
tensjuszu»: Tu Katulus ucieszył się najpierw samym
miejscem.
20. Noniusz, str. 128, w. 2: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Jak przecież podziwiać należy wszelką
sztukę, tak zwłaszcza tę, która sprawia, iż rzeczy
martwe zdają się żyć i oddychać.
21. Noniusz, str. 297 i nast.: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Nasze państwo wyniosło go ponad innych.
22. Noniusz, str. 337 i nast.: Marek Tuliusz w «H01-
tensjuszu»: Ten Krassus, który — jak wam wia­
domo — miał zwyczaj przemawiać zbyt wolno,
usilnie starał się naśladować niejako mój sposób
mówienia.
23. Noniusz, str. 521, w. 18 i str. 386, w. g: Marek
Tuliusz tv «Hortensjuszu»: Podobnie do tych, co
chcąc, by dobrze wsiąkła purpurowa farba, prze­
sączają wprzód wełnę jakimiś pomocniczymi środ­
kami, wypada dusze uprawić najpierw dziełami i ta­
kimi naukami, przysposabiając je czy przygoto­
wując do przyjęcia mądrości.
24. Noniusz, str. 3315, w. 14 i str. 401, w. <5 ; scholia
do «Georgik» Wergilego, I, 1; mus. Rhen. XVI, 443:
Marek Tuliusz w «Hortensjuszu»: Jak bowiem rol­
nicy uprawiają pola pługami znacznie wcześniej
niż sieją...
25. Noniusz, str. 313, w. 27, str. 241, w. 12, str. 343,
w. j o : Marek Tuliusz w «Hortensjuszu»: Cóż bowiem
12*
180 Fragmenty: «H ortensjusz»

można znaleźć milszego nad Herodota, poważ­


niejszego nad Tucydydesa, zwięźlejszego nad Fi-
listusa, wnikliwszego nad Teopompa i spokojniej­
szego nad Eforusa?
26. Noniusz, str. 273, w. 3 1 : Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Skąd zaś łatwiej niżli z zabytkowych
roczników poznać można już to dziedzinę wojsko­
wości, już to całość urządzeń państwa?
27. Noniusz, str. 313, w. 21: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Skąd można zdobyć potrzebną bądź to
w działaniu, bądź w przemawianiu większą liczbę
bardzo poważnych przykładów, będących jakby nie­
poszlakowanymi świadectwami?
28. Noniusz, str. 30, w. 26: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Ciągnij dalej, proszę cię, zacząłeś bo­
wiem nader umiejętnie.
29. Noniusz, str. 264, w. 13; u Quickerata str. 238,
w. 24: Marek Tuliusz w «Hortensjuszu»: Dla zro­
zumienia Arystotelesa, jeżeli go będziesz czytał,
trzeba zdobyć się również na znaczny wysiłek
umysłowy.
30. Noniusz, str. 81, w. 28: Marek Tuliusz w «Hor­
tensjuszu»: Przyrzeka, iż posunie się aż do końca...
która wyniszcza samą siebie, co sprawia metoda
dialektyków.
31. Noniusz, str. 383, w. 21 i str. 323, w. 3: Marek
Tuliusz w «Hortensjuszu»: Pytam bowiem nie o to,
jakimi środkami mógłbym napiąć umysł, lecz o to,
jakimi mógłbym go odprężyć i orzeźwić.
32. Laktancjusz, Ustanowienia Boże, III, 16, 12: Po­
nadto przeciw filozofii bardzo silnie przemawia jeszcze
Fragmenty: « H ortensjusz » 181

i ten dowód, którym posłużył się tenże sam Hortensjusz'-


filozojia nie jest mądrością, co można poznać stąd, iż
początek i pochodzenie jej są całkiem, wyraźne. Kiedy —
pyta — zjawili się filozofowie? Pierwszy, jak przy­
puszczam, był Tales. Niedawne to doprawdy czasy.
Gdzież więc u ludzi z wcześniejszych okresów ukry­
wało się to zamiłowanie do szukania prawdy?
33. Noniusz, sir. 41, w. 30: Marek Tuliusz jasno
wykazał w «Hortensjuszu», iż roztropność (prudentia)
nazywa się tak od czasownika «być roztropnym» (pro-
oidere). Właściwością mędrca bowiem jest być roz­
tropnym, skąd mądrość zwie się także roztropnością.
34. Noniusz, str. 418, w. 10: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszti»: Potem tedy nacierał zastęp Demokryta;
a był on niewielki.
35. Serwiusz, Komentarz do «Eneidy» Wergilego, I,
s6g: Są trzy rodzaje łat; gdyż mamy bądź rok księży­
cowy składający się z trzystu dni, bądź rok słoneczny
obejmujący dwanaście miesięcy, bądź •— ■ podług Tuliu-
sza — wielki rok, który zawiera w sobie dwanaście ty­
sięcy dziewięćset pięćdziesiąt cztery lata, jak czytamy
iv «Hortensjuszu»: Wielki rok obejmuje dwanaście
tysięcy dziewięćset pięćdziesiąt cztery takie lata,
jakie mamy w kalendarzu. — • Tenże sam w komen­
tarzu do «Eneidy», III, 284: Ustalili, iż wielki rok
kończy się wtedy, gdy wszystkie planety wracają w swym
biegu do tegoż samego miejsca. A dzieje się to, jak po­
wiedzieliśmy wyżej, podług «Hortensjusza» Cycerona po
upływie dwunastu tysięcy dziewięciuset pięćdziesięciu czte­
rech lat, naturalnie lat słonecznych. — - Tacyt, O mówcach,
16: Jeśli, jak pisze Cycero w «Hortensjuszu», wielki
182 Fragmenty: «H ortensjtisz»

i prawdziwy rok upywa wtedy, gdy tenże sam układ nieba,


jaki włamie widzimy, wraca ponownie, przy czym rok
ten obejmuje dwanaście tysięcy dziewięćset pięćdziesiąt
cztery lata, które my tak nazywamy, to Demostenes wasz
zaczął żyć nie tylko w tymże roku, co my, lecz nawet
w tym samym miesiącu.
36. Augustyn, O Trójcy, XIII, 4, 7; w wydaniu
benedyktyńskim t. VI, 6§g F i nast. : Cycero, gdy w dia­
logu pod tytułem «Hortensjusz» chciał przystąpić do
omawiania jakiejś rzeczy pewnej, która u nikogo nie bu­
dzi wątpliwości, mówił'. Niezawodnie wszyscy pra­
gniemy być szczęśliwi. — Augustyn, Przeciw Julia­
nowi, dz. niedokończone, VI, 26; w wydaniu benedyk­
tyńskim t. X, g8g B : Szczęśliwi, oczywiście, pragniemy
być wszyscy, co akademicy — jak poświadcza rzecznik
ich Tuliusz — zmuszeni byli przyznać, twierdząc, iż
jest to jedyna rzecz, która nie potrzebuje roztrząsania,
gdyż nie ma nikogo, kto by sobie tego nie życzył. —
Por. Kwintylian, V, 14, 13: Przesłanka, iż «kto chce
pędzie szczęśliwe życie, powinien jilozojować», albo jest
Z góry uznana za niewątpliwą, albo musi być dowiedziona;
nie wyraża się bowiem na nią zgody. Dalsze zaś twier­
dzenia nie mogą nastąpić inaczej, jak tylko po upewnie­
niu pierwszego. Także założenie, iż «wszyscy chcą pę­
dzić szczęśliwe życie», uznawane jest niekiedy za nie­
wątpliwe. — Stąd Juliusz Víctor, g; u Halma str. 410,
w. 14.
37. Noniusz, str. 284, w. 32: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Jakże różnią się między sobą ludzie pod
względem upodobań, obyczajów i całego sposobu
życia.
Fragmenty: «H ortensjusz» 183

38. Noniusz, str. 155, w. 13: Marek Tuliusz w «Hor-


tensjuszu» : Przeciwnikiem ich j est Aryston z Chios,
zawzięty i nieugięty rzecznik poglądu, że nic nie
jest dobrem prócz tego, co się odznacza prawością
i szlachetnością.
39. Augustyn, 0 życiu szczęśliwym, 10, w wydaniu
benedyktyńskim t. I, 223 F; O Trójcy, XIII, 5 , 8, w wy­
daniu benedyktyńskim t. VI, 660 B : Tuliusz w «Hor-
tensjuszu», które to dzieło poświęcił wysławianiu i obro­
nie jiłozofii, powiada: Otóż ludzie nie będący wpraw­
dzie filozofami, wykazujący jednakże chęć do roz­
prawiania, utrzymują, że szczęśliwi są ci, którzy
żyją tak, jak sami chcą. Fałsz to, zaiste. Chcieć bo­
wiem czegoś takiego, czego chcieć się nie godzi —
to największe nieszczęście. Nie osiągnąć tego, co
chcesz, jest nieszczęściem mniejszym niż chcieć
osiągnąć to, do czego dążyć nie należy. Albowiem
przewrotność woli przynosi nieszczęścia więcej, niż
los użycza komukolwiek dobra.
40. Laktancjusz, Ustanowienia Boże, /, 7, 4: Może
zapyta ktoś nas o to samo, o co u Cycerona pyta Hor­
tensjusz '■ «Jeśli Bóg jest jeden, to czyż samotność Jego
może być szczęśliwa?» Tak jak gdybyśmy twierdząc, iż
Bóg jest jeden, utrzymywali w związku z tym, że jest
opuszczony i samotny.
41. Noniusz, str. 372, w. 10: XIarek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Oni to zalecają, lecz nikt tego nie czyni.
42. Laktancjusz, Ustanowienia Boże, III, 16, 5: Chcą
tedy uzyskać od filozofii nie pożytek, ale rozrywkę. Po­
świadcza to właśnie Cycero: Zapewne — rzecze — cała
ich dysputa, jakkolwiek zawiera w sobie prze­
184 Fragmenty: «H ortensjusz»

obfite źródła cnoty i wiedzy, porównana wszelako


z ich czynami i doskonałymi rzeczami, sprawi może
wiażenie, iż nie tyle przysporzyła ludziom korzyści,
ile rozrywki.
43. Noniusz, str. 337, w. 26: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Czymże tedy jest filozofia, Sokratesie?
Nie wątpię, że czymkolwiek by była... [zwolennicy
jej] wskazali nam życie czyste, nadzwyczaj piękne
i nauczyli dbać o nie nie mniej, niż wypadało.
44. Noniusz, str. 327, w. 30: Marek Tuliusz u> «.Hor-
tensjuszu»-. Zobaczyłem, iż w bólu wywołanym przez
podagrę ów Pozydoniusz, niewątpliwie największy
ze wszystkich stoików, wcale nie okazał się mężniej­
szy od gościa mego Nikomacha z Tyru.
45. Noniusz, str. 383, w. 31: Marek Tuliusz w «Hor­
tensjuszu»• Broni cię sztuka wymowy, którą tyś,
Hortensjuszu, wzniósł aż do nieba — po to, jak
sądzę, aby wraz z nią wejść tam samemu.
46. Noniusz, str. 204, w. 4: Marek Tuliusz w «Hor­
tensjuszu»: Tyś mnie zachęcał kilkakroć kiedy indziej
i przed chwilą, bym śledził czyny i osiągnięcia
innych ludzi.
47. Arusianus Messus; u Lindemanna str. 217: Cy-
cero w «Hortensjuszu» powiada: Skoro oni dziś toczą
wojnę z martwym...
48. Noniuszs str. 336, w. 23: Marek Tuliusz w «Hor­
tensjuszu»: Dlatego też chciałbym, Lukullu, żebyś
polecił dać mi spis tragików, abym mógł nabyć
tych, których mi może brak.
49. Noniusz, str. 307, w. 3: Marek Tuliusz w «Hor­
tensjuszu»: Niech więc wszyscy ci, którzy niczego
Fragmenty: « H orlensjusz » 185

nie potrafią nauczyć, dokażą, byśmy żyli .tym lepiej


i mądrzej.
50. Augustyn, 0 Trójcy, XIV, g, 12; w wydaniu
benedyktyńskim t. VI, 677 C : Wielki mistrz wymowy
Tuliusz, rozprawiając w dialogu pod tytułem «Horten-
sjusz» o wszystkich czterech [ cnotach], wywodzi tak:
Jeśli wolno nam będzie, kiedy zakończymy to ży­
cie, spędzać wieczny i nieśmiertelny żywot na
szczęśliwych wyspach, jak mówią baśnie, to na cóż
przyda nam się wtedy wymowa, skoro nie będzie
tam żadnych sądów; na co przydadzą się wręcz
same cnoty? Nie będziemy bowiem potrzebowali
ani męstwa, skoro nie czeka nas cierpienie i niebez­
pieczeństwo, ani sprawiedliwości, skoro nie znaj­
dzie się tam nic cudzego, co by wzbudzało pożą­
danie, ani panowania nad sobą, które by powścią­
gało zgoła nie istniejące namiętności; nie będzie
nam potrzeba nawet roztropności, skoro nie zajdzie
konieczność rozróżniania dobra i zła. Bylibyśmy
tedy szczęśliwi przez samą tylko znajomość istoty
rzeczy i wiedzę, która jedyna sprawia również, iż
zasługuje na pochwałę życie bogów. Stąd można
pojąć, że wszystko inne jest nakazem potrzeby,
a to jedno tylko przedmiotem naszego pragnienia.
Tak oto ów wybitny mówca, gdy wysławiał filozofię, po­
nownie rozmyślając nad tym, co uzyskał od filozofów,
oraz znakomicie i przyjemnie to wyjaśniając, stwierdził,
Że wszystkie cztery cnoty potrzebne są jedynie w życiu
doczesnym, które znamy jako pełne udręk i złudzeń.
51. Noniusz, str. 254, w. 5: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Dobry charakter odznacza się następnie
186 Fragmenty: « H ortensjusz »

większą rozwagą i skłonniejszy jest do przyjęcia


pouczeń.
52. Koniusz, str. 233, w. 18: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Druga jest związana z poprzednią, z niej
wynika i od niej zależy.
53. Koniusz, str. 402, w. 13: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»' Więcej zważa na zadziwiający porządek
wśród ciał niebieskich i na nieprzemijające ich piękno.
54. Augustyn, 0 państwie Bożym, III, 13: W dialogu
pod tytułem «Hortensjusz» [ Cycero], omawiając regu­
larnie powtarzające się zaćmienia słońca, powiada: By
spowodować ciemności takie same, jakie wywołało
przy śmierci Romulusa... która nastąpiła podczas
zaćmienia słońca.
55. Koniusz, str. 323, w. ig: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Wtedy bądź wykpiwasz, bądź ganisz
fałszywy sylogizm, wnioskowanie łańcuchowe i całą
dialektykę.
56. Koniusz, str. 364, w. 22: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Któż jest albo był kiedykolwiek dokład­
niejszy od ciebie czy to przy dokonywaniu po­
działu rzeczy, czy to przy ich określaniu, czy wresz­
cie przy udzielaniu objaśnień?
57. Koniusz, str. 270, w. 26: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Ponieważ bowiem lękasz się, iż ów spo­
sób mówienia, który ma na celu zachętę, nie odpo­
wiada może naszym czasom...
58. Koniusz, str. 271, w. 30: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Powinieneś był albo całkiem obalić to,
czegoś się nawet nie dotknął, albo też odcinać po­
szczególne jego części niby jakoweś członki.
Fragmenty: «H ortensjusz» 187

59. Noniusz, str. igg, w. g\ Marek Tuliusz w «Ilor-


tensjuszu»: Jak to? Czy otrzymując od rządcy ra­
chunek masz zwyczaj, jeśliś uznał poszczególne wy­
datki, nie uznawać ogólnej sumy, którą one tworzą?
60. Noniusz, str. iyo, w. 28: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Toteż zgadzam się, byś — jak to zwy­
kliśmy czynić na podstawie przepisów zawartych
w Prawie dwunastu tablic — • wstrzymał kroki,
jeśli ci żal czegoś danego komuś.
61. Noniusz, str. 118, w. 24: Marek Tuliusz tv «Hor-
tensjuszu»: Dlatego spróbuj, proszę, i oddaj przy­
sługę Rzeczypospolitej.
62. Noniusz, str. 40J, w. J : Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»'. Nie ma jednak nic takiego, o co mógłby
się oprzeć dźwigający się wzwyż wzniosły duch.
63. Noniusz, str. 253, w. 24: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Zapewne sądzisz, powiada, żem został
pochwycony i zmuszony do przyznania tego, czego
przyznać nie chciałem.
64. Noniusz, str. jgg, w. 24'. Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»' Czy się oddali, gdy ujrzy mnie i moich
współtowarzyszy, to jest męstwo, wielkoduszność,
wytrwałość, stateczność, powagę i wierność?
65. Priscianus, VI, 12, 66; str. 250, 12 H: Wyrazu
«krew», to jest «sanguis», w drugim przypadku «san-
guinis», używanego obecnie w rodzaju męskim, dawniejsi
pisarze Używali w rodzaju nijakim, mówiąc «sanguen».
Tak pisze Cycero w «Hortensjuszu»: Wedle słów En-
niusza

K rew tchórzowi ucieka i blednie on ze strachu.


