You are on page 1of 4

Adam Mickiewicz Jakie mówić: pacierze,

LILIJE Gdzie mam iść na odpusty.


BALLADA Ach, pójdę aż do piekła,
(z pieśni gminnej) Zniosę bicze, pochodnie,
Byleby moję zbrodnię
Zbrodnia to niesłychana, Wieczysta noc powlekła."
Pani zabija pana;
Zabiwszy grzebie w gaju, "- Niewiasto, - rzecze stary -
Na łączce przy ruczaju, Więc ci nie żal rozboju,
Grób liliją zasiewa, Ale tylko strach kary?
Zasiewając tak śpiewa: Idźże sobie w pokoju,
"Rośnij kwiecie wysoko, Rzuć bojaźń, rozjaśń lica,
Jak pan leży głęboko; Wieczna twa tajemnica.
Jak pan leży głęboko, Bo takie sądy boże,
Tak ty rośnij wysoko." Iż co ty zrobisz skrycie,
Mąż tylko wydać może;
Potem cała skrwawiona, A mąż twój stracił życie."
Męża zbójczyni żona,
Bieży przez łąki, przez knieje, Pani z wyroku rada,
I górą, i dołem, i górą; Jak wpadła, tak wypada;
Zmrok pada, wietrzyk wieje; Bieży nocą do domu
Ciemno, wietrzno, ponuro. Nic nie mówiąc nikomu.
Wrona gdzieniegdzie kracze Stoją dzieci przed bramą,
I puchają puchacze. "Mamo, - wołają - Mamo!
A gdzie został nasz tato?"
Bieży w dół do strumyka, - "Nieboszczyk? co? wasz tato?" -
Gdzie stary rośnie buk, Nie wie, co mówić na to.
Do chatki pustelnika, - "Został w lesie za dworem,
Stuk stuk, stuk stuk. Powróci dziś wieczorem."
Czekają wieczór dzieci;
"Kto tam?" - spadła zapora, Czekają drugi, trzeci,
Wychodzi starzec, świeci; Czekają tydzień cały;
Pani na kształt upiora Nareszcie zapomniały.
Z krzykiem do chatki leci.
Pani zapomnieć trudno,
"Ha! ha!" zsiniałe usta, Nie wygnać z myśli grzechu.
Oczy przewraca w słup, Zawsze na sercu nudno,
Drżąca, zbladła jak chusta; Nigdy na ustach śmiechu,
"Ha! mąż, ha! trup!" Nigdy snu na źrenicy!
Bo często w nocnej porze
"- Niewiasto, Pan Bóg z tobą, Coś stuka się na dworze,
Co ciebie tutaj niesie, Coś chodzi po świetlicy.
Wieczorną słotną dobą, "Dzieci - woła - to ja to,
Co robisz sama w lesie?" To ja, dzieci, wasz tato!"

"- Tu za lasem, za stawem, Noc przeszła, zasnąć trudno.


