Professional Documents
Culture Documents
treści
Motto
Adele Faber, Przedmowa
Julie i Joanna, Jak to wszystko się zaczęło
Krótkie wyjaśnienie od Autorek
CZĘŚĆ I. ZESTAW PODSTAWOWYCH NARZĘDZI
Rozdział pierwszy
Narzędzia służące do radzenia sobie z uczuciami...
O co tyle hałasu z powodu uczuć?
Gdy dzieci nie czują się dobrze, nie mogą się dobrze zachowywać
Rozdział drugi
Narzędzia zachęcające do współpracy...
Co tam uczucia – przecież musi umyć zęby
Jak nakłonić dzieci, żeby zrobiły to, co muszą zrobić
Rozdział trzeci
Narzędzia służące do rozwiązywania konfliktów...
Jak uniknąć bitwy na domowym froncie
Zastępowanie kar bardziej skutecznymi i pokojowymi metodami
Rozdział czwarty
Narzędzia służące do wyrażania pochwał i uznania...
Pochwała pochwale nierówna
Sposoby chwalenia, które dodają skrzydeł
Rozdział piąty...
Narzędzia dla dzieci o innej wrażliwości...
Czy to pomoże mojemu dziecku?
Modyfikacje dla dzieci z autyzmem i problemami sensorycznymi
Rozdział piąty i jedna czwarta
Podstawowe sprawy...
Od tego się nie wykręcisz
W jakich sytuacjach narzędzia nie działają
CZĘŚĆ II. NARZĘDZIA W DZIAŁANIU
1. Walka o jedzenie – bitwy nad talerzem
2. Poranne szaleństwo – jak wydostać się z domu
3. Rywalizacja między rodzeństwem – oddaj to dziecko!
4. Zakupy z dziećmi – zadyma w markecie
5. Kłamstwa – twórcza interpretacja rzeczywistości
6. Rodzice też mają uczucia
7. Skarżenie i donoszenie
8. Sprzątanie – najbrzydsze słowo świata
9. Zalecenia lekarzy – lekarstwa, zastrzyki, pobieranie krwi i inne
horrory
10. Nieśmiałe dzieci – lęk przed życzliwymi ludźmi
11. Mali uciekinierzy – gdy dzieci znikają na parkingach i w miejscach
publicznych
12. Bicie, popychanie, szczypanie, szturchanie, walenie – nawet go nie
dotknąłem!
13. Sen – Święty Graal
14. Kiedy rodzice się wkurzają!
15. Krótki przegląd – gdy narzędzia nie działają
Koniec?
Podziękowania
Dodatkowa literatura
Indeks zagadnień
O Autorkach
Przypisy
Tytuł oryginału
HOW TO TALK SO LITTLE KIDS WILL LISTEN
Copyright © 2017 by Joanna Faber and Julie King
First published in print by Scribner, a Division of Simon & Schuster, Inc., 2017
Copyright © 2017 for the Polish translation by Media Rodzina Sp. z o.o.
Ilustracje w tekście Coco Faber, Tracey Faber, Sam Faber Manning
Interior design by Kyle Kabel
Projekt okładki
Andrzej Komendziński
Wszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki –
z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie
pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-8008-408-7
Media Rodzina Sp. z o.o.
ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań
tel. 61 827 08 60
mediarodzina@mediarodzina.pl
www.mediarodzina.pl
Konwersja: eLitera s.c.
Adele Faber
Już dawno temu, gdy wypadła moja kolej na odwiezienie przyszłych autorek tej
książki do przedszkola, dostrzegłam pierwszy przebłysk pasji, która miała
towarzyszyć jej pisaniu.
Wsadziłam do samochodu moją córkę Joannę, podjechałam za róg, żeby
odebrać Julie, a następnie dwie przecznice dalej po Robbiego. Wkrótce cała
trójka siedziała zapięta pasami na tylnym siedzeniu, wesoło trajkocząc.
Nagle nastrój prysł i wywiązała się gorąca dyskusja:
ROBBIE: Nie miał powodu płakać! Nic mu się nie stało.
JULIE: Może to zraniło jego uczucia.
ROBBIE: I co z tego? Uczucia się nie liczą. Trzeba mieć powód!
JOANNA: Właśnie że uczucia się liczą. Są tak samo ważne jak powody.
ROBBIE: Wcale nie! Trzeba mieć dobry powód.
Przysłuchując się tej wymianie zdań, zachwyciłam się trójką małych ludzi.
Wiedziałam, z jakich domów pochodzili. Matka Robbiego była poważną
i rzeczową kobietą. Mama Julie, nauczycielka gry na fortepianie, uwielbiała
ze mną rozmawiać o tym, czego się dowiadywałam na warsztatach dla
rodziców prowadzonych przez sławnego psychologa dziecięcego doktora
Haima Ginotta. Miałyśmy zawsze tyle do przemyślenia i do wypróbowania
z własnymi dziećmi.
Niektóre z naszych rozmów zostały później uwiecznione w książce, którą
postanowiłyśmy napisać wspólnie z Elaine Mazlish. Obie doświadczyłyśmy
tak ogromnych życiowych przemian i byłyśmy świadkami tylu przeobrażeń
u innych osób z naszej grupy, że uznałyśmy, iż musimy podzielić się tą
wiedzą z jak największą liczbą rodziców. A co najważniejsze, miałyśmy
błogosławieństwo doktora Ginotta, który przeczytał pierwsze szkice
i zaproponował pomoc redakcyjną.
A oto w skrócie następnych dwadzieścia pięć lat. Na rynku ukazuje się
nasza pierwsza książka Wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci i zdobywa
Christopher Award jako „literackie osiągnięcie afirmujące najwyższe
wartości ludzkiego ducha”. Po niej wydanych zostaje siedem kolejnych
książek. Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły
oraz Rodzeństwo bez rywalizacji zyskują rangę bestsellerów i zostają
opublikowane w ponad trzydziestu językach.
Małe dziewczynki, która zawoziłam do przedszkola, wyrosły,
powychodziły za mąż i każda z nich doczekała się trojga własnych dzieci.
Mieszkały za granicą i studiowały różne kierunki. Wciąż uśmiecham się na
wspomnienie opowieści Julie o epizodzie podczas pierwszego stażu, który
odbywała jako urzędniczka w biurze pomocy prawnej. Miała reprezentować
na procesie przypadek, który wydawał się zwykłym nieporozumieniem.
– Czy nie możemy po prostu zorganizować im spotkania, żeby
porozmawiali? Jestem pewna, że gdyby wysłuchali nawzajem swoich racji, to
doszliby do porozumienia.
Jej naiwność zirytowała szefa.
– Tak się nie robi. Nie możesz rozmawiać z przeciwną stroną.
To właśnie wtedy Julie po raz pierwszy pomyślała, że chyba się pomyliła
w wyborze zawodu.
Uśmiecham się też, gdy sobie przypomnę, jak po bardzo frustrującym
dniu pracy w szkole dla dzieci specjalnej troski zadzwoniła do mnie
zaaferowana Joanna.
– Te dzieciaki nigdy nie przestaną się kłócić. To chaos. Nie mogę
prowadzić lekcji! Co mam zrobić?
Miałam pustkę w głowie.
– No wiesz... To, co ja zwykle robię, kiedy jestem przyparta do muru...
– Och, masz na myśli rozwiązywanie problemów. W porządku, dzięki. –
Przerwała połączenie.
Następnego dnia rano przystąpiła do działania. Stosując nową taktykę,
uzyskała zdumiewające rezultaty. Z radością włączyłyśmy fragment na ten
temat, gdy pisałyśmy z Elaine książkę Jak mówić, żeby dzieci się uczyły w domu
i w szkole.
Koniec końców obie kobiety, w odpowiedzi na pilne zapotrzebowanie
rodziców, zorganizowały dla nich warsztaty, każda w swojej części świata:
Joanna na Wschodnim Wybrzeżu, a Julie na Zachodnim. Po latach niesienia
pomocy rodzicom, których małe dzieci stawiały przed różnorakimi
wyzwaniami, postanowiły połączyć siły i napisały własną książkę:
Jak mówić, żeby maluchy nas słuchały
Poradnik przetrwania dla rodziców dzieci w wieku 2-7 lat
Spodziewam się, podobnie jak Elaine, że przewracając kolejne strony
książki, dokonacie odkryć, które przyniosą wam radość i oświecenie.
Przyjemnej lektury!
JAK TO WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO
Julie
Mój dwuletni syn nasiusiał na dywan pod łóżeczkiem... Znowu! Co robić? Na nic
dyplomy z polityki publicznej i prawa. Nie mogłam się nadziwić, że ten mały
człowiek, za młody, żeby prowadzić samochód czy nawet zawiązać sobie buty,
potrafi tak szybko sprowadzić mnie na ziemię.
Nie planowałam, że będę edukować rodziców. Myślałam, że zrealizuję się
w roli mamy niejako na boku, nie rezygnując z rozwijania zawodowej
kariery. Ale kiedy powiedziano mi, że moje pierwsze dziecko ma znaczące
opóźnienie rozwoju, a potem to samo dotknęło drugie, uświadomiłam sobie,
że rodzicielstwo nie stanie się dla mnie pracą z doskoku. Odbywałam
niekończące się rundy spotkań ze specjalistami medycyny i fizjoterapeutami
i stałam się orędowniczką dzieci z zaburzeniami neurorozwojowymi.
Wcześniejsza współpraca Julie i Joanny.
Joanna
Muszę coś wyznać. Wychowywała mnie autorka bestsellerowych książek o...
wychowywaniu dzieci. Wraz z dwoma braćmi dorastałam w rodzinie, w której
matka i ojciec używali języka wyrażającego szacunek dla pomysłów i uczuć
dzieci. Nawet najbardziej zażarte konflikty były rozstrzygane raczej metodą
rozwiązywania problemów niż za pomocą kar.
Wychowywanie własnych dzieci powinno być dla mnie proste jak drut.
Nie mam wymówek! I nigdy nie sądziłam, że będą mi potrzebne. Nie dość,
że moi rodzice byli prawie idealni, to nie brakowało mi też doświadczenia.
Intensywnie studiowałam rozwój i psychologię dziecka, czytając wiele
publikacji na te tematy. Mam dyplom z edukacji specjalnej i przez dziesięć
lat pracowałam jako nauczycielka w zachodnim Harlemie w Nowym Jorku
zarówno z dziećmi angielskojęzycznymi, jak i dwujęzycznymi. Myślałam, że
z własnymi dziećmi wszystko pójdzie jak z płatka.
Pamiętam, jak po raz pierwszy zabrałam niemowlę do supermarketu.
Gruchałam z nim słodko o jabłuszkach i bananach. Jedna z kupujących
pochyliła się nad dzieckiem i zaoferowała płynącą z głębi serca radę:
– Niech się pani nim nacieszy, póki nie umie mówić.
Co za okropna kobieta! Nie mogłam się doczekać, kiedy moje ukochane
maleństwo wyrazi wreszcie słowami swoje niesamowite przemyślenia.
Minęło kilka lat i znów znalazłam się w sklepie spożywczym. Teraz
holowałam już troje małych dzieci, które tego dnia zachowywały się
wyjątkowo dobrze. Dwoje młodszych jechało w wózku na zakupy, a starszy
syn pomagał mi pakować produkty. W pewnej chwili zatrzymał się przy nas
starszy pan, który spoglądając na moje rozkoszne dzieci, powiedział:
– Ale jesteście grzeczni. Założę się, że mama nigdy na was nie krzyczy!
To była chwila mojego triumfu! Najstarszy syn spojrzał na niego szeroko
otwartymi oczami i odparł:
– Wcale nie. Mama krzyczy na nas przez cały czas... bez powodu!
O co chodziło? Kim były te „ułomne” stworzenia? I gdzie podziała się
idealna matka, która miała nigdy nie krzyczeć „bez powodu”, a już tym
bardziej „przez cały czas”.
Będąc matką, odkryłam, że najtrudniejszą rzeczą w opiece nad małymi
dziećmi jest fakt, że trwa ona dwadzieścia cztery godziny na dobę przez
siedem dni w tygodniu. Właśnie z tego powodu tak ciężko jest trzeźwo
myśleć. Chociaż sądziłam, że wychowywanie dzieci będzie dla mnie
naturalną sprawą, to jednak gdy trzeba dzień po dniu i noc po nocy
zaspokajać bez ustanku wszystkie potrzeby i uczucia, nic nie jest łatwe i nikt
– doskonały. Czasami jedyny cel to zwykłe przetrwanie.
Jako świeżo upieczona mama nie czułam, że mam jakąś szczególną
wiedzę na temat wychowywania dzieci. Nawet nie czułam się specjalnie
kompetentna. Prawdę mówiąc, wolałam nie rozgłaszać wszem wobec, kim
są moi rodzice. Siedziałam więc cicho i nawet nie wspomniałam żadnej
mamie ze swojego kręgu towarzyskiego, że moja matka jest znaną autorką.
Kiedy dzieci zanosiły się płaczem, marudziły albo nawzajem się żgały,
wolałam sobie z tym radzić bez świadomości, że ktoś mnie obserwuje i może
pomyśleć: „Hm, jej matka napisała książkę o wychowywaniu dzieci?”.
Ale okazało się, że byłam pod obserwacją przynajmniej jednej osoby.
Pewnego dnia na placu zabaw zagadnęła mnie zaprzyjaźniona mama,
Cathy:
– Joanno, mam książkę, która cię zachwyci. Jest w twoim stylu.
Przypomina mi twoje podejście do dzieci. Ma tytuł Jak mówić, żeby dzieci nas
słuchały.
W tym momencie zdałam sobie sprawę, że dalsze udawanie straciło sens.
Przyznałam się, że to moja matka napisała tę książkę. Cathy była
zachwycona.
– Hej, dziewczyny – zawołała do grupy mam. – Tę książkę napisała matka
Joanny, a Joanna nic nam o tym nie powiedziała!
W taki sposób zostałam zdemaskowana, a moja ukrywana tożsamość
przestała być tajemnicą.
Wkrótce potem Cathy powiedziała mi, że poproszono ją o zorganizowanie
serii wykładów dla kościelnej grupy, i zapytała, czy nie opowiedziałabym
o swoich doświadczeniach związanych z dorastaniem jako córka Adele
Faber. Gdy zbliżała się wyznaczona data, miałam nadzieję, że w kościele
zdarzy się jakiś wypadek. Niegroźny, żeby nikomu nie stała się krzywda, na
przykład mała powódź albo utrafiona w punkt przerwa w dostawie prądu.
Co miałam powiedzieć tym ludziom? Czułam się żałośnie nie na miejscu
jako osoba reprezentująca niedościgniony ideał rodzicielstwa. Nawet nie
chciało mi się o tym myśleć!
Jednak zebrani ludzie oczekiwali, że coś im powiem, a prognozy pogody
nie zapowiadały ani huraganu, ani śnieżycy. Ogarniała mnie rozpacz.
W końcu wpadło mi do głowy, że jednak mogę im coś zaoferować.
Zauważyła to Cathy, kiedy wspomniała o moim podejściu do dzieci. Nie
jestem idealną matką, wdaję się z dziećmi w liczne konflikty, ale posiadam
narzędzia, które pozwalają nam te konflikty przezwyciężyć, i nie waham się
codziennie z nich korzystać.
Wygłosiłam więc mowę w kościele, a parafianie z entuzjazmem odnieśli
się do pomysłu utworzenia grupy dla rodziców. I od tej chwili zaczęłam
prowadzić warsztaty, wygłaszać kolejne wykłady, a w końcu podróżować po
kraju z pogadankami dla rodziców, nauczycieli, pracowników socjalnych
i służby zdrowia.
Książka, którą macie przed sobą, powstała pod wpływem próśb rodziców
o więcej przykładów i strategii, których można użyć wobec maluchów.
Okropnych dwulatków, wojowniczych trzylatków, nieznośnych
czterolatków, lekkomyślnych pięciolatków, egocentrycznych sześciolatków
oraz połowicznie ucywilizowanych już niekiedy siedmiolatków. W tym
opracowaniu ponownie sięgam do źródła wiedzy – książki, która
towarzyszyła mi w latach dorastania, ale dodaję przemyślenia na temat
wychowywania dzieci w dwudziestym pierwszym wieku.
Ważną częścią procesu powstawania tej książki była współpraca z moją
przyjaciółką z dzieciństwa – Julie King, która zachęcała mnie do kierowania
tymi działaniami, chociaż czułam, że sama dopiero szukam własnej drogi.
Książka zawiera bardzo praktyczne spostrzeżenia Julie i moje oraz
wszystkich rodziców i nauczycieli, którzy nam zaufali i opowiedzieli swoje
historie.
Podzieliliśmy ją na dwie części. W pierwszej prezentujemy podstawowe
narzędzia, jakimi powinien dysponować każdy rodzic na wypadek, gdy
młodzi zaczną wychodzić ze skóry. W drugiej części przedstawiamy
konkretne wyzwania, czyli tematy najbardziej rozpowszechnione we
wczesnym dzieciństwie – między innymi jedzenie, ubieranie, wychodzenie
z domu, przemoc między dziećmi, spanie – i pokazujemy, w jak kreatywny
i niezwykły sposób używali dostępnych narzędzi rodzice w naszych grupach.
Mamy nadzieję, że ta książka stanie się dla ciebie głęboką studnią, z której
będziesz czerpać ożywcze pomysły, gdy tylko poczujesz, że zaczyna ci ich
brakować!
KRÓTKIE WYJAŚNIENIE OD AUTOREK
Długo zastanawiałyśmy się, kogo uczynić narratorem naszej książki. Szybko
stało się jasne, że nie sprawdzi się używanie form: „Ja, Joanna...” i „Ja, Julie...”.
Próbowałyśmy stworzyć z nas dwóch jedną postać i połączyć nasze dzieci, ale
rozwiązanie to raziło brakiem autentyzmu. Chciałyśmy przekazać prawdziwe
historie zaczerpnięte z naszych rodzin. Chociaż wspólnie tworzyłyśmy tę
książkę, uznałyśmy, że każda z nas powinna pisać we własnym imieniu. Na
początku każdego rozdziału umieściłyśmy więc informację „Joanna” albo
„Julie”, aby czytelnik wiedział, kto jest narratorem danego fragmentu.
Wszystkie historie opowiedziane przez bohaterów naszej książki
wydarzyły się naprawdę. Zmieniłyśmy imiona i inne łatwe do
zidentyfikowania detale, ale zdarzenia i wypowiedzi dotyczą żyjących
w realnym świecie dzieci, prawdziwych rodziców i profesjonalistów.
Część I
Gdy dzieci nie czują się dobrze, nie mogą się dobrze
zachowywać
Joanna
Większość rodziców na moich warsztatach niecierpliwi się, słysząc, jaki jest
pierwszy temat zajęć: jak pomóc dzieciom z trudnymi uczuciami. Chcieliby
przejść od razu do drugiej sesji: jak nakłonić dzieci, żeby zrobiły to, co im
każesz! To nie znaczy, że uczucia naszych dzieci nas nie obchodzą, ale dla
zmordowanych rodziców nie są na ogół priorytetem. Spójrzmy prawdzie
w oczy. Gdyby dzieci robiły to, co im każemy, sprawy toczyłyby się gładko
i wszyscy świetnie by się czuli!
Problem polega na tym, że do celu, jakim jest pozyskanie dziecka do
współpracy, nie prowadzi droga na skróty. Możesz spróbować ją znaleźć, ale
prawdopodobnie wpadniesz po same uszy w bagno konfliktu.
Przypomnij sobie sytuacje, kiedy cieszysz się w duchu, że nie występujesz
w reality show. Czasami wydzierasz się na dziecko tak, że gardło cię boli, bo
przecież setki razy powtarzasz synowi, żeby nie popychał młodszej siostry
w stronę kuchenki i nie ciągnął za uszy leciwego psa: „On cię UGRYZIE!
I będziesz miał ZA SWOJE!”. A dziecko oczywiście wciąż o tym zapomina.
Domyślam się, że w takich chwilach odczuwasz zmęczenie, stres albo
przygnębienie z całkiem innego powodu. Gdyby to samo zdarzenie trafiło na
twój dobry humor, łatwiej byłoby okazać łaskę nawet pod presją. Przecież
wystarczyłoby wziąć na ręce małą czy cierpiącego katusze psa, uspokoić
szybkim buziakiem bądź podrapać pod brodą, a młodego opryszka
naprowadzić na właściwą ścieżkę pełnym zrozumienia śmiechem.
O co więc w tym wszystkim chodzi? O to, że nie możemy dobrze się
zachowywać, jeśli nie czujemy się dobrze. I dzieci również nie mogą się
właściwie zachowywać, kiedy nie pozwala na to ich samopoczucie. Jeżeli nie
zadbamy o ich uczucia, to mamy niewielką szansę, by nakłonić je do
współpracy. Pozostanie nam wtedy jedynie użycie większej siły. A ponieważ
każdy z nas wolałby zachować te brutalne środki siłowe na sytuacje
awaryjne, takie jak wtargnięcie dziecka na ulicę, to pierwsze, co musimy
zrobić, jest zapoznanie się z kwestią uczuciową. A zatem do dzieła!
Większość z nas nie ma kłopotu z zaakceptowaniem pozytywnych uczuć
dzieci. To naprawdę łatwe. „Super, że Jimmy jest twoim najlepszym
przyjacielem na świecie. Uwielbiasz naleśniki dziadka? Ekscytuje cię myśl
o narodzinach dzidziusia? Jak to miło. Cieszę się, że tak mówisz”.
Problem zaczyna się dopiero wtedy, kiedy dzieci wyrażają negatywne
emocje.
„Co? Nienawidzisz Jimmy’ego? Przecież jest twoim najlepszym
przyjacielem!”.
„Chcesz mu przyłożyć pięścią w nos? Ani mi się waż!”.
„Znudziły ci się naleśniki? Przecież to twoje ulubione danie”.
„Chcesz, żebym oddała dzidziusia? Co za straszne słowa! Nigdy nie wolno
mówić takich rzeczy!”.
Nie chcemy zaakceptować negatywnych uczuć, ponieważ... są negatywne.
Nie chcemy im dodawać mocy. Pragniemy je skorygować, pomniejszyć,
a najlepiej sprawić, żeby zniknęły. Intuicja mówi nam, żeby zdecydowanie
i jak najszybciej przegonić je na cztery wiatry. Ale w tej jednej sprawie
intuicja prowadzi nas na manowce.
Moja matka zawsze mi powtarza: „Jeśli nie jesteś pewna, co jest dobre,
wypróbuj to na sobie”.
To dobra rada. Zastanówmy się, jaka byłaby nasza reakcja w takiej sytuacji
jak opisana poniżej.
Wyobraź sobie, że budzisz się w parszywym nastroju po nieprzespanej
nocy i czujesz nadciągający ból głowy. W drodze do przedszkola, w którym
pracujesz, wpadasz do kafejki na małą kawę i spotykasz koleżankę z pracy.
Mówisz do niej: „Kurczę, nie mam ochoty iść dzisiaj do pracy i użerać się
z tymi hałaśliwymi, kłótliwymi dzieciakami. Marzę o tym, żeby wrócić do
domu, wziąć proszek od bólu głowy i zaszyć się w łóżku na cały dzień!”.
Jaka byłaby twoja reakcja, gdyby koleżanka...
...zaprzeczyła twoim uczuciom i zganiła cię za to kiepskie nastawienie?
„Hej, przestań narzekać. Dzieci nie są takie złe. Nie powinnaś o nich
mówić w ten sposób. Przecież wiesz, że jak już tam będziesz, humor ci się
poprawi. No dalej, uśmiechnij się”.
...udzieliła ci rady?
„Hej, musisz wziąć się w garść. Przecież potrzebujesz tej pracy. Powinnaś
odstawić kawę, napić się ziołowej herbaty na uspokojenie i chwilę
pomedytować w samochodzie, zanim zaczną się zajęcia”.
...palnęła krótkie filozoficzne kazanie?
„Posłuchaj, żadna praca nie jest idealna. Takie jest życie. Nie ma sensu na
to narzekać. Skupianie się na negatywnych rzeczach jest
bezproduktywne”.
...porównała cię z inną nauczycielką?
„Weź przykład z Liz. Zawsze z radością chodzi do pracy. A wiesz
dlaczego? Bo jest perfekcyjnie przygotowana. Zawsze ma zaplanowane,
co będzie robiła na lekcjach, i to na kilka tygodni do przodu”.
...zadała ci kilka pytań?
„Czy nie za krótko sypiasz? O której poszłaś wczoraj spać? Może łapie cię
przeziębienie? Bierzesz witaminę C? Używasz tych chusteczek
przeciwbakteryjnych, które wykładają w szkole, żebyśmy nie złapali
zarazków od dzieci?”.
Oto reakcje uczestników zajęć na zaprezentowane scenariusze:
„Więcej z TOBĄ nie gadam!”, „Co z niej za przyjaciółka!”, „Co ty tam
wiesz!”, „Nienawidzę cię! Idź do diabła!”, „Bla, bla, bla”, „ZAMKNIJ SIĘ!”,
„Nigdy więcej nie powiem ci o moich problemach. Od dziś będę z tobą
gadać tylko o pogodzie!”, „Czuję się winna, że narobiłam tyle szumu”,
„Zastanawiam się, dlaczego nie radzę sobie z dzieciakami”, „Jestem
żałosna”, „Nienawidzę Liz”, „Czuję się jak na przesłuchaniu”, „Ale mnie
oceniła. Musi myśleć, że jestem głupia”, „Nie mogę tego powiedzieć na
głos, ale powiem pierwsze litery: pier... się!”.
Ta ostatnia odpowiedź doskonale ilustruje, że odczuwamy silną wrogość
wobec osoby, która zaprzecza naszym negatywnym uczuciom. Gdy ktoś
zwraca się do nas w ten sposób, kiepski nastrój szybko może przerodzić się
we wściekłość. Podobnie dzieje się z dziećmi.
Jakie słowa byłyby pomocne w takiej sytuacji? Sądzę, że gdyby ktoś po
prostu potwierdził, że rozumie nasze negatywne uczucia i je werbalnie
zaakceptował, marne samopoczucie poprawiłoby się być może chociaż
odrobinę.
„To okropne, kiedy musisz iść do pracy, a nie czujesz się dobrze.
Zwłaszcza gdy trzeba pracować z dziećmi. Przydałaby się jakaś mała
burza śnieżna albo niegroźny huragan, żeby zamknęli szkołę chociaż na
jeden dzień”.
Ludzie czują ulgę, gdy ich uczucia zostaną zaakceptowane: „Rozumie
mnie. Lepiej się teraz czuję. Może nie będzie tak źle. Może dam radę”.
Czy rzeczywiście mówimy do dzieci w ten sposób – korygujemy je,
napominamy, przepytujemy i prawimy im kazania, gdy tylko wyrażą
negatywne uczucie? Uczestnicy zajęć bez problemu podrzucili stosowne
przykłady. Oto najbardziej rozpowszechnione.
Zaprzeczanie uczuciom
„To nieprawda, że nienawidzisz szkoły. Będziesz się tam dobrze bawić.
Przecież lubisz budować z klocków”.
Czy jakiekolwiek dziecko odpowiedziało na to: „O tak, masz rację. Dziękuję, że
mi przypomniałaś, że przecież kocham szkołę!”?
Filozofowanie
„Posłuchaj, dzieciaku, życie nie jest sprawiedliwe! Przestań wciąż
powtarzać, że ‘on dostaje więcej, a ona ma coś lepszego’”.
Jakie jest prawdopodobieństwo, że twoje dziecko odpowie na to: „Ojej, było mi
smutno, ale jak mi wyjaśniłeś, że życie nie jest sprawiedliwe, to czuję się dużo
lepiej. Dzięki, tato!”?
Pytania
„Dlaczego rzuciłeś piaskiem, skoro cię prosiłam, żebyś tego nie robił?”.
Które dziecko odpowie: „Hm, dlaczego to zrobiłem? Chyba bez powodu.
Dziękuję, że mi na to zwróciłaś uwagę. To się więcej nie powtórzy”.
Porównywanie
„Zobacz! Olivia siedzi spokojnie i czeka na swoją kolej!”.
Czyje dziecko odpowiedziałoby: „O rety, postaram się być taka jak Olivia!”?
Bardziej prawdopodobne, że zdzieliłoby Olivię w głowę.
Kazania
„Dlaczego zawsze chcesz zabawkę, kiedy twój brat zaczyna się nią bawić?
Minutę temu nawet na nią nie spojrzałeś. Chcesz mu ją zabrać i tyle. To
nie jest miłe. Poza tym to zabawka dla maluchów, a ty już jesteś dużą
dziewczynką. Powinnaś mieć więcej cierpliwości do młodszego
braciszka”.
Czy znacie dziecko, które odpowie: „Mów dalej, kochana matko. Tak wiele się
uczę z tej przemowy. Pozwól, że zanotuję sobie to na moim iPadzie, żebym
później mogła przestudiować te przemyślenia”?
– No dobra, dobra – powiecie zapewne. – Łatwo okazać empatię dorosłej
koleżance. Dorośli są cywilizowani! A małe dzieci nie. Nie myślą aż tak
logicznie. To nie przez przyjaciół zawalam nocki. No, może czasami.
Przyjaciół nie muszę zmuszać, żeby poszli do szkoły, umyli zęby albo
przestali bić rodzeństwo. Udawanie, że moje dziecko jest dorosłe, niczego
nie zmieni. Gdyby dorosła przyjaciółka zachowywała się tak jak moje
dziecko, szybko przestałaby być moją przyjaciółką.
W porządku, rozumiem. Nie możemy traktować dzieci tak, jak traktujemy
dorosłych. Ale jeśli oczekujemy z ich strony chęci do współpracy, a nie
wrogości, to musimy znaleźć sposób, aby użyć tej samej zasady
akceptowania uczuć w stresującej sytuacji.
