You are on page 1of 500

Nieznanemu żołnierzowi

EUROPA W 1914 ROKU


Oryginalne mapy, wykorzystane za jego zgodą, wykonał Arthur Banks, a przeprojektowała
je Alicia Freile, z wyjątkiem map: „Europa w 1914 roku”, „Bałkany w 1911 roku” i „Bałkany
w 1914 roku” autorstwa Alicii Freile.
PLAN SCHLIEFFENA – FRANCJA
BAŁKANY W 1911 (Z LEWEJ) I W 1914 ROKU
NIEMIECKIE ATAKI NA BELGIĘ I FRANCUSKIE GRANICE
ODWRÓT
CUD NAD MARNĄ
BITWA POD TANNENBERGIEM
BITWA POD TANNENBERGIEM
WYŚCIG KU MORZU
FRONT ZACHODNI, 1914–1918
Wstęp
DŁUGI CIEŃ LATA 1914 ROKU
Lato 1914 roku było w Europie cieplejsze i suchsze niż zwykle. Przedstawiciele klas
uprzywilejowanych raczyli się herbatą na werandach domów, pływali łodziami po rzekach
i bawili się na zwyczajowych balach oraz przyjęciach. „Jeździło się bez celu osłoniętymi
płótnem dwukółkami (…) Oddawało się lekturze na świeżym powietrzu, chadzało się
na pikniki, popijało się herbatę przy białych, wiklinowych stolikach rozstawionych
pod drzewami”, pisał krytyk Paul Fussell nie bez owej zadziwiającej, amerykańskiej
admiracji dla towarzyskich rytuałów brytyjskich wyższych sfer1. Ubodzy usługiwali
bogaczom, trudzili się w polu, kopalniach i warsztatach albo żebrali. Nie opuszczali miejsc,
które im przypadały zwykłą koleją rzeczy.
„Złoty wiek” stale powraca nawet w XXI stuleciu w popularnych scenariuszach,
powieściach i filmach. Pierwsze odcinki telewizyjnych seriali Downton Abbey oraz Koniec
defilady przyciągały do ekranów miliony widzów oczarowanych arystokratycznym,
przedwojennym światem „Oxbridge”2 oraz noszonymi przy kolacji strojami wieczorowymi,
zdobionymi kołnierzykami koszul o załamanych rogach. Wydawało się, że w owych
spokojnych czasach każdy umie popisać się znajomością jakiegoś klasycznego cytatu. Może
angielski oficer faktycznie był najbardziej wykształconym młodym mężczyzną, jakiemu
kiedykolwiek przyszło przywdziać mundur? Niejeden w okopach czytywał Szekspira, poetów
romantycznych oraz Biblię. Wielu pisywało wiersze, ośmielając się – jak to ujął francuski
powieściopisarz Louis-Ferdinand Céline – „układać czterowiersze wśród rzezi”3. Literatura
dominowała w tej wojnie od początku do końca, twierdzi Fussell4.
Wspomnienia z tamtego lipca często popadają w „ckliwy i rzewny” sentymentalizm
rozpływający się nad „osłonecznioną, pełną kultury cywilizacją”, przestrzega historyk Hew
Strachan5. Niewątpliwie współczesne filmy i powieści przeważnie czerpią z doświadczeń
paru światłych osobistości tamtej utraconej epoki albo ludzi podobnego im pokroju.
Na przykład stale przywołuje się wspaniałego, młodego poetę Siegfrieda Sassoona,
absolwenta Marlborough College oraz Cambridge. Przed oczami staje nam jego postać, gdy
tamtego lata wprost z polowania na lisy rusza do gry w wykwintnego krykieta – „miłe”,
bezrefleksyjne życie dobrze urodzonego młodzieńca, „sportowca i marzyciela”6 – i nie
możemy w nim rozpoznać złamanego człowieka z czasów późniejszych zaledwie o trzy lata,
przedwcześnie postarzałego, dręczonego nerwicą frontową, wypowiadającego „chwalebną
wojnę wojnie”7. A oto kolega Sassoona z korpusu oficerskiego, Wilfred Owen, który przed
wojną uczył angielskiego francuskich, wiejskich chłopców z okolic Bordeaux i tworzył (zanim
sam polegnie na froncie zachodnim) piękne wiersze tchnące niepokojem i udręką wzburzonego
żołnierza, między innymi Hymn dla skazanej na śmierć młodzieży. Kolejnym jest pisarz
Robert Graves, tak samo młody i błys​kotliwy, jakże niepodobny do zgorzkniałego,
postarzałego zrzędy obrzucającego (w autobiografii Wszystkiemu do widzenia!) kamiennymi
słowami swojej prozy polityków, którzy jego pokoleniu złożyli w darze pierwszy dzień bitwy
nad Sommą.
Jednak anglojęzyczny świat łączy Wielką Wojnę najsilniejszą romantyczną więzią
z nazwiskiem poety Ruperta Brooke’a. Autor sonetu Żołnierz, sławiony przez Yeatsa jako
„najprzystojniejszy młodzieniec w Anglii” i „złoty wojownik”, uosabiał ponoć ducha Anglii8.
Wykształcony – jak było do przewidzenia – w prywatnej szkole oraz w Cambridge, zaliczał
się do najbardziej znanych dandysów. „Kochanie, czy się nie przepracowujesz? – pisał
Brooke do zaprzyjaźnionej z nim aktorki. – Zeszłego wieczoru na scenie przy Drury Lane
wyglądałaś jak zmęczone dziecię. Żebyś wiedziała, jak trudno mi było powstrzymać się, by
Cię nie wziąć w ramiona na oczach wszystkich, w tym królowej Aleksandry
i George’a Bernarda Shawa”9. W oczach współczesnych mu twórców z Grupy Bloomsbury,
a także w myśl późniejszej powieści Alana Hollinghursta Obce dziecko (której główny
bohater jest wzorowany na nim), śmierć Brooke’a w 1915 roku pogrzebała ducha całej epoki.
Mniej znany jest tragizm jego zgonu: Brooke nigdy nie ujrzał walki, zmarł bowiem wskutek
infekcji od ukąszenia moskita w drodze na półwysep Gallipoli.
Oto postacie, których archetypy tak często przywołuje się w anglojęzycznym świecie dla
zobrazowania wszystkich poległych w Wielkiej Wojnie. To bynajmniej nie ich wina, że ich
zrujnowane życie ma symbolizować „stracone pokolenie”. A jednak ów fakt wypacza cały
obraz. Miliony zwykłych, młodych ludzi, pozbawionych pretensji literackich i wymowy
cyzelowanej w prywatnych szkołach – Brytyjczyków, Francuzów, Niemców, Rosjan, Serbów,
Austriaków, Węgrów, Hindusów, Afrykanów, Australijczyków, Kanadyjczyków,
Irlandczyków, Nowozelandczyków – podobnie okaleczonych, spoczywają „gdzieś tam,
na obczyźnie”10. Nikt o nich nie pamięta albo wspominają ich tylko bliscy, którzy w wiejskich
kościołach zamawiają nabożeństwa za ich dusze. Ich szczątki obracają się w proch
w odległych grobach, a listy pokrywają się kurzem w archiwach.
Inni przeżyli wojnę i unieśmiertelnili się w inny sposób. Odznaczony za odwagę w 1914
roku Céline (urodzony jako Louis-Ferdinand-Auguste Destouches) został powieściopisarzem,
autorem Podróży do kresu nocy, uważanej za jedną z najwspanialszych powieści XX wieku.
Podczas II wojny światowej splamił się antysemityzmem, a ponoć także kolaboracją
z Niemcami, lecz odkupił swe winy błyskot​liwością swojej prozy i troską o biednych. James
Chadwick, w 1914 roku internowany w Niemczech, gdzie studiował fizykę na berlińskiej
politechnice, zdobył Nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki za odkrycie neutronu; było to
osiągnięcie kluczowe dla skonstruowania bomby atomowej, zrzuconej na Hiroszimę. Inny
fizyk, Erwin Schrödinger, który podczas wojny służył jako oficer w austriackiej artylerii
fortecznej, dał początek teorii falowej mechaniki kwantowej i sformułował paradoksalny
eksperyment myślowy, znany pod nazwą „kota Schrödingera”. A także, oczywiście, poroniony
artysta Adolf Hitler, który w 1914 roku zgłosił się na ochotnika do służby w niemieckiej
piechocie i zdobył Krzyż Żelazny za dzielność, a trzydzieści lat później doprowadził Niemcy
do sromotnej klęski w kolejnej wojnie światowej.
***
Spokój owych czasów skrywał niesłychane zagrożenie. Nieliczni zdawali sobie sprawę, że
ministrowie Austro-Węgier na posiedzeniu 7 lipca 1914 roku faktycznie wypowiedzieli wojnę
Serbii trzy tygodnie przed wybuchem działań wojennych (patrz rozdział 25). Niektórym zaś
miastom daleko było do spokoju. Olbrzymie wiece odbywały się w Berlinie, Wiedniu
i Belgradzie. Ciepła lipcowa aura i dziwne przeczucie, że coś wisi w powietrzu, skłaniały
ludzi do wyjścia z domów. W następstwie zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda 28
czerwca 1914 roku tłuszcza wyległa na ulice Wiednia i Budapesztu. Tysiące ludzi domagało
się wojny przeciwko uważanym za wrogów Słowianom, Teutonom, ludom romańskim
lub Anglosasom, albowiem „rasa” odegrała w wojnie znacznie większą rolę, niż
przypuszczamy. Po wypowiedzeniu wojny na początku sierpnia wybuchła jawna euforia
ze szlochem, obejmowaniem się i ściskaniem sobie rąk. Adolf Hitler padł na kolana: „Z głębi
serca dziękowałem niebiosom, że udzieliły mi łaski życia w takiej chwili”11. Twierdzi się
nawet, że owe pogodne dni przyśpieszyły decyzję rządzących o wypowiedzeniu wojny, gdyż
umożliwiły organizowanie pod gołym niebem masowych manifestacji na rzecz działań
wojennych12.
Czy przywódcy państw europejskich byli aż tak podatni na wpływy? Czy ludzie i prasa –
wszechwładna w Wielkiej Brytanii „opinia publiczna” – naprawdę chcieli wojny? Czy to
pod naciskiem opinii publicznej rządy Niemiec, Francji, Rosji i Wielkiej Brytanii
wypowiedziały wojnę? Wydaje się to mało prawdopodobne. Za sprawą kilku tysięcy
skrajnych nacjonalistów, szowinistycznie nastawionej mniejszości oraz współwinnych całej
sytuacji mediów powstał wielki tumult, lecz owe kręgi bynajmniej nie wyrażały głównego
nurtu opinii. Publiczne podżeganie do wojny w Berlinie, Belgradzie, Wiedniu i Paryżu nie
odzwierciedlało powszechnych nastrojów w Europie. Większość Francuzów, Brytyjczyków,
Rosjan i Niemców nie chciała wojny, lecz nie miała siły, by ją powstrzymać. „Militaryzmowi
było daleko do zdominowania europejskiej polityki w przededniu Wielkiej Wojny –
konkluduje Niall Ferguson. – Przeciwnie, stał on u progu politycznego upadku. (…) Dowody
są jednoznaczne: Europejczycy nie dążyli do wojny, odwracali się plecami do militaryzmu”13.
Lipcowe manifestacje nie wyrażały uczuć milionów spokojnych matek i ojców, żon i sióstr,
których nie pytano o zdanie. Ich wszystkich przerażała zaś myśl o utracie synów, braci
i mężów w nadchodzącej pożodze.
***
Władcy i przywódcy polityczni Europy wiedzieli coś, o czym większość ich narodów nie
miała pojęcia: nadciąga wojna. Kilku potężnych, wiekowych przedstawicieli
arystokratycznych rodów, pozbawionych kontroli ze strony dysponującego pełnią praw
politycznych społeczeństwa lub nieocenzurowanej prasy, sprowadziło na świat wojnę
za zamkniętymi drzwiami. Później twierdzili, że czuli się nią „zaszokowani” i nie zdołali jej
zapobiec. Jednakże trzy tygodnie przed najazdem Niemiec na Francję niemiecki kanclerz
Theobald von Beth​mann-Hollweg mógł stwierdzić, że „spodziewa się, iż wojna – bez względu
na jej wynik – wykorzeni wszystko, co obecnie istnieje”14. On sam odegrał kluczową rolę
w powstaniu owego wyniku wojennych zmagań, a mimo to później utrzymywał (podobnie jak
inni przywódcy), że był bezradny i nie mógł ich powstrzymać. Jednak podobne przeczucia
nadciągającej apokalipsy wypełniały umysły władców Europy na wiele lat przed rokiem
1914.
Większość zwykłych ludzi owe przeczucia zaczęły nawiedzać kilka tygodni przed
wypowiedzeniem wojny, w lipcu 1914 roku. Po latach mieli oni spojrzeć na tamte letnie dni
przez pryzmat globalnego konfliktu, który przyniósł niewysłowione okropności, straty
i zniszczenia. Kontrast, jaki dostrzegali, trudno było znieść spokojnie. To zrozumiałe, że
tęsknili do błogiego pokoju, zachowanego w ich wspomnieniach jako dni skąpane w ciepłym,
słonecznym blasku, jak gdyby idealizowanie letniej aury mogło utrwalić „wyjątkowo
sielankowy”, przedwojenny świat, skoro nie da się go odzyskać15.
Sto lat później ośmielamy się nazywać takie rozumowanie naiwnością. Z perspektywy
naszej przerażającej wiedzy ważymy się nawet nazywać je szaleństwem lub bezduszną
obojętnością, gdy w tym samym czasie najpotężniejsze machiny wojenne i najliczniejsze armie
lądowe mobilizowały się, by unicestwić ich świat. Jednak to oznacza projekcję zrywających
się nawałnic najkrwawszego stulecia wstecz, w osobliwszą, prostszą epokę, nim na zawsze
rozwiał ją w sierpniu huk dział. Prawda wygląda po prostu tak, że większość ludzi – jak
zawsze – nie wiedziała, co przyniosą nadchodzące dni.
1 Fussell, s. 24.
2 Oxbridge – słowo powstałe z połączenia nazw czołowych brytyjskich uczelni: Oksfordu i Cambridge (przyp. tłum.).
3 Cytat we wstępie André Dervala do powieści Céline’a Podróż do kresu nocy, s. X.
4 Fussell, s. 158.
5 Strachan, To Arms, s. 103.
6 Fussell, s. 90.
7 E. Blunden, „Cambridge Magazine”, cytat w: Fussell, s. 91.
8 Jones, s. 110, 304.
9 Nesbitt, s. 91.
10 Rupert Brooke, Żołnierz (tłum. Włodzimierz Lewik).
11 Eksteins, s. 306 (wyd. pol. M. Eksteins, Święto wiosny: wielka wojna i narodziny nowego wieku, tłum. Krystyna
Rabińska, Warszawa 1996).
12 Ibidem, s. 56.
13 Ferguson, s. 28–30.
14 Źródło w: ibidem, s. 98.
15 Fussell, s. 24.
Część 1
TYRANIA PRZESZŁOŚCI OD 1870 ROKU
DO PIERWSZYCH LAT XX WIEKU
1
FAUN NIŻYŃSKIEGO
Co ciekawsze, wszyscy byli przekonani, że to przelewające się, nadęte bogactwo angielskich wyższych
i średnich klas będzie trwało wiecznie, gdyż należy do porządku rzeczy. (…) Przed wojną wielbiono pieniądze
beztrosko i bez wyrzutów sumienia. Dobrodziejstwo fortuny było równie niepodważalne jak dobrodziejstwo
zdrowia lub urody; błyszczący samochód, tytuł i liczna służba były w świadomości ludzi związane z poczuciem
moralnej wartości.
George Orwell, Takie to były radości
Dopiero zrozumienie przeszłości wyzwala nas spod jej tyranii.
***
Bogacze epoki edwardiańskiej tworzyli dekadencki, szczęśliwy klan. W okresie, który
potomność ochrzciła mianem La Belle Époque, La Fin de Siècle lub Złotego Wieku, sycili się
literaturą, sztuką i strojem – wszystkim, co mogło uchodzić za nowoczesne. Względnie
pokojowy okres pomiędzy wojną francusko-pruską z lat 1870–1871 a latem 1914 roku
uważano za erę rozkwitu artystów, muzyków i rewolucjonistów. Wielu uznawało ten okres
za epokę wielkiego dobrobytu i bujnego rozwoju zdolności artystycznych i naukowych,
przynoszącą chlubę geniuszowi kulturalnego serca cywilizowanego świata: Paryża. Były to
również czasy wrzenia. „Świat nie zmienił się od epoki Chrystusa tak bardzo jak w ostatnich
trzydziestu latach”, pisał w 1913 roku młody francuski poeta Charles Péguy16. Wkrótce miał
polec na froncie zachodnim.
Jednak niektóre rzeczy nie uległy zmianie – przede wszystkim sposób myślenia kobiet
i mężczyzn. Dla większości ludzi konserwatywny triumwirat Boga, Króla i Ojczyzny w latach
dziewięćdziesiątych XIX wieku i w pierwszych latach wieku XX trwał niewzruszenie
na swoim miejscu. Dekadencja belle époque nie wstrząsnęła półwieczem panowania wartości
epoki wiktoriańskiej. Na początku XX wieku staromodny konserwatyzm i szacunek dla
tradycji nieraz wojowniczo wkraczały ponownie na scenę, znajdując posłuch zwłaszcza wśród
młodych ludzi. W europejskich liceach i na uniwersytetach francuska i niemiecka młodzież
burzyła się przeciw dyletantyzmowi i hedonizmowi pokolenia swych rodziców hołdujących
ideałom artystycznej cyganerii i gromadziła się pod sztandarami dawnego świata: patriotyzmu,
chrześcijaństwa i autokratyzmu17.
Główny nurt myśli konserwatywnej stanowczo opierał się demokratycznym reformom, takim
jak prawa wyborcze kobiet, lepsze warunki pracy, opieka społeczna i powszechna służba
zdrowia. W tym sensie uzewnętrzniający się radykalizm niemal nie wpływał na rzeczywisty
system polityczny przedwojennego świata. Przed przełomem wieków wśród krajów
zachodnich tylko Australia i Nowa Zelandia rozciągnęły prawa wyborcze na kobiety,
a Niemcy pod rządami Bismarcka jako jedyny kraj europejski wprowadziły wyraźne
mechanizmy państwa opiekuńczego i powszechne prawa wyborcze dla mężczyzn. Główny
konflikt tamtej epoki, zauważył George Orwell, „zachodził między tradycją
dziewiętnastowiecznego ascetyzmu a faktycznie panującymi przed 1914 rokiem luksusem
i snobizmem”18.
Wartości epoki wiktoriańskiej nie odeszły po prostu w niebyt w chwili śmierci królowej
Wiktorii. Władczyni zmarła w 1901 roku w ramionach ukochanego wnuka, cesarza Niemiec
Wilhelma II. Jej śmierć poruszyła całą Europę, gdyż Wiktoria była matką królewskich rodów
trzech imperiów, ściśle złączonych więzami monarszej krwi: Wielkiej Brytanii, Niemiec
i Rosji. Car Mikołaj II, cesarz Wilhelm II i król Edward VII byli kuzynami. Panowanie
Edwarda, rozwiązłego syna Wiktorii, pozostawiło dekadenckie piętno na epoce trzymającej
się kurczowo sukni dawno zmarłej królowej. Po jej śmierci wielu podzielało uczucia
powieściopisarza Henry’ego Jamesa:
Odczuwam żałobę po tej wiekowej, matczynej królowej klasy średniej, darzącej naród ciepłem i bezpieczeństwem
w fałdach ogromnego, szkaradnego szala w szkocką kratę (…) Odczułem jej śmierć mocniej, niż się spodziewałem.
Stanowiła dla nas trwały symbol, teraz zaś żeglujemy po wzburzonych wodach19.
Albo czuli się oni tak jak George Orwell. W 1947 roku tak oto pisał on o swoim
przedwojennym dzieciństwie:
Nigdy w historii świata zwykły wulgarny przepych, bez żadnej kompensującej go arystokratycznej elegancji, nie był
tak natrętny jak w latach poprzedzających rok 1914. Szaleni milionerzy w falistych cylindrach i kamizelkach koloru
lawendy wydawali przyjęcia z szampanem na rokokowych barkach na Tamizie. Był to okres gry w diabolo i wąskich
spódnic hobble20, strojnych szarych meloników, żakietów, Wesołej wdówki, powieści Sakiego, Piotrusia Pana
i Gdzie kończy się tęcza 21, gdy piło się „kawkę”, paliło „cygarety”, mówiło „uroczy” i „kapitalny”, i „boski”, jeździło
na rozkoszne weekendy do Brighton i na szałowe fajfy do Troca. Z całego tego dziesięciolecia przed rokiem 1914
zdaje się emanować zapach wulgarnego, szczeniackiego luksusu, zapach brylantyny, likieru miętowego i nadziewanych
czekoladek – jakby atmosfera wiecznego jedzenia truskawkowych lodów na zielonym trawniku przy dźwięku hymnu
zawodów wioślarskich w Eton. Co ciekawsze, wszyscy byli przekonani, że to przelewające się, nadęte bogactwo
angielskich wyższych i średnich klas będzie trwało wiecznie, gdyż należy do porządku rzeczy. (…) Przed wojną
wielbiono pieniądze beztrosko i bez wyrzutów sumienia. Dobrodziejstwo fortuny było równie niepodważalne jak
dobrodziejstwo zdrowia lub urody; błyszczący samochód, tytuł i liczna służba były w świadomości ludzi związane
z poczuciem moralnej wartości22.
Za tą społeczną pajęczyną kryły się żelazne prawa ekonomiczne leseferyzmu, dominujące aż
po 1914 rok i otaczane czcią, jakby istniały w jakiejś obiektywnej rzeczywistości poza
ludzkim zasięgiem, zatem nie sposób było myśleć o ich ulepszeniu. Bogaci, korzystający
z błogosławieństwa nieskrępowanego kapitalizmu, mieli się dobrze, odnosili sukcesy
i cieszyli się zdrowiem. Ci zaś, których kapitalizm obłożył klątwą – biedni – żyli w brudzie
i grzechu, a więc w jakiś sposób zasługiwali na swoje trudne położenie. Rodzina mogła
w pewnym okresie prosperować, w następnym zaś popaść w ruinę. Dobroczynność
pozostawała główną formą opieki społecznej. Interwencje rządu wywoływały gniewne
grymasy, uważano je bowiem za bezsilne w obliczu „prawa naturalnego”, niewidzialną ręką
regulującego cykle giełdowe, fluktuacje cen i stopę bezrobocia. O ile apostołowie ery
Gladstone’a mieli słuszność co do zasady – że wolny rynek sprzyja osobistym swobodom
i wyższemu standardowi życia skuteczniej niż jakikolwiek inny „system” ekonomiczny – o tyle
w praktyce potrzebne były umiar i ulepszenia, gdyż nieskrępowany wolny rynek wyraźnie nie
służył utrzymaniu społeczeństwa na cywilizowanym poziomie życia. Ewangelia absolutnej
swobody rynku, która przewrotnie zrodziła coś wręcz przeciwnego – przygniatającą
wszechwładzę monopoli oraz państwowy protekcjonizm – przed rokiem 1914 trwała
praktycznie nietknięta, a fundamentalnych zmian nie doczekała się aż do lat trzydziestych XX
wieku23.
***
Wspomniane przez Henry’ego Jamesa wzburzone wody modernizmu miały zagrażać
konserwatywnym wartościom leżącym u podstaw dziewiętnastowiecznego ascetyzmu
i bałwochwalczego kultu pieniądza. Nie używam w tym miejscu słowa „konserwatywny”
w wąskim, ściśle politycznym znaczeniu. Mam na myśli siły dążące do zachowania
istniejącego systemu ekonomiczno-społecznego. Radykalne idee fin de siècle’u – zmysłowe,
liberalne, demokratyczne – miały przekształcić świat, który artyści i pisarze szybko
wchłaniali, reagując nań swoją twórczością. W sztukach plastycznych impresjoniści
unicestwiali reakcyjne sposoby oglądu świata i podważali sam fundament mrocznej
i niesprawiedliwej rzeczywistości… przynajmniej u tych nielicznych widzów, którzy oglądali
ich obrazy. Pierwszą wielką wystawę nowego ruchu artystycznego zorganizowało 29 kwietnia
1874 roku pod hasłem L’exposition du boulevard des Capucines: Les impressionnistes
(Wystawa przy bulwarze Kapucynów: Impresjoniści) sześciu malarzy: Pissarro, Monet,
Sisley, Renoir, Degas i Guillaumin. Wydarzenie to miało miejsce trzy lata po zakończeniu
wojny francusko-pruskiej, która obaliła własne wyobrażenie Francji o sobie jako o potędze.
Sześciu artystów podpisało petycję, w której odmawiali zaprezentowania swoich prac
w oficjalnej paryskiej galerii sztuki.
Sfery rządowe przyjęły wystawę pogardliwie lub po prostu obojętnie, dając tym samym
pojęcie o rzeczywistym duchu tamtej epoki. Krytyk Jules Castagnary szydził:
Wspólnym poglądem [tych artystów] jako kolektywnej formacji działającej w naszym rozpadającym się świecie jest
ich determinacja, by nie dążyć do doskonałości (…) Deklarują oni, że z chwilą uchwycenia impresji ich rola się kończy.
Wychodząc od idealizacji, osiągną taki stopień nieposkromionego romantyzmu, w którym natura staje się li tylko
wymówką dla marzycielstwa i w którym bezsilna wyobraźnia nie tworzy niczego poza osobistymi, subiektywnymi
fantazjami, nieznajdującymi oddźwięku w ogólnym rozsądku, gdyż nie podlegają one kontroli bądź jakiejkolwiek
możliwej konfrontacji z rzeczywistością24.
Kolejny krytyk, Albert Wolff, jedynie drwił: „Biorą oni płótno, farbę i pędzle, ciskają je
o siebie na los szczęścia i mają nadzieję na jak najlepszy rezultat…”25.
Ów osąd większości w następnych latach niemal nie uległ zmianie. W dziesięcioleciu
poprzedzającym rok 1914 stosunkowo nielicznych obchodziło, co namalował Picasso i czy
w ogóle coś stworzył. Trudno byłoby znaleźć dom aukcyjny pełen rekinów biznesu, tulących
do siebie płótna Gauguina czy Pissarra. Van Gogh, chory psychicznie, bez grosza przy duszy,
popełnił samobójstwo. Sztywna, konserwatywna opinia publiczna nawet nie rzuciła okiem
laika na Radość życia (1905) pędzla Matisse’a i skapitulowała przed jego wizją fowisty.
Symboliści, nabiści, kubiści, futuryści bytowali na marginesie, a ich wystawy ledwie
zauważano. Sztywna, staromodna konwencja nie pozwalała zrozumieć „sposobu widzenia”
Cézanne’a ani pojąć jego celu – przywoływania w malarstwie samej istoty rzeczy – dopóki
od jego śmierci w 1906 roku nie upłynęły całe dziesięciolecia.
Nieco lepsze przyjęcie, przynajmniej pod względem cen obrazów, spotkało pod koniec XIX
i na początku XX wieku dość zabawnego artystę, tworzącego w tradycyjnym stylu Williama
Bouguereau. Jego płótna, przedstawiające „anielskie dziewczęta o bujnych pośladkach”, nadal
cieszyły się ogromną popularnością wśród amerykańskich i europejskich odbiorców
obdarzonych przeciętnym, konserwatywnym gustem26. Zmarł w 1905 roku jako jeden z tych
licznych artystów, jak trafnie zauważył autor nekrologu, dla których „istniał widzialny
świat”27.
***
Przed wojną podobnie ignorowano albo stawiano pod pręgierzem krytyki literaturę
modernistów. Politycy cenzurowali książki uznawane za „wywrotowe” albo zakazywali ich
publikacji. Pisarze ważący się krytykować rząd byli wyjmowani spod prawa lub oskarżani.
Wielki francuski pisarz Emil Zola spotkał się z atakami ze strony establishmentu za artykuł
J’Accuse (Oskarżam), który opublikował 13 stycznia 1898 roku na pierwszej stronie
„L’Aurore”. Zawarta w publikacji płomienna obrona Alfreda Dreyfusa, niesprawiedliwie
oskarżonego oficera żydowskiego pochodzenia, podzieliła francuskie społeczeństwo
na „dreyfusistów” z kręgów republikańskich i socjalistycznych oraz „antydreyfusistów”
z konserwatywnych kół prorządowych, uważających, że doszło do poważnej ujmy na reputacji
armii, „strażniczki bezpieczeństwa i wielkości Francji (…) niepodlegającej żadnej krytyce”28.
Zola, uznany za winnego zniesławienia z powodu obrony niewinnego człowieka, uszedł
do Anglii, by uchronić się przed uwięzieniem.
Większości ludzi nie interesowało, czy francuski powieściopisarz Proust odnalazł swój
utracony czas, toteż jego klasyczny, przedwojenny cykl powieściowy W poszukiwaniu
straconego czasu, rozpoczęty w 1905 roku, wydano w komplecie dopiero po wojnie. Nawet
jeśli Proust odkrył „nową koncepcję czasu”, czyli nieprzeżytego wspomnienia, to
przeobrażająca moc jego opus magnum wydaje się wyraźna jedynie przy spojrzeniu wstecz.
Jednak olbrzymia większość ludzi wydawała się wtedy spoglądać naprzód, a nie oglądać się
za siebie. Te same reakcyjne siły wydały wyrok, choć z innych powodów, na błyskotliwego
irlandzkiego dramaturga i kpiarza Oscara Wilde’a, uosobienie fin de siècle’u. Skazany
na wieloletnie ciężkie roboty za homoseksualizm, zmarł w 1900 roku w wieku czterdziestu
sześciu lat, zmiażdżony ciężarem brytyjskiej hipokryzji i nietolerancji.
Nowoczesny taniec wprawiał reakcyjnie nastawionych strażników publicznej moralności
w podobne zdenerwowanie lub wściekłość. Brytyjskie i niemieckie sfery rządowe starały się
zdelegalizować tango oraz turkey trot – tańce cieszące się podówczas wielkim powodzeniem
w teatrach rewiowych i klubach Londynu, Paryża i Berlina. Cesarz zabronił niemieckim
oficerom nowych kroków tanecznych29. Dionizyjskie piękno sztuki tanecznej Isadory Duncan
potępiano jako pornografię. Potem przyszła kolej na fauna Niżyńskiego30. Wraz z Diagilewem
Niżyński reprezentował najwyższą formę tanecznej ekspresji artystycznej. Z tego powodu
wielu ignorowało lub wybaczało im rzekomą biseksualność. Jednakże premiera baletu
Popołudnie fauna Debussy’ego, wystawionego w 1912 roku w Paryżu przez zespół Diagilewa
Balety Rosyjskie z choreografią i główną rolą Niżyńskiego, wzbudziła wściekłość.
Wielki tancerz podczas opracowywania koncepcji baletu czerpał inspirację z bachicznych
motywów oglądanych na greckiej wazie wystawionej w Luwrze. Jednak strażnicy starego
porządku, zdaniem których mały satyr zagrażał publicznej moralności, poczuli się
zdegustowani. Gaston Calmette, redaktor konserwatywnego dziennika „Le Figaro”, odrzucił
przychylną recenzję baletu i oznajmił czytelnikom, że przedstawienie „nie było ani przyjemną
bukoliką, ani dziełem o głębokim znaczeniu. Pokazano nam lubieżnego fauna o ruchach
przepełnionych obrzydliwym, zwierzęcym erotyzmem i gestach tyleż prostackich, ile
nieprzyzwoitych”31. Skandal nabrał także wymiaru politycznego. „Le Figaro” oskarżono o to,
że atakuje Balety Rosyjskie, gdyż redakcja dziennika jest przeciwna wojskowemu sojuszowi
między Francją a Rosją. Balet „dostarczył sposobności oczernienia wszystkiego, co
rosyjskie”32. W sprawę włączył się rosyjski ambasador, francuscy politycy pisali petycje,
a prezydent i premier Francji zwołali komisję śledczą. Ze względu na rzekomą
nieprzyzwoitość baletu na drugim przedstawieniu zjawiła się paryska policja. Obecnie
ów faun jawi się jako symbol – choć może w nieco żałosnym kontekście – ostatniego, nikłego
przebłysku piękna, nim nad całą belle époque ostatecznie zapadła kurtyna.
***
W sumie reakcyjny trzon społeczeństwa – błyskająca bielą kołnierzyków burżuazja
i konserwatywnie nastawiona klasa robotnicza – w dużej mierze ignorował lub zwalczał
rodzące się w jego łonie siły postępu. Kręgi rządzące uważały modernizm, o ile w ogóle
poświęciły mu jakąś myśl, za błahy i dekadencki nurt myśli, a nie za profetyczną wizję świata
stojącego na skraju rozpadu. W ich oczach belle époque przemawiała wyłącznie
do arystokratycznych dandysów, perwersyjnych przedstawicieli artystycznej cyganerii
i politycznych radykałów (socjalistów, anarchistów itp.). Jeśli rzeczywistość faktycznie się
rozpadała, jak sugerowali pisarze i inni artyści, jeśli prawda i percepcja istotnie były tym
samym, obserwator zaś egzystował w świecie ulotnych, zmysłowych i bezładnych impresji,
jeśli tradycyjne dogmaty naprawdę ustępowały miejsca demokratycznemu wrzeniu,
rozsadzającemu polityczną autokrację – kogo to w gruncie rzeczy obchodziło?
W oczach konserwatystów, którzy dostrzegali to zagadnienie, modernistyczna „impresja”
świata balansującego na krawędzi upadku i odrodzenia jawiła się jako czysty nonsens. Według
nich świat wcale nie ulegał rozpadowi. Ich świat konsolidował się w blok stali, drapacz
chmur, pancerny okręt, linię montażową. Ich wizje wykuwały się niczym w metalu wytopionym
w hucie (jak na obrazie Adolfa von Menzla Walcownia żelaza z 1875 roku). Ich przyszłość
zawierała wyobrażenia rodzących się państw narodowych i globalnych imperiów oraz
niewzruszonego trwania porządku, klas społecznych i hierarchii.
W tym sensie przekonanie, że schyłek XIX i początek XX wieku zdominowały wpływy
artystycznej bohemy, która rzekomo kształtowała powszechne nastroje, jest głęboko mylące.
Ogromne świat​ła nowoczesności z perspektywy czasu lśnią jaskrawym blaskiem, lecz
wówczas oświecały umysły nielicznych wartościowych postaci. Przedwojenni artyści
formułowali nową świadomość, która jednak uchodziła uwadze dawnego porządku. Dopiero
po latach, kiedy wojna światowa zrujnowała Europę, burżuazja przyzna im słuszność w jedyny
znany sobie sposób: przez opatrzenie wzniosłych idei etykietą z ceną i ich zawłaszczenie.
Jednakże w latach 1870–1914 demokratyczne ideały bardziej humanitarnego i tolerancyjnego
świata, wyrażane w sztuce i literaturze, były dławione, ignorowane lub odkładane na później.
***
To wszystko miała rozwiać wojna. Patriarchalne siły dawnego świata miały roztrzaskać
belle époque – przypadkową ofiarę wojny toczonej w obronie Boga, Króla i Ojczyzny. Jeśli
radykalne idee odrobinę za mocno zakłóciły moralny porządek, to ich rola już się kończyła.
Rozgniewane niedobitki konserwatystów zniecierpliwiły się żałosnym kursem, jakim podążała
modna cywilizacja. Z Dawnych Dogmatów nie wolno drwić ani ich deptać. Trzeba walczyć
o europejskie monarchie i hierarchiczne systemy, które symbolizują, trzeba je chronić i mścić
ich zniewagi.
Nie sugeruję tymi słowy, że świat popchnęło do wojny kilka prowokacji ze strony bohemy.
Chodzi raczej o to, że stanowiące podglebie owych artystycznych prądów rewolucyjne siły
polityczne, prące do reform społecznych, zagroziły obaleniem ugruntowanych systemów.
W pewien przewrotny sposób „odrażający faun” Niżyńskiego wraz ze wszystkim, co
reprezentował, włączył się w chór głosów przepowiadających wojnę. Można sobie
z łatwością wyobrazić rozwścieczone siły reakcji wytaczające działa, przynajmniej
symbolicznie, by wymierzyć je w ucieleśniane przez tancerza „obrzydlistwo”. Rządy i elity
władzy reakcyjnie nastawionych państw: Niemiec, Austro-Węgier i Rosji, a w mniejszym
stopniu również stosunkowo liberalnych: Francji i Wielkiej Brytanii, łączyła wspólna idea –
wzburzone ówczesnym dyletantyzmem, lecz w gruncie rzeczy obawiające się czających się
za nim reform społecznych, uwznioślały pęd do zbrojeń jako moralną odpowiedź
na zrewoltowaną erę. Dość powszechnie szermowano wyświechtanym powiedzeniem:
„Potrzeba nam dobrej wojny” – „dobrej”, czyli takiej, która miała podtrzymać konserwatywne
dogmaty, albo, zdaniem włoskich futurystów i skrajnych grup, „oczyszczającej wojny”, która
zmiecie cały dawny świat i zapoczątkuje wszystko od nowa.
Ale przecież, jak wie każdy uczeń, Wielką Wojnę stoczono z uchwytnych przyczyn, takich
jak kolonie, ekonomiczna hegemonia, nacjonalizm, Alzacja i Lotaryngia, śmierć Franciszka
Ferdynanda oraz panowanie na morzu. Lista „racjonalnych” przyczyn i kwestii zapalnych zdaje
się niewyczerpana. Wszystkie zaś, jak się przekonamy, znajdują uzasadnienie. Jednakże owe
„przyczyny” ani łącznie, ani oddzielnie nie wydają się zbliżać nas do zrozumienia, dlaczego
w czteroletniej rzezi musiały zginąć miliony młodych ludzi.
W świetle tych rozważań Niemcy, Austro-Węgry i Rosja walczyły w obronie swoich
dynastii królewskich i autokratycznych systemów rządów. Jeśli oznaczało to wojnę jako
zachowawczą siłę spajającą społeczeństwo, to cóż, niechaj będzie wojna. Dominujący
porządek nigdy nie odda swoich przywilejów bez walki. Znany elitom świat stanął w obliczu
poważnego zagrożenia politycznego i społecznego. Wojna oferowała doskonałą sposobność
do zignorowania stosownych reform wewnętrznych i zjednoczenia ludności przeciwko
wspólnemu wrogowi. Powyższe dążenia różniły się pod względem stopnia intensywności
i kierunku. Rosyjski carat, siedzący na kotle rewolucyjnego wrzenia, witał wojnę jako sposób
zjednoczenia kraju i stłumienia sprzeciwów. Stare imperium Austro-Węgier rozpadało się,
toteż starało się przyśpieszyć wybuch wojny, by odzyskać swoją dawną siłę i szacunek
do samego siebie. Niemcy pożądały globalnego imperium, by umocnić swą potęgę w Europie.
Reżimy środkowej i wschodniej Europy odpowiadały przed władzą cesarzy i systemami,
które reprezentowali. Gdy wojnę wypowiedziały Niemcy, przystąpił do niej cesarz
we własnej osobie jako duchowe ucieleśnienie narodu. Rządy Niemiec, Austro-Węgier
i Rosji wielokrotnie broniły wojny jako jedynego środka ocalenia dominującego systemu
i ochrony monarchy. Francja, nawet jeśli ponosiła najmniejszą część wspólnej
odpowiedzialności za wojnę, rozpętała na początku XX wieku falę mściwego patriotyzmu,
popychającą państwo w tym samym kierunku. Przed 1914 rokiem jedynie brytyjska Partia
Liberalna Asquitha podjęła poważną próbę reform społecznych, lecz większość z nich
odłożyła do czasu zakończenia wojny i uległa żądaniom konserwatystów. Warto podkreślić, że
ludzie najbardziej odpowiedzialni za doprowadzenie świata do wojny przeważnie zaliczali
się do elity politycznej sprzymierzonej z prasą, a nie do przedstawicieli finansjery, biznesu czy
wielkiego kapitału, większość z nich bowiem konsekwentnie sprzeciwiała się wojnie, nie
chcąc oglądać destrukcji rynków i źródeł dochodów.
W tym sensie bezsilni orędownicy liberalizmu i reform społecznych nie mogli powstrzymać
pędu do zbrojeń. Jak się przekonamy, musieli oni na pewien czas wyrzec się wyznawanych
zasad. Głoszone przez nich liberalne, demokratyczne wartości, wyrażane w sztukach pięknych,
literaturze i postępowej polityce, stanęły niczym wiotkie drzewka na drodze huraganu. Jeśli
liberałowie „nagrodzą bezkrytycznym aplauzem każdą nowinkę, aby zademonstrować pogardę
dla siedzących w lożach”, jak zauważył Jean Cocteau, to ignorowali straszliwą prawdę33.
Albowiem to garstka uprzywilejowanych w lożach, a nie socjaldemokraci na parterze, miała
pogrążyć świat w chaosie. Wyniośli arystokraci z bokobrodami, w strojnych w pióropusze
kapeluszach, z piersiami obciążonymi orderami; przedstawiciele elity w cylindrach i białych
muszkach, z obwieszonymi biżuterią żonami u boku, popatrującymi przez lornetki na siedzącą
pod nimi gawiedź – to oni mieli zdecydować, jak i kiedy Europa osunie się w otchłań. A gdy
nadejdzie czas, owa garstka Szczurołapów z Hamelin, wiodących wprost ku apokalipsie –
królowie, reakcyjni politycy, generałowie i magnaci prasowi – pośle ze swoich krajów
miliony studentów, sklepikarzy, robotników i synów ziemiaństwa do okopów, nie dbając
o Zolę, kubizm ani fauna Niżyńskiego. A miliony odpowiedzą na ich zew.
16 Cytat w: Hughes, s. 9.
17 Patrz R. Wohl, The Generation of 1914.
18 Orwell, s. 407 (wyd. pol. G. Orwell, Takie to były radości, w: Eseje [wybór], tłum. Anna Husarska, Londyn 1985).
19 Cytat w: Hattersley, s. 17.
20 Długa, wąska spódnica do pół łydki, z wąskim obrąbkiem utrudniającym chodzenie (przyp. red.).
21 Ang. Where the Rainbow Ends, sztuka dla dzieci Clifforda Millsa i Johna Ramseya wystawiona po raz pierwszy
na Gwiazdkę 1911 roku (przyp. red.).
22 Orwell, s. 409.
23 Carr, s. 140 (wyd. pol. E.H. Carr, Historia – czym jest: wykłady im. George’a Macaulaya Trevelyana wygłoszone
na uniwersytecie w Cambridge styczeń–marzec 1961, Poznań 1999).
24 Kapos, s. 85–6.
25 Ibidem, s. 35.
26 Danchev, s. 3.
27 Cytat w: Peck, s. 27.
28 Joll, s. 64–5.
29 Eksteins, s. 39.
30 Wacław Niżyński (1889–1950) – tancerz rosyjski polskiego pochodzenia, znany również pod nazwiskiem we francuskiej
wersji pisowni Nijinsky; choć słabo władający językiem polskim, często podkreślał swoją polską narodowość (przyp. tłum.).
31 „Le Figaro”, 30 maja 1912.
32 Buckle, s. 244.
33 Cytat w: Eksteins, s. 11.
2
WZROST MECHANIZACJI
Czy obecnie wojna nie jest możliwa?
Tytuł książki Jana Gottliba Blocha, 1898 rok
Uwagę milionów ludzi ściągających do miast w poszukiwaniu pracy i rozrywki przyciągały
wspaniałe wynalazki i nowe towary spływające z linii produkcyjnych fabryk, na przykład zupa
w puszkach. Pod tym względem francuski poeta Péguy miał słuszność: świat stworzony ludzką
ręką w ostatnich trzydziestu latach uległ radykalnym zmianom. Wokół niego wzrosła zaś
masowa społeczność miejska – ostatnie stadium uprzemysłowienia Zachodu. Był to świat
dusznego konformizmu, skrajnego bogactwa i równie skrajnej nędzy oraz gwałtownej
mechanizacji. Olbrzymie maszyny, elektryczne oświetlenie i katedry wznoszone ze stalowych
elementów przewyższały tradycyjną siłę oddziaływania Kościoła, utrzymującą umysł
w niewzruszonym respekcie. Wiek Maszyn, onieśmielający ogromnymi konstrukcjami, rykiem
silników i migotem świateł, osiągnął apogeum w latach 1880–1920. Gigantyczne targi
przemysłowe, odkrycia naukowe, wznoszenie świeckich świątyń, wolność symbolizowana
przez samochód, statek pasażerski i samolot – oto opium ludzkości u schyłku XIX wieku.
Wieża Eiffla (ukończona w 1889 roku), najwyższa na świecie konstrukcja stworzona przez
człowieka, podziwiana przez miliony gości targów światowych, stanowiła najbardziej
sensacyjny przykład mariażu nowoczesnej inżynierii i architektonicznej wspaniałości. „Dzięki
swojej wysokości – pisał krytyk sztuki Robert Hughes – i śmiałości struktury, a także
radykalnej wówczas decyzji o wykorzystaniu materiałów wytworzonych przemysłowo dla
upamiętnienia potęgi Państwa, wieża ucieleśnia to, co europejskie klasy rządzące uznają
za nadzieję związaną z rozwojem technologii: faustowski pakt, obietnicę nieograniczonej
władzy nad światem i jego bogactwem”34.
O ile ideały belle époque sugerowały możliwość powstania społeczeństwa humanitarnego,
kierującego się współczuciem, o tyle donośny łoskot industrializacji przywoływał bardziej
utylitarystyczny i bezosobowy obraz świata. Niewątpliwie wielu ludziom w takim świecie
żyło się wygodniej i zdrowiej, jednak kierunek jego rozwoju był daleki od bezpieczeństwa.
Jedno było pewne: nigdy krajobraz stworzony ludzką ręką nie ulegał tak szybkim przemianom.
Od czasu zakończenia wojny francusko-pruskiej (1871) do wybuchu I wojny światowej
cywilizowane nacje, oniemiałe ze zdumienia, obserwowały pojawianie się kolejnych
wynalazków: fonografu (1877), pierwszych włókien syntetycznych (1883), karabinu
maszynowego Maxima (1885), skrzynkowego aparatu fotograficznego Kodaka i silnika
elektrycznego Tesli (1888), kordytu (1889), silnika Diesla (1892), samochodu Forda (1893),
kinematografu (1894), promieni Röntgena, radiotelefonu Marconiego i kamery filmowej braci
Lumière (1895), radu, systemu zapisu dźwięku oraz napędzanego silnikiem aeroplanu braci
Wright (1903), wreszcie w 1909 roku pierwszego przelotu nad kanałem La Manche, którego
dokonał Francuz Louis Blériot.
W 1900 roku na największej wystawie przemysłowej, paryskiej L’Ex​position Universelle,
Rudolf Diesel zaprezentował ku powszechnemu zdumieniu silnik zasilany olejem
arachidowym. Trwająca od kwietnia do listopada paryska wystawa stanowiła triumf
zachodniego postępu technologicznego. Elektryfikacja oświetlała i napędzała świat. Od 1850
roku w niemieckich i amerykańskich miastach dzięki pionierskim pracom Siemensa i Edisona
rozpowszechniały się elektryczne tramwaje, które w Wielkiej Brytanii pojawiły się dopiero
na przełomie wieków – omen względnego upadku przewagi imperium Albionu. Istotnie,
w ostatnich latach XIX wieku brytyjska innowacyjność wygasła, ustępując sukcesom
wynalazców niemieckich i amerykańskich. W ciągu pięćdziesięciu lat przed wybuchem wojny
brytyjscy inżynierowie opracowali zaledwie dwa godne uwagi wynalazki: turbinę parową
Parsonsa i oponę pneumatyczną Dunlopa35.
Tak oto manifestował się Wiek Maszyn, wytwarzający narzędzia służące rozrywce,
przemieszczaniu się i mordowaniu rzesz ludzkich. Maszyny chwalono, popadano nawet
w obsesję na ich punkcie, a w powszechnej opinii nie budziły podejrzliwości ani niepokoju.
Przestrogi Williama Blake’a przed „mrocznymi, diabelskimi fabrykami” należały
do wczesnego okresu rewolucji przemysłowej i straciły wiele ze swej mocy. Wiek Maszyn
miał wielu apologetów, którzy idealizowali proces mechanizacji jako wiodący ku wyzwoleniu
– maszyny, ich zdaniem, nie były instrumentami zniewolenia ani narzędziami kapitalistów.
Miały bowiem umożliwić ludziom wzniesienie się ponad codzienną harówkę, dać im
nieskończoną ilość wolnego czasu i pozwolić ludzkości swobodnie oddawać się
umoralniającym zajęciom, zgodnie z naszym oczywistym przeznaczeniem.
Hughes pisał:
W przeszłości maszynę przedstawiano karykaturalnie jako potwora, piekielnego kolosa albo – ze względu
na poręczną analogię między paleniskiem, parą, dymem a piekłem – jako samego szatana. Jednak do 1889 roku
wrażenie jej „odmienności” zanikło i publiczność odwiedzająca targi światowe przeważnie postrzegała maszynę jako
twór bezwarunkowo dobry i silny, choć głupi i posłuszny. Uważali ją za gigantycznego niewolnika, niezmordowanego,
stalowego Murzyna, kierowanego siłą rozumu w świecie o bezmiernych zasobach36.
Maszyny dostarczały również wspaniałej rozrywki. Samochód i samolot – szczyt atrakcji –
czerpały z głębokiej studni próżności, fetyszystycznej potrzeby posiadania najnowszej
technologii, nieróżniącej się od dzisiejszego uganiania się za mobilnymi gadżetami, z jedynym
wyjątkiem: były to bardzo kosztowne zabawki dostępne początkowo wyłącznie dla bogaczy.
W 1896 roku niemiecki inżynier Karl Benz zaprojektował i opatentował pierwszy płaski silnik
spalinowy wewnętrznego spalania, tak zwany boxermotor. Firma Benza wyrosła
na największego światowego producenta samochodów o wydajności wynoszącej w 1899 roku
572 pojazdy. Wkrótce dołączyli doń panowie Rolls i Royce. Podróż samochodowa (a wkrótce
i powietrzna) reprezentowała coś więcej niż triumf nad tyranią odległości. Dla tych, którzy
mogli sobie pozwolić na kupno samochodu, stał się on środkiem wyrażającym wyzywającą
niezależność i wyższość nad prymitywnym światem. Do 1911 roku wyścigi samochodowe
i lotnicze porażały powszechną wyobraźnię. Wkrótce produkcja masowa miała oddać
samochody w ręce masowego odbiorcy: w 1913 roku z linii produkcyjnych zakładów Forda
zjechały pierwsze montowane taśmowo modele aut.
***
Tempo dokonywania odkryć i sam ich natłok w ciągu trzydziestu lat poprzedzających 1914
rok całkowicie odmieniły obraz życia ludzkości. Niemożliwe stawało się prawdopodobne,
a marzenia – oczekiwaniami. Wielka przedsiębiorczość okiełznała nową technologię.
„Przewaga pierwszeństwa”37 dzięki szybkiemu przyjmowaniu nowych zdobyczy
technologicznych w dekadach przed 1914 rokiem pobudzała gospodarki Niemiec i Ameryki.
Na przełomie wieków pozycję najbogatszego kraju w Europie nadal zajmowała Wielka
Brytania, ale szybko doganiały ją Niemcy i Stany Zjednoczone (na podobieństwo wyścigu
Chin i Stanów Zjednoczonych w XXI wieku). W latach 1893–1913 Wielka Brytania podwoiła
eksport produktów swojego przemysłu, lecz Niemcy go potroiły, Ameryka zaś zwiększyła
pięciokrotnie. W tym samym okresie brytyjska produkcja węgla, surówki żelaza i stali wzrosła
odpowiednio o 75%, 50% i 131%, w Niemczech o 159%, 287% i 522%, a w Stanach
Zjednoczonych o 210%, 337% i 715%38. Do upokorzenia Wielkiej Brytanii jeszcze trochę
brakowało, lecz największe handlowe imperium świata polegało już na „niewidzialnych
dochodach”. Nie miało to nic wspólnego z nowymi maszynami ani wytwórczością
przemysłową, chodziło bowiem głównie o odsetki i dywidendy, czerpane z obszernego
portfela międzynarodowych papierów wartościowych Wielkiej Brytanii. Bilans handlowy
państwa do 1914 roku wykazywał deficyt39.
***
Producenci broni kroczyli w awangardzie postępu technologicznego. Jeśli remilitaryzacja
stanowiła jeden z motorów Wieku Maszyn, to słuszne było również twierdzenie odwrotne:
nowe rodzaje uzbrojenia pobudzały militaryzm. Pociągi, samoloty, samochody, działa i
karabiny maszynowe miały otworzyć ludziom nieograniczone na pozór możliwości
uśmiercania się i kaleczenia się nawzajem. Telegrafia bezprzewodowa miała przeobrazić
oblicze wywiadu wojskowego. Istotnie, postęp technologiczny w dziedzinie zbrojeń był
najszybszy i śmiercionośny.
Najskuteczniejszy środek mordowania się, jaki wynalazła ludzkość, stanowiła artyleria.
Przed stworzeniem bombowców dalekiego zasięgu i broni jądrowej wynaleziono olbrzymie
działa, których pociski zawierające szrapnele (a później także gazy bojowe) mogły spadać
niczym ulewa na głowy żołnierzy. Niemcy wytyczały szlak rozwoju artylerii i do 1914 roku
konstruowały najpotężniejsze działa na świecie. To oznaczało wzrost i dokładniejsze
określenie zasięgu przyszłych bitew, a żołnierze nacierający falą lub „frontem” – tego terminu
na określenie ogromnego szeregu wojsk po raz pierwszy użyto w pierwszej dekadzie XX
wieku – mieli posuwać się w deszczu sypiących się na nich pocisków.
Brytyjski karabin Lee-Enfield kalibru .303 (7,7 mm) o donośności maksymalnej
2,7 kilometra oraz karabin maszynowy samoczynny (wykorzystujący energię odrzutu)
zapewniały bezprecedensową liczbę poległych lub rannych odnoszących straszliwe obrażenia.
Nowa broń maszynowa mogła wystrzelić 400 pocisków na minutę. Do 1900 roku sztabowcy
dostrzegli konsekwencje strategiczne (choć nie moralne) zastosowania karabinu maszynowego
Maxima wykorzystującego energię odrzutu, który mógł kosić szeregi nacierających żołnierzy
niczym kosiarka. Bezdymny proch strzelniczy zapewniał strzelcom niewykrywalność. Granaty
ręczne, moździerze, nowe, szybkostrzelne francuskie działa polowe kalibru 75 milimetrów
oraz okropna perspektywa trujących gazów bojowych miały jeszcze podwyższyć liczbę ofiar.
W roku poprzedzającym wojnę rządy złożyły pierwsze zamówienia na kilkaset prymitywnych
samolotów, a wkrótce przesuwające się po niebie zeppeliny i inne statki powietrzne stały się
dobrze znanym widokiem. Oblicze zbrojeń morskich przeobraziły pancerniki parowe,
napędzane turbinami niszczyciele, torpedy, miny morskie, okręty podwodne, wreszcie
szczytowe ówczesne osiągnięcie techniki militarnej –pancerniki klasy Dreadnought.
Z powodu nowej technologii militarnej wojna jawiła się generałom i admirałom jako
kataklizm tak okropny, że z pewnością musiałaby zakończyć się w ciągu paru miesięcy. Nikt
wcześniej nie doświadczył takiego konfliktu zbrojnego. Starzy weterani wspominali krótkie,
gwałtowne starcia w wojnach kolonialnych z kawalerią walczącą szablami, ograniczoną siłą
ognia dział i niewielką donośnością muszkietów (140 metrów), gdy bitwy rozstrzygały się
w ciągu kilku dni na polu walki zasnutym prochowym dymem. Tak wyglądały toczone
w Afryce wojny kolonialne, kampanie napoleońskie i amerykańska wojna secesyjna. Ta
ostatnia zebrała straszliwe żniwo: w wojnie domowej w latach 1861–1865 poległo ponad 600
tysięcy Amerykanów. Mimo to prawie nikt w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku nie
odczuwał obaw przed tym, co miało nastąpić: czteroletnim rozlewem krwi z dziesiątkami
milionów zabitych i rannych w walkach toczonych na kilku frontach w całej Europie
i w odległych koloniach. Żadna armia nie zastosowała nowej taktyki, koniecznej w obliczu
takiej koncentracji siły ognia.
***
Czynnik ludzki zbrojeń nie mógł dotrzymać kroku przebiegającym w takim tempie
przemianom technologicznym. Niezależnie od różnic dzielących armie Prus, Francji, Rosji
i Wielkiej Brytanii miały one pod koniec lat dziewięćdziesiątych XIX wieku pewną wspólną
cechę: w żadnej z nich nie użyto nowej broni w gniewie i w żadnej z nich nie potrafiono
skutecznie rozwijać oraz zaopatrywać tak licznych wojsk. Najbardziej zaawansowana była
armia pruska, mająca za sobą niedawne, pouczające doświadczenie w postaci klęski zadanej
Francji w latach 1870–1871. Drugą skrajność stanowiło wojsko brytyjskie, rozpaczliwie
nieprzygotowane do prowadzenia wojny na kontynencie. Wszyscy oficerowie nadal jeździli
konno, przeważnie celowali w grze w polo (dopóki nie zakazano jej w 1894 roku
w uczelniach wojskowych, gdyż sprzyjała bankructwom) i wywodzili się ze szkół średnich
w Eton, Harrow lub Winchesterze, a następnie, rzecz jasna, akademii wojskowych: Sandhurst
i Camberley Staff College. Nie w tym rzecz, że w owych instytucjach wpajano niedoskonałość
lub słabość; raczej chodzi o to, że dostosowywały się one do systemu, który nie chciał sam się
zreformować ani przyznać racji zdaniu przychodzących z zewnątrz ekspertów. Jako instytucja
społeczna armia brytyjska stanowiła sukces, jako machina wojenna w znacznej mierze była
tylko „atrapą”40. Nieskuteczna, niedostatecznie wyszkolona, tworzyła oficerów całkowicie
niezdolnych do rozwinięcia dywizji lub zorganizowania zaopatrzenia wojska. Wiedzieli
wszystko o romantyzmie i chwale dawnych bitew, natomiast nie mieli pojęcia, jakim szokiem
okaże się nowoczesna artyleria.
Marynarka (Royal Navy) przynajmniej do 1900 roku odznaczała się podobnym
wstecznictwem i niedostatecznym przygotowaniem do wyzwań, jakimi miały się okazać
oddane jej do dyspozycji nowe typy machin wojennych. Od czasu opublikowania w 1884 roku
w „Pall Mall Gazette” pamfletu Jacky’ego Fishera What is the Truth about the Navy? (Jaka
jest prawda o marynarce?) aż po wstrząsające pytanie, które postawił dwadzieścia lat później:
How many of our Admirals have minds? (Ilu naszych admirałów ma rozum?), brytyjska
Admiralicja krnąbrnie ignorowała fakt, że w przyszłej wojnie morskiej będą walczyć
napędzane parą pancerniki. „Ospały, nieskuteczny, zjedzony przez mole organizm”, obsadzony
ludźmi wyszkolonymi do pływania w czasach pokoju na żaglowcach, pomstował jeden
z krytyków41. Trzeba przyznać, że od 1855 roku Royal Navy nie musiała otwierać ognia z dział
do poważniejszego przeciwnika.
***
Szok wojny burskiej, wojny rosyjsko-japońskiej i kilku innych konfliktów kolonialnych
dzięki krwawej metodzie prób i błędów sprawił, że ów obraz skostniałych brytyjskich sił
zbrojnych uległ przeobrażeniu. Plany wojenne w pierwszej dekadzie XX wieku zakładały
bitwę w całkowicie odmiennej skali, toczoną nie przez kawalerię z szablami u boku, ale przez
zupełnie inną piechotę – bez jaskrawych mundurów, pióropuszy i czerwonych kurtek, lecz
przyodzianą w maskujący szarozielony kolor khaki, w hełmach, uzbrojoną w karabiny dające
się błyskawicznie przeładowywać. Przyjęte nowe technologie należało przekształcić
w koncepcję nowatorskich działań wojennych o niewyobrażalnej dotąd śmiertelności.
Gdyby wojskowe elity raczyły słuchać przestróg o istocie przyszłej walki, mogłyby
zreformować siły zbrojne wcześniej. Albowiem już w 1898 roku wszystko zostało wyłożone
w książce o niezwykłej sile przewidywania i przerażającego wizjonerstwa Is War Now
Impossible?, napisanej przez rosyjskiego bankiera i wojskowego analityka-samouka Jana
Blocha42. W swojej pracy Bloch dokładnie uchwycił to, co w dziedzinie taktyki, strategii
i polityki skrywała przyszłość43:
– Nowa technologia zbrojeń (lepsze karabiny oraz broń maszynowa) sprawiła, że ataki
na bagnety oraz szarże kawalerii stały się przestarzałe. Następna wojna będzie długotrwałą
walką pomiędzy okopanymi wojskami. Według obliczeń Blocha żołnierze w okopach zyskają
czterokrotną przewagę nad piechotą nacierającą przez odkryty teren. Tę informację
Brytyjczycy puścili mimo uszu osiemnaście lat przed pierwszym dniem bitwy nad Sommą.
– Walczące strony będą dążyły do rozwiązania wynikłego impasu przez angażowanie
w walkę armii o liczebności idącej w miliony, rozmieszczonych wzdłuż ogromnie
rozciągniętej linii frontu i uwikłanych w przewlekły konflikt, którego rozstrzygnięcie potrwa
całe lata. Ówcześni dowódcy nie przyjęli do wiadomości tej prawdy. Dopiero w listopadzie
1912 roku niemiecki szef sztabu Helmuth von Moltke podjął próbę wyprowadzenia z błędu
członków dowództwa armii, którzy nadal żywili „złudzenia o krótkotrwałej wojnie”44.
Przestrzegł ich, że będzie to bardzo długa wojna. Lord Kitchener „już w 1909 roku
przewidywał, że wojna potrwa trzy lata”45. Jednak poglądy Blocha nie zrobiły wielkiego
wrażenia na architekcie pierwotnego niemieckiego planu wojny, hrabim Alfredzie von
Schlieffenie, który oczekiwał błyskawicznego, krótkiego konfliktu trwającego kilka miesięcy
(patrz rozdział 10). Kitchener następnego dnia po wypowiedzeniu przez Wielką Brytanię
wojny Niemcom (5 sierpnia 1914 roku) oznajmił radzie wojennej, że należy zmobilizować
armię liczącą milion żołnierzy; liczebność wojsk francuskich, niemieckich i rosyjskich już
wyrażała się w milionach ludzi.
– Można spodziewać się kolosalnych strat pociągających za sobą olbrzymie koszty
społeczne. Wojna stanie się pojedynkiem mocy produkcyjnych, wiodącym do całkowitego
wyniszczenia ekonomicznego. Rozpęta ona zamęt finansowy i rewolucję, grozić będzie klęską
głodu i chorób oraz „rozpadem całej organizacji społecznej”.
Bloch starał się rozpropagować swoją obszerną pracę podczas konferencji pokojowej
w Hadze w 1899 roku. Nikt nie zwrócił na nią większej uwagi. Francja, Wielka Brytania
i Rosja nie chciały słuchać jego przestróg, aż w sierpniu 1914 roku zetknęły się dokładnie
z taką wojną, jaką opisywał Bloch. Autor w 1901 roku napisał z irytacją do brytyjskiego
czasopisma:
Po przeszło czternastu latach trudów nad studiami o wojnie (…) ze zdumieniem stwierdzam, że niezwykła
przemiana przekuwająca miecze na lemiesze przeszła niemal niezauważona nawet przez zawodowych obserwatorów,
których opłaca się po to, by czujnym okiem stale śledzili sytuację (…) Nie mogłem przewidzieć uporu [kręgów
wojskowych], który kazał nie tylko uchylać się od działania, lecz także skłaniał do naginania i zniekształcania faktów.
Patriotyzm to cecha godna wielkiego szacunku, lecz niebezpiecznie jest utożsamiać go z interesami jakiejś klasy.
Niezłomność, z jaką kasta wojskowa kurczowo trzyma się nieistniejącego już stanu rzeczy, jest wzruszająca i godna
chluby. Na nieszczęście jest również kosztowna i niebezpieczna. Wobec tego ośmielam się teraz zaapelować
do szerokich rzesz Brytyjczyków, o których żywotne interesy tu chodzi, o wydanie ostatecznego werdyktu46.
Inni przestrzegali przed kosztami ludzkimi całkowicie zmechanizowanej wojny.
Rozpaczliwa wizja ciążyła nieszczęsnemu Charlesowi Mastermanowi, liberalnemu
politykowi, autorowi bestselleru z 1909 roku The Condition of England (Sytuacja Anglii).
Masterman oceniał Wiek Maszyn jako wielkie złudzenie. Maszyny nie dają nam większego
bezpieczeństwa, pisał, lecz raczej zapowiadają nasze odejście w niebyt:
Spośród wszystkich złudzeń zarania XX wieku chyba najbardziej niezwykłym jest to, które dotyczy bezpieczeństwa.
Gigantyczne już teraz i nowatorskie siły wynalazczości w dziedzinie mechaniki (…) odsłaniają obraz społeczeństwa
u progu przemiany (…) W Europie, stojącej w obliczu obejmującego wszystkie państwa niezadowolenia rzesz
pracowników przemysłu, narody – jak gdyby w wojskowym obozie – gromadzą narzędzia zniszczenia (…) Przed
kilkoma laty ludzie uwielbiali przewidywać nadejście złotej ery niewinności (…) W dzisiejszych czasach krytyk o mniej
optymistycznym nastawieniu jawnie ogłasza, że nowoczesna cywilizacja kryje w sobie zalążki własnej zagłady47.
Sam Masterman stał się sceptyczny wobec swojej wizji. Mianowany w 1914 roku
kierownikiem brytyjskiego Biura Propagandy Wojennej pracował nad przedstawianiem
nieprzyjaciela w jak najgorszym świetle, jednoczeniem Brytyjczyków wokół sprawy wojny
oraz ponaglaniem Amerykanów, by ze swymi gigantycznymi „siłami wynalazczości
w dziedzinie mechaniki” przyłączyli się do zmagań u boku Brytyjczyków i Francuzów.
34 Hughes, s. 11.
35 Hattersley, s. 434.
36 Hughes, s. 11.
37 Patrz A. Chandler, Scale and Scope: The Dynamics of Industrial Capitalism.
38 Hattersley, s. 67.
39 Cytat w: ibidem, s. 69.
40 Cytat w: Steiner i Neilson, s. 202.
41 Ibidem, s. 203.
42 Jest to skrócony angielski przekład (z rosyjskiego) książki Jana G. Blocha (polskiego pisarza, finansisty i przemysłowca
żydowskiego pochodzenia) Przyszła wojna pod względem technicznym, ekonomicznym i politycznym (przyp. tłum.).
43 Patrz Bloch, Is War Now Impossible? (wyd. pol. w pełnej wersji: J. Bloch, Przyszła wojna pod względem technicznym,
ekonomicznym i politycznym, Warszawa 2005).
44 Patrz Strachan, To Arms, s. 1005 n.
45 Ibidem, s. 1006.
46 Bloch, „The Contemporary Review”, 1901.
47 Masterman, s. 289.
3
MIEJSCE POD SŁOŃCEM DLA NIEMIEC
Jeśli Niemcy mają stać się potęgą kolonialną, mogę tylko powiedzieć: „Z Bogiem!”.
Premier Wielkiej Brytanii William Gladstone, 1884 rok
W 1899 roku naoczny świadek wrócił z Czarnego Lądu z ponurą dla ludzkości wieścią:
kolonialne przedsięwzięcie nie roznieciło światła w ciemności, nie ucywilizowało
„dzikusów”. Działalność Belgii w Afryce nie była niczym innym, jak tylko najbrutalniejszą
formą eksploatacji. Walkę o kość słoniową w Wolnym Państwie Kongo kolonizatorzy toczyli
po barbarzyńsku, w sposób całkowicie sprzeczny z ideałami chrześcijaństwa, metodami
okrutnymi ponad wszelkie wyobrażenie. Oto główny wątek powieści Josepha Conrada Jądro
ciemności.
Wielu odczytywało tę książkę jako moralną alegorię, a nie krwawą faktografię. Jednak
ostatnie słowa zdeprawowanego handlarza kością słoniową „pana Kurtza” – „ohyda, ohyda” –
brzmiały prawdziwie i dobrze wyrażały istotę zdarzeń48. Mnóstwo ludzi może znać postępki
Niemców wobec Belgów w czasie I wojny światowej, ale kto dzisiaj wie, co przedtem Belgia
uczyniła Kongijczykom? W latach 1885–1908 śmierć miało ponieść prawie 8 milionów ofiar
belgijskiej „masowej wojny” z 16 milionów rdzennych mieszkańców Konga. Ludzie ci zmarli
z głodu, braku opieki medycznej i wskutek wyniszczającej pracy – bezpośrednich następstw
planu kolonialistów, obejmującego podporządkowanie i zniewolenie miejscowej ludności.
Belgia znalazła się wśród pierwszych imperialistów plądrujących Afrykę. Rywalizacja
o tamtejsze kolonie, która wkrótce zrodziła antagonizm między Niemcami, Wielką Brytanią
a Francją, rozpoczęła się dwa dziesięciolecia wcześniej, zanim Conrad stworzył Jądro
ciemności. W latach 1870–1914 postępowała w zdumiewającym tempie, doprowadzając
do całkowitego rozgrabienia kontynentu.
Pod koniec XIX wieku każdy brytyjski uczeń widział mapę świata z różowym
lub czerwonym konturem wytyczającym granice imperium, nad którym nie zachodziło słońce.
W 1900 roku ciężka ręka brytyjskiej władzy sięgała do każdego zakątka globu. Londyn
rozciągał zwierzchnictwo nad przeszło 450 milionami ludzi, wówczas jedną piątą populacji
Ziemi, zamieszkującymi kolonie lub terytoria o powierzchni 33 700 000 kilometrów
kwadratowych, od Wielkich Rowów Afrykańskich do bezludnych terenów Australii,
od Hongkongu po Bombaj, od Kapsztadu do Kairu, połączone ogólnoświatową linią
telegraficzną, zwaną Czerwoną Linią, uruchomioną w 1902 roku. Brytyjczycy stanowczo
zamierzali strzec swojego imperium i powiększać je oraz bronić go do ostatniej kropli krwi.
Wszelkie głosy podważające angielską supremację wzbudzały w metropolii skrajne reakcje
zarówno ze strony opinii publicznej, jak i prasy. Ówczesne imperium dostarczało nie tylko
ogromnych, choć zmniejszających się, bogactw; zapewniało też mnóstwo imponderabiliów:
niewyobrażalną władzę, olbrzymi prestiż i międzynarodowe wpływy polityczne.
Grubiaństwem byłoby twierdzić, że Imperium Brytyjskie nie przynosiło żadnych korzyści,
a z chwilą uzyskania niepodległości kolonie o wyższym poziomie oświaty przyjmowały
system demokratyczny i sądowy Westminsteru wraz z codziennymi radościami piłki nożnej
i krykieta. Inaczej sprawy się miały z imperium francuskim, w którym podległe ludy
zachowały bardzo nieliczne rozpoznawalne cechy francuskie – z wyjątkiem (w niektórych
miejscach) języka, nazw ulic i kuchni. Jednak bez względu na to, czy imperialnym
dziedzictwem stały się brioszki, białe stroje drużyn krykieta, hełmy korkowe czy wiara
w Chrystusa, władze imperium miały jeden główny cel: ograbić kolonie z zasobów, zwykle
pod pozorem cywilizowania ich (francuska mission civilisatrice). Władza brytyjska w Indiach
mogła wydawać się mniej despotyczna niż francuska w Afryce Zachodniej lub w Indochinach,
lecz była równie obojętna wobec cierpień rozwijających się pod jej okupacją. Za panowania
królowej Wiktorii, koronowanej na cesarzową Indii, miały miejsce największe klęski głodu
w przedwojennej historii kraju: pod koniec XIX wieku w kolejnych okresach głodu zmarło
około 15 milionów Hindusów, częściowo wskutek bezczynności i leseferystycznej postawy
Kompanii Wschodnioindyjskiej oraz angielskich magnatów.
Jeśli Brytyjczycy i Francuzi twierdzili, że rządzą światem, to okresowo uwalniali się
od odpowiedzialności za los, jaki spotykał jego mieszkańców. W istocie kolonialne ekscesy
w Azji i Afryce skłaniały liberalnie nastawionych Europejczyków do kwestionowania
moralnej, jeśli nie ekonomicznej, spuścizny trzystuletniego dążenia do dominacji w świecie.
Nawet dumny piewca brytyjskiego imperium Winston Churchill w 1913 roku, w apogeum
angielsko-niemieckiego sporu o wielkość floty, przyznał (z gigantycznym
niedopowiedzeniem): „Zaspokoiliśmy już wszystkie pragnienia terytorialne i nasze żądanie, by
pozostawiono nam niezmąconą przyjemność czerpania z naszych rozległych i wspaniałych
posiadłości, nabytych głównie drogą agresji i utrzymywanych w dużej mierze siłą, często
innym wydaje się mniej rozsądne niż nam samym”49.
***
Pod koniec lat siedemdziesiątych XIX wieku potęgi europejskie zwróciły machinę podboju
przeciwko ostatniemu na świecie nieeks​ploatowanemu kontynentowi, bogatemu w minerały,
diamenty, złoto, kość słoniową i ropę naftową, obdarzonemu rozległymi obszarami gruntów
ornych i olbrzymimi zasobami taniej siły roboczej: Afryce. Handel niewolnikami się skończył;
w ciągu poprzednich dwóch stuleci miliony afrykańskich kobiet i mężczyzn schwytano,
zamknięto w zagrodach, zakuto w kajdany i sprzedano w posiadłościach obu Ameryk,
europejskich koloniach i plantacjach na Karaibach. Jednakże zniesienie handlu żywym
towarem nie powstrzymało praktycznego zniewolenia afrykańskich ludów w ojczystych
krajach, w kopalniach środkowej i południowej Afryki, na plantacjach Złotego Wybrzeża
i w pasie handlu kością słoniową w Kongu, gdzie zmuszano ludność do pracy
w przerażających warunkach. Owszem, istniały traktaty i misje, protektoraty i umowy
o podziale władzy, jednak ich celami i skutkami były ucisk oraz hurtowa kradzież zasobów.
Nazywano to „walką o Afrykę”.
W tym wyścigu Francja i Wielka Brytania rywalizowały o przejęcie kontroli nad
większością Afryki, Włochy rzucały łakome spojrzenia na Abisynię (Etiopię i Erytreę), a król
Belgii Leopold nadzorował ujarzmianie siłą Konga Belgijskiego. Portugalia i Hiszpania
rościły sobie prawa do części zachodniej i północnej Afryki. Niemcy zaczęły poszukiwać
terenów do aneksji z opóźnieniem. Wszystkie powyższe państwa targowały się o kolonie
i okupowały je, zawierały wzajemne umowy i wymieniały się krainami oraz ludami, rzekami
i górami, narzucając nowe nazwy i granice, nakładające się na tradycyjną mapę tej wysoce
rozproszonej społeczności. Europejczycy zupełnie nie znali etnicznej i plemiennej struktury
ludności zamieszkującej nowe strefy ekonomiczne albo całkowicie ją lekceważyli. Plemiona
i ich tereny „były traktowane niemal jak pionki na szachownicy”, pisze Martin Meredith
w epickiej historii Afryki od czasu uzyskania niepodległości. „Kiedy »Rozdrapywanie
Afryki« dobiegło końca, około dziesięć [sic!] tysięcy jednostek politycznych tego kontynentu
znalazło się w granicach czterdziestu kolonii i protektoratów europejskich”50.
Lwią część zagrabiły Anglia i Francja. Wielka Brytania, ku wściek​łości Francji, w 1882
roku zajęła Egipt (a w 1914 roku ogłosiła go swoim protektoratem) i umocniła panowanie nad
koloniami w Afryce Południowej. Po pokonaniu Zulusów w 1879 roku siły brytyjskie
poskromiły holenderskich kolonistów w pierwszej wojnie burskiej w 1881 roku, w drugiej
zaś zadały im całkowitą klęskę. Walka toczyła się w zasadzie o panowanie nad złożami złota
w górach Witwaters​rand. W 1902 roku Wielka Brytania całkowicie opanowała Transwal,
Kolonię Przylądkową, Republikę Natalu oraz Wolne Państwo Orania, rozwścieczając tym
Niemcy, które również pragnęły uszczknąć kawałek kontynentu. Ponadto rzecz nigdy nie
sprowadzała się po prostu do konfrontacji Niemiec z dawnymi władcami świata. O ile
Prusacy wystąpili jako nowi pretendenci do posiadania imperium, o tyle Włosi
i Portugalczycy również mieli swój udział w rywalizacji.
Do przełomu wieków Wielka Brytania panowała prawie nad 30% populacji afrykańskiej
w Egipcie, Sudanie, Nigerii, Afryce Południowej oraz państwach takich jak Somali
Brytyjskie, Brytyjska Afryka Wschodnia, Rodezja, Złote Wybrzeże oraz wiele innych,
mniejszych protektoratów i kolonii. Sama Nigeria przyniosła brytyjskiej Koronie 15 milionów
nowych poddanych, więcej niż cała ludność Francuskiej Afryki Zachodniej czy całej części
kontynentu zajętej przez Niemcy.
Francja przechwyciła większe terytorium (prawie 10 milionów kilometrów kwadratowych
obszarów w większości pustynnych w porównaniu ze znacznie bogatszymi posiadłościami
brytyjskimi o powierzchni około 5 milionów kilometrów kwadratowych). Ziemie te leżały
w regionach zwanych Francuską Afryką Zachodnią (obejmującą Mauretanię, Senegal, Gwineę,
Wybrzeże Kości Słoniowej i Czad), Francuską Afryką Północną (Algieria, Tunezja, Maroko)
oraz Francuską Afryką Wschodnią (Madagaskar, Komory i inne wyspy na Oceanie Indyjskim
oraz Somali Francuskie). W wyniku szaleńczego wydzierania sobie kolonii w ostatnich dwóch
dekadach XIX wieku powierzchnia europejskich posiadłości kolonialnych zwiększyła się
prawie o jedną piątą kuli ziemskiej51.
Jakim kosztem? Największym w tym względzie autorytetem jest monumentalna praca
Thomasa Pakenhama The Scramble for Africa (Walka o Afrykę):
Raptem w ciągu połowy okresu życia pokolenia walka ta przyniosła Europie cały kontynent obejmujący 30 nowych
kolonii i protektoratów, 25 milionów kilometrów kwadratowych nowych terytoriów i 110 milionów oszołomionych
nowych poddanych (…) Afrykę pokrojono niczym tort, a poszczególne kawałki pochłonęło pięć rywalizujących
ze sobą narodów (…) Nim zakończyło się stulecie, namiętności rozpalone przez walkę przyczyniły się do zatrucia
klimatu politycznego w Europie, sprowadziły Wielką Brytanię na skraj wojny z Francją i wywołały konflikt zbrojny
z Burami – najkosztowniejszą, najdłuższą i najkrwawszą wojnę od 1815 roku (…)52.
***
Uwagę zwracał niemal całkowity brak udziału Niemiec w początkowej fazie walki.
Pod koniec XIX wieku kraj ten dzierżył część Afryki i parę skrawków lądu na Pacyfiku, lecz
gorąco pragnął powiększyć stan posiadania. W latach osiemdziesiątych XIX stulecia Niemcy
jako młody naród działały w wielkim pośpiechu. „U podstaw niemieckich roszczeń do władzy
nad światem – pisze Fritz Fischer – leżała świadomość, że Niemcy są narodem »młodym«,
rozwijającym się i rosnącym w siłę”53. Państwo niemieckie musiało szybko powiększać się
kosztem terytoriów zagranicznych, by zasilić wewnętrzny wzrost: „Niemcy coraz bardziej
wyrastały na wysoce uprzemysłowiony kraj eksportu, toteż z każdą chwilą coraz pilniejsze
stawało się znalezienie nowych rynków zbytu oraz surowców”54. Bogacenie się wszystkich
klas społecznych, międzynarodowe interesy ekonomiczne oraz postępujące uzależnianie się
od importu sprawiły, że Niemcy z determinacją włączyły się w walkę o kolonie. Kontrast
pomiędzy potężniejącą siłą ekonomiczną kraju w Europie a brakiem imperium rodził
przewlekłą i dotkliwą frustrację w Berlinie.
Żeby zrozumieć przyczyny takiego stanu rzeczy, trzeba tylko zagłębić się w znaczenie słowa
„Niemcy” w ostatnich dwóch dekadach XIX wieku. Region, znany później pod tą nazwą,
do 1871 roku stanowił konfederację „państw”, luźno połączony konglomerat królestw, księstw
i księstewek, utworzonych w wyniku kongresu wiedeńskiego w 1815 roku. Połączyły się one
w Związek Północnoniemiecki po wojnie austriacko-pruskiej w 1866 roku, z której Austria
wyszła osłabiona i wykluczona z konfederacji. Linie podziału na mapie odzwierciedlały
miejscową lojalność wobec, dajmy na to, Saksonii, Bawarii, Hanoweru czy najpotężniejszego
państwa członkowskiego – królestwa Prus.
Pod stanowczym zarządem hrabiego Ottona von Bismarcka księstwa zjednoczyły się, często
pod wpływem siły, w zbiorcze państwo i tak powstała II Rzesza niemiecka ze stolicą
w Berlinie, w sercu państwa pruskiego. Prusy od tej pory uważano za „armię rządzącą
państwem”, a nie odwrotnie. Obecnie armia ta miała się jeszcze powiększyć, nadal
zachowując ogromne wpływy w zjednoczonym państwie pod władzą Bismarcka, „Żelaznego
Kanclerza”. Nowe Niemcy oficjalnie obwieściły swoje zjednoczenie się w pojedynczy
podmiot administracyjny i polityczny 18 stycznia 1871 roku.
Zwycięstwo Prus nad Francją w wojnie z lat 1870–1871 wpoiło nowemu narodowi
pewność, że oto może on stawiać sobie za cel zagraniczne podboje. Po raz drugi w tym
stuleciu armia pruska pokonała Francuzów. Francja wprawdzie szybko doszła do siebie po
tym upokorzeniu, lecz zwycięstwo dało nowym Niemcom ogromny zastrzyk finansowy
i psychologiczny, a także skonsolidowało jedność narodową. Państwo postanowiło stanąć
w pierwszym rzędzie europejskich potęg, rozsądnie inwestując w rodzimy przemysł
i rozbudowując gospodarkę.
Zjednoczenie Niemiec stanowiło wybitne osiągnięcie Bismarcka. Wszechobecną cechą
nowego państwa narodowego było intensywnie wpajane obywatelom pojęcie samych siebie
jako „Niemców”, posiadających wspólną tożsamość narodową i rasową. Obecnie wydaje się
to oczywiste; jednak wtedy narodziny tożsamości Niemiec stanowiły koncepcję nowatorską,
a zarazem paradoksalnie starodawną, sięgającą wstecz poza wzrost znaczenia Prus
w następstwie epoki napoleońskiej, do ideałów romantycznych i neoklasycystycznych,
osiągnięć filozofii, sztuki i myśli religijnej XVI–XVIII wieku, a nawet jeszcze dalej –
do czasów Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, mitologii pogańskiej
i starożytnych plemion. Wszystkie te wątki skupiły się w nowoczesnej, uchwytnej tożsamości
niemieckiej.
Niemcy uważali się za naród silny, przedsiębiorczy i – przede wszystkim – dysponujący
potęgą militarną, kraj, którego stworzenie obwieściło Europie i światu pojawienie się silnego
podmiotu na scenie ekonomicznej i kulturalnej. Powstanie Niemiec i świadoma duma
obywateli z tego faktu stanowiły czynniki wzmacniające się wzajemnie, a rezultatem był
zagorzały patriotyzm nacechowany absolutną lojalnością wobec ojczyzny. Z tych nowo
powstałych uczuć zaczęto następnie – z różnym nasileniem w nadchodzących latach –
wykluczać osoby pochodzenia innego niż niemieckie, czyli należące do ras niegermańskich,
by użyć ówczesnego, nacechowanego rasowo określenia. Słowian i Żydów kategorycznie
uznawano za rasy niższe. W tym sensie stworzenie Niemiec daleko wykroczyło poza spory
dyplomatyczne, lokalne wojny i granice wykreślane na mapie; wyrażało siłę rasową,
narodziny nowej świadomości, w pełni „niemieckiej”.
Rządy Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji obserwowały ten proces z respektem i obawą.
Zjednoczenie pod wspólną egidą całych Niemiec stanowiło najbardziej frapujący fakt
polityczny i ekonomiczny w Europie ostatniego dwudziestolecia XIX wieku.
***
Niemiecka Rzesza naturalnie gromko domagała się swojego kawałka globalnego tortu,
zdecydowana zbudować imperium kolonialne w słabo eksploatowanej części Afryki, wbrew
francuskim i brytyjskim imperialistom, którzy już zdążyli tam się zadomowić. Jeśli trzy potęgi
– Wielka Brytania, Francja i Rosja oraz ich kraje satelickie i dominia – z powodzeniem
zawłaszczyły znane wówczas ziemskie zasoby i postanowiły rozszerzać swoje kolonie,
Niemcy nie chciały pogodzić się z wykluczeniem i marzyły o miejscu dla siebie
pod tropikalnym słońcem.
Bismarck początkowo sprzeciwiał się przekształcaniu Niemiec w imperium kolonialne
i skupiał się na budowaniu potęgi kraju w Europie. Głównym celem jego koncepcji
„rewolucyjnego nacjonalizmu” (obok słynnej „polityki realnej”) stało się wykuwanie
niemieckiej dominacji w Europie, a jednocześnie ochrona równowagi sił dla zapewnienia
pokoju na kontynencie. Bismarckowski system wielkich sojuszy spajanych przez wspólne
interesy ekonomiczne pomagał utrzymywać pokój w Europie aż do 1912 roku. Jednak
paradoksalnie stworzył on także ogromne bloki potęg, które przekształciły się we wrogie
obozy pod władzą przywódców, zastępując prowadzoną przez kanclerza politykę równowagi
dążeniem do dominacji.
Bismarck zdawał sobie sprawę z wagi niemieckiego udziału w walce o kolonie, która
wzbudzała w Niemczech gorące zainteresowanie. Niepowodzenie w staraniach o imperium
kolonialne groziło samemu prestiżowi nowego narodu niemieckiego. Kanclerz poniewczasie
uznał, że naród opowie się za poszukiwaniem miejsca dla Niemiec pod słońcem. Na początku
lat osiemdziesiątych XIX wieku, dzięki poparciu Partii Narodowo-Liberalnej oraz Wolnych
Konserwatystów, których głosów potrzebował, a także w sojuszu z sekundującą mu z zapałem
prasą, Bismarck znienacka zmienił kurs – porzucił długotrwały sprzeciw wobec imperializmu
i wezwał do rozszerzenia władzy Niemiec na terytoria zamorskie.
Chodziło mu przede wszystkim o znalezienie remedium na rodzime bolączki ekonomiczne.
Błyskawiczna industrializacja Niemiec doprowadziła do masowej nadprodukcji i bezrobocia,
co stawiało go wobec konieczności poszukiwania zagranicznych rynków zbytu dla
niemieckiego eksportu. Jednak niemiecki imperializm wydał do tego czasu żałośnie skąpe
owoce, natomiast przeświadczenie, że Niemcy pragną imperium zdolnego do rywalizacji
z brytyjskim i francuskim, nadało nowej polityce kurs kolizyjny w stosunku do europejskich
rywali Berlina.
Żywotne interesy handlowe pomogły w przekonaniu Bismarcka do przyśpieszenia zabiegów
politycznych: przemysłowcy potrzebowali nowych rynków zbytu dla eksportu. W 1884 roku
niemiecka izba handlu, finansiści i przedsiębiorstwa jednym głosem ponaglały rząd
do włączenia się w walkę i zapewnienia krajowi dostępu do zamorskich rynków. Friedrich
Fabri na pytanie postawione w 1879 roku w swoim słynnym traktacie Bedarf Deutschland der
Kolonien? (Czy Niemcy potrzebują kolonii?) odpowiedział stanowczo: „Tak”55.
Zdeklarowany zwolennik supremacji rasy białej, niemiecki profesor historii Heinrich von
Trietschke przedstawił nawet rasowe uzasadnienie. W jednym z wykładów mówił: „Ponieważ
celem ludzkiej kultury będzie panowanie białej arystokracji nad całym światem, znaczenie
narodu ostatecznie będzie zależało od jego udziału w dominacji w świecie transatlantyckim.
(…) Chcemy i powinniśmy wziąć udział w zdominowaniu świata przez rasę białą. Wiele
w związku z tym musimy się nauczyć od Anglii (…)”56.
Siłą jednoczącą powyższe prądy stała się grupa nacisku niemieckich imperialistów –
Towarzystwo Kolonialne, założone w 1882 roku. Po trzech miesiącach liczyło ono już 10
tysięcy osób, a do 1914 roku miało 42 tysiące członków57. Na ogół zazdrościli oni Imperium
Brytyjskiemu, ale do wyścigu po kolonie przekonywały Niemców złudzenia własnej wielkości
oraz zwykły ekonomiczny oportunizm. Friedrich von Holstein, wpływowy niemiecki mąż
stanu, zauważył: „Najlepsza karta, jaką obecnie ma w ręku rząd, to zdecydowanie ostre
posunięcie wymierzone w Anglię. Trudno uwierzyć, jaką popularnością cieszy się taka
polityka w świecie przemysłu”58. „Ostre posunięcie” nie oznaczało wojny. Chodziło
o agresywny gest ekonomiczny: aneksję jakiegoś terytorium, bezceremonialne domaganie się
dostępu do brytyjskich rynków. Nie proponowano wówczas interwencji zbrojnej.
Nowa polityka kolonialna Bismarcka stwarzała nadzieje na sukces. W 1884 roku na fali
społecznego poparcia Niemcy wzmogły imperialne ambicje. Przeczucie Bismarcka okazało
się trafne: wyniki wyborów z tamtego roku wskazały, że jest u szczytu popularności,
a „w Niemcach obudziła się uśpiona anglofobia i pragnienie posiadania kolonii”59. Niemiecki
kanclerz prowadził tym samym politykę w duchu gradualizmu, posługując się wyszukaną
dyplomacją, którą opanował po mistrzowsku. Rozpoczął więc serię zabiegów
dyplomatycznych, które otworzyły mu drogę do stałego napływu kolonii dla Niemiec w Afryce
i na Pacyfiku, począwszy od Nowej Gwinei. Do niej wkrótce dołączyły protektoraty
we wschodniej Afryce (obecne tereny Rwandy, Burundi oraz Tanzanii i Zanzibaru w głębi
lądu), Togoland (dzisiejsze Togo i część Ghany), Kamerun Niemiecki (Kamerun i część
Nigerii) oraz Niemiecka Afryka Południowo-Zachodnia (Namibia). Według brytyjskich
i francuskich standardów oznaczało to mały kawałek tortu, ale to był dopiero początek.
***
Rywalizacja Niemiec, Wielkiej Brytanii i Francji o kolonie nie doprowadziła do wojny. Po
prostu Niemcy nie były na tyle silne, by przeszkodzić konkurentom w osiągnięciu kolonialnych
celów. Przed 1914 rokiem nigdy nie zagroziły Imperium Brytyjskiemu. Wielka Brytania, jak
dowodzi Niall Ferguson, zdecydowanie górowała pod względem posiadłości zagranicznych
i bogactwa60. Niemcy, choć w latach 1880–1913 zdystansowały Anglię pod względem udziału
w produkcji światowej, nie mogły się z nią równać wielkością inwestycji zagranicznych oraz
międzynarodowym znaczeniem finansowym. Zamorskie aktywa Albionu od 1860 do 1913 roku
wzrosły dziesięciokrotnie – w liczbach bezwzględnych od 370 milionów do 3,9 miliarda
funtów. W 1913 roku zagraniczne aktywa Francji wynosiły niespełna połowę, a Niemiec –
około jednej czwartej brytyjskich, stanowiących około 44% całkowitej sumy inwestycji
zagranicznych61.
Wielka Brytania, ufna w swoją przewagę, początkowo faktycznie powitała przychylnie
wkroczenie Niemiec na kolonialną scenę. Oto pojawiła się bratnia, protestancka, anglosaska
potęga, której cesarz złączony był z królem Anglii więzami krwi, jawiąca się jako naturalny
sprzymierzeniec w zmaganiach Wielkiej Brytanii z romańskimi, rzymskokatolickimi oraz
prawosławnymi, słowiańskimi rywalami kolonialnymi. Niemiecka konkurencja mogłaby
pomóc w podkopaniu systemu wysokich taryf celnych, którymi Francja zwyczajowo chroniła
swoje kolonie. Ponadto szybki postęp uprzemysłowienia Niemiec wnosił dodatkowy kapitał
wspomagający ekspansję kolonialną, pobudzający powszechny rozwój handlu oraz generalnie,
jak uważała Anglia, przysparzający jej samej bogactwa.
Brytyjski premier William Gladstone wyraził te uczucia w mowie wygłoszonej w 1884 roku
w Izbie Gmin: „Jeśli Niemcy mają stać się potęgą kolonialną, mogę tylko powiedzieć:
»Z Bogiem!«. Stają się bowiem naszym sojusznikiem i partnerem w realizowaniu wielkich
celów wytyczonych przez Opatrzność dla wydźwignięcia całej ludzkości”62. Wówczas tak
właśnie myślał. Germanofile w brytyjskich kręgach rządzących przeważnie uważali Niemców
za lud pokrewny i zgodny rasowo, za prawdopodobnych sprzymierzeńców w ewentualnych
starciach na ogromnych obszarach światowych posiadłości. Angielskie wyższe sfery miały
historyczne koligacje z arystokracją niemiecką, zatem oba kraje wydawały się złączone
oczywistym pokrewieństwem, choć warto zauważyć, że w rodzinach często toczą się
najbardziej zażarte waśnie.
Jednak w połowie lat osiemdziesiątych XIX wieku subtelne „działania blokujące” Wielkiej
Brytanii zakłóciły niemieckie dążenia do aneksji terytorialnych na krańcach świata. Australia
i Nowa Zelandia ponowiły swoje roszczenia odpowiednio do Nowej Gwinei i archipelagu
Samoa, a brytyjskie konsulaty we wschodniej i południowej Afryce zaanektowały nowe
terytoria w przewidywaniu niemieckiej hegemonii. „Nietrudno dostrzec, dlaczego Bismarck
mógł oskarżać Londyn o planową Deutschfeindlichkeit [germanofobię] – pisze Kennedy –
i równie łatwo zrozumieć, dlaczego od 1883 roku rozważał rozmaite środki
przeciwdziałania”63. To napięcie wkrótce zostało rozładowane. Wielka Brytania miała
bowiem przełamać miejscowe obiekcje i zaakceptować niemieckie roszczenia do Papui
Nowej Gwinei, wysp Fidżi i terenów we wschodniej Afryce – zaledwie świecidełek
w światowym skarbcu kolonialnym.
Nie żeby Anglia przywiązywała do tego stosunkowo dużą wagę. W latach osiemdziesiątych
XIX wieku Whitehall64 miał znacznie ważniejsze sprawy na głowie, takie jak negocjacje
w kwestii zgłaszanych przez Francję, Rosję i Amerykę kolonialnych pretensji odpowiednio do
Egiptu, Afganistanu i Cieśniny Beringa. Perspektywa zaspokojenia lub hamowania aspiracji
nowobogackich imperialistów, takich jak Niemcy, nie należała do pilnych spraw najwyższej
wagi. Whitehall kierował wzrok „nie na Kilimandżaro czy Apię [na Samoa], lecz na Kabul
i Chartum, a jeszcze bardziej w stronę Sankt Petersburga, Berlina i Tulonu”65.
***
Berlin drażniło poczucie, że Niemcy są ignorowane, że odmawia się im miejsca przy
najważniejszym stole. Skrawki terytoriów, które nie zaspokajały rozbudzonych na nowo
ambicji Niemiec, a także obojętność lub milczący opór Wielkiej Brytanii i Francji wobec
imperialnego pretendenta rozwścieczały Bismarcka i jego rząd. Jednak najgorszym wrogiem
Niemiec były one same. Jako młody naród miały naiwne pojęcie o światowej dyplomacji.
W grze o kolonie Berlin nie chciał trzymać się reguł ani uczyć się sztuki oszukiwania.
Bismarck, uznany później za najwybitniejszego niemieckiego męża stanu, nie podejmował
z korzyścią dla siebie dyplomatycznej gry z Wielką Brytanią, lecz przeważnie zżymał się na to,
co uważał za brytyjski obstrukcjonizm w kwestii Afryki.
Pod koniec lat osiemdziesiątych i w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku Niemcy,
sfrustrowane powolnymi postępami, przyjęły strategię doprowadzania do rozłamów między
kolonialnymi rywalami, starając się nastawiać Wielką Brytanię przeciwko Francji, a oba te
państwa przeciwko Rosji. Berlin sprawiał wrażenie chętnego do współpracy uczestnika
światowej gry dyplomatycznej, w wyścigu do kolonii poszukującego przyjaciół, a nie wrogów
– tymczasem usiłował podkopać istniejący porządek świata jedynie dla własnej korzyści.
Ocierająca się o makiawelizm strategia Niemiec obróciła się przeciwko nim, wzbudzając
żywe nastroje antybrytyjskie w Niemczech, antyniemieckie zaś – w Wielkiej Brytanii i Francji.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych XIX wieku Whitehall szorstko odrzucił niemiecką
propozycję w sprawie sojuszu obu państw. Niemieckie marzenie o „kolonialnym mariażu”
z Anglią opierało się na uproszczonym założeniu o naturalnym pokrewieństwie Niemców
z Brytyjczykami. W istocie przynajmniej do końca XIX wieku to Francję i Rosję, a nie
Niemcy, uważano w Anglii za najbardziej prawdopodobnych przeciwników w przyszłej
wojnie na tle rywalizacji w Egipcie, zachodniej Afryce, Afganistanie i w innych regionach
globu.
Jeśli spojrzeć szerzej, w trakcie starań o światowe wpływy relacje między europejskimi
potęgami zawsze zmieniały się jak w kalejdoskopie. Przez całą ostatnią dekadę XIX stulecia
punkty zapalne, umowy, próby zawarcia traktatów i nieprzemyślane sojusze zadawały kłam
pojęciu stabilnej politycznej lojalności. Wszystko było płynne i do wzięcia, relacje między
potęgami układały się bardziej efemerycznie niż kiedykolwiek przedtem, a truizm, że rządy nie
mają przyjaciół, tylko interesy, nigdy nie objawiał się z taką wyrazistością. Oczywiście
Wielka Brytania i Francja były w tej grze starymi wygami. Młode Niemcy zaś usiłowały
zawierać stałe umowy, by wiązać się z partnerami, lecz w owym pozbawionym przyjaciół
świecie zostawały z pustymi rękami.
W pewnym momencie, w latach osiemdziesiątych XIX wieku, Francja i Niemcy
zdecydowanie tworzyły wspólny front przeciwko Anglii w kwestii zwierzchnictwa nad
Egiptem. Innym razem, w latach dziewięćdziesiątych, Niemcy zawarły w sprawach kolonii
ugodę z Wielką Brytanią ku wściekłości Francuzów, których z niej wykluczono. W ciągu zaś
całej ostatniej dekady XIX wieku za najoczywistszych wrogów uchodziły Rosja i Anglia.
Z dawna oczekiwana wojna angielsko-rosyjska niemal wybuchła 21 lutego 1884 roku, kiedy
rosyjskie wojska stacjonujące na przełęczy Zulfikar zagroziły nie tylko Afganistanowi, lecz
także, ku przerażeniu Londynu, Indiom. Starzy weterani jeszcze dobrze pamiętali wojnę
krymską z lat 1853–1856.
Obecnie Niemcy rozpamiętywały fakt, że mimo najszybciej rozwijającej się potęgi
przemysłowej w Europie mają najsłabsze roszczenia do pozycji imperium. Właśnie ta słabość
czyniła ów kraj tak wybuchowym i niebezpiecznym: jego rozkwitająca moc wewnętrzna
tworzyła jaskrawy kontrast z niemocą poza granicami, rodząc osobliwą psychologię
dyplomatyczną. Berlin domagał się miejsca przy głównym stole z racji coraz większej siły
Niemiec w Europie, lecz brakowało mu imperialnego prestiżu, by pokierować tą siłą i ją
skonsolidować.
W rezultacie Niemcy bywały na przemian porywcze i nieśmiałe, brutalne i niepewne,
hałaśliwe i posępne. Nie mogły ścierpieć, że zostaną wykluczone z europejskiego klubu
imperialnego, zignorowane lub poniżone przez najoczywistszego sojusznika, Anglię, oraz
niedawnego wroga, Francję. Nie dopuszczały nawet myśli, że Rosja i Francja mogą toczyć
rozmowy o zawarciu sojuszu, którego jawnym celem byłoby okrążenie nowo powstałej
Rzeszy. Taki oto obraz świata dominował w Berlinie w ostatnich latach XIX wieku.
48 Joseph Conrad, Jądro ciemności; tłum. Aniela Zagórska.
49 Cytat w: Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism 1860–1914, s. 467.
50 Meredith, s. 2 (wyd. pol. M. Meredith, Historia współczesnej Afryki: pół wieku niepodległości, tłum. Stanisław
Piłaszewicz, Warszawa 2011).
51 Ferguson, s. 38.
52 Pakenham, s. XXI.
53 Fischer, s. 11.
54 Ibidem.
55 http://germanhistorydocs.ghi-dc.org/sub_document.cfm?document_id=1867.
56 Patrz Treitschke.
57 J. Olson (red.), Historical Dictionary of European Imperialism, s. 348–349.
58 Cytat w: Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 172.
59 Ibidem.
60 Patrz Ferguson, s. 35–36.
61 Ibidem, s. 36.
62 Cytat w: Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 181.
63 Ibidem, s. 175.
64 Whitehall – ulica w Londynie, przy której znajduje się większość brytyjskich budynków rządowych wraz ze znajdującą się
przy pobliskiej Downing Street siedzibą premiera; nazwa używana jako synonim rządu (przyp. tłum.).
65 Ibidem, s. 181.
4
SERBSKIE WENDETY
Kto bitwę w Kosowie porzuci tchórzliwie,
Niech plon z jego siewu nie wzrośnie mu już.
Serbski poemat epicki
Podczas gdy wielkie potęgi spierały się o podział imperialnych łupów, nowe źródło
konfliktu zrodziło się w zakątku Europy, który dżentelmeni z Whitehallu i Quai d’Orsay66
zwykli uważać za nieistotny: zacofane siedlisko waśni religijnych i etnicznych, zbiorowisko
pasterzy kóz, hodowców świń, podupadłych arystokratów i kipiących agresją
rewolucjonistów w atmosferze przekazywanego z pokolenia na pokolenie szaleństwa –
miejsce leżące na kulturalnej granicy, gdzie świat islamu stykał się w Europie
z chrześcijańskim. Był to Półwysep Bałkański, od przeszło pięciuset lat pozostający
pod władzą Turków osmańskich.
Stopniowe wycofywanie się Turków, wybuch nienawiści na tle religijnym i rasowym oraz
ingerencje wielkich potęg, wspomagających miejscowe państwa w serii lokalnych wojen –
takie oto siły wstrząsały Bałkanami pod koniec XIX i na początku XX wieku, wytyczając
przyszłe linie frontu w Europie. Właśnie tu w latach 1880–1914 trzy olbrzymie bloki
mocarstw różnych wyznań i o różnej przynależności etnicznej miały ścierać się ze sobą
i podjąć brutalną walkę o supremację. W „kotle bałkańskim” znalazły się trzy podzielone
rasowo obozy rywali: Turcy (muzułmanie), narody germańskie (protestanci/katolicy)
i Słowianie (prawosławni). Jakie były tego przyczyny? Co skupiło wszystkie te siły
na półwyspie?
Historyk Luigi Albertini, nadal uważany za największego znawcę przyczyn I wojny
światowej, który przeprowadził wywiady z wieloma ówczesnymi przywódcami politycznymi,
wskazuje punkt wyjścia do zrozumienia „kotła bałkańskiego”: wiekową rosyjską misję
wyzwolenia Słowian i Greków spod okupacji tureckiej. „[Rosja] stoczyła z Turkami co
najmniej osiem wojen – przypomina Albertini – dla zagarnięcia ich terytorium albo po to, by
pomóc prawosławnym Słowianom i Grekom w zrzuceniu tureckiego jarzma”67. Jeśli pominąć
prosłowiańską retorykę Petersburga, Rosja kierowała się własnym interesem: chciała przejąć
z rąk Turków kontrolę nad Dardanelami, a tym samym nad Morzem Czarnym, i zapewnić sobie
bezpośrednią drogę morską na Morze Śródziemne. Takie było odwieczne marzenie Rosji
i na większość jej działań na Bałkanach należy patrzeć przez ten pryzmat.
Jednak niemądrze byłoby nie doceniać nieuchwytnych więzi rasowo-religijnych łączących
Rosję z Bałkanami. Były one bowiem silne, nawet jeśli często służyły jako wygodna maska
osłaniająca rosyjski imperializm. Słowiańskie państwa: Serbia, Bułgaria, Bośnia
i Hercegowina, dzieliły z Rosją tę samą przynależność etniczną i religijną. Prawosławie
wyznawała większość Rosjan, Serbów, Bułgarów, Greków, Czarnogórców i Macedończyków.
Pod koniec XIX wieku Rosja myślała, że stoi już o krok od realizacji swojego marzenia
i pozbycia się z Półwyspu Bałkańskiego dawnego muzułmańskiego adwersarza. Jednak
wyzwalanie Słowian spod jarzma wyznającej islam Turcji miało zakończyć się w pełni
dopiero w 1913 roku i nigdy nie miało doprowadzić do utworzenia nowego, zjednoczonego,
słowiańskiego królestwa. Zamiast tego turecki odwrót, podobnie jak wycofanie się Związku
Radzieckiego w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, zagroził anarchią i rewolucją oraz
wciągnął w głąb bałkańskiej burzy kolejną odwieczną potęgę imperialną: Austro-Węgry (patrz
rozdział 5).
***
Przez setki lat Serbowie lub mieszkańcy Sclavinii (Słowiańszczyzny) bytowali w sercu
półwyspu, okresowo rozdzierani jak łachman pazurami wściekłych drapieżników. Żadnemu
krajowi, z wyjątkiem Polski, w dziejach współczesnych wielkie imperia tak całkowicie
i wielokrotnie nie podcinały podstaw egzystencji, nadziei oraz marzeń. Bezustanna walka,
przemoc i okropności znoszone przez tutejszych ludzi oraz wyrządzane przez nich zrodziły
naród cechujący się rzadkim stoicyzmem i beznamiętną odpornością. Mały kraj przetrwał
wstrząsy polityczne targające cesarstwami rzymskim i bizantyjskim, chrześcijańskimi
państwami średniowiecza oraz Imperium Osmańskim, miotany tu i tam niczym korek
na wzburzonych falach, nie tracąc jednak własnego wizerunku jako jedności – plemienia
celtyckiego, księstwa chrześcijańskiego, ludu słowiańskiego, narodu europejskiego68.
Istotnie, Serbia pomimo niewielkiego terytorium i szczupłej populacji ma tradycyjnie
najmocniejsze powody, by rościć sobie prawa do miana czołowej siły słowiańskiej
na Bałkanach, a to z racji długiej historii zawziętej i krwawej walki o uznanie swej
odrębności. Serbia, silnie zromanizowana – na jej dzisiejszych terenach urodziło się
siedemnastu cesarzy rzymskich, w tym pierwszy imperator chrześcijański Konstantyn Wielki –
po rozpadzie cesarstwa w 395 roku n.e. znalazła się w bizantyjskiej połowie imperium. Był
to szczęśliwy traf dla serbskiej tożsamości, natychmiast bowiem rozpoczął się proces jej
oddalania się od wpływów wschodnich. Słowiańskie tereny Serbii, początkowo niezależne,
rządziły się samodzielnie, a w IX wieku księstwo serbskie „zajmowało większą część
Dalmacji”69.
Pod panowaniem dynastii Nemaniciów pod koniec średniowiecza Serbia zyskała
dominującą pozycję na Bałkanach. W 1196 roku założyciel dynastii, Stefan Nemania,
przedłożył Cerkiew w Konstantynopolu nad Kościół rzymski. Jego syn Rastko (święty Sawa)
„skonsolidował religijną więź Serbów z prawosławiem”, pisze Tim Judah, znawca
problematyki Serbii70. Dušan Wielki, car Serbów i Greków, rozszerzył terytorium Serbii,
włączywszy do niego większość Półwyspu Bałkańskiego, w tym Grecję. W 1346 roku Wielka
Serbia osiągnęła szczyt swojej potęgi.
Wkrótce najechało ją Imperium Osmańskie, którego władcy dostrzegali strategiczną wartość
Półwyspu Bałkańskiego, leżącego nad Morzem Śródziemnym i cieśniną Dardanele. Turcy
złamali opór Serbów. Kulminacyjnym momentem zmagań stała się wygrana przez wojska
osmańskie bitwa na Kosowym Polu 28 czerwca 1389 roku, upamiętniona w Serbii jako Dzień
Świętego Wita. Kosowo, siedziba duszy Serbii i symboliczne serce kraju, uległo władzy
osmańskiej, lecz dopiero po epickiej batalii unieśmiertelnionej w serbskim poemacie. W jego
słowach wyczuwa się klątwę, wszechobecny nastrój wendety:
Kto bitwę w Kosowie porzuci tchórzliwie,
Niech plon z jego siewu nie wzrośnie mu już,
Ni jasna pszenica na zoranej niwie,
Ni słodka winorośl w winnicy wśród wzgórz71.
Niewiele wiadomo o bitwie na Kosowym Polu. W pamięci Serbów pozostaje wyobrażenie
tego, co się stało lub co powinno było się stać, jak przedstawia Judah w przenikliwej analizie
„kosowskiego cyklu”: „ostatniej wieczerzy” rycerzy serbskich przed bitwą; heroicznego
uśmiercenia w bitwie sułtana przez jednego z nich; zdrady przywódcy, której dopuszcza się
inny rycerz – serbski „Judasz”; wreszcie śmierci serbskiego bohatera Łazarza, który
przedkłada złożenie w ofierze swojego życia nad niewolę. Jego wybór stał się inspiracją dla
narodowego ducha: Serbia, niczym Chrystus, zawsze wolała męczeństwo niż niewolę.
Po przegranej na Kosowym Polu Serbia walczyła jeszcze przez dziesięciolecia w obronie
chrześcijaństwa, zanim większa część kraju poddała się Turkom w 1455 roku, dwa lata po
upadku Konstantynopola. Przez następne siedemdziesiąt lat osamotniony Belgrad opierał się
osmańskiemu oblężeniu, wreszcie i on upadł w 1521 roku. Cały kraj stał się wasalną
prowincją Turcji. Jednak choć turecki najeźdźca zmiótł serbską państwowość, Cerkiew
prawosławna, jak podkreśla Judah, trwała niewzruszenie w umysłach Serbów:
Kościół kanonizował wielu władców z rodu Nemaniciów i zostali oni unieśmiertelnieni (…) Oznacza to, że przez
stulecia uczęszczający do kościoła serbski wieśniak oglądał przed sobą wizerunki Chrystusa, apostołów i świętych
królów serbskich z utraconego złotego wieku. Innymi słowy, zmartwychwstanie nie było jedynie duchową sprawą;
pewnego dnia również Serbia miała powstać z martwych72.
Zmartwychwstanie Serbii, niczym przybyłego po raz drugi Chrystusa, miało zakończyć cykl
narodowej walki. Ta opowieść ma dla serbskiej historii tak fundamentalne znaczenie, że
w psychice narodu zakodowała obraz jego członków jako wiecznych ofiar ucisku oraz –
na podobieństwo Żydów – narodu wybranego, „niebiańskiego ludu”73.
***
W następnych stuleciach Austria i Rosja wiele razy bezowocnie próbowały wyprzeć
Imperium Osmańskie z Serbii. Osiągnięcie tego celu wymagało serbskiej determinacji i dwóch
krwawych powstań, pierwszego w latach 1804–1813 i drugiego w 1815 roku, po których
naród uzyskał autonomię, a wreszcie w 1835 roku pełną niezależność od Turcji. Formalne
uznanie niepodległego państwa serbskiego musiało jednak zaczekać do kongresu berlińskiego
w 1878 roku.
W długiej drodze Serbii do niepodległości u jej boku stale widniał groźny cień bratniej,
prawosławnej Rosji. Wsparcie dyplomatyczne Petersburga odegrało na przykład decydującą
rolę w narzuceniu artykułu 8 traktatu bukareszteńskiego z 1812 roku, który stanowił:
Rząd turecki uzna Obrenovicia za głównego władcę Serbii, ureguluje sumy należne tureckim posiadaczom ziemskim
(spahisom) tytułem podatków od serbskiej ludności wiejskiej i przyzna samym Serbom prawo do odbioru
wierzytelności. W Belgradzie zostanie utworzony Narodowy Urząd Kanclerski – najwyższa instytucja
administracyjno-sądowa, w której będą mieli prawo zasiadać przywódcy okręgowi74.
Bez matki Rosji Serbia nigdy nie znalazłaby oparcia w szerszym świecie. Fryderyk Engels
i Karol Marks nie mieli wątpliwości co do bezwzględnej wojskowej, materialnej
i dyplomatycznej zależności Serbii od wsparcia Rosji. „Kiedy w 1804 roku wybuchła serbska
rewolucja – pisał Engels – Rosja natychmiast objęła »chmary« powstańcze ochroną,
wspierała je przez dwie wojny i w dwóch traktatach zagwarantowała niezależność ich kraju
pod względem spraw wewnętrznych”75.
***
Krwawa historia Serbii wszczepiła, jak się zdaje, bakcyla nieposłuszeństwa temu
niezależnemu narodowi, jednoczącemu się wokół doniosłych, historycznych batalii oraz aktów
oporu. Jej herosami zostawali bohaterowie wojen i rewolt, zwłaszcza Karađorđe [czyt.
Karadźordźe], czyli Czarny Jerzy – przywódca pierwszego powstania przeciwko Turkom
i założyciel niepodległego państwa. Mianowany w 1802 roku wodzem sił powstańczych ten
wielki człowiek 14 sierpnia 1806 roku poprowadził 9 tysięcy ludzi oraz dwa działa
do zwycięstwa nad czterokrotnie liczniejszymi wojskami tureckimi pod Mišarem. „Był
wieśniakiem ogromnej postury – pisze Albertini – pozbawionym jakiejkolwiek kultury, lecz
obdarzonym swego rodzaju geniuszem militarnym, przebiegłym, gwałtownym i despotycznym,
zdolnym do wszelkich zbrodni aż do zgładzenia własnego ojca i brata włącznie, co przyniosło
mu wielki prestiż w oczach towarzyszy”76.
Obdarzona spuścizną w postaci mentalności oblężonej twierdzy Serbia żywiła głęboki żal
do prawdziwych i wyimaginowanych nieprzyjaciół. Tradycja poszukiwania kozłów ofiarnych
przekształciła się w fundamentalny rys kultury, rodzaj stałej tradycji wendety – czasami
niezależnej od wagi źródła animozji. Naród serbski trzymał się kurczowo owego
starodawnego remedium na wszystkie bolączki niczym wiekowy, niedomagający ród,
obwiniający innych o swą ponurą dolę. W czasach mizerii ekonomicznej Serbia potrzebowała,
mało tego, pragnęła kozłów ofiarnych. Zdawało się, że nic – ani rozsądek, ani nagrody – nie
zdoła odmienić alchemii serbskiego przeświadczenia, że kraj pada ofiarą prześladowań.
W serbskiej części Kotliny Panońskiej, Karpat i doliny Dunaju powstała buntownicza legenda
ochrzczona krwią przodków, przesycona okrucieństwem zrodzonym z niesprawied​liwego aktu
zagarnięcia serbskiej dziedziny, tchnąca determinacją, by nigdy więcej nie ulec ujarzmieniu.
W tym świetle ów słowiański naród w dużej mierze określał sam siebie według sił, które
w danym momencie były mu nieprzyjazne: Turcji, Austro-Węgier, Niemców, muzułmanów,
ludów niesłowiańskich, NATO – w istocie wszelkich obcych, którzy śmieli wtrącać się
w serbskie sprawy. Oczywiście tkwi w tym ziarno prawdy: Serbia, podobnie jak Wietnam
i Polska, była krajem podporządkowanym i zagrożonym. Jednak Serbii, w odróżnieniu
od wspomnianych krajów, bardziej zdaje się służyć poszukiwanie wrogów, którym może się
przeciwstawić, niż starania o wewnętrzny spokój. Wiecznie żywy kozioł ofiarny ma się dobrze
w serbskiej polityce mimo pojawienia się mitygujących głosów nielicznej, choć starannie
wykształconej klasy średniej. To zapewne zrozumiałe w kraju, który w pierwszym
dziesięcioleciu XX wieku nie mógł rościć sobie pretensji do miana potęgi ekonomicznej czy
militarnej i zaledwie wyszedł ze stadium państwa rolniczego. Jednakże Serbia ma jedyny
w swoim rodzaju powód do europejskiej sympatii: żaden inny naród oprócz Grecji nie
przeciwstawiał się islamskiemu najeźdźcy tak długo i tak skutecznie, zasilając szerzej pojętą
serbską narrację mitem męczennika-obrońcy europejskiej cywilizacji.
Wydawało się mało prawdopodobne, że wojnę w Europie rozniecą odległe konflikty
kolonialne. Przeważnie rozstrzygano je w drodze negocjacji. Odległość, jaka dzieliła
wydarzenia w Afryce, na Dalekim Wschodzie czy w Indiach od europejskich metropolii,
chroniła je przed konfrontacją na miejscu. Wybuch wojny europejskiej był bardziej
prawdopodobny w regionie wzbudzającym zażartą rywalizację, gdzie wielkie potęgi
graniczyły ze sobą i gdzie na szali leżały ich bezpośrednie interesy. Takim miejscem był
Półwysep Bałkański. To tutaj etniczna nienawiść między narodami germańskimi a Słowianami
rodziła i zaostrzała polityczne napięcie pomiędzy Austro-Węgrami (oraz ich potężniejszym
sprzymierzeńcem Niemcami) a de facto słowiańskimi państwami: Serbią i Bułgarią,
trzymającymi się pod ochronnym parasolem bratniej, prawosławnej Rosji.
Choć owe linie podziałów, wykreślone według kryteriów etnicznych, mogą wydawać się
uproszczone, to dokładnie odzwierciedlają ówczesny sposób myślenia. Nie można bowiem nie
doceniać roli czynnika rasowego w epoce zagorzałego darwinizmu społecznego. Bałkany
od dziesięcioleci odgrywały w miniaturze dramat nienawiści rasowej, widoczny również
na poziomie wielkich mocarstw. W rezultacie dopuszczano możliwość, a nawet się
spodziewano, że między państwami bałkańskimi okresowo będzie dochodzić do spięć na tle
różnic etnicznych i religijnych, grożących poważną konfrontacją poprzez wciągnięcie
do lokalnego „kotła” potężnych protektorów.
Taki paroksyzm – kolejny „kryzys bułgarski” – zdarzył się w latach 1885–1888, kiedy
wskutek niewielkiej, lokalnej rebelii (Rumelia Wschodnia wbrew postanowieniom traktatu
berlińskiego z 1878 roku dążyła do ponownego zjednoczenia się z Bułgarią) Niemcy i Rosja
omal nie znalazły się w stanie wojny. Bismarck w przemówieniu w Reichstagu w lutym 1888
roku zawarł znaczące spostrzeżenie, które – jeśli zamienimy w nim „Bułgarię” na „Serbię” –
pobrzmiewa nutą mrocznej przepowiedni: „Bułgarii, małemu krajowi między Dunajem
a Bałkanami, daleko do obiektu o dostatecznym znaczeniu, by z jego powodu wtrącić Europę
od Moskwy po Pireneje i od Morza Północnego po Palermo w wojnę, której wyniku nikt nie
zdoła przewidzieć. Pod koniec takiego konfliktu ledwie pamiętalibyśmy, o co walczyliśmy”77.
66 Quai d’Orsay – bulwar w Paryżu, gdzie znajduje się siedziba francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych (przyp.
tłum.).
67 Albertini, t. 1, s. 13.
68 Autor chyba nadmiernie wydłuża serbski rodowód aż do czasów rzymskich. Czas osiedlenia się Słowian na Półwyspie
Bałkańskim, za cesarstwa rzymskiego zamieszkiwanym przez inne ludy, źródła podają na VI–VII wiek n.e. (przyp. tłum.).
69 Ćorović, s. 192.
70 Judah, s. 25 (wersja polska: http://janek.uek.krakow.pl/~limes/files/el1%284%292004/tj_limes1%284%29.pdf, dostęp 21
XII 2014).
71 Niebiański lud, serbski poemat epicki (przekład własny z ang.).
72 Judah, s. 25.
73 Według Žarko Koracia, profesora psychologii z Uniwersytetu Belgradzkiego, cytat w: Judah, s. 27.
74 Fragment z: Ibragimbeili, Soviet Military Encyclopedia.
75 Marks i Engels, s. 32.
76 Albertini, t. 1, s. 9.
77 Ludwig, s. 73.
5
WEJŚCIE AUSTRO-WĘGIER
Żaden inny ród nie przetrwał tak długo ani nie odcisnął na Europie tak głębokiego piętna: Habsburgowie byli
najwspanialszą dynastią nowoczesnej Europy, a historia środkowej części kontynentu obraca się wokół nich,
nie oni wokół niej.
A.J.P. Taylor, The Habsburg Monarchy, 1809–1918
Austro-Węgry, dualistyczna monarchia utworzona w styczniu 1867 roku po podpisaniu aktu
wprowadzającego równouprawnienie obu narodów, uważnie przyglądały się stopniowemu
wypieraniu Turków osmańskich z kolejnych części Półwyspu Bałkańskiego. Cesarz Franciszek
Józef, głęboko konserwatywny, wiekowy pater familias rodu Habsburgów, sprawował
władzę nad owym konglomeratem klocków, rozrzucanym wstrząsami historii, złożonym
z około tuzina grup etnicznych, z których wszystkie wzdychały do samodzielności i własnego
przedstawicielstwa. Państwo miało dziewięć języków urzędowych i pięć religii. „Posiadłości
Habsburgów nie spajała ani geografia, ani narodowość”, pisze A.J.P. Taylor78. Nazywano je
„ziemiami Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego”, choć utraciły one swój
cesarski tytuł w latach 1740–1745, później zaś „ziemiami w dolinie Dunaju” lub po prostu
„ziemiami Habsburgów”. Wątpliwości dobrego wojaka Szwejka, za którą nację ma walczyć
w wojnie światowej, dają najzabawniejszy wyraz kryzysowi tożsamości Austro-Węgier.
Nikt w gruncie rzeczy nie pojmował rzeczywistej proweniencji tego regionu, gdyż spajał go
w całość ród Habsburgów, a nie granice, rasa czy religia. Habsburgowie byli posiadaczami
ziemskimi, nie władcami, i zarządzali kompleksem ustanowionych ordynacji, a nie narodem.
„Żaden inny ród – pisze Taylor – nie przetrwał tak długo ani nie odcisnął na Europie tak
głębokiego piętna: Habsburgowie byli najwspanialszą dynastią nowoczesnej Europy,
a historia środkowej części kontynentu obraca się wokół nich, nie oni wokół niej”79.
Przedstawiciele dynastii – na przemian dobrotliwi, chciwi, niekompetentni, słabi – stanowili
uosobienie tego regionu, więc to głównie przeciwko nim zwracali się niezadowoleni
„dzierżawcy” władający wasalnymi państwami lub zaanektowanymi protektoratami.
Władza cesarska, sprawowana za pośrednictwem elit austriackich i węgierskich,
utrzymywała ów kocioł szlachty i chłopstwa, których łączył wspólny wróg, w stanie wrzenia.
Habsburgowie rozgrywali przeciwko sobie części składowe społeczeństwa w ciągłej grze
o jednej regule: divide et impera. Największe zagrożenie dla ich władzy tradycyjnie stanowili
Turcy osmańscy. Po częściowym wyparciu Turcji z południa kontynentu Wiedeń ponownie
zwrócił pożądliwy wzrok w stronę ziem tamtejszych Słowian. Cesarz Franciszek Józef i jego
zażarcie antysłowiańsko nastawieni dworzanie byli zdecydowani zgłosić roszczenia
do opuszczonych przez Turków terenów na Bałkanach, jednocześnie przy wsparciu Niemiec
utrzymując Rosję z dala od półwyspu.
***
W dążeniu do realizacji tego celu Austro-Węgry przystąpiły w latach siedemdziesiątych
XIX wieku do polityki odmawiania krajom słowiańskim wszelkich nadziei na unifikację
w takiej formie, jakiej pragnęły Rosja i Serbia. W tym przedsięwzięciu Wiedeń zapewnił
sobie wsparcie nowych Niemiec, które podzielały austriacki pogląd o ludach słowiańskich
jako niższej rasie. Chodziło o coś głębszego niż tylko dyskryminację: spod pozorów
dyplomacji ponownie wyłaniały się odwieczne animozje etniczne, karmione żywym w nowych
Niemczech w dobie darwinizmu społecznego założeniem o wyższości rasowej. W oczach
Niemców Słowianie zaliczali się do ludów niższych, które nie miały prawa stać w pierwszym
szeregu narodów.
W praktyce oznaczało to bezustanne poddanie słowiańskiego świata władzy Teutonów.
Habsburgowie wyrazili to jasno w chwili wejścia do negocjacji podczas kongresu
berlińskiego. Zamierzali poskromić Serbów (czego nie zdołali uczynić Turcy), blokować
ekspansjonistyczne nadzieje odwiecznego wroga – Rosji, a także objąć Bałkany kontrolą.
Bezpośrednie interesy Austro-Węgier zasadniczo odzwierciedlały ich długofalową politykę,
zbieżną z niemiecką.
W odpowiedzi na te naciski kongres w Berlinie nie przyniósł nic ponad to, czego domagały
się Austro-Węgry, mianowicie prawa do okupacji Bośni i Hercegowiny oraz zarządzania tym
regionem. Nawet jeśli można to było uznać za ostry koniec wiedeńskiego klina, Rosja nie
zgłaszała obiekcji. Dlaczego? Na pierwszy rzut oka zadowoliła się bowiem mniejszym złem:
wolała władzę austriacką niż turecką, przynajmniej na krótszą metę. Jednak prawdziwszy
powód braku rosyjskiego sprzeciwu był następujący: poprzez okupację Bośni Austro-Węgry
otworzyły się na swego rodzaju odwrotną kolonizację. Słowiańskie wpływy mogły odtąd
swobodnie przenikać w domeny Habsburgów i roztaczać swe śmiercionośne oddziaływanie.
W pewnym sensie bośniackim Serbom udało się znaleźć dziurę w austriackim namiocie.
***
Serbii odmówiono w tych negocjacjach prawa głosu. Zignorowano jej protesty, jako że
stanowiła część Bałkanów, która miała stopniowo dostać się pod władzę Wiednia. Serbskich
delegatów na kongres nie zaproszono na sesje, na których ustalano prawa Austrii do okupacji
Bośni. Belgrad załagodzono przyznaną Serbii rekompensatą w postaci kilku prowincji
przeznaczonych wcześniej dla Bułgarii. Jednakże cały epizod pokazał, jak wielkie mocarstwa
zamierzają potraktować Bałkany: niczym tort, który się kroi i którym obdziela się obecnych,
bez odwoływania się do żyjących tam ludów i bez konsultacji z nimi. Postępując w ten
sposób, potężne państwa rażąco nie doceniły zranionej dumy Belgradu. Jednak na razie
Wiedeń niewątpliwie mógł święcić wielki triumf dyplomatyczny: zyskał prawo okupacji
fragmentu bałkańskiego terytorium bez rozlewu krwi.
W istocie Austro-Węgry były jedynym uczestnikiem negocjacji zadowolonym z ich wyniku.
Traktat berliński, jak stwierdził Albertini, pozostawił „fatalną spuściznę niezadowolenia”.
Autor pisze dalej:
Turcja utraciła połowę europejskiego terytorium; Bułgaria otrzymała jedynie połowę ziem przeznaczonych dla niej
na mocy traktatu z San Stefano; Serbię pozbawiono Bośni i Hercegowiny (…) Owoce zwycięstwa Rosji znikły,
Austria zaś zyskała dwie rozległe prowincje słowiańskie bez żadnych ofiar80.
Serbia nie dała się załagodzić na długo. Rosja zrzekła się Bośni bez słowa sprzeciwu.
Kiedy serbska delegacja skarżyła się stronie rosyjskiej, ta zareplikowała, że sytuacja jest
„przejściowa” i „najdalej za piętnaście lat będziemy zmuszeni do wojny z Austrią”81. „Próżne
pocieszenia”, odparli na to Serbowie. Rosyjska przepowiednia odzwierciedlała powszechne
uczucia, które wkradły się w słowiańską świadomość: jakiś konflikt z Austro-Węgrami
wydawał się nieunikniony. Sam car przyczynił się do powstania wrażenia stopniowego
rozbratu Rosji z Niemcami i Austro-Węgrami, pisząc 15 sierpnia 1879 roku list do Bismarcka,
w którym oskarżał kanclerza, że bierze stronę Wiednia i zapomina o rosyjskiej neutralności
podczas wojny francusko-pruskiej. Rezultat, pisał car, może „okazać się fatalny dla obu
krajów”82.
***
Bismarck nie potrzebował listu od cara, by przekonać się o potrzebie zmiany swojego
niechętnego nastawienia do wojskowych koalicji. Istniała wyraźna potrzeba zawarcia jakiegoś
sojuszu przeciwko Rosji, zwłaszcza w świetle napływających z Petersburga pogłosek
o planach podobnego „obronnego” przymierza z Paryżem lub Rzymem. We wrześ​niu Bismarck
udał się do Wiednia, by przekonać o tym ministra spraw zagranicznych Austro-Węgier, którym
podówczas był Gyula Andrássy. Ministra, mimo początkowej niechęci Franciszka Józefa, nie
trzeba było długo przekonywać i 7 października 1879 roku Niemcy podpisały z Austro-
Węgrami traktat dający początek Dwuprzymierzu. Obie strony zobowiązały się do przyjścia
partnerowi z pomocą, jeśli padnie on ofiarą ataku. Był to traktat wyraźnie defensywny.
Sugerowanym, lecz niewymienianym agresorem była Rosja. Faktycznie rosyjskie zagrożenie
celowo minimalizowano ze względu na obawy cesarza Wilhelma I, że traktat może zachęcić
Rosję do politycznego mariażu z Francją.
Dwuprzymierze było pierwszym wielkim blokiem europejskich mocarstw, który pojawił się
w ostatnim dziesięcioleciu XIX wieku po zjednoczeniu się Niemiec i Włoch. Układ –
nieelastyczny, trwały, na pozór niewzruszony – wiązał cały świat niemieckojęzyczny i miał
trwać aż do zakończenia I wojny światowej. W 1882 roku wynegocjowano nowy pakt
z Włochami, włączający Rzym do sojuszu trójstronnego (co niezbyt cieszyło Bismarcka,
uważającego Włochy za kraj słaby i niezdecydowany). Traktat o sojuszu, zwanym
Trójprzymierzem, podpisano w najściślejszej tajemnicy 20 maja 1882 roku. Sojusz, choć
obronny, ustanawiał potęgę militarną w sercu Europy. Miał na celu zabezpieczenie mocarstw
centralnych przed Rosją, której szybko ros​nąca populacja stanowiła największe zagrożenie dla
bezpieczeństwa Niemiec i Austro-Węgier.
Treść kilku pierwszych artykułów traktatu wyrażała sedno sprawy:
Artykuł 1. Wysokie Układające się Strony [Niemcy, Austro-Węgry i Włochy] (…) nie przystąpią do żadnego
sojuszu ani nie podejmą żadnych zobowiązań wymierzonych bezpośrednio w którąkolwiek ze Stron (…)
Artykuł 3. W wypadku niesprowokowanego niczym ataku na jedną lub dwie spośród Wysokich Układających się
Stron bądź wciągnięcia którejkolwiek z nich w wojnę z dwoma bądź wieloma mocarstwami niebędącymi
sygnatariuszami niniejszego traktatu powstanie casus foederis [przypadek powodujący wejście w życie postanowień
sojuszu] równocześnie dla wszystkich Wysokich Układających się Stron.
Artykuł 4. W razie zagrożenia bezpieczeństwa jednej z Wysokich Układających się Stron przez mocarstwo
niebędące sygnatariuszem niniejszego traktatu, zmuszającego zagrożoną Stronę do wszczęcia przeciwko niemu wojny,
dwie pozostałe Strony zobowiązują się do zachowania wobec Sojusznika życzliwej neutralności. Każda ze Stron, o ile
uzna to za stosowne, zachowuje w takim wypadku prawo do wzięcia udziału w wojnie i przyłączenia się do wspólnej
sprawy z Sojusznikiem.
Artykuł 5. W razie zagrożenia pokoju którejkolwiek z Wysokich Układających się Stron w okolicznościach
określonych w powyższych artykułach Wysokie Układające się Strony zwołają w stosownym czasie wspólną naradę
dla ustalenia działań militarnych, które zostaną podjęte z myślą o ostatecznej współpracy. Strony przyrzekają odtąd, że
we wszystkich przypadkach wspólnego uczestnictwa w wojnie zawrą rozejm, pokój lub traktat wyłącznie po
wspólnym uzgodnieniu tego kroku między sobą.
Artykuł 6. Wysokie Układające się Strony wspólnie przyrzekają zachować w tajemnicy treść oraz istnienie
niniejszego traktatu83.
Krótko mówiąc, każda ze stron miała bronić pozostałych, gdyby któraś z nich stała się
celem „niesprowokowanego” ataku. Zgodnie z literą prawa ani Austria, ani Włochy nie
miałyby obowiązku wystąpić w obronie Niemiec w wojnie sprowokowanej przez to państwo.
Ale jak należałoby zdefiniować „prowokację” lub kto miałby o niej przesądzać? Do działań
wojennych nieodmiennie dochodzi w wyniku obopólnych napięć i prowokacji, co dotyczy
wszystkich stron konfliktu.
Postanowienia traktatu wkrótce przeniknęły do ambasad krajów europejskich. Jeśli obronny
charakter sojuszu miał uspokoić Europę, to ów zamiar się nie powiódł. Sekretne przymierze
rozwścieczyło Francję i Rosję, a oliwy do ognia dolała seria prowokacyjnych uzupełnień
traktatu, na przykład poboczna ugoda z Hiszpanią, że nie przystąpi ona do żadnego
porozumienia zagrażającego interesom sygnatariuszy. W istocie wieść o Trójprzymierzu
wkrótce stała się bodźcem do utworzenia podobnego bloku obejmującego Rosję i Francję.
Wojna pomiędzy Trójprzymierzem a Wielką Brytanią na tym etapie była nie do pomyślenia.
Faktycznie w dodatkowym postanowieniu stwierdzono, że traktat „w żadnym wypadku nie
może być uznawany za wymierzony w Anglię”84. To wykluczenie miało dać do zrozumienia, że
Wielka Brytania w żadnym razie nie jest sugerowanym przeciwnikiem (w odróżnieniu
od Rosji i Francji). W istocie Berlin żywił nadzieję, że Anglia może da się przekonać
do przystąpienia do sojuszu. Jednak negocjacje nigdy nie ruszyły z miejsca z obawy, że
frankofile w londyńskim rządzie poinformują Francję o istnieniu paktu. Wielka Brytania zaś
w zasadzie nie chciała wchodzić w żadne alianse z państwami na kontynencie, kierując się
polityką „pożyjemy, zobaczymy”, której hołdowała – wzbudzając tym gniew i frustrację
Niemiec, Rosji i Francji – aż do dnia wypowiedzenia wojny w sierpniu 1914 roku.
78 Taylor, Habsburg Monarchy, s. 9.
79 Ibidem, s. 10.
80 Ibidem, s. 34.
81 Cytat w: Albertini, t. 1, s. 32.
82 Ibidem, s. 35.
83 The World War I Document Archive,
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Triple_Alliance_%28The_English_Translation%29.
84 Ibidem.
6
KAJZEROWSKI ŚWIAT
Polityka światowa byłaby czymś w rodzaju napoleońskiej supremacji (…) w pokojowym sensie.
Cesarz Wilhelm II o „polityce światowej” Niemiec
Bieguny Europy powoli ulegały uporządkowaniu. Niemcy i Austro-Węgry w bardzo
dosłownym sensie były już świadome, kto w przyszłej wojnie prawdopodobnie wystąpi
przeciwko nim. Największy i najgroźniejszy przeciwnik znajdował się bezpośrednio
na wschód. Już na wiosnę 1888 roku Niemcy uważały wojnę z Rosją za prawdopodobną, jeśli
nie za nieuniknioną, a niemiecki sztab generalny omawiał możliwość prewencyjnego uderzenia
w celu udaremnienia osiągnięcia przez Rosję potęgi militarnej. Bismarck stanowczo
sprzeciwiał się temu argumentowi i trzymał się swojego głównego celu – utrzymywania
w Europie równowagi sił.
Kanclerz stale podążał pokojowym kursem, darząc chłodnym lekceważeniem każdego, kto
wszedł mu w drogę; dla niego liczyła się jedynie wielka polityka. Posługiwał się urokiem
osobistym, oszustwem, siłą i nagą, niezłomną wolą – grał każdą kartą, którą miał w ręku
i która zapewniała mu żądany rezultat. Jednak jego metoda obejmowała przede wszystkim
dokładne przewidywanie posunięć pozostałych graczy. „Szczególnemu geniuszowi
politycznemu Bismarcka dobrze służyła umiejętność przechowywania w pamięci wielu
możliwych działań adwersarzy”, konkluduje Jonathan Steiberg (który w surowej biografii
kanclerza przyznaje swojemu bohaterowi niewiele innych zalet). „Był i do końca pozostał
mistrzem subtelnej dyplomatycznej gry (…) Umiał ograć i przechytrzyć najsprytniejszych
przedstawicieli innych państw…”85.
Pomysł wyprzedzającego uderzenia niemieckiego nie zachwycał tego dumnego, pruskiego
szlachcica, którego polityka zagraniczna – o ile miała jakikolwiek cel – zmierzała
do utrzymywania pokoju, nawet jeśli Niemcy powiększały terytorium w Europie i poza jej
granicami. Ten właśnie paradoks – zyskiwanie potęgi drogą pokojową – pociągał
i mobilizował Bismarcka, dla którego polityka, zgodnie z jego słynną definicją, była „sztuką
osiągania tego, co możliwe”.
Kanclerz podjął ten wątek 6 lutego 1888 roku w słynnym przemówieniu w Reichstagu. Był
to apel o pokój, owinięty niemiecką flagą, wygłoszony trzy dni po opublikowaniu treści
tajnego dotychczas traktatu o Dwuprzymierzu z Austrią. Ta rewelacja wprawiła Niemców
w zachwyt, lecz Rosja przyjęła ją jak najgorzej, gdyż natychmiast zorientowała się, że to w nią
godzi ów sojusz. Wobec tego Bismarck podkreślił swoje przywiązanie do idei wojny
obronnej, lecz swoje pokojowe intencje ubrał w agresywne słowa. Wzbudził tym
przemówieniem płomienne uczucia patriotyczne, odwołując się do tożsamości Niemców jako
odrębnej rasy i nazywając po imieniu samo źródło niepewności i przyszłej paranoi Niemiec –
położenie geograficzne kraju wciśniętego pomiędzy Francję i Rosję:
Kiedy mówię, że naszym obowiązkiem są starania o gotowość w każdym momencie i na każdą ewentualność, chcę
przez to powiedzieć, że musimy podejmować w tym celu większe wysiłki niż inne ludy, a to z racji naszego położenia
geograficznego. Znajdujemy się bowiem w sercu Europy, wystawieni na atak co najmniej z trzech stron. Francja może
wyglądać ataku tylko od wschodniej, Rosja zaś od zachodniej granicy. Bóg umieścił nas w miejscu, w którym nasi
sąsiedzi chronią nas przed popadnięciem w lenistwo i zastój. Obok nas ulokował najbardziej wojowniczą i niespokojną
ze wszystkich nacji: Francuzów; dopuścił też do silnego wzrostu skłonności do wojny w Rosji, gdzie poprzednio istniała
w mniejszym stopniu. Dano nam, by tak rzec, ostrogę z obu stron i zmuszono do wysiłków, których w innym przypadku
zapewne nie musielibyśmy podejmować. Szczupaki w europejskiej sadzawce nie dają nam zmienić się w karpie, gdyż
po obu stronach czujemy ich zęby (…)
Jeśli my, Niemcy, chcemy prowadzić wojnę całą siłą naszego narodu, musi to być wojna zadowalająca wszystkich,
którzy wezmą w niej udział i poniosą na jej rzecz jakąś ofiarę, krótko mówiąc, cały naród. Musi to być wojna
narodowa, prowadzona z entuzjazmem, jak w 1870 roku, gdy nas podle zaatakowano. Jeśli ustanowiona nad nami
władza uzna to za konieczne i wypowie wojnę, do której nie czujemy wrodzonej woli, z pewnością będziemy ją
prowadzić. Będziemy toczyć walkę dzielnie, być może nawet zwycięsko, kiedy już poczujemy pożogę i zasmakujemy
krwi. Jednak nie odczujemy wtedy takiej determinacji oraz entuzjazmu jak podczas wojny, w której to nas
zaatakowano. W takiej wojnie całe Niemcy od alpejskich jezior aż po Memel86 wybuchną niczym wypełniona
prochem mina i najeżą się lufami karabinów, a żaden nieprzyjaciel nie ośmieli się zetrzeć się z nami w walce, widząc
furor teutonicus, rozpętany w chwili wrażego ataku.
Tak więc nie jestem za jakąkolwiek wojną agresywną, a jeśli mogłaby ona wyniknąć jedynie wskutek naszego ataku
– ktoś wszak musi wzniecić pożar – to my go nie wzniecimy. Ani świadomość naszej siły, którą tu opisałem, ani ufność
w nasze traktaty nie każe nam zaprzestać naszych wcześniejszych wysiłków na rzecz zachowania pokoju. W tym
dziele nie dopuścimy, by kierowała nami złość czy awersja. Groźby, zniewagi i wyzwania, których nam nie szczędzono,
niewątpliwie wzbudziły w nas uczucie irytacji, której Niemcy niełatwo ulegają, gdyż mniejszą mamy skłonność
do narodowej nienawiści aniżeli inne nacje. My, Niemcy, boimy się Boga, lecz nikogo więcej na świecie! Bojaźń boża
każe nam kochać i otaczać troską pokój. Jeśli mimo tego ktokolwiek naruszy pokój, przekona się, że ów żarliwy
patriotyzm roku 1813, który wezwał pod sztandary wszystkich ludzi z Prus – słabych, drobnych, wycieńczonych
do cna, jak to wtedy było – dzisiaj stał się wspólną cechą całego niemieckiego narodu. Zaatakujcie gdziekolwiek naród
niemiecki, a przekonacie się, że jest uzbrojony aż po ostatniego człowieka, każdy zaś nosi w sercu niezłomną wiarę, że
Bóg będzie z nami87.
Ostatnie słowa wzbudziły gromkie brawa; posłowie w Reichstagu wiwatowali na stojąco.
***
Po upadku Bismarcka w 1890 roku jego następcy porzucili tę powściągliwą politykę.
W miesiącach poprzedzających dymisję głos osamotnionego kanclerza marginalizowano,
a inni politycy odsuwali się od niego lub traktowali go wzgardliwie. Bismarck stracił
królewskiego protektora. Po śmierci dziewięćdziesięcioletniego cesarza Wilhelma I 9 marca
1888 roku, następnie zgonie jego poważnie chorego syna Fryderyka III – po trzymiesięcznym
okresie panowania – korona przeszła na Wilhelma II, syna Fryderyka, wnuka w linii prostej
królowej Wiktorii i księcia Alberta.
Nowy, dwudziestodziewięcioletni cesarz był człowiekiem nieprzewidywalnym,
wybuchowym, nie w pełni władz umysłowych. Najbliżsi dworzanie uważali go za infantylnego
lub szalonego, jak twierdzi Hermann Lutz, członek administracji państwowej, który
na zlecenie komisji Reichstagu, badającej przyczyny wybuchu wojny, napisał w 1930 roku
pracę Die europäische politik und der Julikrise 1914 (Polityka europejska i kryzys lipcowy
1914 roku)88. Kajzerowska „ekstrawagancja, jego agresywne przemowy, publiczny wizerunek
i sposób ubierania się, rezon i talent do formułowania sloganów, przesadna stylizacja jego
mundurów oraz buńczuczność” nadały gwałtownemu rozwojowi imperium niemieckiego od lat
dziewięćdziesiątych XIX wieku aż do I wojny światowej swoisty „wilhelmiński” charakter,
twierdzi Steiberg89. Wątpliwe, czy człowiek tak ograniczony jak nowy cesarz, mógł tak wiele
ucieleśniać; gwałtowny rozwój kraju dokonałby się i bez niego. Jednak z pewnością jego
impulsywność, zmienność nastroju i rys okrucieństwa wywarły zadziwiający, wczesny wpływ
na nowy rząd.
W późniejszym okresie rozsądniejsi politycy starali się okiełznać i utemperować
niesfornego monarchę, którego grubiańskie, obraźliwe uwagi gniewały gości podczas wielu
oficjalnych obiadów. Koniec końców, Wilhelm okazał się nieudolny i nieśmiały. W latach
wojny generałowie go ignorowali. Jednak na razie cesarz panował w pełnym rozkwicie
porywczej młodości, zastraszając wszystkich oponentów i zyskując sobie znaczną
popularność. Prawdopodobnie jego wymuszona męskość miała swoje źródło
w niepełnosprawności od czasów dzieciństwa, mianowicie niedorozwoju lewej kończyny
górnej, uszkodzonej wskutek powikłanego porodu pośladkowego, krótszej o 15 centymetrów
od prawego ramienia. Kalectwo nie pozwalało mu uprawiać sportu ani służyć w wojsku.
Cesarz nauczył się maskować tę wadę, opierając dłoń na rękojeści szabli lub laski, „by
stworzyć pozór sprawnej kończyny, zgiętej w majestatycznej pozie”90.
Sędziwy Bismarck, za panowania Wilhelma I cieszący się swobodą działania, wkrótce
przekonał się, że nie zdoła współpracować z nowym cesarzem. W październiku 1892 roku
zwierzył się przyjacielowi:
W ostatnich miesiącach przed dymisją w bezsenne noce nie mogłem uwolnić się od pytania, czy dałbym radę
jeszcze przez jakiś czas znieść pracę pod jego [cesarza Wilhelma II] zwierzchnictwem. Miłość ojczyzny podpowiadała
mi: „Nie wolno ci odejść, tylko ty nadal możesz przeciwstawić się jego woli”. Z drugiej strony znałem stan umysłowy
panującego, więc mogłem sobie wyobrazić perspektywy najbardziej opłakanych komplikacji (…) lecz sam cesarz
położył kres mojej walce wewnętrznej, dając do zrozumienia, że już mnie nie chce91.
***
Koniec Bismarcka przyniósł głęboką odmianę polityki niemieckiej. Do tego czasu kanclerz,
mimo swoich kreślonych „krwią i żelazem” przemów w bombastycznym, pruskim stylu, starał
się postępować bardzo delikatnie, roztropnie, stopniowo, a przede wszystkim pokojowo.
Do pewnego momentu to się sprawdzało. Bismarck dążył do uniknięcia wojny w Europie,
której krwawą skalę on jeden spośród najmożniejszych przedstawicieli pruskiej klasy
rządzącej wydawał się rozumieć.
Wilhelm II jedną ze swych pierwszych decyzji przybliżył ów koszmar. Cesarz odmówił
odnowienia tajnego traktatu reasekuracyjnego z Rosją. Krok ten doradził mu nowy kanclerz
Leo von Caprivi oraz inni ministrowie przeciwni polityce Bismarcka. Traktat od 1887 roku
był głównym filarem bismarckowskiego świata. Zobowiązywał Niemcy i Rosję
do neutralności w razie zaangażowania się drugiej strony w wojnę. Kwestię sporną stanowił
fakt, że Niemcy musiałyby przyglądać się bezczynnie, gdyby Rosja postanowiła opanować
cieśninę Dardanele, nowy rząd zaś obiecał sobie, iż do tego nie dopuści. W rezultacie
zerwany został ostatni zwornik kruchych relacji Niemiec i Rosji. Równocześnie cesarz zaczął
z mocą opowiadać się za prewencyjną wojną z Rosją mimo zdecydowanych sprzeciwów
Bismarcka wobec takiego kursu (nie żeby wiele osób traktowało poważnie wojownicze
wypowiedzi Wilhelma, który miał zwyczaj jednego dnia rozprawiać o wojnie, a następnego –
o pokoju).
Tak oto bismarckowska wizja i jego wielki „żonglerski numer”, trzymający Europę
w ryzach, zostały w jednej chwili obalone. W ostatniej dekadzie XIX wieku Niemcy obrały
„nowy kurs” – sławetną kajzerowską „politykę światową” (Weltpolitik) – znaczącą niewiele
więcej niż bezwstydna próba sięgnięcia po władzę nad światem na podstawie wyznaczonej
dla siebie przez same Niemcy roli ostatecznego globalnego przywódcy. Źródłem tego
wielkiego złudzenia stała się koncepcja Niemiec uzurpujących sobie zwierzchność nad
Imperium Brytyjskim. W dążeniu do realizacji owej Weltpolitik cesarscy ministrowie, głównie
dawny protegowany Bismarcka Friedrich von Holstein oraz nowy kanclerz Bernhard von
Bülow, przystąpili do demontażu każdego filaru spuścizny po Bismarcku.
Niemcy, niczym rozpieszczone dziecko, uznały się za kraj uprawniony do zajęcia pozycji
imperium. Cesarz napawał się marzeniem o „czymś w rodzaju napoleońskiej supremacji (…)
w pokojowym sensie”92. Bülow powiedział: „Nie chodzi o to, czy chcemy polityki
kolonizacyjnej, czy jej nie chcemy; rzecz w tym, że musimy ją prowadzić”93. Innymi słowy,
„nakłanianie Niemiec do zaniechania Weltpolitik byłoby jak utyskiwanie ojca pod adresem
syna: »Gdybyś tylko nie urósł, ty utrapiony młodzieńcze, nie musiałbym ci kupować dłuższych
spodni!«. Nie możemy zrobić nic innego, tylko prowadzić Weltpolitik”94. Społeczni
darwiniści, jak admirał Alfred von Tirpitz, posuwali się jeszcze dalej – jego zdaniem
światowa dominacja Niemiec była nieunikniona „jak prawa przyrody”95.
***
Wyścig po kolonie dał początek w 1890 roku krótkiemu angielsko-niemieckiemu
„mariażowi kolonizacyjnemu”. Zbliżenie między Berlinem a Londynem zrodziło wielkie
nadzieje na trwałą przyjaźń, a nawet na przystąpienie Wielkiej Brytanii do Trójprzymierza. Te
ogromne oczekiwania pozostawiły po sobie tym głębszy rozłam, kiedy mariaż zakończył się
fiaskiem. Aktem skonsumowania związku obu państw stała się kolonialna ugoda dotycząca
wschodniej Afryki, przyznająca Niemcom wyspę Helgoland w zamian za koncesję
na brytyjskie interesy we wschodniej Afryce i w Zanzibarze. Ugoda, choć stosunkowo mało
ważna, wyznaczyła apogeum angielsko-niemieckiej współpracy przy podziale afrykańskich
łupów. Kennedy pisze:
Ugoda pod względem zakresu i celu najbardziej odpowiadała umowie angielsko-francuskiej z 1904 roku, jednakże ta
druga wyznaczyła narodziny ententy, która w miarę upływu lat miała stawać się coraz trwalsza, podczas gdy po
zawarciu traktatu o Helgolandzie–Zanzibarze wkrótce we wzajemnych stosunkach sygnatariuszy miały nastać
rozczarowanie i nieufność96.
Traktat nic nie załatwił; przyjaźń się popsuła. Niekiedy pojawiały się ulotne wyrazy dobrej
woli, na przykład niezbyt przekonujący artykuł na łamach „The Times” Germany, our natural
ally (Niemcy, nasz naturalny sprzymierzeniec). Jednak za czasów nowego, liberalnego rządu
Williama Ewarta Gladstone’a, powołanego w 1892 roku, brytyjska polityka „doskonałej
izolacji” przybrała na sile. Wielka Brytania jedynie kupczyła z Niemcami ochłapami
ze swojego imperium. Ostatecznie Berlinowi zaczęło świtać, że pomysł stworzenia jakiejś
formy sojuszu łączącego Anglię z Niemcami, Włochami i Austro-Węgrami stanowi mrzonkę.
W ciągu kilku lat dobre stosunki obu krajów zwiędły, a zastąpił je skrajny, obopólny
antagonizm, który nadał światowej polityce Niemiec niebezpieczny kierunek.
W połowie lat dziewięćdziesiątych XIX wieku Niemcy rozpoczęły nowy wyścig po kolonie
– tym razem bez Wielkiej Brytanii – ponaglone powstaniem w 1891 roku Ligi Pangermańskiej,
skrajnie ultranacjonalistycznej organizacji politycznej. Liga propagowała nie tylko coraz
szersze interesy niemieckie w Europie i poza nią, lecz także transcendencję Niemiec jako
wyższego bytu pod względem rasowym i kulturowym. Jej rosnący w szybkim tempie w liczbę
członkowie za rzecz oczywistą uważali wyższość Niemców nad ludami według nich
należącymi do ras „niższych”, głównie Słowianami, Żydami i narodami romańskimi.
Społeczny darwinizm nakazywał im czynnie propagować ideę rasy germańskiej i potrzebę
zachowania czystości niemieckiej krwi.
Imperium Brytyjskie stanowiło nieznośną zawadę geograficzną, stawiającą tamę ekspresji
wyższości pangermańskiej. Cesarz często zżymał się na angielską dwulicowość i arogancję.
Swoje poglądy ujawnił w burzliwym stylu 29 grudnia 1895 roku podczas drobnego sporu
w kwestii Afryki Południowej, po którym stosunki angielsko-niemieckie na całą dekadę
sięgnęły dna. Konflikt wywołał telegram cesarza do prezydenta Transwalu Stephanusa
Johannesa Krugera z gratulacjami z powodu odparcia ataku 600 brytyjskich żołnierzy
pod dowództwem Leandera Starra Jamesona. „Pragnę wyrazić szczere gratulacje – pisał
kajzer do swoich holenderskich przyjaciół – że Panu oraz Pańskiemu ludowi bez apelowania
o pomoc przyjaźnie nastawionych potęg udało się energiczną akcją pokrzyżować szyki
zbrojnym bandom, które najechały kraj (…)”97.
Cesarski telegram, a zwłaszcza lekceważący epitet „zbrojne bandy”, wywołał wściekłość
brytyjskich kręgów dyplomatycznych i prasy oraz odsłonił nowe, niepokojące oblicze
niemieckiej Weltpolitik, agresywnie ekspansjonistycznej i kontestującej domniemane prawa
Wielkiej Brytanii do panowania nad światem. Incydent przyniósł Berlinowi satysfakcję
obserwowania wyniosłej wrażliwości angielskich uczuć, które łatwo można było zranić mimo
pozorów imperialnej wyższości. Pociągnął jednak za sobą poważne konsekwencje polityczne.
Admirał Georg von Müller, doradca cesarza przed I wojną światową i w czasie jej trwania,
sformułował je w 1896 roku w słynnej nocie. Stwierdził, że Niemcy mają na celu demontaż
„światowej dominacji Anglii dla uwolnienia spod jej władzy posiadłości kolonialnych,
niezbędnych dla środkowoeuropejskich państw, które muszą powiększyć swoje terytorium”98.
Incydent nie zagroził jednak wojną, choć po raz pierwszy formalnie dyskutowano wtedy
o możliwości angielsko-niemieckiego konfliktu zbrojnego.
***
Weltpolitik wywarła wszechogarniający wpływ na mentalność narodową. Niemcom zaczęło
świtać, że oto nadszedł ich czas. Namacalną świadomość ducha czasu i euforii wyczuwało się
w pruskich klubach oficerskich, kręgach akademickich, w wojsku, w Reichstagu
i w piwiarniach. Niemieccy intelektualiści, pisarze i ekonomiści chętnie propagowali
przeznaczenie Niemiec, predestynujące kraj jakimś zrządzeniem rasowym lub boskim
do zdobycia „stosownej części władzy nad światem, którą natura ludzka i Opatrzność
przyznają ludom cywilizowanym”99. Filozof Max Weber oraz jego koledzy z kręgów
liberalnego imperializmu i ruchu pangermańskiego zapewniali nowej polityce podbudowę
intelektualną. W swoim wykładzie inauguracyjnym na uniwersytecie we Fryburgu w 1895 roku
Weber twierdził, że na zjednoczenie się Niemiec należy patrzeć jak na „młodzieńcze
szaleństwo”, jeśli nie na „punkt wyjściowy” do światowej ekspansji100.
Czy hołdowanie tym wielkościowym urojeniom prowadziło do nieuniknionej wojny?
Kanclerz Niemiec Bernhard von Bülow, a później Theobald von Bethmann-Hollweg
wystrzegali się wojowniczej frazeologii. Bülow, tak jak Bismarck, żywił nadzieję, że Niemcy
zdołają uzyskać pozycję imperium drogą pokojową. Nawet kajzer dbał o pokojowe
uzupełnienia do swoich buńczucznych uwag. Inni byli przekonani, że jeśli Niemcy nie
wypełnią swojego „przeznaczenia”, nastąpi nieunikniona wojna. Rekrutowali się oni głównie
spośród intelektualistów, dziennikarzy lub niebezpiecznych militarystów (patrz rozdział 14),
którzy wydawali wojenne pomruki za kulisami, lecz nie mieli bezpośredniego wpływu
na politykę. Na przykład historyk Hans Delbruck w 1899 roku oznajmił:
Pragniemy być potęgą światową i uprawiać politykę kolonialną w wielkim stylu (…) Nie można się w tej kwestii
cofnąć nawet o krok. Od tego bowiem całkowicie zależy nasza przyszłość wśród wielkich narodów. Możemy
prowadzić tę politykę z poparciem Anglii lub bez niego. Jeśli z poparciem Anglii, to oznacza drogę pokojową; jeśli zaś
wbrew Anglii – wojnę101.
To nie oznaczało, że wojna staje się nieunikniona, w przeciwieństwie do opinii tych, którzy
wierzyli w niemiecką hegemonię prowadzącą do nieuchronnego konfliktu. Większość
dotychczasowych kolonialnych spięć przybierała ograniczoną formę albo dawała się
rozładować w drodze rokowań, na przykład konflikty dotyczące Portugalii, Samoa, zachodniej
Afryki, a także wiele innych. W inwestycję w linię kolejową Berlin–Bagdad na pewien czas
zaangażowało się angielskie konsorcjum. Kryzys wywołany telegramem do Krugera wygasł.
Nawet wojny burskie, choć zaostrzyły tarcia angielsko-niemieckie, nie doprowadziły
do groźby zbrojnego rozstrzygnięcia. Wydawało się, że z każdym rokiem maleje
prawdopodobieństwo wybuchu europejskiej wojny o kolonie. Faktycznie w latach 1898–
1901, a więc w apogeum wojny burskiej, rząd brytyjski dążył do zawarcia z Niemcami
sojuszu w reakcji na francuskie zagrożenie w koloniach – i spotkał się z odmową! W takim oto
stanie płynności znajdowały się stosunki w polityce starającej się godzić napięcia globalne
z kontynentalnymi.
***
Do 1900 roku wydawało się, że Niemcy zdają sobie sprawę ze swojego przeznaczenia
ekonomicznego, jeśli nie imperialnego. W ciągu trzydziestu lat od zjednoczenia naród cieszył
się najbardziej godnymi pozazdroszczenia sukcesami ekonomicznymi na świecie, ustępującymi
jedynie amerykańskim. Olbrzymie inwestycje w rodzimy przemysł zmieniły Niemcy
w najpotężniejszą bazę produkcyjną w Europie. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy był
kwitnący rynek lokalny, napędzany samą mocą liczb. Populacja Niemiec wzrosła z 41
milionów w 1871 roku do 56 milionów w roku 1900, podczas gdy w tym okresie we Francji
i Wielkiej Brytanii wskaźniki ledwie drgnęły, a oba kraje na przełomie wieków miały po 38
milionów ludności. Nowe rzesze skupiały się w ośrodkach przemysłowych w poszukiwaniu
pracy, co prowadziło do błyskawicznej industrializacji, zwłaszcza w ogromnych centrach
górnictwa i wytwórczości: Zagłębiu Ruhry, Lotaryngii, Saksonii i na Śląsku.
Niemiecka polityka wspieranego przez państwo „neomerkantylizmu” powodowała rozkwit
przemysłu: w latach 1878–1905 produkcja tkanin wzrosła dziesięciokrotnie, a węgla, żelaza
i stali przyśpieszała od 1871 roku „w tempie niemającym sobie równych gdziekolwiek indziej
w Europie”, konkluduje Fritz Fischer102. W tym czasie bowiem wydobycie węgla wzrosło
ośmiokrotnie, podczas gdy w kopalniach angielskich zaledwie dwukrotnie. Jedynie Ameryka
prześcignęła Niemcy w wydobyciu węgla w pierwszym dziesięcioleciu XX wieku.
W ćwierćwieczu poprzedzającym 1912 rok Niemcy w produkcji żelaza i stali bez trudu
przewyższyły europejskich konkurentów. Wydobycie surowej rudy żelaza podskoczyło
z 4 milionów ton w 1887 roku do 15,5 miliona ton w 1912 roku, czyli o 387%, w porównaniu
ze wzrostem w Stanach Zjednoczonych o 368,5% i w Wielkiej Brytanii zaledwie o 30,6%.
Pod względem tempa wzrostu produkcji stali Niemcy biły na głowę cały świat –
w omawianym okresie wskaźnik ten zwiększył się o 1335%, z 0,9 miliona ton w 1886 roku
do 13,6 miliona ton. Wartość importu i eksportu również szła w górę, wzrastając w ciągu
dwóch dekad przed 1912 rokiem odpowiednio o 240% i 185%, przy czym Niemcy bez trudu
osiągnęły pozycję największego importera w Europie, a wzrost analogicznych wskaźników
w Anglii i we Francji osiągnął niespełna połowę poziomu niemieckiego.
Powyższe liczby odzwierciedlają olbrzymi popyt Niemiec na towary importowane
z Ameryki Południowej i innych rynków zagranicznych, zasilający rozwój i gwałtowny wzrost
gospodarczy, porównywalny jedynie z chińskim stulecie później. Pod koniec XIX wieku
niemiecki handel zagraniczny rósł przeszło dwukrotnie szybciej w porównaniu z brytyjskim
i francuskim. W finansowaniu zamorskich inwestycji kluczową rolę odgrywały niemieckie
banki przechwytujące transakcje z rąk brytyjskich banków handlowych. Jak wykazuje
w swojej wyczerpującej analizie Fritz Fischer, cztery wielkie banki niemieckie finansowały
za pośrednictwem zamorskich filii przedsiębiorstwo górniczo-kolejowe Otavi w południowo-
zachodniej Afryce, budowę linii kolejowej w Azji Mniejszej do Bagdadu, przedsiębiorstwo
górniczo-kolejowe w chińskiej prowincji Szantung, budowę linii kolejowej Tiencin–Pukou
oraz wielu innych dużych linii, a także przedsiębiorstwa naftowe w Rumunii i Iraku103 –
wszystkie inwestycje, które tradycyjnie przypadłyby w udziale Wielkiej Brytanii, Francji
lub Rosji.
Taki zdumiewający wzrost, przejmowanie zamorskich kontraktów, gigantyczny ruch
towarów i ludzi oraz powszechne natarcie na światowe rynki rodziły potrzebę zbudowania
ogromnej floty handlowej, zastępującej dawne niemieckie żaglowce z lat osiemdziesiątych
XIX wieku nowoczesnymi parowcami. Jednocześnie narastało przekonanie, że Niemcy muszą
posiadać nowoczesną marynarkę wojenną, nie tylko do ochrony zamorskich interesów i floty
handlowej, lecz także w celu rzucenia wyzwania brytyjskiemu panowaniu na morzu.
Gospodarka Niemiec za granicą potrzebowała ochrony, a Berlin zawsze przypatrywał się
angielskiej supremacji morskiej z mieszaniną zazdrości i zaniepokojenia. Dało to Niemcom
pretekst do budowy marynarki, która przynajmniej mogłaby zastraszyć angielską, jeśli nie
zdołałaby jej rzeczywiście zagrozić. Właśnie to przesądzało w niepodważalny sposób, że
Weltpolitik oznaczała coś więcej niż tylko marzenia o obszerniejszym miejscu pod słońcem
(patrz rozdział 3).
Projekty rozbudowy niemieckiej marynarki szły w parze z rozwojem portów wzniesionych
do obsługi ogromnego frachtu handlowego i wojskowego, który w ćwierćwieczu przed 1912
rokiem wzrósł o 300% – niewiele według standardów brytyjskich, lecz więcej, niż wyniósł
wskaźnik kontynentalny. W tym świetle Niemcy narzuciłyby przyjaźń Wielkiej Brytanii
poprzez obopólne uznanie siły partnera. „Niemiecka marynarka zmusiłaby Wielką Brytanię
do uznania Niemiec za kraj równy Anglii, pożądanego sojusznika i przyjaciela, a tym samym
stałaby się symbolem niemieckich roszczeń do władzy nad światem”104, twierdzi Fischer, przy
czym słowo „zmusiłaby” było odpowiednim określeniem.
Tak więc w miarę zbliżania się końca stulecia stopniowo rozwiewały się niemieckie
złudzenia co do kolonialnego przymierza z Wielką Brytanią. Angielska obojętność na rodzącą
się politykę zagraniczną Niemiec albo niechęć do zareagowania na nią rozwścieczała Berlin.
Brytyjskie plany handlowe przeważnie pomijały ekonomiczne korzyści z takiej współpracy.
Berlin pragnął wzrostu swojego znaczenia, lecz na wyrost. W każdym razie reagowanie
na niemieckie inicjatywy nie figurowało na wysokiej pozycji listy priorytetów Whitehallu.
Rozmowy o poprawie stosunków padały ofiarą nacisków politycznych, sprzeciwu prasy
i kiełkującego wyścigu zbrojeń morskich z Niemcami. Kolonialne interesy Wielkiej Brytanii
z Francją, Rosją i Ameryką miały o wiele większe znaczenie i przeważnie spychały na bok
„problem niemiecki”.
To jest właśnie prawdziwa przyczyna angielskiej odmowy zawarcia sojuszu z Niemcami.
Słabość Niemiec, a nie – jak się powszechnie przypuszcza – ich siła, unicestwiła perspektywę
przymierza Londynu z Berlinem. Dla Anglii było ono niewiele warte. „Ostatecznie
Brytyjczycy przyczynili się do fiaska idei sojuszu w równym stopniu, co Niemcy – wyjaśnia
Niall Ferguson. – Uczynili tak nie dlatego, że Niemcy zaczęły zagrażać Wielkiej Brytanii, lecz
na odwrót, gdyż zdawali sobie sprawę, że Niemcy jej nie zagrażają”105 (podkreślenie
Fergusona). W tym świetle łatwiej pojąć, dlaczego – gdy rodząca się siła finansowa
i militarna Niemiec zaczęła na początku XX wieku martwić Wielką Brytanię, Francję i Rosję
– kraje te zjednoczyły się w trójstronną ententę, by lepiej chronić własne imperia… i zostawić
Niemcy na lodzie.
85 Steiberg, s. 472.
86 Memel – dawna (do 1923 r.) nazwa Kłajpedy (przyp. tłum.).
87 Francke, s. 270–275.
88 Lutz, s. 39–40.
89 Steiberg, s. 436.
90 Putnam, s. 33.
91 Lutz, s. 39–40.
92 Geiss, s. 21–22.
93 Cytat w: Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 311.
94 Ibidem.
95 Tirpitz, My Memoirs, t. 1, s. 162 (wyd. pol. A. von Tirpitz, Wspomnienia, tłum. Janina Kumaniecka-Szymańska,
Warszawa 1997).
96 Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 205.
97 Van der Poel, s. 135.
98 Cytat w: Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 221.
99 Cytat w: Fischer, s. 8.
100 A. Kruck, cytat w: Geiss, s. 21.
101 Cytat w: Geiss, s. 23.
102 Fischer, s. 13.
103 Ibidem, s. 15.
104 Ibidem, s. 18.
105 Ferguson, s. 52–53.
7
FRANCUSKO-ROSYJSKIE IMADŁO
Jeśli Niemcy zaatakują Francję (…) Rosja przypuści atak na Niemcy wszystkimi dostępnymi siłami. Jeśli
Niemcy zaatakują Rosję (…) Francja przypuści atak na Niemcy wszystkimi dostępnymi siłami.
Artykuł 1 traktatu o sojuszu francusko-rosyjskim
Alzacja i Lotaryngia: jakże często uczniowie słyszą te nazwy wymieniane jako przyczyny
Wielkiej Wojny! Jednak na ile były ważne jako casus belli? Surowe warunki narzucone
Francji przez Prusy po zwycięstwie w 1871 roku zaniepokoiły Europę obecnością w jej sercu
pazernej, wojowniczej arystokracji, skorej do plądrowania i zagarniania terytorium sąsiadów
– faktycznie w sposób podobny do działań Napoleona osiemdziesiąt lat wcześniej.
Ustalenia traktatu frankfurckiego, zawartego z Prusami, rozwścieczyły Francuzów
(podobnie Niemcy mieli zareagować w 1918 roku na traktat wersalski). Szczególnie
upokarzająca była utrata pogranicznych prowincji na wschodzie: Alzacji i Lotaryngii,
zaanektowanych przez zjednoczoną Rzeszę Niemiecką. Sam Bismarck sprzeciwiał się ich
zagarnięciu, lecz przeważyło zdanie generalicji, w tym generała Helmutha von Moltkego
starszego, którego popierał cesarz Wilhelm I. Kanclerz słusznie zauważył, że Francja „zawsze
żywić będzie wrogość”106 wobec Niemiec za odebranie dwóch francuskich prowincji
i przymusową „germanizację” ich mieszkańców. Nawet William Gladstone, premier
izolacjonistycznie nastawionej Wielkiej Brytanii, potępił ów akt jako „oderwanie
siłą”107 fragmentu terytorium.
Utrata przez Francję Alzacji i Lotaryngii pociągnęła za sobą poważne następstwa militarne.
Niemcy ku swemu zadowoleniu zyskały obronną strefę buforową oraz „odskocznię” do nowej
wojny zaczepnej przeciwko Francji. Wciąż żywe były wspomnienia o wojnach napoleońskich.
Zdobyte prowincje dostarczały zasobów zasilających nienasycony apetyt Niemiec. Główną
zaletą Lotaryngii były obfite złoża rud żelaza, którego produkcja w poprzedniej dekadzie
wzros​ła czterokrotnie, a wkrótce miała jeszcze przyśpieszyć po odkryciu nowej metody
wytopu. Obecnie żelazo popłynęło do niemieckich hut stali, Francuzom zaś pozostała
niewesoła perspektywa, że ich własne kopalnie zasilą przyszłą wojnę przeciwko Francji.
Zagarnięte prowincje odczuły ostro, przynajmniej na początku, emocjonalne i polityczne
konsekwencje traktatu. Choć niektórzy Alzatczycy mówili niemieckim dialektem, „zachowali
niewzruszone oddanie wobec Francji, a Niemcom nigdy nie udało się ich zasymilować”108.
Z drugiej strony traktat frankfurcki pozostawił mieszkańcom Alzacji i Lotaryngii czas
do 1 października 1872 roku na decyzję, czy chcą przeprowadzić się do Francji, czy pozostać
w miejscu zamieszkania i przyjąć niemiecką narodowość. Do roku 1876 około 100 tysięcy
ludzi, czyli zaledwie 5% ludności Alzacji-Lotaryngii, wybrało emigrację i zachowanie
narodowości francuskiej109. Większość, co zrozumiałe, wolała zatrzymać swoje rodzinne
domy, jednak w głównej mierze ci „nowi Niemcy” odrzucali swój status. W latach
osiemdziesiątych XIX wieku piętnastu posłów obu prowincji do Reichstagu stale
protestowało przeciwko aneksji ich regionów i odmawiało przyjęcia nowej narodowości.
Zasłynęli jako „protestujący posłowie” (députés protestataires), sprzeciwiający się aneksji
składanym wnioskiem: „Domagamy się przyjęcia przez Reichstag uchwały, że ludność Alzacji
i Lotaryngii, które bez stosownych konsultacji włączono do Cesarstwa Niemieckiego,
zmuszona jest wyrazić swój sprzeciw, szczególnie w kwestii wspomnianej aneksji”110.
***
We Francji nastroje w sprawie Alzacji i Lotaryngii przeważnie zmieniały się w zależności
od klimatu politycznego i ekonomicznego. Dla wzbudzenia patriotycznego zapału politycy
zwyczajowo domagali się zwrócenia obu prowincji. Nie zawsze oznaczało to polityczny
wybieg. Niektórzy – głównie ci, którzy musieli opuścić swoje domy, by zachować francuską
narodowość – byli głęboko oddani sprawie odzyskania utraconych regionów.
W dziesięcioleciu po zakończeniu wojny francusko-pruskiej Francja szybko spłaciła
reparacje, a kraj w zadziwiającym tempie odzyskał gospodarczą równowagę, składając tym
świadectwo wiary w siebie i ekonomicznej siły narodu francuskiego. Pod koniec lat
siedemdziesiątych XIX wieku na nowo odżyły głosy domagające się odzyskania Alzacji
i Lotaryngii. Francję i Wielką Brytanię rzeczywiście bolała świadomość, że Niemcy nadal
sprawują kontrolę nad tymi prowincjami. Londyn był „zaszokowany” tym niczym
nieusprawiedliwionym zbezczeszczeniem francuskiej suwerenności; oczywiście tego
standardu Wielka Brytania nie stosowała do swoich imperialnych podbojów111.
Powszechne wołanie o zwrot zagarniętych prowincji wygasło w latach osiemdziesiątych
XIX wieku. O ile większość Francuzów nadal pragnęła ich odzyskania, o tyle niewielu chciało
walczyć w nowej, odwetowej wojnie o ich odbicie. Faktycznie Francja i Niemcy cieszyły się
kilkuletnim okresem odprężenia (1878–1885). Zwycięstwo republikanów w wyborach w 1877
roku unicestwiło szanse na restaurację monarchii we Francji, ku radości Bismarcka, którego
obawa przed francuskim rewanżem, prześladująca go w ostatnich latach sprawowania władzy,
obecnie całkowicie ustąpiła.
W latach osiemdziesiątych Bismarck w istocie popierał ekspansję kolonialną Francji, by
odwrócić uwagę Paryża od straconych prowincji. Stanowiło to kamień węgielny odprężenia.
„Mam nadzieję, że nadejdzie czas, kiedy Francuzi wybaczą Sedan, tak jak wybaczyli Waterloo
– deklarował Bismarck. – Jeśli Francja wyrzeknie się Renu, pomogę jej uzyskać wszędzie
indziej wymaganą satysfakcję”112. Bismarck dotrzymał słowa i w latach osiemdziesiątych XIX
wieku popierał francuską ekspansję w Tunezji, Maroku, zachodniej Afryce, Egipcie,
na Madagaskarze i w Tonkinie.
W latach dziewięćdziesiątych XIX stulecia wielu Francuzów znużyły już rozmowy
o odwecie. Zbliżenie gospodarcze i kulturalne z Niemcami niemal wyparło tę kwestię
z francuskiej polityki. „W ostatniej dekadzie XIX wieku – pisze historyk John Keiger – widać
było wyraźnie, że mit Alzacji-Lotaryngii przeżywa gwałtowny upadek i praktycznie nikt
we Francji nie opowiada się za wojną mającą przywrócić te prowincje Francji. Niektórzy
nadal życzyliby sobie ich pokojowego zwrócenia w nieokreślonej przyszłości, lecz
rzeczywista żądza odwetu wygasła”113.
Francja i Niemcy stały się ważnymi partnerami handlowymi mimo okresowych francuskich
protestów przeciwko „ekonomicznemu Sedanowi” po udanych próbach wtargnięcia Niemiec
na francuskie rynki. Do roku 1890 Niemcy wysunęły się na trzecią pozycję wśród eksporterów
do Francji, a na czwartą wśród nabywców francuskich towarów114. Również francuskie
uczucia wobec Niemiec nie były całkowicie wrogie. Francuscy intelektualiści podziwiali
swoich niemieckich odpowiedników i utrzymywali z nimi kontakty. Francuska elita kulturalna
dawała się uwodzić muzyce Wagnera i niemieckim filozofom od Kanta do Nietzschego.
Nawet w Alzacji-Lotaryngii stan rzeczy był złożony. Choć wielu mieszkańców obu
prowincji marzyło o powrocie tych ziem do Francji, istniała spora mniejszość zadowolona
z nowej ojczyzny, pocieszona zabezpieczeniem ekonomicznym, oferowanym przez kwitnące
niemieckie państwo. Spośród wybranych w Alzacji i Lotaryngii piętnastu posłów
do Reichstagu mniejsza część poparła pod koniec lat dziewięćdziesiątych XIX wieku
autonomię prowincji. Były Alzatczyk, hrabia Paul-Louis de Leusse, rozważał wyprzedzającą
swój czas o stulecie ideę francusko-niemieckiego rynku wewnętrznego, którą przedstawił
w eseju Pokój poprzez francusko-niemiecką unię celną.
Era odprężenia w istocie stopniowo wchodziła w fazę zbliżenia, a nawet – jak dowodzi
w swojej pracy Keiger – mówiło się o sojuszu francusko-niemieckim. „Dzięki takiemu
przymierzu Francja jednym ruchem odzyskałaby swoją pozycję – zauważył były minister
wojny Francji, generał Jean-Baptiste Campenon. – Zjednoczone Francja i Niemcy rządziłyby
światem”. Jednak choć Jules Ferry, dwukrotny premier, pochwalał nowe relacje między obu
krajami, nie posunął się do rozmów o takim sojuszu. Francuska opinia publiczna mogła
tolerować jedynie „sporadyczną współpracę” z Niemcami115.
***
Politycy francuscy z radykalnego i konserwatywnego skrzydła nie tolerowali nawet tego.
Proniemieckie nastawienie rządu Ferry’ego napawało ich odrazą. Francuscy konserwatyści
nigdy nie porzucili dążenia do odzyskania prowincji, kulminacją zaś tych nastrojów stała się
sławetna wymiana zdań w 1882 roku pomiędzy Ferrym a przedstawicielem skrajnego odłamu
patriotycznego Paulem Déroulède’em, założycielem Ligi Patriotów. W odpowiedzi na uwagę
Ferry’ego: „W końcu skłoni mnie pan do wniosku, że woli pan Alzację i Lotaryngię od całej
Francji”, Déroulède wypowiedział słynne zdanie: „Straciłem dwie siostry, a pan proponuje mi
dwadzieścia pokojówek”116.
Jednak najzaciętsze ataki na flirty Francji z Niemcami przypuszczała lewica. Przyszły
premier Georges Clemenceau, który właśnie łapał właściwy rytm jako młody, lecz rasowy
polityk, oskarżył rząd Ferry’ego o zdradę stanu. Wymierzył tym samym adwersarzowi
śmiertelny cios. Ferry przegrał wybory w 1885 roku, co przyśpieszyło koniec odprężenia
i zapoczątkowało nową erę napiętych stosunków francusko-niemieckich, punktowaną
okresowymi wybuchami francuskiego nacjonalizmu, które doprowadzały oba kraje niemal
na skraj wojny (za przykłady mogą służyć agresywna postawa nowego ministra wojny,
generała Georges’a Ernesta Boulangera, oraz afera Schnäbelego, gdy niemiecka policja
aresztowała francuskiego wyższego urzędnika celnego na granicy niemieckiej).
Jednak wraz z końcem wieku porządek w Europie ponownie wrócił do stanu pokojowej
równowagi, a Alzacja i Lotaryngia znowu straciły na znaczeniu, wciągnięte jeszcze głębiej
w orbitę wpływów Niemiec. Niemcy obecnie stanowili 40% populacji Strasburga i przeszło
połowę ludności Metzu. Szerzyły się mieszane małżeństwa, a zaciekle niegdyś pielęgnowana
w owych bogatych w węgiel prowincjach francuska tożsamość zacierała się i ulegała
germanizacji. Do 1900 roku sprawa Alzacji i Lotaryngii niemal nie groziła już nawet rodzinną
sprzeczką przy kolacji, nie mówiąc już o popchnięciu obu narodów do wojny. Według raportu
niemieckiego ambasadora w Paryżu z 1898 roku większość Francuzów zaczynała już
„zapominać o Alzacji i Lotaryngii”117.
Ten stan rzeczy miał ulec zmianie jeszcze raz w połowie pierwszej dekady XX wieku, kiedy
nowe siły nacjonalistyczne zjednoczyły się wokół sprawy odzyskania straconych prowincji.
Dwaj błyskotliwi młodzi Francuzi, gardzący sprawcami raniącej dumę Francji klęski
pod Sedanem, tchnęli nowe życie w idee rewanżystów: urodzony w Lotaryngii intelektualista
Raymond Poincaré, którego rodzina w wyniku aneksji straciła dom, oraz Ferdinand Foch,
który jako młody oficer podczas wojny francusko-pruskiej był świadkiem upokorzenia,
jakiego zaznali od Niemców francuscy żołnierze w Alzacji. Poincaré miał w 1913 roku objąć
urząd prezydenta Francji, Fochowi zaś miała przypaść w udziale chwała zbawcy kraju jako
dowódcy 9 Armii podczas bitwy nad Marną w 1914 roku (patrz rozdział 43).
***
W 1897 roku stosunki francusko-niemieckie przerodziły się w coś w rodzaju zimnej wojny,
która utrzymywała się aż do wypowiedzenia rzeczywistej wojny w 1914 roku. Wtedy bowiem
francuski rząd ujawnił istnienie tajnej umowy wojskowej między Francją a Rosją, podpisanej
17 sierpnia 1892 roku. Traktat powstał jako kolejny sojusz „obronny” w odpowiedzi
na Trójprzymierze. Jego istnienie i postanowienia zachowywano w tajemnicy do tego stopnia,
że „do wybuchu I wojny światowej niewielu francuskich ministrów w ogóle znało bliższe
szczegóły”118.
Niemcy dość jasno dostrzegały strategiczną myśl układu wiążącego mocarstwa u ich
wschodniej i zachodniej granicy. Rosja miała na celu zdominowanie Bałkanów
za pośrednictwem swojej protegowanej, Serbii; Francja zaś dążyła do odzyskania Alzacji
i Lotaryngii. W obu przypadkach Niemcy stanowiły podstawową przeszkodę.
W szerzej pojętym interesie strategicznym Rosji leżało ograniczenie potęgi Niemiec.
Kolejna klęska zadana Francji stworzyłaby możliwość rzucenia wszystkich sił germańskiego
świata na wschód. Z kolei Francja nie chciała pozwolić na obecność silnych, nowo
zjednoczonych Niemiec po drugiej stronie swojej granicy. W tym świetle trudno nie patrzeć
na Rosję i Francję jak na przeciwległe szczęki francusko-rosyjskiego imadła.
Mimo to car początkowo okazywał niezdecydowanie w kwestii sojuszu z Francją. Jego
autokratyczny reżim traktował francuską III Re​publikę podejrzliwie. Jednak głęboka nieufność
wobec znajdującego się pomiędzy obu krajami bloku mocarstw pod przewodem Niemiec
przełamała obawy cara, a obie sprzymierzone potęgi szybko odnalazły wspólny język
w polityce powstrzymywania Niemiec. Oczywiście Rosję i Francję już od dawna łączyła
współpraca. W dziedzinie finansów i dyplomacji były zaś ze sobą ściśle powiązane. Od 1888
roku Rosja zaciągała tanie kredyty na francuskiej giełdzie dla sfinansowania zakupów sprzętu
wojskowego, oba państwa wspólnie organizowały ćwiczenia wojskowe, a rosyjska
arystokracja była rozmiłowana we francuskiej kulturze (czego Francuzi raczej nie
odwzajemniali). Owa przyjaźń dobrze służyła rokowaniom. Kajzerowska odmowa
odnowienia traktatu reasekuracyjnego z Rosją okazała się ostatnią kroplą przepełniającą
czarę, więc Petersburg skwap​liwie dążył do formalnego sojuszu z Paryżem.
***
Traktat o sojuszu francusko-rosyjskim, podpisany 7 sierpnia 1892 roku, obwieszczał kres
militarnej izolacji sygnatariuszy, zakończonej przez wysoce prowokacyjny pakt obronny. Jego
autorzy posunęli się o wiele dalej niż architekci traktatów, które Berlin zawarł z Wiedniem
i Rzymem. W dokumencie bowiem formalnie wymieniono Niemcy, Austrię i Włochy jako
nieprzyjaciół, co pogłębiło przepaść przebiegającą przez środkową Europę. Wymowa traktatu
była brutalnie prosta: Rosja i Francja zobowiązywały się do wzajemnej obrony w razie ataku.
Jako zagrożenie wyraźnie wymieniono Niemcy lub agresję pod egidą Niemiec.
W mroczniejszym aspekcie pakt francusko-rosyjski, kreśląc swoimi swobodnymi założeniami
obraz ogarniętego przemocą świata, zdawał się zapowiadać wybuch europejskiej wojny
totalnej. Treść traktatu jest następująca:
Francja i Rosja, ożywione wspólnym pragnieniem ochrony pokoju, mając na względzie wyłącznie spełnienie
wymogów wojny obronnej, wywołanej atakiem sił zbrojnych Trójprzymierza przeciwko którejkolwiek ze stron,
uzgodniły następujące postanowienia:
1. Jeśli Niemcy [lub Włochy i Austro-Węgry przy wsparciu Niemiec] zaatakują Francję, Rosja przypuści atak
na Niemcy wszystkimi dostępnymi siłami. Jeśli Niemcy zaatakują Rosję (…) Francja przypuści atak na Niemcy
wszystkimi dostępnymi siłami.
2. W razie przeprowadzenia przez państwa Trójprzymierza (…) mobilizacji wojsk Francja i Rosja na pierwszą
wiadomość o tym zdarzeniu (…) przeprowadzą mobilizację i jednoczesną [translokację] całości swoich sił do rejonów
położonych jak najbliżej swoich granic.
3. Dostępne siły zbrojne, przeznaczone do wykorzystania przeciwko Niemcom, będą w przypadku Francji
obejmowały 1 300 000 żołnierzy, w przypadku Rosji zaś 700 000 lub 800 000 żołnierzy. Siły te zostaną w pełni
włączone do walki na tyle szybko, by Niemcy były zmuszone do wojny jednocześnie na wschodzie i na zachodzie.
4. Sztaby generalne armii obu krajów będą stale współpracowały ze sobą (…) W okresie trwającego nadal pokoju
będą też wymieniały między sobą wszystkie informacje dotyczące wojsk Trójprzymierza, które już posiadają lub które
pozyskają (…).
5. Francja i Rosja nie zawrą separatystycznego pokoju.
6. Niniejsza umowa będzie obowiązywała przez okres taki sam jak czas trwania Trójprzymierza.
7. Wszystkie powyższe warunki zostaną zachowane w bezwzględnej tajemnicy119.
Umowa w formie odpowiadającej bardziej lub mniej ściśle powyższym artykułom
obowiązywała aż do 1914 roku, kiedy szybko stała się nieaktualna ze względu na olbrzymie
siły rzucone przeciwko jej sygnatariuszom.
Kluczowym momentem rokowań stała się dyskusja nad znaczeniem pojęcia „mobilizacja”.
Rosyjska generalicja postawiła sprawę jasno. Mobilizacji, jak powiedział generał Nikołaj
Obruczew, „nie można obecnie uważać za akt pokojowy; przeciwnie, to najbardziej
zdecydowane posunięcie wojenne, a tym samym nieodłącznie związane z pojęciem agresji”.
Jego odpowiednik, Raoul de Boisdeffre, zgodził się z tym poglądem:
Mobilizacja oznacza wypowiedzenie wojny. Jej przeprowadzenie wymusza na państwie sąsiednim identyczny krok
(…) dopuszczenie do zmobilizowania tuż za swoimi granicami miliona ludzi bez natychmiastowej, takiej samej reakcji
oznaczałoby rezygnację z wszelkich możliwości pójścia za przykładem przeciwnika i znalezienie się w sytuacji osoby
z pistoletem w kieszeni, która pozwala sąsiadowi wycelować w swoją głowę broń bez sięgania po własną.
Car Aleksander III przytaknął: „Ja również rozumiem to w taki sposób”120.
W 1914 roku Rosjanie mieli nalegać na przyjęcie innej definicji mobilizacji. Translokacja
miliona ludzi w kierunku granicy Niemiec nie musiałaby, w myśl nowego znaczenia,
bezwzględnie prowadzić do wojny. Jak Niemcy (lub inny kraj) miałyby w to uwierzyć, jeśli
wziąć pod uwagę sposób pojmowania mobilizacji, który dominował aż do 1914 roku?
W pruskim rozumieniu mobilizacja wojsk nieodłącznie wiązała się z wysłaniem ich do boju.
Rosyjska Duma również niewiele wyjaśniła w tej kwestii, gdy w 1912 roku podjęła próbę
podzielenia całego procesu na kilka części, wprowadzając etap „przygotowań do wojny”,
poprzedzający częściową lub pełną mobilizację. Niemcy nie dostrzegali żadnej różnicy.
106 Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 23.
107 Cytat w: Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 23.
108 Joll, s. 11.
109 http://www.mtholyoke.edu/~jihazel/pol116/annexation.html.
110 La déclaration des députés d’Alsace et de Lorraine déposée le 1er mars 1871, http://www.assemblee-
nationale.fr/histoire/deputes-protestataires.asp.
111 Kennedy, s. 129.
112 Cytat w: Keiger, s. 9.
113 Ibidem, s. 15.
114 Ibidem, s. 8.
115 Ibidem, s. 10.
116 Cytat w: Keiger, s. 10.
117 Ibidem, s. 15.
118 Ibidem, s. 13.
119 The Franco-Russian Alliance Military Convention – August 18, 1892, Yale Law School, The Avalon Project:
http://avalon.law.yale.edu/19th_century/frrumil.asp.
120 Ibidem.
8
DŻOKER
Anglicy nigdy do nas nie wrócili. Zamiast tego przeszli do naszych wrogów.
Erich Brandenburg, niemiecki historyk
Wielka Brytania odegrała w tej grze rolę dżokera. Nikt nie umiał przewidzieć, jak się
zakończy brytyjski izolacjonizm, a jeśli do tego dojdzie, kto w Europie zostanie
sprzymierzeńcem Imperium Brytyjskiego. Większość wypadków Anglia jedynie obserwowała,
bezpieczna w swej wyspiarskiej reducie, odcięta morzem i narzuconą samej sobie polityką
„doskonałej izolacji”. Jednak i Brytyjczycy wkrótce mieli stanąć przed koniecznością
dokonania wyboru. Podczas gdy Londyn przyglądał się zdarzeniom i czekał, w odległej części
Afryki pomiędzy Francją a Wielką Brytanią wybuchła kolejna kolonialna awantura. Jej
reperkusje miały zmienić układ lojalności Londynu wobec krajów europejskich i sprawić, że
Brytyjczycy powrócą na scenę.
Francja, której wojskowy pakt z Rosją rozwiązał ręce, przystąpiła z nową pewnością siebie
do wyścigu po kolonie, angażując się ze świeżą energią w walkę o Afrykę. Ta polityka,
prowadzona przez francuskiego ministra spraw zagranicznych Gabriela Hanotaux, naraziła
Paryż na konflikt z Londynem w kwestii zadawnionych roszczeń do wschodniej Afryki,
zwłaszcza Egiptu i górnego Nilu. Konfrontacja w Faszodzie, mieście leżącym w sudańskiej
Kotlinie Nilu Białego, przywiodła oba mocarstwa na skraj wojny.
Punkt kulminacyjny konfliktu o Faszodę nastąpił we wrześniu 1898 roku, kiedy to
w odizolowanym od świata forcie w południowym Sudanie, leżącym w punkcie przecięcia się
osi: brytyjskiej Kair–Kapsztad i francuskiej Dakar–Somali, spotkały się siły brytyjskie
i francuskie. Francuzi, którzy wytrzymali dramatyczną, czternastomiesięczną wędrówkę
z Brazzaville przez całą Afrykę, górowali nad Brytyjczykami liczbą, oni zaś przewyższali
Francuzów siłą ognia. Obie strony starały się uzyskać kontrolę nad górnym Nilem, źródłem
zaopatrzenia Egiptu w wodę, kluczowym dla nawadniania pól uprawnych, a ostatecznie nad
samym Egiptem. Od 1882 roku siły angielskie okupowały sporą część Egiptu, roszcząc sobie
doń kolonialne prawa, których legalności Francja nie chciała uznać.
Podczas tego incydentu w Faszodzie nie padł ani jeden strzał, natomiast konfrontacja
rozpaliła szowinistyczne nastroje w obu krajach, gdzie dobrze poinformowana prasa francuska
i brytyjska pomstowała na akt przedstawiany jako agresja drugiej strony. Żadne z imperiów
nie było gotowe, by iść na ustępstwa w sprawie podziału władzy nad Egiptem. Jednak
Brytyjczycy mieli wyraźną przewagę: okupowali już większość kraju i czuli się upoważnieni
do przemawiania w imieniu Aleksandrii. Londyn twierdził, że siły brytyjskie, okupując źródła
Nilu, działają w „egipskim interesie”. Nawet jeśli nie wszystkich Egipcjan przekonywała taka
argumentacja, przebieglejsi Francuzi, starzy, wytrawni imperialiści, przyjęli ją. Nowy
francuski minister spraw zagranicznych Théophile Delcassé dostrzegał daremność
prowadzenia wojny lądowej w odległej części Afryki przeciwko rywalowi, który panuje
na morzu. Spór rozstrzygnięto zatem na korzyść Anglii. Francuzi dali Brytyjczykom 3 listopada
1898 roku wolną rękę w Egipcie i po cichu wycofali swoje oddziały.
***
Konflikt o Faszodę wywołał dziwne i doniosłe reperkusje. Na krótką metę w wyniku tego
starcia w stosunki francusko-brytyjskie wkrad​ło się rozgoryczenie, które popchnęło oba
mocarstwa do cynicznej próby zbliżenia z Niemcami, smutno podpierającymi ścianę niczym
panienka, której nikt nie poprosił do tańca. Francją owładnął nagle pomysł zaprzyjaźnienia się
z Niemcami i wsparcia ich kolonialnych ambicji. Jednak, jak dowodzi Keiger, ta sprawa
wyciągnęła na światło dzienne interesującą dwulicowość Francji. Z jednej strony Paryż
flirtował z Berlinem dla okiełznania brytyjskich ambicji poza Europą, z drugiej zaś zwrócił
się w stronę Petersburga w celu powstrzymania niemieckiej ekspansji na miejscu. Francja nie
mogła osiągnąć obu celów naraz, zatem nie otrzymała od Niemiec wsparcia w afrykańskim
konflikcie z Anglią. Francuskie aspiracje kolonialne i kontynentalne okazały się politycznie nie
do pogodzenia.
Londyn również proponował Niemcom pierwszeństwo w balowym karnecie. Przed
wybuchem konfliktu o Faszodę Anglia kokietowała Niemcy w sprawie ugody kolonialnej
wymierzonej w agresywne roszczenia Francji do Egiptu, górnego Nilu i innych regionów
w Afryce. Faszoda przyśpieszyła te starania. Joseph Chamberlain, sekretarz stanu do spraw
kolonii w koalicyjnym rządzie markiza Salisbury (i ojciec przyszłego zwolennika polityki
łagodzenia Niemiec, Neville’a), trzykrotnie – w 1898, 1899 i 1901 roku – bezowocnie starał
się doprowadzić do sojuszu angielsko-niemieckiego. We wszystkich trzech przypadkach
Niemcy odrzuciły brytyjskie inicjatywy.
Zdaniem Chamberlaina przyszłość Anglii leżała we współpracy z Niemcami. W swojej
słynnej mowie w Leicester 30 listopada 1899 roku polityk podkreślał tożsamość interesów
niemieckich i brytyjskich, a nawet posunął się do wezwania do zawarcia „nowego
Trójprzymierza” między Wielką Brytanią, Niemcami i Stanami Zjednoczonymi – „rasą
germańską i dwoma wielkimi, transatlantyckimi odłamami rasy anglosaskiej” – którego celem
byłoby trzymanie w ryzach potęgi Francji i Rosji121.
Pomysł ten na krótko oczarował przyszłego ministra spraw zagranicznych Edwarda Greya,
który wyobrażał sobie unię „największej floty świata” i „największej armii świata”122. Idea
podobała się kajzerowi, lecz nie wzbudziła entuzjazmu niemieckiej opinii publicznej i prasy.
Ani brytyjscy, ani niemieccy dziennikarze nie puścili w niepamięć ani nie wybaczyli afrontów
z przeszłości (takich jak telegram do Krugera). Za lekkomyślne użycie słowa „sojusz”
Chamberlain spotkał się z ostrym atakiem na łamach „The Times”. Gazety niemieckie przyjęły
pomysł miażdżącą krytyką. Wobec nieustannych napaści kanclerz Bernhard von Bülow
odrzucił wszelką myśl o zbliżeniu angielsko-niemieckim i zawiesił działania mające na celu
udzielenie Chamberlainowi odpowiedzi.
Zamiast tego zaledwie dwa tygodnie później Bülow stanął przed Reichstagiem, żeby bronić
II ustawy o flocie. Ostentacyjnie pominął milczeniem złożoną przez Chamberlaina propozycję
zawarcia sojuszu i nieroztropnie opisał Wielką Brytanię jako kraj chylący się ku upadkowi,
przeto zazdroszczący Niemcom. Rzucił też bezpośrednie wyzwanie brytyjskiemu panowaniu
na morzu, gdy oznajmił, że Niemcy muszą dysponować marynarką na tyle silną, by
powstrzymała siły morskie każdego mocarstwa: „W nadchodzącym stuleciu Niemcy będą
młotem albo kowadłem”123.
W takich chwilach drzwi się zatrzaskują, by nigdy nie uchylić się ponownie. Chamberlain,
zawdzięczający wszystko wyłącznie własnej pracy człowiek interesu, który swoje słowo
traktował jak gwarancję, porzucił wiarę w sojusz z Niemcami. „Nie będę więcej się
rozwodził nad sposobem, w jaki potraktował mnie Bülow – pisał do przyjaciela 28 grudnia
1899 roku – w każdym razie uważam, że musimy zaprzestać wszelkich dalszych negocjacji
w sprawie sojuszu (…)”124.
***
Tak więc w dłuższej perspektywie konflikt o Faszodę zmusił Wielką Brytanię i Francję
do uznania, z jakim krajem wiążą je rzeczywiste interesy: mianowicie, co dziwne, ze sobą
nawzajem. Oba mocarstwa władały obszernymi terytoriami zamorskimi i chciały je chronić.
Niemcy odrzuciły apele obu krajów. Przyjęły one zatem nowy kurs na zasadzie „coś za coś” –
wzajemnego wyświadczania sobie przysług, jak w sprawie Faszody, to zaś stworzyło
wzorzec rozstrzygania przyszłych sporów kolonialnych.
W istocie, jeśli francuski „kompleks Faszody” przywodził niekiedy Francuzów do gniewu
na Anglię, to jego wpływ ostatecznie okazał się krzepiący. Dwaj odwieczni adwersarze
egzystowali obok siebie niczym okręgi na diagramach Venna: nakładające się na siebie
w niektórych miejscach, gdzie toczyli sprzeczki i walczyli, w innych zaś oddzielone od siebie,
sąsiadujące w idealnej zgodzie i wyciągające do siebie dłonie w geście przyjaźni. W tym
świetle reperkusje epizodu w Faszodzie walnie przysłużyły się stosunkom angielsko-
francuskim. Własne interesy i dążenie do ochrony swoich imperiów wymagały współpracy
oraz pokojowego współistnienia i ta konstatacja popchnęła ku sobie owych niezwykłych
partnerów. Jak się przekonamy, podpisanie w 1904 roku traktatu o Entente Cordiale
bezpośrednio wywodzi się z kompromisu wynikłego z konfliktu o Faszodę. Powstanie ententy
miało dokończyć kształtującą się w stosunkach mocarstw polaryzację, która podzieliła Europę
i podsyciła w Niemczech dręczące poczucie, iż są krajem stopniowo okrążanym.
***
Bülow i cesarz rozegrali dłuższą grę, która ostatecznie wywiodła ich na manowce. Nie
rozstawali się z przekonaniem, że Londyn nadal będzie „zbliżał się [do nas] zgodnie z naszymi
oczekiwaniami”, jak cesarz Wilhelm zapewniał w styczniu 1901 roku swojego kanclerza.
„Wasza Cesarska Mość ma całkowitą rację – odpowiadał na to Bülow – uważając, że to
Anglicy muszą zabiegać o nasze względy”125. Wyliczał wszystkie powody, dla których Wielka
Brytania potrzebuje silnego partnera, takiego jak Niemcy, żeby „utrzymać światowe imperium
(…) w obliczu tak licznych adwersarzy”. Zlekceważył ewentualność, przed którą przestrzegał
go Chamberlain: że Wielka Brytania może zdecydować się na wyjście z izolacji i oddanie ręki
Francji lub Rosji. „Groźba angielskiej ugody [z Rosją lub Francją] – pisał Bülow – jest tylko
groźnym widmem, którym Anglia chce nas przerazić, jak to czyniła od lat”. Powyższe
wypowiedzi ujawniają jedynie, jak dalece cesarz i Bülow nie pojmowali brytyjskiego
postanowienia.
22 stycznia 1901 roku królowa Wiktoria zmarła w ramionach niemieckiego wnuka. Wraz
z nią umarły wszelkie nadzieje na zawarcie w przyszłości sojuszu angielsko-niemieckiego.
Nowy król Edward VII gardził Wilhelmem i opowiadał się za polityką antyniemiecką,
obliczoną na izolowanie cesarstwa swojego siostrzeńca. Ani Wielka Brytania, ani Niemcy nie
były skłonne do kontynuowania toczonych wówczas powściągliwych rozmów o „pakcie
obronnym”. Rokowania czekało więc nagłe zakończenie.
Sędziwy premier, lord Salisbury, ostatecznie odrzucił ideę sojuszu wojskowego
z Niemcami bądź jakimkolwiek innym mocarstwem, gdyż gabinet brytyjski w razie wybuchu
wojny byłby odpowiedzialny przed własnym elektoratem, a nie obcym rządem. W słynnej
nocie z 29 maja 1901 roku premier oznajmił: „Gdyby rząd złożył obietnicę wypowiedzenia
wojny z przyczyny, która nie zyskałaby uznania opinii publicznej, musiałby tę obietnicę złamać
i zostałby odwołany”126. Żadne stwierdzenie nie określiłoby lepiej różnicy między brytyjskim
a niemieckim systemem politycznym. Kładło ono również ostateczny kres możliwości sojuszu
z Niemcami, do których Brytyjczycy odwrócili się plecami, by nigdy nie powrócić.
Sytuację podsumował po mistrzowsku niemiecki historyk Erich Brandenburg:
Nasi polityczni przywódcy, próbując (…) uniknąć niebezpieczeństwa, że Anglia wykorzysta nas i zostawi na lodzie,
stworzyli daleko większą groźbę, popychając naszych naturalnych sprzymierzeńców w ramiona naszych
przeciwników, w wyniku czego zostaliśmy osamotnieni. Mimo to stale żywili przekonanie, że postąpili mądrze, gdyż
Anglia musi do nas wrócić i ostatecznie to uczyni. (…) Anglicy nigdy do nas nie wrócili. Zamiast tego przeszli
do naszych wrogów127.
121 Grey, t. 1, s. 42.
122 Ibidem, s. 43.
123 Cytat w: Albertini, t. 1, s. 112–113.
124 Asquith, s. 25.
125 Albertini, t. 1, s. 113–114.
126 Ibidem, s. 115.
127 Brandenburg, s. 176–181.
Część 2
ROZMYŚLNA ŚLEPOTA I CIASNOTA
WYOBRAŹNI. LATA 1900–1914
9
UCIEKAJĄCA WOJNA
To jeden z najcelniejszych strategicznie ciosów, jakie wymierzyła nam Francja od czasu wojny 1870–1871
roku.
Helmuth von Moltke młodszy, szef niemieckiego sztabu generalnego, o francuskiej pożyczce na rozbudowę
rosyjskich kolei
Spośród wszystkich palących kwestii, które wzbudzały niepokój niemieckiego rządu,
najważniejsze umysły trapiła potrzeba obrony ojczyzny. Niemcy, wciśnięci od zachodu
pomiędzy Francję, swojego niegdysiejszego wroga, od wschodu zaś rozległe imperium
rosyjskie, odczuwali od czasu zjednoczenia natrętne, niesłabnące uczucie okrążenia. Niekiedy
przybierało ono formę czegoś w rodzaju narodowej klaustrofobii. Bez względu na to, czy kraje
ościenne objawiały wrogość, czy nie, już samo wrażenie nieżyczliwości wystarczyło, by
skupić uwagę niemieckich przywódców na perspektywie wojny. Ludzie bez trudu ją sobie
wyobrażali: Bismarck w swoich przemówieniach kreślił wyrazisty obraz tej groźby.
W pierwszym dziesięcioleciu XX wieku Niemcy nie planowały podboju Europy. W swojej
Weltpolitik wyobrażały sobie kolonialne imperium. To rozróżnienie stanowi podstawę
zrozumienia niemieckich stosunków z europejskimi sąsiadami. Przed 1914 rokiem Niemcy
w Europie czuły się zagrożone; nie wierzyły, że same stanowią zagrożenie. To dlatego pruscy
generałowie w Berlinie uznawali wojnę przeciwko Rosji za „obronną”: miała ona bowiem
zapewnić Niemcom przyszłą egzystencję między dwoma nieprzyjaźnie nastawionymi
sąsiadami. Łatwo mogli wyobrazić sobie dzień, w którym rosyjskie hordy wedrą się do kraju
od wschodu; czuli też, że Francja od czasu pruskiego zwycięstwa łaknie zemsty. Celem
niemieckiej wojny prewencyjnej było przetrwanie narodu, nie zdobycze terytorialne. Niemcy
zatem przystąpiły do opracowywania planów.
„Armie sporządzają plany” – tymi słowy John Keegan rozpoczyna swoją wspaniałą książkę
poświęconą historii I wojny światowej128. Chce przez to powiedzieć, że wojskowi zawczasu
nanoszą na mapy swoje operacje i ich scenariusze. Jeśli spojrzeć na to szerzej, planują wojnę:
szkolą i wyposażają żołnierzy, organizują systemy transportu, studiują teren, opracowują
operacje i strategię, gromadzą zapasy uzbrojenia. Stanowi to oczywisty element samoobrony
każdego kraju. Jednakże ten sam fakt, o którym Keegan czuje się zobowiązany wspomnieć,
stanowi zbawienne przypomnienie prawdy, że wojny nie zdarzają się same z siebie; wojny są
rezultatem decyzji podejmowanych zwykle przez wąskie grupy możnych ludzi w podeszłym
wieku, a nie zrządzeniem Boga, Darwina czy jakichś „-izmów”, takich jak nacjonalizm
lub patriotyzm.
W decyzji wyruszenia na wojnę kryje się swoboda postanowienia, by tego nie robić.
Architekci wojennych planów mają – lub powinni mieć – możność odwrócenia swoich
zamierzeń, poprawienia lub odrzucenia decyzji i odłożenia lub odwołania wojny, gdyby
doszło do zmiany okoliczności. Akt planowania wojny nie czyni jej nieuniknioną ani
nieodzowną. Plany swoimi cechami odpowiadają ludziom, za których pośrednictwem
powstały: bywają ambitne, wadliwe, niepoprawne, niewykonalne, głupie, błyskotliwe –
prawdopodobnie mają wszystkie rysy swoich autorów. Jedyna cecha, której nie powinny
mieć, to nieodwracalność.
Wojna, która wybuchła w sierpniu 1914 roku, nie była bynajmniej wielkim szokiem dla
przywódców cywilizacji – powszechnie jej oczekiwano, przeprowadzano rygorystyczne
ćwiczenia, gromadzono ogromne zasoby i sporządzano drobiazgowe plany. Nikt wówczas nie
zdawał sobie sprawy, że przekształci się ona w światowy konflikt trwający cztery lata i skaże
na śmierć lub trwałe okaleczenie miliony młodych mężczyzn. Większość ludzi, tych u władzy
i tych na ulicach, uważała, że walki zakończą się w ciągu kilku miesięcy. Jednakże wojnę
planowano – w rozmaity sposób, mniej lub bardziej szczegółowo – w Niemczech, we Francji,
w Anglii i Rosji.
Plany sporządzano w najściślejszej tajemnicy i ujawniano je wyłącznie przedstawicielom
najwyższych gremiów wojskowych głównych mocarstw. Życie milionów ludzi stało się
igraszką garstki starzejących się dostojników, którzy nie ponosili żadnej odpowiedzialności
(lub jedynie iluzoryczną) przed parlamentami swoich krajów. Żadna z walczących nacji,
stwierdza Keegan, nie miała również zintegrowanej strategii bezpieczeństwa narodowego,
spajającej pracę poszczególnych resortów rządu, sił zbrojnych oraz służb wywiadowczych.
Wielka Brytania stanowiła, przynajmniej częściowo, wyjątek w tym obrazie tajnej pracy
wojskowych planistów bez ograniczeń cywilnej kontroli bądź z nieznacznymi ograniczeniami.
Angielscy politycy, dowódcy i przedstawiciele służby cywilnej współpracowali w ramach
Komitetu Obrony Imperium. Innymi słowy, trwał dialog pomiędzy dominującymi w komitecie
dowódcami brytyjskiej armii a reprezentantami kraju wyłonionymi w wyborach129.
Wystarczy porównać przykład brytyjskiego dialogu cywilno-wojskowego z niemal
bizantyjską sytuacją w Niemczech, gdzie planowanie działań wojennych należało wyłącznie
do Wielkiego Sztabu Generalnego – sytuacja ta powstała w 1889 roku w wyniku decyzji
cesarza i dowództwa armii, by odsunąć parlament i ministerstwo wojny od wszelkiego
wpływu na plany wojenne. To zaś w rezultacie oznaczało, że niemieccy oficerowie
dysponowali niezwykłą władzą; mogli decydować, kiedy kraj wyrusza na wojnę – a w istocie
przesądzać o wybuchu wojny – przy niewielkiej odpowiedzialności (jeśli w ogóle można było
o niej mówić) przed parlamentem lub politykami. Theobald von Bethmann-Hollweg, od 1909
roku kanclerz Niemiec, do 1912 roku w ogóle nie wiedział o istnieniu generalnego planu
wojny. Nowo powstała marynarka niemiecka również nie została poinformowana
o opracowaniu planu wojny, którą miał prowadzić kraj zdominowany przez pruską armię (co
stanowiło diametralne przeciwieństwo sytuacji w Wielkiej Brytanii). „Admirałowie
marynarki otrzymywali jedynie okruchy informacji”, twierdzi Keegan130.
***
Kluczowym elementem każdego planu w Europie była kolej. Transport kolejowy zaspokajał
najśmielsze ambicje generałów. Ów dziewiętnastowieczny wynalazek, który przeobraził życie
ludzkości, zmienił również sposób, w jaki miały być rozwijane i zaopatrywane przyszłe armie.
Kolej ogromnie skróciła czas między rozkazem „mobilizacji”, tj. translokacji wojsk na front,
a rzeczywistym momentem ataku. Nim nastała pierwsza dekada XX wieku, europejskie sieci
kolejowe były w stanie dowieźć miliony żołnierzy na odległe pola bitewne w czasie liczonym
w dniach.
W tym świetle widać, że mobilizacja stanowiła rezultat współpracy całego narodu. Skala
operacji logistycznej, jak wynika z obliczeń sztabowców, była oszałamiająca. Zmobilizowanie
armii niemieckiej w 1914 roku miało wymagać użycia 20 800 pociągów do przewiezienia
2 070 000 żołnierzy, 118 000 koni (z których każdy zjadał dziesięciokrotnie więcej paszy niż
każdy człowiek żywności) oraz 400 000 ton zaopatrzenia. Francja do zmobilizowania swojej
armii miała potrzebować 10 000 pociągów, a Wielka Brytania – 1000 pociągów, jak podaje
historyk David Stevenson131. Na tym etapie mobilizacji wojska miały zostać przewiezione
do rejonów, gdzie zmagazynowano ich zaopatrzenie, następnie eszelony miały
przetransportować je do stacji końcowych w strefach przyfrontowych – do „rejonów
ześrodkowania”. Tam oddziały miały opuścić wagony i pozostałą odległość dzielącą je
od linii frontu pokonać pieszo.
Szybsze pociągi oraz lepiej rozwinięte sieci kolejowe stanowiły zarazem ogromną szansę
i niezwykłą groźbę: szansę wysłania armii bezpośrednio na front na granicy nieprzyjaciela
oraz groźbę, że system kolejowy wroga zrobi to samo jako pierwszy. W pewnym sensie
decyzję o wyekspediowaniu pierwszego eszelonu można porównać do naciśnięcia przycisku
odpalającego rakietę z głowicą jądrową w dzisiejszych czasach. Oba czyny rozpętują wojnę –
pierwszy w ciągu kilku dni, drugi nieomal natychmiast. Tak więc system kolei wyznaczał
warunki logistycznego wyścigu w całej Europie. Wygrywał go kraj zdolny do przewiezienia
na front maksymalnej liczby żołnierzy w jak najkrótszym czasie. Z chwilą wyruszenia
transportów ich zatrzymanie byłoby trudne – choć pod względem technicznym wykonalne
(patrz rozdział 34) – gdyż ich odjazd prowokowałby wysłanie naprzeciw eszelonów
nieprzyjaciela.
W myśl słynnego stwierdzenia A.J.P. Taylora to kolejowe rozkłady jazdy „narzuciły” wojnę
europejskim mężom stanu132. Miał on na myśli to, że kolejowy rozkład jazdy popchnął rządy
krajów do „niezamierzonej” wojny, gdyż nie były one w stanie zatrzymać „uciekających
pociągów”. Te „uciekające pociągi” wyładowane wojskiem, mknące w kierunku linii frontu,
czyniły wojnę nieuchronną – o ile tylko przybywały na miejsce punktualnie. Zdrowy rozsądek
sugeruje, że to nonsens; lecz w tej metaforze tkwi tragiczna prawda.
***
Kto był uprawniony do wysłania lub zatrzymania pociągów? Teoretycznie ministerstwa
wojny poszczególnych rządów. Jednak w praktyce decydującą rolę odgrywali generałowie.
Brytyjskie Ministerstwo Wojny co najmniej do 1911 roku miało wyjątkowo niewielki wpływ
na budowę sieci kolejowej i zarządzanie nią, gdyż w dużej mierze pozostawała ona w gestii
firm prywatnych. We wprowadzonej w 1871 roku ustawie regulującej zarządzanie siłami
zbrojnymi (Regulation of the Forces Act) rząd przyznał sobie prawo zarekwirowania taboru
