Professional Documents
Culture Documents
Lynne Graham - Pierscionek Na Szczescie
Lynne Graham - Pierscionek Na Szczescie
Graham
Pierścionek na szczęście
Tłumaczenie:
Alina Patkowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Polly wyprowadzono z lotniska, jak jej się zdawało, tylnym wyjściem, do strefy
cargo załadowanej kontenerami. Przez cały czas towarzyszyła jej strażniczka. Była
spocona ze strachu, ale zaczęła ją też ogarniać złość. Nie złamała żadnych przepi-
sów, była tylko zwykłą turystką, dlaczego zatem narażono ją na takie traktowanie?
– Pojedzie pani do pałacu – oznajmiła strażniczka takim tonem, jakby oczekiwała,
że Polly wybuchnie radością. – To wielki zaszczyt. Przysłano po panią samochód
i będzie pani towarzyszyć wojskowa eskorta.
Polly wsiadła na tylne siedzenie błyszczącego samochodu i mocno splotła dłonie
na kolanach. Starała się spojrzeć na całą sytuację optymistycznie. Ponad dwadzie-
ścia lat temu jej matka pracowała w tym pałacu, dobrze będzie zatem zobaczyć to
miejsce, a może nawet uda jej się odnaleźć kogoś, kto pamięta Annabel. Oczywiście,
ta rozmowa nie będzie łatwa, pomyślała z zażenowaniem. Czy jej matka naprawdę
była puszczalska? I jak Polly miała się tego dowiedzieć, nie narażając się na wstyd?
Przypomniała sobie prognozę Ellie o poszukiwaniu igły w stogu siana i pomyślała, że
lepiej nie wspominać o prywatnych sprawach, dopóki nie będzie pewna, z jakim
przyjęciem się spotka.
Wojskowa ciężarówka pełna uzbrojonych żołnierzy wyprowadziła ich z lotniska.
Zdenerwowanie Polly wzrosło na widok tłumu ludzi, który natychmiast otoczył kon-
wój. Do przyciemnianych szyb przyciskały się twarze, dłonie uderzały o dach samo-
chodu, słyszała jakieś okrzyki. Ze spoconym czołem, mocno zacisnęła powieki i za-
częła się modlić. Samochód ruszył powoli, a potem szczęśliwie nabrał szybkości. Je-
chali nowoczesną ulicą. Po obu stronach stały wysokie budynki, a na chodnikach
było mnóstwo ludzi, którzy przyszli tu chyba po to, by popatrzeć na konwój. Tłum
był rozluźniony i w dobrym nastroju. Ludzie machali do nich przyjaźnie i Polly zda-
wało się, że dostrzega na ich twarzach entuzjazm.
Wyjechali z miasta w pustynny krajobraz bez żadnych śladów życia. Rozległe
płaszczyzny piasku, gdzieniegdzie upstrzone kamieniami, rozciągały się we wszyst-
kich kierunkach. Na horyzoncie Polly dostrzegła wielkie wydmy pod błękitnym nie-
bem. Było w tym krajobrazie coś, co sprawiło, że miałaby ochotę go namalować, ale
czymś innym niż pastele, których zwykle używała. Zamrugała, gdy samochód prze-
jechał przez olbrzymią bramę i znaleźli się w zdumiewająco bujnym ogrodzie peł-
nym drzew, krzewów i barwnych kwiatów. Przed nimi widać było bardzo stary bu-
dynek nakryty mnóstwem kopuł, mniejszych i większych, na pozór umiejscowionych
zupełnie przypadkowo.
Ktoś otworzył drzwi samochodu i Polly wyszła na upalne powietrze. Lekkie
spodnie i koszulka natychmiast przykleiły się do jej spoconej skóry. Było niewiary-
godnie gorąco. Pod olbrzymim portykiem stała jakaś kobieta. Na widok Polly skłoni-
ła się nisko i gestem nakazała jej iść za sobą. Polly pomyślała z ulgą, że chyba jed-
nak nie jest aresztowana.
Kobieta prowadziła ją przez wielki korytarz z rzeźbionymi kolumnami. Dalej były
schody i duży, skąpo umeblowany pokój z szeroko otwartymi drzwiami, które wy-
chodziły na ogród. O mój Boże, pomyślała Polly z niechęcią. Znów musiała wyjść na
to okropne słońce. Niepewnie stanęła na otoczonym murem dziedzińcu. Jej prze-
wodniczka zniknęła. W fontannie pośród kępy palm bulgotała woda. Dziedziniec wy-
łożony był kafelkami, które tworzyły misterny wzór, nieco już wyblakły od starości.
Polly zatrzymała się w cieniu fontanny.
Inna młoda kobieta w długiej sukni wskazała jej gestem stolik i dwa krzesła, stoją-
ce w pełnym słońcu. Polly zaklęła w duchu i podeszła bliżej. Za jej plecami rozległy
się szybkie kroki. Młoda kobieta opadła na kolana i pochyliła głowę. Polly zamruga-
ła ze zdziwieniem i obróciła się powoli.
Patrzył na nią bardzo wysoki mężczyzna o kruczoczarnych włosach i przenikli-
wym spojrzeniu jastrzębia. Analogia do polowania była bardzo trafna, bo Polly po-
czuła się osaczona i onieśmielona. Otaczała go atmosfera władzy i niebezpieczeń-
stwa. Był to zapewne najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego widziała w życiu, jeśli
nie liczyć modeli z reklam. Przed wyjazdem przeczytała w internecie wszystko, co
znalazła na temat Dharii, i teraz wiedziała, kto przed nią stoi. To był niedawno ko-
ronowany władca Dharii, król Rashad.
Poczuła się wstrząśnięta tym, że dane jej było spotkać osobiście tak ważną osobę.
W ustach jej zaschło i nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć, ale on odezwał się
pierwszy.
– Panno Dixon, jestem Rashad i chciałbym się dowiedzieć, skąd pani wzięła ten
pierścionek.
„Jestem Rashad”, powiedział, tak jakby był jedynym Rashadem na całym świecie.
Ale patrząc na niego, Polly pomyślała, że może rzeczywiście w całym arabskim
świecie nie ma takiego drugiego. Ten człowiek zjednoczył kraj i zaprowadził w nim
pokój, czym zyskał sobie uwielbienie poddanych.
– Prawdę mówiąc, niewiele potrafię wyjaśnić – przyznała drżącym głosem, bo gdy
spojrzała w te uderzające brązowe oczy, w których zdawało się płonąć złote świa-
tło, zabrakło jej tchu i wszystkie myśli uleciały z głowy.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Proszę usiąść – powiedział Rashad nieco zbyt ostro, bo na widok tej dziewczyny
trudno mu było zachować zwykłe opanowanie. Była absolutnie wyjątkowa i bardzo
piękna. Włosy, w srebrzystym jasnym odcieniu, z jakiego dzieci zwykle szybko wy-
rastają, opadały jej aż do pasa w luźnych, gęstych falach. Cerę miała równie jasną.
W twarzy o kształcie serca błyszczały błękitne oczy i pełne różowe usta. Nie była
zbyt wysoka, właściwie raczej niska, zapewne sięgała mu najwyżej do piersi, ale jej
biodra i biust były ponętnie zaokrąglone.
Polly patrzyła na niego z ustami wyschniętymi z napięcia. Miał piękne kości po-
liczkowe, wąski nos o ładnym kształcie i pełne, zmysłowe usta. Na brązowej skórze
odznaczał się cień zarostu. Z trudem zebrała myśli i powiedziała:
– Przypuszczam, że całe to zamieszanie zostało spowodowane przez pierścionek,
który miałam w torebce. Niestety, prawie nic o nim nie wiem. Dostałam go w spad-
ku po matce i sądzę, że należał do niej przez długi czas.
Hayat, szwagierka Rashada, przyniosła im herbatę i dyskretnie wycofała się
w cień.
– Jak się nazywała pani matka? – zapytał Rashad.
Polly była bardzo zmęczona i na widok herbaty uświadomiła sobie, że bardzo
chce jej się pić, podniosła zatem filiżankę do ust. Herbata była gorąca i musiała ją
popijać maleńkimi łyczkami.
– Annabel Dixon. Ale co to ma…
Rashad zastygł i nie próbując ukrywać zdumienia, powiedział:
– W dzieciństwie miałem niańkę, która nazywała się Annabel Dixon. Chce pani po-
wiedzieć, że to była pani matka?
– Tak, ale niewiele o niej wiem i zupełnie nic nie wiem o okresie, który spędziła
w Dharii. Wychowała mnie babcia – odrzekła Polly niechętnie, zaskoczona tym, co
powiedział. – Dlaczego ten pierścionek jest taki ważny?
– To ceremonialny pierścień królów Dharii, symbol władzy – wyjaśnił Rashad. –
Ma wielkie znaczenie dla całego narodu. Zaginął dwadzieścia pięć lat temu, pod-
czas zamachu stanu. Cała moja rodzina zginęła, a władzę przejął dyktator Arak.
Kim jest pani ojciec?
Polly zesztywniała. Zaczynała ją boleć głowa, a tabletki były w walizce. Zastana-
wiała się, kiedy uda jej się odzyskać bagaż.
– Nie wiem, ale jeśli to wszystko zdarzyło się dwadzieścia pięć lat temu, to chyba
sam pan rozumie, że mniej więcej wtedy zostałam poczęta, więc nie mogę nic o tym
wiedzieć. Nie miałam pojęcia, że ten pierścień jest zaginionym skarbem, i nie wiem,
skąd moja matka go wzięła ani dlaczego go zatrzymała. Musiała chyba zdawać so-
bie sprawę, jak bardzo jest ważny.
– Tak przypuszczam – stwierdził Rashad. – Opiekowała się mną i moimi braćmi do
czasu, gdy skończyłem sześć lat. Z pewnością wiele się przez ten czas dowiedziała
o mojej rodzinie.
– Jaka ona była? – odważyła się zapytać Polly.
Rashad popatrzył na nią ze zdziwieniem.
– Właściwie jej nie pamiętam. Mam tylko kilka bardzo zatartych wspomnień.
Może pan też nie pamięta – dodała szybko i jej blada twarz oblekła się rumieńcem.
– Zawsze była uśmiechnięta i często się śmiała – powiedział Rashad cicho. – Lubi-
liśmy ją. Ale nie miała jasnych włosów jak pani, tylko rude.
Polly skinęła głową, myśląc o rudych włosach siostry, których Ellie nie cierpiała.
– Czy jest tu jeszcze ktoś, kto może ją pamiętać? Chciałabym się dowiedzieć jak
najwięcej.
– Z tamtych czasów nie pozostał prawie nikt ze służby – odrzekł Rashad z żalem
i jego twarz pociemniała.
– Więc co teraz będzie z pierścieniem? – zapytała Polly.
– Musi pozostać tutaj, w Dharii – odrzekł Rashad ze zdziwieniem, jakby powinno
to być dla niej oczywiste. – Tu jest jego miejsce.
– Przecież to mój pierścionek. Moja jedyna pamiątka po matce.
– To bardzo niefortunna sytuacja, ale…
– Dla mnie, nie dla pana! – przerwała mu Polly z ogniem, zirytowana jego wyraź-
nym oczekiwaniem, że powinna po prostu pogodzić się z sytuacją.
Rashad nie przywykł do tego, by mu przerywano, a jeszcze mniej przywykł do ra-
dzenia sobie z rozgniewanymi kobietami. Lekceważąco uniósł ciemne brwi.
– Ma pani więcej szczęścia, niż się pani wydaje – rzekł spokojnie. – Moglibyśmy
oskarżyć panią o kradzież tylko na tej podstawie, że pierścień znaleziono przy pani.
Polly ze zgrzytem odsunęła krzesło i wstała, przytrzymując się blatu stołu, bo od
gwałtownego ruchu zakręciło jej się w głowie.
– W takim razie proszę mnie oskarżyć o kradzież! – parsknęła z wściekłością. –
Jak pan śmie traktować mnie jak złodziejkę? Przeszkodzono mi w podróży. Ochro-
niarze wyprowadzili mnie z lotniska na oczach wszystkich i przetrzymywali całymi
godzinami w jakimś obskurnym pokoiku. A potem tłum omal nie stratował samocho-
du. Moje życie było w niebezpieczeństwie.
– Została pani wybrana do losowej kontroli na lotnisku, ponieważ niedawno wpro-
wadziliśmy program przeciwdziałania przemytowi narkotyków – wyjaśnił Rashad
gładko. – Przykro mi, że została pani narażona na niewygody. Postaramy się dołożyć
starań, by reszta pani wakacji zrekompensowała te przykre przeżycia.
Polly cofnęła się jeszcze o krok i uniosła wysoko głowę.
– Chcę odzyskać pierścionek mojej matki – oświadczyła dobitnie.
Rashad również wstał. Bawiła go wściekłość dziewczyny. Jej twarz zabarwiła się
rumieńcem, niebieskie oczy przybrały kolor fioletu, a usta zacisnęły się w cienką li-
nię.
– Chyba pani rozumie, że to niemożliwe. Ten pierścień nie należał ani do pani
matki, ani do rodziny…
– Zostawiła mi go w spadku, więc należy do mnie.
Cofnęła się ostrożnie, gdy Rashad do niej podszedł.
– W świetle prawa obiekt, który został skradziony, nie jest własnością osoby, któ-
rej został podarowany lub sprzedany, bowiem sprzedawca bądź ofiarodawca nie
miał do niego praw własności.
Polly jednak go nie słuchała. Mówił jak prawnik, a mimo to w lekkim szarym gar-
niturze na tle barwnego dziedzińca wyglądał jak wytwór fantazji, zupełnie nie wy-
dawał się rzeczywisty. W gruncie rzeczy nic z tego, co zdarzyło jej się od chwili, gdy
znalazła się na terytorium Dharii, nie wydawało się rzeczywiste. Do tego jeszcze
ten nieznośny upał.
– Nie będę z panem dyskutować, bo to jest mój pierścień, a nie pański! – zawołała
i poczuła, że kręci jej się w głowie. Obraz w jej oczach zaczął się rozmazywać.
– Zachowuje się pani bardzo nierozsądnie – oświadczył Rashad, wpatrując się
w nią z fascynacją. W tym kruchym ciele kryła się zdumiewająco ognista osobo-
wość. – Proszę wybaczyć, że to powiem, ale zachowuje się pani po prostu dziecin-
nie.
Z czołem zroszonym potem Polly zacisnęła dłonie w pięści.
– Gdyby nie był pan tym, kim pan jest, to chyba bym pana uderzyła.
Ktoś zastukał od drugiej strony do przeszklonych drzwi prowadzących do pałacu.
Hayat podniosła się, by otworzyć, i skłoniła się przed Rashadem tak, jak służba kła-
niała się władcom od wieków. Rashad westchnął i pomyślał, że tradycyjne obyczaje
nie zawsze są słuszne. Krzyki i groźby Polly zdumiewająco go odświeżały. Czy ta
dziewczyna miała jakiekolwiek pojęcie, ile praw obowiązujących w Dharii udało jej
się dotychczas złamać? Z pewnością nie i wolał jej na razie o tym nie mówić. Była
na niego zła i czuła, że ma prawo otwarcie i szczerze wyrażać tę złość. Rashad nig-
dy nie mógł sobie pozwolić na taką swobodę w zachowaniu. Odkąd skończył sześć
lat, uczono go wypełniać obowiązki, a gdy je zaniedbywał, ponosił twarde konse-
kwencje.
W drzwiach stanął zdyszany Hakim, gorączkowymi gestami sygnalizując, że musi
z nim natychmiast porozmawiać. Rashad stłumił irytację. Cokolwiek się działo, to
była jego sprawa i on sam powinien sobie z tym poradzić. Na chwilę skupił wzrok
na Polly, podziwiając jej jasną urodę w pełnym słońcu.
– Nie sądzę, żeby udało się pani mnie uderzyć, nawet gdyby pani próbowała –
oświadczył jedwabistym tonem. – Jestem dobrze wyszkolony w niemal wszystkich
sztukach walki.
– Ale mówi pan, jakby pan czytał podręcznik – wymamrotała i na niepewnych no-
gach postąpiła o krok w stronę stołu. Nie udało jej się jednak tam dotrzeć. Nogi
ugięły się pod nią i upadła. Rashad szybko pochylił się i podniósł dziewczynę, zdu-
miony tym, jak niewiele ważyła. Hayat krzyknęła i wbiegła do pałacu, głośno wzy-
wając pomocy. Na dziedziniec wpadł oddział gwardzistów. Chcieli zabrać Polly
z jego ramion, ale Rashad potrząsnął głową. Hakim wzywał już pałacowego leka-
rza.
– Porozmawiamy, kiedy zostaniemy sami – mruknął ostrożnie.
– Co jej się stało? Zwykła złośnica! – powiedziała Hayat w przestrzeń, gdy stali
w windzie pełnej ludzi. – Krzyczała na króla. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
Hayat była siostrą zmarłej żony Rashada i uważała się za lepszą od wszystkich.
Pogardliwie odnosiła się do innych kobiet i zawsze krążyła w pobliżu władcy, jakby
się obawiała, że Rashad nie zauważy kobiecych wad, jeśli ona wyraźnie mu ich nie
wskaże. Należała do jednej z najważniejszych rodzin w Dharii. Wszystkie ważne ro-
dziny w kraju próbowały przedstawić królowi swoje córki jako potencjalne żony. Był
to niebezpieczny stan rzeczy i Rashad nabrał przekonania, że jeśli chce zachować
pokój między licznymi klanami walczącymi o podniesienie swojego statusu, to musi
znaleźć sobie żonę z innego kraju.
Położył Polly na jedwabnej pościeli. Zaczynała już odzyskiwać przytomność. Jej
powieki zatrzepotały i z ust wydobył się jakiś dźwięk. Ale nawet w tym stanie wy-
glądała jak anioł z obrazka.
– Jest już doktor Wasem – powiedział Hakim stojący przy jego boku.
Rashad odsunął się od łóżka i obydwaj wyszli na korytarz, zostawiając Polly pod
opieką kobiet.
– Ciekawe, co jej się stało – powiedział z napięciem.
– A ja się zastanawiam, jak nasz nieobliczalny naród zrozumie te ostatnie wypad-
ki. Jeden ze strażników dzwonił do kogoś w windzie. Popatrzyłem na niego i to po-
winno w zupełności wystarczyć, żeby się rozłączył. To poważny brak dyscypliny,
skoro nawet ludzie, którzy mają chronić waszą wysokość, biorą udział w tym me-
dialnym cyrku – wyrzekał Hakim.