Zajrzyjmy do naszego zestawu narzędzi i zobaczmy, jak możemy
zmodyfikować na użytek młodszych odbiorców to, czym dysponujemy.
BARDZO WAŻNE
Nie jest istotne, jak to nazwiemy, najważniejsze, żeby bez końca dawać
sobie drugą szansę. Poniżej przedstawiam kilka przykładów z czasów, gdy
byłam mamą przedszkolaków. W zaprezentowanych sytuacjach udało mi się
zmienić kurs na środku rzeki i uratować moją rodzicielską tratwę przed
wywróceniem na wzburzonych wodach.
Porażka babysitterki
JACKIE (trzy lata): Chcę do domu.
JA: Dopiero tu przyszłaś. Pobawmy się chwilę na podwórku. Możemy się
pohuśtać.
JACKIE: NIE! Chcę do domu!
JA: Twoja mama musi coś zrobić. Będziemy się dobrze bawić.
JACKIE: NIE! (biegnie do swojego domu)
JA (wołam do jej matki): Jak tam Jackie?
MAMA JACKIE: W porządku.
JA: Przykro mi, że nie wypaliło. Czy powiedziała, dlaczego nie chciała
zostać?
MAMA JACKIE: Powiedziała tylko, że Joanna mówiła: „bla, bla, bla, bla, bla!”.
Jak śmiała? Jestem specjalistką od komunikacji!
Ponieważ nie zaakceptowałam jej uczuć, wszystko, co powiedziałam, żeby
ją zatrzymać, było dla niej tylko „bla, bla, bla”.
Nazwanie uczuć dzieci jest naszą powinnością, ponieważ w ten sposób
mogą się dowiedzieć, kim są. Jeśli tego nie zrobimy, odbierają
niewypowiedziany przekaz: „Nie myślisz tego, co mówisz, nie wiesz tego, co
wiesz, nie czujesz tego, co czujesz, nie możesz ufać własnym zmysłom”.
Doceniając uczucia naszych dzieci, pomagamy im wyrosnąć na ludzi,
którzy wiedzą, kim są i co czują. Kładziemy również podwaliny pod to, żeby
stały się osobami szanującymi potrzeby i uczucia innych osób.
„No dobra, to możemy teraz przejść dalej?” – zapytacie. „Chcemy już do
rozdziału drugiego!”. Nie nalegam, aby pozostać w pierwszym rozdziale.
Przeskocz dalej, jeśli chcesz. Ale ja zamierzam tu zostać jeszcze chwilę. Idea
akceptowania uczuć jest tak wielka i ważna, że przeanalizuję różne wariacje
tego tematu, zanim przejdę do drugiego rozdziału. Założę się, że gdybym
poświęciła więcej czasu na akceptowanie uczuć w trudnych sytuacjach, to
wielu konfliktów udałoby się uniknąć, nawet bez zaglądania do rozdziału
drugiego!
Poniżej przedstawiam kilka pomysłów na zastosowanie w praktyce tego
potężnego narzędzia, jakim jest akceptowanie uczuć.
BARDZO WAŻNE
„Ale” odbiera ten dar, który właśnie daliśmy dziecku. To tak, jakbyśmy
powiedzieli: „Słyszę, jak się czujesz, i mam zamiar ci wyjaśnić, dlaczego to
uczucie jest niewłaściwe”. Wyobraź sobie, że ktoś mówi do ciebie: „Przykro mi,
że twoja matka umarła. Ale wiesz, jeden umiera, drugi żyje, łzy tego nie
zmienią. Pogódź się z tym!”.
Jeśli czujesz, że masz na końcu języka to „ale”, możesz je zastąpić
wygodnym wyrażeniem:
Problem w tym, że...
„Jakie to irytujące, kiedy maluch przeszkadza w budowie statku
kosmicznego! Problem w tym, że małe dzieci nie potrafią układać
lego”.
„Co za rozczarowanie! Miałeś ochotę na ciastka, a tu puste pudełko.
Problem w tym, że jest za późno, żeby iść do sklepu”.
Wyrażenie „problem w tym, że” sugeruje, iż można ten problem rozwiązać, nie
zaprzeczając uczuciom. Możesz układać lego na stole, który jest poza zasięgiem
malucha. Możesz dopisać czekoladowe ciastka wielkimi czerwonymi literami
do listy zakupów i powiesić ją na lodówce.
Toni, pewna rzeczowa matka uczestnicząca w prowadzonych przeze mnie
warsztatach, narzekała, że nie podoba jej się to wyrażenie.
– Przecież nie zawsze chodzi o jakiś problem! – zaprotestowała. –
Dlaczego wszystko musi urastać do dużego problemu? Nie ma w tej chwili
ciasteczek. I trzeba to przeboleć!
Musiałam się zastanowić. Do licha, ta kobieta odrzuca mój sposób
szukania rozwiązania. Muszę zaakceptować jej uczucia. Trzeba szybko coś
wymyślić. Na szczęście przyszedł mi do głowy zwrot, którego używała moja
matka.
– Proszę spróbować inaczej... – zaproponowałam.
Chociaż wiesz, że...
„Chociaż wiesz, że jest za późno, żeby jechać po ciasteczka, chciałbyś
dostać je zaraz!”.
„Chociaż wiesz, że już czas odebrać brata z przystanku autobusowego,
to i tak jesteś poirytowany, że trzeba zostawić plac zabaw, kiedy
najlepiej się bawisz”. (Dodatkowy bonus: nauczyłaś go słowa
„poirytowany”!).
Zwrot „chociaż wiesz, że” nie brzmi zniechęcająco, ponieważ daje
dziecku możliwość zrozumienia problemu, a jednocześnie zapewnia
je, że rozumiesz jego silne uczucia.
BARDZO WAŻNE
* * *
Sarah z naszej grupy jest nauczycielką wychowania przedszkolnego, a także
matką siedmioletniej Sophii, pięcioletniego Jake’a oraz Mii, która właśnie
skończyła trzy lata. Opowiedziała nam historię o stresującym okresie w swoim
życiu, kiedy fantazja pomogła jej przetrwać.
BARDZO WAŻNE
Opanuj chęć wypytywania zdenerwowanego dziecka.
Nie zadawaj roztrzęsionemu dziecku pytań w stylu: Jesteś smutny? Czy to cię
rozzłościło? Dlaczego płaczesz? Gdy dziecko jest zdenerwowane, może odebrać
jako przesłuchanie nawet najbardziej ostrożne pytania. Może nie wiedzieć,
dlaczego odczuwa smutek, albo nie być w stanie wyrazić tego jasno słowami.
Nawet dorośli czują się zagrożeni, gdy stawia się im takie pytania. Mamy
wrażenie, że wymaga się od nas, abyśmy wyjaśnili, dlaczego czujemy to, co
czujemy, i obawiamy się, że nasze tłumaczenie wyda się błahe osobie pytającej.
(„Och, i to wszystko? Nie powinieneś płakać z takiego powodu!”).
Wypowiadając zdanie twierdzące zamiast pytania, akceptujemy uczucia i nie
żądamy wyjaśnień. Aby okazać empatię, nie trzeba znać przyczyny, która
wywołała takie czy inne emocje. Możesz powiedzieć: „Wyglądasz na smutnego”,
„Coś cię zasmuciło” albo tylko: „Coś się stało”. Takie wprowadzenie zachęca
dziecko do rozmowy, jeśli ma na nią ochotę, ale też niesie pocieszenie, jeżeli nie
chce w tym momencie rozmawiać.
Toni, matka sześcioletniego Thomasa i czteroletnich bliźniaczek, Elli
i Jenny, była nastawiona do tego sceptycznie, ale chciała spróbować.
* * *
Na końcu tego rozdziału znajdziesz kartę z przypomnieniem, którą można
skopiować i powiesić w ulubionym miejscu. Wiem, że jesteś świeżo po lekturze,
ale to nie znaczy, że będziesz jasno myśleć w okopach pod ostrzałem. Kiedy
niemowlę płacze, mleko się rozlało, grzanki się przypalają, a pies ucieka
z pampersem w pysku, musisz rozważyć dostępne opcje w mgnieniu oka!
PRZYPOMNIENIE
Narzędzia do radzenia sobie z emocjami
1. Zaakceptuj uczucia słowami.
„Tak się cieszyłeś na tę zabawę. Co za rozczarowanie!”.
„Można się zdenerwować, kiedy tory kolejki się rozlatują”.
2. Zaakceptuj uczucia na piśmie.
„No nie! Nie mamy wszystkich składników! Zróbmy listę zakupów”.
„Bardzo ci zależy na tym podwodnym zestawie lego. Dopiszmy go do
twojej listy życzeń”.
3. Zaakceptuj uczucia za pomocą sztuki.
„Wydajesz się taki smutny”. (Narysuj kreskami postać, z oczu której
płyną duże łzy, albo po prostu podaj dziecku kredkę czy ołówek).
„Ale jesteś zły!”. (Narysuj linie świadczące o gniewie albo zgnieć
papier).
4. Zamień pragnienia dziecka w fantazję.
„Chciałbym się bawić milion miliardów godzin dłużej”.
5. Zaakceptuj uczucia z (prawie) milczącą uwagą.
„Mhm”, „hm”, „och”, „ach”.
BARDZO WAŻNE
Joanna
Dosyć już opowiadania o uczuciach. Miło jest wiedzieć, że wzmacniamy
w dzieciach pewność siebie i poczucie własnego ja, ale czy to nam pomoże
przebrnąć przez kolejny dzień? Nie całkiem. Musimy nakłonić dzieci, żeby
robiły pewne rzeczy: wykąp się, umyj zęby, siedź spokojnie, kiedy zawiązuję ci
sznurowadła, usiądź na fotelik w aucie... natychmiast, bo się spóźnimy, idź
spać, PROSZĘ!
A czasami jeszcze ważniejsze jest, żeby czegoś nie robiły: nie bij siostry,
przestań rozrzucać jedzenie, nie zdejmuj butów, dopiero ci je włożyłam, nie
wkładaj widelca do gniazdka, nie jedz lizaka, który spadł na ziemię, nie
ciągnij psa za ogon, nie właź na lodówkę – to są półki, a nie schodki. Wciąż
przypominamy, strofujemy, nakłaniamy, wymagamy. Tak wygląda
codzienność rodziców.
Nasze dzieci nieustannie słyszą, co mają zrobić. Przez cały dzień. Tak
wygląda codzienność dziecka. I powinny nas słuchać, ponieważ to my
jesteśmy za nie odpowiedzialni i staramy się robić wszystko to, co jest dla
nich najlepsze, oraz pilnować, by się nie zabiły albo przynajmniej uchronić je
przed brudem, próchnicą zębów, niedożywieniem i wyczerpaniem.
Problem polega na tym, że nikt nie lubi, kiedy mu się ciągle wydaje
polecenia. Jedno z rodziców w mojej grupie wyraziło to w zwięzły sposób:
„Nawet, jeśli chcę coś zrobić, to gdy tylko ktoś każe mi to zrobić, tracę
ochotę”.
I chociaż jestem dorosła, niedawno też doświadczyłam, jak działa ten
fenomen nieodpartej przekory, gdy w miejscowej bibliotece zobaczyłam
niedużą stertę książek z przypiętą do ściany karteczką: NIE DOTYKAĆ.
Przypuszczam, że uczyniono tak z uzasadnionego powodu. Być może
książki te nie zostały jeszcze wprowadzone do systemu. Mimo to nie
mogłam się oprzeć. Podeszłam, wyciągnęłam palec i ich dotknęłam. „Ha, i co
mi zrobicie?”. Poczułam iskrę dziecięcej radości.
Taka jest ludzka natura. Nic na to nie poradzimy i nasze dzieci są takie
same. Opieramy się, kiedy ktoś nam mówi, co mamy zrobić. Bezpośrednie
rozkazy wywołują bezpośredni sprzeciw. Kiedy wydajemy dzieciom
polecenia, działamy przeciwko sobie. Mamy nadzieję na skłonienie ich do
posłuszeństwa, a budzimy odruch buntu w ich sercach.
Lubię rozpoczynać zajęcia na ten temat od wydania kilku rozkazów
uczestnikom:
„Hej, wy dwoje z tyłu... Nie rozmawiajcie!”.
„Nie ruszaj tych książek! Przecież wiesz, że nie są twoje”.
Dorzucam oskarżenia, wzbudzając poczucie winy:
„Kto zostawił torbę w drzwiach? Ktoś się może o nią potknąć”.
Dochodzi przezywanie:
„Znowu zapomniałaś zabrać ołówek? Masz pusto w głowie”.
„Nie przerywaj. Jesteś nieuprzejmy!”.
Kilka ostrzeżeń:
„Nie huśtaj laptopa na kolanach. Zaraz go upuścisz”.
„Nie przesuwaj krzeseł, kiedy rozmawiasz przez komórkę. Uważaj, co
robisz, bo jeszcze zrobisz komuś krzywdę”.
Szczypta sarkazmu:
„Jedna skarpetka niebieska, a druga zielona. Pięknie! Wyłączyłeś dzisiaj
swój mózg?”.
Kilka retorycznych pytań:
„Dlaczego masz w torbie taki bałagan, że niczego nie możesz znaleźć?”.
„Dlaczego nie poczekasz na swoją kolej, żeby zabrać głos?”.
Groźba:
„Słuchajcie, jeśli zaraz nie przestaniecie gadać, to nie przerobimy całego
materiału i będę musiała was tutaj zatrzymać na dodatkowe pół godziny”.
I, oczywiście, kazanie:
„Znowu się spóźniłeś dziesięć minut. To już ci wchodzi w nawyk. Wiesz,
co się dzieje, kiedy się spóźniasz? Cała klasa musi czekać. Wszyscy inni
mogli przyjść na czas. Niektórzy z nas płacą opiekunkom do dzieci, żeby
móc tutaj być, a potem siedzą i czekają na ciebie. Jak ty byś się czuł, gdyby
ktoś tak postępował wobec ciebie? Wiesz, że punktualność to ważna
życiowa umiejętność. Lepiej się tego naucz, jeśli chcesz odnieść sukces.
Musisz się trochę bardziej postarać. Bądź gotowy przed czasem. Nie
zostawiaj wszystkiego na ostatnią chwilę”.
Patrzą, jakby chcieli mnie zabić.
– I co? – pytam z wymuszoną serdecznością. – Czy ktoś ma ochotę
współpracować?
Spojrzenia nie łagodnieją. Ich milczenie ma być dla mnie karą. Czuję lekki
niepokój, więc próbuję innego podejścia.
– Czy rzeczywiście mówimy tak do dzieci?
W końcu ktoś się odzywa:
– Pewnie, że tak!
– Czy ktoś może podać konkretne przykłady, w jaki sposób się do nich
zwracamy?
Otworzyła się tama. Oto niektóre przykłady podane przez uczestników
zajęć.
Rozkazy
„Czy to twoja torba? Podnieś ją. I to zaraz!”. „Posprzątaj te klocki”.
„Przestań tak hałasować”. „Wyłącz telewizor”. „Zostaw brata w spokoju”.
„Umyj ręce”. „Nie dotykaj piekarnika”. „Właśnie jej przerwałeś.
Przeproś!”.
Obwinianie i oskarżanie
„Gdybyś najpierw zakręcił sok, zamiast sięgać po ostatnią babeczkę, to by
się nie wylał”.
Przezywanie
„Hej, pomóż mi teraz posprzątać, skoro narobiłeś bałaganu. Nie bądź taki
leniwy”. „Twoje koleżanki zawsze dzielą się zabawkami, kiedy u nich
jesteś. Nie bądź samolubna”. „Ciągniesz kota za ogon. To po prostu
złośliwe”.
Ostrzeżenia
„Ostrożnie, bo cię potrąci samochód”. „Przestań się kręcić, bo spadniesz
ze stołka”. „Rozchorujesz się, jak zjesz te wszystkie słodycze”. „Uważaj, bo
się podpalisz!”. „Złaź na dół, bo spadniesz!”.
Sarkazm
„Zostawiłeś plecak u kolegi? Mądre posunięcie”. „Przewróciłeś siostrę, bo
chciałeś być pierwszy? Jak miło”.
Pytania retoryczne
„Dlaczego szczypiesz dzidziusia?”. „Dlaczego wrzuciłeś piłkę do kuchni,
skoro ci powiedziałam, żebyś tego nie robił?”. „Masz zamiar tak się teraz
zachowywać?”. „Co się z tobą dzieje?”.
Kazania
„Nieładnie coś komuś zabierać. Nie lubisz, jak ci ktoś coś zabiera,
prawda? To nie powinnaś zabierać innym. Nikt nie będzie chciał się
z tobą bawić, jeśli będziesz tak robić. Musisz się nauczyć cierpliwości”.
Groźby
„Jeśli nie odłożysz tych zabawek, zanim doliczę do dziesięciu, to wyrzucę
je do śmieci”. „Jeżeli nie wsiądziesz zaraz do samochodu, to jadę bez
ciebie”. „Jeśli nie zjesz warzyw, nie dostaniesz deseru”. „Jak nie zapniesz
pasów i nie przestaniesz się awanturować, to nigdzie cię nie zabiorę”.
„Natychmiast włóż kask, bo schowam rower do garażu”.
Uczestnicy zajęć trochę się zdziwili, że zdołali tak łatwo skompletować tę
imponującą listę. Ale nie byli gotowi na to, żeby odrzucić cały ten arsenał.
Pierwsza zaprotestowała Toni.
– To, co nazywasz groźbą, ja nazywam konsekwencjami. Po prostu mówię
dziecku, co się stanie, jeśli nie będzie słuchało. Przecież musi to wiedzieć!
– Posługiwanie się groźbą jest bardzo kuszące – przyznałam. – Wygląda
na coś w rodzaju, hm, informowania. „Jeśli zrobisz to, ja zrobię tamto”.
Problem z groźbami polega na tym, że można je bardzo łatwo wziąć za
prowokowanie. Kiedy rodzic mówi: „Jeśli jeszcze raz rzucisz piaskiem, to
idziesz prosto do domu!”, dziecko nie przyswaja całego zdania. Słyszy tylko:
„Rzuć piaskiem... jeszcze raz!”.
To nie jest narzędzie, którego można użyć bez względu na nastrój. Musisz czuć,
że pozostała ci chociaż odrobina dobrego humoru. Mimo że nie jest to sposób
uniwersalny, przedstawiam go na pierwszym miejscu, ponieważ ma niezwykłą
moc. Nazwijmy to sztuką żartowania. Dziwisz się zapewne, co to znaczy. Czy
ktoś czuje się w nastroju do żartów, kiedy dzieci nie chcą współpracować? I co
to w ogóle ma być? Czy nie jest trochę niejasne?
Zasłużone słowa krytyki. Kiedy jednak wypróbujesz ten sposób, może się
okazać, że go polubisz. Jeśli więc jesteś w odpowiednim nastroju, czytaj
dalej.
W przypadku dzieci do siedmiu lat najlepiej sprawdza się technika, którą
można nazwać gadającymi przedmiotami.
Porzucone buty narzekają: „Jest nam zimno i pusto. Może ktoś włoży
w nas ciepłe stopy?”. Głodne pudła na zabawki mogą zażądać: „Nakarm nas
klockami! Chcę te zielone!”. Kubki niech wołają: „Nie zostawiaj mnie tu
samego! Chcę iść do zmywarki, do moich kumpli”. Szczoteczki do zębów
mogą powiedzieć twardo: „Hej, wpuszczaj mnie. Masz robala za tym
zębem”. Te gadające przedmioty wywołają uśmiech na twarzy dziecka
i zmienią jego nastawienie do wykonywania codziennych prozaicznych
zadań.
Inną techniką o żartobliwym charakterze jest zamiana nudnego zadania
w wyzwanie albo grę.
Zamiast mówić: „Zobacz, jaki bałagan. Masz odkładać brudne rzeczy do
kosza”,
spróbuj powiedzieć: „Jak myślisz? Ile sekund zajmie ci wrzucenie
brudnych rzeczy do kosza? Dwadzieścia? Oj, chyba nie. Dwadzieścia
sekund nie wystarczy. Okej, warto spróbować. Do dzieła... gotowi... start!
Jasny gwint, udało ci się w dziesięć sekund! Pobiłeś rekord”.
Zamiast mówić: „Wsiadaj zaraz do samochodu. I żebym nie musiał tego
powtarzać”,
spróbuj powiedzieć: „Musimy pokonać drogę od drzwi do samochodu.
Może w podskokach? To nie będzie łatwe”.
Zamiast mówić: „Jeśli zaraz nie włożysz piżamy, to nie będzie bajki”,
spróbuj powiedzieć: „Umiesz włożyć piżamę z zamkniętymi oczami?”.
Oczywiście, technik jest więcej niż tylko gadające przedmioty czy zamiana
obowiązku w grę. Musisz sprawdzić, na jakie żarty cię stać. Zamiast mówić
dziecku swoim normalnym głosem, co ma zrobić, naśladuj kaczkę, komentatora
sportowego czy ulubioną postać dziecka z kreskówki albo zaśpiewaj na przykład
w stylu country. Dobrym sposobem na wyjście z domu kolegi jest ucieczka
przed lawą, ruchomymi piaskami czy aligatorami. Zamiast mówić
przedszkolakom na zajęciach, żeby siedziały nieruchomo i cicho, poleć im, żeby
zamieniły się w posągi. Powiedz, że muszą być „nieruchome jak lodowe góry”
albo „ciche jak myszka ukrywająca się w trawie przed kotem”. Daj im „pigułkę
energii” (może to być rodzynka na wysuniętej dłoni), aby miały siłę posprzątać.
Jeżeli natchniesz dzieci duchem zabawy, to można przeobrazić nawet
najnudniejsze zadanie.
Na twarzach uczestników zajęć malowały się rozmaite odczucia: od
zaintrygowania do irytacji. Michael się uśmiechał. Mogłabym się założyć, że
przyszedł mu już do głowy jakiś dziki pomysł. Maria wydawała się bliska
rozpaczy.
– Czy nie ma takich sytuacji, kiedy dziecko powinno po prostu zrobić to,
co rodzice mu każą? Czy naprawdę muszę zamieniać każdy drobiazg
w zabawę? Czuję się zmęczona na samą myśl!
Z mojego doświadczenia wynika, że wprowadzenie odrobiny zabawy
wymaga mniej energii niż zmaganie się z marudzeniem i oporem, jakie
wywołują bezpośrednie polecenia. Poza tym taki styl narzuca miły ton.
Nawet jeśli polecenia będą bardziej bezpośrednie, to żartobliwy sposób ich
przekazania poprawi atmosferę. Ludzie wtedy są sympatyczniejsi i bardziej
skłonni do współpracy.
W ten sposób uczysz też dzieci, jak zamienić nudny obowiązek
w przyjemne działanie. Możemy narzekać i snuć czarne wizje, stojąc nad
zlewem zapełnionym brudnymi naczyniami, albo puścić żywą muzykę,
zrobić pianę i tańcząc, ze śpiewem na ustach posprzątać bałagan. To
wartościowa umiejętność w życiu.
BARDZO WAŻNE
Opowieść Joanny. Nie potrzeba pogodynki, żeby wiedzieć, skąd wieje wiatr.
Kiedy Dan miał pięć lat, z zasady sprzeciwiał się samej idei noszenia kurtki. Co
rano odbywał się ten sam nudny i przewidywalny dialog.
– Musisz wziąć kurtkę. Jest zimno.
– Wcale nie.
– Właśnie że tak!
I tak dalej.
Pewnego popołudnia poczułam artystyczną wenę, więc usiadłam nad
kartką papieru, wzięła mazaki i duży, zewnętrzny termometr. Zawołałam
Dana.
– Musimy zrobić różne obrazki do tego termometru.
Szkoda, że nie miałam takiego zegara, kiedy moje dzieci były małe. Pojęcie
czasu jest dla nich trudne do zrozumienia. To coś abstrakcyjnego,
niewidzialnego, nienamacalnego, na punkcie czego dorośli mają obsesję.
Żyjemy w świecie, w którym minuty i sekundy płyną w zastraszającym
tempie, w świecie, w którym wciąż się powtarza: „Dalej, dalej, bo się
spóźnimy!”. Świat dzieci to zupełnie inna rzeczywistość. Królują tam inne
postawy: „Och, zobacz, pajączek zwisa z sufitu”, „Och, może zrzucimy te
poduchy z kanapy”, „Ciekawe, czy pies zliże sok jabłkowy z dywanu”.
Wściekamy się na dzieci, że nie spieszą się tak jak my. Bardzo lubię pomysł,
żeby to one były odpowiedzialne za czas.
BARDZO WAŻNE
BARDZO WAŻNE
Kiedy wyrażasz gniew albo frustrację, mów w pierwszej osobie, unikaj drugiej.
Kiedy w ostatniej historii Maria powiedziała Benjaminowi, że jest zła,
zrobiła to w wyjątkowo umiejętny sposób, bo uniknęła zwracania się
w drugiej osobie.
Powiedziała: „Kiedy widzę, jak jedno dziecko robi krzywdę drugiemu, to
jestem zła!”, zamiast mówić: „Kiedy widzę, jak robisz krzywdę swojej
siostrze...”.
Kiedy wyrażamy rozdrażnienie, irytację czy gniew, musimy pamiętać, aby
nie zwracać się w drugiej osobie.
Forma „ty” jest oskarżycielska. Gdy tylko dziecko ją słyszy, zbiera siły do
obrony. Może się wówczas kłócić, niegrzecznie śmiać, uciec albo też wpaść
w złość. Jeśli potrafimy zrezygnować z formy drugiej osoby, to
prawdopodobnie szybciej nakłonimy dziecko do współpracy.
Jest przecież kolosalna różnica między zdaniami: „Zobacz, jaki zrobiłeś
bałagan!” a „Nie podoba mi się, że jedzenie leży na podłodze!”.
Na pierwsze stwierdzenie dziecko przypuszczalnie odpowie: „Ja tego nie
zrobiłem!”, „Dlaczego na mnie krzyczysz? To wina Johnny’ego”, „Co mnie to
obchodzi?”. Drugie sformułowanie pozwala pomyśleć: „Aha, mama
naprawdę nie lubi, jak krakersy leżą na dywanie. Lepiej je pozbieram”.
Kiedy widzisz, że dziecko robi coś niebezpiecznego, to zazwyczaj nie
pomaga standardowe zdanie: „Przestań, bo zrobisz sobie krzywdę!”, na
które zwykle usłyszysz klasyczną odpowiedź: „Wcale nie”.
Bardziej skuteczne jest opisanie własnych uczuć bez stosowania formy
„ty”. „Boję się, kiedy widzę, że ktoś skacze dookoła kuchenki, kiedy gotuję.
Obawiam się oparzenia”.
Gdy dziecko żąda: „Daj mi soku!”, nie zawracaj sobie głowy mówieniem:
„Jesteś niegrzeczna!”. Nazywanie córki w ten sposób nie pomoże jej nauczyć
się uprzejmości. Raczej sprowokuje do powiedzenia: „Ty też jesteś
niegrzeczna!”.
Uzyskasz lepszy skutek, jeśli powiesz jej, jak się czujesz: „Nie lubię, jak się
na mnie krzyczy. To nie zachęca mnie do pomocy. Lubię słyszeć: »Mamo, czy
mogę prosić o sok?«”.
Często bywa tak, że dzieci dobrze reagują, jeśli nauczymy ich słów,
których mogą użyć, gdy chcą coś dostać. Im młodsze dziecko, tym bardziej
bezpośrednio możesz mu podsuwać słowa, które chcesz usłyszeć.
BARDZO WAŻNE
Ostrożnie wyrażaj silną złość. Można to odebrać jako atak.
Nawet gdy używasz idealnego słownictwa, małemu dziecku trudno jest
powstrzymać w obecności dorosłego silne negatywne uczucia. Oszczędnie
posługuj się słowami: zły i wściekły. Jeśli dziecko nie ma się czuć atakowane,
to lepiej stosować takie słowa, jak: zdenerwowany, sfrustrowany, czy
sformułowania: nie lubię (nie podoba mi się), gdy.
Pamiętam, jak jedna z uczestniczek warsztatów powiedziała, że jest
sfrustrowana tym, że zawsze kończymy zajęcia z opóźnieniem. Wyjaśniła, że
często opuszcza przez to koniec sesji, bo musi wrócić do domu, żeby zwolnić
opiekunkę. Poczułam się rozczarowana. Myślałam, że idę ludziom na rękę,
opóźniając rozpoczęcie zajęć, a tymczasem okazało się, że utrudniam życie
tej jednej mamie, która była zmuszona punktualnie wychodzić.
Przeprosiłam ją i postanowiłam zapowiedzieć grupie, że będę zaczynać
zajęcia o wyznaczonej porze.
A gdyby ta mama powiedziała, że jest wściekła, bo zawsze opóźniam
początek zajęć? Jestem pewna, że moja reakcja byłaby inna. Poczułabym się
zaatakowana i być może zastanawiałabym się, czy kobieta nie jest trochę
niezrównoważona. Być może starałabym się jej unikać w przyszłości.
Zachowaj wściekłość na sytuacje, kiedy już nie da się jej uniknąć. Dziecko
pacnęło cię w nos, ubrudziło kota melasą, spłukało twoją ślubną obrączkę
w toalecie. Wściekłość nie nadaje się na codzienną przyprawę związku!
– Widziałaś znak?
– Mamo, przecież nie umiem czytać.
– Chcesz, żeby ci przeczytała?
– Dobrze.
Przeczytałam jej notatkę. Mia ma swój zegar. Nastawiłam go, a potem
wróciła na górę i poczekała do 7.00.