188 Fragmenty: «Hortensjusz.

66. Noniusz, str. 57/, w. 22: Marek Tuliusz w «Hor-


tensjuszu»'. Toteż i w filozofii nie uległ nikomu,
i statecznością życia się wyróżnił.
67. Noniusz, str. 201 i nast.: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Wielkoduszność, wytrwałość w trudach,
lekceważenie śmierci i boleści.
68. Noniusz, str. 288, w. 8: Marek Tuliusz uti «Hor-
tensjuszu»: Aby rzetelny rozum przywrócił sobie to,
co straciło opaczne przyzwyczajenie.
69. Noniusz, str. 288, w. 22: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Pocieszy ją wielkoduszność i jakaś głę­
boka pogarda ludzkich urojeń.
70. Noniusz, str. 283, w. ig : Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Ma ona bowiem niepewną i nieokreśloną
drogę, a w dodatku zbacza z niej, zepsuta licznymi
wadami i przywidzeniami.
71. Noniusz, str. Ąig, w. ij\ Marek Tuliusz w «Hor-
tersjuszu» : Potem ów naśladowca natury, jakim się
sobie przynajmniej wydaje, czyli zwyczaj, wystę­
puje ze swymi roszczeniami.
72. Noniusz, str. 300 i nast. : Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: U ludzi słabych sprawcą nieśmiałości
jest lęk; a gdy ten kiedykolwiek trochę ustępuje,
natychmiast, licząc na bezkarność, rozzuchwalają się.
73. Noniusz, str. 384, w. 20: Marek Tuliusz u> «Hor-
tensjuszu»: Wtedy zrozumiesz, jak niepotrzebne jest
to, co mamy w nadmiarze.
74. Noniusz, str. 22, w. 22: Marek Tuliusz vo «Hor-
tensjuszu»: Gdy do żądzy młodzieńczej dołączy się
sposobność użycia rozlicznych przyjemności, wów­
czas żądza ta rozpala się niczym ogień podlany oliwą.
Fragmenty: «H ortensjusz» 189

75. Noniusz, str. 480, w. 18: Marek Tuliusz w «Hor-


tensjuszu»: Ci przyjaciele nasi, olśnieni wspania­
łością cnoty, odczuwają wstyd.
76. Noniusz, str. 194, w. 13: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Jako pierwszy zawiesił urządzenia ką­
pielowe i wpuścił ryby. — Waleriusz Maksymus,
IX, 1, 1 C: Sergiusz Orata pierwszy postanowił zbu­
dować wiszące urządzenia kąpielowe. Nakład ten, z po­
czątku niewielki, ograniczał się do podniesienia w górę
nieznacznej ilości ciepłej wody i nie dotyczył morza. Ten
sam człowiek, by nie pozostawić zapewne podniebienia
swego w zależności od woli Neptuna, wymyślił dla siebie
założenie prywatnych mórz przez ujęcie napływających
wód w sadzawki i zamknięcie tam różnych gatunków ryb
oddzielonych od siebie groblami. Pragnął, by nawet pod­
czas najsroższych burz stoły Oraty były obficie zaopatrzone
w rozmaite potrawy. Rozległymi i wyniosłymi budowlami
otoczył też puste do tego czasu ujścia Jeziora Lukryń-
skiego, by rozkoszować się spożywaniem tym świeższych
ostryg. A gdy, zbyt już chciwy wody publicznej, tam się
zagnieździł, spotkał go proces z dzierżawcą dochodów
państwowych Konsydiuszem. Występujący w tym procesie
przeciw niemu Lucjusz Krassus powiedział, że jego przy­
jaciel Konsydiusz myli się sądząc, że odsuniętemu od je­
ziora Oracie zabraknie ostryg', bo jeśliby nie było wolno
brać ich stąd, to znajdzie je na dachu. — Augustyn,
O życiu szczęśliwym, 26; w wydaniu benedyktyńskim t. I,
230 C: Wyobraźmy sobie kogoś takiego, jakim był wedle
Tuliusza Orata. Któż bowiem mógłby bez zastrzeżeń
twierdzić, że Orata cierpiał niedostatek, ten człowiek bar­
dzo bogaty, niezwykle wzięty i nader łubiany, któremu
190 Fragmenty: «H ortensjusz»

niczego nie brakło ani do użycia rozkoszy, ani do po­


zyskania życzliwości ludzkiej, ani do zapewnienia sobie
dobrego i nienaruszonego stanu zdrowia? Bo i posiadłości
ziemskich najzyskowniejszych, i przyjaciół najserdecz­
niejszych miał tylu, ilu tylko chciał, a wszystkiego tego
w sposób najbardziej odpowiedni używał dla dobra swo­
jego ciała. Słowem, by krótko powiedzieć wszystko, po­
wodzenie towarzyszyło każdemu jego zamiarowi i każdej
zachciance.
77. Priscianus, X, 2, 13", sir. 506, 2 H: Cycero w «Hor-
tensjuszu» powiada: Cieszył się najwyższą wziętością.
78. Noniusz, str. 216, w. 12: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: ... i ów spryt, który potafił rozmnożyć
ostrygi choćby na dachu.
79. Noniusz, str. 401, w. 30: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Żył w najlepszym zdrowiu aż do bardzo
późnej starości.
80. Noniusz, str. 321, w. 13: Marek Tuliusz w «Hor-
łensjuszn»: Rozkosze nie są dla starców żadną za­
chętą do rzeczy koniecznych.
81. Augustyn, Przeciw Julianowi pelag., IV, 14, 72;
w wydaniu benedyktyńskim t. X, 408 D : Jobacz, co w dia­
logu pod tytułem «Hortensjusz» powiada Tuliusz, któ­
rego słowa powinny ci sprawić większą przyjemność niż
wywód Balbusa przedstawiającego stanowisko stoików
( 0 naturze bogów, II). Bo choć prawdziwy, dotyczył
jednak pośledniejszej części człowieka, to jest ciała,
i nie mógł ci w niczym dopomóc. Jjwróć zaś uwagę, jak
tamten przemawia w obronie wiecznotrwałości duszy,
a przeciwko rozkoszom ciała: Czyż w rzeczy samej —
pyta — rozkosze cielesne, o których Platon słusznie,
Fragmenty: «H ortensjusz» 191

choć surowo mówi, że są podnietami i pożywkami


zła, mogą być pożądane? Bo i jakiż rodzaj niedo-
magań ■— wywodzi dalej — jakie zeszpecenie cery
lub ciała, jaka przykra strata lub jaki występek nie
mógłby być wywołany czy spowodowany przez
chęć użycia? Im silniejsze są jej popędy, tym bardziej
wrogie filozofii. Przecież wielka rozkosz cielesna nie
może się pogodzić z myśleniem. Któż bowiem za­
żywając rozkoszy tak wielkiej, iż nic przyjemniej­
szego od niej doznać już nie można, zdoła na coś
uważać, coś rozważyć lub w ogóle o czymś myśleć?
Kto zaś jest na tyle obłędny, iżby po całych dniach
i nocach bez jakiejś, chociażby najmniejszej przerwy
chciał zmysły swoje podniecać tak, jak są podnie­
cone przy największych rozkoszach? Kto zdrowy
na umyśle nie wolałby raczej, by natura wcale nie
udzieliła nam rozkoszy? — W tymże dziele, V, 8,
33; t. X, 426 E: Jeżeli — co się, tyczy pewnych słusz­
nych poglądów — uwierzysz przynajmniej pismom filo-
zojów, serce twoje nie pozostanie głuche na słowa ich, że
rozkosze są podnietami i pożywkami zła-, a chuć jest wy­
stępnym pierwiastkiem duszy. — W tymże dziele, V, 10,
42; t. X, 429 A \ Bardzo dobrze wyraził się o rozkoszy
ów dysputant, którego słowa przytoczyłem już w księdze
poprzedniej: Im silniejsze są jej popędy... lub w ogóle
o czymś myśleć? — Noniusz, str. 269, w. 21: Marek
Tuliusz w «Hortensjusz^»: Bo i jakiż rodzaj niedo­
magali, jakie zeszpecenie ciała?
82. Augustyn, Przeciw Julianowi pelag., V, 7, 29;
w wydaniu benedyktyńskim t. X, 423 F: Jak powiada
Hortensjusz, człowiek wtedy jest posłuszny naturze,
192 Fragmenty: « H ortem jusz»

kiedy bez nauczyciela wyczuwa, czego się ona


domaga.
83. Noniusz, str. 438, w. 30: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Kto zaś czeka na coś, ten żywi w duszy
wątpliwości, gdyż nigdy nie jest pewne to, co ma
nastąpić.
84. Noniusz, str. 438, w. 33: Marek Tuliusz w «Hor-
tensjuszu»: Co prawda są i inne sprawy, w których
występki powodują nie bardzo wielkie szkody, lecz
nieświadomi ich nie poruszają.
85. Noniusz, str. 103, w. 7: Marek Tuliusz uznał
za stosowne powiedzieć w «Hortensjuszu», iż zdrobniała
forma «źrebięta» (eculei) pochodzi od wyrazu «konie»
(ab equis)'. Jak tedy poskramiacze koni dla ujarz­
mienia ich nie tylko posługują się batami, ale
często pozbawiają je też pokarmu, aby nazbyt
nieokiełznana siła źrebiąt osłabiona została gło­
dem...
86. Noniusz, str. 338, w. 8: Marek Tuliusz w «Hor­
tensjuszu»: Ten, chociaż spokojnie zniósł krzywdy
ogólne, swych własnych nie zniósł.
87. Noniusz, str. 274, w. 5: Marek Tuliusz w «Hor­
tensjuszu»: Sława wasza nie może się rozprzestrzenić
nawet na lądy stałe.
88. Noniusz, str. 263, w. 10: Marek Tuliusz w «Hor­
tensjuszu»: Wola przodków naszych miała takie
znaczenie, jak powzięte przez senat uchwały.
89. Noniusz, str. 240, w. 30: «Ostre» — - cierpkie,
przykre, gorzkie. Marek Tuliusz w «Hortensjuszu»:
Charakter jednego zwiemy tak jak ocet egipski,
a usposobienie drugiego nazywamy ostrym jak
Fragmenty: «H ortensjusz» 193

miód z Hymettu. — ■ Por. Augustyn, O życiu szczęśli­


wym, 14; w wydaniu benedyktyńskim t. I, 22J B : To, coś
przedstawił, jest w pewien sposób jędrne i szczypiące
oraz— jak tamten mówił o miodzie z Hymettu — ma ostrą
słodycz i wcale nie wzdyma wnętrzności.
90. Noniusz, str. ggo, w. 14 i str. 4og, w. 17: Marek
Tuliusz w «Hortensjuszu»: Druga rzecz pochodząca
z lasów jest surowa i smutna.
91. Noniusz, str. gig, w. 20: Marek Tuliusz w «Hor­
tensjuszu»: Lutnie i flety należy odłożyć.
92. Noniusz, str. 411, w. 27: Marek Tuliusz w «Hor­
tensjuszu»: Takiego możemy pozyskać nie tylko
średnią kwotą pieniędzy, lecz i całkiem nieznaczną.
93. Noniusz, str. 428, w. 2: Marek Tuliusz w «Hor­
tensjuszu»: Tego czegoś dotknęli oni, jak się to mówi,
tylko po wierzchu.
94. Noniusz, str. ggg, w. ig: Marek Tuliusz co «Hor­
tensjuszu»: Nawet bez tegoś zastanowienia brakło tam
rozwagi i namysłu.
95. Augustyn, Przeciw Julianowi pelag., IV, ig, 78;
w wydaniu benedyktyńskim t. X, 4 11A : 0 ileż lepszy
od twojego i bliższy prawdy pogląd na rodząj ludzki
mieli ci, o których Cycero, powodowany i zniewolony jakby
samą oczywistością rzeczy, wspomina w końcowych czę­
ściach dialogu pod tytułem «Hortensjusz»/ Bo gdy już
o nicości i nieszczęściu ludzi powiedział wiele rzeczy ta­
kich, które znamy i nad którymi bolejemy, wywodził dalej
następująco: Te niepewności i udręki życia ludzkiego
sprawiają, iż się zdaje niekiedy, że coś tam jednak
wiedzieli owi dawni wieszcze i tłumacze myśli bo­
żej, którzy objaśniali ją przy nauczaniu ofiar i kul-
C y e e r o — D z i e ł a f i l o z o f i c z n e , t. I V 13
194 Fragmenty: «H ortensjusz»

tów tajemnych, a którzy twierdzili, że ze względu


na pewne występki, popełnione w życiu poprzednim,
zrodziliśmy się dla odcierpienia kar; i prawdą jest
to, co czytamy u Arystotelesa, że dotknięci jesteśmy
udręką podobną jak ci, którzy niegdyś, dostawszy
się w ręce zbójów etruskich, byli uśmiercam z wy­
szukanym okrucieństwem, żywe ciała ich bowiem
jak najdokładniej przywiązywano do trupów po
zestawieniu odpowiadających sobie części; otóż du­
sze nasze zespolone są z ciałami tak, jak wiązano ży­
wych z trupami. — Serwiusz, Komentarz do «Eneidy»
Wergilego, VIII, 479 i nast. : Rzekliśmy, iż istniejeprowincja
Meonia. Gdy niewielki jej obszar nie mógł wystarczyć dla
dwóch braci, Lidusa i Tyrrenusa, wówczas w wyniku lo­
sowania Tyrrenus opuścił ją z ogromną liczbą ludzi
i obsadziwszy część Italii nazwał ją Tyrrenią. Tutaj
przez długi czas zajmowali się oni rozbójnictwem morskim,
o czym też Cycero mówi w «Hortensjuszu», kiedy opo­
wiada, że zadręczali jeńców nowymi mękami przywiązu­
jąc ich do trupów ludzi zabitych poprzednio. — Tamże,
VIII, 489: Nawet przywiązywali trupy do żywych ciał,
o czym była już mowa wyżej, a co również Cycero w «Hor­
tensjuszu» powiedział o Etruskach. — Waleriusz Ma-
ksymus, IX, 2, ekstemporale 10: I nawet owi tak nie­
okiełznani w obmyślaniu męczarni Etruskowie, którzy ciała
ludzi żywych przywiązywali do trupów zestawiając je
tak, iż stykały się ze sobą poszczególne części odpowiada­
jących sobie wzajemnie członków, godzili się, że razem
znikały gorycze życia i męki śmierci.
96. Noniusz, str. 42, w. 7: Marek Tuliusz w «Hor­
tensjuszu»: Dostrzegł bowiem, co dostrzec musiał,
Fragmenty: «H ortensjnsz» 195

iż ciało jest tylko dodatkiem duszy i że nie ma w nim


nic wielkiego.
97. Augustyn, O Trójcy, XIV, ig, 26; w wydaniu
benedyktyńskim t. VI, 684 A i nast. : W zakończeniu
dialogu pod tytułem «Hortensjusz» Cycero, polecając tę
baczną mądrość, powiada: Dla nas, rozmyślających
w dzień i w nocy, ćwiczących umysł, który jest
jakby wzrokiem duszy, i starających się, by nigdy
on nie stępiał, to jest żyjących pośród filozofowania,
jest ona wielką nadzieją. Albo — jeżeli to, z po­
mocą czego czujemy i pojmujemy, jest śmiertelne
i znikome — tedy po dopełnieniu powinności ludz­
kich będzie nam miły skon i przyjemne zgaśnięcie
czy jakby ustanie życia. Albo — jeśli, jak utrzymy­
wali dawni filozofowie, ci najwięksi i daleko prze­
wyższający sławą innych, mamy wiecznotrwałe
i boskie dusze — tedy należy sądzić, że im dokładniej
przestrzegały one właściwej dla siebie postawy, czyli
myślały i wykazywały żądzę poznania, im mniej
zaś dawały się wciągnąć i uwikłać w ■ występki i błędy
ludzkie, tym łatwiejszy będzie dla nich dostęp czy
też powrót do nieba. Następnie dodaje to samo na za­
kończenie i powtórzeniem wywód zamykając, mówi: Dla­
tego też — by kiedyś wreszcie zakończyć przemowę —
jeśli chcemy spokojnie umrzeć, skorośmy żyli wedle
tych zasad, albo jeżeli pragniemy bezzwłocznie
odejść z tego siedliska do innego, znacznie lepszego,
cały wysiłek nasz i troskę kierować winniśmy ku tym
zajęciom. — Klaudiusz Taurinensis, Przedmowa ko­
mentarza do listu Pawia w starych i nowych pismach
Maia zebranych z kodeksów watykańskich, VII, str. 274
13
196 Fragmenty: « H ortensjusz»