– Była taka blada. Powinienem zauważyć, że to nie może być naturalna bladość –
westchnął Rashad, jakby nie usłyszał ani słowa z tego, co mówił doradca.
Po chwili wyszedł do nich doktor Wasem.
– Porażenie słoneczne – wyjaśnił z pewną satysfakcją w głosie. – W normalnych
okolicznościach zaproponowałbym, żeby zabrać ją do szpitala, ale zdaję sobie spra-
wę, jakie nastroje panują w tej chwili w mieście. Kobiety zadbają o to, żeby ją schło-
dzić i nawodnić. Ciekaw jestem, kto wpadł na pomysł, żeby zabrać kobietę prosto
po długiej podróży samolotem na słońce w najgorętszej porze dnia? Nawet my źle
znosimy takie temperatury.
Twarz Rashada lekko pociemniała. Porażenie słoneczne.
– To poważny stan…
– Nie tak poważny jak to, co muszę powiedzieć waszej wysokości – szepnął Ha-
kim, gdy doktor odszedł, by wydać dalsze instrukcje kobietom zgromadzonym przy
drzwiach do sypialni.
Rashad wciąż nie potrafił pozbyć się wyrzutów sumienia. Porażenie słoneczne
mogło mieć bardzo poważne konsekwencje. Jeśli dziewczyna nie zostanie szybko
schłodzona, to może dostać drgawek albo nawet ataku serca. Przerażała go własna
bezmyślność.
– Co chcesz mi powiedzieć? – rzucił niecierpliwie.
– Ona twierdzi, że ma na imię Polly, ale w paszporcie widnieje imię Zariyah – szep-
nął Hakim jeszcze ciszej.
– Ale przecież… przecież to imię mojej prababki! Bardzo rzadkie imię. – Rashad
znieruchomiał ze zdumienia. Tego imienia nie używano w Dharii z szacunku dla pa-
mięci jego przodkini. – Jak to możliwe, że ona je nosi?
– Podejrzenia doprowadziły mnie w kierunku, w którym podążyłem bardzo nie-
chętnie – przyznał Hakim ciężko. – Ale fakt, że jej matka miała ten pierścień i nada-
ła dziecku takie imię, w połączeniu z jej zniknięciem po rewolucji, bardzo mnie nie-
pokoi.
– To chyba niemożliwe, żeby była moją krewną! – zaprotestował Rashad gwałtow-
nie.
– Niestety, jej wiek oraz skłonność ojca waszej wysokości do romansowania z ład-
nymi kobietami ze służby świadczą o tym, że to niestety możliwe – stwierdził Hakim
ze smutkiem. – Musimy zrobić badania DNA. Nasz gość może być siostrą przyrod-
nią waszej wysokości.
– Moją siostrą przyrodnią? – Wstrząśnięty Rashad znieruchomiał przy ścianie, po-
rażony myślą, że pociąga go kobieta połączona z nim więzami krwi. Na samą myśl
o tym robiło mu się niedobrze. Ale czytał gdzieś, że tego rodzaju pociąg zdarza się
między dorosłymi członkami rodziny, którzy nie znali się w dzieciństwie.
– Tak czy owak, trzeba to sprawdzić. Musimy mieć pewność – stwierdził Hakim. –
Annabel Dixon lubiła flirty, a ojciec waszej wysokości był…
– Wiem, jaki był mój ojciec – stwierdził Rashad z zaciętą twarzą.
ROZDZIAŁ TRZECI
Gdy Polly odzyskała przytomność, odkryła, że jest naga i ktoś przesuwa po jej cie-
le gąbką. Otaczały ją nieznane twarze. Przerażona, spróbowała usiąść i przykryć
się czymś.
– Bardzo przepraszam, ale to konieczne, żeby szybko obniżyć temperaturę pani
ciała – wyjaśniła młoda, ładna brunetka siedząca u wezgłowia wanny, w której leża-
ła Polly. – Mam na imię Azel i jestem pielęgniarką. Przydarzyło się pani porażenie
słoneczne i choć to bardzo nieprzyjemny stan, komplikacje mogą być jeszcze mniej
przyjemne.
Porażenie słoneczne? Polly przypomniała sobie palący upał na dziedzińcu i stłumi-
ła jęk, gdy sobie uświadomiła, że zasłabła i spowodowała zamieszanie. Chyba rów-
nież nakrzyczała na króla Rashada i groziła, że go uderzy. Zaczerwieniła się jak bu-
rak i w milczeniu czekała na to, co będzie dalej.
Pielęgniarka zmierzyła jej temperaturę i ciśnienie i w końcu pozwoliła wyjść
z wanny. Owinięto ją ręcznikiem, nałożono jakiś jedwabny strój i ułożono w bardzo
wygodnym łóżku, jakby była dzieckiem.
Sądziła, że po tym wszystkim, co się zdarzyło, w żadnym razie nie zaśnie, ale gdy
wypiła tyle wody, ile tylko była w stanie, powieki zaczęły jej ciążyć, ciało zapadło się
miękki materac i usnęła, zanim zdążyła o czymkolwiek pomyśleć.
Gdy się obudziła, było już ciemno. W niewielkiej plamie światła przy drzwiach sie-
działa kobieta. To była Azel, ta sama pielęgniarka co wcześniej. Polly usiadła i po-
wiedziała, że chce do toalety. Pielęgniarka ostrzegła ją, żeby poruszała się ostroż-
nie, bo może jej się zakręcić w głowie. Dotarła do łazienki i po chwili poczuła ulgę.
Było już po północy. W całym pałacu panowała cisza, dziwna dla mieszkanki Londy-
nu przywykłej do odgłosów samochodów i blasku latarni ulicznych.
Ktoś zastukał do drzwi.
– Czy chce pani coś z walizki? – zapytała Azel.
Ucieszona z odzyskania bagażu Polly znalazła w walizce niezbędne przedmioty.
– Kazałam przynieść lekki posiłek. Na pewno jest pani bardzo głodna.
– Przecież jest po północy – zdziwiła się Polly.
– Służba pałacowa pracuje przez całą dobę – uśmiechnęła się Azel.
Przyniesiono tacę i Polly z radością zajadała się sałatką z kurczaka. Zastanawiała
się, która godzina jest w domu, ale nie mogła sobie przypomnieć, ile wynosi różnica
czasu. Wciąż czuła się bardzo zmęczona i pomyślała, że zadzwoni do Ellie rano, kie-
dy poczuje się lepiej.
Gdy znów się obudziła, była sama. Przez szparę nad zasłonami do pokoju wpadało
jasne światło. Podniosła się, wygrzebała z walizki czyste ubranie i poszła pod prysz-
nic, myśląc, że będzie miała o czym opowiadać po powrocie. Wyjechała do Dharii,
żeby odszukać ojca, a tymczasem wylądowała w królewskim pałacu.
Wyszła z łazienki i w sypialni natychmiast pojawiła się pokojówka z wózkiem. Pol-
ly z apetytem zjadła śniadanie, zastanawiając się, co powiedzieć siostrze. Ellie mia-
ła porywczy temperament i Polly nie chciała wzbudzać w niej złości. Gdyby to Ellie
była na jej miejscu, jeszcze na lotnisku zaczęłaby się domagać, by zawiadomiono
brytyjską ambasadę.
Ale gdy sięgnęła do torebki po telefon, nie znalazła go. Wysypała zawartość to-
rebki na łóżko. Pieniądze i paszport były na swoim miejscu, ale telefon zniknął. Pol-
ly wpadła we wściekłość. To był tani telefon i nie przyszłoby jej do głowy, że ktokol-
wiek może go ukraść. No cóż, zamierzała porozmawiać o tym z królem Rashadem,
gdy go zobaczy, tymczasem jednak musiała zadzwonić do Ellie. Jej siostra z pewno-
ścią wychodziła już z siebie, bo Polly nie dała znaku życia o umówionej porze. Choć
z nich dwóch to Polly była starsza, Ellie traktowała ją jak dziecko tylko dlatego, że
Polly nigdy wcześniej nie była za granicą.
Otworzyła drzwi sypialni i zdumiała się na widok pokojówki oraz uzbrojonego
strażnika. Zdumienie przeszło w oszołomienie, gdy strażnik opadł na kolana, pochy-
lił głowę i wymamrotał coś w swoim języku. Polly zdecydowała się nie zwracać na
niego uwagi, bo przyszło jej do głowy, że może nadeszła pora modlitwy.
– Potrzebuję telefonu – powiedziała do pokojówki. – Muszę zadzwonić do siostry.
Pokojówka z promiennym uśmiechem wprowadziła ją znów do sypialni i pokazała
telefon stacjonarny przy łóżku. Polly stłumiła jęk. Nie miała ochoty wyjaśniać, że po-
trzebuje komórki, żeby zadzwonić przez darmową aplikację, bo nie była pewna, czy
angielski dziewczyny jest na tyle dobry, by ją zrozumiała. Pomyślała, że Dharia jako
naftowe królestwo z pewnością może jej zafundować jeden telefon za granicę po
tym wszystkim, przez co kazali jej tu przejść, i podniosła słuchawkę.
Ellie odebrała natychmiast.
– Gdzie ty jesteś? Dlaczego tak długo nie dzwoniłaś? Martwiłam się o ciebie!
Polly przekazała jej nieco okrojoną wersję wydarzeń, musiała jednak wyjaśnić, że
ich matka najwyraźniej nie miała żadnych praw do pierścienia z ognistym opalem
i nie miała również prawa nikomu go przekazać.
– Wiesz, wydaje mi się, że na ten temat powinien wypowiedzieć się prawnik, a nie
jakiś zagraniczny władca – oznajmiła Ellie. – Musisz walczyć o swoje, Polly. Jesteś
pewna, że nie uwięzili cię w pałacu? Po co postawili strażnika przy twoich
drzwiach? Spróbuj wyjść na spacer i zobaczysz, co będzie. Bardzo mi się to wszyst-
ko nie podoba i wydaje mi się, że powinnaś zwrócić się do ministerstwa spraw za-
granicznych, żeby się dokładnie dowiedzieć, jak wygląda twoja sytuacja, i poprosić
o radę…
– Naprawdę sądzisz, że to konieczne? – zapytała Polly żałośnie. – Nie traktujesz
tego wszystkiego zbyt poważnie?
– Polly, ty nie zauważasz sygnałów ostrzegawczych. – W głowie Ellie brzmiała
szczera troska. – Zawsze próbujesz wszystkich usprawiedliwiać. Moim zdaniem nie
potrafisz oceniać ludzkich charakterów.
Polly zakończyła rozmowę zarumieniona i onieśmielona. Ellie gotowa była przy-
stąpić do boju i choć Polly sądziła, że obawy siostry są bezpodstawne, pomyślała, że
rzeczywiście posłucha jej rady i spróbuje wybrać się na spacer. Nałożyła kapelusz,
okulary słoneczne i wyszła z pokoju. W korytarzu skręciła w lewo i nieco dalej za-
trzymała się na wewnętrznym dziedzińcu wyłożonym przepiękną mozaiką.
Weszła na wielkie kamienne schody i po chwili znów się zatrzymała, patrząc na
szeroki korytarz złożony z misternie rzeźbionych kolumn i łuków. Na końcu widać
było zielony ogród. Strażnik szedł za nią, ale niezbyt blisko, tak zaabsorbowany
rozmową z pokojówką, że chyba w ogóle by nie zauważył, gdyby zniknęła. Przemie-
rzyła całą długość korytarza i popatrzyła na ogród. Pośrodku znajdował się basen
w kształcie gwiazdy. Kamienne łuki otaczające dziedziniec były rzeźbione tak sta-
rannie, że przypominały koronkę. Było tu pięknie i Polly żałowała, że nie ma ze sobą
telefonu z aparatem.
Znowu weszła w głąb budynku i w końcu trafiła do głównego holu, gdzie przypro-
wadzono ją dzień wcześniej. Ruszyła w stronę wyjścia, gdy naraz w drzwiach stanę-
ła kobieta, która poprzedniego dnia przyniosła jej herbatę.
– Panna Dixon! – zawołała kobieta ze sztucznym uśmiechem. – Jego wysokość pro-
si, żeby zjadła pani z nim lunch.
– Świetnie – odrzekła Polly. Miała nadzieję, że jej uśmiech wygląda nieco bardziej
naturalnie. Poszła za kobietą i drgnęła lekko, gdy w końcu zauważyła, że zamiast
jednego strażnika teraz idzie za nią sześciu. Gdy się odwróciła, wszyscy jak na ko-
mendę cofnęli się i rozpłaszczyli przy ścianie, omijając ją wzrokiem. Bardzo dziwne,
pomyślała. Może w tym kraju niegrzecznie było patrzeć na kobietę.
Na szczęście lunch podano wewnątrz pałacu, w pomieszczeniu z marmurową po-
sadzką i współczesnym umeblowaniem, które zadziwiająco dobrze pasowało do sta-
rożytnych murów. Rashad wyszedł z drzwi po lewej stronie i na jej widok zatrzymał
się nagle. Ona również stanęła i znów poczuła, że kręci jej się w głowie. Był wręcz
nieprzyzwoicie przystojny i tak seksowny, że zaparło jej dech. Zwykle nie myślała
o mężczyznach w takich kategoriach, ale gdy patrzyła na Rashada, żadne inne sło-
wo nie przychodziło jej na myśl.
– Proszę usiąść – powiedział i wysunął jej krzesło przy stole, którego Polly wcze-
śniej w ogóle nie zauważyła. – Wygląda pani już lepiej.
Usiadł naprzeciwko niej, spoglądając na jej zarumienione policzki.
– Tak, czuję się też lepiej. Przepraszam, że sprawiłam tyle kłopotów – odrzekła
lekko, omijając go wzrokiem.
Włosy miała splecione w warkocz i Rashad poczuł się rozczarowany. Jeszcze nig-
dy nie widział tak pięknych włosów. Podobnie jak poprzedniego dnia, ubrana była
w spodnie i luźną białą koszulkę.
– W mojej torebce brakuje telefonu – powiedziała bez wstępów.
Odpowiedziało jej spojrzenie oczu tak ciemnych, że w słonecznym pokoju błysz-
czały jak dwie czarne gwiazdy.
– Cóż, poszukamy go – odrzekł Rashad gładko, doskonale wiedząc, że telefon za-
pewne skonfiskowano na rozkaz Hakima. – Jestem pewien, że się znajdzie i zosta-
nie pani zwrócony.
– Dziękuję – odrzekła Polly równie uprzejmie, zastanawiając się, dlaczego Rashad
wydaje się tak zupełnie inny niż poprzedniego dnia. Był bardziej opanowany, niemal
sztywny, z twarzą zupełnie bez wyrazu i mocno zaciśniętymi ustami. Nie była pew-
na, czy to wrogość, ostrożność, czy uraza, ale co ją to właściwie mogło obchodzić?
Już niedługo znajdzie się w swoim pensjonacie obok bazaru w Kashan i będzie miała
absolutną pewność, że już nigdy w życiu nie spotka panującego monarchy.
– Co do pierścienia…
– Nie będziemy rozmawiać o tym teraz – odrzekł bez wahania. – Porozmawiamy,
gdy już pani w pełni dojdzie do siebie.
Wytrącona z równowagi tą gładką odmową, przez kilka sekund patrzyła na niego
w napięciu. Jego pewność siebie była bardzo irytująca.
– Doszłam już do siebie – powiedziała cicho. – Jestem bardzo wdzięczna za troskę
i opiekę, jaką mi tu zaoferowano, ale chciałabym jak najszybciej wrócić do swoich
planów.
– Może porozmawiamy o tym jutro – odparł Rashad bez zmrużenia oka.
– Zdaje pan sobie chyba sprawę – powiedziała Polly szeptem, ze względu na bru-
netkę o twardym spojrzeniu, która siedziała zaledwie o trzy metry od nich – że
znów mam ochotę pana uderzyć? Myślałam, że wczoraj straciłam cierpliwość z po-
wodu upału i przegrzania, ale teraz widzę, że chodziło o pana.
Na jego ciemnej twarzy nieoczekiwanie pojawił się promienny uśmiech.
– O mnie? – zdziwił się z wyraźnym rozbawieniem.
– Tak, o pana. Jest pan nieznośnie apodyktyczny i widać, że przywykł pan do tego,
że ludzie robią dokładnie to, co pan chce.
– Bo jestem królem – uśmiechnął się.
– Ale nie jest pan moim królem. – Teraz na twarz Polly wypłynął uśmiech, w któ-
rym desperacja mieszała się z rozbawieniem.
Na widok tego uśmiechu Rashad zastygł i sztywno wyprostował ramiona, zastana-
wiając się, czy dziewczyna próbuje z nim flirtować. Chyba jednak nie. Brytyjki, któ-
re kiedyś znał blisko, używały znacznie bardziej bezpośrednich metod, żeby zwró-
cić jego uwagę.
– Mimo wszystko jest pani moim gościem – odrzekł chłodno. – W Dharii obowiązu-
ją bardzo surowe zasady gościnności. Nie wolno sprawiać gościom przykrości.
– Ale przecież właśnie w tej chwili pan to robi! – syknęła Polly.
Długie, brązowe palce znieruchomiały na widelcu. Rashad oderwał wzrok od jej
twarzy i poczuł się bardzo niekomfortowo. Wbił wzrok w talerz i jadł w milczeniu.
– Mam wielką ochotę wbić w pana widelec – szepnęła Polly ponad stołem.
To przeważyło szalę. Rashad przegrał tę potyczkę. Nie udało mu się opanować
śmiechu i z jego ust wydobył się zupełnie niestosowny śmiech. Polly popatrzyła na
niego ze zdziwieniem. Zauważyła również, że brunetka przypatruje jej się chłodno.
Może w tym kraju rozbawienie króla było ciężkim przestępstwem.
– Porozmawiamy jutro – powiedział Rashad, wstając od stołu.
Polly z trudem opanowała frustrację. Chyba jednak zachowywała się zbyt uprzej-
mie. Król nie odpowiedział na żadne jej pytanie. Nie chciał rozmawiać o pierścionku
ani nie powiedział jej, kiedy będzie mogła opuścić pałac. Choć z drugiej strony, jakie
to miało znaczenie? Traktowano ją tu jak honorowego gościa, mieszkała w luksu-
sach i cichutki wewnętrzny głos szeptał jej, że trudno to uznać za karę. Był to ra-
czej nieoczekiwany dar. Karmiono ją doskonale i do tego miała służbę. Jak mogłaby
mieć złe zdanie na temat swojego gospodarza? Przecież nie zamknął jej w lochu.
