You are on page 1of 387

Spis

treści


Motto
Adele Faber, Przedmowa
Julie i Joanna, Jak to wszystko się zaczęło
Krótkie wyjaśnienie od Autorek

CZĘŚĆ I. ZESTAW PODSTAWOWYCH NARZĘDZI
Rozdział pierwszy
Narzędzia służące do radzenia sobie z uczuciami...
O co tyle hałasu z powodu uczuć?
Gdy dzieci nie czują się dobrze, nie mogą się dobrze zachowywać
Rozdział drugi
Narzędzia zachęcające do współpracy...
Co tam uczucia – przecież musi umyć zęby
Jak nakłonić dzieci, żeby zrobiły to, co muszą zrobić
Rozdział trzeci
Narzędzia służące do rozwiązywania konfliktów...
Jak uniknąć bitwy na domowym froncie
Zastępowanie kar bardziej skutecznymi i pokojowymi metodami
Rozdział czwarty
Narzędzia służące do wyrażania pochwał i uznania...
Pochwała pochwale nierówna
Sposoby chwalenia, które dodają skrzydeł
Rozdział piąty...
Narzędzia dla dzieci o innej wrażliwości...
Czy to pomoże mojemu dziecku?
Modyfikacje dla dzieci z autyzmem i problemami sensorycznymi
Rozdział piąty i jedna czwarta
Podstawowe sprawy...
Od tego się nie wykręcisz
W jakich sytuacjach narzędzia nie działają
CZĘŚĆ II. NARZĘDZIA W DZIAŁANIU
1. Walka o jedzenie – bitwy nad talerzem
2. Poranne szaleństwo – jak wydostać się z domu
3. Rywalizacja między rodzeństwem – oddaj to dziecko!
4. Zakupy z dziećmi – zadyma w markecie
5. Kłamstwa – twórcza interpretacja rzeczywistości
6. Rodzice też mają uczucia
7. Skarżenie i donoszenie
8. Sprzątanie – najbrzydsze słowo świata
9. Zalecenia lekarzy – lekarstwa, zastrzyki, pobieranie krwi i inne
horrory
10. Nieśmiałe dzieci – lęk przed życzliwymi ludźmi
11. Mali uciekinierzy – gdy dzieci znikają na parkingach i w miejscach
publicznych
12. Bicie, popychanie, szczypanie, szturchanie, walenie – nawet go nie
dotknąłem!
13. Sen – Święty Graal
14. Kiedy rodzice się wkurzają!
15. Krótki przegląd – gdy narzędzia nie działają
Koniec?

Podziękowania
Dodatkowa literatura
Indeks zagadnień
O Autorkach
Przypisy

Tytuł oryginału
HOW TO TALK SO LITTLE KIDS WILL LISTEN

Copyright © 2017 by Joanna Faber and Julie King
First published in print by Scribner, a Division of Simon & Schuster, Inc., 2017

Copyright © 2017 for the Polish translation by Media Rodzina Sp. z o.o.

Ilustracje w tekście Coco Faber, Tracey Faber, Sam Faber Manning

Interior design by Kyle Kabel

Projekt okładki
Andrzej Komendziński

Wszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki –
z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie
pisemnej zgody wydawcy.


ISBN 978-83-8008-408-7

Media Rodzina Sp. z o.o.
ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań
tel. 61 827 08 60
mediarodzina@mediarodzina.pl
www.mediarodzina.pl

Konwersja: eLitera s.c.

Ludzie to ludzie, choćby nie wiem jak mali.


Słoń Horton
(bohater książki Dr. Seussa)

Nasz sposób mówienia do dzieci staje się ich wewnętrznym głosem.
Peggy O’Mara
PRZEDMOWA



Adele Faber

Już dawno temu, gdy wypadła moja kolej na odwiezienie przyszłych autorek tej
książki do przedszkola, dostrzegłam pierwszy przebłysk pasji, która miała
towarzyszyć jej pisaniu.
Wsadziłam do samochodu moją córkę Joannę, podjechałam za róg, żeby
odebrać Julie, a następnie dwie przecznice dalej po Robbiego. Wkrótce cała
trójka siedziała zapięta pasami na tylnym siedzeniu, wesoło trajkocząc.
Nagle nastrój prysł i wywiązała się gorąca dyskusja:

ROBBIE: Nie miał powodu płakać! Nic mu się nie stało.
JULIE: Może to zraniło jego uczucia.
ROBBIE: I co z tego? Uczucia się nie liczą. Trzeba mieć powód!
JOANNA: Właśnie że uczucia się liczą. Są tak samo ważne jak powody.
ROBBIE: Wcale nie! Trzeba mieć dobry powód.

Przysłuchując się tej wymianie zdań, zachwyciłam się trójką małych ludzi.
Wiedziałam, z jakich domów pochodzili. Matka Robbiego była poważną
i rzeczową kobietą. Mama Julie, nauczycielka gry na fortepianie, uwielbiała
ze mną rozmawiać o tym, czego się dowiadywałam na warsztatach dla
rodziców prowadzonych przez sławnego psychologa dziecięcego doktora
Haima Ginotta. Miałyśmy zawsze tyle do przemyślenia i do wypróbowania
z własnymi dziećmi.
Niektóre z naszych rozmów zostały później uwiecznione w książce, którą
postanowiłyśmy napisać wspólnie z Elaine Mazlish. Obie doświadczyłyśmy
tak ogromnych życiowych przemian i byłyśmy świadkami tylu przeobrażeń
u innych osób z naszej grupy, że uznałyśmy, iż musimy podzielić się tą
wiedzą z jak największą liczbą rodziców. A co najważniejsze, miałyśmy
błogosławieństwo doktora Ginotta, który przeczytał pierwsze szkice
i zaproponował pomoc redakcyjną.
A oto w skrócie następnych dwadzieścia pięć lat. Na rynku ukazuje się
nasza pierwsza książka Wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci i zdobywa
Christopher Award jako „literackie osiągnięcie afirmujące najwyższe
wartości ludzkiego ducha”. Po niej wydanych zostaje siedem kolejnych
książek. Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły
oraz Rodzeństwo bez rywalizacji zyskują rangę bestsellerów i zostają
opublikowane w ponad trzydziestu językach.
Małe dziewczynki, która zawoziłam do przedszkola, wyrosły,
powychodziły za mąż i każda z nich doczekała się trojga własnych dzieci.
Mieszkały za granicą i studiowały różne kierunki. Wciąż uśmiecham się na
wspomnienie opowieści Julie o epizodzie podczas pierwszego stażu, który
odbywała jako urzędniczka w biurze pomocy prawnej. Miała reprezentować
na procesie przypadek, który wydawał się zwykłym nieporozumieniem.
– Czy nie możemy po prostu zorganizować im spotkania, żeby
porozmawiali? Jestem pewna, że gdyby wysłuchali nawzajem swoich racji, to
doszliby do porozumienia.
Jej naiwność zirytowała szefa.
– Tak się nie robi. Nie możesz rozmawiać z przeciwną stroną.
To właśnie wtedy Julie po raz pierwszy pomyślała, że chyba się pomyliła
w wyborze zawodu.
Uśmiecham się też, gdy sobie przypomnę, jak po bardzo frustrującym
dniu pracy w szkole dla dzieci specjalnej troski zadzwoniła do mnie
zaaferowana Joanna.
– Te dzieciaki nigdy nie przestaną się kłócić. To chaos. Nie mogę
prowadzić lekcji! Co mam zrobić?
Miałam pustkę w głowie.
– No wiesz... To, co ja zwykle robię, kiedy jestem przyparta do muru...
– Och, masz na myśli rozwiązywanie problemów. W porządku, dzięki. –
Przerwała połączenie.
Następnego dnia rano przystąpiła do działania. Stosując nową taktykę,
uzyskała zdumiewające rezultaty. Z radością włączyłyśmy fragment na ten
temat, gdy pisałyśmy z Elaine książkę Jak mówić, żeby dzieci się uczyły w domu
i w szkole.
Koniec końców obie kobiety, w odpowiedzi na pilne zapotrzebowanie
rodziców, zorganizowały dla nich warsztaty, każda w swojej części świata:
Joanna na Wschodnim Wybrzeżu, a Julie na Zachodnim. Po latach niesienia
pomocy rodzicom, których małe dzieci stawiały przed różnorakimi
wyzwaniami, postanowiły połączyć siły i napisały własną książkę:

Jak mówić, żeby maluchy nas słuchały
Poradnik przetrwania dla rodziców dzieci w wieku 2-7 lat

Spodziewam się, podobnie jak Elaine, że przewracając kolejne strony
książki, dokonacie odkryć, które przyniosą wam radość i oświecenie.
Przyjemnej lektury!
JAK TO WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO



Julie

Mój dwuletni syn nasiusiał na dywan pod łóżeczkiem... Znowu! Co robić? Na nic
dyplomy z polityki publicznej i prawa. Nie mogłam się nadziwić, że ten mały
człowiek, za młody, żeby prowadzić samochód czy nawet zawiązać sobie buty,
potrafi tak szybko sprowadzić mnie na ziemię.
Nie planowałam, że będę edukować rodziców. Myślałam, że zrealizuję się
w roli mamy niejako na boku, nie rezygnując z rozwijania zawodowej
kariery. Ale kiedy powiedziano mi, że moje pierwsze dziecko ma znaczące
opóźnienie rozwoju, a potem to samo dotknęło drugie, uświadomiłam sobie,
że rodzicielstwo nie stanie się dla mnie pracą z doskoku. Odbywałam
niekończące się rundy spotkań ze specjalistami medycyny i fizjoterapeutami
i stałam się orędowniczką dzieci z zaburzeniami neurorozwojowymi.
Wcześniejsza współpraca Julie i Joanny.

Na szczęście moją najlepszą przyjaciółką jest Joanna, której mama, Adele


Faber, brała udział w warsztatach dla rodziców prowadzonych przez
nieżyjącego już, wspaniałego psychologa dziecięcego Haima Ginotta. Nasze
mamy również są bliskimi przyjaciółkami i sprawdzały na nas nowo
poznane strategie rodzicielskie. Nie miałam pojęcia, że te metody ocalą mi
życie, kiedy wiele lat później stanę przed wyzwaniami związanymi
z wychowywaniem trojga własnych dzieci.
Kiedy w przedszkolu mojego syna poszukiwano osoby, która
zorganizowałaby zajęcia dla rodziców, zgłosiłam chęć poprowadzenia
warsztatów opartych na książce Adele Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały.
Trwające osiem tygodni zajęcia dla pierwszej grupy okazały się takim
sukcesem, że wszyscy nalegali, aby je przedłużyć o kolejne osiem miesięcy...
A skończyło się na tym, że spotykaliśmy się przez cztery i pół roku! Gdy
wieść rozeszła się pocztą pantoflową, z prośbą o poprowadzenie warsztatów
zgłosili się do mnie inni, i tak moja kariera nabrała rozpędu niczym śnieżna
kula, o czym nigdy mi się nawet nie śniło.
Rozwijała się również moja przyjaźń z Joanną. Różnimy się pod wieloma
względami. Ona uwielbia spędzanie czasu na powietrzu i psy (w książce
znajdziecie wiele wzmianek na ich temat), podczas gdy ja kocham siedzieć
przy fortepianie i grać klasyczną muzykę (i dlatego jej upodobanie do popu
często jest dla mnie nie do pojęcia). Ale zawsze czułam, że mogę z nią
o wszystkim porozmawiać, że potrafi słuchać i rozumie. I chociaż
mieszkamy obecnie na przeciwległych wybrzeżach Stanów Zjednoczonych,
przez cały ubiegły rok wspólnie pisałyśmy tę książkę.
Mam nadzieję, że zawarte w niej informacje odmienią wasze życie, tak jak
odmieniły moje, i że podczas czytania będziecie się śmiać równie często jak
my w trakcie pisania. W rozdziale piątym przedstawię wam trójkę moich
pociech i dowiecie się więcej o tym, jak wygląda wychowywanie i uczenie
dzieci, które nie są neurotypowe.

Joanna i Julie dzisiaj.



.

JAK TO WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO



Joanna

Muszę coś wyznać. Wychowywała mnie autorka bestsellerowych książek o...
wychowywaniu dzieci. Wraz z dwoma braćmi dorastałam w rodzinie, w której
matka i ojciec używali języka wyrażającego szacunek dla pomysłów i uczuć
dzieci. Nawet najbardziej zażarte konflikty były rozstrzygane raczej metodą
rozwiązywania problemów niż za pomocą kar.
Wychowywanie własnych dzieci powinno być dla mnie proste jak drut.
Nie mam wymówek! I nigdy nie sądziłam, że będą mi potrzebne. Nie dość,
że moi rodzice byli prawie idealni, to nie brakowało mi też doświadczenia.
Intensywnie studiowałam rozwój i psychologię dziecka, czytając wiele
publikacji na te tematy. Mam dyplom z edukacji specjalnej i przez dziesięć
lat pracowałam jako nauczycielka w zachodnim Harlemie w Nowym Jorku
zarówno z dziećmi angielskojęzycznymi, jak i dwujęzycznymi. Myślałam, że
z własnymi dziećmi wszystko pójdzie jak z płatka.
Pamiętam, jak po raz pierwszy zabrałam niemowlę do supermarketu.
Gruchałam z nim słodko o jabłuszkach i bananach. Jedna z kupujących
pochyliła się nad dzieckiem i zaoferowała płynącą z głębi serca radę:
– Niech się pani nim nacieszy, póki nie umie mówić.
Co za okropna kobieta! Nie mogłam się doczekać, kiedy moje ukochane
maleństwo wyrazi wreszcie słowami swoje niesamowite przemyślenia.
Minęło kilka lat i znów znalazłam się w sklepie spożywczym. Teraz
holowałam już troje małych dzieci, które tego dnia zachowywały się
wyjątkowo dobrze. Dwoje młodszych jechało w wózku na zakupy, a starszy
syn pomagał mi pakować produkty. W pewnej chwili zatrzymał się przy nas
starszy pan, który spoglądając na moje rozkoszne dzieci, powiedział:
– Ale jesteście grzeczni. Założę się, że mama nigdy na was nie krzyczy!
To była chwila mojego triumfu! Najstarszy syn spojrzał na niego szeroko
otwartymi oczami i odparł:
– Wcale nie. Mama krzyczy na nas przez cały czas... bez powodu!
O co chodziło? Kim były te „ułomne” stworzenia? I gdzie podziała się
idealna matka, która miała nigdy nie krzyczeć „bez powodu”, a już tym
bardziej „przez cały czas”.
Będąc matką, odkryłam, że najtrudniejszą rzeczą w opiece nad małymi
dziećmi jest fakt, że trwa ona dwadzieścia cztery godziny na dobę przez
siedem dni w tygodniu. Właśnie z tego powodu tak ciężko jest trzeźwo
myśleć. Chociaż sądziłam, że wychowywanie dzieci będzie dla mnie
naturalną sprawą, to jednak gdy trzeba dzień po dniu i noc po nocy
zaspokajać bez ustanku wszystkie potrzeby i uczucia, nic nie jest łatwe i nikt
– doskonały. Czasami jedyny cel to zwykłe przetrwanie.
Jako świeżo upieczona mama nie czułam, że mam jakąś szczególną
wiedzę na temat wychowywania dzieci. Nawet nie czułam się specjalnie
kompetentna. Prawdę mówiąc, wolałam nie rozgłaszać wszem wobec, kim
są moi rodzice. Siedziałam więc cicho i nawet nie wspomniałam żadnej
mamie ze swojego kręgu towarzyskiego, że moja matka jest znaną autorką.
Kiedy dzieci zanosiły się płaczem, marudziły albo nawzajem się żgały,
wolałam sobie z tym radzić bez świadomości, że ktoś mnie obserwuje i może
pomyśleć: „Hm, jej matka napisała książkę o wychowywaniu dzieci?”.
Ale okazało się, że byłam pod obserwacją przynajmniej jednej osoby.
Pewnego dnia na placu zabaw zagadnęła mnie zaprzyjaźniona mama,
Cathy:
– Joanno, mam książkę, która cię zachwyci. Jest w twoim stylu.
Przypomina mi twoje podejście do dzieci. Ma tytuł Jak mówić, żeby dzieci nas
słuchały.
W tym momencie zdałam sobie sprawę, że dalsze udawanie straciło sens.
Przyznałam się, że to moja matka napisała tę książkę. Cathy była
zachwycona.
– Hej, dziewczyny – zawołała do grupy mam. – Tę książkę napisała matka
Joanny, a Joanna nic nam o tym nie powiedziała!
W taki sposób zostałam zdemaskowana, a moja ukrywana tożsamość
przestała być tajemnicą.
Wkrótce potem Cathy powiedziała mi, że poproszono ją o zorganizowanie
serii wykładów dla kościelnej grupy, i zapytała, czy nie opowiedziałabym
o swoich doświadczeniach związanych z dorastaniem jako córka Adele
Faber. Gdy zbliżała się wyznaczona data, miałam nadzieję, że w kościele
zdarzy się jakiś wypadek. Niegroźny, żeby nikomu nie stała się krzywda, na
przykład mała powódź albo utrafiona w punkt przerwa w dostawie prądu.
Co miałam powiedzieć tym ludziom? Czułam się żałośnie nie na miejscu
jako osoba reprezentująca niedościgniony ideał rodzicielstwa. Nawet nie
chciało mi się o tym myśleć!
Jednak zebrani ludzie oczekiwali, że coś im powiem, a prognozy pogody
nie zapowiadały ani huraganu, ani śnieżycy. Ogarniała mnie rozpacz.
W końcu wpadło mi do głowy, że jednak mogę im coś zaoferować.
Zauważyła to Cathy, kiedy wspomniała o moim podejściu do dzieci. Nie
jestem idealną matką, wdaję się z dziećmi w liczne konflikty, ale posiadam
narzędzia, które pozwalają nam te konflikty przezwyciężyć, i nie waham się
codziennie z nich korzystać.
Wygłosiłam więc mowę w kościele, a parafianie z entuzjazmem odnieśli
się do pomysłu utworzenia grupy dla rodziców. I od tej chwili zaczęłam
prowadzić warsztaty, wygłaszać kolejne wykłady, a w końcu podróżować po
kraju z pogadankami dla rodziców, nauczycieli, pracowników socjalnych
i służby zdrowia.
Książka, którą macie przed sobą, powstała pod wpływem próśb rodziców
o więcej przykładów i strategii, których można użyć wobec maluchów.
Okropnych dwulatków, wojowniczych trzylatków, nieznośnych
czterolatków, lekkomyślnych pięciolatków, egocentrycznych sześciolatków
oraz połowicznie ucywilizowanych już niekiedy siedmiolatków. W tym
opracowaniu ponownie sięgam do źródła wiedzy – książki, która
towarzyszyła mi w latach dorastania, ale dodaję przemyślenia na temat
wychowywania dzieci w dwudziestym pierwszym wieku.
Ważną częścią procesu powstawania tej książki była współpraca z moją
przyjaciółką z dzieciństwa – Julie King, która zachęcała mnie do kierowania
tymi działaniami, chociaż czułam, że sama dopiero szukam własnej drogi.
Książka zawiera bardzo praktyczne spostrzeżenia Julie i moje oraz
wszystkich rodziców i nauczycieli, którzy nam zaufali i opowiedzieli swoje
historie.
Podzieliliśmy ją na dwie części. W pierwszej prezentujemy podstawowe
narzędzia, jakimi powinien dysponować każdy rodzic na wypadek, gdy
młodzi zaczną wychodzić ze skóry. W drugiej części przedstawiamy
konkretne wyzwania, czyli tematy najbardziej rozpowszechnione we
wczesnym dzieciństwie – między innymi jedzenie, ubieranie, wychodzenie
z domu, przemoc między dziećmi, spanie – i pokazujemy, w jak kreatywny
i niezwykły sposób używali dostępnych narzędzi rodzice w naszych grupach.
Mamy nadzieję, że ta książka stanie się dla ciebie głęboką studnią, z której
będziesz czerpać ożywcze pomysły, gdy tylko poczujesz, że zaczyna ci ich
brakować!
KRÓTKIE WYJAŚNIENIE OD AUTOREK



Długo zastanawiałyśmy się, kogo uczynić narratorem naszej książki. Szybko
stało się jasne, że nie sprawdzi się używanie form: „Ja, Joanna...” i „Ja, Julie...”.
Próbowałyśmy stworzyć z nas dwóch jedną postać i połączyć nasze dzieci, ale
rozwiązanie to raziło brakiem autentyzmu. Chciałyśmy przekazać prawdziwe
historie zaczerpnięte z naszych rodzin. Chociaż wspólnie tworzyłyśmy tę
książkę, uznałyśmy, że każda z nas powinna pisać we własnym imieniu. Na
początku każdego rozdziału umieściłyśmy więc informację „Joanna” albo
„Julie”, aby czytelnik wiedział, kto jest narratorem danego fragmentu.
Wszystkie historie opowiedziane przez bohaterów naszej książki
wydarzyły się naprawdę. Zmieniłyśmy imiona i inne łatwe do
zidentyfikowania detale, ale zdarzenia i wypowiedzi dotyczą żyjących
w realnym świecie dzieci, prawdziwych rodziców i profesjonalistów.

Część I

Zestaw podstawowych narzędzi



Rozdział pierwszy

Narzędzia służące do radzenia sobie z uczuciami... O co


tyle hałasu z powodu uczuć?

Gdy dzieci nie czują się dobrze, nie mogą się dobrze
zachowywać



Joanna

Większość rodziców na moich warsztatach niecierpliwi się, słysząc, jaki jest
pierwszy temat zajęć: jak pomóc dzieciom z trudnymi uczuciami. Chcieliby
przejść od razu do drugiej sesji: jak nakłonić dzieci, żeby zrobiły to, co im
każesz! To nie znaczy, że uczucia naszych dzieci nas nie obchodzą, ale dla
zmordowanych rodziców nie są na ogół priorytetem. Spójrzmy prawdzie
w oczy. Gdyby dzieci robiły to, co im każemy, sprawy toczyłyby się gładko
i wszyscy świetnie by się czuli!
Problem polega na tym, że do celu, jakim jest pozyskanie dziecka do
współpracy, nie prowadzi droga na skróty. Możesz spróbować ją znaleźć, ale
prawdopodobnie wpadniesz po same uszy w bagno konfliktu.
Przypomnij sobie sytuacje, kiedy cieszysz się w duchu, że nie występujesz
w reality show. Czasami wydzierasz się na dziecko tak, że gardło cię boli, bo
przecież setki razy powtarzasz synowi, żeby nie popychał młodszej siostry
w stronę kuchenki i nie ciągnął za uszy leciwego psa: „On cię UGRYZIE!
I będziesz miał ZA SWOJE!”. A dziecko oczywiście wciąż o tym zapomina.
Domyślam się, że w takich chwilach odczuwasz zmęczenie, stres albo
przygnębienie z całkiem innego powodu. Gdyby to samo zdarzenie trafiło na
twój dobry humor, łatwiej byłoby okazać łaskę nawet pod presją. Przecież
wystarczyłoby wziąć na ręce małą czy cierpiącego katusze psa, uspokoić
szybkim buziakiem bądź podrapać pod brodą, a młodego opryszka
naprowadzić na właściwą ścieżkę pełnym zrozumienia śmiechem.
O co więc w tym wszystkim chodzi? O to, że nie możemy dobrze się
zachowywać, jeśli nie czujemy się dobrze. I dzieci również nie mogą się
właściwie zachowywać, kiedy nie pozwala na to ich samopoczucie. Jeżeli nie
zadbamy o ich uczucia, to mamy niewielką szansę, by nakłonić je do
współpracy. Pozostanie nam wtedy jedynie użycie większej siły. A ponieważ
każdy z nas wolałby zachować te brutalne środki siłowe na sytuacje
awaryjne, takie jak wtargnięcie dziecka na ulicę, to pierwsze, co musimy
zrobić, jest zapoznanie się z kwestią uczuciową. A zatem do dzieła!

Większość z nas nie ma kłopotu z zaakceptowaniem pozytywnych uczuć
dzieci. To naprawdę łatwe. „Super, że Jimmy jest twoim najlepszym
przyjacielem na świecie. Uwielbiasz naleśniki dziadka? Ekscytuje cię myśl
o narodzinach dzidziusia? Jak to miło. Cieszę się, że tak mówisz”.
Problem zaczyna się dopiero wtedy, kiedy dzieci wyrażają negatywne
emocje.
„Co? Nienawidzisz Jimmy’ego? Przecież jest twoim najlepszym
przyjacielem!”.
„Chcesz mu przyłożyć pięścią w nos? Ani mi się waż!”.
„Znudziły ci się naleśniki? Przecież to twoje ulubione danie”.
„Chcesz, żebym oddała dzidziusia? Co za straszne słowa! Nigdy nie wolno
mówić takich rzeczy!”.
Nie chcemy zaakceptować negatywnych uczuć, ponieważ... są negatywne.
Nie chcemy im dodawać mocy. Pragniemy je skorygować, pomniejszyć,
a najlepiej sprawić, żeby zniknęły. Intuicja mówi nam, żeby zdecydowanie
i jak najszybciej przegonić je na cztery wiatry. Ale w tej jednej sprawie
intuicja prowadzi nas na manowce.
Moja matka zawsze mi powtarza: „Jeśli nie jesteś pewna, co jest dobre,
wypróbuj to na sobie”.
To dobra rada. Zastanówmy się, jaka byłaby nasza reakcja w takiej sytuacji
jak opisana poniżej.
Wyobraź sobie, że budzisz się w parszywym nastroju po nieprzespanej
nocy i czujesz nadciągający ból głowy. W drodze do przedszkola, w którym
pracujesz, wpadasz do kafejki na małą kawę i spotykasz koleżankę z pracy.
Mówisz do niej: „Kurczę, nie mam ochoty iść dzisiaj do pracy i użerać się
z tymi hałaśliwymi, kłótliwymi dzieciakami. Marzę o tym, żeby wrócić do
domu, wziąć proszek od bólu głowy i zaszyć się w łóżku na cały dzień!”.
Jaka byłaby twoja reakcja, gdyby koleżanka...

...zaprzeczyła twoim uczuciom i zganiła cię za to kiepskie nastawienie?
„Hej, przestań narzekać. Dzieci nie są takie złe. Nie powinnaś o nich
mówić w ten sposób. Przecież wiesz, że jak już tam będziesz, humor ci się
poprawi. No dalej, uśmiechnij się”.

...udzieliła ci rady?
„Hej, musisz wziąć się w garść. Przecież potrzebujesz tej pracy. Powinnaś
odstawić kawę, napić się ziołowej herbaty na uspokojenie i chwilę
pomedytować w samochodzie, zanim zaczną się zajęcia”.

...palnęła krótkie filozoficzne kazanie?
„Posłuchaj, żadna praca nie jest idealna. Takie jest życie. Nie ma sensu na
to narzekać. Skupianie się na negatywnych rzeczach jest
bezproduktywne”.

...porównała cię z inną nauczycielką?
„Weź przykład z Liz. Zawsze z radością chodzi do pracy. A wiesz
dlaczego? Bo jest perfekcyjnie przygotowana. Zawsze ma zaplanowane,
co będzie robiła na lekcjach, i to na kilka tygodni do przodu”.

...zadała ci kilka pytań?
„Czy nie za krótko sypiasz? O której poszłaś wczoraj spać? Może łapie cię
przeziębienie? Bierzesz witaminę C? Używasz tych chusteczek
przeciwbakteryjnych, które wykładają w szkole, żebyśmy nie złapali
zarazków od dzieci?”.

Oto reakcje uczestników zajęć na zaprezentowane scenariusze:

„Więcej z TOBĄ nie gadam!”, „Co z niej za przyjaciółka!”, „Co ty tam
wiesz!”, „Nienawidzę cię! Idź do diabła!”, „Bla, bla, bla”, „ZAMKNIJ SIĘ!”,
„Nigdy więcej nie powiem ci o moich problemach. Od dziś będę z tobą
gadać tylko o pogodzie!”, „Czuję się winna, że narobiłam tyle szumu”,
„Zastanawiam się, dlaczego nie radzę sobie z dzieciakami”, „Jestem
żałosna”, „Nienawidzę Liz”, „Czuję się jak na przesłuchaniu”, „Ale mnie
oceniła. Musi myśleć, że jestem głupia”, „Nie mogę tego powiedzieć na
głos, ale powiem pierwsze litery: pier... się!”.

Ta ostatnia odpowiedź doskonale ilustruje, że odczuwamy silną wrogość
wobec osoby, która zaprzecza naszym negatywnym uczuciom. Gdy ktoś
zwraca się do nas w ten sposób, kiepski nastrój szybko może przerodzić się
we wściekłość. Podobnie dzieje się z dziećmi.
Jakie słowa byłyby pomocne w takiej sytuacji? Sądzę, że gdyby ktoś po
prostu potwierdził, że rozumie nasze negatywne uczucia i je werbalnie
zaakceptował, marne samopoczucie poprawiłoby się być może chociaż
odrobinę.

„To okropne, kiedy musisz iść do pracy, a nie czujesz się dobrze.
Zwłaszcza gdy trzeba pracować z dziećmi. Przydałaby się jakaś mała
burza śnieżna albo niegroźny huragan, żeby zamknęli szkołę chociaż na
jeden dzień”.

Ludzie czują ulgę, gdy ich uczucia zostaną zaakceptowane: „Rozumie
mnie. Lepiej się teraz czuję. Może nie będzie tak źle. Może dam radę”.
Czy rzeczywiście mówimy do dzieci w ten sposób – korygujemy je,
napominamy, przepytujemy i prawimy im kazania, gdy tylko wyrażą
negatywne uczucie? Uczestnicy zajęć bez problemu podrzucili stosowne
przykłady. Oto najbardziej rozpowszechnione.

Zaprzeczanie uczuciom
„To nieprawda, że nienawidzisz szkoły. Będziesz się tam dobrze bawić.
Przecież lubisz budować z klocków”.

Czy jakiekolwiek dziecko odpowiedziało na to: „O tak, masz rację. Dziękuję, że
mi przypomniałaś, że przecież kocham szkołę!”?

Filozofowanie
„Posłuchaj, dzieciaku, życie nie jest sprawiedliwe! Przestań wciąż
powtarzać, że ‘on dostaje więcej, a ona ma coś lepszego’”.

Jakie jest prawdopodobieństwo, że twoje dziecko odpowie na to: „Ojej, było mi
smutno, ale jak mi wyjaśniłeś, że życie nie jest sprawiedliwe, to czuję się dużo
lepiej. Dzięki, tato!”?

Pytania
„Dlaczego rzuciłeś piaskiem, skoro cię prosiłam, żebyś tego nie robił?”.

Które dziecko odpowie: „Hm, dlaczego to zrobiłem? Chyba bez powodu.
Dziękuję, że mi na to zwróciłaś uwagę. To się więcej nie powtórzy”.

Porównywanie
„Zobacz! Olivia siedzi spokojnie i czeka na swoją kolej!”.

Czyje dziecko odpowiedziałoby: „O rety, postaram się być taka jak Olivia!”?
Bardziej prawdopodobne, że zdzieliłoby Olivię w głowę.

Kazania
„Dlaczego zawsze chcesz zabawkę, kiedy twój brat zaczyna się nią bawić?
Minutę temu nawet na nią nie spojrzałeś. Chcesz mu ją zabrać i tyle. To
nie jest miłe. Poza tym to zabawka dla maluchów, a ty już jesteś dużą
dziewczynką. Powinnaś mieć więcej cierpliwości do młodszego
braciszka”.

Czy znacie dziecko, które odpowie: „Mów dalej, kochana matko. Tak wiele się
uczę z tej przemowy. Pozwól, że zanotuję sobie to na moim iPadzie, żebym
później mogła przestudiować te przemyślenia”?

– No dobra, dobra – powiecie zapewne. – Łatwo okazać empatię dorosłej
koleżance. Dorośli są cywilizowani! A małe dzieci nie. Nie myślą aż tak
logicznie. To nie przez przyjaciół zawalam nocki. No, może czasami.
Przyjaciół nie muszę zmuszać, żeby poszli do szkoły, umyli zęby albo
przestali bić rodzeństwo. Udawanie, że moje dziecko jest dorosłe, niczego
nie zmieni. Gdyby dorosła przyjaciółka zachowywała się tak jak moje
dziecko, szybko przestałaby być moją przyjaciółką.

W porządku, rozumiem. Nie możemy traktować dzieci tak, jak traktujemy
dorosłych. Ale jeśli oczekujemy z ich strony chęci do współpracy, a nie
wrogości, to musimy znaleźć sposób, aby użyć tej samej zasady
akceptowania uczuć w stresującej sytuacji.
Zajrzyjmy do naszego zestawu narzędzi i zobaczmy, jak możemy
zmodyfikować na użytek młodszych odbiorców to, czym dysponujemy.

Narzędzie nr 1. Zaakceptuj uczucia słowami.

Kiedy następnym razem twoje dziecko wypowie się negatywnie albo


prowokacyjnie, postępuj według poniższych punktów:
1. Zaciśnij zęby i powstrzymaj chęć natychmiastowego sprzeciwu!
2. Pomyśl o emocjach, jakie odczuwa dziecko.
3. Nazwij te emocje i wypowiedz zdanie, którym je określisz.

Przy odrobinie szczęścia zobaczysz, że złe emocje radykalnie osłabną.
Dopóki się ich nie uwolni, nie ma miejsca na dobre uczucia. Jeśli
podejmiesz próbę stłamszenia złych uczuć, będą się kisić i przybiorą na sile.
Oto przykłady:

Dziecko mówi: „Nienawidzę Jimmy’ego. Nigdy więcej nie będę się z nim bawić”.
Zamiast reagować słowami: „Oczywiście, że będziesz. Jimmy jest
twoim najlepszym przyjacielem! I nie używamy słowa »nienawidzić«”,
spróbuj powiedzieć: „O rety, wygląda na to, że w tej chwili jesteś
naprawdę zły na Jimmy’ego!” albo: „Jimmy musiał zrobić coś, co cię
naprawdę wkurzyło!”.

Dziecko mówi: „Dlaczego zawsze jemy naleśniki? Nie cierpię naleśników”.
Zamiast reagować słowami: „Przecież uwielbiasz naleśniki! To twoja
ulubiona potrawa”,
spróbuj powiedzieć: „Zdaje się, że jesteś rozczarowany, że mamy
naleśniki na śniadanie. Masz apetyt na coś innego”.

Dziecko mówi: „Te puzzle są za trudne!”.
Zamiast reagować słowami: „Wcale nie. Są łatwe. Poczekaj, pomogę ci.
Zobacz, tu jest kawałek do narożnika”,
spróbuj powiedzieć: „O tak, układanie puzzli bywa denerwujące!
Składanie tych drobnych kawałeczków może człowieka doprowadzić do
szału”.

BARDZO WAŻNE

Można zaakceptować wszystkie uczucia. Należy ograniczyć niektóre


działania!


Nie sugeruję, żeby zagrzewać Juniora, kiedy ten wali w nos swojego
przyjaciela Jimmy’ego, ani że masz natychmiast usmażyć omlet serowo-
grzybowy przedszkolakowi, który narzeka, że znowu są naleśniki.
Zaakceptuj tylko uczucia. Często zwykłe ich potwierdzenie pomaga zapobiec
potencjalnemu wybuchowi. A w sytuacjach, w których to nie wystarczy,
użyjesz innych narzędzi – będzie o nich mowa w rozdziale drugim. (Co?
Niecierpliwisz się? Chcesz, żeby cała książka została upchnięta do
pierwszego rozdziału? Słyszę, słyszę! Takie przeciąganie jest wkurzające.
Gdybym potrafiła pomieścić wszystko w jednym akapicie, to bym tak
zrobiła).

Z akceptowaniem uczuć jest tak jak z innymi wielkimi zadaniami: łatwiej


powiedzieć, niż wykonać. Opowiem o kilku sytuacjach (z wielu), kiedy
podążanie tą pozornie łatwą ścieżką przysporzyło mi trudności. Z tych
historii płynie jednak najpiękniejsza nauka – można się mylić bez końca i nic
takiego się nie stanie. To da się naprawić! Możesz zboczyć ze ścieżki, utknąć
na bagnach, wydostać się z nich, podrapać się po nogach pokąsanych przez
komary i pójść dalej wytyczoną drogą. Ślady ukąszeń znikną, bagienne błoto
obeschnie, a twoja podróż znów przez jakiś czas będzie całkiem przyjemna.
Kiedy rozmowa zaczynała zamieniać się w sprzeczkę, moja matka zwykle
wykonywała gest ścierania tablicy i mówiła: „Wymazać i zacząć od nowa!”.
To była stara szkoła. Należy do pokolenia, które znało tablice i kredy. Czy
dzisiejsze dzieci o tym słyszały? Niektórzy rodzice w moich grupach
mawiali: „Przewinąć taśmę”, po czym wychodzili z pokoju i wracali,
wypowiadając słowa akceptacji. Ale nawet to brzmi staroświecko w czasach,
w których kaset już się nie używa. Jak można by w nowoczesny sposób
wyrazić prośbę o drugą szansę? Wołając: „Control, alt, delete!” albo „Reset!”
i wykonując palcem ruch naśladujący wciśnięcie klawisza?

Nie jest istotne, jak to nazwiemy, najważniejsze, żeby bez końca dawać
sobie drugą szansę. Poniżej przedstawiam kilka przykładów z czasów, gdy
byłam mamą przedszkolaków. W zaprezentowanych sytuacjach udało mi się
zmienić kurs na środku rzeki i uratować moją rodzicielską tratwę przed
wywróceniem na wzburzonych wodach.

Rozczarowanie gąbkowym stworkiem


W wieku trzech lat Sam miał małe gąbkowe jaja, z których po zanurzeniu
w ciepłej wodzie wykluwały się różne zwierzątka z gąbki. Postanowił, że będzie
zużywał jedno dziennie, aby mieć je dłużej. Doprowadzał mnie do szału
ciągłymi pytaniami: „Czy już jest następny dzień?”, ale trzymał się planu.
Trzeciego dnia z jaja wykluły się dwa małe koniki połączone nosami.

SAM: Co to jest?
JA (chcąc udowodnić, że to jest ładne): Och, zobacz, skarbie, to mamusia
konik i jej dzidziuś.
SAM: Wcale nie. Nawet nie widać ich twarzy.
JA: Ależ widać. Zobacz, dają sobie buzi.
SAM: Nie podobają mi się.
JA (z narastającą desperacją): Mogłabym im dorysować nosy długopisem.
SAM: Nigdy nie będą mi się podobać.
JA (z głupim uporem): Mogłabym ich rozdzielić nożyczkami, to będzie
łatwiej zobaczyć twarze.
SAM: NIGDY, NIGDY ICH NIE POLUBIĘ! SĄ BRZYDKIE!!!
JA (widząc nareszcie światełko w tunelu): Och, rozumiem. Nie podoba ci się,
że są połączone twarzami.
SAM: Tak. Pobawię się pingwinami.

Dlaczego tak długo nie chciałam zaakceptować jego uczuć? Desperacko
pragnęłam naprawić sytuację, rozwiązać problem, uchronić moje dziecko przed
smutkiem i rozczarowaniem. Powiedzmy uczciwie: chciałam uchronić siebie
samą przed smutkiem, który odczuwał! Kto lubi, jak dziecko marudzi? Sam
z kolei desperacko potrzebował, żebym zaakceptowała jego rozczarowanie.
I dopiero wtedy mógł zrobić miejsce dla szczęśliwszych uczuć.
Oto kolejny przykład, kiedy Sam był rozczarowany, a dla mnie
zaakceptowanie jego uczuć okazało się na początku kłopotliwe.

Gdzie się podziała Carmen Sandiego[a] (na taśmie wideo)?


W tej historii Dan ma pięć lat, a Sam trzy.

JA: Dan, nagrałam ci Bill Nye the Science Guy[b].
SAM: A nagrałaś mi Carmen Sandiego?
JA: Nie.
SAM: O nie! (zaczyna płakać)
JA: Nie prosiłeś, żebym nagrała. Dan poprosił mnie o nagranie Billa Nye.
(Ile razy wam się zdarzyło, żeby takie racjonalne wyjaśnienie uspokoiło
płaczące dziecko?).
SAM (dalej płacze, głuchy na mój logiczny argument)
JA (poirytowana, że jest takim beksą): Sam, to leci codziennie. Możesz jutro
obejrzeć.
SAM (płacze coraz mocniej, co grozi totalną klapą)
JA (zmieniając front): Ojej, ale jesteś rozczarowany! Tak bardzo lubisz ten
film!
SAM (przestaje płakać): To mój ulubiony film.
JA: A co ci się w nim podoba najbardziej?
SAM: Podoba mi się, jak tancerze wirują, jak maszyny robią dym i że
ścigają złego faceta. To jest super.

I skończyło się na tym, że odbyliśmy miłą i kulturalną rozmowę na temat tego,
dlaczego film o Carmen Sandiego jest superfilmem.

Dlaczego przy całej swojej wiedzy miałam trudności z zaakceptowaniem
negatywnych uczuć? No cóż, skoro pytacie, to wam odpowiem. Byłam
przekonana, że mój syn reaguje przesadnie na drobne sprawy. Uważam, że
przegapienie programu w telewizji nie jest warte tego, żeby rozpaczać. Ale
emocje dziecka są dla niego tak samo ważne i realne, jak dla nas, dorosłych,
nasze uczucia. I jeśli chcemy, aby dziecko sobie z nimi poradziło, to musimy mu
pomóc.
Oto jeszcze jedna historia, która pokazuje, że zaakceptowanie uczuć było
dla mnie poważnym wyzwaniem.
Klockowe wojny
Patrząc, jak roczny Sam podchodzi do trzyletniego Dana, który buduje coś
z klocków, odczuwam dobrze znany lęk.

JA: Dan, daj mu kilka klocków. Chce się tylko z tobą pobawić.
DAN: Nie, nie. Coś buduję.
JA: Daj spokój, Dan, przecież za minutę się znudzi. Wiesz, jakie są
maluchy.

Sam zawisa nad klockami. Dan popycha go, a maluch upada i płacze.

JA: Dan, co ty wyprawiasz? Doprowadziłeś go do płaczu.

To nie jest, rzecz jasna, rozmowa budująca szacunek do samego siebie.
W rodzicielstwie najlepsze jest jednak to, że jeśli za pierwszym razem coś
schrzanisz, to prawie zawsze masz drugą szansę. W tym konkretnym
przypadku podstawowy scenariusz powtarzał się kilkaset razy, więc miałam
mnóstwo okazji do ćwiczeń. Oto mój lepszy moment:

Dan osłania klocki, mały się zbliża...

DAN: Nie! Nie! Nie!
JA (potwierdzając i nazywając jego uczucia): O nie, pracujesz nad wyjątkową
budowlą, a to wielkie dziecko znowu chce ci zabrać klocki. Można się
zdenerwować!
DAN: Proszę! Proszę! Proszę! (Szybko rzuca garść klocków na podłogę, żeby
odwrócić uwagę małego, i przenosi swoją budowlę na stolik do kawy).
JA: O, wymyśliłeś, co zrobić, żeby Sam był zadowolony.

Dlaczego za pierwszym razem potwierdzenie uczuć mojego dziecka było dla
mnie takie trudne? Chyba dlatego, że byłam przekonana, iż należy natychmiast
uzmysłowić dziecku, że nie wolno odczuwać pragnienia, by walnąć brata
w głowę klockami, bo to coś bardzo złego. Uważałam, że nie można nawet na
sekundę folgować takim agresywnym instynktom. Jednak dopiero okazanie
szacunku dla jego pracy i silnych uczuć, jakimi ją otaczał, pomogło mu
opanować ten instynkt agresji. Kiedy próbowałam odrzucić jego uczucia, był
zmuszony walczyć nie tylko z bratem, ale i z matką.
Robimy to automatycznie – chronimy dzieci przed uczuciem smutku,
odrzucamy to, co uważamy za błahe emocje, zniechęcamy do odczuwania
złości. Nie chcemy wzmacniać negatywnych uczuć. Zaakceptowanie ich
wydaje się działaniem wbrew intuicji.
Pewnie się zastanawiasz: „Czy nie ma sytuacji, kiedy należy wytłumaczyć
dziecku, dlaczego musi coś zrobić, i czy nie powinno się wymagać od dzieci,
aby respektowały uczucia innych ludzi?”.
Odpowiedź brzmi „tak”... ale jeszcze nie pora na to. Dopóki uczucia
dziecka nie zostaną zaakceptowane, będzie ono głuche nawet na najlepsze
wyjaśnienia i najbardziej uczuciowe przemowy. Pewnego dnia uzmysłowiła
mi to bardzo dosadnie moja mała sąsiadka zza płotu. Obiecałam, że
zaopiekuję się Jackie, żeby jej mama mogła się zająć ważną papierkową
pracą.

Porażka babysitterki
JACKIE (trzy lata): Chcę do domu.
JA: Dopiero tu przyszłaś. Pobawmy się chwilę na podwórku. Możemy się
pohuśtać.
JACKIE: NIE! Chcę do domu!
JA: Twoja mama musi coś zrobić. Będziemy się dobrze bawić.
JACKIE: NIE! (biegnie do swojego domu)
JA (wołam do jej matki): Jak tam Jackie?
MAMA JACKIE: W porządku.
JA: Przykro mi, że nie wypaliło. Czy powiedziała, dlaczego nie chciała
zostać?
MAMA JACKIE: Powiedziała tylko, że Joanna mówiła: „bla, bla, bla, bla, bla!”.

Jak śmiała? Jestem specjalistką od komunikacji!
Ponieważ nie zaakceptowałam jej uczuć, wszystko, co powiedziałam, żeby
ją zatrzymać, było dla niej tylko „bla, bla, bla”.
Nazwanie uczuć dzieci jest naszą powinnością, ponieważ w ten sposób
mogą się dowiedzieć, kim są. Jeśli tego nie zrobimy, odbierają
niewypowiedziany przekaz: „Nie myślisz tego, co mówisz, nie wiesz tego, co
wiesz, nie czujesz tego, co czujesz, nie możesz ufać własnym zmysłom”.
Doceniając uczucia naszych dzieci, pomagamy im wyrosnąć na ludzi,
którzy wiedzą, kim są i co czują. Kładziemy również podwaliny pod to, żeby
stały się osobami szanującymi potrzeby i uczucia innych osób.
„No dobra, to możemy teraz przejść dalej?” – zapytacie. „Chcemy już do
rozdziału drugiego!”. Nie nalegam, aby pozostać w pierwszym rozdziale.
Przeskocz dalej, jeśli chcesz. Ale ja zamierzam tu zostać jeszcze chwilę. Idea
akceptowania uczuć jest tak wielka i ważna, że przeanalizuję różne wariacje
tego tematu, zanim przejdę do drugiego rozdziału. Założę się, że gdybym
poświęciła więcej czasu na akceptowanie uczuć w trudnych sytuacjach, to
wielu konfliktów udałoby się uniknąć, nawet bez zaglądania do rozdziału
drugiego!
Poniżej przedstawiam kilka pomysłów na zastosowanie w praktyce tego
potężnego narzędzia, jakim jest akceptowanie uczuć.

BARDZO WAŻNE

Nie używaj „ale”.




Trudno oprzeć się pokusie, żeby po perfekcyjnie sformułowanej akceptacji
uczucia nie wstawić ALE. Obawiamy się, że dzieci pomyślą, iż potwierdzając
negatywne uczucie, akceptujemy również ich złe zachowanie. Dlatego
sabotujemy własne dobre intencje, mówiąc:

„Rozumiem, że jesteś wściekły, ALE nie wolno ci bić siostry!”.
„Słyszę, jak się zdenerwowałeś, że brat rozwalił ci budowlę z klocków,
ALE musisz zrozumieć, że jest jeszcze mały”.
„Wiem, że chcesz jeszcze zostać i się pobawić, ALE musimy odebrać
twojego brata”.
„Wiem, że masz ochotę na ciasteczka z czekoladą, ALE nie mamy takich
w domu”.


„Ale” odbiera ten dar, który właśnie daliśmy dziecku. To tak, jakbyśmy
powiedzieli: „Słyszę, jak się czujesz, i mam zamiar ci wyjaśnić, dlaczego to
uczucie jest niewłaściwe”. Wyobraź sobie, że ktoś mówi do ciebie: „Przykro mi,
że twoja matka umarła. Ale wiesz, jeden umiera, drugi żyje, łzy tego nie
zmienią. Pogódź się z tym!”.
Jeśli czujesz, że masz na końcu języka to „ale”, możesz je zastąpić
wygodnym wyrażeniem:

Problem w tym, że...

„Jakie to irytujące, kiedy maluch przeszkadza w budowie statku
kosmicznego! Problem w tym, że małe dzieci nie potrafią układać
lego”.
„Co za rozczarowanie! Miałeś ochotę na ciastka, a tu puste pudełko.
Problem w tym, że jest za późno, żeby iść do sklepu”.
Wyrażenie „problem w tym, że” sugeruje, iż można ten problem rozwiązać, nie
zaprzeczając uczuciom. Możesz układać lego na stole, który jest poza zasięgiem
malucha. Możesz dopisać czekoladowe ciastka wielkimi czerwonymi literami
do listy zakupów i powiesić ją na lodówce.
Toni, pewna rzeczowa matka uczestnicząca w prowadzonych przeze mnie
warsztatach, narzekała, że nie podoba jej się to wyrażenie.
– Przecież nie zawsze chodzi o jakiś problem! – zaprotestowała. –
Dlaczego wszystko musi urastać do dużego problemu? Nie ma w tej chwili
ciasteczek. I trzeba to przeboleć!
Musiałam się zastanowić. Do licha, ta kobieta odrzuca mój sposób
szukania rozwiązania. Muszę zaakceptować jej uczucia. Trzeba szybko coś
wymyślić. Na szczęście przyszedł mi do głowy zwrot, którego używała moja
matka.
– Proszę spróbować inaczej... – zaproponowałam.

Chociaż wiesz, że...

„Chociaż wiesz, że jest za późno, żeby jechać po ciasteczka, chciałbyś
dostać je zaraz!”.
„Chociaż wiesz, że już czas odebrać brata z przystanku autobusowego,
to i tak jesteś poirytowany, że trzeba zostawić plac zabaw, kiedy
najlepiej się bawisz”. (Dodatkowy bonus: nauczyłaś go słowa
„poirytowany”!).
Zwrot „chociaż wiesz, że” nie brzmi zniechęcająco, ponieważ daje
dziecku możliwość zrozumienia problemu, a jednocześnie zapewnia
je, że rozumiesz jego silne uczucia.

Narzędzie nr 2. Zaakceptuj uczucia na piśmie.

Spisanie uczuć i pragnień dzieci może być bardzo potężnym narzędziem,


nawet w przypadku tych, które jeszcze nie potrafią czytać. Zabieraj ołówek, gdy
idziesz na zakupy, aby móc dopisywać kolejne punkty do dziecięcej „listy
życzeń”. Okaże się to bardzo przydatne, gdy udasz się na nieuniknioną,
okropną wyprawę do sklepu z zabawkami, by kupić prezent urodzinowy dla
cudzego dziecka, a twoje własne zostanie skonfrontowane z tysiącami pokus,
absolutnie nie rozumiejąc ograniczeń finansowych. Zamiast wyjaśniać dziecku,
że nie powinno marudzić o nową zabawkę, bo miało urodziny w zeszłym
miesiącu, i wymawiać mu, że zachowuje się jak rozpieszczony bachor (czy taka
przemowa kiedykolwiek odniosła skutek?), zapisz na kartce wszystko, co chce
dodać do swojej listy życzeń. Dziecko będzie zadowolone, że ma konkretny,
fizyczny spis swoich pragnień. Możesz przypiąć kartkę w domu na tablicy
ogłoszeń i czerpać z niej pomysły na urodzinowe i świąteczne prezenty.
– Ale czy to nie utwierdzi dziecka w przekonaniu, że każda jego
zachcianka może zostać spełniona? – spytała Toni z właściwą sobie
uczciwością.
– Przeciwnie – zaprotestowałam. – Ile razy ulegamy i kupujemy jakąś
głupią rzecz tylko po to, żeby uniknąć ataku histerii w miejscu publicznym?
Spisanie życzeń to inny sposób na uniknięcie histerii, bez rozpieszczania
dziecka. Spójrz na to jak na możliwość zaakceptowania uczuć, ale
ograniczenia działań.
Zaakceptowanie uczuć pomaga dzieciom zaaprobować fakt, że nie mogą
dostać wszystkiego, czego chcą. W sklepie z zabawkami możesz powiedzieć:
„Ale ten jednorożec jest naprawdę super! Podoba ci się jego mieniąca się
grzywa... i te różowe i pomarańczowe gwiazdki na jego tyłku. Dopiszmy go
do twojej listy życzeń”. Kto wie, może uzbiera z kieszonkowego albo
dostanie w prezencie na urodziny od cioci Berthy. Może też za kilka tygodni
czy miesięcy gust jej się zmieni i jednorożec zostanie wykreślony z listy.
Najważniejsze, że ma rodzica, który wsłuchuje się w jej uczucia i rozumie,
jak bardzo czegoś pragnie, rodzica, który pomaga jej nabyć ważną życiową
umiejętność odkładania spełnienia marzeń na później.
A jeśli jedno z naszych dzieci ma różne zachcianki, a drugie nigdy niczego
nie chce? Czy wydajemy z żalem pieniądze, aby w domu panował spokój?
Znosimy poczucie krzywdy i marudzenie? Mając tę umiejętność, możemy
uczciwie wyrazić zrozumienie dla uczuć dziecka: „Chociaż wiesz, że nie
potrzebujesz nowej piżamy, to jest ci przykro, że twój brat dostał nową.
Może zapiszemy, jakie kolory lubisz, żebyśmy wiedzieli, jaką kupić, kiedy
będzie ci potrzebna”.
Po sesji o akceptowaniu uczuć Michael, tata, który prawie zawsze ma
ochotę eksperymentować, opowiedział grupie historię ze swojego domu.

Opowieść Michaela. Ciasteczkowa magia


Moja dwuletnia córka Kara chciała ciasteczka z kawałkami czekolady.
Napisałem słowo CIASTECZKO w środku koła, które miało symbolizować ciastko.
Dodała kropki będące kawałkami czekolady. I z zadowoleniem chodziła po
domu z kartką papieru. Zdumiewające! Jakby zapisane słowo było jakimś
magicznym talizmanem. Zwykle nie poddaje się, gdy czegoś chce, nawet jak
powtarzamy po kilka razy, że nie ma tego w domu.

Narzędzie nr 3. Zaakceptuj uczucia za pomocą sztuki.

Czasami słowa – ani wypowiedziane, ani napisane – nie wystarczą, żeby


wyrazić bardzo silne emocje. Jeśli czujesz w sobie twórczą moc, spróbuj to
zrobić za pomocą sztuki. Nie trzeba być Rembrandtem – wystarczy kilka kresek.

Maria jest matką rocznej Isabel oraz trzyletniego Benjamina – chłopca,
który kilka razy dziennie wpada w złość.

Opowieść Marii. Zniszczony pociąg


Benjamin ma ostatnio bzika na punkcie pociągów. Uwielbia układać
skomplikowane tory i krzyżówki, puszcza pociągi pod górkę i na dół, ale
czasami coś nie wychodzi. Wciąż zaskakuje mnie fakt, że Benjamin tak szybko
wpada w złość, a potem w histerię. Rzuca wtedy pociągami i torami. Gdy
niedawno siedziałam przy stole z kolejką, pociągi oczywiście wjechały na górkę,
ale zjeżdżając, zaczęły wypadać z torów. Nastąpiła chwila zawieszenia
i widziałam, że za chwilę Benajmin się rozzłości, ale ponieważ uczestniczyłam
w warsztatach, nie powiedziałam jak zwykle:
– Nic się nie stało, zaraz to naprawimy, nie martw się.
Wiedziałam, że od razu zacząłby krzyczeć i rzucać przedmiotami. Tym
razem wtrąciłam szybko:
– Jakie to denerwujące! Nie lubisz, kiedy pociągi wypadają z torów.
Popatrzył na mnie i nie zaczął krzyczeć.
Obok stołu z kolejką stoi tablica, więc chwyciłam ją i zaproponowałam:
– Narysujmy, jak się czujesz.
Narysowałam smutną buźkę.
– Czy tak się czujesz?
Skinął głową. Dorysowałam łzę w kąciku oka, a syn powiedział:
– Narysuj jeszcze jedną.

Dorysowałam więcej łez. Sięgnął po kredę i dostrzegłam nieznaczny błysk


w oku. Narysował kilka gigantycznych łez. Potem nakreśliłam drugą twarz,
która nie była już taka smutna. Dostrzegłam cień uśmiechu u Benjamina,
więc narysowałam wesołą buźkę. Zaczął chichotać. Wróciliśmy do zabawy
kolejkami. Histerii udało się uniknąć.

Anton cierpi na spektrum autystyczne i szczególnie trudno jest mu
zrozumieć, że jego oczekiwania nie zawsze mogą być spełnione. Oto
historia, którą podzieliła się z grupą jego matka Anna.

Opowieść Anny. Tragiczna drzemka


Obiecałam Antonowi, że kiedy będziemy wracali od jego cioci i wujka,
zatrzymamy się na wyjątkowo atrakcyjnym placu zabaw, który jest po drodze.
Ale późno od nich wyszliśmy i zanim dotarliśmy do placu zabaw, Anton zdążył
już zasnąć w samochodzie. Oczywiście nie zamierzałam go budzić. Miałam
nadzieję, że prześpi całą noc, ale obudził się, kiedy tata przenosił go z auta. Gdy
sobie uświadomił, że nie był na placu zabaw, zaczął płakać i powtarzać:
– Skłamałaś, skłamałaś!
Starałam się być cierpliwa. Wyjaśniłam, że spał, ale to go tylko bardziej
rozzłościło. W końcu powiedziałam:
– Naprawdę lubisz ten plac zabaw. I chociaż spałeś, to i tak chciałeś się
tam pobawić. Chciałeś, żebyśmy cię obudzili!
– Tak!
Wzięłam kartkę papieru i ołówek i zaczęłam rysować.
– Co ci się najbardziej podoba na tym placu zabaw?
– Huśtawki – odpowiedział, więc je narysowałam.
– Narysuj jeszcze dużą zjeżdżalnię. – Dorysowałam zjeżdżalnię.
Narysował na niej kulkę śniegu.
– A mostek?
– Tak!
Narysowałam mostek. Na mostku kota i chłopca. Chciał powiesić obrazek
na ścianie, więc umieściliśmy go nad jego łóżkiem. W ten sposób udało się
ocalić wieczór!

Michael miał entuzjastyczne nastawienie do działania za pomocą sztuki
i chciał ten sposób wypróbować. Oto jego historia.
Opowieść Michaela. Ogniowe kule
Poszedłem obudzić czteroletniego Jamiego do przedszkola. Zakopał się pod
kołdrą i powiedział, że nie wstaje, nie idzie do przedszkola, że nienawidzi
przedszkola!
Potarmosiłem go trochę i powiedziałem:
– Widzę, że nie jesteś gotowy, żeby wstać. Idę na dół zrobić śniadanie.
Przyjdź, kiedy będziesz gotowy. Przygotuję w kuchni papier i kredki, żebyś
mógł mi narysować, jakie okropne jest przedszkole.
Po jakichś pięciu minutach Jamie zbiegł z tupotem po schodach i opadł na
krzesło przy kuchennym stole.
– Gdzie kartka i kredki?
Ups, chyba w gruncie rzeczy nie wierzyłem, że da się na to zwabić. Szybko
zorganizowałem przybory. Zaczął z wściekłością rysować. Spojrzałem na
niego i zapytałem:
– Co to są te wielkie czerwone kule skaczące po kartce?
– To są ogniowe kule w przedszkolu – odpowiedział stanowczo.
Brzmiało to tak przekonująco, że zapytałem go, czy rzeczywiście były
w szkole kule ognia.
– Nieeeee! – odpowiedział z taką pogardą, na jaką może się zdobyć
czterolatek.
Potem zjadł śniadanie i zadowolony poszedł do przedszkola. Niczego
więcej się nie dowiedziałem o tych ogniowych kulach.

Czasami czysta sztuka nie wystarczy. Trzyletni syn Marii, Benjamin,
często ma takie ataki złości, że bije siebie i mamę. Oto, co się wydarzyło,
kiedy zachęciła go, żeby narysował, co czuje.

Opowieść Marii. Sztuka performance’u


Benny był wściekły, ponieważ nie mógł w ten weekend pojechać do taty. Snuł
się po domu i kopał przedmioty. Wyjęłam blok i kilka kredek, po czym
powiedziałam:
– Pokaż mi, jaki jesteś wściekły.
– Nie! – odparł Ben i zrzucił kredki na podłogę.
Metoda nie działała, ale musiałam coś opowiedzieć na warsztatach, więc
próbowałam dalej.
Sama wzięłam kredkę i powiedziałam:
– Jesteś taki zły!

Robiłam na kartce pełne wściekłości znaki, jakbym atakowała papier.


Kredka zrobiła dziurę w kartce, co w końcu przykuło uwagę Benny’ego.
Złapał kredkę i zaczął dźgać papier. To mu wystarczyło. Potem złapał kartkę
w dwie ręce i zaczął ją drzeć na drobne kawałki. A ja powtarzałam tylko:
– Ojej, jesteś aż taki wściekły!
Kiedy kartka leżała w strzępach, spojrzał na stertę kawałków i zaczął
chichotać:
– Zobacz, jaki byłem wściekły, mamusiu!
– O tak, byłeś naprawdę wściekły. Biedna kartka. Wygląda, jakby ją tygrys
rozszarpał.
Odszedł i poprosił o przekąskę. Dałam mu kilka plasterków jabłka. Tego
dnia co jakiś czas podchodził do skrawków papieru i mówił z wielkim
zadowoleniem:
– Zobacz, jaki byłem wściekły!

BARDZO WAŻNE

Dorównaj emocjom dziecka. Zdobądź się na dramatyzm!




Część rodziców opowiadała, że kiedy starali się potwierdzić uczucia, to
dzieci wpadały w jeszcze większą wściekłość. Metoda nie działała.
Poprosiłam, żeby podali jakiś przykład.
– Oznajmiłam mojemu synowi, Thomasowi: „Wyglądasz na złego” –
odezwała się Toni. – Zareagował irytacją: „Wcale nie wyglądam. JESTEM zły!”.
Kiedy usłyszałam cichy, uspokajający ton głosu Toni, powiedziałam:
– Aha! Twoje słowa informują mnie, że rozumiesz, ale ton głosu mówi, że
mam się uspokoić. Nie ma nic bardziej wkurzającego niż prośba, żeby się
uspokoić, kiedy człowiek jest zły.
Do rozmowy włączyła się Sarah, która natychmiast mnie poparła:
– Zakazałam mężowi tak do mnie mówić. Jeśli się ośmieli, urwę mu łeb!
– Wyobraź sobie taką sytuację. Dzwonisz do mnie i mówisz: „Ale miałam
okropny dzień. Dzieciaki rozpierała energia, a na zewnątrz lał deszcz, więc
chodziły po ścianach. W końcu udało mi się wszystkich ogarnąć i zabrać do
kina, ale okazało się, że w gazecie podali złą godzinę seansu, więc
musieliśmy wrócić do domu. W aucie był zbiorowy płacz i marudzenie”.
Przybrałam najbardziej irytująco łagodny, uspokajający, śpiewny ton, na
jaki tylko potrafiłam się zdobyć, i powiedziałam:
– Och, wydajesz się sfrustrowana. To nic dziwnego, że przy twoich
dzieciach czujesz się czasem sfrustrowana.
Uczestnicy zajęć przewrócili oczami i pomachali zaciśniętymi pięściami.
– Już dobrze, dajcie mi jeszcze jedną szansę! Czy tak jest lepiej? – Tym
razem powiedziałam z uczuciem: – O rety, jakie to frustrujące. Czasem są
takie okropne dni, kiedy człowiek myśli, że wszystko się sprzysięgło
przeciwko niemu.
Tym razem rozległo się zbiorowe „Tak!” i poczułam się trochę
bezpieczniej. Dobrze mieć w ręku narzędzia, za pomocą których można
uspokoić rozzłoszczony tłum.
– To by był przynajmniej dobry początek – rzuciła Toni. – Nie lubię tych
przesłodzonych, fałszywych kawałków.
Potwierdzając uczucia, staraj się to robić z zaangażowaniem. To bardzo
ważne. Nikt nie lubi, gdy się nim manipuluje. Sięgnij do swojego wnętrza
i znajdź odpowiednie emocje. Szczerość to podstawa!
Moja grupa wróciła do domu i zabrała się do pracy. Na kolejnym
spotkaniu opowiedzieli o wielkim zmianach.

Opowieść Marii. Nowy rower


Wiecie już, że Benjamin wybucha złością z najmniejszego powodu.
Uświadomiłam sobie, że często przybieram wobec niego ten fałszywie
uspokajający ton z obawy, że wyprowadzę go z równowagi. Ale to nigdy nie
działa! Wczoraj wieczorem wpadł w gniew, kiedy poprosiłam, żeby odstawił
swój nowy, duży rower na czas kolacji. Tym razem zamiast przybierać
uspokajający ton, powiedziałam głośno i dramatycznie:
– Chcesz dalej jeździć na rowerze!
– Tak – odpowiedział drżącymi wargami, powstrzymując łzy.
– Kogo obchodzi, że jest pora kolacji? – dodałam. – Założę się, że byłbyś
szczęśliwy, gdybyś mógł jeść, jeżdżąc na rowerze!
Benny potwierdził kolejnym „tak”.
– Założę się, że chciałbyś nawet jeździć w łóżku, kiedy idziesz spać!
I nawet przez sen.
– Tak – odpowiedział znowu, ale przestał płakać i patrzył na mnie
z zaciekawieniem.
– Byłbyś szczęśliwy, gdybyś mógł na nim jeździć pod wodą podczas
jutrzejszej lekcji pływania!
W końcu się roześmiał. I jakby nigdy nic poszedł na obiad.

Opowieść Michaela. Wolny duch


Moja żona Jan ma rano kłopot z ubraniem naszej córki. Chociaż Kara ma
dopiero dwa lata, potrafi urządzić niezłą scenę. Kręci się i wierci, bo lubi być na
golasa. To naprawdę niezłe zapasy. Jan stara się delikatnie potwierdzić jej
uczucia i wyjaśnić, dlaczego musi pójść ubrana do przedszkola, ale to nie
pomaga.
Po naszych ostatnich zajęciach Jan zdecydowała się na bardziej
dramatyczną strategię. Słyszałem, jak krzyczy:
– Lubisz być golaskiem! Goła przez całą noc i przez cały dzień! Goła
w domu, goła w samochodzie, goła w przedszkolu!
A Kara na to wołała:
– Golasek, golasek, golasek!
Domyślam się, że jednocześnie Jan wkładała jej rzeczy, bo Kara zeszła na
dół całkowicie ubrana, a mama powiedziała, że poszło jak z płatka.

Narzędzie nr 4. Zamień pragnienia dziecka w fantazję.

Czasami dziecko chce czegoś, co jest niemożliwe do uzyskania. Naszym


pierwszym impulsem jest wyjaśnianie, dlaczego nie może, nie powinno czy nie
wolno mu spełnić gorącego pragnienia. To racjonalne podejście.
Jak to się sprawdza u ciebie w domu? Niezbyt dobrze, powiadasz? Twoje
dziecko nie przejmuje się logiką? Gdy tylko zaczynasz wyjaśniać, zakrywa
uszy i krzyczy? Witaj w klubie! Nie da się uspokoić logicznym dyskursem
dziecka, które przeżywa emocjonalny stres.
W takich momentach wspaniałym narzędziem jest pofantazjowanie
o tym, czego dziecko nie może mieć w rzeczywistości. Jeżeli twoje dziecko
płacze w samochodzie, bo wciąż myśli o cukierkach, których mu nie kupiłaś
w supermarkecie, to nie próbuj wygłaszać kazania o próchnicy zębów – nie
pora na to. Przecież dobrze wiesz, że słodycze są smaczne! „Czy nie byłoby
fajnie, gdyby można było jeść cukierki codziennie bez ryzyka, że zepsują się
zęby? Co byśmy jedli na śniadanie? M&M’sy czy lizaki? A na lunch?”. Zachęć
dziecko, by się do tej wyliczanki włączyło. Przypominam sobie pamiętną
drogę do domu, kiedy moi trzej synowie mieli doskonałą zabawę,
wyobrażając sobie świat, w którym samochód był zrobiony ze słodyczy,
a chodniki wyłożone cukierkami. Jeśli komuś przyszła ochota na przekąskę,
mógł się zatrzymać i possać zderzak auta albo oderwać kawałeczek
chodnika.

* * *
Sarah z naszej grupy jest nauczycielką wychowania przedszkolnego, a także
matką siedmioletniej Sophii, pięcioletniego Jake’a oraz Mii, która właśnie
skończyła trzy lata. Opowiedziała nam historię o stresującym okresie w swoim
życiu, kiedy fantazja pomogła jej przetrwać.

Opowieść Sarah. Różowy dom


Wynajmowaliśmy mieszkanie z jedną sypialnią, ale kiedy pojawiło się drugie
dziecko, zrobiło się ciasno. W końcu zbliżał się dzień wielkiej przeprowadzki.
Kupiliśmy dom. Byliśmy podekscytowani, ale i niespokojni, ponieważ nasz
budżet był napięty do granic możliwości. Przez całą drogę do banku
rozważaliśmy, czy dobrze robimy. Kiedy pewnego ranka odwoziłam Sophię do
przedszkola, zaczęła płakać:
– Nienawidzę nowego domu!
Wiem, że małe dzieci nie lubią zmian i że smutek z powodu
przeprowadzki jest dla nich czymś naturalnym, ale i tak od razu mnie
zirytowała. Warknęłam, żeby przestała zawodzić. A potem palnęłam mowę,
że stare mieszkanie jest o wiele za małe i w złej dzielnicy i że w nowym domu
będzie miała własną sypialnię.
Mówiłam i mówiłam, aż zauważyłam w lusterku, że wciąż płacze. Szybko
zmieniłam front.
– Ojej, naprawdę nie lubisz nowego domu. Wybrałabyś inny dom.
– TAK! – powiedziała.
– A gdybyś mogła wybrać taki dom, jak chcesz, to jaki by on był?
– RÓŻOWY!
– Och, różowy dom.
– Tak, miałby różowe ściany, różowy dach i różowe łóżko.
– A może też różową trawę w ogródku? – dorzuciłam.
– Maaamooo, nie ma różowej trawy. Ale mogą być różowe kwiaty.
Przez resztę drogi prowadziłyśmy wesołą rozmowę o tym, co jeszcze
w domu może być różowe. Nastrój się poprawił. Później nawet kupiliśmy
różową pościel do jej łóżka. A tego ranka zostawiłam w przedszkolu radosne
dziecko zamiast chlipiącego nieszczęśnika.

Na następnych zajęciach Sarah podzieliła się z nami historią, która
przydarzyła się w jej grupie przedszkolaków.

Opowieść Sarah. Zabawa bez końca


W zeszłym tygodniu jedno z dzieci nie chciało sprzątnąć po sobie klocków.
Zamiast wygłaszać standardowe kazanie na temat sprzątania, zaakceptowałam
jego uczucia, mówiąc:
– Denerwuje cię, że masz już sprzątać, a przecież jeszcze nie skończyłeś
swojej budowli.
Tylko popatrzył na mnie. Postanowiłam spełnić jego pragnienie
w fantazji.
– Chciałabym, żebyś mógł się bawić sto godzin dłużej.
– A ja chciałbym się bawić sto milionów miliardów godzin dłużej! – odparł
chłopiec i zaczął zbierać klocki. Zdumiewające.

Opowieść Marii. Szczęśliwa moneta


Benjamin znalazł w parku jednego centa i schował monetę do kieszeni. Kiedy
jechaliśmy do domu, chciał ją wyjąć, ale nie mógł dosięgnąć, bo był zapięty
w foteliku. Zaczął krzyczeć i płakać. Zwykle powiedziałabym:
– Już dobrze, wyjmiesz ją, kiedy dojedziemy do domu.
Ale to, oczywiście, wcale by nie pomogło. Albo próbowałabym zanurkować
po monetę w czasie prowadzenia auta, co naraziłoby na niebezpieczeństwo
ludzi na sąsiednim pasie. Jednak tym razem przypomniałam sobie o idei
spełnienia życzenia w fantazji, więc powiedziałam:
– Jakie to denerwujące! Wiesz, jakie mam życzenie? Żeby tutaj był
przycisk. – I pokazałam miejsce na kokpicie. Benjamin spojrzał na ten
punkt. – Za każdym naciśnięciem tego guziczka wysypywałyby się
strumienie centów, o, stamtąd. – Pokazałam na lampkę na suficie auta. – Nie
tylko centów, ale wszelkich możliwych monet, z różnych krajów. I spadałyby
ci na kolana, i mógłbyś kupić, co byś tylko chciał. Co byś kupił za tyle
pieniędzy?
– Wielkiego misia! – powiedział Benjamin.
– Jak wielkiego? Takiego dużego jak ty?
– Tak!
Wciągnął się w tę historię i był szczęśliwy. Nie wpadł w złość z powodu
centa, co jest naprawdę zdumiewające w przypadku mojego syna.

BARDZO WAŻNE
Opanuj chęć wypytywania zdenerwowanego dziecka.


Nie zadawaj roztrzęsionemu dziecku pytań w stylu: Jesteś smutny? Czy to cię
rozzłościło? Dlaczego płaczesz? Gdy dziecko jest zdenerwowane, może odebrać
jako przesłuchanie nawet najbardziej ostrożne pytania. Może nie wiedzieć,
dlaczego odczuwa smutek, albo nie być w stanie wyrazić tego jasno słowami.
Nawet dorośli czują się zagrożeni, gdy stawia się im takie pytania. Mamy
wrażenie, że wymaga się od nas, abyśmy wyjaśnili, dlaczego czujemy to, co
czujemy, i obawiamy się, że nasze tłumaczenie wyda się błahe osobie pytającej.
(„Och, i to wszystko? Nie powinieneś płakać z takiego powodu!”).
Wypowiadając zdanie twierdzące zamiast pytania, akceptujemy uczucia i nie
żądamy wyjaśnień. Aby okazać empatię, nie trzeba znać przyczyny, która
wywołała takie czy inne emocje. Możesz powiedzieć: „Wyglądasz na smutnego”,
„Coś cię zasmuciło” albo tylko: „Coś się stało”. Takie wprowadzenie zachęca
dziecko do rozmowy, jeśli ma na nią ochotę, ale też niesie pocieszenie, jeżeli nie
chce w tym momencie rozmawiać.


Toni, matka sześcioletniego Thomasa i czteroletnich bliźniaczek, Elli
i Jenny, była nastawiona do tego sceptycznie, ale chciała spróbować.

Opowieść Toni. Wyzwanie


Od kilku tygodni Thomas ma dobry nastrój w samochodzie, gdy jedziemy do
szkoły, ale jak tylko dotrzemy na miejsce, siada na krawężniku i nie chce wejść
do środka. Kiedy pytam, o co chodzi, odpowiada:
– O nic!
Czasami zrywa się na równe nogi i biegnie do szkoły, gdy tylko pojawi się
któryś z kolegów z klasy.
Thomas nie lubi odpowiadać na pytania, kiedy jest przygnębiony, ale
bardzo chciałam się dowiedzieć, co się dzieje. Poczekałam, aż zjemy kolację,
i kiedy był zrelaksowany, zagadnęłam:
– Widzę, że nie czujesz się szczęśliwy, kiedy jesteśmy przed szkołą.
Z jakiegoś powodu nie chcesz wejść do środka.
Thomas powoli skinął głową. A potem wyjaśnił, że kiedy wchodzi do
środka jednocześnie z drugoklasistami, to przezywają go dzidziusiem,
a przecież nie jest dzidziusiem. (Rozpiera go duma, że jest dużym chłopcem
i najstarszym z rodzeństwa). Lubi poczekać, aż wszyscy drugoklasiści wejdą
do szkoły albo przynajmniej pojawi się jakiś kolega, żeby nie wchodził sam.
Nie zdawałam sobie sprawy, że wejście do szkoły jest taką skomplikowaną
sprawą. Mam teraz dla niego rano więcej cierpliwości, bo wiem, co się dzieje
w jego głowie.

Opowieść Sarah. ...i co dalej?


Jake wpadł do domu czerwony na twarzy i zapłakany. Bawił się z dziećmi
z sąsiedztwa na ich podwórku. Było widać, że jest bardzo przygnębiony.
Dawniej zapytałabym go: „Co jest nie tak?” albo „Co się stało?”. A on pewnie
odpowiedziałby tak jak zwykle: „Nie wiem” albo „Nic”.
Tym razem zamiast go wypytywać, spróbowałam przekazać mu w inny
sposób, że rozumiem, jak się czuje.
– Jake, wyglądasz na rozzłoszczonego i smutnego jednocześnie.
To otworzyło tamę. Opowiedział mi długą, skomplikowaną historię o tym,
jak jeden z sąsiadów zepchnął go z huśtawki, potem obrzucili się
wyzwiskami w stylu „głupek” i „tępak”, a następnie tamten chłopiec
wygrażał mu kijem. Mówił i mówił, a potem spojrzał na mnie i... no cóż, nie
widziałam, co mam dalej powiedzieć.

Problem polega na tym, że rodzicem nie przestaje się być po trzech
stronach, które zajmują komiksowe rysunki w naszej książce. Bez paniki.
Czytaj dalej.

Narzędzie nr 5. Zaakceptuj uczucia z (prawie) milczącą uwagą.


(Nic nie mów. Po prostu bądź!)

Pora na drobne i niezbyt imponujące narzędzie o wielkiej mocy.


Nazywam je (prawie) milczącą uwagą. Słuchając dziecka, możesz dodawać
empatyczne wtrącenia w rodzaju „mhm”, „och”, „hm”. To często wystarczy.
Nastawiając z uwagą ucha, zaciskając mocno usta czy wydając pełne
zrozumienia pomruki, pomagamy dzieciom dojść do ładu z uczuciami.
Dajemy im dar nieprzeszkadzania w tym procesie różnymi reakcjami:
radami, pytaniami, korygowaniem. Najważniejsze jest poświęcenie im całej
uwagi i obdarzenie zaufaniem, że same to przepracują.
Oto, co o użyciu tego narzędzia opowiedziała Sarah.

Opowieść Sarah. Nareszcie spokój


Udało mi się! Moja siedmioletnia córka przyszła do mnie wieczorem tuż przed
snem, żeby poskarżyć się na młodszego brata... po raz kolejny. O tej porze nie
mam już wiele cierpliwości. Myślę tylko: „Kiedy to się skończy?”. Wszedł do jej
pokoju, dotknął jej zabawki bez pytania, dokuczał jej i tak dalej. Zwykle staram
się wytłumaczyć córce, że on jest jeszcze mały i że powinna mieć więcej
cierpliwości, ale skutek jest taki, że powtarza swoje oskarżenia głośniej
i bardziej emocjonalnym tonem. Tym razem ograniczyłam się tylko do: „Mhm...
hm... och... rozumiem”, trzymając się scenariusza. I zdarzyło się coś
cudownego. Po pięciu minutach powiedziała:
– No dobrze, to pójdę sobie poczytać.
I pocałowała mnie na dobranoc. Nie musiałam niczego rozstrzygać. Czuję
się wyzwolona!