i nasi. : «Dla nas... jest ona wielką nadzieją» i «Albo —


jeśli, jak to utrzymywali dawni filozofowie... troskę
kierować winniśmy ku tym zajęciom».
98. Seneka, Listy 17, 2: I nie wiesz dotąd, jak bardzo
pomaga nam [jilozojia], w jaki sposób — iżbym użył
słów Cycerona — i w najważniejszych sprawach jest
pomocna, i do całkiem błahych się zniża.
99. Augustyn, O dialektyce, g; w wydaniu Creceliusa,
progr., Ełberjełd 1857, str- l 5 > I 4 - Bardzo słusznie tedy
powiadają dialektycy, żc każdy wyraz jest niejasny, i nie
powinno nas zadziwiać, żc u Cycerona Hortensjusz zło­
śliwie ich zaczepia w taki oto sposób'. Mówią, iż chcą
jasno tłumaczyć niejasne wyrazy. Ale twierdzą za­
razem, że każdy wyraz jest niejasny. Jakimże więc
sposobem wyrazy niejasne wyjaśnią przy pomocy
niejasnych? Wszak równa się tó wnoszeniu do ciem­
ności wygasłej pochodni.
100. Augustyn, Przeciw akademikom, III, 14, 31;
w wydaniu benedyktyńskim t. I, 216 D : Woła Cycero
(Księgi akademickie, II [ Lukullus], 20, 66), że sam jest
bardzo skłonny do przypuszczeń, ale że chodzi mu o mędrca.
Z pewnością czytaliście w «Hortensjuszu»: Jeśli więc nie
ma nic pewnego, a mędrzec nie powinien posługiwać
się przypuszczeniami, to mędrzec nigdy niczego
nie uzna.
101. Augustyn, Przeciw akademikom, I, 3, 7; w wy­
daniu benedyktyńskim t. I, i8g F: Zdaniem naszego Cy­
cerona szczęśliwy jest ten, kto szuka prawdy, chociażby
nie potrafił jej odnaleźć... Któż nie wie, że Cycero twier­
dził stanowczo, iż człowiek niczego poznać nie może i że
mędrcowi nie zostaje nic innego, jak tylko bardzo gorliwe
Fragmenty: «H oriensjusz» 197

szukanie prawdy, a to dlatego, że gdyby przystał na rze­


czy niepewne, to — choćby przypadkiem były prawdziwe —
nie zdołałby uwolnić się od błędu? To zaś jest najwięk­
szym występkiem mędrca.
102. Augustyn, Przeciw Julianowi pelag., IV, 15, 76;
w wydaniu benedyktyńskim t. X, 410 B i nast.; Któż nie
widzi tego, coś ty zobaczył? Chodzi mianowicie o to,
byś odnośnie do samego zagadnienia rozkoszy nie został
pogrążony przez szlachetniejszych filozojów, których Cy-
cero ze względu na samą szlachetność nazwał «jak gdyby
konsulami pośród filozofów».
103. Maksymus Taurinensis, Traktat przeciw poga­
nom-, u Mignęła t. LVII, str. 783: Twierdzisz, że wszystko
dzieje się z wyroku przeznaczenia; atoli głupiec opowiada
głupstwa, a umysł jego rozeznaje tylko pozory. Tak
jednak, jak mówił Cycero, wywodząc. Babka moja
twierdziła to, co i ty, iż wszystko dzieje się z wy­
roku przeznaczenia; ale matka, kobieta mądra, są­
dziła inaczej — również i my możemy mówić zgodnie
Z prawdą.
FRAGMENTY
POCIESZENIE

F R A G M E N T Y «PO CIESZEN IA »

1. Cycero, Do Attyka, XII, 14, 3: To, że chcesz mnie


uwolnić od tego smutku, czynisz równie przyjaźnie jak
wszystko inne; lecz sam jesteś świadkiem, żem siebie nie
zaniedbywał. Cokolwiek bowiem napisał ktoś o zmniej­
szeniu zmartwienia, wszystko to w domu twoim przeczy­
tałem', boleść jednak ma przewagę, nad wszelkim pocie­
szeniem. ^robiłem nawet coś takiego, czego przede mną
nikt nie robił: pocieszałem pisemnie sam siebie. Poślę ci
to dzieło, jak tylko będzie przez kopistów przepisane.
Upewniam cię, że takiego pocieszenia jeszcze nie było.
2. Cycero, Do Attyka, XII, 28, 2: zjem pocieszał pi­
semnie sam siebie, nie żałuję tego, o ile czegoś dokazałem.
Otóż smutek złagodziłem, lecz Żalu złagodzić ani nie
mogłem, ani — jeślibym mógł — nie chciałem. — Por.
0 wróżbiarstwie, II, 1, 3.
3. Cycero, Rozmowy tuskulańskie, IV, 23, 63: 0 uśmie­
rzeniu zmartwienia mówiłem już i we wczorajszej rozmo­
wie, i w książce pod tytułem «Pocieszenie», którą — jako
iż nie byłem mądry — napisałem pogrążony w smutku
1 cierpieniu', postąpiłem tak, jak nie pozwala postępować
Chryzyp, zastosowałem bowiem lekarstwo na świeże rany
oraz zadałem gwałt naturze, aby siła bólu ustąpiła sile
lekarstwa. — Por. III, 31, 75 i nast.
204 Fragmenty: « Pocieszenie »

4. Cycero, Rozmowy tuskulańskie, I, 34, 83: Dlaczego


miałbym teraz opłakiwać życie ludzkie? Mogę to czynić
naprawdę i ze słusznej przyczyny, lecz ponieważ mam
sprawić, iżbyśmy nie sądzili, że po śmierci będziemy nie­
szczęśliwi, na co się zda opłakiwaniem czynić życie
jeszcze bardziej nieszczęśliwym? Uczyniłem to już w tej
książce, w której tak, jak mogłem, pocieszyłem siebie
samego.
5. Cycero, Rozmowy tuskulańskie, I, 31, yy i nast
Obecne życie nasze jest wszak śmiercią, którą mógłbym
opłakiwać, gdybym chciał. Słuchacz' Dosyć już wylałeś
łez w «Pocieszeniu». Gdy czytam tę książkę, niczego tak
nie pragnę, jak opuścić ten świat; jeszcze bardziej zaś
pragnę tego po usłyszeniu słów, które właśnie wypowie­
działeś.
6. Augustyn, Państwo Boże, XIX, 4, 2: Któż zdo­
łałby, choćby z pomocą najobfitszego potoku wymowy,
przedstawić udręczenia tego życia? Uskarżał się na nie
Cycero w «Pocieszeniu po śmierci córki», jak tylko mógł;
lecz ileż to jest, co on mógł powiedzieć?
7. Pliniusz, Historia naturalna, przedmowa, 22: Wiedz
bowiem, żem porównując różnych pisarzy dostrzegł, iż
uchodzący za najbardziej wiarygodnych, a zarazem naj­
późniejsi z nich dosłownie przepisali dawnych bez powo­
ływania się na nich;... nie ustosunkowali się do nich z pro-
stodusznością Tuliusza, który w dziele «0 państwie»
przyznaje, że wzoruje się na Platonie, a w «Pocieszeniu
po śmierci córki» pisze'. Naśladuję Krantora. —
Hieronim, Listy, 60, 3; u Yallarsa t. I, 334 C: Czy­
tałem Krantora, którego książkę dla złagodzenia bólu
swego naśladował Cycero.
Fragmenty: «Pocieszenie» 205

8. Laktancjusz, Ustanowienia Boże, III, 18, 18: Cóż


zrobimy Cyceronowi? Ponieważ bowiem na początku «Po­
cieszenia» stwierdził, że ludzie rodzą się dla odpokuto­
wania swych wcześnejszych zbrodni, powtórzył to samo
i później, poniekąd ganiąc tego, kto uważa, iż życie nie
jest karą. Słusznie więc powiedział na wstępie, że opano­
wany jest przez błąd i godną pożałowania nieznajomość
prawdy. — Tamże, III, 14, 20: Tyś sam w «Pocieszeniu»,
to jest w dziele wcale nie żartobliwym, wypowiedział
o filozofii takie oto zdanie: Nie wiem jednak, dlaczego
opanowuje nas błąd i pożałowania godna niezna­
jomość prawdy.
9. Tamże, III, ig, 13: Stąd się zrodził ów niedo­
rzeczny pogląd, iż to, co my uważamy za życie, jest
śmiercią, życiem zaś jest to, czego się obawiamy jako
śmierci-, tak tedy najprzedniejsze dobro — to nie narodzić
się wcale, a drugie z kolei — czym prędzej umrzeć. Aby
twierdzenie to miało więcej powagi, przypisuje się je Si-
lenusowi. Cycero w «Pocieszeniu» mówi: Nierównie
lepiej jest nie narodzić się i nie popaść w te nie­
bezpieczeństwa życia; następnie zaś, jeśliś się już
narodził, czym prędzej uciec niby z ogarniętego po­
żarem domu. Ż e wierzył on temu całkiem niezgodnemu
Z prawdą twierdzeniu, okazuje się stąd, iż dla ozdoby
dorzucił coś niecoś od siebie. — Por. Rozmowy tuskulań-
skie, I, 18, 114 i Plutarch, Pocieszenie Apollonitisza, rozdz-
27, 115 B i nast.
10. Cycero, Rozmowy tuskulańskie, I, 26, 6j i nast.:
Jeżeli zaś istnieje jakiś piąty żywioł, który po raz pierwszy
wprowadził Arystoteles, to jest to żywioł bogów i dusz-
Podzielając ten pogląd, wyraziłem go w «Pocieszeniu»
206 Fragmenty: « Pocieszenie »

tymi oto słowy. Początku dusz nie można odnaleźć


na ziemi; w duszach bowiem nie ma nic zmiesza­
nego lub złożonego, co by wyglądało na zrodzone
lub utworzone z ziemi, nie ma też nic wilgotnego,
nic podobnego do powietrza czy ognistego. W ży­
wiołach tych bowiem nie ma nic, co by miało
własności pamięci, rozumu, myśli, co by zachowy­
wało rzeczy przeszłe, przewidywało przyszłe i obej­
mowało teraźniejsze: są to własności wyłącznie
boskie i nigdy się nie odkryje, skąd one mogły do­
stać się człowiekowi, jeśli nie od Boga. Istota i wła­
sności duszy są więc jakieś szczególne, nie mają
nic wspólnego z tymi pospolitymi i znanymi żywio­
łami. Przeto czymkolwiek jest to, co czuje, ma ro­
zum, żyje i wykazuje aktywność, musi być niebiań­
skie, boskie i — co za tym idzie -— wieczne. Samego
zaś Boga, którego sobie wyobrażamy, nie można
przedstawić sobie inaczej niż jako pewnego rodzaju
duszę, swobodną i wolną, oderwaną od wszelkiej
materii śmiertelnej, duszę, która wszystko wie
i wszystko wprawia w ruch, a sama obdarzona jest
ruchem wiecznie trwającym. — Słowa od Początku
dusz do jeśli nie od Boga przytoczył z «Rozmów tu-
skułańskich» i z «Pocieszenia» również Laktancjusz,
0 gniewie Bożym, io, 45; słowa od samego zaś Boga
do wszystko wprawia w ruch przytoczył ten sam
autor, Ustanowienia Boże, I, 5, 25.
11. Laktancjusz, Ustanowienia Boże, /, 75, 16 i nast.:
Marek Tułiusz w dziele, w którym sam się. pocieszał
po śmierci córki, nie wahał się powiedzieć, iż bogowie od­
bierający cześć publiczną byli niegdyś ludźmi. Tę jego
Fragmenty; «Pocieszenie» 20 7

wypowiedź powinno się traktować tym poważniej, że miał


on godność kapłańską augura oraz przyznał, iż sam
czcił i wielbił tych bogów. Tak oto w kiłku małych wierszach
dałnam dwie rzeczy, bo gdy oświadczył, że wizerunek córki
uświęci w tenże sam sposób, w jaki przodkowie uświę­
cili tamtych, nie tylko dał do zrozumienia, że tamci umarli,
lecz ukazał zarazempoczątek czczego zabobonu. Gdy zaś wi­
dzimy — powiada — ■ jak to stosunkowo znaczna
liczba mężczyzn i kobiet trafiła spomiędzy ludzi
do grona bogów, przy czym po miastach i wsiach
otaczamy szacunkiem ich najczcigodniejsze świą­
tynie, przyklaskujemy mądrości tych, których ta­
lentom i pomysłom zawdzięczamy, że całe życie jest
urządzone i uporządkowane z pomocą praw i usta­
nowień. Jeśli więc trzeba było uświęcić kiedykolwiek
jakąś żywą istotę, to z pewnością należało uświęcić
tę. Jeśli trzeba było, by w ogólnym mniemaniu
wzniesione zostało do nieba potomstwo Kadmusa,
Amfitriona lub Tyndara, to takiż zaszczyt z pew­
nością przyznać należy jej. Sprawię to zaiste, i cie­
bie, najlepszą i najmędrszą ze wszystkich, za po­
zwoleniem samych bogów nieśmiertelnych umiesz­
czoną w ich gronie, uświęcę w mniemaniu wszyst­
kich śmiertelnych. Może powie ktoś, że Cycero oszalał
Z wielkiej żałości. Wszelako cały ten wywód, doskonały
Zarówno gdy chodzi o zawarte w nim wiadomości, jak
i pod względem stylu, świadczy nie o chorym, lecz w pełni
zdrowym duchu i osądzie, samo zaś przytoczone zdanie
nie dostarcza żadnego dowodu boleści. Nie przypuszczam
bowiem, że mógłby on pisać tak barwnie, tak wymownie
i tak pięknie, jeśliby żałość jego nie została złagodzona
208 Fragmenty: « Pocieszenie»

przez sam rozum, przez pocieszenia przyjaciół i przez


upływ czasu.
12. Laktancjusz, Ustanowienia Boże, III, 19, 3 i nast.\
Pismo święte naucza, że dusze nie giną, łecz albo uzy­
skują nagrodę za swą sprawiedliwość, albo cierpią wieczną
karę za zbrodnie', albowiem nie jest możliwe ani to, by
człowiek, który popełniając zbrodnie spędził życie w po­
myślności, uniknął tego, na co zasługuje, ani też to, by
człowiek, który z powodu swej sprawiedliwości popadł
w największe nieszczęścia, pozbawiony był należącej mu
się nagrody. Jest to prawdziwe tak dalece, iż tenże sam
Tuliusz w «Pocieszeniu» oświadczył, że sprawiedliwi
i niegodziwi wcale nie mieszkają po śmierci w tych sa­
mych siedliskach. Mędrcy owi bowiem — powiada —
uważali, że nie dla wszystkich otwarta jest ta sama
droga do nieba; jako że nauczali, iż dusze skalane
występkami i zbrodniami strącane są w ciemności
i tarzają się w błocie, natomiast dusze nieskazitelne,
czyste, nieposzlakowane i niewinne, uszlachetnione
pięknymi zajęciami i sztukami, ulatują jakimś ła­
godnym i przyjemnym wzlotem ku bogom, to jest
ku sobie podobnym istotom.
13. Laktancjusz, Ustanowienia Boże, III, 28, 9:
Marek Tuliusz opowiada w swym «Pocieszeniu», że usta­
wicznie walczył Ze swym losem i że zdobywał przewagę
nad nim zawsze, gdy mężnie odpierał napaści wrogów,
nie dał mu się złamać nawet wtedy, kiedy wygnany z domu
przebywał z dala od ojczyzny; atoli w czasie, gdy stracił
tak bardzo kochaną córkę, został — jak wyznaje —
haniebnie przez los pokonany. Cofam się — rzecze —
i poddaję.
Fragmenty: « Pocieszenie » 209

