You are on page 1of 307

ZABÓJCA ELFÓW

Wyruszywszy do Marienburga, aby spełnić ostatnie życzenie umierającego ojca, Felix


Jaeger w towarzystwie krasnoludzkiego Zabójcy Trolli, Gotreka, spotyka starego znajomego,
Maxa Schreibera, podróżującego z piękną wróżbitką, Claudią Pallenberger. Dwoje
imperialnych czarodziei wysłanych na północne wybrzeże Imperium, aby zbadać pewne
niepokojące znaki, prosi Gotreka i Felixa, żeby towarzyszyli im w wyprawie. Wkrótce potem
czwórka bohaterów wypływa na Morze Szponów, gdzie wpada na ślad przerażającej intrygi,
mogącej zagrozić Imperium, a nawet całemu światu.
Czy Gotrek i Felix zdołają się w porę wydostać z Czarnej Arki Mrocznych Elfów, aby
powstrzymać sabat czarownic przed uwolnieniem zaklęcia mogącego zatrząść światem w
posadach?
Przygody
Gotreka i Felixa tom X

ZABÓJCA
ELFÓW

Nathan Long

Tłumaczenie
Katarzyna Pleskot
To mroczna, krwawa era.
Czas demonów i czarnoksięstwa.
Era bitew, śmierci a także końca świata.
Pośród ognia, płomieni i szaleństwa.
Jest to także czas niezłomnych bohaterów,
śmiałych czynów i wielkiej odwagi.

W sercu Starego Świata rozciąga się Imperium


- największe i najpotężniejsze z ludzkich królestw.
Słynie ze swych inżynierów, czarodziejów, kupców
i żołnierzy. To kraina ogromnych gór, szerokich rzek,
ciemnych lasów i rozległych miast. Z wyżyn tronu
w Altdorfie włada nią Imperator Karl Franz, wyświęcony
potomek założyciela tego państwa - Sigmara,
powiernik jego magicznego bojowego młota.

Czasy są niespokojne. Wzdłuż i wszerz Starego Świata,


od rycerskich zamków Bretonii do skutego lodem Kisleva
na dalekiej Północy, słychać doniesienia o zbliżającej się
wojnie. W niebotycznych Górach Krańca Świata
plemiona orków szykują się do kolejnej napaści. Zbóje i odstępcy
nękają dzikie ziemie Księstw Granicznych na Południu.
Pojawiają się plotki o podobnych szczurom istotach,
skavenach, które wynurzają się z rynsztoków i bagien we
wszystkich krainach. Na północnych pustkowiach nie
ustępuje odwieczna groźba Chaosu, demonów i zwierzo-
ludzi wypaczonych przez nikczemne moce Mrocznych
Bogów. Zbliża się pora rozstrzygającej bitwy.
Imperium potrzebuje bohaterów, jak nigdy przedtem.
„I tak, po raz pierwszy od tamtej nocy, dawno temu, gdy za sprawą złożonej przysięgi
połączyłem na zawsze mój los z losem Zabójcy, powróciłem do miasta mych narodzin, gdzie
czekało na mnie powitanie nie takie, o jakim marzyłem, ale też nie takie, jakiego się
obawiałem, lecz rzeczywistość dziwniejsza i bardziej przerażająca niż to, co byłem w stanie
sobie wyobrazić.
Fakt, że nie zdołaliśmy dotrzeć do Middenheim w porę, aby wziąć udział w jego
obronie, wtrącił Zabójcę w stan najczarniejszego i najbardziej przedłużającego się
przygnębienia w historii naszej znajomości. Muszę przyznać, że obawiałem się wówczas, iż
nigdy już nie uda mu się otrząsnąć z tego stuporu. Ale wtedy właśnie spotkanie ze starym
przyjacielem rozpoczęło jedną z najbardziej szalonych i niebezpiecznych przygód, jakie
kiedykolwiek razem przeżyliśmy. W Zabójcy odrodził się duch, ale wiele razy podczas tamtych
dni zdawało się, że za to cudowne ozdrowienie przyjdzie nam zapłacić życiem."

Fragment Moich podróży z Gotrekiem,


Tom VII, spisany przez Herr Felixa Jaegera
(Wydawnictwo Altdorf, rok 2528)
1

Felix Jaeger przejrzał się w lustrze ujętym w pozłacaną ramę i wiszącym w głównym
holu altdorfskiej rezydencji jego ojca. Wygładził swój nowy szary kaftan i po raz dziesiąty
poprawił kołnierzyk koszuli. Głębokie rozcięcie na czole, wynik eksplozji Ducha
Grungniego, było już tylko zakrzywioną różową blizną nad lewą brwią. Pozostałe mniejsze
zadrapania i blizny znikły całkowicie. Opiekujący się nim medycy byli pod wrażeniem. Nie
minęły jeszcze dwa miesiące od wypadku, a on już powrócił do pełni sił. Skręcone kostki,
nadwerężone podczas lądowania przy użyciu „Niezawodnego" Makaissona, również przestały
mu doskwierać. Zniknęły bóle głowy i podwójne widzenie. Nawet rozległe poparzenia
zagoiły się bez śladu, a rana od miecza kultysty, który ranił go w lewy bok, głęboko, aż po
żebra, pozostawiła po sobie tylko bielejącą bliznę.
Westchnął. Oczywiście cieszył się z powrotu do zdrowia i pełni sił, ale tym samym nie
miał już więcej wymówek, aby unikać spotkania z ojcem.
Zza pleców dobiegło go dyskretne odchrząknięcie. Odwrócił się. Na marmurowych
schodach wiodących na wyższe piętra stał kamerdyner jego ojca.
- Pan przyjmie cię teraz.
Tak, pomyślał Felix. A więc stało się. Chyba to nie może być gorsze niż spotkanie
twarzą w twarz z demonem, prawda?
Przełknął głośno ślinę i ruszył za kamerdynerem w górę schodów.
*
Gustav Jaeger wyglądał jak pomarszczony manekin tonący w morzu białych
prześcieradeł. Jego bladoróżowe, artretyczne dłonie spoczywały nieruchomo na szczycie
puchowej kołdry. Na jednym z kościstych palców osadzony był luźno duży złoty pierścień,
ozdobiony literą „J" wykonaną z rubinów i otoczoną szafirami. Skóra twarzy starca zwisała
na kościach czaszki niczym mokre pranie na sznurku. Wyglądał tak, jakby już nie żył. Felix z
trudem rozpoznał w nim człowieka, o którym cały czas myślał jak o górującym nad sobą
tyranie. Z władczego mężczyzny, jakiego zapamiętał, pozostały tylko oczy - żywe i złośliwe.
Starzec wciąż potrafił jednym, zimnym jak stal spojrzeniem sprawić, że Felixowi robiło się
niedobrze ze strachu.
- Czterdzieści dwa lata - rozległ się głos, słaby i lekki jak obłok pary. - Czterdzieści
dwa lata i nie osiągnąłeś nic. Żałosne.
- Przemierzyłem cały świat, ojcze - odparł Felix. - Napisałem kilka książek...
- Czytałem je - rzucił ostro ojciec. - Albo przynajmniej próbowałem. Bzdury. Cała
masa bzdur. Nie dostaniesz za nie ani jednej korony, zapewniam cię.
- Właściwie to Otto mówi, że...
- Masz jakieś oszczędności? Jakiś majątek? Żonę? Dzieci?
- Hm...
- Tak myślałem. Całe szczęście, że Otto się rozmnożył. Nie miałby kto nosić imienia
Jaegerów, gdybym powierzył to tobie. - Gustav podniósł trzęsącą się głowę znad sterty
poduszek i utkwił w Felixie lodowate spojrzenie. - Przypuszczam, że wróciłeś, aby błagać o
spadek.
Felix poczuł się urażony. Nie przyszedł tu po pieniądze. Chciał się pojednać.
- Nie, ojcze. Ja...
- Cóż, będziesz błagał na próżno - starzec uśmiechnął się szyderczo. - Zaprzepaściłeś
wszystko, co ci podarowałem: edukację, pozycję w rodzinnej firmie, pieniądze, na które
pracowałem w pocie czoła. A wszystko to po to, aby zostać poetą - wypowiedział to słowo z
obrzydzeniem, tak jak niektórzy krzywią się, mówiąc „ork" czy „mutant".
- Powiedz mi, czy jakiś poeta zrobił kiedykolwiek coś pożytecznego dla świata!
- No cóż, wielki Detlef...
- Nie odzywaj się, idioto! Myślisz, że mam ochotę wysłuchiwać twojej głupkowatej
paplaniny?
- Ojcze, nie denerwuj się - odezwał się Felix, zaniepokojony tym, że różowa twarz
Gustava pokrywa się czerwonymi plamami. - To ci szkodzi. Mam wezwać pielęgniarkę?
Ojciec opadł z powrotem na poduszki, wciągając ze świstem powietrze w płuca.
- Trzymaj tę... tłustą trucicielkę... z dala ode mnie...
Obrócił głowę i ponownie spojrzał na Felixa. Jego oczy były teraz zamglone, jakby
trapiło go jakieś zmartwienie. Ruchem sękatego palca przywołał Felixa do siebie.
- Chodź no tutaj.
Felix przysunął się wraz z krzesłem, a serce waliło mu w piersi.
- Tak, ojcze? - Być może ojciec miał jednak złagodnieć pod koniec życia. Być może
stare rany w końcu się zabliźnią. Być może powie mu wreszcie, że w głębi serca tak
naprawdę zawsze go kochał.
- Jest... jeden sposób, dzięki któremu możesz odzyskać moją życzliwość... i swój
spadek.
- Ale ja nie chcę spadku. Chcę tylko twojej...
- Nie przerywaj mi, do jasnej cholery! Niczego cię nie nauczyli na tym uniwersytecie?
- Przepraszam, ojcze.
Gustav przewrócił się na plecy i spojrzał w sufit. Tak długo leżał cicho i nieruchomo,
że Felix zaczął się obawiać, że ojciec umarł, nie zdążywszy wypowiedzieć słów pojednania, a
on przerwał mu w najważniejszym momencie.
- Ja... - odezwał się nagle Gustav, ale tak cicho, że niemal nie można było rozróżnić
słów.
Felix nachylił się do przodu, próbując usłyszeć więcej:
- Tak, ojcze?
- Grozi mi utrata Jaegera i Synów... na rzecz podłego pirata o imieniu Hans Euler.
Felix zamrugał oczami. Nie takich słów się spodziewał.
- Utrata...? Kim jest ten człowiek? Jak do tego doszło?
- Jego ojciec, Ulfgang z Marienburga, był moim dawnym wspólnikiem, człowiekiem
honoru, który zajmował się handlem... eee, towarem zwolnionym z cła.
- Był przemytnikiem.
- Nazwij go, jak chcesz, ale ze mną zawsze handlował uczciwie - twarz Gustava
pociemniała. - Jego syn natomiast to już inna bajka. Ulfgang zmarł w zeszłym roku, a Hans,
nikczemny mały szantażysta, wszedł w posiadanie prywatnego listu, który napisałem do jego
ojca trzydzieści lat temu. Twierdzi, że ten dokument dowodzi, iż sprowadzałem do Imperium
kontrabandę i uchylałem się od płacenia podatków. Mówi, że pokaże list Imperatorowi i
radzie altdorfskiej Gildii Kupców, jeżeli do końca miesiąca nie przekażę mu kontrolnego
udziału w Jaegerze i Synach.
Felix zmarszczył czoło:
- A czy to prawda, że sprowadzałeś kontrabandę i uchylałeś się od płacenia podatków?
- Hę? Oczywiście, że tak. Wszyscy tak robią. A myślisz, że czym opłaciłem twoją
zmarnowaną edukację, chłopcze?
- Acha - Felix ucichł zszokowany. Zawsze wiedział, że ojciec jest bezwzględnym
człowiekiem interesu, ale nie zdawał sobie sprawy, że łamał prawo. - A co się stanie, jeśli ten
Euler okaże władzom ten list?
Gustav znowu poczerwieniał na twarzy:
- A coś ty, nagle prawnik się zrobił? Rozważasz za i przeciw w mojej sprawie? Jestem
twoim cholernym ojcem! Powinien ci wystarczyć fakt, że coś powiedziałem!
- Ja tylko...
- Gildia wykluczy mnie ze swoich szeregów, a Imperialny Poborca przejmie mój
majątek, to się właśnie stanie - parsknął Gustav. - Ten skorumpowany stary pies Hochsvoll
odbierze mi wszystkie moje prawa i sceduje je na któregoś ze swoich popleczników. To
oznacza więzienie dla mnie i żadnego spadku - ani dla Otta, ani dla ciebie. Czy to wystarczy,
żeby cię ruszyło?
Felix zarumienił się:
- Nie miałem na myśli...
- Euler czeka na moją odpowiedź w swoim domu w Marienburgu - ciągnął starzec,
ponownie położywszy się na plecach. - Chcę, żebyś się tam udał i odzyskał list, w sposób,
jaki uznasz za stosowny. Przywieź mi go z powrotem, a dostaniesz spadek. Inaczej możesz
zdechnąć w nędzy, tak jak na to zasługujesz.
Felix zmarszczył czoło. Nie był pewien, czego oczekiwał po tym spotkaniu, ale na
pewno nie czegoś takiego.
- Chcesz, żebym go obrabował?
- Nie chcę wiedzieć, jak to zrobisz! Po prostu to zrób!
- Ale...
- W czym problem? - wychrypiał Gustav. - Czytałem twoje książki. Przemierzałeś
świat, zabijając wszystkich bez wyjątku i grabiąc ich skarby, a wzdrygasz się przed
zrobieniem tego samego dla własnego ojca?
Felix zawahał się. Dlaczegóż niby miałby to zrobić? Nie zależało mu na spadku, nie
przejmował się też tym, czy otrzyma go jego brat, Otto. Wątpił też, że ojciec pożyje na tyle
długo, aby spędzić choćby jeden dzień w więzieniu. Z pewnością nie miał poczucia, że jest
staremu człowiekowi cokolwiek winien. Dwadzieścia lat wcześniej Gustav wypędził go z
domu, nie dając mu nawet pensa na drogę i nie interesował się później jego losem, a jeszcze
wcześniej był srogim i bezwzględnym ojcem. Wiele razy w ciągu minionych lat Felix miał
nadzieję, że starzec któregoś pięknego poranka zakrztusi się owsianką i zejdzie z tego świata,
a mimo to...
A mimo to czyż nie przybył tutaj, aby zagrzebać topór wojenny? Czyż nie chciał
powiedzieć ojcu, że wreszcie zrozumiał, że tamten, na swój sposób, starał się być dobrym
rodzicem? Gustav może i wychowywał synów twardą ręką i stawiał im zawsze poprzeczkę
nieosiągalnie wysoko, ale dał im także dzieciństwo wolne od materialnych trosk, płacił za
najlepsze szkoły i prywatnych nauczycieli, wydał nieprzeliczone sumy, próbując kupić dla
nich szlacheckie tytuły, a także oferował im miejsce w zarządzie rozwijającej się prężnie
firmy. Być może nie potrafił się wyrażać inaczej niż poprzez przekleństwa, klapsy i obelgi,
ale pragnął dla synów lepszego życia. Felix przybył, aby mu za to podziękować i zostawić
przeszłość za sobą. Jakże więc mógłby odmówić temu, co mogło być ostatnią prośbą
umierającego ojca? Nie mógłby.
Felix westchnął i opuścił głowę:
- Zatem dobrze, ojcze. Odzyskam list.
*
Spiesząc na spotkanie z ojcem Felix był tak zdenerwowany, że nie rozglądał się
dokoła, ale teraz, wracając do Gryfa, z ciekawością zerkał to tu, to tam, owijając się ciaśniej
płaszczem, aby ochronić się przed mrozem późnojesiennego poranka. Po chwili wprost z
zatłoczonych ulic Altdorfu wkroczył w zakamarki własnej pamięci.
Tu, po prawej, na tle strzelistych zielonych murów otaczających teren Kolegium
Jadeitu, znajdowały się apartamenty Herr Klampferta, który uczył małego Felixa alfabetu i
historii, woniejąc przy tym silnie wodą różaną. Tam był dom Mary Gosthoff, która w wieku
słodkich czternastu lat, pozwoliła mu się pocałować podczas Dnia Słońca. Dalej na zachód,
gdy skręcił i ruszył na południe gwarną Austauschstrasse, widać było wieże Uniwersytetu
Altdorfskiego, gdzie studiował literaturę oraz poezję i gdzie zaczął się zadawać z młodymi
podżegaczami, którzy głosili obalenie klas rządzących i powszechną równość.
Im dalej szedł, tym wspomnienia szybszym strumieniem przepływały mu przez głowę,
biegnąc do chwili, gdy jego życie zmieniło się na zawsze i od której nie było powrotu. Na
dole ulicy, którą kroczył, znajdował się dziedziniec, na którym stoczył pojedynek z
Krassnerem i zabił go, mimo że chciał tylko zranić. Wszedł teraz na Konigsplatz, gdzie wraz
z innymi agitatorami rozpalał ogniska i podżegał tłumy przeciwko niesprawiedliwemu
Podatkowi od Okien. Tu stała statua Imperatora Wilhelma, za którą pociągnął go Gotrek,
kiedy kawaleria Gwardii Reiku z obnażonymi mieczami zaatakowała protestujących. Pod
stopami miał bruk, na którym pół tuzina lansjerów zginęło od Gotrekowego topora, a ich
krew zmieszała się z ulicznym brudem i popiołem dogasających ognisk. A tu, tuż przed
mostem Reiksbruck, odchodziła w bok wąziutka alejka prowadząca do tawerny, w której
tamtej nocy zalali się z Gotrekiem w trupa i gdzie tuż przed świtem Felix poprzysiągł podążać
za Zabójcą, aby uwiecznić w epopei jego wielką wyprawę mającą na celu znalezienie zagłady
na polu bitwy.
Zatrzymał się u wejścia do alejki, wpatrując się w jej zacienioną głębię, podczas gdy w
nim samym gotowały się sprzeczne emocje. Część jego chciała cofnąć się w czasie i klepnąć
w ramię młodego siebie, ostrzec, żeby nie składał przysięgi. Inna część wyobrażała sobie,
jakie byłoby jego życie, gdyby rzeczywiście jej nie złożył - życie człowieka żonatego i
zamożnego, życie człowieka odpowiedzialnego. Pomyślał, że jednak lepiej jest niczego nie
zmieniać.
Otrząsnął się i ruszył w dalszą drogę. Dziwnie było znaleźć się z powrotem w
Altdorfie. Pełno tu było duchów.
*
Felix zatrzymał się właśnie przed niskim nadprożem drzwi wiodących do Gryfa, gdy
nagle jego uwagę przykuł cichy chrobot dobiegający z dachu znajdującego się na wysokości
czterech pięter. Spojrzał w górę, ale nie zobaczył nic oprócz zamkniętych okiennic i mozaiki
ptasich gniazd. Pod okapami gnieździły się gołębie - to z pewnością one wydawały te
odgłosy. Wszedł do środka.
Kilku zaspanych klientów wciąż marudziło nad śniadaniami, grzejąc się w cieple
wyłożonej kamiennymi płytami sali barowej. Skinął głową Imele, sprzątającej ze stołów
brudne talerze i kubki, po czym pomachał właścicielowi, Rudgarowi, który właśnie wtaczał
za bar nową beczkę ale z Krainy Zgromadzenia.
- Zszedł już? - zapytał Felix.
Rudgar kiwnął głową w stronę tyłu sali.
- W ogóle nie poszedł na górę. Janse musiała uwijać się całą noc, napełniając mu
kufel. Siedział tu też rano, kiedy wychodziłeś. Nie zauważyłeś go?
Felix potrząsnął głową. Rano za bardzo był przejęty spotkaniem z ojcem, żeby zwrócić
uwagę na cokolwiek. Teraz utkwił spojrzenie w odległym, zacienionym kącie sali. Na wpół
ukryty we wnęce za olbrzymim paleniskiem siedział Gotrek, rozparty nieruchomo na niskim
krześle. Głowa opadła mu bezwładnie, a w masywnej dłoni trzymał kufel ale. Felix potrząsnął
głową. Zabójca przedstawiał sobą okropny widok.
Felixa nie martwiły rany odniesione przez Gotreka. Większość z nich już znikła,
wygoiwszy się jak zawsze czysto i bez śladu. Oprócz sporego gipsowego opatrunku na
prawym ramieniu, wydawał się niedraśnięty. Felixa martwiło raczej to, że Zabójca przestał o
siebie dbać. Włosy tworzące na głowie wysoki grzebień odrosły już na kilka centymetrów,
ukazując swój naturalny brązowy kolor, ale Gotrek nie zadawał sobie trudu, żeby je
ufarbować. Na wygolonych fragmentach skóry głowy również odrastały włosy, zasłaniając
wyblakłe niebieskie tatuaże i sprawiając, że twarz krasnoluda wyglądała na opuchniętą i
rozlazłą. W brodzie miał pełno okruchów starego jedzenia, a niegdyś śnieżnobiały gips pokrył
się warstwą brudu i zaciekami z piwa. Jednym okiem gapił się tępo w ścianę przed sobą. Felix
nie był w stanie dostrzec, czy Gotrek śpi, i czy w ogóle jest przytomny. Skrzywił się. Ostatnio
takie sytuacje zdarzały się stanowczo zbyt często.
- Zapłacił ci?
- Och, aye - odpowiedział Rudgar. - Dał mi jedną ze swoich złotych bransolet. Można
powiedzieć, że ma u nas otwarty rachunek aż do powrotu Sigmara.
Felix zmarszczył czoło. Niedobrze. Gotrek nie miał piwniczki, w której mógłby
składować kosztowności zdobyte podczas licznych przygód, dlatego nosił je wszędzie ze sobą
na nadgarstkach. Złote bransolety i obręcze zdobiące jego potężne ramiona były dla niego
niczym skarbiec dla krasnoludzkiego króla. Rozstawał się z nimi tylko w największym
niebezpieczeństwie. Felix pamiętał, że Gotrek wielokroć wolał głodować przez kilka tygodni
niż przehandlować jedną z bransolet za jedzenie. A teraz płacił nimi za wlewany w siebie
alkohol.
Zabójca, którego Felix znał w przeszłości, nigdy by się do czegoś takiego nie zniżył.
Gotrek był taki - ponury i obojętny - odkąd przybyli do Altdorfu po katastrofie Ducha
Grungniego, po tym jak ominęła ich szansa udziału w obronie Middenheim.
*
Był to dziwny poranek, nawet dla kogoś takiego jak Felix, którego życie składało się z
wielu dziwnych poranków. Nigdy wcześniej nie miał jednak okazji otworzyć oczu po tym, jak
spadł z nieba. Na początku widział tylko oślepiające białe światło. Zaczął się zastanawiać, czy
leży na chmurze, czy może zginął i po śmierci trafił do jakiegoś dziwnego świata utkanego z
mgły. Wtedy trzech czeladników Malakaia ściągnęło z niego jedwabną czaszę „łapacza
powietrza" i otoczyło go ciasnym kręgiem. Na tle szkarłatnego zachodu słońca zaczerniły się
ich ruchliwe sylwetki, podczas gdy sprawdzali, czy nie połamał sobie kości.
Było jeszcze dziwniej, gdy pomogli mu usiąść i zobaczył, że znajduje się na środku
pola, na którym porozrzucane były szczątki olbrzymich armat, za pomocą których Magus
Lichtmann miał zamiar zdobyć Middenheim. Metalowe odłamki zalegały wszędzie dookoła,
wystając pod dziwnymi kątami z okolicznych wzgórz niczym menhiry pozostawione przez
dawno zapomniany kult. Na sąsiednim polu leżały dymiące szczątki gondoli Ducha
Grungniego. Pogruchotany szkielet powietrznego statku wbił się prawie do połowy w ziemię
podczas upadku i teraz sprawiał wrażenie, jakby tonął w morzu ziemi.
A po lewej - najdziwniejszy widok - Gotrek wiszący wysoko na drzewie, zaplątany w
jedwabne liny swojego „łapacza powietrza" i kilku kolejnych czeladników Malakaia
wspinających się po gałęziach, aby go uwolnić.
Sam Malakai stał przy potrzaskanym płocie i starał się przekonać grupę uzbrojonych w
widły chłopów, że on i jego towarzysze nie są demonami, ludźmi północy ani orkami. Nie
szło mu najlepiej.
Kiedy ostatecznie wszystko udało się wyjaśnić, załoga Grungniego odkryła, że rozbili
się w sercu Reiklandu, niezbyt daleko na północ od Altdorfu. Bez sprawnych armat ani
zapasów, nie mieli powodu, aby podążyć do Middenheim, pojawił się też problem, co zrobić
z przeklętymi działami. Z pewnością nie można ich było tu zostawić. Mogłyby skazić ziemię i
zatruć organizmy ludzkie w promieniu kilku kilometrów. Malakai zdecydował, że zabierze je
z powrotem do Nuln, aby tam znaleźć sposób na ich bezpieczne zutylizowanie. Wynajął kilka
wozów, aby je przewieźć, a jeden wysłał z Gotrekiem i Felixem do Altdorfu. Odniesione
przez nich rany były zbyt poważne, aby mogli przedsięwziąć długą i męczącą podróż do
Nuln.
Mimo że Gotrek głośno protestował i zarzekał się, że wyruszy do Middenheim ze
złamaną ręką czy nie, na koniec nawet on przyznał, że z kością przebijającą skórę nie byłoby
z niego wielkiego pożytku w walce. Dlatego też dwóch czeladników Malakaia odeskortowało
ich do stolicy i używszy funduszy Szkoły Artylerii, opłaciło zakwaterowanie oraz opiekę
medyków. Malakai stwierdził, że przynajmniej tyle uczelnia może zrobić, aby odwdzięczyć
się im za zatrzymanie przeklętych armat, zanim dotarłyby do Middenheim i prawdopodobnie
przyniosły upadek całemu Imperium.
- Gdyby do tygo dyszło, to byłaby to wina Szkyły i myja - powiedział ponuro inżynier.
- Żyśmy ni spostrzygli siem na czas, że te maleństwa były przeklente. Bym chyba znywu
zgolił sybie głowem.
I w ten sposób Felix z Gotrekiem trafili do Reikdorfu, gdzie spędzili ostatnie dwa
miesiące, czekając aż zagoją się rany i nie mając nic do roboty, oprócz siedzenia w sali
barowej Gryfa. Wymuszona bezczynność nie byłaby taka zła, jednak dziesięć dni po ich
przyjeździe miasto obiegła wiadomość z północy, że Archaon zarządził odwrót spod
Middenheim i oblężenie dobiegło końca.
Wojna się skończyła.
Od tamtej pory Gotrek nie przestawał pić.
Felix nie winił go, naprawdę. Od chwili, gdy na wiosnę przybyli do Barak Varr i
dowiedzieli się o inwazji, Zabójca całym sercem dążył do spotkania z demonem na polu
bitwy, a teraz okazało się, że po raz kolejny odmówiono mu chwalebnej śmierci. Wpędziło go
to w nastrój tak ponury, że Felix bał się, iż przyjaciel może od tego umrzeć.
Felixowi oczywiście zdarzało się już widzieć Gotreka zdesperowanego i
przygnębionego, ale nigdy aż tak. Wcześniej, nieważne jak głęboko pogrążyłby się w
rozpaczy, gniew lub obraza potrafiły go z niej podźwignąć. Teraz drwiny pijaków i groźby ze
strony puszących się osiłków nie sprawiały nawet, żeby podniósł głowę. Cały czas gapił się
przed siebie, tak jakby świat skurczył się do rozmiarów krasnoluda trzymającego w dłoni
kufel z ale.
Felixowi serce się krajało na ten widok. Nie można było powiedzieć, że Gotrek stracił
wolę życia, ponieważ całe jego życie było poszukiwaniem śmierci, ale żal było patrzeć na
Zabójcę, który stracił wolę poszukiwania godnego siebie końca.
*
Felix usiadł naprzeciwko Gotreka w alkowie za paleniskiem. Wydawało się, że
Zabójca nawet go nie zauważył.
- Gotrek.
Gotrek nieprzerwanie wpatrywał się w jakiś odległy punkt.
- Gotrek, śpisz?
Gotrek nie odwrócił głowy.
- Co się dzieje, człeczyno? - odezwał się w końcu. - Przeszkadzasz mi w piciu.
Jego głos brzmiał jakby ktoś kruszył kamienie w grobowcu.
- Chcę... Chcę pojechać do Marienburga.
Gotrek trawił wiadomość przez dłuższą chwilę, zanim odezwał się ponownie.
- Karczmy są wszędzie takie same. Po co tyle zachodu?
- Mam tam coś załatwić dla mojego ojca. Możesz tu zostać, jeśli chcesz, ale wydaje mi
się, że zmiana otoczenia mogłaby być odświeżająca. Podróż powinna zająć mniej więcej trzy
tygodnie.
Gotrek przemyślał jego słowa, po czym wreszcie poruszył się, wzruszając masywnymi
ramionami.
- Jedno miejsce jest równie dobre jak drugie - ponownie podniósł kufel do ust.
Felix starał się dociec, czy to znaczyło zgodę czy odmowę, kiedy coś mignęło mu
przed oczami i roztrzaskało kufel Gotreka, wylewając piwo na jego brodę i kolana.
Gotrek powoli, a Felix natychmiast odwrócili się w stronę, z której nadleciał pocisk. W
wielodzielnym oknie, z otworu, w którym brakowało szyby, wystawało coś długiego i
wąskiego. To stamtąd wypuszczono następną strzałę. Felix rzucił się w bok, a Gotrek
podniósł ramię, tak że grot utkwił w gipsie. Obrzucił okno zimnym spojrzeniem jednego oka i
sięgnął po topór, który leżał oparty o jego siedzisko.
- Nikt nie będzie marnował mojego piwa - powiedział.
2