Opowieść Michaela. Bardzo zły dzień


Po powrocie ze szkoły Jamie powiedział:
– Miałem okropny dzień. Nikt mnie nie lubi.
Zwykle zacząłbym temu zaprzeczać. Jak przedszkolak może mieć okropny
dzień, skoro zajmuje się tylko zabawą, malowaniem i słuchaniem historyjek?
Nie musi przecież wypełniać formularzy podatkowych ani stać w korkach!
Poza tym to nieprawda, że nikt go nie lubi. Zacząłbym wyliczać ludzi, którzy
go kochają: rodzice, siostra, babcia i dziadek, przyjaciele.
Ale tym razem ograniczyłem się tylko do pełnego współczucia „mhm”
i otoczyłem go ramieniem. Usiadł i powiedział, że jego przyjaciel Max jest
naprawdę wkurzający. Znów zacisnąłem usta, żeby mu nie przypominać, że
sam czasami bywa wkurzający i że Max jest jego najlepszym przyjacielem.
Syn opowiedział mi wtedy długą i smutną historię o tym, jak razem z Maxem
grywali w Gwiezdne wojny, a teraz Max gra w Ghostbusters z nowym kolegą
i nie chce już grać z nim. A on, Jamie, nie lubi Ghostbusters, bo to głupia gra
i nie wie, jak się w nią gra, a teraz wszystkie dzieciaki w to grają. Kiedy się
wygadał, poszedł coś przekąsić.
Byłem zdumiony, bo nigdy wcześniej tak ze mną nie rozmawiał. Nie
miałem pojęcia, że życie towarzyskie przedszkolaków jest takie
skomplikowane. Zrobiło mi się smutno, ale myślę, że zdoła sam znaleźć
rozwiązanie. Gdy zwierzył mi się z tego, co go gryzie, miał o wiele lepszy
humor.

Zajęcia dobiegały końca, ale chociaż zostało niewiele czasu, Toni nalegała, żeby
opowiedzieć jeszcze swoją historię.

Opowieść Toni. Siostry pomagają sobie same


Wracałyśmy do domu po odebraniu burgerów na wynos. Ella chciała zacząć jeść
już w samochodzie. Byłyśmy zmęczone, więc marudzenie córki doprowadzało
mnie do szału. Wyjaśniłam jej, że dostanie jedzenie, jak tylko dotrzemy do
domu, a w samochodzie nie wolno jeść, bo się nabrudzi. Powtarzałam to
w kółko, a ona wciąż nawracała, aż jej siostra Jenna powiedziała:
– Wiem, Ella, czasami trudno jest na coś czekać.
To był punkt zwrotny.
– Święte słowa! – poparłam ją. – Czasami trudno jest na coś czekać,
prawda?
Ella potwierdziła:
– Tak. Trudno jest czekać.
I przez resztę drogi do domu w samochodzie panował większy spokój.
Jenna zrozumiała, że siostra potrzebowała empatii, a nie logicznego
rozumowania. To zabawne, że czterolatka wiedziała to, z czego nie zdawała
sobie sprawy jej mama. Pocieszyłam się, że na pewno naśladowała
empatyczną odpowiedź, której udzieliłam dzień wcześniej. Moje córki
w wieku czterech lat mają opanowane to, czego ja dopiero się uczę!

* * *
Na końcu tego rozdziału znajdziesz kartę z przypomnieniem, którą można
skopiować i powiesić w ulubionym miejscu. Wiem, że jesteś świeżo po lekturze,
ale to nie znaczy, że będziesz jasno myśleć w okopach pod ostrzałem. Kiedy
niemowlę płacze, mleko się rozlało, grzanki się przypalają, a pies ucieka
z pampersem w pysku, musisz rozważyć dostępne opcje w mgnieniu oka!
PRZYPOMNIENIE
Narzędzia do radzenia sobie z emocjami

1. Zaakceptuj uczucia słowami.
„Tak się cieszyłeś na tę zabawę. Co za rozczarowanie!”.
„Można się zdenerwować, kiedy tory kolejki się rozlatują”.

2. Zaakceptuj uczucia na piśmie.
„No nie! Nie mamy wszystkich składników! Zróbmy listę zakupów”.
„Bardzo ci zależy na tym podwodnym zestawie lego. Dopiszmy go do
twojej listy życzeń”.

3. Zaakceptuj uczucia za pomocą sztuki.
„Wydajesz się taki smutny”. (Narysuj kreskami postać, z oczu której
płyną duże łzy, albo po prostu podaj dziecku kredkę czy ołówek).
„Ale jesteś zły!”. (Narysuj linie świadczące o gniewie albo zgnieć
papier).

4. Zamień pragnienia dziecka w fantazję.
„Chciałbym się bawić milion miliardów godzin dłużej”.

5. Zaakceptuj uczucia z (prawie) milczącą uwagą.
„Mhm”, „hm”, „och”, „ach”.

BARDZO WAŻNE

● Można zaakceptować wszystkie uczucia. Należy ograniczyć niektóre


działania!

● Nie używaj „ale”. Zamiast tego zastosuj: „Problem w tym, że...” albo
„chociaż wiesz, że...”.

● Dorównaj emocjom dziecka. Zdobądź się na dramatyzm!

● Opanuj chęć wypytywania zdenerwowanego dziecka.
Rozdział drugi

Narzędzia zachęcające do współpracy... Co tam uczucia –


przecież musi umyć zęby

Jak nakłonić dzieci, żeby zrobiły to, co muszą zrobić



Joanna

Dosyć już opowiadania o uczuciach. Miło jest wiedzieć, że wzmacniamy
w dzieciach pewność siebie i poczucie własnego ja, ale czy to nam pomoże
przebrnąć przez kolejny dzień? Nie całkiem. Musimy nakłonić dzieci, żeby
robiły pewne rzeczy: wykąp się, umyj zęby, siedź spokojnie, kiedy zawiązuję ci
sznurowadła, usiądź na fotelik w aucie... natychmiast, bo się spóźnimy, idź
spać, PROSZĘ!
A czasami jeszcze ważniejsze jest, żeby czegoś nie robiły: nie bij siostry,
przestań rozrzucać jedzenie, nie zdejmuj butów, dopiero ci je włożyłam, nie
wkładaj widelca do gniazdka, nie jedz lizaka, który spadł na ziemię, nie
ciągnij psa za ogon, nie właź na lodówkę – to są półki, a nie schodki. Wciąż
przypominamy, strofujemy, nakłaniamy, wymagamy. Tak wygląda
codzienność rodziców.
Nasze dzieci nieustannie słyszą, co mają zrobić. Przez cały dzień. Tak
wygląda codzienność dziecka. I powinny nas słuchać, ponieważ to my
jesteśmy za nie odpowiedzialni i staramy się robić wszystko to, co jest dla
nich najlepsze, oraz pilnować, by się nie zabiły albo przynajmniej uchronić je
przed brudem, próchnicą zębów, niedożywieniem i wyczerpaniem.
Problem polega na tym, że nikt nie lubi, kiedy mu się ciągle wydaje
polecenia. Jedno z rodziców w mojej grupie wyraziło to w zwięzły sposób:
„Nawet, jeśli chcę coś zrobić, to gdy tylko ktoś każe mi to zrobić, tracę
ochotę”.
I chociaż jestem dorosła, niedawno też doświadczyłam, jak działa ten
fenomen nieodpartej przekory, gdy w miejscowej bibliotece zobaczyłam
niedużą stertę książek z przypiętą do ściany karteczką: NIE DOTYKAĆ.
Przypuszczam, że uczyniono tak z uzasadnionego powodu. Być może
książki te nie zostały jeszcze wprowadzone do systemu. Mimo to nie
mogłam się oprzeć. Podeszłam, wyciągnęłam palec i ich dotknęłam. „Ha, i co
mi zrobicie?”. Poczułam iskrę dziecięcej radości.
Taka jest ludzka natura. Nic na to nie poradzimy i nasze dzieci są takie
same. Opieramy się, kiedy ktoś nam mówi, co mamy zrobić. Bezpośrednie
rozkazy wywołują bezpośredni sprzeciw. Kiedy wydajemy dzieciom
polecenia, działamy przeciwko sobie. Mamy nadzieję na skłonienie ich do
posłuszeństwa, a budzimy odruch buntu w ich sercach.

Lubię rozpoczynać zajęcia na ten temat od wydania kilku rozkazów
uczestnikom:
„Hej, wy dwoje z tyłu... Nie rozmawiajcie!”.
„Nie ruszaj tych książek! Przecież wiesz, że nie są twoje”.

Dorzucam oskarżenia, wzbudzając poczucie winy:
„Kto zostawił torbę w drzwiach? Ktoś się może o nią potknąć”.

Dochodzi przezywanie:
„Znowu zapomniałaś zabrać ołówek? Masz pusto w głowie”.
„Nie przerywaj. Jesteś nieuprzejmy!”.

Kilka ostrzeżeń:
„Nie huśtaj laptopa na kolanach. Zaraz go upuścisz”.
„Nie przesuwaj krzeseł, kiedy rozmawiasz przez komórkę. Uważaj, co
robisz, bo jeszcze zrobisz komuś krzywdę”.

Szczypta sarkazmu:
„Jedna skarpetka niebieska, a druga zielona. Pięknie! Wyłączyłeś dzisiaj
swój mózg?”.

Kilka retorycznych pytań:
„Dlaczego masz w torbie taki bałagan, że niczego nie możesz znaleźć?”.
„Dlaczego nie poczekasz na swoją kolej, żeby zabrać głos?”.

Groźba:
„Słuchajcie, jeśli zaraz nie przestaniecie gadać, to nie przerobimy całego
materiału i będę musiała was tutaj zatrzymać na dodatkowe pół godziny”.

I, oczywiście, kazanie:
„Znowu się spóźniłeś dziesięć minut. To już ci wchodzi w nawyk. Wiesz,
co się dzieje, kiedy się spóźniasz? Cała klasa musi czekać. Wszyscy inni
mogli przyjść na czas. Niektórzy z nas płacą opiekunkom do dzieci, żeby
móc tutaj być, a potem siedzą i czekają na ciebie. Jak ty byś się czuł, gdyby
ktoś tak postępował wobec ciebie? Wiesz, że punktualność to ważna
życiowa umiejętność. Lepiej się tego naucz, jeśli chcesz odnieść sukces.
Musisz się trochę bardziej postarać. Bądź gotowy przed czasem. Nie
zostawiaj wszystkiego na ostatnią chwilę”.

Patrzą, jakby chcieli mnie zabić.
– I co? – pytam z wymuszoną serdecznością. – Czy ktoś ma ochotę
współpracować?
Spojrzenia nie łagodnieją. Ich milczenie ma być dla mnie karą. Czuję lekki
niepokój, więc próbuję innego podejścia.
– Czy rzeczywiście mówimy tak do dzieci?
W końcu ktoś się odzywa:
– Pewnie, że tak!
– Czy ktoś może podać konkretne przykłady, w jaki sposób się do nich
zwracamy?
Otworzyła się tama. Oto niektóre przykłady podane przez uczestników
zajęć.

Rozkazy
„Czy to twoja torba? Podnieś ją. I to zaraz!”. „Posprzątaj te klocki”.
„Przestań tak hałasować”. „Wyłącz telewizor”. „Zostaw brata w spokoju”.
„Umyj ręce”. „Nie dotykaj piekarnika”. „Właśnie jej przerwałeś.
Przeproś!”.

Obwinianie i oskarżanie
„Gdybyś najpierw zakręcił sok, zamiast sięgać po ostatnią babeczkę, to by
się nie wylał”.

Przezywanie
„Hej, pomóż mi teraz posprzątać, skoro narobiłeś bałaganu. Nie bądź taki
leniwy”. „Twoje koleżanki zawsze dzielą się zabawkami, kiedy u nich
jesteś. Nie bądź samolubna”. „Ciągniesz kota za ogon. To po prostu
złośliwe”.

Ostrzeżenia
„Ostrożnie, bo cię potrąci samochód”. „Przestań się kręcić, bo spadniesz
ze stołka”. „Rozchorujesz się, jak zjesz te wszystkie słodycze”. „Uważaj, bo
się podpalisz!”. „Złaź na dół, bo spadniesz!”.

Sarkazm
„Zostawiłeś plecak u kolegi? Mądre posunięcie”. „Przewróciłeś siostrę, bo
chciałeś być pierwszy? Jak miło”.

Pytania retoryczne
„Dlaczego szczypiesz dzidziusia?”. „Dlaczego wrzuciłeś piłkę do kuchni,
skoro ci powiedziałam, żebyś tego nie robił?”. „Masz zamiar tak się teraz
zachowywać?”. „Co się z tobą dzieje?”.

Kazania
„Nieładnie coś komuś zabierać. Nie lubisz, jak ci ktoś coś zabiera,
prawda? To nie powinnaś zabierać innym. Nikt nie będzie chciał się
z tobą bawić, jeśli będziesz tak robić. Musisz się nauczyć cierpliwości”.

Groźby
„Jeśli nie odłożysz tych zabawek, zanim doliczę do dziesięciu, to wyrzucę
je do śmieci”. „Jeżeli nie wsiądziesz zaraz do samochodu, to jadę bez
ciebie”. „Jeśli nie zjesz warzyw, nie dostaniesz deseru”. „Jak nie zapniesz
pasów i nie przestaniesz się awanturować, to nigdzie cię nie zabiorę”.
„Natychmiast włóż kask, bo schowam rower do garażu”.

Uczestnicy zajęć trochę się zdziwili, że zdołali tak łatwo skompletować tę
imponującą listę. Ale nie byli gotowi na to, żeby odrzucić cały ten arsenał.
Pierwsza zaprotestowała Toni.
– To, co nazywasz groźbą, ja nazywam konsekwencjami. Po prostu mówię
dziecku, co się stanie, jeśli nie będzie słuchało. Przecież musi to wiedzieć!
– Posługiwanie się groźbą jest bardzo kuszące – przyznałam. – Wygląda
na coś w rodzaju, hm, informowania. „Jeśli zrobisz to, ja zrobię tamto”.
Problem z groźbami polega na tym, że można je bardzo łatwo wziąć za
prowokowanie. Kiedy rodzic mówi: „Jeśli jeszcze raz rzucisz piaskiem, to
idziesz prosto do domu!”, dziecko nie przyswaja całego zdania. Słyszy tylko:
„Rzuć piaskiem... jeszcze raz!”.

Groźba staje się prowokacją nie do odparcia.


– A jeśli użyje się słowa „proszę”? – zapytała Sarah. – To kwestia dobrych
manier. Mówię dzieciom, co mają zrobić, ale robię to uprzejmie.
Czasami, żeby osłabić wymowę rozkazu, dodajemy słówko „proszę”.
Problem jest z tym podobny jak ze skrzydłami u strusia. Wszystko wydaje się
na swoim miejscu, ale ten ptak i tak nie wzniesie się w powietrze. Po prostu
jest za ciężki. „Proszę” najlepiej zarezerwować dla grzecznościowych
wypowiedzi typu: „Podaj mi, proszę, sól”. Kiedy mówisz do dziecka, żeby
siedziało spokojnie, usiadło do fotelika czy odłożyło klocki, i dodajesz
„proszę”, to ta prośba wcale nie jest uprzejma. Bo przecież nie zaakceptujesz
w odpowiedzi: „Nie, dziękuję!”.
– Gdybym zaczęła zajęcia, mówiąc: „Usiądźcie i przestańcie rozmawiać,
proszę”, to kto z was przyjąłby to ciepło i chciał współpracować? – zapytałam
uczestników.
Nikt nie podniósł ręki.
Ktoś westchnął. Atmosfera na sali mówiła sama za siebie. Wszystko
mówimy źle! Wiedziałam, że musimy ruszyć z miejsca, zanim ogarnie ich
zniechęcenie i sami urządzą rebelię. Przeszłam więc do tematu zajęć.
– Co zatem możemy zrobić, kiedy konieczna jest współpraca ze strony
małej, nielogicznej i niesfornej istoty, jaką jest dziecko? Jeśli nie możemy
nakazać mu, co ma zrobić, jaka metoda nam pozostaje?
Narzędzie nr 1. Posłuż się żartem.

To nie jest narzędzie, którego można użyć bez względu na nastrój. Musisz czuć,
że pozostała ci chociaż odrobina dobrego humoru. Mimo że nie jest to sposób
uniwersalny, przedstawiam go na pierwszym miejscu, ponieważ ma niezwykłą
moc. Nazwijmy to sztuką żartowania. Dziwisz się zapewne, co to znaczy. Czy
ktoś czuje się w nastroju do żartów, kiedy dzieci nie chcą współpracować? I co
to w ogóle ma być? Czy nie jest trochę niejasne?
Zasłużone słowa krytyki. Kiedy jednak wypróbujesz ten sposób, może się
okazać, że go polubisz. Jeśli więc jesteś w odpowiednim nastroju, czytaj
dalej.
W przypadku dzieci do siedmiu lat najlepiej sprawdza się technika, którą
można nazwać gadającymi przedmiotami.
Porzucone buty narzekają: „Jest nam zimno i pusto. Może ktoś włoży
w nas ciepłe stopy?”. Głodne pudła na zabawki mogą zażądać: „Nakarm nas
klockami! Chcę te zielone!”. Kubki niech wołają: „Nie zostawiaj mnie tu
samego! Chcę iść do zmywarki, do moich kumpli”. Szczoteczki do zębów
mogą powiedzieć twardo: „Hej, wpuszczaj mnie. Masz robala za tym
zębem”. Te gadające przedmioty wywołają uśmiech na twarzy dziecka
i zmienią jego nastawienie do wykonywania codziennych prozaicznych
zadań.
Inną techniką o żartobliwym charakterze jest zamiana nudnego zadania
w wyzwanie albo grę.

Zamiast mówić: „Zobacz, jaki bałagan. Masz odkładać brudne rzeczy do
kosza”,
spróbuj powiedzieć: „Jak myślisz? Ile sekund zajmie ci wrzucenie
brudnych rzeczy do kosza? Dwadzieścia? Oj, chyba nie. Dwadzieścia
sekund nie wystarczy. Okej, warto spróbować. Do dzieła... gotowi... start!
Jasny gwint, udało ci się w dziesięć sekund! Pobiłeś rekord”.

Zamiast mówić: „Wsiadaj zaraz do samochodu. I żebym nie musiał tego
powtarzać”,
spróbuj powiedzieć: „Musimy pokonać drogę od drzwi do samochodu.
Może w podskokach? To nie będzie łatwe”.

Zamiast mówić: „Jeśli zaraz nie włożysz piżamy, to nie będzie bajki”,
spróbuj powiedzieć: „Umiesz włożyć piżamę z zamkniętymi oczami?”.

Oczywiście, technik jest więcej niż tylko gadające przedmioty czy zamiana
obowiązku w grę. Musisz sprawdzić, na jakie żarty cię stać. Zamiast mówić
dziecku swoim normalnym głosem, co ma zrobić, naśladuj kaczkę, komentatora
sportowego czy ulubioną postać dziecka z kreskówki albo zaśpiewaj na przykład
w stylu country. Dobrym sposobem na wyjście z domu kolegi jest ucieczka
przed lawą, ruchomymi piaskami czy aligatorami. Zamiast mówić
przedszkolakom na zajęciach, żeby siedziały nieruchomo i cicho, poleć im, żeby
zamieniły się w posągi. Powiedz, że muszą być „nieruchome jak lodowe góry”
albo „ciche jak myszka ukrywająca się w trawie przed kotem”. Daj im „pigułkę
energii” (może to być rodzynka na wysuniętej dłoni), aby miały siłę posprzątać.
Jeżeli natchniesz dzieci duchem zabawy, to można przeobrazić nawet
najnudniejsze zadanie.
Na twarzach uczestników zajęć malowały się rozmaite odczucia: od
zaintrygowania do irytacji. Michael się uśmiechał. Mogłabym się założyć, że
przyszedł mu już do głowy jakiś dziki pomysł. Maria wydawała się bliska
rozpaczy.
– Czy nie ma takich sytuacji, kiedy dziecko powinno po prostu zrobić to,
co rodzice mu każą? Czy naprawdę muszę zamieniać każdy drobiazg
w zabawę? Czuję się zmęczona na samą myśl!
Z mojego doświadczenia wynika, że wprowadzenie odrobiny zabawy
wymaga mniej energii niż zmaganie się z marudzeniem i oporem, jakie
wywołują bezpośrednie polecenia. Poza tym taki styl narzuca miły ton.
Nawet jeśli polecenia będą bardziej bezpośrednie, to żartobliwy sposób ich
przekazania poprawi atmosferę. Ludzie wtedy są sympatyczniejsi i bardziej
skłonni do współpracy.
W ten sposób uczysz też dzieci, jak zamienić nudny obowiązek
w przyjemne działanie. Możemy narzekać i snuć czarne wizje, stojąc nad
zlewem zapełnionym brudnymi naczyniami, albo puścić żywą muzykę,
zrobić pianę i tańcząc, ze śpiewem na ustach posprzątać bałagan. To
wartościowa umiejętność w życiu.

Opowieść Michaela. Śmieszne postacie


Kara nie cierpi się rano ubierać. Od niedawna żona i ja zamieniamy się w różne
postacie, żeby przez to przebrnąć. Robot Roger (to ja) przemawia
mechanicznym głosem i porusza się jak maszyna: „Ta... ręka... musi... trafić...
do... rękawa”.
Ale towarzyszy nam rano także żaba Kermit, mówiąca w odpowiedni
sposób, oraz szorstka i piskliwa Pani Meanie (to moja żona): „A to co?
Nieubrane dziecko? To straszne! Chodź tu zaraz”. Z kolei Delikatna Jennifer
(również moja żona) ma zwyczaj przemawiać niezwykle słodko: „Och,
kochanie, czy mogłabym włożyć tę skarpetkę na twoją biedną nóżkę? Och,
strasznie cię przepraszam, że walnęłam nosem w twój biedny paluszek”.
Natomiast Głupia Sally zawsze wszystko robi źle i moja córka musi ją
poprawiać: „Czy ten rękaw włożyć na stópki? A ta skarpetka pasuje chyba na
ucho, prawda?”.
Oczywiście ulubioną postacią mojej żony jest Pani Meanie, ale niestety
Kara dość rzadko prosi, żeby ona się pojawiła. Tak czy inaczej, poranne
ubieranie jest teraz dla córki ciekawe. Już nam nie ucieka. Takie zachowanie
doprowadzało nas do szału, kiedy byliśmy spóźnieni, czyli w praktyce prawie
zawsze.

Opowieść Toni. Sztuka latania


Zawsze rano najwięcej czasu zajmowało mi wyciągnięcie bliźniaczek
z samochodu i odstawienie do szkoły. Dziewczynki kłóciły się między sobą,
zmuszały mnie do liczenia kroków albo zbierania kamieni – cokolwiek, byle
tylko opóźnić sprawę. W zeszłym tygodniu rozmawiały o ważkach, więc
powiedziałam:
– Udawajmy rodzinę ważek, która leci do swojego domu w klasie.
Rozpostarłyśmy „skrzydła” i „poleciałyśmy” przez parking do szkoły. Było
to takie skuteczne, że powtórzyłam zabawę następnego dnia. Potem
udawałyśmy motyle, biedronki, sokoły. Po następnym weekendzie, gdy tylko
wysiadłam z samochodu, ochroniarz z parkingu spojrzał na mnie, unosząc
brwi, i spytał:
– W co się dzisiaj zamienicie?
Poczułam się trochę zakłopotana, że wygłupiam się w miejscu
publicznym, ale co tam, lepsze to, niż krzyczeć na dzieciaki.

Opowieść Marii. Bardzo głodne cążki do paznokci


Benjamin zawsze się buntuje przeciwko obcinaniu paznokci. Nie lubi siedzieć
nieruchomo. Poprzedniego wieczoru cążki zaczęły gadać:
– Och, Benjaminie, jesteśmy takie głodne. Dasz nam kawałek swojego
różowego paznokcia?
Syn wyciągnął mały palec, a cążki miały pyszną przekąskę:
– Och, dziękujemy ci. Mniam, mniam! Jaki smaczny paznokietek.
Możemy prosić o dokładkę?
Benjamin wyciągał kolejne palce. Następnie odbył z cążkami bardzo
poważną rozmowę na temat dinozaurów, a ja spokojnie obcięłam paznokcie.
Cążki były bardzo zainteresowane różnicą uzębienia między dinozaurami
roślinożernymi a mięsożernymi. A Benjamin cieszył się, że może pogadać na
ulubiony temat.

Narzędzie nr 2. Daj dziecku wybór.


Drugim narzędziem nakłaniającym dzieci do współpracy jest zaproponowanie
wyboru zamiast wydawania polecenia. Wybór, zapytacie? Jaki wybór? Nie ma
wyboru. Dziecko musi się ubrać, nie pójdzie przecież do szkoły w piżamie. Musi
myć ręce, nie będzie jeść kanapki zaraz po zabawie z żabami. Nie będzie jeździć
na rowerze bez kasku. Tu nie ma miejsca na negocjacje!
Nie proponuję, aby iść na niezręczne kompromisy albo uczynić trzylatka
reżyserem całego spektaklu. Mówię tylko, że każda ludzka istota, również ta
najmniejsza, lubi mieć kontrolę nad swoim życiem i możliwość
podejmowania decyzji. Możemy zaproponować dzieciom mnóstwo opcji,
powstrzymując się od wręczania im kluczyków do samochodu i karty
kredytowej.

Zamiast mówić: „Wsiadaj zaraz do samochodu!”,
spróbuj powiedzieć: „Może przygotujesz sobie przekąskę albo zabawkę
do samochodu?” „Czy chcesz iść do samochodu wielkimi krokami, czy
wolisz w podskokach?”.

Zamiast mówić: „Jeśli będę musiała jeszcze raz powtórzyć, żebyś weszła do
wanny....”,
spróbuj powiedzieć: „Wolisz kąpiel z bąbelkami czy z łódkami?” „Czy
chcesz iść do wanny w podskokach jak króliczek, czy wolisz podpełznąć
jak krab?”.

Zamiast mówić: „Zacznij już odrabiać lekcje. Dosyć wymówek!”,
spróbuj powiedzieć: „Czy wolisz odrobić lekcje od razu i mieć spokój, czy
najpierw coś zjesz?” „Chcesz odrobić lekcje w kuchni, gdy będę gotować
obiad, czy w swoim pokoju, gdzie jest ciszej?”. Jedna z mam odniosła
sukces, mówiąc: „Chcesz odrobić lekcje na stole czy pod stołem?”.
(Nietrudno zgadnąć, którą opcję wybrała jej córka).

Zamiast mówić: „Piżama, ale już!”,
spróbuj powiedzieć: „Czy chcesz włożyć piżamę normalnie, czy na lewą
stronę?” „Czy chcesz podskoczyć jeszcze pięć razy, zanim włożysz
piżamę? W porządku, mogą być wielkie skoki. RAZ... DWA... TRZY...”.

Każde z tych zdań mówi dziecku: „Widzę w tobie osobę, która może
podejmować decyzje dotyczące własnego życia”. A kiedy twoje dziecko
podejmuje nawet niewiele znaczącą decyzję, zdobywa bezcenną praktykę,
niezbędną do podejmowania ważniejszych decyzji w przyszłości.

Opowieść Joanny. Co by tu pociąć?


Wybór nie zawsze przebiega zgodnie ze scenariuszem. Kiedy powiedziałam
Danowi, że nie wolno obcinać nożyczkami włosów dywanu, dałam mu całkiem
rozsądny wybór:
– Możesz pociąć papier albo karton. Zdecyduj.
Dan wykrzyknął:
– NIE!
Czasami rodzic musi być uparty.
– Nie chcę, żebyś ciął mój dywan. Co innego możesz pociąć?
Tym razem wzbudziłam jego zainteresowanie. Rozejrzał się wokół siebie.
– Mogę pociąć sznurek, mogę pociąć chusteczki, mogę pociąć pranie.
Wiem! Chwasty!
I wybiegł na dwór, żeby poobcinać mlecze.
Zauważ, że postawiłam Dana w sytuacji, w której sam musiał dokonać
wyboru. Dlaczego miałabym wykonywać za niego tę umysłową gimnastykę?

Opowieść Toni. Zdjęcie doskonałe


Przyjechali do nas krewni na zjazd rodzinny. Moja kuzynka chciała zrobić
grupowe zdjęcie, ale jej czteroletnia córka odmówiła współpracy. Nie chciała
usiąść ze wszystkimi i żadne argumenty jej mamy nie pomagały. Nie wiem,
dlaczego. Przypuszczam, że ma okres, kiedy nie lubi siedzieć spokojnie, więc
cała sprawa zamieniła się w próbę postawienia na swoim.
Podeszłam do niej i powiedziałam, że potrzebuję jej pomocy w podjęciu
decyzji, czy zrobić zdjęcie, na którym wszyscy stoją, czy takie, na którym
dzieci siedzą na stole piknikowym. Spojrzała na mnie zaskoczona, a po
chwili powiedziała:
– Na stole piknikowym. – I pobiegła usiąść.
Zostałam bohaterką dnia!

Opowieść Michaela. Problemy z wanną


Proponuję Karze różne wybory dotyczące kąpieli. Pytam ją na przykład, czy
podczas kąpieli woli zjeść marchewkę czy plasterki jabłka. Z dobrym skutkiem.
Wiem, że brzmi to dziwnie, ale Kara lubi jeść w nietypowych miejscach.
Popełniłem jednak błąd, dając jej wybór w dniu, kiedy mieliśmy na kolację
naleśniki. Kara trzymała jeszcze w dłoni naleśnik, więc zapytałem, czy woli się
kąpać bez niczego czy jeść w wannie naleśniki. Nietrudno zgadnąć, co wybrała.
Nie bierzcie ze mnie przykładu. Naleśniki zaskakująco szybko rozpuszczają się
w wodzie. A o syropie lepiej nie mówić! Zrobił się wielki bałagan.
Gdy moja żona wróciła do domu i zobaczyła wannę, nieźle się wkurzyła.
Ale będziecie ze mnie dumni, bo zaakceptowałem jej uczucia.
– Widzę, że bardzo się zdenerwowałaś tym bałaganem! – powiedziałem. –
Posprzątam, jak tylko Kara zaśnie. Po prostu stąd wyjdź i udawaj, że niczego
nie widziałaś.
Opowieść Joanny. Dzieci biorą sprawy w swoje ręce
Trzyletni Dan i jego kolega Chris bawili się plastikowymi zwierzątkami.
Właśnie trwała walka między tygrysem a lwem. Dan przyciskał tygrysa do ręki
kolegi, w której ten trzymał lwa. Chris próbował przycisnąć drugą rękę do dłoni
Dana.
– Puść mnie. To boli! – krzyknął Chris.
– Mnie też boli. Muszę przyciskać twoją rękę, bo ty przyciskasz moją.
– Dlatego że ty przyciskasz moją!
Żaden z chłopców nie chciał ustąpić. Kłócili się coraz bardziej zażarcie
i byli bliscy łez. Westchnęłam. Będę musiała tam wkroczyć i przerwać bitwę
dzikich zwierząt. Właśnie miałam otworzyć usta, kiedy usłyszałam, jak Dan
powiedział:
– Christopher, musimy wybrać. Możemy dalej bawić się zwierzątkami
i nie przyciskać swoich rąk... albo możemy pobawić się czymś innym. Co
wolisz?
Christopher odpowiedział:
– Pobawmy się czymś innym.
Obaj wstali, zostawiając zwierzątka na podłodze.

BARDZO WAŻNE

Nie rób z wyboru groźby.




Kiedy proponujesz wybór, musisz pamiętać, aby obie opcje były
przyjemne. Nawet jeśli ci to sprawia zadowolenie, powstrzymaj się przed
powiedzeniem: „Możesz pójść ze mną albo zostać tutaj, żeby cię pogryzły
bezpańskie psy. Decyduj, skarbie!”. Trudno też pochwalić wypowiedziane
przez ojca zdanie, w którym obie opcje są nieprzyjemne: „Mogę ci dać klapsa
prawą albo lewą ręką. Wybieraj!”.
Narzędzie nr 3. Pozwól dziecku za coś odpowiadać.

Rodzice przedszkolaków często narzekają:


– Nie zrobi tego, co mu każę, bo to on chce mieć kontrolę!
– To mu na to pozwól – odpowiadam wtedy.
Kiedy tylko możesz uczynić dziecko odpowiedzialnym za jego własne
zachowanie, wyniesiesz z tego korzyści. Obojętnie, czy chodzi
o przedszkolaka, nastolatka, dorosłego czy cały naród, kontrolowanie nigdy
nie spotka się z pozytywną reakcją. Ludzie w każdym wieku pragną
autonomii i niezależności. Co powiesz o bostońskim piciu herbaty? Gdyby
sprawa dotyczyła grupy przedszkolaków, nazwalibyśmy całe zdarzenie
bostońskim atakiem histerii. Zastanówmy się więc, w jaki sposób możemy
oddać dzieciom kontrolę.
Anna spojrzała na mnie pytająco.
– Zaraz. Czy to nie jest tak, jakbyśmy pozwolili zwierzętom prowadzić
zoo?
– Po części tak. Ale to nie znaczy, że nie ma żadnych granic. Można
uczynić lwa odpowiedzialnym za swój teren, ale nie zapraszać go do snack
baru czy sklepu z pamiątkami. Przynajmniej dopóki nie zdobędzie się na
pewną powściągliwość.
Jako rodzic możesz określić, co trzeba zrobić, ale zostawić dziecku
odpowiedzialność za szczegóły. Zleć mu zadanie! Na dłuższą metę oszczędzi
ci to pracy, a twoje dziecko będzie się cieszyło z odrobiny niezależności.
Jeśli na przykład codziennie rano kłócisz się z dzieckiem, czy ma wziąć
kurtkę, czy nie, możesz zrobić wykres temperatury.

Opowieść Joanny. Nie potrzeba pogodynki, żeby wiedzieć, skąd wieje wiatr.
Kiedy Dan miał pięć lat, z zasady sprzeciwiał się samej idei noszenia kurtki. Co
rano odbywał się ten sam nudny i przewidywalny dialog.
– Musisz wziąć kurtkę. Jest zimno.
– Wcale nie.
– Właśnie że tak!
I tak dalej.
Pewnego popołudnia poczułam artystyczną wenę, więc usiadłam nad
kartką papieru, wzięła mazaki i duży, zewnętrzny termometr. Zawołałam
Dana.
– Musimy zrobić różne obrazki do tego termometru.

Narysowaliśmy kostium kąpielowy i przykleiliśmy go obok 30 stopni


Celsjusza. Przy 5 stopniach dokleiliśmy ciepłą kurtkę, a przy zerze – czapkę
i rękawiczki, bo może padać śnieg! Potem wypełniliśmy resztę przestrzeni:
przy 20 stopniach umieściliśmy T-shirt, przy 16 bluzę, a obok 10 – lżejszą
kurtkę. Okleiliśmy rysunki przezroczystą taśmą, żeby nie rozmokły na
deszczu, i powiesiliśmy na zewnątrz. Godzina wytężonej pracy.
Ale było warto! Od tej pory Dan stał się mistrzem pogody. Zamiast mówić
mu, co ma włożyć, prosiłam, żeby sprawdził temperaturę i powiedział mi,
w co mam się ubrać. Odkąd stał się za to odpowiedzialny, już więcej nie
protestował.

Sarah wyrywała się, żeby zabrać głos.
– Znam inny dobry sposób na wykorzystanie tego narzędzia. Uczynić
dzieci odpowiedzialnymi za czas! Ciągle im marudzimy: „Jeszcze dziesięć
minut zabawy” albo „Pospiesz się, za pięć minut przyjedzie autobus”, a one
i tak tego nie łapią. Mamy w klasie taki przydatny zegar. Kiedy przesuwasz
wskazówkę, dany fragment robi się czerwony. Jeżeli nastawisz go na 30
minut, to połowa tarczy jest czerwona. Jeśli na 15 minut, to ćwiartka jest
czerwona. W miarę upływu czasu czerwonego ubywa, więc dzieci mogą
w ten sposób zobaczyć mijanie czasu. Dzięki temu mogą być odpowiedzialne
za zmiany dyżurów, wiedzą, kiedy trzeba zacząć sprzątać. Nie musimy ich
wciąż popędzać. Słyszałam nawet, jak mówiły do siebie: „Musimy się
pospieszyć. Został tylko paseczek czerwonego!”.

Szkoda, że nie miałam takiego zegara, kiedy moje dzieci były małe. Pojęcie
czasu jest dla nich trudne do zrozumienia. To coś abstrakcyjnego,
niewidzialnego, nienamacalnego, na punkcie czego dorośli mają obsesję.
Żyjemy w świecie, w którym minuty i sekundy płyną w zastraszającym
tempie, w świecie, w którym wciąż się powtarza: „Dalej, dalej, bo się
spóźnimy!”. Świat dzieci to zupełnie inna rzeczywistość. Królują tam inne
postawy: „Och, zobacz, pajączek zwisa z sufitu”, „Och, może zrzucimy te
poduchy z kanapy”, „Ciekawe, czy pies zliże sok jabłkowy z dywanu”.
Wściekamy się na dzieci, że nie spieszą się tak jak my. Bardzo lubię pomysł,
żeby to one były odpowiedzialne za czas.

Opowieść Joanny. O naturze czasu


Wiele lat temu odbyłam poniższą rozmowę z Noah, czteroletnim kolegą mojego
syna.

JA: Noah, Dan musi wyjść za pięć minut.
NOAH: Ile to jest pięć minut? Długo czy krótko?
JA: To zależy od tego, jak się czujesz. Jeśli dobrze się bawisz, wydaje się to
krótko. Jeśli coś cię boli, na przykład masz klamerkę zaciśniętą na
nosie, wydaje się to długo.
JA (kilka minut później): Noah, dlaczego masz klamerkę na nosie?
NOAH: Żebyśmy mogli bawić się dłużej.

Narzędzie nr 4. Udziel informacji.


Nie potrzeba skomplikowanych przygotowań, aby pozwolić dziecku kierować.
Czasami wystarczy podać mu prostą informację, zamiast wydawać polecenie.
Jak to działa? Udzielasz dziecku informacji. Ma wtedy szansę samodzielnie
wymyślić, co należy zrobić. Nie tylko unikasz naturalnego oporu, jaki pojawia
się w przypadku bezpośredniego polecenia, ale przygotowujesz też grunt pod
to, aby dziecko mogło rozwinąć zdolność samokontroli, obojętnie, czy w pobliżu
jest dorosły, który mówi mu, co ma zrobić, czy też go nie ma. To naprawdę
cenna lekcja. Oferujesz dziecku przydatną wiedzę na przyszłość zamiast
zasady, której mogłoby przestrzegać tylko wtedy, gdy jesteś w pobliżu, aby ją
wymusić.

Zamiast mówić: „Przestań walić w keyboard. Zepsujesz go!” (Na co zapewne
usłyszysz obrażoną odpowiedź: „Właśnie, że nie zepsuję!”),
udziel informacji: „Keyboard to delikatny instrument. Trzeba bardzo
lekko dotykać klawiszy”.

Zamiast mówić: „Znów nie zakręciłeś kleju. Wspaniale!”,
udziel informacji: „Klej szybko wyschnie, jeśli go nie zakręcisz”.


Zamiast mówić: „Zapnij pasy albo nie zawiozę cię do kolegi”,
udziel informacji: „Przepisy mówią, że każdy musi zapiąć pasy, zanim
samochód ruszy”.

Zamiast mówić: „Co ty sobie myślisz? Nie zostawiaj sera na krześle”,
udziel informacji: „Pies może zjeść ten ser”.

Urok tego narzędzia polega też po części na tym, że człowiek się nie irytuje,
kiedy metoda nie zadziała. Gdy wydajesz dziecku bezpośrednie polecenie –
„Natychmiast zapnij pasy!” – a ono nie reaguje, od razu wpadasz w złość. Ale
gdy udzielasz informacji i pozostaje to bez echa, możesz użyć innego narzędzia
i nie masz wrażenia, że dziecko cię zlekceważyło. Będziesz w lepszym nastroju,
żeby wypróbować coś innego.
Opowieść Marii. Poczta lotnicza
Wracaliśmy do domu i Benjamin chciał wyjąć pocztę ze skrzynki. Wniósł
papiery do środka i natychmiast wyrzucił wszystko w powietrze. Zamiast
mówić: „Hej, tak się nie robi! Pozbieraj to zaraz”, powiedziałam: „Benny, pocztę
odkładamy na biurko”.
Pozbierał wszystko i odłożył na biurko.

Narzędzie nr 5. Powiedz to jednym słowem (albo wyraź gestem).

Kontrolując zachowanie dzieci, powtarzamy do znudzenia te same kwestie. Już


to wszystko słyszeli. I to wiele razy! Spójrzmy prawdzie w oczy, dzieci są głuche
na nasze marudzenie. Zresztą podobnie zachowują się dorośli. Co byście woleli
usłyszeć, kiedy będziecie wychodzić z sali po zakończeniu tych zajęć?
„Znowu nie zasunęliście krzeseł. Ile razy mam wam to powtarzać? Nie ma
tu służącej, która posprząta po was klasę”.
Albo:
„Krzesła!”.
– Gdybyś powiedziała to pierwsze, to miałabym pokusę, żeby walnąć cię
tym krzesłem w głowę – przyznała Toni.
– Będę o tym pamiętać!
– Powiedziałam tylko, że miałabym pokusę – zapewniła mnie Toni. –
Prawdopodobnie nie zrobiłabym tego. Ale mówiąc serio, czuję różnicę. Kiedy
mówisz: „Krzesła!”, dajesz nam chwilę do namysłu. Zakładasz, że jeśli tylko
zasygnalizujesz problem, to chętnie go rozwiążemy. Tym pierwszym
sposobem okazujesz brak szacunku. Sugerujesz, że jesteśmy leniwymi,
bezmyślnymi osobami.
– Tak! Trafiłaś w samo sedno. To nie jest tylko proste narzędzie, ale
zupełnie inne nastawienie. Zakładasz, że twoje dziecko samo sobie powie, co
ma zrobić.
Co się dzieje, kiedy powiesz do czterolatka: „Ogryzek!”? Musi pomyśleć.
„Ogryzek? Co z ogryzkiem? Och, zostawiłam go na kanapie. Chyba
powinnam go wyrzucić do śmieci”. Dziecko samo sobie mówi, co ma zrobić.
Nie odczuwa, że ktoś mu rozkazuje. I nie będzie miało ochoty walnąć cię tym
ogryzkiem w głowę.
Uważaj tylko, aby tym pojedynczym słowem był rzeczownik, a nie
czasownik. Czasownik może zabrzmieć jak rozkaz. Siadaj! Chodź! Ucisz się!
To się nadaje do tresowania psów, a nie wychowywania dzieci.
Poprosiłam grupę o podanie przydatnych przykładów. Propozycje
popłynęły szeroką falą:
„Pasy”. (Zamiast: „Natychmiast zapnij pasy”).
„Kurtka”. (Zamiast: „Podnieś kurtkę z podłogi i odwieś ją na wieszak”).
„Światło”. (Zamiast: „Ile razy mam ci powtarzać, żebyś zgasił światło,
kiedy wychodzisz z łazienki?”).
Gest mycia zębów.
Gest przyłożenia palca do ust.
Gest mycia rąk.
Najprzyjemniejsze w tej metodzie jest to, że można jej używać niezależnie
od nastroju: kiedy człowiek ma dobry humor i kiedy jest zły. Jeśli setny raz
prosisz dziecko, żeby nie zostawiało na kanapie ogryzka od jabłka,
a tymczasem właśnie usiadłeś na oślizgłym, zgniłym ogryzku i czujesz, jak
wilgoć przenika przez spodnie, możesz wstać i ryknąć: „OGRYZEK OD JABŁKA!”.
Dla rodzica to rodzaj terapii, a u dziecka nie spowoduje długotrwałych szkód
psychologicznych. Wyraziłeś dosadnie, co czujesz, nie uciekając się do
atakowania, przezywania czy gróźb.

Opowieść Sarah. Dobra rada


Z wielkim trudem przychodzi mi rezygnowanie z wygłaszania kazań, kiedy
dzieci zostawiają na wierzchu jedzenie. Wyjątkowo mnie to denerwuje. Chcecie
wiedzieć, co mówię? „Znowu nie schowałeś mleka. Już ci mówiłam, że jeśli
jesteś dostatecznie duży, żeby wyjąć jedzenie z lodówki, to możesz też sam je
schować. A tak to cały karton skwaśnieje. Wiesz, ile kosztuje mleko?”. Mogę tak
bez końca!

Narzędzie nr 6. Opisz, co widzisz.

Czasami pojedyncze słowo nie wystarczy i trzeba wypowiedzieć kilka. Dziecko


może dobrze zareagować, jeśli potrafisz ograniczyć się do prostego opisu, nie
dodając pełnego złości polecenia albo oskarżenia.

Zamiast mówić: „Nie zostawiaj kurtki na podłodze. Nie mam zamiaru po tobie
sprzątać”,
opisz: „Kurtka leży na podłodze”.
Zamiast mówić: „Robisz wielki bałagan. Posprzątaj to albo schowam farby”,
opisz: „Farba cieknie”.

Zamiast mówić: „Wracaj tu zaraz! Jesteś na pół goły!”,
opisz: „Widzę chłopca, który biega w niekompletnej piżamie. Ma na sobie
koszulkę i zaraz włoży... spodnie!”.

BARDZO WAŻNE

Pochwal postępy, zanim opiszesz, co trzeba jeszcze zrobić.




W ostatnim przykładzie można było zauważyć, że kiedy opisujesz, co
widzisz, to skupiasz się na pozytywnych aspektach. Opisz postępy, które
dostrzegasz, zanim wskażesz, co jeszcze trzeba zrobić. Zamiast mówić:
„Widzę, że nie skończyłeś sprzątania”, możesz powiedzieć: „Widzę, że
odłożyłeś na miejsce prawie wszystkie samochody i klocki! Została tylko
jedna wywrotka i kilka klocków”.

Narzędzie nr 7. Opisz, co czujesz.


Jako rodzice i nauczyciele wymagamy od siebie nieskończonej cierpliwości do
dzieci. Oczekujemy, że wystarczy wziąć głęboki oddech, policzyć do dziesięciu,
zwizualizować sobie jakieś rajskie miejsce, aby zawsze zachowywać spokój
i kontrolować sytuację. To zupełnie oderwane od życia! Jesteśmy ludźmi, a nie
robotami. Udawanie, że wciąż zachowujemy spokój, to bardzo zły pomysł, bo
większość z nas i tak w końcu eksploduje.
Dziecko powinno wiedzieć, co odczuwa druga osoba. To bywa pomocne.
Dzieci muszą wiedzieć, kiedy ich rodzice czy nauczyciele są przerażeni,
sfrustrowani, rozgniewani. Trudno im pojąć, co się dzieje, gdy nasze słowa
nie współgrają z emocjami.
Kiedy opisujesz, co czujesz, nie tylko dajesz dziecku ważną informację, ale
również kształtujesz słownik emocjonalny, którym może się posłużyć, kiedy
samo będzie przeżywać całą gamę uczuć.

Opowieść Michaela. Nieuleganie presji


Prasowałem właśnie koszulę, kiedy Jamie poprosił mnie, żebym mu pomógł
zrobić kanapkę z masłem orzechowym i dżemem. Zazwyczaj w takiej sytuacji
przerwałbym prasowanie, żeby mu pomóc. Musiałbym odłączyć żelazko od
prądu i odstawić w takie miejsce, żeby Kara nie mogła go dosięgnąć. Ale tym
razem zdałem sobie sprawę, że wcale nie mam ochoty tego robić, więc
powiedziałem do syna:
– Wyprasuję najpierw tę koszulę, bo inaczej będę nie w humorze. Pomogę
ci, jak tylko skończę prasować rękawy.
– Dobrze, tato - odparł Jamie.
I kręcił się w pobliżu, patrząc, jak prasuję.
Przed zajęciami nie przyszłoby mi do głowy, żeby mu powiedzieć, co
czuję. Wydaje mi się to bardzo dziwne, że dopiero mając trzydzieści cztery
lata, nauczyłem się mówić, że jestem niezadowolony, a mój syn wie to już
w wieku czterech lat. Ale mnie wyprzedził!

Opowieść Joanny. Alpinista bez lęku


Mój syn Dan jako dziecko nie odczuwał strachu. Wszelkie ostrzeżenia, które
miały mu uświadomić, że jest istotą śmiertelną, spływały po nim jak woda po
kaczce. Kiedy chodziliśmy po górach, często go ostrzegałam, żeby nie zbliżał się
do krawędzi urwiska:
– Możesz spaść i zrobić sobie krzywdę.
Jaka była standardowa odpowiedź?
– Wcale nie – rzucał bez zastanowienia.
Lepsze efekty dawało zwrócenie się do niego w inny sposób:
– Ogarnia mnie strach, gdy widzę chłopca, który zbliża się do krawędzi
urwiska. Boję się, że połamie sobie kości! Czuję się lepiej, gdy stoisz w tym
miejscu i ani trochę dalej.
Jeśli był w swoim zwykłym ugodowym nastroju, to bez problemu mnie
słuchał. Jeżeli nie, to sama musiałam go przesunąć w bardziej bezpieczne
miejsce. Nie dawało się wpoić mu poczucia strachu, ale na ogół chętnie
spełniał prośby swojej nerwowej matki.

Opowieść Marii. Kain i Is (Abel)


Odkąd na świat przyszło drugie dziecko, w moim domu jest tak, jakby pojawili
się Kain i Abel. Kiedy Benjamin robi krzywdę Isabel, dostaję szału. Zwykle
wykrzykuję to, co mi przyjdzie do głowy:
– Nie popychaj siostry! Jest jeszcze mała! Robisz jej krzywdę! To podłe!
Reaguje na to bardzo niegrzecznie. Czasami dosłownie śmieje mi się
w twarz.
W tym tygodniu zamiast krzyczeć, zaczęłam mówić, co czuję.
– Kiedy widzę, jak jedno dziecko robi krzywdę drugiemu, to jestem zła!
Muszę przyznać, że metoda jest skuteczna! Benjamin przestaje dokuczać
siostrze, nie śmieje się ani nie ucieka. Wczoraj przed snem to on mi
powiedział, co czuje. Skakał po łóżku i punktując każde słowo podskokiem,
mówił:
– Jestem... zły... na... ciebie!
Nietrudno było zgadnąć dlaczego. Isabel miała gorączkę, więc cały dzień
nosiłam ją na rękach. Powiedziałam do Benjamina:
– To denerwujące, kiedy siostra jest chora! Bo mama zajmuje się tylko nią.
Skakał dalej, nim w końcu opadł na łóżko, a ja chwaliłam każdy podskok:
– O rety, prawie dotknąłeś sufitu. Prawie wzleciałeś w powietrze jak ptak.
Prawie dotarłeś w kosmos!
Powiedziałam mu też:
– Kiedy jesteś zły, potrafisz powiedzieć o tym słowami, zamiast bić. Jesteś
w tym coraz lepszy, a to nie jest łatwe.
Wślizgnął się na moje kolana i się przytulił!
Czuję, że ten język pomaga nam przywrócić bliski kontakt, jaki mieliśmy
przed narodzinami Isabel, zanim zamienił się w szorstkiego starszego brata,
a ja w rozgniewaną matkę.

BARDZO WAŻNE

Kiedy wyrażasz gniew albo frustrację, mów w pierwszej osobie, unikaj drugiej.


Kiedy w ostatniej historii Maria powiedziała Benjaminowi, że jest zła,
zrobiła to w wyjątkowo umiejętny sposób, bo uniknęła zwracania się
w drugiej osobie.
Powiedziała: „Kiedy widzę, jak jedno dziecko robi krzywdę drugiemu, to
jestem zła!”, zamiast mówić: „Kiedy widzę, jak robisz krzywdę swojej
siostrze...”.
Kiedy wyrażamy rozdrażnienie, irytację czy gniew, musimy pamiętać, aby
nie zwracać się w drugiej osobie.
Forma „ty” jest oskarżycielska. Gdy tylko dziecko ją słyszy, zbiera siły do
obrony. Może się wówczas kłócić, niegrzecznie śmiać, uciec albo też wpaść
w złość. Jeśli potrafimy zrezygnować z formy drugiej osoby, to
prawdopodobnie szybciej nakłonimy dziecko do współpracy.
Jest przecież kolosalna różnica między zdaniami: „Zobacz, jaki zrobiłeś
bałagan!” a „Nie podoba mi się, że jedzenie leży na podłodze!”.
Na pierwsze stwierdzenie dziecko przypuszczalnie odpowie: „Ja tego nie
zrobiłem!”, „Dlaczego na mnie krzyczysz? To wina Johnny’ego”, „Co mnie to
obchodzi?”. Drugie sformułowanie pozwala pomyśleć: „Aha, mama
naprawdę nie lubi, jak krakersy leżą na dywanie. Lepiej je pozbieram”.
Kiedy widzisz, że dziecko robi coś niebezpiecznego, to zazwyczaj nie
pomaga standardowe zdanie: „Przestań, bo zrobisz sobie krzywdę!”, na
które zwykle usłyszysz klasyczną odpowiedź: „Wcale nie”.
Bardziej skuteczne jest opisanie własnych uczuć bez stosowania formy
„ty”. „Boję się, kiedy widzę, że ktoś skacze dookoła kuchenki, kiedy gotuję.
Obawiam się oparzenia”.
Gdy dziecko żąda: „Daj mi soku!”, nie zawracaj sobie głowy mówieniem:
„Jesteś niegrzeczna!”. Nazywanie córki w ten sposób nie pomoże jej nauczyć
się uprzejmości. Raczej sprowokuje do powiedzenia: „Ty też jesteś
niegrzeczna!”.
Uzyskasz lepszy skutek, jeśli powiesz jej, jak się czujesz: „Nie lubię, jak się
na mnie krzyczy. To nie zachęca mnie do pomocy. Lubię słyszeć: »Mamo, czy
mogę prosić o sok?«”.
Często bywa tak, że dzieci dobrze reagują, jeśli nauczymy ich słów,
których mogą użyć, gdy chcą coś dostać. Im młodsze dziecko, tym bardziej
bezpośrednio możesz mu podsuwać słowa, które chcesz usłyszeć.

BARDZO WAŻNE
Ostrożnie wyrażaj silną złość. Można to odebrać jako atak.


Nawet gdy używasz idealnego słownictwa, małemu dziecku trudno jest
powstrzymać w obecności dorosłego silne negatywne uczucia. Oszczędnie
posługuj się słowami: zły i wściekły. Jeśli dziecko nie ma się czuć atakowane,
to lepiej stosować takie słowa, jak: zdenerwowany, sfrustrowany, czy
sformułowania: nie lubię (nie podoba mi się), gdy.
Pamiętam, jak jedna z uczestniczek warsztatów powiedziała, że jest
sfrustrowana tym, że zawsze kończymy zajęcia z opóźnieniem. Wyjaśniła, że
często opuszcza przez to koniec sesji, bo musi wrócić do domu, żeby zwolnić
opiekunkę. Poczułam się rozczarowana. Myślałam, że idę ludziom na rękę,
opóźniając rozpoczęcie zajęć, a tymczasem okazało się, że utrudniam życie
tej jednej mamie, która była zmuszona punktualnie wychodzić.
Przeprosiłam ją i postanowiłam zapowiedzieć grupie, że będę zaczynać
zajęcia o wyznaczonej porze.
A gdyby ta mama powiedziała, że jest wściekła, bo zawsze opóźniam
początek zajęć? Jestem pewna, że moja reakcja byłaby inna. Poczułabym się
zaatakowana i być może zastanawiałabym się, czy kobieta nie jest trochę
niezrównoważona. Być może starałabym się jej unikać w przyszłości.
Zachowaj wściekłość na sytuacje, kiedy już nie da się jej uniknąć. Dziecko
pacnęło cię w nos, ubrudziło kota melasą, spłukało twoją ślubną obrączkę
w toalecie. Wściekłość nie nadaje się na codzienną przyprawę związku!

Narzędzie nr 8. Napisz liścik.


Jeśli powtarzasz w kółko tę samą prośbę i już masz dosyć słuchania własnego
głosu, to może pora napisać liścik. To nic, że dziecko nie umie jeszcze czytać.
Słowo pisane ma tajemniczą moc, której brakuje słowu mówionemu. Liścik
może się okazać bardziej skuteczny niż ględzenie.

Opowieść Joanny. Zaproszenie do kąpieli


Przeklęty czas kąpieli – to była jedna z powtarzających się bitew, którą udało się
zakończyć dzięki liścikowi. Możesz oczywiście wrzucić dziecko siłą do wanny,
jeśli nie boisz się o swój kręgosłup. Moje dzieci wynajdowały tyle sposobów
oporu i przeciągania sprawy, że na samą myśl o kąpieli robiłam się zmęczona
i poirytowana. Zaczęłam się wręcz zastanawiać: „Dlaczego dzieci mają być
czyste? Ile czasu mogę ich nie kąpać? Kilka dni? Tygodni? Czy nauczyciele coś
zauważą?”.

Rozwiązałam ten problem za pomocą oficjalnego pisma. Zrobiłam coś
w rodzaju biletu uczestnictwa w kąpieli. Zaproponowałam różne opcje,
rysując przy każdej kwadrat do wypełnienia: kąpiel o 18, 18.15 i 18.30. O 18
była oferta specjalna – kąpiel z bąbelkami. O 18.15 – zabawa z marchewkami
i gumową rybką. Każde z dzieci musiało zaznaczyć markerem odpowiedni
kwadrat. I robiło to z radością po uprzednim wnikliwym rozważeniu, co
wybrać. Byłam zdumiona, że pismo tak dobrze zdało egzamin. Pozostało mi
tylko machanie kartką i ogłaszanie:
– Jest osiemnasta, sir. Kąpiel gotowa!

Opowieść Sarah. Godziny otwarcia


Staram się wstawać wcześniej, aby mieć dwadzieścia minut na wypicie kawy
i przeczytanie gazety, zanim przystąpię do działania. Ten okres
przystosowawczy jest mi naprawdę potrzebny. Ale Mia zaczęła wcześnie
zakradać się na dół. Kiedy jej mówię, że jeszcze nie wolno wchodzić do kuchni,
kręci się dookoła, wstawia jedną stopę i ucieka na schody. Z uroczą, łobuzerską
miną. Dla mojej córki skoczyłabym w ogień, ale nie cierpię, kiedy tak robi. Po
prostu chcę mieć kilkanaście minut dla siebie!
W tym tygodniu napisałam notatkę na dużej kartce papieru
i przyczepiłam ją do ostatniego stopnia schodów. Informacja brzmiała:
KUCHNIA OTWARTA OD 7.00. Kiedy Mia zeszła na dół, zapytałam ją:

– Widziałaś znak?
– Mamo, przecież nie umiem czytać.
– Chcesz, żeby ci przeczytała?
– Dobrze.
Przeczytałam jej notatkę. Mia ma swój zegar. Nastawiłam go, a potem
wróciła na górę i poczekała do 7.00.

Narzędzie nr 9. Przejdź do działania, nie obrażając.

Żadne z opisanych tu narzędzi nie będzie skuteczne wobec każdego dziecka


przez cały czas. Nadal jesteś osobą odpowiedzialną za zoo i musisz robić, co do
ciebie należy, żeby wszystko funkcjonowało. Ostatnie narzędzie w tym
rozdziale to przejście do działania bez obrażania dziecka.
Jeśli twoje dziecko odmawia włożenia kasku rowerowego – pomimo
zastosowania żartu, wyboru, udzielenia informacji, to możesz powiedzieć:
„Odstawiam na razie twój rower. Nie jesteś w nastroju do tego, żeby nosić
ciasny kask, a ja nie pozwolę ci jeździć bez niego”.
Jeśli twoje dziecko wciąż wali palcami w ekran dotykowy tabletu pomimo
tłumaczenia, że trzeba to robić delikatnie, możesz zabrać urządzenie,
mówiąc: „Widzę, że masz dużo energii. Boję się, że ekran może pęknąć.
Znajdźmy do zabawy coś, czego nie trzeba delikatnie traktować”.
Jeśli twoje dziecko rzuca żwirem w parku pomimo zaproponowania
kuszącej alternatywy, możesz powiedzieć: „Idziemy do domu. Nie chcę, żeby
ktoś oberwał kamykiem, nawet takim małym”.
Jeżeli twoje dziecko chce pomagać w wykładaniu ciasta naleśnikowego na
patelnię, ale pomimo przyjacielskiego przypomnienia nie przestaje skakać
wokół kuchenki, możesz powiedzieć: „Nie mogę teraz z tobą gotować. Boję
się, że się poparzysz”.
Jeżeli twoje dziecko nie chce usiąść w foteliku samochodowym, powiedz:
„Rozumiem, że pasy cię uwierają. Bez nich czujesz się swobodniej. Nie mogę
zawieźć cię do kolegi, jeśli nie zapniesz pasów”. Albo: „Nie chcę spóźnić się
do pracy. Zapinam cię w foteliku. Wiem, jak bardzo tego nie cierpisz”.
Jeśli twój uczeń rozpryskuje na kolegów farbę z pędzla, możesz
powiedzieć: „Widzę, że zupełnie nie masz ochoty na malowanie na papierze.
Nie mogę pozwolić na pryskanie na inne dzieci. Posadzę cię przy stole
z plasteliną. Możesz ją ściskać, zwijać, walić w nią i rozpłaszczyć jak
naleśnik!”.
Zauważ, że w żadnym z tych przykładów dziecko nie jest strofowane ani
oskarżane. Dorosły opisuje tylko własne uczucia i działania. Ustala zasady,
narzuca ograniczenia lub informuje o swoich wartościach.

To było długie spotkanie. Uczestnicy zajęć patrzyli na mnie szklistym
wzrokiem. Ktoś westchnął. W końcu Anna wyraziła słowami to, co wisiało
w powietrzu.
– Tyle z tym pracy. Wybory, żarty, robienie kart pogody, kupowanie
specjalnych zegarów. Gdzie jest koniec tego wszystkiego? Kiedy mogę po
prostu powiedzieć dziecku, co ma zrobić, i ono to zrobi?
Wzruszyłam ramionami.
– Z dziećmi ciągle jest zamieszanie. Są męczące. A małe jeszcze bardziej.
Moim zdaniem wszystko jest zabawniejsze, gdy naszemu zmęczeniu
towarzyszy serdeczność, a nie irytacja. Te narzędzia mają pomóc
w osiągnięciu pierwszego stanu. Z czasem jest łatwiej. Im starsze są dzieci,
tym częściej biorą za siebie odpowiedzialność, zwłaszcza jeśli od
najmłodszych lat są uczone dokonywania wyborów i przejmowania kontroli
nad własnym zachowaniem.
A w sytuacjach, gdy nie masz cierpliwości ani energii, żeby wymyślić jakiś
wspaniały sposób, to nadal odcinasz kupony od tego, że wiele razy chciało ci
się podjąć ten wysiłek. Chciało ci się nakłaniać dzieci do współpracy bez
rozkazywania, przekupstwa i gróźb. Wierz mi, że zapłata za to jest
naprawdę ogromna. Kolejne badania dowodzą, że małe dzieci, którym się
bez przerwy nie rozkazuje, z większą chęcią wypełniają proste prośby
rodziców – na przykład sprzątają zabawki – niż dzieci, które są bez przerwy
kontrolowane i sterowane. Te pierwsze współpracują też lepiej z innymi, na
przykład z nauczycielami, i chętniej przestrzegają zasad, nawet bez kontroli
osoby dorosłej. Samokontrolę można rozwinąć tylko poprzez ćwiczenia,
a nie siłą![1].
PRZYPOMNIENIE
Narzędzia zachęcające do współpracy

1. Posłuż się żartem.

● Wymyśl grę.
„Czy zdążymy schować wszystkie samochody do skrzyni, zanim
zadzwoni minutnik? Do dzieła... gotowi... start!”.

● Użyj gadających przedmiotów.
„Jestem samotną skarpetką. Włóż we mnie stopę!”.

● Użyj niemądrych głosów albo intonacji.
„Jestem... twoim... robotem... Muszę... natychmiast... zapiąć... pasy”.

● Udawaj!
„Musimy wdrapać się na tę oblodzoną górę, do fotelika”.

● Odgrywaj niekompetentnego głupca.
„O rety, gdzie mam włożyć ten rękaw? Na głowę? Nie? Na rękę? To
takie trudne! Dziękuję, że mi pomogłaś!”.

2. Daj dziecku wybór.
„Czy chcesz ruszyć do wanny w podskokach jak króliczek czy
podpełznąć jak krab?”.
3. Pozwól dziecku za coś odpowiadać.
„Johnny, mógłbyś ustawić zegar i powiedzieć nam, kiedy mamy
wyjść?”.

4. Udziel informacji.
„Chusteczki wyrzuca się do śmieci”.

5. Powiedz to jednym słowem (albo wyraź gestem).
„Do śmieci!”.

6. Opisz, co widzisz.
„Widzę, że większość klocków trafiła do pudła. Zostało tylko kilka”.

7. Opisz, co czujesz.
„Nie podoba mi się, kiedy jedzenie leży na podłodze”.

8. Napisz liścik.
„Włóż mnie na głowę przed jazdą. Twój kochający kask rowerowy”.

9. Przejdź do działania, nie obrażając.
„Chowam na razie farby. Nie pozwolę ci chlapać na inne dzieci”.


BARDZO WAŻNE

● Nie rób z wyboru groźby. Upewnij się, że obie opcje są do


zaakceptowania przez ciebie i przez twoje dziecko.

● Doceń postępy, zanim powiesz, co trzeba jeszcze zrobić.

● Kiedy wyrażasz gniew albo frustrację, mów w pierwszej osobie, unikaj
drugiej.

● Oszczędnie wyrażaj silną złość. Można to odebrać jako atak.
Rozdział trzeci

Narzędzia służące do rozwiązywania konfliktów... Jak


uniknąć bitwy na domowym froncie

Zastępowanie kar bardziej skutecznymi i pokojowymi


metodami



Joanna

Jak postąpić, jeżeli dziecko z rozmysłem robi coś, czego właśnie mu
zabroniono? Wyjada słodycze, ciągnie psa za ogon, szczypie niemowlaka,
przewraca karton z jajkami, żeby zobaczyć, jak dziesięć żółtek pięknie wycieka
z roztrzaskanych skorupek i wpływa w szczelinę między kuchenką a blatem. Co
się dzieje, kiedy po wykorzystaniu wszystkich narzędzi z rozdziału drugiego
twoje dziecko nadal cię nie słucha? Dzieciaki potrafią być tak denerwujące,
irytujące, wkurzające, że trudno oprzeć się impulsowi, który nakazuje je ukarać.
I co z tego, że znasz tę książkę na wylot, skoro masz ochotę rzucić nią
w dziecko.
Poczekaj! Zamknij się w łazience i rzuć lepiej okiem na ten rozdział,
zanim ciśniesz książką, aż strony załopoczą.
Rozważ następujący scenariusz. Pewnego słonecznego popołudnia
zabierasz dzieci do parku. Przed wyjściem przypominasz czteroletniemu
synowi, że na parkingu musi iść za rękę, a na placu zabaw nie znikać ci
z oczu. A poza tym czekać na swoją kolej i grzecznie się bawić.
Co zrobić, gdy mały rozbójnik postanawia nie przestrzegać tych zasad?
Wyrywa ci się i śmiga przez parking, lawirując między samochodami. Na
placu zabaw biega jak dziki z wózkiem, trzaskając nim w urządzenia do
zabawy. Na szczycie zjeżdżalni niecierpliwie popycha dwuletnią siostrę,
która zbyt długo zbiera się na odwagę.
Czy należy dać mu klapsa na pupę? Czy powinno się odebrać mu przywilej
zjedzenia lodów? Czy kiedy wróci do domu, należy zamknąć go w pokoju,
żeby przemyślał swoje zbrodnie?
Większość dorosłych jest zgodnych, że coś trzeba zrobić! Nie wolno
pozwalać dziecku, żeby narażało siebie na niebezpieczeństwo i bez
przeszkód terroryzowało całe otoczenie. Ludzie powiadają: „Dzieci muszą
ponosić konsekwencje. Czasami trzeba je ukarać. I to jest właśnie taka
sytuacja!”, „Do tego dziecka nic nie dociera. Musi dostać nauczkę”. Taka
postawa wydaje się rozsądna.
Zanim zaczniemy posłusznie wymierzać kary i zmuszać dzieci do
ponoszenia konsekwencji, chciałabym poświęcić chwilę na zdefiniowanie
tych pojęć. Co właściwie rozumiemy przez naturalne i logiczne
konsekwencje? I jakiej lekcji udzielamy dzieciom, kiedy je karzemy?
Zacznijmy od naturalnych konsekwencji. Nie zależą one od naszych
działań, ale dzieją się same z siebie. Nasz udział nie jest tu potrzebny. Jeśli
dziecko ciągnie psa za ucho, to czworonóg może je ugryźć. Jeśli wkłada rękę
do ognia, to się poparzy. Jeśli zrobi krok za krawędź urwiska, to spadnie.
Co do logicznych konsekwencji, to mocno dyskusyjne jest tu słowo
„logiczne”. Jeśli ustawicznie spóźniasz się na moje zajęcia pomimo
ostrzeżenia, że tego nie akceptuję, to „logiczną” konsekwencją może być
zamknięcie drzwi na klucz i niewpuszczenie cię do klasy. Ale niewykluczone,
że bardziej „logiczne” byłoby zamknięcie cię w klasie po zajęciach na tę samą
liczbę minut, o którą się spóźniłeś. Albo odebranie przekąski. Być może
zaczynasz już podejrzewać, że te przypadki nie mają wiele wspólnego
z logiką. W istocie są to raczej luźne nawiązania, których jedynym celem jest
sprowadzenie na winowajcę cierpienia. Mamy nadzieję, że to zmotywuje go
do poprawy zachowania w przyszłości.
Bądźmy uczciwi. Z punktu widzenia dziecka nie ma wielkiej różnicy
między ponoszeniem konsekwencji a karą, oprócz samej nazwy, nawet jeśli
unowocześnimy to stanowisko, nazywając jedno konsekwencjami
naturalnymi, a drugie – logicznymi. Rodzic o tradycyjnym podejściu powie:
„Idziesz do swojego pokoju... masz zakaz komputerowy... dostajesz klapsa...
jako karę za twoje zachowanie”. Nowoczesny rodzic może powiedzieć:
„Idziesz do swojego... tracisz przywileje komputerowe... dostajesz lanie...
w konsekwencji twojego zachowania”. Obojętnie, jaką etykietką opatrzymy
nasze działania, nie zmieni to w najmniejszym stopniu emocjonalnego
cierpienia czy bólu fizycznego zadanego dziecku. W obu przypadkach mamy
ten sam cel – znaleźć sposób na przysporzenie dziecku cierpienia albo
przynajmniej pogorszenie jego samopoczucia w nadziei, że to je zniechęci
do zachowania, które nie jest akceptowalne.
Dla celów tej dyskusji będę używać terminu „kara” wobec wszelkich
nieprzyjemnych działań podejmowanych przez dorosłych z zamiarem
zmiany zachowania dziecka.
Zapytałam uczestników moich zajęć, dlaczego ludzie karzą dzieci. Oto ich
odpowiedzi.

Michael: Do niektórych chłopców naprawdę nic nie dociera. Sam byłem
niezłym urwisem. Nie słuchałem, kiedy mama mówiła, że mam coś
zrobić. Musiała mnie trzepnąć, żeby zwrócić moją uwagę!
Toni: Nie możemy rezygnować z autorytetu, który mamy jako dorośli,
tylko po to, żeby zachowywać się sympatycznie. Nie popieram
fizycznej przemocy, ale czasami kara jest jedyną metodą, która trafia
do dziecka. Warto trzepnąć dziecko przez pupę, jeśli to je
powstrzyma przed wybiegnięciem na ulicę.
Sarah: Nie wierzę w skuteczność kar jako regularnej, codziennie
stosowanej metody, ale dzieciom trzeba wyznaczyć granice, prawda?
Jako nauczycielka nie zawsze wiem, dlaczego dziecko zachowuje się
tak czy inaczej, ale to nie znaczy, że mam odpuścić przestrzeganie
zasad. Uderzenie dziecka w szkole nie wchodzi w grę, ale odbieramy
przywileje albo wysyłamy do kąta.
Maria: Czasami dziecko zachowuje się niebezpiecznie albo sprawia
komuś ból i nic sobie z tego nie robi. Konsekwencje pozwalają mu
„poczuć ból”, żeby więcej tego nie robiło, nawet jeśli jest
dostatecznie duże, aby zrozumieć tłumaczenie. Dzieci muszą
wiedzieć, że nie mogą robić, co chcą, i że nie ujdzie im to płazem.

– A teraz chciałabym poznać drugą stronę medalu – powiedziałam do
grupy. – Czy byliście karani jako dzieci? Czy to was nakłoniło do zmiany
zachowania?
Na twarz Michaela wypłynął szeroki uśmiech. Najwyraźniej miał
mnóstwo miłych wspomnień z burzliwego dzieciństwa.
– O nie! Łamanie zasad było takie zabawne, że nie bałem się kary. Było
warto, nawet za cenę lania. Moja mama nie biła zbyt mocno.
Toni wyglądała tak, jakby chciała powstrzymać uśmieszek.
– Pamiętam, jak mnie uziemili za to, że ich okłamałam, że śpię
u koleżanki. Następnym razem po prostu lepiej kłamałam. Miałam dużo
sprytu. Jak byłam starsza, wymykałam się przez okno.
– Nie pamiętam, żeby mnie karano w dzieciństwie – powiedziała Sarah. –
Chyba byłam grzeczną dziewczynką, która zawsze chciała się każdemu
przypodobać. Ale mogę was zapewnić, że w przedszkolu dzieciaki, które idą
do kąta albo tracą przywileje, wcale się nie poprawiają. Muszę przyznać, że
te metody nie zmieniają ich postawy.
– Pewnego razu moja młodsza siostra i ja buchnęłyśmy słodycze ze sklepu
– wyznała Maria. – Moja mama je znalazła i mnie ukarała, ale siostrze się
upiekło, bo była młodsza. Nie poszłam na przyjęcie urodzinowe do najlepszej
przyjaciółki. Pamiętam, że byłam oburzona taką niesprawiedliwą karą.
Nigdy nic więcej nie ukradłam, więc to w pewnym sensie odniosło skutek.
Ale przez długi czas byłam zła na siostrę. I odgrywałam się na niej.
Dokuczałam jej tak długo, aż mnie biła, a wtedy miała do czynienia z mamą.
Anna wydawała się podenerwowana.
– Przykro mi to mówić, ale w moim przypadku kary odniosły pozytywny
skutek. Mój ojciec nie był delikatny. Bił mocno, pasem. Matka czasami
kazała mi klęczeć na ryżu gołymi kolanami. To było bolesne i upokarzające.
Powstrzymało mnie przed robieniem rzeczy, które mogły mnie wpędzić
w kłopoty. Ale byłam żałosnym, przerażonym dzieckiem. Nie chcę, żeby
moje dzieci tak się czuły.
Te przykłady wskazują na niektóre problemy związane z karaniem.
Chociaż może ono przynieść szybki rezultat, kryje wiele pułapek:
● Jeśli stosujesz karę do rozwiązania konfliktu i jako zbyt łagodna nie
przynosi ona efektu, stawia cię to w ryzykownej sytuacji. Może się
okazać, że pozostanie ci tylko wymierzanie coraz bardziej surowych
kar.
● Kara nie odnosi się bezpośrednio do problemu, który ją spowodował.
Przedszkolak, który ma trudności z uspołecznieniem się w grupie
rówieśniczej, może zostać ukarany za popychanie czy gryzienie, ale to
mu nie pomoże nabyć umiejętności społecznych potrzebnych
w kontaktach z rówieśnikami.
● Uparte dziecko pod wpływem kary często z jeszcze większą
determinacją podważa autorytety. Badania pokazują, że dzieci, które
są karane, częściej zachowują się niewłaściwie w przyszłości. Kary
w istocie wzmacniają niepożądane zachowanie[2].
● Kary nie pozwalają dziecku nauczyć się ważnej lekcji. Zamiast
wzbudzać chęć naprawienia szkód czy rozwiązania problemu,
skłaniają dziecko do samolubnego myślenia. Jaki telewizyjny program
przejdzie mu koło nosa? Jakiego deseru nie dostanie? Dziecko będzie
odczuwać żal zamiast chęci poprawy.
● Nawet jeśli kara wyeliminuje niepożądane zachowanie, zwycięstwo
może przyjść dużym kosztem. U surowo karanego dziecka mogą się
rozwinąć inne problemy, od strachu i lękliwości do agresji wobec
innych dzieci.
● Kary, które wymierzamy dzieciom, to dla nich pewien przykład
rozwiązywania życiowych konfliktów. Musimy postawić sobie pytanie,
czy chcemy, aby używały takich metod wobec swoich rówieśników
i rodzeństwa.

Ten ostatni punkt zrozumiałam w pełni, kiedy Dan w wieku czterech lat
regularnie bił młodszego brata w głowę, mimo że wciąż mu tłumaczyłam, że
to nie jest dla małego przyjemne. Nie mogłam pojąć, dlaczego Danowi
sprawia to taką radość. W końcu, będąc już u kresu cierpliwości,
krzyknęłam:
– DAN, NIE ROZUMIESZ, CO DO CIEBIE MÓWIĘ! Musisz poczuć, jak to jest.
Napędzana intensywnym gniewem, uderzyłam go mocno w głowę.
– Podoba ci się to?
– Nie! – wykrzyknął.
– I dobrze... Nie... rób... tego... swojemu... bratu!
Sprawa załatwiona.
Nazajutrz usłyszałam, jak Dan tłumaczy bratu ze spokojem swoim
dziecinnym głosem:
– Sam, musisz poczuć, jak to jest.
Sam wybuchnął histerycznym płaczem. Okej, to nie był dobry pomysł.

Nasze dzieci naśladują nas na każdym kroku. I skupiają się przede


wszystkim na ogólnej strategii. Wciąż aktualna jest stara prawda: dzieci
zrobią to, co robisz, a nie to, co mówisz.
Podstawowe pytanie brzmi: w jaki sposób nasze dzieci mają rozwiązywać
konflikty? Wolimy, żeby zastanawiały się, co mają zrobić drugiej osobie –
pozbawić ją czegoś czy sprawić ból – czy żeby myślały: w jaki sposób mogę
rozwiązać problem?
Brzmi to trochę idealistycznie, prawda? A jeśli dziecko ucieka na parkingu
i popycha siostrę na zjeżdżalni? Co rodzic ma począć z tą całą filozofią
w obliczu dziecka, które wymyka się spod kontroli?
Potrzebujemy użytecznych narzędzi, aby zastosować tę filozofię
w praktyce. Oto, jaki może być przebieg wydarzeń, gdy zastosujemy nasze
narzędzia wobec małego łobuziaka, który popchnął młodszą siostrę na
zjeżdżalni.

Narzędzie nr 1. Wyraź swoje uczucia... dosadnie!

„Hej, nie podoba mi się popychanie ludzi!”.