Joanna
Jak postąpić, jeżeli dziecko z rozmysłem robi coś, czego właśnie mu
zabroniono? Wyjada słodycze, ciągnie psa za ogon, szczypie niemowlaka,
przewraca karton z jajkami, żeby zobaczyć, jak dziesięć żółtek pięknie wycieka
z roztrzaskanych skorupek i wpływa w szczelinę między kuchenką a blatem. Co
się dzieje, kiedy po wykorzystaniu wszystkich narzędzi z rozdziału drugiego
twoje dziecko nadal cię nie słucha? Dzieciaki potrafią być tak denerwujące,
irytujące, wkurzające, że trudno oprzeć się impulsowi, który nakazuje je ukarać.
I co z tego, że znasz tę książkę na wylot, skoro masz ochotę rzucić nią
w dziecko.
Poczekaj! Zamknij się w łazience i rzuć lepiej okiem na ten rozdział,
zanim ciśniesz książką, aż strony załopoczą.
Rozważ następujący scenariusz. Pewnego słonecznego popołudnia
zabierasz dzieci do parku. Przed wyjściem przypominasz czteroletniemu
synowi, że na parkingu musi iść za rękę, a na placu zabaw nie znikać ci
z oczu. A poza tym czekać na swoją kolej i grzecznie się bawić.
Co zrobić, gdy mały rozbójnik postanawia nie przestrzegać tych zasad?
Wyrywa ci się i śmiga przez parking, lawirując między samochodami. Na
placu zabaw biega jak dziki z wózkiem, trzaskając nim w urządzenia do
zabawy. Na szczycie zjeżdżalni niecierpliwie popycha dwuletnią siostrę,
która zbyt długo zbiera się na odwagę.
Czy należy dać mu klapsa na pupę? Czy powinno się odebrać mu przywilej
zjedzenia lodów? Czy kiedy wróci do domu, należy zamknąć go w pokoju,
żeby przemyślał swoje zbrodnie?
Większość dorosłych jest zgodnych, że coś trzeba zrobić! Nie wolno
pozwalać dziecku, żeby narażało siebie na niebezpieczeństwo i bez
przeszkód terroryzowało całe otoczenie. Ludzie powiadają: „Dzieci muszą
ponosić konsekwencje. Czasami trzeba je ukarać. I to jest właśnie taka
sytuacja!”, „Do tego dziecka nic nie dociera. Musi dostać nauczkę”. Taka
postawa wydaje się rozsądna.
Zanim zaczniemy posłusznie wymierzać kary i zmuszać dzieci do
ponoszenia konsekwencji, chciałabym poświęcić chwilę na zdefiniowanie
tych pojęć. Co właściwie rozumiemy przez naturalne i logiczne
konsekwencje? I jakiej lekcji udzielamy dzieciom, kiedy je karzemy?
Zacznijmy od naturalnych konsekwencji. Nie zależą one od naszych
działań, ale dzieją się same z siebie. Nasz udział nie jest tu potrzebny. Jeśli
dziecko ciągnie psa za ucho, to czworonóg może je ugryźć. Jeśli wkłada rękę
do ognia, to się poparzy. Jeśli zrobi krok za krawędź urwiska, to spadnie.
Co do logicznych konsekwencji, to mocno dyskusyjne jest tu słowo
„logiczne”. Jeśli ustawicznie spóźniasz się na moje zajęcia pomimo
ostrzeżenia, że tego nie akceptuję, to „logiczną” konsekwencją może być
zamknięcie drzwi na klucz i niewpuszczenie cię do klasy. Ale niewykluczone,
że bardziej „logiczne” byłoby zamknięcie cię w klasie po zajęciach na tę samą
liczbę minut, o którą się spóźniłeś. Albo odebranie przekąski. Być może
zaczynasz już podejrzewać, że te przypadki nie mają wiele wspólnego
z logiką. W istocie są to raczej luźne nawiązania, których jedynym celem jest
sprowadzenie na winowajcę cierpienia. Mamy nadzieję, że to zmotywuje go
do poprawy zachowania w przyszłości.
Bądźmy uczciwi. Z punktu widzenia dziecka nie ma wielkiej różnicy
między ponoszeniem konsekwencji a karą, oprócz samej nazwy, nawet jeśli
unowocześnimy to stanowisko, nazywając jedno konsekwencjami
naturalnymi, a drugie – logicznymi. Rodzic o tradycyjnym podejściu powie:
„Idziesz do swojego pokoju... masz zakaz komputerowy... dostajesz klapsa...
jako karę za twoje zachowanie”. Nowoczesny rodzic może powiedzieć:
„Idziesz do swojego... tracisz przywileje komputerowe... dostajesz lanie...
w konsekwencji twojego zachowania”. Obojętnie, jaką etykietką opatrzymy
nasze działania, nie zmieni to w najmniejszym stopniu emocjonalnego
cierpienia czy bólu fizycznego zadanego dziecku. W obu przypadkach mamy
ten sam cel – znaleźć sposób na przysporzenie dziecku cierpienia albo
przynajmniej pogorszenie jego samopoczucia w nadziei, że to je zniechęci
do zachowania, które nie jest akceptowalne.
Dla celów tej dyskusji będę używać terminu „kara” wobec wszelkich
nieprzyjemnych działań podejmowanych przez dorosłych z zamiarem
zmiany zachowania dziecka.
Zapytałam uczestników moich zajęć, dlaczego ludzie karzą dzieci. Oto ich
odpowiedzi.
Michael: Do niektórych chłopców naprawdę nic nie dociera. Sam byłem
niezłym urwisem. Nie słuchałem, kiedy mama mówiła, że mam coś
zrobić. Musiała mnie trzepnąć, żeby zwrócić moją uwagę!
Toni: Nie możemy rezygnować z autorytetu, który mamy jako dorośli,
tylko po to, żeby zachowywać się sympatycznie. Nie popieram
fizycznej przemocy, ale czasami kara jest jedyną metodą, która trafia
do dziecka. Warto trzepnąć dziecko przez pupę, jeśli to je
powstrzyma przed wybiegnięciem na ulicę.
Sarah: Nie wierzę w skuteczność kar jako regularnej, codziennie
stosowanej metody, ale dzieciom trzeba wyznaczyć granice, prawda?
Jako nauczycielka nie zawsze wiem, dlaczego dziecko zachowuje się
tak czy inaczej, ale to nie znaczy, że mam odpuścić przestrzeganie
zasad. Uderzenie dziecka w szkole nie wchodzi w grę, ale odbieramy
przywileje albo wysyłamy do kąta.
Maria: Czasami dziecko zachowuje się niebezpiecznie albo sprawia
komuś ból i nic sobie z tego nie robi. Konsekwencje pozwalają mu
„poczuć ból”, żeby więcej tego nie robiło, nawet jeśli jest
dostatecznie duże, aby zrozumieć tłumaczenie. Dzieci muszą
wiedzieć, że nie mogą robić, co chcą, i że nie ujdzie im to płazem.
– A teraz chciałabym poznać drugą stronę medalu – powiedziałam do
grupy. – Czy byliście karani jako dzieci? Czy to was nakłoniło do zmiany
zachowania?
Na twarz Michaela wypłynął szeroki uśmiech. Najwyraźniej miał
mnóstwo miłych wspomnień z burzliwego dzieciństwa.
– O nie! Łamanie zasad było takie zabawne, że nie bałem się kary. Było
warto, nawet za cenę lania. Moja mama nie biła zbyt mocno.
Toni wyglądała tak, jakby chciała powstrzymać uśmieszek.
– Pamiętam, jak mnie uziemili za to, że ich okłamałam, że śpię
u koleżanki. Następnym razem po prostu lepiej kłamałam. Miałam dużo
sprytu. Jak byłam starsza, wymykałam się przez okno.
– Nie pamiętam, żeby mnie karano w dzieciństwie – powiedziała Sarah. –
Chyba byłam grzeczną dziewczynką, która zawsze chciała się każdemu
przypodobać. Ale mogę was zapewnić, że w przedszkolu dzieciaki, które idą
do kąta albo tracą przywileje, wcale się nie poprawiają. Muszę przyznać, że
te metody nie zmieniają ich postawy.
– Pewnego razu moja młodsza siostra i ja buchnęłyśmy słodycze ze sklepu
– wyznała Maria. – Moja mama je znalazła i mnie ukarała, ale siostrze się
upiekło, bo była młodsza. Nie poszłam na przyjęcie urodzinowe do najlepszej
przyjaciółki. Pamiętam, że byłam oburzona taką niesprawiedliwą karą.
Nigdy nic więcej nie ukradłam, więc to w pewnym sensie odniosło skutek.
Ale przez długi czas byłam zła na siostrę. I odgrywałam się na niej.
Dokuczałam jej tak długo, aż mnie biła, a wtedy miała do czynienia z mamą.
Anna wydawała się podenerwowana.
– Przykro mi to mówić, ale w moim przypadku kary odniosły pozytywny
skutek. Mój ojciec nie był delikatny. Bił mocno, pasem. Matka czasami
kazała mi klęczeć na ryżu gołymi kolanami. To było bolesne i upokarzające.
Powstrzymało mnie przed robieniem rzeczy, które mogły mnie wpędzić
w kłopoty. Ale byłam żałosnym, przerażonym dzieckiem. Nie chcę, żeby
moje dzieci tak się czuły.
Te przykłady wskazują na niektóre problemy związane z karaniem.
Chociaż może ono przynieść szybki rezultat, kryje wiele pułapek:
● Jeśli stosujesz karę do rozwiązania konfliktu i jako zbyt łagodna nie
przynosi ona efektu, stawia cię to w ryzykownej sytuacji. Może się
okazać, że pozostanie ci tylko wymierzanie coraz bardziej surowych
kar.
● Kara nie odnosi się bezpośrednio do problemu, który ją spowodował.
Przedszkolak, który ma trudności z uspołecznieniem się w grupie
rówieśniczej, może zostać ukarany za popychanie czy gryzienie, ale to
mu nie pomoże nabyć umiejętności społecznych potrzebnych
w kontaktach z rówieśnikami.
● Uparte dziecko pod wpływem kary często z jeszcze większą
determinacją podważa autorytety. Badania pokazują, że dzieci, które
są karane, częściej zachowują się niewłaściwie w przyszłości. Kary
w istocie wzmacniają niepożądane zachowanie[2].
● Kary nie pozwalają dziecku nauczyć się ważnej lekcji. Zamiast
wzbudzać chęć naprawienia szkód czy rozwiązania problemu,
skłaniają dziecko do samolubnego myślenia. Jaki telewizyjny program
przejdzie mu koło nosa? Jakiego deseru nie dostanie? Dziecko będzie
odczuwać żal zamiast chęci poprawy.
● Nawet jeśli kara wyeliminuje niepożądane zachowanie, zwycięstwo
może przyjść dużym kosztem. U surowo karanego dziecka mogą się
rozwinąć inne problemy, od strachu i lękliwości do agresji wobec
innych dzieci.
● Kary, które wymierzamy dzieciom, to dla nich pewien przykład
rozwiązywania życiowych konfliktów. Musimy postawić sobie pytanie,
czy chcemy, aby używały takich metod wobec swoich rówieśników
i rodzeństwa.
Ten ostatni punkt zrozumiałam w pełni, kiedy Dan w wieku czterech lat
regularnie bił młodszego brata w głowę, mimo że wciąż mu tłumaczyłam, że
to nie jest dla małego przyjemne. Nie mogłam pojąć, dlaczego Danowi
sprawia to taką radość. W końcu, będąc już u kresu cierpliwości,
krzyknęłam:
– DAN, NIE ROZUMIESZ, CO DO CIEBIE MÓWIĘ! Musisz poczuć, jak to jest.
Napędzana intensywnym gniewem, uderzyłam go mocno w głowę.
– Podoba ci się to?
– Nie! – wykrzyknął.
– I dobrze... Nie... rób... tego... swojemu... bratu!
Sprawa załatwiona.
Nazajutrz usłyszałam, jak Dan tłumaczy bratu ze spokojem swoim
dziecinnym głosem:
– Sam, musisz poczuć, jak to jest.
Sam wybuchnął histerycznym płaczem. Okej, to nie był dobry pomysł.
Jeśli twój mały rozrabiaka nadal stwarza zagrożenie dla siebie i innych, może
być konieczne podjęcie stanowczych kroków:
„Jedziemy do domu. Wrócimy na plac zabaw innym razem. Za bardzo się
martwię, że coś się komuś stanie”.
– Aha! A więc jednak są jakieś konsekwencje! – Już słyszę wasze protesty. –
To po co była ta cała gadka o tym, że ponoszenie konsekwencji to w istocie
kara, a kary są złe?
Widzę to inaczej. Przechodzę do działania po to, żeby chronić, a nie żeby
karać. Podejmuję stanowcze kroki, żeby mojemu dziecku nic się nie stało, by
ochronić innych przed fizyczną czy emocjonalną krzywdą, by ochronić
czyjąś własność albo swoje uczucia.
Można chwycić dziecko za rękę na parkingu albo zażądać, żeby jechało
w wózku, aby nie potrącił go samochód.
„Zapinam cię pasem, żebyś nie wpadł pod samochód. Wiem, że tego
nie lubisz! Gdy tylko wyjedziemy z parkingu, wypuszczę cię z wózka!”.
Można zabrać dziecko z placu zabaw, żeby jego niesforne zachowanie nie
sprowadziło nieszczęścia na inne dzieci.
„Zabieram cię na trawę. Weźmiemy piłkę. Musimy się pobawić
w miejscu, gdzie będziesz mógł pobiegać, a ja nie będę się martwiła,
że wpadniesz na inne dziecko”.
Można odebrać mu wózek, aby zapobiec jego uszkodzeniu.
„Wkładam wózek do samochodu, żeby się nie zepsuł. Znajdźmy sobie
coś innego do zabawy. Coś twardego, co się nie zniszczy od walenia!”.
Można nawet nałożyć moratorium na wycieczki na plac zabaw, aż uda nam się
opracować lepszy plan ochronienia siebie przed stresującymi wyprawami.
„Dziś nie pojedziemy na plac zabaw. Nie chcę znowu się wkurzać i na
ciebie krzyczeć. Najpierw musimy opracować nowy plan”.
Zwróć uwagę, że dajemy dziecku wyraźne przesłanie, że nie zamierzamy
go karać, ale ochraniać. Nie mówimy: „Wczoraj w parku zachowywałeś się
okropnie, więc dzisiaj tam nie pójdziemy”. Nie mówimy też: „Za ostro
obchodzisz się z wózkiem, więc ci go odbieram”. Skupiamy się na
bezpieczeństwie i wewnętrznym spokoju w chwili obecnej oraz poszukaniu
rozwiązań na przyszłość.
Taka lekcja może się dziecku przydać w dorosłym wieku. Kiedy masz
problem z kimś dorosłym – dajmy na to znajomym, który ciągle coś pożycza
i oddaje z opóźnieniem, zepsute albo w ogóle zapomina oddać – to
prawdopodobnie nie zastanawiasz się, w jaki sposób ukarać tę osobę.
Rozmyślasz raczej nad tym, jak w uprzejmy sposób ochronić samego siebie.
Nie mówisz: „Oddałeś mi kurtkę z plamą i stłukłeś boczne lusterko w aucie,
więc... dam ci klapsa” (to by była napaść), ani: „...zamknę cię na godzinę
w pokoju” (to by było odebranie wolności), ani: „...zabiorę ci smartfona” (to
by była kradzież). Powiedziałbyś prawdopodobnie coś w tym stylu: „Nie
mam już ochoty pożyczać ci garderoby. Denerwuje mnie, że oddajesz ją
zniszczoną. I nie mogę ci więcej pożyczyć samochodu, bo go dopiero
naprawiłem. Potrzebne mi sprawne auto. I byłbym wdzięczny, gdybyś
dołożył się do naprawy!”.
Takie działania to dla przyjaciela rodzaj nauczki. Teraz już wie, że
wszystko ma swoje granice i że on te granice przekroczył. Jeśli w przyszłości
będzie chciał coś od ciebie pożyczyć, to musi zmienić swoje zachowanie. Nie
dlatego, że przysporzyłeś mu cierpienia, ale że podjąłeś stanowcze kroki,
żeby ochronić samego siebie.
Oczywiście, dzieci to nie dorośli, czasami są o wiele bardziej szalone.
Poniżej znajdziesz kilka przykładów, jak przejść do działania, gdy zostały
wyczerpane wszystkie dostępne narzędzia.
„Chowam teraz klocki do szafy. Nie pozwolę na rzucanie klockami. Boję
się, że skończy się to rozbiciem szyby albo czyjejś głowy”.
„Rozdzielam was! Widzę, jaki jesteś zły na brata, i nie chcę, żeby
któremuś z was stała się krzywda”.
„Wychodzimy z biblioteki. Nie pozwolę na zrzucanie książek z półek”.
„Zabieram jedzenie. Widzę, że nie jesteś głodny, a nie lubię, jak się
rozsmarowuje jedzenie, gdzie popadnie”.
Podjęcie stanowczych kroków, aby ochronić siebie i swoje otoczenie, jest
podstawową umiejętnością ludzi dorosłych i bardzo mocnym wzorem dla
dzieci, w jaki sposób należy sobie radzić w sytuacjach konfliktowych. Lata
świetlne dzielą to podejście od strategii obmyślania dla dzieci różnych
przykrych kar w nadziei, że to będzie dla nich nauczką.
– Ale czy przy takim podejściu czegoś się uczą? – zapytacie. – Co będzie,
kiedy następnym razem pójdziemy do parku? Jeśli będę tylko łagodnymi
metodami pilnować, żeby dziecko nie zrobiło krzywdy sobie i innym albo
czegoś nie zniszczyło, to co ma go nakłonić do zmiany zachowania? Czy nie
jest tak, że jeśli nie ma kary, to wszystko uchodzi mu na sucho?
Nie zamykaj jeszcze tej książki! Mamy dla ciebie narzędzie, które będzie
bardziej skutecznie niż kara motywowało dzieci do zmiany zachowania
w przyszłości. To nieocenione narzędzie, jeśli masz powtarzający się
problem, którego nie sposób rozwiązać innymi metodami. Ale raczej nie da
się go zastosować na gorąco. Czasami bywają sytuacje, gdy nic już nie
można zrobić. Kiedy ciągniesz wrzeszczące i kopiące dziecko ze sklepu albo
z placu zabaw, pomoże ci przetrwać ta pocieszająca myśl: Później, kiedy
sytuacja się uspokoi, spróbuję zastosować metodę rozwiązywania
problemów. I następnym razem będzie lepiej!
Zobacz, jak to działa.
BARDZO WAŻNE
Chaos w bibliotece
Gdy Dan miał prawie dwa lata, bardzo interesującym miejscem stała się dla
niego biblioteka. Uwielbiał książki. Ale nie do czytania! Fascynowały go rzędy
półek z książkami. Jego ulubionym zajęciem było bieganie między regałami
i popychanie w pędzie grzbietów książek, tak że spadały po drugiej stronie
półki, wydając serię interesujących odgłosów. Biegł wtedy do następnego rzędu,
żeby zobaczyć efekty tego eksperymentu z masą i grawitacją. Uznałam, że
należy zawiesić wizyty w bibliotece do czasu, aż mojego małego naukowca
bardziej zainteresuje zawartość książek.
Klockowy pat
Na drugie urodziny moi rodzice z dumą wręczyli wnukowi wspaniały
podarunek – bogaty zestaw dużych drewnianych klocków. Na pewno
wyobrażali sobie, że nastąpi eksplozja architektonicznej kreatywności w postaci
zamków, drapaczy chmur, dróg z mostami i tunelami dla samochodów, całych
miast. Ale Dan miał inne pomysły. Odkrył, że najbardziej fascynujące jest
wyrzucanie w powietrze ciężkich, kanciastych pocisków. Podobało mu się, jak
zataczały łuk i z hukiem spadały na podłogę. Po wypróbowaniu wielu sposobów
uznałam swoją klęskę. W celu ochrony okien w domu i naszych głów
spakowałam klocki do pudła i zaniosłam do piwnicy. Wyjęłam je ponownie,
kiedy Dan miał trzy lata. Wówczas pojawiły się okazałe budowle stojące twardo
na ziemi. Wspaniały prezent. Ale wszystko ma swój czas!
Załóżmy jednak, że twoje wymagania są dostosowane do wieku dziecka
i pozostają w zasięgu jego możliwości. Przedstawiam kilka przykładów z życia,
kiedy to zastosowano alternatywę kary. Chociaż możesz się zastanawiać, czy
uniknięcie kary nie da dziecku zbyt dużej swobody i nie pozbawi go okazji do
nauczenia się, że trzeba ponosić odpowiedzialność za swoje czyny, zauważysz,
że we wszystkich przykładach dzieje się odwrotnie.
Jak pokazuje pierwsza historia, możliwość naprawienia szkód daje
dziecku odwagę do skorygowania popełnionego błędu.
Naturalne podejście
SFRUSTROWANA MATKA: Zach, spróbuj zrobić na nocnik.
KRNĄBRNY DWUIPÓŁLATEK: NIE!
SM: Będziesz sobie patrzeć, jak siuśki wypełniają nocniczek. To zabawne.
I nie musiałbyś nosić pieluszki.
KD: To mnie nie intejesuje.
SM: Przecież siusiasz na powietrzu. Wiesz, kiedy przerwać zabawę,
ściągnąć spodnie i nasiusiać w krzaki.
KD: Bo siusiam na liście. LUBIĘ siusiać na liście.
SM: Dobrze, to przynieśmy liście.
Idziemy na podwórko po liście. Przynosimy je do domu i wykładamy nimi
nocnik. Zach od razu ściąga spodenki i siusia na liście.
SM: Udało ci się!
KD: Psecies mówiłem!
Na szczęście mamy nieograniczony dostęp do liści na podwórku. Trening
nocniczkowy trwa!
Rozwiązywanie problemów ma nieskończenie wiele wersji. Może być zadaniem
dla dwojga albo działaniem grupowym.
Opowieść Sarah. Przerwij grę
Około siedemnastej trójka moich dzieci zawsze najbardziej dokazuje. Zaczyna
się szalona zabawa, która polega na ganianiu po całym domu, przez co na ogół
któreś z nich na coś wpada. Prawie nigdy się to dobrze nie kończy. Z początku
wszyscy mają niezłą zabawę, ale jej ofiarą pada zwykle moja najmłodsza, Mia.
Albo robi sobie krzywdę, albo jest smutna i przygnębiona, co na jedno
wychodzi.
Już wiele razy próbowałam zapanować nad dziećmi. Bardzo mnie stresuje
czekanie na katastrofę i na czyjeś łzy. Ale one za każdym razem protestują,
mówią, że dobrze się bawią i że wszyscy się śmieją. Pewnie, do czasu!
Próbowałam zastosować metodę rozwiązywania problemów. Poszło
łatwiej, niż myślałam.
JA: Uwielbiacie gonić się po całym domu. To dobra zabawa. Problem
w tym, że martwię się, bo bardzo często kończy się to płaczem.
Sądzę, że musimy coś wymyślić, żebyście mogli się bawić, ale tak,
żeby nikt nie zrobił sobie krzywdy ani się nie przestraszył. Macie
pomysły?
MIA: Kiedy mówię „dosyć”, Jake i Sophia mnie nie słuchają.
SOPHIA: Bo się śmiejesz, kiedy mówisz „dosyć”! Ciągle chcesz wygrywać.
JAKE: No właśnie. I zachowujesz się jak mała dzidzia.
MIA: Nie jestem małą dzidzią, ty głupku!
JA: Hej, bez przezywania. Czekamy na pomysły! Może „dosyć” nie jest
dobrym słowem, bo czasem ludzie tak mówią, kiedy się bawią,
a czasem, kiedy się boją albo dzieje im się krzywda. To może być
mylące. Może potrzebujemy słowa, które znaczy „naprawdę macie
przestać, nie żartuję”.
MIA (wdrapuje się na krzesło i podnosi palec do góry na znak, że chce coś
powiedzieć): Wiem! Możemy mówić PRZERWIJ GRĘ!
Sophia i Jake zgodzili się na to. „Przerwij grę” miało oznaczać pauzę. Wrócili do
gonitwy. Gdy tylko Mia zaczynała się czuć trochę przytłoczona, używała nowej
mocy. Wołała: „Przerwij grę!”, a wtedy wszyscy nieruchomieli. Nie
przeszkadzała im ta zmiana. Potem wołała: „Baw się!” i wszyscy znowu biegali.
To zdecydowanie lepsze niż groźby i ultimata. Płynie z tego nauka, w jaki
sposób razem się bawić i szanować punkt widzenia innych osób.
BARDZO WAŻNE
BARDZO WAŻNE
Kłopot z nagrodami
A co z nagrodami? Jeśli nie masz czasu na rozwiązywanie problemów, to czy nie
możesz zaproponować nagrody? To pozytywne rozwiązanie, prawda? A o takie
nam przecież chodzi, czyż nie?
Zastanówmy się przez chwilę, jak czuje się ktoś, komu zaproponowano
nagrodę za zmianę zachowania. Wyobraź sobie, że przyrządzasz dla rodziny
pyszne późne kolacje w te wieczory, kiedy gotujesz. Jesteś z siebie całkiem
zadowolona. Nie tylko pracujesz, robisz zakupy, sprzątasz i pilnujesz dzieci,
ale jeszcze zapewniasz rodzinie zdrowe domowe posiłki, zamiast zamawiać
pizzę. Twój małżonek jednak nie jest zadowolony i mówi: „Musisz
w tygodniu robić kolację wcześniej, żebym mógł się położyć spać
o wcześniejszej porze. Posłuchaj, dostaniesz nagrodę. Jeśli pięć dni z rzędu
podasz kolację do osiemnastej, to zabiorę cię do takiej restauracji, jaką
wybierzesz. Zrobiłem plan z naklejkami, żeby śledzić twoje postępy!”.
Coś ci nie pasuje w tym scenariuszu? Dlaczego nagle ogarnia cię ochota,
by podać kolację o północy... przypaloną?
Po pierwsze, czy twój małżonek zatroszczył się o twoje uczucia? Czy
rozumie, ile wysiłku kosztuje cię przygotowanie kolacji? Czy zdaje sobie
sprawę, jak trudno byłoby zdążyć na wcześniejszą godzinę? A co się stanie,
jeśli wydasz kolację wcześniej przez cztery dni z rzędu, a piątego ci się nie
uda? Czy musisz zaczynać od początku z powodu jednego niepowodzenia?
Czy w ogóle warto się wysilać? Co z nagrodą? Może lepszą zachętą byłby
nowy samochód. Może powinnaś dostawać nagrody za wszystkie inne
domowe obowiązki. Nowe buty za poskładanie prania, płaski telewizor za
wyczyszczenie toalety.
W nagrodach kryją się liczne pułapki. Nagrody nie odwołują się do
przyczyny problemu. Stosuje się je po to, żeby manipulować drugą osobą,
a nie współpracować z nią, co może wywoływać żal. Są przyznawane na
wyrost. I mają ciemną stronę. W nagrodzie ukryta jest groźba: jeśli nie
zrobisz tego, co mówię, stracisz szansę na coś fajnego.
Większość ludzi woli partnera, z którym można wspólnie popracować nad
rozwiązaniem problemu. Kogoś, kto powie: „Rety, ale pyszna kolacja.
Naprawdę to doceniam. Problem w tym, że idę tak późno spać. Czuję się
niewyspany. Czy możemy coś zrobić, żeby jeść kolację wcześniej? Czy mogę
ci jakoś w tym pomóc? Może coś wymyślimy”.
Oto raport z linii frontu na temat złego działania nagrody.
BARDZO WAŻNE
W najlepszym momencie
Pięcioletni Zach wpadał w złość, gdy po przeczytaniu rozdziału książki
mówiłam dzieciom, że czas spać. Nie przywykł jeszcze do książek podzielonych
na rozdziały i trudno mu było zaakceptować fakt, że nie pozna całej historii
w jeden wieczór. Mimo to nadal chciał słuchać książek, które czytałam przed
snem jego starszym braciom.
– Ta książka ma dwieście stron! – zaprotestowałam. – Nie da się jej
przeczytać w jeden wieczór. A poza tym Sammy już zasnął.
– Ale to był najlepszy moment! – krzyczał Zach.
Tak bardzo chciał poznać zakończenie. Jak mogłam go tak zostawić?
W przypływie złości chwycił pustą butelkę po wodzie mineralnej (taki mam
w domu porządek) i rzucił we mnie, trafiając w głowę. Dokładnie tak, jak
wycelował. Miły wieczorny czas skończył się moimi krzykami:
– Nigdy więcej nic ci nie przeczytam!
Tymczasem mój mąż zaniósł Zacha, zanoszącego się histerycznym
szlochem, do jego sypialni, jak najdalej od wkurzonej matki. Nie było
dobrego rozwiązania tej sytuacji. Byłam wściekła. „I to ma być ten urok
macierzyństwa? Obrywanie w głowę przedmiotami? Całe szczęście, że
butelka była plastikowa, a nie szklana! I że nie jestem samotną matką”.
Rozwiązywanie problemów? Karanie? Zapomnij. W tej sytuacji liczyło się
zwykłe przeżycie.
Następnego wieczoru powiedziałam przy kolacji:
– Nie wiem, co zrobić. Chcę wam przeczytać dalszy ciąg książki, ale nie
życzę sobie krzyków i nie chcę, żeby ktoś rzucał we mnie butelkami.
Mój mąż ustanowił prawo.
– Każdy z was musi obiecać, że bez szemrania pójdzie spać po
przeczytaniu jednego rozdziału.
Nakłanianie dzieci do złożenia obietnicy zawsze budziło we mnie
wątpliwości. Zach był najwyraźniej tego samego zdania.
– A jak będzie najlepszy moment?