14. Gycero, Rozmowy tuskulańskie, III, 31, 76': JV/e-


którzy łączą wszystkie te sposoby dodawania otuchy (bo
na każdego wpływa się innym sposobem) mniej więcej
podobnie, jak ja w «Pocieszeniu» zebrałem je wszystkie
w jedną pociechę-, obolała bowiem była ma dusza, toteż
próbowałem wszelkich sposobów, aby ją uleczyć.
15. Cycero, O wróżbiarstwie, II, g, 22: W moim
«Pocieszeniu» zebrałem najbardziej tragiczne zgony zna­
komitych ludzi naszego państwa. — Rozmowy tusku­
lańskie, III, 28, 70: A cóż dopiero ci, którzy nie podzie­
lają zdania, by mężom godziło się poddawać smutkom?
Taki był Kwintus Maksymus, który pochował syna, by­
łego konsula', taki Lucjusz Paulus, który utracił dwóch
synów w ciągu kilku dni; taki Marek Kato po śmierci
syna wybranego na pretora; tacy byli pozostali, których
wyliczyłem w «Pocieszeniu». — ■ Hieronim, Listy, 60, 5,
do Heliodora; u Vallarsa t. I, 335 A: Po cóż mam tu
wspominać wodzów rzymskich, których cnotami niby ja­
kimiś gwiazdami jaśnieją dzieje Latynów? Kiedy Pul-
willusowi poświęcającemu Kapitol doniesiono o nagłym
zgonie syna, kazał go pogrzebać w swojej nieobecności.
Lucjusz Paulus przez siedem dni odbywał triumfalny
wjazd do miasta, kiedy trwały uroczystości pogrzebowe
dwóch jego synów. Pomijam Maksymusów, Katonów,
Gallów, Pizonów, Brutusów, Scewolów, Metellusów,
Skaurów, Marcjuszów, Krassusów, Marcellusów i Aufi-
diuszów, których męstwo nie mniejsze było w żałobie niż
na wojnach, a których osierocenie przez ukochane osoby
opisał Cycero w dziele pod tytułem «Pocieszenie». — •
Stąd też niewątpliwie zaczerpnięte są przykłady zesta­
wione przez samego Cycerona w tymże roku, w którym
C y c e r o — D z ie ła filo z o fic z n e , t. I V 14
210 Fragmenty: « Pocieszenie »

napisał «Pocieszenie», i zamieszczone w Listach do przy­


jaciół, IV, 6, i, gdzie mowa o KwintUsie Maksymusie,
Lucjuszu. Paulusie, Gallusie i Marku Katonie. Waleriusz
Maksymus, V, io, uzupełnił je przykładami Horacjusza
Pulwillusa, Emiliusza Paulusa i Kwintusa Marcjusza
Reksa.
16. Cycero, Do Attyka, XII, 20, 2: Upewnij mnie,
proszę, w najbliższym liście, czy Gnejus Cepio, ojciec
Żony Klaudiusza Serwilii, Zginął przy rozbiciu okrętu
za życia swego ojca, czy po jego śmierci; podobnie też
czy Rutylia umarła za życia swojego syna Gajusa Kotty,
czy po jego zgonie. Potrzebne mi to jest do dzieła, które
napisałem o łagodzeniu smutku. — Tamże, 22, 2: Po­
nieważ o Rutylii nie masz dokładnych wiadomości, na­
pisz do mnie jak najprędzej, gdy tylko się dowiesz• Przy­
pomnij mi też, czy Klodia żyła jeszcze po śmierci syna
swego, byłego konsula Decymusa Brutusa. — Tamże,
23, 2: Abyś wiedział, że boleję nie tak dalece, iżbym się
załamał, posłuchaj: za jakich konsulów Karneades wraz
Z poselstwem owym przybył do Rzymu, napisane jest
w twym roczniku', pytam cię teraz, jaka była tego przy­
czyna, bo jak mi się wydaje, chodziło o sprawę Oropu,
lecz nie wiem na pewno', a jeśli tak, to o co się spierano',
poza tym, jaki wybitny epikurejczyk stał wtedy w Ate­
nach na czele ich ogrodów, jacy byli w Atenach znako­
mitsi TCoXixiXoi, czyli politycy. Myślę, że można to
znaleźć też u Apollodora. — Tamże, 24, 2: Bym powrócił
do swoich bredni, proszę cię o dokładną wiadomość, czy
syn Wenuleasza Publiusz Krassus zmarł za życia swo­
jego ojca, byłego konsula Publiusza Krassusa, jak mi się
Fragmenty: « Pocieszenie » 211

plącze w pamięci, czy może później; podobnie pytam też


o Regillusa syna Lepida\ czy dobrze pamiętam, że zmarł
za życia swego ojca?
17. Laktancjusz, Komentarz do «Tebaidy» Papiniusza
Stacjusza, I, 306: Sny śmierci nazwał «miłymi», gdyż
za życia miłe nie są, jak mówi Cycero: Tę drogę ży­
cia mamy za tak wyboistą, tak pełną gwałtów,
nieszczęść oraz cierpień.

14 *
FRAGMENTY
PRZEKŁADU
O GOSPODARSTWIE

F R A G M E N T Y P R Z E K Ł A D U D Z IE Ł A
«O G O SPO D A R STW IE»

1. Cycero, 0 powinnościach, II, 24, 8j: Sprawy te


najlepiej przedstawił uczeń Sokratesa Ksenofont w dziele,
które nosi tytuł «0 gospodarstwie», a które ja będąc nie­
omal w takim wieku, w jakim ty dziś jesteś, przełoży­
łem z języka greckiego na łacinę.
2. Hieronim, przedmowa do «Kroniki» Euzebiusza,
początek: Starym zwyczajem tych, co uprawiają sztukę
wymowy, było, iż dla ćwiczenia swojej wrodzonej zdol­
ności podawali w języku łacińskim treść dzieł greckich
i — co pociąga za sobą więcej trudności -— utwory poetyc­
kie wybitniejszych autorów musieli w dodatku przekła­
dać wierszem. Stąd też nasz Tuliusz tłumaczył dosłownie
całe księgi Platona, a kiedy już wydał rzymskiego Aratusa,
ująwszy go w formę sześciostopowych wierszy, Zajął się
dla rozrywki dziełem Ksenofonta « 0 gospodarstwie».
W dziele tym tak często niby jakimiś tamami hamował
niegładkimi i mętnymi wyrażeniami ów złoty swój potok
wymowy, że ci, którzy nie wiedzą, iż jest to jego tłuma­
czenie, nie dają wiary, by mógł tak powiedzieć Cycero.
3. Serwiusz, Komentarz do «Georgik» Wergilego, I, 43:
Trzeba mianowicie wiedzieć, iż Ksenofont napisał jedną
księgę «0 gospodarstwie», której część ostatnia traktuje
Fragmenty: «0 gospodarstwie » 213

0 uprawie roli. I ty części wiele zapożyczył do niniejszego


utworu swego Wergili, podobnie zresztą jak z «Georgik»
Magona Afrykańczyka, z Katona, Warrona i trzeciej
księgi dzieła Cycerona « 0 gospodarstwie», gdzie również
mowa o uprawie roli. Albowiem pierwsza księga zawiera
wskazówki, jak powinna prowadzić swe sprawy domowe
pani domu, a druga, jak ma poza domem zawiadywać swymi
interesami pan domu.
4. Serwiusz, Komentarz do «Georgik» Wergilego, II,
412: Zarówno Kato, jak Cycero chwalą posiadłości
ziemskie i latyfundia zwłaszcza dlatego, że — jak
powiada Donatus — nawet nie uprawiane przynoszą
swojemu właścicielowi jakąś korzyść.
5. Serwiusz, Komentarz do «Eneidy» Wergilego, I,
703: «Długim rzędem», to jest w stosownym porządku
według Tuliusza, który w dziele «0 gospodarstwie» mówi, co
i gdzie należy ustawiać, nie należy bowiem mieszać
wszystkiego razem.
FRAGMENTY
PRZEKŁADU
TIMAJOSA

Występując przeciw filozofom przyrody, zarówno J


napisałem wiele w moich Księgach akademickich, jak
i prowadziłem często, na sposób i metodą Karnea-
desa, dysputy z Publiuszem Nigidiuszem. Albowiem
mąż ten nie tylko znał wszystkie inne umiejętności,
a w każdym razie te, co godne są człowieka wol­
nego, lecz był także wnikliwym i pilnym badaczem
rzeczy, które robią wrażenie ukrywanych przez na­
turę; poza tym zaś mam przekonanie, że po owych
sławnych pitagorejczykach (których nauka, chociaż
kwitła w Italii i Sycylii przez kilka stuleci, poszła
jakoś w zapomnienie) zjawił się on po to, aby ją
wznowić. Kiedy więc, ustępując ze stanowiska le- 2
gata, Nigidiusz wracał do Rzymu i w Efezie czekał
na mnie, jadącego właśnie do Cylicji, i kiedy dla
pozdrowienia mnie i spotkania przybył tamże z Mi-
tylen Kratypp, stanowczo najwybitniejszy, mym
zdaniem, ze wszystkich perypatetyków, jakich ja
przynajmniej słuchałem, bardzo chętnie zarówno
widziałem Nigidiusza, jak i poznałem Kratyppa.
I wprawdzie pierwsze chwile przywitania spędzi­
liśmy na wzajemnym wypytywaniu się...
226 Fragmenty: « Timeus»

3 Co istnieje wiecznie i nie ma żadnego początku,


a co powstaje, ale nigdy nie istnieje? Pierwsze z nich,
które zawsze jest jednym i tym samym, da się pojąć
rozumem i myślą; drugie, które dzięki nie mającemu
charakteru rozumowego odczuciu zmysłowemu staje
się przedmiotem domysłu i które w całości jest do­
mniemane — powstaje i ginie, lecz nigdy naprawdę
istnieć nie może. Wszystko znów, co powstaje, musi
koniecznie powstawać z jakiejś przyczyny; odrzu-
4 ciwszy bowiem przyczynę, nie można wykryć po­
chodzenia żadnej rzeczy. Dlatego też, jeśli ktoś
taki, kto chce wykonać jakieś dzieło, będzie miał na
widoku obraz tego, co zawsze zostaje niezmienne,
i jeśli właśnie to obierze sobie za wzór, nieuniknienie
stworzy dzieło doskonale piękne; jeśli natomiast bę­
dzie się wpatrywał w to, co powstaje, nigdy nie
osiągnie upragnionego przez się piękna. Co się ty­
czy tedy całego nieba czy wszechświata, czy mia­
łoby to jakąś inną nazwę, której moglibyśmy uży-
s wać — musimy w stosunku do niego zastanowić się
najprzód nad tym, co w każdym zagadnieniu po­
winno być rozpatrzone na samym wstępie: czy świat
istniał zawsze i nie miał żadnego poczęcia, czy też
powstał w jakiejś określonej chwili. Otóż powstał,
jako że daje się widzieć, dotykać i wszędzie jest
cielesny; wszystkie zaś tego rodzaju rzeczy oddzia­
łują na czucie zmysłowe; te znów, które działają
na zmysły, polegają na domniemaniu, przy czym
stwierdziliśmy o nich, że mają początek oraz powstają
fi i że nic nie może powstać bez przyczyn. Atoli właśnie
znalezienie owego jakby rodzica wszechświata jest
Fragmenty: « Tim ern » 227

trudne, a gdy ju ż się go znajdzie, nie wolno tego


wyjawiać wobec pospólstwa. Potem z kolei należy
się zastanowić, czy ów budowniczy tak ogromnego
dzieła naśladował ten wzór, który nazwaliśmy
zawsze jednym i tymże samym oraz podobnym
wyłącznie do siebie, czy może ten, któryśmy określili
jako stworzony lub pochodny. Bo przecież, jeżeli
świat ten jest piękny, a stwórca jego dobry, to na
pewno chciał on naśladować wzór wieczny; a je ­
żeli odwrotnie, czego nawet nie godzi się mówić,
to zamiast odwiecznego poszedł on za wzorem stwo­
rzonym. Jakoż niewątpliwe jest, że chciał on na- 7
śladować wieczność, gdyż i od świata nie masz
zgoła nic piękniejszego, i od jego stwórcy nikogo
doskonalszego. W ten sposób zatem powołany do
istnienia, jest świat stworzony na wzór tego, co można
pojąć myślą i rozumem, a co trwa w wiecznej nie­
zmienności. Wypływa stąd konieczny wniosek, że
ten świat, który oglądamy, jest wiecznym obrazem
czegoś wiecznego. Najtrudniejszy jednak we wszel­
kim dociekaniu jest początek rozumowania. W tym
więc, o czym mówiliśmy, trzeba zrobić następujące
pierwsze rozróżnienie. Każdy wywód wydaje się |
spokrewniony z tym, co chce wyjaśnić. Toteż gdy
mówi się w wywodzie o czymś trwałym i niezmien­
nym, staje się on taki jak omawiany przedmiot:
ni obalić go nie można, ni podważyć. Gdy zaś przy­
stępuje do naśladownictw i odtworzonych podo­
bieństw [jakiegoś wzoru], uważa za dobry wynik,
jeśli osiągnie podobieństwo prawdy. Jaką bowiem
przewagę ma w stosunku do rzeczy stworzonej
15 *
228 Fragmenty: « Tim eus »

wieczność, taką też odznacza się wobec prawdo­


podobieństwa prawda. I dlatego, jeśli mówiąc o na­
turze bogów i o powstaniu wszechświata przypad­
kiem nie osiągniemy tego, czego w duchu pożą­
damy — iżby mianowicie cały nasz wywód, jasno
i przejrzyście ułożony, nie zawierał w sobie sprzecz­
ności i pod każdym względem zgadzał się sam ze
sobą — zgoła nie będzie to zadziwiające i powin­
niście być zadowoleni, gdy damy wam wyjaśnie­
nia prawdopodobne; wypada bowiem pamię­
tać, że i ja, który to mówię, i wy, którzy oce­
niacie, jesteśmy ludźmi — abyście, jeśli powiedziane
będą rzeczy tylko zbliżone do prawdy, niczego wię­
cej się nie domagali.
9 Poszukajmy tedy przyczyny, która organizatora
tego wszystkiego nakłoniła do zabiegów około stwo­
rzenia wszech rzeczy i nowego ich urządzenia. O czy­
wiście odznaczał się on dobrocią; a dobry nikomu
nic nie zazdrości. Toteż stworzył wszystko na swoje
własne podobieństwo. W każdym razie wydaje się
to najsłuszniejszą przyczyną stworzenia świata. Bo
gdy Bóg postanowił napełnić świat wszelakimi do­
brami i, jak daleko sięgała natura, nie dodawać
tam żadnego zła, wziął wszystko, co jeno wpadło
Mu w oczy, a co nie było ni spokojne, ni wolne od
zaburzeń, wykazywało natomiast nadzwyczajną ru­
chliwość czy płynność, i z bezładu doprowadził to
do porządku; uważał bowiem, że tak będzie lepiej.
Nie ma zaś i nigdy nie było powodu, by ktoś naj-
10 lepszy czynił coś innego niż to, co najpiękniejsze.
Kiedy więc zrobił obrachunek, znalazł, że wśród
Fragmenty: « T im eu s» 229

rzeczy z natury swojej dostrzegalnych nic niero­


zumnego jako całość nie może być doskonalsze od
czegoś rozumnego. Dlatego rozum zawarł w duszy,
a duszę w ciele i osądził, iż dokonane tym sposobem
dzieło jest nader piękne. Z tej też przyczyny bez­
zwłocznie przyznać należy — jeśli tylko można do­
ciec czegoś przy pomocy domysłu — że świat ten
jest żywą istotą, w dodatku istotą rozumną, stwo­
rzoną dzięki bożej opatrzności.
Przyjąwszy to, wypada z kolei zobaczyć, co idzie
dalej, a mianowicie: do jakiej żywej istoty podobień­
stwem kierował się Bóg przy stworzeniu świata.
W każdym razie nie kierował się z pewnością po­
dobieństwem do żadnego z tych żywych stworzeń,
jakie są nam znane. Wszystkie one bowiem dzielą
się na jakieś rodzaje albo też nie są skończone, nie
są pod żadnym względem doskonałe. Nic takiego
zaś, co jest podobne do czegoś niedokończonego lub
niedoskonałego, nie może się odznaczać pięknem.
Przyjmijmy więc, że świat jest podobny do tego,
czego — by tak rzec •— cząstką jakąś jest każdy
żywy byt, czy to będziemy brali pod uwagę po­
szczególne osobniki, czy całe rodzaje. T a rozumna
i pojętna istność obejmuje tedy wszystkie żywe
stworzenia, jakie tylko można zobaczyć w wy­
obraźni czy przedstawić w myśli, podobnie jak ten
świat zawiera w sobie i ludzi, i zwierzęta, i w ogóle
wszystko, co jest widzialne. Bo skoro Bóg chciał
stworzyć świat na podobieństwo tego, co w porządku
przyrodzonym da się pomyśleć jako najpiękniejsze
i co pod każdym względem jest najdoskonalsze,
230 Fragmenty: « Timeus»

uczynił zeń jedną widzialną, żywą istność, w której


zawarte są wszystkie inne żywe istoty. Czy słusznie
więc przyjęliśmy jeden wszechświat, czy też lepsze
i bardziej zgodne z prawdą byłoby twierdzenie
o 'wielu albo niezliczonych światach? Niewątpliwie
jest jeden, jeżeli został wykonany podług [jedynego]
wzoru. Co bowiem obejmuje w sobie wszystkie żywe
stworzenia, jakie tylko można pomyśleć, to nie może
współistnieć razem z czymś drugim: wtedy wszak
musiałaby być jeszcze jedna żywa istota, której
części stanowiłyby tamte niezliczone istoty, a świat
byłby odwzorcowaniem tej ostatniej, a nie jakiejś
najbliższej z rzędu. Aby nic takiego się nie zda­
rzyło i aby ten świat był jak najbardziej podobny
do najdoskonalszej żywej istoty — tej, która ist­
niała sama i jedna — Bóg stworzył świat sobie tylko
właściwy i jedyny w swoim rodzaju,
u Wszystko zaś, co zostało stworzone, nieuniknienie
musi być cielesne i widzialne, jak również do­
tykalne. A nic nie może być widzialne czy dostrze­
galne bez udziału ognia; dotykalne znów nie może
być nic takiego, czemu niedostaje jakiejś twardości,
a twarda nie może być żadna rzecz pozbawiona
udziału ziemi. Dlatego też, chcąc stworzyć świat,
Bóg połączył najpierw ziemię i ogień. Atoli wszelaka
dwójnia, by mogła trzymać się razem, szuka czegoś
trzeciego i potrzebuje jakby wiążącego ją łącznika
czy spoidła. Najstosowniejszym zaś i najdoskonal­
szym jest taki łącznik, który ze siebie i z rzeczy
łączonych tworzy jak najściślejszą jedność. Najlepiej
da się to osiągnąć z pomocą tego, co po grecku
Fragmenty: « Tim eus » 231