Gotrek z Felixem wybiegli z Gryfa. Z głośnym tupotem wpadli w alejkę obok


karczmy, w biegu wyciągając broń. Gotrek zataczał się i chwiał, ale zważywszy na to, że nie
trzeźwiał od miesiąca, i tak nieźle sobie radził.
W połowie drogi do stajennego podwórza, z którego nadleciała strzałka, uwagę Felixa
przykuł gwałtowny ruch gdzieś nad ich głowami. Spojrzał w górę, nie zwalniając biegu. Jakiś
niewyraźny kształt mignął mu przed oczami i coś uderzyło go w obojczyk. Zerknął w dół.
Wokół jego piersi opadła cienka szara lina. Wykonał ruch ręką, aby ją pochwycić.
W tym momencie lina zacieśniła się, wbijając się boleśnie w jego szyję. Szarpnął się,
jak pies na łańcuchu, wypuszczając z dłoni miecz i prawie przewracając się na ziemię. Sznur
został pociągnięty w górę, co zmusiło Felixa do stanięcia na czubkach palców, podczas gdy
wciąż krztusił się i próbował rozluźnić ucisk. Zza pleców dobiegło go soczyste przekleństwo.
Odwróciwszy się, ujrzał Zabójcę kręcącego się wokół własnej osi z uniesioną wysoko ręką, tą
z opatrunkiem. Wyglądało to tak, jakby machał komuś dłonią, ale po bliższym przyjrzeniu się
można było dostrzec, że wokół jego nadgarstka również owinięta była lina, którą ktoś
gwałtownie pociągał w górę.
- Tchórze! - wrzeszczał Gotrek. - Zejdźcie tu na dół i walczcie!
Gotrek zamierzył się na linę toporem, ale zanim zdołał wziąć zamach, dostał w twarz
wielkim kamieniem. Skrzywił się i cofnął, ledwo widząc przez krew spływającą z czoła.
Tymczasem Felix miotał się bezskutecznie, zaczęło mu się już nawet robić ciemno przed
oczami z braku powietrza. Wtem z cienia wynurzył się tłum przyczajonych mężczyzn
dzierżących pałki, sieci i worki. Gotrek ruszył na nich z wzniesionym toporem, ale
pociągnięcie za sznur, który więził jego drugą dłoń, pozbawiło go równowagi i napastnicy
zdołali go okrążyć, zarzucając na niego liny i sieci.
Felix sięgał już po przymocowany u paska sztylet, gdy poczuł cios pałki prosto w tył
głowy. Kolejne uderzenie trafiło w ramię. Spróbował zaatakować przeciwników kopniakami,
ale stracił równowagę i opadł na jedną stronę, zawisnąwszy całkowicie na linie. Ból i brak
oddechu spowodowały, że przed oczyma wystąpiły mu czarne plamy. Ze wszystkich stron
okładano go pięściami i pałkami. Oczy napastników były dzikie, a źrenice nienaturalnie
rozszerzone, ich usta poczerniałe i wilgotne od śliny. Wydawało się, że są ich dziesiątki.
Trzech mężczyzn trzymało uchylony worek i nawoływało pozostałych:
- Podnieście go! Szybko!
Felix usłyszał głośny huk i trzask, a następnie ujrzał, jak Gotrek, zakrwawiony i ranny,
odpycha od siebie napastników. Nagle został otoczony jeszcze większą chmarą przeciwników
okładających go pałkami i próbujących owinąć go niczym jakiś kokon. Topór krasnoluda był
przyciśnięty mocno do jego boku.
- Wypuśćcie mnie, wy przeklęte jedwabniki! - zaryczał Zabójca, po czym zadarł obie
nogi do góry i wylądował zadkiem na brudnej powierzchni alejki, wpadając na napastników i
mocno pociągając za linę więżącą jego nadgarstek. Z góry rozległ się pisk, po czym ciemny
kształt zleciał z najwyższego pietra Gryfa, aby z tąpnięciem wylądować na niżej położonym
dachu budynku stojącego po przeciwnej stronie ulicy. Lina się poluzowała.
Tłum napastników ponownie otoczył Gotreka, podczas gdy część z nich podniosła
Felixa, próbując go załadować do worka. Zabójcy udało się jednak wyswobodzić jedną rękę.
Brudny gips poszedł w ruch, gruchocząc piszczele i kolana wrogów. Gotrek ruszył do przodu,
wyswobadzając się z sieci, które pozostały za nim.
Napastnicy raz jeszcze skoczyli w jego stronę, próbując przygwoździć go do ziemi,
zanim będzie miał szansę sięgnąć po topór, ale ostre jak brzytwa ostrze runicznej broni
wcześniej zdołało przeciąć ostatnią linę i wybebeszyć pierwszego z nadbiegających
przeciwników. Zabity zatoczył się do tyłu, jeszcze kurczowo ściskając rękoma wylewające się
z brzucha wnętrzności, po czym wpadł na grupę mężczyzn ładujących Felixa do worka.
Ten, który przytrzymywał lewe ramię Felixa, musiał je na moment puścić, aby
odzyskać równowagę. Felix wykorzystał sposobność i wyciągnął zza paska sztylet. Jego
prześladowcy odskoczyli do tyłu, krzycząc ze strachu, ale nie mierzył w nich. Zamiast tego
zamachnął się ostrzem nad własną głową, przecinając duszącą go linę. Gdy opadł na
napastników nagle całym ciężarem ciała, ci wypuścili go z objęć. Z głośnym chlapnięciem
wylądował na błotnistej ulicy.
Man go - krzyknął człowiek, który zanurkował pod ciosem Felixowego sztyletu,
próbując chwycić jego dłoń.
Ale tymczasem Felix zdołał odnaleźć w błocie swój miecz i wymierzył nim cios w
napastnika. Mężczyzna wrzasnął, gdy ostrze wbiło mu się w ramię, po czym przetoczył się na
bok, próbując zatamować krew plamiącą obszarpane ubranie. Pozostali zamachnęli się na
Felixa kijami i pałkami, ale on wyskoczył do przodu, młócąc Karaghulem. Krwawiąc z
poważnych ran, mężczyźni odsunęli się do tyłu.
Felix spróbował podnieść się na równe nogi, ale ciężko mu było utrzymać równowagę,
zwłaszcza że nie odzyskał jeszcze ostrości widzenia. Wymachiwał przed sobą mieczem, ale
czynił to dość słabo, wypuściwszy przy tym sztylet z drugiej dłoni, aby sięgnąć do szarej
pętli, która wciąż mocno wbijała mu się w szyję. Rozerwał ją wreszcie i wciągnął w płuca
boleśnie cudowny haust powietrza.
Gdy krew z powrotem zaczęła pulsować w głowie, wyostrzył mu się trochę wzrok.
Rozejrzał się. Dookoła leżały zakrwawione ciała, niektórym brakowało dłoni lub całych rąk.
Pozostali przy życiu napastnicy uciekali w stronę obydwu wylotów z alejki. Gotrek ścigał
tuzin lub więcej z nich w stronę podwórza karczmy, wrzeszcząc, aby zatrzymali się i stanęli
do walki. Felix chwiejąc się, podążał za nim, starając się wymusić na swych nogach posłuch.
Miał wrażenie, że są z waty.
Kim byli ci ludzie? I czego od nich chcieli? To nie mógł być jakiś przypadkowy atak.
Być może byli to kultyści Oczyszczającego Płomienia szukający zemsty. A może niewolnicy
wampirzyc Lamii, które również poprzysięgły im zemstę? Ale jeżeli tak, to dlaczego
napastnicy próbowali ich schwytać, a nie zabić? Felix wzdrygnął się, wyobraziwszy sobie, co
te trzy harpie mogłyby mu zrobić, gdyby trafił bezbronny przed ich oblicze. Okupiona krwią
śmierć w bocznej alejce Altdorfu, wydawała się przy tym uśmiechem losu.
Felix wpadł na dziedziniec Gryfa, brudny i zabłocony placyk, gdzie po jednej stronie
znajdowały się stajnie i wygódki, a po drugiej stał pusty wózek do przewożenia beczek z ale.
Gotrek właśnie znikał za tylną bramą w głębinach znajdującej się za nią alejki. Wciąż ciągnął
za sobą linę.
Felix wybiegł przez wrota zaraz za przyjacielem. Ich tajemniczy przeciwnicy znikali
za rogiem, puszczając się biegiem w węższą alejkę.
- Wracajcie, robaki! - wrzeszczał Gotrek.
Mężczyźni nie posłuchali.
- Czy ty wiesz, o co tutaj chodzi? - zapytał Felix, gdy rzucili się w pogoń za
napastnikami. - Kim oni są?
- Tymi, którzy rozlali moje piwo - wychrypiał Gotrek.
Ścigali wrogów przez labirynt alejek. Mimo że dochodziło dopiero południe, ulice
spowite były mrokiem. Budynki stojące przy nich były tak wysokie, że prawie zupełnie
blokowały dostęp światła słonecznego. Felix z zaskoczeniem stwierdził, że mimo, iż szybko
dostał zadyszki, a Gotrek z definicji nie nadawał się na biegacza, to bez problemu nadążali za
uciekinierami. Zdawało się, że przeciwnicy są w strasznym stanie - słabi, zdezorientowani,
zataczający się i co chwila z wyciem wpadający na siebie.
Niestety było też inne zagrożenie. Gdy Felix z Gotrekiem skręcili za kolejny róg,
następna strzałka trafiła w gips Zabójcy, a następnie odbiła się od ścian budynku za nimi.
Spojrzeli w górę. Ciemny kształt przeskoczył z jednego dachu na drugi i zniknął za kominem.
W umyśle Felixa pojawiła się wizja Ulryki tańczącej na dachach Nuln. Czy to ona? Kolejna z
Lamii? Tylko wampirzyce przychodziły mu na myśl, gdy ujrzał wroga potrafiącego skakać w
ten sposób.
Gotrek i Felix wybiegli następnie z wąskiej alejki prosto na zatłoczony rynek. Felix
pamiętał to miejsce z lat młodości. Huhnmarkt, targ drobiowy, na którym ojcowski kucharz
kupował kurczaki i kaczki na pański stół. Napastnicy przedzierali się przez tłum sług i głośno
reklamujących swój towar sprzedawców, zostawiając za sobą ślad zniszczenia. Przewracali
klatki z kurami i gęsiami, a sprzedawcy jajek i rzeźnicy wygrażali im pięściami i tasakami.
Gotrek podążał za uciekającymi mężczyznami nie bacząc na nic, depcząc przewrócone klatki
i zrzucając na ziemię kolejne, pochłonięty tylko celem pościgu. Felix zagryzł zęby i puścił się
za nim, chociaż uszy go paliły, gdy wysłuchiwał gniewnych okrzyków pod swoim adresem.
- Straże! - krzyczała jakaś kobieta! - Niech ktoś wezwie straże!
Podobne okrzyki rozbrzmiewały echem wokół nich.
Będąc mniej więcej na środku placu, obszarpani mężczyźni zwolnili, ponieważ
znaleźli się w pułapce między ścianą z klatek z kurczakami, a wozem, z którego
wyładowywano kolejne ptaki. Zanim udało im się prześliznąć, dopadł ich Gotrek, wbijając
ostrze topora w plecy ostatniego z nich i chwytając następnego za kołnierz. Zagonieni w kozi
róg przeciwnicy obrócili się, gotowi do walki, wyciągając swoją prymitywną broń i rzucając
w stronę Felixa z Gotrekiem wszystkim, co mieli pod ręką.
W głównej mierze były to kurczaki. Kurczaki w klatkach, kurczaki bez klatek, martwe
kurczaki, żywe kurczaki i kurczaki, które zostały zredukowane do jadalnych części, leciały w
stronę Gotreka i Felixa jak skrzeczący, łopoczący skrzydełkami deszcz. Felix i Zabójca
odbijali nadlatujące pociski za pomocą miecza, topora i gipsowego opatrunku. Roztrzaskując
klatki i zabijając ptaki, próbowali się zbliżyć do nieprzyjaciół. Wszędzie wokoło była krew,
pióra i odłamki drewna.
Felix schylił się przed nadlatującą klatką z rozwścieczoną gęsią w środku, po czym
wbił miecz w ciało mężczyzny uzbrojonego w nabijaną bolcami pałkę i zaatakował
następnego, który pochwycił tasak rzeźnicki i teraz dziko nim wymachiwał. Po raz pierwszy
od chwili, gdy pętla ścisnęła jego gardło, miał okazję dokładnie przyjrzeć się napastnikom i
stwierdził, że była to bardzo dziwna zbieranina.
Z pozoru byli tak obszarpani i wyniszczeni jak wszyscy żebracy, których Felix
kiedykolwiek w życiu spotkał, mieli splątane włosy i brody, poszarzałą skórę i zatłuszczone,
wystrzępione ubrania. Niepokojące były tylko ich twarze. Oczy lśniły im nienaturalnym
podnieceniem i nieustannie się ślinili - ich usta i dziąsła pokryte były nitkami czarnej śliny,
która plamiła także ich szaty.
Mimo że słabi i wychudzeni, walczyli zaciekle i z zapamiętaniem, a szybkie,
niespokojne ruchy powodowały, że trudno było przewidzieć kolejne ataki. Czy to narkotyk
tak na nich działał? A może fanatyzm w służbie jakiegoś boga? Czyżby byli niewolnikami
jakiegoś niegodziwego pana? W innych okolicznościach Felix może poczułby litość dla tych
zabiedzonych ludzi, ale przeszkadzał mu w tym fakt, że przed chwilą niemal go udusili, a
teraz starali się pozbawić go przytomności. Ostrzem miecza wymierzył cios w kłykcie
mężczyzny trzymającego tasak. Mimo że ostrze dosięgnęło kości, napastnik zdawał się tego
nie dostrzegać i zamachnął się na Felixa.
Felix zablokował uderzenie i zaatakował, dźgając głęboko w ramię mężczyzny. Ten
wrzasnął i upadł na bok. Felix spojrzał na Gotreka. Zabójca był otoczony ciałami zabitych, a
w tej chwili obok niego od śmiertelnych ran padło dwóch kolejnych nieprzyjaciół, plamiąc
ulicę strumieniami krwi. Zza pleców wyskoczyło na niego kolejnych trzech szaleńców, jęcząc
przy tym jak potępione dusze. Gotrek obrócił się na pięcie i przeciął jednemu szyję aż do
karku, po czym chwycił drugiego za pasek u spodni i przerzucił go nad ramieniem w stronę
ostatniego. Mężczyźni uderzyli w stoisko rzeźnika, zwalając płócienny dach i lądując na
workach z pierzem, podczas gdy rzeźnik i jego czeladnicy odskoczyli w bok. Worki
eksplodowały i powietrze wypełnił deszcz piór.
Przez chmurę wirującego pierza ruszyło na Felixa kolejnych dwóch nieprzyjaciół. Za
pomocą swego runicznego miecza z łatwością przeciął ich pałki, a ruchem powrotnym wbił
ostrze w mięśnie i kości. Napastnicy krzycząc, upadli przed nim na kolana.
Rozejrzał się, starając się zachować czujność, ale walka była skończona. Pośrodku
zrujnowanego stoiska z drobiem stał Gotrek, dekapitując ostatniego z napastników.
Ukończywszy dzieło, otarł zakrwawione czoło grzbietem równie zakrwawionej dłoni.
- Będzie znowu przerywał mi picie, no będzie?! - ryknął w stronę zwłok.
Zabójca był od stóp do głów pokryty krwią, potem i pierzem. Pióra przykleiły się także
do posoki ściekającej z ostrza jego topora. Tkwiły na jego twarzy i ramionach, wplątały się w
brodę, grzebień i krzaczaste brwi. Felix spojrzał na swoje dłonie i zdał sobie sprawę, że sam
musi wyglądać podobnie. Całe ręce miał pokryte biało-brązowym pierzem. Pojedyncze pióra
sterczały mu z ust i z nozdrzy, a kilka z nich przykleiło mu się nawet do rzęs.
- Co to wszystko ma znaczyć? - dobiegł głos zza ich pleców.
Felix i Gotrek odwrócili się. Przez rynek wśród opadających piór kroczył patrol straży
miejskiej, z wysokim, żylastym kapitanem na czele. Dowódca rozglądał się po miejscu
pogromu niczym niezadowolony dyrektor szkoły.
- Na krew Sigmara! - powiedział ujrzawszy ciało jednego z dziwnych napastników. -
Doszło tu do morderstwa! Kto jest za to odpowiedzialny?!
Wszyscy zgromadzeni na placu wskazali na Gotreka i Felixa.
- To ci! - krzyknęła gruba kobieta w fartuchu i z podwiniętymi rękawami. - Pogonili te
biedne żebraki tutej i pociachali je na kawałeczki!
- Ci złoczyńcy zniszczyli moje stoisko! - wtrącił jeden z handlarzy.
- Pozabijali mi kurczęta! - poskarżył się kolejny.
- Moje jaja, wszystkie potłukli! - zajęczał trzeci.
- Kapitanie, wszystko wyjaśnię - odezwał się Felix, występując do przodu.
Ale kapitan zrobił krok do tyłu i dał znak swoim ludziom, aby przygotowali broń. Za
chwilę w pierś Felixa wycelowane było mnóstwo mieczy.
- Zostań tam, gdzie jesteś, morderco - powiedział kapitan.
Potrząsając głową, dodał:
- Dziewięciu, dziesięciu, jedenastu zabitych. Na bogów, co za masakra.
- Zostaliśmy zaatakowani - odparł Felix. - Musieliśmy się bronić.
Nie wyglądało na to, żeby kapitan dał wiarę jego słowom.
- Możesz się tłumaczyć komendantowi Halstingowi w wieży strażniczej. A teraz
rzućcie broń i dłonie za plecy.
Gotrek złowieszczo pochylił głowę.
- Żaden człeczyna nie odbierze mi mego topora.
- Gotrek... - próbował interweniować Felix.
Kapitan uśmiechnął się szyderczo:
- Opór w niczym ci nie pomoże, krasnoludzie, a tylko pogorszy twoją sytuację. -
Rozkazał swemu oddziałowi podejść bliżej. - Zabierzcie mu to.
Gotrek przybrał wojowniczą pozę, gdy młodzieńcy przesunęli się bardziej do przodu.
- Tylko spróbujcie, a niechybnie zginiecie.
- Gotrek - spróbował jeszcze raz Felix w akcie desperacji. - Nie możemy walczyć ze
strażą. Oni nie są naszymi wrogami.
- Będą, jeżeli tylko spróbują odebrać mój topór - warknął Zabójca.
Felix wystąpił naprzód, ustawiając się pomiędzy strażnikami a Gotrekiem i wyciągając
ręce w górę.
- Panowie, proszę. Jeżeli pozwolicie nam zatrzymać broń, udamy się z wami wszędzie
dobrowolnie, obiecuję.
- Miałbym uwierzyć w słowo mordercy? - zapytał ironicznie kapitan. - Natychmiast
rzućcie broń.
Felix zrobił krok do tyłu, bo strażnicy przesunęli się jeszcze kawałek do przodu.
Obejrzał się przez ramię.
- Gotrek, proszę.
- Odsuń się, człeczyno.
Młody strażnik wycelował ostrze miecza w Felixa, mierząc go przy tym nerwowo
wzrokiem.
- Twój miecz. Ale już.
Felix zrobił kolejny krok w tył.
- Ja... ja nie mogę.
Strażnicy zacieśnili szeregi i znowu wykonali krok naprzód.
- Nie bądź głupcem... - powiedział młody strażnik, po czym wziął gwałtowny wdech i
chwycił się kurczowo za szyję. Tuż nad kołnierzem jego napierśnika sterczała wbita w kark
czarna strzałka. Przewrócił oczami i upadł na ziemię.
Pozostali strażnicy gwałtownie odskoczyli na boki z krzykiem, niepewni, co się
właściwie stało. Felix również się odsunął, w napięciu obserwując dachy okolicznych
budynków. Kolejna strzałka przeleciała tuż przed jego nosem. Gotrek odbił ją toporem.
Pocisk utkwił w płóciennym dachu przewróconego kramu. Grot strzały błyszczał się w
słońcu, czarny i wilgotny.
- Co się dzieje?! - krzyknął kapitan.
- Tam! - odpowiedział Felix, wskazując na dach kantoru po przeciwległej stronie
placu.
Strażnicy spojrzeli we wskazaną stronę i zdążyli jeszcze dostrzec ciemny kształt
znikający za szczytem dachu.
- I tam! - krzyknął inny strażnik pokazując na lewo.
Strzałka trafiła go w policzek i mężczyzna osunął się na towarzysza. Kolejny
tajemniczy cień zniknął za krawędzią dachu jednej z rezydencji.
- Padnij! - krzyknął kapitan.
Jego ludzie rzucili się w poszukiwaniu schronienia.
- Dalejże, człeczyno - odezwał się Gotrek, przedzierając się przez rozbite kramy w
kierunku rezydencji.
Felix zerknął w stronę strażników, po czym ruszył za nim, starając się pozostać
niezauważonym.
- Stać! - wrzasnął kapitan. - Za nimi! - rozkazał swym ludziom.
Strażnicy zawahali się przez chwilę, z niepokojem obserwując okoliczne dachy.
- No dalej! - powtórzył kapitan.
Strażnicy ruszyli za nimi, ale ostrożnie i starając się cały czas pozostawać w ukryciu.
Gotrek lawirował w labiryncie kramów, zostawiając za sobą ślad w postaci krwawych plam i
kurzych piór. Oczy cały czas miał utkwione na dachu rezydencji.
- Nigdy ich nie dogonimy - rzucił Felix, gdy udało mu się do niego dołączyć.
Gotrek nie odezwał się, przeszedłszy przez kram pełen niezadowolonych kurczaków i
wychodząc tylnim wejściem bez protestu ze strony właściciela skulonego za pniakiem.
Znajdowali się na krawędzi placu targowego. Rezydencja stała po ich lewej stronie. Felixa
dobiegał gwar głosów strażników, którzy niechętnie podążali ich tropem.
Wtem zza krawędzi dachu wychynęła głowa. Gotrek zamachnął się i strącił na ziemię
kolejną strzałkę.
- Tchórze - mruknął pod nosem.
- Porusza się - powiedział Felix wskazując na zarys głowy, która znowu na chwilę
pojawiła się w innym punkcie dachu.
Gotrek wbiegł w alejkę pomiędzy rezydencją a stojącym obok budynkiem. Mroczny
kształt zamajaczył raz jeszcze, gdy postać przeskakiwała z dachu na dach budynków w
dalszej części uliczki. Wydawało się, że taki skok jest niemożliwy, ale widzieli to przecież na
własne oczy. Po chwili kształt zniknął za dwuspadowym dachem.
Gotrek mruknął z niezadowoleniem i ruszył za nim.
- Gotrek, to nie ma sensu! - zawołał za nim Felix. - Jest za szybki.
Zabójca zupełnie go zignorował.
*
Siedem przecznic dalej Gotrek zatrzymał się, rozglądając się po dachach okolicznych
domów. Felix dyszał ciężko, z ulgą przyjmując przerwę w pościgu. Było mu niemiłosiernie
gorąco, czuł, że się lepi, a pokrywające go pióra strasznie drażniły skórę, powodując piekielne
swędzenie.
Przebiegając przez ostatnie cztery przecznice nie widzieli ani śladu mrocznego strzelca
i Felix właśnie miał zamiar zasugerować Gotrekowi, żeby dali sobie spokój, gdy Zabójca
skrzywił się z niezadowoleniem, obrócił się i ruszył powoli, powłócząc nogami w stronę
jednej z bocznych uliczek. Felix odprowadzał go spojrzeniem. Przez moment Zabójca był
znowu sobą, wściekłym i zdeterminowanym, ale teraz z powrotem jego oczy stały się puste i
obojętne, tak jakby znajdował się gdzieś daleko stąd. Tak właśnie wyglądał i zachowywał się
przez ostatni miesiąc - jakby ktoś wypruł z niego kręgosłup i zostawił tylko sflaczałe,
bezwolne ciało.
- Gotrek? Dokąd idziesz? - zapytał Felix, doganiając przyjaciela.
- Muszę się napić.
- W Gryfie? Ale, hmm, strażnicy przecież będą o nas pytać i znajdą nas tam bez
problemu.
- A co tam.
Felix nerwowo odchrząknął:
- Słuchaj, Gotrek, nie mam zamiaru walczyć ze strażą miejską. Nie mam też ochoty
znowu wieść życia człowieka wyjętego spod prawa. Może chodźmy do innej gospody. Na
przykład w Marienburgu?
Gotrek nie odpowiedział, tylko dalej ociężale kroczył naprzód.
W tej samej chwili z alejki przed nimi wybiegło trzech strażników. Spostrzegli
Gotreka oraz Felixa i zatrzymali się zdziwieni.
- Stać! - krzyknął pierwszy i najstarszy z nich, chociaż miał najwyżej dwadzieścia lat.
Ostatnio straż rekrutowała coraz młodszych chłopców, ponieważ wielu starszych,
doświadczonych wojaków zginęło na wojnie.
Młodzieńcy wyciągnęli broń. Gotrek nawet nie zwolnił, a tylko pochylił głowę i
poprawił uchwyt na trzonku topora. Felix jęknął. Tego im tylko było trzeba.
- Gotrek, oni tylko robią, co do nich należy - mruknął.
- Stoją mi na drodze.
- Gotrek, proszę!
- Rzućcie broń - odezwał się jeden z młodszych strażników. Głos mu drżał, ale starał
się stać pewnie naprzeciwko nich.
Wciąż prąc do przodu, Gotrek uniósł głowę i spojrzał strażnikowi prosto w oczy. Felix
ujrzał, jak źrenice chłopca rozszerzyły się ze strachu. Nie zdziwił się. Zdarzyło mu się nieraz
przyjąć pełen impet tego przeszywającego spojrzenia jednego oka. Za każdym razem
przyprawiało go to o mdłości.
- Dajcie nam przejść - odezwał się łagodnie Zabójca. - I powiedzcie swojemu
kapitanowi, że nas nie znaleźliście.
Strażnicy spojrzeli po sobie nerwowo, wahając się.
Gotrek dalej idąc w ich stronę, uniósł wyżej topór, wciąż pokryty lepką krwią i
piórami. Felix wstrzymał oddech i odwrócił wzrok.
Mężczyźni odwrócili się na pięcie i puścili się biegiem przed siebie.
Felix odetchnął głęboko z ulgą.
Gotrek prąc dalej do przodu, mruczał pod nosem.
- Marienburg - pokiwał głową. - Miejsce równie dobre jak każde inne.
*
Godzinę później, po kąpieli w łaźni o niezbyt dobrej reputacji, Felix wślizgnął się do
Gryfa tylnimi drzwiami, podczas gdy Rudgar i Imele byli zajęci podawaniem obiadu. Przebrał
się w swoje stare ubrania i narzucił na to wytarty płaszcz z sudenlandzkiej wełny. Zabrawszy
ze sobą kilka rzeczy swoich i Gotreka wymknął się niezauważenie z karczmy, a następnie
wraz z Zabójcą ruszył do doków u brzegu Reiku. Wychodząc, pozostawił na komodzie stosik
monet, aby zapłacić za pokój, a także poplamiony krwią szary kaftan, przeklinając w duchu
zniszczenie kolejnego zestawu pięknych ubrań. Postanowił, że nigdy więcej nie kupi sobie
żadnego drogiego i eleganckiego odzienia. Jakimś cudem zawsze udawało mu się niemal
natychmiast je zniszczyć.
Dotarłszy do doków, popytał o możliwości żeglugi do Marienburga i dowiedział się,
że za dwie godziny wyrusza Jilfte Bateau, marienburski statek pasażerski. Wraz z Gotrekiem
weszli więc do tawerny Pod Złamaną Kotwicą, aby poczekać do wypłynięcia. Mimo że
Kotwica znajdowała się daleko od Gryfa oraz Huhnmarktu i szansa na to, że odnajdą ich tu
strażnicy miejscy, była minimalna, to Felix i tak wybrał stolik w najciemniejszym kącie sali i
nerwowo zerkał w stronę drzwi za każdym razem, gdy ktoś wchodził do pomieszczenia.
Cały czas w oczekiwaniu na wypłynięcie spędził, wpatrując się w romboidalne okna i
w napięciu obserwując, czy z otworów po brakujących szybkach nie wylatuje kolejna zatruta
strzała. Wciąż nie wiedział, kim byli tajemniczy napastnicy. Stawiał na Lamie, ale nie mógł
też wykluczyć Oczyszczającego Płomienia. Czy mieli w Imperium jeszcze jakichś wrogów?
Przecież tak długo ich tu nie było, któż to więc mógłby być? Kimkolwiek by nie byli, czy
znowu ich odnajdą? Czy ruszą za nimi do Marienburga? Z tego, co mówiła Ulrika i hrabina,
odniósł wrażenie, że Lamie wszędzie miały swoich szpiegów. Jeżeli to były one, jemu i
Gotrekowi nigdy nie uda się przed nimi uciec.
Mimo jego obaw, ich pobyt w Kotwicy upłynął bez żadnych incydentów. Gdy główny
steward z Jilfte Bateau zaczął zwoływać pasażerów na pokład, właśnie kroczyli ocienionymi
zmierzchem ulicami Altdorfu w stronę tętniących życiem doków.
Gotrek pokonał trap wiodący na przedni pokład długiej niskiej łodzi, cały czas
zrzędząc i spluwając z obrzydzeniem.
- Kołysanie się na wodzie w przeciekającym drewnianym wiadrze - mruczał pod
nosem. - Niedobrze mi się robi. Schodzę pod pokład.
Felix uśmiechnął się. Za każdym razem, gdy z Gotrekiem podróżowali łodzią,
krasnolud wygłaszał podobne komentarze, ale nigdy nie powstrzymało go to od wejścia na
pokład.
- Poczujesz się lepiej, jeśli zostaniesz na górze - powiedział. - Podobno patrzenie na
brzeg pomaga, przynajmniej tak słyszałem.
- Ludzkie mądrości - odparł Gotrek z pogardą, stąpając ciężko w stronę drzwi do
prywatnych kabin.
Rozbawiony Felix potrząsnął głową, po czym odwrócił się w stronę relingu. Nie
uśmiechało mu się dzielenie ciasnej kajuty z Zabójcą będącym w tak paskudnym nastroju.
Wolał jak na razie obserwować towarzyszy podróży wchodzących na pokład i rozkoszować
się ciepłem późnojesiennego słońca.
Ludzie wspinający się po trapie stanowili barwną mieszaninę klas społecznych i
charakterów. Biedacy, którzy prawdopodobnie wydali ostatnie grosze na koję w kabinach
najniższej klasy; kupcy w aksamitnych szatach podróżujący z interesami do Bretonii lub
Marienburga w towarzystwie ochroniarzy taszczących ich bagaże; cała kompania
hochlandzkich strzelców pod dowództwem rozwrzeszczanego kapitana; szlachcice ze swoją
świtą odziani w jedwabie i aksamity, wprowadzani na pokład przez przymilnych stewardów -
spalonych słońcem, brodatych marynarzy niosących na plecach pakunki; grubi kupieccy
książęta z Marienburga, ubrani nawet bardziej krzykliwie niż szlachta, powracający do domu
po podpisaniu umów handlowych z hurtownikami i dystrybutorami z Imperium.
Wszystko to było tak normalne i zwykłe, że Felix poczuł niespotykaną u niego
tęsknotę za zwyczajnym życiem. Mógł się założyć, że tych ludzi nie atakowali w tawernach
dziwni, śliniący się szaleńcy. Ci ludzie nie byli także po imieniu z wampirzą hrabiną. Ci
ludzie nie znali nikogo, kto poprzysiągłby ponieść bohaterską śmierć na polu bitwy. Nigdy
nie walczyli z trollem. Najprawdopodobniej nigdy nawet nie widzieli trolla na oczy.
Może ojciec miał rację. Może powinien był podążyć drogą wyznaczoną mu przez
starego człowieka. Na pewno byłoby to wygodniejsze od jego obecnego trybu życia. Ale
również zdecydowanie nudniejsze. Nie żeby nuda była najgorszą rzeczą, jaka może się
przytrafić człowiekowi. Zdecydowanie gorsze było bycie ściganym przez straż, będąc przy
okazji pokrytym zaschłą krwią i kurzymi piórami.
Na nadbrzeże wjechał bogato zdobiony powóz, który zatrzymał się przy trapie. Na
drzwiach nie widniały żadne insygnia, ale oczywiste było, że w środku znajduje się ktoś
ważny. Karocę otaczało ośmiu rycerzy z Gwardii Reiku, odzianych w stalowe napierśniki
oraz niebiesko-czerwone uniformy. Główny steward podbiegł na powitanie szacownych
gości, niosąc ze sobą niski podnóżek, który ustawił przed drzwiami do karety, podczas gdy
reszta załogi otoczyła powóz, aby przyjmować bagaże podawane im przez woźnicę.
Felix z zainteresowaniem patrzył na uchylające się drzwi do karocy, zastanawiając się,
kto wynurzy się z jej wnętrza. Jako pierwszy wyszedł starszy mężczyzna w długich,
kremowych szatach, na które miał narzucony ciemniejszy płaszcz podróżny. Rysy twarzy
skrywał obszerny kaptur. Felix uznał, że musi to być czarodziej, nie tylko ze względu na
ubranie i długą laskę zakończoną bursztynem, ale także ze względu na strach i podziw, jaki
mężczyzna wzbudzał w oczekujących jego przybycia stewardach. Główny steward zdawał się
rozdarty między chęcią okazywania mu szacunku a rzucenia się do ucieczki na podobieństwo
wystraszonego zająca. Stewardzi nieśli bagaż tajemniczego pasażera z taką ostrożnością,
jakby miał im zaraz wybuchnąć w rękach.
Czarodziej obrócił się w stronę drzwi powozu i podał dłoń kolejnej osobie. Felix
uniósł głowę, aby się lepiej przyjrzeć, ponieważ zstępująca po schodkach kobieta była,
najoględniej mówiąc, uderzająco piękna.
Ubrana w jedwabne szaty w kolorze głębokiego, nasyconego błękitu, jaki ma letnie
niebo zaraz po zachodzie słońca, ozdobione na całej powierzchni symbolami gwiazd, planet i
księżyców z pewnością była czarodziejką z Kolegium Niebios - ale nie pomarszczoną
staruchą przygniecioną do ziemi przez ciężar wiedzy, której nabywa się przez lata
przepowiadania przyszłości. Ta kobieta była młoda, na oko Felixa niewiele starsza niż
dwadzieścia lat, a przy tym smukła i gibka niczym kot. Jej długie proste włosy miały kolor
miodu i opadały na plecy, niemal sięgając talii. Dziewczyna czujnie rozglądała się dookoła,
wysoko trzymając kształtną główkę. Wargi miała wygięte w stałym półuśmiechu, tak jakby
znała jakiś sekret niedostępny dla innych, co wziąwszy pod uwagę ukończoną przez nią
uczelnię, było bardziej niż prawdopodobne.
Starszy czarodziej podprowadził ją do łodzi, nachylając ku niej głowę i mówiąc, gdy
szli. Tymczasem stewardzi gięli się w ukłonach i płaszczyli przed nimi, podczas gdy po obu
stronach gości kroczyła eskorta z Gwardii Reiku.
Towarzysze podróży, którzy otaczali Felixa, zaczęli szeptać między sobą i wymieniać
komentarze na temat pary wkraczającej właśnie na trap.
- Sigmarze, miej nas w swej opiece, oni chyba nie będą podróżować razem z nami? -
zapytała z przekąsem altdorfska matrona.
- E tam, oni są w porządku - odparł jej mąż. - Są z Kolegiów. Gwardziści nie byliby z
nimi, gdyby było inaczej.
- A jednak to czarodzieje, wszyscy oni są tacy sami, mówię wam, jeden pies - wtrącił
się inny mężczyzna. - Nie można im ufać.
- A nawet jeśli to są ci „dobrzy", to co tutaj robią? Towarzystwo czarnoksiężnika nie
wróży nic dobrego - wtrącił swoje trzy grosze kolejny rozmówca.
- Aye - zgodziła się matrona. - Nie mam zamiaru płynąć z nimi jedną łodzią.
Heinrichu, porozmawiaj z głównym stewardem.
- Ależ, Hieke, ukochana. Kolejna łódź wypływa dopiero za dwa dni, a my musimy
dotrzeć do Carroburga na Dzień Poboru.
I tak dalej. Felix nie winił współtowarzyszy. Nawet najzacniejsi z czarodziei
przyprawiali go o niepokój. Jak każda inna broń z imperialnego arsenału, gdyby coś poszło
nie tak, mogli być równie niebezpieczni dla wrogów, jak i dla przyjaciół. Proch mógł
eksplodować, armata mogła pęknąć, a miecz można było zwrócić przeciwko pierwotnemu
właścicielowi. Tak samo czarodziej mógł oszaleć lub przejść na stronę mroku - Felix widział
już takie przypadki na własne oczy.
Wraz z innymi pasażerami odprowadzał wzrokiem parę magów zbliżających się do
szczytu trapu i pozwalających stewardom poprowadzić się do drzwi do prywatnej kajuty.
Felix ponownie przyjrzał się młodej czarodziejce, gdy przechodziła bliżej. Z bliska była
równie piękna jak z daleka. Miała lekko wystające kości policzkowe, pełne usta i jasne oczy,
których kolor pięknie współgrał z nasyconym błękitem jej szat.
Przechodząc, uśmiechnęła się do niego, a starszy czarodziej podążył za jej
spojrzeniem.
Felix zamrugał oczami, rozpoznając patrzącego na niego mężczyznę. Owszem, miał on
teraz brodę, której kiedyś nie nosił, a brązowe włosy w znacznym stopniu posiwiały, ale oczy
patrzące na niego z pociągłej, pobrużdżonej twarzy były takie jak zawsze, tak samo jak
smutny uśmiech, który powoli rozjaśnił poważną twarz czarodzieja.
- Felixie Jaeger - odezwał się Maximilian Schreiber. - Nie postarzałeś się nawet o
jeden dzień.
3

W podziemnej komnacie znajdującej się głęboko pod najniżej położonymi piwnicami


Altdorfu Szary Prorok Thanquol karmił z ręki swojego szczurogra, Kościorwija, trzynastego
osobnika o tym samym imieniu. W przypadku tych bestii bardzo istotne było, aby ich
pożywienie, a także kary cielesne, pochodziły tylko z ręki ich pana. W ten sposób uczyło się
je oddania i zajadłej lojalności wobec właściciela. W ten sposób należały do niego i do nikogo
innego.
Z pewnym wysiłkiem podniósł z koszyka pełnego ludzkich szczątków, który
przytargali jego słudzy, nogę grubego mężczyzny i rzucił ją do kąta, gdzie olbrzymi szczurogr
siedząc w kucki pożerał poprzednią przekąskę. To wcielenie Kościorwija było wyjątkowo
imponujące, potwór był mlecznobiały od pazurzastych stóp aż po zniekształconą głowę o
tępych rogach, w której błyszczały różowe oczy albinosa. Thanquol wybrał go z miotu
będącego darem od klanu Moulder, właśnie ze względu na kolor, który pasował do jego
własnej sierści.
Przerwał obserwowanie Kościorwija wysysającego szpik z kości udowej i podniósł
wzrok na swego uniżonego, bezogoniastego sługę, Issfeta Loptaila, który uchylił zasłonę z
ludzkiej skóry i skłonił się przed wchodzącym do pomieszczenia szczupłym skavenem w
czarnym stroju i masce posłańca nocy. Skaven ten, znakomity zabójca znany tylko pod
pseudonimem Mroczny Kieł, został wynajęty przez Thanquola za okrągłą sumkę od klanu
Eshin. Teraz klęczał przed Szarym Prorokiem z pochyloną głową i ogonem położonym płasko
na ziemi wokół nóg. Zadrżał tylko odrobinę, słysząc jak Kościorwij z głośnym trzaskiem
gruchocze w szczękach pożeraną kość.
- Powróciłem, o mędrcu podziemnego świata - wyszeptał zabójca.
- Tak-tak - popędził go niecierpliwie prorok. - Czyż nie widziałem na własne oczy, żeś
był-powrócił? Mów-mów! Masz ich? Czy w końcu są moi?
Mroczny Kieł zawahał się.
- Ja... Błagam o wybaczenie, Szary Proroku. Porwanie nie poszło zgodnie z planem.
Thanquol walnął w stół swą szponiastą łapą, niemal wywracając kałamarz. Kościorwij
zawarczał groźnie.
- Obiecałeś mi sukces! Powiedziałeś, że przewidziałeś każdą okoliczność!
- Tak myślałem, Wasza Zwierzchność.
- Tak myślałeś? A więc źle myślałeś, tak? Co się stało? Opowiadaj, chyżo-chyżo! -
Thanquol nerwowo bił ogonem w podłogę.
- Tak-tak, Szary Proroku. Już zaczynam - odpowiedział Mroczny Kieł, dotykając
pyskiem podłogi i rzucając nerwowe spojrzenie w stronę szczurogra. - Grzebieniasty
zatrzymał usypiające strzałki Mao Shinga, który, zapewniam cię, został ukarany za swoją
niekompetencję, a potem, jak przewidziałem, grzebieniasty razem z tym drugim o żółtym
futrze wybiegli z pijalni, aby walczyć. Wtedy wpadli w mą drugą pułapkę i już prawie byli
nasi.
- Prawie? - zapytał Thanquol, szczerząc się szyderczo.
Ogon zabójcy zadrżał na tak miażdżącą pogardę.
- Wina nie jest po mej stronie, o najłaskawszy z proroków - zaskrzeczał przeraźliwie. -
Gdybym mógł zatrudnić odważnych, dzielnych rynsztokowców zamiast schorowanych
ludzików-niewolników, nasze cele w tej chwili byłyby w twych szlachetnych szponach. Ale
na zewnątrz, w nadnorzu, w świetle dnia, ktoś mógłby rozpoznać skavena, więc musiały
wystarczyć ludziki-niewolniki.
- Ale najwyraźniej nie wystarczyły - sarknął Thanquol.
- Nie, Szary Proroku - odpowiedział Mroczny Kieł, nerwowo przełykając ślinę. -
Porażkę ponieśli. Krasnolud i człowiek zabij - okaleczyli ich wszystkich, a potem uciekli.
- Uciekli? - zapytał Thanquol. - Gdzie-gdzie?
- Ja... Nie wiem.
- Ty tego nie wiesz? - głos Thanquola szybko wznosił się w wysokie rejestry,
przybierając władczy ton. Kościorwij wyczuł niezadowolenie pana i zaryczał żałośnie. - Nie
wiesz? Ty, o którym mówiono mi, że potrafisz niuch-wyniuchać ślad kruka nad bagnem
tydzień po tym, jak tamtędy przelatywał. Ty nie wiesz?
- Litości-litości, Wasza Eminencjo - zaskomlił Mroczny Kieł. - Ja... Dokonałem
strategicznego odwrotu, po tym jak ludziki-niewolniki zginęły, a kiedy powróciłem do pijalni,
cele zniknęły.
- Strategiczny odwrót - powtórzył szyderczo Thanquol. - Uciekłeś-umknąłeś.
Popuściłeś piżmo strachu.
- Nie-nie, Wasza Magnificencjo - bronił się Mroczny Kieł. - Ja tylko wycofałem się na
wcześniej upatrzone pozycje.
Thanquol zamknął oczy, żeby nie musieć patrzeć na klęczącą przed nim żałosną
namiastkę zabójcy. Kusiło go, aby cisnąć w bezużytecznego i niekompetentnego Mrocznego
Kła błyskawicą czarodziejskiego ognia albo rzucić go na pożarcie Kościorwijowi, ale wtedy
przypomniał sobie, jak wiele z wyrzeczeniem uciułanych spaczeniowych grudek musiał
wydać, aby kupić sobie usługi tego głupca i pohamował pokusę. Najpierw sprawi, że
Mroczny Kieł odpracuje pieniądze, które na niego wydał, a dopiero potem rzuci go na
pożarcie szczurogrowi.
- Jeżeli wolno mi przemówić, Wasza Przerażającość... - odezwał się Mroczny Kieł.
Thanquol ciężko westchnął i otworzył oczy.
- O tak, praw-rzecz, oświecony. Mów-mów. Oświeć nas swą mądrością.
Czerwone oczy zabójcy zamrugały ze zdziwieniem w otworach maski. Najwyraźniej
pojecie sarkazmu było mu obce.
- Eee, gdybyś pozwolił mi zabij-okaleczyć mieszkańców nadnorza zamiast łapać-
chwytać ich, nawet nędzne ludziki-niewolniki by wystarczyły...
- Nie-nie - zaskrzeczał Thanquol, powodując, że Kościorwij zaryczał, a Mroczny Kieł i
Issfet podkulili pod siebie ogony. - Nie! To muszę ja zabrać-odebrać im życie. To ja muszę
wywrzeć zemstę na ich bezbronnych ciałach za cały ból-wstyd, jakiego mi przysporzyli.
Tylko ja mogę mieć tę przyjemność. Tylko ja! Słyszysz?!
Wyrzuciwszy z siebie potok gniewnych słów, Thanquol rzucił się w stronę
zarzuconego papierami biurka i zaczął je gorączkowo przeszukiwać. Wreszcie znalazł
zakorkowany flakonik, otworzył go i wetknął szyjkę w jedno z przeżartych zgorzelą nozdrzy.
Zaciągnął się głęboko, drżąc aż po czubek ogona, gdy sproszkowany spaczeń zaczął krążyć w
jego żyłach. Issfet i Mroczny Kieł uczynili krok do tyłu, gdy spostrzegli, że oczy proroka
zajaśniały złowieszczą zielenią.
- Zginą - odezwał się Thanquol, kiedy wreszcie udało mu się opanować drżenie ciała. -
Tak-tak, ale tylko na moje skinienie palcem, długo po tym, jak zaczną błagać-prosić, abym
ich zabił.
Znów utkwił spojrzenie niepokojąco błyszczących oczu w zabójcy.
- Znajdź ich! Znajdź ich! I tym razem nie zawiedź mnie, tylko ich pojmij!
- O tak, Szary Proroku - odpowiedział Mroczny Kieł, ponownie dotykając pyskiem
podłogi. - Natychmiast, Szary Proroku. Już biegnę, Szary Proroku.
- Mistrzu - wtrącił się Issfet, chybocząc się na swoich tylnich łapach. - Ludzik-szpieg
mówi, że grzebieniasty i ten o żółtym futrze opuścili pijalnianą norę, zabierając ze sobą swe
skarby. Być może znowu wyprawili się w podróż.
- Wyjechali? - dopytywał się Thanquol, zwracając się w stronę sługi. - Dlaczego
wcześniej mi o tym nie powiedziałeś?
- Dopiero się dowiedziałem, Wasza Przestępczość - odpowiedział trwożliwie Issfet. -
Miałem właśnie zamiar o tym powiedzieć, gdy przybył mistrz Mroczny Kieł.
- Ale jak ich teraz znajdę? - zajęczał Thanquol. - Mogą zniknąć na kolejne dwadzieścia
lat.
- Wyślę moich rynsztokowców w każdy kąt nadnorza - zaoferował Mroczny Kieł.
- Przesłucham moich ludzików-szpiegów - dodał Issfet.
- Nie! - przerwał im Thanquol, wznosząc w górę pożółkły pazur. - Mam!
Sproszkowany spaczeń po raz kolejny oczyścił mu umysł, pozwalając rozkwitnąć
wrodzonemu geniuszowi.
- Żółtofutry rozmawiał dziś z ojcem swojego miotu, tak-tak?
- Tak-tak, Wasza Ekscelencjo - przytaknął Mroczny Kieł. - Od tamtego miejsca go
śledziłem.
- I tam teraz powrócisz - powiedział Thanquol, obnażając kły, aby wypuścić
spomiędzy nich pisk triumfu. - Aby dowiedzieć się, co ludzik-ojciec wie o swym potomstwie.
*
Max podniósł w upierścienionych palcach kielich wina.
- Za miłe spotkania - wzniósł toast, po czym skosztował łyk trunku.
Felix podniósł swój kielich i stuknąwszy się z Maxem, powtórzył:
- Za miłe spotkania.
Gotrek po prostu wychylił zawartość swojego kubka.
Siedzieli w przyjemnej kajucie Maxa znajdującej się na pokładzie Jilfte Bateau.
Kabina była niedużo większa od tej zajmowanej przez Gotreka i Felixa, ale o wiele bardziej
luksusowa. Ściany pokryte były mahoniowymi panelami, a w oknach błyszczały szyby z
kolorowego szkła. Pod jedną ze ścian stał żelazny piecyk wydzielający przyjemne ciepło.
Gdyby nie kołysanie łodzi, Felix miałby wrażenie, że znajduje się w jakimś maleńkim
gabineciku.
- Wszyscy myśleli, że zginąłeś, wiesz o tym? - odezwał się Max. - Kiedy nie
powróciłeś z tego dziwnego portalu w Sylvanii, straciliśmy wszelką nadzieję.
Felix pokiwał głową.
- Malakai powiedział to samo.
Max uniósł ze zdziwieniem posiwiałe brwi.
- Widziałeś się z nim?
- Byliśmy razem na pokładzie Ducha Grungniego, kiedy doszło do katastrofy -
odpowiedział Felix. - Nie słyszałeś o tym?
- Owszem, słyszałem - odrzekł Max. - Ale nikt nie wspomniał waszych imion.
Obserwując Maxa, Felix stwierdził, że przyjaciel naprawdę się zestarzał. Wciąż był
przystojny, a białe pasma w schludnie przystrzyżonej brodzie wzmacniały tylko aurę
poważnej godności, którą zawsze wokół siebie roztaczał. Jego włosy były już prawie zupełnie
siwe i spływały mu na ramiona iście królewską grzywą.
- Dopiero niedawno wróciłem z Middenheim - powiedział. - Po ostatecznej bitwie było
tam sporo do roboty. Dużo czyszczenia.
Na wzmiankę o Middenheim Gotrek wydał z siebie gniewny pomruk.
- Jak doszło do tego, że Grungni się rozbił?
Felix zawahał się. Od czego by tu zacząć? Była to opowieść z gatunku tych, które
mogą zająć cały wieczór. Zanim zdążył otworzyć usta, rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść - zawołał Max.
Drzwi otworzyły się i do środka weszła młoda czarodziejka, ubrana teraz w mniej
ostentacyjną szatę z ciemnoniebieskiej wełny, bez żadnych zdobień. Skinęła głową w stronę
Maxa.
- Dobry wieczór, magistrze - powiedziała z uśmiechem. - Mam nadzieję, że nie
przeszkadzam.
- Ależ skądże - odpowiedział Max. Razem z Felixem podnieśli się z krzeseł.
Gotrek nie zaszczycił przybyłej nawet spojrzeniem.
- Pozwólcie, że teraz was sobie przedstawię, wcześniej na pokładzie nie było na to
czasu - powiedział Max. - Felixie, Gotreku, poznajcie Fraulein Claudię Pallenberger,
wędrowną czarodziejkę z Kolegium Niebios i prorokinię o wielkiej przenikliwości.
Felix skłonił się. Gotrek mruknął coś pod nosem.
- Fraulein Pallenberger - ciągnął Max. - Przedstawiam ci Felixa Jaegera, poetę,
podróżnika i sławnego szermierza oraz Gotreka Gurnissona, Zabójcę Trolli, Smoków i
Demonów - najbardziej niebezpiecznego z towarzyszy podróży, z którymi kiedykolwiek
miałem zaszczyt przemierzać świat.
Gotrek prychnął, słysząc te słowa.
Claudia dygnęła i uśmiechnęła się do Felixa i Gotreka.
- Bardzo jestem rada, mogąc was poznać, Herr Jaeger i Herr Gurnisson.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział Felix, ponownie wykonując ukłon.
- Podróżujesz do Marienburga, fraulein?
- Do Marienburga i jeszcze dalej - odpowiedziała Claudia przemierzając pokój w
stronę krzesła stojącego obok kominka. Usiadłszy na nim, uniosła podbródek i rzekła
tajemniczo:
- Miałam wizje.
Max słysząc te słowa, niemal przewrócił kielich wina, który właśnie dla niej napełniał.
- To jest tajemna misja, fraulein - mruknął.
Claudia zarumieniła się i w mgnieniu oka przestała robić wrażenie tak tajemniczej.
Nagle zaczęła wyglądać bardziej na siedemnastolatkę niż dwudziestolatkę.
- Przepraszam, magistrze. Zupełnie nie pomyślałam. Ja...
Max uśmiechnął się i wręczył Claudii jej kielich.
- Nie martw się, jesteśmy wśród przyjaciół. Ale proszę, postaraj się być trochę bardziej
ostrożna w przyszłości.
Zażenowana pokiwała głową.
Max odwrócił się w stronę Felixa i Gotreka.
- Ani słowa nikomu.
- Oczywiście - zapewnił Felix.
Gotrek potrząsnął głową i upił kolejny łyk.
- Dziękuję wam - odpowiedział Max. - W takim razie, czarodziejko, możesz
dokończyć.
Claudia skinęła głową i spojrzała z powagą na Felixa.
- Widziałam Altdorf zalany powodzią ognia i wody. Widziałam Marienburg zmieciony
z powierzchni ziemi za sprawą olbrzymiej fali. Widziałam śmierć i zniszczenie na
niewyobrażalną skalę - nadejście straszliwej mrocznej ery.
- Ach - odezwał się po chwili milczenia Felix. - Rozumiem. W takim razie chyba nie
pozostaje już nic do dodania.
- Północ mnie przyciąga, gdyż czuję, że można tam odnaleźć coś, co zapobiegnie
rozwojowi tych straszliwych wydarzeń.
- Wizje Fraulein Pallenberger zostały potwierdzone przez magistrów z jej kolegium -
dodał Max. - Stwierdzili również, że jest szczególnie wyczulona na te pasma możliwych
zdarzeń i wysłali ją, aby śledziła je aż do źródła. Towarzyszę jej jako mentor i, hm, obrońca.
Felix zmarszczył czoło, skonfundowany.
- Pracujesz dla Kolegium Niebios, Max? Zawsze myślałem...
Max uśmiechnął się i upił łyk wina.
- Nie, wciąż jestem związany z Kolegium Światłości. Ale pomyślano, że, hm, że
człowiek bywały w świecie...
- Magistrowie z mojego kolegium, - przerwała mu Claudia z błyskiem w oku - to
banda zakurzonych, siwych staruchów, którzy nigdy nie opuszczają swoich komnat. Oczy
mają zawsze przytknięte do teleskopów, a głowy trzymają wiecznie w chmurach. Gdy
zapytałam, który z nich ze mną pojedzie, pochowali się za drzwiami swych pokoi niczym
tchórzliwe, stare baby.
Max zakaszlał, próbując ukryć rozbawienie.
- Zostałem wybrany do tej misji, ponieważ zanim znalazłem zatrudnienie u grafa
Middenheim, spędziłem za młodych lat sporo czasu w podróżach. Bywałem także w
Marienburgu i poznałem kilku przywódców tamtejszych magicznych bractw.
- I dlatego, że zdarzyło ci się rzucić prawdziwy czar w czasie bitwy - dodała
rozgorączkowana Claudia.
Max pokiwał głową.
- To prawda. Ale mam nadzieję, że to będzie tylko rekonesans i nie będziemy mieli
powodu, aby użyć przemocy.
Felix ponownie zmarszczył czoło patrząc na Maxa.
- Wybacz mi, Max, ale czegoś tu nie rozumiem. Kiedy Makaisson powiedział, że
współpracujesz z Kolegium, nie poświęciłem temu uwagi, ale czy...? To znaczy, jak do tego
doszło? Wydawało mi się, że mówiłeś mi, hm, że zerwałeś z nimi. Czyż nie był to właśnie
powód twoich „młodzieńczych podróży"?
Max uśmiechnął się smutno.
- Nadchodzi czas w życiu każdego człowieka... - tu rzucił przenikliwe spojrzenie na
Felixa. - No cóż, a przynajmniej w życiu większości ludzi, kiedy zostawia się młodzieńcze
wędrówki za sobą i poszukuje się poczucia bezpieczeństwa.
Wychylił kolejny łyk wina.
- Caryca obdarzyła mnie swymi łaskami za mą pomoc w obronie Praag. Dzięki temu
zdobyłem niechętną akceptację ze strony Kolegiów, a parę lat później, po różnych ochach i
achach zaoferowali mi posadę nauczyciela i szansę na kontynuowanie moich studiów.
Spojrzał na Gotreka, który wpatrywał się obojętnie w swój kubek.
- Życie awanturnika nie było takie samo po waszym zniknięciu, dlatego przyjąłem tę
propozycję. I od tamtej pory sprawuję to stanowisko bez przerwy.
Claudia uśmiechnęła się znad krawędzi swego pucharu.
- A więc mieliście wspólne przygody? To stąd się znacie. Czy zacieśniliście więzy
szlachetnej przyjaźni podczas jakiejś wyprawy?
Felix i Max wymienili skrępowane spojrzenia. Z pewnością nie raz byli towarzyszami
w trakcie licznych przygód, ale nie zawsze byli najlepszymi przyjaciółmi.
- Herr Jaeger, Herr Gurnisson i ja wyprawiliśmy się kiedyś na Pustkowia Chaosu -
powiedział Max. - Na statku powietrznym.
- I walczyliśmy ze smokiem - wtrącił Felix.
- I z hordami Chaosu - dodał Max.
- I pokonaliśmy... wampira - Felix zająknął się, w tej samej chwili pragnąc cofnąć
wypowiedziane słowa. Pamiętał dokładnie, co wydarzyło się podczas tej koszmarnej
przygody i jak Max zareagował na wiadomość o tym, że Ulryka stała się nieumarłą. Czy
powinien teraz wspomnieć mu, że ją spotkał? Czy Ulryka chciałaby, żeby Max o tym
wiedział? Co Max zrobi, gdy się dowie? Czy będzie chciał ją odszukać? Czy ona znów się w
nim zakocha? Serce zalała mu fala gorzkiej zazdrości, tak jakby zdarzyło się to wczoraj, a nie
prawie dwadzieścia lat wcześniej. Zwalczył to uczucie, zły na samego siebie za tak dziecinne
zachowanie. O co niby miałby być zazdrosny? Ulryka powiedziała, że miłość między
żywymi, a nieumarłymi jest niemożliwa. Nie mogła zdradzić go więcej z Maxem, ani z nikim
innym, a jednak rana wciąż piekła. Przeklął w duchu. Mężczyźni to naprawdę głupcy.
Max patrzył na niego ze zdziwieniem. Felix zarumienił się i obrócił stronę Claudii,
zmuszając się do uśmiechu.
- O tak, mieliśmy razem kilka przygód, ale to było tak dawno temu.
Pełne usta Claudii wygięły się w uśmiechu.
- Nie wyglądasz na tak starego, Herr Jaeger, żeby móc mówić o tym, co było dawno,
dawno temu.
- Ach, no cóż...
- O tak - wtrącił się Max, lustrując Felixa rozbawionym spojrzeniem. - Herr Jaeger
zadziwiająco dobrze się trzyma.
- Mhm, tak - zgodziła się Claudia, rzucając Felixowi spojrzenie spod opadających na
czoło złotych pukli. - Zadziwiająco.
Felix podskoczył, jakby go ktoś uszczypnął. Dziewczyna uważała, że jest atrakcyjny!
To nie wróżyło nic dobrego. Spojrzał na Maxa. Czarodziej nachmurzył się. On też musiał to
zauważyć. Felix głośno przełknął ślinę. To może być bardzo dziwna podróż.
- Myślę, że najlepiej będzie, jak udamy się do naszej kajuty na spoczynek - powiedział,
podnosząc się szybko. - Z pewnością macie do omówienia wiele spraw związanych z misją.
Jesteś gotowy, Gotrek?
- Ależ nie ma takiej potrzeby - powiedziała czarodziejka. - Naprawdę.
- Nie, nie - nalegał Felix, kierując się w stronę drzwi. - Zabójca i ja mamy za sobą
ciężki dzień, ale dziękujemy wam za gościnę.
Skinął Maxowi z uszanowaniem.
- Max, dobrze było cię znowu spotkać - następnie obrócił się w stronę Claudii.
- Fraulein Pallenberger, to był zaszczyt poznać panią. Życzę wam obojgu spokojnej
nocy.
Tymczasem Gotrek wstał i jednym haustem wychylił do dna kubek z piwem, po czym
odstawił go na stół i ciężkim krokiem ruszył za Felixem.
- Dzięki za piwo - rzucił na odchodnym.
*
Podróż w dół Reiku z Altdorfu do Marienburga miała według pilota statku zająć około
dwunastu dni. Pod koniec drugiego dnia Felix miał jednak wrażenie, że będzie to raczej
dwanaście lat. Czas ciągnął się, jakby był z gumy.
Gotrek, nigdy nie będący najbardziej radosnym z towarzyszy podróży, zmienił się w
odpowiadającego monosylabami gbura, który całe dnie siedział po ciemku w kajucie i gapił
się w ścianę, opuszczając pomieszczenie tylko po to, aby znaleźć jedzenie lub piwo. Bez
towarzystwa Zabójcy Felix nie miał za wiele do roboty, wobec czego włóczył się po
pokładzie, starając się unikać Fraulein Pallenberger, co okazało się niełatwym zadaniem.
Zdawało się, że dziewczyna jest wszędzie. Schodziła po schodach, gdy on właśnie
szedł na górę; wychodziła ze swojej kabiny w tym samym momencie, kiedy on opuszczał
własną; przechadzała się po górnym pokładzie o tej samej porze, kiedy on postanawiał
rozprostować nogi; czy też sączyła herbatę w mesie, gdy on nabierał ochoty na coś do picia. I
zawsze krok za nią, w cieniu niczym wielka szara sowa, krył się Max, obserwujący Felixa
podejrzliwie, jak gdyby sądził, że to on stoi za tymi wszystkimi „przypadkowymi"
spotkaniami.
Felix zawsze wymawiał się tak szybko i grzecznie jak tylko potrafił, a Claudia nigdy
nie czyniła mu wymówek, wymieniali więc grzeczności i każde udawało się w swoją stronę,
ale coś w uśmiechu dziewczyny i w błysku jej oczu przywodziło mu na myśl kota czającego
się przy mysiej dziurze i wiedzącego, że cierpliwość w końcu zwycięży opór ofiary.
Trzeciego wieczoru, kiedy Felix czmychnął na rufę, po tym jak dostrzegł Claudię
zatopioną w lekturze na przednim pokładzie, Max w końcu złapał go na osobności i
przyłączył się do niego. Stali obaj oparci o reling i obserwowali uciekający brzeg porośnięty
drzewami i pokryty wielokolorowymi polami. Czarodziej napełnił tytoniem długą, glinianą
fajkę i zapaliwszy ją płomieniem z palca, wypuścił z ust smugę aromatycznego dymu.
- Lepiej byłoby dla nas wszystkich, gdybyś kontrolował swoje spojrzenia, Felixie -
powiedział w końcu.
Felix poczuł, jak wzbiera w nim złość. Oskarżenie było niesprawiedliwe. A nawet
gdyby, kim był Max, żeby mu mówić, co ma robić?
- Moje oczy mam pod pełną kontrolą - odpowiedział ostro. - Jak również wszystkie
pozostałe części mojej anatomii, jeżeli o to pytasz.
- Cieszę się, że to słyszę - odpowiedział Max.
Następnie ciężko westchnął.
- Przepraszam, Felixie. To bystra dziewczyna, ale do tej pory żyła pod kloszem.
Wstąpiła do kolegium mając jedenaście lat i od tamtej pory oglądała tylko ściany klasztoru.
Jak twierdzą jej mistrzowie, ostatnio zaczęło to wywoływać w niej irytację.
- Trudno się dziwić, nieprawdaż? - odpowiedział Felix. - Energiczna, dociekliwa
dziewczyna dojrzewająca w klasztorze pełnym, posługując się jej własnymi słowami,
„zakurzonych, siwych staruchów". Nie możesz jej winić za to, że chce czegoś w życiu
doświadczyć, dopóki jest młoda.
- Nie, nie mogę - zgodził się smętnie Max. - Ja również chciałem zobaczyć świat,
kiedy byłem w jej wieku. A jednak zostałem wynajęty przez jej Kolegium właśnie po to, aby
ją ochraniać przed kłopotliwymi i niebezpiecznymi sytuacjami, jakie mogłyby się jej
przytrafić podczas tej podróży. Jeżeli zawiodę... No cóż, spowoduje to pewne nieprzyjemne
polityczne konsekwencje. Spojrzał na Felixa ze smutnym uśmiechem.
- Więc, czy uczynisz przysługę dawnemu towarzyszowi podróży...? - pozwolił, żeby
niewypowiedziane pytanie zawisło w powietrzu.
Felix westchnął i spojrzał na rzekę wijącą się przed nimi na południowy wschód, tak
jakby mógł zobaczyć całą drogę aż do Nuln.
- Zaufaj mi, Max. W tej chwili nie interesuje mnie ani ona, ani żadna inna kobieta.
Moje serce zamknięto w żelaznej skrzyni, a ja zgubiłem klucz.
Max uniósł brwi.
- Musisz być w prawdziwie melancholijnym nastroju, skoro uciekłeś się do takiej
metafory - pokiwał głową i wyprostował się. - No cóż, bez względu na to, co skłania cię do
takiego postępowania, doceniam twoje zrozumienie i powściągliwość. Zrobię, co w mojej
mocy, aby miała cały czas jakieś zajęcie, ale pamiętaj, co mi powiedziałeś, gdyby udało się jej
uciec.
- Tak zrobię - obiecał Felix.
Max postukał fajką o reling, wysypując popiół w rzeczne odmęty, po czym obrócił się
gotowy do odejścia. Felix obserwował go, po czym z wahaniem zagadnął:
- Max.
Czarodziej obejrzał się.
- Tak?
- Widziałem Ulrykę.
Max patrzył na niego, a twarz mu tężała. Podszedł z powrotem do barierki.
- Czyli ona wciąż żyje?
Felix pokiwał głową:
- Jeżeli można to nazwać życiem.
- Jak ona... jak ona się miewa?
- Na tyle dobrze, na ile można by się spodziewać, jak sądzę. Wciąż jest pod opieką
hrabiny Gabrielli. Jest jej ochroniarzem. W Nuln.
Max kręcił trzymaną w dłoniach fajką, błądząc gdzieś wzrokiem.
- Często myślałem o tym, aby ją odszukać, ale nigdy nie miałem na tyle odwagi.
- Żałuję, że ją odnalazłem - powiedział Felix z zaskakującą goryczą w głosie.
- Tak? - zapytał Max, obracając ku niemu wzrok. - Czyżby była aż tak zmieniona?
- Prawie wcale - odpowiedział Felix. Poczuł, że w gardle rośnie mu gula. Głośno
przełknął ślinę. - Prawie wcale.
- Ach - odparł Max. - Ach, rozumiem.
Zacisnął usta i wbił wzrok w kłębiące się za relingiem wody rzeki.
- Wobec tego myślę, że lepiej będzie, jeśli nie będę próbował jej odszukać.
Obrócił się i zrobił krok przed siebie, po czym gwałtownie się zatrzymał i jeszcze raz
spojrzał na Felixa.
- Dziękuję, że mi powiedziałeś.
Felix wzruszył ramionami.
- Nie jestem pewien, czy zrobiłem to z dobroci serca.
- Ja również - odpowiedział Max. - Ale tak czy siak, cieszę się, że się dowiedziałem.
Dobrego dnia, Felixie.
Odwrócił się i ruszył w stronę głównego pokładu.
*
Claudii udało się w końcu złapać Felixa popołudniem piątego dnia podróży.
Na Jilfte Bateau nie serwowało się posiłków, a mesa oferowała tylko przekąski.
Kapitan statku miał umowę z gospodami w różnych miastach położonych wzdłuż Reiku,
które zapewniały pasażerom napoje i wyżywienie. Łódź zatrzymywała się tylko dwa razy
dziennie, rano i popołudniu, co oznaczało, że ludzie lubiący coś przekąsić o innych porach
dnia musieli się zaopatrywać w dodatkowe zapasy jedzenia. Tego popołudnia statek
zacumował w małym miasteczku Schilderheim i wszyscy pasażerowie wysiedli - wszyscy
oprócz Felixa.
Ten stwierdził, że bardziej niż pożywienia brakuje mu samotności, a zobaczywszy
Maxa i Fraulein Pallenberger schodzących w dół trapu, postanowił pozostać na pokładzie.
Usadowił się w opustoszałej mesie z dużym kuflem piwa i pierwszym tomem Moich podróży
z Gotrekiem wydanym przez jego brata Otta, podczas jego nieobecności. Felix przez dwa
miesiące miał opory przed sięgnięciem po książkę, ponieważ obawiał się, że dzienniki zostały
wydane niedbale albo, co gorsza, jego własna młodzieńcza proza nie sprosta jego obecnym
wysokim wymaganiom. Nie mógł się już jednak dłużej opierać i w końcu otworzył oprawiony
w skórę, ozdobiony złotą pieczęcią wolumin i zaczął czytać.
Widok tytułowej strony nie uspokoił go, ponieważ już tam znalazł błąd. Data wydania
była nieprawidłowa - 2505. w tamtym roku nie wysłał jeszcze nawet pierwszego dziennika
bratu. Ktoś musiał użyć daty, którą napisał po wewnętrznej stronie okładki oryginalnego
dziennika jako daty publikacji. Ale przecież nawet to nie było dobrym wytłumaczeniem,
nieprawdaż? Tamte daty różniły się o parę lat. Zastanawiające. Powodowany ciekawością
wyciągnął z torby na ramię pozostałe tomy i przejrzał je. Data wydania była na wszystkich
taka sama! Ktokolwiek przygotowywał książkę do druku musiał być nadzwyczaj leniwy i
zostawiał tytułową stronę bez zmian w każdym nowym wydaniu. Felix potrząsnął głową, ale
potem tylko wzruszył ramionami. A czego miał się spodziewać po takim dusigroszu jak Otto?
Raczej nie poszedł z dziennikami do najwyższej klasy drukarza, co to, to nie.
Właśnie rozpoczął lekturę pierwszego rozdziału i wzdrygnął się, przypominając sobie
przerażające wydarzenia tamtej odległej Geheimnisnacht, kiedy na strony padł cień i Felix
uniósł wzrok. Nad nim stała Fraulein Pallenberger i uśmiechała się. Felix aż podskoczył
zaskoczony.
- Herr Jaeger - odezwała się, dygając i rozszerzając usta w uśmiechu na widok jego
zmieszania.
Felix wstał i skłonił się przed nią.
- Fraulein Pallenberger, nie spodziewałem się pani tutaj. Myślałem, że udałaś się do
gospody.
- Dla członków Kolegium Niebios nie ma zdarzeń niespodziewanych, Herr Jaeger -
odpowiedziała, zajmując krzesło obok. - Mogę?
- Oczywiście - odpowiedział uprzejmie Felix, przeklinając się w duchu za to, że nie
miał dość odwagi, aby jej odmówić.
Obserwował Claudię kątem oka, gdy dawała znać barmanowi, aby przyniósł jej
herbatę. W głębi duszy chciał poddać się jej urokowi, nie tylko po to, by zrobić na złość
Maxowi, ale też, aby znaleźć ukojenie dla bólu rozdzierającego mu serce. Ostatnie
wspomnienie Ulryki wbiegającej w ciemność zalegającą skaveńskie tunele pod Nuln
pochodziło sprzed dwóch miesięcy, a jednak nie było dnia - ba! godziny - żeby o niej nie
myślał i nie czuł szarpiącego serce żalu.
Jakaś część jego nie chciała, żeby ten stan kiedykolwiek ustąpił. Wszystkim, co
pozostało mu po Ulryce, był ból i Felix uczynił go swoim cennym skarbem. Jednakże inna
część jego chciała się od tego uwolnić, otrząsnąć. Pragnął znaleźć pocieszenie w objęciach,
jeżeli nie kochających, to przynajmniej namiętnych ramion. Co powiedziała mu Ulryka? Że
muszą znaleźć szczęście pośród sobie podobnych? Wydawało się to niemożliwe do
osiągnięcia.
Claudia była piękna, nie sposób temu zaprzeczyć, a także pociągająca, dzięki swemu
mądremu spojrzeniu i falom błyszczących włosów koloru miodu, ale mimo że bardzo starał
się tego nie robić, to nie mógł się powstrzymać od porównywania jej z Ulryką i w każdym
przypadku stwierdzał, że czegoś jej jednak brakuje. Jej niebieskie oczy były jasne i piękne,
ale nie tak żywe jak u Ulryki - nawet po tym, jak stała się nieumarłą. Jej uśmiech był
zmysłowy, ale nie tak szczery jak Ulryki. Jej krągłości rysowały się uroczo nawet pod
przepastną szatą czarodziejki, ale wydawały mu się dziewczęce i nie w pełni rozwinięte w
porównaniu ze smukłą sylwetką wojowniczki. Jej nos... Och, na bogów, przecież to do
niczego nie prowadziło! Nieważne, jak bardzo Claudia była piękna i jak pociągające było to,
że wydawała się nim oczarowana, to nie w jej ramionach pragnął znaleźć ukojenie, a w Ulryki
i mimo że wiedział, że nigdy do tego nie dojdzie, nie przestawał tego pragnąć całym swoim
sercem.
- Co pan czyta, Herr Jaeger? - zapytała Claudia, pochylając się, aby zajrzeć za okładkę
książki.
Felix zarumienił się. Trudno było znaleźć bardziej krepującą sytuację niż przyłapanie
na czytaniu własnych pamiętników.
- Ach, mój brat wydrukował moje dzienniki bez mojej wiedzy. Sprawdzam...
sprawdzam, czy nie za bardzo w nie ingerował.
Odczytała tytuł na głos:
- Moje podróże z Gotrekiem.
Spojrzała na niego uważnie.
- Pan i Herr Gurnisson wydajecie się niespotykaną parą. Jak to się stało, że razem
podróżujecie?
Felix jęknął w duchu. Była to długa historia, a on w tej chwili nie był w nastroju, żeby
ją opowiadać. Wyciągnął ku niej książkę.
- Może chciałabyś pani o tym przeczytać?
Claudia roześmiała się.
- Zdecydowanie bardziej wolałabym usłyszeć to z ust człowieka, który sam to przeżył.
Felix westchnął.
- No cóż, jeżeli nalegasz, pani.
Opowiedział jej więc o studenckich czasach, o zamieszkach z powodu Podatku od
Okien i o tym, jak Gotrek uratował go przed Gwardią Reiku - chociaż trochę zbagatelizował
wagę dokonanej wtedy przez krasnoluda rzezi. Wspomniał o tym, jak udali się do karczmy, w
której upili się do nieprzytomności, a on poprzysiągł podążać za Gotrekiem i uwiecznić jego
śmierć w epopei.
Gdy skończył, Claudia popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- I przez ile lat podążasz panie za Zabójcą? - zapytała.
- Ponad dwadzieścia - odpowiedział.
- To raczej długo jak na przysięgę złożoną w stanie podchmielenia.
Felix pokiwał głową.
- To prawda.
- To zadziwiające, że w dalszym ciągu dotrzymujesz danego słowa.
- Przysięga to przysięga, nieważne jak dawno temu się ją złożyło - odparł Felix.
- Ale tu przecież chodzi o twoje życie! - krzyknęła Claudia, nie mogąc już opanować
emocji. - Czy nie miałeś własnych planów? Żadnych marzeń? Jak mogłeś porzucić własne
życie, żeby podporządkować je komuś innemu?
Felix zmarszczył czoło. Rzadko rozmawiał z innymi na takie tematy.
- Miałem plany. Chciałem zostać poetą albo dramatopisarzem. Byłem przekonany, że
spędzę życie przesiadując w gospodach i teatrach Altdorfu. Ale jak powiedziałem wcześniej,
przysięga to przysięga.
- Ale byłeś pijany!
- Nie zmienia to faktu, że była to przysięga.
Dziewczyna potrząsnęła głową, wyglądając na wyraźnie zmartwioną.
- To musi być coś więcej. Herr Gurnisson z pewnością zwolniłby cię z tego
obowiązku, gdybyś do niego poszedł i poprosił. Nie mieści mi się w głowie, żeby ktoś
mógłby wymagać dotrzymania obietnicy złożonej w czasie, gdy składająca ją osoba była zbyt
młoda i pijana, żeby znać wagę wypowiadanych przez siebie słów. Przecież nie miałeś
pojęcia o tym, co może przynieść ci życie. Czy nie żałujesz? Nigdy nie chciałeś odejść?
Felix nie był pewien, czy Gotrek zwolniłby go z obowiązku dotrzymania obietnicy. Jak
wszystkie krasnoludy, Zabójca miał bzika na punkcie składanych przysiąg, ale Claudia miała
rację, to było coś więcej niż zwykła przysięga.
- Oczywiście, że zdarza się, że żałuję - powiedział po dłuższej chwili. - I czasem
chciałem odejść. Wiele razy. Już raz nawet miałem to uczynić. - Przeszedł go dreszcz, gdy
przypomniał sobie okoliczności tamtych wydarzeń. - Ale w końcu tego nie zrobiłem. Z
drugiej strony, podążając za Zabójcą, zobaczyłem więcej świata, niż gdybym siedział w
Altdorfie i pisał wiersze. I mimo że często było niebezpiecznie i ocieraliśmy się o śmierć
więcej razy niż jestem w stanie zliczyć, to nie sądzę, że chciałbym się zamienić na
bezpieczniejszy żywot. Już nie. Wydaje mi się, że w pewnym stopniu uzależniłem się od
emocji związanych z przeżywaniem przygód.
- No cóż, zazdroszczę ci przynajmniej tej części - odpowiedziała czarodziejka. - Ale
nie móc prowadzić własnego życia? Nie móc powiedzieć „chcę iść tędy", „chcę spróbować
tego" albo „chcę porozmawiać z tą osobą", tylko dlatego, że złożyło się przysięgę wiążącą na
zawsze twoje życie z życiem innej osoby, to wydaje mi się... nie do zniesienia! Nie wiem, jak
ty to wytrzymujesz!
Felix zamrugał ze zdziwieniem. Mówiła teraz o nim czy o sobie samej?
- To rzeczywiście nie jest łatwe - odezwał się w końcu. - Złożyć przysięgę, której się
potem żałuje, ale człowiek honoru, mężczyzna czy kobieta...
- Fraulein Pallenberger - odezwał się głos.
Spojrzeli w górę.
W drzwiach stał Max Schreiber, mierząc ich lodowatym spojrzeniem.
- Myślałem, że wróciłaś na pokład po rękawiczki.
Claudia uśmiechnęła się do niego promiennie.
- I znalazłam je, magistrze Schreiber - odpowiedziała, machając długimi rękawiczkami
z jasnej skóry. - Ale zauważyłam Herr Jaegera, jak siedzi tu sam i postanowiłam, że napiję się
z nim herbaty.
- Opuściłaś obiad, pani - powiedział oschle Max głosem niezadowolonego
nauczyciela.
- Czasem konwersacja bywa bardziej sycąca niż posiłek, magistrze - odpowiedziała
Claudia, podnosząc się z siedzenia.
Odwróciła się do Felixa i wyciągnęła dłoń, uśmiechając się przy tym konspiracyjnie.
- Dziękuję za towarzystwo, Herr Jaeger - powiedziała. - Miło było dla odmiany
porozmawiać z kimś, kto wciąż rozumie młodzieńczy głód wiedzy i doświadczenia.
- Cała przyjemność po mojej stronie, Fraulein - schylając się nad dłonią dziewczyny,
Felix zerknął w stronę Maxa.
Czarodziej rzucał mu mordercze spojrzenia. Claudia natomiast mocno ścisnęła mu
palce, zanim wypuściła jego dłoń.
Gdy razem z Maxem odeszli, Felix westchnął ciężko. Czy ta podróż nigdy się nie
skończy? Usiadł i ponownie zagłębił się w swoich podróżach z Gotrekiem.
4