Błyszczą mych zamków ściany. Nie wygnać z myśli grzechu.
Mąż z królem Bolesławem Zawsze na sercu nudno,
Poszedł na Kijowiany. Nigdy na ustach śmiechu!
Lato za latem bieży,
Nie masz go z bojowiska; - "Idź, Hanko, przez dziedziniec.
Ja młoda śród młodzieży, Słyszę tętent na moście,
A droga cnoty śliska! I kurzy się gościniec;
Nie dochowałam wiary, Czy nie jadą tu goście?
Ach! biada mojej głowie! Idź na gościniec i w las,
Król srogie głosi kary; Czy kto nie jedzie do nas?"
Powrócili mężowie.
Jadą, jadą w tę stronę,
"Ha! ha! mąż się nie dowie! Tuman na drodze wielki,
Oto krew! oto nóż! Rżą, rżą koniki wrone,
Po nim już, po nim już! Ostre błyszczą szabelki.
Starcze, wyznałam szczerze. Jadą, jadą panowie,
Ty głoś świętymi usty, Nieboszczyka bratowie!
Do smaku im gospoda
- "A witajże, czy zdrowa? I gospodyni młoda.
Witajże nam, bratowa. Jak dwaj u niej gościli,
Gdzie brat?" - "Nieboszczyk brat, Tak ją dwaj polubili.
Już pożegnał ten świat." Obu nadzieja łechce,
- "Kiedy?" - "Dawno, rok minął, Obadwaj zjęci trwogą,
Umarł... na wojnie zginął." Żyć bez niej żaden nie chce,
- "To kłamstwo, bądź spokojna! Żyć z nią obaj nie mogą.
Już skończyła się wojna; Wreszcie na jedno zdani,
Brat zdrowy i ochoczy, Idą razem do pani.
Ujrzysz go na twe oczy."
- "Słuchaj, pani bratowo,
Pani ze strachu zbladła, Przyjm dobrze nasze słowo.
Zemdlała i upadła, My tu próżno siedzimy,
Oczy przewraca w słup, Brata nie zobaczymy.
Z trwogą dokoła rzuca. Ty jeszcze jesteś młoda,
- "Gdzie on? gdzie mąż? gdzie trup?" Młodości twojej szkoda.
Powoli się ocuca; Nie wiąż dla siebie świata,
Mdlała niby z radości Wybierz brata za brata".
I pytała u gości:
"Gdzie mąż, gdzie me kochanie, To rzekli i stanęli,
Kiedy przede mną stanie?" Gniew ich i zazdrość piecze,
Ten, to ów okiem strzeli,
- "Powracał razem z nami, Ten, to ów słówko rzecze;
Lecz przodem chciał pośpieszyć, Usta sine przycięli,
Nas przyjąć z rycerzami W ręku ściskają miecze.
I twoje łzy pocieszyć. Pani ich widzi w gniewie,
Dziś, jutro pewnie będzie, Co mówić, sama nie wie.
Pewnie kędyś w obłędzie Prosi o chwilkę czasu,
Ubite minął szlaki. Bieży zaraz do lasu.
Zaczekajmy dzień jaki, Bieży w dół do strumyka,
Poszlemy szukać wszędzie, Gdzie stary rośnie buk,
Dziś, jutro pewnie będzie." Do chatki pustelnika,
Stuk stuk, stuk stuk!
Posłali wszędzie sługi, Całą mu rzecz wykłada,
Czekali dzień i drugi, Pyta się, co za rada?
Gdy nic nie doczekali,
Z płaczem chcą jechać daléj. - "Ach, jak pogodzić braci?
Chcą mojej ręki oba?
Zachodzi drogę pani: Ten i ten się podoba:
- "Bracia moi kochani, Lecz kto weźmie? kto straci?
Jesień zła do podróży, Ja mam maleńkie dziatki,
Wiatry, słoty i deszcze. I wioski, i dostatki,
Wszak czekaliście dłużéj, Dostatek się zmitręża,
Czekajcie trochę jeszcze." Gdy zostałam bez męża.
Lecz, ach! nie dla mnie szczęście!
Czekają. Przeszła zima, Nie dla mnie już zamęście!
Brata nie ma i nié ma. Boża nade mną kara,
Czekają; myślą sobie: Ściga mnie nocna mara,
Może powróci z wiosną? Zaledwie przymknę oczy,
A on już leży w grobie, Traf, traf, klamka odskoczy;
A nad nim kwiatki rosną, Budzę się, widzę, słyszę,
A rosną tak wysoko, Jak idzie i jak dysze,
Jak on leży głęboko. Jak dysze i jak tupa,
I wiosnę przeczekali, Ach, widzę, słyszę trupa!
I już nie jadą daléj. Skrzyp, skrzyp, i już nad łożem
Skrwawionym sięga nożem,
Do smaku im gospoda, I iskry z gęby sypie,
Bo gospodyni młoda; I ciągnie mię, i szczypie.
Że chcą jechać, udają, Ach, dosyć, dosyć strachu,
A tymczasem czekają; Nie siedzieć mnie w tym gmachu,
Czekają aż do lata, Nie dla mnie świat i szczęście,
Zapominają brata. Nie dla mnie już zamęście!"
I staje, i myśli, i słucha:
"Córko, - rzecze jej stary - Zda się, że ją ktoś goni
Nie masz zbrodni bez kary. I że coś szepce do niéj,
Lecz jeśli szczera skrucha, Wokoło ciemność głucha;
Zbrodniarzów Pan Bóg słucha.
Znam ja tajnie wyroku, - "To ja, twój mąż, twój mąż!"
Miłą ci rzecz obwieszczę; I staje, i myśli, i słucha,
Choć mąż zginął od roku, Słucha, zrywa się, bieży,
Ja go wskrzeszę dziś jeszcze." Włos się na głowie jeży,
W tył obejrzeć się lęka,
- "Co, co? jak, jak? mój ojcze! Coś wciąż po krzakach stęka,
Nie czas już, ach, nie czas! Echo powtarza wciąż:
To żelazo zabojcze "To ja, twój mąż, twój mąż!"
Na wieki dzieli nas!
Ach, znam, żem warta kary, Lecz zbliża się niedziela.
I zniosę wszelkie kary, Zbliża się czas wesela.
Byle się pozbyć mary. Zaledwie słońce wschodzi,
Zrzekę się mego zbioru Wybiegają dwaj młodzi.
I pójdę do klasztoru, Pani, śród dziewic grona
I pójdę w ciemny las. Do ślubu prowadzona,
Nie, nie wskrzeszaj, mój ojcze! Wystąpi śród kościoła
Nie czas już, ach, nie czas, I bierze pierwszy wianek,
To żelazo zabojcze Obnosi go dokoła;
Na wieki dzieli nas!" "Oto w wieńcu lilije,
Ach, czyjeż to są, czyje?
Starzec westchnął głęboko Kto mój mąż, kto kochanek?"
I łzami zalał oko,
Oblicze skrył w zasłonie, Wybiega starszy brat,
Drżące załamał dłonie. Radość na licach płonie,
- "Idź za mąż, póki pora, Skacze i klaszcze w dłonie:
Nie lękaj się upiora. "Tyś moja. mój to kwiat!
Martwy się nie ocuci, Między liliji kręgi
Twarda wieczności brama; Uplotłem wstążek zwój,
I mąż twój nie powróci, To znak, to moje wstęgi!
Chyba zawołasz sama." To mój, to mój, to mój!