określa się jako avaXoyia, czyli proporcja, a po


łacinie (trzeba tutaj nabrać odwagi, gdyż po raz
pierwszy nadajemy temu nową nazwę) można by
oznaczyć jako comparałio pro portione, czyli zestawienie
w odpowiednim stosunku. Gdy bowiem trzem już
to liczbom, już to figurom, już to jakimś innym
wielkościom przydarza się, iż pierwsza z nich zo­
staje w takim stosunku do środkowej, jak ta do
trzeciej i na odwrót, trzecia ma się do środkowej
tak, jak ta z kolei do pierwszej, i jeżeli środkowa
staje się raz pierwszą, a drugi raz ostatnią, ostatnia
zaś i pierwsza wchodzą na miejsce środkowej —
to sama konieczność zmusza, aby wszystkie one
przez ścisłe złączenie ze sobą przekształciły się w to
samo. A gdy ju ż są tym samym, wszystkie tworzą
ostatecznie jedność. Gdyby więc ciało wszechświata
wyrównało się i przemieniło w płaskie i gładkie
oraz gdyby nie miało żadnej... [grubości, niczego
ju ż by się tu nie] szukało; jedna bowdem wielkość
środkowa zarówno wiązałaby te, między którymi
by leżała, jak i wiązałaby się z nimi sama. Skoro
jednak potrzebna była światu bryłowatość, a żadna
bryła nigdy nie wiąże się jedną wielkością pośrednią,
lecz zawsze dwiema, stało się przez to, że Bóg mię­
dzy ogniem i ziemią umieścił wodę i powietrze, ze­
stawił je ze sobą i połączył w równym stosunku,
tak iż czym ogień jest dla powietrza, tym powietrze
dla wody, a czym powietrze dla wody, tym też
woda dla ziemi. Na skutek tego zespolenia świat zo­
stał urządzony jako widzialny i dotykalny. I z tej
to właśnie przyczyny ciało świata stworzone było
232 Fragmenty: « T im eu s»

z owych pierwiastków w liczbie czterech, zestawio­


nych w stosunku, jaki omówiłem. Stąd również
i sam świat ogarnięty jest naprawdę zgodną przy­
jaźnią i miłością, a zwartość jego jest tak ścisła,
że w żaden sposób nie może być rozłożony, chyba
16 jeno przez tego, kto go złożył. Wszystkie zaś części
tych czterech pierwiastków, które wymieniłem po­
wyżej, umieszczone zostały w całym wszechświecie
tak, iż żadna cząstka żadnego z pierwiastków nie
znajduje się na zewnątrz i że w całości tej pierwiastki
owe zawarte są całkowicie. Stało się to z przyczyn
następujących: po pierwsze, aby świat mógł być
istotą żywą doskonałą, złożoną z części doskona­
łych; następnie, aby był jedyny i aby nie pozostała
żadna część, z któi'ej mógłby się zrodzić świat drugi;
w końcu, aby nie mogła go nawiedzić jakaś choroba
n albo starość. Wszelkie bowiem ciało złożone może
czy to przez siłę gorąca, czy zimna, czy przez ja ­
kieś gwałtowne wstrząśnienie ulec nadwerężeniu lub
rozbiciu, a także bywa przywodzone do chorób
i starości. Taki więc powód miał na względzie bu­
downiczy i stwórca świata, kiedy ze wszystkich cał­
kowitych i doskonałych części składowych wykonał
jeden całkowity i doskonały świat, wolny od wszel­
kiej choroby i od starości.
6 Nadał mu, dalej, najbardziej odpowiedni i piękny
kształt. Tę bowiem żywą istotę, która zgodnie z jego
wolą miała w sobie zawierać wszystkie inne żywe
istoty, obdarzył kształtem takim, iżby obejmował
on sobą wszystkie pozostałe kształty. Uczynił mia­
nowicie świat kulistym (co Grecy określają wyra-
Fragmenty: « T~imeus» 233

zem ccpcaposiSyję), wskutek czego każdy jego kra­


niec odległy jest od środka o jednakowe promienie;
a zaokrąglił go tak, iż nie mógł zrobić nic okrąglej-
szego, nic takiego, co w podobnej mierze nie miałoby
żadnych nierówności, żadnych zadraśnięć, żadnych
wcięć w postaci kątów czy załamań, żadnych wy­
niosłości i żadnych wgłębień; wszystkie zaś części
jego są jak najpodobniejsze do siebie wzajem, gdyż
zdaniem stwórcy podobieństwo jest czymś wyższym
od niepodobieństwa. Całą postać świata zupełnie
wygładził dokoła. Bo świat nie potrzebował ani
oczu (skoro na zewnątrz nie pozostało nic, co by
można było zobaczyć), ani uszu (skoro i do słu­
chania nic nie było); a krańce świata nie były oto­
czone powietrzem, iżby nie musiał on oddychać.
Zgoła nie potrzebował też ani pożywienia dla ciała,
ani wydalania pokarmu strawionego i zużytego.
Wszak niemożliwy był tutaj ani ubytek czegokolwiek,
ani też przybytek; zresztą w ogóle nie było skąd.
Toteż sam się żywił tym, co w nim się zepsuło lub
zestarzało, gdyż sam przez się i ze siebie zarówno
doznaje wszystkiego, jak dokonywa. Ten bowiem,
kto złączył i stworzył to wszystko, uznał, że świat
ma poprzestać na sobie i nie pragnąć niczego in­
nego. Zatem nie przydał mu ani rąk (ponieważ
i do brania nic nie było, i do odrzucania), ani nóg
czy też jakichś innych członków, którymi by dźwigał
idące ciało. Bo obdarzył świat ruchem najodpowied­
niejszym dla jego kształtu, który to ruch, jedyny
spośród siedmiu rodzajów ruchu, nader silnie po­
ciągał myśl i rozum. Jednym tedy i tymże sa-
234 Fragmenty: « Timeus»

mym ruchem obrotowym kręci się świat i toczy


wokół siebie. Sześciu zaś innych rodzajów ruchu
Bóg go pozbawił i w ten sposób uwolnił go od
wszelkiego błądzenia. Mając więc na względzie obra­
canie się, które nie wymaga nóg i stawiania kroków,
stwórca nie dał mu członków potrzebnych do eho-
20 cłzenia. Bóg już istniejący, który zamyślał to o mają­
cym kiedyś zaistnieć innym bogu, uczynił go gład­
kim, ze wszystkich stron jednakowym, od środka do
powierzchni równo rozciągłym, skończonym i do­
skonałym, złożonym z doskonałych i skończonych
części. Duszę zaś umieścił mu zarówno w środku,
jak rozprzestrzenił po całości. Potem otoczył ją
ciałem, jak również odział na zewnątrz i objął posta­
cią kręcącego się samotnie szybkim ruchem wszech­
świata, który ze względu na doskonałość swą snadnie
może obcować sam ze sobą i nie potrzebuje drugiego,
gdyż zna siebie dobrze i jest sobie bardzo bliskie.
21 Tak oto ów Bóg odwieczny stworzył tego drugiego
boga, w pełni szczęśliwego.
Z duszą wszelako było inaczej, niż powiedzieliśmy
przed chwilą: dał jej początek nie wtedy dopiero,
gdy stworzył ciało. Bo nie byłoby rzeczą słuszną,
aby starsze słuchało młodszego. To my tylko mó-
7 wimy często nierozważnie i bez zastanowienia. Bóg
natomiast pierwszą tak pod względem pochodzenia,
jak pod względem cnoty uczynił duszę i ją to jako
panią i rozkazodawczynię postawił nad okazującym
jej posłuch ciałem. A sprawił to mniej więcej spo­
sobem takim. Z tej treści, która jest niepodzielna,
a która zawsze pozostaje jednakowa i podobna tylko
Fragmenty: « T im eu s» 235

do siebie, oraz z tej, która tworzy się z cielesnych


składników jako podzielna — z tych więc dwu ro­
dzajów utworzył i włożył w środek trzeci rodzaj
treści mającej istotę tę samą, a zarazem odmienną,
umieścił zaś ją między treścią niepodzielną a tym,
co było cieleśnie podzielne. Wziąwszy te trzy rodzaje
treści, zmieszał je w jedną postać. Ponieważ owa
treść, którą nazwaliśmy odmienną, unikała tego
związku i była mu niechętna, złączył ją z pierwszą,
zawsze tą samą, przy pomocy siły. Gdy zaś mieszając
je z treścią [trzecią], stworzył z trzech jedno, po­
dzielił je z kolei na odpowiednie części. Od razu
złożył poszczególne części z tego, co zawsze jest
tym samym, z tamtego drugiego oraz z treści
trzeciej. A podział ów wyglądał następująco. Z po­
czątku odjął od całości jedną część; następnie wziął
drugą, dwa razy większą od pierwszej; potem trze­
cią, stanowiącą półtorej drugiej oraz potrójną wiel­
kość pierwszej; dalej czwartą, która była podwo­
jeniem drugiej; później piątą, trzy razy większą od
trzeciej; z kolei szóstą, ośmiokroć większą od pierw­
szej; wreszcie siódmą, aż dwadzieścia siedem razy
przewyższającą pierwszą. Po czym postanowił wy­
pełnić podwojone i potrojone odstępy, znowuż od­
cinając w tym celu części od całości. Umieszczał je
w obrębie owych odstępów w taki sposób, by w każ­
dym z nich znalazły się dwie wielkości pośrednie
(bo prawie nie śmiem nazwać ich zajmującymi
środkowe miejsce, co Grecy określają przy pomocy
wyrazu [AsaÓTyjTsę; lecz gdybym tak właśnie po­
wiedział, łatwiej by to zrozumiano, ponieważ by-
236 Fragmenty: « T im m s»

loby jaśniejsze). Jedna z nich przewyższa wielkości


krańcowe o taką cząstkę, o jaką i sama jest prze­
wyższana; druga znów ma nad krańcowymi prze­
wagę o taką liczbę, o jaką sama ulega przewadze.
Gdy zaś z tych zestawień potworzyły się w po­
przednich odstępach nowe odstępy, wynoszące po
trzy drugie, po cztery trzecie i po dziewięć ósmych,
wtedy odstępem wynoszącym dziewięć ósmych wy­
pełnił wszystkie odstępy wynoszące po cztery trzecie,
zostawiając w każdym z nich pewną [nie wypeł­
nioną] cząstkę. Po zostawieniu zaś odstępu w postaci
tej [nie wypełnionej] cząstki jedna z jej liczb krań­
cowych miała się do drugiej tak jak dwieście pięć­
dziesiąt sześć do dwustu czterdziestu trzech. W ten
sposób stwórca zużył już wszystką ową mieszaninę,
z której części powyższe odcinał. Następnie całe to
podwójne zestawienie przeciął wzdłuż i przykła­
dając środek jednej części do środka drugiej ułożył
je jak gdyby na krzyż, po czym wygiął obydwie
w kształt koła, tak by każda z nich złączyła swe
końce oraz by obie zetknęły się z sobą po prze­
ciwnej stronie owego skrzyżowania; wtedy objął je
w całości tym ruchem, który, jako jednostajny ruch
obrotowy, odbywał się zawsze jednym i tym sa­
mym sposobem. Gdy tak oto zamknął jedno koło
jako zewnętrzne, drugie zaś jako wewnętrzne, tam­
temu nadał cechy treści wiecznie tej samej, a temu
cechy owej drugiej. Koło mające cechy treści
wiecznie tej samej zaczął obracać bokiem w prawą
stronę, to drugie zaś, bliższe nas, skierował od linii
środkowej w lewo. Atoli pierwszeństwo przyznał
Fragmenty: « Tim eus» 237

tamtej wyższej treści, którą jedną tylko zostawił


jako niepodzielną. A że koło wewnętrzne podzielił
wedle sześciu części nieba, utworzył razem siedem
nierównych kół stosownie do podwójnych i potrój­
nych odstępów, każąc tym kołom poruszać się w kie­
runkach sobie przeciwnych. Szybkość trzech spośród
nich uczynił jednakową, lecz cztery inne koła różnią
się szybkością zarówno pomiędzy sobą, jak i z trzema
pozostałymi.
Kiedy więc ów stworzyciel świata, Bóg, wedle f 6
swej myśli i woli zrodził duszę, wtedy z kolei wszystko,
co było materialne i cielesne, umieszczał poniżej
duszy, czynił bardziej wewnętrznym i tak łączył,
przykładając środek do środka. W ten sposób dusza,
wychodząc ze środka, otoczyła kołowym ruchem
świat od najwyższych jego okolic aż do krańców
i obracając samą siebie dała boski początek wiecz­
nemu i mądremu życiu. I chociaż ciało świata 27
powstało jako widzialne, to jednak dusza uchodzi
spojrzeniu oczu. Ona jedna ze wszystkich stworzeń
ma udział i uczestnictwo w rozumie i zgodności
odwiecznych i dających się pojąć myślą rzeczy, co
po grecku zwie się app.ovta, czyli harmonią. Naj­
lepszy i najdoskonalszy stwórca nie stworzył nic
lepiej od duszy; jako że będąc zmieszana z treści
zawsze tej samej i z tamtej drugiej, gdy doszła
tu jeszcze treść trzecia, stała się połączeniem ze­
stawionych w odpowiednim stosunku tych trzech
części; a obracając samą siebie, kiedy pochwy­
ciła treść zmienną i kiedy znowu objęła treść
niepodzielną i prostą, porusza się sama przez
238 Fragmenty: « Tim eas »

się, rozróżnia, co jest tego samego rodzaju, a co


odmiennego, i rozpoznaje inne zagadnienia —
co, na przykład, dla każdej rzeczy jest najbar­
dziej odpowiednie, co w jakim miejscu, jakim
sposobem lub w jakim czasie zachodzi i jaka jest
różnica pomiędzy tym, co powstaje, a tym, co zawsze
28 trwa w niezmiennym stanie. Ponieważ zaś myśl
prawdziwa, przebywająca zarówno w tym, co wiecz­
nie zostaje niezmienne, jak i w tym, co ulega zmia­
nom, w jednym i drugim porusza się sama przez się
bez dźwięku i bez żadnego odgłosu — gdy więc
dotyka ona części zdolnej do pobudzenia zmysłów
i gdy tamten drugi gatunek, niezmienny i prosty,
w obiegu swym donosi wszystko duszy i sercu, wtedy
rodzą się mocne i rzetelne mniemania i poglądy;
gdy natomiast myśl krąży pośród rzeczy wieczno­
trwałych, to samo dzieje się nie przy pomocy zmy­
słów, lecz rozumu...
[Dokonawszy stworzenia wszechświata, Bóg] od-
29 czuł radość... Podług myśli więc i zamiaru bożego,
aby mógł powstać czas, stworzony został obieg
Słońca i Księżyca...
...Istota tego drugiego sprawiła, iż Księżyc
w obiegu swym zatacza koła najbliżej Ziemi, przy
czym jemu z kolei najbliższe jest poza Ziemią krą­
żenie Słońca. Jutrzenka wreszcie i święta gwiazda
Merkurego obiegają wprawdzie z szybkością równą
szybkości Słońca, lecz mają jakąś w przeciwnym
kierunku pędzącą siłę, toteż Jutrzenka, Merkury
i Słońce spotykają się ze sobą wzajemnie, przy czym
każde z nich prześciga dwa pozostałe i odwrotnie —
Fragmenty: « T im eu s» 239