Poza tym miała okazję, by z bliska obejrzeć zupełnie inny i znacznie barwniejszy
świat niż ten, do którego przywykła.
Zadowolona z własnego optymizmu, poszła zobaczyć, co jeszcze znajduje się
w tym egzotycznym pałacu. Nie zwracała uwagi na oddział uzbrojonych po zęby
żołnierzy ani na pokojówkę, którzy szli za nią krok w krok, tylko podziwiała fanta-
styczny widok na pustynię, jaki rozciągał się z tarasu na dachu. Taras położony był
nad oficjalnymi pomieszczeniami. Prowadzące do nich drzwi były sklepione i pokry-
te rzeźbami z brązu, a wnętrza równie piękne, włącznie z kuchnią. Na jej widok ar-
mia kucharzy zamilkła i znieruchomiała ze zdumienia. Pokojówka posłużyła jej za
tłumaczkę i Polly już po chwili siedziała na kolejnym zacienionym dziedzińcu nad mi-
seczką schłodzonych truskawek, miodową herbatą i fantastycznymi ciasteczkami.
W końcu uznała, że to cudowne wakacje, choć poszukiwania ojca nie posunęły się
nawet o centymetr.
Może od samego początku to było niemożliwe. Minęło już zbyt wiele czasu. Nie
miała odwagi nawet wypowiedzieć nazwiska, które matka zostawiła jej na kartecz-
ce, bo ten biedny człowiek być może wcale nie był jej ojcem i może już dawno się
ożenił. Polly nie chciała niszczyć nikomu życia, a matka, którą ledwie pamiętała,
była tak toksyczna nawet dla własnej rodziny, że Polly nie miała zaufania do jej osą-
du, gdy chodziło o mężczyzn.
Po południu Hakim otrzymał wyniki badań DNA, które wstrząsnęły nim tak bar-
dzo, że kilka godzin spędził na modlitwie, wzburzony i przejęty poczuciem winy. Nie
był pewien, jak uda mu się przekazać te wiadomości królowi, ale nie miał żadnego
wyboru.
– Ona jest twoją wnuczką? – powtórzył Rashad z niedowierzaniem. – Jak to możli-
we, Hakim?
Starszy mężczyzna westchnął ciężko.
– Gdy mój syn Zahir zginął, byliśmy ze sobą w konflikcie. Przez całe życie tego ża-
łowałem. Wiedziałem, że miał romans z tą niańką, ale podejrzewałem, że Zahir nie
był jedyny. Wiedziałem też, że mój syn chciał się z nią ożenić pomimo moich zastrze-
żeń. Odwodziłem go od tego i przytaczałem przykład moich własnych rodziców, któ-
rzy pochodzili z zupełnie różnych kultur. Mój syn poczuł się urażony.
Rashad milczał. Zahir był jedynym dzieckiem Hakima. Dzień po śmierci rodziny
Rashada Zahir zginął, bohatersko próbując bronić pałacu i jego mieszkańców przed
najemnikami Araka.
– A teraz wasza wysokość sam widzi, jakie konsekwencje przyniósł mój błąd. Roz-
mawiałem z synem głową, a powinienem rozmawiać sercem. Kochał tę kobietę,
a ona już była w ciąży. Ale tego mi oczywiście nie powiedział – przyznał Hakim cięż-
ko i jego zwykle równy głos nieco zadrżał. – Gdy niańka zniknęła po jego śmierci, ni-
gdy więcej o niej nie myślałem. Dlaczego miałbym o niej myśleć? Dopiero teraz,
przed chwilą, dowiedziałem się, że Zahir potajemnie wziął z nią ślub na dzień przed
swoją śmiercią. Chciałbym pokornie prosić o trochę wolnego. Muszę pojechać do
domu i porozmawiać o tym zdumiewającym odkryciu z żoną.
– Oczywiście – westchnął Rashad z napięciem, przejęty myślą, że Polly, choć zu-
pełnie na to nie wyglądała, miała w sobie krew Dharii. – Ale do kogo ona jest podob-
na?
– Do mojej matki – wyznał Hakim z drżeniem. – Te włosy. Powinno mi to przyjść do
głowy już w pierwszej chwili, gdy ją zobaczyłem. Muszę również prosić, by wasza
wysokość przekazał wszystkie sprawy związane z moją wnuczką i obecnymi niepo-
kojami na ulicach w ręce moich dwóch zastępców, bowiem ja nie jestem do tego od-
powiednią osobą.
– Tego nie zrobię – odrzekł Rashad natychmiast. – Ufam ci jak nikomu innemu.
– To dla mnie wielki zaszczyt, ale…
– Idź do domu, do żony, Hakim – powiedział łagodnie Rashad. – Przynajmniej dzi-
siaj sprawy rodzinne muszą być dla ciebie ważniejsze niż oficjalne obowiązki.
Na szczęście Polly nie była jego siostrą przyrodnią. Rashad uśmiechnął się z na-
mysłem. Okazało się również, że był jej królem, choć jeszcze o tym nie wiedziała,
bo ze względu na ojca miała prawo do obywatelstwa Dharii. Żałował, że nie może
jej tego powiedzieć, ale to był przywilej jej dziadka.
Następnego ranka, gdy Rashad zajęty był innymi sprawami, jeden z pomocników
Hakima przyniósł najpopularniejsze gazety w kraju. Prawdziwe imię Polly widnieją-
ce w paszporcie zostało ujawnione i to w zupełności wystarczyło, żeby przesądny
naród wbił sobie do głowy idiotyczne pomysły. Nieżonaty król, wolna kobieta o imie-
niu Zariyah, które nosiła po jego prababce, powrót Nadziei Dharii. W tym kraju ta-
kie zbiegi okoliczności uważano za znaki zesłane z nieba.
Rashad westchnął ciężko. Wcale się nie dziwił, że imię Polly wykrzykiwano teraz
na ulicach. Nie mógł jej wypuścić z pałacu. Nie było żadnych szans, by mogła cie-
szyć się anonimowymi wakacjami. Najważniejsza gazeta w Dharii wydrukowała jej
paszportowe zdjęcie. Historia rozniosła się już po całym kraju i zwykle rozsądny
wydawca zdecydował się tym razem zignorować względy bezpieczeństwa i opubli-
kować wszystkie informacje.
Do tego Rashada poinformowano, że chce się z nim zobaczyć urzędnik z ambasa-
dy brytyjskiej. A zatem doszło jednak do dyplomatycznego konfliktu, którego oba-
wiał się Hakim.
Polly przy śniadaniu oglądała lokalną telewizję. Żałowała, że nie zna miejscowego
języka, a nie udało jej się znaleźć żadnego europejskiego kanału. Nie musiała jed-
nak znać arabskiego, by zrozumieć obraz przedstawiający podniecone tłumy na uli-
cach stolicy. Niestety nie wiedziała, co jest napisane na plakatach, którymi ludzie
wymachiwali wraz z flagami Dharii.
Znów zadzwoniła do Ellie. Siostra poinformowała ją, że rozmawiała z minister-
stwem spraw zagranicznych i że ambasada oficjalnie wystąpiła o wyjaśnienia
w sprawie jej tak zwanego aresztu i uwięzienia w pałacu królewskim.
– O mój Boże, Ellie! – zawołała Polly z konsternacją. – Po co to zrobiłaś? Mnie tu
jest bardzo dobrze…
– Ta sprawa z pierścieniem śmierdzi na kilometr. Myślę, że nie masz pojęcia, co
tam się naprawdę dzieje. Jak zwykle płyniesz z prądem i pozwalasz się przesuwać
z kąta w kąt.
Polly cierpliwie wysłuchała argumentów siostry i w końcu zgodziła się, że powinna
zażądać, by pozwolono jej wrócić do Kashan. Pomyślała, że najlepiej kuć żelazo,
póki gorące. Rozbawiona własną śmiałością zadzwoniła do pałacowej centrali i po-
prosiła, żeby połączono ją z królem.
– Muszę z panem porozmawiać – oświadczyła śmiało, gdy usłyszała jego niski
głos. – Możliwe, że będę krzyczeć, więc lepiej byłoby, gdyby nikt nie słyszał tej roz-
mowy.
Rashad jęknął głośno, bowiem według zasad pałacowego protokołu nie wolno mu
było pozostawać sam na sam z kobietą. Wiedział, że te zasady wprowadzono dla
ochrony przed skandalem i pomówieniami, ale nie było łatwo wymknąć się z sieci
protokolarnych wymogów.
– Spotkajmy się na tarasie na dachu – zaproponował. – Podobno była tam pani
wczoraj. Tam jest cień. Przyjdę, gdy tylko będę mógł.
O dziwo, w duszy Polly zrodziło się współczucie. Najwyraźniej nie wolno mu było
spotkać się z nią sam na sam. Czy król Dharii kiedykolwiek był sam? Przez cały
czas chodzili za nim ochroniarze. Polly zastanawiała się, jak wygląda takie życie
w złotej klatce, gdy ktoś obserwuje każdy krok i nasłuchuje każdego słowa.
Powiedziała pokojówce, że chce się wybrać na spacer sama. Trzej ochroniarze
popatrzyli na nią ze zdziwieniem, ale nie poszli za nią. Poczuła ulgę. Po raz pierw-
szy była wolna w tym pałacu.
Na tarasie zobaczyła coś dziwnego. W jednym kącie ustawiono ogromny namiot.
Pośrodku znajdowało się palenisko, a dookoła niego poduszki i rozmaite przyrządy,
które zapewne służyły do parzenia herbaty. Polly z ulgą zeszła z palącego słońca
i usiadła na poduszce. Rashad pojawił się po kwadransie.
– Łamiemy zasady. – Serce podskoczyło jej w piersi, gdy nieoczekiwanie błysnął
uśmiechem. – To niedozwolone.
– Czasami łamanie zasad bywa przyjemne – wykrztusiła rozsądna zwykle Polly
wyschniętymi ustami. Po raz pierwszy widziała go w tradycyjnym stroju. Czarne
włosy przykryte miał muślinową chustą przytrzymaną złotym sznurem, a zamiast
zachodniego ubrania długą, zapinaną na guziki szatę. Ten strój podkreślał jego
ciemne oczy i piękne rysy twarzy. Usiadł naprzeciwko niej ze swobodnym wdzię-
kiem.
– Ale czasami za łamanie zasad płaci się wysoką cenę – mruknął z rozbawieniem.
– O czym chciała pani ze mną rozmawiać?
– Chcę wreszcie opuścić ten pałac i zacząć wakacje – odrzekła po prostu, choć
wiedziała, że w głębi serca wcale tego nie chce. Ale to było rozsądne. Jej miejsce
nie było tutaj.
Rashad splótł długie palce.
– Obawiam się, że nie mogę się na to zgodzić.
Nawet ręce ma piękne, pomyślała Polly, i dopiero po chwili dotarło do niej, co po-
wiedział. Z niedowierzaniem zerwała się na nogi.
– Więc jestem tu więźniem? – zawołała z przerażeniem. A zatem podejrzenia jej
siostry nie były bezpodstawne.
– Proszę się nie denerwować – odrzekł Rashad spokojnie. – Wyjaśnię pani, w ja-
kiej sytuacji się znaleźliśmy…
– W tej sytuacji znalazłam się tylko ja! – wykrzyknęła ze złością.
– W Kashanie jest bardzo niespokojnie. Nie byłaby tam pani bezpieczna. Nikt nie
chciałby zrobić pani krzywdy, ale podniecony tłum bardzo trudno jest kontrolować.
– Nie rozumiem, o czym pan mówi.
– Proszę usiąść i posłuchać. Wszystko pani wyjaśnię.
– Może pan wyjaśniać, kiedy będę stała – parsknęła, zdecydowana nie ustąpić ani
o krok.
– Dobrze. – Podniósł się z takim samym wdziękiem, jak poprzednio usiadł. Wy-
szedł z namiotu i stanął przy poręczy otaczającej taras. – Sto lat temu…
– Sto lat temu? – powtórzyła Polly z niedowierzaniem. Co to mogło mieć do rze-
czy?
– Proszę zamknąć usta i usiąść – warknął Rashad z nagłą frustracją. – Jak mam
cokolwiek wyjaśnić, jeśli pani nie słucha?
Polly zacisnęła usta i usiadła z buntowniczym wyrazem twarzy.
– Skoro zamierza pan na mnie krzyczeć…
– Muszę pani opowiedzieć najważniejszą legendę Dharii. Sto lat temu moja pra-
babka Zariyah przybyła do Dharii i przywiozła ze sobą pierścień z ognistym opa-
lem. Podarowała go mojemu pradziadkowi, który potem się z nią ożenił. Poddani
uważają, że była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale tak naprawdę było to za-
aranżowane małżeństwo, które okazało się bardzo udane i wprowadziło Dharię
w długi okres pokoju i dobrobytu.
– To imię – szepnęła Polly, marszcząc czoło. – Dostałam to imię po urodzeniu.
– Również pierścień ma wielkie znaczenie w oczach mojego narodu. Imię w pani
paszporcie zostało już zauważone. Być może właśnie z tego powodu wybrano panią
do osobistej kontroli. Przywiozła pani pierścień z powrotem do Dharii…
– Ale nie po to, żeby oddać go panu – zaprotestowała Polly gwałtownie.
– Ciągle mi pani przerywa.
– A pan chyba zanadto przywykł do tego, że wszyscy słuchają pana w milczeniu.
– Mój kraj ma za sobą bardzo trudne dwadzieścia lat. Naród wiele wycierpiał pod
rządami dyktatora Araka – powiedział Rashad ostro. – Ludzie są tu bardzo przesąd-
ni. Pani pojawienie się, wygląd, imię i to, że miała pani ze sobą pierścień, spowodo-
wało wielkie zamieszki na ulicach. Właśnie w tej chwili w Kashanie ludzie wymachu-
ją transparentami z imieniem Zariyah, bo moja prababka była przez nich bardzo
kochana. Gdyby wyszła pani z pałacu, natychmiast otoczyłby panią tłum. To bardzo
niebezpieczne.
Polly patrzyła na niego z otwartymi ustami, z trudem rozumiejąc, co do niej mówi.
– Chce pan powiedzieć, że taki zbieg okoliczności – moje imię i pierścień – wystar-
czy, żeby…
– Żeby spowodować tyle zamieszania? Tak – potwierdził Rashad ciężko.
Patrzyła na palenisko, szczerze zdumiona tym, co jej powiedział. Więc to ze
względu na nią ludzie demonstrowali w całym mieście i wymachiwali plakatami? To
zupełnie nie mieściło jej się w głowie.
– Ale nie rozumiem, czego oni ode mnie chcą – wymamrotała.
– Najkrócej mówiąc, chcą, żeby wyszła pani za ich króla – odrzekł Rashad sucho.
– Nieżonaty król i wolna kobieta, która nosi to samo imię co słynna królowa… w ich
oczach wszystko jest bardzo proste.
– Chcą, żebym wyszła za pana? – wykrztusiła Polly.
– Mają wszelkie przesłanki, by tak myśleć – skwitował Rashad z odrobiną goryczy,
bo im dłużej patrzył na demonstrujące tłumy, tym bardziej jego poczucie obowiązku
walczyło z rozsądkiem. – Jest pani bardzo piękna. Jaki mężczyzna nie chciałby po-
ślubić takiej piękności? A choć mogła pani wybrać jakiś niestosowny zawód, na
przykład zostać striptizerką albo tańczyć na rurze, co z całą pewnością nieco stłu-
miłoby ich entuzjazm…
– Najmocniej przepraszam! – Polly znów zerwała się na nogi.
– Tymczasem pani pracowała w schronisku dla bezdomnych i pomagała słabym
i ubogim – dokończył Rashad. – Owszem, nasze media są równie dociekliwe jak
w pani kraju. Gazety przedstawiły panią jako idealną kandydatkę na moją żonę.
Polly gwałtownie wyszła z namiotu i stanęła w pełnym słońcu przy poręczy tarasu,
wpatrując się w piaszczyste wydmy na horyzoncie.
– Jestem przerażona…
– A ja jestem w pułapce – oświadczył Rashad bez cienia współczucia, wściekły na
los, który postawił go w tak trudnej sytuacji. Podczas koronacji przysięgał, że zrobi
wszystko, by zapewnić Dharii szczęście i bezpieczeństwo, ale poświęcenie wolności
osobistej nigdy mu nie doskwierało. Dopiero teraz, gdy przyszło do kwestii małżeń-
stwa, zaczął rozumieć, jaka była cena tej obietnicy. Miał o czym myśleć. Patrzył na
Polly i zastanawiał się, co by było, gdyby poddał się woli narodu zamiast siedzieć
spokojnie i czekać, aż entuzjazm tłumów zemrze śmiercią naturalną.
– Przecież to nie ja zastawiłam na pana pułapkę! – wykrzyknęła Polly wojowniczo,
unosząc rękę.
Rashad bez ostrzeżenia pochwycił ją w swoją dłoń i wpatrzył się w błękitne żyłki
na wewnętrznej stronie jej przegubu. Przy jego brązowych palcach jej ręka wyda-
wała się zupełnie biała. Nie zastanawiając się, co robi, pochylił głowę i przycisnął
usta do gładkiej, delikatnej skóry.
Polly patrzyła na jego ciemną głowę w ogłuszonym milczeniu. Całe jej ciało prze-
szył dziwny dreszcz. Niewiarygodne, jak wielka dawka zmysłowości mogła kryć się
w tak niewinnym kontakcie. Zdarzało się, że gdy mężczyźni całowali ją namiętnie,
nie czuła zupełnie nic, natomiast jedno muśnięcie ust Rashada na skórze jej nad-
garstka wystarczyło, by całe jej ciało ogarnęło podniecenie. Zadrżała, gdy jego usta
przesunęły się po dłoni i zamknęły wokół czubka palca. Jak zahipnotyzowana pa-
trzyła w jego błyszczące złotym światłem oczy i widziała w nich czyste pożądanie.
Naraz gdzieś w pobliżu rozległy się arabskie okrzyki. Polly zamrugała ze zdziwie-
niem, a Rashad natychmiast puścił jej rękę.
Hakim był wstrząśnięty tym, co zobaczył. Zaufał swojemu królowi, ale zapomniał
o tym, że król jest młodym mężczyzną, a Polly piękną młodą kobietą.