Siedem dni później podróż dobiegła końca, ale Felix miał wrażenie, że ciągnęła się
znacznie dłużej. Przez cały czas czuł się zaszczuty - Claudia czaiła się na niego za każdym
rogiem, a za jej plecami Max rzucał mu lodowate spojrzenia. Gdy łódź wreszcie dotarła do
Marienburga i zszedł po trapie na otuloną mgłą ziemię Południowego Doku, Felix odetchnął z
ulgą.
Zakwaterowali się z Gotrekiem w gospodzie Trzy Dzwony, zarekomendowanej im
przez ojca Felixa i położonej w tętniącej życiem dzielnicy Handelaarmarkt - miejscu
wypełnionym sklepami, siedzibami gildii i kupieckich stowarzyszeń. Felix wysłał wiadomość
do Hansa Eulera, że pragnąłby się z nim spotkać w sprawie dotyczącej interesów. Czekając na
odpowiedź, kontynuował lekturę pierwszego tomu Moich podróży z Gotrekiem, który okazał
się lepszy, niż się tego spodziewał. Od czasu do czasu łapał się nawet nad tym, że kiwa
głową, trafiwszy na jakąś wyjątkowo zgrabnie napisaną frazę i pomyślał sobie, że za młodu
był lepszym pisarzem, niż sam siebie oceniał.
Gotrek zaraz po przybyciu zajął miejsce przy stole na tyłach długiej, wąskiej sali
barowej w Trzech Dzwonach i rozpoczął metodyczne zalewanie się w trupa, dokładnie tak,
jak to praktykował w altdorfskim Gryfie. Felix patrzył na to z ciężkim sercem, ponieważ
wyglądało to tak, jakby ktoś wyssał z Zabójcy całe życie i pozostawił tylko pustą łupinę.
Łupinę, która jakimś cudem zapomniała o całym swoim dawnym życiu oprócz umiejętności
picia. Czy po tym, jak odparto inwazję Archaona, nic już nie mogło wydobyć Gotreka z
melancholii? Czy spędzi resztę życia podróżując od tawerny do tawerny, równie
nieszczęśliwy w każdej z nich, jak był w poprzedniej?
Mimo że Felix zawsze narzekał, gdy musiał towarzyszyć Zabójcy w niebezpiecznych
podróżach, to nie był zachwycony rysującą się nową perspektywą. Z pewnością taki rozwój
wydarzeń nie dostarczy mu materiału do szczególnie interesującej epopei.
Następnego ranka, gdy Felix zszedł w poszukiwaniu śniadania, właściciel karczmy
wręczył mu karteczkę. Wiadomość pochodziła od Hansa Eulera. Felix rozłożył papier i
przeczytał:
Herr Jaeger,
Przesyłam gorące pozdrowienia i uprzejmie zapraszam do odwiedzenia mnie dzisiaj,
dwie godziny po południu, w moim domu na Kaasveltstraat, w dzielnicy Noordmuur.
Z poważaniem,
Hans Euler

Felix był zadowolony z takiej odpowiedzi, ale także trochę zaskoczony szybkim
odzewem i uprzejmymi słowami. Z tego, co ojciec opowiadał mu o tym człowieku,
spodziewał się, że będzie musiał długo czekać na audiencję, a wręcz, że nie dostąpi zaszczytu
spotkania. Kazał posłańcowi przekazać, że stawi się w umówionym miejscu o drugiej i
poszedł szukać Gotreka.
Daleko nie musiał szukać. Zabójca siedział przy tym samym stole, przy którym Felix
zostawił go poprzedniej nocy, wzrok miał utkwiony w przestrzeń i trzymał w pieści olbrzymi
kufel. Wyglądało na to, że po raz kolejny nie wrócił na noc do pokoju. Felix poprosił
barmankę o śniadanie i podszedł do stołu zajmowanego przez Gotreka. Usiadł obok, ale
Gotrek dalej gapił się w ścianę, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi.
Felix odchrząknął.
- Euler zgodził się dzisiaj ze mną spotkać - powiedział.
- Kto? - zamruczał Gotrek, nie racząc nawet na niego spojrzeć.
- Hans Euler. Człowiek, z którym miałem się tu zobaczyć.
- Ach - Gotrek osuszył kufel, po czym skrzywił się okropnie. - Na Grungniego, co za
obrzydlistwo. Zalatuje rybą.
Następnie zamachał ręką w stronę barmana, żądając dolewki.
- Miałem nadzieję, że pójdziesz ze mną.
- Po co?
- No cóż, ten cały Euler może stwarzać problemy. Być może będę potrzebował
pomocy, aby przekonać go do oddania listu.
Jedyne oko Gotreka obróciło się w stronę Felixa, błyszcząc leciutkim
zainteresowaniem.
- Walka?
- Być może, ale mam nadzieję, że nie. Głównie chodzi mi o to, żeby patrzył na ciebie i
na twój topór, kiedy będę z nim rozmawiał.
Gotrek chwilę pomyślał, po czym wzruszył ramionami.
- Brzmi jak zawracanie głowy. Zostanę tutaj i napiję się piwa.
Felix prawie zakrztusił się ze zdumienia. Zabójca, który rezygnuje z możliwości
stoczenia walki? W istocie koniec świata jest bliski.
- Ale przecież nie smakuje ci to piwo. Powiedziałeś, że śmierdzi rybą.
- Piwo to zawsze piwo - odpowiedział Gotrek i ponownie utkwił wzrok w ścianie.
Felix ciężko westchnął. Naprawdę zależało mu na obecności Gotreka. Niewiele było
na świecie zjawisk wzbudzających większy respekt niż Zabójcy, a Gotrek był wyjątkowo
imponującym przedstawicielem tego gatunku. Od jego obecności mógł zależeć sukces lub
porażka w czekających Felixa negocjacjach. Pochylił się w stronę przyjaciela.
- Słuchaj, Gotrek, nie mogę opuścić Marienburga, dopóki nie załatwię tej sprawy.
Jeżeli mi nie pomożesz, to może zająć długie tygodnie - tygodnie picia rybiego piwa. Z
drugiej strony, jeżeli pójdziesz ze mną, może uda mi się odzyskać list już dzisiaj, a wtedy
moglibyśmy natychmiast udać się w drogę powrotną do Altdorfu, gdzie piwo nie zalatuje
rybą. Co ty na to?
Gotrek pogrążył się w rozważaniach, a tymczasem barmanka przyniosła dolewkę dla
niego i śniadanie dla Felixa. Gotrek wziął pełny kufel, uniósł go do ust i zatrzymał, marszcząc
nos. Burknął coś pod nosem, ale wypił, a odstawiwszy kufel z powrotem na stół, przełknął z
wysiłkiem.
- W porządku, człeczyno. Pójdę z tobą.
*
Kaasveltstraat była to dobrze utrzymana ulica biegnąca przez środek cichej i zamożnej
dzielnicy Noordmuur. Wzdłuż obu stron drogi ciągnęły się zadbane trzypiętrowe rezydencje z
kamienia i cegły, każda z gankiem z białego marmuru wiodącym do potężnych, drewnianych
drzwi frontowych. Romboidalne szyby w oknach od strony ulicy lśniły w promieniach
mroźnego popołudniowego słońca. Dom Hansa Eulera znajdował się po wschodniej stronie
alei, położonej nad kanałem. Z górnych kondygnacji rozpościerał się widok na wodę.
Budynek wyglądał solidnie i szacownie, zupełnie inaczej niż Felix wyobrażał sobie kryjówkę
syna pirata.
Gotrek stał za nim na wyłożonej kocimi łbami ulicy, drapiąc się intensywnie po
swędzącej skórze pod gipsem. Felix wszedł po schodach i już miał zapukać do drzwi, ale
zawahał się. Nie było mu spieszno do tego, co zaraz miało nastąpić. Takie sytuacje zawsze
wprawiały go w zakłopotanie. Co on w ogóle tutaj robił? Nigdy nie interesował się firmą ojca.
Nie przejąłby się, gdyby starzec stracił część zysków na rzecz kogoś innego. Jeżeli chodziło o
niego, cały interes mógł pójść z dymem choćby dziś. Przyszło mu do głowy, że najlepiej by
zrobił wracając do Trzech Dzwonów i zapominając o całej sprawie.
Ale nie zrobił tego. Zamiast tego przeklął pod nosem i zapukał. Pomyślał, że rodzinne
zobowiązania to pułapka mocniejsza i bardziej lepka niż sieć pająka.
Po chwili drzwi otworzyły się, a za nimi pojawił się niewysoki, ale bardzo elegancki
kamerdyner w czarnym kaftanie z wysokim kołnierzem. Miał błyszczącą pomadę wtartą w
czarne włosy i jeden fantazyjnie zakręcony kosmyk przyklejony do czoła. Zmierzył Felixa
wzrokiem i zacisnął usta z pogardą.
- Oui? - zapytał.
- Jestem Felix Jaeger i przybyłem zobaczyć się z Hansem Eulerem - przedstawił się
Felix. - A to mój towarzysz, Gotrek Gurnisson.
Oczy kamerdynera rozszerzyły się nieco, gdy spojrzał na Gotreka, ale po chwili się
opanował. Wykonał ukłon, który zawierał w sobie więcej ruchów niż krótka partia szachów i
przemówił:
- Phoszę wejść, messieurs. Monsieur Euleh was oczekuje.
Felix i Gotrek weszli do pokrytego drewnianą boazerią holu. Po jednej stronie
znajdowały się wąskie, spiralne schody, a za nimi kolejne drzwi, które prowadziły do dużego
salonu położonego na tyłach mieszkania. Przez znajdujące się w salonie okno wykuszowe
roztaczał się widok na kanał. Podczas gdy kamerdyner zamykał za nimi drzwi, Felix szybko
zlustrował wnętrze. Dom był nieduży, ale umeblowany drogimi sprzętami, z przewagą
masywnych stołów i krzeseł. Na ścianach pełno było ciemnych olejnych obrazów
przedstawiających mężczyzn o szyjach ściśniętych kryzami, a starannie wyfroterowane
drewniane podłogi pokrywały drogie estalijskie dywany. Wszystko to mówiło Felixowi, że
Hans Euler prawdopodobnie plasował się nieco niżej w hierarchii społecznej niż jego ojciec,
ale na pewno był człowiekiem bogatym.
- Twój miecz, monsieur? - zapytał kamerdyner, stukając obcasami przy niskim
ukłonie.
Felix odpiął pas i wręczył go razem ze schowanym w pochwie runicznym mieczem w
ręce sługi.
Kamerdyner skłonił się ponownie i zwrócił się do Gotreka:
- I topóh, panie khasnoludzie?
Gotrek utkwił w nim spojrzenie jednego oka, jednocześnie straszliwe i zupełnie
pozbawione wyrazu.
Kamerdyner przez krótką chwilę wytrzymał jego wzrok i już miał zamiar coś
powiedzieć, ale po chwili opamiętał się. Skłonił się zapamiętale i odwrócił z twarzą pobladłą
jak papier.
- Mniejsza z tym - wyjąkał. - Mając tylko jedną sphawną dłoń, jakżebyś mógł go użyć,
panie?
Felix mógłby go wyprowadzić z błędu, ale powstrzymał się.
Kamerdyner odłożył miecz Felixa do małego kredensu przy drzwiach, po czym, cały
czas się kłaniając, skierował ich w stronę schodów.
- Jeżeli messieurs byliby tak łaskawi pójść za mną.
Weszli za nim na pierwsze piętro, gdzie służący zatrzymał się przed drzwiami u
szczytu spiralnych schodów i zapukał. Stłumiony głos ze środka rozkazał im wejść.
- Felix Jaegeh i jego towarzysz, monsieur - powiedział kamerdyner, po czym jął się
giąć w ukłonach gdzieś na boku, pozwalając Felixowi i Gotrekowi wejść do środka.
Znaleźli się pośrodku długiego pokoju z wysokimi oknami o romboidalnych szybach
ciągnącymi się wzdłuż jednej ze ścian. Pomieszczenie było zdecydowanie jaśniejsze niż to na
dole. Naprzeciwko drzwi znajdował się kominek, w którym wesoło płonął ogień. Po lewej,
wzdłuż niskiego stołu stał komplet ładnych bretońskich krzeseł, a po prawej znajdowało się
duże biurko, a za nim, na kredensie z wiśniowego drzewa, stał żelazny sejf krasnoludzkiej
roboty. Na tle eleganckiego wnętrza sejf sprawiał wrażenie przedmiotu z innej bajki,
wywołującego dysonans swym wybitnie kupieckim charakterem.
Za biurkiem stal w powitalnej pozie mężczyzna o łagodnej okrągłej twarzy, cechujący
się najmniej pirackim wyglądem spośród wszystkich ludzi, jakich Felix w życiu spotkał. Hans
Euler był niski i grubawy, nieco łysiejący, miał kartoflany nos i bladobłękitne oczy. Nosił
dobrze, choć dość konserwatywnie skrojone szaty z najdroższego middenlandzkiego sukna, a
w pulchnej dłoni dzierżył laskę ze srebrną główką. Wyglądał bardziej jak kupiec niż pirat.
Być może dlatego, pomyślał Felix, że w dzisiejszych czasach te dwa pojęcia znaczą prawie to
samo.
- Messieurs, Hehh Euleh - przedstawił gospodarza kamerdyner.
Przyjazny wyraz twarzy Herr Eulera przygasł, kiedy ujrzał Felixa w wytartym ubraniu
podróżnym, a uśmiech zupełnie zamarł na jego ustach, gdy spostrzegł Gotreka - wpółnagą
zwalistą figurę pokrytą tatuażami, która właśnie przeciskała się do środka przez wąskie drzwi.
Zwrócił się do kamerdynera:
- Guiot! Krasnolud ma topór!
Felix stwierdził, że oczy Eulera nie były jednak takie łagodne, jak mu się na początku
wydawało.
Kamerdyner poczerwieniał na twarzy i zaczął się kłaniać jeszcze intensywniej niż
przed chwilą.
- Przephaszam, monsieur, ale on nie chciał oddać, a ja pomyślałem... to znaczy, że
skoho jest niepełnosphawny, nie będzie mógł...
- Sam jesteś niepełnosprawny, Guiot - sapnął Euler. - Stwierdzam całkowite porażenie
tchórzostwem.
Westchnął ciężko i odprawił sługę machnięciem ręki.
- No dobrze, przyślij tu Haralda i Jochema z jedzeniem i piciem dla naszych gości.
Możesz odejść.
- Oui, monsieur. Przephaszam, monsieur - kamerdyner skłonił się raz jeszcze, po czym
wycofał się z pokoju.
Euler ponownie przywołał uśmiech na twarz, zwracając się w stronę Felixa.
- Herr Jaeger - powiedział, robiąc krok w jego stronę i wyciągając dłoń. - Dobrze w
końcu pana poznać.
- Cała przyjemność po mojej stronie, Herr Euler - odpowiedział Felix, ściskając mu
dłoń.
- Przepraszam za mój wybuch - ciągnął Euler. - Proszę o wybaczenie, panie
krasnoludzie. Po prostu zaskoczyła mnie twoja obecność. Proszę, czy zechcecie usiąść?
Wskazał na delikatne krzesła. Felix usiadł ostrożnie, upewniając się, że jego buty i
sprzączki pasa niczego nie porysują. Gotrek z kolei ciężko opadł na swoje krzesło zupełnie
jakby ekskluzywny mebel był zwykłą ławką w gospodzie. Euler skrzywił się, słysząc jak
mebel skrzypnął żałośnie, ale nie przestawał się uśmiechać.
- Muszę powiedzieć, Herr Jaeger, - podjął ponownie rozmowę - że jestem zaskoczony
twoją wizytą i tym, że nastąpiła ona tak szybko. Z listów twojego ojca odniosłem wrażenie, że
powinienem się raczej spodziewać wizyty adwokatów albo zabójców, a nie członków
rodziny.
Zachichotał.
- No cóż, domyślam się, że starszy pan wreszcie docenił moją ofertę.
- Pańską ofertę? - Felix zmarszczył brwi. - Pan wybaczy, Herr Euler, ale o jakiej
ofercie mówimy? Ojciec nic mi o tym nie wspominał.
Szerokie czoło Herr Eulera przecięła zmarszczka.
- No, zaoferowałem mu, że odkupię od niego udziały w Jaegerze i Synach i ponieważ
on nieubłaganie posuwa się w latach, pomogę mu w prowadzeniu głównego biura, a także
ustanowię nową filię tutaj w Marienburgu, aby usprawnić kontakty z zamorskimi kupcami.
Felix słysząc to, uniósł ze zdumieniem brwi, po czym rzucił okiem na Gotreka. Jeżeli
sprawy potoczą się w złym kierunku, będzie potrzebował jego wsparcia. Zabójca gapił się w
podłogę, nie zwracając najmniejszej uwagi na otoczenie, a ręka w gipsie spoczywała
bezwładnie na kolanach. Felix miał nadzieję, że wbrew pozorom krasnolud przysłuchuje się
rozmowie na tyle uważnie, żeby wiedzieć, kiedy ma zacząć wyglądać groźnie.
- Mój ojciec ujął to trochę inaczej - odezwał się po chwili Felix. - Nazwał to raczej
szantażem niż ofertą. Powiedział mi, że jesteś panie w posiadaniu listu, który masz zamiar
okazać władzom w Altdorfie, jeżeli ojciec nie przekaże ci większości udziałów w Jaegerze i
Synach.
Z holu rozległ się odgłos kroków i do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn. Jeden z
nich niósł srebrną zastawę do kawy, a drugi paterę z owocowymi plackami. Mimo że obaj
byli ubrani w czarne kaftany z koronkowymi mankietami i bryczesy związane u kolan
wstążkami, Felix stwierdził, że jeszcze nigdy nie widział tak nietypowych lokajów.
Mężczyźni byli muskularnie zbudowani i każdy z nich mierzył dobrze ponad sto
osiemdziesiąt centymetrów. Rozwinięte mięśnie rozpierały aksamitne kaftany uniformów,
włosy mięli ciasno związane w kucyki, a na twarzach rozliczne blizny po wielu bitwach.
Dłonie mężczyzny niosącego zastawę do kawy były niemal tak wielkie, jak taca, na której
trzymał naczynia.
Felix ponownie spojrzał na Gotreka. Krasnolud dalej gapił się w podłogę, nie
zauważając wysiłków dwóch kolosów, lawirujących z ostrożnością w labiryncie
kunsztownych mebli i wreszcie stawiających przekąski na stoliku pomiędzy Felixem i
Eulerem. Kamerdyner Guiot kręcił się przy drzwiach.
- To nie był szantaż, Herr Jaeger - powiedział spokojnie Euler, podnosząc z tacy jedno
z owocowych ciastek. - Nie lubuję się w szemranych interesach, którymi niegdyś parali się
nasi ojcowie, ja tylko pragnę uczciwie zarabiać na życie. Zasugerowałem twemu szanownemu
ojcu, że gdyby pozwolił mi odkupić część udziałów w Jaegerze i Synach, moglibyśmy puścić
w niepamięć naszą wspólną kryminalną przeszłość. Ale jeśli odrzuci moją ofertę i nie
przestanie łamać imperialnego prawa, to jako praworządny obywatel nie będę miał innego
wyjścia, jak tylko donieść na niego do właściwych władz.
Felix zacisnął usta. Świętoszkowaty ton Eulera działał mu na nerwy. Wyglądało na to,
że pierwsze wrażenie, jakie wywarł na nim ten człowiek, było mylne. Jednak był piratem.
- Rozumiem.
Dwóch olbrzymów cofnęło się i zajęło pozycje po obu stronach kominka, pozostając w
pełnej gotowości.
- Ale wszystko to nie ma znaczenia, skoro jesteś tutaj, panie - powiedział Euler z
uśmiechem. - Przywiozłeś dokumenty? Czy zdecydowaliście, na jaką sumę wycenić udziały?
Felix zakasłał, w duchu przeklinając ojca za postawienie go w tak niezręcznej sytuacji.
Nie cierpiał tego typu konfrontacji. Jego brat Otto z pewnością lepiej by się nadawał do tej
misji. Wiedziałby dokładnie, jakiego rodzaju zawoalowanych gróźb teraz użyć.
- Herr Euler, mylnie odgadł pan cel mej wizyty. Nie przybyłem, aby sprzedać panu
jakąkolwiek część firmy mego ojca. Jestem tu po to, aby odzyskać list.
Uśmiech na twarzy Eulera znikł momentalnie. Rzucił spojrzenie w stronę sejfu
stojącego za biurkiem, po czym sztywnym gestem odłożył ciastko z powrotem na tacę.
Felix ciągnął:
- Zanim cokolwiek powiesz, muszę zaznaczyć, że ojciec upoważnił mnie, abym
zaoferował ci wysoką cenę za list.
Euler parsknął pogardliwym śmiechem.
- Czymże jest jednorazowa opłata w porównaniu ze stałym dochodem płynącym z
posiadania udziałów w firmie? Nie dziękuję, Herr Jaeger. Jest tylko jeden sposób, w jaki twój
ojciec może rozwiązać ten problem i powiedziałem już, jak on wygląda. Zostało mu
siedemnaście dni. Dopóki nie zdecyduje się na sprzedaż, nie mamy o czym dyskutować.
Możecie odejść.
Felix westchnął. W tym momencie negocjacji ojciec z pewnością oczekiwałby od
niego, aby zaczął rozbijać po kolei cenne sprzęty do momentu, w którym przerażony Euler
odda mu list. Nie był jednak w nastroju do tego. Stojący przed nim człowiek był podły, to
fakt, ale nie bardziej niż jego własny ojciec, a Felix nie miał żadnego doświadczenia w
zastraszaniu nikogo. Nie był też rabusiem, a tak się teraz czuł. Cała sytuacja była żenująca.
Gdyby tylko miał jakiegoś asa w rękawie. Gdyby tylko potrafił zagrać Eulerowi na nosie, tak
samo jak ten jego ojcu.
Nagle Felixa olśniło. Zaraz, przecież potrafił.
- Przykro mi to słyszeć, Herr Euler - powiedział po dłuższej chwili. - Ponieważ
miałem nadzieję, że jednak także ja nie będę musiał cię szantażować.
- Co to za bzdury? - zapytał nerwowo Euler.
Felix głośno przełknął ślinę, ale brnął dalej.
- No cóż, korespondencja była dwustronna. Mój ojciec jest również w posiadaniu listu
od pańskiego ojca, w którym tamten przyznaje się do prowadzenia podobnej działalności, a
także do tego, że wprowadza ciebie, panie, w rodzinny interes.
- Jaką działalność masz na myśli? - zapytał zdenerwowany Euler.
Felix nie miał zielonego pojęcia.
- Niektórych rzeczy lepiej nie nazywać po imieniu, nie uważa pan? - odpowiedział. -
Nawet po tylu latach.
Uśmiechnął się do Eulera, mając nadzieję, że uśmiech wypadł złowrogo.
- Mój ojciec chce cię zapewnić, panie, że jeżeli pociągniesz go na dno, znajdziesz się
w tym samym bagnie - a masz z pewnością o wiele więcej do stracenia niż on. Jednakowoż,
jeżeli zdecydujesz się oddać swój list, on jest gotów oddać swój. Możemy dokonać wymiany i
zakończyć sprawę w sposób pokojowy.
Oczy Eulera błysnęły. Drapał się po podwójnym podbródku serdelkowatymi palcami.
- A to podstępny stary cap. Wierzę, że byłby gotów umrzeć w hańbie i ubóstwie, tylko
po to, aby mnie też zrujnować - wtem przyszła mu do głowy jakaś myśl. Zerknął na swoich
olbrzymich lokajów, a potem znowu na Felixa. - Masz ten list ze sobą?
Źrenice Felixa rozszerzyły się. Nie spodziewał się, że Euler będzie chciał się uciec do
przemocy. To prawda, że miał dwóch gigantów na usługach, ale był przecież szanowanym
obywatelem mieszkającym w porządnej dzielnicy. Chyba nie próbowałby niczego w swoim
własnym domu, prawda?
- Ech, no nie przy sobie - odpowiedział Felix. - Zostawiłem go w gospodzie, myśląc,
że okażesz się, panie, rozsądnym człowiekiem i nie będę go potrzebował. Ale jeżeli musi do
tego dojść, pójdę i go przyniosę.
Euler uśmiechnął się złowieszczo.
- Nie ma potrzeby się kłopotać. Wyślę tam sługę, a ty możesz poczekać tutaj.
Felix zerknął na Gotreka. Krasnolud wciąż wydawał się nie zwracać kompletnej uwagi
na otoczenie. Czyżby nie czuł coraz bardziej napiętej atmosfery?
- To nie problem, Herr Euler - odpowiedział, podnosząc się. - Będę z powrotem za,
powiedzmy, godzinę, dobrze?
- Przykro mi, Herr Jaeger - odparł na to Euler, również wstając z krzesła. - Nalegam,
abyś został.
Skinął dwóm muskularnym lokajom, którzy przesunęli się w stronę drzwi.
Felix mruknął coś pod nosem ze złością. Miał się zaraz wdać w bójkę o coś, z czym od
początku nie chciał mieć nic wspólnego. Przeklęty Euler i przeklęty ojciec.
- Pożałujesz zatrzymania nas tutaj wbrew naszej woli, mein Herr - powiedział. - Z
moim towarzyszem nie ma żartów.
Euler spojrzał na Gotreka. Felix uczynił to samo. Był to widok napawający strachem i
szacunkiem. Masywna sylwetka i góra mięśni kompletnie wypełniały maleńkie krzesełko, na
którym siedział, a straszliwy grzebień i wijące się tatuaże roztaczały wokół atmosferę
egzotycznego zagrożenia. Oczywiście, widok byłby jeszcze bardziej imponujący, gdyby
Gotrek akurat w tym momencie nie otworzył ust i nie zachrapał donośnie, przywodząc na
myśl metalowe wiadro na łańcuchu spuszczane w dół przepastnej studni.
Euler parsknął śmiechem.
- Przerażające - odwrócił się i pomachał ręką w stronę lokajów. - Zabierzcie ich do
piwnicy.
Dwóch troglodytów przesunęło się do przodu. Felix szturchnął Gotreka łokciem pod
żebro. Zabójca wymamrotał coś przez sen, ale nie obudził się.
- Zmuszasz mnie, abym upublicznił list, Herr Euler - powiedział Felix, potrząsając
Gotreka za ramię.
Euler prychnął.
- Jak możesz upublicznić coś, czego już wkrótce nie będziesz miał?
Lokaje podeszli jeszcze bliżej.
- A teraz, sir - powiedział ten po lewej, któremu brakowało prawego ucha. - Chodź z
nami spokojnie, a nie będziemy ci musieli niczego złamać.
- Gotrek! - wrzasnął Felix i mocno dźgnął Zabójcę w ramię łokciem.
Zabójca ocknął się, instynktownie chwytając za topór. Nagły ruch okazał się zgubny w
skutkach dla delikatnego krzesła. Rozpadło się na tuzin kawałków, a Gotrek wylądował na
podłodze na stercie drewna nadającego się w tym momencie już tylko na podpałkę.
- Wandale! - wrzasnął Euler. - Wyślę twemu ojcu rachunek za to!
Gotrek w mgnieniu oka zerwał się na równe nogi z zaciśniętymi pięściami, obracając
głowę na boki niczym zaspany niedźwiedź.
- Kto zepchnął mnie z krzesła?! - zaryczał.
- Oni! - krzyknął Felix, wskazując na napierających lokajów i cofając się nieco.
Gotrek zwrócił się w stronę osiłków, gapiąc się na nich i mrugając oczami.
- Chodź tu, opoju - odezwał się lokaj po prawej, który wyglądał jakby jego nos
złamano o jeden raz za dużo. - Wyśpisz się w miłej, ciemnej celi, dobra?
Kolos położył rękę na ramieniu Gotreka.
I to był błąd. Krasnolud zamachnął się zagipsowaną ręką i raz jeszcze złamał
mężczyźnie nos. Lokaj zatoczył się do tyłu, wyjąc z bólu i trzymając się za twarz. Cofając się,
potknął się o niski stolik i przewrócił się, roztrzaskując go w drzazgi.
- Tutaj! - krzyknął Jedno-Ucho zamierzając się na Gotreka.
Cios trafił krasnoluda w głowę, aż zahuczało, ale zdawało się, że nie zrobił mu
krzywdy, a jedynie go rozwścieczył. Zabójca zaryczał i władował serię uderzeń pięściami w
brzuch napastnika. Lokaj zgiął się w pół, po czym runął na stojący obok stolik. Mebel
roztrzaskał się pod jego ciężarem.
- Grabieżcy! - krzyczał Euler. - Guiot! Zawołaj Uwe i pozostałych! Zawołaj Czarne
Czapki! Migiem!
Bretoński kamerdyner skłonił się i ruszył w stronę drzwi. Felix pobiegł za nim.
Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowali, to wizyta straży. Wtem Euler stanął mu na drodze,
odkręcając główkę swej laski i wyciągając ze środka wąskie ostrze.
- O nie, Herr Jaeger - powiedział, mierząc w pierś Felixa.
Felix zrobił krok w tył i chwycił ze stołu estalijską wazę, którą następnie cisnął
Eulerowi w twarz. Gdy ten uniósł miecz, aby zablokować nadlatujący pocisk, Felix
zanurkował i powalił go na ziemię, przygniatając kolanem rękę, w której Euler trzymał miecz
i uderzając go pięścią w twarz. Kupiec wił się i wyrywał, okazując się zaskakująco silnym
przeciwnikiem.
- Harald! Jochen! - krzyczał Euler, starając się wyswobodzić rękę, w której trzymał
miecz.
Ale lokaje byli zajęci, każdy na swój sposób. Kątem oka Felix mógł dostrzec, że
Złamany-Nos znów był na nogach i z zakrwawioną twarzą zamierzał się na Gotreka, ściskając
w ręku pozostałości po niskim stoliku. Za nim Jedno-Ucho trzymał się za brzuch i
wymiotował na zestaw drogocennych figur szachowych z marmuru.
- Gotrek! - krzyknął Felix, wkładając Eulerowi łokieć w oko. - Zostaw ich! Zabierz się
za sejf! Trzeba go otworzyć!
Jeżeli Euler zniżył się do okazania otwartej wrogości, to on nie miał już wyrzutów
sumienia przed obrabowaniem go.
Gotrek uderzył głową w złamany nos Złamanego-Nosa i odepchnął go na bok. Obrócił
się i spojrzał w stronę sejfu, podczas gdy olbrzym bezwładnie osunął się na podłogę tuż za
nim.
- Nie da się go otworzyć siłą - powiedział Zabójca, zmarszczywszy czoło. - To
krasnoludzka robota. Potrzebujemy klucza.
Euler wyswobodził dłoń spod kolana Felixa, ale ten złapał ją momentalnie i ponownie
przygwoździł do ziemi. Euler rozluźnił uchwyt i miecz upadł na kosztowny dywan. Felix już
po niego sięgał, gdy ujrzał pęk kluczy przyczepiony do pasa Eulera. Wyszarpnął je jednym
ruchem i rzucił Gotrekowi.
- Spróbuj tymi!
Gotrek złapał pęk kluczy, ale kiedy zaczął okrążać biurko i podchodzić do sejfu, od
strony schodów rozległ się tupot obutych stóp i pomieszczenie wypełniło się ludźmi.
Gotrek i Felix odwrócili się w stronę przybyłych. Było ich sześciu, wszyscy ubrani w
te same eleganckie uniformy co Harald i Jochen i wszyscy najwyraźniej pochodzący z tej
samej rodziny - olbrzymich, zwalistych osiłków o zapadniętych policzkach i twarzach
pełnych blizn, uzbrojonych w pałki i kije. Jeden z nich miał hak zamiast dłoni. Guiot
nerwowo zerkał zza ich pleców do wnętrza pokoju.
- Zabieraj łapska od kapitana - odezwał się jeden z nich, z lewym okiem pokrytym
mlecznobiałym nalotem.
Nie musiał tego mówić, bo rozproszony ich przybyciem, Felix rozluźnił uchwyt i
Eulerowi udało się wymierzyć cios pięścią o twardych kłykciach prosto w jego szczękę. Felix
zatoczył się do tyłu, a Euler odepchnął go, krzycząc do swoich ludzi:
- Bierzcie ich! Zatrzymajcie ich! Nie pozwólcie im dostać się do sejfu!
Sześciu lokajów ruszyło naprzód, spychając na bok połamane meble. Gotrek sięgnął za
plecy po swój topór.
- Tylko nie topór - szepnął Felix z podłogi. - Błagam cię, Gotrek, tylko bez
mordowania.
Zabójca zawarczał niczym rozwścieczony borsuk, po czym opuścił pięści. Z
niewyartykułowanym rykiem ruszył na szarżujących mężczyzn, wymachując pięścią i gipsem
z jednakowym zapamiętaniem. Po chwili zniknął w zamieszaniu młócących go kończyn
odzianych w aksamit.
Felix potrząsnął głową, starając się nastawić sobie szczękę i powstać. Ale nie udało mu
się, gdyż cios Eulera posłał go z powrotem na ziemię. Kupiec podniósł swój miecz schowany
w lasce i zwrócił się w jego stronę z uniesionym ostrzem. Oko podbite przez Felixa w
szybkim tempie nabierało purpurowej obwódki.
- Myślę, że czas zmienić zdanie - powiedział uśmiechając się zakrwawionymi ustami. -
Być może jednak strażnicy powinni was znaleźć zabitych. Człowiek napadnięty we własnym
domu musi się bronić, nieprawdaż?
Euler rzucił się do przodu, wyciągając ramię z gracją estalijskiego szermierza. Felix w
ostatniej chwili zanurkował w bok. Mimo charakteryzującego go pustego gadulstwa i
nijakich, mieszczańskich szat, człowiek ten okazał się nieźle wytrenowany w używaniu
miecza. Felix podniósł się i rzucił się do drzwi, mijając bijatykę rozgrywającą się pośrodku
pomieszczenia. Dwóch osiłków leżało pokonanych, z czego jeden miał ramię wygięte pod
dziwnym kątem, ale reszta kontynuowała zadawanie serii ciosów wymierzonych w krępą,
zajadłą postać pośrodku. Kamerdyner Guiot stał w drzwiach, gapiąc się na zamieszanie
szeroko otwartymi oczami, ale ujrzawszy Felixa, rozsądnie usunął się z drogi.
Felix ruszył schodami w dół. W pewnym momencie pośliznął się na wytartych
stopniach i niemal runął głową naprzód. Słyszał za plecami, że Euler biegnie tuż za nim.
Dotarłszy na dół, rzucił się pędem przez hol w stronę kredensu obok frontowych
drzwi. Otworzył drzwiczki, ale tuż za nim Euler wyprowadzał już szermierczy cios.
Felix zdołał wyciągnąć ze środka pochwę i odskoczyć, podczas gdy Euler wbił ostrze
w drzwiczki kredensu. Felix rzucił się biegiem w stronę położonego na tyłach salonu,
wyciągając przy tym miecz z pochwy. Euler puścił się za nim w pogoń.
Pokój był ciemniejszy niż biuro Eulera i wypełniony mocnymi, bardziej praktycznymi
meblami. Sufit zwieszał się nisko i poprzecinany był ciężkimi, szeroko rozmieszczonymi
belkami. Felix uderzył się głową o jedną z nich, gdy przeskakiwał nad długą, obitą brokatem
kanapą.
Odwrócił się w stronę Eulera, trzymając wyciągnięty przed sobą runiczny miecz w
jednej dłoni, a drugą intensywnie masując guza wielkości połówki główki cebuli, który rósł w
zastraszającym tempie na jego głowie. Z oczu płynęły mu mimowolne łzy.
Euler zaczął okrążać kanapę z uniesionym wysoko mieczem, potrząsając głową i
rozpinając kaftan, aby mieć większą swobodę ruchów.
- Kiepsko to rozegrałeś, Herr Jaeger.
Felix ledwo go słyszał poprzez głuche odgłosy bijatyki i łamanych sprzętów
dobiegające z góry. Cały sufit wibrował od rozgrywającej się nad nimi walki.
- Gdybyś zostawił list w Altdorfie, miałbyś mnie w szachu, nie mógłbym zrobić nic,
aby oddalić zagrożenie. Twój ojciec nigdy nie popełniłby takiego błędu.
- Brzmi to tak, jakbyś go podziwiał - odezwał się zdziwiony Felix.
- Bo to prawda - odpowiedział Euler. - Jest bardzo dobrym graczem.
Wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu.
- Ale tym razem wybrał wyjątkowo słabego pionka.
Wypowiedziawszy te słowa, Euler skoczył do przodu, wymachując swym mieczem z
oszałamiającą szybkością. Felix sparował cios, ale lżejsze ostrze natychmiast znowu go
zaatakowało. Odskoczył w tył, żałując, że nie ma tu więcej miejsca, aby mógł się porządnie
zamachnąć swym wielkim mieczem. W niskim ciasnym pokoju Euler miał przewagę
szybkości broni.
Nagle z góry rozległ się straszliwy łomot i chór dzikich okrzyków, co zmusiło Felixa
do spojrzenia w stronę sufitu. Euler wykorzystał okazję i wężowym ruchem zdołał przystawić
ostrze do gardła Felixa. Felix desperacko rzucił się do tyłu. Niestety tuż za nim stał podnóżek,
o który się potknął i runął na ziemię, tracąc na chwilę oddech, gdy uderzył plecami o
przepiękny estalijski dywan.
Euler stanął nad nim, podczas gdy z sufitu spadały na nich białe płatki tynku.
- Odeślę twoje ciało twemu ojcu! - rzucił Euler, starając się przekrzyczeć dobiegający
z góry rumor. - Jako oznakę szacunku.
Felix wił się, próbując podnieść się i stawić czoła przeciwnikowi, podczas gdy Euler
przystawił mu miecz do gardła. Wtem, ni stąd ni zowąd okrzyki na górze zmieniły się w
dzikie wycie, a od strony schodów dał się słyszeć przeraźliwy huk.
Euler i Felix jednocześnie spojrzeli w stronę źródła hałasu i ujrzeli wielki, kwadratowy
kształt turlający się w dół schodów w chmurze drzazg, tynku i kurzu. Wreszcie przedmiot
uderzył w podłogę holu z hukiem, który wstrząsnął posadami całego domu. Tuż za nim po
schodach koziołkowali lokaje, lądując bezwładnie na podłodze obok.
- Mój sejf - odezwał się Euler mrugając z niedowierzaniem.
Za lokajami po schodach stoczył się Gotrek, lądując wyciągniętymi do przodu
ramionami na odzianym w aksamit brzuchu któregoś z lokajów. Poderwał się szybko i
wygrażając pięściami w stronę schodów, krzyknął:
- Zejdźcie tu na dół, tchórze!
Z tyłu czaszki miał paskudną, obficie krwawiącą ranę.
Felix wykorzystał to, że Euler chwilowo przestał się nim interesować i przeturlał się
spod ostrza jego miecza na bok, po czym powstał z podłogi.
Euler wychodził z siebie.
- Moja podłoga! - wrzeszczał. - Moja boazeria! Na wagi Mananna, cóż za straty!
Odwrócił się w stronę Felixa, zionąc nienawiścią.
- Odeślę twemu ojcu twoje zwłoki wraz z rachunkiem za szkody!
Zamachnął się na Felixa mieczem, ale ten zablokował cios i kopnął stojący obok
podnóżek w stronę napastnika.
- Gotrek! - zawołał. - Tutaj!
Zabójca zachwiał się, ale ruszył w jego stronę. Jeden z leżących mężczyzn starał się
podnieść i uderzyć go trzymanym w dłoni sztyletem. Gotrek wymierzył mu cios w twarz
zagipsowaną ręką i szedł dalej. Odgłos uderzenia brzmiał jak wystrzał z pistoletu i Felix przez
moment był przekonany, że krasnolud roztrzaskał lokajowi czaszkę. Ale tym, co pękło, był
tylko gipsowy opatrunek. Po ciosie wzdłuż całej długości pojawiła się zygzakowata rysa. Z
mruknięciem satysfakcji Gotrek zerwał gips, napiął mięśnie i potrząsnął muskularnym
ramieniem.
- Najwyższy czas - warknął, wkraczając do położonego na tyłach salonu i okrążając
obitą czerwonym brokatem kanapę. Kierował się w stronę Eulera. Kupiec odskoczył do tyłu,
próbując utrzymać zarówno Felixa, jak i Gotreka przed sobą. W tej samej chwili od strony
spiralnych schodów dał się słysząc tupot butów i do pokoju wbiegło dwóch mężczyzn, którzy
ujrzawszy Gotreka, stanęli jak wryci tuż przed kanapą.
- Na młot Sigmara, on żyje! - powiedział ten po lewej, dzierżący poplamiony krwią
pogrzebacz.
Gotrek wydał z siebie gardłowy pomruk i skinął na nich.
- Spróbuj to zrobić jeszcze raz - wychrypiał. - Nalegam.
- Zabić ich! - pisnął Euler, cofając się za elegancki tileański klawesyn.
- Nie zbliżam się do niego - odezwał się lokaj z pogrzebaczem. - To szaleniec!
- Rzucił sejfem w Uwe! - dodał drugi, czyli Jedno-Ucho we własnej osobie, z
powrotem na nogach i trzymający w łapskach marynarski kord.
- Zabić ich albo nie wypłacę wam zaległej pensji! - wrzasnął Euler.
Felix schował się za Gotrekiem, podczas gdy dwóch osiłków zmierzyło ich groźnym
spojrzeniem.
- Czy teraz mogę użyć topora? - zagrzmiał Gotrek.
- Tak, myślę, że to będzie dobry moment - odpowiedział Felix.
- Dobrze więc - powiedział Zabójca i ściągnął broń z pleców.
Jedno-Ucho przysunął się bliżej towarzysza i szepnął mu coś kącikiem ust, tak że Felix
nie dosłyszał słów.
- Na co czekacie? - ponaglał Euler.
Wtedy, zanim Felix zdołał pojąć, co kolosy w lokajskich wdziankach mają zamiar
zrobić, ci odrzucili broń, podnieśli ogromną kanapę tak, jakby ważyła tyle co piórko, i natarli
z nią na Gotreka i Felixa.
Zaskoczony Felix został zepchnięty w tył. Tymczasem Gotrek z rykiem wbił się
toporem w nacierającą przeszkodę obitą brokatem. Runiczna broń weszła głęboko,
gruchocząc drewnianą ramę i klinując się w wyściełanej końskim włosiem tapicerce, ale nie
przebiła mebla na wylot.
Kanapa uderzyła zarówno Felixa, jak i Zabójcę i zepchnęła ich w stronę tylnej ściany
budynku. Starali się odepchnąć mebel, ale nie było jak. Dywan ślizgał im się pod stopami na
wyfroterowanej na wysoki połysk podłodze, nie dając żadnego oparcia. Felix uderzył
obcasami w listwę przypodłogową, po czym z hukiem wybijanego szkła i w chmarze
odłamków runęli z Gotrekiem przez okno, pociągając za sobą aksamitne kurtyny i kilka
obitych czerwonym brokatem poduszek z kanapy.
Przez jedną przerażającą sekundę czas jakby stanął w miejscu i Felix zachwycił się
pięknem rozpryśniętych w promieniach popołudniowego słońca odłamków szkła, misternym
ułożeniem cegieł na tylnej ścianie domu Eulera i unoszącymi się nad tym wszystkim białymi,
puszystymi chmurkami, ale zaraz potem uderzył z wielką siłą plecami w kanał, a woda
natychmiast zamknęła się nad nim, wciągając go w lodowatą, szlamowatą głębię.
Szok momentalnie go otrzeźwił i Felix zaraz zaczął płynąć w stronę powierzchni,
starając się przezwyciężyć balast przemoczonych ubrań ściągających go na dno. Wychynął na
powierzchnię, bijąc rękami, aby się na niej utrzymać. Po lewej ujrzał Gotreka, któremu
oklapnięty grzebień przykleił się do głowy, zasłaniając sprawne oko. Krasnolud wymachiwał
toporem nad głową.
- Tchórzliwi ludzie! - ryczał, gdy wolny prąd spychał go razem z Felixem w dół
kanału. - Kanapa to broń tchórzy!
Felix spojrzał w górę. W roztrzaskanym oknie stał Euler w towarzystwie dwóch
lokajów, rzucając w ich stronę mordercze spojrzenia i nienawistne okrzyki.
- Ten akt wandalizmu będzie cię słono kosztował, Jaeger! - krzyczał. - Nie wystarczy
mi już teraz połowa Jaegera i Synów! Przejmę firmę w całości!
Gotrek ponownie umieścił topór na plecach i zaczął płynąć w stronę brzegu kanału.
- Dalejże, człeczyno, wykończmy tych miotaczy mebli.
Felix podążył za nim, ale w tej samej chwili dostrzegł, że do Eulera i jego ludzi
dołączyli mężczyźni w czarnych czapkach i w uniformach marienburskiej straży miejskiej.
Euler wrzeszczał, wskazując na Felixa:
- To ten! On i krasnolud są winni wszystkiemu!
Felix westchnął. Był prawie gotów, żeby powiedzieć „dosyć" i pozwolić ojcu samemu
zajmować się swoimi brudnymi interesami. Ale przecież obiecał, a Euler zdążył porządnie
napsuć mu krwi. Ten człowiek chciał go zabić. Cóż, Felix może nie miał zamiaru
odpowiedzieć tym samym, ale z pewnością znajdzie się jakiś inny sposób, aby odzyskać list.
Teraz była to już kwestia honoru.
- Wrócimy tam później - powiedział. - Muszę pomyśleć.
Gotrek mruknął coś pod nosem, ale pokiwał głową.
- I tak chciałem się napić.
Ruszyli, młócąc powierzchnię wody, w stronę odległego brzegu.
5