bywa prześcigane samo. Jaka była przyczyna usta- 30


wienia [na niebie] reszty gwiazd i jakie jest ich
rozmieszczenie, należy to odroczyć do innej roz­
mowy, by wywód o tym, co wypadało poruszyć
ubocznie, nie stał się dłuższy od rozważań o tym, ze
względu na co trzeba było poruszyć tamto pierwsze.
Kiedy więc każda z owych gwiazd, wedle których
miał być oznaczany bieg czasu, otrzymała stosowną
dla siebie drogę i kiedy po zespoleniu ich ciał wię­
zami duszy stały się one żywymi istotami i nauczyły
się słuchać rozkazu, wtedy niektóre wyszły z po­
przecznego pędu treści zmiennej i włączyły się
w pęd treści zawsze tej samej, tkwiąc w niej oraz
dając się jej uwikłać. A że w związku z tym jedne 31
gwiazdy zataczały większe koła, drugie mniejsze,
przy czym dłużej obiegały te, które miały większe,
a krócej te, które zakreślały większe, wszystkie więc,
co dzięki mchowi treści zawrze jednej i tejże samej
poruszały się najszybciej, zdawały się ulegać w chy-
żości gwiazdom wolniejszym i wryglądały, jakby
były przez nie prześcigane, chociaż w istocie rzeczy
miały nad nimi przewagę. Wszelki bowiem ich ruch 32
obrotowy odbywa się jakby na kształt kręcącego
się wiru, wskutek czego gwiazdy poruszające się
dwojako w przeciwne sobie strony sprawiają rów­
nocześnie, iż to, co jest najpowolniejsze, robi wra­
żenie bardzo bliskiego najszybszemu. Żeby następnie
istniała jakaś widoczna miara, która by wskazy­
wała na ośmiu drogach szybkość i opóźnienie ru­
chów, sam Bóg zapalił na drugim obwodzie nad
Ziemią — niby jakąś pochodnię — Słońce, by dla
240 Fragmenty: « 7 'imeus»

wszystkich jak najjaśniej oświetlało ono niebo i aby


żywe stworzenia, które miały prawo do uczenia się,
po ruchu tego, co zawsze zostaje niezmienne i do sie­
bie tylko podobne, poznały istotę i znaczenie liczb.
Noc więc i dzień, które powstały w ten sposób i dla
tych właśnie powodów, bardzo dobrze i jak naj­
mądrzej wypełniają czas jednego obiegu; miesiąc
zaś mija, kiedy Księżyc po przebyciu swej drogi
dogania Słońce; wreszcie rok kończy się wtedy, gdy
samo Słońce odbyło i przebiegło swoje okrążenie.
Nie znając natomiast obiegów innych gwiazd oprócz
bardzo niewielu, ludzie ani nie nadają im nazw,
ani nie porównują ich co do znaczenia. Toteż nie
wiedzą, że błędne wędrówki owych gwiazd, wystę­
pujące w nieskończonej liczbie i w zadziwiającej
rozmaitości, stanowią właśnie to, co się zwykle na­
zywa czasem. Pomimo wszystko można poznać
i zrozumieć, że cały i skończony rok dopełnia się
całkowitą i skończoną ilością czasu dopiero wtedy,
gdy osiem kołowych biegów po przebyciu dróg
swoich wraca do tegoż samego miejsca, skąd wy­
szły, i gdy przemierzy je obieg zawsze taki sam
i podobny tylko do siebie. Dla tych to więc przyczyn
stworzone zostały gwiazdy, które chodząc po nie­
bie zwracają się tam, gdzie je skierowuje letnie
i zimowe przesilenie dnia z nocą, by cała ta żywa
istota, jaką widzimy, była na wzór wieczności jak
najpodobniejsza do tamtej żywej istoty, przez nas
wyobrażanej.
Wprawdzie aż do stworzenia czasu [Bóg] ukształ­
tował także inne rzeczy, odwzorcowane wedle tego,
Fragmenty: « Tim eus » 241

co naśladował, lecz ponieważ we wnętrzu świata


nie zawarł jeszcze wszystkich żywych stworzeń, pod
tym względem więc wizerunek nie był podobny do
swojego pierwowzoru. Ile zatem i jakie postacie
żywych stworzeń może dostrzec umysł przypatrując
się ideom wszech rzeczy, tyle i takie postanowił
odtworzyć i w tym świecie. Istniały zaś cztery ro­
dzaje bytów żywych: jeden — niebiańskich istot
boskich, drugi -—- istot uskrzydlonych i przebywa­
jących w powietrzu, trzeci — ■ istot wodnych oraz
czwarty — istot mieszkających na ziemi. Postać ży­
wej istoty boskiej wykonał przeważnie z ognia, aby
była ona jak najwspanialsza i jak najpiękniejsza dla
oka. A że chciał ją uczynić podobną do powszechnej
natury, zaokrąglił, by nadać jej obrotność, sprawił,
że stała się uczestniczką mądrości właściwej dla jak
najdoskonalszego rozumu, i równo rozciągnął ją
wokół po całym niebie, tak iż ten rozmaity i róż­
nobarwny układ Grecy dobrze nazwali xóofxoę, czyli
ładem, my zaś jaśniejącym wszechświatem. Dał zaś
istotom boskim dwa rodzaje ruchu: jeden, który
zawsze odbywa się w tym, co trwa w stanie toż­
samości, a o którym zamyślił, że ma być ustawicznie
ten sam i przebiegać w tenże sam sposób; i drugi,
który zmierza w przód od obrotów tego, co zostaje
niezmienne i podobne tylko do siebie. Go się tyczy
pięciu ruchów pozostałych, to wolał, aby istoty te
były ich pozbawione i obchodziły się bez nich jako
nieruchome oraz stojące w miejscu. Należą tutaj
takie gwiazdy, które tkwiąc w niebie nie poruszają
się ze swego miejsca. Są one żywymi i zarazem
Cycero — Dzieła filozoficzne, t. IV
242 Fragmenty: «Tirneus»

boskimi istotami i dlatego to właśnie trzymają się


swych siedzib i zawsze w nich przebywają. Te na­
tomiast, które błąkają się w niestałych i zmiennych
wędrówkach, stworzone zostały tak, jak o tym była
37 mowa wyżej. Jeśli znów chodzi o Ziemię, żywicielkę
naszą osadzoną na przeciągniętej wskroś osi, spraw­
czynię i zarazem strażniczkę dnia i nocy, to pragnął,
by była ona najpierwszą spośród wszystkich bóstw,
które zrodziły się do życia w obrębie wszechświata.
Jak zaś wyglądają igraszki tych bóstw, jakie są ich
spotkania, jakie się zdarzają zwroty i wyprzedzania
się wzajemne w ich krążeniu, a gdy prawie stykają
się ze sobą, to którzy mianowicie bogowie z prze­
ciwnych stron tak blisko podchodzą do siebie, któ­
rzy pomykają przed nimi, a którzy za nimi, w jakich
chwilach znikają nam sprzed oczu, a potem znów
się wynurzają przejmując strachem nie mających
rozumu ludzi — jeżeli wszystko to próbowalibyśmy
wyjaśnić samymi tylko słowami, nie ukazując żadnej
podobizny tych rzeczy, podjęlibyśmy pracę próżną.
Niech więc to nam wystarczy i niechaj dotychcza­
sowy nasz wywód o naturze widzialnych i stworzo­
nych bogów znajdzie tutaj swój kres.
3, Co się tyczy następnie innych istot, które Grecy
zwą Scd[xov£ę, czyli demonami, a nasi, jak mniemam,
larami (jeśli tylko można to uważać za dobry
przekład), to poznanie i wyjaśnienie ich początku
jest zbyt trudne, ażebyśmy mieli odwagę stwierdzić,
że wiemy tu cokolwiek. W każdym razie wierzyć
trzeba poprzednim czy — jak to mówią — staro­
dawnym ludziom, którzy zwali siebie potomstwem
Fragmenty: « T im eu s» 243

bogów oraz przekazali nam ich imiona. Mogli oni


bardzo dobrze znać swych rodziców i trudno jest
nie wierzyć synom bożym: jakkolwiek słów swoich
nie potwierdzają pewnymi i niewątpliwymi dowo­
dami, lecz ponieważ zdają się mówić o własnych
swych sprawach, trzeba się podporządkować daw­
nemu prawu i obyczajowi. Przyjmijmy zatem i przed­
stawiajmy pochodzenie tych bogów tak, jak nam
podali tamci. Pamiętamy mianowicie, iż Ocean
i Salacja zrodzone były czy wydane na świat z na­
sienia Nieba przyjętego przez Ziemię. Dziećmi tam­
tych byli Saturn i Ops, a ci z kolei zrodzili Jowisza
i Junonę oraz innych, mianowanych czy nazywa­
nych, jak wiadomo, braćmi lub spokrewnionymi ze
sobą, a także dalsze ich — by użyć tu starego słowa —
pokolenie.
Kiedy więc stworzeni zostali zarówno wszyscy
ci bogowie, którzy poruszają się i ukazują nam
jawnie, jak i ci, którzy dają nam się widzieć o tyle,
o ile sami chcą, wtedy Bóg, który wszystko stworzył,
przemówił do nich w takie oto słowa: «O wy, któ­
rzyście przyszli na świat z boskiego posiewu! Słu­
chajcie. Wszystkie dzieła, których twórcą i wyko­
nawcą jestem ja, nie ulegają rozkładowa wbrew mej
woli. Choć wszystko to, co jest złożone, może się
rozłożyć, lecz nie jest dobrze chcieć rozkładu cze­
goś takiego, co w jakiś sposób zostało związane.
A ponieważ wy jesteście stworzeni, nie możecie być
co prawda nieśmiertelni i nierozkładalni, nigdy
jednak rozkładowi nie ulegniecie i nie zniweczą was
żadne wyroki śmierci, a zniszczenie nie będzie sil-
16*
244 Fragmenty: « T im eu s »

niejsze od mojej woli, która jest więzią bardziej


przyczyniającą się do wiecznego trwania waszego
niźli węzły, jakimiście złączeni zostali w chwili,
gdyście przychodzili na świat. Dowiedzcie się tedy,
41 co myślę. Pozostają nam do stworzenia trzy rodzaje
istot, i to śmiertelnych. Jeżeli się ich nie uwzględni,
doskonałość wszechświata nie będzie skończona. Za­
sięgiem swoim bowiem nie obejmie wszystkich ro­
dzajów żywych stworzeń; powinien zaś obejmować,
by z tego, co zawsze zostaje tym samym, nic
w nim nie brakło. Gdybym je stworzył sam, mo­
głyby dorównywać życiu bogów. Aby więc przyszły
na świat w stanie śmiertelnym, weźcie na siebie
powołanie ich do życia i naśladujcie moją siłę,
której, jak pamiętacie, użyłem przy waszym stwo­
rzeniu. Jeśli wśród nich zrodzą się takie istoty, iż
powinny by zostać jakby współplemieńcami bogów,
niechaj będą nazwane przynależnymi do bożego
rodu, niech otrzymają pierwsze miejsce między
wszystkimi żywymi bytami i niechaj z prawa i słusz­
ności okazują wam chętny posłuch. Pierwszy za­
czątek ich i posiew dostaniecie ode mnie; do tego
jednak, co będzie nieśmiertelne, dodajcie część śmier­
telną. Tak się zrodzą istoty, które i za życia win-
niście wspierać, i po śmierci na swe łono przyj­
mować».
42 To powiedział Bóg tamten. Potem zaś wrócił do
poprzedniej mieszaniny, w której złączył różne
pierwiastki, miarkując całokształt duszy wszech­
świata. Zlewając resztki owej mieszaniny, równo
dzielił je tym samym prawie sposobem, chyba że
Fragmenty: «Timeus» 245

były nie tak nieposzlakowane jak to, co zawsze jest


tym samym; atoli brał z nich pierwiastek drugi,
a także i trzeci. Urządziwszy tedy wszystko pod 43
każdym względem, rozdzielił pomiędzy gwiazdy
równą im liczbę dusz, dając każdej po jednej, i tak
wsadził je jak gdyby na wóz wszechświata, pokazał
ustalone przez los a nieuniknione prawa i objawił,
że pierwszy początek będzie jednakowy dla wszyst­
kich, a zarazem umiarkowany, niewzruszalny tu­
dzież przez nikogo nie pomniejszony; że nawet po
niejakim rozproszeniu dusz będzie ich dosyć, iżby
w pewnych odstępach czasu przychodziła na świat
żywa istota, najbardziej zdatna do oddawania czci
bogom. Ponieważ jednak natura rodzaju ludzkiego 44
była podwójna, rzecz się przedstawiała tak, iż wyż­
szą doskonałością odznaczała się odmiana tych
istot, które miały być mężczyznami. Gdy następnie
z konieczności zespolił dusze z ciałami i gdy do ciał
zaczęło coś przybywać, to znowuż z nich ubywać,
potrzeba było najpierw, aby zjawiło się jedno
wspólne dla wszystkich czucie zmysłowe, pobu­
dzane gwałtowniejszymi doznaniami i zespolone
z naturą; by potem powstała złożona z rozkoszy
i cierpienia miłość, a w końcu gniew i strach oraz
inne namiętności duchowe, powyższym towarzy­
szące, ja k również im przeciwne i od nich różne.
«Kto je opanuje przy pomocy rozumu, będzie żył
uczciwie, kto zaś im się podporządkuje, niegodziwie.
Kto następnie dany przez naturę bieg życia za- 43
kończy dobrze i godziwie, powróci na odpowiednią
dla siebie gwiazdę; kto wszelako będzie żył nie-
246 Fragmenty: «Timeus»

powściągliwie i nieumiarkowanie, ten przy powtór­


nych narodzinach przybierze postać kobiety; a gdy
nawet i wtedy nie położy kresu występkom, zosta­
nie ukarany jeszcze ciężej i będzie przyjmował naj­
właściwsze dla swoich obyczajów postacie zwierząt
domowych i dzikich i nie ujrzy końca swych cier­
pień, aż zacznie stosować się do obrotu pierwiastka
zawsze tego samego i do siebie wyłącznie podobnego,
który jest w nim wrodzony czy wszczepiony. Stanie
się zaś to wtenczas, gdy z pomocą rozumu odrzuci
precz od siebie wszystko, co jako niespokojne i nie­
rozumne zakorzeniło się w nim z ognia, powietrza,
wody i ziemi, i wróci do pierwotnego, a zarazem
najlepszego stanu ducha».
Kiedy tak to oznaczył, siebie zaś — gdyby później
zdarzyła się jakaś zbrodnia lub niegodziwość —
postawił poza wszelką winą i poza przyczynami,
rozrzucał i jakby rozsiewał jednych na Ziemię,
drugich na Księżyc, a innych na pozostałe ciała
niebieskie, które stworzone zostały jako oznaki czy
cechy rozpoznawcze rozmaitych okresów czasu. Po
dokonaniu tego znów posiewu pozwolił bogom —
że tak powiem — młodszym, aby kształtowali śmier­
telne ciała, aby wszystko, co zostawało z duszy
ludzkiej i co powinno było przybyć, oraz wszystko,
co za tym następuje, wykańczali i doskonalili, póź­
niej zaś aby wystąpili jako zwierzchnicy i prze­
wodnicy takiej żywej istoty i aby jak najpiękniej
zarządzali i kierowali jej życiem, póki sama ona,
lubo dobrze stworzona, z własnej winy nie przy­
sporzy sobie jakichś tam nieszczęść.
Fragmenty: « T im eu s» 247

Tak oto Bóg, co stworzył wszystko, bez przerwy 47


trwał w swoim zwyczajnym stanie. Bogowie zaś,
którzy byli przezeń stworzeni, gdy poznali ustano­
wiony przez Ojca porządek, zaczęli się do niego
stosować. Kiedy zatem otrzymali nieśmiertelny po­
czątek śmiertelnej istoty, naśladując swojego stwórcę
i rodzica zapożyczali od wszechświata cząstki ognia,
ziemi, wody i powietrza, które potem mieli mu
zwrócić, oraz łączyli je w całość (co prawda nie
z pomocą więzi, jaką spojeni byli sami, lecz przez
wpuszczenie gęsto rozstawionych jak gdyby klin-
ków, tak drobnych, iż ze względu na małe rozmiary
nie można było ich zobaczyć), robili ze wszystkich
tych cząstek jedno ciało i podczas gdy ono się
zwiększało albo zmniejszało, utwierdzali w nim
krążenie boskiej duszy. Tak więc dusze, zanurzone 4 s
jakby w nurt rzeki, ani nie panowały nad nim, ani
mu nie ulegały, ale bądź same ponosiły wielką swą
siłą, bądź się ponosić pozwalały. W ten sposób
cała owa żywa istota poruszała się co prawda, lecz
bezładnie i przypadkowo, tak iż unosiło ją sześć
rodzajów ruchu. Albowiem miotała się i w przód,
i wstecz, i w lewo, i w prawo, i w górę i w dół, raz
tutaj, drugi raz tam...