Czasami to wystarczy. Udało ci się uniknąć wydawania rozkazu:
„Przestań natychmiast!”. Udało ci się uniknąć personalnego ataku: „Jesteś
niegrzeczny! To podłe!”. Udało ci się uniknąć groźby: „Jeśli natychmiast nie
przestaniesz, nie dostaniesz lodów!”. Wykluczone zostały wszystkie metody,
które wywołują naturalny opór.
Ale to może nie wystarczyć, żeby powstrzymać rozdokazywane dziecko.
Dobrze się bawi i nie rozumie w pełni, jakie skutki może spowodować
zepchnięcie malucha ze szczytu zjeżdżalni. Kurczę, przecież może nawet
myśleć, że pomaga siostrze zjechać.

Narzędzie nr 2. Pokaż dziecku, jak może naprawić szkody.


„Twoja siostra przestraszyła się, kiedy ją popchnąłeś. Zróbmy coś, żeby poczuła
się lepiej. Może odstąpisz jej kilka plasterków jabłka albo pozwolisz się pobawić
w piaskownicy twoim wiaderkiem?”.
Najszybszym sposobem pozwalającym zmienić zachowanie dziecka i jego
postawę jest nakłonienie go, by samo naprawiło błąd. Najlepszym sposobem
zainspirowania dziecka do tego, żeby lepiej zachowywało się w przyszłości,
jest stworzenie mu sposobności do lepszego zachowania w teraźniejszości.
Kara skłania je do negatywnego myślenia o samym sobie. Naprawienie
szkód pomaga dobrze o sobie myśleć i postrzegać siebie jako osobę, która
może zrobić coś dobrego.

Narzędzie nr 3. Daj dziecku wybór.


„Nie będziemy na razie bawić się na zjeżdżalni. Widzę, że nie masz nastroju,
żeby czekać na swoją kolej. Możesz pójść na huśtawki albo wykopać wielką
dziurę w piasku. Decyzja należy do ciebie”.
Czasami trzeba przekierować energię dziecka na inne działania.
Zaproponowanie wyboru może mu pomóc w wymyśleniu zajęcia
łatwiejszego do zaakceptowania.

Narzędzie nr 4. Przejdź do działania, nie obrażając.

Jeśli twój mały rozrabiaka nadal stwarza zagrożenie dla siebie i innych, może
być konieczne podjęcie stanowczych kroków:
„Jedziemy do domu. Wrócimy na plac zabaw innym razem. Za bardzo się
martwię, że coś się komuś stanie”.
– Aha! A więc jednak są jakieś konsekwencje! – Już słyszę wasze protesty. –
To po co była ta cała gadka o tym, że ponoszenie konsekwencji to w istocie
kara, a kary są złe?
Widzę to inaczej. Przechodzę do działania po to, żeby chronić, a nie żeby
karać. Podejmuję stanowcze kroki, żeby mojemu dziecku nic się nie stało, by
ochronić innych przed fizyczną czy emocjonalną krzywdą, by ochronić
czyjąś własność albo swoje uczucia.

Można chwycić dziecko za rękę na parkingu albo zażądać, żeby jechało
w wózku, aby nie potrącił go samochód.
„Zapinam cię pasem, żebyś nie wpadł pod samochód. Wiem, że tego
nie lubisz! Gdy tylko wyjedziemy z parkingu, wypuszczę cię z wózka!”.

Można zabrać dziecko z placu zabaw, żeby jego niesforne zachowanie nie
sprowadziło nieszczęścia na inne dzieci.
„Zabieram cię na trawę. Weźmiemy piłkę. Musimy się pobawić
w miejscu, gdzie będziesz mógł pobiegać, a ja nie będę się martwiła,
że wpadniesz na inne dziecko”.

Można odebrać mu wózek, aby zapobiec jego uszkodzeniu.
„Wkładam wózek do samochodu, żeby się nie zepsuł. Znajdźmy sobie
coś innego do zabawy. Coś twardego, co się nie zniszczy od walenia!”.

Można nawet nałożyć moratorium na wycieczki na plac zabaw, aż uda nam się
opracować lepszy plan ochronienia siebie przed stresującymi wyprawami.
„Dziś nie pojedziemy na plac zabaw. Nie chcę znowu się wkurzać i na
ciebie krzyczeć. Najpierw musimy opracować nowy plan”.

Zwróć uwagę, że dajemy dziecku wyraźne przesłanie, że nie zamierzamy
go karać, ale ochraniać. Nie mówimy: „Wczoraj w parku zachowywałeś się
okropnie, więc dzisiaj tam nie pójdziemy”. Nie mówimy też: „Za ostro
obchodzisz się z wózkiem, więc ci go odbieram”. Skupiamy się na
bezpieczeństwie i wewnętrznym spokoju w chwili obecnej oraz poszukaniu
rozwiązań na przyszłość.
Taka lekcja może się dziecku przydać w dorosłym wieku. Kiedy masz
problem z kimś dorosłym – dajmy na to znajomym, który ciągle coś pożycza
i oddaje z opóźnieniem, zepsute albo w ogóle zapomina oddać – to
prawdopodobnie nie zastanawiasz się, w jaki sposób ukarać tę osobę.
Rozmyślasz raczej nad tym, jak w uprzejmy sposób ochronić samego siebie.
Nie mówisz: „Oddałeś mi kurtkę z plamą i stłukłeś boczne lusterko w aucie,
więc... dam ci klapsa” (to by była napaść), ani: „...zamknę cię na godzinę
w pokoju” (to by było odebranie wolności), ani: „...zabiorę ci smartfona” (to
by była kradzież). Powiedziałbyś prawdopodobnie coś w tym stylu: „Nie
mam już ochoty pożyczać ci garderoby. Denerwuje mnie, że oddajesz ją
zniszczoną. I nie mogę ci więcej pożyczyć samochodu, bo go dopiero
naprawiłem. Potrzebne mi sprawne auto. I byłbym wdzięczny, gdybyś
dołożył się do naprawy!”.
Takie działania to dla przyjaciela rodzaj nauczki. Teraz już wie, że
wszystko ma swoje granice i że on te granice przekroczył. Jeśli w przyszłości
będzie chciał coś od ciebie pożyczyć, to musi zmienić swoje zachowanie. Nie
dlatego, że przysporzyłeś mu cierpienia, ale że podjąłeś stanowcze kroki,
żeby ochronić samego siebie.
Oczywiście, dzieci to nie dorośli, czasami są o wiele bardziej szalone.
Poniżej znajdziesz kilka przykładów, jak przejść do działania, gdy zostały
wyczerpane wszystkie dostępne narzędzia.

„Chowam teraz klocki do szafy. Nie pozwolę na rzucanie klockami. Boję
się, że skończy się to rozbiciem szyby albo czyjejś głowy”.
„Rozdzielam was! Widzę, jaki jesteś zły na brata, i nie chcę, żeby
któremuś z was stała się krzywda”.
„Wychodzimy z biblioteki. Nie pozwolę na zrzucanie książek z półek”.
„Zabieram jedzenie. Widzę, że nie jesteś głodny, a nie lubię, jak się
rozsmarowuje jedzenie, gdzie popadnie”.

Podjęcie stanowczych kroków, aby ochronić siebie i swoje otoczenie, jest
podstawową umiejętnością ludzi dorosłych i bardzo mocnym wzorem dla
dzieci, w jaki sposób należy sobie radzić w sytuacjach konfliktowych. Lata
świetlne dzielą to podejście od strategii obmyślania dla dzieci różnych
przykrych kar w nadziei, że to będzie dla nich nauczką.
– Ale czy przy takim podejściu czegoś się uczą? – zapytacie. – Co będzie,
kiedy następnym razem pójdziemy do parku? Jeśli będę tylko łagodnymi
metodami pilnować, żeby dziecko nie zrobiło krzywdy sobie i innym albo
czegoś nie zniszczyło, to co ma go nakłonić do zmiany zachowania? Czy nie
jest tak, że jeśli nie ma kary, to wszystko uchodzi mu na sucho?
Nie zamykaj jeszcze tej książki! Mamy dla ciebie narzędzie, które będzie
bardziej skutecznie niż kara motywowało dzieci do zmiany zachowania
w przyszłości. To nieocenione narzędzie, jeśli masz powtarzający się
problem, którego nie sposób rozwiązać innymi metodami. Ale raczej nie da
się go zastosować na gorąco. Czasami bywają sytuacje, gdy nic już nie
można zrobić. Kiedy ciągniesz wrzeszczące i kopiące dziecko ze sklepu albo
z placu zabaw, pomoże ci przetrwać ta pocieszająca myśl: Później, kiedy
sytuacja się uspokoi, spróbuję zastosować metodę rozwiązywania
problemów. I następnym razem będzie lepiej!
Zobacz, jak to działa.

Narzędzie nr 5. Wypróbuj metodę rozwiązywania problemów.

Przede wszystkim należy poczekać, aż zapanuje dobra atmosfera – to klucz do


sukcesu. Nie można zastosować tej metody w ferworze złości i zdenerwowania.
Gdy minie burza, zaproś dziecko do rozmowy.
Pierwszym krokiem w rozwiązywaniu problemów jest zaakceptowanie
uczuć dziecka. To najważniejszy etap i najczęściej omijany! Jeśli nie
zaakceptujemy uczuć dziecka, daleko nie zajedziemy. Twoje dziecko musi
wiedzieć, że potrafisz spojrzeć na sprawę z jego punktu widzenia
i zrozumieć, co czuje. W innym razie nie otworzy się na żadne twoje
sugestie.

„Rozumiem, że nie lubisz być trzymany za rękę, kiedy idziemy przez
parking. Lubisz iść swobodnie i biegać”.
„Na pewno nie lubisz długo czekać na swoją kolejkę na zjeżdżalni.
Można się zdenerwować, kiedy młodsza siostra blokuje zjazd i nie
może się zdecydować, czy zjechać”.

Jeśli dziecko ma coś do dodania, słuchaj dalej i potwierdzaj jego uczucia: „Ach
tak, więc nie cierpisz, kiedy ściskam ci rękę. I chciałbyś czasami mieć plac
zabaw tylko dla siebie!”.

Drugim krokiem jest opisanie problemu. Na tym etapie możesz powiedzieć
o uczuciach swoich i innych osób. Niestety, trzeba to zrobić krótko. Nie można
rozwodzić się bez końca, bo wylejesz dziecko z kąpielą.

„Problem w tym, że obawiam się, że na parkingu może cię potrącić
samochód”.
„Małe dziecko może się przestraszyć, kiedy ktoś je popycha na szczycie
zjeżdżalni. Może spaść i zrobić sobie krzywdę”.

Trzeci krok to prośba o podanie pomysłów. Potrzebna jest kartka papieru i coś
do pisania. Zapisz wszystkie pomysły, nawet najbardziej szalone. Jeśli zaczniesz
je odrzucać na tym etapie („O nie! To nie zda egzaminu!”), twoje dziecko szybko
straci zainteresowanie. Prawdę mówiąc, miło jest zacząć od zapisania zupełnie
niedorzecznych pomysłów.

„Musimy zapisać pomysły, które pomogą nam dobrze się bawić w parku,
ale tak, żeby nie denerwować i nie straszyć innych ani nie robić
krzywdy dzieciom. Co możemy zrobić?”.
● Sprawić, żeby samochody zniknęły.
● Przefrunąć nad samochodami jak ptak.
● Zamiast trzymać się za ręce, trzymać się paska.
● Zamiast trzymać się za ręce, pozwolić dziecku przytrzymać się wózka
i pomagać go pchać.
● Udawać, że mamusia może zabłądzić. Trzymać ją za rękaw
i prowadzić przez parking.
● Ochlapać zjeżdżalnię wodą, żeby nikt inny się na niej nie bawił.
● Postawić obok zjeżdżalni znak: MALUCHOM WSTĘP WZBRONIONY. Mogą iść
na huśtawki.
● Jeśli jakieś dziecko się boi, zaproponować wspólne zjeżdżanie.
● Jeśli na zjeżdżalni jest tłok, pójść na drabinki.
● Jeśli na zjeżdżalni jest tłok, zeskoczyć ze schodków, zabrać łopatkę
i wiaderko i pobawić się w piaskownicy.

Czwarty krok to podjęcie decyzji, które pomysły podobają się wam obojgu
i wykreślenie tych, których nie akceptujecie.

„Hm, fajnie by było fruwać jak ptak, ale raczej nie potrafię. A co sądzisz
o pomocy w pchaniu wózka? O, podoba mi się pomysł, że będziesz
trzymać mnie za rękaw. Zakreślmy ten punkt”.
„Przypuszczam, że nie wolno rozlewać wody na zjeżdżalnię. Inni ludzie
by się zdenerwowali. I nie możemy zabronić maluchom wstępu.
Każdy może bawić się w parku. A jak ci się podoba pomysł z zabawą
na drabinkach?”.

Ostatnim krokiem jest sprawdzenie rozwiązań w praktyce. Przymocuj listę
pomysłów magnesem do lodówki i poczekaj na chwilę próby. Zabierz listę do
parku. Wyjmij ją, zanim wysiądziecie z samochodu, i ponownie omów plan
z dzieckiem.

„To jak? Zaprowadzisz mnie na plac zabaw? Okej, chwyć mnie za rękaw,
pójdę za tobą!”.

Jeżeli twoje dziecko brało udział w wymyślaniu rozwiązań, to jest duża
szansa na to, że będzie chciało je wypróbować w praktyce. A wtedy trafisz do
parku w dobrym humorze i z chętnym do współpracy dzieckiem, które
w dodatku zdobyło cenne doświadczenie w rozwiązywaniu trudnych
życiowych problemów. Szczęśliwie udało ci się ominąć etap wymierzania
kary i przejść od razu do rozwiązywania konfliktu.
Co zrobić, jeśli to nie zda egzaminu?
Trzeba wrócić do etapu zapisywania pomysłów. Musicie wymyślić nowe.
Cały urok metody rozwiązywania problemów tkwi w tym, że
w przeciwieństwie do kary daje ona niekończące się możliwości. Jeśli
stosujesz kary, a twoje dziecko nadal źle się zachowuje, nie pozostaje ci nic
innego jak wprowadzenie surowszych kar. Możesz dać dziecku
mocniejszego klapsa albo odebrać kolejne przywileje, ale prawdopodobnie
nie zbliżysz się do celu, jakim jest nakłonienie dziecka do współpracy.
A podczas tego procesu wywołasz tylko złą wolę. Metoda rozwiązywania
problemów pozwala wrócić do listy pomysłów i zrobić burzę mózgów. Kiedy
się wspólnie zastanowicie, to na pewno znajdziecie rozwiązanie
zadowalające obie strony.

BARDZO WAŻNE

Jeśli nic nie działa, prawdopodobnie musisz rozważyć ponownie swoje


podstawowe oczekiwania.


Jeżeli dzieci nie są gotowe zachowywać się tak, żeby nie zagrażać sobie
i innym, musimy dostosować otoczenie. Nie oczekujemy od niemowlaków,
że nie będą wkładały palców do kontaktu. Przykrywamy gniazdka. Nie
budujemy placów zabaw obok dróg szybkiego ruchu, z nadzieją, że
przedszkolaki nie wybiegną na ulicę za piłką. Ogradzamy plac zabaw. Nie
zostawiamy na stole całej miski batoników, oczekując, aby dzieci (i rodzice!),
zjedli tylko jeden. Dajemy każdemu po batoniku, a resztę chowamy.
Kupujemy maluchom książki z twardymi kartkami, aby ich nie podarły. Jeśli
u babci w domu na niskich półkach stoją piękne laleczki z kruchej porcelany,
to nie spodziewasz się, że spędzisz tam relaksujące chwile ze swoją
dwulatką. Zapraszamy babcię w odwiedziny do wnuczki.

Chaos w bibliotece
Gdy Dan miał prawie dwa lata, bardzo interesującym miejscem stała się dla
niego biblioteka. Uwielbiał książki. Ale nie do czytania! Fascynowały go rzędy
półek z książkami. Jego ulubionym zajęciem było bieganie między regałami
i popychanie w pędzie grzbietów książek, tak że spadały po drugiej stronie
półki, wydając serię interesujących odgłosów. Biegł wtedy do następnego rzędu,
żeby zobaczyć efekty tego eksperymentu z masą i grawitacją. Uznałam, że
należy zawiesić wizyty w bibliotece do czasu, aż mojego małego naukowca
bardziej zainteresuje zawartość książek.
Klockowy pat
Na drugie urodziny moi rodzice z dumą wręczyli wnukowi wspaniały
podarunek – bogaty zestaw dużych drewnianych klocków. Na pewno
wyobrażali sobie, że nastąpi eksplozja architektonicznej kreatywności w postaci
zamków, drapaczy chmur, dróg z mostami i tunelami dla samochodów, całych
miast. Ale Dan miał inne pomysły. Odkrył, że najbardziej fascynujące jest
wyrzucanie w powietrze ciężkich, kanciastych pocisków. Podobało mu się, jak
zataczały łuk i z hukiem spadały na podłogę. Po wypróbowaniu wielu sposobów
uznałam swoją klęskę. W celu ochrony okien w domu i naszych głów
spakowałam klocki do pudła i zaniosłam do piwnicy. Wyjęłam je ponownie,
kiedy Dan miał trzy lata. Wówczas pojawiły się okazałe budowle stojące twardo
na ziemi. Wspaniały prezent. Ale wszystko ma swój czas!

Załóżmy jednak, że twoje wymagania są dostosowane do wieku dziecka
i pozostają w zasięgu jego możliwości. Przedstawiam kilka przykładów z życia,
kiedy to zastosowano alternatywę kary. Chociaż możesz się zastanawiać, czy
uniknięcie kary nie da dziecku zbyt dużej swobody i nie pozbawi go okazji do
nauczenia się, że trzeba ponosić odpowiedzialność za swoje czyny, zauważysz,
że we wszystkich przykładach dzieje się odwrotnie.
Jak pokazuje pierwsza historia, możliwość naprawienia szkód daje
dziecku odwagę do skorygowania popełnionego błędu.

Opowieść Michaela. Wywrotka z kłopotami


Gdy wszedłem do salonu, ujrzałem Jamiego, który przewoził wywrotką mąkę.
Na podłodze był nieziemski bałagan.
– Kto narobił takiego bałaganu? – wrzasnąłem
Jamie odpowiedział:
– Kłopoty! – I w te pędy ukrył się za sofą.
Zrozumiałem, że go przestraszyłem, i zrobiło mi się głupio, więc
powiedziałem:
– O nie, mamy problem. Jak możemy go naprawić?
Wystawił głowę i zawołał:
– Zmyć wodą!
Pobiegł do kuchni i przyniósł zmoczony papierowy ręcznik.
Oboje z Jan martwimy się, że zamiast przeprosić, Jamie próbuje uciekać,
gdy się go karci. Ale odkąd stosuję to nowe podejście, postawa syna
diametralnie się zmieniła. Pewnego dnia oglądał w salonie album ze
zdjęciami zwierząt, a ja robiłem coś w kuchni. Przybiegł do mnie bardzo
zmartwiony i powiedział:
– Tatusiu, podarłem jedną kartkę. Co możemy zrobić, żeby ją naprawić?
Dałem mu taśmę klejącą. Myślę, że kiedyś zamknąłby książkę i ją ukrył.

Bywają sytuacje, kiedy wystarczy, że rodzic wyrazi stanowczo, co czuje.

Opowieść Marii. Mistrz uciekania


Nasze podwórko jest ogrodzone, więc niekiedy pozwalam Benjaminowi bawić
się na zewnątrz, gdy robię coś w domu. Cały czas mam go na oku. Gdy wczoraj
wyjrzałam przez okno, zobaczyłam, że wdrapuje się na płot. Już kilka razy go za
to ukarałam, łącznie z klapsem i izolacją. Po drugiej stronie jest ruchliwa ulica,
więc to niebezpieczna zabawa. Tym razem krzyknęłam najgłośniej, jak
umiałam:
– Widzę chłopca na płocie i boję się, że zrobi sobie krzywdę!
Benjamin zeskoczył i przybiegł do mnie. Uścisnęłam go i powiedziałam:
– Napędziłeś mi wielkiego strachu!
– Przepraszam, mamusiu! – odpowiedział.

Czasami konieczne jest użycie zestawu narzędzi. W następnej historii
odnajdziesz zaakceptowanie uczuć dziecka, stanowcze wyrażenie własnych
uczuć, zaproponowanie wyboru i przejście do czynu.

Opowieść Joanny. Kłopotliwa ślizgawka


Byliśmy na przyjęciu urodzinowym na powietrzu z dużą grupą siedmioletnich
chłopców. Znajdował się tam również parkiet do tańca i przygrywał zespół.
Lekka mżawka sprawiła, że drewniany parkiet zrobił się śliski. Dzieciaki od
razu się połapały, że mogą wziąć rozbieg i przejechać po drewnianej podłodze
jak po lodzie. Ale zabawa! Tyle tylko, że przeszkadzało to osobom tańczącym na
parkiecie. Rodzice zabierali młodsze dzieci, żeby nie zrobiła im krzywdy banda
rozdokazywanych chłopców. Starsi wzdrygali się ze strachu, że ich przewrócą.
Spojrzałam na rodziców jubilata z nadzieją, że zaprowadzą porządek. W końcu
byli gospodarzami imprezy. Widać jednak było, że nie chcą rujnować synowi
tego wyjątkowego dnia surowym napominaniem.
Czułam się tak niezręcznie, że nie mogłam dłużej tolerować tego
zamieszania, zwłaszcza że w rozróbie brał udział także mój syn.
Krzyknęłam na całe gardło:
– Hej, koniec ślizgania po parkiecie! Widzę, że to świetna zabawa.
Problem w tym, że ludzie tu tańczą i nie chcą się przewrócić. Możecie
tańczyć na parkiecie albo poślizgać się w innym miejscu.
Niektórzy chłopcy przestali się ślizgać, w tym mój syn. Kilku dalej robiło
swoje, łącznie z jubilatem. Złapałam każdego z nich za ramię i powtórzyłam,
jaki mają wybór. Pobiegli bawić się gdzie indziej, a kilka osób na parkiecie
wypowiedziało bezgłośne „dziękuję”!
Ci chłopcy nie chcieli nikogo sterroryzować. Po prostu bawili się jak
typowi, pełni energii siedmiolatkowie, nie zwracając uwagi na potrzeby
innych. Zaakceptowałam ich uczucia i wskazałam, co czują inni ludzie, nie
atakując bezpośrednio. Dałam im wybór. I przeszłam do działania,
powstrzymując tych, którzy sami nie potrafili przystopować. Nie uraziłam
niczyich uczuć, a przyjęcie toczyło się dalej w wesołej atmosferze.

Przychodzą jednak chwile próby, kiedy trzeba sięgnąć po bardziej rozbudowane
sposoby rozwiązywania problemów.

Opowieść Joanny. Brudne dziecko


Kąpiel stała się zażartą bitwą. Było to takie przykre, że pozwoliłam, by przerwy
między kąpielami z kilkudniowych wydłużyły się do ponad tygodnia. Jak długo
mogę to przeciągać, żeby nikt nic nie zauważył? Punktem zapalnym było mycie
włosów. Pięcioletni Zach nie cierpiał tego. Próbowałam podejść go humorem,
proponowałam wybór, udzielałam informacji, a ostatnio używałam
ostatecznego środka – siły. Musiałam mu przecież myć głowę. Nikt inny nie
posyłał dziecka do przedszkola z tłustymi, śmierdzącymi włosami. Najpierw
ostrożnie zmywałam szampon z włosów Zacha, ale zaczynał walczyć i odmawiał
jakiejkolwiek współpracy, więc mydliny spływały mu na twarz i zaczynał
krzyczeć. Ponieważ był już zły jak diabli, po prostu przytrzymywałam go za
śliskie ramię i lałam wodę na głowę, żeby jak najszybciej skończyć.
Towarzyszyły temu krzyki i chlapanie. Nie miałam szans na tytuł matki roku.
Postanowiłam wypróbować metodę rozwiązywania problemów.
Pewnego wieczoru usiadłam obok Zacha i ciężko westchnęłam.
– O rety, tak bardzo nie lubisz mycia włosów. Gdyby to od ciebie zależało,
to nigdy, przenigdy byś tego nie robił!
– Tak! Woda chlapie mi na twarz. I przez ciebie szampon leci mi do oczu!
– To musi być bardzo nieprzyjemne. Nic dziwnego, że tego nie lubisz.
– Nienawidzę!
– Rozumiem. A ja nie cierpię z tobą walczyć i przykro mi, że jesteś przez to
smutny i wściekły. Problem w tym, że muszę posyłać cię do szkoły z czystymi
włosami. To jeden z moich obowiązków jako mamy. Musimy pomyśleć, jak
można to poprawić.
Wyjęłam kartkę papieru i napisałam na górze PROBLEM Z MYCIEM WŁOSÓW.
Pod spodem zapisałam skargi Zacha, czytając na głos: WODA CHLAPIE NA
TWARZ, SZAMPON LECI DO OCZU.

Niżej dodałam moją skargę: TŁUSTE WŁOSY.


A pod tym wszystkim napisałam: ROZWIĄZANIA.
Spojrzeliśmy na siebie. Postanowiłam wprowadzić luźną atmosferę.
– No cóż, chyba mógłbyś stanąć na dworze, jak będzie padać, i w ten
sposób umyć włosy.
Zanotowałam swoją propozycję i narysowałam kreskami postać stojącą na
deszczu, żeby Zach mógł popatrzeć na obrazek.
Zach szybko połapał się, o co chodzi.
– Mógłbym być rybką! One lubią wodę.
Zapisałam, rysując obok rybkę.
– Albo mógłbym być kotem! Koty nie muszą się kąpać.
Zapisałam. Na szczęście narysowanie rybki i kota nie przekraczało moich
możliwości.
Zach był na fali.
– Mógłbym poczekać, aż będę taki duży jak Sam. On nie krzyczy przy
myciu włosów.
Sam miał osiem lat. Narysowałam postać i nad jej głową umieściłam cyfrę
8.
Pomyślałam, że muszę skierować rozmowę na trochę bardziej realistyczne
tory, bo jak nie, to następna kąpiel Zacha odbędzie się za trzy lata. To by
dopiero było zwlekanie!
Zapisałam propozycję, że Zach może stanąć w wannie i pochylić się, żeby
zamoczyć włosy, a potem szybko owinąć głowę ręcznikiem, żeby woda nie
poleciała na twarz. Napisałam też, że Zach mógłby sam spłukiwać głowę,
używając zdejmowanej słuchawki prysznica. Zach dodał propozycję, żebym
myła mu włosy na basenie, bo tam mu nie przeszkadza, że ma wodę na
twarzy.
– Hej, zaraz, zaraz. A dlaczego? Dlaczego na basenie nie przeszkadza ci
woda na twarzy?
– Bo mam gogle.
– Och.
To był punkt zwrotny!
– A gdybyś zakładał gogle do kąpieli w wannie?
Zanotowałam ten pomysł.

Przejrzeliśmy naszą listę. Zaznaczyłam ptaszkiem stanie na deszczu.


Pozostałe pomysły wykreśliliśmy jako nierealistyczne albo nieprzyjemne,
oprócz gogli. Wyglądało to obiecująco. W następnych miesiącach Zach
wkładał gogle do mycia włosów. Czasami przedostało się przez nie trochę
wody, ale to mu nie przeszkadzało, bo nawet jeśli rozwiązanie okazało się
niedoskonałe, było nasze. Co za ulga!

Rozwiązywanie problemów nie musi być żmudnym, długotrwałym
i wieloetapowym procesem. Czasami wystarczy zwykła zmiana perspektywy.
Zamiast myśleć: „Jak mogę kontrolować dziecko?”, przyjmijmy do wiadomości,
że gra ono w tej samej drużynie, i dopuśćmy jego pomoc oraz udział.

Opowieść Julie. Brudna matka


Kiedy Rashi dopiero co się urodził, a Asher miał trzy lata, wyzwaniem stało się
zaspokojenie własnych podstawowych potrzeb. Nie zawsze udawało mi się
wziąć prysznic.
Trudno było przewidzieć, kiedy Rashi zaśnie, więc gdy pewnego ranka
niespodziewanie zapadł w drzemkę, przyszło mi do głowy, że przy odrobinie
szczęścia zdążę wziąć prysznic, zanim się obudzi. Problem polegał jednak na
tym, że gdybym zostawiła Ashera bez opieki, to na pewno zaraz byłby przy
kołysce i coś broił, żeby obudzić małego.
Poszłam do kuchni, gdzie Asher bawił się w magicznych rękawicach, czyli
plastikowych dyskach pokrytych przylepcem, które nakłada się na dłonie,
żeby złapać specjalną piłeczkę.
– Mamusiu, rzuć piłkę!
Do licha. Asher miał inny pomysł na wykorzystanie cennej drzemki brata.
Wiedziałam, że jeśli chcę się umyć, muszę umiejętnie to rozegrać. Rashi
miał lekki sen.
– Och, chcesz się pobawić magicznymi rękawicami.
– Rzuć piłeczkę!
– Chcę teraz wziąć prysznic. Jak to zrobimy?
Asher zastanawiał się chwilę.
– Wezmę magnetofon i posłucham w łazience Ulicy Sezamkowej.
– Dobry pomysł. Zróbmy tak!
Tego ranka wzięłam prysznic. Czystość zwyciężyła!

Oto jeszcze jeden przykład, kiedy metoda rozwiązywania problemów pozwoliła
szybko załatwić sprawę.

Opowieść Joanny. Kłopot z trójkołowcem


Był jeden z tych okropnych zimnych i deszczowych dni, których boją się rodzice
małych dzieci. Na gruntowym podjeździe powstało morze błota. Na szczęście
dwuipółletni Danny dobrze się bawił, jeżdżąc po kuchni na trzykołowym
rowerku. Problem polegał tylko na tym, że podjeżdżał niebezpiecznie blisko
sześciomiesięcznego Sama, który próbował raczkować po podłodze.
– Dan, nie tak blisko małego!
– Dan, najedziesz mu na paluszki.
– Dan, będę zmuszona odstawić rowerek, jeśli dalej będziesz tak robił.
Dan ignorował moje ostrzeżenia i groźby, przekonany o swojej niebywałej
umiejętności omijania bezbronnego brata. Nie chciałam odstawiać rowerka.
Przynajmniej był zadowolony i miał zajęcie. Zamiast więc spełniać groźbę,
postanowiłam wypróbować nowy sposób. Wiedziałam, że jest za mały na
rozwiązywanie problemów. Nawet jeszcze za wiele nie mówił. Ale nie
miałam nic do stracenia, powiedziałam więc:
– Danny, widzę, że sprawia ci przyjemność jeżdżenie na rowerku po
kuchni. A Sammy z radością na ciebie patrzy. (To było zaakceptowanie
uczuć).
– Problem w tym, że martwię się, że koła mogą najechać mu na paluszki.
(To było opisanie problemu).
– Co możemy zrobić? Musimy wpaść na jakiś pomysł. (To było zaproszenie
do poszukania rozwiązań).
Danny popatrzył z namysłem w dal i oznajmił:
– Danny tam jedzie.
Przepchnął rowerek na drugi koniec kuchni, z dala od brata. Oniemiałam.
Mój mały łobuziak idealnie współpracował, kiedy to on mógł podsunąć swój
pomysł. Po tym zdarzeniu w naszym domu często słychać było zdanie:
„Danny ma pomysł!”.

Oto inny przykład rozwiązywania problemów, nie taki szybki.

Opowieść Joanny. Statua Wolności włącza się do akcji


Gdy Danny miał dwa lata i osiem miesięcy, odbyliśmy pierwszą oficjalną sesję
poświęconą rozwiązywaniu problemu, z ołówkiem, kartką papieru i listą
pomysłów przyczepioną magnesem do drzwi lodówki.
Pamiętam dokładnie, w jakim był wieku, bo tak bardzo chciałam, aby
jedno z moich dzieci załatwiało potrzeby fizjologiczne do nocnika, że
odliczałam miesiące. Kurczę, nawet minuty. Rozmawialiśmy o tym, jakie to
odczucie, gdy siuśki chcą się wydostać, i że trudno jest zdążyć do łazienki,
zdjąć spodnie i usiąść na nocniku. Poświęciliśmy długie zimowe godziny
w domu na trenowanie tej umiejętności. Dan siadał na nocniku
w przypadkowych odstępach i czekał na magiczny moment.
W końcu nam się udało. Mój syn posiadł umiejętność załatwiania się na
nocnik. Ale kilka tygodni później stracił zainteresowanie. Piórka opadły.
Nocnik przestał być nowością. Dan trzymał się w kroku podczas zabawy
i upierał się, że „nie musi iść do łazienki!”.
A gdy już nie mógł wytrzymać, strumień leciał na dywan. Potem Dan biegł
do kuchni, przystawiał stołek do szafki, wyciągał z niej piankę do
czyszczenia dywanów i z entuzjazmem ścierał plamę. Mój toaletowy sukces
marniał w oczach.
Wyjęłam ołówek i papier, po czym zapisując, czytałam na głos:
„Dan nie lubi przerywać zabawy, żeby iść do łazienki!”.
„Mama nie lubi siuśków na dywanie”.
– Co robisz? – zapytał Dan.
– Musimy znaleźć pomysły na rozwiązanie problemu – oznajmiłam.
Na brzegu strony zapisałam cyfry od 1 do 4. Byłam pełna nadziei.
Spojrzałam na Dana. Odpowiedział spojrzeniem. Wiedziałam, że powinnam
pozwolić, aby dziecko zaczęło, ale mój syn nic nie mówił. Zdałam sobie
sprawę, że trzeba było wcześniej wszystko przemyśleć. Nic mądrego nie
przychodziło mi do głowy. Ale skoro już zaczęłam, to miałam zamiar pójść za
ciosem, nawet jeśli sprawa zakończy się niczym.
Przeczytałam na głos to, co zapisałam:
– Punkt pierwszy. Mama w grzeczny sposób przypomni Danowi o pójściu
do łazienki.
Dan się ożywił i rzucił kolejny pomysł:
– Punkt drugi. Dan wyczyści dywan pianką.
Zacisnęłam zęby i zapisałam to bez słowa protestu, po czym
zaproponowałam:
– Punkt trzeci. Dan może nosić pieluszki, jeśli nie chce siusiać do nocnika.
Dan błądził wzrokiem po pokoju. Nagle jego spojrzenie padło na Statuę
Wolności z zielonego plastiku, którą kupiłam w sklepie z pamiątkami na
jednej ze szkolnych wycieczek.
– Ta pani mi powie: „Siusiu do nocnika”.
Pomyślałam: „No dobra, to na nic”. Ale brnęłam dalej.
– Przejrzyjmy naszą listę i zobaczmy, które pomysły nam się podobają,
a które nie.
Punkt pierwszy: przyjacielskie przypomnienie. Dan żywo zaprotestował.
Wykreśliłam.
Punkt drugi: podobał się Danowi, ale nie mamie. Dywan zaczynał
śmierdzieć. Pianka nie pomagała na długo. Wykreśliłam.
Punkt trzeci: Dan nie miał nic przeciwko noszeniu pieluszek, ale mama
zaprotestowała przeciwko własnemu pomysłowi. Wykreśliłam.
Punkt czwarty: zielona figurka. Tylko to nam pozostało. Miałam
wątpliwości, ale zdobyłam się na entuzjazm, gdy oboje stawialiśmy duże
ptaszki przy tym punkcie.
Przyczepiłam listę do lodówki i czekałam na okazję. Nadarzyła się podczas
obiadu. Dan ściskał się w kroku i wiercił, ale nie wstawał. Wzięłam figurkę,
przystawiłam mu do ucha i wyszeptałam ochrypłym głosem statui z brązu:
– Siusiu do nocnika.
Dan wziął figurkę i coś odszepnął (do dziś nie wiem co), po czym
zeskoczył z krzesła i poszedł do łazienki!
Przez kilka następnych miesięcy wszędzie nosiłam ze sobą „zieloną
figurkę”. To była moja wysłanniczka do pęcherza Dana. Nie musiałam już
znosić uwag młodocianych sprzedawców ze sklepu spożywczego, na które
reagowałam tylko wzruszeniem ramion:
– Przepraszam panią, ale pani syn musi iść do toalety.
Teraz wyciągałam zieloną figurkę i pędziliśmy do ubikacji.
Tylko raz przytrafiła mi się towarzyska niezręczność, gdy moja
przyjaciółka ze Szwecji zauważyła, jak ściskam figurkę.
– O rety, ale z ciebie patriotka. Czy powinnam nosić ze sobą flagę Szwecji?

A skoro już mowa o treningu toaletowym, to odbyłam też znacznie krótszą sesję
rozwiązywania problemu, w której brał udział mój najmłodszy syn Zach. Nie
trzymałam się ściśle przepisowej kolejności: zaakceptowanie uczuć, opisanie
problemu i prośba o pomysły. Ale i tak daliśmy radę.

Naturalne podejście
SFRUSTROWANA MATKA: Zach, spróbuj zrobić na nocnik.
KRNĄBRNY DWUIPÓŁLATEK: NIE!
SM: Będziesz sobie patrzeć, jak siuśki wypełniają nocniczek. To zabawne.
I nie musiałbyś nosić pieluszki.
KD: To mnie nie intejesuje.
SM: Przecież siusiasz na powietrzu. Wiesz, kiedy przerwać zabawę,
ściągnąć spodnie i nasiusiać w krzaki.
KD: Bo siusiam na liście. LUBIĘ siusiać na liście.
SM: Dobrze, to przynieśmy liście.
Idziemy na podwórko po liście. Przynosimy je do domu i wykładamy nimi
nocnik. Zach od razu ściąga spodenki i siusia na liście.

SM: Udało ci się!
KD: Psecies mówiłem!

Na szczęście mamy nieograniczony dostęp do liści na podwórku. Trening
nocniczkowy trwa!


Rozwiązywanie problemów ma nieskończenie wiele wersji. Może być zadaniem
dla dwojga albo działaniem grupowym.
Opowieść Sarah. Przerwij grę
Około siedemnastej trójka moich dzieci zawsze najbardziej dokazuje. Zaczyna
się szalona zabawa, która polega na ganianiu po całym domu, przez co na ogół
któreś z nich na coś wpada. Prawie nigdy się to dobrze nie kończy. Z początku
wszyscy mają niezłą zabawę, ale jej ofiarą pada zwykle moja najmłodsza, Mia.
Albo robi sobie krzywdę, albo jest smutna i przygnębiona, co na jedno
wychodzi.
Już wiele razy próbowałam zapanować nad dziećmi. Bardzo mnie stresuje
czekanie na katastrofę i na czyjeś łzy. Ale one za każdym razem protestują,
mówią, że dobrze się bawią i że wszyscy się śmieją. Pewnie, do czasu!
Próbowałam zastosować metodę rozwiązywania problemów. Poszło
łatwiej, niż myślałam.

JA: Uwielbiacie gonić się po całym domu. To dobra zabawa. Problem
w tym, że martwię się, bo bardzo często kończy się to płaczem.
Sądzę, że musimy coś wymyślić, żebyście mogli się bawić, ale tak,
żeby nikt nie zrobił sobie krzywdy ani się nie przestraszył. Macie
pomysły?
MIA: Kiedy mówię „dosyć”, Jake i Sophia mnie nie słuchają.
SOPHIA: Bo się śmiejesz, kiedy mówisz „dosyć”! Ciągle chcesz wygrywać.
JAKE: No właśnie. I zachowujesz się jak mała dzidzia.
MIA: Nie jestem małą dzidzią, ty głupku!
JA: Hej, bez przezywania. Czekamy na pomysły! Może „dosyć” nie jest
dobrym słowem, bo czasem ludzie tak mówią, kiedy się bawią,
a czasem, kiedy się boją albo dzieje im się krzywda. To może być
mylące. Może potrzebujemy słowa, które znaczy „naprawdę macie
przestać, nie żartuję”.
MIA (wdrapuje się na krzesło i podnosi palec do góry na znak, że chce coś
powiedzieć): Wiem! Możemy mówić PRZERWIJ GRĘ!

Sophia i Jake zgodzili się na to. „Przerwij grę” miało oznaczać pauzę. Wrócili do
gonitwy. Gdy tylko Mia zaczynała się czuć trochę przytłoczona, używała nowej
mocy. Wołała: „Przerwij grę!”, a wtedy wszyscy nieruchomieli. Nie
przeszkadzała im ta zmiana. Potem wołała: „Baw się!” i wszyscy znowu biegali.
To zdecydowanie lepsze niż groźby i ultimata. Płynie z tego nauka, w jaki
sposób razem się bawić i szanować punkt widzenia innych osób.

BARDZO WAŻNE

Okaż szacunek dla konfliktu. Nie pomniejszaj problemu.




Kiedy między dziećmi trwa konflikt, czujemy się wyczerpani. Chcemy,
żeby to jak najszybciej się skończyło. „Przestańcie już! To drobiazg!”. Ale
nasze starania, żeby zamieść problem pod dywan, nie przynoszą spokoju
i harmonii. A problem wciąż wyłazi.
Takim mało znaczącym drobiazgiem może się wydawać na przykład
walka o pilota do telewizora. Kogo to obchodzi, czy dzieci oglądają program,
w którym w imię nauki wysadza się w powietrze różne przedmioty, czy też
kreskówkę o gąbczastym stworku mieszkającym w owocu?
Pamiętaj jednak, że dla nich ten konflikt jest równie ważny jak dla ciebie
sprzeczka ze współpracownikiem, przyjacielem czy krewnym. Dzieci muszą
ćwiczyć prowadzenie sporów na „dziecinnych” sprawach, aby w przyszłości
umiały rozwiązywać pokojowo swoje dorosłe konflikty. To jest zadanie do
wykonania w dzieciństwie.

Zamiast mówić: „Och, dajcie spokój, znowu pilot? Jesteście niemądrzy.
Nie warto się o to kłócić”,
możesz powiedzieć: „To trudny problem. Dwoje dzieci, z których każde
chce oglądać inny program”.

Oprzyj się pokusie stawania po którejś ze stron. „Zawsze musi być tak, jak
ty chcesz. Pozwól siostrze obejrzeć kreskówkę, to nie będzie przeszkadzała”.
Nie rozwiązuj też problemu za nich. „Pozwól dziś bratu obejrzeć jego
program, a jutro on pozwoli ci obejrzeć kreskówkę”.
Nie możesz również zostawić ich samym sobie. (Przykro mi, jeśli twoja
nadzieja prysła!). Jeśli dzieci nie nabrały jeszcze doświadczenia
w rozwiązywaniu problemów, to będą potrzebowały twojej pomocy
i przewodnictwa.

BARDZO WAŻNE

Schowaj na jakiś czas przedmiot sporu.




Kiedy jedno z dzieci trzyma w ręku przedmiot sporu, trudno im będzie
jasno myśleć. Dalej będą prowadzić walkę. Musisz powiedzieć: „Na razie
odłożę pilota na półkę, aż ustalimy, co zrobić. Założę się, że jak razem się
zastanowimy, to wymyślimy rozwiązanie sprawiedliwe dla obu stron”.
Następnie trzeba wysłuchać dzieci i potwierdzić, że rozumiesz punkt
widzenia każdego z nich. Do jednego z nich możesz powiedzieć tak: „Ach,
więc cały dzień czekałeś na ten wybuchowy program. Będą wysadzać całe
mnóstwo melonów i nie chcesz tego przegapić”.
Następnie zwróć się do drugiego dziecka i zaakceptuj jego uczucia. „Ach,
więc czujesz, że nigdy nie możesz obejrzeć swojej kreskówki. To
niesprawiedliwe. Twój brat zawsze bierze pilota i przepada ci kreskówka
o gąbczastym stworku. A on jest taki zabawny!”.
I znowu do pierwszego dziecka: „Mówisz, że ta kreskówka jest
wyświetlana codziennie, czasami dwa razy dziennie, a twój program tylko
raz w tygodniu. To jedyna okazja, żeby go zobaczyć”.
Następnie możesz powiedzieć: „Hm, co zrobimy, żebyście oboje mogli
obejrzeć ulubione programy? Ustalimy dyżury? Rozpiszemy harmonogram
i ustalimy, kiedy które dziecko decyduje? Jak myślicie, co będzie dobrym
rozwiązaniem?”.
Twoje dzieci będą z siebie zadowolone, kiedy uda im się opracować
własny plan. Co więcej, nauczą się, że opłaca się rzadziej kłócić, a częściej
negocjować, gdy w przyszłości pojawią się inne konflikty.

Kłopot z nagrodami
A co z nagrodami? Jeśli nie masz czasu na rozwiązywanie problemów, to czy nie
możesz zaproponować nagrody? To pozytywne rozwiązanie, prawda? A o takie
nam przecież chodzi, czyż nie?
Zastanówmy się przez chwilę, jak czuje się ktoś, komu zaproponowano
nagrodę za zmianę zachowania. Wyobraź sobie, że przyrządzasz dla rodziny
pyszne późne kolacje w te wieczory, kiedy gotujesz. Jesteś z siebie całkiem
zadowolona. Nie tylko pracujesz, robisz zakupy, sprzątasz i pilnujesz dzieci,
ale jeszcze zapewniasz rodzinie zdrowe domowe posiłki, zamiast zamawiać
pizzę. Twój małżonek jednak nie jest zadowolony i mówi: „Musisz
w tygodniu robić kolację wcześniej, żebym mógł się położyć spać
o wcześniejszej porze. Posłuchaj, dostaniesz nagrodę. Jeśli pięć dni z rzędu
podasz kolację do osiemnastej, to zabiorę cię do takiej restauracji, jaką
wybierzesz. Zrobiłem plan z naklejkami, żeby śledzić twoje postępy!”.
Coś ci nie pasuje w tym scenariuszu? Dlaczego nagle ogarnia cię ochota,
by podać kolację o północy... przypaloną?
Po pierwsze, czy twój małżonek zatroszczył się o twoje uczucia? Czy
rozumie, ile wysiłku kosztuje cię przygotowanie kolacji? Czy zdaje sobie
sprawę, jak trudno byłoby zdążyć na wcześniejszą godzinę? A co się stanie,
jeśli wydasz kolację wcześniej przez cztery dni z rzędu, a piątego ci się nie
uda? Czy musisz zaczynać od początku z powodu jednego niepowodzenia?
Czy w ogóle warto się wysilać? Co z nagrodą? Może lepszą zachętą byłby
nowy samochód. Może powinnaś dostawać nagrody za wszystkie inne
domowe obowiązki. Nowe buty za poskładanie prania, płaski telewizor za
wyczyszczenie toalety.
W nagrodach kryją się liczne pułapki. Nagrody nie odwołują się do
przyczyny problemu. Stosuje się je po to, żeby manipulować drugą osobą,
a nie współpracować z nią, co może wywoływać żal. Są przyznawane na
wyrost. I mają ciemną stronę. W nagrodzie ukryta jest groźba: jeśli nie
zrobisz tego, co mówię, stracisz szansę na coś fajnego.
Większość ludzi woli partnera, z którym można wspólnie popracować nad
rozwiązaniem problemu. Kogoś, kto powie: „Rety, ale pyszna kolacja.
Naprawdę to doceniam. Problem w tym, że idę tak późno spać. Czuję się
niewyspany. Czy możemy coś zrobić, żeby jeść kolację wcześniej? Czy mogę
ci jakoś w tym pomóc? Może coś wymyślimy”.

Oto raport z linii frontu na temat złego działania nagrody.

Opowieść Sarah. Awantura o gumę


Miałam do załatwienia kilka nieciekawych spraw i musiałam zabrać ze sobą
trójkę dzieci. Obiecałam każdemu paczkę gum, kiedy dotrzemy do sklepu, jeśli
będą współpracować w banku i na poczcie. Dzieciaki były podekscytowane.
„Tak, guma!”
Ale moje najmłodsze i najbardziej żywe dziecko – córka Mia nie potrafiła
kontrolować swojego zachowania. Zdołała usiedzieć spokojnie w wózku, gdy
byliśmy w banku, ale gdy jechaliśmy na pocztę, wydostała się z fotelika
i chodziła na czworakach po aucie, wywołując zamieszanie. Nie było mowy
o gumie! Rodzeństwo, które dobrze się zachowywało, dostało swoją nagrodę,
a Mia płakała i złościła się podczas zakupów. To był okropny dzień.

Co poszło nie tak? Konsekwencją obietnicy: „Dostaniesz tę cudowną rzecz, jeśli
zrobisz to, co mówię” jest jej przeciwieństwo: „Nie możesz dostać tej cudownej
rzeczy, jeśli nie zrobisz tego, co mówię”. Nagroda zrzuca wówczas maskę i staje
się ukrytą karą. A co ważniejsze, nie pomaga to małej dziewczynce usiedzieć
w foteliku. Gdyby Sarah porozmawiała z dziećmi o tym, że ma do załatwienia
nudne sprawy i że bardzo trudno jest usiedzieć przez długi czas w foteliku
samochodowym, a potem zainspirowała je do wymyślenia, w jaki sposób mogą
sobie umilić czas, gdy będą uwięzione w aucie, to być może wyprawa
zakończyłaby się sukcesem. Pewnie wymyślaliby gry, śpiewali piosenki, słuchali
bajek, żeby czas w aucie szybciej zleciał. Co więcej, byłoby to dla nich
pożyteczną lekcją radzenia sobie w niesprzyjających warunkach. Może jest to
bardziej czasochłonna metoda niż zaproponowanie paczki gumy, ale na dłuższą
metę korzystniejsza.
Ta sama zasada sprawdza się w przypadku rywalizacji między
rodzeństwem, treningu toaletowego, dobrych ocen w szkole czy jedzenia
brokułów. Obietnica nagrody, choćby nie wiem jakiej, nie pomoże dziecku
zgadzać się z bratem, ocenić, czy pęcherz jest pełen, zrozumieć dodawania
bądź zajadać ze smakiem zdrowych posiłków.
Jeśli wydaje ci się to zbyt idealistyczne, pomyśl o najnowszych pracach na
temat motywacji. Jak dowiodły pewne pouczające badania, kiedy ludziom
proponuje się duże nagrody pieniężne, aby podjęli pewne wyzwanie, to ich
kreatywność i zaangażowanie gwałtownie spada. Nagrody pomagały
w wykonaniu pewnych bardzo prostych mechanicznych zadań, ale gdy tylko
potrzebowali umiejętności poznawczych, zakłócały one ich zdolność
działania. Te zaskakujące rezultaty przyniosło kilka kolejnych badań.
Okazuje się, że najsilniej motywują człowieka do działania trzy czynniki:
poczucie autonomii (dążenie, by samemu sobą kierować), poczucie biegłości
(naturalne dążenie do nabycia kompetencji) i poczucie celowości
(świadomość, że nasze działania mają znaczenie i wartość)[3].
– To znaczy, że nie powinniśmy stosować żadnej zachęty? Ale mi to
utrudni życie! – narzekała Anna.
Nie mówię, że wszelkie zachęty są niedopuszczalne. Ale używaj ich wobec
dzieci w taki sam sposób, jak wobec siebie. Czasami obiecujesz sobie: Jak
umyję tę stertę brudnych naczyń, to zrobię sobie herbatę i poczytam gazetę.
Taka zachęta sprawia, że mamy na co czekać podczas wykonywania
nieprzyjemnych obowiązków.
W tym samym duchu możesz mówić do dzieci: „Może przygotujemy jakąś
smaczną przekąskę na drogę powrotną? Dzięki temu przyjemniej będzie się
wsiadało do samochodu, mimo że smutno jest wracać od przyjaciela”.
Różnica polega na tym, że nie mówisz: „Jeśli wsiądziesz do samochodu,
dostaniesz coś smacznego”. Planujecie strategię razem, jako zespół.
Możesz dać dzieciom do zrozumienia, że po wywiązaniu się
z obowiązków będzie czas na coś przyjemnego.
„Gdy tylko umyjesz zęby, przeczytam ci książeczkę przed snem”.
„Gdy tylko pochowasz klocki, możemy pójść do parku”.
Unikasz w ten sposób nieprzyjemnego i manipulującego dzieckiem
stwierdzenia: „Jeśli zrobisz to, wówczas dam ci tamto”, zastępując je
informacją.

Kłopot z chwilą odosobnienia


Toni podniosła rękę.
– No dobrze, nie dajemy kar ani nagród. Ale chciałabym wiedzieć, co
myślisz o chwili odosobnienia? Czy to też zamierzasz nam odebrać?
I znów byłam zmuszona wcielić się w rolę wiecznego krytykanta. Wzięłam
głęboki oddech i wzruszyłam ze smutkiem ramionami. Toni rozłożyła ręce,
udając rozpacz.
Kiedy ludzie pytają mnie, co sądzę o chwilach odosobnienia, to zwykle
chcą wiedzieć, co źle robią. Dlaczego ta technika w ich przypadku się nie
sprawdza? Nie prowadzi na ogół do poprawy zachowania i jest trudna do
wyegzekwowania. Jak zmusisz dziecko, żeby siedziało spokojnie na krześle?
Odpowiadam zwykle, że technika ta nie sprawdza się w ich przypadku, bo
generalnie jest nieskuteczna[4]. Główną jej słabością jest to, że nie odnosi się
do problemu. Powiedzmy, że twój syn popycha siostrę, żeby mu nie
zniszczyła budowli z klocków, a ty łapiesz go za ramię i prowadzisz na
krzesło, by ochłonął. Co może myśleć, kiedy tak siedzi na tym krześle?
Chcielibyśmy sobie wyobrażać, że myśli tak: „Rety, teraz wreszcie
zrozumiałem, że powinienem okazywać mojej kochanej siostrze więcej
miłości i czułości. Przecież mamy te same geny. Jako starszy powinienem
być bardziej cierpliwy, nawet kiedy ona mnie irytuje”.
Niestety, prawdopodobnie jego myśli pobiegną zupełnie innym torem:
„To niesprawiedliwe. Nienawidzę jej. To ona pierwsza mnie popchnęła.
Zawsze wszystko psuje. Mama zawsze staje po jej stronie”. Albo pomyśli:
„Jestem niedobry dla siostry. Jestem złym chłopcem”.
I to wszystko pod warunkiem, że w ogóle nakłonisz go, żeby siedział
spokojnie na tym krześle!
Chwile odosobnienia nie są dobrą metodą rozwijania lepszych relacji
między rodzeństwem.
Co zatem mamy zrobić? Po pierwsze, możesz pocieszyć córkę i dosadnie
powiedzieć synowi, co czujesz: „Nie lubię, jak się popycha ludzi! Nawet gdy
jesteś zły!”.
Spróbuj zachęcić syna do naprawienia szkód, jeśli jest sprzyjający nastrój.
„Ella płacze. Jak możemy jej pomóc? Może znajdziesz dla niej zabawkę?
A może ma ochotę na precel?”.
Kiedy uspokoi się dramatyczna sytuacja, możesz odbyć z synem rozmowę
o tym, że trudno jest budować coś z klocków, gdy w pobliżu kręci się mała
siostra. Starszy brat musi wymyślić, co zrobić następnym razem, żeby nie
wyrządzać krzywdy siostrze. Może mógłby bawić się klockami w swoim
pokoju. Albo zbudować dla niej wieżę, którą będzie mogła przewrócić. Może
powinien przywoływać cię jakimś specjalnym słowem, jeśli sytuacja
wymaga, żebyś szybko przybiegła na pomoc. Obojętnie, jakie rozwiązanie
wybierze, będzie postrzegał siebie jako odpowiedzialnego starszego brata,
który potrafi pokojowo koegzystować z małą siostrą.
Na pewno przytrafiać się będą sytuacje, kiedy trzeba szybko odseparować
dziecko od tego, co je przytłacza. Jeśli rzeczywiście chcesz używać tej
techniki w pozytywny sposób, możesz powiedzieć: „Potrzebujemy chwili
spokoju, żeby nikomu nie stała się krzywda! Szybciutko, Thomas do kuchni,
a Jenna do salonu!”. Nic się nie stanie, jeśli powiesz: „Jestem coraz bardziej
zdenerwowana. Potrzebuję chwili spokoju. Idę na kilka minut do sypialni,
żeby ochłonąć!”. Taka chwila odosobnienia jest po to, żeby kogoś chronić,
a nie karać. W ten sposób dajemy dzieciom do zrozumienia, że czasami
potrzebujemy chwili przerwy, zanim rozwiążemy problem.
Obserwowałam, jak moja sąsiadka stosowała tę technikę wobec swojej
trzyletniej córki, która często stawała się nadmiernie pobudzona podczas
zabawy z innymi dziećmi i zbyt obcesowo traktowała maluchy. Jej mama
mówiła wtedy ciepło: „Jackie, chodź tu i usiądź ze mną. Potrzebujemy chwili
spokoju”. I siedziała kilka minut z córką, otaczając ją pocieszająco
ramieniem, a potem pytała, czy jest gotowa dalej się bawić. Takiej chwili
odosobnienia towarzyszą zupełnie inne odczucia. Dziecko nie odbiera
przekazu: „Oddzielam cię od dzieci, bo byłaś niegrzeczna”. Informacja
brzmi natomiast: „Jestem po twojej stronie. Nie jest łatwo się bawić ze zgrają
dzieciaków. Zróbmy sobie razem przerwę”. W tym czasie jesteśmy
z dzieckiem i odnawiamy poczucie więzi, która nas łączy.

Opowieść Michaela. Smutna siostra


Między Jamiem i Karą często dochodzi do konfliktów, które kończą się
zazwyczaj płaczem córki. Ma dopiero dwa lata, a Jamie cztery, więc trudno
mówić o walce. Jan i ja zwykliśmy przypominać mu, że Kara jest jeszcze mała
i musi być wobec niej cierpliwy. Jamie nie chce tego słuchać. Widać to po jego
minie, nawet jak nic nie mówi. „To niesprawiedliwe, zawsze bierzesz jej
stronę”. Kiedy źle ją traktował, kazaliśmy mu również posiedzieć
w odosobnieniu. To w niczym nie pomagało, ale nic więcej nie umieliśmy
zrobić.
Teraz stosujemy metodę rozwiązywania problemów i naprawdę widzę
zmianę w zachowaniu Jamiego.
– O nie, Kara jest smutna. Musimy coś wymyślić, żeby się lepiej poczuła.
Trudno w to uwierzyć, ale naprawdę się zmienił. I traktuje to bardzo
poważnie.
– Musi przytulić swojego misia.
Albo:
– Możemy jej dać plasterki jabłka z cynamonem?
Rzeczywiście zastanawia się, jak uszczęśliwić swoją siostrę. I ma do niej
więcej cierpliwości. Z początku myślałem, że brak kar jest trochę
przereklamowany, ale to naprawdę lepszy sposób!

BARDZO WAŻNE

Nie musisz czekać na pojawienie się problemu, aby zastosować metodę


rozwiązywania problemów. Jeśli możesz, planuj na zapas!


Kolejna historia ukazuje przezorną mamę, która rozwiązała problem,
zanim się pojawił. Kiedy wiemy, że będą kłopoty, możemy się na nie
przygotować! Nie musimy czekać na katastrofę. A jeszcze lepiej, jeżeli
planujesz na zapas wspólnie z dziećmi! Toni udało się zamienić potencjalną
gehennę w dobrze zaplanowany sukces. Użyła w tym celu prewencyjnie
i kreatywnie metody rozwiązywania problemów.
Opowieść Toni. Bez improwizacji
Moi teściowie organizowali zjazd rodzinny i oczekiwali, że my też
przyjedziemy. Zdążyli już zapomnieć, jak to jest, kiedy się ma małe dzieci.
Nalegali, mówiąc, że będziemy mieć miłe wakacje. Przerażała mnie myśl
o pięcioipółgodzinnym locie z dziećmi. Żeby to przetrwać, musiałam je
przygotować!
Ustawiłam krzesła w kuchni tak, żeby mogli przećwiczyć przechodzenie
wąskimi przejściami między fotelami. Dałam każdemu plecak, szłam za
nimi i informowałam, że doszliśmy do naszego rzędu. Potem kazałam im
usiąść na krzesłach, jedno za drugim, i upchnąć plecaki pod siedzenia.
Powiedziałam, żeby kopali w krzesło przed nimi i przekonali się, jakie to
denerwujące, zwłaszcza gdy ktoś chce rysować albo czytać. Trenowaliśmy
siedzenie na krzesłach bez dotykania nogami krzesła z przodu.
Powtarzaliśmy to przez trzy dni poprzedzające lot.
Zrobiliśmy też listę rzeczy, którymi można się zająć, siedząc w fotelu. Było
wśród nich czytanie, rysowanie i gra w milion pytań – nie podobał im się
pomysł ograniczenia pytań do dwudziestu. Zabrałam dzieci do biblioteki,
gdzie każde wybrało dla mnie książkę na podróż, a następnie do sklepu
z tanimi książkami, w którym kupili sobie kolorowanki i zeszyty
z ćwiczeniami. Zgromadziliśmy też jedzenie. Każde z dzieci zapakowało
torbę pełną skarbów na podróż.
Wiedziałam, że nie obędzie się bez niespodzianek, więc przygotowałam
też różne asy w rękawie, które miałam zamiar wyciągać podczas lotu.
Napchałam kieszenie naklejkami, pacynkami i herbatnikami.
Lot przebiegł gładko. Dzieci nie kopały foteli przed sobą ani nie rzucały
zabawkami i były podekscytowane nowościami, które miały w plecakach.
Nawet stewardesa nie mogła się nadziwić, jakie mam grzeczne dzieci. Gdyby
tylko wiedziała!
Kiedy dotarliśmy do domu moich teściów, Jenna zwymiotowała. Okazało
się, że to wirus żołądkowy. Mąż i ja spędziliśmy całe „wakacje” w pokoju
hotelowym, siedząc z nią na zmianę. Myślę, że w następną rodzinną podróż
wybierzemy się dopiero za kilka lat.

Bywają w rodzicielstwie takie chwile, kiedy wszystko rozpada się na kawałki.
Nie wiedząc, że most jest uszkodzony, gnasz całym pędem do przepaści.
I narażasz się na nieuniknioną katastrofę. Ale nawet wtedy pomoże ci na
dłuższą metę stworzenie rodzinnej atmosfery sprzyjającej rozwiązywaniu
problemów, a nie wymyślanie kar.

W najlepszym momencie
Pięcioletni Zach wpadał w złość, gdy po przeczytaniu rozdziału książki
mówiłam dzieciom, że czas spać. Nie przywykł jeszcze do książek podzielonych
na rozdziały i trudno mu było zaakceptować fakt, że nie pozna całej historii
w jeden wieczór. Mimo to nadal chciał słuchać książek, które czytałam przed
snem jego starszym braciom.
– Ta książka ma dwieście stron! – zaprotestowałam. – Nie da się jej
przeczytać w jeden wieczór. A poza tym Sammy już zasnął.
– Ale to był najlepszy moment! – krzyczał Zach.
Tak bardzo chciał poznać zakończenie. Jak mogłam go tak zostawić?
W przypływie złości chwycił pustą butelkę po wodzie mineralnej (taki mam
w domu porządek) i rzucił we mnie, trafiając w głowę. Dokładnie tak, jak
wycelował. Miły wieczorny czas skończył się moimi krzykami:
– Nigdy więcej nic ci nie przeczytam!
Tymczasem mój mąż zaniósł Zacha, zanoszącego się histerycznym
szlochem, do jego sypialni, jak najdalej od wkurzonej matki. Nie było
dobrego rozwiązania tej sytuacji. Byłam wściekła. „I to ma być ten urok
macierzyństwa? Obrywanie w głowę przedmiotami? Całe szczęście, że
butelka była plastikowa, a nie szklana! I że nie jestem samotną matką”.
Rozwiązywanie problemów? Karanie? Zapomnij. W tej sytuacji liczyło się
zwykłe przeżycie.
Następnego wieczoru powiedziałam przy kolacji:
– Nie wiem, co zrobić. Chcę wam przeczytać dalszy ciąg książki, ale nie
życzę sobie krzyków i nie chcę, żeby ktoś rzucał we mnie butelkami.
Mój mąż ustanowił prawo.
– Każdy z was musi obiecać, że bez szemrania pójdzie spać po
przeczytaniu jednego rozdziału.
Nakłanianie dzieci do złożenia obietnicy zawsze budziło we mnie
wątpliwości. Zach był najwyraźniej tego samego zdania.
– A jak będzie najlepszy moment?
Dziesięcioletni Dan wpadł na pomysł:
– Już wiem! Możemy pobawić się w przepowiednie, jak w szkole.
Zach był zaintrygowany.
– A co to są przepowiednie?
Bracia udzielili mu szczegółowych wyjaśnień z wieloma przykładami. Gdy
tego wieczoru skończyłam czytać rozdział, zamknęłam książkę pełna obaw.
„Co teraz będzie? Czy Zach będzie się trzymał, czy czeka nas kolejny
wybuch?”. Zach usiadł prosto i powiedział:
– No dobra, czas na przepowiednie. Przepowiadam, że zamkną Lassie na
klucz, ale ona i tak ucieknie i wróci do swojej rodziny.
Potem spokojnie podreptał do łóżka. Byłam szczerze zdumiona jego
opanowaniem i skrupulatnością.

Nie wiadomo, na jaki pomysł wpadną dzieci, kiedy powierzy im się rozwiązanie
problemu. Ich własne idee zwykle sprawdzają się w praktyce. Jeśli masz kilkoro
dzieci, to nie tylko przybywa ci problemów, ale przede wszystkim pojawia się
też więcej pomysłów.
Gdy zamiast karania stosujemy metodę rozwiązywania problemów, to
w gruncie rzeczy kształtujemy w dzieciach postawę, jaką powinny przyjąć
wobec pojawiających się w życiu konfliktów. Nie nakłaniamy do myślenia:
„Jestem niegrzecznym dzieckiem, które nie zasługuje, żeby mu poczytać na
dobranoc” ani: „Nie sprawdzam się jako matka, bo krzyczę na moje dziecko”,
ale raczej: „Jak mogę naprawić mój błąd?”, „Jak mogę poprawić sytuację”,
„Co powinnam zrobić następnym razem?”.
Ogólniejsze przesłanie brzmi: kiedy wybucha między nami konflikt, nie
musimy tracić energii na kłótnie. Możemy wspólnymi siłami poszukać
wyjścia, które zadowoli obie strony. Dziecko jest aktywnym uczestnikiem
procesu rozwiązywania problemu. To bardzo cenne doświadczenie na
przyszłość.
Kary mają krótki żywot. Dzieci szybko rosną. Trudno ukarać fizycznie
dziecko, które jest wyższe i silniejsze niż ty. Kiedy nasze pociechy stają się
bardziej niezależne, coraz bardziej kłopotliwe staje się wyegzekwowanie
kary. Jeśli uziemisz nastolatka albo wprowadzisz zakaz komputerowy, to
sobie też zwiążesz ręce.
Tymczasem podejście nakłaniające do współpracy zmienia się w miarę,
jak dzieci dorastają. Gdy młodzi ludzie dojrzewają, rozwija się także ich
zdolność do rozwiązywania problemów. W końcu twoje dzieci pójdą w świat
i nie będziesz w stanie zapewnić im bezpieczeństwa. Najpotężniejszym
narzędziem, w jakie możesz je wyposażyć, jest poczucie więzi z tobą. Fakt,
że chętnie bierzesz pod uwagę uczucia swoich dzieci i liczysz się z ich
opiniami, sprawi, że ich serca i umysły pozostaną otwarte na twoje uczucia
i opinie.
PRZYPOMNIENIE
Narzędzia służące do rozwiązywania konfliktów

1. Wyraź dobitnie swoje uczucia.
„Hej, nie podoba mi się popychanie innych ludzi!”.

2. Pokaż dziecku, jak naprawić szkody.
„Twoja siostra przestraszyła się na zjeżdżalni. Zróbmy coś, żeby się
lepiej poczuła. Może chcesz podzielić się preclami? Czy myślisz,
że miałaby ochotę pobawić się twoim wiaderkiem?”.

3. Daj wybór.
„Na razie nie będziemy się bawić na zjeżdżalni. Widzę, że nie jesteś
w nastroju, żeby czekać na swoją kolej. Możesz iść na huśtawki
albo pobawić się w piaskownicy. Zdecyduj”.

4. Przejdź do czynu, ale nie obrażaj.
„Idziemy do domu. Może przyjdziemy na plac zabaw kiedy indziej. Za
bardzo się martwię, że któremuś dziecku stanie się krzywda”.

5. Wypróbuj metodę rozwiązywania problemów.
Krok pierwszy: zaakceptuj uczucia dziecka.
„Widzę, że nie lubisz, jak cię trzymam za rękę na parkingu, bo
masz wtedy ściśnięte palce”.
Krok drugi: opisz problem.
„Problem w tym, że martwię się, że dzieci na parkingu mogą wpaść
pod samochód”.

Krok trzeci: poproś o pomysły.
„Musimy coś wymyślić, żebyśmy mogli wrócić do parku i dobrze się
bawić, nie wywołując gniewu czy przerażenia innych ludzi. Co
możemy zrobić?”.

Krok czwarty: wybierzcie pomysły, które podobają się obu stronom.
„Czyli podoba ci się pomysł, żeby trzymać mnie za rękaw
i prowadzić na plac zabaw. Zakreślmy ten punkt”.

Krok piąty: wypróbuj rozwiązania w praktyce.
„Jesteśmy na parkingu. Złap mnie za rękaw i pokaż, którędy mam
iść!”.

BARDZO WAŻNE

● Jeżeli nic nie działa, rozważ, czy nie trzeba zmienić podstawowych
oczekiwań.

● Okazuj szacunek dla konfliktu. Nie pomniejszaj problemu.

● Schowaj na jakiś czas przedmiot.

● Nie musisz czekać, aż pojawi się problem, żeby użyć metody jego
rozwiązywania. Jeśli to możliwe, działaj z wyprzedzeniem!
Rozdział czwarty

Narzędzia służące do wyrażania pochwał i uznania...


Pochwała pochwale nierówna

Sposoby chwalenia, które dodają skrzydeł



Julie

Po przeczytaniu tytułu rozdziału na pewno myślisz: „Nie wierzę! Czy wszystko
musi być skomplikowane? Jasne, wszyscy miewamy kłopoty z dziećmi, które
krzyczą, biją i uciekają na parkingu. Ale pochwały?”.
Przykro mi to mówić, ale pochwały też mogą być skomplikowaną sprawą.
Badania i obserwacje sugerują, że nie jest ważne, jak często chwalimy
dziecko, ale w jaki sposób to robimy.
Zastanów się nad poniższymi scenariuszami:

1. Jesteś nauczycielem w szkole podstawowej. Po trudnym poranku z grupą
dokazujących, rozkojarzonych dzieciaków przyszła chwila wyciszenia. Gdy do
klasy wchodzi twój przełożony, uczniowie spokojnie słuchają, jak opowiadasz.
Przełożony mówi: „Jesteś tu najlepszym nauczycielem. Doskonale panujesz nad
dziećmi”.
Jak reagujesz na taką pochwałę? Czy rozpiera cię duma? Czy raczej
skupiasz się na swoich słabościach? „Chyba pan żartuje? Nie potrafiłbym
zapanować nad leciwym bassetem w upalny dzień. Po prostu miałem
szczęście. Nie jestem pewien, czy powinienem pracować w tym zawodzie”.

2. Nie masz wykształcenia muzycznego, ale zawsze lubiłaś śpiewać pod
prysznicem. Postanawiasz w końcu zrobić pożytek z tej umiejętności i zapisać
się do chóru. Po kilku pierwszych próbach wciąż ci nie idzie. Śpiew na głosy jest
trudny i na ogół nie możesz złapać właściwej tonacji. Mówisz do dyrygenta
chóru: „Nie wiem, czy powinnam to kontynuować. Nie idzie mi dobrze”.
Dyrygent odpowiada: „Nie martw się, nieźle sobie radzisz! Twój głos
dobrze brzmi”.
Czy taka pochwała pomogłaby ci nabrać pewności siebie? Czy może
zaczęłabyś się zastanawiać: „Myli się czy kłamie? Może mnie dobrze nie
słyszał, bo skupił się bardziej na sopranach. Może chce mi poprawić
samopoczucie. Albo potrzebuje mojej składki członkowskiej, żeby zapłacić
kolejną ratę za samochód”.

3. Kilka ostatnich tygodni zajęła ci praca na projektem nowego programu
czytania w szkole twojego dziecka. Wysyłasz projekt do dyrektora
i z utęsknieniem czekasz na jego opinię. Następnego dnia otrzymujesz email
następującej treści: „Wspaniała praca. Dziękuję”.
Czy przepełnia cię duma, że dyrektor docenił twoje przełomowe pomysły?
A może raczej zastanawiasz się, czy w ogóle przeczytał projekt? Czy
zauważył, że twoja prezentacja została głęboko przemyślana i poparta
wynikami ostatnich badań, że udało ci się rozwiązać problem finansowania?
A może odfajkował po prostu jeden ze swoich obowiązków – odpisać na
maile – zanim udał się do domu na weekend?

4. Lubisz koszykówkę. Dobrze się bawisz i przy okazji masz ruch, ale nie jesteś
wybitnym graczem. Udało ci się właśnie trafić do kosza na sali gimnastycznej,
gdy podchodzi nieznany ci facet i mówi: „Ładnie! Świetnie strzelasz
z wyskoku!”.
Jak na to reagujesz? Masz ochotę zagrać z tym człowiekiem czy wolisz
szybko wrócić do domu, zanim zepsujesz dobre wrażenie serią chybionych
strzałów?

Co chcemy osiągnąć, kiedy chwalimy nasze dzieci? Większość udzieli
odpowiedzi w rodzaju: „Staramy się uświadomić im, jakie mają mocne strony”
albo „Chcemy je zachęcić, by dalej tak postępowały”. Albo: „Chcemy, żeby
nabrały pewności siebie... żeby jeszcze bardziej się starały”. Wydaje nam się
naturalne, że aby wzmocnić w nich szacunek do samych siebie, powinniśmy
regularnie mówić do dzieci z entuzjazmem: „Jesteś wspaniały, bystry, cudowny,
piękny, najlepszy!”.
Jednak używając oceniających słów, często osiągamy efekt przeciwny do
zamierzonego. Czytając powyższe scenariusze, dało się zauważyć, że
pochwała, która osądza czy ocenia, może też stwarzać problemy.
Każe nam się skoncentrować raczej na naszych słabościach, a nie na
mocnych stronach. „Nie jestem taki wspaniały. Trzeba było mnie widzieć
dziesięć minut temu”.
Każe nam wątpić w szczerość osoby, która udziela pochwały. „Czy
naprawdę tak myśli, czy tylko stara się poprawić mi samopoczucie? Czego
ode mnie chce?”.
Można ją odebrać jako lekceważenie. „Czy w ogóle zauważył, ile pracy w to
włożyłam? Może nie było warto?”.
Można ją odebrać jako zagrożenie. „A jeśli nie uda mi się zrobić tego
ponownie?”.
Może nas nawet nakłonić do całkowitej rezygnacji, do przerwania tego, co
robiliśmy.
Zaobserwowałam to zjawisko kilka lat temu na festiwalu muzycznym.
Grupa żonglerów próbowała zachęcić publiczność do włączenia się do
zabawy. Zauważyłam, że pewien mały chłopiec był bardziej wytrwały niż
większość otaczających go dorosłych i udawało mu się żonglować kilkoma
woreczkami z fasolą jednocześnie.
– Hej, spójrz na tego chłopca – powiedziałam do męża. – Jest naprawdę
dobry!
Chłopiec popatrzył na mnie zaskoczony, odłożył woreczki z fasolą
i odszedł.
Co się stało? Dlaczego spontaniczna pochwała nieznajomej kobiety
wywołała taką reakcję?
Chłopiec zaangażował się bardzo mocno w nauczenie się nowej i trudnej
sztuki. I nagle ktoś go ocenił. Zamiast skupić się na swoim zadaniu, zaczął
się obawiać, czy przypadkiem nie zmarnuje następnego rzutu, a wtedy
nieznajoma kobieta osądzi go negatywnie. Lepiej porzucić to, co się robi, niż
narażać się na niepowodzenie. Wyrządziłam temu biednemu dziecku dużą
krzywdę!
Pierwsza zasada chwalenia głosi, że nie zawsze jest ono potrzebne.
Kiedy dziecko oddaje się gorliwie jakiemuś zajęciu, nie ma sensu
rozpraszać jego koncentracji, wtrącając niechciane komentarze. Daj mu
spokój! Pomyśl, jak ty byś się czuła, gdybyś gotowała obiad, a twój partner
stałby kilka kroków od ciebie i wciąż mówił: „Masz ładną technikę krojenia
cebuli. Te marchewki są bardzo równo posiekane. Bardzo dobrze trzymasz
ten otwieracz do puszek”. Po którym komentarzu krzyknęłabyś
zniecierpliwiona: „Daj mi święty spokój!”?
A co robić, kiedy dziecko samo domaga się twojej reakcji? Podbiega
i podsuwa ci pod nos rysunek, wołając: „Zobacz! Podoba ci się?”. Co
powiedzieć, żeby go nie zniechęcić, tylko zainspirować?

Narzędzie nr 1. Opisz to, co widzisz.


Jeśli chcemy, żeby pochwała była użyteczna, warto powstrzymać impuls
oceniania i po prostu opisać to, co się widzi (albo słyszy czy zauważa innym
z pięciu zmysłów).

Zamiast mówić: „Jaki piękny rysunek!”,
spróbuj powiedzieć: „Widzę zielone linie biegnące w górę i w dół po
kartce. I zobacz, jak się łączą z tymi czerwonymi kształtami!”.

Zamiast mówić: „Dobra robota!”,
spróbuj powiedzieć: „Widzę, że pozbierałeś wszystkie samochody
i książki, a nawet brudne skarpetki! Podłoga jest czysta. To była duża
praca”.

Zamiast mówić: „Wspaniała praca!”,
spróbuj powiedzieć: „Widzę, że zakreśliłaś wszystkie obrazki, które
zaczynają się na literę B”.

Zamiast mówić: „Doskonale słuchasz wskazówek”,
spróbuj powiedzieć: „Znalazłaś swoje miejsce w kole, gdy tylko usłyszałaś
»stajemy w kole«”.

Zamiast mówić: „Dobry rzut”,
spróbuj powiedzieć: „Piłka sięgnęła do piątego rzędu płytek na ścianie. Za
każdym razem jest bliżej kosza!”.

A jeśli nie jesteś w nastroju do gadania, możesz po prostu skomentować:
„Udało ci się!”.

Dzięki tym stwierdzeniom dziecko wie, że zauważyliśmy i doceniliśmy to,
co zrobiło – bez oceniania i osądzania, które mogłyby je zniechęcić do
dalszego wysiłku.

Opowieść Sarah. Rybka w morzu


W przedszkolu jest dziewczynka, która wciąż pokazuje mi swoje rysunki.
– Proszę pani, proszę pani, niech pani zobaczy!
– Bardzo ładnie, piękny rysunek – zwykle mówię.
Wtedy ona rzuca kartkę na podłogę i odchodzi. To w zasadzie same
gryzmoły, więc nie ma wiele do powiedzenia.
Ostatnio powiedziałam:
– Widzę faliste linie u góry i mnóstwo niebieskiego koloru na dole. To mi
przypomina wiatr i morze.
Spojrzała z namysłem na swój rysunek i wskazała na nagryzmolony
maleńki kanciasty kształt, którego nie zauważyłam.
– Widzi pani to? To mała rybka!
Wróciła do stolika, żeby dorysować więcej maleńkich „rybek”.
Wyglądało na to, że kiedy przyjrzałam się uważniej jej rysunkowi, to sama
bardziej go doceniła i postanowiła dalej nad nim popracować.