Aby uniknąć czujnych spojrzeń strażników, ruszyli z powrotem do Trzech Dzwonów,


wybierając położone raczej na uboczu alejki i mniejsze mosty. Felix przez całą drogę czuł się
okropnie, marznąc w przemoczonym ubraniu smagany podmuchami wiatru. W Marienbergu
świeciło słońce, ale temperatura była niska. Wilgotne szaty zwisały z niego jakby zostały
odlane z ołowiu, a skórzane buty skrzypiały przy każdym kroku. Najbardziej irytowało go
jednak to, że Gotrek wydawał się zupełnie nie przejmować zaistniałymi okolicznościami.
Gdy dotarli do ostatniego rogu przed gospodą, Felix zwolnił, martwiąc się, że za
chwilę ujrzy kompanię strażników czekających na nich przed drzwiami. Wysunął głowę zza
muru, żeby się rozejrzeć i poczuł, jak po plecach przebiega mu lodowaty dreszcz, gdy
rzeczywiście ujrzał tłum Czarnych Czapek kłębiących się przed drzwiami do karczmy.
Instynktownie cofnął głowę, ale po chwili wysunął ją ponownie, marszcząc brwi. Jeżeli
strażnicy byli tutaj z ich powodu, to dlaczego wynosili z gospody na noszach jakichś ludzi? I
dlaczego właściciel wraz z służącą przekrzykiwali siebie nawzajem, próbując im coś
wytłumaczyć?
- Coś się musiało stać - powiedział na głos.
Gotrek również zajrzał za róg, po czym wzruszył ramionami.
- Dopóki wciąż nalewają piwo...
Krasnolud ruszył dziarsko naprzód owładnięty tylko jedną myślą. Felix podążył
ostrożnie za nim, na wszelki wypadek pochyliwszy głowę, ale Czarne Czapki nie wydawały
się w najmniejszym stopniu zainteresowane ani nim, ani Zabójcą. Strażnicy byli za bardzo
zajęci pomaganiem niezdrowo wyglądającym ludziom w wychodzeniu na ulicę oraz
przesłuchiwaniem właściciela Dzwonów. Tłumek schorowanych ludzi siedział już na kocich
łbach, pokasłując i wymiotując. Kilkoro z nich cicho łkało. Właściciele sąsiednich sklepików
zgromadzili się na ulicy i plotkowali ściszonymi głosami.
Gdy tylko znaleźli się w pobliżu gospody, Felix aż zachwiał się, uderzony falą
nieznośnego smrodu, jakby odoru zgniłych jaj pomieszanego z olejkiem różanym. Zakrył
dłonią nos i usta, po czym ruszył dalej. Gotrek uczynił to samo. Smród sprawiał, że kręciło
mu się w głowie.
Jeden z Czarnych Czapek wyciągnął dłoń w poprzek wejścia.
- Nie chcesz tam wchodzić, mein Herr.
Oczy mu łzawiły, a do ust przytykał chusteczkę.
- Co się stało? - zapytał Felix.
- Coś w piwnicy - odpowiedział strażnik. - Rozniosło się niczym dym, jak powiadają, i
wszyscy, którzy wzięli głęboki wdech, padli jak martwi.
- Zginęli? - Felix był zszokowany.
- Nie, sir - odpowiedział Czarna Czapka. - Tylko zemdleli, ale bardzo się przy tym
pochorowali.
- Ale co to mogło być?
- Tego właśnie stara się dowiedzieć nasz kapitan.
- Gaz ściekowy, ot co! - odezwał się dostatnio wyglądający kupiec, który wyglądał tak,
jakby wyproszono go z gospody w trakcie ubierania się. - Przeklęte miasto od dekad nie
naprawiło tych kanałów. Tylko Manann wie, co tam się gnieździ.
- A ja mówię, że to byli kultyści! - sapnął barman, rzucając im spojrzenie
przekrwionych oczu. Wokół ust miał zaschnięte ślady po krwawej pianie. Felix pamiętał, że
ten sam człowiek podawał mu rano śniadanie. - Wycięli dziurę w podłodze w piwnicy, gdzie
trzymamy beczułki z winem. Zauważyłem ją. Stamtąd unosiła się zielona mgła. A potem
mnie dopadło.
Czy to był tylko gaz ściekowy? Felix spojrzał na Gotreka. Wyraz twarzy Zabójcy
wskazywał na to, że krasnolud też w to wątpi.
- Kiedy to się stało? - zapytał barmana.
- Zaraz po obiedzie, sir - odpowiedział ten. - Właściwie to zaraz po tym, jak
wyszliście. Pamiętam dobrze, ponieważ zszedłem po nową beczułkę, bo opróżniliście starą i
wtedy zobaczyłem dym.
Felix ponownie wymienił z Gotrekiem zaniepokojone spojrzenia. Mógł się założyć, że
ich pokój został splądrowany i chciał się przekonać, czy włamywacze zostawili po sobie
jakieś ślady, ale nie miał zamiaru zatruć się, aby to zbadać.
- Jak długo trzeba będzie czekać, zanim będziemy mogli wejść do środka? - zapytał
Felix.
Czarna Czapka wzruszył ramionami.
- Na pewno nie wcześniej, niż kiedy kapitan odwoła alarm.
*
Oczekiwanie nie było łatwe. Felix cały czas rzucał nerwowe spojrzenia w stronę
wylotu ulicy, bojąc się, że w każdej chwili mogą się tam pojawić Czarne Czapki wezwane
przez Eulera, a Gotrek nie ułatwiał sprawy, marudząc nieustannie o tym, jak bardzo jest
spragniony.
Na szczęście Felix nie był jedynym gościem, który pragnął szybko dostać się do
środka i zabrać swoje rzeczy. Wreszcie kapitan poddał się wobec osaczających go gości w
różnym stopniu negliżu i zdenerwowania i pozwolił im wejść do pokojów, aby zabrać swój
dobytek, ale ogłosił, że karczma zostanie zaraz po tym natychmiast zamknięta w celu
dokładnego przeszukania. Właściciel gospody był jedyną osoba, która na tę wiadomość
zareagowała bez entuzjazmu. Wszyscy pozostali ruszyli tłumnie do środka.
Gotrek i Felix weszli wraz z innymi aż na drugie piętro. Wnętrze gospody cuchnęło
straszliwie, a odór był najgorszy w wąskich, wysoko położonych korytarzach. Felix zasłonił
usta chusteczką, ale i tak miał wrażenie, że hol wiruje wokół niego i kiedy posuwali się do
przodu, nieraz musiał łapać się ściany, aby utrzymać równowagę. Dotarłszy do drzwi pokoju,
zwolnili i wyciągnęli broń. Wtem Felix stanął jak wryty. Drzwi były uchylone. Czyżby
sforsowały je Czarne Czapki? On z pewnością ich tak nie zostawił.
Podkradli się do drzwi i zaczęli nasłuchiwać. Felix spojrzał na Gotreka. Ten potrząsnął
głową. Panująca w środku cisza wcale nie uśpiła czujności Felixa. Mogło to znaczyć, że
wrogowie przyczaili się i będą chcieli ich zaskoczyć. Gotrek uniósł topór i kiwnął głową.
Na raz skoczyli do przodu, kopiąc w drzwi. Otworzyły się z hukiem i Gotrek wskoczył
do środka, młócąc toporem w lewo i prawo. Nic nie trafił. Maleńka komnata była pusta.
Znajdowały się w niej tylko meble, dwa łóżka pod ścianami, miednica z wodą i kufer na
ubrania. Posłania były rozrzucone, miednica przewrócona, a skrzynię otwarto i wyrzucono z
niej wszystkie rzeczy.
Felix wsunął się do środka za Gotrekiem i zamknął za sobą drzwi. Sytuacja mogłaby
być niezręczna, gdyby właściciel przypadkiem przechodził korytarzem i zauważył te szkody.
Rozejrzał się. Okno, które stanowiło jedyne źródło światła w pomieszczeniu, było otwarte, a
na parapecie widniało kilka świeżych drzazg, tak jakby ktoś przez nie dostał się do pokoju
albo z niego umknął. To musiał być ktoś bardzo mały i zwinny, ponieważ okno było maleńkie
i położone wysoko na ścianie. Mogłoby to być dziecko albo bardzo szczupła kobieta.
Odsunął od siebie tę myśl i przeszukał rozrzucone rzeczy. Wszystko zostało podarte i
pocięte. Przestraszył się, że jego zbroja została skradziona, ale po chwili odnalazł ją
porzuconą w kącie, wciąż całą, choć cuchnącą przeraźliwie jak wszystko inne, co znajdowało
się w pokoju. Być może włamywacze po prostu nie byli w stanie jej zniszczyć. Posłanie
Zabójcy również zostało porąbane na kawałki, różnica była tylko taka, że krasnolud nie miał
żadnych ubrań, które można by było zniszczyć. Cały swój dobytek nosił zawsze na sobie.
- Strzałki, sieci, trujący gaz - odezwał się Gotrek. - Tylko tchórze walczą taką bronią.
Felix spojrzał na niego.
- Myślisz, że to ci sami, którzy zaatakowali nas w Altdorfie?
Gotrek pokiwał głową.
- I kimkolwiek są, chcą nas pojmać żywcem.
Raz jeszcze wizja Lady Hermione i Pani Wither patrzących na niego, gdy leżał
skrępowany i bezbronny, wdarła się do jego umysłu i zadrżał bezwiednie.
*
Opuszczając gospodę, Felix wręczył właścicielowi podwójną należność za pokój. Były
to pieniądze jego ojca, a poza tym przynajmniej w ten sposób mógł człowiekowi wynagrodzić
kłopoty, jakie ściągnął na jego karczmę.
Gdy ruszyli w dół ulicy, Felix zaczął rozważać pomysł, czy nie powinni szukać
noclegu pod chmurką, tylko po to, aby nie sprowadzić podobnego nieszczęścia na kolejną
noclegownię. Zaczynał się czuć jak roznosiciel śmiertelnej zarazy, który powinien trzymać się
z dala od ludzi, zanim nie skończy się okres kwarantanny. Złościło go to, że powinni stawić
czoła przeciwnikom i pokonać ich, a tymczasem nie wiedzieli nawet, kim są tajemniczy
napastnicy.
Przecznicę dalej usłyszeli, jak ktoś ich woła.
- Felix! Gotrek!
Odwrócili się, odruchowo sięgając po broń. W ich stronę nadjeżdżał powóz, a z okna
wychylał się Max.
- Właśnie jechałem się z wami zobaczyć - powiedział i wtedy zauważył, że Felix niesie
zbroję. - Opuściliście gospodę?
- Eee... - Felix zawahał się, nie wiedząc, jak dużo może mu zdradzić.
- Było włamanie do naszego pokoju - powiedział wreszcie. - Postanowiliśmy poszukać
czegoś innego.
Max potrząsnął głową ze zdumieniem.
- Kłopoty włóczą się za wami jak bezpańskie psy.
- Raczej atakują z powietrza jak nietoperze - mruknął Felix pod nosem, po czym dodał
na głos. - Dlaczego chciałeś się z nami widzieć?
- Muszę z wami omówić pewną pilną sprawę - odpowiedział Max, uchylając drzwi
powozu. - Dosiądziecie się?
*
Max ani słowem nie zdradził, co miał na myśli, mówiąc o pilnej sprawie, gdy
przejeżdżali przez liczne mosty i wysepki miasta w stronę nabrzeży Południowego Doku.
- Wracamy na pokład Jilfte Bateau? - zapytał Felix, gdy koła powozu uderzyły w
drewniane deski pomostu.
- Nie - odpowiedział Max. - Nasz nowy towarzysz czeka na nas pod Piką i
Szczupakiem.
- Nowy towarzysz?
Ale Max nie dodał już ani słowa.
Powóz zatrzymał się przy pełnym ludzi handlowym nabrzeżu, gdzie dokerzy
wyładowywali towary z kupieckich statków z flagami Bretonii, Estalii i Tilei, jak również z
tuzinów imperialnych i marienburskich łodzi. Zeszli po stopniach powozu, po czym Max
poprowadził ich w stronę malej tawerny, której znakiem rozpoznawczym był rzeczny
szczupak nabity na włócznię przymocowaną nad drzwiami. W środku cuchnęło rybą, co nie
było specjalnie zaskakujące. Odór osłabł, gdy przeszli przez głośną salę barową i po schodach
dotarli do małej, ale schludnie urządzonej prywatnej jadalni na pierwszym piętrze.
Felix uprzejmie skłonił się Claudii, która podkuliwszy pod siebie stopy siedziała
bokiem na wyściełanej kanapie stojącej przy kominku umieszczonym na lewej ścianie. Wtedy
Felix ujrzał kolejnego gościa, siedzącego jakby połknął kij u szczytu stołu, który wypełniał
środek pokoju. Gotrek skrzywił się, jakby poczuł coś cuchnącego. Mieli przed sobą elfa. Felix
natychmiast zrozumiał, dlaczego Max nie wspomniał o tym wcześniej. Wiedział, że w tym
wypadku Gotrek za żadne skarby nie wsiadłby z nim do powozu.
- Felixie Jaegerze - odezwał się Max. - Gotreku Gurnissonie, niech mi będzie wolno
przedstawić wam Aethenira Białego Liścia, ucznia Białej Wieży Hoeth i syna pięknej krainy
Eataine.
Elf powstał, skłaniając głowę z szacunkiem. Był wysoki i smukły niczym wierzbowa
witka odziana w białe szaty. Była w nim też pewna młodzieńczość i nerwowość, która
sprawiała, że wyglądał raczej na skrępowanego niż pełnego gracji. Miał pociągłe, wyniosłe
rysy swojej rasy, ale nerwowość ujawniała się także w jego kobaltowo-niebieskich oczach,
które rzucały niespokojne spojrzenia po pokoju, kiedy zaczął przemawiać.
- To dla mnie zaszczyt, przyjaciele. Poznać was, to drogocenne doświadczenie.
- Elf - splunął Gotrek. Odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę drzwi. - Chodźmy
stąd, człeczyno.
- Poczekaj, Zabójco - zatrzymał go Max. - Jeżeli nadal szukasz swojej zagłady, lepiej
zrobisz, jeśli go wysłuchasz.
- Ruszamy na spotkanie najstraszliwszych niebezpieczeństw, z wami, czy bez was -
dodała Claudia.
Gotrek zatrzymał się przed drzwiami, zwijając dłonie w pięści. Felix przeniósł
spojrzenie z krasnoluda na Maxa, potem na elfa i wreszcie na czarodziejkę. Wszyscy w
milczeniu czekali na decyzję Zabójcy.
Wreszcie ten odwrócił się.
- Mów, co masz do powiedzenia, obcinaczu bród.
- To mit - odburknął elf. - Nigdy do tego nie doszło. Ty...
Max uniósł dłoń.
- Przyjaciele, proszę. To nie jest najlepszy czas, aby roztrząsać dawne spory. Nie
mamy za dużo czasu.
- Masz rację, magistrze - odparł Aethenir. - Wybacz mi.
Gotrek tylko coś mruknął.
Max odsunął po krześle dla Gotreka i Felixa i sam zajął miejsce przy stole. Felix
usiadł, ale Gotrek stał dalej z ramionami skrzyżowanymi na piersi, patrząc się na elfa.
- Poznaliśmy uczonego Aethenira zeszłej nocy - zaczął Max. - Gdy przybył na
zebranie marienburskich magistrów, chcąc zaczerpnąć ich wiedzy na temat Jałowej Krainy
rozciągającej się na północny zachód stąd.
- Tego samego regionu, do którego prowadzą mnie moje wizje - wtrąciła z przejęciem
Claudia, pochylając się do przodu.
- Z biblioteki w Wieży Hoeth skradziono pewną księgę - powiedział Aethenir. -
Zawiera ona mapy i opisy obszaru, który nazywacie Jałową Krainą, a na którym stały kiedyś i
upiększały go elfie miasta, przed tym, jak Rozdzielenie zniszczyło zarówno ziemię, jak i
morze, na zawsze zmieniając oblicze linii brzegowej w tamtym rejonie. Moja misja polega na
odzyskaniu księgi.
- I...? - zapytał Gotrek, gdy elf zamilkł na dłuższą chwilę.
- Co, i? - zapytał w odpowiedzi Aethenir.
- Gdzie w tym wszystkim jest moja zagłada?
- Nie widzisz, Zabójco? - wtrąciła się Claudia podniesionym tonem. - Księga opisuje te
same rejony, do których prowadzą mnie moje wizje. To samo miejsce, z którego nadejdzie
zagłada Marienburga i Altdorfu. To nie może być przypadek. Rodzi się tam jakieś potężne
zło. Musimy się tam udać i temu zapobiec.
- W moim przekonaniu - dodał Aethenir. - Księgę ukradli wysłannicy Mrocznych
Potęg, którzy będą chcieli odnaleźć w jednym ze zrujnowanych miast któryś ze starożytnych
elfich artefaktów. Nie wiem, co to by mogło być, ale każdy przedmiot o wielkiej mocy, który
znajdzie się w szponach pomiotu Chaosu, może przynieść jedynie rozpacz i zniszczenie dla
ludu Ulthuanu i Starego Świata.
- Czegoś tu nie rozumiem - odezwał się Felix. - Jeżeli to tak wielkie zagrożenie,
szlachetny elfie, dlaczego wasza rasa nie wysyła całej armii? Bez obrazy dla ciebie, panie, ani
dla Herr Schreibera czy dla Fraulein Pallenberger, ale dlaczego przyszliście z tym do nas?
Dlaczego, na miłość bogów, nie zwróciliście się na przykład do dowódcy floty Ulthuanu?
Aethenir zawahał się, utkwiwszy wzrok w blacie stołu, ale po chwili przemówił:
- Jak to wytłumaczyłem zeszłej nocy magistrowi, Wieża Hoeth jest centrum nauki
magii w Ulthuanie. W tym miejscu najwięksi magowie świata uczą się jedynej prawdziwej
sztuki. Księgi i zwoje zgromadzone wewnątrz tych białych ścian tworzą najbardziej
kompletną i najbardziej niebezpieczną bibliotekę na świecie. Wieża ma reputację budynku, do
którego nieproszony gość nie dostanie się ani siłą, ani podstępem. Nigdy nic z niej nie
ukradziono.
Policzki elfa pokryły się delikatnym rumieńcem.
- Mistrzowie Wiedzy rezydujący w wieży są dumni z jej reputacji i nie chcą pozwolić,
aby ta hańbiąca informacja przedostała się do publicznej wiadomości. Dlatego też wyznaczyli
mnie, skromnego nowicjusza, abym w tajemnicy odzyskał księgę, zanim ktokolwiek zauważy
jej zniknięcie. Przybyłem tutaj bez dodatkowego wsparcia, nie licząc kilku strażników z
dworu mego ojca. Wszyscy jednak poprzysięgli nie zdradzić sekretu i udali się ze mną w
podróż pod pretekstem zbadania pewnych ruin z czasów przed Rozdzieleniem, w celach
naukowych. Moi mistrzowie uważali, że większe siły mogłyby tylko niepotrzebnie
zaalarmować złodziei.
Gotrek parsknął.
- Typowa elfia przebiegłość.
Felix zmarszczył czoło.
- Kiedy zamierzacie wyruszyć?
- Natychmiast - odpowiedział Max. - Uczony Aethenir wynajął statek, którego kapitan
jest gotów wypłynąć z wieczornym odpływem.
Felix spojrzał na Gotreka.
- Zabójco, ja wciąż muszę odzyskać list Eulera.
Gotrek pokiwał głową.
- Aye. A ja nie mam czasu na elfią zabawę w berka. Radźcie sobie beze mnie.
Ruszył w stronę drzwi. Felix podniósł się z krzesła i skłonił się Maxowi, Aethenirowi i
Claudii.
- Wybaczcie, ale...
- Śniłam o tobie, Zabójco! - zawołała Claudia w momencie, w którym Gotrek popchnął
drzwi. - Widziałam cię we wnętrzu czarnej góry, gdy walczyłeś z nieprzeliczonym wrogiem.
Widziałam falę krwi podnoszącą się, aby cię zatopić. Widziałam olbrzymiego potwora
miażdżącego cię w swoich szponach.
Gotrek zatrzymał się w drzwiach. Felix stanął za nim, rzucając na Claudię podejrzliwe
spojrzenie. Czy naprawdę widziała te wszystkie rzeczy, czy może tylko stara się skusić
Zabójcę jedyną rzeczą, jakiej pragnął w swoim obecnym życiu?
Gotrek z kolei popatrzył na Maxa.
- Czarodzieju, czy możesz zaręczyć, że to, co mówi dziewczyna, jest prawdą?
Max pokiwał głową z powagą.
- Tak, Gotreku. Najwyżsi Magistrowie z jej kolegium stwierdzili, że potrafi
przewidywać przyszłość.
- Gotrek - wtrącił się Felix. - Ja nie mogę ruszyć z wami.
Gotrek pokiwał głową, ale w jego jedynym oku zalśnił błysk, którego Felix nie widział
od chwili, kiedy walczyli z magiem Lichtmannem i jego armatnim demonem.
- Rób, co musisz zrobić, człeczyno - powiedział Gotrek. - Nie będę cię
powstrzymywał. Ale muszę wypełnić swoje przeznaczenie.
Obrócił się w stronę Claudii, Maxa i Aethenira.
- Dobrze - zwrócił się do nich. - Pojadę z wami. Ale trzymajcie elfa z dala ode mnie.
*
Felix, krocząc wraz z Gotrekiem, Maxem i pozostałymi w stronę nabrzeża, gdzie
przycumowany był wynajęty statek, cały czas bił się z myślami. Co powinien uczynić? Miał
im życzyć udanej podróży i udać się na kolejne spotkanie z Hansem Eulerem czy może
powinien ruszyć z nimi i zapomnieć o próbie odzyskania kompromitującego listu? Komu
więcej zawdzięczał: Gotrekowi czy własnemu ojcu? Która przysięga była pierwsza?
Towarzyszył Gotrekowi od dwudziestu lat i przez cały ten czas nigdy nie złożył przysięgi,
która stałaby w sprzeczności z tą złożoną Zabójcy. Ale Gotrek nie był jego rodziną. Felix nie
stał przy jego łożu śmierci. Z drugiej strony, co jeśli Zabójca wreszcie napotka swoją tak
długo oczekiwaną zagładę, a jego przy tym nie będzie? Sprawiłoby to, że sens całej historii
ich wspólnych podróży stanąłby pod znakiem zapytania. Okropne zakończenie dla tak
wspaniałej epopei.
Wreszcie westchnął ciężko i zrównał krok z Gotrekiem, który pozostał nieco w tyle.
- Zabójco - odezwał się. - Nie potrafię podjąć decyzji, zostać czy jechać z wami.
Gotrek wzruszył ramionami.
- My, krasnoludy, zawsze stawiamy na pierwszym miejscu zobowiązania rodzinne.
Nie będę miał ci za złe, jeżeli postąpisz tak samo.
Felix pokiwał głową, ale nie przestał rozmyślać. Przyzwolenie Gotreka nie sprawiało
wcale, że jego decyzja stawała się łatwiejsza. Może brzmiało to niedorzecznie, ale wolałby
ruszyć wraz z Gotrekiem w poszukiwaniu śmierci na polu bitwy. Tak naprawdę nie obchodził
go los ani poczynania Eulera. To za sprawą ojca wdał się z nim w konflikt. Dobrze zrobi
staremu zgredowi, jeżeli przez następne siedemnaście dni poczeka z założonymi rękami i
pozwoli Eulerowi przekazać list władzom. Ale przecież obiecał. Czyż niedawno nie
powiedział Claudii, że przysięga jest przysięgą, bez względu na...
Siedemnaście dni! Serce zamarło mu na chwilę w piersi. No jakże! To przecież było
wyjście z sytuacji.
Obrócił się do Gotreka.
- Namyśliłem się - powiedział. - Mam siedemnaście dni, aby odzyskać list, dlatego
mogę z wami pojechać i zrobię to. Podróż na wybrzeże może zająć najwyżej tydzień i drugie
tyle na powrót. Będę miał dzień czy dwa po powrocie, aby odzyskać list od Eulera.
- Możemy nie wrócić, człeczyno - stwierdził filozoficznie Gotrek.
- W tym przypadku los powstrzyma mnie przed spełnieniem obietnicy - odparł
niezrażony Felix. - A nie zła wola.
Gotrek uniósł brew, słysząc te słowa, ale nic nie powiedział. Tymczasem Felix ruszył
do przodu, aby poinformować Maxa o swojej decyzji.
*
Gościnność Wodza Klanu Skryre, Riskina Poharatane Ucho, dowódcy skaveńskich
siedzib znajdujących się pod cuchnącą rybami ludzką kolonią, zwaną przez ludzików
Marienburgiem, ograniczała się do pojedynczego zawilgoconego pokoju w odległym końcu
nieużywanego tunelu, z ledwością wystarczającego, aby pomieścić samego Thanquola, a co
dopiero jego świtę i Kościorwija. Jakby tego było mało, za wskazanie im drogi do tego
pomieszczenia bezczelny młody szczeniak oczekiwał fortuny w spaczeniowych grudkach!
Taki brak szacunku wprawił Thanquola w osłupienie. Czy młodzik nie wiedział, z kim ma do
czynienia? Dawniej zwykły skaveński wódz kłoniłby się przed nim i lizał jego szpony,
oferując swoje usługi i lojalność Szaremu Prorokowi o tak wielkiej sławie.
Chłodne powitanie z pewnością nie poprawiło Thanquolowi paskudnego nastroju, w
jaki wprawiła go powolna, męcząca podróż do tego miejsca. Za jego czasów słudzy niosący
palankin byli szybcy i posłuszni. Znali swoje miejsce w szeregu i potrafili dostarczyć skavena
do celu bez wpadania na każdego innego uczestnika ruchu zmierzającego akurat w
przeciwnym kierunku. Zdawało się, że dla tych, z którymi miał nieprzyjemność teraz
podróżować, poruszanie się jednocześnie w tę samą stronę stanowiło zadanie ponad ich
możliwości. Dlatego też ze zniecierpliwieniem wysłuchiwał kolejnych wymówek swojego
przepłacanego, a nieudolnego zabójcy.
- Najuniżeniej proszę o wybaczenie, o najłaskawszy ze skavenów - zapiszczał
Mroczny Kieł, klęcząc przed nim na podłodze. - Ale mimo że w pijalni, do której
wpuściliśmy uśpij-dym, nie było naszych celów, to nie wszystko jeszcze stracone.
- Nie? - zapytał ironicznie Thanquol. - Czyżby w takim razie udało ci się przynajmniej
przez przypadek otruć samego siebie?
Issfet zachichotał służalczo, słysząc te słowa, a Thanquol pokiwał z aprobatą głową.
Lubił, gdy jego podwładni podlizywali się i płaszczyli przed nim.
- Nie, Szary Proroku - odpowiedział Mroczny Kieł. - Ale trop-śledziliśmy ich do
statku, a potem torturowaliśmy jednego z marynarzy, aby zdradził nam cel ich podróży.
- I...?
Zabójca popadł w zakłopotanie.
- Nie mają żadnego celu, o roztropny. Szukaj-tropią coś w śmierdzi-bagnach, ale nie
wiedzą, gdzie to jest.
Thanquol przemyślał uzyskaną informację. Niedobrze, że Mroczny Kieł po raz kolejny
nie zdołał ująć dwóch zmór jego życia, ale być może nienajgorszym planem byłoby teraz
wyruszyć za nimi do Jałowej Krainy, gdzie nikt nie będzie mu przeszkadzał, ani nie
przybędzie im na pomoc. Teraz potrzebował tylko jakiegoś sposobu, aby się tam dostać.
Odwrócił się w stronę Issfeta.
- Jakimi środkami lokomocji dysponuje ten głupiec Riskin? - zapytał. - Chyżo-chyżo.
Bezogoniasty skaven skłonił się i znowu niemal stracił równowagę.
- Dowiem się, o najbardziej nieczysty z panów.
6