Dziesięcioletni Dan wpadł na pomysł:
– Już wiem! Możemy pobawić się w przepowiednie, jak w szkole.
Zach był zaintrygowany.
– A co to są przepowiednie?
Bracia udzielili mu szczegółowych wyjaśnień z wieloma przykładami. Gdy
tego wieczoru skończyłam czytać rozdział, zamknęłam książkę pełna obaw.
„Co teraz będzie? Czy Zach będzie się trzymał, czy czeka nas kolejny
wybuch?”. Zach usiadł prosto i powiedział:
– No dobra, czas na przepowiednie. Przepowiadam, że zamkną Lassie na
klucz, ale ona i tak ucieknie i wróci do swojej rodziny.
Potem spokojnie podreptał do łóżka. Byłam szczerze zdumiona jego
opanowaniem i skrupulatnością.
Nie wiadomo, na jaki pomysł wpadną dzieci, kiedy powierzy im się rozwiązanie
problemu. Ich własne idee zwykle sprawdzają się w praktyce. Jeśli masz kilkoro
dzieci, to nie tylko przybywa ci problemów, ale przede wszystkim pojawia się
też więcej pomysłów.
Gdy zamiast karania stosujemy metodę rozwiązywania problemów, to
w gruncie rzeczy kształtujemy w dzieciach postawę, jaką powinny przyjąć
wobec pojawiających się w życiu konfliktów. Nie nakłaniamy do myślenia:
„Jestem niegrzecznym dzieckiem, które nie zasługuje, żeby mu poczytać na
dobranoc” ani: „Nie sprawdzam się jako matka, bo krzyczę na moje dziecko”,
ale raczej: „Jak mogę naprawić mój błąd?”, „Jak mogę poprawić sytuację”,
„Co powinnam zrobić następnym razem?”.
Ogólniejsze przesłanie brzmi: kiedy wybucha między nami konflikt, nie
musimy tracić energii na kłótnie. Możemy wspólnymi siłami poszukać
wyjścia, które zadowoli obie strony. Dziecko jest aktywnym uczestnikiem
procesu rozwiązywania problemu. To bardzo cenne doświadczenie na
przyszłość.
Kary mają krótki żywot. Dzieci szybko rosną. Trudno ukarać fizycznie
dziecko, które jest wyższe i silniejsze niż ty. Kiedy nasze pociechy stają się
bardziej niezależne, coraz bardziej kłopotliwe staje się wyegzekwowanie
kary. Jeśli uziemisz nastolatka albo wprowadzisz zakaz komputerowy, to
sobie też zwiążesz ręce.
Tymczasem podejście nakłaniające do współpracy zmienia się w miarę,
jak dzieci dorastają. Gdy młodzi ludzie dojrzewają, rozwija się także ich
zdolność do rozwiązywania problemów. W końcu twoje dzieci pójdą w świat
i nie będziesz w stanie zapewnić im bezpieczeństwa. Najpotężniejszym
narzędziem, w jakie możesz je wyposażyć, jest poczucie więzi z tobą. Fakt,
że chętnie bierzesz pod uwagę uczucia swoich dzieci i liczysz się z ich
opiniami, sprawi, że ich serca i umysły pozostaną otwarte na twoje uczucia
i opinie.
PRZYPOMNIENIE
Narzędzia służące do rozwiązywania konfliktów
1. Wyraź dobitnie swoje uczucia.
„Hej, nie podoba mi się popychanie innych ludzi!”.
2. Pokaż dziecku, jak naprawić szkody.
„Twoja siostra przestraszyła się na zjeżdżalni. Zróbmy coś, żeby się
lepiej poczuła. Może chcesz podzielić się preclami? Czy myślisz,
że miałaby ochotę pobawić się twoim wiaderkiem?”.
3. Daj wybór.
„Na razie nie będziemy się bawić na zjeżdżalni. Widzę, że nie jesteś
w nastroju, żeby czekać na swoją kolej. Możesz iść na huśtawki
albo pobawić się w piaskownicy. Zdecyduj”.
4. Przejdź do czynu, ale nie obrażaj.
„Idziemy do domu. Może przyjdziemy na plac zabaw kiedy indziej. Za
bardzo się martwię, że któremuś dziecku stanie się krzywda”.
5. Wypróbuj metodę rozwiązywania problemów.
Krok pierwszy: zaakceptuj uczucia dziecka.
„Widzę, że nie lubisz, jak cię trzymam za rękę na parkingu, bo
masz wtedy ściśnięte palce”.
Krok drugi: opisz problem.
„Problem w tym, że martwię się, że dzieci na parkingu mogą wpaść
pod samochód”.
Krok trzeci: poproś o pomysły.
„Musimy coś wymyślić, żebyśmy mogli wrócić do parku i dobrze się
bawić, nie wywołując gniewu czy przerażenia innych ludzi. Co
możemy zrobić?”.
Krok czwarty: wybierzcie pomysły, które podobają się obu stronom.
„Czyli podoba ci się pomysł, żeby trzymać mnie za rękaw
i prowadzić na plac zabaw. Zakreślmy ten punkt”.
Krok piąty: wypróbuj rozwiązania w praktyce.
„Jesteśmy na parkingu. Złap mnie za rękaw i pokaż, którędy mam
iść!”.
BARDZO WAŻNE
● Jeżeli nic nie działa, rozważ, czy nie trzeba zmienić podstawowych
oczekiwań.
● Okazuj szacunek dla konfliktu. Nie pomniejszaj problemu.
● Schowaj na jakiś czas przedmiot.
● Nie musisz czekać, aż pojawi się problem, żeby użyć metody jego
rozwiązywania. Jeśli to możliwe, działaj z wyprzedzeniem!
Rozdział czwarty
Julie
Po przeczytaniu tytułu rozdziału na pewno myślisz: „Nie wierzę! Czy wszystko
musi być skomplikowane? Jasne, wszyscy miewamy kłopoty z dziećmi, które
krzyczą, biją i uciekają na parkingu. Ale pochwały?”.
Przykro mi to mówić, ale pochwały też mogą być skomplikowaną sprawą.
Badania i obserwacje sugerują, że nie jest ważne, jak często chwalimy
dziecko, ale w jaki sposób to robimy.
Zastanów się nad poniższymi scenariuszami:
1. Jesteś nauczycielem w szkole podstawowej. Po trudnym poranku z grupą
dokazujących, rozkojarzonych dzieciaków przyszła chwila wyciszenia. Gdy do
klasy wchodzi twój przełożony, uczniowie spokojnie słuchają, jak opowiadasz.
Przełożony mówi: „Jesteś tu najlepszym nauczycielem. Doskonale panujesz nad
dziećmi”.
Jak reagujesz na taką pochwałę? Czy rozpiera cię duma? Czy raczej
skupiasz się na swoich słabościach? „Chyba pan żartuje? Nie potrafiłbym
zapanować nad leciwym bassetem w upalny dzień. Po prostu miałem
szczęście. Nie jestem pewien, czy powinienem pracować w tym zawodzie”.
2. Nie masz wykształcenia muzycznego, ale zawsze lubiłaś śpiewać pod
prysznicem. Postanawiasz w końcu zrobić pożytek z tej umiejętności i zapisać
się do chóru. Po kilku pierwszych próbach wciąż ci nie idzie. Śpiew na głosy jest
trudny i na ogół nie możesz złapać właściwej tonacji. Mówisz do dyrygenta
chóru: „Nie wiem, czy powinnam to kontynuować. Nie idzie mi dobrze”.
Dyrygent odpowiada: „Nie martw się, nieźle sobie radzisz! Twój głos
dobrze brzmi”.
Czy taka pochwała pomogłaby ci nabrać pewności siebie? Czy może
zaczęłabyś się zastanawiać: „Myli się czy kłamie? Może mnie dobrze nie
słyszał, bo skupił się bardziej na sopranach. Może chce mi poprawić
samopoczucie. Albo potrzebuje mojej składki członkowskiej, żeby zapłacić
kolejną ratę za samochód”.
3. Kilka ostatnich tygodni zajęła ci praca na projektem nowego programu
czytania w szkole twojego dziecka. Wysyłasz projekt do dyrektora
i z utęsknieniem czekasz na jego opinię. Następnego dnia otrzymujesz email
następującej treści: „Wspaniała praca. Dziękuję”.
Czy przepełnia cię duma, że dyrektor docenił twoje przełomowe pomysły?
A może raczej zastanawiasz się, czy w ogóle przeczytał projekt? Czy
zauważył, że twoja prezentacja została głęboko przemyślana i poparta
wynikami ostatnich badań, że udało ci się rozwiązać problem finansowania?
A może odfajkował po prostu jeden ze swoich obowiązków – odpisać na
maile – zanim udał się do domu na weekend?
4. Lubisz koszykówkę. Dobrze się bawisz i przy okazji masz ruch, ale nie jesteś
wybitnym graczem. Udało ci się właśnie trafić do kosza na sali gimnastycznej,
gdy podchodzi nieznany ci facet i mówi: „Ładnie! Świetnie strzelasz
z wyskoku!”.
Jak na to reagujesz? Masz ochotę zagrać z tym człowiekiem czy wolisz
szybko wrócić do domu, zanim zepsujesz dobre wrażenie serią chybionych
strzałów?
Co chcemy osiągnąć, kiedy chwalimy nasze dzieci? Większość udzieli
odpowiedzi w rodzaju: „Staramy się uświadomić im, jakie mają mocne strony”
albo „Chcemy je zachęcić, by dalej tak postępowały”. Albo: „Chcemy, żeby
nabrały pewności siebie... żeby jeszcze bardziej się starały”. Wydaje nam się
naturalne, że aby wzmocnić w nich szacunek do samych siebie, powinniśmy
regularnie mówić do dzieci z entuzjazmem: „Jesteś wspaniały, bystry, cudowny,
piękny, najlepszy!”.
Jednak używając oceniających słów, często osiągamy efekt przeciwny do
zamierzonego. Czytając powyższe scenariusze, dało się zauważyć, że
pochwała, która osądza czy ocenia, może też stwarzać problemy.
Każe nam się skoncentrować raczej na naszych słabościach, a nie na
mocnych stronach. „Nie jestem taki wspaniały. Trzeba było mnie widzieć
dziesięć minut temu”.
Każe nam wątpić w szczerość osoby, która udziela pochwały. „Czy
naprawdę tak myśli, czy tylko stara się poprawić mi samopoczucie? Czego
ode mnie chce?”.
Można ją odebrać jako lekceważenie. „Czy w ogóle zauważył, ile pracy w to
włożyłam? Może nie było warto?”.
Można ją odebrać jako zagrożenie. „A jeśli nie uda mi się zrobić tego
ponownie?”.
Może nas nawet nakłonić do całkowitej rezygnacji, do przerwania tego, co
robiliśmy.
Zaobserwowałam to zjawisko kilka lat temu na festiwalu muzycznym.
Grupa żonglerów próbowała zachęcić publiczność do włączenia się do
zabawy. Zauważyłam, że pewien mały chłopiec był bardziej wytrwały niż
większość otaczających go dorosłych i udawało mu się żonglować kilkoma
woreczkami z fasolą jednocześnie.
– Hej, spójrz na tego chłopca – powiedziałam do męża. – Jest naprawdę
dobry!
Chłopiec popatrzył na mnie zaskoczony, odłożył woreczki z fasolą
i odszedł.
Co się stało? Dlaczego spontaniczna pochwała nieznajomej kobiety
wywołała taką reakcję?
Chłopiec zaangażował się bardzo mocno w nauczenie się nowej i trudnej
sztuki. I nagle ktoś go ocenił. Zamiast skupić się na swoim zadaniu, zaczął
się obawiać, czy przypadkiem nie zmarnuje następnego rzutu, a wtedy
nieznajoma kobieta osądzi go negatywnie. Lepiej porzucić to, co się robi, niż
narażać się na niepowodzenie. Wyrządziłam temu biednemu dziecku dużą
krzywdę!
Pierwsza zasada chwalenia głosi, że nie zawsze jest ono potrzebne.
Kiedy dziecko oddaje się gorliwie jakiemuś zajęciu, nie ma sensu
rozpraszać jego koncentracji, wtrącając niechciane komentarze. Daj mu
spokój! Pomyśl, jak ty byś się czuła, gdybyś gotowała obiad, a twój partner
stałby kilka kroków od ciebie i wciąż mówił: „Masz ładną technikę krojenia
cebuli. Te marchewki są bardzo równo posiekane. Bardzo dobrze trzymasz
ten otwieracz do puszek”. Po którym komentarzu krzyknęłabyś
zniecierpliwiona: „Daj mi święty spokój!”?
A co robić, kiedy dziecko samo domaga się twojej reakcji? Podbiega
i podsuwa ci pod nos rysunek, wołając: „Zobacz! Podoba ci się?”. Co
powiedzieć, żeby go nie zniechęcić, tylko zainspirować?
BARDZO WAŻNE
Zastanów się, czy nie lepiej zadać pytania albo rozpocząć rozmowę, zamiast
chwalić.
„Och, proszę, co zrobiłeś! Opowiedz mi o tym”.
„Jak wpadłeś na taki pomysł?”.
„Jak to zrobiłaś?”.
„Pokaż mi, jak to działa”.
„To mi się kojarzy z kosmosem. Co ci podsunęło taki pomysł?”.
„Ciekawe, co zrobisz następnym razem”.
„Popatrz na odstępy między tymi czterema wyrazami. Ta część jest
bardzo staranna i czytelna”.
Czasami musimy jednak zwrócić uwagę na to, co poszło źle. Dzieci nie
zawsze są w stanie same to zauważyć. W takim wypadku ważne jest, aby
najpierw docenić pozytywne strony. Jeśli chcesz, aby dziecko przyjęło słowa
krytyki, musisz najpierw zauważyć trzy pozytywne rzeczy, zanim
wspomnisz o jednej negatywnej. I nawet wówczas korzystniej będzie
wyrazić krytycyzm w pozytywny sposób. Powiedz o tym, co „należy zrobić”,
a nie o tym, co wciąż jest nie tak.
Zamiast krytykować niedokończenie zadania...
„Czy ty sobie żartujesz? To ma być skończone? W tym pokoju nadal jest
bałagan. Po całej podłodze walają się klocki, a na biurku jest sterta
śmieci!”.
...prędzej uda ci się zachęcić dziecko, żeby dokończyło sprzątanie, jeśli
zauważysz to, co już zrobiło:
„Widzę, że wrzuciłeś brudne rzeczy do kosza, powiesiłeś mokry ręcznik
i zrobiłeś przejście od drzwi do łóżka! Ponieważ mają przyjść goście, to
trzeba jeszcze schować klocki do pudła i wyrzucić do śmieci te brudne
chusteczki z biurka”.
Zamiast skupiać się na błędach:
„Widzę, że wcale nie ćwiczyłaś. Fałszujesz i grasz w złym rytmie.
Ćwierćnuty to nie to samo co półnuty!”.
...pomożesz dziecku z większą pewnością skupić się na trudnych fragmentach,
jeśli wskażesz, co udało mu się osiągnąć:
„Po pierwszych dwóch taktach mam ochotę tańczyć. To staccato podrywa
mnie z miejsca. Wyobrażam sobie skaczącą żabkę. Druga linia ma
skomplikowany rytm. Popracujmy nad nią”.
* * *
Czy dostrzegacie, że opisywanie jest bardziej szczere niż pochwała w starym
stylu? Nie musimy być nieautentyczni i mówić dziecku, że jest cudowne, a jego
praca wspaniała po to, żeby podnieść mu ego. Reagujemy w konkretny, opisowy
sposób, zarazem realistyczny i pomocny.
BARDZO WAŻNE
Czasami potwierdzenie, że rozumiesz uczucia dziecka, jest bardziej pomocne
niż pochwała.
Niekiedy dziecko nie jest zadowolone z rezultatów swojej pracy, na
przykład gdy pies, którego narysowało, nie przypomina psa. Pierwszą
rzeczą, jaka się nasuwa, jest pocieszenie dziecka słowami: „Ależ jest bardzo
ładny, kochanie. Przecież wygląda jak pies. Naprawdę ładnie ci to wyszło!”.
Taka reakcja często wywołuje złość i płacz: „Wcale nie. Jest okropny!”.
Nie chcemy także okazywać niewiary w możliwości dziecka: „Och,
kochanie, bardzo trudno jest narysować psa. Może jako ilustrację do litery P
narysujesz lepiej piłkę? Wystarczy zrobić kółko, a nauczycielce na pewno się
spodoba. Dasz sobie z tym radę!”.
Czas przestawić zwrotnicę i potwierdzić, że rozumiesz uczucia dziecka.
Kiedy dzieci są nieszczęśliwe, nie musimy ich podnosić na duchu
wymyślonymi naprędce pochwałami. Będziemy bardziej pomocni, mówiąc:
„Oj, nie jesteś zadowolona z tego rysunku. Ten piesek nie wygląda tak, jak go
sobie wyobraziłaś. Narysować psa nie jest tak łatwo. Narysowanie na płaskiej
kartce papieru czegoś, co widzimy, to duża sztuka. I jeszcze żeby dobrze
wyglądało!”.
Twoje dziecko prawdopodobnie podejmie kolejny wysiłek narysowania
tego piekielnego psa albo zadecyduje, że woli narysować piłkę. Tak czy
inaczej, emocjonalne wsparcie, które od ciebie dostało, pomogło mu
przezwyciężyć moment frustracji i pozwoliło spokojnie się zastanowić.
Bywają też inne sytuacje, kiedy to w pierwszym impulsie szukamy słów,
żeby pochwalić dziecko, na przykład gdy uważa, że w porównaniu
z rówieśnikami wypada gorzej.
„Każdy umie wchodzić na drabinki, tylko nie ja! Nie umiem przejść nawet
przez dwa drążki. Jestem najgorszy z całej klasy”.
„Ethan i Jason potrafią już czytać grube książki. Jestem najgorszy
z czytania”.
W takich wypadkach instynktownie wtrącamy pochwały, aby podnieść
dziecku zniżkującą samoocenę.
„Och, nie, kochanie, przecież umiesz się wspinać”.
„Przecież dobrze ci idzie czytanie! Świetnie sobie radzisz. Na pewno
mnóstwo dzieci nie radzi sobie tak dobrze jak ty”.
Takie wypowiedzi zazwyczaj nie wywołują zamierzonego efektu. Dzieci
protestują jeszcze gwałtowniej, że są najgorsze, najwolniejsze. Kiedy dziecko
jest w dołku, pomocniejsze będzie potwierdzenie, że rozumiesz jego
uczucia, zamiast oferowania bezpodstawnych zapewnień:
„Można się czuć przygnębionym, kiedy inne dzieci przechodzą przez
drabinki, a ty jeszcze nie umiesz”.
„Zdaje się, że zniechęciłeś się do czytania. Można się zdenerwować, kiedy
człowiek wciąż ogląda książeczki z obrazkami, a chciałby już czytać
dłuższe książki”.
Możesz też wypróbować spełnianie życzeń w fantazji, jeśli uważasz, że
nastrój dziecka na to pozwala:
„Ach, gdybyś tak mógł zjeść trzy zaczarowane rodzynki, wdrapać się na
najwyższe drabinki i nie poczuć zmęczenia! ...przeczytać grubą książkę
z rozdziałami i zrozumieć wszystkie słowa!”.
Ale to nie koniec rozmowy. Kiedy dziecko jest w złym nastroju, warto
zbudować jego nowy wizerunek.
BARDZO WAŻNE
BARDZO WAŻNE
BARDZO WAŻNE
● Zastanów się, czy nie lepiej zadać pytania albo rozpocząć rozmowę,
zamiast chwalić.
● Czasami potwierdzenie, że rozumiesz uczucia dziecka, jest bardziej
pomocne niż pochwała.
● Zbuduj nowy wizerunek dziecka.
● Nie ulegaj pokusie chwalenia przez porównywanie.
Rozdział piąty
Julie
Rozdział piąty przeznaczony jest dla tych z was, którzy myślą: „To brzmi bardzo
dobrze, ale nie znacie mojego dziecka. To się nie sprawdzi w jego przypadku”.
Niektórzy z was mają dzieci, które są wyjątkowo wrażliwe, niesforne albo
uparte. U innych zdiagnozowano z kolei spektrum autystyczne albo
zaburzenia integracji sensorycznej. Wiele z tych dzieci reaguje
w wyolbrzymiony sposób na zwykłe, codzienne doświadczenia, takie jak
tykanie zegara, fluorescencyjne światło, skarpetki z szewkami, popchnięcie
przez kolegę. Inne z kolei mają osłabione reakcje, na przykład wydają się nie
odczuwać bólu. Czasami zbyt głośno mówią, za mocno ściskają inne dzieci
albo w ogóle nie wykazują zainteresowania interakcją z ludźmi. Bywa, że
z uporem rozmawiają tylko na jeden temat – na przykład rozkład jazdy
pociągów albo mapy. Załamują się, gdy jakiś drobiazg zaburzy ich codzienną
rutynę. Wiele takich dzieci ma ogromny problem z przechodzeniem od
jednej czynności do drugiej i nie znosi popędzania. I chociaż bardzo się
staramy zminimalizować ich cierpienie, nie jesteśmy w stanie stworzyć
świata, w którym będą się czuły komfortowo.
Jeśli twoje dziecko nie należy do żadnej z opisanych grup, może cię kusić,
aby pominąć cały rozdział. Ale jeżeli masz wolną chwilę, nie rób tego.
Znajdziesz tu narzędzia, które być może pomogą ci poradzić sobie
z wyzwaniami, z którymi wciąż słabo ci idzie, nawet po przeczytaniu
poprzednich rozdziałów.
Po narodzinach pierwszego dziecka przeczytałam dużo książek, żeby się
dowiedzieć, czego mam się spodziewać. Lektury te utwierdziły mnie
w przekonaniu, że tempo rozwoju dzieci jest bardzo zróżnicowane. Nie
martwiłam się zatem, widząc, że dzieci zaprzyjaźnionych matek raczkują
i stają, podczas gdy Asher potrafił tylko siedzieć. Gdy miał roczek, pediatra
zapytał mnie, czy nie martwię się jego rozwojem. Pamiętam, że
odpowiedziałam, że jeśli on się nie martwi, to ja też nie. Dwa miesiące później
pediatra zaproponował, żebym udała się do specjalisty, a ten oznajmił mi, że
syn jest „mocno opóźniony w rozwoju”. Wówczas zauważałam już zasadniczą
różnicę – inne niemowlęta w naszej grupie towarzyskiej przeobraziły się już
w małe szkraby i na chwiejnych nóżkach kręciły się po pokoju, górując nad
Asherem, który uchylał się przed nimi ze strachem, bo sam umiał tylko powoli
podnieść się do siedzenia. Nadal pamiętam, jak poczułam się urażona, gdy
jedna z matek zasugerowała, że jestem nadopiekuńcza wobec syna, tak jakby to
była moja wina, że jeszcze nie chodzi. Jednak gdzieś w tym gniewie
zakiełkowała myśl, że może mieć rację.
Asher różnił się zresztą nie tylko rozwojem fizycznym. Zaczęłam
zauważać, że ma też odmienny system sensoryczny. Jako niemowlę nie
znosił, gdy ktoś dotykał jego stóp, i protestował, gdy był trzymany w pozycji
stojącej. To oczywiście nie wróżyło dobrze nauce chodzenia, która wymaga
przecież, by dotykać stopami podłogi. Podczas fizjoterapii nauczyłam się
techniki głaskania, która miała go znieczulić na dotyk. Polecono mi co dwie
godziny głaskać w pokazany sposób jego ręce, nogi i plecy. A ponieważ
uznałam to zalecenie za niemożliwe do wykonania, poczułam się jeszcze
bardziej winna.
Kiedy okazało się, że moje drugie dziecko, Rashi, też rozwija się „inaczej”,
powiedziałam sobie, że to nic wielkiego – dam sobie z tym radę. Nie
zawracałam sobie głowy przeglądaniem książek o rozwoju dzieci, tylko
udałam się z nim prosto do specjalisty. Myślałam, że za drugim razem
będzie łatwiej zapanować nad tą emocjonalną huśtawką, ale znowu
znalazłam się na obcym i budzącym lęk terenie. Rashi pod wieloma
względami był zupełnie inny niż jego brat. Asher jako niemowlę leciał przez
ręce, natomiast Rashi był usztywniony. Asher płakał, gdy dotykało się jego
nóg albo stóp; Rashi nie płakał nawet podczas szczepienia. Gdy zabieraliśmy
Ashera w miejsca, gdzie było dużo widoków, dźwięków i ludzi, stawał się
pobudzony i płakał; Rashi zamykał się w swojej skorupce i zapadał w sen,
gdziekolwiek był. Przez jakiś czas umawiałam ich na wspólne wizyty
u fizjoterapeuty.
Gdy przyszło na świat moje trzecie dziecko, uznałam skontrolowanie jego
rozwoju przez pediatrę za standardową procedurę. Byłam zaskoczona, gdy
się dowiedziałam, że Shiriel rozwija się prawidłowo. Jako mały szkrab była
zazdrosna, że jej starsi bracia chodzą na terapię zajęciową, i zastanawiała
się, kiedy ona będzie mogła uczestniczyć w sesjach.
Kiedy jeszcze moje dzieci były małe, zaczęłam prowadzić warsztaty dla
rodziców z cyklu Jak mówić.... Chociaż u Ashera stwierdzono zaburzenia
integracji sensorycznej (SPD), a u Rashiego ostatecznie zdiagnozowano
zespół Aspergera (obecnie nazywany spektrum autystycznym),
umiejętności, których nauczałam, były w wychowywaniu moich dwóch
chłopców równie pomocne jak w przypadku dzieci neurotypowych. W ciągu
lat pracy nawiązałam kontakty z innymi rodzicami dzieci mających SPD
i autyzm oraz prowadziłam zajęcia przeznaczone specjalnie dla nich i dla
profesjonalistów, którzy mieszkają i pracują z dziećmi specjalnej troski.
Nauczyłam się też – zarówno od uczestników zajęć, jak i z własnego
doświadczenia – że można zastosować podstawowe zasady Jak mówić... bez
względu na to, czy dzieci rozwijają się typowo, czy też różnią się na wiele
unikatowych sposobów. Wszystkie dzieci potrzebują kontaktu, wszystkie
dzieci chcą być rozumiane, wszystkie dzieci pragną, żeby docenić to, co
robią i jak sobie radzą. Dla rodziców dzieci o innej wrażliwości wyzwaniem
jest jednak wypracowanie metod osiągnięcia tych wszystkich szczytnych
celów bez popadania we frustrację czy obwiniania dzieci za to, że... no cóż...
są inne.
Wyobraź sobie, że przebywasz samotnie w domu, czytając opasłą książkę
i rozkoszując się filiżanką kawy, gdy nagle bez pukania wchodzi sąsiadka, którą
ledwo znasz. Staje zbyt blisko ciebie, patrzy ci prosto w oczy i głośno coś mówi,
potrząsając twoim krzesłem. „Cześć! Co u ciebie słychać? Co czytasz? Chcesz
pograć w karty? Możesz mi zrobić kanapkę? Proszę?”.
Jakie uczucie cię ogarnia? Lekkie przerażenie? „Jak ona tu weszła?”.
Irytujesz się, że ci przeszkodziła? Wprawiają cię w konsternację jej pytania?
Chcesz się jej pozbyć? Domyślam się, że nie masz w tej chwili ochoty robić
dla niej serowego sandwicza w opiekaczu.
To ćwiczenie pomaga mi ukazać część problemów, które sprawiają, że dla
dzieci ze spektrum zaburzeń codzienne życie jest takim wyzwaniem. Dla
dzieci, które nie przetwarzają w typowy sposób bodźców zmysłowych, takich
jak dźwięk, światło, ruch, dotyk czy smak, a każdy z tych elementów –
i wszystkie naraz – może się stać przytłaczający. Bywa i tak, że nawet
kontakty z własnymi rodzicami odbierają jako gwałt na ich zmysłach. Nic
dziwnego, że jest im trudno nawiązać bliższą więź z innymi osobami i czuć
się dobrze w ich towarzystwie. Lepiej ukryć się przed tym nawałem
sensorycznych ataków!
To nie znaczy, że dzieci te nie mogą rozwinąć silnych więzi z ludźmi.
Mogą, ale trzeba nad tym mocniej popracować.
Prawdę mówiąc, czasami wydaje się to niewykonalnym zadaniem,
zwłaszcza w przypadku dziecka, które zdaje się przebywać we własnym
świecie i nie potrzebować niczyjego towarzystwa. Mamy wtedy pokusę
przeciągnięcia go z tego świata do naszego. Musi przecież nauczyć się, jak
sobie radzić w rzeczywistości, w której ludzie często mówią głośniej niż
szeptem i niekiedy na siebie wpadają; w której dzieci z krzykiem biegają po
placu zabaw; w której w supermarketach jest ostre fluorescencyjne
oświetlenie, a między półkami kłębią się ludzie.
Problem w tym, że takie dziecko właśnie nasz świat odbiera jako
niewłaściwy – bo jest w nim za głośno albo za cicho, za dużo albo za mało
dotyku, panuje nadmiar bodźców wzrokowych i generalnie ogarnięcie tego
wszystkiego jest bardzo wyczerpujące. Zanim szczęśliwie dojdziemy do
etapu akceptowania uczuć lub nakłaniania do współpracy czy
rozwiązywania problemów, musimy najpierw nawiązać z dzieckiem
kontakt.
Jeśli Peter lubi rozmawiać o rozkładzie jazdy pociągów, włącz się do tej
rozmowy.
Jeżeli Even nieustannie wali świetlnym mieczem w podłogę, weź
drewnianą łyżkę i wal razem z nim.
Jeśli twoje dziecko zazwyczaj woli być samo, to zapewne znasz już gorycz
odrzucenia i trudno ci uwierzyć, że odniesiesz na tym polu sukces.