kolejowego w razie mobilizacji, a rada wojenna do spraw kolei udostępniła firmom
kolejowym informacje niezbędne do „rozpoczęcia opracowywania planów ruchu pociągów”.
Jednak aż do 1914 roku siły zbrojne i towarzystwa kolejowe współpracowały rzadko
lub wcale. Brytyjczycy jak zwykle starali się wiązać koniec z końcem, dopóki nie znaleźli
właściwego człowieka na właściwym miejscu w osobie znakomitego sir Henry’ego Wilsona,
który od 1910 roku kierował departamentem operacji wojskowych Ministerstwa Wojny.
Wilson przekonał premiera Herberta Asquitha do przyśpieszenia rozbudowy linii kolejowych.
Wkrótce Wielka Brytania dysponowała jedną z najgęstszych sieci kolei w Europie.
Francja, Niemcy i Rosja w pierwszej dekadzie XX wieku częściowo znacjonalizowały
swoje koleje. Francuski rząd był właścicielem torów, zarządzał siecią i posiadał jedną
z sześciu firm kolejowych. Bismarck znacjonalizował większość niemieckich kolei po 1879
roku, by skoordynować ich pracę z wymogami wojskowymi, podobnie w latach 1892–1905
uczyniły Austro-Węgry. Carska Rosja znacjonalizowała większość linii kolejowych do 1914
roku; do tego posunięcia skłoniła państwo słaba efektywność pracy prywatnych przewoźników
podczas wojny z Turcją w latach 1877–1878.
Niemcy wyznaczyły standardy wojskowej kontroli nad systemami kolei europejskich.
W myśl konstytucji z 1871 roku generalicja skutecznie zagwarantowała sobie „stałe prawo”
do „nadzoru nad budową, wyposażeniem i działaniami kolei w interesie obrony
narodowej”133. Cesarski Urząd Kolei nadzorował sporządzanie harmonogramów mobilizacji,
które co roku poprawiano i przechowywano w stalowych sejfach, żeby w stosownym
momencie można je było wydrukować i rozkolportować. Helmuth von Moltke, szef sztabu
generalnego od 1906 roku, przejął niezachwiane przekonanie o kluczowym znaczeniu kolei
od swoich poprzedników: Helmutha von Moltkego starszego (który piastował tę funkcję
w latach 1857–1888) i Alfreda von Schlieffena (1891–1905). Moltke nakłaniał rodaków
do budowy przede wszystkim kolei, a nie umocnień wojskowych. Francuski generał Victor
Derrecagaix w 1885 roku pisał podobnie: najwyższym priorytetem kraju musi być „pokrycie
terytorium siecią linii kolejowych, które zapewnią możliwie jak najszybszą koncentrację
wojsk”134.
***
Imperatyw przewiezienia jak największej liczby żołnierzy na front w jak najkrótszym czasie
rozpętał wyścig mający na celu wybudowanie jak najlepszych i najelastyczniejszych
w działaniu sieci kolejowych. W latach 1870–1914 długość torów w Europie uległa
potrojeniu, ze 105 ty​sięcy do 290 tysięcy kilometrów. Szyny żelazne zostały zastąpione
stalowymi, a linie podwójne szybko zajęły miejsce jednotorowych. Do 1914 roku w Rosji
było tylko 27% linii dwutorowych w porównaniu z 38% w Niemczech, 43% we Francji i 56%
w Anglii135. Może się to wydawać nudną statystyką, lecz pomyślmy, co te dane oznaczają: co
najmniej dwa razy większą liczbę pociągów przewożących dwukrotnie więcej żołnierzy
zmierzających na odległą linię frontu, gdzie wysiądą z wagonów i ruszą wprost do walki.
W Rosji wzdłuż pojedynczej linii mknęło z turkotem 14 pociągów dziennie, a 32 wzdłuż
dwutorowej. Rozbudowa sieci kolei pod koniec XIX wieku stanowiła ówczesny odpowiednik
wyścigu zbrojeń o równie śmiercionośnym celu jak współczesny wyścig w produkcji rakiet
balistycznych.
W pierwszym dziesięcioleciu XX wieku rywalizacja trwała w całej pełni. Francja
i Niemcy prześcigały się w budowie linii prowadzących do wspólnej granicy. W 1870 roku
Niemcy mieli ich 9, Francuzi – 4. Do 1886 roku we Francji było ich 12, a w Niemczech nadal
9, lecz do 1913 roku było ich 16 po stronie francuskiej i 13 po niemieckiej. Do 1914 roku
każda francuska linia mogła dowieźć trzy korpusy wojska (80 000–135 000 żołnierzy)
do stacji za rejonem rozwinięcia, na której oddziały wysiądą z pociągu i pomaszerują
na front136.
Przez całą pierwszą dekadę XX wieku armie francuska i niemiecka ustawicznie testowały
i ulepszały swoje sieci kolejowe oraz plany wojenne. W 1911 roku nowo mianowany szef
francuskiego sztabu generalnego Joseph Joffre zarządził gruntowną rewizję planu wojennego.
Nowy „Plan XVII” skrócił czas koncentracji sił na linii frontu do dwóch dni i umożliwił
dowództwu przesuwanie punktów wyładunku każdego korpusu „w przód, do tyłu, a nawet
na boki wzdłuż linii o przebiegu poprzecznym”137. Stratedzy niemieccy i rosyjscy podobnie
badali, na ile kolej umożliwi im szybkie i elastyczne zmobilizowanie sił zbrojnych.
***
Najbardziej złowieszczy rozwój miał miejsce w Rosji. Do 1908 roku jej ogromna sieć
kolejowa pozostawała w kiepskim stanie: tory były pordzewiałe i popękane, pociągi
przestarzałe i źle utrzymane. Później, w miarę dochodzenia gospodarki kraju do normy po
przegranej z Japonią, rząd przystąpił do rewitalizacji kolei. Do 1910 roku zbudowano dziesięć
nowych połączeń z niemiecką granicą. W 1912 roku rząd postanowił zainwestować w nową,
olbrzymią sieć: tamtego roku położono 900 kilometrów nowych torów. To był dopiero
początek. Rosyjski sztab generalny postawił sobie dwa cele: zmobilizowanie milionów ludzi
zamieszkujących obszerne wnętrze kraju oraz skrócenie czasu pomiędzy początkiem
mobilizacji a przypuszczalnym atakiem na Niemcy. Sztabowcy zamierzali rozlokować ponad
milion żołnierzy na pozycjach bojowych w ciągu piętnastu dni od mobilizacji albo wcześniej.
Druga francusko-rosyjska umowa o pożyczce w wysokości 2,5 miliarda franków, podpisana
w grudniu 1913 roku, zapewniła rosyjskiemu ministrowi wojny Władimirowi
Suchomlinowowi fundusze niezbędne do zbudowania w czteroletnim okresie 1914–1918
dalszych 5330 kilometrów strategicznych linii sięgających w głąb kraju. Ten gigantyczny
projekt umożliwiłby Rosji zniszczenie nie tylko Niemiec, lecz całej kontynentalnej Europy. Ta
perspektywa przerażała rząd niemiecki. Helmuth von Moltke młodszy opisał francuską
pożyczkę na rozbudowę kolei jako „jeden z najcelniejszych strategicznie ciosów, jakie
wymierzyła nam Francja od czasu wojny 1870–1871 roku”. Zbiegające się u niemieckich
granic systemy kolejowe rosyjski i francuski miały stanowić „decydujący punkt, który obrócił
sytuację na niekorzyść Niemiec”138.
Tak więc do 1914 roku macki francuskich, niemieckich i rosyjskich systemów kolejowych
dosłownie penetrowały oddzielające te kraje granice, gotowe wyładować z wagonów miliony
żołnierzy wzdłuż ogromnego frontu. W tym świetle, dowodzi David Stevenson, nowe sieci
kolei były nie tylko nieodzownym warunkiem wojny w Europie; ich powstanie przyczyniło się
do opracowania niemieckich planów rozegrania w przyszłości wojny prewencyjnej –
uderzenia wyprzedzającego, zanim Rosja zdąży sformować niepokonaną, wysoce mobilną
armię. Ziemia nie doświadczyła jeszcze wojny na taką skalę. Opracowanie zaś jej planów
przypadło w udziale człowiekowi wyróżniającemu się w pruskiej hierarchii jedynym
w swoim rodzaju autorytetem, a także obdarzonemu mrożącą krew w żyłach wizją
człowieczeństwa.
128 Keegan, s. 27.
129 Ibidem, s. 31.
130 Ibidem.
131 Stevenson, War by Timetable?, s. 163–194.
132 Patrz Taylor, War by Timetable.
133 Stevenson, War by Timetable?, s. 163–194.
134 Kern, s. 269.
135 Stevenson, War by Timetable?, s. 163–194.
136 Ibidem, s. 175.
137 Taylor, War by Timetable, s. 21.
138 Helmuth von Moltke młodszy do Bethmanna-Hollwega, 1 stycznia–8 marca 1914 roku, cytat w: Davidson, s. 186.
10
APOKALIPSA SCHLIEFFENA
Wszystkie te potęgi szykują się do skoncentrowanego ataku na państwa centralne. W wyznaczonej chwili
opadną mosty zwodzone, otworzą się bramy i milionowe armie runą, pustosząc i niszcząc, przez Wogezy, Mozę,
Niemen, Bug, a nawet Isonzo i Alpy Bawarsko-Tyrolskie. Zagrożenie wydaje się gigantyczne.
Hrabia Alfred von Schlieffen, autor planu Schlieffena, o niemieckim strachu przed okrążeniem
Plan wojenny przynoszący chwałę tym, dla których jest przeznaczony, i przydający
splendoru kryjącemu się w jego założeniach zwycięstwu ma osobliwą moc. Wypełnia umysł,
zaścieła mapami blat biurka, gromadząc w sobie przedziwną, potencjalną energię. Godzi
rozbieżne lub przeciwstawne opinie. Porywa dowódców, którzy z entuzjazmem wyobrażają
sobie urzeczywistnienie drzemiącej w nim mocy. Plan sam w sobie zyskuje w ten sposób
zasadność i siłę przekonywania. Sztabowcy, kreśląc na mapie scenariusz mobilizacji
milionów ludzi i tysięcy maszyn, niejako wieszczą swoje triumfalne przeznaczenie. Można
nawet rzec, że taki plan, jednocząc ludzkie marzenia i kariery, w pewnym sensie wyznacza,
przepowiada sam rezultat, dla którego został sporządzony. W pewnych żarliwych umysłach
wojowników przeistacza się w samosprawdzającą się przepowiednię.
Do roku 1905 Niemcy stworzyły taki plan. Nazwano go planem Schlieffena od nazwiska
autora, hrabiego Alfreda von Schlieffena, surowego i nieustępliwego pruskiego generała, który
od 1891 roku piastował funkcję szefa niemieckiego Wielkiego Sztabu Generalnego i był już
bliski przejścia w stan spoczynku. Plan powstawał w ciągu ośmiu lat, od 1897 do 1905 roku,
później zaś był corocznie aktualizowany. Schlieffen wraz z niewielką grupą wyższych
oficerów pod jego komendą stale testował, sprawdzał i poddawał rewizji swoje doniosłe
dzieło. Pracowali w tajemnicy, nie odpowiadając przed niemieckim rządem, który do 1912
roku faktycznie nie znał ogromu wykonanej pracy. Cywilnych intruzów nie tolerowano w sercu
sanktuarium pruskiej potęgi militarnej.
Ogólna koncepcja planu nie uległa większym zmianom aż do 1914 roku mimo
wprowadzenia kilku krytycznych poprawek. Plan Schlieffena opisywał ogromną wojnę
toczoną na dwóch frontach, w której trzon niemieckich sił miał w pierwszej kolejności
przystąpić do działań zbrojnych przeciwko Francji i pokonać ją w niezwykle krótkim terminie
42 dni. Następnie armia miała się przegrupować i zwrócić się pełną siłą przeciwko Rosji.
Powodzenie planu Schlieffena zależało od trzech kluczowych czynników: powolniejszego
tempa mobilizacji w Rosji, swobodnego przemarszu niemieckich wojsk przez Belgię oraz
efektywnej pracy niemieckiej kolei zaopatrującej armię. Plan do dziś budzi kontrowersje: czy
opisywał wojnę „defensywną”, czy „ofensywną”? A może „prewencyjną”? Czy plan posłużył
armii po prostu jako pretekst do pozyskania funduszy od rządu? Czy w ogóle był to „plan”, czy
raczej kunsztowny scenariusz? Czy wersja z 1905 roku mogła mieć zastosowanie w świecie
z roku 1914?
***
Żeby znaleźć odpowiedzi na te pytania, warto dowiedzieć się czegoś o architekcie planu.
Von Schlieffen, urodzony w 1833 roku w starym, pruskim rodzie, początkowo studiował
prawo i niezbyt interesował się wojskowością, dopóki po ukończeniu obowiązkowej, rocznej
służby wojskowej nie wybrano go jako kandydata na podchorążego. Tak oto rozpoczęła się
jego pięćdziesięciotrzyletnia kariera w pruskiej armii. Służył jako oficer sztabowy podczas
wojny austriacko-pruskiej (1866), dowodził też niewielkimi siłami w jednej z najbardziej
wymagających kampanii wojny francusko-pruskiej (1870–1871). Były to jedynie krótkie
przerwy w długiej karierze, która upłynęła mu za biurkiem jako ekspertowi do spraw
topografii, sztabowcowi i teoretykowi wojskowości.
Schlieffen całe życie poświęcił strategicznym planom niemieckiej armii. „Nie miał żadnych
pozazawodowych zainteresowań”, konkluduje Keegan. Dla odprężenia czytywał córkom prace
historyków wojskowości139. Nie był typem żołnierza posłusznego politykom i nie musiał nim
być w czasach, w których pruscy generałowie przeważnie dominowali nad politykami. Nie
miał nic wspólnego z rozwlekłą dyplomacją i niecierpliwiły go działania polityczne. Jak
wielu pruskich generałów uważał wojnę za najszlachetniejsze rozwiązanie problemów kraju.
Myślał wspaniałymi obrazami wielkich wizji, które dopracowywał w najdrobniejszych
szczegółach. Osią jego rozumowania w okresie, gdy stał u progu emerytury, było nieomal
obsesyjne przekonanie o supremacji sił zbrojnych. Przytłaczająca siła pruskiej armii miała
stanowić odpowiedź na ważkie problemy, przed którymi stały Niemcy. Racja w owym
potwornym scenariuszu bez wątpienia w jego pojęciu leżała po stronie potęgi.
W oczach Berlina Schlieffen był człowiekiem idealnym do opracowania militarnego
remedium na obawy Niemiec przed stopniowym okrążeniem. Dowódcy ostrzegali cesarza
Wilhelma II, że wrogie potęgi krok po kroku miażdżą ojczyznę. W odpowiedzi cesarz i pruski
sztab generalny zwrócili się ku schlieffenowskiej rozbudowanej koncepcji wojny na dwa
fronty: wschodni i zachodni. Był to wielki plan zakładający nagły, gigantyczny wypad
z oblężonej niemieckiej twierdzy.
***
Plan Schlieffena miał służyć jako swego rodzaju umowa: wszystkie przyszłe kierunki
strategii wojskowej miały dostosować się do idei szczycącego się najdłuższym stażem
i najbardziej poważanego szefa niemieckiego sztabu generalnego. Krótko mówiąc, był to
jedyny plan, jaki Niemcy miały. Sztab pod kierunkiem Schlieffena zbadał strategiczny problem
Niemiec pod każdym względem. Ich ostateczne dzieło zawierało terminy ukończenia
codziennych natarć, wykazy miejscowości, które należało zająć w określonym czasie,
prawdopodobne straty w bitwach i oczywiście rozkłady ruchu pociągów: liczbę ludzi i ilość
zaopatrzenia, które można będzie załadować do pociągów na konkretnych stacjach
rozrządowych w ustalonych terminach.
Do końca 1905 roku Schlieffen wtłoczył swe bardzo rozbudowane i nader agresywne idee
w ramy możliwego do zrealizowania scenariusza wojny. Niemcy trzymały się swojego
twierdzenia o obronnym charakterze przyszłego konfliktu aż do chwili, kiedy w 1914 roku
zagrzmiały działa. Ta wymówka straciła wiarygodność z dwóch powodów: po pierwsze,
każde z wielkich mocarstw twierdziło, że przygotowuje się do „wojny obronnej”,
pozbawiając tym samym to sformułowanie wszelkiego znaczenia; po drugie, schlieffenowska
koncepcja z pewnością była najbardziej ofensywną „wojną obronną”, jaką kiedykolwiek
naniesiono na mapę Europy. Najzmyślniejszym sposobem wybrnięcia z tej pułapki
semantycznej było określenie „wojna prewencyjna”, tj. zapobiegająca powstaniu
w przyszłości niepokonanej Rosji poprzez zniszczenie w chwili obecnej jej sił zbrojnych.
Innymi słowy, rozpoczęcie wojny na podstawie hipotezy opartej na założeniu, że Rosja
przypuści zmasowany atak na Niemcy w ciągu kilku lat – prawdopodobnie w 1917 roku, kiedy
jej zdolna do boju armia miała osiągnąć 2 miliony żołnierzy.
Schlieffen zakładał rozpoczęcie wojny oszałamiającym uderzeniem, które po krótkiej walce
zapewni pełne zwycięstwo. Jakim sposobem chciał to osiągnąć? Nieliczne siły niemieckie
i austro-węgierskie (9% ogółu) miały przez pewien czas powstrzymywać rosyjskie natarcie
na froncie wschodnim, tymczasem trzon niemieckiej armii (91%) miał sforsować francuską
granicę i zniszczyć siły Francji olbrzymim manewrem oskrzydlającym przez terytorium Belgii.
Następnie Niemcy miały rzucić swą pozostałą potęgę militarną na front wschodni i unicestwić
słowiańskie wojska. Był to gambit va banque, którego sukces zależał od kluczowego
czynnika: pokonania Francji w ciągu pierwszych kilku tygodni walk, zanim Rosja zdoła
zmobilizować swoją ogromną populację. W tym świetle łatwo zrozumieć fundamentalne
znaczenie wcześniejszego od przeciwnika rozpoczęcia mobilizacji albo jej szybszego
przeprowadzenia – tę lekcję Francja odebrała w wojnie francusko-pruskiej. Mobilizacja
którejkolwiek z wojowniczych potęg zmusiłaby pozostałe do wcielenia w życie w panicznym
pośpiechu rozkazów o powołaniu ludności pod broń, a w rezultacie wprawienia w ruch
olbrzymich sił, których nie można było już powstrzymać.
Stoczenie zwycięskiej walki na dwa fronty wymagało od Niemiec zdumiewającego
wyczynu wojskowego. „Wojna totalna oraz jej elementy – pisał później (w 1909 roku)
Schlieffen – zarówno oddzielone od siebie, jak i sąsiadujące ze sobą bitwy, rozegrają się
na bitewnych polach i w całych regionach, które będą przyćmiewać wielkością wcześ​niejsze
teatry działań wojennych”140. Schlieffen porównał swój monumentalny projekt do zwycięskiej
bitwy Hannibala pod Kannami:
W dzisiejszej dobie można stoczyć bitwę obliczoną na zniszczenie sił wroga według tego samego planu, jaki
w dawno zapomnianej epoce stworzył Hannibal. Nieprzyjacielski front nie jest celem głównego ataku. Nie należy
koncentrować zmasowanych wojsk oraz odwodów naprzeciw frontu wroga; zasadniczym zadaniem jest zgniecenie
jego skrzydeł. W ataku na skrzydła nie należy skupiać się na wysuniętych punktach linii nieprzyjaciela, lecz raczej
na całej długości i głębokości jego formacji. Zniszczenia dopełnia natarcie na wroga od tyłu (…) Osiągnięcie
decydującego, miażdżącego zwycięstwa wymaga natarcia od frontu oraz na jednej bądź obu flankach (…)141.
***
Plan Schlieffena skupił, niczym magnes opiłki żelazne, liczną grupę zwolenników wśród
wyższych dowódców niemieckiej armii, którzy w jego monumentalnej wizji dostrzegli
wybawienie Niemiec. Znamienity autor planu przydał mu splendoru graniczącego z mistyką.
„Wpływu sporządzonych na papierze planów na rozgrywające się wydarzenia nigdy nie można
przeceniać – ostrzega Keegan. – Plany nie determinują uzyskanych wyników”142.
Oczywiście plan Schlieffena nie przesądził o wybuchu wojny w 1914 roku ani jej nie
wywołał; zrobili to ludzie. Pytanie brzmi: do jakiego stopnia owych ludzi – głównie Helmutha
von Moltkego i członków sztabu generalnego – ograniczało wyobrażenie Schlieffena?
Z pewnością wywarł on ogromny wpływ na niemieckich dowódców, którzy przeważnie
ulegali jego trudnej do ogarnięcia rozumem wizji. Jego idee stanowiły odtrutkę na „mentalność
oblężonej twierdzy”, która stopniowo owładnęła cesarzem, Moltkem i najwyższymi członkami
sztabu generalnego. Keegan konkluduje:
„Plan Schlieffena” to najistotniejszy dokument rządowy we wszystkich krajach pierwszej dekady XX wieku; można
by uznać go za najważniejszy oficjalny dokument ostatniego stulecia ze względu na zdarzenia na polu walki, jakie
za sobą pociągnął, oraz nadzieje, które rozbudził i które zniweczył, albowiem ich następstwa utrzymują się aż po dzień
dzisiejszy143.
***
Nawet jeśli Schlieffen dostrzegał jakieś rysy mącące obraz jego arcydzieła, był pewien, że
żadna z nich nie ujdzie jego sokolemu wzrokowi. Jednak faktycznie nie były to błędy tkwiące
w szczegółach, lecz wady samej koncepcji, jak choroba tocząca sam pień drzewa, a nie jego
liście. Jednak uznać ten fakt znaczyło przyznać się do porażki, a porażka była czymś
niewyobrażalnym dla człowieka o temperamencie Schlieffena. Generał był upartym, niezwykle
pewnym siebie mężczyzną; istniały dlań jedynie „ewentualności”, którym należy zaradzić. Co
by się stało, gdyby do wojny po stronie Francji przystąpiła Anglia? Schlieffen odparłby na to,
że w takim razie Niemcy musiałyby „pokonać Anglików i kontynuować operację przeciwko
Francuzom”144. Czy wystarczyłoby dostępnych oddziałów? Schlieffen zalecał sformowanie
ośmiu nowych korpusów, które należało rozmieścić na prawym skrzydle. W jaki sposób
przetransportować na front tyle wojska? Koleją do stacji końcowych na granicy, następnie
drogami, obliczając dzienny dystans marszu na 19 kilometrów. Czy Belgowie będą po prostu
trzymali się z boku i patrzyli na niemiecki „walec parowy” przetaczający się przez ich
terytorium? Schlieffen zwyczajnie założył, że tak.
Kluczowym aspektem całej koncepcji był przewidywany przez Schlieffena rodzaj działań
wojennych: błyskawiczny triumf Niemiec, reminiscencja oszałamiającego zwycięstwa Prus
nad Francją w 1871 roku. Schlieffen wykluczył długą wojnę na wyniszczenie, na którą Niemcy
nie mogły sobie pozwolić: „Strategia wyniszczenia nie sprawdzi się, skoro utrzymanie
milionów kosztuje miliardy”145. Dla uniknięcia tego kosztownego błędu należy się domagać,
by armia podbiła Francję według ścisłego harmonogramu wyliczonego co do dnia: „Wobec
tego zasadnicze znaczenie ma jak najszybsze natarcie na prawym skrzydle wojsk
niemieckich”146.
Przyczyna owego gigantycznego manewru oskrzydlającego przez terytorium Belgii leżała
na granicy Francji z Alzacją i Lotaryngią w postaci potężnych umocnień od Verdun aż po
Belfort, wzniesionych po wojnie francusko-pruskiej. Linię fortyfikacji należało jakoś
przełamać. Niemieckiej artylerii brakowało siły ognia koniecznej do zniszczenia francuskich
fortów w czasie umożliwiającym wdarcie się agresorów do wnętrza kraju, zajęcie Paryża
i przegrupowanie się do ataku na Rosjan na wschodzie. Podsunięte przez Schlieffena
rozwiązanie polegało na ominięciu fortów i poprowadzeniu natarcia przez belgijskie miasta
Liège i Namur. Doszedł on do tego wniosku już w 1897 roku, gdy w głębi serca stwierdził, że
Niemcy „nie mogą cofnąć się przed pogwałceniem neutralności Belgii i Luksemburga”147.
Zatem Belgia miała zapewnić swobodne przejście do serca Francji i przyśpieszyć
ofensywę. Brak oporu rekompensowałby dłuższą trasę przemarszu. Nikt nie wierzył, że Belgia
odważy się wystąpić przeciwko niszczycielskiej sile Niemiec; od tego zależało całe
powodzenie planu. Omawiany scenariusz zakładał naruszenie praktycznie przez całą armię
niemiecką neutralności Belgii, ponoć gwarantowanej przez Francję, Wielką Brytanię i Prusy
na mocy traktatu londyńskiego z 1839 roku, w największej operacji wojskowej na masową
skalę, jaką kiedykolwiek podjęto dla pokonania przeciwnika. Belgia miała posłużyć jako „coś
w rodzaju lejka, przez który niemieckie wojska miały przeniknąć, by wypłynąć za plecami
armii francuskiej i okrążyć ją”, pisze A.J.P. Taylor148. Warto sobie przypomnieć, że miał to
być plan wojny prewencyjnej w celu samoobrony.
Schlieffen pierwszy raz nazwał Belgię korytarzem do najazdu na Francję w swoim
„Wielkim Memorandum” z grudnia 1905 roku, które miało obowiązywać (z późniejszymi
poprawkami) w 1914 roku (patrz mapa 2). Plan przewidywał przetoczenie się przez
południową Belgię trzonu niemieckiej armii – około 700 tysięcy żołnierzy – i dotarcie
do francuskiej granicy w ciągu 22 dni. W ciągu kolejnych 10 dni najeźdźcy mieli okrążyć
Paryż od zachodu i skierować się na wschód, by połączyć się z lewym skrzydłem wojsk
niemieckich. Wtedy resztki francuskiej armii zostałyby zgniecione w tych „ogromnych,
półokrąg​łych obcęgach o obwodzie wynoszącym 400 mil [645 kilometrów] i rozstawie szczęk
szerokim na 200 mil [320 kilometrów]”149. W ciągu 42 dni działania wojenne na froncie
zachodnim byłyby ukończone, a Niemcy mogłyby bez przeszkód zwrócić swoje siły przeciwko
Rosji.
Schlieffen sądził, że jego plan, pod warunkiem zapewnienia armii niezbędnych środków,
stanie się ocaleniem Niemiec. Jednakże on sam, jego sztab oraz następcy popełnili, jak się
przekonamy, szereg straszliwych błędów: nie docenili determinacji Belgii, nie pojęli
zamiarów Anglików, fatalnie zaniżyli w swoich szacunkach tempo rosyjskiej mobilizacji i nie
uwzględnili przeszkody w postaci dróg zbyt wąskich jak na tak gigantyczną koncentrację ludzi
i sprzętu. Plan Schlieffena zawierał „marzenie o trąbie powietrznej; jednak wyniki obliczeń
przestrzegały, że może to być jedynie zamierająca burza”150.
***
Schlieffen od przejścia w stan spoczynku w 1909 roku aż do śmierci w roku 1913 nadal
obsesyjnie rozmyślał o swoim planie, rozważając nowe scenariusze oraz ich rozwiązania.
W swoim zdziecinnieniu rozpatrywał wojnę w wymiarze abstrakcyjnym, jak olbrzymią,
bezcielesną operację rozgrywaną na mapie lub stole sztabowym, a nie krwawe starcie,
w którym uczestnicy reprezentowani przez kolorowe symbole ryzykują życie i zdrowie.
Na emeryturze nadal dogłębnie roztrząsał wątek okrążenia w eseju Der Krieg in der
Gegenwart (Wojna w obecnych czasach, styczeń 1909 roku). Bülow po raz pierwszy użył
słowa „okrążenie” w Reichstagu w listopadzie 1906 roku. Od tamtego czasu ów slogan
podchwyciła prasa, a powszechna, zgodna opinia przyjęła „okrążenie jako fakt”151. Zgodnie
z tą tezą Francja łaknęła zemsty za utratę Alzacji i Lotaryngii; Wielka Brytania, zazdrosna
o niemiecki cud ekonomiczny, miała zamiar zmiażdżyć rodzące się imperium Niemiec;
Rosjanie, jako naród słowiański, dyszeli wrodzoną nienawiścią do nacji germańskich.
Od czasu francusko-rosyjskiej umowy wojskowej takie myśli nie opuszczały też cesarza.
Schlieffen już w wieku 80 lat pisał:
Wszystkie te potęgi szykują się do skoncentrowanego ataku na państwa centralne [Niemcy, Austro-Węgry,
Włochy]. W wyznaczonej chwili opadną mosty zwodzone, otworzą się bramy i milionowe armie runą, pustosząc
i niszcząc, przez Wogezy, Mozę, Niemen, Bug, a nawet Isonzo i Alpy Bawarsko-Tyrolskie. Zagrożenie wydaje się
gigantyczne152.
Cesarz 2 stycznia 1912 roku odczytał ów jaskrawy opis okrążenia Niemiec swoim
generałom i podsumował go krótko: „Brawo”153. Generał Helmuth von Moltke młodszy,
następca Schlieffena, wygłosił ciepłe słowa pochwały, a generał Karl von Einem, minister
wojny, nie widział powodów, by powyższego passusu nie wydrukować i nie rozpowszechnić.
139 Keegan, s. 34.
140 Cytat w: Strachan, The First World War, s. 42.
141 Patrz V.J. Curtis, Understanding Schlieffen, „The Army Doctrine and Training Bulletin”, R. 6, nr 3, jesień–zima 2003,
lub: http://www.army.forces.gc.ca/caj/documents/vol_06/iss_3/CAJ_vol6.3_13_e.pdf.
142 Keegan, s. 31.
143 Ibidem, s. 31.
144 Ritter, The Schlieffen Plan, s. 145.
145 H. Herwig, w: Murray, Knox i Bernstein, s. 260.
146 Ritter, s. 139.
147 Cytat w: Keegan, s. 33.
148 Taylor, s. 21.
149 Keegan, s. 34.
150 Ibidem, s. 37.
151 Carroll, s. 577–578.
152 Ritter, s. 100.
153 Geiss, s. 37.
11
ANGLIA WRACA NA SCENĘ
Tak, [cesarz] lubi być tematem rozmów. Umowy, które wynegocjowaliśmy za jego plecami, bez jego zezwolenia
i pomocy, wprawiły go w osłupienie i wzbudziły w nim poczucie izolacji, stąd jego wzburzenie oraz zły humor.
Król Edward VII o reakcji cesarza na zawarcie Entente Cordiale
W pierwszych latach nowego stulecia Wielka Brytania porzuciła swą długotrwałą politykę
doskonałej izolacji i zaczęła dążyć do nawiązania nowych stosunków z mocarstwami
kontynentalnymi. Londyn zamierzał chronić swoje imperium poprzez dogadzanie uznanym
imperialistom – Francji i Rosji – i starania o ich wzajemność. Drugim celem Anglii było
uciszenie osobliwego rumoru Weltpolitik, dobiegającego z Europy Środkowej. Londyn nie
miał wyboru: musiał ponownie wkroczyć na scenę wydarzeń. W obliczu zagrożenia swych
kolonii Anglia, samotna, sędziwa imperialistka, musiała rozejrzeć się za przyjaciółmi w tym
nieprzyjaznym świecie. Ponowne zaangażowanie się Brytyjczyków w europejskie sprawy
zrodziło się z konieczności znalezienia pokojowego sposobu ochrony imperium.
Europejskie mocarstwa początkowo bez entuzjazmu obserwowały powrót tego weterana
boksu na ring. Francja i Anglia w swej długiej, krwawej historii niemal nie zaznały spokoju
we wzajemnych stosunkach. Nikt nie zapomniał o Waterloo. Rosja zaś po wojnie krymskiej
1853–1856 i po serii kolonialnych spięć na Dalekim Wschodzie również nie żywiła wobec
Wielkiej Brytanii zbyt przyjaznych uczuć. Przeciwnie, to Niemcy tworzyły z Anglią parę
naturalnych partnerów. Oba kraje wspólnie walczyły z Napoleonem i dzieliły tę samą,
protestancką religię. Wykazywały też podobieństwo etniczne, przynajmniej o tyle, że żadnego
z nich nie zamieszkiwał naród ani romański, ani słowiański. Mimo to ich próby wypracowania
sojuszu spełzły na niczym. Zerwanie przez Wielką Brytanię „naturalnej” przyjaźni z Niemcami
było długim, bolesnym procesem przypominającym odcinanie się od dotkniętego rodzinnym
ostracyzmem krewnego. „Tyle filarów i więzi trzeba było po kolei zniszczyć – pisał Edward
Grey, przyszły minister spraw zagranicznych. – Brytyjska podejrzliwość wobec Rosji w Azji,
historyczny antagonizm z Francją, wspomnienia batalii pod Blenheim, Minden i Waterloo,
niekończące się spory z Francją w Egipcie i w ogóle w sferze kolonii, bliskie kontakty
gospodarcze Niemiec i Anglii, a także związki między królewskimi rodzinami obu państw”154.
Wielka Brytania wskoczyła do europejskiego kotła wzmocniona traktatem sojuszniczym
z Japonią, podpisanym 30 stycznia 1902 roku. To wyznaczyło ramy brytyjskiej dyplomacji
na kontynencie: ochrona imperium środkami pokojowymi poprzez wzajemne uznanie racji obu
stron, a nie wymianę ognia. Sygnatariusze angielsko-japońskiej umowy sojuszniczej uznali
wzajemne roszczenia do terenów odpowiednio chińskich i koreańskich (nikt nie pytał
Chińczyków ani Koreańczyków, czy chcą być okupowani) i zgodzili się zachować neutralność,
gdyby druga strona została zaatakowana. Zbrojna w swój azjatycki sukces Wielka Brytania
z determinacją wyruszyła na ponowną potyczkę z dwiema europejskimi potęgami, które
zgodnie z wszelkim prawdopodobieństwem najbardziej zagrażały jej globalnym interesom:
Francją i Rosją.
***
Niemcy na początku XX wieku widziały zupełnie odmienny świat, zniekształcony przez
solipsystyczne tyrady kajzera i opaczny kierunek Weltpolitik. Pragnęły imperium, lecz nie
bardzo pojmowały, jak się je zdobywa. W miarę upływu czasu, gdy świat najwyraźniej nie
przeszedł w posiadanie Niemiec, termin Weltpolitik utracił wszelkie znaczenie. Architekt tej
polityki, kanclerz von Bülow, nigdy nie sprecyzował jej założeń. „Musimy prowadzić
Weltpolitik – zanotował w pamiętniku generał Alfred von Waldersee w styczniu 1900 roku. –
Gdybym tylko wiedział, co to ma oznaczać”155.
Wydawało się, że same Niemcy definiują się na podstawie tego, czym nie są
i prawdopodobnie nigdy się nie staną. Nie były krajem przyjaznym wobec Francji czy Rosji.
Nie były światową potęgą. Ten pogląd podtrzymywał w Niemcach destrukcyjną psychologię
wiecznego przegranego. Skoro Francja i Wielka Brytania zadzierzgnęły nową przyjaźń,
w umyśle cesarza przybierała ona ipso facto charakter antyniemiecki, bez względu na to, czy
sygnatariusze rzeczywiście żywili wobec Niemiec złe zamiary. Ta mentalność oblężonej
twierdzy stale się wzmagała i w czerwcu 1902 roku skłoniła Berlin do odnowienia traktatu
o Trójprzymierzu z Austro-Węgrami i Włochami. To zaostrzyło proces podziału kontynentu,
który w pierwszym rzędzie stanowił genezę sojuszu, i jeszcze mocniej popchnęło Wielką
Brytanię w ramiona Francji. Jednak nie ze względu na Niemcy król Edward VII wyruszył
w 1903 roku w podróż do Paryża i zainicjował sławetne zbliżenie Wielkiej Brytanii i Francji.
***
Z perspektywy czasu królewski przyjazd 1 maja 1903 roku do Paryża w świetle jego
wpływu na stosunki w Europie uważa się za najważniejszą oficjalną wizytę głowy
koronowanej w XX wieku. Rozpoczął się niezbyt życzliwym przyjęciem w postaci
pojedynczych okrzyków Vive les Boers („Niech żyją Burowie”) i Vive Fashoda („Wiwat
Faszoda”) na stacji w pobliżu Lasku Bulońskiego. Choć konflikt o Faszodę sprowadził
Francję i Wielką Brytanię na skraj wojny, to wspomnienia zacierały się szybko, a te
nieprzyjemne głosy z przeszłości nie powstrzymały ofensywy uroku osobistego monarchy. Król
bowiem dał wspaniały pokaz dobrej woli i wszechogarniającej frankofilii, uwodząc
gospodarzy szybciej i skuteczniej niż zawodowy dyplomata.
„Przyjaźń i podziw – oznajmił gospodarzom król – które wszyscy żywimy dla narodu
francuskiego i jego chwalebnych tradycji, mogą w niedalekiej przyszłości przerodzić się
w uczucie najserdeczniejszej sympatii i przywiązania pomiędzy obywatelami obu naszych
krajów. Osiągnięcie tego celu to moje bezustanne pragnienie”. Ponownie dał wyraz tym
uczuciom następnego dnia na oficjalnym przyjęciu wydanym na jego cześć w Pałacu
Elizejskim; król powtórzył te słowa z jeszcze większą emfazą 6 lipca 1903 roku w Londynie
na oficjalnym przyjęciu podczas rewizyty ówczesnego prezydenta Francji Émile’a Loubeta
i wyraził „żarliwe życzenie, by zbliżenie między obu krajami mogło okazać się trwałe”156.
Życzenie monarchy spełniło się. Jedwabny ścieg dyplomacji Edwarda wplótł się w osnowę
jego królewskiej magii. Oba kraje starały się wypracować wspólne stanowisko, ugodę mającą
chronić i obwarowywać ich kolonialny dorobek. Rezultatem tych starań było Entente
Cordiale, proklamowane 8 kwietnia 1904 roku. Układ stanowił ukoronowanie pokojowego
współistnienia trwającego od zakończenia wojen napoleońskich i sformalizowanie nowej ery
angielsko-francuskiej przyjaźni, której oba mocarstwa prawie nie zaznały przez tysiąclecie
wypełnione niemal ciągłymi konfliktami, intrygami, najazdami i odwetami.
Entente Cordiale nie było w sensie prawnym traktatem ani sojuszem. Formalny sojusz
z Francją przywiódłby Niemcy do desperacji i być może unicestwiłby Partię Liberalną
Asquitha, jak wyjaśnia Bernadotte Schmitt157. Było to raczej „serdeczne porozumienie”
w dosłownym sensie, jak wskazuje jego nazwa, zobowiązujące sygnatariuszy do uznania
roszczeń drugiej strony do spornych kolonii. Na przykład Francja uznała władzę Wielkiej
Brytanii nad Egiptem, a w zamian Wielka Brytania zrzekła się roszczeń do Maroka,
pozostawiając ten kraj w wyłącznej gestii Francji. Na pierwszy rzut oka Entente Cordiale
wydawało się zaledwie ugodą w sprawie zbieraniny kolonii. Jednakże formalizowało ono to,
co rozumiano bez słów w sporach o Faszodę, Nową Fundlandię czy Syjam (Tajlandię). Ugoda
zainaugurowała zatem okres przyjaznych kompromisów w ekspansji imperialnej, rzadko
widywanych w historii narodów.
Ściśle mówiąc, Entente Cordiale nie było paktem antyniemieckim, „przynajmniej z punktu
widzenia Whitehallu – pisze Christopher Clark – lecz mającym na celu załagodzenie
kolonialnych tarć z Francją”158. Nie wiązało ono również partnerów w sensie militarnym.
Żadna ze stron nie zobowiązywała się do występowania w obronie drugiej w razie wybuchu
wojny. Porozumienie pozostawiało Wielką Brytanię w stanie zawieszenia, gdyby Niemcy
miały ponownie najechać Francję, czego wielu się obawiało. Anglia, nienależąca ani
do państw neutralnych, ani zaangażowanych po stronie Francji, nadal siedziała okrakiem
na płocie, stawiając wszystko na jedną kartę, co we wzajemnych stosunkach obu stron aż
do sierpnia 1914 roku było trudne do zniesienia.
Jednakże duch porozumienia miał ewoluować w kierunku zobowiązań quasi-militarnych,
przynajmniej w zamyśle przyszłego francuskiego prezydenta Raymonda Poincarégo. Według
niego ententa miała chronić Francję „w myśl deklaracji Anglii, że jest ona gotowa przyjść
z pomocą Francji w razie niemieckiego ataku”, jak później wyjaśniał rosyjskiemu ministrowi
spraw zagranicznych Siergiejowi Sazonowowi159. Jednak Brytyjczycy byli dalecy od takiego
postanowienia. Angielski resort spraw zagranicznych wydawał się uważać Entente Cordiale
za coś niewiele bardziej wiążącego niż stan umysłu, werbalne porozumienie, o ile tylko
chroniło ono angielskie posiadłości przed francuską ingerencją.
***
Jednakże w oczach Niemiec Entente Cordiale stanowiło układ przeniknięty złowrogimi
zamiarami. Nie chodziło w nim o to, że Wielka Brytania i Francja grają w orła i reszkę o parę
kolonii. Zdaniem Berlina porozumienie stanowiło najbardziej czytelną wiadomość w sprawie
przyszłej lojalności Anglii w Europie. Odpowiadało na jedno z doniosłych pytań schyłku XIX
wieku: kogo Wielka Brytania wesprze w razie wybuchu europejskiej wojny? Odpowiedź ta
zaszokowała Berlin. Dzierżący władzę konserwatyści byli przekonani, że Niemcy mają
wszelkie powody, by obawiać się okrążenia przez starsze imperia.
Kanclerz Bülow na wieść o rozwoju wypadków robił dobrą minę do złej gry. Odrzucił
oskarżenia, że swoją polityką skazał Niemcy na izolację, i udał, że przychylnym okiem patrzy
na „wyeliminowanie przyczyn tarć między Francją a Wielką Brytanią”160. Starał się
zapewniać Reichstag, że niemieckie interesy handlowe w Maroku (które jakoby stanowiły
„zasadniczy punkt porozumienia”) nie zostaną narażone na szwank.
O ile Bülow udawał zadowolenie z angielsko-francuskiego obwieszczenia, o tyle kajzer
poczuł się oszołomiony wieścią o zawarciu Entente Cordiale, po czym wyładował gniew
w serii na pół szaleńczych tyrad; w jednej z nich, wygłoszonej w Karlsruhe, posunął się aż
do wychwalania zwycięstw nad Francją w wojnie z lat 1870–1871. Brytyjska rodzina
królewska pojęła przyczyny wojowniczych uwag kajzera. Edward VII 25 czerwca 1904 roku
złożył wizytę w Kilonii, by zapewnić rozwścieczonego siostrzeńca, że angielsko-francuskie
porozumienie nie kryje w sobie żadnych wrogich intencji.
Po powrocie do Londynu po przeszło dwutygodniowej wizycie król oznajmił francuskiemu
ambasadorowi Paulowi Cambonowi, że zauważył, iż dwór Wilhelma „bardzo się niepokoi
naszymi bliskimi relacjami”. Następnie powiedział: „Podniosłem ich na duchu,
przypominając, że Anglia i Francja mają wiele wspólnych i równoległych interesów (…)
przyjazne porozumienie obu państw stanowi zatem dodatkową gwarancję zachowania pokoju
w Europie”161.
W odpowiedzi Cambon zwrócił uwagę króla na „prawdziwą przyczynę nerwowości, która
wydaje się trapić Wilhelma”:
Przez kilka miesięcy [cesarz] nie chciał uwierzyć w możliwość angielsko-francuskiego porozumienia; stale
spekulował na temat nieporozumień między naszymi krajami, a także wszelkich zalążków niezgody między obu
mocarstwami; dążył do uznania go za najwyższego arbitra Europy, obrońcę i gwaranta powszechnego pokoju, słowem,
oczekiwał, że wszędzie odegra główną rolę. Obecnie zaś z rozgoryczeniem patrzy, jak Wasza Królewska Mość mu tę
rolę odbiera162.
Na co Edward odpowiedział: „Tak, [cesarz] lubi być tematem rozmów. Umowy, które
wynegocjowaliśmy za jego plecami, bez jego zezwolenia i pomocy, wprawiły go w osłupienie
i wzbudziły w nim poczucie izolacji, stąd jego wzburzenie oraz zły humor”163.
Niemcy reagowały z coraz większym zaniepokojeniem, podejmując szereg z góry skazanych
na niepowodzenie prób ustanowienia nowych relacji z obu mocarstwami. I znów poniosły
fiasko. Podobny los spotkał w 1905 roku próbę zawarcia rosyjsko-niemieckiego sojuszu, czyli
poroniony układ z Björkö, który kajzer jednostronnie poprawił, ograniczając jego
zastosowanie do Europy z wyłączeniem Azji. Wkroczenie Wilhelma w dyplomatyczne szranki
zakończyło się traktatem niezgodnym z literą postanowień o Trójprzymierzu. Albowiem car
(już po podpisaniu układu) cierpliwie wyłuszczył sprawę: jakie zastosowanie miałby
ów traktat, gdyby Francja i Niemcy rozpoczęły wojnę? Tym oświadczeniem car praktycznie
anulował porozumienie.
Całe zajście zwróciło uwagę na słaby kontakt cesarza z rzeczywistością. Historyk Albertini
skwitował je okrzykiem:
I takiemu człowiekowi przeznaczenie świata powierzyło tak doniosłą rolę! Ci, którzy mu służyli – z Bülowem
na czele – wielokrotnie zadawali sobie pytanie, czy cesarz jest przy zdrowych zmysłach i czy nie należałoby umieścić
go pod nadzorem, lecz nigdy nie odważyli się tego uczynić. A nie odważyli się, ponieważ – bez względu na to, czy
błyskotliwi, czy niezbyt inteligentni – wszyscy z wyjątkiem Bismarcka byli w głównej mierze dworakami, a nie mężami
stanu164.
***
Kajzer wkrótce objawił swą impulsywną, teatralną naturę w spektakularnym stylu. Entente
Cordiale rozpętało zażarty spór między Niemcami a Francją w sprawie francuskich roszczeń
wobec Maroka. Po uzgodnieniu z Wielką Brytanią kwestii terytorialnych Paryż podjął śpieszne
działania dla skonsolidowania swych praw do posiadłości, wysyłając w styczniu 1905 roku
misję dyplomatyczną. Ten krok rozwścieczył Niemcy, nie dlatego, że Berlin rościł sobie
specjalne prawa do Maroka (tak bowiem nie było), lecz ponieważ francuski minister spraw
zagranicznych Théophile Delcassé nie powiadomił Niemiec o zajęciu Maroka – a Francja
zwykła praktykować takie gesty uprzejmości politycznej. „Swoją decyzją o wyłączeniu
Niemiec z całej sprawy – pisze Christopher Clark – Delcassé wprowadził do swojej polityki
północnoafrykańskiej całkowicie zbędny element prowokacji (…)”165. Inni ministrowie,
zdumieni tą niczym nieusprawiedliwioną zaczepką, błagali Delcasségo, żeby przynajmniej
podjął rozmowy z Berlinem. Jednak minister spraw zagranicznych nie chciał mieć nic
wspólnego z Niemcami, których lekceważąco określał mianem „odrażających oszustów”166;
takie stanowisko nawet lider francuskiej Partii Kolonialnej Eugène Étienne uznał
za nierozsądne.
Niemcy obserwowały wydarzenia z narastającą urazą i 31 marca 1905 roku, trzy miesiące
od czasu, gdy Francuzi wylądowali i zażądali od miejscowych władz podporządkowania ich
rozkazom armii marokańskiej, cesarz osobiście złożył spektakularną wizytę w Tangerze.
Wilhelm wśród powszechnego aplauzu zgłosił niemieckie roszczenia ekonomiczne do kolonii,
po czym równie nagle opuścił jej terytorium. Jego wizyta trwała dwie godziny. W tym krótkim
czasie zdołał doprowadzić do furii Francuzów, którzy musieli uznać niemieckie interesy
w Maroku (jeśli jakiekolwiek istniały) zgodnie z zaakceptowanym uprzednio zwyczajem.
Incydent pociągnął za sobą dymisję Delcasségo. Niemcy, które na krótko zatriumfowały,
domagały się rozstrzygnięcia sporu na konferencji międzynarodowej.
Konferencja w Algeciras zakończyła się dla Niemiec sromotną klęską. Francuzi dobrze się
do niej przygotowali i zapewnili sobie poparcie pozostałych potęg europejskich. Rosjanie
przyłączyli się do swoich sojuszników, a Brytyjczycy również gorąco życzyli sobie, by
Francja zachowała to, co Londyn zaaprobował w ramach Entente Cordiale. W wyniku tego
wydarzenia Maroko zachowało ograniczoną niepodległość za cenę francuskiej kontroli nad
kluczowymi instytucjami, w tym „niezależnymi” siłami policyjnymi, oraz kontrolnego udziału
w Banku Państwowym, co zapewniło Francji faktyczną władzę nad gospodarczym rozwojem
kraju.
Wynik konferencji stał się kolejnym upokorzeniem dla Niemiec. „Bezużyteczność
Trójprzymierza stała się jasna dla wszystkich – pisze Clark. – Niemieccy politycy okazali się
nieudolni”167. Porażkę szczególnie dotkliwie odczuł cesarz, który wyobrażał sobie, że swoją
misją w Maroku i potrząsaniem szabelką usunie Wielką Brytanię z północnej Afryki. Pomysł
był częścią jeszcze bardziej szaleńczego programu Wilhelma, mianowicie skrzyknięcia
kontynentalnej koalicji przeciwko Anglii, której potęga budziła w nim nieufność. Wszystkie te
projekty stanowiły powrót do tajemniczej Weltpolitik, w której Wilhelm „pragnął być
jednocześnie naczelnym admirałem Atlantyku i królem Jerozolimy”168. Klęska w Algeciras
odsunęła Niemcy na peryferie wielkiej gry imperialnych mocarstw i ośmieliła Wielką
Brytanię do zacieśnienia stosunków z Rosją, która wówczas zagrażała jej dalekowschodnim
koloniom.
***
W ciągu następnych dwóch lat Niemcy czekał jeszcze większy szok, a Wielka Brytania
miała stopniowo coraz bardziej ciążyć ku sojuszowi francusko-rosyjskiemu, który w 1907
roku miał się przekształcić w układ trójstronny, znany pod nazwą Trójporozumienia. Londyn
i Petersburg kusiły się wzajemnie przystąpieniem do tego niezwykłego paktu grupującego
dawnych nieprzyjaciół. Rosja zasiadała do stołu rokowań mocno poturbowana. Ciężko
osłabiona przegraną z Japonią w wojnie z lat 1904–1905 oraz rewolucją 1905 roku,
poszukiwała każdej okazji do poprawy swoich relacji z Europą i zażegnania germańskiej
groźby. Londyn ze swej strony skwapliwie pochwycił sposobność podania pomocnej dłoni
znękanemu mocarstwu w zamian za rezygnację z wszelkich roszczeń do brytyjskich
posiadłości na Dalekim Wschodzie.
Ugoda angielsko-rosyjska oszczędziła Wielkiej Brytanii ogromnych kosztów obrony
Cesarstwa Indyjskiego przed rosyjskimi najazdami. Według Kitchenera koszt ochrony Indii
przed „groźnymi posunięciami Rosji” sięgnąłby „20 milionów funtów oprócz corocznych
nakładów wynoszących kolejne 1,5 miliona funtów”169. Rachunek zmartwił rząd liberałów,
którzy po zwycięstwie wyborczym w 1905 roku przejęli władzę, zatem nowy minister spraw
zagranicznych Edward Grey zamierzał zaprosić Rosję do namiotu, by pokojową perswazją
zneutralizować rosyjskie zagrożenie wobec azjatyckich kresów Imperium Brytyjskiego.
To mu się udało. Grey i resort spraw zagranicznych odwrócili uwagę Petersburga od Chin,
Indii oraz Persji, zapewnili uznanie przez Rosję Afganistanu za brytyjską strefę wpływów
i udaremnili wszelkie widoki na zawarcie sojuszu rosyjsko-niemieckiego. Nawiasem mówiąc,
paragraf 3 demonstrował globalny zasięg władzy europejskich potęg: „ugoda w sprawie
Tybetu uznaje terytorialną integralność regionu i jego niezależność pod zwierzchnością
Chin”170. Tak oto pieczętowano przeznaczenie małych krajów leżących w odległych okolicach,
o których okupanci mieli jedynie mgliste pojęcie.
***
Układ angielsko-rosyjski w nieuchronny sposób doprowadził do powstania swobodnego
ugrupowania trzech potęg, znanego pod nazwą Trójporozumienia. Pierwszy raz w historii
imperium Wielkiej Brytanii stanęło w jednym szeregu, połączone pokojową współpracą,
z Francją i Rosją. Dotychczas wydawało się, że Rosji i Anglii jest pisany los wiecznych
wrogów; obecnie serdecznie wyciągały do siebie dłonie w porywie wyrachowanej przyjaźni.
Francusko-rosyjscy sprzymierzeńcy Wielkiej Brytanii przyglądali się nowej przyjaciółce
z ledwie maskowanym zachwytem i czule wyobrażali sobie chwilę, gdy wraz z nimi przystąpi
ona do pełnoprawnego, trójstronnego sojuszu wojskowego. Ze swej strony Edward VII
napawał się historycznym aktem, który ponownie wprowadził Anglię na scenę u boku Francji
i Rosji.
Jednakże trójstronne porozumienie wstrząsnęło niemieckimi nacjonalistami, którzy czuli się
jeszcze bardziej odtrąceni i zmuszeni do ukrycia się za podwójną gardą niż kiedykolwiek
przedtem. Cesarz pienił się ze złości, że coś takiego mogło się zdarzyć. Fakt, że Anglia mogła
łasić się do Rosji – swojego arcywroga na terenie Azji – uznał za tak zdumiewający, że aż
niemożliwy. Choć ani Entente Cordiale, ani układ angielsko-rosyjski nie miały wyraźnego
charakteru antyniemieckiego, wszystkie trzy mocarstwa dobrze wiedziały, jak owe traktaty
wpłyną na niemiecki sposób myślenia. Już samo wykluczenie z nich Niemiec podsycało
czającą się w umysłach członków niemieckiego reżimu paranoję. Jednak sygnatariusze owych
paktów uznali, że ochrona imperiów i zapewnienie sobie bezpieczeństwa w Europie są warte
tej ceny.
Tak oto w ciągu dekady doszło do powstania w Europie dwóch wielkich bloków mocarstw:
Trójporozumienia i Trójprzymierza. Przez pewien czas działały one odstraszająco.
Parafrazując Churchilla, można by stwierdzić, że „stały one obok siebie, a nie twarzą
w twarz”. Historycy twierdzą, że Trójporozumienie miało charakter „pokojowy” i nie
nastawiało się na przemoc171. Problem polegał na tym, że Niemcy wyraźnie nie uważali tego
paktu za przyjacielski czy pokojowy. Jakże mogłoby być inaczej? Trójstronny układ grupował
największe na świecie imperia, przy których Niemcy, Austro-Węgry i Włochy były kruche
gospodarczo i bezradne politycznie.
Faktycznie Trójporozumienie ziściło najgorsze obawy Bismar​cka, który 27 maja 1885 roku
napisał, że układ angielsko-francusko-rosyjski „stworzyłby fundament zwróconej przeciwko
nam koalicji niebezpieczniejszej niż jakakolwiek inna, z którą Niemcy mogłyby mieć
do czynienia”172. Trzy mocarstwa wypełniły tę przepowiednię, a widmowy głos szorstkiego,
sędziwego Prusaka powrócił, by nawiedzać jego dawnego prześladowcę. Trójporozumienie
dręczyło kajzera niczym ogromne imadło, nieznośnie wzmagając w nim dojmujące poczucie
osamotnienia Berlina. Prawda, Berlin miał przyjaciół w Wiedniu i Budapeszcie, ale Włochy
chwiały się pod działaniem siły grawitacyjnego przyciągania ententy i sprawiały wrażenie, że
mają ochotę porzucić państwa centralne.
Łatwo dziś lekceważyć ówczesne obawy Berlina jako przejawy paranoi zamkniętego
w sobie, nadwrażliwego, autorytarnego państwa. Mimo to widać wyraźnie, że niepokój
Niemiec miał pewne uzasadnienie. Zapewne niektórzy dyplomaci brytyjscy – zwłaszcza Eyre
Crowe, najbardziej wpływowy germanofob – słusznie przedstawiali Niemcy jako brutalnego
drapieżcę. Może za fasadą odruchowego, antyniemieckiego spojrzenia na pruską dominację
kryły się też inne prawdy. Możliwe na przykład, że zdawano sobie sprawę z zewnętrznych
prowokacji, które wówczas nękały Niemcy. W ciągu trzech lat Berlin znalazł się w obliczu
grona adwersarzy: od wschodu Rosji, która dzięki swojej nieprzebranej populacji mogła
wtedy wystawić wielomilionową armię; od zachodu rewanżystowskiej, dumnej i coraz
bardziej mściwej Francji; od północy zaś panującej na morzach posiadaczki największego
na świecie imperium, Wielkiej Brytanii – i to wszystko w momencie, gdy Włochy każdym
gestem okazywały chęć wyskoczenia za burtę. Włochy, ponoć sojusznik Niemiec, wsparły
Francję w sprawie Maroka! Zatem z punktu widzenia Niemiec francusko-rosyjsko-brytyjska
przyjaźń niezmiernie wzmogła narodowe poczucie osaczenia między wrogimi potęgami, aż
wreszcie czołowi przedstawiciele pruskiej generalicji zaczęli nalegać na wszczęcie wojny
prewencyjnej, by wyrwać się ze stanu, który uważali za duszące, nieznośne okrążenie.
154 Churchill, t. 1, s. 18.
155 Pamiętnik von Walderseego, cytat w: Clark, s. 151.
156 Cytat w: Albertini, t. 1, s. 147.
157 B. Schmitt, Triple Alliance and Triple Entente 1902–1914, s. 139.
158 Clark, s. 139.
159 Zgodnie z raportem Sazonowa z 1912 roku. Patrz Schmitt, Triple Alliance and Triple Entente 1902–1914.
160 Albertini, t. 1, s. 149.
161 Cytat w: Albertini, t. 1, s. 150.
162 Ibidem, t. 1.
163 Ibidem, t. 1, s. 150–151.
164 Ibidem, t. 1, s. 160.
165 Clark, s. 156.
166 Cytat w: Clark, s. 156.
167 Clark, s. 157.
168 B. Schmitt, Triple Alliance and Triple Entente 1902–1914.
169 Wolpert, s. 80.
170 Cytat w: Albertini, t. 1, s. 189.
171 B. Schmitt, Triple Alliance and Triple Entente 1902–1914.
172 Cytat w: Albertini, t. 1, s. 189.
12
ANGIELSKA GERMANOFOBIA
Niemcy rozmyślnie prowadzą politykę z gruntu sprzeczną z żywotnymi interesami Wielkiej Brytanii i w dłuższej
perspektywie nie będzie można uniknąć konfliktu zbrojnego.
Eyre Crowe, nota Ministerstwa Spraw Zagranicznych, 1907 rok
Zdaniem niektórych przedstawicieli angielskich kół rządzących ponowne zaangażowanie się
Wielkiej Brytanii w Europie wzięło swój początek z przekonania, że wrogo nastawione i silne
gospodarczo Niemcy pewnego dnia zagrożą jej kolonialnym skarbom. Nikt energiczniej nie
ubierał tego przekonania w słowa niż urodzony w Niemczech wyższy urzędnik Ministerstwa
Spraw Zagranicznych sir Eyre Alexander Barby Wichart Crowe. Nie należał on
do antyniemieckich ekstremistów, jak dziennikarz Leo Maxse, redaktor konserwatywnego
„National Review”, James Louis Garvin z redakcji „The Observer” oraz John St Loe Strachey
z „The Spectator”, którzy z nagonki na Niemcy uczynili zajęcie na pełny etat173. Nie podzielał
też nienawiści do Niemiec, rutynowo propagowanej na łamach popularnej prasy, głównie
„Pall Mall Gazette”, „Daily Mail” i „Morning Post”. Argumentacja Crowe’a przeciwko
Niemcom – spójna, podbudowana wiadomościami historycznymi i wysoce klarowna –
niepokoiła członków gabinetu Asquitha o proniemieckich sympatiach.
Crowe, którego rodzicami byli ustosunkowany attaché handlowy Wielkiej Brytanii
w Berlinie sir Joseph Archer Crowe i jego niemiecka żona Asta von Barby, urodził się
w 1864 roku w Lipsku. Sir Joseph ze względu na więzy przyjacielskie z członkami
niemieckiego rodu panującego i wybitnymi niemieckimi liberałami lat sześćdziesiątych XIX
wieku „prawdopodobnie był wśród Anglików największym znawcą niemieckiej sceny
politycznej”174. Kontakty w kręgach niemieckiego biznesu i wśród posłów do Reichstagu
umożliwiły mu dogłębne zrozumienie podskórnych trendów politycznych w niemieckim
społeczeństwie, a cecha ta zdumiewająco udzieliła się również jego synowi175. W 1903 roku
Eyre Crowe poślubił owdowiałą niemiecką kuzynkę Clemę, której wuj Henning von
Holtzendorff miał w przyszłości objąć stanowisko szefa sztabu generalnego niemieckiej
marynarki wojennej; zasłynął on swoją notą do cesarza z 1916 roku, w której domagał się
nieograniczonej wojny podwodnej przeciwko Wielkiej Brytanii. Wojna zatem była dosłownie
sprawą rodzinną Crowe’a.
Eyre Crowe po raz pierwszy przyjechał do Anglii w 1882 roku w wieku 17 lat, gdy
przystąpił do egzaminu na urzędnika Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Choć niezbyt płynnie
władał angielszczyzną, intelektualną błyskotliwością skompensował braki językowe i zdobył
posadę. Jego przybrana ojczyzna nie patrzyła zbyt przychylnym okiem na nowego obywatela
o niemieckim rodowodzie. Bez względu na to, jak głęboką lojalność wobec Anglii
demonstrował, Crowe nie umiał do końca pozbyć się germańskiego piętna ani okiełznać
akcentu. Jego pochodzenie w dobie narastających nastrojów antyniemieckich prowokowało
wrogość w pewnych kręgach politycznych i oczywiście w brytyjskiej prasie. Jednak niewiele
go obchodziły te szowinistyczne odruchy z powodu jego niemieckiego rodowodu. Czyż sama
królowa Wiktoria nie była babką kajzera? Czyż liczni przedstawiciele brytyjskiej arystokracji
nie mieli rodzinnych związków z niemieckim rodem panującym?
Świat Ministerstwa Spraw Zagranicznych mógł się wydawać jeszcze mniej gościnny niż
ogół społeczeństwa, tworzyli go bowiem absolwenci prywatnych szkół, którzy praktycznie
wszyscy kontynuowali naukę w Eton, Winchesterze lub Harrow, później zaś w Oksfordzie
lub Cambridge. Pozycja outsidera w tym onieśmielającym otoczeniu nie zahamowała, jak się
zdaje, początkowego rozkwitu kariery Crowe’a. W istocie jego wiedza o Niemczech
prawdopodobnie pomogła mu w awansie na wyższe, znaczące stanowisko w wydziale
zajmującym się sprawami Europy Zachodniej, gdzie pracował pod kierunkiem Edwarda
Greya, nowego ministra spraw zagranicznych. Mimo to nigdy nie zaspokoił swoich ambicji
i tu tkwiło źródło jego prowokacyjnego usposobienia, które niekiedy przeradzało się
w niesubordynację.
Crowe, niezwykle wpływowy przedstawiciel korpusu służby cywilnej, stał się odzianym
w barwy narodowe zagorzałym obrońcą brytyjskiego królestwa. Być może gromko wyrażanym
patriotyzmem zbyt gorliwie starał się skompensować mieszane, w połowie niemieckie
pochodzenie. Drugą stroną tych uczuć stała się jednak niezdrowa, granicząca z paranoją
podejrzliwość wobec wszystkiego, co niemieckie. Cokolwiek zagrażało bezpieczeństwu
Anglii, musiało mieć, zdaniem Crowe’a, swoje źródło w Niemczech. Niemiecką flotę wojenną
Crowe uważał za największą groźbę dla przetrwania Wielkiej Brytanii (te przewidywania
później okazały się bezpodstawne). Oczywiście stanowiska antyniemieckiego nie przyjmował
a priori. Swoje wnios​ki wyciągał na podstawie głębokiej wiedzy o historii Prus. Niemcy,
twierdził, świadomie dążą „do ustanowienia niemieckiej hegemonii najpierw w Europie,
ostatecznie zaś na całym świecie”176. W jego pojęciu stanowiło to logiczne przedłużenie
historii niemieckich podbojów.
***
Jeśli Crowe miał słuszność i Niemcy rzeczywiście zamierzały zawładnąć Europą
we wstępnym stadium podboju świata, to z pewnością powinno to przysparzać Anglii
wielkich trosk? Przeciwnie, większość brytyjskiego rządu w 1907 roku wykazywała
orientację proniemiecką i z radosną niefrasobliwością witała kolonialną ekspansję Berlina.
Taka postawa stanowiła pozostałość po doktrynie wolnorynkowego „starego liberalizmu”,
którą premier Henry Campbell-Bannerman przejął od Gladstone’a. Crowe arogancko uznawał
tych polityków, zwłaszcza kanclerza Davida Lloyda George’a, wówczas najpotężniejszego
germanofila w rządzie, za pozbawionych głębszego rozeznania głupców. On wiedział lepiej.
Typ liberalizmu, któremu hołdował Campbell-Bannerman, wtedy już zanikał. Wpływowi
członkowie rządu, w tym Asquith (który w 1908 roku miał objąć fotel po Campbellu-
Bannermanie po jego ustąpieniu ze względu na stan zdrowia), Lloyd George, Grey i Churchill,
mieli odwagę nawoływać do reform społecznych, państwa opiekuńczego, państwowych
interwencji w gospodarce. Spoglądali z troską na pełen urazy i zazdrości świat pragnący
demontażu drogiego ich sercom Imperium Brytyjskiego. Dzieliła ich kwestia Niemiec: czy
ambicje Berlina istotnie stanowią główne zagrożenie brytyjskich interesów? Zdaniem
Crowe’a zdecydowanie tak, uznał on zatem za swą misję nakłonienie resortu spraw
zagranicznych w nowym składzie do działania.
W tej misji Crowe działał jako ktoś w rodzaju nieoficjalnego rzecznika lub wyraziciela
nastrojów grupy antyniemieckich „jastrzębi”, którzy dominowali w resorcie spraw
zagranicznych. Wyrażał to, co starsi rangą urzędnicy myśleli, lecz wzdragali się głośno
powiedzieć. Należeli do nich: William Tyrrell, osobisty sekretarz Edwarda Greya (1907–
1915), typowy dżentelmen w służbie publicznej, wytworny, dowcipny i szarmancki, darzący
Crowe’a przyjaźnią i podzielający jego poglądy do czasu, aż w 1912 roku zmienił zdanie; sir
Cecil Spring-Rice, który objął stanowisko brytyjskiego ambasadora w Stanach Zjednoczonych
(1912–1918) i szeroko słynął z antyniemieckiej paranoi; sir Horace Rumbold, zawodowy
dyplomata i „odwieczny krytyk prusko-niemieckiego ekspansjonizmu”177, głęboko nieufny
wobec Niemców; Charles Hardinge, podsekretarz stanu (1905–1910), błyskotliwy zawodowy
dyplomata i przyszły wicekról Indii, bardzo zaniepokojony niemieckim ekspansjonizmem;
Francis Bertie, ambasador we Francji, gdzie odegrał kluczową rolę w umacnianiu ententy;
wreszcie sir Arthur Nicolson, brytyjski ambasador w Rosji (1906–1910), dyplomata
o stanowczo antyniemieckim nastawieniu, przekonany o potrzebie zawiązania pełnego sojuszu
obronnego z Rosją i Francją przeciwko Niemcom178. Ci wysocy urzędnicy nie określali
swoich poglądów mianem „antyniemieckich” ani jakimkolwiek innym tak prostacko
niedyplomatycznym słowem; woleli nazywać je „probrytyjskimi”, by odróżnić się od bardziej
zjadliwych germanofobów z parlamentu.
Wśród tych, którzy najchętniej dawali posłuch opiniom Crowe’a, był (przynajmniej od 1907
roku) także jego przełożony, sir Edward Grey, który objął tekę ministra spraw zagranicznych
w 1905 roku, czyli w dobie kryzysu marokańskiego. „Jeszcze przed objęciem urzędu
w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Grey uważał Niemcy za wroga. Tego przekonania nigdy
nie zmienił (…)”179. Grey podzielał też poglądy Crowe’a co do natury niemieckiego
zagrożenia: „minister spraw zagranicznych nie tylko zakładał, że Niemcy są gotowe podważać
pozycję Wielkiej Brytanii; uważał również, że dysponują możliwościami ziszczenia swoich
niebezpiecznych zamiarów”180. Z poparciem Greya Crowe wyrobił sobie reputację autora
najostrzejszych opinii antyniemieckich w Whitehallu, „arcywroga polityki łagodzenia”181,
który w swoich notach nabrał „niefortunnego zwyczaju wykazywania ministrowi spraw
zagranicznych i pozostałym kolegom z rządu, że są nie tylko źle poinformowani, lecz także
słabi i głupi”182.
Choć krytycy Crowe’a uważali go za „złego ducha” germanofobów z Ministerstwa Spraw
Zagranicznych183, przez jakiś czas cieszył się on największym autorytetem wśród
antyniemiecko nastawionych urzędników swojego wydziału. Artykułował i częściowo
kształtował zmieniający się kierunek przedwojennej polityki Wielkiej Brytanii wobec
Niemiec. Chociaż Grey odrzucał założenie Crowe’a o prawdopodobnie nieuniknionej wojnie
z Niemcami, to z zapałem rozpowszechniał opinie swojego doradcy – zdaniem niektórych
kategoryczne do tego stopnia, że aż graniczące z podżeganiem do wojny.
***
Nawet najbliżsi koledzy Crowe’a nie byli przygotowani na podburzający ton opracowanego
przezeń dokumentu noszącego niewinny tytuł Memorandum w sprawie obecnego stanu
stosunków Wielkiej Brytanii z Francją i Niemcami, który Crowe przygotował dla
Ministerstwa Spraw Zagranicznych w styczniu 1907 roku przed II konferencją pokojową
w Hadze (czerwiec–październik 1907 roku). Zamówiona przez Greya dwudziestostronicowa
nota była napisana znajomym, polemicznym stylem Crowe’a, pobrzmiewającym tonem
moralizujących opowiastek z czasopisma dla chłopców „Boy’s Own”, w których zawsze
występował jakiś czarny charakter; u Crowe’a zaś rolę łobuza stale odgrywały Niemcy, pisze
Christopher Clark184. Jednak treść noty znacznie wykraczała poza napastliwy wykład o historii
czy młodzieżową opowiastkę przygodową o mrocznych zamysłach Niemiec. W wizji
Crowe’a kryje się wezwanie do broni dla ocalenia Europy przed niemieckim podbojem.
Zasadniczo nota stanowiła rozprawę przestrzegającą przed politycznymi i militarnymi
następstwami spektakularnego wzrostu potęgi Niemiec. Brała swój początek z żarliwego
przekonania Crowe’a, że Anglia musi przeciwstawić się niemieckim pretensjom do statusu
wielkiego mocarstwa. Autor stale pamiętał o groźbie, jaką dla brytyjskiego panowania
na morzu stanowiła bezustannie powiększająca się flota niemiecka. Po przedstawieniu noty
adresatom argumenty Crowe’a wywarły silny wpływ na wyższych rangą członków rządu,
zwłaszcza na Greya, który opatrzył opracowanie słowami „gorącej aprobaty”185
i rozpowszechnił je wśród najważniejszych ministrów. Wobec tego zasługuje ono
na baczniejszą uwagę, gdyż jeśli jakikolwiek angielski dokument zawierał przeczucie
nadciągającej wojny, to z pewnością było nim prowokacyjne memorandum Crowe’a.
W myśl głównego założenia noty zjednoczone Niemcy, podobnie jak napoleońska Francja,
żywiły przekonanie, że mają niezbywalne prawo do statusu i terytorium światowej potęgi,
równej Anglii i Francji. Te ambicje, przestrzegał Crowe, miały nieuchronnie pchnąć Berlin
na drogę gospodarczego i militarnego konfliktu z Wielką Brytanią.
Autor otwiera wywód zręcznym streszczeniem sytuacji wielkich europejskich koalicji.
Odrzuca pogląd, jakoby ententa miała charakter wrogi wobec Niemiec. Tak samo traktuje
sojusz francusko-rosyjski, choć „zawarty w duchu buńczucznej agresji” wobec Niemiec.
Również niczego z natury wrogiego wobec niemieckich interesów nie dopatruje się w Entente
Cordiale, którego nieszkodliwy cel polegał na doprowadzeniu do kompromisu w sprawie
kolonii francuskich i brytyjskich. Wszystkie te posunięcia, zdaniem Crowe’a, miały pokojowy,
niegroźny charakter. Autor noty nie widzi sensu w stwierdzeniu, że ententa powstała dlatego,
że po znacznym osłabieniu pozycji Rosji wskutek wojny z Japonią i rewolucji 1905 roku
Francja oczekiwała z otwartymi ramionami na Anglię.
Dyskredytując nieprzyjazną reakcję Niemiec na powyższe doniosłe traktaty, Crowe sam się
oszukuje. Pomija bowiem jedną z oczywistych przyczyn narastającego napięcia między
rywalizującymi potęgami aż do lipca 1914 roku: Niemcy odbierały wspomniane układy jako
wrogie i dlatego postanowiły sprzeciwić się im lub dążyć do ich rozbicia. Sposób odbioru
wydarzeń to klucz do zrozumienia, dlaczego Europa wyruszyła na wojnę. Sygnatariusze
traktatu francusko-rosyjskiego zobowiązali się do wzajemnej obrony w razie ataku. Wydaje
się to układem pokojowym. Jednakże prowokacji trudno dowieść, o czym świadczą
niezliczone książki na temat tej wojny. Kto sprowokował wybuch Wielkiej Wojny lub ją
„rozpoczął”? W tej kwestii nadal nie ma zgodnego stanowiska. Niemniej dla
Crowe’a i germanofobów z Ministerstwa Spraw Zagranicznych Niemcy były i zawsze miały
pozostać jedynym prowokatorem.
„Rząd cesarza – pisze Crowe – zamierzał uciec się do wszelkich środków mogących
doprowadzić do rozpadu nowego układu politycznego, uważał bowiem, że ostatecznie układ
ten okaże się kolejną przeszkodą na drodze do niemieckiej supremacji, podobnie jak
poprzednio sojusz francusko-rosyjski”186.
Niemcy, twierdzi Crowe, wcielały w życie ducha tej polityki podczas konferencji
w Algeciras. Niemieccy delegaci byli pewni, że Francja ulegnie ich groźbom i wycofa się
z Maroka. Jednak Niemcy nie doceniły zdecydowania Wielkiej Brytanii, która nie chciała
pogodzić się z upokorzeniem Francji. Oba kolonialne „supermocarstwa” zwarły szyki
przeciwko niemieckiemu „łobuzowi” (niezależnie od faktu, że Niemcy miały prawo
kwestionować francuską okupację Maroka).
Crowe pisze dalej:
Pan von Holstein, a za jego namową także książę Bülow praktycznie całą swą reputacją poparli przepowiednię, że
żaden brytyjski rząd, dostatecznie zastraszony i przerażony, nie stanie u boku Francji, swej odwiecznej, wszechobecnej
przeciwniczki, która nadal pozostaje w sojuszu z Rosją, obciążoną „dziedziczną wrogością” wobec Anglii187.
Niemieccy delegaci w tajemnicy wmawiali brytyjskim reprezentantom, że wspieranie
Francji jest szaleństwem, „i kreślili w kolorowych barwach zalety polityki współpracy
z Niemcami w celu obalenia Francji”188. Niemiecka wiara w powyższą „przepowiednię”
okazała się z gruntu zwodnicza; Wielka Brytania stanowczo trwała przy swoim i nie przeszła
na stronę Niemiec, a Holstein za fiasko polityki, do której zmuszał go Bülow, zapłacił dymisją.
Crowe sugeruje, że kryzys marokański rozpalił nową iskrę w mariażu angielsko-francuskim.
O ile Entente Cordiale pierwotnie było tym, na co wskazuje nazwa – „serdecznym
porozumieniem” – o tyle nowy czynnik wprowadził pewną zależność, „element wspólnego
oporu przeciwko zewnętrznemu dyktatowi oraz agresji, jedność specjalnych interesów,
skłonną do rozwoju w kierunku czynnej współpracy przeciwko trzeciej sile”189.
Po nazwaniu tyrana – bo „trzecią siłą” są, rzecz jasna, Niemcy – Crowe dopiero teraz
naprawdę łapie właściwy rytm. Raczy swoich czytelników – Greya i najwyższych urzędników
Ministerstwa Spraw Zagranicznych – długim wykładem o historii agresji Prus: o przejęciu
Śląska, rozbiorach Polski, aneksji Hanoweru i Szlezwika-Holsztynu oraz momencie
kulminacyjnym, czyli „odzyskaniu” Alzacji i Lotaryngii w 1871 roku. Crowe przyznaje, że
„inne kraje również dokonywały podbojów, często na znacznie większą skalę i z większym
rozlewem krwi” – aż skóra cierpnie na myśl, że może miał tu na myśli swoją przybraną
ojczyznę – lecz, w jego opinii, pruskie podboje miały inny charakter. Uznając kolonialne
wojny Wielkiej Brytanii, okupacje oraz aneksje za zjawiska naturalne i pożądane, Crowe
objawia, zauważa cierpko Clark, „zabawną tendencyjność”. Natomiast kolonialne ambicje
Niemiec są ewidentnie rzeczą fatalną i zgubną:
o ile hegemonię brytyjską wszyscy witają z radością i nie budzi ona niczyjej zawiści ani obawy ze względu na jej
polityczny liberalizm i swobodę handlu, o tyle rwetes podniesiony przez cesarza i pangermańską prasę dowodzi, że
hegemonia niemiecka równałaby się „politycznej dyktaturze”, która „obróciłaby w gruzy liberalne wartości
Europy”190.
Crowe posuwa się jeszcze dalej. Niemieckie imperium ma przydawać splendoru wielkiemu
państwu niemieckiemu w imię wyższości rasy teutońskiej: „W [Niemczech] zachowanie
narodowych praw i realizacja narodowych ideałów opiera się bez reszty na gotowości
każdego obywatela do rzucenia na szalę w geście ostatniej szansy siebie samego oraz państwa
dla zamanifestowania i potwierdzenia ich słuszności”191. Pruski duch został wpojony nowym
Niemcom „krwią i żelazem”. Nowe Niemcy „muszą posiadać kolonie”, by mieć swoje
miejsce pod słońcem i przedstawicieli w gremiach rządzących Europą. Crowe kończy swoją
lekcję historii ponurą przestrogą, że kolonialne ambicje Niemiec nieuchronnie doprowadzą
do szkodliwego rozrostu kraju na podobieństwo raka, a wreszcie do wojny:
Zdrowe i silne państwo, takie jak Niemcy ze swoimi 60 milionami mieszkańców, musi się powiększać, nie może stać
w miejscu, musi zdobywać terytoria, do których rozrośnięta populacja będzie mogła emigrować, nie rezygnując ze swej
narodowości (…) Na głos sprzeciwu, że świat jest już obecnie podzielony między niezależne państwa, a terytorium
do skolonizowania można zdobyć jedynie drogą odebrania go prawowitemu właścicielowi, ponownie pada odpowiedź:
„Nie możemy wdawać się w takie rozważania. Konieczność nie rządzi się prawami. Świat należy do silnych.
Energiczny naród nie może pozwolić, by jego wzrost hamowało ślepe przywiązanie do status quo (…)!”192.
Jeśli odrzucimy subdarwinowski wątek wywodu Crowe’a – wzmianka o „konieczności”
poprzedza użycie tego terminu przez Bethmanna-Hollwega w przemowie usprawiedliwiającej
najazd na Belgię – pozostaje nam kluczowa myśl, że przyszłe działania Berlina można
przewidzieć po prostu na podstawie przeszłości Niemiec: agresja rodzi agresję, a od tej
żelaznej reguły nie ma odstępstw. Zdaniem Crowe’a łupieżcza historia Niemiec skazała ten
kraj na podążanie tą samą drogą agresji koniecznej dla zdobycia potęgi. Gdyby Crowe miał
zastosować tę samą uproszczoną ekstrapolację wobec Francji i Wielkiej Brytanii, począwszy
od – powiedzmy – okupacji Indii lub rewolucji francuskiej, czy doszedłby do wniosku, że owe
kraje są obciążone podobnym dziedzictwem? Tego jednak Crowe nie pisze. Wyraża za to
przekonanie o istnieniu w Europie nowego, skłonnego do przemocy reżimu, którego nic nie
powstrzyma przed podbojem sąsiednich krajów.
W końcowej przestrodze Crowe nie pozostawia Brytyjczykom ani krzty nadziei
na przetrwanie. Stawia sobie pytanie „dla upewnienia się, czy istnieją jakiekolwiek realne,
naturalne podstawy antagonizmu pomiędzy Anglią a Niemcami”. Po czym odpowiada, że:
taki antagonizm faktycznie istnieje przez dość długi okres, lecz jego przyczyną jest wyłącznie jednostronna
agresywność, po stronie zaś Anglii najbardziej pojednawcze skłonności zawsze szły w parze z niechybną gotowością
do kupowania przyjacielskich relacji za cenę kolejnych ustępstw.
Dowody, na których opiera oskarżenie Niemiec o „wyłącznie jednostronną agresywność”,
trudno uznać za niezbite: kilka sporów o afrykańskie kolonie, sprzeczka w sprawie Chin oraz
wrogość na łamach niemieckiej prasy (zresztą odwzajemniana przez prasę brytyjską). Prawda,
Bülow w latach 1898–1902 odrzucał usilne prośby Brytyjczyków o zacieśnienie stosunków.
To jednak nie upoważnia do wyciągania wniosku o „tradycji skrajnej wrogości pomiędzy
Niemcami a Wielką Brytanią”. W ciągu ostatnich dwudziestu lat Niemcy i Anglia wielokrotnie
bywały w dobrych stosunkach.
Jednak Crowe posuwa się jeszcze dalej. Twierdzi, że niemiecki antagonizm wobec Wielkiej
Brytanii jest zakorzeniony tak głęboko, iż jedynie całkowita kapitulacja Anglii zadowoli
pruskich rządzących. Krótko mówiąc:
Niemcy rozmyślnie prowadzą politykę z gruntu sprzeczną z żywotnymi interesami Wielkiej Brytanii i w dłuższej
perspektywie nie będzie można uniknąć konfliktu zbrojnego, chyba że Anglia albo poświęci owe interesy, tracąc swoją
pozycję niezależnego mocarstwa, albo wzmocni swe siły do tego stopnia, by odebrać Niemcom szansę zwycięstwa
w wojnie.
Crowe twierdzi, że przedstawił rozstrzygający „dowód”, iż Berlin „świadomie dąży
do ustanowienia niemieckiej hegemonii najpierw w Europie, ostatecznie zaś na całym
świecie”193.
Po stwierdzeniu, że Niemcy i Anglia zmierzają ku „nieuchronnej wojnie”, Crowe
w następnej chwili podważa własną argumentację – jeśli tak można nazwać ten wywód –
przyznając, że ma ona dwie poważne wady. Pierwsza wątpliwość: jeśli Niemcy naprawdę
zaplanowały podbój Europy, dlaczego Berlin zraża do siebie sąsiednie kraje i dąży do tego, by
znaleźć się z nimi na stopie wojennej? Z pewnością Niemcy wolałyby, żeby Anglia
zachowywała „dobry nastrój aż do chwili zadania ciosu śmiertelnego dla jej potęgi”194.
Pomijając możliwe wytłumaczenie, że wrogowie w okresie poprzedzającym wojnę nie zawsze
udają przyjaciół, rozumowanie Crowe’a potyka się o kilka faktów. Anglia, Francja i Rosja
w 1907 roku nie były na stopie wojennej, wręcz przeciwnie. Niemcy również nie starały się
doprowadzić tych krajów do wojny. Tajny plan Schlieffena był scenariuszem wojny, który miał
wejść w życie jedynie w razie zagrożenia Niemiec. Rozbudowa niemieckiej marynarki
również nie prowadziła do nieuchronnego konfliktu zbrojnego. Przyczyna niemieckiej
wojowniczości wiązała się z utworzonym niedawno Trójporozumieniem. W istocie przed
lipcem 1914 roku niemiecki rząd w żadnym momencie nie przejawiał chęci wszczęcia wojny
z europejskimi sąsiadami. W świetle tych faktów cała teza Crowe’a, że niemieccy przywódcy
dążą do wojny z Francją, Anglią i Rosją, wydaje się opierać wyłącznie na ekstrapolacji
historii Prus.
Drugi dostrzeżony przezeń własny błąd jest poważniejszy i podważa cały gmach jego
argumentacji. Pod koniec noty autor zastanawia się, czy w ogóle trafnie zinterpretował
zamiary i metody Niemiec, gdyż być może „wielki niemiecki plan w rzeczywistości jest tylko
przejawem mętnej, pogmatwanej i niewykonalnej polityki, niezupełnie świadomej własnego
błędnego kursu”195. W trakcie rozważań nad tą możliwością Crowe przyznaje, że era
Bismarcka była wyjątkowa – jego spójna polityka skupiała się na określonych celach, podczas
gdy działania obecnego rządu stanowią nieprzemyślany chaos. Rzeczywiście, kajzerowska
Weltpolitik dokładnie odpowiada powyższemu opisowi. Gdy Crowe uznaje ten fakt, jego
gryząca krytyka traci moc, a wywód, który wydawał się potępiającym oskarżeniem
napoleońskiego planu Niemiec, coraz bardziej przypomina dziurawy worek z piaskiem.
***
Omawiana nota wzbudziła i nadal budzi głęboką niezgodę. W Ministerstwie Spraw
Zagranicznych najostrzej krytykował ją wówczas Thomas Sanderson, który odrzucił
nakreślony przez Crowe’a uproszczony obraz historii Niemiec jako „niesprawdzony rejestr
negatywnych postępków”196. Jednak od tamtego czasu historycy przeważnie stają po stronie
Crowe’a. Książka Fritza Fischera Germany’s Aims in the First World War (Cele Niemiec
podczas I wojny światowej) to najbardziej kontrowersyjna analiza koncepcji o dążeniu
Niemiec do podboju Europy i świata. Niemniej autor ogranicza się do niemieckich celów
podczas wojny, czyli po jej wybuchu, kiedy wszystkie narody walczyły o przetrwanie, nie
przedstawia natomiast przekonujących dowodów, że Niemcy planowały podbój świata siłą
oręża przed jej wybuchem. Z pewnością Weltpolitik oznaczała pozyskiwanie kolonii
za przykładem Francuzów i Brytyjczyków, lecz bynajmniej nie zawojowanie Europy. Uczeń
Fischera Imanuel Geiss opisuje notę Crowe’a jako „najinteligentniejszą i najdokładniejszą
analizę niemieckiej Weltpolitik”, „długo rozważanej w Niemczech jako główny czynnik, który
przyczynił się do wybuchu wojny”197. Albertini określa memorandum jako „godne
podziwu”198. Według Paula Kennedy’ego, autora pracy The Rise of the Anglo-German
Antagonism (Rozkwit angielsko-niemieckiego antagonizmu), dokument reprezentował
„oficjalny zamysł” brytyjskiego rządu i „powszechnie uważano go za klasyczną deklarację
celów przedwojennej polityki Londynu, zakładającej zwrócenie się przeciwko Niemcom dla
ochrony równowagi sił”199. Inni wszakże nie dali się przekonać. Niall Ferguson w swojej
książce The Pity of War (Żal z powodu wojny) kwestionuje cały pogląd, jakoby Niemcy
zamierzały stoczyć wojnę napoleońską o podbój Europy – nazywa go „napoleońską nerwicą”
Brytyjczyków – i odrzuca koncepcję, że przedwojenne cele Niemiec sugerowały globalną
hegemonię, oraz przeważnie lekceważy Crowe’a jako męczącego germanofoba200.
Jedno nie ulegało wątpliwości: powszechny nastrój oburzenia na Niemcy w brytyjskiej
prasie i opinii publicznej raczej odzwierciedlał idee Crowe’a, nawet jeśli owe sądy nie były
wypowiadane akcentem cyzelowanym w prywatnych szkołach i wyszukanym językiem
Oxbridge, jakim posługiwano się w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Angielska prasa
w mniejszym lub większym stopniu podzielała uczucia Crowe’a od końca lat
dziewięćdziesiątych XIX wieku. Antyniemieckie nastroje w najbardziej histerycznej formie
faktycznie zdawały się sugerować, że to Anglia planuje atak na Niemcy, a nie odwrotnie.
Na przykład w ostatniej dekadzie XIX wieku szacowne czasopismo „The Saturday
Review”, zaliczające do grona swoich współpracowników Oscara Wilde’a i lorda Salisbury,
opublikowało serię antyniemieckich artykułów pod hasłem Germania est delenda (Niemcy
muszą zostać zniszczone). W jednym z odcinków, zatytułowanym Our True Foreign Policy
(Nasza prawdziwa polityka zagraniczna), czytamy: „Naszym głównym rywalem na polu handlu
i gospodarki nie jest Francja, lecz Niemcy. W razie wojny z Niemcami mamy wiele
do zyskania, a nic do stracenia (…)”201. W innym artykule sugerowano: „Biologiczne
spojrzenie na politykę zagraniczną jest proste. Po pierwsze, trzeba sfederalizować nasze
kolonie i zapobiec geograficznej izolacji, która zwróciłaby przedstawicieli rasy anglosaskiej
przeciwko sobie. Po drugie, należy przygotować się do wojny z Niemcami, jako że Germania
est delenda (…)”202.
Niall Ferguson w swojej obszernej pracy wykazuje, że te same wątki przenikały treść gazet,
czasopism, książek, a nawet dowcipów rysunkowych aż do 1914 roku203. Powieści opisujące
niemiecką inwazję zyskiwały rangę bestsellerów. Ich poziom obejmował pełne spektrum:
od groszowych szmir, takich jak Rok 1910. Najazd niemiecki na Anglię Williama Le Queux,
aż po bardziej wyrafinowaną pozycję autorstwa Sakiego When William Came: A Story of
London Under the Hohenzollerns (Gdy nadszedł Wilhelm: historia Londynu pod berłem
Hohenzollernów). Oczywiście niemieccy wydawcy produkowali takie same fantazje o Anglii
i Niemczech, wyniszczających się nawzajem w konfliktach zbrojnych. Można też było liczyć
na prasę obu krajów, że niezawodnie będzie podsycać nastroje antyniemieckie i antybrytyjskie
aż do całkowicie zbędnego stopnia, albowiem jeden z redaktorów lorda Northcliffe’a204
na pytanie „Co podnosi sprzedaż gazety?” udzielił wszem wobec niezmiennie aktualnej
odpowiedzi: „Wojna”205.
W tamtych czasach prasa i jej komentatorzy dzierżyli znacznie większą władzę. Ferguson
pisze: „To niezwykłe, jak poważnie wyż​si rządowi urzędnicy i ministrowie w Wielkiej
Brytanii traktowali domniemania rozmaitych panikarzy”206. Oficjele z namaszczeniem snuli
przerażające scenariusze niemieckiego uderzenia w samo serce imperium. Hardinge, Crowe
i Grey zgodnie twierdzili, że „Niemcy badali i nadal badają kwestię inwazji” na Wielką
Brytanię207. Z drugiej strony niemieccy planiści roztrząsali zagadnienie jak najskuteczniejszej
obrony Niemiec. Wszystkie powyższe fakty stawiają w całkiem innym świetle notę Crowe’a,
którą można by odczytać jako erudycyjną wersję antyniemieckiej tyrady wygłoszonej w jakimś
pubie. Na mroczniejszym zaś poziomie rozumowanie Crowe’a odzwierciedlało niemiecką
paranoję na punkcie rzeczywistych i wyimaginowanych wrogów.
Możemy dziś pocieszać się myślą, że nie wszyscy szli w jednym szeregu z prorokami
wieszczącymi wojnę. Autorzy satyrycznych tekstów i rysunków w obu krajach zbierali obfite
żniwo. W 1907 roku jakiś niemiecki żartowniś sporządził mapę świata, na której Imperium
Brytyjskie skurczyło się do Islandii, a cała reszta znalazła się w posiadaniu Niemiec.
Najwspanialszym przykładem odreagowania histerii służy opowiastka wielkiego satyryka P.G.
Wodehouse’a The Swoop! Or How Clarence Saved England: A Tale of the Great Invasion
(Atak! Jak Clarence ocalił Anglię. Opowieść o wielkiej inwazji) z 1909 roku, w której autor
przedstawia Anglię zaatakowaną nie tylko przez Niemców, lecz także przez Rosjan,
Chińczyków, Szwajcarów, Marokańczyków, poddanych Szalonego Mułły oraz
Monakijczyków. Poniższe zestawienie nagłówków wykazuje, że inwazja Niemców wzbudza
mniejsze zainteresowanie niż wiejski mecz krykieta:
KIEPSKI WYSTĘP DRUŻYNY Z SURREY
Lądowanie niemieckich wojsk w Anglii
Wiadomości zaś zostają upchnięte między rezultatem meczu krykieta a wynikami wyścigów
konnych:
Porażka Surrey 147 do 8. Dziś po południu w Essex wylądowały niemieckie wojska. Wyniki gonitwy handikapowej
na torze w Loamshire: 1. Spring Chicken; 2. Salome; 3. Yip-i-addy; biegło 7 koni208.
173 Patrz Swallow, Transitions in British Editorial Germanophobia 1899–1914: A Case Study of J. L. Garvin, Leo
Maxse and St. Loe Strachey, s. 63–64.
174 Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 136.
175 Ibidem, s. 137.
176 E. Crowe, http://tmh.floonet.net/pdf/eyre_crowe_memo.pdf.
177 Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 253.
178 Patrz Steiner i Neilson, s. 190, oraz Neilson, My Beloved Russians, s. 521–524.
179 Williamson, The Reign of Sir Edward Grey as British Foreign Secretary, s. 426–438.
180 Steiner i Neilson, s. 47–48.
181 Ibidem, s. 195.
182 Ibidem, s. 185.
183 Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 254.
184 Clark, s. 162.
185 Albertini, t. 1, s. 185.
186 E. Crowe, http://tmh.floonet.net/pdf/eyre_crowe_memo.pdf.
187 Ibidem.
188 Ibidem.
189 Ibidem.
190 Clark, s. 163.
191 E. Crowe, http://tmh.floonet.net/pdf/eyre_crowe_memo.pdf.
192 Ibidem.
193 Ibidem.
194 Ibidem.
195 Ibidem.
196 Steiner i Neilson, s. 47.
197 Geiss, s. 28–33.
198 Albertini, t. 1, s. 184.
199 Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 402.
200 Patrz Ferguson, The Pity of War, rozdział 3.
201 Our True Foreign Policy, „The Saturday Review”, 24 sierpnia 1895, s. 17.
202 A Biological View of our Foreign Policy, „The Saturday Review”, 1 lutego 1896, s. 15.
203 Patrz Ferguson, rozdział 1.
204 Lord Northcliffe – tytuł Alfreda Harmswortha, redaktora naczelnego brytyjskiego dziennika bulwarowego „The Daily
Mirror” (przyp. tłum.).
205 Cytat w: ibidem, s. 11.
206 Ibidem, s. 13.
207 Cytat w: ibidem, s. 14.
208 Ibidem.
13
TYMCZASEM W BOŚNI I HERCEGOWINIE
Oczywiście nie podejmiemy żadnych działań w sprawie aneksji! Jednak jako sojusznik czuję się głęboko
obrażony, że nie zostałem dopuszczony do tajemnicy! (…) Dowiaduję się czegokolwiek jako ostatni w Europie!
Cesarz Niemiec o sposobie poinformowania go o aneksji Bośni i Hercegowiny przez Austro-Węgry w 1908
roku
W 1908 roku tajne tureckie stowarzyszenie agitowało za odzyskaniem kontroli nad
bałkańskim terytorium straconym na rzecz Austro-Węgier. Członków stowarzyszenia,
powszechnie zwanych młodoturkami, zrzeszała zbiorcza organizacja o niewinnie brzmiącej
nazwie Komitet „Jedność i Postęp”. Należeli do niej tureccy intelektualiści, studenci
i podchorążowie uczelni wojskowych, wzorujący się na podziemnym ruchu włoskich
rewolucjonistów – karbonariuszy. Młodoturcy, którym przewodził między innymi przyszły
minister wojny Enver Paşa (Enwer Pasza), wrastali niczym pędy winorośli w zdominowane
przez Turków rejony na Bałkanach, głównie w Macedonii, wznosząc rewolucyjny sztandar
przeciwko zmurszałemu rządowi niedomagającego Imperium Osmańskiego.
Ów nacjonalistyczny ruch miał ambitny program: ni mniej, ni więcej, tylko obalić w Turcji
dawny porządek i zastąpić go rządami wybieralnego parlamentu z zamiarem odzyskania
tureckiej kontroli nad ziemiami Bułgarii oraz prowincjami Bośnią i Hercegowiną.
Najnowsza historia owych spornych terytoriów była, jak wszystko na Bałkanach,
skomplikowana. Można sprowadzić ją do zmagań trzech grup, z których każda dążyła
do zdobycia dominacji na półwyspie dla swoich własnych celów politycznych
i strategicznych. Należały do nich: państwa słowiańskie pod przewodem Serbii i egidą Rosji,
marzące o utworzeniu powiększonego słowiańskiego królestwa; cesarstwo Austro-Węgier,
które dążyło do podzielenia i podbicia Bałkanów dla powstrzymania ambicji Słowian
i Turków; wreszcie stare Imperium Osmańskie żywiące nadzieję na utrzymanie silnej
muzułmańskiej obecności w Europie i zachowanie panowania nad Dardanelami (a tym samym
uniemożliwianie Rosji dostępu do Morza Śródziemnego). W tej trójstronnej walce ruch
młodoturecki zaszczepił tureckim prądom zmierzającym do demokratyzacji silny pierwiastek
świecki. Rolę kolejnego dżokera odgrywała Serbia. O ile na Bałkanach Austria, Rosja
i Turcja forsowały swoje polityczne i strategiczne interesy, o tyle Serbia kierowała się
motywami z gruntu nacjonalistycznymi, zatem nieprzewidywalnymi i żarliwymi.
***
Próba wynegocjowania ścieżki pomiędzy tymi sprzecznymi roszczeniami miała się okazać
nader niebezpieczna. Całe zmagania skupiły się na losach niewielkiej enklawy Imperium
Osmańskiego, do której prawa rościły sobie wszystkie strony zainteresowane tym regionem:
Bośni i Hercegowiny. Przez ponad 400 lat Bośnia-Hercegowina, zdominowana przez
muzułmanów, była jedną z najdalej wysuniętych na zachód prowincji Imperium, śladem stopy
sułtana w sercu Europy. Bośnia-Hercegowina ze stolicą w Sarajewie, granicząca
z Chorwacją, Serbią i Czarnogórą (patrz mapa 3), była prowincją zamieszkaną przez chłopów
i pasterzy, z zielonymi wzgórzami, pozbawioną dostępu do morza z wyjątkiem wąskiego,
kluczowego strategicznie, dwudziestosześciokilometrowego odcinka wybrzeża Adriatyku.
Każdy, kto kontrolował tę okolicę, miał dostęp do Morza Śródziemnego, co szczególnie kusiło
położoną w głębi lądu Serbię.
Bośnię i Hercegowinę, mikrokosmos różnych bałkańskich grup etnicznych, zamieszkiwali
Turcy, Serbowie, Chorwaci i cała plejada mniejszych społeczności, z których każda miała
swoje wyznanie. Ich ojczyzna wydawała się jakimś szaleńczym patchworkiem zszytym
z licznych łat rozrzuconych zmiennymi wyrokami przeznaczenia i potarganych na szwach, gdy
Wschód ścierał się z Zachodem, a chrześcijaństwo z islamem. Te grupy, co pewien czas
wstrząsane wojnami o podłożu religijnym i etnicznym, rywalizowały ze sobą o wpływy
polityczne i gospodarcze. Z czasem w wyniku rozłamu chrześcijaństwa na obrządek
prawosławny i katolicki zaczęli dominować słowiańskojęzyczni muzułmanie.
Prawosławni bośniaccy Serbowie, druga pod względem liczebności grupa etniczna
w prowincji, wykształcili w sobie zaciekłą mentalność plemienną i zaczęli się uważać
za część Wielkiej Serbii wspieranej przez Rosję. Nie sposób przecenić znaczenia Bośni
i Hercegowiny dla Serbów. Jeśli Kosowo stanowiło duszę Serbii, to Bośnia i Hercegowina
była przyszłym ogrodem panslawizmu, spełniającym serbskie marzenie o zjednoczonym
królestwie. „To wrażliwe miejsce wszystkich interesujących się polityką Serbów, oś ich
aspiracji i nadziei”, pisał Beni Kallay w 1870 roku209. Tutaj odnajdywali swe korzenie
bohaterowie serbskiego folkloru; serbscy poeci tworzyli wiersze w dialektach boś​niackich.
Prowincja stanowiła coś w rodzaju mitycznego rozszerzenia serbskiej ojczyzny i widok
stacjonujących w Sarajewie austriackich wojsk głęboko ranił dumę Serbów.
Żagiew tych niepodległościowych marzeń nieśli właśnie bośniaccy Serbowie. Ta
najbardziej wyróżniająca się w prowincji mniejszość nigdy nie pogodziła się z austriacką
okupacją ich kraju. Ich opór ogromnie przybrał na sile, gdy po zamachu stanu z 1903 roku
władzę w Serbii objął rząd o agresywnie antyaustriackim nastawieniu (patrz rozdział 24).
Większość mieszkańców Bośni i Hercegowiny przeważnie podzielała te antywiedeńskie
uczucia. Niemniej alternatywa – życie pod rządami Belgradu – niezbyt pociągała tych, którzy
nie byli ani etnicznie, ani religijnie spokrewnieni z Serbami. Po prostu chcieli w spokoju żyć
i zajmować się swoimi sprawami. Smutna prawda wyglądała jednak tak, że nikt w Bośni
i Hercegowinie nie mógł uciec od burzliwej przeszłości kraju, która co jakiś czas powracała,
by ich dręczyć, co często pociągało za sobą niszczycielskie skutki. A co powiedzieć o roli
Rosji, najwyższego suwerena Serbii? O ile bośniaccy Serbowie widzieli świetlaną przyszłość
po wyrwaniu się ze szponów Wiednia, o tyle drogi ich sercu Belgrad łączyły definitywne
i nierozerwalne więzi z najwyższą protektorką ludów słowiańskich we wschodniej Europie.
***
W roku 1880 w Bośni i Hercegowinie mieszkało 500 tysięcy prawosławnych, 200 tysięcy
katolików i 450 tysięcy muzułmanów. Większość zaliczała się do Słowian, lecz o różnej
przynależności etnicznej i religijnej. W myśl serbskiej wizji wielkiego, słowiańskiego
państwa tę społeczność należało w jakiś sposób zjednoczyć. Pomiędzy 1857 a 1870 rokiem
ruch pansłowiański – wyprzedzający w czasie podobny nurt pangermański – powierzył Rosji
„zadanie wyzwolenia i zjednoczenia wszystkich Słowian w jedną olbrzymią konfederację”210.
Korzenie konfliktów na Bałkanach tkwią właśnie w owej słowiańskiej tęsknocie do unii,
popieranej przez Rosję za pośrednictwem jej głównej protegowanej, Serbii.
To marzenie wydawało się bliskie urzeczywistnienia w 1878 roku. Od 13 czerwca do 13
lipca tamtego roku przedstawiciele wielkich mocarstw obradowali na kongresie berlińskim,
zwołanym w celu ustabilizowania sytuacji na Bałkanach po zwycięstwie Rosji nad Turkami
w wojnach z lat 1877–1878. Po obaleniu w 1876 roku sułtana Murada V jego osłabiony
następca, sułtan Abdülhamid II, nie był w stanie zapanować nad swoimi słowiańskimi
wasalami, więc zebrani w Berlinie delegaci mieli ustalić nowy porządek na półwyspie.
Obradom przewodniczył Bismarck – był to stosowny gest uznania jego rosnących wpływów
w Europie – a uczestniczyli w nich przywódcy Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, Austro-
Węgier, Włoch, Rosji oraz Imperium Osmańskiego. Zaskakująco niepodatni na urazę, zdołali
oni wypracować traktat berliński – już sama ta nazwa wymownie podkreśla wzrost znaczenia
Niemiec w sprawach Europy – w którym formalnie uznano „niepodległość” niezależnych de
facto od władzy osmańskiej krajów: Serbii, Czarnogóry i Bułgarii.
To wyznaczyło początek końca trwającego przez pół tysiąclecia tureckiego panowania
na Bałkanach. Postanowienia traktatu faktycznie posuwały się dalej, wydając się spełniać
żądania Słowian. Stanowiły bowiem rewizję wcześniejszego traktatu z San Stefano,
podpisanego 3 marca tego samego roku, który powoływał do życia autonomiczną Bułgarię,
praktycznie wyzwalając ten kraj spod pięćsetletniej władzy osmańskiej (ten dzień obchodzi
się w dzisiejszej Bułgarii jako Święto Wyzwolenia). Choć Turcy zachowali kontrolę nad
Macedonią i częścią ziem Bułgarii, nadszedł oto zmierzch ich europejskiego imperium.
Jeden odwrót tureckiej potęgi pociągnął za sobą następny. Zdaniem Habsburgów coś trzeba
było zrobić, by okiełznać niesfornych mieszkańców Bośni i Hercegowiny. Do akcji wkroczyły
więc wielkie mocarstwa. Kongres berliński przyznał Austro-Węgrom prawo do okupacji
i poskromienia buntowniczej prowincji – nominalnie nadal pozostającej pod zwierzchnością
Imperium Osmańskiego – Wiedeń zaś szybko wysłał wojska, które miały stacjonować
w miastach Bośni i Hercegowiny. Ten policzek dla dumy osmańskich władców był ceną
za niepowodzenie prób wzięcia Bośniaków w karby. Serbia okazała głębokie niezadowolenie
z tej decyzji unicestwiającej jej nadzieję na włączenie prowincji do wielkiego słowiańskiego
państwa pod władzą Belgradu. Pozorny zwycięzca, Austro-Węgry, nie bardzo zdawał sobie
sprawę, że oto pochwycił kolonialny odpowiednik jeżozwierza – najeżony kolcami i w każdej
chwili grożący wybuchem wściekłości.
Kongres berliński cofnął również postanowienie w sprawie utworzenia rozszerzonego
księstwa Bułgarii (na mocy traktatu z San Stefano z tego samego roku) i w traktacie berlińskim
podzielił Bułgarię na trzy odrębne prowincje (w tym Macedonię), a kontrolę nad nimi
przekazał ponownie w ręce Turków.
Ogólnym skutkiem tych posunięć miało być poskromienie osmańskich i rosyjskich ambicji
w kwestii Bałkanów, pogrzebanie serbskich nadziei na wielkie królestwo Słowian oraz
wzmocnienie pozycji Wiednia. Decydującym momentem był rok 1881, kiedy Austria uzyskała
od Rosji i Niemiec mandat umożliwiający jej zaanektowanie Bośni i Hercegowiny
w dowolnie wybranym przez Wiedeń terminie. Rosja zmieniła swoje stanowisko w 1897 roku,
kiedy nowy car Mikołaj II odmówił zaakceptowania umowy. Od tamtego czasu Rosja miała
stawiać opór wszelkim austriackim próbom aneksji prowincji – zakładniczki losu, który miał
ponownie nawiedzić Bałkany ze straszliwymi następstwami.
***
W pierwszych latach XX wieku Austriacy oraz młodoturcy rzucali łapczywe spojrzenia
na łupy wymykające się ze słabnącego chwytu Imperium Osmańskiego na Bałkanach. Od 1902
roku, kiedy to po raz pierwszy utworzyli w Paryżu opozycyjny ośrodek na uchodźstwie,
młodoturcy zamierzali zastąpić chylącą się ku upadkowi osmańską autokrację w osobie
sułtana Abdülhamida II demokratycznym, świeckim rządem i zażądać zwrotu Stambułowi
Bośni i Hercegowiny, Macedonii oraz pozostałych części Bułgarii. Lecz najpierw musieli
zastąpić rządy sułtana i to stanowiło siłę napędową ich rewolucji przez całą pierwszą dekadę
XX wieku.
Ambicje młodoturków przerażały wiedeńskich polityków, odradzająca się Turcja
zagrażałaby bowiem ich planom zawładnięcia Bałkanami. Równie niepokojąca była
perspektywa powstania wspieranej przez Rosję Wielkiej Serbii. W 1908 roku te obawy
poderwały Austro-Węgry do działania mającego wypełnić na Bałkanach polityczną próżnię,
a tym samym zniweczyć tureckie marzenia o powrocie albo plany ustanowienia słowiańskiego
królestwa pod egidą Rosji.
Z ówczesnego punktu widzenia Austro-Węgier naturalne było to, że pragnęły niewielkiej
prowincji, gdzie Wiedeń miał już swoje wojska. Aneksja Bośni i Hercegowiny miała
stanowić preludium do pełnego ujarzmienia regionów zamieszkanych przez Słowian. Dla
Wiednia oznaczało to „teraz albo nigdy”, ponieważ pierwotna umowa przyznająca mu prawo
do zaanektowania prowincji traciła ważność w 1908 roku. Wielką niewiadomą stanowiła
Rosja: czy pogodzi się z nagłym zagarnięciem Bośni przez Wiedeń? Być może, jak rozważano,
Petersburg przystanie na to w zamian za uznanie przez Austro-Węgry prawa do swobodnego
przejścia rosyjskich okrętów wojennych przez cieśniny tureckie, czyli Bosfor i Dardanele (bez
zmiany istniejących ustaleń zmuszających Turcję do zamknięcia cieśnin przed wszystkimi
pozostałymi mocarstwami). Niektórym politykom rosyjskim, zwłaszcza na carskim dworze,
wyłączny dostęp do szlaku wodnego na Morze Śródziemne za cenę rzucenia skrawka
Bałkanów na pożarcie Austrii wydawał się korzystną okazją. Tak więc w 1908 roku,
pamiętając o tej marchewce na przynętę, Austro-Węgry przystąpiły do sporządzania planów
aneksji Bośni i Hercegowiny. Wynikły kryzys miał pokazać całej Europie, dlaczego Bałkany
według wszelkiego prawdopodobieństwa mogły się stać zarzewiem wojny.
***
W walce dyplomatycznej starło się dwóch najsprytniejszych, najbardziej egocentrycznych
i obarczonych największymi osobistymi wadami mężów stanu w Europie: austriacki minister
spraw zagranicznych hrabia Alois Lexa von Aehrenthal i jego rosyjski odpowiednik Aleksandr
Izwolski. Obaj posiedli staranne wykształcenie i celowali w pozbawionej skrupułów sztuce
dyplomacji. Aehrenthal, urodzony w 1854 roku w rodzinie zamożnych żydowskich kupców
zbożowych, stanowił, jak zauważa jego biograf, „połączenie pretensjonalności i subtelności,
siły i podstępu, realizmu i cynizmu; jego gotowość do posłużenia się oszustwem,
przechytrzenia i podejścia adwersarza skrywała twardą i bezwzględną wolę”211. Był sprytny,
chłodny i cierpliwy, a przy tym obdarzony zewnętrznym spokojem zadającym kłam „żywej
i sugestywnej wyobraźni, bardziej namiętnej niż rozważnej”, twierdzi Albertini212.
Izwolski był utalentowanym, choć niebezpiecznie ambitnym, prawosławnym, rosyjskim
arystokratą skłonnym do pochopnych i nieprzewidywalnych decyzji. „Izwolski – zauważył
jego kolega z rządu – to człowiek bez wątpienia obdarzony wielką kulturą i inteligencją,
niestety, bardzo traci z powodu nadmiernej drażliwości i dumy. Byle atak w prasowym
artykule przyprawia go o bezsenną noc”213.
Obaj pragnęli rozgrywać wielkie partie w europejskiej politycznej grze mocarstw.
Na przeznaczenie narodów patrzyli jak na serię dynamicznych posunięć w szachach,
poddanych ich osobistej władzy: niewłaściwy ruch mógł zdestabilizować całe społeczności,
a trafny – wzmocnić je. Żaden z nich nie chciał konfliktu zbrojnego, lecz obaj z natury rzeczy
uczestniczyli w wydarzeniach prowadzących do Wielkiej Wojny. Aleksandr Kierenski
sugerował następujący podtytuł zbioru osobistej korespondencji Izwolskiego: „Europa
w drodze ku Wielkiej Wojnie”, tak blisko bowiem rosyjski dyplomata był związany
z machinacjami, które doprowadziły świat do 1914 roku214.
Aehrenthal, który musiał pożegnać się z nadziejami odtworzenia Ligi Trzech Cesarzy
(Dreikaiserbund), niegdyś fundamentu stosunków Austro-Węgier i Rosji, skupił się
na przywróceniu wiekowemu cesarstwu Habsburgów nadszarpniętego prestiżu poprzez śmiałą
interwencję na Półwyspie Bałkańskim. Świadom, że Wiedeń domagał się prawa
do zaanektowania prowincji „w dowolnym momencie, jaki uzna za stosowny”, postanowił
obecnie zrealizować ten plan215. Jego szczytniejsze ambicje obejmowały przyciągnięcie
Chorwatów (i innych niż Serbowie ludów słowiańskich) do idei poszerzonego, trójstronnego
imperium złożonego z Austriaków, Węgrów i południowych Słowian. Miało to na celu
odizolowanie Serbii „jak odciętego członu wielkiej, zdominowanej przez Chorwatów
jedności południowych Słowian w obrębie cesarstwa [austro-węgierskiego]”216.
***
Od października 1907 do września 1908 roku Aehrenthal uzyskał szereg ustępstw, które
miały otworzyć mu drogę do pełnej aneksji Bośni i Hercegowiny oraz odmienić sytuację
w Europie. Do zrealizowania planu potrzebował przyzwolenia Rosji. Rozpoczął grę sprytnym
gambitem: zrezygnował z Sandżaku Nowopazarskiego – skrawka terytorium na terenie
dzisiejszej Czarnogóry, okupowanego wówczas przez wojska austriackie. Faktycznie ów rejon
nie przedstawiał większej militarnej wartości. Zrzekając się praw Austro-Węgier
do sandżaku, minister zamierzał ułagodzić potężnych oponentów, zwłaszcza Turcję i Rosję.
Ten gest sprawiał wrażenie dużego ustępstwa, gdyż prawo do okupacji sandżaku Austria
uzyskała na mocy traktatu berlińskiego. Jednak 27 stycznia 1908 roku Aehrenthal wstrzymał
na pewien czas realizację planu dodatkową klauzulą, uzyskał bowiem od sułtana koncesję
na budowę kolei przez teren sandżaku do Mitrovicy, leżącej na granicy z Serbią.
Poprawka rozwścieczyła i Belgrad, i Izwolskiego, który potraktował proponowaną linię
kolejową jak „bombę rzuconą mu pod nogi”217 – militarny fortel umożliwiający podciągnięcie
austriackich wojsk nad granicę Serbii i zagrożenie słowiańskiej krewniaczce Rosji. Czy
Austro-Węgry miały odegrać rolę konia trojańskiego, otwierającego Niemcom bramy
do królestwa Słowian? Kontrolowana przez rząd rosyjska prasa, jak należało się spodziewać,
zareagowała gwałtownie, wieszcząc niemiecką dominację na Bałkanach; kilku redaktorów
nawet spekulowało na temat wybuchu wojny.
Izwolski postanowił nie sprzeciwiać się otwarcie budowie linii kolejowej. Zamiast tego
zgodnie z nadzieją Wiednia wyraził chęć przyzwolenia na aneksję Bośni i Hercegowiny
w zamian za zgodę Austrii na realizację najbardziej upragnionego przez Rosję celu:
na przekazanie tureckich cieśnin pod kontrolę jej floty wojennej. Zdaniem Izwolskiego prezent
w postaci Bośni i Hercegowiny, zresztą już okupowanej przez Austrię, wydawał się
niewysoką ceną za tak wspaniałą nagrodę.
Izwolski, popierany przez samego cara, przystąpił do rozmów z rywalem, zamierzając
dobić targu. Oczywiście zgoda Rosji na ów plan pociągała za sobą ryzyko rozwścieczenia
Serbii, która wyraźnie nie życzyła sobie aneksji spornej prowincji przez Austrię. Rosyjski
minister zaapelował więc do Aehrenthala o zachowanie rokowań w tajemnicy, w nadziei, że
serbscy przyjaciele nie dowiedzą się o współudziale Rosji. Tym samym Izwolski dał
Aehrenthalowi do ręki śmiercionośny oręż: groźbę ujawnienia sekretnego udziału Rosji
w podarowaniu Wiedniowi Bośni i Hercegowiny.
2 lipca 1908 roku Izwolski złożył Aehrenthalowi ofertę: „Uznając najwyższe znaczenie dla
obu naszych krajów uregulowania [przyszłości Bośni i Hercegowiny] zgodnie ze wspólnymi
interesami, rząd Jego Cesarskiej Mości wyraża gotowość do podjęcia dyskusji na ten temat
w duchu obopólnej życzliwości”218.
Takimi niewinnie brzmiącymi słowami obala się i przekazuje w ręce wrogich mocarstw
całe państwa. Aehrenthal dojrzał swoją szansę i uderzył. Przyjmując rosyjski „kompromis”
z udawaną, wystudiowaną nonszalancją, natychmiast dostrzegł fatalny błąd Izwolskiego, jakim
było pochopne podsunięcie mu Bośni i Hercegowiny. Tym gestem rosyjski dyplomata zdradził,
jak priorytetowo Rosja traktuje swoje morskie ambicje, i odsłonił od razu wszystkie karty
Petersburga. Austriacki minister spraw zagranicznych postanowił zatem nabrać rosyjskiego
adwersarza, lecz tym posunięciem wprawił relacje Austro-Węgier ze światem słowiańskim
w stan otwartego, przewlekłego konfliktu.
***
Aehrenthal działał szybko, by wykorzystać swoją szansę. W lipcu 1908 roku rewolucja
młodoturków nabierała impetu i szerzyła się w Macedonii, głosząc kres autokratycznego
panowania tureckiego z ostatnich trzydziestu lat i powrót do liberalnej konstytucji z 1876 roku.
Młodoturcy mieli nadzieję na rychłe zwycięstwo na Bałkanach. Podobnie Aehrenthal, który
miał zamiar jak najszybciej przeć do aneksji. Kij w postaci tureckiej rewolty i sekretna oferta
Rosji w roli marchewki okazały się argumentami nie do odparcia.
Oczywiście Aehrenthal nie chciał nowego środka doraźnego ujawnić Izwolskiemu, który
nadal łudził się, że wielce korzystny dla Rosji tajemny układ jest w zasięgu ręki. Obaj
ministrowie spraw zagranicznych 16 września wznowili negocjacje w Schloss Buchlau, gdzie
w trakcie maratonu rokowań – dwóch sześciogodzinnych sesji – wypracowali warunki
„ugody”, której główną kwestią była zgoda Rosji na aneksję Bośni i Hercegowiny przez
Austro-Węgry.
W zamian za co? Było to jedno z najdziwniejszych rozwiązań w historii europejskiej
dyplomacji, gdyż Rosja nie określiła swojego stanowiska w umowie, jeśli tak można nazwać
ten dokument, w formie pisemnej; ślady dyskusji można odnaleźć jedynie w kilku zdawkowych
notatkach, lecz i one nie precyzowały żadnych postanowień. W następnych tygodniach obie
strony starały się na nowo określić, na co w swoim pojęciu wyraziły zgodę. Aehrenthal
twierdził, że rosyjska delegacja zgodziła się, że w jakichkolwiek przyszłych negocjacjach
w sprawie tureckich cieśnin „nie może być więcej mowy o Bośni i Hercegowinie” (czyli nie
nastąpi publiczne ujawnienie związku między aneksją Bośni i Hercegowiny a rosyjskim
dostępem do szlaku morskiego na Morze Śródziemne). To blokowało wszelkie wzmianki
o prowincji w żądaniu Rosji w sprawie cieśnin i uniemożliwiało Izwolskiemu „stawianie
kwestii aneksji oraz cieśnin na tej samej płaszczyźnie, w wyniku czego zostałby on – jak
faktycznie się stało – z pustymi rękami”219. Z drugiej strony Izwolski twierdził, że sądził, iż
zamiar aneksji stanie się przedmiotem dalszych dyskusji na przyszłym spotkaniu
8 października.
Wiedeń podjął jednak dwa dni wcześniej działania zmierzające do aneksji. Aehrenthal
rozesłał do europejskich ambasad listy zawierające wzmianki o zbliżającym się zdarzeniu bez
podania jego dokładnej daty, czym ułatwił sobie uzyskanie 6 października 1908 roku zgody
cesarza Franciszka Józefa na formalne obwieszczenie aneksji Bośni i Hercegowiny. Dzień
wcześniej car Bułgarii oficjalnie zadeklarował niepodległość swego narodu. Oba zdarzenia
naruszały warunki traktatu berlińskiego i pociągnęły za sobą gwałtowne reakcje Rosji, Francji
i Serbii, które z wściekłością przyjęły przejście Bośni i Hercegowiny pod pełną władzę
Austro-Węgier. Rosja została tym faktem całkowicie upokorzona. Aneksja bezpośrednio
odpowiadała za późniejsze tarcia, które stały się zarzewiem wojny austriacko-serbskiej.
W miarę jak europejska dyplomacja przetrawiała sprawę aneksji, coraz wyraźniej było
widać, że Wiedeń zmusił Europę do odsłonięcia kart i wygrał rozgrywkę. Przyczyną tego
obrotu spraw były Niemcy, jedyne mocarstwo przesądzające o „być albo nie być” zuchwałych
działań dyplomatycznych Austro-Węgier. Wsparcie aneksji przez Berlin ustanowiło wzorzec
wzajemnych stosunków z Wiedniem. Od tamtego czasu Niemcy na ogół automatycznie
zatwierdzały wszelkie działania lub deklaracje Austrii, temperujące ambicje Serbii,
a pośrednio Rosji. Nie uszło to uwadze członków Trójporozumienia, jak zwykle bardzo
wyczulonych na reakcje Berlina na wydarzenia zagrażające pokojowi w środkowej Europie.
Sprawa aneksji ujawniła jeszcze jeden fakt dotyczący Niemiec: stopień marginalizacji roli
cesarza. Wilhelm chmurnie stwierdził, że o posunięciach Austrii dowiedział się w przeddzień
ich sfinalizowania, i to ze źródła tureckiego, a nie od własnego rządu. „Oczywiście nie
podejmiemy żadnych działań w sprawie aneksji! – pisał. – Jednak jako sojusznik czuję się
głęboko obrażony, że nie zostałem dopuszczony przez Jego Cesarską Mość do tajemnicy! (…)
Dowiaduję się czegokolwiek jako ostatni w Europie!”220.
***
Reperkusje tych wydarzeń okazały się gorzkie i długotrwałe. Z punktu widzenia Rosji
cesarstwo siłą wchłonęło suwerenne państwo. Niemniej Izwolski nie poinformował kolegów
z petersburskiego rządu o sekretnych rokowaniach i milczącej zgodzie Rosji na aneksję. Kiedy
wreszcie z jego listu z 2 lipca dowiedzieli się o współudziale ministra, byli zaszokowani.
Cieszący się wielkim szacunkiem premier Piotr Stołypin zagroził dymisją, jeśli Austria przy
poparciu Niemiec będzie kontynuowała działania zmierzające do aneksji. Rosja nalegała
na zwołanie międzynarodowej konferencji mającej potwierdzić prawomocność traktatu z 1878
roku.
Po początkowym wahaniu Niemcy przyszły Austro-Węgrom w sukurs i pod zawoalowaną
groźbą wojny, jak pisze historyk James Joll, zmusiły rosyjski rząd do ustąpienia i zgody
na działania Austrii. Według Jolla kryzys ten pokazał, jak łatwo rywalizacja Rosji i Austrii
na Bałkanach mogła przerodzić się w sprawę dotyczącą całej Europy221. Po raz pierwszy
Niemcy dowiodły swojej lojalności, odwołując się do argumentów natury militarnej. Kajzer
pozwolił sobie na dość głupio brzmiącą deklarację, że stoi u boku Austriaków w „lśniącej
zbroi”; natomiast Helmuth von Moltke, niemiecki szef sztabu, oświadczył swojemu
austriackiemu odpowiednikowi, generałowi Franzowi Conradowi von Hötzendorfowi:
„W momencie rosyjskiej mobilizacji Niemcy także rozpoczną mobilizację”222.
Francja i Anglia, sympatyzujące z Serbami, umiarkowanie sprzeciwiały się aneksji, lecz nie
rozważały użycia siły. Zapewne najostrzej zareagował Clemenceau. Według niego aneksja
była „poważnym naruszeniem wynikających z umowy zobowiązań i wykroczeniem przeciwko
regułom publicznej moralności, które ustanowi precedens, jeśli pozwoli się mu ujść
płazem”223.
W Londynie minister spraw zagranicznych Edward Grey, którego o wydarzeniach
poinformował Hardinge po odebraniu 3 października nieoficjalnego powiadomienia
od Aehrenthala, niezwłocznie wezwał Wiedeń do ponownego przemyślenia tego postępku
stanowiącego poważne naruszenie międzynarodowych postanowień sformułowanych
w traktacie londyńskim z 1871 roku. Mówiły one, że żadne państwo nie może unieważnić
swoich zobowiązań wobec sąsiednich krajów bez zgody sygnatariuszy. Jednak Wiedeń
zignorował ten rozbrajająco angielski apel o poszanowanie dla „prawa międzynarodowego”.
Król Edward dał wyraz temu nastrojowi lodowatym przyjęciem, jakie z jego strony
spotkało 9 października austriackiego ambasadora. Jednocześnie Izwolski został powitany
w Londynie z całą pompą i zaszczytami obliczonymi na uspokojenie upokorzonego członka
Trójporozumienia. Po paru dniach w miejscu linii podziału w Europie ziały już nieprzebyte
przepaści.
Mimo to działania Wiednia nie spotkały się z niczyim oporem. Oprócz pomruków oburzenia
napotkały one więcej słów niż czynów mających je powstrzymać. Politycy o mniej zapalnym
temperamencie w Petersburgu, Paryżu i Londynie rozglądali się za jakąś dobrą stroną
zaistniałej sytuacji. Co z jakąś rekompensatą dla Serbii? Gdzie są jakieś ustępstwa ze strony
Wiednia? Dlaczego Austro-Węgry nie ofiarowały Belgradowi jakiegoś skrawka Bośni
i Hercegowiny, by udobruchać Serbów? Podczas posiedzenia w Schloss Buchlau Aehrenthal
zlekceważył złożoną przez Izwolskiego propozycję podziału Bośni, obecnie zaś nie widział
sensu powrotu do rokowań, które uznał za całkowicie rozstrzygnięte. Oczywiście nikt nie pytał
mieszkańców Bośni i Hercegowiny o to, pod czyją władzą woleliby żyć.
Proponowana konferencja mająca rozstrzygnąć spór utknęła w miejscu wskutek zamętu przy
ustalaniu programu rokowań oraz z powodu sprzeciwów Niemiec. Berlin nie chciał
występować w roli mediatora między Wiedniem a Trójporozumieniem. W każdym razie Rosja
natknęła się na rozmaite komplikacje przy prognozowaniu stanowiska Turcji w sprawie
dostępu do cieśnin – sekretnego quid pro quo, na które miał nadzieję skompromitowany
Izwolski. Albowiem bez aprobaty Turcji rząd w Petersburgu ryzykował, że Rosja ponownie
złapie się we własne sidła.
***
Na utratę Bośni i Hercegowiny najgwałtowniej zareagowały Serbia i Rosja (ta ostatnia jak
na ironię, jeśli wziąć pod uwagę zdradzieckie wobec Serbii działania Izwolskiego). Belgrad
zarządził mobilizację 120 tysięcy rezerwistów i postawił naród w stan pogotowia. Minister
spraw zagranicznych Milovanović wyruszył w protestacyjną podróż po europejskich stolicach.
Dopiero groźba wszczęcia przez Austrię działań zbrojnych przekonała Serbię do porzucenia
swojego stanowiska i wydania oświadczenia zawierającego akceptację austriackich poczynań
oraz deklarację dobrosąsiedzkich stosunków. Jednakże cały epizod Serbia odczuła bardzo
boleśnie.
Historyk Momčilo Ninčić pisze:
panowało poczucie nieodwracalnej krzywdy, nadciągającej klęski narodowej; sądzono, że Austro-Węgry –
nieprzejednany wróg Serbii i serbskiej rasy – przygotowują się do zdławienia wszelkich oznak oporu ze strony ludu,
który pragnie niepodległości i wolności224.
W innej książce twierdzi, że kryzys wokół aneksji zawierał „wszystkie elementy, które
miały się powtórzyć w 1914 roku jako bezpośrednie przyczyny Wielkiej Wojny”225.
Austriacki afront ugodził w samo serce serbski rząd i aparat wywiadu. Zaledwie dwa dni
po zaanektowaniu Bośni przez Austrię, 8 października 1908 roku, serbscy ministrowie,
urzędnicy i generałowie zwołali zebranie w belgradzkim ratuszu. Zamierzali założyć półjawną
organizację o nazwie Narodna Odbrana (Obrona Narodowa), która miałaby służyć jako
instytucja organizująca ruch pansłowiański na Bałkanach. Konkretnie zaś, jak pisze Michael
Shackelford, miała ona „rekrutować i szkolić partyzantów z myślą o możliwej wojnie między
Serbią a Austrią” oraz zwalczać austriacką obecność na Bałkanach poprzez propagandę,
szpiegostwo i sabotaż226. Grupy satelickie miano zakładać w Bośni i Hercegowinie, Słowenii
oraz Istrii.
W ciągu roku Narodna Odbrana osiągnęła w pobudzaniu pansłowiańskiej świadomości
takie sukcesy, że Wiedeń zmusił serbski rząd do zaprzestania agitacji. Ponieważ Rosja
w tamtym momencie nie przejawiała chęci wsparcia „antyaustriackiego powstania” Serbów,
Belgrad mimo niechęci został zmuszony do posłuszeństwa. Od tamtego czasu Narodna
Odbrana „skupiła się na działalności edukacyjnej i propagandowej w Serbii, usiłując
stylizować się na stowarzyszenie kulturalne”227. Wkrótce zastąpiła ją bardziej złowroga
organizacja pansłowiańska o nazwie Ujedinjenje ili Smrt (Zjednoczenie lub Śmierć).
Najbardziej złowieszczo kryzys w sprawie Bośni i Hercegowiny wrył się, i to aż nazbyt
głęboko, w ludzką świadomość, pozostawiając niezatarte ślady w sercach i umysłach
rosyjskich przywódców. Sankt Petersburg, dowodzi Hew Strachan, został upokorzony przed
całym światem i wkrótce miał swoją reakcję emocjonalną objawić w postaci działań
politycznych i militarnych. Aneksja stanowiła dla Rosjan dowód austriackich ambicji
popychających Wiedeń do ekspansji na Bałkanach i mogących „doprowadzić w końcu
dualistyczną monarchię do bram Konstantynopola i do opanowania cieśnin od strony lądu
(…)”228. Rosyjski rząd wyasygnował nawet fundusze na dozbrojenie armii. Od tamtej pory
cała polityka zagraniczna Rosji dążyła do stworzenia antyaustriacko nastawionego bloku
państw w Europie środkowej i południowo-wschodniej. W związku z tym relacje między
Rosją a Serbią okrzepły, tworząc na pozór nierozerwalną, słowiańską jedność.
209 Cytat w: Albertini, t. 1, s. 222.
210 Ibidem, t. 1, s. 14.
211 Cytat w: ibidem, t. 1, s. 191.
212 Ibidem, t. 1, s. 191.
213 Cytat w: ibidem, t. 1, s. 188.
214 Alexander Kerensky, Izvolsky’s Personal Diplomatic Correspondence, s. 386–392.
215 Na podstawie jednego z tajnych artykułów traktatu sojuszniczego trzech cesarzy z 1881 roku; cytat w: Clark, s. 83.
216 S. Wank, Aehrental’s Programme (patrz przypis 60), cytat w: Clark, s. 84.
217 Albertini, t. 1, s. 195.
218 Cytat w: ibidem, t. 1, s. 195.
219 Ibidem, t. 1, s. 209.
220 Cytat w: ibidem, t. 1, s. 228.
221 Joll, s. 173.
222 Cytat w: ibidem, s. 173.
223 Cytat w: Albertini, t. 1, s. 225.
224 Cytat w: ibidem, t. 1, s. 222.
225 Ninčić, s. 509.
226 Shackelford, fragment, patrz: http://net.lib.byu.edu/estu/wwi/comment/blk-hand.html.
227 Ibidem.
228 Strachan, To Arms, s. 45.
14
GERMANIE – I PEWNA WŁOSZKA –
W STANIE OBLĘŻENIA
Pełna bitewnego zapału armia oczekuje zadań, do których została powołana. Idziemy w bój ze świadomością,
że to od nas zależy przyszłość cesarstwa. Jeśli powrócimy zwycięsko, to nie tylko podbijemy ościenne kraje,
lecz także przywrócimy Austrii szacunek do samej siebie, tchniemy nowe życie w ideę imperium (…) Krew
pulsuje nam w żyłach, rwiemy się ze smyczy. Miłościwy Panie! Daj nam sygnał!
Artykuł na pierwszej stronie austriackiego dziennika wojskowego „Danzer’s Armee-Zeitung” z 7 stycznia
1909 roku
Był to jedynie artykuł w wiedeńskiej gazecie, lecz jego autorytatywność, buńczuczność
i skłonność do obarczania wszystkich europejskich mocarstw z wyjątkiem Niemiec winą
za podziały w łonie Austro-Węgier odsłaniały psychologiczne oznaki przerażenia reżimu,
którego wojskowi przywódcy uważali wojnę za jedyny sposób ochrony szacunku do samych
siebie i ciągłości dynastii Habsburgów. Opublikowany 7 stycznia 1909 roku w „Danzer’s
Armee-Zeitung”, piśmie austro-węgierskich sił zbrojnych, odzwierciedlał poglądy
najwyższego dowództwa i ukazał się za aprobatą Conrada von Hötzendorfa, szorstkiego
w obejściu, obdarzonego sumiastymi wąsami szefa sztabu Austro-Węgier.
Zgodnie ze swoją wiarą w społeczny darwinizm – która sprowadzała się do wiary w wojnę
jako sprawdzian przystosowania rasy do życia – Conrad pojmował konflikt zbrojny jako
nieodzowny wyraz „nieubłaganej walki o przetrwanie”. W tym ujęciu wojna raczej
zastępowała politykę, a nie stanowiła jej przedłużenie229. Swoimi poglądami nie różnił się
zbytnio od przeciętnego, wykształconego oficera sztabowego armii austro-węgierskiej, który
widział w wojnie siłę decydującą o tym, kto odziedziczy ziemię230. Conrad tłumaczył to
następująco:
Uznanie walki o przetrwanie za podstawową regułę wszystkich zdarzeń na ziemi to jedyny rzeczywisty i racjonalny
fundament uprawiania polityki (…) Ktokolwiek przymyka oczy na rosnące zagrożenie lub ktokolwiek je dostrzega, lecz
jest zbyt gnuśny, by się zbroić, i zbyt niezdecydowany, by w odpowiedniej chwili uderzyć, ten zasługuje na swój los231.
Skory do wcielenia tej teorii w czyn, Conrad nieustannie ponaglał rząd Austro-Węgier
do najazdu na Serbię i poskromienia tego kraju. Jedynie siła oręża, uważał, zapewni
dualistycznej monarchii bezpieczną przyszłość.
***
Podobną strategię – fascynująca paralela – Conrad stosował w życiu prywatnym. Wyzbyty
konwencjonalnej moralności i wszelkiego poczucia dyskrecji generał naruszył spokój ogniska
domowego kobiety młodszej od niego o połowę, dwudziestoośmioletniej Giny von
Reininghaus, matki sześciorga dzieci i żony zamożnego przedsiębiorcy Hansa von
Reininghausa. Gina była wysoką włoską pięknością o ciemnych, opadających na ramiona
włosach, oficer zaś był poważnym, charyzmatycznym mężczyzną o drobnej, żylastej sylwetce
i podkręconych do góry wąsach. Poznali się 20 stycznia 1907 roku na przyjęciu, a nowa
znajoma wywarła na Conradzie piorunujące wrażenie. Nie opuszczała go myśl, że pewnego
dnia się z nią ożeni. Stale, choć bez zachęty z jej strony, okazywał jej zainteresowanie i często
się oświadczał. Codziennie niepowstrzymanie pisał do niej listy; swoje żale wylewał
w osobistym pamiętniku pod tytułem Dziennik moich niedoli – skarbnicy ckliwego,
przepełnionego użalaniem się nad samym sobą wielosłowia, w większości pisanego
do szuflady, godnego raczej jakiegoś młodzika, który nagle pierwszy raz w życiu odkrył
seksualną namiętność. Pisał, że dzięki ukochanej „dokona wielkich czynów”. W jednym
z niewysłanych listów Conrad w okresie kryzysu bośniackiego fantazjował, że jako
triumfujący wódz powróci do Wiednia w chwale, po czym „odrzuci wszelką rozwagę
na cztery wiatry i poślubi Ginę”232. Wprawdzie owe bezustanne zaloty zdawały się pochlebiać
ukochanej, choć zapewne także i zdumiewać ją, lecz Conrada trapiła myśl, że nie może jej
skłonić do porzucenia męża i dzieci dla pięćdziesięcioczteroletniego mężczyzny, który
najwyraźniej nie umiał opanować swojego zauroczenia.
Autor biografii von Hötzendorfa snuje zabawne porównania obsesji austriackiego generała
(później feldmarszałka) z namiętnością Napoleona do Józefiny. Podobnie jak u cesarza
Francuzów, „wiara Conrada w kult ofensywy na polu walki znajdowała odzwierciedlenie
w dążeniu do zdobycia Giny. Podejmował nieustanne »natarcia« bez racjonalnego rozważenia
szans na sukces i bez względu na »straty« moralne i emocjonalne”233. Generał w latach 1907–
1915 wysłał lub napisał do Giny ogółem trzy tysiące listów. W roku 1908 lub wcześniej
prawdopodobnie zostali kochankami – za oczywistą aprobatą męża Giny. W innych
okolicznościach moglibyśmy zignorować prywatne życie ugodzonego strzałą Amora szefa
sztabu austriackiej armii, gdyby nie fakt, że ta obsesja wpłynęła na równowagę jego umysłu
oraz sposób wykonywania obowiązków. Chorobliwy romans Conrada odbił się na jego
nastroju, pobudził jego niesforne usposobienie i ośmielił do wielkich czynów, choć nie
zawsze zgodnych z rozsądkiem.
***
Conrad i Gina skonsumowali swój związek dokładnie w okresie ukazania się artykułu
W przeddzień wojny w „Danzer’s Armee-Zei​tung” (do którego von Hötzendorf czasami
pisywał i który namiętnie czytał), kilka miesięcy po aneksji Bośni. Artykuł, którego treść
Conrad zatwierdził, opublikowano w samą porę, by wywarł maksymalny wpływ, gdy
w następstwie dokonanej przez Austro-Węgry aneksji kraje Trójporozumienia wrzały
z wściekłości, a Rosja czuła się głęboko upokorzona.
Choć w owym dyplomatycznym starciu Austria triumfowała, w publikacji W przeddzień
wojny przedstawiono kraj jako stronę zranioną, jak sam Conrad opisywał siebie w „dzienniku
niedoli”. Istotnie, w mrożącym krew w żyłach tonie artykułu aż trudno nie usłyszeć
wyzywającego głosu Conrada Zdobywcy. Austriacy, podobnie jak pruska szlachta dotknięci
mentalnością wiecznych przegranych, rozglądali się po nieprzyjaznym świecie. Nawet Włochy
– nominalnego sojusznika, którego relacje z Niemcami i Austrią stawały się coraz
chłodniejsze – uznawali już za arcywroga. Włochy właśnie ucierpiały od strasznego trzęsienia
ziemi w Mesynie, mimo to pismacy Conrada potraktowali to jak okazję do kopnięcia leżącego
(ciarki przechodzą na myśl, jak urodzona we Włoszech Gina zareagowała na tę nieczułość).
Jednak W przeddzień wojny nie można zlekceważyć jako jeszcze jednego elaboratu
podżegającego do zbrojnego starcia. Był on bowiem wezwaniem do broni, do wszczęcia
prewencyjnej wojny z nieprzyjaciółmi Austro-Węgier i Niemiec. Wyraźnie adresowano go
do kajzera w Berlinie i do sędziwego cesarza Franciszka Józefa z rodu Habsburgów. Autorzy,
ślepi na konsekwencje swoich działań, przejawiali oficjalny sposób myślenia, niezdolny
do spojrzenia na sytuację z punktu widzenia innych narodów, w których dostrzegano jedynie
wrogów. Nawet jeśli ich wyzywający ryk o cesarstwie w stanie oblężenia miał niewielki
bezpośredni wpływ na politykę, to nadawał ton nastrojom na niższych szczeblach sił zbrojnych
Austro-Węgier, wybijał się ponad wzmagający się chór głosów wieszczących konflikt.
Ze wszystkich powyższych powodów treść W przeddzień wojny zasługuje na baczniejszą
uwagę:
Wybiła godzina. Wojna jest nieuchronna.
Nigdy nie sięgnięto po broń w słuszniejszej sprawie. Nigdy też nasza pewność zwycięskiego wyniku zmagań nie
miała tak niepodważalnego uzasadnienia.
W tę wojnę wciąga nas Rosja. I Włochy. A także Serbia i Czarnogóra, i Turcja.
Oto jak wciąga nas Rosja: (…) Dzisiaj Rosja jest gotowa toczyć wojnę z powodu zniewagi; więc tymczasem uznaje
austriackie roszczenia do Bośni (za kwestię drugorzędną Rosja uważa fakt, że dawno temu na mocy licznych
traktatów i obietnic zobowiązała się do uznania aneksji); jednak Izwolski twierdzi, że Rosja przygotowuje się
do wypełnienia w swoim czasie historycznej misji na Bałkanach, tymczasem wszelkimi środkami stara się stworzyć
ligę bałkańskich państw przeciwko Austro-Węgrom (…) [musimy więc] uderzyć od razu, podczas gdy Rosja nadal
zmaga się z następstwami niedawnej wojny [z Japonią] i wewnętrznej rewolucji [1905 roku], albo wstrzymać się
z zadaniem ciosu, aż ponownie zbierze siły i dyplomatycznymi sztuczkami nastawi przeciwko nam Rumunię oraz
Bułgarię, stawiając nas w całkowitej izolacji.
Oto jak wciągają nas Włochy: nawet jeśli oficjalnie nadal stoją po naszej stronie, to tylko po to, by tym skuteczniej
rzucić przeciwko nam cały swój arsenał. Zgrzytając zębami, Włochy udają lojalnego sojusznika tylko dlatego, że
wiedzą, iż nie są na razie gotowe. Jednakże olbrzymimi krokami nadrabiają zaniedbania z dwóch dziesięcioleci. Czy
mamy czekać, aż Włochy spostrzegą dogodny moment, by wszcząć przeciw nam wojnę?
[Po wzmiance o przeszło 100 tysiącach osób, które zginęły wskutek trzęsienia ziemi w Mesynie:] (…) Jako istoty
ludzkie skłaniamy się ku najgłębszemu i najszczerszemu współczuciu z powodu okropnych wydarzeń z 28 grudnia
[1908 roku]. Jednakże polityka to bezwzględna gra, zatem w naszych kalkulacjach musimy uznać trzęsienie ziemi
w Mesynie za korzystny czynnik. Pięć lat temu byliśmy na tyle prostoduszni, by okazać względy Rosji z powodu jej
niepowodzeń na Dalekim Wschodzie i nie wykorzystać szansy na ostateczne rozwiązanie kwestii bałkańskiej po naszej
myśli. Nie musieliśmy długo czekać na podziękowania za naszą rycerską postawę: dziś Rosja stoi w szeregach
naszych wrogów! Wyleczyliśmy się zatem z owej rycerskości i nie zawahamy się, nawet w obecnych dniach
narodowej żałoby, przed przemówieniem do Włoch stanowczym tonem.
Oto jak wciąga nas Serbia: przemowa serbskiego premiera nie wymaga dodatkowego komentarza. Na taką
gadaninę należy odpowiedzieć pięścią i każdy oficer cesarsko-królewskiej armii wstydziłby się nosić szablę przy boku,
gdyby państwo, któremu służy, zniosło podobną prowokację bez protestu.
Oto jak wciąga nas Turcja: naszych przedstawicieli w Stambule spotykają drwiny i pogarda. Z naszego prestiżu
w tamtych stronach pozostały jedynie resztki. Wymierzony w nas bojkot stanowi nic innego, tylko niekończącą się,
oszukańczą wojnę. Turcją włada obecnie klika zdrajców przekupionych angielskimi pieniędzmi i działających
w interesie Anglii. Również Turcja przeżywa teraz okres przejściowy, który ogranicza jej zdolność do działania, co
prawdopodobnie jeszcze potrwa, zatem nie będzie można nas winić, jeśli będziemy musieli wykorzystać
ów wewnętrzny kryzys.
Gdyby nasze mocarstwo było tak zorganizowaną, niekwestionowaną i godną podziwu potęgą jak Cesarstwo
Niemieckie, moglibyśmy łatwo zrezygnować z ultimatum i spokojnie czekać, aż sprawy przybiorą swój obrót. Jednak
ze względu na to, że nasz prestiż w oczach zagranicy jest podważany, uważa się nas za słabszych niż w rzeczywistości
i niezmiernie zaniża się naszą pozycję, już z tego powodu nie możemy uczynić nic innego, jak tylko sięgnąć po ultima
ratio narodów, chwycić się korzystnej sposobności i przede wszystkim odpowiedzieć orężem na serbską prowokację
tak mocno i stanowczo, jak tego wymaga nasz interes i szacunek do samych siebie.
Od tempa i powodzenia tego pierwszego posunięcia będzie zależeć to, czy zakończy ono działania militarne owego
pamiętnego roku, czy nie.
Objęliśmy oficjalnie w posiadanie Bośnię, która od dawna należała do nas. Pod presją okoliczności nie położymy
jednak ręki na Serbii, by pod naszą ochroną dać temu srodze doświadczonemu przez los krajowi szansę na rozpoczęcie
nowego życia pod naszym protektoratem (…)
Pełna bitewnego zapału armia oczekuje zadań, do których została powołana. Idziemy w bój ze świadomością, że to
od nas zależy przyszłość cesarstwa. Jeśli powrócimy zwycięsko, to nie tylko podbijemy ościenne kraje, lecz także
przywrócimy Austrii szacunek do samej siebie, tchniemy nowe życie w ideę imperium i pokonamy nie tylko obcych
nieprzyjaciół, lecz również tych, którzy kryją się wśród nas.
Krew pulsuje nam w żyłach, rwiemy się ze smyczy. Miłościwy Panie! Daj nam sygnał!234
Oto autentyczny głos paranoi soldateski Austro-Węgier, rozbrzmiewający z najwyższych
szczebli sił zbrojnych. Artykuł ujawnił stan umysłów, który będzie dominował w lipcu 1914
roku. Jeśli mamy go pojąć, musimy odwrócić nasze współczesne założenie, że wojna to ostatni
środek po fiasku dyplomacji, i zaznajomić się z mentalnością, według której konflikt zbrojny
jest nieunikniony, nieodzowny, ba! pożądany. W myśl tych przesłanek ma on stać się
probierzem najlepszego przystosowania w ostatecznej, darwinowskiej walce o byt, z której
wyłoni się doskonała rasa nietzscheańskich „jasnowłosych nadludzi”, którzy po przywróceniu
prestiżu habsburskiemu domowi panującemu zdominują cały świat. Tyrada von Hötzendorfa
kończy się niezbyt budującym obrazem Wiednia – złodzieja Bośni i Hercegowiny –
rzucającego się niczym przyparty do muru pies, „rwącego się ze smyczy” do podboju Wielkiej
Serbii w celu przywrócenia Austrii „szacunku do samej siebie”. Nawet jeśli artykuł zdradzał
szalejące libido generała i jego kryzys męskości, to z pewnością zyskał zdecydowaną aprobatę
cesarza.
***
Istotnie, Niemcy uśmiechały się do swojego austriackiego sojusznika z niepokojem, niczym
speszony rodzic usiłujący okiełznać niesfornego młodzika. Berlin sprawiał wrażenie
strapionego i podejrzliwego. Austro-Węgry w razie wybuchu wojny z pewnością staną
do walki u boku swojego wiernego niemieckiego sprzymierzeńca, ale przeciw komu będzie
walczyć wiekowe cesarstwo, gdy dojdzie do wymiany ciosów? Czy Wiedeń i Budapeszt
ograniczą działania zbrojne do Serbii oraz do Włoch, owych wiecznych kunktatorów, których
nominalna lojalność wobec Trójprzymierza nikogo już nie zwodziła? (Sam Aehrenthal wyraził
zaniepokojenie postawą Włoch w liście do Bülowa z 8 grudnia 1908 roku, zalecając, by von
Hötzendorf i von Moltke „przemyśleli hipotezę włoskiej neutralności”)235. Czy Austro-Węgry
przyłączą się do Niemiec w walce z budzącym największy respekt wrogiem – Rosją –
i pomogą odeprzeć nadciągające hordy Moskali? Niemcy przyglądały się zachowaniu swoich
germańskich pobratymców z głębokim zastanowieniem.
W tym świetle trudno ocenić stan ducha niemieckiego rządu w 1909 roku, biorąc pod uwagę
uzewnętrzniane przezeń zamysły, poglądy i uczucia. Te bowiem wahają się od histerii oraz
niekonsekwencji cesarza aż po stosunkowo trzeźwe i umiarkowane podejście nowego
kanclerza Theobalda von Bethmanna-Hollwega; od wiary pruskich militarystów w wojnę
prewencyjną aż po ugodowość i kompromisowość liberałów i socjalistów. Wspólnym
mianownikiem owych skrajności był dziwny narodowy solipsyzm Niemiec, rodzaj zbiorowej,
powołującej się na siebie narracji, w której Rzesza występowała jako przyczyna
lub katalizator sojuszów bądź przyjaźni między innymi narodami. Relacje między Rosją,
Francją i Wielką Brytanią zawsze rodziły się wbrew Niemcom. Kłopot polegał na tym, że gdy
rok 1908 ustąpił krytycznemu okresowi 1909–1914, niemiecka narracja nabrała treści:
Niemcy stały się kwestią sporną, wokół której zaczęły obracać się działania europejskich
mocarstw.
***
Bethmannowi-Hollwegowi należy się uznanie za to, że próbował powstrzymać osuwanie
się Niemiec w stan izolacji i oblężenia oraz nawiązać nowe stosunki z Wielką Brytanią.
Jednak ów cel miał się okazać nieosiągalny, zwłaszcza dlatego, że Bethmann-Hollweg (jak się
przekonamy) nie rozumiał Anglików. Zatem my spróbujmy zrozumieć jego. Ze wszystkich
interesujących z naszego punktu widzenia szczegółów życiorysu kanclerza jeden ma kluczowe
znaczenie dla oceny jego działań prowadzących do wypowiedzenia wojny w 1914 roku:
Bethmann-Hollweg nigdy nie służył w wojsku. Nie był żołnierzem. To zaś bolało pruską
generalicję poddaną nominalnie jego zwierzchnictwu, niemniej głośno wypowiadającą swoje
rady. Ich presja onieśmielała kanclerza, co wyjaśnia, dlaczego w nadciągającym kryzysie miał
dzierżyć władzę coraz mniej pewną ręką. Bethmann-Hollweg, wywodzący się z rodziny
wybitnych pruskich prawników i przedstawicieli korpusu służby cywilnej, był obdarzony
usposobieniem intelektualisty. Władał kilkoma językami obcymi i czytywał greckich oraz
rzymskich klasyków w oryginale. Nad pytaniem, czy owe cechy predysponowały go do roli
męża stanu, nie zastanawiano się w epoce bardziej ceniącej sobie klasyczne wykształcenie niż
umiejętności w zakresie dyplomacji i prowadzenia rokowań.
Jako młodzieniec Bethmann-Hollweg cieszył się pobytem w odizolowanym świecie, jaki
stanowiła Schulpforta – elitarna szkoła z internatem – gdzie mógł odrzucić „osobiste wymogi
militaryzmu” i stylizować się na samotnego myśliciela, „filozofa z Hohenfinow”236 (jego
rodzinnego regionu w Brandenburgii), rodzaj romantycznego bohatera wprost z poezji
Goethego. „Odmówiwszy wstąpienia do szkolnego bractwa, żył w świecie swojej wyobraźni,
przedkładając idee oraz ideały nad prozaiczną rzeczywistość”, pisał jego biograf237. Jeśli tak,
to starał się również nie tracić głowy – z czasem zdobył stanowisko głównego prefekta szkoły,
otrzymywał celujące noty na egzaminach z prawa i zyskał sobie w towarzystwie sławę
wspaniałego gospodarza wspólnych polowań: „ogólnie rzecz biorąc, nad podziw uosabiał
Bismarckowskie powiedzenie, że Prusy rodzą znakomitych członków Tajnej Rady
Królewskiej i rutynowanych ministrów, lecz nie mężów stanu”238.
Pragnienie Bethmanna-Hollwega, by zrealizować swoje „nieprzeciętne aspiracje”,
przewyższało jego uzdolnienia oraz zalety osobowości i uczyniło zeń obdarzonego
nadzwyczajną motywacją samouka. Na przykład niepowodzenie w karierze naukowej
i próbach literackich popchnęło go do ponadprzeciętnych osiągnięć w innych dziedzinach
życia i do poszukiwania przejściowej pociechy w postaci władzy. „Wykształcił w sobie
charakter – pisze Konrad Hugo Jarausch – zarazem chłodny i żarliwy, cyniczny i idealistyczny,
konserwatywny i skłonny do reform”. W wieku 23 lat był jednocześnie „zdumiewająco
dojrzały mimo naiwnej osobowości”, gotów konkretyzować swoje „mgliste idee dotyczące
przyszłości”239. Polityka godziła ów pełen sprzeczności, osobliwie nieukształtowany charakter
lepiej niż jakiekolwiek inne zajęcie, toteż z braku pociągających alternatyw Bethmann-
Hollweg pragmatycznie postanowił poświęcić życie służbie państwowej.
Wspinał się po szczeblach politycznej kariery w szeregach konserwatywnych
nacjonalistów, aż w 1907 roku objął urząd sekretarza stanu do spraw wewnętrznych. W 1909
roku po rezygnacji Bülowa zastąpił go na stanowisku kanclerza. Natychmiast po objęciu
władzy w swoich staraniach skupił się na Wielkiej Brytanii. W jakiś sposób, uznał, należy
ponownie „zaprzyjaźnić się” z Brytyjczykami. Miało to się okazać przedsięwzięciem
niełatwym, gdyż Niemcy – odrzuciwszy w latach 1898–1902 angielskie zaproszenia
do zawarcia sojuszu – odegrały kluczową rolę w skłonieniu Londynu do podpisania Entente
Cordiale z Paryżem. Świadom tego błędu Bethmann-Hollweg dążył do zwabienia Anglii
z powrotem w objęcia Niemiec i odciągnięcia jej od sojuszu francusko-rosyjskiego. Pisał, że
Trójporozumienie „obleg​ło” Niemcy240.
Z tego powodu pierwszym posunięciem Bethmanna-Hollwega jako kanclerza w 1909 roku
stało się umieszczenie przymierza Niemiec i Austro-Węgier – do którego, jak twierdził,
zmusiło Niemcy powstanie Trójporozumienia – na płaszczyźnie wojny „obronnej”. Według
jego interpretacji Niemcy nie sprowokowały działań, które doprowadziły do ich okrążenia.
Jego zdaniem Niemcy były kochającym pokój krajem, który mimo to obserwował, jak
rozszalały i agresywny świat powoli zamyka się wokół niego. „Oficjalna polityka” Francji,
Rosji i Wielkiej Brytanii, twierdził Bethmann-Hollweg, miała na celu ograniczenie
ekonomicznego wzrostu Niemiec i okiełznanie ruchu pangermańskiego.
***
Wspomnienia Bethmanna-Hollwega (spisane w latach 1919–1920; kanclerz zmarł w roku
ich ukończenia) stanowią literacki nośnik samorozgrzeszenia i wykrętów, eksponujący tę
wersję historii, która przedstawia Niemcy jako permanentnie nierozumianą ofiarę. Jednakże
autor opisuje w nich nastrój oblężenia w Berlinie z 1909 roku, przy czym całą winą za rozwój
pangermanizmu obarcza Trójporozumienie:
Muszę z całą dobitnością stwierdzić, że za rozkwit pangermanizmu w niemałym stopniu odpowiadają płomienne
wybuchy szowinizmu w krajach ententy. Jednak ten szowinizm, w przeciwieństwie do niemieckiego, miał swoje źródło
w oficjalnej polityce tych mocarstw [ententy] (…) Jeśli ze swej strony zawiniliśmy nadmierną nacjonalistyczną
żywiołowością, to dźwięczący w uszach całego świata okrzyk z przeciwnego obozu – Germania delenda [„Niemcy
należy zniszczyć”] – zrodził się z jak najchłodniejszej ekonomicznej kalkulacji. Bez wątpienia służyło to tym większej
skuteczności wszystkich działań naszych adwersarzy241.
W panteonie wrogów Niemiec, twierdzi Bethmann-Hollweg, Francuzi stanowili naród
obdarzony „wojowniczą ambicją” i pod coraz większym wpływem Poincarégo,
nieinteresujący się zbliżeniem obu krajów ani sprawą autonomii Alzacji i Lotaryngii, lecz
dążący wyłącznie do ich odzyskania242. Anglicy byli skorzy do machinacji i podstępni,
a gdyby mogli prowadzić swoją liberalną politykę, mającą na celu ograniczanie morskich
ambicji Niemiec, „coraz bardziej zagrażaliby światowemu pokojowi”243. Rosjanie zaś byli
najbardziej niebezpiecznymi i swarliwymi kłamcami, którzy wielokrotnie zwodzili Niemcy,
angażując się coraz głębiej w kolejne bałkańskie kryzysy.
Nie chodzi o to, czy w tych twierdzeniach tkwi prawda, czy nie. W owej batalii poglądów
liczyło się jedno: niemieccy przywódcy niezachwianie wierzyli w zabetonowany świat
opanowany przez ich europejskich rywali, realizujących swój złowieszczy zamysł
ograniczania Niemcom „przestrzeni życiowej” (Lebensraum), nawet jeśli sami zbierali owoce
posiadania imperiów w Azji i Afryce. A Bethmann-Hollweg w swoich osądach przeważnie
przejawiał umiarkowanie.
Niewątpliwie w Reichstagu istniały też kręgi o bardziej pojednawczych poglądach –
socjaldemokraci, liberałowie – starające się mitygować rozjuszoną niemiecką prasę
i oburzające wypowiedzi cesarza. Problem polegał na tym, że te wyważone głosy rzadko
dawały się słyszeć poza granicami Niemiec, a niemal w ogóle – tam, gdzie liczyły się
najbardziej: w Anglii i we Francji.
***
Z drugiej strony kajzer nieprawdopodobnie dbał o to, by być widocznym. Wilhelm miał
niefortunny zwyczaj otwartego stawania w obronie swojej chwalebnej pozycji na niemieckim
firmamencie, jak gdyby ktoś mógł mu ją odebrać. „Ministerstwo Spraw Zagranicznych? Ależ
to ja jestem Ministerstwem Spraw Zagranicznych!”, oznajmił pewnego dnia244. W liście
do swojego wuja (przed objęciem przez Edwarda panowania w Anglii) pisał: „Jestem
wyłącznym panem niemieckiej polityki (…) a mój kraj musi za mną podążać”. Nawet jeśli
ów pogląd podzielało coraz mniej niemieckich polityków, to niewątpliwie cesarz stał
na szczycie piramidy władzy ponad rządem i dowództwem sił zbrojnych. Jego osobowość
jako naczelnego wodza i głowy państwa wywierała wszechogarniający wpływ
na podejmowanie decyzji – przynajmniej do 1908 roku, kiedy to generałowie i politycy,
znużeni jego lekkomyślnymi pomysłami i niesfornym językiem, zaczęli dążyć do uciszenia
cesarza i zmarginalizowania jego pozycji.
Wilhelm identyfikował się z „niemieckim duchem” w takim stopniu, że oba byty – w jego
pojęciu – stapiały się w nierozerwalną jedność. Swojej elokwencji folgował w nieskończonej
serii przemówień, komentarzy, wywiadów i uwag na marginesie oficjalnej korespondencji,
słowem, we wszystkich sprawach państwowych, w które wmieszał go przelotny kaprys. Jego
kuriozalne i niedojrzałe wybuchy, którym dawał upust w mowie i na piśmie przez cały
trzydziestoletni okres panowania, zwykle miały miejsce w sferze publicznej i relacjonowały je
zagraniczne media. Gdyby nie były tak podburzające i niebezpiecznie niezrozumiałe,
zasługiwałyby jedynie na drwiny i śmiech. Jednakże Wilhelm był prawowitym władcą całych
Niemiec, a nie „zadurzonym nastolatkiem”, jak go lekceważąco określił jeden z amerykańskich
oficjeli po przeczytaniu przymilnego listu kajzera do prezydenta. Symbolizował zatem
ogromną siłę.
Wobec tego świat był skłonny słuchać przemyśleń cesarza, nawet jeśli jego ministrowie
bledli na ich dźwięk. Przez całe pierwsze dziesięciolecie XX wieku Wilhelm proponował
zawarcie sojuszu dosłownie każdemu mocarstwu na świecie w szaleńczym pędzie
do urzeczywistnienia drogiej jego sercu idei Weltpolitik. W różnych okresach swojego
nieznośnego panowania dążył do wojskowego przymierza z Francją, Rosją, Wielką Brytanią,
Stanami Zjednoczonymi, Chinami, Japonią i Trójporozumieniem przeciwko całej liście innych
krajów. W jednym tygodniu stawał się miłośnikiem Rosji, w następnym – Anglii, później zaś –
Francji. W mowie pozował na twardziela, w praktyce natomiast stronił od konfliktów.
Wydaje się, że jedynym, co tłumiło jego wybuchy, było ryzyko wtrącenia Niemiec
w rzeczywistą wojnę; przeważnie umykał lub poddawał się na pierwszy znak prawdziwego,
istniejącego zagrożenia.
Dwa niezwykłe przykłady werbalnego wstąpienia kajzera na wojenną ścieżkę, podane przez
historyka Christophera Clarka, dają pewne pojęcie o jego błazenadzie. Goszcząc 4 kwietnia
1906 roku na obiedzie w amerykańskiej ambasadzie w Berlinie, Wilhelm wypowiedział ciętą
uwagę – przypuszczalnie żartem – o nadmiernym przyroście naturalnym w Niemczech, gdyż
od czasu jego wstąpienia na tron liczba ludności wzrosła z 40 do 60 milionów. Aby ułatwić
wyżywienie społeczeństwa, Niemcy potrzebowały dodatkowej przestrzeni życiowej. Czy
Francja, w której obszerne tereny wydawały się słabo zaludnione i zacofane, nie przystałaby
na to, by wycofać swoją granicę na zachód i przyjąć rozrastającą się bujnie populację
Cesarstwa Niemieckiego? W styczniu 1904 roku podczas uroczystego obiadu dla uczczenia
jego urodzin cesarz zwrócił się do zdumionego belgijskiego króla Leopolda, że jeśli Belgia
stanie u boku Niemiec w przyszłej wojnie z Francją, otrzyma nowe terytoria odebrane
Francuzom, a sam Leopold zostanie ukoronowany na króla Burgundii. Leopold odparł, że jego
ministrowie odrzucą tak dziwaczny plan, na co Wilhelm zripostował, że nie może darzyć
szacunkiem monarchy odczuwającego jakieś zobowiązania wobec parlamentu, „a nie wobec
Pana Boga”. Jeśli takie jest stanowisko Belgii, ciągnął cesarz, Niemcy będą zmuszone
„postąpić według czysto strategicznych reguł” – czyli zająć i okupować Belgię. Leopold,
głęboko poruszony tymi uwagami, po obiedzie podobno nałożył hełm tyłem na przód245. Ta
skandaliczna propozycja, konkluduje Clark, „nie miała być obrazą, lecz częścią niemieckiej
odpowiedzi na francuski atak”246. Wszystkich zbulwersowała nie tyle możliwość naruszenia
neutralności Belgii (którą dogłębnie rozważono za zamkniętymi drzwiami), ile fakt, że cesarz
uznał za stosowne omawianie tej sprawy z belgijskim królem na oficjalnym bankiecie.
Najbardziej szkodliwej niedyskrecji dopuścił się cesarz w dziwacznym wywiadzie, jakiego
udzielił londyńskiemu „The Daily Telegraph” 28 października 1908 roku. „Wy, Anglicy –
rozpoczął Wilhelm pamiętnymi słowy – jesteście szaleni, szaleni, kompletnie zwariowani. Co
was napadło, że tak bez reszty ulegacie podejrzeniom całkowicie niegodnym wspaniałego
narodu?”247. Następnie przyznał, że Niemcy żywią wrogość wobec Wielkiej Brytanii,
wspomniał o groźbie w postaci niemieckiej floty i zdradził kilka państwowych tajemnic.
Wywiad wzbudził głębokie zakłopotanie Niemiec, zraził Anglię, Francję i Rosję oraz
doprowadził do tego, że podniosły się głosy wzywające cesarza do abdykacji. Według
jednego z biografów Wilhelm popadł w depresję i nigdy w pełni nie otrząsnął się
z upokorzenia oraz stracił znaczną część wpływu, jaki poprzednio wywierał na politykę
wewnętrzną i zagraniczną248. Katastrofalny wywiad ostatecznie przypłacił stanowiskiem
Bülow, który wylewał później swoje rozgoryczenie we wspomnieniach:
Wszystkie przestrogi i ponure przepowiednie człowieka, którego [Wilhelm] pozbawił urzędu – księcia Bismarcka –
ożyły w pamięci opinii publicznej. Wielu Niemców nawiedziło mroczne przeczucie, że takie (…) niemądre, a nawet
infantylne słowa i postępki głowy państwa mogą prowadzić tylko do jednego – do katastrofy249.
Wydaje się, że kajzera należy uznać za postrzelonego błazna owładniętego złudnym
wyobrażeniem swojej pozycji w świecie oraz nieuleczalnym poczuciem, że służy całej
Europie za worek treningowy. Clark pisze:
Retoryczne groźby [Wilhelma] zawsze wiązały się z wyimaginowanymi scenariuszami, w których Niemcy były
stroną atakowaną. (…) Jedna z licznych osobliwości charakteru cesarza polegała na tym, że absolutnie nie potrafił
dostosować swoich zachowań do sytuacji, w których z racji swojej godności musiał działać. Zbyt często przemawiał
nie jak monarcha, lecz jak nadpobudliwy nastolatek zajmujący się tym, co go akurat absorbuje. Stanowił skrajny
przykład przedstawiciela wyższych sfer z epoki edwardiańskiej, klubowego nudziarza, wiecznie objaśniającego jakieś
miłe jego sercu zagadnienie siedzącemu obok sąsiadowi250.
***
Choć cesarz stanowił łatwy cel drwin, jego ministrowie baczyli, by go nie lekceważyć.
Wilhelm cieszył się wielką, choć sporadyczną popularnością. Z tego powodu ministrowie
starali się powściągać i mitygować błądzącego władcę, dlatego idiotyczne marzenia Wilhelma
wywierały niewielki wpływ na politykę Niemiec w sferze publicznej. Jednakże jego
lekkomyślność wpływała na rządy w Niemczech pośrednio, gdyż rodziła tendencję
do skupiania się najwyższej władzy politycznej w obrębie koterii nadzwyczaj pewnych siebie
ludzi, którzy jawnie opowiadali się za ekspansjonizmem. Niemiecki rząd, zmuszony radzić
sobie z ekscesami kajzera lub je tuszować, łatwo padał ofiarą dowódców, którzy
wykorzystywali swoje kontakty z naczelnym wodzem i za jego aprobatą forsowali własne
machinacje.
Za jeden z najdrastyczniejszych przykładów może służyć zagadkowa postać: Friedrich von
Holstein, dyrektor gabinetu politycznego w niemieckim Ministerstwie Spraw Zagranicznych,
który w ostatnim dziesięcioleciu XIX wieku określał kierunki polityki zagranicznej, zdobył dla
Niemiec kolonię w Samoa i cieszył się bardzo dużymi wpływami w okresie kryzysu
marokańskiego w 1905 roku, żywiąc wówczas płonną nadzieję na zniweczenie odprężenia
między Anglią a Francją. Prawdopodobnie najcenniejszą dla niemieckiego rządu spuścizną,
jaką pozostawił po śmierci w 1909 roku, była jego stała umiejętność „radzenia sobie”
z cesarzem. Bethmann-Hollweg pilnie zgłębiał to zagadnienie i okazał się mistrzem
w trzymaniu zapału Wilhelma w karbach, wysyłając kajzera w krytycznych momentach
na urlop.
Z czasem cesarz został całkowicie omotany i zwracano się doń głównie ze względów
protokolarnych, a nie dlatego, że spodziewano się od niego spójnych rad lub poleceń. W tym
świetle trudno go uznać za dyszącego żądzą wojny potwora z kart angielskich i francuskich
podręczników, gdyż był raczej obwieszonym medalami figurantem w kolorowych strojach.
W opinii Bethmanna-Hollwega Wilhelm jawił się jako miły, łagodny człowiek o „naprawdę
całkowicie pokojowych” zamiarach, a jego obraz jako tyrana „żądnego wojny, władzy nad
światem i masakry” należy uznać za „wstrętną karykaturę” tego z gruntu porządnego,
bogobojnego człowieka251. Wielu z tych, którzy czytali miotane przez kajzera wojownicze
tyrady, nie zgadzało się z tą oceną. Jednak to prawda, że Wilhelm stronił od bezpośrednich
konfrontacji, wolał kryć się za swym strojnym w pióra kapeluszem i prosić o pokój.
229 Sondhaus, s. 82.
230 Cytat w: ibidem, s. 84.
231 Cytat w: ibidem.
232 Hötzendorf do Giny, Wiedeń, 26 grudnia 1908 roku (niewysłany), cytat w: ibidem, s. 111.
233 Ibidem, s. 109.
234 Cytat w: Albertini, t. 1, s. 264–265.
235 Ibidem, s. 269.
236 Jarausch, Revising German History: Bethmann Hollweg Revisited.
237 Ibidem.
238 Ludwig, s. 44.
239 Jarausch, Revising German History: Bethmann Hollweg Revisited.
240 Bethmann-Hollweg, s. 18.
241 Ibidem, s. 30.
242 Ibidem, s. 43.
243 Ibidem, s. 45.
244 Cytat w: Clark, s. 178.
245 Ibidem, s. 181.
246 Ibidem, s. 182.
247 The World War One Document Archive, The Daily Telegraph Affair,
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Daily_Telegraph_Affair.
248 Cecil, t. 2, s. 138–141.
249 Bülow, t. 2, s. 347–348.
250 Clark, s. 182.
251 Bethmann-Hollweg, s. 19–20.
15
REJS KANONIERKI DO AGADIRU
Jednak jeśli zostaniemy postawieni w sytuacji, w której pokój będzie można zachować jedynie poprzez
rezygnację ze wspaniałej i korzystnej pozycji, którą Wielka Brytania wywalczyła przez stulecia heroicznych
osiągnięć, poprzez zgodę na takie traktowanie Wielkiej Brytanii w chwili naruszenia jej żywotnych interesów,
jak gdyby żadną miarą nie należała do rady narodów – wówczas powiem stanowczo, że pokój za taką cenę
byłby upokorzeniem, którego nie zniósłby kraj tak wspaniały jak nasz.
Kanclerz skarbu David Lloyd George, przemówienie w Mansion House, 1911 rok
Spory dyplomatyczne w owym klimacie rozmyślnej ślepoty, paranoi i nieufności szybko
uległy eskalacji aż do groźby wybuchu wojny w Europie. 1 lipca 1911 roku rozlatująca się
niemiecka kanonierka „Panther” rzuciła kotwicę w marokańskim porcie Agadir nad
Atlantykiem. Rozklekotany okręt, dwa lata temu przeznaczony na złom, nikomu nie zagrażał.
Jednak w Europie panował taki klimat paranoi i podejrzliwości, że sama jego obecność
niemal roznieciła wojnę na kontynencie.
Jednostka obsadzona przez 9 oficerów i 121 marynarzy rzekomo została wysłana dla
ochrony życia i mienia niemieckich obywateli podczas buntu przeciwko sułtanowi Mulaj
Hafidowi, którego wówczas oblegano w zamku w Fezie. Jednak właściwszym określeniem
roli okrętu byłoby stwierdzenie, że miał on zastraszyć Francuzów i wydrzeć im ustępstwa
w sprawach kolonii. Rząd w Berlinie jedno wiedział z całą pewnością: okręt, a raczej potęga
Niemiec, którą reprezentował, nie miał zabezpieczać jakichkolwiek dalszych zdobyczy
w Maroku, gdyż ten kraj nie odgrywał wówczas żadnej roli w niemieckiej polityce
zagranicznej.
Przeciwnie, Niemcy chciały zademonstrować niezadowolenie z powodu francuskiej
interwencji wojskowej w Maroku, którą uznały za rażące naruszenie traktatu z Algeciras,
podpisanego po pierwszym kryzysie marokańskim, kiedy spektakularną wizytę w tym kraju
złożył kajzer (patrz rozdział 11). Nieudolna interwencja kanonierki „Panther” była ponadto
obliczona na wzbudzenie aprobaty rodzimej opinii publicznej. „Bethmann-Hollweg i Kiderlen
[sekretarz stanu do spraw polityki zagranicznej Alfred von Kiderlen-Wachter] potrzebowali
dyplomatycznego triumfu – piszą Zara S. Steiner i Keith Neilson – mieli zatem nadzieję, że
owa demonstracja w duchu Weltpolitik i rejterada Francuzów doprowadzą do wzrostu
nastrojów proimperialnych, co wzmocni ich pozycję w kraju”252. Kanonierka stanowiła
jedynie prowokację mającą rzucić wyzwanie kolonialnym prerogatywom spod znaku Entente
Cordiale.
Bethmann-Hollweg pisał:
[Niemcy] nie mogły pominąć milczeniem posunięcia [wojsk francuskich] o tak arbitralnym charakterze, którego
w żaden sposób nie sprowokowaliśmy (…) Wysłanie „Panther” było niczym więcej, tylko powiadomieniem Francji, że
nie wolno jej ignorować naszego pragnienia gruntownego przedyskutowania problemu, wymuszonym przez grę
na zwłokę gabinetu w Paryżu253.
Francja i Wielka Brytania rozumowały inaczej: dla nich „Panther” stanowił element
niemieckiego planu wojskowej interwencji w Maroku, być może zmierzający do okupacji
portu w Agadirze. To przeświadczenie doprowadziło do niebezpiecznej eskalacji
rozdmuchanej przez zwyczajową histerię medialną, która doprowadziła Francję i Niemcy
na skraj wojny, a brytyjski gabinet skłoniła do ostrzeżenia niemieckiego ambasadora przed
interwencją Królewskiej Marynarki Wojennej dla ochrony brytyjskich interesów w tamtym
regionie.
***
W tym wypadku Bethmann-Hollweg miał słuszność. W kryzysie marokańskim w roku 1911
to Francja odegrała rolę prowokatora. W kwietniu tamtego roku wojowniczo usposobieni
członkowie francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych przekonali Quai d’Orsay
do wysłania oddziału wydzielonego w celu stłumienia marokańskiej rebelii. Jednak
prawdziwym celem operacji było praktyczne opanowanie Maroka, które miało być wstępem
do całkowitego wchłonięcia tego kraju przez imperium francuskie. Kłopot polegał na tym, że
obecność francuskiego wojska w Maroku naruszała i ducha, i literę francusko-niemieckiej
ugody z 1909 roku oraz traktatu z Algeciras, podpisanego przez Niemcy w roku 1906, które
zażegnały (choćby na pewien czas) konflikt znany obecnie pod nazwą pierwszego kryzysu
marokańskiego i odbierały Francji możliwość przejmowania dalszych kolonii w tamtym
regionie. Te naruszenia dawały Niemcom kartę przetargową, umożliwiającą im wydarcie
Francji nowych praw do terytoriów w Kongu i zachodniej Afryce. Tak narodził się termin
„dyplomacja kanonierek”.
Rejs „Panther” rozpętał drugi kryzys marokański. Mała kanonierka urosła do rangi
potężnego wyobrażenia w umysłach ludzi rządzących krajami Trójporozumienia, zwłaszcza
germanofobów w ministerstwach spraw zagranicznych Francji i Wielkiej Brytanii, którzy –
rozsierdzeni niemieckim wtargnięciem – rozpoczęli zażartą kampanię prasową, czym omal nie
wywołali wojny z Niemcami. Francuska ofensywa prasowa była dziełem
Maurice’a Herbette’a, szefa gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych, na którego
skinienie posłuszni redaktorzy zwyczajowo tańczyli tak, jak im zagrał. Herbette i jego
poplecznicy, którzy postanowili torpedować wszelkie francuskie próby dostosowania się
do niemieckich interesów, przekonali do swoich zamiarów nowego ministra spraw
zagranicznych Justina de Selves’a, jednego z całej serii miernych szefów francuskiej
dyplomacji. De Selves, ochoczy członek koterii Herbette’a, ponaglał rząd do wysłania
do Agadiru krążowników, czemu sprzeciwił się premier Joseph Caillaux. W rezultacie doszło
do rozłamu w rządzie: po jednej stronie znaleźli się de Selves i stronnictwo „jastrzębi”
popierających działania zbrojne, po drugiej zaś – Caillaux i grupa umiarkowanych ministrów
opowiadających się za podjęciem rokowań. Premier, pisze Christopher Clark, zirytowany
bezustannymi posunięciami Herbette’a, sabotującymi wszelkie pojednawcze inicjatywy,
wezwał krnąbrnego ministra i złamał jego ołówek ze słowami: „Złamię pana tak samo jak ten
ołówek”254.
Ostatecznie umiarkowane stanowisko Caillaux przeważyło i Niemcy zgodziły się
na rekompensaty w zamian za uznanie pełnej zwierzchności Francji nad Marokiem. Jednak
zawarcie ugody powiodło się tylko dlatego, że Caillaux negocjował z niemieckim rządem
za pośrednictwem francuskiego ambasadora w Berlinie Jules’a Cambona i zręcznie ominął
typowe kanały komunikacji poprzez Quai d’Orsay. Jak pisze Clark: „W rezultacie, zanim
nastał sierpień, Caillaux w sekrecie zgodził się na układ z Berlinem i udzielenie rekompensaty,
czemu jego własny minister spraw zagranicznych Justin de Selves nadal stanowczo się
sprzeciwiał”255.
Jednak kolejne nieporozumienia i specjalne interesy nadal groziły obaleniem ugody,
zwłaszcza krzykliwe nagłówki w niemieckiej prasie, która wtrącała się do dyskusji w tonie
całkowicie sprzecznym z polityką własnego rządu. Głosy w stylu „Zachodnie Maroko dla
Niemiec!” nie bardzo współbrzmiały z celami odpowiedzialnego za całą sprawę ministra
Kiderlena-Wachtera ani ze stanowiskiem cesarza, skoro już o nim mowa, gdyż żadnego z nich
nic nie skłaniało do tego, by żądać skrawka marokańskiego terytorium. Zamiast tego Kiderlen-
Wachter miał nadzieję, że wykorzysta francuską interwencję wojskową w Maroku, by uzyskać
większe zdobycze gdzie indziej, głównie we francuskim Kongu.
***
Reakcje brytyjskiego rządu na wydarzenia w Maroku wahały się od zaniepokojenia
do wściekłości – kolejny przykład dziwnej, impulsywnej atmosfery, w której najlżejsza
zapowiedź wtrącenia się Niemiec w sprawy angielskich kolonii rozpętywała burzę potępień
i nawoływań do wojny. W umysłach niektórych członków gabinetu „Panther” wywołał
przerażającą wizję niemieckiej bazy marynarki wojennej na Atlantyku. Admiralicja zerwała
się więc na równe nogi i potępiła wtargnięcie Niemiec do Maroka. Jeśli w ten sposób Niemcy
zamierzały doprowadzić do wylądowania w Agadirze swoich wojsk, to Wielka Brytania
będzie zmuszona wysłać okręty do obrony tamtejszych interesów.
Rozsądniejszy pogląd głosił, że Niemcy nie dążą do zdobyczy terytorialnych, lecz
do pokrzyżowania planów Trójporozumienia. Eyre Crowe i jego frakcja – jeśli tak można
określić brytyjskich germanofobów – obawiali się, że francusko-niemiecka ugoda w sprawie
Maroka zakłóci równowagę sił w Europie i podważy fundament ententy. Ponaglali ministra
spraw zagranicznych Edwarda Greya do złożenia na ręce niemieckiego ambasadora
oficjalnego ostrzeżenia. Niemiecka interwencja „to nic innego, tylko próba sił – pisał Crowe.
– Ustępstwo nie oznacza straty w interesach ani utraty prestiżu. Oznacza klęskę ze wszystkimi
jej nieuchronnymi następstwami”256. Były to słowa czys​tego patosu. Niemcy wysłały
kanonierkę „Panther” w akcie protestu przeciw okupacji Maroka przez francuskie wojsko, co
stanowiło wyraźne pogwałcenie zawartych w traktacie zobowiązań. Bethmann-Hollweg
później pisał:
Te mocarstwa, [które] oskarżały Niemcy o zakłócanie światowego pokoju (…) musiały przecież dobrze wiedzieć,
że gdybyśmy zamierzali militarnie zagrozić Francji, wybralibyśmy zupełnie inny sposób niż zacumowanie w porcie
w Agadirze małej kanonierki257.
Po przeciwnej stronie barykady Crowe, sir Francis Bertie (brytyjski ambasador w Paryżu),
sir Arthur Nicolson (podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i były
ambasador w Petersburgu) oraz inni antyniemiecko nastawieni dygnitarze wzywali
do brytyjskiej demonstracji siły i ponaglali Greya, by w razie konieczności też wysłał
kanonierkę, która stawi czoło „Panther”. Nicolson oznajmiał, że żywi podejrzenia co
do niemieckich intencji, że Kiderlen-Wachter ma nadzieję na fiasko negocjacji, a „sytuacja
nadal jest bardzo poważna”258.
Chłodniejsze umysły początkowo przeważały. Na posiedzeniu rządu 4 lipca przyjęto
łagodną linię postępowania, prosząc Niemcy o konsultacje z Londynem w sprawie
jakichkolwiek porozumień w kwestii Maroka. W wysłanym do Berlina telegramie Grey
domagał się wycofania okrętu i prosił, całkiem słusznie, o wyjaśnienie niemieckich zamiarów
w Agadirze. Churchill pisał w liście do żony z 5 lipca 1911 roku: „Postanowiliśmy
przemówić do Niemców dość szczerze i poinformować ich, że jeśli sądzą, iż podział Maroka
może się dokonać bez udziału Johna Bulla259, to się ogromnie mylą”260. I tym razem były to
czcze wymysły: „Panther” nie zamierzał zagrażać brytyjskim interesom.
Dwa dni później w przemówieniu w parlamencie Grey ponownie wezwał Niemcy
do objaśnienia swoich zamiarów. Berlin, pełen urazy i nadąsany, nie odpowiedział. Bethmann-
Hollweg nie uważał, by Niemcy miały obowiązek tłumaczyć się przed Londynem ze swojej
polityki zagranicznej. Wielka Brytania bądź co bądź nie miała zwyczaju odpowiadać
na apodyktyczne żądania „wyjaśnień” ze strony obcych mocarstw. W każdym razie, rozumował
kanclerz, marokańska afera to sprawa między Niemcami a Francją.
Zaniepokojenie Londynu rosło. Jak ten Berlin śmie okazywać Imperium Brytyjskiemu taki
tupet! Anglicy najeżyli się. Antyniemieckie głosy dochodzące z Ministerstwa Spraw
Zagranicznych podniosły temperaturę. Sir Arthur Nicolson ostrzegł 18 lipca, że Niemcy
zamierzają przekształcić Agadir w fortecę mającą w zasięgu rażenia Wyspy Kanaryjskie,
a wobec tego zagrażającą brytyjskim interesom.
Grey mniej więcej aż do połowy lipca rozsądnie ignorował prowokacyjne głosy
antyniemiecko nastawionych kolegów z rządu i godził się z niemieckimi zdobyczami w Kongu
w zamian za francuską władzę nad Marokiem. Jednak „jastrzębie” nie chciały obecnie
pozwolić na żadne rekompensaty dla Niemiec za dokonany przez Francję rabunek w biały
dzień. 16 lipca Niemcy, które przeliczyły się z siłami, zażądały całego francuskiego Konga,
na co brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych „poderwało się z wielkim
zaniepokojeniem”261. Grey musiał uciec się do poważniejszych środków. Zaproponował
zwołanie w sprawie Maroka międzynarodowej konferencji – była to ulubiona taktyka Greya,
jeśli musiał coś wybrać – lecz wstrzymywał się z decyzją, pozostawiając rząd w stanie
głębokiego rozłamu.
Do 21 lipca Niemcy nadal nie odpowiedziały na prośbę Greya o wyjaśnienia, wystosowaną
po raz pierwszy siedemnaście dni wcześ​niej. Rozgniewany na arogancję Berlina, czując też
presję ze strony coraz donośniejszych antyniemieckich głosów w swoim resorcie, minister
ostrzegł niemieckiego ambasadora Paula Wolffa Metternicha, że Wielka Brytania „nie uzna
żadnego uregulowania w sprawie Maroka, jeśli zostanie pozbawiona w tej kwestii prawa
głosu”262. To musiało skończyć się źle. W takiej to napiętej sytuacji kanclerz skarbu Lloyd
George, dotychczas największy przeciwnik imperializmu w rządzie i orędownik tolerancji
wobec Niemiec, miał wygłosić swoje coroczne przemówienie w Mansion House263.
***
Brytyjczycy nie przywykli do szowinistycznych wybuchów z ust tego rządowego ugodowca
o lewicowych poglądach. Jako „radykał” w liberalnym rządzie Asquitha, urodzony w Walii
David Lloyd George podczas wojny burskiej popierał Burów i ostro sprzeciwiał się polityce
rządu w Afryce Południowej. Opowiadał się też za reformami społecznymi, emeryturami dla
osób starszych i ubezpieczeniem społecznym. Uważany za wspaniałego oratora, miał ogromną
przenikliwość polityczną oraz precyzyjny i giętki umysł. Ze względu na jego polityczną
przeszłość można było się spodziewać, że w sprawie Maroka zaleci ostrożność lub nawet
będzie namawiać do częściowego wycofania się Wielkiej Brytanii z coraz bardziej zawiłych
europejskich powiązań.
Zamiast tego Lloyd George wygłosił gromką patriotyczną tyradę, urządził pokaz
brytyjskiego potrząsania szabelką, jakiej największa potęga imperialna świata nie widziała
i nie słyszała od czasu wojny krymskiej czy wręcz Waterloo. Jego mowę całkowicie
aprobowali Asquith i Grey (ten ostatni nawet pomagał w jej napisaniu), a choć nie padła
w niej żadna nazwa obcego mocarstwa, naród zakładał, że mówca adresuje ją do rządu
w Berlinie. Lloyd George sugerował, że wojna między Wielką Brytanią a Niemcami jest
wysoce prawdopodobna, o ile Niemcy nie przestaną zagrażać żywotnym interesom Anglii
za granicą. Wydawało się, że ma na myśli niedawne wyzwania, jakie Niemcy rzucały
brytyjskiemu panowaniu na morzu, których żałosnym symbolem obecnie stał się „Panther”:
Osobiście jestem szczerym zwolennikiem wszelkich działań prowadzących do rozstrzygania międzynarodowych
sporów takimi metodami, jakie cywilizacja tak pomyślnie ustanowiła do uzgadniania rozbieżności stanowisk między
jednostkami (…)
Jednak muszę też wyrazić przekonanie, że wśród najważniejszych interesów – nie tylko tego kraju, lecz także
świata – podstawową sprawą jest zachowanie przez Wielką Brytanię za wszelką cenę jej pozycji oraz prestiżu
w gronie wielkich, światowych mocarstw.
Potężny wpływ Anglii, który w przeszłości wielokrotnie okazywał się bezcenny dla sprawy ludzkiej wolności, wiele
razy może okazać swą wartość także w przyszłych czasach. Dawniej ratował nieraz żyjące na kontynencie narody –
które niekiedy są nazbyt skłonne do zapominania o tej przysłudze – od przygniatającej klęski lub nawet od całkowitego
wytępienia.
Wiele mógłbym poświęcić dla ochrony pokoju. Wierzę, że nic nie usprawiedliwia zmącenia dobrej woli narodów
wobec siebie z wyjątkiem spraw najwyższej narodowej wagi. Jednak jeśli zostaniemy postawieni w sytuacji, w której
pokój będzie można zachować jedynie poprzez rezygnację ze wspaniałej i korzystnej pozycji, którą Wielka Brytania
wywalczyła przez stulecia heroicznych osiągnięć, poprzez zgodę na takie traktowanie Wielkiej Brytanii w chwili
naruszenia jej żywotnych interesów, jak gdyby żadną miarą nie należała do rady narodów – wówczas powiem
stanowczo, że pokój za taką cenę byłby upokorzeniem, którego nie zniósłby kraj tak wspaniały jak nasz264.
Przemówienie, opublikowane w całości na łamach „The Times”, stało się sensacją na skalę
międzynarodową. Powołany przez kanclerza na nowo do życia duch nacjonalizmu zjednoczył
Brytyjczyków. Mówca objawił nietypową dla siebie wojowniczość i zadeklarował przed
całym światem lojalność wobec antyniemiecko nastawionych członków rządu Asquitha, wśród
których prym wiódł Grey wspierany przez stronnictwo „jastrzębi”: Nicolsona, Crowe’a,
Bertiego i innych. Swoim oświadczeniem Lloyd George zyskał największe uznanie
brygadiera265 Henry’ego Wilsona, wpływowego kierownika Departamentu Operacji
Wojskowych (patrz rozdział 17). Tak oto kanclerz raptownie uległ frakcji twardogłowych,
według których Niemcy stanowiły największe zagrożenie dla przyszłości narodu.
***
Niemcy zareagowały szokiem oraz konsternacją. Prawda, Berlin pomijał milczeniem
brytyjskie zapytania. Jednak czy to uzasadniało dosłowną groźbę wypowiedzenia wojny,
wygłoszoną w poważnej, publicznej mowie przez brytyjskiego kanclerza skarbu? Podczas
pierwszego spotkania z Greyem po trzech dniach od owego przemówienia, 24 lipca,
Metternich oświadczył, że Niemcy nie wysuwają żadnych roszczeń do Maroka i starają się
jedynie o rekompensatę od Francji za najazd i naruszenie traktatu z Algeciras. Berlin nadal
miał nadzieję i spodziewał się, że uzyska jakiś skrawek francuskiego Konga.
Udobruchany Grey poprosił Metternicha o zgodę na przytoczenie jego uwag w parlamencie.
Jednak podczas późniejszego burzliwego spotkania Metternich odmówił i powtórzył swoje
żądania: jeśli Niemcy nie uzyskają od Francji satysfakcjonującej rekompensaty, będą musiały
uciec się do zbrojnej interwencji w Maroku – przeciwko Francji. Grey zinterpretował to jako
bezpośrednią groźbę wobec brytyjskiej marynarki wojennej i ostrzegł Churchilla, że „flota
w każdej chwili może paść ofiarą ataku”266. Minister błędnie zrozumiał słowa niemieckiego
dyplomaty: Berlin wcale nie zamierzał grozić brytyjskiej marynarce z powodu kolonialnej
sprzeczki z Francją o Maroko.
Tak więc Lloyd George wygłosił swoje przemówienie w niebezpiecznym czasie. Bethmann-
Hollweg potępił je jako przyczynę „gwałtownego poruszenia” w Niemczech: „Anglia
w przemowie rościła sobie prawa do tegoż światowego imperium, do którego aspiracje
później przypisywano nam w pełnych hipokryzji oskarżeniach”267. Mowa wywołała falę
późniejszych interpretacji. Autor najradykalniejszej z nich, A.J.P. Taylor, twierdził nawet, że
Lloyd George kierował swoją tyradę nie do Niemców, a do Francuzów, jako reprymendę
za naruszanie światowego porządku. Ta interpretacja przeczy jednak refleksjom Greya,
Churchilla i Asquitha, którzy trafnie odczytali przemowę jako bezpośrednie ostrzeżenie
pod adresem Niemców.
Pytanie, czy Lloyd George zareagował swoim przemówieniem w stopniu proporcjonalnym
do niemieckiej agresji, to zupełnie inna sprawa. Czy Niemcy swoimi działaniami w Agadirze
rzuciły poważne „wyzwanie sile angielsko-francuskiej ententy”?268. Czy zagroziły
brytyjskiemu panowaniu na morzu? Każda rozsądna ocena musi doprowadzić do wniosku, że
nie. Jednak Grey działał na podstawie otrzymywanych przestróg o niemieckich roszczeniach
do Maroka, choć Berlin nie stawiał sobie takiego celu. Przyjmował za prawdę całkowicie
opaczną interpretację niemieckich zamiarów, podsuwaną mu nie tylko przez Nicolsona, lecz
także przez brytyjskiego ambasadora we Francji Bertiego w jego liście wysłanym w lipcu.
Niemcy, zdaniem Bertiego, dążyły ni mniej, ni więcej, tylko do założenia nad Atlantykiem
ufortyfikowanej bazy morskiej, przeciwko której Grey miał już wysłać brytyjskie okręty
wojenne.
***
Rząd Asquitha nie spojrzał na kryzys agadirski we właściwym świetle, jako na przesadną
reakcję Niemiec na perfidię Francji, która wysłała do Fezu wojsko bez uzgodnienia tego
ze współsygnatariuszem traktatu z Algeciras. Grey mógłby dojść do logicznego wniosku, że
Niemcy takimi siłami zapewne nie zdołałyby zająć Agadiru. Czy niemieckie działania
w Maroku stanowiły „bezpośrednią groźbę dla najsilniejszej marynarki świata”, jak twierdzi
historyk Hew Strachan?269. Wojowniczość Niemiec wydaje się raczej ostatnim westchnieniem
frustracji z powodu resztek, jakie im rzucono w finale walki o Afrykę. Nikt, jak się zdaje, nie
pojmował głębi konsternacji Berlina z powodu impulsywnego wysłania przez Francję wojska
do Maroka – jawnego aktu agresji z pogwałceniem prawa międzynarodowego (tak to bowiem
należy oceniać), który nie wywołał wszakże takiej burzy jak niemiecka kanonierka. Zamiast
tego Londyn skupił się na wąsko wyodrębnionym aspekcie sprawy, a Lloyd George
wykorzystał go jako pretekst do wzniesienia dziwacznego okrzyku wojennego.
Fakt, że łatwy do zażegnania spór mógł popchnąć trzy mocarstwa na skraj działań
wojennych, powinien był odezwać się głośnymi sygnałami ostrzegawczymi w ambasadach
całej Europy – oto istniejące kanały dyplomatyczne całkowicie zawiodły i nie zdołały
powstrzymać procesu eskalacji działań militarnych. „W kryzysie agadirskim kryje się coś
bardzo dziwnego – konkluduje Christopher Clark. – Dopuszczono do jego eskalacji aż
do punktu, w którym wojna w zachodniej Europie wydawała się wisieć w powietrzu, ale
stanowiska zajęte przez przeciwne strony nie okazały się niemożliwe do pogodzenia
i ostatecznie stworzyło to podstawę trwałej ugody”270.
Kryzys agadirski wprawiły w ruch nieuzasadnione przeświadczenia, rozmyślna ślepota
i kolonialna chciwość. Nielegalne wtargnięcie Francji do Maroka dostarczyło podpałki;
Niemcy niemądrze zapaliły ją, wysyłając kanonierkę; brytyjskie, francuskie i niemieckie
gazety rozdmuchiwały żar, a rządy Anglii i Francji groziły wysłaniem armii i marynarki, które
miały gasić pożar. Antyniemieccy ekstremiści w Wielkiej Brytanii i Francji, nie znając nawet
szczegółów sprawy, nawoływali do zemsty. Londyńscy radykałowie zmusili parlament
do wszczęcia kampanii na rzecz odwołania Greya, którego uznali za zbyt umiarkowanego;
minister musiał bronić swojej polityki w kwestii Maroka w przemówieniu wygłoszonym
w listopadzie 1911 roku. Dopiero wówczas kryzys wygasł.
W istocie wcale nie musiał się zdarzyć. Przywódcy Francji i Niemiec (Caillaux
i Bethmann-Hollweg) po cichu prowadzili zakulisowe rozmowy, o których większość
społeczeństw obu krajów (w tym prasa) nic nie wiedziała, aż wynegocjowali pokojową
ugodę. W końcu Francja i Niemcy osiągnęły trwałe porozumienie w postaci traktatu
podpisanego w Fezie 30 marca 1912 roku, w którym Niemcy uznały Maroko za francuski
protektorat, a Francja zrzekła się na rzecz Niemiec części francuskiego Konga. Ugodą kładącą
kres kryzysowi agadirskiemu nikt nie mógł czuć się zagrożony: ani Entente, ani Cordiale, a już
najmniej brytyjska marynarka. Jedynymi przegranymi byli: sułtan (który abdykował) oraz
mieszkańcy Maroka i środkowego Konga, których w rokowaniach toczonych w odległych
gabinetach wyłożonych drewnianą boazerią traktowano wyłącznie jak kolonialne trofea.
Pomimo pokojowego rozstrzygnięcia w wyniku sporu odżyły najbardziej wojownicze
skłonności i znowu doszedł do głosu uparty europejski szowinizm, w którym „kipi żarliwa
i porywcza moc”271.
252 Steiner i Neilson, s. 75.
253 Bethmann-Hollweg, s. 31–32.
254 Clark, s. 206.
255 Ibidem.
256 Cytat w: Steiner i Neilson, s. 76.
257 Bethmann-Hollweg, s. 33.
258 Cosgrove, A Note on Lloyd George’s Speech at the Mansion House, 21 lipca 1911, s. 698–701.
259 John Bull („Jan Byk”) – fikcyjna postać, uosobienie narodowych cech przeciętnego Anglika (przyp. tłum.).
260 Churchill, The World Crisis, t. 1, s. 47–48.
261 Steiner i Neilson, s. 76.
262 Cytat w: Steiner i Neilson, s. 77.
263 Mansion House – rezydencja burmistrza Londynu (przyp. tłum.).
264 „The Times”, 22 lipca 1911.
265 W tłumaczeniu stopni wojskowych przyjęto zasadę posługiwania się stopniami oryginalnymi ze względu na brak polskich
odpowiedników niektórych stopni lub rozbieżności w źródłach co do ekwiwalentów znaczeniowych niektórych rang. Przyjmuje
się, że stopień brygadiera odpowiada polskiej randze generała brygady; bywa zresztą określany mianem brigadier-general,
chociaż armia brytyjska zalicza go do grupy oficerów starszych (obok majora, podpułkownika i pułkownika), nie generałów
(źródło: www.army.mod.uk) (przyp. tłum.).
266 Churchill, The World Crisis, t. 1, s. 47–48.
267 Bethmann-Hollweg, s. 35–36.
268 Strachan, The First World War, s. 40.
269 Ibidem.
270 Clark, s. 205.
271 Yeats, Drugie przyjście, tłum. Stanisław Barańczak.
16
JAK FRIEDRICH VON BERNHARDI
ROZUMIAŁ PRZYSTOSOWANIE DO ŻYCIA
Gdyby nie wojna, rasy niższe lub podupadające łatwo zdławiłyby rozwój zdrowych, dobrze zapowiadających
się zalążków i nastałaby powszechna dekadencja (…) Skoro niemal każda część globu jest zasiedlona, nowe
terytorium z reguły trzeba dziś uzyskiwać kosztem jego posiadaczy, czyli drogą podboju, który wobec tego
staje się prawem konieczności.
Generał Friedrich von Bernhardi, Deutschland und der nächste Krieg (Niemcy i następna wojna), 1911 rok
W cieniu kryzysu agadirskiego pewien niemiecki generał, który nie zaprzątał sobie głowy
możliwością pokojowego współistnienia ludzkich społeczności, spisywał swoje
przemyślenia, w których działania wojenne tłumaczył nieuniknionym, darwinowskim
imperatywem. Pisał, że ludzie muszą prowadzić wojny, by przeżyć. Wojna to nie tylko
obowiązek, to biologiczna konieczność. Najwyższe kręgi wojskowe Niemiec i Austro-Węgier
zgadzały się z dokonaną przez Bernhardiego interpretacją losu ludzkości.
Zdaniem generała Friedricha Adolfa Juliusa von Bernhardiego życiem istot ludzkich
rządziły te same reguły przeżycia, co światem zwierząt, zatem wojnę „sankcjonowały odkrycia
Darwina”. Człowiek musi wybrać między ekspansjonizmem a pewną śmiercią, między
„władzą nad światem a upadkiem”. Zasada „przeżywania najstosowniejszego” nie oznaczała,
że generał Bernhardi uważał walczących o przeżycie ludzi za bestie. Przeciwnie, wojnę
rozumiał jako szlachetne powołanie, obowiązek – w istocie „boskie dzieło” – i stawiał ją
wyżej niż sztukę politycznej perswazji, potęgę rozumu oraz ideę tolerancji.
Z drugiej strony Bernhardi nie miał nic wspólnego z dyplomacją, powściągliwością,
tolerancją, traktatami, polityką odprężenia i rokowaniami, gdyż uważał to wszystko za słabość.
Gloryfikował bezwzględną siłę oręża. Książkę Deutschland und der nächste Krieg (Niemcy
i następna wojna), drugi tom dzieła Vom heutigen Kriege (O dzisiejszej wojnie), napisał
częściowo w reakcji na kryzys agadirski, podczas którego, jak pisano we wstępie do jego
książki, „ledwie skrywał zniecierpliwienie i zaniepokojenie brakiem zdecydowania rządu”, by
ukarać Francję272. W jego traktacie o sztuce wojennej kryła się myśl, że Niemcy powinny były
zmiażdżyć Francję w Agadirze – co rozpętałoby wojnę w Europie.
Bernhardi nie był maniakiem, lecz nader wpływowym wojskowym historykiem, którego
idee odzwierciedlały szerokie spektrum opinii niemieckich klas rządzących. Jako najbardziej
szanowany ówczesny niemiecki teoretyk wojskowy cieszył się w kręgach pruskich oficerów
ogromnym prestiżem. Słowem, należy traktować go poważnie jako wybitnego reprezentanta
poglądów i kultury w dziedzinie wojskowości swojej epoki. Jego przepowiednie
o powszechnej wojnie światowej sprawdziły się z przerażającą dokładnością. Jednakże
generał nie zaliczał się do polityków ani nie przedstawiał dokładnie stanowiska niemieckiego
sztabu generalnego, a w gruncie rzeczy także szerokich rzesz obywateli Niemiec. Poza pruską
elitą najsilniejszym wpływem cieszył się za granicą, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, gdzie
jego książka odniosła olbrzymi sukces i w latach 1911–1914 doczekała się dziewięciu wydań,
głównie dlatego, że wydawała się potwierdzać najgorsze obawy Anglii przed niemiecką
agresją.
Bernhardi przedstawiał tysiącom brytyjskich czytelników sposób rozumowania ludzi
działających w sercu pruskiej machiny wojskowej i ruchu pangermańskiego. Gwałtowność ich
poglądów sugerowała, że w Berlinie wojskowa klika bierze górę nad cywilną
zwierzchnością. Elaborat Bernhardiego był zatem niezwykle niebezpieczny. Zatruwał on
bowiem umysły ludzi za granicą nienawiścią do Niemiec, choć nie odzwierciedlał
prawdziwej polityki stosunkowo umiarkowanych cywilnych dygnitarzy rządzących krajem,
takich jak Bethmann-Holl​weg. W smutnym osuwaniu się ludzkości w najgorszą ze znanych
wojen raz jeszcze rozgorączkowane wyobrażenia zatriumfowały nad spokojną oceną prawdy.
***
Bernhardi, choć urodził się w 1849 roku w Petersburgu w mieszanej, estońsko-niemieckiej
rodzinie, swoim życiorysem odpowiada klasycznemu wizerunkowi pruskiego arystokraty.
Natura obdarzyła go bujnym zarostem, nawet jak na ówczesne standardy. Walczył w wojnie
francusko-pruskiej, a pod koniec konfliktu zyskał reputację pierwszego Niemca, który
przejechał pod Łukiem Triumfalnym. W latach 1898–1901 służył w sztabie generalnym jako
szef sekcji historii wojen, później dalej piął się po szczeblach kariery, aż w roku 1907 objął
dowództwo VII Korpusu Armijnego. W 1909 roku przeszedł w stan spoczynku i zabrał się
do pisania (później w czasie Wielkiej Wojny miał powrócić do czynnej służby i objąć
dowództwo jednej z dywizji).
Książka Bernhardiego Deutschland und der nächste Krieg, wydana w 1911 roku,
wzbudziła sensację w całej Europie i wywołała najwyższe zaniepokojenie w krajach
Trójporozumienia. Najsilniejszą wrogość autor żywił wobec Anglii, twierdząc, że pokonanie
jej w wojnie morskiej wymaga zwycięstwa Niemiec w zmaganiach lądowych w Europie.
Wzywał do ataku i zadania pierwszego ciosu jako najlepszej metody obrony. Jego dzieło
stanowiło potwierdzenie wszystkich obaw przed agresywnymi, ekspansjonistycznymi
Niemcami, jakie żywiono w Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji. „Głosił konieczność wszczęcia
wojny z niecierpliwością graniczącą z paniką”, konkluduje autor wstępu do jednego z wydań
książki273. Lamentował nad wpływami „pacyfistów” w Niemczech, choć to określenie
w świetle poglądów generała traci wszelkie spójne znaczenie, gdyż wojnę uważał on
za naturalny i permanentny stan rasy ludzkiej, a „pokój” i „pacyfizm” za sprzeczne z naturą
aberracje. Pisał ciętym, sugestywnym stylem, dowodząc, że umiejętny pisarz zdoła
zaprezentować każdą ideę, bez względu na to, jak niepokojącą, szaleńczą lub po prostu błędną.
Streszczenie zasadniczych myśli twórczości Bernhardiego odsłania sposób myślenia
na najwyższych szczeblach pruskiej struktury wojskowej274. Generał twierdził, że dążenie
do pokoju jest „szkodliwe”. Niemcy miały bowiem „prawo prowadzić wojnę”. Dalej pisze:
Pragnienie pokoju osłabia większość cywilizowanych nacji i stanowi znak upadku ducha oraz politycznej odwagi, jak
tego często dowodzą losy epigonów (…)
Gdyby nie wojna, rasy niższe lub podupadające łatwo zdławiłyby rozwój zdrowych, dobrze zapowiadających się
zalążków i nastałaby powszechna dekadencja (…) Narody silne, zdrowe i kwitnące rozrastają się. (…) Skoro niemal
każda część globu jest zasiedlona, nowe terytorium z reguły trzeba dziś uzyskiwać kosztem jego posiadaczy, czyli
drogą podboju, który wobec tego staje się prawem konieczności. Prawo do podboju jest powszechnie uznane (…)
Musimy w naszym narodzie wzbudzić jednomyślne pragnienie potęgi (…) oraz stanowczy zamiar poświęcenia
na ołtarzu patriotyzmu w interesie wspólnego dobra nie tylko życia i mienia, lecz także osobistych poglądów i gustów.
Tylko wtedy wypełnimy nasze doniosłe zobowiązania wobec przyszłości, wyrośniemy na światowe mocarstwo
i odciśniemy na wielkiej części ludzkości chlubne piętno niemieckiego ducha. Jednak jeśli nadal będziemy trwonić
energię, co obecnie charakteryzuje nasze życie polityczne (…) poniesiemy sromotną porażkę, naszą przyszłością staną
się dni klęski i ponownie, jak w minionej dobie naszego upadku, rozlegnie się lament poety:
O ludu Niemiec, coś cudami słynął
Twe dęby stoją, choć tyś dawno zginął!275
***
Książka Deutschland und der nächste Krieg spotkała się z ciepłym przyjęciem ze strony
niemieckich nacjonalistów i militarystów, lecz największą pokupnością cieszyła się w Anglii,
gdzie zjednoczyła frakcję antyniemiecką. W ciągu roku doczekała się pięciu wydań
w Niemczech i rozeszła się w tysiącach egzemplarzy za granicą. Większość angielskich
czytelników zakładała, że Bernhardi jest wyrazicielem celów niemieckiej polityki. Mylili się
jednak. Nie ma dowodów, że w latach 1911–1912 Niemcy planowały wojnę światową, by
zmiażdżyć swoich europejskich rywali. Chociaż takie cele wytyczano, nie formułowano ich
oficjalnie aż do września 1914 roku, czyli okresu już po wybuchu wojny. Jednak Bernhardi
pokusił się o zdefiniowanie Weltpolitik prostą alternatywą: „władza nad światem lub upadek”.
W istocie w jego teorii kryje się koncepcja „stopniowego planu”, aprobowana przez von
Moltkego starszego: idea, że Niemcy muszą podbić najpierw Europę, następnie cały świat.
Bernhardi wyobrażał sobie, pisze historyk Holger Herwig, „długą walkę na śmierć i życie
pomiędzy Niemcami i Austro-Węgrami po jednej stronie a Francją, Wielką Brytanią i Rosją
po drugiej”.
Spośród wielu angielskich recenzji pracy Bernhardiego dość typowy przykład
zamieszczono na łamach „The Literary Digest”. W numerze z 4 maja 1912 roku czytamy:
„Jeszcze nigdy polityki Berlina nie obwieszczono tak jednoznacznie i śmiało. W swojej
książce generał szczerze wyraża pogląd, że jego kraj musi wywalczyć sobie dominację, nie
oglądając się na prawa czy interesy innych ludów (…) »Moc oznacza prawo«, uważa, o tym
zaś można przesądzić jedynie drogą wojny”276.
Lord Esher, szanowany historyk i liberalny polityk, stawiany w rzędzie czołowych
autorytetów w sprawach wojskowych (oferowano mu tekę ministra wojny, lecz odmówił), po
przeczytaniu książki w 1912 roku napisał jedną z najbardziej dobitnych opinii potępiających
Bernhardiego:
Trudno sobie wyobrazić, że po dwóch tysiącach lat istnienia nauki chrześcijańskiej, w narodzie, który wydał część
najbardziej wzniosłych myślicieli i największych dobroczyńców ludzkości, mogły znaleźć wyraz podobne opinie. Padają
one z ust żołnierza darzonego dotychczas najwyższym szacunkiem przez wszystkich, którzy studiowali wojnę jako
ohydną ewentualność, lecz nie jako cel pożądany sam w sobie. Nikt nie przypuściłby, że tak prostackie i infantylne idee
mogły przetrwać w procesie rozwoju ludzkiej świadomości w ostatnich czasach277.
272 Wstęp do: Bernhardi, Germany and the Next War.
273 Wstęp do: ibidem.
274 Bernhardi, Germany and the Next War, wydanie internetowe: https://www.h-
net.org/~german/gtext/kaiserreich/bernhardi.html#note3.
275 Ibidem. Karl Theodor Körner, Dęby (przeł. Adam Tuz).
276 The German View of „The Next War”, „The Literary Digest”, 4 maja 1912:
http://www.oldmagazinearticles.com/pdf/bernhardi_0001.jpg.
277 Cytat w: ibidem.
17
PLAN BRYGADIERA SIR HENRY’EGO
WILSONA
Sądzę, że wojna między Niemcami z jednej strony a Francją i Anglią z drugiej – oczywiście swoją rolę odegra
w niej Rosja – zakończy się klęską Niemiec, o ile zostaną spełnione trzy warunki.
Brygadier sir Henry Wilson, kierownik departamentu operacji wojskowych brytyjskiego Ministerstwa Wojny,
w memorandum do Komitetu Obrony Imperium, 23 sierpnia 1911 roku
Oba kryzysy marokańskie podziałały niczym ostroga, przyśpieszając opracowywanie
planów wojennych w Wielkiej Brytanii i Francji. Od 1905 roku angielscy i francuscy stratedzy
przystąpili do wspólnego przewidywania przebiegu wojny z Niemcami jako największym
i najbardziej prawdopodobnym zagrożeniem oraz przewartościowali całość swoich poglądów
na stan gotowości obu krajów (przez krótki czas na początku 1906 roku w tych konferencjach
uczestniczył również belgijski szef sztabu generalnego).
W 1906 roku potężny komitet pod przewodnictwem lorda Eshera otrzymał zadanie
wprowadzenia reform sił zbrojnych pod zwierzchnictwem ministra wojny Richarda
Haldane’a. Komitet opracował podstawowy zarys wytycznych dotyczących Brytyjskiego
Korpusu Ekspedycyjnego w sile 156 tysięcy żołnierzy, lecz unikał wszelkich dyskusji na temat
sposobu i miejsca rozmieszczenia tych sił. W tamtym okresie Indie nadal uważano za strefę
działań wojennych. Z politycznych względów nie można było wymieniać Europy jako
przyszłego teatru wojny, gdyż „żaden rząd nie mógł przyznać, że rozważa wysłanie wojsk
do Europy”278. Wspomniane reformy napotkały gwałtowny opór „zwolenników marynarki”
oraz rządowych „radykałów”, co doprowadziło w 1907 roku do przeprowadzenia „śledztwa
w sprawie możliwości inwazji”. Nie pogodziło ono jednak diametralnie różniących się
poglądów Ministerstwa Wojny, które przewidywało wojnę lądową w Europie, oraz
Admiralicji rozważającej olbrzymie bitwy morskie, w których jednostki lądowe były
nieistotne.
Szczególnie Francuzom zależało na zagwarantowaniu brytyjskiego zaangażowania się
w wojnę na kontynencie. Działania lądowe w Europie stanowiły ważką kwestię
w rozważaniach Georges’a Clemenceau piastującego wówczas urząd premiera (1906–1909).
Kilkakrotnie podlegli mu urzędnicy apelowali w Paryżu i Londynie o zdecydowaną deklarację
w sprawie brytyjskiego zaangażowania, jednak spotykali się z odmową. Grey bezskutecznie
przestrzegał ich, że będą musieli raczej polegać na Rosjanach. Hardinge nieprzekonująco