Duma Skintstaad, którą Aethenir wynajął za elfie złoto, okazała się dwumasztowym
kupieckim statkiem z Marienburga. Była to niewielka, pękata barka, powolna, ale zdatna do
morskiej żeglugi. Statkiem i zbieraniną marynarzy pochodzących ze wszystkich zakątków
Starego Świata dowodził siwy kapitan o haczykowatym nosie, o imieniu Ulberd Breda.
Mimo że kapitan Breda chętnie przyjął od Aethenira pieniądze, to wydawał się nieco
zdenerwowany czekającą ich podróżą i Felix wcale mu się nie dziwił. Max wydał instrukcje,
że będą płynąć na północny zachód przez Morze Manaanspoort i dalej w Morze Chaosu,
dopóki Fraulein Pallenberger nie rozkaże rzucić kotwicy. Jeżeli okazałoby się, że nie
nawiedzi ją żadna wizja, mogą tak płynąć aż do Morza Lodu. Wyprawa w tamte rejony w
czasie, gdy nadchodziła zima, nie mogła wróżyć nic dobrego dla tak niepozornej łodzi. Mogli
się spodziewać co najmniej sztormów, norsmeńskich grabieżców i pływających gór
lodowych, jeżeli zapuszczą się tak daleko.
Felix zadrżał na myśl o nadchodzących dniach spędzonych na morzu, ale nie ze
względu na czekające ich zimno czy niebezpieczeństwo. O wiele bardziej obawiał się
zamknięcia na małej przestrzeni statku z tak wybuchową mieszanką osobowości, co nawet na
krótki czas mogło się okazać bardzo nieciekawym doświadczeniem. Prawdę mówiąc,
pierwszy konflikt wybuchł, jeszcze zanim odcumowali i wypłynęli na morze. Aethenir wszedł
na pokład z sześcioma elfimi wojownikami, rzucił okiem na swoją kajutę, po czym wyszedł z
niej i głośno oznajmił, że nie zamierza do niej powrócić, dopóki nie zostanie gruntownie
posprzątana.
- Tam jest brudno - powiedział, wzdrygając się z obrzydzeniem. - Śmierdzi moczem i
robactwem. Na moim łóżku był szczur.
Ze strony załogi rozległy się pogardliwe parsknięcia.
- Na wszystkim, co pływa, znajdą się szczury, wasza wysokość - odparł kapitan Breda.
- W takim razie nigdy nie płynąłeś statkiem floty Ulthuanu - odpowiedział Aethenir,
pociągając nosem.
- Nie, wasza wysokość, nigdy nie płynąłem. Ale zaręczam, że gdybyśmy chcieli
wyrzucić wszystkie szczury z tego statku, to nigdy nie opuścilibyśmy doku.
Obrócił się do jednego z marynarzy wyglądającego na Estalijczyka.
- Doso, idź posprzątaj kajutę waszej wysokości.
- Ale przecież zmywałem tam dziś rano - zaprotestował Doso.
- To zmyjesz jeszcze raz - warknął kapitan. - Ale tym razem użyjesz czystej wody.
Doso mruknął coś pod nosem, ale wykonał polecenie.
Z góry można było przewidzieć, że Aethenir nie będzie usatysfakcjonowany widokiem
kabiny nawet po dodatkowym sprzątaniu. Całe szczęście podszedł do niego Max i gdy
szepnął do ucha elfa kilka słów, ten przestał się spierać. Jednak to, co najgorsze, stało się.
Wysoki Elf nie zdobył sobie sympatii załogi. Marynarze z pozoru traktowali go z podziwem i
respektem, jaki ludzie zazwyczaj żywią dla starszych ras, ale gdy tylko odwracał się plecami,
obgadywali go i pluli na jego cień.
Jego wojownicy zrobili lepsze wrażenie, bo w przeciwieństwie do swego pana,
wydawali się zaprawionymi w trudach i niewygodach weteranami. Wyniosłe, ciche elfy
noszące pod obszernymi płaszczami w barwach Aethenira, zieleni i bieli, podniszczone
łuskowe zbroje nie prosiły o specjalne przywileje. Znalazły sobie miejsce obok relingu na
rufie i pogrążyły się w rozmowie prowadzonej przyciszonymi głosami.
Gotrek uczynił to, co zawsze podczas podróży na wodzie. Poszedł prosto do swojej
kajuty i już stamtąd nie wychodził. Felix miał nadzieję, że pozostanie tam jak najdłużej,
ponieważ dzięki temu zmniejszało się prawdopodobieństwo, że trafią na siebie z Aethenirem.
Sytuacji tej należało pod wszelkim pozorem unikać, jeżeli nie chcieli tu mieć rozlewu krwi i
nowego wybuchu Wojny o Brodę.
Max i Claudia zamienili kilka słów z kapitanem, po czym również udali się do swoich
kajut, ale Felix obawiał się, że z ich strony również może niebawem spodziewać się
kłopotów. Do takich przypuszczeń skłoniło go spojrzenie, jakie rzuciła mu spod fali złotych
włosów czarodziejka, schodząc w dół po schodach. Było to spojrzenie z gatunku tych, które
sprawiały, że maleńkie włoski na karku stanęły mu na baczność.
Eskorta Maxa składająca się ze strażników z Gwardii Reiku znalazła sobie miejsce na
bakburcie i rozłożyła się tam, przekomarzając się, paląc fajki i spluwając przez reling do
wody. Tymczasem załoga przygotowywała statek do wypłynięcia.
Wreszcie, w towarzystwie gęstej mgły przechodzącej w mżawkę, opuścili dok,
holowani z Brynwater do centrum Rijksweg przez łodzie znajdujące się na usługach portu w
Marienburgu. Następnie rozwinęli żagle i ruszyli w drogę, mijając ponure fortyfikacje Wyspy
Rijker i wypływając na Morze Manaanspoort.
Felix nie potrafił sobie wyobrazić mniej zapierającego dech w piersiach początku
podróży niż ten, który właśnie miał nieprzyjemność podziwiać. Niebo było ciemne,
całkowicie szare, bez jednej białej chmurki ani promienia słońca. Powietrze było wilgotne i
mroźne, siąpił deszczyk na tyle słaby, że nie sposób go było nawet nazwać mżawką, a widok
krajobrazu pozostawiał wiele do życzenia. Wschodnie wybrzeże, które ciągnęło się w
kierunku północnym aż do Morza Chaosu, nosiło miano Przeklętych Bagien, ale Felix po
piątej godzinie wpatrywania się, jak wolno przesuwają się mu przed oczami, był gotów
zmienić im nazwę na Przeklęte Nudne Bagna, ponieważ w całym swoim życiu nie widział
mniej interesującego krajobrazu. Nic tylko trzciny, pałki wodne i skarłowaciałe drzewa, jak
okiem sięgnąć, mila za milą, mila za milą. Od czasu do czasu przelatywał bocian albo sznur
gęsi gęgających jak stado hałaśliwych dzieci, co jakiś czas także dał się słyszeć szelest i
plusk, gdy niewidoczny bagiennik ześlizgiwał się do wody, ale to wszystko. Nic dziwnego,
pomyślał Felix, że Imperium pozwoliło Marienburgowi przejąć te bagna i pustkowia. Kto przy
zdrowych zmysłach mógłby chcieć mieć na własność coś takiego?
*
Dalsza część kłopotów z Aethenirem miała miejsce podczas obiadu. Miał być to
problem o daleko większych konsekwencjach dla Felixowego spokoju ducha, mimo że
rozpoczął się jako błaha sprzeczka na temat jedzenia.
Zanim spróbował zawartości miski z potrawką, którą przyniósł mu jeden z
wojowników, Aethenir wyrzucił ją za burtę. Zaraz po wyjściu ze swej kabiny wydawał się
rozdrażniony, najpewniej przez panujący tam brud, a zapach pożywienia przepełnił czarę
goryczy.
- To niedopuszczalne! - oznajmił czystym, wysokim głosem. - Mogę być zmuszony do
spania w brudzie, ale odmawiam zjedzenia tego.
Felix jeszcze raz powąchał swoją miskę. Potrawka pachniała nieźle, chociaż fakt,
trochę zbyt mocno zalatywała czosnkiem.
Kapitan Breda zerknął na Wysokiego Elfa znad krawędzi miski i z pełnymi ustami
odpowiedział:
- Jesz to, co my wszyscy.
- I dziwię się, że od tego nie umieracie! - krzyknął Aethenir.
Odwrócił się w stronę Maxa.
- Czy wymagam zbyt wiele? Czy świeże warzywa i świeże mięso przygotowane w
czysty sposób to tak dużo?
Max rozejrzał się nerwowo dokoła, ale zanim zdążył przemówić, kucharz, Tileańczyk
z drewnianą nogą, okrągłym brzuszyskiem i czarną brodą, która napełniłaby dumą każdego
krasnoluda, wyskoczył z kambuza i łypiąc spod oka na wszystkich zgromadzonych wrzasnął:
- Kto mówi, że moje mięso jest nieświeże?! Zabiłem tę świnię własnymi rękami w
zeszłym tygodniu!
- W zeszłym tygodniu? - Aethenir pobladł. Przyłożył dłoń do czoła. - Jak to możliwe,
że ludzkość wzniosła się na takie wyżyny, podczas gdy szlachetny elfi ród musiał upaść? Jak
w ogóle udało się wam przetrwać? Wasze statki są ślamazarne, wasza wiedza o świecie godna
pogardy, stan waszej higieny odstręczający, a jedzenie trujące...
Max stanął przed nim, próbując zatrzymać wzbierającą falę.
- Szlachetny elfie, proszę, uspokój się. Warunki mogłyby być lepsze, przyznaję, ale...
Kucharz również zwrócił się do Aethenira potrząsając przy tym gniewnie szpikulcem z
rożna.
- Nie wiem, co to ta cała higiena, ale...
- Na Wieczną Królową, przecież to oczywiste, że nie wiesz - odparł Aethenir, a jego
wojownicy przysunęli się bliżej niego. - Spójrz na siebie. Kiedy ostatnio myłeś ręce? Nigdy
nie zrozumiem, dlaczegóż uczony Teclis zdecydował się udzielić błogosławieństwa takim
wyłysiałym małpom...
- Lordzie Aethenirze! - krzyknął Max, stając pomiędzy nim i usmolonym kucharzem. -
Myślę, że lepiej będzie, jeżeli od tej pory będziesz jadał we własnej kajucie.
Wziął elfa delikatnie pod ramię i pokierował go w stronę drzwi do dolnego pokładu.
- Rozkażę ugotować dla ciebie nowe potrawy i osobiście dopilnuję przygotowań. W
moim kolegium uczymy się między innymi sztuki oczyszczania i puryfikacji. Nie musisz
zatem obawiać się o swoje zdrowie.
Wysoki Elf pozwolił się poprowadzić pod pokład przy akompaniamencie
uspokajających pomrukiwań Maxa. Wszyscy odetchnęli z ulgą i powrócili do posiłku, chociaż
wśród załogi i strażników z Gwardii Reiku słychać było coraz głośniejsze narzekania.
- Powiedział, że nasza łódź jest powolna - odezwał się jeden z marynarzy.
- Wyrzucił moje jedzenie za burtę - dodał kucharz.
- Wraz z jedną z moich misek - wtrącił się kapitan Breda. - Doliczę mu to do rachunku.
- Nazwał nas wyłysiałymi małpami, czyż nie? - zadał pytanie kapitan oddziału Gwardii
Reiku, rycerz o imieniu Rudeger Oberhoff. - Mam nadzieję, że po czymś takim nie spodziewa
się, że staniemy w jego obronie, kiedy zacznie się robić nieprzyjemnie.
Jego ludzie roześmieli się, słysząc te słowa, ale Felix nie widział w tym nic
szczególnie zabawnego. Jeżeli Aethenir będzie dalej działał na nerwy załodze, może dojść do
buntu i użycia przemocy, a elfi wojownicy wyglądali na zaprawionych w bojach. Cieszył się
tylko, że Gotrek postanowił zostać pod pokładem i pić zamiast dołączyć do pozostałych na
obiedzie. Sprawy mogły się potoczyć dużo gorzej, gdyby był tutaj.
*
Gdy Max powrócił na główny pokład, aby nadzorować przygotowania posiłku dla
Aethenira, kapitan Breda odciągnął go na bok i szepnął mu na osobności kilka słów. Felix
akurat był w pobliżu i usłyszał, o czym mowa, nie wiedząc, że ta wymiana zdań będzie miała
decydujący wpływ na jego przyszłość.
- Magistrze, sir - zaczął kapitan. - Eee, byłoby najlepiej dla nas wszystkich, milordzie,
gdyby szlachetny pan elf przez resztę podróży starał się nie wychodzić ze swojej kajuty. Co z
oczu, to z serca, jeżeli wie pan, o co mi chodzi, sir.
- Doskonale to pojmuję, kapitanie - odpowiedział Max. - I przepraszam za zachowanie
uczonego Aethenira. Jest młody, jak na elfa i nigdy wcześniej nie opuszczał Ulthuanu.
Obawiam się, że wciąż jest jeszcze w szoku.
- Możliwe - przytaknął kapitan Breda. - Ale jeżeli jeszcze raz tak wybuchnie, narazi
się na o wiele gorszy szok, nieważne czy jest potomkiem starszej rasy, czy nie. Moi ludzie nie
puszczą tego płazem.
- Świetnie rozumiem, kapitanie - powiedział Max. - Osobiście dopilnuję, aby zostawał
pod pokładem tak długo, jak to tylko możliwe.
- Dziękuję, magistrze - odpowiedział kapitan z ukłonem. - Uspokoiłeś mnie.
Nie brzmiało to może jak najbardziej katastrofalna w skutkach wymiana zdań, ale tym
właśnie stała się dla Felixa, ponieważ trzymanie Aethenira pod pokładem wiązało się z
koniecznością dotrzymywania mu towarzystwa. Przez resztę podróży Max spędzał dzień i noc
w kajucie Aethenira, dyskutując o magii, filozofii i naturze świata, a także rozgrywając
niezliczone partyjki szachów. I właśnie wtedy ujawniły się dalekosiężne reperkusje
„incydentu z potrawką", ponieważ opiekując się Aethenirem, Max nie mógł jednocześnie
upilnować Fraulein Pallenberger. A ta, pozbywszy się przyzwoitki, ruszyła prosto do celu,
jaki miała na oku od momentu wejścia na pokład Jilfte Bateau - Felixa.
*
Bitwa rozgorzała na nowo o poranku drugiego dnia po wypłynięciu z Marienburga. Z
początku wydawało się, że będzie to tylko potyczka, ale starcie wkrótce przeobraziło się w
regularną wojnę, a Felix musiał się dzielnie bronić, starając się wyjść z opresji bez szwanku.
Poranek rozpoczął się dość spokojnie i na wzór kolejnych dni na statku mających
upływać pod znakiem rutyny: pobudka, ubranie się, śniadanie składające się z owsianki,
opiekanej flądry lub szczupaka i tileańskiej kawy, a potem obserwowanie Jałowej Krainy aż
do obiadu, a po obiedzie znów to samo aż do zachodu słońca. Felix marzył o jakimkolwiek
wydarzeniu, które mogłoby przerwać tę monotonię, ale nie o takim.
- Wygląda pan na smutnego, Herr Jaeger - odezwała się Claudia, pojawiając się u jego
boku.
Felix aż podskoczył zaskoczony.
- Smutnego? - odparł. - Ależ skądże.
Właściwie to był właśnie pogrążony w zadumie na temat tego, co mógłby zrobić ze
spadkiem po ojcu, gdyby udało mu się odzyskać list Eulera. Nie żeby zależało mu na
pieniądzach, nic takiego. Ale gdyby jednak coś odziedziczył, to co zrobiłby z tą sumką?
Wizja oprawionych w skórę i kunsztownie wykończonych tomów własnej poezji rozwiała się
niczym dym, gdy spojrzał na czarodziejkę.
- Tak tylko sobie dumam.
- Duma pan? - zapytała, przysuwając się bliżej wzdłuż balustrady. - O czym?
- Och, ach, o niczym specjalnym. Po prostu zamyśliłem się - rozejrzał się dokoła,
szukając wymówki do jak najszybszego odejścia, ale nic takiego nie zauważył.
Dziewczyna dotknęła jego ramienia i spojrzała na niego oczami o odcieniu głębokiego
błękitu.
- Skrywa pan jakiś sekret, Herr Jaeger, nieprawdaż?
- Hę? Och nie, skądże. Myślę, że mam tyle sekretów, co każdy inny człowiek.
- Nie wierzę w to - odparła.
Felix nie miał przygotowanej na to żadnej odpowiedzi. Opanowała go nagła chęć
wypchnięcia jej za burtę, ale pohamował się i zamilkł, obserwując nadbrzeżne trzciny i
modląc się w duchu, aby Claudia sobie poszła. Niestety, nie uczyniła tego.
- Czy kiedykolwiek pan kochał, Herr Jaeger?
Felix zakrztusił się i musiał zasłonić usta, ponieważ owładnął nim nagły atak kaszlu.
- Raz czy dwa, jak sądzę - odpowiedział, gdy trochę się uspokoił.
Obróciła się w jego stronę, stając z nim twarzą w twarz i opierając kształtne biodro o
barierkę.
- Proszę mi o nich opowiedzieć.
- Nie chcesz tego słuchać, pani - bronił się.
- Och, ależ chcę - naciskała czarodziejka, nie spuszczając z niego wzroku. - Pan mnie
fascynuje, Herr Jaeger.
- Acha - powiedział Felix. I wbrew swym najszczerszym chęciom zaczął rozmyślać o
kobietach, z którymi dzielił łoże podczas swoich wędrówek. Nazbierało się ich trochę przez
lata, głównie na wpół zapomnianych dziewcząt z tawern oraz ladacznic w portach
rozrzuconych od Starego Świata aż po Ind. Wśród nich tylko kilka głębiej zapadło mu w
pamięć. Elissa, barmanka ze Ślepej Świni, która skradła mu sakiewkę i na jakiś czas również
serce. Siobhain z Albionu, która wyprawiła się z nim i z Gotrekiem do mrocznych krain
wschodu. Zawoalowana, szpieg i zabójczyni na usługach Starego Człowieka z Góry, której
prawdziwego imienia nigdy nie poznał. Ale wśród nich były tylko dwie, które naprawdę
kochał. Kirsten, z którą miał zamiar się ustatkować i założyć rodzinę, a która została
zamordowana przez szalonego dramatopisarza Manfreda von Diehla w małej placówce na
terenie Księstw Granicznych. Oraz Ulryka, z którą chciał przemierzyć świat, a którą spotkał
los gorszy od śmierci, z rąk wampira Adolphusa Kriegera. Wspomnienia, jedno dawno
pochowane w zakamarkach pamięci, a drugie wciąż świeże jak otwarta rana, sprawiły, że
poczuł nieprzyjemny ucisk w gardle. Przeklęta kobieta. Po co zadaje takie podstępne pytania?
Odwrócił się, żeby nie mogła ujrzeć bólu malującego się w jego oczach.
- Kochałem w życiu tylko dwie kobiety - powiedział wreszcie. - Obie już nie żyją. Czy
to wystarczająco fascynujące?
Być może jednak nie udało mu się zbyt dobrze ukryć przepełniającego go bólu, bo gdy
spojrzał na nią, zrobiła krok w tył, źrenice jej się rozszerzyły, a twarz pobladła. Położyła rękę
na sercu.
- Ja... Błagam o wybaczenie, Herr Jaeger - wyszeptała. - Nie sądziłam... To znaczy, nie
miałam zamiaru...
Jej twarz nagle pokrył rumieniec, po czym dziewczyna odwróciła się i ruszyła pędem
przed siebie, niemal wpadając w pośpiechu na drzwi wiodące pod pokład.
Felix obrócił się znów w stronę relingu, w myślach przeklinając dziewczynę za to, że
tak bezmyślnie weszła z butami w jego prywatne życie. Po chwili jednak przyszła mu do
głowy radośniejsza myśl. Być może dzięki temu zostawi go teraz w spokoju.
Nagle nawet posępny dzień wydał mu się troszeczkę bardziej pogodny.
*
Niestety, nic takiego się nie wydarzyło. Claudia wprawdzie nie odzywała się do niego
przy obiedzie, jedynie mieszała smętnie łyżką w potrawce i kiedy myślała, że na nią nie
patrzy, rzucała mu udręczone spojrzenia, ale później po południu, właśnie gdy szykował się
na kolejnych parę godzin obserwowania bagien, znów pojawiła się u jego boku ze
spuszczonymi oczami i zaciśniętymi ustami.
- Pragnę pana przeprosić, Herr Jaeger - powiedziała. - Byłam dla pana wstrętna tego
ranka i czuję się z tego powodu okropnie.
- Zapomnij o tym, pani - powiedział Felix, mając nadzieję, że rzeczywiście tak uczyni.
Niestety ona nie ustępowała.
Zrobiła jeszcze jeden krok, aby się do niego zbliżyć.
- Czasem zapominam, że ludzie to nie książki, które można otworzyć i czytać jak...
eee, książki. Nie powinnam wtykać nosa w nie swoje sprawy i naprawdę jest mi przykro.
- Nieważne - oparł Felix, rzucając drzazgę z relingu prosto do wody. - Nic się nie stało.
Poczuł delikatny nacisk na ramię i obróciwszy się w jej stronę, zobaczył, że się o niego
oparła. Wypukłość jej piersi skrytej pod ciemnoniebieską szatą napierała na jego łokieć.
- Jeżeli jest jakiś sposób... - powiedziała, spoglądając na niego spod długich rzęs. -
Cokolwiek mogłabym zrobić, żeby ci to wynagrodzić, uczynię to z rozkoszą.
Felix wyprostował się, przewrócił oczami, po czym zwrócił się twarzą ku dziewczynie.
- Zaczynam się zastanawiać, Fraulein, czy nie użyłaś swoich wizji, aby przekonać
Zabójcę do wzięcia udziału w tej wyprawie tylko po to, aby mieć mnie na statku.
Czarodziejka zamrugała oczami na tę ripostę, po czym wyprostowała się i gdy dotarło
do niej pełne znaczenie wypowiedzianych przez Felixa słów, rzekła wyniośle:
- Przysięga Kolegium Niebios mówi jasno, Herr Jaeger, że nie wolno nam używać
naszych mocy dla osobistych celów, a także, że nigdy nie będziemy szerzyć fałszywych wizji
ani wróżb z jakiejkolwiek przyczyny.
- No cóż, nie jestem w stanie sprawdzić, czy stosujesz się do tej przysięgi, pani -
powiedział Felix, nieco ostrzej niż miał zamiar.
- Och! - wzburzyła się Claudia. Wyrzuciła z siebie jeszcze jedno „Och!" i oddaliła się
w takim samym pośpiechu jak rano, ale czyniąc jeszcze więcej hałasu. Felix miał nadzieję, że
to powstrzyma ją na dłuższy czas, ale szczerze mówiąc, wielce w to wątpił.
*
Popołudniu trzeciego dnia, Felix przysiadł na rufie, aby opisać w dzienniku niezbyt na
razie fascynujące przygody związane z podróżą po Morzu Mananna. Najwyraźniej ostre
słowa, które wczoraj wypowiedział, zdały egzamin, ponieważ udało mu się spędzić niemal
całą godzinę na pisaniu, nie będąc nagabywanym przez Fraulein Pallenberger. Było to bardzo
odświeżające uczucie.
Gdy skończył pisać, zamknął dziennik, westchnął z lubością i rozsiadł się wygodnie,
myśląc, że z przyjemnością przekąsiłby lekki obiad. Wtem jednak owładnęło nim uczucie, że
jest obserwowany i rozejrzał się dokoła, spodziewając się ujrzeć Claudię wyglądająca zza
masztu. Zamiast tego spostrzegł Maxa ćmiącego fajkę, opartego o przeciwległą barierkę i
obserwującego go w skupieniu.
Felix uniósł brwi w zdumieniu. Cóż takiego zrobił tym razem? Czyż nie potraktował
Claudii wystarczająco ozięble? Max z pewnością powinien być zadowolony.
Skinął uprzejmie Maxowi i zabrał się za zamykanie kałamarza i odkładanie pióra.
Zanim skończył, Max postukał fajką o barierkę, przeszedł przez pokład i usiadł obok niego na
obróconym wiadrze. Felix stłumił westchnienie. Czyżby czekał go kolejny wykład?
- Dzień dobry, Max - odezwał się najprzyjemniejszym tonem, na jaki mógł się zdobyć.
Max dalej się w niego wpatrywał, nie odzywając się ani słowem na tyle długo, że Felix
zaczął się czuć nieswojo.
Wreszcie, gdy Felix już miał zamiar zapytać, o co chodzi, Max przemówił:
- Rzeczywiście nie postarzałeś się ani o jeden dzień, Felixie.
Felix westchnął.
- Wszyscy mi to mówią. Trochę już mnie męczy...
- Nie powiedziałem tego jako komplementu - przerwał mu Max. - Stwierdziłem fakt.
To niepodobna, żebyś w twoim wieku wyglądał tak młodo i żwawo.
Zmarszczył brwi i wskazał na policzek Felixa.
- Miałeś bliznę, o tutaj. Pamiętasz?
Felix wyciągnął dłoń i dotknął twarzy w miejscu, gdzie kiedyś miał bliznę po
pojedynku stoczonym w czasach studiów z Krassnerem, którego zabił w tej walce.
- Już jej nie ma - powiedział Max.
- Blizny bledną - odparł Felix.
- Nie takie jak ta. I nigdy całkowicie. A jednak ta zniknęła.
Felix zmarszczył czoło. Nie podobała mu się ta analiza.
- Ale zaraz, czy tak nie jest dobrze?
- Dobrze? - Max wzruszył ramionami. - Myślę, że tak. Ale jest również tajemniczo. Na
twoje ciało oddziałuje jakaś nienaturalna siła - utrzymuje je młodym, zdrowym i pozwala ci
leczyć się z odniesionych ran szybciej i lepiej niż to możliwe. Znam innych zaprawionych w
bojach wojowników w twoim wieku, Felixie. Są silni i wciąż w dobrej formie, ale ich stawy
trzeszczą, a dłonie są poznaczone bliznami. Ich twarze są pomarszczone, a twoja nie. Nie
wyglądasz już na dwudziestolatka, to prawda, ale wyglądasz dziesięć lat młodziej niż
naprawdę masz, a poza tym, mimo męczącego trybu życia, jaki prowadzisz, wydajesz się
wypoczęty i świeży.
- Myślę, że przesadzasz, Max. Ale jeżeli to, o czym mówisz, jest prawdą, to... - Felix
głośno przełknął ślinę, niepewny, czy chce znać odpowiedź. - To jak myślisz, co mogło to
spowodować?
Max odchylił się do tyłu, głaszcząc się po krótko przyciętej brodzie i zastanawiając się.
- Nie wiem, ale mógłbym ci podać kilka prawdopodobnych wyjaśnień. Jak sam
możesz zauważyć, - ciągnął, przyjmując profesorski ton - na Gotreka oddziałuje ta sama siła,
a nawet mocniejsza. Nie ma krasnoluda silniejszego i bardziej masywnego niż on. Mógłbym
się założyć, że ma siłę dziesięciu swoich pobratymców. I on też jest niemal niedraśnięty,
pomijając brakujące oko. Być może ten efekt wywołało coś, na co natrafiliście podczas
podróży na Pustkowia Chaosu. Może to być również konsekwencja przekroczenia portalu, w
którym zniknęliście, kiedy was ostatnio widziałem. A może to jakaś własność topora Gotreka.
To broń o wielkiej mocy. Być może trzyma jego i ciebie przy życiu w jakimś istotnym celu,
ale co to by mogło być, nie mam pojęcia. Cokolwiek na was działa, nie wykluczam, że może
robić to w nieskończoność.
- Nieskończoność? Mówisz, że mogę być... - Felix roześmiał się na myśl o takiej
niedorzeczności. - Nieśmiertelny?
- Nieśmiertelny lub tak długowieczny i odporny na rany, że nie robi to żadnej różnicy -
powiedział Max, kiwając głową. - Ale bądź świadom, że ma to swoje ciemne strony. My,
mieszkańcy Imperium, nie jesteśmy tolerancyjni wobec zjawisk niezwykłych czy
nienaturalnych. Felixie, jeżeli przez najbliższych dwadzieścia lat będziesz wyglądał, tak jak
dziś, ludzie zaczną gadać. Możesz zostać oskarżony o to, że jesteś mutantem, mistrzem
czarnej magii, a nawet nieumarłym.
Felix zbladł. Nigdy nie przypuszczał, że dobre zdrowie, jakim się cieszył, może być
spostrzegane jako piętno Chaosu. Co miał zrobić, rozchorować się?
Max powstał z westchnieniem.
- Muszę iść, znowu potrzymać uczonego Aethenira za rączkę, ale proszę cię Felixie,
przemyśl to, co ci powiedziałem. Sądzę, że rozsądnie będzie stawić czoła swej naturze,
zamiast udawać, że nic się nie zmieniło.
- Dziękuję, Max - odpowiedział łagodnie Felix. - Przemyślę to.
Tak bardzo był skonfundowany tym, co powiedział mu Max, że prawie nie zauważył,
jak czarodziej odwrócił się i odszedł. Nie chciał w to uwierzyć. Czy mogła to być prawda?
Jeżeli coś takiego by się wydarzyło, czy nie zauważyłby tego? Nie czuł się inaczej niż kiedyś.
Ale może właśnie to Max miał na myśli. Powinien czuć się inaczej - obolały, zmęczony,
starszy.
A co jeśli naprawdę był nieśmiertelny? Powinien się z tego cieszyć? To przecież
marzenie każdego człowieka, żeby żyć wiecznie, nieprawdaż? Ale zostać unieśmiertelnionym
bez własnej wiedzy przez jakąś nieznaną siłę? Nie rozumiał tego i tak naprawdę było to
bardziej irytujące niż ekscytujące. I czy naprawdę chciał podążać za Zabójcą w poszukiwaniu
niebezpieczeństw, przez wieki, bez końca? Nawet najwspanialsza podróż musi kiedyś dobiec
kresu, czyż nie?
Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl, która sprawiła, że na chwilę stanęło mu
serce. A jeśli, tak jak zasugerował Max, był wampirem? To znaczyłoby, że on i Ulryka
mogliby być jednak razem! Ale nie, stwierdził po chwili z westchnieniem, wątpił, żeby był
wampirem. Przecież siedział teraz na słońcu, prawda? I nigdy, jak sięgał pamięcią, nie pił
niczyjej krwi. A poza tym, gdyby był wampirem, nigdy nie zdołałby nawet spotkać się
Ulryką, ponieważ Gotrek zabiłby go w chwili, w której by to odkrył.
- Statek na horyzoncie! - zawołał głos z bocianiego gniazda. - Na naszym kursie, za
rufą.
Felix spojrzał w górę. Tego rodzaju okrzyki często rozlegały się podczas pierwszych
dwóch dni podróży, gdy Duma Skintstaad opuszczała wąski odcinek Morza Manaanspoort i
wpływała na duży morski szlak. Jednakże, gdy skręcili na wschód i okazało się, że większość
kupców udawała się na zachód do Bretonii, Estalii i Tilei, coraz rzadziej napotykali na inne
statki.
Powstał i dołączył do kapitana Bredy na rufie. Daleko przed nimi, na granicy morza o
odcieniu żelaza i ołowianego nieba widniała biała plamka o ostrych konturach, wyglądająca
jak ząb wystający znad horyzontu.
- Co to za statek? - zagadnął Felix.
Kapitan wzruszył ramionami.
- Trudno powiedzieć z takiej odległości - odparł. - Trzy maszty. Porządnie otaklowany.
Najprawdopodobniej z Marienburga, może z Imperium. Nie wiem, dlaczego płynie na północ.
Nie ma za wiele handlu z Norską o tej porze roku. Sam bym nie płynął, gdyby nie złoto
Wysokiego.
Statek pozostawał na horyzoncie do końca dnia, nie zwiększając ani nie zmniejszając
dystansu. Kapitan Breda poinstruował nocną wachtę, aby obserwowała światła drugiego
okrętu i obudziła go, gdyby się zbliżył, ale nigdy do tego nie doszło.
*
Czwarty dzień wstał szary i mglisty, deszcz zacinał z przerwami i nie sposób było
stwierdzić, czy statek z białymi żaglami wciąż znajdował się za nimi, czy nie.
Trochę przed południem Duma Skintstaad przepłynęła obok ostatniego przylądka
Morza Manaanspoort i wypłynęła na czarny przestwór Morza Chaosu. Północny wiatr, który
wcześniej docierał do nich złagodzony przez Jałową Krainę, teraz uderzał prosto w twarze
zimnymi, mokrymi podmuchami. Wszyscy marynarze przywdziali nasmarowane tłuszczem
skórzane kamizele i drżeli z zimna na swoich stanowiskach. Felix owinął się ciaśniej
czerwonym płaszczem i rozglądał na wszystkie strony. W trakcie wszystkich swoich podróży
nigdy wcześniej nie zapuścił się na te wody. Bezpośrednio na północ przed nimi zaczynała się
Norska, kraina drakkarów, pokrytych śniegiem górskich szczytów i odzianych w futra
grabieżców. Na wschodzie znajdował się Erengrad i Kislev oraz Morze Szponów. Ma
zachodzie rozciągał się legendarny Albion, pokryta mgłą wyspa, którą kiedyś odwiedzili z
Gotrekiem, chociaż nigdy do niej nie podróżowali. W każdym z tych kierunków mogła
czekać przygoda, ale w sumie otoczenie wydawało się przede wszystkim mroźne i mało
interesujące.
Parę godzin później doszło do nieuniknionego i przecięły się ścieżki Gotreka oraz
Aethenira. Do tej pory udawało się unikać konfrontacji, ponieważ zarówno elf, jak i
krasnolud, większość czasu spędzali w swoich kajutach, opuszczając je tylko po to, aby
skorzystać z wygódki. I w tym właśnie miejscu doszło do spotkania.
Wygódka na Dumie Skintstaad była niczym więcej jak okrągłą dziurą w desce, która
wisiała nad dziobem okrętu bezpośrednio pod bukszprytem i była osłonięta od reszty statku
skórzaną kurtyną. Droga wiodąca do niej była bardzo wąska i prowadziła pomiędzy
wystającym bukszprytem a barierką na sterburcie, gdzie przechowywano przywiązane do niej
zapasowe żagle i inne marynarskie sprzęty.
Mimo że Felixa nie było na miejscu, kiedy sprzeczka się rozpoczęła, wyglądało na to,
że Aethenir wychodził właśnie z wygódki, gdy napotkał Gotreka czekającego niecierpliwie na
swoją kolej.
Pierwszą rzeczą, jaką usłyszał Felix i reszta załogi, był chrapliwy głos Gotreka
przebijający się przez odgłosy wiatru i uderzających fal.
- Nie ustąpię przed żadnym, pozbawionym honoru, czczącym drzewa elfem! Ty ustąp!
- Ośmielasz się mi rozkazywać, krasnoludzie? Zapłaciłem za ten statek i jesteś na jego
pokładzie dzięki mojej łasce. A teraz mówię ci, ustąp.
Felix zerwał się z miejsca, w którym czytał właśnie o swoich podróżach z Gotrekiem i
pędem puścił się w stronę dziobu. Tego tylko brakowało. Zauważył, że Max też biegnie w
tamtą stronę. Tuż za nimi spieszyli wojownicy Aethenira. Gdy wszyscy dotarli do maleńkiego
korytarza, zobaczyli elfa i krasnoluda stojących twarzą w twarz, a raczej twarzą w pierś, i
warczących na siebie niczym wściekłe psy.
- Idę, gdzie mi się podoba i kiedy mi się podoba i żaden nabzdyczony, spiczastouchy
szczeniak nie będzie mi stał na drodze. A teraz odsuń się, zanim wyrzucę cię za burtę!
- Uparty synu ziemi. Nie stoję ci na drodze. To ty stoisz mi na drodze!
- Gotrek - zawołał Felix. - Odpuść sobie. Jaki to ma sens?
- Właśnie, Zabójco - poparł go Max. - Odsuń się i miejmy to za sobą.
- Ustąpić elfowi? - powiedział Gotrek groźnym tonem. - Prędzej bym umarł.
- Na Asuryana - wtrącił się Aethenir. - Nie byłoby tej kłótni, gdybyś zgolił tę
paskudną, monstrualną brodę. Byłoby wtedy wystarczająco miejsca dla nas dwóch.
Gotrek zamarł, a jego jedyne oko zalśniło złowrogo. Opuścił powoli dłoń i chwycił za
trzonek topora.
- Coś ty powiedział?
Felix usłyszał chrzęst stali, gdy wojownicy Wysokiego Elfa w jednej chwili wszyscy
wyciągnęli swoje miecze. Aethenir spojrzał na nich.
- Kapitanie Rion! Bracia! Brońcie mnie! Uratujcie mnie przed tym szalonym
ociosywaczem kamieni!
Elfy przepchnęły się pomiędzy gapiów i stanęły rzędem przed tłumem.
- Tchórzu - sarknął Gotrek, wyciągając topór przed siebie i ignorując elfy
zgromadzone za jego plecami. - Chcesz, żeby inni toczyli za ciebie twoje bitwy? Wyciągaj
miecz!
- Nie noszę miecza - odpowiedział Aethenir, cofając się w stronę kurtyny zasłaniającej
wygódkę. - Jestem uczonym.
- Ha! - warknął Gotrek. - Uczony powinien być na tyle mądry, żeby ustami nie
zaczynać sprzeczki, której nie potrafi dokończyć rękoma.
Mówiąc to, uczynił kolejny krok w stronę elfa.
- Odwróć się, krasnoludzie - powiedział kapitan Rion, elf o ogorzałej twarzy i
zimnych, stalowoszarych oczach. - Nikogo nie będę atakował od tyłu, nawet kopacza tuneli.
Gotrek obrócił się i uśmiechnął się złośliwie, widząc wymierzone w siebie ostrza
mieczy.
- No dobra - powiedział. - Najpierw wy, a potem „uczony".
Felix przecisnął się do niego.
- Gotrek, posłuchaj mnie. Nie możesz tego zrobić.
- Odsuń się, człeczyno - warknął Gotrek. - Zabierasz mi miejsce.
Felix nawet nie drgnął.
- Gotrek, proszę. On może i na to zasługuje, ale zapłacił za statek. Ta podróż skończy
się, jeśli zabijesz jego albo jego przyjaciół. Pamiętasz wizję czarodziejki? Czarną górę? Falę
krwi? Olbrzymiego potwora? Jeżeli ta sprzeczka skończy się rozlewem krwi, to wrócimy do
Marienburga i ta zagłada umknie nam sprzed nosa jak wszystkie pozostałe. Czy naprawdę
tego właśnie chcesz?
Gotrek zesztywniał na długą chwilę, ciężko oddychając. Felix widział, jak pod brodą
zaciska mu się szczęka, jakby zgrzytał zębami. Wreszcie opuścił topór i odwrócił się,
przeciskając się brutalnie obok Aethenira, podczas gdy elf niemal przykleił się do relingu.
Gotrek zniknął za kurtyną, ale po chwili wystawił jeszcze głowę.
- Lepiej żeby to była cholernie dobra zagłada!
Odwrócił się i zniknął w wygódce. Po chwili ze środka rozległ się huk jakby eksplozji
w browarze. Wszyscy szybko się stamtąd ewakuowali.
*
Felix powrócił tej nocy do swojej ciasnej kajuty bardzo zadowolony. Mimo że
sprzeczka Gotreka z Aethenirem omal nie spowodowała katastrofy, która zakończyłaby ich
podróż, zanim ta naprawdę się rozpoczęła, Felix był pokrzepiony widokiem Zabójcy tak
rozzłoszczonego i ożywionego, wymieniającego z elfem pradawne obelgi i wyzywającego
całą jego świtę na pojedynek. Cóż za kontrast z tym somnambulicznym osobnikiem, który
siedział posępnie w Gryfie, nie przejawiając więcej aktywności niż było potrzeba, aby unieść
kufel do ust. Wizja czarodziejki zdawała się działać na niego jak eliksir, podnosząc go z
głębin depresji i dając mu nowy cel w życiu.
Kładąc się w wąskim łóżku i owijając się ciaśniej ciężką kołdrą, Felix miał nadzieję,
że dla dobra Zabójcy, przepowiednia nie była kłamstwem. Zaraz potem myśli zaczęły mu się
urywać i pozwolił uderzeniom fal oraz skrzypieniu i pojękiwaniu desek okrętu ukołysać się
do głębokiego snu bez żadnych marzeń.
Ponownie otworzył oczy, gdy usłyszał jakiś delikatny szmer. Długie lata doświadczeń
związanych z niebezpiecznymi przebudzeniami nauczyły go nie wykonywać żadnych
gwałtownych ruchów ani nie hałasować. Zamiast tego poruszył tylko oczami, przesuwając
powoli wzrokiem po małym, ciemnym pomieszczeniu, na tyle, na ile mógł sięgnąć bez
obracania głową. Nic. Czyżby tylko mu się zdawało? Nie. Delikatny dźwięk powtórzył się, a
zaraz potem usłyszał cichy szelest. Ktoś lub coś z pewnością było z nim w pokoju.
W przytłumionym blasku księżyca docierającym do środka przez małe okno z grubą
szybą mógł rozróżnić kontury i krawędzie sprzętów w pokoju. Poruszył głową o parę
centymetrów w jedną i drugą stronę, najciszej, jak się dało.
Tak, ktoś był w pokoju i była to zupełnie naga kobieta, która właśnie zrzuciła swą
szatę na podłogę i ukazała swoje młode krągłości, jaśniejące bladym blaskiem w świetle
księżyca.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał Felix.
- Nie mogłam spać - odpowiedziała Fraulein Pallenberger.
- I dlatego postanowiłaś, że ja też nie powinienem.
Westchnęła ciężko i przysiadła na skraju łóżka, drżąc trochę z zimna, po czym
położyła ręce na narzucie przykrywającej jego nogi.
- Posługuje się pan zgryźliwościami, aby ukryć swój smutek, Herr Jaeger, ale ja wiem,
że pod okrutnymi słowami kryje się pragnienie bliskości. Odpychasz mnie, żeby nie musieć
dzielić swego bólu, ale w myślach wołasz: „Wróć! Wróć!".
Położyła się na narzucie i zbliżyła swoją twarz do jego twarzy.
- Dlatego też wróciłam.
Zamknęła oczy i pochyliła się, aby go pocałować. Felix obrócił głowę i jej usta
wylądowały niezręcznie na jego uchu.
- Fraulein - powiedział, po czym wygrzebał się z pościeli i usiadł na łóżku. - Fraulein,
nie powinno cię tutaj być.
Przewróciła się na bok i spojrzała na niego, przeciągając się i rzucając mu spojrzenie
spod uniesionych brwi, co do którego z pewnością była przekonana, że jest bardzo zmysłowe.
Przełknął ślinę. Mimo całej przesady w jej zachowaniu, wyglądała dość pociągająco, leżąc tak
rozciągnięta na jego łóżku.
- A dlaczego nie? - zapytała. - Brakowało ci tego. Mnie też tego brakowało. Z
pewnością nie jesteś jakimś pruderyjnym...
- Nie brakowało mi tego! - rzucił Felix. - A ty... U ciebie ma to więcej wspólnego z
zagraniem na nosie magistrowi Schreiberowi i sprzeciwieniem się własnemu kolegium niż z
rzekomym pociągiem, który odczuwasz do mnie.
Jej omdlewające spojrzenie w mig zmieniło się w groźny wzrok. Również usiadła, a
wszelkie pozory pożądania znikły.
- A dlaczegóż nie miałabym się buntować? - wysyczała. - Nie widzisz, że to może być
moja ostatnia szansa. Herr Jaeger, jestem młoda! Młoda! Chcę zobaczyć świat, zanim
zostanie mi odebrany na zawsze! Chcę trochę pożyć, zanim umrę! To mój dar - i moje
przekleństwo! - że potrafię przewidywać przyszłość i przewiduję, że reszta mojego życia
będzie jak długi, szary korytarz, pełen kurzu, diagramów, teleskopów i bladych,
pomarszczonych mężczyzn!
Zakryła twarz jedną dłonią.
- Wiem, że nie mogę opuścić kolegium. Imperium nie pozwoli przeżyć samotnej
czarownicy. Wiem, że muszę do nich wrócić, ale teraz, przez te kilka dni... - spojrzała na
Felixa, a oczy płonęły jej ogniem. - Chcę żyć!
Felix rozsiadł się wygodnie, rozdarty między wzruszeniem a chęcią wybuchnięcia
dzikim śmiechem.
- Fraulein Pallenberger, to wszystko bardzo wzruszające, ale z tego co wiem,
Kolegium Niebios nie jest zakonem, w którym praktykuje się celibat. Możesz wyjść za mąż.
Możesz czerpać z życia także przyjemności.
- Nie, dopóki nie zostanę magistrem - powiedziała ponuro Claudia. - A to może mi
zająć aż do trzydziestki! Będę już stara. Nikt nawet na mnie nie spojrzy. Moja młodość dawno
przeminie.
Tym razem Felix aż się zakrztusił ze śmiechu.
- A jak myślisz, ile ja mam lat?
- Czas płynie inaczej dla mężczyzn! - krzyknęła, po czym na serio się rozpłakała.
- Och, popełniłam straszny błąd! - załkała. - Nie chciałam wstępować do Kolegium!
Nie chcę być czarodziejką!
- Szszsz, szszsz - próbował ją uciszyć Felix, ujmując jej dłonie w swoje ręce. -
Obudzisz cały statek.
Jęknął, wyobraziwszy sobie Maxa odnajdującego ich w tej krepującej sytuacji.
- Proszę, Fraulein, uspokój się.
Stłumiła łkanie, zasłaniając twarz rękami, po czym osunęła się ciężko na jego pierś,
kładąc mu głowę na ramieniu. Trzymał ją w objęciach, głaszcząc po włosach i cały czas
powtarzał sobie, że robi to tylko po to, aby ją uspokoić i pocieszyć, a nie w żadnych
romantycznych celach. Ale kiedy jej dłonie objęły jego tors i przytuliła się mocniej do niego,
poczuł wbrew sobie wzbierające pożądanie.
Zwalczył to uczucie i odepchnął ją, ale po chwili przywarła do niego z powrotem.
- Nie odtrącaj mnie, Herr Jaeger - zamruczała mu do ucha. - Pozwól mi żyć, błagam
cię.
- Fraulein, Claudio - odparł, próbując się wyswobodzić. - Myślę, że przesadzasz,
odmalowując swoje położenie w tak czarnych barwach. Trzydziestka, nawet dla kobiety, to
nie...
Jej usta odnalazły jego wargi, a potem język. Odwzajemnił pocałunek, zanim
przypomniał sobie, że nie powinien tego robić.
- Claudio, proszę - powiedział, odrywając się wreszcie od niej.
Nie powinien był na to pozwolić. Kochał Ulrykę. Jej wspomnienie było wciąż świeże
w jego sercu. Wątpił, żeby kiedykolwiek miało zblednąć. Nie chciał nikogo innego oprócz
niej. A kiedy nie mógł jej mieć, nie będzie miał nikogo. Zbezczeszczenie wspomnienia ich
miłości jakimś błahym zwierzęcym aktem byłoby świętokradztwem.
Dłonie Claudii przesunęły się wzdłuż jego piersi w stronę nóg, podczas gdy cały czas
okrywała jego szyję pocałunkami. Zadrżał. Z drugiej strony, co prawda, to prawda, w tym
świecie pełnym bólu i problemów, człowiek musiał korzystać z przyjemnych chwil, kiedy mu
się trafiały. Znów usłyszał w głowie słowa Ulryki: „Musimy znaleźć szczęście pośród nam
podobnych". Wciąż nie był pewien, czy będzie mógł znaleźć szczęście, ale chyba był na
całkiem dobrej drodze do odnalezienia ukojenia.
Z westchnieniem i cichymi przeprosinami pod adresem Ulryki, gdziekolwiek teraz
była, pochylił się nad Claudią i złożył na jej ustach długi, głęboki pocałunek. Czarodziejka
jęknęła i przytuliła się mocniej do niego. Ściągnął przez głowę swoją nocną koszulę i
przycisnął usta do jej szyi, całując i pieszcząc ją czule. Drżała i pojękiwała cicho pod jego
dotykiem. Felix uśmiechnął się pod nosem. Minęło trochę czasu, ale jak widać nie zapomniał,
jak to się robi. Przyparł ją do łóżka, po czym zaczął całować jej dekolt i zsuwać się niżej
pomiędzy piersiami. Zawyła i wpiła się w niego, dygocząc jak w gorączce.
- Tutaj! - krzyknęła. - Tutaj!
Na Taala i Rhyę, pomyślał Felix, schodząc jeszcze niżej. Nic dziwnego, że dziewczyna
żałuje wstąpienia do kolegium, ma przecież temperament jak kotka w rui.
- Tutaj! - wrzasnęła czarodziejka, po czym wyskoczyła z łóżka, bodąc go w pośpiechu
kolanami w pierś.
- Claudio, co...? - chciał zapytać, ale słowa uwięzły mu w gardle.
Dziewczyna stała pośrodku maleńkiej kajuty z rozłożonymi szeroko rękoma, a gałki
oczne kręciły się jej szaleńczo w oczodołach. Trzęsła się, jakby miotał nią potężny wiatr.
- Tutaj! - krzyknęła. - Tutaj znajduje się źródło moich wizji! Czuję to! Tutaj narodzi
się zagłada Marienburga!
Felix usłyszał głuchy odgłos kroków i pytające głosy towarzyszy podróży, rozlegające
się za ścianą. Wyskoczył z łóżka i chwycił szatę czarodziejki z podłogi tam, gdzie ją upuściła.
Musiał ją szybko ubrać i odprowadzić do kabiny. Było to jednak niemożliwe. Wciąż stała z
wyciągniętymi ramionami, napięta jak cięciwa łuku i nie mógł jednocześnie trafić oboma
rękawami w jej ręce.
- Tutaj! - zawodziła mu do ucha, gdy starał się szatą przykryć jej nagość. - Tutaj
znajdziemy zagładę Altdorfu!
W tej właśnie pozie zastali ich pozostali pasażerowie, gdy z hukiem otworzyły się
drzwi. Stali w nich Max, Aethenir, kapitan Breda, Gotrek, a także zbieranina szermierzy,
marynarzy i elfów. Wszyscy wpatrywali się w Felixa i Claudię, nagich i szamoczących się
bezładnie pośrodku pokoju, podczas gdy szata czarodziejki po raz kolejny z szelestem opadła
na podłogę.
- Nie możesz robić tego trochę ciszej, człeczyno? - mruknął Gotrek. - Niektórzy z nas
chcieliby trochę pospać.
7