Uczestnicy moich zajęć podeszli do tych sugestii z nieukrywanym
sceptycyzmem, ale byli gotowi spróbować. Oto niektóre historie.
Z głową w namiocie
Aiden mógłby spędzać w namiocie całe dnie, grając na swoim iPadzie,
gdybyśmy mu na to pozwolili. Gdy tam wchodzi, znika w swoim małym świecie.
Nie spojrzy na mnie, nie porozmawia, nie odpowie na pytania i z pewnością nie
będzie ze mną grał. W ubiegłym tygodniu kiedy znowu wszedł do namiotu,
podeszłam tam bardzo, bardzo cichutko i klepnęłam lekko w brezent. To tylko
materiał, więc nie wiem nawet, czy syn to usłyszał.
– Chcę popatrzeć, jak grasz – powiedziałam bardzo cicho.
Usiadłam przed namiotem i przez chwilę się przyglądałam.
– W jaką grę grasz? – zapytałam.
Nawet mi odpowiedział. Co za niespodzianka! Grał w bąbelki.
– Mogę popatrzeć?
To maleńki namiot na jedną osobę, ale pozwolił mi wsadzić głowę do
środka.
Zapytałam, czy też mogę pograć. Z początku pokręcił głową, ale potem
powiedział, że pokaże mi, jak się gra. Skończyło się na tym, że podawaliśmy
sobie tablet z rąk do rąk i graliśmy razem w bąbelki. Zdarzyło się to po raz
pierwszy. Zawsze myślałam, że nie chce, żeby ktoś mu towarzyszył, ale teraz
sądzę, że za bardzo się starałam zmusić go, żeby robił to, czego my chcemy,
a nie próbowałam zachowywać się w sposób, który jemu odpowiada.
Połączenia kolejowe
Henry jest bardzo logiczny. Nie reaguje na wygłupy i fantazje. Poświęca dużo
czasu na samotną zabawę zestawem kolejek i nie lubi, żeby ktoś mu
przeszkadzał.
Gdy wczoraj podszedł do stołu z kolejkami, usiadłam obok niego
i wzięłam do ręki jeden z wagoników. Powiedział:
– Mamo!
– Chcę być tym pociągiem! – odpowiedziałam.
– Nie, nie możesz być tym pociągiem. To nie jest twój pociąg.
Wzięłam więc jedną z jego zabawkowych gitar i spytałam:
– Czy to jest pociąg?
– To nie jest pociąg!
– Tak? A co się z tym robi?
– Gra się na tym!
– Rękoma czy palcami od nóg, kolanami czy nosem?
Uznał, że to bardzo śmieszne.
– Powiedz to jeszcze raz! Powiedz to jeszcze raz!
Zaczęłam grać na gitarze rękoma i palcami od nóg, kolanami i nosem,
a potem Henry próbował to zrobić. I bardzo mu się spodobało! W normalnej
sytuacji spędziłby ten czas w samotności.
Kiedy dziecko jest trudne, instynktownie skupiamy się na tym, czego od niego
wymagamy. Musi włożyć skarpetki, zjeść śniadanie, wziąć kąpiel, rozpocząć
zajęcia z terapeutą. Nie zastanawiamy się nawet przez chwilę, co ono czuje.
A nawet jeśli, to trudno się domyślić, jakie uczucia mu towarzyszą. Dzieci ze
spektrum autystycznym z uporem trzymają się rutyny i monotonii, i to w taki
sposób, że całkowicie nas to zaskakuje. My, dorośli, nie załamujemy się
psychicznie z powodu przełożonego spotkania. Nie odmawiamy włożenia
skarpetek, jeśli nasza ulubiona para jest właśnie w praniu.
Kiedy zachowanie syna wprawia mnie w konsternację, próbuję sobie
wyobrazić sytuację, która wywołałaby we mnie emocje podobne do tych,
które on odczuwa.
Oto przykład. Mój syn nie chciał wejść do gabinetu na fizjoterapię, dopóki
wszystkie krzesła w poczekalni nie były ustawione według tego samego
klucza: czerwone, żółte, czerwone, żółte. Żaden logiczny argument nie
przekonałby go, żeby zostawić te krzesła w spokoju.
I o co tyle krzyku? Czy potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której sama
poczułabym się zaniepokojona sposobem ustawienia krzeseł? A gdybym po
przyjeździe na zajęcia stwierdziła, że krzesła zostały ustawione w rzędach,
a nie tak jak zwykle w kole? Czy nalegałabym, aby ustawić je „prawidłowo”?
Oczywiście, że tak! Gdyby ktoś mi wyjaśnił, że robię wielkie halo i że
powinnam być bardziej elastyczna, to czy te słowa byłyby dla mnie pomocne?
Ani trochę!
Nie twierdzę, że sposób ustawienia krzeseł w poczekalni jest tak samo
ważny dla powodzenia fizjoterapii mojego syna, jak układ krzeseł podczas
zajęć. Ale oboje mielibyśmy uczucie, że nie jest tak, jak być powinno,
i chcielibyśmy dla własnego spokoju przywrócić prawidłowy stan.
Na pewno wolelibyśmy usłyszeć: „Och, nie podoba ci się takie ustawienie
krzeseł. Nic tu nie pasuje”. A potem, oczywiście, trzeba by ustawić je na
swoich miejscach!
Gdy zrozumiałam, że taki jest sposób odczuwania mojego syna,
postanowiłam przyjeżdżać kilka minut przed czasem, aby „prawidłowo”
ustawić krzesła. Jednak jak to w poczekalni bywa, czasami krzeseł brakuje
albo siedzą na nich ludzie, więc nie można ich przestawić. Miewałam wtedy
pokusę, żeby go pouczać „Naprawdę? Masz zamiar płakać dlatego, że jest
o jedno żółte krzesło za dużo? Kochanie, nie wszystko może być tak, jak tobie
się podoba!”, ale wiedziałam, że to jedynie pogorszyłoby sytuację. A gdyby
stojące w rzędach krzesła na moich zajęciach były przyśrubowane do
podłogi? W jaki sposób poradziłabym sobie z tą niekomfortową sytuacją?
Powiedziałam do Ashera:
– O nie! Chcesz, żeby tu było czerwone krzesło. To cię denerwuje.
– Nelwuje! – powtórzył Asher.
– Chciałbyś, żebyśmy mogli postawić czerwone krzesło w tym miejscu.
– W tym miejscu – powtórzył.
– Hm – mruknęłam, na co on dodał:
– Hm!
Po czym wziął mnie za rękę i pomaszerował na terapię.
Nie musisz biegać po korytarzu w poszukiwaniu czerwonego krzesła ani
prosić karmiącej matki bądź starszej pani, żeby wstały po to, by móc
przesunąć ich krzesła. Pomagasz dziecku zdobyć cenne doświadczenie, że
dzięki twojemu współodczuwaniu i wsparciu potrafi sobie poradzić ze
zdenerwowaniem. Kiedy okazujemy hojność ducha, akceptując uczucia,
pomagamy dzieciom wytrwale znosić przeciwności losu. Umacniamy także
ich zdolność do radzenia sobie z nieuniknionymi wybojami i zakrętami na
życiowych drogach.
Drapiąca trawa
W ubiegłą sobotę było bardzo ciepło. Po ciężkiej zimie mogliśmy w końcu
włożyć szorty i T-shirty. Zabrałam Ivana do parku. Usiedliśmy na trawie, żeby
coś przekąsić, ale syn ciągle się wiercił. Wciąż się zrywał i biegał wokół mnie.
Powiedziałam, że musi siedzieć podczas jedzenia, ale krzyknął:
– Nie!
To było do niego niepodobne. Zastanawiałam się, o co chodzi. Czyżby
nagle rozwinął się u niego deficyt uwagi? Próbowałam sobie wyobrazić, co
może czuć, i wtedy mnie olśniło, że prawdopodobnie trawa drapie go w gołe
nogi. Mogło to być zwykłe łaskotanie albo takie odczucie, jakby dotykał
papieru ściernego.
– Nie lubisz siedzieć na trawie! – powiedziałam.
– Nie! – potwierdził.
Położyłam na trawie swój sweter i poprosiłam, żeby na nim usiadł.
Dokończył posiłek w całkowitym spokoju. Po prostu nie był w stanie znieść
trawy drapiącej go w gołe nogi. Pomyślałam wtedy, że ludzie różnią się
takimi rzeczami, które nawet nie przyszłyby mi do głowy.
Szewki w skarpetkach
Jack ma w szufladzie wiele par skarpetek, ale lubi tylko trzy z nich. Kiedy rano
szykujemy się do szkoły, to jeśli nie ma którejś z ulubionych par, wybucha
awantura. Kiedyś zwykle mówiłam:
„Nie rób tyle hałasu z powodu skarpetek” albo „Inne skarpetki też są
zupełnie dobre”.
Czasami wydawało mi się, że robi tyle zamieszania, bo nie chce iść do
szkoły. Nie miałam zamiaru na to pozwolić!
Ale po opowieści o tym, że twój syn miał bardzo wrażliwe stopy, gdy był
mały, pomyślałam, że może mój rzeczywiście odczuwa różnicę między tymi
trzema parami skarpetek a całą resztą. Kupiłam dodatkową paczkę
skarpetek z ulubionego gatunku i wiecie, co się stało? Przez cały tydzień nie
było nawet jednej awantury. A właściwie tylko jedna, kiedy opiekunka uparła
się pewnego dnia, żeby włożył skarpetki, których nie lubi. Warknęłam na
nią:
– Jack czuje różnicę między tamtymi skarpetkami a tymi, które lubi!
Musisz go słuchać!
Potem uświadomiłam sobie, że bez sensu się na nią wkurzam, bo sama
przez kilka miesięcy postępowałam identycznie. Przeprosiłam ją. Tak czy
inaczej, teraz wiem, że mój syn czuje to, co czuje... ale na pewno tej
nadwrażliwości stóp nie odziedziczył po mnie!
Czasami trudno jest się domyślić, co małe dzieci chcą powiedzieć, obojętnie czy
rozwijają się typowo, czy nie. Być może dlatego, że układ mózg-usta nie jest
u nich jeszcze w pełni dojrzały („Yhm! Yhm!”) albo nie rozwinęła się
koordynacja między ustami a językiem („Ziobać! Kjokjodyj”), albo nie mają
odpowiedniego zasobu słownictwa, by coś wyrazić („Ciem to!”. „Co takiego
chcesz, kochanie?”. „Ciem to! To! To!”).
Nawet gdy się domyślimy, co dzieci próbują powiedzieć, nie zawsze
chcemy im to dać. Mamy więc pokusę ignorowania ich albo udawania, że nie
rozumiemy.
Jak reagować w podobnych sytuacjach? Wykonajmy eksperyment
myślowy.
Wyobraź sobie, że uczysz się języka o nazwie kwarben, który ma trudną
wymowę i skomplikowaną gramatykę, w związku z czym wciąż musisz
polegać na ludziach posługujących się wyłącznie tym językiem. Jesteś bardzo
głodny. Robisz, co możesz, żeby poprosić o jajecznicę – czyli kwazikrai – ale
w odpowiedzi słyszysz tylko: „F’wij troyk thwarpel, brigahzee par klafik” (co
znaczy: „Nie rozumiem cię. Mów wyraźniej”). Ogarnia cię coraz większe
zniecierpliwienie, więc już krzyczysz: „Kwazikrai!”. Twoja gospodyni
odpowiada w języku kwarben: „Nie rozumiem cię, kiedy krzyczysz”. Ile
potrzeba czasu, żeby się poddać, zacząć płakać albo cisnąć butem
w rozmówcę?
Nawet jeśli moja gospodyni nie domyśla się, czego chcę, wolałabym, żeby
powiedziała: „Wiem, że czegoś chcesz! I to zaraz!”. „Aha, udało mi się
przekazać przynajmniej część wiadomości. Ona mnie zrozumiała! Spróbuję
jeszcze raz”.
Dzieci, które mają trudności z komunikowaniem się, też chcą wyrazić
swoje potrzeby i zostać zrozumiane. Możemy im pomóc, wypowiadając
słowa, które próbują powiedzieć.
W przypadku dzieci zaczynających dopiero mówić, wystarczy wyłapać
kilka słów, które rozumiemy („Ach, krokodyl! Mówisz »krokodyl«!”). Jeśli
dziecko jest już bardziej zaawansowane w mówieniu, możemy powtórzyć
jego słowa i potwierdzić, że rozumiemy, co czuje. Gdy mówi: „Tatuś nie
idzie!”, możemy powiedzieć: „Nie chcesz, żeby tatuś odchodził! Tęsknisz za
tatusiem. Chciałbyś, żeby tatuś został w domu”.
Rodzice i nauczyciele uczestniczący w moich warsztatach byli zdziwieni,
gdy odkryli, że wypowiedzenie na głos uczuć i pragnień dziecka może być
bardzo pomocne, nawet gdy nie możemy dać dzieciom tego, czego chcą.
Kiedy czują, że je rozumiemy, stają się spokojniejsze, bo nawiązały kontakt,
i łatwiej zniosą rozczarowanie.
Uwięziony w kuchni
Mój starszy syn bawił się z kolegą w ogródku. Jacob, który nie mówi, był ze mną
w kuchni, ale zauważył, że brat bawi się na powietrzu. Zaczął walić w drzwi
i było jasne, że chce wyjść. Zwykle bałabym się potwierdzić, że rozumiem, czego
chce, bo wiedziałam, że nie mogę go pilnować – właśnie gotowałam kolację.
Jednak tym razem spróbowałam opisać jego pragnienia.
– Widzisz, że Andy i Max bawią się na podwórku. Też chcesz wyjść na
powietrze. Chciałabym cię zabrać do ogródka, ale właśnie przygotowuję
makaron z serem na kolację. Możesz mi pomóc, a kiedy zjemy, zabiorę cię na
podwórko.
Ku mojemu zdumieniu syn wrócił do kuchni i zaczął się bawić garnkami
i pokrywkami! Zawsze myślałam, że jeśli potwierdzisz, że rozumiesz, czego
dziecko chce, musisz mu to dać, bo inaczej będzie awantura. To zdarzenie
otworzyło mi oczy.
Powtarzaj po mnie
Mowę Elliota wciąż dosyć trudno zrozumieć. Odbywamy wiele „konwersacji”,
podczas których mówi coś niezrozumiałego, a ja pytam:
– Co powiedziałeś? Możesz to powtórzyć?
Syn powtarza, ale ja nadal nie rozumiem większości wypowiedzi.
– Mów wolniej, Elliot. Powiedz wyraźnie. Nie rozumiem, co mówisz.
Po takich słowach może już tylko krzyczeć wniebogłosy.
Spróbowałam innej taktyki. Wyłapuję słowa, które rozumiem,
i powtarzam je na głos. Więc jeśli mówi na przykład:
– Bla, bla, bla, bla PIŁKA bla, bla.
Odpowiadam:
– Powiedziałeś coś o PIŁCE.
Próbuje jeszcze raz, wyłapuję kolejne słowo, które też powtarzam:
– Ach, powiedziałeś ZIELONA PIŁKA.
Teraz, gdy coś mówi, czeka cierpliwie, aż powtórzę jego słowa.
Nie to na obiad
Mój syn Will ma cztery lata i dużo krzyczy. Często wpada w złość, gdy na obiad
nie ma tego, co by chciał. Wczoraj wieczorem był kurczak, więc wskazał na
niego palcem i zaczął krzyczeć. Zazwyczaj denerwuję się wtedy i każę mu się
uspokoić. Tym razem powiedziałam jednak:
– Och nie! Jesteś zmartwiony! Chciałeś maca z serem, a dostałeś kurczaka.
– Maca z serem!
– Bardzo chciałeś maca z serem! – powiedziałam, waląc w stół.
Zaczął walić ze mną.
– Mac z serem, mac z serem!
Zaśpiewałam, improwizując:
– Och, macu z serem, macu z serem, bez ciebie obiad jest zerem, bądź
moim deserem... – histeryzowałam razem z nim, waląc w stół.
I na tym wybuch gniewu się zakończył. Will przestał krzyczeć.
Spojrzeliśmy na jedzenie na stole. Postanowił zjeść ziemniaki z serem
i trochę marchewki. A kiedy się z tym uporał, skubnął kurczaka. Nie
powiedziałam ani słowa!
Wieczorna agonia
Kiedy Dustin kładzie się do łóżka i próbuje zasnąć, często cierpi z powodu
nadmiaru bodźców sensorycznych. Gdy jest w ruchu, zwykle o tym zapomina,
ale przed snem dopada go dyskomfort. Poprzedniego wieczoru było wyjątkowo
trudno. Narzekał, że prześcieradło drapie go w stopy. Miał uczucie ściskania
w gardle przy przełykaniu. Palce u rąk nieprzyjemnie go mrowiły, bo wcześniej
obcięłam mu paznokcie. Pięć razy mył zęby, żeby pozbyć się niedobrego smaku.
Wdrożyłam wszystkie rutynowe czynności: masowanie pleców kantem dłoni,
drapanie po plecach, delikatne łaskotanie. Krzyczał i był pobudzony. Już nie
wiedziałam, co robić, żeby mu poprawić samopoczucie.
Dustin zapytał mnie:
– Mogę powiedzieć brzydkie słowo?
– Możesz powiedzieć tyle brzydkich słów, ile chcesz – odpowiedziałam.
Zaczął wykrzykiwać, a ja zapytałam:
– Mogę pokrzyczeć z tobą?
Był zdziwiony, ale skinął głową. Krzyczałam z nim i przeklinałam te
wszystkie straszne uczucia, które dręczyły jego ciało. Wołałam, że to
niesprawiedliwe, TO PO PROSTU NIESPRAWIEDLIWE! (Tak często mówił
w przeszłości). I wtedy stało się coś magicznego. Dostrzegłam zmianę w jego
twarzy. Zaszlochał z ulgą, objął mnie najmocniej, jak potrafił, i powiedział:
– Tak bardzo cię kocham, mamusiu!
Obejmowaliśmy się, płacząc. To był punkt zwrotny. Po kilku minutach
Dustin zasnął.
BARDZO WAŻNE
Spis garderoby
Rudy ma sześć lat. Zwykle bywało tak, że jeśli nie pomogliśmy mu w ubieraniu,
to się nie ubrał. Nie dlatego, że nas nie słucha. Po prostu łatwo się rozprasza.
Kiedy mówię mu: „Idź się ubrać”, to pół godziny później będzie siedział
w pokoju na pół goły, wpychając samochodziki do powłoczki od poduszki.
Szczerze mówiąc, potrafi go rozproszyć byle pyłek kurzu. Zrobiłam więc listę
części garderoby i położyłam na jego miejscu przy kuchennym stole.
Biegł do pokoju po T-shirt, a potem wracał do kuchni i sprawdzał, co jest
następne na liście. Po kilku tygodniach przymocowałam listę na ścianie
w jego sypialni i ubrał się bez nadzoru i pomocy. Oczywiście, nie
omieszkałam tego zauważyć:
– Wszystko zrobiłeś sam! Włożyłeś T-shirt, spodnie i skarpetki. I pewnie
też majtki, ale ich nie widzimy.
Był naprawdę zadowolony z siebie.
Z planem w kieszeni
Jeremy bywa wytrącony z równowagi, kiedy po przyjeździe do szkoły okazuje
się, że jego nauczycielka jest w tym dniu nieobecna. Czasami nie chce wejść do
środka. Teraz jego pani informuje nas z wyprzedzeniem, że jej nie będzie
w szkole. Narysowałam na małej karteczce obrazek nauczycielki, która ją
zastępuje – pani Kay. Gdy Jeremy znajduje w kieszeni tę karteczkę, to już wie, że
tego dnia będzie miał lekcje z panią Kay. Nie wiem, czy w ogóle wyciąga ten
obrazek, ale sam fakt, że ma go w kieszeni, dodaje mu pewności siebie.
Nakryto do stołu
Nick ma sześć lat i jest bardzo przywiązany do rutyny. Jego brat Charlie ma
cztery lata. Walczą z nami o to, przy którym stole siadać do obiadu. Nigdy nie
chcą jeść z nami przy dużym stole! Pozwalamy na to w weekendy, ale chłopcy
chcą co wieczór jadać przy swoim stoliku. Wciąż pytają:
– Dlaczego nie możemy?
Tłumaczymy im, że chcemy jeść posiłek wspólnie całą rodziną. Nie podoba
im się ten argument.
W końcu zawiesiłam na ścianie harmonogram. Są na nim wszystkie dni
tygodnia, a literki MS i DS oznaczają odpowiednio mały stół i duży stół.
Spojrzeli na tabelę i Nick powiedział:
– Naprawdę? To o to chodzi?
– Tak, o to chodzi.
Wytłumaczyłam Charliemu, co oznacza harmonogram, a ten od razu
zapytał:
– A jak jest dzisiaj?
– Sprawdźmy w harmonogramie – odparłam. – Dziś mamy wtorek. Nie,
dziś nie ma w planie waszego stolika.
Wydali jęk zawodu, ale bez dalszych ceregieli usiedli przy dużym stole.
Pamiętam, jak kiedyś, mając sześć lat, czekałam z mamą przy przejściu
dla pieszych. Właśnie uczyłam się czytać i udało mi się odczytać napis na
znaku, który mówił: DON’T WALK (nie przechodź). Byłam dumna z siebie, ale
poczułam się też zdezorientowana. „Nie wolno mi wybiegać na ulicę, ale ten
znak nie każe także przechodzić po niej. To jak mam się dostać na drugą
stronę?”. Łatwiej byłoby mi zrozumieć, gdyby na znaku widniał napis: WAIT
(poczekaj).
Nawet gdy dzieci rozumieją pojedyncze słowa, które wypowiadamy, to
mogą mieć kłopot z uchwyceniem sensu całości. Zdarza się to zwłaszcza
w przypadku spektrum autystycznego albo innych opóźnień w rozwoju.
Dzieci mają skłonność do dosłownego rozumienia słów, co może prowadzić
do nieporozumień. Kiedy mówisz dziecku, czego nie ma robić, to wprawiasz
je w dezorientację. Nie możesz zakładać, że będzie automatycznie wiedzieć,
co w takim razie ma zrobić.
Jeśli konieczne jest powstrzymanie dziecka od pewnych działań, spróbuj
je przekierować, zamiast zakazywać. Pomyśl o rozpędzonym pociągu
zbliżającym się do przepaści. Lepiej przestawić zwrotnicę, aby uniknąć
katastrofy, niż błyskawicznie zatrzymać tę rozszalałą masę.
Bonusem niech będzie fakt, że jeśli zaproponujesz dziecku łatwiejsze do
zaakceptowania zajęcie, przyjmie to z mniejszymi oporami, niż gdyby
usłyszało ostrzeżenie czy reprymendę.
Uczestnicy zajęć opracowali podręczny „przestawiacz zwrotnic” dla
dorosłych.
Dorosły chce powiedzieć: Powiedz dziecku, co może zrobić:
„Nie goń kotka”. „Możesz porzucać kotkowi ten kłębek wełny”.
„Nie budź dziecka”. „Mówmy szeptem”.
„Nie biegaj po parkingu”. „Pora potrzymać się za ręce”.
„Nie rzucaj piaskiem”. „W piasku można kopać dziury i polewać go
wodą”.
„Nie rozkazuj mi”. „Lubię, jak się mnie prosi: »Czy możesz mi
pomóc?«”.
„Nie kręć się, kiedy zawiązuję „Zastygnij jak pomnik!”.
ci sznurowadła”.
„Nie rzucaj praniem”. „Możesz rzucać pluszowymi zabawkami”.
„Nie skacz po kanapie”. „Możesz skakać z dolnego stopnia na miękki
fotel”.
Majtki do wyboru
Justin ma sześć lat. Stwierdzono u niego autyzm wysokofunkcjonujący (HFA).
Nadal sypia w pieluchomajtkach. Codziennie przypominam mu, żeby poszedł
do łazienki i wyrzucił pieluszkę, a on mówi:
– Nie chcę.
W tym tygodniu zamiast mówić mu, co ma zrobić, wyciągnęłam dwie pary
majtek i powiedziałam:
– Chcesz Thomasa czy Thomasa?
Był zaskoczony tym histerycznym pytaniem, ale stało się to naszą nową
poranną rutyną. Podoba mu się, że może wybrać majtki, a potem idzie do
łazienki i po sprawie.
Sprzątanie z piłki
Mój syn nie cierpi sprzątania. Powtarzałam mu:
– Pora na sprzątanie.
– Musisz schować to, co wyjąłeś.
– Musisz schować klocki, zanim wyjmiesz kolejkę.
Nic nie pomagało.
W końcu dotarło do mnie, że uwielbia zabawę, której nauczył się na
fizjoterapii. Kładę go na brzuchu na dużej piłce terapeutycznej. Trzymam go
za kostki, a on przesuwa się na rękach po małe pluszowe zwierzątko, które
ma podnieść z podłogi.
– Pobawmy się w sprzątanie z piłki – zaproponowałam.
Wyjęłam piłkę, złapałam go za kostki i poprowadziłam w stronę sterty
klocków. Wziął jeden, odciągnęłam go, włożył klocek do torby i ruszył po
następny. Trwało to dłużej, niż gdybym sama posprzątała, ale przynajmniej
się na niego nie złoszczę. A przy okazji ma ćwiczenie!
Dzieci o nietypowym rozwoju z opóźnieniem osiągają kolejne przełomowe
etapy. Może to dotyczyć w jeszcze większym stopniu ich wrażliwości. Ale pod
innymi względami są takie same jak większość dzieci. Chcą być rozumiane,
działać samodzielnie i czuć się kompetentne. Potrzebują w życiu dorosłych,
którzy potrafią się z nimi komunikować i wspierać ich dążenia. Mamy nadzieję,
że zaprezentowane tu narzędzia pomogą ci wypełnić to zadanie.
PRZYPOMNIENIE
Narzędzia do stosowania wobec dzieci o innej wrażliwości
1. Dołącz do dziecka w jego świecie.
„Mogę z tobą pograć w bąbelki? Pokażesz mi, jak się gra?”.
2. Spróbuj sobie wyobrazić, co przeżywa twoje dziecko.
„Widzę, że bardzo cię denerwują szewki w skarpetkach”.
3. Wyraź słowami to, co dziecko chce powiedzieć.
„Ty paskudny deszczu! Zepsułeś Johnny’emu przerwę!”.
4. Dostosuj oczekiwania – zmień otoczenie, zamiast zmieniać dziecko.
„Zróbmy sobie pieluszkowe wakacje. Potrzebujemy trochę
odpoczynku. Nie możemy się ciągle martwić siusianiem do
nocniczka”.
5. Użyj innych środków niż słowo mówione: liściki, spisy, obrazki,
piosenki, gesty
6. Powiedz dziecku, co może zrobić, zamiast mówić, czego mu nie
wolno.
„Możesz rzucać pluszowymi zwierzątkami”.
7. Posłuż się żartem!
„Pora sprzątnąć klocki. Potrzebuję pomocy człowieka piłki!”.
BARDZO WAŻNE
Julie
Zanim przejdziemy do części II, poświecę fragment rozdziału na omówienie
sprawy, która jest oczywista, ale jak to z oczywistymi rzeczami bywa, zmęczeni
rodzice łatwo mogą ją przeoczyć. Zanim będzie możliwa jakakolwiek
komunikacja za pomocą przedstawionych tu narzędzi, muszą zostać
zaspokojone podstawowe potrzeby dziecka. Na przykład jeśli utknie ci w gardle
marchewka, będziesz potrzebować powietrza, a nie współczucia. Jeśli złamiesz
nogę, trzeba ci założyć gipsowy opatrunek, a nie zachęcać do chodzenia.
Dwie podstawowe potrzeby dzieci doskonale znane każdemu rodzicowi to
jedzenie i sen. Jeśli twoje dziecko jest przemęczone albo głodne, to
prawdopodobnie na nic się nie przydadzą narzędzia zaprezentowane
w poprzednich rozdziałach.
Pamiętasz zasadę z rozdziału pierwszego? Gdy dzieci nie czują się dobrze,
nie mogą się dobrze zachowywać. Małe dzieci nie zawsze potrafią
rozpoznać, że źle się czują z powodu zmęczenia albo głodu. To my musimy
o tym pamiętać i zaproponować posiłek albo sen, kiedy dzieci tego
potrzebują.
Z serem na ratunek
Miałam po południu spotkanie, więc zostawiłam Rashiego z zaprzyjaźnioną,
długoletnią opiekunką. Gdy po kilku godzinach wróciłam do domu, zszedł do
holu, żeby się przywitać, ale stanął w połowie drogi.
– Co się stało? – zapytałam.
Rashi zaczął płakać.
– Och nie! Co to za płacz?
Nie mógł wydobyć z siebie słowa. Zapytałam opiekunkę, czy wie, o co
chodzi. Nie miała pojęcia.
– O której dałaś mu lunch?
– Myślałam, że mu dałaś przed wyjściem...
Gdy uświadomiłam sobie, że Rashi nic nie jadł od śniadania aż do
późnego popołudnia, pobiegłam do kuchni, wzięłam paluszek serowy
i wepchnęłam mu do buzi, kiedy tak stał na korytarzu. Pogryzł i połknął.
Dałam mu jeszcze trochę. Uspokoił się i był w stanie usiąść przy stole
w kuchni, żeby zjeść bardzo późny lunch. Kawałek sera zdziałał więcej niż
jakakolwiek rozmowa.
Niemiły wieczór
Mój syn Eli ma cztery lata. Niedawno przeprowadziliśmy się do innego stanu
i nie mieszka już z nami au pair, którą Eli znał od drugiego roku życia. Po
przeprowadzce zapisaliśmy go do przedszkola w pełnym wymiarze, ponieważ
oboje z mężem pracujemy teraz na cały etat. Zwykle odbieram syna ze świetlicy
o piątej po południu.