oświadczył francuskiej delegacji w maju 1908 roku, że „w najlepszym razie nasza armia
na kontynencie może wywołać najwyżej efekt psychologiczny, gdyż nie będziemy mogli
wysłać sił ekspedycyjnych liczniejszych niż 150 tysięcy ludzi, podczas gdy liczebność
kontynentalnych armii liczy się w milionach”279. Przyczyna polegała przede wszystkim na tym,
że Wielka Brytania nie wprowadziła dotychczas powszechnego poboru do wojska, a musiała
chronić rozległe imperium, lecz ta wymówka nie zadowalała Francji, która stale ponaglała
Anglię do przyjęcia ustaw o poborze.
W opinii Francuzów Albion zasłużył na reputację kraju perfidnego, o czym ostrzegał sir
Francis Bertie, angielski ambasador w Paryżu. „Francuzi – pisał – instynktownie lękają się
Niemiec i żywią wrodzoną nieufność wobec Anglii, więc łatwo ulegają przekonaniu, że
Anglia może ich porzucić, a wtedy będą musieli przegrać z Niemcami”280. Jego ocena
dokładnie opisywała stan ducha Francuzów na początku XX wieku i wyjaśniała, dlaczego
francuski ambasador w Londynie Paul Cambon bezustannie starał się przekształcić Entente
Cordiale w pełnowartościowy sojusz wojskowy. Jednak jego wysiłki rozbijały się o mur
brytyjskich wewnętrznych podziałów i francuskiej podejrzliwości aż do stopnia, w którym
istnienie ententy wydawało się „zależne od cech osobowości oraz kaprysów członków
brytyjskiego rządu”281. Wprawdzie antyniemiecko nastawieni członkowie Ministerstwa Spraw
Zagranicznych opowiadali się za wojskowym sojuszem z Francją, lecz rząd Asquitha
wielokrotnie okazywał brak przekonania do tego pomysłu. Sporadyczne flirty Greya
z Niemcami i starania na rzecz budowania nowych więzów przyjaźni z Berlinem obok
istnienia ententy również niezbyt krzepiąco wpływały na Francuzów.
Ten obraz angielskiego kunktatorstwa i francuskiej nieufności przełamały dwa wydarzenia,
które nadały żwawsze tempo i nowy kierunek angielsko-francuskim przygotowaniom
militarnym: szok kryzysu agadirskiego, który zmusił rządy obu krajów do „ponownego
rozważenia wszystkich aspektów relacji w ramach ententy”282, oraz mianowanie „zajadłego
frankofila” na stanowisko głównego architekta brytyjskich planów wojny lądowej w Europie,
na wypadek jej wybuchu.
***
Brygadier sir Henry Wilson, mianowany w 1910 roku kierownikiem departamentu operacji
wojskowych, stał się jednoosobowym biurem propagandy działającym na rzecz porozumienia
angielsko-francuskiego, a w niedługim czasie także człowiekiem „bardziej wpływowym niż
jakikolwiek urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych”, konkludują historycy Steiner
i Neilson283. Wilson, konserwatysta z usposobienia i intelektu, lubił określać się jako
Irlandczyk, a po wojnie znalazł się w szeregach polityków Partii Unionistów Ulsteru.
Ponieważ urodził się w irlandzkim hrabstwie Longford, lecz kształcił się w Marlborough,
w rezultacie stanowił osobliwy amalgamat angielsko-irlandzki: był czarujący, dobrze
wychowany, zawzięcie kłótliwy, a niekiedy bardziej angielski od samych Anglików. Wilson
stworzył sieć bliskich powierników, do której włączył – rzecz nietypowa u brytyjskiego
oficera – także przedstawicieli francuskiej ambasady i swoich francuskich odpowiedników.
Uwielbiał Francję. W odróżnieniu od Greya, który po francusku nie znał ani słowa, Wilson
władał tym językiem płynnie. Jego ulubioną formą letniego wypoczynku były przejażdżki
rowerem po północno-wschodniej Francji. Podczas gdy jego wysoka, tyczkowata postać
mknęła chwiejnym rytmem poprzez pola, myśli brygadiera nie opuszczało wyobrażenie zgiełku
zmasowanego natarcia niemieckiej armii przez teren Belgii lub – gdy koledzy
wyperswadowali Wilsonowi tę (skądinąd trafną) prognozę – bezpośredniego najazdu
na francuskie terytorium na południe od koryta Mozy. Podobnie jak Crowe, Nicolson i Bertie,
brygadier miał wyrobiony pogląd: Niemcy to arcywróg i agresor, którego trzeba powstrzymać
za wszelką cenę.
Wilson posunął się jeszcze dalej. Zamierzał wymóc na Brytyjczykach zdecydowaną
deklarację w sprawie zaangażowania się w obronę Francji. W tym celu podważał oficjalne
stanowisko brytyjskiego rządu, ponoć umiarkowane, powściągliwe i bezstronne284,
a z pewnością, jak oświadczył Grey w parlamencie w listopadzie 1911 roku, nieskore
do „nawiązywania sekretnych więzów angażujących parlament w zobowiązania skutkujące
wypowiedzeniem wojny”285. Animozje Wilsona, podobnie jak Crowe’a, odpowiadały
ideałowi polityka propagowanemu przez „The Times”: antyniemieckiego, profrancuskiego
i pogodzonego z nieuchronnością wojny z Niemcami. Brygadier skupił się zatem
na opracowywaniu planów na tę ewentualność. Wilson był drobiaz​gowym planistą
i błyskotliwym strategiem – ludzkim kalkulatorem zestawiającym ze sobą rozkłady ruchu
pociągów, potrzeby koni oraz całe listy artykułów niezbędnych w nowoczesnej armii – który
trafnie przewidział kierunek prawdopodobnego niemieckiego natarcia.
***
Jako kierownik departamentu operacji wojskowych Wilson przez całą wiosnę 1911 roku
dopracowywał plany mobilizacji Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego. Jego wydział snuł
plany wojenne w niesłychanym odosobnieniu, odizolowany od wścibskich oczu cywilów
z rządu. Wilson niekiedy działał niczym swój własny agent, nawiązując sieć wojskowych
kontaktów bez wiedzy swych nominalnych przełożonych. Nie miał czasu na powściągliwość
i niezdecydowanie Greya, a często w ostrych słowach dawał wyraz frustracji postawą
ministra spraw zagranicznych. Niekiedy objawiał ją wzgardliwym zwyczajem samodzielnego
wyznaczania sobie obowiązków. Na przykład czymś niesłychanym była jego decyzja, by nie
informować Ministerstwa Spraw Zagranicznych o planowaniu wspólnych działań militarnych
z Francją na wypadek, gdyby kryzys agadirski doprowadził do wybuchu wojny.
20 lipca – w przeddzień mowy, którą w Mansion House wygłosił Lloyd George – Wilson
udał się do Paryża, by omówić plany wspólnej mobilizacji. Podczas spotkania, w którym
oprócz Wilsona uczestniczył jego francuski odpowiednik, generał Auguste Dubail, obaj
wojskowi, zaabsorbowani myślą o cumującej u marokańskiego wybrzeża kanonierce
„Panther”, nakreślili propozycję wyokrętowania w Rouen i Hawrze 150 tysięcy brytyjskich
żołnierzy. Nie wymienili nazwiska dowódcy, otwartą pozostawili również kwestię sytuacji,
która miałaby stanowić sygnał do rozwinięcia tych sił. Takie zobowiązania przekraczały
bowiem zakres kompetencji Wilsona. Niemniej brygadier wrócił do kraju z podpisanym
porozumieniem w sprawie wspólnych angielsko-francuskich działań wojskowych,
precyzującym nawet strefę, którą mieli zająć Brytyjczycy – rejon Arras–Cambrai–St Quentin.
„Podpisane uzgodnienia – twierdzą Steiner i Neilson – ocierały się o sojusz wojskowy i były
o wiele bardziej szczegółowe niż równoległe porozumienia francusko-rosyjskie oraz
niemiecko-austriackie”286.
Rola Wilsona w angielsko-francuskiej współpracy manifestowała się zatem
w zdumiewający sposób. Grey nie zobowiązał Wielkiej Brytanii do udziału w obronie Francji
w razie niemieckiej inwazji. Wilson przekroczył swoje uprawnienia. Szczegóły utajniono
przed Ministerstwem Spraw Zagranicznych i całym rządem. Niemniej podpisane przez
Wilsona sekretne angielsko-francuskie porozumienie stopniowo zyskało status nieoficjalnego
wspólnego planu wojennego w ramach Entente Cordiale. Wytyczało ono ramy współpracy,
która wydawała się coraz bardziej prawdopodobna z upływem każdej godziny, kiedy idea ta
bez czyichkolwiek sprzeciwów zapadała w umysły nielicznych dowódców i polityków
w kręgu wtajemniczonych. Co najważniejsze, zapoczątkowało ono proces dochodzenia
dowódców francuskich sił zbrojnych – a z czasem także dyplomatów z Quai d’Orsay –
do przekonania, że Francja może polegać na brytyjskim wsparciu wojskowym.
Sposób, w jaki Wilson – podówczas jeden z wyższych rangą urzędników rządowych
i brygadier – zdołał wpłynąć na kształt wydarzeń, to kwestia bardziej osobowościowa niż
wyrastająca z oficjalnej struktury władzy. Z osobistych notatek brygadiera wyłania się obraz
intelektualisty, a zarazem aroganta skłonnego do wyśmiewania tych, którzy przeciwstawiali się
jego machinacjom. Swoje słowne sztychy zwracał głównie przeciw zwierzchnikom, z których
kilku uważał za głupich lub nieudolnych. Po spotkaniu z sir Williamem Nicholsonem, szefem
Sztabu Generalnego Imperium, Wilson zapisał: „Szef sztabu wygadywał absolutne bzdury,
zdradzając głębszą ignorancję, niż mu przypisywałem. Nawet nie wiedział, którędy płynie
Sambra”. Jednak najbardziej zjadliwą krytykę zarezerwował dla Greya, który nadal odmawiał
przypieczętowania ententy ofertą wsparcia wojskowego. Po wyjściu w stanie głębokiego
zniechęcenia z konferencji 9 sierpnia 1911 roku, na której Grey, Haldane, a nawet Crowe nie
spełnili nadziei Wilsona na udzielenie Francji obietnicy konkretnego zaangażowania,
brygadier opisał szefa dyplomacji jako „człowieka niedouczonego, próżnego i słabego,
kompletnie nieprzydatnego do roli ministra spraw zagranicznych kraju większego niż
Portugalia. Człowieka niemającego pojęcia o polityce i strategii, które idą ze sobą
w parze”287.
W powyższych słowach kryje się opinia Wilsona o sobie samym jako człowieku głęboko
obeznanym ze sztuką łączenia polityki i strategii wojskowej, a z wszystkich jego planów
wojennych przebija wiara w siłę własnego intelektu. Niemniej po upływie stulecia niezwykła
zdolność przewidywania brygadiera przyprawia o zimny dreszcz: „Oczywiście możliwe, że
w ciągu kilku pierwszych dni od mobilizacji Niemcy oblegną Liège, następnie przez
rozciągnięcie swoich szyków ku północy zapewnią sobie dostateczne pole manewru, które
pozwoli im rozwinąć ogromne siły (…)”288.
***
Wkrótce Wilson miał okazję do zaprezentowania swoich pomysłów. Kryzys agadirski
skłonił Komitet Obrony Imperium do zwołania 23 sierpnia 1911 roku nadzwyczajnego
posiedzenia. Wilson miał nadzieję, że całodzienna konferencja, którą Asquith dwa dni
wcześniej na obiedzie z Greyem i Haldane’em polecił pilnie zorganizować, spełni część jego
oczekiwań: przyniesie oficjalne zatwierdzenie jego strategii wojennej. Brygadier z ulgą
przekonał się, że na zebranie nie zaproszono ugodowych „radykałów” z rządu, w tym
sekretarza stanu do spraw kolonii Lewisa Harcourta (który później pienił się ze złości, że
posiedzenie „zawczasu zaplanowano na dzień, w którym mieliśmy być poza Londynem […]
żeby postanowić, gdzie i w jaki sposób wylądują siły brytyjskie, które mają wspomagać
francuską armię na linii Mozy!!!”289), a także lorda Eshera (który później opisywał zebranych
jako „skaptowanych członków Komitetu Obrony” oraz „nieliczną juntę ministrów
zasiadających w rządzie”290). Na konferencję przybyli: premier Asquith (jako
przewodniczący); kanclerz skarbu David Lloyd George; minister spraw zagranicznych sir
Edward Grey; Winston Churchill, sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych;
Reginald McKenna, Pierwszy Lord Admiralicji; sir Arthur Wilson, Pierwszy Morski Lord
Admiralicji; A.E. Bethell, szef wywiadu marynarki; wicehrabia Haldane, sekretarz stanu
do spraw wojny; marszałek polny sir William Nicholson, szef Sztabu Generalnego Imperium;
brygadier Henry Wilson, kierownik departamentu operacji wojskowych; generał sir John
French, generalny inspektor sił zbrojnych; kontradmirał sir Charles Ottley (sekretarz) oraz
generał major sir A.J. Murray, kierujący wydziałem przeszkolenia wojskowego.
Dzień okazał się owocny, przynajmniej dla Wilsona. Brygadier przybył dobrze
przygotowany. W toku szczegółowych badań zagadnienia „wojny między Niemcami a Francją”
wyliczył, że w ciągu dziewięciu dni od rozpoczęcia mobilizacji Niemcy rozwinęłyby
na granicy od Akwizgranu do Altkirch wojska w sile 39 dywizji. Nakreślił zebranym
przerażający obraz skali prawdopodobnego konfliktu: „Do wieczora trzynastego dnia
mobilizacji siły niemieckie na tym teatrze działań wojennych wzrosną z 39 do 57 dywizji,
francuskie zaś – z 34 do 63 dywizji”291. Innymi słowy, Niemcy wystawią około miliona
żołnierzy przeciwko 1,1 miliona Francuzów, przy założeniu, że dywizja liczy około 17 500
ludzi292. W pewnym momencie Asquith zapytał, jak liczne siły brytyjskie należałoby
wystawić, by można było skutecznie interweniować w Europie. Wilson odparł, że „pięć
dywizji piechoty wywarłoby efekt psychologiczny prawie tak samo silny jak sześć, a cztery to
lepiej niż nic”293 – w sumie oznaczało to liczbę nieznacznie przekraczającą 100 tysięcy ludzi.
Naciskany przez Churchilla i generała Frencha o szczegóły, Wilson odrzucił możliwość, że
Niemcy przebiją się na odcinku Mauberge–Lille. Jednakże jego informacje zawierały dziwne
„białe plamy”. Przyznał, że nie zna planów Francji na wypadek wystąpienia różnych
ewentualności, wydawało się ponadto, iż nie wie o najnowszej ocenie francuskiego Planu
XVI.
Plany wojenne Wilsona, zaprezentowane po mistrzowsku, nawet jeśli tylko częściowo
ujawnione, otrzymały oficjalną sankcję, a brygadiera zachęcono do dalszego planowania
wojny na kontynencie. W protokole z zebrania podsumowano:
Komitet ocenił plany opracowane przez sztab generalny i przyjął opinię, że plan, któremu sztab generalny przyznał
pierwszeństwo [tj. plan Wilsona], obejmujący początkowe stadia wojny między Niemcami a Francją, w której rząd
decyduje się udzielić Francji pomocy, jest wartościowy i zgodnie z nim sztab generalny powinien opracować wszelkie
niezbędne szczegóły (…)
Co do drugiej hipotezy, że Wielka Brytania stanie się czynnym sojusznikiem Francji (…) powinniśmy zmobilizować
i wysłać całość naszych dostępnych sił regularnej armii, liczących sześć dywizji piechoty i dywizję kawalerii,
natychmiast po wybuchu wojny, mobilizację zaś rozpocząć tego samego dnia, co Francuzi i Niemcy294.
Kluczowe było tu słowo „hipoteza”. Brytyjski rząd aż do samego przedednia wojny nie
chciał sprecyzować, czy w razie niemieckiego najazdu przyjdzie Francji z pomocą.
***
Posiedzenie Komitetu Obrony Imperium przyniosło niepowodzenie w dwóch istotnych
kwestiach. Po pierwsze, obnażyło niekompetencję okrzyczanej Królewskiej Marynarki
Wojennej, która wcześniej nie chciała dać gwarancji, że zdoła bezpiecznie przetransportować
Brytyjski Korpus Ekspedycyjny przez kanał La Manche. Sir Arthur Wilson, następca Fishera
na stanowisku Pierwszego Morskiego Lorda Admiralicji, „szorstki, mało elokwentny
i despotyczny”295 admirał, podczas posiedzenia utwierdził zebranych w tym wrażeniu
słabości. Marynarka, oświadczył, nie dysponuje zbędnymi marynarzami, oficerami i okrętami
do wsparcia przeprawy wojsk lądowych przez kanał, gdyż całość swoich sił przydzieli
do blokady Niemiec i rozmieści na Morzu Północnym w celu zniszczenia niemieckiej floty.
Uzupełnił ten tragiczny obraz sytuacji nieprzekonującą uwagą, odnotowaną w protokole
z zebrania: „Jednakże akwen kanału zostanie objęty zasięgiem operacji głównej, więc jeśli
Francuzi ochronią transportowce w obrębie własnych portów, Admiralicja mogłaby udzielić
ekspedycji wymaganej gwarancji bezpieczeństwa”296. Było to stanowisko dalekie
od przekonującego zapewnienia, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że francuska flota byłaby
w całości zaangażowana w działania na Morzu Śródziemnym.
Po drugie, tajne zebranie pogłębiło jeszcze rozłam w łonie rządu. Frakcja „gołębi” wpadła
w szał na wieść, że wykluczono ich z konferencji o fundamentalnym znaczeniu, poświęconej
polityce na wypadek wojny. Pociągnęło to za sobą rewoltę wśród posłów. Radykałowie
domagali się dymisji Henry’ego Wilsona i publicznego oświadczenia, że to rząd będzie jedyną
instancją rozstrzygającą najpoważniejsze kwestie polityki militarnej. Grey i Asquith musieli
bronić swoich działań. Grey kluczył. „Mogą istnieć przyczyny – oświadczył w parlamencie 27
listopada – dla których rząd podejmuje tego rodzaju sekretne ustalenia, jeśli nie stanowią one
spraw najwyższej wagi”297. Przeczyło to wszelkiej sensownej logice. Jeśli dyskusja na temat
wojskowych planów na wypadek wojny na kontynencie nie stanowiła „sprawy najwyższej
wagi”, czymże zatem była? Wręcz przeciwnie, zebranie Komitetu Obrony Imperium, jak piszą
Steiner i Neilson, było „jedyną okazją przed 1914 rokiem, kiedy dwa rodzaje sił zbrojnych
uzgadniały swoje strategie i (…) rzeczywiście w pewnym stopniu omówiły plany brytyjskiej
interwencji we Francji”298.
W sumie na posiedzeniu komitetu ujawniono głęboko zakorzenione problemy w Admiralicji
(które skłoniły później Asquitha do zastąpienia McKenny’ego Churchillem), przedstawiono
argumenty za brytyjską interwencją w wojnie lądowej w Europie i zatwierdzono postulaty
Henry’ego Wilsona:
Wojna między Niemcami z jednej strony a Francją i Anglią z drugiej – oczywiście swoją rolę odegra w niej Rosja –
zakończy się klęską Niemiec, o ile zostaną spełnione trzy warunki:
Po pierwsze – rozkaz mobilizacji w naszym kraju musimy wydać tego samego dnia, co we Francji.
Po drugie – musimy wysłać [do Francji] wszystkie sześć dywizji (…)
Po trzecie – musimy podjąć przygotowania, by umożliwić utrzymanie skuteczności sił ekspedycyjnych przez cały
okres wojny, a w miarę możliwości jak najszybciej przetransportować w rejon działań wojennych inne oddziały z kraju,
z Indii lub z dominiów [głównie z Australii, Kanady i Afryki Południowej]299.
278 Steiner i Neilson, s. 207.
279 Cytat w: ibidem, s. 209.
280 Cytat w: Keiger, s. 102.
281 Ibidem, s. 110.
282 Ibidem.
283 Steiner i Neilson, s. 210.
284 Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 432.
285 Cytat w: Steiner i Neilson, s. 214.
286 Ibidem, s. 211.
287 Cytat w: ibidem, s. 213.
288 Henry Wilson, aneks do: The Military Aspect of the Continental Problem, memorandum opracowane przez sztab
generalny, 12 sierpnia 1911 roku, National Archives, CAB 38/19/47.
289 Cytat w: Koss, s. 144–145.
290 Pamiętnik Scotta, 4 maja 1914.
291 Henry Wilson, aneks do: The Military Aspect of the Continental Problem, memorandum opracowane przez sztab
generalny, 12 sierpnia 1911 roku, National Archives, CAB 38/19/47.
292 Ożywiona dyskusja o liczbach żołnierzy znajduje się na stronie twcenter.net:
http://www.twcenter.net/forums/showthread.php?t=357390.
293 Peden, s. 47.
294 Protokół ze 114. posiedzenia (Action to be taken in the event of intervention in a European war; Appreciation of the
military situation on the outbreak of a Franco-German war; Naval criticism of the General Staff proposals; Admiralty
policy on the outbreak of war), National Archives, CAB 38/19/49, s. I–18.
295 Strachan, To Arms, s. 380.
296 Protokół ze 114. posiedzenia (Action to be taken in the event of intervention in a European war; Appreciation of the
military situation on the outbreak of a Franco-German war; Naval criticism of the General Staff proposals; Admiralty
policy on the outbreak of war), National Archives, CAB 38/19/49, s. I–18.
297 Cytat w: Steiner i Neilson, s. 213.
298 Ibidem, s. 213.
299 Henry Wilson, aneks do: The Military Aspect of the Continental Problem, memorandum opracowane przez sztab
generalny, 12 sierpnia 1911 roku, National Archives, CAB 38/19/47.
18
FRANCUSKA ZEMSTA
[Niemcy] starali się dać nam odczuć ciężar swego zwycięstwa i w gwałtownych, pełnych brutalności
napaściach stwierdzać, przy lada sposobności i bez żadnego pretekstu, prawo robienia wszystkiego, które, ich
zdaniem, dało im zwycięstwo.
Marszałek Ferdinand Foch, wspomnienia o końcowym stadium wojny francusko-pruskiej
Raymond Poincaré był politykiem niezmiernie inteligentnym i nieprzekupnym. Służył
Francji jako minister spraw zagranicznych, premier (pięciokrotnie, począwszy od funkcji
ministra w latach 1912–1913) oraz prezydent (1913–1920). Jego odczucia wobec ojczyzny
cechowały wzniosła duma i swego rodzaju instynktowny patriotyzm, który wydaje się
nieodrodną cechą Francuzów nieskażonych cynizmem i autoironią Anglików czy
sporadycznym, paraliżującym brakiem pewności siebie Niemców. Urodził się w 1860 roku
w Lotaryngii. Nie sposób określić, jak mogłaby się zmienić historia Francji, gdyby Poincaré
przyszedł na świat, powiedzmy, w Nicei, lecz miejsce urodzenia niewątpliwie wywarło
głęboki wpływ na jego światopogląd. Podczas wojny francusko-pruskiej jego rodzina musiała
znieść upokarzającą ucieczkę z domu i ewakuację do Dieppe, a następnie powrót i życie
pod niemiecką okupacją – tego doświadczenia przyszły francuski przywódca nie zapomniał
i nigdy go nie wybaczył Niemcom. Sprawienie im Waterloo stało się jego marzeniem.
W młodości Poincaré pisał:
Dom pełen wstrętnych żołdaków. Jeden rysuje na naszym kredensie czaszkę i skrzyżowane piszczele, drugi pluje
nam, niczym Kozak, do garnka z duszonym mięsem. W każdej chwili czujemy się obserwowani. Wiemy, że rozważają
nasze słowa, śledzą gesty (…) Jaki cudowny był dzień, kiedy wszystkie dzwony odezwały się na znak, że ostatni
żołnierz opuścił miasto, kiedy wszystkie radosne domy rozkwitły powiewającymi flagami300.
Poincaré, błyskotliwy student obdarzony wytrwałością godną Syzyfa, piął się po szczeblach
francuskiego sądownictwa aż do adwokatury, po czym wkroczył w polityczne szranki,
zdobywając w wieku 33 lat pierwszą ministerialną tekę – w resorcie edukacji i kultury. Jako
współczesny człowiek renesansu łączył uzdolnienia artystyczne z talentem do matematyki (jego
kuzyn Henri Poincaré został wielkim matematykiem). W roku 1894 i ponownie w 1906
wyróżnił się jako minister finansów. W 1909 roku do wieńca swojej sławy dodał następny
listek: w uznaniu jego talentu literackiego wybrano go do Akademii Francuskiej. Podczas
afery Dreyfusa jego ostrożna wrażliwość polityczna kazała mu obrać umiarkowany kurs, zatem
z owej wstydliwej sprawy wyszedł w dużej mierze bez szwanku. Jednak swoją niezdolnością
do rozstrzygających działań zaskarbił sobie opinię politycznego kunktatora, zwłaszcza w dobie
gwałtownych debat, jakie wzbudził swoją skrajnie antyklerykalną polityką premier Pierre-
Marie-René Waldeck-Rousseau i jego rząd, który Poincaré początkowo popierał.
Radykałowie gardzili tym cichym i kompetentnym człowiekiem (mimo że później nauczyli się
go podziwiać) za to, że trwonił energię – jak to ujął czołowy ówczesny radykał Clemenceau –
na „określanie, czy coś jest dobre, czy złe, zamiast zastanowić się, co jest możliwe”301.
Jeśli Poincaré na podobieństwo Hamleta analizował każdy aspekt zagadnienia, nim
postanowił działać, to w odróżnieniu od duńskiego księcia wykazywał większą skłonność
do całkowitego powstrzymywania się od działania. Clemenceau pisał, że Poincaré do rangi
„sztuki” podniósł balansowanie na rusztowaniu swoich idei i zasad oraz rozważanie
wszystkich „za” i „przeciw”, niczym księgowy przeprowadzający bilans. Swoim
niezdecydowaniem irytował nawet najbliższych przyjaciół. Jeden z nich, Alexander Millerand,
pisał: „Odwaga cywilna nigdy nie należała do cech charakteru Poincarégo (…) wykazywał lęk
przed odpowiedzialnością w stopniu, jaki rzadko widywałem”302.
Niekiedy obracał się niczym kurek na kościele zależnie od dyskusji w prasie, popierających
lub krytykujących jego polityczne decyzje. Zdaniem Paula Cambona po prostu brakowało mu
„ikry”, choć przy innych okazjach potrafił działać „niczym Napoleon”. Wszystkie powyższe
opinie doprowadziły historyka Johna Keigera do zaprezentowanej w mistrzowskiej książce
konkluzji, że Poincaré był naznaczony piętnem „pewnego zwątpienia we własne siły, co
stanowiło jego największą słabość przyprawiającą go o długotrwałą udrękę przy
podejmowaniu przełomowych decyzji politycznych, przy których najczęściej wolał trzymać się
jak najbliżej status quo”303.
Poincaré należał do przywódców zagarniających władzę dla siebie, lecz nie z powodu
megalomańskich skłonności, tylko braku wiary w tych, którym musiał przydzielać zadania.
W rezultacie był ogromnie przepracowany. Mnóstwo czasu spędził na reformowaniu
Ministerstwa Spraw Zagranicznych, w wyniku czego odarł ten urząd z wszelkiej władzy.
Od tamtej pory on sam kierował Ministerstwem Spraw Zagranicznych, a nie samowolni
biurokraci z Quai d’Orsay, do tego czasu działający niczym jakaś odrębna jednostka, oddalona
i niezależna od reszty rządu. Poincaré gwałtownie ściągnął ich z obłoków na ziemię.
Zawodowych dyplomatów traktował z takim samym odmierzonym dystansem, ostentacyjnie
pozbawiając ich nimbu nabożnego szacunku, do którego przywykli. Minister sam podejmował
kluczowe decyzje co do polityki zagranicznej, sprowadziwszy wyniosłe elity Quai d’Orsay
do nowej i zgoła nieznanej im roli podwładnych. Niesamowite obciążenie pracą nie
onieśmielało go; Poincaré napawał się zadaniami, które wziął na swe barki, i stopniowo
przejął całkowitą kontrolę nad kierunkiem polityki zagranicznej.
***
W jednej kwestii Poincaré wykazywał nieugięte zdecydowanie i brak zastrzeżeń
lub kompromisów: był do szpiku kości nieufny wobec Niemiec. Miało to głęboko osobiste
podłoże, sięgające wstecz do upokorzenia 1871 roku – ten rys dzieliło z nim wielu wybitnych
Francuzów tamtej epoki. Jako nadrzędny priorytet traktował zachowanie Trójporozumienia
jako czynnika mającego działać na Niemcy odstraszająco. To zaś oznaczało podtrzymywanie
równowagi sił w Europie, a nie jej destabilizowanie, nawet jeśli miałoby to przynieść Francji
chwilową korzyść.
Jako minister spraw zagranicznych Poincaré zagłębił się w zawiłości prawne dzielące dwa
olbrzymie bloki mocarstw i – wykazując przy tym niezwykłe dla siebie zdecydowanie – starał
się zachować zarówno ducha, jak i literę umów międzynarodowych, które z Trójprzymierza
i Trójporozumienia czyniły byty odmienne i oddzielne. Najlepszy przykład takiej postawy
stanowi jego niechęć przed flirtem z Włochami, który miał przeciągnąć ten kraj
z Trójprzymierza na stronę ententy; minister uważał bowiem, że Włochy nie zasługują
na zaufanie i są nieprzewidywalne. Dlatego marginalizował wpływy italofilów w służbie
dyplomatycznej, do których zaliczał się wpływowy ambasador Francji w Rzymie Camille
Barrère, niezmordowanie trudzący się nad zwabieniem Włoch do francusko-rosyjskiego
obozu.
O ile w kwestii Włoch instynkt Poincarégo podpowiadał mu trafnie, o tyle w przypadku
Niemiec całkowicie go zwodził. Pod koniec 1911 i na początku 1912 roku Berlin obrał
w stosunkach z Francją kurs na odprężenie. Bethmann-Hollweg chciał pomniejszyć znaczenie
kryzysu agadirskiego i poprzez francuskiego ambasadora w Berlinie, Jules’a Cambona (brata
Paula), apelował o radykalną zmianę kursu w relacjach francusko-niemieckich… w kierunku
przyjaźni! Jako zaś absolutne minimum Berlin uznał zadanie złagodzenia napięcia między obu
krajami, które zagroziło wybuchem wojny o Maroko. Niemcy, co zrozumiałe, odniosły
wrażenie, że w sprawie Agadiru Francja opacznie pojęła zamiary Berlina.
Jules Cambon dał się przekonać do niemieckiej inicjatywy i przyłączył się do wspólnych
starań, ponaglając Poincarégo, by przyjął propozycję zbliżenia z Berlinem. W kanałach
dyplomatycznych i na biurkach redaktorów gazet aż huczało od dyskusji nad całkowitym
przewartościowaniem stosunków francusko-niemieckich. Nawet Alzacja i Lotaryngia miały
otrzymać obietnicę pełnej autonomii, jeśli nie zwrócenia ich Francji, „o ile francuska polityka
przybierze kurs zbieżny z niemieckim”, według słów niemieckiego podsekretarza stanu304.
Oznaczało to pójście dalej, niż Niemcy chciały się posunąć od czasu, gdy „utracone
prowincje” wpadły w ręce Prus po wojnie z lat 1870–1871. Cambon, na którym te przyjazne
gesty zrobiły wrażenie, oczekiwał od Paryża instrukcji, jak ma się do nich odnieść.
Jednak w Paryżu puszczono je mimo uszu. Poincaré, stary Lotaryńczyk, w usilnych apelach
Niemiec dopatrzył się jedynie pokrętnej próby wbicia klina między Francję a jej
zdeklarowane sojuszniczki: Anglię i Rosję. Takie rozumowanie miało pewne podstawy, lecz
Poincaré nie przyjął niemieckich zabiegów ani jednym miłym słowem, ani jedną gałązką
oliwną. Zamiast tego nakazał zakończenie wszelkich rozmów z Niemcami z takim oto
uzasadnieniem:
Jeśli damy posłuch takim propozycjom, poróżni nas to z Anglią i Rosją, utracimy wszelkie korzyści z polityki, którą
Francja prowadzi od wielu lat, za Alzację uzyskamy jedynie iluzoryczną satysfakcję, a następnego dnia zostaniemy
odizolowani, z nadwątloną pozycją i wykluczeni z sojuszy305.
Jules Cambon na takie dictum zachodził w głowę: czyż Wielka Brytania i Rosja tak srogo
ukarałyby Francję za rozmowy z Niemcami? Czy posunęłyby się aż do „odizolowania
i wykluczenia” Francji z ententy? Przecież poprawa relacji między Francją a Niemcami to
z pewnością kwestia krytyczna dla uniknięcia wojny w Europie? Tak rozumował Cambon,
który uważał, że Francja powinna dążyć do zbliżenia z Niemcami, dopóki furtka pozostaje
otwarta. Przewidywał mroczną przyszłość, jeśli Paryż ją zatrzaśnie: „Czy przez zablokowanie
zbyt wielu ujść z kotła nie spowoduje się eksplozji?”306.
Jednak Poincaré, niepomny tego ryzyka, odmawiał podjęcia jakichkolwiek rozmów
z Niemcami. Jego instynktowne antyniemieckie nastawienie kazało mu podejrzewać Berlin
o oszustwo, o zastawianie pułapek – choć w tym wypadku bezpodstawnie. Bethmann-Hollweg
dążył do autentycznego odprężenia z Francją, a i sam kajzer żywił nadzieje na jakiś rodzaj
pokojowego współistnienia. Te uczucia nie przeniknęły jednak przez spowijające Quai
d’Orsay opary germanofobii, co sprawiło, że relacje Paryża z Berlinem utknęły w martwym
punkcie w długi czas po tym, jak kryzys agadirski rozwiał się we mgle. Bethmann-Hollweg
wspominał, że w zachowaniu zazwyczaj towarzyskiego i pozytywnie nastawionego
ambasadora Jules’a Cambona zaszła „widoczna zmiana”, gdy Poincaré wziął sprawy w swoje
ręce. Kanclerz pisał:
Nie mogłem nic wskórać przez osobisty kontakt. Kiedy ambasador złożył mi wizytę po jednej ze swych częstych
podróży do Paryża, nadal był życzliwy jak zawsze, lecz gdy tylko rozmowa schodziła na opinię publiczną we Francji,
zaczynał wypowiadać się monosylabami, zamiast sypać epigramatami i popisywać się wyrafinowanym francuskim
dowcipem. Unikał wszystkiego, co mogłoby sugerować, że ministerstwo pod kierunkiem Poincarégo kieruje się tym
samym duchem pojednania, który on sam zawsze był gotów deklarować za czasów poprzedniego rządu307.
Z punktu widzenia konwencjonalnego świata można by pomyśleć, że to na Paryż powinien
był spaść obowiązek zainicjowania przyjaźniejszych stosunków z Niemcami, a nie odwrotnie,
to Francja bowiem sprowokowała kryzys agadirski. Jednak na takie spekulacje z perspektywy
ludzkiej uprzejmości nie było miejsca w świecie, w którym Niemcy miały opinię czołowego
agresora. Rozpaczliwa ironia kryła się w fakcie, że Niemcy w krótkim okresie pod koniec
1911 i na początku 1912 roku starały się nawiązać pokojowe stosunki ze swoimi europejskimi
sąsiadami, i to w czasie, gdy wszyscy doszli do wniosku, że Berlin pragnie jedynie wojny.
Kocioł Cambona z każdym dniem coraz bardziej groził wybuchem.
***
Tymczasem odrodzenie się wysoce wybuchowego francuskiego nacjonalizmu udaremniło
wszelkie nadzieje na zbliżenie obu narodów. Uległość Poincarégo wobec opinii publicznej
zaostrzyła ten rezultat. Jego zażarta francuska duma i lotaryńska buntowniczość podsycały
pożogę, a po objęciu przezeń prezydentury na początku XX wieku – trudno określić, czy to
wskutek jego rozmyślnych działań – we Francji przebudziła się nowa, niebezpieczna siła:
szalejący szowinizm, gromko domagający się odzyskania francuskiego „honoru”. Niezbyt
liczył się fakt, że utracone prowincje – Alzacja i Lotaryngia – choć w duchu francuskie, po
przyłączeniu do Niemiec cieszyły się wielkimi korzyściami gospodarczymi. W istocie
większość Alzatczyków i Lotaryńczyków wolała status quo niż kolejną wojnę, w której – jak
wiedzieli – ich domy znowu legną w gruzach. Wielu nie interesowały wojownicze głosy
domagające się ich „wyzwolenia”. W regionie szerzyły się mieszane małżeństwa i dorastało
już drugie pokolenie francusko-niemieckich dzieci. Jednak to bynajmniej nie powstrzymywało
francuskich rewanżystów.
Jules Cambon w pewnym sensie padł ofiarą tego ruchu. Przez cały 1912 rok bezustannie
nakłaniał Poincarégo do zajęcia przychylniejszego stanowiska wobec Niemców. Po klęsce
zadanej Turcji przez Włochy starał się wykorzystać sposobność i zaproponował francusko-
niemiecką mediację w rokowaniach pokojowych, lecz Poincaré natychmiast storpedował tę
inicjatywę, jak to czynił z każdą, która nie uwzględniała udziału Rosji i Wielkiej Brytanii. Ta
tendencja odzwierciedlała pragnienie Poincarégo, by podnieść Entente Cordiale do rangi
czegoś zbliżonego do sojuszu, lecz Wielka Brytania – jak ze złością stwierdzał Henry Wilson
– nie chciała tego nawet rozważyć. Grey wielokrotnie wymawiał się od zapewnienia Francji,
że w razie niemieckiego najazdu otrzyma ona brytyjską pomoc. Tak więc Poincaré przez
wzgląd na uczucia Londynu puszczał mimo uszu apele Niemiec o poprawę wzajemnych
stosunków, choć angielski rząd odmawiał Francji wszelkiej nadziei na wojskowe wsparcie.
***
Choć Georges Clemenceau pod pewnymi względami stanowił dla Poincarégo bête noire,
podzielał jedną ideę, którą jego rywal kierował się w polityce zagranicznej: dążenie
do uwolnienia Francji raz na zawsze od niemieckiego zagrożenia. Tej właśnie sprawie
(między wieloma innymi) poświęcił całe życie. Clemenceau, urodzony w Wandei leżącej
w zachodniej części środkowej Francji, wydawał się ucieleśnieniem nieugiętej
buntowniczości właściwej temu regionowi. W okresie wojen religijnych ów departament
na wybrzeżu Atlantyku stał się widownią straszliwych i krwawych walk. W latach 1793–1796
zaciekła antyrządowa rewolta chłopska pochłonęła prawie ćwierć miliona ofiar. Clemenceau
wrodził się w typowego Wandejczyka: radykalnego, podejrzliwego, upartego, niezależnego.
Nic więc dziwnego, że ów bystry jak na swój wiek student medycyny czuł duchowe
pokrewieństwo z podobnymi mu radykałami, zwłaszcza z Thaddeusem Stephensem, wielkim
amerykańskim bojownikiem o zniesienie niewolnictwa.
Jednakże w miarę dojrzewania zmysłu politycznego Clemenceau jego wiara w demokrację
i sprawiedliwość społeczną starła się ze studiowanymi na uczelni medycznej prawidłami
naukowymi, głównie z darwinowską teorią doboru naturalnego. Jak większość inteligencji
swojej epoki Clemenceau zakładał, że regułę „przeżywania najlepiej dostosowanego” można
zastosować do relacji międzyludzkich obecnej doby. Przetrwanie „ras”: germańskiej,
słowiańskiej czy romańskiej, podobnie jak ludów ciemnoskórych, zależało od korzystnych
cech charakteru, potęgi umysłu i chęci walki. Jak pisał, charakter określa przeznaczenie:
„W owej bezwzględnej walce o byt w łonie społeczności ludzkiej słabsi fizycznie,
intelektualnie lub moralnie ostatecznie muszą ulec silniejszym”308. W odróżnieniu
od Bernhardiego czy Conrada von Hötzendorfa Clemenceau nie chciał przez to powiedzieć, że
słabsi powinni złożyć broń i się poddać. Uważał, że powinni toczyć nieprzerwaną walkę, aż
„dobro” weźmie górę; w tej bitwie o prawdę i sprawiedliwość nie może być mowy
o kompromisie.
O ile Poincaré często szukał wymówek dla powstrzymania się od działania, o tyle
Clemenceau napawał się walką i, by użyć słów historyka Geoffreya Bruuna,
rzucał się w każdy nowy bój z poczuciem ucieczki od niezdecydowania, walczył o każdą sprawę ze ślepą
na wszystko, wojowniczą furią chłopa broniącego swego pola (…) W oczach Clemenceau idee stanowiły oręż,
myślenie było formą działania, działanie oznaczało życie, a esencję życia tworzył konflikt309.
Rozpad małżeństwa z Amerykanką Mary Plummer po siedmioletnim okresie pożycia,
w którym przyszło na świat troje dzieci, zrodził w tym płomiennym, młodym mężczyźnie
głębokie poczucie osamotnienia, rodzaj izolacji od bliźnich. Jednakże Clemenceau nigdy nie
popadł w cynizm. Zawsze dostrajał się do „spokojnej, smutnej muzyki humanizmu”310,
wrażliwy na los ubogich, stale nurtowany myślą, dlaczego i w jaki sposób musi nieść im
pomoc.
Wojna francusko-pruska wywarła niezatarty wpływ na młodego lekarza; przeistoczyła go
w radykalnego republikanina i nadała jego politycznej ideologii stały, niezmienny kierunek.
Clemenceau przeobraził się w rodzaj politycznego perpetuum mobile, obracającego się wokół
centralnej wizji Francji silnej i uwolnionej od niemieckiej klątwy. Jego umysł zawsze skłaniał
się do rozważań o tym, co może być, a nie o tym, co jest. Jedynie kipiąca życiem francuska
republika mogła oprzeć się strzałom miotanym przez wojowniczego sąsiada; jedynie potężna
Francja pod przewodem nieustępliwych w swoich wizjach i działaniu republikanów, a nie
zgrzybiałych rojalistów czy instytucji religijnych, mogła ocalić naród.
Pod wpływem takich myśli Clemenceau – rozwiedziony, osamotniony i gniewny – wkroczył
z niezłomnym przekonaniem na ścieżkę politycznej i publicystycznej kariery, początkowo jako
burmistrz Montmartre’u w krwawych dniach Komuny Paryskiej (pisał: „Znalezienie się
pomiędzy dwiema stronami, z których każda życzyła mi śmierci, wykształciło we mnie
niezachwiane przeświadczenie o głupocie życia publicznego”311), następnie jako radykalny
republikanin, cięty polemista (podejmujący każdą irytującą go kwestię społeczną w debatach,
których apogeum stanowiła publikacja obnażająca zakłamanie i niesprawiedliwość sprawy
Dreyfusa), minister, wreszcie jako premier – mąż stanu, działający w imieniu narodu,
obdarzony przydomkiem „Tygrys” przywódca Francji czasu wojny.
Jednak w miarę wspinania się po szczeblach rządowej kariery ten szczwany, stary
wojownik stał się bardziej pragmatyczny, mniej podatny na wpływy ideologii. Jako premier
w 1907 roku starał się ugruntować pozycję sił zbrojnych i umocnić Entente Cordiale. Jego
motywy zachowywały zgodność z najwcześniejszymi obawami o skutki niemieckiego
imperializmu. Clemenceau niepokoił się siłą armii niemieckiej w zestawieniu z francuską.
W 1907 roku Francja przeznaczyła na obronę 27% budżetu narodowego w porównaniu z 37%
w Niemczech (na podstawie szacunkowej oceny w The States​man’s Yearbook [Rocznik
statystyczny męża stanu]312). Do 1909 roku Niemcy miały osiągnąć zdolność
do zmobilizowania 1 700 000 gotowych do walki żołnierzy w porównaniu z 1 300 000
we Francji. Te szacunkowe dane miały okazać się przesadzone. Niemniej jednak stały się dla
francuskiej polityki potężnym bodźcem. Clemenceau miał w tej opłakanej sytuacji niewielkie
pole manewru; działał zatem w ramach tych ograniczeń, zacieśniając relacje Francji
z zagranicą, głównie z Rosją i Wielką Brytanią, a także wzmacniając istniejącą już armię.
W tym celu pokonał opór antyreligijnego etosu swoich radykalnych kolegów
i na stanowisko komendanta prestiżowej École de Guerre, głównej francuskiej uczelni
wojskowej, kuźni kadr oficerskich, mianował żarliwego katolika i konserwatystę. W ten
sposób generał Ferdinand Foch, artylerzysta pogrążony po uszy w tajnikach taktyki i strategii
„współczesnej sztuki wojennej”, przejął kontrolę nad szkoleniem przyszłych oficerów
francuskiej armii. Foch, obok Kitchenera, miał się okazać jednym z nielicznych dowódców,
którzy przewidzieli skalę i naturę nadciągającego konfliktu, obecnie zaś powierzono mu
obowiązek przygotowania doń francuskiego żołnierza.
***
Oprócz spoczywających na Fochu bezpośrednich wymagań istniały też głębsze, bardziej
tajemne pobudki jego działań. Podobnie jak Poincaré i Clemenceau, Foch żył w cieniu
upokarzającej klęski pod Sedanem, której wspomnienie wryło mu się w pamięć. Zaciągnął się
wówczas do wojska jako młody mężczyzna, lecz wojna skończyła się, zanim zdążył wziąć
w niej udział. Zamiast tego musiał naocznie przekonać się, co oznacza klęska. Po wznowieniu
w Metzu studiów matematycznych młody Foch dzielił kwaterę z żołnierzami niemieckiego 37
pułku pomorskiego, obserwował też triumfalny przemarsz przez miasto innych oddziałów.
Pisał później: „[Niemcy] starali się dać nam odczuć ciężar swego zwycięstwa
i w gwałtownych, pełnych brutalności napaściach stwierdzać, przy lada sposobności i bez
żadnego pretekstu, prawo robienia wszystkiego, które, ich zdaniem, dało im zwycięstwo”313.
Niemieckie wojska okupujące Alzację i Lotaryngię upokarzały francuską ludność. Foch był
świadkiem defilady niemieckich dowódców, arystokratów i dostojników, wkraczającej
do Nancy, gdzie wówczas mieszkał:
Za każdym razem – hałaśliwe manifestacje entuzjazmu, parady i capstrzyki wojskowe na cześć osobistości, które
bądź prowadziły armie do zwycięstwa, bądź też, nie bacząc na jednogłośny protest ludności, oderwały gwałtem
od Francji traktatem pokojowym Alzację i Lotaryngię314.
Nic zatem dziwnego, że odzyskanie przez Francję honoru stanowiło jeden z motywów
popychających Focha do działania. Drugim zaś była zemsta. „Lecz po zakończeniu
nieszczęsnej wojny – pisał później o konflikcie francusko-pruskim – pierwszym zadaniem,
narzucającym się wszystkim, zwłaszcza młodzieży, była praca nad podniesieniem ojczyzny,
obecnie okaleczonej, a stale zagrożonej całkowitym zniszczeniem”315.
Foch wstąpił do artylerii (ten rodzaj sił zbrojnych zwano „małymi kapeluszami”),
przechodzącej wówczas gruntowną modernizację. Przyswoił sobie bowiem opinię oficera-
instruktora, że siła ognia od 1870 roku stała się w bitwie dominującym czynnikiem „w takim
stopniu (…) że zdolna jest złamać rozmach każdego oddziału, nieposiadającego bezwzględnej
przewagi ogniowej”316. Tak więc wraz z tysiącami młodych oficerów Foch trudził się nad
stworzeniem od nowa francuskiej armii z myślą o przyszłej wojnie z Niemcami, którą uważał,
podobnie jak jego koledzy, za nieuniknioną.
Jednakże przyszły marszałek Foch pozwalał, by nienawiść mąciła jasność jego oceny.
W chwilach pesymizmu wyobrażał sobie świat całkowicie pokonany przez Niemców
rozprzestrzeniających się niczym wirus, by zawładnąć każdym narodem na ziemi, a żaden rząd,
„zwłaszcza rząd demokratyczny, wobec tego pochodu hegemonii niemieckiej, chcąc uniknąć
ostatecznej klęski – opanowania swego kraju przez żywioł niemiecki – nie byłby zdecydował
się powziąć specjalnych zarządzeń ochronnych”317. Dalej Foch ostrzegał: „W 1914 roku
Niemcy były całkowicie sprusaczone. W państwie tym w sposób jawny Siła stanowiła
Prawo”318. Pisał, że gdyby w 1914 roku nie wybuchła wojna, „świat uległby germanizacji,
a ludzkość – spętaniu”319. Clemenceau i Poincaré nie użyliby tak niedyplomatycznych
określeń, lecz podzielali resentyment, który leżał u podstaw idei przewodniej działań generała
– zemsta musiała należeć do nich.
300 Payen, s. 17.
301 Cytat w: Keiger, s. 45.
302 Ibidem.
303 Ibidem.
304 Ibidem, s. 70.
305 Ibidem.
306 Ibidem.
307 Bethmann-Hollweg, s. 40–41.
308 Cytat w: Bruun, s. 6–7.
309 Bruun, s. 9.
310 Ibidem, s. 51.
311 Cytat w: ibidem, s. 13.
312 The Statesman’s Yearbook, 1906–1910, cytat w: Bruun, s. 81.
313 Foch, s. XXVII (wyd. pol. F. Foch, Pamiętniki 1914–1918, tłum. Otto Laskowski, Warszawa 1931).
314 Ibidem.
315 Ibidem, s. XXVIII.
316 Ibidem, s. XXX.
317 Ibidem, s. XXXIX.
318 Ibidem, s. XLI.
319 Ibidem, s. XL.
19
PANOWANIE NA MORZU
Nie pragnę dobrych stosunków z Anglią za cenę poświęcenia rozbudowy niemieckiej marynarki (…) Ustawa
[o flocie z 1908 roku] wejdzie w życie aż po ostatni szczegół; nieważne, czy odpowiada to Brytyjczykom, czy
nie! Jeśli chcą wojny, mogą ją rozpocząć, nie obawiamy się jej!
Cesarz Wilhelm II o morskim wyścigu zbrojeń między Niemcami i Wielką Brytanią
W latach 1897–1912 Niemcy i Wielka Brytania uwikłały się w rujnująco kosztowny morski
wyścig zbrojeń o stworzenie floty zdolnej do zdobycia światowej dominacji poprzez
niepodważalne panowanie na morzu. Dążenie do morskiej supremacji stało się jeśli nie
bezpośrednią przyczyną wojny, to w każdym razie potężnym bodźcem do jej wybuchu. Morski
wyścig zbrojeń stworzył mieszaninę wzajemnej podejrzliwości, nieufności i paranoi, która
doprowadziła do zbrojnego konfliktu. „Jeśli chodzi o współczesne opinie, to przede
wszystkim kwestia marynarki wojennej zaostrzyła relacje angielsko-niemieckie”, konkluduje
Paul Kennedy320.
W pierwszym dziesięcioleciu XX wieku Wielka Brytania bezspornie zajmowała pozycję
największej potęgi morskiej. Niepodobna przecenić czci, jaką Królewska Marynarka Wojenna
budziła w duszach Brytyjczyków: zwycięska pod Trafalgarem, pogromczyni hiszpańskiej
Wielkiej Armady, utożsamiana ze słynnymi nazwiskami, takimi jak Nelson, Anson, Hawke,
Raleigh, Drake, zdobywczyni świata, strażniczka imperium – nie szczędzono jej wyrazów
uznania. Władza Admiralicji sięgnęła apogeum w pierwszej dekadzie XX wieku. Brytyjskie
„absolutne panowanie” na morzu zyskało rodzaj niepodważalnego uzasadnienia: jako
posiadaczka największego imperium Anglia w jakiś sposób była upoważniona do dominacji
na oceanach. W tym duchu Churchill określał flotę jako „konieczność”, od której zależy samo
istnienie Wielkiej Brytanii. Niemiecką flotę lekceważąco uważał za „luksus” służący po prostu
„ekspansji”321. Biorąc pod uwagę, że Anglia planowała po wybuchu działań zbrojnych
zablokować Niemcy i zmusić je głodem do uległości, trudno nie zgodzić się z Fergusonem, że
w tym wypadku Churchill wygadywał „straszliwe bzdury”322.
Zatem perspektywa pojawienia się na pełnym morzu rywala oznaczała coś więcej niż
konwencjonalne zagrożenie militarne – budziła w Brytyjczykach silną reakcję emocjonalną.
Obawiano się, że morskie ambicje Niemiec podważą sam fundament istnienia imperium.
Jednakże Niemcy w rzeczywistości nigdy nie zagrażały brytyjskiemu panowaniu na morzu,
mimo obsesyjnych ambicji niemieckich admirałów. Wielka Brytania wygrała morski wyścig
zbrojeń na długo przed 1914 rokiem i po wybuchu wojny była absolutnie zdolna
do zablokowania niemieckich portów i sprawowania kontroli nad Morzem Północnym.
Ogniową próbą relacji angielsko-niemieckich stały się raczej towarzyszące morskiemu
wyścigowi zbrojeń agresywne działania psychologiczne, a nie rzeczywisty wynik rozbudowy
floty.
Sytuację jak zwykle komplikowały nieporozumienia, histeria w prasie i zwyczajne
przekłamania. W Wielkiej Brytanii jeszcze przez dłuższy czas w pierwszej dekadzie XX
wieku celowo, by dolewać oliwy do ognia, powtarzano stwierdzenia, jakoby pruski sztab
generalny planował zmasowaną inwazję na Wyspy Brytyjskie (tę hipotezę obalono w 1898
roku jako niewykonalną). Podobnie posiadanie przez Niemcy silnej floty nie oznaczało
bezapelacyjnej wojny z Wielką Brytanią, mimo niedorzecznych głosów w brytyjskiej prasie.
Bez ochrony silnej marynarki wojennej niemiecka flota handlowa o tak żywotnym znaczeniu
dla kwitnącego handlu zagranicznego kraju byłaby całkowicie zdana na łaskę i niełaskę
brytyjskiej Admiralicji. W tym sensie wzmocnienie marynarki Niemiec można rozumieć jako
absolutnie uzasadnione działanie obronne, zwłaszcza biorąc pod uwagę łatwość, z jaką
brytyjskie okręty mogły zablokować niemieckie porty. Niemcy ze swej strony argumentowali,
że potrzebują marynarki dorównującej siłą brytyjskiej wyłącznie do ochrony żeglugi
handlowej. Mimo to Eyre Crowe zżymał się na te półprawdy:
To zupełnie niedorzeczne, by ktoś mógł uwierzyć, że damy się zwieść pozorom konieczności „ochrony niemieckiego
handlu” i tym podobnym jako rzekomej przyczynie rozbudowy floty. Handel chroni się w jeden jedyny sposób,
mianowicie przez zniszczenie sił morskich przeciwnika (…)323.
Oczywiście użycie siły nie było jedynym sposobem ochrony handlu morskiego, lecz jeśli
chodziło o Niemców, Crowe przeważnie odrzucał pokojowe alternatywy.
***
Żeby zrozumieć rozwój wojny morskiej, należy cofnąć się nieco w czasie. W ostatnich
latach XIX wieku cesarzem owładnęła obsesyjna idea, że Niemcy potrzebują nowoczesnej
marynarki. Częściowo wynik​ła ona ze stałej zazdrości kajzera wobec Wielkiej Brytanii,
a częściowo z lektury niezwykle doniosłej książki autorstwa kontradmirała Alfreda Thayera
Mahana The Influence of Sea Power on History (Historyczny wpływ potęgi morskiej), która
przekonała Wilhelma, że większa liczba pancerników ma kluczowe znaczenie dla
zaspokojenia imperialnych ambicji Niemiec. Sprzymierzeńcem cesarza w tym przedsięwzięciu
stał się przedstawiciel floty, wielki admirał Alfred von Tirpitz, któremu przypadła rola
wyraziciela obsesji monarchy.
Tirpitz, posiadacz długiej, rozwidlonej brody nadającej mu wygląd króla mórz Neptuna, był
nie tylko najwyższym rangą oficerem marynarki, lecz także przebiegłym, obdarzonym
niezależnym umysłem graczem politycznym. Jego wyboista droga do kariery w admiralicji
znacznie się wygładziła w 1887 roku, kiedy zaprzyjaźnił się z Wilhelmem (który w następnym
roku został ukoronowany na cesarza). Wilhelm dzielił z Tirpitzem megalomańską wizję
morskiej supremacji Niemiec nad Wielką Brytanią i nie szczędził mu zachęty. To myślowe
pokrewieństwo przyśpieszyło awans Tirpitza: początkowo otrzymał stanowisko szefa sztabu
marynarki w 1892 roku, następnie w 1895 roku awansował do stopnia kontradmirała,
wreszcie w 1896 roku powierzono mu funkcję sekretarza stanu w Urzędzie do spraw
Marynarki Wojennej. W 1897 roku Tirpitz dostał się do Reichstagu, zdecydowany wykorzystać
swoją nową funkcję polityczną do ziszczenia marzeń cesarza o pozycji największej potęgi
morskiej na świecie.
6 grudnia 1897 roku Tirpitz ujawnił przed Reichstagiem swoje morskie ambicje: program
stworzenia marynarki wojennej zdolnej do rzucenia wyzwania Anglii, szczycącej się dotąd
swą niekwestionowaną morską dominacją. W następstwie jego przemówienia w 1898 i 1900
roku uchwalono dwie ustawy o flocie, uzupełnione kolejnymi w latach 1906, 1908 i 1912.
Tworzyły one łącznie podstawy prawne planu Tirpitza, zakładającego wyasygnowanie ponad
400 milionów marek na stworzenie floty złożonej z 60 tak zwanych okrętów głównych, która
miała stacjonować między Helgolandem a kanałem La Manche.
Nowa flota miała zatem stanowić bezpośrednie zagrożenie dla brytyjskiego panowania
na Morzu Północnym. Poprzez ujawnienie swojej wizji Tirpitz nadał polityce Berlina kurs
na zderzenie z Londynem jeszcze przed rozpoczęciem budowy pierwszego okrętu, sygnalizując
początek wyścigu zbrojeń o bezprecedensowych kosztach oraz skali. Plan Tirpitza nasuwał
obserwatorom niemieckiej polityki zagranicznej w Whitehallu jeszcze bardziej niepokojące
wnioski. Stanowił bowiem najoczywistszy symbol całkowitego porzucenia przez Niemcy
bismarckowskiej reguły pokojowego współistnienia i zastąpienia jej przez Weltpolitik. Po raz
pierwszy założenie, że Wielka Brytania rządzi wśród fal, miało zostać wystawione na ciężką
próbę.
Tirpitz z mocą argumentował w Reichstagu, że bez nowoczesnej floty Niemcy nie zrealizują
swoich imperialnych ambicji ani nie narzucą Europie swojej „półhegemonii”, do której dążą.
Jego zdaniem tylko zmasowana rozbudowa marynarki mogła „wydźwignąć Rzeszę na pozycję
supermocarstwa” do 1920 lub 1921 roku. Z czterech wielkich potęg, które miały pojawić się
na scenie w nadchodzącym stuleciu – Rosji, Wielkiej Brytanii, Ameryki i Niemiec – Anglia
nadal dysponowała najpotężniejszą flotą. Nowa niemiecka marynarka wojenna miała nie tylko
rzucić wyzwanie brytyjskiej potędze morskiej i bronić Rzeszy, lecz także chronić jej
zamorskie imperium (według autorytatywnej analizy planu Tirpitza, którą przeprowadził
Volker R. Berghahn)324. W bezkompromisowym umyśle Tirpitza flota jawiła się jako
„absolutna konieczność, bez której Niemcy popadną w ruinę”325. Naród niemiecki, zapewniał
Tirpitz cesarza, musi postawić wszystko na jedną kartę – na marynarkę – by zaspokoić swoje
szczytne, globalne ambicje. Flota, według opisu Paula Kennedy’ego, miała przybrać postać
„ostrego, połyskliwego noża trzymanego w pogotowiu zaledwie kilka cali od tętnicy szyjnej
najbardziej prawdopodobnego wroga Niemiec” – Wielkiej Brytanii326.
W przewidywaniach Tirpitza, zakładającego zadanie przez Niemcy brytyjskiej potędze
morskiej jednego zmasowanego uderzenia na morzu u wybrzeży Helgolandu, pobrzmiewa
przerażające echo planu Schlieffena. W owym morskim „zmierzchu bogów” nie miało być
miejsca na kompromisy czy półśrodki: w grę wchodziła jedynie „decydująca bitwa na pełnym
morzu” lub „bezczynność, czyli moralna samozagłada”327. Admirał dążył do postawienia
Wielkiej Brytanii w obliczu tak potężnego zagrożenia, że odstraszałoby ją od zaangażowania
się w bitwę morską nie z obawy przed klęską, lecz utratą okrętów głównych, co ograniczyłoby
Londynowi możliwości ochrony imperium. Takim oto torem biegły rozważania Tirpitza oraz
podzielającego jego poglądy cesarza. W tym sensie nowa niemiecka flota stanowiłaby
śmiercionośny oręż zarówno militarny, jak i polityczny, służąc jako straszliwy czynnik
odstraszający na podobieństwo arsenałów jądrowych w czasie zimnej wojny. Potężna flota,
przekonywał Tirpitz cesarza, pozbawiłaby Wielką Brytanię „wszelkiego zamiaru
zaatakowania nas, a w rezultacie oddałaby w ręce Waszej Cesarskiej Mości taki czynnik
morskiego wpływu, który umożliwiłby Waszej Cesarskiej Mości prowadzenie wielkiej
polityki w terytoriach zamorskich”328.
Nie wszyscy zgadzali się z osądem admirała. Kiedy Tirpitz w 1898 roku poddał ostateczną
wersję swojego planu pod kontrolę Reichstagu, August Bebel, socjalista o rewolucyjnych
poglądach, jeden z założycieli Socjalistycznej Partii Robotniczej Niemiec, potępił zamiary
admirała jako anglofobiczne i niedorzeczne. Rojenie sobie, argumentował Bebel, że niemiecka
flota mogłaby się zmierzyć z Royal Navy, to szaleństwo, a każdy, kto tak twierdzi, nadaje się
do szpitala dla obłąkanych329. Posłowie, na których ta defetystyczna gadanina nie zrobiła
wrażenia, doszli do przeciwnego wniosku. Pierwsza forsowana przez Tirpitza ustawa przeszła
26 marca 1898 roku większością 212 do 139 głosów. Dwa lata później uchwalono drugą,
przewidującą podwojenie liczby pancerników z 19 do 38 i planującą rozbudowę floty, tak by
do 1920 roku zajęła drugie miejsce na świecie.
Otoczenie cesarza powitało sukces z ekstatyczną ulgą. Wreszcie Niemcom miała przypaść
należna im pozycja na morzach świata. Triumf stał się impulsem do założenia Niemieckiego
Związku Floty, który za cel stawiał sobie propagowanie niemieckich roszczeń do statusu
światowego mocarstwa. Liczba jego członków rosła od 78 tysięcy w 1898 roku do 600
tysięcy w roku 1901, wreszcie do 1,1 miliona w roku 1914. Tirpitza nagrodzono
podniesieniem do rangi zasiadających w rządzie ministrów oraz fotelem w pruskim
Ministerstwie Stanu. Przez kilka lat admirał cieszył się ogromnymi wpływami w rządzie
i na dworze oraz bezapelacyjnym poparciem cesarza, Ministerstwa Spraw Zagranicznych,
a przez jakiś czas także kanclerza. Do połowy pierwszej dekady XX wieku zajmował
„centralną pozycję w niemieckiej polityce”330.
***
Jednakże wiara Tirpitza w prymat marynarki napotkała potężnego oponenta: niemiecką
armię, której ani nie zadowalała, ani nie przekonywała idea przeznaczania tak ogromnych
funduszy na okręty. Pruscy generałowie za przykładem Schlieffena i Bernhardiego
argumentowali, że przetrwanie narodu zależy bardziej od armii niż od floty. „Dość
szczegółowo zbadałem zagadnienie prawdopodobnych warunków następnej wojny morskiej”,
oznajmiał złowieszczo Bernhardi w książce Deutschland und der nächste Krieg. Dalej pisał:
Nie możemy liczyć na ostateczne zwycięstwo na morzu, dopóki nie zwyciężymy na lądzie. Gdyby wojska angielsko-
francuskie wdarły się przez Holandię do północnych Niemiec i zagroziły od tyłu naszej obronie wybrzeża, wkrótce
sparaliżowałyby nasze siły morskie. Ten sam argument odnosi się do wschodniego teatru działań wojennych. Gdyby
armia rosyjska zwycięsko natarła wzdłuż wybrzeża Bałtyku we współdziałaniu z połączoną flotą naszych
przeciwników, wszelkie próby kontynuowania wojny na morzu zostałyby udaremnione przez działania nieprzyjaciela
na lądzie.
Bernhardi przekonywał, że jedynie „absolutne bezpieczeństwo” Niemiec na lądzie
umożliwi krajowi prowadzenie owocnej polityki morskiej:
Dopóki Hannibal zagrażał Rzymowi w Italii, dopóty nie mogło być mowy o imperium. Rzym nie zapoczątkował
swojego triumfalnego pochodu znanego z historii, zanim należycie nie zabezpieczył macierzystego kraju331.
W miarę jak wizja Tirpitza pod bacznym spojrzeniem pruskich generałów traciła swój
blask, jego wiara w program rozbudowy floty umacniała się aż do stadium niebezpiecznej
obsesji zaćmiewającej jego zdolność oceny i pozbawiającej go wiarygodności. Admirał dążył
do stworzenia nowej marynarki w sposób pozbawiony rozsądku i ograniczeń, przypominając
raczej maniakalnego wędkarza owładniętego żądzą złowienia olbrzymiej, nieuchwytnej
zdobyczy.
***
Plan Tirpitza faktycznie legł w gruzach już w chwili stworzenia. Był rujnująco kosztowny,
źle opracowany pod względem strategicznym i niezmiernie prowokujący. Większość posłów
w Reichstagu – poza kilkoma wyjątkowymi, dzielnymi postaciami – przymykała oczy na tę
trudną prawdę, gdyż w pierwszych latach panowania cesarza deputowani przeważnie starali
się popierać jego życzenia. Jednak gdy tylko brytyjska Admiralicja pod komendą budzącego
respekt sir Johna Fishera dowiedziała się o istnieniu planu, Londyn odpowiedział własnym
programem zmasowanej rozbudowy marynarki. „Naszym jedynym prawdopodobnym wrogiem
są Niemcy – oznajmił Fisher księciu Walii. – Niemiecka flota jest stale skoncentrowana
o kilka godzin żeglugi od Anglii. Wobec tego musimy mieć flotę dwukrotnie silniejszą (…)
stale skoncentrowaną o kilka godzin żeglugi od Niemiec”332.
Trzonem brytyjskiego programu rozwoju marynarki stały się pancerniki należące do nowej
klasy Dreadnought. Pierwszy z nich, zwodowany w lutym 1906 roku, był napędzany turbiną
parową i uzbrojony w bezprecedensową liczbę dział dużego kalibru. Dreadnought przeistoczył
naturę wojny morskiej. Od tamtej pory wszystkie okręty główne musiały sprostać wymogom
nowego standardu. Niemcy jako pierwszy kraj przystąpiły do unowocześnienia marynarki,
budując trzy „drednoty” w 1907 roku, a cztery dalsze w latach 1908–1909. Wyścig z Wielką
Brytanią osiągnął punkt kulminacyjny w latach 1910–1911, kiedy Niemcy zwodowały cztery
pancerniki, Anglia zaś pięć. W krytycznym roku 1908 Niemcy, ku przerażeniu brytyjskiej
Admiralicji, wydawały się zwiększać tempo budowy okrętów, grożąc prześcignięciem Anglii.
Jednak lord Fisher odrzucił tę możliwość, przestrzegając przed „niemiecką histerią”. Mimo to
nawet on musiał przyznać, że Wielka Brytania będzie zmuszona do rozszerzenia swojego
programu333.
W październiku tego samego roku kajzer udzielił osławionego wywiadu dziennikowi „The
Daily Telegraph”. Jego poglądy w kwestii niemieckiej marynarki wojennej niezmiernie
przyczyniły się do rozpętania histerii:
Ale, powiecie, co z niemiecką marynarką? Pewnie, że to groźba wymierzona w Anglię! A przeciw komu, jeśli nie
Anglii, szykuję swoje eskadry? Gdyby Niemcy, którzy zawzięli się, by stworzyć potężną flotę, nie rozmyślali o Anglii,
czemuż zgadzaliby się na nowe, potężne obciążenia podatkowe? Moja odpowiedź jest jasna. Niemcy to młode,
rozwijające się imperium. Prowadzi ono na całym świecie interesy handlowe, których zasięg rośnie w szybkim tempie
(…) Niemcy muszą mieć potężną flotę do ochrony handlu i różnorakich interesów nawet na najodleglejszych morzach.
Kraj spodziewa się, że skala owych interesów nadal będzie rosła, zatem musi być w stanie mężnie ich bronić
w każdym zakątku globu. Horyzonty Niemiec sięgają daleko334.
Równie daleko sięgała wyobraźnia cesarza. On sam i jego admirałowie odrzucali
wielokrotne brytyjskie propozycje ograniczenia wydatków na flotę, traktując je jak policzek
dla niemieckiej godności. Pod tekstem rozmowy z 14 lipca 1908 roku między Greyem
a niemieckim ambasadorem, podczas której dyskutowali oni o ugodzie w kwestii floty,
Wilhelm nabazgrał uwagę:
Nie pragnę dobrych stosunków z Anglią za cenę poświęcenia rozbudowy niemieckiej marynarki (…) Ustawa
[o flocie z 1908 roku] wejdzie w życie aż po ostatni szczegół; nieważne, czy odpowiada to Brytyjczykom, czy nie! Jeśli
chcą wojny, mogą ją rozpocząć, nie obawiamy się jej!335
Tęższe niemieckie umysły już w listopadzie 1908 roku wiedziały, że Niemcy nie mają szans.
Niemiecki rozsądek wystąpił w tym dramacie w epizodycznej roli w postaci anonimowego
artykułu na łamach „Marine-Rundschau”:
Wielką Brytanię może pokonać jedynie potęga, która na stałe zapanuje nad otaczającymi ją morzami (…) Niemcy,
wciśnięte między Francję i Rosję, muszą utrzymywać największą armię na świecie (…) To oczywiste, że jednoczesne
utrzymywanie floty przewyższającej brytyjską przekracza możliwości niemieckiej gospodarki336.
W 1909 roku ówczesny kanclerz Bülow, pomny tych okoliczności, zaproponował
dwustronny układ o „zmniejszeniu tempa” rozbudowy marynarki. Przedstawił ten pomysł
3 czerwca na posiedzeniu w Berlinie, w którym uczestniczyli także Tirpitz, Moltke, Bethmann-
Hollweg i Metternich (niemiecki ambasador w Londynie). Niemcy miały budować trzy okręty
rocznie zamiast czterech, gdyby Wielka Brytania zaproponowała w zamian coś „konkretnego”.
Tirpitz sprytnie wyraził zgodę, lecz zasugerował, by „spokojnie poczekać”, aż Anglicy zrobią
pierwszy krok. To praktycznie pogrzebało cały projekt. Bülow wkrótce podał się do dymisji,
a cesarz zignorował przestrogi byłego kanclerza o wielkiej powadze sytuacji.
Następca Bülowa, Bethmann-Hollweg, również nosił się z zamiarem ugody z Wielką
Brytanią w sprawie marynarki. W jego umyśle zrodził się pomysł dziwacznej wymiany:
kanclerz postanowił śmiałym posunięciem połączyć niemiecką propozycję ograniczenia
morskich zbrojeń ze zobowiązaniem się Wielkiej Brytanii do zachowania neutralności.
Propozycja pojawiła się podczas wizyty w Berlinie brytyjskiego ministra wojny,
wicehrabiego Haldane’a, złożonej w dniach od 8 do 12 lutego 1912 roku, która stanowiła
próbę złagodzenia tarć wokół morskiego wyścigu zbrojeń. Bethmann-Hollweg zaproponował
ograniczenie rozbudowy niemieckiej floty do trzech okrętów głównych rocznie, jeśli Wielka
Brytania w razie wojny w Europie pozostanie neutralna.
Oczywiście Anglia nie mogła przystać na tę skandaliczną i obraźliwą propozycję
ze względu na zobowiązania wynikające z Trójporozumienia. Haldane pragnął politycznej
ugody obejmującej kwestię morskiego wyścigu zbrojeń, a nie zobowiązanie się do zachowania
neutralności w jakiejś przyszłej wojnie. Implikacje propozycji wprawiły go w konsternację.
Według Bethmanna-Hollwega Haldane „okazał, że najwyraźniej obawia się, iż rzucilibyśmy
się na Francję, gdybyśmy byli pewni neutralności Anglii”337. Kanclerz skorygował nieco
swoją propozycję, by uczynić ją łatwiejszą do zaakceptowania: czy Anglia zachowałaby
wobec Niemiec „przychylną neutralność”, „gdyby Niemcy zostały zmuszone do wojny”?
Grey kategorycznie odmówił. Wielka Brytania nie mogła zawrzeć z Niemcami żadnych
porozumień, które „naraziłyby na szwank przyjazne stosunki łączące ją z innymi
mocarstwami”338. Taki krok, piszą Steiner i Neilson, oznaczałby „porzucenie całego systemu
porozumień, tak starannie pielęgnowanego w ciągu ostatnich sześciu lat”339. Bethmann-
Hollweg, jak sam przyznał, rzeczywiście nie docenił „wiążącej siły zobowiązań Anglii”
wobec Francji i Rosji340. W oczach Niemców pod wpływem ewentualnej wojny szybko same
odsłaniały się autentyczne więzy lojalności, łączące Brytyjczyków z europejskimi partnerami.
Misja Haldane’a nie przyniosła więc żadnych niemieckich ustępstw w kwestii floty. Nie
nastąpił żaden polityczny kompromis. Ministerstwo Spraw Zagranicznych uznało rozmowy
o marynarce za „dyplomatyczne fiasko”, które poza antagonizowaniem Francuzów i Rosjan nie
przyniosło żadnych rezultatów341. Crowe, zawsze skory do podbijania stawki, pisał: „Byłby to
polityczny błąd najwyższej wagi – pozwolić niemieckiemu rządowi wydrzeć nam ustępstwa
i dać Niemcom całkowicie wolną rękę w starannych przygotowaniach do nieuniknionej wojny
przeciwko nam”342.
***
Tak więc morski wyścig zbrojeń trwał nadal, aż wygasł z braku funduszy. Na posiedzeniu
tak zwanej rady wojennej cesarza w grudniu 1912 roku Moltke opowiadał się za wczesnym
wypowiedzeniem wojny prewencyjnej, lecz Tirpitz wyprosił kolejną osiemnastomiesięczną
zwłokę, gdyż niemiecka marynarka jeszcze nie była gotowa. Nigdy nie miała osiągnąć stanu
gotowości. Niemiecka Ustawa o flocie z 1912 roku postulowała zbudowanie dalszych 33
pancerników i krążowników liniowych, które po zwodowaniu zapewniłyby Niemcom
przewagę liczebną nad Royal Navy na macierzystych wodach. Londyn odpowiedział na to
planem uwzględniającym w budżecie na lata 1912–1913 budowę 10 superpancerników.
Ostatecznie Niemcy mogły sobie pozwolić na zbudowanie połowy zakładanej liczby okrętów;
o przyszłości morskiego wyścigu zbrojeń przesądziły trudności finansowe. Obie strony
pragnęły zakończenia tej straszliwie kosztownej przygody i ograniczenia tempa rozbudowy
floty. Wyścig dobiegł zatem końca, a Wielka Brytania zachowała panowanie na morzu.
Za jaką cenę? Koszty, zarówno finansowe, jak i polityczne, były oszałamiające. Niemcy
stanowiły obecnie jeśli nie całkowicie równorzędnego przeciwnika, to w każdym razie
budzącą respekt potęgę morską. Do 1913 roku plan Tirpitza dał Niemcom drugą co
do wielkości marynarkę wojenną świata, choć o 40% mniejszą od Royal Navy. Składało się
na nią 17 nowoczesnych pancerników klasy Dread​nought, 5 krążowników liniowych, 25
krążowników, 20 pancerników wcześniejszej generacji, tzw. przeddrednotów, oraz ponad 40
okrętów podwodnych. Zrobiło to wrażenie na Brytyjczykach do tego stopnia, że zwrócili się
do Francuzów o pomoc. Alternatywą był plan rozbudowy floty o wyśrubowanych kosztach,
i to w dobie ogromnych wymogów finansowych, jakie stawiał budżetowi system ubezpieczeń
społecznych. Winston Churchill, który w 1912 roku objął stanowisko Pierwszego Lorda
Admiralicji, dążył do przyjęcia nowego kursu, zgodnie z którym francuska marynarka
przejęłaby odpowiedzialność za działania na Morzu Śródziemnym (podniesiono tę kwestię
na posiedzeniu Komitetu Obrony Imperium w sierpniu 1911 roku), natomiast brytyjska
chroniłaby północne wybrzeże Francji. Krótko mówiąc, wszystkie starania Tirpitza przyniosły
taki oto rezultat: Wielka Brytania dysponowała obecnie ogromnie rozbudowaną i jeszcze
groźniejszą flotą skoncentrowaną całkowicie na Morzu Północnym i w kanale La Manche.
***
Zanim zakończył się rok 1913, nowo zawiązane partnerstwo morskie Wielkiej Brytanii
i Francji przeistoczyło Entente Cordiale w porozumienie quasi-wojskowe, zapowiadające
nawet angielsko-rosyjskie rozmowy o współdziałaniu sił morskich. Brytyjska marynarka była
silniejsza niż kiedykolwiek, przewyższając niemiecką pod względem liczby pancerników
klasy Dreadnought w stosunku 20 do 13, w kategorii krążowników liniowych w stosunku
9 do 6, a przeszło dwukrotnie – w klasie pancerników wcześniejszej generacji, czyli
„przeddrednotów”. Niemcy przegrały morski wyścig zbrojeń i ze wszystkich stron spotykały
się z rozbudzoną na nowo wrogością. Ta niewesoła sytuacja wywołała pomruki wściekłości
w typowych kręgach, głównie ze strony cesarza, który powtórzył wszystkie stare argumenty
odpowiadające w głównej mierze za rozpętanie wyścigu zbrojeń – o nikczemnej Anglii
odmawiającej wszystkim pozostałym mocarstwom dostępu do oceanów.
Ów bolesny proces nie umknął uwadze kilku wpływowych niemieckich przywódców –
głównie Bülowa, Bethmanna-Hollwega i Moltkego – którzy dostrzegali potworne szaleństwo
planu Tirpitza, lecz nie byli w stanie mu się przeciwstawić. Ich zdaniem rozbudowana
niemiecka marynarka wojenna „po prostu pogorszyła położenie Niemiec i w rezultacie
wzbudziła niechęć wszystkich, którzy żywili przekonanie, że nie Wielka Brytania, lecz Rosja
i Francja są rzeczywistymi wrogami kraju”343.
Plan Tirpitza załamał się pod ciężarem własnych sprzeczności i postawił Niemcy przed
okropnym wyborem. Czy Berlin ma nadal prowadzić politykę zmierzającą do światowej
hegemonii, czyli Weltpolitik, której orędownikami byli cesarz i Tirpitz, wymagającą
posiadania potęgi morskiej? Czy ma porzucić zamorską ekspansję na rzecz polityki krajowej,
za którą opowiadał się kanclerz Bethmann-Hollweg, uznającej Francję i Rosję za arcywrogów
i stawiającej sobie za cel rozerwanie Trójporozumienia przez ponowne nawiązanie bliższych
stosunków z Anglią? Drugi kurs wymagał olbrzymiej armii lądowej i nie można było podążać
w tym kierunku, skoro Niemcy rzuciły wyzwanie brytyjskiej supremacji morskiej. Berlin nie
mógł jednocześnie grozić Anglikom i obłaskawiać ich. Głuchy na te argumenty, coraz bardziej
osamotniony Tirpitz kurczowo trzymał się swojego programu jeszcze długo po wybuchu wojny
i nigdy nie zrealizował wytyczonego celu. Od tamtego czasu ogromna, dowodzona przez
pruskich generałów armia zgodnie z argumentacją Schlieffena i Bernhardiego zajęła centralne
miejsce w niemieckiej strategii militarnej.
320 Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 416.
321 Cytat w: Ferguson, s. 86.
322 Ibidem.
323 Cytat w: Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 421.
324 Berghahn, Der Tirpitz: Genesis und Verfall einer innenpolitischen Krisen-strategie unter Wilhelm II.
325 Cytat w: Herwig, Imperial Germany, s. 75.
326 Ibidem.
327 Herwig, ‘Luxury’ Fleet, s. 36, 38; Berghahn, Tirpitz-Plan, s. 74 n.
328 Cytat w: Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 417.
329 Massie, s. 177–179.
330 Herwig, Imperial Germany, s. 74.
331 Bernhardi, Germany and the Next War, https://www.h-net.org/~german/gtext/kaiserreich/bernhardi.html#note3.
332 Cytat w: Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 420.
333 Steiner i Neilson, s. 52.
334 The World War One Document Archive, The Daily Telegraph Affair,
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Daily_Telegraph_Affair.
335 Cytat w: Albertini, t. 1, s. 322.
336 Cytat w: Ferguson, s. 85.
337 Bethmann-Hollweg, s. 51.
338 Ibidem, s. 55.
339 Steiner i Neilson, s. 102.
340 Bethmann-Hollweg, s. 58.
341 Steiner i Neilson, s. 103.
342 Cytat w: Steiner i Neilson, s. 103.
343 Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 419.
20
KRYZYSY BAŁKAŃSKIE
Wojna jest nieunikniona i im wcześniej nastąpi, tym lepiej dla Niemiec.
Helmuth von Moltke, szef niemieckiego sztabu generalnego, do „rady wojennej” cesarza 8 grudnia 1912
roku
Półwysep Bałkański stał się poligonem, na którym wielcy europejscy gracze mogli
sprawdzić przebieg przyszłej gry. To niewielkie skupisko rolniczych społeczności, ledwie
wiążących koniec z końcem, działało w taki sposób, jakby tworzyły je w pełni niezależne
narody przekonane o tym, że bez względu na to, jakie podejmą działania, ile rozleją krwi czy
ile istnień ludzkich zgubią w dążeniu do poszerzenia terytorium, wydłużenia granic czy
uzyskania dostępu do morza – ich walka przyda im męstwa i prestiżu w oczach świata.
Pod tym względem się myliły, ale gwałtownie zazdrościły swoim sąsiadom ziemi oraz
bogactw i odtwarzały w żałosnej mikroskali krwawe zmagania wielkich mocarstw.
Na poziomie taktycznym te społeczności posiadały siły na swoją miarę. „Ambitne ludy
bałkańskie – utyskiwał Bethmann-Hollweg – nie były na tyle posłusznymi narzędziami
w rękach możnych, by na jedno słowo zrezygnować ze swoich narodowych celów
lub okiełznać etniczną nienawiść”344. Na poziomie strategicznym kraje te w większym
lub mniejszym stopniu musiały działać pod zwierzchnością okupującej je siły: Imperium
Osmańskiego lub potęg europejskich. Sporadycznie, w tych rzadkich w historii chwilach, gdy
dzierżący władzę suweren został obalony (jak Turcja w 1912 roku) lub je opuścił (jak
Związek Radziecki w 1990 roku), zamieszkujące je ludy ze zdumieniem stwierdzały, że są
naprawdę wolne, i zamiast próbować rozstrzygnąć dzielące je różnice, ciesząc się owocami
pokoju, narzucały innym swoją wolę wśród straszliwej przemocy i rozlewu krwi, czego
następstwa odczuwała cała Europa. Właśnie tak działo się podczas dwóch wojen bałkańskich
w latach 1912–1913 (i podczas rozpadu Jugosławii w latach dziewięćdziesiątych XX wieku).
Te dwa konflikty zbrojne, bardziej niż jakiekolwiek inne wydarzenie, stworzyły warunki, które
w 1914 roku doprowadziły do wybuchu wojny światowej.
Pytanie, dlaczego wielkie mocarstwa związały swoją przyszłość z półwyspem zasiedlonym
przez chłopów i pasterzy kóz, o niewielkiej wartości ekonomicznej i kolonialnej, stanowi
jedną z najbardziej nurtujących kwestii w historii 1914 roku. Odpowiedź kryje się w sieci
sojuszy, względach strategicznych, historycznych wendetach oraz nienawiści etnicznej. Tak
bowiem przedstawiała się ponura prawda: skoro Rosja i Austro-Węgry nieodwołalnie
związały się z Bałkanami, ich sprzymierzeńcy w mniejszym lub większym stopniu również
zostali wciągnięci w orbitę tego regionu. Istniały więzy pokrewieństwa i różnice etniczne
między „ludami jasnowłosymi” a „Słowianami”, jak to ujmowała popularna prasa niemiecka;
ponadto Bałkany miały wielką wartość strategiczną jako brama z Morza Czarnego
na Śródziemne.
Niemniej potęgi europejskie nie kwapiły się do entuzjastycznego dopingu na widowni areny
wojen bałkańskich. Wielka Brytania była stanowczo przeciwna wiązaniu swoich interesów
z jakąkolwiek wojną na Bałkanach. Francja początkowo również tego nie chciała. Niemcy
wyczekiwały na ruch Austro-Węgier, zanim udzieliły swojej aprobaty. Nawet Rosja
z wahaniem popierała państwa słowiańskie występujące przeciwko Turcji, a później Austro-
Węgrom, gdy na przeszkodzie stawały ważniejsze interesy. Jednak nikt nie mógł zaprzeczyć, że
relacje państw w obrębie europejskich bloków mocarstw są nierozerwalnie związane
z bałkańskimi protegowanymi. Na przykład wojna Rosji z Austro-Węgrami wskutek poparcia
udzielonego przez nią serbskiej agresji pociągała za sobą wystąpienie Francji (w myśl traktatu
o francusko-rosyjskim sojuszu) przeciwko Austro-Węgrom, które z kolei zwróciłyby się
o pomoc do Niemiec (swojego partnera w Trójprzymierzu). Jeśli ta kolejność zdarzeń wydaje
się niepowstrzymana – niczym maszyna obdarzona własnym życiem – to ukazuje ona i ułatwia
zrozumienie, w jaki sposób połączone ogniwa tego łańcucha rozpętały w Europie wojnę
zrodzoną z kipiącej na Bałkanach nienawiści.
Na prostym poziomie wojny bałkańskie stanowiły dwie brutalne, choć niewielkie kampanie
wywołane klęską Turcji w konflikcie z Włochami o interesy w Afryce, trwającym od września
1911 do października 1912 roku. Tak zwana wojna libijska – zagarnięcie przez Włochy
osmańskich prowincji: Trypolitanii, Cyrenajki i Fezzanu, co doprowadziło do stworzenia
współczesnej Libii – stała się potężnym impulsem do wybuchu niezadowolenia na Bałkanach.
Łatwość, z jaką włoskie wojska, które nie słynęły szeroko z wojennego kunsztu, pokonały
Turków w Afryce, zachęciła Serbię i Bułgarię, by zrobić to samo na Bałkanach. Połączyły
więc swoje siły w pragnieniu wyparcia raz na zawsze Turków z półwyspu. Jak zwykle
marzyły o wolnym państwie Słowian. Na poziomie zaś wyższym wojny pozostawiły
na Bałkanach próżnię polityczną, co pociągnęło za sobą grożące eksplozją następstwa dla
stosunków pomiędzy europejskimi potęgami. Bezpośrednie reperkusje wojen obejmowały:
klęskę i ostateczne wyparcie Turków z Półwyspu Bałkańskiego po wielowiekowej okupacji;
wytyczenie na nowo granic w regionie w taki sposób, że nikt, a zwłaszcza Bułgaria, nie czuł
się zadowolony; stworzenie ku wściekłości Serbii niezależnego państwa albańskiego;
pojawienie się powiększonej Serbii, jedynej pozostałej na Bałkanach sojuszniczki Rosji, która
– potrzebując nowego wroga – zwróciła ostrze swojej nastawionej na wendetę „polityki
zagranicznej” przeciwko Austro-Węgrom.
***
Genezę pierwszej wojny bałkańskiej można wywieść z zagarnięcia przez Austro-Węgry
Bośni i Hercegowiny. To wydarzenie, jak się przekonaliśmy, głęboko upokorzyło Rosję
i rozwścieczyło Serbię. Odpowiedzialny za to rosyjski dyplomata, minister spraw
zagranicznych Aleksandr Izwolski, został później zdymisjonowany i wysłany do Paryża jako
ambasador. Tam skrycie rozmyślał o zemście. Zastąpił go obdarzony słabym charakterem
i podatny na wpływy Siergiej Sazonow, którego główną wadą w oczach zażarcie
prosłowiańskich kręgów w Petersburgu było umiarkowane stanowisko w kwestii bałkańskiej.
Jednakże w praktyce Sazonow ulegał autorytetowi Izwolskiego, który w swojej paryskiej
placówce bezustannie snuł plany odwetu na Austrii i upokorzenia swojego przeciwnika
z Wiednia, Aehrenthala. Izwolski przyjął kurs, który miał pociągnąć za sobą krwawe
konsekwencje: postanowił doprowadzić do sojuszu bałkańskich narodów, który jakoby miał
stworzyć słowiańskie supermocarstwo na tyle potężne, by wyprzeć z półwyspu
znienawidzonych Osmanów, a później odgrywać rolę bufora osłaniającego przed austro-
węgierską (i niemiecką) ekspansją. „Czysty etnicznie” słowiański bastion miał zapewnić Rosji
dostęp do Morza Śródziemnego i dominację w regionie oraz ocalić nadszarpniętą reputację
Izwolskiego.
Człowiekiem, którego Petersburg wysłał do Belgradu, by wcielił w życie ów ambitny plan,
był dyplomata o zaciekle prosłowiańskiej orientacji, Nikołaj Hartwig. Żywił on niewzruszoną
nienawiść do Austro-Węgier i niezdrowe przywiązanie do wszystkiego, co serbskie. Uważany
przez niektórych za „bardziej serbskiego od Serbów”, otoczony był w Belgradzie rodzajem
kultu jako aprobujące oko i ucho życzliwej mateczki Rosji. Blisko przyjaźnił się z nim premier
Nikola Pašić. Z czasem Hartwig zaczął często przekraczać przyznane mu przez Petersburg
kompetencje i niejednokrotnie przesadnie przedstawiał sympatię Rosji dla Serbii i sprawy
słowiańskiej. Miał poczucie, że działa jednocześnie jako oficjalny ambasador Rosji
i nieoficjalny emisariusz ruchu pansłowiańskiego. Nierzadko popierał zamiary Serbii wbrew
bardziej umiarkowanemu stanowisku swojego nominalnego zwierzchnika Sazonowa i ośmielał
się rozmawiać bezpośrednio z dostojnikami rosyjskiego dworu o wojowniczo proserbskim
nastawieniu, a także z samym carem.
Hartwig bez zwłoki zajął się panbałkańskim dialogiem i walnie przyczynił się
do stworzenia systemu sojuszy między Serbią i Bułgarią oraz Grecją i Czarnogórą,
wynegocjowanego na początku 1912 roku i znanego pod nazwą Ligi Bałkańskiej. Były to
wyraźnie wojskowe sojusze zawarte z myślą o wojnie ofensywnej. Na przykład sojusz
serbsko-bułgarski, podpisany w marcu, zobowiązywał sygnatariuszy do zbrojnego wystąpienia
we wzajemnej obronie przed atakiem ze strony państw trzecich. Jednak traktat wymuszał także
przystąpienie do wojny, gdyby inne państwo dążyło do zaanektowania lub okupacji
jakichkolwiek terenów na Bałkanach, pozostających wówczas pod władzą turecką. Była to
puszka Pandory. Koniecznym warunkiem interwencji zbrojnej, zawartym w tajnym aneksie,
była zgoda Rosji, o którą miano się zwracać, gdyby wymagała tego sytuacja – na przykład
w razie najazdu Austrii na Albanię. Aneks stanowił: „W razie zgodnego stanowiska stron co
do podjęcia działań militarnych o sytuacji zostanie poinformowana Rosja; jeśli nie zgłosi ona
obiekcji, wówczas sojusznicy przystąpią do proponowanych operacji wojskowych. Obie
strony, rzecz jasna, zobowiązują się do zaakceptowania ostatecznej granicy o takim przebiegu,
jaki Jego Cesarska Mość uzna za stosowne wytyczyć”345. Powyższe dwa zdania ujawniały
sekretną rolę Rosji jako głównego protektora pociągającego za sznurki swoich słowiańskich
marionetek.
Niemcy przyjęli traktat z głęboką podejrzliwością, nawet jeśli nie wiedzieli o istnieniu
tajnej klauzuli. „We wszystkim dostrzegamy rękę Rosji – pisał później Bethmann-Hollweg. –
We wszystkich sporach [na Bałkanach] prawo ostatecznej decyzji zastrzeżono dla cara.
Do niego będzie należało ostatnie słowo przy podziale terytorium po wojnie”346.
Jednakże w osobie Sazonowa Rosja mianowała marnego i głupiego lalkarza. Nowy szef
dyplomacji okazał się nieudolnym wykonawcą planu, niedorastającym do wysokości zadania,
a przebywający w Paryżu Izwolski zachował silny wpływ na politykę zagraniczną. Hartwig
postanowił podważać autorytet ministra lub ignorować go. Sazonow, według opinii barona
Taubego, urzędnika rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, był „słabowity z natury,
przewrażliwiony (…) miękki i niepewny, nieustannie zmienny w swoich wrażeniach
i »przeczuciach«, niechętny wszelkim długotrwałym wysiłkom umysłowym, niezdolny
do doprowadzenia ciągu rozumowania do logicznego wniosku”347. Nawet jeśli inni oceniali
ministra mniej niepochlebnie, to wydaje się, że nikt nie darzył zbytnim zaufaniem człowieka,
którego mianowano po to, by kierował polityką zagraniczną Rosji w okresie coraz bardziej
zaostrzających się kryzysów. „Czy Sazonow – zastanawia się Albertini – zdawał sobie
sprawę, jaki kierunek wytyczyły traktaty [bałkańskie], które nie mogły w najbliższej
przyszłości nie doprowadzić do wojny grożącej rozprzestrzenieniem się na całą resztę
Europy? Nowy minister z pewnością nie dorósł do tego, by zmierzyć się z wydarzeniami,
które miały wkrótce nastąpić”348.
***
Wielkim mocarstwom doskwierała świadomość, że Liga Bałkańska to beczka prochu
w samym sercu Europy. W różnym stopniu dążyły one do ograniczenia jej najbardziej
łatwopalnych elementów. Kiedy w sierpniu 1912 roku Poincaré odwiedził Moskwę, Sazonow
pokazał mu tekst traktatu o sojuszu serbsko-bułgarskim. Poincaré, wówczas premier Francji,
szorstko zauważył, że dokument stanowi „zgodę na wojnę”349. Poinformował Paryż, że należy
się spodziewać słowiańskiej wojny przeciwko Turcji i Austrii, dającej Rosji praktyczną
kontrolę nad Bułgarią i Serbią. W tej ostatniej kwestii Sazonow przyznał mu słuszność. Serbia
i Bułgaria, twierdził, „nie mogą przystąpić do mobilizacji bez jego zgody”350.
Jeszcze zanim Włochy doprowadziły do pełnej klęski Turcji w Afryce, bałkańscy Słowianie
zaczęli się burzyć. Iskrą, która zapaliła lont, stało się krwawe powstanie przeciwko Turkom
w Albanii latem 1912 roku. Serbia, Bułgaria i Czarnogóra – w skrytości ducha przerażone
perspektywą powstania niepodległego państwa albańskiego, choć oficjalnie popierające bunt
– skorzystały z okazji, by zmobilizować się przeciwko siłom tureckim na całym półwyspie
(zgodnie z traktatem serbsko-bułgarskim). Wiedeń obserwował rozwój wypadków z coraz
większym zaniepokojeniem: dotychczas Turcy odgrywali rolę hamulca powstrzymującego
słowiańską irredentę na Bałkanach. Gdyby obecnie serbsko-bułgarski sojusz wojskowy
odniósł zwycięstwo, zaraz po tym rzuciłby wyzwanie potędze Austro-Węgier.
Rosyjski minister spraw zagranicznych Sazonow poniewczasie uświadomił sobie straszliwe
ryzyko: gdy ta lokalna wojna się rozprzestrzeni, pochłonie i Rosję, jeśli przystąpi do niej
Wiedeń, zwracając się przeciwko Lidze Bałkańskiej. Takiego obrotu spraw nie sugerowały mu
żadne dowody, a jedynie przeczucia. Austro-Węgry w latach 1912–1913 nie sporządzały
żadnych planów interwencji na Bałkanach, wbrew rozpowszechnionym wymysłom. W okresie
poprzedzającym 1914 rok wyobrażenia często rozmijały się z rzeczywistością.
Sazonow i Izwolski, przerażeni perspektywą wojny w Europie, niczym dwaj rosyjscy
Frankensteinowie próbowali okiełznać własnoręcznie stworzonego bałkańskiego potwora.
W rozmowach w Paryżu z dyplomacją francuską i w oświadczeniach dla prasy 20 września
1912 roku obaj panowie ku wściekłości słowiańskich przyjaciół Rosji stwierdzili, że w razie
wybuchu otwartej wojny byłoby lepiej, gdyby Turcja pokonała Ligę Bałkańską (którą sami
bezpośrednio pomagali tworzyć!), gdyż „znaczny sukces serbsko-rosyjski doprowadziłby
do austriackiej interwencji”351.
Bezprzykładna rejterada Rosji spotkała się z potępieniem: Serbia wrzała gniewem,
a Hartwig objawiał okropne zakłopotanie. Innych odrazą napełnił postępek rosyjskich
dyplomatów, którzy najwyraźniej sprowokowali wybuch wojny, a następnie starali się
doprowadzić do zawarcia pokoju. Szczególną wzgardę ściągnął na siebie Sazonow. Francuski
ambasador w Stambule pisał 27 września:
[Sazonow] bezmyślnie rozpętuje burzę, potem – przerażony skutkiem własnych działań – niespodziewanie porzuca
swoje plany, tłumi zakusy, które przedtem sam podsycał, raptem stara się powstrzymać państewka, które osobiście
wprawił w ruch, a tym samym stwarza ogólny stan chaosu i nerwowego podniecenia na (…) Bałkanach, z którego
Bóg wie co jeszcze może wyniknąć. W niespełna rok postawił cały Półwysep Bałkański na głowie352.
***
Jednak wówczas było już za późno. Sznurki od bałkańskich marionetek w rosyjskich rękach
zerwały się, a uwolnione z uwięzi kukiełki zaczęły żyć własnym życiem. W październiku
Czarnogóra, a po niej Serbia, Bułgaria i Grecja wypowiedziały Turcji wojnę. Król Serbii
Piotr I wydał orędzie do narodu:
Tureckie rządy nie dbały o swoje obowiązki względem obywateli i pozostawały głuche na wszystkie skargi
i sugestie. Sprawy wymknęły się spod kontroli tak dalece, że nikt nie jest zadowolony z sytuacji w europejskiej części
Turcji. Serbowie nie mogą dłużej tego znieść (…) Z bożej łaski wydałem więc mojej dzielnej armii rozkaz przystąpienia
do świętej wojny o wyzwolenie naszych braci i lepszą przyszłość353.
Bezkompromisowi Słowianie dążyli do czegoś więcej niż obalenie władzy Turcji
w Europie. Po wygnaniu osmańskiego czarta mieli zwrócić się przeciwko Austro-Węgrom
jako ostatecznej ofierze. W tym sensie pierwsza wojna bałkańska stanowiła preludium
do znacznie bardziej prowokującego hazardu. Tak oto Liga Bałkańska, ośmielona wizją
historycznego odrodzenia Słowiańszczyzny, między październikiem a grudniem 1912 roku
przypuściła serię zażartych ataków przeciwko Turkom osmańskim. Jeśli wziąć pod uwagę stan
liczebny wojsk w stosunku do liczby obywateli, okazuje się, że były to niszczycielskie bitwy
okupione olbrzymimi stratami dla niewielkich społeczności prowadzących wojnę. Szybki
wzrost populacji „przy braku idącego z nim w parze rozwoju przemysłu, który mógłby
wchłonąć dostępną siłę roboczą, umożliwił państwom bałkańskim sformowanie ogromnych
armii chłopskich”354. Bułgaria wystawiła prawie 600 tysięcy żołnierzy z populacji liczącej
zaledwie 4,3 miliona; Serbia z ludności liczącej 2,9 miliona zmobilizowała 255 tysięcy ludzi.
Wojska te walczyły przeciwko siłom tureckim sięgającym 335 tysięcy żołnierzy w trzech
teatrach działań: w Sandżaku Nowopazarskim, Tracji i Macedonii.
Liga Bałkańska odniosła oszałamiające zwycięstwo. W ciągu trzech miesięcy osiągnęła to,
co przez całe wieki nie udało się żadnej potędze europejskiej: rozgromiła turecką armię
w Europie. Do grudnia 1912 roku większość Turków, z wyjątkiem paru ognisk oporu, została
wyparta. Imperium Osmańskie straciło około 330 tysięcy poległych, rannych lub wziętych
do niewoli – niemal całość sił biorących udział w walce; Liga Bałkańska straciła 108 tysięcy
żołnierzy. Do grudnia 1912 roku pierwsza wojna bałkańska praktycznie dobiegła końca.
Spektakularną klęskę Turcji jako ciężki cios odczuły Niemcy i Austro-Węgry, znikła bowiem
główna przeszkoda dla Rosji w rejonie Morza Czarnego oraz dla Wielkiej Brytanii w Egipcie
i Persji355.
Londyn zwołał konferencję pokojową. Podpisany w jej wyniku traktat londyński
przekazywał Lidze Bałkańskiej wszystkie zdobyte terytoria osmańskie i obwieszczał
powstanie niepodległej Albanii. „Ugoda” wzbudziła wzajemną niechęć uczestników
konferencji, głównie Bułgarii, która otrzymała najwięcej i poniosła większe straty na wojnie
niż jej sprzymierzeńcy. Wytyczone w trakcie podziału łupów nowe granice – zwłaszcza
w Macedonii – oddawały niewspółmiernie dużą część terytorium pod władzę Serbii.
W rezultacie Bułgaria nie zaakceptowała traktatu. To oznaczało nieuchronnie zbliżającą się
nową wojnę między Serbią a Bułgarią. W istocie, jeszcze zanim wysechł atrament
na podpisach pod traktatem londyńskim, Bułgaria zaczęła translokować swoje wojska
na zachód.
***
Pierwsza wojna bałkańska wysłała Londynowi, Berlinowi, Paryżowi i Petersburgowi
ponure ostrzeżenie, że kolejna konfrontacja na Bałkanach może rozniecić w Europie potężny
konflikt zbrojny. Wojna ta nasuwała następujące pytanie: dlaczego Austria nie przeciwstawiła
się powstaniu na południu potężnego słowiańskiego sojuszu i nie dążyła do ograniczenia jego
wojowniczych ambicji, gdy jeszcze miała na to szansę? Rozpowszechniony wymysł głosi, że
to Niemcy postawiły weto jakiejkolwiek interwencji Austro-Węgier. Prawda wyglądała
jednak inaczej. Niemcy były gotowe wesprzeć działania zbrojne Austrii na Bałkanach, ale
liczyły, że zechce ona przejąć inicjatywę i opracować jakiś plan. Jednak Wiedeń tego nie
zrobił. Przyczyny można się doszukiwać w niezdecydowanych działaniach hrabiego Leopolda
Berchtolda, nowego ministra spraw zagranicznych Austrii, który nie umiał dorównać swojemu
wspaniałemu poprzednikowi Aehrenthalowi. Berchtold był zamożnym arystokratą,
posiadaczem stajni wyścigowej, o którym mówiło się, że nigdy nie opuszcza wyścigów bez
względu na polityczne obowiązki. Olśniewająco ubrany, wysoki i wytworny, lecz „chwiejny
w decyzjach i odznaczający się niezgłębioną ignorancją”, traktował resort spraw
zagranicznych niczym podrzędną sprawę „liczącą się dlań mniej niż stroje czy tor
wyścigowy”, jak charakteryzuje ministra Heinrich Kanner356.
W trakcie słynnej narady z Bethmannem-Hollwegiem w Buchlau (Buchlovie) we wrześniu
1912 roku Berchtold ujawnił całkowitą niewiedzę i beztroskę wobec śmiertelnie poważnych
wydarzeń tuż za progiem Austrii. Mimo milczącego poparcia Niemiec Austria nie chciała
podjąć żadnego działania. Podczas wojny Berchtold przekonywał niekiedy sam siebie, że
Turcja pokona bałkański sojusz, co stanowiło dlań kolejny powód do bezczynności. Nawet
Rosjanie zapewniali go, że nie zamierzają interweniować, gdyby Austria musiała na przykład
przeciwstawić się serbskiemu najazdowi na pobliski Sandżak357. Jednak Berchtold
pozostawał bezczynny – nie ze względu na szlachetną powściągliwość, lecz z powodu
ignorancji i niezdecydowania. Nie dostrzegał, że Rosja oferowała Austrii rzadką sposobność
zablokowania serbskiej ekspansji bez obawy o ingerencję ze strony rosyjskiego niedźwiedzia.
W jednej tylko kwestii Austro-Węgry położyły tamę serbskim aspiracjom: Serbia w żadnym
razie nie miała uzyskać dostępu do portu nad Morzem Adriatyckim. Belgrad pragnął portu
na wybrzeżu Morza Śródziemnego i pożądliwie zerkał na albańskie miasto portowe Scutari
(obecnie Szkodra). Jednak Wiedeń postanowił stanowczo odmówić. Berchtold nalegał
na „utworzenie” Albanii wyraźnie po to, by pozbawić Serbię śródziemnomorskiego portu358.
Osobiście odrzucił w jak najbardziej szorstkiej formie pokojową propozycję serbskiego
premiera Pašicia, który chciał przyjechać do Wiednia, by przedyskutować sporne kwestie,
w tym możliwość uzyskania przez Serbię dostępu do morza. Zamiast tego Austro-Węgry 18
października 1913 roku wystosowały ultimatum – złowieszczy precedens, zapowiadający
o wiele straszniejsze ultimatum Wiednia skierowane pod adresem Serbii w 1914 roku – co
zmusiło wojska serbskie do wycofania się z Albanii, której miano przyznać „niepodległość”.
Serbowie i Czarnogórcy pod presją Rosji i Francji niechętnie na to przystali i wycofali się.
Niezależnie od swoich politycznych sympatii mocarstwa ententy wiedziały, że prezent dla
Serbii w postaci morskiego portu to kość, która wywoła ujadanie Trójprzymierza. Jednak dla
osłodzenia Serbii gorzkiej pigułki – odmowy portu – Rosja zmusiła Wiedeń
do upokarzającego ustępstwa na rzecz bałkańskiego państwa. Wiedeński rząd ściągnął tym
na siebie jawne drwiny, nie szczędzono wyrzutów nawet samemu cesarzowi. Berchtolda
bezapelacyjnie odsądzano od czci i wiary jako godnego pożałowania głupca, który postawił
prestiż monarchii w rozgrywce o Albanię – „nędzne pastwisko dla kóz”, jak opisywał ów kraj
szef austriackiego sztabu generalnego Conrad von Hötzendorf359. Warto, byśmy sobie
przypomnieli, że Conrad nieprzerwanie bił w bębny na alarm, wzywając
do natychmiastowego, krwawego poskromienia Serbii i słowiańskiej unii, gdyż stanowiły one
groźbę, którą należało powstrzymać, zanim „przeniknie do samego serca Niemiec”360.
To wszystko sygnalizowało bezpowrotną utratę prestiżu Austro-Węgier oraz Habsburgów
i obnażyło ich słabość. Może przez swoją bezczynność Austriacy nieświadomie oddalili
prawdopodobieństwo wojny w Europie. Mimo to Wiedeń i Budapeszt okazały ciasnotę
umysłową, niezdecydowanie, słabość i pochopność rozumowania. Chylące się ku upadkowi
upokorzone imperium nie było budującym widokiem.
Następstwa tych wydarzeń podniosły Słowian na duchu. Stwierdzenie, że zwycięstwa nad
Turkami uderzyły im do głowy, nie odzwierciedla w pełni przypływu pewności siebie, którego
doznała Liga Bałkańska, a zwłaszcza Serbia. Widok tchórzliwych Austro-Węgier wzmógł ten
nastrój i nawet pobudził rozmowy o przywróceniu Bośni i Hercegowiny na łono
Słowiańszczyzny.
***
Reakcje mocarstw europejskich nadały całemu epizodowi złowieszczy wymiar, lecz nie
przez to, co w tej sprawie uczyniono lub powiedziano, lecz raczej ze względu na to, jak
odebrano opisane wydarzenia – tak się bowiem złożyło, że odebrano je błędnie. Pierwsza
wojna bałkańska obudziła obawy, że Rosja przyłączy się do Ligi Bałkańskiej w walce
przeciwko Austro-Węgrom i Niemcom (istniała taka hipoteza). Jeśli tak, rozważano, czy
Francja przyłączy się do wojny po stronie Rosji. (Oto już hipoteza oparta na hipotezie). Nie
odpowiadało to literze francusko-rosyjskiego traktatu sojuszniczego, zobowiązującego
sygnatariuszy do wzajemnej obrony jedynie w razie ataku. To zaś wyraźnie nie obejmowało
francuskiej interwencji u boku Rosji w konflikcie bałkańskim. Jednakże toksyczny nacjonalizm
Poincarégo i jego poparcie dla Rosji uchyliły furtkę przed agresywniejszą interpretacją
traktatu francusko-rosyjskiego. Czy niemiecka interwencja na Bałkanach stwarzałaby casus
foederis, tj. sytuację powodującą wejście traktatu w życie i zobowiązującą Francję
do interwencji? Owszem, wydawało się, że Poincaré sugerował taki wniosek w liście
do Izwolskiego (którego treść, jak należało, adresat przetelegrafował do Petersburga 17
listopada 1912 roku). W odpowiedzi na to Izwolski zakonkludował, że „jeśli Rosja przystąpi
do wojny, Francja przystąpi do niej również”. Później Poincaré potwierdził istotę owej
wymiany informacji, stwierdzając jedynie, że telegram Izwolskiego był „zbyt ogólny”361.
Innymi słowy, Petersburg był niebezpiecznie bliski argumentu, że wszelkie zaangażowanie się
Niemiec w konflikt bałkański uaktywniałoby postanowienia sojuszu francusko-rosyjskiego! To
mąciło interpretację punktów traktatu i sprowadzało wzajemne relacje na straszliwie
niebezpieczny grunt, Poincaré zaś nie uczynił nic, by tę groźbę zażegnać.
Istotnie, wydaje się, że pierwszy kryzys bałkański wyzwolił we Francji wrogość, która
rozbrzmiała głośniej, gdy 17 stycznia 1913 roku Poincaré został prezydentem Republiki. Nowy
prezydent faktycznie zapewnił Petersburg, że Francja wszelkimi środkami dyplomatycznymi
poprze stanowisko Rosji w kwestii Bałkanów. Taki wniosek wyciągnął Izwolski
z najświeższych rozmów z prezydentem i nowym ministrem spraw zagranicznych Charles’em
Jonnartem, przeprowadzonych 30 stycznia 1913 roku w Pałacu Elizejskim. Izwolski opisał
nowe porozumienie między Francją a Rosją w zdumiewającym telegramie do Petersburga:
W obecnych okolicznościach, przy istniejącej sieci sojuszy i porozumień, każda jednostronna manifestacja
któregokolwiek z mocarstw w sprawach bałkańskich może bardzo szybko doprowadzić do powszechnej wojny
w Europie. Francuski rząd znakomicie rozumie i uznaje szczególne położenie rosyjskiego rządu, który musi liczyć się
z narodowymi uczuciami i naszymi silnymi tradycjami. Zatem francuski rząd bynajmniej nie zamierza pozbawiać Rosji
swobody działania ani podnosić wątpliwości co do jej moralnych zobowiązań wobec państw bałkańskich. Wobec tego
Rosja może liczyć nie tylko na zbrojne współdziałanie Francji w przypadku określonym w porozumieniu francusko-
rosyjskim, lecz także na jej możliwie najenergiczniejszą i najskuteczniejszą pomoc dyplomatyczną
we wszystkich przedsięwzięciach rosyjskiego rządu, podejmowanych w imieniu tych [słowiańskich] państw
[podkreślenie P.H.]362.
Krótko mówiąc, głębsze zaangażowanie się Francji w sprawy Rosji doprowadziło
Petersburg do przeświadczenia, że może liczyć na francuskie wsparcie dyplomatyczne
i wojskowe we wszelkich działaniach przeciwko Austro-Węgrom i Niemcom na Bałkanach.
Dla ambasad i rządów europejskich tak samo liczył się sposób odbioru powyższych wydarzeń,
jak ich istota. Postanowienia sojuszy podziałały niczym rykoszet, nadając polityce
zdecydowany kurs – przynajmniej na papierze – w kierunku ogólnoeuropejskiej wojny.
Niemcy, podobnie jak Rosja i Francja, również pośpieszyły z gwarancjami dla swojej
protegowanej w tamtym regionie. Berlin, zaniepokojony pansłowiańskim zagrożeniem Austrii,
bez ogródek zadeklarował, że podejmie walkę w obronie sojuszniczki. 2 grudnia 1912 roku
Bethmann-Hollweg oznajmił w Reichstagu, że jeśli Austro-Węgry znajdą się
w niebezpieczeństwie, Niemcy przystąpią do wojny. Trzy dni później Niemcy, Austro-Węgry
i Włochy w obliczu słowiańskiej groźby (w obawie przed uzyskaniem przez Serbię dostępu
do Adriatyku) odnowiły Trójprzymierze.
Następnie 8 grudnia kajzer, będący w wybuchowym nastroju, zwołał „radę wojenną” – jak
historyk Fritz Fischer ochrzcił sławetne posiedzenie w berlińskim zamku – z udziałem
Moltkego, Tirpitza, Augusta von Heeringena i Georga Alexandra von Müllera (szefa
cesarskiego Gabinetu Morskiego). Wilhelm zwołał posiedzenie w bezpośredniej reakcji
na przelotną uwagę brytyjskiego ministra wojny Haldane’a, wypowiedzianą do niemieckiego
ambasadora w Londynie, że Wielka Brytania przyjdzie Francji z pomocą, „jeśli wojna
rosyjsko-austriacka doprowadzi do ataku Niemiec na Francję”363. Tych kilka słów rozbudziło
najgorsze obawy Niemiec oraz kajzerowską „mentalność Götterdämmerung”364. „Jeśli Rosja
wspiera Serbów (…) to i dla nas wojna jest nieunikniona”, oznajmił cesarz365. W takim razie,
snuł dalej marzenia Wilhelm, dając onieśmielającego imaginacyjnego susa, Bułgaria, Turcja
i Rumunia połączą swoje siły z Trójprzymierzem, wtedy zaś wojska austro-węgierskie będą
miały wolną rękę i powstrzymają Rosję, podczas gdy Niemcy poradzą sobie z Francją.
Pobudliwy Moltke entuzjastycznie przyjął ów zdumiewający scenariusz. Wyraził pogląd, że
„wojna jest nieunikniona i im wcześniej nastąpi, tym lepiej dla Niemiec”366.
Chociaż członkowie sztabu marynarki dominowali w cesarskiej „radzie wojennej”, Tirpitz
usunął się na bok, oznajmiając, że jego okrzyczana nowa flota nie będzie gotowa na czas
na owo wielkie starcie zbrojne (patrz rozdział 21). To oznaczało „pogrzebanie” planu Tirpitza,
pisze Herwig367. Krótko mówiąc, „rada wojenna” ani nie wypowiedziała komukolwiek wojny,
ani nie ustaliła daty takiego posunięcia. Zakończyła się jednym postanowieniem: żeby wszcząć
kampanię prasową przygotowującą naród niemiecki na wojnę z Rosją. „Zatem posiedzenie
najwyraźniej przyniosło zerowy rezultat”, doszedł do wniosku Müller368.
Niezupełnie. Konferencja „rady wojennej” wywarła niezamierzony wpływ w postaci
przerażającej zapowiedzi. Jej uczestnicy, wyzbywszy się wszelkiej wiary w plan Tirpitza,
postanowili skupić uwagę na armii lądowej. Bethmann-Hollweg dwa tygodnie później
stwierdził z ulgą: „Przez marynarkę zaniedbaliśmy naszą armię, a swoją »polityką morską«
przysporzyliśmy sobie naokoło wrogów”. Obecnie zaś armia miała osiągnąć pełnię siły: „Nie
możemy pominąć żadnego rekruta, który udźwignie hełm”. W swojej mowie noworocznej
cesarz solennie zapowiedział: „Marynarka odstąpi armii znaczną część dostępnych
funduszy”369. 5 marca 1913 roku przeprowadzono największy pojedynczy pobór do wojska
w czasie pokoju: zmobilizowano 4 tysiące oficerów i 117 tysięcy żołnierzy z zamiarem
podniesienia liczebności armii do 750 tysięcy ludzi.
A co na to Anglia? Grey wyraźnie dał do zrozumienia, że opinia publiczna nie poprze
brytyjskiej interwencji w odległym konflikcie o niewielkich konsekwencjach dla interesów
Wielkiej Brytanii. W okresie pierwszej wojny bałkańskiej rząd, jak się zdaje, wycofał się
do stanu półizolacji. Przynajmniej takie stanowisko Londyn prezentował na zewnątrz.
Natomiast ukradkiem brał w wydarzeniach coraz aktywniejszy udział. Na przykład Wielka
Brytania groziła porzuceniem swojej polityki powstrzymywania Rosji i Francji (zwróćmy
uwagę na przytoczoną wyżej uwagę Haldane’a). Grey popierał Rosję na każdym kroku
w sprawie Albanii i portu w Scutari, lecz stanowczo sprzeciwiał się rosyjskiemu zamiarowi
okupacji Adrianopola, który Turcja odbiła z rąk Bułgarii podczas drugiej wojny bałkańskiej.
W istocie to druga wojna bałkańska raz na zawsze wyciągnęła Anglię zza płotu i wmieszała ją
w europejską bijatykę.
***
I oto znowu… W czerwcu 1913 roku Bułgaria wypowiedziała Serbii wojnę o łupy
zagarnięte podczas poprzedniego konfliktu, co dało początek drugiej wojnie bałkańskiej.
Ponownie setki tysięcy młodych ludzi musiało znosić grozę i kalectwo, dostać się do niewoli
lub zginąć za linię wykreśloną na mapie. Bułgaria wystawiła około 570 tysięcy żołnierzy
przeciwko przeszło milionowi Serbów, Greków, Czarnogórców, Turków i Rumunów.
Serbowie zainicjowali ofensywę i pokonali Bułgarów. Sofia padła w lipcu 1913 roku. Nie
musimy zagłębiać się w koszmarne szczegóły tamtych walk; interesują nas ich następstwa dla
pokoju w Europie.
I znowu zasadnicze znaczenie miała reakcja Austro-Węgier. Tym razem Austria poparła
Bułgarię, widząc w niej narzędzie służące pokonaniu Serbii, i zagroziła przyłączeniem się
do wojny. Berchtold ujawnił motywy swojego monarchy w telegramie z 4 lipca 1913 roku:
„Decydujące zwycięstwo Serbii oznaczałoby nie tylko znaczne moralne i materialne
wzmocnienie naszego tradycyjnie wrogo nastawionego sąsiada, lecz skutkowałoby także
szerzeniem się panserbskich idei oraz propagandy”. Austro-Węgry musiały zatem
interweniować, by zapobiec takiemu rezultatowi. Jednak minister ostrzegał, że interwencja
Wiednia, choć stanowi „jedynie akt normalnej samoobrony”, może skłonić Rosję
„do porzucenia roli biernego obserwatora, a tym samym wciągnąć Trójprzymierze oraz
Rumunię [wówczas sojuszniczkę Austro-Węgier] w wojnę z Rosją, która pociągnie za sobą
wszystkie zagrożenia i następstwa w postaci rozległej pożogi wojennej w Europie”370.
Z tego powodu Berlin i Rzym powstrzymały Austro-Węgry. Niemcy odmówiły
rozgoryczonym Austriakom aprobaty dla ich interwencji w drugiej batalii na Bałkanach, co
rozwścieczyło Berchtolda, który tym razem dla odmiany sprawiał wrażenie chętnego
do działania. Jednak bez względu na chęci ministra kluczową sprawą okazały się niemieckie
posunięcia zmierzające do powstrzymania Wiednia od zbrojnego wystąpienia u boku Bułgarii.
Za rok, w lipcu 1914 roku, Berlin miał postąpić na odwrót i zezwolić Austrii na użycie
niszczycielskiej siły. Więzi pomiędzy państwami – Niemcami i Austro-Węgrami, Rosją
i Serbią, Francją i Rosją – zastygły w nierozerwalne spoiwo. Jedynym niepewnym elementem
pozostała Wielka Brytania.
***
Sposób podziału łupów określono w traktatach podpisanych w Bukareszcie i Stambule. Raz
jeszcze Bałkany zostały pokiereszowane. Społeczności, wioski i miasta obudziły się
w nowych granicach, pod nowymi flagami, bez względu na swoje uczucia w tej materii.
Bułgaria straciła większość nabytków terytorialnych z pierwszej wojny bałkańskiej. Serbia,
Czarnogóra i Grecja znalazły się w gronie niekwestionowanych zwycięzców: całe regiony
nagle stały się częściami Serbii lub Grecji. Ta ostatnia powiększyła terytorium o 68%. Serbia
niemal podwoiła powierzchnię kraju, a jej populacja wzrosła z 2,9 miliona do 4,5 miliona.
Mimo to Serbowie stracili wszelką nadzieję dostępu do Morza Adriatyckiego: niepodległość
oraz granice Albanii zyskały oficjalne potwierdzenie. Latem 1913 roku Grey objął rolę
gospodarza konferencji w Londynie, na której skonsolidowano powyższe postanowienia
i jakoś zdołano spacyfikować większość uczestników. W tym przedsięwzięciu Grey objawił
„talenty, o których posiadanie, wyznaję, nie posądzałem go”, zauważył Nicolson371.
Belgrad miał najmniejsze powody do narzekań. Najbardziej dalekosiężnym rezultatem
drugiej wojny bałkańskiej było powstanie pansłowiańskiego państwa serbskiego. Zwycięstwo
nad Bułgarią namaściło Serbów na najpotężniejszy naród na Bałkanach, pewny siebie,
ekspansywny i skory do pomszczenia utraty Bośni i Hercegowiny na swym nowym arcywrogu
– Austro-Węgrzech. Tymczasem najwięksi przyjaciele i sojusznicy Rosji radowali się
perspektywą pansłowiańskiej przyszłości Półwyspu Bałkańskiego.
***
Arcyksiążę Franciszek Ferdynand, następca tronu Austro-Węgier, miał intrygujące poglądy
na powyższe wydarzenia. Bratanek cesarza Franciszka Józefa, o ile ktokolwiek chciał go
słuchać, wydawał się prag​nąć pokoju ze światem słowiańskim i tolerował unię południowych
Słowian. Jak na gorzką ironię wieńczącą jego smutne życie, arcyksiążę dążył do pokoju
z Serbią i Rosją, a nawet żywił nadzieję na restytucję sojuszu trzech cesarzy (Niemiec,
Austro-Węgier i Rosji).
Liberalna, cokolwiek donkiszotowska postawa arcyksięcia przysporzyła mu niewielu
politycznych popleczników w kraju i ustawiła go na celowniku ekstremistów za granicą,
zarówno w krajach Trójprzymierza, jak i Słowiańszczyzny. W miarę zbliżania się roku 1914
na Bałkanach było coraz mniej miejsca dla ludzi tolerancyjnych i umiarkowanych, zwłaszcza
w roli następcy austro-węgierskiego tronu.
Wojny bałkańskie sprawiły, że europejskie mocarstwa obwarowały się na swoich
pozycjach; wytyczony został układ walczących stron i ich sprzymierzeńców. Wielkie bloki
państw stanęły we wzajemnej opozycji – już nie obok siebie, lecz twarzą w twarz. Wbrew
rozpowszechnionemu stwierdzeniu, że rok 1914 zaszokował świat, politycy, dowódcy
i monarchowie na salonach władzy obecnie wypowiadali się o wojnie jako o nieuniknionej
przyszłości. Władcy Europy nawiązywali do niej w telegramach, przemowach i listach
z przerażającą regularnością. Wydawali się z nią pogodzeni.
344 Bethmann-Hollweg, s. 75.
345 Cytat w: ibidem, s. 72.
346 Ibidem, s. 72.
347 Taube, s. 225–227.
348 Albertini, t. 1, s. 366.
349 Cytat w: ibidem, t. 1, s. 372.
350 Ibidem, s. 372.
351 Cytat w: ibidem, s. 376.
352 Ibidem, s. 375.
353 Serbian Blue Book.
354 Strachan, To Arms, s. 50.
355 Ibidem.
356 Kanner, s. 87.
357 Takie zapewnienie, które nadeszło od Sazonowa w październiku 1912 roku, wiązało się z powszechnie akceptowaną
regułą, zgodnie z którą europejskie mocarstwa miały nie tolerować zmian terytorialnego status quo na Bałkanach (co
z pewnością stanowiło przedmiot nieustannych żartów w ambasadach).
358 Strachan, To Arms, s. 51.
359 Hötzendorf, t. 3, s. 155.
360 Ibidem, s. 147.
361 Cytat w: Albertini, t. 1, s. 408.
362 Cytat w: ibidem, t. 1, s. 413.
363 Strachan, To Arms, s. 51.
364 Cytat w: Herwig, Imperial Germany, s. 83. Niem. Zmierzch bogów – tytuł ostatniej części operowej tetralogii Richarda
Wagnera Pierścień Nibelunga (przyp. tłum.).
365 W notatce cesarza na marginesie telegramu Lichnowskiego do Bethmanna-Hollwega, 3 grudnia 1912 roku, cytat w:
Herwig, Imperial Germany, s. 83.
366 Strachan, To Arms, s. 52.
367 Herwig, Imperial Germany, s. 81–97.
368 Cytat w: ibidem, s. 83.
369 Ibidem, s. 84.
370 Cytat w: Albertini, t. 1, s. 455.
371 Cytat w: Steiner i Neilson, s. 121.
21
PRZYGOTOWANIA DO „NIEUNIKNIONEJ
WOJNY”
Nigdy dość podkreślania, że niemieccy planiści zajmowali się nie tyle oceną z dnia na dzień, ile obszernymi
projektami obejmującymi często okres życia jednego lub dwóch pokoleń. Mocne i słabe punkty potencjalnych
nieprzyjaciół rozpatrywano dopiero po opracowaniu sztywnych planów.
Holger Herwig, historyk
Obserwatora omawianych zdarzeń uderza brak jakichkolwiek poważnych starań na rzecz
powstrzymania europejskich mocarstw poprzez negocjacje, zahamowania procesu
wprawionego w ruch przez pomyłki, nieporozumienia, paranoję i zasadniczy brak dobrej woli
pomiędzy ministerstwami spraw zagranicznych Austro-Węgier, Rosji, Niemiec, Francji
i Wielkiej Brytanii. Jakby europejscy przywódcy, znużeni latami narastającego napięcia,
w dziwny sposób napawali się perspektywą militarnego rozwiązania problemu; jakby po
wyczerpaniu środków dyplomatycznych nie widzieli innego wyboru, jak tylko ugiąć się przed
okrzykami wojennymi wznoszonymi przez potężną prasę pod wpływem czystego obłędu. Jedno
widać wyraźnie: rządy nie rozumiały się wzajemnie w dostatecznym stopniu. Nie pojmowały
lub rozmyślnie nie brały pod uwagę sił, które – pozostawione samopas – wiodły świat wprost
ku katastrofie.
Jeśli łatwo to stwierdzić z perspektywy czasu, równie łatwo można było to orzec w tamtym
okresie. Ministrowie i dowódcy wiedzieli, lepiej lub gorzej, co się dzieje. Śledzili sieć
sojuszy. Wszyscy wyraźnie dostrzegali efekt domina, jaki uruchomiły wojny bałkańskie.
Generałowie wielokrotnie nawiązywali do „nieuchronności” wojny. Mocarstwa,
doprowadziwszy Europę do opłakanego stanu, zaczęły rutynowo myśleć, że wojna „wisi
w powietrzu” lub „nadciąga”.
Co ciekawe, wszyscy rozpoznawali rezultat, lecz nie umieli lub nie chcieli zidentyfikować
przyczyn tego stanu rzeczy. Na przykład wystarczy posłuchać niemieckiego sekretarza stanu
Gottlieba von Jagowa, który w kwietniu 1913 roku na tajnym posiedzeniu w Reichstagu,
poświęconym wojskowym budżetom, wspomniał o „nadciągającej wojnie światowej”. Albo
generała Franza Gustava von Wandla z pruskiego Ministerstwa Wojny, który w 1911 roku
ostrzegał: „jesteśmy otoczeni przez wrogów, wojna z nimi jest niemal nieunikniona i będziemy
w niej walczyć o naszą politykę światową”372. Podobne niezliczone wzmianki padały
w Paryżu, Londynie, Petersburgu i Wiedniu. Wspomniani dygnitarze, a także wielu innych,
pogodzili się z wojną i nie podejmowali zbyt wielu wspólnych starań, by powstrzymać
ów proces albo zrozumieć racje swoich domniemanych wrogów. Miażdżący ciężar fatalizmu
paraliżował ich energię i intelekt. „Żyjemy pod ciągłą presją – pisał Moltke w 1905 roku –
która zabija wszelką radość z osiągnięć; prawie nigdy nie udaje się nam czegokolwiek
rozpocząć bez podszeptu głosu wewnętrznego: »Po co to? Wszystko na próżno!«”373.
Wybuchowi, żarliwi lub zadufani w sobie ludzie, tacy jak Hötzendorf, Moltke, Crowe,
Hartwig, Berchtold i Bethmann-Hollweg, przyśpieszali marsz ku zagładzie. Wypowiadali się
o nadciągającej wojnie otwarcie, z rezygnacją, a niekiedy niecierpliwie. Moltke na przemian
gorąco nawoływał do wojny i sprawiał wrażenie przerażonego jej perspektywą.
W przededniu działań zbrojnych zrozpaczony pisał, że „cywilizowane narody Europy zaczną
wzajemnie rozdzierać się na strzępy”374. Ten sam człowiek 8 grudnia 1912 roku podczas
posiedzenia z udziałem cesarza usilnie nalegał na rozpoczęcie wojny. Bethmann-Hollweg
objawiał podobną bezradność przeplatającą się z okresami sprzeciwu. „Straszliwie
przygnębiony” stosunkową słabością Niemiec, pisał, że „trzeba pokładać wielką ufność
w Bogu i liczyć na sprzymierzeńca w postaci rewolucji w Rosji, by w ogóle móc zasnąć”375.
Bóg oraz bolszewicy źródłem jedynej pociechy kanclerza? Wydawało się, że nikt
z dzierżących władzę nie jest świadom tego, że on sam może działać, by zapobiec wojnie.
Conrad von Hötzendorf nie miał czasu na działania, które wzgardliwie odrzucał jako rozmowy
pokojowe. Inni wyżsi dygnitarze w różnych okresach mieli także, choć z mniejszą
gwałtownością, wyrażać pogardę dla prób mediacji. Jedynie Grey (by oddać mu
sprawiedliwość) stale zostawiał uchyloną furtkę dla negocjacji pokojowych i poprzez
powstrzymywanie się od określenia stanowiska Wielkiej Brytanii wiele wówczas uczynił dla
zahamowania tego zgubnego procesu.
***
Główni aktorzy politycznego dramatu jakże często pokładali wiarę w prowokacyjnych
komunikatach, oczywistej nieprawdzie oraz ciasnej lub stronniczej argumentacji
(przypomnijmy sobie awantury w Maroku i na Bałkanach). Albo gubili się w niejasnościach
i rozterkach, znikali ze sceny w kluczowych momentach bądź poświęcali sytuacji mniej uwagi,
niż tego wymagały tak złożone wydarzenia. Powszechnie występowały zwyczajne lenistwo
oraz brak inteligencji i zdolności koncentracji. Berchtold, jak się zdaje, cały rozwój wydarzeń
uważał za uciążliwe utrapienie odrywające go od ukochanych koni. Grey rzadko opuszczał
okazję, by uciec od napięć Londynu i wrócić do łowienia pstrągów. Namiętny romans
Hötzendorfa z mężatką w oczywisty sposób upośledzał jego ocenę sytuacji. W 1914 roku, jak
się przekonamy, szefowie rządów Francji i Niemiec w przededniu działań zbrojnych nie
odmówili sobie urlopu.
Między przywódcami wielkich mocarstw wyraźnie brakowało zrozumienia oraz – zapewne
– empatii. Niewątpliwie dysponowali niedoskonałymi kanałami komunikacji; depesze
docierały z opóźnieniem lub często mijały się w drodze. Tworzące zgiełk głosy przemawiały
szyfrem, w różnych językach. To jednak nie usprawiedliwia okropnej ciszy przy
najważniejszym stole rokowań. Nikt nie zaproponował zwołania spotkania na szczycie dla
przedyskutowania europejskiego kryzysu. Konferencje w Algeciras i na Bałkanach utykały
w martwym punkcie z powodu zbyt wąskich kompetencji uczestników. Między kryzysem
agadirskim a 1914 rokiem nie zwołano ani jednego kongresu paneuropejskiego, by omówić
okropny kierunek, w którym zmierza świat. Prawda, istniały traktaty i telegramy. Mianowano
i odwoływano ambasadorów. Mimo to Niemcy odrzuciły śmiałe starania Greya
o zorganizowanie konferencji po wydarzeniach w związku z Agadirem. Podjęta przez
brytyjskiego ministra spraw zagranicznych imponująca próba złagodzenia napięcia
i wypracowania porozumienia po drugiej wojnie bałkańskiej mogła zainicjować proces
ogólniejszego pojednania. A jednak nikt z rządzących nie zaproponował „burzy mózgów” dla
opanowania (lub przynajmniej przedyskutowania) straszliwej trajektorii Europy, która –
o czym wszyscy wiedzieli – wiodła kontynent wprost ku katastrofie.
***
Oczywiście to nie znaczyło, że rządy lub społeczeństwa pragnęły wojny. Militaryzm,
w sensie rozpowszechnionej tęsknoty do działań zbrojnych, był mitem, jak przekonująco
argumentuje Niall Ferguson. Wojna była też niepożądana ze względów ekonomicznych: wolny
rynek, by funkcjonować, potrzebował pokoju. O ile producenci broni podczas wojny
cieszyliby się przejściowym wzrostem sprzedaży, o tyle system kapitalistyczny wyraźnie nie
nakazywał ani nie implikował destrukcji rynków zbytu i gospodarki całych państw – wbrew
twierdzeniom socjalistów argumentujących, że na wojnie ciepłe gniazdka wiją sobie grabieżcy
kapitaliści, którzy bogacą się na śmierci mordujących się wzajemnie milionów robotników.
(Faktycznie po wypowiedzeniu wojny związki zawodowe i ruchy socjalistyczne w całej
Europie zawiesiły działania polityczne, by podjąć walkę za swoje kraje).
Bankierzy „byli przerażeni perspektywą wojny – pisze Ferguson – zwłaszcza dlatego, że
konflikt zbrojny groził bankructwem większości – jeśli nie wszystkich – dużych banków
dyskontowych, finansujących handel międzynarodowy”376. Monopoliści rynku zbrojeniowego
– tacy jak Vickers i Maxim-Nordenfelt, produkujący nowoczesne karabiny maszynowe, oraz
niemieccy stoczniowcy – niewątpliwie agresywnie poszukiwali zbytu na swoją broń. Jednak
z tego nie wynika, że chcieli wojny światowej, która zniszczyłaby systemy gospodarcze ich
klientów. „To niedogodne z punktu widzenia teorii marksistowskiej – konkluduje Ferguson –
ale nie ma prawie żadnych dowodów, że ze względu na swoje interesy biznesmeni pragnęli
wielkiej wojny w Europie”377.
***
Tymczasem niemieccy i rosyjscy dowódcy, zerkając pogardliwie na wścibskich cywilnych
polityków, niecierpliwie oczekiwali na rozkaz do natarcia, by objąć dowodzenie. Domagali
się potężnych armii i olbrzymich arsenałów. Gromadzenie broni i wzmacnianie sił zbrojnych
nabrały wściekłego rozmachu w latach 1912–1914, napędzane strachem, że Niemcy ulegną
pokusie i zaatakują zza murów swojej twierdzy. Żołnierze srożyli się, stając w szyku. Świeżo
powołani rekruci tęsknili do bitewnej chwały. Do szeregów napływali poborowi i rezerwiści,
przechwyceni przez przepisy o wydłużeniu służby wojskowej we Francji (do 3 lat)
i w Niemczech. Prasa głównego nurtu w całej Europie podbijała militarystycznego bębenka.
Wydawało się, że „nieuchronność” wielkiej wojny przenika do publicznej świadomości. Idea
konfliktu zbrojnego jako przerażającej klęski, której należy za wszelką cenę unikać, nie miała
wielkiego wzięcia w tych debatach. Wojnę uznawano za prawdopodobną, a nawet konieczną,
ale na pewno nie za ostatnią deskę ratunku.
Politycy nigdy nie podjęli poważnej próby zapanowania nad swoimi generałami i wzięcia
w karby procesu gromadzenia olbrzymich mas ludzi i uzbrojenia, co w oczywisty sposób
zwiększało napięcia; ten fakt doprowadził historyka A.J.P. Taylora do wniosku, że walczące
strony „uwikłały się w pomysłowości własnych przygotowań”378. Miał tu na myśli systemy
kolei oraz plany wojenne, przede wszystkim plan Schlieffena i francuski Plan XVII. Co za tym
idzie, miał również na myśli arsenały, technologię i armie, na których opierały się owe plany
wojenne. Na przykład zaplanowanego przez Niemców manewru okrążającego w północno-
zachodniej Francji nie można byłoby przeprowadzić bez olbrzymich dział z fabryk Kruppa,
umożliwiających tworzenie wyłomów w belgijskich umocnieniach (patrz rozdział 40).
Jakiś rodzaj zbiorowej odmowy nie pozwalał stanąć oko w oko z oczywistymi wadami
wspomnianych planów. Po porzuceniu z braku funduszy wyścigu o panowanie na morzu
Niemcy rozpoczęły przygotowania do wojny lądowej na ogromną skalę, nie dysponując
marynarką zdolną do przeciwstawienia się brytyjskiej. W rezultacie można było zablokować
niemieckie porty, a Niemcy zaczęli przymierać głodem. Jednak wojskowi planiści w Berlinie
zamiast floty zaczęli rozbudowywać siły lądowe, które uznali za decydujące dla wyniku
wojny. W latach 1912–1914 Niemcy przygotowywały się do rozegrania wojny prewencyjnej
na dwóch olbrzymich frontach bez marynarki do obrony portów na wybrzeżu Morza
Północnego.
Dalsze realizowanie planu Schlieffena w takich okolicznościach każdemu rozsądnemu
człowiekowi wydałoby się bezsensownym szaleństwem. Jednak niemieccy przywódcy nie
wykazali się rozsądkiem. Już w 1908 roku pewien młody niemiecki kapitan dostrzegł sedno
sprawy, które w 1914 roku umknęło uwadze jego przełożonych lub ich nie przekonało:
Myśl o istnieniu ziemskiej potęgi nieustannie zdolnej do unicestwienia każdej wrogiej marynarki, a tym samym
do odcięcia danego kraju od morza, budzi lęk (…) Dopiero po rozbudowaniu naszej floty do tego stopnia, że będzie ona
mogła pomyślnie zapobiec każdej blokadzie, będziemy mogli odetchnąć swobodnie i powiedzieć, że nasze siły morskie
są stosowne do potrzeb379.
Jednak niemiecka marynarka wojenna nigdy nie miała osiągnąć takiego poziomu.
***
Czy Niemcy mogły wygrać na lądzie poprzez potężną rozbudowę armii i arsenałów
lądowych? Gdy świat wkroczył w 1914 rok, stałe armie Trójprzymierza nie dorównywały
potędze połączonych sił zbrojnych Trójporozumienia. Niemcy i Austro-Węgry, zdaniem
większości Brytyjczyków uzbrojone po zęby, miały pod bronią ponaddwukrotnie mniej
żołnierzy niż Francja i Rosja.
Niemcy odpowiedziały na kryzys wprowadzeniem w życie przepisów o powszechnej
służbie wojskowej, jak w swoim „Wielkim Memorandum” z grudnia 1912 roku zalecał
generał Erich Ludendorff, wschodząca gwiazda pruskiej wojskowości i uczeń Schlieffena.
Wskaźnik poboru wzrósł dzięki temu z 52% do 82% – w ciągu dwóch lat liczba rekrutów
zwiększyła się o 300 tysięcy, co przełożyło się na liczebność niemieckiej armii czasu pokoju,
wynoszącą 748 tysięcy ludzi. Po doliczeniu sił austro-węgierskich otrzymamy stan osobowy
wynoszący ogółem w 1913 roku 1 242 000 ludzi. Stanowił on około połowy połączonej siły
armii francuskiej i rosyjskiej, które liczyły 2 170 000 żołnierzy. W 1914 roku dołączyło
jeszcze 116 tysięcy dodatkowych francuskich poborowych, podlegających nowym przepisom
o trzyletniej służbie wojskowej380.
Reformy Ludendorffa nie mogły radykalnie odmienić tego stanu rzeczy w chwili wybuchu
wojny. W połowie 1914 roku Niemcy i Austro-Węgry miały wystawić armię liczącą 3,45
miliona żołnierzy, która miała się zmierzyć z połączonymi siłami serbskimi, francuskimi,
rosyjskimi i belgijskimi, sięgającymi ogółem 5,6 miliona (uzupełnionymi początkowo przez
120 000–150 000 żołnierzy brytyjskich). Armie ententy składały się z 218 dywizji piechoty
oraz 49 dywizji kawalerii w porównaniu ze 137 dywizjami piechoty i 22 dywizjami kawalerii
Niemiec i Austro-Węgier. Krótko mówiąc, ententa miała przytłaczającą przewagę w liczbach
bezwzględnych nad Niemcami i Austro-Węgrami – ponoć czołowymi europejskimi
agresorami. Zdecydowanie najbardziej zmilitaryzowanym krajem była Francja, gdyż w armii
lub marynarce służyło tam 2,29% populacji w porównaniu z 1,33% w Niemczech i 1,17%
w Wielkiej Brytanii381.
Jednak te liczby ukazują jedynie część prawdy. Na przykład niemieckich polityków
naprawdę niepokoiła potencjalna siła Rosji: ilu Rosjan w ciągu kilku lat włoży mundury? Czy
Berlin powinien wszcząć wojnę prewencyjną, podczas gdy Rosja nadal jest wrażliwa
na uderzenie? Strach przed pierwszym ciosem ze strony Niemiec przyśpieszył reorganizację
rosyjskiej armii. Od 1906 roku Rosja mogła wystawić 1,5 miliona żołnierzy, dwukrotnie
więcej niż Niemcy i o 300 tysięcy więcej niż Niemcy i Austria łącznie382. Jednakże Rosja
zamierzała dzięki francuskim funduszom sformować dwumilionową stałą armię (co niemal
zrealizowała w 1917 roku). Olbrzymie inwestycje Francji w rosyjskie koleje jeszcze mocniej
ukierunkowały myśli niemieckich planistów na wojnę prewencyjną383.
Jednak kluczowe znaczenie dla całkowitej siły ludzkiej miały rezerwy, jakie dany kraj mógł
natychmiast zmobilizować. Niemcy w 1913 roku miały 760 tysięcy przeszkolonych
rezerwistów, co podwajało liczebność stałej armii w czasie pokoju do poziomu rosyjskiego.
Natomiast Francja bezpośrednio dysponowała zaledwie 87 tysiącami rezerwistów, zatem
ogólny stan osobowy jej armii nieznacznie przekraczał 900 tysięcy384. Ten fakt stawiał
mniejszą liczebność niemieckiego wojska w całkowicie innym świetle i stanowił dla Berlina
zachętę, by trwać przy udoskonalonej wersji planu Schlieffena.
***
Tworzenie planów trwało nadal. Przygotowywano je w częściowej tajemnicy albo
w oderwaniu od rzeczywistości, po czym wcielano w życie na zasadzie myślenia
życzeniowego. Pozyskiwanie informacji przez wywiad w Europie było jeszcze w powijakach.
Rozmyślne przymykanie oczu na wady owych planów pozwalało krzewić się niebezpiecznym
ideom. Wiara w Boga, narodową werwę oraz wyższość kulturową lub rasową zastępowały
poważną ocenę słabości i niedostatków. Wywiad niemiecki polegał na służbie analizującej
prasę. Oficerowie przeglądali codzienne gazety we Francji (takie jak „L’Écho de Paris”, „Le
Gaulois”, „L’Humanité”, „Le Matin” i „Le Temps”), w Wielkiej Brytanii („The Daily News”,
„Daily Chronicle”, „The Times” i „The Nation”) oraz w Rosji („Birżewyje Wiedomosti”,
„Pietierburgskij Kurier” i „Riecz”), porównywali także treść czasopism poświęconych wojsku
i służbie wojskowej w tych trzech krajach (na przykład we Francji „Armée et Démocratie”,
„Armée Moderne”, „France Militaire”, „Revue Militaire Generale” i „Journal des Sciences
Militaires”), zwracając szczególną uwagę na artykuły o pozostających aktualnie w służbie
generałach385.
Miało to oczywiste wady. Rządy zwyczajowo zamieszczały w prasie fałszywe publikacje
dla zmylenia przeciwników. Na przykład brytyjska marynarka doprowadziła do „przecieku”
informacji, jakoby krążownik liniowy „Invincible” miał być uzbrojony w działa kalibru
233 mm, a łatwowierna niemiecka admiralicja, jak przewidywano, skopiowała to rozwiązanie
na swoich okrętach; faktycznie „Invincible” wyposażono w działa kalibru 305 mm. Mimo to
prosta niemiecka metoda porównywania danych przynosiła niekiedy zaskakująco dokładne
rezultaty, jak wykazują badania historyka Herwiga386. Berlin w 1905 roku dowiedział się
o pierwszych rozmowach oficerów sztabowych armii angielskiej i francuskiej, a jesienią 1911
roku – o wspólnych francusko-rosyjskich ćwiczeniach wojskowych (z „Le Matin”)387. W 1913
roku pruski sztab generalny zdołał określić liczebność armii francuskiej, rosyjskiej
i belgijskiej, dowiedział się o przekształceniu wielkich rosyjskich twierdz
w Nowogieorgijewsku (Modlinie), Grodnie i Kownie w punkty zborne wojsk oraz ustalił
niepokojący fakt, że do 1914 roku ma zostać ukończona dwutorowa kolej transsyberyjska,
„umożliwiająca carowi przerzucenie prawie sześciu syberyjskich dywizji na front niemiecko-
austro-węgierski”388.
Niemniej Niemcy całkowicie pomylili się co do tempa rosyjskiej mobilizacji, doszli
bowiem do wniosku, że rosyjskie oddziały pierwszego rzutu dotrą na front w ciągu 5 dni
od wydania rozkazu mobilizacji, a drugi rzut – w ciągu 8 dni. Faktycznie w sierpniu 1914 roku
pełna mobilizacja zajęła rosyjskiej armii od 15 do 21 dni. Ten błąd miał przyśpieszyć wybuch
wojny, prowokując Niemcy do chwycenia za broń na pierwszą oznakę „częściowej
mobilizacji” w Rosji.
Sojusznicy również niezbyt chętnie udostępniali sobie informacje. Nawet rzekomych
przyjaciół dzieliła głęboka podejrzliwość. Sir Henry Wilson, najwyższy rangą angielski
frankofil, przyznał, że nic nie wie o poprawionym francuskim planie wojennym. Podobnie
pruski sztab generalny nie znał stanu gotowości Austro-Węgier do wojny, przystąpił więc
do szpiegowania swojego głównego sprzymierzeńca. Ustalenia wywiadu na początku 1914
roku były głęboko zniechęcające. Siły zbrojne cesarstwa Habsburgów, liczące 27 tysięcy
oficerów i 442 tysiące żołnierzy, oceniono jako stojące znacznie poniżej niemieckich
standardów pod względem inteligencji i wykształcenia; piechota była nieprzygotowana
do nowoczesnych działań bojowych; wyszkolenie i uzbrojenie „pozostawiało wiele
do życzenia”. Faktycznie te wnioski i tak grzeszyły nadmiernym optymizmem. Niemcy doszli
do proroczego wniosku, że wojska Hötzendorfa, gdy zmierzą się z połączonymi siłami Rosji
i Serbii, „nie zdołają udzielić większej pomocy niemieckim oddziałom w Prusach
Wschodnich”389.
Francuski wywiad spisywał się w sposób absolutnie niewystarczający i w niemal fatalnym
stopniu zaniżał siły niemieckie. Najwyższe dowództwo źle oceniło siłę i kierunek
nadciągającej niemieckiej ofensywy oraz „całkowicie błędnie oparło francuską strategię
na koncepcji szybkiego zwycięstwa”390. Obudzona na nowo pewność siebie Francji wydawała
się rekompensować jej wojskowe nieprzygotowanie i tajemniczym sposobem podsycać
przekonanie, że sama werwa umożliwi przedarcie się przez niewzruszony mur niemieckich
szeregów.
***
Wszystkie rządy i sztaby trapiło ważkie pytanie: który plan wojny okaże się skuteczny
w sytuacji, kiedy nowe rodzaje uzbrojenia i olbrzymie armie określały bardzo odmienne
od poprzednich warunki prowadzenia walki? Francuska armia była spętana błędną strategią,
określoną przez Nialla Fergusona mianem „szalonej”. Wynikała ona z zatwierdzonego w maju
1913 roku Planu XVII Joffre’a i padła ofiarą „kultu ofensywy” – założenia, że nagłe,
przeprowadzone w szybkim tempie natarcie rozstrzygnie wojnę391. Przewidywała szarżę
kawalerii i atak na bagnety wprost na paszcze niemieckich dział oraz wyzwolenie nagłym
wypadem – tyleż dziarskim, ile skazanym na zagładę – straconych prowincji: Alzacji
i Lotaryngii (patrz rozdział 41). Aż do przedednia wojny Joffre wierzył w szybkie i pewne
zwycięstwo Francji mimo wielokrotnych, mrożących krew w żyłach sygnałów
przypominających o niedostatecznym uzbrojeniu francuskiej armii392. Jej dowódcy faktycznie
już wiele miesięcy przed wybuchem konfliktu dobrze wiedzieli, że ich ciężka artyleria jest
przestarzała, a działa oblężnicze i artyleria forteczna mają niewystarczającą siłę ognia393.
W Niemczech przewidywania Schlieffena o zwycięstwie nad Francją w ciągu sześciu
tygodni ustąpiły miejsca prognozom naczelnego dowództwa o długiej i uciążliwej wojnie.
Ludendorff i Moltke przestrzegali, że Niemcy będą raczej musiały toczyć
liczne, ciężkie i długotrwałe bitwy, zanim zgnieciemy choć jednego z naszych nieprzyjaciół (…) będziemy musieli
zwyciężyć na kilku teatrach działań na Zachodzie i na Wschodzie (…) Absolutnie konieczny stanie się zapas dużych
ilości amunicji, obliczony na długi okres394.
Sędziwy generał Schlieffen nie przewidział ani niedostatków siły ludzkiej, ani reorganizacji
rosyjskich sił zbrojnych. Nowe rosyjskie koleje oraz gigantyczna rozbudowa armii zgodnie
z „Wielkim Programem” z 1914 roku zdezorientowały niemieckich planistów: czy powinni
teraz zaatakować, by udaremnić wzrost wschodniego olbrzyma? „Nietrudno teraz pojąć –
zanotował na początku roku sir Henry Wilson – dlaczego Niemcy tak nerwowo myślą
o przyszłości i czemu mogą uważać, że dla nich ta sytuacja oznacza »teraz albo nigdy«”395.
Niemcy mogły mieć nadzieję na wygraną w wojnie na dwa fronty jedynie pod warunkiem
błyskawicznego powołania pod broń rezerwistów i przygotowania ich do walki. Wymagało to
wstrzelenia się w niewielkie okno czasowe.
Ze względu na przewidywane problemy Moltke w 1913 roku poddał plan Schlieffena
gruntownej modyfikacji, skupiając siły niemieckie na wojnie z Francją i bardziej polegając
na słabej armii Austro-Węgier, która miała powstrzymać Rosjan na wschodzie. Poprawki
Moltkego zawierały fundamentalny błąd: niemiecka prawa flanka, która miała wykonać
olbrzymi manewr okrążający w północnej Francji – główny element planu Schlieffena – miała
przemknąć przez Belgię w znacznie mniejszej sile. Zakładano bowiem, że sześć belgijskich
dywizji, nazywanych lekceważąco „czekoladowym wojskiem”, nie stawi oporu396. Moltke
argumentował, że potrzeba więcej oddziałów w centrum szyku dla odparcia spodziewanego
francuskiego ataku na Lotaryngię. Te modyfikacje odzwierciedlały bolesną świadomość
ograniczonych zasobów ludzkich Niemiec. Trzon armii, składający się w połowie
z rezerwistów (760 tysięcy ludzi), stał w obliczu na pozór niewykonalnego zadania.
Nie sposób orzec, czy Moltke swoimi poprawkami zniweczył możliwość wykonania planu
Schlieffena. Albowiem już oryginał był obarczony fatalnymi wadami i oparty na założeniach,
które narażały na niebezpieczeństwo jego realizację; chodzi przede wszystkim o nieelastyczny
harmonogram i niemożliwe do spełnienia wymogi stawiane poszczególnym oddziałom.
Problem leżał o wiele głębiej. Ślepe akceptowanie planu Schlieffena stawiało pod znakiem
zapytania jasność umysłu lub zdrowy rozsądek pruskich dowódców. Historyk wojskowości
Holger Herwig konkluduje:
Niemieccy przywódcy opierali swoje wielkie plany strategiczne (…) na pewnych sztywnych przekonaniach
ideologicznych i militarnych prawidłach. Należy przede wszystkim pojąć i zdać sobie sprawę, że mentalność
wilhelmińskich Niemiec kształtowało dziwne połączenie historycznego determinizmu, rasizmu i autyzmu. Nigdy dość
podkreślania, że niemieccy planiści zajmowali się nie tyle oceną z dnia na dzień, ile obszernymi projektami
obejmującymi często okres życia jednego lub dwóch pokoleń. Mocne i słabe punkty potencjalnych nieprzyjaciół
rozpatrywano dopiero po opracowaniu sztywnych planów397.
Bez względu na to, czy pruscy dowódcy byli świadomi tych kwestii, czy nie, nic nie mogło
ich odwieść od zasadniczej koncepcji Schlieffena: ogromnej bitwy na dwa fronty,
zainicjowanej zmasowanym natarciem przez Belgię i północno-wschodnią Francję. Krótko
mówiąc, plan Schlieffena był „ostatecznym wyrazem”398 niemieckiej myśli, najbliższym
wojskowemu odpowiednikowi recepty na wojnę, konkluduje Hew Strachan. Schlieffen zmarł
4 stycznia 1913 roku, dziewiętnaście miesięcy przed wybuchem wojny. Na łożu śmierci
zdawał się przewidywać przyczynę niepowodzenia swojego planu. Jego ostatnie słowa ponoć
brzmiały: „Pamiętajcie: niech prawe skrzydło będzie zawsze bardzo silne”399.
372 Cytat w: Herwig, Imperial Germany, s. 81.
373 Cytat w: Ferguson, s. 97.
374 Ibidem, s. 98.
375 Ibidem.
376 Ferguson, s. 32.
377 Ibidem.
378 Patrz polemika w: Taylor, War by Timetable.
379 Cytat w: Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 419.
380 Ferguson, s. 91–92.
381 Ibidem, s. 92–93.
382 Fischer, s. 36.
383 Stevenson, War by Timetable?, s. 187.
384 Herwig, Imperial Germany, s. 67.
385 Ibidem, s. 66.
386 Ibidem, s. 67.
387 Ibidem, s. 67.
388 Ibidem, s. 69.
389 Kuhl, s. 96–98, 104–105.
390 Keiger, s. 125.
391 Patrz Herwig, Germany and the „Short-War” Illusion: Toward a New Interpretation?, s. 681–693.
392 Keiger, s. 125–127.
393 Stevenson, Armaments, s. 167.
394 Ferguson, s. 97.
395 Cytat w: Steiner i Neilson, s. 98.
396 Fischer, s. 37.
397 Herwig, Imperial Germany, s. 95.
398 Strachan, The First World War, s. 45.
399 Curtis, Understanding Schlieffen, s. 56.
Część 3
ROK 1914 – NA SALONACH WŁADZY
22
LEPSZY ROK?
Wojna między Austrią a Rosją bardzo by się przydała rewolucji, lecz mało prawdopodobne, by Franciszek
Józef i Nicky wyświadczyli nam tę przyjemność.
Władimir Iljicz Lenin w liście do Maksyma Gorkiego w 1913 roku
Rok 1914 rozpoczynał się obietnicą poprawy sytuacji. Ludzie żywili nadzieję, że wybuchy
przemocy na Bałkanach mają już za sobą. Świat z całą pewnością wydawał się
spokojniejszym i szczęśliwszym miejscem. Tak niektórzy ośmielali się myśleć. Ówczesne
migawki z Europy sugerują poczucie ulgi i prognozy pomyślnego roku, który zapowiadał się
dobrze. Stosunki między mocarstwami – zwłaszcza Wielką Brytanią i Niemcami – były mniej
napięte pomimo chaosu na Bałkanach i czterech zamachów na tle politycznym, w tym na króla
Grecji Jerzego I oraz Husseina Nazima Paszę, dowódcę tureckiej armii400.
Szczególnie silny nastrój szczęścia panował w Niemczech i w Rosji, które cieszyły się
rozkwitem gospodarki. Wielka Brytania przeżywała względne osłabienie rozwoju
ekonomicznego, lecz większość kraju ledwie to zauważała i miała nadzieję na wieloletni
okres imperialnej pomyślności. Oczywiście nikt nie wiedział, że rok 1914 obwieści koniec
przyjęcia w Europie. Z perspektywy czasu lata 1870–1913 będzie się oceniać jako złoty wiek
w historii europejskiej gospodarki pod względem wskaźników eksportu i wzrostu
ekonomicznego, ustępujący w XX stuleciu jedynie okresowi 1950–1973401.
Z majestatycznej wysokości Wielkiej Brytanii względne podupadanie kraju stało się już
widoczne. Wydawało się, że inwestycje międzynarodowe po okresie ożywienia zaczynają się
stabilizować; choć nie dostrzegała tego większość Brytyjczyków, ów proces obserwowali
urzędnicy Ministerstwa Finansów. W latach 1870–1913 Wielka Brytania ekspediowała
za granicę więcej kapitału finansującego imperium niż w jakimkolwiek innym okresie.
Do końca 1913 roku brytyjskie aktywa zamorskie sięgnęły ogółem 4 miliardów funtów,
w większości ulokowanych w afrykańskich kopalniach, południowoamerykańskich kolejach
i infrastrukturze, azjatyckim przemyśle – Anglia miała bowiem kolonie dosłownie wszędzie.
Brytyjska metropolia przeżywała właśnie trudny rok, rekordowy pod względem liczby
strajków w przemyśle i sporów handlowych. Naród opłakiwał kapitana Roberta Scotta i jego
czterech towarzyszy, którzy ponieśli śmierć podczas wyprawy na biegun południowy.
Parlament w całkowicie męskim składzie odrzucił w głosowaniu projekt praw wyborczych
dla kobiet ku wściekłości sufrażystek. Wojownicza aktywistka ruchu kobiecego Emily Davison
wpadła lub sama rzuciła się pod kopyta królewskiego konia podczas gonitwy w Epsom.
Sprawa autonomii Irlandii podzieliła tak Izbę Gmin, jak Izbę Lordów.
Jedynym nudnym akcentem w niepoważnym świecie wyższych sfer wydawał się nowy król
Jerzy V, wstrzemięźliwy, obowiązkowy człowiek spoglądający marsowo na rozwiązłą epokę,
całkowicie niepodobny do swojego rozpustnego ojca Edwarda VII, który zmarł w 1910 roku.
Pomimo „bezbarwnego” charakteru, jak Jerzy opisywał sam siebie, król miał w sobie coś
z oświeconego monarchy i walnie przyczynił się do osiągnięcia przez kraj większej pewności
siebie w dziedzinie polityki. Rok po jego koronacji Izba Gmin – wyłaniana w wyborach izba
niższa parlamentu – na mocy Ustawy o parlamencie z 1911 roku zyskała władzę wykonawczą
nad niepochodzącą z wyborów Izbą Lordów. Nowy król dopomógł w przegłosowaniu ustawy
wzmacniającej więź pomiędzy parlamentem a społeczeństwem. Szczęśliwym, choć ironicznym
zrządzeniem losu kuzyn swoich autokratycznych ciotecznych braci: cesarza Wilhelma II i cara
Mikołaja II (do którego był uderzająco podobny), rozszerzył brytyjską demokrację. Niemniej
jego kłopotliwa proweniencja jako „niemieckiego” króla na tronie Anglii, Szkocji, Walii
i Irlandii Północnej, głowy dynastii sasko-koburskiej (Sachsen-Coburg-Gotha), niepokoiła
Brytyjczyków, zatem przez szacunek dla skrajnie antyniemieckich nastrojów w Wielkiej
Brytanii Jerzy V w 1917 roku zmienił nazwę swojego rodu na Windsor.
***
Niemcy wyglądały kolejnego „świątecznego roku”402. Cesarz cieszył się większą
popularnością niż kiedykolwiek wcześniej dzięki hulankom z poddanymi w parku Tiergarten,
gdzie występował w czarno-białym mundurze Przybocznego Pułku Huzarów z emblematem
trupiej czaszki, siedząc na ogromnym, białym wierzchowcu czystej krwi. Poprzedni rok okazał
się dla Wilhelma wspaniały. W nadziei ożywienia pustego i sztampowego pokazu, jaki zwykle
towarzyszył obchodom jego urodzin, cesarz postanowił połączyć setną rocznicę pruskiej
wiktorii nad Napoleonem ze srebrnym jubileuszem swojego panowania403. Tym gestem dał
do zrozumienia, że identyfikuje się z rozbiciem francuskiej potęgi pod berłem Napoleona.
Połączenie obu uroczystości wzbudziło w wielu ludziach rodzaj „mentalności wojennej”,
która znajdzie potężniejszy wyraz w sierpniu 1914 roku404. Żywiołowe dążenie kajzera
do ugruntowania swojego autorytetu – po porażce związanej z wywiadem dla „The Daily
Telegraph” – doprowadziło w listopadzie 1913 roku do kolejnego skandalu, gdy cesarz
oznajmił przybyłemu z wizytą do Berlina królowi Belgii Albertowi, że wojna z Francją jest
nieunikniona. Król Albert źle to przyjął, lecz niemieckim obywatelom oszczędzono
drastycznych szczegółów. W istocie przez cały 1913 i 1914 rok państwowi propagandyści nie
szczędzili wysiłków, by przedstawić Wilhelma w nowym świetle, jako popularnego władcę,
cesarza narodu. Zamierzali postawić monarchę na jednej płaszczyźnie z poddanymi.
Wydawało się, że plan się sprawdza. Wśród ogólnych zachwytów Wilhelm obsadził się w roli
drugiego Fryderyka Wielkiego, wodza świętej krucjaty swojego ludu przeciwko „tym, którzy
wchodzą mu w drogę!” (tj. Francuzom)405.
Obchody współgrały z oczekiwaniami, które wróżyły kolejny rok olśniewającego sukcesu
gospodarczego. Niemcy miały najbardziej zaawansowany przemysł w Europie, szybko
rozwijające się miasta oraz wybujałe ambicje. Niemieckie kopalnie i fabryki obecnie
prześcignęły brytyjskie produkcją surówki i rudy żelaza oraz stali. Nazwy Opel, Benz, Diesel i
Krupp wymieniano obok największych koncernów świata.
Jedyną skazą na różowych widokach na przyszłość była Rosja – jak zawsze w oczach
Niemców – a jej świeże sukcesy gospodarcze i olbrzymia armia kładły się cieniem
u wschodniej granicy kraju. „Jako żołnierz – pisał cesarz pod koniec 1913 roku –
na podstawie wszystkich otrzymywanych informacji wyczuwam bez najmniejszych
wątpliwości, że Rosja systematycznie przygotowuje się do wojny przeciwko nam, toteż
odpowiednio kształtuję moją politykę”. Jego uczucia nie zmieniły się w 1914 roku. Jednak
niemiecki rząd miał też powód do radości: stosunki z Wielką Brytanią uległy ogromnej
poprawie, o czym Beth​mann-Hollweg w grudniu 1913 roku poinformował Reichstag. Kanclerz
wyraził nadzieję na „trwałe zbliżenie między narodami o tym samym pochodzeniu”406.
Ostentacyjnie pominął Słowian.
***
Rosjanie na przełomie roku 1913 i 1914 oglądali świat spowity w zimowy mrok,
zamarznięty i smagany wiatrem. Surowość carskiego reżimu potęgowała nastrój
przygnębienia. Mikołaj posunął się o krok dalej niż jego cioteczny brat Wilhelm i obłożył
zakazem tango oraz two-stepa. Elita wydawała się tego nie zauważać. Petersburska
arystokracja przetańczyła karnawał przy dźwiękach walca i kadryla, przyjeżdżając wśród
brzęku dzwoneczków sań na bale różane i kostiumowe, które często przeradzały się o północy
w wizyty w cygańskim obozowisku na obrzeżach miasta. Stale bywano w najznamienitszych
salonach, takich jak modny pałac księżnej Olgi Orłowej, żony księcia Włodzimierza Orłowa,
przewodniczącego gabinetu wojskowego cara. Caryca nie brała udziału w życiu towarzyskim,
z którego się usunęła, gdy weszła pod stały wpływ Rasputina, rozpustnego „mnicha”
i samozwańczego uzdrowiciela, niosącego swoją posługą, jak wierzyła, ulgę w cierpieniach
jej chorego na hemofilię syna Aleksego.
Rosyjska gospodarka była silna, a ceny na rynku papierów wartościowych zwyżkowały.
Szerzące się spekulacje kilku bajecznie bogatych inwestorów (takich jak „Wielka Trójka
z Petersburga”) przyciągały na giełdę tysiące ludzi marzących o ogromnym majątku. Podczas
spisu ludności w 1913 roku 40 tysięcy Rosjan określiło się jako „spekulanci giełdowi”407.
„Prowincja łączyła się ze stolicą w hazardowym szaleństwie”, wspominał wielki książę
Aleksander, carski szwagier i wrażliwy arystokrata. Dalej pisał:
Wyniośli przywódcy społeczeństwa wpisywali maklerów giełdowych na swoje listy wizyt. Pochodzący
z arystokratycznych rodów oficerowie carskiej gwardii, choć nie odróżniliby akcji od obligacji, zaczynali dyskutować
o rychłej zwyżce cen stali (…) Modne gospodynie nabrały zwyczaju przedstawiania gości: „To ten cudowny geniusz
z Odessy, który szalenie wzbogacił się na handlu tytoniem”. Duchowni prenumerowali czasopisma finansowe, a obite
aksamitem karety arcybiskupów często widywało się w sąsiedztwie budynku giełdy408.
To poruszenie utrzymywało się w 1914 roku.
Duma, słaby rosyjski parlament utworzony po rewolucji 1905 roku, usilnie starała się
pogodzić skrajności polityczne. Po jednej stronie stała dominująca w izbie prawica skupiona
wokół cara. Drugi punkt skrajny tworzyli nieliczni bolszewicy, tańczący tak, jak im grał
przebywający na wygnaniu przywódca Włodzimierz Iljicz Lenin, który w płomiennych
mowach, kopiowanych i kolportowanych, wzywał do obalenia siłą caratu i zastąpienia go
dyktaturą proletariatu. Lenin tęsknił do wojny z Niemcami, wierzył bowiem, że pomoże ona
zniszczyć rosyjską klasę panującą i ułatwi rozkwit bolszewizmu. Jego przewidywania okazały
się zatrważająco dokładne. „Wojna między Austrią a Rosją bardzo by się przydała rewolucji –
pisał do Maksyma Gorkiego w styczniu 1913 roku – lecz mało prawdopodobne, by [cesarz
Austro-Węgier] Franciszek Józef i [car] Nicky wyświadczyli nam tę przyjemność”409.
Polityka Dumy zmierzała do poprawy losu chłopów zamieszkujących obszary wiejskie.
W latach 1906–1914 Państwowy Włościański Bank Ziemski sprzedał pańszczyźnianym
chłopom ponad 8 milionów hektarów ziemi z majątków ich dawnych panów. Jednakże proces
reformy rolnej postępował beznadziejnie powoli. Z mniejszych i większych miast dobiegały
pomruki niezadowolenia – rosyjskie ośrodki miejskie należały do najbiedniejszych w Europie.
Gęstość zaludnienia Moskwy w przeliczeniu na jednostkę mieszkaniową była dwa razy
większa niż w miastach zachodniej Europy, a wskaźnik śmiertelności również prawie
dwukrotnie przewyższał wartość zachodnią.
Tymczasem rozpoczęły się prace nad ogromną siecią rosyjskich strategicznych linii
kolejowych, sfinansowane przez olbrzymi kredyt z budżetu Francji i uważane za kluczowe dla
ewentualnych działań wojennych Rosji przeciwko Niemcom. Wśród militarystów oraz
orędowników ruchu pansłowiańskiego, dominujących na carskim dworze, powszechnym
zjawiskiem stało się podżeganie do wojny. W tych kręgach radowano się perspektywą
konfliktu, jak w ostatnim tygodniu 1913 roku odnotował ku przerażeniu Niemców organ
prasowy rosyjskiej armii: „Wszyscy wiemy, że trwają przygotowania do działań wojennych
na Zachodzie. Nie tylko żołnierze, lecz cały naród musi przywyknąć do myśli, że zbroimy się
do wojny na śmierć i życie przeciwko Niemcom (…)”. Dowódcy armii Rosji, mimo
niedostatku dział, amunicji, butów i mundurów, deklarowali: „Jesteśmy gotowi”410.
***
Jak się zdaje, permanentnym stanem ducha Francuzów był opór – w polityce, sprawach
wojskowych, dyplomacji i modzie. Jeśli chodzi o politykę, Poincaré stawił opór radykałom
i w 1913 roku objął urząd prezydenta, ściągając na siebie potępienie Georges’a Clemenceau,
który uważał, że ostry szowinizm nowego rządu sprawia, iż wojna z Niemcami staje się
nieunikniona. Lider socjalistów Jean Jaurès posunął się o wiele dalej, buntowniczo apelując
do robotników, by opuszczali fabryki, ignorowali wszelkie wezwania pod sztandary
i odmawiali walki dla kapitalistycznych przywódców, jeśli wywołają oni wojnę.
Priorytety Poincarégo obejmowały obronę kraju i ochronę Trójporozumienia. Prezydent
nadal nie chciał się zgodzić, bez względu na przyczyny, na zbliżenie z Niemcami.
Szanowanego ambasadora w Rosji Georges’a Louisa, stale odradzającego Paryżowi
przyłączenie się do Rosji w wojnie bałkańskiej, zastąpił elokwentny, impulsywny
i wojowniczo antyniemiecki Maurice Paléologue. W swoich przemowach Poincaré
nieprzerwanie nawiązywał do „silnej Francji” i „wielkiej Francji”, co pobudzało w narodzie,
zgodnie z obawami Clemenceau, szowinistyczne nastroje, jakich nie widziano od 1870 roku.
W sprawach wojskowych Joffre nie dawał posłuchu przestrogom, że jego wersja
wojennego Planu XVII – opierająca się na wielkiej, olśniewającej szarży Francuzów
na niemieckie szyki w Alzacji i Lotaryngii – polega na przestarzałym uzbrojeniu
i prawdopodobnie doprowadzi do katastrofy. Koncepcja francuskiej ofensywy – oś strategii
Francji – nabierała właśnie ogromnego rozmachu. Nadzieje rewanżystów budziła na nowo
sztuka teatralna pod tytułem Alzacja.
W 1913 roku w Paryżu odbyło się więcej pojedynków niż w jakiejkolwiek innej stolicy
w Europie, głównie pomiędzy czytelnikami gazet a znieważającymi ich dziennikarzami. Owa
tendencja nie słabła i w roku 1914. Niezwykły wzrost liczby przypadków zbrodni w afekcie –
morderstw na niewiernych kochankach – doprowadził do uchwalenia nowego prawa
uznającego taką kategorię przestępstw, które znalazło zastosowanie w osławionej sprawie
Caillaux (patrz rozdział 26). Początek roku 1914 uświetniły w Paryżu wielkie zabawy,
na których królowało tango, potępiane przez kler jako „odrażający taniec wywodzący się
z nizin społecznych”.
***
Pod pozorem optymizmu wyczuwało się nienawiść i przeczucie nieszczęścia. Wiosną 1914
roku prezydent Woodrow Wilson wysłał swojego głównego doradcę, pułkownika E.M.
House’a, by ten ocenił, jak się mają sprawy w Europie. W raporcie House donosił:
Sytuacja jest niezwykła. To kompletnie szalony okres militaryzmu. O ile ktoś działający w Pańskim imieniu nie
doprowadzi do porozumienia w odmiennym duchu, pewnego dnia dojdzie do straszliwego kataklizmu. Nikt w Europie
nie zdoła tego zrobić. Zbyt wiele tu nienawiści i zazdrości. Kiedy tylko Anglia zgodzi się na to, Francja i Rosja otoczą
Niemcy i Austrię (…)411.
Pułkownik pomylił się tylko w jednym: błędnie wytypował prawdopodobnego agresora.
W 1914 roku Francja nie miała zamiaru rozpoczynać wojny w Europie. Z drugiej strony Rosja
i Niemcy obserwowały się nawzajem z najwyższym niepokojem. Nikt nie wiedział, jak
postąpi Wielka Brytania.
400 Smith, The Monarchy versus the Nation: The „Festive Year” 1913 in Wilhelmine Germany, s. 257–274.
401 OECD Development Centre, The World Economy: International Trade and Capital Movements:
http://www.theworldeconomy.org/advances/advances2.html.
402 Smith, The Monarchy versus the Nation: The „Festive Year” 1913 in Wilhelmine Germany, s. 257–274.
403 Ibidem.
404 Cytat w: ibidem, s. 260.
405 Cytat w: ibidem, s. 262.
406 Cytat w: Cowles, s. 98.
407 Ibidem, s. 135.
408 Ibidem, s. 135–136.
409 Lenin, Collected Works, s. 74–77.
410 Cowles, s. 136.
411 WWI: The World War I Document Archive, Colonel House’s Report to President Wilson:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/Colonel_House%27s_Report_to_President_Wilson.
23
„MIŁOSNY CZWOROKĄT” EDWARDA
GREYA
Porozumienie rosyjsko-angielskie (…) ma dotyczyć aktywnego współdziałania morskich sił zbrojnych obu
krajów na wypadek działań wojennych, uzgodnionych przez Rosję i Anglię z udziałem Francji.
List z 13 (26) maja 1914 roku od rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Sazonowa do ambasadora
w Wielkiej Brytanii, zawierający propozycję tajnej współpracy morskiej między Londynem a Petersburgiem.
Wydawało się, że brytyjski minister spraw zagranicznych Edward Grey nawiedzał
Whitehall niczym zjawa. Na pierwszy rzut oka Grey stanowił przykład dobrze wychowanego,
prawego, przyzwoitego dżentelmena pasującego do stereotypu arystokraty epoki
edwardiańskiej. Ten mężczyzna o wyrazistych rysach i głęboko osadzonych, przenikliwych
oczach należał do jednego z najstarszych rodów ziemiańskich Anglii412. Wykształcony
w Winchesterze i Oksfordzie – gdzie uzyskał dyplom z oceną dostateczną – był z usposobienia
autentycznym „starym wigiem”. Jeśli można powiedzieć, że Grey czymś się pasjonował, to
z pewnością wędkarstwem muchowym i obserwowaniem ptaków (w 1927 roku miał nawet
wydać książkę The Charm of Birds [Urok ptaków]). Weekendy spędzał w lasach i przy
strumieniach, gdzie „na jego ustach częściej gościły wiersze Words​wortha niż mowy
parlamentarne”413.
Grey, przynajmniej w takim stopniu, w jakim mógł to sobie uświadomić, działał zgodnie
z formami i ograniczeniami sztywno określonymi przez przyjęte w jego sferze konwenanse.
Wyrażanie emocji lub zbytnia otwartość raczej go niepokoiły. Stanowcze uzewnętrznianie
stanowiska, prezentowanie jednoznacznych opinii uważał za zachowanie naiwne,
niedyplomatyczne i jakby sprzeczne z angielskim stylem, zbytnio wiążące działania
z zasadami. W pojęciu Greya znacznie lepiej było powoli rozgrywać partię, asekurując się
i grając na obie strony o wszystko, o co warto. Z niewzruszonej bierności uczynił cnotę.
Reagował na wydarzenia, rzadko je inicjując. Samo pochodzenie klasowe nie wyjaśnia
sławetnej rezerwy Greya. Minister przeżył wielką tragedię osobistą – śmierć pierwszej żony
oraz brata – i wydaje się, że dusił w sobie żal aż do stadium wyłączenia się z rzeczywistości.
Czasami sprawiał wrażenie nieobecnego.
Bliższe spojrzenie na ministra ukazuje postać człowieka zamyślonego, utalentowanego
bardziej, niż sądzono, który często wydawał się czymś zaabsorbowany – czyżby swoimi
ukochanymi ptakami? Lecz nie: Grey był zbyt poważny, by rozrywki przesłaniały mu
obowiązek. Jednakże sprawiał rozbrajające wrażenie, że błądzi myślami gdzie indziej –
wśród innych zajęć. Nikt dokładnie nie znał ani jego uczuć, ani przekonań. Poza
odizolowanym kręgiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych – a myślowa ekwilibrystyka
ministra zdumiewała nawet współpracowników – nikt się nie orientował, jak dalece Grey
popierał ententę. W związku z tym Francja i Rosja za fasadą jego wesołości dopatrywały się
jakiegoś złowrogiego tonu.
Jednakże jego skłonność do reform zadaje kłam wszelkim próbom przedstawiania ministra
jako człowieka sztywnego lub skostniałego. Grey stanowił połączenie wielkich sprzeczności.
W polityce zaliczał się do autentycznych liberałów. Wspomagał reformę Izby Lordów,
wspierał sufrażystki i gorąco popierał Ustawę o ubezpieczeniach społecznych. Był
niezmiernie wyczulony na żądania zasilającej nowoczesny przemysł klasy robotniczej, nawet
jeśli na jej kłopoty spoglądał z wyżyn pozycji angielskiego arystokraty. W tym właśnie kryła
się niezwykła amplituda jego charakteru. Wiodąc beztroskie życie przedstawiciela wyższych
sfer, wytężał umysł, by pojąć potrzeby ludu.
Grey i jego współpracownicy z resortu spraw zagranicznych bez wątpienia szczerze
usiłowali uniknąć wojny. W pojęciu ministra Wielka Brytania jako mądra, wiekowa
imperialistka miała obowiązek – noblesse oblige – chronić pokój w Europie. Niemniej jego
działania w zbliżającym się kryzysie lipcowym, jak z nadmierną surowością zauważa
Albertini, były „tak niezręczne i opieszałe, że nie zapobiegły katastrofie”414. Spodziewać się,
że jeden człowiek powstrzyma marsz ku wojnie, to żądać zbyt wiele. Nikt nie zdołał ściągnąć
cugli przeznaczeniu i przywrócić światu zdrowych zmysłów w lipcu 1914 roku – miesiącu
kryzysu. Można to było osiągnąć jedynie wspólnym wysiłkiem, tego zaś wyraźnie zabrakło.
Jednakże umiejętności dyplomatyczne Greya okazały się całkowicie niewystarczające
w obliczu wyzwania 1914 roku. Minister unikał obietnic i zobowiązań, wydawał się zakładać,
że zadowoli wszystkich samą uprzejmością. Jednak czasy takie jak tamte domagały się czegoś
konkretniejszego. Postępowanie Greya w stylu „pożyjemy, zobaczymy”, wylewne ściskanie
rąk przyjaciołom i wrogom, rodziło podejrzenia i potęgowało napięcie. Im usilniej dążył
do pojednania, do obłaskawienia wszystkich stron, tym mniej pojednawczych uczuć budził
w każdym z nich. Europa potrzebowała asertywnego brytyjskiego buldoga, zamiast niego zaś
zjawił się niezdecydowany wędkarz.
To wszystko wydawało się rezultatem przytłaczającego fatalizmu – wspólnego mianownika
mentalności społecznej klasy Greya oraz jego osobistych doświadczeń. Fatalizm przekonywał,
że można jedynie próbować wpłynąć na bieg wydarzeń, a nie powstrzymać go czy radykalnie
zmienić jego kierunek; co ma się zdarzyć, to się zdarzy, nihil novi sub sole, a liczą się przede
wszystkim brytyjskie interesy. Tak oto chyba można podsumować dojrzałe poglądy ministra.
Jednak w czasach młodości Grey żarliwie wierzył w moc zasad i w to, że polityka może
przynieść zmianę.
***
To wszakże starszemu, choć niekoniecznie mądrzejszemu Greyowi przyszło kierować
brytyjską polityką zagraniczną w 1914 roku. W sztuce dyplomacji Greya jedyny stały element
tworzyła jego niekonsekwencja. Choć zawsze uważał Niemcy za prawdziwego wroga i często
to sugerował, nigdy nie wykazał się odwagą adekwatną do tego przekonania. Nie chciał
przypieczętować brytyjskiego wsparcia wojskowego dla ententy w ramach demonstracji siły,
która mogłaby powstrzymać niemiecką agresję i zapewnić mu mocną pozycję do mediacji.
Zanim nastała wiosna, wydawało się już za późno, by zagrać tą kartą. Po prostu Grey
zwlekał zbyt długo, by narzucić zwaśnionym stronom władzę Brytyjczyków. Podtrzymywał
wzajemnie sprzeczne więzy lojalności z europejskimi „przyjaciółmi”, wzmagając tylko ich
konsternację. Aż do ostatniej chwili mamił ententę i Niemców obietnicami przyjaźni.
„Zabiegając o przyjaźń obu europejskich bloków mocarstw – pisze Michael Ekstein – Grey
stawiał się w sytuacji, w której nie chciał zerwać z żadnym z nich; w ten sposób w lipcu 1914
roku zabrakło mu zdolności do decydujących działań. Przywództwo objęły więc inne, bardziej
zaangażowane narody”415. Rozmyślnie lub nie, Grey aż do wybuchu wojny pozwalał
Berlinowi wierzyć w zachowanie neutralności przez Brytyjczyków. Jak się przekonamy, jego
wahania i dyplomatyczne finty stały się potężnym składnikiem mieszanki wybuchowej, która
rozpaliła europejską wojnę. Nigdy taka polityka nie okazała się niebezpieczniejsza niż przy tej
nowo podjętej próbie oczarowania Niemców.
***
Zdaniem Berlina zbliżała się wojna z Rosją. Miała ona zapobiec osiągnięciu przez Rosję
takiej potęgi, że jej pokonanie stanie się niemożliwe, doprowadzić do jej zniszczenia, zanim
będzie za późno. Na początku 1914 roku najwyżsi dygnitarze Niemiec i Austro-Węgier
uważali, że nadszedł czas na zadanie ciosu. Najbardziej otwarcie to przekonanie wyrażali
Moltke i Hötzendorf, szefowie sztabów obu państw.
Edward Grey oraz inni uważni obserwatorzy Niemiec w brytyjskim resorcie spraw
zagranicznych wyraźnie dostrzegali przyczyny tego stanu rzeczy. Niemcy mimo sukcesów
gospodarczych w kraju poniosły szereg porażek, które naraziły je na poważne
niebezpieczeństwo: nie zbudowały marynarki na tyle dużej, by mogła się mierzyć z brytyjską;
nie utworzyły kolonialnego imperium; nie ziściły nadziei na Weltpolitik. Psychologicznie czuły
się zapędzone w kozi róg. Pod względem zaś wojskowym Niemcy byli gotowi pochwycić siłą
to, czego – jak twierdzili – odmawiał im wrogi świat ograniczający ich globalne aspiracje.
Ekonomiczne i militarne sukcesy Rosji były dla Niemców solą sypaną na świeże rany.
W ciągu paru lat carska armia miała dwukrotnie przewyższyć liczebnie wojska cesarza.
„Rosnąca potęga militarna Rosji stanowiła najważniejsze novum w roku poprzedzającym
wybuch wojny”, pisze Ekstein416. Społeczny darwinizm przydał wagi argumentowi, że Niemcy
powinny uderzyć właśnie w tamtym momencie, by zdusić wymykającą się spod kontroli siłę
Rosji.
Na początku 1914 roku Edward Grey próbował spojrzeć na świat z niemieckiego punktu
widzenia. Doszedł do przekonania, że Niemcy prawdopodobnie rozpoczną wojnę
prewencyjną i przypuszczą atak zza murów swojej twierdzy. George Buchanan, brytyjski
ambasador w Petersburgu, przysłał mu cały wachlarz raportów o militarnej sile Rosji,
w których przestrzegał, że „jeśli Niemcy nie są gotowe na jeszcze większe finansowe nakłady
na cele wojskowe, to dni ich hegemonii w Europie są policzone”417. Co więcej, sfinansowane
przez Francję rosyjskie strategiczne linie kolejowe wkrótce miały sięgać aż do niemieckiej
granicy. Ten rozwój wypadków ogromnie niepokoił przywódców niemieckich.
Odradzająca się potęga Rosji przeobraziła stosunki w łonie Trójporozumienia. Sojusz
francusko-rosyjski, trzon paktu i główny czynnik odstraszający Niemcy, w 1914 roku był
silniejszy niż kiedykolwiek. Nastroje Francuzów odżyły. Francja w pełni odbudowała siły
zbrojne, a w społeczeństwie bujnie krzewiły się uczucia patriotyczne. Francja i Rosja,
nierozłączne siostry, stały się aroganckie, niezadowolone i domagały się obecnie od Londynu
wyższej zapłaty za swoją przyjaźń. Wywierały presję na brytyjski rząd, żądając deklaracji: czy
Brytyjczycy staną u ich boku w wojnie przeciwko Niemcom, czy nie?
Wahanie rządu Asquitha szczególnie martwiło Rosję, która zaczęła dopominać się o jawne
poparcie Wielkiej Brytanii jako cenę członkostwa w Trójporozumieniu. Dotychczas
z partnerami z ententy nie wiązał Wielkiej Brytanii żaden oficjalny traktat ani sojusz, jedynie
własny interes i niejednoznaczna dobra wola. Ta niepewność rodziła w Paryżu i Petersburgu
nieustanne spekulacje. Czy Anglia przystąpi do walki, gdy przyjdzie do wymiany ciosów? Czy
się wstrzyma? Brytyjska polityka siedzenia okrakiem na płocie stała się nieznośna.
Rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Sazonow pisał 19 lutego do ambasadora
w Londynie, hrabiego Benckendorffa: „Pokój na świecie będzie pewny dopiero w dniu, gdy
Trójporozumienie, którego rzeczywiste istnienie nie zostało uwiarygodnione ani trochę lepiej
niż węża morskiego, przekształci się w sojusz obronny bez tajnych klauzul, publicznie
ogłoszony na łamach całej światowej prasy”418.
***
Jednak prawdopodobieństwo takiego obrotu spraw na początku 1914 roku gwałtownie
spadło, gdy stosunki między Berlinem a Londynem uległy przedziwnej poprawie. Istotnie, oba
kraje cieszyły się rzadkim okresem odprężenia. Pojawiły się nawet plotki o sojuszu angielsko-
niemieckim, wzbudzające w Paryżu i Petersburgu najgłębsze obawy. Odwilż w relacjach
Anglii z Niemcami jak zawsze miała związek z ochroną Imperium Brytyjskiego i stanowiła
mały popis tańca na linie, który Londyn stale wykonywał dla ochrony zamorskich posiadłości.
Tym razem kolonialna rywalizacja Francji i Rosji zagroziła brytyjskim posiadłościom
na Bliskim Wschodzie i w innych regionach Azji, a Niemcy posłużyły w owej wielkiej grze
jako przydatny klin.
Pomógł w tym fakt, że Berlin wydawał się Greyowi przystępniejszy i w jakiś sposób
dojrzalszy. Czyż niemieccy przywódcy nie zachowali się konstruktywnie w trakcie sporów
w sprawie Bałkanów, portugalskich kolonii i kolei Berlin–Bagdad? Ostatnia kwestia była
szczególnie delikatna, gdyż Niemcy miały zyskać nad Zatoką Perską port, który zagrażałby
brytyjskiemu handlowi w tamtym regionie. Na początku roku pojawiły się sygnały wróżące
nadzieje na zawarcie porozumienia (miało ono zostać podpisane 15 czerwca 1914 roku
i zlikwidować napięcie między Anglią a Niemcami, mogące posłużyć jako casus belli). Grey
ujrzał zatem Niemcy w nowym świetle, jako potencjalnego przyjaznego partnera.
Tak oto rozpoczął się okres niesłychanej brytyjskiej gry na przetrzymanie. Anglia flirtowała
z Niemcami, jednocześnie deklarując lojalność wobec ententy i niezmiernie wzmagając
napięcie w Europie. Partnerzy z ententy nie mogli tolerować romansu Londynu z Berlinem.
Dziwaczny pomysł Greya, że Anglii uda się rozgrywać Francję i Rosję przeciwko Niemcom,
może się wydawać sprytnym gambitem, lecz taka taktyka nie mogła trwać długo. Nawet
elastyczność, z jaką w Ministerstwie Spraw Zagranicznych interpretowano pojęcie lojalności,
nie mogła sprostać tak ciężkiej próbie, co Buchanan wyraźnie dał Greyowi do zrozumienia
w depeszy z kwietnia 1914 roku:
To ważkie pytanie, czy nasze porozumienie z Rosją powinno okrzepnąć w sojusz obronny, czy nie (…) czy korzyści
z bliskiej przyjaźni z Rosją przewyższają (…) niedogodności z powodu naszych chłodnych poprzednio stosunków
z Niemcami. Otóż nie, wątpię w to! Jednak jestem pewien, że nie możemy mieć jednego i drugiego, tj. zawrzeć sojusz
obronny z Francją i Rosją, a jednocześnie zachować serdeczne relacje z Niemcami419.
Buchanan wybrał Rosję i Francję. Popierał zacieśnienie stosunków z Trójporozumieniem,
być może nawet zawarcie przez Wielką Brytanię sojuszu ze swoimi faktycznymi partnerami.
Podobnie, w różnym stopniu, uważali Crowe, Nicolson, Bertie (w Paryżu), Goschen
(w Berlinie) oraz inni brytyjscy ambasadorowie i wyżsi rangą dyplomaci. Dowódcy
wojskowi również zdecydowanie faworyzowali ententę. Na przykład sir Henry Wilson złościł
się, że Anglia nadal nie chce jawnie stanąć u boku Francji. Jednakże młodsi dyplomaci żywili
przyjaźniejsze uczucia względem Berlina i zdawali sobie sprawę z ryzyka, jakie pociąga
za sobą antagonizowanie izolowanego niemieckiego reżimu. Ich zdaniem Rosja stanowiła
przykład oziębłej, reakcyjnej dyktatury pozbawionej jakiegokolwiek tytułu do przyjaźni
z Wielką Brytanią. Ta kwestia legła u podstaw głębokiego rozłamu w łonie Rady Ministrów
i całego rządu. W pewnym okresie przeszło połowa liberalnych posłów popierała Niemcy
albo opowiadała się za zachowaniem neutralności lub przeciwko wojnie.
Grey musiał dokonać wyboru. W typowy dla siebie sposób nie chciał zdecydować się
na żadną ze stron. Nadal balansował między zapewnieniami pod adresem partnerów z ententy
a obłaskawianiem swoich nowych niemieckich przyjaciół. Kiedy obie strony nalegały, by
dokonał wyboru, minister nie robił nic. Przez cały czas dodawał partnerom otuchy, karmił ich
serdecznymi frazesami lub po prostu się wahał. Ta „polityka” Greya – lub raczej przewlekły
stan niezdecydowania – trwała aż do pierwszych dni sierpnia.
***
Na początku 1914 roku Petersburg przy poparciu Francji podjął działania mające raz
na zawsze doprowadzić do scementowania relacji z Londynem. Silną motywacją po temu stało
się najgorsze fiasko, do jakiego w stosunkach rosyjsko-niemieckich doszło w ciągu dekady.
Katalizatorem tego epizodu stał się kryzys wokół osoby Limana von Sandersa zimą z 1913
na 1914 rok. Okazał się on ostatnią kroplą, która przepełniła czarę cierpliwości skłonnego
do paniki ministra spraw zagranicznych Rosji Sazonowa.
Szczegóły sprawy wydają się nieszkodliwe, lecz wywołała ona ogromne reperkusje
w hermetycznym świecie dyplomacji. Berlin prowokacyjnie wyznaczył generała Ottona
Limana von Sandersa, wywodzącego się z majętnej rodziny z Pomorza, na dowódcę złożonej
z 42 osób misji wojskowej do Stambułu w celu przeszkolenia tureckiej armii, podówczas
rozgromionej i upokorzonej po wojnach bałkańskich. Nominacja generała na okres pięciu lat
praktycznie oddawała siły zbrojne Turcji pod niemiecką komendę. Liman von Sanders miał
cieszyć się niezwykłymi wpływami: zasiadł w tureckiej Radzie Wojennej, więc mógł
decydować o nominacjach tureckich wyższych oficerów.
Ta wiadomość rozwścieczyła Sazonowa. Niemiecka misja równała się „śmiertelnemu
ciosowi”420 dla rosyjskich ambicji związanych z rejonem Morza Czarnego i Dardaneli.
Obejmując dowodzenie nad Turkami, Sanders praktycznie przejął kontrolę nad Stambułem, jak
później pisał Sazonow, „punktem kluczowym na styku Europy i Azji” oraz „najważniejszym
węzłem słynnej linii kolejowej Hamburg–Bagdad”421. Zdaniem Sazonowa Berlin powierzył
niemieckiej misji „zadanie mocnego ugruntowania niemieckich wpływów w tureckim
imperium”422. Późniejsze wydarzenia dowiodły słuszności jego opinii. W 1915 roku Liman
von Sanders, dowodzący siłami tureckimi w rejonie Dardaneli, podjął natchnioną decyzję
mianowania Mustafy Kemala dowódcą tureckiej 19 Dywizji, która odniosła wspaniałe
zwycięstwo nad siłami brytyjskimi oraz ANZAC423 na półwyspie Gallipoli, utrzymując go
w rękach tureckich i uniemożliwiając aliantom utworzenie „trzeciego frontu” przeciwko
Niemcom.
Sazonow od razu przystąpił do działania. Miał zamiar wykorzystać kryzys, by zmusić
Londyn do zawarcia pełnego sojuszu wojskowego z Petersburgiem i Paryżem. Swoją
kampanię rozpoczął od propozycji rozmów. W marcu 1914 roku Sazonow podsunął pomysł
zwołania brytyjsko-rosyjskiego posiedzenia w celu omówienia wspólnych operacji morskich
i lądowych. Rusofile w Whitehallu odnieśli się do propozycji przychylnie, natomiast Grey
znalazł się w nadzwyczaj niezręcznym położeniu: jak mógł pielęgnować przyjaźń z Berlinem,
jednocześnie prowadząc z Rosją rozmowy o operacjach morskich? Petersburg i Berlin, niczym
rywale na balu, pragnęli znaleźć się na pierwszym miejscu w karnecie Londynu. „Każde
z mocarstw – pisał Ekstein – starało się wyrwać Wielką Brytanię spod wpływów drugiego,
lecz Grey miał nadzieję na utrzymanie dobrych stosunków z obydwoma”424.
Dylemat ministra pogłębiła dziesiąta rocznica zawarcia Entente Cordiale, uczczona
w kwietniu 1914 roku oficjalną wizytą króla Jerzego w Paryżu; na liście spraw do omówienia
miały się znaleźć angielsko-rosyjskie rozmowy wojskowe. Grey uczynił w Paryżu wszystko,
by umniejszyć ich znaczenie. Jak zwykle wypowiadał się enigmatycznie i z wahaniem oraz
starał się unikać tematu rozmów wojskowych i konieczności określenia natury
Trójporozumienia. Po jego powrocie do Londynu zebrana Rada Ministrów zgodziła się
na rozmowy o morskiej współpracy z Rosją, ale w całkowitej tajemnicy. Jednak to tylko
zaostrzyło obraz dwulicowości Londynu, z jednej strony rzucającego się w objęcia Berlina,
a z drugiej prowadzącego tajne rozmowy o pancernikach z Petersburgiem. Gdyby tajemnica
wyszła na jaw, wyrządziłoby to ogromne szkody. Brytyjski minister spraw zagranicznych
łudził się, że może mieć jedno i drugie: mościć sobie gniazdko Trójporozumienia, a przy tym
zapewniać Niemców, że nie mają powodów do obaw. Jego dyplomatyczne oszustwo
pociągnęło za sobą poważne konsekwencje.
***
Cyrkowy numer Greya z tańcem na linie zniweczyły działania wywiadu. Na początku 1914
roku szpieg nazwiskiem Benno de Siebert, działający na rzecz Niemiec w rosyjskiej
ambasadzie w Londynie, wysłał do Berlina niezmiernie poufne informacje o propozycji
rozmów między Londynem a Petersburgiem w sprawie współpracy morskiej. Fakt, że
w „rozmowach” nigdy nie osiągnięto zbyt wiele (a do wybuchu wojny utknęły one w martwym
punkcie), zupełnie się nie liczył. Chodziło o to, że Bethmann-Hollweg czytał raport wywiadu
przy wtórze oficjalnych wypowiedzi Wielkiej Brytanii, która wypierała się wszelkich rozmów
z Rosją o podobnych sprawach. Towarzyszyło mu zaś przy tym głębokie poczucie zdrady. De
Siebert przysłał fragmenty korespondencji, prowadzonej między kwietniem a majem 1914
roku przez Sazonowa i hrabiego Aleksandra Benckendorffa, ambasadora Rosji w Londynie.
Treść listów obróciła wniwecz nadzieje Greya na utrzymanie cieplejszych stosunków
z Niemcami. Poniżej krótkie wyimki z tych dokumentów.
W sprawie wspólnych operacji morskich (w liście od Benckendorffa do Sazonowa z 3 maja
1914 roku):
Sir Edward Grey uważa, że istota spraw wymaga, żeby – podobnie do porozumień zawartych z Francją w kwestii
(…) współdziałania wojsk lądowych – zawrzeć ostateczne porozumienia z Rosją odnośnie do marynarki.
O poparciu premiera Asquitha dla wspólnych operacji angielsko-rosyjskich (w listach
z 5 [18] maja):
Asquith (…) jest bardzo przychylnie usposobiony do (…) ostatecznych porozumień wojskowych między Rosją
a Anglią, analogicznych do istniejących między Francją a Anglią425.
List od Sazonowa do rosyjskiego ambasadora z 15 (28) maja zawierał szereg nadzwyczaj
niedyplomatycznych rewelacji – możliwy zasięg angielsko-rosyjskich operacji na Morzu
Północnym z udostępnianiem sobie wzajemnie sygnałów, telegramów i szyfrów – które
przeraziły niemiecki wywiad po nadesłaniu kopii dokumentu. Sazonow pisał:
Podczas narady w biurze szefa sztabu marynarki 13 (26) maja 1914 roku (…) omawiano porozumienie rosyjsko-
angielskie, które ma dotyczyć aktywnego współdziałania morskich sił zbrojnych obu krajów na wypadek działań
wojennych, uzgodnionych przez Rosję i Anglię z udziałem Francji (…).
Swoją niezwykłą listę życzeń Sazonow zakończył prośbą o wyekspediowanie przez Wielką
Brytanię większej liczby okrętów na Morze Śródziemne oraz o zezwolenie na dostęp
rosyjskich jednostek do brytyjskich portów:
(…) uczestnicy narady uznali, że (…) pożądane jest ustalenie wszystkich szczegółów relacji pomiędzy siłami
morskimi Rosji i Wielkiej Brytanii. W tym celu będzie konieczne dojście do porozumienia w sprawie sygnałów,
specjalnych szyfrów, radiogramów oraz wzajemnych stosunków personelu sztabów marynarki Wielkiej Brytanii i Rosji
(…)426.
***
Po otrzymaniu powyższych raportów wywiadu Berlin popadł w głębokie przygnębienie.
Kuglarstwo Greya wyszło na jaw, a zwyk​le powściągliwy Bethmann-Hollweg wstąpił
na wojenną ścieżkę. Whitehall bez skrupułów dopuścił się zdrady, lecz kanclerz potrzebował
niezbitego dowodu, że angielsko-rosyjskie rozmowy o sprawach morskich miały charakter
poważny i wrogi wobec Niemiec.
Bethmann-Hollweg postanowił wydobyć od Anglików odpowiedź, publikując w dzienniku
„Berliner Tageblatt” artykuł „na zasadzie wyłączności”, oparty na „źródłach” paryskich.
Publikacja, która stanowiła pierwsze doniesienie o „naradach poświęconych zagadnieniom
morskim”, sprowokowała burzliwą debatę w Izbie Gmin, na co właśnie liczył Bethmann-
Hollweg. Jeden z posłów wezwał Greya do wyjaśnienia pogłosek o rozmowach z Rosją.
Minister udzielił nieprzekonującej odpowiedzi, która nie wpłynęła na ocieplenie się coraz
chłodniejszych relacji Londynu z Berlinem. Rząd Niemiec, pisał później minister spraw
zagranicznych, „jest obecnie prawdziwie zaniepokojony wojskowymi przygotowaniami
w Rosji (…)”427. Jednak to jego własne działania walnie przyczyniły się do wzbudzenia tego
zaniepokojenia.
Tak oto angielsko-niemieckie odprężenie ulotniło się równie szybko, jak się pojawiło. Grey
nie chciał przyjąć do wiadomości swojej porażki. Oszukiwanie samego siebie podniósł
do rangi dyplomatycznej sztuki. Jako jedyny w Europie fantazjował, że może pozwolić sobie
na miłosny czworokąt: zaprzyjaźnienie się z niemieckim orłem, ułagodzenie rosyjskiego
niedźwiedzia i spacyfikowanie galijskiego koguta – wszystko gwoli pomyślności interesów
lwa Albionu. Mógł ponieść fiasko w staraniach o zadowolenie którejkolwiek ze stron.
Tymczasem wszyscy wyraźnie ujrzeli prawdziwy układ sił w Europie: jeśli Trójporozumienie
i Trójprzymierze nie były wrogimi blokami państw, usilnie dążącymi do światowej wojny, to
nie znaczyły nic. Właśnie tak cesarz Niemiec, Bethmann-Hollweg, Moltke, Berchtold
i Hötzendorf postrzegali ententę na początku 1914 roku. W takim oto złowieszczym nastroju
Berlin i Wiedeń otrzymały wieść o zamachu w Sarajewie.
412 Cytat w: Steiner i Neilson, s. 159.
413 Ludwig, s. 89.
414 Albertini, t. 2, s. 199.
415 Ekstein, Great Britain and the Triple Entente on the eve of the Sarajevo Crisis, w: Hinsley (red.), British Foreign
Policy under Sir Edward Grey, s. 348.
416 Ibidem, s. 342.
417 Cytat w: ibidem, s. 343.
418 Sazonow, s. 128.
419 Cytat w: Ekstein, s. 344.
420 Albertini, t. 1, s. 541.
421 Sazonow, s. 124–125.
422 Ibidem.
423 ANZAC (Australian and New Zealand Army Corps) – połączone siły lądowe Australii i Nowej Zelandii (przyp. tłum.).
424 Ekstein, Great Britain and the Triple Entente on the eve of the Sarajevo Crisis, w: Hinsley (red.), British Foreign
Policy under Sir Edward Grey, s. 344.
425 Benckendorf do Sazonowa, listy, 5–18 maja 1914 roku, w: B. de Siebert, Entente Diplomacy and the World, Londyn
1921.
426 Ibidem.
427 Cytat w: Ekstein, s. 437.
24
POŻYTKI ZE ŚMIERCI FRANCISZKA
FERDYNANDA
[Niemcy] zostałyby zduszone w śmiertelnym uścisku kręgu wrogów (…) przez słowiańską nienawiść rasową
do Germanów i przez złowrogą urazę wobec zwycięzcy z 1870 roku. Dlatego świat niemieckiej polityki uznał
za stosowne zaaprobować decyzję Austrii o podjęciu działań przeciwko Serbii.
Kanclerz Theobald von Bethmann-Hollweg
Lekkomyślność, duma lub ośli upór mogły tłumaczyć, dlaczego austriacki arcyksiążę
Franciszek Ferdynand obstawał przy złożeniu oficjalnej wizyty w Sarajewie, stolicy Bośni
i Hercegowiny, w dniu świętego Wita, czyli 28 czerwca 1914 roku, kiedy bośniaccy Serbowie
obchodzili rocznicę świętej bitwy na Kosowym Polu. Prawdopodobnie na tej decyzji
zaważyło połączenie wszystkich powyższych cech. Franciszek Ferdynand, następca tronu
Austro-Węgier, był próżnym i impulsywnym człowiekiem o ograniczonej inteligencji,
żywiącym nierealne idee co do przyszłości cesarstwa. W 1914 roku miał 50 lat i wierzył, że
jego popularność wykracza poza krąg potakujących mu dworaków, lękających się o swoją
pozycję po wstąpieniu na tron arcyksięcia, który wielu z nich lekceważył jako „lizusów”.
W istocie Franciszek Ferdynand budził powszechną niechęć na dworze i wśród
przedstawicieli austriackiej elity. Wszelką krytykę pod swoim adresem przeważnie witał
atakami wściekłej furii. Miał w sobie niemało z rozwydrzonego smarkacza, podobnie jak
kajzer (z którym się przyjaźnił). „Kiedy zostanę naczelnym wodzem – oświadczył pewnego
razu Hötzendorfowi – będę postępował podług swojej woli; jeśli ktokolwiek zrobi co innego,
każę wszystkich powystrzelać”428. Mimo to wykazywał, jak na Habsburga, niezwykłe
przywiązanie do reform: popierał ideę samostanowienia innych niż Serbowie ludów
słowiańskich, a także mniejszości zamieszkujących ziemie Węgier, ku wściekłości
madziarskich elit. Jego mocną stroną prawdopodobnie były zdolności administracyjne:
wprowadził rozsądne zmiany w austriackich siłach zbrojnych. Miał też inną, osobistą stronę:
jego wady rekompensowała czułość, jaką okazywał kochanym osobom. Szczęśliwy małżonek
– w świecie nieczęstych szczęśliwych małżeństw – szalał za swoją żoną (którą austriacki
dwór wzgardliwie odrzucił jako „plebejuszkę”) oraz dziećmi; rodzina odwzajemniała mu się
serdecznym, pełnym miłości azylem od chłodnego wiedeńskiego dworu.
W Sarajewie wstał piękny, letni dzień. Arcyksiążę i księżna w ciągu dwóch poprzednich dni
uporali się ze swymi obowiązkami – on wizytował manewry wojskowe, ona odwiedzała
szkoły i sierocińce – a teraz mieli udać się do miasta na ceremonię powitalną i oficjalne
obchody czternastej rocznicy ich ślubu. Stolica Bośni w czasie wizyty następcy habsburskiego
tronu dała wymuszony pokaz lojalności. Na ulicach oraz samochodach w kawalkadzie
arcyksięcia powiewały cesarskie czarno-żółte sztandary z czarnym orłem na środku.
Posłusznie zjawili się przedstawiciele tuzina rozmaitych mniejszości w szatach liturgicznych
i mundurach wojskowych. „Już same nakrycia głowy – pisze Adam Hochschild –
odzwierciedlały szaloną różnorodność tego niezgrabnego cesarstwa rozłażącego się
w szwach: homburgi, jarmułki, mitry, fezy, turbany oraz kaski kawalerii i wojskowe kapelusze
(…)”429.
Mimo to w mieście panowało napięcie, a wśród przedstawicieli władz – nerwowość.
Dzień wizyty stanowił śmiertelną obrazę dla serbskiej mniejszości w Bośni. Poprzedniego
dnia gubernator prowincji, generał Oskar Potiorek, zignorował wyraźne ostrzeżenia
o agresywnych grupach bośniackich Serbów. Wydawało się, że jedynie szef policji w Bośni,
dr Edmund Gerde, zdaje sobie sprawę, jaką prowokację stanowi wybór dnia świętego Wita
na datę oficjalnej wizyty; zaapelował on do miejskiej komisji wojskowej o dodatkowe środki
ostrożności. „Proszę się nie martwić, ci przedstawiciele niższych ras nie ośmielą się nic
zrobić”, odparł przewodniczący komisji, szlachetnie urodzony Austriak, który nie dość, że
zbagatelizował obawy Gerdego, to jeszcze dorzucił wzgardliwie: „Wszędzie dostrzega pan
widma”430. Siły bezpieczeństwa były w najwyższym stopniu niewystarczające. Prośby
Gerdego o dodatkowy kordon wojska dla wzmocnienia sił policyjnych (liczących zaledwie
120 ludzi) zignorowano. W przeddzień nawet opublikowano w gazetach trasę przejazdu
arcyksięcia.
***
Jednak widma czaiły się wszędzie. Do przeprowadzenia zamachu na Franciszka Ferdynanda
wyznaczono siedmioosobowy serbsko-bośniacki oddział śmierci. Jego członkowie,
wyszkoleni w Serbii, kilka tygodni wcześniej zostali przemyceni przez granicę. Podlegali
utworzonej w 1911 roku serbskiej siatce „rewolucyjnej” Ujedinjenje ili Smrt (Zjednoczenie
lub Śmierć), zwanej przez wrogów „Czarną Ręką”. Czarna Ręka szumnie określała się
mianem „ruchu nacjonalistycznego”, ściśle powiązanego z serbską grupą rewolucyjną Narodna
Odbrana (Obrona Narodowa), utworzoną po zaanektowaniu Bośni i Hercegowiny (patrz
rozdział 13). Jej pierwotnym celem, pisze Michael Shackelford, „było rekrutowanie
i szkolenie partyzantów do ewentualnej wojny między Serbią i Austrią”. Jednak przekształciła
się ona w pansłowiański ruch kulturalny i utraciła władzę nad potężnym wewnętrznym kręgiem
Czarnej Ręki, który przejął „brudną robotę”, czyli terroryzowanie i likwidowanie wrogów
Serbii431. Nowi członkowie Czarnej Ręki musieli składać przysięgę „przed Bogiem, na mój
honor i moje życie, że wykonam bez pytania wszystkie misje i rozkazy. Przysięgam przed
Bogiem, na mój honor i moje życie, że wszystkie tajemnice tej organizacji zabiorę ze sobą
do grobu”432.
Dowódcą Czarnej Ręki, któremu jako ostatecznej instancji podlegały komitety i komórki
okręgowe, był pułkownik Dragutin Dimitrijević (pseudonim „Apis”), przewodniczący
dziesięcioosobowego komitetu wykonawczego w Belgradzie. Pomimo powiązań komitetu
z serbskim rządem ani on, ani gabinet nie zatwierdzili spisku na życie arcyksięcia. Był to
osobisty zamysł Dimitrijevicia. Pułkownik zaplanował zamach i wybrał zamachowców bez
poparcia ze strony władz Serbii, które zdawały sobie sprawę, że może to doprowadzić
do wojny z Austrią.
W tym świetle widać, że Dimitrijević i członkowie Czarnej Ręki nie byli aż tak
„zakonspirowani”, jak lubili się przedstawiać. Dimitrijević, dobrze znany rządowi Serbii,
służył jako dowódca wywiadu serbskiego sztabu generalnego, blisko powiązany
z najwyższymi rangą politykami. Często bywał w modnych belgradzkich kawiarniach, gdzie
lubił aluzyjnie napomykać o swojej tajemniczej pracy. Inni członkowie Czarnej Ręki
zajmowali ważne stanowiska w wojsku oraz polityce i wywierali wpływ na politykę rządu.
„Serbski rząd dysponował dość ścisłymi informacjami o działaniach Czarnej Ręki – pisze
Shackelford. – Następca tronu Aleksander z entuzjazmem udzielał organizacji wsparcia
finansowego”433. Jednak do 1914 roku te przyjacielskie relacje się ochłodziły. Wydaje się, że
organizację, a zwłaszcza Dimitrijevicia, rozgniewał serbski premier Nikola Pašić, który nie
dość agresywnie popierał panserbską sprawę. A jednak to prawie pewne, że rząd Serbii
zawczasu wiedział o spisku na życie Franciszka Ferdynanda. Można się tylko zastanawiać, czy
belgradzki gabinet czynnie wspierał Czarną Rękę przy przeprowadzaniu zamachu (patrz
rozdział 26).
***
W świetle tych faktów warto przyjrzeć się bliżej Dimitrijeviciowi. Do czerwca 1914 roku
pułkownik stał się czymś w rodzaju legendy makabrycznego procederu zamachowców,
wpisując się w długą historię przemocy w imieniu serbskiego państwa. Przebiegły, kulturalny
i elokwentny, stanowił przykład zabójcy-dżentelmena, całkowicie odmiennego od mniej
okrzesanych serbskich bohaterów dawniejszego autoramentu. „Swoją osobowością potrafił
zniewalać ludzi”, pisał z podziwem nieprzychylny mu Stanoje Stanojević434. Pułkownik był
błyskotliwym organizatorem, absolutnie bezwzględnym i w najwyższym stopniu lojalnym. Jego
główna wada polegała na tym, iż działał pod wpływem iluzji, że on sam nie ma wad.
„Dimitrijević żywił przekonanie, że jego idee są słuszne we wszystkich kwestiach,
zdarzeniach i okolicznościach – pisał Stanojević. – Wierzył, że w swych opiniach
i działaniach ma monopol na patriotyzm. Stąd nikt, kto się z nim nie zgadzał, w jego oczach nie
mógł uchodzić ani za godnego szacunku, ani za mądrego, ani za patriotę”435.
Innymi słowy, „Apisowi” zbywało na politycznej przenikliwości. Mimo precyzji umysłu
w sprawach wojskowych jego polityczne idee były „niejasne i chaotyczne”. Pułkownikiem
powodowało niewiele więcej niż tylko nienawiść do Austro-Węgier oraz Imperium
Osmańskiego. Z częstotliwością powieściowego Flashmana pojawiał się we wcześniejszych
odsłonach mordu i rozlewu krwi w imię Serbii. W 1903 roku Dimitrijević, działając
w imieniu rządu przeciwnego dynastycznym planom ówczesnej rodziny królewskiej, kierował
zamachem na króla Aleksandra I i jego żonę, królową Dragę, ostatnich przedstawicieli
dynastii Obrenowiciów. Parę królewską zlikwidowano z typową dla Serbów przesadą.
Dwudziestosześcioletni król i jego młoda żona – wyciągnięci z kryjówki w sypialnianej szafie