Kapitan Breda natychmiast rozkazał rzucić kotwicę, ale ponieważ wypatrywanie


czegokolwiek w kompletnych ciemnościach nie miało najmniejszego sensu, dlatego poczekali
do brzasku przed opuszczeniem łodzi i powiosłowaniem w stronę brzegu. Tam mieli zamiar
odnaleźć źródło wizji Claudii.
Gotrek i Felix wyprawili się na łodzi, w której razem z nimi siedział Max, Claudia oraz
sześciu rycerzy z Gwardii Reiku. Aethenir ze swoimi wojownikami płynęli tuż obok. W
trzeciej łodzi kapitan Breda wysłał grupę marynarzy, których zadaniem było uzupełnienie
zapasów świeżej wody i jedzenia. Kiedy opuszczali statek, Felix widział, jak żeglarze oparci
o reling przypatrywali się mu i, wymieniając między sobą żartobliwe uwagi, trącali się
łokciami. Jego twarz spłonęła czerwienią. Śmiali się z niego za jego plecami od momentu,
kiedy rozeszła się plotka o tym, jak to nakryto go z Claudią na miłosnej schadzce. Nie
rozumiał, z czego tak rżeli. Przyszła przecież do jego kabiny, a nie do nich.
Wesołość, jaką wzbudzał pośród marynarskiej braci, nie była niestety jedynym
skutkiem ubocznym nocnego incydentu. Max od tamtej pory nie odezwał się do niego ani
jednym słowem. Tak samo Claudia. Wydawała się zbyt zawstydzona, żeby chociaż na niego
popatrzeć.
Podróż w stronę brzegu upłynęła więc w ciszy i napiętej atmosferze.
Wyciągnęli łodzie na skalisty brzeg otoczony z trzech stron przez strome, piaszczyste
wydmy. Między wysokimi trawami rosnącymi na ich szczytach świszczał zimny wiatr, a po
ołowianoszarym niebie przemykały chmury. Spadło kilka kropel deszczu. Max i Aethenir
obrócili się w stronę Claudii, patrząc na nią wyczekująco, podczas gdy strażnicy z Gwardii
Reiku i elfi wojownicy przygotowywali się do marszu. Felix wcisnął się w swoją koszulkę
kolczą i przypasał miecz.
- Czy miałaś jakieś kolejne widzenia, czarodziejko, które wskazałyby nam, gdzie
szukać źródła zła? - zapytał Max, który od wydarzeń zeszłej nocy zaczął się zwracać do
Claudii bardzo oschłym tonem. - Albo cóż to mogłoby być?
Claudia potrząsnęła głową, niezdolna spojrzeć mu w oczy.
- Wizja minęła i nie miałam kolejnej. Przepraszam, magistrze. To musi być gdzieś
niedaleko, ale nie wiem, dokładnie gdzie, ani co to jest.
Max pokiwał głową.
- Dobrze więc, zatem rozdzielimy się i poszukamy tego czegoś. Ty i ja pójdziemy na
południe wzdłuż brzegu, razem z kapitanem Oberhoffem i jego ludźmi. Szlachetny elfie, czy
zabierzesz swoich współbraci w głąb lądu i rozejrzysz się tam?
- Oczywiście - zgodził się Aethenir.
Max zwrócił się do Gotreka, celowo ignorując Felixa:
- Zabójco, czy ty i Herr Jaeger moglibyście udać się wzdłuż północnej linii wybrzeża?
Będziemy kontynuować poszukiwania do przedpołudnia, a potem spotkamy się w tym samym
miejscu i porównamy spostrzeżenia.
Acha, czegokolwiek byście nie znaleźli, zostawcie to, dopóki nie przybędziemy na
miejsce wszyscy razem i nie zbadamy tego. Gotrek pokiwał głową.
Felix zesztywniał na taki afront, ale nic nie odpowiedział. W końcu obiecał Maxowi,
że nie będzie miał do czynienia z Claudią, a jednak nie dotrzymał słowa - jakkolwiek wbrew
własnej woli - i zasłużył sobie na takie traktowanie. Mimo wszystko miał wrażenie, że
czarodziej zachowuje się trochę małostkowo. Być może Max był po prostu zazdrosny o to, że
Claudia napastowała Felixa, a nie jego. Myśli zaczęły gonić jedna drugą. Czy Max w końcu
się ożenił? Czy miał kochankę? Czy w ogóle obchodziły go jeszcze tak przyziemne sprawy?
Felix nie miał pojęcia.
Gdy zabierali plecaki i bukłaki z łodzi, Felix na chwilę został sam na sam z Claudią.
Pochylił się nieco w jej stronę i ściszając głos, odezwał się:
- Mam nadzieję, że Max nie zrugał cię za bardzo za ostatnią noc...
- Mogłeś mnie jakoś wytłumaczyć - warknęła, przerywając mu wpół zdania. - Nigdy w
życiu się tak nie wstydziłam.
- Starałem się! - próbował się bronić Felix. Ale zaraz się zdenerwował. Jakie prawo
miała Claudia, żeby krytykować jego poczynania? - A ty mogłaś zostać we własnej kajucie i
oszczędzić nam obojgu masy kłopotów!
- Och! - powiedziała i odwróciła się, nie zaszczycając go już ani jednym słowem.
Patrzył, jak odchodzi i po chwili poczuł na sobie mordercze spojrzenie Maxa. Felix
przeklął pod nosem, po czym obrócił się, zarzucając na ramiona plecak.
Z nieba siąpił przelotny deszcz, gdy Felix wraz z Gotrekiem wyruszyli na północ,
starając się nie tracić morza z zasięgu wzroku. Nie było to takie łatwe, jak ktoś mógłby
pomyśleć. Brzeg wcale nie składał się głównie z plaż czy wydm. W rzeczywistości większość
brzegu zajmowały bagniste, cuchnące mokradła, nieskończenie płaskie moczary, spośród
których wynurzał się czasem niczym zakrzywiony palec czarownicy poskręcany, pozbawiony
liści pień. Przedzierali się przez ostrą jak miecze, sięgającą Felixowi do pasa, a Gotrekowi do
piersi trawę, która porastała zachwaszczoną, gąbczastą ziemię. Ślady ich stóp natychmiast
wypełniały się wodą. Błoto wydzielało lepką, cuchnącą mgłę, której obłoki wirowały wokół
kostek. Z oparów wylatywały chmary muszek i komarów, które właziły im do oczu i uszu, a
także niemiłosiernie cięły każdy centymetr odsłoniętej skóry. Wilgotną ciszę przerywały od
czasu do czasu dziwne odgłosy, a w pewnym momencie usłyszeli nawet, jak coś dużego
uderza ciężko o dno pobliskiego strumienia, ale nie zdołali dostrzec, co to było.
Gotrek spokojnie i bez narzekań znosił muchy, błoto, smród i niepokojące dźwięki,
podczas gdy Felix przez całą drogę odganiał się od owadów, przeklinał, potykał się o
powalone konary i właził prosto w olbrzymie pajęczyny. Otoczenie wydawało się znakomicie
współgrać z jego fatalnym nastrojem. Nie mógł przeboleć tego, jak niesprawiedliwie Claudia
go potraktowała. To przecież nie była jego wina, że znaleziono ją nagą w jego kajucie.
Kilkakrotnie starał się ją przekonać do wyjścia. To ona przyszła do jego kabiny bez
zaproszenia i próbowała go uwieść. To ona postanowiła sobie, że najlepszy moment na
otrzymanie nowej wizji nastąpi podczas uprawiania miłości. Jeszcze bardziej irytujące były
spojrzenia Maxa, z których można było odczytać, że czarodziej jest przekonany, iż to Felix
zwabił dziewczynę do swojego pokoju, tak jakby był jakimś uwodzicielem, który czyha na
młode, niedoświadczone dziewczęta. Miał ochotę zawrócić i wykrzyczeć im prawdę prosto w
oczy. Zaczął rozważać ten pomysł z takim zapamiętaniem, że zapomniał patrzeć, gdzie stawia
stopy i wszedł prosto w kałużę. Lodowaty, zielonkawy szlam momentalnie wypełnił mu
cholewki butów.
Jego złorzeczenia wystraszyły kaczki lecące kluczem nad ich głowami. Ptaki zaczęły
głośno wyrażać swoje niezadowolenie, które z kolei wywołało w odpowiedzi harmider
dobiegających z zachodu dziwnych dźwięków, od których cierpła skóra. Felix przeklął je
również.
Gdyby chociaż mieli jakąś wizję tego, czego poszukiwali, może cała ta wyprawa
byłaby bardziej znośna. To też była wina Claudii. Czy naprawdę musiała mówić tak mgliście?
Jaki był pożytek z tego przewidywania przyszłości, jeżeli potrafiła dawać tylko niejasne
odpowiedzi? Czy powinni wypatrywać ruin jakiejś pradawnej wieży? Kręgu kamieni?
Dziwnego drzewa z mackami zamiast gałęzi? Szczeliny w ziemi, z której wydobywa się
widmowy poblask? Bezcelowa tułaczka przypominała polowanie na dzikie gęsi. Być może
Claudia wcale nie posiadała zdolności przewidywania przyszłości? Jak do tej pory nic tego
nie potwierdziło. Być może zmyśliła całą historyjkę, żeby mieć pretekst do opuszczenia
murów Kolegium Niebios. Można by się było tego po niej spodziewać.
*
Właśnie, gdy mieli ruszyć w drogę powrotną, aby donieść o niepowodzeniu w
poszukiwaniach, Gotrek dostrzegł ślady stóp. Po kilku godzinach przedzierania się przez
mokradła wyszli na pagórkowatą równinę, porośniętą krzewami jeżyn i niewysokimi sosnami.
Przez zarośla płynął w stronę morza wąski strumień czystej wody, z wysokimi, podmytymi
brzegami. Pod jedną ze skarp odnaleźli ślady stóp biegnące równolegle do nurtu, w stronę
lądu.
Wyciągnęli broń i ruszyli tym tropem. Ślady biegły wzdłuż strumienia, wchodząc i
wychodząc z wody, przez jakieś kilkaset metrów. Zatrzymywały się w miejscu, gdzie
strumień rozszerzał się w sadzawkę, z niewielką, błotnistą plażą na brzegu. Oczywiste było,
że jakiś czas temu przybyła tu grupa marynarzy, aby uzupełnić zapasy wody, dokładnie tak
jak robili to teraz na południe stąd ludzie kapitana Bredy. Ślady wąskich stóp były też
niezaprzeczalnym dowodem - przynajmniej dla Gotreka - kim byli ci marynarze.
- Jeszcze więcej elfów - mruknął.
Felix pokiwał głową, po czym zawrócili w stronę miejsca zbiórki. Dokonali odkrycia,
ale nie wydawało się, żeby to miał być znak zagłady, którego poszukiwali.
Deszcz wybrał sobie właśnie ten moment, aby lunąć z nieba niczym wodospad. Felix
westchnął. Oczywiście, musiało zacząć padać. Ten dzień nie byłby kompletny, gdyby nie
zakończył się przemoczeniem do suchej nitki.
*
Ściemniło się i deszcz zacinał coraz mocniej. Ruszyli w drogę powrotną już nie
brzegiem morza, ale w głębi lądu. Częściowo dlatego, żeby jako doświadczeni zwiadowcy
przeszukać nowy teren, ale głównie dlatego, żeby uniknąć wędrówki przez bagna podczas
ulewy. Okazało się, że Max, Claudia i ich eskorta Gwardii Reiku uczynili to samo, ponieważ
spotkali ich nadchodzących od południa w głębi lądu, kilkaset metrów od plaży, na której
wylądowali. Dwoje czarodziei przedstawiało sobą opłakany widok. Ich płaszcze i długie szaty
były po pas zabrudzone błotem, a ręce i twarze mieli poharatane przez jeżyny i pocięte przez
insekty. Felix poczuł ciepło na sercu na myśl o tym, że Claudia dzieliła ten sam los co on. Z
pewnością dobrze jej to zrobiło.
- Znaleźliście coś? - ocierając twarz chustką, zapytał Max podniesionym głosem, aby
przekrzyczeć szum deszczu. Mimo ulewy i zimnego wiatru, on i Claudia byli zziajani i cali
czerwoni na twarzach z wysiłku. Tak samo szermierze, którzy dyszeli ciężko i najpewniej
żałowali tego, że na rekonesans przywdziali ciężkie napierśniki i naramienniki.
- Niewiele - odkrzyknął Felix w odpowiedzi. - Pod koniec naszej wędrówki
znaleźliśmy tylko ślady grupy elfów uzupełniających zapasy wody.
- Uzupełniających zapasy wody? - zdziwił się kapitan Oberhoff. - W tym
zapomnianym przez bogów miejscu? Musiały był zdesperowane!
- Albo szukały czegoś - stwierdził Max. - Jak my.
Usłyszeli szczęk stali i odwrócili głowy. Ze wschodu maszerował Aethenir ze swoją
eskortą, pokonując niewielkie wzniesienie w idealnym podwójnym szeregu. Felix skrzywił
się, widząc, że mimo iż były mokre, ich płaszcze nadal wyglądały nieskazitelnie, tak samo jak
czyste buty. Poza tym żaden z nich nie miał nawet jednego śladu po ugryzieniu komara.
- Cóż za rozczarowanie - odezwał się Aethenir, gdy elfy podeszły bliżej. - Nic nie
znaleźliśmy.
Spojrzał na Maxa.
- Mam nadzieję, że mieliście więcej szczęścia.
Max potrząsnął głową.
- Niestety nie. Gotrek i Herr Jaeger odnaleźli na północ stąd ślady grupy elfów
uzupełniających zapasy wody, ale nic więcej.
- Elfy? - powtórzył Aethenir, a źrenice zwęziły mu się podejrzliwie. Odwrócił się w
stronę kapitana Riona i zadał mu pytanie po elfiemu. Kapitan potrząsnął przecząco głową i
Aethenir wyraźnie się zatroskał.
- Mam nadzieję, że to były tylko elfy - powiedział do Maxa, po czym spojrzał na
Claudię. - A czy Fraulein Pallenberger doświadczyła jakichś nowych objawień odnośnie celu
naszej podróży?
- Nie - odpowiedział Max za nią. - Jeszcze nie.
Claudia zwiesiła głowę.
- Chciałabym umieć je przywoływać, szlachetny elfie - powiedziała ponuro. - Ale one
przychodzą tylko, kiedy same chcą, czasem zupełnie nieoczekiwanie.
Elf uśmiechnął się złośliwie.
- Zauważyłem.
Claudia usłyszawszy te słowa, oblała się rumieńcem, a w oczach Maxa zapłonęła
złość. Nawet Felix poczuł się dotknięty. Dziewczyna być może jest niedojrzała i musi się
jeszcze sporo nauczyć o samokontroli, ale nie było powodu, żeby jeszcze pogarszać jej
samopoczucie po wczorajszym żenującym wydarzeniu.
Aethenir wraz z eskortą ruszył z powrotem w stronę plaży, nieświadom utkwionych w
swoich plecach gniewnych spojrzeń. Max już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale Claudia
chwyciła go za ramię i potrząsnęła głową, błagając go bez słów. Felix potrafił ją zrozumieć.
Próba dyskusji sprawiłaby tylko, że dziewczyna stałaby się obiektem uwagi, a najbardziej w
świecie chciała teraz zapaść się pod ziemię. Max nie powiedział więc ani słowa i ruszyli za
elfami, wspinając się mozolnie w górę wzgórza w zacinającym deszczu.
Felix co chwila potykał się i ześlizgiwał po mokrym zboczu. Pochłonięty był myślą, że
może próba wykradzenia Eulerowi ojcowego listu byłaby w tym momencie lepszą opcją, gdy
nagle idąca przed nim Claudia wydała stłumiony okrzyk i runęła w dół prosto na niego.
Zdołał ją złapać, ale stracił równowagę i oboje potoczyli się w dół zbocza. Resztką siły
woli pohamował się przed wybuchem i zamiast tego uprzejmie zapytał:
- Czy wszystko w porządku, Fraulein? Czy o coś się potknęłaś?
Ale Claudia wpatrywała się w niego niewidzącym wzrokiem rozszerzonych źrenic i
chwyciła się kurczowo jego szat tak mocno, że aż zbielały jej kłykcie.
- Płomienie! Morze stanęło w płomieniach!
- Z powrotem do łodzi! - rzucił Max, po czym gestem nakazał dwóm silniejszym
strażnikom z Gwardii Reiku, aby oderwali Claudię od Felixa. Wszyscy razem puścili się
biegiem w stronę brzegu.
*
Zacinający deszcz i zapadający zmrok sprawiały, że widoczność ograniczała się mniej
więcej do dziesięciu kroków. Mimo to wszyscy zauważyli, że ostatnia wydma przed plażą
opromieniona była niepokojącą poświatą. W zdwojonym pośpiechu jęli się wdrapywać na
piaszczyste, osypujące się zbocze.
Felix znalazł się na szczycie jako jeden z pierwszych, zaraz za elfami Aethenira, i
zaczął wypatrywać źródła światła. Daleko na morzu Duma Skintstaad płonęła pochłaniana
przez chorobliwie zielonkawe płomienie. Pożar był już w takim stadium, że próżno było
myśleć o uratowaniu okrętu.
Na skarpę wspięli się pozostali: Max, Claudia i ich ludzie, ciężko dysząc po męczącym
biegu. Gotrek wpatrywał się w przerażający widok, a zielony płomień odbijał się w jego
jedynym oku.
Claudia zaniosła się płaczem:
- Och nie! Dlaczego wcześniej tego nie zobaczyłam?!
Felix też się nad tym zastanawiał.
Max wskazał dłonią w stronę plaży.
- Do łodzi. Musimy pomóc rozbitkom.
Felix i pozostali pokiwali głowami i puścili się biegiem w dół zbocza w stronę łodzi,
wołając do marynarzy, aby chwycili za wiosła, ale mimo że łodzie były tam, gdzie je
zostawili, to po mężczyznach, którzy dostarczyli ich na brzeg, nie było śladu.
- Gdzie, na Sigmara, oni się podziali? - zagrzmiał kapitan Oberhoff.
Wtem jeden z jego żołnierzy wskazał w stronę wody.
- Spójrzcie! - zawołał. - Załoga! Płyną do brzegu!
Felix spojrzał w tamtą stronę. Trudno było cokolwiek dostrzec przez zacinający
deszcz, ale po chwili zauważył niewyraźne kształty głów wystające z wody i zbliżające się w
stronę plaży. Część z nich unosiła się już ku brzegowi na fali przypływu.
- Chwała Manannowi - powiedział jeden ze strażników Gwardii Reiku.
Ale Felix zmarszczył czoło. Coś mu tu nie pasowało. Czy na pokładzie było aż tylu
członków załogi? Pamiętał najwyżej dwudziestu. Wydawało się, że w wodzie unosi się
przynajmniej dwa razy tyle głów.
- Zaraz - powiedział. - Czy nie jest ich zbyt wielu?
Pozostali wytężyli wzrok, próbując dostrzec coś przez strugi ulewnego deszczu.
Aethenir pierwszy zrobił krok do tyłu.
- To nie ludzie - odezwał się. - To...
Pierwsza fala pływaków dotarła wraz z falą do brzegu i z dzikim sykiem rzuciła się w
stronę stojących na plaży postaci. Mroczne, zgarbione istoty z wodą ściekającą po
fragmentarycznej zbroi i matowym futrze. Kły ostre jak sztylety zalśniły trupią bielą w
gęstniejącym mroku. Zajaśniały czerwone oczy. Przeżarte rdzą ostrza włóczni zamigotały
zielonkawym poblaskiem w świetle płonącego statku.
- Skaveny! - ryknął Gotrek. Ruszył w stronę linii wody, wyciągając zza pleców topór i
wymachując nim w zapamiętaniu. Skaveńskie głowy, kończyny oraz ogony latały w
powietrzu i z pluskiem wpadały do wody.
Ludzie i elfy nie podążyli za przykładem Zabójcy. Zamiast tego cofnęli się,
pokrzykując na siebie nawzajem i wyciągając miecze, podczas gdy tuziny przerażających
stworzeń wypełzły z morza i ruszyły w ich stronę, omijając Gotreka szerokim łukiem i
podążając w górę plaży niczym czarna fala. Felix wycofał się wraz z pozostałymi i walczył z
nimi ramię w ramię, oddzielony od Zabójcy przez kotłującą się ścianę futra, plugastwa i
szponów. Ostrza włóczni wynurzały się błyskawicznie z gęstniejącego mroku, niewidoczne
aż do ostatniej chwili. Felix desperacko parował ciosy i atakował napastników, ale miał
wrażenie, że walczy z cieniami. Z lewej dobiegały go ochrypłe okrzyki bólu, z prawej
przekleństwa.
Felix walcząc w jednym szeregu z gwardzistami, usilnie zastanawiał się nad tym, co
właśnie miało tu miejsce. Dlaczego skaveny? Dlaczego teraz? Czego mogły chcieć? I skąd się
tu wzięły?
Nagle, wykrzykując jakieś niezrozumiałe słowa, Max wyrzucił przed siebie ręce i nad
jego głową z trzaskiem ukazała się kula połyskliwego białego światła. Oślepione blaskiem
skaveny odsunęły się ze strachem, popiskując trwożliwie.
Żołnierze Gwardii Reiku, zaprawieni w boju weterani z niedawnej wojny z Chaosem,
nie wzdrygnęli się na widok magii, tak samo elfy. Gwardziści walczyli ramię w ramię, ich
miecze i tarcze tworzyły jeden szereg, a tymczasem za ich plecami elfy atakowały wroga z
zapamiętaniem, wirując ostrzami długich mieczy i z łatwością przebijając się przez włócznie i
futrzaste kończyny. Podobne zniszczenie siał Max. Zaklęcia spływały z jego dłoni i uderzały
w szeregi skavenów jako kule migoczącego światła, które powodowały, że plugawe istoty z
piskiem i w konwulsjach padały, wijąc się, na ziemię. Jednak, mimo że kule światła
sprawiały, że nieprzyjaciele byli lepiej widoczni i łatwiej ich było zabijać, to przy okazji
ukazywały prawdziwą ich liczbę. Serce Felixa na moment stanęło, gdy ujrzał falujący dywan
szczuroludzi pokrywający plażę, a tymczasem spośród fal wciąż wynurzali się następni.
Zdawało się, że są ich nieprzeliczone zastępy.
Ostre światło uwydatniło wszystkie ich najbardziej obrzydliwe cechy - nierówne,
pokryte skrofułami futra; pyski pokryte chorobliwymi wypryskami; puste oczy, jakby kulki
wytoczone z czarnego marmuru; przerażająco syczące usta; odrażające trofea zwisające z ich
szyj i pasków. Felix poczuł, że zbiera mu się na mdłości i całe swoje obrzydzenie oraz strach
przemienił w bojową wściekłość, z którą natarł na kłębiące się szeregi wroga. Jego pierwszy
cios rozciął brzuch jednego ze szczuroludzi i opryskał wszystkich dookoła krwią i
wnętrznościami, cios powrotny uciął kolejnemu z napastników rękę. Wbił ostrze w czaszkę
trzeciego skavena i kopnięciem odepchnął go na bok, gotowy, aby stawić czoła następnym.
Po drugiej stronie fali skavenów Gotrek robił to samo, a przynajmniej starał się.
Zabójca był tak wściekły, jak rzadko zdarzało się Felixowi widzieć, a to dlatego, że otoczony
przez wrogów, nie miał z kim walczyć. Skaveny czmychały przed nim jak - no cóż, jak
szczury - a na swoich krótkich nogach nie mógł ich dogonić.
- Stójcie w miejscu i walczcie, szkodniki! - wściekał się, biegając to w przód to w tył
opustoszałego kręgu na piachu.
Felix wkrótce musiał się zmierzyć z tym samym problemem. Skaveny chowały się za
wyciągniętymi do przodu włóczniami, dźgając go z bezpiecznej odległości, ale nie starając się
go zabić. Wyskoczył w stronę jednej z grupek, ale istoty rozpierzchły się przed nim, jak woda
wokół kamienia. Nie mógł zrozumieć takiego zachowania. Do tej pory, jeżeli spotykał
skaveny, to te albo walczyły owładnięte szaleńczą furią, albo uciekały gdzie pieprz rośnie.
Nigdy wcześniej nie spotkał się z żadnym stanem pośrednim.
Z rykiem frustracji Gotrek zrezygnował z prób zbliżenia się do umykających
szczuroludzi i zaatakował tyły skaveńskich szeregów, wycinając w nich toporem przeraźliwie
wielką dziurę. Zdołał zabić tylko kilka istot, zanim te, tak jak wcześniej, umknęły mu z drogi.
Zabójca zatrzymał się przy Felixie, potrząsając toporem, z grzebieniem włosów oklapniętym
pod wpływem lejącego jak z cebra deszczu. Wrzasnął w stronę nieprzyjaciół:
- Tchórzliwi szczuroludzie! Stańcie do porządnej walki!
Skaveny nie posłuchały. Dalej przed nimi umykały. Gotrek i Felix zorientowali się, że
na ich odcinku nie ma prawie żadnych wrogów.
Gwardziści i Wysokie Elfy nie mieli tyle szczęścia. Szermierz stojący za Felixem zgiął
się w pół, nabity na włócznię, a kolejny leżał twarzą w piachu. Jeden z Wysokich Elfów
wycofał się za towarzyszy, krwawiąc obficie z lewej nogi. Mimo że ludzie i elfy zdawali się
zabijać dziesięciu skavenów za każdego ze swych towarzyszy, to bestii było tak wiele, że nie
robiło to różnicy. Ogromna masa szczuroludzi nieubłaganie krok za krokiem spychała całą
grupę w stronę wydm i lada chwila miała ją okrążyć.
Za cienką linią gwardzistów Reiku i elfich wojowników Max utkał ze świetlnych nici
coś w rodzaju migoczącej bańki mocy, która okrążyła jego, Claudię i Aethenira. Aethenir
wciągnął do kręgu rannego elfa i zaczął wykonywać nad jego nogą gesty zaklęć leczniczych,
podczas gdy Claudia, wyglądając na przerażoną, ale też i zdeterminowaną, wypowiedziała
zaklęcie i wypuściła z rąk ognisty podmuch, który spowodował, że pierwszy szereg skavenów
zadrżał i runął na ziemię. A więc dziewczyna może się jednak do czegoś przydać, pomyślał
Felix bez litości.
W tej samej chwili, w której wypowiedział w głowie te słowa, Claudia krzyknęła.
Ponownie obejrzał się za siebie. Gotrek zrobił to samo. Spośród wysokich traw porastających
podnóże wydmy za ich plecami podniosły się czarne cienie rzucające metalowymi
gwiazdkami i szklanymi kulami. Ludzie i elfy krzyknęli jednocześnie, gdy gwiazdki wbiły się
w ich kończyny i tułowia.
Jeden z elfich wojowników instynktownie rozbił w locie jedną z kul i ta roztrzaskała
się na tysiąc kawałków. On i stojący obok niego elf padli jak martwi, gdy z wnętrza kuli
wydobyła się zielona mgła i otoczyła ich swymi oparami. Skaveny z furią zaczęły dźgać i ciąć
ciała nieprzytomnych elfów. Kapitan Rion i pozostałe elfy wycofały się, zakrywając nosy i
usta. Zabójcza mgła niesiona podmuchem wiatru przepłynęła nad szeregami skavenów i pół
tuzina z nich padło na ziemię. Dwie kule wylądowały z miękkim plaśnięciem na wilgotnym
piasku u stóp Felixa. Podniósł je ostrożnie i cisnął w stronę morza. Na palcach pozostał ślad
znajomego zapachu.
Gotrek skrzywił się i ruszył w stronę miotających gwiazdki cieni.
- Chrońcie czarodziei! - krzyknął Felix do szermierzy i puścił się biegiem za Zabójcą.
Ale gdy już mieli się zbliżyć do ciemnych kształtów, przez jednostajny szum deszczu
przedarł się głośny ryk. Gotrek zatrzymał się w pół kroku i rozejrzał dokoła. Olbrzymia istota
o czarnym futrze i głowie szczura, prawie dwa razy tak wysoka jak Felix i wypełniona
zmutowanymi mięśniami pędziła w dół zbocza w stronę Maxa, Aethenira i Claudii. Max
obrócił się w miejscu i cisnął w potwora ognisty podmuch. Monstrum zawyło, ale nie
zwolniło kroku. Claudia posłała w jego stronę magiczną błyskawicę. Stwór prawie jej nie
zauważył.
Ranny elf odepchnął zajmującego się nim Aethenira i pokuśtykał z zaciśniętymi
zębami, ale z wzniesionym mieczem, aby zatrzymać potwora. Kapitan Rion i pozostali elfi
wojownicy obejrzeli się za siebie, ale byli zbyt zajęci walką z pierwszą linią skaveńskich
napastników, żeby móc wziąć udział w starciu z potworem.
Gotrek puścił się truchtem, aby znaleźć się pomiędzy rannym elfem a szczurogrem.
Jego jedyne oko błyszczało gniewnie.
- Jest mój, ty nieletni złodziejaszku! - ryknął. - Spadaj stąd!
Felix biegł tuż za Zabójcą, ale nagle zatrzymało go szarpnięcie w okolicy klatki
piersiowej. Nie biegł już, a zamiast tego leżał płasko na plecach.
Spojrzał w dół na swoje ciało. Wokół piersi miał owiniętą pętlę cienkiej, szarej liny.
Podniósł się na równe nogi, starając się dojrzeć, dokąd prowadziła lina. Serce stanęło mu w
piersi, gdy olśniła go nagła myśl. Atak w Altdorfie! To były skaveny! I tak samo w
Marienbergu! Kule z trującym gazem wydzielały ten sam zapach, jaki zwalił z nóg gości
Trzech Dzwonów! Ale dlaczego skaveny chciały ich pojmać?
- Wypuśćcie mnie, wy przeklęci miotacze lin! - ryczał obok niego Gotrek.
Felix przeciął linę mieczem i odwrócił się w stronę Zabójcy, dostrzegając, że
przyjaciel był również spętany zwojem sznura. Jedną pętlę miał zaciśniętą wokół szyi, druga
więziła lewy nadgarstek, a kolejna prawą kostkę u stopy. Nie zatrzymało to Zabójcy, ale
spowolniło go na tyle, że ranny elf jako pierwszy dopadł szczurogra. Jego błyszczące ostrze
sparowało olbrzymie szpony potwora przy akompaniamencie ogłuszającego szczęku.
Doprowadzony do wściekłości Gotrek zebrał w ręku wszystkie wiążące go liny i
mocno pociągnął. Odziane na czarno skaveny wypadły z ciemności, trzymając przeciwległe
końce każdego ze sznurów. Gotrek zaryczał i zaatakował je, po czym zupełnie
niespodziewanie zniknął w dziurze, która otwarła się w piasku pod jego stopami.
Felix stanął jak wryty. W jednej chwili Zabójca pędził z wzniesionym toporem
napędzany bojowym szaleństwem, a w drugiej zniknął, a miejscu, w którym ostatnio się
znajdował, ziała wielka czarna dziura, do której zsypywał się mokry piasek.
- Gotrek! - Felix podbiegł do krawędzi dołu i niemal sam nie wpadł do środka, gdy
skarpa zachwiała się i runęła na znajdującego się poniżej Zabójcę. Gotrek trzymał się
kurczowo brzegów wyrwy, do połowy zagrzebany w wilgotnym piachu. Starał się wydostać z
pułapki, ale piasek załamywał się pod jego palcami i spadał z powrotem w dół.
- Trzymaj się, Gotrek! - krzyknął Felix. - Wydostanę cię!
W tej samej chwili popiskiwanie zza dołu przykuło jego uwagę. Odziane na czarno
skaveny pędziły w jego stronę trzymając coś, co wyglądało jak wielka skórzana torba. Felix
chwycił linę, która była owinięta wokół nadgarstka Gotreka i pociągnął ją jedną ręką, w
drugiej trzymając miecz, którym opędzał się od skavenów. Zabójca był jednak zbyt ciężki, a
piasek zbyt niestabilny. Skaveny odskakiwały przed ciosami Felixa, aż wreszcie jeden z nich
wypadł jak strzała zza jego pleców i przeciął sznur.
Gdy lina pękła, Felix runął na plecy, ale szybko zerwał się na równe nogi, czując, że
ogarnia go panika. Nie było sposobu, aby wyciągnąć Gotreka z jamy. Nie z otaczającymi go
skavenami, próbującymi schwytać go do worka. A po wyłączeniu Zabójcy z walki szkodniki
mogły wygrać starcie i doprowadzić do uwięzienia Felixa i Gotreka. Zadrżał na samą myśl.
Nie można było do tego dopuścić. Musiał pomóc Gotrekowi się wydostać. Ale jak?
Wtem dostrzegł sposób. Niestety wymagał on stanięcia na drodze nadciągającego
monstrum. Felix rzucił się na skrytobójców, spychając ich do tyłu, po czym ruszył w strugach
deszczu w stronę rannego elfa i szczurogra. Skaveny puściły się za nim w pogoń. Po drugiej
stronie pozostali przy życiu gwardziści Reiku i elfi wojownicy otoczyli Maxa, Claudię i
Aethenira, desperacko powstrzymując skaveńską hordę przed wdarciem się do środka kręgu.
Felix przebiegł obok nich i ciął olbrzymią bestię w bok, gdy ta zamachnęła się na elfa.
Potwór wydał z siebie ryk i odwrócił się w jego stronę. Elf zatoczył się do tyłu, z ulgą witając
przerwę w walce. Był w bardzo złym stanie, ledwo mógł stawać na zmasakrowanej nodze, a u
lewej dłoni brakowało mu trzech palców.
- Odsuń się! - krzyknął Felix, robiąc krok do tyłu i tnąc zabójców czających się za jego
plecami. - Pozwól mi go odciągnąć!
Wysoki Elf skinął głową i zatoczył się na bok. Tymczasem Felix zamachnął się
mieczem w twarz monstrum. Istota zawyła i chwiejnym krokiem ruszyła do przodu,
wymachując pazurzastymi łapami. Felix uchylił się przed ciosem, po czym odwrócił się i
rzucił do ucieczki, zwalając z nóg dwa trzymające worek skaveny, które czaiły się za jego
plecami. Obejrzał się za siebie, aby upewnić się, że potworna istota podąża za nim. Biegła -
może nawet trochę za szybko! Felix skoczył do przodu, gdy pięści bestii grzmotnęły w piasek
kilka centymetrów za jego podeszwami, prawie zwalając go z nóg. Skrytobójcy zmykali jej z
drogi.
Dotarłszy do piaskowego dołu, Felix pochylił się i schwycił jedną z lin więżącą
Gotreka w pętli. Następnie zanurkował w przód, gdy szpony potwora ze świstem przeorały
powietrze tuż nad jego głową. Zerwał się na równe nogi i stanął twarzą twarz z olbrzymim
monstrum. Szczurogr uniósł ramiona i wymierzył cios. Felix uskoczył na bok, trzymając linę i
rzucił się w stronę skrytobójców, którzy błąkali się po obrzeżach pola bitwy, wciąż starając
się wepchnąć go do wora. Bestia zaplątała się w linę. Felix szybko obiegł ją dokoła,
obwiązując sznur wokół nóg szczurogra, po czym z powrotem stanął przed obliczem potwora,
wyciągając przed siebie miecz.
- No chodź tu, ty przerośnięty szczurze ściekowy! - wrzasnął, wymachując mieczem. -
Chodź tu i zgiń!
Potwór posłuchał i ruszył przed siebie z dzikim rykiem, podczas gdy Felix uskoczył do
tyłu. Lina wokół pasa szczurogra napięła się za nim i w eksplozji piasku Gotrek został
wyciągnięty z dołu - za szyję!
Felix zagapił się na ten widok z rozdziawionymi ustami i prawie stracił przez to głowę.
Chwycił nie tę linę, co trzeba! Na Sigmara, czyżby udusił Zabójcę?
Rzucił się w bok, zmuszając szczurogra do zatrzymania się i zmiany kierunku. Ogon
utworzony z liny poluzował się i ku wielkiej uldze Felixa, Gotrek zaczął się gramolić na nogi,
klnąc i szarpiąc linę, która przywiązała mu brodę do szyi.
Gigantyczna bestia znów zamachnęła się wielkimi szponami. Felix uchylił się, po
czym zanurkował pod olbrzymim ramieniem i ciął bestię między żebra. Ostrze zanurzyło się
głęboko. Potwór zaryczał i obrócił się gwałtownie, wyrywając miecz z rąk Felixa i posyłając
go na piach ciosem łokcia.
Szczurogr uniósł nad głową zwinięte w pięści łapska, szykując się do zadania
śmiertelnego ciosu. Felix próbował się wycofywać, ale bezbronny i oszołomiony zdał sobie
sprawę, że oto chyba nadchodzi koniec. Wtem szczurogr zachwiał się, a jego prawa noga
odpadła od reszty ciała w strumieniach krwi. Bestia zwaliła się na plecy, wrzeszcząc i wyjąc z
bólu. Tuż za nią stał Gotrek, dzierżąc ociekający krwią topór. Podniósł broń jeszcze raz
wysoko w górę, po czym opuścił na kościstą czaszkę potwora i zmiażdżył ją przy
akompaniamencie nieprzyjemnego trzasku. Wypełnione mięśniami ciało osunęło się
bezwładnie na ziemię, a Felix wydał z siebie westchnienie ulgi.
Gotrek wyciągnął topór z czaszki szczurogra i rzucił się w stronę skaveńskich
skrytobójców, którzy znowu się na niego zaczaili.
- Masz dziwne poczucie humoru, człeczyno.
- Chwyciłem za złą linę! - odparł Felix, podnosząc się z trudem i dołączając do walki. -
Nie taki miałem zamiar.
Wydawało się jednak, że skrytobójcy mieli już dosyć. Rozpierzchli się przed
Gotrekiem i Felixem jak karaluchy, popiskując przeraźliwie w czasie ucieczki.
Dźwięki wydawane przez gryzonie musiały być rodzajem sygnału, ponieważ tłum
skavenów okrążających gwardzistów Reiku i świtę Aethenira, wycofał się z pola bitwy i
ruszył truchtem w stronę brzegu. Ludzie i elfy próbowali gonić skaveny, ale szczuroludzie
rzucili się w fale i popłynęli daleko w morze. Ich długie pyski tworzyły fale dziobowe na
czarnej powierzchni morza.
Felix popatrzył za nimi, gdy wraz z Gotrekiem dotarli do linii brzegu.
- Dokąd one płyną? - zapytał. - Mają tu gdzieś statek?
Gotrek wzruszył ramionami. Na falach nie było widać żadnego statku poza wrakiem
Dumy Skintstaad, który w tym momencie dopalał się i szybko znikał pod powierzchnią wody.
- Mam nadzieję, że się potopią.
Felix zmówił cichą modlitwę za kapitana Bredę i jego załogę. Rzucił ostatnie
spojrzenie na umierający statek i odwrócił się, aby zbadać pole niedawnej bitwy. Całą plażę
pokrywały ciała skavenów, a poodcinane futrzaste kończyny leżały w wilgotnym czerwonym
piasku. Jednakże wśród tych szkaradzieństw zbyt wiele leżało ciał elfich i ludzkich. Nie żyły
dwa Wysokie Elfy, zadźgane, gdy leżały nieprzytomne po wybuchu kul z gazem
usypiającym. Zginęło też czterech szermierzy z Gwardii Reiku, nadzianych na skaveńskie
włócznie. Piąty umierał, krwawiąc obficie z rany po wewnętrznej stronie uda. Ocalał tylko
kapitan Oberhoff i dwóch jego ludzi, a nawet oni odnieśli liczne rany. Klęczeli teraz przy
umierającym mężczyźnie, trzymając go za ręce i szepcząc mu do ucha uspokajające słowa,
podczas gdy jego twarz zaczęła nabierać przeraźliwej bladości, a głowa zaczęła się trząść.
Kapitan Rion zmawiał modlitwę nad ciałami dwóch zabitych elfów.
Max, Claudia i Aethenir byli za to nietknięci. Ich ochraniarze dobrze się spisali i drogo
za to zapłacili. Aethenir zajął się rzucaniem czarów uzdrawiających na ranne elfy, a Max
czekał, aż gwardziści Reiku skończą się żegnać ze zmarłym towarzyszem, aby móc służyć im
tym samym. Claudia uklękła na mokrym piasku, przemoczona do suchej nitki. Rozglądała się
dokoła, pobladła z szoku na widok tak przerażającej rzezi. Felix omal nie zapytał jej, jak się
jej podoba ta wymarzona wolność, ale stwierdził, że to by było zbyt okrutne i ugryzł się w
język.
Max zmierzył ich spojrzeniem, gdy Felix i Gotrek zbliżyli się do niego.
- One chciały dostać was - powiedział z goryczą. - Powinienem był pamiętać, że wasza
dwójka zawsze ściąga na siebie kłopoty.
Felix potrząsnął głową.
- Nie rozumiem tego. Czego one od nas chcą? Walczyliśmy już kiedyś z nimi, ale to
było dwadzieścia lat temu. To nie mogą być te same skaveny, prawda?
Max wzruszył ramionami.
- Tak czy siak, chciały was dopaść i pojmać żywcem. Byliście jednymi, których nie
próbowały zabić. Mogę mieć tylko nadzieję, że nie przybędą po was ponownie do chwili, gdy
rozdzielimy nasze drogi.
Felix pokiwał głową, starając się zwalczyć zalewające go poczucie winy. Skaveński
atak wyrządził szkody wszystkim, oprócz nich, którzy byli jego głównym celem. Już miał
zamiar powiedzieć Maxowi o atakach w Altdorfie i Marienburgu, kiedy błysk czerwieni i
błękitu na piersi jednego ze skaveńskich skrytobójców przykuł jego uwagę. Wydawał się tak
nie na miejscu pośród reszty plugawego, szczurzego dobytku.
Przysunął się bliżej i odchylił poły czarnego postrzępionego ubrania, jakie skaven miał
na sobie. Wokół jego szyi wisiały nawleczone na brudny sznurek przedziwne trofea: kości,
monety, ludzkie ucho, kawałki bursztynu i cyny, a pośrodku tej zbieraniny drogocenny złoty
pierścień, wysadzany szafirami otaczającymi literę „J" wykonaną z rubinów.
Felix mrugał oczami przez kilka sekund, bo nie docierało do niego to, co widział.
Rozpoznał przedmiot, ale w obecnych okolicznościach wydawał się on tak nie na miejscu, że
przez moment nie mógł go zupełnie skojarzyć. Kiedy wreszcie zrozumiał, miał wrażenie, że
wokół serca zacisnęła mu się lodowata pięść.
Był to pierścień jego ojca.
8