BARDZO WAŻNE

Zastanów się, czy nie lepiej zadać pytania albo rozpocząć rozmowę, zamiast
chwalić.


„Och, proszę, co zrobiłeś! Opowiedz mi o tym”.
„Jak wpadłeś na taki pomysł?”.
„Jak to zrobiłaś?”.
„Pokaż mi, jak to działa”.
„To mi się kojarzy z kosmosem. Co ci podsunęło taki pomysł?”.
„Ciekawe, co zrobisz następnym razem”.

Opowieść Michaela. Najlepszy przyjaciel chłopca


Postanowiłem rozpocząć rozmowę i dało to efekt, jakiego się nie spodziewałem
w najśmielszych snach. Jamie pokazał mi jedno z narysowanych przez siebie
zwierząt i zamiast mówić jak zwykle: „Bardzo ładnie”, powiedziałem:
– Och, popatrz tylko! Myślę, że bardzo lubisz psy.
– Tak. To jest pies, którego będę miał, jak skończę pięć lat. Będzie miał
brązową sierść i nauczę go spać w moim łóżku. Będzie się wabił Slinky Dog.
I codziennie będę go zabierał do szkoły...
Następnie opisał swój dzień z psem i opowiedział, czego go nauczy (ścielić
łóżko) i czym będzie go karmić (połową swojego sandwicza z masłem
orzechowym i dżemem). Zupełnie nie wiedziałem, że ma takie rozbudowane
plany. Mam nadzieję, że zapomni o tym, zanim skończy pięć lat.

Narzędzie nr 2. Opisz wpływ, jaki działanie dziecka wywarło na innych.


Chcemy, aby nasze dzieci wyrosły na dobrych ludzi. Lubimy je zachęcać, żeby
pomagały innym. Musimy jednak powstrzymać się od oceniania ich charakteru.
Poprzestań na opisywaniu!

Zamiast mówić: „Jesteś grzeczną dziewczynką”,
możesz powiedzieć: „Przyniosłaś te torby z zakupami aż do kuchni. To
była wielka pomoc!”.

Zamiast mówić: „Jesteś najlepszym starszym bratem!”,
możesz powiedzieć: „Maleństwo uwielbia, kiedy wydajesz te zabawne
dźwięki. Uśmiecha się od ucha do ucha”.

Zamiast mówić: „Jesteś taką troskliwą dziewczynką!”,
możesz powiedzieć: „Pomogłaś Johnny’emu zapiąć kurtkę. Będzie mu
miło i ciepło, kiedy wyjdzie na powietrze”.

Zamiast mówić: „Grzeczny chłopiec. Wiedziałam, że potrafisz być miły dla
kotka, jeśli się postarasz”,
możesz powiedzieć: „Ale Sparky mruczy. Lubi, jak ją tak delikatnie
głaskasz”.

Opowieść Michaela. Usłużny brat


Moja dwuletnia Kara domagała się borówek. Ignorowałem ją, bo chciałem
dokończyć e-mail do pracy. W końcu czteroletni syn Jamie przysunął stołek do
lodówki i wyjął borówki.
– Ojej, Jamie, właśnie uszczęśliwiłeś dwoje ludzi – powiedziałem. – Karę,
bo dostała swoje borówki, i mnie, bo mogę dokończyć pracę.
Przez cały tydzień Jamie wykorzystywał każdą okazję, żeby podać coś
mnie albo swojej siostrze. Zwykle jest bardzo wymagający – „daj mi to, daj
mi tamto” – i wciąż go uczę, że ma grzecznie poprosić. A teraz nagle on
podaje wszystko innym!

Opowieść Sarah. Pochwała inaczej


Przywykłam myśleć, że z dziewczynkami jest łatwiej, bo moja najstarsza zawsze
była chętna do współpracy. Ale za to trzyletnia Mia ostatnio robi, co może, żeby
mnie zdenerwować i sprowokować. Kiedy gdzieś jedziemy, wciska się za tylny
fotel i nie chce usiąść w foteliku, co sprawia, że cała rodzina jest spóźniona. Gdy
wysiadamy z samochodu, ucieka na parkingu. Łamie rodzeństwu kredki,
krzyczy, kiedy moja siostra usypia maluszka, popycha nawet większe dzieci na
placu zabaw. Robi wszystko, co powszechnie uważa się za niegrzeczne
zachowanie.
Staram się z całych sił nie wtłaczać jej w rolę „niegrzecznego dziecka”.
Przeciwnie, kiedy tylko mogę, powtarzam jej, że jest grzeczną dziewczynką.
Najzabawniejsze, że wtedy jest jeszcze gorzej.
Podczas obiadu opowiadałam mężowi, że Mia była bardzo grzeczna
w czasie czytania książki w bibliotece, a córka na to powiedziała:
– Wcale nie byłam grzeczna. Zrzuciłam książki na podłogę.
I hałasowałam.
Przez cały wieczór chodziła zła i nadąsana. Jakby chciała nam pokazać, że
to jej siostra jest grzeczną dziewczynką, a ona – tą niegrzeczną.
Po zajęciach na temat pochwał zmieniłam taktykę. Powiedziałam mężowi,
że Mia pomogła mi w bibliotece, znosząc po schodach ciężkie książki, i sama
je posprawdzała. Mia uśmiechnęła się od ucha do ucha. Było widać, jaka jest
dumna. Wypięła pierś i powiedziała:
– Naprawdę to zrobiłam. I przytrzymałam drzwi dla wózka!
Kiedy opisałam, co zrobiła, sama udzieliła sobie pochwały! Nie mogę
powiedzieć, że Mia przeobraziła się nagle z tygrysicy w kotkę. Ale ten nowy
sposób chwalenia zmienia jej sposób postrzegania samej siebie.

Narzędzie nr 3. Opisz wysiłek.

Naukowiec ze Stanford University, Carol Dweck, przeprowadziła oficjalne


badania efektów, jakie na dzieci wywiera pochwała oceniająca. Interesowało
ją zwłaszcza przeanalizowanie zjawiska, kiedy to bystre dzieci, które dobrze
sobie radzą w szkole podstawowej, tracą pewność siebie i przestają się
starać, gdy pójdą do gimnazjum, pomimo że wszyscy zapewniają je, że są
inteligentne, uzdolnione... i wyjątkowe![5].
Przygotowała badanie, w którym dwie grupy dzieci otrzymały do
rozwiązania arkusz zadań z matematyki. Na koniec dzieciom z pierwszej
grupy udzielono pochwały oceniającej: „To naprawdę dobry wynik.
Doskonale sobie poradziłeś”. Przesłanie było jasne: Jesteś bystrym
dzieckiem, masz zdolności do matematyki.
Dzieciom z drugiej grupy również powiedziano, że dobrze sobie
poradziły. Ale nie były one szufladkowane ani oceniane. Opisano natomiast
ich wysiłek: „To naprawdę dobry wynik. Musiałeś ciężko pracować”.
Przesłanie jest tu inne: Pracowałeś wytrwale. Próbowałeś tak długo, aż
rozwiązałeś wszystkie zadania.
Następnie zapytano dzieci z obu grup, czy chciałyby rozwiązać jeszcze
trudniejszy zestaw zadań z matematyki. Zgadnij, kto odpowiedział „tak”,
a kto „nie”. Jeśli uważasz, że pierwsza grupa się nie zgodziła, udziel sobie
pochwały! Jeśli dziecku dobrze poszło i usłyszało, że jest uzdolnione, to po co
miałoby ryzykować utratę tej pozycji, próbując rozwiązać trudniejsze
zadania? Przecież może się nie udać. Może się okazać, że wcale nie jest takie
utalentowane.
Dzieci z drugiej grupy, w przypadku której opisano tylko włożony wysiłek,
entuzjastycznie podeszły do trudniejszego wyzwania.
Ostatecznie obie grupy otrzymały nowy zestaw zadań z matematyki. Tym
razem gorzej poszło pierwszej grupie, tej, która otrzymała pochwałę
oceniającą. Ich pewność siebie gdzieś prysła. Lepiej poradziły sobie dzieci,
których wysiłek został wcześniej doceniony.
Nie ma w tym nic dziwnego, że dzieci, które słyszą zapewnienia, że są
bystre i utalentowane, przy pierwszym trudniejszym wyzwaniu odnotowują
niepowodzenie. Kiedy mają do zrobienia coś łatwego, mogą potwierdzić
słuszność etykietki, którą im przypięto. Są najlepsze i najbystrzejsze. Ale gdy
muszą powalczyć, a zawsze kiedyś przyjdzie taki moment, to brak im wiary
we własne siły. „Może jednak nie jestem taki bystry”. Lepiej zatem trzymać
się strefy bezpieczeństwa i nie ujawniać słabości.
Jak widzisz, pochwała to potężne narzędzie. Użyta w niewłaściwy sposób
może zniechęcić dzieci do działań, do których miała zachęcić.
Niewykluczone, że całe to zjawisko „przechwalania” dzieci to właśnie
przykład złego użycia pochwały.
Spójrz, jaką różnicę wprowadza pochwalenie wysiłku zamiast oceniania
dziecka:

Zamiast mówić: „Ale jesteś bystrym chłopcem!”,
możesz powiedzieć: „Układałeś te puzzle tak długo, aż każdy kawałek
znalazł się na swoim miejscu”.

Zamiast mówić: „Masz wielki talent do gimnastyki”,
możesz powiedzieć: „Wciąż od nowa wchodziłeś na równoważnię, aż
przeszedłeś całą bez jednego upadku”.

Zamiast mówić: „Świetnie sobie poradziłaś z ubieraniem”,
możesz powiedzieć: „Tak długo kombinowałaś z tym guzikiem, aż
w końcu trafił do tej małej dziurki”.

Opowieść Sarah. Gotowi czy nie


Jest taki wymóg, abym każdej wiosny zrobiła pięciolatkom test kompetencji.
Dzieci muszą wykonać zestaw zadań liczący dwadzieścia stron, który ma na
celu ocenę ich gotowości do pójścia do zerówki. Są tam między innymi zadania
na rozpoznawanie kształtów, rysowanie i pisanie po śladzie oraz puzzle
matematyczne. Robię to od kilku lat i zawsze udawało mi się nakłonić tylko
kilkoro dzieci do wykonania całego testu, pomimo że dokładałam starań, żeby
ich zachęcić: „Ładnie sobie radzisz”, „Świetnie ci idzie”, „Tylko tak dalej”,
„Postaraj się najlepiej, jak potrafisz”.
W tym roku postanowiłam wykorzystać to, czego dowiedziałam się na
zajęciach na temat pochwał. Zamiast oceniać, opisałam wysiłek: „Widzę, że
bardzo ciężko pracujesz!”, „Jesteś bardzo skoncentrowana na tym zadaniu!”,
„Musiałaś naprawdę ruszyć głową, żeby sobie z tym poradzić”.
Myślałam, że to im trochę pomoże, ale efekt przerósł moje oczekiwania –
ani jedno dziecko nie zrezygnowało. Nawet kiedy minął czas, kilkoro z nich
nalegało, że chce pracować dalej, żeby dokończyć test.

Narzędzie nr 4. Opisz postępy.


Niewątpliwą korzyścią opisowej pochwały jest to, że można jej użyć nawet
wtedy, gdy dziecku nie idzie dobrze – wystarczy opisać, co udało mu się do tej
pory osiągnąć.
Kiedy dziecko sobie nie radzi czy męczy się nad jakimś zadaniem, kusi
nas, żeby mu podpowiedzieć, co źle robi. Ale czy to pomoże poprawić
sytuację?
Problem w tym, że gdy się z czymś zmagamy, słowa krytyki mogą nas
zniechęcać. Z kolei nieszczera pochwała („Nie martw się, dobrze sobie
radzisz!”) potrafi człowieka doprowadzić do wściekłości („Nie, wcale sobie
dobrze nie radzę!”).
Stosując opisową pochwałę, możemy zwrócić uwagę na postępy, przy
czym nasze słowa są szczere i pomocne. Często podkreślenie jednej
pozytywnej rzeczy bywa bardziej skuteczne niż wyliczenie dziesięciu
błędów.

Zamiast wskazywać, co poszło źle...

„Twoje pismo jest takie niechlujne, kochanie, że ledwie można je
przeczytać. Wygląda, jakby kura nabazgrała brudnymi pazurami. Musisz
się przynajmniej postarać, żeby litery mieściły się w liniach”.

...lepiej zmotywujesz dziecko, jeśli wskażesz, co zrobiło dobrze.

„Popatrz na tę literkę B! Wygrałaby konkurs piękności. Tak ładnie mieści
się w liniach. Nie przebija się przez podłogę i nie denerwuje sąsiadów
z dołu. Nie wylatuje w powietrze i nie uderza w sufit”.


„Popatrz na odstępy między tymi czterema wyrazami. Ta część jest
bardzo staranna i czytelna”.

Czasami musimy jednak zwrócić uwagę na to, co poszło źle. Dzieci nie
zawsze są w stanie same to zauważyć. W takim wypadku ważne jest, aby
najpierw docenić pozytywne strony. Jeśli chcesz, aby dziecko przyjęło słowa
krytyki, musisz najpierw zauważyć trzy pozytywne rzeczy, zanim
wspomnisz o jednej negatywnej. I nawet wówczas korzystniej będzie
wyrazić krytycyzm w pozytywny sposób. Powiedz o tym, co „należy zrobić”,
a nie o tym, co wciąż jest nie tak.

Zamiast krytykować niedokończenie zadania...

„Czy ty sobie żartujesz? To ma być skończone? W tym pokoju nadal jest
bałagan. Po całej podłodze walają się klocki, a na biurku jest sterta
śmieci!”.

...prędzej uda ci się zachęcić dziecko, żeby dokończyło sprzątanie, jeśli
zauważysz to, co już zrobiło:

„Widzę, że wrzuciłeś brudne rzeczy do kosza, powiesiłeś mokry ręcznik
i zrobiłeś przejście od drzwi do łóżka! Ponieważ mają przyjść goście, to
trzeba jeszcze schować klocki do pudła i wyrzucić do śmieci te brudne
chusteczki z biurka”.

Zamiast skupiać się na błędach:

„Widzę, że wcale nie ćwiczyłaś. Fałszujesz i grasz w złym rytmie.
Ćwierćnuty to nie to samo co półnuty!”.

...pomożesz dziecku z większą pewnością skupić się na trudnych fragmentach,
jeśli wskażesz, co udało mu się osiągnąć:

„Po pierwszych dwóch taktach mam ochotę tańczyć. To staccato podrywa
mnie z miejsca. Wyobrażam sobie skaczącą żabkę. Druga linia ma
skomplikowany rytm. Popracujmy nad nią”.

Opowieść Toni. Kłopoty z zestawem „zrób to sam”


Babcia przywiozła synowi domek z pierników do samodzielnego złożenia.
Cudowna okazja do umocnienia międzypokoleniowej więzi. Niestety, lukier był
twardy, a ciasto się kruszyło. Thomas coraz bardziej się denerwował. Babcia
próbowała go zachęcić słowami:
– Thomas, to jest naprawdę dobre!
A Thomas odpowiadał czerwony na twarzy ze złości:
– Wcale nie! Niebieski się rozmazał na boku, a brzeg się złamał!
Czułam, co nadciąga. Niewiele brakowało, żeby to rzucił, a wtedy moja
matka byłaby bardzo rozczarowana, że kupiła nietrafiony prezent.
Na szczęście wiedziałam, co powiedzieć!
– Thomas, widzę, że zrobiłeś połowę okna, mimo że lukier jest taki twardy.
Thomas westchnął.
– Tak, teraz robię drugą połowę.
Uff! Katastrofa została zażegnana!
Opowieść Anny. Początki czytania
Anton odczytał kilka pierwszych słów, które tworzyły zdanie. Bardzo się z tego
ucieszyłam i już miałam powiedzieć: „Wspaniale ci idzie czytanie!”, ale
ugryzłam się w język i zamiast tego rzuciłam:
– Wypowiedziałeś każdą głoskę i ułożyłeś z nich słowo. Przeczytałeś całe
zdanie!
Anton uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Spróbuję jeszcze jedno!

* * *
Czy dostrzegacie, że opisywanie jest bardziej szczere niż pochwała w starym
stylu? Nie musimy być nieautentyczni i mówić dziecku, że jest cudowne, a jego
praca wspaniała po to, żeby podnieść mu ego. Reagujemy w konkretny, opisowy
sposób, zarazem realistyczny i pomocny.

BARDZO WAŻNE
Czasami potwierdzenie, że rozumiesz uczucia dziecka, jest bardziej pomocne
niż pochwała.


Niekiedy dziecko nie jest zadowolone z rezultatów swojej pracy, na
przykład gdy pies, którego narysowało, nie przypomina psa. Pierwszą
rzeczą, jaka się nasuwa, jest pocieszenie dziecka słowami: „Ależ jest bardzo
ładny, kochanie. Przecież wygląda jak pies. Naprawdę ładnie ci to wyszło!”.
Taka reakcja często wywołuje złość i płacz: „Wcale nie. Jest okropny!”.
Nie chcemy także okazywać niewiary w możliwości dziecka: „Och,
kochanie, bardzo trudno jest narysować psa. Może jako ilustrację do litery P
narysujesz lepiej piłkę? Wystarczy zrobić kółko, a nauczycielce na pewno się
spodoba. Dasz sobie z tym radę!”.
Czas przestawić zwrotnicę i potwierdzić, że rozumiesz uczucia dziecka.
Kiedy dzieci są nieszczęśliwe, nie musimy ich podnosić na duchu
wymyślonymi naprędce pochwałami. Będziemy bardziej pomocni, mówiąc:
„Oj, nie jesteś zadowolona z tego rysunku. Ten piesek nie wygląda tak, jak go
sobie wyobraziłaś. Narysować psa nie jest tak łatwo. Narysowanie na płaskiej
kartce papieru czegoś, co widzimy, to duża sztuka. I jeszcze żeby dobrze
wyglądało!”.
Twoje dziecko prawdopodobnie podejmie kolejny wysiłek narysowania
tego piekielnego psa albo zadecyduje, że woli narysować piłkę. Tak czy
inaczej, emocjonalne wsparcie, które od ciebie dostało, pomogło mu
przezwyciężyć moment frustracji i pozwoliło spokojnie się zastanowić.
Bywają też inne sytuacje, kiedy to w pierwszym impulsie szukamy słów,
żeby pochwalić dziecko, na przykład gdy uważa, że w porównaniu
z rówieśnikami wypada gorzej.
„Każdy umie wchodzić na drabinki, tylko nie ja! Nie umiem przejść nawet
przez dwa drążki. Jestem najgorszy z całej klasy”.
„Ethan i Jason potrafią już czytać grube książki. Jestem najgorszy
z czytania”.
W takich wypadkach instynktownie wtrącamy pochwały, aby podnieść
dziecku zniżkującą samoocenę.
„Och, nie, kochanie, przecież umiesz się wspinać”.
„Przecież dobrze ci idzie czytanie! Świetnie sobie radzisz. Na pewno
mnóstwo dzieci nie radzi sobie tak dobrze jak ty”.
Takie wypowiedzi zazwyczaj nie wywołują zamierzonego efektu. Dzieci
protestują jeszcze gwałtowniej, że są najgorsze, najwolniejsze. Kiedy dziecko
jest w dołku, pomocniejsze będzie potwierdzenie, że rozumiesz jego
uczucia, zamiast oferowania bezpodstawnych zapewnień:

„Można się czuć przygnębionym, kiedy inne dzieci przechodzą przez
drabinki, a ty jeszcze nie umiesz”.

„Zdaje się, że zniechęciłeś się do czytania. Można się zdenerwować, kiedy
człowiek wciąż ogląda książeczki z obrazkami, a chciałby już czytać
dłuższe książki”.

Możesz też wypróbować spełnianie życzeń w fantazji, jeśli uważasz, że
nastrój dziecka na to pozwala:

„Ach, gdybyś tak mógł zjeść trzy zaczarowane rodzynki, wdrapać się na
najwyższe drabinki i nie poczuć zmęczenia! ...przeczytać grubą książkę
z rozdziałami i zrozumieć wszystkie słowa!”.

Ale to nie koniec rozmowy. Kiedy dziecko jest w złym nastroju, warto
zbudować jego nowy wizerunek.

BARDZO WAŻNE

Zbuduj nowy wizerunek dziecka.




Pora opowiedzieć dziecku historię z jego życia. Tylko ty jesteś w stanie to
zrobić. Nikt inny nie zna twojego dziecka tak dobrze!

„Jestem całkowicie pewna, że jeśli będziesz chciał się nauczyć
przechodzić po tych drabinkach, to ci się uda. Kiedy ci na czymś zależy,
potrafisz być bardzo zdecydowany. Pamiętam, jak miałeś pięć miesięcy
i chciałeś się dostać do miski dla psa, a jeszcze byłeś za mały na
raczkowanie. Ale próbowałeś i próbowałeś. W pewnej chwili poszłam do
łazienki. Myślałam, że nic się nie stanie, jak na minutę zostawię cię
samego. Ale kiedy wróciłam, już tam byłeś i wyjdałeś coś z miski Rovera.
Samodzielnie pokonałeś taką dużą odległość. Nic się przed tobą nie
uchowało!”.

„To dziwne. Każdy człowiek jest inny. Niektóre dzieci, na przykład Ethan,
już w przedszkolu potrafią czytać grubsze książki, a nie umieją jeździć na
dwóch kółkach. A inne, na przykład ty, już w wieku trzech lat potrafią
jeździć na dwóch kółkach, ale wciąż jeszcze uczą się czytać grubsze
książki. Niektóre dzieci wcześniej czytają, a inne wcześniej jeżdżą na
rowerze, ale wszystkie nauczą się jednego i drugiego. Widzę, że składasz
już słowa i czytasz całe zdania, więc wiem, że się uczysz. I widziałam, że
Ethan próbuje utrzymać równowagę na rowerze, więc też się uczy. Mam
tylko nadzieję, że nie zaczniesz czytać, jeżdżąc na rowerze. To by się
mogło skończyć wielką kraksą!”.

Innym sposobem na zbudowanie nowego wizerunku dziecka jest
stwarzanie mu okazji do zaprezentowania, co potrafi.

„Rashi, możesz mi pomóc z tym kluczem? Znowu się zaciął”.

„Asher, muszę rozpakować zakupy, a Shiriel chce, żebyś jej przeczytał
książeczkę. Możesz to zrobić? Lubi, kiedy starszy brat jej czyta”.

Może się okazać, że w najbliższej przyszłości będziesz coraz częściej
„potrzebować pomocy”, na przykład przy otwieraniu słoików, nalewaniu
soku do szklanek, szukaniu okularów, dokręcaniu śrubek, układaniu deseru
na talerzu, rozdawaniu kredek, zbieraniu kartek, zamykaniu drzwi
i gaszeniu światła. Nie zapominaj o włączeniu do pomocy swojego
wykwalifikowanego dziecka czy ucznia. I pamiętaj też o tym, żeby docenić
jego pomoc, udzielając opisowej pochwały.
Maria podniosła rękę.
– A czy można mówić dziecku: „Jestem z ciebie dumna”? Czy to też nie jest
sposób na zbudowanie pozytywnego wizerunku?
Mam pewne zastrzeżenie do tego stwierdzenia. Kiedy rodzic albo
nauczyciel mówi: „Jestem z ciebie dumny”, to przypisuje sobie zasługę. Gdy
opisuje, co dziecko osiągnęło, wówczas to jemu przypisuje zasługę. Jeśli
masz wątpliwości, wybierz to, co uwydatnia osiągnięcia dziecka.

Zamiast mówić: „Jeździsz na dwóch kółkach. Jestem z ciebie taki dumny!”,
możesz powiedzieć: „Udało ci się! Nauczyłeś się utrzymywać równowagę
na rowerze bez bocznych kółek. Musisz być z siebie bardzo zadowolony!”.

BARDZO WAŻNE

Nie ulegaj pokusie chwalenia przez porównywanie.




Jeśli ktoś ma więcej niż jedno dziecko, może odczuwać pokusę chwalenia
przez porównywanie. Wpadamy w pułapkę wzmocnienia ego „dużego
chłopca” kosztem malucha. Wydaje się to nieszkodliwą sztuczką. Maluch nie
rozumie przecież, co mówimy: „Sam włożyłeś buty. Twój młodszy brat tego
nie umie. Jest jeszcze malutki”. „Umiesz tak czysto jeść. Nie to co mały. On
robi wokół siebie dużo bałaganu”.
Czasami chcemy dziecko podnieść na duchu, porównując je do
rówieśników.
„Umiesz już jeździć na dwóch kółkach. Żaden twój kolega tego nie
potrafi”. „Czytasz najlepiej z całej klasy. Niewielu pięciolatków potrafi
przeczytać taką grubą książkę!”.
Co w tym złego? Rodzice i nauczyciele są dumni, dziecko szczęśliwe,
prawda? Problem w tym, żeby dziecko nie odniosło wrażenia, że jesteśmy
dumni z jego sukcesu kosztem niepowodzenia innych. Nie chcemy, żeby
poczuło się zagrożone osiągnięciami szybko dorastającego rodzeństwa czy
triumfami kolegów z klasy.
Lepiej ogranicz się do opisywania działań, wysiłku, postępów dziecka
oraz jego wpływu na innych:

„Sam umiesz włożyć buty. Chyba wiem, kto nauczy małego wiązać
sznurowadła, kiedy trochę podrośnie”. (Teraz widzi w sobie nauczyciela,
a nie rywala młodszego brata).

„Dziękuję, że włożyłaś naczynia do zlewu. Przyda mi się pomoc
w sprzątaniu”.

„Udało ci się! Umiesz utrzymać równowagę na rowerze bez bocznych
kółek. To trudne”.

„Przeczytałeś całą książkę. Podobał ci się ten zabawny moment, kiedy
żabka i ropucha ukrywają ciasteczka?”.

W chwilach desperacji musisz wykazać taką zręczność w udzielaniu pochwał
jak ninja w walce. W kolejnej opowieści Michael korzysta ze wszystkich
narzędzi przedstawionych w tym rozdziale (i z niektórych – w innych).

Opowieść Michaela. Przedszkolak na lodowisku


Jamie bardzo się cieszył z pierwszej wyprawy na łyżwy. W drodze na lodowisko
powiedział mi, że wie, że będzie w tym dobry. Był taki pewny siebie, że sam się
prosił o upadek... dosłownie i w przenośni. Zaczął chwiejnie, przewracając się
co dziesięć sekund. W połowie pierwszego okrążenia oznajmił, że chce zejść
z lodowiska i że nigdy więcej nie będzie jeździł na łyżwach.
Całe szczęście, że mam swoje narzędzia. Po pierwsze zaakceptowałem
jego uczucia:
– Uczenie się czegoś nowego jest frustrujące, zwłaszcza utrzymywanie
równowagi na takiej śliskiej powierzchni. To nie jest łatwe. Przeciwnie,
bardzo trudne! I nie jest miło przewracać się na twardy lód.
Nie protestowałem, kiedy chciał zrobić sobie przerwę. Nie zmuszałem go,
żeby dalej ćwiczył. Zaproponowałem przekąskę, żebyśmy mieli więcej siły,
zanim spróbujemy po raz drugi.
Po przekąsce nie był przekonany do powrotu na lód, więc zapytałem go,
czy woli spróbować za trzy minuty czy za pięć (wybór!). Zgodził się na trzy
minuty. Kiedy wróciliśmy, udzieliłem mu pochwały opisowej, mówiąc, że
prawidłowo używa rąk do utrzymania równowagi, i pokazując, jak daleko
zajechał w porównaniu z pierwszym okrążeniem.
Kiedy się denerwował, pokazałem mu, jak wyładować gniew na
lodowisku, robiąc małe kroczki. Zrobiliśmy trzy albo cztery okrążenia, a na
końcu puścił moją rękę i sam podjechał do bramki bez jednego upadku.
Było wiele takich momentów, gdy jego niepowodzenia mogły się zamienić
w katastrofę, ale dzięki metodom, o których mówiliśmy na zajęciach, udało
mi się utrzymać go w grze. Był taki dumny ze swoich postępów, że zrobiło
mi się ciepło na sercu!

Jeśli wciąż masz wątpliwości, czy pochwała opisowa jest lepsza od oceniającej,
wypróbuj ją na sobie. Oto scenariusz. Twój mąż wraca z pracy do domu
i zauważa, że sprzątnęłaś w kuchni, wykąpałaś dzieci i przebrałaś je w piżamy
oraz przygotowałaś ciepły posiłek dla całej rodziny. Używając języka, jaki często
stosujemy wobec dzieci, mówi z entuzjazmem: „Ojej, jesteś taką dobrą żoną!
Moje małżeństwo jest idealne. Wspaniała robota, kochanie. Jestem z ciebie
dumny!”.
Czy poczułaś się potraktowana protekcjonalnie? Czy poczułaś się trochę
obrażona samym przypuszczeniem, że chcesz, by cię oceniano? Czy
pomyślałaś sobie: „A jeśli będę zmęczona i zamówię pizzę, to znaczy, że
jestem złą żoną?”. Czy przyszło ci do głowy: „Lepiej nie podnosić poprzeczki
tak wysoko!”? Czy zastanawiałaś się, dlaczego twój partner jest taki dumny,
skoro to ty się napracowałaś?
Okej, oto inny scenariusz.
Twój partner wraca do domu, zastaje sytuację jak wyżej i mówi: „Ojej,
przygotowałaś dzieci do spania, sprzątnęłaś ten bałagan, który zrobiliśmy
rano, i ugotowałaś kolację. Wszystko po powrocie z pracy! Usiądź, kochanie.
Zrobię ci drinka”.
Teraz możesz pomyśleć: „Hej, było warto się trudzić. Docenia to, co
zrobiłam. Może kiedyś powtórzę ten wyczyn”.
Udzielając opisowej pochwały – poprzez patrzenie, słuchanie
i zauważanie – dajemy dzieciom lustro, w którym mogą zobaczyć swoje
mocne strony. W taki sposób budują wizerunek samych siebie. To znacznie
więcej niż tylko miłe chwile razem. Tworzymy cały zbiór wspomnień,
których nikt dzieciom nie odbierze.
„Grzeczny chłopiec” pójdzie w niepamięć, gdy następnego dnia zastąpi go
„niegrzeczny chłopiec”. „Jesteś bystrą dziewczynką!” zostanie przyćmione
przez: „Jak można robić takie głupoty?”. „Niedbały” zastąpi „starannego”...
i tak dalej.
Ale nic nie odbierze dziecku tego czasu, który poświęciło na odśnieżenie
całej ścieżki, chociaż bolały ramiona i odmarzały palce.
Nic mu nie odbierze wspomnienia, że siostrzyczka roześmiała się, kiedy
robił niemądre miny, chociaż opiekunka nie mogła jej uspokoić; że znalazł
mamie okulary do czytania; że umiał wyłączyć budzik w komórce, chociaż
nikt nie wiedział, jak to zrobić.
Dziecko może wykorzystać te wspomnienia w dowolnej chwili, aby dodać
sobie pewności siebie w obliczu przeciwności losu czy zniechęcających
sytuacji. W przeszłości zrobiło coś, z czego może być dumne, i ma w sobie
siłę, żeby to powtórzyć.
PRZYPOMNIENIE
Narzędzia służące do wyrażania pochwał i uznania

1. Opisz to, co widzisz.
„Widzę zielone linie biegnące w górę i w dół po kartce. I zobacz, jak
się łączą z tymi czerwonymi kształtami!”.

2. Opisz wpływ działań dziecka na innych.
„Dzidziuś uwielbia, kiedy wydajesz te zabawne dźwięki. Uśmiecha się
od ucha do ucha”.

3. Opisz wysiłek.
„Tak długo kombinowałaś z tym guzikiem, aż w końcu trafił do tej
małej dziurki”.

4. Opisz postępy.
„Wypowiedziałeś każdą głoskę i ułożyłeś z nich słowo. Przeczytałeś
całe zdanie!”.

BARDZO WAŻNE

● Zastanów się, czy nie lepiej zadać pytania albo rozpocząć rozmowę,
zamiast chwalić.

● Czasami potwierdzenie, że rozumiesz uczucia dziecka, jest bardziej
pomocne niż pochwała.

● Zbuduj nowy wizerunek dziecka.

● Nie ulegaj pokusie chwalenia przez porównywanie.
Rozdział piąty

Narzędzia dla dzieci o innej wrażliwości... Czy to pomoże


mojemu dziecku?

Modyfikacje dla dzieci z autyzmem i problemami


sensorycznymi



Julie

Rozdział piąty przeznaczony jest dla tych z was, którzy myślą: „To brzmi bardzo
dobrze, ale nie znacie mojego dziecka. To się nie sprawdzi w jego przypadku”.
Niektórzy z was mają dzieci, które są wyjątkowo wrażliwe, niesforne albo
uparte. U innych zdiagnozowano z kolei spektrum autystyczne albo
zaburzenia integracji sensorycznej. Wiele z tych dzieci reaguje
w wyolbrzymiony sposób na zwykłe, codzienne doświadczenia, takie jak
tykanie zegara, fluorescencyjne światło, skarpetki z szewkami, popchnięcie
przez kolegę. Inne z kolei mają osłabione reakcje, na przykład wydają się nie
odczuwać bólu. Czasami zbyt głośno mówią, za mocno ściskają inne dzieci
albo w ogóle nie wykazują zainteresowania interakcją z ludźmi. Bywa, że
z uporem rozmawiają tylko na jeden temat – na przykład rozkład jazdy
pociągów albo mapy. Załamują się, gdy jakiś drobiazg zaburzy ich codzienną
rutynę. Wiele takich dzieci ma ogromny problem z przechodzeniem od
jednej czynności do drugiej i nie znosi popędzania. I chociaż bardzo się
staramy zminimalizować ich cierpienie, nie jesteśmy w stanie stworzyć
świata, w którym będą się czuły komfortowo.
Jeśli twoje dziecko nie należy do żadnej z opisanych grup, może cię kusić,
aby pominąć cały rozdział. Ale jeżeli masz wolną chwilę, nie rób tego.
Znajdziesz tu narzędzia, które być może pomogą ci poradzić sobie
z wyzwaniami, z którymi wciąż słabo ci idzie, nawet po przeczytaniu
poprzednich rozdziałów.

Po narodzinach pierwszego dziecka przeczytałam dużo książek, żeby się
dowiedzieć, czego mam się spodziewać. Lektury te utwierdziły mnie
w przekonaniu, że tempo rozwoju dzieci jest bardzo zróżnicowane. Nie
martwiłam się zatem, widząc, że dzieci zaprzyjaźnionych matek raczkują
i stają, podczas gdy Asher potrafił tylko siedzieć. Gdy miał roczek, pediatra
zapytał mnie, czy nie martwię się jego rozwojem. Pamiętam, że
odpowiedziałam, że jeśli on się nie martwi, to ja też nie. Dwa miesiące później
pediatra zaproponował, żebym udała się do specjalisty, a ten oznajmił mi, że
syn jest „mocno opóźniony w rozwoju”. Wówczas zauważałam już zasadniczą
różnicę – inne niemowlęta w naszej grupie towarzyskiej przeobraziły się już
w małe szkraby i na chwiejnych nóżkach kręciły się po pokoju, górując nad
Asherem, który uchylał się przed nimi ze strachem, bo sam umiał tylko powoli
podnieść się do siedzenia. Nadal pamiętam, jak poczułam się urażona, gdy
jedna z matek zasugerowała, że jestem nadopiekuńcza wobec syna, tak jakby to
była moja wina, że jeszcze nie chodzi. Jednak gdzieś w tym gniewie
zakiełkowała myśl, że może mieć rację.
Asher różnił się zresztą nie tylko rozwojem fizycznym. Zaczęłam
zauważać, że ma też odmienny system sensoryczny. Jako niemowlę nie
znosił, gdy ktoś dotykał jego stóp, i protestował, gdy był trzymany w pozycji
stojącej. To oczywiście nie wróżyło dobrze nauce chodzenia, która wymaga
przecież, by dotykać stopami podłogi. Podczas fizjoterapii nauczyłam się
techniki głaskania, która miała go znieczulić na dotyk. Polecono mi co dwie
godziny głaskać w pokazany sposób jego ręce, nogi i plecy. A ponieważ
uznałam to zalecenie za niemożliwe do wykonania, poczułam się jeszcze
bardziej winna.
Kiedy okazało się, że moje drugie dziecko, Rashi, też rozwija się „inaczej”,
powiedziałam sobie, że to nic wielkiego – dam sobie z tym radę. Nie
zawracałam sobie głowy przeglądaniem książek o rozwoju dzieci, tylko
udałam się z nim prosto do specjalisty. Myślałam, że za drugim razem
będzie łatwiej zapanować nad tą emocjonalną huśtawką, ale znowu
znalazłam się na obcym i budzącym lęk terenie. Rashi pod wieloma
względami był zupełnie inny niż jego brat. Asher jako niemowlę leciał przez
ręce, natomiast Rashi był usztywniony. Asher płakał, gdy dotykało się jego
nóg albo stóp; Rashi nie płakał nawet podczas szczepienia. Gdy zabieraliśmy
Ashera w miejsca, gdzie było dużo widoków, dźwięków i ludzi, stawał się
pobudzony i płakał; Rashi zamykał się w swojej skorupce i zapadał w sen,
gdziekolwiek był. Przez jakiś czas umawiałam ich na wspólne wizyty
u fizjoterapeuty.
Gdy przyszło na świat moje trzecie dziecko, uznałam skontrolowanie jego
rozwoju przez pediatrę za standardową procedurę. Byłam zaskoczona, gdy
się dowiedziałam, że Shiriel rozwija się prawidłowo. Jako mały szkrab była
zazdrosna, że jej starsi bracia chodzą na terapię zajęciową, i zastanawiała
się, kiedy ona będzie mogła uczestniczyć w sesjach.
Kiedy jeszcze moje dzieci były małe, zaczęłam prowadzić warsztaty dla
rodziców z cyklu Jak mówić.... Chociaż u Ashera stwierdzono zaburzenia
integracji sensorycznej (SPD), a u Rashiego ostatecznie zdiagnozowano
zespół Aspergera (obecnie nazywany spektrum autystycznym),
umiejętności, których nauczałam, były w wychowywaniu moich dwóch
chłopców równie pomocne jak w przypadku dzieci neurotypowych. W ciągu
lat pracy nawiązałam kontakty z innymi rodzicami dzieci mających SPD
i autyzm oraz prowadziłam zajęcia przeznaczone specjalnie dla nich i dla
profesjonalistów, którzy mieszkają i pracują z dziećmi specjalnej troski.
Nauczyłam się też – zarówno od uczestników zajęć, jak i z własnego
doświadczenia – że można zastosować podstawowe zasady Jak mówić... bez
względu na to, czy dzieci rozwijają się typowo, czy też różnią się na wiele
unikatowych sposobów. Wszystkie dzieci potrzebują kontaktu, wszystkie
dzieci chcą być rozumiane, wszystkie dzieci pragną, żeby docenić to, co
robią i jak sobie radzą. Dla rodziców dzieci o innej wrażliwości wyzwaniem
jest jednak wypracowanie metod osiągnięcia tych wszystkich szczytnych
celów bez popadania we frustrację czy obwiniania dzieci za to, że... no cóż...
są inne.

Wyobraź sobie, że przebywasz samotnie w domu, czytając opasłą książkę
i rozkoszując się filiżanką kawy, gdy nagle bez pukania wchodzi sąsiadka, którą
ledwo znasz. Staje zbyt blisko ciebie, patrzy ci prosto w oczy i głośno coś mówi,
potrząsając twoim krzesłem. „Cześć! Co u ciebie słychać? Co czytasz? Chcesz
pograć w karty? Możesz mi zrobić kanapkę? Proszę?”.
Jakie uczucie cię ogarnia? Lekkie przerażenie? „Jak ona tu weszła?”.
Irytujesz się, że ci przeszkodziła? Wprawiają cię w konsternację jej pytania?
Chcesz się jej pozbyć? Domyślam się, że nie masz w tej chwili ochoty robić
dla niej serowego sandwicza w opiekaczu.
To ćwiczenie pomaga mi ukazać część problemów, które sprawiają, że dla
dzieci ze spektrum zaburzeń codzienne życie jest takim wyzwaniem. Dla
dzieci, które nie przetwarzają w typowy sposób bodźców zmysłowych, takich
jak dźwięk, światło, ruch, dotyk czy smak, a każdy z tych elementów –
i wszystkie naraz – może się stać przytłaczający. Bywa i tak, że nawet
kontakty z własnymi rodzicami odbierają jako gwałt na ich zmysłach. Nic
dziwnego, że jest im trudno nawiązać bliższą więź z innymi osobami i czuć
się dobrze w ich towarzystwie. Lepiej ukryć się przed tym nawałem
sensorycznych ataków!
To nie znaczy, że dzieci te nie mogą rozwinąć silnych więzi z ludźmi.
Mogą, ale trzeba nad tym mocniej popracować.
Prawdę mówiąc, czasami wydaje się to niewykonalnym zadaniem,
zwłaszcza w przypadku dziecka, które zdaje się przebywać we własnym
świecie i nie potrzebować niczyjego towarzystwa. Mamy wtedy pokusę
przeciągnięcia go z tego świata do naszego. Musi przecież nauczyć się, jak
sobie radzić w rzeczywistości, w której ludzie często mówią głośniej niż
szeptem i niekiedy na siebie wpadają; w której dzieci z krzykiem biegają po
placu zabaw; w której w supermarketach jest ostre fluorescencyjne
oświetlenie, a między półkami kłębią się ludzie.
Problem w tym, że takie dziecko właśnie nasz świat odbiera jako
niewłaściwy – bo jest w nim za głośno albo za cicho, za dużo albo za mało
dotyku, panuje nadmiar bodźców wzrokowych i generalnie ogarnięcie tego
wszystkiego jest bardzo wyczerpujące. Zanim szczęśliwie dojdziemy do
etapu akceptowania uczuć lub nakłaniania do współpracy czy
rozwiązywania problemów, musimy najpierw nawiązać z dzieckiem
kontakt.

Narzędzie nr 1. Dołącz do dziecka w jego świecie.

Gdy następnym razem twoje dziecko będzie przebywało w swoim świecie,


zupełnie niezainteresowane kontaktem z tobą ani z nikim innym, a ty będziesz
mieć trochę energii, spróbuj położyć się obok niego na podłodze (albo tam,
gdzie twoje dziecko aktualnie przebywa).
Przykłady:

Jeśli Angela leży na podłodze w absolutnej ciszy pokoju, obserwując
cienie swoich palców na ścianie, to zamiast mówić: „Angela, chodź
tutaj! Poczytam ci książkę!”, spróbuj też położyć się na podłodze
i obserwuj cienie swoich palców na ścianie.


Jeśli Peter lubi rozmawiać o rozkładzie jazdy pociągów, włącz się do tej
rozmowy.

Jeżeli Even nieustannie wali świetlnym mieczem w podłogę, weź
drewnianą łyżkę i wal razem z nim.

Jeśli twoje dziecko zazwyczaj woli być samo, to zapewne znasz już gorycz
odrzucenia i trudno ci uwierzyć, że odniesiesz na tym polu sukces.
Uczestnicy moich zajęć podeszli do tych sugestii z nieukrywanym
sceptycyzmem, ale byli gotowi spróbować. Oto niektóre historie.

Z głową w namiocie
Aiden mógłby spędzać w namiocie całe dnie, grając na swoim iPadzie,
gdybyśmy mu na to pozwolili. Gdy tam wchodzi, znika w swoim małym świecie.
Nie spojrzy na mnie, nie porozmawia, nie odpowie na pytania i z pewnością nie
będzie ze mną grał. W ubiegłym tygodniu kiedy znowu wszedł do namiotu,
podeszłam tam bardzo, bardzo cichutko i klepnęłam lekko w brezent. To tylko
materiał, więc nie wiem nawet, czy syn to usłyszał.
– Chcę popatrzeć, jak grasz – powiedziałam bardzo cicho.
Usiadłam przed namiotem i przez chwilę się przyglądałam.
– W jaką grę grasz? – zapytałam.
Nawet mi odpowiedział. Co za niespodzianka! Grał w bąbelki.
– Mogę popatrzeć?
To maleńki namiot na jedną osobę, ale pozwolił mi wsadzić głowę do
środka.

Zapytałam, czy też mogę pograć. Z początku pokręcił głową, ale potem
powiedział, że pokaże mi, jak się gra. Skończyło się na tym, że podawaliśmy
sobie tablet z rąk do rąk i graliśmy razem w bąbelki. Zdarzyło się to po raz
pierwszy. Zawsze myślałam, że nie chce, żeby ktoś mu towarzyszył, ale teraz
sądzę, że za bardzo się starałam zmusić go, żeby robił to, czego my chcemy,
a nie próbowałam zachowywać się w sposób, który jemu odpowiada.

Połączenia kolejowe
Henry jest bardzo logiczny. Nie reaguje na wygłupy i fantazje. Poświęca dużo
czasu na samotną zabawę zestawem kolejek i nie lubi, żeby ktoś mu
przeszkadzał.
Gdy wczoraj podszedł do stołu z kolejkami, usiadłam obok niego
i wzięłam do ręki jeden z wagoników. Powiedział:
– Mamo!
– Chcę być tym pociągiem! – odpowiedziałam.
– Nie, nie możesz być tym pociągiem. To nie jest twój pociąg.
Wzięłam więc jedną z jego zabawkowych gitar i spytałam:
– Czy to jest pociąg?
– To nie jest pociąg!
– Tak? A co się z tym robi?
– Gra się na tym!
– Rękoma czy palcami od nóg, kolanami czy nosem?
Uznał, że to bardzo śmieszne.
– Powiedz to jeszcze raz! Powiedz to jeszcze raz!
Zaczęłam grać na gitarze rękoma i palcami od nóg, kolanami i nosem,
a potem Henry próbował to zrobić. I bardzo mu się spodobało! W normalnej
sytuacji spędziłby ten czas w samotności.

Zabawa w jaskiniowego chłopca


Peter miał w przedszkolu zajęcia na temat jaskiń i dostał obsesji na punkcie
tego tematu. Rozmawianie w kółko o jaskiniach staje się po jakimś czasie dość
męczące, więc zazwyczaj w takich sytuacjach staram się zmienić temat
i zainteresować go czymś innym. Ale w tym tygodniu próbowałam „dołączyć do
dziecka w jego świecie”, czyli w tym wypadku – w jaskini.
Rozmawialiśmy o jego nowym ulubionym pojęciu (speleologia!),
o specjalnych lampach, które mają na kaskach badacze jaskiń, o tym, że
czasami muszą się przeciskać przez wąskie szczeliny w ziemi, żeby wejść do
środka. Zaproponowałam, żebyśmy zbudowali w salonie jaskinię
z poduszek. Z początku był rozczarowany, że nie możemy się udać do
prawdziwej jaskini, ale po chwili zapalił się do mojego pomysłu.
Przykryliśmy poduchy kocami, aby było ciemniej, i wreszcie się pod nie
wślizgnęliśmy. Spędziliśmy razem cudowne chwile, a Peter był potem
w doskonałym nastroju.

Narzędzie nr 2. Spróbuj sobie wyobrazić, co przeżywa twoje dziecko.

Kiedy dziecko jest trudne, instynktownie skupiamy się na tym, czego od niego
wymagamy. Musi włożyć skarpetki, zjeść śniadanie, wziąć kąpiel, rozpocząć
zajęcia z terapeutą. Nie zastanawiamy się nawet przez chwilę, co ono czuje.
A nawet jeśli, to trudno się domyślić, jakie uczucia mu towarzyszą. Dzieci ze
spektrum autystycznym z uporem trzymają się rutyny i monotonii, i to w taki
sposób, że całkowicie nas to zaskakuje. My, dorośli, nie załamujemy się
psychicznie z powodu przełożonego spotkania. Nie odmawiamy włożenia
skarpetek, jeśli nasza ulubiona para jest właśnie w praniu.
Kiedy zachowanie syna wprawia mnie w konsternację, próbuję sobie
wyobrazić sytuację, która wywołałaby we mnie emocje podobne do tych,
które on odczuwa.
Oto przykład. Mój syn nie chciał wejść do gabinetu na fizjoterapię, dopóki
wszystkie krzesła w poczekalni nie były ustawione według tego samego
klucza: czerwone, żółte, czerwone, żółte. Żaden logiczny argument nie
przekonałby go, żeby zostawić te krzesła w spokoju.
I o co tyle krzyku? Czy potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której sama
poczułabym się zaniepokojona sposobem ustawienia krzeseł? A gdybym po
przyjeździe na zajęcia stwierdziła, że krzesła zostały ustawione w rzędach,
a nie tak jak zwykle w kole? Czy nalegałabym, aby ustawić je „prawidłowo”?
Oczywiście, że tak! Gdyby ktoś mi wyjaśnił, że robię wielkie halo i że
powinnam być bardziej elastyczna, to czy te słowa byłyby dla mnie pomocne?
Ani trochę!
Nie twierdzę, że sposób ustawienia krzeseł w poczekalni jest tak samo
ważny dla powodzenia fizjoterapii mojego syna, jak układ krzeseł podczas
zajęć. Ale oboje mielibyśmy uczucie, że nie jest tak, jak być powinno,
i chcielibyśmy dla własnego spokoju przywrócić prawidłowy stan.
Na pewno wolelibyśmy usłyszeć: „Och, nie podoba ci się takie ustawienie
krzeseł. Nic tu nie pasuje”. A potem, oczywiście, trzeba by ustawić je na
swoich miejscach!
Gdy zrozumiałam, że taki jest sposób odczuwania mojego syna,
postanowiłam przyjeżdżać kilka minut przed czasem, aby „prawidłowo”
ustawić krzesła. Jednak jak to w poczekalni bywa, czasami krzeseł brakuje
albo siedzą na nich ludzie, więc nie można ich przestawić. Miewałam wtedy
pokusę, żeby go pouczać „Naprawdę? Masz zamiar płakać dlatego, że jest
o jedno żółte krzesło za dużo? Kochanie, nie wszystko może być tak, jak tobie
się podoba!”, ale wiedziałam, że to jedynie pogorszyłoby sytuację. A gdyby
stojące w rzędach krzesła na moich zajęciach były przyśrubowane do
podłogi? W jaki sposób poradziłabym sobie z tą niekomfortową sytuacją?
Powiedziałam do Ashera:
– O nie! Chcesz, żeby tu było czerwone krzesło. To cię denerwuje.
– Nelwuje! – powtórzył Asher.
– Chciałbyś, żebyśmy mogli postawić czerwone krzesło w tym miejscu.
– W tym miejscu – powtórzył.
– Hm – mruknęłam, na co on dodał:
– Hm!
Po czym wziął mnie za rękę i pomaszerował na terapię.
Nie musisz biegać po korytarzu w poszukiwaniu czerwonego krzesła ani
prosić karmiącej matki bądź starszej pani, żeby wstały po to, by móc
przesunąć ich krzesła. Pomagasz dziecku zdobyć cenne doświadczenie, że
dzięki twojemu współodczuwaniu i wsparciu potrafi sobie poradzić ze
zdenerwowaniem. Kiedy okazujemy hojność ducha, akceptując uczucia,
pomagamy dzieciom wytrwale znosić przeciwności losu. Umacniamy także
ich zdolność do radzenia sobie z nieuniknionymi wybojami i zakrętami na
życiowych drogach.

Drapiąca trawa
W ubiegłą sobotę było bardzo ciepło. Po ciężkiej zimie mogliśmy w końcu
włożyć szorty i T-shirty. Zabrałam Ivana do parku. Usiedliśmy na trawie, żeby
coś przekąsić, ale syn ciągle się wiercił. Wciąż się zrywał i biegał wokół mnie.
Powiedziałam, że musi siedzieć podczas jedzenia, ale krzyknął:
– Nie!
To było do niego niepodobne. Zastanawiałam się, o co chodzi. Czyżby
nagle rozwinął się u niego deficyt uwagi? Próbowałam sobie wyobrazić, co
może czuć, i wtedy mnie olśniło, że prawdopodobnie trawa drapie go w gołe
nogi. Mogło to być zwykłe łaskotanie albo takie odczucie, jakby dotykał
papieru ściernego.
– Nie lubisz siedzieć na trawie! – powiedziałam.
– Nie! – potwierdził.
Położyłam na trawie swój sweter i poprosiłam, żeby na nim usiadł.
Dokończył posiłek w całkowitym spokoju. Po prostu nie był w stanie znieść
trawy drapiącej go w gołe nogi. Pomyślałam wtedy, że ludzie różnią się
takimi rzeczami, które nawet nie przyszłyby mi do głowy.

Szewki w skarpetkach
Jack ma w szufladzie wiele par skarpetek, ale lubi tylko trzy z nich. Kiedy rano
szykujemy się do szkoły, to jeśli nie ma którejś z ulubionych par, wybucha
awantura. Kiedyś zwykle mówiłam:
„Nie rób tyle hałasu z powodu skarpetek” albo „Inne skarpetki też są
zupełnie dobre”.
Czasami wydawało mi się, że robi tyle zamieszania, bo nie chce iść do
szkoły. Nie miałam zamiaru na to pozwolić!
Ale po opowieści o tym, że twój syn miał bardzo wrażliwe stopy, gdy był
mały, pomyślałam, że może mój rzeczywiście odczuwa różnicę między tymi
trzema parami skarpetek a całą resztą. Kupiłam dodatkową paczkę
skarpetek z ulubionego gatunku i wiecie, co się stało? Przez cały tydzień nie
było nawet jednej awantury. A właściwie tylko jedna, kiedy opiekunka uparła
się pewnego dnia, żeby włożył skarpetki, których nie lubi. Warknęłam na
nią:
– Jack czuje różnicę między tamtymi skarpetkami a tymi, które lubi!
Musisz go słuchać!
Potem uświadomiłam sobie, że bez sensu się na nią wkurzam, bo sama
przez kilka miesięcy postępowałam identycznie. Przeprosiłam ją. Tak czy
inaczej, teraz wiem, że mój syn czuje to, co czuje... ale na pewno tej
nadwrażliwości stóp nie odziedziczył po mnie!

Opowieść Julie. Letni obóz piłkarski


Zapisałam Ashera na tygodniowy obóz piłki nożnej. Okazało się, że ma to być
jeden z najcieplejszych tygodni lata. Zapowiadali temperaturę do 32 stopni
Celsjusza. Asher nigdy nie chciał nosić szortów. Nie cierpi powiewów powietrza
na gołych nogach. Zawsze się upierał, żeby wkładać grube bojówki. Oczywiście,
pojechał w nich także na obóz.
Przewidywałam, że będą z tym trudności. Kobieta odpowiedzialna za
zapisy na pewno będzie chciała go nakłonić do noszenia szortów, co byłoby
całkiem rozsądne, gdyby nie fakt, że Asher miał wrażliwe nogi. Nauczyłam
go więc formułki:
– Mam nadwrażliwość kończyn dolnych.
Gdy tak powiedział, zaniemówiła. Zapisała go bez słowa protestu. Byłam
zadowolona, że dałam Asherowi taką moc. Mógł teraz sam mówić innym, co
czuje, i nie potrzebował mamy, żeby go ochraniała i przemawiała w jego
imieniu. W ustach małego dziecka to były naprawdę wielkie słowa!

Kłopoty z gumą do żucia


Mój sześcioletni syn Evan jest bardzo wrażliwym dzieckiem. Ma to swoje dobre
i złe strony, mówiąc delikatnie! Kilka tygodni temu podczas lunchu w szkole
przytrafiło mu się niefortunne doświadczenie. Jedno z dzieci przy stole miało
paczkę gumy wintergreen i poczęstowało nią inne dzieciaki. Etanowi zrobiło się
tak niedobrze od zapachu tej gumy, że nie mógł zjeść posiłku. Potem zaczął
odczuwać mdłości na sam widok osoby żującej gumę. Wystarczyło, że ktoś
poruszał ustami w taki sposób, jakby żuł, a już przypominał sobie tamten
zapach i nie był w stanie jeść.
W zeszłym tygodniu sprawa jeszcze się pogorszyła. Zjadał kilka kęsów, po
czym rezygnował, bo wciąż mu się przypominała tamta guma. Próbowałam
mu wytłumaczyć, żeby po prostu o tym nie myślał, ale zaczął płakać.
Zaczęłam szukać psychiatry dziecięcego.
Po zajęciach w zeszłym tygodniu poświęciłam trochę czasu, żeby
zrozumieć, co może odczuwać Evan. To nie jest wcale takie dziwne, jeśli się
nad tym trochę zastanowić. Uczy się nas od dziecka, że przy jedzeniu nie
porusza się pewnych tematów. Dlaczego? Bo na samą myśl o czymś
wstrętnym, jak wymioty czy fekalia, tracimy ochotę na jedzenie. (Z jakiegoś
powodu mój szwagier nie przyjmuje tego do wiadomości. Pracuje w szpitalu
i słynie z tego, że podczas jedzenia opowiada o ohydnych szczegółach swojej
pracy).
Spisałam listę pomysłów, w jaki sposób pomóc Evanowi. Czy mógłby
zastąpić tamtą myśl inną? Czy mógłby zastąpić tamten zapach innym? Może
powinien wypróbować różne przyprawy i znaleźć taką, którą mu
odpowiada? Wówczas na myśl o gumie mógłby powąchać szczyptę
cynamonu albo oregano.
Wieczorem przy kolacji znowu było to samo. Evan nie mógł jeść i płakał.
– Zapach gumy wintergreen jest taki wstrętny, że na samą myśl o nim
odechciewa ci się jeść – powiedziałam. – To trudny problem. Nie jest łatwo
jeść, kiedy po głowie krążą takie myśli. A trudno jest kontrolować myśli.
Nawet dorośli mają z tym wielki kłopot.
Spojrzał na mnie z ulgą i powiedział:
– Tak.
Odszedł od stołu, po czym wrócił, gdy kończyliśmy posiłek, zjadł kilka
kęsów i znowu odszedł. Podczas kilku kolejnych posiłków postępowałam
według tego samego scenariusza. Pod koniec tygodnia zaczął normalnie
jeść. Sama świadomość, że rozumiem, przez co przechodzi, sprawiła, że
napięcie częściowo go opuściło. Nie doszłam nawet do tego, żeby
wypróbować inne pomysły.

Narzędzie nr 3. Wyraź słowami to, co dziecko chce powiedzieć.

Czasami trudno jest się domyślić, co małe dzieci chcą powiedzieć, obojętnie czy
rozwijają się typowo, czy nie. Być może dlatego, że układ mózg-usta nie jest
u nich jeszcze w pełni dojrzały („Yhm! Yhm!”) albo nie rozwinęła się
koordynacja między ustami a językiem („Ziobać! Kjokjodyj”), albo nie mają
odpowiedniego zasobu słownictwa, by coś wyrazić („Ciem to!”. „Co takiego
chcesz, kochanie?”. „Ciem to! To! To!”).
Nawet gdy się domyślimy, co dzieci próbują powiedzieć, nie zawsze
chcemy im to dać. Mamy więc pokusę ignorowania ich albo udawania, że nie
rozumiemy.
Jak reagować w podobnych sytuacjach? Wykonajmy eksperyment
myślowy.
Wyobraź sobie, że uczysz się języka o nazwie kwarben, który ma trudną
wymowę i skomplikowaną gramatykę, w związku z czym wciąż musisz
polegać na ludziach posługujących się wyłącznie tym językiem. Jesteś bardzo
głodny. Robisz, co możesz, żeby poprosić o jajecznicę – czyli kwazikrai – ale
w odpowiedzi słyszysz tylko: „F’wij troyk thwarpel, brigahzee par klafik” (co
znaczy: „Nie rozumiem cię. Mów wyraźniej”). Ogarnia cię coraz większe
zniecierpliwienie, więc już krzyczysz: „Kwazikrai!”. Twoja gospodyni
odpowiada w języku kwarben: „Nie rozumiem cię, kiedy krzyczysz”. Ile
potrzeba czasu, żeby się poddać, zacząć płakać albo cisnąć butem
w rozmówcę?
Nawet jeśli moja gospodyni nie domyśla się, czego chcę, wolałabym, żeby
powiedziała: „Wiem, że czegoś chcesz! I to zaraz!”. „Aha, udało mi się
przekazać przynajmniej część wiadomości. Ona mnie zrozumiała! Spróbuję
jeszcze raz”.
Dzieci, które mają trudności z komunikowaniem się, też chcą wyrazić
swoje potrzeby i zostać zrozumiane. Możemy im pomóc, wypowiadając
słowa, które próbują powiedzieć.
W przypadku dzieci zaczynających dopiero mówić, wystarczy wyłapać
kilka słów, które rozumiemy („Ach, krokodyl! Mówisz »krokodyl«!”). Jeśli
dziecko jest już bardziej zaawansowane w mówieniu, możemy powtórzyć
jego słowa i potwierdzić, że rozumiemy, co czuje. Gdy mówi: „Tatuś nie
idzie!”, możemy powiedzieć: „Nie chcesz, żeby tatuś odchodził! Tęsknisz za
tatusiem. Chciałbyś, żeby tatuś został w domu”.
Rodzice i nauczyciele uczestniczący w moich warsztatach byli zdziwieni,
gdy odkryli, że wypowiedzenie na głos uczuć i pragnień dziecka może być
bardzo pomocne, nawet gdy nie możemy dać dzieciom tego, czego chcą.
Kiedy czują, że je rozumiemy, stają się spokojniejsze, bo nawiązały kontakt,
i łatwiej zniosą rozczarowanie.

Uwięziony w kuchni
Mój starszy syn bawił się z kolegą w ogródku. Jacob, który nie mówi, był ze mną
w kuchni, ale zauważył, że brat bawi się na powietrzu. Zaczął walić w drzwi
i było jasne, że chce wyjść. Zwykle bałabym się potwierdzić, że rozumiem, czego
chce, bo wiedziałam, że nie mogę go pilnować – właśnie gotowałam kolację.
Jednak tym razem spróbowałam opisać jego pragnienia.
– Widzisz, że Andy i Max bawią się na podwórku. Też chcesz wyjść na
powietrze. Chciałabym cię zabrać do ogródka, ale właśnie przygotowuję
makaron z serem na kolację. Możesz mi pomóc, a kiedy zjemy, zabiorę cię na
podwórko.
Ku mojemu zdumieniu syn wrócił do kuchni i zaczął się bawić garnkami
i pokrywkami! Zawsze myślałam, że jeśli potwierdzisz, że rozumiesz, czego
dziecko chce, musisz mu to dać, bo inaczej będzie awantura. To zdarzenie
otworzyło mi oczy.
Powtarzaj po mnie
Mowę Elliota wciąż dosyć trudno zrozumieć. Odbywamy wiele „konwersacji”,
podczas których mówi coś niezrozumiałego, a ja pytam:
– Co powiedziałeś? Możesz to powtórzyć?
Syn powtarza, ale ja nadal nie rozumiem większości wypowiedzi.
– Mów wolniej, Elliot. Powiedz wyraźnie. Nie rozumiem, co mówisz.
Po takich słowach może już tylko krzyczeć wniebogłosy.
Spróbowałam innej taktyki. Wyłapuję słowa, które rozumiem,
i powtarzam je na głos. Więc jeśli mówi na przykład:
– Bla, bla, bla, bla PIŁKA bla, bla.
Odpowiadam:
– Powiedziałeś coś o PIŁCE.
Próbuje jeszcze raz, wyłapuję kolejne słowo, które też powtarzam:
– Ach, powiedziałeś ZIELONA PIŁKA.
Teraz, gdy coś mówi, czeka cierpliwie, aż powtórzę jego słowa.

Nie to na obiad
Mój syn Will ma cztery lata i dużo krzyczy. Często wpada w złość, gdy na obiad
nie ma tego, co by chciał. Wczoraj wieczorem był kurczak, więc wskazał na
niego palcem i zaczął krzyczeć. Zazwyczaj denerwuję się wtedy i każę mu się
uspokoić. Tym razem powiedziałam jednak:
– Och nie! Jesteś zmartwiony! Chciałeś maca z serem, a dostałeś kurczaka.
– Maca z serem!
– Bardzo chciałeś maca z serem! – powiedziałam, waląc w stół.
Zaczął walić ze mną.
– Mac z serem, mac z serem!
Zaśpiewałam, improwizując:
– Och, macu z serem, macu z serem, bez ciebie obiad jest zerem, bądź
moim deserem... – histeryzowałam razem z nim, waląc w stół.
I na tym wybuch gniewu się zakończył. Will przestał krzyczeć.
Spojrzeliśmy na jedzenie na stole. Postanowił zjeść ziemniaki z serem
i trochę marchewki. A kiedy się z tym uporał, skubnął kurczaka. Nie
powiedziałam ani słowa!

Siła słowa pisanego


Peter ma kłopoty z mówieniem, kiedy jest bardzo zdenerwowany, co się
czasami zdarza. I wtedy wyduszenie z siebie słów zajmuje mu dużo czasu.
Któregoś dnia w zeszłym tygodniu wrócił ze szkoły z płaczem i z trudem łapał
oddech między wypowiadanymi słowami. Już miałam ochotę krzyknąć:
– NO CO SIĘ STAŁO? POWIEDZ WRESZCIE!
Oczywiście, to by go tylko bardziej zdenerwowało i jeszcze spowolniło
proces mówienia.
Postanowiłam więc zapisywać wszystko, co mówi – głównie po to, żeby
mieć coś do roboty. Ale okazało się, że to mu pomogło szybciej się uspokoić.
Zapisałam każde słowo, które wypowiedział:
– Pani... w szkole... powiedziała...że... osoba... która... najszybciej...
sprzątnie... dostanie... nagrodę... Ale... zatrzymała... mnie... żebym... jej...
oddał... kartę... pracy... To... niesprawiedliwe!... Przez... nią... przegrałem!
Kazał mi to przeczytać kilka razy i słuchał z ogromną satysfakcją. Kryzys
został zażegnany.

Deszczu, deszczu, idź już sobie!


Uczę w przedszkolu. Nie mogliśmy wyjść jak zwykle na przerwę, bo padał
deszcz (kto mieszka w Kalifornii, wie, jak rzadko się to zdarza!). Johnny na ogół
wpada w złość z powodu zmiany planu zajęć. Rzuca się na podłogę albo wali
w okno.
Tym razem powiedział:
– Chcę na podwórko!
Odparłam:
– Wiem, że bardzo chcesz wyjść na przerwę. Nie lubisz być w środku.
– Chcę na podwórko!
– Na pewno chciałbyś, żeby deszcz przestał padać.
– Chcę na podwórko!
Utknęliśmy w martwym punkcie, więc zaproponowałam:
– Wyjdźmy na zewnątrz, żeby sprawdzić, czy jeszcze pada.
Wyszliśmy na podwórko i staliśmy w deszczu. Pogroziłam niebu pięścią
i zawołałam:
– Ty paskudny deszczu! Zepsułeś Johnny’emu przerwę!
Potem odwróciłam się do chłopca i oznajmiłam:
– Cały czas pada. Wejdźmy lepiej do środka i pograjmy w kręgle.
Nie był z tego zadowolony, ale dużo spokojniejszy niż zwykle. Wszedł do
środka i zajął się grą.

Wieczorna agonia
Kiedy Dustin kładzie się do łóżka i próbuje zasnąć, często cierpi z powodu
nadmiaru bodźców sensorycznych. Gdy jest w ruchu, zwykle o tym zapomina,
ale przed snem dopada go dyskomfort. Poprzedniego wieczoru było wyjątkowo
trudno. Narzekał, że prześcieradło drapie go w stopy. Miał uczucie ściskania
w gardle przy przełykaniu. Palce u rąk nieprzyjemnie go mrowiły, bo wcześniej
obcięłam mu paznokcie. Pięć razy mył zęby, żeby pozbyć się niedobrego smaku.
Wdrożyłam wszystkie rutynowe czynności: masowanie pleców kantem dłoni,
drapanie po plecach, delikatne łaskotanie. Krzyczał i był pobudzony. Już nie
wiedziałam, co robić, żeby mu poprawić samopoczucie.
Dustin zapytał mnie:
– Mogę powiedzieć brzydkie słowo?
– Możesz powiedzieć tyle brzydkich słów, ile chcesz – odpowiedziałam.
Zaczął wykrzykiwać, a ja zapytałam:
– Mogę pokrzyczeć z tobą?
Był zdziwiony, ale skinął głową. Krzyczałam z nim i przeklinałam te
wszystkie straszne uczucia, które dręczyły jego ciało. Wołałam, że to
niesprawiedliwe, TO PO PROSTU NIESPRAWIEDLIWE! (Tak często mówił
w przeszłości). I wtedy stało się coś magicznego. Dostrzegłam zmianę w jego
twarzy. Zaszlochał z ulgą, objął mnie najmocniej, jak potrafił, i powiedział:
– Tak bardzo cię kocham, mamusiu!
Obejmowaliśmy się, płacząc. To był punkt zwrotny. Po kilku minutach
Dustin zasnął.

Narzędzie nr 4. Dopasuj oczekiwania – zmień otoczenie, zamiast zmieniać


dziecko.

W wychowywaniu dzieci o innej wrażliwości poważnym wyzwaniem jest


określenie rozsądnych oczekiwań oraz niewymaganie zbyt dużo. Nawet osoby
niebędące specjalistami w dziedzinie rozwoju dzieci wyczuwają, że trzylatki
powinny już opanować umiejętność spożywania większości posiłków bez
rozrzucania jedzenia; że czterolatki powinny umieć siusiać do ubikacji, a nie
w pieluszki; że pięciolatki powinny bawić się grzecznie z innymi dziećmi; że
sześciolatki powinny same się ubierać. Trudno się nie martwić, kiedy nasze
dziecko nie mieści się w tych normach. Czy z rozmysłem się sprzeciwia? Czy to,
że wymaga pomocy, oznacza, że je rozpieściliśmy? Czy jest bardziej
upośledzone, niż nam się wydawało?
Czujemy się zniechęceni, widząc, że dla naszego dziecka denerwujące
albo przytłaczające są aktywności, które zwykle ludziom dają radość:
przyjęcie urodzinowe przyjaciela kończy się atakiem histerii, który psuje
innym zabawę; uroczysty rodzinny obiad zostaje zwieńczony wybuchem
gniewu. Trudno nie odczuwać żalu, gdy nadwrażliwość dziecka ogranicza
nasze życie towarzyskie. I chociaż staramy się unikać sytuacji, które mogą
być dla niego nie do zniesienia, nie da się przewidzieć wszystkich wyzwań,
jakie napotkamy w domu oraz poza nim.
Co robić? Uczestnicy moich warsztatów szybko potrafili wyliczyć to, co nie
pomaga:

Rozkazy: „Masz się ubrać, i to zaraz!”.

Zawstydzanie: „Jesteś za duży, żeby siusiać w spodnie”.

Zaprzeczanie uczuciom: „Daj spokój, przecież to zabawa. Nie chcę już
słyszeć narzekania”.

Kazania: „Nie możemy iść do domu, kochanie. Nasi krewni przyjechali
z daleka, żeby się z nami zobaczyć. Jeszcze dwie godzinki. Musisz
być grzeczna dla kuzynów. Chcą się z tobą pobawić”.

Pytania: „Dlaczego to zrobiłaś? Przecież ci mówiłam, żebyś nie wciskała
chleba do kratki wentylacyjnej”.

Groźby: „Liczę do trzech! Raz... dwa... dwa i pół...”.

Stopień rozwoju dzieci często nie pozwala na to, żeby sprostały naszym
wymaganiom. Lepiej unikać hałaśliwych, tłumnych przyjęć na halowych
placach zabaw, a zamiast tego zaaranżować krótką wspólną zabawę
w małym gronie. Chociaż nowe buty są śliczne, lepiej pozwolić nadwrażliwej
sensorycznie córce, by na obiad u babci włożyła stare, znoszone tenisówki.
Kiedy rodzice rezygnują z prób zmieniania dzieci, lecz zmieniają swoje
oczekiwania, to okazuje się, że istnieje wiele sposobów, aby uprzyjemnić
życie zarówno dzieciom, jak i sobie.

Opowieść Julie. Krótszy dzień w zerówce


Rashi zawsze bez problemu zostawał w przedszkolu, ale po tygodniu zerówki
zaczął mnie zatrzymywać i płakać. To było straszne. Próbowałam zaakceptować
jego uczucia:
– Nie chcesz, żebym odeszła!
Starałam się mówić, kiedy wrócę:
– Przyjdę po ciebie po popołudniowej zabawie.
Próbowałam go zainteresować zajęciami:
– Zobacz, jakie klocki!
I nakłoniłam nauczycielkę, żeby z nim porozmawiała:
– Pani Jones, Rashi zna magiczną sztuczkę i chce ją pani pokazać.
Nic nie pomagało.
Pewnego dnia musiałam odebrać Rashiego wcześniej, bo mieliśmy
umówioną wizytę u lekarza. Powiedziałam do syna:
– Odbiorę cię zaraz po czytaniu książeczki.
Tego dnia nie płakał, kiedy go zostawiałam. Ale nazajutrz, gdy miał zostać
na cały dzień, znowu było to samo.
Zaczęłam się zastanawiać, czy cały dzień w zerówce nie jest dla niego zbyt
dużym wyzwaniem. Zdecydowałam się na eksperyment. Wymyśliłam
wymówkę, żeby odebrać go wcześniej, i tego dnia znowu nie płakał.
Odbyłam rozmowę z nauczycielkami i zgodnie uznałyśmy, że będę odbierała
Rashiego po lunchu. Nie tylko przestał płakać przy porannym rozstaniu, ale
nauczycielki powiedziały również, że zaczął rozmawiać i uczestniczyć
w zajęciach. Myślały, że nie umie mówić!

Opowieść Julie. Opóźnienie w przyswajaniu informacji


Ważną lekcją w dziedzinie komunikowania się z moim synem było
dostosowanie oczekiwań co do tempa udzielania przez niego odpowiedzi na
moje pytania. Zanim się tego nauczyłam, nasze rozmowy odbywały się w ten
sposób:

JA: Hej, Rashi, czy chcesz kanapkę z masłem orzechowym i dżemem czy
z indykiem? (Trzy sekundy oczekiwania). Rashi...? No dobrze, skoro
nie odpowiadasz, robię z masłem orzechowym.
RASHI: Nieee! Chcę indyka!

W końcu się nauczyłam.

JA: Hej, Rashi, mam do ciebie pytanie. Powiedz, kiedy mogę je zadać.

Czekam dziesięć sekund.

RASHI (podnosi wzrok): Co?
JA: Czy chcesz kanapkę z masłem orzechowym i dżemem czy
z indykiem?

(Czekam długie dwadzieścia sekund. Jestem taka niecierpliwa, że
odliczam w myślach sekundy, żeby nie krzyknąć: no powiedz już!).

RASHI (w końcu): Z indykiem.
JA: Dobrze. Dziękuję, że mi powiedziałeś.

Kiedy skończyć zabawę


Zaprosiłam do siebie moją przyjaciółkę Alice i jej córkę Charlotte, która miała
się pobawić z moim synem Marcosem. Oboje chodzą do specjalnej klasy dla
dzieci z autyzmem. Wydawało się, że dobrze się zgadzają, a Alice i ja
cieszyłyśmy się z okazji do pogawędki. Po półtorej godzinie Marcos zrobił się
rozdrażniony. Nie chciałam jeszcze kończyć pogawędki z Alice, więc
zachęcałam go, żeby „grzecznie się bawił”. Nagle popchnął Charlotte tak mocno,
że się przewróciła.
Czułam się zażenowana. W pierwszym odruchu chciałam ukarać
Marcosa, chociaż Charlotte nic się nie stało. Uświadomiłam sobie jednak, że
sama zmusiłam go do przekroczenia punktu krytycznego. Powiedziałam
więc do syna:
– Charlotte nie lubi być popychana. Chyba potrzebujesz odpoczynku od
wspólnej zabawy.
Alice wykazała zrozumienie i zabrała Charlotte do domu. Następne
spotkanie ograniczymy do godziny.

Opowieść Julie. Drukarka za nocnik


Nauczenie Rashiego, żeby siusiał do nocnika, trwało całe wieki. Inne dzieci
w przedszkolu już dawno opanowały tę sztukę. Kiedy sądziłam, że już to
kontroluje, nie dawałam mu pieluszki, ale wtedy robił siusiu w majtki i nawet
nie zauważał, że ma przemoczone spodnie. Nie podobała mi się idea
stosowania nagród, ale wszyscy – pediatra, nauczycielka syna, nawet terapeutka
zajęciowa – powtarzali mi, że powinnam wypróbować tę metodę. W końcu
dałam za wygraną. Rashi bardzo chciał dostać kolorową drukarkę. Nasza stara
robiła tylko czarno-białe wydruki i mieliśmy zamiar kupić nową, więc
powiedziałam synowi, że jeśli przez trzy dni z rzędu nie posiusia się w majtki,
to dostanie drukarkę.
Pierwszego dnia poszło mu całkiem dobrze. Zdarzył się wprawdzie
drobny incydent, ale tak bardzo się starał, że postanowiłam nie brać tego
pod uwagę. Ale nie dał rady przez trzy dni pod rząd. Przykro było na to
patrzeć. Najczęściej udawało mu się przetrwać dzień, a nawet dwa, ale
potem zdarzała się duża wpadka i tak był sobą rozczarowany, że wypłakiwał
oczy. Stało się dla mnie jasne jak słońce, że problemem nie był brak
motywacji. Po prostu nie potrafił przez cały czas wsłuchiwać się w sygnały
wysyłane przez ciało i nie czuł, kiedy jego pęcherz był pełen. Miał osłabioną
wrażliwość w nogach, więc nie powinno mnie dziwić, że nauka siusiania
kosztowała go tyle wysiłku.
W końcu postanowiłam zakończyć te tortury.
– Twoje ciało nie jest gotowe do tego, żeby za każdym razem wysłać ci
sygnał, że masz pełny pęcherz – powiedziałam. – Spróbujemy ponownie,
kiedy będziesz starszy, ale myślę, że i tak musimy kupić nową drukarkę.
Bardzo mu ulżyło.
Najtrudniejsze w tym wszystkim było przyznanie przed samą sobą, że nie
jest jeszcze gotowy do pożegnania z pieluszkami.

Obiadu nie podano


Regularnie spotykamy się z rodziną na obiedzie, ale dla naszego syna
Camerona panujący tam gwar jest nie do zniesienia. Nie może usiedzieć przy
stole. Przytłaczają go odgłosy krzyżujących się rozmów. Od pewnego czasu
dajemy mu obiad wcześniej, a kiedy reszta rodziny je, Cameron idzie się bawić
do pokoju dla dzieci. Wywołuje to jednak komentarze członków rodziny:
„Dlaczego nie może zjeść razem z nami?”, „Jak on się zachowuje?”, „Kiedy
byłam dzieckiem, musiałam siedzieć przy stole razem z całą rodziną”.
No cóż, oni nie mieli autyzmu! Nie mamy zamiaru narażać syna na
stresujące sytuacje tylko po to, żeby zadowolić ich poczucie „normalności”.
Wolimy sami odeprzeć uwagi pod adresem Camerona (i naszym), niż
unieszczęśliwiać go siedzeniem przy rodzinnym obiedzie.

BARDZO WAŻNE

Nie spodziewaj się, że dziecko będzie konsekwentnie korzystać z nowych


umiejętności.