– To spotkanie jest absolutnie niestosowne – powiedział do swojej wnuczki z nie-
szczęśliwą miną. – Ale nie mogę pani za to winić.
Przez chwilę mężczyźni rozmawiali ze sobą po arabsku. Polly poczuła zażenowa-
nie. W końcu to ona poprosiła o spotkanie sam na sam, łamiąc zasady obowiązujące
w Dharii. Rashad tylko pocałował ją w dłoń. Na litość boską, pomyślała ze złością
i ogarnęła ją niechęć do tego starszego mężczyzny, który zachowywał się tak, jakby
przerwał jakąś szokującą, rozpustną scenę.
– Panno Dixon, jestem Hakim – powiedział starszy mężczyzna łagodnie i odprowa-
dził ją na bok. – Czy mogę nazywać panią Polly? A może Zariyah?
Polly opanowała się z trudem.
– Nie. Moja babcia nigdy nie używała tego imienia. Kiedy byłam już trochę star-
sza i rozumiałam, że naprawdę tak się nazywam, powiedziała mi, że to cudzoziem-
skie imię, które brzmi dziwnie, i nie chciała go używać, więc nazywała mnie Polly.
– Wielka szkoda, ale może z czasem uda się temu zaradzić – odpowiedział Hakim
niejasno. – Czy zechciałaby pani ze mną porozmawiać? Muszę pani powiedzieć
o czymś bardzo ważnym.
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Jeszcze nie jest za późno. Możesz zmienić zdanie – powiedziała Ellie z despera-
cją, oglądając w telewizji tłumy świętujące na ulicach Kashan ślub Rashada i Polly. –
Choć z drugiej strony pewnie już mają kubki i ściereczki z twoimi zdjęciami i gdybyś
teraz go rzuciła, trzeba by było wywieźć cię z kraju w przebraniu.
– Nie mam zamiaru go rzucać – odrzekła Polly cicho. Życzyłaby sobie, żeby Ellie
przestała ją denerwować swoimi ponurymi prognozami.
Ellie przyleciała do Dharii przed dwoma dniami i od chwili przyjazdu przez cały
czas wygłaszała starszej siostrze kazania na temat małżeństwa. „Szybki ślub, długa
pokuta. Zdajesz sobie sprawę, w co się pakujesz? A jeśli Rashad pokazuje ci się te-
raz wyłącznie z dobrej strony, żeby cię przekonać do tego małżeństwa? Popatrz tyl-
ko na tych świętujących ludzi. On potrzebuje ciebie bardziej niż ty jego. To powinno
wzbudzić w tobie podejrzenia. Może ma gdzieś ukrytą inną kobietę, którą napraw-
dę kocha?”.
Polly potulnie słuchała wszystkich argumentów, ale ostrzeżenia siostry nie docie-
rały do niej z tego prostego powodu, że chyba była już zakochana w Rashadzie. Do-
szła w końcu do tego wniosku o własnych siłach. Inaczej nigdy by mu nie wybaczyła,
że groził jej wyrzuceniem z kraju, jeśli się nie zgodzi za niego wyjść.
Po dwóch tygodniach, które minęły od oświadczyn, dostrzegała już kilka praktycz-
nych powodów, które przemawiały za tym małżeństwem. Po pierwsze, jej dziadek
bardzo dobrze wyrażał się o swoim władcy, a ona ufała Hakimowi i jego żonie Dur-
sie, bo była szczerze przekonana, że ważniejsze jest dla nich jej szczęście niż pra-
gnienie, by ich wnuczka wyszła za króla. Po drugie, Rashad był z nią szczery. Nie
prawił jej ekstrawaganckich komplementów i nie wspominał o miłości. Pogodziła się
z tym i z optymizmem myślała, że z czasem jego uczucia mogą się zmienić. Po trze-
cie, w Rashadzie było coś, co bardzo mocno do niej przemawiało. Nie potrafiła tego
wyjaśnić ani nazwać, uznała to zatem za początek miłości. Wiedziała, że po prostu
nie byłaby w stanie od niego odejść.
Ale właściwie skąd o tym wiedziała? Zastanawiała się nad tym, gdy grupa rozga-
danych kobiet układała na niej fałdy wyrafinowanej sukni ślubnej i donosiła coraz to
nowe klejnoty, choć Polly i tak już była obładowana złotem jak wielbłąd. Wujowi Ra-
shada oprócz najmłodszego siostrzeńca udało się także ocalić rodzinną kolekcję
klejnotów. Nie było jasne, jak to się stało, że ognisty opal został oddzielony od resz-
ty. Hakim sądził, że jego syn zapewne zabrał go i oddał matce Polly na przechowa-
nie na czas zamętu w trakcie zamachu stanu. W końcu Zahir tamtego dnia był naj-
wyżej postawionym żołnierzem w pałacu.
Nie mogła odejść od Rashada, skoro jej rodzina była tak głęboko zaangażowana
w sprawy Dharii. Nawet gdyby związek okazał się nieudany, zapewne będzie musia-
ła w nim tkwić aż do śmierci, bo dziadek powiedział jej jasno i wyraźnie, że gdy cho-
dzi o małżeństwo panującego władcy, nie ma mowy o rozwodzie. Ojciec Rashada
rozwiódł się dwukrotnie, zanim poślubił jego matkę, i od tamtej pory kryzysy mał-
żeńskie interpretowano w kraju jako oznaki ogólnej niestabilności i braku odpowie-
dzialności monarchy.
– Odkąd zgodziłaś się za niego wyjść, prawie go nie widujesz – zauważyła Ellie
z niepokojem w zielonych oczach.
– On ma teraz mnóstwo spotkań i spraw do załatwienia – powiedziała Polly cicho.
Rashad przez ostatnie dwa tygodnie podróżował po całej Dharii. – Wszystko, co
robi, musi zostać uzgodnione z innymi. Chce, żeby wszyscy byli zadowoleni i mieli
poczucie, że mogli wyrazić swoją opinię. Dziadek uważa, że to doskonały sposób
działania.
Ellie wstała i przyjrzała się siostrze. Suknia była z cieniutkiego kremowego je-
dwabiu, pokryta tradycyjnymi haftami w kolorze czerwieni, złota i błękitu. Głowę
Polly miała odkrytą, a włosy rozpuszczone zgodnie z obyczajem panującym w Dha-
rii. W jej uszach, na szyi i rękach błyszczały wspaniałe szafiry. Dłonie i stopy miała
pomalowane henną w delikatne wzory, a pod suknią nosiła halkę zapinaną na sto gu-
ziczków, które pan młody miał rozpiąć w noc poślubną. Ta wystawność i ceremo-
nialność przytłaczała i oszałamiała Ellie, która obawiała się, że traci siostrę na
rzecz innego świata i innej rodziny. Wiedziała, że Polly jest lojalna i szczera, ale jak
Ellie mogła się równać z tym przepychem?
A Rashad? Cóż, oczywiście było na czym zawiesić oko. Był również elokwentny,
wykształcony i cywilizowany, ale jaki był naprawdę, pod gładką powierzchnią? To
był główny powód troski i niepokoju Ellie. Podczas jednego krótkiego spotkania
z Rashadem dostrzegła znacznie więcej niż ufna i naiwna Polly. To był mężczyzna,
który w dzieciństwie przeżył wielką traumę, jaką była utrata całej rodziny, mężczy-
zna, którego w wieku szesnastu lat zmuszono do małżeństwa, który dziesięć lat
później owdowiał, a potem został wyniesiony na tron przez naród, który czcił go jak
boga, bo Rashad wyzwolił go spod tyranii dyktatora. Ten mężczyzna przeszedł bar-
dzo wiele. Ale co właściwie wiedziała o nim jej siostra?
– Czy mogłabyś się wreszcie przestać o mnie martwić? – Polly spojrzała na Ellie
z niepokojem. – Chciałabym, żeby to był szczęśliwy dzień.
– Zawsze jestem szczęśliwa, kiedy ty jesteś szczęśliwa – oświadczyła Ellie i uści-
snęła siostrę.
Ale Polly wiedziała swoje. Ellie wiecznie się zamartwiała i przeważnie spodziewa-
ła się najgorszego. Polly nie chciała zarażać się jej nastrojem. Wolała patrzeć
w przyszłość z nadzieją i optymizmem. Dlaczego to małżeństwo miałoby się okazać
nieudane? Nie spodziewała się przecież, że będzie łatwo. Oczywiście, zdarzą się ja-
kieś przeszkody, niespodzianki i rozczarowania, ale z pewnością będą również ra-
dości i nieoczekiwane korzyści.
Nie chciała przyznawać nawet przed siostrą, jak bardzo czuła się odrzucona i od-
sunięta na bok przez to, że odkąd zgodziła się wyjść za Rashada, nie spędziła z nim
nawet chwili. A jeszcze gorsze było to, że bardzo się bała swojego pierwszego sek-
su z mężczyzną, którego nawet jeszcze nie pocałowała.
Ślub miał być wielkim publicznym wydarzeniem, pokazywanym w telewizji. Polly
nie chciała się poddać zdenerwowaniu. Zeszła na dół w towarzystwie siostry i swo-
ich towarzyszek i wprowadzono ją do sali tronowej, przygotowanej już na uroczy-
stość. Poczuła ukłucie żalu na myśl, że ma jeszcze jedną siostrę, która nie może
wziąć udziału w tej ceremonii i zastanawiała się, ile czasu musi minąć od ślubu, by
mogła poprosić Rashada o finansową pomoc w tej sprawie. Jak inaczej miała odszu-
kać Penelope?
Próbowała nie zwracać uwagi na kamery i jednocześnie panować nad wyrazem
twarzy, ale nerwy miała napięte jak postronki. A potem zobaczyła Rashada, w egzo-
tycznych czerwono-złotych ceremonialnych szatach, i zapomniała o zdenerwowa-
niu, przejęta podziwem i radością, że wychodzi za tak pięknego mężczyznę. Patrząc
na niego, czuła się jak nastolatka, ale zarazem zaczynała rozumieć, czym jest pożą-
danie.
Przy Rashadzie zaczynała myśleć o rzeczach, którymi nigdy wcześniej nie zawra-
cała sobie głowy. Seks nigdy nie był częścią jej życia. Długa choroba babci ograni-
czała jej wolność. Teraz, gdy patrzyła na usta Rashada, zastanawiała się, jaki mają
smak i jak wygląda jego ciało bez ubrania. Jak się poczuje, gdy znajdzie się z nim
w łóżku?
– No, no – mruknęła Ellie, oszołomiona przepychem ceremonii. – Kim jest ten fa-
cet obok pana młodego?
– Jakiś Włoch, z którym Rashad studiował. Nie poznałam go, ale chyba ma na imię
Rio – szepnęła Polly, zastanawiając się, dlaczego jej przyszły mąż wydaje się tak po-
chmurny i napięty. Chyba zdawał sobie sprawę, że powinien się uśmiechać do kame-
ry? A może władcy nie wolno było okazywać uczuć? A może naprawdę nie cierpiał
publicznych ceremonii?
Uroczystość była krótka, prowadzona w dwóch językach. Dłoń Polly drżała w dło-
ni Rashada, gdy wsuwał jej pierścień na palec. Każdy jego dotyk odbijał się echem
w całym jej ciele i Polly zastanawiała się, czy to normalne, że mężczyzna w ten spo-
sób wpływa na kobietę. Zdumiała się, gdy spojrzała na pierścionek i zauważyła, że
jest to mniejsza kopia słynnego ognistego opala, który Rashad miał na palcu. Wyda-
ło jej się głęboko symboliczne to, że kazał skopiować pierścień, który zetknął ich ze
sobą. Uśmiechnęła się z radością i popatrzyła na niego promiennie.
Jego usta oddały uśmiech, ale oczy pozostały chłodne i Polly poczuła rozczarowa-
nie. Po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, co on naprawdę czuje. Oczywiście
wiedziała, że nie jest w niej zakochany i szanowała jego szczerość – nie próbował
jej zwodzić ani składać fałszywych obietnic. Ale teraz dostrzegła, jak bardzo jest
zamknięty emocjonalnie i znów zaczęła się denerwować.
W każdym razie pierścionek jej się spodobał, pomyślał Rashad. Zapewne była to
pierwsza pozytywna myśl od dwóch tygodni, które spędził na niekończących się spo-
tkaniach i reorganizacjach, jakich musiał dokonać, by znaleźć czas na ślub. A teraz
miał zostać mężem i przyszłym ojcem, a właściwie dawcą nasienia. Pomyślał z nie-
smakiem, że znów będzie się codziennie modlił, żeby udało mu się zapłodnić żonę.
W jego przekonaniu to był jedyny powód do małżeństwa: spłodzić dziecko i zapew-
nić ciągłość dziedzictwa tronu, żeby jego ludzie mogli bezpiecznie patrzeć w przy-
szłość. Przypomniał sobie rozczarowanie Ferah, kiedy lekarze powiedzieli jej, że
jest bezpłodna, i znów przygniotły go wyrzuty sumienia. Jego pierwsza żona byłaby
najszczęśliwszą osobą na świecie, gdyby mogła począć dziecko.
Czy Polly wiedziała, w co się pakuje? Dlaczego nie próbował jej ostrzec? Dlacze-
go? Dopiero teraz uświadomił sobie, że mógł powiedzieć jej wiele rzeczy, które za-
pewne zniechęciłyby ją do tego małżeństwa, ale z niewyjaśnionych powodów
wszystkie te rzeczy przemilczał. Wziął głęboki oddech, nieco zaniepokojony tym, że
nie miał czystego sumienia. Owszem, to były dla niego bolesne tematy i nie chciał
przyćmiewać teraźniejszości tragicznymi cieniami z przeszłości. Prawdę mówiąc,
nie rozmawiał o swoich lękach dotyczących małżeństwa z nikim, bo lojalność i ho-
nor wymagały, by chronił pamięć pierwszej żony. Ferah bardzo cierpiała z powodu
niepłodności i przynajmniej po śmierci zasługiwała na jego szacunek.
– Uśmiechnij się – szepnęła Polly, gdy Rashad prowadził ją przez salę tronową po-
śród okrzyków i braw.
– Po co? – odszepnął, mrużąc czarne oczy. – To poważna uroczystość.
– Zachowujesz się, jakbyś był na pogrzebie – wymamrotała, gdy siadali przy ol-
brzymim stole w sali bankietowej.
Może nie pogrzeb, ale raczej ognisko, w którym płonęły jego najbardziej niereali-
styczne nadzieje, pomyślał cynicznie i jego twarz napięła się jeszcze bardziej. Wo-
lałby odsunąć ten ślub jeszcze o kilka miesięcy, ale entuzjazm narodu wobec Polly
zupełnie to uniemożliwił. Teraz Rashad grzecznie wypełnił swój obowiązek z na-
dzieją, że wszyscy przez jakiś czas będą szczęśliwi i znów będzie mógł się rozluź-
nić. Tylko że będzie miał obok siebie drugą osobę – żonę… Znów popatrzył niespo-
kojnie na tę piękną kobietę, która drżała z podniecenia, gdy pocałował jej dłoń. Nie
mógł zaprzeczyć, że jego również to wspomnienie podniecało ponad wszelką miarę.
Zachowanie Rashada podczas weselnego przyjęcia niepokoiło Polly coraz bar-
dziej. Kątem oka dostrzegła Ellie, która siedziała obok Ria, przyjaciela Rashada,
i zaśmiewała się głośno. Ten widok jeszcze bardziej ją otrzeźwił. Chyba to młoda
para powinna sprawiać wrażenie najszczęśliwszych ludzi w całej sali? Rashad jed-
nak z nikim nie rozmawiał ani się nie uśmiechał. Zupełnie nie wyglądał na szczęśli-
wego i Polly znów przypomniała sobie ostrzeżenia siostry. Musiała przyznać, że rze-
czywiście zupełnie nie zna mężczyzny, za którego właśnie wyszła.
Po weselnej uczcie zaczęła rozmawiać z dziadkami, którzy wydawali się szczerze
uszczęśliwieni i przekonani, że wyszła za mężczyznę, który gotów byłby przychylić
jej nieba. Najwyraźniej nie widzieli niczego niestosownego w zachowaniu Rashada.
Może był on po prostu mężczyzną podatnym na zmiany nastrojów? Tylko nie to, po-
myślała, przerażona, że mogłaby wziąć ślub z człowiekiem, który w mgnieniu oka
przechodził z entuzjazmu w depresję. A może tylko jej się wydawało, że coś jest nie
tak? Może po prostu patrzyła teraz na niego z innego punktu widzenia? W końcu
Hakim służył Rashadowi od wielu lat i o ile tylko władca zachowywał się grzecznie,
jej dziadek mógłby zadowolić się pozorami i nie doszukiwać się niczego więcej. Ale
dla żony to nieco bardziej skomplikowane, pomyślała Polly, porażona myślą, że być
może poślubiła doktora Jekylla i pana Hyde’a w jednej osobie.
– Musisz zajść w ciążę. Im wszystkim tylko na tym zależy – mruknął Rashad su-
cho.
Polly szeroko otworzyła oczy.
– Mówisz poważnie? – zapytała, zdumiona jego szorstkim tonem.
– Chyba nie jesteś aż tak naiwna. Żadne z nas nie ma wyboru. Gdyby udało nam
się począć dziecko zaraz po ślubie, cały kraj byłby zachwycony.
Polly pobladła, odwróciła wzrok i znów przywołała na twarz sztuczny uśmiech.
Serce jednak w niej zlodowaciało. Czy właśnie dlatego Rashad powiedział, że jej
pragnie? Potrzebował po prostu żony, którą mógłby jak najszybciej zapłodnić? Ale
to chyba powinno być dla niej oczywiste od samego początku. Jasne, że król potrze-
buje spadkobiercy. Nie myślała wcześniej o antykoncepcji, a teraz zrozumiała, że
nie powinna nawet o tym wspominać. Czy była gotowa zajść w ciążę? Czy nie będą
mieli nawet czasu, by przywyknąć do siebie, zanim założą rodzinę?
Rashad zauważył, że Polly przy jego boku zesztywniała i jego policzki nieco po-
ciemniały, bo zdał sobie sprawę, że wyładował na niej swoje rozgoryczenie.
– Przepraszam – dodał szybko. – Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.
Polly spojrzała na smagłą dłoń, która nakryła jej dłoń, ale ten gest nie wystarczył.