- Musimy wracać do Altdorfu! - krzyknął Felix, zrywając pierścień z cienkiego


sznurka wiszącego u szyi skavena. - Natychmiast!
Pozostali odwrócili się zaciekawieni w jego stronę. Felix uniósł pierścień.
- Ta podła istota miała pierścień mojego ojca! Musiała... Musiała... - Felix nie był w
stanie wypowiedzieć na głos swych straszliwych przypuszczeń, co do tego, czego skaven
mógł się dopuścić. - Nie wiem, co zrobiła. Ale wiem, że muszę zaraz wracać do Altdorfu,
żeby dowiedzieć się, co się wydarzyło.
Gotrek spojrzał na pierścień, a źrenice zwęziły mu się złowieszczo.
Max wystąpił przed szereg z troską malującą się na twarzy.
- Felixie, to straszne. Czy jesteś pewien, że ten pierścień należał do twojego ojca?
- Oczywiście, że jestem pewien - rzucił Felix, wyciągając przedmiot przed siebie. -
Spójrz na niego. To jest „J" jak Jaeger. Kiedy ostatnio go widziałem, spoczywał na palcu
mego ojca. Ten skaven musiał być w moim domu. Muszę tam wrócić najszybciej, jak się da.
- Nie! - krzyknęła Claudia zza ich pleców. - Nie zrobisz tego!
Wszyscy odwrócili się w jej stronę. Czarodziejka podnosiła się z ziemi, plącząc się w
zwojach długiej szaty. Felix spojrzał na nią gniewnie.
- Śmiesz mi rozkazywać? - zapytał podniesionym głosem.
- Nie - powtórzyła, patrząc przez niego niewidzącym wzrokiem, tak jakby był
przezroczysty. Zwróciła się w stronę morza, a gałki oczne znowu obróciły się jej w
oczodołach, tak jak wtedy, gdy ostatnio miała wizję.
- Nie odejdziemy stąd - wyciągnęła przed siebie drżący palec, wskazując unoszący się
w powietrzu słup czarnego dymu, czyli wszystko, co pozostało po Dumie Skintstaad. -
Udamy się tam! Tam znajduje się źródło zła!
Felix przeklął pod nosem. Niech demony porwą tę kobietę i jej wizje nie w porę.
Naprawdę zaczynał myśleć, że robi to celowo.
Pozostali spojrzeli na wodę w kierunku wskazanym przez czarodziejkę. Felix
niechętnie uczynił to samo, mając nadzieję, że nic tam nie będzie. Niestety było.
Jakiś kilometr od brzegu, czyli w odległości na tyle dużej, że w ulewnym deszczu nie
byli w stanie wiele tam dostrzec, w chmurach zapełniających całe niebo ziała dziura.
Postrzępione brzegi wyłomu powoli wirowały, tak jakby ktoś mieszał olbrzymią łyżką w
morzu owsianki. Blady promień słonecznego światła spływał z góry, oświetlając pewien
punkt na wodzie. Felix aż się wzdrygnął, widząc to nienaturalne zjawisko. Trudno było
dokładnie stwierdzić z powodu deszczu i mgły, ale wyglądało na to, że woda pod dziurą w
niebie wirowała w dokładnie ten sam sposób jak chmury nad nią.
- A niech to demony porwą! Odmawiam! - sarknął zdenerwowany, aż żyły nabrzmiały
mu na skroniach. - Starożytne zło sprzed początku czasu tym razem może poczekać! Mój
ojciec może być... w niebezpieczeństwie i mam zamiar natychmiast się do niego udać!
- Nie mamy statku, człeczyno - stwierdził spokojnie Gotrek.
- Nie dbam o to! Pójdę na piechotę!
- Wszyscy pójdziemy na piechotę, Felixie - odezwał się Max tym cierpliwym tonem,
jakiego używa się do uspokajania nadąsanego dziecka. - Nie mamy innego wyboru. Ale skoro
już tu jesteśmy, powinniśmy uczynić to, co było celem naszej podróży. Jeden dzień z
dwudziestu nie zrobi wielkiej różnicy.
- Może zrobić wielką różnicę! - wrzasnął Felix, rzucając dokoła gniewne spojrzenia.
Czy nie rozumieli? Jego ojciec mógł być umierający. Skaveny mogły mu zrobić straszne
rzeczy.
Gotrek ukląkł i za pomocą garści piasku zaczął czyścić ostrze topora.
- Szczury i tak zdążyły już zrobić to, co zrobiły, człeczyno - powiedział, nie podnosząc
głowy. - Nie damy rady wrócić na tyle szybko, żeby cofnąć czas.
Felix powstrzymał się przed udzieleniem złośliwej odpowiedzi, starając się znaleźć w
zimnym rozumowaniu Zabójcy jakiś błąd, ale w końcu kopnąwszy dla rozładowania emocji
ciało skavena, wypuścił powietrze z płuc i rzekł:
- Dobrze więc. Popłyńmy przyjrzeć się temu źródłu zła, ale zaraz potem ruszam z
powrotem do Altdorfu, z wami czy bez was.
- Dziękuję, Felixie - odpowiedział Max.
Pozostali odwrócili się i zaczęli przygotowywać do przeprawienia w stronę otworu w
chmurach. Felix podszedł do martwego szczurogra i zaczął wyciągać miecz spomiędzy żeber
potwora.
- Człeczyno - zagadnął go Gotrek.
Felix rozejrzał się i dostrzegł Zabójcę taksującego go zimnym spojrzeniem swego
jedynego oka.
- Tak?
- Zemsta jest cierpliwa - powiedział Gotrek, po czym schował swój topór do pochwy i
odwrócił się.
*
Pół godziny później, gdy Max i Aethenir opatrzyli rannych tak dobrze, jak tylko
potrafili, i po tym, jak ciała zabitych zostały pochowane w piasku, a ich groby oznaczone, aby
można je było później odnaleźć, w stronę wirujących kłębów chmur z brzegu ruszyła łódź, w
której siedzieli nieliczni ocaleni. Gotrek, Felix, kapitan Rion, trzy elfy, które nie odniosły ran
i dwóch pozostałych gwardzistów wiosłowali, podczas gdy Aethenir, Max, ranny elf i kapitan
Oberhoff siedzieli z tyłu. Claudia stała nieruchomo na przedzie, niczym przedziwna figura
dziobowa wpatrzona w deszcz i wiatr. Felix po raz kolejny musiał w sobie zwalczyć chęć
wyrzucenia jej za burtę.
Parę razy podczas drogi miał wrażenie, że są obserwowani, ale kiedy oglądał się za
siebie, nie potrafił dostrzec skaveńskich pysków ani na brzegu, ani wynurzających się z wody,
dlatego więc stwierdził, że musiała go zwodzić własna wybujała wyobraźnia. Wciąż jednak
tajemnicą pozostawał fakt, dokąd odpłynęli szczuroludzie.
Im bliżej dopływali w stronę dziury w wirujących chmurach, tym bardziej słabły
opady deszczu, aż wreszcie jakieś pół kilometra od zjawiska trafili w oko cyklonu i wszystko
dookoła przejaśniło się i wypogodziło. Promienie jesiennego słońca wpadały ukosem przez
postrzępiony otwór i oświetlały ciemnoniebieską toń - i coś jeszcze.
Stojąca na dziobie Claudia ujrzała to jako pierwsza.
- Tam... Tam jest dziura. W wodzie.
Felix przestał wiosłować i obrócił się wraz z pozostałymi.
- Dziura?
Max wstał i osłaniając oczy ręką przyjrzał się.
- Wir wodny.
- Jest... Jest ogromny!
Gotrek mruknął coś pod nosem, jakby chciał powiedzieć, że to było właśnie coś, czego
można się było spodziewać po wodzie.
Felix powstał i spojrzał w tamtym kierunku. Rzeczywiście mieli przed sobą wir i
rzeczywiście był on olbrzymi - miał ponad pół kilometra średnicy. Stanowił idealne odbicie
dziury w chmurach, która ziała w niebie. Toń morska wokół otworu wirowała i pieniła się
niczym woda spływająca w dół olbrzymiego wodospadu. Z otworu dobywał się straszliwy
huk nieprzeliczonych fal rozbijających się jedna o drugą, który w pełni uderzył ich uszy, gdy
wydostali się z deszczu. Felix przerażony głośno przełknął ślinę. To coś było jak wielka
paszcza pośrodku morza, która najwidoczniej zamierzała ich pochłonąć.
- No cóż, a więc tak to wygląda - powiedział nerwowo. - Zobaczyliśmy i możemy
wracać na brzeg. Powiemy Najwyższej Radzie Marienburga, że nadchodzi wielki wir wodny i
że mogą, ech, przedsięwziąć odpowiednie środki.
- To nie wir jest zagrożeniem - odezwała się Claudia. - Ale to co znajduje się w jego
wnętrzu. Czuję to, ale musimy podpłynąć bliżej.
Felix przeklął w duchu. Wizje tej kobiety sprowadzały na ich głowy coraz gorsze
tarapaty. Czyż proroctwo nie powinno ostrzegać jasnowidza przed niebezpieczeństwem,
zamiast go w nie pakować?
- Chyba nie mówisz poważnie? Ten wir nas wessie! Wszyscy zginiemy!
- Ja również to wyczuwam - powiedział Aethenir. - Czai się tam wielkie zło.
Wiosłujcie dalej.
Felix poszukał wzrokiem wsparcia u Maxa. Czarodziej zawahał się, ale Felix dostrzegł
w jego oczach żądzę wiedzy.
- Nie ochronię cię przed tym, lordzie magistrze - odezwał się słabym głosem kapitan
Oberhoff. - Najlepiej będzie, jak zawrócimy.
- Aye, lordzie - zawtórował mu kapitan Rion zwracając się do Aethenira. - Nasze
miecze na nic się zdadzą przeciwko takiemu zagrożeniu.
Nareszcie jakiś głos rozsądku, pomyślał Felix.
- Nie dbam o to - stwierdził Aethenir. - Musimy podpłynąć bliżej, żeby zbadać źródło
zła. Wiosłujcie dalej.
Max przeniósł spojrzenie z Felixa na Oberhoffa, a potem na Aethenira.
- Może odrobinę bliżej - powiedział w końcu. - Ale bądźcie ostrożni.
Kapitan Oberhoff westchnął. Rion zacisnął zęby. Wymienili spojrzenia wskazujące na
to, że łączą się w niedoli. Felix wraz z innymi niechętnie znów podnieśli wiosła i zaczęli
wiosłować. Między wzburzonymi falami a krawędzią wielkiego wiru widniała widoczna
granica. Skierowali się w stronę tej linii, ostrożnie wykonując każdy ruch. W pewnej chwili
poczuli pod kilem nieubłagany prąd, ściągający łódź w stronę krawędzi otchłani.
- Wciąga nas! - powiedział Felix głośniej niż zamierzał.
- W takim razie lekko zawróćcie i utrzymajcie pozycję - odpowiedział spokojnie
Aethenir, po czym przesunął się w stronę dziobu.
Felix obrzucił spojrzeniem towarzyszy, którzy jednoczyli siły, aby zawrócić łódź i
utrzymać pozycję. Szermierze wyglądali na lekko podenerwowanych, Gotrek na wściekłego,
a elfy zachowywały zupełny spokój. Wreszcie łódka zatrzymała się, chybocząc się niepewnie,
z jednej strony ciągnięta przez prąd, a z drugiej wstrzymywana w miejscu przez pracę wioseł.
Mieli wrażenie, jakby balansowali na krawędzi urwiska. Felix otarł ramieniem pot z czoła i
powrócił do wiosłowania.
Claudia i Max dołączyli do Aethenira na dziobie, po czym zamknęli oczy i zaczęli
mamrotać jakieś słowa. Wokół siwej głowy Maxa rozbłysło światło. Powietrze wokół
Aethenira pomarszczyło się. Claudia spojrzała w stronę dziury w niebie, szepcząc coś
zapamiętale.
Felix, Gotrek i pozostali powoli, ale równomiernie wiosłowali, utrzymując łódź w
jednej pozycji, a tymczasem czarodziejskie inkantacje stawały się coraz głośniejsze i bardziej
monotonne. Trzy różne czary wypływały i wpływały z powrotem do ich ust jak jakaś
nieziemska melodia. Felix czuł dziwne napięcie i niespodziewane emocje kłębiące się w jego
wnętrzu i napierające z zewnątrz. Claudia zachwiała się i Felix przestraszył się - a może miał
nadzieję - że dziewczyna wypadnie za burtę.
Ni stąd ni zowąd kapitan Oberhoff krzyknął:
- Statek!
Max natychmiast przerwał inkantacje, Claudia i Aethenir chwilę się jeszcze
wzbraniali. Wszyscy pozostali odwrócili się w kierunku wskazywanym przez palec kapitana.
Po przeciwległej stronie oka cyklonu poruszał się ciemny kształt, schowany za kurtyną
deszczu.
- Nie przestawaj wiosłować, człowieku - powiedział kapitan Rion.
Felix pośpiesznie powrócił do wioseł, ale w ułamku sekundy zdołał zauważyć statek o
czarnych żaglach, mały, ale z dziobem ostrym jak nóż i rzędami długich wioseł wystających
po obu stronach czarnego kadłuba.
- Asuryanie, uchowaj swych szlachetnych synów - odezwał się Aethenir, a jego blada
twarz nabrała kredowobiałego odcienia. - Tego się obawiałem. Korsarze z Naggaroth.
- Kto? - zapytał zdumiony kapitan Oberhoff.
- Mroczne Elfy - odpowiedział Max.
- Lepiej wracajmy na brzeg - wtrącił się Felix.
Max skinął głową.
- Tak, to byłoby najlepsze wyjście w tej sytuacji.
- Ale źródło przepowiedni! - zaprotestowała Claudia.
Nikt jej jednak nie słuchał. Nawet Aethenir, skamieniawszy z przerażenia na widok
czarnego statku, stracił zainteresowanie wirem. Gotrek, Felix wraz z elfami i ludźmi, chwycili
się wioseł i zaczęli nimi pracować dużo szybciej niż wcześniej. Jednak nawet teraz oddalali
się od wiru bardzo powoli.
- Lordzie Aethenirze, Fraulein Pallenberger, usiądźcie - powiedział Max. - Nie
możemy zwracać na siebie uwagi, miejmy nadzieję, że nas nie zauważą.
Claudia i Aethenir przykucnęli, ona z rozdrażnieniem, a on opadł na dno łodzi niczym
przekłuty balon. Elf spojrzał na wiosłujących.
- Nie możemy płynąć szybciej? - zapytał.
- Jeżeli chcesz płynąć szybciej - odpowiedział Gotrek. - Wiosłuj.
Wysoki Elf spojrzał z przerażeniem na ostatnią parę wioseł leżącą na pokładzie.
- Niemożliwe. Ja nigdy...
- Pozwólcie - powiedział kapitan Oberhoff, robiąc krok do przodu i podnosząc jedno z
wioseł.
- Wezmę drugie - dodał Max i chwycił wiosło.
Kapitan gwardzistów Reiku wraz z magistrem usiedli na ostatniej ławce, wsadzili
wiosła w dulki i zaczęli wiosłować wraz z pozostałymi.
Gotrek spojrzał na Aethenira z niesmakiem i sarknął:
- Pozwolić starcowi wiosłować. Mały słabeusz...
Jego słowa przeszły w niezrozumiały pomruk i znowu zgiął kark nad wiosłami.
Wiosłowali w milczeniu, wkładając w to całą swoją siłę, podczas gdy statek Mrocznych
Elfów opływał oko cyklonu wokół krawędzi. Niestety, nawet z pomocą Maxa i Riona
poruszali się niezwykle wolno.
- Co on robi? - zapytała Claudia obserwując statek.
- Zachowuje rozsądny dystans od szczeliny - odpowiedział ponuro Felix.
- My też powinniśmy byli tego spróbować - powiedział kapitan Oberhoff pod nosem.
Czarny statek podpłynął trochę bliżej, poruszając się wokół krawędzi okręgu jak
wskazówka sekundowa w zegarku. Felix w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że pochyla
się bardzo nisko nad wiosłami, próbując pozostać niezauważonym. Okręt druchii był jednak
w końcu tak blisko, że nawet przez zasłonę deszczu można było dostrzec liny biegnące wokół
masztów i wspinające się po nich elfy. Felix zobaczył wypolerowany hełm jednego z
oficerów błyszczący na rufie i przerażające wizerunki umieszczone na sztandarach
powiewających u szczytów masztów.
Statek już niemal się z nimi zrównał. Felix wstrzymał oddech. Płyń dalej, pomyślał
zamykając oczy. Płyń dalej. Omiń nas i dalej okrążaj wir. Jeszcze jedno okrążenie i nas tu nie
będzie.
Niestety, podziałało to równie dobrze jak wszystkie inne dziecinne zaklęcia. Nad wodą
uniósł się ostry głos i Felix ponownie otworzył oczy. Jeden z marynarzy na statku druchii
wskazywał na nich z bocianiego gniazda i krzyczał coś do pobratymców znajdujących się na
pokładzie.
- To już koniec - stwierdził kapitan Oberhoff, klnąc siarczyście.
Z szybkością, która świadczyła o stanowczości kapitana i dobrze wytrenowanej
załodze, czarny statek zboczył z kursu i ruszył prosto na nich. Wilgotne czarne żagle zalśniły
niczym skrzydła olbrzymiego żuka, gdy na statek padły promienie słońca z prześwitu w
chmurach. Okręt ruszył ku nim, przecinając na skos wodny krąg, tak jakby ktoś ustawił przy
krawędzi wielkiego talerza nóż i zaczął nim przesuwać ku środkowi z wielką szybkością.
- Wiosłujcie! - krzyknął Aethenir. - Wiosłujcie szybciej!
- Dlaczego nie podmuchasz? - odparł Gotrek potężnymi ramionami pracując wiosłem.
- Nie znasz żadnych zaklęć, które mogłyby nam pomóc? - wtrącił Felix, zanim elf
zdążył odpowiedzieć zniewagą.
- Wszystkie moje czary dotyczą leczenia albo przewidywania przyszłości -
odpowiedział Aethenir.
- Wiosłowanie jest bardziej pomocne w tej chwili, niż cokolwiek, co potrafiłbym
wyczarować - odparł Max,
Felix przeniósł spojrzenie na czarodziejkę.
- Claudio?
- Ja... Ja nie wiem - powiedziała bezradnie.
Felix zacisnął szczęki i wraz z pozostałymi rzucił się do wiosłowania ile sił w
ramionach. Łódź wciąż jednak ledwie się poruszała, podczas gdy statek druchii zbliżał się ku
nim z każdą sekundą. Czuł się jak w jednym z koszmarów, gdy człowiek biegnie i biegnie, ale
okazuje się, że tak naprawdę cały czas stoi w miejscu.
- Mają zamiar nas staranować! - krzyknął Aethenir. - Nie boją się, że sami wpadną w
wir?
- Mają wystarczająco szybki i mocny statek, żeby w niego nie wpaść - odpowiedział
Max. - W przeciwieństwie do nas.
Ich łódka zaczęła teraz poruszać się nieco szybciej, gdy oddalili się od podstępnego
wiru, ale wciąż było to zbyt powoli. Czarny statek znajdował się jedynie niecałe pięćdziesiąt
metrów od nich. W żaden sposób nie mogli uniknąć konfrontacji.
- To bez sensu - załkał Aethenir. - Jesteśmy zgubieni.
- Dobrze - powiedział Gotrek, rzucając wiosło i wyciągając zza pleców topór. Stanął
na dziobie i skinął w stronę zbliżającego się statku jedną ze swych potężnych dłoni.
- Chodźcie tu, bezbrode szkielety. Rozwalę tę pływającą wykałaczkę na drzazgi!
Wszyscy pozostali zbierali siły na nadciągające starcie. Kapitan druchii nie zaatakował
ich bezpośrednio. Zamiast tego w ostatnim momencie skręcił na prawą burtę i przemknął
obok nich zupełnie poza zasięgiem.
Ale mimo że statek ich ominął, to jego fala dziobowa uderzyła prosto w nich, prawie
przewracając łódź do góry nogami i miotając nimi w górę, a następnie spychając w tył na
górze białej piany, która zwaliła Felixa i pozostałych wiosłujących z ławek. Gotrek przeleciał
do góry nogami prosto do wody i uchronił się przed zatonięciem w odmętach tylko dzięki
temu, że zdołał się chwycić jednej z dulek i trzymając się jej kurczowo, uratował życie. Felix
słyszał wyniosły śmiech dobiegający ze statku, gdy jego czarny kadłub przemknął tylko kilka
metrów od nich.
Gdy pozostali doszli do siebie, Felix gramoląc się na kolanach, złapał Zabójcę za
ramię i pomógł mu wdrapać się z powrotem na pokład.
- Z czego cieszyli się ci niegodziwcy? - powiedział kapitan Oberhoff chwytając za
wiosło. - Przecież chybili.
- Nie - odparł Aethenir spoglądając w stronę wiru. - Wcale nie chybili.
Wszyscy odwrócili się, aby zobaczyć, o czym mówił elf. Serce stanęło Felixowi w
piersi. Ich mała łódka znajdowała się teraz na trasie rwącego prądu, który okrążał szczelinę.
Czuł, jak wir wciąga ich niczym niecierpliwy kochanek.
- O w mordę - powiedział kapitan Oberhoff.
- Do wioseł! - krzyknął Max. - Szybko, przyjaciele.
Gotrek, Felix i pozostali chwycili za wiosła i próbowali jednostajnym rytmem
wyprowadzić łódkę z zasięgu zabójczego wiru. Sprawa była jednak z góry przegrana. Prąd
wciągał ich dookoła wiru szybciej niż człowiek byłby w stanie przebiec ten dystans. Z
każdym okrążeniem znajdowali się coraz bliżej środka. Ich wiosłowanie sprawiało tylko, że
łódź kołysała się we wszystkie strony. Felixowi krew stanęła w żyłach. Nie było ucieczki.
Zginą tutaj, nie pokonani przez jakiegoś potwora albo chytrego wroga, ale przez zwyczajną
siłę grawitacji. Wir wciągnie ich w swoją paszczę i wszyscy się potopią.
Błyszcząca w promieniach słońca krawędź coraz bardziej się zbliżała, tak gładka i
połyskliwa, że zdawało się prawie, że jest nieruchoma. Felix rozejrzał się po towarzyszach
niedoli. Gotrek, kapitan Oberhoff i jego gwardziści, Rion i jego wojownicy, wszyscy jak
zaczarowani machali wiosłami, do końca nie tracąc nadziei. Max również wiosłował, ale jego
wzrok zdawał się nieobecny, tak jakby myślał nad jakimś rozwiązaniem. Claudia gapiła się w
wodny przestwór z rozszerzonymi źrenicami, skulona na dziobie i mamrocząca coś cicho.
Aethenir również zdawał się modlić, miał zamknięte oczy, a jego delikatne ręce były złożone
w błagalnym geście.
Kapitan Oberhoff zamknął oczy i w kółko mruczał:
- Sigmarze, przyjmij mnie na swoim dworze.
Felix zdał sobie sprawę, że powtarza słowa tej samej modlitwy.
Z kolejnym okrążeniem łódź przechyliła się nieco nad ziejącą w dole przepaścią, po
czym zaczęła zsuwać się w dół jak szklana kulka spadająca do lejka wykonanego z lśniącego
zielonego szła. Wewnętrzne zbocze wiru nachylało się pod coraz większym kątem i wszyscy
przywarli do brzegów łodzi. Wreszcie powierzchnia wody stała się zupełnie pionowa i runęli
w dół.
Claudia wrzasnęła i Felix miał wrażenie, że niestety uczynił to samo. Pozostali
krzyczeli i przeklinali, zaczynając spadać szybciej niż łódź, ponieważ kadłub łodzi stawiał
opór powietrzu i ścianom wody. Felix przywarł instynktownie do jednej z ławek dla
wioślarzy i trzymał się jej kurczowo, po czym spojrzał w dół zielonkawej studni, przerażony,
ale zdeterminowany, żeby stawić czoła własnej śmierci z podniesioną głową. Zdumienie na
widok tego, co zobaczył, prawie że wyparło z jego umysłu cały strach. Po pierwsze ściany
wiru nie zwężały się na dole, tak jakby można się było tego spodziewać, ale były ustawione
pod kątem prostym w stosunku do dna morskiego, tworząc mniej więcej półkilometrowy
okrąg wystawiony na działanie promieni słonecznych. Po drugie, z błotnistego dna wyrastały
zrujnowane białe wieże i budynki jakiegoś starożytnego miasta.
- Na Wieczną Królową! - krzyknął Aethenir.
- Miasto - stwierdził Max z podziwem w głosie. Miasto, które za kilka sekund stanie
się miejscem naszego wiecznego spoczynku, pomyślał Felix.
Mamrotanie Claudii stało się głośniejsze i wyraźniejsze. Felix nie potrafił stwierdzić
do jakiego boga czy bogini się modliła, ale wyglądało na to, że ktokolwiek by to nie był i tak
nie słuchał.
- To bardzo zła zagłada - odezwał się Gotrek, patrząc w dół na gwałtownie zbliżające
się dno morskie.
- Zgadzam się - potwierdził Felix, a gardło ścisnęła mu złość zrodzona z bezradności.
Teraz już nigdy nie dowie się, co przytrafiło się jego ojcu. Teraz już nigdy nie wyjaśni spraw
z Ulryką. Teraz już nigdy nie dokończy epopei o śmierci Gotreka. Całą winą obarczał
Claudię. Trzeba zacząć od tego, że to jej przeklęte wizje ich tutaj przywiodły. Ta kobieta
zdawała się być zdeterminowana, żeby zrujnować jego życie i spokój ducha od pierwszej
chwili, kiedy go ujrzała. Ta katastrofa była dokładnie tym, na co zasługiwała za swoją
głupotę. Śmiałby się z jej nieszczęścia, gdyby nie fakt, że miał podzielić jej los.
Nagle czarodziejka podniosła się z klęczek, wyrzuciła przed siebie ramiona i
wyskoczyła z łodzi. Felix gapił się jak zaczarowany. Czyżby ostatecznie postradała zmysły?
Czy poddała się temu, co nieuniknione?
Ale wtedy ujrzał, że uniosła się nad nimi - a raczej, że oni spadali szybciej niż ona - i
w tym samym czasie obróciła się w powietrzu i wyciągnęła rękę w ich stronę. Felix poczuł, że
uderza w niego podmuch straszliwie silnego wiatru - wiatru, który wiał spod nich, wiatru,
który wypełnił powietrzem jego rękawy i płaszcz, starając się wypchnąć go z łodzi.
- Co się dzieje? - wrzasnął jeden z gwardzistów. - Co ta wiedźma wyprawia?
- Puśćcie się! - zawołał Max. - Nie utrzyma nas i łodzi jednocześnie.
Felix wytrzeszczył oczy i poczuł, jak zalewa go fala wstydu. Dziewczyna starała się
ich uratować, używając jakiegoś magicznego wiatru. Zwalczył naturalny instynkt, który kazał
mu kurczowo trzymać się łodzi, i zmusił się do puszczenia krawędzi burty.
- Odepchnijcie łódź! - wrzasnął Max.
Felix kopnął w dno łodzi, starając się siebie przekonać, że nie ma znaczenia to, jak
upadnie. I tak skończy się to w ten sam sposób. Pozostali uczynili to samo. Nawet Gotrek
odepchnął nogami łódź, cały czas mamrocząc pod nosem coś o tym, że magia jest
wynalazkiem niegodnym zaufania.
Wiatr podwiewał z dołu i Felix miał chwilę, żeby zerknąć na dno. Serce znów stanęło
mu w piersi. Czarodziejka spóźniła się. Ziemia zbliżała się zbyt szybko, byli zbyt blisko.
Dziewczyna nie zdoła wyhamować ich upadku.
Ale wtedy wiatr wzmógł się dziesięciokrotnie, uderzając w niego lodowatym
podmuchem i uderzając w twarz jak żywe stworzenie. Poły ubrania ogłuszająco trzepotały
wokół ciała. Zwalniał! Wszyscy zwalniali! Czarodziejce się udało! Wiatr zatrzymywał
upadek. Wisieli w powietrzu, prawie jakby mieli na sobie łapacze powietrza od Makaissona.
Claudia unosiła się pośrodku z zaciśniętymi oczami, sztywno wyciągniętymi po bokach
rękoma, cały czas żarliwie powtarzając słowa zaklęcia.
- To cud - westchnął kapitan Oberhoff, rozglądając się dookoła jednocześnie
przerażony i zachwycony.
Rzeczywiście był to cud, ale wciąż zmierzali w złym kierunku. „Podnieś nas w górę!",
chciał zawołać Felix, ale nie śmiał przerywać koncentracji Claudii. „Zabierz nas z tej dziury!"
W dalszym ciągu spadali. Czy ona oszalała? Cudownie, że ocaliła ich przed
roztrzaskaniem się na dnie morza, ale ten nienaturalny wir mógł w każdej chwili się zapaść i
pogrzebać ich pod tonami wody.
Gdy znajdowali się niecałe dziesięć metrów nad powierzchnią ziemi, Gotrek nagle
zaczął spadać w dół jak kamień. Warknął zaskoczony i oderwał się od reszty, lądując z
miękkim plaśnięciem w błocie pokrywającym dno.
Claudia jęknęła i Felix również spadł. Gdy wiatr, który do tej pory podtrzymywał go w
powietrzu, osłabł zupełnie, Felix zaczął krzyczeć i machać rękami, po czym uderzył w dno
jakiś metr od Gotreka. Padając podkulił pod siebie kolana i po chwili zorientował się, że
znajduje się po pas w niebieskoszarym szlamie o konsystencji mokrej zaprawy murarskiej.
Całe ciało drżało mu od uderzenia w ziemię, ale chyba niczego sobie nie złamał, ani nie
skręcił. Pozostali lądowali dokoła niego, krzycząc i przeklinając. Jako ostatnia o ziemię
uderzyła Claudia, lądując niezgrabnie na siedzeniu.
Felix rozejrzał się dokoła, próbując wydostać się z zasysającego błota. Wylądowali
bardzo blisko lśniącej, brzęczącej ściany wody, na przedmieściach zrujnowanego miasta.
Roztrzaskane szczątki ich łodzi wystawały ze szlamu niedaleko stąd, a po lewej widzieli
niskie mury, teraz niewiele więcej niż pokryte wodorostami gruzy, które niegdyś mogły
tworzyć wielki budynek. Białe szczyty miasta wznosiły się w oddali, nadgryzione zębem
czasu i niszczycielskim wpływem wody. Budynki wyglądały jak kolekcja niezwykle
smukłych i delikatnych porcelanowych waz, które ktoś roztrzaskał kijem. Za zrujnowanymi
wieżami stała olbrzymia zielona ściana wody, stanowiąca przeciwległy kraniec wiru i
wznosząca się wysoko, wysoko w górę. Ciężar całej wody zgromadzonej nad ich głowami był
wręcz wyczuwalny. Felix czuł się zmiażdżony samym patrzeniem na nią. Nie wiedział, co
trzyma ją w górze, ale cokolwiek by to było, nie będzie trwało wiecznie. W pewnym
momencie te niesamowite ściany runą w dół i woda zmiecie i potopi ich wszystkich. Na samą
myśl Felix miał ochotę zwinąć się w kłębek i zakryć głowę.
Wokół niego pozostali, unurzani po kolana albo wyżej w błocie, ale najwyraźniej bez
żadnych ran, gramolili się, aby powstać. Tylko Claudia siedziała bez ruchu, z obwisłymi
ramionami, na wpół przytomna i po kolana w szlamie. W najgorszym położeniu znajdował się
Gotrek, zanurzony w błocie aż po pierś. Splunął błotem.
- Magia - powiedział takim tonem, jakby to było przekleństwo.
- Głupia kobieto - rzucił gniewnie Aethenir, starając się otrzepać rąbek swej szaty z
błota. - Dlaczego nas stąd nie wyciągnęłaś?! Utknęliśmy tutaj!
Felix miał ochotę walnąć elfa w nos, mimo że kilka sekund wcześniej przez głowę
przemknęła mu podobna myśl. Co innego było jednak powiedzieć to na głos.
- Szlachetny elfie, uważaj na to, co mówisz - powiedział Max ostro. - Zrobiła co w jej
mocy.
- Przepraszam. Byłam za słaba - odezwała się Claudia, ściskając głowę rękoma i
budząc się z otępienia. - Jest was zbyt dużo. Nigdy wcześniej nie próbowałam tak złożonej
inkantacji.
Zwróciła się do Gotreka, marszcząc czoło:
- A pan, panie krasnoludzie, był bardzo śliski. Bardzo trudny do utrzymania.
- Krasnoludy są odporne na magię - stwierdził Max. - A powiedziałbym, że Zabójca
jeszcze bardziej niż zwykły przedstawiciel tego gatunku.
Felix wreszcie wyswobodził się z błota i ruszył w stronę Gotreka, żeby mu pomóc.
Dwóch gwardzistów pospieszyło w ich stronę.
Za nimi Aethenir skłonił się krótko przed Claudią.
- Wybacz mi, czarodziejko. Odezwałem się ostro, ponieważ byłem zdenerwowany.
Rozumiem, że zrobiłaś tyle, ile było w twej ludzkiej mocy.
Spojrzał na Maxa, ponieważ widział, że Claudia utkwiła spojrzenie w plecach
czarodzieja.
- Ale co teraz, magistrze? - zapytał. - Utknęliśmy tutaj. Jedynie opóźniliśmy naszą
śmierć.
- Spróbuję znowu - odezwała się wzburzona Claudia. - Ale potrzebuję trochę czasu,
żeby zebrać trochę moich śmiesznych, ludzkich mocy.
- Módlmy się, żeby wystarczyło nam czasu - powiedział Wysoki Elf, uprzejmie
kiwając głową, najzwyczajniej w świecie zupełnie nie zdając sobie sprawy z jej sarkazmu.
- Lordzie magistrze! - zawołał kapitan Oberhoff.
Max i pozostali odwrócili się. Kapitan wskazywał na błoto w niewielkiej odległości od
nich. - Spójrz, milordzie. Ślady stóp.
Max i Aethenir popatrzyli na to z rozszerzonymi źrenicami.
Max, z trudem przedzierając się przez błoto, zrobił kilka kroków do przodu. Szlam z
każdym krokiem wsysał jego stopy.
- Jesteś pewien?
- Aye, sir - odparł kapitan.
Z pomocą Felixa i gwardzistów Gotrek wydostał się wreszcie ze szlamu, po czym
wraz z Felixem dołączył do Maxa i Aethenira badających znalezione przez kapitana ślady.
Odciski w błocie z pewnością były śladami stóp - wielu par - i wszystkie prowadziły w głąb
miasta. Ponieważ odciski zdążyły się już ponownie napełnić mułem, nie sposób było
powiedzieć, co lub kto je zostawił, ale czymkolwiek by to nie było, występowało w liczbie
około dwudziestu osobników.
- Ktoś jeszcze musiał wpaść do tej dziury - stwierdził kapitan.
- Albo sam ją utworzył - powiedział złowieszczo Max. Zwrócił się do Aethenira - Czy
wiesz, co to za miejsce, szlachetny elfie?
Aethenir rozejrzał się dokoła, marszcząc czoło na widok odległych budowli.
- Jest to jedno z elfich miast, które zatonęły podczas Rozdzielenia, być może Lothlakh
albo Ildenfane. Bez map i ksiąg nie jestem pewien. Ale ktokolwiek odkrył je w ten sposób i
przybył, aby je przeszukać, nie może mieć dobrych zamiarów.
Claudia wyprostowała się, tylko trochę się chwiejąc.
- Tak. To jest właśnie to miejsce. To jest źródło. Tu narodzi się zło, które zniszczy
Marienburg i Altdorf.
Oczywiście, że to musi być tu, pomyślał Felix, tłumiąc jęknięcie.
Max pogłaskał się po zabłoconej brodzie i westchnął.
- Myślę, że takim razie powinniśmy się rozejrzeć, nieprawdaż?
*
Była to ciężka wędrówka, przynajmniej na początku, ponieważ każdy krok oznaczał
wielki wysiłek w pokonywaniu oporu błota, które wsysało ich stopy i przyczepiało się do
ubrań i płaszczy. Im bliżej miasta, tym szło się łatwiej, ponieważ odnaleźli pozostałości
utwardzonej drogi. Ona również pokryta była szlamem, ale już nie tak głębokim.
Było to jedno z dziwniejszych miejsc, jakie Felix kiedykolwiek zwiedzał - delikatne
białe ściany elfich budynków i smukłe, strzeliste wieże, teraz zrujnowane i pokryte dzikimi
wzorami z żywych stworzeń - skorupiaków, rozgwiazd i wodorostów, a także kunsztownymi
filigranami z pociemniałego koralu, omszałych alg, kolonii małżów i dziwnych stworzeń z
mackami, które wyglądały jak drzewa z Pustkowi Chaosu w miniaturze. Martwe ryby i drżące
kraby leżały w mule pokrywającym starożytne ulice, podczas gdy woda spływała z rzygaczy,
które od wieków nie widziały deszczu. A nad tym wszystkim wznosiła się olbrzymia
zielonkawa ściana morskiej wody.
Felix nie mógł się powstrzymać przed nerwowym zerkaniem na nią raz po raz, bojąc
się, że zawali się, gdy nie będzie patrzył. U bram miasta, przy wielkim białym łuku, który
kiedyś podtrzymywał dawno zgniłe drewniane drzwi, obrócił się po raz ostatni. Traf chciał, że
właśnie wtedy ujrzał coś w wodzie. Przedziwny czarny kształt, większy od wieloryba,
przesunął się powoli przed jego oczami jak ryba w akwarium.
- Gotrek! Max! - krzyknął, wskazując palcem, ale zanim wszyscy zdołali się odwrócić,
kształt zniknął w zielonych odmętach poza wirem.
- Co się stało, Felixie? - zapytał Max.
- Kształt - powiedział. - W wodzie. Jakby wieloryb.
Max spojrzał na ścianę wody, czekając na pojawienie się tego czegoś, po czym
wzruszył ramionami.
- Być może to po prostu był wieloryb. Odwrócił się i zniknął za wrotami.
Pozostali ruszyli jego śladem. Felix nachmurzył się, czując, że zrobił z siebie głupka i
wszedł jako ostatni.
W środku uderzyła ich w pełni doskonałość elfiej architektury. Mimo że dużo
budynków się zawaliło, większość z nich nadal stała i była po prostu przepiękna. Drzwi i
okna były wysokie i smukłe, zakończone u góry wdzięcznymi łukami. Delikatne kolumny
zdobiły żłobkowania. Ulice były szerokie i dobrze rozplanowane, tak że za każdym rogiem
rozciągał się nowy, zapierający dech w piersiach widok.
Grupa ruszyła za śladami stóp w stronę centrum miasta, gdzie budynki były jeszcze
wyższe i bardziej ostentacyjne. Musiały to być świątynie, pałace i miejsca publicznej
rozrywki. Te z nich, które oparły się niszczycielskiemu działaniu czasu i wody, wciąż
zadziwiały rozmiarem i delikatnym pięknem - przynajmniej Felixa.
- Licha elfia robota - gderał Gotrek spoglądając na budowle. - Nic dziwnego, że
zatonęło.
Felix spodziewał się jakiejś złośliwej odpowiedzi od Aethenira, ale ten był zbyt zajęty
podziwianiem miasta. Elf był tak zafascynowany tym, co widzi, że zdawało się, że uleciał z
niego cały strach.
- Tak - powiedział bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego. - Jest tu dokładnie
tak, jak opisują to moje księgi. To musi być Lothlakh. Dziennik Selyssin opisuje wieżę
mistrzów wiedzy, zupełnie taką jak ta, ale... Nie, jeśli to jest Lothlakh, to Świątynia Khaina
powinna się znajdować zaraz za łaźniami. Być może to jednak jest Ildenfane.
Wreszcie ślady stóp doprowadziły ich do rozciągniętego na sporym obszarze,
symetrycznie rozplanowanego pałacu z wysokimi ozdobnymi łukami, wieżami na każdym
rogu i parą złotych drzwi pośrodku, otoczoną z obu stron przez złote posągi królewskich
elfów dzierżących miecze i berła. Zarówno złoto na drzwiach, jak i na statuach było brudne
od czarnego błota i pokryte małżami, ale nienaruszone.
Gotrek pokiwał z uznaniem głową.
- To się nazywa krasnoludzka robota - powiedział. - Wykonane, zanim elfy nas
zaatakowały i obraziły.
Aethenir i tym razem nie zareagował. Zbliżał się do pałacu jak lunatyk, machał rękami
w podnieceniu, wskazując różne detale architektoniczne.
- To musi być Lothlakh! - stwierdził. - Musi. To jest pałac Lorda Galdenaera, władcy
Lothlakh, opisany bardzo dokładnie w Księdze Wschodu Oraine'a. I pomyśleć, że dożyłem
czegoś takiego.
- To rzeczywiście piękne - wtrącił się Max. - Ale powinniśmy zbliżać się do niego z
większą ostrożnością. Zdaje się, że ci, których szukamy, znajdują się w środku.
Aethenir spojrzał na ślady stóp wiodące do złotych wrót i wytrącony z marzeń
uczonego zaczął znowu przejawiać nerwowość.
- Tak - zgodził się. - Tak, oczywiście.
Odwrócił się w stronę kapitana swej straży przybocznej.
- Rion, prowadź nas.
Elfi kapitan skłonił się i jego elfy ruszyły za nim po szerokich, pokrytych szlamem
marmurowych stopniach, a potem przez złote drzwi. Pozostali ruszyli zaraz za nimi. Gotrek,
Felix i gwardziści szli z tyłu, obserwując teren.
Drzwi zostały otwarte - Felix nie potrafił powiedzieć w jaki sposób - na tyle, żeby
każde z nich zdołało się pojedynczo przez nie przecisnąć. Pierwszy elf przekroczył drzwi,
podczas gdy pozostali czekali. Po chwili wrócił i gestem ręki nakazał reszcie wejść do środka.
Grupa ruszyła za nim do olbrzymiego holu wejściowego. Felix i reszta z podziwem patrzyli
na pokryte złotem kolumny, zniszczone obsydianowe posągi i łukowate sklepienia. Okna,
które niegdyś wypełniały kolorowe szyby, teraz ziały dziurami, przez które wpadał zielony
blask światła przefiltrowanego przez wodne masy. Miało się wrażenie, że pałac wciąż
znajduje się pod wodą.
Tajemnicze ślady wiodły przez pokrytą szlamem marmurową podłogę do szerokich
schodów schodzących w ciemność. Max stworzył małe światełko - dające trochę mniej
światła niż świeca - po czym wysłał je przed elfimi wojownikami, żeby mogli dalej szukać
śladów. Było tu więcej błota, więc po śliskich schodach należało schodzić wyjątkowo
ostrożnie. Felix chwycił się marmurowej poręczy, aby zachować równowagę. Jedno piętro
niżej kapitan Rion uniósł dłoń i wszyscy się zatrzymali. Z dołu dobiegał stłumiony odgłos
ruchu i rozmowy, a także szczęk metalu trącego o metal, tak jakby ktoś nieustannie przesuwał
sztyletem we wnętrzu dzwonu. Felix wytężył słuch, ale nie potrafił rozróżnić słów, ani nawet
języka, w jakim były wypowiadane. Wysokie Elfy spojrzały po sobie, ale nie powiedziały ani
słowa. Na nowo podjęły wędrówkę w dół schodów, próbując zachować ciszę. Felix i
pozostali starali się robić to samo.
U podstawy schodów znajdowało się przejście o łukowatym sklepieniu, zza którego
biło dziwne fioletowe światło. Wysokie Elfy zgromadziły się po jednej stronie korytarza,
starając się być niewidoczne, po czym ostrożnie wychyliły głowy. Felix, Max i Gotrek poszli
za ich przykładem.
Za korytarzem znajdowała się dość duża komnata z ozdobnymi filarami ciągnącymi
się po obu stronach, a na przeciwległej ścianie u szczytu trzech szerokich, marmurowych
stopni, widniały olbrzymie stalowe, granitowe i mosiężne drzwi. Na szerokim podium przed
drzwiami stała grupa wysokich, szczupłych postaci opromienionych fioletowym blaskiem,
który bił znad głowy osoby najbliżej drzwi - elfki w długich czarnych szatach z czarnymi
włosami sięgającymi pasa. Jej ręce były wzniesione w stronę drzwi, a dziwne słowa
wypływały z jej ust tworząc przedziwną melodię. Otaczało ją pięć pozostałych kobiet, a je z
kolei okrążało dwunastu wojowników w czarnych, polerowanych zbrojach łuskowych i
hełmach na kształt srebrnych czaszek. Najwyższa z kobiet nosiła wyszukane uczesanie i
dzierżyła w dłoni metalową różdżkę, obracając na niej srebrną obręcz. To stąd pochodził
metaliczny dźwięk. Aethenir schował się za łukiem.
- Druchii! - wysyczał.
- Czarownice z kultu Morathi - stwierdził Rion, a jego dłoń zacisnęła się kurczowo na
głowni miecza. - I Nieskończeni, przyboczna straż Wiedźmiego Króla.
- Wreszcie - sapnął Gotrek. - Elfy, które mogę zabić.
Rion odwrócił się w stronę Aethenira.
- Panie, my skromna straż przyboczna nie jesteśmy w stanie stawić im czoła. Nawet
szermierze z Hoeth mieliby problem z takim wrogiem.
Aethenir ponownie utkwił wzrok w pomieszczeniu, zagryzając swoją szlachetną
wargę.
- Możemy nie mieć wyboru - powiedział wreszcie, a głos mu drżał.
W komnacie czarownica z włosami do pasa zakończyła inkantację wysoką,
przedłużoną nutą i zrobiła krok w tył. Z hukiem ukrytych przeciwwag i tarcia kamienia o
kamień masywne drzwi zaczęły się uchylać. Odwróciła się i uśmiechnęła się do ubranych na
czarno towarzyszek i towarzyszy, nakazując im wejść do środka.
Aethenir gwałtownie nabrał powietrza i cofnął się, kiedy zobaczył jej twarz.
- Belryeth! - wyszeptał. - To nie może być ona!
9

Max obrócił się i unosząc brwi, spojrzał pytająco na elfa.