„Przecież potrafi spokojnie siedzieć... wiązać sznurowadła... korzystać
z nocnika... zachowywać się grzecznie w sklepie spożywczym. Po prostu robi
na złość!”.
Fakt, że twoje dziecko zrobiło coś wczoraj, nie oznacza, że zrobi to także
dzisiaj. To, że potrafi zrobić coś z rana, kiedy jest wypoczęte, nie oznacza, że
to samo zrobi wieczorem, gdy będzie zmęczone. Dzieci nie są konsekwentne
w korzystaniu z nowo nabytych umiejętności. I dlatego wyznaczenie
realistycznych oczekiwań bywa dla rodziców i nauczycieli jeszcze
trudniejsze. Ale czy ktoś kiedyś obiecywał, że będzie łatwo?
Pieluszkowe wakacje
Odchodziłam od zmysłów za każdym razem, kiedy Emily zrobiła siusiu
w majtki.
– Dlaczego nie poszłaś do łazienki, kiedy o to prosiłam?
– Nie zabiorę cię na powietrze, jeśli masz zamiar siusiać pod siebie!
Robiłam z tych incydentów wielkie halo i psułam jej humor. Wiedziałam,
że potrafi użyć nocnika, jeśli tylko o tym pomyśli. Już nieraz sobie z tym
poradziła.
Po zajęciach na temat gotowości dzieci do osiągnięcia pewnego etapu
rozwojowego w końcu do mnie dotarło, że Emily nie potrafi kontrolować
funkcji pęcherza przez cały czas. Najtrudniej bywa wtedy, gdy jest zmęczona
albo pochłonięta ciekawą czynnością. Zaczęłam więc mówić:
– Ciało potrafi człowieka oszukać. Czasami ci nie podpowiada, kiedy
pęcherz jest pełny i wtedy niespodziewanie cię zaskakuje.
Była taka wdzięczna za okazane zrozumienie, że postanowiłam zdjąć
z niej ten ciężar.
– Czy chciałabyś mieć trochę wakacji od chodzenia do toalety? Możemy
urządzić „pieluszkowe wakacje”.
Bardzo jej się spodobał ten pomysł. Była taka podekscytowana, że trochę
się obawiałam, czy potem w ogóle będzie chciała chodzić w majtkach.
W sobotę rano włożyłam jej pieluchę. Muszę przyznać, że była to dla mnie
miła odmiana. Nie musiałam się martwić, że znajdę gdzieś kałużę siuśków,
ani zastanawiać się, ile czasu minęło, odkąd ostatni raz siedziała na nocniku.
Zdziwiłam się, kiedy po trzech godzinach oznajmiła, że jest gotowa znowu
włożyć majtki.
Czeka nas jeszcze długi trening nocniczkowy, ale przynajmniej nie ma
między nami wrogości. Wciąż muszę sobie powtarzać, że nie robi tego na
złość ani dlatego, że jest leniwa lub źle zmotywowana. Nawet teraz muszę
się bronić przed takimi wnioskami. Większość dzieci w jej wieku już od
kilku lat kontroluje te sprawy. Muszę zaakceptować fakt, że jeśli idzie
o trening nocniczkowy, nie jest taka jak większość.
Narzędzie nr 5. Użyj innego środka niż słowo mówione: napisz liścik,
posłuż się gestem, narysuj obrazek, zaśpiewaj.

Dzieci o innej wrażliwości często mają kłopot ze zrozumieniem tego, co do nich


mówimy. Na korzyść wychodzi im różnicowanie sposobów komunikowania się.
Rodzice i nauczyciele zdobywają się na dużą kreatywność, wymyślając plansze,
śpiewając polecenia i robiąc kolorowe listy. Oto kilka przykładów.

Spis garderoby
Rudy ma sześć lat. Zwykle bywało tak, że jeśli nie pomogliśmy mu w ubieraniu,
to się nie ubrał. Nie dlatego, że nas nie słucha. Po prostu łatwo się rozprasza.
Kiedy mówię mu: „Idź się ubrać”, to pół godziny później będzie siedział
w pokoju na pół goły, wpychając samochodziki do powłoczki od poduszki.
Szczerze mówiąc, potrafi go rozproszyć byle pyłek kurzu. Zrobiłam więc listę
części garderoby i położyłam na jego miejscu przy kuchennym stole.
Biegł do pokoju po T-shirt, a potem wracał do kuchni i sprawdzał, co jest
następne na liście. Po kilku tygodniach przymocowałam listę na ścianie
w jego sypialni i ubrał się bez nadzoru i pomocy. Oczywiście, nie
omieszkałam tego zauważyć:
– Wszystko zrobiłeś sam! Włożyłeś T-shirt, spodnie i skarpetki. I pewnie
też majtki, ale ich nie widzimy.
Był naprawdę zadowolony z siebie.

Opowieść nauczycielki. Blues o tęsknocie za mamą


Uczę w przedszkolu. Pewna dziewczynka czekała, aż przyjdzie po nią mama,
i była zrozpaczona tym, że tak długo to trwa. Wymyśliłam więc dla niej piosenkę
(na nutę Clementine):

Chcę mamusi, chcę mamusi, chcę mamusi, i to już!
Chcę mamusi, chcę mamusi, chcę mamusi, i to już!

Niech tu przyjdzie, niech tu przyjdzie, niech tu przyjdzie, i to już!
Niech tu przyjdzie, niech tu przyjdzie, niech tu przyjdzie, i to już!

Piosenka pomogła jej się uspokoić. I nawet jej się spodobała. Uśmiechała
się lekko za każdym razem, gdy wołałam: i to już!

Z planem w kieszeni
Jeremy bywa wytrącony z równowagi, kiedy po przyjeździe do szkoły okazuje
się, że jego nauczycielka jest w tym dniu nieobecna. Czasami nie chce wejść do
środka. Teraz jego pani informuje nas z wyprzedzeniem, że jej nie będzie
w szkole. Narysowałam na małej karteczce obrazek nauczycielki, która ją
zastępuje – pani Kay. Gdy Jeremy znajduje w kieszeni tę karteczkę, to już wie, że
tego dnia będzie miał lekcje z panią Kay. Nie wiem, czy w ogóle wyciąga ten
obrazek, ale sam fakt, że ma go w kieszeni, dodaje mu pewności siebie.

Nakryto do stołu
Nick ma sześć lat i jest bardzo przywiązany do rutyny. Jego brat Charlie ma
cztery lata. Walczą z nami o to, przy którym stole siadać do obiadu. Nigdy nie
chcą jeść z nami przy dużym stole! Pozwalamy na to w weekendy, ale chłopcy
chcą co wieczór jadać przy swoim stoliku. Wciąż pytają:
– Dlaczego nie możemy?
Tłumaczymy im, że chcemy jeść posiłek wspólnie całą rodziną. Nie podoba
im się ten argument.
W końcu zawiesiłam na ścianie harmonogram. Są na nim wszystkie dni
tygodnia, a literki MS i DS oznaczają odpowiednio mały stół i duży stół.
Spojrzeli na tabelę i Nick powiedział:
– Naprawdę? To o to chodzi?
– Tak, o to chodzi.
Wytłumaczyłam Charliemu, co oznacza harmonogram, a ten od razu
zapytał:
– A jak jest dzisiaj?
– Sprawdźmy w harmonogramie – odparłam. – Dziś mamy wtorek. Nie,
dziś nie ma w planie waszego stolika.
Wydali jęk zawodu, ale bez dalszych ceregieli usiedli przy dużym stole.

Opowieść Joanny. Cicha Cynthia


Gdy pracowałam jako pedagog specjalny w szkole w zachodnim Harlemie,
musiałam przeprowadzać z dziećmi testy kompetencji, żeby sprawdzić, czy nie
potrzebują dodatkowej pomocy w czytaniu i rozwoju językowym. Kiedy
przyprowadzono do mnie Cynthię, konsultantka wzruszyła ramionami
i powiedziała:
– Niech pani zrobi, co może.
Cynthia była pięcioletnią dziewczynką z Haiti, która nie mówiła. Na
początku roku próbowali do niej dotrzeć i nauczyciele, i pomocnicy
nauczyciela. Przykucali przy niej i pytali: „Jak ci na imię? Powiedz, jak masz
na imię”. Chyba chodziło im o to, żeby zadać najłatwiejsze z możliwych
pytań. Ale Cynthia tylko stała i patrzyła z beznamiętnym wyrazem twarzy
i opuszczonymi rękoma. W końcu zostawiono ją w spokoju. Siedziała
w ostatniej ławce, gdzie nikomu nie przeszkadzała. Została jednak
wyznaczona do testu i teraz ja miałam spróbować.
Usiadłam z nią i otworzyłam książkę. Czułam się niepewnie. Nie chciałam
być kolejną dorosłą osobą, która będzie zamęczała tę smutną dziewczynkę
testowymi pytaniami. Ale musiałam spełnić swój obowiązek,
– Cześć, Cynthio – wyszeptałam. – Jestem pani Faber. Potrzebuję twojej
pomocy. Chcę, żebyś wykonała specjalny znak. To falujący palec. –
Zademonstrowałam, co mam na myśli. – Powiem nazwę koloru, a ty wykonaj
taki ruch palcem nad odpowiednim obrazkiem.
Cynthia ruszała palcem i prawidłowo rozpoznała wszystkie kolory. Przy
ćwiczeniu z kategorii „znajdź takie same i różniące się obrazki” podnosiła
kciuk w górę albo w dół. Nie uśmiechała się, ale była bardzo skupiona. Nie
przeoczyła żadnego obrazka. W końcu przyszedł czas na nazwanie zwierząt
i codziennych przedmiotów.
– Tym razem spróbuję czytać w twoich myślach – powiedziałam. – Nie
wiem jednak, czy potrafię! Poruszaj tylko ustami, ale nie wypowiadaj słowa
na głos. Spróbuję się mocno skoncentrować, żeby to się udało.
Wskazałam na tygrysa. Cynthia bezgłośnie wypowiedziała odpowiednie
słowo.
Pochyliłam głowę w jej stronę.
– Czy pomyślałaś: tygrys? – zapytałam.
Cynthia przytaknęła.
– Udało się, udało się. Czytam w twoich myślach! – Naprawdę byłam
poruszona.
Usta Cynthii wygięły się w lekkim, ulotnym uśmiechu.
– Chcesz spróbować jeszcze raz?
Cynthia skinęła głową. Przerobiłyśmy wszystkie pytania. Wynik testu
wskazywał, że jest bardzo bystrą dziewczynką. Gdy potem widywałam ją na
korytarzu albo na przerwie, podbiegała do mnie i bezgłośnie wypowiadała
słowa. W końcu zaczęła ciągnąć delikatnie moją głowę w dół i szeptać mi do
ucha. Nigdy nie była moją uczennicą i nie wiem, czy rozmawiała z kimś
jeszcze w szkole.

Narzędzie nr 6. Powiedz dziecku, co może zrobić, zamiast mówić, czego mu


nie wolno.

Pamiętam, jak kiedyś, mając sześć lat, czekałam z mamą przy przejściu
dla pieszych. Właśnie uczyłam się czytać i udało mi się odczytać napis na
znaku, który mówił: DON’T WALK (nie przechodź). Byłam dumna z siebie, ale
poczułam się też zdezorientowana. „Nie wolno mi wybiegać na ulicę, ale ten
znak nie każe także przechodzić po niej. To jak mam się dostać na drugą
stronę?”. Łatwiej byłoby mi zrozumieć, gdyby na znaku widniał napis: WAIT
(poczekaj).
Nawet gdy dzieci rozumieją pojedyncze słowa, które wypowiadamy, to
mogą mieć kłopot z uchwyceniem sensu całości. Zdarza się to zwłaszcza
w przypadku spektrum autystycznego albo innych opóźnień w rozwoju.
Dzieci mają skłonność do dosłownego rozumienia słów, co może prowadzić
do nieporozumień. Kiedy mówisz dziecku, czego nie ma robić, to wprawiasz
je w dezorientację. Nie możesz zakładać, że będzie automatycznie wiedzieć,
co w takim razie ma zrobić.
Jeśli konieczne jest powstrzymanie dziecka od pewnych działań, spróbuj
je przekierować, zamiast zakazywać. Pomyśl o rozpędzonym pociągu
zbliżającym się do przepaści. Lepiej przestawić zwrotnicę, aby uniknąć
katastrofy, niż błyskawicznie zatrzymać tę rozszalałą masę.
Bonusem niech będzie fakt, że jeśli zaproponujesz dziecku łatwiejsze do
zaakceptowania zajęcie, przyjmie to z mniejszymi oporami, niż gdyby
usłyszało ostrzeżenie czy reprymendę.
Uczestnicy zajęć opracowali podręczny „przestawiacz zwrotnic” dla
dorosłych.
Dorosły chce powiedzieć: Powiedz dziecku, co może zrobić:
„Nie goń kotka”. „Możesz porzucać kotkowi ten kłębek wełny”.
„Nie budź dziecka”. „Mówmy szeptem”.
„Nie biegaj po parkingu”. „Pora potrzymać się za ręce”.
„Nie rzucaj piaskiem”. „W piasku można kopać dziury i polewać go
wodą”.
„Nie rozkazuj mi”. „Lubię, jak się mnie prosi: »Czy możesz mi
pomóc?«”.
„Nie kręć się, kiedy zawiązuję „Zastygnij jak pomnik!”.
ci sznurowadła”.
„Nie rzucaj praniem”. „Możesz rzucać pluszowymi zabawkami”.
„Nie skacz po kanapie”. „Możesz skakać z dolnego stopnia na miękki
fotel”.

Narzędzie nr 7. Posłuż się żartem!

U dzieci ze spektrum autystycznym przejście od etapu myślenia dosłownego do


zabawy uruchamiającej wyobraźnię trwa dłużej niż u dzieci neurotypowych.
Wymyślenie sposobu, który trafi do ich poczucia humoru, może być
wyzwaniem. Oto opowieści rodziców, którym za pomocą wygłupów udało się
znaleźć sposób nakłonienia dzieci do współpracy.
Magiczne śniadanie
Poranki w ciągu tygodnia to trudna pora. Podczas jedzenia Jason rozprasza się
byle czym, chociaż jest głodny. Mamy niewiele czasu na zjedzenie śniadania, bo
zajęcia w szkole zaczynają się wcześnie. Ciągle mu powtarzam:
– Nie jesz. Dlaczego nie jesz?
W tym tygodniu próbowałam być bardziej zabawna. Gdy tylko wkłada do
ust kęs jedzenia, mówię:
– Och, jabłko zniknęło z talerza.
Kiedy się rozprasza, staram się mówić:
– Jedzenie nie znika. Co się dzieje?
Wtedy syn wkłada do ust następny kęs i go zjada. Coś wspaniałego. Je
śniadanie, a ja nie odgrywam już roli tyrana.

Majtki do wyboru
Justin ma sześć lat. Stwierdzono u niego autyzm wysokofunkcjonujący (HFA).
Nadal sypia w pieluchomajtkach. Codziennie przypominam mu, żeby poszedł
do łazienki i wyrzucił pieluszkę, a on mówi:
– Nie chcę.
W tym tygodniu zamiast mówić mu, co ma zrobić, wyciągnęłam dwie pary
majtek i powiedziałam:
– Chcesz Thomasa czy Thomasa?
Był zaskoczony tym histerycznym pytaniem, ale stało się to naszą nową
poranną rutyną. Podoba mu się, że może wybrać majtki, a potem idzie do
łazienki i po sprawie.

Sprzątanie z piłki
Mój syn nie cierpi sprzątania. Powtarzałam mu:
– Pora na sprzątanie.
– Musisz schować to, co wyjąłeś.
– Musisz schować klocki, zanim wyjmiesz kolejkę.
Nic nie pomagało.
W końcu dotarło do mnie, że uwielbia zabawę, której nauczył się na
fizjoterapii. Kładę go na brzuchu na dużej piłce terapeutycznej. Trzymam go
za kostki, a on przesuwa się na rękach po małe pluszowe zwierzątko, które
ma podnieść z podłogi.
– Pobawmy się w sprzątanie z piłki – zaproponowałam.
Wyjęłam piłkę, złapałam go za kostki i poprowadziłam w stronę sterty
klocków. Wziął jeden, odciągnęłam go, włożył klocek do torby i ruszył po
następny. Trwało to dłużej, niż gdybym sama posprzątała, ale przynajmniej
się na niego nie złoszczę. A przy okazji ma ćwiczenie!

Dzieci o nietypowym rozwoju z opóźnieniem osiągają kolejne przełomowe
etapy. Może to dotyczyć w jeszcze większym stopniu ich wrażliwości. Ale pod
innymi względami są takie same jak większość dzieci. Chcą być rozumiane,
działać samodzielnie i czuć się kompetentne. Potrzebują w życiu dorosłych,
którzy potrafią się z nimi komunikować i wspierać ich dążenia. Mamy nadzieję,
że zaprezentowane tu narzędzia pomogą ci wypełnić to zadanie.
PRZYPOMNIENIE
Narzędzia do stosowania wobec dzieci o innej wrażliwości

1. Dołącz do dziecka w jego świecie.
„Mogę z tobą pograć w bąbelki? Pokażesz mi, jak się gra?”.

2. Spróbuj sobie wyobrazić, co przeżywa twoje dziecko.
„Widzę, że bardzo cię denerwują szewki w skarpetkach”.

3. Wyraź słowami to, co dziecko chce powiedzieć.
„Ty paskudny deszczu! Zepsułeś Johnny’emu przerwę!”.

4. Dostosuj oczekiwania – zmień otoczenie, zamiast zmieniać dziecko.
„Zróbmy sobie pieluszkowe wakacje. Potrzebujemy trochę
odpoczynku. Nie możemy się ciągle martwić siusianiem do
nocniczka”.

5. Użyj innych środków niż słowo mówione: liściki, spisy, obrazki,
piosenki, gesty


6. Powiedz dziecku, co może zrobić, zamiast mówić, czego mu nie
wolno.
„Możesz rzucać pluszowymi zwierzątkami”.

7. Posłuż się żartem!
„Pora sprzątnąć klocki. Potrzebuję pomocy człowieka piłki!”.

BARDZO WAŻNE

● Nie spodziewaj się, że dziecko będzie konsekwentnie korzystać


z nowych umiejętności.
Rozdział piąty i jedna czwarta

Podstawowe sprawy... Od tego się nie wykręcisz

W jakich sytuacjach narzędzia nie działają



Julie

Zanim przejdziemy do części II, poświecę fragment rozdziału na omówienie
sprawy, która jest oczywista, ale jak to z oczywistymi rzeczami bywa, zmęczeni
rodzice łatwo mogą ją przeoczyć. Zanim będzie możliwa jakakolwiek
komunikacja za pomocą przedstawionych tu narzędzi, muszą zostać
zaspokojone podstawowe potrzeby dziecka. Na przykład jeśli utknie ci w gardle
marchewka, będziesz potrzebować powietrza, a nie współczucia. Jeśli złamiesz
nogę, trzeba ci założyć gipsowy opatrunek, a nie zachęcać do chodzenia.
Dwie podstawowe potrzeby dzieci doskonale znane każdemu rodzicowi to
jedzenie i sen. Jeśli twoje dziecko jest przemęczone albo głodne, to
prawdopodobnie na nic się nie przydadzą narzędzia zaprezentowane
w poprzednich rozdziałach.
Pamiętasz zasadę z rozdziału pierwszego? Gdy dzieci nie czują się dobrze,
nie mogą się dobrze zachowywać. Małe dzieci nie zawsze potrafią
rozpoznać, że źle się czują z powodu zmęczenia albo głodu. To my musimy
o tym pamiętać i zaproponować posiłek albo sen, kiedy dzieci tego
potrzebują.

Z serem na ratunek
Miałam po południu spotkanie, więc zostawiłam Rashiego z zaprzyjaźnioną,
długoletnią opiekunką. Gdy po kilku godzinach wróciłam do domu, zszedł do
holu, żeby się przywitać, ale stanął w połowie drogi.
– Co się stało? – zapytałam.
Rashi zaczął płakać.
– Och nie! Co to za płacz?
Nie mógł wydobyć z siebie słowa. Zapytałam opiekunkę, czy wie, o co
chodzi. Nie miała pojęcia.
– O której dałaś mu lunch?
– Myślałam, że mu dałaś przed wyjściem...
Gdy uświadomiłam sobie, że Rashi nic nie jadł od śniadania aż do
późnego popołudnia, pobiegłam do kuchni, wzięłam paluszek serowy
i wepchnęłam mu do buzi, kiedy tak stał na korytarzu. Pogryzł i połknął.
Dałam mu jeszcze trochę. Uspokoił się i był w stanie usiąść przy stole
w kuchni, żeby zjeść bardzo późny lunch. Kawałek sera zdziałał więcej niż
jakakolwiek rozmowa.

Bezsenność w San Francisco


Zadzwoniło do mnie bardzo zdenerwowane małżeństwo, z którym pracowałam
od roku. Ich syn Gavin, zwykle chętny do współpracy, nagle stał się uparty
i trudny. Od dwóch dni nie chciał uszykować się do szkoły na czas, był płaczliwy
i oporny, doprowadzał też do łez młodszego brata. Próbowali zastosować
narzędzia z Jak mówić..., ale bez większych efektów.
Gdy poprosiłam o szczegóły, okazało się, że Gavin spędził miniony
weekend z ojcem na biwaku. W piątek wieczorem poszli późno spać, bo
musieli rozbić namiot, a w sobotę wstali o świcie i wyruszali na całodzienną,
pełną wrażeń wędrówkę połączoną z łowieniem ryb. Wieczorem znowu
długo siedzieli, opiekając nad ogniskiem s’mores[c]. W niedzielę znowu poszli
późno spać, bo rozpakowywali rzeczy z biwaku. W poniedziałek Gavin był
już nieznośny, a we wtorek terroryzował otoczenie i dlatego jego rodzice
skontaktowali się ze mną.
Zasugerowałam im, żeby nie próbowali już używać żadnych narzędzi,
tylko zapakowali go wcześnie do łóżka. Nie zauważyli związku między
brakiem snu a zmianą zachowania. Gdy tylko Gavin się wyspał, trudna
„faza” minęła jak ręką odjął.

Ponieważ nie wyczerpaliśmy jeszcze objętości jednej czwartej rozdziału,
dorzucę kilka uwag o innych podstawowych potrzebach, nie tak oczywistych,
jak jedzenie i sen. Jedną z nich jest biologiczna potrzeba czasu na ochłonięcie
z emocji. Kiedy się złościmy, w organizmie wzrasta poziom hormonów.
Przyspiesza serce, podnosi się ciśnienie krwi, co może wywołać reakcję
wycofania się albo agresji. Większość z nas wie, co to jest mechanizm
atak/ucieczka. Uczono nas tego w szkole średniej, ale potem niewiele o tym
myśleliśmy. Gdy dziecko przeżywa stres, daj mu czas na ochłonięcie, aby mogły
się wyciszyć objawy fizyczne wywołane gniewem, strachem czy frustracją. Nic
lepszego w tym momencie nie wymyślisz. Nie oczekuj, że dziecko będzie
w stanie natychmiast odreagować.
I pamiętaj, że dorośli też potrzebują czasu, żeby ochłonąć. Jeśli tylko
możesz, zrób sobie taką przerwę. Zamiast zmuszać się do zachowania
spokoju, kiedy czujesz wyłącznie zdenerwowanie, powiedz do dziecka:
„Jestem nadal bardzo zdenerwowana! Potrzebuję czasu, żeby mi to przeszło.
Za kilka minut będę w stanie ci pomóc”.
Opowieść Joanny. Okropna droga do domu
Pewnego dnia nie zdążyłam wyjść na czas na ulicę, żeby odebrać Zacha ze
szkolnego autobusu. Zadzwoniłam do szkoły, żeby dać im znać, że jestem
w domu, i po trzydziestu minutach autobus przyjechał z powrotem. Kiedy
rozsunęły się żółte drzwi, ujrzałam Zacha zanoszącego się histerycznym
płaczem. Kierowca poinformował mnie, że mój syn go kopnął.
Zach wtulił się w moje ramiona i tak szlochał, że nie mógł złapać tchu.
– Nienawidzę go, nienawidzę go!
To nie był dobry moment, żeby robić mu wykład na temat przemocy.
Przytuliłam go mocno i powiedziałam:
– To przerażające tak utknąć w autobusie.
– Nie chciał mnie wypuścić. Powiedziałem mu, że jesteś w domu. Nie
uwierzył mi!
Powtórzyłam tylko:
– Wiedziałeś, że nic się nie stanie, jak wysiądziesz, ale ci nie pozwolił.
Wiedziałeś, że jestem w domu.
Zach cały dygotał.
– Trzymał mnie! Nie pozwolił wysiąść!
– Nie podobało ci się to!
Zach w końcu się uspokoił na tyle, żeby wejść do domu i coś przekąsić. Nie
drążyłam tematu.
Godzinę później, gdy był już zupełnie spokojny, usiadłam obok niego
i powiedziałam:
– Wiem, że nie podobało ci się to, co zrobił kierowca. Problem w tym, że
kierowca ma faktycznie obowiązek w takiej sytuacji zatrzymać dzieci
w autobusie, żeby nie szły do pustego domu. I faktycznie zostałby zwolniony
z pracy, gdyby pozwalał dzieciom wysiąść, kiedy nikogo z dorosłych nie ma.
(Zauważ, że nadużyłam słowa „faktycznie”, które było wówczas ulubionym
słowem Zacha).
Zach znowu zaczął pochlipywać.
– Wiem!
Wątpię, aby wiedział cokolwiek na temat zakresu obowiązków kierowcy
autobusu, ale nie zamierzałam się sprzeczać.
– Myślę, że powinniśmy go przeprosić: ty za to, że go kopnąłeś, a ja za to,
że się spóźniłam.
Napisaliśmy wspólnie list z przeprosinami i każde z nas go podpisało.
Dołączyliśmy jajka od naszych kur, które Zach zapakował do kartonu.

Nazajutrz kierowca przyjął z zadowoleniem list i jajka. Ustaliłam też


wspólnie z synem, że gdybym jeszcze kiedyś się spóźniła, Zach zostanie
w autobusie, a ja podjadę samochodem do następnego przystanku, żeby nie
musiał tak długo czekać na powrót do domu.
Pięciolatkowi udało się przejść od fizycznej przemocy do uprzejmego
gestu, akceptowalnego społecznie. Wspólnie z matką rozwiązał problem
i wprowadził korekty na przyszłość. Nie dałoby się tego przeprowadzić,
gdybym nie poczekała, aż uciszy się jego wściekłość i opuści go uczucie
paniki.

Następna z podstawowych potrzeb, na które chcę zwrócić uwagę, to
nieprzytłaczanie dziecka nadmiarem bodźców. Jeśli postawi się zbyt wiele
wymagań i przez to nagromadzi się sporo frustracji, to nawet proste i wyrażone
z szacunkiem polecenie może stać się tą kroplą, która przeleje czarę. Musimy
nauczyć się rozpoznawać, kiedy dziecko zbliża się do swojego punktu
krytycznego, abyśmy nie dolewali tej ostatniej, pozornie nieszkodliwej kropli.
Przyjrzyjmy się, jak to może wyglądać w praktyce.

Niemiły wieczór
Mój syn Eli ma cztery lata. Niedawno przeprowadziliśmy się do innego stanu
i nie mieszka już z nami au pair, którą Eli znał od drugiego roku życia. Po
przeprowadzce zapisaliśmy go do przedszkola w pełnym wymiarze, ponieważ
oboje z mężem pracujemy teraz na cały etat. Zwykle odbieram syna ze świetlicy
o piątej po południu.
Pewnego wieczoru Eli poprosił po powrocie do domu:
– Mamusiu, pobawmy się.
– Nie mogę. Jest późno. Muszę ugotować kolację.
– Nie, mamusiu! Nie rób kolacji. Pobaw się ze mną.
Powiedziałam mu, że muszę zaraz wziąć się do szykowania kolacji.
Wyglądał, jakby chciał się rozpłakać, więc powiedziałam, że może zostać
asystentem szefa kuchni.
Poszedł po swój fartuszek. Powiedziałam, że najpierw musi umyć ręce.
Mruknął gniewnie i rzucił fartuszek na podłogę.
Zaprowadziłam go do łazienki, umyłam mu ręce i zauważyłam, że
przestępuje z nogi na nogę, jakby chciał siusiu. Kiedy siedział na nocniku,
dostrzegłam, że ma połamane paznokcie, więc je obcięłam. Zaczął płakać
i powiedział, że chce pograć na komputerze. Przypomniałam mu, że
w zwykłe dni nie wolno grać w gry komputerowe.
W tym momencie zerwał się z nocnika i zaczął krzyczeć:
– NIE! NIE! NIE! Właśnie, że będę grał. Nie zabronisz mi.
I zaczął biegać po domu bez majtek. To była straszna scena, a potem
zrobiło się jeszcze gorzej. Powiem tylko, że płakał tak długo, aż w końcu
zasnął.

Takie proste polecenia. Co za trudne dziecko! Spójrz na to jeszcze raz,
zwracając uwagę, jak zbiera się kropelka po kropelce.
Długi dzień w szkole, a potem siedzenie w świetlicy, rozstanie z dobrze
znaną au pair, nowa szkoła, nowy dom, nowi nauczyciele, nowy plan dnia,
rozkojarzona mama, nieprzyjemny zabieg obcinania paznokci – Eli
poradziłby sobie prawdopodobnie z każdą z tych rzeczy z osobna, ale razem
go przytłoczyły!
Z opowieści tej płynie następujący morał: uważaj na wszystkie „krople”,
widoczne i ukryte, które mogą przepełnić czarę. Kiedy sytuacja staje się zbyt
trudna do zniesienia, poświęć więcej czasu na odpoczynek i odnowienie
więzi, nie dokładając kolejnych wymagań – sobie i dziecku.
Wreszcie na koniec musimy dopasować nasze oczekiwania do etapu
rozwojowego dziecka i jego poziomu doświadczenia. W tej książce nie
znajdziesz wyczerpującego dyskursu o etapach rozwoju[6], ale nie możemy
o tym nie wspomnieć. Gdy wszystko idzie źle, postaw sobie pytanie: „Czy
oczekuję od dziecka zachowania, które przekracza jego obecny etap
rozwoju?”.
Oto kilka historii z życia ukazujących nierealistyczne oczekiwania
rodziców.

Z górki na pazurki
Wydawało nam się to wspaniałym pomysłem. Od urodzenia bliźniaczek nie
byliśmy na wakacjach. Miały już trzy lata, więc zaplanowaliśmy wypad na narty
do jednego z tych fantastycznych miejsc, które zapewniają całodzienne zajęcia
dla dzieci, gdy rodzice jeżdżą na nartach. Prawdziwy raj! Mieszkamy
w Kalifornii i dziewczynki jeszcze nie widziały śniegu. Uwielbiają też różne
fizyczne wyzwania. Sądziliśmy, że będą zachwycone.
Gdy dotarliśmy do ośrodka wypoczynkowego, nie chciały pójść
z instruktorem. Zostawiliśmy je mimo to, ale po dwudziestu minutach
otrzymaliśmy telefon, że mamy odebrać dzieci, bo cały czas płaczą. Nie
mogliśmy pojeździć na nartach i straciliśmy bardzo dużą kwotę zapłaconą
za zajęcia. To było ogromne rozczarowanie. Dlaczego się nie udało?

Trzeba odpowiedzieć na pytanie, jaki błąd popełnili ci optymistycznie
nastawieni rodzice. No cóż, z pewnością mogli podejść do sprawy z mniejszym
optymizmem. Trzylatki generalnie nie są w stanie przyswoić tylu nowych
wrażeń jednocześnie. Skąd w ogóle pomysł, że dzieci w tym wieku pójdą
z zupełnie obcą osobą, w nieznanym otoczeniu, ubrane w dziwne, niewygodne
kombinezony, i przy temperaturze poniżej zera, której wcześniej nie
doświadczyły, będą przez kilka godzin uprawiać zupełnie nieznany i trudny
sport...? Taki scenariusz może się sprawdzić w fantastycznej powieści, ale
w prawdziwym życiu trudno się tego spodziewać. Dla trzyletnich dziewczynek
wystarczającą wakacyjną atrakcją byłaby już wyprawa na godzinę na nieznany
plac zabaw, potem półgodzinne taplanie się w błotnistym strumieniu i miła
przekąska, a wszystko zakończone noclegiem we własnym łóżku. Kiedy masz
małe dzieci, nie rób wielkich planów, a wówczas nie spotka cię wielkie
(i kosztowne) rozczarowanie.

Obiecanki cacanki
Był sobotni poranek. Mąż jeszcze spał, podobnie jak nasz nowy szczeniaczek.
Mój siedmioletni syn Theo już był na nogach i grał na komputerze.
Stwierdziłam, że nie ma mleka, więc powiedziałam Theo, że idę do najbliższego
sklepu. Poprosiłam go, żeby wypuścił pieska na podwórko, gdy tylko ten się
obudzi. Dodałam, że to bardzo ważne. Syn skinął głową i powrócił do grania.
Gdy wróciłam, od razu wdepnęłam w kałużę moczu przy drzwiach.
W domu śmierdziało. Zauważyłam psie odchody rozniesione po całej
podłodze w kuchni. Gdzie się podział Theo? Nadal siedział przy komputerze,
zupełnie nieświadomy tego, co się stało.
Strasznie się wkurzyłam. Tak nakrzyczałam na syna, że szczeniak ze
strachu uciekł pod stół i znowu tam nasiusiał. Przypomniałam Theo, że
kiedy błagał nas, żebyśmy kupili mu pieska, obiecał, że będzie się nim
zajmował. Podpisaliśmy nawet umowę, że będzie psa karmił i wyprowadzał.
Zagroziłam, że jeśli będzie zachowywał się tak nieodpowiedzialnie, to
oddam szczeniaka. Mój syn płakał jak bóbr. Czy za wiele wymagam, chcąc,
by siedmiolatek zawiązał pieskowi smycz i wyprowadził go na podwórko?

Niekoniecznie. Ale fakt, że dziecko potrafi już wyprowadzić psa na spacer, nie
oznacza, iż umie też od razu przyjąć na siebie odpowiedzialność za żywe
stworzenie. Dzieci nie mają podzielnej uwagi i bardzo szybko zapominają
o bożym świecie, zwłaszcza gdy wciągnie ich gra komputerowa. Nie można
polegać na tym, że dziecko coś „obiecało”! Lepsze efekty niż podpisywanie
umowy przyniesie opracowanie planu działania na przyszłość i stwarzanie
dziecku wielu okazji do przećwiczenia pewnych zachowań.

I to wszystko. Kiedy żałosne zachowanie dziecka wprawia cię w zniechęcenie,
zrób w myślach szybki przegląd. Może wystarczy zaspokoić którąś
z wymienionych tu potrzeb, aby ocalić dzień.

PRZYPOMNIENIE
Podstawowe warunki, które muszą być spełnione,
aby zadziałały narzędzia

● Jedzenie.

● Sen.

● Czas na ochłonięcie z emocji.

● Nieprzytłaczanie dziecka nadmiarem bodźców (syndrom ostatniej
kropli).

● Odpowiedni etap rozwoju i poziom doświadczenia.

Część II

Narzędzia w działaniu


Witaj w drugiej części naszego przewodnika przetrwania.
Zapraszamy w niej do podsłuchania przebiegu naszych warsztatów na
„specjalne tematy”, które pojawiają się, gdy masz małe dzieci. Przeczytasz tu
opowieści zaczerpnięte z życia uczestników zajęć, którzy wypróbowali
zaprezentowane w książce strategie na prawdziwych, a nie wymyślonych
dzieciach. Na końcu każdego rozdziału znajdziesz krótkie podsumowanie
pomysłów.
Tej części książki nie trzeba czytać po kolei. Możesz zagłębić się
w dowolny temat, który cię interesuje, i w takim porządku, jaki ci
odpowiada.
1.

Walka o jedzenie – bitwy nad talerzem



Joanna


Kiedy jedzenie jest źródłem konfliktu, walczymy z dziećmi każdego dnia... po
kilka razy dziennie. Rodzice uczestniczący w zajęciach nie mieli trudności ze
sporządzeniem listy punktów zapalnych.

Pole bitwy
● Nakłonienie dzieci do jedzenia warzyw zamiast samego makaronu
i deseru.
● Nakłonienie ich do jedzenia tego, co podajemy, bez całej listy skarg.
(„Ble! To jest wstrętne!”).
● Zachęcenie dzieci do próbowania nowych potraw. (Dlaczego są takie
podejrzliwe? Czy myślą, że rodzice chcą je otruć?).
● Nakłonienie dzieci, by zjadały odpowiednie ilościowo porcje. (Jak mają
urosnąć, skoro żyją tylko powietrzem i frytkami?).

Pierwsza głos zabrała Toni.
– Każdego wieczoru odbywa się w moim domu targ i przekupstwo. Mówię
na przykład: „No dalej, jeszcze trzy kęsy brokułu i dostaniesz lody”. Thomas
odpowiada: „Jeden kęs”. Ja na to: „Może dwa?”. To po prostu śmieszne.
Maria przytaknęła głową ze zrozumieniem.
– Benjamin jest na białej diecie. Lubi tylko makaron, chleb i lody
waniliowe. Za moich czasów jadło się to, co matka podała.
Zastanowiłam się na głos, czy dawne dobre czasy były rzeczywiście takie
dobre, jak je zapamiętaliśmy. Moja matka opowiadała mi niejednokrotnie,
że bardzo bała się posiłków. Jedno z jej najwcześniejszych wspomnień
dotyczy właśnie jedzenia – matka ładowała w nią tak dużo, aż miała zupełnie
wypchane policzki, a potem je naciskała, żeby córka przełknęła jedzenie. Mój
ojciec jako dziecko też toczył bitwy przy kuchennym stole. Jego matka
wymagała z kolei, żeby „opróżnić talerze do czysta”. Na całe życie zapamiętał
kleistą gorącą owsiankę, której nie mógł przełknąć na śniadanie, więc
dostawał potem ten sam niedokończony posiłek na lunch i na obiad. Tak
długo pościł, aż w końcu zemdlał z głodu.
– No cóż, to smutne – powiedziała zdecydowanie Toni. – Ale co mamy
robić? Pozwolić wariatom, żeby prowadzili swój zakład? Będą cukierki na
śniadanie, makaron na lunch, frytki i napój gazowany na obiad. Myślę, że
w tym przypadku trzeba jednak zadbać o prawidłowe żywienie dziecka,
nawet jeśli nie będzie się jego najlepszym przyjacielem.

– Spójrzcie na to z innej strony – zaproponowałam. – Wiadomo, że wiele


dzieci z podejrzliwością odnosi się do nowych smaków i konsystencji, do
jedzenia o wyrazistym smaku. Niektóre nie lubią nawet, kiedy różne
elementy posiłku stykają się na talerzu. To, że są wybredne, ma swoje
naukowe wyjaśnienie. Tylko maluchy wkładają wszystko do ust, ale w wieku
około dwóch lat już ostrożnie podchodzą do nowych smaków. Ta ostrożność
to rodzaj obrony. Dzięki temu poruszający się swobodnie przedszkolak nie
zje trującej rzeczy. W gruncie rzeczy jesteśmy wybrednym gatunkiem, bo
patrząc historycznie, tylko najbardziej wybredne dzieci mogły przetrwać
i się rozmnażać. Mamy tę „wybredność” zapisaną w DNA![7]
– Z dziećmi, które mają spektrum autystyczne, bywa jeszcze gorzej –
dodała Anna. – Anton je tylko jedzenie o określonej konsystencji albo bardzo
mdłe i łagodne. Chociaż lubi smak jabłek, nie może znieść ich tekstury, więc
ich nie tyka.
Toni wydawała się sfrustrowana.
– No dobra, czyli wybredność leży w ich naturze. Ale to nie zmienia faktu,
że musimy je nakłonić do jedzenia.
Kontynuowałam wykład na temat badań naukowych. Opowiedziałam
grupie o doświadczeniu, w którym zaproponowano bardzo małym dzieciom
wiele zdrowych produktów, ale same miały dokonać wyboru. Dzieci potrafiły
samodzielnie ułożyć zbalansowaną dietę. Nie każdy posiłek był prawidłowo
zrównoważony, ale jeśli przeanalizowało się żywienie w ciągu jednego dnia
czy tygodnia, to niczego nie brakowało. Żadne z dzieci nie cierpiało na
niedobór witamin czy białka i wszystkie odpowiednio przybierały na
wadze[8].
Toni nie wydawała się przekonana.
– Jeśli to prawda, nie musielibyśmy się niczym martwić. To dlaczego
czytam w gazetach o tym, że dzieci jedzą za dużo śmieciowego jedzenia
i piją za dużo napojów gazowanych?
Celna uwaga. Badanym dzieciom zaoferowano do wyboru tylko zdrowe
produkty. Gdyby włączono napoje gazowane i chipsy, to nasz pociąg do
słodkiego i tłustego jedzenia zrujnowałby eksperyment.
– Patrząc historycznie, przez długi czas ewolucji człowiek nie miał
dostępu do rafinowanego cukru, a tłuszcz spożywał tylko w ograniczonych
ilościach. Dzieci nie potrafią sobie tego odmówić.
– Do licha, ja też nie potrafię sobie tego odmówić! – powiedziała Sarah. –
Jak mam czekoladę, to ją zjem! Mogę kontrolować dietę tylko wtedy, kiedy
nie mam pewnych rzeczy w zasięgu wzroku albo w domu.
Powróciłam do wyników badań.
– Zbierzmy informacje. Wiele dzieci jest z natury wybrednych, jeśli chodzi
o jedzenie. To może być nawet sprawą genetyczną albo rozwojową. Ale jeśli
dzieciom da się do wyboru zdrowe produkty, to ustawią sobie zbalansowaną
dietę – o ile nie będą miały dostępu do śmieciowego jedzenia. Słodycze
i smażone potrawy są dla nich taką samą pokusą jak dla nas.
Wydaje mi się, że rodzice mają do zrealizowania dwa ważne cele.
Pierwszym jest zapewnienie dzieciom zdrowej diety, ale to nie wystarczy.
Chcemy również pomóc im w rozwinięciu zdrowego nastawienia do
jedzenia, tak by umiały rozpoznawać potrzeby swojego organizmu – jeść,
kiedy są głodne, a przestać jeść, gdy są syte, mieć chęć próbowania nowych
rzeczy i czerpać przyjemność z jedzenia tego, co dostarcza składników
odżywczych. Podstawowe pytanie brzmi: jak to osiągnąć?
Jednego jestem pewna. Nie dojdziemy do tego celu, wymagając od dzieci,
aby zjadły kilka kęsów brokułu, bo inaczej nie będzie deseru. Takie podejście
uczy ich tylko tego, że jeśli przełkną „paskudztwo”, to dostaną „smakołyk”.
I odbierają wówczas przekaz: „To, co naprawdę lubię, jest dla mnie
szkodliwe, a to, czego nie cierpię, jest dla mnie dobre”. Nie można cieszyć się
jedzeniem, jeśli jesteśmy do niego zmuszani.
Poprosiłam uczestników, żeby wyobrazili sobie sytuację, że zostali
zaproszeni na obiad i gospodyni uszykowała dla nich gotowy talerz
z duszonymi ziemniakami, furą szpinaku i ćwiartką kurczaka.
– Nie zjadłabym tego. Jestem wegetarianką – powiedziała Sarah.
Wczułam się w rolę.
– Przepraszam, ale to ja decyduję, co masz jeść. A twoje zadanie to
wyczyścić talerz, bo inaczej nie dostaniesz na deser ciasta z wiśniami.
– Nigdy więcej nie przyjęłabym zaproszenia na obiad od tej osoby! –
oznajmiła Sarah.
Powoli zbliżamy się do najważniejszej rady, jakiej mogę udzielić: postaw
przed dzieckiem pusty talerz!
Wyobraź sobie, że dziecko jest gościem na proszonym obiedzie. Nie
mogło wybrać menu, ale może samodzielnie napełnić swój talerz. Pozwól
dziecku, żeby samo nałożyło sobie makaron, polało go sosem albo nie,
posypało na wierzchu serem i położyło na boku talerza kilka marchewek albo
fasolek szparagowych do pogryzania. Jeśli dziecko jest zbyt małe, żeby sobie
poradzić z nałożeniem jedzenia na talerz, to możesz je przynajmniej
zapytać, czego chce i ile. To doskonały trening podejmowania decyzji.
Toni nadal wydawała się sceptyczna.
– To oznacza sporo dodatkowych naczyń, jeśli mamy wszystko podać
w osobnych miseczkach.
– Wcale nie! – zawołałam. – Po prostu stawiam na stole garnki. A półmiski
tylko wtedy, gdy chcę zrobić na kimś wrażenie!
– A jeśli dziecko będzie chciało zjeść tylko deser? – zapytała Toni.
Anna podniosła rękę.
– Nie wiem, czy wszystkim spodoba się ten pomysł, ale osobiście uważam,
że lepiej usunąć deser z tego równania. Jeśli Anton skupia się na deserze, to
nakłonienie go do zjedzenia czegoś zdrowego jest zbyt trudne. Mamy
w domu ciastka, ale nie podajemy ich po obiedzie. Traktujemy je jako
popołudniową przekąskę. I nazywam je „smakołykiem”, a nie śmieciowym
jedzeniem. Nie chcę, żeby myślał, że to, co tak dobrze smakuje, jest
śmieciem. Anton wie, że w porze przekąski przysługują mu dwa ciastka,
a jeśli potem jest jeszcze głodny, może dostać coś, co „rośnie”, czyli orzechy
albo owoce.
Anna poruszyła tu ważny aspekt. Użycie deseru czy innej nagrody jako
karty przetargowej nie pomaga dzieciom nauczyć się czerpania radości ze
zdrowego jedzenia. Przeprowadzono badania, których celem było
przeanalizowanie, w jaki sposób nagrody wpływają na stosunek do
jedzenia[9]. Naukowcy zaoferowali dwóm grupom przedszkolaków
możliwość spróbowania nieznanego im napoju mlecznego – kefiru.
Pierwszej grupie obiecano nagrodę za spróbowanie kefiru. Większość dzieci
przyjęła propozycję z entuzjazmem. Drugiej grupie nie zaproponowano
żadnej łapówki. Po prostu spytano dzieci, czy chcą posmakować nowy,
ciekawy napój, znany w innych krajach. W obu grupach wiele dzieci
zdecydowało się skosztować kefir. Naukowcy wrócili po kilku tygodniach.
I znowu zaproponowali dzieciom wypicie kefiru. Dzieci z pierwszej grupy
zapytały: „A co za to dostaniemy?”. „Nic”, odpowiedzieli badacze. Nikt nie
chciał wypić kefiru za nic! Dzieci z drugiej grupy entuzjastycznie podeszły
do propozycji. „O, kefir! Jasne, to jest dobre!”.
Michael uniósł brwi.
– Nie sądzisz, że powinno się od dzieci wymagać, żeby przynajmniej
spróbowały czegoś nowego? Skąd mają wiedzieć, czy to lubią, jeśli nie chcą
spróbować?
– Nie sądzę, żeby coś polubiły, jeśli będziemy je zmuszać, żeby tego
spróbowały. Prawdopodobnie przełkną to szybko, żeby mieć z głowy. Wolę
powiedzieć: „Sam, mam tu coś, co może ci smakować, jeśli tylko spróbujesz”.
I na tym koniec.
Możecie nawet dodać: „To jedzenie dla dorosłych i nie wiem, czy będzie ci
smakować”. Poszliśmy kiedyś całą rodziną na przyjęcie noworoczne, na
którym gospodyni podała faszerowane grzyby „tylko dla dorosłych”. Moje
dzieci były oburzone! Wyjaśniłam im, że to potrawa, której większość dzieci
nie lubi, i prawdopodobnie pani domu nie chciała, żeby wykwintne hors
d’ouvres trafiły do kosza po jednym ugryzieniu. Ale jeśli chcą, to oczywiście
mogą dostać ode mnie po kęsie, żeby sprawdzić, czy im smakuje. Rzadko się
widzi taki entuzjazm!
– Moje dzieci mają pozytywne nastawienie do zdrowego jedzenia, jeśli
mogą pomóc w przygotowaniu potrawy – wtrąciła Sarah. – Jeśli obrywają
liście sałaty, odmierzają wodę i ryż i przelewają do garnka albo mieszają
fasolę czy wsypują przyprawy, to zawsze mają więcej chęci do jedzenia.
– A co z zakupami? – spytała Maria. – Kiedy zabieram Benjamina do
sklepu, to pozwalam mu wybrać brzoskwinie i śliwki na sałatkę owocową.
Uwielbia zjadać „swoje” owoce.
– Zatem wciągnięcie dzieci do planowania i przygotowania posiłku
pobudza ich zainteresowanie jedzeniem – podsumowałam. – Mogą pomóc
też inne rzeczy. Ja na przykład przywiązuję wielką wagę do tego, jak ludziom
zmienia się smak. Oboje z mężem opowiadamy dzieciom o jedzeniu, które
kiedyś wydawało nam się wstrętne, a teraz za nim przepadamy – to są różne
rzeczy, jak grzyby czy awokado. Pamiętam, że pewnego razu w czasie obiadu
Sam z nieszczęśliwą miną przeżuwał kawałek ugotowanej cukinii. „Sam,
myślałam, że nie lubisz cukinii – powiedziałam. – Specjalnie pokroiłam ją na
duże kawałki, żebyś mógł powybierać”. Sam odparł: „Sprawdzam, czy smak
mi się nie zmienił”. „I jak?” – zapytałam. „Jeszcze nie”.
Mimo że Sam nie lubił cukinii, to jednak chciał spróbować.
– A co jeśli dziecko czegoś spróbuje i powie, że to ohydne? – zapytała Toni.
– Odpowiedziałabym: „Hej, to nie jest miłe. Inni to jedzą!”.
– Nie mówiąc już o osobie, która to przygotowała! – powiedziała dobitnie
Toni.
– Racja! – zgodziłam się. – Ale zauważyłam, że dzieci rzadziej pozwalają
sobie na takie obraźliwe uwagi, jeśli nie zmuszam ich do jedzenia. Szacunek
działa w obie strony.
Toni zmarszczyła brwi.
– Przecież to oznacza, że rodzice mają gotować na zamówienie. Jeśli będę
szanować upodobania kulinarne każdego z moich dzieci, to skończy się na
tym, że będę musiała co wieczór przygotowywać pięć posiłków. Nie ma
mowy! Dawniej stawiało się posiłek na stole i cała rodzina jadła to samo.
– Zgadzam się z tobą, Toni – powiedziałam. – Jeden obiad dla wszystkich
to mój limit! Szykowanie innego dania dla każdego może człowieka
doprowadzić do szału. Miałabym do nich żal. Chcę powiedzieć, żebyśmy
podawali poszczególne dania osobno, a dzieci niech same zdecydują, jak je
połączyć. A jeśli dziecko naprawdę wydaje się przerażone zawartością
garnka, to może w zamian zjeść coś prostego – na przykład kanapkę
z masłem orzechowym i marchewkę.
Przyszła mi na myśl rodzina, z której pochodzę. Mój młodszy brat był
klasycznym niejadkiem. Nie zjadł niczego z sosem. Na jego talerzu nie
mogły się stykać różne gatunki jedzenia i nie cierpiał potraw o nieco
galaretowatej konsystencji, na przykład pomidorów. Moja mama nigdy nie
robiła z tego problemu. Ponieważ ona i mój ojciec byli w dzieciństwie
zmuszani do tego, żeby zjadać do czysta, postanowili, że nie będą tak
postępować z własnymi dziećmi. Pamiętam wiele obiadów, kiedy mój brat
zjadał kanapkę z serem, a do tego marchewkę i paprykę, ułożone osobno na
talerzu, podczas gdy pozostali pałaszowali to, co ugotowała mama.
Sesja dobiegła końca. Wszyscy udali się do swoich domów, aby
wypróbować nowe podejście na dzieciach. Oto historie, które opowiedzieli.

OPOWIEŚCI

Opowieść Michaela. Pusty talerz


Nie przypuszczałem nawet, że jeżeli pozwolimy Jamiemu samodzielnie
nakładać jedzenie, to sytuacja się poprawi, ale syn bardzo to polubił! Był
niezwykle zainteresowany samym procesem wyboru tego, co ma się znaleźć na
talerzu. Mówił wtedy:
– Hm, może ziemniaki będą dobrze smakować, jak wymieszam je
z fasolką szparagową.
– Hm, może dołożę sobie trochę kurczaka. Jeszcze mam miejsce
w żołądku.
W pewnym momencie nałożył sobie na talerz pół miski purée
i musieliśmy mu przypomnieć, że tatuś, mamusia i siostra też chcą coś zjeść,
więc musi podzielić ziemniaki na wszystkich. Nigdy wcześniej o tym nie
pomyślał. Od tamtej chwili zaczął pytać, czy my też coś chcemy. Zazwyczaj
przez cały posiłek targowaliśmy się, żeby coś zjadł – dwa kęsy brokułu, jeśli
chce dostać lody. A on wtedy odpowiadał:
– A mogę jeden?
I w końcu się poddawaliśmy, nie chcąc wysłuchiwać płaczu, że nie dostał
deseru.
Najbardziej zdumiewające jest to, że pod koniec posiłku w ogóle nie
zapytał o deser. Był najedzony! I na dodatek oświadczył z powagą:
– To był najlepszy obiad, jaki jadłem!
Zwyczajny posiłek, jaki podawaliśmy wiele razy wcześniej.

Opowieść Marii. Grona gniewu


Kilka dni temu wdałam się z Benjaminem w jedną z tych bitew nad talerzem.
Chciałam, żeby coś zjadł, zanim wyjdzie do szkoły. Postawiłam przed nim kilka
kulek winogron, ale nie chciał ich zjeść. Upierał się, że są zgniłe, chociaż
zaprzeczałam. Prawdę mówiąc, próbowałam wepchnąć mu te winogrona do
zaciśniętych ust. Wtedy się opamiętałam.
– Och, nie podobają ci się te winogrona – powiedziałam. – Nie lubisz,
kiedy mają na skórce choćby małą brązową plamkę.
– Nie lubię – przyznał.
I tyle. Co za ulga! I co z tego, że rano będzie trochę głodny w szkole?
Zmuszanie go do jedzenia doprowadza mnie do szału! I jego też tym
wkurzam. Następnego dnia położyłam przed nim na stole kilka produktów
i odeszłam załadować zmywarkę. Zjadł banana. O wiele lepszy rezultat.

Opowieść Toni. Nie ten kształt makaronu


Bliźniaczki zawsze znajdą powód, żeby ponarzekać przy obiedzie. Tym razem
zawzięły się na makaron.
– Nie lubimy świderków. Dlaczego nie zrobiłaś muszelek?
Przypomniałam im, że świderki są ich ulubionym makaronem, na co
Jenna powiedziała:
– Nie, to jest nasz najbardziej nieulubiony makaron!
Odpowiedziałam, że smakuje tak samo, tylko ma inny kształt, a w żołądku
i tak się wszystko wymiesza. Ella zaczęła płakać. I wtedy przyszedł moment
olśnienia, więc zaczęłam mówić:
– O rety, kiedyś bardzo lubiłyście świderki, a teraz lubicie muszelki. Te
stare, nudne świderki już się wam znudziły. W muszelkach gromadzi się
sos, a w świderkach nie.
Obie odpowiedziały:
– Tak!
Potem zapytałam, czy na następnych zakupach pomogą mi wybrać różne
kształty makaronu do wypróbowania. Spodobał im się ten pomysł. Po
obiedzie zrobiły listę zakupów, rysując najdziwniejsze kształty makaronu.
A świderki zjadły. Powiedziałam im, że jestem zbyt zmęczona, żeby gotować
nowy makaron, a poza tym nie chcę marnować jedzenia. Ale to już nie miało
znaczenia. Były podekscytowane nowym planem.

Opowieść Sarah. Awaryjna sytuacja


Sophia ma hipoglikemię. Gdy nie zje czegoś w odpowiednim czasie, to jej
nastrój gwałtownie się obniża, podobnie jak poziom cukru we krwi. Problem
w tym, że jeśli przeoczymy właściwy moment, to potem jest w takim stanie, że
odmawia jedzenia.
Poprzedniego wieczoru poszliśmy do restauracji. Sophia nie jadła od kilku
godzin i robiła się płaczliwa. Nie znalazła w menu niczego, co by mogło jej
smakować. Dawniej mąż albo ja mawialiśmy wtedy surowo:
– Musisz się najeść. Jesteś smutna, bo chce ci się jeść.
Po tych słowach następowała seria jej krzyków, że wcale nie jest głodna
i nie musi nic jeść. Nigdy nie pomyślałam, że to dobra okazja, żeby
zaakceptować jej uczucia. Uważałam to raczej za problem zdrowotny, a nie
emocjonalny.
Tym razem zamiast wpychać jej kawałek chleba, postanowiłam
zaakceptować uczucia:
– Naprawdę nie czujesz się dobrze! A ta restauracja z dziwnym jedzeniem
w menu to chyba ostatnie miejsce, w którym chciałabyś być.
(I naprawdę ostatnie, w którym chciałabym uspokajać krzyczące
dziecko!).
Natychmiast odpowiedziała:
– Tak! Jest mi niedobrze! Jak zawsze, kiedy jestem głodna! Muszę coś
zjeść, to się lepiej poczuję.
Wzięła bułkę i zaczęła przeżuwać.
Byłam zdumiona. Zazwyczaj gdy wpadnie w ten stan, to się ze mną kłóci.
A tym razem wykazała się wiedzą na temat swojego zdrowia i sama potrafiła
znaleźć rozwiązanie. Trudno powstrzymać się od mówienia jej, co ma
zrobić, gdy rozwiązanie jest takie oczywiste, ale najwyraźniej przynosi to
lepsze rezultaty.

Opowieść Sarah. Coś rybiego


W przedszkolu każdej wiosny robimy cykl zajęć o jedzeniu. Rozmawiamy
z dziećmi o zdrowych produktach i zakładamy na podwórku ogródek
warzywny. W czerwcu dzieci przyrządzają samodzielnie sałatki z warzyw, które
same wyhodowały – z sałaty, groszku i z rzodkiewek dla odważnych. Co za
ironia losu, że w domu nie potrafię nakłonić własnego syna, żeby zdrowo jadł.
Mówię mu, że nie dostanie deseru, jeśli nie zje całego obiadu, ale nie robi to na
nim wrażenia. Wzrusza ramionami i odpowiada:
– To nie dostanę.
W tym tygodniu zastosowałam pomysł z pustym talerzem. Zrobiłam rybę,
która wyszła naprawdę dobra. Obsmażyłam ją minutę z każdej strony na
gorącej patelni. Jake nie chciał jej tknąć. Pozostali stwierdzili, że jest pyszna.
Mąż zachęcał Jake’a, żeby spróbował, ale powiedziałam:
– W porządku. Nie musisz jeść, jeśli nie chcesz.
– A co z deserem? – zapytał.
– Nie ma problemu. Możesz go zjeść.
W połowie posiłku zauważyłam, że Jake ukradkiem skubnął trochę ryby
z półmiska. Nigdy nie sądziłam, że może czegoś spróbować bez mojego
nalegania. Do końca tygodnia posiłki przebiegały bez stresu. Mniej kręcenia
się i kłótni przy stole. Gdy Jake zapytał kiedyś, ile kęsów sałaty musi zjeść,
odparłam:
– Zapytaj swój żołądek.

Opowieść Toni. Zasokowane


Kiedy moje bliźniaczki miały trzy lata, nałogowo spijały sok. Podczas posiłku
ignorowały stały pokarm i tylko piły. Próbowałam nad tym zapanować:
rozcieńczałam sok wodą; nalegałam, żeby zjadły trzy kawałki kurczaka albo
brokułu, zanim naleję im soku; mówiłam, że nie urosną, jeśli będą tylko piły sok.
To była wieczna walka. Dziewczynki błagały, kłóciły się, płakały, a gdy trochę
ustępowałam, to naciskały mocniej. W rezultacie były tak napchane sokiem, że
pół godziny później dostawały histerii od przedawkowania cukru.
W końcu postanowiłam zmienić coś w tych zwyczajach. Przecież to nie
one robią zakupy! Przestałam kupować sok. I w domu była do picia tylko
woda, nazywana przez nas „sokiem ziemi”. Jeśli ktoś miał fantazję, mógł
wrzucić do szklanki kostkę lodu albo plasterek cytryny. Pierwszego dnia nie
obyło się bez krzyków, ale potem bitwy o sok się skończyły. Co za ulga!
Oczywiście dziewczynki nadal mają kaprysy. Jadły już na lunch całe fury
mrożonych wiśni z jogurtem i odmawiały używania łyżeczek. Upierały się,
że zamiast nich będą używać swoich plastikowych żabek. Zanurzały żabkę
w jogurcie, a potem zlizywały jedzenie z jej głowy.
Pewnego dnia przyszła do nas na lunch ich koleżanka Emma. Jest bardzo
słodkim, chętnym do współpracy, ugodowym dzieckiem. Spojrzała na mnie
wielkimi niebieskimi oczami i zapytała:
– Dlaczego dziewczynki jedzą żabkami?
Powiedziałam, że nie wiem.
– Zapytaj je sama.
Emma zapytała, a moje córki tylko wzruszyły ramionami. Nigdy nie
sądziłam, że rodzicielstwo może być takie dziwne.

PRZYPOMNIENIE
Bitwy nad talerzem

Powstrzymaj się od...
...nalegania, żeby dziecko opróżniło cały talerz, zjadło konkretną
rzecz albo ściśle określoną ilość,
...proponowania deseru jako nagrody za zjedzenie czegoś zdrowego
albo odbierania go jako kary za niejedzenie,
...gotowania na zamówienie,
...przyczepiania dziecku etykietki niejadka,
...zamieniania posiłku w pole bitwy!

Zamiast tego...

1. Zaakceptuj uczucia.
„Chociaż zwykle jesz kurczaka, dzisiaj nie masz na niego ochoty”.

2. Zaproponuj wybór.

● Postaw przed dzieckiem pusty talerz i pozwól, by samo sobie
nałożyło jedzenie, albo zapytaj, co mu nałożyć, jeśli jest zbyt małe,
by samodzielnie się obsłużyło.

● Podaj każdy element posiłku osobno, żeby dziecko mogło wybrać,
co chce sobie nałożyć.

● Jeśli dziecko nie lubi „jedzenia dorosłych”, zaproponuj w zamian
coś prostego – może to być kanapka z masłem orzechowym, chleb
z żółtym serem, jajko ugotowane na twardo, surowa marchewka,
czerwona papryka.

3. Dostosuj otoczenie.
Schowaj słodycze i słodkie napoje, aby dziecku łatwo było uniknąć
pokusy.

4. Uczyń dziecko odpowiedzialnym za posiłek.
Pozwól dziecku uczestniczyć w planowaniu, zakupach
i przygotowywaniu posiłku, o ile nie przeszkadza ci, że część
jedzenia wyląduje na podłodze. (Pies ci za to podziękuje!).

5. Udziel informacji.
Powiedz dziecku, że smak się zmienia i na pewno kiedyś polubi
inne rzeczy. „Może tego spróbujesz, kiedy będziesz na to gotowy”.
2.

Poranne szaleństwo – jak wydostać się z domu



Julie


Głos zabrała Anna.
– W przypadku Antona te narzędzia działają dobrze. Niestety, nie mogę
się wyluzować i z tego cieszyć, bo Luke doprowadza mnie do szału. Myślicie,
że jest jeszcze za mały, żeby to zadziałało? Właśnie skończył dwa lata i robi
wszystko, żeby sprostać standardom okropnego dwulatka.
Usiadłam.
– Opowiedz nam te przerażające historie.
– Okej, sama o to prosisz. – Anna wypiła duży łyk kawy i zaczęła
opowiadać: – Od jakiegoś czasu Luke uznaje tylko rozwiązania siłowe.
Najgorzej jest rano. Leży na podłodze, wywija rękoma i nogami i opiera się,
kiedy chcę go ubrać. Nie pomaga żadna z technik, które stosuję wobec
Antona. Proponuję wybór, a on krzyczy: „NIE CHCĘ RZECZY!”. Mówię mu, że
nie ma takiej opcji, to rozrzuca części garderoby po pokoju. Staram się oddać
sprawę w jego ręce i pozwalam, żeby sam się ubrał, ale ma to gdzieś.
Czasami próbuję odliczać. Mówię mu: „Jeśli nie zaczniesz się ubierać, to
sama cię ubiorę na trzy. Raz... dwa...”. Wiem, wiem, nie mamy stosować
gróźb. Ale to i tak nie działa. Ucieka i chowa się... w ciasnych miejscach,
gdzie trudno go dosięgnąć.
Próbowałam nawet przekupstwa, proponując mu lody na śniadanie, jeśli
się ubierze. Nic z tego, za to potem dostaje histerii, jak nie dam mu lodów.
To nie wszystko. Wczoraj siłowałam się z nim przez dziesięć minut, żeby go
zapiąć w foteliku. Te czynności nie są problemem same w sobie. Czasami
lubi się ubierać i niecierpliwie czeka, aż go zapnę w foteliku. Problem w tym,
że jeśli wymagam, żeby zrobił to szybko, to automatycznie się opiera.
Zastanawiałam się nad naturalnymi konsekwencjami złego zachowania,
ale przychodzi mi do głowy tylko jedna: to, że spóźniam się do pracy.
Przypuszczam, że mogłabym zaprowadzić do przedszkola gołego syna, ale
na nim i tak nie zrobiłoby to wrażenia. Szczerze mówiąc, jestem w stanie
znieść krzyki, ale Luke rośnie i jest coraz silniejszy. Wkrótce nie dam mu
rady.
Rodzice wydali zbiorowe westchnienie. Poranne popędzanie dwulatka to
jedna z najbardziej stresujących rzeczy. Typowe błędne koło. Czas dorosłych
biegnie inaczej niż dzieci. Działania dorosłych zmierzają do osiągnięcia
konkretnego celu. Maluchy poruszają się bez określonego kierunku, cieszą
się chwilą, nie jest im potrzebny cel.
– Przypuszczam, że nie jesteś w nastroju do wymyślania niestworzonych
rzeczy, gdy rano chcesz szybko wyjść z domu – powiedziałam. – Ale
w przypadku dwulatka najlepszym sposobem na uniknięcie rozwiązania
siłowego jest zabawa. Na szczęście, im dziecko większe, tym więcej ma
rozsądku. Wtedy możesz użyć metody rozwiązywania problemów
i przenieść odpowiedzialność na dziecko. Ale na tym etapie można tylko
zmienić nastrój.
Anna wydawała się poirytowana.
– A co z moim nastrojem?
Michael wychylił się w jej stronę.
– Hej, twój nastrój się poprawi, jeśli to będzie skuteczne, prawda?
Anna założyła ręce.
– Okej, słucham. Co proponujecie?
Sarah podniosła rękę.
– Ja na przykład urządzam zabawę w gadające rzeczy. Skarpetki i buty
mówią: „Jestem głodny! Chcę zjeść te słodkie paluszki”. Czasami protestują:
„Nie, nie, nie! Nie wkładaj we mnie tej śmierdzącej stopy. Chcę być wolny!”.
Wtedy je ganię: „Niegrzeczna skarpetko, masz obowiązek przykryć stopę
Mii, żeby jej było ciepło”. Skarpetka się kłóci: „Nic mnie nie obchodzi jakiś
głupi obowiązek”. Mówię wtedy surowo: „Musisz współpracować! Bo biedna
Mia spóźni się do szkoły”. Mia śmieje się i zapomina o walce.
Do rozmowy włączyła się Maria:
– Ben lubi, jak daję mu śmieszny wybór. „Chcesz włożyć koszulę przodem
do przodu czy do tyłu? A może na lewą stronę? Czy chcesz włożyć w spodnie
najpierw prawą czy lewą nogę? Bylebyś tylko nie próbował wskoczyć obiema
jednocześnie. To zbyt niebezpieczne!”. Oczywiście próbuje wskoczyć.
Czasami pytam, czy chce iść do samochodu normalnie czy tyłem, czy chce
udawać, że jedzie na łyżwach, czy woli skakać jak żabka. Lubi też, kiedy robię
wyścigi. „Ile czasu potrzebujesz, żeby wsiąść do samochodu i usiąść
w foteliku? Do biegu, gotowi, start!”. Mam nieduży kuchenny minutnik,
z którym biegnie. I zagrzewam go tekstami w rodzaju: „Ben wygrywa
wyścig! Tłum szaleje!”.
Michael dodał:
– Jamie może bez końca słuchać głosu robota. Kiedy go ubieram, udaję
droida. „Musisz... włożyć... rękę... do... rękawa. Defekt... Koszula... utknęła...
na... nosie”.
Toni wydawała się trochę poirytowana.

– Wolę, żeby moje dzieci więcej robiły same. Są już dostatecznie duże.
Dostałabym szału, gdybym musiała udawać głos robota albo od samego rana
wymyślać zabawy dla całej trójki. Zorganizowałam sesję rozwiązywania
problemów związaną z porannymi czynnościami. Powiedziałam, że nie
cierpię krzyczeć na nich co rano, i wiem, że też tego nie lubią, tak samo jak
popędzania. Kupiliśmy specjalny zegar dla dzieci, na którym w miarę
upływu czasu zmniejsza się część tarczy zamalowana na czerwono. Dzięki
temu dzieci same widzą, ile zostało czasu. Potem zrobiliśmy tabelę
z wszystkimi czynnościami, które trzeba rano wykonać. U dołu przykleiłam
kawałek kartonu, żeby zrobić długą kieszonkę. Każde z dzieci ma patyczek
od lodów z narysowaną buźką, który przesuwa dalej, kiedy zakończy kolejne
zadanie.
– Możesz nam pokazać, jak to wygląda? – poprosiłam, zaciekawiona tym
pomysłem.

Toni szybko narysowała to na kartce papieru.


– Jest sześć kroków – T-shirt i spodnie, skarpetki i buty, zjeść śniadanie,
umyć zęby, kurtka i plecak, czas wolny na zabawę. Cała trójka lubi
przesuwać swoje ludziki na następną pozycję, a kiedy skończą ostatnie
zadanie, mogą się pobawić w to, co chcą. Jeśli wszyscy są gotowi przed
czasem, to gramy w „dotknij kanapę”.
– Co to jest? – zdziwił się Michael.
– Nie znasz najfajniejszej gry na świecie? Nie wierzę. Rodzic musi bronić
kanapy, żeby dzieci nie mogły jej dotknąć. Możesz blokować dostęp własnym
ciałem, ale bez użycia rąk. Dzieci muszą cię okrążyć i dotknąć kanapę. To
przypomina obronę bramki w piłce nożnej, ale bez użycia piłki.
– Ach, rozumiem. Wygląda na to, że macie rano dużo zabawy.
Toni przewróciła oczami.
– Sam się przekonaj!
W ciągu krótkich zajęć udało nam się omówić wiele strategii. Ale nie
poruszyliśmy jeszcze bardzo ważnego aspektu porannych konfliktów –
przejścia od fazy snu do wymagań świata zawartych w poleceniu „wstawaj
i szykuj się!”.

Nikt nie lubi, jak się go wyciąga z miłego kokonu i natychmiast stawia
żądania oraz zmusza do pośpiechu. Najpewniejszym sposobem na
wywołanie złego nastroju jest polecenie typu: „Czas wstawać! Masz pięć
minut, żeby przyjść na śniadanie. Bo znowu ci ucieknie autobus!”.
U dziecka od razu wywołuje to odruch obronny. Oto łagodniejsze metody,
którymi posługują się rodzice na dobry początek dnia.

„Budzę mojego syna, delikatnie masując mu plecy. Bardzo to lubi.
Kiedyś nim potrząsałam. Nie cierpiał tego!”.

„Wsuwam się na dziesięć minut do jej łóżka i ją przytulam. Zazwyczaj
wstawała w złym humorze, ale teraz jest spokojna. Wydawało mi się, że
nie mam na to czasu, ale dzięki temu poranek jest o wiele lepszy, więc
warto się poświęcić”.

„Mówię: »Chcesz wstać od razu czy poleżeć jeszcze pięć minut? Kiwnij
jednym palcem na teraz albo dwoma na jeszcze pięć minut«. Zawsze
kiwa dwoma palcami”.

„Mówię: »Już ranek, mój zaspany statku podwodny. Wystaw peryskop
(palec), jeśli mnie słyszysz. Zapraszam cię na śniadanie za dziesięć
minut, więc zacznij wynurzanie... ale nie za szybko. Bo przestraszysz
rybki«”.

OPOWIEŚCI

Opowieść Anny. Gotowy do działania


Muszę wam opowiedzieć, jaki miałam wspaniały tydzień. Mówiliście, że Luke
jest za mały na rozwiązywanie problemów, ale i tak to wypróbowałam. Na
początek powiedziałam:
– Nie lubisz, jak cię rano popędzam. Nie lubisz się ubierać od razu, kiedy
wstaniesz z łóżka. To w ogóle nie jest zabawne.
Luke skinął głową.
– Mam pomysł. Może wolisz się przebrać na noc, po kąpieli, i spać
w rzeczach, w których będziesz chodził w ciągu dnia? Jak się obudzisz,
będziesz gotowy do wyjścia i zostanie więcej czasu na zabawę.
Luke się zgodził. Jego strój dzienny to miękkie dresowe spodnie i T-shirt,
więc może w nich wygodnie spać. To odmieniło moje życie! Nie zaczynam
już dnia od wielkiej bitwy.

Opowieść Michaela. Płacz o lego


Jamie lubi się bawić klockami rano przed szkołą. Problem w tym, że nie chce
przerwać zabawy, kiedy musimy wyjść. Codziennie słyszę:
– Jeszcze jeden klocek! Prawie skończyłem.
Wciąż się o to kłócimy.
W przeszłości jeśli nie chciał mnie rano posłuchać, to w konsekwencji
dostawał zakaz bawienia się klockami po południu. To nic nie dawało i tylko
chodził ponury.
W zeszłym tygodniu zastosowałem rozwiązywanie problemów. Oto moje
robocze notatki.

Problem Pomysły
Miło jest bawić się rano lego, – Nastawić budzik i przerwać zabawę, kiedy
ale trudno przerwać zabawę zadzwoni.
w połowie. Jak nie można – Zabrać lego do samochodu.
dokończyć tego, co się buduje, – Układać rano budowlę tylko z dziesięciu
to człowiek jest klocków.
niezadowolony! Tata się
– Ludzik lego może siedzieć obok talerza
wkurza, jak się spóźnia do
i patrzeć, jak jesz.
pracy.
– Rano w ogóle się nie bawić klockami. Robić
coś innego, co można przerwać bez żalu.


Prawdę mówiąc, nie doszliśmy nawet do tego, żeby wybrać rozwiązania.
Jamie był zadowolony, że mógł o tym chwilę porozmawiać, a potem stracił
zainteresowanie i sobie poszedł. Pomyślałem, że wybierzemy rozwiązanie
następnym razem. Miałem zamiar sprzeciwić się zabieraniu klocków do
auta. Wyobrażam sobie tę histerię, gdyby klocki wpadły pod fotel. Miałem
też zamiar wystąpić we własnej obronie – nie karać syna! – mówiąc: „To nie
zdaje egzaminu. Lego to nie jest zabawka na rano. Zostawmy je na
popołudnie, kiedy masz dużo czasu”.
Ale nigdy do tego nie doszło. Po niedokończonej sesji rozwiązywania
problemu Jamie więcej nie bawił się rano klockami. Wystarczyła sama
rozmowa i po sprawie. Przynajmniej na razie, co i tak jest sukcesem!

Opowieść Marii. Drugi Benjamin na podłodze


Benjamin umie się ubrać, ale są poranki, kiedy nie chce tego zrobić. W zeszły
poniedziałek zdjął piżamę i zaczął biegać po domu na golasa. Wzięłam jego
rzeczy – T-shirt, majtki, spodnie i skarpetki – i ułożyłam je na podłodze
w kształt człowieka, po czym powiedziałam:
– Zobacz, Benjaminie, na podłodze leży mały Benjamin!
Syn przybiegł i położył się na częściach garderoby. Potem włożył majtki,
spodnie, wsunął ręce w rękawy T-shirtu. Łatwo poszło – przynajmniej tym
razem.

PRZYPOMNIENIE
Poranne szaleństwo

1. Posłuż się żartem.
(Gadające buty): Nie chcę, żeby ktoś wkładał we mnie stopę. Nieee!
(Rodzic): Masz zaraz wpuścić do środka stopę Luke’a. Przez ciebie
się spóźni!

2. Zaproponuj wybór.
„Chcesz iść do samochodu normalnie czy tyłem?”.

3. Oddaj dziecku kierownictwo.
„Widzisz ten zegar? Dasz mi znać, kiedy będzie trzeba wyjść”.

4. Zastosuj metodę rozwiązywania problemów.
„Nie jest łatwo zapamiętać wszystkie rzeczy, które trzeba rano
zrobić. Może narysujemy tabelę?”.

5. Zaakceptuj uczucia.
„Trudno jest wyjść z ciepłego, przytulnego łóżka. Tak miło poleżeć
jeszcze kilka minut!”.
3.

Rywalizacja między rodzeństwem – oddaj to dziecko!



Joanna


Kolejną sesję rozpoczął Michael. Na jego zazwyczaj radośnie uśmiechniętej
twarzy pojawił się wyraz zasępienia.
– Myśleliśmy, że mamy już spokój z rywalizacją między rodzeństwem.
Gdy Jamie pozbierał się po szoku, jakim było pojawienie się drugiego
dziecka, wydawał się całkiem szczęśliwy, że jest starszym bratem. Ale teraz
Kara ma dwa lata i wymaga o wiele więcej naszej uwagi, a poza tym zabiera
mu jego rzeczy, więc zaczęły się żale. Jamie zamyka jej drzwi przed nosem,
wyrywa jej rzeczy, mówi jej, co ma zrobić, wciąż odpowiada „nie” i poniża ją.
Wiem, że problem leży częściowo w tym, że mamy dla niego mniej czasu.
Jan zaczęła pracować na cały etat. Z kolei ja zajmuję się rano dziećmi, a po
południu nadganiam robotę. Kiedy Jan czyta wieczorem Jamiemu, Kara na
podłodze bawi się jego zabawkami. Nie ma już takiej miłej, odprężającej
atmosfery jak kiedyś.
Maria kiwała głową.
– Ale przynajmniej miałeś dwa dobre lata! Benjamin nigdy nie
zaakceptował Isabel. Wkurza się na sam jej widok. Wciąż nam powtarza,
żebyśmy oddali to dziecko, bo jej pieluszki śmierdzą i za dużo krzyczy.
Próbuję mu tłumaczyć, że wszyscy mieliśmy śmierdzące pieluszki, będąc
w tym wieku, a co do krzyków, no cóż, w tym Benjamin był mistrzem. To
jednak nie pomaga. Ostatnio najbardziej doprowadza mnie do szału tym, że
budzi ją z drzemek. Mówi, że nie chce, żeby spała. Wkurza się, że go uciszam
i że nie możemy wyjść na spacer, kiedy Isabel ma drzemkę. Można by
pomyśleć, że powinien się cieszyć, że ma wtedy mamę dla siebie. To takie
przygnębiające. I denerwujące! Mówi takie rzeczy, że boję się to nawet
powtarzać. Na przykład: „Może ją porąbiesz?”.
Przez salę przeszedł jęk.
– Takie słowa bardzo ranią – powiedziałam.
– Jeszcze jak – przyznała Maria. – Przecież jesteśmy rodziną. A rodzina
jest najważniejsza! Wszyscy mają się kochać i wspierać nawzajem.
Codziennie im to powtarzam.
– Okej, takie jest nasze pragnienie – stwierdziłam. – Musimy pomyśleć,
w jaki sposób osiągnąć ten cel. I wiesz, co mam zamiar powiedzieć? Trzeba
zacząć od zaakceptowania uczuć. Musisz przełknąć tę gorzką pigułkę
i zaakceptować naprawdę okropne uczucia. Bycie starszym bratem to
brzemię. I musi od ciebie usłyszeć, że to rozumiesz. Nie jest łatwo dzielić się
rodzicami z zalatującym pieluchą niemowlakiem albo dwuletnim natrętem!
Im bardziej staramy się przekonać nasze dzieci, że nie jest tak źle, tym
bardziej one będą się starały przekonać nas, że jest bardzo źle.
– To co mam zrobić? – zapytała Maria. – Rozmawiać z nim o zabiciu
dziecka? To mi nie przejdzie przez gardło.
Nie musisz używać dosadnego dziecięcego języka, żeby przekonać swoją
pociechę, że rozumiesz, co ona czuje. Możesz znaleźć inny sposób na
wyrażenie silnych emocji.