Oczekiwałaby czegoś więcej od pana młodego, on tymczasem przez cały długi i wy-
czerpujący dzień unikał wszelkiego fizycznego kontaktu. Nieznacznie wyswobodziła
rękę i rzekła bezbarwnie:
– Jestem pewna, że nie chciałeś.
Uśmiech nie schodził z jej twarzy, ale w oczach zapiekły łzy. Skoro Rashad nie za-
mierzał dołożyć żadnych starań, żeby był to szczęśliwy dzień, to dlaczego ona miała
się tym przejmować?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
– Wszystko tu jest dla mnie nowe: sposób życia, zwyczaje, język – powiedziała
Polly cicho, gdy mijali wartowników na murach zamku. – Dołóż do tego siebie i mał-
żeństwo i zrozumiesz chyba, że czuję się oszołomiona.
Rashad, przygotowany na wybuchy emocji, pretensje i oskarżenia, uznał, że to
bardzo rozsądne słowa. Z ulgą wyprostował ramiona i wziął głęboki oddech.
– Rozumiem.
– Poza tym prawie cię nie widziałam od dnia, kiedy zgodziłam się za ciebie wyjść.
Wiem, że byłeś bardzo zajęty, ale to odebrało mi pewność siebie.
Rashad był pod wrażeniem. Nigdy by mu nie przyszło do głowy, że kobieta pozo-
stająca z nim w związku może mówić to, co myśli, w tak prostych, pozbawionych
emocji słowach. W milczeniu skinął głową.
– Wczoraj był bardzo trudny dzień dla nas obojga. – Głos Polly lekko zadrżał, gdy
Rashad podtrzymał ją, by nie potknęła się na nierównych kamieniach. Od dotyku
jego palców na plecach przeszedł ją niedorzeczny dreszcz.
– To był…
– Ja nigdy jeszcze nie byłam w poważnym związku…
Rashad zatrzymał się gwałtownie.
– Nigdy? – powtórzył z niedowierzaniem. – Przecież masz dwadzieścia pięć lat.
Polly opowiedziała mu o długiej chorobie babci, powoli rozwijającej się demencji
i ograniczeniach, jakie ta choroba nałożyła na jej wolność.
– Dlatego brakuje mi doświadczenia w związkach i musisz to brać pod uwagę –
dodała z napięciem.
Na czole Rashada pojawiła się zmarszczka. Patrzył na czubek jej jasnej głowy
i powoli przesuwał palcami po jej plecach w górę i w dół, jakby chciał ją zachęcić do
mówienia.
– Chyba dlatego wczoraj wieczorem byłam taka zdenerwowana, a ty nie postara-
łeś się, żebym się czuła bezpieczna, wyjątkowa ani w ogóle jakakolwiek. – Uświado-
miła sobie, że podnosi głos, i spojrzała na niego z niepokojem.
Rashad po raz pierwszy zrozumiał swoją żonę bez słów i poczuł się jak najwięk-
szy idiota na świecie, bo przyjął z góry zupełnie bezpodstawne założenia. Nawet
nie przyszło mu do głowy, że Polly może być mniej doświadczona niż on; przeciwnie,
martwił się, że to on może okazać się zbyt mało kreatywny albo wyrafinowany, by ją
zadowolić. Zerknął z ukosa na strażników, pochylił się, pochwycił zaskoczoną żonę
w ramiona i poniósł do sypialni. Na szczęście ktoś ze służby otworzył przed nim
drzwi.
– Co ty robisz? – zawołała Polly, gdy położył ją na środku ogromnego łóżka, w któ-
rym samotnie spędziła ostatnią noc.
– Zapewniam nam intymność – błysnął rozbawionym uśmiechem. – Nie chciałbym
cię urazić, ale zakładałem, że miałaś przede mną co najmniej kilku kochanków.
– A dlaczego właściwie tak zakładałeś? – obruszyła się.
– W twoim kraju wyznaje się bardziej liberalne wartości. Tutaj, choć obecnie
większość młodych ludzi sama znajduje sobie partnerów, wciąż jest normą, że pan-
na młoda jest dziewicą. W twoim społeczeństwie to większa rzadkość.
– Chyba tak – przyznała niechętnie, bo wiedziała, że jej siostra jest równie nie-
zwykła jak ona. Ellie przyznała, że nie spotkała jeszcze mężczyzny, który stanowił-
by dla niej na tyle wielką pokusę, by zechciała przekroczyć granicę. – Ale ja i moja
siostra byłyśmy wychowane bardzo surowo. Moja babcia sądziła, że obie jesteśmy
nieślubnymi dziećmi i dopóki nie zachorowała, monitorowała każdy nasz ruch, bo
obawiała się, że powtórzymy błędy matki.
– Bardzo niewiele wiem o twoim pochodzeniu. – Rashad usiadł z wdziękiem na
skraju łóżka. – Nawet twój dziadek ostrzegał mnie przed nierealistycznymi oczeki-
waniami.
Polly oblała się rumieńcem.
– Mój dziadek? Proszę, powiedz, że żartujesz.
– Nie rozmawialiśmy o tym zbyt wiele, ale domyśliłem się, co ma na myśli. Chciał
się tylko upewnić, że nie okażę się naiwny pod tym względem. Nie jestem naiwny –
podkreślił Rashad. – Ale oczywiście nie rozmawiałem z Hakimem na intymne tema-
ty, więc on nie mógł wiedzieć, jak ja na to patrzę.
Zażenowanie Polly jeszcze się pogłębiło. Najwyraźniej jej dziadkowie również za-
kładali, że nie jest już niewinna i nie mogła ich winić, że próbowali ją uchronić przed
rozczarowaniem Rashada.
– Ty nie jesteś taki staroświecki, ale dziadek chyba tak – zaśmiała się bezradnie.
– Ja przez kilka lat studiowałem na Oxfordzie i to było bardzo oświecające do-
świadczenie.
– Z pewnością – zgodziła się, próbując sobie wyobrazić Rashada, który wyglądał
jak gwiazda filmowa, był bogaty i cieszył się studencką wolnością. – Czy to było już
po śmierci twojej żony?
Jego twarz się ściągnęła.
– Oczywiście. Nie mógłbym jej tu zostawić, żeby dręczył ją własny ojciec.
– Jak to: dręczył? – zdumiała się Polly.
– Najkrócej mówiąc, mój wuj był dobrym człowiekiem, ale bardzo autorytarnym.
Mówię to z szacunkiem, bo tylko dzięki niemu żyję – wyjaśnił Rashad spokojnie. –
Podczas dyktatury Araka kilkakrotnie pojawiały się pogłoski o tym, że żyję. Wyzna-
czono cenę za moją głowę. Mogłem zostać wyśledzony i zabity jak zwierzę, ale ple-
mię przyjęło mnie do siebie i chroniło, bo mój wuj był ich szejkiem.
Po raz pierwszy powiedział jej coś o swoich młodych latach i te słowa otrzeźwiły
Polly. Z pewnością dorastanie pod skrzydłami takiego wuja nie było usłane różami,
zwłaszcza jeśli zawdzięczał mu życie i jeśli ten wuj z zimną krwią wydał swoją szes-
nastoletnią córkę za przyszłego króla Dharii.
– Zdaje się, że mamy ze sobą coś wspólnego. – Na twarzy Rashada znów błysnął
czarujący uśmiech. – Obydwoje zostaliśmy wychowani przez surowych opiekunów.
– Tak – zgodziła się Polly. Napotkała jego spojrzenie i w ustach jej zaschło.
– Nie chcę, żebyś czuła się przy mnie zdenerwowana, habibti – powiedział Rashad
ochryple. – Obiecuję, że nie zrobię niczego, czego nie zechcesz.
– Ale ja chcę wszystkiego – zaśmiała się niepewnie. Nie chciała się zachowywać
jak przerażona dziewica, skoro wcale tak się nie czuła.
– Wszystkiego – powtórzył Rashad i uśmiechnął się na widok jej rumieńca. –
Uwielbiam twoją szczerość.
Pocałował ją powoli, skubiąc jej dolną wargę i przesuwając po niej językiem. Pod-
nosił temperaturę tak stopniowo, że Polly niemal nie zauważyła, jak jedna z jej dłoni
wsunęła się w jego gęste czarne włosy, a druga pochwyciła jego ramię. Pragnęła
więcej. Całe ciało miała gorące i bezwładne.
– To będzie wyjątkowe przeżycie – powiedział Rashad, wtulając usta w jej włosy.
– Nie możesz tego obiecać – zauważyła Polly. – Ale jeśli będzie bolało, to nie twoja
wina. Nie jestem aż taką ignorantką.
– Cicho bądź – westchnął.
– Nie, to ty przestań wyznaczać z góry standardy – odrzekła z rozbawieniem,
przesuwając palcem po jego policzku. Przycisnął ją do poduszek. Uniosła nogi i buty
zsunęły się na podłogę.
– Robiłem to przez całe życie…
– Ale nie tutaj, nie teraz. Jest nas tu dwoje.
Rashad pomyślał, że dziwnie jest nie patrzeć na wszystko w kontekście winy lub
porażki, ale ten nawyk był w nim zbyt głęboko zakorzeniony i nie potrafił sobie wy-
obrazić innego podejścia. Odsunął zatem te myśli od siebie i skupił się na żonie. Ze
zdumiewającą łatwością zdjął jej sukienkę i Polly ze zdziwieniem odkryła, że leży na
łóżku tylko w koronkowej bieliźnie. Naraz zaniepokoiła się, że jej ciało może mu się
nie spodobać. Nie miała wielkich złudzeń co do własnej urody. Jej piersi były ani
małe, ani duże, biodra nieco zbyt szerokie, nogi w miarę w porządku. Zamknęła
oczy i leżała nieruchomo, nie chcąc się zadręczać zbędnymi myślami.
– Ant jamilat jiddaan… Jesteś taka piękna – powiedział Rashad z żarem i Polly od-
ważyła się uchylić powieki. Rzeczywiście patrzył na nią, jakby była ósmym cudem
świata. Przestała zatem myśleć o swoich niedociągnięciach i wygięła plecy w łuk,
eksponując walory.
– Masz na sobie za dużo ubrań – mruknęła nieśmiało, wpatrując się w niego.
Z błyskiem w oku ściągnął koszulkę i zobaczyła jego złocisty tors, wart rozkła-
dówki w kolorowym piśmie. Gdy rozpinał suwak dżinsów, powiodła czubkiem języka
po ustach. Dostrzegła kępkę ciemnych włosów i płaski brzuch, a potem wstrzymała
oddech, gdy jego usta znów odnalazły jej usta, a ciało przywarło do jej ciała.
Rozpiął jej biustonosz i odnalazł jasną pierś. Przekonała się, że tę część ciała ma
znacznie bardziej wrażliwą, niż sądziła. Coraz trudniej jej było leżeć nieruchomo.
Biodra zaczęły się poruszać zupełnie mimowolnie.
– Ja też chcę cię dotknąć – powiedziała, przejęta lękiem, że nie jest mu równą
partnerką. – To chyba powinno być wzajemne?
– Tak, ale bardzo bym chciał, żeby ten pierwszy raz był dla ciebie, nie dla mnie –
odrzekł stanowczo.
Polly zarumieniła się i przestała protestować. Rashad znów pocałował ją namięt-
nie i temperatura jeszcze wzrosła. Ściągnął jej bieliznę i wreszcie dotknął tam,
gdzie najbardziej pragnęła być dotykana. Odczucia były niezwykłe. Rashad niecier-
pliwie zrzucił dżinsy i rozsunął jej nogi. Polly poczuła się jak owieczka na ołtarzu
ofiarnym, ale, o dziwo, było to niezmiernie podniecające. Po chwili przekonała się,
że przyjemność może wzrosnąć do niewyobrażalnego poziomu. Po raz pierwszy
w życiu miała wrażenie, że traci kontrolę nad swoim ciałem. Serce dudniło jej jak
młot. Uniosła biodra i pod jej powiekami rozbłysły gwiazdy.
Jego usta powędrowały po jej szyi i obojczyku. Spod przymrużonych powiek spoj-
rzała na jego ciemną, przystojną twarz i uśmiechnęła się nieśmiało. Twardy i goto-
wy, wsunął się w nią bez trudu. Uniosła biodra i poczuła lekkie ukłucie bólu.
– Czy chcesz, żebym przestał? – zapytał Rashad pogrubiałym głosem, gdy zacisnę-
ła zęby.
– Nie – westchnęła.
Rashad z trudem panował nad sobą. Próbował myśleć o wszystkim innym. Znów
się przesunął i zarzucił sobie jej nogi na ramiona, a potem wbił się w nią głęboko
i poczuł satysfakcję, gdy jęknęła z rozkoszy. Podobało mu się to, że Polly nie obawia-
ła się głośno wyrażać, co czuje. Przytrzymał jej biodra i zanurzył się głęboko w tym
gorącym, fantastycznym ciele.
Polly mogła porównać to doświadczenie tylko do szalonej jazdy kolejką górską.
W miarę jak Rashad poruszał się coraz szybciej, wrażenia stawały się coraz moc-
niejsze. W końcu wykrzyknęła i głowa opadła jej na poduszki. Czuła się wyczerpa-
na, ale też cudownie rozluźniona. Rashad z głębokim westchnieniem zanurzył twarz
w jej splątanych włosach.
– To było niezwykłe – powiedziała pogodnie, gdy tylko odzyskała oddech.
Popatrzył na jej zarumienioną, uśmiechniętą twarz i w jego oczach odbiło się zdu-
mienie. Odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem.
– Polly, jesteś jedyną kobietą, która mi to powiedziała. – Pocałował ją w czoło. – To
ja ci dziękuję. Dla mnie to było jeszcze bardziej niezwykłe, aziz.
– Czy sądzisz, że wczoraj w nocy też by tak było? – zapytała ze spóźnionym ża-
lem.
– Nie. Obydwoje byliśmy zmęczeni i rozdrażnieni, a ja nie miałem pojęcia, że
będę twoim pierwszym kochankiem.
Zsunął się z niej. Jej dłoń pod prześcieradłem odnalazła jego dłoń. Polly czuła się
szczęśliwa i tak rozluźniona, że nie zastanawiała się nad tym, co mówi.
– Twoje pierwsze małżeństwo było aranżowane, tak? – zapytała lekko.
Jego palce zesztywniały.
– Tak.
– Kochałeś ją? – Bardzo chciała to wiedzieć, choć nie rozumiała dlaczego.
– Tak – powtórzył. Nie miał ochoty w tej chwili wracać myślami do nieszczęśliwe-
go pierwszego małżeństwa. – Jak mógłbym jej nie kochać? Bawiliśmy się razem
w dzieciństwie.
Polly poczuła się dziwnie zraniona. Chyba nie spodziewała się usłyszeć, że znali
się tak dobrze. Ta kobieta z pewnością rozumiała Rashada znacznie lepiej, niż Polly
kiedykolwiek będzie w stanie go zrozumieć. Uświadomiła sobie, że trudno jej bę-
dzie dorównać poprzedniczce.
ROZDZIAŁ ÓSMY
– Bardzo dobrze sobie radzisz – zapewnił ją Rashad siedem tygodni później. – Sie-
dzisz już znacznie pewniej.
Kiedy po raz pierwszy powiedział, że chce ją nauczyć jeździć konno, roześmiała
się głośno i natychmiast oznajmiła, że nic z tego. Uprawianie sportu nigdy jej nie po-
ciągało. Niestety, Rashad uważał, że umiejętność jazdy konnej jest niezbędna do ży-
cia, i, chcąc nie chcąc, Polly zaczęła lekcje. Wsadzono ją na ogromnego czworonoż-
nego potwora. Spojrzała w dół i zauważyła z paniką, że ziemia jest bardzo daleko.
Nie poddała się jednak, bo Rashad oczekiwał, że będzie przezwyciężać własne sła-
bości i nie przyjmował żadnych usprawiedliwień.
Rashad chyba nie wie, co to jest miesiąc miodowy, pomyślała melancholijnie,
truchtając dookoła padoku. Teraz już potrafiła swobodnie poruszać się w siodle.
Gdy wyznała, że bardzo się boi upadku, Rashad wypożyczył gdzieś mechanicznego
konia, ustawił go w sali gimnastycznej, obłożył dookoła matami chroniącymi przed
zderzeniem z podłogą i przez dwa okropne dni uczyła się bezpiecznie spadać.
Szczęśliwie interwencja lekarska nie była konieczna, ale nabawiła się kilku sińców,
zanim nauczyła się chować ramiona i głowę i spadać tak, by przeturlać się po ziemi.
Gdy doktor Wasem zauważył, że nauka jazdy może być dość ryzykownym zajęciem
dla kobiety, która ma nadzieję począć dziecko, Rashad obruszył się.
– To pewnie zajmie przynajmniej rok – powiedział lekceważąco.
Polly ucieszyła się, że nic się nie stanie, jeśli natychmiast nie zajdzie w ciążę. Zda-
wało się, że Rashad nie ma co do tego wygórowanych oczekiwań. Oczywiście nie
stosowali żadnego zabezpieczenia, toteż Polly przypuszczała, że ich szanse z cza-
sem będą wzrastać. Wiedziała, że jego pierwsze małżeństwo było bezdzietne. Gdy
zapytała o to Rashada, ten z oporem wyznał, że Ferah okazała się bezpłodna.
Zdjął ją z siodła i popatrzył na nią z satysfakcją.
– Jestem z ciebie bardzo dumny. Przezwyciężyłaś lęk.
Spędzili w zamku nad morzem tylko dwa tygodnie, po czym wrócili do pałacu, bo
Rashada pilnie wezwano na ważne posiedzenie rady. Polly jednak wciąż cieszyła się
wspomnieniami zamku i morza. Urządzali sobie pikniki na plaży, pływali, do późna
w nocy rozmawiali na tarasie, a potem do świtu cieszyli się sobą w łóżku. Pod ko-
niec pobytu Polly przyznała przed sobą, że jest po uszy zakochana w mężu. Umiał ją
oczarować uśmiechem i uwieść najlżejszym dotykiem, ale najważniejsze było to, że
czuła się przy nim szczęśliwa.
– Czy uważasz, że Hayat jest pomocna? – zapytał Rashad, gdy obydwoje stali pod
prysznicem.
– Nie poradziłabym sobie bez niej – przyznała Polly. Tego wieczoru po raz pierw-
szy miała wystąpić w oficjalnej roli żony Rashada na dyplomatycznej kolacji. – Wyja-
śnia mi wszystko, co potrzebuję wiedzieć. Jest chodzącą encyklopedią twarzy, ety-
kiety i strojów. Nie wiem, co bym bez niej zrobiła.