lub, jak twierdzą niektórzy, „tajnej komnacie” – zostali zastrzeleni i okaleczeni (wypruto im
wnętrzności), po czym, na wypadek gdyby jeszcze tlił się w nich ślad życia, zrzucono ich
z okna na piętrze pałacu na stertę nawozu w ogrodzie436. Za rolę, jaką pułkownik odegrał
w zamachu, parlament obwołał go „zbawcą ojczyzny”.
Następnie Dimitrijević, mianowany wykładowcą taktyki w Akademii Wojskowej,
doskonalił się w grach wojennych, a podczas wojen bałkańskich w latach 1912–1913 był
autorem planów kilku zwycięskich bitew. Od 1911 roku objął drugie stanowisko: dowódcy
Czarnej Ręki; sporządził wtedy listę celów zamachów. Zamierzał zacząć od najwyższych
rangą, mianowicie od zamordowania samego cesarza Franciszka Józefa – majestat ofiary
najwyraźniej pochlebiał ambicji „Apisa”. Jednak zamiar spełzł na niczym i na początku 1914
roku Dimitrijević skierował uwagę na następcę tronu.
***
Franciszek Ferdynand sam uczynił się głównym celem przez swoją obietnicę ustępstw dla
krajów bałkańskich pozostających nadal pod władzą Austro-Węgier, takich jak Bośnia
i Hercegowina oraz Chorwacja, zamieszkanych przez licznych Serbów. Ów pomysł nie
zaskarbił sobie zbytniego poparcia na dworze, gdzie arcyksiążę ściągnął na siebie gniew
swojego stryja cesarza oraz kręgów o nastawieniu antysłowiańskim. Projekt nie ułagodził
także Serbów. Gdyby bowiem się powiódł, udaremniłby nadzieję Serbii na zjednoczenie
Słowian w jedno państwo ze stolicą w Belgradzie. Tak oto Franciszek Ferdynand znalazł się
między młotem a kowadłem – Wiedniem, gdzie nienawidzono Słowian, i Belgradem
owładniętym nienawiścią do Habsburgów. Bałkany nie były miejscem dla ludzi
umiarkowanych, opowiadających się za polityką ustępstw. Arcyksiążę nie zaskarbił sobie
również sympatii prominentnych Węgrów, rozwścieczonych jego antywęgierskimi poglądami.
Na następcę tronu zagięto parol we wszystkich zakątkach sceny politycznej.
W 1914 roku Dimitrijević i jego podwładni wybrali zespół zamachowców: siedmiu
zubożałych, młodych Bośniaków, ograniczonych przez swoje nieszczęsne pochodzenie,
przejętych rewolucyjnym zapałem i nienawiścią do Austro-Węgier. Trzej z nich – Gavrilo
Princip, Nedeljko Čabrinović i Trifko Grabež – przeszkoleni w strzelaniu i rzucaniu bomb,
zostali przemyceni z powrotem do Bośni kilka tygodni przed dniem świętego Wita. Później
nastąpił dezorientujący okres, kiedy najwyższe kierownictwo Czarnej Ręki, działając bez
poparcia „Apisa”, rozkazało zaniechać zamachu i odwołało misję. Jednak rozkaz nadszedł
za późno albo został zignorowany. To drugie wydaje się najbardziej prawdopodobne, jeśli
wziąć pod uwagę istnienie siatki agentów Czarnej Ręki, którzy mogli skontaktować się
z zamachowcami, „włóczącymi się po Sarajewie od miesiąca. Jednak nie zrobiono nic więcej,
by ich powstrzymać”437.
Przywódcą i motorem grupy był Gavrilo („Gavro”) Princip – spokojny chłopak obdarzony
bezwzględną determinacją, do złudzenia przypominający pod tym względem „Apisa”. Urodził
się w 1894 roku w zubożałej bośniackiej wiosce Obljaj i dorastał w surowych, niezdrowych
warunkach, przygnębiająco typowych dla ludności wiejskiej w Bośni. Wychował się w chatce
z klepiskiem zamiast podłogi, gdzie za umeblowanie służyły skrzynie i kamienna ława,
z otwartym paleniskiem, nad którym wisiało kilka metalowych kociołków. Był jednym
z dziewięciorga dzieci, z których sześcioro zmarło przy porodzie lub jeszcze
w niemowlęctwie438. Jego ojciec, rolnik i listonosz, był surowym człowiekiem, skłonnym
do fanatyzmu wyznawcą prawosławia. Matka, bardziej pragmatyczna, której każdą chwilę
wypełniała ciężka praca, wydawała się znosić niełaskę bożą z równym stoicyzmem, co
kolejne ciąże czy kaprysy pogody. Mały Gavro poznawał wielki świat z legend i opowieści.
Principowie szczycili się długą tradycją oporu przeciwko Turkom – buntowniczością, którą
obecnie kierowali przeciwko Austro-Węgrom. Mieszkańcy wsi dzielili się wspomnieniami
i legendami o wielkich serbskich zwycięstwach podczas zebrań poświęconych zabawie
i poezji, w której dawali ujście swoim żalom.
Gavro był pilnym uczniem, lubił w spokoju oddawać się lekturze, z której wiele
zapamiętywał, i rozwijał w sobie żywe poczucie sprawied​liwości klasowej. Powtarzano
słowa jego matki: „Każdy otrzymany cios oddawał w dwójnasób”439. Z pomocą
dwudziestoletniego brata zapisał się do szkoły handlowej w Sarajewie, lecz bardziej
zainteresował się szkolnym ruchem politycznym. Później wstąpił do liceum w Sarajewie –
wylęgarni uczniowskiego radykalizmu. Pisywał wiersze i liryczne szkice prozą, romantyczne
i tchnące solipsyzmem. Przeżył krótki romans, który rozkwitł i zgasł. Jego wszechogarniająca
nienawiść do austriackich władców Bośni przybrała na sile i przerodziła się w pragnienie
działania. Ten „uczuciowy, skłonny do samotności” młodzieniec, jak później miał o nim
napisać opiekujący się nim w więzieniu lekarz dr Martin Pappenheim, marzył o „unii
południowych Słowian poza granicami Austrii”, wywalczonej drogą rewolucji i zamachów440.
Usunięty ze szkoły za lenistwo i działalność polityczną, Gavro porzucił dom i przeszedł pieszo
300 kilometrów do Belgradu, po drodze zaś, jak później twierdził, ucałował ziemię
na serbskiej granicy441. Dołączył do innych dobrowolnych wygnańców, bośniackich Serbów,
żądnych zemsty za swą małą ojczyznę. Tak jak inni młodzi Bośniacy, ten drobny, niepewny,
bystry młody człowiek, bez reszty skupiony na swych politycznych wrogach, stanowił dar losu
dla Czarnej Ręki, która potajemnie werbowała i szkoliła podobnych mu uchodźców.
***
Kawalkada pojazdów podążała wzdłuż alei Appel Quay. Franciszek Ferdynand i jego żona
jechali trzecim wozem, otwartym, połyskliwym autem sportowym marki Gräf und Stift;
naprzeciwko nich siedział gubernator Bośni, generał Potiorek. Samochód jadący na czele
wiózł burmistrza i szefa policji; inni dygnitarze jechali w dwóch pozostałych autach.
Arcyksiążę miał na sobie błękitną bluzę mundurową z serży, czarne spodnie, białe rękawiczki,
parę odznaczeń oraz czapkę z daszkiem, ozdobioną zielonymi pawimi piórami – paradny
mundur generała huzarów. Księżna była ubrana w biały kapelusz z szerokim rondem i woalką,
przyozdobiony strusimi piórami, suknię z białego jedwabiu, przewiązaną czerwoną szarfą,
oraz gronostajową etolę.
Kawalkada pojazdów zbliżała się do miejsca, gdzie blisko siebie znajdowały się trzy
mosty. Czekało tam siedmiu zamachowców: pięciu uzbrojonych w bombę i pistolety (Danilo
Ilić, Vijetko Popović, Mohamed Mehmedbašić, Nedeljko Čabrinović i Vaso Čubrilović) przy
moście Ćumurija; Gavrilo Princip z pistoletem przy moście Łacińskim; Trifko Grabež przy
trzecim moście. Była to „istna aleja zamachowców”, jak później opisał zdarzenie arcybiskup
Sarajewa442.
Arcyksiążę przeżył przejazd obok pierwszego mostu. Bomba, którą rzucił Nedeljko
Čabrinović, stoczyła się ze złożonego dachu kabrioletu i wybuchła przy tylnym kole jadącego
auta, lekko raniąc adiutanta generała Potiorka, którego odwieziono do szpitala. Inni
zamachowcy stracili zimną krew i nie otworzyli ognia. Čabrinović próbował uciekać wzdłuż
rzeki, lecz wkrótce został schwytany i aresztowany. Połknął kapsułkę z cyjankiem, lecz
trucizna była stara i wywołała tylko wymioty. Franciszek Ferdynand, wstrząśnięty, lecz
z determinacją zachowujący niewzruszoną postawę, rozkazał, by kolumna ruszyła w dalszą
drogę. Nie przedsięwzięto żadnych środków ostrożności, a dach wozu pozostał złożony.
Samochód przyśpieszył, za bardzo, by dwaj pozostali zamachowcy mogli wziąć go na cel.
Dopiero po przyjeździe do ratusza Franciszek Ferdynand dostrzegł nieznaczne zadrapanie
na szyi księżnej, gdzie ugodził ją zapalnik rzuconej bomby. Wywołało to dziwną reakcję jej
męża: samolubne oburzenie i brawurę zamiast ostrożności lub opiekuńczości. Odrzucił
podsunięty mu pomysł śpiesznego wyjazdu pod ochroną kordonu sił bezpieczeństwa jako
oznakę słabości. Franciszek Ferdynand dał wyraz swoim zranionym uczuciom, przerywając
wściekłym tonem powitalną przemowę burmistrza: „Panie burmistrzu, przybyłem tu z oficjalną
wizytą, a obrzuca się mnie bombami. To oburzające. A teraz może pan mówić dalej”443. To
dziwaczne wtrącenie powitano przerażoną ciszą, po czym wznowiono oficjalny ceremoniał.
Ich Wysokości okazywały „największy spokój”, zauważył hrabia Franz von Harrach, który
jechał na przednim siedzeniu samochodu arcyksięcia. Wspominał, że po ataku bombowym
Franciszek Ferdynand rzekł do niego: „Dzisiaj czeka nas jeszcze parę kul…”444. Generał
Potiorek umniejszał ryzyko drugiego ataku, choć jednocześnie doradzał wprowadzenie zmian
w programie uroczystości. Sugerował, by zrezygnować z planowanej wizyty w muzeum
i szybko wrócić inną trasą. Franciszek Ferdynand zaoponował: chciał najpierw odwiedzić
w szpitalu lekko rannego pułkownika Merizziego – w zaistniałych okolicznościach była to
przewrotna decyzja. Pociągnęła ona za sobą powrót wzdłuż Appel Quay, tą samą marszrutą,
którą opublikowano w gazetach.
Kiedy zbliżali się do mostu Łacińskiego, gdzie obok delikatesów Moritza Schillera czaił się
Princip, kierowca samochodu prowadzącego kolumnę, jak się zdaje, stracił głowę. Ostro
skręcił w prawo w wąską ulicę Franciszka Józefa, leżącą na pierwotnej trasie przejazdu. Wóz
arcyksięcia podążył jego śladem, lecz musiał się zatrzymać, gdy szofer pierwszego auta zdał
sobie sprawę z pomyłki i ponaglany wołaniem Potiorka wzywającego go do powrotu
na zmienioną trasę, zaczął zawracać.
W tym momencie Princip rzucił się w stronę prawego boku kabrioletu, w którym,
całkowicie odsłonięci, siedzieli arcyksiążę i księżna. Pierwsza kula ugodziła Franciszka
Ferdynanda w okolicę szyi; druga trafiła w brzuch jego żonę. Hrabia Harrach był świadkiem
ostatnich chwil życia książęcej pary:
Jej Wysokość krzyknęła: „Na miłość boską! Co ci się stało?”. Po czym osunęła się z siedzenia, padając twarzą
na kolana arcyksięcia (…) Jego Książęca Wysokość rzekł do niej: „Soferl, Soferl! Nie umieraj. Żyj dla moich dzieci!”.
Chwyciłem wtedy arcyksięcia za kołnierz kurtki, by podtrzymać jego opadającą głowę, i spytałem: „Czy bardzo boli
Waszą Książęcą Wysokość?”. On zaś wyraźnym głosem odparł: „To nic”. Jego twarz zmieniła się i jeszcze sześć czy
siedem razy powtórzył: „To nic”, coraz bardziej tracąc świadomość445.
W chwili przybycia do szpitala książęca para już nie żyła. Principa powalono na ziemię,
zanim zdołał się zastrzelić lub połknąć kapsułkę z cyjankiem. Odwieziono go na posterunek
policji. Później, po przesłuchaniu Principa, sędzia Pfeffer zauważył:
Młody zamachowiec, oszołomiony po pobiciu, nie mógł wykrztusić słowa. Był to mizerny, wychudzony człowiek
o ostrych rysach (…) szczere spojrzenie jego niebieskich oczu, płomienne i przeszywające, lecz pogodne, nie wyrażało
żadnych skłonności przestępczych ani okrucieństwa, jedynie wrodzoną inteligencję (…) uważał prawowitego następcę
tronu za ucieleśnienie najwyższej władzy odpowiedzialnej za straszliwy ucisk Jugosłowian446.
Princip oświadczył sędziemu:
Ze stopnia auta wycelowałem w arcyksięcia (…) Nie pamiętam, co wtedy myślałem (…) Wiem tylko, że
wystrzeliłem dwukrotnie lub może kilka razy, nie wiedząc, czy trafiłem, czy chybiłem, bo w tym momencie tłum zaczął
mnie bić447.
Lider Narodnej Odbrany Borivoje Jevtić, aresztowany razem z Principem, dzielił z nim celę
w areszcie. Wspominał, że obudzony w nocy Princip, gdy usłyszał wieść o przeniesieniu go
do innego więzienia, zwrócił się do naczelnika aresztu:
Nie ma potrzeby przenosić mnie do innego więzienia. Moje życie już gaśnie. Proponuję przybić mnie do krzyża
i spalić żywcem. Moje płonące ciało stanie się pochodnią oświetlającą rodakom drogę ku wolności448.
W czasie procesu Princip nie okazywał skruchy. Nie zeznał nic na temat Czarnej Ręki,
powiedział jedynie:
Próby insynuowania, jakoby ktoś inny podburzył nas do zamachu, mijają się z prawdą. Pomysł zrodził się w naszych
umysłach i sami go zrealizowaliśmy. Kochamy bowiem nasz lud. Nie mam nic więcej na swoją obronę.
Ze względu na dylemat, czy zamachowiec skończył 20 lat przed dokonaniem, czy po
dokonaniu zbrodniczego czynu, sąd zapisał wątpliwości na jego korzyść, dzięki czemu Princip
uniknął kary śmierci. Został skazany na dożywocie i zmarł na gruźlicę kości w szpitalu
więziennym w Terezinie w kwietniu 1918 roku, kilka miesięcy przed zakończeniem wojny.
***
Przez kilka dni europejskie rządy nie objawiały poruszenia. Nikt wówczas nie wyobrażał
sobie, że morderstwo zainicjuje ciąg zdarzeń, który doprowadzi do wybuchu wojny
światowej. Żaden z przywódców państw nie objawiał pośpiechu w działaniu. Traktowano
zamach jako pożałowania godną tragedię, która zaostrzy napięcie w stosunkach austriacko-
serbskich, i nic ponadto. Wybuchy gniewu w prasie i na ulicach – łącznie z ekscesami tłumów
nawołujących do linczu na Serbach – rozpaliły się i wygasły. Epizod nie miał w sobie nic
ze skrajnego napięcia kryzysu agadirskiego czy wojen bałkańskich. Dopiero po czterech
dniach Wiedeń zaczął się burzyć z powodu tak skandalicznego ataku wymierzonego w godność
monarszą.
Na przykład Poincaré nie przypuszczał, by ta sprawa odbiła się w relacjach serbsko-
austriackich zbyt silnymi reperkusjami. Francuski prezydent usłyszał wieść w Longchamp i nie
widział powodu, by odmówić sobie radości obserwowania, jak koń barona de Rothschilda
zdobywa Grand Prix449. Jego myśli zaprzątały inne sprawy państwowe oraz sensacyjny proces
o morderstwo popełnione przez żonę byłego premiera Josepha Caillaux. Tak samo
niewzruszony był londyński rząd, w którym zasiadał Edward Grey – cóż, bośniacki Serb
popełnił ohydną zbrodnię, wysłano zatem do Wiednia depeszę z wyrazami współczucia.
W Niemczech najwyżsi dygnitarze przebywali poza Berlinem i nie uznali za stosowne wrócić
do stolicy, by zająć się tą sprawą. Cesarz obserwował regaty w Kilonii, kanclerz przebywał
w swojej wiejskiej posiadłości, a szef sztabu Moltke oraz Tirpitz byli na urlopie. Nawet
żołądkująca się początkowo niemiecka prasa wyrażała nadzieję, że Austria okaże
powściągliwość i zbrodnia nie rozpęta nowej wojny na Bałkanach.
Jednak w Wiedniu i Budapeszcie morderstwo pociągnęło za sobą mroczniejsze następstwa.
Z początku nikomu nie chciało się wykraczać poza zwyczajowe rytuały; niektóre osoby
okazywały nawet skandaliczną ulgę. Franciszek Józef niezwykle powściągliwie objawiał swój
żal z powodu śmierci bratanka i następcy tronu. Słyszano, że po otrzymaniu wieści o niej tylko
westchnął: „Wola boża!”450. Cesarz miał na myśli to, że boska interwencja ocaliła koronę
przed znienawidzonym przezeń bratankiem. Według mniej wiarygodnej relacji monarcha opadł
jak rażony gromem na fotel, mamrocząc: „Potworne… potworne!”, po czym nagle wykrzyknął,
jak gdyby do siebie: „Nie da się udaremnić zamiarów Wszechmogącego! (…) Jego wola
przywróciła porządek, którego ja, niestety, nie miałem siły utrzymać”451. Pokazując się
publicznie, cesarz nawet nie silił się na udawanie żalu po śmierci książęcej pary. Cztery dni
po morderstwie spotkał się z niemieckim ambasadorem i bawił go rozmową o polowaniu,
o śmierci włoskiego szefa sztabu i tym podobnych błahostkach, lecz ani słowem nie
wspomniał o zamachu. Powiedział tylko 5 lipca Hötzendorfowi, że żałuje, iż nie odradził
Franciszkowi Ferdynandowi podróży do Bośni.
Cały Wiedeń dobrze znał przyczyny bezdusznej reakcji cesarza. Franciszek Józef nie żywił
zbyt ciepłych uczuć do arcyksięcia, a jeszcze mniej do jego żony Zofii. Przerażała go myśl, że
cesarstwo może wpaść w ręce tej pary. Samobójcza śmierć jego jedynego syna i następcy
tronu Rudolfa przesądziła o przejściu prawa do korony na bratanka, następnego w kolejności
sukcesji; jak gdyby ten ciąg zdarzeń nie był dla sędziwego człowieka już dostatecznie
przygnębiający, Franciszek Ferdynand dodatkowo przyprawił go o furię swoim małżeństwem
z „nisko urodzoną” wybranką. Zofia Chotek, choć przedstawicielka wpływowego,
arystokratycznego rodu z Czech, była w Wiedniu traktowana w sposób mający dać jej
do zrozumienia, że skoro nie pochodzi z królewskiej linii, nie ma prawa do pozycji
cesarzowej małżonki (faktycznie była daleką potomkinią siostry króla Niemiec, Rudolfa
I Habsburga).
Cesarz nie zgodził się na to małżeństwo, lecz Franciszek Ferdynand, nie oglądając się na to,
poszedł za porywem serca, przez co okrył się hańbą, a jego związek uznano za morganatyczny.
Dwór niechętnie obdarzył żonę arcyksięcia tytułem księżnej Hohenberg, lecz nie pozwalał, by
wypełniała zwyczajowe „obowiązki państwowe”, takie jak występowanie u boku męża
na balach. Jeszcze bardziej odstręczały cesarza dziwaczne i wywrotowe idee Franciszka
Ferdynanda, które wiedeński dwór i węgierska elita uznawały za błędne i niebezpieczne.
Kręgi te nienawidziły zwłaszcza jego planu „wyzwolenia” zamieszkujących Węgry
mniejszości, co mogło rozpętać wojnę domową i doprowadzić do rozpadu cesarstwa.
Wiedniowi nie przypadł też do serca zamiar prowadzenia umiarkowanej polityki wobec
południowych Słowian. Arcyksiążę oferował bowiem Bośni i Hercegowinie, Macedonii oraz
Bułgarii ustępstwa w zamian za lojalność.
Tak więc na wieść o jego śmierci na dworze w Wiedniu oraz w Budapeszcie rozległo się
westchnienie ulgi. Heinrich Kanner, czołowy wiedeński dziennikarz, ośmielił się napisać:
„Śmierć arcyksięcia Franciszka Ferdynanda poza grupą jego szczególnych popleczników
przyjęto z ulgą w szerokich kręgach politycznych aż do najwyższych dostojników
włącznie”452. Cesarscy dworzanie o antysłowiańskim nastawieniu byli z tego obrotu spraw
całkiem zadowoleni, a węgierscy arystokraci przyjęli go z widoczną ulgą. Ich władza miała
pozostać nienaruszona. Zamach okazał się zrządzeniem opatrzności, zakonkludował węgierski
hrabia László Szőgyény-Marich.
Nawet po śmierci książęcym małżonkom nie szczędzono upokorzeń, które towarzyszyły im
aż do grobu. Na pogrzeb nie zaproszono żadnych przedstawicieli europejskich rodów
królewskich, a cesarza Niemiec ostentacyjnie odwodzono od przyjazdu. Nie pozwolono
na udział w ceremonii również zrozpaczonym dzieciom. Zjawił się jedynie cesarz w asyście
najwyższych rangą dworzan. Ceremonii dopełniono pośpiesznie i zdawkowo. Na taniej
i niepozornej trumnie księżnej złożono jedynie rękawiczki i wachlarz bez żadnych oznak
godności zmarłej.
Krewni Zofii oraz przyjaciele Franciszka Ferdynanda przyjęli to z oburzeniem. Albertini
pisze: „Na widok, jak dalece antypatia do następcy tronu w najwyższych kręgach dworu
stłumiła wszelkie współczucie wobec tak wielkiej tragedii i dała początek haniebnemu
sposobowi przygotowania pogrzebu, wybuchł prawdziwy skandal”453. Grupa około 150
bliskich przyjaciół książęcej pary z bratem księżnej na czele, rozwścieczona tym brakiem
szacunku, „siłą przedarła się do procesji”454. Nad konduktem, relacjonuje Robert Seton-
Watson, rozpętała się straszliwa burza z piorunami, gdy niesiono zmarłych na miejsce
ostatniego spoczynku „na drugi brzeg Dunaju i stromą drogą pod górę do pałacu Artstetten,
gdzie Franciszek Ferdynand zbudował kaplicę grobową, gdyż kobieta, którą wybrał na żonę,
była zbyt nisko urodzona, żeby spocząć w dusznej krypcie Habsburgów w wiedeńskim
kościele kapucynów”455.
***
To tyle, jeśli chodzi o „oburzenie” Habsburgów z powodu zamachu. O ile Wiedeń po cichu
cieszył się z opatrznościowego rozwiązania problemu następstwa tronu – koronę miał obecnie
odziedziczyć godny zaufania arcyksiążę Karol, bratanek Franciszka Ferdynanda – o tyle
oficjalnie rząd nie szczędził Serbii wyrazów wściekłości. Na wieść o zamordowaniu
arcyksięcia na dworze uroniono zaledwie kilka łez, lecz na poziomie dyplomatycznym ów akt
uznano za niewybaczalny atak „Serbii” – a nie pojedynczego zamachowca – na godność
cesarstwa. Cała sprawa morderstwa w Sarajewie nosiła ślady wskazujące na Belgrad – nikt
w wiedeńskich kręgach władzy nie miał co do tego wątpliwości.
Zastanawiano się, w jaki sposób Austro-Węgry powinny odpłacić Serbii. Świat
z pewnością nie mógł odmówić Wiedniowi prawa do oczekiwania ze strony Serbii
odpowiedzi oraz jak najsurowszej kary dla wszystkich zamieszanych w zbrodnię osób. W tym
celu należało zmusić Belgrad do przeprowadzenia wnikliwego śledztwa. Jednakże pragnienie
sprawiedliwości stanowiło zaledwie ułamek całej gamy kroków odwetowych, o których
przemyśliwał Wiedeń. Austria łaknęła działań zbrojnych przeciwko Serbii – duma
rozpierająca wiedeńczyków nie mogła zadowolić się żadną mniej drastyczną formą zemsty.
Podniosły się gromkie żądania ostrego odwetu zbrojnego, a w austriackiej armii szerzyła się
radość. Nareszcie pojawił się prawdziwy casus belli.
Franz Conrad von Hötzendorf jak zwykle był najbardziej wojowniczy. „Ta zbrodnia –
oznajmił 29 czerwca swoim kolegom w Wiedniu – to rezultat serbskich machinacji”.
Twierdził, że doprowadzi ona „do wojny z Serbią” i „pociągnie za sobą niebezpieczeństwo,
że w szeregu wrogów staną również Rosja i Rumunia”456. Hötzendorf uważał, że Austria broni
się przeciwko niczym nieusprawiedliwionej agresji innego państwa. Według niego był to akt
prowokacji wobec całego narodu, który powinien spotkać się z odwetem i dać ogromnej armii
sygnał do wymarszu. Nie przyszło mu do głowy, by wysłuchać wyjaśnień Serbii, postarać się
ograniczyć szkody lub stłumić rezonans, jaki wzbudził akt agresji. Przeciwnie, rozprawiał
o „nieuniknionej” mobilizacji wojsk przeciwko Serbii457. Hötzendorf, ten „architekt
apokalipsy”458, nie wzdragał się też przed odkurzeniem swojej wieloletniej polityki wobec
Serbii i Rosji oraz dowodzeniem jej słuszności:
Całe lata temu przegapiono korzystne okazje, by ruszyć w bój przeciwko tej nieubłaganej groźbie. Na próżno
wówczas nawoływałem do działania. Jakże łatwo byłoby mi odegrać rolę zlekceważonego głosiciela kasandrycznych
wizji, stanąć z boku i rzec: „Nie chcieliście mnie wysłuchać, teraz radźcie sobie sami”. Jednak nie pora na takie
wyrzuty (…) Zbrodnia w Sarajewie przewróciła domek z kart dyplomatycznych dokumentów, który austro-węgierscy
politycy uważali za bezpieczne schronienie; monarchia została chwycona za gardło i zmuszona do wyboru: dać się
udusić lub zdobyć się na ostatni wysiłek w obronie przed atakiem459.
Hötzendorf był nad wyraz konsekwentny. Od 1909 roku jego koteria gorąco pragnęła wojny
z Serbią: podczas kryzysu w sprawie aneksji Bośni, z powodu ekspansjonistycznych działań
Serbii oraz w trakcie wojen bałkańskich. Przedstawienie austriackiego stanowiska jako
„samoobrony” lub „zemsty” stanowiło po prostu dodatkowy, doraźny argument uzasadniający
prowadzoną politykę agresji. Znacznie przekraczała ona granice odwetu. Śmierć arcyksięcia
dała Wiedniowi nie tylko pretekst do interwencji zbrojnej, lecz także sposobność zdruz​gotania
serbskich ambicji stworzenia powiększonego słowiańskiego państwa na Bałkanach. Pojawiła
się tym samym szansa wchłonięcia półwyspu przez cesarstwo austro-węgierskie raz
na zawsze.
Francuski ambasador w Wiedniu Alfred Dumaine pisał 2 lipca w depeszy do Paryża:
Zbrodnia w Sarajewie budzi najgłębszą urazę w austriackich kręgach wojskowych i wśród tych wszystkich, którzy
nie chcą pozwolić Serbii utrzymać na Bałkanach takiej pozycji, jaką zdobyła. Śledztwo w sprawie podłoża zbrodni,
które pragnie się wyegzekwować od rządu w Belgradzie na warunkach niemożliwych do przyjęcia ze względu
na godność, w razie odmowy stworzy podstawy prawne do wniesienia skargi dopuszczającej sięgnięcie po środki
natury militarnej460.
***
Hrabia Leopold Berchtold pochwycił okazję niczym człowiek, którego poprzedniej nocy
przyłapano na drzemce na posterunku, więc teraz budzi się niezwłocznie na pierwszy ton
pobudki. Oto nadeszła wielka chwila nieudolnego ministra: szansa dobycia miecza przeciwko
Serbii oraz wszystkim jej przyjaciołom – zapewne łącznie z Rumunią, która, jak się zdaje,
przeszła do rosyjskiego obozu – i podreperowania swojej pozycji w rządzie. Najwyżsi
austriaccy i węgierscy dostojnicy i mężowie stanu: cesarz, Hötzendorf i hrabia János Forgách
– zagorzali wrogowie Serbii – utwierdzali Berchtolda w postanowieniu.
Jedyny liczący się głos sprzeciwu należał do Istvána Tiszy, węgierskiego premiera. Tisza
[wym. Tiso], twardy polityczny gracz o pacyfistycznych skłonnościach, które wyrobiło w nim
rygorystyczne, kalwińskie wychowanie, przeciwstawiał się wojnie, „nawet zwycięskiej”. Tak
pisał 26 sierpnia 1914 roku do swojej siostrzenicy: „Wojna oznacza nieszczęście, udrękę,
zniszczenia, rozlew niewinnej krwi, cierpienia niewinnych kobiet i dzieci”461. Przez jakiś czas
Tisza pozostał wierny duchowi owego uczuciowego listu do młodej damy. 1 lipca ostrzegał
cesarza, że nie ma wystarczających podstaw do wszczynania wojny z Serbią, bo serbski rząd
może jeszcze przedstawić satysfakcjonujące wyjaśnienia, a działania zbrojne Austro-Węgier
mogą stać się zarzewiem rozległego konfliktu zbrojnego.
Jego stanowisko było niewygodne. Bez węgierskiego poparcia Berchtold miał niewielkie
pole manewru. Nie bardzo mógł rozważać mobilizację austro-węgierskich sił zbrojnych bez
aprobaty Węgier. Wiedeń nie mógł też myśleć o wojnie z Serbią bez wsparcia swojego statku-
bazy, czyli Niemiec. Zatem Berchtold zwrócił się do potężnego sojusznika Austrii o poparcie
potrzebne do wypowiedzenia wojny; gdyby Berlin dał się włączyć do wiedeńskiego
stronnictwa wojennego, wówczas Węgry musiałyby pójść w ich ślady.
Pod względem dyplomatycznym nie przedstawiało się to prosto. Pierwszym z problemów
był fakt, że warunki Trójprzymierza, formalnie rzecz biorąc, nie zobowiązywały Niemiec
do obrony Austrii, gdyby na przykład zaatakowała ona Serbię, a sama padła ofiarą ataku
Rosji. Wobec tego Berchtold i jego współpracownicy potrzebowali nowej formuły
określającej poparcie Berlina – jawnego opowiedzenia się po stronie Austrii i jej działań
w tej wysoce zmiennej sytuacji. Taka była geneza niemieckiej carte blanche.
***
4 lipca Niemcy zasygnalizowały Wiedniowi swoje stanowisko, zalecając Austriakom
powściągliwość. Ambasador Austrii w Berlinie, hrabia László Szőgyény-Marich, w swoim
telegramie donosił, że Arthur Zimmermann, podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw
Zagranicznych Niemiec, uważał „stanowczą linię postępowania” Austrii przeciwko Serbii
za „całkowicie zrozumiałą”, lecz zalecał „wielką rozwagę” i „odradzał stawianie Serbii
jakichkolwiek upokarzających żądań”462. Tak nie mogło być: ostre, wojownicze działania
zależą od poparcia Berlina, rozumował Berchtold. Minister schował więc depeszę
od ambasadora do szuflady; ujrzała światło dzienne dopiero po wojnie.
Austria starała się wówczas wyjednać od Niemiec znacznie bardziej zdecydowane
stanowisko – jednoznaczne zaangażowanie się w działania zbrojne. Następnego dnia cesarz
Austro-Węgier udzielił Hötzendorfowi audiencji. Ich rozmowa nadała ton nadchodzącym
wydarzeniom. „Jeśli nadejdzie odpowiedź, że Niemcy staną u naszego boku, czy wtedy
wypowiemy Serbii wojnę?”, spytał Franciszka Józefa Conrad von Hötzendorf. Obaj z głęboką
niechęcią myśleli o wojnie bez wsparcia Berlina. Cesarz odpowiedział: „W takim wypadku,
tak”463.
Zatem 4 lipca hrabia Alexander von Hoyos, szef gabinetu Berchtolda w Ministerstwie
Spraw Zagranicznych Austro-Węgier, wyruszył do Berlina, by nakłonić Niemcy do zajęcia
bardziej zdecydowanego stanowiska. Hoyos, austriacki arystokrata pochodzenia
hiszpańskiego, był protegowanym Aehrenthala i bezkompromisowym wrogiem Słowian. Tak
się również złożyło, że był wnukiem brytyjskiego inżyniera Roberta Whiteheada, wynalazcy
torpedy. Przybył do Berlina zaopatrzony w dwa dokumenty. Jeden z nich zawierał
przekonujące argumenty za podjęciem przeciwko Serbii działań dyplomatycznych. Napisany
przed zamachem w Sarajewie, został uaktualniony w duchu objaśniającym stan uczuć
społeczeństwa od czasu owego „odrażającego morderstwa” i wzywał obecnie do rozwiązania
serbskiego problemu stanowczymi działaniami militarnymi, zapraszał też do przystąpienia
do Trójprzymierza Bułgarię i niezdecydowaną Rumunię. Drugim dokumentem był list
od Franciszka Józefa do cesarza Niemiec; jego wstępną wersję sporządził Berchtold. List
prezentował jednoznacznie austriackie argumenty za wszczęciem wojny:
Atak na mojego biednego bratanka jest bezpośrednim następstwem agitacji prowadzonej przez rosyjskich
i serbskich aktywistów ruchu pansłowiańskiego, których jedynym celem jest osłabienie Trójprzymierza i zniszczenie
mojego cesarstwa.
(…) nie jest to już kwestia pojedynczego, krwawego postępku popełnionego w Sarajewie przez jedną osobę, lecz
dobrze zorganizowanego spisku, którego tropy wiodą do Belgradu. Gdyby udowodnienie współudziału serbskiego rządu
okazało się niemożliwe (co jest prawdopodobne), niepodobna wątpić, że polityka zmierzająca do zjednoczenia
wszystkich południowych Słowian pod flagą Serbii sprzyja tego rodzaju zbrodniom i że dalsze trwanie tego stanu
rzeczy stwarza stałe zagrożenie dla mojego domu panującego i mojego królestwa.
„Serbię – konkludował Franciszek Józef – która obecnie stanowi oś polityki
pansłowiańskiej”, należy „wyeliminować jako czynnik polityczny na Bałkanach”464.
Tak oto przedstawiała się reakcja najwyższych kręgów politycznych Austrii na zamach
w Sarajewie. Wiedeń dążył nie tylko do ukarania Serbii, lecz także do zlikwidowania
serbskiego państwa i zmiażdżenia ruchu pansłowiańskiego na Bałkanach, a zrealizowanie tego
zamiaru zależało od odpowiedzi Berlina.
***
W Berlinie misja Hoyosa wywołała efekt iskry padającej na beczkę prochu. Wściekłość
kajzera z powodu zamachu na jego wieloletniego przyjaciela przerodziła się obecnie
w pragnienie działania: oto jakiś słowiański maniak zamordował jego królewskiego
sprzymierzeńca. Jeden z wybuchów Wilhelma, które znajdowały zwyczajowy wyraz w jego
bazgraninie na oficjalnej korespondencji, zyskał rangę upiornego rozkazu. „Teraz lub nigdy”,
nagryzmolił obok słów „Należy wreszcie doprowadzić do ostatecznej i rozstrzygającej
rozprawy z Serbami” (w liście z 2 lipca od Tschirschkiego do Bethmanna-Hollwega)465.
Mimo to iskra nie wywołała natychmiastowej eksplozji. Cesarz wahał się, jak to często
czynił w obliczu brutalnej rzeczywistości. Mamrotał coś o konieczności zasięgnięcia opinii
kanclerza przed udzieleniem odpowiedzi. Jednak po solidnym obiedzie uczucia kajzera
okrzepły. Wilhelm z całą swą porywczością zaoferował Austrii „pełne poparcie” Niemiec
w dowolnych działaniach na Półwyspie Bałkańskim. Stwierdził, że „z tymi działaniami nie
wolno zwlekać”; austriacki ambasador w Berlinie przekazał tę opinię w telegramie
do Berchtolda. Cesarz przestrzegł, iż „postawa Rosji bez wątpienia będzie wroga”, lecz
zapewnił Wiedeń, że „jeśli wojna między Austro-Węgrami a Rosją okaże się nieunikniona”,
Niemcy staną u boku Austrii466.
Hoyos wypełnił zatem swoją misję, zarówno osobistą, jak i dyplomatyczną. Podobnie jak
wielu innych w rządzie Austrii, pragnął wojny z Serbią. „Zetrzemy Serbię z powierzchni
ziemi”, zwierzył się niemieckim dygnitarzom467. Nadzieje Hoyosa potwierdzili Bethmann-
Hollweg i Zimmermann na spotkaniu, które nastąpiło tego samego dnia: Niemcy stanowczo
poprą Austrię w dowolnych działaniach, jakie podejmie. To jednak nie znaczy, że Niemcy
pragnęły wojny na skalę europejską czy światową. W tamtym okresie obie strony spodziewały
się, że zdołają ograniczyć konflikt do wojny wyłącznie lokalnej.
Następnego dnia cesarz spotkał się z Bethmannem-Hollwegiem i powtórzył swoją
deklarację poparcia dla stanowczych działań wojskowych Austrii. Kanclerz zgodził się z tym
stanowiskiem. Oświadczył, że natychmiastowe uderzenie na Serbię jest „najlepszym
rozwiązaniem” kłopotów na Bałkanach. Uważał nieograniczone poparcie ze strony Niemiec
za podyktowaną własnym interesem obronę jedynego sojusznika. Pisał później:
Gdyby ów sojusznik upadł (…) wskutek bezczynności przyjaciół, którzy nie chronili jego żywotnych interesów,
wówczas Niemcy czekałaby całkowita izolacja. [Niemcy] zostałyby zduszone w śmiertelnym uścisku kręgu wrogów
zjednoczonych we wspólnej kampanii o panowanie nad światem (…) przez słowiańską nienawiść rasową
do Germanów i przez złowrogą urazę wobec zwycięzcy z 1870 roku. Dlatego świat niemieckiej polityki uznał
za stosowne zaaprobować decyzję Austrii o podjęciu działań przeciwko Serbii (…)468.
Tymi oto argumentami kanclerz bronił osławionego niemieckiego „czeku in blanco” dla
Austro-Węgier, który wysłał do Wiednia później tego samego dnia. Niemcy zamierzały
poprzeć wszelkie działania przeciwko Serbii, które Austria uznałaby za stosowne podjąć.
Berlin zaś nakłaniał swego sojusznika do możliwie jak najbrutalniejszego uderzenia (pełną
wersję tekstu zamieszczono w aneksie 2):
Telegram od cesarskiego kanclerza von Bethmanna-Hollwega do niemieckiego ambasadora w Wiedniu,
Tschirschkiego, 6 lipca 1914 roku.
Berlin, 6 lipca 1914 roku. Poufne. Wyłącznie do wiadomości i rozporządzenia Waszej Ekscelencji.
(…) Jego Cesarska Mość pragnie zapewnić, że jego uwadze nie umyka niebezpieczeństwo grożące Austro-
Węgrom, a tym samym Trójprzymierzu, w rezultacie prowadzonej przez Rosję i Serbię pansłowiańskiej agitacji (…)
jeśli chodzi o Serbię, Jego Cesarska Mość oczywiście nie może ingerować w spór toczący się między Austro-
Węgrami a tym krajem, gdyż nie leży to w jego kompetencjach. Jednakże cesarz Franciszek Józef może być pewien,
że Jego Cesarska Mość wiernie stanie u boku Austro-Węgier, jak tego wymagają zobowiązania sojuszu oraz
odwieczna przyjaźń.
BETHMANN-HOLLWEG469
Austro-Węgry mogły zatem działać według uznania, mając pewność, że Niemcy, niczym
troskliwa matka, stoją za nimi. W sprawie „czeku in blanco”, jak dowodzi Hew Strachan,
uderza „nie to, że został wystawiony, lecz fakt, iż rzeczywiście był podpisany in blanco”470.
Nikt wówczas nie wiedział, kiedy i na jaką sumę Wiedeń go zrealizuje.
428 Hötzendorf, t. 1, s. 158.
429 Hochschild, s. 79–80.
430 Cytat w: Smith David James, s. 166.
431 Patrz Shackelford, The Black Hand: The Secret Serbian Terrorist Society (fragment), The World War I Document
Archive, http://net.lib.byu.edu/~rdh7/wwi/comment/blk-hand.html.
432 Ibidem.
433 Ibidem.
434 Stanojević, s. 50–51.
435 Ibidem.
436 Sulzberger, s. 202.
437 Shackelford, The Black Hand: The Secret Serbian Terrorist Society (fragment), The World War I Document Archive,
http://net.lib.byu.edu/~rdh7/wwi/comment/blk-hand.html.
438 Smith David James, s. 8.
439 Ibidem, s. 9.
440 Cytat w: Albertini, t. 2, s. 42.
441 Smith David James, s. 17.
442 Cytat w: Albertini, t. 2, s. 35.
443 Sosnosky, s. 206.
444 Pamiętnik Harracha, w: Sosnosky, s. 205–221, oraz http://www.firstworldwar.com/source/harrachmemoir.htm.
445 Ibidem.
446 Pfeffer, s. 27–28, cytat w: Albertini, t. 2, s. 43.
447 Ibidem.
448 The World War I Document Archive, The Assassination of Archduke Franz Ferdinand:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Assassination_of_Archduke_Franz_Ferdinand.
449 Keiger, s. 146.
450 Margutti, ss. 81–82.
451 Ibidem.
452 Kanner, s. 192.
453 Albertini, t. 2, s. 115.
454 Ibidem, t. 2, s. 118.
455 Seton-Watson, s. 104.
456 Hötzendorf, t. 4, s. 30–31.
457 Ibidem, s. 33.
458 Patrz Sondhaus, Franz Conrad von Hötzendorf: Architect of the Apocalypse.
459 Ibidem, s. 30–31.
460 French Yellow Book, Chapter II, No. 8. M. Dumaine, French Ambassador at Vienna, to M. René Viviani, President of
the Council, minister for foreign affairs, Vienna, 2 July 1914.
461 Tisza, Briefe, s. 62, cytat w: Albertini, t. 2, s. 127.
462 Cytat w: ibidem, t. 2, s. 133.
463 Hötzendorf, t. 4, s. 36.
464 The World War I Document Archive, Autograph Letter of Franz Joseph to the Kaiser:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/Autograph_Letter_of_Franz_Joseph_to_the_Kaiser.
465 Tschirschky do Bethmanna-Hollwega, list otrzymany 2 lipca 1914 roku, cytat w: Geiss, s. 64.
466 Szőgyény do Berchtolda, list otrzymany 5 lipca 1914 roku, cytat w: Geiss, s. 76.
467 Cytat w: Ludwig, s. 43.
468 Bethmann-Hollweg, s. 113.
469 The World War I Document Archive, The „Blank Check”:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_%27Blank_Check%27.
470 Strachan, To Arms, s. 72.
25
AUSTRO-WĘGRY: ROZPACZLIWE
PRAGNIENIE WOJNY
Wszyscy obecni z wyjątkiem premiera królestwa Węgier wyrazili przekonanie, że czysto dyplomatyczny sukces,
nawet gdyby zakończył się rażącym upokorzeniem Serbii, będzie bezwartościowy, wobec tego należy
wystosować pod adresem Serbii takie kategoryczne żądania, jakie pociągną za sobą niemal pewną odmowę,
to bowiem powinno otworzyć drogę do radykalnego rozwiązania środkami militarnymi.
Rada Ministrów Austro-Węgier471
Protokół z posiedzenia Rady Ministrów do Spraw Wspólnych, któremu przewodniczył
minister Berchtold:
7 lipca 1914 roku
OBECNI: Prezes c.k. Rady Ministrów hrabia Stürgkh; premier królestwa Węgier hrabia
Tisza; minister c.k. Połączonego Ministerstwa Finansów kawaler von Biliński; c.k. minister
wojny kawaler FZM472 von Krobatin; szef c.k. Sztabu Generalnego gen. piech. baron Conrad
von Hötzendorf, zastępca szefa Sztabu Marynarki kontradmirał von Kailer
Protokolant: sekretarz poselstwa hrabia Hoyos
Temat posiedzenia: sprawy Bośni. Działania dyplomatyczne przeciwko Serbii.
Ośmiu mężczyzn reprezentujących cztery narodowości zasiadło przy długim stole w gmachu
przy wiedeńskim Ballplatz473, siedzibie rządu, by podjąć decyzję w sprawie Serbii.
Posiedzenie zwołał Berchtold, zakładając, że działania zbrojne są nieuniknione oraz pożądane.
Austriacki minister spraw zagranicznych, wykorzystując swoją wielką chwilę, „wyznaczył
obecnym miejsca według starannego ceremoniału, jak przed uroczystym przyjęciem”474. Listę
uczestników otwierał premier Karol von Stürgkh, rosły i ogorzały mężczyzna z obliczem
ozdobionym długą, szpakowatą, spiczastą brodą, nieudolny, wyniosły arystokrata, który
wydawał się zaskoczony, tak samo jak cały świat, wyniesieniem go na tak wysoki urząd. Obok
niego zasiadł Leon Biliński, „blady Polak o przebiegłej twarzy” i intrygant o bystrym umyśle,
obeznany z tajnikami cesarstwa i „prawdopodobnie najniebezpieczniejszy człowiek w tej
sali”475. Największymi wpływami wśród zebranych cieszył się Conrad von Hötzendorf,
powściągliwy i małomówny, skory do pozostawienia dyskusji jej własnemu biegowi,
napawający się ową chwilą Schadenfreude z pozycji człowieka, który zawczasu wszystkich
przestrzegał, że do tego dojdzie. Sekundowali mu jego wojskowi koledzy: generał Alexander
von Krobatin reprezentujący wojska lądowe oraz kontradmirał Karl von Kailer, obaj
olśniewający w zieleni, bieli i złocie mundurów cesarskich sił zbrojnych. Dzięki sekretnej
zachęcie Moltkego marzenie Conrada o wojnie z Serbią miało się obecnie spełnić. A jednak
w nadchodzących tygodniach nawet Conrad miał blednąć na słowa Moltkego, który twierdził,
że Sarajewo zapewniło „idealną sposobność wszczęcia innej wojny – wielkiej rozprawy
z Rosją”476.
W miarę rozwoju dyskusji okazało się, że tylko hrabia Tisza, węgierski premier, nie doszedł
do przekonania, że Austro-Węgry muszą pomścić zbrodnię w Sarajewie zbrojnym atakiem.
Tisza należał do rzadkiej kategorii polityków, którzy nie obawiali się wyartykułować
napominającego głosu sumienia. Nie tracąc spokoju, siedział wśród innych uczestników
zebrania i – jak się zdaje – zamierzał spróbować uchronić ich przed następstwami własnych
działań.
Nie udało mu się. W najbliższych godzinach siedmiu austriackich polityków miało
praktycznie wypowiedzieć Serbii wojnę, ze świadomością ryzyka, że tym postępkiem wtrącą
całą Europę w wojenną zawieruchę. Ich zasadnicze motywy obejmowały obsesyjną troskę
o zachowanie prestiżu Austro-Węgier i pragnienie ukarania Serbów, głębszy zaś cel stanowiło
unicestwienie panslawizmu.
„Kiedy zmiażdżymy Serbię – pisał przed posiedzeniem urzędnik Berthold Molden w notatce
służbowej, wysłanej 6 lipca 1914 roku – serbski imperializm w naszych granicach i poza nimi
zostanie pokonany na długo”. Jeśli Wiedeń uderzy niezwłocznie, namawiał, stanie się to
potężną nauczką również dla Rosji: „Dzisiaj nadal dzierżymy nasz los w naszych rękach, jutro
być może już nie”477.
Istniała też głęboka presja wewnętrzna, popychająca Wiedeń do wojny. Cesarstwo stało
na skraju rozpadu. „Dualistyczna monarchia – pisze F. Roy Bridge – do 1914 roku osiągnęła
stan krytyczny graniczący z rozkładem i z tego powodu jakieś działania w polityce
zagranicznej urastały do rangi imperatywu jako czynnik odwracający uwagę albo przynoszący
rozwiązanie problemu”478. Baron Leopold von Andrian-Werburg, cieszący się podziwem
konsul generalny Austro-Węgier w Warszawie, ujął to dosadniej: „Zmierzamy ku upadkowi
i podziałowi państwa, a nie robimy nic, by się bronić (…) Po Turcji Austria, taki refren
powtarza się we wschodniej Europie”479.
Tak więc uczestnicy narady skupili się niemal wyłącznie na przywróceniu cesarstwu
honoru. W tym celu zamierzali do wywołania wojny z Serbią wykorzystać sposobność, jaką
stanowiła śmierć Franciszka Ferdynanda. „Zatarcie wrażenia upadku i rozpadu – ponaglał
Molden – będzie wymagało uderzenia, powalającego ciosu (…) Psychologiczny efekt takiego
czynu będzie bezsprzecznie korzystny. Austro-Węgry (…) znowu uwierzą w siebie. Będzie to
oznaczało: chcę, więc jestem”480.
Na prawdopodobne następstwa wojny – zniszczenia i straty w ludziach – nie zwracano zbyt
wielkiej uwagi. Rada zastanawiała się tylko, czy Austro-Węgry powinny uderzyć od razu, czy
podjąć przeciwko Serbii działania dyplomatyczne, które i tak doprowadzą do wojny? Wszyscy
poza premierem Tiszą pragnęli wojny z Serbią. Sposób, w jaki zabrali się do jej wywołania,
miał okryć dualistyczną monarchię wieczną niesławą.
***
Posiedzenie rozpoczęło się od pełnego udręki rozumowania stawiającego znak równości
między zachowaniem honoru i dalszym istnieniem cesarstwa Habsburgów a zmiażdżeniem
Serbii481. Berchtold, przepełniony neoficką wojowniczością, rozpoczął debatę od starcia
z orędownikiem pokoju, premierem Tiszą. Węgierski szef rządu reprezentował drugą
„połowę” dualistycznego cesarstwa i minister spraw zagranicznych potrzebował do podjęcia
działań jego zdecydowanego poparcia. Aby nań wpłynąć, Berchtold zjawił się na zebraniu
z potężnym orężem w postaci niemieckiej carte blanche. Tisza dał się przekonać argumentem
w postaci zdecydowanego poparcia Niemiec. Ze znużeniem – choć nie bez oporu –
zaakceptował prawdopodobieństwo „działań wojennych” przeciwko Serbii, lecz nie godził
się na atak z zaskoczenia. Atakując Serbię bez uprzedniego ostrzeżenia dyplomatycznego,
twierdził premier, Austro-Węgry „ściągną na siebie wrogość państw bałkańskich”
(z wyjątkiem Bułgarii, która po klęsce w drugiej wojnie bałkańskiej rozważała przystąpienie
do Trójprzymierza).
Tisza nakłaniał swoich kolegów do powściągliwości. Sugerował wysłanie Serbii listy
wygórowanych żądań. W razie ich odrzucenia, argumentował, „musimy wystosować
ultimatum”. Jego warunki muszą być surowe, radził premier, lecz „nie na tyle, by [Serbowie]
nie mogli się na nie zgodzić”. Dodał jeszcze: „Gdyby Serbia je zaakceptowała, powinniśmy
odnieść wspaniały sukces dyplomatyczny, a nasz prestiż na Bałkanach ogromnie by się
zwiększył”482. Gdyby warunki zostały odrzucone, można by głosować za wojną; jednak
premier ostrzegł, że Serbii, która może liczyć na rosyjską pomoc, nie da się unicestwić:
„Rosja podejmie walkę na śmierć i życie, nim do tego dopuści”. Tisza nie zgodził się również
na aneksję jakiejkolwiek części Serbii. W podsumowaniu stwierdził, że wojna nie jest ani
kwestią, o której powinny decydować Niemcy, ani rozwiązaniem w tym momencie koniecznym
bądź pożądanym – z wielu powodów. Rumunia zajmuje bowiem niepewne stanowisko i może
przystąpić do wojny przeciwko Trójprzymierzu. Z drugiej strony, ciągnął,
prawdopodobieństwo przyłączenia się do sojuszu Bułgarii oraz Turcji wzmocni
dyplomatyczną pozycję Wiednia.
Berchtold, pewien poparcia rady, odrzucił ten kurs. Stwierdził, że jedynie „uderzenie
głównymi siłami” położy kres aspiracjom i propagandzie, związanym z „Wielką Serbią”.
Zlekceważył zagrożenie ze strony Rumunii i z rozdrażnieniem zauważył, że Austro-Węgry nie
potrzebują wojny dla zyskania prestiżu. Austro-Węgry już cieszą się ogromnym
dyplomatycznym prestiżem. Tisza odbiegł wtedy od tematu posiedzenia, wypowiadając uwagę
o spadku przyrostu naturalnego we Francji, co umożliwi Niemcom zmobilizowanie większej
liczby ludzi przeciwko Rosji. Jednakże rosyjski przyrost naturalny, zaoponował Berchtold,
w tym samym czasie wzrósł.
Wtedy włączył się Stürgkh, kierując rozproszoną uwagę rady z powrotem ku zasadniczej
kwestii: reakcji na zamach i pytaniu, „czy moglibyśmy rozwiązać bośniacki problem bez
użycia siły przeciwko Serbii”483. Przestrzegł, że cała sytuacja uległa zmianie: „Wykazuje ona
obecnie psychologiczny charakter i zdecydowanie bardziej niż kiedykolwiek przedtem
wskazuje na rozwiązanie kryjące się na ostrzu miecza”. Zacytował memorandum gubernatora
Bośni, generała Potiorka, który obwiniał Serbię o akt przemocy w bośniackiej stolicy. Jedynie
cios zadany Belgradowi miał powstrzymać buntowniczego sąsiada.
Stürgkh przypomniał też radzie o przekonującej sile niemieckiej carte blanche, wygłaszając
niedwuznaczną ripostę pod adresem premiera Tiszy: owszem, to Austro-Węgry mają
przesądzić o wszczęciu wojny, ale Niemcy wywierają silny wpływ na tę decyzję. Berlin
obiecał „nieograniczoną lojalność” i doradzał Wiedniowi „działanie bez zwłoki”. Stürgkh
przy poparciu Bilińskiego ostrzegł węgierskiego kolegę, by pamiętał, że „przez słabą,
niepewną politykę możemy w przyszłości nie być już tacy pewni niemieckiego poparcia. To
bez wątpienia kwestia najwyższej wagi”484. Sukces dyplomatyczny, stwierdził, nie ma żadnej
wartości.
***
Dyskusja przerodziła się zatem w farsę. Wszyscy z wyjątkiem premiera Tiszy pragnęli
wojny, lecz nie mogli się zdecydować, jak ją wszcząć. Zamierzano zmusić do niej Serbię jakąś
dyplomatyczną prowokacją. Chodziło o uniknięcie oburzenia na forum międzynarodowym
z powodu chwycenia za broń przeciwko bałkańskiemu państwu „bez ostrzeżenia”. Kluczowe
znaczenie miał sposób odbioru decyzji o konflikcie zbrojnym. Austro-węgierscy przywódcy
musieli zachować pozory rozsądku, stworzyć wrażenie, że oferują Serbii jakieś warunki, a nie
od razu pchnięcie sztyletem w gardło. Premier Stürgkh krzepiąco wypowiadał się w owym
nikczemnym duchu: „Jeśli trzeba będzie uciec się do wspomnianych działań dyplomatycznych
[tj. ultimatum pod adresem Serbii] (…) należy to zrobić z niewzruszonym postanowieniem, że
owe działania mogą zakończyć się wyłącznie wojną (…)”. Innymi słowy, „działania
dyplomatyczne” trzeba podjąć w takiej formie, by gwarantowały wojnę przeciwko Serbii.
W tym momencie minister wojny Krobatin odkurzył stary, darwinowski argument, że
powstrzymanie się od działania zostałoby odczytane jako oznaka braku godności oraz słabość:
„Sukces dyplomatyczny byłby w ogóle bezużyteczny. Tego rodzaju sukces zinterpretowano by
jako słabość”. Austro-Węgry muszą pomścić plamę na honorze siłą. Swoje uwagi kierował
przeciwko osobie premiera Tiszy, a nie jego polityce, i aluzyjnie kwestionował odwagę oraz
siłę każdego, kto poparłby szefa węgierskiego rządu. Nikt się na to nie zdobył; nikt w sali nie
chciał sprawiać wrażenia słabeusza.
„Z wojskowego punktu widzenia – stwierdził Krobatin z groźną ostatecznością kryjącą się
w tym zwrocie – pożądane jest natychmiastowe przeprowadzenie mobilizacji w sposób jak
najbardziej utajniony oraz wystosowanie po jej zakończeniu ultimatum pod adresem Serbii”.
Tisza zgłosił sprzeciw.
W protokole opisano wstrętną taktykę, jaką zamierzano się posłużyć:
Wszyscy obecni z wyjątkiem premiera królestwa Węgier wyrazili przekonanie, że czysto dyplomatyczny sukces,
nawet gdyby zakończył się rażącym upokorzeniem Serbii, będzie bezwartościowy, wobec tego należy wystosować
pod adresem Serbii takie kategoryczne żądania, jakie pociągną za sobą niemal pewną odmowę, to bowiem powinno
otworzyć drogę do radykalnego rozwiązania środkami militarnymi485.
Następnie zebrani przeszli do roztrząsania kwestii sposobu ukarania Serbii. Uzgodniono, że
po jej zmiażdżeniu panujący w tym kraju ród królewski (dynastię Karadziordziewiciów)
należy zdetronizować i zastąpić jakimś wiarygodnym europejskim księciem. Pokonanych
Serbów należy uczynić wasalami cesarstwa. Wszystkie te plany wysoce autorytatywnym tonem
snuli ludzie arogancko przeświadczeni o swojej wygranej. Żaden z nich nie przewidział siły
serbskiego oporu; żaden nie dopuszczał możliwości, że te działania doprowadzą
do zniszczenia ich własnej monarchii oraz imperium.
Tisza wtrącił się ponownie. Stwierdził, że warunki ultimatum nie powinny być na tyle
surowe, „by wyraźnie zdradzić wszystkim nasz zamiar postawienia [Serbii] niemożliwych
do przyjęcia żądań”. W przeciwnym razie „nie mielibyśmy podstaw prawnych
do wypowiedzenia wojny”486. Jednak protesty premiera praktycznie zignorowano
lub przedstawiono w niewłaściwym świetle.
Później wywiązała się długa dyskusja o naturze nadciągającej wojny. Czy uda się utrzymać
lokalny, bałkański zasięg konfliktu? Spodziewano się, że przystąpi doń Rosja, co wymuszało
zaangażowanie się Niemiec. Wówczas w ślady sojuszniczki na pewno pójdzie Francja.
W rezultacie dojdzie do wojny na skalę europejską. Jedynie Tisza zdobył się na to, by zajrzeć
w tę otchłań. Jako wątły głos rozsądku „powtórnie zaapelował do wszystkich obecnych, by
starannie rozważyli to, co właśnie zamierzają uczynić”487.
Zebrani postanowili jednak przejść do sporządzenia roboczej wersji niemożliwego
do przyjęcia ultimatum. Na tym posiedzenie zakończono; uczestnicy zbierali się do wyjścia.
Berchtold doradził im wyjazd na letni urlop dla zachowania pozorów normalności.
***
Przerwijmy na chwilę, by zastanowić się nad tym, co postanowiono tamtego dnia. Siedmiu
oficjeli, dysponujących świeżym pełnomocnictwem Niemiec oraz obietnicą zbrojnego
wsparcia, niezwłocznie i bez zapoznania się z wynikami dochodzenia w sprawie zamachu
na Franciszka Ferdynanda uzgodniło, że dyplomatyczną sztuczką zmuszą Serbię do wojny.
Mieli to osiągnąć poprzez ultimatum rozmyślnie sformułowane w taki sposób, by nie można go
było zaakceptować. Nie chcieli rozważyć umiarkowanych alternatyw, takich jak
dyplomatyczne żądania czy sankcje ekonomiczne. Sam zamach miał w rzeczywistości
nieznaczny wpływ na przebieg dysputy, przewijał się w niej zaledwie jako katalizator ciągu
zdarzeń. Ci ludzie chcieli wojny – ba, rozpaczliwie jej pragnęli – z głębszych powodów: dla
zniszczenia panslawizmu i ochrony cesarstwa. Sarajewo służyło zaledwie
za usprawiedliwienie przed opinią publiczną. Koniec końców, uciekli się do dyplomatycznego
podstępu, który (o czym wiedzieli) mógł rozpętać w Europie wojnę totalną. Działali
w poczuciu bezpieczeństwa, wiedząc, że Niemcy zawsze staną u boku Austrii, zwłaszcza
w wypadku rosyjskiej interwencji.
Istotne rozróżnienie: tak przedstawiały się wojenne cele Austro-Węgier, z czego nie wynika,
że były one zbieżne z niemieckimi. W tamtym okresie Niemcy miały nadzieję i spodziewały
się, że wojna ograniczy się do Bałkanów. Ani Bethmann-Hollweg, ani cesarz Wilhelm nie
pragnęli ogólnoeuropejskiego konfliktu. Na początku lipca nie planowali zniszczenia całej
Europy dla wywalczenia sobie imperium. „Nie wierzę w żaden poważny rozwój działań
zbrojnych”, oświadczył 6 lipca kajzer wielkiemu admirałowi Eduardowi von Capelle przed
wyruszeniem w rejs po Bałtyku. „Car nie stanie po stronie królobójców – dodał. – Poza tym
ani Rosja, ani Francja nie są gotowe do wojny”488. Jego zdanie podzielali Bethmann-Hollweg
i minister spraw zagranicznych Jagow, a także inni cywilni przywódcy.
Jednak Niemcy nie podzieliły się z Wiedniem swoimi przemyśleniami. Brzemienną w skutki
decyzją dały Austro-Węgrom wolną rękę na Bałkanach. „Czek in blanco” jako taki nie
narzucał żadnych ograniczeń ani warunków i nie wyrażał nadziei Berlina na wojnę na skalę
lokalną. Szőgyény-Marich, jak się przekonaliśmy, zalecał wyrozumiałość, ale jego telegram,
zignorowany, wylądował w szufladzie. Niemiecka „klątwa” w postaci „czeku in blanco”
doprowadziła Austro-Węgry do zlekceważenia głosów doradzających powściągliwość
i do kierowania się w stosunkach z Belgradem skrajnymi uprzedzeniami.
471 Ludwig, July 1914, s. 47.
472 FZM – niem. Feldzeugmeister, stopień generalski w armii Austro-Węgier, którego odpowiednikiem jest generał broni
(przyp. red.).
473 Ballplatz – skrócona forma od Ballhausplatz, nazwy placu w centrum Wiednia, przy którym znajduje się budynek urzędu
kanclerza (przyp. tłum.).
474 Ibidem.
475 Ibidem.
476 Carter, s. 424.
477 Molden, Promemoria, dodatek do: Solomon Wank: Desperate Counsel in Vienna in July 1914: Berthold Molden’s
Unpublished Memorandum, s. 281–310.
478 Cytat w: ibidem.
479 Andrian-Werburg, Der Kriegsbeginn, cytat w: ibidem.
480 Molden, cytat w: ibidem.
481 Ibidem.
482 Protokół z posiedzenia austro-węgierskiej Rady Wojennej, cytat w: Geiss, s. 81.
483 Ibidem, s. 83.
484 Ibidem, s. 83–84.
485 Ibidem, s. 86.
486 Ibidem.
487 Ibidem, s. 87.
488 Cytat w: Ludwig, July 1914, s. 45.
26
WYJĄTKOWY SPOKÓJ
[Austriacki minister spraw zagranicznych Berchtold] ciągle rozważał, jakie żądania postawić Serbom, żeby
uznali je za całkowicie niemożliwe do przyjęcia.
Baron Heinrich von Tschirschky, niemiecki ambasador w Wiedniu, 10 lipca 1914 roku
Jeśli Niemcy chciały, by Austria zemściła się na Serbii przez rozpętanie wojny
na Bałkanach, to okazywały to w bardzo niefrasobliwy sposób. Niemcy utwierdzali się
w przekonaniu, że Wiedeń podejmie kroki zdecydowane, lecz nie pochopne, a wszelkie
działania zbrojne rozegrają się na skalę lokalną. Kajzer miał pewność, że Rosja nie będzie się
mieszać. W owym optymistycznym nastroju wszyscy najważniejsi ministrowie rozjechali się
na urlopy. 6 lipca – w dniu przekazania Austrii przez Niemcy „czeku in blanco” – cesarz
wypłynął w swój letni rejs; kanclerz Bethmann-Hollweg szykował się do wyjazdu do swojej
wiejskiej posiadłości (skąd mógł kierować państwem przez telefon); sekretarz stanu Jagow
odbywał miesiąc miodowy w Lucernie; Moltke i Tirpitz, dowódcy wojsk lądowych
i marynarki, przebywali już nad morzem lub w uzdrowisku; generalny kwatermistrz armii,
nieodzowny przy opracowywaniu wszelkich planów mobilizacji, uczestniczył w pogrzebie
swojego krewnego w Hanowerze.
Cesarz zaproponował, że zostanie w Berlinie, lecz Bethmann-Hollweg odwiódł go od tego
pomysłu, by nie wywoływać zaniepokojenia za granicą. Bądź co bądź rejs był tradycyjnym
sposobem spędzania letniego urlopu przez Wilhelma. Tak więc cesarski jacht „Hohenzollern”
wyruszył w morze i wziął kurs na wody Skandynawii, przez trzy długie tygodnie dostępny
jedynie drogą radiową. Niemal słyszy się westchnienie ulgi, jakie musiało dobyć się z piersi
Bethmanna-Hollwega. W Niemczech Moltke, który wybrał się do kurortu w Karlsbadzie
(obecnie Karlowe Wary) w Rudawach, usłyszał podobną radę, by trzymał się z dala
od stolicy. Austriacy i Węgrzy również dość ostentacyjnie rozjechali się na letnie urlopy.
Hötzendorfowi i Krobatinowi doradzono wyjazd aż do 22 lipca. „Byłoby dobrze – rzekł
Berchtold Conradowi – gdyby pan oraz minister wojny wyjechali na jakiś czas, żeby
wyglądało, iż nic nadzwyczajnego się nie dzieje”489. Z pewnością Gina, włoska kochanka
Hötzendorfa, była tą radą zachwycona.
Tak oto rozpoczęło się wielkie polityczne przedstawienie. Nie była to, jak się często
przypuszcza, zasłona dymna dla ukrycia złowieszczych niemieckich planów wypowiedzenia
wojny krajom ententy; na tym etapie rząd Niemiec – nawet jeśli Moltke i inni wojskowi
uważali inaczej – miał nadzieję, że wojna, o ile nadejdzie, ograniczy się do Bałkanów. Pozory
zwykłego stanu rzeczy to wybieg maskujący działania Austrii, w których Niemcy odgrywały
istotną rolę. Jednak za fasadą zimnej krwi wszyscy zdawali sobie sprawę z ryzyka wybuchu
konfliktu na większą skalę. Berlin wiedział, że Rosja poczuje się zmuszona do interwencji.
W takim wypadku zgodnie z wszelkim prawdopodobieństwem mogła wybuchnąć wojna
obejmująca zasięgiem całą Europę. Niemiecki sztab generalny zachowywał czujność, „gotów
zerwać się na równe nogi”, jak to ujął generał von Waldersee, który 8 lipca razem z innymi też
wyjechał na urlop. Oczekiwano ich powrotu do Berlina 23 lipca, czyli w dniu wyznaczonym
na wystosowanie ultimatum pod adresem Serbii, albo nieco wcześniej.
Ten korowód wczasowiczów pozostawał w ścisłym kontakcie z odpowiednimi urzędami
w Berlinie, Wiedniu i Budapeszcie, gdzie dziwny spokój zastąpił uliczne protesty, które
wybuchły w dniach bezpośrednio po zamachu. W miastach tych faktycznie przeprowadzono
akcje uspokajające. Austriaccy urzędnicy skłonili do powściągliwości wzburzoną prasę
prowadzącą wówczas słowną batalię z gazetami w Serbii. Berlin nałożył kaganiec
orędownikom ruchu pangermańskiego, których wojownicze wypowiedzi o światowej
dominacji uznano w tamtym momencie za nieodpowiednie. Nawet cesarz nakazał swojemu
synowi, następcy tronu Fryderykowi Wilhelmowi, powściągnąć „rozmyślne podszczuwanie
do wojny”490. Wobec Serbii stosowano, dążąc z zimną krwią do zachowania pozorów, zwykły
ceremoniał dworski. Wilhelm wysłał nawet królowi Serbii Piotrowi I zwyczajową depeszę
z życzeniami urodzinowymi. Perspektywa wojny nie stanowiła powodu do rozluźnienia
etykiety.
***
Tak oto rozpoczął się „kryzys lipcowy” – miesiąc, w którym większość świata, nie zdając
sobie z tego sprawy, zrobiła krok w przepaść. Na jakiś czas rzeczywiście nastał okres, jak to
ujął Churchill, „wyjątkowego spokoju”: wszyscy najważniejsi aktorzy dramatu wygrzewali się
na słońcu491. Państwowa machina wyssała już z trupa Franciszka Ferdynanda wszelkie
dyplomatyczne pożytki i Austro-Węgry, przy zachęcie Niemiec, starannie reżyserowały
następną scenę tragedii, którą wielu z głównych dramaturgów miało później opisywać jako
„nieuniknione” i „niepowstrzymane” wydarzenia. Tymczasem było wręcz przeciwnie –
przywódcy rządów austriackiego i niemieckiego, niepomni ryzyka, krok po kroku ustalali
etapy trzeciej wojny bałkańskiej.
Nikt z nich nie pragnął wojny na skalę europejską, twierdzili później. A jednak to z ich
poglądów i polityki zrodziło się prawdopodobieństwo wojny kontynentalnej, wahające się
w rytm ich skrytych zamiarów, to przygasające, to znów rozpalające się ze straszliwą
i niespodziewaną siłą. Cywilni przywódcy Niemiec na tym etapie oczekiwali, że Wiedeń
ograniczy konflikt do lokalnej bijatyki z Serbią. Pruscy generałowie składali gołosłowne
deklaracje poparcia dla tej polityki. „Austria musi pobić Serbów – oznajmił 13 lipca szef
sztabu generalnego Moltke niemieckiemu attaché wojskowemu w Wiedniu – następnie szybko
zawrzeć pokój, stawiając jako jedyny warunek sojusz austriacko-serbski”492. Jednak kiedy
indziej Moltke mówił, na przemian żarliwie lub z rezygnacją, o europejskiej katastrofie
dającej szansę na przeniesienie wojny na teren Rosji, wcielenie w życie planu Schlieffena
i rozstrzygnięcie wielkiej rozprawy Niemiec ze światem.
Mimo to Niemcy nie chciały sprawiać wrażenia kraju wojowniczego. Berlin ostrożnie
wyłączył się z wiedeńskich narad – na przykład odmówił udziału w formułowaniu ultimatum –
i trzymał się z tyłu, obserwując zainicjowany przez siebie proces. Ministrom polecono, by po
opublikowaniu dokumentu udawali zaskoczenie jego ostrym tonem. Hans von Schoen,
bawarski doradca w Berlinie, informował:
Natychmiast po zaprezentowaniu austriackiej noty w Belgradzie administracja podejmie dyplomatyczne działania
adresowane do przedstawicieli mocarstw w celu ograniczenia zasięgu wojny. Rząd stwierdzi, że czuje się zaskoczony
postępowaniem Austrii tak samo jak przedstawiciele innych mocarstw, wskazując fakt, że cesarz właśnie odbywa
podróż na północ, a szef sztabu generalnego i pruski minister wojny również są nieobecni z powodu urlopu493.
Ta polityka nie była umotywowana zuchwałym cynizmem; Niemcy i Austriacy naprawdę
wierzyli, że to słuszny i uzasadniony kierunek postępowania. Sfabrykowanie casus belli
w zaistniałych okolicznościach wydawało się im nadzwyczaj właściwe. Za tą zasłoną dymną
Wiedeń nadal sumiennie trudził się nad treścią ultimatum dla Serbii. Berlin był o sprawie
szczegółowo informowany: Jagow wcześniej powrócił ze swojej podróży poślubnej,
a i Bethmann-Hollweg od czasu do czasu skrycie zjawiał się w Berlinie. Ambasadorowie
czuwali na swoich posterunkach.
Do 10 lipca kluczowe elementy ultimatum były już gotowe. Wersja robocza zapowiadała
ostry ton ostatecznej formy noty. Na przykład Wiedeń żądał zgody na ustanowienie
austriackiego przedstawicielstwa w Belgradzie, które będzie „śledziło (…) machinacje
Wielkiej Serbii”494; Serbia miała udzielić odpowiedzi nie później niż w ciągu 48 godzin;
najważniejsi serbscy urzędnicy mieli otrzymać dymisje. Baron Heinrich von Tschirschky,
ambasador Niemiec w Wiedniu, przekazywał te ustalenia ministrowi spraw zagranicznych
Jagowowi.
Znaczna część żądań równała się upokarzającej ingerencji w suwerenność Serbii i o to,
rzecz jasna, chodziło. Niemniej Berchtold obawiał się, że Serbowie mogą w istocie przyjąć te
warunki, a tym samym udaremnić wojnę. Taki obrót spraw, pisał Tschirschky, „okazałby się
rozwiązaniem »nader niemiłym«, toteż [minister] ciągle rozważał, jakie żądania postawić
Serbom, żeby uznali je za całkowicie niemożliwe do przyjęcia” (podkreślenie
Tschirschkiego)495.
Cesarz opatrywał te ściśle tajne komunikaty zwyczajowymi, infantylnymi uwagami
na marginesach, pełnymi aroganckich drwin. Na przykład obok wzmianki dotyczącej hrabiego
Tiszy, który niefortunnie zasugerował, żeby wszyscy postarali się zachowywać „po
dżentelmeńsku”, kajzer nagryzmolił: „Zachowywać się »po dżentelmeńsku« wobec
morderców, po tym, co się stało! Idiotyzm!”496. Cesarz zaproponował nawet dodatkowe
żądanie pod adresem Serbii: „Wycofać się z Sandżaku! Wtedy natychmiast zerwie się tumult!
Austria bezwzględnie musi go odzyskać, by zapobiec połączeniu się Serbii i Czarnogóry oraz
uzyskaniu przez Serbów dostępu do morza”497. Nikt nie postąpił zgodnie z cesarską sugestią,
lecz dzięki niej cały proces zyskał dodatkowy, szaleńczy, irytujący wymiar.
***
Ultimatum kontynuowało swoją ponurą drogę od biurka autorów roboczej wersji do sfery
oficjalnej, wchłaniając komentarze oraz poprawki i powoli przybierając ostateczny kształt.
Proces ten na pewien czas powstrzymał raport głównego konsultanta prawnego rządu, doktora
Friedricha von Wiesnera, którego wydelegowano do Sarajewa, żeby obserwował postępy
śledztwa i ocenił, czy Belgrad ponosi jakąś odpowiedzialność za zamach. Oto wynik tego
prawniczego dochodzenia w Bośni:
Nie ma żadnych dowodów ani nawet przesłanek, by sądzić, że serbski rząd współuczestniczył w nakłanianiu
do zbrodni lub jej przygotowaniu bądź dostarczeniu broni. Przeciwnie, są powody, by uznać, że taka ewentualność
w ogóle nie wchodzi w rachubę498.
To nie była wieść, jaką Berchtold chciał usłyszeć. Jednakże Wiesner dostarczył
austriackiemu ministrowi spraw zagranicznych pewnych punktów zaczepienia: poinformował,
że antyaustriacki „ruch” prawdopodobnie wywodził się z Serbii; serbscy funkcjonariusze
państwowi (Ciganović i major Tankosić) wspólnie dostarczyli bomby, pistolety Browning,
amunicję i cyjanek; zamachowcy: Princip, Čabrinović i Grabež, zostali w tajemnicy
przerzuceni przez serbsko-bośniacką granicę przez „serbskie organy”. Wiesner wymienił też
nazwę Narodna Odbrana; nie wspominał o Czarnej Ręce ani o jej dowódcy „Apisie”, gdyż nic
na razie nie wskazywało na ich współudział499.
Berchtold miał w ręku to, czego potrzebował: wykrycie luźnego związku między niższymi
funkcjonariuszami na służbie Belgradu a zamachem. Przyśpieszył zatem końcowe prace nad
ultimatum, które planowano doręczyć Serbii 23 lipca. Datę wybrano starannie: wyznaczała
ona koniec żniw – „zmniejszało to trudności mobilizacji” i „zapobiegało wielkim stratom
ekonomicznym”500 – oraz zakończenie oficjalnej wizyty Poincarégo w Petersburgu. Austriacy
rozważali, czy nie opóźnić dostarczenia noty, żeby uniknąć ewentualnego spotkania cara,
Poincarégo i jego świty oraz rozmaitych wielkich książąt na nieoficjalnej naradzie wojennej
przy szampanie. Ostateczny termin doręczenia dokumentu ustalono na czwartek 23 lipca
o piątej po południu. Miano dać Serbii 48 godzin na odpowiedź, do 17.00 w sobotę 25 lipca.
Austro-węgierska maskarada skrywała gromadzenie ludzi i sprzętu. Wiedeń rozpoczął
mobilizację sił zbrojnych w drugim tygodniu lipca – dwa tygodnie przed wysłaniem Serbii
ultimatum. Nawet Tisza zrezygnował ze sprzeciwów wobec wojny. Przekonały go
bezwarunkowe poparcie Niemiec i stanowczość Franciszka Józefa. „No, wreszcie jak
prawdziwy mężczyzna”, zauważył kajzer, gdy się dowiedział, że węgierski premier zmienił
zdanie501. Po jego odstępstwie nie było już nikogo, kto chciałby okiełznać bestię: wszyscy
obecnie pragnęli i oczekiwali wojny. Niekiedy Tisza przybierał nawet „ostrzejszy ton” niż
stronnictwo „jastrzębi”. Nikt nie został bezradnie porwany przez prąd wydarzeń, jak się
później tłumaczono.
Kłamstwa Wiednia nie powinny zaskoczyć czytelnika z XXI wieku, przywykłego w ciągu
poprzedniego stulecia do zwodniczych wymówek rządów chcących prowadzić wojnę. Ich
olbrzymia nieodpowiedzialność wygląda w naszych oczach smutnie znajomo w epoce,
w której rządzący fabrykują casus belli, a potem kłamliwie wyjaśniają jego proweniencję –
na przykład „podrasowując” doniesienia wywiadu (żeby uzasadnić wypowiedzenie wojny
Irakowi przez Wielką Brytanię), wymyślając morski atak w Zatoce Tonkińskiej (dla
usprawiedliwienia przystąpienia Ameryki do wojny wietnamskiej) i rozprawiając o istnieniu
broni masowego rażenia tam, gdzie jej nie było (co miało stanowić powód zaatakowania przez
sprzymierzonych Iraku). A to zaledwie kłamstwa demokratycznych, ponoć odpowiedzialnych
rządów. Oczywiście państwa totalitarne otwarcie, rutynowo okłamują swoje społeczeństwa
i świat, by tworzyć preteksty do wojen – jak Związek Radziecki (w Europie Wschodniej po
1945 roku), Korea Północna (przeciwko Korei Południowej w 1950 roku), nazistowskie
Niemcy (przeciwko Czechosłowacji i Polsce w 1939 roku) i Japonia (w Mandżurii i Chinach
w latach trzydziestych XX wieku).
***
Wielka Brytania, Rosja oraz Francja obserwowały przebieg wypadków i czekały.
Początkowo optymistycznie sądziły, że problem na Bałkanach da się rozwiązać lub ograniczyć
jego zasięg. Oczywiście nic nie wiedziały o ultimatum i postępowaniu Wiednia oraz Berlina.
Ambasadorowie tych krajów w obu stolicach rozjechali się na urlopy. Rosyjski ambasador
w Austrii, całkowicie zmylony, wyjechał na letni odpoczynek 21 lipca, przekonawszy sam
siebie, że Austria nie wysunie wobec Serbii żadnych żądań, które mogłyby doprowadzić
do „międzynarodowych komplikacji” – tj. do wciągnięcia Rosji w wojnę502.
Edward Grey, zawsze sumienny mediator, zaproponował, że odegra rolę rozjemcy
w rokowaniach między Petersburgiem a Berlinem. 9 lipca oznajmił niemieckiemu
ambasadorowi, hrabiemu Lichnowskiemu, że postara się przekonać Rosjan do „bardziej
pokojowych poglądów” i „pojednawczej postawy” wobec Austrii. Zapewnił również
niemieckiego dyplomatę, że w razie wojny w Europie Anglia nie jest zobowiązana, by siadać
na koń razem z Francją i Rosją. „Anglia życzyła sobie zachować absolutnie wolną rękę”,
oświadczył Grey (według wysłanego do Berlina raportu Lichnowskiego)503.
Jednak w typowy dla siebie sposób Grey mącił obraz sytuacji dla utrzymania „równowagi”.
Lichnowsky pragnął się dowiedzieć, komu Wielka Brytania przyrzekała lojalność na wypadek
wojny. Czy zachowa neutralność? Grey uchylił się od jednoznacznej odpowiedzi.
Zapewniwszy niemieckiego ambasadora, że żadne formalne wojskowe relacje nie wiążą
Anglii z mocarstwami ententy, Grey sam podważył te zapewnienia. Z drugiej strony,
przestrzegł, nie chciałby „zwodzić” swoich niemieckich przyjaciół. Wszak relacje Anglii
z Francją i Rosją nie straciły nic ze swojej bliskości. Faktycznie odbyły się „rozmowy”
z dowództwem wojskowym Francji i Rosji, lecz „absolutnie bez żadnych agresywnych
zamiarów”. Innymi słowy, przekonywał Grey poirytowanego niemieckiego dyplomatę,
angielska polityka „ma na celu zachowanie pokoju”504. W tym momencie Lichnowsky nie miał
już pojęcia, co właściwie oznacza owa „angielska polityka”. Jednakże Grey, który wydawał
się całkowicie z siebie zadowolony, zakończył spotkanie, deklarując „wesołym tonem”, że nie
widzi powodów do pesymizmu505.
Brytyjski rząd trapił się zupełnie innym wydarzeniem. Jego uwagę znacznie bardziej
zaprzątała rebelia w Ulsterze niż kolejne zaostrzenie się sytuacji na Bałkanach. Nowy projekt
ustawy o autonomii Irlandii Północnej rozpalił w tym rejonie zapiekłą urazę grożącą
wybuchem rewolty. Kryzys zdominował polityczną debatę w Westminsterze i zagrażał
rozłamem w Partii Liberalnej Asquitha. Irlandzki problem okazał się tak poważny, że
Churchill zastanawiał się, jak to ujął, czy „nasze instytucje parlamentarne były dostatecznie
silne, by przetrwać emocje, które nimi targały”506. Obawiano się nawet, że trzeba będzie
wysłać do Ulsteru Brytyjski Korpus Ekspedycyjny. Wzbudziło to konsternację sir Henry’ego
Wilsona, zawsze wyczulonego na wszystko, co narażało na niebezpieczeństwo Francję;
brygadier na kartach swojego dziennika dał wyraz swej odrazie do „zgubnego rządu”
Asquitha, który nazwał gabinetem „tchórzy, łajdaków i głupców”507.
***
Kryzysy we własnym kraju pochłaniały również uwagę Poincarégo i jego rządu do tego
stopnia, że francuscy przywódcy nie trapili się zbytnio kolejną awanturą na Bałkanach. 20
lipca miała się odbyć kolejna rozprawa w procesie o morderstwo popełnione przez Henriette
Caillaux, drugą żonę byłego premiera Josepha Caillaux. Cały naród popadł w obsesję
na punkcie tej sprawy. Gaston Calmette, redaktor „Le Figaro”, prowadził zażartą kampanię
prasową przeciwko Caillaux, który jako premier starał się wprowadzić podatek od dochodów
oraz zajął umiarkowane stanowisko podczas kryzysu agadirskiego. Dziennik groził politykowi
opublikowaniem listów miłosnych, które Caillaux wysyłał do Henriette jeszcze za czasów
małżeństwa z pierwszą żoną. 16 marca kobieta zjawiła się w redakcji „Le Figaro”
z pistoletem ukrytym w czarnej mufce. Po wejściu do gabinetu redaktora Henriette wpakowała
w Calmette’a sześć kul. Dziennikarz zmarł sześć godzin później. Morderczyni nie próbowała
uciekać, nalegała tylko, by do komendy policji odwiózł ją jej szofer.
Dramat miał poważny wymiar polityczny. Proces stanowił kłopotliwe obciążenie dla
Poincarégo, który zmagał się z opozycją po słabym wyniku w ogólnokrajowych wyborach
z kwietnia–maja. Ponadto krążyły plotki, że Calmette miał dwa rozszyfrowane niemieckie
telegramy, które ujawniały tajne rozmowy premiera Caillaux z Niemcami podczas kryzysu
agadirskiego508. Po usłyszeniu tych pogłosek niemiecki ambasador w Paryżu zaprotestował
przeciwko przechwytywaniu niemieckiej korespondencji i ostrzegł, że w razie ujawnienia
treści dokumentów „eksploduje bomba”509. Poplecznicy Caillaux nawet szantażowali
Poincarégo, że podstawią świadków gotowych zeznać, iż prezydent popierał kampanię
Calmette’a przeciwko byłemu premierowi. Do 24 lipca proces pani Caillaux całkowicie
zdominował francuską prasę; Francuzi jak zahipnotyzowani chłonęli wiadomości o tej
sprawie. Dzienniki nie poświęcały zbyt wiele uwagi reperkusjom zamordowania Franciszka
Ferdynanda. „Kryzys lipcowy” nie istniał w świadomości francuskiego społeczeństwa czy
rządu, a perspektywa wojny w Europie wydawała się odległa. Naród, delektując się
szczegółami sprawy sądowej Caillaux, oddał się tego lata leniwemu śledzeniu sensacji.
W wyniku procesu Henriette uniewinniono od zarzutu morderstwa. Sąd obwieścił, że kobieta
popełniła „zbrodnię w afekcie”.
Z pewną ulgą prezydent Poincaré, nowy premier – rażąco niedoświadczony René Viviani –
oraz ich świta 15 lipca opuścili Paryż, udając się w dawno zaplanowaną oficjalną wizytę
do Rosji i krajów skandynawskich. Mieli wrócić 31 lipca i przez większość podróży drogą
morską łączność z delegacją ograniczała się do kontaktu radiowego. Urzędnicy pozostawieni
na posterunku w Ministerstwie Spraw Zagranicznych byli „albo niedoświadczeni, albo
kompletnie nieobeznani w sprawach polityki zagranicznej – pisze Keiger. – W przeddzień
wojny francuscy przywódcy w sensie dosłownym i metaforycznym wypuścili się na głębokie
wody”510.
489 Hötzendorf, t. 4, s. 61.
490 Cytat w: Geiss, s. 91.
491 Churchill, The World Crisis, t. 1, s. 178.
492 Cytat w: Keiger, s. 149.
493 Telegram Schoena w: Geiss, s. 127.
494 Tschirschky do Jagowa, w: Geiss, s. 106–108.
495 Ibidem.
496 Ibidem.
497 Notatki cesarza na marginesach, w: ibidem.
498 Wiesner do Berchtolda, w: ibidem, s. 111–112.
499 Ibidem.
500 Tschirschky do Jagowa, w: ibidem, s. 108–110.
501 Tschirschky do Bethmanna-Hollwega, w: ibidem, s. 114.
502 Cytat w: ibidem, s. 92.
503 Lichnowsky do Bethmanna-Hollwega, w: ibidem, s. 104–105.
504 Ibidem.
505 Ibidem.
506 Churchill, t. 1, s. 181–186.
507 Steiner i Neilson, s. 228–229.
508 Keiger, s. 139.
509 Cytat w: ibidem.
510 Ibidem, s. 147.
27
ULTIMATUM POD ADRESEM SERBII
Z zeznań sprawców zamachu z 28 czerwca (…) jasno wynika, że zamysł mordu w Sarajewie zrodził się
w Belgradzie.
Ultimatum Austro-Węgier pod adresem Serbii, doręczone w Belgradzie 23 lipca 1914 roku o szóstej po
południu
Przez cały lipiec rząd w Belgradzie nie uczynił nic, żeby poprawić swoją sytuację. Nie
powstrzymał bezkompromisowych Serbów od świętowania – z obejmowaniem się i tańcami
na ulicach – z okazji zamachu na Franciszka Ferdynanda. Swoją bezczynnością tylko zachęcił
mało rozgarniętą prasę, która cieszyła się niezwykłą nawet jak na Europę swobodą. Serbskie
gazety obwołały zamachowców bohaterami narodowymi i „męczennikami” (jak określono
Principa na łamach organu Czarnej Ręki „Piemont”), oskarżały też Austriaków o akt niczym
nieusprawiedliwionej prowokacji polegającej na zorganizowaniu oficjalnej wizyty
w najświętszym dla Serbii dniu. Niektóre dzienniki, takie jak „Balkan”, nawet domagały się
„objęcia [Austrii] międzynarodową kontrolą”511. Takie doniesienia, w pełnym brzmieniu
rozpowszechniane w Austrii i Niemczech, odzwierciedlały powszechne w Serbii uczucie, że
zamach na Franciszka Ferdynanda stanowił cios zadany w imię pansłowiańskiej wolności.
Prowokacyjne artykuły w serbskiej prasie rozjątrzyły Wiedeń i Berlin oraz ugruntowały
przekonanie, że atak w Sarajewie został zaplanowany przez Belgrad. Wywiązała się
gwałtowna wojna prasowa. Gazety wiedeńskie, w większym lub mniejszym stopniu działające
pod dyktando rządu, otwarcie oskarżały władze Serbii o bezpośrednią odpowiedzialność
za zbrodnię w Sarajewie: „Cały spisek w szerzej pojętych aspektach został uknuty
w Belgradzie w środowisku młodzieży zainspirowanej ideą Wielkiej Serbii”512. Ta prasowa
batalia pociągnęła za sobą fatalne konsekwencje. W 1914 roku czołowe europejskie gazety
cieszyły się wielką władzą nad opinią świata politycznego oraz publiczną. Gniewne artykuły
redakcyjne w serbskiej prasie, zauważył ambasador Serbii w Wiedniu, popychają oba kraje
do wojny. „Ton publikacji w naszej prasie nieustannie nasila wzburzenie skierowane
przeciwko Serbii w kręgach wojskowych oraz rządowych [Austrii]”, pisał 6 lipca serbski
przedstawiciel w Wiedniu do premiera i ministra spraw zagranicznych Nikoli Pašicia513.
Kiedy burza pansłowiańskich nastrojów ucichła, kraj ogarnął lodowaty spokój oraz
wzmożona świadomość prawdopodobieństwa militarnych następstw morderstwa. Serbski rząd
przywdział maskę szczerego żalu. Belgrad, choć „przejęty zgrozą”, z oburzeniem odrzucił
wszelkie sugestie dotyczące serbskiej odpowiedzialności. Pašić wraz z całą administracją
szybko zdystansowali się od zbrodni. W stanowisku premiera nie zaszły żadne zmiany
w stosunku do tego, które przedstawił Austriakom dwa dni po zamachu. Zostało ono
przekazane przez serbskiego ambasadora w Wiedniu:
Rząd królestwa Serbii z największą energią potępia zbrodnię w Sarajewie i ze swej strony zapewnia, że jak
najlojalniej uczyni wszystko, by dowieść, iż nie będzie tolerował na swoim terytorium jakiejkolwiek agitacji
lub nielegalnych działań obliczonych na pogorszenie naszych już delikatnych stosunków z Austro-Węgrami. (…)
ponadto rząd jest gotów postawić przed sądem wszystkie osoby zamieszane w spisek, gdyby dowiedziono, że
którakolwiek z nich przebywa w Serbii514.
Nadal nie można było znaleźć dowodów na bezpośrednie powiązania serbskiego rządu
z zamachem – nic, co łączyłoby premiera Pašicia lub jego ministrów ze spiskiem na życie
arcyksięcia. Jednakże Pašić i reszta ministrów dobrze wiedzieli zawczasu o planie
spiskowców. Dysponowali ścisłymi wiadomościami o organizacji Ujedinjenje ili Smrt, czyli
Czarnej Ręce, oraz jej dowódcy Dragutinie Dimitrijeviciu (znanym jako „Apis”). Faktycznie
Pašić był dokładnie informowany o planowanym przez „Apisa” zamachu na Franciszka
Ferdynanda przez majora Vojislava Tankosicia i Milana Ciganovicia, którzy pośredniczyli
między ugrupowaniem terrorystycznym a trzema bośniackimi zamachowcami.
Podczas prowadzonych przez Austriaków przesłuchań członkowie Czarnej Ręki ujawnili
później, że zamach zorganizowali „Apis”, Tankosić i Ciganović. Rzeczywiście, „Apis” był
mózgiem całego przedsięwzięcia, o czym w Belgradzie wiedzieli wszyscy przedstawiciele
władz. Po pewnym czasie wyszło na jaw, że pułkownik pierwotnie szkolił młodych
zamachowców do zabicia gubernatora Bośni Potiorka, lecz gdy dowiedział się o wizycie
arcyksięcia, dostrzegł wielką szansę wyeliminowania następcy znienawidzonego austro-
węgierskiego tronu.
***
To wszystko stawiało serbski rząd w nader niezręcznym położeniu. Gabinet Pašicia dłuższy
czas przed zamachem przeciął nici łączące go z Czarną Ręką i rozkazał aresztować trzech
bośniacko-serbskich zamachowców, gdy przekroczą granicę (lecz rozkaz nie dotarł do celu
albo został zignorowany). Jednakże premier nie bardzo mógł powoływać się na to w obronie
Serbii, gdyż tym samym ujawniłby istnienie tajnej organizacji i przekonałby Austrię
o zaangażowaniu się w zbrodnię serbskich władz na najwyższych szczeblach. „Gdyby się
dowiedziano – powiedział po wojnie siostrzeniec „Apisa”, Milan Živanović – że »Apis« był
pomysłodawcą zbrodni w Sarajewie, wywołałoby to wrażenie, iż uczestniczył w niej cały
serbski sztab generalny, a może nawet sam rząd w Belgradzie”515. Drugą przyczyną był strach:
wszyscy obawiali się Czarnej Ręki; często objawiała ona bezwzględną gotowość
do uśmiercania tych, którzy wchodzili jej w drogę.
Zatem premier Pašić postąpił tak jak większość polityków zapędzonych w kozi róg: nie
zrobił nic. Siedział z założonymi rękami. Odmówił wszczęcia dochodzenia w sprawie
serbskich współsprawców zamachu. Tłumaczył się, że zgoda na śledztwo dotyczące
morderstwa popełnionego poza granicami Serbii sama w sobie oznaczałaby przyznanie się
do współudziału. W istocie Belgrad złożył na barki Austrii obowiązek dostarczenia dowodów
związku między Sarajewem a serbskim rządem. Następnie zajął się rozpowszechnianiem
prasowych publikacji zaprzeczających współudziałowi Serbii w zamachu.
Pašić trzymał się tego stanowiska przez cały okres kryzysu. Na przykład 8 lipca oświadczył
nowemu niemieckiemu attaché wojskowemu, że Serbia „nie może ponosić odpowiedzialności
za ekscesy nieopierzonych i niezrównoważonych młodzików”, ale obiecał „roztoczyć ścisłą
kontrolę nad organizacjami nacjonalistycznymi i usuwać wszelki niebezpieczny element
szukający tam schronienia” (jego zobowiązania kajzer określił lekceważąco jako „bzdury”
i „bełkot”)516.
Jednakże Serbia była mocno wyczulona na militarne konsekwencje swoich działań. Kilka
dni później Pašić usłyszał złowieszczą wieść, że Austria zamierza doręczyć Serbii listę żądań.
Jovanović, ambasador w Berlinie, pisał: „Austro-Węgry sporządzą w formie memorandum
oskarżenie przeciwko Serbii (…) Jednocześnie Austro-Węgry doręczą nam notę zawierającą
żądania, które będziemy musieli bezwarunkowo przyjąć”517.
***
Nagła śmierć 10 lipca Nikołaja Hartwiga, korpulentnego ambasadora Rosji, którego
bezkompromisowa prosłowiańska postawa uczyniła zeń w Belgradzie postać otoczoną kultem,
nastąpiła w najgorszym możliwym momencie dla belgradzkiego rządu. Serbia straciła
dyplomatę, który bez wahania popierał jej sprawę w Petersburgu. Uroczysty, wystawny
pogrzeb Hartwiga w asyście tłumów stanowił rażący kontrast z nieprzyzwoicie skromnym
pochówkiem arcyksięcia i księżnej. Pašić boleśnie odczuł stratę potężnego przedstawiciela
Rosji, najwierniejszego sprzymierzeńca Serbii i człowieka, który mimo całej pansłowiańskiej
fanfaronady dobrze znał reguły dyplomatycznej gry i podczas kryzysu doradzałby ostrożność.
Na przykład 15 lipca Pašić nieroztropnie wyjechał z Belgradu na objazd kraju w związku
z kampanią przed zbliżającymi się wyborami. Zamierzał wykorzystać narastające zagrożenie
Serbii jako argument zdobywający mu głosy wyborców, szansę zjednoczenia Serbów
w oporze przeciwko Wiedniowi, to zaś posunięcie Hartwig z pewnością by mu odradził.
Jednak Pašić poczynał sobie coraz śmielej. 20 lipca, zbulwersowany szerzącym się
w Europie przeświadczeniem, że Belgrad przyłożył rękę do morderstwa, zezwolił
na rozesłanie do głównych europejskich mocarstw telegramu, w którym wypierał się udziału
Serbii w sarajewskiej zbrodni. Premier chciał podać do powszechnej wiadomości, że Wiedeń
nie zwrócił się do Serbii o jakiekolwiek informacje w związku z zeznaniami złożonymi przed
sądem w Sarajewie. Ponadto obiecał, że:
spełnimy życzenia cesarstwa Austro-Węgier, jeśli zwróci się ono do nas o postawienie przed naszym niezawisłym
sądem wszelkich współsprawców zbrodni, przebywających w Serbii (…) Jednak nie możemy przystać na żądania
wymierzone w godność Serbii, których nie zaakceptowałby żaden kraj szanujący swoją niepodległość i starający się ją
zachować518.
Trzy dni przed doręczeniem austriackiego ultimatum Pašić otrzymał nowe ostrzeżenie
od Jovanovicia. Równało się ono wezwaniu do chwycenia za broń:
Panie premierze,
(…) Austria przygotowuje się do wojny z Serbią. W myśl dominu​jącego tu powszechnego przekonania równałoby
się to wręcz samobójstwu, gdyby Austro-Węgry ponownie nie wykorzystały sposobności do wystąpienia przeciwko
Serbii. Uważa się, że dwie niewykorzystane uprzednio okazje – aneksja Bośni i wojna bałkańska – okazały się
nadzwyczaj szkodliwe dla Austro-Węgier. Ponadto nieustannie umacnia się przekonanie, że Serbia po stoczeniu dwóch
wojen jest całkowicie wyczerpana i działania zbrojne przeciwko Serbii faktycznie oznaczałyby zaledwie ekspedycję
wojskową, która szybko zakończyłaby się okupacją kraju (…) Powagę austriackich zamiarów dodatkowo podkreślają
trwające przygotowania wojskowe, zwłaszcza w pobliżu serbskiej granicy519.
W owym stanie napiętego oczekiwania Serbia przygotowywała się do odebrania
austriackiego ultimatum. O wpół do piątej po południu 23 lipca baron Giesl von Gieslingen,
przedstawiciel Austro-Węgier w Belgradzie, zatelefonował do serbskiego ministra spraw
zagranicznych z wieścią, że ma „ważny komunikat” dla premiera. Pod nieobecność Pašicia
obowiązki premiera i ministra spraw zagranicznych pełnił dr Lazar Paču. Giesl poinformował
go, że ma „notę”, którą w imieniu rządu Austro-Węgier musi przekazać rządowi królestwa
Serbii520.
***
Jeśli pominiemy dyplomatyczny zgiełk i prześledzimy rzeczywistą proweniencję ultimatum
Wiednia, ujrzymy wyraźniej ostatnie kroki marszu ku wojnie. Przez cały lipiec Berlin pozował
na niewinnego rozjemcę powstrzymującego Wiedeń – srogiego agresora. Jednak było inaczej –
Berlin, szczegółowo informowany o każdym kolejnym posunięciu Austriaków, snuł sieć
kłamstw maskujących jego rzeczywistą rolę. Przebieg wydarzeń, choć zawiły, miał kluczowe
znaczenie.
Okólnik rozesłany 21 lipca przez Berlin do ambasad w Londynie, Paryżu i Petersburgu
stwarzał pozory, że Niemcy nic nie wiedzą o austriackim ultimatum. W okólniku stwierdzano
z wystudiowaną niewinnością, że żądania Austro-Węgier wobec Serbii „można jedynie uznać
za słuszne i umiarkowane”. Wobec tego niemieccy ambasadorowie otrzymali instrukcje, by
„zdecydowanie wyrażać” pogląd, że konflikt między Austrią a Serbią musi się ograniczyć
„do bezpośrednio zaangażowanych weń krajów. Gorąco pragniemy ograniczenia konfliktu
do skali lokalnej, wszelkie interwencje innych mocarstw mogą bowiem (…) pociągnąć
za sobą nieprzewidywalne następstwa”521.
Zatem od niemieckich ambasadorów oczekiwano, że praktyczne wypowiedzenie Serbii
wojny przedstawią jako działanie „słuszne i umiarkowane”. Dyplomatom przypadło tym
samym zadanie ugłaskania gorgony. Bethmann-Hollweg, Jagow, Zimmermann oraz pozostali
najwyżsi rangą urzędnicy niemieckiego rządu, o ile nie sami ambasadorowie, znali formę
ultimatum, lecz chcieli sprawić wrażenie, że nic nie wiedzą, żeby później móc deklarować
swój brak winy za niezmiernie ostre warunki podyktowane przez Austrię – innymi słowy,
Niemcy pomogli sprowokować wojnę, po czym zrzekli się odpowiedzialności
za ów postępek.
Oczywiście prawda wygląda tak, że niemiecki rząd wiedział o wszystkim, co Wiedeń krył
w zanadrzu. Berlin pociągał za wszystkie sznurki. „Wszystkie akty dramatu i wszystkie role
zostały zawczasu uzgodnione z Berlinem”, konkluduje Albertini. Kluczowym dowodem
niemieckiego współudziału był telegram Hansa Schoena, doradcy z ramienia Ligi Bawarskiej
w Berlinie, wysłany 18 lipca do siedziby ligi w Monachium.
Podsekretarz stanu Zimmermann zdradził Schoenowi treść ultimatum Wiednia pod adresem
Serbii. Zawierało ono na przykład żądania, by król Serbii wraz z rządem publicznie odciął się
od działalności ruchów panserbskich, a przedstawiciel Austrii mógł uczestniczyć
w postępowaniu sądowym przeciwko „współsprawcom” morderstwa w Sarajewie. Takie
żądania, konkludował Zimmermann, „nie licują z serbskim poczuciem godności”, zatem to
oczywiste, że Belgrad nie zechce się na nie zgodzić: „Wobec tego następstwem niewątpliwie
będzie wojna”522. Zimmermann rozwodził się nad rzeczywistą rolą Niemiec w wydarzeniach,
które mogły nawet przeistoczyć się w wojnę na skalę europejską. Schoen zacytował jego
słowa, że Berlin „absolutnie zgodził się, iż Austria musi wykorzystać sprzyjający moment
[na wypowiedzenie wojny] nawet za cenę ryzyka dalszych komplikacji [tj. wojny w Europie]
(…)”523.
W takim wypadku, ciągnął Zimmermann, Niemcy miały podjąć „działania dyplomatyczne”,
by stworzyć wrażenie braku ich winy za postępowanie Austrii. Na przykład niemiecki rząd
natychmiast po doręczeniu do Belgradu austriackiej noty miał starać się „ograniczyć zasięg”
wojny, wskazując, iż cesarz, szef sztabu generalnego i pruski minister wojny są nieobecni
z powodu urlopu, co stanowi „dowód na to, że Niemcy czują się zaskoczone postępowaniem
Austrii tak samo jak przedstawiciele innych mocarstw (…)”524. Innymi słowy, zapewnienia, że
Niemcy nie ponoszą winy za treść noty wystosowanej pod adresem Serbii, stanowią – jak
mógłby to ująć kajzer – „wierutne bzdury”.
***
Kraje ententy również dowiedziały się o austriackiej nocie na kilka dni przed jej
doręczeniem. Rosja zareagowała najgwałtowniej i najbardziej złowieszczo. „Cały kraj nie
może ponosić odpowiedzialności za czyny pojedynczych osób”, krzyczał rosyjski minister
spraw zagranicznych Sazonow do niemieckiego ambasadora w Petersburgu, hrabiego
Heinricha von Pourtalèsa, po usłyszeniu tej wiadomości525. Wiedeń pragnie „unicestwienia
Serbii”526, wykrzyknął jeszcze minister. („I tak byłoby najlepiej”, zapisał kajzer
na transkrypcji rozmowy).
Rosja nie pozwoli Austro-Węgrom na żadne groźby „ani podjęcie jakichkolwiek działań
zbrojnych” wobec Serbii, stwierdził później Sazonow w rozmowie z włoskim ambasadorem.
„La politique de la Russe – dodał – est pacifique, mais pas passive” (Polityka Rosji jest
pokojowa, lecz nie bierna)527.
Paryż po raz pierwszy usłyszał o austriackiej nocie 20 lipca, kiedy to działający w Wiedniu
szpieg – „osoba szczególnie dobrze poinformowana w zakresie oficjalnych wiadomości”, jak
to ujęto we francuskiej Żółtej księdze, czyli w jednym z oznaczonych kolorami przeglądów
całej korespondencji dyplomatycznej, jakie po wojnie publikowały poszczególne kraje –
przysłał analizę austriackich żądań oraz ich prawdopodobnych reperkusji. Raport konsularny
dotarł do Paryża na dzień przed spotkaniem Poincarégo z carem w Petersburgu 21 lipca:
(…) pod adresem Serbii zostaną wystosowane liczne żądania; (…) Ogólna wymowa i władczy ton noty stanowią
niemal gwarancję jej odrzucenia przez Belgrad. Wtedy rozpoczną się działania zbrojne. Zarówno tu, jak i w Berlinie
istnieje stronnictwo, które akceptuje ideę konfliktu na szeroką skalę, innymi słowy, uogólnionej pożogi wojennej528.
Autor notatki pisał, że Austria „przypuszczalnie” będzie musiała wypowiedzieć Serbii
wojnę, zanim Rosja ukończy rozbudowę kolei. To zaś znaczyło, że do wojny pozostało
najwyżej kilka tygodni. Jednak w Wiedniu nie uzgodniono wspólnego stanowiska co
do prawdopodobnej skali konfliktu: „Hrabia Berchtold i inni dyplomaci życzą sobie działań
[przeciwko Serbii] o jak najbardziej lokalnym zasięgu. Wszakże należy uznać, że wszystko jest
możliwe”529. Innymi słowy, zarówno Niemcy, jak i Austria obecnie brały pod uwagę ryzyko
wojny w całej Europie.
Jak się zdaje, pełny tekst tego mrożącego krew w żyłach listu nie dotarł do Poincarégo
przed spotkaniem z carem. Jednak prezydent sam doszedł mniej więcej do tego samego
wniosku. Gdy 20 lipca dotarł do Petersburga, czekało go należycie wystawne przyjęcie
na pokładzie carskiego jachtu „Alexandria”. Obaj sojusznicy usiedli na rufie, pogrążeni
w poważnej, długiej rozmowie. Francuski prezydent wkrótce zdominował lekko
przygaszonego cara Mikołaja. W rozmowach następnego dnia obaj skupiali się na sporze
austriacko-serbskim. Obaj sprzymierzeńcy mieli uczynić wszystko, by pomóc Serbii; Poincaré
bezczelnie podkreślał to stanowisko na przyjęciu dyplomatycznym tego samego popołudnia.
„Czy słyszał pan już wieści o Serbii?”, spytał francuski prezydent dość zmieszanego
austriackiego ambasadora w Rosji, hrabiego Frigyesa Szapáryego.
„Trwają sądowe przesłuchania”, bąknął Szapáry.
Na to Poincaré przestrzegł ambasadora, że w obecnej sytuacji wszystkie rządy w Europie
powinny postępować ze zdwojoną ostrożnością:
Przy odrobinie dobrej woli tę serbską sprawę można by bez trudu załagodzić. Jednak równie łatwo można ją
rozjątrzyć. Serbia ma w Rosjanach serdecznych przyjaciół. Rosja zaś ma sprzymierzeńca we Francji. Istnieje wiele
komplikacji, których należy się obawiać!530
Jego słowa niezbyt uspokoiły Szapáryego, który odczytał je jako wspólną francusko-
rosyjską groźbę, a nie apel o zachowanie spokoju. Później Poincaré na spotkaniu z carem,
w którym uczestniczył jeszcze tylko Maurice Paléologue, nowy ambasador Francji
w Petersburgu, zwierzył się z obaw, jakie wzbudziła w nim pogawędka z austriackim
dyplomatą. „Nie jestem zadowolony z tej rozmowy – stwierdził. – Oczywiście ambasadorowi
polecono zachować milczenie”. Zakończył konkluzją, że „Austria ma dla nas w zanadrzu jakąś
niespodziankę”531.
***
532
Kiedy na Wilhelmstrasse na dzień przed jego doręczeniem w Belgradzie, czyli 22 lipca,
nadesłano oficjalny egzemplarz austriackiego ultimatum, ministrowie odegrali przygotowane
z góry role. Publicznie udawali wielkie zaskoczenie ostrym tonem noty. Faktycznie Jagow
ujrzał ostateczną wersję już poprzedniego dnia. „Treść dokumentu wydała mi się dość
sztywna, bardziej, niż wymagał jego cel” – blagował Jagow ambasadorowi Austro-Węgier
w Berlinie, hrabiemu László Szőgyényemu. Bethmann-Hollweg, Zimmermann oraz pozostali
niemieccy ministrowie również udawali zaskoczenie „twardymi” warunkami. Notę uznano
za „zbyt ostrą pod każdym względem”533.
Łatwo udowodnić, że markowali zaskoczenie i niedowierzanie. Jeżeli uważali, że
ultimatum jest tak ostre i może doprowadzić do wojny, dlaczego żaden z nich nie postarał się
wpłynąć na złagodzenie warunków określonych w dokumencie, nie wysłał do Wiednia
depeszy z wyrazami zaniepokojenia, nie dążył do wprowadzenia poprawek, zanim nota dotarła
do Serbii? Dlaczego nie wysłali nowych instrukcji ambasadorom, którym wcześniej
zapowiedziano, żeby uznawali warunki noty za „słuszne i umiarkowane”?
Jagow później twierdził, że nie miał już czasu na działania zmierzające do wprowadzenia
poprawek w ultimatum: Szőgyény oznajmił mu bowiem, że nota została już wysłana
do Belgradu534. Kłamał w żywe oczy: dokument planowano doręczyć dopiero dwa dni
później, 23 lipca. Prawda wygląda tak, że niemiecki rząd miał dość czasu, by zwrócić się
do Wiednia o złagodzenie zbyt ostrych warunków, lecz nie uczynił nic. Bezczynność Berlina
współgrała z całą oszukańczą intrygą mającą przekonać świat, że Niemcy ani nie wiedziały
o austriackim zamiarze wypowiedzenia Serbii wojny, ani nie miały z nim nic wspólnego.
***
Tak oto świat zsunął się po równi pochyłej jeszcze bliżej katastrofy. Rząd Austro-Węgier,
podjudzany przez Niemcy, kontynuował mobilizację. Rada wojenna na posiedzeniu w Wiedniu
19 lipca jednogłośnie postanowiła, że natarcie sił austro-węgierskich powinno nastąpić
szybko, gdyż wojska serbskie gromadzą się wzdłuż granicy. Po zwycięstwie zaś cesarsko-
królewska armia miała zdetronizować serbską dynastię i na nowo wytyczyć granice kraju535.
22 lipca osiem austro-węgierskich korpusów armijnych – ponad 300 tysięcy żołnierzy –
podeszło pod granicę Serbii. Wiedeń zamierzał zaatakować Serbię z „jak największą siłą”,
pisał tamtego dnia w telegramie do Paryża francuski ambasador Dumaine536. Jednocześnie
oficjalna austro-węgierska agencja prasowa przedrukowała najbardziej jątrzące cytaty
z serbskiej prasy, by wzbudzić poparcie opinii publicznej dla wojny.
Powyższymi pochopnymi działaniami Berlin i Wiedeń przekazały niewłaściwy komunikat
Petersburgowi i Paryżowi. Austro-Węgry i Niemcy były boleśnie świadome
prawdopodobieństwa rozszerzenia się konfliktu w niezmiernie napiętej sytuacji: nie usypia się
czujności gniazda os, potrząsając drzewem. A jednak dokładnie tak postąpiły. Kłamliwe
przedstawianie przez Niemcy swojego stanowiska, ich oszukańcza rola w sformułowaniu
całkowicie niemożliwego do przyjęcia ultimatum pod adresem Serbii i niechęć do wywarcia
na Wiedeń presji w sprawie bardziej umiarkowanych warunków – to wszystko wskazywało
na zamiar wszczęcia wojny nawet za cenę ryzyka rozpętania konfliktu na skalę europejską.
Berlin nadal rozprawiał o wojnie „lokalnej”, ograniczonej do Bałkanów, choć znał jej
prawdopodobne, straszliwe reperkusje. Gdyby zaś świat dowiedział się, że Berlin „trzymał
w ręku wszystkie nici” – stwierdził Albertini – na niemieckich władców runęłaby „taka
lawina powszechnego oburzenia i nieufności”, że byliby „całkowicie zdyskredytowani,
a wszelkie próby ocalenia pokoju (…) daremne”537.
***
Giesl przybył do gmachu serbskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Belgradzie
spóźniony o godzinę, o szóstej po południu. Zadanie powitania ambasadora powierzono
pełniącemu pod nieobecność Pašicia obowiązki premiera doktorowi Paču. Odmówił on
przyjęcia noty; twierdził, że należy to do kompetencji premiera. Giesl zlekceważył tę
wymówkę; stwierdził, że w epoce kolei i telegrafu powrót premiera „może być kwestią
zaledwie paru godzin”538. Paču nadal wzbraniał się przyjąć ultimatum, więc Giesl położył
zapieczętowaną kopertę na stole i oznajmił mu, by zrobił z pismem to, co uzna za stosowne.
Jeśli serbski rząd, oświadczył, w ciągu 48 godzin nie wyśle noty potwierdzającej
bezwarunkową zgodę na żądania Wiednia, polecono mu zlikwidować ambasadę Austro-
Węgier i opuścić Belgrad wraz z całym personelem i paszportami dyplomatycznymi.
Następnie odwrócił się i wyszedł.
Po odjeździe Giesla Paču wraz ze współpracownikami odpieczętował pismo i przejrzał
jego treść. Poniżej wymieniono zasadnicze żądania Austro-Węgier (pełną wersję tekstu
zamieszczono w aneksie 3):
Ultimatum Austro-Węgier pod adresem Serbii
Wiedeń, 22 lipca 1914 roku
(…) Z oświadczeń i zeznań sprawców zamachu z 28 czerwca (…) jasno wynika, że zamysł mordu w Sarajewie
zrodził się w Belgradzie (…)
Rząd królestwa Serbii [w związku z tym] zobowiąże się do następujących działań:
1. do zwalczania wszelkich publikacji podburzających do nienawiści i pogardy wobec Monarchii oraz wykazujących
ogólną tendencję do kwestionowania jej terytorialnej integralności;
2. do niezwłocznego rozwiązania organizacji Narodna Odbrana i skonfiskowania jej wszelkich środków służących
prowadzeniu propagandy oraz postąpienia w ten sam sposób ze wszelkimi związkami i stowarzyszeniami w Serbii,
zajmującymi się propagandą wymierzoną w Austro-Węgry; (…)
4. do usunięcia ze stanowisk w siłach zbrojnych i administracji generalnie wszystkich oficerów i urzędników
winnych prowadzenia propagandy wymierzonej w Austro-Węgry; cesarsko-królewski rząd zastrzega sobie prawo
podania ich nazwisk rządowi królestwa [Serbii] przy przekazywaniu posiadanego materiału dowodowego;
5. do współpracy na terenie Serbii z organami cesarsko-królewskiego rządu przy zwalczaniu wywrotowych ruchów
godzących w integralność Monarchii;
6. do wszczęcia postępowania sądowego przeciwko każdemu uczestnikowi spisku z 28 czerwca, który może się
znajdować na terytorium Serbii; w postępowaniu wezmą udział wydelegowane do tego celu organy rządu [Austro-
Węgier] (…);
7. do niezwłocznych kroków mających na celu aresztowanie majora Vojislava Tankosicia oraz niejakiego Milana
Ciganovicia, urzędnika serbskiego, którzy według wyników dochodzenia są zamieszani w zbrodnię (…)539
Austro-Węgry oczekiwały odpowiedzi Serbii nie później niż do szóstej po południu
w sobotę 25 lipca. Ultimatum było obliczone na maksymalne upokorzenie Serbii i podeptanie
jej suwerenności. Nota – ze względu na porę, w jakiej ją wystosowano, a także sposób
sformułowania – była całkowicie niemożliwa do przyjęcia i równała się wypowiedzeniu
wojny.
511 The Austro-Hungarian Red Book, No. 19.
512 Serbian Blue Book, No. 1.
513 Ibidem, No. 15.
514 Ibidem, No. 5, M. Yovanovitch, Serbian Minister at Vienna, to M.N. Pashitch, the prime minister and minister for foreign
affairs, Vienna, 17/30 June 1914.
515 Živanović w rozmowie z Albertinim, cytat w: Albertini, t. 2, s. 81.
516 Cytat w: ibidem, s. 274–275.
517 Serbian Blue Book, No. 25.
518 Ibidem, No. 30.
519 Ibidem, No. 31.
520 Ibidem, No. 32.
521 Bethmann-Hollweg do niemieckich ambasadorów w Petersburgu, Paryżu i Londynie, w: Geiss, s. 149–150.
522 Cytat w: Albertini, t. 2, s. 269–270.
523 Ibidem.
524 Ibidem.
525 Pourtalès do Bethmanna-Hollwega, w: Geiss, s. 151–153.
526 Ibidem.
527 Ibidem.
528 French Yellow Book, Chapter II, Preliminaries, No. 14, Memorandum (Extract from a Consular Report on the Economic
and Political Situation in Austria), Vienna, 20 July 1914.
529 Ibidem.
530 Paléologue, t. 1, s. 19.
531 Ibidem, t. 1, s. 18–19. Patrz także Albertini, t. 2, s. 193–194, 265.
532 Wilhelmstrasse – ulica w Berlinie, przy której znajdował się urząd kanclerza i Ministerstwo Spraw Zagranicznych (przyp.
tłum.).
533 Cytat w: Ludwig, s. 60.
534 Gottlieb von Jagow, patrz Albertini, t. 2, s. 265.
535 Protokół z posiedzenia Rady Ministrów do Spraw Wspólnych, Wiedeń, 19 lipca 1914 roku, w: Geiss, s. 139.
536 French Yellow Book, No. 18, M. Dumaine, French Ambassador at Vienna, to M. Bienvenu-Martin, acting minister for
foreign affairs, Vienna, 22 July 1914.
537 Albertini, t. 2, s. 270.
538 Ibidem, t. 2, s. 285.
539 The World War I Document Archive, The Austro-Hungarian Ultimatum to Serbia (English Translation):
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Austro-Hungarian_Ultimatum_to_Serbia_(English_Translation).
28
PODPALACIE EUROPĘ
Jeśli Austria wchłonie Serbię, wypowiemy jej wojnę.
Siergiej Sazonow, rosyjski minister spraw zagranicznych, po usłyszeniu wieści o austriackim ultimatum
Cóż, wypowiadajcie!
Odpowiedź cesarza Niemiec
Serbia miała na działanie 48 godzin. Premier Pašić postanowił nie robić nic i kontynuował
objazd kraju w ramach kampanii wyborczej. W tym czasie był w drodze do Salonik. W końcu
członkowie gabinetu przekonali go do powrotu do Belgradu, lecz premier mógł przybyć
do stolicy dopiero o piątej rano 24 lipca. Pod nieobecność Pašicia ministrowie zasiedli
do studiowania warunków ultimatum. Ostry ton Austrii ich zaskoczył. Wiedeń wyraźnie
pragnął czegoś więcej niż tylko ich uległości; pragnął wojny. Paču, pełniący obowiązki
premiera, zaalarmował serbskie przedstawicielstwa w całej Europie.
Ministrowie przez cały dzień ślęczeli nad dokumentem, nie będąc w stanie podjąć decyzji,
co robić. „Mówi się, że niepodobna spełnić wysuniętych żądań w ciągu czterdziestu ośmiu
godzin”, raportował Berlinowi przedstawiciel Niemiec w Belgradzie, baron von Griesinger.
Ambasador uważnie śledził głosy dobiegające z grupy serbskich urzędników rządowych.
Kilka punktów ultimatum (drugi, czwarty, piąty i szósty) równało się „bezpośredniemu
atakowi na suwerenność Serbii” i wyraźnie sprawiało wrażenie niemożliwych do przyjęcia,
pisał w telegramie do Berlina540. Na marginesie tej depeszy kajzer zanotował: „Jaka marna
okazuje się cała tak zwana serbska potęga; zresztą to samo dotyczy wszystkich słowiańskich
nacji! Trzeba tylko dobrze pogonić tę hałastrę!”541.
Po powrocie do Belgradu Pašić natychmiast zdecydował, że Serbia musi zyskać na czasie:
przedłożonego dokumentu nie można było ani zaakceptować, ani odrzucić. Na razie
postanowiono w miarę możliwości dotrzymać terminu odpowiedzi. „Jednakże – ostrzegł
premier – jeśli wojny nie da się uniknąć, będziemy walczyć”542. W takim wypadku rząd
musiałby się ewakuować z Belgradu, rozpoczęto zatem przygotowania do wyjazdu
na południe.
***
Nota dotarła do europejskich ambasad we wczesnych godzinach rannych 24 lipca, co
skróciło dostępny czas na mediację o piętnaście godzin. C’est la guerre européenne! (To
wojna na skalę europejską!), wykrzyknął osłupiały minister spraw zagranicznych Rosji
Sazonow po przeczytaniu telegramu543. Oto ziściły się jego najgorsze obawy. Minister wezwał
austriackiego ambasadora Frigyesa Szapáryego, który zjawił się w jego gabinecie o dziesiątej
rano i z namaszczeniem odczytał zawarte w nocie warunki. Austria zrobiła ten krok, dodał
Szapáry, „dla ochrony swojego terytorium przed buntowniczymi miazmatami” szerzącymi się
w całej Serbii544.
Nie zwracając uwagi na jego słowa, Sazonow prawie krzyczał: „Chcecie wojny z Serbią
i palicie za sobą mosty!”.
„Austrią rządzi najbardziej pacyfistyczna dynastia na świecie – skontrował obcesowo
Szapáry. – Chcieliśmy jedynie uchronić nasze terytorium od rewolucji, a przedstawicieli
naszej dynastii od bomb”.
„Właśnie widać, jacy z was pacyfiści – parsknął Sazonow – skoro podpalacie Europę!”545.
Spotkanie trwało półtorej godziny. Sazonow zatrzymał się przy kilku postanowieniach
ultimatum, które szczególnie go raziły. Protestował „jak najenergiczniej” przeciwko żądaniu
rozwiązania Obrony Narodowej. To „warunek, którego Serbia nie zaakceptuje”, ostrzegł.
Oceniał, że Serbowie nie pogodzą się również z przysłaniem cesarskich funkcjonariuszy
do zwalczania w Serbii „wywrotowych elementów”, na co nalegała Austria.
„Od początku do końca” – Szapáry informował w swoim raporcie Wiedeń – Sazonow
przejawiał „niezgodę i wrogość”. Wreszcie ambasador opuścił gabinet ministra
z dźwięczącym mu wciąż w uszach ostrzeżeniem o prawdopodobnym oddźwięku noty
w „Anglii, Francji i całej Europie”. W trakcie spotkania Sazonow niejednokrotnie napomykał
o zamiarach Rosji, gdyż nie chodziło tu tylko o „słowiańską” kwestię. Rosyjski minister
zamierzał uczynić z niej sprawę ogólnoeuropejską i przekonać swoich partnerów w Europie
do wspólnego potępienia Austrii546.
***
Sazonow z zapałem dążył do rozgłoszenia kryzysu i wciągnięcia do „bałkańskiego kotła”
pozostałych mocarstw europejskich. Tego samego dnia, 24 lipca, rosyjska Rada Ministrów
na posiedzeniu zaakceptowała jego zalecenie, żeby pozyskać pomoc partnerów z ententy przy
wywieraniu na Austrię presji w sprawie przedłużenia Serbii czasu na odpowiedź.
Jednocześnie Sazonow dokonał niezmiernie lekkomyślnego posunięcia: zainicjował
częściową mobilizację sił zbrojnych, mających stawić czoło Austrii. Pozwolił ministrom
wojny i marynarki zwrócić się z apelem do cara, jeśli tego będą wymagać okoliczności,
o rozkazy mobilizacji dla sił stacjonujących wówczas w Kijowie, Odes​sie, Moskwie
i Kazaniu – 13 korpusów armijnych, czyli ponad 1 100 000 żołnierzy – oraz polecenie
przygotowania flot bałtyckiej i czarnomorskiej547. Ten nadzwyczaj nieroztropny
i prowokacyjny postępek stanowił olbrzymi krok przybliżający Europę do wojny, gdyż
wszelkie oznaki mobilizacji w Rosji miały dać sygnał do niezwłocznego przystąpienia
do mobilizacji w Niemczech i formalnie wciągały Włochy do wojny z Rosją (jako casus
foederis określony w traktacie o Trójprzymierzu). Częściowa mobilizacja miała sens jedynie
jako preludium do pełnej mobilizacji olbrzymich sił rosyjskich, co nie uszło uwadze
niemieckich dowódców, uważnie wpatrujących się we wschodnią mgłę.
Następnego dnia Sazonow gniewnie potępił austriacką notę przed niemieckim
ambasadorem, hrabią Pourtalèsem. Sazonow był „bardzo podekscytowany”, Pourtalès
informował Berlin w raporcie, „i dawał upust swoim uczuciom w niekończącej się serii
wyrzutów pod adresem Austro-Węgier”. Austriacko-serbski spór nie rozstrzygnie się li tylko
pomiędzy tymi dwoma krajami, cytował rosyjskiego ministra ambasador Niemiec. To „sprawa
europejska”, krzyczał Sazonow, „i do Europy należy zbadanie [czy Serbia wypełniła swoje
zobowiązania]”. Minister nawet apelował o zwołanie europejskiego trybunału dla osądzenia
postępowania Austro-Węgier548.
„Brednie!”, sarknął kajzer w notatce na marginesie. Pourtalès zaoponował w bardziej
dyplomatycznej formie. Wiedeń nie przystanie na europejski arbitraż, jak nie zgodziłoby się
na to żadne inne mocarstwo. Niemiecki ambasador wprawił Sazonowa w furię uwagą, że
Rosja broni „sprawy królobójców”, a także „wyraził obawę, że [minister] działa
pod wpływem ślepej, niepohamowanej nienawiści do Austrii”.
Na to Sazonow odparł, że czuje „nie nienawiść, lecz pogardę”. „Jeśli Austria wchłonie
Serbię – oznajmił – wypowiemy jej wojnę”. („Cóż, wypowiadajcie!”, zapisał swą dziecinną
odpowiedź cesarz Wilhelm)549.
Pourtalès zripostował, że Austria nie wysuwa roszczeń terytorialnych wobec Serbii, na co
zdumiony Sazonow wybuchnął, że następnie przyjdzie kolej na Bułgarię, a „później ujrzymy
[Austro-Węgry] nad Morzem Czarnym”550. Pourtalès pominął tę uwagę milczeniem jako
niewartą poważnej dyskusji i opuścił gabinet Sazonowa w stanie głębokiego wzburzenia,
z zaczerwienioną twarzą i błyskającymi gniewnie oczami551.
Oczekujący na zewnątrz francuski ambasador Maurice Paléologue później twierdził, że
ostrzegał Sazonowa: „Jeśli rozmowy między Petersburgiem a Berlinem nadal mają przebiegać
w takim napięciu, to nie potrwają długo. Bardzo szybko ujrzymy cesarza Wilhelma w »lśniącej
zbroi«. Proszę zachować spokój. Niech pan wyczerpie wszystkie możliwości
kompromisu!”552. Apel francuskiego dyplomaty o powściągliwość, utrwalony w jego
pamiętnikach, należy traktować podejrzliwie: Paléologue’a można było posądzać o wszystko,
tylko nie o chęć zachowania „spokoju” czy kompromisowość. Obdarzony burzliwym
charakterem ambasador miał skłonność do wyzywającego demonstrowania jedności z Rosją,
wykraczając poza gesty leżące w jego kompetencjach dyplomaty.
***
Rosja nadal działała w myśl swoich najmroczniejszych podejrzeń, że Berlin i Wiedeń
uknuły spisek dla rozpętania wojny w Europie. Jednakże na tym etapie – mimo pobrzękiwania
szabelką, jakiego nie szczędzili sobie kajzer i Moltke – tęższe umysły w Berlinie i Wiedniu
miały szczerą nadzieję, że konflikt jako ekspedycja karna przeciwko Serbii ograniczy się
do Bałkanów. Jednakże agitacja Sazonowa przyczyniła się do eskalacji konfliktu, który mógł
rozegrać się jedynie na skalę lokalną, a przeistoczył się w ogólnoeuropejską wojnę. Później
tego samego dnia (24 lipca) minister napisał do podległych mu placówek dyplomatycznych
w całej Europie, zwracając się o wsparcie poszczególnych krajów w jego staraniach
o wydłużenie terminu narzuconego Belgradowi.
Następnego dnia wezwał Wielką Brytanię do złożenia deklaracji w sprawie pomocy dla
ententy, posługując się rzadko stosowaną taktyką: zaapelował do cara, którego rodzinne więzi
z królem Anglii dawały punkt zaczepienia. Minister uczulił Mikołaja II na związane
z Bałkanami palące kwestie polityczne, „na wypadek gdyby Wasza Cesarska Mość łaskawie
zechciał o nich nadmienić w najczcigodniejszej odpowiedzi dla króla Anglii”. Poinformował
też cara:
Wyraźnym celem [Austrii] – jak się zdaje, popieranym przez Niemcy – jest całkowite unicestwienie Serbii (…) Te
oszukańcze i prowokacyjne działania bez wątpienia nie przysporzą im w Anglii sympatii tak kręgów rządowych, jak
opinii publicznej. Jeśli Austria będzie obstawać przy tym kursie polityki, Rosja nie będzie mogła pozostać obojętna (…)
Należy mieć nadzieję, że w tym epizodzie Rosja i Anglia staną obok siebie po stronie dobra i sprawiedliwości,
a bezstronna polityka Rosji, mająca na celu jedynie zapobieżenie austriackiej hegemonii na Bałkanach, znajdzie
w Anglii czynne poparcie553.
Tego samego dnia Sazonow przesłał ten komunikat ambasadorowi w Londynie z poleceniem
nakłaniania Anglii, by wsparła swoich partnerów z ententy: „Liczymy, że Anglia niezwłocznie
stanie u boku Rosji i Francji dla utrzymania w Europie równowagi sił (…)”554.
***
W odpowiedzi brytyjski rząd roztaczał zwyczajowy, niewzruszony spokój. Anglicy, jak
często czynią w sytuacjach kryzysowych, postanowili nie okazywać konsternacji. Najgorszą,
ich zdaniem, reakcją było popadnięcie w panikę. Była to nie tyle arystokratyczna poza, ile coś
w rodzaju maski niefrasobliwości, która jednak – w miarę wzras​tania temperatury owego
lipca aż do punktu wrzenia – nie mogła ukryć grymasu niepokoju na twarzy Edwarda Greya.
Wydarzenia miały wkrótce zburzyć wystudiowany spokój Whitehallu, a brytyjscy przywódcy
mieli wkrótce, wzorem swoich partnerów z kontynentu, łapać się za głowy i snuć płonne
nadzieje.
Na razie minister spraw zagranicznych nie chciał się mieszać w awanturę Wiednia
z Belgradem. Grey nadal sądził, że może grać na dwie strony i pozwolić sobie
na zachowywanie janusowego oblicza przyjaźni wobec Niemiec oraz partnerów z ententy.
Jednak tekst ultimatum na jego biurku przybliżył Londyn o kolejny krok do sądnego dnia. „To
robiący największe wrażenie dokument, jaki kiedykolwiek jedno państwo wysłało drugiemu”,
podsumował Grey austriacką notę w słynnej konkluzji555. (Jednak nie według dzisiejszych
standardów dyplomatycznego zastraszania; przykładem może służyć ultimatum NATO
pod adresem współczesnej Serbii, którego odrzucenie w latach dziewięćdziesiątych XX
wieku doprowadziło do natychmiastowego zbombardowania kraju przez lotnictwo).
Ogólnie rzecz biorąc, Greya mało obchodziło ultimatum Austrii, a jeszcze mniej Serbia,
o ile oba kraje unikały wojny. W niektórych austriackich żądaniach minister dostrzegał zalety,
lecz kilka innych z mocą kwestionował. Pytał ambasadora Austrii w Londynie, hrabiego
Mensdorffa, w jaki sposób „organy” rządu Austro-Węgier miałyby się znaleźć w Serbii bez
zawieszenia niepodległości tego kraju. „Współpraca organów policyjnych – odpowiedział
głupio Mensdorff – nie dotyczy suwerenności państwa”556. Jednak brytyjskiego ministra spraw
zagranicznych najmocniej trapił niezwykle krótki termin ultimatum oraz fakt, że „nota, by tak
rzec, sama narzuca odpowiedź”557.
Grey, w jaskrawym kontraście wobec Sazonowa, dokładał starań, by nie obciążać nikogo
winą, za to rozpoczął polityczną grę opartą na kompromisie i mediacji. Postanowił, że jeśli
na Bałkanach ma dojść do wojny, to musi się ona ograniczyć do terenu półwyspu. Minister
zwrócił się 24 lipca do serbskiego ambasadora w Londynie, Matei Boš​kovicia, ze stanowczą
radą, żeby Serbowie „wyrazili zaniepokojenie i żal, że jacyś państwowi funkcjonariusze,
jakkolwiek niscy rangą, mieli współuczestniczyć w zamordowaniu arcyksięcia, a także złożyli
obietnicę jak najpełniejszej satysfakcji [jaką otrzyma Austria], o ile słuszność tej wieści
zostanie dowiedziona”. Ponadto Grey nakłaniał Belgrad do „zgody w oznaczonym terminie
na jak największą liczbę punktów, żeby austriackie żądania nie spotkały się z kategoryczną
odmową”558. Jego rada absolutnie kłóciła się z serbskim poczuciem dumy – to jakby grzecznie
prosić Skordysków, by czyścili buty Wizygotom. Serbia miała postąpić zgodnie z własnym
wyborem.
***
Tego samego wieczoru Paryż i Petersburg wykorzystały kryzys do wywarcia na Londyn
presji w sprawie stanowczej deklaracji trójstronnego wsparcia. O ósmej wieczorem Grey
otrzymał telegram od Buchanana, brytyjskiego ambasadora w Petersburgu, zawierający
ostrzeżenie, że Francja i Rosja „postanowiły zająć w tej sprawie zdecydowane stanowisko,
nawet jeśli odmówimy przyłączenia się do nich”. Oba kraje nalegały, by Londyn zadeklarował
„całkowitą solidarność z nimi”559. Jednakże Buchanan niebezpiecznie się mylił. Polityka
Francji w tamtym momencie faktycznie nie zakładała zdecydowanego stanowiska. Ambasador,
nie wiedząc o tym, ryzykownie potknął się podczas odczytywania prawdziwej wymowy
faktów. Francja nie udzieliła jeszcze odpowiedzi na szczeblu prezydenckim, Poincaré
znajdował się bowiem na morzu. Źródłem owego „zdecydowanego stanowiska” Francji
u boku Rosji był Maurice Paléologue, niesforny francuski ambasador, który na własną rękę,
bez żadnych poleceń z Paryża, udzielił Rosji „obietnicy bezwarunkowej solidarności
Francji”560.
Powyższy epizod pokazuje, jak łatwo jedno lekkomyślne stwierdzenie z ust nielojalnego
dyplomaty mogło zaostrzyć napięcie aż do eksplozji. Brytyjski ambasador założył, że przez
Paléologue’a w pełni przemawia autorytet prezydenta Francji. Innymi słowy, był przekonany,
że Francja i Rosja, przewidując wybuch wojny w Europie, zwarły szeregi, a teraz – jako blok
wojskowy – żądają od Wielkiej Brytanii określenia stanowiska. Paléologue bez upoważnienia
Paryża zlekceważył również wszelkie starania o wydłużenie terminu odpowiedzi na ultimatum
oraz próby mediacji i powtarzał Buchananowi, że „zdecydowane i jednolite stanowisko to
nasza jedyna szansa uniknięcia wojny”561. Paléologue mógł mieć słuszność w kwestii
odstraszającego wpływu jednolitego stanowiska, niemniej z francusko-rosyjską
buńczucznością nie szły w parze pokojowe umiejętności mediacji i negocjacji. Oba kraje
groziły wojną, zamiast apelować o pokój.
Na zew w postaci telegramu od Buchanana wojowniczy przedstawiciel korpusu służby
cywilnej Eyre Crowe chwycił za pióro. W znajomych, agresywnych słowach – „moment
przeminął”, „nic nie zyskamy”, „musimy zdecydować się już teraz” itp. – Crowe ponaglał rząd
do zmobilizowania brytyjskiej floty dla odstraszenia Niemiec i okazania, że Wielka Brytania
niewzruszenie stoi u boku Francji i Rosji. „Liczy się to, czy Niemcy są, czy nie są absolutnie
zdecydowane na wypowiedzenie wojny”, pisał Crowe w notatce służbowej do depeszy
Buchanana. Proponował, by odstraszyć Niemcy przez „natychmiastowe przestawienie całej
naszej floty na stopę wojenną” w chwili, gdy Austria lub Rosja przystąpi do mobilizacji.
Twierdził, że „dzięki temu Niemcy uświadomią sobie skalę niebezpieczeństwa, na jakie się
narażą w razie przystąpienia Anglii do wojny”562.
Być może miał słuszność. Nie wiemy, jakie rezultaty dałaby rada Crowe’a, gdyby wzięto ją
pod uwagę. Może Austro-Węgry skurczyłyby się ze strachu na widok brytyjskiego pancernika
na pełnym morzu i pochowałyby w arsenałach swoje śmiercionośne zabawki. Crowe miał
raczej na myśli symbolikę okrętów, które stanowiłyby dowód, że Wielka Brytania nie ma
zamiaru zachowywać neutralności i zdecydowanie staje w szeregach ententy. Można jedynie
wysuwać hipotezy, czy na tym późnym etapie rozwoju wydarzeń taki krok odstraszyłby
Niemcy. Mogło być wręcz przeciwnie: Niemcy rozwścieczyłyby się do tego stopnia, że wojna
w Europie wybuchłaby jeszcze szybciej. W Londynie wówczas nie wiedziano, że niemieccy
i rosyjscy generałowie już się przygotowują do wojny na szerszą skalę.
Propozycja Crowe’a wspinała się na kolejne szczeble władzy, wreszcie „zasłużyła
na poważne rozważenie” na forum Rady Ministrów563. Churchill poinformował, że
mobilizacja floty potrwa 24 godziny. (W tym miejscu powinniśmy sobie przypomnieć, że
omawiana eskalacja działań zrodziła się z rozmyślnie błędnego zinterpretowania przez
francuskiego dyplomatę polityki Francji wobec Rosji). Grey nie zrobił nic. Nie chciał
sprecyzować stanowiska Wielkiej Brytanii wobec Francji czy Rosji. Faktycznie nikt go
naprawdę nie znał. Może Grey w tamtej chwili powinien był zdecydowanie zaangażować się
w imieniu Wielkiej Brytanii po stronie ententy, na co nalegał Crowe? Oto najbardziej
zwodnicze pytanie „co by było, gdyby…?” tamtych lipcowych tygodni. Może było już
za późno. Odstraszająca siła jedności ententy mogła już przeminąć. A użycie kija bez
marchewki groziło straszliwą eskalacją: Grey nie przedstawił (na razie) żadnych wyraźnych
propozycji mediacji. Skwapliwość wielkich mocarstw w chwytaniu za broń bez
jakichkolwiek pokojowych alternatyw stanowiła reakcję rażąco przesadną i nadającą
kryzysowi zasięg daleko większy niż granice Bałkanów.
Następnego dnia Grey był w kwaśnym humorze, a jego nadzieje na ograniczenie wojny
do Bałkanów malały. „Jeśli dojdzie do wojny – odpowiedział Buchananowi – rozwój innych
wypadków może nas w nią wciągnąć, wobec tego zależy mi na uniknięciu wojny”564.
Szczególnie obawiał się przystąpienia do konfliktu Rosji majaczącej na obrzeżach kontynentu
jak wielki, czarny niedźwiedź. „Opryskliwy, obcesowy i kategoryczny charakter [austriackiej
noty] czyni bardzo rychłą mobilizację Austrii i Rosji przeciwko sobie następstwem niemal
nieuniknionym”, pisał minister565. Grey szczerze starał się ocalić pokój, lecz – co zrozumiałe
– nie bardzo wiedział, jak uniknąć wojny, toteż postanowił tylko radzić Rosji i Austrii, by nie
przekraczały swoich granic, oraz nakłaniać Wiedeń do wydłużenia terminu ultimatum.
„Pozostała mu tylko nadzieja, że umiarkowana i pokojowa ocena sytuacji weźmie górę”,
informował Berlin niemiecki ambasador – jakież to trafne podsumowanie taktyki działania
Greya przez cały okres kryzysu566.
Albertini wydaje znacznie surowszy werdykt: w obliczu austriacko-niemieckiej polityki
faktów dokonanych Grey nie robił nic. Jego bierna reakcja dowodziła „całkowitego
niezrozumienia tego, co się działo”. Powinien był udzielić Austrii i Niemcom „stanowczego
ostrzeżenia”, twierdzi Albertini (przeistaczając się z historyka w doradcę politycznego). Grey
powinien był też nakłaniać Niemcy do powściągnięcia Austrii, a Petersburgowi zalecać
„powstrzymanie się od wszelkich działań związanych z mobilizacją”567. A jednak minister stał
z boku i obserwował rozwijającą się katastrofę, jakby oglądał w zwolnionym tempie jakiś
straszliwy wypadek. Jeśli Wielka Brytania miała na europejskie sprawy jakikolwiek wpływ,
to był właściwy moment, by go wykorzystać.
***
Reakcje Paryża były stonowane, gdyż Poincaré oraz Viviani znajdowali się gdzieś
na Bałtyku w drodze powrotnej z wizyty w Rosji. Pod ich nieobecność dyplomacją kierował
niedoświadczony minister sprawiedliwości Jean-Baptiste Bienvenu-Martin. Okazał się
niezdolny do zapanowania nad przedstawicielem Francji w Petersburgu, a nierozsądne
interwencje Paléologue’a doprowadziły wypadki do dramatycznej eskalacji. Niewątpliwie
Poincaré również zajmował zdecydowane stanowisko w sprawie Serbii, lecz nie prezentował
go w tak prowokacyjny sposób.
Umiarkowani francuscy ambasadorowie odrzucali wyzywającą postawę
Paléologue’a i Sazonowa. Jules Cambon, ambasador w Berlinie, podzielał brytyjskie nadzieje
na mediację. Uważał, że Austrię należy nakłaniać do przedłużenia terminu ultimatum.
Opowiadał się za zwołaniem europejskiej konferencji. Jednak żadne z tych rozwiązań nie
zdobyło sobie poparcia w Paryżu. W miarę zaś szybkiego zbliżania się wyznaczonego terminu
pomysły ambasadora stawały się niewykonalne.
***
Wszystkie powyższe działania okazały się jedynie czczymi utarczkami dyplomatów, gdyż
Berlin i Wiedeń z góry odrzuciły wszelkie możliwości przedłużenia terminu ultimatum oraz
jakiekolwiek formy mediacji. „Nie możemy przystać na przedłużenie terminu”, oznajmił
Berchtold. Nie raczył nawet szerzej obwieścić tego światu; zamiast tego przekazał tę
informację w telegramie do pomniejszego austriackiego dyplomaty, przebywającego wówczas
na urlopie w austriackim miasteczku o nazwie Lampach. Telegram dotarł do adresata w sobotę
25 lipca o czwartej po południu, dwie godziny przed upływem terminu ultimatum568. Berchtold
wyraźnie dał do zrozumienia, że nie interesuje go wysłuchiwanie rad od Brytyjczyków czy
Francuzów.
Niemcy przez cały czas zachowywały twarz pokerzysty, uwikłane w sieć kłamstw, w którą
same się wplątały. Nie wychodząc ze swojej roli, ministrowie w Berlinie udawali kompletną
niewiedzę w sprawie noty i podzielali wyrażane przez ententę zdumienie postępowaniem
Austriaków. Po kilku godzinach od ukazania się tekstu ultimatum niemiecki rząd rozesłał
do ambasad telegramy z deklaracją, że Niemcy nie wiedziały wcześniej o nocie i nie znały jej
surowych warunków – lecz skoro Austria ją wystosowała, musi obstawać przy swoich
groźbach i „nie może jej wycofać”.
Sekretarz stanu Jagow okazał się najbardziej zdecydowanym kłamcą, „bardzo poważnie”
powtarzając wciąż na nowo brytyjskiemu ambasadorowi w Berlinie, że „wcześniej nic nie
wiedział o austro-węgierskiej nocie (…)”569. Jules Cambon gardził tym oczywistym
kłamstwem i dyplomatycznie skomentował bezwstydne oszustwa ministra. „Nie mniejsze
wrażenie – pisał w depeszy do Paryża – robi wysiłek, jaki pan von Jagow oraz wszyscy jego
podwładni wkładają w udawanie przed wszystkimi, że nic nie wiedzieli o treści noty wysłanej
przez Austrię do Serbii”570.
Cesarz srożył się w swoim pałacu. Jedno z wcześniejszych doniesień wywiadu ujawnia
jego wściekłą reakcję z tego powodu, że Edward Grey, o czym pisał w telegramie Jagow,
śmiał sugerować, żeby Austria nie gwałciła suwerenności Serbii:
Dobrze! Trzeba to oznajmić Greyowi otwarcie i z całą powagą! Przekona się, że nie żartuję. Grey popełnia błąd,
stawiając Serbię na tej samej płaszczyźnie, co Austrię i inne wielkie mocarstwa! To niesłychane! Serbia jest niczym
więcej niż bandą rabusiów, których należy wyłapać za ich zbrodnie!571
540 Griesinger do Jagowa, 24 lipca 1914 roku, w: Geiss, s. 182.
541 Ibidem.
542 Cytat w: Albertini, t. 2, s. 349.
543 Cytat w: ibidem, t. 2, ss. 290–291.
544 Berchtold do austro-węgierskich ambasadorów w Berlinie, Rzymie, Paryżu, Londynie i Petersburgu, 20 lipca 1914 roku,
w: Geiss, s. 147–149.
545 Szapáry do Berchtolda, 24 lipca 1914 roku, w: Geiss, s. 177–178.
546 Ibidem.
547 Special Journal of the Russian Council of Ministers, w: Geiss, s. 186–187.
548 Pourtalès do Jagowa, 25 lipca 1914 roku, w: Geiss, s. 185–186; inna wersja w: Albertini, t. 2, s. 301, oraz w:
Paléologue, t. 1, s. 33.
549 Ibidem.
550 Cytat w: Albertini, t. 2, s. 301.
551 Według: Paléologue, t. 1, s. 33.
552 Ibidem.
553 Wersja robocza raportu Sazonowa dla Mikołaja II, 25 lipca 1914 roku, w: Geiss, s. 208–209.
554 Russian Orange Book, No. 17, Russian Minister for Foreign Affairs to Russian Ambassador at London, St Petersburg,
12 July 1914.
555 Mensdorff do Berchtolda, 24 lipca 1914 roku, w: Geiss, s. 175.
556 Ibidem.
557 Ibidem.
558 Ibidem, s. 162.
559 Buchanan do Greya, 24 lipca 1914 roku, w: ibidem, s. 196.
560 Ibidem, s. 163.
561 Buchanan do Greya, 24 lipca 1914 roku, w: ibidem, s. 196.
562 Eyre Crowe, nota do telegramu, Buchanan do Greya, 24 lipca 1914 roku, w: ibidem, s. 198–199.
563 Nota do telegramu, Buchanan do Greya, 24 lipca 1914 roku, w: ibidem, s. 199.
564 Grey do Buchanana, 25 lipca 1914 roku, w: ibidem, s. 211.
565 Ibidem.
566 Lichnowsky do Jagowa, 24 lipca 1914 roku, w: ibidem, s. 183.
567 Albertini, t. 2, s. 345.
568 Berchtold do barona Macchipa, 25 lipca 1914 roku, w: Geiss, s. 200.
569 Rumbold do Greya, 25 lipca 1914 roku, w: ibidem, s. 212.
570 French Yellow Book, No. 30, M. Jules Cambon, French ambassador at Berlin, to M. Bienvenu-Martin, acting minister for
foreign affairs, Berlin, 24 July 1914.
571 Notatka cesarza na marginesie telegramu od Jagowa, 23 lipca 1914 roku, w: Geiss, s. 170.
29
SERBSKA ODPOWIEDŹ
[Austria] chciała zmiażdżyć niewielkie państwo. Wobec tego wybuchnie wojna, w której inne mocarstwa będą
musiały wziąć udział.
Edward Grey, brytyjski minister spraw zagranicznych, 26 lipca 1914 roku
Na wieść o wsparciu ze strony Rosji Serbowie tym bardziej nie chcieli ugiąć karku. Około
południa 25 lipca – pięć godzin przed upływem terminu ultimatum – władze Serbii otrzymały
telegram od Sazonowa. Minister obiecywał pełne poparcie Rosji, choć doradzał Serbii
przyjęcie wszystkich punktów ultimatum, które nie kolidowały z suwerennością państwa572.
Nieograniczone poparcie Rosji naśladowało carte blanche otrzymaną przez Austrię
od Niemiec kilka tygodni wcześniej.
Serbski rząd miał postąpić dokładnie tak, jak radziła Rosja. Po południu Pašić
poinformował ambasady Francji i Rosji o prawdopodobnej treści odpowiedzi Serbii.
Francuski przedstawiciel Auguste Boppe odniósł wrażenie, że Serbia postanowiła rzucić się
na miecz i zaakceptować niemal wszystkie warunki ultimatum573. Obejmowało to również
rozwiązanie wszelkich stowarzyszeń mogących prowadzić agitację wymierzoną w Austro-
Węgry, modyfikację prawa prasowego oraz dymisję ze stanowisk w wojsku i administracji
wszystkich funkcjonariuszy, którym dowiedziono udziału w antyaustriackiej agitacji.
Jednak Serbia nie godziła się na wszystkie warunki. Jak się zdaje, miała odrzucić żądanie
udziału austriackich urzędników w dochodzeniu przeciwko serbskim „współwinnym” zamachu
(krytyczny punkt 6), gdyż deptało ono suwerenność Serbii. Powinniśmy pamiętać, że
morderstwo popełniono w Bośni, poza terytorium Serbii. Jednak nie suwerenność była
prawdziwym powodem odmowy, lecz obawa, że austriaccy śledczy ujawnią rolę Czarnej
Ręki, mającej bliskie powiązania z rządem w Belgradzie.
W miarę zbliżania się terminu ultimatum zaczęła szerzyć się wieść, że Serbia uległa
większości żądań Austrii, odrzucając tylko niektóre. Czy takie rozwiązanie nadal oznaczało
wojnę? Czy Austria zaakceptuje częściową czołobitność Serbii? Zadzierzyści Niemcy
i Austriacy obawiali się, że Serbowie mogą w istocie przyjąć wszystkie żądania,
uniemożliwiając im wszczęcie wojny, do której z takim zapamiętaniem dążyli. Istotnie, Jules
Cambon, francuski ambasador w Berlinie, usłyszał z ust prominentnej w Niemczech postaci
wyznanie, że Niemcy niezmiernie boją się zgody Serbii na wszystkie punkty ultimatum.
Tak więc z nieprzyzwoitą ulgą berlińczycy przeczytali w miejscowej prasie, że generał
Wladimir Giesl, przedstawiciel Austro-Węgier w Belgradzie, przygotowuje się do wyjazdu
z Serbii. Na tę wieść przed redakcjami berlińskich gazet zgromadziły się ogromne tłumy,
wznosząc okrzyki na cześć Niemiec i śpiewając patriotyczne pieśni. Zatrwożony Cambon
informował Paryż:
Według mnie Wielka Brytania jest jedynym mocarstwem, którego Berlin może wysłuchać. Bez względu na to, co
się stanie, Paryż, Petersburg i Londyn nie zdołają zachować honorowego pokoju, o ile nie okażą stanowczego
i absolutnie jednolitego stanowiska574.
***
Mała Serbia okazała się twardym uczestnikiem wielkiej gry o władzę w Europie. Serbski
rząd wyczuwał, bez względu na pojednawczy ton swojej odpowiedzi, że Wiedeń i Berlin
pragną wojny na Bałkanach – fakt, który umknął uwadze Greya i oburzył Sazonowa. Belgrad
oficjalnie przystąpił do mobilizacji wojsk o trzeciej po południu 25 lipca, czyli dwie godziny
przed upływem terminu ultimatum. Jednocześnie rząd i garnizon Belgradu rozpoczęły
ewakuację do położonego na południu miasta Niš.
Serbowie, pewni pomocy Rosji, zamierzali wykorzystać swoją odpowiedź dla Austrii
do osiągnięcia trzech kluczowych celów dyplomatycznych: uzyskania poparcia w swoich
siłach zbrojnych i kręgach skrajnych nacjonalistów przez okazanie im, że kraj nie kapituluje
przed Wiedniem; zyskania sobie sympatii europejskich rządów i opinii publicznej; wreszcie
przedstawienia Austro-Węgier jako agresora.
Wobec tego redagowali roboczą wersję dokumentu z najwyższą starannością. Ostateczny
tekst, wysłany do przetłumaczenia w południe 25 lipca, w ciągu popołudnia był kilkakrotnie
poprawiany i „do tego stopnia pełen skreśleń i dopisków, że stał się prawie niezrozumiały”575.
O czwartej po południu był już gotowy do przepisania na maszynie i po krótkich rozterkach,
kto powinien go doręczyć, za kwadrans szósta Pašić odwiózł dokument osobiście do siedziby
poselstwa austriackiego w Belgradzie. Na miejscu zwrócił się w łamanej niemczyźnie
do austriackiego ambasadora, generała Giesla: „Przyjęliśmy część pańskich żądań (…) co
do reszty, to pokładamy nadzieję w pańskiej lojalności i rycerskiej postawie austriackiego
generała”576.
Pašić wrócił do swojego biura i napisał depeszę do serbskich ambasad w Europie.
„Austro-Węgry – uprzedził – o ile nie są zdecydowane wszcząć wojnę za wszelką cenę,
zgodzą się zaakceptować pełną satysfakcję, którą Serbia zaoferowała w odpowiedzi”577.
Następnie członkowie rządu wsiedli do pociągów odjeżdżających do Nišu, trzeciego co
do wielkości miasta w Serbii, wybranego na stolicę czasu wojny, pozostawiając niemal
wyludniony Belgrad na łasce wojsk austriackich, gromadzących się na granicy.
***
Generał Giesl dokładnie wiedział, czego się od niego oczekuje. Otrzymawszy od Pašicia
serbską odpowiedź, rzucił na nią okiem i uznał ją za niewystarczającą, podpisał zatem
przygotowany uprzednio list, który natychmiast doręczono serbskiemu rządowi. Pismo
obwieszczało zerwanie stosunków dyplomatycznych z Serbią i wyjazd austro-węgierskiego
poselstwa. Giesl, już spakowany, zarządził zniszczenie ksiąg szyfrów ambasady, po czym wraz
z żoną i personelem wsiadł do pociągu odjeżdżającego o wpół do siódmej wieczorem
w stronę austriackiej granicy. „Widziałem – pisał później do Albertiniego – że ulice
prowadzące na stację i sama stacja są zajęte przez serbskie wojsko”578. Ambasador
przypisywał nagły wzrost pewności siebie Belgradu wcześniejszemu telegramowi
od Sazonowa z przyrzeczeniem rosyjskiego poparcia dla działań Serbii.
Serbowie dobrze wiedzieli, że ich odpowiedź nie ma szans na przyjęcie. Mimo to była ona
mniej uniżona, niż wielu później przypuszczało (patrz aneks 4). Z wierną przyjaciółką Rosją
u boku Serbowie zajęli bardziej nieugięte stanowisko, niż zrobiliby to w innych warunkach.
Z dziesięciu punktów częściowo lub całkowicie odrzucili czwarty, piąty, szósty i dziewiąty,
a do pozostałych wnieśli zastrzeżenia. Dokument zawierał więcej niż szczyptę ironii, a nawet
drwiny, przewijającej się w niektórych odpowiedziach, w których osobliwe, pokrętne zdania
rozpoczynają się na pozór obiecująco i ulegle („Rząd królestwa Serbii żałuje, że…”, „Rząd
królestwa Serbii podejmuje się wyeliminować…”), a kończą się pokrzyżowaniem zamiarów
Austrii. Pobrzmiewający w odpowiedzi Serbów ton udawanej niewinności („Kto? My?”),
pozory zranionej dumy i przebiegłe wzmianki o szkodach, jakich doznały ich „dobrosąsiedzkie
stosunki” z Wiedniem (w istocie jak najdalsze od takiego stanu!), były obliczone
na zirytowanie i sprowokowanie Austrii.
Przyjrzyjmy się na przykład serbskiej odpowiedzi na trzy kluczowe żądania Austro-Węgier,
zawarte w punktach czwartym, piątym i szóstym579:
4. [Serbia] zgadza się zwolnić ze służby w siłach zbrojnych wszystkie osoby winne postępków wymierzonych
w integralność terytorium monarchii Austro-Węgier, jeśli tego dowiodą przesłuchania sądowe [prowadzone wówczas
w Bośni], ponadto [Serbia] oczekuje, że [Austro-Węgry] przekażą w późniejszym terminie nazwiska oraz akta tych
oficerów i funkcjonariuszy (…).
W powyższym ustępie Serbia zgodziła się zdymisjonować winnych, lecz dopiero po
otrzymaniu z Wiednia ich nazwisk, wskutek czego cały wywód stał się bezprzedmiotowy, gdyż
Serbia nie chciała zezwolić na austriackie dochodzenie przeciwko swoim funkcjonariuszom
(patrz niżej, punkt szósty).
5. [Serbia] wyznaje, że niezupełnie pojmuje zakres wysuniętego przez [Austro-Węgry] żądania, by Serbia zgodziła
na współpracę przedstawicieli [Austro-Węgier] na swoim terytorium, jednakże deklaruje, iż przystanie na taką
współpracę w myśl zasad prawa międzynarodowego, kodeksu postępowania karnego oraz dobrosąsiedzkich
stosunków.
Jeśli powyższe zdanie miało jakiekolwiek znaczenie, to znaczyło ono, że Serbia nie ma
pojęcia, o co Austrii chodzi, lecz postąpi zgodnie z życzeniami Austrii (kiedy już staną się dla
niej jasne) w myśl „prawa międzynarodowego” itp.
6. (…) Co się tyczy udziału agentów Austro-Węgier w [serbskim śledztwie w sprawie zamachu] (…) [Serbia] nie
może się zgodzić [na obecność owych agentów na swoim terytorium], gdyż stanowiłoby to pogwałcenie konstytucji
oraz kodeksu postępowania karnego (…).
Innymi słowy: spływajcie! Czyż Austro-Węgry rzeczywiście zamierzają wypowiedzieć
Serbii wojnę, ponieważ Belgrad odmówił przyjęcia na swoim terytorium wiedeńskich
policjantów?
Austro-Węgry odpowiedziały tonem nadętego oburzenia niedomagającego
i zdesperowanego cesarstwa. Z kolei Austriacy przypuścili atak na serbskie odpowiedzi,
starając się wygrać batalię propagandową i uzasadnić prawdziwą wojnę. Swoją odpowiedź
rozesłali 28 lipca do europejskich ambasad. W większości stolic jej nie otrzymano. W każdym
razie nie przekonała ona nikogo do stanowiska Austrii. Ponadto Austro-Węgry żądały
okiełznania antyaustriackich napaści ze strony serbskiej prasy, skonfiskowania wszelkich
materiałów propagandowych mających siać nienawiść i pogardę w stosunku do Austro-
Węgier, a także ukarania sprawców. W odpowiedzi zaś Serbia jedynie zaproponowała
uchwalenie nowego prawa prasowego z niejasnym zobowiązaniem, że będzie czuwać nad tą
sprawą580.
Reszta austriackich obiekcji sprowadzała się do wyrażonego prawniczym żargonem
oszukańczego oburzenia oraz dyplomatycznej pedanterii. Oczywiście cała kampania po obu
stronach polegała na groteskowych szaradach. Weźmy przebiegłe serbskie zastrzeżenie – „nie
mamy żadnych dowodów, że Narodna Odbrana i inne podobne stowarzyszenia popełniły
jakikolwiek czyn karalny” – po którym w następnej chwili Serbia zgadza się „rozwiązać
stowarzyszenie Narodna Odbrana i wszystkie pozostałe organizacje, których działalność może
być wymierzona w Austro-Węgry”581. Innymi słowy, Serbia zgodziła się rozwiązać swoją
najważniejszą organizację kulturalną bez jakiejkolwiek przyczyny, robiąc pusty gest.
Kiedy czyta się te dokumenty chłodnym okiem, uderza bezduszność i cynizm uczestników
wydarzeń. W świetle wojennych planów Austrii i Niemiec ich czyny stają się zrozumiałe jako
ciąg nikczemnych, dyplomatycznych wybiegów. Austriackie żądania były jedynie pokrętnymi
machinacjami zgrzybiałego cesarstwa rozpaczliwie starającego się o stworzenie casus belli,
żeby zniszczyć znienawidzonego sąsiada i odzyskać „prestiż”. Serbia o tym wiedziała.
Odpowiedź serbskiego rządu nie miała nic wspólnego z dążeniem do zadowolenia Austrii,
chodziło w niej wyłącznie o zaapelowanie do europejskiej opinii publicznej i zjednoczenie
Serbów przed prawdopodobnym konfliktem zbrojnym.
***
Serbska odpowiedź postawiła Wiedeń przed dylematem. Serbia nie dała Austrii
jednoznacznego argumentu za wszczęciem wojny. Rząd zastanawiał się, dlaczego adwersarze
nie odrzucili żądań w całości, jak się tego po nich spodziewano. Czy nie byli ludźmi honoru?
Jak śmieli ulec w tak wielu kwestiach?! Odpowiedź Serbii utrudniła wypowiedzenie wojny.
Ponadto, co gorsza, spełniając więcej austriackich żądań, niż wielu oczekiwało, Serbia
zaskarbiła sobie sympatię Europy, przez co Wiedeń tracił wiatr w żaglach.
Przez chwilę Berchtold odczuł dziwną ulgę: oto pojawiła się szansa uniknięcia konfliktu.
Belgrad chyba przejawił dostatecznie uniżoną postawę? Minister, powróciwszy do swojego
dawnego, nieśpiesznego, arystokratycznego wcielenia, przez krótki czas rozważał myśl, że
dyplomatyczne zwycięstwo może wystarczy. Również austriackie siły zbrojne zachwiały się
w swoim postanowieniu. Sztab generalny, ostrzegał Conrad von Hötzendorf, „niczym koń
trzykrotnie ponaglony do wzięcia przeszkody i za każdym razem powściągnięty cuglami, nie
zechce poderwać się do skoku”582. Austriacy, w istocie obawiając się popełnić czyn, przed
którym stali, zadrżeli przed jego następstwami. Berchtold wydawał się zainteresowany
pomysłem wszczęcia pozorowanej wojny, która przywróci Austrii honor bez ryzyka wybuchu
konfliktu na skalę europejską. Skory do przywdziania zbroi, by pokazać polityczne
zdecydowanie, równie szybko był gotów ją odrzucić, gdy stanął w obliczu wojny. Wydaje się,
że w krytycznym momencie stracił zimną krew.
***
Wydarzenia dodały sir Edwardowi Greyowi wigoru. Tego samego dnia (25 lipca) – choć
nie przeczytał jeszcze odpowiedzi Serbii – zadepeszował do Paryża z propozycją rozwiązania
kryzysu w drodze mediacji. Minister sugerował, że Wielka Brytania, Francja, Niemcy
i Włochy w zgodnym działaniu powinny „wywrzeć presję na Rosję i Austrię, by ich armie nie
przekraczały granicy” i żeby oba kraje dały szansę mediacji583. Była to radykalna propozycja
stworzenia „miłosnego czworokąta”, który miał przerzucić most nad przepaścią dzielącą
Trójporozumienie i Trójprzymierze. Niemniej miała niewielkie szanse powodzenia.
Tamtego dnia Grey spotkał się z hrabią Lichnowskym, ambasadorem Niemiec w Londynie.
Lichnowsky cieszył się powszechną opinią „dobrego Niemca”, lecz później ściągnął na siebie
gniew swojego kraju za wyparcie się postawy własnego rządu w okresie kryzysu. Grey
przestrzegł hrabiego, że Austria swoim najazdem na Serbię wykaże, że nie chodziło jej jedynie
o satysfakcję w kwestiach określonych w ultimatum, lecz że „chciała zmiażdżyć niewielkie
państwo”. „Wobec tego – dodał – wybuchnie wojna, w której inne mocarstwa będą musiały
wziąć udział”. Tym razem Grey wsparł swe obawy stanowczymi działaniami. Postanowił
upublicznić rozkaz opóźniający decyzję o demobilizacji floty, który w zeszłym tygodniu
otrzymał Churchill jako Pierwszy Lord Admiralicji584. Królewska Marynarka Wojenna
pozostała w stanie pogotowia.
Wieść o rozkazie nie dotarła do Bethmanna-Hollwega, który następnego dnia poinformował
cesarza, że angielska flota kontynuuje demobilizację i zgodnie z harmonogramem rozpuszcza
załogi okrętów na urlopy. W podzięce za ten gest kanclerz zasugerował, żeby niemiecka Flota
Pełnomorska „pozostała na razie w Norwegii”, gdyż to w oczach Petersburga „zmniejszy
wagę” proponowanej przez Anglię mediacji, która „wyraźnie zaczyna robić się niepewna”585.
Cesarz gniewnie odrzucił sugestię kanclerza i rozkazał powrót niemieckiej floty do Kilonii,
ponieważ, jak stwierdził, „jest jeszcze rosyjska flota! Na Bałtyku rejsy ćwiczebne odbywa
teraz pięć flotylli torpedowców (…)”.
Podejmowane przez Greya próby mediacji z Rosją rzeczywiście były niepewne. W swoim
telegramie do Petersburga minister ostrzegał przed niebezpieczeństwem wybuchu
ogólnoeuropejskiej wojny, o ile nie da się szansy mediacji. To samo jednak, ku rozgoryczeniu
Rosjan, miał do powiedzenia Niemcom. Grey twierdził, że rosyjski ambasador w Londynie
ostrzegał Petersburg: „Mobilizacja w Austrii musi doprowadzić do mobilizacji w Rosji, po
czym wzrośnie ryzyko wybuchu uogólnionej wojny”586. Angielski minister uważał, że wojny
będzie można uniknąć tylko wtedy, gdy Niemcy, Francja, Włochy i Wielka Brytania
powstrzymają się od niezwłocznej mobilizacji. Podstawową zaś kwestią było przekonanie
Niemiec, by jej nie przeprowadzały.
***
26 lipca wypadał w niedzielę i mieszkańcy wielkich miast zajmowali się swoimi sprawami
w błogiej nieświadomości trwającej cały dzień szaleńczej aktywności dyplomatów
na przeciwnych końcach wszystkich linii telegraficznych. Sformułowane w wytwornym stylu
listy mknęły między europejskimi ambasadami, przekazując rządom zmieniające się
stanowiska, nowe apele i stare kłamstwa. Wydawało się, że wydarzenia same z siebie
osiągają punkt kulminacyjny. Serbia i Austro-Węgry kontynuowały mobilizację. Wojska
serbskie otrzymały rozkaz oczekiwania, aż Austria przystąpi do działań zbrojnych. Belgradzki
rząd rekonstytuował się w Nišu. Petersburg wciąż na nowo wyraźnie deklarował, że nie
będzie trzymał się z boku, jeśli Austria zaatakuje Serbię. Tymczasem Berlin nadal wygłaszał
obliczone na zwłokę komunikaty: sekretarz stanu Jagow udawał wiarę w to, że działania
zbrojne Austrii rozegrają się na skalę lokalną i nie doprowadzą do uogólnionych konsekwencji
militarnych.
Ulice Berlina, Hamburga, Monachium oraz innych niemieckich miast stały się widownią
erupcji szowinizmu. Roznamiętnione tłumy żądały wojny. Fotografie z epoki sugerują, że
wśród nich znalazł się również Adolf Hitler. Jules Cambon pisał złowieszczo – i trafnie –
do Paryża, że Niemcy „niezwłocznie odpowiedzą na pierwsze wojskowe działania podjęte
przez Rosję” i „nie będą czekać na pretekst, nim zaatakują nas”. Bienvenu-Martin przesłał
depeszę bezpośrednio Poincarému, wówczas nadal znajdującemu się na morzu587.
***
Wobec słabnącej nadziei na ocalenie pokoju Niemcy zamierzały zrzucić całą
odpowiedzialność za wojnę w Europie na Rosję. W ramach tego planu Bethmann-Hollweg
wielokrotnie zapewniał Paryż i Londyn, że Austro-Węgry nie pragną zdobyczy terytorialnych
kosztem Serbii, a jedynie ukarania Serbów za Sarajewo.
Mimo to, ostrzegał, jeśli Rosja przystąpi do mobilizacji, „będziemy musieli wbrew woli
zastosować środki zaradcze. Nasze pragnienie ograniczenia zasięgu konfliktu i zachowania
pokoju w Europie nie uległo zmianie”588. Posunął się jeszcze dalej: „Decyzja, czy w Europie
wybuchnie wojna, spoczywa wyłącznie w rękach Rosji, która będzie musiała ponieść za to
całą odpowiedzialność. Liczymy, że Francja wpłynie na stanowisko Petersburga w imię
zachowania pokoju”589.
Rosja, o czym Niemcy wiedziały, rozpoczęła już przygotowania do wojny. 25 lipca rząd
wydał rozkaz przystąpienia do „wstępnych przygotowań do mobilizacji” i sporządził szkicową
wersję carskiego ukazu – wydanego przez władcę upoważnienia do wykonania planów
wojennych. Wcielenie ukazu w życie mogło nastąpić w dowolnym momencie wybranym przez
Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Dokument upoważniał do powołania pod broń 1 100 000
ludzi590.
572 Sazonow, s. 177.
573 French Yellow Book, No. 46, M. Boppe, French minister at Belgrade, to M. Bienvenu-Martin, acting minister for foreign
affairs, Belgrade, 25 July 1914.
574 French Yellow Book, No. 47, M. Jules Cambon, French ambassador at Berlin, to M. Bienvenu-Martin, acting minister for
foreign affairs, Berlin, 25 July 1914.
575 Albertini, t. 2, s. 363.
576 Cytat w: ibidem, t. 2, s. 373.
577 Ibidem, t. 2, s. 358.
578 Ibidem, t. 2, s. 373.
579 German White Book (English Translation), The Serbian Answer (With Austria’s Commentaries [in italics]), 25 July 1914.
580 Ibidem.
581 Ibidem. Inne tłumaczenie w: Albertini, t. 2, s. 364–371.
582 Zacytowany przez Musulina, w: ibidem, t. 2, s. 387.
583 French Yellow Book, No. 50, M. Bienvenu-Martin, acting minister for foreign affairs, Berlin, to the president of the
Counsil (on board the La France) and to the French ambassadors at London, St Petersburg, Berlin, Vienna, Rome, Paris, 26
July 1914.
584 Ibidem, No. 66. M. de Fleuriau, French chargé d’affaires at London, to M. Bienvenu-Martin, acting minister for foreign
affairs, London, 27 July 1914.
585 The World War I Document Archive, Wilhelm II’s Intransigence:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/Wilhelm_II%27s_Intransigence.
586 Russian Orange Book, No. 22, Russian ambassador at London to the Russian minister for foreign affairs, telegram,
London, 12 July 1914.
587 French Yellow Book, No. 50, M. Bienvenu-Martin, acting minister for foreign affairs, Berlin, to the president of the
Counsil (on board the La France) and to the French ambassadors at London, St Petersburg, Berlin, Vienna, Rome, Paris, 26
July 1914.
588 German White Book, Exhibit 10, Telegram of the chancellor to the imperial ambassador at London, Urgent, 26 July 1914.
589 Ibidem, Exhibit 10a, Telegram of the chancellor to the imperial ambassador at Paris, 26 July 1914.
590 Cytat w: Albertini, t. 2, s. 390.
30
ZNIKNIĘCIE WSZYSTKICH POWODÓW
DO WOJNY
Kapitalne osiągnięcie w ciągu zaledwie czterdziestu ośmiu godzin! Więcej, niż można by oczekiwać! Wspaniałe
moralne zwycięstwo Wiednia; ale przez to wszystkie powody do wojny znikły, a Giesl powinien był spokojnie
zostać w Belgradzie! Po czymś takim w ogóle nie powinienem był wydawać rozkazu mobilizacji.
Cesarz Wilhelm II po przeczytaniu serbskiej odpowiedzi na austriackie ultimatum
Europa poprzez dziwną niezdolność narodów (przypominających tym ludzi) do spojrzenia
na siebie oczami innych, poprzez starcie niedoskonałych postaci wyniesionych o wiele
za wysoko jak na swoje możliwości, przez zabobonną wiarę w fałszywe bóstwa siły,
oczywistego przeznaczenia i darwinowskiego „przeżywania najstosowniejszego” przybliżyła
się do wszechogarniającej wojny.
Mimo to łatwość, z jaką można było uniknąć konfliktu, aż krzyczy z kilku zdarzeń
i telegramów z ostatniego tygodnia lipca. Weźmy optymistyczną depeszę z 26 lipca, wysłaną
do Berlina przez hrabiego Pourtalèsa, niemieckiego ambasadora w Petersburgu, w której
opisuje on „miłe” spotkanie z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Sazonowem
i austriackim ambasadorem, hrabią Szapárym. Dzień wcześniej Szapáry ściągnął na siebie
gniew Sazonowa. Obecnie wydawało się, że wszystko zostało wybaczone, rozwiało się
w aurze życzliwości. Na podstawie tej przelotnej rozmowy można by odnieść wrażenie, że
austriackie ultimatum zupełnie nie obchodziło Rosjan. I oni, i Austriacy raptem zaczęli działać
konstruktywnie. Rozmawiali w atmosferze dobrej woli i chęci mediacji, podczas gdy
poprzedniego dnia szykowali się już do przekroczenia bramy piekieł. Istotnie, z Sazonowem
„można dojść do zgody w rezultacie tej zmiany (…) może to tylko kwestia słów”591. Tylko
kwestia słów?
Również w Wiedniu perspektywa wojny na krótki czas oddaliła się. W dniach 25–27 lipca
ministrowie zebrali się i rozważali, jak opóźnić działania zbrojne lub może nawet ich uniknąć,
choć przedtem z takim zapamiętaniem do nich dążyli. Berchtold, niczym żółw chowający
głowę w skorupie, wycofał się za zasłonę swojego niezdecydowania. Przez dwa dni Austriacy
byli równie gotowi na wojnę, jak na pokój. Miły, a nawet uniżony ton serbskiej odpowiedzi
dał ministrom chwilę na zastanowienie: czy z powodu tej sprawy zamierzamy wypowiedzieć
wojnę? Jak to będzie wyglądało w oczach świata? Na przykład artykuł w „Le Matin” z 27
lipca odzwierciedlał nastawienie świata wobec serbskiej odpowiedzi: „Jeszcze nigdy
w historii żaden naród nie zgodził się na tyle ustępstw (…) jeszcze nigdy w historii żaden
naród nie zniósł tylu upokorzeń dla zachowania pokoju. Większość austriackich warunków
była niemożliwa do przyjęcia. A jednak Serbia zgodziła się na wszystkie”592.
Nawet Hötzendorf żywił wątpliwości w kwestii ataku na Serbię z tego powodu. W oczach
Austrii jedynie wypowiedzenie wojny naprawdę oznaczało wojnę. Zerwanie stosunków
dyplomatycznych, wyjazd Giesla z Belgradu, zamknięcie poselstwa – żadne z tych posunięć
w sensie formalnym nie równało się przejściu w stan wojny. O ile wiedeńskie ulice wypełniał
najbardziej szaleńczy entuzjazm wojenny, o tyle rząd wahał się w jakimś stanie zawieszenia,
jak gdyby oczekując na interwencję przeznaczenia.
***
Przeznaczenie wyciągnęło swoją dłoń z Berlina, gdzie ministrowie zakładali, że Austro-
Węgry automatycznie wypowiedzą wojnę po odebraniu od Serbii niezadowalającej
odpowiedzi. Kiedy Wiedeń się zawahał, niemiecki minister spraw zagranicznych Gottlieb von
Jagow zaczął nakłaniać Austrię do ataku na Serbię. Berlin wyraźnie określił swoje stanowisko
w nocie do Berchtolda z 25 lipca:
panuje tu powszechne przekonanie, że [po otrzymaniu serbskiej odpowiedzi] niezwłocznie nastąpią: wypowiedzenie
wojny oraz działania zbrojne. Uważa się, że wszelkie opóźnienia (…) oznaczają niebezpieczeństwo interwencji
ze strony innych państw. Otrzymujemy pilne rady, by działać dalej bez zwłoki i postawić świat przed faktem
dokonanym593.
Austria kontynuowała mobilizację, lecz na razie nie chciała atakować.
Tymczasem Bethmann-Hollweg, Jagow, Moltke i dowódcy pruskiej armii
z zaniepokojeniem witali napływające z Petersburga pogłoski o mobilizacji w Rosji. W tej
atmosferze gwałtowność, z jaką Niemcy ponaglały Austrię do ukarania Serbii, oznaczała
ryzyko katastrofalnej wojny. Rosja i Niemcy obecnie przygotowywały się na to
niebezpieczeństwo, a tym samym przyśpieszały jego nadejście. W Rosji niewątpliwie
rozpoczęła się częściowa mobilizacja. Niemiecki sztab generalny przystąpił do wcielenia
w życie planu inwazji na Belgię.
***
Tymczasem w Anglii odprężony sir Edward Grey wyjechał do swego weekendowego
wędkarskiego ustronia w Itchen Abbas w hrabstwie Hampshire. Jednak w niedzielę 26 lipca
londyńskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, zaalarmowane wieściami z Rosji
o częściowej mobilizacji, poczuło się w obowiązku przerwać Greyowi relaks telegramem
z propozycją wznowienia działań mediacyjnych. Ściślej rzecz ujmując, doradzono ministrowi
ponowienie propozycji zwołania konferencji czterech mocarstw: Wielkiej Brytanii, Francji,
Włoch i Niemiec.
Grey przystąpił do działania. Rozesłał depesze do brytyjskich ambasad w Paryżu, Wiedniu,
Petersburgu, Nišu, Berlinie i Rzymie, prosząc ambasadorów, by nakłonili rządy goszczących
ich krajów do niezwłocznego przybycia na konferencję w Londynie w celu rozwiązania
narastającego kryzysu. Nicolson ponuro poinformował Greya: konferencja „wydaje mi się
jedyną szansą uniknięcia konfliktu – szansą, przyznaję, bardzo słabą – lecz w każdym razie
będziemy wiedzieli, że dołożyliśmy wszelkich starań”594. Wszelkich starań? Jeśli zaproszenie
paru przywódców do przybycia na konferencję w sprawie zachowania pokoju oznacza dla
Anglii „wszelkie starania”, to oby niebiosa miały w swej opiece Europę. Choć należy oddać
sprawiedliwość, że była to jedyna poważna próba zwołania posiedzenia przedstawicieli
europejskich potęg dla uniknięcia wojny.
Niemcy natychmiast ukręciły sprawie łeb. „Nie możemy wziąć udziału w takiej konferencji
– zadepeszował następnego dnia Bethmann-Holl​weg do Lichnowskiego w Londynie – gdyż nie
zdołalibyśmy wezwać Austrii do stawienia się przed europejskim trybunałem dla
rozstrzygnięcia jej sporu z Serbią”595. Kanclerz opacznie pojął zaproszenie: konferencja nie
miała być sądem arbitrażowym ani nie istniał zamiar powołania takiego gremium. Celem
miało być spotkanie się przedstawicieli mocarstw w nadziei, że rozmowy powstrzymają
dalsze zsuwanie się po równi pochyłej w kierunku wojny. Prawda wyglądała tak, że Niemcy
obawiały się izolacji i potępienia, tego, że delegat Berlina na spotkaniu z przedstawicielami
Wielkiej Brytanii, Francji i Włoch znajdzie się w położeniu jednoosobowej mniejszości.
(Włochy bowiem dały jasno do zrozumienia, że nie przystąpią wraz z sojusznikami do wojny
przeciwko Serbii). Co więcej, na konferencji mogłoby dojść do ujawnienia zakulisowej roli
Niemiec w wystosowaniu austriackiego ultimatum.
Zatem Berlin kategorycznie odrzucił propozycję Greya. Do Wiednia zaś przesłał
informację: „Niemiecki rząd zapewnia w najbardziej zdecydowany sposób, że nie identyfikuje
się z [propozycjami Greya], przeciwnie, radzi je zlekceważyć, lecz musi je przekazać, by
uczynić zadość prośbie angielskiego rządu”596. Niemcy, jak zauważył wówczas Nicolson,
zwyczajnie „igrały z Anglikami” – powtarzały ich gesty, przytakiwały, przekazywały pomysły
Londynu – a tymczasem przygotowywały się do wojny.
***
Pławiąc się w duchu żarliwej wojowniczości, Niemcy – głuche na błagania o negocjacje –
przyśpieszyły swój zwrot ku ogólnoeuropejskiej wojnie. Rozważmy reakcję niemieckiego
ministra spraw zagranicznych Jagowa, który odrzucił formułę „rzeczywistej konferencji” dla
uporania się ze spornymi sprawami Austrii i Rosji. Jagow, człowiek słaby i podatny
na wpływy, nie chciał nawet omówić programu takich obrad. Z treści niezwykłych rozmów,
które 27 lipca prowadził z ministrem francuski ambasador Jules Cambon (niezmordowany
głos rozsądku), przebijają uczucia rzeczywistych władców Niemiec – Bethmanna-Hollwega,
Moltkego i innych generałów.
„Doniosły cel – Cambon przypomniał Jagowowi – przyświecający sir Edwardowi Greyowi
wykraczał poza kwestię formuły (…) liczyła się współpraca Wielkiej Brytanii i Francji
z Niemcami i Włochami w działaniu na rzecz pokoju”597. Taka współpraca mogła zaistnieć
jedynie poprzez wydanie przez Petersburg i Wiedeń wspólnego oświadczenia stwarzającego
sposobność zademonstrowania europejskiego ducha pojednania.
Jagow uchylił się od odpowiedzi na tę uwagę. Obstawał przy swoim zdaniu, że nie może
ingerować w problemy na Bałkanach; Austria musi mieć prawo swobodnego określania
własnego losu. Cambon odpowiedział pytaniem, czy Jagow „musi wszędzie podążać [śladem
Wiednia] z zawiązanymi oczami”. Minister zignorował tę prowokację. Ambasador spytał
z rezerwą, czy Jagow rzeczywiście przeczytał odpowiedź Serbii.
„Jeszcze nie miałem czasu”, odparł Jagow.
Jego wyznanie miało porażającą wymowę. Serbska odpowiedź, dostarczona do gabinetu
ministra tego ranka, 27 lipca, leżała na jego biurku. Mimo to niemiecki szef dyplomacji nawet
nie przeczytał dokumentu wywołującego groźbę wojny, przejawiając tym samym
zdumiewające lekceważenie podstawowych obowiązków dyplomatycznych w okresie
największego napięcia.
„Szkoda – odparł Cambon. – Przekonałby się pan, że z wyjątkiem kilku szczegółów Serbia
całkowicie poszła na ustępstwa. Wobec tego wydaje się, że skoro Austria dzięki poparciu
strony niemieckiej uzyskała satysfakcję, mógłby pan dzisiaj doradzić jej, by się tym
zadowoliła (…)”.
Na to impulsywne, niemniej całkowicie słuszne stwierdzenie Jagow nie dał jednoznacznej
odpowiedzi. Zatem Cambon odrzucił dyplomatyczne niuanse i otwarcie zapytał: „Czy Niemcy
pragną wojny?”.
Minister „energicznie zaprotestował”, twierdząc, że wie, co rozmówca ma na myśli, „lecz
to całkowicie błędne rozumowanie”.
„Wobec tego musi pan – odparł ambasador – postąpić zgodnie z własnymi słowami. Kiedy
już pan przeczyta odpowiedź Serbii, błagam pana w imię człowieczeństwa, by rozważył pan
w swoim sumieniu zawarte w niej warunki i nie brał na siebie części odpowiedzialności
za katastrofę przygotowywaną za pańskim przyzwoleniem”.
Jagow jeszcze raz zaprotestował. Zapewnił, że jest gotów przyłączyć się do wspólnych
starań Anglii i Francji o mediację, lecz jedynie wtedy, gdy pojawi się formuła interwencji,
„którą mógłby zaakceptować”. „Co do reszty – dodał – bezpośrednie rozmowy między
Wiedniem a Petersburgiem rozpoczęły się i są w toku. Spodziewam się, że przyniosą bardzo
dobre wyniki…”.
Cambon, w najwyższym stopniu zaniepokojony, nadmienił przelotnie, opuszczając gabinet
Jagowa: „Tego ranka odniosłem wrażenie, że wybiła godzina odprężenia, jednak teraz widzę
wyraźnie, że było ono mylne”.
W depeszy do Paryża z relacją z owej przygnębiającej dyskusji ambasador zasugerował,
żeby Grey ponownie złożył propozycję mediacji w innej formie, „wobec czego Niemcy (…)
będą musiały wziąć na siebie odpowiedzialność spoczywającą na nich w oczach Anglii”598.
***
Około południa 27 lipca Edward Grey uległ znaczącej przemianie. Z przyjaciela wszystkich
naokoło, na pozór odprężonego i wesołego, przeistoczył się w wytrawnego uczestnika
lipcowego kryzysu. Tego ranka przeczytał cały tekst odpowiedzi Serbii na austriackie
ultimatum i po raz pierwszy dostrzegł prawdopodobną rolę Wiednia i Berlina oraz jej
następstwa. Odtąd nie miał już traktować austriacko-serbskiego sporu jako kwestii
pozbawionej wpływu na brytyjskie interesy. Wydawało się, że potknął się o ziejącą
rozpadlinę, której dotychczas nie zauważał.
Grey, zdumiony czołobitnością Serbów i głęboko poruszony konsekwencjami kryzysu,
natychmiast wezwał Lichnowskiego, jak zawsze godnego zaufania niemieckiego ambasadora,
i polecił mu niezwłoczne wysłanie wiadomości do Berlina. Serbia, oznajmił minister, zgodziła
się dosłownie „na wszystko, czego od niej zażądano”, co trafnie przypisał rosyjskiej presji.
Jeśli Austria następnie zajmie Belgrad, a Rosja w odpowiedzi na to wyzwanie dobędzie
miecza, „w rezultacie dojdzie do najpotworniejszej wojny, jaką widziano w Europie, i nikt nie
zdoła przewidzieć, do czego może ona doprowadzić”. Grey zaapelował do rządu w Berlinie,
by wpłynął na Wiedeń i wymógł zaakceptowanie przezeń serbskiej odpowiedzi
lub przynajmniej zgodę na mediację. Z największą powagą oświadczył niemieckiemu
ambasadorowi, że „w naszych rękach [tj. Niemców i Brytyjczyków] leży możliwość
doprowadzenia tej sprawy do rozstrzygnięcia”599.
Godzien najwyższego szacunku Lichnowsky w tym samym telegramie przedstawił
Berlinowi swoją ocenę znaczącej przemiany, jakiej uległ Grey – pierwszej wyraźnej oznaki,
z której Niemcy mog​li odczytać, w jakim kierunku ów nieprzenikniony Anglik steruje
przeznaczeniem Wielkiej Brytanii:
Po raz pierwszy widziałem ministra zirytowanego. Przemawiał z wielką powagą i zdecydowanie wydawał się
oczekiwać, że skutecznie wykorzystamy nasze wpływy w celu rozstrzygnięcia tej sprawy. Zamierza także wygłosić
dzisiaj w Izbie Gmin oświadczenie, w którym ma wyłożyć swój punkt widzenia. W każdym razie jestem przekonany, że
jeśli ma dojść do wojny, nie możemy już liczyć na sympatię ani wsparcie Brytyjczyków (…) Ponadto opinie moich
przyjaciół potwierdzają panujące tu powszechne przekonanie, że rozwiązania obecnej sytuacji należy szukać w Berlinie
i jeśli rzeczywiście pragnie się tam pokoju, to można będzie powstrzymać Austrię przed prowadzeniem, jak to ujmuje
sir E. Grey, lekkomyślnej polityki600.
Berlin otrzymał oto pierwszą wskazówkę, w jakim kierunku najprawdopodobniej zwróci
się Wielka Brytania w razie wybuchu wojny w Europie. Za tym sygnałem poszły działania.
Brytyjska 1 Flota, skoncentrowana wówczas w porcie Portland, otrzymała rozkaz, by się nie
rozpraszać, o czym doniosła brytyjska prasa. Admiralicja pozostawała w pełnym pogotowiu.
„W ciągu ostatnich trzech lat nigdy nie byliśmy lepiej przygotowani – pisał później Churchill.
– Próbna mobilizacja została ukończona (…) wszystkie siły 1 i 2 Floty były pod każdym
względem gotowe do boju”601.
Tego wieczoru Lichnowsky wysłał do Berlina jeszcze bardziej stanowczy komunikat,
w którym ostrzegał przed poważnym rozłamem między Niemcami a Wielką Brytanią po tym,
jak Austria „zmiażdży Serbię”:
Chciałbym zauważyć, że całość naszych przyszłych stosunków z Anglią zależy od powodzenia tego posunięcia sir
Edwarda Greya [tj. od wystosowanej do Niemiec prośby o powstrzymanie Austrii] (…) Stale narasta tu wrażenie –
wyraźnie zauważyłem to w rozmowie z sir Edwardem Greyem – że cała kwestia serbska sprowadza się do próby sił
między Trójporozumieniem a Trójprzymierzem. Wobec tego, skoro Austria przejawia coraz wyraźniejszy zamiar
wykorzystania obecnej sposobności do zniszczenia Serbii („do zmiażdżenia Serbii”, jak to określa sir E. Grey), jestem
pewien, że Anglia bezwarunkowo stanie po stronie Francji i Rosji, żeby pokazać, iż nie chce dopuścić do moralnej,
a może militarnej, klęski swojego obozu. Jeśli w tych okolicznościach dojdzie do wojny, będziemy mieli Anglię
przeciwko sobie (…)”602.
***
Edward Grey poniewczasie doszedł do przekonania, że najlepszym sposobem zapobieżenia
wojnie uogólnionej jest powstrzymanie konfliktu lokalnego. Jednakże Berlin nie podzielał tego
poglądu. Niemcy w żadnym razie nie mogą przystać na radę Greya, odpowiedział Bethmann-
Hollweg 28 lipca o drugiej nad ranem. Pisał, że Grey uprzednio przejawiał niewielkie
zainteresowanie konfliktem austriacko-serbskim. Zamiast tego dążył do mediacji jedynie
w kwestii konfliktu austriacko-rosyjskiego. Dalej Bethmann-Hollweg pisał:
Obecnie sir Edward porzucił to stanowisko i prosi nas o negocjacje w celu przekonania Austrii, żeby przyjęła
odpowiedź Serbii (…) Nie mogę przychylić się [do tej prośby]. Nie możemy doradzać Wiedniowi spóźnionej akceptacji
serbskiej odpowiedzi, którą strona austriacka natychmiast odrzuciła jako niezadowalającą.
Najwyraźniej ryzyko otwartego opowiedzenia się Anglii po stronie Francji i Rosji w tym
czasie nie wydawało się już Bethmannowi-Holl​wegowi zbyt wysoką ceną.
Bethmann-Hollweg i Jagow nadal wierzyli, że da się ograniczyć zasięg wojny
do Bałkanów. Berlin uważał, że Austria ma nie tylko prawo, „lecz obowiązek” ukarania
Serbów. Wciąż powtarzano tam jak refren, że Habsburgowie nie zabiegają o terytorium Serbii
ani nie odmawiają serbskiemu królestwu prawa istnienia (to drugie było błędnym założeniem).
W swoim telegramie do Londynu Bethmann-Hollweg – nie wychodząc z narzuconej sobie roli
prowokatora – pisał, że Austria pragnie tylko „zabezpieczyć się przed dalszą propagandą
na rzecz Wielkiej Serbii, podkopującej fundamenty jej własnej egzystencji”603.
Jeśli pozbawić słowa Bethmanna-Hollwega eufemizmów i fanfaronady, można je
sprowadzić do stwierdzenia, że Austria miała „obowiązek” zaatakowania Serbii ze względu
na „złą prasę” w Belgradzie. Grey wiedział, że to absurdalna przyczyna wojny. Zgodnie z tą
przesłanką każdy naród miałby „obowiązek” zaatakowania innego, publikującego na jego
temat druzgocąco krytyczną propagandę. Niemcy oczywiście miały inne, ukryte powody
odrzucenia mediacji. Ich korzenie tkwiły w machinacjach Moltkego i innych pruskich
generałów, dla których wojna stała się pewnikiem, skoro Rosja – jak sugerowały dowody –
przystąpiła do mobilizacji.
***
Próba podjęcia przez Greya mediacji została odtrącona. Zdenerwowanie ministra narastało.
Francja i Rosja nadal naciskały go, by zadeklarował poparcie dla ententy. Solidny, trójstronny
blok wojskowy, oznajmił 27 lipca Sazonow, to jedyny sposób, żeby „pozyskać Niemcy dla
sprawy pokoju”604. Początkowo Grey nie robił nic. Następnie w jeżącej włos na głowie
chwili Eyre Crowe swoją notatką służbową z komentarzem do najnowszej depeszy z Rosji
zepchnął ministra spraw zagranicznych z płotu, na którym Grey starał się okrakiem siedzieć.
Cywile z brytyjskiego rządu mieli wkrótce poznać sens słowa „mobilizacja”.
Crowe ze swym niezrównanym wyczuciem najbardziej pesymistycznego scenariusza
zreasumował definicję tego określenia:
Obawiam się, że prawdziwa trudność, z jaką należy się uporać, kryje się w kwestii mobilizacji (…) Jeśli Rosja
przeprowadzi mobilizację, Niemcy – jak nas ostrzeżono – zrobią to samo, a skoro niemiecka mobilizacja jest niemal
całkowicie wymierzona we Francję, ta ostatnia nie może prawdopodobnie opóźnić swojej mobilizacji choćby o część
dnia (…) Jednakże to oznacza, że w ciągu 24 godzin rząd Jego Królewskiej Mości stanie w obliczu pytania, czy
w konflikcie narzuconym przez Austrię niechętnej wojnie Francji Wielka Brytania stanie bezczynnie z boku, czy też
opowie się po jednej ze stron. Jest to doniosła kwestia, której szczegółowe omówienie wykracza poza ramy
ministerialnej noty605.
W innym miejscu Crowe zapisał kolejny wiele mówiący komentarz, odwołujący się
do intelektu ministra spraw zagranicznych, jeśli nie do jego serca. Niemiecki rząd,
przestrzegał, nie wypowiedział ani słowa, w którym wzywałby Wiedeń do powściągliwości
czy umiarkowania: „Gdyby bowiem takie słowo padło, możemy być pewni, że niemiecki rząd
poczytałby sobie za zasługę fakt, że w tej sprawie w ogóle zabrał głos. Wniosek, jaki się
z tego nasuwa, jest mało krzepiący (…)”. Brytyjskich przywódców ogarnęło powszechne
poczucie, że padli ofiarą oszustwa, kiedy wyszła na jaw prawdziwa rola Niemiec
w wystosowaniu austriackiego ultimatum.
***
Tego samego wieczoru Bethmann-Hollweg sprawił, że słowo przerażającej wizji
Crowe’a stało się ciałem. Gdyby Rosja przeprowadziła mobilizację, owszem, Niemcy byłyby
zmuszone pójść za jej przykładem. Jednak co Niemcy rozumieją pod pojęciem „mobilizacji”,
zapytał sir Edward Goschen, wykształcony w renomowanej szkole w Rugby oraz
w Oksfordzie brytyjski ambasador w Berlinie (mający ojca Niemca). Bethmann-Hollweg
wyjaśnił, że „gdyby Rosja przeprowadziła mobilizację jedynie na południu kraju, Niemcy nie
odpowiedziałyby mobilizacją, lecz gdyby mobilizacja objęła również północną część Rosji,
Niemcy musiałyby postąpić podobnie”. Rosyjski system mobilizacji był tak skomplikowany,
że Niemcy z trudnością zdołałyby ją prześledzić, „wobec tego musiałyby postępować bardzo
ostrożnie, by nie dać się zaskoczyć”606.
Mimo to Grey wciąż nie dawał się skłonić do działania. Nie zrobił nic, żeby powstrzymać
Rosję od mobilizacji, która – przeprowadzona w pełni – w oczywisty sposób wtrąciłaby
Niemcy w otchłań konfliktu. Nie zadeklarował poparcia Wielkiej Brytanii dla Rosji i Francji,
co mogłoby skłonić Berlin i Wiedeń do chwili zastanowienia (chociaż dogodny moment
na ów krok szybko mijał). Ponadto pozwalał Berlinowi żywić niebezpieczne złudzenie, że gdy
dojdzie do wymiany ciosów, Anglia może pozostać neutralna: „(…) dopóki spór rozgrywa się
tylko między Austro-Węgrami a Serbią – wygłosił 27 lipca w Izbie Gmin miło brzmiące
w uszach państw centralnych oświadczenie – dopóty będę miał poczucie, że nie mam prawa
weń ingerować, lecz jeśli stosunki między Austro-Węgrami a Rosją wejdą w groźne stadium,
wówczas stanie się to kwestią pokoju w Europie, dotyczącą nas wszystkich”607. W swoim
pamiętniku ujął to krócej: „Lepiej, żeby Serbia miała ulec, niż gdyby rozpadł się pokój
w Europie”608. Oba powyższe stwierdzenia nie odzwierciedlają jego nowego stanowiska
z lipca 1914 roku: minister obecnie zdawał sobie sprawę, że lokalna wojna bałkańska prawie
na pewno doprowadzi do powszechnej wojny w Europie. Dlatego wywierał na Niemcy
presję, by powstrzymały Austrię i Serbię, lecz bezskutecznie. Na obronę Greya wypada
nadmienić, że jako jedyny czołowy polityk przez kilka dni szczerze dokładał starań, by ocalić
pokój.
***
W tę nad wyraz napiętą sytuację wdarły się nierealne opinie kajzera, który niedawno
powrócił ze swych letnich wojaży. Cesarz zjawił się przedwcześnie, 26 lipca, na wieść
o serbskiej odpowiedzi. W Poczdamie powitał go blady i spięty kanclerz Bethmann-Hollweg,
obawiający się gwałtownej reakcji władcy, kiedy ten dowie się o skali oszustw, jakich
dopuścił się Berlin.
„W jaki sposób to wszystko się stało?”, spytał później Wilhelm, zdeprymowany powrotem
do świata, który od jego wyjazdu radykalnie się zmienił. Cesarz zostawił bowiem Europę
w pokoju, zastał zaś Austrię i Serbię mobilizujące swoje siły przeciwko sobie oraz Niemcy
na krawędzi wojny z Rosją. Kanclerz zaproponował swoją dymisję zamiast wyjaśnienia
skomplikowanej serii wydarzeń. Jednak Wilhelm jej nie przyjął. „To pan nawarzył tego piwa
– warknął. – Niech pan je teraz pije!”609.
Około dziesiątej rano 28 lipca Wilhelm przeczytał serbską odpowiedź. Chwycił za pióro
i opatrzył jej tekst uwagami:
Kapitalne osiągnięcie w ciągu zaledwie czterdziestu ośmiu godzin!
Więcej, niż można by oczekiwać!
Wspaniałe moralne zwycięstwo Wiednia; ale przez to wszystkie powody do wojny znikły, a Giesl powinien był
spokojnie zostać w Belgradzie!
Po czymś takim w ogóle nie powinienem był wydawać rozkazu mobilizacji610.
Kilka stwierdzeń lepiej ujawnia przepaść pomiędzy rozeznaniem kajzera w sytuacji
a biegiem zdarzeń. Władca napisał bowiem później długie, pacyfistyczne pismo do Jagowa,
tyleż oderwane od rzeczywistości, ile tchnące nadzieją na pokój:
Po przeczytaniu odpowiedzi Serbii doszedłem do przekonania, że wszystkie życzenia naddunajskiej monarchii zostały
spełnione. Kilka wysuniętych przez Serbię zastrzeżeń (…) można by, moim zdaniem, rozstrzygnąć w drodze
negocjacji. Jednakże dokument zawiera deklarację (…) najbardziej upokarzającej kapitulacji, w wyniku czego wszelkie
powody do wojny legły w gruzach.
Słowa cesarza zdawały się pochodzić z jakiegoś innego królestwa, odrębnego od jego
własnej spuścizny. Jako gest symbolizujący spełnienie żądań Austrii – i dający zajęcie jej
zmobilizowanej armii – Wilhelm proponował przyjęcie od Belgradu jakiegoś „zastawu”, czyli
okupowanie pewnej części kraju, aż Serbia wywiąże się ze swoich obietnic: „Proponuję rzec
Austrii: »Serbia została zmuszona do nader upokarzającego odwrotu, za co składamy
gratulacje. W rezultacie wszystkie powody do wojny naturalnie zniknęły«”. Następnie cesarz
zaproponował, że sam obejmie rolę „mediatora w negocjacjach pokojowych”611.
Jednak pokój był ostatnią rzeczą, jaka marzyła się Moltkemu, Hötzendorfowi i pozostałym
generałom. Godzinę później Wiedeń poinformował Berlin o „szeroko zakrojonych
przygotowaniach wojskowych” w Petersburgu, Kijowie, Warszawie, Moskwie i Odessie.
Conrad von Hötzendorf, austriacki szef sztabu, zastanawiał się, czy austriacka armia – o ile
powyższe wieści są prawdziwe – powinna od razu w całości uderzyć na Serbię, czy może
„będziemy musieli rzucić nasze główne siły przeciwko Rosji”. W tym samym telegramie
Berchtold ostrzegał, że jeśli Rosja naprawdę mobilizuje wojska, to „ze względu na czas, jaki
dzięki temu zyskuje, bezwzględnie zmusza Austro-Węgry oraz (…) Niemcy
do natychmiastowego podjęcia wszechstronnych działań zaradczych”612.
591 Pourtalès do Jagowa, w: Geiss, s. 230.
592 „Le Matin”, 27 lipca 1914 roku.
593 Szőgyény do Berchtolda, 25 lipca 1914 roku, w: Geiss, s. 200.
594 Nicolson do Greya, 26 lipca 1914 roku, w: ibidem, s. 235.
595 Bethmann-Hollweg do Lichnowskiego, 27 lipca 1914 roku, w: ibidem, s. 237.
596 Szőgyény do Berchtolda, 27 lipca 1914 roku, w: ibidem, s. 236.
597 French Yellow Book, No. 74, M. Jules Cambon, French ambassador at Berlin, to M. Bienvenu-Martin, acting minister for
foreign affairs, Berlin, 27 lipca 1914 roku.
598 Ibidem.
599 Lichnowsky do Jagowa, 27 lipca 1914 roku, w: Geiss, s. 238.
600 Ibidem, s. 239.
601 Churchill, t. 1, s. 194–195.
602 Lichnowsky do Jagowa, 27 lipca 1914 roku, w: Geiss, s. 240–241.
603 Bethmann-Hollweg do Lichnowskiego, 28 lipca 1914 roku, w: ibidem, s. 243–244.
604 Buchanan do Greya, 27 lipca 1914 roku, w: ibidem, s. 249–250.
605 Protokół EAC, Buchanan do Greya, 27 lipca 1914 roku, w: ibidem.
606 Goschen do Greya, 27 lipca 1914 roku, w: ibidem, s. 253.
607 Grey do Izby Gmin, „Hansard” HC Deb 27 lipca 1914, R. 65, kol. 936–939.
608 Grey, t. 1, s. 310.
609 Butler, Burden of Guilt, s. 103.
610 Cytat w: Albertini, t. 2, s. 467.
611 Cesarz Wilhelm II do Jagowa, w: Geiss, s. 256.
612 Berchtold do Szőgyényego, w: ibidem, s. 254.
31
AUSTRO-WĘGRY WYPOWIADAJĄ SERBII
WOJNĘ
W powietrzu wisi poczucie grozy na myśl o straszliwych i niewyobrażalnych konsekwencjach wojny światowej;
grozy, która nie tylko mrozi nam krew w żyłach, lecz także porywa nas, skłania do złożenia w najwyższej
ofierze naszej krwi i mienia.
Artykuł redakcyjny w niemieckim czasopiśmie wojskowym „Daheim”, opublikowany w odpowiedzi na wieść
o wypowiedzeniu przez Austro-Węgry wojny Serbii
Dziesięć minut po jedenastej 28 lipca 1914 roku hrabia Leopold von Berchtold, minister
spraw zagranicznych Austro-Węgier, wysłał telegram do „M.N. Pašicia, premiera Serbii”.
Depesza dotarła do wojennej siedziby serbskiego rządu w Nišu o 12.30:
[Agencja telegraficzna], Wiedeń
Ponieważ rząd królestwa Serbii nie udzielił zadowalającej odpowiedzi na notę z 23 lipca 1914 roku, przedłożoną
w Belgradzie przez przedstawiciela Austro-Węgier, cesarsko-królewski rząd jest zmuszony do zabezpieczenia swoich
praw oraz interesów i w tym celu musi uciec się do siły oręża. Wobec powyższego Austro-Węgry uznają, że od tej
chwili pozostają w stanie wojny z Serbią.
HRABIA BERCHTOLD613
Pod presją Berlina Austro-Węgry wypowiedziały zatem Serbii wojnę – to pierwszy
przypadek złożenia takiej noty drogą telegraficzną – pomimo ciągłych prób mediacji, wbrew
zaciekłym sprzeciwom Rosji. Berchtold otrzymał od cesarza Franciszka Józefa zezwolenie
na wystosowanie powyższej noty tego samego dnia w godzinach porannych. Ten krok nie
przysporzył ministrowi spraw zagranicznych chluby z dwóch powodów: po pierwsze,
Berchtold przyśpieszył wybuch wojny w celu storpedowania szans na rozmowy pokojowe.
„Trójporozumienie – pisał do cesarza Austrii – może podjąć kolejną próbę pokojowego
rozstrzygnięcia konfliktu, o ile nie stworzy się jednoznacznej sytuacji poprzez wypowiedzenie
wojny”614. Po drugie, minister poinformował cesarza, że wojska serbskie otworzyły ogień
do żołnierzy austro-węgierskich w rejonie miasta Temeskubin (obecnie Kovin) – to
twierdzenie okazało się całkowicie fałszywe i zostało usunięte z ostatecznej wersji tekstu
wypowiedzenia wojny.
Berchtold później zaprzeczał, że rozmyślnie oszukał cesarza. W 1932 roku pisał
do włoskiego historyka Albertiniego: „Pogląd, jakoby cesarz został »popchnięty do wojny«,
jest całkowicie błędny. Jego Cesarska Mość dysponował pełną jasnością umysłu oraz
niezakłóconą zdolnością oceny sytuacji i był przekonany do swej wzniosłej misji (…)”615.
Jeśli to prawda, to dlaczego minister usunął z tekstu wypowiedzenia wojny stwierdzenie, że
Serbowie otworzyli ogień do austriackich żołnierzy? Berchtold zwiódł cesarza, by uzyskać
mocniejszy argument za wypowiedzeniem wojny niż serbska odpowiedź na ultimatum, po
czym zatuszował swoje kłamstwo, usuwając je z telegramu.
***
W Nišu przywódcy Serbii początkowo zareagowali konsternacją. Zastanawiali się, czy
wypowiedzenie przez Austrię wojny jest prawdą, czy mistyfikacją. Jednak poselstwa
w Petersburgu, Londynie i Paryżu wkrótce przekonały Pašicia o autentyczności noty. Europa
żachnęła się na tę wieść; wszystkie rozmowy oraz rozmowy o rozmowach urwały się
lub bezradnie utkwiły w martwym punkcie, gdy kruchą nadzieję na pokój zastąpiła
perspektywa powszechnej wojny.
„Wypowiedzenie wojny bardzo utrudni rozpoczęcie rokowań między czterema
mocarstwami”, oznajmił Paryżowi Alfred Dumaine, francuski ambasador w Wiedniu616. Nagła
decyzja Austrii o wypowiedzeniu wojny, pisał ambasador, wzbudziła w najwyższym stopniu
niepokojące podejrzenia, „że to Niemcy musiały popchnąć ją do agresywnych działań
przeciwko Serbii, żeby i one same mogły przystąpić do wojny z Rosją i Francją
w okolicznościach, które uważają za najkorzystniejsze dla siebie”. Wysunięta przez Greya
inicjatywa zwołania konferencji czterech mocarstw z całą pewnością była obecnie skazana
na zagładę.
Rosja wysłała do Nišu depeszę ze słowami serdecznego poparcia, uzyskując od swych
słowiańskich sojuszników płaczliwe wyrazy wdzięczności. „Z głębokim wzruszeniem
przyjąłem telegram, który Wasza Cesarska Mość zechciał wystosować do mnie wczoraj –
napisał do cara 29 lipca książę Aleksander, serbski następca tronu. – Wasza Cesarska Mość
może być pewien, że serdeczne współczucie, jakie Wasza Cesarska Mość żywi dla mojego
kraju (…) napełnia nasze serca wiarą w bezpieczną przyszłość Serbii (…)”617. Po
przeczytaniu carskich słów zachęty Pašić przeżegnał się i wykrzyknął: „Car jest wielki
i miłościwy!”. Następnie, rozemocjonowany, pochwycił w objęcia rosyjskiego chargé
d’affaires.
***
Austriackie gazety opublikowały oświadczenie cesarza następnego dnia rano. Po odrzuceniu
górnolotnych frazesów i zwykłych kłamstw treść odezwy ukazuje prawdziwe motywy
skłaniające Austrię do wojny. Zemsta za śmierć arcyksięcia (którego nawet nie wymieniono
z imienia) oraz ukaranie Serbów za niewystarczającą odpowiedź miały niewiele wspólnego
z wypowiedzeniem wojny. Były to tylko preteksty. Austro-Węgry wyruszały na wojnę w imię
obrony cesarstwa i jego władzy – krótko mówiąc, o boskie prawa monarchów.
„Do Moich ludów!” – taką inwokacją rozpoczynał się manifest cesarza Franciszka Józefa.
Dalej czytamy: „Knowania przeciwnika zionącego nienawiścią zmuszają Mnie, po długich
latach pokoju, do chwycenia za oręż dla obrony czci Mojej Monarchii, jej powagi i jej
mocarstwowego stanowiska, oraz dla zabezpieczenia jej stanu posiadania”618.
Odezwa uradowała wielu obywateli Austro-Węgier. Publikacje prasowe w odpowiedzi
na nią tchnęły skrajnymi uprzedzeniami. Słowian opisywano jako rodzaj robactwa, które
należy wytępić; przykładem służy publikacja z 1 sierpnia 1914 roku w „Der Bauernbündler”,
organie prasowym Związku Rolników Dolnej Austrii (nakład 74 tysiące egzemplarzy). Autor
artykułu, opisując Serbów jako „przebiegły i pełen nienawiści lud”, ciskał gromy:
POWSTAŃMY PRZECIWKO SERBSKIM RZEZIMIESZKOM!
(…) Po morderstwie w Sarajewie (…) nasza cierpliwość jest na wyczerpaniu. Austria pragnie ostatecznie uwolnić
się od tych królobójców! Ta wojna nie ma na celu podbicia Serbii, gdyż naprawdę nie chcemy mieć nic wspólnego
z królobójcami! (…) U naszego boku stają też nasi sojusznicy, Niemcy i Włosi, zjednoczeni we wspólnej sprawie
w myśl słów poety: „Przebudź się, starodawna Austrio! Nie ociągaj się dłużej! Chwyć tych łajdaków za gardło
i bezlitosną siłą wymuś na nich szacunek dla twego zacnego oręża! (…) Nie zwlekaj, pomścij mord żelazem twoich
ojców! Nie wahaj się, weź ich na sztych (…)! Działanie jest hasłem historii świata”619.
„Nigdy przedtem nie widziało się na ulicach Wiednia tylu ludzi, co tamtego wieczoru”,
informowała niemiecka gazeta wojskowa „Daheim” („Dom”), ukazująca się w Heidelbergu.
Mieszkańcy stolicy:
nie znajdowali innego sposobu wyrażenia swoich emocji, jak tylko gromadzenie się przed Ministerstwem Wojny
i śpiewanie patriotycznych pieśni. W tym gigantycznym, nowym gmachu światło paliło się we wszystkich oknach,
wrzała gorączkowa aktywność, oficerowie dyżurni wychodzili we wszystkich kierunkach, wbiegali i wybiegali łącznicy,
wojskowi najwyższych stopni, entuzjastycznie witani, niknęli w pośpiechu w głębi hallu, a na zewnątrz, pod bramami,
wzbierało morze ludzi, tamując wszelki ruch tramwajów.
Wojsko zarekwirowało usługi pocztowe oraz telegraficzne (połączenia telefoniczne były
jedynie lokalne) i przejęło zwierzchność nad kolejami. Giełda papierów wartościowych
została zamknięta, za to sprzedaż gazet niebotycznie wzrosła. „Wydanie specjalne! Komu
wydanie specjalne?”, rozlegały się wołania gazeciarzy.
Mówcy ze stopni cokołu pomnika Radetzkiego sławili niemieckiego cesarza i króla Włoch.
Wszystkich oficerów witano aplauzem. Jeśli sądzić z prasowych publikacji, Austro-Węgry
przystępowały do wojny w stanie ekstazy. We wszystkich domach każda rodzina, matka i żona
objawiała radość. „Hrabia Berchtold grał niczym wirtuoz na instrumencie ducha
społeczeństwa – ciągnął autor artykułu w »Daheim«. – Austria ma obecnie zupełnie nowe
oblicze. Znowu może działać, mężnie pnie się w górę, pociągając za sobą wszystkich
obywateli. Nikt nie odmawia pójścia w ślady cesarza, który wreszcie dosiadł konia”620.
W Niemczech na łamach „Daheim” zapowiadano wojnę światową i publikowano
gorączkowe wezwania do broni obok fotografii austriackich i niemieckich przywódców.
„Na ich zew musimy chwycić za miecz”, obwieszczała gazeta 31 lipca. Dalej czytamy:
Grzmot serbskich dział oznajmił narodziny wojny światowej. Niemcy od granicy do granicy odpowiedzą jak echo
wściekłym okrzykiem. Nadszedł czas próby. Europa drży, lecz my się nie lękamy (…).
Jeśli Rosja sądzi, że z pomocą Francji oraz Anglii może wystawić na próbę i pokonać Niemcy oraz Marchię
Wschodnią, żeby otworzyć sobie drogę do Morza Śródziemnego, to z wolą boską nabije sobie guza o niemieckie
i austriackie umocnienia (…).
W powietrzu wisi poczucie grozy na myśl o straszliwych i niewyobrażalnych konsekwencjach wojny światowej;
grozy, która nie tylko mrozi nam krew w żyłach, lecz także porywa nas, skłania do złożenia w najwyższej ofierze
naszej krwi i mienia (…)621.
W gazetach dla dodania ducha żołnierzom publikowano pieśni wojskowe, takie jak Cesarz
wzywa!:
(…) Niemcy, ściśnijcie z mocą pięść,
By z lewa i z prawa wrogów zdjął strach,
Powstańcie i rozpalcie płomień gniewu!
Dość już zadziornych drwin,
Obraźliwych głosów ze wschodu i z zachodu (…)
Całe Niemcy się jednoczą!
Nadszedł wreszcie dzień zadośćuczynienia!
Niech Bóg nam ześle, co uzna za słuszne!
Niechaj to będzie warte tych płomieni!
Cesarz wzywa! Czy jest ktoś, kto się nie stawi niezwłocznie?!
Całe Niemcy się jednoczą!622
***
Jedyną skazą na odkrytej na nowo pewności siebie Austrii była niesprawdzona wartość
austro-węgierskich wojsk wysyłanych do walki z armią Serbii, dysponującą doświadczeniem
bojowym. Na łamach „Daheim” informowano:
Gdy niniejsze wydanie dotrze do czytelników, na serbskim teatrze działań wojennych rozegrają się już zapewne
jakieś operacje na większą skalę. Austriacka armia będzie miała twardy orzech do zgryzienia, a wojna nie zapowiada
się na łatwą przechadzkę w parku. Nawet jeśli serbskie wojska ustępują austriackim liczbą (…) to mają też przewagę,
której nie wolno nie doceniać: doświadczenie zdobyte w wojnach bałkańskich623.
W lipcu 1914 roku Austro-Węgry wystawiły 378 tysięcy żołnierzy ze stałej armii liczącej
ogółem 36 tysięcy oficerów, 410 tysięcy podoficerów i szeregowców, około 87 tysięcy koni
i 1200 dział624. Po pełnej mobilizacji siły austriackie miały wzrosnąć do przeszło 3 milionów
żołnierzy, z których większość była jednak niezdatna do bezpośrednich działań bojowych625.
Jednostki/uzbrojenie Austro-Węgry Serbia