„No tak, nie jest łatwo mieć młodszą siostrę. To bywa naprawdę
denerwujące!”.

„Założę się, że czasem wolałbyś być jedynakiem”.

„To irytujące, że trzeba być cicho, kiedy młodsza siostra śpi. Będziesz
się cieszyć, kiedy wyrośnie na tyle, że nie będzie musiała spać w ciągu
dnia”.

„Dwulatek lubi rozwalać różne rzeczy. Po prostu nie ma jeszcze
wyczucia. To wkurzające”.

Jeśli dziecko jest w odpowiednim nastroju, możesz mu opowiedzieć
o jego wyczynach, kiedy było małe.

„Kiedy miałeś dwa lata, otwierałeś szafki w kuchni i wyciągałeś
wszelkie możliwe garnki i patelnie, a potem waliłeś w nie łyżkami”.

„Lubiłeś wdrapywać się na dach samochodu, a kiedy cię z niego
ściągałam, krzyczałeś i płakałeś, bo tak bardzo lubiłeś się wspinać...”.

„Pamiętam, jak wysypałeś na podłogę całe pudełko płatków
kukurydzianych, a potem rozdeptywałeś je jak opadłe liście...”.


Po drugie, dziecko musi też wiedzieć, że rodzeństwo nie zajęło jego
miejsca. Czasami może mieć ochotę trochę się poprzytulać. Ciągle
powtarzamy naszym starszym dzieciom, jakimi są dużymi chłopcami czy
dziewczynkami. Ale muszą też wiedzieć, że wciąż mogą być twoim
maluszkiem, że nie zostali odsunięci na bok. Możesz powiedzieć coś
w rodzaju:

„Chodź do mnie i usiądź mi na kolanach. Będziesz moim maluszkiem.
O tak, jesteś najsilniejszym niemowlakiem na świecie.
Superdzidziusiem, który umie biegać i wdrapywać się na drzewa”.

Po trzecie, musisz pomóc dziecku w tym, żeby zobaczyło w sobie
uprzejmego i pomocnego starszego brata, jakim bywało w przeszłości.
Postaraj się znaleźć jak najwięcej przykładów pozytywnych interakcji
z młodszym rodzeństwem.

„Tak, czasami młodsza siostra to prawdziwe utrapienie, ale nie zawsze
jest tak źle. Pamiętam, jak biegaliście razem wokół stołu w kuchni i tak
rozbawiłeś Karę, że ze śmiechu nasiusiała na podłogę”.

„Isabel naprawdę ma szczęście, że jesteś jej starszym bratem. Wiesz,
jak poprawić jej humor, kiedy jest smutna. Uwielbia przekłuwać palcem
bańki mydlane, które puszczasz... rozwalać wieże z klocków, które
specjalnie po to budujesz ... słuchać, jak czytasz jej książeczki... bawić
się z tobą w »a kuku«... Lubi, jak pchasz jej wózek po dziurach...
pomagasz jej włożyć skarpetki...”.

Spróbuj też postawić starsze dziecko w sytuacji, która pomoże mu
zobaczyć siebie w nowym świetle, jako pomocnika, a nie rywala.

„Jamie, muszę rozpakować zakupy. Czy mógłbyś poczytać Karze
książeczkę, żeby nie kręciła się przy lodówce?”.

„Benjamin, chcę, żeby Isabel się obudziła. Możesz mi pomóc? Lubi,
kiedy ją budzisz delikatnym klepaniem w brzuszek”.

„Kara ma ochotę coś rozwalić. Byłoby miło, gdyby ktoś zbudował
wysoką wieżę z klocków, żeby mogła ją przewrócić”.

„Mamy ciasteczka na przekąskę. Benjaminie, możesz wybrać dwa
ładne dla Isabel?”.

Nawet gdy właśnie dokucza siostrze, to zamiast krytykować jego
paskudne zachowanie...

„Benjaminie, znowu dokuczasz siostrze. Masz zaraz przestać!”.

możesz wyrazić to w pozytywny sposób...

„Och, Isabel zaraz się rozpłacze. Benjaminie, ty zawsze wiesz, jak ją
pocieszyć, kiedy jest smutna. Co powinniśmy zrobić?”.

A jeśli twoje starsze dziecko wciąż czuje się odsunięte na bok przez
małego intruza? Gdy masz ochotę gruchać i rozczulać się nad młodszym
dzieckiem w obecności jego brata, to możesz wykorzystać tę okazję, aby
„pogaworzyć” na temat cudownych rzeczy, jakie ten ostatni zrobił tego dnia.
Maluchowi to nie zrobi różnicy, a twoje starsze dziecko z przyjemnością
wysłucha historii o sobie i nie będzie miało żalu, że poświęcasz rodzeństwu
tyle uwagi. Możesz powiedzieć „ćwierkająco”:

„Och, mój mały skarbeńku! Wiesz, co twój starszy brat Benjamin dziś
zrobił? Sam przygotował dla nas kanapki z masłem orzechowym
i dżemem. Tak, naprawdę, moje słoneczko. Wszedł na blat, żeby wyjąć
z szafki talerze, rozsmarował nożem masło orzechowe i położył na
wierzchu dużo, dużo dżemu z winogron. To było takie smaczne! Kiedyś
cię tego nauczy. Na pewno!”.

Gdy podejmujesz tę skomplikowaną grę, nie ulegaj pokusie wtrącenia
porównania po to, żeby starsze dziecko poczuło się lepiej, że nie jest
maluchem. Zapewnienie starszego z rodzeństwa o jego wyższości („Jesteś
dużym chłopcem. Potrafisz wchodzić po schodach, a maluszek nie umie.
Umiesz sam usiąść w foteliku. Umiesz upiec ze mną ciasteczka. Dzidziuś
tego nie potrafi!”) może się wydawać dobrym pomysłem. Ale uważaj! Takie
stwierdzenia są ryzykowne! Maluch nie będzie wiecznie bezradny. Nie
chcemy, żeby starsze dziecko czuło się zagrożone postępami młodszego
w rozwoju. Jego szacunek do samego siebie nie powinien się opierać na tak
chwiejnym fundamencie jak brak umiejętności młodszego rodzeństwa.
Możesz mu zamiast tego powiedzieć, że maluch jest w czepku urodzony,
mając starszego brata, który potrafi zapiąć pasy od fotelika, i na pewno
wkrótce nauczy młodszą siostrę, jak to zrobić, a także jak wchodzić po
schodach i piec ciasteczka. Chcemy, żeby starsze dziecko czuło się dumne
z tego, co potrafi, i było zadowolone ze swojej pozycji uczynnego pomocnika.
Na koniec jedna uwaga, którą muszę wtrącić, choć robię to niechętnie.
Dzieci nie obchodzi nasza praca, rachunki i e-maile. Chcą naszej
niepodzielnej uwagi i czasu. Jeśli to możliwe, wygospodaruj w swoim
grafiku chociaż pół godziny, żeby pobyć z dzieckiem, które czuje się
pozbawione twojej uwagi – to naprawdę robi dużą różnicę. Możesz
porozmawiać z dzieckiem, co chciałoby robić przez te pół godziny
„ojcowsko-synowskiego” czasu, jak to nazywał mój młodszy brat.
Planowanie to część przyjemności.

„Co będziemy robić w naszym specjalnym czasie? Chcesz coś razem
ugotować, polepić z plasteliny, poczytać książkę czy siłować się na
łóżku?”.

Pamiętaj, żeby ustalić konkretną porę – wówczas twoje dziecko będzie
miało na co czekać. Godzina szósta niewiele znaczy dla trzylatka. Lepiej
powiedzieć „po obiedzie” albo „jak mała utnie sobie poranną drzemkę”.
Gdy pomimo zastosowanych środków dziecko wciąż gotuje się ze złości
i musisz obronić rodzeństwo przed fizycznym atakiem, to podejmij
działanie, nie wzmacniając negatywnego przekazu. Kiedy przytrzymujesz
agresora, oprzyj się pokusie powiedzenia: „Znowu to robisz. Jesteś zbyt
brutalny! Przez ciebie mała płacze. To podłe!”. Zamiast tego po prostu go
odciągnij, nie atakując jego charakteru:

„Widzę, że jesteś zły! Nie pozwolę ci nikogo skrzywdzić. Muszę was
rozdzielić”.

I jeszcze jedna pułapka, przed którą muszę ostrzec. Starając się, żeby
między moimi dziećmi panowała harmonia, często w nią wpadałam –
jednym z moich większych problemów było to, że miałam tendencję do
stawania po stronie młodszego dziecka. „Och, Dan, daj mu to. Ma dopiero
dwa lata. Musisz być cierpliwy. Nie tak ostro, bo mu zrobisz krzywdę. Bądź
miły”. I działało to zawsze bez pudła, wzbudzając wzajemną nienawiść i żal.
Dan bronił się rozzłoszczony: „Ale ja pierwszy wziąłem... Prawie go nie
dotknąłem...To niesprawiedliwe... Zawsze jesteś po jego stronie!”. A Sam, ten
młodszy, był jeszcze bardziej zaaferowany. Chował się za moją nogą, kiedy
go broniłam, a potem wyskakiwał i w przypływie słusznego gniewu
próbował kopnąć starszego brata.
Lepiej wstrzymać się z „obroną młodszego”. I nie demonizować starszego
i silniejszego dziecka. Najskuteczniejszym sposobem na zmianę atmosfery
jest opisanie problemu z punktu widzenia każdego z dzieci.
„Dan chce coś zbudować z klocków i nie lubi, jak się rozrzuca dookoła
pojedyncze klocki. Sam też chce bawić się klockami. To trudny problem. Co
możemy zrobić?”.
Zauważ, że powstrzymałam się również przed pokusą pomniejszania
samego problemu. Miałam ochotę powiedzieć: „O rety, przecież to tylko
kilka klocków? Nie możecie się dogadać?”. Bardziej pomocne jest okazanie
szacunku dla wagi problemu. Dla czterolatka zbudowanie wieży z klocków
jest tak samo ważne jak dla ciebie twoja praca!
Nawet jeśli będziesz błyskotliwie i konsekwentnie wprowadzać w życie te
sugestie, i tak nie wyeliminujesz całkowicie rywalizacji między
rodzeństwem. Ten konflikt wciąż będzie żywy! Ale pomożesz zmienić
atmosferę i ułatwisz dzieciom przejście od złości do ciepłych uczuć wobec
rodzeństwa, gdy tylko konflikt zostanie zażegnany.

OPOWIEŚCI
Opowieść Michaela. Trylogia
Plusy i minusy
Myślę, że niektóre z tych metod już pomagają Jamiemu. Trudno być
konsekwentnym, ale starałem się częściej akceptować jego frustrację. Rozmowa
przynosi lepsze rezultaty, jeśli przeprowadza się ją, gdy nie jest jeszcze
sfrustrowany. Odbyliśmy dobrą rozmowę na temat plusów i minusów
posiadania młodszej siostry. Kilka godzin później powiedział nagle
i niespodziewanie:
– Kocham cię, tato.
To nie zdarza się aż tak często. Uznałem to wyznanie za znak, że poczuł
się wysłuchany.

Refleksje Jamiego na temat przeszłości
JAMIE: Tato? Moje życie było zupełnie inne, zanim urodziła się Kara.
JA (myśląc, że nastąpi lista skarg): Och, a w jaki sposób?
JAMIE (zdziwionym głosem): Teraz jest dużo lepsze, oczywiście!

Wojna kolorów
Jamie chciał, żeby każde z nich kolorowało swoją stronę kartki. Kara chciała,
oczywiście, kolorować po stronie Jamiego.

JA: To poważny problem. Jamie chce, żeby Kara kolorowała po swojej
stronie, a Kara chce kolorować po obu stronach.
JAMIE: Och, ona ma dwa lata. Jeszcze tego nie rozumie.

I pozwolił jej kolorować po swojej stronie.

Opowieść Marii. Zaklinacz dziecka


Muszę wam powiedzieć, że w minionym tygodniu bardzo się przejęłam
pomysłem akceptowania negatywnych uczuć. Powiedziałam Benjaminowi to,
co mówiliście na zajęciach, że młodsza siostra może być prawdziwym
utrapieniem. Spodobało mu się to. I miał długą listę propozycji, co można z tym
zrobić. Zamiast go karcić, zapisałam jego pomysły. Oto niektóre z nich:
„Zakrzyczeć ją! Rozkołysać i puścić w powietrze! Wystrzelić w szybkim
odrzutowcu!”.

Był bardzo zadowolony z tej listy. Później, kiedy przyszedł czas na


obudzenie jej z drzemki, nalegał, że sam to zrobi, bo jest delikatny.
Naprawdę lubi to robić, a Isabel rzeczywiście budzi się uśmiechnięta, kiedy
on głaska ją po brzuszku, więc wiele razy o tym wspominałam. Teraz tylko
jemu wolno budzić małą, bo uważa się za eksperta w tej dziedzinie.
Nadal męczy mnie swoimi niekończącymi się narzekaniami na temat
siostry. Mogę to znosić tylko w ograniczonym zakresie. Mówię mu wtedy, że
uszy mi się zmęczyły i że może narysować obrazek, który pokaże, jaki jest na
nią wściekły. Raz to zrobił. Na obrazku były wariackie gryzmoły. Przypięłam
rysunek do lodówki i powiedziałam:
– Dziękuję ci, że mi pokazałeś, jaki jesteś wkurzony.
Opowieść Joanny. Znokautowana
Kiedy Dan miał trzy lata, a Sam półtora roku, nadwerężyłam sobie kręgosłup.
Leżałam plackiem na kanapie i modliłam się, żeby nic sobie nie zrobili. Właśnie
w tamtym tygodniu z rozpaczy wzniosłam się na wyżyny rodzicielstwa. Gdy
usłyszałam płacz dobiegający z sąsiedniego pokoju, nie zadałam oczywistego
pytania:
– Dan, co zrobiłeś bratu?
Zamiast tego zawołałam neutralnym tonem:
– Słyszę płacz. Potrzebujecie pomocy?
– Nie, wszystko dobrze. Załatwiam to!
Płacz ucichł. Fiu, fiu!
Przez cały dzień zamiast fizycznie ingerować w ich konflikty (do czego nie
byłam chwilowo zdolna), pozostałam na pozycji neutralnej, oddając
kierownictwo Danowi. Dzień minął gładko jak nigdy. Wszystkie konflikty
zostały rozwiązane pokojowymi metodami i nie musiałam wzywać straży
pożarnej, żeby ugasić pożar, chociaż się tego obawiałam.
Powiadają, że potrzeba jest matką wynalazków, a ja twierdzę, że
desperacja jest matką wspaniałego rodzicielstwa.

Opowieść Anny. Superwiadomość


Kiedy byłam w ciąży z Lukiem, bałam się o tym powiedzieć Antonowi. Pytałam
go kiedyś, czy chciałby mieć brata albo siostrę, ale wtedy był całkowicie na nie.
– Żadnego dzidziusia – powiedział.
W końcu go poinformowaliśmy, ale zrobiliśmy to w taki sposób, aby było
mu łatwiej zaakceptować ten fakt. Po pierwsze, powiedzieliśmy mu, że
chcemy, aby dowiedział się o tym pierwszy. Rozpierała go duma, że jest taki
ważny! Nawet nas poprosił, żebyśmy jeszcze nikomu nie mówili. Chciał
nacieszyć się tym, że czuł się taki wyjątkowy.
Po drugie, zapytaliśmy to, czy ma pomysły, które pomogą nam poradzić
sobie z tą wielką zmianą w rodzinie. I rzeczywiście miał dobry pomysł. Kupić
piętrowe łóżko! On będzie spał na górze, a maleństwo na dole. Już wcześniej
prosił nas o piętrowe łóżko, ale zawsze mu tłumaczyliśmy, że to rozwiązanie
dla dwójki rodzeństwa. Podziękowaliśmy mu za ten „pomocny pomysł”.
Wtedy o tym nie pomyślałam, ale teraz widzę, że już przed narodzinami
dziecka daliśmy Antonowi poczucie, że ma nad czymś kontrolę,
i zastosowaliśmy metodę rozwiązywania problemu.

Opowieść Toni. Kto zagra złego


Byłam naprawdę pod wrażeniem. Jedyne, co zrobiłam, to zaakceptowanie
uczucia. Proste jak drut!

JENNA: No to ja będę tym dobrym, a ty będziesz tym złym.
ELLA (zaczyna płakać): Nie chcę być złym.
JA: To poważny problem. Obie chcecie grać łowców duchów, a nikt nie
chce być czarnym charakterem.
JENNA: No dobrze, mogę być czarnym charakterem.

Opowieść Joanny. Samolubny syn


Kiedy Danny miał pięć i pół roku, dostał nowy błyszczący rower. Poszliśmy po
niego do sklepu całą rodziną. Wszystko tego dnia kręciło się wokół Dana.
Trzyletni Sam miał odziedziczyć stary rower Dana. Kiedy wróciliśmy do domu
z nowiuteńkim rowerem Dana, Sam dotknął starego roweru brata.
– To nie twój rower, tylko mój! – krzyknął na niego Dan.
Poczułam przypływ wściekłości. „Jak mogłam wychować takiego
samolubnego bachora?”. Zaczęłam mu tłumaczyć, że nie może być tak, że
będzie miał dwa rowery, a jego brat żadnego. Nie kupowaliśmy Samowi
nowego roweru. Miał przejąć używany pojazd Dana. Dan zasłonił uszy
rękoma.
– Nie będę cię słuchać, obojętnie, co powiesz!
I wtedy przyszło mi do głowy zdanie z książki mojej matki. „Uszy słyszą
tylko to, na co pozwolą emocje”. Moja złość wyparowała. Wzięłam Dana na
kolana.
– Widzę smutnego chłopca. Ten rower był dla ciebie wyjątkowy.
Dan zaczął płakać.
– Dostałem go od babci i dziadka, jak miałem trzy lata. Nigdy się z nim nie
rozstawałem. Wiem, że jest dla mnie za mały, ale jest mój! Pamiętasz, jak
przyczepili do sznurka kartkę z życzeniami i jak musiałem iść po sznurku,
żeby znaleźć rower? Na tym rowerze nauczyłem się jeździć na dwóch
kółkach.
Teraz Sam też już płakał. Nie dość, że brat na niego nakrzyczał, to jeszcze
potem się rozpłakał. Tego już było za wiele dla Sama.
– Mam teraz dwóch smutnych chłopców – zauważyłam.
Dan zeskoczył z moich kolan i zaśpiewał jakąś wymyśloną piosenkę,
robiąc niemądre miny przed Samem, żeby go rozśmieszyć.
Chciałam wytłumaczyć Danowi, że to wszystko nie zmienia faktu, iż musi
przekazać bratu swój stary rower. Ale w tej chwili obaj chłopcy byli
szczęśliwi. I nie zamierzałam psuć tego momentu łaski, przywołując
problem. Zrobił to za mnie Sam.
– Możesz dotykać tego roweru, Dan – powiedział.
Zapytałam Dana, czy nie chce zadzwonić do dziadków i powiedzieć im, że
dostał nowy rower. Spodobał mu się ten pomysł. Przysłuchiwałam się
jednostronnie rozmowie:
– No bo już nie jeżdżę na tygrysim rowerku i teraz Sam go ma, ale trudno
się z tym pogodzić, no wiesz. Ale nowy rower ma dwudziestocalowe koła...
Po tej rozmowie Dan zapytał mnie:
– Będę mógł dostać mojego tygryska z powrotem po Zachu (miał wtedy
sześć miesięcy)? Bo chciałbym go przekazać moim dzieciom.
Pół godziny wcześniej byłam zdegustowana egoizmem i chciwością syna.
A kiedy jego uczucia zostały rozpoznane, był w stanie zdobyć się na
wspaniałomyślność. Prezent od dziadków miał dla niego wartość
sentymentalną. Mimo to potrafił teraz rozważyć przekazanie go nie tylko
młodszym braciom, ale też swojemu przyszłemu dziecku.
PRZYPOMNIENIE
Rywalizacja między rodzeństwem

1. Zaakceptuj uczucia.
„Młodsza siostra może człowieka zdenerwować!”.

2. Spełnij życzenia w fantazji. Pozwól starszemu dziecku udawać
dzidziusia.
„Usiądź mi na kolanach. Będziesz moim superdzidziusiem”.

3. Opisz, co widzisz. Zauważ i doceń pozytywne interakcje między
rodzeństwem.
„Ty już potrafisz uspokoić siostrę, kiedy płacze”.

4. Oddaj dziecku kontrolę, aby miało okazję zobaczyć siebie w innym
świetle.
„Czy możesz przynieść małej książeczkę z twardymi kartkami?
Lubi, kiedy jej czytasz”.

5. Nawiąż więź z dzieckiem.

● Zaplanuj specjalny czas we dwoje.
„Masz ochotę upiec ciasteczka, kiedy mała zaśnie? A może wolisz
się przytulić i poczytać twoją składaną książkę o ciężarówkach?”.

● Opowiedz starszemu dziecku historię z wczesnego dzieciństwa.
„Pamiętam, jak...”.
6. Przejdź do działania, ale nie obrażaj. Wystrzegaj się przyczepiania
dziecku etykietki agresora.
„Muszę was rozdzielić. Nie chcę, żeby komuś stała się krzywda!”.

7. Wypróbuj metodę rozwiązywania problemów.
Oprzyj się pokusie stawania po stronie jednego z dzieci i nie
pomniejszaj problemu!
„Jamie chce budować sam, a Kara chce pobawić się klockami. To
poważny problem. Potrzebujemy pomysłów”.
4.

Zakupy z dziećmi – zadyma w markecie



Julie


Tę sesję rozpoczęła Maria.
– Czasem mi się wydaje, że poświęcam sporą część życia na to, żeby
wytłumaczyć Benjaminowi, że nie może dostać czegoś, o co błaga. To się
dzieje przy każdej wizycie w sklepie spożywczym. I za każdym razem, gdy
trzeba kupić prezent urodzinowy dla innego dziecka. Kiedyś lubiłam robić
zakupy. Teraz marzę o tym, żeby się od nich wykręcić.
– To trudne dla dzieci – powiedziałam. – Ciągle zabieramy je do sklepów,
gdzie mają przed oczami obfitość wszelkich towarów. I widzą, że kupujemy
te towary. Nie rozumieją, że trzeba zapracować na pieniądze i zapłacić
rachunki. Chcą robić to, co my robimy: zdejmować towary z półek i zabierać
do domu!
– Rozumiem – westchnęła Toni – ale czy to znaczy, że mamy im pozwolić,
żeby robili to samo, co my, chociaż mają umysł czterolatka? Po jakimś czasie
byłabym spłukana, bezdomna i z długami u dentysty z powodu cukierków
pożeranych przez Jennę, a do tego musiałabym jeździć samochodzikiem
Barbie na baterie.
– Możemy dać dzieciom wybór – zauważył Michael.
– Tak, ale czy naprawdę sądzisz, że to ich powstrzyma od marudzenia
o śmieciowe jedzenie? – zapytała zaczepnie Maria. – Jeśli będą wiedzieć, że
mają prawo decydować, to przejechanie każdej alejki będzie torturą.
– Możemy ograniczyć ich wybór – powiedziałam. – Możemy ich poprosić
o wybranie dwóch różnych rodzajów makaronu. Wówczas spożytkują
energię na wybranie kształtu. A warzywa i owoce? Mogą wybrać trzy
najładniejsze jabłka. Ale miło jest mieć większy wybór. Miałam zwyczaj
mówić dzieciom, że z całego działu warzywno-owocowego mogą wybrać
samodzielnie jeden produkt. To ich zawsze bardzo absorbowało. Pamiętam,
jak Asher zdecydował się na pomarańczową paprykę. Była dużo droższa niż
zielona, ale się opłacało.
– Daję dzieciom drobne kieszonkowe – powiedziała Sarah. – Miałam dość
zadręczania się najdrobniejszymi żądaniami. Z drugiej strony, zakupy
byłyby łatwiejsze, gdybyśmy kupowali im to, czego chcą, ale w ten sposób
nabraliby nawyku, że mogą dostać wszystko, czego pragną. A jak mają
drobne, to zastanawiają się, na co wydać cennego dolara. To lepsze
rozwiązanie!
– Można też dać dzieciom zajęcie – powiedziała Toni. – U mnie to się
sprawdza. Dzieci pomagają mi robić listę zakupów i każde z nich musi
poszukać konkretnych rzeczy.
Maria coś mruknęła.
– Nie zawsze mam czas, żeby robić ekscytującą wyprawę z wyjścia do
sklepu spożywczego. Czasami muszę po prostu szybko kupić jedzenie.
– No tak, cóż... – Nie miałam na to jakiegoś wspaniałego remedium. –
Spójrzmy prawdzie w oczy, zakupy z dziećmi nigdy nie pójdą sprawnie.
Żaden element życia nie idzie sprawniej z udziałem dzieci. Ale jeśli chociaż
czasem znajdziecie im zajęcie, to w większości wypadków będą chętniej
współpracować.
– No dobrze, ale jak to zastosować w sklepie z zabawkami? – zapytała
Anna. – Nie mam zamiaru kupować dziecku nowej zabawki za każdym
razem, kiedy jedziemy po prezent urodzinowy dla jego przyjaciół.
– To jest dla dziecka najtrudniejsze wyzwanie – powiedziałam. – Musi
przejść przez cały sklep z zabawkami i oglądać wszystkie cudowne rzeczy,
a wybrać tylko jedną z nich dla innego dziecka. I w dodatku dostaje burę,
kiedy chce coś dla siebie. Pomyślcie o tym. To dla dziecka prawdziwa tortura.

Przypomniałam rodzicom o liście życzeń. Kiedy dziecko marudzi, że chce


coś dostać, zapisz jego życzenie. Zamiast mówić: „Nie bądź taki
rozpieszczony, w zeszłym tygodniu dostałeś zestaw klocków. Nigdy nie
masz dość!”, powiedz raczej: „Ale fajny zestaw! Lubisz statki kosmiczne”.
Następnie wyjmij długopis i dodaj produkt do listy: „Duży zestaw Lego
Gwiezdne Wojny”. Przyczep listę do lodówki, żeby dziecko mogło ją
sprawdzać i aktualizować. Niektóre przedmioty wykreśli, a inne zostawi.
Będziesz mieć przydatną listę prezentów na urodziny. A jeśli na liście znajdą
się rzeczy, które przekraczają urodzinowy budżet – moja siostra zawsze
chciała mieć konia – to możecie o nich rozmawiać i snuć plany na przyszłość,
wśród których może się znaleźć na przykład stajnia dla koni.
Pomocne jest też przypomnienie dziecku przed zakupami: „Dzisiaj
kupujemy tylko prezent na urodziny dla Eleny. A nie dla nas! Jeśli zobaczysz
coś, co chciałabyś wpisać na listę życzeń, to mi powiedz”.

OPOWIEŚCI

Opowieść Toni. Kupić albo nie kupić


Moje dzieci uwielbiają interaktywne muzeum nauki w naszym mieście, ale
zawsze drżę, gdy mamy wychodzić. Bo wtedy trzeba przejść przez sklep
z upominkami. Okrutny, ale skuteczny pomysł! Dzieci są pobudzone, rodzice
wyczerpani, a drogie zabawki znajdują się na poziomie oczu maluchów. Moje
dzieci zawsze mnie błagają, żebym im kupiła jakiś gadżet o wygórowanej cenie.
Nie zawsze im ulegam, ale wtedy sytuacja robi się przykra. Nim się stamtąd
wydostaniemy, mam dość i siebie, i dzieciaków.
Bez wielkiej nadziei, że to coś da, postanowiłam zrobić listę życzeń. Nawet
jeśli nie pomoże, to co szkodzi spróbować. Podczas ostatniej wizyty
w muzeum powiedziałam im, zanim weszliśmy do sklepu:
– Dzisiaj nic nie kupimy w sklepie z pamiątkami, ale jeśli coś wam się
podoba, to mi powiedzcie. Zapiszę to na liście życzeń.
Wyjęłam kartkę i długopis, a dzieci pobiegły do sklepu, zachwycając się
wszystkim i mówiąc, co mam wpisać na ich listę. Po raz pierwszy wyszliśmy
z muzeum bez jęków i marudzenia.
Opowieść Anny. Lista ulubionych rzeczy
Kiedy Anton czegoś chce, musi to dostać natychmiast. To typowe u dzieci ze
spektrum autystycznym. Tym razem chodziło o nuggetsy z kurczaka i lody. Nie
miałam w domu ani jednego, ani drugiego i nie zamierzałam jechać do sklepu
dzień przed Świętem Dziękczynienia, aby przeciskać się w tłumie. Niewiele
brakowało, aby wpadł w histerię, więc postanowiłam zapisać jego życzenia.
Anton powiedział, że sam chce to zrobić. Byłam zaskoczona, bo nigdy dotąd nie
wyraził chęci pisania – to dla niego takie trudne. Zaczął tworzyć listę, pytając
mnie raz po raz o ortografię: lody, nuggetsy z kurczaka, frytki, parówki
i pierożki samosa! Zajęło mu to pół godziny, ale się zawziął. Lista jest piękna
i nadal wisi na lodówce.
W przeszłości podczas zakupów Anton pobiegłby sam do zamrażarki,
wyjąłby lody na patyku, otworzył i jadł, podczas gdy ja goniłabym go jak jakiś
potwór, krzycząc: „Nie, nie, nie!”.
Tym razem dałam synowi jego listę i poprosiłam, żeby włożył te produkty
do koszyka. I wyobraźcie sobie, że to zrobił. Szukałam właśnie ładnego
awokado i słoiczka curry, kiedy Anton, ku mojemu zdziwieniu, biegał po
alejkach, przynosząc wszystkie produkty z listy. Nie do wiary! Kiedy
zajrzałam do wózka, znalazłam tam co prawda kilka paczek frytek
i dodatkowe lody, ale bez szemrania zgodził się je odłożyć. Od tej pory tak
wygląda nasza zakupowa rutyna.

Opowieść Sarah. Bardzo długa podróż


Pojechaliśmy w weekend z wizytą do dziadków i droga powrotna samochodem
zajęła nam pięć godzin. Byliśmy już prawie w domu, ale musiałam podjechać do
supermarketu, bo uświadomiłam sobie, że mam zupełnie pustą lodówkę.
W sklepie dzieci całkowicie wymknęły się spod kontroli, biegały po alejkach
i krzyczały. Moje wysiłki, żeby uspokoić towarzystwo, spełzły na niczym.
W końcu dotarło do mnie, że po prostu potrzebują ruchu. Nie wiem,
dlaczego od razu na to nie wpadłam. Chyba zmuliła mnie długa jazda.
Wyprowadziłam dzieci na powietrze i kazałam przebiec trzy razy w tę
i z powrotem przed sklepem, a potem poskakać i zrobić slalom między
słupkami. Wróciłam do środka dopiero wtedy, gdy były wyczerpane.

PRZYPOMNIENIE
Zakupy z dziećmi

1. Oddaj dziecku kontrolę.
Pomóż mu zrobić listę zakupów i włożyć produkty do wózka.

Daj dzieciom kieszonkowe: „Możecie wziąć do sklepu cztery złote
i kupić sobie to, co chcecie”.

2. Zaproponuj wybór.
„Kupujemy makaron świderki czy kolanka? Ty wybierz”.

3. Zaakceptuj uczucia, spisując listę życzeń.
Lista życzeń Thomasa: duży zestaw Lego Gwiezdne Wojny.

4. Udziel informacji – aby dzieci wiedziały, czego się spodziewać.
„Jedziemy dzisiaj kupić prezent urodzinowy dla Eleny. Zabierzmy
listę życzeń, gdybyś czasem zobaczyła coś, co chciałabyś mieć”.
5.

Kłamstwa – twórcza interpretacja rzeczywistości



Joanna


– Czy możemy dziś porozmawiać o kłamstwach? – zapytała Toni. – W zeszłym
tygodniu przyłapałam Jennę z buzią usmarowaną czekoladą. Kiedy ją
zapytałam, czy zjadła ciasto, zaprzeczyła. Wiedziała, że nie pozwoliłam go
dotykać. Kupiłam je, bo mieli przyjść goście na kolację. Powiedziałam, żeby się
przyznała, bo będzie miała kłopoty, ale uparcie powtarzała swoją wersję i była
bliska płaczu. Po obiedzie wysłałam ją na górę i nie dałam deseru. Wiem, że nie
powinniśmy karać, ale jeśli mam jakąś świętą zasadę, to jest nią mówienie
prawdy. Im prędzej moje dzieci się tego nauczą, tym lepiej.
Pod wpływem historii opowiedzianej przez Toni zaczęłam się
zastanawiać, dlaczego kłamstwo tak wyprowadza nas z równowagi. Przecież
dzieci miewają różne wybryki. Kopią, gryzą, krzyczą w bibliotece, rysują po
ścianach, bronią się przed pójściem do łóżka, jakby od tego zależało ich
życie. Rozumiemy, że zachowują się tak, ponieważ są dziećmi. I nie
martwimy się, że wyrosną na gwałtownych ludzi ze skłonnością do
wandalizmu, którzy zamiast spać, krzyczą po nocach. Ale gdy dzieci nas
okłamują, to się zamartwiamy. Uważamy to za moralny występek.
Uznajemy, że nie wpoiliśmy im dobrych zasad.
Warto pamiętać, że kłamstwo w przypadku dziecka jest rzeczą normalną
i powszechną. Najnowsze badania nawet poświadczają, że nauka kłamania
to ważny etap w rozwoju dziecka[10].
Dzieci kłamią z różnych powodów. Czasami ze wstydu. „Wcale nie
zrobiłam kupy w teatrze!”. Czasami po to, żeby coś osiągnąć. „Teraz jest
moja kolej!”. Często kłamią, żeby uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji, na
przykład złości rodziców. „Wcale nie rzucałem piłką w salonie i nie zbiłem
lampy”. W wielu wypadkach kłamstwo zastępuje życzenie.
Chociaż dla dzieci „eksperymentowanie z prawdą” to normalna sprawa,
wciąż wymagamy od nich, aby nauczyły się, jaka jest różnica między prawdą
i kłamstwem oraz dlaczego generalnie należy mówić prawdę. Wyzwaniem
dla dorosłego bywa natomiast oparcie się pokusie zawstydzania dziecka
i nazywania go kłamczuchem.
Zwróciłam się do Toni:
– Spójrz na to z innej strony. Jeśli twój syn stoi z kijem bejsbolowym
w ręku przy dopiero co wybitej szybie, to nie ma sensu zadawać mu pytań
typu: „Zbiłeś szybę? Używałeś w domu kija, chociaż cię prosiłam, żebyś tego
nie robił?”. Bo zmuszamy go w ten sposób do zaprzeczania. „Nie, nie
zbiłem”. „Ależ tak, i jeszcze kłamiesz!”. „Wcale nie”. „Jak nie powiesz
prawdy, to cię ukarzę jeszcze surowiej!”. „Ale to nie ja! To pies!”. „Dosyć tego!
Nawet nie umiesz porządnie kłamać! Psy nie wybijają szyb!”.
Co może być pomocne?
Zamiast oskarżać i wypytywać, opisz to, co jest oczywiste. Jeśli dziecko
zawłaszczyło deser, możesz po prostu powiedzieć: „Widzę, że zjadłaś ciasto”.
Jeśli zaprzecza, nie nazywaj jej kłamczuchą, tylko zaakceptuj uczucia, które
kryją się za tym protestem. „Nie jest łatwo powstrzymać się od zjedzenia
ciasta czekoladowego, które stoi na stole. Na pewno żałujesz, że to zrobiłaś”.
Powiedz jej, co czujesz: „Jest mi bardzo smutno, że ciasto zostało
zjedzone! Miałam zamiar podać je na deser wieczorem, kiedy przyjdą do nas
przyjaciele!”.
Zrób plan na przyszłość: „Następnym razem, kiedy będziesz mieć pokusę,
to mi o tym powiedz. Na pewno znajdziemy jakiś sposób, żebyś mogła
spokojnie poczekać”. Sama też możesz coś zaplanować. „Kiedy następnym
razem kupię ciasto czekoladowe, schowam je do szafy aż do deseru”. Ułatw
dziecku uczciwe zachowanie – dostosuj swoje oczekiwania i zmień
otoczenie.
Jeśli to możliwe, pomóż jej naprawić sytuację: „Potrzebujemy czegoś na
deser, kiedy przyjdą goście. Czy możesz wyjąć ciasteczka i ułożyć je ładnie
na talerzu?”.
– Wciąż mi tu czegoś brakuje – powiedziała Toni. – Rozumiem, że w ten
sposób zachęcamy dziecko do prawdomówności i unikamy nazywania go
kłamcą. Ale w tym scenariuszu dziecko skłamało bez żadnych konsekwencji.
To co ma je zniechęcić do kłamania w przyszłości? Jak ma się nauczyć, że nie
wolno kłamać?
– Toni – powiedziałam – doskonale to podsumowałaś. Sama nie ujęłabym
tego lepiej. „Zachęcamy dziecko do prawdomówności i unikamy nazywania
go kłamcą”. Kłamanie to naturalny etap w rozwoju. Karanie dzieci za to jest
bezproduktywne. To tak, jakby ukarać niemowlę, że zrobiło kupkę
w pieluszkę. Mamy do czynienia z naturalnym procesem, ale chcemy pomóc
dziecku w przejściu do następnego etapu.
Pozwólcie, że zaprezentuję wam krótkie scenki z życia mojego syna,
pokazujące, jak się uczył mówić „niewygodną prawdę”.

Dan w wieku dwóch lat: tajemniczy nieznajomy


Dan bawił się ze swoim kolegą Ianem, podczas gdy ja gawędziłam z jego matką,
nie zwracając większej uwagi na dzieci. Nagle Ian zaczął zanosić się płaczem,
leżąc na podłodze.
– Danny mnie popchnął!
Odciągnęłam Dana na bok i zapytałam, co się stało. Dan odpowiedział
ponuro:
– Zły pan popchnął Iana.
Najwyraźniej musiał się jakoś zdystansować od swojego występku.

Dan w wieku trzech lat: rozdarta kieszeń


Dan bawił się na podwórku za domem, a kiedy wrócił, miał rozdartą kieszeń na
przodzie spodni.
– Co się stało? – zapytałam, wskazując na wiszącą kieszeń.
– Powiedzmy, że jeden chłopiec ją rozdarł.
Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Zbliżył się trochę do tego, żeby
uznać swoją winę, ale jeszcze nie całkiem.

Oto kolejny etap.

Dan w wieku czterech lat: lekcja myszki


Czytałam dzieciom książkę The Mouse and the Motorcycle. Skończyliśmy właśnie
rozdział, w którym Ralph (mysz) „pożycza” motocykl od chłopca i go rozbija.
Próbuje ukryć przed chłopcem swój występek, ale w końcu wyznaje prawdę.
Dan spojrzał na mnie z powagą i powiedział:
– Jestem taki jak Ralph.
– Co masz na myśli? – zapytałam. – To, że obaj lubicie motocykle?
– Nie. To, że obaj coś popsuliśmy i baliśmy się przyznać.
– Tak?
– Wyciągałem prześcieradło ze składanej kanapy i się rozdarło.
Był taki zmartwiony, że próbowałam go pocieszyć.
– Och, to jeszcze nic takiego.
– Właśnie że tak! To specjalne prześcieradło! – jęczał.
„Specjalne prześcieradło”, które dzieci same wybrały, było przeznaczone
na rozkładaną sofę na wypadek przyjazdu babci i dziadka. Było bardzo tanie
i kiczowato kolorowe: na czarnym tle widniały ostre różowe, zielone i żółte
geometryczne wzory. Dzieci uwielbiały tę pościel.
– No to obejrzyjmy je – powiedziałam. – Może nadaje się do zeszycia.

Dan zaprowadził mnie do swojej garderoby i wyciągnął zmięte


prześcieradło z dolnej szuflady. Miało rozdarty narożnik w miejscu, gdzie
stykało się z metalową ramą sofy. Zapytałam Dana, czy nie chciałby zeszyć
rozdarcia. Wyglądał tak, jakby kamień spadł mu z serca. Zareagował
entuzjastycznym „tak”.
Pokazałam mu, jak nawlec igłę. Starał się robić staranne szwy, aż
prześcieradło było „prawie jak nowe”.
Dziękuję myszce Ralphowi za moralne przewodnictwo!

Dan kontynuował tę drogę pełnej jawności z ufnością, że potrafi naprawić
prawie wszystko. Nie lubił dźwigać ciężaru sekretów i kłamstw. Wolał ulgę, jaką
daje ujawnienie prawdy.
Zachowałam pewien liścik z czasów, kiedy był już starszy...
Dan w wieku dwunastu lat: złamane skrzydła
Mieliśmy na lodówce kilka fantazyjnych magnesów – ptaszki i owady
z ruchomymi skrzydłami, które nabyliśmy podczas wyprzedaży. Pewnego ranka
weszłam do kuchni i zobaczyłam list przyczepiony do lodówki za pomocą
ptaszka z ułamanym skrzydłem:

Przeprosiny od Dana

Bardzo mi przykro, że ułamałem skrzydło tego małego ptaszka, kiedy
chciałem wyjąć witaminę C z szafki nad lodówką. Zdaję sobie sprawę, że jest
kimś wyjątkowym i z żalem przyjmuję jego śmierć. Mam nadzieję, że uda mi
się znaleźć więcej tych „lodówkowych przyjaciół”, a wtedy przyniosę do domu
i przedstawię reszcie rodziny.

Z żalem,
Dan

Powiedzenie niewygodnej prawdy jest bardzo trudne. Pomagamy
dzieciom sprostać temu wyzwaniu, jeśli minimalizujemy oskarżenia,
mówimy, że rozumiemy, co czują, i pokazujemy im, w jaki sposób mogą
naprawić szkody. Łatwiej być odważnym, gdy masz nadzieję na
zadośćuczynienie!

OPOWIEŚCI

Opowieść Toni. Cukier w pościeli


Jenna potrafi kłamać jak z nut. I nie jest to zwykła konfabulacja, tylko
wyrachowane kłamstwo. Robi to, kiedy chce, żeby jej się upiekło. W zeszłym
tygodniu znalazłam w jej łóżku papierki od cukierków. Wie, że nie pozwalam na
jedzenie w pokoju. Mamy kłopot z mrówkami. Przykro mi, ale zaczęłam od
niewłaściwego pytania.
– Jadłaś słodycze w łóżku?
– NIE! – zaprzeczyła żarliwie, jak zawsze.
Już chciałam nazwać ją kłamczuchą, ale w porę ugryzłam się w język
i wzięłam kilka głębokich oddechów. Potem powiedziałam:
– Widzę papierki od cukierków w twoim łóżku i nie sądzę, żeby je tam
zostawił mały króliczek. Wiem, że dziewczynka, które uwielbia słodycze,
zjadła w łóżku czekoladę. Nie podoba mi się to. Nie chcę, żeby w łóżku
zalęgły się mrówki. Moja zasada brzmi: „Jemy tylko w kuchni”.
Od razu się odgryzła, mówiąc:
– A moja zasada brzmi: „Jemy nie tylko w kuchni!”. Nie ma tu żadnych
mrówek!
Bylibyście ze mnie dumni. Zaakceptowałam jej uczucia, chociaż miałam
ochotę ją trzepnąć i zabronić jedzenia słodyczy przez miesiąc.
– Widzę, że bardzo lubisz zwinąć się w przytulnym łóżeczku, z książkami,
pluszakami i przekąską. Problem w tym, że cukier przyciąga mrówki. Mamy
je w kuchni i nie chcę, żeby przywędrowały do łóżka. A jeśli w łóżku będą
okruszki słodyczy, nawet tak małe, że ich nie widzisz, to mrówki w końcu
znajdą tu drogę.
Była nieczuła na argumenty. Moja córka to twarda sztuka.
– Nie obchodzi mnie, czy wejdą do łóżka.
– Ale mnie obchodzi! – powiedziałam. – I nie pozwolę na jedzenie słodyczy
w sypialni. Możemy zrobić ci przytulne gniazdko w kuchni.
Tym razem Jenna się zainteresowała.
– Mogę tam zabrać dużą poduchę?
– Hm – zastanawiałam się. – Łatwo ją wyprać, jeśli coś się rozleje.
– Mogę ją włożyć pod stół? Wtedy będzie przytulnie.
Skinęłam głową – dlaczego nie? – i przywlekła do kuchni swoją poduchę
do siedzenia, po czym włożyła ją pod stół. Pobiegła do swojego pokoju po
pluszaki i wgramoliła się do nowego gniazdka. Dałam jej kilka precli na
powitanie. Po raz pierwszy tego typu sytuacja nie skończyła się karą i żalem.
Mam wrażenie, że następnym razem już nie będzie miała ochoty kłamać.
Opowieść Julie. Dalekosiężne korzyści
Ni stąd, ni zowąd przestał nam działać Internet. Kiedy zadzwoniliśmy do
dystrybutora, wyjaśniono nam, że naruszyliśmy warunki umowy, ponieważ
nasz syn Asher użył na czacie brzydkiego przekleństwa. Zapytaliśmy o to
Ashera, ale wszystkiego się wyparł. Wydawał się tak szczery, że uznaliśmy, że
ktoś musiał złamać jego hasło i używać jego konta. Przywrócenie Internetu
kosztowało nas sporo zachodu.
Po pięciu miesiącach Asher wyznał nam z płaczem, że nas okłamał –
rzeczywiście użył brzydkiego słowa. Tak długo nosił w sobie ten sekret, aż
zaczął mu za bardzo ciążyć. Mąż chciał go ukarać, odbierając na tydzień
przywileje komputerowe, ale mu to wyperswadowałam. Porozmawialiśmy
z Asherem. Zaczęłam od tego, jak się człowiek czuje, kiedy zrobi coś złego
i jakaś cząstka jego osoby zdaje sobie z tego sprawę.
– Kiedy źle się czujesz z powodu tego, co zrobiłeś, to często boisz się
wyznać prawdę. Ale ty nam powiedziałeś prawdę, chociaż to nie było łatwe.
Nie byłam pewna, czy dobrze postąpiliśmy. Martwiłam się, że zbyt łatwo
mu się upiekło. Przekonała mnie dopiero pewna sytuacja. Kilka dni po
Halloween i długi czas po tamtym wyznaniu dotyczącym Internetu Shiriel
wślizgnęła się do pokoju Ashera i zabrała mu halloweenowe słodycze. Ukryła
je pod regałem na książki w swojej sypialni. Kiedy Asher zauważył brak,
poszedł zapytać Shiriel, czy nie wie, gdzie się podziały jego słodycze. Shiriel
zgrywała niewiniątko, ale Asher wszedł do jej pokoju i od razu namierzył
ukryte cukierki. I wiecie, co powiedział?
– Shiriel, pewnie żałujesz, że wzięłaś moje cukierki. Ale jeśli nie
posłuchasz tej cząstki swojej osoby, która wie, że powinnaś powiedzieć
prawdę, to będziesz się z tym naprawdę źle czuła, więc nie warto kłamać.
Po tej przemowie uścisnął Shiriel i zabrał swoje słodycze. Był taki miły dla
młodszej siostry, że byłam bliska płaczu.

PRZYPOMNIENIE
Kłamstwa

1. Opisz, co widzisz. Zamiast wypytywać czy oskarżać, opisz to, co jest
oczywiste.
„Widzę, że masz na twarzy czekoladę”.

2. Opisz, co czujesz.
„Jestem zmartwiona, że ciasto zostało zjedzone! Miałam zamiar
podać je na deser, kiedy nasi przyjaciele przyjdą na kolację!”.

3. Zaakceptuj uczucia.
„Nie jest łatwo oprzeć się pokusie zjedzenia ciasta. Na pewno
żałujesz, że je zjadłaś”.

4. Zrób plan na przyszłość.
„Następnym razem daj mi znać, jak będzie cię kusiło. Na pewno
znajdziemy sposób, żeby ułatwić ci czekanie”.

5. Dostosuj oczekiwania. Zmień otoczenie, zamiast dostosowywać
dziecko.
Pomyśl sobie: „Gdy następnym razem kupię ciasto czekoladowe,
schowam je i wyjmę dopiero na deser, żeby nikogo nie kusiło”.

6. Pomóż naprawić szkody.
„Musimy podać coś innego na deser, kiedy przyjdą nasi przyjaciele.
Czy możesz wyjąć ciasteczka i ułożyć je ładnie na talerzu?”.
6.

Rodzice też mają uczucia



Julie


– A co z moimi uczuciami? – zapytała Sarah głosem poirytowanym jak nigdy. –
Kiedy zaczną się liczyć? Czuję, że moje pokłady zrozumienia ostatnio się
wyczerpują.
– Naprawdę, Sarah? – zapytała Toni. – Ty masz przecież niekończącą się
cierpliwość i zrozumienie. Te twoje przedszkolaki chciałyby iść z tobą do
domu. Jenna i Ella na pewno. Wciąż mi powtarzają: „A Sarah nigdy na nas
nie krzyczy”.
– No cóż, pewnie z nie swoimi dziećmi jest łatwiej. Nie wiem, może
w pracy wyczerpuję całe pokłady cierpliwości. W zeszłym tygodniu nie
pozwoliłam Sophii spać u koleżanki, bo to nie był weekend, i wtedy się
zaczęło: „Jesteś podła. Nigdy mi nie pozwalasz na zabawę. Jesteś zawsze taka
surowa”. Ty nigdy, ty zawsze... Nie cierpię takich słów.
Wiem, że powinnam powiedzieć: „Ojej, Sophia, jesteś taka rozczarowana.
Tak się na to cieszyłaś. Masz wrażenie, że nigdy nie możesz się pobawić”. Ale
nie mogłam się na to zdobyć. Palnęłam jej kazanie o tym, jak ma dobrze,
i wymieniłam całą listę rozrywek, które jej zapewniam. Wypadła z pokoju
i przez resztę wieczoru panowała ponura atmosfera. Wiedziałam, że kazanie
nie pomoże, ale nie mogłam się powstrzymać. Musiałabym przygryźć sobie
język do krwi. Gdzieś w głębi myślę sobie, że to całe akceptowanie uczuć
sprawia, że jest skupiona na sobie i rozpaskudzona. Nie ośmieliłabym się tak
mówić do swoich rodziców.
– No dobrze, a co z twoimi uczuciami? – spytała Anna. – Gdybyś jej
powiedziała, co czujesz, zamiast wygłaszać kazanie? Na pewno by to lepiej
przyjęła. Przecież ma siedem lat, a nie trzy. Mogłaś powiedzieć: „Sophia!
Kiedy słyszę, że »ty nigdy« i »ty zawsze«, to dostaję szału! I w tym momencie
wcale nie mam ochoty być pomocna!”.
– To by odniosło lepszy skutek niż kazanie – przyznała Sarah. – Pewnie
udzieliłabym takiej rady, jaką daję rodzicom moich przedszkolaków. Ale
kiedy to własne dziecko wyprowadza cię z równowagi, trudniej jest jasno
myśleć.
– Może powinnaś powiedzieć – mówiła dalej Anna. – „Jeśli czujesz się
rozczarowana, możesz mi o tym powiedzieć w inny sposób: »Mamo, jestem
rozczarowana! Ja naprawdę chciałam tam spać!«”.
– Jasne. Gdyby w ten sposób postawiła sprawę, to na pewno miałabym
większą ochotę poszukać rozwiązania – powiedziała Sarah. – Może
pojechałaby na kilka godzin, a odebrałabym ją wieczorem, żeby mogła spać
w domu i nie była zmęczona następnego dnia. W szkole tej koleżanki mają
przerwę wiosenną w innym terminie, a jej matce nie przeszkadza, że
chichoczą do późna, a następnego dnia chodzą jak zombie.
– Podoba mi się twoja metoda dwóch kroków, Anno – włączyłam się. –
Najpierw mówisz dziecku, co czujesz, a potem podpowiadasz, jak może
wyrazić swoje uczucia, nie wywołując twojej irytacji. To nie takie łatwe, bo
jednak musisz się częściowo ugryźć w język. Dzieci ciężko przyjmują naszą
dezaprobatę, nawet wyrażoną w delikatny sposób. Im są młodsze, tym
gorzej sobie z tym radzą. Ale muszą wiedzieć, że czasami ich słowa mogą
wywołać w rodzicach żal. To cenna informacja! Jeśli będziemy znosić
obraźliwe słowa z miłym uśmiechem, to damy im błędny przekaz.
– Z tego, co mówisz, rozumiem, że jest to bardzo skomplikowana sytuacja,
w której musimy znaleźć równowagę między wypowiadanymi słowami
i ujawnianymi uczuciami – narzekała Toni. – I mamy to wykalkulować
w momencie, kiedy jesteśmy naprawdę wkurzeni.
– Tak to generalnie wygląda – przyznałam. – Tyle że pewne rzeczy da się
odkręcić. Nawet jeśli powiesz coś, co nie jest pomocne, to możesz później
wrócić do tej sprawy i spróbować drugi raz, kiedy emocje trochę opadną.
Często tak robię. Kiedy czuję się atakowana, to zwykle nie jestem w stanie
idealnie dobrać słów. Ale nawet kiedy krzyczę, to gdzieś tam jakiś
wewnętrzny głos mi podpowiada: „Naprawię to później”. Dzieci dość łatwo
przebaczają, pod warunkiem że nie powiesz czegoś, co może naprawdę
zaszkodzić.

I trzeba pamiętać, że kiedy człowiek jest porządnie wkurzony, to


potrzebuje trochę czasu, żeby się uspokoić. Nie da się po prostu przełączyć
pstryczka. I tyle można dla siebie zrobić. Daj sobie trochę czasu. Powiedz
dziecku: „Jestem zbyt zdenerwowana, żeby teraz rozmawiać! Pomówimy
o tym później!”. Albo po prostu ryknij: „Łuuuch!”. I zrób sobie przerwę, jeśli
możesz. Idź na spacer, jeżeli masz z kim zostawić dzieci, albo do swojego
pokoju czy do łazienki, tam, gdzie możesz się ukryć. Zrób to, co zwykle
robisz na poprawę samopoczucia. Obiegnij swój kwartał ulic, zrób pompki,
włącz muzykę, zwiń się na kanapie z psem. Kiedy się odprężysz, użyjesz
właściwych narzędzi.
Nawet po okropnej sprzeczce z dzieckiem nadal możesz wyjść obronną
ręką. Oto przykład złego początku: oskarżasz dziecko, że zachowuje się jak
rozpaskudzony bachor. Ono odpowiada: „Jesteś podła! Nienawidzę cię!”.
I kończy się na tym, że oboje jesteście na siebie obrażeni.
A tutaj przykład dobrego finału tej sytuacji: po jakimś czasie, kiedy twój
gniew osłabnie, idziesz do pokoju dziecka i mówisz: „Sophio, jak
powiedziałaś, że nigdy nie pozwalam ci na zabawę, to bardzo się na ciebie
zdenerwowałam. A ty się zdenerwowałaś, kiedy powiedziałam, że nie
możesz spać u koleżanki. Teraz już nie jestem zdenerwowana i mogę
porozmawiać o różnych rozwiązaniach tej sprawy. Jak będziesz gotowa, to
przyjdź do kuchni i spróbujemy opracować plan, który będzie dobry dla nas
obu”. Możecie potem razem usiąść i zastosować metodę rozwiązywania
problemów.
Czego dziecko się uczy z takiego podejścia? Że kiedy dorosły się wkurzy,
to nie jest koniec świata, tylko stan przejściowy. Że nie da się rozwiązać
problemów w momencie takiego wzburzenia, ale można je rozwiązać
później, kiedy emocje opadną i zapanuje spokojniejszy nastrój.

OPOWIEŚCI

Opowieść Marii. Jeden kęs bajgla


Byłam z Benjaminem w supermarkecie. Siedział w wózku i zajadał bajgla. Kiedy
wjechaliśmy w alejkę z płatkami, chciał wyjść i wybrać odpowiednie pudło. Dał
mi do ręki ostatni kęs bajgla i udał się z misją. Włożyłam pieczywo do ust.
Wielki błąd. Gdy Benjamin wrócił i zobaczył, jaką dotkliwą stratę poniósł, zaczął
się wydzierać:
– Zjadłaś mojego bajgla!
I jeszcze mnie kopał. Ludzie w sklepie rzucali mi spojrzenia pełne zgrozy.
To było straszne. Zaczęłam też na niego krzyczeć:
– Nie życzę sobie, żebyś krzyczał i kopał! Powiedz: „Mamo, nie podoba mi
się, że zjadłaś mojego bajgla. Następnym razem zapytaj, czy możesz!”.
Powtórzył mi to słowo w słowo, co prawda głośnym i wkurzonym głosem,
ale w bardziej cywilizowany sposób. I przestał mnie kopać. Odpowiedziałam
nadal podniesionym tonem:
– Dziękuję, że mi powiedziałeś! Następnym razem nie zjem bez pytania
ani kawałka twojego bajgla, nawet jeśli dasz mi go do ręki. Myślałam, że już
go nie chcesz, ale teraz wiem, że się pomyliłam.

Potem popatrzyliśmy na siebie. I co teraz? Zapytałam, czy chce inną


bułeczkę albo drugiego bajgla. Wróciliśmy do działu z pieczywem i wybrał
sobie bułeczkę z cebulą. Uprzedziłam go:
– Jeśli nie chcesz dać mi „gryza”, to nie dawaj mi tej bułki do ręki! Tylko
włóż ją do wózka.
– Możesz trochę zjeść, mamo. – Oderwał dla mnie kawałek.
Co prawda, mały kęs, ale czułam, że wielki krok dla ludzkości.

Opowieść Sarah. Niech sobie zjedzą ciasto (bez mleka)


Było przyjęcie urodzinowe Jake’a i dziesięcioro pięciolatków farbowało
w naszym ogrodzie zawiązane w supeł T-shirty. Gdy powiesiliśmy je do
przeschnięcia, przyszła pora na tort i lody. Kiedy podawałam jedzenie, jedno
z dzieci zaczęło bębnić pięścią w stół i wyśpiewywać:
– Chcę mleko! Chcę mleko!
Dołączyły do niego pozostałe dzieci. Byłam taka wściekła, że miałam
ochotę walnąć ich tym mlekiem w głowę. Po co wychodzę z siebie, żeby
zabawić te chamskie małe bachory? Na szczęście musiałam trzymać fason,
bo byli też obecni niektórzy z rodziców. Powiedziałam podniesionym
głosem:
– Nie lubię, jak się na mnie krzyczy, kiedy podaję jedzenie! Jeśli chcesz
mleka, możesz powiedzieć: „Czy mogę prosić o mleko, kiedy skończy pani
kroić ciasto?”.
Dziewięcioro dzieci przestało bębnić. I uprzejmie powtórzyło moje słowa.
– Oczywiście! Dziękuję, że tak uprzejmie poprosiliście – odparłam.
– Nie ma za co – odpowiedzieli.
Magiczna chwila.
Dziesiąte dziecko, to, które wszystko zaczęło, nadal bębniło i śpiewało.
Nie podałam mu mleka. Widocznie nie chciało mu się aż tak pić.
Dziewięćdziesiąt procent sukcesu to i tak dużo jak dla mnie!
Najważniejsze było, moim zdaniem, to, że postąpiłam zgodnie
z zapowiedzią. Gdybym im oznajmiła, co czuję, a potem mimo to podała
mleko bębniącemu dziecku, to nie wzięliby moich słów poważnie.

Opowieść Toni. W mącznym pyle


Bliźniaczki namówiły mnie na pieczenie ciastek. Co za bałagan! Nie muszę
mówić, jak łatwo roznieść mąkę. I jak niepostrzeżenie zamienia się w lepką
masę – wystarczy kropla wody na blacie... albo na podłodze... albo na
kuchence... Do tego dziewczynki zachowywały się okropnie. Nieustannie się
popychały i mówiły:
– Ja pierwsza!
– Nie, ja pierwsza!
Powtarzało się to przy każdej czynności – wsypywaniu składników,
mieszaniu, ugniataniu ciasta. W końcu na nie ryknęłam:
– Hej, kiedy zgadzam się na pieczenie ciastek, nie chcę bez przerwy
słyszeć „ja pierwsza” i patrzeć na przepychanki. Chcę słyszeć: „Dziękuję,
mamo” i „Będziemy robić różne rzeczy na zmianę”.
Od razu wprowadziły moje słowa w czyn i bez gadania zamieniały się
miejscami. Nie mogę uwierzyć, że to było takie łatwe! Straciłam tyle czasu,
żeby im mówić, że mają się grzecznie zachowywać, a wystarczyło tylko
powiedzieć, czego oczekuję.

Opowieść Michaela. Zmarnowany dzień


Postanowiliśmy z Jamiem urządzić sobie specjalny ojcowsko-synowski dzień.
Zrobiliśmy jego ulubione śniadanie (naleśniki), pojechaliśmy kupić narzędzia
i nasiona do jego ogródka, a potem do jednego z tych fast-foodów, gdzie są
place zabaw dla dzieci. To było z mojej strony poświęcenie, bo nienawidzę tych
miejsc! Na zakończenie dnia zabrałem go do kina. Kiedy tam wchodziliśmy,
było jeszcze jasno, ale gdy wyszliśmy, panowały już ciemności. Jamie zaczął
płakać ze złości, jak to on potrafi. I powtarzał: „Zmarnowałeś cały dzień!”.
Byłem wściekły jak diabli. Ale użyłem narzędzi. Powiedziałem:
– Hej, zabrałem cię na zakupy, do restauracji, a potem do kina, więc kiedy
mówisz, że zmarnowałem cały dzień, to jestem wściekły. Chcę usłyszeć:
„Dziękuję, tato”.
Myślicie, że to pomogło? Ani trochę. Płakał przez całą drogę do domu, a ja
się gotowałem.
Oddałem go płaczącego mojej żonie, żeby uszykowała go do spania, a sam
miałem trochę czasu, aby ochłonąć. Poszedłem do jego pokoju i usiadłem na
łóżku.
– Jamie, spędziłem z tobą naprawdę miły dzień. Chyba nie chciałeś, żeby
on się skończył.
– Nie – odpowiedział i wtulił się we mnie.
Po wyjściu z kina był zbyt przygnębiony, żeby słuchać, co czuję. A ja byłem
zdenerwowany! Podoba mi się pomysł, że mogę wrócić później, kiedy mam
w sobie więcej zrozumienia, i lepiej zareagować. Udało się naprawić złe
zakończenie dnia.

PRZYPOMNIENIE
Rodzice też mają uczucia!

1. Wyraź dobitnie swoje uczucia.
Zamiast mówić: „Jesteś niegrzeczny!”,
spróbuj powiedzieć: „Nie lubię, jak ktoś mówi, że jestem podły. To
mnie złości”.

2. Powiedz dziecku, co może zrobić, zamiast mówić, czego mu nie
wolno.
„Możesz powiedzieć: »Mamo, jestem rozczarowana! Chciałam
iść!«”.

3. Nie zapominaj o podstawowych sprawach – daj sobie i dziecku czas,
żeby ochłonąć.
„Porozmawiamy o tym po obiedzie. Teraz jestem zbyt
zdenerwowana”.
7.

Skarżenie i donoszenie

Joanna


– To właśnie robią moje bliźniaczki – wybuchnęła Toni. – Chyba mają jakąś fazę
– a w każdym razie modlę się, żeby to była tylko faza – bo przybiegają do mnie
przy każdej najmniejszej sprzeczce. „Mamusiu, Jenna zjadła ciastko przed
lunchem. Co z nią zrobisz?”. „Ella nie zdjęła butów w domu. Złamała zasadę!”.
„Jenna dotknęła wyświetlacza kuchenki, a mówiłaś, że nie wolno”. „Ella mnie
szturchnęła, a powiedziałaś, że nie wolno szturchać!”. Próbowałam karać tego,
kto złamał zasadę, ale przez to jeszcze chętniej donoszą o każdym występku.
Jakby rywalizowały, która bardziej obciąży siostrę. Próbuję im tłumaczyć, że nie
powinny skarżyć i że mnie to nie interesuje, ale to też nie pomaga. Krzyczą
jeszcze głośniej i zarzucają mi, że jestem niesprawiedliwa. Jeśli zostawię je
samym sobie, źle się to skończy.
– Ja też mam z tym problem – włączyła się Sarah. – Z jednej strony nie
chcę, żeby dzieci skarżyły. Chcę, żeby czuły, że nie są dla siebie rywalami.
Z drugiej strony czuję się hipokrytką, jeśli wprowadzam zasady i nie
wymagam potem ich przestrzegania. I oczywiście nie chcę, żeby doszło do
tego, że nic mi nie powiedzą, gdy będzie się działo coś niebezpiecznego.
W przedszkolu też jest z tym problem. Kilka dziewczynek uważa się za
pomocnice nauczycielki. Gdy jest czas na zabawę, wciąż do mnie przybiegają
i opowiadają, kto kogo popchnął na placu zabaw albo kto zjadł zieloną
kredkę. Czasami to pomaga, ale generalnie jest irytujące.
– To może wprowadźmy zasadę, że można skarżyć na rodzeństwo albo
kolegę z klasy tylko wtedy, kiedy komuś może stać się krzywda? –
zaproponował Michael.
– Myślę, że to by mi nie odpowiadało – przyznała Maria. – Kiedy byłam
dzieckiem, o niczym nie mówiliśmy rodzicom. Chcę, żeby moje dzieci
wiedziały, że mogą mi powiedzieć o tym, co je gryzie, nawet jeśli to drobiazg.
Poza tym czy możemy polegać na tym, że dzieci prawidłowo ocenią, czy coś
jest na tyle niebezpieczne, żeby o tym powiedzieć? Jeśli będą myśleć, że ich
zganię za skarżenie, to mogą mi nie powiedzieć o czymś ważnym.
– Wiem tylko, że nie chcę być informowana o każdym drobiazgu –
oznajmiła Toni. – Siostry, a zwłaszcza bliźnięta, powinny być wobec siebie
lojalne. Wciąż im to powtarzam.
– Czy wiecie, co się może kryć za tym impulsem skarżenia? – zapytałam
uczestników.
– Pragnienie władzy! – odparł od razu Michael. – Możesz ściągnąć na
rodzeństwo kłopoty. Właśnie dlatego skarżyłem na starszego brata, kiedy
byłem dzieckiem. Był ode mnie dużo silniejszy i mądrzejszy i dawał mi to
odczuć na każdym kroku. Tylko w ten sposób mogłem mu dorównać.
Miałem władzę – mogłem ściągnąć na niego karę.
– Myślę, że w przypadku dzieci w szkole wynika to z potrzeby
przypodobania się nauczycielowi – wtrąciła Sarah. – Wciąż podkreślamy,
jakie ważne są zasady, a potem jesteśmy wkurzeni, kiedy dzieci próbują nas
nakłonić, żebyśmy wymusili ich przestrzeganie. Musi je to trochę
dezorientować.
Przyznałam, że podzielam zdanie Marii. Kiedy mój syn przerabiał
połączony program pierwszej i drugiej klasy, nauczyciele powiedzieli
dzieciom, że podczas czasu wolnego mają do nich przychodzić z prośbą
o interwencję tylko wtedy, kiedy poleje się krew. Wciąż powtarzał się
problem prześladowania młodszych uczniów przez starszych. Dan często na
to narzekał, ale nigdy nie poprosił nauczyciela o pomoc, ponieważ
potraktował dosłownie to, co powiedzieli: „Nikt nie krwawił – tłumaczył mi
z powagą – więc nie mogę powiedzieć”.
Nie podoba mi się pomysł uczenia dzieci, że nie mają nam mówić o tym,
co je niepokoi. Czasami powiedzenie komuś wymaga odwagi. Czy nie
wolelibyśmy, żeby ktoś doniósł o oszczędnościach, które doprowadziły do
katastrofy szybu naftowego, powodując śmierć dwunastu osób i rozlanie się
pięciu milionów baryłek ropy do Zatoki Meksykańskiej? A wracając na
własne podwórko, wyobraź sobie sytuację, że osoba dorosła zachowuje się
niestosownie wobec twojego dziecka i ostrzega je, żeby nikomu o tym nie
mówiło. Czy chcemy, żeby dziecko sądziło, że możemy je zganić, jeżeli nam
powie o tej sprawie?
– Ale nie chcę słuchać o każdej przepychance! – zaprotestowała Toni. – Czy
tylko w ten sposób można ochronić ocean? Nie wiem, czy jestem w stanie to
zaakceptować.
– Łączę się z tobą w bólu – roześmiałam się. – Ale mam coś do
zaproponowania. Michael zwrócił uwagę na ważną kwestię. Podstawowym
motywem skłaniającym do skarżenia jest radość z tego, że inne dziecko ma
kłopoty. Usuńmy z tego równania element kary i zobaczmy, co się stanie.
A jeśli naszą reakcją będzie zaakceptowanie uczuć, skupienie się na
problemie, zaoferowanie wsparcia, jeśli jest konieczne, a nie karanie
kogokolwiek? Możemy pomóc naszym dzieciom zażegnać konflikt, jeśli
potrzebują naszej pomocy, albo zachęcić je, aby same znalazły rozwiązanie,
o ile sądzimy, że są do tego zdolne.
Toni siedziała ze sceptyczną miną.
– Już wyjaśniam, co mam na myśli – powiedziałam. – Kiedy dziecko mówi:
„Ona mnie szturcha!”, to zamiast skupiać się na sprawcy, możemy skupić się
na ofierze i odpowiedzieć: „Och, nie podobało ci się to! Pokaż, gdzie cię
uderzyła. Mam pocałować albo rozmasować?”.
– Nie sądzę, żeby to zadowoliło moje dziewczynki – stwierdziła Toni. –
Chciałyby wiedzieć, co zrobisz ze sprawcą.
– Powiedziałabym: „Ella, to Jennę zabolało. Nie chce być poszturchiwana,
nawet lekko!”. I poczekałabym na rozwój wypadków. Może Ella przeprosi
siostrę, wrócą do zabawy i nie będą się przepychać. A może postanowią
bawić się przez jakiś czas osobno. Nie wiem, jakie będzie rozwiązanie, ale
wiem, że nie pobudzę w nich jeszcze większej wrogości, karząc jedną albo
lekceważąc drugą.
Jeśli jedno z dzieci skarży, że drugie łamie zasadę, możesz przypomnieć tę
regułę i wyrazić ufność, że będą jej przestrzegać w przyszłości. Albo pomóc
naprawić swój błąd temu, kto ją złamał.

„Och, rozumiem, dlaczego się martwisz, że Jenna dotyka wyświetlacza
kuchenki. Jeśli włączy coś przez przypadek, to może wywołać pożar
albo ulatnianie się niebezpiecznego gazu. Chcecie, żebym powiesiła
kartkę dla przypomnienia? Możemy napisać: NIEBEZPIECZEŃSTWO albo
NIE DOTYKAĆ. Możecie też narysować płomień. Co wolicie?”.


„O rany, ubłocone buty na dywanie. Wytrzepmy je z piasku na
zewnątrz. Tam jest miotła. Możesz zamieść to, co się rozsypało... Ach,
już ją przyniosłaś!”.

Jeśli zignorujemy skarżypytę, to będzie zdezorientowany
i niezadowolony. Dlaczego zasada nagle nie jest zasadą? Jeśli zaakceptujemy
uczucia skarżącego dziecka i skupimy się na problemie, dziecko samo się
uspokoi. Dzięki temu, że nie karzemy sprawcy, odbieramy dzieciom
motywację do skarżenia dla samej przyjemności posiadania władzy.

OPOWIEŚCI

Opowieść Toni. Przydepnięte palce


Muszę niechętnie przyznać, że jak zawsze miałaś rację. Zastosowałam twój
scenariusz. Jenna przyszła naskarżyć, że Ella nadepnęła jej na palce. Nie
odezwałam się w ogóle do Elli. Wzięłam Jennę za rękę i powiedziałam:
– Och, biedne przydepnięte paluszki!
I pocałowałam każdy palec. Obie wpatrywały się we mnie kilka sekund,
jakby czekały, co będzie dalej. Nic więcej nie dodałam. Wróciły do wspólnej
zabawy. Dawniej powiedziałabym:
– Nie chcę tego słuchać.
Albo zganiłabym tę, która to zrobiła. I wtedy zawsze jeszcze długo by się
na siebie gniewały.

Opowieść Sarah. Wojny o huśtawkę


Jedna z moich „pomocnic nauczyciela” przybiegła powiedzieć, że Jared nie chce
zejść z huśtawki. Dawniej odpowiedziałabym, żeby nie zajmowała się nie
swoimi sprawami, bo sama gra w klasy, a ci, co chcą się huśtać, nie narzekają.
Biedny Jared sprawia sporo kłopotów na lekcjach. I ta mała o tym wie! Zamiast
tego zapytałam ją, czy sądzi, że trzeba pomóc dzieciom zmieniać się na
huśtawce. Odpowiedziała, że tak, więc podeszłam do huśtawki i zastosowałam
na szybko rozwiązywanie problemów.
– Wygląda na to, że dużo dzieci chce się pohuśtać. Co możemy zrobić?
– Pohuśtam się jeszcze dziesięć razy! – odparł Jared.
Dzieci zaczęły odliczać, a Jared machał nogami jak szalony.
– Raz... dwa... trzy...
Na dziesięć zeskoczył z najwyższej pozycji. Słyszałam, że odliczały tak
później każdemu dziecku. I były z siebie zadowolone. Wymyśliły nową
zabawę, ale znalazły też sposób, żeby zmieniać się na huśtawce. A wszystko
dzięki grzecznej dziewczynce, która poprosiła o pomoc.

Opowieść Joanny. Zabawa w więzienie


Pewnego popołudnia złamałam własną zasadę o niekaraniu dzieci. Ale wszystko
odbyło się w atmosferze dobrej zabawy i zmieniło nastrój z wrogiego na
radosny.
Sześcioletni Dan dokuczał czteroletniemu Samowi. Zaczęło się od
zabawy, która Samowi szybko się znudziła, ale Dan nie chciał jej zakończyć.
Wymyślili zabawę w ściąganie pościeli nawzajem ze swoich łóżek i śmiali się
przy tym do rozpuku. W którymś momencie Sam zorientował się, że
przegrywa wszystkie bitwy z silniejszym starszym bratem, i zaczął głośno się
skarżyć. Dan go nie słuchał i sprytnie ściągał kolejną sztukę z łóżka, aż Sam
zaczął płakać. Przybiegł do kuchni naskarżyć na brata.
– Dan! – ryknęłam. – Samowi nie podoba się ta zabawa!
– Przecież się śmiał!
– Tak, ale już się nie śmieje. Pora to zakończyć.
Sam rzucił bratu mściwe spojrzenie i krzyknął:
– Musisz go ukarać!
Zupełnie mnie zatkało. Skąd w moim kochanym, niewinnym chłopcu,
wychowanym w rodzinie nieuznającej kar, narodziło się takie pragnienie
zemsty? Jak w ogóle wpadł na ten pomysł? Postanowiłam jednak iść za
ciosem.
– Wsadzimy go do więzienia?
Sam był zachwycony.
– Tak!
Dan wydawał się zaintrygowany.
– Do więzienia z nim – zawołałam.
Pokazałam mu miejsce pod biurkiem. Dan uśmiechnął się szeroko
i wszedł pod biurko. Zastawiłam otwór plastikową skrzynką w charakterze
kraty.
– Ma siedzieć w więzieniu rok czy dziesięć lat? – zapytałam Sama.
Nietrudno się domyślić, co odpowiedział.
– Dziesięć!
Po minucie oznajmiłam:
– Już minęło dziesięć lat. Wypuścimy biednego Dana z więzienia?
Sam uznał, że Dan już zapłacił za swoje zbrodnie w więzieniu na niby.
A Dan był zachwycony, że został aktorem tego dramatu. I w ten sposób
zabawa uratowała dzień.

PRZYPOMNIENIE
Gdy dzieci skarżą

1. Zaakceptuj uczucia.
„Jenna nie lubi, jak ją szturchasz. To boli!”.

2. Pomóż dziecku naprawić szkody (bez karcenia).
„Weźmy miotłę i sprzątnijmy ten bałagan”.

3. Zastosuj rozwiązywanie problemów.
„Jak możemy zapamiętać, żeby nie dotykać wyświetlacza kuchenki?
Macie jakiś pomysł?”.
8.