– To dobrze – rzekł Rashad, skrywając zdziwienie. Dziadek Polly zaproponował,
by wyznaczyć Hayat rolę doradczyni dla jego nowej żony. Wydawało się, że Hakim
dostrzegł w niej coś, czego Rashad wcześniej nie doceniał. Z drugiej strony Hayat
jako jego szwagierka zasługiwała na szacunek i wysoki status.
Myjąc włosy Polly patrzyła na Rashada, który stał w rozluźnionej pozie, oparty
o ścianę z kafelków. Podeszła do niego i położyła dłonie na jego szerokich ramio-
nach, a potem powiodła nimi w dół. Czarne rzęsy opadły na policzki i w ciemnozło-
tych oczach znów błysnęło pożądanie.
– Jesteś taki przewidywalny – zaśmiała się. – Nie umiesz powiedzieć: nie?
Rashad uśmiechnął się z nieskrywaną radością.
– A chcesz, żebym tak powiedział?
Żadna dotychczas kobieta nie miała nad nim takiej władzy jak Polly. Pragnął jej
jak narkotyku i upajał się jej reakcjami. Na początku gwałtowność własnego pożą-
dania niepokoiła go i próbował się hamować, ale gdy Polly przy kolacji pochylała się
nad stołem z prowokującym uśmiechem, jego opór stopniowo topniał. Nigdy nie są-
dził, że znajdzie w małżeństwie tak satysfakcjonującą więź seksualną.
Bardzo niechętnie wytarli się w końcu i ubrali. Rashad poprowadził Polly w stronę
pałacu, trzymając ją za rękę.
– Jestem bardzo śpiąca – poskarżyła się.
– Zdrzemnij się przed kolacją. Czeka cię wieczór na stojąco. Będziesz musiała po-
znać mnóstwo ludzi.
– A ty nie masz ochoty się zdrzemnąć? – zapytała niewinnie.
– Jeśli położę się obok ciebie, habibti, to żadne z nas nie zaśnie – odrzekł z rozba-
wieniem. – Pójdę do swojego gabinetu i popracuję do kolacji.
Polly rozebrała się, ziewając jak krokodyl. Nie miała pojęcia, dlaczego czuje się
taka senna, skoro w nocy sypiała doskonale. Włożyła koszulę nocną, żeby nie szoko-
wać pokojówki, która chyba uważała, że spanie nago jest skandaliczne, i wsunęła
się pod kołdrę. Piersi miała obrzmiałe i bolesne i przez chwilę zastanawiała się, dla-
czego czuje się jak zwykle przed okresem, choć ten nie nadchodzi.
Obudziła ją pokojówka z tacą, na której stała herbata i lekka przekąska. Powie-
działa, że Hayat chce się z nią zobaczyć. Polly szybko zjadła i ubrała się. Gdy wcią-
gała dżinsy, nieoczekiwanie zakręciło jej się w głowie i upadła na łóżko. Pokojówka
popatrzyła na nią ze zdumieniem, ale Polly tylko uspokajająco machnęła ręką i wzię-
ła kilka głębokich oddechów. Po chwili zawroty głowy minęły.
– Nabila mówiła, że wasza wysokość źle się czuje – powiedziała Hayat, wchodząc
do sypialni. – Czy mam wezwać doktora Wasema?
– To nic takiego, tylko zakręciło mi się w głowie. – Polly wiedziała, że na najmniej-
szy sygnał choroby cała służba zaraz przybiegnie do niej w panice, a ponieważ
przed okresem nigdy nie czuła się dobrze, nie chciała powodować zbędnego zamie-
szania. Hayat wyjaśniła jej, jak ważne jest jej zdrowie dla mieszkańców Dharii,
a Rashad przyznawał, że łatwo jest wzbudzić niepokój podatnych na emocje podda-
nych. Gdy przed rokiem przechodził zapalenie migdałków, wszystkie gazety zasta-
nawiały się, dlaczego król nie trafił do szpitala i oskarżały pałacowy personel o na-
rażenie jego zdrowia na niebezpieczeństwo. Doktor Wasem poczuł się śmiertelnie
urażony.
– Na pewno wszystko w porządku? – dopytywała się Hayat. – Oddany mąż waszej
wysokości nigdy by mi nie wybaczył, gdyby stało się coś złego.
– Wszystko w porządku – powtórzyła Polly, zastanawiając się, dlaczego słowo „od-
dany” brzmi w ustach Hayat jak szyderstwo. – To po prostu te dni w miesiącu. Za-
wsze czuję się wtedy wyczerpana.
Czarnowłosa kobieta uśmiechnęła się lekko.
– Bardzo mi przykro, że nadzieje waszej wysokości się rozwiały …
Polly przewróciła oczami. Wszyscy mieszkańcy pałacu nie mogli się już doczekać
nowin o ciąży, ale ona i Rashad wiedzieli, że może to potrwać kilka miesięcy, a tym-
czasem przez cały czas czuła się na cenzurowanym. To było bardzo krępujące.
– Nie jestem rozczarowana, Hayat. Przecież dopiero wzięliśmy ślub.
– Widziałam, jak cierpiała moja siostra z powodu niepłodności – odrzekła Hayat. –
To bardzo trudna sytuacja dla kobiety.
– Ale ja nie jestem w tej sytuacji – przerwała jej Polly, pragnąc zakończyć już ten
temat. Hayat była bardzo kompetentna, Polly jednak zachowywała wobec niej dy-
stans i nie potrafiła się rozluźnić w jej towarzystwie. Służba również za nią nie
przepadała.
– Ale wkrótce wasza wysokość będzie w tej sytuacji – odpowiedziała Hayat z wy-
razem przesadnego współczucia na twarzy. – Jak można się tym nie niepokoić?
Polly tylko wzruszyła ramionami.
– Chciałaś się ze mną zobaczyć? – przypomniała, pragnąc zawrócić rozmowę na
właściwe tory.
– Tak. Przyniosłam biżuterię. – Hayat wskazała duże drewniane pudełko na stole.
– Od razu odłożyłam komplet z bursztynami, bo będzie doskonale pasował do su-
kienki na dzisiejszy wieczór.
Polly popatrzyła na ozdobną złotą kolię wysadzaną bursztynami i pomyślała z oba-
wą, że ciężar tego klejnotu może złamać szyję.
– Naszyjnik wydaje się bardzo ciężki…
– To ulubiony naszyjnik Rashada. Należał kiedyś do jego matki – powiedziała Hay-
at cicho.
Była kopalnią informacji na temat królewskiej rodziny i Polly zawsze słuchała jej
rad. No cóż, skoro Rashad lubił ten naszyjnik, to zdecydowała się go założyć, choć
nigdy dotychczas nie zauważyła, by zwracał szczególną uwagę na to, co miała na
sobie. Kiedyś próbował opisać jedną z jej sukienek, która bardzo mu się podobała,
i powiedział: „to takie coś niebieskie, marszczone”.
Ale w bardziej praktycznych sprawach radził sobie doskonale. Może jej nie ko-
chał, ale z całą pewnością był do niej przywiązany. W sali pełnej ludzi zawsze biegł
spojrzeniem w jej kierunku. W porze posiłku na stole magicznie pojawiały się jej
ulubione brytyjskie dania, codziennie przysyłał jej kwiaty i uparł się spłacić studenc-
kie kredyty Ellie.
– Ellie należy do rodziny – stwierdził. – Podobnie jak twoja druga siostra, kiedy już
ją znajdziemy.
Wynajął agencję detektywistyczną z Londynu do poszukiwania Penelope tego sa-
mego dnia, kiedy Polly powiedziała mu o jej istnieniu. Traktował wszystkie jej troski
jak własne i Polly po raz pierwszy w życiu czuła, że ktoś o nią dba i opiekuje się nią,
nie traktując jej jak kłopot lub obciążenie. Gdy budziła się w nocy, jego ramiona ota-
czały jej ciało i choć było jej za gorąco, cieszyła ją ta bliskość.
– Polly! – zawołała Ellie z satysfakcją, gdy Polly do niej zadzwoniła. – Mam wiado-
mości o Penelope!
Polly z rozmachem usiadła na skraju łóżka.
– Niemożliwe!
– Nie podniecaj się zanadto – ostrzegła Ellie. – Jeszcze jej nie znaleziono, ale ta
agencja, którą zatrudnił Rashad, chyba wie, co robi.
– Pieniądze mają moc przebicia – mruknęła Polly cicho.
– Myślisz, że ja o tym nie wiem? Dzięki wam uwolniłam się od kredytów. Nigdy nie
będę w stanie się za to odwdzięczyć.
– A co z Penelope? – przerwała jej Polly, nieco skrępowana tymi wyrazami
wdzięczności.
– Po pierwsze, ona nie używa tego imienia. Teraz nazywa się Gemma Foster. Ty
też dostaniesz raport od agencji. Gemma była adoptowana, ale jej rodzice, Fostero-
wie, zmarli i trafiła do rodziny zastępczej. Teraz ma dwadzieścia lat i musimy ją wy-
tropić.
– No tak. – Polly stłumiła rozczarowanie i wróciła do bardziej palącej kwestii. –
Mówiłaś, że zwykle trzeba przynajmniej pół roku, żeby zajść w ciążę…
– Tego nie powiedziałam! – obruszyła się Ellie, która właśnie zdała ostatnie egza-
miny na studiach i była świeżo upieczoną lekarką. – Powiedziałam, że przeciętnie
tyle to trwa, ale oczywiście jeśli kobieta uprawia seks bez zabezpieczenia, może
zajść w ciążę już za pierwszym razem. Gdy chodzi o poczęcie, nie ma żelaznych re-
guł. Dlaczego znów mnie o to pytasz?
– Po prostu jestem ciekawa.
– Nie stawiaj sobie żadnych wymagań – poradziła Ellie trzeźwo. – Obydwoje je-
steście młodzi i zdrowi i prędzej czy później będziecie mieli dziecko.
Sukienka, którą Polly zamierzała włożyć, była w jesiennych odcieniach brązu
i złota z przebłyskami pomarańczowego. Pokojówka przyniosła jej bursztynowy
komplet. Polly niechętnie wzięła biżuterię, bo naszyjnik rzeczywiście był tak ciężki,
jak wyglądał, a kolczyki chyba jeszcze cięższe. Gdy już była ubrana, pokojówka
uczesała jej włosy w skomplikowaną fryzurę, unosząc je do góry. Polly uważnie
przejrzała się w lustrze i musiała przyznać, że rada Hayat znów okazała się dobra.
Bursztynowa biżuteria i dojrzała fryzura przydawały jej godności i wyrafinowania.
Zobaczyła Rashada dopiero w limuzynie. Zatrzymał spojrzenie na jej naszyjniku
i znieruchomiał.
– Doskonale wyglądasz – wymamrotał drewnianym głosem i odwrócił spojrzenie.
– Czy coś się stało? – zapytała niepewnie.
– Nie – odpowiedział, ale nie brzmiało to przekonująco.
Siedział w milczeniu, zatopiony we wspomnieniach. Bursztynowy naszyjnik nie-
odmiennie kojarzył mu się z Ferah. Bardzo lubiła ten klejnot. Bursztyny miały do-
kładnie taki sam odcień jak jej oczy. Znów ją widział przed sobą, roześmianą
i szczęśliwą, taką jak w początkach ich małżeństwa, zanim życie poraniło ją,
a w końcu śmiertelnie okaleczyło. Zanim on ją zawiódł. Znów zawładnęły nim wy-
rzuty sumienia.
– Dlaczego wybrałaś tę biżuterię? – zapytał pozornie nonszalanckim tonem.
– Bursztyn doskonale pasuje do tej sukienki – odrzekła Polly ze zdziwieniem.
– Wolę cię w jaśniejszych kolorach.
– Nie mogę przez cały czas nosić niebieskiego. – Wzruszyła ramionami i z irytacją
zacisnęła usta.
Czy Rashad nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo jest zdenerwowana przed pierw-
szym publicznym wystąpieniem w roli królowej Dharii? Potrzebowała wsparcia i za-
chęty, a nie krytyki. Nawet jeśli nie podobała mu się sukienka, mógł zachować tę
opinię dla siebie, pomyślała ze złością.
Rashad spodziewał się, że Polly będzie się trzymać jego boku, ona tymczasem
zniknęła w tłumie. Najwyraźniej nie potrzebowała jego obecności. Raz czy dwa
razy doleciał go jej melodyjny śmiech. Zastanawiał się, z czego się śmieje i w czyim
towarzystwie. Powtarzał sobie, że cieszy się z jej samodzielności. Pierwsza żona
przy takich okazjach nigdy nie oddalała się od niego nawet na krok, toteż teraz po-
czuł się nieco zdziwiony i zagrożony.
– Zdaje się, że z Polly wyciągnąłeś szczęśliwy los – odezwał się znajomy głos i Ra-
shad szybko odwrócił głowę.
– Rio! – zdumiał się. – Co ty robisz w Dharii?
Rio Benedetti uśmiechnął się z rozbawieniem.
– Ambasador włoski wie, że się przyjaźnimy, a ponieważ musiałem sprawdzić tu
lokalizację jednego z naszych hoteli, podjąłem się patriotycznego obowiązku i obie-
całem naoliwić nieco dyplomatyczne kręgi.
– Wspomniałeś o Polly – przypomniał mu Rashad. Dziwnie się poczuł, słysząc jej
imię w ustach Ria i widząc jego podziw. Wiedział, że jego przyjaciel jest notorycz-
nym podrywaczem.
– Tak. Jest pełna życia i inteligentna. Obawiałeś się obciążenia, a tymczasem do-
stałeś atut do ręki.
Policzki Rashada nieco pociemniały. W czasach, gdy obydwaj studiowali w Oksfor-
dzie, Rashad zwierzał się przyjacielowi z różnych rzeczy, o których teraz, gdy był
starszy i mądrzejszy, nie chciał pamiętać.
– Już teraz się tego nie obawiam. W gruncie rzeczy przekonuję się, że małżeń-
stwo zaskakująco dobrze mi służy.
Rio wybuchnął śmiechem.
– Dlaczego cię to dziwi? Ona jest fantastyczna!
– Zdawało mi się, że jej siostra na naszym ślubie wywarła na tobie równie wielkie
wrażenie – zauważył Rashad, chcąc odwrócić temat rozmowy od żony.
Rio skrzywił się.
– Nie, z tego nic nie wyszło i nie będę ci teraz opowiadał o powodach. Obawiam
się, że mnie przypadła siostra o temperamencie jędzy, tobie natomiast sama sło-
dycz, więc ciesz się z tego.
Rashad popatrzył nad głowami gości na Polly, pogrążoną w ożywionej rozmowie
z brytyjskim ambasadorem.
– Bardzo się cieszę – rzekł ponuro.
– W takim razie dlaczego zupełnie tego nie widać? – zapytał Rio kpiąco.
Rashad nie miał pojęcia, co odpowiedzieć, toteż tylko wzruszył ramionami. Do-
brze wiedział, że zachowuje się nierozsądnie. Chciał mieć pewną siebie, niezależną
żonę i taką właśnie dostał. Skąd zatem brało się jego pragnienie, by ta żona chciała
trzymać się jego boku, pytać go radę i przewodnictwo, rozglądać się za nim niespo-
kojnie, jakby przez cały czas go potrzebowała? Dlaczego to wszystko było takie nie-
logiczne?
Zaprosił Ria na kolację do pałacu na wieczór, który Polly zawsze spędzała w to-
warzystwie dziadków. Uznał, że im rzadziej Polly będzie się spotykać z Riem, tym
lepiej.
Przebudziła się nad ranem i usłyszała, że Rashad rozmawia z kimś przez telefon.
Zamrugała i obróciła się na drugi bok. Rashad odłożył telefon i usiadł.
– W nocy wydarzył się incydent na granicy. – Westchnął i wsunął palce w potarga-
ne włosy. – Jakiś człowiek został postrzelony, ale na szczęście żyje. Pewnie przez
cały dzień będę zajęty. Trzeba uspokoić sytuację. Muszę tam polecieć.
Pocałował ją w czoło i wyszedł.
Kilka godzin później Polly wytoczyła się z łóżka, pełna zwykłej energii, a potem
stanęła jak wryta, gdy ogarnęła ją fala mdłości. Pobiegła do łazienki, przyklękła na
zimnej posadzce i zaczęła wymiotować. Czuła się słaba i roztrzęsiona. Dopiero po
kilku minutach odważyła się wstać.
Chyba nie mogła zajść w ciążę tak szybko? Zastanawiała się nad tym, wchodząc
pod prysznic. Nie, pewnie po prostu złapała jakiegoś wirusa albo zjadła na kolację
coś, co jej nie posłużyło. Mimo wszystko postanowiła się zobaczyć z pałacowym le-
karzem.
Hayat już na nią czekała z listą telefonów i mejli, oznaczonych gwiazdkami we-
dług ważności. Wymowne było to, że telefon od Ellie znalazł się na samym dole listy,
oznaczony tylko jedną gwiazdką. Polly zauważyła prośbę o otwarcie nowego skrzy-
dła szpitala w Kashan i poprosiła Hayat, żeby umówiła ją z doktorem Wasemem.
– Czy wasza wysokość źle się czuje? – zapytała Hayat ze zmarszczonym czołem.
– Nie, po prostu chciałabym zapytać o coś lekarza.
Po półgodzinnym badaniu okazało się, że Polly rzeczywiście jest w ciąży. Zupełnie
się tego nie spodziewała. Macierzyństwo wydawało jej się bardzo odległą możliwo-
ścią, a tymczasem stało się jej nową rzeczywistością.
– Jestem niezmiernie zaszczycony, że mogę przekazać waszej wysokości tę wiado-
mość – powiedział lekarz ze szczerym uśmiechem.
– Powiem Rashadowi dziś wieczorem, więc byłabym wdzięczna, gdyby zechciał
pan na razie nie przekazywać nikomu tej wiadomości – odrzekła taktownie.
– Oczywiście.
Wyfrunęła z nowoczesnego gabinetu jak na skrzydłach. Dziecko. Dziecko Rasha-
da. Będzie taki szczęśliwy, pomyślała. Przez wiele lat żył pod presją bezdzietnego
małżeństwa, nieskończonych badań płodności. Polly wiedziała, że uważał ten proces
za bardzo stresujący i potencjalnie katastrofalny dla małżeństwa. Teraz będzie
mógł się rozluźnić i przestać martwić.