Augustyn, Państwo Boże 13,18: Jeśli bogowie pomniejsi,


którym Platon powierzył stworzenie pośród innych ży­
wych istot ziemskich także człowieka, mogli... odebrać
ogniowi własność palenia, a zostawić zdolność do­
starczania światłości dobywającej się poprzez
oczy...
248 Fragmenty: « T im ern »

Priscianus, Gram. III, 463, ig: Także Cycero użył


w «Timeusie» wyrazu defenstrix [co znaczy obroń­
czyni], dodając w nim literę «i».
...osiada w postaci odblasku, wtedy, gdy ogień
pochodzący z oczu zlewa się i łączy w całość z ogniem,
który biegnie ku twarzy, powstaje bądź takiż sam
obraz, bądź niekiedy zmieniony. Strona lewa wy­
daje się mianowicie prawą dlatego, że przeciwne
części oczu spotykają się z przeciwnymi częściami
widzianego przedmiotu. Strona prawa pozostaje na­
tomiast prawą, a lewa lewą przy takiej wymianie
świateł, gdy nie mieszają się one ze. sobą. Dzieje się
to wtedy, kiedy zwierciadło płaskie dostaje z tej
i z tamtej strony wypukłości i wskutek tego stronę
prawą przerzuca do lewej części oczu, a stronę lewą
do prawej. Można też w wyniku odbicia światła,
które powracając ukazuje jako niżej położone to,
co w rzeczywistości znajduje się wyżej, zobaczyć
odwróconą twarz.
Wszystko to należy do tego rodzaju czynników,
które współdziałają z przyczynami powstania rze­
czy. Z czynników tych jako służebnych korzysta
Bóg, gdy tworzy ideę czegoś, o ile można, najlep­
szego. Większość jednak uważa je nie za czynniki
współdziałające z przyczynami, ale za same przy­
czyny tego wszystkiego [co ma moc zimna i go­
rąca], co ma zdolność oziębiania, ogrzewania, po­
wodowania krzepnięcia i topnienia, pozbawione jest
natomiast wszelkiego pojmowania i rozumu, których
niepodobna znaleźć w żadnej innej istności oprócz
duszy. Dusza jednak zupełnie nie podpada pod zmysł
Fragmenty: « T im eu s» 249

wzroku, podczas gdy ogień, woda, ziemia i po­


wietrze są ciałami i przez to możemy je widzieć.
Człowiek zatem, który podaje się za miłośnika ro- 51
zumu i mądrości, musi nieuniknienie szukać wpierw
przyczyn natury rozumnej i mądrej, a potem do­
piero tych rzeczy, które z konieczności wprawiają
w ruch inne ciała, podczas gdy same poruszane
są przez jeszcze inne. Dlatego też uważam, że i my
musimy postąpić w taki sposób, żebyśmy mówili
wprawdzie o obu rodzajach przyczyn, osobno jednak
zastanawiali się nad tymi, które przy pomocy ro­
zumu dokonują najpiękniejszych i najlepszych rze­
czy, a osobno nad tymi, które nie mając rozumu
powodują zjawiska niestałe i bezładne.
Otóż co się tyczy przyczyn, dla których oczy zy- 52
skały tę zdolność, jaką mają obecnie, sądzę, że
powiedziałem chyba dosyć. Z kolei trzeba wyjaśnić,
jaką największą korzyść z oczu zyskał w darze od
bogów rozum ludzki. O czy więc umożliwiły nam
poznanie najlepszych rzeczy. Albowiem niniejszy
poświęcony wszechświatowi wywód mój nigdy by
nie doszedł do skutku, gdyby przedmiotem widzenia
naszego nie mogły stać się ani gwiazdy, ani słońce,
ani niebiosa. Teraz wszelako poznaliśmy z pomocą
oczu dni i noce, a zmiany miesięcy i lat zarówno
stworzyły pojęcie liczby, jak pozwoliły nam mierzyć
różne okresy czasu i skłoniły do badania całej natury.
A przez to doszliśmy także do filozofii, żadne zaś dobro
bardziej godne pożądania lub znakomitsze od niej ani
nie było nigdy w łaskawym darze od bogów dane
rodzajowi śmiertelnych, ani też nie będzie mu dane.
FRAGMENTY
O SŁAWIE

Fragmenty księgi pierwszej

Cycero, Do Attyka, 16, 6, 4: Dowiedz się teraz o mym


roztargnieniu. Oto posłałem ci moje dziełko « 0 sławie».
Lecz jest w nim wstęp tenże sam, co i w trzeciej «Księ­
dze akademickiej». £ darzyło się to dlatego, że mam zbiór
wstępów i zazwyczaj wybieram stamtąd, gdy zaczynam
pisać jakieś auyyp!X.\L[i.<x., czyli dzieło naukowe. I tak
jeszcze w Tuskulanum, nie pamiętając, że wykorzysta­
łem ów wstęp, umieściłem go w dziełku wysłanym do cie­
bie. Gdy wszelako na statku przeczytałem «Księgi akade­
mickie», spostrzegłem swoją pomyłkę. Natychmiast więc
napisałem nowy wstęp, który ci posłałem: wytniesz tam­
ten, a wkleisz ten.

2
Hieronim, Komentarz do listu św. Pawła do Galatów,
5, 26: Jak wiele zaś jest określeń sławy i jak wiele ma
ona znaczeń, dowodzą tego zarówno niezliczone dzieła
innych jilozofów, jak i dwie księgi Cycerona, które napisał
o sławie.
Fragmenty: « 0 staw ie» 251

3 14
Festus, str. 202: (3) Pochodzenie nazwy miast (oppi-
dorum) najlepiej wyjaśnia Cycero w księdze pierwszej
dzieła «0 sławie», wyrażając pogląd, iż nazwa ta na­
dana została od tego, że zapewniają one potęgę (opem).
(4) Dorzuca przy tym: By naśladować tu niedorzeczne
rozważania stoików. (Por. też Cycero, O państwie, 1,41;
0 powinnościach, 1, 23 i 2, 41).

Fragmenty księgi drugiej


1
Gelliusz, 15, 6, W księdze drugiej dzieła Marka
Tuliusza « 0 sławie» mamy wyraźny, choć niewielkiego
znaczenia, błąd. Istnienie tego błędu mógłby zauważyć
nawet nie ktoś z uczonych, lecz każdy, kto tylko czytał
'O[i.7)pou to 7] (Homera [«Iliadę»], księgę siódmą). Idla­
tego dziwiłem się nie tyle temu, że Marek Tuliusz omyłkę
tę popełnił, ile temu, że nie została ona później dostrzeżona
1 poprawiona bądź przez niego samego, bądź przez wy­
zwoleńca jego Tirona, człowieka bardzo uważnego i w dzie­
łach swojego patrona nader rozkochanego. We wspomnianej
księdze czytamy mianowicie-. U tegoż samego poety
Ajaks, spotykając się z Hektorem dla stoczenia z nim
śmiertelnego boju, prosi, aby go pogrzebano, gdyby
przypadkiem został pokonany, tudzież oświadcza, iż
chce, by nawet po upływie wielu wieków przecho­
dzący obok jego grobu mówili:
„L e ży tu ten, co dawno ju ż światło życia porzucił.
Razu pewnego padł on pod ciosem miecza Hektora” .
T ak ktoś powie; i sława moja będzie żyć wiecznie.
i Iliada 7 , 89— 9 1 )
252 Fragmenty: « 0 sław ie»

Co się tyczy jednak zawierających powyższą treść wier­


szy, które Cycero przetłumaczył na język łaciński, to nie
Ajaks przemawia u Homera i nie Ajaks prosi, aby go
pogrzebano, jeno mówi to Hektor i on też zabiega o pogrzeb
jeszcze przedtem, zanim się dowiedział, że Ajaks spotka
się z nim dla stoczenia walki.

Ckaryzjusz w zbiorze pt. «Grammatici Latini» I, 8i, 13:


Powinno się mówić «sibilus» (gwizdanie), jak też-•• Cy­
cero mówi w drugiej księdze dzieła «0 sławie»: O gwi-
zdaniach gladiatorów donoszono mi do Tuskulanum.
Lecz niektórzy używali tego wyrazu także w rodzaju
nijakim.

Ckaryzjusz w zbiorze pt. «Grammatici Latini», 1 ,133, g :


Cycero w drugiej księdze dzieła « 0 sławie» używa formy
«incolume» [jako szóstego przypadku od przymiotnika
«incolumis», czyli nietknięty] w zdaniu: Kiedy stał
on w miejscu nietknięty...

Łużne fragmenty

Laktancjusz, Ustanowienia Boże, 1, 15, 16: Marek


Tuliusz w dziele, w którym sam siebie pocieszał po
śmierci córki, nie zawahał się twierdzić, że bogowie,
Fragmenty: «0 sław ie» 253

którym, składa się, publiczną cześć, byli niegdyś ludźmi...


To samo powtarza w dziele « 0 państwie» i to samo
mówi w dziele « 0 sławie». (Por. też Cycero, «Tusku-
lanki», i, 32 i «0 naturze bogów», 2, 62).

Diomedes w zbiorze pt. «Grammatici Latini», I, 382,


26: Zwykle jest «plaudo» (oklaskuję), ale u dawniejszych
pisarzy mamy «plodo». Cycero w dziele « 0 sławie» pi­
sze: O, nieszczęsny lub raczej szalony jest ten,
o kim oklaskujący go zmuszeni byli mieć gorsze
mniemanie niż nie oklaskujący. Podobną myśl za­
wiera fragment o niepewnej przynależności do dzieła,
przytoczony przez Hieronima, Listy, 66, 7, 2: świetnie
mówi Tuliusz o Cezarze: Kiedy chciał on niektó­
rych odznaczyć, nie uczcił ich, ale splugawił same
odznaczenia. (Por. u J . W. Mullera, Fragmenta li-
brorum incertorum, I, 38).

Philargyrius, Komentarz do «Eklog» Wergilego, 2, 63:


Tona leaena, co znaczy groźna lwica; ... Choć dawni
pisarze nie uważają wyrazu «leaena» za łaciński, zyskuje
on jednakże na znaczeniu dzięki poręce\ tamci bowiem
w stosunku do samca i samicy używali wyrazu «leo», jak
na przykład Plautus w komedii pt. «Vidularia» (Ko­
media o koszu): «Bo słyszałem ci ja, że lwica (femitia
leo) rodzi raz jeden». Cycero w księgach « 0 sławie»
powiada: Ustawili podobiznę lwicy (leaenae).
FRAGMENTY
O CNOTACH

I. T R A D Y C Y J N IE P R Z Y T A C Z A N Y F R A G M E N T Z C H A R Y Z J U S Z A

Żadną miarą — Cycero, O starości 12, 42: fadną


miarą nie mogła mi się podobać tak zdrożna i tak bezecna
rozpusta. Ten sam w rozprawie « 0 cnotach»: Żadną
miarą tego nie pochwalając.
W zbiorze pt. «Grammatici Latini» II, 208. Barwick
str. 270.

II. N O W E F R A G M E N T Y

\Por. H. Knoellinger, Supplementum Ciceronianum Bib­


liothecae Teubnerianae, Lipsk igo8. Fragmenty, co do
których nie ma całkowitej pewności, czy istotnie pochodzą
Z tekstu Cycerona, oraz fragmenty wyrażające myśl Cyce­
rona, lecz pod względem formy odbiegające od ujęć tego
pisarza, oznaczono kursywą].

1
Mamy cztery cnoty: roztropność, sprawiedliwość, po­
wściągliwość i męstwo. Otóż sprawiedliwość przejawia
się najwyraźniej w trosce o pożytek ludzi’, wiąże się
tedy ze współżyciem rodzaju ludzkiego. Pjatem trzeba
przekładać ją ponad roztropność.
Por. Cycero, O powinnościach I, 153.
544 O cnotach

Spraw iedliw ość je s t taką postaw ą um ysłu, która każdem u


p rzy zn a je należne mu znaczenie z uw zględnieniem ogól­
nego p ożytku .
Z o b . w zb io r ze p t. «Stoicorum veterum fragm enta» 3 ,2 6 2 .

3
N ajw yższą form ą zastosow ania spraw iedliw ości je s t
sprawowanie rządów w państw ie, p rzy czym cnota n i­
niejsza ma znaczenie zw ła szcza dla naczelnika państw a.
P or. Cycero, O państw ie 1 , 2.

4
J est osiem z a le t przysparzających chwały zw ierzchni­
kom oraz ludziom sprawującym rządy w państw ie. Z a lety
te niby latorośle cnoty wywodzą się ze spraw iedliwego
i rozważnego sposobu m yślenia, właściwego dla dobrego
i bacznego zw ierzchnika, jednając mu przychylność oby­
w ateli. Z d o b reg o b o w ie m usposobienia b io rą p o ­
c z ą te k d o b re ch ęci, a z d o b ry ch ch ęci r o d z ą się
d o b re p o c zy n a n ia , ze w z g lę d u na które o so b y
rząd zące p a ń stw em cieszą się ż y c z liw o śc ią oby­
w ateli.
J e st osiem z a le t — A ntoni de la Sale 2 , 6. «Z a lety te»
itd . — A n ton i de la S a le 2 , g . Z d o b reg o b o w ie m us­
p o so bien ia itd . — A n ton i de la Sale 2 , 20. P or. Cycero,
T u sk. 4 , 34 ', Zagadnienie najw yższego dobra i z ła
5 ,4 3 •
O molach 545

5
Aulus: Lecz jakież to są poczynania, przy pomocy
których zwierzchnicy i dostojnicy mogą zadość­
uczynić życzeniom obywateli, by nieustannie cie­
szyć się ich życzliwością?
Marek: Trzeba i wypada, by osoby sprawujące
władzę w państwach rządziły tymi państwami rze­
telnie, by odznaczały się wybitną dzielnością i su­
miennością, by miłowały cnoty oraz ludzi obda­
rzonych cnotami, by unikały wykroczeń i pochleb­
ców. Lecz obecnie większa część rządzących jest
jakby ślepa na to wszystko, ponieważ zatraca swą
godność i świadomość siebie, tak iż nie wie już,
co powinna czynić, a czego zaniechać.
Antoni de la Sale 4,14— 23.

6
Naczelnik państwa musi wytężać wszystkie swe
zdolności umysłowe, by zawsze zostawać wiernym
sprawiedliwości. Bo jedynie ta cnota jest królową
wszystkich cnót. Ale z nią nieodzownie musi łączyć
się łagodność.
Antoni de la Sale 6, g— 12. Wytężać wszystkie swe
zdolności umysłowe — Cycero, Księgi Akademickie II
(Lukullus), 30. Bo jedynie ta cnota — Cycero, 0 po­
winnościach 3, 28.

7
Istnieją zaś dwa rodzaje sprawiedliwości (Grecy
zwą je sprawiedliwością teoretyczną i praktyczną),
C y c e r o — D z i e ł a f i l o z o f i c z n e , t- I I 35
546 O cnotach

z których jeden znajduje wyraz w odpowiedniej


postawie umysłu, a drugi w sposobie postępowania.
Sprawiedliwość postawy umysłowej polega na sta­
nowczym i nieodmiennym pragnieniu, by każdy
zachował to, co mu się wedle prawa i słuszności
należy, tudzież na niezabieganiu z własnych po­
budek o nic innego, jak tylko o to, czego wymaga
pozycja zwierzchnika. Natomiast sprawiedliwość
sposobu postępowania, mająca znaczenie dla wszyst­
kich zwierzchników i dostojników, którzy sprawują
rządy w różnych państwach, wymaga, by powścią­
gali oni i utrzymywali każdego w granicach jego
uprawnień, by wyróżniali nagrodami i zaszczytami
ludzi dobrych, a karali i poskramiali złych —
każdego wedle jego zasług lub przewinień. Zaiste,
jest to cnota, która strzeże i ochrania zwierzchników,
która wzmaga potęgę państw, która wywyższa spo­
łeczeństwa i jednostki cnotą tą się kierujące. Albo­
wiem bez sprawiedliwości świat ten straciłby zu­
pełnie swą wartość i nie byłoby miejsca dla po­
zostałych cnót, tak iż działyby się jeno same mor­
derstwa, podpalania, zdrady, krzywdy i inne nie­
szczęścia, znacznie gorsze niż te, które dotykają nas
dzisiaj; a przez nie świat nieuniknienie musiałby
zginąć.
Antoni de la Sale 6, 24— 23; 6,33— 8,12.

8
Aulus: Lecz dlaczego łączysz ze sprawiedliwością
łagodność, skoro sprawiedliwość w istocie swej jest
O cnotach 547

tak sroga i przerażająca, iż nie ma na tyle odważ­


nego człowieka, który by po zetknięciu się z nią
nie odczuł lęku, podczas gdy łagodność jest tak
przyjemna i zniewalająca, że pokrzepia i podnosi
na duchu nawet lękliwych? Toteż dziwi mnie łą­
czenie srogości z wdziękiem, które to cechy są wszak
wręcz przeciwne sobie.
Marek: Wszelako sprawiedliwość wymierzana po
ludzku i szlachetnie może być nazywana łagod­
nością, gdyż szlachetność, tkliwość i łaskawość dla
ludzi wywodzą się z łagodności. Jeśli jednak pod
nazwą współczucia wcisnęło się zepsucie, na pewno
nie jest to współczucie; przeciwnie, mamy wtedy
do czynienia z godnym nagany oszustwem. Lecz
na ostrą naganę zasługuje też sprawiedliwość wy­
mierzona surowiej, niźli spodziewał się ten, kto po­
pełnił jakiś występek, sprawiedliwość, w której — •
jak mówisz — zawiera się srogość i mściwość.
Antoni de la Sale 8,13— 30.