Sprzątanie – najbrzydsze słowo świata



Julie


Anna wydawała się wyczerpana.
– To w jaki sposób mamy ich nakłonić, żeby po sobie sprzątali? Zaczyna
mnie to wkurzać. Wczoraj wieczorem przez pół godziny prosiłam Antona,
żeby sprzątnął przed spaniem swoje klocki. W końcu i tak zrobiłam to za
niego. Dziesięć minut później wysypał cały worek na podłogę. Miałam
ochotę go udusić!
– Mam to samo – włączył się Michael. – Gdy tylko przekroczysz próg
mojego domu, brniesz w zabawkach. Myślę, że w moje stopy wbiło się już
kilka mieczy lego. Czasami po prostu przesuwam te rzeczy na bok. Jeśli
jednak chcę, żeby wyglądało naprawdę jak w cywilizowanym domu, to
łatwiej jest posadzić dzieciaki przed telewizorem i samemu posprzątać.
– Ale to nie w porządku! – zaprotestowała Toni. – Też to robię. Włączam
im telewizor, kiedy chcę mieć ich z głowy, ale nie jestem z tego dumna. Jeśli
nie wymagam, żeby się włączyli, to jak mają nie wyrosnąć na leniwych
próżniaków?
Małe dzieci mają inne priorytety niż ich rodzice. Powiedzmy to prosto
z mostu – bałagan nie przeszkadza im tak jak nam. Przedszkolaki nie
westchną z zachwytem na widok czysto zamiecionej podłogi i schludnie
zasłanego łóżka. Prędzej zjedzą okruchy ciasteczek znalezione na podłodze
między sierścią psa, zagrzebią się pod kołdrą w skotłowanym łóżku i będą
bawić się w zapasy z poduszkami.
Pierwszą rzeczą, jaką musimy zrobić, jest dostosowanie naszych
oczekiwań. Nie możemy oczekiwać, że dzieci będą chętnie sprzątać. Czy
nam się to podoba, czy nie, to do nas należy uatrakcyjnienie tej czynności.
Odwdzięczą nam się później, kiedy będą trochę starsze i zrozumieją, że
życie w uporządkowanym otoczeniu ma swój urok.
– To po co się przejmować? – zapytał Michael. – Może lepiej poczekać?
– Ale jak długo? – jęknęła Anna.
Prawda jest taka, że czasami to beznadziejna batalia. Jeśli chcesz
wyciągnąć opierającego się przedszkolaka z zabawy u kolegi i nalegasz, żeby
posprzątał, zanim pójdziecie do samochodu, to z góry skazujesz się na
niepowodzenie. Prosisz go, żeby zrobił coś nieprzyjemnego (sprzątanie),
zanim stanie się coś jeszcze bardziej nieprzyjemnego (zakończenie zabawy).
Może być zmęczony i rozdrażniony. Najlepiej więc wyluzuj i nie praw
morałów. Po prostu sprzątnij zabawki, pożegnaj się z kim trzeba i zapakuj
malucha do auta, dając mu na pocieszenie pluszową małpkę.
Z drugiej strony, nie zawsze musimy czekać, aż dzieci trochę podrosną.
Pomaganie przy sprzątaniu to dla nich świetna okazja do opanowania
nowych umiejętności i zrobienia czegoś dobrego dla rodziny. Nawet
dziecko, które jest jeszcze za małe, żeby przejmować się porządkiem
i zorganizowaniem przestrzeni, może czuć się dumne i pożyteczne, gdy
pomaga w sprzątaniu. Trzeba tylko podejść do tego na luzie i z ciepłymi
uczuciami – a przynajmniej bez obwiniania i frustracji.
Jeśli wszyscy są w sprzyjającym nastroju, to można zastosować wiele
opcji.
Możesz zaproponować wybór i jednocześnie wymyślić coś, żeby zadanie
nie wydawało się takie przytłaczające: „Chcesz najpierw pozbierać książki
czy wrzucić brudne rzeczy do kosza?”, „Wolisz pozbierać czerwone czy
niebieskie klocki?”, „Samochody czy kredki i pisaki?”.
Możesz się posłużyć żartem i odegrać gadający worek na klocki: „Jestem
głodny, nakarm mnie klockami. Mniam, lubię te kruche prostokąty! Chcę
jeszcze! Uch, nie cierpię trójkątów. Stają mi w gardle. O, te zielone są bardzo
smaczne”.
Możesz zamienić zadanie w zabawę: „Ile klocków zdołamy wrzucić do
worka w ciągu dwóch minut? Johnny, ustaw stoper. Do wrzucania, gotowi,
START!”.
Warto też postawić dziecku wyzwanie: „Założę się, że zdążę opróżnić
zmywarkę, zanim schowasz wszystkie kredki do pudełka”. (Pozwól dziecku
wygrać, rzecz jasna).
Możesz również zachęcić je do liczenia: „Każdy mieszkaniec musi wrzucić
do kosza pięć różnych śmieci, zanim wyjdzie z tego pokoju”.
Możesz też napisać liścik: „Odwiesić kurtki przed zabawą”. Nawet dzieci,
które nie umieją czytać, lubią dostawać liściki. Warto dołączyć rysunek albo
przeczytać dziecku liścik.
Opisz, co widzisz, i doceń osiągnięcia. „O rany, ale dużo posprzątaliście.
Niezły z was zespół. Na podłodze leżały rzeczy do prania i tory kolejki,
a teraz przyjemnie po niej chodzić!”.
Ważne jest, aby zwrócić uwagę na postępy, zamiast krytykować, że praca
nie została dokończona. Wiele razy zniweczyłam wysiłek dzieci, mówiąc: „To
nie jest skończona robota. Nadal wygląda jak na pobojowisku!”. Osiągniesz
lepsze rezultaty, jeśli powiesz: „Widzę, że wrzuciliście do prania wszystkie
brudne rzeczy. Żeby było idealnie, wystarczy pozbierać książki i klocki”.
Jeśli dzieci naraziły cię na przykrą niespodziankę, nie ulegaj pokusie, żeby
im grozić i oskarżać: „Kto zrobił taki bałagan? Jeśli zaraz nie posprzątacie, to
dzisiaj zero telewizji”. Zamiast tego, opisz, co widzisz, i przekaż informację.
„Na całej podłodze walają się okruchy. To przyciąga mrówki. Trzeba zamieść
pokój. Proszę, tutaj jest miotła!”.
Gdy dzieci skończą sprzątanie, możesz powiedzieć: „Teraz podłoga jest
czysta. Mrówki będą musiały zostać w ogrodzie i tam poszukać przekąski”.
Jeśli masz ochotę palnąć kazanie, postaraj się ograniczyć wypowiedź do
jednego słowa. Więcej osiągniesz krótkim: „Okruchy!” niż wygłoszeniem
długiej tyrady: „Straciłam całą godzinę, żeby posprzątać kuchnię, a wam
wystarczyły dwie minuty, żeby znowu narobić bałaganu. Kiedy się
nauczycie, że trzeba po sobie sprzątać?”.
Pamiętaj, że twoje dziecko nie jest zainteresowane robieniem porządku,
tak samo jak ciebie nie interesuje złożenie ciężarówki z klocków (a jeśli
interesuje, to zastąp ten przykład bardziej trafnym). Chodzi jednak o to,
żeby wasze kontakty (i cała relacja) przebiegały w miły sposób. Gdy twoje
dziecko będzie starsze, zrozumie, dlaczego należy po sobie sprzątnąć, ale nie
pomożesz przedszkolakowi, ukazując to jako moralny obowiązek. Na tym
etapie rozwoju ważne jest stworzenie pozytywnego nastawienia do
pomagania innym i wspólnej pracy.
I nie zapomnij też, że w wielu sytuacjach musisz zminimalizować straty.
Osiągniesz coś perswazją, jeśli dziecko jest w dobrym nastroju: „Pójdziemy
do parku, jak tylko sprzątniesz te klocki”. Ale gdy przedszkolak jest
zmęczony albo głodny, jesteś na straconej pozycji. I wtedy zrób to za niego.
Będzie wiele innych okazji, żeby wciągnąć dziecko do pomocy. Nie martw
się, bałagan jest ciągle!

OPOWIEŚCI

Opowieść Toni. Zaginiony tornister


Każdego dnia gdy tylko Thomas przekroczy próg domu, wracając ze szkoły,
rzuca na podłogę tornister i kurtkę. Codziennie wygłaszam na ten temat
kazania w stylu:
– Thomas, musisz odwiesić kurtkę i tornister. Do tego służą wieszaki.
Kiedy leżą na podłodze, to się pobrudzą, bo wszyscy po nich depczą.
I przylepi się sierść psa, a tego przecież nie lubisz. No dalej, zrób to.
– Później. Jestem zmęczony.
– Nie, teraz.
– Nie mogę. Chce mi się jeść!
Ostatnio napisałam krótki list i powiesiłam na sznurku w drzwiach, żeby
wchodząc do domu, nie mógł go przeoczyć. Jego treść brzmiała: „Odwieś
tornister i kurtkę i przyjdź do kuchni na coś pysznego”. Thomas biegiem
odwiesił kurtkę i torbę. Dałam mu kleks masła orzechowego z wetkniętymi
w niego słupkami marchewki – wyglądało to jak jeż. Był taki uradowany, że
sam zrobił oczy z rodzynek.
Następnego dnia rano była panika na pokładzie. Zaraz miał przyjechać
autobus, a Thomas nie mógł nigdzie znaleźć tornistra.
– Patrzyłeś na podłodze w pokoju? – zapytałam. – Sprawdzałeś na kanapie
w salonie? A na ławce w kuchni?
Nigdzie go nie było. Nagle doznałam olśnienia – wisiał na wieszaku!
Byliśmy na przystanku trzydzieści sekund przed przyjazdem autobusu.

Opowieść Sarah. Nie płacz nad rozlaną gorącą czekoladą


Troje moich dzieci postanowiło urządzić sobie nocleg w bawialni. Przynieśli
tam kapy i poduchy. Poszli do kuchni po gorącą czekoladę, a Sophia przemyciła
kubek do bawialni. Oczywiście zaczęli dokazywać, przewrócili kubek i rozlali
gorącą czekoladę na białe kapy. Dostało się też gumowym matom na podłodze.
Był okropny bałagan. Miałam ochotę przepędzić ich z bawialni i zakazać
telewizji.
Ale postanowiłam opisać, co widzę, i pomóc w naprawieniu szkód.
– Wszędzie jest pełno czekolady – powiedziałam. – Trzeba to wyczyścić.
Pokazałam im, jak zmyć plamy z kap i rozdzielić maty, żeby wytrzeć
podłogę.
I wszystko sami sprzątnęli. Nie kiwnęłam nawet palcem. Zdumiewające!
Nikt nie narzekał, chociaż sprzątanie zajęło im cały czas przeznaczony na
telewizję. Jestem pewna, że już więcej nie przyniosą picia do bawialni.

Opowieść Michaela. Braterskie żale


Moje dzieci uwielbiają robić zabawę ze sprzątania. Jamie ma cztery lata, więc
już trochę pomaga, ale dla Kary to zupełna nowość, tyle że można wykorzystać
jej nową pasję, czyli rzucanie. Sprzątała przez cały tydzień, wrzucając brudne
rzeczy do kosza z praniem i kredki do pudełka. Nie rzuca z daleka. Cofa się pół
kroku i ciach. Wczoraj powiedziałem jej, że wspaniale jej idzie sprzątanie,
a Jamie wybuchnął płaczem. Pomaga mi w sprzątaniu od jakiegoś czasu, a Kara
zawsze przeszkadzała. Muszę uważać, żeby od teraz chwalić ich za zespołową
pracę, zamiast wyróżniać jedno z dzieci.

Opowieść Anny. „Monopolowe” zdzierstwo


W tym tygodniu zastosowałam nowe podejście do sprzątania. Powiedziałam
Antonowi, że chcę zatrudnić go do pracy. Zrobiłam wachlarz z banknotów
z „Monopoly” i powiedziałam mu, że płacę dziesięć dolarów za pozbieranie
żółtych klocków. Bardzo się zaciekawił. Wrzucił do pudła wszystkie żółte klocki,
więc dałam mu odpowiedni banknot. Potem powiedziałam:
– A może następne dziesięć dolarów za niebieskie klocki?
– Nie... Dwadzieścia! – odpowiedział.
– Hmm, to dużo. Ale dobra.
Pozbierał niebieskie klocki i powiedział:
– Pozbieram czerwone za sto dolarów!
Udałam oburzenie.
– Co? To za dużo! Nie stać mnie! Ale chyba nie mam wyboru. Twardo się
targujesz.
Sprzątnął czerwone klocki i z wielkim westchnieniem dałam mu banknot
studolarowy. Anton cały czas się śmiał, a ja siedziałam tylko na kanapie...
i nie kiwnęłam palcem!

Opowieść Joanny. Rzut oka w przyszłość


Kiedy moi trzej chłopcy byli mali, strasznie bałaganili, najbardziej w kuchni.
Jako nastolatkowie uwielbiają gotować – dla siebie i innych. Są pełnymi
entuzjazmu, kreatywnymi szefami kuchni, którzy sami ścierają blaty, chowają
do lodówki psujące się szybko produkty, a kiedy skończą, zmywają po sobie
garnki i patelnie! A co do porządku w pokojach... no cóż, sprzątają, jak ma
przyjść dziewczyna.

PRZYPOMNIENIE
Sprzątanie

1. Posłuż się żartem.
(Gadające buty): Bardzo proszę, odstaw mnie do szafy, gdzie są moi
przyjaciele.

„Ile czasu zajmie nam wrzucenie wszystkich klocków do
pojemnika? Możesz nastawić stoper. Do pracy, gotowi, START!”.

2. Zaproponuj wybór.
„Chcesz kierować sprzątaniem książek czy samochodów?”.

3. Napisz liścik.
„Odwieś mnie, proszę, na wieszak. Twoja kochająca kurtka”.

4. Opisz, co widzisz.
„Na podłodze leży pełno skórek od pomarańczy”.

5. Udziel informacji.
„Skórki wyrzuca się na kompost”.

6. Powiedz jednym słowem.
„Kurtka!”, „Skórki!”, „Buty!”
7. Opisz postępy.
„Wrzuciłeś całą górę brudnych rzeczy do kosza na pranie!
Wystarczy tylko pochować samochody i książki”.

8. Doceń to, co widzisz.
„Ojej, jak pięknie posprzątałeś. Na podłodze leżały brudne rzeczy
i tory kolejki, a teraz przyjemnie się po niej chodzi!”.
9.

Zalecenia lekarzy – lekarstwa, zastrzyki, pobieranie krwi


i inne horrory


Joanna


– Po tym, co przeżyłam z Thomasem podczas bilansu pięciolatka, drżę na myśl
o bilansie bliźniaczek – westchnęła Toni. – To był horror. Dwa zastrzyki. Po
pierwszym Thomas krzyczał i wyrywał się pielęgniarce, która wydzierała się na
mnie: „Proszę go mocno trzymać!”. Unieruchomiłam go w ramionach, żeby dała
mu drugi zastrzyk. Był potem taki zły, że kilka godzin się do mnie nie odzywał.
Czułam się jak zdrajczyni. Ale co miałam zrobić?
Maria wydawała się zmartwiona.
– Nie wiem, czy nasze słowa mogą cokolwiek pomóc w takiej sytuacji.
Zastrzyki są bolesne. I nikt tego nie przeskoczy.
To prawda. Nie możemy ochronić dzieci przed bólem związanym
z zastrzykami, nie wspominając już o innych przykrych doświadczeniach,
jakie niesie życie. Będą czuć to, co będą czuć. Ale to nie znaczy, że nasze
narzędzia w niczym nie pomogą. Tyle że do takiego zadania potrzebujemy
ich wszystkich. Przecież chodzi o wbijanie igieł.
Kiedy zabierałam na zastrzyki swoich trzech synów, pamiętałam o tym,
żeby zaakceptować ich uczucia. „Na samą myśl o tym, że ktoś ma wkłuwać
igłę w twoje ramię, może oblecieć cię strach”.
Potem przechodziłam do etapu zaproponuj w fantazji to, czego nie
można mieć w rzeczywistości. „Szkoda, że nie ma lizaków z lekarstwami
w środku. Zjadałbyś codziennie jednego przez tydzień i nigdy więcej nie
zachorował”.
Potem prędko dorzucałam informację. „Zastrzyki wpuszczają do twojej
krwi maleńkich wojowników, nazywanych przeciwciałami. Walczą oni
przeciwko malutkim zarazkom, żebyś nie chorował”. Dodałam na
pocieszenie to, co powiedziała pielęgniarka podczas ostatniej wizyty:
„W zastrzyku najlepsze jest to, że nie trwa długo. Wystarczy, że klaśniesz
dwa razy, i już po wszystkim. O tak (klap! klap!).”
Potem przechodziłam do zaproponowania wyboru. „Wolisz, żebym ja
zaklaskała w dłonie czy twój brat? Bo pielęgniarka nie byłaby zadowolona,
gdybyś chciał to zrobić sam. Trudno byłoby dać zastrzyk klaszczącemu
dziecku”.
Danowi spodobał się pomysł z klaskaniem. Ale to nie był koniec. Nie
wyczerpałam wszystkich narzędzi. Zostało jeszcze rozwiązywanie
problemów. „Może będzie ci łatwiej, jeśli będziesz wiedzieć, że po zastrzyku
czeka cię coś przyjemnego?”. Postanowiliśmy zatrzymać się przy sklepie na
rogu i kupić przekąskę na potem. Dan wybrał paczkę orzechowych M&M’s-
ów. Zdecydował, że będzie trzymał w ręce jeden cukierek i wsadzi go do ust
zaraz po zastrzyku.
Po tych wszystkich zabiegach czekaliśmy już niemal podekscytowani na to
doniosłe wydarzenie. Stało się rodzajem wyzwania. Gdy przyjechaliśmy do
przychodni, okazało się, że Dan musi dostać dwa zastrzyki, czego nie
przewidziałam. Pielęgniarka dała mu wybór: albo jeden po drugim, albo oba
jednocześnie, każdy w inne ramię. Dan postanowił, że woli dostać oba
jednocześnie. Dwie pielęgniarki przygotowały strzykawki. Dan ścisnął
w dłoni zielonego M&M’s-a. Podniosłam ręce, żeby klasnąć. Ukłucie i po
krzyku! Dan wcisnął do ust cukierek i uśmiechnął się szeroko. Nie było tak
źle.
Toni jęknęła.
– Nie wyobrażam sobie, żeby z moimi bliźniaczkami tak poszło. Może
z Jenną, ale nie z Ellą. Ona by się tak łatwo nie poddała.
Zawsze można sięgnąć po narzędzie ostateczne, czyli przejść do
działania, nie obrażając dziecka. Jeśli musisz je przytrzymać, możesz to
zrobić ze zrozumieniem i współczuciem. „Będę cię trzymać na kolanach,
a pan doktor da ci zastrzyk. Wiem, że tego nie lubisz. Bardzo bym chciała,
żeby istniały bezbolesne metody ochronienia cię przed chorobami”.
– A co z lekarstwami? – zapytała Anna. – Zastrzyki są co najwyżej raz do
roku. Ale ta obrzydliwa różowa maź, w której umieszczają antybiotyki, to
gorsza sprawa. Możemy z nią mieć do czynienia w każdej chwili. I to
dosłownie, jeśli dziecko wypluje ci ją prosto w twarz! Mnie to spotkało.
Lekarz powiedział, że Anton ma paciorkowca i że nie może chodzić do
szkoły, jeśli nie będzie przez dwadzieścia cztery godziny na antybiotyku.
Próbowałam dać synowi wybór, ale uciekł do swojego pokoju i trzasnął
drzwiami. Poszłam za nim, przytrzymałam go i siłą wlałam mu lekarstwo do
ust, ale wszystko na mnie wypluł. Co miałam zrobić, skoro wybór nie
zadziałał? Zdecydowanie nie był w nastroju do żartów.
– To dobry przykład, że czasem metoda wyboru zawodzi – powiedziałam.
– Kiedy dziecko reaguje na coś bardzo emocjonalnie, to prawdopodobnie nie
będzie w stanie dokonać wyboru. Najpierw trzeba zaakceptować jego
uczucia. Co możemy powiedzieć temu biednemu dziecku, kiedy musi
przełknąć substancję przyprawiającą o mdłości?
Rodzice odpowiedzieli:
– Uch, to lekarstwo wydaje ci się naprawdę wstrętne.
– To dla ciebie najokropniejszy smak na świecie.
– Nie mogliby zrobić lekarstwa o smaku pizzy?
– Lekarze sami powinni tego spróbować, zanim każą to pić dzieciom! Też
by to wypluli!
– Okeeej – powiedziała Anna – ale wiecie, że mimo to musi wypić
lekarstwo? Może to mu poprawi samopoczucie, ale jak ma pomóc?
– Masz rację. To dopiero pierwszy krok – wyjaśniłam. – Ale podstawowy.
Dzięki temu będzie w nastroju do współpracy. Teraz możesz powiedzieć coś
w stylu: „Hm, to bardzo trudna sytuacja. Jak masz przełknąć to lekarstwo,
żeby cię jak najmniej brzydziło? Musimy coś wymyślić!”.
Anna patrzyła z powątpiewaniem.
– Wypróbuję to – powiedziała. – A jeśli nie zadziała, to zadzwonię do
ciebie, żebyś przyszła do mojego domu i nakłoniła go do wzięcia tego
lekarstwa.
– Och, to muszę śledzić w tym tygodniu połączenia. Ale chętnie
posłucham, jak poszło.
Sarah wymachiwała ręką w powietrzu.
– Mam propozycję. Jake nie cierpi antybiotyków w płynie. Kiedy miał
boreliozę, wiedział, dlaczego musi brać antybiotyki, ale czasami potrafił je
zwymiotować kilka sekund po przełknięciu. Skończyło się na tym, że
poprosiłam lekarza, żeby zapisał mu lek w postaci tabletek. Powiedział, że
nie zapisują tabletek małym dzieciom, ale możemy spróbować. Podawałam
mu pigułkę na łyżeczce lodów czekoladowych, „popijał” kilkoma kolejnymi
łyżeczkami i wtedy był w stanie przełknąć lekarstwo.
– Nie zapominajcie o żartowaniu – powiedział Michael. – Syn mojego
przyjaciela miał paskudny wirus żołądkowy i przez tydzień codziennie
musiał wypijać szklankę elektrolitów. Z początku mu to nawet smakowało,
ale po kilku dniach miał dość i odmówił picia. Rodzice zastosowali podejście
trenera sportowego. „No dalej, stary, zrób to! Wypij do dna za drużynę!”. Ale
to niewiele dawało. Chciałem im pomóc, stosując te znakomite metody
z naszych zajęć. Wziąłem do ręki butelkę lekarstwa i powiedziałem: „Och,
proszę, nowa butelka dla Tommy’ego. To magiczne lekarstwo. Tommy, może
weźmiesz mały łyczek, żeby zobaczyć, jak działa?”.
Wypił łyczek, a ja udawałem, że widzę lekarstwo w jego ciele: „Hej,
popatrz tylko! Widzę, jak płynie przez twoje gardło. Weź drugi łyk!”.
Wziął tym razem większy łyk, a ja powiedziałem: „O, widzę, jak spływa
z gardła na dół aż do żołądka. Zrób to jeszcze raz!”. Uznał, że to zabawne,
i wypił tym razem naprawdę duży łyk.
„Teraz spływa aż do kolan! Ciekawe, czy dasz radę wypić tyle, żeby
dopłynęło do palców u nóg”.
Jego rodzice chcieli mnie zatrudnić, żebym przychodził co wieczór
odgrywać to przedstawienie.
OPOWIEŚCI

Opowieść Anny. Lekarstwa z Super Mario


Zastosowałam rozwiązywanie problemów, ale rezultat był inny, niż się
spodziewałam. Tak jak mówiliście, porozmawiałam z Antonem o tym, jak
bardzo nie cierpi lekarstwa. Pozwoliłam mu wymienić wszystkie obrzydliwe
rzeczy, z którymi mu się kojarzy, i nawet je zapisałam. Wymioty, zepsuty ser,
brudne skarpetki. Potem powiedziałam, że nie wiem, co mam zrobić, bo jak nie
będzie brał tego lekarstwa, to się bardziej rozchoruje. Poprosiłam o pomysły na
rozwiązanie tej sytuacji. Zaproponowałam lody, ale chciał koniecznie
zastosować pomysł, który sam zgłosił. Zaproponował, żebym podała mu
lekarstwo, gdy będzie grał na konsoli w Super Mario. Zrobiliśmy tak i poszło
idealnie. Po prostu odchylił głowę i dalej grał. Zawiozłam go do szkoły
z godzinnym opóźnieniem, ale było warto.
Niestety, następnego ranka znowu nie chciał połknąć lekarstwa. Byłam na
niego wściekła.
– Zawarliśmy umowę! Nie możesz jej łamać.
Anton histerycznie płakał. W końcu przełknął lekarstwo, ale znowu
byliśmy spóźnieni. Tyle w temacie rozwiązywania problemów.
W wolnej chwili zaczęłam to analizować i zrozumiałam, dlaczego się nie
udało. Anton bardzo lubił ze mną siedzieć, patrzeć, jak zapisuję, co czuje,
i rozwiązywać problem. Na pewno pomyślał, że co rano będziemy odbywać
tę procedurę! Kiedy wrócił ze szkoły, wyjaśniłam mu, że musimy znaleźć
rozwiązanie na cały tydzień, bo nie mogę się codziennie spóźniać. Przyznał
mi rację (hurra!) i przez resztę tygodnia połykanie lekarstwa szło gładko.

Opowieść Joanny. Pułapki badania lekarskiego


W wieku niemowlęcym wizyty z Danem u lekarza przebiegały bezproblemowo.
Ale gdy miał około dwóch lat, nie znosił, żeby dotykali go obcy ludzie czy osoby,
których nie znał zbyt dobrze. Cały sztywniał, gdy nasza urocza sąsiadka
próbowała go uścisnąć. Wyrywał się, kiedy wujek chciał uścisnąć mu rękę. Nie
trzeba dodawać, że dostawał histerii, gdy lekarz uciskał mu brzuszek, próbował
osłuchać czy zbadać uszy. O igłach nie warto nawet wspominać. Już stetoskop
doprowadzał go do szału. Pan doktor zachowywał się tak, jakby nigdy w życiu
nie miał do czynienia z tak nierozsądnym dzieckiem. „Proszę go mocno
trzymać, ręce na dół!” – rozkazał mi, podczas gdy Dan krzyczał i wił się jak
piskorz. To było naprawdę okropne.
Więcej już nie poszliśmy do tego lekarza. Wypytałam znajome, czy nie
w ma w pobliżu pediatry przyjaźniej nastawionego do dzieci, i w końcu
umówiłam się do doktora B., który okazał się rewelacyjny. Gdy musiał
dotknąć Dana, wydawał zabawne dźwięki. Do latarki laryngologicznej miał
przyczepioną małą rybkę i wesoło trajkotał o tym, co też ta rybka zobaczyła
w głowie Dana. Syn cały czas chichotał, jakby był na przedstawieniu, a nie
u lekarza. Jestem wielką fanką tego człowieka, bo pomimo ukończenia
trudnych studiów medycznych zachował w sobie wielkie dziecko. Żarty górą!

Opowieść Julie. Tortury na szczepieniach


W pewien piątek udaliśmy się z Asherem do pediatry na bilans pięciolatka. Miał
dostać dwa szczepienia. Chociaż bardzo się bał, współpracował z pielęgniarką,
gdy ta robiła pierwszy zastrzyk. Ale potem było już tylko gorzej. Płakał
i krzyczał, nie pozwolił pielęgniarce wykonać drugiego zastrzyku. Był taki
rozzłoszczony, że musiała wyjść z pokoju.
– To naprawdę bolesne! – powiedziałam.
– Taaak! – wykrzyczał.
– Nie lubisz zastrzyków!
– Nieee!
– I nie chcesz dostać drugiego!
– Nie chcę! Nie pozwolę jej!
Był wzburzony i zapłakany.
Przytuliłam go na chwilę, po czym powiedziałam:
– Chciałabym, żebyś już nigdy nie musiał dostawać zastrzyków. To takie
trudne. Problem w tym, że pielęgniarka musi dać ci ten drugi. Co z tym
zrobimy?
– Dzisiaj nie chcę zastrzyków. Możemy przyjść jutro – zaproponował
Asher.
– Jutro gabinet jest nieczynny. Będziemy musieli poczekać do
poniedziałku.
– Okej, w poniedziałek.
Obawiałam się, że przez cały weekend będzie żył w strachu,
a w poniedziałek znowu się zbuntuje. Czy mam się zgodzić na ten plan?
Obiecał mi, że w poniedziałek pozwoli zrobić sobie zastrzyk, ale miał pięć lat.
Nie zawrę z nim umowy na piśmie.
Pielęgniarka uznała, że to zły pomysł. Lepiej mieć sprawę z głowy, nawet
jeśli musiałybyśmy go przytrzymać. Ale Asher przekonywał ją, że
w poniedziałek pozwoli jej zrobić zastrzyk. Umówiłam się na poniedziałek
i wróciliśmy do domu.
Przez cały weekend nie mówiliśmy o zastrzyku. W poniedziałek
oznajmiłam, że jedziemy do pediatry. Wiedział, po co, ale nie protestował.
Gdy do pokoju zabiegowego weszła pielęgniarka, zapytałam, czy jest gotowy.
Odpowiedział, że tak. Wyciągnął rękę i dał sobie zrobić zastrzyk bez
dramatycznych scen. Obie byłyśmy pod wrażeniem.
Przyznaję, że byłam niespokojna, zgadzając się na jego plan. Ale kiedy
zobaczyłam, jak ładnie współpracował w poniedziałek, to musiałam uznać –
i mam nadzieję, że nie będziecie mieli mi za złe tego, co powiem – że
oddanie mu prawa do decydowania absolutnie się opłaciło!

Opowieść Julie. Małe uszczypnięcie


Bogatsza o doświadczenia z Asherem na bilansie pięciolatka myślałam, że
wiem, jak poradzić sobie z perspektywą kłucia dzieci igłami. Ale człowiek ciągle
się uczy.
Rashi musiał mieć pobraną krew do badania – pierwszy raz z wielu, jak się
później okazało. Nigdy nie robił wielkiego problemu ze szczepienia, więc
pomyślałam, że to będzie bułka z masłem. Ale nic z tego! Był przerażony.
Przywołałam na pomoc wszystkie sprawdzone w boju strategie,
zaczynając od zaakceptowania uczuć: „Nie chcesz mieć pobieranej krwi. Nie
czujesz się gotowy... To jest przerażające... Boisz się, że będzie bolało”.
Udzieliłam mu informacji: „Pobierają tylko niewielką ilość krwi. Jeszcze
dużo ci zostanie”.
Zaproponowałam rozwiązywanie problemu: „Pan doktor potrzebuje
odrobiny twojej krwi. Co zrobimy? Z której ręki wolisz mieć pobraną?”. Nie
miał żadnych pomysłów. Nie chciał wrócić później. Po prostu chciał się od
tego wykręcić.
Pielęgniarka była bardzo cierpliwa, ale po godzinie błagania (z jej strony)
i płaczu (Rashiego) w końcu się poddała. Posłała po pielęgniarza – wysokiego
mężczyznę z szerokimi, silnymi ramionami. Nie owijał w bawełnę.
– Rashi, to nie będzie mocno bolało. Tak jakbym cię lekko uszczypnął
w rękę.
I uszczypnął Rashiego w ramię, nim ten zdążył zaprotestować.
Rashi był tak zdziwiony, że przestał się wiercić. Mężczyzna wyjął wacik
z odkażaczem i powiedział do mojego syna:
– Poczujesz tylko małe uszczypnięcie.
Potem szybkim ruchem wbił igłę w jego rękę. Rashi patrzył jak oniemiały
i w kilka chwil było po sprawie. Ale mu ulżyło!
Czego mnie to nauczyło? Że każde dziecko jest inne. Że niektóre
narzędzia sprawdzą się w przypadku jednego dziecka, a już w przypadku
drugiego nie. Że czasami warto oddać dziecku kontrolę nad sytuacją,
a innym razem lepiej samemu przejść do działania i nie obciążać dziecka
takim odpowiedzialnym zadaniem. Że wychowywanie dzieci jest sztuką,
a nie nauką. I że lepiej nie wpadać w samozadowolenie.

PRZYPOMNIENIE
Zalecenia lekarza

1. Zaakceptuj uczucia.
Zamiast mówić: „Daj spokój, nie jest tak źle. Pozwól jej to zrobić
i będzie z głowy”,
spróbuj powiedzieć: „Można być rzeczywiście przerażonym na
samą myśl, że ktoś ma ci wbić igłę w ramię”.

Zamiast mówić: „Nie płacz. Jesteś dużym chłopcem”, spróbuj
powiedzieć: „To bolało! Nie podobało ci się to!”.

2. Zaproponuj w fantazji to, czego nie można mieć w rzeczywistości.
„Szkoda, że nie ma lizaków z lekarstwami w środku. Zjadłbyś
codziennie jednego przez tydzień i nigdy więcej nie zachorował”.

3. Daj wybór.
„Wolisz dostać zastrzyk w lewą czy w prawą rękę?”.
„Chcesz usiąść obok mnie czy na moich kolanach?”.

4. Udziel informacji.
„Zastrzyk nie trwa długo. Tyle czasu, ile potrzeba, żeby dwa razy
klasnąć w dłonie. O tak (klap! klap!)”.

„Zastrzyki wpuszczają do twojej krwi maleńkich wojowników,
nazywanych przeciwciałami. Walczą oni przeciwko malutkim
zarazkom, żebyś nie chorował”.

5. Wypróbuj rozwiązywanie problemów.
RODZIC: Co ci ułatwi przebrnięcie przez te zastrzyki? Może
perspektywa czegoś przyjemnego?
DZIECKO: Możemy kupić orzechowe M&M’s-y? Zjem sobie
zielonego, jak tylko dostanę zastrzyk.
RODZIC: Zgoda!

6. Posłuż się żartem.
„Widzę, jak lekarstwo spływa z twojego gardła do żołądka. A teraz
płynie w dół nóg aż do palców!”.

7. Przejdź do działania, nie obrażając dziecka.
„Będę cię trzymać na kolanach, a pan doktor da ci zastrzyk. Wiem,
że tego nie lubisz”.
10.

Nieśmiałe dzieci – lęk przed życzliwymi ludźmi



Julie


– Dostanę jakąś nagrodę za najgorszy weekend? – zapytał Michael. –
Spędziliśmy niedzielę z moim kuzynostwem, a Jamie przez cały czas czepiał się
moich spodni. Nie mogłem wyjść z pokoju bez niego, nie mówiąc już o wyjściu
z domu. Myślałem, że już ma za sobą ten etap nieśmiałości, ale Jan mówi, że on
jest nieśmiały z natury. Gdy tylko moja ciotka go zagadywała, chował się za
moimi nogami. Wciąż go pytała, co mu się nie podoba. Chciałbym wiedzieć, jak
mu dodać pewności siebie, przynajmniej we własnej rodzinie.
– Moja siostra była nieśmiała w dzieciństwie – powiedziała Anna. –
Rodzicie starali się ją zachęcić, żeby rozmawiała z ludźmi. Ale to nic nie
dawało. Nie można zmusić dziecka, żeby rozmawiało.
– Ja też byłam bardzo nieśmiała jako mała dziewczynka – odezwała się
Maria. – Matka zawsze mnie chroniła. Mówiła ludziom, że nie rozmawiam
z nimi, bo jestem zbyt nieśmiała. Z jednej strony czułam ulgę, bo ludzie
zostawiali mnie w spokoju, ale z drugiej, często czułam się dość samotna. Do
dzisiaj rozmowa nie jest dla mnie łatwa. Nawet kiedy zabieram tu głos,
jestem trochę onieśmielona.
Michael wydawał się załamany.
– Czyli jeśli przyczepimy dziecku etykietkę „nieśmiałka”, to będzie się
starało spełnić te oczekiwania, ale zmuszanie go, żeby się przywitało, też się
nie sprawdza. Czy jest trzecia droga?
– Czy ktoś z was zna metodę, która się sprawdza w przypadku
nieśmiałych dzieci? – zapytałam. – Taką, która szanuje ich uczucia,
a jednocześnie pozwala im te uczucia przezwyciężyć?
Sarah podniosła rękę.

– Mój bratanek jest bardzo nieśmiały. Widuję go tylko ze dwa razy w roku,
bo mieszka daleko, więc za każdym razem musi się ze mną od nowa oswoić.
W zeszłym roku wpadłam na pomysł, żeby nałożyć na rękę skarpetkę.
Użyłam jej jako gadającej pacynki. Bardzo mu się to spodobało. Gdy
przyjechał następnym razem, znów wyjęłam tę pacynkę. Tym razem lepiej
się przygotowałam. Nie mam zdolności artystycznych, ale zrobiłam pacynce
markerem oczy i nos. Na pewno ją pamiętał i szybciej się ze mną oswoił.
– Można też przygotować dziecko zawczasu do odwiedzin? – zapytała
Maria. – Myślicie, że to by pomogło? Po drodze można zaakceptować uczucia
dziecka. „Nie jest łatwo wchodzić do nieznanego domu, w którym jest tylu
krewnych. Dużo osób chce się z tobą przywitać. To dość przerażające.
Pamiętam, że jak byłam w twoim wieku, to bałam się zwłaszcza cioci Soni.
Miała wyszminkowane usta i jej całusy były okropne”.
– Podoba mi się to! – powiedziałam. – I można też zaplanować strategię
na te pierwsze niezręczne chwile. Jak moje dzieci były w tym wieku, to nie
cierpiały powitań. Lepiej to znosiły, kiedy miały jakieś zadanie do
wykonania. Na przykład przyniesienie chipsów i dipa i znalezienie dla nich
miejsca na stole. Albo porozwieszanie płaszczy i kurtek. Pozwólcie dzieciom
wybrać, co chcą robić.
Michael nie był przekonany.
– Nie da się wszystkiego zaplanować. A jeśli energiczna cioteczka zapyta
cię: „Co jest z Jamiem? Dlaczego nie chce się bawić?”. Przecież nie mamy
lekceważyć uczuć dzieci i zmuszać ich do zabawy, ale nie mamy też
ograniczać ich do roli nieśmiałka.
– Trudno oprzeć się pokusie tłumaczenia, że dziecko jest nieśmiałe.
Mówimy tak w najlepszej wierze – powiedziałam. – Chcemy ochronić nasze
dzieci. Ale muszą one też wiedzieć, że w nie wierzymy, że uważamy je za
wystarczająco odważne, aby poradziły sobie w towarzystwie. Są pewne
magiczne słowa. Chcecie je poznać?
Wszyscy energicznie pokiwali głowami.
– Jamie do was przyjdzie, jak będzie gotowy.
Nie byli zachwyceni.
– I co w tym takiego niezwykłego?
Być może nie wydaje się to wyjątkowe, ale te trzy proste słowa robią
wielką różnicę. Mówią dziecku, że szanujesz jego uczucia oraz że potrzebuje
czasu, aby się oswoić. Dajesz również do zrozumienia, że dziecko samo
decyduje. Nikt nie będzie go ponaglał. Ale najważniejsze jest to, czego nie
mówisz. Nie narzucasz mu roli. „Tata powiedział, że jestem nieśmiały.
Muszę być nieśmiały. Lepiej schowam się za jego nogami. Tak jest
bezpieczniej”.
Zamiast tego dajesz dziecku zaproszenie. Ochraniasz je w momencie,
kiedy czuje się niekomfortowo, ale zostawiasz szeroko otwarte drzwi. Może
włączyć się do zabawy bez rozgłosu, kiedy tylko będzie gotowe. I ta gotowość
często przychodzi szybko, jeśli nikt nie wywiera presji.
Jeśli krewni dalej naciskają, możesz interweniować. Kiedy kuzyn Lively
stara się zaciągnąć Jamiego do stołu z kolejką, powiedz: „Nie przejmuj się,
Jamie do was przyjdzie. Lubi kolejki”. A Jamiemu zaproponuj wybór: „Chcesz
posiedzieć tutaj z rodzicami i coś przekąsić czy wolisz posiedzieć na kanapie
w bawialni i patrzeć, jak dzieci bawią się kolejką?”.
Krótko mówiąc, to zupełnie normalne, że małe dzieci zachowują się
nieśmiało przy osobach, które słabo znają. Musimy więc dostosować nasze
oczekiwania. Zamiast naciskać dzieci, żeby od razu rozmawiały
z nieznanymi im ludźmi, możemy im pomóc, przydzielając jakieś zadanie
albo pozwalając na obserwowanie rozwoju sytuacji, zanim będą gotowe się
dołączyć. A jeśli to ty jesteś dla dziecka obcą osobą, możesz mu pomóc,
posługując się żartem, na przykład gadającym pluszakiem czy pacynką.

OPOWIEŚCI

Opowieść Sarah. Wydrąż dynię


W połowie października, półtora miesiąca po rozpoczęciu roku szkolnego,
dołączyła do klasy Yesenia. Jej rodzina przeprowadziła się właśnie z Puerto
Rico. Dziewczynka była strasznie nieśmiała i nie odzywała się ani do mnie, ani
do innych dzieci. Nie byłam pewna, czy zna angielski na tyle, żeby nas
rozumieć.
Starałam się jej nie zrażać – nie zadawałam jej bezpośrednio żadnych
pytań, przydzielałam drobne zadania, jak rozdanie kredek albo nakarmienie
rybek w klasowym akwarium. Spełniała moje prośby, ale wciąż wbijała oczy
w podłogę i uparcie milczała.
W Halloween przyniosłam każdemu dziecku po małej dyni. Dałam im
łyżki, żeby wydrążyli dynie i zebrali ziarna. Część mieliśmy uprażyć do
jedzenia, a pozostałe zasiać.
Niektóre dzieci nie chciały dotykać gąbczastego środka gołymi rękoma,
ale Yesenia nie miała z tym najmniejszych oporów. Śmiało zabrała się do
pracy, a jednocześnie zaczęła mówić. Opowiedziała o swoich braciach
i siostrach oraz o kocie, którego miała w Puerto Rico. Mówiła o locie
samolotem i nowym mieszkaniu. O matce i ojcu oraz programie o duchach,
który widziała w telewizji. Jakby przerwała się tama i popłynął obfity
strumień słów. Przez cały czas z wielkim zadowoleniem wybierała też
palcami mulistą i wilgotną pulpę ze środka dyni.
Od tamtego dnia Yesenia zaczęła aktywnie uczestniczyć w zajęciach.
Czasem musiałam pochylać się, żeby usłyszeć jej cichy głos, ale odpowiadała
na pytania, miała swoje spostrzeżenia i bardzo zdecydowane własne opinie.
Dyniowa pulpa pomogła jej się odblokować. Jeśli będę kiedyś miała podobną
uczennicę, to od razu przyniosę plastelinę i farby do malowania palcami,
o ile to nie będzie pora na drążenie dyni.
Cieszę się, że cierpliwie czekałam i nie ponaglałam jej do mówienia.
Potrzebowała czasu i różnych pomocniczych działań, żeby się oswoić.

Opowieść Anny. Krótkie powitanie


Wciąż tłumaczę Antonowi, że musi podnieść wzrok i odpowiedzieć na
powitanie, ale po prostu nie jest w stanie się przemóc. Nie chce witać się
z ludźmi, a ja nie cierpię myśli, że zachowuje się niegrzecznie. Zależy mi też na
tym, żeby się zastanowił, jak wtedy czują się inni ludzie.
W końcu znaleźliśmy rozwiązanie. Zaproponowałam, że zamiast
odpowiadać, może podnieść na sekundę wzrok i krótko pomachać dłonią.
Odrywa więc odrobinę dłoń od boku i krótko macha. Dzięki temu wygląda
jak słodkie, nieśmiałe dziecko, a nie wrogo nastawiony ponurak.

Opowieść Joanny. W dawnych czasach


Kiedy Dan miał trzy lata, jego nieśmiałość nie przestawała mnie zdumiewać.
Był przecież takim odważnym dzieckiem. Wdrapywał się na wrotkach na sterty
drewna, zjeżdżał z górki na rowerze. Słowo „bać się” po prostu nie istniało
w jego słowniku. (Odkryła to moja mama, kiedy Dan miał trzy lata i wdrapał się
na drzewo, a ona z niepokojem spytała: „Nie boisz się wchodzić tak wysoko?”,
na co odpowiedział: „A co to znaczy »boisz«?”).
Wobec ludzi Dan zachowywał jednak dalece posuniętą ostrożność. Znał
niemal od urodzenia naszą sąsiadkę Donnę, która była wyluzowaną,
doświadczoną mamą trojga wspaniałych dzieci. Wielokrotnie radośnie
gawędziłyśmy, podczas gdy nasze pociechy bawiły się razem u mnie albo
u niej. Ale mimo to Dan nie chciał zostać w jej domu beze mnie.
Pewnego dnia błagał mnie, żeby pójść pobawić się z dziewczynkami
Donny, ale nie mogłam, bo miałam nawał domowych obowiązków.
Wytłumaczyłam mu to i postanowiliśmy, że pójdę z nim na chwilę. Jak się
oswoi, to zostawię go samego na dłużej. Jeśli nie, wróci ze mną do domu.
Pomyślałam, że zostawiając Danowi podjęcie ostatecznej decyzji, dodam mu
odwagi.
Udało się! Nie był gotowy iść tam sam, ale kiedy zaczął się bawić,
zdecydował, że zostanie dłużej. Następnego dnia Dan zapytał mnie, czy
może pojechać do domu Donny na rowerze. (Mieliśmy wspólny podjazd,
więc był to dość bezpieczny wyczyn). Oczywiście, zgodziłam się.
Dan był bardzo podekscytowany własną śmiałością. Ale podszedł też do
tego nostalgicznie. Spojrzał na mnie zadumany i powiedział:
– Mamo, a pamiętasz, jak w dawnych czasach bałem się tam chodzić sam?
Opowieść Joanny. Zbyt nieśmiały, żeby pójść do szkoły?
W wieku pięciu lat Dan był u progu nowego życia – zerówka! Byliśmy już po
teście i spotkaniu informacyjnym. Dostaliśmy też e-mailem formularz
zgłoszenia. Szkoła miała się zacząć za tydzień, a Dan oznajmił, że pojedzie
autobusem tylko pod warunkiem, że będzie mógł wziąć całą rodzinę. Mamę,
tatę, Sammy’ego i małego Zacha, ach, i jeszcze kota oraz psy. Nie dla niego
samotna wyprawa w nieznane!
Martwiłam się tym. A jeśli moje dziecko okaże się jedynym pięciolatkiem,
który nie rozpocznie szkoły? Co tu robić?
Zaczęłam od zaakceptowania uczuć.
– Jechać w nowe miejsce bez rodziny to dość przerażające.
Dan przyznał mi rację. Nie miał zamiaru zostać z nauczycielką, bo nie był
do niej „przyzwyczajony”. Wiedziałam, że nauczyciele pojawiają się w szkole
tydzień wcześniej, więc zaproponowałam, żeby tam pójść i „przyzwyczaić
się” do pani G. Wpadłam do szkoły, a pani G. ciepło nas powitała. Byłam
z Danem w szkole trzy razy. Podczas tych wizyt rozmawiał z panią G. i bawił
się różnymi zabawkami.
Wieczorem przed rozpoczęciem roku szkolnego przygotowaliśmy małe
zdjęcia każdego członka rodziny (łącznie z kotem i psami, rzecz jasna)
i włożyliśmy je do małej torebki w kształcie lwa, zapinanej na zamek
błyskawiczny i kupionej specjalnie na tę okazję. Dan zabrał ze sobą rodzinę –
w razie potrzeby mógł odpiąć torebkę i popatrzeć na wszystkich.
Nazajutrz rano mój mały chłopiec dzielnie wsiadł do dużego żółtego
autobusu, a ja odetchnęłam z ulgą!

PRZYPOMNIENIE
Nieśmiałe dzieci

1. Zaakceptuj uczucia.
„Nie jest łatwo wchodzić do nieznanego domu, w którym jest tylu
krewnych. Dużo osób chce się z tobą przywitać. To dość
przerażające”.

2. Dopasuj oczekiwania: przydziel dziecku obowiązek, zamiast
zmuszać je, by było towarzyskie.
„Możesz zabrać chipsy dla wszystkich i przełożyć je do miski”.

3. Daj wybór.
„Chcesz posiedzieć na kanapie i popatrzeć, jak dzieci ustawiają
pociągi? A może wolisz najpierw coś zjeść z dorosłymi?”.

4. Posłuż się żartem.
(Gadająca pacynka ze skarpetki): „Cześć! Masz ochotę na chipsa?”.

5. Pozwól dziecku zadecydować.
„Jamie dołączy do was, jak będzie gotowy”.
11.

Mali uciekinierzy – gdy dzieci znikają na parkingach


i w miejscach publicznych


Joanna


– Potrzebuję pomocy! – oznajmił Michael. – Jeśli któreś z dzieci zginie, to moja
żona utnie mi głowę. Dawałem sobie radę z Jamiem, ale teraz Kara też ma
niezły sprint. Czasami uciekają na parkingu w różnych kierunkach. Musiałbym
się sklonować, żeby nadążyć za jednym i drugim. Albo kupić drona, żeby
obserwować ich z góry.
– Ojej – śmiała się Toni. – Nie możemy odpuścić takiej okazji do spełnienia
pragnień w fantazji. Michael, chciałabym, żebyś miał klona, który pobiegnie
za Karą, gdy pilnujesz Jamiego. Albo dwa klony, które zagonisz do roboty,
a sam pójdziesz na kawę.
Michael uśmiechnął się szeroko.
– Będę pierwszy w kolejce, jak się pojawią. Ale co tymczasem mam robić?
Co mam robić, Toni? Ty masz bliźniaczki. To musi być koszmar.
– Uhm, wielkie dzięki. – Toni się skrzywiła. – Nie jest łatwo. Rozważałam,
czy nie kupić takiej specjalnej smyczy, ale jak zacznę wyprowadzać dzieci
niczym psy, to już widzę te oburzone spojrzenia. Naprawdę, dużo sobie
obiecuję po tych zajęciach.
– Ja też – powiedziała Maria. – Benjamin nie ucieka na parkingach, ale
czasami kiedy go wołam, zachowuje się tak, jakby nagle ogłuchł. Nie robi
tego złośliwie. Po prostu oddala się, żeby zbadać okolicę, i łatwo się
rozprasza.
Pomyślałam o moim najstarszym synu Danie. Zaczął uciekać, kiedy miał
trzy lata. Nic na świecie nie denerwowało go tak bardzo jak chodzenie za
rękę. Miał nieodpartą potrzebę nieskrępowanego poruszania się, i to tam,
gdzie czaiło się niebezpieczeństwo – na parkingach, w zatłoczonych
miejscach publicznych, na ulicy. Próbował się wyrywać, a im mocniej go
trzymałam, tym rozpaczliwiej walczył.
Opowiedziałam uczestnikom zajęć o pewnym błędzie, który wówczas
popełniłam. Zabrałam Dana w niedzielne popołudnie do zatłoczonej galerii
handlowej, żeby pokazać mu świąteczne wystawy sklepów. Stoczyliśmy
zażartą bitwę. Nie chciał, żebym ściskała go za rękę spoconą dłonią, więc
umierałam z przerażenia, że zginie mi w tłumie. W końcu musiałam
kopiącego i krzyczącego wniebogłosy malca zapakować siłą do wózka. Darł
się tak głośno, że miałam obawy, czy nie posądzą mnie o porwanie.
Wrzuciłam go na tylne siedzenie w samochodzie i zamknęłam drzwi, a Dan
nie przestawał histeryzować. Gdy w końcu się zmęczył, zapięłam go pasami
w foteliku i pojechałam do domu. Przedświąteczna atrakcja zakończyła się
kompletną klapą.
Chcę tym przykładem uzmysłowić, że czasami człowiek musi ograniczyć
swoje zapędy i wrócić do domu z podkulonym ogonem. Nie wszystko da się
rozwiązać w danym momencie. Gdy chodzi o bezpieczeństwo dziecka,
trzeba zrobić to, co należy. Ale zawsze będzie druga szansa, co gwarantuje
lepsze rokowania na przyszłość. Mamy torbę pełną przydatnych narzędzi,
które pomogą rozwiązać ten problem. Jednak pierwszą rzeczą jest zmiana
otoczenia, a nie zmienianie dziecka.
Po tym „incydencie” na długi czas zrezygnowałam z wypraw do galerii
handlowych. To było najprostsze wyjście. Trzymać się z daleka od tych
miejsc – zmieniłam otoczenie, problem rozwiązany. Zabierałam też Dana
tylko na całkowicie ogrodzone place zabaw. Nie mogłam jednak
zrezygnować z wizyt w sklepie spożywczym. Musieliśmy przecież coś jeść!
W takiej sytuacji przydatne okazało się rozwiązywanie problemów.

JA (akceptuję uczucia): Nie lubisz iść za rękę na parkingu.
DAN: Nieee!
JA: Lubisz swobodnie biegać.
DAN: Tak! Ściskasz mi rękę! I nie mówisz do mnie w przyjazny sposób.
JA (opisuję problem): Ach, więc nie lubisz, jak się ściska twoją dłoń. To
może boleć. Tylko że martwię się, że może cię potrącić samochód.
Dlatego krzyczałam. (Pokazuję mu, że jego głowa jest poniżej okna
samochodu, więc kierowca nie jest w stanie go zobaczyć).
JA (proszę o pomysły): Co możemy zrobić, żebyś był bezpieczny bez
ściskania cię za rękę? Chcesz się trzymać mojej spódnicy? Albo
paska? Chcesz się trzymać wózka i pomagać mi go pchać?
DAN: Mogę ci pomagać. Ale musisz do mnie mówić w przyjazny sposób.
JA: Dobrze, to wspaniale. Wózek jest ciężki. Przyda mi się pomoc. I będę
pamiętać, żeby ci o tym przypomnieć w przyjazny sposób.

Jak widać, oparłam się pokusie tłumaczenia, że nie mówiłam
„przyjaznym” głosem, ponieważ zachowywał się okropnie i mógł wpaść pod
samochód, i że gdyby był grzeczny, to nie byłabym zmuszona na niego
krzyczeć. Taka wypowiedź nie pozwoliłaby stworzyć pozytywnej atmosfery
i zaprzepaściłaby szansę na spokojną rozmowę.
Rodzice w grupie mieli różne pomysły na rozwiązanie podobnej sytuacji.
Jedna z mam zaproponowała synowi chodzenie na smyczy. Miał ją zahaczyć
za jej pasek i udawać, że jest jej szczeniakiem, którego „prowadzi” do
samochodu, uważając, by „piesek” nie wpadł pod auto. Inna zaproponowała,
żeby poruszali się jak rodzina słoni, trzymając się za „ogonki” (czyli koszule).
Z kolei matka czworga małych dzieci zaproponowała, żeby udawały ciuchcię
jadącą ze sklepu do samochodu, przy czym każdy na zmianę był
lokomotywą. To stary jak świat sposób nauczycieli, którzy przeprowadzając
klasę przez korytarz, nie chcą przeszkadzać w odbywających się lekcjach.
Podstawową sprawą jest wymyślenie zabawnego planu przemieszczenia
się w bezpieczny sposób z punktu A do punktu B, bez wywoływania bitwy
i stawiania na swoim. Oczywiście, jeśli dziecko złamie umowę i ucieknie, to
musisz je złapać i mocno trzymać, nie zważając na kopanie i płacz. I na
pewno w którymś momencie tak się stanie. Ale wtedy będziesz mieć nową
okazję do rozmowy na ten temat i opracowania nowego planu na przyszłość.
Trzeba zacząć od początku. „Nie podobało ci się, że cię złapałam, a ja nie
chcę się bać, że mi gdzieś zginiesz. Co zrobimy następnym razem?”.
Jeśli będziesz stanowczo nie zgadzać się na jakiekolwiek kompromisy
w kwestii bezpieczeństwa i wspaniałomyślnie włączać małego uciekiniera
w proces szukania rozwiązań, to szybko się nauczy właściwej lekcji.
Natomiast nieco inny problem jest z dzieckiem, które oddala się
powodowane ciekawością świata i nie reaguje na wołanie. Po pierwsze,
trzeba do malca dotrzeć w momencie, gdy jest całkowicie pochłonięty
fascynującą eksploracją. Idzie swoją ścieżką, odkrywając nowe terytoria. Nie
ma w tym nieposłuszeństwa i przekory, tylko to, co leży w ludzkiej naturze –
pragnienie wiedzy. Jak więc możemy zmodyfikować to pozytywne w swej
istocie działanie, aby zapewnić dziecku bezpieczeństwo?
Jedną z metod jest przeprowadzenie rozwiązywania problemów
z wyprzedzeniem:
„Lubisz się rozglądać po okolicy, kiedy idziemy do parku. Czasami się
mocno oddalasz. Problem w tym, że martwię się, gdy nie reagujesz na
wołanie. Boję się, że się gdzieś zgubisz. Co możemy zrobić? Potrzebujemy
pomysłów”.
Jeśli twoje dziecko lubi planowanie, to prawdopodobnie będzie z większą
chęcią współpracować. Przypuszczalnie spodoba mu się pomysł przywołania
go w zabawny sposób, zamiast starego i nudnego „koniec zabawy”. Może
wymyśli jakiś tajemny sygnał – na przykład gwizdek albo umówione słowo.
„Kangur” może oznaczać, że trzeba pomachać mamie i podskoczyć kilka
razy, a „tygrys” – że należy natychmiast przybiec. Jeśli zawiodą słowa i gesty,
skutecznym sposobem pozostaje przeszywający dźwięk gwizdka.
Jeśli mimo tych środków dziecko wciąż cię ignoruje, musisz przejść do
działania. „Spróbujemy następnym razem. Teraz zabieram cię do domu, bo
nie chcę, żebyś się zgubił”. Albo: „Muszę cię na razie wsadzić do wózka, bo
nie chcę, żebyś się zgubił w sklepie”. Jeśli jest bardzo zdeterminowanym
badaczem otoczenia, to taka akcja bywa konieczna, żeby dziecko
zrozumiało, że nie rzucasz słów na wiatr.

OPOWIEŚCI

Opowieść Michaela. Zapominalski ojciec


Rozwiązałem problem parkingowy. Dałem Karze do wyboru: czy chce jechać na
barana, czy siedzieć w spacerówce. A Jamiego zrobiłem kierownikiem całej
wyprawy. Udaję, że nie wiem, którędy iść, i musi zaprowadzić mnie do sklepu.
Potem udaję, że nie pamiętam, gdzie zaparkowałem samochód. Jamie wie, że
się zgrywam, ale mu to nie przeszkadza. Ma zabawę, kiedy może mi mówić,
którędy iść. I nie próbuje uciekać.

Opowieść Toni. Lwy, tygrysy i niedźwiedzie


Moje dzieci są zafascynowane zwierzętami, dlatego mówię im:
– Na parkingu wyrosła dżungla. Musimy uważać na lwy.
Skradamy się do samochodu, tuląc się do siebie, a ja od czasu do czasu
wołam:
– Hej, widzę lwa za czerwonym autem!
Dzieciaki to uwielbiają. Bawimy się tak za każdym razem i jeszcze im się
nie znudziło. Wymyślają wciąż nowych drapieżników: dinozaury, pająki,
pytony, krokodyle i tygrysy. To dziwne, że skuteczniej działają na nich
wymyślone zagrożenia niż te prawdziwe.

Opowieść Marii. Szczęśliwe stopy


Wymyśliliśmy zabawę w zamarznięte stopy. Przećwiczyliśmy ją w domu.
Benjamin biega najszybciej, jak potrafi, a kiedy wołam: „Zamarznięte stopy!”,
musi natychmiast stanąć w miejscu. To jego nowa ulubiona zabawa. Kiedy tylko
jesteśmy poza domem i chcę, żeby się zatrzymał, mówię: „Zamarznięte stopy!”
i natychmiast staje – prawie zawsze.
Planujemy też wiele rzeczy z wyprzedzeniem, zanim gdzieś wyjdziemy.
Na przykład w zeszłym tygodniu sama zabrałam dwoje dzieci na festiwal
jabłek. Przed wyjściem kilka razy rozmawiałam na ten temat z Benjaminem.
Powiedziałam mu, że będzie tam bardzo dużo ludzi i że będzie musiał się
trzymać rączki wózka, żeby mi gdzieś nie zniknął. Zapewniłam, że mimo to
będzie mógł zobaczyć zwierzęta i pobawić się na sianie. Wszystko zostało
zaplanowane, więc gdy już dotarliśmy na miejsce, dokładnie wiedział, co ma
robić.
Generalnie, staram się teraz częściej wczuwać w jego sytuację. Coraz
lepiej mi idzie znajdowanie kompromisu między jego potrzebą zabawy
a moją potrzebą zapewnienia mu bezpieczeństwa. Kiedy wychodzę z domu,
nie martwię się już, że gdzieś pobiegnie i nie wróci, gdy zawołam. To
ogromnie zmieniło moje życie jako matki!
PRZYPOMNIENIE
Mali uciekinierzy

1. Dostosuj oczekiwania: zmień otoczenie, zamiast zmieniać dziecko.
Unikaj wyjść, które choć wydają się dobrą zabawą, z małym
dzieckiem będą raczej utrapieniem niż przyjemnością. Gdy twoje
dziecko trochę podrośnie, będzie jeszcze wiele okazji, żeby obejrzeć
przedświąteczne dekoracje w galerii handlowej albo pójść na
koncert nad rzeką.

2. Zaakceptuj uczucia dziecka.
„Nie lubisz być ściskany za rękę. Wolisz swobodnie rozglądać się
dookoła”.

3. Opisz własne uczucia.
„Martwię się, bo kierowcy nie są w stanie zobaczyć dziecka, kiedy
wycofują auto”.

4. Daj wybór.
„Możesz jechać w wózku albo pomóc go pchać”.

5. Posłuż się żartem.
„Musimy się trzymać razem. Wszędzie wyrosła dżungla. Och,
właśnie zobaczyłam ogon lwa za tamtym samochodem!”.

6. Zastosuj rozwiązywanie problemów.
„Wymyślmy jakiś tajny sygnał, który będzie oznaczał, że masz do
mnie wrócić jak najszybciej”.

7. Przejdź do działania, nie obrażając dziecka.
Złap dziecko i zabierz do domu. „Nie możemy tu zostać. Muszę
uważać na małego i martwię się, że stracę cię z oczu, a nad rzeką
jest niebezpiecznie”.
12.

Bicie, popychanie, szczypanie, szturchanie, walenie –


nawet go nie dotknąłem!


Julie


Wyobraź sobie osobę, która popycha, szczypie, ciągnie, kopie i gryzie, żeby
dostać to, czego chce. To wizerunek albo groźnego przestępcy, albo normalnie
rozwiniętego dwulatka.
Richard E. Tremblay,
psycholog rozwojowy


Maria wydawała się wzburzona.
– Jestem bardzo zdenerwowana! – oznajmiła. – Muszę wam opowiedzieć,
co się zdarzyło dziś rano. Benjamin siedział na sofie z butelką wody. Isabel
podeszła do niego na czworakach, wspięła się na sofę i sięgnęła po butelkę.
Benjamin powiedział: „Nie!”, ale Isabel nie odpuszczała, więc od niechcenia
wycelował stopę w jej pierś i ją popchnął. Zleciała z kanapy i uderzyła się
w głowę. Krzyknęłam do Benjamina, żeby poszedł do swojego pokoju.
Pobiegł w te pędy! Przez piętnaście minut uspokajałam Isabel. Jeśli to nie
jest powód do kary, to co nim jest?
– Zgadzam się z tobą – włączyła się Toni. – Trzeba wyznaczyć jakąś
granicę. Dziecko może popełniać błędy, ale Benjamin ją z rozmysłem
skrzywdził. I musi ponieść konsekwencje. Takie zachowanie nie może mu
ujść na sucho.
– A ja uważam, że już poniósł konsekwencje – powiedziałam. – Jego siostra
się rozpłakała, matka na niego nakrzyczała i został odesłany do swojego
pokoju, prawdopodobnie w podłym nastroju, a teraz jeszcze jego matka jest
bardzo zdenerwowana jego zachowaniem. To nie są przyjemne skutki.
Pytanie brzmi: „Co zrobić dalej? Jakiego rodzaju reakcja doprowadzi nas do
ostatecznego celu?”.
– Którym jest? – Toni uniosła brwi.
– Aby starszy brat był w stanie tolerować młodszą siostrę, zamiast czuć do
niej jeszcze większy żal. I aby miał inne opcje niż przemoc, żeby bronić się
przed nią w przyszłości.
– Nie wiem, w jaki sposób pobłażliwe podejście ma go skłonić do lepszego
zachowania – sprzeciwiła się Toni. – Przecież pokazujesz mu w ten sposób,
że dokuczanie siostrze uchodzi na sucho. Moi starsi bracia ciągle mi
dokuczali, ale rodzice nie zwracali na to uwagi. Było nas siedmioro
i musieliśmy sami rozwiązywać konflikty. Starsze i silniejsze dzieci sobie
radziły, ale dla małych to nie było przyjemne.
– Nie sugeruję, żeby rodzice odwracali głowę, kiedy jedno z dzieci
krzywdzi drugie – powiedziałam. – Musimy dać dzieciom do zrozumienia,
że nie akceptujemy przemocy. Ale trzeba to zrobić w taki sposób, żeby
wzbudzić w nich raczej uczucie miłości, a nie rosnącej niechęci do
rodzeństwa. Takie podejście ostatecznie uchroni nasze dzieci przed
przemocą w przyszłości, czy to w roli sprawców, czy ofiar.
Podstawową sprawą jest oczywiście obrona. Przejdź do działania, żeby
zapobiec krzywdzie dziecka! Może to oznaczać, że trzeba je unieruchomić.
Ale ważne są słowa towarzyszące takiemu działaniu. Nie pomogą nam
sformułowania typu: „niegrzeczny chłopiec”, „jak mogłeś uderzyć małą?” czy
„nie bądź taki niedobry!”. Potrzebujemy słów, które określą granice, ale nie
będą atakować dziecka.

„Siostry się nie popycha!”.

Następnie należy się zająć ofiarą.

„Mam pocałować tego guza? Może przyłożymy na niego lód?”.

Ale nie wystarczy wyznaczyć granicę. Trzeba jeszcze sprawić, żeby nie
było konieczne jej kontrolowanie i żeby nie dochodziło do jej przekraczania.
Co może zrobić rodzic, żeby wzbudzić w dziecku bardziej przychylne
nastawienie do rodzeństwa i ograniczyć ataki w przyszłości?
Możemy pomóc dziecku naprawić szkody:

„Trzeba jakoś pocieszyć Isabel. Czy możesz jej przynieść misia?
Dziękuję, Benjaminie!”.

I na koniec możemy zaakceptować uczucia oraz zastanowić się, jak
w przyszłości rozwiązać problem:

„Nie jest łatwo mieszkać z rocznym dzieckiem. Co można zrobić, kiedy
zabiera ci rzeczy?”.

Mówimy dzieciom, że nie wolno bić, ale czasami zapominamy przyznać,
jakie to wyzwanie dla małego człowieka. Dziecko poczuje wielką ulgę, kiedy
się dowie, że ma się zaangażować w proces będący wielkim zadaniem
cywilizacji – znaleźć alternatywy dla przemocy!
OPOWIEŚCI

Opowieść Anny. Ostrzegawczy ryk


Anton uwielbiał młodszego brata, ale kiedy Luke skończył dwa lata i zabierał mu
zabawki, zaczął się na niego wkurzać. I używać przeciwko niemu pięści.
Odbyliśmy sesję rozwiązywania problemów i rozmawialiśmy o tym, co może
zrobić, kiedy jest taki zły, że ma ochotę uderzyć brata. Spodobał mu się pomysł,
żeby zaryczał jak lew. Kiedy po naszej rozmowie Luke przydreptał do jego
zabawek, Anton przysunął twarz do twarzy brata i RYKNĄŁ. Luke wybuchnął
płaczem.
Znowu odbyłam rozmowę z Antonem.
– Musimy znowu poszukać pomysłów. Twoje ryczenie przeraziło Luke’a.
Wymyśliliśmy, że Anton zaryczy w poduszkę, a nie prosto w twarz
Luke’a. Antonowi pomysł się spodobał i odtąd robi tak, kiedy jest wściekły.
Kiedy słyszę ryk, spieszę mu na pomoc, mówiąc:
– Dzięki, że mnie przywołałeś swoim odlotowym rykiem!
Jeszcze musimy nad tym popracować, ale i tak Anton zrobił już wielki
postęp. To o wiele lepsze niż bicie!

Opowieść Marii. Kwiatek dla Isabel


Po ostatnich warsztatach postanowiłam zastosować z Benjaminem
rozwiązywanie problemów. Kiedy powiedziałam, że chcę z nim porozmawiać
o biciu i kopaniu, wszedł do łóżka i owinął sobie głowę pluszową małpką.
Wyraźnie się tym martwił!
Usiadłam na jego łóżku i powiedziałam:
– Chcę porozmawiać o wczorajszym zdarzeniu z Isabel. Wiem, że nie jest
łatwo mieszkać z rocznym dzieckiem. Jeszcze nie rozumie, że nie wolno brać
cudzych rzeczy.
Benjamin nie odpowiedział ani nie spojrzał na mnie.
Mówiłam dalej:
– Myślę, że nie chciałeś zrobić krzywdy Isabel, tylko chciałeś, żeby się
trzymała od ciebie z daleka. Nie chciałeś, żeby spadła i uderzyła się w głowę.
Nie zrobiłeś tego celowo! Musiałeś się przestraszyć, kiedy zaczęła płakać, a ja
na ciebie nakrzyczałam. Wcale tego nie chciałeś.
Benjamin zdjął małpkę z głowy i spojrzał mi w oczy.
– Wcale tego nie chciałem.
– Wiem. Na ogół jesteś bardzo delikatny wobec siostry. Musimy się
zastanowić, co można zrobić, kiedy małe dziecko zabiera twoje rzeczy.
Benjamin myślał, a ja czekałam.
– Mogę położyć jej małpkę na głowie.
– Na pewno by ją to rozśmieszyło i zapomniałaby, że chciała coś zabrać.
Zapiszę ten pomysł.
Wzięłam kartkę, zapisałam pomysł Benjamina i pokazałam mu papier.
Zaśmiał się i poszedł się bawić. Byłam rozczarowana! Myślałam, że zrobimy
długą listę pomysłów, ale zdaje się, że trzylatek jeszcze nie ma do tego
cierpliwości. Po prostu poczuł ulgę, że zdjęłam z niego ciężar poczucia winy,
i był gotowy o wszystkim zapomnieć. Kiedy odchodził, zawołałam za nim:
– Pamiętaj, że zawsze możesz wezwać mnie na pomoc, jeśli masz ochotę
ją uderzyć albo popchnąć.
Po kilku minutach Benjamin wrócił z papierowym kwiatkiem, który zrobił
w przedszkolu, i powiedział, że da go Isabel, żeby ją „pocieszyć”.
Następnego dnia Benjamin siedział na sofie, a Isabel zaczęła się do niego
wdrapywać. Zawołał mnie zdenerwowanym głosem:
– Mamusiu, zabierz Isabel!
Krok we właściwym kierunku!
Innym razem rysował coś pisakami i siostra mu jeden zabrała. Ubił z nią
interes, wymieniając ten pisak na stary i wyschnięty, ale Isabel i tak była
zadowolona. Czasami obchodzi się z nią jeszcze dość obcesowo, a widzę, że
jego nastawienie się zmienia. Zamiast uciekać się od razu do przemocy,
częściej się zastanawia, jak ma się zachować wobec siostry.

Opowieść Toni. Zabawa w kota


Zadzwoniła do mnie nauczycielka Thomasa. Powiedziała, że podczas przerwy
uderzył inne dziecko i wysłała go do dyrektora. Thomas ma wielką ochotę
zaprzyjaźnić się z trzema chłopcami, którzy bawią się razem na przerwie, ale
mam wrażenie, że tamci go nie chcą, a Thomas nie łapie aluzji.
Gdy odłożyłam telefon, w pierwszej chwili się zagotowałam. Mam zero
tolerancji dla bicia. W myślach już go ukarałam zakazem telewizji, pójścia na
przyjęcie urodzinowe do kolegi, odebraniem deseru... żeby miał nauczkę!
Thomas miał szczęście, że zanim skończyły się lekcje, spotkałam Annę, która
mnie uspokoiła.
Gdy dotarłam do szkoły, nauczycielka opowiedziała mi o incydencie.
W tym momencie Thomas wyszedł z budynku. Podeszłam do niego
i powiedziałam:
– Ojej, ale jesteś zły!
Przeszył mnie wzrokiem.
– Jestem bardzo zły... na ciebie. Bo rozmawiałaś z nauczycielką!
– Ach, rozumiem! Twoja nauczycielka powiedziała mi, że miałeś jakieś
zajście na przerwie. – Ukrył twarz na moim ramieniu i zaczął płakać. – Ale
jesteś smutny – dodałam. – Coś się musiało stać.
I wtedy popłynął strumień słów. Chłopcy powiedzieli, że nie może się
z nimi bawić, bo nie ma kota. Kiedy im odpowiedział, że ma pluszowego
kota, odparli, że to się nie liczy. Wtedy jeden z chłopaków go popchnął,
a Thomas go uderzył.
Powtarzałam tylko „och” i „mhm”, a syn się powoli uspokoił. I sam wpadł
na pomysł, że napisze liścik z przeprosinami za to, że uderzył kolegę!
To było dla mnie wielkie wyzwanie, bo miałam ochotę na niego naskoczyć
za to, że się tak zachował. Ale gdybym posłuchała instynktu, to na pewno nie
powiedziałby mi o zabawie w kota ani nie zdecydowałby się na przeprosiny.

PRZYPOMNIENIE
Bicie, popychanie, szczypanie, szturchanie, walenie

1. Przejdź do działania, nie obrażając dziecka.

● Zadbaj o bezpieczeństwo wszystkich.
„Trzeba was rozdzielić!”.

● Zajmij się obrażeniami.
„Pocałuję tego guza. Może przyłożymy trochę lodu?”.

2. Wyraź dobitnie swoje uczucia.
„Nie podoba mi się, jak ktoś robi krzywdę Isabel!”.
„To mnie bardzo zdenerwowało!”.

3. Pomóż dziecku naprawić szkody.
„Trzeba jakoś pocieszyć Isabel. Możesz jej przynieść zabawkę?
A może miałaby ochotę na truskawkę? Jak sądzisz?”.

4. Zaakceptuj uczucia.
„Można się naprawdę zdenerwować, kiedy młodsza siostra zabiera
twoje rzeczy”.
„Nie jest łatwo powstrzymać się od bicia czy popychania, kiedy
jesteś wściekły!”.

5. Udziel informacji.
„W tym domu nie ma zgody na popychanie. Tatuś nie może
popychać mnie, tobie nie wolno popychać siostry. A mnie nie wolno
popychać żadnego z was – no chyba że na huśtawce!”.

6. Zastosuj rozwiązywanie problemów.
„Czasami młodsza siostra doprowadza cię do szału! Co można
zrobić, kiedy ci przeszkadza? Potrzebujemy pomysłów”.
13.

Sen – Święty Graal



Joanna


Uwierzę w tego Boga, który utuli ją do snu!
Maz Jobrani, komik,
o swojej czteroletniej córce


– Joanna, wciąż nam obiecujesz, że porozmawiamy o zasypianiu, i ciągle to
przekładasz! – stanowczo powiedziała któregoś dnia Toni. – Jedzenie, tlen,
schronienie... sen. To jedna z podstawowych potrzeb, pamiętasz?
Starałam się unikać tego tematu, dopóki mogłam. Chciałam podtrzymać
swój status „zaklinacza dzieci”, który potrafi rozwiązać każdy problem
podrzucony przez uczestników warsztatów. Obawiałam się, że po takich
zajęciach moja reputacja zostanie przynajmniej częściowo nadszarpnięta.
Bo nie ma tu łatwych recept. Święty Graal, czyli sen, to dla rodziców małych
dzieci przedmiot męczących poszukiwań.
Wciąż pamiętam z dzieciństwa paraliżujący strach, gdy budziłam się
w środku nocy z sennego koszmaru i byłam sama w ciemnościach. Wołałam
wtedy o pomoc, zbyt przerażona, żeby się ruszyć. Mama albo tata przybiegali
i zabierali mnie do swojego łóżka. Ach, ta słodka ulga, gdy po chwilach grozy
leżałam bezpiecznie między ich ciepłymi ciałami. Utrwaliło mi się też
w pamięci kilka wspomnień, jak to siedzę w środku nocy w kuchni z moją
mamą, która przyrządza mi ciepłe mleko z miodem na ból gardła. Nie
mogłam przełykać z bólu i to mnie przerażało, ale mamusia była tam ze mną
i szykowała magiczny eliksir na poprawę zdrowia.
Bardzo chciałam zostać mamą. Bohatersko służyć moim dzieciom
pomocą w głęboką, ciemną noc. Ratować je od złych snów i altruistycznie
nieść ulgę w bólu gardła.
Gdy zostałam mamą, uświadomiłam sobie, że jest to... hm... bardziej
skomplikowane. Przepracowałam swoją wizję doskonałego rodzica. Nowy
obraz uwzględniał ten prosty fakt, że rodzic z krwi i kości potrzebuje snu,
żeby działać i osiągnąć status cudownej i oddanej matki roku. Oczekiwałam,
że pobudki w środku nocy będą czymś wyjątkowym, a nie regułą, ale jakimś
cudem moje dzieci nie przyjęły tego do wiadomości. Odkryłam, że
cierpliwość do conocnego odgrywania bohaterki szybko się wyczerpuje. Nie
wydaje się wcale bohaterstwem, ale mordęgą. Albo torturą pozbawiania snu.
Gdy moje dzieci budziły mnie po kilka razy w nocy albo przedłużały
w nieskończoność wieczorny rytuał zasypiania, to w ciągu dnia nie byłam
w stanie funkcjonować jako osoba z natury raczej przyjazna światu
i ludziom. Po takiej przerywanej co chwilę nocy patrzyłam na słodkie,
różowe twarzyczki moich dzieci z żalem i ciężkim sercem.
Niestety, jest to problem, na który nie ma jednego rozwiązania pasującego
do wszystkich sytuacji. Napisano na ten temat setki książek, które udzielają
rozmaitych rad: od pozostawienia dziecka samemu sobie, żeby się
wypłakało, do sypiania razem z dzieckiem, aż ono samo postanowi, że czas
się rozdzielić. Niektórzy rodzice obawiają się, że dzieci poczują się
opuszczone, jeżeli będą nalegali, aby spały w swoich pokojach. Inni
stanowczo wymagają, aby noc była tylko i wyłącznie ich czasem. Nie jest
łatwo znaleźć równowagę między rodzicielskim biologicznym imperatywem
snu a pragnieniem każdego dziecka, by rodzice służyli mu bezwarunkowo
przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie możemy nikomu dyktować,
w którym miejscu należy zbudować granicę. Możemy natomiast przekazać,
co pomogło innym rodzicom, aby łatwiej było ci znaleźć właściwy sposób.
Poprosiłam uczestników zajęć o burzę mózgów.
– Weźcie długopisy i ołówki! Zapiszemy, jak postępujecie z własnymi
dziećmi, jak postępowali wasi rodzice, gdy sami byliście dziećmi, a jakie
metody mają wasi znajomi czy rodzeństwo. Chciałabym dziś stworzyć taki
zestaw różnych środków do wyboru, aby każdy znalazł sposób, który okaże
się przydatny w przypadku jego dzieci.
– Żadnych gotowych recept? – Toni popatrzyła groźnie. – Przyszłam tu,
żeby uzyskać odpowiedzi, a nie stawiać pytania!
Nabrałam tchu.
– Sami stworzymy recepty. Przyszłe pokolenia nam podziękują!
Podałam im kartki. Pochylili się nad zadaniem. Po upływie piętnastu
minut byli gotowi podzielić się przemyśleniami. Oto rezultaty.

OPOWIEŚCI

Opowieść Sarah. Historia dnia


Jake najprędzej odpręża się przed snem, jeśli opowiem mu w łóżku Historię dnia
Jake’a. Nie ma w tej opowieści zaskakujących zwrotów akcji ani obrazków jak
w normalnej bajeczce na dobranoc, ale jakimś cudem pomaga Jake’owi
wyrzucić z siebie to, co zdarzyło się w ciągu dnia, i rozluźnić się na tyle, żeby
zasnąć. Historia toczy się mniej więcej tak: „Miałeś bardzo długi i pracowity
dzień. Obudziłeś się o siódmej rano. Przyszedłeś do kuchni i poprosiłeś o jogurt
borówkowy. Ale nie było jogurtu! Trochę cię to zasmuciło. Postanowiłeś jednak,
że zamiast tego zjesz miseczkę płatków kukurydzianych z mlekiem. Trochę
mleka się rozlało, ale Jango (to nasz pies) był szczęśliwy, że może je zlizać
z podłogi...”. I tak dalej. Jake tak bardzo lubi słuchać szczegółowego
sprawozdania ze swojego dnia, że nie protestuje, kiedy ma się położyć do łóżka.