Pewnego wieczoru Eli poprosił po powrocie do domu:
– Mamusiu, pobawmy się.
– Nie mogę. Jest późno. Muszę ugotować kolację.
– Nie, mamusiu! Nie rób kolacji. Pobaw się ze mną.
Powiedziałam mu, że muszę zaraz wziąć się do szykowania kolacji.
Wyglądał, jakby chciał się rozpłakać, więc powiedziałam, że może zostać
asystentem szefa kuchni.
Poszedł po swój fartuszek. Powiedziałam, że najpierw musi umyć ręce.
Mruknął gniewnie i rzucił fartuszek na podłogę.
Zaprowadziłam go do łazienki, umyłam mu ręce i zauważyłam, że
przestępuje z nogi na nogę, jakby chciał siusiu. Kiedy siedział na nocniku,
dostrzegłam, że ma połamane paznokcie, więc je obcięłam. Zaczął płakać
i powiedział, że chce pograć na komputerze. Przypomniałam mu, że
w zwykłe dni nie wolno grać w gry komputerowe.
W tym momencie zerwał się z nocnika i zaczął krzyczeć:
– NIE! NIE! NIE! Właśnie, że będę grał. Nie zabronisz mi.
I zaczął biegać po domu bez majtek. To była straszna scena, a potem
zrobiło się jeszcze gorzej. Powiem tylko, że płakał tak długo, aż w końcu
zasnął.
Takie proste polecenia. Co za trudne dziecko! Spójrz na to jeszcze raz,
zwracając uwagę, jak zbiera się kropelka po kropelce.
Długi dzień w szkole, a potem siedzenie w świetlicy, rozstanie z dobrze
znaną au pair, nowa szkoła, nowy dom, nowi nauczyciele, nowy plan dnia,
rozkojarzona mama, nieprzyjemny zabieg obcinania paznokci – Eli
poradziłby sobie prawdopodobnie z każdą z tych rzeczy z osobna, ale razem
go przytłoczyły!
Z opowieści tej płynie następujący morał: uważaj na wszystkie „krople”,
widoczne i ukryte, które mogą przepełnić czarę. Kiedy sytuacja staje się zbyt
trudna do zniesienia, poświęć więcej czasu na odpoczynek i odnowienie
więzi, nie dokładając kolejnych wymagań – sobie i dziecku.
Wreszcie na koniec musimy dopasować nasze oczekiwania do etapu
rozwojowego dziecka i jego poziomu doświadczenia. W tej książce nie
znajdziesz wyczerpującego dyskursu o etapach rozwoju[6], ale nie możemy
o tym nie wspomnieć. Gdy wszystko idzie źle, postaw sobie pytanie: „Czy
oczekuję od dziecka zachowania, które przekracza jego obecny etap
rozwoju?”.
Oto kilka historii z życia ukazujących nierealistyczne oczekiwania
rodziców.
Z górki na pazurki
Wydawało nam się to wspaniałym pomysłem. Od urodzenia bliźniaczek nie
byliśmy na wakacjach. Miały już trzy lata, więc zaplanowaliśmy wypad na narty
do jednego z tych fantastycznych miejsc, które zapewniają całodzienne zajęcia
dla dzieci, gdy rodzice jeżdżą na nartach. Prawdziwy raj! Mieszkamy
w Kalifornii i dziewczynki jeszcze nie widziały śniegu. Uwielbiają też różne
fizyczne wyzwania. Sądziliśmy, że będą zachwycone.
Gdy dotarliśmy do ośrodka wypoczynkowego, nie chciały pójść
z instruktorem. Zostawiliśmy je mimo to, ale po dwudziestu minutach
otrzymaliśmy telefon, że mamy odebrać dzieci, bo cały czas płaczą. Nie
mogliśmy pojeździć na nartach i straciliśmy bardzo dużą kwotę zapłaconą
za zajęcia. To było ogromne rozczarowanie. Dlaczego się nie udało?
Trzeba odpowiedzieć na pytanie, jaki błąd popełnili ci optymistycznie
nastawieni rodzice. No cóż, z pewnością mogli podejść do sprawy z mniejszym
optymizmem. Trzylatki generalnie nie są w stanie przyswoić tylu nowych
wrażeń jednocześnie. Skąd w ogóle pomysł, że dzieci w tym wieku pójdą
z zupełnie obcą osobą, w nieznanym otoczeniu, ubrane w dziwne, niewygodne
kombinezony, i przy temperaturze poniżej zera, której wcześniej nie
doświadczyły, będą przez kilka godzin uprawiać zupełnie nieznany i trudny
sport...? Taki scenariusz może się sprawdzić w fantastycznej powieści, ale
w prawdziwym życiu trudno się tego spodziewać. Dla trzyletnich dziewczynek
wystarczającą wakacyjną atrakcją byłaby już wyprawa na godzinę na nieznany
plac zabaw, potem półgodzinne taplanie się w błotnistym strumieniu i miła
przekąska, a wszystko zakończone noclegiem we własnym łóżku. Kiedy masz
małe dzieci, nie rób wielkich planów, a wówczas nie spotka cię wielkie
(i kosztowne) rozczarowanie.
Obiecanki cacanki
Był sobotni poranek. Mąż jeszcze spał, podobnie jak nasz nowy szczeniaczek.
Mój siedmioletni syn Theo już był na nogach i grał na komputerze.
Stwierdziłam, że nie ma mleka, więc powiedziałam Theo, że idę do najbliższego
sklepu. Poprosiłam go, żeby wypuścił pieska na podwórko, gdy tylko ten się
obudzi. Dodałam, że to bardzo ważne. Syn skinął głową i powrócił do grania.
Gdy wróciłam, od razu wdepnęłam w kałużę moczu przy drzwiach.
W domu śmierdziało. Zauważyłam psie odchody rozniesione po całej
podłodze w kuchni. Gdzie się podział Theo? Nadal siedział przy komputerze,
zupełnie nieświadomy tego, co się stało.
Strasznie się wkurzyłam. Tak nakrzyczałam na syna, że szczeniak ze
strachu uciekł pod stół i znowu tam nasiusiał. Przypomniałam Theo, że
kiedy błagał nas, żebyśmy kupili mu pieska, obiecał, że będzie się nim
zajmował. Podpisaliśmy nawet umowę, że będzie psa karmił i wyprowadzał.
Zagroziłam, że jeśli będzie zachowywał się tak nieodpowiedzialnie, to
oddam szczeniaka. Mój syn płakał jak bóbr. Czy za wiele wymagam, chcąc,
by siedmiolatek zawiązał pieskowi smycz i wyprowadził go na podwórko?
Niekoniecznie. Ale fakt, że dziecko potrafi już wyprowadzić psa na spacer, nie
oznacza, iż umie też od razu przyjąć na siebie odpowiedzialność za żywe
stworzenie. Dzieci nie mają podzielnej uwagi i bardzo szybko zapominają
o bożym świecie, zwłaszcza gdy wciągnie ich gra komputerowa. Nie można
polegać na tym, że dziecko coś „obiecało”! Lepsze efekty niż podpisywanie
umowy przyniesie opracowanie planu działania na przyszłość i stwarzanie
dziecku wielu okazji do przećwiczenia pewnych zachowań.
I to wszystko. Kiedy żałosne zachowanie dziecka wprawia cię w zniechęcenie,
zrób w myślach szybki przegląd. Może wystarczy zaspokoić którąś
z wymienionych tu potrzeb, aby ocalić dzień.
PRZYPOMNIENIE
Podstawowe warunki, które muszą być spełnione,
aby zadziałały narzędzia
● Jedzenie.
● Sen.
● Czas na ochłonięcie z emocji.
● Nieprzytłaczanie dziecka nadmiarem bodźców (syndrom ostatniej
kropli).
● Odpowiedni etap rozwoju i poziom doświadczenia.
Część II
Narzędzia w działaniu
Witaj w drugiej części naszego przewodnika przetrwania.
Zapraszamy w niej do podsłuchania przebiegu naszych warsztatów na
„specjalne tematy”, które pojawiają się, gdy masz małe dzieci. Przeczytasz tu
opowieści zaczerpnięte z życia uczestników zajęć, którzy wypróbowali
zaprezentowane w książce strategie na prawdziwych, a nie wymyślonych
dzieciach. Na końcu każdego rozdziału znajdziesz krótkie podsumowanie
pomysłów.
Tej części książki nie trzeba czytać po kolei. Możesz zagłębić się
w dowolny temat, który cię interesuje, i w takim porządku, jaki ci
odpowiada.
1.
Pole bitwy
● Nakłonienie dzieci do jedzenia warzyw zamiast samego makaronu
i deseru.
● Nakłonienie ich do jedzenia tego, co podajemy, bez całej listy skarg.
(„Ble! To jest wstrętne!”).
● Zachęcenie dzieci do próbowania nowych potraw. (Dlaczego są takie
podejrzliwe? Czy myślą, że rodzice chcą je otruć?).
● Nakłonienie dzieci, by zjadały odpowiednie ilościowo porcje. (Jak mają
urosnąć, skoro żyją tylko powietrzem i frytkami?).
Pierwsza głos zabrała Toni.
– Każdego wieczoru odbywa się w moim domu targ i przekupstwo. Mówię
na przykład: „No dalej, jeszcze trzy kęsy brokułu i dostaniesz lody”. Thomas
odpowiada: „Jeden kęs”. Ja na to: „Może dwa?”. To po prostu śmieszne.
Maria przytaknęła głową ze zrozumieniem.
– Benjamin jest na białej diecie. Lubi tylko makaron, chleb i lody
waniliowe. Za moich czasów jadło się to, co matka podała.
Zastanowiłam się na głos, czy dawne dobre czasy były rzeczywiście takie
dobre, jak je zapamiętaliśmy. Moja matka opowiadała mi niejednokrotnie,
że bardzo bała się posiłków. Jedno z jej najwcześniejszych wspomnień
dotyczy właśnie jedzenia – matka ładowała w nią tak dużo, aż miała zupełnie
wypchane policzki, a potem je naciskała, żeby córka przełknęła jedzenie. Mój
ojciec jako dziecko też toczył bitwy przy kuchennym stole. Jego matka
wymagała z kolei, żeby „opróżnić talerze do czysta”. Na całe życie zapamiętał
kleistą gorącą owsiankę, której nie mógł przełknąć na śniadanie, więc
dostawał potem ten sam niedokończony posiłek na lunch i na obiad. Tak
długo pościł, aż w końcu zemdlał z głodu.
– No cóż, to smutne – powiedziała zdecydowanie Toni. – Ale co mamy
robić? Pozwolić wariatom, żeby prowadzili swój zakład? Będą cukierki na
śniadanie, makaron na lunch, frytki i napój gazowany na obiad. Myślę, że
w tym przypadku trzeba jednak zadbać o prawidłowe żywienie dziecka,
nawet jeśli nie będzie się jego najlepszym przyjacielem.
OPOWIEŚCI
PRZYPOMNIENIE
Bitwy nad talerzem
Powstrzymaj się od...
...nalegania, żeby dziecko opróżniło cały talerz, zjadło konkretną
rzecz albo ściśle określoną ilość,
...proponowania deseru jako nagrody za zjedzenie czegoś zdrowego
albo odbierania go jako kary za niejedzenie,
...gotowania na zamówienie,
...przyczepiania dziecku etykietki niejadka,
...zamieniania posiłku w pole bitwy!
Zamiast tego...
1. Zaakceptuj uczucia.
„Chociaż zwykle jesz kurczaka, dzisiaj nie masz na niego ochoty”.
2. Zaproponuj wybór.
● Postaw przed dzieckiem pusty talerz i pozwól, by samo sobie
nałożyło jedzenie, albo zapytaj, co mu nałożyć, jeśli jest zbyt małe,
by samodzielnie się obsłużyło.
● Podaj każdy element posiłku osobno, żeby dziecko mogło wybrać,
co chce sobie nałożyć.
● Jeśli dziecko nie lubi „jedzenia dorosłych”, zaproponuj w zamian
coś prostego – może to być kanapka z masłem orzechowym, chleb
z żółtym serem, jajko ugotowane na twardo, surowa marchewka,
czerwona papryka.
3. Dostosuj otoczenie.
Schowaj słodycze i słodkie napoje, aby dziecku łatwo było uniknąć
pokusy.
4. Uczyń dziecko odpowiedzialnym za posiłek.
Pozwól dziecku uczestniczyć w planowaniu, zakupach
i przygotowywaniu posiłku, o ile nie przeszkadza ci, że część
jedzenia wyląduje na podłodze. (Pies ci za to podziękuje!).
5. Udziel informacji.
Powiedz dziecku, że smak się zmienia i na pewno kiedyś polubi
inne rzeczy. „Może tego spróbujesz, kiedy będziesz na to gotowy”.
2.
– Wolę, żeby moje dzieci więcej robiły same. Są już dostatecznie duże.
Dostałabym szału, gdybym musiała udawać głos robota albo od samego rana
wymyślać zabawy dla całej trójki. Zorganizowałam sesję rozwiązywania
problemów związaną z porannymi czynnościami. Powiedziałam, że nie
cierpię krzyczeć na nich co rano, i wiem, że też tego nie lubią, tak samo jak
popędzania. Kupiliśmy specjalny zegar dla dzieci, na którym w miarę
upływu czasu zmniejsza się część tarczy zamalowana na czerwono. Dzięki
temu dzieci same widzą, ile zostało czasu. Potem zrobiliśmy tabelę
z wszystkimi czynnościami, które trzeba rano wykonać. U dołu przykleiłam
kawałek kartonu, żeby zrobić długą kieszonkę. Każde z dzieci ma patyczek
od lodów z narysowaną buźką, który przesuwa dalej, kiedy zakończy kolejne
zadanie.
– Możesz nam pokazać, jak to wygląda? – poprosiłam, zaciekawiona tym
pomysłem.
OPOWIEŚCI
PRZYPOMNIENIE
Poranne szaleństwo
1. Posłuż się żartem.
(Gadające buty): Nie chcę, żeby ktoś wkładał we mnie stopę. Nieee!
(Rodzic): Masz zaraz wpuścić do środka stopę Luke’a. Przez ciebie
się spóźni!
2. Zaproponuj wybór.
„Chcesz iść do samochodu normalnie czy tyłem?”.
3. Oddaj dziecku kierownictwo.
„Widzisz ten zegar? Dasz mi znać, kiedy będzie trzeba wyjść”.
4. Zastosuj metodę rozwiązywania problemów.
„Nie jest łatwo zapamiętać wszystkie rzeczy, które trzeba rano
zrobić. Może narysujemy tabelę?”.
5. Zaakceptuj uczucia.
„Trudno jest wyjść z ciepłego, przytulnego łóżka. Tak miło poleżeć
jeszcze kilka minut!”.
3.
Po drugie, dziecko musi też wiedzieć, że rodzeństwo nie zajęło jego
miejsca. Czasami może mieć ochotę trochę się poprzytulać. Ciągle
powtarzamy naszym starszym dzieciom, jakimi są dużymi chłopcami czy
dziewczynkami. Ale muszą też wiedzieć, że wciąż mogą być twoim
maluszkiem, że nie zostali odsunięci na bok. Możesz powiedzieć coś
w rodzaju:
„Chodź do mnie i usiądź mi na kolanach. Będziesz moim maluszkiem.
O tak, jesteś najsilniejszym niemowlakiem na świecie.
Superdzidziusiem, który umie biegać i wdrapywać się na drzewa”.
Po trzecie, musisz pomóc dziecku w tym, żeby zobaczyło w sobie
uprzejmego i pomocnego starszego brata, jakim bywało w przeszłości.
Postaraj się znaleźć jak najwięcej przykładów pozytywnych interakcji
z młodszym rodzeństwem.
„Tak, czasami młodsza siostra to prawdziwe utrapienie, ale nie zawsze
jest tak źle. Pamiętam, jak biegaliście razem wokół stołu w kuchni i tak
rozbawiłeś Karę, że ze śmiechu nasiusiała na podłogę”.
„Isabel naprawdę ma szczęście, że jesteś jej starszym bratem. Wiesz,
jak poprawić jej humor, kiedy jest smutna. Uwielbia przekłuwać palcem
bańki mydlane, które puszczasz... rozwalać wieże z klocków, które
specjalnie po to budujesz ... słuchać, jak czytasz jej książeczki... bawić
się z tobą w »a kuku«... Lubi, jak pchasz jej wózek po dziurach...
pomagasz jej włożyć skarpetki...”.
Spróbuj też postawić starsze dziecko w sytuacji, która pomoże mu
zobaczyć siebie w nowym świetle, jako pomocnika, a nie rywala.
„Jamie, muszę rozpakować zakupy. Czy mógłbyś poczytać Karze
książeczkę, żeby nie kręciła się przy lodówce?”.
„Benjamin, chcę, żeby Isabel się obudziła. Możesz mi pomóc? Lubi,
kiedy ją budzisz delikatnym klepaniem w brzuszek”.
„Kara ma ochotę coś rozwalić. Byłoby miło, gdyby ktoś zbudował
wysoką wieżę z klocków, żeby mogła ją przewrócić”.
„Mamy ciasteczka na przekąskę. Benjaminie, możesz wybrać dwa
ładne dla Isabel?”.
Nawet gdy właśnie dokucza siostrze, to zamiast krytykować jego
paskudne zachowanie...
„Benjaminie, znowu dokuczasz siostrze. Masz zaraz przestać!”.
możesz wyrazić to w pozytywny sposób...
„Och, Isabel zaraz się rozpłacze. Benjaminie, ty zawsze wiesz, jak ją
pocieszyć, kiedy jest smutna. Co powinniśmy zrobić?”.
A jeśli twoje starsze dziecko wciąż czuje się odsunięte na bok przez
małego intruza? Gdy masz ochotę gruchać i rozczulać się nad młodszym
dzieckiem w obecności jego brata, to możesz wykorzystać tę okazję, aby
„pogaworzyć” na temat cudownych rzeczy, jakie ten ostatni zrobił tego dnia.
Maluchowi to nie zrobi różnicy, a twoje starsze dziecko z przyjemnością
wysłucha historii o sobie i nie będzie miało żalu, że poświęcasz rodzeństwu
tyle uwagi. Możesz powiedzieć „ćwierkająco”:
„Och, mój mały skarbeńku! Wiesz, co twój starszy brat Benjamin dziś
zrobił? Sam przygotował dla nas kanapki z masłem orzechowym
i dżemem. Tak, naprawdę, moje słoneczko. Wszedł na blat, żeby wyjąć
z szafki talerze, rozsmarował nożem masło orzechowe i położył na
wierzchu dużo, dużo dżemu z winogron. To było takie smaczne! Kiedyś
cię tego nauczy. Na pewno!”.
Gdy podejmujesz tę skomplikowaną grę, nie ulegaj pokusie wtrącenia
porównania po to, żeby starsze dziecko poczuło się lepiej, że nie jest
maluchem. Zapewnienie starszego z rodzeństwa o jego wyższości („Jesteś
dużym chłopcem. Potrafisz wchodzić po schodach, a maluszek nie umie.
Umiesz sam usiąść w foteliku. Umiesz upiec ze mną ciasteczka. Dzidziuś
tego nie potrafi!”) może się wydawać dobrym pomysłem. Ale uważaj! Takie
stwierdzenia są ryzykowne! Maluch nie będzie wiecznie bezradny. Nie
chcemy, żeby starsze dziecko czuło się zagrożone postępami młodszego
w rozwoju. Jego szacunek do samego siebie nie powinien się opierać na tak
chwiejnym fundamencie jak brak umiejętności młodszego rodzeństwa.
Możesz mu zamiast tego powiedzieć, że maluch jest w czepku urodzony,
mając starszego brata, który potrafi zapiąć pasy od fotelika, i na pewno
wkrótce nauczy młodszą siostrę, jak to zrobić, a także jak wchodzić po
schodach i piec ciasteczka. Chcemy, żeby starsze dziecko czuło się dumne
z tego, co potrafi, i było zadowolone ze swojej pozycji uczynnego pomocnika.
Na koniec jedna uwaga, którą muszę wtrącić, choć robię to niechętnie.
Dzieci nie obchodzi nasza praca, rachunki i e-maile. Chcą naszej
niepodzielnej uwagi i czasu. Jeśli to możliwe, wygospodaruj w swoim
grafiku chociaż pół godziny, żeby pobyć z dzieckiem, które czuje się
pozbawione twojej uwagi – to naprawdę robi dużą różnicę. Możesz
porozmawiać z dzieckiem, co chciałoby robić przez te pół godziny
„ojcowsko-synowskiego” czasu, jak to nazywał mój młodszy brat.
Planowanie to część przyjemności.
„Co będziemy robić w naszym specjalnym czasie? Chcesz coś razem
ugotować, polepić z plasteliny, poczytać książkę czy siłować się na
łóżku?”.
Pamiętaj, żeby ustalić konkretną porę – wówczas twoje dziecko będzie
miało na co czekać. Godzina szósta niewiele znaczy dla trzylatka. Lepiej
powiedzieć „po obiedzie” albo „jak mała utnie sobie poranną drzemkę”.
Gdy pomimo zastosowanych środków dziecko wciąż gotuje się ze złości
i musisz obronić rodzeństwo przed fizycznym atakiem, to podejmij
działanie, nie wzmacniając negatywnego przekazu. Kiedy przytrzymujesz
agresora, oprzyj się pokusie powiedzenia: „Znowu to robisz. Jesteś zbyt
brutalny! Przez ciebie mała płacze. To podłe!”. Zamiast tego po prostu go
odciągnij, nie atakując jego charakteru:
„Widzę, że jesteś zły! Nie pozwolę ci nikogo skrzywdzić. Muszę was
rozdzielić”.
I jeszcze jedna pułapka, przed którą muszę ostrzec. Starając się, żeby
między moimi dziećmi panowała harmonia, często w nią wpadałam –
jednym z moich większych problemów było to, że miałam tendencję do
stawania po stronie młodszego dziecka. „Och, Dan, daj mu to. Ma dopiero
dwa lata. Musisz być cierpliwy. Nie tak ostro, bo mu zrobisz krzywdę. Bądź
miły”. I działało to zawsze bez pudła, wzbudzając wzajemną nienawiść i żal.
Dan bronił się rozzłoszczony: „Ale ja pierwszy wziąłem... Prawie go nie
dotknąłem...To niesprawiedliwe... Zawsze jesteś po jego stronie!”. A Sam, ten
młodszy, był jeszcze bardziej zaaferowany. Chował się za moją nogą, kiedy
go broniłam, a potem wyskakiwał i w przypływie słusznego gniewu
próbował kopnąć starszego brata.
Lepiej wstrzymać się z „obroną młodszego”. I nie demonizować starszego
i silniejszego dziecka. Najskuteczniejszym sposobem na zmianę atmosfery
jest opisanie problemu z punktu widzenia każdego z dzieci.
„Dan chce coś zbudować z klocków i nie lubi, jak się rozrzuca dookoła
pojedyncze klocki. Sam też chce bawić się klockami. To trudny problem. Co
możemy zrobić?”.
Zauważ, że powstrzymałam się również przed pokusą pomniejszania
samego problemu. Miałam ochotę powiedzieć: „O rety, przecież to tylko
kilka klocków? Nie możecie się dogadać?”. Bardziej pomocne jest okazanie
szacunku dla wagi problemu. Dla czterolatka zbudowanie wieży z klocków
jest tak samo ważne jak dla ciebie twoja praca!
Nawet jeśli będziesz błyskotliwie i konsekwentnie wprowadzać w życie te
sugestie, i tak nie wyeliminujesz całkowicie rywalizacji między
rodzeństwem. Ten konflikt wciąż będzie żywy! Ale pomożesz zmienić
atmosferę i ułatwisz dzieciom przejście od złości do ciepłych uczuć wobec
rodzeństwa, gdy tylko konflikt zostanie zażegnany.
OPOWIEŚCI
Opowieść Michaela. Trylogia
Plusy i minusy
Myślę, że niektóre z tych metod już pomagają Jamiemu. Trudno być
konsekwentnym, ale starałem się częściej akceptować jego frustrację. Rozmowa
przynosi lepsze rezultaty, jeśli przeprowadza się ją, gdy nie jest jeszcze
sfrustrowany. Odbyliśmy dobrą rozmowę na temat plusów i minusów
posiadania młodszej siostry. Kilka godzin później powiedział nagle
i niespodziewanie:
– Kocham cię, tato.
To nie zdarza się aż tak często. Uznałem to wyznanie za znak, że poczuł
się wysłuchany.
Refleksje Jamiego na temat przeszłości
JAMIE: Tato? Moje życie było zupełnie inne, zanim urodziła się Kara.
JA (myśląc, że nastąpi lista skarg): Och, a w jaki sposób?
JAMIE (zdziwionym głosem): Teraz jest dużo lepsze, oczywiście!
Wojna kolorów
Jamie chciał, żeby każde z nich kolorowało swoją stronę kartki. Kara chciała,
oczywiście, kolorować po stronie Jamiego.
JA: To poważny problem. Jamie chce, żeby Kara kolorowała po swojej
stronie, a Kara chce kolorować po obu stronach.
JAMIE: Och, ona ma dwa lata. Jeszcze tego nie rozumie.
I pozwolił jej kolorować po swojej stronie.
OPOWIEŚCI
PRZYPOMNIENIE
Zakupy z dziećmi
1. Oddaj dziecku kontrolę.
Pomóż mu zrobić listę zakupów i włożyć produkty do wózka.
Daj dzieciom kieszonkowe: „Możecie wziąć do sklepu cztery złote
i kupić sobie to, co chcecie”.
2. Zaproponuj wybór.
„Kupujemy makaron świderki czy kolanka? Ty wybierz”.
3. Zaakceptuj uczucia, spisując listę życzeń.
Lista życzeń Thomasa: duży zestaw Lego Gwiezdne Wojny.
4. Udziel informacji – aby dzieci wiedziały, czego się spodziewać.
„Jedziemy dzisiaj kupić prezent urodzinowy dla Eleny. Zabierzmy
listę życzeń, gdybyś czasem zobaczyła coś, co chciałabyś mieć”.
5.
OPOWIEŚCI
PRZYPOMNIENIE
Kłamstwa
1. Opisz, co widzisz. Zamiast wypytywać czy oskarżać, opisz to, co jest
oczywiste.
„Widzę, że masz na twarzy czekoladę”.
2. Opisz, co czujesz.
„Jestem zmartwiona, że ciasto zostało zjedzone! Miałam zamiar
podać je na deser, kiedy nasi przyjaciele przyjdą na kolację!”.
3. Zaakceptuj uczucia.
„Nie jest łatwo oprzeć się pokusie zjedzenia ciasta. Na pewno
żałujesz, że je zjadłaś”.
4. Zrób plan na przyszłość.
„Następnym razem daj mi znać, jak będzie cię kusiło. Na pewno
znajdziemy sposób, żeby ułatwić ci czekanie”.
5. Dostosuj oczekiwania. Zmień otoczenie, zamiast dostosowywać
dziecko.
Pomyśl sobie: „Gdy następnym razem kupię ciasto czekoladowe,
schowam je i wyjmę dopiero na deser, żeby nikogo nie kusiło”.
6. Pomóż naprawić szkody.
„Musimy podać coś innego na deser, kiedy przyjdą nasi przyjaciele.
Czy możesz wyjąć ciasteczka i ułożyć je ładnie na talerzu?”.
6.
OPOWIEŚCI
PRZYPOMNIENIE
Rodzice też mają uczucia!
1. Wyraź dobitnie swoje uczucia.
Zamiast mówić: „Jesteś niegrzeczny!”,
spróbuj powiedzieć: „Nie lubię, jak ktoś mówi, że jestem podły. To
mnie złości”.
2. Powiedz dziecku, co może zrobić, zamiast mówić, czego mu nie
wolno.
„Możesz powiedzieć: »Mamo, jestem rozczarowana! Chciałam
iść!«”.
3. Nie zapominaj o podstawowych sprawach – daj sobie i dziecku czas,
żeby ochłonąć.
„Porozmawiamy o tym po obiedzie. Teraz jestem zbyt
zdenerwowana”.
7.
Skarżenie i donoszenie
Joanna
– To właśnie robią moje bliźniaczki – wybuchnęła Toni. – Chyba mają jakąś fazę
– a w każdym razie modlę się, żeby to była tylko faza – bo przybiegają do mnie
przy każdej najmniejszej sprzeczce. „Mamusiu, Jenna zjadła ciastko przed
lunchem. Co z nią zrobisz?”. „Ella nie zdjęła butów w domu. Złamała zasadę!”.
„Jenna dotknęła wyświetlacza kuchenki, a mówiłaś, że nie wolno”. „Ella mnie
szturchnęła, a powiedziałaś, że nie wolno szturchać!”. Próbowałam karać tego,
kto złamał zasadę, ale przez to jeszcze chętniej donoszą o każdym występku.
Jakby rywalizowały, która bardziej obciąży siostrę. Próbuję im tłumaczyć, że nie
powinny skarżyć i że mnie to nie interesuje, ale to też nie pomaga. Krzyczą
jeszcze głośniej i zarzucają mi, że jestem niesprawiedliwa. Jeśli zostawię je
samym sobie, źle się to skończy.
– Ja też mam z tym problem – włączyła się Sarah. – Z jednej strony nie
chcę, żeby dzieci skarżyły. Chcę, żeby czuły, że nie są dla siebie rywalami.
Z drugiej strony czuję się hipokrytką, jeśli wprowadzam zasady i nie
wymagam potem ich przestrzegania. I oczywiście nie chcę, żeby doszło do
tego, że nic mi nie powiedzą, gdy będzie się działo coś niebezpiecznego.