9
Zawsze trzeba zabiegać o pokój. Wojnę, zaś należy
wszczynać w ten sposób, ażeby widać było, iż nie chodzi
0 nic innego, jak tylko o zapewnienie pokoju. Pokój bowiem
rodzi wiele dobrego. Natomiast podczas wojny wiele
miast doznało jak najdotkliwszych szkód albo nawet
zupełnej klęski. Świadkami są tu Korynt, Ateny, Teby
1 Kartagina. Także i Rzym doświadczył niejednokrotnie
nieszczęść wojennych.
Por. Cycero, 0 powinnościach 1,35 i 8o\ O państwie
3, 34 i nast.
35*
548 O -cnotach

IO

Przystępność jest zaletą, która w największym


stopniu przyczynia się do rozwoju wszystkich ist­
niejących w nas cnót, skoro żadna cnota nie może
istnieć, jeśli nie łączy się z nią łagodność i przystęp­
ność, skoro ze względu na nie każdy, a szczególnie
zwierzchnik, będący wzorem i przykładem dla
wszystkich, obdarzany jest pochwałami i miłością.
Trzeba tedy, ażeby zwierzchnik miał otwarte uszy
dla wszystkich, którzy przychodzą doń z prośbami,
ażeby słuchał ich życzliwie i uprzejmie. Po wysłu­
chaniu zaś ich życzeń i próśb powinien z całą ła­
skawością i jak najszybciej odpowiedzieć na nie,
o ile zaś są słuszne, przychylić się do nich i spełnić
to, o co się ubiegają.
Aulus: Ja również jestem zdania, że zwierzchnik
może pozyskać sobie życzliwość obywateli, przy­
jaźnie wysłuchując ich tudzież udzielając im od­
powiedzi. Lecz gdyby jakiś szaleniec, zuchwalec
albo głupiec zwrócił się do zwierzchnika o coś
takiego, o co prosić nie godzi się, lub wyraził swą
prośbę w niestosowny sposób, czy i wtedy zwierzch­
nik powinien go wysłuchać?
Marek: Twierdzę, że tak; winien wysłuchać i ta­
kiego; bo są ludzie, którzy nie potrafią przemawiać
dobrze i nie mają w pogotowiu pięknych słów.
Wypada, iżbyśmy mniemali o nich, że gdyby mogli,
byliby mówili lepiej. Poza tym tylko zwierzchnikowi
zdaje się często, że powiedziano coś opacznie, pod­
czas gdy innym tak się nie wydaje. Przystoi tedy,
O cnotach 549

aby wszyscy, którzy sprawują rządy w różnych


państwach, byli przystępni dla wszystkich i uprzejmi
w swych odpowiedziach. Przez to bowiem, że przy­
jaźnie słuchają, okazują, iż są z tym bardzo dobrze
obeznani, przy czym uprzejma odpowiedź na prośby
jest nader przyjemną oznaką skromności ludzi rzą­
dzących. A zresztą pójście na rękę tym, co mają
słuszność, jest zgodne z wymogiem sprawiedliwości*
która jest podstawą wszystkich cnót.
Antoni de la Sale 14, 14— 24; 14, 28— 16, 10. Por.
Cycero, 0 powinnościach 1, 42.

11

Wszyscy zwierzchnicy i zarządcy państwa winni


z całą troskliwością i starannością dbać o bezpieczny
przywóz i wywóz wszelkich towarów, a to ze względu
na korzyści wynikające stąd dla państwa. Bo handel
i wszelkie umiejętności przysparzają korzyści i po­
żytku zwierzchnikowi i państwu, o co zabiega dla
siebie każda społeczność i każdy lud.
Antoni de la Sale 18, 22— 30.

12
Ze wszystkich ogólnie nam grożących niebez­
pieczeństw nie należy zapominać czy zaniedbywać
przynajmniej tych, które często przytrafiły się już
nader wielu zwierzchnikom różnych państwowości
w związku ze zbyt nierozważnym obciążaniem swych
ludów podatkami. Albowiem lud ma tę właściwość,
550 O cnotach

że bardzo źle znosi podatki, choćby nawet były


konieczne. Dowodem są tutaj przykrości, które
spotkały słynnych ze świetnego rządzenia Mar-
cellusa i Waleriósza Lewina tylko dlatego, że
chcieli wprowadzić przesadnie wysoki podatek. Gdy
zaś Torkwatus dla wspomożenia Scypiona, który
miał przeprawić się do Afryki, nakazał, aby lud
go posiłkował, to choć nakaz powyższy miał na
względzie dobro ogólne, jednakowoż z tego po­
wodu lud oblegał na Kapitolu i więził Torkwata
przez dwadzieścia cztery dni.
Antoni de la Sale 20, 21— 22, 2.

13
Ludzie, którzy sprawują rządy w państwie, zanim
ustanowią podatek, winni uprzejmie naradzić się o tym
Z ludem, ażeby wszyscy zrozumieli, żfi muszą podporząd­
kować się tej konieczności.
Aulus: Ale jakże wypada temu, kto stoi na czele
państwa, gdziekolwiek chciałby zabiegać o pomoc
lub posiłki ludu, objawiać mu swoje zamysły? Nie
byłby tedy zwierzchnikiem. Bo czyż ten, kto sprawuje
władzę, nie może w każdym wypadku wydać roz­
kazu i czyż nie powinien żądać, by okazywano
mu posłuch?
Marek: Istotnie, zwierzchnicy i zarządcy państw
mogą wydawać rozkazy i należy im okazywać po­
słuch, lecz naturalnie tylko w sprawach zgodnych
z rozsądkiem. Bo jeśli lud sam wybiera sobie urzęd­
nika lub zwierzchnika, to nikt nie będzie z tego
O cnotach 551

powodu utrzymywał, iż lud' chętnie wybiera takiego


zwierzchnika, który go bezprawnie uciska i nęka,
chyba że tyran ujarzmi lud siłą. Lecz na tym za­
kończę odpowiedź i nic więcej nie trzeba tutaj
dodawać prócz jednego, iż ci, którzy kierują róż­
nymi państwami, winni zawsze mieć na uwadze, że
wszyscy ludzie są braćmi i jak gdyby obywatelami
tej samej państwowości. Wszak zwierzchnik, który
nie postępuje łagodnie, stoi znacznie niżej od pierw­
szego lepszego z ludu; natomiast nie masz człowieka
wyższego nad zwierzchnika, który okazuje łaska­
wość.
Aulus: Czy jednak ci, do których należy troska
0 dobro państwa, nie mogą inną drogą czy innym
sposobem dopiąć, by lud przychodził im z pomocą?
Jeżeli bowiem każdy musi oddać część swojego ma­
jątku, to wszyscy oni znoszą to z przykrością. Wsze­
lako rządca państwa musi nieraz uciekać się do tego
sposobu, gdy ze zwykłych dochodów nie uzyskuje
kwot dość wielkich, by móc pokryć wszystkie wy­
datki, wieść wojnę lub doprowadzić do skutku ja ­
kieś inne konieczne zamierzenia.
Marek: Zarządcy owi przyjaźnie oznajmią lu­
dom taką konieczność, a te, choć nie zasilą ich
z własnego mienia, to jednak przyjdą im z pomocą
przez nałożenie cła na wszystkie towary przywożone
1 wywożone dla celów handlu; a że są ludźmi roz­
tropnymi, posłusznymi prawom danego państwa,
zrobią to chętnie, byleby zwierzchnicy traktowali
ich życzliwie oraz bronili ich przed gwałtem i krzyw­
dami.
552 O cnotach

«Ludzie, którzy sprawują rządy w państwie... by oka­


zywano im posłuch» — por. Cycero, O powinnościach 2, 74.
Antoni de la Sale 22, 7— 24, 11.

14
M arek: Zwierzchnik powinien z całą troskliwością
i starannością zabiegać o to, by zapewnić swojemu
państwu dostatnie zasoby wszystkiego, co jest nie­
zbędne do zaspokojenia potrzeb życiowych.
Aulus: Lecz jak się to może stać, by sprawujący
rządy zapewnił obfitość tych rzeczy, skoro udzie­
lanie ich pozostaje w mocy bogów? Jako że oni to
kierują zmianą pór roku, przez co uzyskujemy
płody ziemi oraz wszystkie inne konieczne dla nas
rzeczy.
Marek: Nie ma oczywiście nikogo, kto by nie wie­
dział, że zwierzchnicy nie są bogami. Lecz zwierzchni­
kom przystoi rządzić tak, by w tych rządach przeja­
wiała się najwyższa przezorność i pełnia troski o za­
pewnienie krajowi żywności. Toteż radzę, by stale
sprowadzali oni zboże i inne niezbędne do zaspokaja­
nia potrzeb życiowych środki oraz żeby jak najstaran­
niej je składali i przechowywali. Obfitość bowiem
zboża nie zniszczyła, jak dotąd, ani nie naraziła
na niebezpieczeństwo żadnego państwa, podczas
gdy z niedostatku zboża czy w ogóle z braku środ­
ków żywności wiele państw znalazło się w groźnym
niebezpieczeństwie, a niektóre z nich nawet zginęły.
Ale znajdzie się może zwierzchnik, który powie:
«Wszyscy wiedzą, że nie jestem bóstwem, które
O cnotach 553

wedle swojej woli ustala pory roku; i choćby nawet


zdarzyła się jakaś klęska, czy mnie to dotknie?
Nie umrę wszak z głodu; mam pewność co do
tego». Odpowiadam mu tak: wcale nie twierdzę,
że zwierzchnik musi koniecznie zginąć z głodu,
pragnienia, chłodu czy gorąca; utrzymuję jeno, że
coś takiego lub nawet gorszego może mu się jednak
przytrafić, ponieważ nie ulega wątpliwości, że
zwierzchnik niczego nie powinien obawiać się tak
bardzo, jak głodnego ludu. Bo u ludu znękanego
głodem nic nie znaczy rozwaga, miłość, szacunek,
prawość, prośba, przyrzeczenie, groźba ani jaki­
kolwiek inny wzgląd. W dowód tego przytaczam
tutaj, że Kwintus Metellus Pius i Kwintus Fabiusz
Maksymus, owi najznakomitsi ze stanu senator­
skiego mężowie, cieszący się wielkim poważaniem
u ludu, po utracie jego życzliwości z powodu braku
zboża, który nagle zaznaczył się w Rzymie, utra­
cili też swe godności. Także wtedy, gdy zbliżał się
Cezar, lud ze względu na drożyznę zboża odstąpił
Pompejusza, stanął zaś po stronie Cezara, któremu
zaczął okazywać swą życzliwość i pomagać, ponie­
waż postarał się o sprowadzenie z Kampanii i Sar­
dynii bardzo znacznej ilości zboża.
Antoni de la Sale 24, 24— 26, 6; 26, 15— 28, 2; 28,
g— 17. 0 trosce w sprawie żywności— por. Cycero, 0 po­
winnościach 2, 74; g, 31.

15
Wszyscy kierujący sprawami państwowymi winni zmie­
rzać do tego, by należycie zabezpieczyć i pomnażać mienie
554 O cnotach

publiczne i dochody przeznaczone na pożyteczne dla ogółu


cele. Powinni też stale przeszkadzać, by nikt nie zawładnął
mieniem drugiego.
Aulus: Ze wszystkich obowiązków najtrudniejszy
wynika, jak się zdaje, z tego, że wszyscy z natury
swej pragną dostojeństw, by zapewnić sobie bogactwo
i zdobyć większe poważanie. Zdarza się, że im
więcej ktoś ma, tym więcej chce mieć. W jakiż
tedy sposób może zwierzchnik przeszkodzić, by nikt
nie starał się zdobyć tego, czego tak bardzo po­
żąda? Wszyscy bowiem dokładają tyle wysiłku
i starania, aby innym wydrzeć ich własność, że nie
znajdzie się chyba taki, kto by mógł ich od tego
powstrzymać.
Marek: Zgadzam się, że bywają tak niegodni
zwierzchnicy, iż dają się kierować innym; wypa­
dałoby im wstydzić się, gdyby sami dowiedzieli
się, co otrzymali, co wydali i co mają; ale gdyby
zażądać mieli rozrachunków, uzna się ich za
postępujących niehonorowo. Pochodzi to stąd, że
już nie mamy w państwie owych prawych i cnotli­
wych mężów, jak Fabrycjusz, Kamillus i Marek
Regulus, a także Lucjusz Waleriusz, Kwinkcjusz,
Korneliusz Scypio, Brutus i wielu innych. Wszyscy
oni tak w czasie pokoju, jak w czasie wojny okryli
się ogromną sławą i trwali w tak głębokim umiło­
waniu swego kraju, iż woleli żyć i umierać w nędzy
niż skalać swe sumienie niesławnym czynem. Po­
nieważ jednak nie ma już dziś wcale lub jest bardzo
niewielu tak wzniosłych mężów, do ludzi zarażonych
wzmiankowanymi przywarami przemawiać trudno;
O cnotach 555

ehyba żebyś tylko napominał ich, by skąpi byli


w wydatkach na rozpustę i swawolę, hojni zaś
w łożeniu na cele konieczne czy też zgodne z roz­
sądkiem, oraz by oddawali się zajęciom przyzwoitym,
unikali natomiast bezkorzystnych albo haniebnych.
Antoni de la Sale 28, 26— 32; 30, 13—32, 13.

16
Wszyscy zwierzchnicy i zarządcy państw mogą
i powinni zmuszać obywateli, by z majątku swojego
wpłacali im ustanowione zgodnie z prawem podatki.
Z drugiej strony utrzymuję, że wszyscy obywatele
winni rzetelnie płacić zwierzchnikom i dostojnikom
te podatki. Jeżeli będą tak postępowali, zwierzchnik
ochroni ich, uszanuje ich prawa i wolność. I słusz­
nie doprawdy ludzie podporządkowują się z tej
przyczyny zarządcom państw, ci zaś słusznie zyskują
sobie miano sprawiedliwych i wzorowych zwierzch­
ników.
Antoni de la Sale 32, 28—34, 6.

17
Pierwsza ustawa rzymska nakazuje chwytać za
broń i być gotowym na śmierć w obronie wolności.
Druga zaś ustawa przepisuje, że zarówno obywatele
powinni gorliwie troszczyć się o pomyślność zwierzch­
ników, jak i ci muszą dbać o dobro obywateli,
tak iż jedni i drudzy mają obowiązek walczyć o sie­
bie nawzajem, a nawet ponieść w tej walce śmierć.
556 O cnotach

Niechże tedy zwierzchnicy i ludzie sprawujący rządy


w państwie, którzy chcą zapewnić sobie szacunek, bidą
posłuszni tej ustawie. I przeciwnie, jakiż szacunek,
jakie uznanie, jaką sławę osiągnie taki zwierzch­
nik, który gwoli swojej chciwości, gwoli zdobycia
tyrańskiej władzy albo gwoli innych pobudek,
o których powiadamy, że częstokroć dochodzą do
głosu z poduszczenia jakiegoś bezrozumnego czło­
wieka, gubi siebie i współobywateli? Jeśli zaś ten,
kto stoi na czele państwa, ratując albo broniąc
kraj ojczysty utraci w walce życie, to tak chwalebna
śmierć będzie stanowiła dlań zaszczyt, gdyż po­
został wiernym najwyższemu prawu państwa rzym­
skiego. Ponadto zwierzchnik dla zjednania sobie ży­
czliwości obywateli musi rozróżniać dobrych i złych.
Antoni de la Sale 34, 14— 23; 36, 4— 7.

18
Roztropność jest to znajomość rzeczy dobrych i złych
tudzież moralnie obojętnych. Częściami składowymi je j
są: pamięć, zdolność rozumienia i przezorność.
Augustyn, 0 Trójcy 14, 11, 1 4 .(Mignę 42, 1047)..
Por. w zbiorze pt. «Stoicorüm veterum fragmenta» 3, 262.

r9

Męstwo jest to rozważne narażanie się na niebezpie­


czeństwo i takież znoszenie utrapień. Jego cziściami skła­
dowymi są: wielkoduszność, otucha, cierpliwość i wy­
trwałość.
Por. Cycero, 0 wynalazczości mówcy 2,163; Tusk. 4,53.
O cnotach 557

20

Powściągliwość jest to stateczne i spokojne władztwo


rozumu nad żądzami tudzież nad innymi niecnotliwymi
zapędami naszego ducha. Jej częściami składowymi są:
panowanie nad sobą, umiarkowanie i skromność.
Por. Cycero, 0 wynalazczości mówcy 2, 164.

21

Pewna niewiasta tak bardzo kochała swego mał­


żonka, który miał nadzwyczaj cuchnący oddech, że
gdy przypadkiem stryjenka zapytała ją: «Ach, jakże
ty możesz znieść tak przykry zapach tchnienia
twego męża?» — ta uśmiechając się odrzekła:
«Jak to? A czyż inni mężczyźni nie mają takiego
oddechu?»
Antoni de la Sale 38.

22

Żadną miarą tego nie pochwalając.


Job. fragment z Charyzjusza przytoczony na początku.

You might also like