bataliony 329 209

baterie 143 122

szwadrony 51 44

kompanie wojsk inżynieryjnych 45 22

działa polowe 756 558

karabiny maszynowe 490 210

liczba żołnierzy ogółem 378 000 250 000


Serbska armia była o wiele lepiej przygotowana. Jej trzon tworzyli bezwzględni weterani
zaprawieni w najcięższych bojach wojen bałkańskich. Choć jej liczebność w ostatnim czasie
podwoiła się po dołączeniu pięciu nowych, dobrze wyszkolonych dywizji, stan osobowy
wojsk sięgał ogółem zaledwie 250 tysięcy ludzi. Wojsko było słabo wyposażone,
a nowoczesnych karabinów miało mniej, bo 180 ty​​sięcy, niż żołnierzy. Aż jedna trzecia
oddziałów frontowych musiała zadowalać się zdezelowanym uzbrojeniem, dopóki w połowie
sierpnia nie dotarły rosyjskie dostawy broni.
Jednak zajadły serbski nacjonalizm i nienawiść do Habsburgów wyrównywały te braki
i jednoczyły wojska w siły zbrojne, które miały się okazać więcej niż równorzędnym
przeciwnikiem armii Austro-Węgier – zdezorganizowanej, wielonarodowej, składającej się
z Austriaków, Węgrów, Chorwatów, Włochów, Czechów, Ukraińców, Polaków, Słoweńców,
Słowaków i innych. Głupawy entuzjazm dobrego wojaka Szwejka adekwatniej odzwierciedlał
ich wartość aniżeli fanfaronada cesarza i prasy.
***
Serbska armia zmobilizowała się szybciej niż austriacka. Książę regent opublikował 30
lipca manifest podpisany przez ministrów, w którym wzywał ludność do „obrony z całych sił
waszych domostw i Serbii”626. Tego samego dnia na uroczystym posiedzeniu otwierającym
sesję parlamentu książę regent odczytał odezwę we własnym imieniu. Książę podkreślił
znaczenie „łaskawego komunikatu” od cara, że Rosja nigdy nie porzuci Serbii. Na każde
napomknienie o carze i Rosji „sala rozbrzmiewała głośnymi wybuchami niepohamowanych
wiwatów”. Wzmianki o Francji i Anglii również „wywoływały przychylny aplauz”627.
Tamtego dnia austriackie działa przez cały wieczór, ku wściekłości Rosji, ostrzeliwały
pustoszejący Belgrad. Jednakże wcześniejsza furia Sazonowa ustąpiła. Minister dojrzał teraz
rzeczywiste wymiary rozwijającej się katastrofy i poniewczasie wezwał do pojednania, „by
dowieść swego szczerego pragnienia ochrony pokoju”. Na prośbę brytyjskiego ambasadora
pośpiesznie opracował „formułę pokoju”, która brzmiała następująco:
Jeśli Austria zgodzi się powstrzymać marsz swoich wojsk w głąb terytorium Serbii i (…) przyzna mocarstwom
prawo zapoznania się z satysfakcją, którą rząd Austro-Węgier może otrzymać od Serbii bez uszczerbku jej
suwerenności (…), Rosja zobowiązuje się zachować postawę wyczekującą628.
Jednak te pokojowe inicjatywy sondujące grunt nie przyniosły większych sukcesów.
Najeżone warunkami, nie stwarzały zbytnich nadziei na negocjacje czy kompromis.
Obiecywały zaledwie przerwę w oczywistych przygotowaniach Rosji do wojny. Serbska
armia czekała i wstrzymywała się od działań, podczas gdy Austriacy ostrzeliwali niemal
opustoszałą stolicę. Nikt w Serbii nie zdawał sobie sprawy, że kraj stanął u progu
czteroletniej kampanii, w której miało zginąć lub odnieść rany 1,1 miliona Serbów, czyli 60%
mężczyzn, 27% całej populacji. Miał to być najwyższy współczynnik strat poniesionych
w Wielkiej Wojnie.
613 Serbian Blue Book, No. 45.
614 Cytat w: Albertini, t. 2, s. 460.
615 Berchtold do Albertiniego, list, cytat w: ibidem, t. 2, s. 462.
616 French Yellow Book, No. 83, M. Dumaine, French Ambassador at Vienna, to M. Bienvenu-Martin, acting minister for
foreign affairs, Vienna, 28 lipca 1914.
617 Ibidem, No. 57, Russian Chargé d’Affaires in Servia to Russian Minister for Foreign Affairs, Niš, telegram, 16 July
1914.
618 „Wiener Zeitung”, nr 175, środa, 29 lipca 1914. Patrz strona internetowa austriackiej Biblioteki Narodowej:
http://www.anno.onb.ac.at/cgi-content/anno?datum=1914&zoom=10. Źródło: „Gazeta Lwowska”, nadzwyczajny dodatek do nr.
170, 29 lipca 1914 roku (http://pl.wikisource.org/wiki/Do_Moich_lud%C3%B3w!) (przyp. tłum.).
619 „Der Bauernbündler”, R. 7, organ prasowy Związku Rolników Dolnej Austrii, nr 175, 1 sierpnia 1914.
620 „Daheim”, 31 lipca 1914.
621 Ibidem.
622 Ibidem.
623 Ibidem.
624 Szczegółowe informacje, patrz Rothenburg, The Army of Francis Joseph.
625 Baron Maximilian Ehnl Edwin von Sacken, s. 68.
626 Russian Orange Book, No. 59, Russian Chargé d’Affaires in Servia to Russian Minister for Foreign Affairs, telegram,
Niš, 17 July 1914.
627 Ibidem.
628 French Yellow Book, M. Paléologue, French Ambassador at St Petersburg to M. René Viviani, president of the Council,
minister on foreign affairs, St Petersburg, 31 July 1914.
32
WILLY, NICKY I GEORGIE
O zastosowaniu środków natury militarnej [częściowej mobilizacji w Rosji], które weszły obecnie w życie,
zadecydowano pięć dni temu dla obrony kraju.
Car Rosji Mikołaj II – „Nicky” – do cesarza Niemiec
Cały ciężar decyzji spoczywa teraz wyłącznie na Twoich barkach i to Ty będziesz musiał ponieść
odpowiedzialność za pokój lub wojnę.
Cesarz Niemiec Wilhelm II – „Willy” – do cara Rosji
Dołożymy wszelkich starań, żeby trzymać się od tego z dala i zachować neutralność.
Król Wielkiej Brytanii Jerzy V – „Georgie” – do brata cesarza Niemiec
Nadzieje na mediację stopniały, a miernoty u władzy szamotały się w uścisku kryzysu,
którego skali nawet nie pojmowały. Wielkie sojusze, od których przez 20 lat zależał
zbudowany na fundamencie odstraszania pokój w Europie, przeistoczyły się w dynama
wytwarzające agresję, a stery państw dzierżyli generałowie i admirałowie. Wtedy znienacka
pojawił się przebłysk nadziei z najmniej prawdopodobnego źródła – grona trzech władców:
króla, cesarza i cara.
Car Mikołaj II i cesarz Wilhelm II nie tylko obaj zasiadali na cesarskich tronach, lecz także
byli krewnymi, a to połączenie rodzinnej poufałości, władzy i prestiżu wniosło do dyplomacji
pewien ożywczy powiew. Obaj władcy od lat regularnie korespondowali ze sobą. Ich
telegramy podpisywane zdrobnieniami „Willy” i „Nicky” mknęły między Berlinem
a Petersburgiem. Władcy uprawiali swego rodzaju lekką, sztubacką paplaninę zadającą kłam
wadze machinacji snutych wśród stojącego niżej pospólstwa.
Telegramy o kluczowym znaczeniu zaczęły krążyć 29 lipca, urwały się zaś 1 sierpnia.
Kontekst ich wymiany jest intrygujący. Obu monarchów przerażała myśl, że wojna
na Bałkanach rozprzestrzeni się i pochłonie Europę. Jednak do tamtej pory byli w dużej mierze
marionetkami w rękach swoich generałów i ministrów. Żaden z cesarzy nie dzierżył twardą
ręką spraw państwowych. Wysunięta przez Wilhelma propozycja „mediacji” była iluzją; jego
starania ignorowano lub „dostosowywano” do okoliczności. Po powrocie z urlopu kajzer
wkroczył w zmieniony świat, nad którym sprawował ograniczoną kontrolę. Niewiele wiedział
o tym, że jego kanclerz dyrygował działaniami, które doprowadziły Austrię do wojny z Serbią.
Nie wiedział również, że szef niemieckiego sztabu generalnego Moltke przestrzegł swojego
austriackiego odpowiednika Hötzendorfa, by ten przygotował się na prawdopodobną
ewentualność, że „lokalna wojna” na Bałkanach doprowadzi do konfliktu z Rosją. Tymczasem
w niemieckim parlamencie zapanował chaos i rozłam, a przy ustalaniu następnych poczynań
Niemiec zdanie generałów zaczęło przeważać nad opiniami cywilnych polityków. W tej
sytuacji Bethmann-Hollweg uciekł się do cesarza jako ostatniej deski ratunku, w nadziei, że
władca wpłynie na cara, który powstrzyma mobilizację w Rosji, a gdyby stało się inaczej
i Niemcy zostałyby zmuszone do mobilizacji, jak życzył sobie Moltke, kanclerz miał nadzieję
na obarczenie Rosji winą za rozpoczęcie wojny.
Zatem Bethmann-Hollweg zadał Wilhelmowi pytanie: czy Wasza Cesarska Mość „zechce
łaskawie wysłać depeszę do cara? Taki telegram, jeśli wojna okaże się nieunikniona, rzuci
jaśniejsze światło na odpowiedzialność Rosji. Najpokorniej pozwolę sobie przedłożyć
[Waszej Cesarskiej Mości] roboczą wersję takiej depeszy”629. Wilhelm wyświadczył
kanclerzowi tę przysługę i wysłał następujący komunikat:
Cesarz do cara, 28 lipca, 22.45
Z najwyższym zaniepokojeniem dowiedziałem się o wrażeniu, jakie wzbudziły działania Austro-Węgier przeciwko
Serbii. Prowadzona bez skrupułów w Serbii wieloletnia agitacja doprowadziła do odrażającej zbrodni, której ofiarą padł
arcyksiążę Franciszek Ferdynand (…) Z drugiej strony mojej uwadze bynajmniej nie uchodzą trudności w wysiłkach
Twoich i Twojego rządu, mających powstrzymać falę opinii publicznej (…) Użyję wszelkich wpływów, by wzbudzić
w Austrii chęć szczerego i satysfakcjonującego porozumienia z Rosją. Żywię ufność i nadzieję, że będziesz mnie
wspierał w staraniach o przezwyciężenie wszelkich trudności, które mogą jeszcze wyniknąć.
Twój najszczerszy i najbardziej oddany przyjaciel i kuzyn
Willy
W Rosji odpowiedź doradzili carowi generałowie. Do najbardziej wpływowych należeli:
minister wojny generał Suchomlinow; rosyjski wódz naczelny wielki książę Mikołaj
Mikołajewicz; główny kwatermistrz armii generał Jurij Daniłow, szybko wezwany
do Petersburga.
Car do cesarza, 29 lipca, 1.00
Peterhof
Cieszę się z Twojego powrotu. W tej doniosłej chwili zwracam się do Ciebie o pomoc. Słabemu krajowi
wypowiedziano haniebną wojnę. W Rosji panuje ogromne oburzenie, które i ja podzielam. Przewiduję, że w najbliższej
przyszłości ulegnę presji i zostanę zmuszony do zastosowania skrajnych środków, które doprowadzą do wojny. Musimy
postarać się uniknąć takiej katastrofy jak wojna w Europie. Przeto błagam Cię w imię naszej dawnej przyjaźni, żebyś
uczynił, co w Twojej mocy, by powstrzymać swoich sojuszników, zanim posuną się za daleko.
Nicky
Listy krążące między Willym a Nickym, które wywołały rezultat daleki od powściągliwości
w stosunkach między państwami, w przewrotny sposób pogorszyły bieg spraw. Skoro pisali je
do siebie tacy krewni…
Cesarz do cara, 29 lipca, 18.30
Berlin
(…) jak już pisałem w pierwszym telegramie, nie mogę uznać działań Austrii przeciwko Serbii za „haniebną” wojnę.
Austria z własnego doświadczenia wie, że złożone na piśmie serbskie obietnice absolutnie nie zasługują na zaufanie
(…) Austria nie dąży do jakichkolwiek podbojów terytorialnych kosztem Serbii. Wobec tego sugeruję, że Rosja równie
dobrze mogłaby pozostać biernym widzem austriacko-serbskiego konfliktu i nie wciągać Europy w najstraszliwszą
wojnę, jaką nasz kontynent kiedykolwiek oglądał (…) Oczywiście Austria będzie śledzić zastosowane przez Rosję
środki natury militarnej, grożące katastrofą, której obaj pragniemy uniknąć, i podkopujące moją pozycję jako mediatora,
którą z chęcią przyjąłem na Twoją prośbę o pomoc w imię naszej przyjaźni.
Willy
Car do cesarza, 29 lipca, 20.20
Peterhof
Dziękuję za Twój pojednawczy i przyjazny telegram. Jednakże oficjalny komunikat, przedstawiony dzisiaj przez
Twojego ambasadora mojemu ministrowi, został sformułowany w nader odmiennym tonie [chodziło o telegram
Pourtalèsa do Jagowa]. Błagam Cię o wyjaśnienie tej rozbieżności! Słusznie byłoby przekazać problem austriacko-
serbski do rozpatrzenia na konferencji w Hadze. Ufam w Twoją mądrość i przyjaźń.
Kochający Nicky
Cesarz do cara, 30 lipca, 1.20
Berlin
Bardzo dziękuję za telegram. To całkowicie wykluczone, by język mojego ambasadora mógł pozostawać
w sprzeczności z wymową mojej depeszy. Hrabiemu Pourtalèsowi polecono zwrócić uwagę Twojego rządu
na niebezpieczeństwo i fatalne następstwa mobilizacji; to samo pisałem w telegramie do Ciebie. Austria zmobilizowała
swoje siły jedynie przeciwko Serbii, i to zaledwie część swoich wojsk. Jeśli, jak należy wnosić z komunikatów
pomiędzy Tobą a Twoim rządem, Rosja obecnie mobilizuje siły przeciwko Austrii, moja rola jako mediatora (…)
zostanie narażona na szwank, o ile nie legnie w gruzach. Cały ciężar decyzji spoczywa teraz wyłącznie na Twoich
barkach i to Ty będziesz musiał ponieść odpowiedzialność za pokój lub wojnę.
Willy630
Car do cesarza, 30 lipca, 1.20
Peterhof
Serdecznie dziękuję za szybką odpowiedź (…) O zastosowaniu środków natury militarnej [częściowej mobilizacji
w Rosji], które weszły obecnie w życie, zadecydowano pięć dni temu dla obrony kraju na wieść o austriackich
przygotowaniach. Z całego serca wyrażam nadzieję, że w żaden sposób nie zakłócą one Twojej roli jako mediatora,
którą sobie ogromnie cenię. Potrzebujemy Twojej silnej presji na Austrię, żeby między nami mogło dojść
do porozumienia.
Nicky
Przytoczone telegramy dowodzą, że ani car, ani cesarz w gruncie rzeczy nie chcieli wojny.
Willy i Nicky zostali nakłonieni do pisania depesz i postępowali pod dyktando swoich
generałów i ministrów. Ich rola sprowadzała się do składania podpisów. Podpisy władców
były nieodzowne dla podjęcia jakichkolwiek działań wojennych. Uderza fakt, że tak car, jak
cesarz uważali, że zachowanie pokoju leży w ich gestii. Formalnie rzecz biorąc, mieli prawo
nakazać, ograniczyć lub wstrzymać mobilizację; w praktyce żaden nie chciał tego zrobić. Car
przez krótki czas chciał zmniejszyć skalę rosyjskiej mobilizacji, lecz jego rozkaz w znacznej
mierze nie znalazł posłuchu, co zmusiło go do zmiany decyzji (patrz rozdział 34). Jednak obaj
monarchowie zachowali resztki wpływów jako symbole władzy i posłuszni sygnatariusze
decyzji podejmowanych przez innych.
Poddani jeszcze nie uświadamiali sobie w pełni ponurej prawdy o swoich władcach.
Nasuwa się kusząca myśl, że gdyby cesarz i car odznaczali się silniejszymi charakterami
i odpowiedzialniej podchodzili do użycia siły, gdyby umieli wpłynąć na swoich ministrów,
można byłoby uniknąć wojny w Europie.
***
A co z ich krewnym „Georgiem” – królem Anglii Jerzym V? Łączyły go serdeczne stosunki
z carem, natomiast nienawidził swojego ciotecznego brata, cesarza Niemiec631. Pamiętnik
króla ujawnia jego osobiste poglądy na wojnę. Podobnie jak dwaj pozostali kuzyni, był jej
przeciwny, lecz nie mógł nic zrobić. Oczywiście nie był władcą autokratycznym, jak jego
kuzyni; zakres jego władzy ograniczał parlament. Niemniej wywierał ogromny wpływ jako
symboliczny przywódca i doradca. W istocie Jerzy swoimi bezceremonialnymi uwagami
skierowanymi do brata cesarza Niemiec pogorszył tylko sytuację i spowodował fatalne
reperkusje.
27 lipca król Jerzy po raz pierwszy wspomniał w swoim pamiętniku o możliwości wybuchu
wojny. Podsumował, że „stan rzeczy jest bardzo poważny. Wygląda na to, że stoimy
na krawędzi powszechnej wojny w Europie”632. Premier Asquith zapewnił króla, że Wielka
Brytania w wojnie na Bałkanach zajmie jedynie pozycję obserwatora. Nieliczni Brytyjczycy
słyszeli o Serbii; po co wyruszać na wojnę o małe rolnicze królestwo?
Król Jerzy wyraził opinię zbieżną z poglądem premiera poprzedniego dnia, w rozmowie
z bratem cesarza Niemiec Heinrichem, przygotowującym się po wizycie w Anglii do powrotu
do domu. „Dołożymy wszelkich starań – oświadczył Jerzy – żeby trzymać się od tego z dala
i zachować neutralność”633. Heinrich opacznie pojął jego słowa, biorąc je za deklarację
zachowania przez Wielką Brytanię neutralności w europejskiej wojnie.
Następnego dnia ponaglony przez Sazonowa car wysłał do króla Jerzego telegram,
w którym otwarcie wywierał na Wielką Brytanię presję, domagając się zajęcia stanowiska
w sprawie poparcia dla ententy:
Austria lekkomyślnie wypowiedziała wojnę, która łatwo może skończyć się powszechną pożogą wojenną. To
okropne! (…) Wiem, że w razie powszechnej wojny możemy liczyć na pełne poparcie Francji i Anglii. Po ostatnią
deskę ratunku zwróciłem się do Wilhelma, prosząc go o silną presję na Austrię, żebyśmy mogli omówić z nią wszelkie
sprawy634.
Trzej władcy żywili to samo urojenie: Georgie uważał, że Nicky zachęca Willy’ego
do mediacji, podczas gdy ani Willy, ani Nicky nie postępowali w przypisywany im sposób.
Zatem w tym przypadku króla Jerzego dzieliły od rzeczywistości całe trzy kroki.
Niestety, niedoszłych królewskich rozjemców przekonano, żeby trzymali się na uboczu. Oni
zaś spełnili wolę swoich generałów. Dialog między Willym a Nickym wygasł niczym
wystrzelona petarda. Ich telegramy były czczą pisaniną pełną pobożnych życzeń, wkrótce
bowiem do gry mieli przystąpić ministrowie oraz dowódcy wojskowi. Tryby mobilizacji
nadal obracały się w upiornej gonitwie. Pamiętnik króla Jerzego, pisany w przededniu wojny,
odzwierciedla tragizm bezradnej monarchii. „Jak to wszystko się skończy? – pisał król. –
Winston Churchill odwiedził mnie, by poinformować, że marynarka jest gotowa do wojny,
lecz proszę Boga, by do niej nie doszło. To dla mnie dni pełne troski”635.
629 Bethmann-Hollweg do cesarza Wilhelma II, w: Geiss, s. 258.
630 The World War I Document Archive, The Willy-Nicky Telegrams: http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Willy-
Nicky_Telegrams.
631 Autor książki popełnia w tym miejscu błąd, określając Wilhelma II jako siostrzeńca Jerzego V, myli bowiem angielskiego
króla z jego ojcem, Edwardem VII. W istocie trzej władcy byli kuzynami: Wilhelm był ciotecznym bratem Jerzego ze strony ojca
(poprzez siostrę Edwarda VII), a car Mikołaj II – jego ciotecznym bratem ze strony matki, księżniczki duńskiej Aleksandry
(poprzez jej siostrę Dagmarę, matkę cara) (przyp. tłum.).
632 Cytat w: Carter, s. 426.
633 Nicolson, King George, s. 246, cytat w: ibidem, s. 427.
634 Cytat w: ibidem, s. 429.
635 Ibidem.
33
KONIEC BRYTYJSKIEJ „NEUTRALNOŚCI”
Musi Pan poinformować niemieckiego kanclerza, że jego propozycja, byśmy zobowiązali się do neutralności,
na takich warunkach absolutnie nie może zostać przyjęta.
Edward Grey, brytyjski minister spraw zagranicznych, do Edwarda Goschena, ambasadora Wielkiej Brytanii
w Berlinie
Edward VII jest silniejszy po śmierci niż ja, chociaż żyję!
Cesarz Wilhelm II na wieść o decyzji Greya
Dwudziestego dziewiątego lipca Heinrich przedstawił swojemu bratu, cesarzowi Niemiec,
przelotną opinię króla Jerzego, że w przyszłej wojnie Wielka Brytania pozostanie „neutralna”.
Ośmielony wynikami tych królewskich działań wywiadowczych Wilhelm niezwłocznie zwołał
naradę z udziałem dowódców sił zbrojnych, pragnących wprowadzenia w Niemczech „stanu
zagrożenia wojną” (Kriegsgefahrzustand), poprzedzającego pełną mobilizację. Kajzer
oznajmił zebranym wieść zasłyszaną poprzedniego dnia przez Heinricha od króla Jerzego:
Wielka Brytania ma zachować neutralność! Obwieszczenie władcy przyjęto
z niedowierzaniem. Tirpitz ośmielił się zasugerować, że uwaga została błędnie lub przesadnie
zinterpretowana. „Mam królewskie słowo i to mi wystarczy”, uśmiechnął się w odpowiedzi
kajzer636.
Jednak król, a także Asquith i Grey, mieli na myśli to, że Wielka Brytania „zachowa
neutralność” w lokalnej wojnie o Serbię; nie chcieli przez to powiedzieć, iż Anglia będzie się
trzymać na uboczu i przyglądać, jak Niemcy rozdzierają Francję. Wyprowadzenie Niemców
z tego rażąco błędnego przekonania miało się okazać nad wyraz przykrym procesem.
***
Rozpoczął się on jeszcze tego samego popołudnia w Londynie, gdy Edward Grey wezwał
Lichnowskiego, by ponownie spytać go „w przyjaznej atmosferze i w zaufaniu”, czy Niemcy
wezmą udział w czterostronnych negocjacjach. Grey, chyba jedyny w Europie, dzielnie trwał
przy swoich mediacyjnych nadziejach. Wyłącznie czterostronne rozmowy, rzekł, pomogą
uniknąć „katastrofy na skalę europejską”. Zapewnił Lichnowskiego, że brytyjski rząd pragnie,
jak dawniej, „pielęgnować łączące nas uprzednio przyjazne stosunki i będzie trzymał się
na uboczu dopóty, dopóki konflikt będzie ograniczał się do Austrii i Rosji” (podkreślenie
P.H.)637.
Zatem brytyjski minister spraw zagranicznych wyjawił trudną prawdę w typowy dla siebie
oględny, lecz trafny sposób. Grey ostrzegł, że jeśli Niemcy i Francja włączą się do wojny,
„brytyjski rząd pod presją okoliczności będzie musiał niezwłocznie podjąć decyzję”. Czy
Anglia weźmie udział w konflikcie? Przeciw komu się zwróci? Minister pozostawił tę
okropną kwestię w zawieszeniu. Oczywiście miał na myśli to, że Wielka Brytania byłaby
zmuszona do przyłączenia się do Francji i Rosji przeciwko Niemcom i Austro-Węgrom. „Jeśli
wybuchnie wojna – uprzedził Grey – okaże się największą katastrofą, jaką kiedykolwiek
widział świat”638.
Minister, życzliwie usposobiony do niemieckiego dyplomaty, dodał, że „był daleki
od pragnienia wyrażenia jakiejkolwiek groźby”; chciał jedynie uchronić siebie „od wyrzutów,
że działa w złej wierze”, a Lichnowskiego – od rozczarowania. Dotychczas, podsumował,
brytyjski rząd uznawał, że Austria zasługuje na „pewną satysfakcję”, jednakże uczucia
Brytyjczyków w tej sprawie „zaczynają się zwracać w zupełnie inną stronę”639.
Za pomocą takiej oto aksamitnej dyplomacji Grey spokojnie zdruz​gotał niemieckie nadzieje,
że Wielka Brytania nie przystąpi do wojny. Lichnowskiego, w najwyższym stopniu
wstrząśniętego, czekało zadanie nie do pozazdroszczenia: przekazanie tej strasznej wieści
Berlinowi. Jednak telegram od ambasadora miał nie dotrzeć do Bethmanna-Hollwega
w odpowiednim czasie, by zdążyć powstrzymać kanclerza przed ostatnią, bezczelną próbą
wyjednania brytyjskiej neutralności.
***
Tego samego dnia wieczorem, po powrocie z posiedzenia w Poczdamie z udziałem cesarza
i Tirpitza, Bethmann-Hollweg wezwał brytyjskiego ambasadora Edwarda Goschena. Kanclerz
zamierzał niejako wyłożyć wszystkie karty na stół: podjąć najbardziej stanowczą próbę
powstrzymania Anglii od przyłączenia się do wojny.
Gdyby Rosja zaatakowała Austrię, ostrzegł Bethmann-Hollweg, to mogłoby sprawić, że
„pożoga wojenna na skalę europejską stanie się nieunikniona”. Kanclerz wyrażał nadzieję, że
w takim wypadku „Wielka Brytania zachowa neutralność”. Wiedział, że Anglia nigdy nie
pozwoli Niemcom zmiażdżyć Francji, jednak twierdził z nacis​kiem, że to się nigdy nie zdarzy.
Okupacja Francji wszak nie leżała w niemieckich zamiarach. Niemcy „były gotowe udzielić
brytyjskiemu rządowi wszelkich gwarancji pod warunkiem zachowania przez Wielką
Brytanię neutralności, że w razie zwycięskiej wojny Niemcy nie będą dążyć do żadnych
terytorialnych nabytków kosztem Francji” (podkreślenie P.H.)640. Kanclerz ze swojej obietnicy
znacząco wyłączył francuskie kolonie.
Były to zdumiewające rewelacje, które odsłoniły przed brytyjskim rządem wszystkie
przewrotne tajniki Bethmanna-Hollwega jako męża stanu. Zamysł kanclerza, by kupić sobie
brytyjską neutralność obietnicą nieokupowania Francji, ujawnił skalę jego piramidalnego
błędu w ocenie zamiarów rządu i woli społeczeństwa Wielkiej Brytanii. Kanclerz nie umiał
spojrzeć na działania Niemiec z perspektywy innej niż własna.
Następnie Bethmann-Hollweg, ku zaskoczeniu Goschena, zaproponował, że „wspomniane
gwarancje” mogłyby stworzyć podstawę „ogólnego porozumienia o zachowaniu neutralności
między obu krajami”, które – jak stwierdził – stanowiło zawsze cel jego polityki, odkąd tylko
został kanclerzem. Zapytał Goschena, jak na to mógłby zareagować brytyjski rząd. Goschen
spokojnie odparł, że jego zdaniem Edward Grey „chciałby zachować pełną swobodę
działania”641.
Kiedy telegram Goschena z relacją z owego niezwykłego spotkania dotarł do Londynu, Eyre
Crowe niezwłocznie przystąpił do pracy. „Zdumiewające propozycje” Bethmanna-Hollwega,
stwierdził, zdyskredytowały kanclerza jako męża stanu. „Nie ulega wątpliwości, że Niemcy
praktycznie są zdecydowane na wojnę, a powstrzymuje je dotychczas jedynie obawa wzięcia
przez Anglię udziału w obronie Francji i Belgii”642. Obawy Crowe’a przed Niemcami zyskały
teraz, gdy Europa stanęła na krawędzi wojny, większą wiarygodność.
***
Później tego samego wieczoru, gdy Bethmann-Hollweg złożył swą wielką, pokerową
propozycję, Grey określił wreszcie stanowisko Wielkiej Brytanii. Anglia miała z całą
pewnością przystąpić do wojny po stronie Francji i Rosji, gdyby działania zbrojne
rozprzestrzeniły się na całą Europę. Tym samym Grey urzeczywistnił najgorszy koszmar
Niemiec.
Cesarz czytał telegram od Lichnowskiego z narastającą, sięgającą granic apopleksji furią.
Nie po raz pierwszy wyszedł na głupca przed własnymi ministrami. Czy król kłamał
w sprawie brytyjskiej neutralności? Upokorzenie Wilhelma znalazło ujście w okrzykach
odrazy wypełniających marginesy depeszy. Grey jest „pospolitym oszustem”, pienił się cesarz,
a jego poczynania są „podłe i mefistofeliczne”, a tym samym „w każdym calu angielskie”.
„Przez wszystkie te lata działał w złej wierze”643.
Reakcję kajzera wieńczył wybuch gniewu:
Anglia pokazuje się w prawdziwych barwach w chwili, gdy uważa, że zdołała (…) by tak rzec, załatwić się z nami!
Ta podła banda sklepikarzy usiłowała oszukać nas swoimi obiadkami i przemowami. Oto najśmielszy podstęp,
przekazane mi [przez brata cesarza, Heinricha] słowa króla: „Zachowamy neutralność i jak najdłużej postaramy się
trzymać od tego z dala”. Grey dowodzi, że król jest kłamcą (…) Pospolity kundel! Anglia sama ponosi
odpowiedzialność za pokój lub wojnę, bo my już nie! Trzeba to wyraźnie dać światu do zrozumienia [podkreślenie
cesarza]644.
Wilhelm kompletnie nie rozumiał, że to jego brat Heinrich po prostu błędnie pojął słowa
króla Jerzego.
Podczas gdy wściekły cesarz miotał niedorzeczne oskarżenia, Bethmann-Hollweg był bliski
załamania. Telegram od Lichnowskiego po raz pierwszy potwierdził niemal pewny zamiar
Wielkiej Brytanii przystąpienia do wojny w Europie po stronie ententy. Jeszcze zeszłego
wieczoru kanclerz przystąpił w imieniu Niemiec do najostrzejszej rozgrywki o to, co teraz
Grey tak obcesowo wyrwał mu z ręki. Tego samego popołudnia Bethmann-Hollweg wysłał tę
hiobową wieść do niemieckiego ambasadora w Wiedniu, barona Heinricha von
Tschirschkiego. Kanclerz ostrzegł, że brytyjska decyzja, by stanąć po stronie
Trójporozumienia, dla Niemiec i Austrii oznacza perspektywę
pożogi wojennej, w której Anglia zwróci się przeciwko nam; Włochy i Rumunia według wszelkich oznak nie
przyłączą się do nas, a nasze dwa kraje będą musiały przeciwstawić się czterem mocarstwom. Na Niemcy zaś,
wskutek opozycji Anglii, spadnie główny ciężar wojny645.
Bethmann-Hollweg gorzko żałował swojego wcześniejszego apelu o neutralność Anglii;
z dyplomatycznego punktu widzenia został kompletnie wymanewrowany. W obliczu tego
dramatycznego zwrotu sytuacji Austro-Węgry, obecnie w stanie wojny, domagały się
od Berlina gwarancji w sprawie wcześniejszych niemieckich postanowień. Kanclerz po
krótkim wahaniu zadepeszował do swojego ambasadora w Wiedniu: „Jesteśmy oczywiście
gotowi do wypełnienia [naszych] zobowiązań (…) lecz nie chcemy bezsensownie dać się
wciągnąć w wojnę światową (…)”646. Jednak skoro w Rosji trwały przygotowania
do mobilizacji, Niemcy musiały polegać na austriackiej pomocy, jak to niegdyś przewidział
Bismarck, aby powstrzymać nacierającego od wschodu nieprzyjaciela. Bethmann-Hollweg
zaś, mając osłabioną pozycję, nie chciał w tej kwestii naciskać Austriaków.
***
Tymczasem kajzer, oszalały ze złości, miotał się niczym szekspirowski król Lear,
pokrywając marginesy tych i późniejszych telegramów niedorzecznymi popisami górnolotnego
krasomówstwa, zwariowanymi nawet jak na standardy Wilhelma. W jednym z dłuższych
elaboratów cesarz nieświadomie przepowiedział los Rzeszy i miotał klątwy na Imperium
Brytyjskie za doprowadzenie jej do zniszczenia:
Nie mam już żadnych wątpliwości, że Anglia, Rosja i Francja porozumiały się (…) by uznać konflikt austriacko-
serbski za pretekst do wypowiedzenia nam wojny, żeby nas zniszczyć (…). Albo haniebnie zdradzimy naszych
sojuszników, składając ich w ofierze Rosji, a tym samym doprowadzimy do rozpadu Trójprzymierza, albo czeka nas
wspólny atak Trójporozumienia i kara za naszą sojuszniczą wierność, a nasi wrogowie dadzą upust swojej zazdrości,
doprowadzając nas do całkowitej ruiny. Oto prawdziwy, nagi i zwięzły obraz sytuacji, którą powoli i sprytnie zaczął
aranżować na pewno jeszcze Edward VII (…). Do ostatecznego zaś końca doprowadził ją Jerzy V, który wcielił cały
plan w życie (…).
Zatem osławione „okrążenie” Niemiec stało się wreszcie faktem. Nagle na nasze głowy zarzucono sieć, a Anglia
z szyderczym uśmieszkiem zbiera najwspanialsze żniwo swojej stałej, czysto antyniemieckiej polityki światowej (…).
Kapitalne osiągnięcie, budzące podziw nawet w człowieku, który w jego rezultacie zostanie zniszczony. Edward VII
jest silniejszy po śmierci niż ja, chociaż żyję! I pomyśleć, że byli ludzie, którzy wierzyli, że Anglię da się pozyskać
lub skłonić do pokojowego nastawienia takimi czy innymi żałosnymi środkami!!! Wszystkie moje ostrzeżenia, wszystkie
moje apele wygłaszałem na próżno…
(…) zostaliśmy doprowadzeni do sytuacji, która oferuje Anglii pożądany pretekst do unicestwienia nas
pod obłudnym płaszczykiem sprawiedliwości, mianowicie w imię pomocy Francji (…) Trzeba teraz bezlitośnie obnażyć
tę całą machinację, publicznie i brutalnie zerwać jej z twarzy maskę chrześcijańskiego, pokojowego nastawienia (…)
postawić pod pręgierzem faryzejską hipokryzję!! A nasi konsulowie w Turcji i Indiach, agenci itp. muszą podpalić cały
mahometański świat, wezwać do zażartego buntu przeciwko tej znienawidzonej, kłamliwej, pozbawionej sumienia nacji
sklepikarzy; albowiem jeśli my mamy wykrwawić się na śmierć, to Anglia przynajmniej straci Indie647.
Wybuch Wilhelma wywołał szerokie dyskusje. Najtrafniej omawia go Albertini. Notka
cesarza „odsłania całą naturę tego człowieka”, pisał. Fiasko niemieckiej Weltpolitik wtrąciło
kajzera w „otchłań szaleństwa, do której nie miało przystępu jakiekolwiek poczucie prawdy”.
Jednak Albertini zaprzecza, jakoby kajzer „bardziej niż ktokolwiek inny” przybliżył Europę
do wojny648. Prawda wygląda tak, że nie da się łatwo przypisać winy poszczególnym
postaciom. Swoje role w popchnięciu świata do konfliktu zbrojnego odegrali także car,
Bethmann-Hollweg, Moltke, Sazonow, Grey, Berchtold, Hötzendorf i pomniejsi urzędnicy oraz
ich kolektywna niezdolność bądź niechęć do zareagowania na rozwój wydarzeń.
***
Właśnie wtedy, 30 lipca, Grey otrzymał depeszę z bezmyślną propozycją Bethmanna-
Hollwega, mającą kupić Niemcom brytyjską neutralność. Osłupiały minister niezwłocznie
wysłał odpowiedź za pośrednictwem Goschena. Jego depesza, sformułowana niezwykle
dosadnie i kategorycznie, wyrażała dokładnie stanowisko brytyjskiego rządu aż do chwili
wypowiedzenia wojny. Zwróćmy uwagę na przebiegłą odmowę uznania niemieckich roszczeń
do francuskich kolonii:
Musi Pan poinformować niemieckiego kanclerza, że jego propozycja, byśmy zobowiązali się do neutralności,
na takich warunkach absolutnie nie może zostać przyjęta.
Kanclerz praktycznie prosi nas (…) żebyśmy stali z boku, podczas gdy Francja będzie ponosić klęski i tracić kolonie,
jeśli tylko Niemcy nie zajmą francuskiego terytorium (…). Takiej propozycji nie możemy zaakceptować, gdyż Francja
mogłaby zostać zmiażdżona do tego stopnia, że straciłaby pozycję mocarstwa i musiałaby podporządkować się polityce
Niemiec (…).
Abstrahując od powyższego, dobicie takiego targu z Niemcami kosztem Francji okryłoby nas niesławą, od której
nigdy nie uwolniłoby się dobre imię naszego kraju.
Kanclerz praktycznie prosi nas również, żebyśmy przefrymarczyli wszelkie nasze zobowiązania lub interesy, które
wiążą się z neutralnością Belgii. Tej propozycji dobicia targu także nie możemy przyjąć.
Dalej Grey odrzucił również niemiecki zamysł „paktu o zachowaniu neutralności” i zamiast
tego zasugerował, żeby oba bloki mocarstw – kiedy kryzys przeminie, o ile to nastąpi –
zawarły porozumienie. Jednak stwierdził, że ów projekt na razie jest zbyt „utopijny”, by
przybrać formę konkretnej propozycji649.
Tak oto serce oraz intelekt Greya przemówiły stanowczym i wiarygodnym językiem. Gdyby
minister posłużył się nim wcześniej, jego słowa przebiłyby się przez dżunglę nieporozumień,
paranoi oraz nieufności, w której uwikłały się jego nadzieje na pokój. Jedyny raz otrząsnął się
ze swej polityki „sztywnej bierności”650; jedyny raz wyraźnie określił kierunek brytyjskiej
polityki, zamiast jedynie reagować na wydarzenia; jedyny raz zdecydował się podjąć
decyzję651. Jednakże jego nowo powzięte przekonanie skrystalizowało się zbyt późno, by
wywrzeć na świat jakikolwiek mitygujący wpływ.
***
Po czym osłabło. Grey nadal nie chciał zająć w imieniu Wielkiej Brytanii jakiegokolwiek
stanowiska w kwestii obrony Francji, chociaż wiedział, że wszystko ciąży w tym kierunku.
Francuzi po cichu zżymali się na perfidny Albion. Jules Cambon, francuski ambasador
w Berlinie, twierdził, że niepewność angielskiego ministra dała nadzieję wojennemu
stronnictwu w Niemczech. Gdyby Grey opowiedział się po stronie Francji, „zadecydowałby
o przewadze w Niemczech postawy pokojowej”. Skrajność zarzutu Cambona pobudziła Greya
do wytłumaczenia się.
„Całkowicie błędne jest przypuszczenie, że pozostawiliśmy Niemcom wrażenie, iż nie
zamierzamy interweniować – wyjaśnił 31 lipca (za pośrednictwem brytyjskiego ambasadora
w Paryżu, sir Francisa Bertiego). – Odrzuciłem wszak inicjatywy mające wymóc na nas
obietnicę zachowania neutralności”. Jednakże Grey przyznał, że Wielka Brytania nadal nie
mogła wówczas podjąć żadnych zobowiązań wobec ententy. Powód? Minister obawiał się
krachu na rynku akcji. „Sytuacja handlowa i finansowa była niezmiernie poważna”,
informował; „istniało niebezpieczeństwo całkowitej bessy, która zrujnowałaby i nas,
i wszystkie inne kraje; możliwe, że nasze trzymanie się na uboczu stanowiło jedyną obronę
przed kompletnym załamaniem się w Europie wiarygodności kredytowej”652. Wyjaśnienie
ziało nieszczerością: czyż Francuzi mieli uwierzyć, że dla Greya bardziej liczyło się
uspokojenie londyńskiej giełdy papierów wartościowych niż wolność Francji? Cała
argumentacja Greya coraz bardziej wyglądała na wyświechtaną i niechlujną. Minister sięgnął
po kwestię Belgii, której wolność służyła brytyjskiemu gabinetowi za rodzaj talizmanu. Dodał
mianowicie, że pogwałcenie neutralności Belgii mogłoby w oczach rządu rozstrzygnąć
dylemat. Jednak „jedyną odpowiedzią”, jakiej Grey mógł w danym momencie udzielić Francji,
było oświadczenie, „że nie mogliśmy podjąć żadnych jednoznacznych zobowiązań”653.
***
Następnego dnia (1 sierpnia) na posiedzeniu Rady Ministrów Grey przedstawił zebranym
wydarzenia z ostatnich dwóch dni. Brytyjski rząd zachował wolną rękę w swoich
poczynaniach, oznajmił z naciskiem (jak gdyby w tych okolicznościach stanowiło to zaletę),
a także nadal żywił niewzruszony zamiar obrony neutralności Belgii654. Francja w odpowiedzi
na brytyjskie pytania w tej materii zgodziła się respektować wolność Belgii; Niemcy
dotychczas się nie wypowiedziały. A co ze stanowiskiem Wielkiej Brytanii? Grey zwrócił się
do rządu o upoważnienie do wygłoszenia w poniedziałek 3 sierpnia w Izbie Gmin
oświadczenia, w którym minister zamierzał wyjaśnić tę sprawę raz na zawsze.
Gdy tego samego dnia Grey informował o powyższych zobowiązaniach Lichnowskiego,
jego słowa straciły całą siłę oddziaływania. Minister powrócił do nieszczerych półśrodków.
Gdyby Niemcy, oznajmił potulnie, naruszyły w wojnie z Francją neutralność Belgii,
„nastąpiłby zwrot [brytyjskiej] opinii publicznej”, który „utrudniłby naszemu rządowi
przyjęcie postawy przyjaznej neutralności”. Z pewnością nie miał na myśli postawy
„nieprzyjaznej neutralności”. Z pewnością miał na myśli zaangażowanie się po stronie ententy.
Grey prowadził Europę ku prawdzie w iście żółwim tempie.
Kajzer opatrzył oświadczenie Greya swoimi typowymi wykrzyknikami: „Bzdury!”,
„Brednie!”, „Drań zwariował albo jest idiotą!” itp. Jednakże Wilhelm sformułował też
dorzeczną uwagę, która sprawiła, że Berlin bardzo się najeżył. Wielka Brytania, zapisał
cesarz, „przecięła kabel do Emden – a więc wykonała krok natury wojennej! A przecież nadal
uczestniczy w negocjacjach”655. Wydaje się, że miał słuszność. We wczesnych godzinach
rannych 1 sierpnia (choć na temat dokładnej daty toczą się spory) na Morzu Północnym
w pobliżu Emden załoga brytyjskiego statku do układania linii telegraficznych zaczepiła
hakiem i wyłowiła pięć podmorskich kabli, po czym przecięła je. Były wśród nich niemieckie
zabezpieczone połączenia z ambasadami w krajach zamorskich. Berlin musiał odtąd polegać
wyłącznie na komunikatach radiowych, mocno zaszyfrowanych dla zabezpieczenia ich przed
nasłuchem656. Ten sabotaż formalnie stanowił akt terroryzmu.
***
Z rozwoju wydarzeń najbardziej musiał radować się Eyre Crowe, gdyż jego wielka
antyniemiecka kampania musiała wydawać się przepowiednią, która się sprawdziła. Obecnie
zbijał on polityczny kapitał na panujących w Anglii nastrojach i słał Greyowi jedną notatkę
za drugą. „Jeżeli i kiedy będzie już pewne – pisał – że Francja oraz Rosja nie unikną wojny
i zamierzają do niej przystąpić, będziemy musieli, moim zdaniem, stanąć obok nich jako
sojusznicy ze względu na interes Wielkiej Brytanii, a w takim wypadku nasza interwencja
powinna być natychmiastowa i zdecydowana”.
W dobitnej notatce przesłanej bezpośrednio Greyowi Crowe pisał, że Wielka Brytania nie
ma co prawda „obwarowanych traktatami zobowiązań” wobec Francji, ale „sposób, w jaki
ententa została zawiązana, zacieśniona, poddana próbie i uczczona, uzasadnia pogląd, że
[między sygnatariuszami porozumienia] zadzierzgnęły się moralne więzi”. Crowe oznajmił, że
te więzi zmuszają obecnie Wielką Brytanię do trwania u boku Francji znajdującej się
w potrzebie: „Francja nie dążyła do sporu. Została doń zmuszona”657. Jednak Grey wciąż
siedział i czekał.
636 Cecil, s. 204.
637 Lichnowsky do Jagowa, 29 lipca 1914 roku, w: Geiss, s. 288–290.
638 Ibidem.
639 Ibidem.
640 Goschen do Greya, 29 lipca 1914 roku, w: ibidem, s. 300.
641 Ibidem.
642 Ibidem.
643 Lichnowsky do Jagowa, 29 lipca 1914 roku, w: ibidem, s. 288–290.
644 Ibidem.
645 Bethmann-Hollweg do Tschirschkiego, 30 lipca 1914 roku, w: ibidem, s. 291–292.
646 Ludwig, s. 144.
647 Notatka cesarza na telegramie Pourtalèsa do Jagowa, 30 lipca 1914 roku, w: Geiss, s. 293–295. Inne tłumaczenia:
Albertini, t. 3, s. 34–35, oraz The World War I Document Archive, June–July, 1914, German Dispatches and the Kaiser’s
Notes: http://wwi.lib.byu.edu/~rdh7/wwi/1914/wilnotes.html.
648 Albertini, t. 3, s. 35.
649 Grey do Goschena, 30 lipca 1914 roku, w: Geiss, s. 315.
650 Williamson, The Reign of Sir Edward Grey as British Foreign Secretary, s. 426–438.
651 Patrz Valone, „There Must Be Some Misunderstanding”: Sir Edward Grey’s Diplomacy of August 1, 1914, s. 405–
424.
652 The World War I Document Archive, Sir Edward Grey’s Indecisiveness:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/Sir_Edward_Grey%27s_Indecisiveness.
653 Ibidem.
654 French Yellow Book, No. 126, M. Paul Cambon, French ambassador at London, to M. René Viviani, president of the
Counsil, minister for foreign affairs, Paris, 1 August 1914.
655 Lichnowsky do Jagowa, w: Geiss, s. 345–347.
656 Patrz Butler, Distant Victory.
657 Crowe do Greya, 31 lipca 1914 roku, w: Geiss, s. 330–331.
34
ROZBIJ SWÓJ TELEFON: ROSJA SIĘ
MOBILIZUJE
Nie wezmę odpowiedzialności za potworną rzeź.
Car Mikołaj II w odpowiedzi na naciski, by wydał rozkaz pełnej mobilizacji w Rosji
Mobilizacja to nie mechaniczny proces, który można w dowolnej chwili wstrzymać niczym konny wóz, a potem
znowu wprawić w ruch.
Generał Władimir Suchomlinow, rosyjski minister wojny
Katastrofalną wojnę w Europie wywołał „łańcuch lekkomyślnych i błędnych postępków”,
konkluduje Albertini658. Jego werdykt w żadnej kwestii nie jest trafniejszy niż w pełnym
napięcia procesie „mobilizacji”, polegającym na translokowaniu ludzi i zaopatrzenia
do punktów zbornych w ramach przygotowań do wojny. W przypadku Niemiec ten proces miał
się liczyć w dniach; w Rosji z powodu olbrzymich odległości miał trwać przeszło dwa
tygodnie. Kluczową okoliczność stanowi fakt, że Niemcy w 1914 roku interpretowały rozkaz
mobilizacji jako wypowiedzenie wojny, ponieważ pełnej mobilizacji praktycznie nie można
było powstrzymać. Rosyjscy wojskowi w mniejszym lub większym stopniu podzielali ten
punkt widzenia; niemniej Sazonow i inni cywilni przywódcy wydawali się to ignorować.
W świet​le tych okoliczności pierwszy kraj, który nakazał pełną mobilizację, piętnowano jako
agresora odpowiedzialnego za rozpętanie wojny.
Nikt nie chciał, by obarczono go winą za wywołanie konfliktu. Wobec tego rozpoczynano
dyplomatyczną grę prowokowania się do zadania pierwszego ciosu, wśród wzajemnych fint
i krążenia wokół siebie oraz rzucania przeciwnikowi wyzwań. Mediacja, kompromis,
cierpliwość… sztuka dyplomacji niewiele liczyła się w tej grze obustronnego blefu. Między
połową a końcem lipca Austro-Węgry, Rosja i Niemcy lekkomyślnie nakazały
przeprowadzenie mobilizacji wstępnej lub „częściowej” w mniejszym lub większym stopniu,
przez co same pozbawiły się możliwości pokojowych negocjacji. Na przykład niemiecki „stan
zagrożenia wojną” oznaczał przygotowanie do celów wojskowych kluczowych punktów kolei
oraz gromadzenie zaopatrzenia w punktach zbornych, lecz niekoniecznie powoływanie
rezerwistów pod broń. W Rosji „przygotowania do wojny” oznaczały to samo. W praktyce
generałowie i admirałowie nadawali powyższym eufemizmom znaczenie według własnego
uznania. Tymczasem Wielka Brytania utrzymywała flotę w stanie podwyższonego pogotowia.
Francja pod nieobecność Poincarégo wyrażała solidarność z Rosją.
***
W oczach Niemców wszystko całkowicie zależało od Rosji. Pełna mobilizacja rosyjskiej
armii gwarantowała wybuch wojny w Europie. Gdyby Rosja rozpoczęła mobilizację, Niemcy
musiały pójść w jej ślady. Przecież to Moltke napisał 21 stycznia 1909 roku w słynnym liście
do Conrada von Hötzendorfa: „Kiedy tylko Rosja przystąpi do mobilizacji, Niemcy (…)
bezsprzecznie zmobilizują całą armię”659. Od tamtego czasu niewiele się zmieniło, choć
determinacja Moltkego przejściowo osłabła. Pod koniec lipca generał napisał ze znużeniem
w liście do żony: „Sytuacja nadal jest w najwyższym stopniu niejas​na. Upłyną jeszcze ze dwa
tygodnie, zanim będzie wiadomo coś pewnego…”660. Moltke balansował między skrajną
wojowniczością a bezdennym lękiem. W jednej chwili starał się pozować na Fryderyka
Wielkiego albo swojego stryja, Moltkego starszego, pogromcę Francji w 1871 roku.
W następnej zaś odsuwał od siebie obraz straszliwych następstw swoich działań –
unicestwienia „w nadchodzących dziesięcioleciach cywilizacji niemal całej Europy”661.
Moltke i inni członkowie niemieckiego sztabu generalnego dojrzeli oblicze koszmaru
układającego się w następującą sekwencję: 1) Rosja mobilizuje siły do obrony Serbii; 2)
Austro-Węgry i Rosja wypowiadają sobie wojnę; 3) Niemcy przeprowadzają mobilizację,
żeby bronić Austro-Węgier; 4) Rosja zarządza pełną mobilizację, sygnalizując tym krokiem
zamiar wojny z Niemcami; 5) Niemcy puszczają w ruch poprawiony plan Schlieffena
i wypowiadają wojnę Rosji oraz Francji.
Niemieccy sztabowcy obserwowali linie kolejowe. Nagły, skoncentrowany ruch na kolei,
tej alei śmierci milionów młodych mężczyzn, zwiastował początek mobilizacji. Do lipca 1914
roku Niemcy nie miały tak zaawansowanych torowisk, jak powszechnie sądzono. Zdaniem
Moltkego oraz Wilhelma Groenera, dowódcy sekcji kolejowej sztabu generalnego, francuskie
koleje przewyższały niemieckie liczbą linii dwutorowych oraz rokadowych (poprzecznych).
Berlin obawiał się, że Francja może przeprowadzić mobilizację „nawet pięciokrotnie
szybciej, jeśli obie strony przystąpią do niej równocześnie”662. Na wschodzie wyglądało to
jeszcze gorzej: Niemcy miały jedynie cztery dwutorowe trasy kolejowe do linii Wisły i tylko
dwie za rzeką, biegnące do Prus Wschodnich. „Nie było w ogóle magistrali do Poznania,
a Niemcy byli słabo przygotowani do walki u boku swoich sojuszników Austriaków”, pisze
David Stevenson663. Innymi słowy, sama słabość Niemiec, ich marna gotowość do działań
zbrojnych – pod względem mniejszej liczby linii kolejowych, sojuszy, kolonii oraz okrętów –
stanowiła argument za wszczęciem wojny prewencyjnej, „uderzenia” od razu, które jawiło się
niemieckim generałom jako imperatyw. „W 1914 roku – konkluduje Stevenson – państwa
centralne uchwyciły się tego, co uważały za ulotną sposobność ucieczki od dylematów
związanych z bezpieczeństwem (…)”664.
***
Bethmann-Hollweg i Jagow – którzy obecnie uznawali wojnę za nieuchronną – mogli
sprowokować rosyjską mobilizację po to, by móc powiedzieć, że Rosja ją rozpoczęła.
Przystąpili do prób ukartowania tego rezultatu, „przyciśnięcia” Rosji, by zarządziła pełną
mobilizację. Rosja dobrze wiedziała, że zmobilizowanie jej olbrzymiej armii będzie bardziej
złożone i czasochłonne niż w przypadku innego europejskiego państwa, dlatego czuła się
zmuszona do wcześniejszego przystąpienia do tego przedsięwzięcia. W każdym razie
niemiecka „powściągliwość” nie miała nic wspólnego z cnotą: Berlin szykował się
do rozpoczęcia mobilizacji chwilę po tym, jak Rosja obwieści ją u siebie.
Kluczowe wydarzenia, które doprowadziły do pełnej mobilizacji w Rosji, są zawiłe
i wzajemnie powiązane. Jeśli zestawimy je w pros​tym harmonogramie, przekonamy się,
dlaczego „lokalny” konflikt między Austrią a Serbią rozrósł się do ogólnoeuropejskiej wojny
i w jaki sposób mobilizacja odegrała rolę kluczowego „czynnika wzrostu”.
Harmonogram rosyjskiej mobilizacji w 1914 roku
Petersburg, 25 lipca: Rosja w tajemnicy postanawia zarządzić „wstępną” mobilizację w odpowiedzi
na austriackie ultimatum pod adresem Serbii665.
Berlin, 27 lipca: Niemiecki minister spraw zagranicznych Jagow zapewnia państwa ententy, że Niemcy nie
przeprowadzą mobilizacji, jeśli częściowe rozwinięcie sił rosyjskich będzie skierowane wyłącznie przeciwko
Austrii666.
Wiedeń–Belgrad, 28 lipca: Austro-Węgry wypowiadają wojnę Serbii.
Berlin, 28 lipca, rano: Bethmann-Hollweg doradza cesarzowi napisanie do cara, co inicjuje serię telegramów
między Willym i Nickym; jest to dyplomatyczny fortel obliczony na opatrzenie Rosji piętnem agresora. Niemiecki
minister wojny Erich von Falkenhayn z poparciem cesarza rozkazuje wojskom odbywającym ćwiczenia powrót
do garnizonów. Niemcy rozpoczynają w tajemnicy „częściową” mobilizację.
Petersburg, 28 lipca, popołudnie: Rosyjski rząd w odpowiedzi na wypowiedzenie przez Austrię wojny Serbii
informuje Berlin o zamiarze zmobilizowania sił w okręgach wojskowych Odessy, Kijowa, Moskwy i Kazania. Rosja
zapewnia, że częściowa mobilizacja nie będzie stanowić żadnego zagrożenia dla Niemiec667. Rosyjscy eksperci
wojskowi sprzeciwiają się rozkazowi „częściowej mobilizacji”, który koliduje z ich planami pełnej mobilizacji.
Londyn, 29 lipca, rano: Wielka Brytania wysyła oficjalny „telegram z ostrzeżeniem”, upoważniający
do przeprowadzenia w tajemnicy częściowej mobilizacji floty. 1 Eskadra kontynuuje rejs do Scapa Flow, natomiast
eskadry 2 i 3 pozostają w bazach668.
Berlin, 29 lipca: W długim, jeżącym włosy na głowie memorandum skierowanym do Bethmanna-Hollwega Moltke
nalega na przygotowania wojenne w odpowiedzi na każde rosyjskie posunięcie, co stoi w sprzeczności
z wcześniejszymi zapewnieniami Jagowa o powściągliwości. Rosja, pisze generał, „przebiegle uknuła” plan
sprowokowania Niemiec stopniową mobilizacją do wszczęcia działań zbrojnych. Gdyby Niemcy przeprowadziły pełną
mobilizację, Rosja i jej sojuszniczka Francja mogłyby wówczas twierdzić, że to Niemcy rozpoczęły wojnę, „po czym
rozpocznie się wzajemna masakra cywilizowanych narodów Europy”. Generał konkluduje: „Sytuacja militarna z dnia
na dzień staje się dla nas coraz mniej korzystna, co może pociągnąć za sobą ważkie konsekwencje, jeśli nasi
potencjalni przeciwnicy będą bez przeszkód prowadzić dalsze przygotowania”669.
Paryż, 29 lipca: Poincaré oraz Viviani wracają do Paryża i niezwłocznie zalecają Rosji, żeby nie dawała Niemcom
żadnego pretekstu do powszechnej mobilizacji.
Berlin, 29 lipca, 16.00: Niemiecki sztab generalny otrzymuje niepokojącą wieść, że w razie najazdu Belgia
zamierza stawić opór. Bruksela powołuje pod broń rezerwistów, podwajając swoje rzeczywiste siły do 100 tysięcy
żołnierzy, wzmacnia też fortyfikacje i umocnienia graniczne.
Petersburg, 29 lipca, dzień–wieczór: Do Rosji docierają wieści o ostrzeliwaniu Belgradu przez Austriaków.
Sazonow z gniewem zwraca się do austriackiego ambasadora: „Przez negocjacje chcecie jedynie zyskać na czasie,
a jednocześnie atakujecie i ostrzeliwujecie bezbronne miasto”670. Tego wieczoru Sazonow, minister wojny Władimir
Suchomlinow oraz szef sztabu generalnego generał lejtnant Januszkiewicz zarządzają pełną mobilizację: „Mając
na uwadze małe prawdopodobieństwo uniknięcia wojny z Niemcami, [musimy] przygotować się do niej pod każdym
względem (…) nie można zaakceptować ryzyka opóźnienia powszechnej mobilizacji w przyszłości wskutek
wprowadzenia teraz mobilizacji częściowej”671. Sazonow przekazuje telefonicznie wynik narady carowi. Mikołaj
z najwyższą niechęcią podpisuje dwa ukazy o mobilizacji: jeden o częściowej, drugi o powszechnej; mają one wejść
w życie zależnie od okoliczności. Tym samym car daje wojskowym wolną rękę i upoważnienie do działań, jakie uznają
oni za stosowne.
Petersburg, 29 lipca, około północy (na temat godziny toczą się spory)672: Sazonow składa Berlinowi
zdawkową propozycję zawieszenia wszelkich „przygotowań wojskowych”, o ile Austria wstrzyma swoje wojska
w rejonie Belgradu i wycofa najostrzejsze warunki ultimatum pod adresem Serbii673. Niemcy ją odrzucają.
Petersburg, 29 lipca, przed północą: Car, niezwykle wzburzony, telefonuje do ministra wojny z poleceniem
zmniejszenia skali nakazanej powszechnej mobilizacji do „częściowej”. Powodem, jak twierdzi, jest otrzymana
od cesarza Niemiec propozycja mediacji między Wiedniem a Belgradem (patrz rozdział 32). Ostatnie słowa telegramu
Wilhelma – „Oczywiście Austria będzie śledzić zastosowane przez Rosję środki natury militarnej, grożące katastrofą,
której obaj pragniemy uniknąć, i podkopujące moją pozycję jako mediatora”674 – przekonują cara do odwołania
rozkazu powszechnej mobilizacji. „Nie wezmę odpowiedzialności za potworną rzeź”, woła Mikołaj. Rosyjscy dowódcy
wojskowi są wściekli. „Mobilizacja – argumentuje Suchomlinow – to nie mechaniczny proces, który można
w dowolnej chwili wstrzymać niczym konny wóz, a potem znowu wprawić w ruch”675. Jednak car nalega, zatem
o północy wchodzi w życie rozkaz o częściowej mobilizacji (chociaż nie jest pewne, czy generał zamierza mu się
podporządkować).
Berlin, 30 lipca, 1.45: Car nieroztropnie informuje cesarza Niemiec: „O zastosowaniu środków natury militarnej
[częściowej mobilizacji w czterech miastach], które weszły obecnie w życie, zadecydowano pięć dni temu dla obrony
kraju na wieść o austriackich przygotowaniach”. Mikołaj twierdzi, że wspomniane środki w żadnym razie nie miały
kolidować z przyjętą przez cesarza rolą „mediatora”676. Wilhelm interpretuje to jako „pełną mobilizację” i notuje
na marginesie gniewną uwagę, że Rosjanie obecnie są: „o tydzień przed nami (…) Nie mogę więcej zgodzić się
na żadną mediację, skoro car (…) w sekrecie za moimi plecami mobilizuje armię. To tylko manewr, żeby powstrzymać
nas i zwiększyć swoją przewagę na starcie, tę zaś już zyskali. Moja praca dobiega końca!”677.
Berlin, 30 lipca, przed świtem: Nadchodzi telegram zawierający złożoną bez przekonania propozycję Sazonowa,
by Niemcy wzięły udział w czterostronnej konferencji pokojowej; niemiecki ambasador Pourtalès lekceważy tę
inicjatywę jako „bardzo trudną, o ile nie niemożliwą sprawę, skoro Rosja zdecydowała się teraz na brzemienny
w skutki krok w postaci mobilizacji”. Sazonow replikuje, że odwołanie rozkazu mobilizacji nie było już możliwe,
a „odpowiedzialność za to spada na austriacką mobilizację”678.
Berlin, 30 lipca, rano: Moltke telefonuje do Hötzendorfa, by go ostrzec, że mobilizacja w Niemczech
„bezsprzecznie doprowadzi do wojny”; ma na myśli wojnę na skalę europejską679.
Petersburg, 30 lipca: Rosyjscy dowódcy błagają Sazonowa, by wyjednał zgodę cara na przywrócenie pełnej
mobilizacji. Generał Nikołaj Januszkiewicz, szef sztabu generalnego, prosi Sazonowa o natychmiastową telefoniczną
wiadomość, jeśli apel ministra poskutkuje. „Potem – dodał Januszkiewicz – wyjadę, rozbiję mój telefon i w ogóle
zadbam o to, żeby nikt nie mógł mnie odnaleźć i przekazać przeciwnych rozkazów, które znów powstrzymałyby
powszechną mobilizację”680.
Carski pałac Peterhof, 30 lipca, od 14.00: Sazonow przez godzinę stara się przekonać Mikołaja, by przywrócił
pełną mobilizację, gdyż wojna z Niemcami jest nieunikniona. Twierdzi, że Niemcy odrzuciły „pokojowe propozycje”
Rosji. Wobec tego Rosja musi stawić czoło ryzyku w pełni uzbrojona i „odsunąć od siebie wszelkie obawy, że nasze
przygotowania wojenne wywołają wojnę”. Car, świadom ciążącej na nim strasznej odpowiedzialności, nie chce podjąć
działań. (Wcześniej caryca próbowała wpłynąć na męża, by się powstrzymał; otrzymała bowiem telegram
od Rasputina, który przepowiedział, że wojna zniszczy Cesarstwo Rosyjskie). Generał Tatiszczew, poseł, ośmiela się
przerwać milczenie – „Tak, trudno podjąć decyzję” – lecz car opryskliwie przerywa mu: „Podejmę ją!”681.
Ostatecznie Mikołaj zgadza się podpisać rozkaz przywrócenia pełnej mobilizacji. „Byłoby niebezpiecznie – wyjaśnia
z rezygnacją – nie podjąć na czas przygotowań do tej nieuniknionej, jak widać, wojny”.
Carski pałac Peterhof, 30 lipca, późne popołudnie: Sazonow niezwłocznie powiadamia generała
Januszkiewicza, szefa sztabu generalnego: „Teraz możesz rozbić swój telefon”682. Rosja wznawia pełną mobilizację.
Berlin, 30 lipca, wieczór: Moltke i Falkenhayn, zatroskani wieściami o rosyjskich „środkach natury militarnej” –
które, jak teraz sądzą, oznaczają pełną mobilizację – nalegają, by niemiecki rząd również nakazał mobilizację.
Bethmann-Hollweg potrzebuje więcej czasu. Zostaje uzgodniony termin podjęcia decyzji: południe następnego dnia, 31
lipca.
Petersburg, 31 lipca, świt: Wieść o rosyjskiej mobilizacji przestaje być tajemnicą. Czerwone plakaty
z wezwaniem do broni pokrywają ściany i witryny.
Berlin, 31 lipca, 11.55: Opóźnienie opłaca się Niemcom. Pięć minut przed upływem ich własnego terminu decyzji
o mobilizacji rząd w Berlinie otrzymuje telegram od hrabiego Pourtalèsa, niemieckiego ambasadora w Petersburgu,
z potwierdzeniem zarządzonej w Rosji pełnej mobilizacji armii i floty.
Berlin–Petersburg, 31 lipca, między 14.00 a 15.00: Cesarz i car wymieniają ostatnie telegramy. Kajzer
wzruszająco roi sobie, że „prowadzi mediację”, podczas gdy jego rząd przygotowuje się do wojny z Rosją. Wilhelm
pisze: „Na Twój apel do mojej przyjaźni i prośbę o pomoc zacząłem mediację między Tobą a rządem Austro-Węgier.
W trakcie tych działań Twoje wojska zostały zmobilizowane przeciwko moim austro-węgierskim sojusznikom (…)
Otrzymuję teraz wiarygodne informacje o poważnych przygotowaniach wojennych u mych wschodnich granic.
Obowiązek dbałości o bezpieczeństwo mojego cesarstwa zmusza mnie do zastosowania prewencyjnych środków
bezpieczeństwa (…) Odpowiedzialność za katastrofę grożącą obecnie całemu cywilizowanemu światu nie spadnie
jednak na mnie. W tej chwili jej uniknięcie nadal leży w Twojej mocy (…) Wciąż możesz zachować pokój w Europie,
jeśli Rosja zgodzi się powstrzymać środki natury milit[arnej], które muszą stanowić groźbę wymierzoną w Niemcy
i Austro-Węgry. Willy”683.
Berlin–Petersburg, 31 lipca, między 14.00 a 15.00: W odpowiedzi pełnej zdumiewającej szczerości car
przyznaje, że jest bezsilny i nie może narzucić swojej woli dowódcom armii: „Dziękuję Ci serdecznie za mediację, która
zaczyna być jedyną nadzieją, że wszystko może jeszcze zakończyć się pokojowo. Powstrzymanie naszych
wojskowych przygotowań, koniecznych wobec austriackiej mobilizacji, jest praktycznie niemożliwe. Jesteśmy dalecy
od tego, by pragnąć wojny. Dopóki trwają negocjacje z Austrią z powodu Serbii, moje wojska nie podejmą żadnych
prowokacyjnych działań. Daję Ci na to solenną obietnicę. Pokładam całą ufność w boskiej łasce i mam nadzieję
na pomyślny wynik Twojej mediacji w Wiedniu dla dobra naszych krajów oraz w imię pokoju w Europie. Twój
kochający – Nicky”684.
Paryż, 31 lipca, popołudnie: Francuski rząd dowiaduje się o powszechnej mobilizacji w Rosji. Maurice Paléologue
pisze z Petersburga: „Rosja, wiedząc, że Niemcy się zbroją, nie mogła dłużej zwlekać z przekształceniem u siebie
mobilizacji częściowej w powszechną”685.
Berlin, 31 lipca, wieczór: Cesarz pod presją Bethmanna-Hollwega i generałów proklamuje stan zagrożenia wojną
i wzywa Rosję pod groźbą konfliktu zbrojnego, by cofnęła swoją decyzję o mobilizacji686. Niemiecki sztab generalny
przyjmuje, że wybuch wojny obecnie jest pewny, ponieważ dostrzeżono „koncentrację [rosyjskich] wojsk na granicy
Prus Wschodnich” oraz dowiedziano się o „obwieszczeniu stanu wojny we wszystkich istotnych rejonach przy
zachodnich granicach Rosji”. Sztabowcy stwierdzili: rosyjska mobilizacja „przeciwko nam weszła w szczytową
fazę”687.
A więc stało się. Rząd Bethmanna-Hollwega doprowadził do sytuacji, w której Niemcy
na pozór uwolniły się od winy za rozpętanie wojny w Europie. Mógł teraz oznajmić
obywatelom Niemiec, że Rosja, która jako pierwsza przystąpiła do mobilizacji, zmusiła tym
krokiem Niemcy do samoobrony. Jules Cambon pisał:
Cała teoria o niemieckiej niewinności opiera się na fakcie, że to Rosja pierwsza zarządziła mobilizację, zmuszając
do tego samego swoich adwersarzy. Pomijała ona tylko jedno: nie można było porównywać mobilizacji w Rosji
i w Niemczech. O ile ukończenie pierwszej trwało kilka tygodni, o tyle druga wymagała zaledwie kilku dni; ponadto
w Niemczech istniała robiąca wrażenie instytucja „stanu zagrożenia rychłą wojną”, równoznaczna z mobilizacją
z wyprzedzeniem688.
Rzeczywiście, pozowanie przez Niemcy na bierne niewiniątko świadczyło o braku
skrupułów. Niemcy odrzuciły wszystkie apele o mediację, rozmowy, przerwy i konferencje.
Zaaranżowały wojnę austriacko-serbską. Niemniej Rosja działała z lekkomyślną
pochopnością – najpierw częściowe, potem pełne rozwinięcie sił zbrojnych, po czym powrót
do częściowego i znowu do pełnego – a tym samym podarowała Niemcom kartę atutową.
Decyzja Rosji o mobilizacji stanowiła „podarek” dla pruskich generałów, którzy wieść o niej
otrzymali w momencie, gdy za pięć minut gotowi byli zrobić to samo689. Niemcy, nawet
socjaliści, natychmiast dali się pozyskać i zjednoczyć wokół hasła walki w niemieckiej
„wojnie obronnej”. Ta bowiem właś​nie się rozpoczęła.
658 Albertini, t. 2, s. 485.
659 Hötzendorf, t. 1, s. 380–381.
660 Moltke, s. 381.
661 Cytat w: Albertini, t. 2, s. 490.
662 Stevenson, War by Timetable?, s. 187.
663 Ibidem, s. 188.
664 Ibidem, s. 194.
665 Mikołaj II do Wilhelma II, w: Geiss, s. 291.
666 Mikołaj II do Wilhelma II, telegramy: 102, 103, 110, w: ibidem.
667 Sazonow do Broniewskiego, cytat w: Albertini, t. 2, s. 540.
668 Churchill, s. 210–213.
669 Moltke do Bethmanna-Hollwega, w: Geiss, s. 282–284.
670 Szapáry do Berchtolda, w: Geiss, s. 277–278.
671 Telegram 137 w: Geiss, s. 298.
672 Patrz Albertini, t. 2, s. 563–564, gdzie znajduje się inna wersja opisu tych zawiłych wydarzeń.
673 Pourtalès do Jagowa, w: Geiss, s. 303–304.
674 The World War I Document Archive, The Willy-Nicky Telegrams: http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Willy-
Nicky_Telegrams.
675 Cytat w: Albertini, t. 2, s. 558.
676 Mikołaj II do Wilhelma II, w: Geiss, s. 291.
677 Ibidem.
678 Pourtalès do Jagowa, w: ibidem, s. 293–294.
679 Hötzendorf, t. 4, s. 152.
680 Schilling, s. 63–64, w: Albertini, t. 2, s. 572.
681 Ibidem.
682 Ibidem.
683 The World War I Document Archive, The Willy-Nicky Telegrams: http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Willy-
Nicky_Telegrams.
684 Ibidem.
685 French Yellow Book, No. 118, M. Paléologue, French Ambassador at St Petersburg to M. René Viviani, president of the
Council, minister on foreign affairs, St Petersburg, 31 July 1914.
686 Geiss, nr 158, 159.
687 German White Book, Germany’s reasons for war with Russia: How Russia and her ruler betrayed Germany’s
confidence and thereby made the European War.
688 Tabouis, s. 279–280.
689 Carter, s. 432.
35
NIEMCY WYPOWIADAJĄ WOJNĘ ROSJI
Cesarz rozkaże poinformować rząd Rosji, że musi uznać, iż pozostaje z Rosją w stanie wojny wywołanej przez
nią samą (…) a jeśli Francja nie zagwarantuje zachowania neutralności, będziemy musieli przyjąć, że
pozostajemy również w stanie wojny z Francją (…). Nie życzyliśmy sobie tej wojny, narzucono ją nam.
Theobald von Bethmann-Hollweg, kanclerz Niemiec, przemówienie do Rady Federalnej, 1 sierpnia 1914 roku
Trzydziestego pierwszego lipca Niemcy proklamowały stan zagrożenia wojną. Rząd
wstrzymywał się z obwieszczeniem pełnej mobilizacji. W przypadku Niemiec miało to
oznaczać „wojnę na dwa fronty”, o czym tego samego dnia ostrzegł swój gabinet Bethmann-
Hollweg690. Plan Schlieffena może i został opracowany dekadę wcześniej, ale w poprawionej
formie nadal nakazywał błyskawiczny manewr okrążający w północnej Francji, następnie zaś
zmasowane natarcie na Rosję.
Ta perspektywa przerażała cywilnych przywódców państwa oraz cesarza, a z każdą
mijającą godziną ich niepokój się pogłębiał. Nawet wtedy kurczowo trzymali się nadziei
na pokojowe rozwiązanie kryzysu. Jednak kontrolę nad wydarzeniami przejmowała
generalicja. Moltke i niemiecki sztab generalny niecierpliwie gryźli wędzidło i parli do jak
najszybszej mobilizacji, skoro Rosja uczyniła to samo. „[Niemieckie] władze wojskowe –
depeszował do Paryża francuski ambasador Jules Cambon – bardzo pragną wydania rozkazu
mobilizacji, gdyż wszelkie opóźnienia w jakimś stopniu pozbawiają Niemcy przewagi”691.
Słabnąca determinacja cywilnych przywódców dosłownie przekazała cugle władzy w ręce
sztabu generalnego. Moltke wyleczył się z wcześniejszej potulności i wysłał do Wiednia
pierwszą z licznych instrukcji, naciskając Austrię, żeby przyłączyła się do Niemiec w wojnie
przeciwko Rosji (Serbia traciła obecnie na znaczeniu, a zamordowanie arcyksięcia
traktowano już jak sprawę nieistotną). „A to dobre!”, wykrzyknął po otrzymaniu wiadomości
Conrad von Hötzendorf i dodał: „Kto właściwie rządzi: Moltke czy Bethmann-Hollweg? (…)
Odniosłem wrażenie, że Niemcy się wahają. Jednak teraz otrzymałem zadowalające
wyjaśnienia (…)”692.
Wydawało się zatem, że u steru władzy stoi jednak Moltke. Prosząc Wiedeń o zarządzenie
pełnej mobilizacji, generał uzurpował sobie prawa kanclerza i działał bez upoważnienia
rządu. Moltke, Tirpitz, minister wojny Falkenhayn i inni pruscy dowódcy coraz bardziej
spoglądali na niemieckich cywilnych przywódców jak na zbędnych i nieudolnych. Skoro
nastała wojna, o czym wszyscy byli przekonani, jedynie siły zbrojne mogły ocalić Niemcy.
Z każdą godziną nadchodziły nowe wieści o rosyjskiej groźbie. „Było zatem obowiązkiem
[Moltkego] – pisał po latach Wilhelm na wygnaniu w Holandii – ostrzec wiedeńskich kolegów
o absolutnej konieczności podjęcia przez Austro-Węgry pilnych działań zaradczych”693.
Wymizerowany, wyczerpany, przerażony przebiegiem wydarzeń Bethmann-Hollweg
usiłował narzucić pozory swojego autorytetu. Wkrótce po zarządzeniu w Rosji mobilizacji
kanclerz i Moltke uzgodnili wysłanie Petersburgowi ultimatum stawiającego Rosję przed
surowym wyborem: zaprzestanie mobilizacji albo konflikt zbrojny. Jednakże nie użyli słowa
„wojna”; przestrzegli jedynie, że Niemcy wydadzą rozkaz „pełnej mobilizacji”.
Niezrozumienie tej różnicy miało przynieść Rosji straszliwe konsekwencje. Rosja musiała
udzielić odpowiedzi w ciągu 12 godzin. Jednocześnie rząd wprowadził w życie „stan
zagrożenia wojną”: zarekwirowano wszystkie linie kolejowe i lokomotywownie; objęto
kontrolą prasę; proklamowano prawo wojenne; rozkazano powrót wojsk do garnizonów
i powołano do służby rezerwistów – słowem, powzięto wszelkie środki oprócz rzeczywistego
translokowania oddziałów do rejonów nadgranicznych.
O piątej po południu 30 lipca Bethmann-Hollweg na posiedzeniu rządu przyznał, że nie
panuje już nad państwem. Kanclerz, powoli przemawiając słabym, udręczonym głosem,
uprzedził, że Rosja zmobilizowała siły zbrojne, Anglia na pewno przystąpi do walki po
stronie ententy, stanowisko Włoch jest niepewne, a na Rumunię i Bułgarię nie można liczyć.
Oświadczył, że nie wie, co robić; wydarzenia go przerosły. Obnażył bolesną szczerość
zrozpaczonego człowieka pragnącego zrzucić na barki innych ciężkie brzemię, podzielić się
z nimi odpowiedzialnością. Wznosił skargi z pozycji straszliwego osamotnienia. Rozwodził
się nad rozmaitymi „co by było, gdyby…” i straconymi okazjami. Lamentował nad tym, że
Anglia i Niemcy nie podjęły się mediacji (choć, zdaje się, zapomniał, iż sam przyczynił się
do pogrzebania tej możliwości). Nawet otwarcie przyznał – właśnie teraz! – że Serbia
„oprócz pomniejszych kwestii” spełniła warunki austriackiego ultimatum.
***
Tymczasem czterej monarchowie – cesarz Niemiec, car Rosji, król Anglii i cesarz Austro-
Węgier – wzdrygali się przed widmem wojny. Pod maską fanfaronady Wilhelma krył się
przede wszystkim przerażony człowiek, którego obecnie ogarniał paniczny lęk przed wiszącą
nad nim groźbą działań zbrojnych, w których stawką będą jego własne rządy. Car, przerażony
swoim współudziałem w rozpętaniu nadciągającej masakry, zmagał się z obezwładniającym
żalem. Król Jerzy objawiał w staroświeckim stylu uczucie przerażenia, a także nikłą nadzieję
na zachowanie pokoju, choć wydarzenia za bardzo przyśpieszyły jak na jego wpływy czy
zdolności pojmowania. Sędziwy Franciszek Józef błąkał się po swym wiedeńskim pałacu,
unikając oczu osób postronnych oraz własnych myśli.
Odpowiedzialni za tę sytuację cywilni dygnitarze – Bethmann-Hollweg, Grey, Poincaré,
Jagow, a nawet chwiejny Berchtold – w mniejszym lub większym stopniu żywili nadzieję, że
wojny da się uniknąć, choć teraz, gdy świat stanął na jej skraju, nie mieli pojęcia, w jaki
sposób. Francja nigdy jej nie pragnęła. Jedynie Sazonow i Hötzendorf otwarcie wzywali
do powszechnej mobilizacji (lecz obaj zawahali się, gdy decyzja już została podjęta).
Skoro tylu przywódców twierdziło, że starali się zapobiec wojnie, dlaczego im się nie
powiodło? Dlaczego ministrowie i monarchowie nie zdołali powstrzymać machiny
mobilizacji? Albertini, w retorycznym zapale porzucając swój zwykły spokój, zadaje pytanie:
Skoro nikt nie chciał wojny i skoro miała ona wybuchnąć (…) to dlaczego nie starano się jej uniknąć za wszelką
cenę, a cywilnym rządom ponownie przywrócić kontrolę, która nigdy nie powinna była wymknąć się im z rąk?
A jednak nikt spośród ludzi u władzy w Niemczech, cywilów czy wojskowych, nie porwał się tamtego dnia w Berlinie,
by ocalić Prusy i cesarstwo, podobnie jak następnego dnia w Wiedniu nikt nie stanął w obronie monarchii694.
Istnieje tylko jedna odpowiedź: monarchowie i ministrowie w środkowej oraz wschodniej
Europie w mniejszym lub większym stopniu zrzekli się swojej władzy. Utracili wpływy,
jakimi się ongiś cieszyli, i scedowali swoją władzę na wojskowych. Bethmann-Hollweg
„stracił wszelką kontrolę”695 i stał się marionetką w rękach generałów. Kajzer został
sprowadzony do roli nadawcy dyktowanych mu telegramów. Pozostali monarchowie
z podobną bezradnością jedynie opatrywali pieczęciami i podpisami przedkładane im
dokumenty. Cywile w rządach Rosji, Austro-Węgier i Niemiec stracili kierowniczą władzę
nad siłami zbrojnymi. Grey i Asquith byli atakowani przez konserwatystów domagających się
stanowczej postawy wobec Niemiec. Grey postradał całą wiarygodność, jaką niegdyś cieszył
się w Europie. Wydawało się, że jedynie Poincaré jest u siebie panem.
Cywilni przywódcy i monarchowie, właśnie wtedy, gdy najbardziej potrzebowano ich
powściągającej dłoni, ulegli dyktatowi krwi i żelaza. Gigantyczne siły mobilizacji w Europie
zdążały ku sobie niczym lecące w zwolnionym tempie rakiety z głowicami jądrowymi – nie
do zatrzymania od chwili, gdy ktoś nacisnął przycisk lub puścił pociągi w ruch –
a przerażająca Schlieffenowska wizja wojny na dwóch olbrzymich frontach rychło miała stać
się rzeczywistością.
***
Mieszkańcy Niemiec obudzili się 31 lipca w obliczu faktu, że w Rosji rozbrzmiały wojenne
werble. W południe cesarz spełnił jedyną pozostałą mu użyteczną funkcję: podniósł na duchu
poddanych, którzy zachowali dlań jeszcze odrobinę sympatii. Wilhelm, olśniewający, z szablą
w zdrowej dłoni, stanął na balkonie cesarskiego pałacu w Berlinie:
Dla Niemiec wybiła oto pamiętna godzina (…) Zmuszono nas do chwycenia za miecz (…) Wojna będzie wymagała
od Niemców olbrzymich ofiar, lecz pokażemy wrogowi, co to znaczy atakować Niemcy. Polecam was Bogu. Idźcie
do kościołów, padnijcie przed Bogiem na kolana i błagajcie, by dopomógł naszej dzielnej armii696.
Poszli zatem i rozpoczęli modły. W nadchodzących dniach chrześcijanie różnych
obrządków: prawosławnego, katolickiego i anglikańskiego, podobnie klękali w swoich
świątyniach, starając się pozyskać rosyjskiego, francuskiego i brytyjskiego Boga dla swej
sprawy. Wszystkich zaś przekonywano, że Bóg stoi po ich stronie i będzie im służył pomocą.
***
Tego samego dnia berliński rząd wysłał do Rosji ultimatum. Tymczasem Bethmann-
Hollweg, zdopingowany przez sztab generalny do działania, starał się wciągnąć Wiedeń
w zbliżającą się wojnę z Rosją. Austro-Węgry nie zapewniły jeszcze Berlina o swoim
poparciu w wojnie z caratem, w porównaniu z którą ich działania zbrojne przeciwko Serbii
wydawały się zaledwie potyczką. Hötzendorf i Berchtold dotąd zakładali, że wezmą udział
w lokalnej wojnie na Bałkanach, a nie generalnej ofensywie przeciwko Rosji. Obecnie się
dowiedzieli, że większość austriackich wojsk jest potrzebna do powstrzymywania Rosjan
na wschodzie, podczas gdy trzon niemieckiej armii ma poradzić sobie z Francją na zachodzie.
Nie można było wszak odmówić duchowi Schlieffena.
Tak więc 30 lipca Bethmann-Hollweg poprosił Hötzendorfa o zarządzenie w Wiedniu
powszechnej mobilizacji przeciwko Rosji. Conrad von Hötzendorf potrzebował w tym celu
zezwolenia cesarza Franciszka Józefa. Nowiny zatrwożyły ród Habsburgów. Czyż po to
Austria przeprowadziła częściową mobilizację w dążeniu do ukarania serbskich królobójców,
żeby teraz zmierzyć się z potęgą Rosji? Bethmann-Hollweg 31 lipca brutalnie wyjaśnił
Wiedniowi sytuację, wbijając tym samym kolejny gwóźdź do trumny Habsburgów:
„Proklamowaliśmy stan zagrożenia rychłą wojną, po którym prawdopodobnie w ciągu
czterdziestu ośmiu godzin nastąpi mobilizacja. To zaś nieuchronnie oznacza wojnę.
Oczekujemy od Austro-Węgier natychmiastowego czynnego udziału w wojnie przeciwko
Rosji”697. To żądanie oszołomiło austriacki rząd i stworzyło „całkowicie nową sytuację”,
pisał 1 sierpnia Hötzendorf698. Aby jej sprostać, Wiedeń musiał zmienić kierunek translokacji
większości swojej armii – zdążającej na południe na wojnę z Serbią – i skierować ją
na północny wschód, gdzie miała zmierzyć się z Rosją.
***
31 lipca o 15.25 – pięć minut przed wysłaniem przez Bethmanna-Hollwega ultimatum
do Rosji – nadeszła od sir Edwarda Greya nowa propozycja mediacji. Brytyjski minister
spraw zagranicznych uparcie trwał przy swoich wielkopańskich gestach. Fakt, że działał z całą
powagą, nadawał jego posunięciom jeszcze bardziej ujmujący i cokolwiek ekscentryczny
wydźwięk. Czy przywódcy europejskich mocarstw uprzejmie rzucą wszystko i przybędą, by
razem z szefem dyplomacji Wielkiej Brytanii wypalić fajkę pokoju? I to wszystko w chwili,
kiedy cała Europa szykowała się na rychły armageddon. Ale wydawało się, że nikt już nie
słucha Greya. Nigdy minister nie sprawiał wrażenia tak oderwanego od rzeczywistości.
W najnowszym telegramie sugerował w swój znajomy, wystudiowany, ogólnikowy sposób, że
„nie weźmie niezwłocznie strony Francji”, jeśli Niemcy wykażą „jakieś oznaki
pojednawczego ducha”. Grey wielokrotnie podkreślał, że „Anglia nie jest związana żadnymi
traktatami”699.
Czy była to drogocenna, objawiająca się w ostatniej chwili szansa wznowienia rozmów
mediacyjnych z Wielką Brytanią? Okazja, by odstąpić od mobilizacji przeciwko Rosji i ocalić
Europę? Niestety, chwila przeminęła. (W każdym razie wydaje się, że oferta Greya została źle
zrozumiana). Pięć minut później Bethmann-Hollweg podjął na nowo swe makabryczne
zadanie. Bieg zdarzeń, niczym szalejący nurt, całkowicie nim owładnął. Kanclerz, czując
na karku oddech Moltkego, wysłał niemieckie ultimatum do Petersburga i wydał na Europę
wyrok śmierci:
Rosja zmobilizowała przeciwko nam całą armię i flotę. Z powodu powyższych działań Rosji zostaliśmy zmuszeni dla
bezpieczeństwa naszego kraju proklamować stan zagrożenia wojną, który nie oznacza jeszcze mobilizacji. Jednakże
mobilizacja nastąpi, o ile Rosja w ciągu 12 godzin nie powstrzyma wszelkich wojennych posunięć przeciwko nam oraz
Austro-Węgrom i zdecydowanie nas o tym nie powiadomi. Prosimy o niezwłoczne zakomunikowanie powyższego
panu Sazonowowi i podanie nam telegraficznie godziny, o której to nastąpiło700.
Rosja miała czas na odpowiedź do południa w sobotę 1 sierpnia. „Mobilizacja” dla
Niemiec oznaczała wojnę, choć w ultimatum tego nie sprecyzowano.
Chwilę później Bethmann-Hollweg wysłał kolejne ultimatum do Paryża za pośrednictwem
ambasadora Wilhelma von Schöna. Berlin żądał w ciągu 18 godzin odpowiedzi na pytanie,
„czy w razie wojny między Niemcami a Rosją Francja pozostanie neutralna”. W nocie
wystosowanej do Francji zdefiniowano niemiecki sposób pojmowania mobilizacji –
oznaczała ona wojnę. Depesza zawierała również „tajną” notę, w której Niemcy domagały się
niemożliwego: gdyby Francja zgodziła się zachować neutralność, „będziemy musieli zażądać
przekazania nam twierdz w Toul i Verdun jako zastawu neutralności; będą one okupowane
i zostaną zwrócone po zakończeniu wojny z Rosją”701. Francuzi mieli czas na odpowiedź
do czwartej po południu 1 sierpnia.
Tak oto Niemcy wreszcie odsłoniły w pełni oblicze swojej arogancji oraz ambicji. Poprzez
wysłanie Rosji i Francji niemożliwych do przyjęcia żądań, których żaden z tych krajów –
o czym oba wiedziały – nie zaakceptuje, Niemcy nieodwołalnie zaangażowały się w wojnę
na dwa fronty.
***
Tego wieczoru Sazonow czytał w Petersburgu niemieckie ultimatum w łagodnym,
spokojnym nastroju, całkowicie nielicującym z powagą chwili. Minister nadal sądził, że pokój
da się jeszcze uratować, gdyż Niemcy nie groziły wojną, a jedynie mobilizacją. Po prostu nie
rozumiał znaczenia, jakie Niemcy nadawali temu słowu. Ślepy na swój błąd, starał się
zapewniać ambasadora Pourtalèsa, że rosyjska mobilizacja „wcale nie oznacza (…)
przystąpienia do wojny”702. Przecież car złożył solenną obietnicę, że nie wyda rozkazu
wszczęcia działań zbrojnych.
Jednak Pourtalès nie czuł się upewniony. Hrabia znał prawdziwe, zgodne z pruskim
pojęciem znaczenie mobilizacji. Niemieckie naczelne dowództwo, przekonywał, raczej nie
będzie czekać, „aż Rosja zgromadzi potężne wojska na naszej granicy”703. Sazonow nadal nie
pojmował istoty sytuacji, z którą musiał się zmierzyć. Miał najbliższą noc i pół dnia
na zorientowanie się w niej.
Minęła noc. Nastał świt. Śpiewały ptaki. Życie zwierząt toczyło się nadal, nieświadome
śmiercionośnych machinacji ludzi. Pierwszym krokiem podjętym przez Pourtalèsa o siódmej
rano było napisanie do hrabiego Fredericksa, ministra na dworze cara, który zaoferował
pomoc w staraniach o uniknięcie wojny:
Sytuacja stała się niezwykle poważna, zatem wszędzie poszukuję sposobu uniknięcia nieszczęścia (…) lecz jeśli
dzisiaj do południa Rosja nie udzieli pozytywnej odpowiedzi, że wstrzymuje przygotowania do wojny (…) w dniu
dzisiejszym zostanie wydany rozkaz mobilizacji. Niewątpliwie Pan wie, co to u nas oznacza (…) w takim wypadku
będziemy już o mały włos od wojny (…)704.
Jednak ambasador musiał czekać na odpowiedź aż do drugiej po południu.
Tymczasem w Berlinie tego ranka Bethmann-Hollweg zwrócił się do Rady Federalnej
(Bundesratu), by o całej sytuacji powiadomić parlament. Jego przemowa była stekiem
półprawd i samousprawiedliwień, lecz jej sedno tworzyło zdanie, w którym kanclerz
groteskowo przedstawiał Niemcy jako ofiarę:
Jeśli Rosja nie udzieli zadowalającej odpowiedzi, a Francja nie złoży niedwuznacznej deklaracji zachowania
neutralności (…) cesarz rozkaże poinformować rząd Rosji, że musi uznać, iż pozostaje z Rosją w stanie wojny
wywołanej przez nią samą (…) a jeśli Francja nie zagwarantuje zachowania neutralności, będziemy musieli przyjąć, że
pozostajemy również w stanie wojny z Francją (…). Nie życzyliśmy sobie tej wojny, narzucono ją nam (…)705.
***
Po południu tego dnia hrabia Fredericks pisał w Peterhofie odpowiedź na list Pourtalèsa.
Ich ostatnia nadzieja na uchylenie decyzji o mobilizacji leżała, jak na ironię, w telegramach
wymienianych między Willym a Nickym. Fredericks przeczytał ostatnią depeszę cara, która
dotarła do cesarza Niemiec około 14.05 czasu berlińskiego. Pominięto w niej milczeniem
niemieckie żądania:
Car do cesarza, 1 sierpnia
Sankt Petersburg
Otrzymałem Twój telegram. Rozumiem, że masz obowiązek przeprowadzenia mobilizacji, chciałbym jednak
otrzymać od Ciebie takie same gwarancje jak te, które Ci dałem: że powyższe środki nie oznaczają wojny i nadal
będziemy negocjować (…) Nasza sprawdzona z dawna przyjaźń musi, z bożą pomocą, zaowocować uniknięciem
rozlewu krwi. Niecierpliwie i z pełnym zaufaniem wyglądam Twojej odpowiedzi.
Nicky706
Najwyraźniej car i Sazonow zdawali się myśleć, że wojny nadal można uniknąć, skoro oba
kraje zmobilizowały swoje wojska. Druga ewentualność polegała na tym, że Rosjanie chcieli
tylko zyskać na czasie, żeby skoncentrować swoje wojska nad granicą Niemiec. Bethmann-
Hollweg i Moltke wierzyli w trafność tej drugiej interpretacji, ponaglili zatem Willy’ego
do niezwłocznej odpowiedzi:
Cesarz do cara, 1 sierpnia
Berlin
Dzięki za Twój telegram. Wczoraj wskazałem Twojemu rządowi jedyną drogę uniknięcia wojny. Choć prosiłem
o odpowiedź do dzisiejszego południa, dotychczas nie dotarł do mnie żaden telegram od mojego ambasadora
z odpowiedzią od Twojego rządu. Wobec tego mam obowiązek zmobilizowania mojej armii. Natychmiastowa, wyraźna
i jednoznaczna odpowiedź twierdząca od Twojego rządu to jedyny sposób uniknięcia nieskończonych nieszczęść (…).
Muszę Cię prosić o natychmiastowe wydanie Twoim wojskom rozkazów, żeby pod żadnym pozorem ani na krok nie
naruszały naszych granic.
Willy
Między wierszami depeszy pobrzmiewa głos pruskiego sztabu generalnego. Zegar
odmierzał czas. Żadna odpowiedź nie nadchodziła. O czwartej po południu Niemcy
zaprzestali oczekiwania. Minister wojny Falkenhayn pojechał do biura kanclerza, żeby prosić
go o udanie się razem z nim do pałacu cesarza, chciał bowiem „zwrócić się o obwieszczenie
rozkazu mobilizacji”. Tak oto Falkenhayn relacjonuje tę chwilę w swoim dzienniku:
Po chwili znacznego oporu [Bethmann-Hollweg] zgodził się, zatem zadzwoniliśmy do Moltkego i Tirpitza.
Tymczasem Jego Cesarska Mość sam zatelefonował i polecił nam przywieźć rozkaz mobilizacji. O piątej po południu
Jego Cesarska Mość podpisał rozkaz na biurku sporządzonym z drewna z okrętu Nelsona „Victory”. Gdy cesarz złożył
podpis, odezwałem się: „Niech Bóg błogosławi Waszą Cesarską Mość i oręż, niech Bóg chroni ukochaną ojczyznę”.
Cesarz długo ściskał mi dłoń, obaj mieliśmy łzy w oczach”707.
Tego wieczoru, o 19.10 czasu petersburskiego, hrabia Pourtalès składał na ręce Sazonowa
akt wypowiedzenia przez Niemcy wojny Rosji:
Rząd Cesarstwa Niemieckiego od początku kryzysu dołożył wszelkich starań, by rozstrzygnąć go pokojowo (…)
lecz Rosja, nie czekając na rezultat tych działań, przeszła do powszechnej mobilizacji lądowych i morskich sił
zbrojnych. W następstwie tego agresywnego kroku, którego nie uzasadniało żadne wojskowe posunięcie ze strony
Niemiec, Cesarstwo Niemieckie stanęło w obliczu rychłego, poważnego niebezpieczeństwa. Gdyby niemiecki rząd nie
zabezpieczył się przed tym zagrożeniem, naraziłby na szwank bezpieczeństwo i samo istnienie Niemiec. Wobec tego
niemiecki rząd musiał (…) domagać się wstrzymania wzmiankowanych wyżej działań militarnych. Rosja [nie udzieliła]
odpowiedzi na to żądanie. Mam zatem zaszczyt w imieniu mojego rządu przekazać Waszej Ekscelencji następujące
powiadomienie: Jego Cesarska Mość, mój czcigodny władca, w imieniu Cesarstwa Niemieckiego przyjmuje wyzwanie
i uznaje, że pozostaje w stanie wojny z Rosją708.
690 Albertini, t. 3, s. 38.
691 French Yellow Book, M. Jules Cambon, French ambassador at Berlin, to M. René Viviani, president of the Council,
minister on foreign affairs, Berlin, 30 July 1914.
692 Ludwig, s. 144.
693 Cesarz Wilhelm II do Albertiniego, list z 11 marca 1936 roku, cytat w: Albertini, t. 3, s. 12.
694 Ibidem, t. 3, s. 16.
695 Ibidem, t. 3, s. 16.
696 The World War I Document Archive, Wilhelm II’s War Speeches:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/Wilhelm_II%27s_War_Speeches.
697 Cytat w: Albertini, t. 3, s. 39.
698 Hötzendorf, t. 4, s. 164–165.
699 Cytat w: Albertini, t. 3, s. 53.
700 German White Book, Exhibit 24, Telegram of the chancellor to the imperial ambassador at St Petersburg on 31 July 1914.
701 Bethmann-Hollweg do Schoena, w: Geiss, s. 325; inne tłumaczenie patrz German White Book, Exhibit 24, Telegram of
the chancellor to the imperial ambassador at Paris on 31 July 1914.
702 Cytat w: Albertini, t. 3, s. 61.
703 Pourtalès, s. 74–75, cytat w: Albertini, t. 3, s. 62.
704 Cytat w: ibidem, t. 3, s. 64.
705 Cytat w: ibidem, t. 3, s. 167–168.
706 The World War I Document Archive, The Willy-Nicky Telegrams: http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Willy-
Nicky_Telegrams.
707 Cytat w: Albertini, t. 3, s. 169.
708 Russian Orange Book, No. 76; inne tłumaczenie patrz Albertini, t. 3, s. 168–169.
36
NIEMCY WYPOWIADAJĄ WOJNĘ FRANCJI
Niestety, telegram został tak uszkodzony, że (…) tylko fragmenty depeszy dało się rozszyfrować (…). Musiałem
podjąć decyzję, że oprę się na niewielkim fragmencie telegramu, który można było jednoznacznie zrozumieć,
by uzasadnić wypowiedzenie wojny.
Baron von Schoen, niemiecki ambasador w Paryżu, o okolicznościach odebrania polecenia wypowiedzenia
wojny Francji, 4 sierpnia 1914 roku
A więc wszyscy do broni! Widziałem ludzi płaczących dlatego, że nie mogą iść na wojnę jako pierwsi. Przyjdzie
kolej na wszystkich. Nie będzie w naszym kraju ani jednego dziecka, które nie weźmie udziału w tych
gigantycznych zmaganiach. Śmierć się nie liczy.
Georges Clemenceau w przemowie do francuskiego parlamentu, 4 sierpnia 1914 roku
Stały łoskot wojennych werbli w Niemczech, mobilizacja bliskiej sojuszniczki Francji,
Rosji, oraz uporczywe odmowy deklaracji pomocy ze strony Wielkiej Brytanii – to wszystko
sprzysięgło się przeciw powściągliwości przy Quai d’Orsay. We Francji wydarzenia
stanowiły bodziec do przyśpieszenia działań, byle tylko Niemcy nie dotarli do granicy jako
pierwsi – tak rozumowali generałowie Joseph Joffre i Ferdinand Foch. Nadzieja na mediację
przeminęła mimo uporczywych starań Edwarda Greya. 31 lipca Francja otrzymała kolejną
złowieszczą wieść: dygnitarze z Downing Street znowu odmówili zaangażowania się po
stronie ententy. Zdesperowany Poincaré później tego samego dnia zaapelował bezpośrednio
do Jerzego V: „Im silniejsze wrażenie jedności w działaniach dyplomatycznych budzą obecnie
Anglia, Francja i Rosja, tym bardziej uzasadnione będą nadzieje na zachowanie pokoju”709.
Mimo to Grey nadal nie chciał działać. W brytyjskim rządzie i parlamencie powstał głęboki
rozłam w kwestii przystąpienia do wojny z Niemcami. W każdym razie odstraszająca siła
angielskiej interwencji, o ile istniała, rozwiała się: Niemcy i Rosja były w stanie wojny,
a Francja błagała o pomoc.
Podobnie jak Niemcy i Rosja, Francja rozpoczęła „mobilizację” bez posługiwania się tym
słowem. 31 lipca naród nie miał już innego wyjścia. Siły niemieckie zamknęły mosty nad
Mozelą w Schengen i Rennich, o czym doniosło w depeszy poselstwo w Luksemburgu710.
Wielkie Księstwo zwróciło się do Niemiec i Francji o poszanowanie jego neutralności
w razie wojny. Niemiecki ambasador w Paryżu, baron von Schoen, podczas wizyty tego
samego dnia u francuskiego premiera Vivianiego, gdy na jego ręce składał niemieckie
ultimatum, wygłosił śmiertelnie groźną interpretację stanu napięcia na granicy: „Jeśli
przeprowadzimy mobilizację, nieuchronnie dojdzie do wojny”711.
Ta groźba stała się ostrogą dla francuskich dowódców, którzy usilnie nakłaniali swoich
cywilnych zwierzchników do działania. Jeden z nich, generał Joffre, gdy dowiedział się
o misji barona von Schoena, zwrócił się do ministra wojny Adolphe’a Messimy’ego
o „wydanie rozkazu powszechnej mobilizacji bez najmniejszej zwłoki, gdyż uważam to
za konieczne”. Messimy, szczycący się parą ogromnych, godnych morsa wąsów, obiecał
poruszyć tę kwestię tego wieczoru na posiedzeniu rządu. Ministrowie opóźnili wprawdzie
wydanie rozkazu, lecz zezwolili Joffre’owi na rozesłanie następnego dnia wstępnych depesz
ostrzegawczych do wszystkich korpusów armijnych. Joffre napisał do podległych mu
dowódców: „Najprawdopodobniej rozkazy mobilizacji zostaną wydane dziś, 1 sierpnia,
w godzinach wieczornych. Natychmiast przystąpić do wszelkich przygotowań dla ułatwienia
mobilizacji”712.
Od chwili proklamowania w Niemczech stanu zagrożenia wojną francuscy kolejarze
przygotowali się do „natychmiastowego działania”713. Mobilizacja francuskich oddziałów
osłonowych – wojsk wysyłanych w rejony graniczne dla przyjęcia pierwszego uderzenia
nieprzyjaciela – rozpoczęła się 31 lipca o 21.00 i zakończyła się do południa 3 sierpnia (bez
żadnych przerw w zwyczajnym ruchu kolejowym). W tej początkowej operacji uczestniczyło
prawie 600 pociągów. Francuskie wojska zajęły pozycje w odległości 10 kilometrów
od granicy między Luksemburgiem a rejonem Wogezów. Otrzymały stanowcze rozkazy, żeby
nie podchodzić bliżej; chciano w ten sposób uniknąć starć z niemieckimi patrolami, które
mogłyby dać Berlinowi pretekst do wypowiedzenia wojny.
Tymczasem francuska flota w stanie pogotowia stacjonowała na Morzu Śródziemnym,
chroniąc południowe porty kraju. Królewska Marynarka Wojenna Anglii miała ochraniać
porty Francji na północnym i zachodnim wybrzeżu, jak uzgodniono w protokole działań
morskich z 1912 roku. Jednak ta rola – o czym Grey nie omieszkał przypomnieć Francuzom –
nie obligowała Wielkiej Brytanii do wzięcia udziału w walkach lądowych. Nawet jeśli
formalnie minister miał słuszność, jego brak dobrej woli, kolidujący z duchem Entente
Cordiale, skłonił Cambona do rozważań, czy „słowa »honor« nie należałoby wykreślić
ze słownika angielszczyzny”714. Jednakże Grey zdobył się na to, żeby zwołać na niedzielę
2 sierpnia posiedzenie rozdartego rządu dla rozstrzygnięcia tej spornej kwestii.
***
1 sierpnia wydarzenia szybko i brutalnie wdzierały się do świadomości członków
francuskiego gabinetu. Joffre nalegał, by natychmiast podjąć decyzję o pełnej mobilizacji.
Ponownie wywierał na rząd presję, domagając się wydania rozkazu na posiedzeniu gabinetu
tego ranka. Stawił się na konferencji „z łagodnym wyrazem twarzy spokojnego, lecz
stanowczego człowieka, który obawiał się tylko jednego: że Francja, zdystansowana przez
niemiecką mobilizację, przebiegającą najszybciej ze wszystkich, może w nieodwracalny
sposób znaleźć się w gorszej sytuacji”715. Na zewnątrz, na miejskich ulicach, aż huczało
od plotek. „Paryż – pisała Edith Wharton – nieprzerwanie oddawał się swoim zajęciom
typowym dla pełni sezonu letniego: sztuce kulinarnej, modzie i zabawianiu olbrzymiej armii
turystów, jedynych najeźdźców, jakich tu widziano od prawie półwiecza”716.
1 sierpnia o 11.00, zgodnie z harmonogramem, francuski premier René Viviani – którego
wkrótce miano uwolnić od obowiązków ministra spraw zagranicznych – spotkał się przy Quai
d’Orsay z baronem von Schoenem. Niemiecki ambasador domagał się odpowiedzi na wysłane
poprzedniego dnia niemieckie ultimatum: czy Francja podczas wojny rosyjsko-niemieckiej
zachowa neutralność? Czy przekaże swoje twierdze w ręce Niemców? Odpowiedź dla obu
rozmówców była oczywista: nie. (Istnieją różne wersje relacji z ich rozmowy). Francja miała
chronić swoje interesy, bezwarunkowo zbieżne z interesami jej głównej sojuszniczki Rosji.
Wyznaczony na południe termin ultimatum minął. Francuzi potraktowali niemiecką notę
z pogardą, na jaką zasługiwała. Sama sugestia, żeby opuścili i przekazali pod niemiecką
okupację wielkie twierdze w Verdun i Toul – taka miała być cena „neutralności” – brutalnie
zraniła francuską dumę. Rząd, ku uldze Joffre’a, wydał rozkaz pełnej mobilizacji tego samego
dnia o 16.00, mniej więcej równocześ​nie z Niemcami. Do jego wykonania zamierzano
przystąpić tuż po północy 2 sierpnia.
Następnego ranka treść rozkazu przeczytała cała Francja. Na murze budynku Ministerstwa
Marynarki zawisł biały transparent z napisem „Powszechna mobilizacja”. Recouly informuje,
że przed redakcjami gazet wywieszono małe, błękitne plakaty z rozkazem mobilizacji717. Edith
Wharton, amerykańska pisarka przebywająca wówczas w Paryżu, tak wspomina tamte chwile:
Przechodnie czytali obwieszczenie i szli dalej. Nie było wiwatów ani gestów; dramatyczne poczucie wyścigu już
objawiło ludziom, że wydarzenia są zbyt poważne, by przydawać im dramatyzmu. Niczym potworna lawina spadły
na drogę tego spokojnego, pracowitego narodu (…)718.
Pełna mobilizacja francuskiej armii rozpoczęła się od wyścigu kolejowego. 2 sierpnia
wszystkie stacje początkowe, składy i wagony kolejowe były zapchane ludźmi, zaopatrzeniem
i amunicją. W ciągu trzech następnych tygodni do granicy francusko-niemieckiej mknęło około
4750 pociągów, w tym 250 składów specjalnych, transportujących zapasy na wypadek
oblężenia do wielkich francuskich fortów od Verdun do Belfort. Po ukończeniu tej operacji
francuski rząd miał złożyć kolejarzom wyrazy podziękowania za „patriotyczny zapał i godne
podziwu oddanie”, z którym trudzili się dzień i noc719. W późniejszym okresie wojny
na łamach „Journal des Transports” oznajmiono: „Można słusznie powiedzieć, że pierwsze
zwycięstwo w tym olbrzymim konflikcie odnieśli kolejarze”720.
Tamtego dnia ulice miasta wypełniały demonstracje poparcia dla wojny i protestu
przeciwko niej. Recouly opisał „pochody wzdłuż bulwaru, na Place de la Concorde, gdzie
nieprzebrany tłum przewalał się tam i z powrotem”. „Mobilizacja nie oznacza wojny”,
oznajmił ludności Poincaré721. Wskutek podjętych działań nieliczni dali wiarę jego słowom.
Perspektywa wojny przeobraziła naród. Jeszcze poprzedniego dnia Francuzi „wiedli żywot
na tysiąc odmiennych sposobów – pisała Edith Wharton. – (…) tak obcy sobie jak wrogowie
rozdzieleni granicą”. Dzisiaj „robotnicy i próżniacy, złodzieje, żebracy, święci, poeci, dziwki
i kanciarze, ludzie szczerzy i pretensjonalni oszuści, wszyscy w tłumie obijali się o siebie
w instynktownej wspólnocie emocji”722. Każdy okruch ludzkiej energii zasilał wysiłek
wojenny; porzucono zwyczajne zajęcia. „Było coś dziwnie poruszającego – wspominała
Wharton – w tym nowym Paryżu z sierpniowych wieczorów, tak obnażonym, a mimo to tak
pogodnym, jak gdyby samo piękno służyło mu za osłonę”723.
***
Bólem przejmuje myśl, jak Francuzi przyjmowali mobilizację na trzecią wojnę z Niemcami
w ciągu stu lat. Francja nie sprowokowała tego konfliktu. Jej przywódcy przez większość
lipca zachowywali milczenie. Prezydent Poincaré był na morzu. Spośród wszystkich narodów
Francuzów najmniej można by winić za zaistniały kryzys. Nikt z ludzi u władzy we Francji
otwarcie nie parł do wojny.
Mimo to francuscy urzędnicy nie byli całkiem bez winy. Nierzetelny ambasador
w Petersburgu, Maurice Paléologue, bez aprobaty Paryża ponaglał Sazonowa do zajęcia
stanowczego stanowiska wobec Niemiec. Jego osobisty zapał, siła napędowa jego
„dyplomacji”, walnie przyczynił się do sprowokowania Rosji do piramidalnego błędu, jakim
było wczesne zarządzenie mobilizacji. Jednak i Poincaré miał swój udział w kształtowaniu
stanowiska Paléologue’a: po powrocie do Paryża 29 lipca francuski prezydent nie uczynił nic,
żeby powstrzymać Petersburg. Zamiast tego zwrócił się do Londynu. Poszukiwał sojuszników,
a nie mediatorów.
Rosyjska mobilizacja stanowiła dla Francji delikatną kwestię. W sensie formalnym nie
zmuszała ona Poincarégo do przystępowania do wojny. Traktat o sojuszu francusko-rosyjskim
zobowiązywał sygnatariuszy do wzajemnej obrony w razie ataku. Jednak rozpoczynając
mobilizację, Rosja jako pierwsza wykonała pierwsze agresywne posunięcie. Francja powinna
była odciągnąć swoją sojuszniczkę od krawędzi wojny zgodnie ze złożoną w 1912 roku
obietnicą Poincarégo, który oświadczył, że Francja „nigdy nie weźmie odpowiedzialności
za to, że pozwoliła na wypowiedzenie [wojny]”724. Tym tragiczniejsze zatem, że przecież
francuski rząd postąpił dokładnie w ten sposób: „pozwolił” wypowiedzieć wojnę najpierw
Rosji, potem zaś samej Francji, nie robiąc nic, by się temu przeciwstawić.
To nie oznacza, że Poincaré wręczył rządowi w Petersburgu carte blanche, umożliwiającą
prowadzenie wojny. Prezydent zapewne wierzył w słuszność swojej polityki wobec Rosji:
„Robić to, co w naszej mocy, żeby skłonić sojusznika do umiarkowania w sprawach,
w których jesteśmy mniej więcej bezpośrednio zainteresowani (…) [np. w sprawie
Serbii]”725. Dlaczego zatem Paryż robił tak niewiele? Francuski rząd ograniczył się
do wysłania 31 lipca dość niejasnego telegramu, w którym nakłaniał Rosję „w imię pokoju,
kwestii o przemożnym znaczeniu (…) do unikania wszelkich działań, które mog​łyby wywołać
kryzys lub uczynić go nieuchronnym”726. Wówczas było za późno: Rosja przeprowadziła już
mobilizację. Tego samego dnia Poincaré powiedział, według brytyjskiego ambasadora
w Paryżu, Francisa Bertiego, że uważa wojnę za „nieuniknioną”727. Członkowie francuskiego
rządu wydawali się pogodzeni z własnym fatalizmem, któremu w tych ostatnich,
rozpaczliwych dniach ulegali wszyscy; zaakceptowali myśl o nadejściu wojny.
***
Temu obrazowi niewinności Francuzów przeczy inna, mroczniejsza narracja, która brzmi
następująco: francuski rząd może nie chciał wojny, lecz nie zrobił nic, żeby jej uniknąć,
a kiedy stała się prawdopodobna, odnosił się do tej perspektywy przychylnie, a nawet
z zadowoleniem. Wojna dawała Paryżowi cenną sposobność. Nigdy Francja nie wydawała się
lepiej przygotowana do ofensywy w głąb Niemiec, wzięcia odwetu za 1815, 1870 i 1911 rok
oraz odebrania Alzacji i Lotaryngii. Dysponowała lepiej rozwiniętą siecią kolejową, a jej
armia wskutek przepisu o trzyletniej służbie wojskowej miała pod dostatkiem rekrutów. Mogła
się cieszyć silnym sojuszem z Rosją, posiadaczką największej w Europie armii, a także mniej
pewnym poparciem Wielkiej Brytanii. „Trzeci raz w ciągu stulecia – pisze John Keiger –
Francja stanęła w obliczu niemieckiego najazdu. O ile jednak w 1815 i 1870 roku była
osamotniona, o tyle teraz wspierały ją dwie potężne sojuszniczki”728.
W tym świetle wojna jawiła się Francji jako sposobność, a nie groźba. W artykule
na łamach poważanego „Le Matin” z 1 sierpnia czytamy:
Dobrze wiemy, że wojna nigdy nie prezentowała korzystniejszych dla nas perspektyw (…). Skoro Niemcy będą
musiały niemal samotnie znieść główny impet ataku armii i flot ententy, zaiste (…) czemuż nie mielibyśmy odczuwać
silnej pokusy wojny? Za tę wojnę bądź co bądź nie poniesiemy odpowiedzialności przed przyszłymi pokoleniami. Jeśli
nastąpi, powitamy ją z wielkimi nadziejami. Jesteśmy przekonani, że przyniesie nam ona należne zadośćuczynienie729.
Poincaré, jak wynika z doniesień prasowych, wyrażał podobne uczucia. Jeśli to prawda,
jego twierdzenia o Francji, która nie prag​nie wojny, były gołosłowne. Korzystny dla Francji
układ zdarzeń dał rządowi idealną sposobność uwolnienia się od niemieckiego zagrożenia raz
na zawsze.
Nadchodząca wojna nie była też „nieuchronna” ani „szokująca” dla francuskiego
społeczeństwa. Politycy wszelkich ugrupowań mieli absolutną świadomość, że kraj osuwa się
ku wojnie, lecz niewiele robili, by się temu przeciwstawić, z wyjątkiem nielicznych głośno
wyrażających swe zdanie odszczepieńców, takich jak zagorzały socjalista Jean Jaurès, który
ostrzegał, że po wojnie z Niemcami w całej Francji pozostaną jedynie tlące się zgliszcza.
Liczne rzesze, podburzane przez szowinistyczną prasę, niecierpliwie wypatrywały wojny.
Niemniej potężne protesty antywojenne zadawały kłam twierdzeniu, jakoby przeważająca
większość społeczeństwa opowiadała się za konfliktem zbrojnym730. Przez cały lipiec w łonie
francuskiej opozycji toczyły się zażarte spory, czy należy przeciwstawić się wojnie, czy ją
poprzeć. Ostatecznie socjaliści zjednoczyli się pod sztandarem rządu, porzucając pryncypialne
stanowisko Jaurèsa.
Zamach na Jaurèsa, który zginął wieczorem 31 lipca, zastrzelony przez młodego fanatyka
w chwili, gdy siadał do kolacji w paryskiej kawiarni, stał się najbardziej szokującym
wyrazem wojennej gorączki we Francji. Jaurès, po śmierci sławiony za odważne
sprzeciwianie się wojnie, w ostatnich tygodniach życia był szkalowany za otwarcie wyrażaną
wiarę w możliwość francusko-niemieckiego zbliżenia i narażony na gwałtowne tyrady
prasowe, piętnujące go jako „proniemieckiego, socjalistycznego zdrajcę” i „złowrogiego
agenta sił negacji i zepsucia”, który „poprzysiągł oddać Paryż Prusakom”731. 23 lipca
dziennikarz Charles Maurras z szokującą nieodpowiedzialnością pisał: „Nie mamy zamiaru
nikogo podburzać do zamachów politycznych, ale p. Jean Jaurès powinien drżeć
ze strachu!”732. 29 lipca Jaurès po raz ostatni dzielnie przemówił przeciwko wojnie
z Niemcami i wezwał rząd do działań na rzecz pokoju. Dwa dni później już nie żył.
***
Niemiecki rząd miał upaść jeszcze niżej. Nie dość mu było absurdalnego ultimatum. Musiał
w jakiś sposób sfabrykować casus belii, by zaatakować Francję, albo, jeszcze lepiej,
sprowokować ją, żeby jako pierwsza wypowiedziała wojnę. W tym celu użyteczna okazała się
niemiecka i austriacka prasa. Współwinni dziennikarze, pionki w rękach rządu, opublikowali
serię skandalicznych kłamstw na temat naruszania granicy przez Francuzów. Podobno
osiemdziesięciu francuskich oficerów w pruskich mundurach próbowało samochodami
w pobliżu miasta Walbeck przekroczyć granicę. „Jednak próba się nie powiodła”, łgały
niemieckie służby prasowe. Według agencji prasowej Wolffa w innym miejscu „kompanie”
francuskich wojsk miały 3 sierpnia przekroczyć niemiecką granicę i zająć miejscowości
Gottestal, Metzer, Markirch i Schluchtpass. Ta wiadomość również była bezwstydnym
wymysłem: francuskim wojskom rozkazano trzymać się w odległości 10 kilometrów
od niemieckiej granicy dla uniknięcia ryzyka takich insynuacji.
Niemiecka wyobraźnia dryfowała ku coraz większym fantazjom. „Dwaj francuscy lotnicy
wojskowi przelecieli aeroplanem nad Norymbergą i zrzucili bomby na miasto”, twierdziły
wiedeńskie i budapeszteńskie gazety z 2 i 3 sierpnia733. Podobne doniesienia przekazywała
Agencja Wolffa, opisując przeloty francuskich samolotów w Nadrenii: „Wczoraj wieczorem
widziano, jak nieprzyjacielski statek powietrzny leciał od Kerprich do Andernach. Wrogie
samoloty obserwowano od Düren aż do Kolonii. Jeden z francuskich aeroplanów został
zestrzelony pod Wesel”734. W rzeczywistości cywilny francuski awiator po prostu zabłądził,
więc wylądował pod Miluzą, po czym odleciał. Najbardziej szokująca prowokacja ukazała
się 4 sierpnia w niemieckiej gazecie „Die Neue Zeitung”, która twierdziła, że francuscy
lekarze w Metzu usiłowali zatruć studnie zarazkami cholery735. W odrębnym doniesieniu
informowano, że domniemany sprawca tego „ohydnego czynu” stanął przed plutonem
egzekucyjnym. W sumie Niemcy oskarżyły Francję o dwadzieścia przypadków przekroczenia
granicy, z których wszystkie były bezpodstawnymi kalumniami.
Obdarzeni bujną wyobraźnią ludzie w Berlinie roili sobie, że świat uwierzy w te wymysły,
wyraźnie obliczone na usprawiedliwienie najazdu na Francję. Jednak Paryż nie chciał
uczestniczyć w podstępnej grze Berlina. Francuskie ambasady stanowczo protestowały
i żądały od Niemiec sprostowania kłamstw736. W odpowiedzi Viviani oświadczył, że
niemieccy żołnierze ostrzelali francuski posterunek celny oraz wkroczyli do wsi Joncherey
i Baron, zabijając francuskiego żołnierza. Niemcy początkowo zlekceważyli te zarzuty jako
spreparowane. Jednakże 4 sierpnia zakłopotany Moltke musiał przyznać, że niemiecki patrol
bezprawnie wkroczył na terytorium Francji „wbrew wyraźnym rozkazom”. Dwaj żołnierze
zostali zastrzeleni737.
Perfidia niemieckiego rządu sięgnęła jeszcze głębiej 3 sierpnia. O godzinie 1.05 Schoen,
niemiecki ambasador w Paryżu, otrzymał zaszyfrowany telegram od Bethmanna-Hollwega.
Schoen twierdził później, że treść depeszy przekręciły jakieś zakłócenia. Pierwszy akapit,
częściowo nieczytelny, zawierał informację, że francuski lotnik został „zestrzelony podczas
próby zniszczenia linii kolejowej pod Wesel”, inni francuscy piloci rozrzucili antyniemieckie
ulotki nad Norymbergą i Karlsruhe, a wojska francuskie naruszyły niemieckie granice.
W drugiej, czytelnej części wiadomości kanclerz pisał: „Wspomniane posunięcia Francji
postawiły nas w stan wojny. Wasza Ekscelencja zechce powiadomić o powyższym francuski
rząd dzisiaj o godzinie 18.00, poprosić o paszporty i wyjechać, przekazując sprawy
ambasadzie amerykańskiej”738. (We wcześniejszej, roboczej wersji Bethmann-Hollweg
oskarżył Francję o pogwałcenie neutralności Belgii, lecz nawet niemiecki rząd, jak się zdaje,
nie zniósł tak nikczemnej insynuacji – choć jej tragiczna ironia chyba umknęła ministrom –
toteż kanclerz wykreślił ten ustęp).
Schoen, wyposażony w nieczytelną instrukcję, doręczył akt wypowiedzenia wojny, nie
znając przyczyn, dla których Niemcy wszczynały oto konflikt zbrojny. Później na swoją obronę
mógł powiedzieć jedynie to, że zaszyfrowany telegram był podpisany przez kanclerza
i dotyczył „sprawy szczególnej wagi”. Ambasador twierdził, że zdołał odcyfrować
informację, jakoby francuscy lotnicy zaatakowali „Norymbergę, Wesel i Karlsruhe”. Zatem
Niemcy uzasadniły swój najazd na Francję kłamstwem tyleż nikczemnym, ile nieczytelnym, jak
później nieopatrznie przyznał Schoen. W zdumiewająco nonszalanckim wyjaśnieniu
ambasador napisał:
Niestety, telegram został tak uszkodzony, że (…) tylko fragmenty depeszy dało się rozszyfrować (…). Nie było
czasu na pytania co do nieczytelnej części. Ponieważ z innych źródeł wiedziałem, że czujemy się zmuszeni
do wypowiedzenia wojny w następstwie francuskiego ataku lotniczego na Norymbergę, musiałem podjąć decyzję, że
oprę się na niewielkim fragmencie telegramu, który można było jednoznacznie zrozumieć, by uzasadnić wypowiedzenie
wojny739.
Ambasador Schoen, jak się zdaje, po mistrzowsku opanował powierzoną mu, odwieczną
rolę niezbyt lotnego, lecz sumiennego posłańca, wypełniającego swoje zadanie – doręczenie
groźby rozlewu krwi i zniszczenia – bez grymasu niepokoju, głuchego na protesty sumienia,
troszczącego się tylko o wykonanie rozkazu. Prawdę o jego misji nadal okrywa tajemnica. Czy
szyfranci we Francji celowo zniekształcili treść depeszy? Czy sam Schoen przekręcił
wiadomość? Jeżeli jego misja napawała go odrazą do samego siebie, dlaczego nie zaczekał
na nadejście czytelnego telegramu? Kontrowersje trwały jeszcze po zakończeniu wojny, lecz
sprowadzały się do następującej kwestii: Niemcy jedynie zastanawiali się, które kłamstwo
w telegramie – francuskie ataki powietrzne (czytelne) czy przekroczenie przez Francuzów
granicy (nieczytelne) – lepiej nadawało się do ich celu, czyli uzasadnienia wypowiedzenia
wojny.
Nieszczęśnik musiał zatem dostarczyć ów fatalny dokument do biura ministra spraw
zagranicznych Vivianiego przy Quai d’Orsay. Po drodze francuscy demonstranci wskakiwali
na stopień auta Schoena, krzycząc i gwałtownie mu wygrażając, jakby już wiedzieli o jego
haniebnej misji. Wprowadzony przed oblicze ministra ambasador skłonił się nisko i odczytał
na głos niemiecki akt wypowiedzenia wojny (pełną wersję tekstu zamieszczono w aneksie 5):
Niemieckie władze (…) ustaliły, że na terytorium Niemiec doszło do pewnej liczby rażąco wrogich działań ze strony
francuskich lotników wojskowych. Kilka samolotów jawnie pogwałciło neutralność Belgii, przelatując nad terytorium
tego kraju; jeden usiłował zniszczyć budynki pod Wesel; inne dostrzeżono w regionie Eifel, a jeden zrzucił bomby
na linię kolejową w pobliżu Karlsruhe i Norymbergi. Mam polecenie (…) oznajmić (…) że w obliczu wspomnianych
aktów agresji Cesarstwo Niemieckie uznaje, że znajduje się w stanie wojny z Francją (…). Tym samym moja misja
dyplomatyczna dobiegła końca i pozostaje mi tylko prosić, by Wasza Ekscelencja był tak dobry i wyposażył mnie
w stosowne paszporty (…). (Podpisano) SCHÖN740.
Viviani wysłuchał w milczeniu, po czym wstał, by zaprotestować przeciwko
„niesprawiedliwości i niepoczytalności” niemieckich tez. Nic więcej nie było
do powiedzenia. Schoen otrzymał dokumenty umożliwiające mu bezpieczny powrót
do Niemiec, co jaskrawo kontrastowało ze sposobem, w jaki został potraktowany nieszczęsny
Jules Cambon, francuski ambasador w Berlinie. Musiał on bowiem opłacić łapówką w złocie
swój wyjazd z Niemiec, „podróżował w zamkniętych wagonach niczym jakiś więzień”,
a na granicy Danii, ku jego oburzeniu, niemieccy żołnierze przetrzymali go na muszce karabinu
i zmusili do oddania pozostałych funduszy741.
***
Tego samego dnia, 4 sierpnia 1914 roku, prezydent Francji Raymond Poincaré stanął przed
parlamentem na nadzwyczajnej sesji. Posłowie wysłuchali jego przemowy na stojąco (pełną
wersję tekstu zamieszczono w aneksie 6):
Panowie,
Francja stała się właśnie obiektem brutalnego, dokonanego z premedytacją ataku, w bezczelny sposób
naruszającego prawo międzynarodowe. Jeszcze przed wysłaniem do nas aktu wypowiedzenia wojny, nawet zanim
niemiecki ambasador poprosił o paszporty, naruszono granice naszego terytorium. Cesarstwo Niemieckie czekało aż
do wczorajszego wieczoru, by z takim opóźnieniem podać nam prawdziwą nazwę stanu rzeczy, który już wcześniej
stworzyło (…)
W rozpoczynającej się wojnie Francja po swojej stronie będzie miała Prawo, odwieczną siłę, której nie mogą
bezkarnie lekceważyć tak narody, jak poszczególne osoby (głośne, powszechne oklaski). W jej obronie bohatersko
staną wszyscy jej synowie; nic nie rozerwie ich świętej jedności w obliczu nieprzyjaciela; dziś łączą się oni jak bracia
we wspólnym oburzeniu wobec agresora i we wspólnej patriotycznej wierze (gromkie, długie oklaski i okrzyki
„Niech żyje Francja”).
Francji pomaga jej wierna sojuszniczka Rosja; wspiera ją lojalna przyjaciółka Wielka Brytania (…). Dzisiaj bowiem
raz jeszcze Francja przed całą ludzkością staje do walki o Wolność, Sprawiedliwość i Rozsądek. W górę serca i niech
żyje Francja! (Powszechne, długie oklaski)742.
Później porywające wezwanie do broni wygłosił Clemenceau. W nadchodzących
zmaganiach, mówił, chwała łacińskiej Europy zwróci się przeciwko barbarzyństwu Gotów.
Francja, oznajmił, stanie do walki „o niezależność europejskich narodów (…)
za najszczytniejsze idee przynoszące cześć myśli ludzkiej, idee, które dotarły do nas z Aten
i Rzymu (…)”. Niemcy, twierdził, „przypominają owych barbarzyńców, którzy po
splądrowaniu Rzymu cuda starożytnej sztuki przetopili w sztaby w celu sporządzenia z nich
swoich prymitywnych ozdób (…)”. Francja i Rosja miały wkrótce zmierzyć się z „żywiołem
germańskim owładniętym szaleństwem megalomanii oraz ambicji zrealizowania celu, którego
nie zdołali ziścić Aleksander, Cezar i Napoleon: narzucenia pragnącemu wolności światu
panowania stali (…)”. Zakończył zaś następującymi słowy:
A więc wszyscy do broni! Widziałem ludzi płaczących dlatego, że nie mogą iść na wojnę jako pierwsi. Przyjdzie
kolej na wszystkich. Nie będzie w naszym kraju ani jednego dziecka, które nie weźmie udziału w tych gigantycznych
zmaganiach. Śmierć się nie liczy. Musimy zwyciężyć. Do tego potrzebna nam siła wszystkich mężczyzn. Nawet
najsłabszy będzie miał swój udział w chwale. W życiu ludzi nadchodzą czasy, kiedy owiewa ich burza heroicznych
czynów743.
709 Poincaré, t. 4, s. 438–440.
710 French Yellow Book, No. 111, M. Mollard, French minister at Luxembourg, to M. René Viviani, president of the council,
minister on foreign affairs, Luxembourg, 31 July 1914.
711 Cytat w: Albertini, t. 3, s. 80.
712 Joffre, t. 1, s. 126–127.
713 The World War I Document Archive, The Role of Railways in the War (extract), by Edwin A. Pratt:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Role_of_Railways_in_the_War.
714 Cytat w: Keiger, s. 162.
715 Poincaré, t. 4, s. 479.
716 Wharton, s. 7.
717 Recouly, s. 116, cytat w: Albertini, s. 107.
718 Wharton, s. 9.
719 The World War I Document Archive, The Role of Railways in the War (extract), by Edwin A. Pratt:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Role_of_Railways_in_the_War.
720 „Journal des Transports”, 30 stycznia 1915, cytat w: ibidem.
721 Recouly, s. 116.
722 Wharton, s. 16.
723 Ibidem, s. 21.
724 Cytat w: Gerin, s. 71; patrz Albertini, t. 3, s. 81.
725 Cytat w: Keiger, s. 164.
726 French Yellow Book; inne tłumaczenie patrz Albertini, t. 3, s. 77.
727 Albertini, t. 3, s. 68–69.
728 Keiger, s. 162.
729 „Le Matin”, 1 sierpnia 1914.
730 Patrz badanie Beckera, cytat w: Keiger, s. 162–163.
731 Patrz „Le Temps”, „Paris-Midi”, „Action Française”, od marca 1913 do lipca 1914 roku.
732 „Action Française”, 23 lipca 1914.
733 „Pester Lloyd”, Budapeszt, 3 sierpnia 1914, Na krawędzi wojny światowej; francuskie samoloty zrzucają bomby
na Norymbergę.
734 Agencja Wolffa (niemiecka agencja prasowa).
735 „Die Neue Zeitung”, 8 kwietnia 1914.
736 French Yellow Book, No. 146, M. René Viviani, president of the council, minister on foreign affairs, to M. Paul Cambon,
French ambassador at London, Paris, 3 August 1914.
737 Cytat w: Albertini, t. 3, s. 206.
738 Cytat w: ibidem, s. 213.
739 Cytat w: ibidem, s. 200.
740 French Yellow Book, No. 147, Letter handed by the German ambassador to M. René Viviani, president of the council,
minister on foreign affairs, during his farewell audience, 3 August 1914, at 6.45 p.m.
741 Poincaré, t. 4, s. 521–523.
742 French Yellow Book, No. 158, Message from M. Poincaré, president of the Republic, read at the Extraordinary Session
of Parliament, 4 August 1914, „Journal Officiel”, 5 August 1914.
743 The World War I Document Archive, Clemenceau Calls France to Arms:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/Clemenceau_Calls_France_to_Arms.
37
KONIECZNOŚĆ NIE RZĄDZI SIĘ PRAWAMI
Jeśli musimy umrzeć, lepiej zginąć z honorem. Nie mamy innego wyboru. Kapitulacja byłaby bezcelowa.
Charles de Broqueville, premier Belgii, odpowiedź odrzucająca niemieckie ultimatum
Tak więc zostaliśmy zmuszeni do zignorowania słusznych protestów rządów Luksemburga i Belgii. Zło – mówię
otwarcie – zło, które niniejszym popełniamy, postaramy się naprawić, kiedy tylko osiągniemy nasze wojskowe
cele. Ten, kto jest zagrożony, tak jak my, kto walczy o cały swój dobytek, może myśleć tylko o tym, jak
utorować sobie drogę.
Kanclerz Theobald von Bethmann-Hollweg, przemowa w Reichstagu, 4 sierpnia 1914 roku
Belgia nie pozostawała bezczynna. Tydzień wcześniej, 24 lipca, belgijski minister spraw
zagranicznych Julien Davignon polecił podległym sobie ambasadorom w Paryżu, Berlinie,
Londynie, Wiedniu i Petersburgu wręczyć rządom państw-gospodarzy podpisane listy, gdy
dojdzie do mobilizacji belgijskiej armii, o ile to nastąpi. Do tego momentu listy bez wpisanej
daty miały spoczywać zamknięte w sejfach ambasad.
W liście belgijski rząd zapewniał o determinacji narodu, który zamierzał walczyć
w obronie swojej neutralności uznanej na mocy traktatu londyńskiego z 19 kwietnia 1839 roku.
W myśl traktatu Prusy, Wielka Brytania i Francja uznały niezależność Belgii (od Holandii,
której ten kraj de facto był częścią do 1830 roku) i gwarantowały jej neutralność po wieczne
czasy (na podstawie kluczowego artykułu VII). Wspomniany artykuł zobowiązywał
sygnatariuszy do ochrony neutralności Belgii w razie najazdu na kraj744. Podobnie jak
Szwajcaria, Belgia istniała w stanie „zbrojnej neutralności”, której „walczące strony nie mogą
naruszać”745, a prawo zezwalało Belgii na obronę „przed naruszeniem [jej] neutralności”746.
Przez większość XIX wieku mocarstwa nie zaprzątały sobie zbytnio głowy tą sprawą. Nikt
nie przejawiał skłonności do obrony Belgii przed działaniami zbrojnymi, z godnym uwagi
wyjątkiem Wielkiej Brytanii, która w 1870 i 1887 roku interweniowała w imię belgijskiej
neutralności. W 1870 roku premier Gladstone zadeklarował (wywołując tym oświadczeniem
wiwaty posłów w Izbie Gmin), że Anglia nigdy nie będzie „spokojnie stać z boku i przyglądać
się popełnianiu najbardziej oczywistej zbrodni, jaka w najmroczniejszych wiekach
kiedykolwiek splamiła karty historii, gdyż tym samym stałaby się współwinną tego grzechu”.
Grey wkrótce miał zacytować jego słowa, broniąc neutralności Belgii w groźniejszych
okolicznościach747. Tak więc Bruksela zaczęła traktować Wielką Brytanię jak swoją
zasadniczą protektorkę.
W tym czasie zagrożeniem dla Belgii stała się możliwość kolejnej wojny między Francją
a Niemcami. Cesarz Wilhelm dał to szokująco wyraźnie do zrozumienia królowi Leopoldowi
podczas jego wizyty w Berlinie w 1904 roku. Kajzer nastawał na Leopolda, ku jego
przerażeniu, aby Belgia wybrała, za kim opowie się w wielkiej wojnie z Francją: „Jeśli
Belgia nie stanie po mojej stronie, będę się kierował wyłącznie względami strategicznymi”748.
Wilhelm beztrosko ujawnił belgijskiemu królowi główną przesłankę planu Schlieffena,
którego powodzenie zależało od swobodnego przemarszu niemieckich sił przez Belgię.
Leopold ostrzegł swój rząd przed tą zaskakującą nowiną, lecz w tej sprawie niewiele
uczyniono. W następnych latach niemiecka groźba wobec Belgii stała się elementem
powszechnego dyskursu wojskowego i politycznego w całej Europie. „Ofensywa przeciwko
Francji będzie wymagała pogwałcenia neutralności Belgii”, oświadczył Moltke
Bethmannowi-Hollwegowi 21 grudnia 1912 roku. Po czym ciągnął:
Jedynie natarcie przez terytorium Belgii daje nam nadzieję zaatakowania i pobicia francuskiej armii w otwartym
polu. W ten sposób będziemy musieli stawić czoło Brytyjskiemu Korpusowi Ekspedycyjnemu, a także – o ile nie uda
się zawrzeć traktatu z Belgią – belgijskiej armii. Niemniej ta operacja oferuje lepsze widoki powodzenia niż frontalny
atak przeciwko umocnionej wschodniej granicy Francji [tj. w sąsiedztwie fortów w Verdun i Toul]749.
Przez pewien czas, w 1911 roku, niektórzy uważali, że to Francja może jako pierwsza
naruszyć granice belgijskiego terytorium w wyprzedzającym uderzeniu na Niemcy. Paryż także
spoglądał na Belgię jak na otwarty północny korytarz dla swobodnego przemarszu wojsk,
które w ten sposób uniknęłyby natarcia w silnie umocnionym centralnym regionie granicznym.
Jednak 20 października 1911 roku francuski minister spraw zagranicznych postanowił, że
Francja w żaden sposób nie naruszy pierwsza neutralności Belgii. „Jesteśmy zobowiązani –
pisał w liście do generała Josepha Joffre’a, szefa francuskiego sztabu generalnego – nie
podejmować żadnych inicjatyw, które można by uznać za pogwałcenie neutralności Belgii.
Jednak wydaje się pewne, że wojska niemieckie przemaszerują przez belgijskie
terytorium”750. W takim wypadku Francja miała podjąć wszelkie kroki niezbędne dla obrony –
w tym również wkroczyć w razie konieczności na terytorium Belgii po tym, jak jej granice
zostaną naruszone przez Niemców. Na posiedzeniu Rady Obrony Narodowej 9 stycznia 1912
roku Joffre zadał pytanie: „Czy na pierwszą wieść o naruszeniu przez Niemców belgijskich
granic nasza armia będzie mogła wkroczyć na terytorium Belgii?”751. Rada udzieliła mu w tej
sprawie pełnego upoważnienia.
***
Nad przyszłością Belgii zbierały się coraz ciemniejsze chmury. W 1913 roku opozycja
w niemieckim Reichstagu podniosła kwestię neutralności tego kraju. 29 kwietnia
socjaldemokraci wezwali niemieckiego ministra spraw zagranicznych Gottlieba von Jagowa –
małomównego, rzeczowego dyplomatę uważanego za najgorszego mówcę w parlamencie –
do wyjaśnienia stanowiska Niemiec w tej sprawie. „Neutralność Belgii – gładko odparł
minister – określają międzynarodowe konwencje, których Niemcy zamierzają przestrzegać”752.
Jego odpowiedź nie zadowoliła socjalistów, którzy nadal pomstowali na rząd. Ówczesny
minister wojny, generał August von Heeringen, zadeklarował: „Niemcy nie stracą z oczu faktu,
że neutralność Belgii gwarantuje międzynarodowy traktat”753.
Żadna z tych odpowiedzi nie stanowiła jednak gwarancji neutralności Belgii. Jagow (który
osobiście był przeciwny najazdowi na Belgię) zobowiązał się jedynie do przestrzegania
konwencji; Heeringen odparł, że nie straci z oczu tej kwestii. Od tamtej pory Bruksela miała
wszelkie powody do głębokiego zmartwienia. Troski brukselskiego rządu pogłębiły się, gdy
belgijski ambasador w Berlinie, baron Eugène Beyens, poprosił Jagowa o bezpośrednią
odpowiedź. Zirytowany Jagow odparł, że nie ma nic do dodania ponad to, co powiedziano
w Reichstagu.
Niemcy wkrótce ujawniły, co chowają w zanadrzu dla Belgii. Podczas wizyty w Berlinie
w listopadzie 1913 roku nowy król Albert – śmiały, inteligentny i cieszący się wielkim
podziwem monarcha – w zdumieniu słuchał, jak cesarz i Moltke sami zdradzają niemieckie
plany. Kajzer rozprawiał o zbliżającej się wojnie z Francją, a jego wywody uzupełnił Moltke,
pogardliwie informując Alberta, że „małe kraje, takie jak Belgia, powinny raczej trzymać
z silniejszymi, jeśli chcą zachować swoją niezależność”754.
***
Do 1914 roku belgijscy politycy byli świadomi niemieckich gróźb, lecz łudzili się płonną
nadzieją, że niemiecki „walec parowy” oszczędzi „małe kraje”. Belgijską prasę oraz umysły
wielu mężów stanu przenikał dziwny duch zaprzeczenia. Jednakże belgijscy wojskowi byli
ulepieni z twardszej gliny, toteż w razie najazdu z determinacją zamierzali stawić opór.
Budowa wielkich fortów w Namur i Liège stanowiła wyraźny symbol sprzeciwu wobec
każdego obcego napastnika. 29 lipca Belgia powołała pod broń trzy kategorie rezerwistów,
a regularną armię przestawiła na „wzmocnioną stopę pokojową” – jeden z barwniejszych
eufemizmów zastępujących określenie „mobilizacja”. „Tego posunięcia nie należy w żaden
sposób mylić z mobilizacją”, zapewnił podległych sobie ambasadorów minister spraw
zagranicznych755.
Dwa dni później, 1 sierpnia 1914 roku, belgijscy ambasadorowie w Paryżu, Berlinie,
Londynie, Wiedniu i Petersburgu otrzymali polecenie przekazania rządom państw-gospodarzy
listów spoczywających w ich sejfach. Pisma zawierały obwieszczenie:
Belgia z ufnością oczekuje, że jej terytorium nie stanie się celem żadnego ataku, jeśli u jej granic rozpoczną się
działania zbrojne. Niemniej rząd podjął wszelkie niezbędne kroki, żeby zapewnić poszanowanie belgijskiej neutralności.
Belgijska armia została zmobilizowana i zajmuje takie strategiczne pozycje, które wybrano dla obrony kraju oraz jego
neutralności. Forty w rejonie Antwerpii oraz na linii Mozy zostały przygotowane do obrony (…)756.
Tego samego dnia, gdy niemieckie wojska koncentrowały się u granic Luksemburga, Londyn
wysłał do Francji i Niemiec niedwuznaczne pytanie: czy oba kraje zamierzają uszanować
neutralność Belgii?757. Paryż natychmiast odpowiedział twierdząco, lecz dodał:
„W przypadku, gdyby wspomnianej neutralności nie respektowało inne mocarstwo, francuski
rząd (…) może uznać za konieczne zrewidowanie swojej postawy”758. Innymi słowy, Francja
zastrzegła sobie prawo do walki z Niemcami na belgijskiej ziemi. Berlin nie odpowiedział,
wyjaśnił jedynie złowieszczo, że „[Niemcy] nie są w stanie udzielić odpowiedzi”759.
W niedzielę 2 sierpnia niemieccy żołnierze wkroczyli do Wielkiego Księstwa Luksemburga
przez mosty w miastach Wasserbillig i Remich, po czym skierowali się na południe,
w kierunku stolicy. W ślad za wojskami podążały uzbrojone eszelony wyładowane żołnierzami
i amunicją, naruszając neutralność kraju, gwarantowaną traktatem londyńskim z 1867 roku760.
Luksemburski premier Paul Eyschen poinformował, że państwo padło ofiarą „najazdu”761.
Symboliczna armia, licząca 400 żołnierzy, rozsądnie złożyła broń i przepuściła Niemców.
Następnego dnia Luksemburg okupowały dziesiątki tysięcy niemieckich żołnierzy; mieli tam
pozostać przez cztery najbliższe lata. Ten bezczelny precedens ostrzegł Belgię przed jej
własnym, jeszcze straszniejszym przeznaczeniem: rozpoczęła się realizacja planu Schlieffena–
Moltkego.
***
Przykład Luksemburga nie rozwiał belgijskich nadziei. Nawet wtedy wielu Belgów nadal
wierzyło, że wojna oszczędzi ich naród. Jednak wkrótce ich oczekiwania miały lec w gruzach.
O siódmej wieczorem 2 sierpnia niemiecki ambasador w stolicy Belgii, Klaus von Below-
Saleske, poprosił Davignona o pilną audiencję.
„Co się stało?”, spytał Davignon zdyszanego niemieckiego dyplomatę.
„Zbyt szybko wszedłem po schodach, to nic – odparł Below-Saleske. – Muszę w imieniu
mojego rządu przekazać panu ściśle tajny komunikat”.
Davignon otworzył kopertę, przeczytał pismo raz i drugi, po czym wyraźnie zbladł, gdy
pojął jego znaczenie. „To nie może być – wymamrotał, drżąc. – To z pewnością niemożliwe”.
Upuścił list na podłogę. Below-Saleske opanował się na tyle, by oświadczyć, że Niemcy
nie mają wobec Belgii złych zamiarów, na co Davignon zareagował z najwyższym
oburzeniem. Wszak Niemcy w niedopuszczalny sposób zagroziły pogwałceniem neutralności
Belgii. Below-Saleske odwrócił się i wyszedł, pozostawiając straszliwy dokument – jedną
z najbardziej mrożących krew w żyłach not dyplomatycznych w tej wojnie – na podłodze
u stóp belgijskiego ministra762. Oto jego treść (pełną wersję tekstu zamieszczono w aneksie 7):
Ambasada Cesarstwa Niemieckiego w Belgii, Bruksela, 2 sierpnia 1914 roku (ściśle tajne)
Cesarski rząd uzyskał wiarygodne informacje, że francuskie siły zamierzają zająć pozycję na linii Mozy, maszerując
przez Givet i Namur. Ta wiadomość nie pozostawia żadnych wątpliwości, że armia francuska zamierza dokonać
przemarszu przez terytorium Belgii, by zwrócić się przeciwko Niemcom. Cesarski rząd nie może oprzeć się obawie, że
Belgia (…) nie zdoła (…) stawić oporu francuskiemu najazdowi o tak znacznej sile z dostatecznymi widokami
powodzenia, a tym samym nie może wystarczająco zagwarantować bezpieczeństwa Niemiec. Kluczowe znaczenie
dla samoobrony Niemiec ma zdolność przewidywania wszelkich nieprzyjacielskich ataków (…).
Aby wykluczyć wszelkie możliwości nieporozumień, niemiecki rząd składa następującą deklarację:
1. Niemcy nie mają na celu żadnego wrogiego aktu względem Belgii. Jeśli w nadchodzącej wojnie Belgia będzie
gotowa zachować wobec Niemiec postawę przyjaznej neutralności, niemiecki rząd zobowiązuje się po zawarciu
pokoju w pełni zagwarantować stan posiadania oraz niezależność królestwa Belgii.
2. Niemcy zobowiązują się, pod określonym wyżej warunkiem, wycofać swoje siły z terytorium Belgii po zawarciu
pokoju.
3. Jeśli Belgia przyjmie przyjazną postawę, Niemcy są gotowe, przy współpracy z belgijskimi władzami, do zakupu
za gotówkę wszelkich artykułów niezbędnych dla wojska oraz do wypłaty odszkodowania za wszelkie zniszczenia,
które mogą spowodować niemieccy żołnierze.
4. Jeżeli Belgia stawi opór wojskom niemieckim, a w szczególności utrudni im przemarsz poprzez obronę twierdz
na linii Mozy lub niszczenie kolei, dróg, tuneli bądź innych podobnych budowli, Niemcy będą musiały z żalem uznać
Belgię za wroga. W takim wypadku (…) ostateczne rozstrzygnięcie relacji obu państw będzie musiało dokonać się
w drodze działań zbrojnych (…)763.
Niemieckie ultimatum pod adresem Belgii, napisane przez Moltkego, stanowiło
dorozumiane wypowiedzenie wojny Francji, a w razie oporu również Belgii, bez konkretnego
użycia tego sformułowania. Niemcy później miały obrazić inteligencję całego świata, opisując
ów dokument li tylko jako środek ostrożności. Brukseli dano 12 godzin na odpowiedź,
do ósmej rano następnego dnia, 3 sierpnia.
***
Belgijski rząd musiał pracować całą noc. Ministerstwo Spraw Zagranicznych
przetłumaczyło tekst ultimatum. Do siedziby rządu wezwano ministrów. Wszyscy zgodnie
orzekli, że nikczemne żądanie należy odrzucić. Król Albert zastanawiał się jednak, w jaki
sposób oznajmić ludności wieść o następstwach tej decyzji. Ostrzegał, że niemieckie
„działania zbrojne przyjmą charakter tak brutalny, o jakim nikomu się nie śniło”764. Słowa
ukochanego monarchy natchnęły ministrów patriotycznym zapałem, wspominał premier
Charles de Broqueville:
Jeśli musimy umrzeć, lepiej zginąć z honorem. Nie mamy innego wyboru. Kapitulacja byłaby bezcelowa. Stawką
rozpoczętej przez Niemcy wojny jest wolność Europy. Nie popełnijmy błędu: jeśli Niemcy zwyciężą, Belgia (…)
zostanie włączona do Rzeszy765.
Zebrani jednomyślnie doszli do wniosku, że udzielą odpowiedzi przeczącej. Niemieckie
ultimatum musiało zostać stanowczo odrzucone. Dyskusja zeszła na gotowość belgijskich sił
zbrojnych do wytrzymania nadciągającego uderzenia. Gdzie należy skoncentrować wojska?
Którędy przebiega najlepsza linia obrony? Czy można liczyć na pomoc Francji i Wielkiej
Brytanii? Jak długo umocnienia w Liège, Namur i Antwerpii wytrwają pod naporem?
Miesiąc? Król, rząd i generałowie przez wiele godzin debatowali, jak Belgia może stawić
czoło najpotężniejszej armii na świecie. Okazało się, że kraj nie dysponuje żadnym planem
obrony.
Około północy trzech członków belgijskiej Rady Królewskiej zasiadło w pałacu wokół
ogromnego stołu, żeby sporządzić wstępną wersję odpowiedzi dla Niemiec. Wkrótce udali się
do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, żeby umknąć przed kłębiącymi się wokół nich
nadgorliwymi redaktorami dokumentu. O wpół do drugiej nad ranem zjawił się niemiecki
ambasador Below-Saleske i powtórzył kłamstwa o przypadkach naruszenia przez Francuzów
granicy oraz francuskich atakach powietrznych. Podjęte w złej wierze działania Francji,
twierdził ku odrazie Belgów niemiecki dyplomata, bezpośrednio zagrażają i Belgii,
i Niemcom.
Belgijscy ministrowie ukończyli pracę nad odpowiedzią o drugiej nad ranem 3 sierpnia.
Gdy zbierali się do wyjścia, wstał król Albert. „Panowie – rzekł – nastał świt mrocznego
dnia. Ale dzień zapowiada się też olśniewająco”. Po czym dodał, na pozór do siebie:
„Gdybyśmy okazali się na tyle słabi, by ulec, jutro ludzie na ulicach Brukseli powywieszaliby
nas”766.
***
O siódmej rano Davignon doręczył odpowiedź Belgii niemieckiemu ambasadorowi.
Wyważony ton i powściągliwy język noty znamionował szlachetność myśli, przynoszącą
wieczną chlubę dzielności i duchowi Belgii:
Wspomniana nota wywarła na belgijskim rządzie głębokie i bolesne wrażenie. Zamiary przypisywane Francji przez
Niemcy stoją w sprzeczności z formalnymi deklaracjami złożonymi nam 1 sierpnia w imieniu rządu francuskiego. Co
więcej, gdyby wbrew naszym oczekiwaniom Francja pogwałciła neutralność Belgii (…) belgijska armia stawiłaby jak
najenergiczniejszy opór (…).
Atak na naszą niezależność, którym grozi niemiecki rząd, stanowi rażące naruszenie prawa międzynarodowego.
Żadne względy strategiczne nie mogą usprawiedliwić takiego pogwałcenia prawa. Gdyby belgijski rząd przyjął
przedłożoną mu propozycję, poświęciłby honor narodu i sprzeniewierzyłby się swoim obowiązkom wobec Europy (…).
Rząd Belgii stanowczo postanawia odeprzeć wszelkimi dostępnymi mu środkami każdy atak wymierzony w jego
prawa767.
Moltke, zaskoczony i lekko zatroskany, opryskliwie odpowiedział tego samego dnia po
południu: „Jutro rano nasze wojska wkroczą na terytorium Belgii”. Nie posunął się jednak
do wypowiedzenia Belgii wojny, nadal żywiąc nadzieję, że Bruksela „zda sobie sprawę
z powagi sytuacji”. Nikt w niemieckim rządzie nie myślał poważnie, że Belgia stawi opór
niemieckiej armii maszerującej na Francję.
Następnego ranka Bruksela rozesłała do ministerstw spraw zagranicznych Wielkiej
Brytanii, Francji i Rosji telegramy z apelem o wspólne przeciwstawienie się „środkom
przymusu, zastosowanym przez Niemcy przeciwko Belgii (…)”. Depesze, budząc powszechny
podziw, potwierdzały wspaniałe zaangażowanie belgijskiego społeczeństwa. Miało ono trwać
w zamiarze „stanowczego (…) oporu z użyciem wszelkich dostępnych środków” przeciwko
niemieckim wojskom768. Jednocześnie belgijski rząd zerwał stosunki dyplomatyczne
z Niemcami, wydał wszystkim członkom poselstwa paszporty i wydalił ich z kraju769.
***
Tego ranka pierwsze niemieckie oddziały przekroczyły granicę Belgii. Chwilę później
kanclerz Theobald von Bethmann-Hollweg wygłosił przemówienie w Reichstagu (pełną
wersję tekstu zamieszczono w aneksie 8):
Na Europę spadło zdumiewające fatum (…). Chcieliśmy kontynuować nasze pokojowe dzieło i wszyscy, od cesarza
do najmłodszego żołnierza, żywiliśmy to samo uczucie niczym niewypowiedzianą przysięgę: dobędziemy miecza
jedynie w obronie słusznej sprawy. Nadszedł obecnie dzień, kiedy musimy go dobyć wbrew naszym pragnieniom,
mimo szczerych starań. To Rosja podłożyła ogień pod ów gmach. Jesteśmy w stanie wojny z Rosją i Francją – wojny,
do której zostaliśmy zmuszeni (…)770.
Następnie Bethmann-Hollweg przeszedł do omówienia okrojonej wersji historii
zniekształconej przekłamaniami i przemilczeniami, skupiającej się zawsze na chwalebnych
intencjach Niemiec na tle przewrotności krajów sąsiednich. Nieświadomie wyłożył całą
psychologię narodu żyjącego w stanie permanentnego oblężenia, zawsze krzywdzonego,
a nigdy krzywdzącego. Kanclerz pominął ostrzeżenia Rosji, że nie zamierza ona bezczynnie się
przyglądać, jak Austria miażdży Serbię, a także fakt, iż wszyscy wiedzieli, że sprowokowanej
przez Niemcy trzeciej wojny bałkańskiej nie da się ograniczyć tylko do terenu Półwyspu
Bałkańskiego. Oczywiście nie wspomniał również o roli Niemiec w zaaranżowaniu konfliktu
ani o popychaniu przez Berlin Wiednia do działań zbrojnych, najpierw przeciwko Serbii,
a później Rosji. Przemilczał także niechęć Berlina do konstruktywnego zaangażowania się
w próby mediacji. Szeroko rozwodził się, co zrozumiałe, nad pochopną decyzją Rosji
o zarządzeniu częściowej mobilizacji, co rzeczywiście stanowiło największy błąd ententy.
Jednak jego stwierdzenie, jakoby Niemcy dały Rosji wyraźnie do zrozumienia, „co oznacza
mobilizacja na naszych granicach”, było kłamstwem. Albowiem Sazonow po prostu nie
pojmował, co ten fakt oznaczał, gdyż w niemieckim ultimatum nie sprecyzowano groźby
(w przeciwieństwie do noty wysłanej przez Berlin do Francji, w której rzeczywiście to
wyjaśniono w nader ostrych słowach). Następnie kanclerz powtórzył czcze kłamstwa
o francuskich lotnikach i naruszaniu granic przez Francuzów. Mówił: „Choć wojna nie została
wypowiedziana, Francja złamała tym samym pokój i faktycznie nas zaatakowała (…). Nasze
wojska zgodnie z otrzymanymi rozkazami trwały wyłącznie na pozycjach obronnych”.
W tym momencie Bethmann-Hollweg wygłosił słynne zdanie: „Panowie, znajdujemy się
obecnie w stanie konieczności, a konieczność nie rządzi się prawami”. Od tamtej pory
niemiecki rząd odrzucił przepisy prawa. Odtąd Niemcy miały zachowywać się tak, jak gdyby
tysiące lat ewolucji kształtującej w ludziach powściągliwość były mitem, i przejść do działań
wykraczających poza powszechnie akceptowane reguły. Ta uwaga przeraziła wszystkie
ambasady europejskich krajów. Belgia zadrżała po uświadomieniu sobie, że wkrótce odczuje
całą siłę niemieckiego bezprawia. Bethmann-Hollweg później przypisywał inspirację do tych
słów Moltkemu, który uważał, że w sytuacji wojny na dwa fronty najazd na Belgię stanowi
„bezwzględną konieczność militarną”: „Musiałem dostosować do niego swój punkt
widzenia”771.
Następnie Bethmann-Hollweg przyznał, że Niemcy dopuściły się już dwóch aktów
„koniecznego” bezprawia – inwazji na Luksemburg i Belgię – w słowach przynoszących mu
wstyd i hańbę:
Nasze wojska zajęły Luksemburg i prawdopodobnie wkroczyły już na terytorium Belgii. Panowie, jest to naruszenie
prawa międzynarodowego. Prawda, francuski rząd wysłał do Brukseli oświadczenie, że będzie honorować belgijską
neutralność, o ile uszanuje ją również przeciwnik. Jednakże wiedzieliśmy, że Francja jest gotowa do inwazji. Francja
mogła czekać, my nie. Francuski atak na naszą flankę w dolnym biegu Renu mógł przynieść katastrofalne skutki. Tak
więc zostaliśmy zmuszeni do zignorowania słusznych protestów rządów Luksemburga i Belgii. Zło – mówię otwarcie
– zło, które niniejszym popełniamy, postaramy się naprawić, kiedy tylko osiągniemy nasze wojskowe cele. Ten, kto jest
zagrożony, tak jak my, kto walczy o wszystko, może myśleć tylko o tym, jak utorować sobie drogę.
Słowa kanclerza wzbudziły „gromkie, powtarzające się brawa”.
To zdumiewające, lecz Bethmann-Hollweg nadal wydawał się sądzić, że da się jeszcze
wynegocjować neutralność Wielkiej Brytanii:
Poinformowaliśmy brytyjski rząd, że jeśli Wielka Brytania pozostanie neutralna, nasza flota nie przypuści ataku
na północne wybrzeże Francji i nie pogwałcimy terytorialnej integralności oraz niezależności Belgii. Powtarzam teraz
to zapewnienie w obliczu całego świata i mogę także dodać, że dopóki Wielka Brytania pozostanie neutralna, dopóty
nie podejmiemy, o ile otrzymamy gwarancję wzajemności, żadnych działań wojennych przeciwko francuskiej żegludze
handlowej (…).
Panowie, tyle na temat faktów. Powtórzę słowa cesarza: „Wstępujemy w szranki z czystym sumieniem”.
Walczymy o owoce naszych pokojowych trudów, o dziedzictwo wspaniałej przeszłości i o naszą przyszłość. Nie minęło
jeszcze pięćdziesiąt lat od dnia, kiedy hrabia Moltke [starszy] powiedział, że powinniśmy pozostać uzbrojeni, żeby
bronić dziedzictwa, które wywalczyliśmy w 1870 roku. Obecnie dla naszego narodu wybiła wielka godzina próby.
Jednak zdążamy jej na spotkanie z niezmąconą pewnością siebie. Nasza armia wyszła już w pole, nasza marynarka
jest gotowa do boju, a za nimi stoi cały naród niemiecki, zjednoczony aż do ostatniego człowieka (…)772.
Jednak uczucia i kanclerza, i cesarza nie odpowiadały ich słowom. Tamtego dnia żadne
wyraźne oznaki pewności siebie nie ożywiały wystąpienia Bethmanna-Hollwega,
przypominającego Tirpitzowi „człowieka, który tonie”. Długoletni przyjaciel cesarza
stwierdził, że nigdy nie widział u Wilhelma „twarzy tak stragizowanej i tak zniszczonej” jak
w tamtych sierpniowych dniach773. Niemcy wiedziały, że w dyplomatycznej wojnie poniosły
klęskę. Wiedziały, że kurczowo trzymają się resztek chybionego i bezprawnego
przedsięwzięcia. Cywilni przywódcy Niemiec spisali się fatalnie – nie zdołali uniknąć wojny,
za to walnie przyczynili się do jej wybuchu. Przeznaczenie kraju znalazło się obecnie
w rękach generałów.
744 Hooydonk E., Chapter 15: The Belgian Experience, w: Chircorp i Lindén (red.), Places of Refuge, s. 417.
745 Artykuł 1, Konwencja Haska z 1907 roku.
746 Artykuł 10, ibidem.
747 L. Beer, Gladstone and Neutrality of Belgium, „The New York Times”, 26 listopada 1914.
748 Bülow, t. 2, s. 72–74.
749 Bredt, s. 55.
750 Joffre, t. 1, s. 42–43.
751 Ibidem, s. 47–48.
752 Belgian Grey Book, Enclosure in No. 12, Baron Beyens, Belgian minister at Berlin, to M. Davignon, Belgian minister for
foreign affairs, Berlin, 2 May 1913.
753 Ibidem.
754 Galet, s. 23, cytat w: Albertini, t. 3, s. 441.
755 Belgian Grey Book, No. 8, M. Davignon, Belgian minister for foreign affairs, to the Belgian ministers at Berlin, Paris,
London, Vienna, St Petersburg, Rome, The Hague and Luxemburg, Brussels, 29 July 1914.
756 Ibidem, No. 2, M. Davignon, Belgian minister for foreign affairs, to the Belgian ministers at Paris, Berlin, London, Vienna
and St Petersburg, Brussels, 24 July 1914.
757 Ibidem, No. 13, Count de Lalaing, Belgian Minister at London, to M. Davignon, Belgian minister for foreign affairs,
London, 1 August 1914.
758 Ibidem, No. 15, M. Davignon, Belgian minister for foreign affairs, to the Belgian ministers at Berlin, Paris and London,
Brussels, 1 August 1914.
759 French Yellow Book, No. 126, M. Paul Cambon, French ambassador at London, to M. René Viviani, president of the
council, minister on foreign affairs, Paris, 1 August 1914.
760 Belgian Grey Book, No. 18, M. Eyschen, president of the Luxembourg Government, to M. Davignon, Belgian minister
for foreign affairs, telegram, Luxembourg, 2 August 1914.
761 Ibidem.
762 Rekonstrukcja posiedzenia na podstawie: Crockaert, t. 1, s. 309–310, cytat w: Albertini, t. 3, s. 456.
763 The World War I Document Archive, The German Request for Free Passage Through Belgium:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_German_Request_for_Free_Passage_Through_Belgium.
764 Cytat w: Albertini, t. 3, s. 458.
765 Ibidem.
766 Ibidem, s. 329–330.
767 Belgian Grey Book, No. 22, Note communicated by M. Davignon, Belgian minister for foreign affairs, to Herr von
Below-Saleske, German minister, Brussels, 3 August 1914.
768 Ibidem, No. 40, M. Davignon, Belgian minister for foreign affairs, to British, French and Russian ministers at Brussels,
Brussels, 4 August 1914.
769 Ibidem, No. 31, M. Davignon, Belgian minister for foreign affairs, to Herr von Below-Saleske, German minister at
Brussels, Brussels, 4 August 1914.
770 German White Book, Report of a speech delivered by Herr von Bethmann-Hollweg, German imperial chancellor, on
4 August 1914.
771 Bethmann-Hollweg, s. 147.
772 German White Book, Report of a speech delivered by Herr von Bethmann-Hollweg, German imperial chancellor, on
4 August 1914.
773 Tirpitz, t. 1, s. 279, 280.
38
OSTATNIA LATARNIA
Jeśli przyłączymy się do wojny, ucierpimy, lecz niewiele bardziej niż wtedy, gdybyśmy trzymali się na uboczu.
Sir Edward Grey, brytyjski minister spraw zagranicznych, przemowa w Izbie Gmin, 3 sierpnia 1914 roku
Tylko z powodu świstka papieru Wielka Brytania zamierza wypowiedzieć wojnę bratniemu narodowi.
Kanclerz Bethmann-Hollweg o brytyjskim zaangażowaniu w obronę neutralności Belgii
Straszny wybór, przed którym stanęła Wielka Brytania, spowodował rozłam w rządzie
i sprawił, że kilku ministrów niemal zachwiało się na nogach po usłyszeniu, czego się od nich
oczekuje. W tych ostatnich dniach pokoju ich obrady przenikała dziwna atmosfera
nierealności, jak gdyby pozaziemskie stwory z powieści Wojna światów H.G. Wellsa
wylądowały na Ziemi, a rząd w ciągu kilku godzin musiał zareagować na zagrożenie774.
Niektórzy ministrowie wydawali się bezradni, niezdolni do zmierzenia się z ważkim pytaniem,
na które należało tego dnia odpowiedzieć: czy przyłączyć się do Francji toczącej wojnę
z Niemcami, czy nie? Jeden z członków gabinetu, John Burns, złożył już dymisję, nie chcąc
uczestniczyć w podejmowaniu decyzji o przystąpieniu do katastrofalnej wojny; wkrótce
w jego ślady miał pójść John Morley. Kilku „neutralistów” spośród członków rządu – Lloyd
George, Lewis Harcourt, hrabia Beauchamp, Jack Pease, John Simon i Walter Runciman – nie
umiało podjąć decyzji. Nie chcieli oni zgodzić się na udział Wielkiej Brytanii w wojnie
z Niemcami i obawiali się straszliwych następstw społecznych oraz gospodarczych. Ich głosy
miały fundamentalne znaczenie, gdyż to od nich zależała równowaga w gabinecie. Należało
ich jakoś przekonać. Grey stopniowo zdołał tego dokonać.
Podczas burzliwego posiedzenia rządu 2 sierpnia Greyowi udało się stworzyć pozór
jedności ministrów w krytycznej sprawie obrony północnych portów Francji, które pozostały
bez żadnej osłony (gdyż francuska flota bazowała na Morzu Śródziemnym). Minister
stwierdził, że Wielka Brytania ma obowiązek chronić swoje wody terytorialne oraz francuskie
porty. Po maratonie debat większość członków rządu przychyliła się do tego wniosku. To
jeszcze nie oznaczało wojny. „Neutralistów” nurtowały wątpliwości w jednej kwestii: najazdu
na Belgię. Groźba zdruzgotania neutralnego kraju raziła ich sumienia. Wszyscy zgodzili się
ponownie rozważyć swoje stanowisko, gdyby Niemcy pogwałciły neutralność Belgii.
Konserwatywna opozycja żerowała na niezdecydowaniu liberałów, a pismo z obietnicą
poparcia, gdyby rząd postanowił „przyłączyć się do Francji”, posłużyło Greyowi jako as
w rękawie w rozgrywce z mniejszością sprzeciwiającą się wojnie.
W posiedzeniu rządu nastąpiła przerwa na obiad. Grey pojechał do londyńskiego zoo
„i spędził godzinę na obcowaniu z ptakami”775. Asquith zasiadł w swoim gabinecie. Pozostali
ministrowie kontynuowali dyskusję przy obiedzie w domu hrabiego Beauchamp, lecz nie
doszli do rozstrzygającego wniosku. Później, tego samego dnia, spotkali się ponownie
i do czasu wznowienia posiedzenia o szóstej po południu podjęli decyzję: nie można
tolerować jakichkolwiek gróźb pod adresem Belgii. Teraz większość ministrów zgodziła się,
że niemiecki najazd na Francję zagraża brytyjskim interesom. Niemniej kwestią moralną, która
jako casus belli zjednała brytyjskich „neutralistów” dla idei wojny, okazało się naruszenie
belgijskiej neutralności. „Sprawa Belgii była arcyważna – konkludują Steiner i Neilson – jako
że radykalne przekonania potrzebują raison d’être”776.
3 sierpnia brytyjska Rada Ministrów otrzymała wieść o niemieckim ultimatum pod adresem
Belgii. Ministrowie wiedzieli o nim od trzech dni, lecz oficjalne potwierdzenie trafiło wprost
do rąk Greya w kluczowym momencie. Tego samego dnia Bethmann-Hollweg i Jagow, jak
zwykle pragnący brytyjskiej neutralności, wysłali do Greya telegram, w którym starali się
uzasadnić postawione Belgii warunki. Wyrażali nadzieję, że „Anglia uzna działania Niemiec
wyłącznie za samoobronę przed zagrożeniem ze strony Francji”777. W tych słowach tkwiły
dwa gigantyczne kłamstwa: po pierwsze, że Niemcom grozi francuski najazd przez terytorium
Belgii (nie istniało takie zagrożenie); po drugie, że w następstwie tego stanu rzeczy Niemcy
musiały się bronić przez pogwałcenie neutralności Belgii (w istocie Niemcy wszczęły
ofensywną wojnę przeciwko neutralnemu krajowi).
Jednocześnie Bethmann-Hollweg polecił Lichnowskiemu, aby oznajmił Greyowi, „że choć
podjęliśmy działania naruszające neutralność Belgii, to zmusił nas do tego obowiązek ochrony
własnego kraju. Znaleźliśmy się w militarnym impasie”778. Niemiecki kanclerz chyba
rzeczywiście wierzył, że Grey nie tylko to zrozumie, lecz wręcz będzie współczuł Niemcom
kłopotliwego położenia. Nawet wtedy chwytał się, niczym tonący brzytwy, jedynej nadziei: że
Wielka Brytania pozostanie neutralna. Banalne oszustwa niemieckiej dyplomacji wywierały
zaś odwrotny skutek – wzmacniały w Brytyjczykach zamiar stawienia oporu Niemcom
przelewającym się niczym fala powodzi przez belgijską granicę.
Wszystkie starania Bethmanna-Hollwega jako kanclerza były ukierunkowane
na powstrzymanie Wielkiej Brytanii przed przystąpieniem do wojny. Teraz niemiecki mąż
stanu z niedowierzaniem obserwował, jak dzieło jego całego życia pruje się w szwach.
Zrozpaczeni pruscy ministrowie gonili za chimerami i wysyłali depesze pełne wierutnych
kłamstw. Gdy rozpoczęło się natarcie, Moltke „dosłownie stał na skraju załamania
nerwowego”779.
***
Wiadomość o niemieckim ultimatum pod adresem Belgii „rozpaliła od morza do morza”
(jak to ujął David Lloyd George) brytyjską opinię publiczną. Społeczeństwo głośno domagało
się przyłączenia do wojny w obronie Belgii, choć jeszcze kilka dni wcześniej zamiar
brytyjskiej interwencji budził powszechny sprzeciw780. Fala poparcia ocaliła rząd przed
wahaniem w ostatniej chwili. Brytyjczycy, nieskażeni cynizmem wielkiej polityki, autentycznie
porwali się do obrony prawa małej Belgii do istnienia. Moc społecznych uczuć ułatwiła
rządowi decyzję o podjęciu działań, nie tyle w imię jakichkolwiek ścisłych zobowiązań
prawnych czy nawet moralnych wobec Belgii (choć łatwo można było nimi uzasadnić przed
społeczeństwem udział w wojnie), ile raczej ze względu na interes narodowy: potrzebę
obrony Francji i innych krajów Europy przed niemiecką agresją.
W tych okolicznościach 3 sierpnia gabinet zebrał się ponownie w celu zatwierdzenia treści
przemowy, jaką Grey miał wygłosić tego popołudnia w Izbie Gmin. Doniosłe kwestie
rozstrzygnięto poprzedniego dnia; obecne posiedzenie miało charakter bardziej emocjonalny
niż racjonalny. Jednakże Simon i hrabia Beauchamp żywili poważne obawy i wahali się, czy
udzielić poparcia, rozważali również podanie się do dymisji. Utrata ich głosów mogłaby
przechylić szalę i w gabinecie przeważyłoby zdanie, by trzymać się na uboczu. Aby
zdecydować o przystąpieniu kraju do wojny, rząd musiałby polegać na poparciu pozostających
w opozycji konserwatystów, którym przewodził Bonar Law, co stanowiło mało zachęcające
wyjście. Pozostawała nadzieja, że wieści o zagrożeniu Belgii ze strony Niemiec zapewnią
poparcie obecnych w łonie rządu oponentów. Asquith pisał później: „Byliśmy świadkami
poruszającej sceny, kiedy Lloyd George gorąco apelował do nich, żeby nie odchodzili
[z rządu] lub przynajmniej wstrzymali się z tą decyzją”781. O losach kraju i życiu milionów
obywateli miała zadecydować nieznaczna większość głosów w Radzie Ministrów.
***
O trzeciej po południu Grey stanął przed parlamentem. Miał poruszyć jedynie kwestie
uzgodnione wcześniej na posiedzeniu rządu. Jego przemowa – na przemian dziwnie osobista
i niejasna, gubiąca się w popisach elokwencji – nie obwieszczała wypowiedzenia wojny ani
nie porwała narodu. Jednak popchnęła Brytyjczyków aż na skraj tej decyzji. Ci, którzy
uważnie ją przestudiowali, przekonali się, że Grey w gruncie rzeczy zadeklarował
przystąpienie Wielkiej Brytanii do wojny (patrz aneks 9):
Nie ulega wątpliwości, że nie da się zachować pokoju w Europie. W każdym razie Rosja i Niemcy wypowiedziały
sobie wojnę (…) [a Francja] dołączyła do Rosji ze względu na swoje honorowe zobowiązania wynikające z wiążącego
traktatu sojuszniczego. Cóż, wypada mi jedynie uczciwie poinformować Wysoką Izbę, że to honorowe zobowiązanie
w takiej samej mierze nie odnosi się do nas. Nie należymy do sojuszu francusko-rosyjskiego. Nawet nie znamy jego
warunków (…). Jednak odpowiedzi na pytanie, na ile przyjaźń [między naszymi krajami] (…) nas zobowiązuje, każdy
z nas powinien szukać w głębi swojego serca i własnych uczuć, a wtedy zrozumie, jak daleko sięga jego osobisty
obowiązek. Ja sam pojmuję go tak, jak czuję, nie chcę jednak na nikim wymuszać więcej, niż dyktują mu jego uczucia
względem tego obowiązku. Wszyscy członkowie Wysokiej Izby mogą dokonać własnego osądu, indywidualnie
i zbiorowo. Ja przemawiam we własnym imieniu (…)
Moje zaś uczucia podpowiadają mi, że jeśli flota obcego państwa toczącego wojnę, do której Francja nie dążyła
i w której nie odegrała roli agresora, wpłynie do kanału La Manche, ostrzela i zniszczy bezbronne wybrzeża Francji,
nie możemy stać na uboczu (Wiwaty) i (…) z założonymi rękami przyglądać się beznamiętnie i nic nie robić…
Jednakże chcę również spojrzeć na tę sprawę bez sentymentów, z punktu widzenia brytyjskich interesów (…).
Stoimy w obliczu pożogi wojennej na skalę europejską; czy ktoś umie określić granice konsekwencji, jakie mogą z tego
wyniknąć? (…) Niezachwianie czujemy, że Francja ma prawo wiedzieć – i to natychmiast! – czy w razie ataku na jej
bezbronne północne i zachodnie wybrzeże może polegać na brytyjskim wsparciu, czy nie. W tej pilnej potrzebie (…)
wczoraj po południu wygłosiłem przed francuskim ambasadorem następujące oświadczenie:
„Zostałem upoważniony do złożenia zapewnienia, że jeśli niemiecka flota wpłynie na wody kanału La Manche
lub Morza Północnego, żeby podjąć wrogie działania przeciwko francuskim wybrzeżom lub żegludze, brytyjska flota
będzie je chronić wszelkimi dostępnymi siłami (…)”.
Ustęp, który odczytałem Wysokiej Izbie, nie jest wypowiedzeniem przez nas wojny (…) lecz zobowiązaniem
do podjęcia agresywnych działań na wypadek takiej ewentualności (…).
Obecnie okazuje się (…) że Niemcy wystosowały pod adresem Belgii ultimatum, w którym oferują jej przyjacielskie
stosunki pod warunkiem ułatwienia przemarszu niemieckich wojsk przez Belgię. (Ironiczny śmiech) (…) W ubiegłym
tygodniu starano się wysondować nasze stanowisko w następującej sprawie: czy zadowoliłyby nas gwarancje ochrony
integralności terytorialnej Belgii po zakończeniu wojny? Odpowiedzieliśmy, że bez względu na to, jakie interesy
lub zobowiązania wiążą nas z neutralnością Belgii, nie mogą one stać się przedmiotem targu (…). (Wiwaty)
Gdybyśmy w dobie kryzysu, takiego jak ten, uciekli (Głośne wiwaty) od owych honorowych zobowiązań
i interesów dotyczących traktatu w sprawie Belgii, wątpię, czy jakakolwiek materialna siła, którą moglibyśmy
ostatecznie dysponować, miałaby wartość porównywalną z szacunkiem, jaki przyszłoby nam utracić (…). Mamy
potężną flotę, jak sądzimy, zdolną do ochrony naszego handlu, naszych wybrzeży i naszych interesów, więc jeśli
przyłączymy się do wojny, ucierpimy, lecz niewiele bardziej niż wtedy, gdybyśmy trzymali się na uboczu.
Niestety, w tej wojnie ucierpimy okropnie, bez względu na to, czy weźmiemy w niej udział, czy staniemy na uboczu
(…). Istnieje obecnie tylko jeden sposób, w jaki rząd może uchronić kraj od tej wojny, mianowicie przez
natychmiastową deklarację bezwarunkowej neutralności. Tego nie możemy uczynić. (Wiwaty) Powzięliśmy wobec
Francji zobowiązanie, którego treść odczytałem Wysokiej Izbie i które uniemożliwia nam ten krok. Musimy mieć także
wzgląd na Belgię i to również zamyka nam drogę do bezwarunkowej neutralności (…).
Gdybyśmy jednak zajęli takie stanowisko i powiedzieli sobie: „Nie chcemy mieć z tą sprawą nic wspólnego” (…)
uważam, że poświęcilibyśmy nasz szacunek, dobre imię oraz reputację w świecie i nie uniknęlibyśmy
najpoważniejszych, fatalnych następstw ekonomicznych. (Wiwaty i okrzyk: „Nie”) (…) Wiemy, że jeśli wydarzenia
potoczą się tak, jak przedstawiłem (…) możemy być zmuszeni do podjęcia [agresywnych działań]. Jeśli chodzi o siły
w posiadaniu Korony, jesteśmy gotowi (…) (Głośne wiwaty itd.)782.
Grey usiadł. Brawa, które rozbrzmiały w gmachu parlamentu, dowodziły, że posłowie
wybaczyli ministrowi potknięcia językowe i niejasne sformułowania – na przykład: „Ja sam
pojmuję go tak, jak czuję, nie chcę jednak na nikim wymuszać więcej, niż dyktują mu jego
uczucia względem tego obowiązku”. Tak więc w przemowie ministra spraw zagranicznych nie
ma ani śladu perswazji za przystąpieniem kraju do konfliktu zbrojnego. Rzeczywiście, Grey –
spokojny ornitolog i wędkarz – osobiście nienawidził wojny. Mimo to swoim przemówieniem
odniósł sukces. Pozyskał poparcie tak liberałów, jak i konserwatystów. Ponad niekończące się
zdania podrzędnie złożone wybijała się zasadnicza teza: Niemcy zagroziły Francji,
a brytyjskie interesy w Europie ostatecznie wymusiły na Wielkiej Brytanii czynny udział
w wydarzeniach. Mniejsza zbrodnia (pogwałcenie belgijskiej neutralności) prowadziła
do większej (najazdu na Francję), obie zaś poruszyły sumienia „neutralistów” i przeciwników
interwencji. Londyn nie chciał stać z boku i przyglądać się, jak pojedyncze mocarstwo –
Niemcy – poddaje swojej dominacji całą Europę. Cokolwiek by się zdarzyło, Belgia nigdy
nie miała się stać widownią „lokalnej” wojny.
***
Tego samego dnia, podczas wieczornego posiedzenia gabinetu, Simon i hrabia Beauchamp
pod presją Asquitha wycofali swoje groźby dymisji. Zagrożenie Belgii ostatecznie przemogło
opór rządowych radykałów. „Nieliczna grupka przeciwników wojny została rozgromiona –
piszą Steiner i Neilson – pod presją biegu wydarzeń oraz determinacji rządu, żeby przystąpić
do wojny w jedności”783. Burns i Morley jako jedyni ministrowie złożyli dymisję w proteście
przeciwko przystąpieniu do wojny.
Tak więc niemiecka groźba wobec Belgii wywołała skutek, którego Niemcy najbardziej się
obawiały: przypieczętowała brytyjską decyzję włączenia się do wojny, jednocząc ministrów
rządu Partii Liberalnej. Ferguson pisze: „Plan Schlieffena, wymagający natarcia przez całe
terytorium Belgii, pomógł ocalić liberalny rząd”784. Pogrzebał on również ostatnią szansę
na neutralność Wielkiej Brytanii. Gabinet nie musiał już polegać na zjednoczonym wsparciu
konserwatystów oraz Partii Unionistów Ulsteru.
Wielka Brytania zajęła, choć okrężną drogą, to samo stanowisko, co Francja i Rosja:
zaangażowała się w obronę ententy. Grey wykonał ten krok z poparciem opinii publicznej
i z arcypolitycznych powodów: ze względu na interesy samej Wielkiej Brytanii. Gdyby
opowiedział się po stronie Francji kilka tygodni wcześniej, brytyjska interwencja mogłaby
powściągnąć agresję Niemiec i zapobiec wojnie w Europie. Jednakże takie posunięcie wtedy
doprowadziłoby do rozłamu w rządzie, a bez kwestii belgijskiej nie porwałoby „neutralistów”
ani brytyjskiej opinii publicznej. Tkwiący w Greyu polityk nie podjął działania, kiedy jego
słowa wywarłyby najsilniejszy skutek odstraszający. Opóźniając włączenie się w bieg
wydarzeń, odniósł polityczny triumf – i skazał kraj na udział w wojnie światowej.
Cywilnym przywódcom państwa pozostały jedynie słowa wyrażające bezradność. Tamtego
wieczoru łzy przerwały tamę angielskiej rezerwy. Spokój Ministerstwa Spraw Zagranicznych
i pedanteria członków korpusu służby cywilnej ustąpiły miejsca nieskrywanemu szlochowi
ludzi świadomych swojej roli w światowej tragedii. Żona Asquitha, Margot, dołączyła
do premiera w jego gabinecie przy Izbie Gmin. „A więc już po wszystkim?”, zapytała. „Tak,
już po wszystkim”, odparł Asquith, unikając jej wzroku. Usiadł za biurkiem z piórem w dłoni.
Margot wstała i oparła czoło o głowę męża. Jak pisała, „łzy nie pozwalały nam wykrztusić
słowa”785.
Tego samego wieczoru Grey stał z przyjacielem przy oknie w White​hallu, spoglądając
na słońce zachodzące nad St James’s Park i uliczne latarnie zapalające się wzdłuż The Mall.
Minister odezwał się: „Latarnie gasną teraz w całej Europie; za naszego życia nie ujrzymy już
ich światła”786.
***
W Berlinie przelotny błysk szczęścia przemknął przez twarz Bethmanna-Hollwega, gdy
kanclerz zapoznał się z optymistyczną relacją Lichnowskiego o wspaniałej przemowie Greya.
Niemiecki ambasador przeczytał tamtego wieczoru jedynie parlamentarne sprawozdanie
i błędnie zrozumiał słowa brytyjskiego ministra spraw zagranicznych. Niezdolność Greya
do otwartego wysławiania się – cecha typowa dla mandarynów dyplomacji – zmyliła
Lichnowskiego, którego tym razem zawiodła właściwa mu wnikliwość. Ambasador
o dziesiątej wieczorem radośnie zadepeszował do Berlina: „Angielski rząd na razie nie
rozważa podjęcia interwencji w bieżącym konflikcie i porzucenia neutralności (…) możemy
przyjąć tę mowę z zadowoleniem i za wielki sukces uznać fakt, że Anglia nie przyłącza się
natychmiast do swoich partnerów z ententy”787.
Następnego ranka Lichnowsky przeczytał cały tekst przemowy. Uświadomiwszy sobie
pomyłkę, od razu zadepeszował do Bethmanna-Hollwega, rozwiewając nadzieje kanclerza,
rozbudzone poprzedniego wieczoru. Pisał: „Muszę skorygować moje wczorajsze wrażenie
i stwierdzić, iż nie sądzę, żebyśmy mogli dłużej liczyć na neutralność Anglii”. Następnie dodał
miażdżącą opinię:
Nie spodziewam się, iż (…) brytyjski rząd będzie trzymał się na uboczu, chyba że możliwie jak najszybciej
postanowimy wycofać się z terytorium Belgii. Zatem prawdopodobnie będziemy musieli liczyć się z wczesnym
przystąpieniem Anglii do działań zbrojnych (…). [Brytyjski] rząd będzie miał za sobą przytłaczającą większość
w parlamencie, popierającą każdą aktywną politykę mającą na celu ochronę Francji i Belgii. Wiadomości dotyczące
inwazji niemieckich wojsk na Belgię, które dotarły tu wczoraj, spowodowały całkowity zwrot nastawienia opinii
publicznej na naszą niekorzyść788.
***
Po wygłoszeniu przez Greya przemówienia, już po opuszczeniu Izby Gmin, do ministra
spraw zagranicznych podszedł Churchill. „Co się stanie teraz?”, zapytał. „Teraz – odparł Grey
– to my wyślemy im ultimatum, domagając się przerwania inwazji na Belgię w ciągu 24 go​-
dzin”789. Minister oznajmił później Cambonowi: „Jeśli odmówią, wybuchnie wojna”790.
Twarde słowa Greya traciły jednak na sile, gdy przyszło do wprowadzenia ich w czyn.
Minister opóźnił wysłanie ultimatum do drugiej po południu 4 sierpnia, czyli do czasu, kiedy
najazd na Belgię już się rozpoczął. Niemcom dano na odpowiedź pięć godzin, do 23.00 czasu
brytyjskiego, a do północy czasu berlińskiego. Umiarkowany język noty i jej lekko przymilny
ton nieco tłumiły wstrząs, jaki wywołało ultimatum. Czy Niemcy, pytał Grey, mogłyby
uszanować neutralność Belgii oraz powstrzymać się przed najazdem na ten kraj i czy
zechciałyby udzielić natychmiastowej odpowiedzi? Wszystko w duchu doskonałej, brytyjskiej
uprzejmości. Żadnych „w przeciwnym razie wojna!”, żadnego wyliczania działań
odwetowych, ani słowa w języku, który Prusacy rozumieli. W każdym razie na to było już i tak
za późno.
W Berlinie ultimatum osobiście doręczył brytyjski ambasador sir Edward Goschen.
Asquith, Grey, Lloyd George i inni najwyżsi rangą członkowie rządu zebrali się wieczorem
w sali posiedzeń, żeby zaczekać na odpowiedź. Wprawdzie z góry ją znali, lecz musieli
przestrzegać protokołu.
Goschen poinformował Jagowa, że:
o ile cesarski rząd do dwunastej w nocy nie zagwarantuje, iż nie zamierza więcej naruszać granic Belgii, i nie
powstrzyma natarcia [swoich wojsk], mam polecenie, żeby poprosić o paszporty i oznajmić [stronie niemieckiej], że
rząd Jego Królewskiej Mości będzie musiał uczynić wszystko, co w jego mocy, by bronić neutralności Belgii (…)791.
Jagow odparł, że „z przykrością musi stwierdzić, iż jego odpowiedź brzmi »nie«, gdyż
ze względu na to, że niemieckie wojska przekroczyły granicę tego dnia rano, belgijska
neutralność już została pogwałcona”. Wyjaśnił, że Niemcy:
musiały przypuścić atak w głąb Francji najkrótszą i najłatwiejszą drogą, żeby móc (…) jak najwcześniej zadać
decydujący cios. To sprawa życia lub śmierci (…). Wielkim atutem Niemiec jest bowiem szybkość działania, podczas
gdy mocną stronę Rosji stanowią niewyczerpane zasoby rekrutów792.
Goschen nie ustępował: czy istnieją jakiekolwiek okoliczności, w których Niemcy
zechciałyby się wycofać? Jagow zareplikował, że nawet gdyby miał 24 godziny na rozważenie
tego pytania, musiałby udzielić tej samej odpowiedzi. Wobec tego Goschen zażądał
paszportów i poprosił o spotkanie z kanclerzem Bethmannem-Hollwegiem.
***
„Zastałem kanclerza w stanie silnego wzburzenia”, wspominał Goschen. Bethmann-
Hollweg, świadom, że wszystko stracone i Wielka Brytania prawie wypowiedziała już
Niemcom wojnę, zaczął gwałtownie ciskać gromy na brytyjskiego ambasadora. „Jedynie
z powodu słowa »neutralność« – krzyczał kanclerz – słowa, które w czasie wojny tak często
się lekceważy, tylko z powodu świstka papieru Wielka Brytania zamierza wypowiedzieć
wojnę bratniemu narodowi, który niczego nie pragnął bardziej niż wzajemnej przyjaźni!”.
Czyn Wielkiej Brytanii, pieklił się Bethmann-Hollweg, był „nie do pomyślenia, jak cios
w plecy zadany człowiekowi walczącemu o życie z dwoma napastnikami”. W rezultacie
Wielka Brytania będzie odpowiedzialna „za wszystkie straszliwe wydarzenia, które mogą
nastąpić!”.
Goschen gorąco protestował. Jednak kanclerz dalej przekonywał go, „że ze względów
strategicznych natarcie przez Belgię z pogwałceniem jej neutralności stanowiło dla Niemiec
kwestię życia lub śmierci”. Goschen zripostował, że „kwestią życia lub śmierci dla honoru
Wielkiej Brytanii było dotrzymanie przez nią solennego zobowiązania, iż w razie ataku uczyni
ona wszystko, by bronić neutralności Belgii (…); w przeciwnym razie jaką ufność mogliby
wszyscy pokładać w zobowiązaniach złożonych przez Wielką Brytanię w przyszłości?”.
„Ale za jaką cenę?… – spytał niemal błagalnie Bethmann-Hollweg. – Czy brytyjski rząd
pomyślał o tym?”.
Kanclerz był tak zdenerwowany, tak „mało podatny na głos rozsądku”, że w ogóle nie
słuchał rozmówcy. Kiedy brytyjski dyplomata szykował się do wyjścia, Bethmann-Hollweg
oznajmił, że cios, jakim jest przystąpienie Anglii do grona wrogów Niemiec, „okazał się
jeszcze dotkliwszy” w świetle starań obu narodów o utrzymanie pokoju między Austrią
a Rosją. Goschen zgodził się, że tragicznym zrządzeniem losu rozbrat między Anglią
a Niemcami nastąpił „dokładnie wtedy, gdy oba kraje łączyły stosunki bardziej przyjacielskie
i serdeczne niż w ciągu wielu lat”793.
Następnie Goschen, relacjonuje Bethmann-Hollweg, wybuchnął płaczem i „poprosił
o pozwolenie pozostania przez chwilę w mojej poczekalni, gdyż nie może się pokazywać
w takim stanie (…)”794. Kanclerzowi tak samo dawało się we znaki napięcie. Niemniej
zbagatelizowanie traktatu londyńskiego (gwarantującego neutralność Belgii) jako „świstka
papieru” mówiło wszystko o jego poszanowaniu praw mniejszych narodów oraz o niemieckiej
samowoli. Rażąco nie docenił autentycznych uczuć Brytyjczyków w kwestii wolności Belgii.
Błędnie ocenił również finezję brytyjskiej dyplomacji, która z obrony belgijskiej neutralności
uczyniła element ogólnego impulsu skłaniającego Wielką Brytanię do wzięcia udziału
w wojnie. W owym impulsie mieścił się także, jak to jasno wyraził Grey, szeroko pojęty
interes Wielkiej Brytanii.
Powyższe „półcienie” umknęły uwadze Bethmanna-Hollwega. Skłonny do poszukiwania
„solidnych” motywów, klarowności czarno-białego obrazu, kanclerz potępił to, co uznał
za olbrzymi cynizm Brytyjczyków w sprawie Belgii. Nawet jeśli częściowo miał słuszność,
było to nieporównywalne z oburzającą zbrodnią Niemiec, którą – jak się spodziewał kanclerz
– Anglicy powinni przyjąć ze zrozumieniem! Później Bethmann-Hollweg tak opisywał głębię
swojego osobistego kryzysu:
Anglia dobyła miecza tylko dlatego, że widziała w tym własny interes. Nikt nie przystąpiłby do wojny tylko
o neutralność Belgii. To właśnie miałem na myśli, mówiąc sir E. Goschenowi, że (…) traktat gwarantujący neutralność
Belgii przedstawia dla Wielkiej Brytanii wartość jedynie świstka papieru. Może byłem wtedy nieco zdenerwowany
i wzburzony. Któż by nie był, widząc nadzieje i dzieło całego okresu kanclerstwa obracające się wniwecz?795
Cała polityka kanclerza, wspominał później Goschen, „rozpadła się jak domek z kart”.
Greya również nawiedzało poczucie upadku. O trzeciej po południu 4 sierpnia, kilka godzin
przed wypowiedzeniem przez Asquitha wojny Niemcom, do ministra spraw zagranicznych
zatelefonował W.H. Page, ambasador Stanów Zjednoczonych. „To się nie skończy na Belgii –
powiedział mu Grey. – Następnie przyjdzie kolej na Holandię, a po niej na Danię (…). Anglia
zasłużyłaby na wieczną pogardę, gdyby bezczynnie siedziała i zgadzała się na pogwałcenie
tego traktatu”. Wojenne stronnictwo w Niemczech, ostrzegł minister, zyskało obecnie
przewagę. „Tym samym wysiłki całego życia idą na marne – zakończył, bliski płaczu. – Czuję
się jak człowiek, który zmarnował życie”. Amerykański ambasador zakończył rozmowę „z
jakimś ogłuszającym poczuciem nadciągającego rozpadu połowy świata”796.
***
O siódmej wieczorem premier oznajmił w zatłoczonej sali parlamentu, że Niemcy
„w żadnym razie” nie przysłały „zadowalającego komunikatu” w odpowiedzi na prośbę
Wielkiej Brytanii w sprawie gwarancji co do belgijskiej neutralności:
Nie otrzymaliśmy żadnej wiadomości tego rodzaju, zatem Ministerstwo Spraw Zagranicznych wydało następujące
oświadczenie: „W związku z doraźnym odrzuceniem przez niemiecki rząd przedłożonej mu prośby rządu Jego
Królewskiej Mości, dotyczącej gwarancji zachowania neutralności Belgii, ambasador Jego Królewskiej Mości
w Berlinie odebrał swój paszport, a rząd Jego Królewskiej Mości obwieścił rządowi niemieckiemu, że od godziny 23.00
4 sierpnia Wielka Brytania i Niemcy znajdą się w stanie wojny”797.
Kiedy Big Ben wybił jedenastą wieczorem, Wielka Brytania przystąpiła do mobilizacji.
„Nadeszła północ – pisał Grey. – Byliśmy w stanie wojny”798. Na ulicach i pod pałacem
Buckingham ogromne tłumy śpiewały God Save the King (Boże, chroń króla). Admirał sir
John Jellicoe objął dowództwo Królewskiej Marynarki Wojennej; marszałek polny sir John
French miał dowodzić Brytyjskim Korpusem Ekspedycyjnym. Churchill rozesłał do jednostek
floty na całym świecie depesze powiadamiające o wybuchu wojny: „Rozpocząć działania
zbrojne przeciwko Niemcom”. Generałowie wysyłali rozkazy podległym sobie dowódcom
armii. Rząd przejął kontrolę nad kolejami. Izba Gmin w ciągu pięciu minut przegłosowała
fundusz wojenny w kwocie 100 tysięcy funtów799.
Tego wieczoru w Berlinie Goschen przyjął von Zimmermanna, podsekretarza stanu
w resorcie spraw zagranicznych. Zimmermann od niechcenia zapytał ambasadora, czy żądanie
wydania paszportów oznacza wypowiedzenie wojny. Goschen zwrócił mu uwagę na treść
ultimatum, którego termin miał upłynąć o północy i już minął. Obaj panowie zgodzili się, że
istotnie oznacza to wypowiedzenie wojny.
Pod ambasadą zebrał się gniewny tłum. Berlińczycy przeczytali już w „Berliner Tageblatt”
o wypowiedzeniu Niemcom wojny przez Wielką Brytanię. Tłuszcza szybko wzięła górę nad
nieliczną policyjną ochroną ambasady i – jak wspomina Goschen – „kiedy brzęk szkła
i odgłosy kamieni rzucanych w okna salonu, gdzie wszyscy siedzieliśmy, ostrzegły nas, że
sytuacja staje się nieprzyjemna”, ambasador zatelefonował na policję po posiłki.
5 sierpnia brytyjska Rada Wojenna zebrała się i pod presją sir Henry’ego Wilsona
uzgodniła (ponieważ od tego zależało powodzenie doniosłego planu brygadiera), że Brytyjski
Korpus Ekspedycyjny zostanie wysłany do północnej Francji, a nie do Antwerpii, jak
proponował sir John French. Spierano się, czy koncentrację oddziałów przeprowadzić
pod Amiens, czy w rejonie Mauberge. Uzgodniono, że wybór padnie na Mauberge. Kilka
osób, niezbyt biegłych w geografii kontynentalnej części Europy, sądziło, że Liège położone
jest w Holandii.
W Berlinie brytyjski ambasador i personel placówki odebrali paszporty, spalili księgi
szyfrów oraz inne poufne dokumenty i zapieczętowali archiwa. Następnie zostali „przemyceni
taksówkami jadącymi bocznymi ulicami na stację kolejową”, żeby uniknąć dostrzeżenia przez
wzburzone tłumy, które zwróciły wcześniej uwagę na wyjazd poselstw Rosji i Francji.
Do granicy brytyjscy dyplomaci dla bezpieczeństwa podróżowali w prywatnym wagonie
restauracyjnym dołączonym do pociągu800.
6 sierpnia brytyjski rząd zebrał się, żeby omówić sprawy związane z wyekspediowaniem
wojsk. Skonsternowany Wilson dowiedział się, że zostaną wysłane jedynie cztery dywizje
piechoty oraz jedna kawalerii. Brygadier chciał wysłania wszystkich sześciu dywizji. Hrabia
Kitchener zaszokował zebranych swoją prognozą, że od zwycięstwa w wojnie kraj dzielą lata,
a nie miesiące.
774 Steiner i Neilson, s. 250.
775 Ibidem, s. 252.
776 Ibidem.
777 Jagow do Lichnowskiego, cytat w: Albertini, t. 3, s. 476–477.
778 Bethmann-Hollweg do Lichnowskiego, cytat w: ibidem, s. 480.
779 Ferguson, s. 177.
780 Lloyd George, t. 1, s. 65–66.
781 Asquith, t. 2, s. 20.
782 The World War I Document Archive, Sir Edward Grey’s Speech Before Parliament:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/Sir_Edward_Grey%27s_\Speech_Before_Parliament
783 Steiner i Neilson, s. 253.
784 Ferguson, s. 163.
785 Asquith, t. 2, s. 195.
786 Grey, s. 20.
787 Cytat w: Albertini, t. 3, s. 489.
788 Cytat w: ibidem.
789 Churchill, t. 1, s. 220.
790 Cytat w: Albertini, t. 3, s. 490.
791 Cytat w: Fernand Passelecq, The Sincere Chancellor (broszura opublikowana w internecie); inna wersja patrz Halsey,
s. 177.
792 Ibidem.
793 Ibidem.
794 Bethmann-Hollweg, t. 1, s. 180.
795 British Blue Book, No. 160, patrz także Times Documentary History of the War:
http://archive.org/details/timesdocumentary08londuoft.
796 Hendrick, s. 313–314.
797 British Blue Book, No. 160, patrz także Times Documentary History of the War:
http://archive.org/details/timesdocumentary08londuoft.
798 Grey, t. 2, s. 18.
799 Skrót najważniejszych wiadomości w „Daily Mirror”, 4 sierpnia 1914.
800 British Blue Book, No. 160, patrz także Times Documentary History of the War:
http://archive.org/details/timesdocumentary08londuoft.
39
SŁODKO I ZASZCZYTNIE UMRZEĆ
ZA OJCZYZNĘ…
Nie macie żadnego sporu z Niemcami! Niemieccy robotnicy nie mają żadnego sporu z francuskimi
towarzyszami…
Keir Hardie, szkocki socjalista i założyciel brytyjskiej Partii Pracy, 3 sierpnia 1914 roku, w przeddzień
wypowiedzenia przez Wielką Brytanię wojny Niemcom
W sierpniu 1914 roku wielu młodych ludzi w wieku poborowym chciało zginąć za swój
kraj. Szczególną podatność na wezwania do boju za święty triumwirat Boga, Króla
(lub Cesarza) i Ojczyznę objawiali młodzieńcy z wyższych sfer. Takie wartości wpajano im
bowiem z racji szlachetnego urodzenia oraz w trakcie edukacji. Stopień, w jakim w nie
wierzyli, podlegał indywidualnym różnicom, miał także zmieniać się w miarę pogarszania się
sytuacji wojennej. Jednak chodzi o to, że w momencie wybuchu wojny większość
„prawomyślnych” młodych ludzi uważała poświęcenie życia za Boga, Króla i Ojczyznę
za czyn słuszny i zaszczytny, co w późniejszej poezji wojennej i powojennej prozie
piętnowano jako potworne kłamstwo.
Poeta Rupert Brooke w najpopularniejszym w tym okresie cyklu wierszy 1914 sformułował
takie oto przesłanie adresowane do swojego pokolenia:
Dziękujmy Bogu, że wybrał nas w godzinie
Naszej młodości i zbudził nas ze snu (…)
Porzućmy chętnie świat stary i zmierzchły,
I serca głuche na honoru zew,
Ludzi, których zalety dawno pierzchły,
Miłość zwodniczą jak syreni śpiew!XXIII
Honor, jak król, znów zstąpił pośród nas,
Ofiarę z życia nam hojnością słodzić,
Złote ostrogi wręczyć, miecz, rycerski pas
I nas wieczystym lennem wynagrodzić801.
Święty triumwirat żył i miał się dobrze. Bóg nie umarł mimo Nietz​scheańskiego manifestu;
proletariusze wszystkich krajów skupiali się wokół królów lub cesarzy (w jednakiej mierze
w Wielkiej Brytanii, w Niemczech i we Francji) i zadając kłam przewidywaniom Marksa, nie
chcieli się łączyć; patriotyzm i państwo narodowe prężyły muskuły szowinizmu wbrew
marzeniom socjalistów oraz internacjonalistów.
Do 1914 roku w Europie od stulecia nie toczyły się wojny na masową skalę. Od czasu
kampanii napoleońskich swój wpływ zaznaczył darwinizm, toteż w przyszłej wojnie laur
zwycięzcy miał przypaść „najstosowniejszemu” narodowi w myśl strywializowanej wersji
teorii, w którą mniej lub bardziej wierzyła większość dowódców wojskowych, ponieważ, jak
wyjaśniał Walter Bagehot, „w każdym konkretnym państwie na świecie najsilniejsze narody
przeważnie biorą górę nad innymi, a jeśli chodzi o pewne wyraźne cechy, »najsilniejszy«
zwykle oznacza »najlepszy«”802. Kult oczywistego przeznaczenia – triumfu najlepiej
przystosowanej rasy w walce o panowanie nad światem – zyskał tym samym pseudonaukowe
podstawy. W żadnym miejscu nie wierzono w nie żarliwiej niż w pruskim kasynie oficerskim,
co znajdowało wyraz w sposobie rozumowania i w pracach takich ludzi, jak generał
Bernhardi, Conrad von Hötzendorf i feldmarszałek Colmar von der Goltz. Jednakże wiarą
w wyższość rasową zarażały się wszystkie klasy i doktryny, bogacze i biedacy, ludzie
o poglądach lewicowych i prawicowych, od londyńskich kręgów literackich H.G. Wellsa oraz
Beatrice i Sidneya Webbów aż do niemieckich i włoskich autorów „dekadenckich”: Tomasza
Manna i Gabriele d’Annunzia, „ojca” włoskiego faszyzmu. Mann sławił Niemców jako
wyższą rasę przynoszącą światu kulturę. Tęsknił do wojny jako „oczyszczenia, wyzwolenia
i ogromnej nadziei”. „Zwycięstwo Niemiec – pisał – będzie stanowić zwycięstwo ducha nad
liczebną przewagą. Duch niemiecki (…) walczy z pacyfistycznym ideałem cywilizacji, czyż
pokój nie jest jednym z tych czynników, które wpływają na korupcję obywateli?”803.
Wszystkie powyższe idee przemawiały do młodych ludzi. „Jeśli w 1914 roku młodzież
rywalizujących ze sobą krajów nawoływała do wojny – przekonuje historyk Michael Howard
– to dlatego, że przez okres życia całego pokolenia lub nawet dłużej uczono ją wołać”804.
Straszliwe wspomnienia dręczące francuskich i niemieckich weteranów z lat 1870–1871,
koszmary rosyjskich żołnierzy, którzy w latach 1904–1905 przeżyli tragiczną wojnę z Japonią,
ledwie przebiły się do świadomości nowej generacji. Młodzi gloryfikowali ideał
poświęcenia własnego życia, który sędziwi przedstawiciele klas rządzących – politycy,
dziennikarze i duchowni – uwznioślali, posłuszni tradycyjnemu, bezrefleksyjnemu odruchowi.
Na przykład „nowy” Francuz był „patriotą” w tym sensie, że chętnie, a „nawet ochoczo
oddałby życie, gdyby mógł tą ofiarą doprowadzić do odrodzenia kraju i zrzucenia nieznośnego
niemieckiego jarzma”, według szeroko zakrojonej ankiety przeprowadzonej wśród młodych
Francuzów (patrz niżej)805. Niemcy podobnie odnowiły dawny slogan „Za tron i ołtarz”, żeby
zjednać niemiecką młodzież dla sprawy wojny806. W Anglii „na nowo rozbudziło się
zainteresowanie wojną i jej narzędziami” pod wpływem wojen burskich i morskiej
rywalizacji z Niemcami807.
***
Aby zrozumieć, dlaczego tylu młodych ludzi z wyższych sfer chciało ryzykować życie,
należy przez chwilę spojrzeć na świat ich oczami. Żyli pod władzą słów takich jak „heroizm”,
„patriotyzm” i „dzielność”. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że bogaty, młody Anglik z 1914
roku żył strofami wiersza sir Henry’ego Newbolta Vitaï Lampada (1898), w którym duch
sportowej rywalizacji, wyniesiony z prywatnej szkoły, zwycięża w odległej, kolonialnej
masakrze:
Pustyni szarość krwi szkarłat skradł,
Gdzie strzelców przed chwilą czworobok tkwił;
Kulomiot umilkł, pułkownik padł,
Oczy ćmią kłęby dymu i pył;
Nurt rzeki śmierci przepełni wnet brzegi;
I Anglia, i Honor już snem zdają się,
Ale głos ucznia zagrzewa szeregi:
„Grać dalej! Grać dalej! Wygrajmy tę grę!”
Wojny w dosłownym sensie prowadzono i wygrywano na boiskach Eton oraz innych
odizolowanych od świata prywatnych szkół. Młodzież z wyższych sfer pożądała sławy
Gordona, Kitchenera i innych bohaterów Imperium. Spośród 5588 absolwentów Eton, którzy
mieli służyć na froncie zachodnim w latach 1914–1918, 1159 miało zginąć, a 1469 odnieść
rany, co daje odsetek strat wynoszący 47%. Inne prywatne szkoły odnotowały podobne
współczynniki absolwentów biorących udział w walkach oraz podobne współczynniki strat,
co skłoniło Roberta Wohla do tego, by mówić nie o „straconym pokoleniu”, lecz o „straconej
elicie” Anglików808. Przestrzega on, by nie tracić z oczu faktu, że wśród 700 000
Brytyjczyków, którzy mieli polec w nadciągającej wojnie, miało być 37 452 oficerów.
Szkoły państwowe oraz miejskie kluby dla młodych mężczyzn apelowały o udział w wojnie
do przedstawicieli mniej uprzywilejowanych klas. Organizacje, takie jak Boy Scouts, Boys’
Brigade i Church Lads’ Brigades, wpajały młodym ludziom przekonanie, że przetrwanie
narodu zależy od patriotyzmu, męskich cnót i poświęcenia. Szkolne uroczystości połączone
z rozdawaniem nagród, szkoły wojskowe oraz odczyty bohaterów wojennych, takich jak lord
Roberts i Baden Powell, zaszczepiały w młodych mężczyznach przekonanie, że walka
za ojczysty kraj jest najwyższą cnotą. Nie brakowało pedagogów ani propagandystów
gotowych nieść to przesłanie w swoich środowiskach. Henry Newbolt – łagodniejsza,
angielska wersja demonicznego, niemieckiego nauczyciela z początkowych scen powieści
Na Zachodzie bez zmian – należał do grona założycieli Biura Propagandy Wojennej,
powołanego do życia we wrześniu 1914 roku. Wśród nich byli również H.G. Wells, Rudyard
Kipling, Arthur Conan Doyle, G.K. Chesterton i dwudziestu innych wybitnych brytyjskich
autorów, którzy pomagali rządowi przedstawiać wojnę jako wspaniałe i szlachetne
przedsięwzięcie.
Osiągnęli swój cel. Pewien kapitan drużyny rugby (który miał paść pod Ypres w 1917 roku)
tak oto pisał wkrótce po rozpoczęciu się działań zbrojnych:
Mimo okropności wojny jest to co najmniej porywające przedsięwzięcie. Chcę przez to powiedzieć, że jej uczestnik
musi stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. Szaleństwa, zbytek, egoizm i ogólna małostkowość wstrętnego,
kupieckiego rodzaju egzystencji, jaką wiedzie dziewięć dziesiątych ludności świata w czasie pokoju, w okresie wojny
ustępują miejsca brutalności, która jest przynajmniej szczersza i uczciwsza809.
Powyższy cytat dobrze uchwycił nastawienie wielu angielskich młodzieńców w roku 1914:
wojna jest romantyczna i rzeczywista.
Do czasu pojawienia się słynnych plakatów z podobizną Kitchenera nawołującego
Brytyjczyków do wstępowania do wojska – „Twój król i ojczyzna Cię potrzebują” – angielscy
chłopcy wręcz prześcigali się w kolejce do zaciągu. Członkowie Armii Terytorialnej –
przeznaczonej do obrony Wielkiej Brytanii przed inwazją – dosłownie otrzymali rozkaz
zgłoszenia się na ochotnika, co uczynili chętnie, mimo oporu wielu rodziców810. Nie wszyscy
wstępujący do wojska marzyli o chwale i honorze, wykazuje Ferguson. Do innych motywów
należały: samoobrona – w przypadku większości ochotników zgłaszających się w szczytowej
fazie bitwy pod Mons (patrz rozdział 41); wielka wojenna przygoda – chyba najsilniejszy
magnes oddziałujący na młodych mężczyzn; podatność na propagandę – Parlamentarny Komitet
Rekrutacyjny, założony 27 sierpnia, skusił wielu chłopaków publicznymi zgromadzeniami i 54
milionami plakatów; strach przed uznaniem za tchórza, wzmagany przez rzesze kobiet
wręczających białe pióra mężczyznom w cywilnych ubraniach, rodzicom zaś – ordynarne
broszurki, na przykład z napisem „Czy państwa syn już nosi barwy khaki?”; presja
rówieśników, głównie wskutek tworzenia „batalionów kumpli”, formowanych
z przedstawicieli lokalnych społeczności lub pracowników w zakładach pracy (na przykład
Batalion Maklerów Giełdowych Królewskich Fizylierów, bataliony urzędników z Liverpoolu
lub kompanie sportowców: bokserów i piłkarzy), wykorzystujących impulsywną chęć
towarzyszenia kolegom; wreszcie presja ekonomiczna – kulminacja akcji rekrutacyjnej
w sierpniu 1914 roku przypadła na okres wysokiego bezrobocia811. Do końca 1914 roku
na wojnę poszło na ochotnika ponad milion Brytyjczyków, tworząc najliczniejszą armię
niepochodzącą z poboru, jaką kiedykolwiek widział świat.
***
W 1914 roku podobną determinację walki i oddania życia za Francję wyraziła niezwykła
liczba młodych Francuzów. Jednak w odróżnieniu od swoich angielskich rówieśników mieli
oni śpieszyć do placówek rekrutacyjnych w akcie buntu przeciwko pokoleniu rodziców. Taki
niezwykły wniosek wynikł z badania, które przeprowadzili w 1912 roku na zlecenie
paryskiego dziennika „L’Opinion” dwaj francuscy intelektualiści: Henri Massis i Alfred de
Tarde. Ankieta zatytułowana Les Jeunes Gens d’aujourd’hui (Dzisiejsi młodzi ludzie)
rozpoczęła rewolucję we francuskiej postawie wobec młodzieży. Massis i de Tarde, pracujący
pod pseudonimem Agathon (uczeń Sokratesa, którego imię znaczyło „dobry” lub „dzielny”),
opracowali profil zapatrywań studentów uniwersytetów i innych szkół wyższych. Uzyskane
przez nich wyniki potwierdzały (dość zdecydowanie) opinie zawarte w ich wcześniejszym
o kilka lat doniesieniu: francuscy profesorowie Sorbony niewolniczo trzymali się nijakiego,
niemieckiego modelu nauczania i „germanizowali” francuską kulturę „teutońskimi” ideami812.
Młodzi Francuzi, konkludował Agathon, tęsknili do uczucia dumy z Francji. Pewien
zniechęcony młodzieniec napisał w ankiecie:
W dobie pragnienia pojęć mających jakieś życiowe zastosowanie, gdy u naszych nauczycieli szukamy prestiżu
autorytetu duchowego, prosimy ich o pomoc w znalezieniu samych siebie, co odkrywamy? Pustą naukę pomijającą
potrzeby inteligencji, pedantyczny materializm, sceptyczny sposób stawiania pytań, który upokarza i poniża. Wszystko
w ich nauczaniu zmusza nas do służby w roli biernych niewolników albo utwierdza nas w chęci buntu813.
Francuscy studenci przeszli „transformację charakteru”, konkludował Agathon.
Reprezentowali oni ni mniej, ni więcej, tylko „nowy rodzaj istoty ludzkiej”, wyróżniający się
nie tylko wiekiem i wyglądem, lecz nowym sposobem myślenia. Ta reinterpretacja rozciągała
się na wszystkie instytucje przeszłości, w tym wojnę:
Słowo „wojna” zyskało sobie nagły prestiż. To młode, całkowicie nowe słowo upiększone uwodzicielską fascynacją,
stale ożywiane przez wieczny instynkt wojownika, tkwiący w sercu mężczyzny. Ci młodzi ludzie obdarzają je całym
pięknem, za którym tęsknią i którego codzienne życie im odmawia. W ich oczach wojna to nade wszystko sposobność
objawienia cnót uznawanych przez nich za najwyższe: energii, zmysłu przywódczego, oddania sprawie ważniejszej niźli
oni sami814.
Aż kusi, by lekceważąco uznać ich za kolejną solipsystyczną, młodą generację, z powagą
przeświadczoną o własnej oryginalności. Jednakże w 1914 roku ci francuscy młodzieńcy
rzeczywiście wydawali się pod kilkoma względami należeć do jakiegoś innego plemienia niż
ich rodzice. Starsze pokolenie dorosło we francuskim społeczeństwie lat 1870–1890,
cynicznym, dekadenckim i upokorzonym wynikiem wojny z Prusami. Tworzyły je osoby
„niepewne siebie, zmarniałe moralnie”, twierdził Agathon, „niezdolne do energicznego
działania, pozbawione wiary, owładnięte dekadencją i gotowe pogodzić się z klęską oraz
upadkiem ojczyzny”815. Miałki dyletantyzm wyczerpał ich energię i osłabił zdolność
skupienia.
Pewni siebie, młodzi Francuzi z 1914 roku, przeciwnie, „wygnali z umysłu wątpliwości
wobec samych siebie”. Byli ludźmi czynu i wer​wy, których ciągnęło do samolotów,
samochodów i sportu bardziej niż do książek i sztuki. Bardziej pragnęli absolutu niż
relatywizmu, nienawidzili dekadencji belle époque i cenili, jak ich ideał, „błędny żołnierz”
Ernest Psichari816, wojsko, rodzinę i kościół. Jeśli Massis i de Tarde mieli słuszność –
a większość współczesnych im osób, w tym Émile Faguet, francuski Gallup swojej epoki,
niechętnie przyznawali, że ich spostrzeżenia są trafne – Francja zatoczyła pełny krąg
od schyłku fin de siècle z powrotem do konserwatywnego, patriotycznego społeczeństwa
sprzed wojny francusko-pruskiej. Jak gdyby epoka artystycznej bohemy nigdy nie miała
miejsca. Historyk Robert Wohl opisuje ten proces jako „militaryzację umysłów”.
Rzeczywiście, ci młodzi ludzie tęsknili do wojny; stanowiła ona dla nich „tajemną nadzieję”,
konkludował Agathon817.
Idea młodzieży w roli zbawców narodu sprowokowała zażartą debatę społeczną. Pojawił
się strumień artykułów i powieści: wydawało się, że cała Francja pragnie pojąć nowego
Francuza. Oczywiście jego „prototyp” odznaczał się ograniczoną reprezentatywnością. Badani
przez Agathona byli uprzywilejowanymi studentami uniwersytetów i innych szkół wyższych,
a nie młodymi ludźmi z prowincji i przedstawicielami klasy robotniczej, z których miliony
zgłosiły się na ochotnika do wojska, by zostać słynnymi, wąsatymi poilu818. Jednakże obie
grupy miały pewne wspólne cechy. Uważały się za część Union sacrée819, oddanej idei
odnowy Francji. Tęsknili do wojny jako wielkiej przygody, która określi ich męskość.
Pragnęli zmieść niemiecką groźbę i odzyskać utracony honor narodu. Motywowały ich czyny,
a nie słowa czy myśli. Odrzucali przebrzmiały cynizm i dekadencję starszego pokolenia.
Chcieli złożyć w darze narodowi odwagę, męstwo i staromodną, francuską werwę.
***
W Niemczech młodzież z wyższych sfer świadomie kształtowano na wojowników
i przywódców, których najważniejszym obowiązkiem jest obrona ojczyzny. Nauczyciele,
wykładowcy akademiccy i politycy dążyli do stworzenia generacji śmiałych, pewnych siebie
żołnierzy, którym przyświecają cnoty patriotyzmu i poświęcenia. W 1914 roku to dążenie
przyjęło radykalną formę. Postępowi pedagodzy zachęcali młodzież do buntu przeciwko
beznamiętnemu konserwatyzmowi i chłodnemu materializmowi oraz do odkrycia na nowo
męskich cnót honoru i poświęcenia.
W przededniu wojny 3100 niemieckich profesorów podpisało deklarację jednoczącą
edukację z militaryzmem:
My, wykładowcy niemieckich uniwersytetów i wyższych instytutów naukowych, służymy nauce i realizujemy dzieło
pokoju. Wrogowie Niemiec, a przede wszystkim Anglia, pragną, ku naszej konsternacji (…) nastawić ducha
niemieckiej nauki przeciwko temu, co nazywają pruskim militaryzmem. W niemieckiej armii nie ma innego ducha niż
w niemieckim społeczeństwie, gdyż stanowią one jedność (…). Służba wojskowa zapewnia naszej młodzieży sukcesy
we wszelkich dziełach pokojowych, z nauką włącznie. Albowiem wojsko uczy młodych ofiarnej wierności wobec
obowiązków i daje im pewność siebie oraz poczucie honoru prawdziwie wolnego człowieka, dobrowolnie poddającego
się woli ogółu (…). Nasza armia staje obecnie do boju o wolność Niemiec (…). Wierzymy, że ocalenie samej kultury
Europy zależy od zwycięstwa owego niemieckiego „militaryzmu”: męskich cnót, wierności i woli poświęcenia, które
stanowią cechy zjednoczonych, wolnych Niemców820.
Oczywiście takie cnoty można wpoić. Ruch Niemieckiej Młodzieży odgrywał rolę
nieoficjalnego „obozu dla rekrutów”, kształcącego przyszłych niemieckich oficerów.
Utworzony w 1913 roku, rok później liczył już ponad 25 tysięcy członków. W wiejskich
ustroniach młodych Niemców uczono, jak odkrywać w sobie duchowe powinowactwo
z ojczyzną, wierzyć w siebie jako przyszłych dowódców i dokonywać czynów znamionujących
ludzi wartościowych.
Na niemieckich młodzieńców oddziaływała cała plejada romantycznych ideałów
z niemieckiej historii i literatury. Jednak ich charakter w 1914 roku wydawał się zbliżać ich
najbardziej do młodego egoisty, błędnego rycerza Hansa Castorpa z epickiej powieści
Tomasza Manna Czarodziejska góra821, który po siedmiu latach odosobnienia opuszcza
górskie uzdrowisko, gdzie poddawał się wpływom radykalnej polityki, „humanizmu” oraz
miłości. Wyczerpanie poszukiwaniem „prawdy” popycha go ku skrajnym doświadczeniom –
na pole bitwy.
W październiku 1913 roku, rok po ukończeniu przez Manna powieści, Ruch Młodzieży zajął
ustronny teren w masywie Hoher Meiss​ner. Tysiące młodych ludzi uczono tam samodzielności,
zaradności i innych rozsądnych, germańskich cech. Dzięki owej „przemianie krwi”, zauważył
Arthur Moeller van den Bruck, krytyk kulturalny (który później miał wywrzeć wpływ
na powstanie nazizmu), Niemcy mogły żywić nadzieję na odrodzenie narodowe, „powstanie
synów przeciwko ojcom”822. Wiejski obóz miał przeistaczać słabowitych, młodych
mieszczuchów w heroldów duchowego odrodzenia Niemiec. Widziano w nich narzędzia
„rewolucjonizowania” umysłów Niemców i wytrącania ich ze stanu „śpiączki”, jak
przekonywał Franz Pfemfert, wydawca tygodnika „Die Aktion”823.
Przedwojenne pamiętniki, pieśni i powieści ukazują przykłady szerzenia się tej mentalności.
Georg Heym w 1911 roku wyznał na kartach swojego dziennika: „O cierpienia przyprawia
mnie powierzchowny entuzjazm tego banalnego wieku. Do szczęścia potrzebuję olbrzymich
emocji”824. Fritz von Unruh, syn pruskiego generała i ochotnik z 1914 roku, w swoich
przedwojennych sztukach gloryfikował poświęcenie.
Ci nastoletni germańscy rycerze z zapałem wstępowali dobrowolnie do niemieckiej armii.
Większość z nich pochodziła z klasy średniej. Widzi się ich w początkowych scenach filmu
Na Zachodzie bez zmian – jasnowłosych, żywiołowych, budzących zachwyt starszych
wiekiem militarystów, którzy realizowali swoje rojenia o dominacji Niemiec nad światem
rękami owych marzycielskich, buntowniczych młodzieńców. W pierwszych starciach setki
tysięcy podobnych niemieckich chłopaków miało rzucać się na francuskie, brytyjskie
i rosyjskie linie obrony, śpiewając patriotyczne pieśni, wykrzykując hasła i masowo ginąc. Po
raz pierwszy zdarzyło się to pod Ypres, gdzie kilka pułków niemieckich ochotników
(studentów) maszerowało w natarciu na linie brytyjskich strzelców, śpiewając Die Wacht am
Rhein (Straż nad Renem) i inne patriotyczne pieśni; 40 tysięcy poległo lub odniosło rany.
Niemcy nazwali ten epizod „rzezią niewiniątek” (Kindermord) (patrz rozdział 45). Spośród
1,6 miliona Niemców poległych w tej wojnie 40% miało od 20 do 25 lat825.
***
Podczas gdy angielskie szkoły prywatne, francuskie grand écoles i pruskie uczelnie
wojskowe kształciły oficerów, fabryki północnej Anglii, niemieckie kopalnie, rosyjskie stepy
oraz rozrastające się w Europie slumsy produkowały miliony młodych ludzi potrzebnych
do wypełniania szeregów. Zainteresowanie polityką tych chłopaków z klasy robotniczej
sprowadzało się do pytania: czy podejmą walkę za swój kraj, czy w interesie swojej klasy
społecznej? Czy są gotowi oddać życie za króla lub cesarza, czy w imię idei Marksa? Czy
socjalizm skłoni ich do wojny przeciwko pracodawcom? Czy okażą lojalność Keirowi
Hardiemu, liderowi brytyjskiej Partii Pracy, Jeanowi Jaurèsowi, żarliwemu francuskiemu
socjaliście, i Augustowi Beblowi, założycielowi niemieckiej partii socjaldemokratycznej –
czy konserwatywnym lub liberalnym politykom głównego nurtu? Wojna klas nie była jakimś
ponurym, studenckim ideałem. Do połowy 1914 roku przywódcy socjalistów głosili kres
systemu kapitalistycznego, który miał ustąpić miejsca gospodarce nakazowej według kursu
wytyczonego przez marksistów.
W przededniu wojny w Londynie i Paryżu odbyły się olbrzymie wiece antywojenne.
Największa od lat demonstracja ogarnęła 3 sierpnia Trafalgar Square. Keir Hardie,
nagradzany burzliwymi oklaskami, wezwał do generalnego strajku, gdyby Wielka Brytania
wypowiedziała wojnę. „Nie macie żadnego sporu z Niemcami! – krzyczał. – Niemieccy
robotnicy nie mają żadnego sporu z francuskimi towarzyszami…”. Lud, grzmiał dalej, nie miał
nic do powiedzenia w sprawie traktatów zmuszających Wielką Brytanię do wzięcia udziału
w wojnie826. W tym świetle „kluczowym konfliktem w latach 1911–1914 była możliwa wojna
klas, a nie gigantyczne starcie europejskich armii”, pisze Jay Winter827. Taki pogląd nieco
wyolbrzymia rewolucyjny zapał brytyjskiego robotnika. Również niedożywienie nie szalało
wówczas w Europie jak w czasach średniowiecza, stwierdzili dwaj wybitni angielscy
socjolodzy828, niemniej skrajna nędza oraz skrajne bogactwo z pewnością podkreślały głęboką
przepaść ekonomiczną dzielącą europejską społeczność. Nie wykluczało to jednak faktu, że
(podobnie jak pod koniec XX wieku) wielka burżuazja i niemieckie junkierstwo szybko rosły
w liczbę i nigdy nie miały się tak dobrze.
Wojna radykalnie odwracała uwagę od wszystkich powyższych problemów, stanowiła siłę
jednoczącą społeczeństwo w obliczu wewnętrznego wroga. W przededniu wojny
konserwatywni politycy z obawą odrzucali żądania mas, dotyczące większej liczby instytucji
przedstawicielskich, powszechnego prawa wyborczego, właściwej opieki zdrowotnej,
ubezpieczenia społecznego i edukacji. Przytułki, zakłady pracy za utrzymanie, zatrudnianie
dzieci i wysoka śmiertelność niemowląt nie były pozostałościami dickensowskiego świata,
jak pisze Charles Masterman w opublikowanym w 1909 roku bestsellerze The Condition of
England (Warunki życia w Anglii); „wynędzniali biedacy” stanowili wówczas powszechny
element miejskiego kraj​obrazu, podczas gdy „superbogacze” opływali we wszelkie luksusy829.
Klasy społeczne, twierdził Masterman, dzieliły strach i nienawiść; w powietrzu wisiała
rewolucja:
Bogacze gardzą robotnikami; klasa średnia się ich obawia (…). W wyborcy z klasy średniej rodzi się irytacja
i oburzenie na ustawodawstwo sprzyjające klasie robotniczej. Zaczynają go męczyć lamenty bezrobotnych
i uporczywe skargi biedaków830.
***
Do 1914 roku europejskie głosy nawołujące do reform społecznych zwyciężyły
w politycznym sporze, jak słusznie konkluduje historyk i były polityk brytyjskiej Partii Pracy
Roy Hattersley. Pozostało pytanie, w jaki sposób je wprowadzić. Żadna z partii nie negowała
potrzeby reform. Jednakże mogły je opóźniać, a wybuch wojny dobrze przysłużył się temu
celowi. Liberalny rząd Asquitha był najbardziej postępowy w Europie, lecz opanowana przez
konserwatystów Izba Lordów odrzucała w głosowaniu wiele projektów ustaw. Churchill,
zasiadający wówczas w Komisji Gospodarczej, zdołał przeforsować ustawy przeciwko
wyzyskowi i pracy nieletnich. Izba Lordów przegłosowała Ustawę o sporach pracowniczych,
Ustawę o odszkodowaniach pracowniczych i Ustawę o ośmiogodzinnym dniu pracy, a także
przepisy wprowadzające państwowe ubezpieczenie bezrobotnych, emeryturę oraz bezpłatne
żywienie w szkole. Jednakże Ich Lordowskie Moście odrzuciły większość zbyt daleko idących
reform (na przykład Ustawę o edukacji z 1906 roku), a nieliczni lordowie zgadzali się
na prawa wyborcze dla kobiet.
Niemniej brytyjskie reformy reprezentowały epokę oświecenia na tle surowych,
reakcyjnych reżimów Niemiec, Austro-Węgier i Rosji, które wolały tłumić sprzeciwy (tym
samym kopiąc dla siebie grób). Carat po reformie rolnej z lat 1905–1906 przymknął oczy
na kwestie sprawiedliwości społecznej, podsycając w ten sposób bolszewizm; kajzer w dużej
mierze wyrzekł się pionierskich inicjatyw Bismarcka; cesarz Austro-Węgier po prostu nie
chciał słuchać żadnej propozycji, która umniejszałaby władzę jego zgrzybiałej monarchii.
Po nadejściu wojny zaprzestano prób wprowadzania reform; dosłownie wszyscy bojownicy
antywojennej krucjaty odłożyli na bok swoje zasady i poparli rządy swoich krajów. Huk
sierpniowych dział zdławił ich polityczne ideały. Dobrze wiedzieli, że sprzeciw wobec wojny
nie służy zwycięstwu w wyborach. W Wielkiej Brytanii Partia Pracy oraz związki zawodowe
nakłaniały swoich członków do odłożenia „rewolucji” do czasu pokonania nowego wroga.
Orędownicy wolności dla Irlandii odłożyli żądania autonomii, żeby poprzeć rząd831. Nawet
sufrażystki odłożyły walkę o prawa kobiet, uznawszy pokonanie szowinistycznych Niemiec
za dzieło ważniejsze niż rodzime boje polityczne. Niektóre nawet wstąpiły do grup kobiet
rozdających białe pióra.
W Niemczech lewicowy polityk August Bebel doszedł do wniosku, że patriotyzm
i socjalizm dają się ze sobą pogodzić. Po nadejściu wojny socjaliści, jak wszyscy mężczyźni,
mieli chwycić za broń i walczyć za ojczyznę832. Przemiana dokonała się szybko. Niemiecka
partia socjaldemokratyczna jeszcze 25 lipca 1914 roku apelowała do swoich członków, żeby
sprzeciwiali się nadciągającej wojnie; następnie 4 sierpnia zagłosowała za rządowym
projektem kredytów wojennych. Tak samo działo się we Francji, gdzie 31 lipca 1914 roku
partia socjalistyczna po zamachu na Jaurèsa zorganizowała olbrzymi wiec antywojenny. Kilka
dni później, po wypowiedzeniu wojny, większość francuskich socjalistów głosowała
za kredytami wojennymi, obracając wniwecz marzenia Jaurèsa.
Stanowczy sprzeciw wobec wojny nadal wyrażały jedynie sekty religijne (na przykład
kwakrzy), pacyfiści i partie mniejszości oraz nieliczne jednostki, takie jak Bertrand Russell,
Róża Luksemburg i Karl Lieb​knecht. Bolszewicy pod wodzą Lenina, nieliczna grupa
agresywnych rewolucjonistów, ze względu na własny interes popierali wojnę jako środek
przyczyniający się do zniszczenia rosyjskiej klasy panującej.
***
Politycy lewicowi bronili się przed zarzutem porzucenia swoich zasad twierdzeniem, że po
wypowiedzeniu wojny nie mieli innego wyboru, jak tylko udzielić rządowi poparcia.
Jaskrawy kontrast między ich dawnymi wartościami a nowym pragmatyzmem stanowił dobitny
komunikat pod adresem młodych robotników: najpierw wojna, a na drugim miejscu walka
o swobody. Jednak czy przedstawiciele lewicy poświęcili swoje zasady na ołtarzu
populizmu? Czy działały tu jakieś mroczniejsze siły?
Rządy postanowiły, że prawdziwe reformy społeczne mogą poczekać. W 1914 roku
patriotyzm o wiele skuteczniej służył jako społeczne spoiwo niż lojalność klasowa.
Oczywiście rządy w sojuszu z prasą doskonale umiały manipulować nastrojami, rozniecając
za najmniejszym pretekstem płomienie skrajnego nacjonalizmu. Niemiecki rząd przy pomocy
swych prasowych piesków jawnie „rządził” społecznymi oczekiwaniami, co von Müller
doradzał Bethmannowi-Hollwegowi jeszcze w 1912 roku:
Nie może być tak, że lud dopiero u progu wielkiej wojny w Europie zada sobie pytanie, o jakie interesy Niemiec
będzie walczyć. Lud powinien raczej zawczasu przyzwyczaić się do idei takiej wojny.
Początkowo przyjęli hasło „ataku ze strony Słowian”833.
Rządy francuski i rosyjski mniej lub bardziej subtelnie aplikowały obywatelom podobny
masaż myślowy, oswajając ich ze spodziewaną wojną834. Brytyjskie Ministerstwo Spraw
Zagranicznych wyjątkowo nie przyłączyło się do wspólnej kampanii „edukacji” społecznej.
Wyręczała je w tym brytyjska prasa.
Aż do zarania wojny mistyczny czar „Ojczyzny-matki” wpajał większości Europejczyków
patriotyczne złudzenia oddalające w czasie uchwytny postęp i reformy społeczne. To nie
znaczy, że wszyscy prag​nęli wojny (większość bowiem jej nie chciała); po prostu przyznali
pokonaniu tych, których uznano za wrogów, wyższy priorytet niż sprawiedliwości społecznej
i dali się porwać narodowemu entuzjazmowi. Wypowiedzenie wojny połączyło ludzi
„świętym przymierzem”, przekraczającym bariery klasowe i społeczne podziały. Tylko
nieliczni dopytywali się nazbyt dociekliwie o rzeczywiste zagrożenie, jakie Niemcy stanowiły
dla Wielkiej Brytanii lub Francji, a Rosja dla Niemiec. Fakt faktem, że ogromne rzesze
obywateli chciały oddać życie za ojczyznę znajdującą się w potrzebie – bogaci i biedni,
młodzi i starzy, niezależnie od tego, czy znali powody wojny.