W przedszkolu też jest z tym problem. Kilka dziewczynek uważa się za
pomocnice nauczycielki. Gdy jest czas na zabawę, wciąż do mnie przybiegają
i opowiadają, kto kogo popchnął na placu zabaw albo kto zjadł zieloną
kredkę. Czasami to pomaga, ale generalnie jest irytujące.
– To może wprowadźmy zasadę, że można skarżyć na rodzeństwo albo
kolegę z klasy tylko wtedy, kiedy komuś może stać się krzywda? –
zaproponował Michael.
– Myślę, że to by mi nie odpowiadało – przyznała Maria. – Kiedy byłam
dzieckiem, o niczym nie mówiliśmy rodzicom. Chcę, żeby moje dzieci
wiedziały, że mogą mi powiedzieć o tym, co je gryzie, nawet jeśli to drobiazg.
Poza tym czy możemy polegać na tym, że dzieci prawidłowo ocenią, czy coś
jest na tyle niebezpieczne, żeby o tym powiedzieć? Jeśli będą myśleć, że ich
zganię za skarżenie, to mogą mi nie powiedzieć o czymś ważnym.
– Wiem tylko, że nie chcę być informowana o każdym drobiazgu –
oznajmiła Toni. – Siostry, a zwłaszcza bliźnięta, powinny być wobec siebie
lojalne. Wciąż im to powtarzam.
– Czy wiecie, co się może kryć za tym impulsem skarżenia? – zapytałam
uczestników.
– Pragnienie władzy! – odparł od razu Michael. – Możesz ściągnąć na
rodzeństwo kłopoty. Właśnie dlatego skarżyłem na starszego brata, kiedy
byłem dzieckiem. Był ode mnie dużo silniejszy i mądrzejszy i dawał mi to
odczuć na każdym kroku. Tylko w ten sposób mogłem mu dorównać.
Miałem władzę – mogłem ściągnąć na niego karę.
– Myślę, że w przypadku dzieci w szkole wynika to z potrzeby
przypodobania się nauczycielowi – wtrąciła Sarah. – Wciąż podkreślamy,
jakie ważne są zasady, a potem jesteśmy wkurzeni, kiedy dzieci próbują nas
nakłonić, żebyśmy wymusili ich przestrzeganie. Musi je to trochę
dezorientować.
Przyznałam, że podzielam zdanie Marii. Kiedy mój syn przerabiał
połączony program pierwszej i drugiej klasy, nauczyciele powiedzieli
dzieciom, że podczas czasu wolnego mają do nich przychodzić z prośbą
o interwencję tylko wtedy, kiedy poleje się krew. Wciąż powtarzał się
problem prześladowania młodszych uczniów przez starszych. Dan często na
to narzekał, ale nigdy nie poprosił nauczyciela o pomoc, ponieważ
potraktował dosłownie to, co powiedzieli: „Nikt nie krwawił – tłumaczył mi
z powagą – więc nie mogę powiedzieć”.
Nie podoba mi się pomysł uczenia dzieci, że nie mają nam mówić o tym,
co je niepokoi. Czasami powiedzenie komuś wymaga odwagi. Czy nie
wolelibyśmy, żeby ktoś doniósł o oszczędnościach, które doprowadziły do
katastrofy szybu naftowego, powodując śmierć dwunastu osób i rozlanie się
pięciu milionów baryłek ropy do Zatoki Meksykańskiej? A wracając na
własne podwórko, wyobraź sobie sytuację, że osoba dorosła zachowuje się
niestosownie wobec twojego dziecka i ostrzega je, żeby nikomu o tym nie
mówiło. Czy chcemy, żeby dziecko sądziło, że możemy je zganić, jeżeli nam
powie o tej sprawie?
– Ale nie chcę słuchać o każdej przepychance! – zaprotestowała Toni. – Czy
tylko w ten sposób można ochronić ocean? Nie wiem, czy jestem w stanie to
zaakceptować.
– Łączę się z tobą w bólu – roześmiałam się. – Ale mam coś do
zaproponowania. Michael zwrócił uwagę na ważną kwestię. Podstawowym
motywem skłaniającym do skarżenia jest radość z tego, że inne dziecko ma
kłopoty. Usuńmy z tego równania element kary i zobaczmy, co się stanie.
A jeśli naszą reakcją będzie zaakceptowanie uczuć, skupienie się na
problemie, zaoferowanie wsparcia, jeśli jest konieczne, a nie karanie
kogokolwiek? Możemy pomóc naszym dzieciom zażegnać konflikt, jeśli
potrzebują naszej pomocy, albo zachęcić je, aby same znalazły rozwiązanie,
o ile sądzimy, że są do tego zdolne.
Toni siedziała ze sceptyczną miną.
– Już wyjaśniam, co mam na myśli – powiedziałam. – Kiedy dziecko mówi:
„Ona mnie szturcha!”, to zamiast skupiać się na sprawcy, możemy skupić się
na ofierze i odpowiedzieć: „Och, nie podobało ci się to! Pokaż, gdzie cię
uderzyła. Mam pocałować albo rozmasować?”.
– Nie sądzę, żeby to zadowoliło moje dziewczynki – stwierdziła Toni. –
Chciałyby wiedzieć, co zrobisz ze sprawcą.
– Powiedziałabym: „Ella, to Jennę zabolało. Nie chce być poszturchiwana,
nawet lekko!”. I poczekałabym na rozwój wypadków. Może Ella przeprosi
siostrę, wrócą do zabawy i nie będą się przepychać. A może postanowią
bawić się przez jakiś czas osobno. Nie wiem, jakie będzie rozwiązanie, ale
wiem, że nie pobudzę w nich jeszcze większej wrogości, karząc jedną albo
lekceważąc drugą.
Jeśli jedno z dzieci skarży, że drugie łamie zasadę, możesz przypomnieć tę
regułę i wyrazić ufność, że będą jej przestrzegać w przyszłości. Albo pomóc
naprawić swój błąd temu, kto ją złamał.
„Och, rozumiem, dlaczego się martwisz, że Jenna dotyka wyświetlacza
kuchenki. Jeśli włączy coś przez przypadek, to może wywołać pożar
albo ulatnianie się niebezpiecznego gazu. Chcecie, żebym powiesiła
kartkę dla przypomnienia? Możemy napisać: NIEBEZPIECZEŃSTWO albo
NIE DOTYKAĆ. Możecie też narysować płomień. Co wolicie?”.
„O rany, ubłocone buty na dywanie. Wytrzepmy je z piasku na
zewnątrz. Tam jest miotła. Możesz zamieść to, co się rozsypało... Ach,
już ją przyniosłaś!”.
Jeśli zignorujemy skarżypytę, to będzie zdezorientowany
i niezadowolony. Dlaczego zasada nagle nie jest zasadą? Jeśli zaakceptujemy
uczucia skarżącego dziecka i skupimy się na problemie, dziecko samo się
uspokoi. Dzięki temu, że nie karzemy sprawcy, odbieramy dzieciom
motywację do skarżenia dla samej przyjemności posiadania władzy.
OPOWIEŚCI
PRZYPOMNIENIE
Gdy dzieci skarżą
1. Zaakceptuj uczucia.
„Jenna nie lubi, jak ją szturchasz. To boli!”.
2. Pomóż dziecku naprawić szkody (bez karcenia).
„Weźmy miotłę i sprzątnijmy ten bałagan”.
3. Zastosuj rozwiązywanie problemów.
„Jak możemy zapamiętać, żeby nie dotykać wyświetlacza kuchenki?
Macie jakiś pomysł?”.
8.
OPOWIEŚCI
PRZYPOMNIENIE
Sprzątanie
1. Posłuż się żartem.
(Gadające buty): Bardzo proszę, odstaw mnie do szafy, gdzie są moi
przyjaciele.
„Ile czasu zajmie nam wrzucenie wszystkich klocków do
pojemnika? Możesz nastawić stoper. Do pracy, gotowi, START!”.
2. Zaproponuj wybór.
„Chcesz kierować sprzątaniem książek czy samochodów?”.
3. Napisz liścik.
„Odwieś mnie, proszę, na wieszak. Twoja kochająca kurtka”.
4. Opisz, co widzisz.
„Na podłodze leży pełno skórek od pomarańczy”.
5. Udziel informacji.
„Skórki wyrzuca się na kompost”.
6. Powiedz jednym słowem.
„Kurtka!”, „Skórki!”, „Buty!”
7. Opisz postępy.
„Wrzuciłeś całą górę brudnych rzeczy do kosza na pranie!
Wystarczy tylko pochować samochody i książki”.
8. Doceń to, co widzisz.
„Ojej, jak pięknie posprzątałeś. Na podłodze leżały brudne rzeczy
i tory kolejki, a teraz przyjemnie się po niej chodzi!”.
9.
Joanna
– Po tym, co przeżyłam z Thomasem podczas bilansu pięciolatka, drżę na myśl
o bilansie bliźniaczek – westchnęła Toni. – To był horror. Dwa zastrzyki. Po
pierwszym Thomas krzyczał i wyrywał się pielęgniarce, która wydzierała się na
mnie: „Proszę go mocno trzymać!”. Unieruchomiłam go w ramionach, żeby dała
mu drugi zastrzyk. Był potem taki zły, że kilka godzin się do mnie nie odzywał.
Czułam się jak zdrajczyni. Ale co miałam zrobić?
Maria wydawała się zmartwiona.
– Nie wiem, czy nasze słowa mogą cokolwiek pomóc w takiej sytuacji.
Zastrzyki są bolesne. I nikt tego nie przeskoczy.
To prawda. Nie możemy ochronić dzieci przed bólem związanym
z zastrzykami, nie wspominając już o innych przykrych doświadczeniach,
jakie niesie życie. Będą czuć to, co będą czuć. Ale to nie znaczy, że nasze
narzędzia w niczym nie pomogą. Tyle że do takiego zadania potrzebujemy
ich wszystkich. Przecież chodzi o wbijanie igieł.
Kiedy zabierałam na zastrzyki swoich trzech synów, pamiętałam o tym,
żeby zaakceptować ich uczucia. „Na samą myśl o tym, że ktoś ma wkłuwać
igłę w twoje ramię, może oblecieć cię strach”.
Potem przechodziłam do etapu zaproponuj w fantazji to, czego nie
można mieć w rzeczywistości. „Szkoda, że nie ma lizaków z lekarstwami
w środku. Zjadałbyś codziennie jednego przez tydzień i nigdy więcej nie
zachorował”.
Potem prędko dorzucałam informację. „Zastrzyki wpuszczają do twojej
krwi maleńkich wojowników, nazywanych przeciwciałami. Walczą oni
przeciwko malutkim zarazkom, żebyś nie chorował”. Dodałam na
pocieszenie to, co powiedziała pielęgniarka podczas ostatniej wizyty:
„W zastrzyku najlepsze jest to, że nie trwa długo. Wystarczy, że klaśniesz
dwa razy, i już po wszystkim. O tak (klap! klap!).”
Potem przechodziłam do zaproponowania wyboru. „Wolisz, żebym ja
zaklaskała w dłonie czy twój brat? Bo pielęgniarka nie byłaby zadowolona,
gdybyś chciał to zrobić sam. Trudno byłoby dać zastrzyk klaszczącemu
dziecku”.
Danowi spodobał się pomysł z klaskaniem. Ale to nie był koniec. Nie
wyczerpałam wszystkich narzędzi. Zostało jeszcze rozwiązywanie
problemów. „Może będzie ci łatwiej, jeśli będziesz wiedzieć, że po zastrzyku
czeka cię coś przyjemnego?”. Postanowiliśmy zatrzymać się przy sklepie na
rogu i kupić przekąskę na potem. Dan wybrał paczkę orzechowych M&M’s-
ów. Zdecydował, że będzie trzymał w ręce jeden cukierek i wsadzi go do ust
zaraz po zastrzyku.
Po tych wszystkich zabiegach czekaliśmy już niemal podekscytowani na to
doniosłe wydarzenie. Stało się rodzajem wyzwania. Gdy przyjechaliśmy do
przychodni, okazało się, że Dan musi dostać dwa zastrzyki, czego nie
przewidziałam. Pielęgniarka dała mu wybór: albo jeden po drugim, albo oba
jednocześnie, każdy w inne ramię. Dan postanowił, że woli dostać oba
jednocześnie. Dwie pielęgniarki przygotowały strzykawki. Dan ścisnął
w dłoni zielonego M&M’s-a. Podniosłam ręce, żeby klasnąć. Ukłucie i po
krzyku! Dan wcisnął do ust cukierek i uśmiechnął się szeroko. Nie było tak
źle.
Toni jęknęła.
– Nie wyobrażam sobie, żeby z moimi bliźniaczkami tak poszło. Może
z Jenną, ale nie z Ellą. Ona by się tak łatwo nie poddała.
Zawsze można sięgnąć po narzędzie ostateczne, czyli przejść do
działania, nie obrażając dziecka. Jeśli musisz je przytrzymać, możesz to
zrobić ze zrozumieniem i współczuciem. „Będę cię trzymać na kolanach,
a pan doktor da ci zastrzyk. Wiem, że tego nie lubisz. Bardzo bym chciała,
żeby istniały bezbolesne metody ochronienia cię przed chorobami”.
– A co z lekarstwami? – zapytała Anna. – Zastrzyki są co najwyżej raz do
roku. Ale ta obrzydliwa różowa maź, w której umieszczają antybiotyki, to
gorsza sprawa. Możemy z nią mieć do czynienia w każdej chwili. I to
dosłownie, jeśli dziecko wypluje ci ją prosto w twarz! Mnie to spotkało.
Lekarz powiedział, że Anton ma paciorkowca i że nie może chodzić do
szkoły, jeśli nie będzie przez dwadzieścia cztery godziny na antybiotyku.
Próbowałam dać synowi wybór, ale uciekł do swojego pokoju i trzasnął
drzwiami. Poszłam za nim, przytrzymałam go i siłą wlałam mu lekarstwo do
ust, ale wszystko na mnie wypluł. Co miałam zrobić, skoro wybór nie
zadziałał? Zdecydowanie nie był w nastroju do żartów.
– To dobry przykład, że czasem metoda wyboru zawodzi – powiedziałam.
– Kiedy dziecko reaguje na coś bardzo emocjonalnie, to prawdopodobnie nie
będzie w stanie dokonać wyboru. Najpierw trzeba zaakceptować jego
uczucia. Co możemy powiedzieć temu biednemu dziecku, kiedy musi
przełknąć substancję przyprawiającą o mdłości?
Rodzice odpowiedzieli:
– Uch, to lekarstwo wydaje ci się naprawdę wstrętne.
– To dla ciebie najokropniejszy smak na świecie.
– Nie mogliby zrobić lekarstwa o smaku pizzy?
– Lekarze sami powinni tego spróbować, zanim każą to pić dzieciom! Też
by to wypluli!
– Okeeej – powiedziała Anna – ale wiecie, że mimo to musi wypić
lekarstwo? Może to mu poprawi samopoczucie, ale jak ma pomóc?
– Masz rację. To dopiero pierwszy krok – wyjaśniłam. – Ale podstawowy.
Dzięki temu będzie w nastroju do współpracy. Teraz możesz powiedzieć coś
w stylu: „Hm, to bardzo trudna sytuacja. Jak masz przełknąć to lekarstwo,
żeby cię jak najmniej brzydziło? Musimy coś wymyślić!”.
Anna patrzyła z powątpiewaniem.
– Wypróbuję to – powiedziała. – A jeśli nie zadziała, to zadzwonię do
ciebie, żebyś przyszła do mojego domu i nakłoniła go do wzięcia tego
lekarstwa.
– Och, to muszę śledzić w tym tygodniu połączenia. Ale chętnie
posłucham, jak poszło.
Sarah wymachiwała ręką w powietrzu.
– Mam propozycję. Jake nie cierpi antybiotyków w płynie. Kiedy miał
boreliozę, wiedział, dlaczego musi brać antybiotyki, ale czasami potrafił je
zwymiotować kilka sekund po przełknięciu. Skończyło się na tym, że
poprosiłam lekarza, żeby zapisał mu lek w postaci tabletek. Powiedział, że
nie zapisują tabletek małym dzieciom, ale możemy spróbować. Podawałam
mu pigułkę na łyżeczce lodów czekoladowych, „popijał” kilkoma kolejnymi
łyżeczkami i wtedy był w stanie przełknąć lekarstwo.
– Nie zapominajcie o żartowaniu – powiedział Michael. – Syn mojego
przyjaciela miał paskudny wirus żołądkowy i przez tydzień codziennie
musiał wypijać szklankę elektrolitów. Z początku mu to nawet smakowało,
ale po kilku dniach miał dość i odmówił picia. Rodzice zastosowali podejście
trenera sportowego. „No dalej, stary, zrób to! Wypij do dna za drużynę!”. Ale
to niewiele dawało. Chciałem im pomóc, stosując te znakomite metody
z naszych zajęć. Wziąłem do ręki butelkę lekarstwa i powiedziałem: „Och,
proszę, nowa butelka dla Tommy’ego. To magiczne lekarstwo. Tommy, może
weźmiesz mały łyczek, żeby zobaczyć, jak działa?”.
Wypił łyczek, a ja udawałem, że widzę lekarstwo w jego ciele: „Hej,
popatrz tylko! Widzę, jak płynie przez twoje gardło. Weź drugi łyk!”.
Wziął tym razem większy łyk, a ja powiedziałem: „O, widzę, jak spływa
z gardła na dół aż do żołądka. Zrób to jeszcze raz!”. Uznał, że to zabawne,
i wypił tym razem naprawdę duży łyk.
„Teraz spływa aż do kolan! Ciekawe, czy dasz radę wypić tyle, żeby
dopłynęło do palców u nóg”.
Jego rodzice chcieli mnie zatrudnić, żebym przychodził co wieczór
odgrywać to przedstawienie.
OPOWIEŚCI
PRZYPOMNIENIE
Zalecenia lekarza
1. Zaakceptuj uczucia.
Zamiast mówić: „Daj spokój, nie jest tak źle. Pozwól jej to zrobić
i będzie z głowy”,
spróbuj powiedzieć: „Można być rzeczywiście przerażonym na
samą myśl, że ktoś ma ci wbić igłę w ramię”.
Zamiast mówić: „Nie płacz. Jesteś dużym chłopcem”, spróbuj
powiedzieć: „To bolało! Nie podobało ci się to!”.
2. Zaproponuj w fantazji to, czego nie można mieć w rzeczywistości.
„Szkoda, że nie ma lizaków z lekarstwami w środku. Zjadłbyś
codziennie jednego przez tydzień i nigdy więcej nie zachorował”.
3. Daj wybór.
„Wolisz dostać zastrzyk w lewą czy w prawą rękę?”.
„Chcesz usiąść obok mnie czy na moich kolanach?”.
4. Udziel informacji.
„Zastrzyk nie trwa długo. Tyle czasu, ile potrzeba, żeby dwa razy
klasnąć w dłonie. O tak (klap! klap!)”.
„Zastrzyki wpuszczają do twojej krwi maleńkich wojowników,
nazywanych przeciwciałami. Walczą oni przeciwko malutkim
zarazkom, żebyś nie chorował”.
5. Wypróbuj rozwiązywanie problemów.
RODZIC: Co ci ułatwi przebrnięcie przez te zastrzyki? Może
perspektywa czegoś przyjemnego?
DZIECKO: Możemy kupić orzechowe M&M’s-y? Zjem sobie
zielonego, jak tylko dostanę zastrzyk.
RODZIC: Zgoda!
6. Posłuż się żartem.
„Widzę, jak lekarstwo spływa z twojego gardła do żołądka. A teraz
płynie w dół nóg aż do palców!”.
7. Przejdź do działania, nie obrażając dziecka.
„Będę cię trzymać na kolanach, a pan doktor da ci zastrzyk. Wiem,
że tego nie lubisz”.
10.
– Mój bratanek jest bardzo nieśmiały. Widuję go tylko ze dwa razy w roku,
bo mieszka daleko, więc za każdym razem musi się ze mną od nowa oswoić.
W zeszłym roku wpadłam na pomysł, żeby nałożyć na rękę skarpetkę.
Użyłam jej jako gadającej pacynki. Bardzo mu się to spodobało. Gdy
przyjechał następnym razem, znów wyjęłam tę pacynkę. Tym razem lepiej
się przygotowałam. Nie mam zdolności artystycznych, ale zrobiłam pacynce
markerem oczy i nos. Na pewno ją pamiętał i szybciej się ze mną oswoił.
– Można też przygotować dziecko zawczasu do odwiedzin? – zapytała
Maria. – Myślicie, że to by pomogło? Po drodze można zaakceptować uczucia
dziecka. „Nie jest łatwo wchodzić do nieznanego domu, w którym jest tylu
krewnych. Dużo osób chce się z tobą przywitać. To dość przerażające.
Pamiętam, że jak byłam w twoim wieku, to bałam się zwłaszcza cioci Soni.
Miała wyszminkowane usta i jej całusy były okropne”.
– Podoba mi się to! – powiedziałam. – I można też zaplanować strategię
na te pierwsze niezręczne chwile. Jak moje dzieci były w tym wieku, to nie
cierpiały powitań. Lepiej to znosiły, kiedy miały jakieś zadanie do
wykonania. Na przykład przyniesienie chipsów i dipa i znalezienie dla nich
miejsca na stole. Albo porozwieszanie płaszczy i kurtek. Pozwólcie dzieciom
wybrać, co chcą robić.
Michael nie był przekonany.
– Nie da się wszystkiego zaplanować. A jeśli energiczna cioteczka zapyta
cię: „Co jest z Jamiem? Dlaczego nie chce się bawić?”. Przecież nie mamy
lekceważyć uczuć dzieci i zmuszać ich do zabawy, ale nie mamy też
ograniczać ich do roli nieśmiałka.
– Trudno oprzeć się pokusie tłumaczenia, że dziecko jest nieśmiałe.
Mówimy tak w najlepszej wierze – powiedziałam. – Chcemy ochronić nasze
dzieci. Ale muszą one też wiedzieć, że w nie wierzymy, że uważamy je za
wystarczająco odważne, aby poradziły sobie w towarzystwie. Są pewne
magiczne słowa. Chcecie je poznać?
Wszyscy energicznie pokiwali głowami.
– Jamie do was przyjdzie, jak będzie gotowy.
Nie byli zachwyceni.
– I co w tym takiego niezwykłego?
Być może nie wydaje się to wyjątkowe, ale te trzy proste słowa robią
wielką różnicę. Mówią dziecku, że szanujesz jego uczucia oraz że potrzebuje
czasu, aby się oswoić. Dajesz również do zrozumienia, że dziecko samo
decyduje. Nikt nie będzie go ponaglał. Ale najważniejsze jest to, czego nie
mówisz. Nie narzucasz mu roli. „Tata powiedział, że jestem nieśmiały.
Muszę być nieśmiały. Lepiej schowam się za jego nogami. Tak jest
bezpieczniej”.
Zamiast tego dajesz dziecku zaproszenie. Ochraniasz je w momencie,
kiedy czuje się niekomfortowo, ale zostawiasz szeroko otwarte drzwi. Może
włączyć się do zabawy bez rozgłosu, kiedy tylko będzie gotowe. I ta gotowość
często przychodzi szybko, jeśli nikt nie wywiera presji.
Jeśli krewni dalej naciskają, możesz interweniować. Kiedy kuzyn Lively
stara się zaciągnąć Jamiego do stołu z kolejką, powiedz: „Nie przejmuj się,
Jamie do was przyjdzie. Lubi kolejki”. A Jamiemu zaproponuj wybór: „Chcesz
posiedzieć tutaj z rodzicami i coś przekąsić czy wolisz posiedzieć na kanapie
w bawialni i patrzeć, jak dzieci bawią się kolejką?”.
Krótko mówiąc, to zupełnie normalne, że małe dzieci zachowują się
nieśmiało przy osobach, które słabo znają. Musimy więc dostosować nasze
oczekiwania. Zamiast naciskać dzieci, żeby od razu rozmawiały
z nieznanymi im ludźmi, możemy im pomóc, przydzielając jakieś zadanie
albo pozwalając na obserwowanie rozwoju sytuacji, zanim będą gotowe się
dołączyć. A jeśli to ty jesteś dla dziecka obcą osobą, możesz mu pomóc,
posługując się żartem, na przykład gadającym pluszakiem czy pacynką.
OPOWIEŚCI
PRZYPOMNIENIE
Nieśmiałe dzieci
1. Zaakceptuj uczucia.
„Nie jest łatwo wchodzić do nieznanego domu, w którym jest tylu
krewnych. Dużo osób chce się z tobą przywitać. To dość
przerażające”.
2. Dopasuj oczekiwania: przydziel dziecku obowiązek, zamiast
zmuszać je, by było towarzyskie.
„Możesz zabrać chipsy dla wszystkich i przełożyć je do miski”.
3. Daj wybór.
„Chcesz posiedzieć na kanapie i popatrzeć, jak dzieci ustawiają
pociągi? A może wolisz najpierw coś zjeść z dorosłymi?”.
4. Posłuż się żartem.
(Gadająca pacynka ze skarpetki): „Cześć! Masz ochotę na chipsa?”.
5. Pozwól dziecku zadecydować.
„Jamie dołączy do was, jak będzie gotowy”.
11.
Joanna
– Potrzebuję pomocy! – oznajmił Michael. – Jeśli któreś z dzieci zginie, to moja
żona utnie mi głowę. Dawałem sobie radę z Jamiem, ale teraz Kara też ma
niezły sprint. Czasami uciekają na parkingu w różnych kierunkach. Musiałbym
się sklonować, żeby nadążyć za jednym i drugim. Albo kupić drona, żeby
obserwować ich z góry.
– Ojej – śmiała się Toni. – Nie możemy odpuścić takiej okazji do spełnienia
pragnień w fantazji. Michael, chciałabym, żebyś miał klona, który pobiegnie
za Karą, gdy pilnujesz Jamiego. Albo dwa klony, które zagonisz do roboty,
a sam pójdziesz na kawę.
Michael uśmiechnął się szeroko.
– Będę pierwszy w kolejce, jak się pojawią. Ale co tymczasem mam robić?
Co mam robić, Toni? Ty masz bliźniaczki. To musi być koszmar.
– Uhm, wielkie dzięki. – Toni się skrzywiła. – Nie jest łatwo. Rozważałam,
czy nie kupić takiej specjalnej smyczy, ale jak zacznę wyprowadzać dzieci
niczym psy, to już widzę te oburzone spojrzenia. Naprawdę, dużo sobie
obiecuję po tych zajęciach.
– Ja też – powiedziała Maria. – Benjamin nie ucieka na parkingach, ale
czasami kiedy go wołam, zachowuje się tak, jakby nagle ogłuchł. Nie robi
tego złośliwie. Po prostu oddala się, żeby zbadać okolicę, i łatwo się
rozprasza.
Pomyślałam o moim najstarszym synu Danie. Zaczął uciekać, kiedy miał
trzy lata. Nic na świecie nie denerwowało go tak bardzo jak chodzenie za
rękę. Miał nieodpartą potrzebę nieskrępowanego poruszania się, i to tam,
gdzie czaiło się niebezpieczeństwo – na parkingach, w zatłoczonych
miejscach publicznych, na ulicy. Próbował się wyrywać, a im mocniej go
trzymałam, tym rozpaczliwiej walczył.
Opowiedziałam uczestnikom zajęć o pewnym błędzie, który wówczas
popełniłam. Zabrałam Dana w niedzielne popołudnie do zatłoczonej galerii
handlowej, żeby pokazać mu świąteczne wystawy sklepów. Stoczyliśmy
zażartą bitwę. Nie chciał, żebym ściskała go za rękę spoconą dłonią, więc
umierałam z przerażenia, że zginie mi w tłumie. W końcu musiałam
kopiącego i krzyczącego wniebogłosy malca zapakować siłą do wózka. Darł
się tak głośno, że miałam obawy, czy nie posądzą mnie o porwanie.
Wrzuciłam go na tylne siedzenie w samochodzie i zamknęłam drzwi, a Dan
nie przestawał histeryzować. Gdy w końcu się zmęczył, zapięłam go pasami
w foteliku i pojechałam do domu. Przedświąteczna atrakcja zakończyła się
kompletną klapą.
Chcę tym przykładem uzmysłowić, że czasami człowiek musi ograniczyć
swoje zapędy i wrócić do domu z podkulonym ogonem. Nie wszystko da się
rozwiązać w danym momencie. Gdy chodzi o bezpieczeństwo dziecka,
trzeba zrobić to, co należy. Ale zawsze będzie druga szansa, co gwarantuje
lepsze rokowania na przyszłość. Mamy torbę pełną przydatnych narzędzi,
które pomogą rozwiązać ten problem. Jednak pierwszą rzeczą jest zmiana
otoczenia, a nie zmienianie dziecka.
Po tym „incydencie” na długi czas zrezygnowałam z wypraw do galerii
handlowych. To było najprostsze wyjście. Trzymać się z daleka od tych
miejsc – zmieniłam otoczenie, problem rozwiązany. Zabierałam też Dana
tylko na całkowicie ogrodzone place zabaw. Nie mogłam jednak
zrezygnować z wizyt w sklepie spożywczym. Musieliśmy przecież coś jeść!
W takiej sytuacji przydatne okazało się rozwiązywanie problemów.
JA (akceptuję uczucia): Nie lubisz iść za rękę na parkingu.
DAN: Nieee!
JA: Lubisz swobodnie biegać.
DAN: Tak! Ściskasz mi rękę! I nie mówisz do mnie w przyjazny sposób.
JA (opisuję problem): Ach, więc nie lubisz, jak się ściska twoją dłoń. To
może boleć. Tylko że martwię się, że może cię potrącić samochód.