- "Lecz jak pogodzić braci? - "Kłamstwo! - drugi zawoła -


Kto weźmie, a kto straci?" - Wyjdźcie tylko z kościoła,
"Najlepsza będzie droga Miejsce widzieć możecie,
Zdać się na los i Boga. Kędy rwałem to kwiecie.
Niechajże z ranną rosą Rwałem na łączce w gaju,
Pójdą i kwiecie zniosą. Na grobie przy ruczaju,
Niech każdy weźmie kwiecie Okażę grób i zdrój,
I wianek tobie splecie, To mój, to mój, to mój!"
I niechaj doda znaki,
Żeby poznać, czyj jaki, Kłócą się źli młodzieńce;
I pójdzie w kościoł boży, Ten mówi, ten zaprzecza;
I na ołtarzu złoży. Dobyli z pochew miecza;
Czyj pierwszy weźmiesz wianek, Wszczyna się srogi bój,
Ten mąż twój, ten kochanek." Szarpią do siebie wieńce:
"To mój, to mój, to mój!"
Pani z przestrogi rada,
Już do małżeństwa skora, Wtem drzwi kościoła trzasły,
Nie boi się upiora; Wiatr zawiał, świece zgasły,
Bo w myśli swej układa Wchodzi osoba w bieli.
Nigdy w żadnej potrzebie Znany chód, znana zbroja,
Nie wołać go do siebie. Staje, wszyscy zadrżeli,
I z tych układów rada, Staje, patrzy ukosem,
Jak wpadła, tak wypada. Podziemnym woła głosem:
Bieży prosto do domu "Mój wieniec i ty moja!
Nic nie mówiąc nikomu. Kwiat na mym rwany grobie,
Bieży przez łąki, przez gaje, Mnie, księże, stułą wiąż;
I bieży. i staje, Zła żono, biada tobie!
To ja. twój mąż, twój mąż!
Źli bracia, biada obu!
Z mego rwaliście grobu,
Zawieście krwawy bój.
To ja, twój mąż, wasz brat,
Wy moi, wieniec mój,
Dalej na tamten świat!"

Wstrzęsła się cerkwi posada,


Z zrębu wysuwa się zrąb,
Sklep trzeszczy, głąb zapada,
Cerkiew zapada w głąb.
Ziemia ją z wierzchu kryje,
Na niej rosną lilije,
A rosną tak wysoko,
Jak pan leżał głęboko.

You might also like