***
Zatem ludność pośpieszyła na wezwanie. W pierwszym tygodniu sierpnia wszyscy zbierali
się tłumnie wokół stacji kolejowych. W całej Europie tysiące bliskich żegnało żołnierzy
na wielkich dworcach kolejowych: Gare du Nord i Gare de l’Est w Paryżu; Waterloo
i Victoria w Londynie; na dworcach w Poczdamie, Bremie, Metzu i dziesiątkach innych
niemieckich miast; na ogromnych stacjach rosyjskich w Petersburgu i Moskwie. W samych
Niemczech w okresie od 2 do 18 sierpnia umieszczono w rozkładzie 11 tysięcy pociągów
do transportu żołnierzy.
Tabor kolejowy wszelkiego rodzaju zarekwirowano na potrzeby wysiłku wojennego.
Oszołomionych cywilnych pasażerów wypraszano z wagonów. We Francji, jak wszędzie
indziej, „pociągi zestawiano z wagonów do transportu bydła, towarowych, osobowych, jakie
tylko były”, pisał ówczesny oficer łącznikowy (przyszły generał major) Edward Spears,
„a wszystkie rozsyłano – och, jak powoli – do dziwnych miejsc przeznaczenia; wiozły
wyłącznie ludzi, zawsze ludzi, ciasno stłoczonych, niewiedzących, dokąd się ich wysyła”835.
Atmosfera wojny rozpostarła się nad Europą jak gigantyczna dłoń, przeobrażając Francję
(oraz inne państwa) „z kraju handlu i sztuki w olbrzymi obóz wojskowy”. Ludzie w jednej
chwili porzucali swoje pokojowe zajęcia, przez jeden dzień żegnali się z rodzinami, po czym
wyruszali „ze spokojem w wyznaczone miejsce z ciężkim plecakiem i karabinem
na ramionach, w niedopasowanym mundurze wytartym przez licznych poprzednich
użytkowników”836.
Wyścig na front wywoływał istne burze muzyki i pieśni; rozbrzmiewała Marsylianka, Das
Lied der Deutschen (Deutschland über Alles), pieśni żołnierskie i inne utwory w wykonaniu
wojskowych orkiestr. Lata patriotycznych oczekiwań skupiły się w tej jednej chwili. Pociągi
z napisami Ausflug nach Paris (Wycieczka do Paryża) lub À Berlin (Do Berlina),
nabazgranymi kredą na ścianach wagonów, wytaczały się ze stacji nabite młodymi
mężczyznami, śpiewającymi i machającymi rękoma przez otwarte okna. Francuzi stojący
wzdłuż torów krzyczeli: Vive la France! Vive l’Armée! (Niech żyje Francja! Niech żyje
armia!). Keegan pisze:
Odjazdy wszędzie odbywały się w atmosferze święta, a maszerującym na stację mężczyznom towarzyszyły ramię
w ramię ich żony lub ukochane w zwężających się ku dołowi spódnicach lub sukniach z wysoko umieszczoną talią.
Niemcy szli na wojnę z kwiatami zatkniętymi w wylocie lufy karabinu lub dziurce najwyższego guzika kurtki; Francuzi
maszerowali zgięci pod ciężarem ogromnych plecaków (…). Rosyjscy żołnierze defilowali przed pułkowymi ikonami,
otrzymując błogosławieństwo od kapelana, Austriacy wznosili okrzyki lojalności wobec Franciszka Józefa (…).
W każdym kraju mobilizacja pociągała za sobą olbrzymie poruszenie towarzyszące przeistaczaniu się cywilnego
społeczeństwa w naród pod bronią. Brytyjska armia jako w całości regularna była najlepiej przygotowana do wojny
(…)837.
Trzydziestosiedmioletni Herman Baumann z Halle w Westfalii, służący jako główny piekarz
w 9 Rezerwowej Jednostce Piekarskiej 7 Korpusu Rezerwowego, w pierwszym tygodniu
sierpnia wyruszył do Belgii przez Hamm i Düsseldorf:
Widzieliśmy tysiące żołnierzy w wagonach, maszerujących lub jadących konno, bardzo długie eszelony wojskowe,
a cały ten transport parł na zachód (…). Wagony były ozdobione dębowymi i brzozowymi gałęziami oraz barwnymi
wstążkami. Na każdym wagonie widniały napisy: „Na Paryż!”, „Każdy z nas zadźga choć jednego Francuza!”838.
Tak oto rozpoczyna się pamiętnik Hermana, barwna relacja z wyprawy wojskowego
piekarza do Francji i jego starań o właściwą aprowizację żołnierzy. W tym czasie jego żona
Pauline była w ciąży z ich czwartą córką. „Znalazcę tej książeczki – napisał Herman
na okładce – gorąco proszę o odesłanie jej mojej żonie. Z góry bardzo dziękuję”839.
Na dworcach i końcowych punktach linii kolejowych w rejonie nadgranicznym niemieccy
żołnierze wysiedli z eszelonów i wyruszyli w długi marsz na front. Mieli pokonywać do 32
kilometrów dziennie (prawie dwa razy więcej od wyznaczonego przez Schlieffena dziennego
dystansu) w butach ze sztywnej jeszcze skóry, od których stopy pokrywały się całą masą
pęcherzy, zanim obuwie zostało dostatecznie rozchodzone. Maszerowali objuczeni plecakami,
karabinami, saperkami, racjami żywnościowymi, opatrunkami polowymi i ładownicami
z amunicją, ważącymi do 27 kilogramów. Szli w dusznym upale pełni lata przez pola, rzeki
i doliny dobrze znane ich przodkom. Wielu ich ojców walczyło na tych terenach w 1870 roku,
dziadków – w roku 1813 i tak dalej w podróży wstecz poprzez dzieje. Każde pokolenie
przeżywało na nowo tę samą euforię z powodu swej wojny, w której miało sprawdzić własną
odwagę w obronie swojego narodu. Podobnie jak ich francuscy, brytyjscy i rosyjscy
przeciwnicy, spoglądali w dal jak ich ojcowie i dziadkowie, takimi samymi oczami, jakby
od wieków czekali na tę chwilę.
Herman Baumann zapisał 16 sierpnia:
Do apelu o dziewiątej rano wszystko musiało być gotowe do wymarszu. Więc wszystko było gotowe. Porucznik
powiedział: „Zwijamy obóz i wkraczamy na terytorium wroga. Mam nadzieję, że wszyscy spełnią swój obowiązek
z radosnym okrzykiem na ustach”, po czym śpiesznie pomaszerowaliśmy na stację ze śpiewem i powiewaniem
chustami, wśród powszechnych wiwatów. Przejechaliśmy przez Akwizgran. Tam przypadł nam ostatni posiłek
w kraju, po czym ruszyliśmy w drogę do Herbestalu. W okolicy miasta Welkenrat – już w Belgii – ujrzeliśmy pierwsze
zniszczenia, spalone domy, roztrzaskane okna, całe wioski obrócone w gruzy840.
Żaden zwiastun nie przygotował nowego pokolenia na nadchodzącą wojnę. Nikt z jego
przedstawicieli nie doświadczył dotąd koszącego ognia karabinów maszynowych, świstu
pocisków, nie poznał, co to „morskie tonie”841 gazu musztardowego. Nowe rodzaje uzbrojenia
istniały na papierze, w arsenałach lub w umysłach naukowców. Nowe metody masowej
zagłady dopiero miały ostudzić zapał młodych żołnierzy „marzących o szlachetnej chwale”842
na polach bitew obcych krajów. Sentencja Horacego: Dulce et decorum est pro patria
mori843, wpisywała się w gorące pragnienia milionów przedstawicieli wszystkich klas
społecznych, młodych i starych, mężczyzn i kobiet, rzeczywiście przekonanych, że słodko
i zaszczytnie jest umrzeć za ojczyznę. Prawo do godziwych warunków pracy, do głosowania,
opieki zdrowotnej i lepszych standardów życia mogło poczekać.
801 Rupert Brooke, ze zbioru poezji 1914: sonety Pokój i Poległy (przekład własny).
802 Bagehot, s. 41–42.
803 Cytat w: Tuchman, s. 311 (wyd. pol. B. Tuchman, Sierpniowe salwy, tłum. Maria i Andrzej Michejdowie, Warszawa
1995).
804 Cytat w: Steiner i Neilson, s. 167.
805 Wohl, s. 8.
806 Fischer, s. 7.
807 Steiner i Neilson, s. 165.
808 Wohl, s. 115.
809 Cytat w: Steiner i Neilson, s. 174.
810 Patrz Simkins, s. 43–45.
811 Patrz Ferguson, s. 205–207.
812 Wesseling, Commotion at the Sorbonne: The Debate on the French University, 1910–1914, s. 89–96.
813 Wohl, s. 7.
814 Cytat w: Cowles, s. 205.
815 Wohl, s. 8.
816 Ernest Psichari (1883–1914) – francuski żołnierz, pisarz i myśliciel religijny (przyp. tłum.).
817 Ibidem, s. 16–17.
818 Poilu (franc.) – dosł. „włochacz”, popularne w tych czasach określenie żołnierza (przyp. tłum.).
819 Becker, s. 4.
820 The World War I Document Archive, Declaration of Professors of the German Reich:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/Declaration_of_Professors_of_the_German_Reich.
821 Thomas Mann, Czarodziejska góra. Mann stworzył swoją powieść w 1912 roku, lecz wydał ją już po wojnie, w 1924
roku.
822 Cytat w: Wohl, s. 43.
823 Ibidem, s. 45.
824 Ibidem, s. 52.
825 Wall i Winter, s. 27.
826 Cytat w: Hochschild, s. 90–91.
827 Winter, s. 158.
828 Patrz Hattersley, s. 66.
829 Masterman, fragment z jego broszury.
830 Ibidem.
831 Patrz Hattersley, s. 1–3.
832 Carter, s. 432.
833 Cytat w: Keith Wilson, The Foreign Office and the „Education” of Public Opinion before the First World War, s.
403–411.
834 Ibidem.
835 Spears, s. 15.
836 Ibidem.
837 Keegan, s. 84.
838 Baumann Herman, War diary.
839 Ibidem.
840 Ibidem.
841 Owen Wilfred, Dulce et decorum est, w: The War Poems (tłum. Jakub Osiejewski).
842 Ibidem.
843 Horacy, Pieśni, 3, 2, 13.
Część 4
ROK 1914 – W TERENIE
40
GWAŁT NA BELGII
Odtąd w przypadku niszczenia linii kolejowych i telegraficznych mieszkańcy pobliskich miejscowości będą
traktowani bezlitośnie (bez względu na to, czy okażą się odpowiedzialni za te czyny). Dlatego też ze wszystkich
miejscowości narażonych na tego rodzaju działania zostaną wzięci zakładnicy. Przy pierwszej próbie
sabotażu będą oni rozstrzeliwani.
Feldmarszałek baron Colmar von der Goltz, niemiecki gubernator wojskowy Belgii
Nikt się nie spodziewał, że mała Belgia stawi jakikolwiek opór, a już najmniej Niemcy.
„Furia śniącej owcy” – tak oto pruski mąż stanu opisał determinację Belgów zamierzających
bronić swojej neutralności. „Przejdę przez Belgię w taki oto sposób!”, wyznał przed wojną
nieopatrznie brytyjskiemu oficerowi kajzer, przecinając ręką powietrze844. Pierwsze szaro
umundurowane szeregi niemieckiej piechoty przekroczyły belgijską granicę w Gemmerich
4 sierpnia o 8.02. Belgijscy wartownicy natychmiast otworzyli ogień, nie zdając sobie sprawy,
że ostrzelali szpicę trzech niemieckich armii w sile około 800 tysięcy żołnierzy, których
awangarda właśnie szykowała się do najazdu na terytorium Belgii i Francji. Niemieccy
szperacze na krótko się rozpierzchli; jednak wkrótce Niemcy powrócili w większej liczbie.
Berlin napominał, że Belgia ma jeszcze szansę na ocalenie. Kiedy baron Beyens, belgijski
ambasador w Niemczech, tego samego dnia prosił o paszporty, Jagow powtórzył propozycję
oszczędzenia Belgii i rekompensaty za wszelkie zniszczenia, jeśli Belgowie zechcą trzymać
się na uboczu, powstrzymać się od niszczenia dróg, kolei, mostów itp. oraz pozwolą
na swobodny przemarsz setek tysięcy niemieckich żołnierzy przez terytorium kraju. A skoro
już o tym mowa, czy Belgowie zechcieliby opuścić olbrzymie forty w Liège i Namur, pierwsze
znaczne przeszkody na trasie niemieckiego natarcia? W ciągu godziny nadeszła odpowiedź:
nie. Belgia, ku zdumieniu całego świata, miała trwać przy swoim postanowieniu i podjąć
walkę. Król Albert udał się tego ranka do parlamentu w Brukseli, by ogłosić narodowi, że
przystępuje do wojny przeciwko najpotężniejszej armii lądowej, jaką kiedykolwiek
sformowano, niemiecka piechota zaś szykowała się do wkroczenia do Walonii,
francuskojęzycznego regionu ze stolicą w Liège.
Tymczasem w Brukseli króla w otwartym powozie witały tłumy, flagi i nastrój euforii.
Albert ze swoim odzianym w marynarski strój dwunastoletnim synem i następcą tronu u boku
energicznie wkroczył do sali, gdzie na widowni zasiadła królowa w otoczeniu dworzan,
i wygłosił mowę, która przynosi Belgii wieczną chlubę: „Nigdy od 1830 roku [kiedy Belgia
wywalczyła sobie niepodległość] nie przyszła na Belgię czarniejsza godzina: nienaruszalność
naszego terytorium jest zagrożona!”. Przy wtórze gromkich okrzyków „Niech żyje król! Niech
żyje Belgia!” Albert uprzedził:
Jeśli musimy stawić opór inwazji na naszą ziemię i bronić naszych zagrożonych domów, ten obowiązek, choć trudny,
powitamy przygotowani i gotowi na największe ofiary. Od tej chwili (…) nasza waleczna młodzież stoi w pogotowiu
ze stanowczym postanowieniem, by z tradycyjną, belgijską nieustępliwością i spokojem bronić swojej ojczyzny
w chwili zagrożenia (…)845.
Po czym król zwrócił się do członków Izby Reprezentantów: „Panowie, czy niewzruszenie
zamierzacie bronić nienaruszalności daru, jaki otrzymaliśmy od naszych przodków?”. W sali
rozbrzmiały okrzyki: „Tak! Tak! Tak!”. „Jeśli intruz – zakończył król – (…) naruszy granice
naszego terytorium, zastanie wszystkich Belgów zgromadzonych wokół swego władcy (…)
oraz rządu darzonego zaufaniem przez cały naród”. Zagrzmiały okrzyki: „Niech żyje król,
niech żyje Belgia!”. Po krótkiej pauzie król dorzucił słowa otuchy: „Bóg będzie z nami w tej
słusznej sprawie”, po czym opuścił salę.
Ulicami płynęły rozentuzjazmowane tłumy, krzyczące: „Precz z Niemcami!”, „Śmierć
zabójcom!”846. Obstępowano żołnierzy, wychwalając ich jak bohaterów. W sali parlamentu
bliski płaczu i drżący premier, baron Charles de Broqueville, uroczyście zwrócił się
do posłów: „Oświadczam w imieniu całego narodu, zjednoczonego sercem i duszą, że ten lud,
nawet podbity, nigdy nie da się ujarzmić”847. Jednakże premier miał nie zgodzić się
ze zdaniem władcy w kwestii rozmieszczenia belgijskich sił; rozproszył je po całym kraju
w duchu niekonfrontacyjnej neutralności, zamiast rozwinąć je wzdłuż niemieckiej granicy.
***
Wkrótce po wygłoszeniu przemówienia przez króla pytanie o sposób rozmieszczenia
belgijskiej armii stało się zbędne. W ciągu godziny kawaleria, główna siła niemieckiego
natarcia, szybko rozprawiła się z oporem na granicy i wkroczyła na właściwe terytorium
Belgii, wznosząc sztandary z czarnymi orłami i ogłaszając w każdej wsi, że niszczenie dróg
i mostów będzie uznawane za wrogie działanie. Niemcy, wpadając do miejscowości,
początkowo zachowywali się niemal przepraszająco: oto naruszają granice terytorium Belgii
„z żalem” i bez złych zamiarów, jeśli tylko Belgowie nie będą wchodzić im w drogę.
Tego ranka przez Belgię nacierały: na prawym skrzydle 1 Armia, którą dowodził generał
Alexander von Kluck; w centrum 2 Armia pod wodzą generała Karla von Bülowa; na lewym
skrzydle generał Max von Hausen prowadził 3 Armię; ich siły przekraczały ogółem 700
tysięcy żołnierzy. Wszystkie drogi i uliczki szczelnie wypełniały kolejne szeregi żołnierzy
w szarych mundurach, tworząc kolumny ciągnące się przez 50–60 kilometrów, którym
towarzyszyli zwiadowcy na motocyklach, oficerowie w samochodach, kuchnie polowe,
jednostki medyczne, saperzy, konie ciągnące wozy z zaopatrzeniem, jaszcze z amunicją i, jedną
po drugiej, jednostki artylerii. Nie było jeszcze widać olbrzymich dział z fabryk Kruppa
i Škody, między innymi superciężkich haubic (moździerzy oblężniczych) kalibru 420 mm,
zwanych „Grubymi Bertami”, najcięższych w swojej klasie, zaprojektowanych specjalnie
do niszczenia nowoczesnych twierdz pociskami zdolnymi do kruszenia betonowych umocnień.
Wojska zmierzały do francuskiej granicy. To oznaczało konieczność przemarszu przez
mocno ufortyfikowane, średniowieczne miasto Liège, wznoszące się 150 metrów nad
północnym brzegiem rzeki Mozy. W 1914 roku miasto otaczało 12 fortów połączonych
w okrężną linię obronną o obwodzie 50 kilometrów, strzegących bramy wiodącej do serca
Belgii. Wybudowane w latach osiemdziesiątych XIX wieku forty w Liège, podobnie jak te
w Namur i Antwerpii, przeważnie były w kiepskim stanie, niedostatecznie zaopatrzone
i obsadzone przez starszych wiekiem żołnierzy rezerwy. Niemniej były bardzo solidnie
zbudowane, w dużej mierze pod poziomem gruntu, i otoczone suchymi fosami głębokości 10
metrów – słowem, zaprojektowane w taki sposób, by oparły się najbardziej niszczącym
uderzeniom. Z 12 for​tów w Liège wysuwały się lufy ogółem 400 dział. Belgijska armia
budziła mniejsze zaufanie: stale pogrążona w „chaosie improwizacji”848, mogła wystawić 117
tysięcy niedoświadczonych, słabo wyszkolonych ochotników, źle zaopatrzonych,
pozbawionych nawet narzędzi do okopywania się i odpowiedniego wyposażenia, a jej
pododdziały piechoty były uzbrojone w dwukrotnie mniejszą liczbę karabinów maszynowych
w porównaniu z niemieckimi. Kolejne 200 tysięcy ludzi obsadzało forty, spośród nich zaś 25–
30 tysięcy żołnierzy pod twardą ręką dowódcy, generała Gérarda Lemana, tworzyło garnizon
Liège. Żołnierze mieli niewielkie pojęcie o skali szturmu, przed którym mieli się bronić,
niemniej byli zdecydowani stawić opór.
***
Belgijscy wieśniacy jeden po drugim budzili się i na widok nadciągających Niemców
mruczeli „ułani” lub „Hunowie”849, po czym spokojnie stali, przyglądając się tysiącom
przeciągających obok żołnierzy w szarych mundurach pod lasem flag i proporczyków.
Wszelkie odgłosy głuszył potężny łoskot butów na bruku oraz chór głosów śpiewających
niemiecki hymn lub pieśni patriotyczne. Tak oto brzmiała zwrotka jednej z ulubionych:
Choć cały świat nam dzisiaj groźby śle,
Nikogo z nas nie martwi to.
Gdy wejść nam w drogę ktoś poważy się,
Celnym ogniem powitamy go.
Marsz, bracia, marsz! Nad Wisłę, nad Ren!
Droga ojczyzno, lęk porzuć swój!
By prawy i święty ziścił się sen,
Prowadź, cesarzu, w zwycięski bój!850
Sześćdziesięcioośmioletni Alexander von Kluck, łysiejący, surowy z wyglądu generał,
któremu angielscy żołnierze mieli nadać przydomek „Dziadek Pierwsza Godzina” (ponieważ
miał zwyczaj rozpoczynać ostrzał o pierwszej po południu), otrzymał wśród niemieckich
generałów najbardziej wymagające zadanie. Kluck, weteran wojny francusko-pruskiej,
dowodził „młotem” – kluczowym dla powodzenia planu Schlieffena prawym skrzydłem –
obejmującym 18 tysięcy żołnierzy na każdą milę frontu (10 ludzi na metr), o 6 tysięcy
żołnierzy więcej, niż liczyła armia Bülowa, co stanowiło prawdopodobnie najbardziej
skoncentrowane ugrupowanie, jakie kiedykolwiek wyruszyło w pole. Siły te miały zgnieść
opór na drodze do Paryża i zająć miasto. Realizacja tego celu wymagała najważniejszego:
„pełnego wykorzystania całego dostępnego czasu”, pisał Kluck851. Domagał się, by żołnierze
utrzymywali swoją zdolność do marszu „na najwyższym poziomie”, wystrzegając się otarć
stóp, źle dopasowanych butów, wyczerpania i ran852. Generał miał po temu dobry powód: jego
ludzi czekał przemarsz w tempie ponad 30 kilometrów dziennie przez nieprzyjacielski kraj,
pod ogniem strzelców wyborowych i groźbą ataków partyzanckich, na końcu zaś drogi mieli
zmierzyć się z bitewnym szokiem, podbić Francję i wrócić, by podjąć walkę na wschodzie –
według wszelkich ocen zadanie graniczące z niemożliwością. Jednak najpierw musieli
zmiażdżyć opór Belgów, zagrażający opóźnieniem w wycyzelowanym Schlieffenowskim
harmonogramie.
Pierwszą poważną przeszkodą na drodze natarcia Klucka było Liège. Generał wydał rozkaz
opanowania ufortyfikowanego miasta „Armii Mozy” złożonej z sześciu brygad, dowodzonej
przez generała Ottona von Emmicha. Siły Emmicha, liczące 60 tysięcy żołnierzy – przeszło
dwukrotnie więcej niż belgijski garnizon – podciągnęły pod miasto 4 i 5 sierpnia. Oficerem
łącznikowym między kwaterą główną generała a formacją atakującą był Erich Ludendorff,
generał major o byczym karku, protegowany Schlieffena. Wiedział, że każdy stracony dzień
umniejsza szanse powodzenia planu jego mistrza. Wojna według rozkładu nie tolerowała
opóźnień.
Tak oto w ten pogodny dzień, 7 sierpnia, rozpoczęło się „torowanie drogi” przez Belgię.
Ludendorff, najenergiczniejszy dowódca w niemieckiej armii, „wyzbyty moralnych
lub fizycznych obaw, obojętny nawet na opinie przełożonych”853, który „już w dwa lata
później miał sprawować większą władzę nad ludźmi i losem Niemiec niż ktokolwiek od czasu
Fryderyka Wielkiego”854, z zaskoczeniem oraz irytacją zlustrował belgijskie umocnienia
obronne wokół Liège. Dostrzegł tylko dwa nietknięte mosty, pozostałe bowiem zostały
zniszczone. Ocenił fortyfikacje oraz sporadyczny ogień broni strzeleckiej żałośnie szczupłych
sił belgijskich, rozmieszczonych na obrzeżach miasta. Ludendorff, przekonawszy się, że Belgia
ma poważny zamiar przeciwstawić się niemieckiej potędze – wcześniej pomijał bowiem tę
ewentualność jako rzecz nie do pomyślenia – odegrał fundamentalną rolę w zorganizowaniu
dzieła zniszczenia miasta.
Napisane po mistrzowsku przez Barbarę Tuchman i Johna Kee​gana relacje o końcowych
godzinach obrony Liège nie wymagają ulepszeń, toteż w krótkim streszczeniu wydarzeń zdaję
się na te oraz inne źródła. W gruncie rzeczy jest to historia budzącego najwyższy szacunek
oporu żołnierzy generała Lemana w ciągu niemal dwóch tygodni ciągłego ostrzału, ataków
piechoty, a nawet nalotów sterowców – oporu doprowadzającego Niemców do wściekłości,
na całym świecie wzbudzającego zaś zdumienie i podziw, nagrodzonego Krzyżem Wielkim
Legii Honorowej dla mieszkańców miasta za obronę, jak to ujął Poincaré, „niepodległości
Europy” przed gniewem Niemiec. Ludendorff stał się architektem zniszczenia miasta. Widząc,
że szturmy piechoty to tylko marnowanie życia żołnierzy, okrążył Liège i posłał po wielkie
działa.
9 sierpnia na miejsce przybył pierwszy z potworów Kruppa. Tuchman pisze: „Ich
przysadziste lufy, pogrubione cylindrycznymi mechanizmami oporopowrotnymi, obrastającymi
ich tyły jak guzy, kierowały w niebo swe wielkie jak pieczary paszcze”855. O wpół do siódmej
wieczorem 12 sierpnia pierwszy pocisk pomknął czterokilometrowym torem w stronę fortu
Pontisse, dokąd miał dotrzeć po 60 sekundach lotu. Spadł za blisko. Następne pociski,
kierowane przez wysuniętych obserwatorów, „podprowadzano” w kierunku celu. W ciągu
następnych czterech dni pod uderzeniami setek pocisków ważących po 907 kilogramów –
najcięższych, jakie kiedykolwiek wystrzelono – pękały, a następnie rozpadały się betonowe
stropy fortów, grzebiąc zmiażdżone ciała żołnierzy, strzaskane fragmenty murów
i zrujnowanych pomieszczeń, uwalniając śmiercionośne, brązowe opary w podziemnych
komorach, gdzie zbite w grupki niedobitki belgijskich obrońców popadały „w histerię,
a nawet szaleństwo od strasznego lęku przed następnym strzałem”856.
„Trzecia faza ostrzału – pisał później generał Leman – rozpoczęła się 15 sierpnia o piątej
rano i trwała nieprzerwanie do drugiej po południu”. Pociski zburzyły pomieszczenia sztabu
generalnego w forcie Loncin:
Od siły wybuchu pogasły wszystkie światła, a okropne gazy uwolnione z pocisku groziły oficerom uduszeniem (…).
Nikt nigdy nie zdoła w dostatecznym stopniu wyobrazić sobie tych warunków. Dowiedziałem się, że od czasu wejścia
olbrzymich moździerzy oblężniczych do akcji strzelano do nas tysiąckilowymi pociskami, których siła eksplozji
przewyższa wszystko, co dotąd znano. Gdy nadlatywały, słychać było przenikliwe bzyczenie; rozrywały się
z ogłuszającym hukiem, wyrzucając chmury odłamków, kamieni i pyłu (…)857.
Do 14 sierpnia wschodnie i północne forty padły. Do 16 sierpnia przestały istnieć wszystkie
poza jednym. „Forty, które nadal się trzymały – pisał Kluck ze zwięzłą otwartością – szybko
zostały zdobyte za pomocą haubic kalibru 42 cm”858. Po wkroczeniu do fortu Loncin Niemcy
znaleźli martwe, jak uważali, ciało Lemana, wciśnięte pod kamienną bryłę. Faktycznie generał
był nieprzytomny po tym, jak upadł powalony siłą wybuchu i wciągnął do płuc trujący gaz
wydzielany przez wybuchające pociski. Niemieccy żołnierze zanieśli go do Emmicha, któremu
generał, poddając się, oddał szablę. Leman wspominał, że Emmich natychmiast zwrócił mu ją
„w geście uznania dla naszej odwagi”859. Ponieważ wzięto go do niewoli, gdy był
nieprzytomny, mógł napisać do króla Alberta: „Nie poddałem ani fortecy, ani żadnego
z fortów”. Dalej pisał:
Wasza Królewska Mość zechce wybaczyć mi potknięcia w niniejszym liście. Pod wpływem wybuchów w forcie
Loncin czuję się fizycznie rozbity. W Niemczech, dokąd mam się udać, moje myśli jak zawsze pozostaną przy Belgii
i Waszej Królewskiej Mości. Z chęcią oddałbym życie w służbie krajowi i Waszej Królewskiej Mości, jednak los
odmówił mi śmierci860.
Upadek Liège zwiastował nasilenie się działań odwetowych przeciwko Belgom, co dało
państwom ententy przedsmak okropności wojny. Ich wczesny przykład opisała francuska
gazeta „Le Matin” pod nagłówkiem „Po przejściu hordy”. W połowie sierpnia, gdy
nacierające niemieckie oddziały zniszczyły Liège, mieszkańcy wsi Mou​land na granicy
belgijsko-holenderskiej trzymali się na uboczu, kiedy Niemcy wkraczali na terytorium kraju.
Ich powściągliwość w niczym im nie pomogła. „Ludzie w Mouland – informowano w »Le
Matin« – byli bezbronni i zachowywali się spokojnie, lecz Niemcy (…) bez wahania
ostrzelali i zniszczyli tę uroczą wieś”861.
Służący w niemieckiej armii piekarz Herman Baumann 19 sierpnia kwaterował w innej wsi
pod Liège. Widział, co spotykało belgijskie osady, których mieszkańcy odważyli się ostrzelać
niemieckie wojska:
Rozstawiono karabiny maszynowe. [Nasi żołnierze] strzelali bez przerwy godzinami, aż wszystkie domy rozpadły się
od pocisków (…) w gruzach legły całe ulice, lekko licząc, 50 domostw. Rankiem plac pokrywały ciała około 50
zabitych (…). Setki osób aresztowano, zaprowadzono na dziedziniec muzeum, gdzie odbył się doraźny sąd wojenny.
Widziało się wśród nich młodych chłopaków, starców, nawet duchownych. W rezultacie po południu 30 osób stanęło
przed plutonem egzekucyjnym. To były rozdzierające sceny.
22 sierpnia Baumann poszedł za starą cegielnię, „żeby się wysikać”. „Ledwie sobie
przysiadłem, jak od strony starych chat nadleciała kula, przelatując mi z gwizdem tuż obok
ucha (…). Cały teren został przeszukany; znaleziono mężczyznę ze strzelbą, przesłuchano go
i rozstrzelano”862. Niektórzy niemieccy żołnierze przyjmowali to z odrazą; inni przymykali
oczy na te ekscesy lub nadal wierzyli, że walczą w świętej krucjacie. Pewien niemiecki
duchowny, pastor Me​yersiek (jego imienia nie zapisano w niemieckich archiwach), miał
zwyczaj pisania listów do młodych ludzi pochodzących z jego wsi Oestinghausen; jeden
z żołnierzy, już od 31 dni w polu, odpisał mu: „Drogi pastorze, przeżyłem swój chrzest
ogniowy pod Liège (…). Codziennie dziękuję Bogu za opiekę, którą mnie otacza (…)”863.
***
Zniszczenie Liège otworzyło generałowi Kluckowi dalszą drogę w głąb Belgii przez
Louvain i Brukselę w kierunku przygranicznego Mons (patrz mapa 4). Jego wojska miały dwa
dni opóźnienia względem harmonogramu Schlieffena. W tym czasie 2 Armia Bülowa nacierała
przez centrum kraju trasą przez Huy i Andenne w kierunku Namur, które w dniach 21–25
sierpnia uległo takiemu samemu piekielnemu ostrzałowi. Niemcy nie ostrzegli pochwyconej
w pierścień okrążenia ludności cywilnej. „Pociski spadały na więzienie, szpital, dom
burmistrza i stację kolejową, wzniecając pożary”, zapisano w oficjalnym raporcie
z dochodzenia864. Belgijska 4 Dywizja została wyparta z miasta. Potem nastąpiła masakra
ludności cywilnej i podpalanie domów.
Po zdobyciu Namur wojska Bülowa wznowiły marsz na południowy zachód w kierunku
leżącego nad Sambrą Charleroi. Trasą przebiegającą najdalej na południe podążała 3 Armia
von Hausena w stronę miasta Dinant, za którym koncentrowały się siły francuskie. Powyższy
zarys niewiele mówi o samej skali i brutalności niemieckiego ataku oraz jego miażdżącym
wpływie na życie belgijskich cywilów (o czym szerzej piszę poniżej).
Króla Alberta nurtowało trudne pytanie: czy wycofać belgijskie wojska do Antwerpii, czy
pozostawić je na dotychczasowych pozycjach w nadziei, że nadejdą francuskie posiłki i ocalą
je przed kompletnym unicestwieniem? Postanowił je wycofać – ku wściekłości francuskiego
pułkownika Adelberta, przedstawiciela Poincarégo przy belgijskim sztabie generalnym.
Jednak gdyby postąpiono inaczej, groziłoby to całkowitym zniszczeniem belgijskiej armii.
Ostatecznie decyzję podjęły za króla okoliczności, francuskie posiłki nie dotarły bowiem
do wyznaczonego rejonu, pozostawiając belgijską armię bez osłony. Belgowie wycofali się 18
sierpnia, wymykając się kleszczom natarcia Klucka i pozostawiając Brukselę na pastwę
nadciągającej burzy.
„Zawsze zdołali umknąć z naszych szponów – przyznał później Kluck – a tym samym ich
armii nie udało się definitywnie rozbić (…). Niemniej została ona tak poważnie nadwątlona,
że stosunkowo szczupłymi siłami można ją było zablokować w Antwerpii”865. Mimo to
dzielna belgijska armia trwała, zagrażając niemieckim tyłom, niszcząc koleje i mosty,
przecinając linie telegraficzne i telefoniczne, i generalnie uprzykrzając najeźdźcom życie,
za co karą miała być zemsta na ludności cywilnej. Belgijscy cywile „w asyście żołnierzy
w zwykłych ubraniach” również prowadzili „niezwykle agresywną wojnę partyzancką”
w rejonie pozycji niemieckich, utyskiwał później Kluck, jak gdyby fakt, że Belgowie śmieli
bronić ojczyzny, czynił mu osobisty afront866.
***
Bruksela uległa awangardzie armii Klucka 20 sierpnia. Szpica wkroczyła do miasta parę
dni wcześniej. Trzej żołnierze na rowerach wjechali na Boulevard du Régent i zapytali
o drogę na stację Gare du Nord. Wieść o ich przybyciu spadła na mieszkańców „jak grom”,
pisano w niemieckiej prasie867. Wielu ludzi uciekło; inni rozebrali barykady i zasieki z drutu
kolczastego w obawie przed karą. Na spotkanie pierwszym żołnierzom wyszedł burmistrz
z białą flagą. Dowodzący nimi niemiecki oficer zapewnił go, że „nic złego nie spotka
mieszkańców, o ile nie podejmą żadnych agresywnych działań przeciwko Niemcom”868.
Budynek Gare du Nord wypełniał tłum tysięcy mieszkańców, którzy mieli nadzieję, że uda im
się uciec przez Ostendę do Anglii. Jednak wkrótce kolej przestała funkcjonować.
Później nadciągnęli „nie maszerujący ludzie, lecz żywioł, niczym fala przypływu (…)
przetaczająca się przez Brukselę – pisał amerykański korespondent Richard Harding Davis. –
Piechota nadeszła szeregami po pięciu żołnierzy, po dwustu ludzi w każdej kompanii;
lansjerzy jechali w kolumnach czwórkowych, nie brakowało ani jednego proporczyka”869.
Przechodzący żołnierze tworzyli jedną, nieprzerwaną, stalowoszarą kolumnę długości 55–65
kilometrów: „Stale się wracało, żeby ich z fascynacją obserwować. Biła od nich tajemnica
i groźba mgły napływającej od strony morza”. Maszerujący Niemcy śpiewali pieśń Ojczyzno,
moja ojczyzno w idealnym rytmie. Po czym rozlegało się „dudnienie ciągniętych po bruku
dział oblężniczych, skrzypienie kół i brzęk łańcuchów oraz przenikliwe niczym dźwięk
dzwonków granie trąbek sygnałowych”870.
Żołnierze stale nadchodzili jeszcze długo po południu – gęsta, złowieszcza masa ludzi
odzianych w szare mundury. Harding Davis wspominał, że jaskrawo umundurowani francuscy
dragoni i kirasjerzy łatwo rzucali się w oczy „na tle zielonego kolcolistu” z odległości
kilometra; tak samo, pisał, „żółty odcień khaki mundurów naszej amerykańskiej armii”, który
był „mniej więcej równie trudny do przeoczenia jak flaga Hiszpanii”. Natomiast nie dotyczyło
to niemieckich szeregów, które, według plastycznej relacji Hardinga Davisa, wydawały się
zlewać z barwą brukowanej nawierzchni871.
Niemiecka armia zamierzała spędzić w Belgii jak najmniej czasu. Wojska parły w stronę
Brukseli „płynnym, zwartym ruchem niczym ekspres Empire State. Nie było postojów, luk ani
maruderów”872. Nigdzie nie brakowało podpinki hełmu ani podkowy. Choreografia wojny
była drobiazgowo zorganizowana. Znad kuchni polowych na kołach unosił się dym. Konni
gońcy galopowali wzdłuż kolumn, rozwożąc listy z wozów pocztowych. Szare kolumny
maszerowały dalej również po zachodzie słońca: tysiące kopyt i podkutych butów krzesało
drobne iskierki na bruku. Jeszcze o północy z łoskotem przeciągały przez Brukselę wozy konne
i działa oblężnicze.
***
„Martyrologia Belgii” 873 dokonywała się nadal we wsiach i w gospodarstwach,
pod murami i w płomieniach domostw. Zdaniem generała Klucka „rozstrzeliwanie
mieszkańców i palenie domów” stanowiły „formy kary przewidziane prawem wojennym”,
które, jak później pisał, „powoli uśmierzały zło”874. Trudno pojąć, jak Kluck mógł sobie
wyobrażać, że próby usprawiedliwiania jego zachowania w Belgii zyskają wśród naiwnych
jakiś posłuch. Niemniej inni generałowie podzielali jego pogląd o słuszności masakrowania
całych wsi zamieszkanych przez niewinnych mieszkańców w odwecie za działania franc-
tireurs, czyli cywilnych grup oporu. Tymi działaniami kładli podwaliny pod ślepe, masowe
unicestwianie ludności cywilnej w czasie II wojny światowej i wojny wietnamskiej.
Ludendorff opisywał opór Belgów jako „odrażający”. Hausen, który nadzorował masakrę
w Dinant, poczytywał sobie nieprzejednaną wrogość Belgów i ich „niedżentelmeńskie
zachowanie” za afront, jak gdyby gospodarz nie chciał podać mu ręki. Niemcy twierdzili, że
ostrzeliwanie ich formacji, uszkadzanie dróg, niszczenie mostów i linii kolejowych to akty
pogwałcenia prawa międzynarodowego. Nie dostrzegali lub nie chcieli dostrzec, że działania
Belgów to przykłady legalnej samoobrony ludności przeciwko najeźdźcy dokonującemu
bezprawnej inwazji. Ich partyzancka taktyka osiągała swój cel, poważnie opóźniając
niemieckie natarcie. „Te niecne praktyki – wyznał Kluck – dojadły wojsku do żywego, zanim
dotarliśmy do południowej granicy Belgii”875.
Niemcy karali je bezlitośnie i krwawo. W ten sposób wyrażała się ich polityka obwiniania
Belgii o jakiekolwiek zakłócenie działań niemieckiej armii, element „generalnego systemu
terroru”, często obracającego się przeciwko niewinnym społecznościom, z których nikt nawet
nie kiwnął palcem w jakimkolwiek geście wrogim wobec najeźdźcy. Wieści o mordach
popełnianych na Belgach bez względu na wiek i płeć oraz o gwałtach na kobietach wkrótce
miały zaszokować cały świat. Wybierano do zniszczenia całe miasta bez żadnych dowodów
oporu ze strony mieszkańców wobec okupantów.
Ludność Namur nie ośmieliła się atakować niemieckich oddziałów, niemniej uznano, że
trzeba ją sterroryzować dla odstraszenia innych. Rozstrzeliwanie cywilów oraz palenie
domów rozpoczęło się 24 sierpnia o dziewiątej wieczorem. „Sześć osób zamieszkałych przy
Rue Rogier, które [uciekały] z płonących domów, zastrzelono w progu”, zanotowała
na podstawie zeznań setek świadków oficjalna belgijska komisja śledcza (źródło także
następnych świadectw, o ile nie podano innego)876. W mieście narastała panika. Mieszkańcy
wylegli z domów, niektórzy w koszulach nocnych. W płomieniach lub od kul zginęło 75 osób.
Niemcy podpalili ratusz, budynki przy Place d’Armes i całą dzielnicę mieszkalną. Podczas
przejazdu przez Namur 29 sierpnia Herman Baumann obserwował „zrujnowane domy,
z których kilka jeszcze płonęło, wyciągane na zewnątrz na wpół spalone zwłoki.
Najpiękniejszy budynek w mieście, gmach muzeum, również legł w gruzach”877.
Kiedy niemieccy żołnierze maszerowali 20 sierpnia przez Andenne w kierunku Charleroi
na granicy z Francją, dał się słyszeć pojedynczy strzał i wybuch. Nikt nie został trafiony.
Niemcy zatrzymali się i odpowiedzieli bezładnym ogniem. Rozstawili karabin maszynowy.
Mieszkańcy uciekli, kryjąc się w piwnicach, zamykając drzwi i okiennice domów. Wściekłość
Niemców mogło również sprowokować zniszczenie mostu i pobliskiego tunelu. Rozpoczęło
się plądrowanie miasta: roztrzaskiwano wszystkie okna i okiennice, podpalano domy.
Następnego dnia mieszkańców przepędzano przez ulice pod lufami karabinów, z rękami
w górze. Mężczyznę pomagającego swemu osiemdziesięcioletniemu ojcu, który nie mógł
podnieść rąk, uderzono siekierą w kark. Ktokolwiek stawiał opór, dostawał kulę. Wybrano
na chybił trafił 40–50 osób i większość rozstrzelano, a część zabito siekierami. W Andenne
zamordowano ponad 300 cywilów; „żadne inne belgijskie miasto nie stało się areną tylu scen
brutalności i okrucieństwa”. Ocalali mieszkańcy opowiadali później komisji śledczej, że
„Andenne poświęcono tylko po to, by ustanowić rządy terroru”878.
W Tamines nad Sambrą 22 sierpnia Niemcy spędzili przed miejscowy kościół 400–450
ludzi i otworzyli do nich ogień – miała to być kara za nieposłuszeństwo wobec okupantów
i wznoszenie okrzyków „Niech żyje Francja”. Jak ustaliła oficjalna komisja, „ponieważ
rozstrzeliwanie przebiegało powoli, oficerowie posłali po karabin maszynowy, który zmiótł
nieszczęsnych wieśniaków jeszcze trzymających się na nogach”879. Rannych, którzy próbowali
się podnosić, dobijano kolejnymi strzałami. Następnego dnia, w niedzielę, rozkazano
mieszkańcom spalić stos trupów na miejscowym placu: „ojcowie palili ciała synów,
a synowie – ojców”, podczas gdy niemieccy oficerowie przyglądali się, „popijając
szampana”880. Grabarz zeznał, że spalono 350–400 zwłok. Opuszczając Tamines, Niemcy
puścili z dymem 264 domy. Belgijska komisja śledcza oszacowała, że śmierć poniosło 650
osób; w toku późniejszych badań ustalono liczbę 385 ofiar.
Podobne potworności, według wyników oficjalnego belgijskiego śledztwa, wydarzyły się
w wielu innych miejscowościach w Belgii: w Dinant, w okręgu Philippeville, we wsiach
Hastière i Surice. Tam oraz w wielu innych miejscach terroryzowano lub zabijano ludność,
a osady całkowicie niszczono. W Dinant wśród ofiar dwóch plutonów egzekucyjnych
zidentyfikowano setki osób, w tym trzytygodniowego noworodka. Oficjalna belgijska komisja
śledcza sporządziła listę 700 ofiar. W późniejszych badaniach znaleziono przykłady
dwukrotnego wliczania tych samych osób i ustalono liczbę 410 zabitych. W tych
miejscowościach zwyczajowo rozstrzeliwano duchownych miejscowych parafii, po czym
zwykle przystępowano do masakry mężczyzn. Kobiety były wyłapywane i gwałcone przez
rozszalałych, pijanych żołdaków, których oficerowie nie mogli albo nie chcieli powstrzymać.
Żołnierze pewnego niemieckiego pułku piechoty przerwali w jednej z wiosek nabożeństwo
w kościele, wyprowadzili wiernych na ulicę i rozstrzelali około 50 mężczyzn. Podczas innej
masakry kobiety i dzieci zmuszono, żeby przyglądały się egzekucji mężów i ojców. We wsi
Surice tłum płaczących kobiet krzyczał: „Zastrzelcie i mnie; zastrzelcie mnie z moim mężem!”.
Niemieccy żołnierze obrabowali zwłoki z „zegarków, obrączek, portmonetek i portfeli”881.
Świadków tych wydarzeń było mnóstwo. Wielu niemieckich żołdaków nieopatrznie
dokumentowało przerażające zachowanie swojej armii, pisząc o nim w aprobującym tonie
w pamiętnikach. Na przykład Walter Delius pod datą 16 sierpnia zapisał: „Wielu oficerów
maszerujących na czele swoich kompanii zostało powalonych strzałem w plecy z broni
myśliwskiej (…). To tłumaczy nieukierunkowany przeciw nikomu konkretnemu gniew naszych
żołnierzy, którzy otrzymali ścisłe rozkazy, by postępować bezwzględnie w razie napotkania
jakiegokolwiek zbrojnego oporu”.
Pod datą 25 sierpnia, w Namur:
Przeszliśmy obok dymiących ruin kompletnie zburzonych wsi. Nie został nawet kamień na kamieniu. Wokół wciąż
leżały trupy ludzi i koni, przez porozbijane strzałami okna widać było rannych – przemieszanych przyjaciół i wrogów –
którzy jęcząc, leżeli na słomie.
Pod datą 28 sierpnia, w Mauberge:
Paru pozostałych zakonników i uczonych zachowuje się niesamowicie przyjaźnie. Dobrze wiadomo, że katolicki kler
organizował wśród belgijskiej ludności grupy oporu. Sporo tej jezuickiej hołoty postawiono pod murem
i rozstrzelano882.
Do końca sierpnia Belgia doświadczyła okropności „wojny w średniowiecznym stylu”:
masakr, gwałtów, plądrowania całych miast. Nie były to przypadkowe akty zemsty, lecz
zorganizowane akcje. Niemiecki Kodeks wojskowy z 1902 roku, w którym wyłożono
„obyczaje wojenne”, wyraźnie głosi, że „energicznie prowadzona wojna” powinna
obejmować „niszczenie materialnych i moralnych zasobów” (tj. mienia i życia cywilów,
w tym kobiet i dzieci). Akty „humanitaryzmu” stały w sprzeczności z prawidłami wojny883.
Innymi słowy, popełniane przez Niemców w Belgii okropności były zalecane, a ich
następstwa obejmowały konieczność odłożenia na bok sumienia oraz współczucia.
Za wprowadzenie w życie owych „obyczajów wojennych” odpowiadał feldmarszałek baron
Colmar von der Goltz, na początku okupacji Belgii mianowany wojskowym gubernatorem
kraju (później miał umrzeć na tyfus albo, zdaniem niektórych, otruty przez tureckich
zamachowców). Był człowiekiem srogim i bezlitosnym, z determinacją trzymającym się
swojego kodeksu zasad, choć barbarzyńskiego; swoją bezwzględnością miał zaimponować
później Hitlerowi. Na początku września Goltz napisał w rozkazie: „To surowa konieczność
wojny, że kara za akty wrogości spada nie tylko na winnych, lecz także na niewinnych”.
Sprecyzował to 5 października:
Odtąd w przypadku niszczenia linii kolejowych i telegraficznych mieszkańcy pobliskich miejscowości będą
traktowani bezlitośnie (bez względu na to, czy okażą się odpowiedzialni za te czyny). Dlatego też ze wszystkich
miejscowości narażonych na tego rodzaju działania zostaną wzięci zakładnicy. Przy pierwszej próbie sabotażu będą oni
rozstrzeliwani884.
Rezultatem był stan praktycznego bezprawia, gdyż niemieccy oficerowie stracili kontrolę
nad swoimi podkomendnymi. Do końca sierpnia 1914 roku liczba zabitych belgijskich
cywilów przewyższyła straty w wyniku działań wojennych. Swymi postępkami Niemcy
obnażyły przed światem „potworne i żenujące zjawisko moralne”, konkludowali autorzy
oficjalnego raportu na temat martyrologii Belgii885.
***
Prawda na temat zarzutów w sprawie popełnionych przez Niemców okropności stała się
źródłem nieprzerwanych, gorących debat. Wątpliwości zrodziły się po opublikowaniu raportu
Bryce’a, wydanego przez Komitet ds. Zarzutów Dotyczących Niemieckich Zbrodni, na którego
czele stanął w grudniu 1914 roku wicehrabia James Bryce, szanowany naukowiec, stale
dążący do porozumienia z Niemcami i początkowo nastawiony sceptycznie do zarzutów, które
miał zbadać. Mimo to raport jego komitetu po ujawnieniu ściągnął na siebie silną niechęć jako
rzekomo oparty na plotkach, pogłoskach i zeznaniach niezaprzysiężonych świadków. Bryce
osobiście nie przesłuchał ani jednego świadka, lecz twierdził, że korzystał z zeznań 500
świadków i 37 wpisów w niemieckich pamiętnikach. Raport Bryce’a – który ukazał się po
pięciu dniach od zatopienia „Lusitanii” w 1915 roku – stanowczo potępiono jako przykład
kłamliwej brytyjskiej propagandy wojennej, obliczonej na wciągnięcie Amerykanów
do wojny.
Bryce twierdził, że niemiecka armia poddała Belgię „systematycznej kampanii terroru,
wymierzonej w cywilów”886. Cytował „zeznania” o odcinaniu ludziom rąk, zbiorowych
gwałtach i okaleczaniu kobiet, mordowaniu całych rodzin, „w tym nierzadko (…) zupełnie
małych dzieci” oraz o okropności najbardziej nagłaśnianej przez brytyjskie Biuro Propagandy
Wojennej – zabiciu bagnetem małego dziecka (we wsi pod Louvain, na podstawie zeznania
„belgijskiego świadka”)887. Od tamtego czasu historycy zdyskredytowali wiele powyższych
relacji, obalając wiarygodność komitetu Bryce’a. Mimo to badania prowadzone od czasu
wojny wykazują, że w rzeczywistości Bryce pod kilkoma istotnymi względami nie docenił
prawdy. W niemieckich masakrach poniosło śmierć więcej cywilów, niż oszacował Bryce,
na przykład w Aarschot (zginęło 169 osób, Bryce szacował, że 10), Dinant (410) i Tamines
(385). W przypadku dwóch ostatnich miejscowości Bryce nie podał szacunkowej liczby ofiar
śmiertelnych. Koniec końców, choć motyw działania komitetu Bryce’a (propaganda) i jego
metody zdyskredytowały jego wnioski, to oficjalne belgijskie śledztwo i późniejsze badania
potwierdziły wiele jego ustaleń.
***
Akt barbarzyństwa, obciążający Niemcy wieczną niesławą, miał miejsce w belgijskim
Louvain 25 sierpnia. W ciągu następnych sześciu dni niemieccy żołnierze spalili
do fundamentów miejską katedrę i uniwersytet, zamordowali wielu mieszkańców i zniszczyli
jeden z najwspanialszych na świecie ośrodków kultury: niezrównaną bibliotekę, cenny
skarbiec mieszczący 230 tysięcy dawnych woluminów, w tym 750 średniowiecznych
rękopisów. Wszystko obróciło się w popiół. Splądrowanie Louvain, zrelacjonowane
na łamach prasy całego świata, wzbudziło powszechną odrazę. „Jesteście potomkami
Goethego czy Huna Attyli?”, pytał powieściopisarz Romain Rolland w liście
protestacyjnym888.
Przesłuchania sądowe, ciągnące się przez całe miesiące i lata, przeważnie skupiały się
na pytaniu, kto sprowokował te potworne wydarzenia. Czy belgijscy cywile lub strzelcy
wyborowi pierwsi otworzyli ogień do Niemców? Czy niemieccy żołnierze po potyczce
w pobliskiej miejscowości Malines szukali okazji do wymierzenia Belgom kary? Czy winę
należy złożyć na pijaństwo? Po przybyciu do Louvain Niemcy okazywali przykładną
powściągliwość, czekając w sklepach w kolejkach, kupując pocztówki i pamiątki889. Ludność
zaś zgodnie z rozkazem posłusznie złożyła wszelką posiadaną broń w kościele św. Piotra.
Jednak cała linia śledztwa była błędna. Ostatecznie nie miało znaczenia, kto do kogo
otworzył ogień. Wina tkwiła w ogólnej zbrodni, jaką stanowiła bezprawna okupacja przez
Niemcy neutralnego kraju, oraz w narzuceniu belgijskiej ludności „obyczajów wojennych”.
Jak argumentował król Albert, nie były to zwykłe akty barbarzyństwa; zarządzono je
na podstawie niemieckiego kodeksu wojennego.
***
Doniesienia o niemieckich zbrodniach w Belgii wzbudziły odrazę całego świata. Angielski
poeta Arthur Benson początkowo nie chciał wierzyć w te informacje, za co angielskie gazety
piętnowały go jako osobistość o orientacji „proniemieckiej”. Jednakże to jego przymioty
kazały mu puszczać mimo uszu wieści, które uznawał za pogłoski. Jego umysł, wówczas
ukierunkowany na stworzenie słów do kompozycji Edwarda Elgara Land of Hope and Glory
(Kraj nadziei i chwały), po prostu nie mógł przyjąć do wiadomości koszmarnych opowieści
o niemieckim okrucieństwie, jak to później Benson opisał w pamiętniku:
Sobota, 22 sierpnia
Zaczynam sobie uświadamiać, jak okropne będzie to wszystko, co się wydarzy. (…) Napisałem dwie dalsze zwrotki
do Land of Hope and Glory Elgara – nie wiem, czy się nadadzą. Dręczyły mnie bardzo złe sny o śmierci przyjaciół
wskutek jakiejś nieznanej, naturalnej, niewypowiedzianej katastrofy.
Piątek, 28 sierpnia
Na kolację przyjechał arcybiskup. Wyglądał dobrze, choć sprawiał wrażenie zmęczonego. Rzucił bardzo jaskrawe
światło na wiele spraw (…) – że wieści o upadku Namur rozpowszechniali Francuzi, żeby uzyskać zezwolenie
na wycofanie swoich wojsk.
Środa, 2 września
[Usłyszałem od przyjaciela, że] atakowano mnie na łamach „Daily Express” jako osobę o orientacji proniemieckiej
za jeden z moich (…) artykułów, w którym wyrażałem niewiarę w pogłoski o tamtych okropnościach. To mnie dość
mocno zdenerwowało (…). Napisałem do redaktora z prośbą o wyjaśnienie, że artykuł powstał przed nadejściem
wiarygodnych wieści.
Czwartek, 8 października
[Na spotkaniu z dziećmi, uchodźcami z Belgii, słyszałem] (…) okropne opowieści o dwóch małych Belgijkach,
którym niemieccy żołnierze odcięli ręce w nadgarstkach890.
***
W odpowiedzi niemiecki rząd starał się oczyścić armię z zarzutów. Tym sposobem jedynie
powiększył swoją winę. W trzystustronicowej Białej księdze, opublikowanej 17 maja 1915
roku, pięć dni po raporcie Bryce’a, stwierdzano, że niemieccy żołnierze stali się celem
„niezorganizowanej wojny ludowej”, wobec której postępowali „humanitarnie,
powściągliwie i z chrześcijańską wyrozumiałością”891. Dowody wykazały jednak coś wręcz
przeciwnego, podsumował sir Edward Grimwood Mears, mianowany w 1915 roku
przewodniczącym brytyjskiego śledztwa w sprawie „zniszczenia Belgii”. Sir Edward, który
pracował w czasie wojny, bez wątpienia był narażony na tę samą krytykę, co Bryce: że
produkuje materiały propagandowe. Niemniej wyniki jego prac, obalające tezy Białej księgi
(opracowanej przez złożoną wyłącznie z Niemców grupę ekspertów, mianowanych przez
Berlin), w oczywisty sposób obnażają sieć kłamstw, niekonsekwencji i zafałszowań.
Na przykład w niemieckich zeznaniach nie ma ani wzmianki o alkoholu czy pijaństwie, co
absolutnie się nie zgadza z relacjami praktycznie wszystkich świadków. W niemieckich
materiałach nie pada pytanie „W jakim stanie byli niemieccy żołnierze podczas okupacji?” ani
odpowiedź na nie. Niemcy bardzo mało korzystali z pamiętników niemieckich żołnierzy, które
przecież ujawniają stały wzorzec rabunku i przemocy pod wpływem obfitych ilości alkoholu.
Autorzy niemieckiej Białej księgi nawet nie odnieśli się do stawianych powszechnie zarzutów
dotyczących gwałtów, plądrowania i przywłaszczania mienia, opisywanych w żołnierskich
pamiętnikach892. Uznali odpowiedzialność za masakry, lecz nie nazywali ich zbrodniami
wojennymi, tylko „karami”. Na przykład w Dinant „żony i dzieci skupione wokół mężczyzn
(…) po prostu weszły [żołnierzom] w drogę (…)”893.
Rzeczywiście, „dowody” na poparcie argumentów niemieckiego rządu okazały się tak liche,
że Niemcy „wystarczająco sami się obciążyli”, stwierdził sir Edward894. Na przykład
w Białej księdze stwierdzono na podstawie zeznań trzech niewiarygodnych świadków, że
w Andenne siły niemieckie zostały praktycznie zdziesiątkowane, a belgijscy cywile używali
granatów ręcznych i karabinów maszynowych. Jednak później nie znaleziono takiej broni ani
nie przedstawiono jej w charakterze dowodu. Jedynym karabinem maszynowym, którego użyto
w Andenne, był karabin niemiecki, „wykorzystany do zgładzenia 234 osób”895.
Niemcy jeszcze bezczelniej twierdzili, że relacja o splądrowaniu przez ich żołnierzy
Louvain jest „pozbawiona prawdy”. Według zeznania majora von Klewitza Niemcy
zachowywali się z przykładną powściągliwością. Oskarżali oni Belgów, że w Louvain
pierwsi otworzyli do nich ogień; rzeczywiście, jacyś samotni strzelcy ostrzelali żołnierzy
„śrutem z broni sportowej”896. Niemniej Niemcy ponownie zdyskredytowali własną
argumentację, gdy oparli się na zeznaniach świadków oskarżających samych siebie. Pewien
żołnierz, szeregowiec Richard Gruner, przyznał, że do skazania Belgów na śmierć wymagano
jedynie dwóch niemieckich żołnierzy jako „świadków”, a w ten sposób zabito w Louvain, jak
wspominał, 80–100 osób, w tym „z 10 czy 15 księży”. Dwudziestu sześciu księży
zgromadzono na polu pod Louvain i zmuszono do przyglądania się egzekucji
dwudziestotrzyletniego ojca Eugène’a Dupiereux, studenta filozofii, u którego znaleziono
dokument zarzucający Niemcom spalenie katedry i uniwersytetu w Louvain, wobec czego „ci
barbarzyńcy nie mogą już ani słowem zganić kalifa Omara za spalenie Biblioteki
Aleksandryjskiej. A wszystko to w imię niemieckiej kultury!”897. Eugène, ściskający w dłoni
krucyfiks, zginął od strzału w głowę. Wśród świadków był jego brat bliźniak Robert oraz 16
kolegów studentów.
Niemieccy żołnierze w ramach „obrony” swojego zachowania w Louvain kazuistycznie
twierdzili, że spłonęła „zaledwie” jedna szósta miasta, a pożar katedry, którą niemieckie
wojsko „z poświęceniem” próbowało ugasić, był nieuniknionym wypadkiem898. Według
zeznań świadka katedrę faktycznie podpalono rozmyślnie899.
Ostatecznie Niemcy wykonali zadanie za sir Edwarda: oskarżyli się sami. Opublikowanie
Białej księgi stanowiło zdumiewający, oficjalny błąd, w istocie wymieniono bowiem wielu
niemieckich żołnierzy odpowiedzialnych za masakry. Na przykład podano nazwiska żołnierzy
skierowanych do rutynowego brania zakładników w niestawiających oporu miastach, opisano
sprawę „stert zwłok” w Dinant oraz inne szczegóły równające się samooskarżeniu, takie jak
zranienie ośmioletniej dziewczynki i „starszej kobiety postrzelonej w górną część uda”,
a także rozstrzeliwanie „młodych chłopaków”900. Grimwood Mears w konkluzji stwierdził, że
niemieckim żołnierzom, którym wpajane podczas szkolenia „obyczaje wojenne” „zaszczepiły
barbarzyństwo”, rozkazywano stosować terror wobec belgijskich cywilów „jako legalną
broń”901. Miało to na celu złamanie ducha Belgów, którzy swoim oporem paraliżowali
wojenny plan Niemiec. Większość okropnych czynów miała miejsce w trzecim tygodniu
sierpnia, kiedy szybki przemarsz wojsk przez Belgię miał kluczowe znaczenie, jeśli miały one
zrealizować harmonogram planu Moltkego–Schlieffena: „Od początku operacji potrzeba
utorowania sobie drogi stanowiła imperatyw”902.
Biskup Namur w późniejszym liście do generalnego gubernatora Belgii opisywał
niemieckie metody obrony jako bezlitosne w swojej logice. W Białej księdze nie znalazł ani
słowa na temat tragedii Surice, Spontin, Namur, Fehe, Gommeries, Latour lub około 65 innych
miejsc, w których Niemcy dopuścili się plądrowania, masakr lub podpalania miejscowości903.
Krótko mówiąc, podejmowane przez rząd w Berlinie próby oczyszczenia armii z zarzutów
pokryły tylko listę zbrodni wojennych powłoką kłamstw.
Z drugiej strony belgijski opór heroicznie powstrzymywał niemieckie natarcie, które
opóźniło się o 2–3 dni względem harmonogramu. Schlieffenowski „rozkład jazdy” nie
uwzględnił nieposłuszeństwa Belgów oraz niszczenia przez nich mostów, dróg i linii
kolejowych. Czynnik ludzki wdarł się w wielki plan niczym dziwny i nieobliczalny dopust,
który Niemcy postrzegali jako zaskakujący i przewrotny obrót spraw. Sabotaż Belgów był
darem dla Francuzów i Brytyjczyków, których dywizje zmierzały w stronę granicy Belgii
naprzeciw wojskom Klucka, udaremniając tym samym niemieckie marzenie o szybkim zadaniu
klęski Francji. Ekspert w sprawach kolei Edwin Pratt pisze, że dopiero 24 sierpnia siły
niemieckie znalazły się na pozycjach wyjściowych do ataku na armię francuską, „którą do tego
czasu wzmocniły już pierwsze przybyłe oddziały Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego”904.
844 Tuchman, s. 164.
845 The World War I Document Archive, King Albert I of the Belgians’ Speech to the Belgian Parliament:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/King_Albert_I_of_the_Belgians%27_Speech_to_the_Belgian_Parliament.
846 Ibidem.
847 Davignon, s. 2.
848 Tuchman, s. 170.
849 Hunowie – przezwisko nadane Niemcom w okresie I wojny światowej, nawiązujące do osławionej „huńskiej mowy”
cesarza Wilhelma II, wygłoszonej na pożegnanie wojsk wysłanych do stłumienia powstania „bokserów” w Chinach (przyp.
tłum.).
850 Heidelberger historische Bestände, niemiecka pieśń żołnierska, wydrukowana w wojskowej gazecie polowej
„Daheim”, nr 50, sierpień–wrzesień 1914, s. 442 (przekład. własny z ang.).
851 Von Kluck, s. 7.
852 Ibidem.
853 Keegan, s. 95.
854 Tuchman, s. 168.
855 Ibidem, s. 191.
856 Cytat w: ibidem, s. 192.
857 The World War I Document Archive, The Fall of Liège, by General Leman:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Fall_of_Li%C3%A8ge.
858 Von Kluck, s. 20.
859 The World War I Document Archive, The Fall of Liège, by General Leman:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Fall_of_Li%C3%A8ge.
860 Ibidem.
861 „Le Matin”, 19 sierpnia 1914.
862 Baumann Herman, War diary.
863 Pastor Meyersiek, Letters to the Soldiers.
864 The World War I Document Archive, The Martyrdom of Belgium: Official Report of Massacres of Peaceable
Citizens, Women and Children by the German Army, W. Stewart Brown Company, Inc.: http://digicoll.library.wisc.edu/cgi-
bin/History/History-idx?id=History.Martyrdom.
865 Von Kluck, s. 32.
866 Ibidem, s. 33.
867 The World War I Document Archive, The Fall of Brussels: http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Fall_of_Brussels.
868 Ibidem.
869 Ibidem.
870 Ibidem.
871 Ibidem.
872 Ibidem.
873 The World War I Document Archive, The Martyrdom of Belgium: Official Report of Massacres of Peaceable
Citizens, Women and Children by the German Army, W. Stewart Brown Company, Inc.: http://digicoll.library.wisc.edu/cgi-
bin/History/History-idx?id=History.Martyrdom.
874 Von Kluck, s. 26.
875 Ibidem.
876 The World War I Document Archive, The Martyrdom of Belgium: Official Report of Massacres of Peaceable
Citizens, Women and Children by the German Army, W. Stewart Brown Company, Inc.: http://digicoll.library.wisc.edu/cgi-
bin/History/History-idx?id=History.Martyrdom.
877 Baumann Herman, War diary.
878 The World War I Document Archive, The Martyrdom of Belgium: Official Report of Massacres of Peaceable
Citizens, Women and Children by the German Army, W. Stewart Brown Company, Inc.: http://digicoll.library.wisc.edu/cgi-
bin/History/History-idx?id=History.Martyrdom.
879 Ibidem.
880 Ibidem.
881 Ibidem.
882 Delius Walter, Letters and diary entries.
883 The World War I Document Archive, The Martyrdom of Belgium: Official Report of Massacres of Peaceable
Citizens, Women and Children by the German Army, W. Stewart Brown Company, Inc.: http://digicoll.library.wisc.edu/cgi-
bin/History/History-idx?id=History.Martyrdom.
884 Cytat w: Gilbert, s. 88 (wyd. pol. M. Gilbert, Pierwsza wojna światowa, tłum. Stefan Amsterdamski, Poznań 2003).
885 The World War I Document Archive, The Martyrdom of Belgium: Official Report of Massacres of Peaceable
Citizens, Women and Children by the German Army, W. Stewart Brown Company, Inc.: http://digicoll.library.wisc.edu/cgi-
bin/History/History-idx?id=History.Martyrdom.
886 The Bryce Report, The Avalon Project, Yale Law School, Lillian Goldman Law Library:
http://avalon.law.yale.edu/20th_century/brycere.asp.
887 Ibidem.
888 Cytat w: Tuchman, s. 321.
889 Ibidem, s. 318–319.
890 Arthur Benson, Diary.
891 Grimwood Mears, s. 14.
892 The World War I Document Archive, German Barbarians: What They Say, French War Office:
http://digicoll.library.wisc.edu/cgi-bin/History/History-idx?id=History.Barbarians.
893 The Bryce Report, komentarz Lindy Robertson, cytat w: German White Book.
894 Grimwood Mears, s. 19.
895 Ibidem, s. 23.
896 Ibidem, s. 32.
897 The World War I Document Archive, An Eye-Witness at Louvain, Eyre & Spottiswoode Ltd, 1914:
http://digicoll.library.wisc.edu/cgi-bin/History/History-idx?id=History.Louvain.
898 Grimwood Mears, s. 36.
899 The World War I Document Archive, An Eye-Witness at Louvain, Eyre & Spottiswoode Ltd, 1914:
http://digicoll.library.wisc.edu/cgi-bin/History/History-idx?id=History.Louvain.
900 Grimwood Mears, s. 27.
901 Ibidem, s. 37.
902 Ibidem.
903 Cytat w: U.S. Report on German Atrocities in Belgium, 12 September 1917, za: Horne (red.), Source Records of the
Great War.
904 The World War I Document Archive, The Role of Railways in the War (extract), by Edwin A. Pratt:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Role_of_Railways_in_the_War.
41
NA GRANICACH FRANCJI
Wojna rozstrzygnęła się w ciągu pierwszych 20 dni walk, a wszystko, co się zdarzyło później, polegało
na staczaniu bitew, które – jakkolwiek potężne i niszczycielskie – stanowiły jedynie desperackie i jałowe
odwołania od decyzji Losu.
Winston Churchill
Odezwa marszałka polnego Kitchenera do brytyjskich żołnierzy:
(Każdy żołnierz powinien uważać niniejszy dokument za tajny i trzymać go w swojej książeczce żołdu).
Otrzymałeś rozkaz udania się za granicę jako królewski żołnierz, by dopomóc naszym francuskim
towarzyszom w odparciu najazdu naszego wspólnego wroga. Będziesz musiał wykonać zadanie wymagające
odwagi, energii i cierpliwości (…). Operacje, w których będziesz uczestniczył, w głównej mierze będą miały
miejsce na terytorium zaprzyjaźnionego kraju, nie możesz zatem przysłużyć się ojczyźnie lepiej niż poprzez
okazywanie we Francji i w Belgii prawdziwego charakteru brytyjskiego żołnierza. Bądź niezmiennie uprzejmy,
taktowny i miły. Nigdy nie rób nic, co mogłoby doprowadzić do czyjegoś zranienia lub zniszczenia mienia,
a szabrownictwo zawsze uznawaj za postępek hańbiący (…). Podczas tych nowych doświadczeń możesz
napotkać pokusy w postaci wina i kobiet. Na obie te pokusy musisz być całkowicie odporny i traktując
wszystkie kobiety z idealną uprzejmością, powinieneś unikać zbyt zażyłych stosunków.
Dzielnie wypełnij swój obowiązek.
Bój się Boga.
Czcij króla.
KITCHENER, marszałek polny905
Ze słowami Kitchenera w kieszeniach, jeśli nie zawsze w głowach – zalecenie odporności
na uroki wina i kobiet miało zostać pogodnie zignorowane – Brytyjski Korpus Ekspedycyjny
(BKE) zaokrętował się i wyruszył do Francji, czyli na wojnę, której wielu, jak kapitan
artylerii A. Corbett-Smith, niecierpliwie wyglądało jako „najcudowniejszej przygody”
w życiu906. Od 99 lat Wielka Brytania nie stoczyła ani jednej bitwy w Europie
kontynentalnej907. Teraz żołnierze wyruszali koleją i drogą morską, radośnie, ze śmiechem, nie
mogąc się doczekać przyjazdu do Francji. „Wiwat Francja”, wołali chłopcy, gdy wypływali
na wody kanału La Manche. Niektórzy nawet śpiewali Marsyliankę908. Ich „godna pogardy,
mała armia”, jak lekceważąco określił ją kajzer909, składała się z pięciu dywizji (o jedną
mniej, niż domagał się Henry Wilson): czterech piechoty i jednej kawalerii, liczących
zaledwie 100 tysięcy żołnierzy. Zmierzali na pole walki, na którym 70 niemieckich dywizji
nacierało od wschodu na mniej więcej 70 dywizji francuskich – w obu armiach służyło
ogółem 2,5 miliona ludzi – rozciągniętych wzdłuż ponadpięciusetkilometrowego frontu
od Flandrii aż do Belfort. Z ogólnej liczby żołnierzy Niemcy wystawiły 1,5 miliona, a Francja
ponad milion, na powołanie zaś czekało dodatkowe 3 miliony rezerwistów. Na froncie
wschodnim rosyjscy dowódcy podobnie rozwijali wojska złożone z milionów gotowych
do boju żołnierzy i rezerwistów. Tym olbrzymim armiom towarzyszyły podobne liczby koni:
Rosja, mając 24 dywizje kawalerii, musiała załadować do pociągów przeszło milion
zwierząt; Niemcy – 715 tysięcy910. Świat nie oglądał jeszcze mobilizacji na taką skalę.
Napoleońska Grande Armée, w swoim czasie najliczniejsza, w okresie największej potęgi,
czyli podczas przygotowań do inwazji na Rosję w 1812 roku, liczyła 685 tysięcy żołnierzy.
Marszałek polny Horatio Herbert Kitchener, I hrabia Kitchener, jako jedyny wśród
brytyjskich dowódców i polityków przewidział rodzaj wojny, jaki czekał BKE: długa
kampania trwająca co najmniej trzy lata, jak poinformował zdumionych członków Rady
Wojennej. Wyznaczony przez Asquitha w 1914 roku na nowego ministra wojny, Kitchener
wniósł do rządu długie i budzące respekt doświadczenie. Odznaczał się władczą żarliwością
moralną, rzadką inteligencją i najwyższym oddaniem wobec obowiązku publicznego. Jego
„nieomal zakonne pojęcie dyscypliny”, twierdził biograf marszałka sir George Arthur,
„podsycało reputację skrajnej wstrzemięźliwości i kolosalnej samokontroli”. „Nie mam
domu”, zwykł mawiać Kitchener911. Jego domem była praca. Sam bezdzietny, żywo
interesował się dziećmi przyjaciół. Jedyny przypadek, kiedy w skrajnie trudnych sytuacjach
na wojnie widziano go załamanego, miał miejsce po otrzymaniu przezeń wieści o śmierci
młodszego z dwóch braci, których znał od dzieciństwa912. Pełen wzgardy dla ludzi
podkopujących wysiłek wojenny lub narażających życie żołnierzy, oświadczył wścibskiemu
korespondentowi wojennemu: „Jeśli chce pan frymarczyć swoim krajem, powinien pan
podnieść cenę swojej gazety – pens to za tanio”913.
Kitchener należał do tych rzadkich osobistości, których przebieg kariery uzasadnia ich
reputację. Jego rzeczywiste osiągnięcia prześcigały legendę. Po każdym awansie do Wielkiej
Brytanii napływały wieści o jego tytanicznych osiągnięciach: w wieku 24 lat kapitan
Królewskich Wojsk Inżynieryjnych w Afryce (kiedy opracował mapy Ziemi Świętej); oficer
wywiadu w czasie kampanii w dolinie Nilu; pogromca sudańskich powstańców w bitwie
pod Omdurmanem; porywający dowódca w zwycięskiej wojnie burskiej; oświecony władca
prowincji imperium w Sudanie (nakazał wówczas odbudowę meczetów w Chartumie
i zagwarantował swobody religijne); wreszcie głównodowodzący w Indiach, gdzie
zreorganizował miejscową armię. Kitchener, płynnie władający arabskim i francuskim,
bardziej czuł się u siebie w kasbie muzułmańskiego miasta północnej Afryki, w pałacu
hinduskiego radży lub w beduińskim namiocie niż w Whitehallu. W 1914 roku powrócił
do Londynu owiany legendą bohatera i wzbudzającego lęk wodza, pod którego komendą
Wielka Brytania miała rozpocząć wojnę z Niemcami na skalę bezprecedensową w historii
imperium.
Kitchener szybko rozwiał nadzieje członków Rady Wojennej, że okaże się bardziej uległy,
niż głosiła otaczająca go fama nieustępliwości. Już na pierwszym posiedzeniu 5 sierpnia
marszałek, wówczas u szczytu swoich wpływów, potępił brytyjski plan wojenny jako
całkowicie nieadekwatny do wymogów zbliżającej się kampanii, a także zdruzgotał
oczekiwania co do krótkotrwałej wojny. „Musimy być przygotowani – oświadczył
zaszokowanym współpracownikom – na wystawienie armii liczącej miliony żołnierzy
i utrzymywanie jej przez kilka lat”. Żeby pokonać Niemcy, radził, Wielka Brytania musi
sformować armię składającą się z 70 dywizji i liczącą przeszło milion żołnierzy; jej
wyszkolenie i rozwinięcie zajmie całe lata. Marszałek potępił wysłanie szczupłej regularnej
armii do Francji jako impulsywny, pusty gest niemal karygodnego niedbalstwa, nie sądził
bowiem, by siły te mogły się tam do czegoś przydać. Jego zdaniem pozbawiono w ten sposób
Wielką Brytanię odpowiednio wyszkolonego wojska, a także oficerów umiejących je
formować. Jednakże było już za późno na zmianę planu istniejącego od wielu lat,
opracowanego pod kierownictwem sir Henry’ego Wilsona.
Kitchener, na pozór zmuszony do zaakceptowania tego planu, w duchu uważał, że grozi on
kompletnym zniszczeniem jedynej stałej armii Wielkiej Brytanii. Wyłączną pociechę
zapewniała myśl, że „Godne Pogardy Wiarusy”, jak wkrótce sami brytyjscy żołnierze mieli się
nazywać, szyderczo przedrzeźniając kajzerowski epitet, stanowiły najlepiej wyszkolone
wojsko w Europie. Kitchener niezwłocznie wyznaczył sobie zadanie zapewnienia im
uzupełnień, sformowanie „Nowej Armii”. Do końca roku milion brytyjskich chłopaków miało
zareagować na najbardziej naglącą kampanię rekrutacyjną w historii Anglii, której elementem
był słynny plakat: „BRYTYJCZYCY – poniżej znajdowała się podobizna Kitchenera – ON
WAS CHCE”. Jednak na razie BKE miał wyruszyć w bój jako niewiele więcej niż symbol
poparcia dla Francji, polityczny gest, który miał doprowadzić, zgodnie z obawami Kitchenera,
do praktycznego unicestwienia formacji wraz z setkami tysięcy francuskich towarzyszy broni.
***
„Żaden epizod Wielkiej Wojny nie może się równać z jej początkiem – pisał Churchill. –
Miarowe, milczące zbliżanie się do siebie gigantycznych sił, niepewność co do ich posunięć
i pozycji, liczba nieznanych i niemożliwych do ustalenia faktów sprawiły, że to pierwsze
starcie stało się dramatem, którego nic nie zdołało przewyższyć. Nigdy też w czasie tej wojny
nie powtórzył się okres, kiedy (…) masakra rozwijała się tak szybko, a stawka była tak
wysoka”. Po czym dodał z nutą miażdżącej rezygnacji: „Wojna rozstrzygnęła się w ciągu
pierwszych 20 dni walk, a wszystko, co się zdarzyło później, polegało na staczaniu bitew,
które – jakkolwiek potężne i niszczycielskie – stanowiły jedynie desperackie i jałowe
odwołania od decyzji Losu”914.
Dopiero z ogromnej wysokości można pojąć istotę zachodniego teatru działań wojennych:
rozległą panoramę milionów ludzi, koni, wozów, pojazdów i dział, rozstawionych niby
kolumny mrówek wzdłuż wielokilometrowych szlaków; żołnierzy przygiętych pod ciężarem
plecaków, zmuszonych do dostosowania się do naturalnej rzeźby terenu, a w miarę możliwości
do wykorzystania jej, łączących się niczym dopływy rzeki i rozdzielających jak odnogi jej
delty, gromadzących się na płaskowyżach, niknących w lasach i dolinach lub zajmujących stałe
pozycje wzdłuż kanałów i rzek, a wkrótce na sygnał gwizdka rzucających się w bój wśród
oślepiających błysków stali i prochu albo czekających w okopach na nadciągające wycie
pocisków artyleryjskich, a potem na budzący grozę atak nieprzyjaciela, ginących tysiącami
w kłębach dymu wybuchów ognia dział, w chmurach kulek szrapneli, pod błądzącym okiem
przyrządów celowniczych karabinów i broni maszynowej.
Wielka francuska ofensywa rozpoczęła się na granicach Alzacji i Lotaryngii. Wybuch
żywiołowej agresji, nagłe, miażdżące uderzenie z wykorzystaniem najlepszych jednostek
francuskiej kawalerii miało odbić utracone prowincje i odrzucić wojska niemieckie spod
francuskich rubieży. Na tym polegała istota Planu XVII, opracowanego przez generała Focha
i zmodyfikowanego przez generała Josepha Joffre’a. Między wierszami planu można odczytać
wspomnienia Focha o upokorzeniach doznanych od Prusaków: oto nadeszła godzina
francuskiej zemsty. Plan miał oprzeć się na cechach, które Francja najbardziej ceniła u swoich
żołnierzy: rzutkości, odwadze, wyobraźni oraz owym wspaniałym, nieuchwytnym czynniku
nazywanym élan915, jak uważano, wielokrotnie zapewniającym Napoleonowi przewagę
w obliczu silniejszego liczebnie przeciwnika. Jednak o ile Francja przegrała w 1870 roku
„dzięki swemu przywiązaniu do obrony”, o tyle w 1914 roku miała znaleźć się na skraju
przegranej w konsekwencji „wyłącznej namiętności do działań zaczepnych”, jak później
zauważył Foch916.
Plan XVII przeszedł kilka zmian pod nadzorem francuskiego głównodowodzącego, generała
Josepha Joffre’a, zdecydowanego wprowadzić ów zamysł w czyn, choć wyglądem
zewnętrznym budzącego wątpliwości, czy fizycznie podoła takiemu zadaniu. Joffre był
„zwalistym mężczyzną o powolnych ruchach i sflaczałej sylwetce”, zauważył Edward Spears,
oficer łącznikowy w kwaterze głównej francuskiego generała, „w stroju, którym wzbudziłby
rozpacz na Savile Row; mimo to niewątpliwie był żołnierzem”917. Joffre nosił bujny, siwy
wąs, który wydawał się przyklejony i poruszał się razem z jego krągłą, okoloną bokobrodami
twarzą uwieńczoną białymi włosami przykrytymi czerwono-złotą generalską czapką, mocno
zsuniętą na oczy, w wyniku czego jej posiadacz musiał odchylać głowę do tyłu, chcąc spojrzeć
na rozmówcę. Jego czarna kurtka mundurowa od trzeciego guzika w dół mocno wzdymała się
na korpulentnej sylwetce nad parą czerwonych, workowatych bryczesów. Jeśli w ogóle
zabierał głos, mówił powoli i szorstko, lecz zawsze trafnie. Jego umysł pracował
na najwyższych obrotach. W rezultacie przywodził na myśl ogromną energię potencjalną,
zamkniętą w skorupie olbrzymiego, powolnego żółwia.
Niezwykle popularny wśród żołnierzy „papa Joffre”, jak go nazywano, uczynił wojnę
swoim osobistym przedsięwzięciem. Nadzorował francuską kampanię z niefrasobliwością
dość leniwego Zeusa, z rzadka racząc rezygnować z przydługich obiadków i głębokich
drzemek, nawet w najcięższych chwilach nadciągającego kryzysu. Jego sławetna
niewzruszoność działała krzepiąco, ale absolutnie zimna krew w obliczu prawdziwie pilnych
wydarzeń doprowadzała jego sztabowców do rozpaczy. Czasami pojawiał się na odprawach,
wysłuchiwał raportów i odjeżdżał bez słowa, pozostawiając sztab w kompletnej
nieświadomości co do jego zamiarów918. Mimo to był stanowczy w kryzysowych sytuacjach
i bezwzględnie pozbywał się niekompetentnych generałów. Latem 1914 roku miał
zdymisjonować 3 dowódców armii, 10 dowódców korpusów i 38 dowódców dywizji,
zastępując ich młodymi, bojowymi i wysoce inteligentnymi ludźmi, takimi jak Foch i Franchet
d’Espèrey (któremu Anglicy nadali przydomek „Frankie desperat” ze względu
na podobieństwo wymowy tych słów do brzmienia nazwiska)919. Najsilniejszym atutem
Joffre’a było niezrównane mistrzostwo w zakresie logistyki, zaopatrywania wojsk oraz
planowania kierunku ruchu oddziałów, co uratowało francuską armię w obliczu
nadciągającego niebezpieczeństwa, w czym niemały udział miała również cierpliwa dbałość
o szczegóły szefa sztabu, generała Henri Mathiasa Berthelota.
W połowie sierpnia Joffre zaczął wprowadzać w czyn swoją poprawioną koncepcję
ofensywy lądowej. Rozkazał 1 i 2 Armii pod dowództwem generałów Auguste’a Dubaila
i Édouarda de Castelnau wkroczenie do Alzacji i Lotaryngii w rejonach, w których, jak
uważał, siły nieprzyjaciela są najsłabsze. Armia składała się z pięciu korpusów, a każdy
korpus liczył około 40 tysięcy żołnierzy, z czego około 30 tysięcy stanowili weterani. Zatem
14 sierpnia Dubail i de Castelnau rozwinęli sztandary i na czele prawie pół miliona ludzi
wkroczyli do utraconych prowincji w glorii wyzwolicieli. Oto nareszcie można było
we wspaniałym stylu dać upust francuskiej werwie, o której marzył naród, a której nieżyjący
już socjalista Jean Jaurès się obawiał. Jego zdaniem miał to być czynnik, który doprowadzi
całą Francję do klęski. Oficerowie kawalerii przystroili się jak na paradę: w mosiężne kaski
z długimi kitami z końskiego włosia, szkarłatne spodnie i szamerowane kurtki, których nie
wkładało się do bitwy od 1870 roku. Kirasjerzy prześcignęli ich w staromodnej elegancji,
pyszniąc się połyskliwymi napierśnikami, które niewiele zmieniły się od czasów Waterloo.
Pewność siebie Francuzów unosiła ich ku czekającym ich bitwom, podsycana niezachwianą
wiarą w boską pomoc oraz w strategię „papy Joffre’a”. Jednak samym pędem nie pokona się
pewnych podstawowych faktów. Francuski plan był obarczony poważną wadą strategiczną.
Brakowało mu wsparcia 5 Armii, którą dowodził generał Charles Lanrezac, znakomity
teoretyk (i wykładowca wojskowy), obdarzony wszakże irytującym nawykiem dawania tego
przełożonym do zrozumienia. Joffre, przyznając słuszność obawom Lanrezaca, związanym
z koncentracją sił niemieckich na belgijskiej granicy, musiał zezwolić na pozostawienie
5 Armii na pozycjach obronnych na linii Mozy. Wobec tego Dubail i de Castelnau nacierali
w głąb okupowanej przez Niemcy Lotaryngii ugrupowaniem, któremu brakowało gęstości
i głębokości, przewidzianych we francuskim planie. Istniało też wiele innych mankamentów:
w tamtym okresie francuskie działa nie dorównywały niemieckim. Na poziomie zaś taktycznym
powodzeniu ataku zagrażały słaba łączność oraz niedostateczny wywiad. Obie francuskie
armie wkrótce po wymarszu straciły ze sobą kontakt i nacierały w głąb Wogezów jako
odrębne związki operacyjne, bez koordynacji działań. Jednocześnie francuski wywiad fatalnie
zaniżył szacunkową siłę niemieckiej obrony. Wszystko to sprzysięgło się przeciwko sukcesowi
Planu XVII, choć stara, dobra, francuska élan oczywiście miała wywalczyć zwycięstwo.
Na pogórzu oczekiwało na atakujących osiem, a nie sześć korpusów 6 i 7 Armii
pod dowództwem odpowiednio żywiołowego księcia Rupp​rechta, następcy tronu Bawarii,
uważanego za najlepszego dowódcę w cesarskiej armii, oraz generała Josiasa von
Heeringena, mężczyzny o głowie krągłej niczym kula bilardowa. Niemieccy generałowie nie
mieli zamiaru w tamtym miejscu przyjmować frontalnej bitwy. Wykonali więc planowy
odwrót, wciągając francuskie formacje głębiej w szpony pruskiego orła. Przez cztery dni
francuskie 1 i 2 Armia nacierały w głąb niemieckiego terytorium przez rzekę Meurthe i pola
lucerny oraz zbóż ze schludnie ułożonymi stogami siana, kierując się na Saarburg i Morhange.
Niemieckie tylne straże prowadziły zażarte działania opóźniające, a ogień ciężkich dział
rozpraszał atakujące francuskie szeregi. Drogami jechały wozy pełne zakrwawionych,
pogruchotanych ciał, dając nadchodzącym żołnierzom koszmarny przedsmak tego, co ich
czeka. Mimo to Francuzi nie ustawali, aż 18 sierpnia Dubail mógł świętować zajęcie
Saarburga.
Wtedy front „utracił swoją gąbczastość”, jak to plastycznie ujął Keegan920. Książę
Rupprecht, pragnąc przenieść działania wojenne na francuski teren, wkrótce dostrzegł szansę
na kontrofensywę. Obie niemieckie armie pod wspólnym zwierzchnictwem generała Konrada
Dellmensingena, koordynujące swoje posunięcia za pomocą prostego systemu telefonicznego,
górujące nad przeciwnikiem siłą ognia cięższych dział oraz liczebnością, 20 sierpnia rzuciły
wszystkie siły przeciwko nacierającym korpusom generała Dubaila. Ocalałe oddziały
rozpoczęły bezładny odwrót z wyjątkiem kilku niezachwianych jednostek, które zdobyły się
na niebywały kontratak. Jednak na krótko. Francuzi wywalczyli przelotny sukces taktyczny,
lecz potem ulegli Niemcom przewyższającym ich liczbą i siłą ognia artylerii. W szorstkim
podsumowaniu tej kampanii Foch stwierdził, że Francuzi kontynuowali natarcie „wbrew
zasadom sztuki wojennej, które zyskały na znaczeniu dzięki nowoczesnemu uzbrojeniu”921.
***
Jeszcze gorzej poszło 2 Armii. Generał de Castelnau otrzymał 21 sierpnia wiadomość, że
w bitwie poległ jego syn. Po chwili milczenia odezwał się cicho do członków swojego
sztabu: „Będziemy walczyć dalej, panowie”. Gdy jego słowa przytoczono w prasie, wzbudziły
one milczący sprzeciw Francuzów, którzy mieli kontynuować walkę jeszcze przez cztery lata,
tracąc miliony synów. Następnego dnia na żołnierzy generała de Castelnau spadło uderzenie
niemieckiej ciężkiej artylerii – na francuskie pozycje pod St Geneviève wystrzelono 4 tysiące
pocisków w ulewie stali, trwającej 75 godzin. Walczący w tamtym rejonie francuscy żołnierze
jako pierwsi w historii zostali poddani zmasowanej nawale ogniowej nowoczesnej artylerii,
ci zaś, którzy ocaleli, byli kompletnie zdruzgotani, słaniali się na nogach z oszołomienia
i przerażenia. Francuskie działa odpowiedziały podobnym długotrwałym ostrzałem
niemieckiego frontu. Gdy ogień ucichł, podporucznik Ernst von Rohm podniósł do oczu
lornetkę, żeby zlustrować francuskie pozycje. Zobaczył jedynie równinę usianą ciałami
zabitych i umierających. Podniósł się i starał się nakłonić towarzyszy broni, by doń dołączyli.
Tylko trzech żołnierzy zdołało wstać. Jeden z nich, trębacz, powiedział: „Panie poruczniku,
tam już nikogo nie ma”922.
Francuzi przegrali w Lotaryngii z kretesem i zostali odrzuceni tam, skąd przyszli, dzięki
lepszej taktyce Niemców, doskonalszym działom i większej liczebności. Tysiące
odrętwiałych, upokorzonych, rozwścieczonych francuskich żołnierzy wycofywało się
w masowym odwrocie przez rzekę Meurthe. Tylko nieugięty XX Korpus Ferdinanda Focha,
wchodzący w skład 2 Armii de Castelnau, utrzymał swoją pozycję na samym końcu lewej
flanki w pobliżu Nancy.
Jedyne tego dnia dobre dla Francuzów wieści nadeszły z południa i dotyczyły kampanii
w Alzacji. „Armia Alzacji” generała Paula Pau osiągnęła tam sukces, zajmując Miluzę
(Mulhouse) i otaczający miasto region. Jednak wkrótce Pau musiał opuścić zdobyty teren
i dołączyć do generała Lanrezaca, który toczył walki na granicy Belgii. Pau dowodził
zaledwie przez dwa miesiące, padł bowiem ofiarą okresowych czystek, jakie Joffre urządzał
wśród starszych wiekiem lub niekompetentnych dowódców; do końca roku pozbył się ich 58.
Po tym, jak Pau utracił punkt oparcia w Miluzie, Alzacja znowu wpadła w ręce Niemców
na najbliższe cztery lata.
Wielu żołnierzy mimo owych zmiennych kolei losu zachowywało wysokie morale, lecz
równie wielu poborowych przyjęło ironiczny, udręczony sposób rozumowania, sceptyczny
wobec całego przedsięwzięcia i motywowany głównie determinacją przeżycia. Weźmy
na przykład relację Raymonda Clémenta, francuskiego noszowego, dźwigającego drogami
Alzacji swój medyczny zestaw, który nigdy nie przestawał zdumiewać się tym, co kazano mu
robić, i zawsze starał się szukać odrobiny ulgi. Pod wieloma względami ucieleśnia on
archetyp żołnierza dowolnej armii. Po drodze do Gincrey w pobliżu Metzu zapisał:
17 sierpnia: Z moimi stopami już lepiej. Znowu mogę nieść plecak (…). Z trójką kolegów wybraliśmy się
na poszukiwanie czegoś do jedzenia. Znaleźliśmy jarzyny, mleko, wino i jabłka pod drzewami (…). Wymyśliliśmy
następujące menu: zupę jarzynową, wołowinę usmażoną z cebulą i jabłka popijane mlekiem (…). Od rana wyraźnie
słyszeliśmy huk dział. Niebo nadal jest szare i pada taki sam rzęsisty deszcz jak wczoraj (…). Dzisiaj oficjalnie
obwieszczono nam plan sztabu: natarcie na wroga wzdłuż czterystukilometrowego frontu. Ta wielka bitwa może
rozpocząć się w ciągu kilku dni.
18–20 sierpnia: W ratuszu przeczytaliśmy plakat: wyzwanie rzucone Niemcom przez Clemenceau i odezwa
Vivianiego do żołnierzy. Dwie strony aż wibrujące od patriotyzmu. Spędziliśmy tu 19 sierpnia, ćwicząc transportowanie
rannych w terenie. Tego popołudnia otrzymaliśmy pierwsze numery „Bulletin des Armées”. Dowódca poprosił, żebym
je odczytał całej kompanii. To była poruszająca chwila; lektura trwała co najmniej godzinę. Rano 20 sierpnia mogłem
uprać odzież. Niestety, woda z pralki była zupełnie brudna.
21 sierpnia: Wymarsz! Tym razem marsz był okropny. Mijały godziny, słońce wznosiło się coraz wyżej, nadeszło
popołudnie, a my dalej maszerowaliśmy. Po przyjściu do Longuyon powitano nas wiwatami. Ludzie napoili nas piwem
i lemoniadą, które ugasiły nasze straszliwe pragnienie. Po zachodzie słońca niebo ściemniało, lecz upał nie osłabł.
Nagle zagrzmiało i musieliśmy iść dalej w silnym deszczu. Zapadła już noc, gdy dotarliśmy do wsi Cons la Grand Ville
po przejściu 50 kilometrów. Czy jeszcze jesteśmy ludźmi? Czy starczy nam sił choćby na posiłek? W końcu po co się
zatrzymywać, skoro powoli zmieniają nas w automaty?923
***
Tymczasem francuskie 3 i 4 Armia, którymi dowodzili odpowiednio generałowie Pierre
Ruffey i Fernand de Langle de Cary, szykowały się do wcielenia w czyn następnego etapu
wielkiej ofensywy Joffre’a: potężnego ataku w Ardenach – pagórkowatym, dzikim regionie
u zbiegu granic Francji, Niemiec i Belgii, pokrytym gęstymi lasami, grząskimi wrzosowiskami
i górami. Joffre, przekonany o słabości wojsk niemieckich w tym nieprzystępnym terenie,
nakazał swoim generałom natarcie wzdłuż czterdziestokilometrowego frontu przez zalesione
wzgórza w kierunku miast Arlon i Neufchâteau. Pomysł polegał na zmuszeniu Niemców
do odwrotu w Ardenach, połączeniu się z 5 Armią Lanrezaca i wyparciu wroga z Belgii.
Kwatera główna Joffre’a zapewniała dowódców armii, że nie napotkają poważnego oporu.
Francuski wywiad ponownie się mylił: w kierunku tego rejonu zmierzało osiem niemieckich
korpusów, co najmniej dorównujących siłą wojskom francuskim. Część z nich wchodziła
w skład 5 Armii pod dowództwem następcy tronu, syna cesarza Wilhelma, będącego – według
opisu Tuchman – „smukłym, o wąskich piersiach stworzeniem, (…) patronem i orędownikiem
najbardziej agresywnych poglądów militarystycznych”, którego „fotografię sprzedawano
w sklepach w Berlinie z napisem »Tylko polegając na mieczu, możemy zdobyć należne nam
miejsce pod słońcem (…)«”924.
De Langle, żylasty, niezwykle energiczny dowódca, niecierpliwie wyglądający bitwy,
i Ruffey, bardziej refleksyjnie usposobiony, namiętny zwolennik ciężkich dział, wkrótce mieli
odczuć pełnię niemieckiej potęgi. 22 sierpnia przednie straże obu armii, których żołnierze
niewiele widzieli w mglistym, surowym terenie, dosłownie wpadły na siebie na stoku, którego
pochyłość sprzyjała Niemcom. Wrogie oddziały natrafiły na siebie przypadkiem i znienacka
wdały się w walkę na bezpośredni dystans. Niemcy natychmiast się okopali. Francuzi, którym
brakowało narzędzi do okopywania się, atakowali na bagnety pozycje niemieckie, prąc wprost
na stanowiska karabinów maszynowych. Padali całymi tysiącami. Sterty trupów podpierały
ciała nowo poległych, utrzymując je w pozycji pionowej, jakby żołnierze nadal żyli i trzymali
się na nogach. „Pada deszcz – pisał tej straszliwej nocy pewien francuski sierżant – pociski
wyją i rozrywają się (…). Gdy tylko [kanonada] milknie na chwilę, słyszymy w lesie krzyki
rannych, dochodzące ze wszystkich stron. Każdego dnia wpada w obłęd dwóch, trzech naszych
ludzi”925.
Francuska piechota wpadła w panikę i pierzchła. Tylko zahartowany Korpus Kolonialny,
stacjonujący wcześniej we francuskich koloniach w Afryce oraz Indochinach, „parł naprzód
z determinacją, której niezaprawieni w boju poborowi armii metropolitalnej nie mogli
dorównać”926. Jednak męstwo żołnierzy stało się przyczyną ich zguby. Otoczeni przez
Niemców dysponujących przytłaczającą przewagą, zostali rozniesieni; 3 Dywizję Kolonialną
praktycznie unicestwiono: spośród jej 15 tysięcy żołnierzy 11 tysięcy poległo lub odniosło
rany. Niedobitki Francuzów odstąpiły i pokuśtykały z powrotem. W uznaniu za odniesione
zwycięstwo „papa Wilhelm” należycie nagrodził następcę tronu, dekorując go Krzyżem
Żelaznym I i II Klasy. Niemcy przegrupowali się i rozpoczęli przygotowania do przeniesienia
walk w samo serce Francji.
Joffre później przyznał się do strategicznych błędów w Ardenach, lecz wówczas nie chciał
się pogodzić z wynikiem kampanii i nakłaniał wyczerpane francuskie siły do wznowienia
ofensywy. Podjęto taką próbę 23 sierpnia, lecz bezowocnie. Ruffey miał niezłe usprawied​-
liwienie, że ustąpił pola: Joffre w ostatniej chwili pozbawił go 50 ty​sięcy rezerwistów.
Następnego dnia francuskie armie wycofały się za osłonę Mozy i przygotowały się do tego, co
dotychczas wydawało się nie do pomyślenia: do obrony Francji.
Wielki plan Joffre’a się nie powiódł. Ci, którzy ocaleli, pamiętali upokarzający moment
psychologicznej przemiany: przedzierzgnięcia się z atakującego w obleganego.
Głównodowodzący popełnił przy wdrażaniu Planu XVII katastrofalne błędy927. Ferdinand
Foch, katolicki generał, źródło inspiracji przy opracowywaniu planu, jako jedyny francuski
dowódca nie chciał ustąpić przed wrogiem. Pisał później: „Nie przejdą przez pozycje XX
Korpusu bez protestu z naszej strony!”. Jednak ostatnia nadzieja Focha na odebranie wrogowi
Alzacji i Lotaryngii – gdzie 40 lat wcześniej był naocznym świadkiem upokorzeń, jakich
Prusacy nie szczędzili jego rodakom – rozwiała się. Francuska ofensywa dobiegła końca.
Rozpoczęła się wojna obronna na granicy Belgii, gdzie żołnierze francuscy i brytyjscy musieli
jakoś powstrzymać nieustannie napływające szare fale niemieckich wojsk.
Francuska prasa mogła jedynie sławić straceńczą odwagę oddziałów kolonialnych. Tak oto
pisano na łamach „L’Humanité” z 26 sierpnia:
Pomimo ogromnego zmęczenia żołnierzy po trzech kolejnych dniach boju i mimo poniesionych strat morale
w oddziałach jest wyśmienite (…). Głównym wydarzeniem przedwczoraj stało się wielkie starcie między wojskami
z Algierii i Senegalu a słynną Gwardią Pruską. Nasi żołnierze walczyli (…) z niewysłowioną furią. Gwardia ucierpiała
w tym boju, który zakończył się gwałtowną walką wręcz (…). Nasza armia ze spokojem i determinacją będzie
kontynuować swe wspaniałe akcje. Zna ona bowiem stawkę swoich trudów. Nasze wojsko walczy w obronie
cywilizacji928.
Gazeta jednak nie poinformowała, że francuscy żołnierze kolonialni zostali niemal co
do jednego wybici.
Niemieckojęzyczna prasa wypowiadała się w ekstatycznym tonie. W austriackiej gazecie
„Die Neue Zeitung” pod nagłówkiem „Francuzi pobici” doniesiono, że Niemcy:
załatwili wreszcie porachunki z francuskimi najeźdźcami raz na zawsze. Osiem korpusów francuskiej armii
najechało Lotaryngię pomiędzy Metzem a Wogezami. Napastnicy ponieśli druzgocącą klęskę, a Niemcy
pod dowództwem następcy tronu Bawarii solidnie dali im po głowie (…). Porażka Francuzów, którzy dotychczas
stracili przeszło 15 tysięcy wziętych do niewoli i 150 dział, nie ma sobie równych. Bitwa pod Metzem to największe
starcie, jakie kiedykolwiek rozegrało się na europejskim teatrze działań wojennych: przeciwko sobie stanęło od 700
do 800 tysięcy żołnierzy929.
Jednym z nich był Raymond Clément, z osłupieniem spoglądający na świat pełen
okropności, których skalę ledwie mógł ogarnąć myślą.
***
Dla generała Charles’a Lanrezaca wojna okazała się krótka i nieszczęśliwa. Dowódcy
5 Armii przypadł w udziale niefortunny obowiązek ostrzeżenia Joffre’a przed masywną
koncentracją wojsk niemieckich na granicy Belgii. Nadał do swojego przełożonego depeszę,
która jednak została zignorowana; francuską kwaterę główną absorbowały wówczas wieści
z Alzacji i Lotaryngii, nowa zaś wiadomość kolidowała z planami Joffre’a. Błąd Lanrezaca
polegał na wypowiedzeniu prawdy podważającej przyjętą z góry koncepcję wojny, jaką
należało prowadzić. Generał, bez względu na to, czy miał słuszność, czy nie, jedynie irytował
Joffre’a uporczywymi rewelacjami, które głównodowodzący uważał za bezużyteczne.
Francuskim sztabowcom z naczelnego dowództwa nie przyszło do głowy, „że Niemcy
ryzykownie postawią na rosyjską powolność do tego stopnia, iż pozostawią na wschodnim
froncie zaledwie 250 tysięcy ludzi”930. Ten początkowy błąd doprowadził
Joffre’a do założenia, że Niemcy nie przeznaczyły na zachodni teatr działań wojennych dość
żołnierzy. Wobec tego wróg z pewnością nie miał zamiaru dokonywać inwazji na Francję
drogą przez Mozę.
Takie nastawienie odzwierciedlało stały wzorzec rozumowania Francji i Wielkiej Brytanii,
które rutynowo zaniżały siłę Niemiec. Kiedy Henry Wilson dowiedział się o 17 lub 18
niemieckich dywizjach zbliżających się do brzegów Mozy, zapisał: „Im więcej, tym lepiej,
gdyż osłabi to ich centrum”931. Faktycznie na linii Mozy stanęło ponad 30 dywizji –
najsilniejszych związków taktycznych niemieckiego prawego skrzydła. O ile niemieckie siły
na całym teatrze działań wojennych górowały liczbą nad francuskimi i brytyjskimi w stosunku
1,5 do 1, o tyle na prawym skrzydle maszerującym przez Belgię Niemcy wystawili prawie
dwukrotnie więcej żołnierzy niż ich przeciwnicy.
Lanrezac jako pierwszy musiał podjąć próbę stawienia oporu temu straszliwemu szturmowi.
W następnych tygodniach Edward Spears, który w oczekiwaniu na przybycie wojsk
brytyjskich 14 sierpnia przeniósł się do dowództwa 5 Armii w Rethel, był świadkiem mało
budującego spektaklu, mianowicie załamania nerwowego Lanrezaca. Przy pierwszym
spotkaniu Spears pomyślał o Lanrezacu: „Istny lew”. Niemniej francuski generał był
zrozpaczony. Już 31 lipca ostrzegł Joffre’a o niemieckim przemarszu przez Belgię.
Głównodowodzący uparcie ignorował te informacje, wreszcie 9 sierpnia rozkazał
Lanrezacowi dołączenie do rychłego natarcia w Ardenach, w kierunku północno-wschodnim.
14 sierpnia Lanrezac ponownie osobiście ostrzegł Joffre’a, że jeśli 5 Armia weźmie udział
w ataku w Ardenach, będzie całkowicie odsłonięta. W tamtym momencie słusznie obawiał się,
że siły Klucka wkrótce zaatakują, forsując Mozę (patrz mapa 4). Po powrocie do swojego
gabinetu Lanrezac znalazł potwierdzenie swoich najgorszych obaw w postaci raportu
wywiadu, ostrzegającego o obecności ośmiu korpusów niemieckiej armii wraz z czterema
dywizjami kawalerii w rejonie między Luksemburgiem a Liège. Doniesienie wywiadu było
dokładne i potwierdzało „groźbę okrążającego manewru bardzo znacznymi siłami
stacjonującymi po obu stronach Mozy”932.
Następnego dnia Joffre przyjął do wiadomości niebezpieczeństwo i w słynnej Instrukcji
specjalnej nr 10 nakazał Lanrezacowi skierowanie części armii ku północy, w kierunku
Mariembourga i Philippeville, bezpośrednio na trasę niemieckiego uderzenia na południe.
Instrukcja, choć napisana fachowym językiem wojskowym, „oznaczała oddanie inicjatywy
w ręce Niemców”933. Joffre nadal trwał w nadziei wznowienia ofensywy w wybranym przez
siebie terenie i dla wzmocnienia natarcia w Ardenach pozbawił Lanrezaca części odwodów.
W sumie Lanrezac stanął w obliczu jednego z najtrudniejszych zadań, jakie w tej wojnie
przypadło któremukolwiek generałowi: stawienia oporu najpotężniejszej niemieckiej
ofensywie w sytuacji osłabienia armii i braku wieści o wsparciu ze strony Brytyjczyków.
***
Brytyjski Korpus Ekspedycyjny wylądował we francuskich portach Calais, Hawrze, Rouen
i Boulogne 13 sierpnia lub w następnych dniach. Potem oddziały udały się koleją do punktu
zbornego w Amiens, skąd wyruszyły w długi marsz w kierunku belgijskiej granicy. Jako
wojsko zawodowe korpus stanowił najlepiej wyszkoloną i najbardziej doświadczoną
formację znajdującą się w polu. Żołnierze służby czynnej wiedzieli, czego się od nich
oczekuje i jaka kara ich czeka, jeśli sprzeniewierzą się swoim obowiązkom, zgodnie
z wytycznymi dla oficerów: ŚMIERĆ, „jeśli wartownik zaśnie na posterunku”; ŚMIERĆ
„za opuszczenie dowódcy w celu plądrowania”; ŚMIERĆ „za opuszczenie stanowiska bez
przepustki” (tj. dezercję)934. Podczas wojny stracono 346 brytyjskich żołnierzy, głównie
za dezercję, w przeważającej mierze w późniejszych latach konfliktu. W 1914 roku
rozstrzelano jedynie czterech; dla porównania: Francuzów stracono około 600, a większość
rozstrzelano w pierwszym roku wojny935. Wielu brytyjskich żołnierzy było weteranami wojny
burskiej i wprawnymi strzelcami, z pewnością najlepszymi wówczas na polu walki; byli
uzbrojeni w słynny karabin Lee-Enfield kalibru .303, odznaczający się większą
szybkostrzelnością niż niemiecki Gewehr 98. Zmierzali w kierunku ponurego, przemysłowego,
belgijskiego miasta Mons, gdzie ich karabiny miały zademonstrować swoją siłę ognia
w najbardziej wymagających warunkach.
Porucznik Aubrey Herbert zapisał w pamiętniku:
Do Hawru przypłynęliśmy bardzo wcześnie w prażącym słońcu. Gdy weszliśmy do portu, francuscy żołnierze
wylegli z koszar i podeszli, żeby wiwatować na naszą cześć. Nasi ludzie, którzy nigdy przedtem nie widzieli
cudzoziemskich mundurów, ryknęli śmiechem na widok ich kolorów. Stephen Burton z pułku Coldstream Guards936
zganił swoich żołnierzy. Powiedział: „Ci francuscy żołnierze to nasi sojusznicy; będą razem z nami walczyć przeciwko
Niemcom”. Na to któryś z jego ludzi odpowiedział: „Biedne chłopaki, zasługują, żeby ich podnieść na duchu”, zdjął
czapkę i, powiewając nią, krzyknął: Vive l’Empereur! To było odrobinę nie na czasie…937
Na każdej stacji brytyjskie wojsko witały „ogromne tłumy”. Francuzi „wiwatowali
i całowaliby nas po rękach, gdybyśmy im pozwolili. Wygłaszali mowy i obsypywali kwiatami
pułkownika, który z początku bardzo się speszył, ale gdy go nakłoniono do wygłoszenia
przemówienia, spodobało mu się to i zrobił się prawie gadatliwy”938. Kiedy brytyjskie
oddziały maszerowały przez wiejskie okolice, wieśniacy „zasypywali nas owocami,
papierosami, czekoladą, chlebem, dosłownie wszystkim”, pisał do „The Times” pewien oficer
(jeden z nielicznych, którzy płynnie władali francuskim). „W jednej wsi mieszkańcy
rozciągnęli nad drogą wielki transparent: »Mamy zaszczyt powitać brytyjskie wojsko«”939.
Wśród niekończących się okrzyków „Niech żyją Anglicy!” ludność, wskazując drogę
prowadzącą w stronę frontu, wykonywała gesty wieszania lub podrzynania gardła.
21 sierpnia żołnierze BKE znaleźli się tam, gdzie zgodnie z planem powinni, czyli nieco
na południe od Le Cateau, maszerując dalej ku zachwytowi wieśniaków witających ich
kwiatami i pocałunkami. Po drodze minęli pomnik upamiętniający zwycięstwo księcia
Marlborough nad wojskami Ludwika XIV; jeszcze dalej, za ich celem drogi, leżało Waterloo.
Do granicy Belgii dotarli 21 sierpnia. „Gdy przekraczaliśmy granicę – pisał Herbert –
żołnierze chcieli wiwatować, ale rozkazano im, by nie hałasowali, »żeby nie usłyszeli ich
Niemcy«. Ten rozkaz wywołał nieprzyjemne wrażenie bliskości sił niemieckich”940.
Belgowie, zauważył, „zachowywali się otwarcie i wzruszająco. Nie było widać paniki, ale
w miastach panowała koszmarna cisza (…). Zatrzymano nas na równinie w pobliżu dużej
miejscowości, wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że to Mons. Powiedziano nam (…) że Niemcy
są blisko i musimy ich powstrzymać”941.
Do następnego dnia (22 sierpnia) żołnierze przekształcili każdy wiejski dom „w małą
fortecę”942 i okopali się wzdłuż brzegów kanału. Z okien i rowów wysunęły się lufy
karabinów i broni maszynowej. Tak przygotowani czekali na 1 Armię Klucka.
Tymczasem w kraju do wyjazdu szykowało się tysiące Brytyjczyków, którzy mieli stanowić
uzupełnienia korpusu. Cambridge było „po prostu zapchane żołnierzami – zapisał
w pamiętniku 19 sierp​nia Arthur Benson. – Rozstawili namioty na błoniach Coe Fen i Parkers
Piece. Spacerują wszędzie. Bawią się w chłopięce gry na łące Midsummer Common,
sprawiają wrażenie pogodnych i krzepkich”. W następnych dniach poeta napotykał kolumny
„w mundurach miodowej barwy, drobnych, czerwonolicych mężczyzn o włóczęgowskim
wyglądzie – jaką niską nacją jesteśmy! (…) Przejeżdżając obok nich wszystkich, czułem się
niezręcznie – w moim szykownym samochodzie sprawiałem wrażenie, jakbym ostentacyjnie
napawał się luksusem”943.
Publiczny entuzjazm dla wojny, kiedy już została wypowiedziana, wydawał się powszechny.
Benson wszędzie dostrzegał przykłady; jednym z nich był C.C. Perry, „niezwykle zażywny,
egotystyczny, nudny, ponury nauczyciel niemieckiego, niegdyś całkiem nieoficjalnie nauczający
w Eton, chodzi teraz po ulicach, wymachując małą chorągiewką »Union Jack« i rzucając
mijanym żołnierzom: »Wspaniałe chłopaki, wspaniałe chłopaki – niech was Bóg
błogosławi!«”944.
***
W tym czasie dowódca BKE, marszałek polny sir John French, organizował w Bavai
kwaterę główną. Do sir Johna należało zwracać się ostrożnie. Był to przysadzisty, rumiany
na twarzy człowiek o władczych manierach i wyglądzie buldoga, z nieodzownym siwym
wąsem zwisającym przy kącikach niewzruszonych ust. Żołnierze darzyli go sympatią; osoby
równe mu rangą zdawały się stale przed nim tłumaczyć. Służył w koloniach – w Indiach
i Afryce Południowej – piastował też wszystkie z wyższych stanowisk, w tym osobistego
adiutanta króla w 1911 roku. Kawalerzysta, bohater wojny burskiej, w 1912 roku został
mianowany szefem Sztabu Generalnego Imperium i awansowany w 1913 roku do najwyższej
rangi marszałka polnego, pomimo krążących plotek o pozamałżeńskim romansie w Indiach.
Tak więc w 1914 roku ten oficer, posiadacz tytułu szlacheckiego i marszałkowskiej buławy,
stał na szczycie brytyjskiej hierarchii wojskowej. Przybył do Francji na czele szczupłej armii,
mając niewiele do zyskania i wszystko do stracenia.
Sir John nie najlepiej rozpoczął swoją kampanię. Nie zadał sobie trudu, żeby nawiązać
bliższe stosunki z Lanrezakiem, z którym miał współpracować i którego znacznie większe siły,
rozmieszczone dalej na wschód, chroniły prawą flankę sir Johna. Ten fakt nie złagodził
dezaprobaty Frencha wobec Lanrezaca, którego intelektualna renoma wywołała lekceważącą
uwagę marszałka o „pedancie z Akademii Wojskowej”. Sir John natychmiast powziął
antypatię do swojego francuskiego partnera, on zaś żywo odwzajemnił to uczucie945.
W porozumieniu nie pomagała też bariera językowa. Podczas słynnej wymiany zdań 17
sierpnia French, który słabo znał francuski, spytał Lanrezaca, który jeszcze gorzej władał
angielskim, czy Niemcy przekroczą Mozę w mieście Huy. Zwrot „À Huy” zabrzmiał w ustach
sir Johna trochę po marynarsku, jak coś w rodzaju „ahoj”946. „Powiedz marszałkowi –
wzgardliwie odparł Lanrezac, kiedy Henry Wilson przetłumaczył pytanie – że myślę, iż
Niemcy przybyli nad Mozę, aby łowić ryby”. Jeśli nawet French nie pojął znaczenia tych
słów, to z pewnością wychwycił ich szyderczy ton. Wilson ze spokojem uratował sytuację:
„Mówi, że przekroczą tam rzekę, sir”947. Jednak spotkanie obu dowódców skończyło się
fiaskiem.
Poważne nieporozumienia między Frenchem a Lanrezakiem w każdym innym zawodzie
mogłyby wydać się komiczne. Jednak podczas wojny groziły tragedią. Obaj panowie prawie
ze sobą nie rozmawiali, nie odbywali narad, a czasem nawet nie oddzwaniali do siebie. Mieli
się spotkać dopiero 26 sierpnia, po stoczeniu – i przegraniu – rozpaczliwych bitew
pod Charleroi i Mons. „Oczywiście to obie armie musiały za to zapłacić”, pisał o tym starciu
dwóch indywidualności Spears948.
***
Przetrwanie brytyjskich wojsk zależało od kolei losu znacznie liczniejszych sił francuskich,
rozmieszczonych na pozycjach długości 40 kilometrów wzdłuż Mozy i Sambry. Gdyby się
cofnęły, Brytyjczycy również musieliby się wycofać (żeby uniknąć odsłonięcia prawej flanki,
co groziło oskrzydleniem). Początek końca nadszedł 21–22 sierpnia, kiedy 5 Armia Lanrezaca
poniosła ciężkie straty od druz​gocących niemieckich ataków w przemysłowym Charleroi i nad
Sambrą. Zaszokowany Lanrezac zyskał oto potwierdzenie swoich najgorszych obaw: szerokie
ugrupowanie Niemców groziło mu okrążeniem. Wojska niemieckie, napływające przez
niebroniony most, przerwały francuskie linie.
Niemiecka ofensywa nad Sambrą – ponownie z inspiracji Ludendorffa, który osobiście
zatwierdził plany natarcia – zadała poważną klęskę oraz straszliwe straty oddziałom
pierwszego rzutu obrony Lanrezaca. Kilka pułków straciło prawie połowę stanu osobowego.
Mimo zażartych walk ulicznych Francuzom nie udało się wyprzeć Niemców z Charleroi.
Niemcy ze zdumiewającą pomysłowością wykorzystali samoloty obserwacyjne
do wykrywania francuskich pozycji i naprowadzania ognia niemieckiej artylerii,
demolującego linie Lanrezaca. Jego ludzie wycofali się, choć nie bez brawurowych
kontrataków. Jeden z batalionów wojsk kolonialnych ruszył do ataku na bagnety na niemiecką
baterię dział; z tej szarży z 1030 żołnierzy batalionu jedynie dwóch wyszło bez szwanku949.
W sumie w starciach w Charleroi i nad Sambrą poległo lub odniosło rany około 30 tysięcy
Francuzów i 11 tysięcy Niemców.
Przez cały okres tych straszliwych walk żołnierze i ich rodziny w jakiś sposób nadal
prowadzili pełną uczucia korespondencję. Żony i mężowie usilnie starali się podtrzymywać
kontakt w tym niepojętym wirze, który zdruzgotał ich maleńkie życie niczym trzęsienie ziemi.
Wiele listów zawiera proste opowieści młodych mężczyzn, którzy nie chcieli lub nie byli
w stanie opisać tego, co musieli znosić. Stąd brały się ustępy takie jak ten, z listu młodego
Maurice’a Leroi do matki z 23 sierpnia: „Droga mamo, wczoraj stoczyliśmy wielką bitwę.
Nadal jestem w dobrym zdrowiu. Twój kochający syn”950.
Marie Dubois błagała swojego męża André o wieści, jakiekolwiek. Przez większość czasu
spotykała się z nieprzeniknionym milczeniem, a z rozpaczy jej ton stawał się aż napastliwy. Po
prostu nie miała pojęcia, w jakim piekle zniknął jej mąż. Młodzi paryscy małżonkowie mieli
córeczkę Madeleine, którą nazywali Mado. Marie pisała 26 sierpnia:
Kochany André (…) Napisz do mnie i daj znać, czy otrzymałeś moje listy. Ten to szesnasty z rzędu list, jaki
wysłałam na adres koszar w Pélissier (…). Napisz, czy jadasz przy stole, czy musisz jeść palcami? Czy koszary stoją
na otwartej przestrzeni, czy otacza je mur? Chyba nie możesz za wiele sypiać, ale pewnie trochę jednak śpisz? Krótko
mówiąc, zdradź mi jakieś szczegóły (…). Czy urosła Ci broda? Czy ją golisz? Jak długi masz zarost? Czy nadal masz
wygodne buty? Czy kark dalej Cię boli? Czy często masz przemoczony mundur? Czy kupiłeś sobie pas? Czy miałeś
okazję, żeby oddać do prania skarpetki i chustki? Czy nie miewasz zbytnich kłopotów? Wybacz mi, proszę, że tyle
wypytuję. Odpowiedz tylko na te pytania, na które chcesz…
Całuję Cię mocno,
Marie951
Inni młodzi małżonkowie, Henri i Marie Michel, pisali do siebie czułe listy. Pochodzili
ze wsi Précigné w departamencie Sarthe na zachodzie Francji, mieli córeczkę Nano.
W okresie wojny Marie zamieszkała wraz z Nano w Le Mans. Jej mąż służył w piechocie jako
oficer. Marie 21 sierpnia pisała do niego:
Kochanie, (…) Chciałabym, żeby twoje listy nadchodziły szybciej i były dłuższe, ale nie powinnam tyle wymagać
podczas wojny. Nano śpi w łóżeczku obok mnie. Właśnie się przebudziła i powiedziała: „Szkoda, że tatuś nie może
teraz przyjechać”. Zaczyna odczuwać, że od Twojego wyjazdu upłynęło sporo czasu. Jednak ten czas może być
niczym w porównaniu z oczekiwaniem, które mamy jeszcze przed sobą. Ale raz jeszcze zapewniam Cię, kochanie, że
obie jesteśmy dzielne i zrobię wszystko, żeby nadal zachowywać się rozsądnie.
Wtorek, 25 sierpnia:
Kochany Henri,
(…) Wiemy, że od soboty toczy się wielka bitwa wzdłuż całej wschodniej granicy i że to może jeszcze trochę
potrwać (…). Mój biedaku! Tak mi smutno, że przebywam tak daleko od Ciebie bez żadnych wieści o Tobie, ale mogę
przysiąc, iż nigdy w życiu nie radziłam sobie tak dzielnie. W ten sposób składam hołd ojczyźnie. Mam nadzieję (…) że
wrócisz, może chory, lecz mam nadzieję, że tak się stanie. Jednak gdyby przytrafiło Ci się coś złego, bądź pewien, że
zrobię, co w mojej mocy, żeby wychować Nano i zaopiekować się Twoim ukochanym ojcem. Pozostanę wtedy
w Précigné, żeby żyć wśród wspomnień o Tobie952.
Nieprzerwanym strumieniem płynęły listy setek tysięcy kobiet sprag​nionych wieści, lecz
otrzymujących tylko skąpe wiadomości, dopóki ukochany lub mąż nie dobrnął ostatkiem sił
do domu na przepustkę albo dopóki nie dowiedziały się, że ranny leży w szpitalu, dostał się
do niewoli lub poległ.
Wojna przytłaczała nie tylko rodziny żołnierzy, lecz także dowódców jęczących
pod jarzmem dramatu. Straty w walkach nad Sambrą – o których wzmiankowano w wielu
listach – pogłębiły nastrój wahania i niezdecydowania, który obecnie ogarnął Lanrezaca.
Energiczny dowódca Franchet d’Espèrey dosłownie błagał o pozwolenie na kontratak.
Lanrezac odmówił, budząc tą decyzją niesmak swoich sztabowców. Po południu 21 sierpnia
generał załamał się pod ciężarem odpowiedzialności, który zdawał się go paraliżować.
Rozprawiał o powodach powstrzymywania się od natarcia w obliczu zdumionego sztabu.
Każdy wojskowy historyk „przedstawiał swą własną wersję tego, co działo się w duszy
generała Lanrezaca owego popołudnia”, zauważa Tuchman953. Spears obserwował przebieg
wydarzeń z głęboką konsternacją, mając przede wszystkim na uwadze los Brytyjczyków
okopujących się pod Mons954. Prawda wydaje się prosta: Lanrezac, przytłoczony siłą
Niemców i zniechęcony przerażającymi stratami, rozpaczliwie pragnął ocalić resztki swojej
armii. Wiedział, że Joffre nie zgodzi się na tę decyzję, postanowił zatem działać na własną
rękę. Z perspektywy czasu należy stwierdzić, że nawet jeśli ze względu na liczebną przewagę
Niemców i późniejsze wydarzenia odmówił swoim żołnierzom szansy na honorową przegraną,
to postanowił słusznie. Jednak tylko nieliczni mieli wyrazić Lanrezacowi uznanie
za dalekowzroczność i moralną odwagę, jakimi wykazał się w tamtej chwili.
***
Znajdującego się w podobnej sytuacji sir Johna Frencha miały wkrótce nawiedzić poważne
komplikacje w postaci trzech ciosów: osobistej tragedii, upokarzającej porażki politycznej
i zwrotu okoliczności militarnych. Wbrew życzeniom Francuzów Kitchener mianował
dowódcą II Korpusu walecznego sir Horace’a Smitha-Dorriena na miejsce przyjaciela
Frencha, generała sir Jamesa Griersona, który 17 sierpnia raptownie upadł, martwy. Sir John
mógł znieść osobistą żałobę i podkopanie swojego autorytetu. Ale nie mógł tolerować
milczenia Lanrezaca, którego planów wojennych (wówczas w stanie chaosu) w zasadzie nie
znał, za co w dużej mierze sam był odpowiedzialny.
Siły Lanrezaca wzdłuż Sambry i Mozy zostały obecnie zmuszone do wycofania się. Aby
ocalić swoją armię od nowego Sedanu, Lanrezac machnął ręką na to, co i tak już się działo:
zarządził odwrót. Początkowo nie poinformował o tym Joffre’a, który mu tego nigdy nie
wybaczył. Niemniej Lanrezac, podejmując bez zgody przełożonego decyzję odwrotu, miał
dobrze przysłużyć się Joffre’owi jako kozioł ofiarny, na którego można było zrzucić winę
za niepowodzenie całej ofensywy, chociaż to sam głównodowodzący ponosił za nie
największą odpowiedzialność. Lanrezac zapewnił swój załamany sztab, że 5 Armia
przegrupuje się i doczeka w ten sposób następnej okazji do walki. Tak więc Francuzi się
wycofali.
Jednakże swoim posunięciem Lanrezac naraził wojska brytyjskie. Sir John w swojej
kwaterze głównej w Bavai najbardziej trapił się luką, jaka otwierała się pomiędzy
Brytyjczykami okopanymi pod Mons a wycofującymi się siłami francuskimi. Stwarzała ona
Niemcom sposobność do wniknięcia w prześwit w celu oskrzydlenia i zniszczenia angielskich
wojsk. Im dalej wycofywał się Lanrezac, tym bardziej sytuacja groziła właśnie takim
rezultatem. Gdyby Brytyjczycy pozostali na miejscu, przeistoczyliby się w wyspę w kłębiącej
się, szarej toni, pozbawioną na flance jakiegokolwiek punktu oparcia.
Tuż przed północą 22 sierpnia i przed wydaniem przez Lanrezaca rozkazu odwrotu sir John
otrzymał wiadomość z kwatery głównej francuskiego generała. Zawierała ona prośbę o pomoc
w postaci natarcia na skrzydło wojsk Klucka. Prośba obnażała skalę francuskiej
nieznajomości sytuacji: zewnętrzny skraj prawej flanki Niemców rozciągał się w odległości
wielu kilometrów na zachód od wąskiego frontu formacji Frencha. Natarcie i oskrzydlenie
były niemożliwe. Zamiast tego sir John skupił się na sposobie ocalenia swoich wojsk.
Odpowiedział tylko, że będzie się bronił na linii kanału pod Mons przez 24 godziny.
***
Brytyjski Korpus Ekspedycyjny uczepił się Mons – nawet wtedy, gdy Francuzi szykowali
się już do odwrotu – niczym wyjątkowo uparty rzep psiego ogona. Tak oto trwali, jedyni
wówczas na polu walki zawodowi żołnierze, 80 tysięcy młodych ludzi z Brytyjskiego Korpusu
Ekspedycyjnego, rozwinięci wzdłuż trzydziestokilometrowego frontu odpowiadającego
w przybliżeniu przebiegowi kanału Mons–Condé. Na zachodzie rozlokował się II Korpus
Smitha-Dorriena; na wschodzie – I Korpus generała Douglasa Haiga. W paru miejscach
nawiązano już kontakt z nieprzyjacielem. 21 sierpnia brytyjscy zwiadowcy na rowerach
wpadli na niemiecki pododdział w pobliżu Obourga; w potyczce zginął zastrzelony
szeregowiec John Parr – pierwsza brytyjska ofiara wojny. 22 sierpnia, kiedy pod Casteau
Niemcy dostrzegli zasadzkę zastawioną przez żołnierzy 4 Pułku Dragonów Gwardii
pod dowództwem Hornby’ego i się wycofali, dragoni Hornby’ego ruszyli w pościg z szablami
w dłoniach, zadając Niemcom pierwsze straty w walce wręcz z Brytyjczykami.
W ostatnim tygodniu sierpnia prawe skrzydło armii Klucka podeszło pełną siłą pod Mons,
gdzie czekali Brytyjczycy, rozmieszczeni wzdłuż kanału lub wyglądający z każdego domu,
z gotowymi do strzału karabinami Lee-Enfield lustrujący belgijskie pola. „Dziadek Pierwsza
Godzina” nadciągnął 23 sierpnia. Jego pierwszorzutowe pododdziały ze zdumieniem ujrzały
przed sobą okopany BKE w komplecie. „Żołnierze Klucka po prostu wpadli na zagradzający
im drogę BKE i próbowali go zmiażdżyć”, pisał John Paul Harris955. „Brytyjczykom – pisał
Keegan – przypadła, choć tylko przez krótki czas, rola elementu podważającego tak koncepcję,
jak istotę planu Schlieffena”956.
Herbert pisał:
Powiedziano nam, że rano Niemcy mają przypuścić ogromny atak, nie spodobało nam się to, bo (…) nie ulegało
wątpliwości, iż nie dysponujemy prawie żadnymi środkami obrony. Pozostanie na miejscu oznaczało zniszczenie, jak
lekkim tonem stwierdził pułkownik (…). Napisaliśmy pożegnalne listy, które nie zostały wysłane. Schowałem swój
do kieszeni, gdyż pomyślałem, że przyda się na przyszłość. Nieprzyjaciel rozpoczął silny ostrzał957.
Tego ranka niemiecka artyleria zaczęła ostrzeliwać miasto i sondować brytyjskie pozycje.
Następnie na horyzoncie ukazała się, nadciągając od północy wielkim, ciemnym szeregiem,
pierwsza z sześciu dywizji niemieckiej 1 Armii, sławetnego prawego skrzydła Schlieffena.
Niemcy niezwłocznie otworzyli ogień. „Pociski jak kosa przemknęły nam bezpośrednio nad
głową, mniej więcej o stopę nad okopami – pisał Herbert. – Nadlatywały falami, z gwizdem
i szumem. Postawa żołnierzy była bardzo dobra. Wielu szeptało modlitwy i żegnało się.
Któryś obok mnie powiedział: »Wchodzimy w istny ogień piekielny«. Zdaje się, że gdyby
ktokolwiek stanął nad brzegiem kanału, zostałby gładko przecięty na pół”958.
Niemcy nie byli doświadczonymi strzelcami, o czym świadczą liczne brytyjskie relacje.
Pułkownik T.S. Wollocombe z Pułku z Middle​sex wspominał:
Kiedy kroczyłem wzdłuż ceglanego muru, kule tłukły weń jak grad o szybę, ale większość przelatywała mi wysoko
nad głową. Nie było sensu biec i cieszę się, że tego nie zrobiłem, bo kiedy dotarłem mniej więcej do środka muru,
wprost przede mną usłyszałem regularny grad pocisków bijących w mur w błyskawicznej serii – uderzały praktycznie
w to samo miejsce i choć nie zatrzymywałem się, żeby popatrzeć, spodziewam się, iż z powodzeniem mogły wybić
dziurę w murze. Kule padały mniej więcej na poziomie mojej piersi i pomyślałem sobie, że to zabawne, iż ogień
karabinu – bo strzelał karabin maszynowy – nie przesunął się wzdłuż muru, żeby niechybnie dopaść i mnie (…)959.
(Wollocombe, jeden z czterech synów pastora J.H.B. Wollocombe’a, proboszcza
w Stowford w hrabstwie Devon, służących jak jeden mąż na wojnie, został trzykrotnie
wymieniony w rozkazie dziennym i odznaczony Krzyżem Wojskowym. Jego młodszy brat
Frank, podporucznik 9 Batalionu Pułku z Devonshire, poległ w 1916 roku nad Sommą).
Niemcy, nacierający w zwartych szeregach jak na paradzie, stanowili łatwy cel dla
brytyjskich strzelców oddających „po 15 strzałów na minutę”, kiedy tylko niemieccy żołnierze
pojawiali się w ich przyrządach celowniczych. Ich dalekosiężny ostrzał karabinowy był tak
intensywny, że co najmniej jeden z niemieckich pamiętnikarzy porównał go do omiatającego
ognia z broni maszynowej960. Doświadczył go również niemiecki dwudziestodwuletni
szeregowiec Hinrich Oetjen. 21 sierpnia jego pododdział zwinął obóz i pomaszerował do
Waterloo, gdzie pod pomnikiem złożył hołd bohaterom bitwy stoczonej z Napoleonem, po
czym przygotował się do natarcia na wroga, który w kampanii sto lat wcześniej był jeszcze
sojusznikiem. 23 sierpnia żołnierze przybyli do leżącej na zachód od Mons wsi St
Symphorien, gdzie zajęli na nocleg stodołę. Wkrótce po północy 24 sierpnia zbudził ich grad
brytyjskich pocisków: „Anglicy strzelali jak szaleni, nie przerywając ognia przez kwadrans
(…) dachówki stodoły były porozbijane na kawałki”961.
Brytyjczycy prowadzili ciągły ostrzał przez cały dzień. Jak oblicza Keegan, Niemcy stracili
5 tysięcy ludzi, a BKE 1600 zabitych i rannych. Kluck później przyznał, że „silny opór”
Anglików opóźnił jego natarcie962. Pierwsze ataki spadły głównie na żołnierzy korpusu
Smitha-Dorriena – na jego dwie dywizje nacierało około pięciu niemieckich. Fale
niemieckich żołnierzy dosłownie zgniotły brytyjskie pozycje. Z najsilniejszymi atakami
musieli zmierzyć się Królewscy Fizylierzy oraz żołnierze pułku Gordon Highlanders963. Przez
cały dzień nacierała na nich niemiecka piechota. Porucznik Maurice Dease, „choć odniósł
dwie lub trzy poważne rany”, nadal kierował ogniem swoich karabinów maszynowych,
wreszcie – zraniony po raz piąty – został odniesiony do batalionowego punktu opatrunkowego.
Praktycznie wszyscy jego podkomendni polegli lub zostali ranni964. Podobnie szeregowiec
Sidney Godley, choć ciężko ranny, dalej prowadził przez dwie godziny ostrzał z karabinu
maszynowego, osłaniając odwrót Brytyjczyków965. Był jednym z ostatnich obrońców Mons;
wreszcie rozmontował swój karabin maszynowy i wrzucił części do kanału, żeby broń nie
dostała się w ręce wroga. Ci dwaj żołnierze zajmowali skrajnie odmienne szczeble
w klasowej hierarchii Wielkiej Brytanii. Dease, urodzony w Irlandii, dorastający w Anglii,
kształcił się w Stonyhurst College i uczelni wojskowej w Sandhurst; zmarł z ran odniesionych
w bitwie pod Mons. Godley, pracownik londyńskiego sklepu z artykułami żelaznymi, dostał
się do niewoli, lecz przeżył wojnę, później zaś został szkolnym dozorcą w londyńskiej
dzielnicy East End. Obu odznaczono Krzyżem Wiktorii; odwaga nie odróżniała klas
społecznych. Obaj znaleźli się wśród ostatnich Brytyjczyków stawiających opór w Mons,
zanim ich towarzysze broni opuścili miasto i przyłączyli się do francuskiego odwrotu.
905 The World War I Document Archive, Kitchener’s Address to the Troops:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/Kitchener%27s_Address_to_the_Troops.
906 Corbett-Smith, s. 23.
907 Autor zapomina o udziale Wielkiej Brytanii w wojnie krymskiej (1853–1856) (przyp. tłum.).
908 Ibidem, s. 31.
909 Emden, s. 17.
910 Keegan, s. 83.
911 Arthur, s. 368.
912 Ibidem, s. 369.
913 Ibidem, s. 371.
914 Churchill, przedmowa do książki Spearsa, s. VII.
915 Słowo to tłumaczy się jako „werwa”, „wigor” (przyp. tłum.).
916 Foch, s. LII.
917 Spears, s. 19.
918 Terrain, s. 44–45.
919 Neillands, s. 16.
920 Keegan, s. 101.
921 Foch, s. 43.
922 Strachan, The First World War, s. 52.
923 Clément Raymond, Journal.
924 Tuchman, s. 238.
925 Cytat w: ibidem, s. 241.
926 Keegan, s. 103.
927 Patrz Robert A. Doughty, French Strategy in 1914: Joffre’s Own, s. 427–454.
928 „L’Humanité”, 26 sierpnia 1914.
929 „Die Neue Zeitung”, nr 233, Wiedeń, 25 sierpnia 1914.
930 Spears, s. 42.
931 Cytat w: Tuchman, s. 245.
932 Spears, s. 65.
933 Ibidem.
934 Corbett-Smith, s. 37.
935 Strachan, To Arms, s. 53.
936 Coldstream Guards (Gwardia z Coldstream) – jeden z najstarszych i najbardziej renomowanych pułków brytyjskiej armii.
Sformowany w 1650 roku, początkowo nosił nazwę Pułku Moncka od nazwiska pierwszego dowódcy; po jego śmierci nazwę tę
zmieniono na Coldstream Guards od miejscowości Coldstream na granicy angielsko-szkockiej, gdzie pułk stacjonował
(www.coldstreamguards.org.uk) (przyp. tłum.).
937 The World War I Document Archive, Mons, Anzac and Kut, Aubrey Herbert diary:
http://wwi.lib.byu.edu/estu//wwi/memoir/Mons/mons.htm.
938 Ibidem.
939 Cytat w: Corbett-Smith, s. 47.
940 The World War I Document Archive, Mons, Anzac and Kut, Aubrey Herbert diary:
http://wwi.lib.byu.edu/estu//wwi/memoir/Mons/mons.htm.
941 Ibidem.
942 Kapitan Bloem, cytat w: Keegan, s. 109.
943 Benson Arthur, Diary.
944 Ibidem.
945 Terraine, ss. 47–49.
946 Nazwę tej miejscowości po francusku czyta się jak „üi”, po holendersku zaś w sposób zbliżony do „hoi” (przyp. tłum.).
947 Cytat w: Tuchman, s. 219–220.
948 Spears, s. 80.
949 Tuchman, s. 250.
950 Maurice Leroi, Letters.
951 Marie Dubois, Letters.
952 Marie i Henri Michel, Letters.
953 Tuchman, s. 252.
954 Spears, s. 126–127.
955 Harris, s. 70.
956 Keegan, s. 108.
957 The World War I Document Archive, Mons, Anzac and Kut, Aubrey Herbert diary:
http://wwi.lib.byu.edu/estu//wwi/memoir/Mons/mons.htm.
958 Ibidem.
959 Dokumenty T.S. Wollocombe’a MC.
960 Kapitan Bloem, cytat w: Keegan, s. 109.
961 Hinrich Oetjen, War diary.
962 Von Kluck, s. 52.
963 „The London Gazette”, nr 28 976, 13 listopada 1914, s. 9373–9374.
964 Gordon Highlanders (Górale Klanu Gordon) – jeden ze słynnych szkockich pułków brytyjskiej armii o świetnej tradycji
i nazwie pochodzącej od znamienitego szkockiego klanu Gordon. Sformowany w 1794 roku przez IV księcia Gordon jako 100
Pułk Piechoty, był obok oficjalnej nazwy od początku określany mianem Gordon Highlanders. W 1798 roku zmieniono jego
numerację na 92 Pułk, a w 1881 roku połączono go z innym szkockim oddziałem, 75 Pułkiem (www.thegordonhighlanders.co.uk)
(przyp. tłum.).
965 „The London Gazette” (dodatek), nr 28 985, 24 listopada 1914, s. 9957.
42
ODWRÓT
Niech kajzera Billa z księciem
Diabli smołą karmią
Mamy w dupie dziadka Klucka
Razem z jego armią
Piosenka śpiewana przez brytyjskich żołnierzy podczas odwrotu
Sir John French przyjął wieść o decyzji Lanrezaca o wycofaniu się z najwyższym
niepokojem. Zdenerwowany porucznik Edward Spears, brytyjski oficer łącznikowy, specjalnie
pośpieszył w nocy 23 sier​pnia do kwatery głównej sir Johna, by go o tym poinformować.
Lanrezac, mówił Spears, ostrzegł wcześniej Joffre’a, że niemieckie zwycięstwa w walkach
nad Sambrą zmusiły go do generalnego odwrotu. Miał on rozpocząć się następnego dnia.
French usilnie starał się przetrawić wiadomości. Jeszcze przed paroma godzinami oświadczył,
że utrzyma „zajmowany obecnie teren”, uzupełniając siły nowymi oddziałami, które lada
chwila miały przybyć na miejsce966. Teraz brytyjski dowódca nie miał innego wyboru, jak
tylko pójść w ślady francuskich sojuszników i nakazać brytyjskim wojskom wycofanie się.
W sytuacji braku ochrony prawej flanki przez armię Lanrezaca i wobec wieści o potężnych
siłach niemieckich, otaczających Anglików od zachodu, BKE groziło okrążenie
i unicestwienie. Z powodu takiego obrotu spraw generałowie obu stron wściekali się, wiedli
spory i szukali kozłów ofiarnych, a historycy publikowali niekończące się oświadczenia
na temat tego, kogo należy obciążyć winą. Fakt jednak pozostaje faktem: French i Lanrezac
oraz podlegli im dowódcy gorąco troszczyli się o swoich żołnierzy. Na nich spoczywała
przygniatająca odpowiedzialność za życie ich ludzi, za przetrwanie ich armii i za spodziewane
zwycięstwo ich krajów. Ich działania należy zatem oceniać w tym kontekście, nie zaś według
jakiejś odizolowanej doktryny wojennej czy gierek w zwalanie na siebie winy.
Wieść o samowolnie zarządzonym odwrocie przeważyła nawet nad olimpijskim spokojem
Joffre’a. Mimo to głównodowodzący, choć rozgniewany kategoryczną decyzją Lanrezaca,
pojął jej przesłanki i powiadomił o tym fakcie ministra wojny Adolphe’a Messimy’ego
w znanym obecnie momencie, rankiem 24 sierpnia. Niemieckie zwycięstwa – choć Joffre
nazywał je przypadkami „powstrzymania” jego wojsk – w Ardenach i wzdłuż Sambry zmusiły
Francuzów do porzucenia planów ofensywy, przynajmniej na razie. Francuskie armie,
tłumaczył Joffre, „nie objawiły na polu walki takich ofensywnych cech, na jakie mieliśmy
nadzieję”. Faktycznie niektórzy francuscy dowódcy – znakomitymi przykładami służą
d’Espèrey i Foch – oraz ich żołnierze wykazali się dokładnie takim duchem walki, lecz ich
nazbyt żywiołowa ofensywa nie zdołała przebić się przez znacznie liczniejsze wojska
niemieckie.
Joffre pisał dalej:
Musimy zatem uciec się do obrony i wykorzystać nasze twierdze [w Verdun, Toul i innych miejscach] oraz wielkie
przeszkody topograficzne [masyw Wogezów, rzeki Sekwanę i Sommę oraz ich dopływy], by oddać wrogowi jak
najmniej terenu. Musimy starać się wytrwać i wyczerpać nieprzyjaciela, a gdy nadejdzie czas – wznowić
ofensywę967.
Wzniosłość stoicyzmu głównodowodzącego w chwili, kiedy wszystko wydawało się
stracone, zdumiewała wszystkich naocznych świadków. „Naczelny Wódz – wspominał później
Foch – zachowywał zdumiewająco zimną krew”968. Pod maską niewzruszonego spokoju umysł
Joffre’a pracował na najwyższych obrotach. Kiedy jego plany legły w gruzach, wśród
zburzonych wiosek i bezlistnych od ognia lasów, wśród rozdętych zwłok, których nie było
czasu chować, oraz cofających się chwiejnie, zakrwawionych szeregów rozgromionych armii,
w gigantycznym chaosie pola walki – Joffre z nieustępliwością nosorożca zamyślał o nowej
ofensywie. Jednak nie miał żadnych jednoznacznych wieści ze wschodniego frontu: co w tej
chwili robią Rosjanie?
***
Tak oto rozkazy zostały wydane. Wzdłuż całej linii frontu, od skraju lewej flanki BKE
w rejonie Condé do skraju prawej flanki Francuzów, opierającej się o brzeg Mozy, obie armie
rozpoczęły odwrót. W porze przedświtu 24 sierpnia brytyjskie wojsko zebrało manatki
i wyruszyło w drogę. Wycofywali się zaledwie po dwóch dniach starć. W słowniku
brytyjskiego żołnierza nie było miejsca dla tego zapomnianego słowa. Kolidowało ono z całą
mentalnością tych ludzi, którym instynkt nakazywał pozostać na miejscu i walczyć, wypełnić
to, po co zostali tu przysłani: żeby wyprzeć Niemców z Belgii. Nikt nie wypowiadał tego
słowa. Nikt nie mówił otwarcie o odwrocie. Mówili sobie, że prowadzą „działania
opóźniające” do czasu, aż będą mogli zawrócić i wznowić atak.
Kawalerzysta Alfred Tilney z 4 Królewskiego Pułku Irlandzkich Dragonów Gwardii
zapisał:
Odwrót!!! (…) [Słowo] brzmiące dość nienawistnie w uszach żołnierzy wszech czasów (…) Tym, co bolało
naszych chłopców najbardziej, był widok uchodźców; przepełniali drogi, dźwigając szczupły dobytek, a w wielu
przypadkach również dzieci, w rozpaczliwym pośpiechu, by zejść najeźdźcy z drogi. Los wielu z tych, co się spóźnili,
nie wymaga roztrząsania. Zaledwie parę godzin wcześniej ci sami ludzie wiwatowali i życzyli nam zwycięstwa, a teraz
cofaliśmy się, jak gdybyśmy ich zawiedli. Nic z tego nie rozumieli. Czy mogliśmy ich za to winić? My nie rozumieliśmy
również969.
Podnieśli się więc i chwiejnie pomaszerowali tam, skąd przyszli, rozpytując w ostatnich
godzinach nocy o drogę francuskich mieszkańców tamtych stron. Nieco dalej podążali
francuscy żołnierze, podobnie zdumieni tym, co stało się z ofensywą, lecz z determinacją
wciąż żywiący nadzieję na kolejną szansę.
O ósmej rano Niemcy przedarli się przez Mons, przekroczyli kanał i ruszyli „przytłaczającą
siłą w zażartym pościgu”970. Ich zbliżające się szeregi przywodziły na myśl „gęstą,
wszechogarniającą, staczającą się chmurę”, wnikającą jak mgła w każdą lukę, wspominał
major Corbett-Smith971. Tamtego dnia Brytyjczycy przypuścili jedną ze „wspaniałych, lecz
beznadziejnych” szarż kawalerii, kiedy to 9 Pułk Lansjerów pogalopował 365 metrów wstecz
w kierunku Niemców, żeby ocalić baterię Królewskiej Artylerii Polowej, która nadal
prowadziła walkę, choć straciła większość żołnierzy. Na jeden z kilku Krzyży Wiktorii,
którymi odznaczono uczestników walk w odwrocie tamtego dnia, zasłużył kapitan Francis
Grenfell, który zdołał, choć dwukrotnie raniony, usunąć działa z zasięgu niemieckiego ognia.
„Za męstwo w boju przeciwko nierozbitej piechocie w Andregnies w Belgii 24 sierpnia 1914
roku i za bohaterską pomoc w uratowaniu dział 119 Baterii Królewskiej Artylerii Polowej
pod Doubon tego samego dnia” Grenfell otrzymał najwyższe wyróżnienie wojskowe,
przyznawane w krajach Brytyjskiej Wspólnoty Narodów972. Miał polec w walce w 1915 roku.
***
Odwrót okazał się straszniejszy, niż ktokolwiek sobie wyobrażał. Brytyjscy żołnierze mieli
wycofywać się w sposób zorganizowany, „rzutami sił”: połowa wycofuje się i na tyłach
zajmuje nowe pozycje obronne, a w tym czasie druga połowa pozostaje na przedzie, opóźnia
marsz nieprzyjaciela i powstrzymuje jego natarcie; następnie połowa sił z przodu odskakuje,
by utworzyć nową linię obrony na tyłach, podczas gdy dotychczasowe oddziały tylnego rzutu
stawiają czoło wrogowi i utrzymują swoje pozycje. Co jakiś czas Brytyjczycy mieli też
przypuszczać nagłe kontrataki na nadciągające wojska niemieckie. Odwrót rozpoczął się
dobrze, lecz po kilku dniach niemieckie „gromowe posunięcia” zdruzgotały brytyjskie plany.
Niepowstrzymane nocne ataki Niemców, przewaga w liczbie dział oraz obecność samolotu
obserwacyjnego niszczyły angielskie formacje. Wróg miał nadzieję, że zmusi Brytyjczyków
do schronienia się w twierdzy w Mauberge, gdzie będzie mógł ich zniszczyć. Niemcy nie
docenili brytyjskich żołnierzy, którzy nie tracili głowy i nie chcieli pozwolić zapędzić się
do „kotła”, a tym bardziej schować w forcie.
Anglicy musieli się cofać, walcząc bez chwili wytchnienia. Działa zajeżdżały na pozycję
ogniową, strzelały do nadciągających Niemców, po czym je odciągano. Gdy nieprzyjaciel się
zbliżał, podrywała się piechota i pędziła na Niemców z bagnetami na karabinach. Ci, którzy
przeżyli szturm, chwiejnie brnęli z powrotem, by dołączyć do odwrotu. Brytyjscy i francuscy
żołnierze wciąż powtarzali ten przerażający proceder – w jednej chwili zdezorganizowana
hałastra, w następnej zdyscyplinowana formacja prowadząca działania opóźniające, czasem
w panice, zwykle jednak w nastroju gniewnej brawury. Ludność, która jakiś czas temu
obsypywała ich kwiatami i całusami, przypatrywała się teraz długim kolumnom przybitych,
obwiązanych bandażami i wyczerpanych mężczyzn, wlokących się niepewnym krokiem tam,
skąd przyszli. Ich obecność niosła ze sobą grozę: ogień artylerii i zbliżanie się Niemców,
wprawiające ludzi w panikę i nakłaniające ich również do ucieczki. „Jaki sens miało
przekonywanie ich, że to tylko strategiczny odwrót?”, pytał sam siebie w swoich
wspomnieniach Corbett-Smith973.
Podobnie jak w Mons, II Korpusowi Smitha-Dorriena przypadł najgorszy los. Żołnierze
otrzymali rozkaz odwrotu o trzeciej nad ranem. Byli całkowicie wyczerpani po dwóch dniach
niemal ciągłej walki. Wszystkie pułki poniosły poprzedniego dnia ciężkie straty. Większość
oficerów poległa lub odniosła rany. Niektóre pododdziały straciły wszystkich oficerów
i zostały pozbawione dowództwa. Obecnie ludzie Smitha-Dorriena znowu stanęli na drodze
niemieckiej zawierusze. Zapadła noc czarna jak smoła, mżył deszcz. Żołnierze, „otępiali
ze zmęczenia”, „po prostu padali z nóg i zasypiali w połowie dowolnej czynności”974.
Ludzie Haiga, którzy nie zaznali w Mons zbyt ciężkich walk, otrzymali rozkaz, by osłaniać
odwrót korpusu Smitha-Dorriena. Haig zdecydował, że nie jest w stanie wypełnić tego
rozkazu, zignorował go i przyśpieszył wycofywanie się jego własnego korpusu.
Nieposłuszeństwo generała miało podłoże częściowo osobiste: stosunki między Haigiem
a Smithem-Dorrienem oraz ich sztabowcami bardzo się popsuły. Haig – według miażdżącej
krytyki zawartej w pracy doktora Johna Paula Harrisa, starszego wykładowcy akademii
wojskowej w Sandhurst – twierdził, że po prostu nie może wypełnić polecenia wsparcia
Smitha-Dorriena: „W południe Smith-Dorrien przybył, by osobiście błagać Haiga o pomoc
(…). Jednak do tego czasu praktycznie wszyscy żołnierze Haiga byli już w pełnym odwrocie,
a II Korpus pozostawiono własnemu losowi. 24 sierpnia stracił on znowu 2500 ludzi”975.
***
Po południu 25 sierpnia generał Smith-Dorrien zdecydował, że zatrzyma się i podejmie
walkę. Korpus utknął w Le Cateau, miejscowości w rejonie Cambrésis. Wiodące na południe
drogi były zakorkowane i nie dałoby się nimi przejść; Niemcy deptali Anglikom po piętach;
linie telefoniczne do kwatery głównej nie działały; żołnierze padali z wyczerpania. Najeźdźcy
z impetem nacierali na miasto, tak więc raz jeszcze II Korpus Smitha-Dorriena wpadł
w ognisty potrzask. Brytyjski generał posłał po dowódców dywizji. Gdyby natychmiast nie
wyruszyli, przed świtem zostaliby zmuszeni do bitwy. Zapadła cisza, w której zrodziło się
pragnienie czynu.
„Więc dobrze, panowie, będziemy walczyć”, powiedział spokojnie Smith-Dorrien. Wysłano
samochodem meldunek do kwatery głównej, gdzie sir John odebrał go z charakterystycznym,
posępnym wyrazem twarzy; French miał później krytykować Smitha-Dorriena. Niewielu było
bardziej przybitych od Henry’ego Wilsona, architekta brytyjskiego planu, który legł oto
w gruzach. Wilson, obawiając się zniszczenia brytyjskiej armii, wysłał do Smitha-Dorriena
motocyklistę, który miał zawieźć generała do telefonu. „Jeżeli tam pozostaniesz i będziesz
walczył, będzie drugi Sedan”, uprzedził Wilson. Jednak Smith-Dorrien odparł, że nie ma
wyboru. Musiał krzyczeć do słuchawki, bo w tle rozlegał się już huk dział. Rozpoczęła się
bitwa. „Życzę ci szczęścia – odpowiedział Wilson – twój głos przekazuje pierwsze pogodne
słowa, jakie usłyszałem od trzech dni”976.
We wtorek 25 sierpnia nastąpiła okropna noc. Około wpół do dziesiątej wieczorem ludzie
Smitha-Dorriena zapadli w płytkie okopy ciągnące się od Bavai do zachodnich obrzeży Le
Cateau, mając nadzieję na chwilę wytchnienia. Nie zaznali go. Z ciemności nadbiegło wycie
pocisków artyleryjskich i błyski palby z karabinów oraz ognia z broni maszynowej. Niemcy
atakowali miasto. Nowo przybyły batalion pułku Coldstream Guards, wchodzący w skład
4 Brygady (Gwardii) brygadiera Roberta Scotta-Kerra, rzucił się na nieprzyjaciela, atakując
go kolbami i bagnetami. W pozostałych rejonach brytyjscy strzelcy i żołnierze z obsługi
karabinów maszynowych, przed chwilą obudzeni, zmietli niemieckie szeregi wdzierające się
do Le Cateau. Wkrótce obrzeża miasta zalegały setki ciał martwych Niemców. Brytyjczycy
na krótko wzięli górę i odparli atak. Jednakże nocne starcie stanowiło jedynie preludium
do prawdziwego szturmu tego dnia (26 sierpnia), a w tym samym czasie coraz większa luka
otwierała się między oddziałami Smitha-Dorriena i Haiga.
W pierwszych godzinach 26 sierpnia siły brytyjskie – wzmocnione nowo przybyłymi
elementami liczącej 14 500 żołnierzy 4 Dywizji – stawiły czoło zmasowanym niemieckim
atakom czerpiącym z nieograniczonych na pozór rezerw ludzkich. W ciągu następnych 11
godzin Brytyjczycy bili się jak demony, podobnie jak francuscy żołnierze – na jeszcze większą
i bardziej śmiercionośną skalę – nieco dalej na wschód.
W rejonie Le Cateau Kluck faktycznie rozwinął trzy dywizje piechoty – siły w przybliżeniu
odpowiadające brytyjskim. Jednak Brytyjczycy się bronili. Niemcy otrzymali rozkaz
„przebicia się” przez obronę za wszelką cenę. Jedna fala po drugiej rzucała się na angielskie
dywizje. Gdy jedna tyraliera padła, natychmiast pojawiała się następna – tak skrajna była
presja czasu. „Przed nami – pisał pewien niemiecki żołnierz – ciągle mrowiła się spora liczba
rozproszonych angielskich żołnierzy, którzy (…) stale zmuszali nas do trwonienia czasu
na rozwijanie naszych pododdziałów, gdyż nie można było określić, jakimi siłami mogą
stawiać nam opór”977.
Spośród wielu aktów odwagi, jakie tamtego dnia miały miejsce po obu stronach, jeden
zyskał najwyższe uznanie. Fred Holmes, dwudziestoczteroletni młodszy kapral z pułku King’s
Own Yorkshire Light Infantry978, niósł na plecach ponad 3 kilometry ciężko rannego żołnierza,
zanim natknął się na patrol noszowych, po czym wrócił na linię frontu, żeby pomóc
w ewakuacji dział, i sam odniósł poważną ranę. Za męstwo podczas walki Holmes otrzymał
Krzyż Wiktorii979.
Brytyjskie linie obrony zaczęły pękać, nadkruszane przez nawały ogniowe ciężkiej artylerii,
która po raz pierwszy zademonstrowała straszliwe skutki ostrzału piechoty rozlokowanej
w okopach rozrywającymi się w powietrzu szrapnelami. Smith-Dorrien o piątej po południu
wydał rozkaz odwrotu, lecz nie dotarł on do wszystkich jednostek. Nie otrzymali go żołnierze
pułku Gordon Highlanders. Najdotkliwszą klęską BKE w pierwszym miesiącu walk było
praktyczne zniszczenie 1 Batalionu pułku Gordon Highlanders, który w ciemności zmylił drogę
i pomaszerował wprost na pozycje Niemców, biorąc ich za Francuzów. Po rozpoznaniu
nieprzyjaciela Niemcy otworzyli ogień i w ciągu kilku minut zmietli zabłąkanych angielskich
żołnierzy.
Wymknięcie się Brytyjczyków z Le Cateau było niezmiernie skomplikowanym
przedsięwzięciem, które nigdy by się nie powiodło bez wsparcia francuskiego korpusu
kawalerii pod dowództwem generała André Sordeta, osłaniającego lewą flankę Anglików
w trakcie ich wycofywania się. Z 40 tysięcy Brytyjczyków i Niemców walczących w Le
Cateau Smith-Dorrien stracił około 5 tysięcy żołnierzy poległych, rannych i wziętych
do niewoli oraz 38 dział980. Niemniej swoją decyzją zatrzymania odwrotu i podjęcia walki,
uważaną obecnie za jedną z najważniejszych akcji obronnych, generał poważnie opóźnił
niemieckie natarcie.
Podczas wycofywania się z Le Cateau niektórzy brytyjscy żołnierze natknęli się
na odrażający efekt działań najeźdźcy przeciwko ludności cywilnej: szpital, choć wyraźnie
oznakowany flagą Czerwonego Krzyża, został bezwzględnie spalony. Przebywało w nim 400
rannych (nie wiadomo, ilu zdołało umknąć z pożogi). Wzdłuż głównej ulicy leżały
porozrzucane „straszliwe dowody, że to oni maczali w tym palce”. „Obok ciał poległych
lub rannych żołnierzy – pisał major Corbett-Smith – leżały trupy kobiet i dzieci; wiele było
straszliwie okaleczonych. Nad nimi klęczały inne kobiety z kamiennymi twarzami
lub zanoszące się histerycznym szlochem. Zza okiennic lub półprzymkniętych drzwi wyglądali
inni, oślepli z grozy”. Major pisał później, że nie mógł zapomnieć zwłaszcza o jednym
obrazie:
W otwartym oknie sklepu, zwieszając się z haka w poprzecznej belce niczym pieczeń u rzeźnika, tkwiło ciało
dziewczynki, może pięcioletniej. Jej biedne, małe rączki były odrąbane, a na szczupłym ciele widniały ślady brutalnych
pchnięć bagnetem981.
Na ten widok żołnierzom z brygady Corbetta-Smitha „czerwień zasnuła wzrok”: „Nie było
już mowy o braniu jeńców”. Gdy kolumny żołnierzy opuszczały Le Cateau, ich ciężarówki,
wozy i konie wiozły francuskich cywilów, głównie kobiety, które błagały, żeby je zabrać.
***
Brytyjczycy zdążali na południe przez Péronne, St Quentin i Noyon, Compiègne i Soissons,
mijali Villers-Cotterêts, Verberie i Néry oraz inne miejscowości, których nazwy wryły się
w pamięć mężczyznom jako miejsca, gdzie walczyli, próbowali odpocząć lub po prostu
chcieli się zatrzymać – wyczerpani, głodni, lecz stale spragnieni wieści, kiedy będą mogli się
przegrupować i z powrotem ruszyć do walki.
Zmienne koleje wojennego losu nie załamały morale żołnierzy. W kilku miejscach w długiej
wędrówce na południe mieli się zatrzymywać i nadal staczać krótkie potyczki w ramach
działań opóźniających. Z utęsknieniem wyczekiwali chwili, w której będą mogli wcielić
w czyn słowa Joffre’a o „wznowieniu ofensywy” – zawrócić, przegrupować się i z powrotem
przenieść wojnę na niemiecki teren. „Wszyscy mieli już serdecznie dosyć [odwrotu] – pisał
brytyjski oficer Aubrey Herbert – i przez cały dzień słyszało się rozmowy oficerów oraz
żołnierzy o tym, jak chcą odwrócić się i walczyć”982. Zwycięstwo zależało od wyboru
właściwego momentu. Joffre początkowo planował rozpoczęcie kontrofensywy na linii
Sommy, 120 kilometrów na południowy zachód od Mons. Jednak te plany szybko okazały się
nazbyt optymistyczne. Faktycznie armie aliantów miały się cofać aż do samych bram Paryża.
O kilka kilometrów na północ od St Quentin nieprzyjaciel znowu zaczął deptać aliantom po
piętach. Pociski dział rozrywały się coraz bliżej. „Niemcy są tuż za nami!”, krzyknął jakiś
sanitariusz, przedzierając się przez tłum przerażonych cywilów w stronę znużonych żołnierzy.
Oficer ze sztabu rozkazał kolumnom wycofać się do St Quen​tin, „po czym wszędzie zapanował
szalony pośpiech”, wspomina Corbett-Smith983. Wkrótce i to miasto padło ofiarą teutońskiej
furii.
W pewnym miasteczku, pisał Aubrey Herbert, „było ciemno choć oko wykol, z wyjątkiem
świateł latarek, połyskujących na twarzach żołnierzy i bagnetach, a także rozbłysków
wybuchających pocisków”. Z kolei Soissons okazało się „miastem słonecznym, lecz martwym.
Na pięć domów cztery były zamknięte. Większość zamożnych mieszkańców się ulotniła.
Pozostały tylko milczące ulice i domy o pozasłanianych oknach. Stukot kopyt Moonshine
[konia autora pamiętnika] na bruku niemal przyprawiał o gęsią skórkę”984.
28 sierpnia pod Noyon dziewiętnastoletni Rupert William Cave-Orme, oficer z Pułku
Lincolnshire, zgłosił się na ochotnika do odebrania racji żywnościowych z ostatniego pociągu,
jaki przyjechał do miasta: „Zdobyłem furgonetkę z jednostki zaopatrzenia i pojechałem
na stację, mijając podwójne kolumny skonanych żołnierzy, koni i dział; dotarłem na miejsce
w samą porę, żeby zatrzymać pociąg z zaopatrzeniem i porozmawiać z generałem ze sztabu.
Racje dotarły do żołnierzy o pierwszej nad ranem (…)”985. Oficer służby medycznej, który
widział odwagę Cave’a-Orme’a, obiecał przedstawić go do odznaczenia, lecz poległ, zanim
zdążył wywiązać się z obietnicy. Racje żywnościowe niezwłocznie rozdano głodnym
żołnierzom.
Ponury pochód podążał na południe przez kolejny tydzień: samochody, ciężarówki, jaszcze
z amunicją, działa, patrole kawalerii i długie kolumny brudnych, obdartych, zarośniętych
żołnierzy, których pododdziały uszczupliły straty niewiadomej wysokości, obwiązanych
bandażami, jęczących rannych wiezionych sanitarkami lub brnących o własnych siłach
najszybciej, jak tylko zdołali, wiedzieli oni bowiem, że jeśli padną, będzie to dla nich
oznaczało śmierć lub niewolę. („Obecnie ratowanie rannych jest niemożliwe”, oznajmił
oficer, przełożony Aubreya Herberta)986. Pomiędzy nimi przemykali francuscy wieśniacy,
przerażone kobiety i dzieci, wszyscy obciążeni dobytkiem, który zdołali unieść, rozciągnięci
w wielokilometrowy sznur, umykający od dalekiego łoskotu przetaczającego się za północnym
horyzontem jak grzmot burzy. Nikt nie wiedział, gdzie i kiedy nastąpi kres odwrotu.
Wycofujący się wysadzali za sobą w powietrze mosty, w tym najsłynniejszy, piękny,
łukowaty most nad Oise pod Compiègne. Był to „jeden długi, potworny koszmar”, pisał
Corbett-Smith. Praca sztabów w dowództwach cofających się korpusów i dywizji w dużej
mierze uległa rozprzężeniu – nie dlatego, że sztabowcy potracili głowy, wyjaśniał autor
pamiętnika, lecz ponieważ wojskowy ład nie mógł dotrzymać kroku szalonemu impetowi
niemieckiego natarcia. Żołnierze gubili się, odłączeni od swoich pododdziałów wskutek
wyczerpania lub ran. Konie, zbyt wygłodzone, by ciągnąć działa lub wozy z zaopatrzeniem,
padały i trzeba było je dobijać wystrzałem wśród pogwarek: „Zepchnijcie z drogi tego
biednego zwierzaka. To był stary poczciwiec, nie? No, ten skarogniady świetnie ciągnął! (…)
Ale teraz liczy się tylko to, żeby się nie zatrzymywać. Tak, lepiej go zastrzelić. Zasługuje
na szybki koniec”987.
Jednym z najmłodszych żołnierzy BKE był szesnastoletni trębacz Jim Naylor z 30
Brygadowej Kolumny Amunicyjnej (wchodzącej w skład 3 Dywizji), którego rodzice
mieszkali w Indiach. Pod koniec sierpnia pisał do rodziny:
Drodzy tato, mamo i Eileen [jego siostra],
Nadal mam się całkiem dobrze (…). Bardzo dobrze nas karmią (…) czasami dostajemy bochenek chleba na trzech
lub czterech ludzi. Do tego otrzymujemy kawałek boczku i sery oraz trochę dżemu. Dostajemy też mnóstwo tytoniu
i papierosów, lecz ja zawsze rozdaję swój przydział. Ze dwa lub trzy razy w tygodniu wydają nam też rum, lecz ja go
nie biorę. Nie spotkałem tu jeszcze żadnych naszych żołnierzy z Indii, ale widywałem mnóstwo francuskich żołnierzy
z Indii lub Afryki (…). Teraz właśnie zaczyna się tu robić chłodno, zatem czy moglibyście przysłać mi parę rękawic?
Zapakujcie je, proszę, do pudełka i bardzo dobrze zabezpieczcie. Nie będę żałował, kiedy to wszystko się skończy.
Owszem, byliśmy w Mons, bez dwóch zdań, i mam nadzieję, że nie przeżyjemy więcej takiego odwrotu. Nie, nie
sypiam za często w stodołach i tym podobnych miejscach. O wiele zdrowiej jest na zewnątrz, na dworze. W stodołach
na ogół jest pełno owadów, prawda? Cóż, chyba lepiej już skończę tę pisaninę, mam nadzieję, że list dotrze do Was
bezpiecznie (…).
Wasz kochający Jim988
Na przeciwnym końcu drabiny wojskowej hierarchii znajdował się brygadier Robert Scott-
Kerr, jeden z najwyższych rangą wśród brytyjskich żołnierzy, którzy w czasie odwrotu trafili
na listę strat. Wykształcony w Eton i Trinity College w Cambridge, Scott-Kerr otrzymał
nominację na oficera 24 Pułku z Pogranicza Południowej Walii989 w 1879 roku, krótko po tym,
jak jednostka została rozniesiona podczas wojny z Zulusami. Później walczył w kampanii
sudańskiej (1885) i wojnie burskiej (1900–1902); został wówczas odznaczony Orderem
za Wybitną Służbę. We Francji dowodził 4 Brygadą (Gwardii) 2 Dywizji. Ciężko raniony
w udo 1 września w Villers-Cotterêts, został odesłany do kraju, gdzie do końca wojny miał
dowodzić jednostką Obrony Terytorialnej. W 1919 roku przeszedł w stan spoczynku
w honorowej randze brygadiera.
***
Tamtego ranka podczas godzinnego starcia w sadzie w pobliżu wsi Néry, na zachodnim
brzegu rzeki Oise, doszło do jednego z najdzielniejszych w tej wojnie czynów podczas akcji
bojowej. Bateria L z Królewskiej Artylerii Konnej pod dowództwem kapitana Edwarda
Bradbury’ego szukała po omacku drogi w gęstej mgle, kiedy z białej zupy wyłoniła się
kolumna niemieckiej kawalerii. Jeden z brytyjskich oficerów pogalopował, żeby ostrzec
brygadę; tymczasem bateria się ukryła. Wkrótce mgła rozstąpiła się, odsłaniając na grzbiecie
wzgórza, w odległości niecałych 550 metrów, sześć niemieckich pułków, których żołnierze
zsiedli z koni i stali obok 12 dział. Ludzie Bradbury’ego zdążyli przygotować swoje trzy
działa do akcji, lecz niemiecka nawała ognia szybko wyeliminowała dwa z nich. „Kapitan
Bradbury ruszył do wozu po amunicję – relacjonował naoczny świadek, irlandzki sierżant
David Nelson – lecz zdołał przejść zaledwie około 4 jardów (…) kiedy nieprzyjacielski
pocisk całkowicie oderwał mu obie nogi w połowie uda”990. Bradbury, wykazując
fenomenalną siłę woli, „podparł się rękoma i dalej kierował ogniem, aż padł martwy”991.
Nelson oraz szef baterii, chorąży Thomas Dorrell, pozostali przy dziale – jedynym sprawnym
przeciwko ośmiu działom niemieckim – i choć obaj byli już ciężko ranni, nadal prowadzili
ostrzał aż do wyczerpania amunicji. Nelson nie chciał usłuchać rozkazu odwrotu.
W ciągu godziny większość Baterii L została zniszczona. Nelson pisał:
W czasie tej okropnej masakry wśród straszliwego huku dział słyszało się jęki umierających ludzi i rżenie koni;
większości tych scen nie da się opisać. Jednemu z żołnierzy na moich oczach pocisk równo odciął głowę. Innego
dosłownie rozerwało na strzępy, kolejnego niemal przecięło na wysokości piersi, bioder, kolan i kostek. Jednemu z koni
pocisk całkowicie odciął łeb i kark992.
W zamku swojego karabinu Nelson odkrył miazgę z krwi i mięsa – fragment oderwany
z ludzkiej głowy; reszta ciała leżała nieopodal. Później zauważył dziewięć przestrzelin
w swojej kurtce, którą uprzednio zdjął i położył na ziemi za sobą. Wreszcie przybyła brytyjska
odsiecz i otworzyła nieprzerwany ogień na flankę Niemców, odpierając ich. Zdobyto osiem
dział.
Ocalałe brytyjskie jednostki maszerowały całą noc, aż do dziesiątej rano 2 września.
„[Piechota] porzuciła wszystko, niosła tylko amunicję i karabiny – zapisał noszowy z obsady
Ambulansu Polowego nr 10 z 4 Dywizji, sierżant David Lloyd-Burch. – Myślę, że to był
najgorszy przemarsz, jaki odbyliśmy. Ludzie zaczynali się załamywać, widziało się
wyczerpanych żołnierzy opuszczających szeregi. Wszyscy, którzy odpadli, zginęli lub dostali
się do niewoli. Niemcy przysporzyli angielskim żołnierzom sporo cierpień”993.
Lloyd-Burch otrzymał rozkaz, żeby odszukać w Néry więcej drużyn noszowych:
Moim pierwszym przypadkiem był jakiś biedny dragon, który stracił część pleców. Zmarł, zanim zdążyłem go
ewakuować (…). Wśród zmarłych był też kpt. Bradbury z Królewskiej Artylerii Konnej, miał urwane obie nogi.
Wypełniliśmy zwłokami poległych jeszcze dwa wózki, lecz musieliśmy je zostawić, bo Niemcy znowu nacierali. Przed
wycofaniem się znaleźliśmy jeszcze sześciu rannych. Złożyliśmy ich na chłopskim wozie (…) maszerowaliśmy obok
tych poranionych biedaków. Jak oni krzyczeli… Byli ciężko ranni, a jeszcze te wstrząsy wózków na wyboistych
drogach… Byłem rad, kiedy już dotarliśmy do naszego ambulansu polowego (…)994.
Tamtej nocy Niemcy, którzy zdobyli Néry, znaleźli Nelsona w tamtejszym szpitalu. Pocisk
przebił mu płuco i sierżant nie mógł oddychać na leżąco. Niemcy zabrali go. Później Nelson
zdołał uciec i dotarł do francuskich pozycji, gdzie „w Dinant znalazła go, oszołomionego,
siostra lorda Kitchenera”995. Wszyscy trzej: Bradbury, Nelson i Dorrell, zostali nagrodzeni
Krzyżem Wiktorii (Bradbury pośmiertnie). Nelsonowi udał się czyn graniczący z cudem:
przeżył zranienia, uciekł z niemieckiej niewoli i wrócił do służby w wojsku, lecz tylko po to,
by 8 kwietnia 1918 roku polec w walce. Dorrell dożył do 1971 roku.
Mniej więcej w tym czasie Aubrey Herbert został ciężko ranny w bok. Jego doświadczenia
odzwierciedlają typowy los wielu żołnierzy, którzy nie mogli się poruszać o własnych siłach:
pozostawiano ich. „Ludzie z Czerwonego Krzyża, gdy zobaczyli moją ranę, tylko gwizdnęli
głośno; mówili, że dostałem kulę”. Kiedy zbliżali się Niemcy, Herbert ponaglał wojskowych
medyków, żeby go zostawili: „Sami zostaliby zabici lub pojmani”. Zatem podali mu morfinę,
umieścili go na noszach i odeszli. Ranny stracił przytomność. Gdy ją odzyskał, ujrzał
„rudobrodego Niemca z lśniącym w słońcu hełmem i bagnetem (…) wyglądał jak anioł
śmierci”. Nieprzyjacielski żołnierz szturchnął Herberta bagnetem: „Wydawało mi się, że zaraz
znowu wydarzy się coś potwornego”. Jednak Niemiec zachował się „niezwykle miło
i uprzejmie. Podłożył mi coś pod głowę; zaofiarował mi wino, wodę i papierosy”. W tym
czasie obok maszerowały tłumy Niemców. „Sprawiali wrażenie stalowej szarańczy”.
Niektórzy byli „bardzo nieprzyjemni”. Jeden machnął Herbertowi bagnetem przed nosem
i rzekł: „Chciałbym wbić ci go w gardło i parę razy obrócić”. Później niemiecki personel
medyczny wyjął pocisk i opatrzył ranę. Herbert przeżył i trafił do niewoli996.
***
Nieco dalej na wschód, gdzie wycofywali się Francuzi, strach przed „kolejnym Sedanem”
wyparł z żołnierzy wszystkich pułków lęk przed śmiercią. Marsz nieprzyjaciela „na Paryż,
w kierunku serca kraju, odbywał się z zawrotną szybkością”, wspominał Foch997. Wydano
rozkaz „prowadzenia walki w odwrocie”. Francuscy żołnierze wykonywali go z samobójczą
determinacją, wysadzając za sobą w powietrze drogi i mosty oraz atakując Niemców, gdy
dostrzegali przewagę, jaką dawała korzystna topografia lub znajomość terenu.
Przy setkach okazji, gdy Francuzi wycofywali się z jednego miasta po drugim – Sedanu,
Signy L’Abbaye, Rethel, Guise-St Quentin – zawracali i stawiali Niemcom czoło
oskrzydlającym posunięciem, otaczając nieprzyjaciela. Często potem musieli atakować
na bagnety niemieckie pododdziały na własnych tyłach, żeby się przez nie przebić. W rejonie
Guise-St Quentin (28–29 sierpnia) w Lanrezacu, zawsze nieskorym do ryzyka, rozpaliło się
na nowo coś z dawnej pewności siebie. W oszałamiającym kontrataku, pobrzmiewającym
echem męstwa Smitha-Dorriena w Le Cateau, zawrócił pod Guise swoje siły i odbił miasto.
To dało wszystkim jedynie odrobinę nadziei. Wkrótce niepowstrzymana kontrofensywa armii
Bülowa zagroziła pozycjom Francuzów i Joffre ponuro pozwolił Lanrezacowi wznowić
odwrót. 30 sierpnia 5 Armia opuściła Guise, wysadzając na odchodnym w powietrze mosty
nad rzeką Oise. Opóźnienie dało przynajmniej Joffre’owi chwilę oddechu na rozlokowanie
nowej 6 Armii na północno-wschodnich peryferiach Paryża.
***
Tymczasem w Lexy, wsi w departamencie Meurthe-et-Moselle, w samym sercu Lotaryngii,
jednostka niezdecydowanego noszowego Raymonda Clémenta:
nagle otrzymała rozkaz wycofania się (…). Wskoczyliśmy do rowu i ulotniliśmy się gęsiego, podczas gdy kule
świstały naokoło nas. Za nami wieś Lexy została ostrzelana pociskami zapalającymi i stanęła w ogniu. Opuściliśmy ją
w samą porę! (…) Nikt nas nie informuje [o odwrocie]. Dowódcy okłamują nas, zmuszając nas do marszu dniem
i nocą. Rozprawiają o zagadnieniach strategii. Ostatecznie dowiedzieliśmy się prawdy po wielu miesiącach! (…)
A jeszcze dzień wcześniej mówili o zwycięstwie!998
Jeszcze dalej na południe, pisał Clément, „setki ludzi padło” w bit​wie pod Fosses. Tak oto
relacjonuje dalej:
Pierwszy raz mogliśmy wykonywać nasze zadania noszowych. Kierując się wskazówkami lekarza,
przepatrywaliśmy linię frontu przy świetle latarek w poszukiwaniu ciała porucznika poległego w boju. Nasz zespół
znalazł go pod żywopłotem w pobliżu wyrwy wybitej przez „210” [pocisk]. Gleba nadal pachniała siarką (…). Nigdy
nie zapomnę tego okropnego widoku. Porucznik leżał na ziemi bez jednego drgnienia, nadal w swoim szykownym,
czarno-czerwonym mundurze. Jedna z jego okrytych rękawicami dłoni wciąż ściskała gwizdek zwisający mu z szyi.
Ale w jego czaszce ział otwór. Prawa strona jego głowy została doszczętnie oskalpowana przez szrapnel i brakowało
połowy czaszki. Wokół ciała rozlała się kałuża krwi i mózgu (…). Żeby zanieść trupa do wsi, musieliśmy załadować go
na nosze. Byłem tak przerażony, że nie zdołałem pomóc w tym kolegom. W końcu ponieśliśmy nosze oparte
na barkach. Głowa porucznika i jego rana znajdowały się tuż obok mnie. Mimo nocnych ciemności chwilami widziałem
otwór w jego czaszce i miałem wrażenie, że kleista mieszanina, która zeń wypływała, dotrze poprzez nosze aż
do mnie. Nasz żałobny kondukt dotarł do ambulansów w środku nocy.
Następnego dnia Clément zapisał:
Opiekowaliśmy się rannymi (…). Biedni, okaleczeni ludzie krzyczeli i śmiali się jednocześnie w gorączce.
Bezustannie rozmawiali o swoich ranach, transporcie i o przyszłości. Lekarz rękoma czerwonymi od krwi polewał te
straszliwe rany jodyną; przemawiał do nich powoli: „Mój ty biedaku”. Lecz wtem dotarła do nas wieść, że Niemcy
wracają (…). Szybko załadowaliśmy na ciężarówki, wozy i wszelkie pojazdy, jakie znaleźliśmy w wiosce, tylu rannych,
ilu zdołaliśmy (…) Daliśmy radę ewakuować wszystkich. Jednak gdy przyszła nasza kolej na wycofanie się,
musieliśmy zostawić część tych biedaków w stodole.
Na początku września Clément i inni noszowi z jego jednostki przeżyli kolejny pojedynek
ogniowy:
To istny cud, że jeszcze żyjemy… Mieliśmy niewiele czasu na dojście do siebie, zanim znowu dostaliśmy rozkaz
wycofania się, lecz obok przejechał francuski dragon z rewolwerem w dłoni. Wrzeszczał: „Dokąd idziecie? Uciekacie?
Wracajcie i walczcie z wrogiem!”. Usilnie staraliśmy się wytłumaczyć mu, że nie możemy walczyć instrumentami
chirurgicznymi i noszami999.
W innym rejonie tej masakry młody Maurice Leroi myślał tylko o matce. 1 września pisał:
Nie zdradzę Ci, co w rzeczywistości robimy ani gdzie naprawdę jesteśmy, wolałbym Ci o tym opowiedzieć, kiedy
wrócę do domu, bo wierzę, że przeżyję wojnę, moja szczęśliwa gwiazda mnie chroni. A co u Ciebie? Czy nadal dobrze
sobie radzisz? Kiedy znowu się spotkamy, na pewno wyprawimy przyjęcie! Na razie nic więcej nie przychodzi mi
do głowy. Pozdrawiam Cię gorąco.
Twój kochający syn Maurice1000
Inni francuscy pamiętnikarze ograniczali się do opisów brutalnych faktów. „Od 20 sierpnia
– pisał trzydziestoczteroletni szeregowiec Émile Fossey z Le Lorey – rozpoczął się odwrót,
podczas gdy w rejonie Charleroi nadal trwały walki; wkroczyliśmy z powrotem do Francji
w Rocroi i wycofywaliśmy się przez Guise i Marle aż do Provins, stale pieszo (od 50 do 60
kilometrów dziennie) i ciągle w walce, w palącym upale, bez zaopatrzenia”1001.
***
Pod koniec sierpnia Ferdinand Foch został mianowany dowódcą lotnej 9 Armii –
„Samodzielnej Grupy Operacyjnej Focha” – sformowanej 29 sierpnia. Po przybyciu
do kwatery głównej w Vitry czekało go „brutalne przebudzenie”: „Oto »od Sommy
do Wogezów« – jak mówił komunikat z tego dnia – rozciągał się front najazdu”. Tych kilka
słów uświadomiło Fochowi, że Belgia oraz cała północna część Francji aż do linii Sommy
znalazła się w rękach Niemców.
Niemniej pewność siebie Joffre’a oraz fakt, że dalszy odwrót na południe przebiegał
w sposób uporządkowany, a nie wymuszony, przyniosły Fochowi pewną ulgę. Francuzi
i Brytyjczycy obecnie cofali się zgodnie z własnym postanowieniem oraz pierwotnym planem
Joffre’a (patrz mapa 5): francuska 3 Armia miała wycofać się za Verdun; 4 Armia za linię
rzeki Aisne od Vouziers do Guignicourt; 5 Armia do Loan; wojska brytyjskie za linię Sommy
od Ham do Bray. Jednocześnie Joffre rozwinął nowo sformowaną 6 Armię dość daleko
na zachodzie, wokół Amiens, gdzie miała stawić czoło skrajnym formacjom prawego skrzydła
armii Klucka. Zamysł uporządkowanego powstrzymania nieprzyjaciela i skierowania Klucka
w rejony z dala od Paryża, w stronę doliny Marny, zaczynał przybierać realny kształt.
Nowa grupa Focha miała osłaniać lewą flankę 4 Armii od strony Rocroi i blokować
poszerzającą się lukę pomiędzy 4 a 5 Armią. To oznaczało, że jego wojska miały się rzucić
pod niemiecki „walec parowy” tam, gdzie będzie on starał się wybić wyrwę we francuskiej
linii obrony. „Opatrzność pana zsyła” – tymi słowy generał Fernand de Langle de Cary,
wyczerpany dowódca 4 Armii, powitał przybycie Focha.
Foch niezwłocznie przystąpił do przydzielania oficerów do pododdziałów, które straciły
dowódców. Tysiące francuskich oficerów poległo lub odniosło rany, pozostawiając żołnierzy
bez dowództwa: „(…) dzielni żołnierze, tacy jak zwłaszcza Bretończycy z XI Korpusu, błąkali
się na chybił trafił, niezdolni do wszelkiej akcji wobec braku kierownictwa”1002. Poznając
swoich ludzi, Foch odkrył w nich wielkie rezerwy élan: w Dywizji Marokańskiej panował
„duch wojskowy”, choć potrzebowała ona uzupełnień; oddziały, które ucierpiały
najdotkliwiej, na przykład XI Korpus pod Maissin, „domagały się ustawicznie, by dano im jak
najprędzej dowódców, którzy poprowadzą je ponownie do walki”1003.
Jednak na jak długo? Ile jeszcze zdołają wytrzymać? Na te pytania dała odpowiedź chłodna
wymiana zdań między Joffre’em a Fochem, która miała miejsce około wpół do ósmej
wieczorem 31 sierpnia w dowództwie 4 Armii w Monthois. Foch odparł, że jego grupa
„wytrzyma z trudnością dwa dni, w najlepszym razie trzy, w obliczu dwóch korpusów
nieprzyjacielskich (…)”. Podał trzy powody. Po pierwsze, nieprzyjacielowi sprzyjało
ukształtowanie Szampanii, „nieposiadającej poważnych punktów oporu, o lasach łatwych
do przejścia, pozbawionej poważnych linii wodnych”. Po drugie, IX Korpus dysponował
słabą artylerią (wieloletni problem). Po trzecie, żołnierze byli zmęczeni1004. Zatem
Samodzielna Grupa Operacyjna nie miała innego wyboru, jak tylko cofać się nadal krok
w krok z 4 Armią i blokować lukę.
Tak więc obok gorzkiego zezwolenia na dalszy odwrót Joffre wystosował do armii jedno
ze swych raptownych wezwań, by nie upadać na duchu: „Ten ruch odwrotowy przygotowuje
dalsze operacje; trzeba, żeby wszyscy o tym wiedzieli i nie wierzyli w odwrót
wymuszony”1005.
Jeśli jakaś chwila unaoczniała niezłomną wolę francuskiego głównodowodzącego, to
z pewnością właśnie ta. Joffre upiększył prawdę: faktycznie w wielu miejscach Niemcy nadal
zmuszali aliantów do odwrotu. Jednak jego stwierdzenie przekazywało założenie zupełnie
innej przyszłości, niosąc potężną, ukrytą, krzepiącą prawdę: francuski generał nie mógł nawet
myśleć o klęsce. Jego nadrzędnym priorytetem było przywrócenie francuskiej armii esprit de
corps, a we właściwej chwili wznowienie ofensywy.
***
Euforia zwycięstwa podtrzymywała wyczerpane niemieckie wojska, które już wcześniej
zdawały się rozbijać w pył wszelki opór. „Bardzo górujące nad moimi siły” niemieckie
objawiały „skłonność (…) do otaczania mnie – przyznał później sir John French. –
Postanowiłem zdobyć się na najwyższy wysiłek, by kontynuować odwrót, aż odgrodzę moje
oddziały od nieprzyjaciela jakąś znaczniejszą przeszkodą terenową, taką jak Somma
lub Oise”1006.
Jednak sir John nie znalazł żadnej osłony. Smak zwycięstwa i miraż Paryża skłaniały
Niemców do dalszych wysiłków. Mimo wszystko przed końcem sierpnia ich tempo zaczęło
słabnąć. Mężna obrona Smitha-Dorriena w Le Cateau oraz podobny wyczyn Lanrezaca
w Guise-St Quentin (28–29 sierpnia) przyhamowały natarcie wroga. Kluck nadal wyobrażał
sobie, że na północ od Sommy Brytyjczycy cofają się na zachód, w kierunku Calais. Mylił się:
całość sił francuskich i brytyjskich wycofywała się do doliny Marny na wschód od Paryża
w linii rozciągającej się od stolicy do Verdun. Założenie Klucka o rozdzieleniu się sił
nieprzyjaciół zachęciło go do pościgu za pozostałymi wojskami francuskimi i do zmiany
kierunku marszu na wschód, po wewnętrznej stronie względem Paryża. Popełniony przezeń
błąd w ocenie dopomógł aliantom.
Kluck wiedział, że armii brytyjskiej, choć bardzo nadwątlonej, daleko do zniszczenia.
„Gdzie są jeńcy?”, zachodzono w głowę w kwaterze głównej Moltkego. Frontowi żołnierze
zastanawiali się nad tym samym pytaniem: „Gdzie jest nieprzyjaciel?”. „Obecnie od dwóch
dni – pisał młody niemiecki porucznik Walter Delius (walczący 28 sierpnia pod Mauberge) –
tropimy Anglików, niestety, im za każdym razem udaje się prześlizgnąć się nam między
palcami”1007.
Jednak Kluck był niewzruszony. Natarcie przebiegało niemal zgodnie z harmonogramem.
„Podczas czternastodniowej ofensywy – pisał później generał z nabożnym uwielbieniem dla
samego siebie – 1 Armia przemierzyła dwie trzecie kolistej trasy przez Brukselę do Paryża.
Wymogi sytuacji strategicznej [tj. harmonogramu Schlieffena] uniemożliwiły wyznaczenie
wojskom dni odpoczynku w ścisłym znaczeniu tego słowa. Przemarsze i walki, bitwy
i przemarsze następowały po sobie bez przerwy”1008. Rezultatem było wyczerpanie
niemieckich wojsk. Trzy niemieckie armie w ciągu tych dwóch tygodni straciły ponad pięć
korpusów: dwa z armii Klucka wydzielono do okrążenia Antwerpii, a Bülow i Hausen
odesłali po jednym korpusie na front wschodni (mimo protestów Ludendorffa, że nie są tam
potrzebne). Reszta, sięgająca ogółem prawie 200 tysięcy ludzi, to straty w poległych
i rannych. Nie ma rady, zdecydował Kluck, osłabione prawe skrzydło będzie kontynuowało
pościg. „Tak ludzie, jak konie są zdolni podczas wojny do zdumiewających osiągnięć”,
dodawał sobie otuchy i parł dalej. Najbardziej niepokoił się liniami komunikacyjnymi
rozciągającymi się aż do Belgii1009.
28 sierpnia generał otrzymał od cesarza telegram z gratulacjami dla niemieckiej armii
za „olśniewające sukcesy” oraz „błyskawiczne i decydujące zwycięstwa nad Belgami,
Brytyjczykami i Francuzami”1010. Dobre wieści od Wilhelma przeważnie okazywały się
„pocałunkiem śmierci” – weźmy jego zachwyty nad serbską odpowiedzią na ultimatum albo
nieuzasadnioną wiarę w „neutralność” króla Jerzego. Ten sam wzorzec powtórzył się
i tamtego dnia w postaci decyzji, która miała wyznaczyć początek końca sukcesów „walca
parowego” Klucka. Niezależnie od zdania Moltkego i niemieckiego Naczelnego Dowództwa
(niem. Oberste Heeresleitung, OHL) dowódca armii postanowił działać zgodnie ze swym
przeczuciem co do słabości przeciwnika: ścigać flankę francuskiej armii, „odepchnąć ją
od Paryża” (tj. na wschód) i zniszczyć1011.
Tak oto na wschód od stolicy rozpoczął się wielki „zwrot do wewnątrz” armii Klucka,
w momencie, gdy generał i jego sztabowcy objawiali największą pewność siebie. Kluck
zakładał, że Brytyjczycy, unieszkodliwieni, uciekają na zachód (oni zaś wycofywali się
w porządnym ordynku na południe), Francuzi są pogrążeni w „skrajnej depresji” (tymczasem
żołnierze nie mogli się doczekać wznowienia ataku – istnieją relacje, że wielu śpiewało
podczas odwrotu), a jego wojska w każdej bitwie „doszczętnie” rozgromiły nieprzyjaciela
(choć sytuacja wyglądała inaczej). Tamtej nocy śpiewana przez niemieckich oficerów przy
ogniskach patriotyczna pieśń „została podchwycona przez tysiące głosów”. Następnego ranka,
pisał jeden z oficerów Klu​cka, „podjęliśmy nasz marsz z nadzieją obchodzenia rocznicy
Sedanu pod Paryżem”1012.
Austriacka i niemiecka prasa z zachwytem pisała o „pogromie”, którego ofiarą padli
Francuzi i Brytyjczycy. „Francuzi pokonani” – taki oto nagłówek ukazał się 24 sierpnia
w austriackim „Die Neue Zeitung”. „Niemcy przedarli się przez francuskie linie umocnień
(…). Angielska kawaleria próbowała stawić czoło zwycięskiemu niemieckiemu natarciu
pod Mauberge. Jednak niemieccy żołnierze nie bawili się z tymi angielskimi najemnikami,
więc brytyjską brygadę kawalerii spotkał żałosny pogrom”1013.
***
Jak wyglądało niemieckie natarcie w terenie? Stanowiło przerażające widowisko armii
barbarzyńców, wykrwawiającej kraj do cna, mordującej wszystkie istoty, jakie staną jej
na drodze. Harmonogram Klucka sprawił, że ignorancja generała szła w parze z bezdusznym
lekceważeniem żołnierzy. Jego ludzie byli w żałosnym stanie, mimo to poganiał ich niczym
juczne konie, aż padali ze znużenia. Niemiecki żołnierz myślał tylko o tym, jak zmusić swoje
ciało do marszu, przygotować się do walki, wypełniać luki w nacierającej formacji, wysyłać
licznych podkomendnych na śmierć. Żywi z na pozór niewyczerpanych zasobów siły ludzkiej
śpiesznie zastępowali martwych lub umierających. Rannych odnoszono do szpitali polowych,
naprędce zorganizowanych na zajętym terenie. We wsiach rekwirowano dobytek i zajmowano
domy, plądrowano piwnice i spiżarnie, odbierano materiały medyczne, cywilów
terroryzowano lub rozstrzeliwano, jeśli odmawiali współpracy. Wygłodniała bestia ogryzała
do kości wszystko, czym mogła się pożywić.
Porucznik Walter Delius brał udział w pustoszeniu Francji. Zapisał w pamiętniku pod datą
30 sierpnia:
Często okropnie trudno jest (…) zapanować nad ludźmi, gdy są podle karmieni, za to czerwone wino leje się
strumieniami. Wczoraj wieczorem jeden z moich żołnierzy (…) tak się spił, że za karę musiałem kazać przywiązać go
do koła. To strasznie brutalny środek, ale przecież jesteśmy na wojnie. Nie sprawia mi już trudności roztrzaskanie
kopniakiem drzwi do domu nieznajomego człowieka czy wybicie mu wszystkich okien. Kilka dni temu z braku miejsca
w stajniach część moich koni rozlokowałem w pomieszczeniach z podłogami krytymi linoleum i parkietem!! (…)
Następnego dnia w pobliżu twierdzy w Mauberge Delius przeżył
kolejny najazd na wielką skalę na okoliczne wioski (…). Bezceremonialnie wypędziliśmy wszystkich mieszkańców,
przecięliśmy wszystkie linie telefoniczne, przeszukaliśmy wszystkie domy, zwłaszcza, rzecz jasna, wszystkie plebanie.
Nie znaleźliśmy niczego podejrzanego z wyjątkiem kilkuset gołębi pocztowych. Nigdy nie zapomnę scen z tamtymi
biednymi, wysiedlonymi mieszkańcami1014.
Po zdobyciu Mauberge Delius zapisał: „Hura, hura, hura, twierdza jest w naszych rękach,
poddała się cała załoga, 40 tysięcy ludzi, zdobyliśmy też 400 dział” (oraz 15 tysięcy butelek
wina); następnie jego pododdział
ostrzelał i podpalił wszystkie wioski naokoło. Ha, ależ trzeszczały i płonęły! (…) Matki i starcy z hordami
dzieciaków błąkają się wokół szczątków swoich starych domów, zapłakani i bezradni. Setki dorodnych sztuk bydła,
pozabijanych przez szrapnele, leżą na łąkach (…). Kiedy któregoś dnia maszerowałem przez ruiny wsi, stale
zadawałem sobie pytanie, czy to naprawdę było konieczne, czy musieliśmy powodować takie zniszczenia? (…) jedynie
wtedy, gdy na własne oczy widzi się swoje straty, chwyta człowieka szalejąca w nim wściekłość1015.
Jednak nie każdego Niemca opuściło współczucie. Herman Baumann, wojskowy piekarz,
pisał:
Wszędzie widzi się (…) domy roztrzaskane pociskami i przymierających głodem ludzi. Leżałem z torbą pod głową
przed nędznym domem; z oczu kobiety i jej pięciorga dzieci wyzierał głód. Oddałem jej moją kanapkę; z płaczem
rozdzieliła ją między dzieci1016.
***
Położone dalej na południe francuskie wioski z drżeniem oczekiwały nadejścia najeźdźcy.
Bernardine Dazin, starannie wykształcona młoda kobieta, mieszkała z rodziną w Équancourt,
wsi w departamencie Somme. Jej ojciec Diogène Dazin współpracował z burmistrzem (a po
wojnie sam miał objąć ten urząd). Gdy Niemcy nadciągali, rodzina postanowiła pozostać
na miejscu i przekazała dom na potrzeby sił okupacyjnych (co później pociągnęło za sobą
nieuzasadnione oskarżenie o kolaborację).
„Dziś rano we wsi zapanowało poruszenie”, zapisała Bernardine w pamiętniku pod datą 27
sierpnia. Następnie dodała:
Doszły nas słuchy: „Niemcy są już tutaj”. Okropny dzień, w głębi serca wszyscy czuli strach. Ludzie zaczynali
wpadać w panikę. Ach! Jak blisko Boga jesteśmy w takich chwilach. To dla nas jedyne źródło siły i pociechy. Co
wieczór kościół wypełnia się wiernymi modlącymi się o ocalenie. [Jednak] wielu parafian rzuciło się do chaotycznej
ucieczki, niektórzy samochodami, inni wozami lub po prostu pieszo, nie biorąc ze sobą prawie nic. Lecz my zostaliśmy
i zdecydowaliśmy się przeczekać. Z rezygnacją postanowiliśmy być świadkami wszystkich okropności. Około południa
na bruku rozległ się stukot butów kilku niemieckich żołnierzy. Wkroczyli do Équancourt1017.
Następnego dnia:
zjawiło się kilku ułanów, żeby zarekwirować naszą mąkę, chleb, masło, jaja (…). [We wsi] tłoczyło się mnóstwo
piechurów. Wokół domów wszędzie porozstawiano działa wymierzone we wzgórza. Baliśmy się, że wybuchnie bitwa.
Rozłożyliśmy materac na werandzie przed oszklonymi drzwiami do kuchni, przygotowaliśmy sobie miejsca w piwnicy
(…).
Później tego samego dnia „trzy spiczasto zakończone hełmy przemknęły obok w pełnym
galopie. O ósmej wieczorem rozległ się śpiew grupy niemieckich żołnierzy; mówili, że idą
na Paryż”. Następnego dnia „ze zdumieniem dowiedzieliśmy się, że Niemcy są pod Ham
i nadal nacierają. Żyjemy w całkowitej niewiedzy, widząc jedynie toczące się po bruku
wojskowe pojazdy”1018.
***
W miarę wlokących się kolejnych godzin odwrotu pod końmi uginały się nogi i zwierzęta
padały, „zdzierając sobie skórę z kolan”. Dla ludzi „największym obciążeniem”, wspominał
Ben Clouting z 4 Pułku Dragonów Gwardii, „(…) gorszym od wszelkich fizycznych niewygód,
a nawet głodu, było (…) zmęczenie. Ból można było znieść, żywność – wyżebrać, a pragnienie
wypoczynku nigdy nie ustawało”. Clouting spadł z konia „niejeden raz, widziałem, że inni
także, powoli pochylając się w przód i chwytając się końskiego karku (…). Na każdym
postoju ludzie natychmiast zapadali w sen”1019. Wielu piechurów straciło kontakt ze swoimi
pułkami i brnęło naprzód samotnie lub po dwóch, żując prowiant, jeśli akurat się zjawił – dla
Brytyjczyków tylko suchary i konserwy z wołowiną1020. Niemniej im dalej na południe
docierali alianccy żołnierze, tym mniej mordercze stawały się warunki odwrotu. Ludzie
nabierali ducha, widząc, że niemiecki pościg zwalnia. W brytyjskich szeregach na nowo
zagościła dawna piosenka:
Niech kajzera Billa z księciem
Diabli smołą karmią
Mamy w dupie dziadka Klucka
Razem z jego armią
W dniach 4–5 września armie francuska i brytyjska dotarły do doliny Marny. W odwrocie
przebyły około 290 kilometrów. Alianci stracili ogółem ponad 200 tysięcy ludzi – większość
stanowili Francuzi. Ta statystyka odzwierciedlała determinację francuskich żołnierzy, by się
zrehabilitować i ocalić państwo. Za nimi, na północy, niemiecka armia – niczym gigantyczny,
mackowaty organizm jakiegoś nieusuwalnego pasożyta – przywarła do ich kraju, wysysając
składniki odżywcze z francuskich wsi i linii zaopatrzenia, ciągnących się aż do końcowych
stacji niemieckich kolei.
Nad Marną Joffre zarządził generalny postój. Tutaj miał rozpocząć przygotowania
do kontrofensywy. Nie myślał już o dalszym odwrocie. Wszyscy żołnierze mieli otrzymać
rozkaz walki na śmierć i życie. Najbliższym zadaniem głównodowodzącego miało być
oznajmienie tych doniosłych zamysłów wyczerpanym ludziom.
***
Tymczasem do brytyjskiej opinii publicznej dotarła wieść o klęsce. Wydawało się, że
Niemcy zmiażdżyli BKE oraz wojska francuskie, a ich nacierająca armia znalazła się
w promieniu 50 kilometrów od Paryża. Ludzie popadli w rozpacz. Amerykanie wzgardzili
wojną i odmówili pomocy: 4 sierpnia Ameryka ogłosiła neutralność. W Whitehallu panowało
wrażenie, że Amerykanie przedstawili mylne argumenty tak za neutralnością, jak przeciwko
niej. Trzeba było coś w tej sprawie zrobić. Drugiego września Arthur Benson, nadal
borykający się ze słowami do pieśni Land of Hope and Glory i wciąż oskarżany o nieomal
zdradziecką sympatię do Niemców, zjawił się na pierwszym posiedzeniu Biura Propagandy
Wojennej pod przewodnictwem Charlesa Mastermana. Grono najznamienitszych pisarzy
i myślicieli Wielkiej Brytanii zebrało się w gmachu Wellington House przy Buckingham Gate,
żeby znaleźć sposób „sprzedania” wojny Amerykanom i Włochom, którzy – zdaniem
brytyjskiego rządu – podkopywali wysiłek wojenny. Niektórzy rozpoczęli od południowej
modlitwy: „O Boże, chroń naszych marynarzy oraz żołnierzy, błogosław im, obdarz nas
zwycięstwem i pokojem. Amen”1021.
Benson zapisał w pamiętniku:
To było niezwykłe zebranie. Galsworthy [powieściopisarz John Galsworthy], łysy, chłodny i uroczysty; Conan Doyle
[autor opowiadań kryminalnych Arthur Conan Doyle], silny rozsądkiem, lecz pogodny; R. Bridges [Robert Bridges,
nagrodzony tytułem Poety Laureata] o wspaniałej prezencji, z falistymi włosami, w czarnym płaszczu (…) Hall Caine
[powieściopisarz sir Thomas Henry Hall Caine] długowłosy, z wysokim, białym kołnierzem, odziany [jak] mąż stanu
z epoki wiktoriańskiej; Wells [autor powieści fantastycznych Herbert George Wells], korpulentny brunet (…) bardzo
bystry; Chesterton [poeta i krytyk Gilbert Keith Chesterton], zwalisty, ociekający potem spływającym mu po włosach
(…) Hardy [powieściopisarz Thomas Hardy], bardzo już wiekowy i przygaszony; Trevelyan [historyk George
Macaulay Trevelyan], nader posępny i ponury; Murry [powieściopisarz i wydawca John Middleton Murry], mocno
łysiejący, łagodny; Barrie [szkocki pisarz sir James Matthew Barrie], drobny i niepozorny; Arnold Bennett
[powieściopisarz i krytyk], bardzo szelmowski i jak zawsze łobuzerski z wyglądu; Newbolt [poeta i powieściopisarz sir
Henry Newbolt], chłodny i zatroskany (…) oraz wielu innych, których nie znam1022.
Nie zapadło zbyt wiele postanowień. Trevelyan „nader niechętnie” odczytał manifest,
wzbudzając uprzejme oklaski. Każdy z zebranych wygłosił przemówienie. Chesterton
z humorem zadeklarował gotowość pisania broszurek, które „przemówią nawet
do Amerykanów”. Bennett powiedział kilka słów „niewiarygodną, londyńską gwarą, a Barrie
równie niewiarygodnym, szkockim akcentem obiecał, że wygłosi wykład w Ameryce (…)”.
„Sam nie umiałem niczego zasugerować”, stwierdził Benson, który doszedł do następującego
wniosku: „Nie sądzę, by nasza siła leżała w propagandzie”1023.
Po kilku dniach Benson przeczytał przedstawioną w czarnych barwach relację dowódcy sił
brytyjskich o niezwykłym oporze, jaki BKE stawiał podczas bitwy w Le Cateau:
„W znakomicie napisanej depeszy sir John French informuje, że 26 sierpnia nasze siły były
bardzo bliskie unicestwienia. Historia tego okropnego odwrotu wciąż na nowo przejmuje mnie
dreszczem”1024. Benson, jak większość Brytyjczyków, nie miał pojęcia o ogólnej liczbie
dotychczasowych strat. Francuzi stracili w sierpniu ogółem 206 515 zabitych i rannych
z całkowitej liczby 1 600 000 znajdujących się w polu żołnierzy. Rzeczywista liczba,
uzupełniona o oficerów i członków jednostek wsparcia, zbliżała się do 300 000 ludzi1025.
Wielka Brytania miała dopiero doświadczyć strat na taką skalę.
966 Keegan, s. 110.
967 Cytat w: ibidem.
968 Foch, s. 48.
969 Cytat w: Emden, s. 46.
970 Corbett-Smith, s. 115.
971 Ibidem, s. 123.
972 „The London Gazette”, nr 28 976, 13 listopada 1914, s. 9373.
973 Corbett-Smith, s. 133.
974 Cytat w: Emden, s. 48.
975 Harris, s. 73. W opublikowanych pamiętnikach Haiga pominięto jego wzmianki o odwrocie, gdyż – jak nadmienia
redaktor – „pamiętnik Haiga nie wnosi nic nowego do tej częstokroć omawianej relacji” (Haig, s. 73).
976 Cytat w: Tuchman, s. 357.
977 Cytat w: Cave i Sheldon, s. 56.
978 King’s Own Yorkshire Light Infantry (nazwę tę można tłumaczyć jako Przyboczny Pułk Króla Lekkiej Piechoty
z Yorkshire) – pułk armii brytyjskiej, powstały w 1881 roku z połączenia 51 i 105 Pułków Piechoty (pod nieco inną nazwą, którą
od czasu sformowania jednostki jeszcze kilkakrotnie zmieniano) (www.britisharmedforces.org) (przyp. tłum.).
979 Cytat w: Cave i Sheldon, s. 56.
980 Dane liczbowe różnią się: patrz Cave i Sheldon, s. 9. Mniej wiarygodne źródła podają liczbę strat brytyjskich
przekraczającą 7800.
981 Corbett-Smith, s. 170.
982 The World War I Document Archive, Mons, Anzac and Kut, Aubrey Herbert diary:
http://wwi.lib.byu.edu/estu//wwi/memoir/Mons/mons.htm.
983 Corbett-Smith, s. 177.
984 The World War I Document Archive, Mons, Anzac and Kut, Aubrey Herbert diary:
http://wwi.lib.byu.edu/estu//wwi/memoir/Mons/mons.htm.
985 Prywatne dokumenty pułkownika R.W. Cave-Orme’a.
986 The World War I Document Archive, Mons, Anzac and Kut, Aubrey Herbert diary:
http://wwi.lib.byu.edu/estu//wwi/memoir/Mons/mons.htm.
987 Cytat w: Corbett-Smith, s. 185.
988 Dokumenty J.W. Naylora.
989 24th Regiment of the South Wales Borderers – pułk sformowany w 1689 roku, początkowo, zgodnie z ówczesnym
zwyczajem, pod nazwiskiem pierwszego dowódcy. W 1782 roku wszystkie brytyjskie pułki bez tytułów królewskich powiązano
z nazwami hrabstw dla zachęty do wstępowania w ich szeregi; 24 Pułk otrzymał wówczas nazwę 24 Pułku Piechoty
z Warwickshire, a od 1881 roku został pułkiem południowych hrabstw Walii (www.forces-war-records.co.uk) (przyp. tłum.).
990 Account of the practical annihilation of L Battery, dokumenty Davida Nelsona VC.
991 „The London Gazette”, 26 listopada 1914.
992 Account of the practical annihilation of L Battery, dokumenty Davida Nelsona VC.
993 Dokumenty D. Lloyda-Burcha.
994 Ibidem.
995 Prywatne dokumenty Davida Nelsona, Imperial War Museum, Londyn.
996 The World War I Document Archive, Mons, Anzac and Kut, Aubrey Herbert diary:
http://wwi.lib.byu.edu/estu//wwi/memoir/Mons/mons.htm.
997 Foch, s. 47.
998 Clément Raymond, Journal.
999 Ibidem.
1000 Maurice Leroi, Letters.
1001 Émile Fossey, Journal.
1002 Foch, s. 54.
1003 Ibidem, s. 59.
1004 Ibidem, s. 56–57.
1005 Cytat w: ibidem, s. 57.
1006 Sir John French, cytat w: von Kluck, s. 54–55.
1007 Delius Walter, Letters and diary entries.
1008 Von Kluck, s. 69.
1009 Słowa feldmarszałka hrabiego von Haeselera, cytat w: von Kluck, s. 78.
1010 Cytat w: ibidem, s. 75.
1011 Cytat w: ibidem.
1012 Tuchman, s. 362.
1013 „Die Neue Zeitung”, Francuzi pobici, nr 233, 25 sierpnia 1914.
1014 Walter Delius, Letters and diary entries.
1015 Ibidem.
1016 Herman Baumann, War diary.
1017 Bernardine Dazin, Journal.
1018 Ibidem.
1019 Cytat w: Keegan, s. 118.
1020 Ibidem.
1021 WWI: The World War I Document Archive, Smith and Taylor, The War. Our Sailors and Soldiers: The Chaplain-
General’s Call for Mid-day Prayer, Society for Propagating Christian Knowledge, 1914–18: http://digicoll.library.wisc.edu/cgi-
bin/History/History-idx?id=History.ChapGenPray.
1022 Arthur Benson, Diary.
1023 Ibidem.
1024 Ibidem.
1025 Les Armées Francaises, t. I, vol. 1 i 2, Paris Imprimerie Nationale, 1922–1925, I, II, s. 825.
43
CUD NAD MARNĄ
Żołnierze (…) muszą ginąć na miejscu, zamiast ustępować. W obecnych warunkach nie można tolerować
żadnej słabości.
Rozkazy generała Josepha Joffre’a przed bitwą nad Marną
Politykom w Paryżu przydałoby się trochę olimpijskiego spokoju Joffre’a. Albowiem
na wieść o francuskich stratach zaczęli się kłócić, spierać i awanturować niczym stado
ogarniętych paniką gęsi. Wściekłe sprzeczki, rzęsiste łzy, uparta galijska duma oraz –
w obecności Poincarégo – odrętwiałe symulowanie spokoju osiągnęły u ministra wojny
Adolphe’a Messimy’ego punkt kulminacyjny, doprowadzając go 29 sierpnia do napadu furii.
Ze straszliwą siłą walnął w stół i wyśmiał działania rządu jako „niegodną farsę”, rzucając
ministrom w twarz przepowiednię szanowanego generała Josepha Gallieniego, który
na emeryturze mógł spokojnie wyjawić to, czego nikt nie ważyłby się powiedzieć publicznie:
że Niemcy do 5 września staną u bram Paryża. Kolosalny intelekt mężów stanu oraz ich
udawana zimna krew nie liczyły się w obliczu nadciągającej burzy. Miasto obiegały
przerażające plotki o pogromie francuskiej armii, o nowym Sedanie i zajęciu Paryża. Opór,
jaki w Guise-St Quentin stawił Lanrezac, sprawił przelotną ulgę, która następnie rozwiała się
w generalnym nastroju klęski, wzniecając w politykach obawy, że Joffre i Naczelne
Dowództwo celowo zwodzą władze państwa.
Poincaré opowiedział się po stronie głównodowodzącego. Joffre, przekonywał prezydent,
wznowi ofensywę, kiedy i on, i 6 Armia będą gotowi. Adolphe Messimy nie dał się pocieszyć
i przewidywał „wielką klęskę”. Wobec tego to jemu przyszło zapłacić polityczną cenę
za niepowodzenie Planu XVII i utracić stanowisko1026. Później miał dzielnie służyć jako oficer
piechoty. Dwukrotnie ranny, awansował na dowódcę dywizji; wyzwolił Colmar, okazując się
przydatniejszym na froncie niż na tyłach. Bardziej zadzierzysty generał Victor Michel stracił
stanowisko wojskowego komendanta Paryża z tych samych powodów, dla których swoją
poprzednią funkcję musiał oddać Joffre’o​wi: braku ofensywnego ducha. Oczywiste
zwycięstwo – w postaci przepustki ze szpitala – przypadło generałowi Gallieniemu, którego
niczym francuskiego Cyncynata odwołano z emerytury, mianowano nowym wojskowym
komendantem Paryża i obarczono zadaniem obrony miasta bez dostatecznych zasobów, a nawet
(na razie) wojska.
Niewiele było zaszczytów, których los odmówił tej niezwykłej postaci. Gallieni, wysoki,
szczupły mężczyzna „z przenikliwymi oczyma za szkłami cwikierów, wydawał się nam
imponującym okazem potężnej ludzkiej rasy”, jak scharakteryzował go Poincaré1027. Generał
onieśmielający swoją inteligencją, niezwykle zaradny, poliglota, weteran bitwy pod Sedanem,
zdobywca Madagaskaru, kolonialny administrator i jedyny człowiek, na którego intelekt
zdawał się Joffre (Gallieni nie przyjął oferty objęcia funkcji głównodowodzącego, tłumacząc
się złym stanem zdrowia, i ustąpił pierwszeństwa Joffre’owi, swojemu protegowanemu),
w chwili mianowania go na stanowisko zbawcy Paryża rozpoczynał sześćdziesiąty szósty rok
życia, zmagał się z chorobą prostaty i opłakiwał zmarłą przed kilkoma tygodniami żonę.
Jednak przystąpił do pracy z całą energią, na jaką tylko mógł się zdobyć. Choć los przeznaczył
mu kluczową rolę w wielkiej batalii nad Marną, jego największym priorytetem stało się
na razie ufortyfikowanie stolicy. Generał skupił w sobie skrywane rozczarowanie zrodzone
w wypełnionych chorobą latach oraz pogardę dla otaczających go politycznych karierowiczów
i miernot; czerpiąc z tych uczuć siłę, rzucił się z wściekłą intensywnością do wypełnienia
szlachetnej, ostatniej przed śmiercią misji: obrony i ochrony przed niemieckimi hordami
najpiękniejszego miasta na świecie.
Od pierwszego dnia przystąpił do przekształcania Paryża w ogromny, warowny obóz. Miał
on stanowić punkt wyjścia dla działań ofensywnych, a nie zamkniętą fortecę oczekującą
na niemieckie oblężenie1028. W tym celu Gallieni apelował o przydzielenie mu wojsk, Paryż
bowiem nie miał żadnych. Do 29 sierpnia otrzymał tylko jedną brygadę piechoty morskiej.
Zdesperowany, zwrócił się do ludności i powołał do służby mężczyzn, kobiety i dzieci,
słowem, wszystkich zdolnych do fizycznej pracy nad umacnianiem miasta. W ciągu jednego
dnia Gallieni zorganizował dostawę 10 tysięcy łopat oraz, mimo obiekcji prawnych, 10
tysięcy noży myśliwskich, pomocnych w robotach ziemnych. Pracując wspólnie, mieszkańcy
i żołnierze otoczyli miasto obszernym systemem okopów i wałów ziemnych, usianym
„wilczymi dołami” – głębokimi jamami z osadzonymi na dnie szpikulcami, których obejście
uniemożliwiały zasieki z drutu kolczastego, chronionymi przez gniazda karabinów
maszynowych. Gallieni zarekwirował wszystkie dostępne środki transportu, w tym miejskie
taksówki, które miały odegrać kluczową rolę w zbliżającej się bitwie. Pokonał wszystkie
błahe przeszkody natury prawnej i – podobnie jak Joffre – oczyścił swoje kadry z ludzi
niekompetentnych, słabych lub nadmiernie skrępowanych zasadami regulaminu. Otrząsnął
Paryż z letniego otępienia i resztek romantyzmu, a zielone parki i złote mury miasta oblekł
w zimną stal i szary, wojenny kamuflaż.
Gallieni, sfrustrowany biurokracją, która wymagała pisemnych zezwoleń na wyburzanie
budynków, rozszerzył strefę podlegającą zwierzchnictwu wojska na przedmieścia stolicy
i tereny przyległe; odtąd rozciągała się na północy i wschodzie w promieniu 32 kilometrów,
do Dammartin i Lagny. Rozpoczęto wyburzanie. Budynki i mosty na peryferiach wysadzano
w powietrze, cenne dzieła sztuki wyszukiwano i wysyłano do Bordeaux. Gallieni wydał
rozkazy do wykonania na wypadek, gdyby Niemcy dotarli do miasta: polecił zniszczyć piękne
mosty, wieżę Eiffla (skąd nadawano transmisje radiowe) oraz inne perełki architektury,
sprowadzone obecnie do roli infrastruktury przydatnej nieprzyjacielowi. Drużyny
wyburzeniowe miały zrównać z ziemią wszystko, co konieczne, by oczyścić pola ostrzału.
Polityków przekonywano do opuszczenia Paryża i przeniesienia siedziby rządu
do Bordeaux. Nie mogli ryzykować powtórzenia się Sedanu i upokarzającego uwięzienia
w mieście. Gallieni wpłynął na nich, przekonując, że „nie są już bezpieczni w stolicy”.
3 września sztafeta pociągów wywiozła z miasta prezydenta, ministrów, sekretarzy stanu,
urzędników i ważne dokumenty państwowe, a także najcenniejsze dzieła sztuki z paryskich
muzeów1029.
Po zrzuceniu na początku września na miasto przez niemieckie samoloty kilku prymitywnych
bomb ludność nie potrzebowała dalszych ostrzeżeń. Tysiące paryżan ewakuowało się
na południe. Do tych, którzy pozostali, Gallieni wystosował tego samego dnia odezwę:
Obywatele Paryża! Członkowie rządu Republiki opuścili Paryż, żeby dać narodowi nowy impuls do obrony.
Powierzono mi zadanie obrony Paryża przed najeźdźcą. Misję tę wypełnię aż do jej gorzkiego końca1030.
Przyszłość miasta przedstawiała się niewesoło. Paryż, pozbawiony wojska do obrony, był
zdany na łaskę oblężniczych dział i zmasowanych ataków wroga. W Bordeaux Poincaré
chwytał się nadziei, że Rosjanie oblegają już Berlin. Jednak w tym czasie Niemcy faktycznie
roznosili już w puch zastępy Moskali.
***
Na początku września 1914 roku wszyscy zwrócili wzrok na bieg​nącą prosto na wschód
od Paryża dolinę o łagodnych zboczach, którą płynęła rzeka Marna; dolina miała wkrótce stać
się scenerią „najbardziej decydującej bitwy lądowej od czasu Waterloo”1031. Podobnie jak
wiek wcześniej pod Waterloo, nad Marną miał rozstrzygnąć się los Europy i całego świata.
Nie jest to bynajmniej stwierdzenie z perspektywy czasu. Wśród dowódców i żołnierzy
namacalnie wyczuwało się świadomość tego faktu.
Porucznik Edward Spears był jak najdalszy od takich myśli na początku sierpnia, gdy
pod Vitry dawał się unosić nurtowi Marny, „po prostu uroczemu, chłodnemu strumieniowi,
którego nikt z nas w najbardziej absurdalnych marzeniach nie wiązał bezpośrednio z wojną”.
Z pewnością ta „piękna dolina”, rozmyślał Spears, zgodnie z wszelkim
prawdopodobieństwem wydawała się ostatnim miejscem, w którym mogły zjawić się wojska
francuskie i brytyjskie, zmierzające z taką pewnością siebie na północ i na wschód, brnące
naprzód z „rozpaczą i wściekłością w sercach, z obolałymi nogami, znużone, wyczerpane”.
Tamtego dnia u jego boku nie płynął żaden prorok,
który mógłby przepowiedzieć, iż w nadchodzących latach nazwa „Marna” przywoła obraz nie szerokiego, sennego
strumienia, lecz gigantycznego pola walki, że na zawsze będzie się ją powtarzać nie tylko jako symbol jednego
z wielkich punktów zwrotnych w historii ludzkości, lecz także jednej z 16 decydujących bitew w dziejach świata1032.
Zamysł Klucka stanowi punkt wyjścia rozważań o tajemnicy „cudu nad Marną”, jak wskutek
wyroku przeznaczenia nazywa się tę bitwę. Aż do tamtej chwili to Kluck wydawał się
motorem zdarzeń, obuchem Schlieffenowskiego młota, na którym opierała się cała niemiecka
strategia. Jednak do końca sierpnia francuski odwrót przeistoczył Klucka w istotę posłuszną
zamiarom Joffre’a. Odwrót rozciągnął niemieckie linie zaopatrzenia i zwabił Niemców
na pole bitwy wybrane przez francuskiego głównodowodzącego. „Prawda przedstawia się tak,
że [Kluck] był wodzony za nos – trafnie podsumował Keegan. – Każda mila, którą przebył
w pościgu za 5 Armią, gdy przekroczył Oise i skierował się w stronę Marny, służyła zamiarom
Joffre’a”1033.
Niemieckie armie straciły znaczną część swoich sił wskutek strat bojowych oraz
odkomenderowania dwóch korpusów odwodowych do oblężenia Antwerpii i kolejnych
dwóch do wschodniego teatru działań wojennych. Wydolność linii zaopatrzenia okresowo się
załamywała. „W dalszym przebiegu kampanii – pisał później Kluck – najwyższe wymagania
obciążały wydajność transportu i jednostek zaopatrzenia, życiodajnego krwiobiegu armii”1034.
Konie pasły się na polach owsa, ale ludzie musieli żywić się tym, co zrabowali we wsiach
lub otrzymali z nieregularnych dostaw nadchodzących ogromnymi pętlami dróg zaopatrzenia,
spowalnianych wskutek belgijskiego i francuskiego sabotażu, zniszczonych mostów, traktów
i stacji kolejowych, zależnych od „całkowicie niewystarczających” starań personelu
niemieckich służb zaopatrzeniowych1035.
Choć Ludendorff nadal należał do nielicznych wsłuchujących się w szept ducha Schlieffena
– „Niech prawe skrzydło będzie zawsze bardzo silne!” – to do pierwszego tygodnia września,
gdy zbliżał się trzydziesty dzień wojny, „prawe skrzydło” armii Klucka było już słabe i nadal
słabło. Tworzyli je przecież tylko ludzie: wyczerpani, głodni i bezustannie pijani; pijaństwo
wydawało się krzepić w nich ducha. Ich umundurowanie zmieniło się w łachmany. W marszu
utrzymywała ich jedynie perspektywa triumfalnego wkroczenia do Paryża.
Pierwotna strategia Klucka – obszerne okrążenie Paryża od zachodu, na które 27 sierpnia
nastawał Moltke – ustąpiła obecnie przed wymogami sytuacji. Rankiem 29 sierpnia Kluck
podjął słynną obecnie decyzję, przełomową dla losów Europy. Stolica mogła poczekać;
zamiast tego generał postanowił wykonać zwrot do wewnątrz kraju obok Paryża i ścigać
francuskie wojska w kierunku południowo-wschodnim, oddalając się od stolicy, żeby zgnieść
wroga w kleszczach trzech armii: swojej, Bülowa i Hausena. Bülow zaakceptował „zwrot
do wewnątrz” – ten manewr miał mu dopomóc w pokonaniu 5 Armii, która umknęła jego
wojskom w Guise. Obaj generałowie zlekceważyli wszelkie dalsze zagrożenie ze strony
Brytyjczyków, „jak się zdaje, unieszkodliwionych w Le Cateau”, i całą uwagę zwrócili
na flankę armii Lanrezaca (patrz mapa 6).
Niemieckie Naczelne Dowództwo (OHL), wówczas z siedzibą w Luksemburgu, wyraziło
zgodę na zmianę planu. Okrążenie Paryża zmusiłoby Klucka do długiego, bezowocnego marszu
na zachód. Pochopne zaakceptowanie przez Moltkego nowej strategii odzwiercied​lało jego
najgłębsze obawy: kończył się czas. Choć zapewniano go, że Niemcy odnieśli serię
zwycięstw, Moltke nie usłyszał dotychczas magicznych słów obwieszczających całkowite
przełamanie obrony Francuzów lub ich okrążenie. Jego obawy pogłębiały się; komplikacja
w Guise jawiła się jako niepokojący omen. Pomiędzy trzema niemieckimi armiami pojawiły
się rozległe luki, które aż zapraszały Francuzów i Brytyjczyków do ich poszerzenia.
Wycofujące się oddziały nieprzyjaciół nie uległy bowiem zniszczeniu. Kluck posmakował siły
wroga, gdy 1 września Brytyjczycy zawrócili i przypuścili na jego wojska zażarty kontratak
pod Compiègne, po czym wymknęli się i zniknęli w mroku. Jeszcze raz niemieckie kleszcze
zatrzasnęły się, próżno chwytając widmo. „Dziadek Pierwsza Godzina” ponownie pochwycił
jedynie resztki ekwipunku Brytyjczyków, porzucone przy drogach w pośpiesznym odskoku.
Wieczorem 2 września Kluck otrzymał z OHL nowy rozkaz. Zawierał on potwierdzenie
decyzji o „zwrocie do wewnątrz”, lecz z dodatkiem w postaci upokarzającej instrukcji.
„Zamiar polega – zapisano w wiadomości – na odepchnięciu Francuzów w kierunku
południowo-wschodnim i odcięciu ich od Paryża”. Kluck miał podążać rzutami śladem
2 Armii Bülowa i chronić flanki obu związków operacyjnych. Innymi słowy, miał
„wykorzystać sukcesy odniesione przez 2 Armię”. Dla człowieka pokroju Klucka rozkaz miał
potworny wydźwięk: jego ludzie maszerowali ponad 370 kilometrów drogami Belgii i Francji
nie po to, by tylko sprzątać po rywalizującym z nim generale. Kluck zignorował więc tę
instrukcję i nakazał utrzymać dotychczasowy kierunek marszu, pozostawiwszy jedynie
w odwodzie korpus, który miał chronić prawą flankę armii. Swoją decyzją miał później
rozwścieczyć Bülowa i spowodować fatalne poszerzenie się luki pomiędzy obu niemieckimi
armiami.
2 września Kluck ponownie objawił nonszalanckie lekceważenie wobec OHL. Zlekceważył
bowiem nowe rozkazy oskrzydlenia i zniszczenia Brytyjczyków jako „bezowocne”, ponieważ
„brytyjska armia w samą porę wymknęła się okrążającemu manewrowi” i wycofała się
za linię Marny w kierunku Coulommiers. „W tamtej chwili nie można już było żywić nadziei
na zadanie brytyjskiej armii decydującego ciosu (…)”1036. Generał twierdził, że napotkał
angielską dywizję kawalerii na wschód od Senlis, tuż za północno-wschodnim skrajem
paryskich linii obronnych, lecz to doniesienie mijało się z prawdą: pod Senlis nie było
brytyjskich żołnierzy. Kluck zamiast nich napotkał elementy 6 Armii Gallieniego, które
wówczas szykowały się do wniesienia swojego wkładu w kontruderzenie aliantów.
***
Po stronie francuskiej korpulentny, siwowłosy wódz naczelny nie ulegał panice. Joffre
człapał swoim osobliwym krokiem naokoło nowej siedziby naczelnego dowództwa
w zaadaptowanej szkole dla dziewcząt w Bar-sur-Aube, monitorował odwrót i ze spokojem
sprawdzał swój nowy plan; ani na chwilę nie opuszczała go pewność co do jednej kwestii,
która umykała uwadze zwykłych śmiertelników, natarczywie uwijających się wokół niego
o zmierzchu. Joffre w rzadkim stopniu posiadł godną Clausewitza cechę, fundamentalny
składnik sukcesu militarnego: niezwykły hart ducha. Nawiedzające go klęski załamałyby nawet
najsilniejszych, lecz Joffre, jak się zdaje, wchłaniał przeciwności losu i przeistaczał je
w sposobności. Z każdą klęską wydawał się coraz potężniejszy. Zastanówmy się, w obliczu
czego stanął w tamtych pierwszych dniach września:
– Sir John French w zasadzie załamał się pod presją i utracił zaufanie Joffre’a. Brytyjski
dowódca groził wycofaniem się tak daleko na południe od linii Sekwany, że mogłoby to
sprawić wrażenie porzucenia francuskich sojuszników. Właśnie tak odbierał to Joffre. Tak też
wydało się Kitchenerowi w Londynie, dokąd 31 sierpnia dotarł raport Frencha. Zatrwożony
rząd wysłuchał Kitchenera odczytującego poważnym głosem listy, w których sir John opisał
swoje działania w trakcie odwrotu. W odpowiedzi Kitchener poinstruował dowódcę armii:
„Dostosuje się pan możliwie jak najściślej do planów prowadzenia kampanii opracowanych
przez generała Joffre’a”. Jednak sir John nie wykonał tego rozkazu. Faktycznie French i Joffre
„pozostali zawsze wobec siebie na milowy dystans” – taki druzgocący werdykt wydał sir
William Robertson, brytyjski kwatermistrz generalny1037. Wydaje się, że brytyjski dowódca
nie zrozumiał zamiarów Joffre’a, choć Henry Wilson mu je wyraźnie przetłumaczył. Kitchener,
straciwszy cierpliwość do niesubordynowanego marszałka polnego, uznał za konieczne udać
się osobiście do Paryża dla wydania sir Johnowi rozkazu podjęcia działań zgodnych
z instrukcją. Jednakże ranga i reputacja Frencha wstrzymały na razie karzącą rękę Kitchenera.
Sir John, w dużej mierze sprawca własnego upadku, później śmiał podważać autorytet
Kitchenera, z powodu czego w grudniu 1915 roku został pozbawiony dowództwa. Miał go
zastąpić generał Haig, który już wcześniej knuł przeciwko Frenchowi.
– Do początku września nikt dokładnie nie wiedział, gdzie Francuzi i Brytyjczycy powinni
się zatrzymać, zawrócić i podjąć walkę. Jedna linia obrony po drugiej – od Charleroi przez
Sommę do Guise-St Quentin – padała pod naporem, nie mogąc powstrzymać niemieckiego
najazdu. Joffre wcześniej zamierzał przypuścić kontrofensywę z linii wyjściowej leżącej aż
na Sekwanie1038. Jednak rozpoznanie powietrzne oraz graniczące z cudem odnalezienie przy
zwłokach niemieckiego oficera map i fundamentalnych danych wywiadu potwierdziły zmianę
kierunku marszu Klucka na południowy wschód. Wobec tego Joffre powziął odrębny plan
polegający na dalszym odwrocie z oddalaniem się od Paryża, co dawało mu czas
na sprowadzenie posiłków (w tym dwóch korpusów z 1 i 2 Armii, stojących na linii Mozeli),
na uwolnienie się od stałej groźby okrążenia oraz na uzupełnienie strat.
– 1 września, w rocznicę klęski pod Sedanem, Joffre otrzymał wieść o niemieckim
zwycięstwie nad Rosjanami pod Tannenbergiem. Wielki francuski sojusznik wbrew nadziejom
nie dotarł do Berlina. Ta wiadomość pogrążyła Francję w mroku, trwożąc niczym najbardziej
ponura zapowiedź polityków i oficerów sztabu.
Joffre, głuchy na podszepty rozpaczy, poświęcił kilka pierwszych dni września
na uzupełnienie i reorganizację francuskich armii oraz opracowanie planu kontrofensywy.
Wynik jego pracy tchnął wyjątkowym entuzjazmem i wszechstronnością mimo początkowych
obiekcji Gallieniego i jego sztabu. Kwestionowali oni bowiem instrukcję nakazującą nowo
sformowanej 6 Armii pod dowództwem generała Maunoury’ego zaatakowanie prawej flanki
Klucka, ponieważ pozbawiłoby to Paryż jedynego garnizonu. Jednak po zapoznaniu się
z dowodami zmiany kierunku marszu Klucka na południowy wschód Gallieni natychmiast
zgodził się ze słusznością planu Joffre’a. „Nadstawiają nam flankę! Nadstawiają nam flankę!”,
zakrzyknęli dwaj najwyżsi rangą sztabowcy Gallieniego (patrz mapa 6). Sam Gallieni działał
obecnie z szybkością gazeli, jakby ubyła mu połowa lat: 6 Armia miała zaatakować flankę
Klucka, kiedy tylko Joffre wyda rozkaz.
Jedynym czynem, który przysparzał Joffre’owi rozterek, było podjęcie bolesnej decyzji
o zwolnieniu generała Lanrezaca. Jego 5 Armia (a nie brytyjski korpus, jak lubiła myśleć
angielska prasa) wzięła na siebie największy impet niemieckiej inwazji. Toczyła walkę
z Kluckiem i Bülowem przez całą drogę z Belgii do doliny Marny. Wprawdzie Lanrezac,
formalnie rzecz biorąc, nie usłuchał rozkazów, lecz ocalił 5 Armię i dostarczył Joffre’owi
tego, co było najpilniej potrzebne: żołnierzy. Nad Sambrą poniósł porażkę; w Guise sprawił
się celująco. „Jednakże w dziejach odwrotu 5 Armii istnieje stały czynnik, bezustannie
wychodząca na jaw cecha – niechęć jej dowódcy do podjęcia walki”, zakonkludował
Spears1039. Dosyć słusznie, lecz gdyby Lanrezac walczył, mógłby wykrwawić swoją armię
na śmierć i zjawić się przed Joffre’em nad Marną z pustymi rękami. Jednakże niepowodzenie
– lub przeświadczenie o niepowodzeniu – wymagało głów, a Joffre utracił zaufanie
do podległego mu generała. Ponadto wydawało się, że Lanrezac pogrążył się w głębokiej
depresji. 3 września na rozkaz Joffre’a zastąpił go żywy, drobnej postury weteran wojen
w Indochinach i Afryce, generał Franchet d’Espèrey. Według pamiętników Joffre’a Lanrezac
przyjął to z ulgą; jednak sam Lanrezac miał na ten temat inne zdanie.
***
Między 3 a 4 września do doliny Marny ściągały wielkie armie. Spróbujmy wyobrazić
sobie całą scenerię: po obu stronach szerokiej doliny rzeki rozlokowano setki tysięcy
żołnierzy wzdłuż frontu ciągnącego się z zachodu na wschód przez 240 kilometrów,
od przedmieść Paryża aż do Verdun; za nim zaś na linii północ–południe wzdłuż nurtu Mozeli
leżał drugi front, gdzie generałowie Edouard de Castelnau i Fernand de Langle de Cary
powstrzymywali dotychczas zmasowane szeregi wojsk księcia Rupprechta, który nie mógł się
doczekać, kiedy przełamie obronę i wręczy Berlinowi w darze klucze do bram Paryża. Przez
cztery krwawe tygodnie Francuzi powstrzymywali Niemców na linii Mozeli, ponosząc straty
bezprecedensowe w historii wojen. W owej krytycznej dobie Castelnau przestrzegał Joffre’a,
że Nancy może w każdej chwili wpaść w ręce wroga. Joffre prosił go, żeby utrzymał miasto
przez 24 godziny. Ten opór miał odegrać kluczową rolę. Gdyby Niemcy przedarli się
od wschodu, planowana przez Joff​re’a kontrofensywa by się załamała.
Od północy do doliny Marny kilometr po kilometrze wkraczało setki tysięcy niemieckich
żołnierzy, dosłownie zasypiających w marszu, przemoczonych i głodnych. Kluck, Bülow
i Hausen za rzecz normalną uznali zmuszenie swoich chłopców 3 września do przebycia 40 ki​-