Dlatego krzyczałam. (Pokazuję mu, że jego głowa jest poniżej okna
samochodu, więc kierowca nie jest w stanie go zobaczyć).
JA (proszę o pomysły): Co możemy zrobić, żebyś był bezpieczny bez
ściskania cię za rękę? Chcesz się trzymać mojej spódnicy? Albo
paska? Chcesz się trzymać wózka i pomagać mi go pchać?
DAN: Mogę ci pomagać. Ale musisz do mnie mówić w przyjazny sposób.
JA: Dobrze, to wspaniale. Wózek jest ciężki. Przyda mi się pomoc. I będę
pamiętać, żeby ci o tym przypomnieć w przyjazny sposób.
Jak widać, oparłam się pokusie tłumaczenia, że nie mówiłam
„przyjaznym” głosem, ponieważ zachowywał się okropnie i mógł wpaść pod
samochód, i że gdyby był grzeczny, to nie byłabym zmuszona na niego
krzyczeć. Taka wypowiedź nie pozwoliłaby stworzyć pozytywnej atmosfery
i zaprzepaściłaby szansę na spokojną rozmowę.
Rodzice w grupie mieli różne pomysły na rozwiązanie podobnej sytuacji.
Jedna z mam zaproponowała synowi chodzenie na smyczy. Miał ją zahaczyć
za jej pasek i udawać, że jest jej szczeniakiem, którego „prowadzi” do
samochodu, uważając, by „piesek” nie wpadł pod auto. Inna zaproponowała,
żeby poruszali się jak rodzina słoni, trzymając się za „ogonki” (czyli koszule).
Z kolei matka czworga małych dzieci zaproponowała, żeby udawały ciuchcię
jadącą ze sklepu do samochodu, przy czym każdy na zmianę był
lokomotywą. To stary jak świat sposób nauczycieli, którzy przeprowadzając
klasę przez korytarz, nie chcą przeszkadzać w odbywających się lekcjach.
Podstawową sprawą jest wymyślenie zabawnego planu przemieszczenia
się w bezpieczny sposób z punktu A do punktu B, bez wywoływania bitwy
i stawiania na swoim. Oczywiście, jeśli dziecko złamie umowę i ucieknie, to
musisz je złapać i mocno trzymać, nie zważając na kopanie i płacz. I na
pewno w którymś momencie tak się stanie. Ale wtedy będziesz mieć nową
okazję do rozmowy na ten temat i opracowania nowego planu na przyszłość.
Trzeba zacząć od początku. „Nie podobało ci się, że cię złapałam, a ja nie
chcę się bać, że mi gdzieś zginiesz. Co zrobimy następnym razem?”.
Jeśli będziesz stanowczo nie zgadzać się na jakiekolwiek kompromisy
w kwestii bezpieczeństwa i wspaniałomyślnie włączać małego uciekiniera
w proces szukania rozwiązań, to szybko się nauczy właściwej lekcji.
Natomiast nieco inny problem jest z dzieckiem, które oddala się
powodowane ciekawością świata i nie reaguje na wołanie. Po pierwsze,
trzeba do malca dotrzeć w momencie, gdy jest całkowicie pochłonięty
fascynującą eksploracją. Idzie swoją ścieżką, odkrywając nowe terytoria. Nie
ma w tym nieposłuszeństwa i przekory, tylko to, co leży w ludzkiej naturze –
pragnienie wiedzy. Jak więc możemy zmodyfikować to pozytywne w swej
istocie działanie, aby zapewnić dziecku bezpieczeństwo?
Jedną z metod jest przeprowadzenie rozwiązywania problemów
z wyprzedzeniem:
„Lubisz się rozglądać po okolicy, kiedy idziemy do parku. Czasami się
mocno oddalasz. Problem w tym, że martwię się, gdy nie reagujesz na
wołanie. Boję się, że się gdzieś zgubisz. Co możemy zrobić? Potrzebujemy
pomysłów”.
Jeśli twoje dziecko lubi planowanie, to prawdopodobnie będzie z większą
chęcią współpracować. Przypuszczalnie spodoba mu się pomysł przywołania
go w zabawny sposób, zamiast starego i nudnego „koniec zabawy”. Może
wymyśli jakiś tajemny sygnał – na przykład gwizdek albo umówione słowo.
„Kangur” może oznaczać, że trzeba pomachać mamie i podskoczyć kilka
razy, a „tygrys” – że należy natychmiast przybiec. Jeśli zawiodą słowa i gesty,
skutecznym sposobem pozostaje przeszywający dźwięk gwizdka.
Jeśli mimo tych środków dziecko wciąż cię ignoruje, musisz przejść do
działania. „Spróbujemy następnym razem. Teraz zabieram cię do domu, bo
nie chcę, żebyś się zgubił”. Albo: „Muszę cię na razie wsadzić do wózka, bo
nie chcę, żebyś się zgubił w sklepie”. Jeśli jest bardzo zdeterminowanym
badaczem otoczenia, to taka akcja bywa konieczna, żeby dziecko
zrozumiało, że nie rzucasz słów na wiatr.
OPOWIEŚCI
Julie
Wyobraź sobie osobę, która popycha, szczypie, ciągnie, kopie i gryzie, żeby
dostać to, czego chce. To wizerunek albo groźnego przestępcy, albo normalnie
rozwiniętego dwulatka.
Richard E. Tremblay,
psycholog rozwojowy
Maria wydawała się wzburzona.
– Jestem bardzo zdenerwowana! – oznajmiła. – Muszę wam opowiedzieć,
co się zdarzyło dziś rano. Benjamin siedział na sofie z butelką wody. Isabel
podeszła do niego na czworakach, wspięła się na sofę i sięgnęła po butelkę.
Benjamin powiedział: „Nie!”, ale Isabel nie odpuszczała, więc od niechcenia
wycelował stopę w jej pierś i ją popchnął. Zleciała z kanapy i uderzyła się
w głowę. Krzyknęłam do Benjamina, żeby poszedł do swojego pokoju.
Pobiegł w te pędy! Przez piętnaście minut uspokajałam Isabel. Jeśli to nie
jest powód do kary, to co nim jest?
– Zgadzam się z tobą – włączyła się Toni. – Trzeba wyznaczyć jakąś
granicę. Dziecko może popełniać błędy, ale Benjamin ją z rozmysłem
skrzywdził. I musi ponieść konsekwencje. Takie zachowanie nie może mu
ujść na sucho.
– A ja uważam, że już poniósł konsekwencje – powiedziałam. – Jego siostra
się rozpłakała, matka na niego nakrzyczała i został odesłany do swojego
pokoju, prawdopodobnie w podłym nastroju, a teraz jeszcze jego matka jest
bardzo zdenerwowana jego zachowaniem. To nie są przyjemne skutki.
Pytanie brzmi: „Co zrobić dalej? Jakiego rodzaju reakcja doprowadzi nas do
ostatecznego celu?”.
– Którym jest? – Toni uniosła brwi.
– Aby starszy brat był w stanie tolerować młodszą siostrę, zamiast czuć do
niej jeszcze większy żal. I aby miał inne opcje niż przemoc, żeby bronić się
przed nią w przyszłości.
– Nie wiem, w jaki sposób pobłażliwe podejście ma go skłonić do lepszego
zachowania – sprzeciwiła się Toni. – Przecież pokazujesz mu w ten sposób,
że dokuczanie siostrze uchodzi na sucho. Moi starsi bracia ciągle mi
dokuczali, ale rodzice nie zwracali na to uwagi. Było nas siedmioro
i musieliśmy sami rozwiązywać konflikty. Starsze i silniejsze dzieci sobie
radziły, ale dla małych to nie było przyjemne.
– Nie sugeruję, żeby rodzice odwracali głowę, kiedy jedno z dzieci
krzywdzi drugie – powiedziałam. – Musimy dać dzieciom do zrozumienia,
że nie akceptujemy przemocy. Ale trzeba to zrobić w taki sposób, żeby
wzbudzić w nich raczej uczucie miłości, a nie rosnącej niechęci do
rodzeństwa. Takie podejście ostatecznie uchroni nasze dzieci przed
przemocą w przyszłości, czy to w roli sprawców, czy ofiar.
Podstawową sprawą jest oczywiście obrona. Przejdź do działania, żeby
zapobiec krzywdzie dziecka! Może to oznaczać, że trzeba je unieruchomić.
Ale ważne są słowa towarzyszące takiemu działaniu. Nie pomogą nam
sformułowania typu: „niegrzeczny chłopiec”, „jak mogłeś uderzyć małą?” czy
„nie bądź taki niedobry!”. Potrzebujemy słów, które określą granice, ale nie
będą atakować dziecka.
„Siostry się nie popycha!”.
Następnie należy się zająć ofiarą.
„Mam pocałować tego guza? Może przyłożymy na niego lód?”.
Ale nie wystarczy wyznaczyć granicę. Trzeba jeszcze sprawić, żeby nie
było konieczne jej kontrolowanie i żeby nie dochodziło do jej przekraczania.
Co może zrobić rodzic, żeby wzbudzić w dziecku bardziej przychylne
nastawienie do rodzeństwa i ograniczyć ataki w przyszłości?
Możemy pomóc dziecku naprawić szkody:
„Trzeba jakoś pocieszyć Isabel. Czy możesz jej przynieść misia?
Dziękuję, Benjaminie!”.
I na koniec możemy zaakceptować uczucia oraz zastanowić się, jak
w przyszłości rozwiązać problem:
„Nie jest łatwo mieszkać z rocznym dzieckiem. Co można zrobić, kiedy
zabiera ci rzeczy?”.
Mówimy dzieciom, że nie wolno bić, ale czasami zapominamy przyznać,
jakie to wyzwanie dla małego człowieka. Dziecko poczuje wielką ulgę, kiedy
się dowie, że ma się zaangażować w proces będący wielkim zadaniem
cywilizacji – znaleźć alternatywy dla przemocy!
OPOWIEŚCI
PRZYPOMNIENIE
Bicie, popychanie, szczypanie, szturchanie, walenie
1. Przejdź do działania, nie obrażając dziecka.
● Zadbaj o bezpieczeństwo wszystkich.
„Trzeba was rozdzielić!”.
● Zajmij się obrażeniami.
„Pocałuję tego guza. Może przyłożymy trochę lodu?”.
2. Wyraź dobitnie swoje uczucia.
„Nie podoba mi się, jak ktoś robi krzywdę Isabel!”.
„To mnie bardzo zdenerwowało!”.
3. Pomóż dziecku naprawić szkody.
„Trzeba jakoś pocieszyć Isabel. Możesz jej przynieść zabawkę?
A może miałaby ochotę na truskawkę? Jak sądzisz?”.
4. Zaakceptuj uczucia.
„Można się naprawdę zdenerwować, kiedy młodsza siostra zabiera
twoje rzeczy”.
„Nie jest łatwo powstrzymać się od bicia czy popychania, kiedy
jesteś wściekły!”.
5. Udziel informacji.
„W tym domu nie ma zgody na popychanie. Tatuś nie może
popychać mnie, tobie nie wolno popychać siostry. A mnie nie wolno
popychać żadnego z was – no chyba że na huśtawce!”.
6. Zastosuj rozwiązywanie problemów.
„Czasami młodsza siostra doprowadza cię do szału! Co można
zrobić, kiedy ci przeszkadza? Potrzebujemy pomysłów”.
13.
OPOWIEŚCI
OPOWIEŚCI
PRZYPOMNIENIE
Sen
1. Zaakceptuj uczucia.
„Czasami trudno jest zasnąć. Leżenie w łóżku w ciemności może
być przerażające”.
2. Posłuż się żartem.
„Muszę wygładzić te okropne górki w twoim łóżku!”. (Naciskaj na
nogi i ręce dziecka).
3. Wypróbuj rozwiązywanie problemów.
„Musimy wymyślić, co zrobić, żebyś zostawał w nocy w swoim
łóżku. Może chcesz nocną lampkę? Książeczkę z obrazkami przy
łóżku? Nagranie z piosenkami i bajeczkami?”.
4. Przejdź do działania, nie obrażając dziecka.
„Mamusia i tatuś muszą spać! Odprowadzę cię z powrotem do
twojego łóżka. Pobawimy się rano”.
14.
Możesz też opisać to, co widzisz. „Widzę, że jeden człowiek robi krzywdę
drugiemu!!!”.
Na koniec możesz przejść do działania. „Nie pozwolę na rzucanie
piaskiem! IDZIEMY STĄD!!!”.
Takie słowa nie ranią. Nie niosą dziecku przekazu, że jest podłe,
bezwartościowe czy niekochane. Ale dają mu do zrozumienia, że cierpliwość
rodziców się wyczerpała. I pokazują, jak we właściwy sposób wyrazić gniew
i frustrację, nie atakując drugiej osoby.
Oczywiście, dla dziecka sam fakt, że rozwścieczony rodzic na nie
nakrzyczał, jest przygnębiającym doświadczeniem. To może być koniec całej
sprawy. Ważne jest jednak, żeby po tak intensywnym wyrażeniu gniewu od
nowa nawiązać więź z dzieckiem. Dzieci muszą wiedzieć, że mogą wrócić
do naszych łask i że w przyszłości będzie lepiej. Warto rozpocząć ten proces
od zaakceptowania uczuć. „To nie było miłe. Nie lubisz, jak się na ciebie
krzyczy. Byłam na ciebie naprawdę wściekła, bo... (uzupełnij odpowiednio)”.
Możesz od tego przejść do zaplanowania, co zrobić następnym razem,
albo pomóc dziecku naprawić szkody. Pomocne może się też okazać
rozwiązanie problemu, w jaki sposób rano wyjść szybko z domu. Dziecko
może naprawić szkody wyrządzone bratu, naklejając mu na bolące miejsce
kolorowy plasterek. Albo porozmawiać o przyczynach swojej złości na
młodsze rodzeństwo. Wszystko to będzie wartościową lekcją dla
dorastającego dziecka – dowie się, z jakich powodów ludzie się złoszczą i co
można potem zrobić. Złość rodziców daje okazję do zaobserwowania
kluczowej reakcji, jaka zachodzi w stosunkach między ludźmi.
– Nie sądzisz, że można z tym przesadzić? Obojętnie, jakich użyjemy słów,
krzyczenie na dzieci nie jest niczym dobrym – powiedziała Maria. – Moja
matka bez przerwy krzyczała. Czułam się, jak byśmy żyli na tykającej
bombie. Razem z bratem chodziliśmy na palcach ze strachu przed
następnym wybuchem.
Musiałam przyznać Marii rację. Ludzie się złoszczą, wybuchają gniewem,
a narzędzia zaprezentowane w książce oferują bezpieczniejszy sposób
uwolnienia się od presji. Ale jeśli czujesz, że tracisz nad sobą kontrolę, jeśli
dzieci zaczynają się bać twoich częstych wybuchów, to może należy
poszukać pomocy na zewnątrz. Skorzystanie z terapeuty czy konsultanta
rodzinnego to żaden wstyd, jeśli ma pomóc w znalezieniu alternatywnych
sposobów uwalniania się od stresu. Pomożesz w ten sposób sobie i dzieciom.
Anna przytaknęła.
– Okej, ale zanim wszyscy udamy się na terapię, to może poświęcimy kilka
minut na to, żeby podzielić się doświadczeniami? Co robimy, kiedy czujemy,
że zaraz wybuchniemy? Przydałoby się parę podpowiedzi.
– Krzyczę: „Mam ochotę kogoś uderzyć! Lepiej zejdźcie mi z drogi!” –
odpowiedziała Toni. – Później dzwonię do mojej siostry, żeby się wygadać.
Mogę liczyć na jej współczucie, na to, że mnie zapewni, że jej dzieci nie są
ani trochę lepsze. Na pewno pomyślicie, że powinnam porozmawiać z moim
mężem, ale on należy do tych facetów, którzy wolą od razu coś
zaproponować i naprawić sytuację. Nie jestem na to gotowa! A siostra
pozwoli mi się wygadać. Ja też jej wysłuchuję.
OPOWIEŚCI
PRZYPOMNIENIE
Kiedy rodzice się wkurzają!
A. Jeśli nie możesz się powstrzymać od krzyku, użyj narzędzi... PODNOSZĄC GŁOS!
1. Powiedz to jednym słowem.
„DO AUTA!”.
2. Udziel informacji.
„BRACIA NIE SĄ DO KOPANIA!”.
3. Opisz, co czujesz.
„JEST MI BARDZO SMUTNO, KIEDY SZCZYPIE SIĘ MAŁEGO!”.
4. Opisz, co widzisz.
„WIDZĘ, ŻE KOMUŚ DZIEJE SIĘ KRZYWDA!”.
5. Przejdź do działania, nie obrażając dziecka.
„Nie pozwolę na rzucanie piaskiem! IDZIEMY STĄD!”.
B. Gdy chwila gniewu minie i wszyscy są bezpieczni, zatroszcz się o siebie.
Zrób to, co w twoim przypadku najlepiej się sprawdza: przebiegnij
kawałek, weź kilka głębokich oddechów, pobądź chwilę w samotności
(zamknij się na klucz w innym pokoju), zadzwoń do przyjaciółki i się
wygadaj, napisz e-mail do bliskiej osoby, zrób zapis w pamiętniku,
przytul psa; włącz ulubioną muzykę, zaspokój swoje podstawowe
potrzeby: snu i jedzenia.
C. Nawiąż ponownie więź z dzieckiem i zastosuj rozwiązywanie problemów.
„To nie było miłe. Nie lubisz, jak się na ciebie krzyczy. Byłam
bardzo zła, że się spóźnimy. Co możemy zrobić następnym
razem?”.
D. Poszukaj pomocy specjalisty, jeśli nie radzisz sobie ze złością.
15.
Popcorn na chodniku
Na tragedię nie trzeba było długo czekać. Pewnego razu gdy szliśmy przez
parking do samochodu, Samowi rozsypał się na ziemię popcorn. Moja reakcja
była klasyczna:
– Och, ale jesteś rozczarowany. Tak się cieszyłeś, że zjesz sobie popcorn.
Nie chciałeś go rozsypać!
Sam zaczął płakać jeszcze mocniej. Próbowałam go wciągnąć w rozmowę
o tym, co sobie zjemy, kiedy dotrzemy do domu. Ale nie był zainteresowany
żadnymi namiastkami tego, co utracił. W końcu wypaliłam:
– To naprawdę smutny i denerwujący wypadek. Ale znam kogoś, kto na
pewno się ucieszy, widząc rozsypany popcorn.
OPOWIEŚCI
PRZYPOMNIENIE
Krótki przegląd
1. Kiedy dziecko jest zbyt zdenerwowane, żeby współpracować, wróć od
etapu zaakceptowania uczuć.
„Nie chcesz nawet rozważyć, że mogłabyś pojechać do koleżanki
innym razem. Bardzo się cieszyłaś, że pojedziesz tam dzisiaj!”.
● Dopasuj ton głosu do emocji dziecka.
„Jesteś taka rozczarowana!”.
● Zamiast słów wydaj pomruk.
„Mhm”, „och”.
● Wyraź słowami to, co dziecko myśli.
„Głupie klocki! Powinny pasować do siebie i się trzymać!”.
● Opowiedz historię o tym, co się stało.
„Tak długo składałeś ten statek kosmiczny. Zrobiłeś kabinę
z niebieskich klocków i światła z czerwonych. Już był prawie
gotowy do startu! Brakowało tylko stateczników rakiet...”.
2. Daj dziecku czas na dojście do siebie (a sobie chwilę oddechu!)
„Widzę, jaka jesteś smutna. Idę do kuchni szykować obiad. Przyjdź
do mnie, jak będziesz gotowa”.
3. Pomóż dziecku wydobyć się z dołka rozpaczy, akceptując jego
uczucia, udzielając informacji i dając wybór.
„Och nie, przeciąłeś sobie skórę! To boli! Jak to dobrze, że skóra
potrafi się zagoić. Musi teraz stworzyć nowe komórki, które
przykryją to biedne kolanko. I będzie jak nowe. Jak myślisz, ile dni
to potrwa? Jaki plasterek przykleimy?”.
4. Przejdź do działania i określ swoje wartości; jeśli regularnie ulegasz
płaczom i skargom, te narzędzia nie zadziałają.
„Chciałbyś jeść słodycze na śniadanie! Schowam je, żeby cię nie
drażniły. Możesz dostać płatki albo jajka”.
5. Sprawdź podstawowe sprawy.
Czy twoje dziecko nie jest głodne albo śpiące, czy nie czuje się
przytłoczone? Czy jest na odpowiednim etapie rozwoju, żeby
spełnić twoje oczekiwania?
Koniec?
Czyżbyśmy skończyły? Wszystkie dzieci myją teraz zęby bez słowa skargi,
odnoszą się z szacunkiem i największą delikatnością do młodszego rodzeństwa
i małych zwierzątek, zjadają do każdego posiłku dużą porcję zieleniny, nie
wciskają grosików ani masła orzechowego do DVD i śpią jak anioły, nie budząc
nas w nocy?
Nie?
Ach, wcale tak nie myślałyśmy. Przecież nie chcecie, żeby życie było
nudne! Mamy nadzieję, że znaleźliście w tej książce bogactwo pomysłów,
które pomogą wam stawić czoło codziennym wyzwaniom, jakie niesie życie
z małymi dziećmi, i będziecie kończyć każdy dzień... zmęczeni, tak, ale
spokojniejsi i szczęśliwsi, a wasze więzi z dziećmi się poprawią.
Przed nami nowe etapy i zadania, nowe wyzwania, nowe pytania i nowe
historie. I kto wie, może w przyszłości napiszemy o tym kolejną książkę.
Piszcie do nas! Podzielcie się swoimi doświadczeniami – triumfami
i porażkami, pytaniami i spostrzeżeniami. Można się z nami skontaktować
mailowo: info@HowToTalkSoLittleKidsWillListen.com lub poprzez stronę
internetową: HowToTalkSoLittleKidsWillListen.com. Mamy nadzieję, że uda
nam się stworzyć społeczność dorosłych, którzy będą się dzielili pomysłami
i wspierali wzajemnie w tym najważniejszym zadaniu, jakim jest
wychowanie następnego pokolenia.
Joanna i Julie
Podziękowania
Dziękujemy naszym mężom, Andrew Manningowi i Donowi Abramsonowi, za
to, że nas cierpliwie wspierali i wierzyli w nas, gdy przez wiele godzin
stukałyśmy w klawiaturę, prowadząc w słuchawkach rozmowy między
Wschodnim a Zachodnim Wybrzeżem.
Dziękujemy naszym dzieciom: Danowi, Samowi i Zachary’emu Faber
Manning oraz Asherowi, Rashiemu i Shiriel King Abramson, którzy stawiali
przed nami wyzwania, byli inspiracją, dostarczali pomoc techniczną, od
czasu do czasu redagowali fragmenty, a czasami gotowali obiad, gdy
pracowałyśmy.
Naszemu agentowi Bobowi Markelowi i naszej redaktorce Shannon
Welch, którzy otaczali książkę swoją opieką od etapu pomysłu aż do
realizacji i niezmiennie okazywali zrozumienie, gdy przesuwałyśmy kolejny
„ostateczny” termin jej ukończenia. Dziękujemy naszym artystom: Tracey
i Coco Faber, Samowi Faberowi Manningowi, którzy stworzyli pełne życia
postacie na podstawie naszych niezręcznych szkiców, pomimo nawału pracy
przed końcowymi egzaminami na ostatnim roku w college’u. Dziękujemy
naszym rodzicom: Adele i Lesliemu Faberom oraz Pat i Edowi Kingom za
niezachwianą wiarę, a także wyczerpujące, mądre konsultacje.
Dziękujemy wszystkim rodzicom, dziadkom, nauczycielom,
bibliotekarzom, pediatrom, logopedom, pielęgniarkom, fizjoterapeutom,
opiekunom, specjalistom w dziedzinie rozwoju dzieci, dyrektorom
przedszkoli, którzy podzielili się z nami swoimi historiami zarówno
o triumfach, jak i porażkach.
Specjalne podziękowania należą się Adele Faber i Elaine Mazlish, które
były dla nas nieustającym wsparciem i inspiracją. Bez was ta książka by nie
powstała!
I na koniec dziękczynny okrzyk dla Kazi (belgijskiego owczarka Joanny),
który wskakiwał na krzesło obok Joanny i walił ją w głowę przeżutą zabawką,
jeśli pracowały z Julie zbyt długo, przypominając w ten sposób, że pora wyjść
na spacer. Prawdziwy ratownik.
Kazi na posterunku
Dodatkowa literatura
Adele Faber i Elaine Mazlish, Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły
– Wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci
– Rodzeństwo bez rywalizacji
Donna Goertz, Children Who Are Not Yet Peaceful
Mary Sheedy Kurcinka, Kids, Parents and Power Struggles
– The Spirited Child
Lawrence D. Cohen, Playful Parenting
Lisa Hanson and Heather Kempskie, The Siblings’ Busy Book
Heather Turgeon and Julie Wright, The Happy Sleeper
Alfe Kohn, Unconditional Parenting
– Punished by Rewards
Barry M. Prizant, Uniquely Human: A Different Way of Seeing Autism
Vivian Paley, You Can’t Say You Can’t Play
Penelope Leach, Your Baby and Child
Indeks zagadnień
CZĘŚĆ I. ZESTAW PODSTAWOWYCH NARZĘDZI
Rozdział pierwszy: radzenie sobie z emocjami
Rozdział drugi: zachęcanie do współpracy
Rozdział trzeci: rozwiązywanie konfliktów
Rozdział czwarty: wyrażanie pochwał i uznania
Rozdział piąty: dzieci o innej wrażliwości
Rozdział piąty i jedna czwarta: podstawowe warunki
CZĘŚĆ II. NARZĘDZIA W DZIAŁANIU
1. Bitwy nad talerzem
2. Poranne szaleństwo
3. Rywalizacja między rodzeństwem
4. Zakupy z dziećmi
5. Kłamstwa
6. Rodzice też mają uczucia!
7. Gdy dzieci skarżą
8. Sprzątanie
9. Zalecenia lekarza
10. Nieśmiałe dzieci
11. Mali uciekinierzy
12. Bicie, popychanie, szczypanie, szturchanie, walenie
13. Sen
14. Kiedy rodzice się wkurzają!
JOANNA FABER jest specjalistką w dziedzinie wychowywania dzieci i nauczania.
Aktywnie uczestniczyła w tworzeniu nagradzanej książki autorstwa swojej
matki Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły
i napisała nowe posłowie do specjalnego wydania tej książki z okazji jubileuszu
jej trzydziestolecia. Prowadzi wykłady i warsztaty, korzystając z wiedzy
zawartej w książce Adele Faber i Elaine Mazlish oraz własnych doświadczeń
jako matki i pedagoga. Joanna mieszka w regionie Hudson Valley, w stanie
Nowy Jork razem z mężem, trzema synami, psami, kotami i całą gromadką
kurcząt.
JULIE KING naucza i wspiera rodziców oraz profesjonalistów od roku 1995.
Pracuje z pojedynczymi rodzicami oraz parami, a ponadto prowadzi też
warsztaty oparte na założeniach Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać,
żeby dzieci do nas mówiły dla licznych szkół, fundacji i grup rodziców. Julie
zdobyła licencjat na Princeton University oraz tytuł doktora prawa w Yale Law
School. Mieszka w Bay Area w San Francisco i jest matką trojga dzieci. Julie
i Joanna przyjaźnią się, odpowiednio, od szóstego i dziesiątego miesiąca życia.
Przypisy
CZĘŚĆ I
Rozdział drugi. Narzędzia zachęcające do współpracy...
[1] Dla pogłębienia dyskusji przeczytaj rozdział trzeci „Too Much Control” z książki: Alfe Kohn,
Unconditional Parenting. A także: Donelda J. Stayton, Robert Hogan, i Mary D. Salter Ainsworth, „Infan
Obedience and Maternal Behavior,” Child Development 42 (1971): 1057–1969.
[3] https://www.thersa.org/globalassets/pdfs/blogs/rsa-lecture-dan-pink-transcript.pdf.
[4] Daniel J. Siegel, MD, and Tina Payne Bryson, PhD, „‘Time-Outs’ Are Hurting Your Child,” „Time”.
September 23, 2014. http://time.com/3404701/discipline-time-out-is-not-good.
CZĘŚĆ II
Rozdział pierwszy. Walka o jedzenie – bitwy nad talerzem
[7] Kim Severson, „Picky Eaters? They Get It From You.” „New York Times”, Oct. 10, 2007.
http://www.nytimes.com/2007/10/10/dining/10pick.html?pagewanted=all&_r=0.
[8] Steven Strauss, „Clara M. Davis and the wisdom of letting children choose their own diets.” CMAJ,
November 7, 2006; 175(10): 1199–1201. http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC1626509/.
[9] Alfe Kohn, Punished by Rewards: The Trouble with Gold Stars, Incentive Plans, A’s Praise, and Other Bribes.
Boston: Houghton Mifin Company, 1993.
Rozdział piąty. Kłamstwa
[10] Susan Pinker, „Children’s Lies Are a Sign of Cognitive Progress.” „The Wall Street Journal”,
January 13, 2016. http://www.wsj.com/articles/childrens-lies-are-a-sign-of-cognitive-prog
[a] Amerykański serial animowany o najsławniejszej na świecie złodziejce Carmen Sandiego,
emitowany w latach 1994-1998. (Przypisy pochodzą od tłumaczki).
[b] Amerykański program telewizyjny przybliżający tematykę naukową, emitowany w latach 1993-1998.
[c] S’mores – tradycyjny przysmak z ogniska, pochodzący ze Stanów Zjednoczonych i Kanady. Składa
się z zapieczonej na ogniu pianki marshmallow, kostki czekolady oraz dwóch kawałków krakersów
typu graham tworzących zewnętrzne warstwy.