Z promiennym uśmiechem na twarzy zaczęła planować resztę dnia. Najpierw za-
dzwoniła do Ellie i podzieliła się nowinami. Potem zadzwoniła do dziadków, poprosi-
ła o rozmowę z babcią i zapytała, czy może przełożyć odwiedziny u nich na następ-
ny wieczór. Nie wspomniała o ciąży, bo chciała, żeby Rashad usłyszał o tym pierw-
szy.
– Tak będzie dobrze – powiedziała Dursa swoim łamanym angielskim. – Hakim
wyjechał razem z królem i wrócą późno. Twój dziadek nie chciałby, żeby ominęła go
twoja wizyta.
Resztę dnia Polly postanowiła spędzić na malowaniu. Najpierw oczywiście odbyła
się zwykła lekcja języka, a potem jeszcze przez godzinę czytała o historii i kulturze
Dharii. Im więcej dowiadywała się o życiu tego kraju, tym łatwiej było jej zrozumieć
niepokoje Rashada. Szczególnie interesująca była bohaterka legendy, święta królo-
wa Zariyah. Dlaczego właściwie matka nadała jej to imię? Hakim sądził, że może
dlatego, że to imię było czczone w Dharii i matka chciała jej dać jakąś pamiątkę
z kraju ojca. Jednak zdaniem Polly było możliwe, że matce to imię po prostu się
spodobało i nic jej nie obchodziło, że obecnie prawie nie było używane z szacunku
dla królowej. Teraz życie zatoczyło pełny krąg, pomyślała Polly, i media to ją nazy-
wały królową Zariyah.
– Wasza wysokość będzie malować? – zapytała Hayat, gdy Polly pojawiła się
w luźnej sukience, której zwykle używała do pracy.
Polly skinęła głową, zastanawiając się, dlaczego twarz Hayat naraz zesztywniała.
Czyżby ją czymś obraziła? Przestała jednak o tym myśleć, bo nie była w odpowied-
nim nastroju do trudnej rozmowy. Czuła się tak szczęśliwa, że przez cały czas miała
ochotę głupio się uśmiechać. W końcu zaczęła się zastanawiać, jak to będzie mieć
dziecko i zostać matką. Miała nadzieję, że okaże się lepszą matką niż jej własna,
choć gdy poznała okoliczności swoich narodzin, pojawiło się w niej współczucie dla
Annabel. Jednak Annabel Dixon po stracie męża bardzo szybko poczęła następne
dziecko, które również zrzuciła na barki własnej matki. Polly westchnęła ciężko.
Wyglądało na to, że jej matka prowadziła burzliwe, samotne i nieszczęśliwe życie
i nie udało jej się utrzymać związku z żadnym z ojców jej córek. Polly pragnęła dla
swojego dziecka zupełnie czego innego: stabilności i miłości obojga rodziców.
W klimatyzowanym pokoju, gdzie urządziła sobie pracownię, panował przyjemny
chłód. Na sztalugach stały dwa nieskończone płótna: akwarela w pastelowych kolo-
rach przedstawiająca gwiaździsty basen oraz olejny pejzaż z zachodem słońca nad
pustynią. Ten drugi obraz był dla Polly wyprawą na nieznane terytorium. Kolory
były tu odważniejsze, a ruchy pędzla śmielsze. Obraz ukazywał zmiany, jakie w niej
nastąpiły, odkąd przybyła do Dharii.
Gdy upał nieco zelżał, wzięła prysznic i przebrała się w niebieską sukienkę, którą
Rashad szczególnie lubił. Pomyślała, że jeśli jej mąż wróci na kolację, to powie mu
o dziecku. A nawet gdyby miał wrócić później, zamierzała na niego zaczekać.
Hayat miała dla niej wiadomość.
– Obawiam się, że zaszło pewne przeoczenie. Przyjaciel króla, pan Benedetti, zo-
stał zaproszony dziś na kolację, a króla nie ma…
Polly zmarszczyła czoło. Wiedziała, jak ważna jest dla Rashada gościnność i jak
niegrzeczne byłoby odwoływanie zaproszenia w ostatniej chwili.
– Zjem z nim i wszystko mu wyjaśnię.
Hayat uśmiechnęła się z podziwem.
– Wasza wysokość jest bardzo śmiała.
– Dlaczego? – zdziwiła się Polly.
– Bo wasza wysokość ma odwagę zjeść kolację sam na sam z mężczyzną, który
nie jest mężem waszej wysokości.
Polly roześmiała się.
– Ani mój mąż, ani ja nie jesteśmy tak staroświeccy – stwierdziła z wielką pewno-
ścią.
Rio Benedetti był wcieleniem uroku. Zapewnił, że nie czuje się urażony i swobod-
nie zabawiał ją rozmową, od czasu do czasu subtelnie wypytując o Ellie. Wzbudziło
to ciekawość Polly. Ellie nie próbowała z nią rozmawiać o Rio. Twierdziła, że na ślu-
bie bawiła się w jego towarzystwie tylko z grzeczności i że wcale nie przypadł jej
do gustu. Nazwała go nawet pozerem i tanim podrywaczem. Rio widocznie czymś
się jej naraził.
Kolacja nie trwała długo i gdy Rashad po jedenastej pojawił się w drzwiach, Polly
siedziała na kanapie z książką. Po jednym spojrzeniu na jego zachmurzoną twarz
zrozumiała, że jest w złym nastroju.
– Co się stało? – zapytała, podchodząc do niego boso.
Rashad popatrzył na nią ze zdumieniem. Zlekceważyła rady Hayat i spędziła cały
wieczór sama ze słynnym podrywaczem. Widocznie uznała Ria za tak atrakcyjnego
mężczyznę, że postanowiła odrzucić wszelkie zasady. Gdy Hayat powiedziała mu
o tym przez telefon, wpadł we wściekłość.
– Dlaczego nie posłuchałaś Hayat, kiedy ci radziła, żebyś nie jadła kolacji sama
z Riem?
Polly uniosła wyżej głowę.
– Ona mi niczego nie radziła, powiedziała tylko, że jestem śmiała. Uznałam, że to
bzdura. Próbowałam tylko być uprzejma. Bardzo niegrzecznie byłoby mu powie-
dzieć w ostatniej chwili, że cię nie ma, a ponieważ jest twoim bliskim przyjacielem,
to pomyślałam, że nie chciałbyś tego…
– A może pokusa spędzenia z nim czasu sam na sam była zbyt wielka? – warknął
Rashad. – Kobiety uganiają się za nim przez cały czas.
– Moja siostra nie – zauważyła Polly z roztargnieniem i dopiero teraz dostrzegła,
że Rashada, czy zdawał sobie z tego sprawę, czy nie, zżerała zazdrość. – Naprawdę
nie masz powodów do zazdrości…
– Zazdrości? – To słowo rozbiło resztki samokontroli Rashada. – Nigdy w życiu nie
byłem zazdrosny o kobietę!
– Prześpij się z tym i potem zastanów jeszcze raz – poradziła mu, tracąc cierpli-
wość.
Była na niego zła, bo chciała mu powiedzieć o dziecku, a on zupełnie zepsuł na-
strój. Na jakim świecie on żył, skoro myślał, że miała ochotę zdradzić go z jego naj-
bliższym przyjacielem? Może okazała się zbyt śmiała w łóżku i Rashad uznał, że
jest naturalnie rozwiązła i nie można jej zostawić w towarzystwie atrakcyjnego
mężczyzny? Oblała się rumieńcem upokorzenia, odwróciła głowę i wyminęła go, on
jednak wyciągnął rękę i pochwycił ją za przegub.
– Dokąd idziesz?
– Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. – Wyrwała rękę i uciekła do korytarza,
czując pod powiekami palące łzy. Dlaczego tak się do niej odzywał? Dlaczego tak
o niej myślał?
– Polly….
– Nienawidzę cię! – rzuciła przez ramię, zbiegając po schodach w stronę sypialni.
Naraz potknęła się i straciła równowagę. Nie udało jej się w porę przytrzymać ka-
miennej poręczy i upadła, instynktownie zwijając się w kłębek, tak jak uczono ją
spadać z konia. Uderzyła biodrem o kamień i wykrzyknęła z bólu, a potem tył jej
głowy natrafił na stopień i straciła przytomność.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Z ust Polly wydobył się jęk. Bolała ją głowa i czuła zamęt w myślach. Otworzyła
oczy i zobaczyła jakiś nieznany pokój, a dookoła siebie mnóstwo twarzy. Zamrugała
i zdała sobie sprawę, że leży w łóżku szpitalnym.
– Polly – westchnął Rashad, zrywając się z krzesła obok niej.
– Co? – wymamrotała zesztywniałymi ustami. – Głowa mnie boli… Biodro.
Z trudem skupiła wzrok na Rashadzie, który cofnął się, by przepuścić pielęgniar-
ki. Zastanawiała się, dlaczego wydaje się taki zmęczony i dlaczego przez okno do
pokoju wpada słońce, choć zaledwie przed chwilą było ciemno. Pielęgniarka spraw-
dziła jej ciśnienie i dała coś do picia, lekarz zadał serię pytań, ona jednak przez cały
czas patrzyła na Rashada i próbowała sobie przypomnieć, co się z nią stało. Był nie-
ogolony, koszulę miał pomiętą, oczy podkrążone. W końcu przypomniała sobie upa-
dek ze schodów i wcześniejszą kłótnię i z przerażeniem przycisnęła rękę do brzu-
cha.
– Moje dziecko?
Rashad dopadł łóżka i uspokajająco położył dłoń na jej dłoni.
– Dziecku nic się nie stało…
– Na razie. Nie było krwawienia, ale musi pani odpocząć. Wszystko zależy od na-
stępnej doby – powiedział siwowłosy lekarz i zabronił jej się ruszać.
Rashad cofnął drżącą dłoń i wbił ją w kieszeń spodni. A zatem wiedział o ciąży.
Pewnie powiedział mu doktor Wasem, gdy Polly straciła przytomność. Zamknęła
oczy, wyobrażając sobie, jak bardzo czuł się winny. Wciąż była na niego wściekła,
ale wiedziała, że on zawsze obwinia o wszystko siebie. Gdyby straciła dziecko, nig-
dy by sobie tego nie wybaczył. Jak mogła być na niego wściekła i jednocześnie
współczuć mu z całego serca? Widocznie tak działa miłość.
Lekarz mówił o wstrząśnieniu mózgu. Polly próbowała się skupić, ale nie była
w stanie. Wszystko ją bolało, miała zamęt w głowie i czuła się okropnie zmęczona.
Pomyślała z ulgą, że w każdym razie nie straciła dziecka, i znów odpłynęła.
Rashad chodził po pustym pokoju. Na prośbę Hakima odświeżył się trochę, ale nie
jadł i nie spał. Jego temperament, ten rozszalały gniew, który czasem wymykał się
spod kontroli, omal nie zabił Polly. Patrzył na nią, gdy tak leżała nieruchomo w łóż-
ku, z jasnymi włosami rozrzuconymi na poduszce i twarzą nieco już bardziej zaru-
mienioną. Śmiertelna bladość, która tak go wystraszyła, minęła. Polly była tak kru-
cha, tak mu droga…
A dziecko? Rashad wciąż nie mógł wyjść ze zdumienia, że ciąża może się zdarzyć
tak szybko, tak łatwo, tak… tak normalnie. Nie spodziewał się tego i nie był na to
przygotowany. Pesymistycznie zakładał, że choć może w końcu uda im się począć
dziecko, zajmie to dużo czasu. Po raz kolejny pozwolił, by przeszłe rozczarowania
zabarwiły jego obecne oczekiwania. Czy Polly kiedyś mu to wybaczy?
Był niemal zaprogramowany na to, by ją rozczarować. Nie potrafił jej uchronić
nawet przed intrygami Hayat. „Albo należysz do mnie, albo nadal do niej”, powie-
działa mu Polly i miała rację. Teraz dostrzegał, że nie pogodził się ze swoją prze-
szłością i dlatego nie potrafił zrobić w życiu miejsca dla żony, która pod każdym
względem przewyższała poprzednią. Może nie powinien tak myśleć, ale w każdym
razie był wystarczająco racjonalny, by zdawać sobie z tego sprawę. Los uśmiechnął
się do niego, choć Rashad zupełnie na to nie zasługiwał, a on niemal wyrzucił swoją
szansę przez okno.
– Wasza wysokość musi coś zjeść i odpocząć – szepnął Hakim, stając w drzwiach.
– Żona waszej wysokości potrzebuje wsparcia.
– Jak zawsze jesteś głosem rozsądku – przyznał Rashad ze znużeniem, choć nie
chciał zostawiać Polly samej. Gdy był przy niej, wydawało mu się, że coś robi, by jej
pomóc, choć w rzeczywistości dbali o nią lekarze, a on był tylko widzem.
Polly obudziła się i poczuła się silniejsza. Odsunęła kołdrę, podciągnęła koszulę
i zobaczyła okropny czarno-niebieski siniec pokrywający całe biodro i dużą część
uda. Lepiej biodro niż brzuch, pomyślała.
Do pokoju weszła pielęgniarka i delikatnie złajała ją za próbę samodzielnego
wstawania. Naraz dookoła znów zaroiło się od lekarzy. Przebrano ją, zmieniono po-
ściel i przyniesiono śniadanie.
Godzinę później pojawił się Rashad, ogolony i schludny, w ciemnym garniturze.
Wydawał się znacznie spokojniejszy niż poprzedniego dnia. Jego oczy natychmiast
odnalazły jej spojrzenie. Polly odruchowo odwróciła wzrok, wciąż pełna sprzecz-
nych uczuć. Pokazał, że jej nie ufa, uwierzył, że choć byli małżeństwem, mogła być
mu niewierna. Jak miała mu to wybaczyć?
– Mam ci mnóstwo do powiedzenia – rzekł cicho. – Ale najpierw dziadkowie chcą
się z tobą zobaczyć.
– Oczywiście – odrzekła niepewnie, zastanawiając się, co takiego chce jej powie-
dzieć.
– Jeśli lekarze się zgodzą, później zabiorę cię do domu.
Polly w milczeniu zacisnęła usta.
– Hayat wyjechała do swojej matki. Nie wróci już do pałacu – powiedział Rashad
twardo. – Byłem głupi, pozwalając jej przebywać w twoim otoczeniu.
Polly po raz pierwszy popatrzyła prosto na niego.
– O czym ty mówisz?
Na jego twarzy pojawiło się napięcie.
– Okazało się, że Hayat była zła i zazdrosna, gdy się z tobą ożeniłem. Postanowiła
nas poróżnić i udało jej się – dodał niechętnie. – Kazałem jej odwołać tę kolację
z Riem, zanim wyjechałem z pałacu, ale ona tego nie zrobiła, tylko zastawiła pułap-
kę na nas oboje. Pozwoliła ci zjeść z nim kolację, choć wiedziała, że w głębi serca
nie jestem tak liberalnym mężczyzną, jakim powinienem być ze względu na ciebie.
Polly była wstrząśnięta.
– Ale dlaczego Hayat miałaby być zła i zazdrosna? Czy byłeś z nią związany, za-
nim ja się pojawiłam?
Rashad zmarszczył czoło.
– Oczywiście, że nie. Ona jest młodszą siostrą Ferah. Ale nigdy jej nie polubiłem.
– Hayat jest twoją szwagierką? – zdumiała się Polly. – Dlaczego nikt mi o tym nie
powiedział?
– To nie była żadna tajemnica. Jakoś nie wydawało mi się to ważne. Nie chciałem
się do niej uprzedzać, bo jest, czy też raczej była, bardzo kompetentna. – Rashad
podniósł głowę i odetchnął głęboko. – Popełniłem błąd, dopuszczając ją do ciebie,
i obawiam się, że drogo za to zapłaciłem.
Polly przymknęła oczy. Dlaczego jej nie ostrzegł? Pamiętała słowa Hayat, która
mówiła, że jej siostra była bardzo nieszczęśliwa, bo nie mogła począć dziecka.
Przypomniała sobie również swoją niechęć do atrakcyjnej brunetki i z trudem prze-
łknęła słowa złości i potępienia. Młodsza siostra pierwszej żony z pewnością nie
miała powodów, żeby życzyć drugiej żonie Rashada długiego i szczęśliwego życia.
– Hayat przyznała, że nie podobał jej się mój powtórny ślub i nasze szczęście –
dodał Rashad szorstko. – Powinienem przewidzieć, że tak będzie.
– No cóż, co się stało, to się stało – powiedziała Polly krótko. – Hayat wyjechała,
a mnie nie stało się nic poważnego.
– Inszallah – westchnął Rashad i podniósł się.
W drzwiach pokoju stanęli dziadkowie Polly z wielkim koszem owoców. Babcia
uścisnęła ją, mówiąc coś szybko, a Hakim, bardziej oszczędny w wyrażaniu uczuć,
uścisnął tylko jej ramię.
Jeszcze tego samego dnia lekarze wyrazili zgodę, by Rashad zabrał żonę do
domu. Wyszli ze szpitala tylnym wyjściem, ponieważ przed głównym czekały tłumy,
które pragnęły zobaczyć Polly.
– Dlaczego nie chcesz na mnie patrzeć? – zapytał, gdy jechali do pałacu.
– Bo jestem na ciebie zła – przyznała krótko.
Rashad powoli wypuścił oddech.
– Oczywiście. Zepsułem naszą wyjątkową chwilę…
– Nie tylko o to chodzi – przerwała mu. – Zachowałeś się tak, jakbym była jakąś
ladacznicą, której nie można zostawić w pokoju z mężczyzną.
– Bardzo tego żałuję – przyznał spokojnie. – Chciałbym cofnąć się w czasie i wy-
mazać to wszystko, ale nie mogę.
– Nie podobało mi się, że mogłeś tak o mnie pomyśleć.
– Porozmawiamy w domu – mruknął.
Zapadło pełne napięcia milczenie, którego Polly nie próbowała przerywać. Wła-
ściwie była równie zła na siebie, jak i na niego. Zwykle potrafiła wybaczać, ale to,
co powiedział Rashad, bardzo ją zraniło, bo go kochała. Tylko że on o tym nie wie-
dział. Nie prosił jej o miłość, a ona nie chciała, żeby udawał coś, czego nie czuje. Na
dłuższą metę szczerość i zdrowy rozsądek były bezpieczniejsze niż emocjonalne
wybuchy, które mogły tylko zamącić wodę.
– Lekarze kazali ci odpoczywać – powiedział Rashad, gdy wchodzili do prywatne-
go skrzydła pałacu. Wielki salon pełen był kwiatów i prezentów.