Opowieść Julie. Za chwilę wrócę


Kiedy Shiriel miała dwa i pół roku, bez protestu wchodziła do łóżka. Ale gdy
tylko znikałam z pokoju, od razu wyskakiwała. A to chciała wody, a to usłyszała
dziwny dźwięk, a to zapomniała o czymś mi powiedzieć. Chciała, żebym z nią
została, aż zaśnie. Próbowałam. Niecierpliwie czekałam, aż zamknie oczy.
Potem cichaczem wykradałam się z jej pokoju, zamierając przy najmniejszym
szeleście. Nie tak wyobrażałam sobie idealny wieczór.
Przeczytałam książkę, w której doradzają, żeby zostawić dziecko w łóżku,
ale przychodzić do niego w coraz dłuższych odstępach czasu – pięć minut,
dziesięć minut, dwadzieścia i tak dalej. Jeśli dziecko między tymi wizytami
płacze, należy to zignorować. Pewnego wieczoru, niemal przez przypadek,
skorzystałam z tej rady na swój własny sposób. Shiriel nie chciała, żebym
wyszła, ale musiałam pójść do łazienki. Powiedziałam jej, że wychodzę na
kilka minut, a potem do niej wrócę. Kiedy się zjawiłam, byłam zdziwiona, że
spokojnie leżała w łóżku i czekała na mnie. Pomasowałam jej plecki,
powiedziałam, że muszę załadować zmywarkę i ją włączyć, żebyśmy rano
mieli czyste naczynia. Jak tylko skończę, wrócę sprawdzić, co u niej słychać.
Tak też zrobiłam. Potem powiedziałam jej, że idę przebrać się w piżamę
i umyć zęby, a potem do niej wrócę. Kiedy przyszłam do jej pokoju, już spała!
Ta metoda stała się naszym nowym wieczornym rytuałem. Kilka razy
zgodnie z obietnicą wracałam do jej pokoju, a ona leżała w łóżku, wiedząc, że
się pojawię. Co więcej, zasypiała sama. To było o wiele lepsze niż czekanie, aż
uśnie, i wymykanie się ukradkiem, podczas gdy Shiriel broniła się przed
snem, żebym tylko nie wyszła. Myślę, że bardzo pomocny był fakt, że mogła
sobie wyobrazić, co robię, kiedy mnie nie było. Pewnego razu powiedziałam
nawet, że idę usiąść na kanapie i przeczytać artykuł w gazecie. Przywilej,
o jakim wcześniej nie mogłabym nawet marzyć!

Opowieść Joanny. Zły króliczek


Kiedy Dan miał dwa lata, przed snem robił się bardzo podekscytowany.
Wyraźnie nie chciał, żeby dzień się skończył. Czasami wystarczyło przeczytać
mu książeczkę albo zaśpiewać kilka kołysanek, ale bywały takie wieczory, kiedy
ten sposób nie działał. Rozmyślnie przewalał się w łóżku, wybijając się
z sennego nastroju. O tej porze bywałam już dość rozdrażniona i powtarzałam
mu, żeby leżał spokojnie i odprężył się, bo inaczej nie zaśnie. Ale to nigdy nic
nie dawało. Dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że trzeba całą
sprawę zamienić w zabawę. Nie byłam w nastroju! Nie wiedziałam już, czego
się chwycić, więc spróbowałam.
Dan miał pluszowego króliczka, którego nazywaliśmy Piotruś Królik.
Zapakowałam go do łóżka obok Danny’ego, przytuliłam do jego bródki,
a potem kazałam mu się wiercić, podskakiwać i odrzucać kołdrę. Surowo
upomniałam króliczka:
– Piotrusiu, czas spać. Rano możesz sobie poskakać.
Piotruś znowu wyskoczył spod kołdry.
– Piotrusiu! Danny musi spać! Natychmiast się uspokój! Nie wolno ci
przeszkadzać mojemu synkowi, bo jutro będzie zbyt zmęczony, żeby się
bawić! Danny, pomożesz mi utulić Piotrusia do snu? – I tak dalej.
Dana bardzo bawiło to przedstawienie. Pomagał mi zapakować Piotrusia
do łóżka i uspokoić go wielkim uściskiem. Był kimś w rodzaju rodzica
odpowiedzialnego za małe, nadpobudliwe stworzenie sprawiające kłopot.
Myślę, że zabawa pomagała mu po części pozbyć się napięcia i ułatwiła
przechodzenie w stan spoczynku.

Opowieść Anny. Górki i doliny


Zagonienie Antona do łóżka to połowa sukcesu. Kiedy już leży, to dość łatwo się
odpręża – wystarczą bajeczki i piosenki. Mamy też swoją zabawę.
– Muszę zrobić łóżko – mówię. – Mam nadzieję, że dziś nie ma górek.
Anton wtedy wchodzi i zaczyna wygładzać prześcieradło, narzekając na
nierówności. Mówię wtedy:
– Nie wiem, jakim cudem to łóżko robi się takie nierówne. Ciągle próbuję
je wygładzić, a ono znowu ma górki i doliny. Muszę napisać e-mail
z zażaleniem do producenta materaca. Spróbuję jeszcze raz. Wygładzę tę
długą, wąską górkę, o tu!
Przyciskam Antona do łóżka, jakbym chciała go sprasować, a on się
przytula. Lubi tę zabawę, ale lubi też czuć nacisk. Czytałam, że fizyczny ucisk
pomaga się odprężyć dzieciom z zaburzeniami sensorycznymi.
Najwyraźniej to działa.

Opowieść Toni. Kąpiel inaczej


Moja opowieść nie dotyczy samego snu, ale wieczornych rytuałów. Wymagam,
aby bliźniaczki co wieczór się kąpały. Gdybyście tylko widzieli, jak jedzą obiad,
dotykając rękoma włosów między jednym kęsem a drugim, to byście to
rozumieli. Właśnie dlatego niezbyt często podaję rybę! Zawsze mocno się
opierają przed kąpielą, bo wiedzą, że to pierwszy krok do zakończenia zabawy.
A ja robię się rozdrażniona, bo wiem, że to dopiero pierwszy krok, i przede mną
jeszcze długa droga, zanim odpocznę.
W zeszłym tygodniu była u nas moja matka i zaproponowała, że wykąpie
dzieci.
Jenna od razu powiedziała:
– Nie chcę!
Ale przypomniałam jej, że wytarła o włosy sok z mango. Nie zrobiło to na
niej wrażenia. Babcia powiedziała:
– Och, oczywiście, nie będzie kąpieli. W żadnym wypadku. Dzisiaj będzie
szlampiel.
Wpasowałam się w jej styl i wtrąciłam:
– Słyszałyście? Chyba wanna coś mówi. – I dodałam wysokim, smutnym
głosem, udając wannę: – Jestem tutaj bardzo samotna. Przez cały dzień nikt
do mnie nie wchodził. Tęsknię za Jenną i Ellą.
Dziewczynki pobiegły na górę i się rozebrały. Kiedy napuściłam wody,
zamierzały wejść do środka, ale babcia powiedziała:
– Och nie, do szlampieli wchodzi się inaczej niż do kąpieli. Musicie wejść
tyłem.
Dziewczynki odwróciły się i weszły do wanny tyłem.
Znowu powiedziałam głosem wanny:
– Och, teraz czuję się lepiej. Jak miło, że mogę się z wami pobawić.
Dziękuję.
– Nie ma za co! – odpowiedziała Jenna.
Umyły się od stóp do głów, wyszły, włożyły piżamy i położyły się do łóżka.
To był cudowny wieczór.

Opowieść Michaela. Piknikowe śniadanie


W naszej rodzinie jest problem nie z zasypianiem, ale ze wstawaniem. Jamie
lubi bardzo wcześnie wstawać. Skoro świt! Jan i ja błagamy go wciąż, żeby nas
nie budził, dopóki nie zobaczy na elektronicznym zegarze cyfry 7 (zakryliśmy
nawet minuty, żeby mu to ułatwić). Czy prosimy o zbyt wiele? Ale Jamie i tak do
nas przychodzi i pakuje się do łóżka. Staramy się go ignorować, ale mówi, że
jest głodny. Pomyślałem sobie, że próbuje w ten sposób zwrócić naszą uwagę.
Bo kto może być głodny o piątej rano?
W zeszły piątek wpadliśmy z Jan na pomysł. Jan zapytała Jamiego, czy ma
ochotę na specjalne piknikowe śniadanie. Ustawiła miskę i pozwoliła mu
wybrać płatki. Wsypaliśmy płatki do małego pojemniczka. Nalaliśmy mleka
do kubka z dzióbkiem i ustawiliśmy go na dolnej półce. Jamie był tym
zachwycony. Kiedy wstał następnego ranka, sam zjadł śniadanie, a potem do
siódmej bawił się lego. Nabałaganił trochę na stole, ale czymże jest bałagan
wobec możliwości spania do siódmej! Od tamtej pory robimy tak codziennie.

Opowieść Joanny. Siła muzyki


Kiedy byłam małą dziewczynką, otrzymałam na urodziny gramofon dla dzieci.
Jeden z najlepszych prezentów, jakie w życiu dostałam. Co wieczór wybierałam
inną płytę. Czasami słuchałam muzyki. Do moich ulubionych płyt należały: On
Top of Spaghetti Toma Glazera, Children’s Concert at Town Hall Pete’a Seegera oraz
ukochany album pod tytułem For Kids and Just Plain Folks, na którym była
wspaniała piosenka, trafiająca do mojego dziecięcego poczucia humoru, Be Kind
to Your Parents. Słuchałam też bajek dla dzieci. I odpływałam w krainę snu przy
tych słowach i melodiach. Pomagało to wyrzucić z umysłu wszelkie obawy – że
cienie są potworami, że do domu może w nocy włamać się złodziej, że na
korytarzu może wybuchnąć pożar. Do dzisiaj brat i ja potrafimy cytować z tych
nagrań całe fragmenty, słowo w słowo.

Opowieść Marii. Pył przeciwko potworom


Benjamin często boi się w nocy. I mogą to wywołać nawet najniewinniejsze
rzeczy. W jego ulubionej książce o kosmosie jest rozdział o czarnych dziurach.
Na kilka tygodni stały się jego wieczorną obsesją. Już nie czytamy tej książki
przed snem. W zeszłym tygodniu pozwoliliśmy mu obejrzeć film o małej
myszce, która wyrusza na zachód. Była tam scena, w której myszka biegnie na
pustyni do swoich rodziców, ale kiedy jest już blisko, okazuje się, że byli tylko
fatamorganą i zniknęli. Och, pożałowałam, że to obejrzał! Przez trzy kolejne
noce nie chciał spać sam, bo bał się, że znikniemy.
Ale nawet jeśli nie czyta książek i nie ogląda filmów dla dzieci, to wciąż
pozostaje problem potworów. Żeby je odstraszyć, zrobiliśmy specjalny
proszek z mąki kukurydzianej i brokatu. Wsypaliśmy go do słoiczka na
przyprawy i rozsypywaliśmy wzdłuż progu dla ochrony przed potworami.
Gdy pomysł się znudził Benjaminowi, zrobiliśmy sprej przeciw potworom
z wody wymieszanej z kilkoma kroplami olejku lawendowego. Dałam
również synowi miotełkę do kurzu, żeby mógł przepędzić potwory spod
łóżka. Pewnego razu mąż zbudował na niby mur z cegieł dookoła łóżka.
Przestawiliśmy nawet meble, co rzeczywiście bardzo pomogło, choć nie
mam pojęcia, dlaczego. Co jakiś czas musimy zmieniać metodę walki
z potworami, ale sama idea zmagania się z nimi wciąż jest elementem
wieczornego rytuału.
Powtarzam Benjaminowi, że potwory nie istnieją, na co mówi:
– Wiem! Ale i tak się ich boję!
Lepiej więc traktować jego lęki z powagą. To go pociesza, bo ma wówczas
uczucie, że jesteśmy po tej samej stronie – w drużynie walczącej
z potworami.

Byłam podekscytowana. Opracowaliśmy bogaty zestaw pomysłów. Ale nie
wiadomo, czy którykolwiek z nich będzie przydatny w przypadku konkretnego
dziecka. Jeżeli żaden z tych pomysłów nie zadziała, zawsze można sięgnąć po
uniwersalne narzędzie, czyli rozwiązywanie problemów. Oto ewentualny
przebieg takiej rozmowy.


Krok 0. Znajdź spokojny moment na rozmowę ze swoim dzieckiem (nie przed
snem).

Krok 1. Zaakceptuj uczucia.

„Nie jest łatwo przyzwyczaić się do spania samemu”.
„Bardzo lubisz, jak z tobą leżymy, aż zaśniesz”.
„Chociaż wiesz, że mamusia też musi się wyspać, to trudno jest się
oprzeć, żeby jej nie obudzić”.
„Nie jest miło być w nocy jedyną osobą, która nie śpi”.
„Leżenie samemu w ciemności może być przerażające”.

Być może twoje dziecko powie, co czuje. Powtarzaj to, co mówi. „Och, więc
twoje zabawki wyglądają w ciemności jak potwory”. Jeśli nie chce mówić,
opowiedz mu historię o tym, jak bałeś się ciemności, będąc dzieckiem. Może
pocieszy je świadomość, że rodzice też mieli takie lęki.

Krok 2. Opisz problem (krótko!).

„To naprawdę trudny problem. Nie lubisz być sam, kiedy budzisz się
w nocy, a mamusia i tatuś muszą spać we własnym łóżku, żeby mieli
rano siły”.

Krok 3. Poproś o pomysł.

„Potrzebujemy pomysłów. Co można zrobić w takiej sytuacji?”.
„Co pomoże ci zasnąć?”.
„Co możesz zrobić, kiedy się budzisz i nie możesz z powrotem
zasnąć?”.

Zapisz wszystkie pomysły bez oceniania, nawet te najbardziej szokujące. („Kup
mi małpkę, to będzie ze mną spać”). Proponujemy kilka sugestii, na wypadek
gdyby opuściło cię natchnienie.

● Położyć na stoliku przy łóżku książkę o samochodach i przeglądać
w nocy.
● Zrobić specjalną składankę ulubionych piosenek i historyjek do
słuchania w łóżku.
● Spać z przytulanką (lalką albo pluszakiem).
● Nabyć nocną lampkę odpędzającą strachy.
● Zreorganizować spanie tak, żeby dziecko dzieliło w nocy pokój
z rodzeństwem.
● Zrobić trzy karty „wstań z łóżka” na wypadek, gdyby dziecko „bardzo,
bardzo” cię potrzebowało. Może pomóc w ich przygotowaniu.
● Nagrać mamę albo tatę czytających bajeczkę, żeby dziecko mogło
usłyszeć znajomy głos, kiedy leży samotnie w łóżku.
● Zrobić listę czynności, które dziecko może wykonać rano
samodzielnie, zanim cię obudzi. Przygotuj specjalne pudło
z przyborami.
● Powiesić na drzwiach dwustronną tabliczkę, którą dziecko pomoże
zrobić: z napisem RODZICE ŚPIĄ z jednej strony, a WEJDŹ! – z drugiej.

Gdy w grę wchodzi bitwa o spanie, trzeba wnieść jedno zastrzeżenie do
całego procesu rozwiązywania problemu. Wiem z doświadczenia, że nawet
jeśli będziemy bardzo kreatywni, to i tak niezwykle trudno jest konkurować
z potężną siłą przyciągania przytulnego łóżka, w którym śpią rodzice. Może
się okazać, że twoje dziecko będzie chciało rozważyć różne alternatywy tylko
wtedy, jeśli ta nagroda zostanie w ogóle wycofana. Jeśli chcesz naprawdę
obronić swoją przestrzeń snu, to musisz wyraźnie określić granicę
i podejmować działania, żeby dziecko wiedziało, że mówisz poważnie.
Bardzo prawdopodobne, że poleją się łzy!
Dla wielu rodziców uczestniczących w zajęciach jest to warunkiem nie do
przyjęcia. Wolą wypracować pewnego rodzaju kompromis, taki jak
zakupienie większego łóżka albo dostawki, rozłożenie niedużego materaca
dla nocnych wędrowców na podłodze przy łóżku. Jeśli takie rozwiązania cię
zadowalają, tym lepiej.
Dla mnie takie kompromisy były zbyt dużym poświęceniem. Ceniłam
sobie tych kilka godzin, kiedy nie byłam na służbie. Mój mąż również. Kiedy
dzieci wyrosły z okresu niemowlęcego i mogły przetrwać noc bez
niańczenia, byłam gotowa do odzyskania swojej przestrzeni. Jedną
z przyczyn był fakt, że mój pierworodny sypiał w pozycji poprzeczki w literze
H – z głową zwróconą w stronę jednego z rodziców, a nogami w stronę
drugiego, energicznie kopiąc przez sen. Rano budziłam się naburmuszona
i pełna żalu. Źle to wpływało na mój stan psychiczny oraz na więź z dziećmi.
Nie musisz wpadać w poczucie winy dlatego, że chcesz w nocy uwolnić się
od dzieci. Uważamy, że nasze prawo do życia, wolności i szczęścia
uwzględnia również dobry nocny sen. Matka (i ojciec!) muszą przetrwać
w dobrej kondycji, jeśli dzieci mają rozkwitać. Pomyśl sobie, że w ten sposób
dajesz dzieciom dar, jakim są wypoczęci rodzice, i chronisz je przed
rozzłoszczonymi zombie. Nie sugerujemy, że każdy, kto ma dzieci, będzie
spokojnie spał przez 365 dni w roku, ale można tak ukształtować otoczenie,
aby obowiązek nocnej opieki był bardziej wyjątkiem niż regułą.
Poniższe historie opisują, jakie efekty przynosi przejście do działania bez
obrażania dziecka.

OPOWIEŚCI

Opowieść Sarah. Rodzice też mają uczucia


Nie znoszę myśli, że mam dziecku „dać się wypłakać”. Ale nauczyłam się
okazywać, że nie jestem zadowolona, kiedy zakłóca się mój sen. Zwykle
odprowadzałam Mię z powrotem do łóżka i odbywałam za każdym razem cały
rytuał układania do snu, tulenia, kołysania i śpiewania. To prowadziło do
niekończących się pobudek. W końcu zaczęłam dobitnie wyrażać, co czuję.
– Mamusia musi się wyspać! Nie lubię, jak się mnie budzi w nocy! W nocy
każdy leży w swoim łóżku.
Odprowadzałam ją do łóżka, przykrywałam i szybko wracałam do swojej
sypialni.
Zakończyłam też proceder przychodzenia do mnie w środku nocy
i wślizgiwania się do łóżka. Zawsze na to narzekałam, ale wzbraniałam się
przed ostatecznym rozwiązaniem tego problemu. Mój zaspany umysł
podpowiadał, żeby za wszelką cenę uniknąć wstawania. Nie mogę jednak
porządnie wypocząć, jeśli koło mnie wierci się dziecko. Na dłuższą metę
warto wstać i ulokować je w jego łóżku. Przez tydzień zmuszałam się, żeby
wstać i zaprowadzać Mię z powrotem do jej łóżka, a potem przestała
przychodzić – na ogół.

Opowieść Joanny. Ciemna, ciemna noc


Trzyletni Danny był w nastroju do żartów. Wymyślił sobie, że wstawanie po
kilka razy to doskonała zabawa. I pomimo że traktowałam go stanowczo, to po
pięciu czy dziesięciu minutach znowu wyskakiwał z łóżka, chichocząc. Po
czwartym razie uświadomiłam sobie, że jeśli nie zmienię taktyki, ta noc będzie
bardzo długa. Gdy piąty raz wyskoczył z łóżka, znalazł się w zdecydowanie
nieprzychylnym otoczeniu. W domu panowały ciemności, a drzwi do sypialni
rodziców były zamknięte na klucz. Walił w nie z płaczem. Zawołałam przez
drzwi naburmuszonym głosem:
– Chcę spać!
– Wpuść mnie! – zawołał.
– Nie! Jestem zmęczona. Chcę spać!
Zaczął płakać jeszcze mocniej.
– Biegnij do swojego łóżka, to przyjdę cię utulić – zawołałam.
Dan pobiegł do swojego pokoju. Wstałam i utuliłam go do snu. Okazałam
mu współczucie:
– Nie jest łatwo zostać w nocy w swoim łóżku! Problem w tym, że muszę
się wyspać. Jutro się pobawimy.
I znowu otworzyłam drzwi między naszymi sypialniami. Przez resztę
nocy w królestwie panował spokój.

Płacz nie zawsze przynosi dzieciom szkodę. W gruncie rzeczy gdybyśmy zdołali
uchronić dzieci przez każdą sytuacją wywołującą łzy, to prawdopodobnie nie
byłyby zdrowe pod względem emocjonalnym. Dziecko zyskuje siłę dzięki temu,
że w trudnych sytuacjach może liczyć na wsparcie i empatię ze strony rodziców.
Czasami nasza rola ogranicza się do okazania współczucia, ale nieulegania
żądaniom, obojętnie czy dziecko domaga się słodyczy na śniadanie, czy chce
zatrzymać rodzica przy sobie na całą noc. Żadna z tych ewentualności nie jest
dobra.
Wielu rodziców odkryło, że muszą przetrwać trudny okres „ustalania
swojej pozycji”, zanim zadziała rozwiązywanie problemów czy inne metody.
Ale bez wątpienia wspólne rozwiązywanie problemów ma ogromne
znaczenie nawet w takiej sytuacji. Niech doda ci otuchy przekonanie, że
rozwiązując problem, zapraszasz dziecko do podjęcia bardzo trudnego
wyzwania. To lepsze niż skazywanie go na samotny płacz w ciemności.
Oto historia, która pokazuje, że czasem najlepiej jest ustąpić
(przynajmniej na jakiś czas).

Opowieść Michaela. Wszyscy razem


Kiedy urodziła się Kara, Jamie miał zaledwie dwa lata. Spał już sam w pokoju,
ale gdy pojawiła się siostra, zaczął miewać nocne lęki. Nie był zbyt szczęśliwy
z tego, że ma małą siostrzyczkę. I chociaż na każdym kroku staraliśmy się
okazywać mu uczucia, to i tak nie mogliśmy poświęcić mu tyle uwagi, ile
przedtem. Bo mamusia trzymała w ramionach hałaśliwego, małego intruza. Tak
było w dzień, a w nocy nasza trójka – mama, tata i Kara – spała w jednym
pokoju, podczas gdy Jamie samotnie w drugim, jak wyrzutek wypędzony poza
nawias rodziny. Tłumaczenie, że kiedy był niemowlęciem, też z nami spał, nie
miało najmniejszego sensu. To były dla niego zamierzchłe czasy. Nie
wypróbowaliśmy żadnego z narzędzi, bo wtedy ich po prostu nie znaliśmy. Nie
mogę więc powiedzieć, czy by pomogły. Postanowiliśmy rozłożyć materac na
podłodze, żeby mógł przychodzić i spać z nami w sypialni.
Kiedy Kara skończyła sześć miesięcy, przenieśliśmy ją do pokoju Jamiego,
a synowi kupiliśmy „dorosłe” łóżko, ustawiliśmy pojazdy, plakaty z psami,
rybkami i ciężarówkami, generalnie narobiliśmy sporo szumu wokół tego, że
będą mieli wspólny pokój. Dwoje dzieci w jednym pokoju i rodzice
w drugim. Nikt nie był sam. Jamie był już na to gotowy. I chociaż w ciągu
dnia był czasem zazdrosny o siostrę, to podobało mu się, że jest z nim
w nocy.

PRZYPOMNIENIE
Sen

1. Zaakceptuj uczucia.
„Czasami trudno jest zasnąć. Leżenie w łóżku w ciemności może
być przerażające”.

2. Posłuż się żartem.
„Muszę wygładzić te okropne górki w twoim łóżku!”. (Naciskaj na
nogi i ręce dziecka).

3. Wypróbuj rozwiązywanie problemów.
„Musimy wymyślić, co zrobić, żebyś zostawał w nocy w swoim
łóżku. Może chcesz nocną lampkę? Książeczkę z obrazkami przy
łóżku? Nagranie z piosenkami i bajeczkami?”.

4. Przejdź do działania, nie obrażając dziecka.
„Mamusia i tatuś muszą spać! Odprowadzę cię z powrotem do
twojego łóżka. Pobawimy się rano”.
14.

Kiedy rodzice się wkurzają!



Julie


Od dzieci można się dowiedzieć wielu rzeczy. Na przykład tego, ile masz
cierpliwości.
Franklin P. Jones


– Prawda jest taka, że wciąż mam wątpliwości co do tej metody – zaczęła Anna.
– Oczywiście wierzę, że te narzędzia są wartościowe. Ale chyba nigdy nie będę
w stanie sobie przypomnieć, czego mam użyć w danym momencie. Kiedy
naprawdę wkurzę się na Antona, to mam ochotę go trzepnąć. I nawet nie chce
mi się myśleć o którejś z metod z naszych zajęć. Mam to gdzieś! Przepraszam,
ale mam za duży temperament, żeby zachować spokój. A bez tego się nie da. –
Anna zsunęła się w krześle.
– Nie musisz przepraszać, Anno – mówiła Maria, nie podnosząc wzroku. –
Myślę tak samo jak ty. Wczoraj byłam wściekła na Benjamina, bo specjalnie
kopnął Isabel. Nakrzyczałam na niego: „Co z tobą jest? Jak możesz być taki
okropny? Nie obchodzi mnie, co ci zrobiła, nie chcę tego słuchać. Zejdź mi
z oczu! Nie mam nawet ochoty być twoją matką”. Za bardzo się wstydzę,
żeby opowiadać wam szczegóły.
Przypomniało mi się spotkanie doszkalające z moją pierwszą grupą
rodziców. Zgodnie z naszym zwyczajem każdy po kolei opowiadał, jak sobie
radzi. Kiedy przyszła moja kolej, podzieliłam się opowieścią o tym, jak mnie
rozzłościł Asher. Odstawił rano taki popis, bezlitośnie dokuczając bratu, że
miałam ochotę go komuś oddać. Może ktoś miałby ochotę przygarnąć
pięciolatka?
Obawiałam się, że po tym wyznaniu uczestnicy zajęć stracą do mnie
zaufanie. Przeciwnie. Ulżyło im, kiedy się przekonali, że jestem tylko
człowiekiem. Wyobrażali sobie, że mam niewyczerpaną cierpliwość i nigdy
nie złoszczę się na dzieci. Właśnie tamtego dnia odkryłam, że rodzice
w błędny sposób odbierają tę metodę. Zakładają, że przez cały czas powinni
zachowywać spokój i kontrolować sytuację. Nie jestem pewna, czy w ogóle
chciałabym natrafić na ojca czy matkę, którzy pasują do tego opisu! Byłby to
jakiś robot, a nie ludzka istota.
– Anno i Mario, dziękuję wam, że opowiedziałyście nam o swoich
mrocznych uczuciach. Ale taka jest rzeczywistość. Normalni, kochający
rodzice złoszczą się na swoje dzieci, a nawet wściekają. Wróćmy do samych
podstaw tej metody. Należy zaakceptować wszystkie uczucia, ale ograniczyć
pewne działania. Ta prawda ma zastosowanie nie tylko do dzieci, ale też do
nas. Cały problem polega na tym, żeby zauważyć i zaakceptować swoje
gwałtowne uczucia, ale ograniczyć działania tak, aby nie wyrządzić szkody.
A jeśli wyrządzimy szkodę, to na nowo nawiązać więź z naszymi dziećmi,
gdy tylko dojdziemy do siebie.
– Czytałam, że powinno się wziąć kilka głębokich oddechów, policzyć do
dziesięciu albo zrobić kilka pajacyków, kiedy człowiek jest naprawdę zły na
swoje dzieci – wtrąciła Maria.
– To na pewno nie zaszkodzi, ale ogarnia mnie irytacja na samą myśl, że
mam się uspokoić, kiedy jestem wściekła! Jak jestem wkurzona, to nie mam
ochoty się uspokajać. Kiedy rodzice mówią do dzieci spokojnym tonem,
chociaż one same widzą, że są rozzłoszczeni, to dzieciaki odbierają fałszywy
przekaz. Tak nie może być!
Kiedy jestem zła, podnoszę głos. Na moje szczęście, można na wiele
sposobów wyrazić złość podniesionym tonem, nie wyrządzając dziecku
psychicznej krzywdy.
Powiedz to jednym słowem. Gdy guzdrzące się dzieci doprowadzają mnie
do szału (a zastosowane wcześniej narzędzia, takie jak żarty
i zaproponowanie wyboru, żeby nakłonić je, by wsiadły do samochodu, były
bezskuteczne), wtedy krzyczę: „AUTO!!!”, wkładając w to całą złość. Taki tekst
wypowiedziany nawet bardzo głośno nie powinien wyrządzić dzieciom
szkody psychicznej.
Jeśli jedno słowo nie wystarczy, skanalizuj swoją złość na udzielenie
informacji. Wrzaśnij na przykład: „BRACIA NIE SĄ DO KOPANIA!!!”.
Możesz dobitnie wyrazić swoje uczucia. I zrób to w pierwszej osobie, nie
kierując uwagi do dziecka. „BARDZO MNIE DENERWUJE, KIEDY SZCZYPIE SIĘ
NIEMOWLĘ!!!”.

Możesz też opisać to, co widzisz. „Widzę, że jeden człowiek robi krzywdę
drugiemu!!!”.
Na koniec możesz przejść do działania. „Nie pozwolę na rzucanie
piaskiem! IDZIEMY STĄD!!!”.
Takie słowa nie ranią. Nie niosą dziecku przekazu, że jest podłe,
bezwartościowe czy niekochane. Ale dają mu do zrozumienia, że cierpliwość
rodziców się wyczerpała. I pokazują, jak we właściwy sposób wyrazić gniew
i frustrację, nie atakując drugiej osoby.
Oczywiście, dla dziecka sam fakt, że rozwścieczony rodzic na nie
nakrzyczał, jest przygnębiającym doświadczeniem. To może być koniec całej
sprawy. Ważne jest jednak, żeby po tak intensywnym wyrażeniu gniewu od
nowa nawiązać więź z dzieckiem. Dzieci muszą wiedzieć, że mogą wrócić
do naszych łask i że w przyszłości będzie lepiej. Warto rozpocząć ten proces
od zaakceptowania uczuć. „To nie było miłe. Nie lubisz, jak się na ciebie
krzyczy. Byłam na ciebie naprawdę wściekła, bo... (uzupełnij odpowiednio)”.
Możesz od tego przejść do zaplanowania, co zrobić następnym razem,
albo pomóc dziecku naprawić szkody. Pomocne może się też okazać
rozwiązanie problemu, w jaki sposób rano wyjść szybko z domu. Dziecko
może naprawić szkody wyrządzone bratu, naklejając mu na bolące miejsce
kolorowy plasterek. Albo porozmawiać o przyczynach swojej złości na
młodsze rodzeństwo. Wszystko to będzie wartościową lekcją dla
dorastającego dziecka – dowie się, z jakich powodów ludzie się złoszczą i co
można potem zrobić. Złość rodziców daje okazję do zaobserwowania
kluczowej reakcji, jaka zachodzi w stosunkach między ludźmi.
– Nie sądzisz, że można z tym przesadzić? Obojętnie, jakich użyjemy słów,
krzyczenie na dzieci nie jest niczym dobrym – powiedziała Maria. – Moja
matka bez przerwy krzyczała. Czułam się, jak byśmy żyli na tykającej
bombie. Razem z bratem chodziliśmy na palcach ze strachu przed
następnym wybuchem.
Musiałam przyznać Marii rację. Ludzie się złoszczą, wybuchają gniewem,
a narzędzia zaprezentowane w książce oferują bezpieczniejszy sposób
uwolnienia się od presji. Ale jeśli czujesz, że tracisz nad sobą kontrolę, jeśli
dzieci zaczynają się bać twoich częstych wybuchów, to może należy
poszukać pomocy na zewnątrz. Skorzystanie z terapeuty czy konsultanta
rodzinnego to żaden wstyd, jeśli ma pomóc w znalezieniu alternatywnych
sposobów uwalniania się od stresu. Pomożesz w ten sposób sobie i dzieciom.
Anna przytaknęła.
– Okej, ale zanim wszyscy udamy się na terapię, to może poświęcimy kilka
minut na to, żeby podzielić się doświadczeniami? Co robimy, kiedy czujemy,
że zaraz wybuchniemy? Przydałoby się parę podpowiedzi.
– Krzyczę: „Mam ochotę kogoś uderzyć! Lepiej zejdźcie mi z drogi!” –
odpowiedziała Toni. – Później dzwonię do mojej siostry, żeby się wygadać.
Mogę liczyć na jej współczucie, na to, że mnie zapewni, że jej dzieci nie są
ani trochę lepsze. Na pewno pomyślicie, że powinnam porozmawiać z moim
mężem, ale on należy do tych facetów, którzy wolą od razu coś
zaproponować i naprawić sytuację. Nie jestem na to gotowa! A siostra
pozwoli mi się wygadać. Ja też jej wysłuchuję.

Następna zabrała głos Maria.


– Jeśli mój mąż jest w domu, to idę się przebiec po okolicy. Wystarczą dwa
albo trzy okrążenia, żeby wściekłość wyparowała. Świeże powietrze i ruch
pomagają mi się uspokoić.
– Niestety, nie mam partnera, który by mnie czasem zastąpił –
powiedziała Anna. – Nie mogę zostawić dzieci samych i wyjść na spacer.
Zamykam się w łazience i przeklinam pod nosem. Dzieciaki walą w drzwi
i błagają, żebym wyszła. Przynajmniej wiem, że są bezpieczne, ale drzwiom
się dostaje.
– Po urodzeniu trzeciego dziecka przez jakiś czas byłam ciągle
poirytowana i przytłoczona – wyznała Sarah. – W końcu poszłam na terapię.
Dzięki niej udało mi się przeanalizować, co mnie wyprowadza z równowagi.
Oczywiście nadal się wkurzam, ale nie tracę nad tym kontroli, a między tymi
wybuchami jest mnóstwo dobrych chwil. Przychodzenie na te zajęcia też mi
pomogło. Czasami, kiedy któreś z moich dzieci robi coś okropnego, myślę
sobie: „Nie mogę się doczekać, żeby opowiedzieć o tym na zajęciach”. Miło
jest wiedzieć, że mnie zrozumiecie. Wiem, że kiedyś będziemy się z tego
śmiać.
Michael odchrząknął.
– Muszę się przyznać, że tracę nerwy, kiedy jestem niewyspany albo
głodny. To niby oczywista sprawa, ale wieczorem łatwo się zasiedzieć, bo
zawsze jest coś do zrobienia. To samo z jedzeniem. Czasami dopiero jak się
wydzieram na dzieciaki, to sobie uświadamiam, że jestem głodny.
– Dziękuję ci, Michael, że zwróciłeś na to uwagę. Czasami jesteśmy tak
pochłonięci zajmowaniem się dziećmi, że zapominamy zadbać o siebie. To
tak jak mówią w samolotach w awaryjnej sytuacji: „Nałóż maskę tlenową,
zanim pomożesz innym to zrobić”. Takie poświęcenie w niczym tu nie
pomoże! A zatem na tym zakończmy zajęcia, żeby każdy zdążył jeszcze
najeść się i wyspać.

OPOWIEŚCI

Opowieść Joanny. Musisz tam pójść


Kiedy moja matka wraz ze współautorką zakończyły pisanie książki Wyzwoleni
rodzice, wyzwolone dzieci, mama wysłała egzemplarz do autora, którego bardzo
podziwiała. Był spostrzegawczym i kreatywnym nauczycielem dzieci, który
napisał kilka poruszających książek o swoich doświadczeniach. Odpowiedział,
że nie może zarekomendować jej książki. Poruszył go bowiem rozdział,
w którym opisany został gniew rodziców na ich cenne pociechy. Napisał, że
przez całe życie pracuje z dziećmi, czasami trudnymi, które mają poważne
problemy z zachowaniem, i nie potrafi sobie wyobrazić ani usprawiedliwić
takich gwałtownych uczuć wobec bezbronnych, niewinnych istot.
Tymczasem uczestnicy moich zajęć, kochający, troskliwi i oddani rodzice,
po przeczytaniu rozdziału o gniewie od razu się ożywiali. „Uwielbiam ten
rozdział!”. „Przestałam źle myśleć o sobie”. „To była najbardziej pomocna
rzecz, jaką kiedykolwiek przeczytałam w książce o wychowywaniu dzieci!”.
Ani razu nie spotkałam matki czy ojca, którzy byliby zaszokowani opisem
rodzicielskiego gniewu w Wyzwolonych rodzicach, wyzwolonych dzieciach.
Autor, do którego zwróciła się moja matka, sam nie jest ojcem. Mogę to
tylko podsumować stwierdzeniem, że trzeba doświadczyć tej intensywnej
i nieustającej frustracji, jaką niesie ze sobą sprawowanie opieki na tymi
cennymi, słodkimi, niesfornymi i wkurzającymi istotkami przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę siedem dni w tygodniu, żeby zrozumieć,
że nawet najbardziej kochający rodzice mogą odczuwać złość.

Opowieść Joanny. Góra kłopotów


Lodowaty zimowy dzień unieruchomił nas w domu, więc siedziałam w salonie
z dwuipółletnim Danem i sześciomiesięcznym Samem, próbując ich zabawiać.
Dan postanowił, że zdobędzie szczyt. A skoro góra nie przyszła do niego, to
musiał sam ją stworzyć. Przywlókł do salonu swojego konika na biegunach
i postawił go na stoliku do kawy. Następnie udał się do swojej sypialni
i przyciągnął stamtąd krzesełko. Udało mu się wciągnąć na konia krzesełko,
które chwiało się teraz na trzech nogach. I zaczął się wspinać.
Chwyciłam go za ramię, bo cała ta zwariowana konstrukcja chybotała się
i kołysała. Dan wyrwał się z determinacją i wrócił pod zbudowany przez
siebie szczyt. Żadne metody nie przychodziły mi do głowy. Nie
zaakceptowałam uczuć, nie dałam mu wyboru, nie zaproponowałam
spełnienia pragnień w fantazji. Po prostu zareagowałam instynktownie:
– Nie! Nie! Nie!
Potem chwyciłam krzesło i konika, rozbierając jego wspaniałą
konstrukcję. Dan wpadł w szał. Płakał i kopał mnie, boleśnie uderzając
w goleń. No nie! Teraz ja wpadłam w złość. Chwyciłam go mocno i trzymając
na wyciągnięcie ręki, wykrzyczałam:
– Hej, nie wolno kopać! To boli!
– Puść mnie! – krzyknął w odpowiedzi i dalej walczył i kopał.
– Nie pozwolę, żebyś mnie bił! – krzyknęłam ze złością.
Puściłam Dana, wzięłam niemowlę, które też już płakało, i wbiegłam do
sypialni, zamykając drzwi na klucz.
Dan po prostu wpadł w szał. Kopał drzwi i wykrzykiwał:
– Wpuść mnie! Wpuść mnie!
– Nie, nie wpuszczę cię! Nie chcę, żeby mnie ktoś kopał!
– Wpuść mnie... wpuść mnie... wpuść mnie! Nie będę cię kopał!
– Dobrze, wpuszczę cię, skoro nie będziesz kopał.
Otworzyłam drzwi, a Dan wpadł ze szlochem w moje ramiona. Mały też
nadal płakał. Położyliśmy się razem do łóżka. Dan wtulił się we mnie
i otoczył ramieniem Sama.
– Syscy placo – powiedział, chlipiąc.
– Tak, wszyscy płaczą – powtórzyłam.
Przykryliśmy się kołdrą po same uszy i przytuliliśmy do siebie. Wspólnie
przeżywaliśmy swój smutek w przytulnym miejscu. Po jakimś czasie
wstaliśmy i poszliśmy coś przekąsić.
Powstał konflikt. Była przemoc. Dziecko straciło nad sobą panowanie.
Matka broniła siebie i podniesionym głosem domagała się przestrzegania
swoich praw, nie atakując dziecka. Rodzina od nowa nawiązała więź
i powróciło uczucie miłości. Byliśmy potem w stanie porozmawiać o tym, że
wspinanie się to dobra zabawa, i wymyśliliśmy dla Dana bezpieczne
alternatywy. Tak wygląda życie z małymi dziećmi. Fragmentami tego obrazu
są również kopanie i krzyki.

Opowieść Julie. Koszmar w samochodzie


Dostałam wiadomość, że po południu zmarła moja babcia, ale dopiero
następnego dnia miałam samolot na Wschodnie Wybrzeże. Nie miałam serca
do gotowania obiadu, więc postanowiłam zabrać dzieci na pizzę. Jednak ta
przejażdżka zamieniła się w koszmar. Rashi marudził, że chce posłuchać
Raffiego. Asher powiedział mu, że Raffi jest dla dzidziusiów.
– Nie jestem dzidzią! – upierał się Rashi.
– Właśnie, że jesteś. Bo słuchasz dziecinnej muzyki.
Przemawiali się tak całą drogę. Rashi zaczął płakać, a moje bezsilne „hej,
hej” było bezskuteczne.
Nie byłam w stanie jasno myśleć i nie potrafiłam zastosować żadnego
z narzędzi. Sparaliżowały mnie żal i złość na Ashera, że dokucza bratu.
Zaparkowałam samochód, a Asher postanowił przesiąść się na przednie
siedzenie i poszukać w schowku bardziej „dorosłej” muzyki. Poczułam nagłą,
nieodpartą ochotę, żeby przyskrzynić paluszki Ashera drzwiami od schowka.
Na szczęście się powstrzymałam, ale ta chęć zrobienia mu krzywdy była tak
przemożna, że aż się przeraziłam.
Ten dzień mnie czegoś nauczył. Kiedy czujesz ekstremalny smutek
i zdenerwowanie, nie wsiadaj z małymi dziećmi do auta i nie zabieraj ich na
pizzę! Zatroszcz się o własne emocjonalne potrzeby, jeśli tylko możesz.
Teraz wiem, że powinnam wtedy powiedzieć:
– Dzieci, jest mi dziś bardzo smutno. Nie mogę prowadzić samochodu. Na
obiad będą płatki z mlekiem.

PRZYPOMNIENIE
Kiedy rodzice się wkurzają!

A. Jeśli nie możesz się powstrzymać od krzyku, użyj narzędzi... PODNOSZĄC GŁOS!

1. Powiedz to jednym słowem.
„DO AUTA!”.

2. Udziel informacji.
„BRACIA NIE SĄ DO KOPANIA!”.

3. Opisz, co czujesz.
„JEST MI BARDZO SMUTNO, KIEDY SZCZYPIE SIĘ MAŁEGO!”.

4. Opisz, co widzisz.
„WIDZĘ, ŻE KOMUŚ DZIEJE SIĘ KRZYWDA!”.

5. Przejdź do działania, nie obrażając dziecka.
„Nie pozwolę na rzucanie piaskiem! IDZIEMY STĄD!”.

B. Gdy chwila gniewu minie i wszyscy są bezpieczni, zatroszcz się o siebie.

Zrób to, co w twoim przypadku najlepiej się sprawdza: przebiegnij
kawałek, weź kilka głębokich oddechów, pobądź chwilę w samotności
(zamknij się na klucz w innym pokoju), zadzwoń do przyjaciółki i się
wygadaj, napisz e-mail do bliskiej osoby, zrób zapis w pamiętniku,
przytul psa; włącz ulubioną muzykę, zaspokój swoje podstawowe
potrzeby: snu i jedzenia.

C. Nawiąż ponownie więź z dzieckiem i zastosuj rozwiązywanie problemów.

„To nie było miłe. Nie lubisz, jak się na ciebie krzyczy. Byłam
bardzo zła, że się spóźnimy. Co możemy zrobić następnym
razem?”.

D. Poszukaj pomocy specjalisty, jeśli nie radzisz sobie ze złością.
15.

Krótki przegląd – gdy narzędzia nie działają



Joanna


– Mam nadzieję, że nie zrozumiesz mnie źle – zaczęła Toni – ale w moim
przypadku te narzędzia czasami nie działają. Może moje dzieci są bardziej
uparte niż twoje. Albo mam za mało cierpliwości. Ale myślałam, że jeśli
zastosuję te metody, to moje dzieci będą słuchać. W przykładach i historiach
wszystko wygląda uroczo i skutecznie działa, ale w życiu nie zawsze są
szczęśliwe zakończenia. Przynajmniej nie w mojej rodzinie. Na przykład
wczoraj. Jenna chciała pójść do swojej przyjaciółki Megan. Musiałam odebrać
Thomasa z treningu piłkarskiego, a potem zrobić kolację. Po prostu nie miałam
czasu. Wczułam się w jej sytuację, przynajmniej na początku. Dałam jej wybór:
„Możesz pobawić się u Megan jutro albo w sobotę”. Zaczęła płakać. „Ale ja
muszę dzisiaj! Musisz mnie zawieźć!”.
Udzieliłam jej informacji: „Muszę odebrać Thomasa i zrobić kolację. Nie
mam czasu zawozić cię do Megan i potem odbierać”. Próbowałam
przerzucić na nią odpowiedzialność: „Co chcesz robić w zamian?”. Nic nie
pomagało. A nawet jeszcze pogarszało sprawę. W końcu miałam dość jej
zawodzenia i marudzenia, więc zaprowadziłam ją do pokoju i zamknęłam
drzwi.
Kiedy okazujesz dziecku troskę i stosujesz poznane narzędzia, a jednak to
nie pomaga, można się poczuć zniechęconym. Zaczynasz wątpić w siebie
i w całą metodę. Jaki to wszystko ma sens, skoro wcale nie nakłania dzieci do
współpracy?

Kiedy narzędzia zachęcające do współpracy nie działają


– Gdy natrafiam na mur, powtarzam sobie jak mantrę: „Jeśli masz wątpliwości,
wróć do etapu akceptowania uczuć”. Powiedz na przykład tak: „To straszne.
Nie chcesz iść do Megan w inny dzień. Chcesz iść natychmiast! Żałuję, że nie
mogę cię zawieźć”.
Nie ma gwarancji, że to automatycznie zapobiegnie burzy.
Rozczarowanie może się okazać kroplą w morzu frustracji, jaką przyniósł jej
ten dzień. Może trzeba ją zostawić w spokoju albo dać jej się wypłakać na
twoim ramieniu, żeby mogła to z siebie wyrzucić.
Toni westchnęła.
– To prawda. Nie pomyślałam, żeby potwierdzić słowami, że wiem, czego
chce. Sądziłam, że jeśli udzielam informacji, daję wybór i próbuję rozwiązać
problem, to w istocie potwierdzam, że rozumiem, czego chce. To jest za
trudne. Nigdy sobie z tym nie poradzę.
– Hej – powiedziałam – pod wieloma względami dobrze sobie poradziłaś.
Nie dolałaś oliwy do ognia, obrażając córkę. Nie ustąpiłaś i nie dałaś jej
przekazu, że płaczem może wymusić to, czego chce. Twardo stałaś na swoim
stanowisku. Gwarantuję ci, że będziesz jeszcze miała okazję do
potwierdzenia uczuć, kiedy nie działają narzędzia zachęcające do
współpracy.

Kiedy empatia jeszcze pogarsza sprawę


– A co zrobić, jeśli wyrażasz swoją empatię, ale to jeszcze pogarsza sytuację? –
zapytała Sarah. – Nauczycielka powiedziała mi, że Sophia wdała się w szkole
w jakiś konflikt. Kiedy ją odebrałam, powiedziałam: „Słyszałam, że pokłóciłaś
się z Janelle”. Do jej oczu napłynęły łzy. Powiedziałam: „To bywa takie
przygnębiające”, a wtedy Sophia zaczęła płakać. Wyznała, że Janelle nie chciała
z nią usiąść na lunchu i nie pozwoliła jej bawić się w przebieranki z innymi
koleżankami. Powtarzałam: „Ojej! To takie przykre!” i „Nie podobało ci się to.
Przyjaciółka nie powinna się tak zachowywać”, a ona coraz bardziej płakała.
W końcu musiałam ją zostawić taką płaczącą i iść przygotować kolację.
Czasami rzeczywiście można odnieść wrażenie, że nazywając bolesne
uczucia, jeszcze pogłębiamy smutek dziecka. Dlaczego tak się dzieje?
– Wypróbujmy to na sobie – zaproponowałam. – Niech każdy sobie
wyobrazi, że w zeszłym tygodniu umarła jego babcia. Byliście sobie bardzo
bliscy. Starasz się wyrzucić to z głowy i jakoś się trzymać, żeby móc
pracować. Ale spotykasz usłużną przyjaciółkę, która mówi: „Tak mi przykro,
że umarła twoja babcia. Łączyła was wyjątkowa więź”. Czujesz, że udawany
spokój cię opuszcza, a do oczu napływają łzy. Przyjaciółka cię przytula
i mówi: „Tęsknisz za nią”. Nie wytrzymujesz i zaczynasz płakać. Czy
wskutek jej słów twoje samopoczucie się pogorszyło?
– Myślę, że czułabym się lepiej, gdybym w końcu mogła rozładować ten
smutek – powiedziała Sarah. – I gdybym wiedziała, że ktoś mnie rozumie.
– A gdyby po kilku minutach twoja przyjaciółka powiedziała: „Wiesz, była
już stara. Nie możesz się wiecznie smucić. Musisz to przeboleć. Może
pójdziemy na kręgle?”.
Wszyscy jęknęli.
– Okej, rozumiem – przyznała Sarah. – Sam fakt, że wypowiadamy
właściwe słowa, nie znaczy, że nasze dzieci rozchmurzą się jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale mam stres, kiedy moje dziecko jest
smutne. Chyba trudno jest pogodzić się z faktem, że nie możemy zaleczyć
każdej rany.
Toni wydawała się sceptyczna.
– Chcesz powiedzieć, że mamy godzinami okazywać im empatię, zanim
będziemy mogli zrobić krok do przodu? Właśnie do tego nie mam
cierpliwości. Zwłaszcza że na ogół mówimy o straconych okazjach do
zabawy, a nie o zmarłych babciach.
Jeśli twoja cierpliwość się kończy albo nie masz czasu, możesz zadbać
o własne potrzeby, nie obwiniając dziecka. Zamiast mówić: „Och, dosyć już
tego płaczu. Nic strasznego się nie stało”, możesz powiedzieć: „Widzę, jaka
jesteś smutna. Teraz muszę ugotować obiad. Chodź ze mną do kuchni
i dotrzymaj mi towarzystwa, jeśli tak marnie się czujesz”.

Kiedy dziecko wkurza się na ciebie za to, że nazywasz jego uczucia


– A co wtedy, jeśli dziecko dostaje szału, gdy akceptujesz jego uczucia? –
zapytała Anna. – Dam wam przykład. Anton ma mieszane uczucia wobec lego:
raz je kocha, raz nienawidzi. Uwielbia klocki, ale jego koordynacja ruchowa nie
jest zbyt dobra, więc czasem okropnie się denerwuje. Jęczy i krzyczy, rzuca
przedmiotami, kiedy nie udaje mu się czegoś zbudować. Gdy próbuję
akceptować jego uczucia, mówiąc: „To takie denerwujące” albo „Ale jesteś
wściekły”, to się na mnie wkurza. Krzyczy: „NIE MÓW TAK!”. Czuję się, jakbym mu
sypała sól na rany. Nie chce rozmawiać o uczuciach.
Jeśli akceptowanie uczuć nie pomaga, trzeba skontrolować kilka spraw.
Czy oddajesz emocje tonem głosu, czy po prostu je wygłaszasz? Żadne
dziecko (podobnie zresztą jak dorosły) nie lubi, gdy ktoś mówi do niego
spokojnym, słodziutkim głosem: „Och, ale jesteś zdenerwowany”, podczas
gdy jest maksymalnie rozzłoszczone. Musisz wypowiedzieć to z uczuciem.
„To takie DENERWUJĄCE!”.

I nie zapominaj, że nie trzeba się ograniczać tylko do nazwania uczuć. Są
też inne sposoby, by dać dziecku do zrozumienia, że wiesz, co przeżywa.
Pomocne może być pełne współczucia mruknięcie:

„Mhm”, „och!”.

Jeśli to nie wystarcza, możesz wypowiedzieć na głos to, co dziecko myśli:

„Głupie klocki!”.
„Ktoś powinien wymyślić cegły, które się trzymają, kiedy je składasz!”.
„Nie chciałeś tego!”.

Czasami pomaga streszczenie tego, co się stało:

„Tak ciężko nad tym pracowałeś. Prawie ci się udało! Połączyłeś
wszystkie niebieskie cegiełki, żeby zrobić bazę. I te małe czerwone
jako światełka. I ustawiłeś na górze kosmitę z laserem. Pojazd był
prawie gotowy do lotu na Marsa. I nagle eksplodował! Niech to licho!”.

A czasami najlepszym podejściem jest zachowanie milczenia.
Bywają takie sytuacje, kiedy dziecko woli, żeby zostawić je w spokoju i nie
wtrącać się, nawet jeśli z czymś walczy. Dzieci (i dorośli) nie zawsze
potrzebują aktualnych komentarzy na temat swoich uczuć. Pamiętaj, że
dzieci będą płakać i czasami latają iskry (podobnie jak zabawki i kubki do
soku). Nie jesteśmy w stanie ochronić ich przed wszelkimi przykrościami
i nawet nie powinniśmy próbować. Nie nauczą się, jak radzić sobie
z przeciwnościami, jeśli nie będą musieli trochę z nimi powalczyć.
Kiedy dziecko potrzebuje pomocy, żeby wyjść z dołka
– No dobrze, ale co zrobić, jeśli cały dramat jest niewspółmierny do problemu? –
zapytała Toni. – Czy nie ma niebezpieczeństwa, że zachęcimy dziecko do
użalania się na sobą? Jak dziecko będzie sobie radziło poza domem, jeśli jest
przyzwyczajone, że rodzice ciągle okazują mu współczucie? Nie może się tego
spodziewać ze strony nauczyciela, który ma w klasie dwadzieścioro pięcioro
dzieci.
– Doskonale cię rozumiem – odpowiedziałam. – Przy drugim dziecku też
się tym martwiłam. Sęk w tym, że to, co nam wydaje się jedynie drobnym
kłopotem, dla dziecka może być ogromnym rozczarowaniem. Nic nie
poradzimy na to, że tak czuje, i nie przekonamy go, żeby pomniejszyło ten
problem. Ale są inne sposoby, by wydobyć dziecko z takiego dołka. Opowiem
wam o Danie i Samie.

Opowieść o dwóch braciach


Mój pierworodny rozchmurzał się niemal od razu, gdy tylko jego uczucia
zostały zaakceptowane. Spadł kiedyś z huśtawki, uderzył się w głowę i złamał
pług przy swoim cennym traktorze (przez który prawdopodobnie zleciał z tejże
huśtawki). „Ojej, to boli. Dam ci buziaka. Biedny traktorek, trzeba będzie go
skleić”. Łzy natychmiast wysychały, chmury się rozstępowały i znowu świeciło
słońce. Dan był gotowy do następnej przygody.
W przeciwieństwie do niego mój drugi syn często potrzebował pomocy,
żeby przestawić zwrotnicę. Kiedy Sam sobie coś zrobił, płakał tak długo i tak
mocno, że zaczynałam się martwić, co będzie, kiedy pójdzie do szkoły. Która
nauczycielka będzie miała cierpliwość do dziecka, które wpada w taki
nieutulony żal?
Pamiętam, jak kiedyś Sam zdarł sobie skórę na kolanie i płakał tak długo,
że aż zaczęłam się zastanawiać, czy nie złamał kości. Ale znając mojego syna,
postanowiłam to przeczekać. W końcu się uspokoił. Powiedział, że jest
głodny, i z radością zjadł jabłko. Pięć minut później spojrzał na swoje kolano
i znowu zaczął płakać. Tego już było za wiele.
– Sam, dlaczego płaczesz, skoro kolano już cię wcale nie boli?
Sam był oburzony. Spojrzał na mnie z taką pogardą, na jaką tylko może się
zdobyć trzylatek, i odpowiedział:
– Co z tego, że mnie nie boli. To nie znaczy, że mogę przestać płakać.

Mając dziecko, które bardzo przeżywało zarówno fizyczny, jak i emocjonalny
ból, nauczyłam się jednego: że nie zawsze wystarczy zaakceptować uczucia.
Czasami trzeba wskazać dziecku drogę wyjścia z dołka, w który wpadło, aby
zobaczyło, że może się z niego wydostać.
„Dam ci specjalnego buziaka. Ty też możesz pocałować bolące miejsce,
jeśli chcesz”. (Sam lubił brać udział w procesie leczenia).
„Jaki plasterek przykleimy? Taki zwykły czy ten z dinozaurem?”.
„Jak to dobrze, że nasza skóra wie, w jaki sposób ma się zrosnąć. Twoje
ciało produkuje nowe komórki skóry i dzięki nim rana się zagoi. Jak myślisz,
ile potrzeba czasu, żeby się zupełnie zagoiła? Trzy dni? Cztery?”.
To połączenie buziaków, wyboru i udzielania informacji pomagało
Samowi odzyskać dobry humor. A kiedy poszedł do zerówki, to ku moje
uldze był w stanie pocieszyć się sam. Przedtem jednak miałam mnóstwo
okazji, żeby wypróbować moje narzędzia na rozpaczającym dziecku.

Popcorn na chodniku
Na tragedię nie trzeba było długo czekać. Pewnego razu gdy szliśmy przez
parking do samochodu, Samowi rozsypał się na ziemię popcorn. Moja reakcja
była klasyczna:
– Och, ale jesteś rozczarowany. Tak się cieszyłeś, że zjesz sobie popcorn.
Nie chciałeś go rozsypać!
Sam zaczął płakać jeszcze mocniej. Próbowałam go wciągnąć w rozmowę
o tym, co sobie zjemy, kiedy dotrzemy do domu. Ale nie był zainteresowany
żadnymi namiastkami tego, co utracił. W końcu wypaliłam:
– To naprawdę smutny i denerwujący wypadek. Ale znam kogoś, kto na
pewno się ucieszy, widząc rozsypany popcorn.

Tym razem ciekawość wzięła górę.


– A kto to? – zapytał Sam.
– Wiewiórka. Jest bardzo uradowana z tego popcornu. Biegnie pewnie
teraz do swojej rodziny i przyjaciół, żeby im przekazać dobrą nowinę.
Urządzą sobie wielkie popcornowe przyjęcie. Może zaproszą pręgowce. To,
co złe dla nas, dla nich jest dobre.
Sam uśmiechnął się na myśl o przyjęciu wiewiórek.
– To, co złe dla nas, dla nich jest dobre – powtórzył z uczuciem.
Sam wyrósł na młodego człowieka o filozoficznym podejściu do życia,
doceniającego jego ironiczne aspekty. Często myślę, że mogło się to zacząć
od wiewiórek.

– No dobrze, już łapię – powiedziała Toni. – Czasami używam
niewłaściwego narzędzia. A czasami muszę być bardziej cierpliwa. Ale czy
nigdy się nie zdarza, że te narzędzia po prostu są nieskuteczne?
Byłoby miło posiadać takie narzędzia, które szybko zamienią smutek
w radość, bez względu na okoliczności. Dostalibyśmy za to Pokojową
Nagrodę Nobla! (Czy to nie jest spełnianiem pragnień w fantazji?). Ale nie
wolno nam zapominać o jednym. Dzieci nie są zaprogramowanymi
robotami. Zanim wyrosną na miłe, myślące i niezależne istoty, muszą się
nauczyć, w jaki sposób radzić sobie z szeroką gamą emocji i doświadczeń,
w tym także z wielkim smutkiem i rozczarowaniem. Nie obejdzie się przy
tym bez płaczu i zgrzytania zębów. To nieodłączne elementy bycia
człowiekiem.

OPOWIEŚCI

Opowieść Marii. Łazienkowy bojkot


Szykowałam właśnie dzieci do spania. Czasami Benjamin odmawia pójścia do
łazienki. I albo budzi mnie w środku nocy, czego bardzo nie lubię, albo rano
muszę przebierać zmoczone łóżko.
Postanowiłam dać mu wybór:
– Czy wolisz iść do łazienki na korytarzu, czy skorzystać z tej w mojej
sypialni?
I co odpowiedział?
– Nie! Nie idę do żadnej łazienki!
Zaproponowałam inny wybór i udzieliłam informacji:
– Benjaminie, musisz iść zrobić siusiu przed spaniem, żeby w nocy nie
zmoczyć pościeli. Chcesz iść sam czy mam pójść z tobą?
– NIGDY WIĘCEJ NIE PÓJDĘ DO ŻADNEJ ŁAZIENKI!
O rany, użyłam narzędzi, a problem jeszcze się zaostrzył. Groziła mi
porażka.
Ale pomyślałam: „Coś się musi za tym kryć”. Przypomniałam sobie, że
kiedy nie wiemy, co robić, najlepiej jest wrócić do etapu akceptowania uczuć,
tylko nie wiedziałam, jakie uczucia wchodzą w grę.
Powiedziałam do Benjamina:
– Z jakiegoś powodu bardzo nie chcesz iść dzisiaj do łazienki.
W odpowiedzi wyciągnął rękę i pokazał mi swoje nowe tatuaże
z dinozaurami.
– Nie chcę, żeby się zmyły – powiedział ze smutną miną.
A więc o to chodziło!
– Och, rozumiem. Są dla ciebie wyjątkowe. Może owiniemy ci ręce
ręcznikami, żeby tatuaże się nie zamoczyły, kiedy będziesz się mył?
Benjaminowi spodobał się ten pomysł i w dobrym humorze poszedł do
łazienki.

Opowieść Michaela. Tęsknota za dawnym obozem


W niedzielę wieczorem powiedziałem Jamiemu, że rano rozpocznie się nowy
obóz, w którym będzie uczestniczył. Zaczął krzyczeć i płakać. Zamiast go
przekonywać, że będzie świetnie – co zwykle bym zrobił – wyraziłem
zrozumienie dla jego uczuć. Trwało to całe wieki.

JA: Nie podoba ci się ten pomysł. Nie chcesz brać udziału w nowym
obozie.
JAMIE: Nie! Nigdzie nie idę!
JA: Chciałbyś wrócić na stary obóz! Bardzo ci się na nim podobało!
(Bardzo go lubił, ale już się zakończył).
JAMIE: Tak!
JA: Chciałbym zawsze jeździć tylko na tamten obóz i na żaden inny. Nie
powinni go zamykać.
JAMIE: Tak! Powinien być przez całe lato!
(W tym momencie wszedł na moje kolana, ale cały czas płakał).
JA: I wtedy nie musiałbyś jechać na nowy obóz. Wiedziałbyś, czego się
spodziewać i świetnie byś się bawił, a wychowawcą nadal byłby Tom.
JAMIE: I Andy też by tam był.
JA: Nowy obóz może człowieka przerażać. Nie wiesz, kto tam będzie. Nie
wiesz, czego się spodziewać.
JAMIE (z płaczem kiwa głową): Mhm.

Gdy minęło dwadzieścia minut, miałem ochotę powiedzieć:
– No dobra, sprawa załatwiona.
Bo wydawało mi się, że im mocniej akceptowałem jego uczucia, tym
bardziej płakał. Utknąłem w martwym punkcie i mógłbym powiedzieć, że
narzędzia nie zadziałały. Po półgodzinie powiedział:
– Okej, już mi się nie chce o tym rozmawiać.
Raczej nie poczuł się lepiej, ale był zmęczony tematem.
Gdy następnego dnia zawiozłem go na nowy obóz, od razu podbiegł do
wychowawcy. Myślę, że po prostu musiał opłakać zakończenie swojego
ulubionego obozu.

Opowieść Joanny. Walka o słodycze


Jako najmłodszy z całej trójki Zach był zwykle szczęśliwy, płynąc z prądem. Do
licha, miał dwóch troskliwych starszych braci, trzy psy i kociaka. Wciąż się coś
działo i było dużo zamieszania. Nie miał powodu, żeby się czymś smucić.
Oprócz SŁODYCZY.
Gdy Zach miał dwa i pół roku, mógł już chodzić ze starszymi dziećmi po
domach na Halloween. Rok wcześniej siedział jeszcze na barana u mamy,
przebrany za dalmatyńczyka, żeby pasować do psa (który również został
przebrany za dalmatyńczyka i miał namalowane plamki), ale to się nie
liczyło. Dopiero teraz było na serio. Przytargał całą torbę słodyczy, które
zebrał dzięki własnemu wysiłkowi.
Gdy następnego dnia dowiedział się, że nie może zjeść wszystkich od
razu, był oburzony. Wytłumaczyłam mu, że słodycze są wprawdzie pyszne,
ale niezdrowe, jeśli zje się ich za dużo jednocześnie. Chłopcy zgodzili się, że
dwie sztuki na dzień są OK. Albo trzy, jeśli są małe. Włożyliśmy torby ze
słodyczami do szafki nad lodówką, żeby ich nie kusiły i były poza zasięgiem
psów.
Zach zgodził się na tę umowę. W teorii. Ale w praktyce okazało się, że
dzień jest dłuższy, niż mu się wydawało. Kiedy tylko słyszał słowo „słodycze”
(a słyszał często, jak to po Halloween), natychmiast miał nieodpartą ochotę
włożyć te słodycze do buzi – nawet jeśli dopiero co zjadł uzgodnione dwa.
Najpierw płakał, a gdy to nie pomagało, kopał i krzyczał.
Akceptowanie uczuć niewiele dawało. Podobnie jak spełnianie pragnień
w fantazji:
– Byłoby miło, gdybyś miała matkę, która nie robi wielkiego halo z powodu
jedzenia! Taką, która daje dziecku słodycze na lunch i nie powtarza ciągle:
„Och, muszę pilnować, żeby dzieci zdrowo jadły” – dodałam słodkim głosem.
Zaproponowanie przez braci innych przekąsek tylko go jeszcze bardziej
rozzłościło.
Zajęłam się przygotowaniem lunchu dla chłopców. Zach w końcu przestał
płakać i do nas dołączył.
Później wzięłam starszych synów na stronę i poprosiłam, żeby nie
rozmawiali przy Zachu o słodyczach. A jeśli już będą musieli, to niech ten
wyraz przeliterują. Siła przyciągania cukru jest ogromna. Dla dwulatka sama
myśl o słodyczach była nieodpartą pokusą.
Myślałam, że to był doskonały pomysł. Zach już ani razu nie wpadł
w histerię, a starsi chłopcy literowali ten wyraz, żeby go nie denerwować.
Tydzień później przyszła do mnie przyjaciółka, a Zach ją zapytał:
– Czy masz dla mnie jakieś S-Ł-O-D-Y-C-Z-E?
Przyjaciółka prawie oniemiała.
– Co? On umie literować wyrazy? To najbystrzejszy dwulatek, jakiego
znam!
Okazało się, że Zach uważnie słuchał. I nie miał trudności ze złamaniem
szyfru, gdy w grę wchodziło coś tak ważnego, jak słodycze. Ale
uświadomiłam sobie też, że nie miał kolejnego ataku histerii, mimo że nie
nabraliśmy go literowaniem wyrazu. Próbował przekroczyć granicę, ale
uznał, że się nie da.

Czasami kiedy dziecko czegoś bardzo chce i nie może tego dostać,
zaczyna płakać i krzyczeć. To nie musi oznaczać, że coś robimy źle.
Niewdzięczna rola rodziców polega wówczas na tym, aby stanowczo
podtrzymywać swoje stanowisko, gdy w grę wchodzi zdrowie
i bezpieczeństwo dziecka, i nie ugiąć się nawet pod wpływem huraganowych
emocji, jakie tylko przedszkolak może nam zafundować.

PRZYPOMNIENIE
Krótki przegląd

1. Kiedy dziecko jest zbyt zdenerwowane, żeby współpracować, wróć od
etapu zaakceptowania uczuć.
„Nie chcesz nawet rozważyć, że mogłabyś pojechać do koleżanki
innym razem. Bardzo się cieszyłaś, że pojedziesz tam dzisiaj!”.

● Dopasuj ton głosu do emocji dziecka.
„Jesteś taka rozczarowana!”.

● Zamiast słów wydaj pomruk.
„Mhm”, „och”.

● Wyraź słowami to, co dziecko myśli.
„Głupie klocki! Powinny pasować do siebie i się trzymać!”.

● Opowiedz historię o tym, co się stało.
„Tak długo składałeś ten statek kosmiczny. Zrobiłeś kabinę
z niebieskich klocków i światła z czerwonych. Już był prawie
gotowy do startu! Brakowało tylko stateczników rakiet...”.

2. Daj dziecku czas na dojście do siebie (a sobie chwilę oddechu!)
„Widzę, jaka jesteś smutna. Idę do kuchni szykować obiad. Przyjdź
do mnie, jak będziesz gotowa”.

3. Pomóż dziecku wydobyć się z dołka rozpaczy, akceptując jego
uczucia, udzielając informacji i dając wybór.
„Och nie, przeciąłeś sobie skórę! To boli! Jak to dobrze, że skóra
potrafi się zagoić. Musi teraz stworzyć nowe komórki, które
przykryją to biedne kolanko. I będzie jak nowe. Jak myślisz, ile dni
to potrwa? Jaki plasterek przykleimy?”.

4. Przejdź do działania i określ swoje wartości; jeśli regularnie ulegasz
płaczom i skargom, te narzędzia nie zadziałają.
„Chciałbyś jeść słodycze na śniadanie! Schowam je, żeby cię nie
drażniły. Możesz dostać płatki albo jajka”.

5. Sprawdź podstawowe sprawy.
Czy twoje dziecko nie jest głodne albo śpiące, czy nie czuje się
przytłoczone? Czy jest na odpowiednim etapie rozwoju, żeby
spełnić twoje oczekiwania?
Koniec?



Czyżbyśmy skończyły? Wszystkie dzieci myją teraz zęby bez słowa skargi,
odnoszą się z szacunkiem i największą delikatnością do młodszego rodzeństwa
i małych zwierzątek, zjadają do każdego posiłku dużą porcję zieleniny, nie
wciskają grosików ani masła orzechowego do DVD i śpią jak anioły, nie budząc
nas w nocy?
Nie?
Ach, wcale tak nie myślałyśmy. Przecież nie chcecie, żeby życie było
nudne! Mamy nadzieję, że znaleźliście w tej książce bogactwo pomysłów,
które pomogą wam stawić czoło codziennym wyzwaniom, jakie niesie życie
z małymi dziećmi, i będziecie kończyć każdy dzień... zmęczeni, tak, ale
spokojniejsi i szczęśliwsi, a wasze więzi z dziećmi się poprawią.
Przed nami nowe etapy i zadania, nowe wyzwania, nowe pytania i nowe
historie. I kto wie, może w przyszłości napiszemy o tym kolejną książkę.
Piszcie do nas! Podzielcie się swoimi doświadczeniami – triumfami
i porażkami, pytaniami i spostrzeżeniami. Można się z nami skontaktować
mailowo: info@HowToTalkSoLittleKidsWillListen.com lub poprzez stronę
internetową: HowToTalkSoLittleKidsWillListen.com. Mamy nadzieję, że uda
nam się stworzyć społeczność dorosłych, którzy będą się dzielili pomysłami
i wspierali wzajemnie w tym najważniejszym zadaniu, jakim jest
wychowanie następnego pokolenia.

Joanna i Julie
Podziękowania



Dziękujemy naszym mężom, Andrew Manningowi i Donowi Abramsonowi, za
to, że nas cierpliwie wspierali i wierzyli w nas, gdy przez wiele godzin
stukałyśmy w klawiaturę, prowadząc w słuchawkach rozmowy między
Wschodnim a Zachodnim Wybrzeżem.
Dziękujemy naszym dzieciom: Danowi, Samowi i Zachary’emu Faber
Manning oraz Asherowi, Rashiemu i Shiriel King Abramson, którzy stawiali
przed nami wyzwania, byli inspiracją, dostarczali pomoc techniczną, od
czasu do czasu redagowali fragmenty, a czasami gotowali obiad, gdy
pracowałyśmy.
Naszemu agentowi Bobowi Markelowi i naszej redaktorce Shannon
Welch, którzy otaczali książkę swoją opieką od etapu pomysłu aż do
realizacji i niezmiennie okazywali zrozumienie, gdy przesuwałyśmy kolejny
„ostateczny” termin jej ukończenia. Dziękujemy naszym artystom: Tracey
i Coco Faber, Samowi Faberowi Manningowi, którzy stworzyli pełne życia
postacie na podstawie naszych niezręcznych szkiców, pomimo nawału pracy
przed końcowymi egzaminami na ostatnim roku w college’u. Dziękujemy
naszym rodzicom: Adele i Lesliemu Faberom oraz Pat i Edowi Kingom za
niezachwianą wiarę, a także wyczerpujące, mądre konsultacje.
Dziękujemy wszystkim rodzicom, dziadkom, nauczycielom,
bibliotekarzom, pediatrom, logopedom, pielęgniarkom, fizjoterapeutom,
opiekunom, specjalistom w dziedzinie rozwoju dzieci, dyrektorom
przedszkoli, którzy podzielili się z nami swoimi historiami zarówno
o triumfach, jak i porażkach.
Specjalne podziękowania należą się Adele Faber i Elaine Mazlish, które
były dla nas nieustającym wsparciem i inspiracją. Bez was ta książka by nie
powstała!
I na koniec dziękczynny okrzyk dla Kazi (belgijskiego owczarka Joanny),
który wskakiwał na krzesło obok Joanny i walił ją w głowę przeżutą zabawką,
jeśli pracowały z Julie zbyt długo, przypominając w ten sposób, że pora wyjść
na spacer. Prawdziwy ratownik.

Kazi na posterunku
Dodatkowa literatura



Adele Faber i Elaine Mazlish, Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły
– Wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci
– Rodzeństwo bez rywalizacji

Donna Goertz, Children Who Are Not Yet Peaceful

Mary Sheedy Kurcinka, Kids, Parents and Power Struggles
– The Spirited Child

Lawrence D. Cohen, Playful Parenting

Lisa Hanson and Heather Kempskie, The Siblings’ Busy Book

Heather Turgeon and Julie Wright, The Happy Sleeper

Alfe Kohn, Unconditional Parenting
– Punished by Rewards

Barry M. Prizant, Uniquely Human: A Different Way of Seeing Autism

Vivian Paley, You Can’t Say You Can’t Play

Penelope Leach, Your Baby and Child
Indeks zagadnień


CZĘŚĆ I. ZESTAW PODSTAWOWYCH NARZĘDZI

Rozdział pierwszy: radzenie sobie z emocjami

Rozdział drugi: zachęcanie do współpracy

Rozdział trzeci: rozwiązywanie konfliktów

Rozdział czwarty: wyrażanie pochwał i uznania

Rozdział piąty: dzieci o innej wrażliwości

Rozdział piąty i jedna czwarta: podstawowe warunki


CZĘŚĆ II. NARZĘDZIA W DZIAŁANIU

1. Bitwy nad talerzem

2. Poranne szaleństwo

3. Rywalizacja między rodzeństwem

4. Zakupy z dziećmi

5. Kłamstwa

6. Rodzice też mają uczucia!

7. Gdy dzieci skarżą

8. Sprzątanie

9. Zalecenia lekarza

10. Nieśmiałe dzieci

11. Mali uciekinierzy

12. Bicie, popychanie, szczypanie, szturchanie, walenie

13. Sen

14. Kiedy rodzice się wkurzają!


JOANNA FABER jest specjalistką w dziedzinie wychowywania dzieci i nauczania.
Aktywnie uczestniczyła w tworzeniu nagradzanej książki autorstwa swojej
matki Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły
i napisała nowe posłowie do specjalnego wydania tej książki z okazji jubileuszu
jej trzydziestolecia. Prowadzi wykłady i warsztaty, korzystając z wiedzy
zawartej w książce Adele Faber i Elaine Mazlish oraz własnych doświadczeń
jako matki i pedagoga. Joanna mieszka w regionie Hudson Valley, w stanie
Nowy Jork razem z mężem, trzema synami, psami, kotami i całą gromadką
kurcząt.


JULIE KING naucza i wspiera rodziców oraz profesjonalistów od roku 1995.
Pracuje z pojedynczymi rodzicami oraz parami, a ponadto prowadzi też
warsztaty oparte na założeniach Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać,
żeby dzieci do nas mówiły dla licznych szkół, fundacji i grup rodziców. Julie
zdobyła licencjat na Princeton University oraz tytuł doktora prawa w Yale Law
School. Mieszka w Bay Area w San Francisco i jest matką trojga dzieci. Julie
i Joanna przyjaźnią się, odpowiednio, od szóstego i dziesiątego miesiąca życia.
Przypisy

CZĘŚĆ I
Rozdział drugi. Narzędzia zachęcające do współpracy...
[1] Dla pogłębienia dyskusji przeczytaj rozdział trzeci „Too Much Control” z książki: Alfe Kohn,
Unconditional Parenting. A także: Donelda J. Stayton, Robert Hogan, i Mary D. Salter Ainsworth, „Infan
Obedience and Maternal Behavior,” Child Development 42 (1971): 1057–1969.

Rozdział trzeci. Narzędzia służące do rozwiązywania konfliktów...


[2] Ministry of Social Development New Zealand, „Publications and Resources.”
https://www.msd.govt.nz/about-msd-and-our-work/publications-resources/journals-and-
magazines/social-policy-journal/spj27/the-state-of-research-on-effects-of-physical-punishment-27-
pages114-127.html. Zob też: Alfe Kohn, Unconditional Parenting. New York: Atria Books, 2005, 63–64.

[3] https://www.thersa.org/globalassets/pdfs/blogs/rsa-lecture-dan-pink-transcript.pdf.
[4] Daniel J. Siegel, MD, and Tina Payne Bryson, PhD, „‘Time-Outs’ Are Hurting Your Child,” „Time”.
September 23, 2014. http://time.com/3404701/discipline-time-out-is-not-good.

Rozdział czwarty. Narzędzia służące do wyrażania pochwał i uznania...


[5] Carol Dweck, Mindset: The New Psychology of Success, New York: Random House, February 8, 2006.

Rozdział piąty i jedna czwarta. Podstawowe sprawy...


[6] Na temat etapów rozwoju dziecka zob.: Penelope Leach, Your Baby and Child: From Birth to Age Five.
New York: Alfred A. Knopf, 1990.

CZĘŚĆ II
Rozdział pierwszy. Walka o jedzenie – bitwy nad talerzem
[7] Kim Severson, „Picky Eaters? They Get It From You.” „New York Times”, Oct. 10, 2007.
http://www.nytimes.com/2007/10/10/dining/10pick.html?pagewanted=all&_r=0.
[8] Steven Strauss, „Clara M. Davis and the wisdom of letting children choose their own diets.” CMAJ,
November 7, 2006; 175(10): 1199–1201. http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC1626509/.

[9] Alfe Kohn, Punished by Rewards: The Trouble with Gold Stars, Incentive Plans, A’s Praise, and Other Bribes.
Boston: Houghton Mifin Company, 1993.
Rozdział piąty. Kłamstwa
[10] Susan Pinker, „Children’s Lies Are a Sign of Cognitive Progress.” „The Wall Street Journal”,
January 13, 2016. http://www.wsj.com/articles/childrens-lies-are-a-sign-of-cognitive-prog

[a] Amerykański serial animowany o najsławniejszej na świecie złodziejce Carmen Sandiego,
emitowany w latach 1994-1998. (Przypisy pochodzą od tłumaczki).
[b] Amerykański program telewizyjny przybliżający tematykę naukową, emitowany w latach 1993-1998.

[c] S’mores – tradycyjny przysmak z ogniska, pochodzący ze Stanów Zjednoczonych i Kanady. Składa
się z zapieczonej na ogniu pianki marshmallow, kostki czekolady oraz dwóch kawałków krakersów
typu graham tworzących zewnętrzne warstwy.

You might also like