lometrów, po których żołnierze praktycznie padli bez tchu w wyznaczonych kwaterach.
Podtrzymywała ich olśniewająca nagroda, która wydawała się w zasięgu ręki: Paryż. Tutaj
leżały ich Kanny, ich Sedan, chwila, w której raz na zawsze pozbędą się nieprzyjaciela. Nad
Marną, oznajmiono im, miało ich czekać zaledwie uprzątnięcie resztek, a nie bitwa: Francuzi
i Brytyjczycy zostali wszak zdziesiątkowani. W marszu utrzymywała żołnierzy dezinformacja,
taka jak powyższa. Czyż nieprzyjaciel nie poprosił o pokój? Czyż Francuzi nie zaproponowali
warunków kapitulacji? Tak głosiły krążące w szeregach plotki.
W zamku w Luksemburgu, gdzie mieściło się OHL, czaił się Moltke pogrążony w stanie
niespokojnej depresji, osobliwie odporny na zwiastuny pomyślnych wieści. Zadumany,
obserwował scenerię kampanii niby sęp, który widzi, jak odległy trup raptem ożywa.
Od wielu dni, zastanawiał się generał, nie nadeszły żadne wieści o zwycięstwach, a przecież
Niemcy mieli „triumfalnie nacierać we wszystkich kierunkach”. Niemieckie konie padały,
a w wojsku służyło niewielu weterynarzy. Na front dostarczano mało prowiantu, pojawiały się
poważne braki amunicji. „Z punktu widzenia logistyki plan Schlieffena był nonsensem” – tak
Hew Strachan podsumował niewydolność zaopatrzenia1040. A gdzie jeńcy? Nie było ich
wcale. Chodziły słuchy, że Francuzi śpiewają – śpiewają! – podczas odwrotu. Na odległych
wzgórzach doliny Marny, rozmyślał Moltke, dzieje się coś dziwnego.
Rankiem 4 września niemiecki szef sztabu poddał się swoim wątpliwościom. Rozesłał
rozkaz operacyjny, w którym po raz pierwszy przyznał, że plan Schlieffena się nie powiódł: po
30 dniach od najazdu na Belgię prawe skrzydło nie osiągnęło wyznaczonego celu.
Nieprzyjaciel uniknął ataków i okrążających manewrów Klucka oraz Bülowa i „połączył się
z siłami broniącymi Paryża”. Niemieckie wojska miały zatrzymać się na północ od doliny
Marny, odpocząć i poczekać na uzupełnienia przed ostatecznym atakiem. Zatrzymać się?
Schlieffen, gdyby mógł, na te słowa przewróciłby się w grobie. „Czy Moltke oszalał?”,
zastanawiali się wyżsi rangą pruscy dowódcy w Berlinie, tacy jak Falkenhayn. Po co
zatrzymywać się tak blisko zdobyczy? Po co tkwić w miejscu u progu zwycięstwa? Moltke,
przeciwnie, postanowił skonsolidować siły i pozwolić wojsku odpocząć, gdyż wyczuł
niebezpieczeństwo rodzące się na samym skraju prawej flanki, oznaki aktywności, dochodzące
z nieoczekiwanego źródła: francuskiej stolicy. Zamek Moltkego nawiedziło przeczucie
katastrofy.
***
Tamtego dnia we francuskim obozie panował optymizm. Gallieni zagrzewał swoich ludzi
do ataku. Potrzebował jedynie przyzwolenia Joffre’a i wsparcia ze strony Brytyjczyków.
Za kwadrans dziesiąta rano zatelefonował do głównodowodzącego. Joffre nie chciał lub nie
mógł podejść do telefonu. Oficer ze sztabu Gallieniego upierał się, że rozmowa z francuskim
Naczelnym Dowództwem jest pilna. Mijały godziny. Nadeszła pora obiadu. Podwładny
Gallieniego zadzwonił ponownie. Gdy telefonował, Joffre i jego sztabowcy spierali się nad
mapą: czy powinni zaczekać jeszcze dzień, wycofać się nad Sekwanę, przegrupować się
i zaatakować świeżymi siłami? Czy raczej pochwycić dogodny moment, który zaoferował im
błąd Klucka, i niemal natychmiast przypuścić atak? Czy francuscy żołnierze bez wypoczynku
zdobędą się na wysiłek i od razu wydadzą bitwę swoim prześladowcom? Wreszcie Gallieni
połączył się z Joffre’em. Jeśli wypoczęta 6 „Lotna” Armia ma zaatakować, radził generał,
powinna to zrobić jak najwcześniej, żeby przełamać prawą flankę Klucka. Jeśli tak, to całość
francuskich sił powinna zaatakować jednocześnie, by zadać wrogowi skoncentrowany cios.
Ale kiedy? Czy byli gotowi? Na to pytanie, rozesłane przez Joffre’a, mieli odpowiedzieć
podlegli mu dowódcy: Foch, d’Espèrey i de Langle. Głównodowodzący, siedząc
pod drzewem na placu zabaw szkoły dla dziewcząt, czekał na ich odzew. „Przez większość
tego popołudnia – pisze Tuchman – ciężka postać w czarnej kurcie munduru, workowatych,
czerwonych spodniach i fasowanych w armii butach, do których, ku rozpaczy jego adiutantów,
odmówił przypięcia ostróg dla ozdoby, pozostała milcząca i nieruchoma”1041.
Tego samego popołudnia sir John French nie stawił się na dwóch krytycznie ważnych
odprawach zwołanych przez Gallieniego i d’Espèreya. Obaj francuscy generałowie
postanowili nakłonić Brytyjczyków do wzięcia udziału w natarciu, które według ich nadziei
miało się rozpocząć następnego dnia. Sir John, jak się spodziewano, odmówił. Wobec tego
Gallieni osobiście udał się do brytyjskiej kwatery głównej, żeby przekonać Frencha, że siły
brytyjskie są niezbędne do zamknięcia luki pomiędzy 5 a 6 Armią. Generał nie zastał sir
Johna, a odmowę przekazał mu szef sztabu sir Archibald Murray: ludzie potrzebowali
odpoczynku i uzupełnień (sam Murray podczas odwrotu z Mons doznał niemal załamania sił
fizycznych i w 1915 roku został zwolniony ze stanowiska). To wszystko prawda, nalegał
Gallieni, niemniej wybiła godzina działania. Murray obiecał jedynie przekazać tę wiadomość
sir Johnowi i nic ponadto.
Następnie sir John nie pojawił się o trzeciej po południu na drugiej odprawie w Bray,
uzgodnionej uprzednio z Franchetem d’Espèreyem, który miał nadzieję na nawiązanie
możliwych do przyjęcia stosunków z brytyjskim marszałkiem lub chociaż ocalenie resztek
pozostałych z jego relacji z Lanrezakiem. Zamiast niego pojawił się wszechobecny Henry
Wilson i natychmiast przypadł do serca d’Espèreyowi, jak to zwykle Wilson w kontaktach
z energicznymi, agresywnymi francuskimi generałami.
„Jesteście naszymi sojusznikami – powiedział Wilsonowi d’Espèrey – nie będę niczego
trzymał przed wami w sekrecie”. Następnie odczytał list Joffre’a, który pytał francuskich
generałów, czy są gotowi do natarcia. „Odpowiem, że moja armia jest gotowa do ataku –
dodał d’Espèrey. – Mam nadzieję, że nie zmusicie nas, byśmy szli sami”1042. Wilson,
ku swemu zadowoleniu dostrzegając w nim pokrewną, agresywną duszę, od razu zgodził się
(jeszcze przed aprobatą sir Johna), że Wielka Brytania musi przyłączyć się do ofensywy.
(Na innym odcinku linii frontu Foch udzielił Joffre’owi lakonicznej odpowiedzi: „Gotów
do ataku”).
Joffre doszedł do tego samego wniosku i o dziesiątej wieczorem 4 września wydał Rozkaz
generalny nr 6: „Nadszedł czas, aby skorzystać z ryzykownej pozycji niemieckiej 1 Armii
i przeciw niej skoncentrować cały wysiłek armii alianckich skrajnego lewego skrzydła”1043.
W bitwie miała wziąć udział całość sił aliantów. Oddzielne rozkazy wysłano do francuskich
3 i 4 Armii na froncie nad Mozelą. Przeciwuderzenie miało się rozpocząć 7 września. Lawina
meldunków i wiadomości telefonicznych przykuła dowódców do ich stanowisk dowodzenia.
Świt następnego dnia zastał obóz francuski w stanie gorączkowej aktywności. Poprzedniego
wieczoru Joffre przyznał słuszność Gallieniemu: natarcie musiało rozpocząć się o świcie
6 września, dzień wcześniej, niż planowano. Błyskawiczny atak 6 Armii z podstawy
wyjściowej, leżącej na wschód od Paryża, dawał o wiele większe szanse zdruzgotania trzonu
armii Klucka. Jednakże nic nie gwarantowało całkowitej pewności. Tamtego dnia Niemcy
pokazali, dlaczego nadal są tak niebezpieczni: generał von Gronau, posuwający się na skraju
prawego skrzydła Klucka, zaatakował prowadzące rozpoznanie oddziały 6 Armii
ze zdumiewającą siłą i szybkością. To zażarte preludium trwało jeszcze długo w nocy
i zaalarmowało Klucka o obecności francuskich wojsk na jego prawym skrzydle, wówczas
niebezpiecznie odsłoniętym, ponieważ Niemcy nierozsądnie przekroczyli Marnę,
pozostawiając na północnym brzegu rzeki tylko odwód w postaci jednego korpusu
osłaniającego flankę i tyły armii. Wobec tego bitwa nad Marną „rozpoczęła się o dzień
wcześniej (…) na warunkach podyktowanych przez nieprzyjaciela”1044.
***
Ale co z sir Johnem Frenchem, który jak gdyby zniknął gdzieś na południu i nikomu nie
dawał znaku życia? Ostatnio skontaktował się z dowództwem 4 września, nalegając na dalszy
odwrót, który chciał zakończyć 15–25 kilometrów za linią Sekwany. Brytyjski dowódca
zupełnie stracił zimną krew, myślał Joffre, który podczas rozsyłania Rozkazu nr 6 przezornie
wysłał z dokumentem do brytyjskiego dowództwa we wsi Melun specjalnego kuriera.
W odpowiedzi sir John po prostu dalej się ociągał i nie robił nic. Wszystkie usilne prośby
Gallieniego, d’Espèreya, Joffre’a i Wilsona nie zdołały poruszyć Brytyjczyka
z marszałkowską buławą.
Odnosiło się wrażenie, że cały BKE jak jeden mąż pragnie na nowo włączyć się do walk
i odzyskać poczucie własnej wartości. A jednak nigdy przedtem banał o „lwach pod komendą
osłów” (lub jednego osła) nie wydawał się tak trafny. Ich prawdziwe przeznaczenie istniało
w głowie sir Johna w stanie osobliwego zawieszenia. Kwadrans po dziewiątej rano – według
Spearsa, którego pamiętnik, co zrozumiałe, jest napisany w duchu wyrozumiałości wobec
dowódcy – wydawało się, że French przystanie na prośbę Joffre’a i dołączy do francuskiej
ofensywy. Jednakże jego rzeczywiste stanowisko nadal przedstawiało się niejasno. Marszałek
odpisał, że „właśnie studiuje szczegóły dotyczące przemarszów”1045. Joffre w obszernym
telegramie do francuskiego ministra wojny Adolphe’a Messimy’ego upierał się, że ta
odpowiedź mu nie wystarczy, i błagał o interwencję. „Dla uzyskania zwycięstwa – pisał –
wyprowadzę cios wszystkimi siłami, nie pozostawiając absolutnie nikogo na tyłach. Brytyjska
armia powinna koniecznie postąpić w ten sam sposób (…)”. Miarą niesłabnącej determinacji
Joffre’a jest jego skierowana do ministra prośba o wywarcie presji na sir Johna, z dopiskiem:
„Gdybym mógł wydać brytyjskiej armii rozkazy, jakie wysłałbym do francuskiej armii
zajmującej te [same] pozycje, zaatakowałbym natychmiast”1046.
Wszystko na próżno. Wobec tego Joffre postanowił osobiście rozwiązać problem. Skoro sir
John nie chciał udać się do Francji, to Francja musiała udać się do sir Johna. Joffre przejechał
185 kilometrów do brytyjskiej kwatery głównej (francuski głównodowodzący przeważnie
kazał się wszędzie wozić z wielką prędkością, przebywając w peregrynacjach tam
i z powrotem wzdłuż linii frontu setki kilometrów tygodniowo). Historycy Tyng, Tuchman,
Spears i Keegan pieczołowicie opisali to sławetne spotkanie. Do zajmowanego przez Frencha
château wkroczył Joffre na czele swojego sztabu. Zastali brytyjskiego marszałka polnego,
„wyglądającego jak zwykle, czyli tak, jak gdyby utracił swego ostatniego przyjaciela”,
w grupce oficerów: Archibalda Murraya, Henry’ego Wilsona i Victora Hugueta, drażliwego
francuskiego oficera łącznikowego, który, jak się zdaje, zawsze trzymał się w pobliżu, gdy
zanosiło się na jakiś kryzys. Joffre nietypowo zabrał głos jako pierwszy. Przemawiał tak jak
nigdy dotąd, czy to na wojnie, czy w czasie pokoju – z namiętnością zdumiewającą brytyjskie
audytorium. Gestykulował wyciągniętymi ramionami, „wydawało się, że rzuca własne serce
na stół”. „Życie wszystkich Francuzów – oznajmił Joffre („apelowanie” lub „błaganie” nie
było w jego stylu) – ziemi francuskiej, przyszłość Europy” zależą od udziału Wielkiej Brytanii
w bitwie. Oto nadeszła chwila najwyższej wagi: „Nie mogę uwierzyć, że armia brytyjska
odmówiłaby swojego udziału w tym przełomowym momencie (…) historia osądziłaby surowo
waszą nieobecność”. Zakończył przemówienie, waląc pięścią w stół: „Monsieur le Maréchal
– stawką jest honor Anglii!”1047.
W następnej chwili zebrani ujrzeli najdziwniejszy widok. Sir John „nagle zaczerwienił się
(…). Z wolna oczy (…) nabiegły [mu] łzami, które spłynęły po policzkach”. Starał się
odpowiedzieć po francusku: „Zrobimy, co w naszej mocy”. Wilson przetłumaczył jego
niezrozumiałe dla Joffre’a słowa: „Marszałek polny powiedział »Tak«”1048. Brytyjczycy mieli
przerwać odwrót, wykonać w tył zwrot i przyłączyć się do natarcia. Mimo ogromnego
dystansu w przestrzeni i czasie aż słyszy się westchnienie ulgi, które wyrwało się z piersi
Joffre’a.
Podano herbatę. Mając „słowo marszałka polnego” w kieszeni, Joffre wrócił następnie
do swojej nowej kwatery głównej w zaadaptowanej celi zakonnej w Châtillon-sur-Seine,
gdzie zwołał podległych sobie generałów i sztabowców, by im oznajmić: „Panowie, będziemy
walczyli nad Marną”. Rozkazy spływały kaskadą w dół drabiny dowodzenia, podrywając
wszystkich na baczność. Tamtego wieczoru w całym francusko-brytyjskim obozie żołnierze
szykowali się do bitwy. W umyśle każdego z nich rozbrzmiewały słowa ostatnich rozkazów
dziennych Joffre’a: „Żołnierze, którzy nie mogą już nacierać, muszą za wszelką cenę
utrzymywać wywalczony teren i ginąć na miejscu, zamiast ustępować. W obecnych warunkach
nie można tolerować żadnej słabości”1049.
***
Tego samego popołudnia w Paryżu generał Maunoury, dowódca 6 Armii, spytał
Gallieniego, dokąd powinna prowadzić trasa jego odwrotu, gdyby jego wojska zostały
zmiażdżone. „Donikąd”, odparł Gallieni1050. Każdy francuski żołnierz musiał walczyć
na śmierć i życie. Tak oto przemówił głos zemsty za Sedan i upokorzenie odwrotu,
rozbrzmiewający w głowach wszystkich poilu, niecierpliwie pragnących powrotu do walki.
Podobnie rzecz się miała w BKE. Tamtego wieczoru brytyjski major po odprawie, na której
poznał szczegóły ofensywy, podszedł sprężystym krokiem do swoich ludzi. Poderwali się
na równe nogi. „Do Paryża? – pytali go. – Nie… nie… idziemy do natarcia, panie majorze?”.
Major skinął głową: „Idziemy do natarcia”. Rozległ się radosny okrzyk, „który musiał bez
wątpienia wystraszyć francuski rząd w Bordeaux”, wspominał Corbett-Smith. Jezdni
pośpieszyli do koni, a obsługa dział – do pomocy w zaprzodkowaniu armat. „Major stanął
w strzemionach z żywiołową radością w oczach: »Pododdziały! Kierunek w tył na prawo –
marsz!«”1051. Wielki odwrót dobiegł końca. „Co za cudowny dzień – pisał sierżant Bradlaugh
Sanderson z 2 Batalionu pułku King’s Royal Rifle Corps1052. – Zamiast do Paryża mamy
ruszyć do ofensywy (…). Wiwatom nie było końca”. W momencie wymarszu Tommies1053
intonowali It’s a Long Way to Tipperary (Długa droga do Tipperary) i Rule Britannia (Rządź,
Brytanio)1054.
W przededniu bitwy wielu Francuzów podobnie wierzyło, że wróg zmusił ich do wycofania
się do stolicy. Maurice Leroi pisał 5 września:
Droga mamo, (…) stale się cofamy, mówi się nawet o wycofaniu się do Paryża, ale nie bój się, za tą decyzją muszą
kryć się jakieś powody (…) podsuwa mi to myśl, że może staramy się zwabić ich w pułapkę? W każdym razie próby
zrozumienia posunięć pułku to tylko strata czasu (…). Napisz mi, jak sobie radzisz. Twój kochający syn1055.
Żołnierze mieli niewiele czasu na pisanie listów do bliskich, co żarliwie kochającą Marie
Dubois skłaniało do rozpaczliwych myśli o mężu André. Wspominając ich miesiąc miodowy,
pisała:
Byłeś moim mężem tak krótko, lecz (…) choć przyszłość mnie przeraża (nie z fizycznego punktu widzenia), byłam
szczęśliwa. Lecz jeszcze szczęśliwsza czułam się w lutym (…) bo nie byłeś tylko zwyczajnym mężem, którego
pragnęłam, lecz moim André, o każdej porze obecnym w moich myślach (…) André, dla którego pragnęłam żyć,
żarliwie kochać go całą duszą i ciałem. Ta droga każe mi myśleć właśnie o tym, więc muszę powstrzymywać łzy (…).
Kochająca Marie
Tydzień później zwróciła się do męża z posępnym apelem:
Sądzę, iż kartka, którą wczoraj otrzymałam od Ciebie, była tak krótka dlatego, że trochę gniewasz się na mnie
za brak wieści. Jednak łącznie z niniejszym napisałam już 22 listy. Zeszłej nocy śniłam, że napisałeś do mnie bardzo
długi list. Żałuję, że to nieprawda, szczerze żałuję!
Pod koniec września miała rozpaczać: „Coraz trudniej mi czekać na wieści od Ciebie.
Ostatni list, który otrzymałam, nosił datę z zeszłego poniedziałku, a nie napisałeś zbyt wiele
(…). Naprawdę chciałabym trochę bliżej poznać Twoje życie (…)”1056.
Wojskowi kapelani starali się koić zdenerwowanie żołnierzy, krzepiąc ich rozmową
lub spowiadając (jeśli byli katolikami). Przejęci trwogą młodzi ludzie znajdowali duchową
pociechę w ich łagodnych napomnieniach. Inni żołnierze byli mniej skłonni dopatrywać się
w wojennych okropnościach i rozlewie krwi możliwej boskiej interwencji, toteż ignorowali
duchownych. Pastor Meyersiek nadal korespondował z niemieckimi żołnierzami z jego wsi
Oestinghausen. Tak oto pisał w pierwszym liście, który dotarł nad Marnę:
Moi drodzy towarzysze (…) modlimy się za Was (…). Co środę o wpół do dziewiątej wieczorem zbieramy się
przed Bogiem, by rozświetlić tę wojnę boskim światłem i wspomnieć Was wszystkich w obliczu Pana. (…) moje
pozdrowienia z domu biorą swój początek ze świadomości ogromnych niebezpieczeństw, przed którymi stają Wasze
ciała i dusze w niemoralnej Francji i Belgii (…). Wystrzegajcie się absyntu, szkodliwego francuskiego trunku, lecz
także strzeżcie się alkoholu w ogóle. Naraża on bowiem na zgubę zarówno moralną, jak i fizyczną. (…) Jak to ujął
nasz cesarz: „Zwycięży ten naród, który pije najmniej alkoholu!”. To Wy musicie nim być. Wiecie, że „musimy
zwyciężyć”! (…) A teraz serdeczne błogosławieństwo: „Niech Bóg prowadzi Was od zwycięstwa do zwycięstwa!”.
(…) Niechaj Bóg strzeże wolności Niemiec! Wasz pastor z rodzinnej wsi1057.
***
Przez całą noc wojska przygotowywały się. Francuzi byli gotowi, jeśli nie fizycznie, to
na pewno psychologicznie, nastawieni na pros​ty, jednoznaczny wybór: zwycięstwo lub śmierć.
Stawką była sama egzystencja ojczyzny. O świcie 6 września wzdłuż całej francusko-
niemieckiej linii rozpoczął się potężny, niepohamowany ostrzał artyleryjski. Na sygnał trąbek
francuskie szeregi ruszyły do ataku z euforią żołnierzy przystępujących do ofensywy.
Niczym odbijający się echem grom wybuchła bitwa wzdłuż ogromnego frontu –
od wschodnich przedmieść Paryża aż do rzeki Aisne (patrz mapa 6). 9 Armia
pod dowództwem Focha, która miała wypełniać lukę między 5 Armią d’Espèreya a 4 Armią
de Langle’a, szybko zaatakowała i zajęła wieś Toulon-la-Montagne. Jednak wkrótce została
wystawiona na ataki wojsk Bülowa, toteż wycofała się do Bannes, bezpośrednio na północ
od Fère-Champenoise. „Trzeba – oznajmił podwładnym Foch – (…) wieczorem dnia
dzisiejszego (…) przyjąć postawę i zająć pozycję obronną niewzruszoną, które powstrzymają
wszelkie postępy w kierunku południowym przeciwnika (…)”1058. Przez cały dzień trwały
rozpaczliwe walki wokół Bois de la Branle, w których wieś Villeneuve trzykrotnie
przechodziła z rąk do rąk. Tego wieczoru zajęły ją wreszcie wojska Focha.
To zaledwie dwa starcia w natłoku innych wzdłuż całej linii frontu, gdzie wzbierające fale
piechoty zmagały się wśród wybuchów pocisków dział oraz ognia broni maszynowej
i karabinów. Historycy Tyng, Kee​gan i Strachan oraz Foch i Kluck w swoich pamiętnikach
dokładnie opisują pozycje wojsk oraz ich rozkazy. W tej książce zamierzam po prostu dać
czytelnikom pewne pojęcie o bitwie i wyjaśnić jej znaczenie. Należy pamiętać, że jeśli
mówimy o armii lub wymieniamy nazwisko generała, mamy na myśli wojska liczące 150–200
tysięcy ludzi (z wyjątkiem BKE sir Johna Frencha w sile około 100 tysięcy żołnierzy oraz
6 Armii Maunoury’ego, liczącej 80–90 tysięcy ludzi), zorganizowane w postaci korpusów,
dywizji, brygad, pułków, batalionów, kompanii i plutonów o odrębnych sztandarach, nazwach
i tożsamościach.
W bitwie nad Marną krytyczną decyzję, która dała początek wszystkim późniejszym
wydarzeniom, podjął Kluck. Uświadomiwszy sobie obecność francuskich wojsk (armii
Maunoury’ego) na peryferiach Paryża, postanowił wzmocnić natarcie w tamtym kierunku.
Wbrew woli Moltkego zwrócił się zatem z powrotem na zachód, fatalnie poszerzając lukę
pomiędzy swoimi oddziałami a 2 Armią Bülowa do niemożliwych do wypełnienia 50
kilometrów. Tym samym oddał inicjatywę w ręce Francuzów i Brytyjczyków. D’Espèrey
zaatakował niemiecką lewą flankę od wschodu, 6 Armia Maunoury’ego użądliła prawe
skrzydło Klucka od zachodu, a Brytyjczycy, choć późno przystąpili do bitwy, boleśnie
przypomnieli o swojej obecności w centrum, pod Rozoy. Potrójny cios jeszcze poszerzył
odstęp Klucka od armii Bülowa, której odsłonięte skrzydło wkrótce padło ofiarą burzliwego
ataku ze strony ożywionych nową energią żołnierzy d’Espèreya.
Oczekiwany wielki oskrzydlający atak Maunoury’ego na paryskim odcinku frontu niemal się
załamał. Kluck i jego żołnierze wykazali się ogromną zręcznością, uprzedzając uderzenie, co
początkowo zdruz​gotało nadzieje 6 Armii. Jednak stopniowo Maunoury wziął górę z pomocą
przybyłych z Paryża w krytycznym momencie uzupełnień, dowiezionych taksówkami. Gallieni,
ku zachwytowi całego kraju, zarekwirował około 600 taksówek, które w dwóch kursach
przewiozły uzupełnienia na front. Kierowcy z dumą informowali swoich pasażerów, że mają
zamówiony kurs „na bitwę”. „A co z opłatą?”, spytał jeden z nich. Rząd później
zrekompensował taksówkarzom straty, wypłacając im 27% taryfy przewozowej według
wskazań taksometru1059. Komiczne, wysokie samochody przewiozły około 6 tysięcy żołnierzy,
wielu na dachach lub na stopniach aut, na pozycje za Dammartin, skąd rzucono ich do boju
pod Nanteuil. Oczywiście koleje, pracujące całą dobę, były głównym środkiem transportu
ludzi i zaopatrzenia. Jednakże taksówki docierały dalej niż końcowe stacje kolejowe, co
oszczędzało czas, jaki pochłonąłby przemarsz. Dylemat, czy ów czynnik odegrał decydującą
rolę, czy nie, nie zdołał przyćmić legendy o „taksówkarzach, którzy ocalili Paryż”.
***
Cała niemiecka linia stała się obecnie celem ataków na obu flankach – nad rzeką Ourcq
na zachodzie i nad Mozelą na wschodzie – a także natarcia wojsk d’Espèreya, Focha, de
Langle’a i BKE w centrum. Okrążani Niemcy skupili największe siły w środku, próbując
przełamać francusko-brytyjski opór. Foch pisał: „[Nieprzyjaciel] pragnie wyprowadzić
[francuskie armie] ostatecznie z gry lub co najmniej oddzielić jedną od drugiej i wedrzeć się
przez wytworzoną w ten sposób lukę”1060. Wydawało się, że Kluck w ten sposób chce wcielić
w życie (jak sam później pisał) maksymę Cezara: „Podczas wielkich i niebezpiecznych
operacji należy działać, a nie myśleć”1061.
W odpowiedzi francuscy generałowie rzucili przeciwko najeźdźcy wszystkie siły, jakimi
rozporządzali. „Do ataku za wszelką cenę! – ponaglał wszystkich Francuzów Foch. – Niemcy
są u kresu wytrzymałości (…) Zwycięstwo będzie udziałem tej strony, która przetrzyma
drugą!”1062.
Jako pierwsza ustąpiła wschodnia flanka Klucka. O wpół do drugiej po południu
6 września d’Espèrey poinformował o pęknięciach w niemieckich liniach. Później tego
samego dnia pojawiły się wyraźne dowody, że elementy niemieckiej 1 Armii, sławetnego
„prawego skrzydła”, wycofują się do Montmirail. Po raz pierwszy w tej wojnie Niemcy
ustępowali pola. Tego samego popołudnia nadeszły jeszcze lepsze wieści: Francuzi
„prowadzą nadal szczęśliwie ofensywę” wzdłuż całej linii frontu. Dowodzona przez Focha
9 Armia „wytrzymała (…) gwałtowne natarcie”, pisał później francuski dowódca. „Dzień był
ciężki, lecz 9 Armia wykonała swe zadanie. (…) Miała na swych ramionach znaczną część
2 Armii niemieckiej”1063.
W nadchodzących dniach Niemcy się bronili. Obie strony prowadziły 7, 8 i 9 września
„zażarte walki”1064. Foch oceniał je jako najcięższe boje, jakich doświadczył w tamtym roku.
Jak zawsze skłonny do interpretowania rozkazów w duchu ofensywnym, 7 i 8 września stawił
czoło 3 Armii Hausena na zachodnim skraju bagien Saint-Gond, skąd wypływała rzeka Petit
Moran. Obie strony zmagały się aż do osiągnięcia impasu, przełamanego przez zażarty atak
na bagnety, jaki Niemcy 8 września przypuścili z moczarów we mgle przedświtu – ten pokaz
agresji, całkowicie nieoczekiwany ze strony Hausena, wstrząsnął nawet silnym duchem Focha.
Okazał się jednak krótkotrwały. Francuski dowódca napisał wówczas swój słynny meldunek:
„Centrum moich sił ustępuje, prawe skrzydło jest w odwrocie, znakomita sytuacja.
Atakuję”1065. Tak właśnie uczynił. 8 września oraz następnego dnia powstrzymał niemiecki
atak. Kiedy d’Espèrey rzucił posiłki na tyły nadwątlonych pozycji Focha, ten po raz ostatni
zaapelował do swoich wyczerpanych żołnierzy, by „nakazana ofensywa była prowadzona
w sposób jak najenergiczniejszy”1066.
Tak oto po straszliwym ostrzale artyleryjskim wzdłuż całej linii frontu francuscy żołnierze
rzucili się w powstały wyłom jak ludzie owładnięci i popychani do działania jakąś nieziemską
siłą, potęgą samoistnie zapewniającą zwycięstwo. Niemcy ustąpili pola. Francuzi parli
naprzód „z wyjątkowym zapałem”, zdobywając jedną wieś po drugiej. Wszędzie leżały ciała
poległych i rannych Prusaków. Spójność myśli i działań Focha i d’Espèreya oraz
zdumiewająca odporność ich żołnierzy – zwłaszcza Dywizji Marokańskiej w Mondemont –
przyniosły Francuzom decydujące zwycięstwo na bagnach Saint-Gond. 10 września ludzie
Focha maszerowali już na północ wobec licznych sygnałów, że Niemcy rozpoczęli
„pośpieszny odwrót”1067.
Tymczasem w centrum Brytyjczycy ruszyli naprzód, nie napotykając prawie żadnego oporu;
wbili klin pomiędzy armie Klucka i Bülowa i odcięli je od siebie. Więzi pomiędzy
1 a 2 Armią Niemców zostały obecnie całkowicie przecięte. Oba związki operacyjne
walczyły niezależnie od siebie, co narażało je na oskrzydlenie i okrążenie. Jednak Niemcy
nadal gromili Francuzów na zachodniej flance, gdzie w dniach 7–8 września IX Korpus
generała Quasta podjął zażartą próbę uderzenia na Paryż. Zmuszając do ucieczki dywizję
sformowaną z francuskich rezerwistów, dotarł na odległość 50 kilometrów od stolicy.
Paryżanie słyszeli huk artylerii, lecz szczęśliwie nie mieli pojęcia, że cały niemiecki korpus
stoi u bram miasta. Pewna para napisała 7 września do „Le Matin”:
Wczoraj po południu przechadzaliśmy się w ogrodach Palais-Royal, zaliczanych do najpiękniejszych miejsc
w Paryżu, gdy nagle zatrzymaliśmy się, zaskoczeni, a zarazem uszczęśliwieni, by zadać sobie pytanie: „Czy to prawda,
że zostaliśmy oblężeni?”. Istotnie, w łagodnej atmosferze Palais-Royal ta piękna, paryska niedziela wyglądała
całkowicie normalnie i pokojowo. Pod arkadami szczęśliwe i nieświadome dzieci bawiły się jak zawsze, ich matki
spokojnie rozmawiały przy kwietnikach (…). Jednakże wielu paryżan opuściło stolicę (…) wczoraj od wschodu było
słychać huk dział1068.
Paul Strauss, senator z departamentu Seine, obwołał waleczne paryżanki, które pozostały
w stolicy, zbawczyniami miasta. Tak oto pisał na łamach „Le Figaro” 8 września:
Ten wspaniały Paryż, który cudzoziemcy zawsze uznawali za niepoważny, nie rozumiejąc jego prawdziwej istoty,
jest obecnie gotów na każdą ciężką próbę dla ocalenia ojczyzny (…). Paryżanki, podobnie jak kobiety z przedmieść, są
obdarzone taką samą hartowną duszą (…). Zajęły (…) miejsce tych, którzy opuścili stolicę, bez jednego słowa, którym
mogłyby zniechęcić mężczyzn. Musimy z całą energią bronić tego heroicznego Paryża (…) za to, czym jest dla
cywilizacji i chwały Francji1069.
Natarcie Quasta na Paryż w szerszej perspektywie całego teatru działań wojennych
stanowiło zaledwie izolowane przełamanie linii frontu. Następnie alianci zagrozili
niemieckim armiom całkowitym okrążeniem i unicestwieniem (co w razie powodzenia
mogłoby oszczędzić światu czterech lat nieszczęść). Stało się jednak inaczej. Po południu
8 września Kluck otrzymał rozkaz odwrotu. Doręczył go osobiście podpułkownik Richard
Hentsch, oficer łącznikowy pomiędzy OHL a wojskami niemieckimi, którego intelekt
predysponował do szczytniejszych zadań niż rola posłańca. Podpułkownik dysponował
upoważnieniem do nakazania odwrotu prawego skrzydła, gdyby to okazało się jedynym
sposobem zamknięcia luki pomiędzy armiami Klucka i Bülowa1070.
Plan Schlieffena opracował jeden z największych pruskich żołnierzy w historii Rzeszy;
saksoński oficer wywiadu nazwiskiem Hentsch miał oto go pogrzebać. Jadąc z Luksemburga
po kolei do kwater głównych niemieckich dowódców armii, Hentsch uznał przedstawiony mu
przez Bülowa opis „katastrofalnie” kłopotliwego położenia wojsk za przekonujący, toteż
zgodził się zalecić generalny odwrót w kwaterze głównej Klucka, swoim następnym
przystanku. Rozgoryczony Kluck zobowiązał się wykonać rozkaz, „w pełni świadom
olbrzymich konsekwencji tej decyzji”1071. Na widok ustępującego niemieckiego frontu
d’Espèrey uczcił zwycięstwo w swoim rozkazie dziennym z 9 września: „Nieprzyjaciel,
powstrzymany na obu flankach i rozgromiony w centrum, wycofuje się obecnie forsownym
marszem na wschód i północ”1072.
Odwrót Klucka zwiastował koniec planu Schlieffena. Oto pruski sen legł wdeptany w błoto
Belgii i Francji. „Niemiecka armia poniosła poważną klęskę”, grzmiał „Le Matin”;
„Niemiecka armia w pełnym odwrocie”, wtórował mu nagłówkiem „Le Petit Parisien”1073.
W Niemczech gazety zachowywały milczenie albo kłamały. Jednakże Niemcy przegrały bitwę,
a nie wojnę. Przez następne 10 dni armie maszerowały w uporządkowanym odwrocie,
wreszcie na wzgórzach nad północnym brzegiem rzeki Aisne połączyły się, odtwarzając
pojedynczy związek operacyjny o uzupełnionym stanie osobowym.
***
Oddziały szły z powrotem przez te same wioski, które mijały jakiś czas temu. Klęska
napawała niektórych niemieckich żołnierzy żądzą odwetu. Odnotowano przerażające
incydenty. Pewna nieszczęsna Francuzka opowiedziała Brytyjczykom o śmierci swojego
synka, któremu jeden z ułanów odciął nogę. Twierdziła również, że Niemcy napastowali
wszystkie dziewczęta we wsi1074.
Brytyjski żołnierz z jednostki inżynieryjnej E.S. Butcher po wkroczeniu do wsi, z której
Niemcy wysiedlili mieszkańców, zastał „wszystkie źródła wody zatrute, a wszędzie wokół
ślady plądrowania”. We Flagny i Hondevilliers:
leżało około 800 zabitych Niemców, których ogień naszej artylerii uchwycił w zwartych kolumnach. Obie wsie
przedstawiały żałosny widok: wszystkie domy splądrowane, a kilka spalonych do fundamentów; na ścianach, wypisane
kredą, widniały nazwiska niemieckich oficerów, którzy tam spali poprzedniej nocy1075.
12 września niemieccy żołnierze mijali w odwrocie wieś Équancourt w departamencie
Somme, gdzie mieszkała z rodziną młoda Bernardine Dazin, której dom wojsko zajęło
uprzednio na kwatery. Pisała ona:
Przed naszym domem przeszedł niemiecki patrol. Jeden z Niemców wszedł i poprosił o trochę wina i jaj (…).
Wyglądał na smutnego i przygnębionego. Różniło się to diametralnie od ich ożywienia w sierpniu! Po południu Niemcy
przyszli znowu po wino, masło i jaja dla rannych kolegów w Moislains.
Następnego ranka we wsi zatrzymał się przechodzący niemiecki patrol. „Mówili:
»Zwyciężamy« – pisała Bernardine. – Co w takim razie tutaj robią? Dlaczego znowu widzimy
patrole? Myślę, że Joffre ostatecznie ich wykiwał”. Jej przemyślenia zyskały potwierdzenie 15
września: „Ulicą przejechało dziewięć niemieckich wozów. Po dwóch godzinach
zobaczyliśmy biegnących za nimi Francuzów z dwoma karabinami maszynowymi. 18.30:
Usłyszeliśmy strzały”1076.
Również francuscy i niemieccy żołnierze opisywali swój powrót do znajomej, zniszczonej
okolicy. „Dowiedzieliśmy się, że nieprzyjaciel się wycofuje – pisał 7 września francuski
noszowy Raymond Clément. – To wszystko, co nam wiadomo o bitwie nad Marną; byliśmy
tylko jej częścią, nie znając jej”. Później, gdy jego jednostka nacierała, notował:
Wyraźnie widzieliśmy okropności wojny. Mijaliśmy ostrzelane przez artylerię i spalone wioski, w których jeszcze
widać i czuć dym: Villers-aux-Vents, Sommeilles, Rembercourt-aux-Pots i Laheycourt, gdzie kościół wypełniali ranni
Francuzi i Niemcy. Zdaje się, że wycofywali się w prawdziwym chaosie (…). Zachowywali się jak istni rabusie.
W terenie było widać wszelkiego rodzaju przedmioty: tu fotel, pianino, stół na jednej nodze, tam znów poduszka, zegar
z wahadłem, waza, jakieś statuetki, jeszcze dalej stół ciągle zastawiony mnóstwem pustych butelek po szampanie.
Można sobie wyobrazić, jakie przyjęcia tu organizowali dla uczczenia sukcesów1077.
W dniach 5–9 października jednostka Clémenta maszerowała przez miasto Clermont-en-
Argonne: „Widzieliśmy to miasto miesiąc temu; było miłym miejscem. Teraz zamiast domów
pozostały tylko gołe mury, a ulice są pełne gruzów. Przed odejściem Niemcy podpalili
budynki. Wszystko spłonęło”1078.
Niemieckie jednostki zaopatrzenia wycofały się aż na belgijską granicę. Herman Baumann,
bystrooki piekarz wojskowy, znalazł się w odwrocie pod Maubeuge:
Wzdłuż ulic piętrzyły się tony karabinów, amunicji i wyposażenia. Przedzieraliśmy się przez ten chaos, a wszędzie
wokoło widziało się domy porozbijane pociskami, czasami nadal stojące w ogniu. Mijały nas kolumny jeńców
wyglądających na beznadziejnie wynędzniałych. W rowach twierdzy wciąż leżały rozerwane wybuchami trupy koni.
Piece były jeszcze ciepłe. Przed chwilą zatrzymał się tu nieprzyjaciel (…)1079.
***
Gdyby pozwolić sobie na śmiałą retrospekcję, można by stwierdzić, że echa „cudu nad
Marną” rozbrzmiewają do dzisiaj. Bitwa wyznaczyła początek końca niemieckiej przygody
militarnej w Wielkiej Wojnie i stała się zapowiedzią dalszych czterech lat walk
na wyniszczenie, które znalazły swój finał w klęsce Niemiec i upokorzeniu w Wersalu, co
z kolei miało pchnąć Niemcy w otchłań skrajnej nędzy, hiperinflacji i faszyzmu. Od tego czasu
historyków dręczy pytanie, w jaki sposób ów amalgamat myśli, siły charakteru i działania,
który skupił się w łagodnej scenerii rzecznej doliny, doprowadził do tak radykalnego zwrotu
w losach niemieckiej potęgi militarnej. Autorzy w dziesiątkach książek o bitwie nad Marną
(najwspanialszą relację, zatytułowaną The Campaign of the Marne [Kampania nad Marną],
napisał Sewell Tyng) podają tyleż samo powodów niemieckiej klęski: błędny zwrot w marszu
armii Klucka, który otworzył szeroką lukę w niemieckim ugrupowaniu; zdumiewająca siła
woli francuskich żołnierzy nad Mozelą; deklaracja zachowania przez Włochy neutralności,
która pozwoliła swobodnie rozporządzać francuskimi oddziałami nad włoską granicą; większa
szybkostrzelność francuskich armat kalibru 75 milimetrów; błyskotliwość francuskich
generałów (zdecydowanie Gallieniego, stoicka determinacja Joffre’a i waleczność Focha);
całkowite fiasko niemieckiego wywiadu1080; wreszcie szybkość działania francuskiego
systemu kolei, który zdołał w tak krótkim czasie skoncentrować tylu ludzi w jednym miejscu.
Wątpliwości nadal budzi rola Brytyjczyków: czy ich wkład w batalię okazał się kluczowy, czy
nieistotny? Najbliższa prawdy wydaje się odpowiedź następująca: wprawdzie wojska sir
Johna Frencha włączyły się do bitwy w „niepewny i niezdecydowany sposób” (jak się zdaje,
korpus Haiga nie opuścił podstawy wyjściowej aż do trzeciej po południu, kiedy to Niemcy
odtrąbili już odwrót)1081, lecz BKE wykonał fundamentalne zadanie – zamknął lukę pomiędzy
francuską 5 i 6 Armią. Pod tym względem rola brytyjskich wojsk z pewnością okazała się
kluczowa. Prawdziwy pean ku czci odwagi Anglików miał się rozlec dopiero w dobie
przerażającego oblężenia Ypres.
Przyczyną niemieckiej klęski, „która przewyższa wszystkie inne”, była „nadzwyczajna
i specyficzna zdolność francuskiego żołnierza do szybkiego odzyskiwania sił – podsumował
Kluck z niemałą wielkodusznością. – Żeby ludzie, którzy przez dziesięć dni cofali się, śpiąc
na ziemi, półżywi ze zmęczenia, byli zdolni chwycić za karabin na głos trąbki i poderwać się
do ataku, z tym nie liczyliśmy się nigdy. O czymś takim nie uczyliśmy się w naszej akademii
wojskowej”1082. Spears w podobny sposób sławił zaradność Francuzów: pisał, że bitwa
„dowiodła genialnej zdolności francuskiej nacji do natychmiastowego pojmowania
i przystosowania się”. „Jedynie Francuzi (…) po tak niefortunnym początku [zmagań]
zdołaliby tyle się nauczyć w tak krótkim czasie”1083. Prawdopodobnie powinien był jeszcze
wspomnieć o tym, co stanowi zmorę wszystkich armii: całkowitym wyczerpaniu Niemców,
w dodatku zależnych od wydłużonych i niewydolnych linii zaopatrzenia.
Po wojnie Erich Ludendorff miał przewrotnie obarczać winą za klęs​kę niecne sprzysiężenie
masonerii, światową diasporę żydowską i złowrogi wpływ „tajemnej” teozofii Rudolfa
Steinera na żonę Moltkego1084. Ta skłonność do paranoi wyszła na jaw w późniejszym okresie
kariery Ludendorffa. Obecnie bowiem najzdolniejszy niemiecki generał został
odkomenderowany na front wschodni, gdzie mógł wykorzystać swoje niezwykłe umiejętności
dowódcze w walkach z Rosją.
44
SZOK W SERBII, POGROM ROSJAN,
UNICESTWIENIE AUSTRIAKÓW
Car mi zaufał. Jak mam stanąć przed nim po takiej klęsce?
Rosyjski generał Aleksandr Samsonow w dniu popełnienia samobójstwa
Żadne poczynania nie odsłaniają pełniej charakteru człowieka niż miłość i wojna. Brutalną
trafność tego stwierdzenia odczuli na polu walki Lanrezac i sir John French, podobnie jak
Joffre w pierwszym, tragicznym etapie francuskiej ofensywy, a także dziesiątki pozbawionych
dowództwa generałów i tysiące nieznanych młodych mężczyzn, toczących osobiste zmagania
z demonami tchórzostwa i niewiary we własne siły. Obecnie ten bezlitosny sprawdzian
własnej wartości miał się rozegrać na równinach, w dolinach rzek i na brzegach wielkich
jezior Prus Wschodnich, Polski i Rosji.
Katastrofalne próby podporządkowania sobie Moskali, podejmowane przez Napoleona
i Hitlera, nie miały żadnych racjonalnych przesłanek, chyba że brutalną ambicję
lub megalomanię można uznać za uzasadnione „imperatywy strategiczne”. Napoleońska
Grande Armée wkroczyła do tlących się ruin Moskwy, opuszczonej przez cara i dosłownie
wszystkich mieszkańców, by stanąć w obliczu najgorszego wroga: zimy. Cesarz opuścił
Francję na czele 685 tysięcy żołnierzy reprezentujących niemal wszystkie europejskie nacje;
gdy wracał do Paryża, wlokło się za nim 120 tysięcy niedobitków. Hitler wolał raczej
rozkazać swojej 6 Armii wykrwawić się w kotle stalingradzkim, niż zezwolić
feldmarszałkowi Friedrichowi Paulusowi na odwrót po najkrwawszej bitwie w historii
działań wojennych, w której poległo, odniosło rany lub zaginęło 850 tysięcy Niemców i 1150
tysięcy Rosjan, wyznaczającej początek upadku III Rzeszy.
W 1914 roku, po upływie stulecia od czasów Napoleona, niemiecka decyzja
wypowiedzenia Rosji wojny miała przynajmniej zrozumiały cel: uderzyć od razu, by bestia nie
osiągnęła takiej potęgi, która nigdy nie pozwoli Niemcom uwolnić się od słowiańskiej groźby.
Od sierpnia do połowy września Niemcy nie miały zamiaru atakowania ani najeżdżania Rosji.
Plan Schlieffena nakazywał „powstrzymywanie” Moskali do czasu pokonania Francji, po czym
zjednoczone siły Rzeszy miały załadować się do pociągów i wyruszyć na front wschodni.
Do końca sierpnia – zanim bitwa nad Marną zmiotła ów mało wiarygodny scenariusz –
stawiane zza grobu żądania Schlieffena zaczynały raczej przytłaczać Moltkego i OHL, niż
służyć im wskazówkami. Stwierdzenie, że 22 niemieckie dywizje skierują się na wschód
do dwudziestego siódmego dnia od mobilizacji, jak to sobie wyobrażał Schlieffen, było
absurdalnie optymistyczne.
Wszystko zależało od szybko odniesionego zwycięstwa na Zachodzie. Jednak Niemcy
potrzebowały czegoś więcej niż zwycięstwa nad Francją w kilku bitwach: potrzebowały
unicestwienia wroga, triumfu tak absolutnego, że Francja dostałaby się pod niemiecką
okupację lub, pokonana, rządziłaby się sama, podobnie jak w 1871 roku – a wszystko w ciągu
42 dni. Zadziwia nie tylko zaskakująca skala niemieckich ambicji, lecz także fakt, jak blisko
było narodowi do zrealizowania tych zamierzeń.
Do momentu otrzymania przez Moltkego jednoznacznej wiadomości o zwycięstwie
na Zachodzie Prus Wschodnich miała bronić tylko pojedyncza 8 Armia. Rozkazano jej nie
podejmować ataków. Miała jak najdłużej powstrzymywać i opóźniać natarcie zmasowanych
sił rosyjskich. Przede wszystkim nie chciano bowiem trwonić życia niemieckich żołnierzy
w trybach wschodniej maszynki do mielenia mięsa – utrata na Wschodzie całych armii
stanowiła bardzo realną groźbę.
***
Pełna relacja z olbrzymich bitew na Wschodzie wykraczałaby poza tematykę niniejszej
książki oraz granice cierpliwości czytelnika. Istnieje już solidny, przytłaczająco gęsto
zadrukowany tom na temat głównej bitwy: Tannenberg 1914. Zderzenie imperiów pióra
Waltera Showaltera. Książka Normana Stone’a The Eastern Front: 1914–1917 (Front
wschodni 1914–1917) obejmuje całą historię walk na froncie wschodnim od 1914 do 1918
roku. Klarowny, na szczęście, zarys kluczowych starć przedstawiają Tuchman, Keegan,
Strachan i Gilbert. Zamierzam po prostu podtrzymać tę tradycję i poddać ocenie wpływ tych
bitew na kierunek rozwoju wojny w kontekście jej ogólnego obrazu.
Podczas gdy Niemcy i Rosja przygotowywały się do swej wielkiej próby, na południu
trwała brutalna, choć o niewielkim zasięgu batalia pomiędzy Austro-Węgrami a Serbią.
Lekceważona z perspektywy czasu jako poboczny konflikt, trzecia wojna bałkańska zasługuje
jednak na naszą przelotną uwagę. Irracjonalna determinacja Austro-Węgier, by „ukarać”
Serbię, posłużyła bądź co bądź jako główna, bezpośrednia przyczyna europejskiego konfliktu.
Rezultat tej kampanii ziścił najgorsze obawy Moltkego i niemieckiego sztabu generalnego co
do wiarygodności austro-węgierskich wojsk.
Od początku wojny zaszła potrzeba podzielenia wielojęzycznej armii Habsburgów –
etnicznej i religijnej zbieraniny posługującej się chyba piętnastoma językami – na trzy części.
Hrabia Conrad von Hötzendorf szacował, że do pokonania Serbii potrzebuje 20 dywizji.
Jednakże pozostawało wówczas tylko 28 dywizji, które można było skierować na znacznie
bardziej wymagający front galicyjski na ziemiach polskich jako wsparcie Niemców
w walkach z Rosją. Austriacki szef sztabu postanowił zatem sformować trzy armie. Do Serbii
miało wkroczyć 8 dywizji, 28 odkomenderowano na front rosyjski, a 12 miało służyć jako
„lotne” ugrupowanie, w razie potrzeby wykorzystywane jako „ekspedycja karna”
do „demonstracji siły” w Serbii lub kierowane do Galicji. Początkowo spodziewano się, że
Austro-Węgry zmobilizują siły przeciwko Serbii, a następnie, być może, przeciwko Rosji.
Obecnie zaś Wiedeń stanął przed perspektywą walki z Serbią i Rosją jednocześnie –
koszmarem, na który Austriacy nie byli przygotowani.
Kalkulacje Hötzendorfa fatalnie nie doceniały determinacji Serbów. Wojskowa
„demonstracja siły” nie mogła powstrzymać ludu, którego dzieje dowodziły, że wybierze
raczej walkę na śmierć i życie, niż pogodzi się z najazdem. Nie po to Serbowie wyparli
Turków z Bałkanów, by dać się zniewolić Austriakom. Do pierwszych dni sierpnia ich wojska
wykrwawiły się bardziej niż jakakolwiek armia w Europie. Radomir Putnik, awansowany
za efektowne zwycięstwo nad Turkami w 1912 roku do stopnia vojvody (marszałka), został
głównodowodzącym sił serbskich. Później żołnierze pod jego komendą zadali klęskę
Bułgarom. Wojska Putnika zyskały sobie złowrogą sławę, zwłaszcza obyczajem okaleczania
zwłok oraz innymi potwornościami nienadającymi się do druku. Jednak w Wiedniu próbowano
racjonalizować sobie serbską armię jako hordę barbarzyńców, „tłum wieśniaków”, który
stchórzy na sam widok cesarsko-królewskich wojsk Austro-Węgier oraz ich
sprzymierzeńców: Chorwatów, Czechów, Słoweńców itp.1085. Zamiast tego 180 tysięcy
serbskich żołnierzy w szeregu bitew od sierpnia do grudnia solidnie pogromiło siły austro-
węgierskie (liczące 190 tysięcy ludzi), co stało się jedną z najbardziej sensacyjnych porażek
roku. Do grudnia Serbowie wyparli Austriaków z kraju i kompletnie upokorzyli Conrada von
Hötzendorfa, którego ukochana Gina nie miała ujrzeć w tamtym roku w laurach zwycięzcy.
Pierwszy cios Serbowie zadali w dniach 12–24 sierpnia na równinie w widłach Driny
i Sawy. Nie dając się zwabić w głąb łuku zakrzywionej linii frontu nieprzyjaciela, przebiegły
Putnik wstrzymał swoje siły na wzgórzach nad rzeką Wardar. Armia Austro-Węgier wkroczyła
na rozciągającą się pod nimi równinę 14 sierpnia, przebywszy w ciągu poprzednich 48 godzin
dystans 105 kilometrów. Putnik ze swojego stanowiska dowodzenia na wzgórzach skierował
ogień w dół na nacierających Austriaków. Ostrzał z bliskiej odległości spowodował
straszliwe straty, co zmusiło austriackiego dowódcę, generała Potiorka – który sześć tygodni
wcześniej obwoził po Sarajewie Franciszka Ferdynanda – do wezwania posiłków, tj. „lotnej
ekspedycji karnej”, mającej służyć jako „demonstracja siły”. Po trzykrotnym powtórzeniu
prośby Hötzendorf wysłał posiłki. To jedynie opóźniło porażkę Austriaków. Walki,
wybuchające to tu, to tam na całym obszarze równiny, szalały do 24 sierpnia, aż wreszcie siły
Potiorka, nie mogąc przełamać przyprawiającego generała o wściekłość serbskiego oporu,
wycofały się wzdłuż koryta Sawy.
Serbowie w brawurowym dążeniu do zwycięstwa wkroczyli na terytorium Austrii, lecz
na początku września zostali zmuszeni do wycofania się ze stratami sięgającymi 5 tysięcy
żołnierzy. Po kilku tygodniach zaatakowali siły austriackie w Bośni, zmuszając strażników
Principa do przeniesienia więźnia do twierdzy w Terezinie na ziemiach czeskich. Posiłki
umożliwiły Potiorkowi przypuszczenie nowego ataku i zajęcie Belgradu, jednak w grudniu
1914 roku po 12 dniach zażartych walk, w których z karabinem w ręku wziął udział sam król
Piotr, austriackie wojska zostały wyparte z terytorium Serbii. Austro-Węgry straciły 38 tysięcy
żołnierzy, Serbia zaś 18 tysięcy. Dopiero pod koniec 1915 roku wojska państw centralnych –
ze wsparciem armii niemieckiej i tysięcy dział – wróciły, żeby rozprawić się z Serbią.
Serbów wtedy dosłownie wyparto z własnego kraju i zepchnięto do morza, co stanowiło
wstęp do jeszcze potworniejszej zemsty Hitlera, który najechał i okupował cały region
Bałkanów.
***
W tym samym czasie niemieccy i rosyjscy protektorzy Austrii i Serbii spotkali się
na równinach Prus Wschodnich i Polski. Wielkie starcia obejmujące okrążanie sił wroga
w „kotłach”, składające się na kampanię pod Tannenbergiem (Stębarkiem) – nazwaną tak nie
dlatego, że toczyła się w rejonie Tannenbergu, który leżał w odległości 30 ki​lometrów
na zachód od pola walki, lecz ponieważ Niemcy mieli nadzieję zatrzeć pamięć o poniesionej
tu w 1410 roku klęsce rycerzy zakonu krzyżackiego w bitwie z armią Polaków, Litwinów
i Tatarów1086 – stanowiły przerażające połączenie napoleońskiej élan z nowoczes​nym
uzbrojeniem. Legendarna „ofensywa” spotykała się tu z haubicą z początków XX wieku; nowe
zdobycze technologii, takie jak telefon i radio, często zawodziły i, odrzucane, ustępowały
miejsca starym, pewnym środkom i wartościom – trąbkom i flagom sygnałowym oraz
„animuszowi bojowemu”; jednostki w gęstych, zwartych szeregach maszerowały na oślep
wprost na działa przeciwnika, ponosząc przerażające straty. Dawne doktryny taktyczne często
upadały. Całe oddziały załamywały się i umykały przed grozą rozległych pól bitewnych, idąc
w rozsypkę pod ogniem nowoczesnych dział.
Rosjanie wystawili dwa związki operacyjne: liczącą 200 tysięcy żołnierzy 1 Armię,
składającą się z ponad 20 dywizji, w tym 7 kawalerii, pod dowództwem Pawła von
Rennenkampfa, uważanego za śmiałego i agresywnego; 2 Armię w sile 150 tysięcy ludzi
pod komendą Aleksandra Samsonowa, szlachetnego generała z „dawnej szkoły”, uwielbianego
przez swoich żołnierzy, o których życie bardzo się troszczył. Obie armie podlegały dowódcy
rosyjskiego Frontu Północno-Zachodniego generałowi Jakowowi Żylinskiemu, surowemu,
doktrynerskiemu i na ogół nielubianemu. W ich skład wchodziły niektóre najbardziej
egzotyczne i cieszące się największym respektem pułki z całego imperium: kozacy, huzarzy,
grenadierzy, strzelcy syberyjscy i carska Gwardia Imperium Rosyjskiego.
Po zachodniej stronie frontu naprzeciw Rosjan stały cztery korpusy niemieckiej 8 Armii
pod dowództwem niezdecydowanego, otyłego generała Maximiliana von Prittwitza,
posiadacza najbłękitniejszej krwi wśród błękitnokrwistych pruskich arystokratów, co
tłumaczyło jego awans na zbyt wysokie dlań stanowisko. „Stanowił niemiecką wersję
Falstaffa” – taki werdykt wydała o nim Tuchman. Obdarzony przez krytyków przezwiskiem
der Dicke (Gruby), Prittwitz był człowiekiem leniwym, ordynarnym, lubiącym sobie
dogadzać, nadętym niezasłużoną dumą, który „nigdy nie ruszał się z miejsca, jeżeli mógł (…)
tego uniknąć”1087. Pod jego komendą służyło czterech tryskających energią generałów,
zdecydowanych zapisać się w pruskich annałach wojskowej chwały: Hermann von François,
August von Mackensen, Otto von Below i Friedrich von Scholtz. Dowodzili oni kilkoma
wyśmienitymi pruskimi pułkami, lecz większość niemieckich żołnierzy stanowili rezerwiści
i poborowi.
Na papierze Rosja mogła być pewna zwycięstwa. Rosjanie wystawili dwukrotnie więcej
żołnierzy piechoty niż Niemcy (dokładna proporcja wynosiła 29 Rosjan do 16 Niemców) oraz
dwa razy więcej kawalerii. W praktyce szanse Rosji krępowały głębokie, nierozwiązane
problemy. Obu generałów, zaprawionych w bojach w wojnie rosyjsko-japońskiej dowódców
kawalerii, dzielił długotrwały antagonizm. Albowiem od czasu tamtej kampanii Samsonow
oskarżał Rennenkampfa o nieudzielenie mu wsparcia w przegranej bitwie pod Mukdenem
w 1905 roku. Dotkliwe poczucie porażki przerodziło się we wzajemną urazę. Chodziły nawet
słuchy (błędne), że między obu generałami doszło do rękoczynów. Zadawnione antagonizmy
z trudnością dają się wykorzenić – co nader wyraźnie wyszło na jaw pod Tannenbergiem.
Co gorsza, rosyjscy żołnierze nie mogli się równać z niemieckimi pod względem
doświadczenia, wyszkolenia i umiejętności wykorzystania go w praktyce. Byli prymitywni
i pozbawieni inicjatywy, zauważył generał major sir Alfred Knox, brytyjski attaché wojskowy
w Rosji w 1914 roku. Tak oto pisał w pamiętniku:
Nie można było liczyć na indywidualność rekrutów, w 75% powoływanych pod broń z chłopstwa. Zdaje się, że
tatarska dominacja i poddaństwo okradły ich z wszelkiej wrodzonej inicjatywy, pozostawiając jedynie cudowną,
cierpliwą wytrwałość (…). Leniwi i niefrasobliwi, nie robili kompletnie nic, jeśli ich do tego nie zmuszono. Większość
z nich szła na wojnę chętnie (…) mieli bowiem mgliste pojęcie o tym, co wojna oznacza. Brakowało im (…)
przemyślanego patriotyzmu, chroniącego ich morale przed wpływem ciężkich strat, wynikających z mało inteligentnego
dowodzenia i braku odpowiedniego wyposażenia1088.
Późniejsze oceny rosyjskiej armii potwierdzają jego osąd. Rosyjski żołnierz, choć dzielny
w sprzyjających okolicznościach, pisał Keegan, „szybko zniechęcał się komplikacjami (…)
i łatwo, bez wstydu, masowo poddawał się, jeśli poczuł się porzucony lub zdradzony. Trójca
w postaci cara, Cerkwi i ojczyzny nadal mogła budzić w nim bezmyślną odwagę, lecz klęska
i pijaństwo szybko doprowadzały do rozkładu jego oddanie wobec pułkowych barw (…)”1089.
Mimo to rosyjscy dowódcy spodziewali się, że ich podwładni zrekompensują te niedostatki
samym silnym charakterem i ślepą wiarą. Knox stwierdzał:
Pod wpływem surowego klimatu i niższego ogólnego poziomu cywilizacji rosyjski żołnierz był bardziej
predysponowany do znoszenia niedostatku i powinien też lepiej znosić napięcie nerwowe niż ludzie ze środkowej
Europy (…). Wydaje się, że prosta wiara rosyjskiego żołnierza w Boga i cara staje się potężnym atutem w rękach
dowódcy obdarzonego dostateczną wyobraźnią, by zdać sobie sprawę z jej wartości1090.
Showalter zgodził się z jego opinią: „Rosyjscy żołnierze byli znacznie lepsi niż oficerowie.
W natarciu opanowywali pozycje wroga samą przewagą liczebną; w obronie woleli raczej
polec, niż uciec. Jednakże mieli skłonność do pozostawania, na dobre lub na złe, w jednym
miejscu”1091.
Stan zaopatrzenia żołnierzy przedstawiał się żałośnie. Ludziom brakowało właściwego
prowiantu, ciepłego umundurowania i odpowiednich butów. Doskwierał również niedostatek
amunicji i pocisków artyleryjskich oraz właściwych linii zaopatrzenia. Siedem rosyjskich
dywizjonów ciężkiej artylerii polowej dysponowało zaledwie tysiącem pocisków na działo,
co stanowiło ułamek odpowiedniej liczby w artylerii niemieckiej. Za te braki odpowiadały
pogorszenie się stanu zaopatrzenia w okresie pokoju oraz słaba wydajność rosyjskich fabryk –
sztab generalny nie spodziewał się długiej wojny. Rosja miała 320 samolotów, lecz nie
posiadała sterowców odpowiadających niemieckim zeppelinom. Żołnierze musieli polegać
na 418 pojazdach transportowych i dwóch zmotoryzowanych ambulansach. Za końcowymi
stacjami kolejowymi główną formą transportu zaopatrzenia na front – powolną i zawodną –
był wóz konny. Mimo tych wszystkich mankamentów rosyjska werwa miała w jakiś sposób
przeważyć szalę zwycięstwa. „Mając w perspektywie długą wojnę – podsumował sir Alfred
Knox – Rosja została zdeklasowana pod względem wszystkich czynników umożliwiających
sukces z wyjątkiem liczby żołnierzy oraz ich zdolności regeneracji po ciężkiej klęsce, której
dorównywała jedynie żywotność mięczaków”1092.
***
Pierwsze starcie armii niemieckiej i rosyjskiej nastąpiło w Prusach Wschodnich; noszące
nazwę bitwy pod Gąbinem (Gumbinnen)1093, stanowiło preludium do większej kampanii
pod Tannenbergiem. Rosjanie źle rozpoczęli batalię: między obu armiami ziała szeroka luka –
rezultat ukształtowania terenu oraz błędów strategicznych, pogłębianych przez brak
współpracy między Samsonowem i Rennenkampfem. Obaj generałowie przybyli na front
w Prusach Wschodnich w odstępie pięciu dni (pierwszy zjawił się 15 sierpnia Rennenkampf).
Ta stale poszerzająca się luka, wykryta przez niemiecki wywiad, wystawiała oba rosyjskie
związki operacyjne na ryzyko pokonania etapami, dawała bowiem Niemcom szansę
zaatakowania jednej, a następnie drugiej, bez konieczności zmierzenia się od razu z całością
sił rosyjskich (patrz mapa 7).
Prittwitz – przekonany, że Rosjanie są słabsi, niż dotąd uważał, choć stanowią stałą groźbę
dla pruskich miast – wysłał trzy i pół korpusu swoich najlepszych wojsk do ataku na 1 Armię
Rennenkampfa na północ od Wielkich Jezior Mazurskich. Natarcie formalnie naruszało
rozkazy Moltkego, który zalecił jedynie działania opóźniające. Zatem Prittwitz nalegał, żeby
wysłane korpusy powstrzymywały wroga jak najdłużej.
Agresywny, porywczy, niezdyscyplinowany François nie mógł się z tym pogodzić, więc
złamał rozkazy, wdzierając się głęboko w szyki Rosjan i docierając w natarciu aż poza Gąbin.
Korpusy Mackensena i Belowa musiały dotrzymywać mu kroku, żeby chronić François przed
odcięciem i okrążeniem. Rosjanie odparli ten udany początkowo atak druzgocącym ostrzałem
z umocnionych pozycji oraz ogniem artylerii z bliskiego dystansu, rażącym głównie żołnierzy
Mackensena i Belowa. Ci, którzy w tej masakrze nie polegli lub nie odnieśli ran, ruszyli
do chaotycznego odwrotu. Wielu było zbyt roztrzęsionych, by powrócić do szeregów – taki był
po raz pierwszy objawiony na Wschodzie wpływ ognia nowoczesnej artylerii na żołnierzy,
nawet obdarzonych największym hartem ducha.
Przez jakiś czas wydawało się, że całej 8 Armii grozi zniszczenie. Prittwitz zachował się
zgodnie ze swoim charakterem: ogarnięty paniką, upierał się, że niemieckie siły muszą się
wycofać, w razie konieczności nawet aż na linię Wisły. To równałoby się porzuceniu całych
Prus Wschodnich na łaskę nieprzyjaciela. Moltke w OHL powitał propozycję Prittwitza
z oszołomieniem. Odniósł wrażenie, że 8 Armia nie wypełniła swojego jedynego zadania –
powstrzymania Rosjan – a obecnie zagraża jej niebezpieczeństwo. Mijał dwudziesty dzień
od inwazji na Francję, a Prittwitz – w dużej mierze wskutek pochopnych poczynań François –
wydawał się bliski załamania.
Jednakże Niemcy ze zdumieniem zauważyli, że Rennenkampf nie idzie za ciosem.
Wycofujących się Niemców nie ścigały żadne rosyjskie oddziały. Rosyjski generał 20 sierpnia
faktycznie nakazał wojsku się zatrzymać; do oficera sztabowego, który otrzymał pozwolenie
odpoczynku pod warunkiem, że pozostanie w mundurze, zwrócił się słynnym zdaniem: „Teraz
możesz zdjąć mundur, Niemcy się wycofują”1094. Jego uwaga wzbudziła kontrowersje,
zwycięski dowódca nie powinien był bowiem spocząć na laurach. Powinien ścigać i zniszczyć
rozbitego nieprzyjaciela. Wrogowie Rennenkampfa nawet wykorzystali ten incydent
do wysunięcia bezpodstawnych zarzutów zdrady, mających swoje źródło w pochodzeniu
generała z niemieckiej rodziny, osiadłej na ziemiach nadbałtyckich. Naprawdę zaś wydaje się,
że Rosjanie po prostu postąpili nazbyt humanitarnie i byli zbyt wyczerpani, by zdobyć się
na pościg.
***
Moltke szybko zdał sobie sprawę, jaką sposobność daje mu poniesiona porażka. Wreszcie
miał w ręku sposób pozbycia się Prittwitza, chronionego dotychczas potężnymi koneksjami.
Wydany przezeń rozkaz odwrotu i porzucenia wsi oraz miast Prus Wschodnich na łaskę
i niełaskę Rosjan świadczył o braku skrupułów. Prittwitz wyraźnie stracił zimną krew, więc
Moltke niezwłocznie rozejrzał się za nowym, silnym szefem sztabu, któremu będzie mógł
powierzyć zadanie ożywienia nowym duchem wojsk niemieckich.
Moltke zdecydował się na generała Ericha Ludendorffa, pogromcę Belgów w Liège
i Francuzów nad Sambrą, cieszącego się reputacją najbardziej inteligentnego, agresywnego
i zdecydowanego spośród niemieckich generałów. Ludendorff żył i oddychał ideą, praktyką
i koniecznością wojny. Osobiście sprawdził i zatwierdził plan Schlieffena. Przechadzając się
w swoim szynelu i pikielhaubie, budził dreszcze trwogi w sercach podkomendnych,
gdziekolwiek się zjawił. Ludendorff, odnosząc teorię Darwina do losów ludzkich ras
i społeczeństw (jak większość pruskich oficerów), uważał pokój za aberrację, zaledwie
przerywnik w naturalnej i nieuniknionej sytuacji ludzi, skazanych na bezustanne wczepianie się
w czyjeś gardło.
Nawet wytrawna łowczyni anegdot Barbara Tuchman nie zdołała znaleźć na temat
osobistego charakteru Ludendorffa nic, co mogłoby przydać mu nieco ludzkich cech:
„Przeszedł do historii bez towarzyszących zwykle takim postaciom anegdot, jak człowiek bez
cienia”, pisała o nim (to bynajmniej nie przygana wobec Tuchman: wyborne anegdoty
stanowią przysmak dla miłośników wielkich dzieł popularyzujących historię)1095. Nawet
znajomi i krewni Ludendorffa niewiele mogli dodać do surowego, wojskowego portretu tego
człowieka, który dosłownie żył wojną. 23 sierpnia ta nieprzystępna postać niezwłocznie
opuściła front we Francji i udała się w podróż do wschodniego teatru działań wojennych.
W liście informującym Ludendorffa o odkomenderowaniu go oficer ze sztabu Moltkego
nerwowo przepraszał generała, że odrywa go od działań bojowych we Francji; dodał
również: „Naturalnie nie będzie pan ponosił odpowiedzialności za to, co już na wschodzie się
stało, lecz z pańską energią będzie pan mógł zapobiec temu, co może zdarzyć się
najgorszego”1096.
Aby dopełnić miary upadku Prittwitza, Moltke mianował nowego głównodowodzącego
na Wschodzie. Nie trzeba było go namawiać do odwołania z emerytury potężnego, ociężałego
weterana, szarej eminencji pruskiej armii z piersią pełną odznaczeń, a głową – starodawnej
mądrości. Paul von Beneckendorff und von Hindenburg, potomek w prostej linii Marcina
Lutra, ze strony ojca dziedzic jednego z najbardziej prestiżowych rodów pruskich, jako młody
oficer wyróżnił się w boju podczas wojny austriacko-pruskiej (1866) i francusko-pruskiej
(1870–1871), szybko awansując aż do otrzymanego w 1903 roku stopnia generała piechoty.
W 1911 roku przeszedł w stan spoczynku. Mianowanie go w 1914 roku dowódcą 8 Armii
miało więcej wspólnego z jego symboliczną mocą niż z zaletami intelektu. „Jestem gotów” –
tymi prostymi słowy odpowiedział w swoim domu w Hanowerze na telefon z propozycją
objęcia stanowiska.
Hindenburg mądrze powierzył większość krytycznych zadań Ludendorffowi, w którym
dostrzegł bystrzejszy umysł wojskowy i z którym nawiązał bliskie stosunki; miały one
przerodzić się w najpomyślniejsze partnerstwo w tej wojnie. Rzeczywiście, spryt
Hindenburga, który kazał mu zdawać się z kluczowymi problemami na bezwzględną intuicję
Ludendorffa, podniósł ich relacje do rangi czegoś więcej niż „szczęśliwy mariaż”, jak określał
to sam Hindenburg – powołał do życia rodzaj militarnej symbiozy.
***
Prittwitz i jego sztabowcy nie zawiedli z kretesem, jak się obawiał Moltke; pozostawili po
sobie coś wartościowego. Po przyjeździe do swojej wschodniej kwatery głównej w Kętrzynie
(Rastenburgu, gdzie swoją kwaterę główną, „Wilczy Szaniec”, zbudował również Hitler),
Hindenburg i Ludendorff nie musieli opracowywać nowego planu: poprzednik pozostawił im
poprawiony plan strategiczny jakby wprost z pruskiego podręcznika, przynoszący chlubę
odchodzącemu w niesławie dowódcy – lub, co bardziej prawdopodobne, jego mądremu
doradcy, intrygantowi, wysoce inteligentnemu szefowi sztabu Maxowi Hoffmannowi.
Ludendorff i Hindenburg mieli w ogromnej mierze polegać w nadchodzącym starciu
na wynikach jego pracy.
Prittwitz rozkazał przesunięcie I oraz XVII Korpusu z północnej części teatru działań
wojennych na południe, gdzie wspólnie z pozostałymi dwoma niemieckimi korpusami miały
stawić czoło dywizjom Samsonowa (patrz mapa 7). Oba korpusy szybko zwinęły manatki,
pozostawiając przed frontem armii Rennenkampfa jedynie cienką fasadę kawalerii
i rezerwistów z Landwehry. Wszystko zależało od tego, czy Rennenkampf pozostanie
na miejscu, a rosyjski generał, korzystnie dla Niemców, postąpił według ich scenariusza.
Faktycznie Rennenkampf założył, że nieprzyjaciel, solidnie pokiereszowany, wycofuje się
do pruskiej twierdzy w Królewcu. Wobec tego generał poświęcił cały swój czas
na przygotowania do oblężenia.
Ludendorff zaaprobował odziedziczony po poprzedniku plan i rozkazał wszystkim
podległym sobie jednostkom – w tym również wyczerpanemu i przetrzebionemu korpusowi
Mackensena – podążać na południe, żeby zaatakować i zniszczyć flanki armii Samsonowa
w klasycznym manewrze okrążającym. Nie miało być mowy o dalszym odwrocie. Skąd jednak
Niemcy mieli czerpać pewność, że Rennenkampf nie wznowi ofensywy? Niemiecką kartą
atutową był lepszy wywiad, gdyż przechwytywali informacje nadane drogą radiową. Obie
strony nawzajem podsłuchiwały swoje sygnały radiowe, lecz Rosjanie mieli mniej zasobów,
specjalistów deszyfracji i tłumaczy. Niemiecka 8 Armia rozmieściła w terenie kilka lekkich,
ruchomych zestawów nasłuchu radiowego, dysponowała dwoma ciężkimi
odbiornikami/nadajnikami o zasięgu 240 kilometrów w Prabutach (Riesenburg), a także
dwiema stałymi, ciężkimi stacjami odbiorczo-nadawczymi w Toruniu i Poznaniu; w obsłudze
tych urządzeń byli eksperci kryptolodzy. Łącznie wychwytywały one kluczowe meldunki
nadawane pomiędzy kwaterą główną Rennenkampfa w Wilnie a siedzibą dowództwa armii
Samsonowa w Ostrołęce. Faktycznie dowództwo niemieckie przechwyciło i przetłumaczyło
krążące pomiędzy rosyjskimi generałami sygnały radiowe nadawane otwartym tekstem, toteż
dokładnie ustaliło plan posunięć nieprzyjaciela, w tym zamiar marszu na Królewiec
Rennenkampfa oraz poszerzanie się luki między jego armią a formacją Samsonowa. Takie
informacje wywiadu stanowiły wojskowy odpowiednik boskiej interwencji.
***
25 sierpnia Ludendorff wydał rozkaz, by korpus François zaatakował lewe skrzydło armii
Samsonowa pod Uzdowem (Usdau). François zareagował taką samą niesubordynacją, jaką
objawił pod zwierzchnictwem Prittwitza. Stwierdził, że jego ludzie nie są jeszcze gotowi,
ponieważ nadal trwa ich transport koleją z północy. Nie nadeszła również jego ciężka
artyleria. Ludendorff i Hindenburg, a ich śladem również Hoffmann, zjawili się w kwaterze
głównej François, żeby dać mu posmakować nowych porządków: bez względu na wszystko
miał usłuchać rozkazów i zaatakować. W takim wypadku, odparł impertynencko François,
„(…) będę zmuszony walczyć na bagnety”. Ludendorff machnął ręką na jego protesty
i wyjechał. Jednakże opóźnienie miało się okazać fortunnym zrządzeniem losu.
W tym samym czasie niemiecki sygnalista wręczył szefowi sztabu Hoffmannowi dar z eteru.
Niemiecki wywiad wychwycił meldunki o rosyjskich posunięciach, ujawniające, że
Rennenkampf nie może mieć nadziei na dopadnięcie niemieckiej armii na czas, a Samsonow
ma kontynuować natarcie na północny zachód – innymi słowy, podążać coraz dalej wprost
w niemiecką pułapkę.
Wcześniej Samsonow opierał się instrukcjom nakazującym mu dalszy atak, tłumacząc się
brakiem chleba dla wyczerpanych żołnierzy i owsa dla wygłodniałych koni. Nie było nawet
łóżek dla rannych, którzy „leżeli gdziekolwiek, na słomie lub na podłodze”, pisał brytyjski
attaché wojskowy1097. „Nie wiem, jak ludzie zdołają znosić to dłużej”, pisał oficer sztabu
w raporcie dla Żylinskiego, który zignorował tę informację. Dowódca frontu rozkazał
Samsonowowi, żeby bez względu na opłakany stan ludzi prowadził dalej „energiczną
ofensywę”, mającą na celu odcięcie wycofujących się Niemców od Wisły. Tego wieczoru
Żylinski zaprosił na kolację wielkiego księcia i sir Alfreda Knoxa, brytyjskiego attaché. Przy
stole narzekał, że „Samsonow posuwa się zbyt wolno”. Knox pisał, że Samsonow zajął
Nidzicę (Neidenburg), „ale Żylinski uważa, iż powinien być już w Olsztynie (Allenstein).
Powtórzył, że jest niezadowolony z powodu powolnego marszu Samsonowa”1098. Żylinski nie
bardzo wiedział, że swoimi rozkazami popycha Samsonowa między szczęki niemieckiego
imadła. Rennenkampf nadal nie robił nic, przekonany, że wiąże na północy niemieckie
oddziały, których w istocie było niewiele, gdyż niemal wszystkie siły zdążały na południe.
Kiedy Rennenkampf naprawdę ruszył się z miejsca, podążył na północ na Królewiec, a nie
na południe z pomocą Samsonowowi.
Ludendorff i Hindenburg przemyśleli wszystkie powyższe informacje i zgodnie z nimi
opracowali plan. Korpusy Mackensena i Belowa, nadciągające od strony Gąbina, miały
zaatakować prawe skrzydło armii Samsonowa, natomiast François i Scholtz mieli zająć
pozycje do druzgocącego natarcia na jej lewe skrzydło. Rosyjskie wojska, liczące 200–230
tysięcy ludzi, podążały w tym czasie prosto w kleszcze owego klasycznego manewru
zastosowanego pod Kannami, grożącego żołnierzom Samsonowa niemal całkowitym
okrążeniem.
Ludendorff początkowo uległ napadowi zdenerwowania, co Hoff​mann odnotował
z ukontentowaniem. Niemniej bitwa pod Tannenbergiem przebiegała niemal dokładnie według
niemieckiego planu mimo nielicznych, szokujących niespodzianek. Na przykład Ludendorff
ze zdumieniem dowiedział się, że Moltke postanowił przenieść z zachodu do wschodniego
teatru działań wojennych trzy korpusy oraz dywizję kawalerii. Ludendorff, który dokładnie
znał gęstość nacierającego ugrupowania, zalecaną przez Schlieffena w celu pokonania Francji,
protestował i twierdził, że nie potrzebuje posiłków. Tak czy inaczej, znajdowały się one już
w drodze. Moltke, zatrwożony zmiennymi kolejami działań wojennych na Wschodzie
i żywiący złudną pewność co do zwycięstwa na Zachodzie, podjął już decyzję. (Te posiłki
miały dotrzeć na miejsce dopiero w pierwszym tygodniu września, tuż przed zwycięstwem
aliantów nad Marną). Ludendorff później argumentował, że swoim nagłym postanowieniem
Moltke pozbawił wojska niemieckie sił niezbędnych do przechylenia szali zwycięstwa
we Francji. Był to hipotetyczny rezultat, lecz decyzja Moltkego posłużyła jako argument
umożliwiający oskarżenie go. 14 września na stanowisku szefa sztabu generalnego zastąpił go
Erich von Falkenhayn.
***
Samsonow, którego sir Alfred Knox odwiedził 25 sierpnia w jego kwaterze głównej
w Nidzicy, wyglądał na głęboko zatroskanego: „Nie otrzymał dotąd listu od żony”. Wspólny
posiłek przerwał im dramatyczny telegram, po którym Samsonow i podlegli mu generałowie
„przypasali szable i pożegnali się”. Wydaje się, że przeszkodziła im wieść o niemieckiej
nawale artyleryjskiej spadającej na rosyjskie pozycje. Rzeczywiście, 26 i 27 sierpnia
Samsonowa nawiedziła straszliwa wizja nadciągającej masakry, gdy żołnierze, którzy przeżyli
zmasowany ostrzał niemieckich dział, chwiejnie dobrnęli do Nidzicy. Byli głodni, wyczerpani
i przerażeni. Knox na własne oczy widział „długą kolumnę rannych”, wkraczającą do miasta:
„Według wszystkich relacji straty były straszliwe, głównie od ognia dział, których liczbą
Niemcy górowali nad Rosjanami”. Knox napotkał zakonnicę powożącą furmanką z rannymi,
porzuconą na drodze przez uciekających woźniców. Komendant miejskiej policji wskazał jej
drogę do szpitala polowego1099.
27 sierpnia François ostrzeliwał rosyjskie pozycje w rejonie Uzdowa. Jego celem stał się
legendarny I Korpus generała Artamonowa, którego żołnierze nic nie jedli od dwóch dni.
Do jedenastej rano wszyscy polegli, odnieśli rany albo się wycofali. Rennenkampf pozostawał
na północy, tak samo jak Żylinski nieświadom trudnej sytuacji, w jakiej znalazł się jego
partner. Linie telefoniczne blokowały mylne raporty. W szeregi Rosjan wkradł się chaos.
Niemcy znaleźli się w odległości 8 kilometrów od Nidzicy. Knox pisał:
Wybiegliśmy [z budynku stacji kolejowej] i ujrzeliśmy ogromnego zeppelina unoszącego się w słońcu na wysokości
około 900–1000 metrów. Sprawiał tak niezwykle pokojowe wrażenie! Nagle zrzucił cztery bomby, jedną po drugiej,
w krótkich odstępach. Straty wyniosły sześciu zabitych i czternastu rannych, choć mogły być o wiele większe, stacja
bowiem była zatłoczona (…). Zeppelin zawrócił w miejscu i wreszcie odpłynął1100.
28 sierpnia Samsonow otrzymał meldunek, że jego trzy korpusy zostały zmuszone
do chaotycznego odwrotu. W obliczu katastrofy rosyjski generał rozkazał zawrócić samochody
oraz sprzęt radiowy do kwatery głównej i w chwili szaleństwa polecił przeciąć linie
łączności z Żylinskim (lękał się bowiem jego dalszych rozkazów). Następnie wyruszył konno
na linię frontu, postanowiwszy przyjrzeć się bitwie na własne oczy i włączyć się do walki
jako dowódca dywizji. Knox widział jego odjazd:
Znaleźliśmy Samsonowa siedzącego na ziemi i ślęczącego nad mapami w otoczeniu jego sztabu (…). Nagle
podniósł się i rozkazał ośmiu [kozakom] zsiąść z koni i przekazać [oficerom] wierzchowce (…). Doszedł bowiem
do wniosku, że nie wie, co może się zdarzyć (…). Pożegnaliśmy się i Samsonow oraz siedmiu oficerów sztabowych
wsiedli na kozackie konie i odjechali na północny zachód, a w ślad za nimi reszta szwadronu. Sam generał oraz jego
sztabowcy zachowywali jak największy spokój. Mówili: „Jednego dnia szczęści się nieprzyjacielowi, innego dnia
poszczęści się nam”1101.
W ciągu następnych dwóch dni obie armie liczące łącznie 350 tysięcy ludzi próbowały
rozbić się wzajemnie. Niemiecka artyleria bez trudu brała górę siłą ognia nad rosyjską:
potężne salwy pocisków spadały na ziemię, rozczłonkowując rosyjskie szeregi. Oddziały
Rosjan zrywały się naprzód, lecz nieprzyjaciel odrzucał je; inne znikały „za zasłoną dymu
i mgiełki, podążając ku swemu przeznaczeniu”1102. Wieśniacy i uchodźcy blokowali drogi
i trakty. Kto dokładnie orientował się w stanie bitwy? Kto mógł orzec, która strona osiąga
przewagę? Ludendorff rozlokował się jak najbliżej pola walki, na wzgórzu nad Uzdowem,
kierując działaniami swoich generałów. Samsonow był gdzieś na froncie, odcięty
od Żylinskiego, na dobrą sprawę można było uznać, że zaginął. Stracił wszystkie działa
i środki transportu.
Woal mgły wojny czasem się unosił, odsłaniając rozpaczliwe sceny. W dniach 29–30
sierpnia żołnierze Samsonowa, umykając przed siłami François, blokującymi im drogę
ucieczki na południe, nagle napotkali nowe niemieckie dywizje napierające na nich
od północy. Był to korpus Mackensena, weterani najcięższych walk pod Gąbinem. Ich
przybycie zwiastowało koniec armii Samsonowa, która została obecnie całkowicie odcięta
(patrz mapa 7).
Nastąpiła ogólna panika, masakra i całkowita kapitulacja rosyjskiej 2 Armii. Samsonow
i jego sztab ledwie uszli z życiem z ukropu. „Car mi zaufał. Jak mam stanąć przed nim po
takiej klęsce?”, pytał sztabowców zrozpaczony dowódca1103. Następnego dnia w lesie
pod Wielbarkiem (Willenberg), chory i pogrążony w depresji, popełnił samobójstwo. Jego
oficerowie, brnąc lasami pod osłoną nocy, przebyli 64 kilometry dzielące ich od terytorium
Rosji. Niemcy zagarnęli 92 ty​siące rosyjskich jeńców oraz naliczyli 50 tysięcy poległych
i rannych Rosjan. Żeby ujrzeć te dane we właściwej perspektywie, należy sobie uzmysłowić,
że do końca sierpnia w zachodnim teatrze działań wojennych zginęło lub odniosło rany
przeszło pół miliona Francuzów, Niemców i Brytyjczyków.
Jeden z generałów armii Samsonowa, Nikołaj Martos, drobny mężczyzna ze szpakowatą
brodą, został ranny, kiedy szrapnel trafił jego samochód. Podróżująca z nim żona pewnego
oficera – ubrana w męski strój i służąca jako tłumaczka – wyskoczyła z wozu i wbiegła
do lasu i tam została śmiertelnie trafiona. Niemcy pojmali Martosa i zabrali go do kwatery
głównej, gdzie padł ofiarą ordynarnych drwin Ludendorffa. Jednakże wielkoduszny
Hindenburg uścisnął drżące ręce Rosjanina i obiecał zwrócić mu jego szablę. Nic dziwnego,
że Martos był wstrząśnięty: stracił dosłownie cały swój XV Korpus, z którego do Rosji miał
powrócić tylko jeden oficer.
Knox pisał, że cała rosyjska machina zawiodła. Unicestwienie armii Samsonowa Brytyjczyk
przypisał potędze niemieckiej artylerii i niezdolności dowódców korpusów do porozumienia
się. „Z drugiej strony – dodał – wielu Rosjan z determinacją walczyło aż do końca”. Aż do 30
sierpnia, donosił Hindenburg, Rosjanie „bili się z ogromnym uporem”. Walczyli do momentu,
aż dosłownie wszyscy zostali zabici lub pojmani. „Rosjanie przypominali po prostu duże,
wielkoduszne dzieci – zakonkludował Knox – które bez zastanowienia, na wpół śpiąc,
wdepnęły w gniazdo os”1104. (Jego werdykt był przedwczesny. Rosyjski upór miał podczas
ofensywy Brusiłowa przybrać morderczy wymiar i zmiażdżyć armię Austro-Węgier – patrz
niżej).
Tymczasem 1 Armia Rennenkampfa nie robiła nic, nieświadoma toczącej się na południu
masakry. Zaalarmowany losem Samsonowa, generał pchnął swoich dowódców korpusów
do działania, aby przygotować armię do stawienia czoła połączonym siłom nieprzyjaciela.
7 września cała niemiecka 8 Armia, wzmocniona przybyłymi z zachodu IX Korpusem
i Korpusem Rezerwowym Gwardii, powróciła na północ, żeby zaatakować siły rosyjskie
w bitwie nad jeziorami mazurskimi i pokonać je etapami. Niemcy szybko rozbili lewą flankę
Rosjan, co zmusiło Rennenkampfa do długich i skomplikowanych walk w odwrocie. Przez
cały wrzesień jego siły wycofywały się poza rejon jezior, a następnie 25 września zawróciły
i przypuściły kontrofensywę na rozciągnięte wojska niemieckie, odzyskując dużą część
utraconego terenu. To jednak na krótko odroczyło rozstrzygnięcie. Rennenkampf jako następny
rosyjski dowódca stracił zimną krew i dał za wygraną. Później Żylinski oskarżył go
o porzucenie armii. Niemniej Żylinski również ponosił część winy za katastrofę –
podręcznikowy przykład pokonania wroga etapami – toteż obaj dowódcy utracili swoje
stanowiska. Rennenkampf został w niesławie zwolniony z czynnej służby.
***
Upokorzenie pod Tannenbergiem nie powstrzymało odważnych rosyjskich ofensyw
na innych odcinkach; najbardziej spektakularne natarcie miało miejsce na froncie galicyjskim
przeciwko zapiekłemu wrogowi – Austro-Węgrom. W serii bitew rozegranych między 16
sierpnia a 10 września w cieniu Karpat Conrad von Hötzendorf stanął w obliczu osobistego
Waterloo. Pod jego komendą 37 olśniewająco umundurowanych dywizji cesarsko-królewskiej
armii w sile 900 tysięcy żołnierzy reprezentujących austriackich Niemców, Węgrów,
Czechów, Słowaków, Chorwatów, Słoweńców, Ukraińców, Polaków, bośniackich
muzułmanów oraz inne grupy etniczne, pewnych zwycięstwa, przygotowywało się do bitwy
wzdłuż czterystukilometrowego frontu ograniczonego rzekami Wisłą i Dniestrem, tworzącymi
naturalny korytarz w dużej mierze przesądzający o wyniku batalii. Przeciwko nim stanęły
wojska Frontu Południowo-Zachodniego carskiej Rosji (Armie: 3, 4, 5 i 8), liczące 1200
tysięcy ludzi pod dowództwem generała Nikołaja Iwanowa, wielokrotnie odznaczanego
eksperta w dziedzinie artylerii, z którym w wieczór poprzedzający bitwę jadł kolację sir
Alfred Knox: „Jest (...) darzony uwielbieniem przez żołnierzy, z którymi nieustannie wdaje się
w rozmowy. Odznacza się prostym i bezpretensjonalnym sposobem bycia (...). Iwanow nie
pozwala podawać wina do czasu zakończenia wojny. Interesujący widok przedstawiali
[goście na kolacji] raczący się lemoniadą”1105.
Siły Hötzendorfa odniosły początkowy sukces, spychając Rosjan głęboko w dolinę Bugu.
Jednak wkrótce niesprzyjający teren, słaby wywiad i zamęt w szeregach Austriaków (rozkazy
Hötzendorfa trzeba było wydawać w 15 językach) dały rosyjskiemu generałowi Iwanowowi
szansę na kontratak. Wykorzystał ją z niesłabnącą energią. Masakra rozpoczęła się
pod Złoczowem i trwała przez szereg dni. To jednak nie zdołało wyprowadzić Conrada von
Hötzendorfa z przekonania, że odnosi wspaniałe zwycięstwo, którego dowodami wydawały
się drobne sukcesy, mylnie przezeń wyolbrzymiane. Nie ma potrzeby zagłębiać się
w makabryczne szczegóły okropnej bitwy pod Lwowem, dość powiedzieć, że złamała ona
dumę wojskową Austro-Węgier. Do 10 września, według Keegana, Rosja zadała Austrii straty
sięgające 100 tysięcy żołnierzy i wzięła 300 tysięcy jeńców1106. Inne źródła podają straty
wynoszące 250 tysięcy żołnierzy oraz 100 tysięcy jeńców1107. Rozszalała rosyjska armia
ruszyła za pokonanym wrogiem w pościg, zmuszając siły Hötzendorfa
do dwustuczterdziestokilometrowego odwrotu, podczas którego zagładzie uległo wiele
najznamienitszych jednostek austriackich wraz z dowódcami.
Był to rezultat ze wszech miar katastrofalny dla Wiednia (przy czym stanowił jedynie
preludium do znacznie większej klęski, zadanej w 1916 roku przez rosyjskiego generała
Aleksieja Brusiłowa), którego wspomnienie nigdy nie zatarło się w pamięci cesarstwa austro-
węgierskiego. Najwspanialsze jednostki armii Franciszka Józefa – XIV Korpus Tyrolski
i 6 Pułk Strzelców Konnych1108 – praktycznie przestały istnieć. Obrona przez żołnierzy Austro-
Węgier twierdzy w Przemyślu stanowiła jedyny przykład heroicznego oporu w morzu klęski.
Sześć rosyjskich dywizji okrążyło wielką twierdzę i przystąpiło do kruszenia woli walki
zamkniętych wewnątrz 127 tysięcy żołnierzy i 18 tysięcy cywilów. Garnizon trzymał się 133
dni; było to najdłuższe oblężenie w tej wojnie, zakończone kapitulacją 110 tysięcy obrońców.
Zwycięska dla Rosjan okazała się również bitwa pod Warszawą, która stała się pierwszą
klęską Hindenburga i Ludendorffa. W owych wyczerpujących starciach w ostatnich miesiącach
1914 roku setki tysięcy ludzi przemieszczało się tam i z powrotem na równinach wschodniej
Europy w rozpaczliwych próbach wywalczenia supremacji, które kończyły się – jak bitwa
pod Łodzią – impasem, bez wyraźnego zwycięzcy.
***
Bitwa pod Tannenbergiem, główna kampania na Wschodzie, nie pociągnęła za sobą
hekatomby na taką skalę jak walki we Francji, niemniej niemieckie zwycięstwo miało wielkie
znaczenie. Niemcy powstrzymali i odepchnęli rosyjską ofensywę, co zapoczątkowało długi,
ponury proces upadku ducha Moskali. Było to pierwsze niewątpliwe zwycięstwo w I wojnie
światowej. Ocaliło ono Prusy Wschodnie. Dowiodło też Niemcom, że Rosjanie nie są, jak
dotąd sądzono, nietykalni. Dowodzona przez Samsonowa 2 Armia została całkowicie
unicestwiona, jedynie parę tysięcy maruderów z korpusów XIII i XV umknęło z niemieckiego
„kotła”. Jednak te straty stanowiły ułamek całości zasobów ludzkich Rosji i pod względem
samych ofiar śmiertelnych krajowi daleko było do wyczerpania: trwało wówczas szkolenie
milionów rekrutów i rezerwistów.
Znaczenie bitwy lepiej daje się pojąć, jak to określa Showalter, „w sferze woli”, rosyjska
bowiem na pewien czas się załamała. Niemiecka 8 Armia, złożona głównie ze „źle
wyposażonych rezerwistów i żołnierzy garnizonów twierdz”, pokonała dwukrotnie silniejsze
wojska rosyjskie. „Scena wydawała się przygotowana na przytłaczające zwycięstwo [Rosjan],
więc efekt Tannenbergu był jeszcze bardziej miażdżący”1109. Aleksandr I. Guczkow, od 1917
roku rosyjski minister wojny, zeznał przed komisją śledczą Rządu Tymczasowego po obaleniu
caratu, że uważał, iż wojna została przegrana „już w sierpniu 1914 roku”, po klęsce
Samsonowa1110.
W Niemczech zwycięstwo otoczono mistyczną legendą. Bohaterów spod Tannenbergu
nagrodzono serią Krzyży Żelaznych. Generałowie spierali się o to, kto „wygrał” bitwę.
François i Hoffmann później przypisywali sobie większość zasług, lekceważąc legendę, która
narosła wokół Hindenburga. Swoją część zaszczytów otrzymał nawet Pritt​witz jako inicjator
okrążenia wroga. Jednakże zwycięstwo przyniosło chlubę przede wszystkim partnerstwu
Hindenburga i Ludendorffa. Również i oni mieli później kwestionować wpływy innych
uczestników kampanii. Wydawało się, że Hindenburg robił niewiele – Hoffmann później
żartował, że głównodowodzący przesypiał bitwy – niemniej swoją granitową obecnością
umacniał niemiecką armię i wspierał Ludendorffa, który czerpał siłę z postaci stojącego u jego
boku twardego, sędziwego weterana. Jednakże dyskretne zaszczyty zebrał i Ludendorff,
nieprzerwanie uważany za prawdziwego zwycięzcę spod Tannenbergu, „mózg i siła
napędowa” stojące za Hindenburgiem, dowódca, „którego intelekt, charakter i osobowość
wyznaczyły (…) na prawdziwego posiadacza władzy”1111. Rzeczywiście, ćwierć wieku
później puszący się hitlerowscy generałowie na próżno mieli aspirować do podobnej renomy
w oczach potomności. Sam zaś Hitler mimo swojej awersji do pruskiej arystokracji chwytał
się legendy Tannenbergu i wiązał się, kiedy tylko mógł, ze starzejącym się Hindenburgiem.
W przypadku Austro-Węgier walki na Wschodzie zwiastowały kres cesarstwa Habsburgów.
Zniszczenie ofensywnych możliwości imperium miało potrwać jeszcze dwa lata, lecz po
galicyjskiej klęsce na murach wypisano już przepowiednię upadku. Hötzendorf nadal wiódł
zbieraninę austro-węgierskich żołnierzy na pola druzgocących klęsk; ich kulminacją stała się
w 1916 roku przegrana z rosyjskim generałem Brusiłowem w jednej z najbardziej
śmiercionośnych ówczes​nych bitew, która pochłonęła ponad 1,3 miliona żołnierzy po stronie
Austro-Węgier, Niemiec i Turcji. Hötzendorf zmarł w 1925 ro​ku jako zgorzkniały, załamany
człowiek. W 2012 roku Austria po długiej debacie postanowiła usunąć z jego nagrobka napis
„Miejsce honorowego pochówku”. Jego imię nadal nosi kilka wiedeńskich ulic, pojawiał się
też w niemieckim seryjnym komiksie. Nieliczni historycy nadal uważają go za największego
stratega tamtej wojny, lecz wysokość strat pod jego komendą oraz niemożność wcielenia
w czyn zwycięskiej strategii świadczą o czymś przeciwnym. Ostatnie słowo należało
do Churchilla, który pisał, że Hötzendorf złamał serce swojej armii i wykończył ją w ciągu
niespełna miesiąca1112.
Armia carska brała udział w wojnie do 1917 roku, kiedy bolszewicy pochwycili szansę
wykorzystania jej niepowodzeń i zwrócenia żołnierzy przeciwko rządowi. Rosyjscy
oficerowie, którzy w większości odmówili wstąpienia do Armii Czerwonej, byli szkalowani,
udawali się na wygnanie, trafiali do więzień lub – na swoją zgubę – do Białej Armii, pobitej
w późniejszej wojnie domowej przeciwko reżimowi Lenina. To wszystko miało wydarzyć się
w przyszłości. W 1914 roku najważniejszym rezultatem impasu na Wschodzie było skupienie
się działań wojennych we Francji, w okopach i „maszynkach do mielenia mięsa” frontu
zachodniego, gdzie obecnie miał się rozstrzygnąć los milionów oraz przyszłość Europy.
1026 Cytat w: Tuchman, s. 351.
1027 Ibidem, s. 348.
1028 Patrz ibidem, s. 373–375.
1029 The World War I Document Archive, The Role of Railways in the War (extract), by Edwin A. Pratt:
http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Role_of_Railways_in_the_War.
1030 Odezwa generała Gallieniego, „Le Figaro”, 4 września 1914.
1031 Herwig, Battle of the Marne, s. XII.
1032 Spears, s. 42–43.
1033 Keegan, s. 119.
1034 Von Kluck, s. 84.
1035 Ibidem.
1036 Von Kluck, s. 90–91.
1037 Cytat w: Tuchman, s. 391.
1038 Banks, s. 53–55.
1039 Spears, s. 370.
1040 Strachan, To Arms, s. 240.
1041 Tuchman, s. 424.
1042 Cytat w: Tuchman, s. 427.
1043 Rozkaz generalny nr 6 Joffre’a, cytat w: Tuchman, s. 430. Wszystkie wydane przez Joffre’a w 1914 roku rozkazy
generalne patrz French Official History, Les Armées Francaises, t. I, vol. 1 i 2, Paris Imprimerie Nationale, 1922–1925.
1044 Keegan, s. 125.
1045 Spears, s. 411.
1046 Cytat w: ibidem, s. 413.
1047 Istnieją różne relacje z tego słynnego spotkania. Patrz Joffre, s. 254; Muller, s. 106; Wilson, s. 174; Spears, s. 415–418;
Terraine, s. 212–213; Tuchman, s. 433–434.
1048 Cytat w: Tuchman, s. 434; patrz także relacja w: Terraine, s. 212–213.
1049 Cytat w: Spears, s. 427.
1050 Cytat w: Tuchman, s. 432.
1051 Corbett-Smith, s. 225–226.
1052 King’s Royal Rifle Corps (Pułk Króla Królewskiego Korpusu Strzelców) – pułk armii brytyjskiej, sformowany w 1755
roku z wiernych królowi kolonistów amerykańskich podczas amerykańskiej wojny o niepodległość. W czasie I wojny światowej
2 Batalion pułku wchodził w skład 2 Brygady 1 Dywizji I Korpusu BKE (www.krrcassociation.com) (przyp. tłum.).
1053 Tommies – potoczne określenie żołnierzy brytyjskich (przyp. tłum.).
1054 Cytat w: Emden, s. 51–52.
1055 Maurice Leroi, Letters.
1056 Marie Dubois, Letters.
1057 Pastor Meyersiek, Letters to the soldiers.
1058 Foch, s. 69.
1059 Leon Loupy, The Marne Taxis, Legends and Traditions of the Great War:
http://www.worldwar1.com/heritage/marnetaxis.htm.
1060 Foch, s. 76.
1061 Von Kluck, s. 121.
1062 Cytat w: Tuchman, s. 435–436.
1063 Foch, s. 72–73.
1064 Ibidem, s. 76.
1065 Cytat w: Keegan, s. 130.
1066 Foch, s. 95.
1067 Ibidem, s. 97.
1068 Niedziela w Paryżu czasu wojny, „Le Matin”, 7 września 1914.
1069 Paul Strauss, senator z departamentu Sekwany, „Le Figaro”, 8 września 1914.
1070 Strachan, First World War, s. 57.
1071 Von Kluck, s. 140.
1072 Patrz przypis dolny, ibidem, s. 145.
1073 „Le Matin”, 12 września 1914; „Le Petit Parisien”, 12 września 1914.
1074 Według relacji sierżanta Williama Peacocka z 1 Batalionu pułku South Wales Borderers, cytat w: Emden, s. 53.
1075 Dokumenty E.S. Butchera.
1076 Bernardine Dazin, Journal.
1077 Raymond Clément, Journal.
1078 Ibidem.
1079 Herman Baumann, War diary.
1080 Patrz przypis dolny, von Kluck, s. 119.
1081 Harris, s. 84–85.
1082 Cytat w: Tuchman, s. 436. Na podstawie wywiadu udzielonego przez von Klucka szwedzkiemu dziennikarzowi w 1918
roku.
1083 Spears, s. 432.
1084 Herwig, Battle of the Marne, s. XVII; pełna polemika patrz Ludendorff (red.), Das Marne-Drama.
1085 Patrz Lyon, „A Peasant Mob”: The Serbian Army on the Eve of the Great War, s. 481–502.
1086 Bitwa pod Grunwaldem w źródłach niemieckich nosi nazwę bitwy pod Tannenbergiem (przyp. tłum.).
1087 Tuchman, s. 270.
1088 Knox, s. XXXI–XXXII.
1089 Keegan, s. 154.
1090 Knox, s. XXXI.
1091 Showalter, s. 328.
1092 Knox, s. XXXIV.
1093 Obecnie Gusiew w obwodzie kaliningradzkim (przyp. tłum.).
1094 Cytat w: Tuchman, s. 276.
1095 Ibidem, s. 168.
1096 Cytat w: ibidem, s. 282.
1097 Knox, s. 71.
1098 Ibidem, s. 58.
1099 Ibidem, s. 72.
1100 Ibidem, s. 73.
1101 Ibidem, s. 73–74.
1102 Tuchman, s. 302.
1103 Knox, s. 82.
1104 Ibidem, s. 86.
1105 Ibidem, s. 49.
1106 Keegan, s. 174.
1107 W źródłach internetowych poświęconych armii Austro-Węgier nie znaleziono jednostki o podanej przez autora nazwie.
Być może chodzi o 6 Pułk Dragonów, którego dowództwo w 1914 roku stacjonowało w Przemyślu (przyp. tłum.).
1108 Patrz Tuchman, s. 308; Showalter, s. 327.
1109 Showalter, s. 324.
1110 Cytat w: ibidem, s. 324.
1111 Ibidem.
1112 Cytat w: ibidem, s. 327.
45
POWSTANIE FRONTU ZACHODNIEGO
To przypomina przeglądanie listy poległych pod Agincourt lub Flodden.
Brytyjski powieściopisarz John Buchan o odczytywaniu listy strat w pierwszej bitwie pod Ypres
Z oddali do naszych uszu docierały dźwięki pieśni, napływające coraz bliżej, przeskakujące od jednej
kompanii do drugiej, i tak jak Śmierć, zagłębiająca w nasze szeregi swoją pracowitą dłoń, tak samo docierała
do nas pieśń, my zaś przekazywaliśmy ją dalej: Niemcy, Niemcy ponad wszystko.
Kapral Adolf Hitler z 6 Bawarskiej Rezerwowej Dywizji Piechoty (XIV Korpus Rezerwowy) o „rzezi
niewiniątek” pod Ypres
Myślę, że powinno się mnie przekląć – pisał Winston Churchill do Violet Asquith w 1915
roku – gdyż kocham tę wojnę. Wiem, że w każdej chwili miażdży ona i rujnuje życie
tysięcznych rzesz, mimo to jednak – nic na to nie poradzę – cieszę się jej każdą sekundą”1113.
Dla Churchilla wojna nie była możliwą do uniknięcia tragedią ani groteskową manifestacją
politycznego fiaska, lecz źródłem podniecających wrażeń. Swoim zachwytem nad czystym
dreszczem wojny Pierwszy Lord Admiralicji wypowiedział to, co nieliczni odważali się
przyznać: wielu ludzi, beztroskich lub nieznających frontowej grozy, podzielało
Churchillowski nastrój hulanki, nawet jeśli miało to u nich inne przyczyny (na przykład
porzucenie pokojowych ograniczeń, myśl o tym, że „jutro życie może się skończyć, więc dziś
wieczorem tańczmy na ulicach” itp.). Wielu ludzi bez wątpienia nienawidziło wojny. Rodziny,
które straciły synów, braci i mężów albo żyły w strachu przed ich utratą, chciałyby jej
zakończenia. Jednakże wojna, gdy już się rozpoczęła, niewątpliwie była popularna. Naród jak
jeden mąż zjednoczył się w zachwycie nad wieściami o zwycięstwach i opowieściami
o bohaterstwie. Dla wielu była to rzeczywiście wspaniała wojna.
Surowa cenzura służyła podtrzymywaniu złudzeń. Każdemu, kogo schwytano
na fotografowaniu bez upoważnienia linii frontu lub bitew, groziła kara śmierci. Godni
zaufania literaccy propagandyści – znamienici pisarze z założonego przez Davida Lloyda
George’a Biura Propagandy Wojennej – byli pod ręką, rozpowszechniali pomyślne wieści
i pouczali naród o słuszności wojny. Churchillowi przynajmniej starczało uczciwości, by
przyznać, że kosztem jego uciech jest zrujnowane „życie tysięcznych rzesz”. We wrześniu 1914
roku ich życie miało runąć w najciemniejszy krąg piekła, redukujący je do bytowania i walki
w świecie okopów, w warunkach godnych troglodytów.
Pierwsze rowy strzeleckie wykopano w dolinie rzeki Aisne, płynącej przez departamenty
Oise i Aisne, do której Niemcy wycofali się do 12 września. Na południu legł w gruzach ich
niedawny podbój, którego okropnym symbolem stały się ruiny ostrzelanej z armat katedry
w Reims, stojącego od ośmiu stuleci arcydzieła gotyckiej architektury, zniszczonego w jednej
chwili przez pociski niemieckiej artylerii. Tak oto pisano o tym na łamach „Le Figaro”:
Śmierć barbarzyńcom. Spalili bibliotekę w Louvain! Wczoraj ostrzelali katedrę w Reims! (…) Ów bezcelowy akt
nędznego barbarzyństwa jeszcze mocniej wzmaga naszą nienawiść do tego kraju. Bardziej niż kiedykolwiek będziemy
podzielać chłodną i cudowną wolę Anglii, by poprosić o pokój dopiero wtedy, gdy zmiażdżone, wyczerpane i konające
niemieckie cesarstwo zniknie. Musimy uśmiercić bestię1114.
Dwa tygodnie później, gdy wieści o zniszczeniu Reims i innych miast przeniknęły już
do powszechnej świadomości, w ten sam ton uderzył „Le Matin”: „Arogancki Niemiec
wkrótce będzie musiał paść na kolana i prosić o przebaczenie (…). Teuton będzie pełzał
u stóp aliantów, tak jak dawniej u stóp Napoleona (…)”1115.
Wznoszący się teren na północnym brzegu Aisne między Compiègne a Berry-au-Bac, gdzie
rzeka osiąga szerokość 30 metrów, stanowił solidną pozycję obronną. Niemcy zaczęli się
okopywać. Wzdłuż całej linii frontu piechurzy chwycili swoje narzędzia saperskie i kopali,
kopali, jak gdyby pośpiesznie szykowali masowe groby. Niemcy wiedzieli, co robią: ćwiczyli
działania wojenne w okopach od 1904 roku. Ich umocnienia odzwierciedlały germańską siłę
i skuteczność, odznaczały się też trwałością w przeciwieństwie do pierwszych okopów
francuskich i brytyjskich, które przypominały zaledwie płytkie bruzdy. Prace fortyfikacyjne
stanowiły odpowiedź na końcowy rozkaz Moltkego: „Linie graniczne zdobytego terenu zostaną
umocnione i przygotowane do obrony”1116. Nie miało być dalszego odwrotu. Była to ostatnia
instrukcja Moltkego, którego 14 września zastąpił Erich von Falkenhayn. Strzelcy wyborowi
nie mieli więcej oglądać piechurów leżących na otwartym terenie. Niemcy, Francuzi,
Brytyjczycy oraz ich sprzymierzeńcy mieli nieprzerwanie okopywać się aż do zawieszenia
broni w 1918 roku.
***
Większość brytyjskich i francuskich żołnierzy nadal żywiła nadzieję na krótkotrwałą wojnę.
Hasło „koniec do Bożego Narodzenia” krążyło z ust do ust we wrześniu i październiku 1914
roku. Okopywanie się sugerowało jakiś kreci sposób zabicia czasu w tym okropnym miejscu.
Do licha, przecież front nawet nie drgnął. Wprawdzie niektórzy żołnierze BKE zaznali walk
w okopach podczas wojny burskiej i wiedzieli, co robić, lecz na ogół Tommies byli skłonni
żywić nadzieję. Kopali więc stosownie do swego stanu ducha. Ich pierwsze okopy były
podmokłymi rowami, błotnistymi i zaszczurzonymi, głębokimi zaledwie na tyle, by zapewnić
osłonę, stanowiącymi zdawkowy wyraz myślenia życzeniowego. Wystarczy porównać je
z labiryntami z lat 1916–1918, głębokimi aż na dwa metry, wyłożonymi deskami,
oszalowanymi drewnem lub – w niektórych okopach niemieckich – betonem, wypełnionymi
workami z piaskiem, wyposażonymi w strzelnice, kwatery oficerskie, szpitale polowe itp.,
które z tyłami łączyły biegnące zygzakowato okopy pomocnicze i flankujące. Zasieki z drutu
kolczastego, rozpięte pomiędzy palikami, blokowały drogi podejścia i dopełniały system
fortyfikacji.
Unikający okopów francuscy żołnierze objawiali początkowo jeszcze mniejszą skłonność
do prac fortyfikacyjnych. Stronili od wojny podziemnej, która uwłaczała ich trudnym
do wykorzenienia marzeniom o ofensywie. Nie chcieli w sensie psychologicznym
i dosłownym zniżać się do tego, by schować się w ziemnej skorupie, usiąść i czekać.
„Czasami Niemcy są tylko 200 metrów od nas – pisał wzgardliwie do brata w październiku
służący w artylerii francuski generał brygady Jérémie Trichereau. – Okopują się, jak tylko
mogą, żeby kryć się za osłoną”1117. Francuska kawaleria przeważnie podzielała niechęć
piechoty do okopów: trudno było okopać się wraz z koniem. Tak więc poilu nadal walczył
mniej lub bardziej odsłonięty, aż bitwa nad Aisne ostatecznie pozbawiła dowódców ślepej
wiary w skuteczność szarży i francuscy żołnierze także zaczęli się okopywać.
Młody oficer Henri Michel pisał do żony Marie we wrześniu:
Przez trzy dni i dwie noce chowamy się w okopie głębokim na 1,5 m, który wykopaliśmy 50 m na wschód od wsi
Amy na granicy departamentu Somme (…). Jesteśmy na pierwszej linii. O 600 metrów od nas ostrzeliwani są jacyś
ułani. Na tę małą wioskę w ciągu ostatnich trzech dni spadło ponad tysiąc pocisków, toteż jest prawie zupełnie
zniszczona. Wieśniacy kryją się w piwnicach (…). Kocham Cię całym sercem, nigdy nie przestaję myśleć o Tobie
i o tym, jaki będę szczęśliwy, gdy Cię znowu zobaczę, Henri1118.
Kilka tygodni później dodał:
Żyjemy tu niczym krety, nie masz nawet pojęcia, kochanie. Kiedy padają pociski, rozrzucają wszystko na odległość
10 metrów i robią takie dziury, w których schowałby się jeździec razem z koniem. Nazywamy je „lejami” (…). I stale
rozlega się okrzyk „Naprzód!”, wychodzimy na górę i atakujemy na bagnety okop „fryców”1119.
Pod koniec listopada pisał: „Marie, czuję się zmęczony i smutny, chcę znów zobaczyć
Ciebie, znaleźć się daleko od tych okropności ognia i krwi, od trupów gnijących na tej
równinie”1120.
Wczesne linie okopów biegły z Noyon do Reims, następnie na zachód do Verdun, po czym
zakręcały na południe w stronę Szwajcarii. Ich obecność sygnalizowała koniec mobilnej
wojny na otwartej przestrzeni i początek podziemnych zmagań na wyniszczenie, w których
przewagę zawsze mieli obrońcy, gdyż atakujący musieli wychodzić „na górę”, na przedpiersie
okopów, i atakować pozycje nieprzyjaciela poprzez całkowicie widoczną ziemię niczyją.
Od bit​wy nad Aisne wyzwanie, jakie wojna stawiała taktyce, sprowadzało się do prostego
pytania: jak zniszczyć i przełamać nieprzyjacielskie linie umocnień? Przypuścić na nie atak?
Oskrzydlić je? Zaatakować na bagnety? Zbombardować? Podłożyć pod nie ładunki
wybuchowe? Zatruć gazem bojowym? W nadchodzących latach bezowocnie spróbowano
wszystkiego. O ponurej stałości niepowodzeń zaświadczał żałosny fakt – nad Aisne rozegrały
się trzy bitwy: w 1914, 1917 i 1918 roku. Wszystkie utknęły w martwym punkcie.
We wszystkich tysiące żołnierzy poległo lub odniosło rany.
Ataki na linie okopów wyraźnie skutkowały jedynie niezliczonymi, bezsensownymi
stratami, za które zdobywano niewiele terenu albo nie zyskiwano niczego, co było wyraźnie
dostrzegalne nawet dla głupiego obserwatora. Jednak dowódcy, mimo widocznych gołym
okiem dowodów, przez cały czas trwania wojny mieli nakazywać frontalne ataki
na umocnienia w przekonaniu, że długotrwały ostrzał artyleryjski wybije, porani lub do tego
stopnia oszołomi obrońców, że nie zdołają stawić oporu nacierającej piechocie. Obie strony,
zablokowane w swych podziemnych redutach, polegały na ciężkiej artylerii, która miała
przełamać pozycje przeciwnika lub zmusić go bombardowaniem do uległości.
Nad Aisne niemieckie haubice kalibru 8 cali (200 milimetrów) okazały się bardziej
śmiercionośną bronią niż pośpiesznie sprowadzone zza kanału La Manche działa brytyjskie
kalibru 6 cali (150 milimetrów). Przed takim ostrzałem nie chroniła żadna ranga wojskowa;
śmierć uderzała znienacka, niemal mimochodem. „Ukryłem się za stogiem siana – wspominał
żołnierz wojsk inżynieryjnych E.S. Butcher – a pociski nadal padały wprost przed nami”.
Znalazł się on w pobliżu generała Edmunda Allenby’ego, dowódcy dywizji kawalerii BKE,
która tak zaszczytnie wyróżniła się pod Mons: „Jeden pocisk wybuchł o niecałe pięć jardów
[4,5 metra] przed nami, a odłamki uderzyły w siano tuż nad naszymi głowami (…) gdy
odszedłem, pocisk wybuchł w miejscu, gdzie stałem, zabijając mojego kolegę, z którym przed
chwilą rozmawiałem”1121.
Było to przerażające doświadczenie – siedzieć w okopie pod eksplodującymi pociskami,
z których część wybuchała po wbiciu się w grunt, inne rozrzucały nad głowami tysiące kulek
szrapneli (inne zaś, nieco później, miały uwalniać trujący gaz). Ci, którzy przeżyli, przeważnie
ulegali ciężkim postaciom szoku, a ten w najgorszych przypadkach powodował całkowite
załamanie nerwowe (w późniejszym życiu zaś objawy nazywane obecnie „zespołem stresu
pourazowego”). Mimo to żaden żołnierz nie mógł uniknąć straszliwego losu: ucieczkę z okopu
traktowano jak dezercję i karano śmiercią. Ludzie musieli po prostu siedzieć i wytrzymać.
Niektórzy woleli raczej się poddać, niż dłużej to znosić. Niemcy czasami „poddają się”, pisał
do brata Trichereau, „ponieważ nie mają prawa się cofnąć; jeśli to zrobią, grozi im kara
śmierci”1122.
Źródłem pociechy dla ludzi w okopach stało się koleżeństwo. Powstawały wówczas
nadzwyczaj bliskie relacje, a podział na oficerów i szeregowców ulegał zrównaniu: tkwili
wszak obok siebie w tym samym dole. Nawet sztywna pruska hierarchia nie mogła się oprzeć
skutkom zrównania przy tak intymnej wręcz bliskości, co później tego roku opisał niemiecki
oficer Walter Delius:
W tym czasie relacje między żołnierzami a oficerami przybrały inne oblicze. Mimo najściślejszej dyscypliny
i porządku żołnierze stawali się o wiele bliżsi oficerom z ludzkiego punktu widzenia (…). Choć nie wychowano nas
w mentalności „rasy panów”, silnie powściągliwy stosunek Ojca do demokracji, w której dostrzegał jedynie najgorsze
aspekty, nadal wywierał na mnie wpływ. Obecnie wreszcie uświadomiłem sobie, że ludzie, którzy nie wychowali się
w duchu konserwatywnych zasad, nie stali się automatycznie osławionymi łotrami, lecz osobowościami, których
postawa w kręgu towarzyszy i w obliczu wroga zaskarbiła im w oczach wszystkich najwyższy szacunek (…). Tutejsze
wspólne życie w okopach w największej bliskości pozbawiało wszelkiej pychy i głupiego zarozumialstwa. Dostrzegało
się, że te same myśli i troski, i przeżywane razem niebezpieczeństwa wzajemnie nas zjednoczyły1123.
Na froncie okopy były miejscami zapewniającymi nieco więcej bezpieczeństwa. Przestrzeń
zaś pomiędzy przednimi skrajami linii okopów nieprzyjaciół, zwana „ziemią niczyją” –
czasami zwężająca się nawet do 50–100 metrów – wkrótce przekształciła się w zryty pocis​-
kami teren wypełniony błotem, palikami, zwojami drutu kolczastego, odpadkami, poznaczony
lejami wypełnionymi wodą i ciałami żołnierzy, skąd w długie noce niosły się krzyki rannych,
leżących bez pomocy do chwili, aż wyzionęli ducha. Najlżejszy odgłos lub drgnienie na ziemi
niczyjej natychmiast prowokowały ogień karabinów lub broni maszynowej. Łatwo można było
dociec, dlaczego piechurzy przedkładali ataki nocne, podczas których czołgali się w kierunku
nieprzyjaciela, nad szaleńcze szarże z 1916 roku w dziennym świetle. Jednak ciągły, skrajny
stres oczekiwania na pocisk, który mógł przynieść śmierć, załamywał wielu młodych ludzi
do tego stopnia, że natarcie wydawało im się ulgą. Żołnierzy cierpiących na nerwicę frontową
zachęcano do wytrwałości i przekonywano, że się przyzwyczają. W tamtych czasach rządy,
szpitale i liczne rzesze obywateli lekceważyły to schorzenie jako przypadki „nerwowego
usposobienia” lub tchórzostwa.
***
Tak więc nocą 13 września Niemcy tkwili w nowo wykopanych umocnieniach wzdłuż
Chemin des Dames, drogi często odwiedzanej przez córki Ludwika XV (stąd nazwa „droga
dam”), biegnącej grzbietem pasma wzgórz wznoszących się nad północnym brzegiem Aisne.
W błocie i chłodzie, które w nadchodzących latach miały stale towarzyszyć żołnierzom,
oczekiwali nadejścia swoich prześladowców. Brytyjczycy przekroczyli rzekę, płynąc
pontonami lub idąc po zrujnowanych mostach, i w gęstej mgle zeszli na drugi brzeg między
miejscowościami Bourg-et-Comin i Venizel. Szli naprzód w górę stoku i, wynurzywszy się
niczym duchy z rozwiewającej się mgły, napotkali ogień niemieckich karabinów i broni
maszynowej z niewidocznych pozycji – był to pierwszy raz, kiedy w tej wojnie żołnierze
próbowali zaatakować linię okopów. Polegli, odnieśli rany lub zostali zatrzymani.
Francuska 5 Armia nacierała w kierunku Berry-au-Bac, aby wykorzystać lukę pomiędzy
armiami Klucka i Bülowa. Ich ataki spotkał podobnie szybki koniec. Brytyjscy i francuscy
żołnierze byli bezradni w obliczu okopanych oddziałów niemieckich. Jeśli linia wroga ugięła
się pod ogniem artylerii lub skoncentrowanym atakiem piechoty, w powstałą lukę wdzierały
się świeże oddziały i ponownie przystępowały do zażartego okopywania się. 14 września
przybył pierwszy transport materiałów do budowy umocnień – znak, że Niemcy zamierzają
pozostać na miejscu. Przystąpili do budowy głębszych schronów, okopów pomocniczych oraz
transzei komunikacyjnych. Pomiędzy palikami rozpięli zasieki z drutu kolczastego, słowem,
robili wszystko, co mogło spowolnić atak nieprzyjaciela. Po czym rozsiedli się, obserwowali
i czekali.
Francuzi i Brytyjczycy nie mieli innego wyboru poza pójściem w ślady Niemców. Zaczęli
kopać. Wydano rozkazy zarekwirowania łopat i kilofów w miejscowych gospodarstwach.
Pierwszy aliancki system okopów powstał za północnym brzegiem rzeki Aisne. Było to
płytkie, tandetne dzieło, które jednak wyznaczyło początek – nad Aisne powstało pierwsze
umocnione pole walki w zachodnim teatrze działań wojennych. Przewaga leżała po stronie
obrońców, dopóki ataki piechoty nie zostały zsynchronizowane z nawałą artylerii (jak podczas
pierwszych bitew pod Passchendaele w 1917 roku). Po jednej z szarż aliantów niemieccy
żołnierze posnęli w okopach „pomiędzy stygnącymi karabinami maszynowymi, wśród
poległych i rannych (…) przy wtórze świstu wiatru dmącego nad polem bitwy”, pisał
niemiecki historyk. Konie spały na stojąco. Setki ciężko rannych leżały na słomie we własnej
krwi. Jednakże Niemcy utrzymali pozycje: „nawała została odparta”1124.
***
Do 20 września wrogie armie zostały zablokowane na swoich pozycjach w dolinie rzeki
Aisne. Żadna ze stron nie mogła nacierać. Linie okopów, coraz głębsze i szersze, ostrzegały
przed frontalnym atakiem. Zapanował bezwład, a długie okresy monotonii, przerywane
ostrzałem artyleryjskim, stały się normą. Niemiecki oficer Walter Delius pisał:
O ile początkowo mieliśmy nadzieję na szybkie natarcie, o tyle powoli zrozumieliśmy, że utkwiliśmy w miejscu i tak
też będzie w nadchodzących tygodniach. Przyznaliśmy to przed sobą ze sporym wysiłkiem, musieliśmy bowiem
pogrzebać (…) nadzieje na zwycięstwo. W wyniku tego popadliśmy w nastrój depresji. Nadchodzące z góry rozkazy
doprowadziły nas do wniosku, że dowództwo nie spodziewa się już dalszego natarcia. Piechota umocniła się
w okopach (…)1125.
Dwa tygodnie później pisał, że okopy przypominają „labirynt i często się zdarza, że
całkowicie się gubimy. Nie wolno nawet wychylić nosa, bo sokoli wzrok Anglików szybko
sprawi, że człowiek pojmie, o co tu chodzi”1126.
Wieści o udrękach powolnej wojny pozycyjnej dotarły do brytyjskich salonów. Po
przeczytaniu 19 września wiadomości o pierwszych okopach Arthur Benson pisał: „Wojna
przeradza się w rodzaj fizycznego cierpienia na myśl o tych koszmarnych walkach toczących
się godzina za godziną i wszystkich śmiertelnych ofiarach, które przyniosły tak niewiele (…).
To wydaje się czymś w rodzaju podsumowania wydarzeń nad Aisne. Żadna ze stron nie może
[posuwać się] naprzód”1127. Tydzień później pisał: „Ta okropna bitwa nad Aisne trwa nadal,
a Niemcy budują silne umocnienia (…) na myśl o tym całym marnotrawstwie robi mi się
niedobrze”1128.
Nie było również żadnej nadziei na przełom dalej na wschód, gdzie na linii Mozeli
niewzruszenie stały potężne fortyfikacje. Wobec tego armie zwróciły się w stronę jedynej
otwartej przestrzeni na północy i północnym zachodzie, między Szampanią a Flandrią.
Wywiązał się „wyścig ku morzu”, gonitwa żołnierzy i uzbrojenia od rzeki Aisne
do belgijskiego wybrzeża w „gorączkowym poszukiwaniu niebronionej flanki” (patrz mapa
8)1129. Obie strony nie ścigały się o pierwszeństwo w dotarciu do morza, lecz o odnalezienie
„północnego skrzydła” armii przeciwnika i wybicie w jego linii wyłomu, zanim będzie miał
szansę się okopać1130.
Cztery narody miały różne strategiczne cele tego wyścigu. Niemcy mieli podwójny cel:
przebicie się przez francuskie i brytyjskie pozycje dla ukończenia marszu na Paryż oraz zajęcie
portów nad kanałem La Manche dla przecięcia linii zaopatrzenia z Anglii. Cel Francuzów
polegał na ochronie Paryża przed posuwającym się łukowatą trasą niemieckim natarciem,
oskrzydleniu wroga i odrzuceniu go wstecz przez terytorium Belgii. Cel Brytyjczyków
obejmował obronę portów nad kanałem i miast na wybrzeżu, zwłaszcza Ypres, mających
kluczowe znaczenie dla napływu uzupełnień dla BKE. Belgijska armia, wyparta z Antwerpii,
chciała wspierać angielskich i francuskich sojuszników, głównie poprzez obronę systemu
kanałów rzeki Yser pomiędzy Ypres a Morzem Północnym.
Wielki wyścig rozpoczął się w połowie września, a zakończył się w listopadzie; jego
licząca 250 kilometrów trasa wiodła od doliny Aisne do ujścia rzeki Yser. W trakcie
rozegrano szereg zaciętych starć wzdłuż „pasa śmierci”: nad Aisne (12–15 września),
w Pikardii (22–26 września), pod Albert (25–29 września), w Artois (27 wrześ​nia–10
października), pod La Bassée (10 października–2 listopada), pod Messines (12 października–
2 listopada) i pod Armentières (13 października–2 listopada), których fazą kulminacyjną stały
się przerażające walki nad Yser i pod Ypres (koniec października–połowa listopada). Ypres
stanowiło najważniejszy punkt strategiczny. Starożytne, otoczone murami miasto – znane już
za czasów rzymskich, przebudowane w średniowieczu – tworzyło ostatnią barierę obronną
przed pozostającymi w rękach aliantów portami w Calais i Boulogne, których utrata
przerwałaby najkrótszą drogę dostaw zaopatrzenia z Anglii do Francji1131. Zajęcie Ypres
umożliwiłoby niemieckiej armii zablokowanie wojsk alianckich przedzierających się przez
Flandrię oraz ochronę linii kolejowej Gandawa–Roeselare, stanowiącej oś sieci
komunikacyjnej w Belgii, krytyczną dla niemieckiego ruchu wojsk i transportu zaopatrzenia
dla całej północnej flanki1132.
Tak wyglądał obraz w dużej skali. W bliższej perspektywie oczom ukazują się setki tysięcy
ludzi uwikłanych w najkrwawszą sekwencję starć zbrojnych w historii ludzkości (którą
wkrótce miały przewyższyć ogromne bitwy nad Sommą i pod Verdun w 1916 roku). Sama
bitwa pod Ypres pociągnęła za sobą niemal zupełne unicestwienie BKE, którego współczynnik
strat przekroczył 30%. Szczegółowa relacja z tej przerażającej kampanii wykracza poza
tematykę niniejszej książki (najbardziej szczegółowo omawia ją Ian Beckett w jednotomowej
pracy Ypres: The First Battle 1914 [Pierwsza bitwa pod Ypres. 1914 rok]). Przedstawiam
jedynie zarys batalii kończącej „wyścig ku morzu”, w której cztery piąte BKE poległo,
odniosło rany lub straciło zdolność do walki i którą słusznie się pamięta jako jedno
z najważniejszych w historii świadectw brytyjskiego męstwa.
***
Na początku października Erich von Falkenhayn, następca Moltkego, postanowił wysłać
niemiecką 6 Armię do Flandrii. Wkrótce miał wzmocnić ją 4 Armią, sformowaną naprędce
z żołnierzy, którzy przetrwali walki podczas oblężenia Antwerpii, a także z innych jednostek
translokowanych ze Wschodu. Zamierzał uderzyć na froncie we Flandrii „jak najwcześniej
i jak największymi siłami”1133. Chciał przebić się na wybrzeże, do portów w Dunkierce
i Calais, żeby je zniszczyć, a tym samym przeciąć życiodajną arterię łączącą Francję z Wielką
Brytanią. Jednocześnie Francuzi wysłali tam nowo sformowaną 10 Ar​mię generała
Maunoury’ego, wzmocnioną brytyjskimi posiłkami, które wylądowały pod koniec września
i na początku października. W pierwszych dniach października Foch otrzymał awans
na dowódcę Północnej Grupy Armii, do którego formalnych obowiązków należało
koordynowanie działań sił belgijskich i brytyjskich (podporządkowanych z konieczności
znacznie większej armii francuskiej). W tej roli Foch miał ponownie stosować się do głównej
reguły, która tak dobrze mu się przysłużyła nad Marną. Wyjaśniał później, że dowodzący
generał musi działać,
nie poddając się wrażeniom mglistości i niebezpieczeństwa własnego położenia. (…) Do dowództwa należy
przeciwnie – wynalezienie w swej wyobraźni oraz umyśle środków zmuszenia oddziałów do wytrwania aż do końca
kryzysu1134.
Foch wiedział, jak w tym duchu należy pokierować sir Johnem Frenchem. Początkowo sir
John odmawiał współpracy ze swymi galijskimi sojusznikami, nakazując swojemu dowódcy
sił kawalerii, Hubertowi Gough, żeby „nie przychylał się do żadnych próśb Francuzów
o pomoc”. Nie chciał dać się wciągnąć w działania bojowe na ich rzecz1135. Francuscy
generałowie nie mieli jednak nastroju na znoszenie humorów sir Johna. Foch stracił już w boju
syna i zięcia. Generał Édouard de Castelnau, dowódca 2 Armii, stracił w walkach dwóch
synów i popadł w depresję (później miał polec jego trzeci syn). Joffre i Foch oczekiwali
decyzji, działań i rezultatów. Niechęć Frencha do współpracy przyśpieszyła wszczęty już
proces, który w grudniu 1915 roku miał się zakończyć jego zdymisjonowaniem i zastąpieniem
go przez generała Haiga.
8 października sir John przybył, żeby zobaczyć się z Fochem i oznajmić mu wieść o rychłym
upadku Antwerpii. Stare twierdze chroniące miasto i służące jako schronienie króla wraz
z rządem nie mogły oprzeć się sile ognia niemieckich dział. Churchill rozkazał 3 października
wysłać dla wzmocnienia obrony Antwerpii dwa bataliony piechoty morskiej i dwie brygady
sformowane z marynarzy, choć Asquith zlekceważył ten gest jako „bezsensowną jatkę”1136.
Brygady te wchodziły w skład specjalnie sformowanej Królewskiej Dywizji Marynarki,
złożonej z marynarzy walczących jako piechota, która później zyskała sobie miano „Morskich
Psów Churchilla”. Wśród jej znamienitych członków znaleźli się: poeta Rupert Brooke,
przyszły polityk i satyryk A.P. Herbert, przyszły gubernator generalny Nowej Zelandii Bernard
Freyberg, który w czasie wojny miał otrzymać Krzyż Wiktorii oraz (trzykrotnie) Order
za Wybitną Służbę, a także dwudziestopięcioletni podporucznik marynarki Arthur Tisdall,
błys​kotliwy filolog klasyczny, który ukończył Cambridge z pierwszą lokatą i Złotym Medalem
Rektora. Tisdall, który miał zginąć w 1915 roku, wykazując się najwyższą odwagą, za którą
został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Wiktorii, tak oto pisał w liście do domu: „Płonąca
Antwerpia przedstawia okropny, lecz zarazem wspaniały widok na tle nocnych ciemności
i rozświetla całą okolicę (…). To straszne czuć się tak bezużytecznym”1137.
Mimo stanowczego oporu siły belgijskie i brytyjskie nie zdołały ocalić miasta. Antwerpia
padła 9 października. Żołnierze z dywizji „Morskich Psów”, którzy nie polegli lub nie dostali
się do niewoli, zostali ewakuowani wraz z belgijskim królem i najważniejszymi ministrami.
Zakończenie oblężenia dało wolną rękę niemieckiej 4 Armii, która mogła przystąpić do ataku
na Ypres i ujście rzeki Yser – ostatnie wielkie trofea „wyścigu ku morzu”.
Po rozważeniu przegranej sir John ponuro spytał Focha, jak alianci mają stawić czoło
nieprzyjacielowi po tym niepowodzeniu, „które oddaje Belgię w ręce Niemców”1138. Foch
odpowiedział z typowym dla siebie pogodnym optymizmem, zwykle bowiem dostrzegał
zwycięstwa tam, gdzie sir John (w Lotaryngii, nad Marną) widział bądź przewidywał
katastrofy. To podziałało. Po spotkaniu Foch napisał do Joffre’a, że z przyjemnością
obserwuje wspaniały renesans francusko-brytyjskiego zaufania. Zaproponował natarcie
w stronę belgijskiego wybrzeża. Siły francuskie miały podążać południowymi drogami przez
La Bassée i Lille, a Brytyjczycy – trasami biegnącymi na północ od tych miast. Sir John, dodał
Foch, zobowiązał się „poprzeć na wszelki sposób zaraz, jak będzie to tylko możliwe,
działania oddziałów francuskich”1139.
***
Na pola Flandrii wkroczyła wojna. W przeciwieństwie do rozpowszechnionego wrażenia,
które każe wyobrażać sobie Flandrię jako zniwelowany krajobraz księżycowy, jakim się
w niedługim czasie stała, jesienią 1914 roku kraj wyglądał tak samo jak przez wieki: smętna,
zlewana deszczem okolica pofałdowana łagodnymi wzgórzami i grzbietami, pokrytymi
zagajnikami jesionów, kasztanowców i dębów, tkwiących korzeniami w ciężkiej, błękitnawej
„glinie spod Ypres”. Była to kraina monotonii i mgły z „aurą melancholijnego smutku,
roztapiającą się niemal niezauważalnie w szarych wodach Morza Północnego”1140. Po
przybyciu do Ypres Foch rozejrzał się z wieży sukiennic; jego oczom odsłonił się widok
na garstkę białych wiosek i osad leżących wśród pól tytoniu i buraków, przetykanych
żywopłotami, stodołami i stertami nawozu, rozciągających się aż po monotonne równiny
usiane okresowo makami, które przeważnie wyrastały z gleby poruszonej lemieszem pługa –
lub armatnimi pociskami. Tak oto opisał teren: „Morze zieleni z białymi wysepkami, które
stanowiły bogate miasteczka z kościołami o zgrabnych, strzelistych wieżach. Nie sposób
dojrzeć w jakimkolwiek kierunku wolnego lub przynajmniej otwartego terenu”1141. Obecnie
ziemia tego spokojnego, pracowitego regionu miała zadudnić pod pociskami dział i butami
żołnierzy armii czterech narodów w nieomal bezustannym boju ciągnącym się przez cztery
tygodnie, do połowy listopada.
W dniach 10–19 października wojska brytyjskie i niemieckie koncentrowały uderzenia
na Ypres. Miastu nieobce były działania bojowe lub oblężenia. Atakowali je Rzymianie.
Podobnie w dalszych latach w krwawej grze o władzę czyniły późniejsze armie francuskie,
holenderskie i angielskie. W 1383 roku biskup Norwich Henry le Despenser na czele
angielskiej armii chciał zająć Ypres. Wspomniał swój cel jako „miłe, stare miasteczko
o wąskich, brukowanych ulicach, z kilkoma pięknymi budynkami”, które oblegał przez cztery
miesiące do nadejścia francuskiej odsieczy1142. Po zdobyciu miasta przez francuskie wojska
w 1678 roku inżynier Vauban zbudował szereg szańców dla powstrzymania przyszłych
najeźdźców.
W połowie października 1914 roku II Korpus BKE (dowodzony przez niezmordowanego
Smitha-Dorriena), III Korpus (pod dowództwem przeciętnego generała Williama Pulteneya)
oraz Korpus Kawalerii (pod wodzą energicznego generała – późniejszego marszałka polnego
– Edmunda Allenby’ego, który miał potem wspierać Lawrence’a z Arabii) zajmowały około
8 kilometrów na wschód od miasta pasmo wzniesień nazwanych na wojskowych mapach
od pobliskich wsi: Passchendaele, Broodseinde, Messines, Gheluvelt. We wczesnych
starciach przeważające siły niemieckie zepchnęły Brytyjczyków z tych pozycji i zmusiły ich
do wycofania się do miejskich szańców. Generał Hubert Hamilton, dowódca 3 Dywizji,
poległ; był to dotkliwy cios dla Smitha-Dorriena, który napisał do wdowy po zabitym, że
„stracił prawą rękę, bo w korpusie był on dla mnie właśnie tym”1143. 20 października przybył
I Korpus generała Haiga; rozlokowano go na przedmieściach. Nie spodziewano się żadnych
dalszych posiłków aż do 26 października (kiedy to miała przybyć Dywizja Lahore z Korpusu
Indyjskiego jako pierwsza jednostka Brytyjskiej Wspólnoty Narodów).
20 października Niemcy przypuścili kolejną ofensywę na całej długości frontu od Nieuport
do Armentières. Broniący się na linii rzeki Yser Belgowie zbudowali wzdłuż kanału linię
potężnych umocnień i okopów, którą nazwali Belgijskim Bastionem. Sześć belgijskich dywizji
przez cztery dni powstrzymywało Niemców, wreszcie na krawędzi upadku wobec strat
sięgających 18 tysięcy ludzi Belgowie dosłownie w ostatniej chwili uciekli się do cudu
pomysłowości: zatopili pokryty gęstą siecią kanałów nawadniających teren na wschód
od kanału. Belgijskie jednostki inżynieryjne wcieliły w czyn plan zatopienia całego obszaru,
wpuszczając wody morza przez otwarte śluzy pod Nieuport i blokując 22 przepusty
pod nasypami kolejowymi na linii Nieuport–Dixmude.
To cudowne odwrócenie daremnej próby powstrzymania przypływu morza przez króla
Kanuta Wielkiego opierało się na skoordynowaniu otwarcia olbrzymich wrót śluz
z kalendarzem pływów Morza Północnego oraz kierunkiem wiatru. Belgowie dopięli swego
w dniach 26–30 października; powstała laguna długości 28–35 kilometrów, szerokości 3–
3,5 kilometra i głębokości wynoszącej około metra. Oddziały Belgów, walczące na pierwszej
linii, wkrótce znalazły się po kolana w wodzie. Niemcy początkowo przypisywali tę powódź
ogromnym ulewom, lecz wycofujące się oddziały, oglądając się, widziały „zielone łąki (…)
pokryte brudną, żółtą wodą”1144. Wezbrane wody zablokowały niemiecki atak, położyły kres
bitwie nad Yser, rozwiały wszelkie nadzieje Niemców na opanowanie portów nad kanałem La
Manche i umożliwiły francuskiemu XXXII Korpusowi, obecnie niezwiązanemu walką,
włączenie się do bitwy pod Ypres. Niemieccy żołnierze byli wówczas w rozpaczliwym stanie.
Niedostateczne zaopatrzenie w żywność, zwłaszcza brak chleba i gorącej strawy, oraz
konieczność gaszenia pragnienia zieloną, zanieczyszczoną wodą sprowadziły ich, jak pewien
oficer zapisał w dzienniku znalezionym później przy jego zwłokach, „do poziomu bestii”1145.
***
W ostatnich dziesięciu dniach października na Ypres uderzyły pełną siłą o wiele bardziej
wypoczęte niemieckie armie 4 i 6, dowodzone odpowiednio przez Albrechta, księcia
Wirtembergii, oraz Rupprechta, księcia Bawarii. Sir John French, uparcie wierzący w mylne
raporty wywiadu, nie wiedział, że odpowiedzialni za utrzymanie miasta żołnierze BKE stoją
w obliczu ogromnej przewagi liczebnej przeciwnika: 14 niemieckich dywizji piechoty miało
się zmierzyć z 7 brytyjskimi i francuskimi (z których 3 były dywizjami kawalerii walczącej
jako piechota). Niemcy mieli dwa razy więcej dział, a później dziesięciokrotnie więcej
ciężkiej artylerii. Po obu stronach na batalion przypadały dwa karabiny maszynowe.
Brytyjczycy prześcigali Niemców w jednym kluczowym aspekcie: wspaniałe wyszkolenie
strzelców umożliwiało im oddawanie słynnych „15 wymierzonych strzałów na minutę”1146 –
była to szybkostrzelność daleko większa niż u ich pochodzących z poboru przeciwników.
Niemcy przypuszczali we Flandrii kolejne ataki olbrzymimi, gęstymi, zwartymi formacjami,
stanowiącymi łatwe cele dla ognia karabinowego Brytyjczyków, których kule, wystrzeliwane
jedna po drugiej, padały gęsto jak grad. Raz jeszcze niemieckim żołnierzom przyszło mylnie
sądzić, że atakują gniazda karabinów maszynowych. Padło ich dziesiątki tysięcy. Jednak
przewaga liczebna Niemców sprawiła, że wielu z nich dotarło do brytyjskich pozycji
w Ennetières i dosłownie zmiotło 2 Batalion Sherwood Foresters1147, wchodzący w skład 18
Bry​gady (6 Dywizji) brygadiera Waltera Congreve’a, odznaczonego Krzyżem Wiktorii.
Większość batalionu poległa, odniosła rany lub dostała się do niewoli. Korpus Kawalerii
Allenby’ego w sile 9 tysięcy ludzi pod bezustannym atakiem 24 tysięcy niemieckich żołnierzy
został odrzucony na grzbiet pod Messines. Kawalerzyści nie walczyli w siodłach, lecz
w okopach, jak piechota. Niekiedy dosiadali koni, „żeby przemieszczać się z jednej części
pola bitwy do innej”1148. Ich pośpiesznie wykopane okopy były głębokie zaledwie na metr
i wypełnione błotem – dalekie od „starannie rozplanowanego labiryntu”, o którym pisze się
w oficjalnych dziełach historycznych1149. Pierwsza partia worków do napełniania piaskiem
miała dotrzeć na miejsce dopiero 28 października.
Niemcy uporczywie ponawiali ataki. Dzięki olbrzymiej przewadze liczebnej uchwycili
miasto w zaciskające się powoli, miażdżące kleszcze. Sir John French nadal nie chciał
uwierzyć, że nieprzyjaciel góruje nad nim liczbą. Przekonany, że pozycjom Haiga zagraża tylko
jeden niemiecki korpus, sir John rozkazał podwładnemu nacierać w kierunku Courtrai,
stawiając mu jako cel ostateczny opanowanie Passchendaele. Haig faktycznie stawiał czoło
pięciu niemieckim korpusom, zmuszającym cienkie linie brytyjskie do staczania oddzielnych,
skoncentrowanych starć i blokowania luk w ugrupowaniu ogniem artylerii. Prawda
o niemieckiej ofensywie potwierdziła niepochlebną opinię Haiga o dowódcy
i przypieczętowała jego ambitne postanowienie, by go zastąpić.
***
Wieczorem 22 października kilka niemieckich pułków sformowanych z rezerwistów
zaatakowało brytyjskie pozycje pod Langemarck, podobno z pieśnią Deutschland,
Deutschland über Alles (Niemcy, Niemcy ponad wszystko) na ustach, jak głosi „legenda
o Langemarck”. Faktycznie nacierały one w pobliżu miejscowości o nazwie brzmiącej mniej
z niemiecka: Bixschoote; prawdopodobnie śpiewały Die Wacht am Rhein (Straż nad Renem),
pułkową pieśń marszową, często wykorzystywaną jako znak rozpoznawczy we mgle1150. Adolf
Hitler, który walczył pod Ypres jako żołnierz 6 Bawarskiej Rezerwowej Dywizji Piechoty
(XIV Korpusu Rezerwowego), wspominał w książce Moja walka:
Z oddali do naszych uszu docierały dźwięki pieśni, napływające coraz bliżej, przeskakujące od jednej kompanii
do drugiej, i tak jak Śmierć, zagłębiająca w nasze szeregi swoją pracowitą dłoń, tak samo docierała do nas pieśń, my
zaś przekazywaliśmy ją dalej: Niemcy, Niemcy ponad wszystko1151.
Tamten atak okazał się jeszcze bardziej bezlitosny niż wszystko, czego Brytyjczycy
dotychczas doświadczyli. Niemcy maszerowali na nich z bezmyślną, samobójczą odwagą.
Równali z ziemią wsie, kościoły, gospodarstwa – wszystko, co napotkali na drodze.
Szarżowali na brytyjskie pozycje, ledwie dbając o własne głowy, jakby szli wprost w objęcia
śmierci, jakby chcieli dowieść, że muszą poświęcić życie w służbie państwu. Kapitan Harry
Dillon z 2 Batalionu Pułku Lekkiej Piechoty Oxfordshire i Buckinghamshire widział, jak
„ogromna, szara masa ludzi (…) szarżowała prosto na nas, biegnąc niczym w gonitwie Bóg
wie o co, w odległości niecałych 50 jardów [45 metrów]”. Kapitan ostrzegał swoich ludzi
przed tym, czego mają się spodziewać, lecz nikt nie oczekiwał czegoś takiego. Wspominał, że
„nigdy nie wystrzelał tyle amunicji w tak krótkim czasie”. Atakujący padali, gubili kierunek,
chwiejnie walili się na ziemię, aż wreszcie w ciemnościach nocy słychać było tylko „jeden
wielki jęk”, gdy ludzie „z odstrzelonymi ramionami i nogami” próbowali pełznąć
z powrotem1152. Szeregowiec H.J. Milton widział tłumy Niemców „po prostu biegnących
na śmierć; gdy ruszali, wrzeszczeli na całe gardło, lecz wracali tylko nieliczni. Słychać było
straszliwe krzyki”1153. Żołnierze niektórych brytyjskich kompanii wystrzelili tamtej nocy po
pięćset pocisków.
Pod Ypres Niemcy po prostu rzucali się na pozycje nieprzyjaciela; jeden z nich wspomina:
„Póki życia, nie zapomnimy tego szturmu”. Niedobitki wracały chwiejnym krokiem
lub czołgały się do swoich okopów. „Wokół nie było ani jednego domu, którego pociski nie
porozbijały na kawałki. Wszystko zmieniło się w jedną wielką stertę gruzów”. Pola i ogrody
spustoszono w poszukiwaniu żywności. Pewien żołnierz pisał:
Całe mienie mieszkańców, którzy umknęli, uległo zniszczeniu, kilka pięknych mebli służy nam teraz na rozpałkę
lub do podobnych celów. Umacniamy okopy drzwiami, szafami i wszelkimi innymi przedmiotami, które uznajemy
za użyteczne do budowy schronienia na zimę (…). Zużywamy całą słomę i wszelkie plony, jakie udaje nam się
znaleźć. Służą nam one jako podściółka do spania albo – po wymłóceniu – do pieczenia chleba. Francuzi w pełni
odczują swoją nieszczęsną sytuację, gdy już wrócą do domów1154.
Obecnie w masowym grobie w Langemarck spoczywają ciała 24 917 niemieckich żołnierzy
poległych w pierwszej bitwie pod Ypres. Niemieckie straty obejmują około 3 tysięcy
studentów-ochotników. Stanowili oni około 15% ogólnej liczby ofiar, więc ich śmierć
zrodziła legendę o „rzezi niewiniątek pod Ypres” (Kindermord bei Ypern). Wbrew sugestii
zawartej w legendzie nie ginęły tam dzieci, choć wielu poległych miało zaledwie 17–19 lat.
Byli romantycznymi marzycielami, młodymi Hansami Castorpami, wierzącymi w chwałę
ojczyzny ofiarami wojennej propagandy, nawracającej na patriotyzm umysły młodzieży.
Natomiast ich brytyjscy przeciwnicy byli profesjonalistami wojskowego rzemiosła, twardymi
jak skała Tommies, jak określa ich Keegan, „wywodzącymi się z klasy robotniczej żołnierzami
zawodowymi z długim stażem, służącymi za groszowy żołd, bez szlachetnego urodzenia, z lada
jakim wykształceniem”1155. Nic ich nie obchodził mistyczny patriotyzm atakujących ich
młodych Niemców. Szkolono ich, by zabijali wrogów, wygrali wojnę i wrócili do kraju.
***
Do 25 października Brytyjczycy wycofali się w głąb obszaru ograniczonego półkolistą linią
łączącą wsie Messines, Hollebeke, Zandvoorde, Zonnebeke i Langemarck. Brak pocisków
artyleryjskich ograniczył ich możliwości prowadzenia ostrzału do „żałosnego stanu”, pisał sir
John. Brytyjska armia zaplanowała średnie dzienne zużycie amunicji artyleryjskiej na 10
pocisków na działo. Pod Ypres zużywano co najmniej 50 pocisków dziennie, a w kryzysowych
sytuacjach 80. Niektóre mocno obciążone walką baterie wystrzeliwały 1200 pocisków
w ciągu 24 godzin. Gdyby baterie brytyjskiej artylerii strzelały w preferowanym tempie
czterech strzałów na minutę, pod Ypres każde działo zużyłoby cały zapas amunicji
przewidziany na sześć miesięcy w ciągu niespełna siedmiu godzin1156.
Ta tragiczna sytuacja wydawała się przeczyć treści nadanego dwa dni później telegramu sir
Johna Frencha do Kitchenera, w którym dowódca BKE z pewnością siebie twierdził, że
Niemcy są „całkowicie niezdolni do przypuszczenia jakiegokolwiek silnego bądź
długotrwałego ataku”1157. Kilka faktów boleśnie obnażało dystans między doniesieniami
brytyjskiego wywiadu a rzeczywistością. Tamtego dnia Falkenhayn wydał rozkaz wznowienia
30 października ofensywy pod Ypres z udziałem potężnych, świeżych sił – Grupy Armijnej
Fabecka, którą dowodził generał Max von Fabeck. W jej skład wchodziły Korpusy
Bawarskie: II, XIII i XV, dobrze wyszkolone i wypoczęte jednostki wsparte piekielną wprost
koncentracją artylerii – na linii frontu od Messines do Gheluvelt rozmieszczono 257 ciężkich
dział i moździerzy. Przybycie tych sił zapewniło Niemcom dwukrotną przewagę liczby
żołnierzy oraz dziesięciokrotną przewagę liczby dział1158. Grupa Armijna Fabecka miała
rozbić brytyjską obronę i zdobyć wzgórze Kemmel na południe od Ypres – stanowisko
dowodzenia, skąd można było kierować ostrzałem miasta. W ramach wstępu do głównej
ofensywy Fabeck przypuścił 29 października atak na Gheluvelt obecnymi już na miejscu siłami
4 Armii, który odrzucił Brytyjczyków w toku brutalnej walki o przejęcie kontroli nad
skrzyżowaniem na wschód od Gheluvelt; Anglikom nie pomógł fakt, że dwa karabiny
maszynowe w rejonie skrzyżowania się zacięły.
Powaga sytuacji zmusiła generała Haiga do wysłania do boju głównego odwodu jego
korpusu (2 Brygady). Wieś ledwie udało się utrzymać. Nadeszła noc i ulewny deszcz.
W tamtym momencie Brytyjczycy walczyli już o życie. Mimo to ich sytuacja jakoś umknęła
uwadze sir Johna Frencha, który roił sobie, że jego wojska zostały wysłane w pościg
za Niemcami. „Jeśli uda się kontynuować pomyślne działania – pisał tamtego dnia
w telegramie do Kitchenera – doprowadzi to do decydującego wyniku”1159. Haig zignorował
rozkazy marszałka, okopał się i czekał na nadciągające uderzenie. Nadeszło ono o świcie
w piątek 30 października po godzinie piorunującego ostrzału. O wpół do siódmej rano świeże
oddziały piechoty Fabecka zaatakowały. Ludzie Haiga początkowo utrzymali swoje pozycje,
lecz brytyjska kawaleria została odrzucona, ustępując ze wsi Zandvoorde. Po dniu
intensywnych walk BKE nadal się trzymał ku zdumieniu Niemców i prawdopodobnie także
wielu samych Brytyjczyków.
***
Nic w dotychczasowych doświadczeniach BKE nie mogło się równać z niemieckim atakiem
następnego dnia, gdy Fabeck postanowił, że Ypres musi wreszcie ulec wojskom cesarza.
„Sobota 31 października – pisze Harris – była jednym z najbardziej krytycznych dni walk nie
tylko w 1914 roku, lecz w ciągu całej wojny”1160. Całkowity ciężar uderzenia miał spaść
na Anglików, gdyż – jak później pisał Foch – na odcinku francuskim dzień minął „bez
większych wypadków”1161. Wstał ciepły świt; mgła się rozwiała, odsłaniając linie
„zmęczonych, wymizerowanych, nieogolonych żołnierzy, oblepionych błotem, w wielu
przypadkach okrytych mundurami bardziej zasługującymi na miano łachmanów”. Tworzyli oni
jedyną barierę „między Imperium Brytyjskim a upadkiem”1162. Przed nimi stanął przeciwnik
przewyższający ich dwukrotnie liczbą i dziesięciokrotnie siłą ognia artylerii.
Żaden z tych, którzy przeżyli ostrzał tamtego ranka, nigdy go nie zapomniał. Niemieckie
działa zrujnowały brytyjskie okopy na całym odcinku I Korpusu Haiga, pozostawiając jedynie
grzęzawisko wypełnione błotem i trupami oraz zmuszając tych, którzy ocaleli, przepełnionych
szokiem i niedowierzaniem, do odwrotu. W południe Gheluvelt wpadło w ręce Niemców.
Dowodzący na tym odcinku frontu brytyjski generał Lomax wezwał posiłki, lecz dostępnych
było jedynie 350 żołnierzy 2 Batalionu Pułku Worcestershire pod dowództwem brygadiera
FitzClarence’a. Rzuceni do boju, przypuścili atak na Gheluvelt i mimo okropnych strat odbili
miejscowość, co stanowiło zdumiewający zwrot sytuacji. „Jak gdyby ciążył na nas wszystkich
wyrok śmierci, po czym znienacka nadeszło ułaskawienie”, opisał to zdarzenie jeden
ze sztabowców Haiga1163. (Niemniej wojna tamtego dnia wydała wyrok śmierci na nową
kwaterę główną Lomaxa. Posiadłość, w której mieściło się dowództwo, otrzymała
bezpośrednie trafienie. Pięciu oficerów sztabu zginęło na miejscu; Lomax i dwaj inni zostali
śmiertelnie ranni).
W pewnej chwili – według apokryficznej wersji, kiedy wszystko wydawało się stracone –
Haig zażądał konia i majestatycznie pogalopował na front, żeby poprowadzić żołnierzy
do zwycięstwa. Generalska przejażdżka wzdłuż drogi do Menin rzeczywiście miała miejsce
(po śniadaniu, o ósmej rano), lecz nic pewnego nie wiadomo o jej celu ani o skutkach.
Z pewnością nie wyznaczyła ona „punktu zwrotnego” bitwy, jak później sugerowali apologeci
Haiga: generał wyruszył w drogę z pełną świadomością, że Brytyjczycy odzyskali już
Gheluvelt. Równie dobrze „punktu zwrotnego” można by upatrywać w skreślonej pośpiesznie
przez Focha tamtego dnia instrukcji dla sir Johna Frencha: „Jest bezwzględnie koniecznym nie
cofnąć się i w tym celu okopując się, utrzymać teren, na którym się znajdujemy”1164.
Dokładnie tak postąpili żołnierze BKE. Pomińmy zdanie generałów przypisujących sobie
zasługę wywalczenia tamtego dnia zwycięstwa: prawdziwymi zwycięzcami spod Ypres
okazali się brytyjscy piechurzy (i kawalerzyści walczący jako piechota). Nie cofnęli się;
wytrzymali mimo grzechotania kul „o każdy krzak, żywopłot i fragment muru”1165. Na południu
kawalerzyści zostali zmuszeni do odwrotu prawie aż na wzgórze Kemmel, lecz odzyskali
inicjatywę i odrzucili Niemców. Gdziekolwiek niemiecka piechota przedarła się przez linie
Brytyjczyków, zatrzymywał ją labirynt okopów, barykad, zasieków i specjalnych
„umocnionych punktów oporu” (dzieło szefa jednostek inżynieryjnych korpusu Haiga,
brygadiera Rice’a, oraz jego ludzi), a wtedy karabiny aliantów smagały intruzów ogniem.
Walki szalały na kilku odcinkach frontu: w Gheluvelt, pod Armentières, w rejonie Lasu
Zakonnicy (Nonnesbosschen) i Wielokątnego Lasu. Do 11 listopada brytyjscy i francuscy
żołnierze powstrzymali niemieckie natarcie. Walki wygasły wskutek wyczerpania
przeciwników oraz dotkliwego braku pocisków artyleryjskich. Do tego czasu Brytyjczycy byli
zmuszeni ograniczyć ostrzał zaledwie do sześciu pocisków dziennie.
***
Alianci zwyciężyli w pierwszej bitwie pod Ypres i utrzymali miasto. W tej batalii walczyły
pułki cieszące się największą sławą w wojennej historii Wielkiej Brytanii, ginęli w niej
przedstawiciele najstarszych brytyjskich rodów: Wyndhamów, FitzClarence’ów, Dawnayów,
Wellesleyów, Cadoganów, Bruce’ów, Gordonów-Lennoxów, Kinnairdów, Cavendishów
i Hamiltonów. Powieściopisarz John Buchan powiedział o odczytywaniu spisu ofiar: „To
przypomina przeglądanie listy poleg​łych pod Agincourt lub Flodden”1166. Zagładzie uległy
całe jednostki, których żołnierze polegli, zostali ranni, zaginęli lub zachorowali.
Do 4 listopada z 1 Dywizji I Korpusu w sile 18 000 ludzi w polu pozostało zaledwie 92
oficerów i 3491 żołnierzy. Do 11 listopada z 1 Brygady Gwardii, liczącej normalnie 4000
ludzi, pozostało tylko 4 oficerów i 300 żołnierzy1167. Brytyjczycy stracili 55 395 poległych,
rannych i zaginionych (z ogólnej liczby 163 897 ludzi, co stanowiło paraliżujący odsetek strat,
wynoszący 34%); wśród nich było 7960 ofiar śmiertelnych. Straty Francuzów wyniosły
ogółem przeszło 50 000 ludzi, Belgów – 21 562, a Niemców – 134 315, z czego 19 530
poległych1168.
Pielęgniarki rejestrowały realność tych statystyk w terenie – w polowych punktach
opatrunkowych i szpitalach. Martha Withhall z domu Aitken, trzydziestodwuletnia angielska
pielęgniarka, zapisała 30 listopada 1914 roku: „Zeszłej nocy miałam pod opieką 48
pacjentów, zatem było dość spokojnie. Pewien biedak, któremu kilka dni temu pocisk urwał
nogę, zmarł. Do ostatka był zupełnie przytomny i co jakiś czas pytał: »Siostro, czy już zawarto
pokój? Moi biedni koledzy tkwią w okopach!«. Biedny chłopak, nawet nie pomyślał, jak
szybko pokój nastąpi dla niego!”1169. W tym samym miesiącu inna brytyjska pielęgniarka,
Edith Cavell, zaczęła pomagać alianckim żołnierzom w ucieczce z okupowanej przez
Niemców Belgii. Później została aresztowana, oskarżona o zdradę i rozstrzelana przez pluton
egzekucyjny mimo protestów i oburzenia na forum międzynarodowym.
Straty pod Ypres, choć okropne, stanowiły tylko ułamek dotychczasowej liczby ofiar wojny.
W pierwszych czterech miesiącach wojny Francuzi stracili ogółem ponad 300 tysięcy
poległych (tylko we wrześ​niu Francja straciła 200 tysięcy poległych, rannych i zaginionych),
Niemców poległo 241 tysięcy, a Belgia i Wielka Brytania straciły po 30 tysięcy ofiar
śmiertelnych1170. Ogólna liczba strat we Francji i Belgii – poległych, rannych i zaginionych –
w pierwszych czterech miesiącach wojny przekroczyła milion ludzi, co wówczas stanowiło
najbardziej skoncentrowany współczynnik ofiar śmiertelnych w historii wojen.
Sukces aliantów pod Ypres stał się ponurą lekcją: okazało się, że umiejętni strzelcy,
broniący się w liniach umocnień, pokonają znacznie liczniejszego nieprzyjaciela atakującego
w odkrytym terenie. Wskutek nadejścia zimy i braku pocisków do dział trzeba było odłożyć
działania wojenne i batalia wygasła. Powstał pat. Przeciwnicy przez listopad i grudzień
pogłębiali okopy i odbudowywali siły. Wzdłuż całego frontu zachodniego armie okopywały
się. Nad Aisne, Sommą i Mozelą, pod Verdun, w dolinach rzek i na grzbietach wzgórz, obie
strony schodziły pod ziemię do biegnących zygzakowato okopów wzmocnionych drewnianym
belkowaniem w kształcie odwróconej litery „A”, podtrzymującym deski chodników, ułożone
wprost na błotnistym podłożu. Obłożone workami z piaskiem, solidnie zbudowane, miały one
stać się dla żołnierzy domem na dalsze cztery lata.
Na linie okopów napływały uzupełnienia. Od sierpnia do grudnia przybywały miliony
nowych rekrutów z Francji, Wielkiej Brytanii, Rosji i Niemiec: formowane przez Kitchenera
„bataliony kumpli”, młodzi francuscy poilu, niewyczerpane na pozór rzesze niemieckiej
młodzieży i niezliczeni Rosjanie z najdalszych zakątków Syberii. Wszystkich naprędce
szkolono, odziewano w mundury i rzucano do boju. Francuski żołnierz Émile Fossey dotarł
ze swoim batalionem pod Ypres w listopadzie (przedtem walczył nad Sambrą): „Znowu
jesteśmy w Belgii, gdzie zostaniemy przez całą zimę (…). Okopy, w których musimy trwać
dzień i noc, są wypełnione wodą, błotem, trupami (…)”. Nadeszły zimowe mrozy: „Co
wieczór dźwigam zaopatrzenie, 20 km tam i z powrotem po błocie. Jest ciężko, lecz marsz
chroni mi stopy przed odmrożeniem, co spotkało już wielu moich kolegów”1171.
Przerwa w bojach skierowała uwagę żołnierzy na utrapienia: „stopę okopową”, szczury
i najbardziej znienawidzoną plagę (przenoszącą ponadto zarazki gorączki okopowej), czyli
wszy. Raymond Clément, francuski noszowy, pisał:
Nic nie mówiąc nikomu, zdejmuję z siebie odzież. Widzę, jak osypują się ze mnie setki wszy i gnid! Są wszędzie:
w koszuli, spodniach, bieliźnie itd. Wytrzepuję ubranie jak najdokładniej, wreszcie nakładam je znowu (…) Jedyne, co
możemy zrobić, to czekać na następne zluzowanie i wygotować odzież we wrzątku1172.
Szczury przemykały po dnie okopów w poszukiwaniu żeru, przebiegając po ciałach
wyczerpanych ludzi. Żywiły się gnijącymi zwłokami. „Nadpływały kanałem – pisał później
Robert Graves – żywiły się nieprzeliczonymi trupami i mnożyły nad wszelkie wyobrażenie”.
Nowo przybyły brytyjski oficer „dostrzegł na kocu dwa szczury walczące o uciętą ludzką
dłoń”1173. Graves dodał, że ta historia stała się przedmiotem wyśmienitych żartów.
W wigilię Bożego Narodzenia w Saint Yvon, gdzie okopy obu stron dzieliło zaledwie 50
metrów, Niemcy wołali: „Wesołych świąt, Tommy!”. Brytyjczycy odkrzyknęli: „Nawzajem,
Jerry!”1174. Wówczas nad przedpiersiem niemieckiego okopu ukazała się postać, potem
kolejna i następna; Niemcy szli przez ziemię niczyją w stronę brytyjskich umocnień.
Brytyjczycy nie otwierali ognia; wyszli, żeby przywitać się z przeciwnikami. Żołnierze
wymieniali się rumem i wódką, pokazywali sobie zdjęcia ukochanych dziewczyn. Tak
rozpoczął się słynny bożonarodzeniowy rozejm, temat jednej z najbardziej ujmujących legend
o Wielkiej Wojnie. Sierżant David Lloyd-Burch widział niemieckich i angielskich żołnierzy
„grzebiących trupy pomiędzy okopami. Wymieniali się papierosami i cygarami. To było takie
ekscytujące (…) wyjść z okopów za dnia. W zwykłych okolicznościach oznaczało to nagłą
śmierć. Rozejm trwał aż do Nowego Roku (…). Okropna wydaje się myśl, że oni jednego dnia
wymieniają się podarkami, a następnego mordują się wzajemnie”1175.
W istocie nie na całym obszarze „klina pod Ypres” śpiewano Cichą noc. W wielu
miejscach szalały walki. Większość alianckich i niemieckich generałów nie aprobowała,
a później zakazywała bratania się z wrogiem. Adolf Hitler zżymał się na ten rozejm.
Zatem żołnierze obu stron wrócili do okopów i do obserwowania się nawzajem
nieprzyjaznym wzrokiem przez pas ziemi niczyjej. Zastanawiali się, co nowy rok przyniesie
wojskom na liniach umocnień, biegnących zygzakowatą linią od belgijskiego wybrzeża aż
do szwajcarskich gór. Ta ogromna szczelina długości 765 kilometrów, do dziś widoczna
na zdjęciach satelitarnych, pozostawała mniej więcej w tym samym położeniu mimo
okresowych pęknięć i załamań, znaczących minimalny zysk terytorialny, okupiony krwią
milionów, aż do 1918 roku (patrz mapa 9). Nazwano ją „frontem zachodnim”.
1113 List do Violet Bonham Carter, 1916 rok. Patrz www.winstonchurchill.org.
1114 „Le Figaro”, 20 września 1914.
1115 Ibidem, 7 listopada 1914.
1116 Cytat w: Keegan, s. 122.
1117 Jérémie Trichereau, Letters.
1118 Marie i Henri Michel, Letters.
1119 Ibidem, 5 listopada 1914 roku.
1120 Ibidem, koniec listopada.
1121 Dokumenty E.S. Butchera.
1122 Jérémie Trichereau, Letters.
1123 Walter Delius, Letters and diary entries.
1124 Stegemann, t. 2, s. 30–34.
1125 Walter Delius, Letters and diary entries.
1126 Ibidem, 7 listopada 1914.
1127 Benson Arthur, Diary.
1128 Ibidem, 25 września 1914 roku.
1129 Keegan, s. 138.
1130 Foch, s. 131.
1131 Beckett, s. 101.
1132 Mead, s. 196.
1133 Cytat w: Beckett, s. 16.
1134 Foch, s. 135.
1135 Beckett, s. 18.
1136 Beckett, s. 25.
1137 Arthur Tisdall, VC, RND Personality, fragment relacji Davida Healda w „The Gallipolian”, s. 634–640; patrz także
Arthur Tisdall, Private Papers.
1138 Foch, s. 141.
1139 Ibidem, s. 144.
1140 Beckett, cytat wypowiedzi generała Palata, s. 60.
1141 Foch, s. 169.
1142 Cytat w: Beckett, s. 58.
1143 Cytat w: ibidem, s. 70.
1144 Cytat w: ibidem, s. 112.
1145 Cytat w: ibidem.
1146 Keegan, s. 143.
1147 Sherwood Foresters (Leśni Ludzie z Sherwood) – taką nazwę, związaną z legendą o Robin Hoodzie, nosiła część
batalionów Pułku z Nottinghamshire i Derbyshire; inne bataliony pułku nosiły nazwę Robin Hood Rifles (Strzelcy Robin Hooda)
(źródło: www.army.mod.uk) (przyp. tłum.).
1148 Cytat w: Beckett, s. 90.
1149 Cytat w: ibidem, s. 97.
1150 Pełną relację dotyczącą niemieckiej legendy o Langemarck przytacza Beckett, s. 98–100.
1151 Hitler, s. 151.
1152 Cytat w: Beckett, s. 103.
1153 Ibidem.
1154 Nieznany żołnierz, Field postcard home.
1155 Keegan, s. 144.
1156 Patrz analiza Becketta, dotycząca braku pocisków artyleryjskich, s. 113–115.
1157 Cytat w: Beckett, s. 124.
1158 Harris, s. 99.
1159 Cytat w: Harris, s. 100.
1160 Ibidem.
1161 Foch, s. 176.
1162 Cytat w: Beckett, s. 159.
1163 Cytat w: Harris, s. 103.
1164 Foch, s. 178.
1165 Cytat w: Beckett, s. 169.
1166 Cytat w: ibidem, s. 233.
1167 Harris, s. 105.
1168 Patrz Beckett, s. 226; Keegan, s. 146.
1169 Prywatne dokumenty p. Marthy Withhall (z domu Aitken).
1170 Keegan, s. 146.
1171 Émile Fossey, Journal.
1172 Raymond Clément, Journal.
1173 Graves, s. 137 (wyd. pol. R. Graves, Wszystkiemu do widzenia!, tłum. Tomasz Wyżyński, Warszawa 1997).
1174 Jerry (od German) to potoczne anglojęzyczne określenie Niemca (przyp. tłum.).
1175 Dokumenty D. Lloyda-Burcha.
Epilog
ROK KOŃCA ŚWIATA
Wydaje się, że uległo zerwaniu coś wewnątrz mnie, co wiązało mnie z rodzinnym krajem (…). Czuję się pusty
i osamotniony. Wszystko odchodzi i zdaje się mnie porzucać.
Raymond Clément, francuski noszowy, w swoim pamiętniku pod koniec 1914 roku
Przechadzałem się tam i z powrotem pod murami St John’s [College]. Ależ ta wojna nas zdruzgotała! Nie było
studentów tuż przed licencjatem, a teraz jest bardzo niewielu nauczycieli (…)
Poeta i naukowiec Arthur Benson w swoim pamiętniku, 15 grudnia 1914 roku
INCONNU… INCONNU… INCONNU…”. Francuskie słowo oznaczające „Nieznany”
widnieje na tysiącach małych, białych krzyży. Powtarzające się w kolejnych rzędach grobów
na setkach cmentarzy północnej Francji wyraża coś wykraczającego poza samą śmierć.
Sugeruje unicestwienie, jakby cały lud został starty z powierzchni ziemi, wymazany z pamięci,
skazany na wymarcie. Słowo jest ostatecznym wyrokiem, żałosnym błaganiem słanym
w pustkę. Jeśli ci żołnierze są nieznani, co się z nimi stało? Kim byli? Jakie nieziszczone życie
im odebrano? Słowo Inconnu nie ma w sobie tego pocieszającego ducha, jakim pokrzepia
epitafium na grobach żołnierzy Brytyjskiej Wspólnoty Narodów: „Znany Bogu”. Nawet ateista,
któremu przyjdzie stanąć wśród białych kamiennych nagrobków w Thiepville, Villers-
Bretonneux lub na cmentarzu Tyne Cot, dozna pociechy na widok tych łagodnych, pełnych
nadziei słów Kiplinga.
Do końca wojny na listy zaginionych wpisano 3 miliony żołnierzy, których zwłok nie
zdołano zidentyfikować. Zniknęli na ziemi niczyjej, w błocie Flandrii, nad Sommą, Aisne
i Sambrą. Wykrwawili się na śmierć w jakimś leju. Zostali pogrzebani w zasypanym przez
ogień artylerii okopie lub zabici przez ukrytą pod ziemią minę. Utonęli w ubitym przez pociski
bagnie pod Passchendaele. Pochłonęła ich maszynka do mielenia mięsa pod Verdun. Zostali
rozerwani na strzępy, wgnieceni w glebę, rozbici nieomal na atomy. Części ich ciała były
nierozpoznawalne. Nikt nie wiedział, do kogo należała ręka czy stopa, czyja to niegdyś była
głowa. Z czasem nikt nawet nie będzie wiedział, że tu byli.
Jednak administracja I wojny światowej pod tym względem sprawiła się dobrze: istnieją
listy nazwisk. Każdego żołnierza nieobecnego na „ostatnim stanowisku”, podczas ostatniego
apelu dziennego, odnotowywano jako zaginionego. Nieliczni mieli okazać się dezerterami.
Większość poległa lub odniosła rany. Jeśli ich ciał nigdy nie odnaleziono, ich nazwiska
znalazły się na listach zaginionych na tablicach pomników w Ypres, nad Sommą, pod Verdun,
wzdłuż Chemin des Dames i na setkach innych cmentarzy Francji i Belgii. Spośród 11 956
pochowanych na cmentarzu Tyne Cot w Passchendaele – największym cmentarzu wojennym
żołnierzy Brytyjskiej Wspólnoty Narodów – 3587 żołnierzy spoczęło w bezimiennych
grobach. Nazwiska kolejnych 54 900 przedstawicieli wojsk Brytyjskiej Wspólnoty Narodów
wymieniono na liście zaginionych na pomniku Menin Gate w Ypres. Francuzi, Niemcy
i Rosjanie także stracili niezliczonych żołnierzy, pochowanych w bezimiennych grobach
na polu bitwy. W Langemarck, na północny wschód od Ypres, znajduje się największy
nieoznaczony grób w zachodniej Europie: pochowano w nim 24 917 niemieckich żołnierzy,
w tym 7977 nieznanych, z których wielu było studentami, ofiarami Kindermord.
Dopiero od niedawna zmarli mogą odzyskiwać tożsamość. Pierwszym poległym w Wielkiej
Wojnie zidentyfikowanym na podstawie badania DNA był australijski żołnierz Jack Hunter,
który umarł w ramionach swojego brata Jima w 1917 roku w rejonie Wielokątnego Lasu
(Polygon Wood) pod Ypres. Jim pochował jego ciało z honorami na tymczasowym cmentarzu
wojennym. Po wojnie wrócił, żeby sprawić bratu stosowny pochówek, lecz nie mógł odnaleźć
jego szczątków. Dopiero w 2006 roku zespół australijskich archeologów zdołał
zidentyfikować kilka ciał pochowanych w tamtym miejscu. Opublikowano listę
prawdopodobnych nazwisk żołnierzy, a ich krewni zgodzili się na udział w badaniach DNA.
Bratanica Jacka Huntera udostępniła próbkę swojego materiału genetycznego, który wykazał
należytą zgodność z DNA jej stryja. Nazwisko poległego usunięto z listy na pomniku Menin
Gate, a jego szczątki ponownie pochowano w 2007 roku w Dniu Pamięci na cmentarzu Buttes
New British Cemetery w Wielokątnym Lesie. Na jego grobie umieszczono epitafium:
„Odnaleziony po 90 latach, spoczywa w pokoju”.
***
Epitafia na wojennych grobach snują razem krótką opowieść o ludzkich uczuciach. Ich ton
przez lata wojny ulegał subtelnym zmianom. Początkowo większość przeważnie wyrażała
normalny, płynący z głębi serca żal rodziców, żon i innych krewnych za utraconymi synami,
mężami lub braćmi:
Nigdy nie umierają ci, którzy żyli w kochających sercach bliskich (Passchendaele)
On nie umarł, gdyż tacy jak mój mąż nie mogą umrzeć (Villers-Bretonneux)
Tęsknimy za Tobą, kochany tato, nasz bohaterze (Wielokątny Las)
Naszemu ukochanemu synowi (na różnych cmentarzach)
Treścią tych napisów jest poczucie straty. Poległy zginął w imię szlachetnej sprawy,
za wolność. Poświęcił życie za innych. Jedynie najdonioślejsze wersety z Biblii były godne
takiej ofiary. Pod tym względem niektóre epitafia wydają się mówić więcej o życzeniach
krewnych niż o rzeczywistych uczuciach żołnierza:
Chwała ich nie będzie wymazana (Mądrość Syracha 44,13, Loos)
Nikt nie ma większej miłości od tej (Ewangelia św. Jana 15,13, na różnych cmentarzach)
Ścięty niczym kwiat (parafraza wersetu z Księgi Hioba 14,2, Passchendaele)1176
Jego poświęcenie nie było daremne, lecz na zawsze zapamiętane przez wszystkich (Passchendaele)
Następnie wmieszała się mroczniejsza nuta. Gdy wojna się przewlekała, a pola śmierci
odbierały życie milionom, na nagrobkach znalazły wyraz rozpaczliwe, a nawet wyzywające
tony. Rodzice pisali o swoich młodych synach, że ich życie „urwało się”, że ich „utracili”.
Albo po prostu to, że zostali „poświęceni”. W imię jakiego celu? Przez kogo? Te pytania bez
odpowiedzi unoszą się nad polami Francji, Belgii, Prus i Polski. Wkrótce matki i żony
wyrażały żal z większą intensywnością: strata synów i mężów sprawiła, że i w nich coś
umarło:
Nie było przy nim matki, która zamknęłaby mu oczy
Spoczywa z dala od rodzinnego kraju
Pocisk, który uciszył jego wierne, dzielne serce, złamał i moje
Matka
Ludzie kroczą wzdłuż rzędów grobów w refleksyjnej samotności. Odczuwa się swego
rodzaju bezradne odrętwienie na widok tego ogromu strat, tylu młodych mężczyzn, którzy nie
zaznali dorosłej miłości ani uwielbienia, jakiego doznaje ojciec na widok swojego dziecka.
W tylu przypadkach byli jeszcze chłopakami, których życie ledwie zdążyło się uformować,
a jego obietnica nie miała się wypełnić.
Jednak nic nie przygotowuje odwiedzającego, który błądzi wzdłuż porośniętych trawą
alejek, na nowy głos: nagły, wesoły głos samego żołnierza wołającego z nagrobka, na którym
krewni postanowili wyryć końcową linijkę z jego ostatniego listu do domu:
Francuzi to wspaniały naród, wart tego, by za niego walczyć! (Passchendaele)
Wszystko u mnie w porządku, mamo, cześć (Passchendaele)
***
Rok 1914 dla milionów mężczyzn, kobiet i ich rodzin stał się rokiem końca świata. Nastąpił
kres marzeń. Kres pewności. Kres wiary wielu żołnierzy w propagandę, w święty triumwirat
Boga, Króla i Ojczyzny, w liryczne peany na cześć heroizmu i poświęcenia własnego życia,
we wszystkie hasła znużonych, starych reżimów, które oni i ich krewni wkrótce obalą jako
potworne kłamstwa. Wiele rodzin łączyło się w bólu z Kiplingiem, który w 1916 roku napisał
o śmierci swojego poległego syna: „Jakież zabiło nas przekleństwo? / Ojcowskim kłamstwom
posłuszeństwo”.
Robert Graves w 1915 roku ostrzegał swojego kolegę, poetę Siegfrieda Sassoona, że
„niebawem zmieni styl”; zawyrokował tak po przeczytaniu jego rycerskich strof: „O radości
sztandary, powitajcie mnie znowu, / Lecz nie posępnym szkarłatem poległych (…)”. Sassoon,
który potępiał naturalizm i rozczarowanie w wierszu Gravesa Nad koksownikiem, nie zaznał
jeszcze, jak Graves, życia w okopach1177. Później, po powrocie z Francji, miał odnaleźć nowy
ton: „Okropny odór trupów nawiedza mnie stale (…)”; „Wojna dla ciebie i dla mnie to farsa
(…)”. Ileż beznadziejnego smutku i goryczy w jego słowach: „Gdybym łysiną błyszczał
i rzędem orderów, / Jako rumiany major żyłbym sobie w Bazie, / Pędził na śmierć kolejno
smutnych bohaterów (…) Po wojnie młodzi w grobach będą już leżeli, / Ja zaś wrócę
do domu, by umrzeć – w pościeli”.
Jednak to oficer nazwiskiem Wilfred Owen miał rzucić snop palącego światła
na rzeczywistość wojny i ukazać ją tępemu, pogrążonemu w ignorancji światu. Głosił prawdę,
jakiej nie wypowiedziałyby ani rządy, ani prasa. Już sam tytuł jego wiersza Hymn dla
skazanej na śmierć młodzieży mówi wszystko, przywołując obraz pokolenia maszerującego
na śmierć. Ale w wierszu Dulce et Decorum Est poeta posunął się jeszcze dalej. Opisując
skutki ataku gazem musztardowym na grupę żołnierzy, ukazał krajowi, co rzeczywiście oznacza
śmierć za ojczyznę. Od tamtego czasu żaden pisarz wojenny nie dorównał szokującą siłą
wyrazu prostym frazom Owena. Przypomnijmy sobie, dlaczego:
Dulce et decorum est
Zgięci wpół, jak żebraczka pod ciężkim tobołem,
Zmęczeni, pokasłujący, brnęliśmy przez błoto,
I w stronę obozowiska leźliśmy z mozołem
Front i lśniące działa porzucając oto.
Szliśmy na wpół śpiąc. Byli tacy, co stracili buty,
Lecz oni szli, skrwawieni. Bez stóp, niewidzący,
Upici wyczerpaniem, i już słuch zepsuty
Nie słyszy ryku zmęczonych dział grzmiących.
Gaz! Gaz! Chrońcie się! – Ktoś rozkaz wydaje!
Więc wkładamy hełmy, już w ostatniej chwili
Ale ktoś nie nadążył, przewraca się, wstaje
I jak konające dziecko w ogniu kwili.
Patrzyłem, jak się dusi. Zielone szkła w masce
Sprawiały, jak gdyby spadał w morskie tonie.
Co noc w snach go widuję. On, na mojej łasce
Rzuca się, dłoń wyciąga, dławi się i tonie.
Gdybyś wtedy biegł z nami razem za wozem
Na który wtedy wrzuciliśmy konającego
I widział jego oczy, białe, pełne grozy…
Tę twarz umarlaka, jak diabła smutnego,
Gdybyś słyszał serce w ostatnim przestrachu,
Czuł krew w płucach spienionych, o gorzkim zapachu
Rozkładu ust niewinnych, zakrzepłej zgnilizny,
Przyjacielu, nie kłamałbyś z takim zapałem
Dzieciom marzącym o szlachetnej chwale,
Że słodko i zaszczytnie umrzeć za ojczyznę1178.
***
Rok 1914 niszczył umysły tak samo jak ciała. Jeśli do końca roku żołnierz nie poległ lub nie
został ranny, to jego umysł prawdopodobnie był zgubiony. Rok 1914 rozwiał złudzenie, że
ludzki mózg może znieść grozę ostrzału artyleryjskiego, szok wyskakiwania z okopu „na górę”
oraz niekończące się napięcie oczekiwania. Niewielu w kraju pojmowało bądź starało się
zrozumieć wpływ długotrwałej nawały artyleryjskiej na ośrodkowy układ nerwowy żołnierza,
który zastanawia się, kiedy pocisk spadnie wprost na niego. Jednym z tych, którzy próbowali,
był psychiatra W.H.R. Rivers, oficer medyczny Craiglockhart War Hospital (i główny bohater
trylogii Pat Barker). Praca Riversa polegała na badaniu i leczeniu – w takim stopniu, w jakim
było to możliwe – a następnie odsyłaniu z powrotem na front ludzi o mózgach ciężko, może
nieodwracalnie uszkodzonych przez wojnę, którą społeczeństwo uznało za racjonalną
i słuszną. W tym ponurym kompromisie między zdrowiem a obowiązkiem sytuacja żołnierza
przekraczała granice ironii. Ulegając nerwicy frontowej, w jakiś sposób ten człowiek zawiódł
skądinąd normalne społeczeństwo, w którym za najzupełniej trzeźwe postępowanie uznawano
poddawanie go ostrzałowi artyleryjskiemu w zaszczurzonych okopach w pełni zimy.
Niedawno medycyna zmieniła ten kierunek rozumowania. Dzisiaj to nienormalną reakcję
psychiczną – nerwicę frontową, zespół stresu pourazowego – na nienormalne zdarzenia
(ostrzał, masową rzeź) uznaje się za zjawisko „normalne”1179. Lekarze informują nas obecnie,
że ludzki mózg nie został stworzony przez naturę w taki sposób, żeby mógł bez szwanku znieść
takie doświadczenia.
W swoim przemówieniu z grudnia 1917 roku Rivers odsłonił ówczesne rozumowanie1180.
U wielu swoich pacjentów – wszyscy byli weteranami Wielkiej Wojny – zauważył tendencję
do tłumienia przeżyć wojennych, do „wyrzucania z pamięci jakiejś części zawartości umysłu”.
Do szkód dochodziło, twierdził Rivers, nie wskutek samego aktu stłumienia, lecz „stłumienia
w warunkach, w których zawodziło ono jako sposób przystosowania się danej osoby
do środowiska”. Aż kusi, by odwrócić to stwierdzenie i zastanowić się, dlaczego
od uszkodzonych, młodych umysłów oczekiwano przystosowania się do źródła uszkodzenia –
wojny światowej, w czasie której poddawano je wpływom ostrzału doprowadzającego je
do granic zdrowych zmysłów. Z pewnością powinno być odwrotnie: to cywilizowane ludzkie
„środowisko” powinno przystosowywać się do oczekiwań zdrowych na umyśle, młodych
ludzi.
Niepokojące objawy psychiczne u leczonych chłopaków, twierdził Rivers, nie były
skutkiem przeżytego ostrzału. Przeciwnie, to wysiłek pacjentów, by stłumić wspomnienia
z okopów, powodował u nich koszmarne sny, bóle głowy i straszliwe napady depresji. Innymi
słowy, niemożność przyswojenia sobie własnych przeżyć dawała początek chorobie, a nie
same przeżycia. To oni życzyli sobie choroby. Niemal słyszy się westchnienie ulgi
z Whitehallu i Quai d’Orsay na tę konkluzję oczyszczającą rządzących z odpowiedzialności
za niszczenie zdrowia młodym ludziom. Ale żołnierze, ostrzegał Rivers, starający się wygnać
z umysłów okropne doświadczenia, zostali wprowadzeni w błąd; prelegent przytoczył szereg
przykładów na poparcie swojego stwierdzenia.
Młodego angielskiego oficera odesłano z Francji do kraju „z powodu rany odniesionej
w chwili, gdy uwalniał się spod masy ziemi, którą został przysypany”. Innymi słowy, młodego
człowieka trafił szrapnel po tym, gdy został on praktycznie pogrzebany żywcem – takiego
przeżycia trudno się spodziewać w normalnej sytuacji. Oficer starał się ukrywać swoje
objawy, tłumić je, sprawiać wrażenie szczęśliwego, żeby powrócić na front, dokąd wzywał go
obowiązek. Jednak jego dolegliwości nasilały się, zatem odesłano go do Craiglockhart War
Hospital na „dalszą obserwację”. Co noc nawiedzały go obrazowe sny w scenerii wojennej.
„Nie mógł sypiać przy wyłączonym świetle, gdyż w ciemności jego uwagę przyciągał każdy
dźwięk”. Umysł miał zatłoczony okropnymi wspomnieniami. Lekarze i inni specjaliści
dotychczas radzili mu, żeby o nich zapomniał. On jednak nie mógł. Rivers jako pierwszy
spośród lekarzy nakłaniał go, żeby się otworzył: „Rozmawialiśmy o jego wojennych
przeżyciach oraz lękach, a w wyniku tego przespał noc najlepiej od pięciu miesięcy”. Rivers
nie mówił jednak, czy pacjent nadal cieszył się spokojnym odpoczynkiem nocnym. Na razie
został „wyleczony” i odesłano go z powrotem na front.
Inny oficer, który doznał wstrząśnienia mózgu od wybuchu pocisku, po paru miesiącach
załamał się, gdy na polu walki znalazł szczątki swojego bliskiego przyjaciela. Jego ciało było
rozerwane na kawałki, „głowa i kończyny leżały oderwane od tułowia”. Od tamtego czasu
oficer cierpiał z powodu nawracającego koszmaru sennego, w którym przyjaciel pojawiał się
jako potwornie okaleczony trędowaty, „zbliżający się coraz bardziej, aż pacjent nagle budził
się zlany potem, w stanie najwyższego przerażenia. Odczuwał strach przed położeniem się
do snu, a każdy dzień wypełniało mu bolesne oczekiwanie na nadejście nocy”.
Rivers ponownie wykonał swoją czarodziejską sztuczkę. Zwrócił uwagę oficera
na oczywisty fakt, że jego przyjaciel „zginął na miejscu”, natychmiast, zatem los oszczędził mu
powolnej i bolesnej śmierci: „Natychmiast poweselał i oświadczył, że ten aspekt sprawy
nigdy nie przyszedł mu do głowy (…)”.
W nieodwracalnych, potwornych przypadkach stosowane przez psychiatrę metody
zawodziły. Do takich zaliczał się przypadek trzeciego młodego oficera,
którego wybuch pocisku odrzucił w taki sposób, że upadł on twarzą na rozdęty brzuch Niemca martwego od kilku
dni, a wstrząs jego upadku spowodował rozerwanie napęczniałych zwłok. Zanim pacjent stracił przytomność, jasno
zdał sobie sprawę z sytuacji i uświadomił sobie, że treść wypełniająca mu usta i wywołująca najokropniejsze wrażenia
smakowe i zapachowe pochodzi z rozkładających się wnętrzności wroga.
Oficer przeżywał napady nieznośnej depresji. W tym momencie aż kusi, by się zastanowić,
czy bezpośrednią przyczyną objawów nie były jednak wojenne przeżycia pacjenta, a nie
zrozumiała skłonność, by je wymazać z pamięci. „Nieuzasadniony strach” tego nieszczęsnego
człowieka miał nader wyraźne uzasadnienie, które obecnie jest szczęśliwie (i w dość
oczywisty sposób) rozpoznawalne. Rivers nie mógł nic dla niego zrobić i oficer został
zdemobilizowany z przyczyn zdrowotnych.
Riversa nie po to zatrudniono i nie oczekiwano od niego, by o powyższe zdarzenia obwiniał
wojnę: to podważyłoby zasadność całej machiny wysiłku wojennego. Jego zadanie polegało
na sprawieniu, by mózgi tych młodych ludzi funkcjonowały w taki sposób, jakiego oczekuje
się od żołnierzy: mieli słuchać rozkazów, walczyć, a w razie konieczności zginąć. Pod jego
opiekę trafili Owen, Sassoon i Graves. Wielu jego pacjentów chętnie wracało na front i było
to częstsze niż tendencja do uchylania się od służby, chcieli bowiem ponownie znaleźć się
wśród przyjaciół – choć „przyjaźń” to niezupełnie trafne określenie owych relacji w okopach,
które z większym prawdopodobieństwem można by uznać za głęboką miłość na skraju śmierci.
Rivers trafnie oceniał swoje metody jako częściowo skuteczne w granicach wąsko
wyznaczonych mu kompetencji. Z powodzeniem sprawiał, że żołnierze powracali do walki.
„Kilku opisanych przeze mnie oficerów – podsumował – mogło podjąć na nowo jakąś formę
służby wojskowej, co stanowiło stopień powodzenia bardzo mało prawdopodobny, gdyby
pozostali przy procesie tłumienia (…)”1181. Innymi słowy, „wyleczył” zdrowych na umyśle
ludzi z normalnych reakcji na wojnę i wysłał ich z powrotem do domu dla obłąkanych.
***
Dla poborowych nastał kres świata, jaki znali. Francuskie akty prawne o trzyletniej służbie
wojskowej wtłoczyły w mundury ojców rodzin, pacyfistów i ludzi, którym udziału w wojnie
zabraniały przekonania religijne lub etyczne. To samo dotyczyło Niemców i Rosjan.
W Wielkiej Brytanii istniało kilka form nieoficjalnego poboru. Posiadacze ziemscy, duchowni,
emerytowani oficerowie, pracodawcy, nauczyciele, czołowi pisarze, politycy, autorzy
dowcipów rysunkowych, poeci, piosenkarze i kobiety – wszyscy nakłaniali mężczyzn, by
wdziali mundury i ruszyli na front. Ci rekruci nie byli „ochotnikami” sensu stricto. „Są
poborowymi. Włączyli się w tę wojnę, gdyż w przeciwnym razie byłoby im piekielnie
nieprzyjemnie”1182.
Pieśń Harolda Begbiego Fall In (Do szeregu), napisana w 1914 roku, wyraża powszechne
uczucia, które popchnęły przeszło milion Brytyjczyków do zgłoszenia się „na ochotnika”.
Wielu uczyniło to nader niechętnie, lecz nie zdołali oni oprzeć się przemożnej społecznej
presji:
Co zrobisz, synu, gdy po latach wielu,
Przy kominku, w rocznicę zwycięstwa,
Znów wspomną wojnę twoi przyjaciele,
Lata grozy, chwały i męstwa?
Czy się wymkniesz ze wstydem, z twarzą bez wyrazu,
Chyląc skroń jak w obronie przed ciosem?
Czy powiesz: „Nie ruszyłem na wojnę od razu,
Lecz poszedłem i ja za jej głosem”.
Prasa w przymierzu z rządem znakomicie radziła sobie z tyranizowaniem obywateli, stale
publikując artykuły obliczone na zawstydzenie tych, którzy nie mieli chęci zaciągnąć się
do wojska. W typowej brytyjskiej gazecie czytamy:
DO MĘŻCZYZN ANGLII
Kraj jest w niebezpieczeństwie.
Już tysiące mężczyzn ze wszystkich klas zgłosiło się na ochotnika do służby pod sztandarami.
Rząd prosi obecnie o kolejne 500 tysięcy ludzi.
Każdy krzepki, nieżonaty mężczyzna w wieku poniżej 35 lat musi zgłosić się do służby narodowi.
Ci mężczyźni, którzy nie zechcą postąpić właściwie, zostaną uznani za tchórzy niegodnych miana Anglików1183.
Stowarzyszenie Białego Pióra, ustanowione w sierpniu 1914 roku przez admirała Charlesa
Fitzgeralda przy poparciu popularnych pisarek, takich jak Mary Ward i Emma Orczy,
stanowiło najwstrętniejszy przykład nieoficjalnego poboru. „Kobieca wojna: białe pióra dla
obiboków”, wrzasnął „Daily Mail” w poniedziałek 31 sierpnia 1914 roku: „Zebrało się
trzydzieści kobiet z Folkestone i dzisiaj będą one rozdawać białe pióra wszystkim młodym
»obibokom«, głuchym lub obojętnym na potrzeby ojczyzny”1184.
Kobiety tropiły każdego mężczyznę w cywilnym ubraniu, bez jakiejkolwiek próby
zrozumienia jego osobistej sytuacji. Tysiące zapamiętałych, niewykształconych, młodych
kobiet namawiano – choć większość nie potrzebowała namowy – żeby prześladowały każdego
zalęknionego młodzika lub ojca rodziny, który dotąd się nie zgłosił. Kobiety miały
szyderstwem, wprawianiem w zakłopotanie i upokorzeniem zmusić takich mężczyzn
do nałożenia munduru, umieszczając mu na piersi symbol tchórzostwa: małe, białe gęsie pióro.
Jak w przypadku każdego społecznego programu opartego na przymusie, ustanowionego
przez jakieś odległe władze, powszechnie zdarzały się bezduszne nadużycia i przypadki
niewłaściwego zastosowania presji. W zapale wcielania w czyn polityki rekrutacyjnej
Kitchenera fanatyczki popełniały poważne błędy w ocenie sytuacji, wysyłając na wojnę
mężczyzn niezdolnych do walki lub mających uzasadnione powody, żeby nie brać udziału
w wojnie. Nie czyniło to trzydziestoczteroletniego Roberta Smitha tchórzem zasługującym
na publiczne upokorzenie. Smithowi, żonatemu mężczyźnie z dwójką małych dzieci, po drodze
z pracy do domu wręczono pióro. „Tamtego wieczoru – wspominała później jego córka –
ojciec wrócił do domu i omal nie wypłakał sobie oczu. Nie był tchórzem, lecz nie chciał
opuścić rodziny. Ojciec (…) cierpiał na poważną chorobę. Jednak wkrótce po tym incydencie
wstąpił do wojska”1185.
Pacyfiści, tacy jak Fenner Brockway, dostali tyle piór, że starczyłoby im na wachlarz. Pisarz
Compton Mackenzie, sam żołnierz, wyśmiewał aktywistki spod znaku Stowarzyszenia jako
tłum „młodych idiotek”, co „za pomocą białych piór pozbywały się chłopaków, którzy im się
znudzili”1186. Brały też na cel młodzików. Grupa dziewczyn otoczyła na ulicy Jamesa
Lovegrove’a, zaledwie szesnastolatka; zaczęły na niego krzyczeć i obwołały go tchórzem.
Do płaszcza przykleiły mu pióro. „Och, rzeczywiście czułem się okropnie, było mi wstyd –
mówił. – Poszedłem do placówki rekrutacyjnej. Sierżant na mój widok nie mógł powstrzymać
śmiechu i docinków w rodzaju: »Przyszedłeś tu szukać ojca, synku?« albo »Wróć w przyszłym
roku, kiedy wojna się skończy!«. Cóż, musiałem wyglądać na przybitego, bo rzekł:
»Sprawdźmy jeszcze raz twoje wyniki pomiarów«”. Lovegrove miał zaledwie 168
centymetrów wzrostu i ważył 54 kilogramy, ale sierżant zapisał 183 centymetry i 76
kilogramów: „Oczywiście to wszystko kłamstwa, ale byłem w wojsku!”. Podobnie pewien
piętnastoletni chłopak w 1914 roku skłamał co do swojego wieku, żeby wstąpić do wojska;
zanim z powodu choroby odesłano go do domu, służył pod Mons, w bitwie nad Marną
i w pierwszej bitwie pod Ypres. Na londyńskim moście Putney cztery dziewczyny wręczyły
mu białe pióro. „Tłumaczyłem im, że byłem już w wojsku i zwolniono mnie, choć wciąż mam
dopiero 16 lat. Wokół tych dziewczyn zebrało się kilku ludzi, rozległy się chichoty, więc
czułem się nadzwyczaj nieprzyjemnie i… bardzo upokorzony”. Chłopak poszedł prosto
do najbliższej placówki rekrutacyjnej i ponownie wstąpił do wojska1187.
Członkinie grup rozdających białe pióra skazały niezliczonych ojców na udział w wojnie,
z której nigdy nie mieli powrócić. James Cutmore miał trzy małe córki, co chroniło go
od poboru. Wojsko w 1914 roku odrzuciło jego ochotnicze zgłoszenie z powodu
krótkowzroczności. W 1916 roku, gdy szedł z pracy do domu, jakaś kobieta wręczyła mu białe
pióro. Następnego dnia się zaciągnął. Do tamtego czasu poległo tylu żołnierzy, że armia mało
już przejmowała się krótkowzrocznością. „Chcieli tylko ciała, które mogło zatrzymać pocisk”.
Strzelec James Cutmore zmarł z ran 28 marca 1918 roku1188. Jego rodzina nigdy nie doszła
do siebie po tym wstrząsie. Po latach jego wnuk, brytyjski dziennikarz Francis Beckett,
opisywał, jak rodzina Cutmore’a „ciągle pamiętała jego okropną, ciągle bolesną, bezużyteczną
śmierć”; jak na ostatniej przepustce dziadek „wskutek nerwicy frontowej ledwie mógł mówić,
a moja babka codziennie prasowała jego mundur w daremnej nadziei wytępienia wszy”.
Stowarzyszenie Białego Pióra przyniosło tysiącom Brytyjczyków głębokie, nieodwracalne
szkody, jak wykazuje Will Ellsworth-Jones w książce We Will Not Fight (Nie będziemy
walczyć), opisującej historię grupy mężczyzn sprzeciwiających się wojnie ze względów
etycznych. Jego badania zadają kłam twierdzeniu Virginii Woolf, że rozdano zaledwie 50
lub 60 białych piór. Tymi słowami Woolf obnażyła jedynie swoją nieznajomość sposobu
rozumowania zwykłych kobiet na ulicach brytyjskich miast, z których wiele nie chciało się
umawiać z „tchórzem”. Oczywiście większość młodych mężczyzn chętnie wyruszała na wojnę.
Wierzyli oni lub chcieli uwierzyć w jej przyczyny w 1914 roku, kiedy to Wielka Brytania
przyjęła do wojska milion mężczyzn; była to największa armia ochotników, jaka kiedykolwiek
pomaszerowała na wojnę.
***
Nic nie ostało się, gdy do kraju dotarła prawda: pewniki, wiara, hasła wydawały się tracić
swoją stałość, wręcz topnieć. Okazało się, że kubiści mieli rację, lecz nie w taki sposób,
w jaki się spodziewali: ludzka percepcja nie dokonywała dekonstrukcji obiektywnej prawdy.
Wojna dosłownie niszczyła stałe formy i oczekiwania. Sama struktura egzystencji przestawała
istnieć. Rodzice oniemiali z żalu zwracali się w gniewie przeciwko reżimom, które wtrąciły
ich synów w otchłań. Autorytety traciły całą siłę oddziaływania. Piętnowano demagogów
domagających się krwi młodzieży. Przedstawicielom starszego pokolenia jednak zaświtało
zbiorowe poczucie odpowiedzialności, które stłumiło ich szaleństwo. „Jak mogliśmy do tego
dopuścić?”, zachodzili w głowę rodzice, politycy, nauczyciele, urzędnicy publiczni – filary
społeczności. Jak mogliśmy stać z boku i przyglądać się masakrowaniu męskiej części naszego
społeczeństwa (lub nawet nakłaniać do niego)? Nikt nie umiał odpowiedzieć na to straszliwe
pytanie, lecz wszyscy kogoś lub coś obwiniali: kajzera, Niemcy, Austro-Węgry, Rosję,
kapitalistów, Żydów, socjalistów, masonów, Serbię, morski wyścig zbrojeń, rywalizację
o kolonie i tak dalej.
Nie sposób było przyswoić sobie tych szokujących faktów. Zachodnia Europa,
samozwańczy ideał cywilizacji, kolebka najłagodniejszej, jedynej w swoim rodzaju religii
wyróżniającej się miłosierdziem i współczuciem, wtrąciła świat w wojnę, która dosłownie
pochłonęła kwiat młodego pokolenia. Przez cztery lata europejskie rządy zmusiły miliony
mężczyzn do pójścia na wojnę, gdzie ginęli, doznawali okropnych okaleczeń, ulegali zatruciu
gazami bojowymi lub zmieniali się w psychiczne wraki. Używały propagandy, pospolitych
kłamstw, białych piór, zastraszania i doraźnych sztuczek politycznych, żeby prowokacją,
groźbą, strachem i upokorzeniem zmusić mężczyzn do nałożenia mundurów. Pod koniec nikt
całkowicie nie pojmował ogromu tego, co uczyniono: w I wojnie światowej poległo
lub odniosło rany 37 milionów ludzi.
Rok 1914 wyznaczył początek końca reżimów i monarchii rządzących Europą od wieków.
Ich schyłkowe, nietrwałe królestwa zaczęły zapadać w niepamięć. Europejscy królowie
i królowe poza czysto symboliczną rolą mieli wkrótce przestać istnieć. Nigdy więcej
europejski rząd nie ważył się wezwać koronowanej głowy (ani żadnego z bogów, jeśli o to
chodzi) do usprawiedliwienia wojny. Wojna prowadzona przez europejskie autokracje
w obronie ich rządów w końcu zniszczyła je wszystkie. Rewolucje i reformy zmiotły Niemcy,
Rosję i Austro-Węgry. W 1918 roku ukochana flota kajzera zbuntowała się, on zaś został
zmuszony do abdykacji. Herr Wilhelm Hohenzollern – obecnie zwykły obywatel – umknął
na wygnanie do neutralnej Holandii, gdzie spędzał dni na polowaniu na drobną zwierzynę
i ścinaniu drzew. W artykule 227 traktatu wersalskiego z 1919 roku domagano się postawienia
go w stan oskarżenia „za najcięższe przestępstwo przeciwko międzynarodowej moralności
i świętości traktatów”, lecz prezydent Woodrow Wilson nie chciał poprzeć starań o jego
ekstradycję. Wilhelm nadal trwał przy swoich szaleństwach: o obie światowe wojny obwiniał
masonów i Żydów. Ostatecznie przejrzał nazistów i uznał ich za bandę rzezimieszków,
napawających go wstydem. Zmarł w 1941 roku w wieku 82 lat.
Romanowów i Habsburgów również czekał sromotny lub gwałtowny upadek. Pisarz Victor
Serge przewidział ten rezultat w odniesieniu do Rosji już w 1912 roku: „Rewolucjoniści
całkiem dobrze wiedzieli, że to autokratyczne imperium i jego kaci, pogromy, wykwintne
stroje, klęski głodu, syberyjskie więzienia i starodawna nieprawość nigdy nie zdołają
przetrwać wojny”1189. Nie potrzebujemy w tym miejscu wdawać się w rozważania
o rosyjskiej rewolucji w 1917 roku, dość powiedzieć, że nie tylko na zawsze zniszczyła ona
carat, lecz także dała nowemu reżimowi bolszewików wolną rękę w kwestii zawieszenia
broni z Niemcami w grudniu 1917 roku (które doprowadziło do podpisania traktatu
pokojowego w Brześciu Litewskim 3 marca 1918 roku). Niemieckie wojska ze Wschodu
od razu zostały wysłane na front zachodni, gdzie wkrótce miały walczyć z Brytyjczykami,
Australijczykami, Kanadyjczykami i Nowozelandczykami w bitwie pod Passchendaele, która
naprawdę wykroczyła poza wszystko, co dotychczas rozumiano jako bitwę. Zaczęła się
obiecująco dzięki planom kanadyjskiego generała Arthura Curriego, dotyczącym
wykorzystania innowacyjnej techniki ruchomej zapory ogniowej (zamierzał on niszczyć
pozycje nieprzyjaciela ostrzałem artyleryjskim w miarę posuwania się alianckiego natarcia; tą
techniką pokonał Niemców w rejonie Grzbietu Vimy). Jednak podwójny cios w postaci
ulewnego deszczu i decyzji Haiga, który nie dał Curriemu czasu na podciągnięcie artylerii,
stworzył następującą scenerię: gniazda niemieckich karabinów maszynowych kosiły tysiące
ludzi (głównie Australijczyków) w morzu błota i drutu kolczastego; niektórzy żołnierze tonęli
w lejach po pociskach, inni ginęli od pocisków trafiających ich po kilka razy
na zakrwawionym, bagnistym polu, na którym, jak później stwierdzono, jeden poległy
przypadał na metr kwadratowy.
Tymczasem w Rosji komunistyczny reżim konsolidował swoją władzę i pielęgnował siły,
które miały dać początek pierwszemu czys​temu totalitaryzmowi, wylęgarni stalinizmu,
gułagów i zimnej wojny z Zachodem.
W listopadzie 1918 roku ostatni władca z rodu Habsburgów, Karol I (jako król Węgier
panujący pod imieniem Karola IV), wydał proklamację, w której uznał prawo Austrii oraz
Węgier do określenia własnej przyszłości i zrzekł się jakiejkolwiek roli w sprawach
państwowych. Monarchia Habsburgów, jednej z najstarszych dynastii w Europie, unieważniła
się sama. W 1919 roku nowy republikański rząd Austrii przyjął akt prawny zabraniający
Habsburgom wstępu na terytorium kraju dopóty, dopóki nie zrzekną się wszelkich przyszłych
praw do tronu i nie zaakceptują swojego statusu prywatnych obywateli. Upłynęło kilka lat, nim
ród pogodził się z odebraniem roli dziedzicznych monarchów. Nawet jeśli upadek tych
reżimów można odebrać jako „pozytywny” wynik wojny, to w umyśle błyskawicznie rodzi się
pytanie: jakim kosztem?
***
Z popiołów pokoju zrodził się jeszcze straszliwszy świat. Traktat wersalski, wtrącając
Niemcy w otchłań nędzy i upokorzenia, faktycznie położył podwaliny pod kolejną wojnę, jak
wówczas najbardziej przekonująco argumentował John Maynard Keynes:
W Niemczech całkowitą sumę wydatków cesarstwa, krajów federalnych i gmin w latach 1919–1920 szacuje się
na poziomie 25 miliardów marek, z których nie więcej niż 10 miliardów pokrywa obecnie istniejący system podatkowy.
Ten rachunek nie uwzględnia żadnych sum na wypłatę odszkodowań. W Rosji, Polsce, Austrii lub na Węgrzech nie
sposób poważnie uznać, że w ogóle istnieje coś takiego jak budżet (…). Tak więc groźba inflacjonizmu (…) nie jest
jedynie rezultatem wojny, którą zaczyna leczyć pokój. To ciągłe zjawisko, którego koniec nie znalazł się jeszcze
w zasięgu wzroku1190.
Dowódcy wojskowi również zdawali sobie sprawę, że kolejna wojna jest nieunikniona:
Foch i Ludendorff na różne sposoby odczytali w wersalskich runach przepowiednię II wojny
światowej. Podobnie rozumował przejęty odrazą kapral Adolf Hitler, dla którego traktat
wersalski zwiastował kolejną wojnę na wyniszczenie. Kryzys ekonomiczny w Niemczech,
wywołany przez Wersal, bezpośrednio doprowadził do powstania nazizmu, co kusi niektórych
historyków do uznania obu wojen światowych za ciągły konflikt – jedną, długą wojnę z krótką
przerwą na przyjęcie („szalone lata dwudzieste”) oraz skazany na zagładę eksperyment
w postaci niemieckiej socjaldemokracji (dekadencka Republika Weimarska).
Austro-Węgry, Rosja i Niemcy włączyły się w Wielką Wojnę w obronie swoich struktur
władzy. Uzyskały skutek dokładnie odwrotny od zamierzonego, a społeczne wrzenie, które je
zmiotło, dało początek jeszcze krwawszym reżimom. Jeśli można to odebrać jako
„pozytywny”, choć niezamierzony, wynik wojny, to trzeba było zapłacić zań straszliwą cenę:
16,5 miliona zabitych – w tym 6,8 miliona cywilów – oraz niezmierny żal wynikający z owych
statystyk (patrz aneks 1). Istnienie reżimów Hitlera i Stalina nie byłoby możliwe, gdyby nie
warunki stworzone przez I wojnę światową: chaos ekonomiczny, skrajne zniszczenia,
a w przypadku Niemiec upadek i nędza.
***
Zatem zwracamy się ku kłopotliwej kwestii odpowiedzialności. Obróćmy wniwecz jedno
popularne założenie. Morderstwo w Sarajewie nie „spowodowało” wojny – nie bardziej niż
machnięcie skrzydeł motyla. Takie myślenie świadczy o oglądaniu historii przez wsteczne
lusterko, w którym skutek poprzedza przyczynę i łatwo daje się nią wyjaśnić w sposób dość
podobny do teologicznych argumentów przemawiających za istnieniem Boga: urodziliśmy się
z powiekami chroniącymi nasze oczy i włosami ogrzewającymi nam głowy, ergo musi istnieć
inteligentny projektant. Albo jak w tym przypadku: wojna nastąpiła wskutek szeregu wydarzeń,
które można wywieść od zamachu, wobec tego zamach stanowił główną przyczynę wojny.
Wiara w takie twierdzenia oznacza wykluczenie prawdziwych przyczyn – użytków, jakie
ludzie robią z morderstwa, a także zdegradowanie ówczesnych potęg występujących
w dramacie do roli szumu spoza sceny i umieszczenie w jej centralnym punkcie zastrzelenia
arcyksięcia z nadaniem temu aktowi proroczej mocy przepowiedni.
W licznych książkach i filmach właśnie w ten sposób przedstawia się ten konflikt.
Zamordowano członka rodu panującego, a świat wyruszył na wojnę. Śmierć Franciszka
Ferdynanda niewątpliwie rozpętała lipcowy kryzys, który przyśpieszył wybuch wojny. Jednak
nie była ona przyczyną ani nawet czynnikiem decydującym o wystąpieniu konfliktu zbrojnego.
Nadała większe tempo siłom wprawionym już w ruch, który tak czy inaczej doprowadziłby
do punktu kulminacyjnego w postaci wojny – chyba że ludzie u władzy zachowaliby się w inny
sposób, tj. dążyliby do mediacji i wzajemnego zrozumienia, próbowaliby wykorzystać sztukę
dyplomacji dla zachowania pokoju. W chwili gdy Princip naciskał spust, wszystkie
rzeczywiste siły sprawcze wojny były już na swoim miejscu. Śmierć arcyksięcia podziałała
niczym katalizator na narody przygotowane w pełni do agresji. Wojnę mogła rozpalić
jakakolwiek inna iskra: angielsko-rosyjskie rozmowy o współpracy morskiej, kolejna
niemiecka kanonierka, mobilizacja w Rosji…
W tym świetle widać, że nikt z ludzi władzy nie podążał ku wojnie we śnie, jak sugeruje
tytuł książki Christophera Clarka. Sen to ostatnie słowo, którym należałoby określić ich
działania. Przywódcy, jak się przekonaliśmy, mieli oczy szeroko otwarte i podejmowali
decyzje ze świadomością, co się dzieje i jakie będą reperkusje ich czynów. Niektóre kraje
z chęcią przystępowały do wojny (Austro-Węgry, Niemcy i Rosja); inne, gdy wojna wydała
się nieunikniona, zaakceptowały ją z lekceważącą rezygnacją (Francja, Wielka Brytania).
W tym sensie europejscy politycy i dowódcy wojskowi wspólnie stworzyli wojnę w roku,
który rozpoczął się bardziej pokojowo niż jakikolwiek inny w poprzednim dziesięcioleciu.
Zanim nastał początek 1914 roku, zakończył się morski wyścig zbrojeń, wznowiono rozmowy
między Wielką Brytanią a Niemcami, wojny bałkańskie przyniosły rozstrzygnięcie po myśli
Serbii, Bałkany wydawały się spokojniejsze niż kiedykolwiek, a Rosja i Niemcy przeżywały
gospodarczy rozkwit.
Mimo to europejscy przywódcy twierdzili później, że „nieuchronna” wojna wybuchła
„zrządzeniem Boga lub Darwina” jako „nieunikniony” fakt – jak gdyby tragedia rozwijała się
przed ich oczami niczym straszliwy kataklizm, którego nie mogli odwrócić. Mieli czelność
winić za wojnę jakieś nadprzyrodzone, niewidzialne siły, którym nie zdołali przeszkodzić.
Rozprawiali o niej jak o zdarzeniu pozostającym poza ich kontrolą, wynikłym z boskiej
inspiracji lub z jakiejś niebiańskiej interwencji w sprawy śmiertelników. Lloyd George
twierdził, że to „młot przeznaczenia” przywiódł świat do konfliktu zbrojnego; według niego
„narody ześliznęły się z krawędzi wprost we wrzący kocioł wojny”1191. „Przemożne siły
magnetycznych reakcji” przyciąg​nęły narody do siebie „niczym ciała niebieskie”, pisał
Churchill1192. „Żaden człowiek nie zdołałby jej zapobiec”, twierdził hrabia Grey, który
„dręczył się pytaniem, czy można było nie dopuścić do wojny dzięki mądrości lub zdolności
przewidywania”1193. Podobnie niemieccy i rosyjscy przywódcy przekonywali sami siebie, że
wojna wybuchła za sprawą przeznaczenia, Opatrzności lub nawet dziwnie rozstrojonej
atmosfery w lipcu 1914 roku – po prostu przez Europę przetoczyło się trzęsienie ziemi,
tornado lub coś w tym rodzaju, zesłane przez jakiegoś złowrogiego ducha, i nic nie można było
zrobić inaczej ani lepiej, by je powstrzymać.
Albo znaleźli się w potrzasku planów wojennych i harmonogramów – bezradni więźniowie
własnych przygotowań. Wielki plan Schlieffena niczym święty manuskrypt zdawał się
wywierać mistyczny wpływ na niemiecką myśl militarną, jak gdyby w jego arkuszach tkwiła
jakaś prorocza władza zmuszająca pruskich dowódców do wcielenia go w czyn. Ludzie zdają
się zapominać, że to rządy, a nie prorocy lub bogowie, sprowadzili na świat ohydę Wielkiej
Wojny. One zaś podjęły niewiele wspólnych starań, by jej zapobiec: w pędzie do broni ledwie
dano szansę negocjacjom. Nadarzyło się wiele innych sposobności, by cofnąć się znad
krawędzi. Bethmann-Hollweg, Sazonow, Moltke i Berchtold mogli złagodzić swoje warunki
lub zgodzić się na podejmowane przez Greya próby mediacji. Zamiast tego pod kierunkiem
tych „pigmejów”(jak Hew Strachan określił ówczesnych władców) świat coraz śpieszniej
zaczął zdążać ku wojnie1194.
W tym świetle widać, że wszystkie najważniejsze europejskie narody poniosły swoją część
odpowiedzialności za wojnę. Gdybyśmy mieli rozdzielić ciężar winy, to spektrum
od najbardziej do najmniej winnych przebiegałoby od Niemiec przez Austro-Węgry, Rosję
i Wielką Brytanię aż do Francji. Niemcy zaaranżowały wojnę austriacko-serbską i świadomie
wywołały efekt domina wciągający w konflikt Rosję, której rażąco nieodpowiedzialna
decyzja o mobilizacji gwarantowała rychłe znalezienie się w stanie wojny z Niemcami.
Jednak Niemcy wydają się mniej winne niż w oskarżycielskich argumentach Fritza Fischera,
który po II wojnie światowej przyłączył się do zgodnego chóru głosów obarczających Berlin
całkowitą winą za wybuch poprzedniego światowego konfliktu. Wybuch wojny złożył on
na karb ambicji Niemiec, by siłą podporządkować sobie całą Europę i nią zawładnąć. Tak
jednak przedstawiały się wojenne cele Niemiec już po wypowiedzeniu wojny. Przedtem
Niemcy formułowały je w nieco inny sposób, który nie obejmował hegemonii w Europie, jak
przekonująco argumentował Niall Ferguson. „Czy kajzer naprawdę był Napoleonem?”.
Odpowiedź angielskiego historyka wobec braku dowodów wydaje się nadzwyczaj uczciwa:
nie, a raczej nie przed wypowiedzeniem wojny1195.
Weltpolitik wymagała dostosowania się do kolonialnych ambicji Niemiec, lecz nie
nakazywała wszczęcia wojny światowej dla ich spełnienia. Większość Niemców oraz cywilni
politycy niemieccy również nie chcieli angażować się w wojnę w Europie. Plan Schlieffena
jako zamysł wojny prewencyjnej niewątpliwie dogadzał wojskowym i wielu pruskich
dowódców bez wątpienia rwało się do boju, podobnie jak paru zatwardziałych orędowników
pangermanizmu (takich jak Bernhardi). Niemniej Fischer argumentował, że Niemcy dążyły
do podboju Europy już w chwili zwołania posiedzenia „rady wojennej” w grudniu 1912 roku.
Podjęto na nim decyzję o rozpoczęciu kampanii prasowej w celu przygotowania opinii
publicznej do prawdopodobnej wojny. Program z września 1914 roku, z którego tak wiele
zrobiono i w którym Berlin rzeczywiście nakreślił plan światowego podboju, sformułowano
już po wypowiedzeniu wojny1196. Oczywiście do tamtego czasu świat się zmienił. Przeciwnicy
wiedli bój o wszystko albo nic: mogli podbić wroga lub stanąć w obliczu unicestwienia.
Krótko mówiąc, Wielka Wojna była możliwym do uniknięcia, zbędnym ćwiczeniem
ze zbiorowej głupoty i bezduszności, zainicjowanym przez obarczonych głębokimi wadami
i (jeśli można to tak określić) brakiem inteligencji emocjonalnej ludzi, z których większość nie
była ani zdatna, ani wyszkolona, lecz urodzona do sprawowania władzy. Postrzegali oni świat
jako darwinowską dżunglę, w której Germanie i Słowianie (oraz ich romańscy i anglosascy
sojusznicy) byli w jakiś sposób predestynowani do walenia się po głowach dotąd, aż
„najstosowniejszy” zwycięży.
Zapewne owa „brygada płaczek”, czyli militarystów, szowinistów i podżegających
do wojny polityków, którzy ronili łzy na wspomnienie wielkiej wojennej tragedii, wykazała
się przyzwoitą dozą hipokryzji. To ciekawe zjawisko, że ci sami ludzie, którzy ponosili
największą odpowiedzialność za popychanie świata do wojny, którzy prowokowali młodych
mężczyzn do przywdziewania mundurów i zachwycali się swoją „cudowną wojną”, mieli
później ostentacyjnie obnosić się z żałobą po ofiarach na uroczystościach i obchodach rocznic.
Jeśli łzy i pochylone głowy tych, „którzy się zestarzeli”, są szczere, rozsądnie zaprotestują oni
następnym razem, kiedy rząd zechce zmusić kolejne pokolenie do walki w niesłusznej wojnie,
zamiast zagrzewać ludzi do chwycenia za broń. Można wybaczyć młodym ich bezmyślny
odruch: wszak wojna to przygoda i okazja do wykazania się bohaterstwem. Wykorzystywanie
tego odruchu przez polityków jest rażąco nieodpowiedzialne i – w najszerzej pojętym sensie –
zbrodnicze. Jedynie prawnicza interpretacja odróżniała Wielką Wojnę od wspieranego przez
rząd masowego mordu na europejskiej młodzieży. Winstonowi Churchillowi przynajmniej
starczało uczciwości, by przyznać, że lubi wojnę.
***
Ostatecznie wojna odbierała życie licznym rzeszom, niszczyła umysły, druzgotała szczęście
rodzin i dała początek łańcuchowi dalszych krwawych wydarzeń. Położyła kres pewnemu
sposobowi postrzegania świata, niweczyła nadzieje, marzenia i uczucia. Kobiety i mężczyźni
zmieniali się pod wpływem bezdusznej, codziennej rutyny masakry. W miarę narastania fali
mordu i jej przeistaczania się w normatywną część życia ludzie przystosowywali się do niej
i pod jej działaniem ulegali brutalizacji. Początkowo jej marnotrawstwo i groza napawały
niektórych smutkiem i oburzeniem. Jednak wkrótce przerażający rozlew krwi i listy strat
wprawiły ludzi w odrętwienie. Wielu innych, niezdolnych do wyobrażenia sobie
rzeczywistości nad Marną lub Sommą, w latach wojny odczuwało zadowolenie, a w istocie
szczęście. Kobiety zarabiały więcej niż kiedykolwiek; magnaci prasowi i dziennikarze
objawiali posępną ekscytację rozgrywającą się „historią”; bliski kontakt
z niebezpieczeństwem budził w społeczeństwie dziwny dreszcz.
***
Żołnierze i ludzie, którzy utracili bliskich oraz przyjaciół, nie podzielali kibicowskiego
zadowolenia świata ulegającego najwyraźniej morderczym instynktom. Poeta i naukowiec
Arthur Benson błąkał się uliczkami Oksfordu, przerażony stratą tak wielu studentów. W jego
umyśle odrętwienie ustąpiło miejsca rozpaczy, a wreszcie poczuciu bezradności:
Czwartek, 6 sierpnia 1914 roku
Umysł ma ciekawą moc przystosowywania się do warunków, ja zaś straciłem poczucie oszołomienia – choć u kresu
myśli człowieka istnieje zatoka melancholii, do której wpadają niby wodospad nadzieje i pasje.
Wtorek, 25 sierpnia 1914 roku
W którąkolwiek stronę spojrzeć, czyha katastrofa – finansowa, społeczna, kulturalna, polityczna. Obawiam się
prawdziwego wybuchu najgłupszego militaryzmu. Czytam gazety z czczą posępnością i czuję się dziwacznie senny
i niezdolny do jakiejkolwiek pracy. Po południu wyszedłem na samotną przechadzkę wśród złowieszczych cieni (…).
Środa, 26 sierpnia 1914 roku
Trochę gryzmoliłem i napisałem kilka nowych i dość krzykliwych zwrotek do pieśni Land of Hope and Glory –
ordynarny materiał, zupełnie nie w moim stylu, raczej retoryczny i brzmiący niczym mosiężna trąba.
Pod koniec roku, gdy wojna pochłonęła nabór studentów z tamtego rocznika oraz ich
opiekunów, co widać było po wymarłych wspólnych pokojach i opustoszałych dziedzińcach,
Benson zauważył:
Wtorek, 15 grudnia 1914 roku
Przechadzałem się tam i z powrotem pod murami St John’s [College]. Ależ ta wojna nas zdruzgotała! Nie było
studentów tuż przed licencjatem, a teraz jest bardzo niewielu nauczycieli (…)1197.
Francuski noszowy Raymond Clément pisał o dojmującym bólu i poczuciu nieodwracalnej
straty czegoś powszechnego: „Wydaje się, że uległo zerwaniu coś wewnątrz mnie – pisał
w pamiętniku (pod datą 9–11 października 1914 roku) – co wiązało mnie z rodzinnym krajem,
gdzie Henri i ja bawiliśmy się w dzieciństwie, gdzie razem dorastaliśmy. Czuję się pusty
i osamotniony. Wszystko odchodzi i zdaje się mnie porzucać”1198.
Marie Dubois do końca roku nie przestawała błagać – i nękać – swojego męża André:
„Dziś znowu nic od Ciebie nie przyszło… Wyobrażam sobie straszliwe rzeczy. Kochany,
jesteś dla mnie wszystkim, nie mogę żyć tak daleko od Ciebie, za bardzo przez to cierpię…
Całuję Cię, kochanie, z całej siły. Co z Twoją brodą? Czy kupiłeś sobie ciepłą odzież (…)?
Jakąś ciepłą bieliznę? Czy przydałaby Ci się jeszcze jedna para, lub nawet kilka par, ciepłych
skarpet?”. Jednak w odpowiedzi otrzymywała niewiele listów1199.
Życie toczyło się dalej, a okopy stały się domem dla milionów mężczyzn na najbliższe
cztery lata. Kapral Hodder próbował to wyjaśnić swojej małej siostrze, wówczas uczennicy
szkoły podstawowej: „Czy pamiętasz książkę, którą czytałaś, tę o małym jaskiniowcu? Cóż,
teraz ja przypominam jaskiniowca, bo mieszkam w wielkich dziurach wykopanych w ziemi
(…). Mógłbym Ci opowiedzieć, jak wygląda życie jaskiniowca, ale pan zwany Cenzorem
czyta moje listy i wykreśla to, co mu się nie podoba (…)”1200. Żona Hermana Baumanna,
Pauline, w nowym roku urodziła córeczkę.
Niewiele listów bardziej przejmująco ilustruje tragedię wojny niż ostatni, który matka
dwudziestojednoletniego Maurice’a Leroi wysłała do syna 4 października 1914 roku:
Mój drogi Maurice,
Wczoraj wysłałam Ci przez służby pocztowe trzy paczki z bielizną i wełnianą odzieżą, która – jak sądzę – się
przyda, trochę czekolady, bibułkę do tytoniu i pudełko zapałek, a także ołówek, z obawy, że zgubiłeś swój. Nie mogłam
dodać nic więcej, bo paczki nie mogą ważyć więcej niż kilogram (…). Upłynął już miesiąc, od kiedy otrzymałam
wieści od Ciebie. Mam nadzieję, że wciąż żyjesz i znowu Cię zobaczę. Od tamtego czasu wysłałam do Ciebie kilka
listów i pocztówek, ale czy je otrzymałeś?
Żegnam Cię i całuję z całego serca.
Twoja kochająca matka
Pani Leroi nie wiedziała, że jej syn 6 września 1914 roku nad Marną został śmiertelnie
ranny; znaleziono go 13 września na ziemi niczyjej. Nie widziała „Powiadomienia o śmierci”
z 19 września 1914 roku:
Maurice Leroi
REPUBLIKA FRANCUSKA
„Wolność, Równość, Braterstwo”
Burmistrz 17. Dzielnicy, rue des Batignolles 18
Panie burmistrzu, mam zaszczyt poinformować Pana, że p. LEROI Maurice Émile, żołnierz 13 Pułku Artylerii,
poniósł chwalebną śmierć z rąk nieprzyjaciela (…) w bitwie w rejonie Laimont. Proszę o tym poinformować jego
rodzinę, czyli panią LEROI, zamieszkałą w Pańskiej dzielnicy przy rue Truffaut 19, w możliwie najdelikatniejszy
i najwłaściwszy sposób.
Kierownik Specjalnego Biura Obrachunkowego1201
Nie można dopuścić, by kanceliści, mechanicznie stemplujący spisy poległych, mieli tu
ostatnie słowo. Życzliwość prostych żołnierzy brała górę nad ich przeżyciami, oni zaś, dzieląc
się nią, pomagali przywrócić w kraju jakieś poczucie człowieczeństwa, bez którego ostatni
„zmierzch – zapuszczoną z wolna wam będzie zasłoną”1202, zaćmiewającą na zawsze blask ich
historii. Niezwykle jaskrawym przykładem służy G.B. Manwaring, młody oficer armii
Kitchenera, który swoimi listami do rodziny przywracał w tym piekle poczucie nadziei: „Tutaj
pojmuje się prawdziwą wartość życia; bogactwo traci znaczenie, a głównym majątkiem staje
się zdrowie (…). Ci z nas, którzy powrócą, na pewno będą wyznawać nowe standardy oraz
ideały, zatem niezliczone ofiary nie okażą się daremne (…). Wielu z tych, co przeżyją (…)
zechce przyjąć tę nową Francję za swój dom. Zacząć na nowo (…) poślubić francuskie
dziewczęta (…)”.
Zanim sam wyszedł z okopu „na górę”, rozważał: „Nie tyle wstydzimy się naszego strachu,
ile często (…) po prostu obawiamy się odczuwać strach (…). Na wojnie jedynie tchórze są
prawdziwie dzielnymi ludźmi, gdyż zmuszają się do czynów, które mężnym przychodzą
instynktownie”. Radował się zdolnością swoich ludzi, „stojących w obliczu śmierci od kuli,
pocisku i gazu”, do zachowania „tej samej zwierzęcej, pełnej życia radości i snucia rozważań,
kiedy to wszystko się skończy”.
Żywił przekonanie, że w ludzką rasę wstąpił nowy duch bezinteresowności, „a może to
umarł dawny egoizm, zrodzony w latach pokoju (…)”. Ośmielał się mieć nadzieję, że wojna
przegnała nienawiść klasową: „Jeśli z tej strony czyha niebezpieczeństwo, to na pewno jego
źródłem są ci, którzy pozostali w domu”. Zrodziła się nowa „Wiara”: „Przeżywamy pewnie
najmroczniejszą godzinę w historii tej planety – najmroczniejszą; w każdym razie niektórych
nawiedza już obietnica świtu (…). Ludzkość powita nową Wiarę – celowo piszę Wiarę, a nie
Religię, gdyż obie tak się różnią jak ślub od małżeństwa. Piękniejszą, pełniejszą,
swobodniejszą Wiarę, wyzbytą dogmatów i reguł, rytuałów i formy (…). Wiarę, której
prorokami są poeci, a Bóstwem natura – okrutna, niepohamowana, piękna natura”1203.
Manwaring uważał, że odnalazł tę wiarę, ten wzniosły patos, u rodzin – matek, sióstr, żon
i narzeczonych – do których pisał z wieścią o śmierci żołnierzy z jego kompanii. Odpowiedź
pewnej młodej kobiety, opłakującej stratę męża i brata, wyraża w tych okolicznościach
nieskończony smutek, którego nie zdoła oddać żaden historyk, pisarz, korespondent ani poeta.
„Proszę się ze mnie nie śmiać – napisała do niego – lecz jestem teraz samotna i jeśli
w Pańskiej kompanii służy jakiś samotny żołnierz, który ucieszyłby się z listów i papierosów,
proszę wyświadczyć mi uprzejmość i podać mi jego nazwisko”1204. Odnalazł tę wiarę
u poznanych żołnierzy, takich jak australijski skrzypek, który stracił obie ręce i skarżył się
pielęgniarce: „Siostro, gdybym tylko mógł jeszcze raz zagrać na skrzypcach…”. Pielęgniarka
znalazła żołnierzowi skrzypce, jakoś je przystosowali i ranny zagrał – „oczywiście
niezdarnie” – ale zagrał1205.
1176 Cytaty za: Pismo Święte, Wydawnictwo Pallotinum, Poznań–Warszawa 1982.
1177 Graves, s. 146.
1178 Owen Wilfred, Dulce et decorum est, w: The War Poems (tłum. Jakub Osiejewski).
1179 Patrz Mental Disorders: Diagnostic and Statistical Manual, American Psychiatric Association 1952.
1180 WWI: The World War I Document Archive, W.H.R. Rivers, An Address on the Repression of War Experience,
wystąpienie wygłoszone 4 grudnia 1917 roku na posiedzeniu Section of Psychiatry, Royal Society of Medicine:
http://net.lib.byu.edu/~rdh7/wwi/comment/rivers.htm.
1181 Ibidem.
1182 „Bystander”, wrzesień 1914.
1183 „Daily Express”, piątek, 7 sierpnia 1914.
1184 „Daily Mail”, 31 sierpnia 1914.
1185 http://www.spartacus.schoolnet.co.uk/FWWfeather.htm.
1186 Ibidem.
1187 Francis Beckett, „The Guardian”, 11 listopada 2008.
1188 Ibidem.
1189 http://en.wikipedia.org/wiki/Victor_Serge.
1190 Keynes, s. 126.
1191 Lloyd George, t. 1, s. 49.
1192 Churchill, s. 27.
1193 Was World War I necessary?, http://www.thefreelibrary.com/Was+World +War+I+necessary%3F-a062214340.
1194 Strachan, To Arms, s. 101–102.
1195 Najbardziej przekonujące argumenty przeciwko stanowisku Fischera, patrz Ferguson, s. 169–170.
1196 Inne pozycje piśmiennictwa, dotyczące programu z września: książka Fischera; Ferguson, s. 171–173; Tuchman, s. 322–
323.
1197 Arthur Benson, Diary.
1198 Raymond Clément, Journal.
1199 Marie Dubois, Letters.
1200 Kapral H.G. Hodder, Letters, „Persean School Magazine”.
1201 Maurice Leroi, Letters.
1202 Wilfred Owen, Hymn dla skazanej na śmierć młodzieży, tłum. Józef Wittlin.
1203 Manwaring, s. 19, 96, 135–136, 163–164.
1204 Ibidem, s. 69.
1205 Ibidem, s. 164.
ANEKSY
Aneks 1
STRATY
Dodatkowe
Bezpośrednie straty
Straty Straty
Alianci straty śmiertelne śmiertelne Straty Liczba
Populacja śmiertelne śmiertelne
w I wojnie wśród cywilów wśród cywilów śmiertelne rannych wśród
(w milionach) wśród jako %
światowej (wskutek działań (wskutek głodu, ogółem wojskowych
wojskowych populacji
wojennych) chorób
i wypadków)