– Co to? – zdziwiła się Polly.
– Gdy rozniosło się, że miałaś wypadek, wszyscy zaczęli przysyłać kwiaty i pre-
zenty – wyjaśnił Rashad. – Nie ogłaszaliśmy wiadomości o twojej ciąży i na razie
jeszcze tego nie zrobimy, ale plotki pewnie już krążą po ulicach. Służba widziała
wypadek, a niepokój doktora Wasema był zupełnie jednoznaczny.
– A ty jak zareagowałeś?
– To była najgorsza chwila mojego życia – oznajmił bez wahania. – Bałem się, że
nie żyjesz. Dopiero potem zauważyłem, że jeszcze oddychasz.
– Albo że straciłam dziecko – dodała sucho.
– To byłoby lepsze niż utrata ciebie – odrzekł Rashad szorstko. – Moglibyśmy
mieć następne dziecko, ale ty jesteś tylko jedna. Ciebie nie da się zastąpić.
Polly nie miała ochoty słuchać pustych pociech.
– Nieprawda – odrzekła spokojnie. – Kobiety ustawiałyby się w kolejce, żeby zo-
stać następną królową i matką twoich dzieci.
– Przypuszczam, że dwie żony, które zginęły tragiczną śmiercią, mocno ograniczy-
łyby moją atrakcyjność. Stałbym się kimś w rodzaju Sinobrodego.
Polly parsknęła stłumionym śmiechem.
– To prawda – przyznała i wzięła do ręki małą aksamitną żabkę. Z pewnością był
to prezent przeznaczony dla ich nienarodzonego dziecka. Do oczu napłynęły jej łzy.
Jej największy sekret stał się własnością publiczną i odebrano jej możliwość podzie-
lenia się nowinami z mężem.
– Chciałam ci sama o tym powiedzieć – mruknęła.
– Wiem. Wszystko zepsułem.
– Może zawiniliśmy obydwoje. Małżeństwo składa się z dwóch osób. Jakkolwiek
na to patrzeć, to jest partnerstwo.
– Nie – zaprotestował Rashad. – To ja nie pozwoliłem, żeby nasze małżeństwo
było partnerstwem. Nie mam doświadczenia w takiego rodzaju związku. Nigdy z ni-
kim nie dzieliłem się uczuciami ani wspomnieniami, zawsze zachowywałem takie
rzeczy dla siebie, ale przy tobie… – Zawahał się i spojrzał na nią na nią spod rzęs. –
Przy tobie tracę kontrolę nad sobą i wymykają mi się różne rzeczy.
Patrzyła na niego ze ściśniętym sercem i widziała chłopca, którego rygorystycznie
uczono tłumić uczucia.
– To nie musi być złe – szepnęła.
– To było złe, kiedy zaatakowałem cię z powodu tej kolacji z Rio – przyznał z cięż-
kim sercem. – To było zupełnie nieracjonalne. Wpadłem we wściekłość. Nie mogłem
znieść myśli, że dobrze się bawiłaś w jego towarzystwie. Nie musisz mi mówić, że
jestem zaborczy, bo sam o tym wiem. Nigdy wcześniej nie czułem takiej zazdrości.
– Teraz rozumiem cię trochę lepiej. Ale wtedy wydawało mi się, że po prostu mi
nie ufasz.
Rashad popatrzył na nią oczami błyszczącymi żalem.
– Ale właśnie to jest w tym wszystkim najbardziej nielogiczne. Ufam ci, a Rio jest
moim najlepszym przyjacielem i wiem, że nie zrobiłby mi świństwa, ale mimo
wszystko te uczucia nade mną zapanowały.
Polly z wahaniem dotknęła jego ramienia.
– Po prostu nie przywykłeś do takich rzeczy. Dopiero zaczynasz się uczyć.
– Jeśli mam cię ranić, to nie chcę się tego uczyć – westchnął.
– Ale kiedy nie wyrażasz uczuć, to stajesz się jak kociołek z prochem, a to jest
jeszcze bardziej niebezpieczne.
– To się więcej nie powtórzy. Teraz będę się lepiej pilnował.
– Ale ja wcale tego nie chcę – przyznała.
– Miałem przed tobą zbyt wiele tajemnic – wyznał Rashad i podszedł do okna. Nie
chciał być nielojalny wobec pamięci pierwszej żony, ale rozumiał, że szczerość jest
konieczna. – Moje małżeństwo było bardzo nieszczęśliwe…
– Powiedziałeś przecież, że ją kochałeś – zdumiała się Polly.
– Na początku byliśmy prawie dziećmi, które próbują się zachowywać jak dorośli
i mieliśmy tylko siebie nawzajem. Ferah była moją pierwszą miłością, chociaż nie-
wiele nas łączyło. Starałem się, jak mogłem, ale nie kochałem jej tak, jak ona kocha-
ła mnie. – Na jego twarzy odbił się żal. – I ona o tym wiedziała. Jej bezpłodność była
dla nas obojga nieustającym źródłem stresu i Ferah stała się nieszczęśliwą kobietą.
W żaden sposób nie potrafiłem jej pocieszyć. Uczucia umarły i na koniec byliśmy jak
dwoje obcych, zmuszonych do życia pod jednym dachem.
Polly patrzyła na niego wstrząśnięta. Zupełnie nie była przygotowana na takie wy-
znanie.
– Teraz znasz prawdę – zakończył ponuro.
– Ale… – odezwała się niepewnie.
– Przez ostatnich pięć lat naszego małżeństwa żyłem w celibacie. Ta strona na-
szego związku umarła, kiedy Ferah dowiedziała się, że nie może urodzić dziecka.
Odwróciła się ode mnie – wyjaśnił krótko. – Czułem się niechciany, odrzucony…
– Oczywiście – wyjąkała Polly, przejęta współczuciem.
– I dlatego miałaś rację, kiedy oskarżyłaś mnie o brak entuzjazmu w dniu ślubu. –
Popatrzył na nią z żalem. – Wiedziałem, że mam obowiązek ożenić się powtórnie,
ale paraliżowała mnie myśl, że znów zostanę mężem. Z pierwszego małżeństwa
miałem tylko złe wspomnienia, więc moje oczekiwania były bardzo niskie…
Polly poruszyła się z trudem i usiadła, bo nie była pewna, czy utrzyma się na no-
gach.
– Rozumiem cię – powiedziała bezradnie.
– Zachowywałem się bardzo samolubnie. Byłem zły i rozgoryczony, czułem się
wpędzony w pułapkę. A ty mnie ocaliłaś – dodał szorstko. – Nie zasłużyłem na cie-
bie, Polly. Nie jestem wart szczęścia, jakie wniosłaś w moje życie.
Polly popatrzyła na niego z niezrozumieniem.
– Mówisz o dziecku? To cię uszczęśliwiło?
Rashad ściągnął brwi.
– Nie, mówię o tobie. Dziecko to wspaniały dar i niezmiernie się z niego cieszę,
ale moje szczęście opiera się na tym, że mam ciebie.
– Och – wymamrotała ze zdumieniem.
Rashad podszedł do niej i osunął się na kolana u jej stóp.
– Chyba zakochałem się w tobie już wtedy, kiedy cię zobaczyłem po raz pierwszy.
To było tak, jakby poraził mnie prąd. Nigdy wcześniej niczego podobnego nie czu-
łem i oczywiście nie miałem pojęcia, co to jest. To była miłość, ale uznałem, że to
pożądanie, bo nic innego nie znałem.
– Miłość – przerwała Polly. – Ty mnie kochasz?
– Jak szaleniec. Muszę cię mieć przy sobie przez cały czas. Ciągle o tobie śnię.
Na myśl, że mógłbym cię stracić, paraliżuje mnie strach. A jednak popełniałem błąd
za błędem i nic nie zrobiłem, żeby zasłużyć na twój szacunek.
Polly uśmiechnęła się szeroko, przepełniona euforią. Kochała go, tym bardziej, że
porzucił swoją rezerwę i dumę, by ją przekonać o szczerości swych uczuć.
– Ja też poczułam ten prąd. Za każdym razem, gdy na ciebie patrzyłam, czułam
się jak zakochana nastolatka. Jak sądzisz, dlaczego za ciebie wyszłam? Dlatego, że
byłam w tobie zakochana.
– Naprawdę? – zawołał Rashad. Zerwał się na nogi i patrzył w jej rozpromienioną
twarz.
– Naprawdę – potwierdziła z uśmiechem.
Bardzo delikatnie, żeby nie urazić jej biodra, wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni.
Zrzucił marynarkę i krawat i usiadł obok niej, a potem wziął ją w ramiona.
– Tak bardzo cię kocham, habibti. Na razie przez kilka dni mogę cię tylko przytu-
lać – powiedział ochryple. – Ale to mi w zupełności wystarczy.
Polly poruszyła się w jego ramionach, nie zważając na ból, i spojrzała mu
w twarz.
– Myślę, że powinieneś mnie pocałować.
Przymknęła oczy i pomyślała, że choć istnieją między nimi wielkie różnice i choć
Rashad jest znacznie bardziej staroświecki, niż chciał przyznać, to jednak doskona-
le do siebie pasują.
EPILOG
– Nie mogę uwierzyć, że jeszcze nie udało nam się odnaleźć Gemmy – westchnęła
Polly, zerkając na siostrę. – Minęło wiele miesięcy, ale wciąż prawie nic o niej nie
wiemy.
– Wiemy, że miała trudne dzieciństwo i że nie ma domu, do którego mogłaby wra-
cać – odrzekła Ellie. – Możemy też przypuszczać, że często się przeprowadza, bo
nigdy nie udaje się za nią zdążyć. Poza tym chwyta się najgorszych prac. To o wiele
więcej, niż wiedziałyśmy na początku.
Polly niechętnie skinęła głową.
– Tak. A jeśli ona nie chce się z nami skontaktować? – zapytała z troską. – Dawa-
łyśmy ogłoszenia do gazet, zawiadomiłyśmy służby społeczne i wszystkich, którzy
znali ją w przeszłości.
– Musimy cierpliwie czekać – stwierdziła Ellie stanowczo. – A tobie zawsze bra-
kowało cierpliwości. Chociaż teraz to jest jedyna rzecz, jakiej ci brakuje.
– Co to ma znaczyć? – obruszyła się Polly.
Jej siostra przewróciła oczami.
– Masz męża króla, przystojnego jak gwiazdor filmowy. Cały naród uważa, że po-
trafisz chodzić po wodzie. Nad twoją głową wiecznie świeci słońce, mieszkasz
w królewskim pałacu, masz kochających dziadków i uroczego synka. Tak, mówię
o tobie, kochany. – Spojrzała na Karima, który pełzł w jej stronę po dywaniku. –
Pewnie planujesz już następne dziecko?
Polly zarumieniła się.
– Nie od razu. Chciałabym, żeby Karim najpierw trochę podrósł. Nie jestem ma-
szyną do rodzenia dzieci, Ellie. Ty nawet z nikim się nie spotykasz…
– Jestem zbyt zajęta. Dyżury w szpitalu, egzaminy, nie mam czasu na mężczyznę.
Zresztą większość z nich do niczego się nie nadaje. Jestem zadowolona z życia.
Jem, co chcę, chodzę, gdzie chcę, robię, co chcę. To jest dla mnie ważne. Kiedy tyl-
ko pojawia się jakiś mężczyzna, przestajesz mieć wybór.
– Nie masz zamiaru odszukać swojego ojca?
Ellie westchnęła.
– Kiedy skończę staż, wezmę sobie kilka miesięcy wolnego, pojadę do Włoch i dys-
kretnie pobawię się w detektywa.
– To świetnie – ucieszyła się Polly. – Powiesz mi teraz, jak się nazywa twój ojciec?
Ellie jęknęła.
– Nie powiedziałam ci wcześniej, bo ja dostałam dwa nazwiska.
– Dwa? – powtórzyła Polly ze zdumieniem.
– Tak – stwierdziła Ellie sucho. – Dwa nazwiska. Widocznie mama nie wiedziała,
który z nich był moim ojcem. A najgorsze ze wszystkiego, że to dwóch braci. Jeden
żyje, drugi umarł. Ten, który żyje, jest bogatym kolekcjonerem sztuki i mieszka
w pałacu pod Florencją. Jego brat zmarł wiele lat temu.
Polly popatrzyła na siostrę z konsternacją.
– Tak mi przykro…
– Ty dostałaś bajkę. Ojciec bohater, w dodatku ożenił się z twoją matką. A ja do-
stałam dwóch tatusiów – uśmiechnęła się ironicznie. – Ale cieszę się, że tak wypa-
dło. Ja potrafię sobie radzić z paskudną rzeczywistością lepiej niż ty.
– Mogę pojechać z tobą do Włoch – zaproponowała Polly. – Będę cię wspierać.
– Nie. Bez Rashada i Karima zwiędłabyś jak kwiat bez wody – odrzekła Ellie su-
cho. – O ile twój mąż w ogóle pozwoliłby ci pojechać.
– Rashad nie mówi mi, co mam robić.
– Nie, ale nie cierpi, kiedy wyjeżdżasz nawet na kilka dni. Gdy przyjechałaś do
mnie na Boże Narodzenie, dzwonił co pięć minut. Któregoś wieczoru usnęłaś, roz-
mawiając z nim. Rozdzielić was to jak rozdzielić parę zakochanych nastolatków. To
niezdrowe być tak do kogoś przywiązanym.
Polly tylko się roześmiała, bo wiedziała, że Ellie nigdy nie była zakochana. Jej naj-
większą miłością była medycyna. Polly nigdy nie miała takich ambicji, gdy chodziło
o pracę. Jej potrzeby i pragnienia w zupełności zaspokajała rodzina i publiczna rola
królowej Dharii. Przez cały czas była bardzo zajęta, szczególnie od roku, odkąd
urodziła syna. Mieli niańkę, która pomagała w opiece nad Karimem, ale obydwoje,
Polly i Rashad, spędzali z dzieckiem bardzo dużo czasu. Polly chciała, by Karim czuł
się kochany, a Rashad również był zdeterminowany uczestniczyć w jego codziennym
życiu.
– Tu jest tak pięknie – zauważyła Ellie z rozmarzeniem, patrząc na basen
w kształcie gwiazdy, do którego przez cały czas spływała woda. Dookoła rosły bujne
zielone drzewa i krzewy, a za nimi do nieba wzbijały się rzeźbione kamienne łuki
i kolumny pałacu otaczające dziedziniec. – To miejsce zobaczyłaś na samym począt-
ku, tak? Może dlatego zakochałaś się w Rashadzie.
– Jaka ty jesteś cyniczna, Ellie – rzekł Rashad z rozbawieniem, podchodząc do
nich.
Karim z okrzykiem poraczkował po posadzce w stronę ojca. Rashad zaśmiał się,
wziął chłopca na ręce i pocałował z nieskrywanym uczuciem. Ten widok wzruszył
Polly. Człowiek, za którego wyszła, stopniowo uczył się rozluźniać i pokazywać swój
prawdziwy charakter. Głębia jego uczucia mogła się teraz równać z namiętnością,
jaką odznaczał się w sypialni. Twierdził, że to ona go zmieniła, ale Polly była zdania,
że zmienił się sam. Był teraz szczęśliwy i widać to było w jego promiennym uśmie-
chu i błyszczących oczach.
– No cóż, czy to pałac cię oczarował, czy ja? – zapytał Rashad żartobliwie, pod-
chodząc do żony.
– Skoro wy macie zamiar się czulić, to ja pójdę wziąć prysznic – oświadczyła Ellie.
– Czulić? – zdziwił się Rashad, prowadząc Polly wokół dziedzińca. Jedną ręką ota-
czał jej ramiona, drugą trzymał Karima.
– Ellie tego nie cierpi – wyjaśniła Polly.
Rashad skrzywił się boleśnie.
– Czy my się do siebie czulimy?
– Czasem chyba tak. Ale komu to może przeszkadzać, skoro jesteśmy szczęśliwi?
– Wyjęła Karima z rąk męża i ułożyła na drzemkę w kojcu. Dziecko natychmiast
rozpłakało się żałośnie, jakby porzuciła go na ulicy. Rashad pochylił się nad nim
z troską.
– Nic mu nie będzie, zawsze tak robi. Jest taki sam jak ty, odporny na wszystko.
Tylko nie bierz go znowu na ręce – ostrzegła Polly i pociągnęła męża w stronę dzie-
dzińca.
– Twarda miłość – skrzywił się.
– Zaczekaj – powiedziała Polly na korytarzu.
Pozbawiony publiczności Karim natychmiast przestał płakać i z wyraźnym zado-
woleniem zaczął coś do siebie mówić. Rashad uśmiechnął się z ulgą.
– Masz zbyt miękkie serce – stwierdziła Polly, idąc do sypialni.
– Nie, po prostu jestem troskliwym rodzicem, który nie lubi słyszeć płaczu wła-
snego dziecka.
– A ja jestem kim? Złą matką, która go zostawia, żeby wypłakiwał sobie oczy?
– Nie. Jesteś cudowną żoną, która pozwala mi spędzić ze sobą godzinę przed ko-
lacją – rzekł Rashad z czarującym uśmiechem, zrzucając z siebie ubranie. – To ko-
lejny powód, dla którego tak cię kocham.
Polly z uznaniem powiodła palcem po jego twardym brzuchu.
– Jestem zachłanna i zawsze znajdę czas dla ciebie.
Rashad wplótł palce w jej włosy i popatrzył na nią ze szczerym oddaniem.
– Jesteś najlepszym, co zdarzyło mi się w życiu – powiedział. – Kiedy budzę się
rano i widzę cię obok siebie, serce mi rośnie i wiem, że dam sobie radę ze wszyst-
kim.
– Ja też cię kocham – szepnęła z błyszczącymi oczami.
Kolacja była spóźniona. Gdy Polly zeszła do jadalni, siostra, czekając już przy sto-
le, rzuciła jej wymowne spojrzenie.
– I ty byłaś zdziwiona, gdy powiedziałam, że zachowujecie się jak nastolatki?
– Poczekaj, aż sama się zakochasz – stwierdziła Polly.
– Nic z tego. Jestem na to zbyt rozsądna – oświadczyła Ellie z przekonaniem.
Tytuł oryginału: The Desert King’s Blackm ailed Bride
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Lim ited, 2017
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Oprac owanie redakc yjne: Marzena Cieśla
Korekta: Anna Jabłońska
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-3851-9