Australia 4,5 61 966 61 966 1,38% 152 171

Kanada 7,2 64 976 2000 66 976 0,92% 149 732

Cesarstwo
315,1 74 187 74 187 0,02% 69 214
Indii

Nowa
1,1 18 052 18 052 1,64% 41 317
Zelandia

Nowa
0,2 1570 1570 0,65% 2314
Fundlandia

Wielka
45,4 886 939 2000 107 000 995 939 2,19% 1 663 435
Brytania

Suma
częściowa dla
– 1 115 597 2000 109 000 1 226 597 – 2 090 212
Imperium
Brytyjskiego

Afryka
Patrz źródła
Wschodnia

Belgia 7,4 58 637 7000 55 000 120 637 1,63% 44 686

Cesarstwo
53,6 415 415 0% 907
Japonii

500 000 1 000 000


Cesarstwo Od 1 811 000 Od 3 311 000 Od 1,89% Od 3 749 000
175,1 (w granicach (w granicach
Rosyjskie do 2 254 369 do 3 754 369 do 2,14% do 4 950 000
z 1914 r.) z 1914 r.)

Czarnogóra 0,5 3000 3000 0,6% 10 000

Francja 39,6 1 397 800 40 000 260 000 1 697 800 4,29% 4 266 000

Grecja 4,8 26 000 150 000 176 000 3,67% 21 000

Luksemburg 0,3 Patrz źródła

Portugalia 6,0 7222 82 000 89 222 1,49% 13 751

Rumunia 7,5 250 000 120 000 330 000 700 000 9,33% 120 000

Serbia 4,5 275 000 150 000 300 000 725 000 16,11% 133 148

Stany
92,0 116 708 757 117 465 0,13% 205 690
Zjednoczone

Włochy 35,6 651 000 4000 585 000 1 240 000 3,48% 953 886
Ogółem
(państwa 800,4 5 712 379 823 757 2 871 000 9 407 136 1,19% 12 809 280
ententy)
Bezpośrednie Dodatkowe straty
Straty Straty Liczba
Populacja straty śmiertelne śmiertelne wśród Straty
śmiertelne śmiertelne rannych
Państwa (w wśród wśród cywilów cywilów (wskutek śmiertelne jako % wśród
centralne milionach) wojskowych (wskutek działań głodu, chorób i ogółem populacji wojskowych
wojennych) wypadków)

Austro-
51,4 1 100 000 120 000 347 000 1 567 000 3,05% 3 620 000
Węgry

Bułgaria 5,5 87 500 100 000 187 500 3,41% 152 390

Cesarstwo
64,9 2 050 897 1000 425 000 2 476 897 3,82% 4 247 143
Niemieckie

Imperium
21,3 771 844 2 150 000 2 921 844 13,72% 400 000
Osmańskie

Ogółem
(państwa 143,1 4 010 241 121 000 3 022 000 7 153 241 5% 8 419 533
centralne)

Państwa
neutralne

Dania 2,7 722 722 0,03% –

Norwegia 2,4 1892 1892 0,08% –

Szwecja 5,6 877 877 0,02% –

Całkowita
954,2 9 722 620 948 248 5 893 000 16 563 868 1,75% 21 228 813
suma
Źródło:
http://en.wikipedia.org/wiki/World_War_I_casualties#Classification_of_casualty_statistics
(na stronie podano wszystkie ostateczne źródła w danych krajach)
Aneks 2
NIEMIECKI „CZEK IN BLANCO” DLA
AUSTRO-WĘGIER
Po Sarajewie minister spraw zagranicznych Austro-Węgier, hrabia Leopold von Berchtold,
sporządził list, który po podpisaniu przez cesarza Franciszka Józefa miał zostać wysłany do
Wilhelma II; tym sposobem minister próbował przekonać obu monarchów, że
odpowiedzialność za zamach ponosi Serbia. 6 lipca Wilhelm II i cesarski kanclerz, Theobald
von Bethmann-Hollweg, zapewnili telegraficznie Berchtolda, że Austro-Węgry mogą polegać
na Niemcach w dowolnych działaniach, jakie uznają za konieczne, by rozprawić się z Serbią;
tym samym ofiarowali oni Berchtoldowi „czek in blanco”.
Telegram od cesarskiego kanclerza von Bethmanna-Hollwega do niemieckiego ambasadora w Wiedniu,
Tschirschkiego, 6 lipca 1914 roku
Berlin, 6 lipca 1914 roku
Poufne. Wyłącznie do wiadomości i rozporządzenia Waszej Ekscelencji
Wczoraj ambasador Austro-Węgier doręczył cesarzowi poufny, osobisty list od cesarza Franciszka Józefa,
opisujący obecną sytuację z austro-węgierskiego punktu widzenia, a także środki, które zamierza zastosować Wiedeń.
Kopia tego listu jest właśnie przesyłana do Waszej Ekscelencji.
W imieniu Jego Cesarskiej Mości odpowiedziałem dzisiaj hrabiemu Szőgyényemu, że Jego Cesarska Mość przesyła
cesarzowi Franciszkowi Józefowi podziękowania za list i wkrótce odpowie nań osobiście. Tymczasem Jego Cesarska
Mość pragnie zapewnić, że jego uwadze nie umyka niebezpieczeństwo grożące Austro-Węgrom, a tym samym
Trójprzymierzu, w rezultacie prowadzonej przez Rosję i Serbię pansłowiańskiej agitacji. Choć wiadomo, że Jego
Cesarska Mość nie żywi bezwarunkowego zaufania do Bułgarii oraz jej władcy i przejawia naturalną skłonność, by
raczej strzec Rumunii, naszego dawnego sojusznika, a także jej panującego księcia z rodu Hohenzollernów, to
całkowicie rozumie, że cesarz Franciszek Józef – mając na uwadze postawę Rumunii i niebezpieczeństwo powstania
nowego bałkańskiego sojuszu wymierzonego bezpośrednio w naddunajską monarchię – pragnie nawiązać
porozumienie między Bułgarią a Trójprzymierzem […]. Co więcej, Jego Cesarska Mość postara się, zgodnie z
życzeniem cesarza Franciszka Józefa, wpłynąć w Bukareszcie na króla Karola, żeby wypełnił on zobowiązania
sojusznicze i wyrzekł się Serbii oraz stłumił rumuńską agitację skierowaną przeciwko Austro-Węgrom.
Wreszcie, jeśli chodzi o Serbię, Jego Cesarska Mość oczywiście nie może ingerować w spór toczący się między
Austro-Węgrami a tym krajem, gdyż nie leży to w jego kompetencjach. Jednakże cesarz Franciszek Józef może być
pewien, że Jego Cesarska Mość wiernie stanie u boku Austro-Węgier, jak tego wymagają zobowiązania sojuszu oraz
odwieczna przyjaźń.
BETHMANN-HOLLWEG
Źródło: WWI Document Archive > 1914 Documents > The ‘Blank Cheque’
Aneks 3
ULTIMATUM AUSTRO-WĘGIER
POD ADRESEM SERBII
Wiedeń, 22 lipca 1914 roku
Wasza Ekscelencja zechce przedstawić poniższą notę królewskiemu rządowi po południu we czwartek 23 lipca.
W dniu 31 marca 1909 roku minister królewskiego rządu Serbii złożył cesarsko-królewskiemu rządowi na dworze
w Wiedniu w imieniu swojego rządu następującą deklarację:
Serbia uznaje, że stan spraw w Bośni nie wpływa na jej prawa, oraz oświadcza, iż zgodnie z powyższym zastosuje
się do decyzji podjętych przez mocarstwa w związku z artykułem 25 traktatu berlińskiego. Serbia za radą wielkich
mocarstw zobowiązuje się zaprzestać protestów oraz sprzeciwów, podnoszonych od października zeszłego roku
w kwestii aneksji, ponadto zobowiązuje się do zmiany tendencji swojej obecnej polityki wobec Austro-Węgier oraz
do przyjaznych i dobrosąsiedzkich stosunków z tym państwem w przyszłości.
Obecnie historia kilku ostatnich lat, a szczególnie bolesne wydarzenia z 28 czerwca dowiodły istnienia w Serbii
wywrotowego ruchu mającego na celu oderwanie pewnych regionów od terytorium Monarchii austro-węgierskiej.
Dążenia tego ruchu, powstałego pod okiem serbskiego rządu, znalazły później wyraz poza terytorium królestwa
w postaci aktów terroryzmu, szeregu prób zamachów oraz morderstw.
Królewski rząd Serbii, daleki od wypełnienia formalnych zobowiązań zawartych w deklaracji z 31 marca 1909 roku,
nie uczynił nic w celu stłumienia wspomnianego ruchu. Tolerował bowiem zbrodnicze działania rozmaitych związków
i stowarzyszeń, wymierzone w naszą Monarchię, a także niepowstrzymane wypowiedzi na łamach prasy,
gloryfikowanie autorów zamachów i udział oficerów oraz urzędników państwowych w wywrotowych intrygach;
tolerował chorobliwą propagandę w publicznym nauczaniu; wreszcie tolerował wszelkie manifestacje zdradzające
nienawiść ludu Serbii do Monarchii i pogardę wobec jej instytucji.
Ta tolerancja, której winien był królewski rząd Serbii, była nadal widoczna w chwili, gdy wydarzenia z 28 czerwca
objawiły całemu światu jej straszliwe konsekwencje.
Z oświadczeń i zeznań zbrodniczych sprawców zamachu z 28 czerwca jasno wynika, że zamysł mordu w Sarajewie
zrodził się w Belgradzie, że mordercy otrzymali broń i bomby, w które byli wyposażeni, od serbskich oficerów
i urzędników, należących do Narodnej Odbrany, wreszcie że przerzucenie zbrodniarzy oraz ich uzbrojenia do Bośni
zostało zaaranżowane i przeprowadzone pod kierunkiem władz serbskich służb granicznych.
Wyniki śledztwa nie pozwalają cesarsko-królewskiemu rządowi zachowywać dłużej postawy cierpliwej tolerancji,
przejawianej od lat wobec agitacji szerzonej z ośrodka w Belgradzie na terytorium Monarchii. Zamiast tego narzucają
one cesarsko-królewskiemu rządowi obowiązek położenia kresu tym intrygom, stanowiącym stałą groźbę dla pokoju
w kraju rządzonym przez naszą Monarchię.
W tym celu cesarsko-królewski rząd jest zmuszony zażądać od serbskiego rządu oficjalnego zapewnienia, że potępi
on skierowaną przeciwko Austro-Węgrom propagandę, to jest wszystkie starania, których ostatecznym celem jest
oddzielenie od Monarchii należących do niej terenów, a także zobowiąże się do stłumienia wszelkimi dostępnymi
środkami owej zbrodniczej i terrorystycznej propagandy. Dla nadania tym zapewnieniom uroczystego charakteru rząd
królestwa Serbii opublikuje na pierwszej stronie swojego oficjalnego organu z 13 (26) lipca następującą deklarację:
„Rząd królestwa Serbii potępia skierowaną przeciwko Austro-Węgrom propagandę, to jest wszystkie starania,
których ostatecznym celem jest oddzielenie od Monarchii należących do niej terenów, a także najszczerzej żałuje
straszliwych konsekwencji tych zbrodniczych operacji.
Rząd królestwa Serbii żałuje, że serbscy oficerowie i urzędnicy brali udział we wspomnianej wyżej propagandzie,
a tym samym narazili na szwank przyjazne i dobrosąsiedzkie stosunki, do których królewski rząd najuroczyściej
zobowiązał się w deklaracji z 31 marca 1909 roku.
Królewski rząd, który neguje i odrzuca wszelkie idee oraz próby, mające na celu ingerowanie w przeznaczenie
ludów zamieszkujących dowolną część Austro-Węgier, uznaje za swój najsolenniejszy obowiązek zwrócenie uwagi
oficerom, urzędnikom i całej ludności królestwa na fakt, że w przyszłości będzie postępować z najwyższą surowością
wobec wszelkich osób winnych jakichkolwiek podobnych działań, które rząd zobowiązuje się wszelkimi siłami
uniemożliwiać i zwalczać”.
Powyższa deklaracja zostanie jednocześnie podana do wiadomości królewskiej armii rozkazem dziennym Jego
Królewskiej Mości, a także opublikowana na łamach oficjalnego organu armii.
Rząd królestwa Serbii zobowiąże się ponadto do następujących działań:
1. do zwalczania wszelkich publikacji podburzających do nienawiści i pogardy wobec Monarchii oraz wykazujących
ogólną tendencję do kwestionowania jej terytorialnej integralności;
2. do niezwłocznego rozwiązania organizacji Narodna Odbrana i skonfiskowania jej wszelkich środków służących
prowadzeniu propagandy oraz postąpienia w ten sam sposób ze wszelkimi związkami i stowarzyszeniami w Serbii,
zajmującymi się propagandą wymierzoną w Austro-Węgry; królewski rząd zastosuje niezbędne środki dla
zagwarantowania, że rozwiązane stowarzyszenia nie będą mogły kontynuować swojej działalności pod innymi
nazwami lub w odmiennej formie;
3. do niezwłocznego wyeliminowania z publicznego nauczania w Serbii wszystkich elementów – związanych
z kadrą nauczycielską lub metodami nauczania – służących lub mogących służyć krzewieniu propagandy wymierzonej
w Austro-Węgry;
4. do usunięcia ze stanowisk w siłach zbrojnych i administracji generalnie wszystkich oficerów i urzędników
winnych prowadzenia propagandy wymierzonej w Austro-Węgry; cesarsko-królewski rząd zastrzega sobie prawo
podania ich nazwisk rządowi królestwa przy przekazywaniu posiadanego materiału dowodowego;
5. do współpracy na terenie Serbii z organami cesarsko-królewskiego rządu przy zwalczaniu wywrotowych ruchów
godzących w integralność Monarchii;
6. do wszczęcia postępowania sądowego przeciwko każdemu uczestnikowi spisku z 28 czerwca, który może się
znajdować na terytorium Serbii; w postępowaniu wezmą udział wydelegowane do tego celu organy cesarsko-
królewskiego rządu;
7. do niezwłocznych kroków mających na celu aresztowanie majora Vojislava Tankosicia oraz niejakiego Milana
Ciganovicia, urzędnika serbskiego, którzy według wyników dochodzenia są zamieszani w zbrodnię;
8. do zastosowania skutecznych środków mających zapobiegać udziałowi serbskich władz w przemycaniu przez
granicę broni i materiałów wybuchowych; do zwolnienia ze służby i surowego ukarania tych członków Służby
Granicznej w Šabacu i Loznicy, którzy pomagali autorom zbrodni w Sarajewie przekroczyć granicę;
9. do złożenia cesarsko-królewskiemu rządowi wyjaśnień dotyczących niczym nieusprawiedliwionych wypowiedzi
wysokich serbskich funkcjonariuszy w Serbii i za granicą, którzy bez względu na swoją oficjalną pozycję nie wahali się
od czasu zamachu z 28 czerwca wyrażać się w sposób wrogi wobec Austro-Węgier;
10. do niezwłocznego poinformowania cesarsko-królewskiego rządu o wykonaniu działań zawartych w powyższych
punktach.
Cesarsko-królewski rząd będzie oczekiwał na odpowiedź królewskiego rządu najpóźniej do soboty, dokładnie do 25
[lipca], do szóstej po południu.
Do niniejszej noty załączono przypomnienie z wynikami śledztwa w sprawie Sarajewa w takim zakresie, w jakim
dotyczą one funkcjonariuszy wymienionych [wyżej] w punktach 7 i 8.
Aneks do ultimatum:
Dochodzenie karne, podjęte w sądzie w Sarajewie w sprawie zamachu przeprowadzonego 28 czerwca bieżącego
roku, w którym oskarżeni zostali Gavrilo Princip i jego towarzysze, oprócz wykazania winy współuczestników zbrodni
doprowadziło dotychczas do następujących wniosków:
1. Plan zamordowania arcyksięcia Franciszka Ferdynanda podczas jego pobytu w Sarajewie obmyślili w Belgradzie:
Gavrilo Princip, Nedeljko Cabrinovic [Čabrinović], niejaki Milan Ciganovic [Ciganović] oraz Trifko Grabesch [Grabež];
pomocy udzielił im major Voija Takosic [Vojislav Tankosić].
2. Sześć bomb i cztery pistolety Browning wraz z amunicją – wykorzystane przez przestępców jako narzędzia
zbrodni – zdobyli i przekazali w Belgradzie Principowi, Cabrinovicowi i Grabeschowi niejaki Milan Ciganovic i major
Voija Takosic.
3. Rolę bomb odegrały granaty ręczne, pochodzące z magazynu broni serbskiej armii w Kragujevacu.
4. W celu zapewnienia sukcesu zamachu Ciganovic nauczył Principa, Cabrinovica i Grabescha używania granatów
oraz udzielił Principowi i Grabeschowi lekcji strzelania z pistoletu Browning w lesie nieopodal strzelnicy w dzielnicy
Topčider.
5. Ciganovic zorganizował cały tajny system transportu, żeby umożliwić Principowi, Cabrinovicowi i Grabeschowi
przekroczenie granicy Bośni-Hercegowiny oraz przemycenie broni. Przerzut przestępców z bronią do Bośni-
Hercegowiny przeprowadzili główni urzędnicy służb granicznych w Šabacu (Rade Popovic [Popović]) i Loznicy, a
także agent celny Budivoj Grbic [Grbić] z Loznicy przy współudziale kilku innych osób.
Przy okazji przekazywania niniejszej noty Wasza Ekscelencja zechce ustnie dodać, że w razie nieotrzymania od
królewskiego rządu bezwarunkowo pozytywnej odpowiedzi po upływie wspomnianego w nocie
czterdziestoośmiogodzinnego terminu, liczonego od dnia i godziny jej złożenia, Wasza Ekscelencja został upoważniony
do opuszczenia c.k. ambasady w Belgradzie wraz z jej personelem.
Źródło: WWI Document Archive > 1914 Documents > The Austro-Hungarian Ultimatum
to Serbia (English Translation)
Aneks 4
ODPOWIEDŹ SERBII NA AUSTRO-
WĘGIERSKIE ULTIMATUM
25 lipca 1914 roku
Królewski rząd otrzymał wiadomość wystosowaną dokładnie 23 [lipca] przez cesarsko-królewski rząd i wyraża
przekonanie, że niniejsza odpowiedź rozwieje wszelkie nieporozumienia grożące zerwaniem przyjaznych
i dobrosąsiedzkich stosunków między monarchią austriacką a królestwem Serbii.
Królewskiemu rządowi wiadomo, że nigdzie nie doszło do wznowienia protestów przeciwko ościennej wielkiej
monarchii, podobnych do wyrażanych swego czasu w Skupštinie1206 oraz mających postać deklaracji bądź działań
ówczesnych przedstawicieli państwa, którym kres położyła serbska deklaracja z 31 marca 1909 roku; wiadomo
ponadto, że od tamtego czasu ani rozmaite agendy królestwa, ani urzędnicy państwowi nie próbowali zmieniać statusu
politycznego bądź prawnego w Bośni i Hercegowinie. Królewski rząd podnosi, że c.k. [cesarsko-królewski] rząd nie
wyrażał w tej kwestii żadnych protestów oprócz przypadku podręcznika, co do którego c.k. rząd otrzymał całkowicie
satysfakcjonujące wyjaśnienia. Podczas kryzysu bałkańskiego Serbia w rozlicznych przypadkach dowiodła swojej woli
prowadzenia pokojowej, umiarkowanej polityki i jedynie dzięki Serbii oraz jej poświęceniu dla pokoju w Europie udało
się ów pokój uchronić.
Królewski rząd nie może ponosić odpowiedzialności za treści wyrażane przez osoby prywatne, na przykład
w artykułach prasowych i innych pokojowych działaniach społeczności, które bardzo często wyraża się również
w innych krajach i które zwykle nie podlegają kontroli państwa. Niemniej królewski rząd okazał wielkie wsparcie przy
rozwiązywaniu całej serii kwestii wynikłych między Serbią i Austro-Węgrami, dzięki czemu udało się pomyślnie
rozstrzygnąć bardzo wiele z nich z pożytkiem dla obu krajów.
Wobec powyższego królewski rząd czuje się boleśnie zaskoczony twierdzeniem, jakoby obywatele Serbii brali udział
w przygotowaniach do zbrodni w Sarajewie. Rząd spodziewał się, że zostanie zaproszony do współpracy nad
śledztwem w sprawie zbrodni, i był gotów, żeby dowieść swojej pełnej poprawności, do wszczęcia postępowania
przeciwko wszystkim osobom, o których otrzyma informacje.
Zgodnie z życzeniem c.k. rządu królewski rząd jest gotów postawić przed sądem każdego obywatela Serbii bez
względu na jego pozycję i rangę, jeśli otrzyma dowody jego udziału w zbrodni w Sarajewie. W szczególności rząd
zobowiązuje się do opublikowania na pierwszej stronie oficjalnego organu z 26 lipca następującego oświadczenia:
Rząd królestwa Serbii potępia wszelką propagandę skierowaną przeciwko Austro-Węgrom, tj. całość działań
mających na celu oderwanie pewnych terytoriów od monarchii austro-węgierskiej, i szczerze żałuje opłakanych
konsekwencji owych zbrodniczych machinacji (…).
Rząd królestwa Serbii żałuje, że pewni serbscy oficerowie i funkcjonariusze – według wiadomości przekazanej
przez c.k. rząd – brali udział we wspomnianej wyżej propagandzie, a tym samym narazili przyjazne stosunki,
do których królewski rząd uroczyście zobowiązał się w swojej deklaracji z 31 marca 1909 roku (…).
Ponadto królewski rząd podejmuje następujące zobowiązania:
1. Podczas następnego zwykłego posiedzenia Skupštiny do prawa prasowego zostanie wprowadzona klauzula,
mianowicie ostrzeżenie, że wzbudzanie nienawiści i pogardy do Monarchii, jak również każda publikacja, której ogólna
tendencja będzie wymierzona w terytorialną integralność Austro-Węgier, zostaną jak najsurowiej ukarane.
Rząd, mając na uwadze rychłą rewizję konstytucji, zobowiązuje się również do wprowadzenia w jej art. 22 poprawki
umożliwiającej konfiskowanie takich publikacji, obecnie niemożliwej, co wyraźnie określa art. 12 konstytucji.
2. Rząd nie ma żadnych dowodów – a w nocie c.k. rządu nie przedstawiono ich również – że Narodna Odbrana
i inne podobne stowarzyszenia popełniły dotychczas jakikolwiek czyn karalny tego rodzaju rękoma którychkolwiek
swoich członków. Mimo to królewski rząd przyjmie żądanie c.k. rządu i zgodzi się rozwiązać stowarzyszenie Narodna
Odbrana i wszystkie pozostałe organizacje, których działalność może być wymierzona w Austro-Węgry.
3. Rząd królestwa Serbii podejmuje się wyeliminować niezwłocznie z publicznego nauczania w Serbii wszystko, co
mogłoby szerzyć propagandę skierowaną przeciwko Austro-Węgrom, o ile c.k. rząd dostarczy rzeczywistych
dowodów takiej propagandy.
4. Królewski rząd zgadza się zwolnić ze służby w siłach zbrojnych i korpusie cywilnym oficerów i urzędników
winnych postępków wymierzonych w integralność terytorium monarchii Austro-Węgier, jeśli tego dowiodą
przesłuchania sądowe, ponadto oczekuje, że c.k. rząd przekaże nazwiska tych oficerów i funkcjonariuszy oraz
stawiane im zarzuty, żeby umożliwić wszczęcie przeciwko nim dochodzenia.
5. Królewski rząd wyznaje, że niezupełnie pojmuje sens i zakres wysuniętego przez c.k. rząd żądania, dotyczącego
zobowiązania się królewskiego rządu Serbii do zezwolenia na współpracę urzędników c.k. rządu na terytorium Serbii,
jednakże deklaruje wolę przystania na każdą współpracę w myśl zasad prawa międzynarodowego, kodeksu
postępowania karnego oraz przyjaznych i dobrosąsiedzkich stosunków.
6. Królewski rząd uznaje za swój oczywisty obowiązek wszczęcie śledztwa przeciwko wszystkim osobom, które
wzięły udział w zbrodni z 28 czerwca i przebywają na terytorium kraju. Co się tyczy udziału w śledztwie specjalnie
oddelegowanych urzędników c.k. rządu, rząd nie może się na to zgodzić, gdyż stanowiłoby to pogwałcenie konstytucji
oraz kodeksu postępowania karnego. Jednakże w pewnych przypadkach wyniki dochodzenia mogą zostać podane
do wiadomości urzędnikom Austro-Węgier.
7. Królewski rząd wieczorem tego samego dnia, w którym otrzymał notę, wydał rozkaz aresztowania majora
Vojislava Tankosicia. Jednak jeśli chodzi o Milana Ciganovicia, obywatela monarchii austro-węgierskiej, zatrudnionego
do 28 czerwca w Departamencie Kolei, ustalenie miejsca jego pobytu jest dotychczas niemożliwe, zatem wydano
nakaz jego aresztowania. Uprasza się c.k. rząd o jak najwcześniejsze ujawnienie dla potrzeb prowadzonego śledztwa
istniejących podstaw do ciążących na nim podejrzeń oraz dowodów jego winy, uzyskanych w toku dochodzenia
w Sarajewie.
8. Serbski rząd wzmocni i zaostrzy istniejące środki mające powstrzymywać przemyt broni i materiałów
wybuchowych. Oczywiście rząd niezwłocznie wdroży postępowanie przeciwko urzędnikom służb granicznych,
zatrudnionym na linii Šabac–Loznica, którzy sprzeniewierzyli się swoim obowiązkom i dopuścili do przekroczenia
granicy przez sprawców zbrodni, oraz surowo ich ukarze.
9. Królewski rząd jest gotów złożyć wyjaśnienia w sprawie wypowiedzi, które urzędnicy państwowi wygłosili
w Serbii i za granicą w wywiadach przeprowadzonych po dokonaniu zbrodni, a które – w myśl twierdzenia c.k. rządu
– miały charakter wrogi wobec Monarchii. Kiedy tylko c.k. rząd szczegółowo oznajmi, gdzie te wypowiedzi zostały
wygłoszone, i zdoła dowieść, że wspomniani funkcjonariusze rzeczywiście je wygłosili, królewski rząd sam zadba
o zebranie niezbędnych dowodów i świadectw.
10. Królewski rząd powiadomi c.k. rząd, o ile niniejsza nota nie wystarczy za powiadomienie, o wykonaniu
wspomnianych działań, kiedy tylko dane działanie zostanie nakazane i wdrożone.
Królewski rząd Serbii wyraża przekonanie, że nastawanie na szybsze rozwiązanie niniejszej sprawy nie służy
obopólnym interesom. Wobec tego, gdyby c.k. rząd nie czuł się usatysfakcjonowany tą odpowiedzią, królewski rząd,
jak zawsze gotów do zaakceptowania pokojowego rozwiązania, proponuje zwrócenie się do Międzynarodowego
Trybunału Sprawiedliwości w Hadze o wydanie w tej kwestii postanowienia albo pozostawienie jej do decyzji wielkim
mocarstwom, które uczestniczyły w wypracowaniu deklaracji wystosowanej przez serbski rząd 18 (31) marca 1909
roku.
Źródło: WWI Document Archive > Official Papers > The Serbian Response to the Austro-
Hungarian Ultimatum (English translation)
1206 Skupština – serbskie Zgromadzenie Narodowe (przyp. tłum.).
Aneks 5
DEKLARACJA NIEMIEC W SPRAWIE
WYPOWIEDZENIA WOJNY FRANCJI
Przedłożona przez niemieckiego ambasadora w Paryżu
Panie prezydencie,
Niemieckie władze administracyjne i wojskowe ustaliły, że na terytorium Niemiec doszło do pewnej liczby rażąco
wrogich działań ze strony francuskich lotników wojskowych.
Kilka samolotów jawnie pogwałciło neutralność Belgii, przelatując nad terytorium tego kraju; jeden usiłował
zniszczyć budynki pod Wesel; inne dostrzeżono w regionie Eifel, a jeden zrzucił bomby na linię kolejową w pobliżu
Karlsruhe i Norymbergi.
Mam polecenie oraz zaszczyt oznajmić Waszej Ekscelencji, że w obliczu wspomnianych aktów agresji Cesarstwo
Niemieckie uznaje, że znajduje się w stanie wojny z Francją w następstwie działań tej ostatniej.
Jednocześnie mam zaszczyt podać do wiadomości Waszej Ekscelencji, że niemieckie władze zatrzymają w
niemieckich portach francuskie statki handlowe, lecz zwolnią je, o ile w ciągu czterdziestu ośmiu godzin otrzymają
zapewnienie o pełnej wzajemności w tej kwestii.
Tym samym moja misja dyplomatyczna dobiegła końca i pozostaje mi tylko prosić, by Wasza Ekscelencja był tak
dobry i wyposażył mnie w stosowne paszporty oraz podjął działania, które uzna za właściwe, by zapewnić mi powrót
do Niemiec wraz z personelem ambasady, a także poselstwa bawarskiego i niemieckiego konsulatu generalnego w
Paryżu.
Pan prezydent zechce przyjąć zapewnienia o moim najgłębszym szacunku.
(Podpisano) SCHOEN
Źródło: Charles F. Horne (red.), Source Records of the Great War, t. II, National Alumni
1923
Aneks 6
MOWA POINCARÉGO DO FRANCUSKIEGO
PARLAMENTU
Wiadomość od p. Poincarégo, prezydenta Republiki, odczytana na nadzwyczajnej sesji parlamentu („Journal
Officiel”, 5 sierpnia 1914 roku)
(Zebrani wstają i na stojąco słuchają odczytywanej wiadomości).
Panowie,
Francja stała się właśnie obiektem brutalnego, dokonanego z premedytacją ataku, w bezczelny sposób
naruszającego prawo międzynarodowe. Jeszcze przed wysłaniem do nas aktu wypowiedzenia wojny, nawet zanim
niemiecki ambasador poprosił o paszporty, naruszono granice naszego terytorium. Cesarstwo Niemieckie czekało aż
do wczorajszego wieczoru, by z takim opóźnieniem podać nam prawdziwą nazwę stanu rzeczy, który już wcześniej
stworzyło.
Przez ponad czterdzieści lat Francuzi, szczerze miłujący pokój, skrywali na dnie serc pragnienie uzasadnionego
zadośćuczynienia. Służyli światu przykładem wielkiego narodu, który – podniósłszy się po klęsce z całą pewnością
dzięki sile woli, cierpliwości i pracowitości – wykorzystywał swoją odnowioną i odmłodzoną siłę wyłącznie w interesie
postępu i dla dobra ludzkości. Odkąd ultimatum Austrii zrodziło kryzys zagrażający całej Europie, Francja stale
prowadziła i zalecała wszystkim stronom politykę opartą na roztropności, mądrości i umiarkowaniu. Nie sposób jej
zarzucić żadnego aktu, żadnego posunięcia, żadnego słowa, które nie byłyby pokojowe i pojednawcze. W tej godzinie,
gdy oto rozpoczyna się walka, Francja ma uzasadnione prawo uroczyście stwierdzić, że aż do ostatniej chwili czyniła,
co w jej mocy, by zapobiec wojnie, która wkrótce ma wybuchnąć i za którą miażdżący ciężar odpowiedzialności przed
historią będzie musiało dźwigać Cesarstwo Niemieckie. (Powszechne, wielokrotnie ponawiane oklaski).
Tego samego ranka, gdy wraz z naszymi sojusznikami publicznie wyrażaliśmy nadzieję na negocjacje, rozpoczęte
pod egidą rządu w Londynie i mające na celu pokojowe rozstrzygnięcie, Niemcy znienacka wypowiedziały wojnę
Rosji, najechały terytorium Luksemburga, oburzająco obraziły szlachetny naród belgijski (gromkie, powszechne
oklaski), naszego sąsiada i przyjaciela, i próbowały zdradziecko napaść na nas, gdy byliśmy w trakcie
dyplomatycznych rozmów. (Zrywające się na nowo, wielokrotnie ponawiane, powszechne oklaski).
Jednak Francja czuwała. Równie czujna, jak pokojowo nastawiona, była przygotowana. Nasi wrogowie napotkają
na swej drodze nasze mężne wojska osłonowe, które trwają na swoich stanowiskach i tworzą zaporę, za którą
zostanie metodycznie ukończona mobilizacja naszych sił narodowych. Nasza wspaniała, odważna armia, której Francja
towarzyszy dziś matczyną myślą (gromkie oklaski), ochoczo wystąpiła w obronie naszej flagi i ojczystej ziemi.
(Powszechne, wielokrotnie ponawiane oklaski).
Prezydent Republiki, wyrażając jednomyślne uczucia całego kraju, zapewnia nasze siły lądowe i morskie o podziwie
i zaufaniu ze strony wszystkich Francuzów (gromkie, długotrwałe oklaski). Naród, blisko zjednoczony we wspólnym
uczuciu, będzie trwał w chłodnej samokontroli, której dowody codziennie składał od zarania kryzysu. Teraz, jak
zawsze, będzie umiał pogodzić z najszlachetniejszą odwagą i najżarliwszym entuzjazmem ową samokontrolę, oznakę
nieprzemijającej energii i najlepszą gwarancję zwycięstwa (oklaski).
W rozpoczynającej się wojnie Francja po swojej stronie będzie miała Prawo, odwieczną siłę, której nie mogą
bezkarnie lekceważyć tak narody, jak poszczególne osoby (głośne, powszechne oklaski). W jej obronie bohatersko
staną wszyscy jej synowie; nic nie rozerwie ich świętej jedności w obliczu nieprzyjaciela; dziś łączą się oni jak bracia
we wspólnym oburzeniu wobec agresora i we wspólnej patriotycznej wierze (gromkie, długie oklaski i okrzyki
„Niech żyje Francja”). Francji pomaga jej wierna sojuszniczka Rosja (gromkie, powszechne oklaski); wspiera ją
lojalna przyjaciółka Wielka Brytania (głośne, powszechne oklaski)… Z każdego zakątka cywilizowanego świata
płyną już do niej wyrazy solidarności i życzenia powodzenia. Dzisiaj bowiem raz jeszcze Francja przed całą ludzkością
staje do walki o Wolność, Sprawiedliwość i Rozsądek (gromkie, wielokrotnie ponawiane oklaski). W górę serca
i niech żyje Francja! (Powszechne, długotrwałe oklaski).
Raymond Poincaré
Źródło: WWI Document Archive > 1914 Documents > President Poincaré’s War
Aneks 7
NIEMIECKIE ULTIMATUM WYSTOSOWANE
DO BELGII
Bruksela, 2 sierpnia 1914 roku
Ambasada Cesarstwa Niemieckiego w Belgii
ŚCIŚLE TAJNE
Cesarski rząd uzyskał wiarygodne informacje, że francuskie siły zamierzają zająć pozycję na linii Mozy, maszerując
przez Givet i Namur. Ta wiadomość nie pozostawia żadnych wątpliwości, że armia francuska zamierza dokonać
przemarszu przez terytorium Belgii, by zwrócić się przeciwko Niemcom.
Cesarski rząd nie może oprzeć się obawie, że Belgia bez pomocy, mimo jej dobrych intencji, nie zdoła stawić oporu
francuskiemu najazdowi o tak znacznej sile z dostatecznymi widokami powodzenia, a tym samym nie może
wystarczająco zagwarantować bezpieczeństwa Niemiec. Kluczowe znaczenie dla samoobrony Niemiec ma zdolność
przewidywania wszelkich nieprzyjacielskich ataków.
Wobec tego niemiecki rząd z najwyższym żalem przyjąłby uznanie przez Belgię za akt nieprzyjazny faktu, że środki
zastosowane przez wrogów Niemiec zmuszają je do podobnego wkroczenia w celach obronnych na terytorium Belgii.
Aby wykluczyć wszelkie możliwości nieporozumień, niemiecki rząd składa następującą deklarację:
1. Niemcy nie mają na celu żadnego wrogiego aktu względem Belgii. Jeśli w nadchodzącej wojnie Belgia będzie
gotowa zachować wobec Niemiec postawę przyjaznej neutralności, niemiecki rząd zobowiązuje się po zawarciu
pokoju w pełni zagwarantować stan posiadania oraz niezależność królestwa Belgii.
2. Niemcy zobowiązują się, pod określonym wyżej warunkiem, wycofać swoje siły z terytorium Belgii po zawarciu
pokoju.
3. Jeśli Belgia przyjmie przyjazną postawę, Niemcy są gotowe, przy współpracy z belgijskimi władzami, do zakupu
za gotówkę wszelkich artykułów niezbędnych dla wojska oraz do wypłaty odszkodowania za wszelkie zniszczenia,
które mogą spowodować niemieccy żołnierze.
4. Jeżeli Belgia stawi opór wojskom niemieckim, a w szczególności utrudni im przemarsz poprzez obronę twierdz
na linii Mozy lub niszczenie kolei, dróg, tuneli bądź innych podobnych budowli, Niemcy będą musiały z żalem uznać
Belgię za wroga. W takim wypadku Niemcy nie będą mogły powziąć żadnych zobowiązań względem królestwa Belgii,
a ostateczne rozstrzygnięcie relacji obu państw będzie musiało dokonać się w drodze działań zbrojnych.
Rząd Cesarstwa Niemieckiego wyraża nadzieję, że nie dojdzie do takiej ewentualności i że królewski rząd Belgii
zastosuje właściwe środki, by wspomniane zdarzenia nie miały miejsca. W takim wypadku przyjacielskie więzi między
obu sąsiednimi państwami ulegną dalszemu, trwałemu umocnieniu.
Źródło: UK Archives, nr katalogu: FO 371/1910 no. 400;
http://www.nationalarchives.gov.uk/pathways/firstworldwar/first_world_war/p_ultimatum.htm
Aneks 8
PRZEMOWA THEOBALDA VON
BETHMANNA-HOLLWEGA DO REICHSTAGU
Sprawozdanie z mowy wygłoszonej przez pana von Bethmanna-Hollwega, cesarskiego
kanclerza Niemiec, w dniu 4 sierpnia 1914 roku
Na Europę spadło zdumiewające fatum. Przez czterdzieści cztery lata, odkąd walczyliśmy i wywalczyliśmy
Cesarstwo Niemieckie oraz naszą pozycję w świecie, żyliśmy w pokoju i chroniliśmy pokój w Europie. Tworząc
pokojowe dzieła, staliśmy się silni i potężni, a przez to wzbudziliśmy zazdrość innych. Cierpliwie znosiliśmy fakt, że
pod pretekstem, jakoby Niemcy pragnęły wojny, na wschodzie oraz na zachodzie budziła się przeciwko nam wrogość
i szykowano dla nas okowy. Posiany wówczas wiatr zrodził burzę, która teraz wyrywa się na swobodę. Chcieliśmy
kontynuować nasze pokojowe dzieło i wszyscy, od cesarza do najmłodszego żołnierza, żywiliśmy to samo uczucie
niczym niewypowiedzianą przysięgę: dobędziemy miecza jedynie w obronie słusznej sprawy. Nadszedł obecnie dzień,
kiedy musimy go dobyć wbrew naszym pragnieniom, mimo szczerych starań. To Rosja podłożyła ogień pod ów gmach.
Jesteśmy w stanie wojny z Rosją i Francją – wojny, do której zostaliśmy zmuszeni.
Panowie, macie przed sobą szereg dokumentów stworzonych pod presją tych bogatych w wydarzenia ostatnich dni.
Niech mi będzie wolno podkreślić fakty określające naszą postawę. Od pierwszej chwili konfliktu austriacko-
serbskiego zadeklarowaliśmy, że ta kwestia musi ograniczyć się do Austro-Węgier i Serbii, i pracowaliśmy dla
urzeczywistnienia tego celu. Wszystkie rządy, zwłaszcza gabinet Wielkiej Brytanii, przyjęły tę samą postawę. Rosja
jako jedyna twierdziła, że w tej sprawie musi zostać wysłuchana. Tym samym europejski kryzys podniósł swą groźną
głowę. Kiedy tylko dotarły do nas jednoznaczne informacje o wojskowych przygotowaniach w Rosji, oznajmiliśmy
Petersburgowi w przyjazny, lecz stanowczy sposób, że w odpowiedzi na środki natury militarnej, zastosowane
przeciwko Austrii, staniemy u boku naszej sojuszniczki, a w razie wojskowych przygotowań przeciwko nam samym
będziemy musieli przeciwdziałać, mobilizacja zaś stworzy stan bardzo bliski rzeczywistej wojnie. Rosja najsolenniej
zapewniła nas o swoim pragnieniu pokoju i zadeklarowała, że nie czyni żadnych przygotowań wojskowych przeciwko
nam. W tym czasie Wielka Brytania przy naszym serdecznym poparciu podejmowała próby mediacji między Wiedniem
a Petersburgiem.
28 lipca cesarz w telegramie do cara prosił go o wzięcie pod uwagę faktu, że Austro-Węgry mają tak obowiązek,
jak i prawo bronić się przed panserbską agitacją, grożącą podkopaniem egzystencji państwa. Cesarz zwrócił uwagę
cara na solidarność interesów wszystkich monarchów w obliczu morderstwa w Sarajewie. Prosił go również
o osobiste starania na rzecz zmniejszenia istniejących rozbieżności między Wiedniem a Petersburgiem. Mniej więcej
w tym samym czasie, przed otrzymaniem wspomnianego telegramu, car zwrócił się do cesarza z prośbą o pomoc
i o wpłynięcie na Wiedeń, by złagodził swoje żądania. Cesarz przyjął rolę mediatora. Jednak zaledwie wszczęto czynne
posunięcia w tym kierunku, Rosja zmobilizowała wszystkie siły przeciwko Austrii, podczas gdy Austro-Węgry
zmobilizowały jedynie te korpusy, które miały być skierowane przeciw Serbii. Na północy Austria zmobilizowała
jedynie dwa korpusy z dala od rosyjskiej granicy. Cesarz niezwłocznie poinformował cara, że wspomniana mobilizacja
wojsk rosyjskich przeciwko Austrii utrudnia, o ile nie uniemożliwia mu odegranie roli mediatora, przyjętej na prośbę
cara.
Pomimo tego nadal prowadziliśmy w Wiedniu mediację, doprowadzając ją do najdalszego punktu zgodnego jeszcze
z naszą pozycją sojusznika. Tymczasem Rosja z własnej inicjatywy ponowiła zapewnienia, że nie podejmuje przeciw
nam żadnych wojskowych przygotowań. Dochodzimy obecnie do 31 lipca. Decyzja musiała zostać podjęta w Wiedniu.
Poprzez naszych przedstawicieli uzyskaliśmy już wznowienie bezpośrednich rozmów między Wiedniem
a Petersburgiem po tym, jak na pewien czas zostały one przerwane. Zanim jednak w Wiedniu podjęto ostateczną
decyzję, nadeszła wieść, że Rosja zmobilizowała wszystkie siły, a tym samym jej mobilizacja została wymierzona
również w nas. Rosyjski rząd, który dzięki naszym wielokrotnym stwierdzeniom wiedział, co oznacza mobilizacja
na naszych granicach, nie powiadomił nas o niej ani nie przedstawił żadnych wyjaśnień. Dopiero po południu 31 lipca
cesarz otrzymał telegram od cara, który zagwarantował, że jego armia nie przyjmie wobec nas prowokacyjnej
postawy. Jednak mobilizacja na naszych granicach od nocy z 30 na 31 lipca była prowadzona z pełnym rozmachem.
Podczas gdy prowadziliśmy w Wiedniu mediację zgodnie z prośbą Rosji, rosyjskie wojska pojawiały się wzdłuż całej
naszej rozciągniętej i niemal całkowicie otwartej granicy, Francja zaś, która wprawdzie nie przeprowadziła
rzeczywistej mobilizacji, czyniła już wojskowe przygotowania.
W jakim znaleźliśmy się położeniu? W imię pokoju w Europie aż do tamtej chwili rozmyślnie powstrzymywaliśmy się
przed powołaniem pod broń choćby jednego rezerwisty. Czy mieliśmy obecnie dalej cierpliwie czekać, aż narody po
obu stronach wybiorą moment do ataku? Zbrodnią byłoby narażać Niemcy na taką groźbę. Wobec tego 31 lipca
wezwaliśmy Rosję do demobilizacji jako jedynego sposobu zachowania pokoju w Europie. Polecono również
cesarskiemu ambasadorowi w Petersburgu poinformować rosyjski rząd, że gdyby nasze żądanie spotkało się
z odmową, musielibyśmy uznać, że znajdujemy się w stanie wojny. Cesarski ambasador wypełnił to polecenie. Nie
poznaliśmy jeszcze rosyjskiej odpowiedzi na nasze żądanie w kwestii demobilizacji. Nie dotarły jeszcze do nas
telegramy w tej sprawie, choć linie telegraficzne nadal transmitowały mniej istotne informacje. Wobec faktu, że termin
dawno minął, cesarz 1 sierpnia o piątej po południu musiał zarządzić mobilizację naszych sił. Jednocześnie musieliśmy
się upewnić, jaką postawę przyjmie Francja. Na nasze bezpośrednie pytanie, czy w razie wojny rosyjsko-niemieckiej
pozostanie neutralna, Francja odpowiedziała, że postąpi tak, jak będą wymagały jej interesy. Był to wykręt, o ile nie
odmowa. Mimo tego cesarz nakazał bezwarunkowe poszanowanie francuskich granic. Rozkaz ten, z jednym jedynym
wyjątkiem, został ściśle wykonany.
Francja, która zmobilizowała wojska równocześnie z nami, zapewniła nas, że nie naruszy strefy nadgranicznej
szerokiej na 10 kilometrów. A co stało się naprawdę? Lotnicy zrzucili bomby, a na terytorium cesarstwa pojawiły się
francuskie patrole kawalerii i oddziały piechoty! Choć wojna nie została wypowiedziana, Francja złamała tym samym
pokój i faktycznie nas zaatakowała. Co się tyczy wspomnianego przeze mnie jedynego wyjątku z naszej strony, szef
sztabu generalnego złożył następujący raport: „Spośród francuskich skarg dotyczących przekroczenia z naszej strony
ich granicy tylko jedna jest uzasadniona. Patrol z XIV Korpusu Armijnego, ponoć pod dowództwem oficera, wbrew
wyraźnym rozkazom przekroczył 2 sierpnia granicę. Żołnierze ci, jak się zdaje, zostali zastrzeleni, powrócił tylko jeden
z nich. Jednakże na długo przed zdarzeniem się owego odosobnionego przykładu przekroczenia granicy francuscy
lotnicy zapuścili się w głąb południowych Niemiec i zbombardowali nasze linie kolejowe. Francuscy żołnierze
zaatakowali nasze posterunki graniczne na przełęczy Schlucht. Nasze wojska zgodnie z otrzymanymi rozkazami trwały
wyłącznie na pozycjach obronnych”. Tyle raport sztabu generalnego.
Panowie, znajdujemy się obecnie w stanie konieczności, a konieczność nie rządzi się prawami. Nasze wojska zajęły
Luksemburg i prawdopodobnie wkroczyły już na terytorium Belgii. Panowie, jest to naruszenie prawa
międzynarodowego. Prawda, francuski rząd wysłał do Brukseli oświadczenie, że będzie honorować belgijską
neutralność, o ile uszanuje ją również przeciwnik. Jednakże wiedzieliśmy, że Francja jest gotowa do inwazji. Francja
mogła czekać, my nie. Francuski atak na naszą flankę w dolnym biegu Renu mógł przynieść katastrofalne skutki. Tak
więc zostaliśmy zmuszeni do zignorowania słusznych protestów rządów Luksemburga i Belgii. Zło – mówię otwarcie
– zło, które niniejszym popełniamy, postaramy się naprawić, kiedy tylko osiągniemy nasze wojskowe cele. Ten, kto jest
zagrożony, tak jak my, kto walczy o cały swój dobytek, może myśleć tylko o tym, jak utorować sobie drogę.
Panowie, stoimy ramię w ramię z Austro-Węgrami. Co się tyczy postawy Wielkiej Brytanii, oświadczenia
wygłoszone wczoraj przez sir Edwarda Greya w Izbie Gmin ujawniają stanowisko brytyjskiego rządu.
Poinformowaliśmy brytyjski rząd, że jeśli Wielka Brytania pozostanie neutralna, nasza flota nie przypuści ataku
na północne wybrzeże Francji i nie pogwałcimy terytorialnej integralności oraz niezależności Belgii. Powtarzam teraz
to zapewnienie w obliczu całego świata i mogę także dodać, że dopóki Wielka Brytania pozostanie neutralna, dopóty
nie podejmiemy, o ile otrzymamy gwarancję wzajemności, żadnych działań wojennych przeciwko francuskiej żegludze
handlowej.
Panowie, tyle na temat faktów. Powtórzę słowa cesarza: „Wstępujemy w szranki z czystym sumieniem”.
Walczymy o owoce naszych pokojowych trudów, o dziedzictwo wspaniałej przeszłości i o naszą przyszłość. Nie minęło
jeszcze pięćdziesiąt lat od dnia, kiedy hrabia Moltke powiedział, że powinniśmy pozostać uzbrojeni, żeby bronić
dziedzictwa, które wywalczyliśmy w 1870 roku. Obecnie dla naszego narodu wybiła wielka godzina próby. Jednak
zdążamy jej na spotkanie z niezmąconą pewnością siebie. Nasza armia wyszła już w pole, nasza marynarka jest
gotowa do boju, a za nimi stoi cały naród niemiecki, zjednoczony aż do ostatniego człowieka. Panowie, znacie swój
obowiązek oraz wszystko, co on oznacza. Proponowane tu akty prawne nie wymagają dalszych wyjaśnień. Proszę
was o ich szybkie przegłosowanie.
Źródło: German White Book
Aneks 9
PRZEMOWA EDWARDA GREYA
DO BRYTYJSKIEGO PARLAMENTU
3 sierpnia 1914 roku
Poniżej zamieszczono jedynie fragmenty:
W zeszłym tygodniu mówiłem, że pracujemy dla pokoju nie tylko tego kraju, lecz dla zachowania pokoju w Europie.
Dzisiaj zdarzenia biegną w tak szybkim tempie, że nadzwyczaj trudno jest określić z aptekarską dokładnością
rzeczywisty stan spraw, lecz nie ulega wątpliwości, że nie da się zachować pokoju w Europie. W każdym razie Rosja
i Niemcy wypowiedziały sobie wojnę.
Zanim przejdę do określenia stanowiska rządu Jego Królewskiej Mości, chciałbym wyjaśnić sytuację, żeby
uzmysłowić Wysokiej Izbie – nim przedstawię naszą postawę wobec obecnego kryzysu – jakie zobowiązania
spoczywają na rządzie lub, można by rzec, na Wysokiej Izbie w obliczu konieczności podjęcia decyzji w tej materii.
Przede wszystkim niech mi będzie wolno bardzo krótko nadmienić, że stale pracowaliśmy w duchu jednomyślności,
z całą sumiennością, na jaką było nas stać, nad zachowaniem pokoju. Pod tym względem Wysoka Izba może czuć się
usatysfakcjonowana. Zawsze tak postępowaliśmy. Jeśli chodzi o rząd Jego Królewskiej Mości, to bez trudu
moglibyśmy dowieść, że ciągu ostatnich lat właśnie tak czyniliśmy. Wszyscy przyznają, że w ciągu całego kryzysu
bałkańskiego trudziliśmy się dla pokoju. Wielkie europejskie mocarstwa podczas kryzysu bałkańskiego pomyślnie
współpracowały na rzecz pokoju. To prawda, że niektóre z mocarstw z wielką trudnością dostosowywały się
do swoich punktów widzenia. Rozstrzygnięcie różnicy zdań wymagało wiele czasu, pracy i dyskusji, lecz pokój był
zabezpieczony, gdyż pokój stanowił główny cel, a strony wolały raczej nie szczędzić czasu i trudu, niż pochopnie
akcentować dzielące je różnice.
W obecnym kryzysie zabezpieczenie pokoju w Europie stało się niemożliwe, ponieważ było niewiele czasu, istniała
zaś skłonność – w każdym razie w pewnych kręgach, nad czym nie będę się rozwodził – do pochopnego forsowania
spraw aż do stadium niezgody, a w każdym razie wielkiego zagrożenia dla pokoju. W rezultacie, jeśli generalnie chodzi
o wielkie mocarstwa, polityka pokojowa – jak obecnie wiemy – stoi w obliczu niebezpieczeństwa. Nie chcę roztrząsać
ani komentować tego, po czyjej stronie – naszym zdaniem – leży wina, które państwa najmocniej opowiadały się
za pokojem, a które były najbardziej skłonne ryzykować wojnę lub narażać pokój, gdyż chciałbym, żeby Wysoka Izba
podeszła do kryzysu, w którym się obecnie znaleźliśmy, z punktu widzenia brytyjskich interesów, brytyjskiego honoru
i brytyjskich zobowiązań, wyzbyta wszelkich emocji co do tego, dlaczego pokoju nie udało się uchronić. (…)
Sytuacja w obecnym kryzysie nie jest dokładnie taka sama jak w kwestii Maroka. (…) Zrodził się on ze sporu
między Austrią a Serbią. Mogę stwierdzić z absolutną pewnością, że żaden rząd czy kraj nie pragnął uniknąć
wmieszania się w wojnę z powodu austriackiego sporu bardziej niż Francja, która dołączyła do Rosji ze względu
na swoje honorowe zobowiązania wynikające z wiążącego traktatu sojuszniczego. Cóż, wypada mi jedynie uczciwie
poinformować Wysoką Izbę, że to honorowe zobowiązanie w takiej samej mierze nie odnosi się do nas. Nie należymy
do sojuszu francusko-rosyjskiego. Nawet nie znamy jego warunków. Dotychczas, jak sądzę, wiernie i wyczerpująco
wyjaśniłem kwestię zobowiązań.
Doszedłem teraz do pytania, czego – naszym zdaniem – wymaga od nas sytuacja. Przez wiele lat łączyła nas stała
przyjaźń z Francją (jeden z posłów: „I z Niemcami!”). Dobrze pamiętam uczucia przepełniające Wysoką Izbę oraz
mnie samego – bo, jak sądzę, przemawiałem na ten temat, gdy poprzedni rząd zawarł umowę z Francją – ciepłe
i serdeczne uczucia wynikające z faktu, że oba nasze narody, które w przeszłości dzieliły stałe różnice, zlikwidowały te
kontrowersje. Pamiętam, że chyba powiedziałem, iż odnoszę wrażenie jakiegoś dobroczynnego wpływu wywołującego
ową serdeczną atmosferę, która to umożliwiła. Jednak odpowiedzi na pytanie, na ile przyjaźń – oba narody zawarły
bowiem i ratyfikowały wzajemną przyjaźń – nas zobowiązuje, każdy z nas powinien szukać w głębi swojego serca
i własnych uczuć, a wtedy zrozumie, jak daleko sięga jego osobisty obowiązek. Ja sam pojmuję go tak, jak czuję, nie
chcę jednak na nikim wymuszać więcej, niż dyktują mu jego uczucia względem tego obowiązku. Wszyscy członkowie
Wysokiej Izby mogą dokonać własnego osądu, indywidualnie i zbiorowo. Ja przemawiam we własnym imieniu i zdałem
Wysokiej Izbie sprawę z mych osobistych uczuć w tej materii.
Francuska flota bazuje obecnie na Morzu Śródziemnym, a północne i zachodnie wybrzeża Francji są absolutnie
pozbawione obrony. Wobec koncentracji francuskiej marynarki na Morzu Śródziemnym zaistniała sytuacja bardzo
odmienna od dawnej, zadzierzgnięta bowiem między oboma krajami przyjaźń dała im poczucie bezpieczeństwa, że
niczego nie muszą się ze swej strony obawiać. Moje zaś uczucia podpowiadają mi, że jeśli flota obcego państwa
toczącego wojnę, do której Francja nie dążyła i w której nie odegrała roli agresora, wpłynie do kanału La Manche,
ostrzela i zniszczy bezbronne wybrzeża Francji, nie możemy stać na uboczu (wiwaty) i – widząc praktycznie
na własne oczy, co się dzieje – z założonymi rękami przyglądać się beznamiętnie i nic nie robić. Wierzę, że takie są
również uczucia tego kraju. Bywa tak, że się czuje – jeśli rzeczywiście wynikną takie okoliczności – iż to uczucie
szerzyłoby się z nieodpartą siłą w całym państwie.
Jednakże chcę również spojrzeć na tę sprawę bez sentymentów, z punktu widzenia brytyjskich interesów, i na tym
zamierzam się oprzeć, tym uzasadnić moje słowa, które obecnie zamierzam wypowiedzieć przed Wysoką Izbą. Jeśli
w tej chwili nie powiemy nic, co ma zrobić Francja, której flota stacjonuje na Morzu Śródziemnym? Jeśli ją tam
pozostawi, nie doczekawszy się z naszej strony żadnego oświadczenia co do naszych zamiarów, całkowicie pozbawi
obrony swoje północne i zachodnie wybrzeża, zda je na łaskę niemieckiej floty żeglującej wzdłuż kanału La Manche,
pozwoli jej działać tak, jak się jej spodoba w wojnie, którą Francja toczy z Niemcami na śmierć i życie. Jeśli
zachowamy milczenie, francuska flota może zostać wycofana z Morza Śródziemnego. Stoimy w obliczu pożogi
wojennej na skalę europejską; czy ktoś umie określić granice konsekwencji, jakie mogą z tego wyniknąć? Załóżmy, że
dzisiaj staniemy na uboczu, przyjmiemy postawę neutralną i powiemy: „Nie, nie możemy nic przedsięwziąć ani
zaangażować się w pomoc którejkolwiek stronie tego konfliktu”. Przypuśćmy, że francuska flota zostanie wycofana
z Morza Śródziemnego. Załóżmy, że wynikną z tego nieprzewidziane konsekwencje – które z powodu wydarzeń
w Europie już są ogromne nawet dla krajów pozostających w stanie pokoju, a faktycznie w równym stopniu ponoszą je
kraje w stanie pokoju lub wojny – konsekwencje, które nagle zmuszą nas do wojny w obronie żywotnych brytyjskich
interesów. Załóżmy również, co jest całkiem możliwe, że Włochy, obecnie neutralne (posłowie: „Racja, racja!”) –
gdyż, jak rozumiem, uznają one tę wojnę za agresywną, zatem Trójprzymierze, czyli sojusz obronny, ich nie
zobowiązuje – wskutek nieprzewidzianych konsekwencji, słusznie kierując się własnymi interesami, porzucą postawę
neutralności w chwili, gdy zostaniemy zmuszeni do walki w obronie żywotnych brytyjskich interesów. Jaka wówczas
powstanie sytuacja na Morzu Śródziemnym? Czy nie może być tak, że w jakimś krytycznym momencie będziemy
zmuszeni ponieść te konsekwencje, gdyż szlaki handlowe na Morzu Śródziemnym mają dla naszego kraju kluczowe
znaczenie?
Nikt nie może powiedzieć, że drożność jakiegokolwiek konkretnego szlaku handlowego w ciągu kilku następnych
tygodni może nie mieć dla tego kraju kluczowego znaczenia. Jakie więc będzie nasze położenie? Nie utrzymujemy
floty na Morzu Śródziemnym, co równa się konieczności samotnego radzenia sobie z grupą innych flot na tym
akwenie. W tym oto momencie, kiedy nie moglibyśmy skierować na Morze Śródziemne żadnych dodatkowych
okrętów, moglibyśmy wskutek naszej obecnej negatywnej postawy narazić ten kraj na najbardziej przerażające ryzyko.
Mówię to z punktu widzenia brytyjskich interesów. Niezachwianie czujemy, że Francja ma prawo wiedzieć – i to
natychmiast! – czy w razie ataku na jej bezbronne północne i zachodnie wybrzeże może polegać na brytyjskim
wsparciu, czy nie. W tej pilnej potrzebie i w tych ważnych okolicznościach wczoraj po południu wygłosiłem przed
francuskim ambasadorem następujące oświadczenie:
„Zostałem upoważniony do złożenia zapewnienia, że jeśli niemiecka flota wpłynie na wody kanału La Manche
lub Morza Północnego, żeby podjąć wrogie działania przeciwko francuskim wybrzeżom lub żegludze, brytyjska flota
będzie je chronić wszelkimi dostępnymi siłami. Powyższe zapewnienie podlega oczywiście polityce rządu Jego
Królewskiej Mości, popieranej przez parlament, nie może zatem zobowiązywać rządu Jego Królewskiej Mości
do jakichkolwiek działań do czasu zaistnienia wspomnianej ewentualności w postaci operacji niemieckiej floty”.
Ustęp, który odczytałem Wysokiej Izbie, nie jest wypowiedzeniem przez nas wojny, pociągającym za sobą nasze
natychmiastowe agresywne działania, lecz zobowiązaniem do podjęcia agresywnych działań na wypadek takiej
ewentualności. Z godziny na godzinę wydarzenia toczą się coraz szybciej. Z Francji nadchodzą wiadomości i nie mogę
nadać tej sprawie bardzo formalnego biegu; jednak rozumiem, że jeśli zobowiążemy się do zachowania neutralności,
niemiecki rząd jest gotów się zgodzić, by jego flota nie atakowała północnego wybrzeża Francji. Dowiedziałem się
o tym na krótko przed przybyciem do Wysokiej Izby, lecz jest to dla nas o wiele za wąsko pojęte zobowiązanie. I, panie
przewodniczący, jest jeszcze poważniejsza kwestia – z każdą godziną coraz poważniejsza – kwestia neutralności
Belgii. (…)
Odczytam Wysokiej Izbie relację z tego, co w tej sprawie zaszło w ubiegłym tygodniu. Kiedy rozpoczynała się
mobilizacja, wiedziałem, że ta kwestia musi być najważniejszym elementem naszej polityki – najważniejszą sprawą dla
Izby Gmin. Zatelegrafowałem jednocześnie w podobnym tonie do Paryża i Berlina, by przekazać informację, że
koniecznie musimy wiedzieć, czy rządy francuski i niemiecki są gotowe zobowiązać się do poszanowania neutralności
Belgii. A oto ich odpowiedzi. Francuski rząd odpowiedział następująco:
„Rząd Francji postanowił szanować neutralność Belgii, jedynie w razie pogwałcenia tejże neutralności przez inne
państwo Francja mogłaby ze względu na własne bezpieczeństwo uznać, że musi postąpić inaczej”. To zapewnienie
złożono kilkakrotnie. Prezydent Republiki złożył je królowi Belgów, a francuski ambasador w Brukseli z własnej
inicjatywy ponowił dzisiaj to zapewnienie w obecności belgijskiego ministra spraw zagranicznych.
Niemiecki rząd odpowiedział następująco: „Sekretarz stanu do spraw zagranicznych nie mógł udzielić odpowiedzi
przed konsultacją z cesarzem oraz cesarskim kanclerzem”.
Sir Edward Goschen, którego poinformowałem o znaczeniu wczesnego uzyskania odpowiedzi, stwierdził, że ma
nadzieję, iż nie dojdzie do jej zbytniego opóźnienia. Następnie niemiecki minister spraw zagranicznych dał sir
Edwardowi Goschenowi do zrozumienia, że raczej wątpi, by strona niemiecka mogła w ogóle odpowiedzieć, każda
odpowiedź w razie wojny niechybnie wywarłaby bowiem niepożądany efekt w postaci ujawnienia w pewnym stopniu
części ich planów kampanii. W tym samym czasie zatelegrafowałem do belgijskiego rządu w Brukseli i otrzymałem
następującą odpowiedź od [ambasadora] sir Francisa Villiersa:
„Minister spraw zagranicznych dziękuje za wiadomość i odpowiada, że Belgia zrobi, co w jej mocy, żeby zachować
neutralność, oraz oczekuje i pragnie, by inne państwa również jej przestrzegały i strzegły. Minister błagał mnie, żebym
dodał, iż Belgia pozostaje w doskonałych stosunkach z ościennymi państwami i nie ma powodów, by podejrzewać je
o złe zamiary, jednak belgijski rząd wyraża przekonanie, że w przypadku pogwałcenia neutralności kraju zajdzie
konieczność jej obrony”.
Obecnie okazuje się na podstawie wieści, które otrzymałem dzisiaj – tak niedawno, że niezupełnie jestem pewien,
na ile są dokładne – że Niemcy wystosowały pod adresem Belgii ultimatum, w którym oferują jej przyjacielskie
stosunki pod warunkiem ułatwienia przemarszu niemieckich wojsk przez Belgię. (Ironiczny śmiech). Cóż, panie
przewodniczący, dopóki w tych sprawach nie ma absolutnej pewności, dopóty aż do ostatniej chwili nie chciałbym
wypowiadać się tak, jak bym mówił, mogąc podać Wysokiej Izbie pełne, kompletne i bezsprzeczne informacje.
W ubiegłym tygodniu starano się wysondować nasze stanowisko w następującej sprawie: czy zadowoliłyby nas
gwarancje ochrony integralności terytorialnej Belgii po zakończeniu wojny? Odpowiedzieliśmy, że bez względu na to,
jakie interesy lub zobowiązania wiążą nas z neutralnością Belgii, nie mogą one stać się przedmiotem targu. (Wiwaty).
Krótko przed moim przybyciem przed oblicze Wysokiej Izby dowiedziałem się, że nasz król Jerzy otrzymał od króla
Belgów następujący telegram:
„Pamiętając o licznych dowodach przyjaźni Waszej Królewskiej Mości i poprzednich monarchów oraz o przyjaznej
postawie Anglii w 1870 roku, a także o dowodach przyjaźni, które Anglia właśnie dała nam ponownie, najgoręcej
apeluję o dyplomatyczną interwencję rządu Waszej Królewskiej Mości dla zabezpieczenia integralności Belgii”.
Nasza dyplomatyczna interwencja miała miejsce w zeszłym tygodniu. Cóż może obecnie zdziałać dyplomatyczna
interwencja? W naszym wielkim i żywotnym interesie leży zachowanie niepodległości – a co najmniej integralności –
Belgii. (Głośne wiwaty). Gdyby Belgia musiała zgodzić się na pogwałcenie swojej neutralności, oczywiście sytuacja
byłaby jednoznaczna. Nawet gdyby zgodziła się na pogwałcenie neutralności, byłoby jasne, że mogła to uczynić jedynie
pod przymusem. Mniejsze państwa w tym regionie Europy proszą tylko o jedno. Jedynym ich pragnieniem jest to, by
pozostawiono je w spokoju i niezależności. Obawę, jak sądzę, wzbudza w nich nie tyle naruszenie integralności, ile
niezależności. Gdyby w trakcie tej wojny, w której obliczu stoi Europa, doszło do pogwałcenia neutralności tych krajów
przez wojska jednej z walczących stron i nie można byłoby podjąć żadnych działań, by się temu przeciwstawić,
pod koniec wojny – bez względu na integralność – nie byłoby mowy o niezależności (wiwaty). (…)
Nie, panie przewodniczący, gdyby wymowa wystosowanego pod adresem Belgii ultimatum zakładała naruszenie
lub pogwałcenie jej neutralności, to cokolwiek oferowano by jej w zamian, straciłaby ona niepodległość, jeśli
pozostałoby ono w mocy. Jeśli zaś ona straci niepodległość, to samo spotka Holandię. Proszę Wysoką Izbę
o rozważenie z punktu widzenia brytyjskich interesów stawki, o którą może toczyć się gra. Jeśli w walce na śmierć
i życie Francja zostanie pobita, powalona na kolana, straci pozycję mocarstwa, podda się woli i potędze państwa
większego od niej – choć nie przewiduję takich konsekwencji, gdyż jestem pewien, że Francja ma siły do obrony z całą
energią, zdolnościami i patriotyzmem, które tak często objawiała (głośne wiwaty) – mimo wszystko, gdyby tak miało
się stać i gdyby Belgia dostała się pod ten sam dominujący wpływ, następnie Holandia, po niej Dania, czyż nie ziściłyby
się wówczas słowa pana Gladstone’a, że mamy przed sobą wspólny interes, który każe sprzeciwiać się niezmiernemu
wzrostowi potęgi jakiegokolwiek państwa? (Głośne wiwaty).
Można by zapewne rzec, że moglibyśmy trzymać się na uboczu, oszczędzać siły i cokolwiek się zdarzy podczas tej
wojny, pod jej koniec interweniować dla nadania sprawom właściwego biegu i dostosowania ich do naszego punktu
widzenia. Gdybyśmy w dobie kryzysu, takiego jak ten, uciekli (głośne wiwaty) od tych honorowych zobowiązań
i interesów dotyczących traktatu w sprawie Belgii, wątpię, czy jakakolwiek materialna siła, którą moglibyśmy
ostatecznie dysponować, miałaby wartość porównywalną z szacunkiem, jaki przyszłoby nam utracić. I nie wierzę, by
jakieś mocarstwo – bez względu na to, czy będzie się trzymać od wojny z dala, czy nie – pod koniec konfliktu
zachowało pozycję pozwalającą mu wywierać wpływ z racji większej siły. Mamy potężną flotę, jak sądzimy, zdolną
do ochrony naszego handlu, naszych wybrzeży i naszych interesów, więc jeśli przyłączymy się do wojny, ucierpimy,
lecz niewiele bardziej niż wtedy, gdybyśmy trzymali się na uboczu.
Niestety, w tej wojnie ucierpimy okropnie, bez względu na to, czy weźmiemy w niej udział, czy staniemy na uboczu.
Handel zagraniczny ustanie, nie wskutek zamknięcia szlaków handlowych, lecz dlatego, że na drugim ich końcu nie
będzie czym handlować. Narody na kontynencie, zaangażowawszy w wojnę całą swoją ludność, całą energię, całe
bogactwo, pochłonięte rozpaczliwą walką, nie będą w stanie prowadzić z nami dalej handlu, który prowadziły w czasie
pokoju, bez względu na to, czy staniemy wśród walczących stron, czy nie. Ani przez chwilę nie wierzę, że pod koniec
tej wojny, nawet jeśli staniemy z boku i tam pozostaniemy, będziemy w materialnej sytuacji umożliwiającej nam
decydujące użycie siły dla odwrócenia zdarzeń zaistniałych w przebiegu wojny, dla uchronienia całej leżącej przed
nami zachodniej Europy – gdyby taki miał być rezultat wojny – przed dostaniem się pod dominację jednej potęgi;
jestem też całkowicie pewien, że znajdziemy się w moralnej sytuacji (resztę zdania – „w której utracimy wszelki
szacunek” – zagłuszył głośny wybuch wiwatów). Mogę jedynie powiedzieć, że podniosłem kwestię Belgii cokolwiek
hipotetycznie, gdyż nie mam jeszcze pewności co do faktów, lecz jeśli są one zgodne z obrazem, jaki obecnie do nas
dotarł, nie ulega wątpliwości, że nasz kraj ma obowiązek uczynić, co w jego mocy, by zapobiec konsekwencjom,
do których owe fakty doprowadzą, jeśli okażą się niepodważalne. (…)
Chcę powiedzieć jedno. Jedyną jasną stroną całej tej okropnej sytuacji pozostaje Irlandia. (Długotrwałe wiwaty).
W myśl powszechnych odczuć Irlandia – chciałbym, żeby zostało to jednoznacznie zrozumiane za granicą – nie
stanowi kwestii, którą powinniśmy, naszym zdaniem, brać pod uwagę (wiwaty). Poinformowałem już Wysoką Izbę, jak
daleko idące ciążą obecnie na nas zobowiązania i jakie warunki wpływają na naszą politykę; przedstawiłem również
i szczegółowo omówiłem Wysokiej Izbie, jak żywotnym czynnikiem jest dla nas neutralność Belgii.
Jaki inny kierunek polityki ma przed sobą Wysoka Izba? Istnieje obecnie tylko jeden sposób, w jaki rząd może
uchronić kraj od tej wojny, mianowicie przez natychmiastową deklarację bezwarunkowej neutralności. Tego nie
możemy uczynić. (Wiwaty). Powzięliśmy wobec Francji zobowiązanie, którego treść odczytałem Wysokiej Izbie i które
uniemożliwia nam ten krok. Musimy mieć także wzgląd na Belgię i to również zamyka nam drogę do bezwarunkowej
neutralności. Nie uczyniwszy zadość powyższym warunkom w sposób absolutnie zadowalający, nie możemy się
cofnąć przed użyciem całej dostępnej siły. Gdybyśmy jednak zajęli takie stanowisko i powiedzieli sobie: „Nie chcemy
mieć z tą sprawą nic wspólnego w żadnych warunkach” – z traktatowymi zobowiązaniami wobec Belgii, z możliwą
sytuacją na Morzu Śródziemnym, z uszczerbkiem dla brytyjskich interesów i z tym, co może spotkać Francję bez
naszego wsparcia – gdybyśmy powiedzieli, że te wszystkie sprawy się nie liczą, nie mają znaczenia, a my staniemy
na uboczu, to uważam, że poświęcilibyśmy nasz szacunek, dobre imię oraz reputację w świecie i nie uniknęlibyśmy
najpoważniejszych, fatalnych następstw ekonomicznych. (Wiwaty i okrzyk: „Nie”).
Zamierzałem wyjaśnić Wysokiej Izbie punkt widzenia rządu i przedstawić całą kwestię oraz możliwości wyboru. Po
tym, co powiedziałem, i po informacjach w sprawie Belgii, które (choć niekompletne) podałem Wysokiej Izbie, ani
przez chwilę nie zamierzam ukrywać, że musimy być i jesteśmy gotowi – w następstwie konieczności użycia w każdej
chwili, choć nie wiemy, na ile szybko, wszystkich dostępnych sił – do obrony oraz do wzięcia udziału w konflikcie.
Wiemy, że jeśli wydarzenia potoczą się tak, jak przedstawiłem, choć oznajmiłem, że nie mamy zamiaru wszczynać
agresywnych działań ani w jednej chwili ostatecznie przesądzać o użyciu siły, zanim poznamy pełny obraz sprawy,
możemy być zmuszeni do podjęcia takich działań. Jeśli chodzi o siły w posiadaniu Korony, jesteśmy gotowi. Wierzę
panu premierowi i mojemu przyjacielowi, Pierwszemu Lordowi Admiralicji, którzy nie wątpią, że gotowość
i skuteczność owych sił nigdy nie stały na wyższym poziomie niż dzisiaj, a zdolność marynarki do ochrony naszego
handlu i naszych wybrzeży nigdy nie zasługiwała na większe zaufanie. Zawsze towarzyszy nam myśl o cierpieniach
i nieszczęściach, które pociąga za sobą wojna i których nie uniknie żaden kraj w Europie, od których nie ocali nas
żadne zrzeczenie się obowiązków ani neutralność. Szkody, jakie naszemu handlowi może wyrządzić nieprzyjacielski
okręt, są nieznaczne w porównaniu z rozmiarem uszczerbku, jakiego wymiana handlowa dozna pod wpływem sytuacji
ekonomicznej, w której znajdzie się kontynent.
Na rządzie spoczywa najokropniejszy obowiązek zadecydowania, jakie działania należy zalecić Izbie Gmin.
Odsłoniliśmy przed Izbą Gmin nasze myśli. Objaśniliśmy problem, ujawniliśmy posiadane informacje i wyraźnie, mam
nadzieję, daliśmy Wysokiej Izbie do zrozumienia, że jesteśmy gotowi zmierzyć się z tą sytuacją i jeśli rozwinie się ona
w taki sposób, w jaki może się rozwinąć, zmierzymy się z nią. Trudziliśmy się dla pokoju aż do ostatniej chwili, a nawet
dłużej. O tym, jak usilnie, jak uparcie i jak sumiennie dążyliśmy w zeszłym tygodniu do zachowania pokoju, Wysoka
Izba przekona się z przedstawionych jej dokumentów.
Jednak jeśli chodzi o pokój w Europie, to nadszedł jego kres. Stoimy obecnie twarzą w twarz z sytuacją i jej
wszystkimi następstwami, które mogą jeszcze się rozwijać. Żywimy przekonanie, że możemy liczyć na ogólne
poparcie Wysokiej Izby w radzeniu sobie z konsekwencjami, bez względu na to, jakie się okażą oraz jakie środki może
na nas wymusić rozwój faktów lub postępowanie innych stron. Sądzę, że kraj wskutek tak szybkiego rozwoju sytuacji
nie miał czasu, by zdać sobie sprawę z powyższych kwestii. Zapewne w kraju rozważa się nadal spór pomiędzy
Austrią a Serbią, a nie komplikacje wynikłe z tego sporu. Wiemy, że Rosja i Niemcy są już w stanie wojny. Nie wiemy
oficjalnie, czy Austria, sojusznicze państwo, które Niemcy mają wspierać, wypowiedziała już wojnę Rosji. Wiemy, że
sporo dzieje się na francuskiej granicy. Nie wiemy, czy niemiecki ambasador opuścił Paryż.
Sytuacja rozwija się tak błyskawicznie, że w zasadzie, jeśli chodzi o sytuację wojenną, z największą trudnością
można opisać to, co się rzeczywiście wydarzyło. Chciałem poruszyć leżące u podłoża tych wydarzeń kwestie, które
będą wpływać na nasze zachowanie i politykę, oraz wyraźnie je przedstawić. Nakreśliłem Wysokiej Izbie kluczowe
fakty, a jeżeli – co wydaje się prawdopodobne – zostaniemy zmuszeni, i to szybko, do zajęcia w tych kwestiach
stanowiska, żywię przekonanie, że gdy kraj zda sobie sprawę z ich wagi i rzeczywistej natury oraz ogromu
zbierających się nad zachodnią Europą niebezpieczeństw, które starałem się opisać Wysokiej Izbie, powszechnego
poparcia udzieli nam nie tylko Izba Gmin, lecz determinacja, zdecydowanie, odwaga i wytrwałość całego kraju.
***
Później tego samego dnia sir Edward dodał następujące słowa:
Chcę przekazać Wysokiej Izbie pewne informacje, których jeszcze nie otrzymałem, gdy tego popołudnia
wygłaszałem swoje oświadczenie. To informacje z belgijskiego poselstwa w Londynie; ich treść jest następująca:
Wczoraj o siódmej wieczorem Niemcy wystosowały notę, w której proponują Belgii zachowanie przyjaznej
neutralności i zapewnienie [ich wojskom] swobodnego przejścia przez terytorium Belgii, a także obiecują utrzymanie
niepodległości królestwa i jego stanu posiadania po zawarciu pokoju, a w razie odmowy grożą potraktowaniem Belgii
jak wroga. Na odpowiedź został ustalony dwunastogodzinny termin. Belgowie odpowiedzieli, że atak na ich neutralny
kraj będzie rażącym pogwałceniem prawa międzynarodowego, a przyjęcie niemieckiej propozycji oznaczałoby
poświęcenie honoru narodu. Belgia, świadoma swego obowiązku, ostatecznie postanowiła bronić się przed agresją
wszystkimi możliwymi środkami.
Oczywiście mogę jedynie powiedzieć, że rząd jest przygotowany do poważnego rozważenia otrzymanych
informacji. W tej sprawie nie będzie dalszych komentarzy.
Źródło: WWI Document Archive > 1914 Documents > Sir Edward Grey’s Speech Before
Parliament [za:] Great Britain, Parliamentary Debates, Commons, seria 5, t. LXV, 1914, kol.
1809–1834.
PODZIĘKOWANIA
Składam podziękowania i wyrazy wdzięczności:
Marie-Morgane Le Moël i Olliemu Hamowi (mojej drogiej żonie oraz synowi)
za zrozumienie wymogów związanych z „kolejną cholerną epopeją”;
Kevinowi O’Brienowi, błyskotliwemu redaktorowi – dokładnemu i niewzruszonemu,
z którym współpraca stanowi przyjemność;
wszystkim pracownikom wydawnictwa Random House, zwłaszcza Alison Urquhart, takiej
wydawczyni, której potrzebuje każdy pisarz i pod której błogosławionym kierownictwem
powstała większość moich książek, oraz Patrickowi Manganowi, wspaniale prowadzącemu
cykl wydawniczy książki od wersji roboczej aż do jej ukończenia.
Dziękuję mojej cudownej agentce Jane Burridge, jednej z nielicznych osób pojmujących
koncepcję roboczych spotkań przy obiedzie.
Dziękuję osobom zbierającym dla mnie materiały: Elizabeth Donnelly (Wielka Brytania),
Léo Bourcartowi (Francja) i Elenie Vogt (Niemcy) za pomoc naukową, głównie
za wydobywanie na światło dzienne historii żołnierzy i cywilów; dziękuję również François
Ferrette’owi (Paryż), Shirley Ham (Sydney) i Glendzie Lynch (Canberra).
W książce 1914. Rok końca świata zamieściłem setki dokumentów i fragmentów artykułów
z gazet, z których wiele powstało w języku niemieckim i francuskim; po mistrzowsku
przełożyli je: Tea Dietterich i jej koledzy z firmy 2M Language Services oraz Léo Bourcart.
Dziękuję również Davidowi z firmy Xou.
W umieszczeniu tej książki na orbicie brały też udział inne osoby, zbyt liczne, by je
wymienić, od przewodników po polach bitew aż do archiwistów. Chciałbym szczególnie
wyróżnić Australia Council for the Arts, nie tylko za przyznanie mi sześciomiesięcznego
stypendium literackiego w Paryżu – gdzie niniejsza książka została częściowo napisana – lecz
także za spokojne i uparte starania w obronie literatury. Nie mógłbym wymyślić lepszego
miejsca na próbę spełnienia pokładanej we mnie wiary niż pracownia na prawym brzegu
Sekwany, o rzut kamieniem od Wyspy Świętego Ludwika. Santé!
BIBLIOGRAFIA
KSIĄŻKI
1. Albertini L., The Origins of the War of 1914 (3 tomy), Enigma Press, Nowy Jork 2005
2. Andrew C., Noakes J. (red.), Intelligence And International Relations, 1900–1945, Liverpool University Press,
Liverpool 1987
3. Arthur sir G., Life of Lord Kitchener (3 tomy), Cosimo Classics, Nowy Jork 2011
4. Asquith H.H., Memories and Reflections 1852–1927, Cassell, Londyn 1928
5. Asquith M., Autobiography, Hardpress Publishing 2010
6. Bagehot W., Physics and Politics, Ivan R. Dee, Nowy Jork 1999
7. Banks A., A Military Atlas of the First World War, Pen & Sword, Barnsley, South Yorkshire 2001
8. Barnett C., The Great War, BBC Books, Londyn 2007
9. Becker J.J., The Great War and the French People, tłum. A.Pomerans, Berg Publishers, Oksford 1986
10. Beckett I., Ypres: The First Battle, 1914, Pearson, Londyn 2006
11. Berghahn V.R., Der Tirpitz: Genesis und Verfall einer innenpolitischen Krisenstrategie unter Wilhelm II,
Droste, Düsseldorf 1971
12. Bernhardi F. von, Germany and the Next War, BiblioLife, Charleston, South Carolina 2009
13. Bethmann-Hollweg T. von, Reflections on the World War, tłum. G. Young, Cornell University Library, Nowy Jork
1920
14. Bloch J.G., Is War Now Impossible? (skrócona wersja książki The War of the Future in Its Technical, Economic
& Political Relations), Richards, Londyn 1899 [wyd. pol. w pełnej wersji: J.G. Bloch, Przyszła wojna pod względem
technicznym, ekonomicznym i politycznym, PISM, Warszawa 2005]
15. Bloem W., The Advance from Mons 1914: The Experiences of a German lnfantry Officer, Helion & Company,
Solihull 2011
16. Bredt J.V., Die belgische Neutralität und der Schlieffensche Feldzugsplan, Georg Stilke, Berlin 1929
17. Bruun G., Clemenceau, Archon Books, North Haven, Connecticut 1968
18. Buckle R., Nijinsky: A Life of Genius and Madness, Pegasus, Oakland 2012
19. Bülow B. von, Memoirs of Prince Von Bülow, Little, Brown, Londyn 1931
20. Butler D.A., Distant Victory: The Battle of Jutland and the Allied Triumph in the First World War, Praeger,
Westport, Connecticut 2006
21. Butler D.A., The Burden of Guilt: How Germany Shattered the Last Days of Peace, Summer 1914, Casemate
Publishers, Havertown, Pennsylvania 2010
22. Carr E.H., What is History?, Vintage, Londyn 1967 [wyd. pol. E.H. Carr, Historia – czym jest: wykłady im.
George’a Macaulaya Trevelyana wygłoszone na uniwersytecie w Cambridge styczeń–marzec 1961, tłum. Piotr
Kuś, Zysk i S-ka, Poznań 1999]
23. Carroll E.M., Germany and the Great Powers 1866–1914: A Study of Public Opinion and Foreign Policy,
Prentice Hall, Nowy Jork 1938
24. Carter M., The Three Emperors, Fig Tree, Londyn 2009
25. Cave N., Sheldon J., Le Cateau, Pen & Sword, Barnsley, South Yorkshire 2008
26. Cecil L., Wilhelm II: Prince and Emperor, 1859–1900, University of North Caro​lina Press, Chapel Hill, North
Carolina 1989
27. Céline L.F., Journey to the End of the Night, Alma Classics, Londyn 2012 [wyd. pol. L.F. Céline, Podróż do kresu
nocy, tłum. Oskar Hedemann, Czuły Barbarzyńca, Warszawa 2013]
28. Chandler A.D., Scale and Scope: The Dynamics of Industrial Capitalism, Belknap Press of Harvard University
Press 1994
29. Charmley J., Splendid Isolation? Britain and the Balance of Power 1874–1914, Hodder & Stoughton, Londyn
1999
30. Chircorp A., Lindén O. (red.), Places of Refuge for Ships: Emerging Environmental Concerns of a Maritime
Custom, Martinus Nijhoff Publishers, Haga 2006
31. Churchill W., The World Crisis, Thornton Butterworth, Londyn 1927
32. Clark C., The Sleepwalkers: How Europe Went to War in 1914, HarperCollins, Londyn 2013
33. Clay C., King, Kaiser, Tsar: Three Royal Cousins Who Led the World to War, Walker Books 2007 [wyd. pol. C.
Clay, Król, cesarz, car, tłum. Grażyna Waluga, Amber, Warszawa 2007]
34. Foreign Office, Great Britain, Collected Documents Relating to the Outbreak of the European War, Cornell
University Library, Nowy Jork 2009
35. Corbett-Smith A., The Retreat from Mons, by One Who Shared It, Nabu Press, Charleston, South Carolina 2012
36. Coppard G., With a machine gun to Cambrai: the tale of a young Tommy in Kitche​n er’s army 1914–1918,
H.M.S.O.–Imperial War Museum, Londyn 1969
37. Cowles V., 1913: The Defiant Swan Song, Weidenfeld & Nicolson, Londyn 1967
38. Cruttwell C., The Role of British Strategy in the Great War, Cambridge University Press, Cambridge 1936
39. Danchev A., Cézanne: A Life, Profile Books, Londyn 2012
40. Davignon H., Belgium, National Home-Reading Union, Londyn 1915
41. Dunn J.C., The War the Infantry Knew, 1914–1919, P.S. King & Son, Londyn 1938
42. Eksteins M., Great Britain and the Triple Entente on the Eve of the Sarajevo Crisis, w: Hinsley E., British
Foreign Policy under Sir Edward Grey, Cambridge University Press, Cambridge 1977
43. Eksteins M., Rites of Spring: The Great War and the Birth of the Modern Age, Houghton Mifflin Harcourt,
Boston 2000 [wyd. pol. M. Eksteins, Święto wiosny: wielka wojna i narodziny nowego wieku, tłum. Krystyna
Rabińska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1996]
44. Ellis J., Eye-Deep in Hell: Trench Warfare in World War I, The Johns Hopkins University Press, Baltimore 1989
45. Ellsworth-Jones W., We Will Not Fight, Aurum Press, Londyn 2008
46. Emden R. van, The Soldier’s War: The Great War Through Veterans’ Eyes, Bloomsbury, Londyn 2008
47. Essen L. Van Der, The Invasion and the War in Belgium from Liège to the Yser, T Fisher Unwin, Londyn 1917
48. Falls C., The Great War 1914–1918, Easton Press, Norwalk, Connecticut 1987
49. Ferguson N., The Pity of War, Basic Books, Nowy Jork 1999
50. Fischer F., Germany’s Aims in the First Wold War, W. W. Norton & Company, Nowy Jork 1968
51. Foch F., The Memoirs of Marshal Foch, Doubleday, Doran and Co., Nowy Jork 1931 [wyd. pol. Foch F.,
Pamiętniki 1914–1918, tłum. Otto Laskowski, Wydawnictwo J. Mortkowicza, Warszawa 1931]
52. Foley R., Alfred von Schlieffen’s Military Writings, Frank Cass, Londyn 2003
53. Fox E.L., Behind the Scenes in Warring Germany, McBride, Nast & Company, Nowy Jork 1915
54. Francke K. (red.), The German Classics of the Nineteenth and Twentieth Centuries, German Publication Society,
Nowy Jork 1913–1914
55. Fussell P., The Great War and Modern Memory, Oxford University Press, USA 2000
56. Geiss I., July 1914 The Outbreak of the First World War: Selected Documents, Charles Scribner’s Sons, Nowy
Jork 1967
57. Gilbert M., The First World War, Holt Paperbacks, Nowy Jork 2004 [wyd. pol. M. Gilbert, Pierwsza wojna
światowa, tłum. Stefan Amsterdamski, Zysk i S-ka, Poznań 2003]
58. Graves R., Goodbye to All That, Penguin, Londyn 2000 [wyd. pol. R. Graves, Wszystkiemu do widzenia!, tłum.
Tomasz Wyżyński, Książka i Wiedza, Warszawa 1997]
59. Grey E., Twenty-Five Years 1892–1916, Hodder & Stoughton, Nowy Jork 1925
60. Grimwood Mears E., The Destruction of Belgium: Germany’s Confession and Avoidance, William Heinemann,
Londyn 1916
61. Haig D., The Private Papers of Douglas Haig, 1914–1919: Being selections from the private diary and
correspondence of Field-Marshal the Earl Haig of Bemersyde, Eyre & Spottiswoode, Londyn 1952
62. Halsey F., The Literary Digest History of the World War, Cosimo, Nowy Jork 2009
63. Hamilton R.F., Herwig H.H., Decisions for War, 1914–1917, Cambridge University Press, Cambridge 2004
64. Harris J.P., Douglas Haig and the First World War, Cambridge University Press, Cambridge 2009
65. Hašek J., The Good Soldier Švejk: And His Fortunes in the World War, Penguin Classics, Londyn 2005 [wyd.
pol. J. Hašek, Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej, tłum. Paweł Hulka-Laskowski,
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1987]
66. Hattersley R., The Edwardians, St Martin’s Press, Nowy Jork 2005
67. Hendrick B.J., Wilson W., The Life and Letters of W.H. Page, Doubleday, Page & Company, Nowy Jork 1922
68. Herwig H., Imperial Germany, w: E.R. May, Knowing One’s Enemies: Intelligence Assessment Before the Two
World Wars, Princeton University Press, New Jersey 1986
69. Herwig H., Luxury Fleet: Imperial German Navy, 1888–1918, Allen & Unwin, Londyn 1980
70. Herwig H., The Marne, 1914: The Opening of World War I and the Battle That Changed the World, Random
House Trade Paperbacks, Londyn 2011
71. Hitler A., Mein Kampf, tłum. R. Manheim, Houghton Mifflin Company, Boston 1998 [wyd. pol. A. Hitler, Moja
walka, tłum. z ang. Irena Puchalska, Piotr Marszałek, Scripta Manent, Krosno 1992]
72. Hochschild A., To End All Wars: A Story of Loyalty and Rebellion, 1914–1918, Mariner Books, Boston 2012
73. Horne C. (red.), Source Records of the Great War, t. 2, National Alumni 1923
74. Hötzendorf F. Conrad von, Aus meiner dienstzeit, 1906–1918, University of Michigan Library, Ann Arbor 1921
75. Hughes R., The Shock of the New, Alfred A. Knopf, Nowy Jork 1991
76. Huguet C.J., Britain and the War: a French Indictment, tłum. C.H. Minchin, Cassell, Londyn 1928
77. Ibragimbeili K.M., Soviet Military Encyclopedia, tłum. C. Mark, 1985
78. Jarausch K.H., Enigmatic Chancellor: Bethmann Hollweg and the Hubris of Imperial Germany, Yale University
Press, New Haven, Connecticut 1973
79. Jenkins R., Churchill, Pan, Londyn 2002
80. Joffre J., The Memoirs of Marshal Joffre, tłum. T.B. Mott, Harper & Brothers, Nowy Jork 1932
81. Joll J., Europe Since 1870: An International History, Penguin, Londyn 1990
82. Joll J., Martel G., The Origins of the First World War, Pearson, Londyn 2006 [wyd. pol. J. Joll, G. Martel,
Przyczyny wybuchu pierwszej wojny światowej, tłum. Paweł K. Frankowski, Książka i Wiedza, Warszawa 2008]
83. Jones N., Rupert Brooke: Life, Death and Myth, Richard Cohen Books, Londyn 1999
84. Kanner H., Kaiserliche Katastrophenpolitik, Lipsk 1922
85. Kapos M. (red.), The Impressionists – A Retrospective, Hugh Lauter Levin Associates, Inc., Londyn 1991
86. Keegan J., The First World War, Vintage, Londyn 2000
87. Keiger J., France and the Origins of the First World War, Palgrave Macmillan, Londyn 1984
88. Keiger J., Raymond Poincaré, Cambridge University Press, Cambridge 1997
89. Kennedy P., The Rise of the Anglo-German Antagonism 1860–1914, Humanity Books, Nowy Jork 1987
90. Kern S., The Culture of Time and Space 1880–1918, Harvard University Press, Cambridge, Massachusetts 2003
91. Keynes J.M., The Economic Consequences of the Peace, Management Laboratory Press, Hamburg 2009
92. Kluck A. von, The March on Paris: The Memoirs of Alexander von Kluck, 1914–1918, Frontline Books,
Barnsley, South Yorkshire 2012
93. Knox A., With the Russian Army, 1914–1917: Being Chiefly Extracts from the Diary of a Military Attaché, t. 1,
Hutchinson, Londyn 1921
94. Koss S., Asquith, Columbia University Press, Nowy Jork 1984
95. Kuhl H. J. von, Der deutsche Generalstab in Vorbereitung und Durchführung des Weltkrieges, Ulan Press, Red
Lion, Pennsylvania 2012
96. Lenin V.I., Collected Works, Progress Publishers, Moskwa 1976 [wyd. pol. W.I. Lenin, Dzieła wszystkie, t. 35,
Książka i Wiedza, Warszawa 1988]
97. Lichnowsky K.M., My Mission to London, 1912–1914 [the Lichnowsky Memorandum], Cassell & Co, Londyn
1918
98. Lichnowsky K.M., Heading for the Abyss: Reminiscences, Payson and Clarke, Nowy Jork 1928
99. Lloyd George D., War Memoirs of David Lloyd George (6 tomów), Ivor Nicholson & Watson, Londyn 1933
100. Lomas D., Mons 1914: The BEF’s Tactical Triumph, Osprey Publishing, Oxford 1997
101. Ludendorff E. (red.), Das Marne-Drama, Ludendorffs-Verlag 1934
102. Ludwig E., July 1914, Putnam, Londyn 1929
103. Ludwig E., Wilhelm Hohenzollern: The Last of the Kaisers, AMS Press Inc, Nowy Jork 1978
104. Lutz H., Die europäische politik und der Julikrise 1914 [European Policy and the July Crisis], The Reichstag
Commission investigating the causes of the war, Hermann Lutz Papers, Hoover Institution Archives, Stanford University
1930
105. McMeekin S., The Russian Origins of the First World War, Harvard University Press, Cambridge, Massachusetts
2011
106. Mahan A.T., The Influence of Sea Power Upon History, 1660–1783, Dover Publications, Mineola, Nowy Jork
1987
107. Manwaring G.B., If We Return: Letters of a Soldier of Kitchener’s Army, John Lane Company, Londyn 1918
108. Margutti A. von, La Tragédie des Habsbourg, Bibl. Rhombus, Wiedeń 1923
109. Marx K., Engels F., Collected Works of Karl Marx and Friedrich Engels, 1845–54, t. 9, International Publishers,
Nowy Jork 1976 [wyd. pol. K. Marks, F. Engels, Dzieła, Książka i Wiedza, Warszawa 1962–1986]
110. Massie R.K., Dreadnought, Ballantine Books, Londyn 1992
111. Masterman C., The Condition of England, Ulan Press, Red Lion, Pennsylvania 2012
112. May E.R., Knowing One’s Enemies: Intelligence Assessment Before the Two World Wars, Princeton University
Press, New Jersey 1986
113. Mead G., The Good Soldier: A Biography of Douglas Haig, Atlantic Books, Londyn 2007
114. Meredith M., The State of Africa: A History of Fifty Years of Independence, Simon & Schuster, Nowy Jork 2007
[wyd. pol. M. Meredith, Historia współczesnej Afryki: pół wieku niepodległości, tłum. Stanisław Piłaszewicz,
Wydawnictwo Akademickie Dialog, Warszawa 2011]
115. Miller S., Lynn-Jones S., Van Evera S. (red.), Military Strategy and the Origins of the First World War, Princeton
University Press, New Jersey 1991
116. Moltke H. von, Essays, Speeches, and Memoirs of Field Marshal Count Helmuth von Moltke, t. 1 (Classic
Reprint), Forgotten Books, Hongkong 2012
117. Mombauer A., Helmuth von Moltke and the Origins of the First World War, Cambridge University Press,
Cambridge 2005
118. Mombauer A., The Origins of the First World War: Controversies and Consensus, Routledge, Oksford 2002
119. Murray W., Knox A., Bernstein M., The Making of Strategy: Rulers, States and War, Cambridge University
Press, Cambridge 1996
120. Neillands R., The Death of Glory: The Western Front 1915, John Murray, Londyn 2006
121. Neilson K., Britain and the Last Tsar: British Policy and Russia, 1894–1917, Oxford University Press, Oksford
1995
122. Nesbitt C., A Little Love and Good Company, Faber & Faber, Londyn 1975
123. Ninčić M., La Crise bosniaque (1908–1909) et les puissances européennes, Impr. R. Bussière 1937
124. Olson J. (red.), Historical Dictionary of European lmperialism, Greenwood Publishing, Westport, Connecticut
1991
125. Orwell G., Such, Such Were the Joys, w: The Collected Essays, Journalism and Letters, Harcourt Trade
Publishers, Boston 1971 [wyd. pol. G. Orwell, Takie to były radości, w: Eseje [wybór], tłum. Anna Husarska, Puls,
Londyn 1985]
126. Maximilian E.E.S., Bundesministerium für Landesverteidigung, Österreich-Ungarns letzter Krieg 1914–1918, t. 1,
Verlag der Militärwissenschaftlichen Mitteilungen, Wiedeń 1930
127. Pakenham T., The Scramble for Africa: White Man’s Conquest of the Dark Continent from 1876 to 1912, Avon
Books, Nowy Jork 1992
128. Paléologue M., An Ambassador’s Memoirs, tłum. F. Holt, George H. Doran Company, Nowy Jork 2008
129. Payen F., Raymond Poincaré: l’homme, le parlementaire, l’avocat, Bernard Grasset, Paryż 1936
130. Peck J.F., The Studios of Paris: William Bouguereau and his American Students, Yale University Press, New
Haven, Connecticut 2006
131. Peden G.C., Arms, Economics and British Strategy: From Dreadnoughts to Hydrogen Bombs, Cambridge
University Press, Cambridge 2009
132. Prete R. A., Strategy and Command: The Anglo-French Coalition on the Western Front, 1914, McGill-Queen’s
University Press, Montreal–Kingston 2009
133. Putnam W.L., The Kaiser Merchant Ships in World War I, McFarland & Co, Jefferson, North Carolina 2001
134. Remak J., Sarajevo: the Story of a Political Murder, BiblioBazaar, Charleston, South Carolina 2011
135. Remak J., The First World War: Causes, conduct, consequences, Wiley, Hoboken, New Jersey 1971
136. Ritter G., The Schlieffen Plan: Critique of a Myth, Praeger, Nowy Jork 1958
137. Rothenburg G., The Army of Francis Joseph, Purdue University Press, West Lafayette 1976
138. Rubin W., Picasso and Braque: Pioneering Cubism, Museum of Modern Art, Nowy Jork 1989
139. Sazonov S., Fateful Years, 1909–1916; the Reminiscences of Serge Sazonov, Jonathan Cape, Londyn 1928
140. Schlieffen A. von, Military Writings, tłum. R. Foley, Frank Cass, Londyn 2003
141. Schmitt B.E., The Annexation of Bosnia, 1908–1909, Howard Fertig, Nowy Jork 1971
142. Schmitt B.E., The Coming of the War, 1914, C. Scribner’s sons, Nowy Jork 1930
143. Scott C.P., The Political Diaries of C. P. Scott, red. T. Wilson, Collins, Londyn 1970
144. Siebert B. de, Entente Diplomacy and the World: Matrix of the history of Europe, 1904–14, Knickerbocker
Press, Londyn 1921
145. Seton-Watson R., Sarajevo: A Study in the Origins of the Great War, Hutchinson, Londyn 1925
146. Shackelford M., The Black Hand: The Secret Serbian Terrorist Society, Brigham Young University, Provo, Utah
147. Sheldon J., The German Army at Ypres 1914, Pen & Sword Military, Barnsley, South Yorkshire 2010
148. Showalter W., Tannenberg: Clash of Empires 1914, Potomac Books, Dulles, Virginia 2004 [wyd. pol. W.
Showalter, Tannenberg 1914. Zderzenie imperiów, tłum. Rafał Dymek, Książka i Wiedza, Warszawa 2005]
149. Simkins P., Kitchener’s Army: The Raising of the New Armies 1914–1916, Pen & Sword, Barnsley, South
Yorkshire 2007
150. Sladen D.B.W., Germany’s Great Lie: The official German justification of the war exposed and criticized,
Hutchinson, Londyn 1914
151. Smith D.J., One Morning in Sarajevo: 28 June 1914, Phoenix Press, Londyn 2009
152. Sondhaus L., Franz Conrad von Hötzendorf: Architect of the Apocalypse, Brill Academic Publishers, Leiden
(Holandia) 2000
153. Sosnosky T. von, Franz Ferdinand. Der Erzherzog-Thronfolger. Ein Lebensbild, Verlag Von R. Oldenbourg,
Monachium 1929
154. Sparrow G., On Four Fronts with the Royal Naval Division, Hodder & Stoughton, Londyn 1918
155. Spears E., Liaison 1914, Cassell, Londyn 2001
156. Stallworthy J. (red.), Wilfred Owen: The War Poems, Chatto & Windus, Londyn 1994
157. Stanojević S., History of Bosnia and Herzegovina, Belgrad
158. Stegemann H., Geschichte des Krieges, Deutsche Verlags-Anstalt, Monachium 1918
159. Steiberg J., Bismarck: A Life, Oxford University Press, USA 2013
160. Steiner Z., Britain and the Origins of the First World War, Macmillan, Londyn 1977
161. Steiner Z., Neilson K., Britain and Origins of the First World War, Palgrave Macmillan, Londyn 2003
162. Stevenson D., Armaments and the Coming of War: Europe, 1904–1914, Oxford University Press, Oksford 2000
163. Stevenson D., 1914–1918: The History of the First World War, Penguin, Londyn 2005
164. Stone N., The Eastern Front: 1914–1917, Penguin Global, USA 2004
165. Strachan H., The First World War, Penguin, Londyn 2005
166. Strachan H., The First World War, t. I: To Arms, Oxford University Press, USA 2003
167. Sulzberger C.L., The Fall of Eagles, Crown Publishers, Nowy Jork 1977
168. Tabouis G., The Life of Jules Cambon, Jonathan Cape, Londyn 1938
169. Taube M., Der grossen Katastrophe entgegen. Die russische Politik der Vorkriegszeit und das Ende des
Zarenreiches (1904–1917), K.F. Koehler, Lipsk 1937
170. Taylor A.J.P., War by Timetable: How the First World War Began, Endeavour Press, Londyn 2013
171. Taylor A.J.P., Habsburg Monarchy, 1809–1918: A History of the Austrian Empire and Austria-Hungary,
Penguin, Londyn 1990
172. Terrain J., The Western Front – 1914–1918, Pen & Sword, Barnsley, South Yorkshire 1960
173. Terraine J., Mons: The Retreat to Victory, Pen & Sword, Barnsley, South Yorkshire 2010
174. Tirpitz A. von, My Memoirs, Nabu Press, Charleston, South Carolina 2010 [wyd. pol. A. von Tirpitz, Wspomnienia,
tłum. Janina Kumaniecka-Szymańska, Bellona, Warszawa 1997]
175. Treitschke H. von, Selections from Treitschke’s Lecters on Politics, tłum. A. Gowans, Cornell University Library,
Nowy Jork 2009
176. Trevelyan G.M., Grey of Fallodon, Longmans, Londyn 1937
177. Tuchman B., The Guns of August, Presidio Press, Nowy Jork 2004 [wyd. pol. B. Tuchman, Sierpniowe salwy,
tłum. Maria i Andrzej Michejdowie, Bellona, Warszawa 1995]
178. Tyng S., The Campaign of the Marne 1914, Humphrey Milford, Londyn 1935
179. Unruh F. von, Way of Sacrifice, tłum. C.A. Macartney, Alfred A. Knopf, Nowy Jork 1928
180. Van der Poel J., The Jameson Raid, Oxford University Press, Oksford 1951
181. Wall R., Winter J., The Upheaval of War: Family, Work and Welfare in Europe, 1914–1918, Cambridge
University Press, Cambridge 1988
182. Warner P., Kitchener: The Man Behind the Legend, Hamish Hamilton, Londyn 1985
183. Waterhouse M., Edwardian Requiem: A Life of Sir Edward Grey, Biteback Publishing, Londyn 2013
184. Wharton E., Fighting France: From Dunkerque to Belfort, Echo Library, Fairford, Gloucester 2006
185. Whitlock B., Belgium Under the German Occupation: A Personal Narrative, William Heinemann, Londyn 1919
186. Wilson K., Decision for War, 1914, UCL Press, Londyn 1995
187. Wilson K., The Policy of the Entente: Essays on the Determinants of British Foreign Policy 1904–1914,
Cambridge University Press, Cambridge 1985
188. Winter J., Sites of Memory, Sites of Mourning: The Great War in European Cultural History, Cambridge
University Press, Cambridge 1995
189. Winter J., The Great War and the British People, Palgrave Macmillan, Londyn 2003
190. Wohl R., The Generation of 1914, Harvard University Press, Cambridge, Massachusetts 2009
191. Wolff T., The Eve of 1914, Alfred A. Knopf, Nowy Jork 1936
192. Wolpert S., Morley and lndia, 1906–1910, University of California Press, Berkeley 1967
193. Zuber T., lnventing the Schlieffen Plan: German War Planning 1871–1914, Oxford University Press, Oksford
2010

WSPOMNIENIA, PAMIĘTNIKI, LISTY, OSOBISTE DOKUMENTY


Wielka Brytania
1. Aitken Martha, Diary, Private Papers of Mrs. M. Withhall (née Aitken), Document 17423, Imperial War Museum,
London
2. Benson Arthur Christopher, Diary, Pepys Library, Magdalene College, Cambridge University
3. Bradbury Edward, VC, Imperial War Museum, London
4. Butcher E.S., Diary, Private Papers, Document 6344, Imperial War Museum, London
5. Buckle Archibald Walter, DSO (and Three Bars), ‘Pen Picture by his youngest son Lionel Buckle’, biographical
sketch, Imperial War Museum, London; oraz Service Records, National Archives, Kew
6. Cavell Edith, various papers and documents, Imperial War Museum, London Cave-Orme, R. W., Private Papers,
Document 4271 83/43/1, Imperial War Museum, London
7. Hodder H.G. ‘Bim’, Letters, „The Pelican” (1914), school magazine, The Perse School, Cambridge
8. Lloyd-Burch David, Private Papers, Document 1423 87/26/1, Imperial War Museum, London
9. Naylor Jim, Private Papers, Document 2352 86/21/1, Imperial War Museum, London
10. Nelson David, VC, ‘Account of the Practical Annihilation of ‘L’ Battery, Royal Horse ArtiIIery, at Nery, Oise, on 1st
Sept, 1914’, personal recollection; and ‘The Victoria Cross’, in O’Moore, Creagh & Humphris, E. M., The Times History
of the War – VC Supplement, Imperial War Museum, London
11. Owen Rowland Hely, Private Papers, Document 748, Imperial War Museum, London
12. Tisdall Arthur, VC, ‘RND Personality’, extract from a report by Heald, David, „The Gallipolian”, nr 71, 1973, s. 634–
640; patrz także: Tisdall Arthur, Private Papers, Document 82/3049, Imperial War Museum, London
13. West W. F., ‘Experiences whilst Prisoner of War in Germany From August 1914 till December 1918’, Private
Papers, Document 1767 92/10/1, Imperial War Museum, London
14. Wollocombe, T.S., Private Papers, Document 130 89/7/1, Imperial War Museum, London

Francja
1. Benoit Charles, Raporty policyjne w sprawie Charles’a Benoit, antymilitarysty, teczka B-a 1694, Archiwum
Centralnej Prefektury Policji w Paryżu. Patrz także: www.maitron.org
2. Clément Raymond, ‘Brancardiers, bras cassés!’, dziennik, sierpień–grudzień 1914, Service Historique de la Défense
de Vincenne
3. Dazin Bernardine, ‘Récit d’une femme sous l’occupation allemande en Picardie’, dziennik, sierpień–grudzień 1914,
1 réference, inventaire physique 047829, Muzeum Wielkiej Wojny, Péronne
4. Marie Dubois (z d. Delabre), Listy, sierpień 1914–kwiecień 1915, 139 réferences, inventaire physique – une sélection
de 043062 à 043470, Muzeum Wielkiej Wojny, Péronne
5. Fossey Emile, ‘Souvenirs de guerre 1914–1918’, dziennik, sierpień 1914–kwiecień 1915, 1 réference, inventaire
physique 033157, Service Historique de la Défense de Vincenne
6. Leroi Maurice, Listy, Złota Księga (wypis) i świadectwo zgonu, sierpień–grudzień 1914, Service Historique de la
Défense de Vincenne
7. Michel Marie i Henri, Listy, Dziennik, sierpień–listopad 1914, Muzeum Wielkiej Wojny, Péronne
8. Trichereau, Jérémie, Listy, sierpień–grudzień 1914, 68 réferences, inventaire physique – une sélection de 068686 à
068763, Muzeum Wielkiej Wojny, Péronne
9. Nieznana kobieta, ‘List do Loupa – List do Louisa Bally’, List, 29 sierpnia 1914, Muzeum Wielkiej Wojny, Péronne

Niemcy
1. Baumann Hermann, ‘War Diary, 1914–1916’, red. Magdalena Huck, tłum. Martha Grieswelle, z d. Baumann),
Dokument 300,10/zbiór historia wojskowości, nr 177, Archiwum Bielefeld, Nadrenia Północna-Westfalia
2. Delius Walter, ‘Kriegserinnerungen [pamiętniki wojenne] 1914–1918,’ Spisane z listów i dziennika, Dokument
300,5/HgB, nr 8, Archiwum Bielefeld, Nadrenia Północna-Westfalia
3. Krause Ludwig Johann Eduard, Dziennik, Dokument 161, Archiwum Miejskie, Rostock
4. Meyersiek (pastor), Listy do żołnierzy, Dokument 300,10/zbiór historia wojskowości, nr 339, Archiwum Bielefeld,
Nadrenia Północna-Westfalia
5. Nieznany żołnierz, wypis, ‘Bitwa pod Ypres [1914]’, Dziennik, Dokument 300,10/zbiór historia wojskowości, nr 231,
Archiwum Bielefeld, Nadrenia Północna-Westfalia
6. Nieznany żołnierz, Pocztówki z frontu do domu, Dokument 300,10/ zbiór historia wojskowości, nr 88, 331,
Archiwum Bielefeld, Nadrenia Północna-Westfalia
7. Oetjen Hinrich, Dziennik wojenny, sierpień 1914–maj 1915, Dokument 7500–291, Archiwum Państwowe Brema
8. Schulze Smidt Arthur, Dzienniki wojenne, z. I–V (1914–1915), Archiwum Państwowe Brema

STRONY INTERNETOWE
1. Pisma naukowe i dokumenty zdigitalizowane i dostępne na następujących stronach internetowych:
2. The CEDIAS, Centre d’Etudes, de Documentation, d’Information et d’Action Sociale, Paryż: http://www.cedias.org
3. JSTOR: http://www.jstor.org
4. Oxford University Press (Journals): http://www.oxfordjournals.org
5. Sage: http://www.sagepublications.com
6. Wiley Online: http://onlinelibrary.wiley.com
7. Autograph Letter Collection: Women’s Suffrage, The National Archives, Wielka Brytania:
http://www.nationalarchives.gov.uk/a2a/records.aspx?cat=106–901&cid=1035#1035
8. Asquith H., The war, its causes and its messages: Pięć przemówień wygłoszonych przez premiera od sierpnia
do października 1914 roku:
9. HANSARD 1803–2005
10. Skrót informacji dotyczących p. Herberta Asquitha
11. Ludzie (A): http://hansard.millbanksystems.com/people/a
12. The Bryce Report: http://avalon.law.yale.edu/20th_century/brycere.asp
13. Crowe E., Memorandum na temat aktualnego stanu stosunków z Francją i Niem​cami, British Documents on the
Origins of the War, t. III, The Testing of the Entente: http://tmh.floonet.net/pdf/eyre_crowe_memo.p
14. Niemiecki program rozbudowy marynarki, 1912–1913: http://www.manorhouse.clara.net/book3/chapter17.htm
15. Gooch G.P., Temperley H. (red.), British Official Documents on the Origins of the War, His Majesty’s Stationery
Office, Londyn 1928. Patrz także: http://www.gwpda.org/
16. Konwencja Haska z 1907 roku: http://www.icrc.org/applic/ihl/ihl.nsf/Treaty.xsp?
documentld=4D47F92DF3966A7EC12563CD002D6788&action=openDocument
17. Hansard, debaty w brytyjskim parlamencie: http://hansard.millbanksystems.com/sittings/1910s
18. Harrach F. von, Memoir of assassination of Archduke Franz Ferdinand, cytat w:
http://www.firstworldwar.com/source/harrachmemoir.htm
19. Hemphill A. J., Belgium under the surface, The Commission for Relief in Belgium [1914–1918]:
http://digital.library.wisc.edu/1711.dl/History.BelSurface
20. Meurer C., Mayence F., The Blame for the Sack of Louvain, „Current History”, R. 28, nr 4, (lipiec 1928), s. 556–
571: http://net.lib.byu.edu/estu/wwi/PDFs/Sack%20of%20Louvain.pdf
21. Passelecq F., The Sincere Chancellor (analiza rozmowy brytyjskiego ambasadora sir Edwarda Goschena
z niemieckim kanclerzem Theobaldem von Bethmannem-Hollwegiem 4 sierpnia 1914 roku), „Nineteenth Century and
After”, 1917, University of North Carolina Press, Open Library: http://archive.org/details/sincerechancello00pass
22. Wils E., The (63rd) Royal Naval Division – Sailors in the First World War Trenches (tłum. G. Blokland):
http://www.wereldoorlog1418.nl/RND-Royal-Naval-Division/index.html
23. Smith J.T., The war. Our sailors and soldiers: the Chaplain-General’s call for mid-day prayer, Society for
Propagating Christian Knowledge, 1914–1918: http://digital.library.wisc.edu/1711.dl/History.ChapGenPray
24. Wadstein E., Joseph Bédier’s ‘crimes allemands’, A. Kroch & Co., 1916: Niemieckie zeznania w sprawie
niemieckich zbrodni wojennych: http://digital.library.wisc.edu/1711.dl/History.Wadstein
25. WWI Document Archive: http://wwi.lib.byu.edu/index.php/Main_Page – łącza do stron:

– Dyskusja nad postacią Haiga: Phillips G., Haig: The Great Captain, 1998; Miller G., Haig: Was He a Great
Captain?, 1996
– Herbert A., Mons, ANZAC & Kut, Hutchinson & Co, Londyn 1919, fragment opublikowany na stronie archiwum
związanego z I wojną światową: http://net.lib.byu.edu/estu//wwi/memoir/Mons/mons.htm
– Archiwa wiadomości dyplomatycznych poszczególnych krajów: The Belgian Grey Book, The French Yellow
Book, The German White Book, The Russian Orange Book, The Serbian Blue Book, The Austro-Hungarian Red
Book, patrz także: http://www.gwpda.org/
– Pratt E.A., The Rise of Rail-Power in War and Conquest [fragment]
– Rawes E., October 1999: A Chronology of the Mediation Attempts in July 1914
– Kalendarium zdarzeń prowadzących do wojny: http://wwi.lib.byu.edu/index.php/Timeline_of_Events
– Przemówienia wojenne Wilhelma II – mowa wygłoszona z balkonu Pałacu Królewskiego, Berlin, 1 sierpnia 1914
roku: http://wwi.lib.byu.edu/index.php/Wilhelm_II%27s_War_Speeches
– Wymiana telegramów między Willym a Nickym: http://wwi.lib.byu.edu/index.php/The_Willy-Nicky_Telegrams

ARTYKUŁY
1. Andrew C., France and the Making of the Entente Cordial, „The Historical Journal”, 10 (1), (1967), s. 89–105
2. Coogan J.W., Coogan P.F., The British Cabinet and the Anglo-French Staff Talks, 1905–1914: Who Knew What
and When Did He Know It?, „The Journal of British Studies”, 24 (1), (styczeń 1985), s. 110–131
3. Cosgrove R.A., A Note on Lloyd George’s Speech at the Mansion House, 21 July 1911, „The Historical
Journal”, 12 (1969)
4. Crockaert J., L’Ultimatum allemand du 2 août 1914, „Le Flambeau” 5, nr 3 (marzec 1922), s. 307–330
5. Curtis V.J., Understanding Schlieffen, „The Army Doctrine and Training Bulletin 6”, nr 3 (2003)
6. Doughty R.A., French Strategy in 1914: Joffre’s Own, „The Journal of Military History”, R. 67, nr 2 (kwiecień
2003), Society for Military History, s. 427–454
7. Ekstein M., Some Notes on Sir Edward Grey’s Policy in July 1914, „The Histori​cal Journal”, R. 15, nr 2 (czerwiec
1972), Cambridge University Press, s. 321–324
8. Ekstein M., Sir Edward Grey and Imperial Germany in 1914, „Journal of Contemporary History”, R. 6,
nr 3 (1971), Sage Publication, s. 121–131
9. Farrar L.L., The Limits of Choice: July 1914 Reconsidered, „The Journal of Conflict Resolution”, R. 16,
nr 1 (marzec 1972), Sage Publications, s. 1–23
10. Fay S.B., New Light on the Origins of the World War I. Berlin and Vienna, to Ju​ly 29, „The American Historical
Review, R. 25, nr 4 (lipiec 1920), Oxford University Press na rzecz American Historical Association, s. 616–639
11. Ferguson N., Germany and the Origins of the First World War: New Perspectives, „The Historical Journal”, R.
35, nr 3 (wrzesień 1992), Cambridge University Press, s. 725–752
12. French J.D.P., The Despatches of Sir John French, Chapman & Hall, Londyn 1914
13. Friedberg A.L., Britain and the experience of relative decline, 1895–1905, „Journal of Strategic Studies”, 10 (3),
(wrzesień 1987), s. 331–362
14. Foley R., Preparing the German Army for the First World War: The Operational Ideas of Alfred von Schlieffen
and Helmuth von Moltke the Younger, „War & Society”, R. 22, nr 2 (październik 2004), University of New South
Wales
15. Foley R., The Real Schlieffen Plan, „War in History”, R. 13, nr 1 (2006), s. 91–115
16. Gilbert B. B., Pacifist to Interventionist: David Lloyd George in 1911 and 1914. Was Belgium an Issue?, „The
Historical Journal”, R. 28, nr 4 (grudzień 1985), Cambridge University Press, s. 863–885
17. Hale F.A., Fritz Fischer and the Historiography of World War One, „The History Teacher”, R. 9, nr 2 (luty
1976), Society for History Education, s. 258–279
18. Hamilton K.A., The „Wild Talk” of Joseph Caillaux: A Sequel to the Agadir Crisis, „The International History
Review”, R. 9, nr 2 (maj 1987), Taylor & Francis, s. 195–226
19. Herwig H., From Tirpitz plan to Schlieffen plan: Some observations on German military planning, „Journal of
Strategic Studies”, 9 (1), (marzec 1986), s. 53–63
20. Herwig H., Germany and the „Short-War” Illusion: Toward A New Interpretation?, „The Journal of Military
History”, R. 66, nr 3, (lipiec 2002)
21. Imlay T.C., The Origins of the First World War, „The Historical Journal”, R. 49, nr 4 (grudzień 2006), Cambridge
University Press, s. 1253–1271
22. Jarausch K., Revising German History: Bethmann Hollweg Revisited, „Central European History”, R. 21,
nr 3 (wrzesień 1988), Cambridge University Press, s. 224–243
23. Jarausch K., The Illusion of Limited War: Chancellor Bethmann Hollweg’s Calculated Risk, July 1914, „Central
European History”, R. 2, nr 1 (marzec 1969), Cambridge University Press na rzecz Conference Group for Central
European History pod egidą American Historical Association, s. 48–76
24. Judah T., The Serbs: The Sweet and Rotten Smell of History, „Daedalus”, R. 126, nr 3, „A New Europe for the
Old?” (lato 1997), The MIT Press, s. 23–45 [wyd. pol. Serbowie: powabny i odrażający zapach historii, „Euro-
limes”, nr 1 (4), (marzec 2004), Katedra Studiów Europejskich Akademii Ekonomicznej w Krakowie, tłum. red.]
25. Kaiser D.E., Germany and the Origins of the First World War, „The Journal of Modern History”, R. 55,
nr 3 (wrzesień 1983), The University of Chicago Press, s. 442–474
26. Kann R., Emperor William II and Archduke Francis Ferdinand in Their Correspondence, „The American
Historical Review”, R. 57, nr 2 (styczeń 1952), Oxford University Press na rzecz American Historical Association, s.
323–351
27. Kennedy P., Idealists and Realists: British Views of Germany, 1864–1939, „Transactions of the Royal Historical
Society”, 5 (25), (1975), s. 137–156
28. Kerensky A., Izvolsky’s Personal Diplomatic Correspondence, „The Slavonic and East European Review”, R. 16,
nr 47 (styczeń 1938)
29. Langdon J.W., Emerging from Fischer’s Shadow: Recent Examinations of the Crisis of July 1914, „The History
Teacher”, R. 20, nr 1 (listopad 1986), Society for History Education, s. 63–86
30. Lewis J., Conrad in 1914, „The Polish Review”, R. 20, nr 2/3, „Joseph Conrad: Commemorative Essays: The
Selected Proceedings of the International Conference of Conrad Scholars”, 1974 (1975), University of Illinois Press
na rzecz Polish Institute of Arts & Sciences of America, s. 217–222
31. Lingelbach W.E., [Bez tytułu], „The American Historical Review”, R. 39, nr 2 (styczeń 1934), Oxford University
Press na rzecz American Historical Association, s. 333–335
32. Lyon J.M.B., „A Peasant Mob”: The Serbian Army on the Eve of the Great War, „The Journal of Military
History”, R. 61, nr 3 (lipiec 1997), Society for Military History, s. 481–502
33. Neilson K., My Beloved Russians, „The International History Review”, R. 9, nr 4 (listopad 1987)
34. RöhI J.C.G., Admiral von Müller and the Approach of War, 1911–1914, „The Historical Journal”, R. 12,
nr 4 (grudzień 1969), Cambridge University Press, s. 651–673
35. Remak J., 1914 – The Third Balkan War: Origins Reconsidered, „The Journal of Modern History”, R. 43,
nr 3 (wrzesień 1971), The University of Chicago Press, s. 353–366
36. Schmitt B.E., Triple Alliance and Triple Entente, 1902–1914, „The American Historical Review”, R. 29,
nr 3 (kwiecień 1924), Oxford University Press, s. 449–473
37. Schmitt B.E., The Origins of the War of 1914, „The Journal of Modern History”, R. 24, nr 1 (marzec 1952), The
University of Chicago Press, s. 69–74
38. Schmitt B.E., July 1914: Thirty Years After, „The Journal of Modern History”, R. 16, nr 3 (wrzesień 1944), The
University of Chicago Press, ss. 169–204
39. Schmitt B.E., July 1914 Once More, „The Journal of Modern History”, R. 13, nr 2 (czerwiec 1941), The University
of Chicago Press, s. 225–236
40. Schmitt B.E., The First World War, 1914–1918, „Proceedings of the American Philosophical Society”, R. 103,
nr 3 (15 czerwca 1959), American Philosophical Society, s. 321–331
41. Smith J.R., The Monarchy versus the Nation: The „Festive Year” 1913 in Wilhelmine Germany, „German
Studies Review”, R. 23, nr 2 (maj 2000)
42. Stevenson D., War by Timetable? The Railway Race before 1914, „Past & Present”, nr 162 (luty 1999), Oxford
University Press na rzecz Past and Present Society, Oksford, s. 163–194
43. Stevenson D., Battlefield or Barrier? Rearmament and Military Planning in Belgium, 1902–1914, „The
International History Review”, R. 29, nr 3 (wrzesień 2007), Taylor & Francis, s. 473–507
44. Stone N., Hungary and the Crisis of July 1914, „Journal of Contemporary History”, R. 1, nr 3, 1914 (lipiec 1966),
Sage Publications, s. 153–170
45. Stone N., Moltke–Conrad: Relations between the Austro-Hungarian and German General Staffs, 1909–14,
„The Historical Journal”, R. 9, nr 2 (1966), Cambridge University Press, s. 201–228
46. Stowell E.C., [Bez tytułu], „The American Historical Review”, R. 21, nr 3 (kwiecień 1916), Oxford University Press
na rzecz American Historical Association, s. 596–600
47. Swallow D.M., Transitions in British Editorial Germanophobia 1899–1914: A Case Study of J.L. Garvin, Leo
Maxse and St. Loe Strachey, „Open Access Dissertations and Theses”, artykuł 619, 1980
48. Taylor A.J.P., Accident Prone, or What Happened Next, „The Journal of Modern History”, R. 49, nr 1 (marzec
1977), The University of Chicago Press, s. 1–18
49. Taylor A.J.P., [Bez tytułu], „The English Historical Review”, R. 69, nr 270 (styczeń 1954), Oxford University Press,
s. 122–125
50. Tomaszewski F., Pomp, Circumstance, and Realpolitik: The Evolution of the Triple Entente of Russia, Great
Britain, and France, „Jahrbücher für Geschichte Osteuropas”, Neue Folge, t. 47, z. 3 (1999), Franz Steiner Verlag, s.
362–380
51. Trumpener U., War Premeditated? German Intelligence Operations in July 1914, „Central European History”, R.
9, nr 1 (marzec 1976), Cambridge University Press, s. 58–85
52. Turner L.C.F., The Russian Mobilization in 1914, „Journal of Contemporary History”, R. 3, nr 1 (styczeń 1968),
Sage Publications, s. 65–88
53. Valone S., There Must Be Some Misunderstanding: Sir Edward Grey’s Diplomacy of August 1, 1914, „Journal
of British Studies”, R. 27, nr 4 (październik 1988), Cambridge University Press, s. 405–424
54. Wank S., Desperate Counsel in Vienna in July 1914: Berthold Molden’s Unpublished Memorandum, „Central
European History”, R. 26, nr 3 (1993), Cambridge University Press na rzecz Conference Group for Central European
History pod egidą American Historical Association, s. 281–310
55. Wegerer A. von, The Russian Mobilization of 1914, „Political Science Quarterly”, R. 43, nr 2 (czerwiec 1928),
The Academy of Political Science, s. 201–228
56. Wesseling H.L., Commotion at the Sorbonne: The Debate on the French University, 1910–1914, „European
Review”, 9 (2001)
57. Williamson Jr S.R., Influence, Power, and the Policy Process: The Case of Franz Ferdinand, 1906–1914, „The
Historical Journal”, R. 17, nr 2 (czerwiec 1974), Cambridge University Press, s. 417–434
58. Williamson Jr S.R., German perceptions of the Triple Entente after 1911, „Foreign Policy Analysis”, R. 7,
nr 2 (kwiecień 2011), Wiley Online Library, s. 205–214
59. Williamson Jr S.R., The Reign of Sir Edward Grey as British Foreign Secretary, „The International History
Review”, R. 1, nr 3 (lipiec 1979), Taylor & Francis, s. 426–438
60. Williamson Jr S.R., The Origins of World War I, „The Journal of Interdisciplinary History”, R. 18, nr 4 („The Origin
and Prevention of Major Wars”, wiosna 1988), The MIT Press, s. 795–818
61. Williamson Jr S.R., May E.R., An Identity of Opinion: Historians and July 1914, „The Journal of Modern
History”, R. 79, nr 2 (czerwiec 2007), The University of Chicago Press, s. 335–387
62. Wilson K., The Foreign Office and the „Education” of Public Opinion before the First World War, „The
Historical Journal”, R. 26, nr 2 (czerwiec 1983), Cambridge University Press, s. 403–411

GAZETY I CZASOPISMA
1. „Action Française”, marzec 1913–lipiec 1914
2. „The Bystander”, wrzesień 1914
3. „Czernowitz Allgemeine Zeitung”, sierpień 1914
4. „Der Bauernbündler”, 1 sierpnia 1914
5. „Daheim”, sierpień–wrzesień 1914
6. „Daily Express”, 1914
7. „Daily Mail”, 1914
8. „Daily Mirror”, 1914
9. „Die Neue Zeitung”, lipiec–sierpień 1914
10. „Évolution”, październik 1933
11. „Le Figaro”, 1912–1914
12. „L’Humanité”, 1914
13. „The Literary Digest”, 1912
14. „The Manchester Guardian”, 1912–14 (oraz „The Guardian” w różnych latach)
15. „Le Matin”, 1914
16. „Marburger Zeitung”, sierpień 1914
17. „Österreichische Volkszeitung”, lipiec–sierpień 1914
18. „Paris-Midi”, marzec 1913–lipiec 1914
19. „Pester Lloyd”, 1914
20. „Le Petit Parisien”, 1914
21. „Le Temps”, marzec 1913–lipiec 1914
22. „The Times”, 1912–1914
23. „Wiener Zeitung”, 1914
24. Wolff Bureau, 1914 (niemiecka agencja prasowa)
ILUSTRACJE
Wstręt do „odrażającego fauna”, przedstawionego przez Niżyńskiego, wzmógł konserwatywne nastroje przeciwko La
Belle Époque, artystycznej i społecznej patynie pokrywającej sztywny, autokratyczny świat. (© Bettman/CORBIS)
Współcześni amatorzy nostalgii zwykle nadają wojnie romantyczną aurę, przywołując postać poety Ruperta Brooke’a,
„najprzystojniejszego młodzieńca w Anglii”, a także innych brytyjskich pisarzy. Brooke zmarł wskutek zakażenia po
ukąszeniu przez moskita niedaleko przylądka Gallipoli. (© Michael Nicholson/Corbis)
Brytyjski wynalazca sir Hiram Stevens Maxim w 1884 roku, sfotografowany z ciężkim karabinem maszynowym
własnego projektu — bronią, która stanowiła siłę napędową brytyjskich podbojów kolonialnych. Karabin był
prekursorem uzbrojenia, które zebrało olbrzymie żniwo ofiar śmiertelnych na Froncie Zachodnim
(© Bettman/CORBIS)
Hrabia Otto von Bismarck, „Żelazny Kanclerz”, którego wybitnym osiągnięciem było zjednoczenie Niemiec, dające
początek nowej świadomości rasowej w Europie. (© Underwood & Underwood/Corbis)
Cesarz Wilhelm II, władca o niezbyt lotnym umyśle, który swoimi oburzającymi uwagami budził zaniepokojenie
przywódców europejskich krajów. Później został usunięty w cień przez swoich generałów. Jego „polityka światowa”
(Weltpolitik) okazała się iluzją. (© Sammlung Sauer/dpa/Corbis)
„Kocioł bałkański” osiągnął temperaturę wrzenia w 1912 roku, kiedy pierwsza z dwóch wojen bałkańskich pokazała
całej Europie, że starcie na półwyspie łatwo może wzniecić pożogę ogarniającą cały kontynent. (© Bettman/CORBIS)
Tureccy żołnierze mający stawić czoło siłom serbskim i bułgarskim w 1912 roku — ostatnia linia obrony Turków po
wiekach okupacji Półwyspu Bałkańskiego. (© Bettman/CORBIS)
Królowa Wiktoria z dynastii sasko-koburskiej (Sachsen-Coburg-Gotha) z księciem Walii Edwardem (późniejszym
Edwardem VII), księciem Jerzym (późniejszym Jerzym V) oraz księciem Edwardem (późniejszym Edwardem VIII).
W 1917 roku brytyjska rodzina królewska zmieniła nazwę domu panującego, stając się dynastią Windsorów. (State
Library of Victoria H2002.196/62)
Hrabia Alfred von Schlieffen, pruski generał, autor planu wojny na dwa fronty z Francją i Rosją (1905). Jego idee
skazały Europę na wieloletnią masakrę. (© Bettman/CORBIS)
Król Edward VII wita ówczesnego prezydenta Francji Émile’a Loubeta po jego niedawnym powrocie z Afryki 6 lipca
1903 roku. Historyczna wizyta króla Edwarda w Paryżu przygotowała grunt pod przypieczętowanie Entente Cordiale.
(© Michael Nicholson/Corbis)
Eyre Crowe, urodzony w Niemczech brytyjski urzędnik ministerialny, którego antyniemieckie tyrady wywierały
wówczas znaczny wpływ na politykę Ministerstwa Spraw Zagranicznych. (National Library of Australia, Illustrated
London News, 9 maja 1925 roku)
Więcej na: www.ebook4all.pl

Hrabia Franz Conrad von Hötzendorf, austriacki szef sztabu, zajadły wróg Serbii. Burzliwy romans z mężatką
upośledzał jego zdolność oceny sytuacji. (Library of Congress LC-B2–3289–10)
Kanclerz Theobald von Bethmann-Hollweg jeszcze w przeddzień rozpoczęcia działań wojennych apelował do Wielkiej
Brytanii o zachowanie neutralności. Mówił, że nadciągająca wojna „wykorzeni wszystko, co obecnie istnieje”.
(© CORBIS)
Raymond Poincaré, w 1914 roku piastujący funkcję prezydenta Francji, żywił głęboką nieufność wobec Niemiec
i torpedował starania swoich dyplomatów o zbliżenie z Berlinem. (© CORBIS)
Admirał Alfred von Tirpitz, autor planu rozbudowy niemieckiej marynarki wojennej, która miała osiągnąć siłę
wystarczającą do zmierzenia się z flotą brytyjską o panowanie na morzu. (Mary Evans Picture Library/AAP IMAGE)
Georges Clemenceau, uszczypliwy francuski polityk, oskarżał swoich politycznych rywali, którzy nie chcieli nastawać
na zwrot Alzacji i Lotaryngii, o zdradę. (© Hulton-Deutsch Collection/CORBIS)
Gigantyczna flota brytyjska u wybrzeży Portsmouth, trzy tygodnie przed wypowiedzeniem wojny. Niemcy nigdy nie
zdołały zrównoważyć brytyjskiej supremacji morskiej. (Mary Evans Picture Library/AAP IMAGE)
Sir Edward Grey (po prawej), minister spraw zagranicznych, oraz lord Haldane, ówczesny Lord Kanclerz, podczas
kryzysu lipcowego. Grey do ostatniej chwili nie chciał zobowiązać się w imieniu Wielkiej Brytanii do udziału w obronie
Francji. (Mary Evans Picture Library/AAP IMAGE)
Arcyksiążę Franciszek Ferdynand i jego żona Zofia rozpoczynają przejazd ulicami Sarajewa. Za kilka godzin zginą,
zamordowani przez zamachowca — bośniackiego Serba. (Mary Evans Picture Library/AAP IMAGE)
Bośniacki Serb Gavrilo Princip, morderca Franciszka Ferdynanda, pochwycony przez policję w Sarajewie 28 czerwca
1914 roku. Uniknął kary śmierci ze względu na młody wiek. (AP/AAP IMAGE)
Princip (po lewej) i jego wspólnicy: Milan Ciganović oraz Nedeljko Čabrinović. Do zabicia arcyksięcia zwerbowała ich
„Czarna Ręka” — serbska organizacja terrorystyczna. (Roger Viollet Collection/Getty Images)
Winston Churchill, Pierwszy Lord Admiralicji, zarządził mobilizację brytyjskiej marynarki i przygotowania do akcji
przed wybuchem wojny. Później odegrał kluczową rolę w kampanii na półwyspie Gallipoli. (Mary Evans Picture
Library/AAP IMAGE)
Król Jerzy V w towarzystwie kuzyna, cesarza Wilhelma II, przeprowadza w Berlinie przegląd niemieckiego pułku,
w którym piastował honorową rangę pułkownika, w 1913 roku — zaledwie 18 miesięcy przed wypowiedzeniem przez
Wielką Brytanię wojny Niemcom. (Mary Evans Picture Library/AAP IMAGE)
„Nicky”, car Rosji Mikołaj II, i jego kuzyn „Georgie”, król Anglii Jerzy V. Obaj monarchowie oraz ich kuzyn-cesarz
„Willy” wymieniali telegramy w daremnych wysiłkach mających zapobiec działaniom zbrojnym.
(© Bettman/CORBIS)
Adolf Hitler w wiwatującym tłumie na monachijskim Odeonplatz po wypowiedzeniu wojny 2 sierpnia 1914 roku. Hitler
entuzjastycznie zgłosił się do wojska i wziął udział w pierwszej bitwie pod Ypres. (Mary Evans Picture Library/AAP
IMAGE)
Jeden z licznych brytyjskich plakatów rekrutacyjnych, przedstawiających lorda Kitchenera, które do 1915 roku
zachęciły przeszło milion mężczyzn do ochotniczego zgłoszenia się do wojska. (Mary Evans Picture Library/AAP
IMAGE)
Masakra w belgijskim Dinant, w której 23 sierpnia 1914 roku zamordowano 410 mieszkańców. Niemieckim żołnierzom
rozkazano zabijać cywilów i palić wsie, żeby zmiażdżyć opór Belgów. (© Lebrecht Music & Arts/Corbis)
Tłum rozradowanych Belgów całuje flagę „Union Jack” pod brytyjskim konsulatem w Ostendzie na wieść o wysłaniu
Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego do obrony neutralności Belgii. (Mary Evans Picture Library/AAP IMAGE)
11 Pułk Huzarów, brytyjska jednostka kawalerii sformowana w 1715 roku, przybył do Hawru 16 sierpnia 1914 roku.
Walczył pod Mons i nad Marną; w tych bitwach, podobnie jak inne oddziały kawalerii, dołączył w okopach do żołnierzy
piechoty. (Mary Evans Picture Library/AAP IMAGE)
Marszałek polny sir John French, w 1914 roku dowódca Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego. Ze względu na brak
współpracy z sojusznikami w 1915 roku został zmuszony do rezygnacji ze stanowiska. (Library of Congress LC-B2–
3209–10)
Generał Joseph Gallieni, wielbiony francuski dowódca i ekspert w dziedzinie strategii, został w ostatniej chwili
odwołany ze stanu spoczynku i skierowany do budowy umocnień oraz organizowania obrony Paryża przed niemieckim
atakiem. (Library of Congress LC-B2–3253–6)
Francuskie władze wojskowe skierowały około 600 taksówek do przewiezienia na front blisko 6000 piechurów
rezerwy przed pierwszą bitwą nad Marną, co odciążyło zablokowany francuski system kolei. (© Bettmann/CORBIS)
Marszałek Joseph Joffre, prezydent Raymond Poincaré, król Jerzy V, generał Ferdinand Foch i brytyjski dowódca sir
Douglas Haig w Beauquesne we Francji w styczniu 1918 roku. Do tego czasu wojna pochłonęła miliony ludzkich
istnień, nie przynosząc walczącym stronom żadnych korzyści. (© Hulton-Deutsch Collection/CORBIS)
Konwój niemieckich jeńców, wziętych do niewoli po kluczowym zwycięstwie aliantów w bitwie nad Marną, która
ocaliła Francję od upokorzenia drugim Sedanem. (Mary Evans Picture Library/AAP IMAGE)
„Ziemia niczyja”, widok z okopów 2 batalionu pułku Królewskich Fizylierów Szkockich podczas pierwszej bitwy
pod Ypres zimą 1914 roku. Obie strony jeszcze czterokrotnie walczyły o to ważne strategicznie belgijskie miasto.
(Mary Evans Picture Library/AAP IMAGE)
Flandria, trzy lata później. Czterej australijscy piechurzy kroczą po drewnianych chodnikach, ułożonych na zrytych
lejami i przesiąkniętych wodą polach w pobliżu Ypres, październik 1917 roku. (National Library of Australia,
an23998557)
Wyjście „na górę” — złożony obraz walk pod Ypres w 1917 roku, ukazujący śmiercionośne, odkryte pole bitwy oraz
wczesne zastosowanie lotnictwa. (National Library of Australia, an23478249)
Niemiecka obsługa karabinu maszynowego pod Rheims. Niemcy zostali zmuszeni do wycofania się na umocnione
pozycje na linii rzeki Aisne, skąd udało się ich wyprzeć dopiero w 1918 roku za cenę straszliwej daniny krwi.
(© Bettmann/CORBIS)
Kobiety z londyńskiego East Endu wznoszą „flagę Białego Pióra” z drwiącym komunikatem pod adresem mężczyzn
uchylających się od służby w wojsku: „Służ ojczyźnie lub noś to”. Tysiące mężczyzn doświadczyło upokarzającego
„odznaczenia” białym piórem. (Hulton Archive/Getty Images)
Ranek po pierwszej bitwie pod Passchendaele — ranni alianccy żołnierze wokół bunkra w pobliżu stacji kolejowej
Zonnebeke, 12 października 1917 roku. Bitwa pod Passchendaele była jednym z najkrwawszych starć wojny: szacuje
się, że podczas walk toczonych w morzu błota poległo w niej lub odniosło rany 400 000 Niemców i 250 000 żołnierzy
krajów Wspólnoty Brytyjskiej. (National Library of Australia, an24574133
Spis treści
Wstęp. DŁUGI CIEŃ LATA 1914 ROKU
Część 1. TYRANIA PRZESZŁOŚCI OD 1870 ROKU DO PIERWSZYCH LAT
XX WIEKU
1. FAUN NIŻYŃSKIEGO
2. WZROST MECHANIZACJI
3. MIEJSCE POD SŁOŃCEM DLA NIEMIEC
4. SERBSKIE WENDETY
5. WEJŚCIE AUSTRO-WĘGIER
6. KAJZEROWSKI ŚWIAT
7. FRANCUSKO-ROSYJSKIE IMADŁO
8. DŻOKER
Część 2. ROZMYŚLNA ŚLEPOTA I CIASNOTA WYOBRAŹNI. LATA 1900–
1914
9. UCIEKAJĄCA WOJNA
10. APOKALIPSA SCHLIEFFENA
11. ANGLIA WRACA NA SCENĘ
12. ANGIELSKA GERMANOFOBIA
13. TYMCZASEM W BOŚNI I HERCEGOWINIE
14. GERMANIE – I PEWNA WŁOSZKA – W STANIE OBLĘŻENIA
15. REJS KANONIERKI DO AGADIRU
16. JAK FRIEDRICH VON BERNHARDI ROZUMIAŁ
PRZYSTOSOWANIE DO ŻYCIA
17. PLAN BRYGADIERA SIR HENRY’EGO WILSONA
18. FRANCUSKA ZEMSTA
19. PANOWANIE NA MORZU
20. KRYZYSY BAŁKAŃSKIE
21. PRZYGOTOWANIA DO „NIEUNIKNIONEJ WOJNY”
Część 3. ROK 1914 – NA SALONACH WŁADZY
22. LEPSZY ROK?
23. „MIŁOSNY CZWOROKĄT” EDWARDA GREYA
24. POŻYTKI ZE ŚMIERCI FRANCISZKA FERDYNANDA
25. AUSTRO-WĘGRY: ROZPACZLIWE PRAGNIENIE WOJNY
26. WYJĄTKOWY SPOKÓJ
27. ULTIMATUM POD ADRESEM SERBII
28. PODPALACIE EUROPĘ
29. SERBSKA ODPOWIEDŹ
30. ZNIKNIĘCIE WSZYSTKICH POWODÓW DO WOJNY
31. AUSTRO-WĘGRY WYPOWIADAJĄ SERBII WOJNĘ
32. WILLY, NICKY I GEORGIE
33. KONIEC BRYTYJSKIEJ „NEUTRALNOŚCI”
34. ROZBIJ SWÓJ TELEFON: ROSJA SIĘ MOBILIZUJE
35. NIEMCY WYPOWIADAJĄ WOJNĘ ROSJI
36. NIEMCY WYPOWIADAJĄ WOJNĘ FRANCJI
37. KONIECZNOŚĆ NIE RZĄDZI SIĘ PRAWAMI
38. OSTATNIA LATARNIA
39. SŁODKO I ZASZCZYTNIE UMRZEĆ ZA OJCZYZNĘ…
Część 4. ROK 1914 – W TERENIE
40. GWAŁT NA BELGII
41. NA GRANICACH FRANCJI
42. ODWRÓT
43. CUD NAD MARNĄ
44. SZOK W SERBII, POGROM ROSJAN, UNICESTWIENIE
AUSTRIAKÓW
45. POWSTANIE FRONTU ZACHODNIEGO
Epilog. ROK KOŃCA ŚWIATA
ANEKSY
Aneks 1. STRATY
Aneks 2. NIEMIECKI „CZEK IN BLANCO” DLA AUSTRO-WĘGIER
Aneks 3. ULTIMATUM AUSTRO-WĘGIER POD ADRESEM SERBII
Aneks 4. ODPOWIEDŹ SERBII NA AUSTRO-WĘGIERSKIE
ULTIMATUM
Aneks 5. DEKLARACJA NIEMIEC W SPRAWIE WYPOWIEDZENIA
WOJNY FRANCJI
Aneks 6. MOWA POINCARÉGO DO FRANCUSKIEGO
PARLAMENTU
Aneks 7. NIEMIECKIE ULTIMATUM WYSTOSOWANE DO BELGII
Aneks 8. PRZEMOWA THEOBALDA VON BETHMANNA-HOLLWEGA
DO REICHSTAGU
Aneks 91. PRZEMOWA EDWARDA GREYA DO BRYTYJSKIEGO
PARLAMENTU
PODZIĘKOWANIA
BIBLIOGRAFIA
ILUSTRACJE

You might also like