- Znasz, panie, tę Mroczną Elfkę?
Kapitan Rion spoglądał na Aethenira z dużo bardziej chłodnym wyrazem twarzy.
Aethenir spojrzał na jednego i drugiego, po czym cofnął się o krok.
- Nie wiedziałem, że ona jest druchii.
Spojrzenie kapitana Riona stało się jeszcze bardziej lodowate, o ile to w ogóle było
możliwe.
- Uważam, że to wymaga wyjaśnień, lordzie Aethenirze.
Popchnął elfa w kierunku schodów, aby nie można ich było dostrzec, patrząc od strony
drzwi.
- Tak - poparł go Max, ruszając za nimi. - Też tak sądzę.
Pozostali wspięli się z powrotem na wysokość pierwszego podestu schodów i utkwili
pytające spojrzenie w Wysokim Elfie.
- A teraz, mój panie - powiedział Rion. - Proszę kontynuuj. Skąd znasz tę druchii?
Aethenir głośno przełknął ślinę.
- Ach, tak, no cóż, widzicie, kiedy ostatnio ją widziałem, twierdziła, że jest dziewicą w
niebezpieczeństwie. Kazała się nazywać Belryeth Wczorajsza Jutrzenka i powiedziała mi,
że...
- Wziąłeś jedną z upadłych za prawdziwą elfkę? - przerwał mu Rion, a jego głos
można było ciąć na kawałki i używać jako kostek lodu.
- Nie wyglądała tak jak teraz! - pisnął Aethenir. - Miała złociste włosy i piękne,
szlachetne rysy twarzy, a jej głos brzmiał niczym najsłodsza, najsmutniejsza pieśń
kiedykolwiek wyśpiewana przez...
Wysoki Elf pochwycił spojrzenie kapitana Riona i przerwał wpół zdania. Felix nigdy
wcześniej nie widział rumieniącego się elfa. Z dołu schodów dobiegły ich odgłosy uderzeń,
trzasków i brzęk tłuczonego kryształu. Brzmiało to tak, jakby elfy niszczyły zawartość
komnaty.
- Mów dalej, mój panie - ponaglił go elfi kapitan.
Aethenir skinął głową.
- Przyszła do mnie - powiedział. - Błagając o pomoc. Powiedziała, że jej rodzina jest w
niełasce i nie może dostać się do wieży oficjalnymi sposobami, a ona musi uzyskać
informację zapisaną w jednej z ksiąg przechowywanych w bibliotece. Jej dziadek, jak
tłumaczyła, zagubił podczas Rozdzielenia drogocenne rodowe dziedzictwo, kiedy stacjonował
w jednym z miast Starego Świata. Ponieważ jej ojciec stracił rodzinny majątek i honor w
katastrofalnym w skutkach kupieckim skandalu, odzyskanie skarbu było dla niej jedynym
sposobem na uniknięcie niemiłego jej sercu zamążpójścia. Jej nieszczęście wzruszyło mnie do
łez.
Felix przewrócił oczami. Biedny, chowany pod kloszem elf najwidoczniej nigdy w
życiu nie widział żadnego z melodramatów Detlefa Siercka.
- Przysięgała, że potrzebuje tylko informacji zawartej w jednej z ksiąg - ciągnął
Aethenir. - W księdze, która mówiła o tamtych czasach i tamtych miastach.
- Czy masz na myśli księgę, która została ukradziona z wieży? - zapytał Max. - Czy od
ciebie uzyskała informację o tym, gdzie ona się znajduje? Czy to ona ją ukradła?
Aethenir zwiesił głowę.
- Księga nie została skradziona z wieży. Jak powiedziałem wcześniej, nikt nie dostanie
się do wieży, jeżeli mistrzowie wiedzy mu na to nie zezwolą.
Zawahał się, ale ciągnął dalej.
- Wyniosłem ją z wieży, a ona ukradła ją mnie.
Rion zesztywniał, a w oczach zapłonęła mu prawdziwa wściekłość.
- Co?!
Aethenir aż się skurczył pod oskarżycielskim spojrzeniem.
- Przysięgam, że nie wiedziałem o tym aż do teraz! Obiecała mi, że zawsze będziemy
czytać księgę razem i nigdy nie stracę jej z oczu, ale w nocy, gdy przyniosłem jej księgę,
zostaliśmy zaatakowani przez zamaskowanych skrytobójców. Widziałem, jak zginęła! Potem
rzucili się na mnie i straciłem przytomność. Gdy się ocknąłem, jej ciało zniknęło, tak samo
jak księga. - Spojrzał w dół schodów w stronę komnaty. - Aż do teraz byłem przekonany, że
ona nie żyje.
Max odkaszlnął.
- Zawsze czytałem, że żadnej z ksiąg nie można wynieść z Wieży Hoeth. Że nigdy nie
mogą one opuszczać jej terenu.
Ani Rion, ani Aethenir nie zauważyli, że przemówił. Wydawało się, że zapomnieli, że
oprócz nich w pomieszczeniu jest jeszcze ktoś inny.
- Mój panie - powiedział Rion niepokojąco łagodnym tonem. - Powiedziałeś mi, że
odkryłeś zaginięcie księgi i że mistrzowie wiedzy wysłali cię na jej poszukiwanie, żeby
sprawdzić, czy jesteś godzien uczenia się tajemnic Saphery? Powiedziałeś to swojemu ojcu.
Aethenir zakrył twarz drżącymi dłońmi.
- Skłamałem - wyszeptał tak cicho, że Felix ledwie go usłyszał.
- A więc mistrzowie wiedzy z Hoeth nie wiedzą, co się naprawdę wydarzyło? - zapytał
Rion.
Aethenir potrząsnął głową.
- Uciekłem z wieży. Miałem nadzieję, że z twoją pomocą uda mi się odnaleźć księgę i
zwrócić ją do biblioteki, zanim ktokolwiek się zorientuje, że zniknęła.
Kapitan Rion zwiesił głowę i zacisnął pięści.
- Mój panie - odezwał się po chwili. - Gdybym nie poprzysiągł chronić twego życia, to
zabiłbym cię teraz na miejscu.
Aethenir pobladł i cofnął się nieco, ale Rion nie wykonał żadnego ruchu.
- Nie tylko skompromitowałeś własną osobę - kontynuował elfi kapitan - prosząc ojca
o pieniądze i pomoc w tej bezcelowej wyprawie, ale także splamiłeś dobre imię swego
rodziciela, a także honor całego Domu Białego Liścia. Nie wspominając nawet o narażeniu na
szwank bezpieczeństwa naszej ukochanej ojczyzny.
Aethenir zwiesił głowę. Wyglądał, jakby zanosił się szlochem. Rion ciągnął
bezlitośnie:
- Odzyskanie księgi nie zwróci Domowi Białego Liścia utraconego honoru, mój panie.
Zbrodnia popełniona przez ciebie jest zbyt wielka. Ale tak czy inaczej musimy odzyskać
księgę, ponieważ pozostawienie jej w rękach wroga będzie jeszcze gorszą zbrodnią.
- Tak - zgodził się Aethenir, wciąż patrząc w ziemię. - Musimy tego dokonać.
Przynajmniej tyle mogę zrobić.
- Cieszę się, że też tak uważasz, mój panie - powiedział Rion, podchodząc do niego. -
Ponieważ, jeśli zejdziesz ze ścieżki honoru, jeżeli zawiedziesz swego ojca i całą rodzinę -
chwycił za szatę Aethenira i podciągnął ją do góry, tak że młody elf musiał podnieść głowę i
spojrzeć mu prosto w oczy. - Zabiję cię.
- Nie zawiodę, Rionie - powiedział drżącym głosem Aethenir. - Obiecuję ci.
Rion zrobił krok do tyłu i wykonał bardzo formalny ukłon.
- Dziękuję, panie. To wszystko, o co proszę.
- Chwileczkę - wtrącił się Max. - Chciałbym coś wyjaśnić. Czy to znaczy, że w
Ulthuanie nikt nie wie o tej wyprawie? Nie jesteś tu z polecenia władz Wieży Hoeth, jak
wcześniej twierdziłeś? Nie jesteś wtajemniczonym?
- Nie, magistrze. Jestem najzwyklejszym nowicjuszem.
- I cała ta wyprawa to tylko twój pomysł?
- Tak, magistrze.
Max westchnął.
- Gdybym o tym wiedział wcześniej, nigdy bym tak beztrosko... - przerwał i potrząsnął
głową. - Nieważne. Co się stało, to się nie odstanie. Niebezpieczeństwo jest wciąż takie samo
i wciąż musimy się z nim zmierzyć.
Gotrek burknął:
- Skończyliście już? Możemy wreszcie pozabijać trochę elfów?
Kapitan Rion odwrócił się i spojrzał na niego, wyraźnie niezadowolony z doboru słów,
ale skinął głową.
- Aye - powiedział. - Cokolwiek te demony mają w planie, to jeśli się im uda, oznacza
to mroczne dni dla Ulthuanu.
- Dobrze - odparł Gotrek. Obrócił się na pięcie i zaczął schodzić po stopniach w dół.
- Zabójco - wyszeptał za nim Max. - Musimy być ostrożni! To są czarownice, których
moc utrzymuje wir. Jeżeli zginą...
Ale Gotrek już przechodził pod łukowatym sklepieniem korytarza. Felix i pozostali
podążyli za nim, gorączkowo szepcząc, a tymczasem z komnaty wciąż dobiegały dźwięki
trzasków i przesuwania ciężkich przedmiotów.
- Czekaj, Gotrek - powiedział Felix.
- Stój, krasnoludzie - syknął kapitan Rion. - Potrzebujemy planu.
- Sprowadźcie go z powrotem - gorączkował się Aethenir.
- Ależ ja mam plan - warknął Gotrek. - Zabijemy wszystkich oprócz tej z patykiem i
obręczą, a potem zmusimy ją, żeby nas stąd zabrała w taki sam sposób, w jaki zeszła na dół.
- Bardzo dobry plan - zgodził się Max, drepcząc obok krasnoluda. - Ale jak zamierzasz
tego dokonać?
- Właśnie tak - odparł Gotrek i wspiął się po niskich schodach w stronę uchylonych
drzwi do komnaty.
- Chodźcie tu, wy padlinożercy o twarzach umarlaków! - ryknął. - Pokażcie mi, że
macie więcej odwagi niż wasi tchórzem podszyci kuzyni!
Następnie wtargnął do skarbca.
Aethenir gwałtownie nabrał powietrza w płuca. Max jęknął. Gwardziści Reiku i elfy
Riona wymienili ponure spojrzenia, po czym przygotowali się do ruszenia w ślad za
krasnoludem.
- Zaczekajcie - syknął Felix. Po raz pierwszy w życiu miał pomysł, jak wykorzystać
ośli upór Zabójcy. - Ukryjmy się. Pozwólmy im pomyśleć, że on jest sam. Maxie, Claudio,
Lordzie Aethenirze, przygotujcie swoje najbardziej zabójcze zaklęcia. Kapitanie Rion, niech
pan będzie gotów do ataku. Kapitanie Oberhoff, proszę ochraniać magów.
Oberhoff i jego ludzie usłuchali rozkazów, tak samo Max i Aethenir. Rion wprawdzie
spojrzał na Felixa, jakby ten był psem, który nagle zaczął wyśpiewywać arie operowe, ale
potem ustawił swoje elfy na lewo od drzwi do komnaty, a tymczasem Felix zajrzał do środka
skarbca.
- Firandaenie - odezwał się Rion do elfa, któremu skaveny zmasakrowały nogę. - Ty
zostaniesz z magami.
Nieskończeni w maskach szkieletów nacierali na Gotreka ze wszystkich stron, klucząc
pomiędzy poprzewracanymi skrzyniami pełnymi skarbów i stertami porzuconych
kosztowności. Za nimi stały zdezorientowane czarownice, wpatrujące się w Zabójcę. Jedyną
osobą, która sprawiała wrażenie zupełnie niewytrąconej z równowagi, była czarodziejka,
która obracała srebrną obręcz na metalowej różdżce. Wysoka kobieta w nieokreślonym wieku
i o ostrych rysach, spokojnie obserwowała starcie Gotreka z Nieskończonymi rozgrywające
się pośrodku pomieszczenia, które zaraz wypełniło się ogłuszającym szczękiem metalu i
migotaniem śmigającej stali.
Zabójca zniknął okrążony przez znacznie przewyższających go wzrostem wrogów,
nacierających na niego i dźgających długimi, wąskimi mieczami. Jeden z nich padł na plecy, a
z jego szyi trysnął pióropusz krwi, plamiąc zbroję i wszystko dokoła.
- Magowie! Kapitanie Rion! Teraz! - krzyknął Felix.
Max i Claudia przysunęli się do szczeliny pomiędzy futryną a drzwiami i wyrzucili
przed siebie ręce, z których do wnętrza pokoju wleciały strumienie światła i skwierczące
błyskawice. Felix, Rion i trzy elfy, które nie odniosły żadnych ran w potyczce ze skavenami,
wbiegli do środka zaraz za piorunami. Gdy niebieski płomień i oślepiające światło dosięgły
ich ciał, a następnie do ataku ruszył Felix i Wysokie Elfy, zamaskowane druchii krzyknęły i
padły pokotem. Pięć z nich zginęło na miejscu, z czego Gotrek zabił dwa, Rion i jego elfy
dwa kolejne, a jeden zginął spalony żywcem błyskawicą Claudii. Połowa z nich leżała
martwa! Felix ucieszył się. Walka może okazać się łatwiejsza, niż się spodziewał.
Felix rzucił się na oszołomionego przeciwnika, ale Mroczny Elf wracał do
przytomności w błyskawicznym tempie i miecz Felixa jedynie zadrapał mu zbroję, podczas
gdy nieprzyjaciel zablokował cios i smagnął mieczem w natychmiastowej ripoście. Felixowi z
trudem udało się podnieść ostrze na czas, aby sparować uderzenie. Kolejny atak nastąpił
jeszcze przed tym, zanim pierwszy dobiegł końca, a wróg celował prosto w jego oczy. Felix
cofnął się rozpaczliwie, a skórę pokrył mu zimny pot. Po walce trwającej zaledwie dwie
sekundy zdał sobie sprawę, że ma przed sobą najznamienitszego przeciwnika, z jakim
kiedykolwiek miał do czynienia. Nie było mowy, żeby mógł przejść w tej walce do ofensywy.
Z trudem udawało mu się choćby odpierać ataki Mrocznego Elfa. Felix uważał siebie za nieco
lepszego od przeciętnych szermierzy, ale był przecież tylko człowiekiem. Miał za sobą
doświadczenie jedynie jakichś dwudziestu pięciu lat. Tymczasem Mroczny Elf
prawdopodobnie szkolił się w sztuce używania miecza przez lat około dwieście i oprócz tego
pochodził z rasy o dużo większym wrodzonym talencie do szermierki niż ludzie.
Felix znów zablokował cios, ale miecz druchii prześliznął się pod jego gardą i ciął go
w prawe ramię oraz pierś. Koszulka kolcza przyjęła na siebie największy impet uderzenia, ale
ostrze miecza i tak zanurzyło się na kilka centymetrów w ciało i dotknęło kości, sprawiając,
że w ranie utkwiły roztrzaskane kawałki kolczugi. Felix cofnął się, wrzeszcząc z bólu i ciężko
dysząc. Upadł na plecy, gdy wzrok zasnuł mu się mgłą i świat zawirował mu przed oczami.
Słabo zamachnął się mieczem trzymanym w rannej ręce, ale druchii zdążył się już odwrócić i
zaatakować wojowników Riona.
Arogancja Mrocznego Elfa zabolała Felixa bardziej niż sam cios. Czy rzeczywiście tak
niewielkie stanowił zagrożenie, że Mroczny Elf mógł go po prostu zignorować, nie
wykonując nawet ostatecznego ciosu? Nigdy nie czuł się bardziej zlekceważony. Zebrał
wszystkie siły, aby się podnieść i przygotować do walki, ale wtedy właśnie zrozumiał, skąd
płynęła pewność siebie druchii. Zadany cios był starannie przemyślanym atakiem
nastawionym na to, żeby okaleczyć wroga i zupełnie go obezwładnić. Ostrze miecza cięło
dokładnie w ten mięsień, który pozwalał Felixowi trzymać broń. Teraz nie był w stanie jej
użyć.
Nie biorąca udziału w walce kobieta z różdżką i srebrną obręczą oślizgłym głosem
powiedziała coś do swoich towarzyszek i dwie z nich rozpoczęły rzucanie czarów. Pozostałe
trzy, w tym także Belryeth Aethenira, powróciły do przeszukiwania licznych skrzyń ze
skarbami, czyli do tego, co robiły przed wtargnięciem Gotreka do komnaty. W większości
przypadków polegało to na tym, że wiedźmy opróżniały skrzynie na podłogę i kopniakami
przerzucały ich zawartość.
Zdeterminowany, aby wciąż brać udział w walce, chociażby po to, żeby pokazać
Mrocznemu Elfowi, że wciąż stanowi dla niego zagrożenie, Felix sięgnął po miecz swoją
niezgrabną lewą dłonią i zaatakował ponownie.
Nieskończony nawet się nie obejrzał. Wymierzył po prostu kopniaka za siebie,
trafiając Felixa prosto w ranę.
Felix upadł na ziemię, sycząc i zwijając się w kłębek. Na bogów, jestem do niczego,
pomyślał, starając się mimo przeraźliwego bólu zachować resztki przytomności.
Jego wzrok przykuła chmura kłębiącej się ciemności, która płynęła w stronę
walczących ze strony dwóch czarownic. Gdy tylko czarna chmura go dosięgła, ból płynący z
rany zaczął palić ze zwielokrotnioną siłą. Miał wrażenie, że od środka palą go rozgrzane do
czerwoności pochodnie, gotując go żywcem. Wrzasnął i zaczął się rzucać szaleńczo, jakby
stanął w płomieniach, ale nie było żadnego ognia, który mógłby ugasić. Wysokie Elfy
zachowywały się w taki sam sposób. Odsunęły się, przeklinając i chwiejąc się, ale wciąż
desperacko próbowały parować ciosy Nieskończonych, którzy natarli ze zdwojoną siłą. Tylko
Gotrek walczył dalej, jakby nic się nie stało.
Ale prawie w tej samej chwili, gdy dosięgła ich czarna chmura, odepchnęła ją
świetlista bańka, rozpuszczając ją swym blaskiem. Gdy otoczyła go migocząca sfera, ból
palący kończyny Felixa osłabł. Spojrzał w stronę drzwi i ujrzał Maxa i Aethenira stojących w
nich i współpracujących przy podtrzymaniu bańki, wysyłając impulsy białej i złotej energii do
środka pokoju. Tymczasem Claudia ciskała w wiedźmy kolejne błyskawice.
Świetlista bańka rozszerzyła się i objęła również Wysokie Elfy, pozwalając im dojść
do siebie, ale dla jednego z nich było już za późno. Zatoczył się i widać było, że krew obficie
plamiła jego biało-zielony płaszcz. Tymczasem kapitan Rion i dwa pozostałe elfy walczyli u
boku Gotreka, otoczeni przez sześciu zamaskowanych Nieskończonych.
Felix przeturlał się, schodząc walczącym z drogi, po czym chwiejnie powstał na nogi.
Wokół niego niewidzialne siły prężyły się i ścierały, gdy czarownice i magowie rzucali
zwalczające się nawzajem czary. Z jednym ramieniem niezdatnym do walki, Felix nie miał co
marzyć o bezpośrednim stawieniu czoła Mrocznym Elfom, ale mógł przynajmniej zająć swoją
zwyczajową pozycję u boku Zabójcy. Pokuśtykał w stronę Gotreka i ustawił się za jego
plecami. Chwilę później już parował cios miecza druchii. Był zaskoczony, że Zabójca może
mieć kłopoty na polu bitwy. Był to zaiste niecodzienny widok. On, który samotnie stawiał
czoła armiom orków i hordom skavenów, który rzucał wyzwania demonom i wampirom,
teraz nie był w stanie zadać jednego ciosu trzem atakującym go druchii. Mimo że jego topór
był wszędzie, a z wysiłku aż poczerwieniał na twarzy, nie mógł ich dosięgnąć, a jego całą
pierś i ramiona okrywały płytkie nacięcia.
Trójka druchii, które z nim walczyły, wyglądała tak samo, zasapana i pokrwawiona.
Ich oczy, ledwie widoczne przez otwory w trupich maskach, wyrażały niekłamane zdziwienie
faktem, że oto mają przed sobą przeciwnika, który tak długo zdołał stawić im czoła.
Rion i pozostałe elfy pokryci byli potem i krwią, ale walczyli z przeciwnikami z
prawdziwą desperacją. Mimo tego, że byli elfami i przewyższali w sztuce szermierki każdego
człowieka na ziemi, w porównaniu z Nieskończonymi wyglądali na raczkujących nowicjuszy.
Wynik tej walki wydawał się z góry przesądzony i Felix zadrżał na myśl o tym, co się stanie,
kiedy elfy zginą i wszyscy Nieskończeni będą mogli skoncentrować się tylko na Gotreku.
Przeciwko pięciu takim wrogom, nawet Zabójca nie miał szans.
Wtem ze szczytu sterty ułożonej z pustych skrzyń po skarbach na prawo od drzwi
rozległ się triumfalny okrzyk Belryeth, która trzymała nad głową zaokrąglony czarny
przedmiot. Pozostałe czarownice wzniosły radosne okrzyki. Wiedźma zwróciła się w stronę
drzwi do komnaty i uśmiechnęła się do Aethenira.
- Spójrz, kochany, Harfa Zagłady, którą pomogłeś nam odnaleźć!
Aethenir odkrzyknął coś w elfim języku, ale ona tylko się roześmiała.
- Nie - odparła. - Będę mówiła tak, żeby ci głupcy też mogli być świadkami twego
upokorzenia. Oczarowany i poddany działaniu uroku wydałeś w nasze ręce, ręce waszych
odwiecznych wrogów, najpotężniejszą broń zapomnianej ery. Jedno uderzenie w te struny
może spowodować trzęsienia ziemi, które wypiętrzą góry tam, gdzie teraz znajdują się doliny
albo zatopią obszary górskie tak, że te staną się dnem morza. Za pomocą tego przedmiotu
druchii wywołają falę, która zmiecie waszą rasę z Ulthuanu. Za pomocą tej harfy wzniesiemy
na nowo zrujnowane Nagarythe i zaczniemy znów rządzić światem z naszej prawdziwej
ojczyzny! Skazałeś swój lud na zagładę, a wszystko w imię miłości, która nigdy nie istniała!
Sięgnęła między poły szaty i wyciągnęła stamtąd coś grubego o prostokątnym
kształcie, po czym rzuciła tym, tak że przedmiot wylądował u stóp Aethenira. Była to księga.
Aethenir wbił w nią wzrok, po czym schylił się i podniósł ją z ziemi.
- Proszę podziękuj swoim mistrzom za wypożyczenie! - zawołała Belryeth ze
śmiechem. - Było w niej wszystko, czego potrzebowałam.
Czarownica, która obracała srebrną obręcz na różdżce warknęła coś, co Felixowi
wydało się podejrzanie podobne do „dość tego gadania", po czym Belryeth i pozostałe druchii
ruszyły w stronę wyjścia z komnaty, rozpoczynając nową inkantację.
W chwili gdy pięć wiedźm zjednoczyło swą moc przeciwko nim, Max, Aethenir i
Claudia nie mieli szans. Mroczne błyski jak promienie czarnego słońca poprzebijały ich
ochronną bańkę. Felix zobaczył, jak Max słania się na nogach, a Aethenir cofa się, trzymając
się za gardło. Claudia zaczęła zawodzić i rozorywać palcami twarz, jakby przed chwilą
spojrzała prosto w piekielną otchłań. Gwardziści padli na podłogę, wrzeszcząc przeraźliwie.
Firandaen, ranny elf, który miał za zadanie chronić magów, popchnął Aethenira i magistrów
za drzwi do komnaty, a krew puściła mu się z nosa, ust, oczu i uszu.
Gotrek i elfi wojownicy rzucili spojrzenie w stronę kobiet, ale nie mogli przerwać
walki z Nieskończonymi, którzy porąbaliby ich na kawałki, gdyby tylko opuścili gardę i
rzucili się do biegu. Tylko Felix był wolny. Mimo że zdawał sobie sprawę z tego, że to
samobójstwo, rzucił się pędem w stronę czarownic. Ramię przy każdym kroku eksplodowało
bólem. Belryeth odwróciła się tylko i machnęła wolną dłonią w jego stronę. Fala powietrza
spłynęła z jej palców i powaliła go na ziemię. Podmuch był lodowaty jak dotknięcie śmierci.
Upadł przemarznięty do szpiku kości, szczękając zębami. Nie mógł się poruszyć. Miał
wrażenie, że krew zamarzła mu w żyłach. Na rzęsach osiadł mu szron.
Belryeth zatrzymała się, a usta rozszerzyły się jej w uśmiechu, podczas gdy jej siostry
opuszczały pomieszczenie.
- Jesteście głupcami pomagającymi głupcowi w jego głupiej misji i tym samym
umrzecie głupią śmiercią.
Śmiejąc się perliście, odwróciła się i opuściła pomieszczenie, podążając w ślad za
pozostałymi czarownicami.
Mimo że zlodowacenie nie pozwalało mu obrócić głowy, Felix słyszał dobiegające z
korytarza krzyki i jęki. Domyślał się, że gwardziści starają się powstrzymać wiedźmy przed
ucieczką i przegrywają tę nierówną walkę. Tak bardzo chciał poruszyć kończynami, aby móc
pospieszyć im z pomocą, ale nic z tego. Zamarzły na kamień.
Po chwili krzyki ucichły i słyszał tylko szczęk mieczy i topora, a także ciężki oddech i
kroki walczących za nim. Te również szybko ucichną, pomyślał ze smutkiem.
Ale wtedy, ku zaskoczeniu Felixa, w szczelinie między drzwiami a futryną pojawił się
Max, trzymając się drzwi i wyglądając na wpół żywego. Drżącym głosem starał się
przekrzyczeć bitewny zgiełk.
- Wasze panie opuściły was i skazały na śmierć. Czy nadal będziecie za nie walczyć?
Z głębin trupiego hełmu jednego z Nieskończonych dobył się zimny głos.
- Na zagładę Ulthuanu i odrodzenie Nagarythe, jesteśmy gotowi na śmierć.
- A więc umrzecie - powiedział Max. Wyprostował się z trudem i zebrał swe
czarodziejskie moce, mimo że zdawał się starzeć w oczach, gdy to czynił. Z jękiem bólu i
olbrzymiego wysiłku wypuścił na druchii strumień wirujących świateł. Było to słabe zaklęcie
w porównaniu z jego wcześniejszymi atakami, ale wystarczyło. Wraz ze zniknięciem
czarownic Nieskończeni nie mogli się bronić przed magią. Światła zatańczyły przed oczami
druchii, oślepiając je i rozpraszając.
To był koniec Mrocznych Elfów. Gotrek, Rion i jego wojownicy z brutalną łatwością
odtrącili miecze przeciwników i przebili ich zbroje. Gotrek poćwiartował trójkę tych, z
którymi walczył, a pozostałe padły od ciosów elfów.
- Cholerni tancerze, nie potrafią ustać w miejscu - warknął Zabójca, gdy wraz z trzema
elfami stanęli na stosem odrąbanych kończyn i głów, dysząc ciężko.
Felix powoli rozprostował zesztywniałe kończyny. Oddziaływanie magicznego zimna
osłabło, a rana w ramieniu znowu dała o sobie znać rwącym bólem. Zagryzł wargi, aby nie
jęknąć.
Max oparł się bezwładnie o drzwi do komnaty.
- Nie ma czasu na odpoczynek - powiedział. - Musimy ruszyć za czarownicami.
Aethenir pojawił się u jego boku, trzęsąc się jak osika.
- Tak, musimy się spieszyć. Mają zagładę mojego ludu w swoich rękach.
- A więc pozwólmy im odejść - powiedział Gotrek, wzruszając ramionami.
- Podły krasnoludzie - oburzył się Aethenir. - Skazałbyś cały świat na zagładę tylko po
to, żeby wywrzeć zemstę na elfach?
- Czemu nie? - odparł Gotrek. - Ty skazałeś go na zagładę w zamian za pocałunek
druchii.
- Mówiłem wam przecież! - krzyknął Aethenir. - Nie wiedziałem, że ona jest...
- W rękach ich przywódczyni znajduje się klucz do naszego ocalenia - ostro przerwał
ich dyskusję Max.
Nagłe nawet Gotrek nie miał nic przeciwko pogoni za czarownicami.
Felix, Gotrek, Rion i jego elfy ruszyli za Maxem i Aethenirem z komnaty i w
korytarzu trafili na ślady bezkrwawej masakry. Firandaen leżał martwy z wytrzeszczonymi
oczami i wyrazem przerażenia na twarzy. Również kapitan Oberhoff i ostatni z gwardzistów
polegli w tej walce. Z ich ust i oczu wystawały lodowe szpikulce, które poprzebijały także od
wewnątrz ich napierśniki.
Felix przez moment myślał, że Claudia również zginęła, gdy ujrzał jej drobne ciało
zwinięte w kłębek u podstawy schodów, ale zaraz zauważył, że drgnęła. Wraz z jednym z
elfów podeszli do niej i pomogli jej się podnieść, a następnie podtrzymywali ją, gdy całą
grupą ruszyli w górę schodów. Jęczała i wzdrygała się na najlżejszy dotyk, a jej twarz była
podrapana w tych miejscach, w których sama ją rozorała po ataku czarownicy.
Gdy kroczyli spiesznie przez korytarz, Aethenir, trzymając skradzioną księgę, zwrócił
się do Riona.
- Wiem, że to nie wystarczy - powiedział. - Już nie. Przysięgam, że nie spocznę,
dopóki nie odzyskam harfy i nie udaremnię planów tych wiedźm.
Rion pokiwał głową, ale nawet nie spojrzał na Aethenira.
- To jest właśnie ścieżka honoru, mój panie - powiedział sucho.
Wspinaczka po ciągnących się na wysokość dwóch pięter schodach była najbardziej
przerażającym dystansem, jaki Felix kiedykolwiek przemierzył. W każdej chwili spodziewał
się, że z góry runie na nich woda, która zaleje ich i na zawsze pogrzebie na dnie morza. Była
to również jedna z najboleśniejszych wspinaczek, ponieważ rana w ramieniu z każdym
stopniem zdawała się otwierać na nowo. Płynąca z niej krew plamiła mu koszulę, wyściełaną
kamizelę i zabarwiała kółka w koszulce kolczej na czerwono. Kilka razy niemal nie wypuścił
Claudii z rąk, gdy sam prawie zemdlał z bólu.
Pozostali byli w podobnie złym stanie. Twarz Maxa była blada i mizerna, tak jakby od
początku walki postarzał się o dwadzieścia lat. Aethenir trząsł się jak w gorączce, a jego bladą
skórę pokrywał perlisty pot. Rion i jego dwa pozostałe przy życiu elfy poruszali się sztywno z
wzrokiem utkwionym przed siebie, krwawiąc z licznych ran. Tylko Gotrek zdawał się
niestrudzony i gotów do kolejnej walki. Mimo że krwawił z rozlicznych ran, to szedł
sprężystym krokiem, a jego jedyne oko patrzyło dokoła żywo i gniewnie.
Dotarli do wypełnionego szlamem holu wejściowego i szybko ruszyli w stronę złotych
wrót, a następnie prześliznęli się przez nie i stanęli na szerokim ganku u szczytu
marmurowych schodów, rozglądając się dokoła niespokojnie w poszukiwaniu czarownic.
Felix nigdzie nie mógł ich dostrzec i wyglądało na to, że śledzenie ich będzie niemożliwe,
ponieważ ulice miasta były zalane wodą, której poziom szybko się podnosił i sięgał już do
połowy pałacowych schodów.
- Woda! - załkał Aethenir. - Przestała powstrzymywać ściany!
- Gdyby przestała je podtrzymywać, uczony - powiedział Max z ledwie skrywaną
irytacją - już dawno bylibyśmy martwi. Są całe, widzisz? Po prostu się zdekoncentrowała, to
wszystko.
- A to lepiej? - zapytał Aethenir.
Przysłuchując się tej wymianie zdań Felix zdał sobie sprawę, że wciąż słyszy znajomy
dźwięk wydawany przez srebrną obręcz. Dzwonienie było ciche, ale wciąż słyszalne.
- Szszsz! - uciszył ich. - Brzęczenie. Posłuchajcie!
Wszyscy zamienili się w słuch, ale trudno było wskazać, skąd dobiega dźwięk,
ponieważ był coraz cichszy i tłumił go ryk fal tworzących ścianę olbrzymiego wiru.
- Skąd to dobiega? - zapytał Aethenir.
- Stamtąd - wskazała Claudia, wpatrując się tępym wzrokiem w niebo.
Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Z początku Felix nie widział nic - tylko blask słońca
wpadający do mrocznej głębi zielonkawej studni. Ale po chwili, gdy oczy przyzwyczaiły mu
się do światła, dostrzegł je - sześć czarnych punktów, wznoszących się w górę wiru, jakby
były wciągane na niewidocznych linach - wiedźmy. Lewitowały w kręgu z jedną z nich
pośrodku.
- Sprowadźcie je na dół! - wrzasnął Aethenir. - Zatrzymajcie je!
- Ale wtedy zginiemy - odparł Felix.
- Mimo wszystko uważam, że musimy to zrobić - powiedział Max. - W imię
bezpieczeństwa całego świata. Wziął głęboki oddech i rozpoczął inkantację, czerpiąc dłońmi
energię z otaczającego go powietrza.
Było już jednak za późno.
Zanim dotarł do połowy zaklęcia, przenikliwe brzęczenie ustało, jakby ktoś zatrzymał
wietrzny dzwonek.
Nastała chwila ciszy, po której Felix usłyszał pół tuzina przerażonych westchnięć - w
tym jedno swoje - po czym, z odgłosem, jakby kończył się świat, wir przestał istnieć.
Zielonkawe ściany runęły w dół i wodna lawina z hukiem zwaliła się do środka nienaturalnej
szczeliny pośrodku morskich odmętów.
10

Aethenir krzyknął.
Gotrek przeklął.
Claudia utkwiła martwe spojrzenie w wodnej lawinie. Felix odwrócił się w jej stronę i
zaczął krzyczeć prosto do ucha:
- Czarodziejko! Podnieś nas! Zabierz nas do góry!
Zdawało się jednak, że Claudia go nie słyszy. Olbrzymie fale uderzyły w miasto,
burząc budynki i przewracając wieże stojące im na drodze, a płytka woda pokrywająca ulice
zaczęła się podnosić w zawrotnym tempie.
- Z powrotem do skarbca! - wychrypiał Gotrek.
- Z powrotem do skarbca?! - krzyknął Felix. - Ależ to samobójstwo!
Zabójca chyba postradał zmysły! Przecież zostaną uwięzieni pod wodą! Z pewnością
zginą!
Gotrek już przeciskał się z powrotem przez wąską szczelinę w drzwiach.
- To jedyna rzecz, która nie jest samobójstwem! - odkrzyknął.
- Za nim! - zawołał Max i zaczął przeciskać się do środka wraz z Aethenirem i jego
eskortą.
Felix razem z elfem, który pomagał mu podtrzymywać Claudię, wepchnęli ją do
środka tak szybko, jak potrafili, ale wciąż poruszali się zbyt wolno. Woda zalewająca ulice
zaczęła już wdzierać się do pałacu. Czarodziejce w tym tempie nigdy nie uda się dotrzeć do
komnaty przed zabójczą falą, tak samo jak im. Z przekleństwem na ustach, Felix podniósł
Claudię i zarzucił ją sobie na zdrowe ramię, po czym puścił się biegiem przez hol wejściowy,
próbując dotrzymać kroku pozostałym. Ból był tak wielki, że z trudem był go w stanie
wytrzymać.
- Dziękuję, Felixie - powiedział Max, a następnie odwrócił się i wyciągnął dłonie w
kierunku pałacowych wrót.
Zbiegając po schodach, Felix usłyszał, że drzwi zatrzaskują się z hukiem. To i tak bez
znaczenia, pomyślał. Nawet, jeżeli wrota wytrzymają napór wody, to w pałacu pełno było
powybijanych okien. W chwili, gdy Max go dogonił, ryk napierającej wodnej masy zagłuszył
każdy inny dźwięk. Drużyna pędziła po schodach na złamanie karku, ślizgając się po
zabłoconych stopniach i kurczowo podtrzymując ścian, a woda napierała na nich od tyłu i
zalewała z sufitu.
W tej samej chwili, gdy dotarli na dół, z odgłosem jakby kończył się świat,
niewiarygodnie silne uderzenie wodnej masy wstrząsnęło pałacem w posadach i zwaliło ich z
nóg, powodując przy tym, że olbrzymie kamienne bloki zaczęły odrywać się od sklepienia i
spadać pomiędzy nich. Felix wylądował na Claudii. Jego ramię rwało okropnym bólem, a w
uszach dzwoniło olbrzymie ciśnienie wody, która zamknęła się nad ich głowami.
Wir przestał istnieć.
Gotrek podniósł się z sięgającej do kolan wody i, obserwując odpadające z sufitu
odłamki kamienia oraz kłęby kurzu, ryknął:
- W nogi!
Felix poderwał się i pociągnął Claudię za sobą, ponownie zarzucając ją sobie na ramię.
Z trudem przebył długość korytarza w ślad za Zabójcą. Był oszołomiony bólem i zataczał się
niczym pijany. Za jego plecami dał się słyszeć ogłuszający ryk. Czyżby to był koniec
pałacowych wrót? Nie miał odwagi obejrzeć się za siebie.
Po kilku trwających wieczność sekundach Felix pokonał trzy stopnie wiodące do drzwi
do komnaty i wraz z Claudią przecisnął się przez na wpół uchylone wrota. Wokół
podwyższonego progu zbierała się woda, tworząc kałużę, podtapiającą najbliżej leżące
skarby.
- Na bok! - krzyknął Gotrek.
Elfy i ludzie rozpłaszczyli się na prawej ścianie. Felix miał zamiar zrobić to samo, ale
potknął się o ciało martwego elfa i ponownie upuścił Claudię. Ból spowodowany upadkiem
nieomal pozbawił go przytomności. Starał się podnieść, ale za mocno kręciło mu się w
głowie. Silne palce Zabójcy chwyciły go więc za kołnierz i przeciągnęły po podłodze. Rion
pomagał Claudii. Całe pomieszczenie trzęsło się przeraźliwie.
Gdy Zabójca odciągał go na bok, Felix zerknął w stronę drzwi do komnaty. Spieniona
ściana wody spadała po schodach w stronę skarbca szybciej niż stado galopujących koni. To
koniec, pomyślał, kuląc się na ten widok. Jesteśmy martwi.
Ale w tej samej chwili, w której był przekonany, że morze wedrze się do komnaty i z
całą siłą roztrzaska ich o ściany skarbca, a następnie na wieki pogrzebie na swoim dnie, drzwi
zatrzasnęły się z ogłuszającym hukiem, zamknięte przez napór wody i zaległa cisza.
Elfy i ludzie w zdumieniu wpatrywali się w drzwi komnaty. A jednak wytrzymały.
Gotrek wyglądał na zadowolonego z siebie.
- My... My żyjemy - powiedział po chwili Aethenir, ale bez większego przekonania w
głosie.
- Dobrze pomyślane, Zabójco - pochwalił go Max.
- Krasnoludzka robota - mruknął Gotrek skinąwszy głową w stronę drzwi. - Jedyne
drzwi w tym elfim szałasie, co do których mogłem mieć pewność, że wytrzymają.
Aethenir prychnął.
- To wszystko bardzo piękne, krasnoludzie, ale jesteśmy teraz uwięzieni na dnie
morza. W jaki sposób mam wywiązać się z mojej przysięgi wobec Riona i zadośćuczynić za
me zbrodnie, jeżeli zginiemy tutaj wszyscy z braku powietrza.
- Nie z braku powietrza, mój panie - wtrącił się Rion, spoglądając w stronę drzwi. -
Utopimy się.
Na te słowa wszyscy się odwrócili. Drzwi trzymały świetnie, ale ze szczeliny między
nimi a framugą tryskał strumyk wody, powiększający kałużę na podłodze.
- Shallyo, zlituj się nad nami - jęknęła Claudia, wpatrując się w wodę pustymi oczami.
- Pogorszyłeś jeszcze naszą sytuację. Mogliśmy być już martwi. Teraz musimy czekać na
śmierć.
Gotrek sarknął.
- Możecie tu sobie wszyscy umierać, jeśli taka wasza wola, ale to nie będzie moja
zagłada. Mam zamiar się stąd wydostać.
- W jaki sposób? - zapytał Aethenir głosem podszytym paniką.
- Wciąż się nad tym zastanawiam - odpowiedział Zabójca, po czym usiadł na jednej ze
skrzyń ze skarbami i zaczął w zamyśleniu rozglądać się po komnacie.
Felix podążył wzrokiem za jego spojrzeniem. Do tej pory był zbyt zajęty walką lub
ucieczką, żeby dokładniej przyjrzeć się pomieszczeniu. Mimo że druchii uczyniły w nim
wiele zniszczeń podczas poszukiwania harfy, nadal było to miejsce pełne niezaprzeczalnego
piękna. Pod zwieszającymi się z sufitu przepięknymi kandelabrami znajdowały się równe
stosy skrzyń ze skarbami, szeregi posągów wykutych z marmuru, alabastru i obsydianu,
wysadzane drogimi kamieniami zbroje, mistrzowskiej roboty miecze, włócznie i topory - tak
delikatne i wyrafinowane, że niemożliwym wydawało się użycie ich na polu bitwy. Oprócz
tego obrazy, dywany, złoty tron z ciemnoniebieskim baldachimem, a w jednym z rogów
pozłacany rydwan wojenny - a wszystko tak jasne, czyste i nietknięte zębem czasu, jak gdyby
drzwi do skarbca zamknięto wczoraj, a nie cztery tysiące lat temu. Bez wątpienia działała tu
jakaś elfia magia. Aethenir podniósł ręce w geście irytacji.
- On wciąż się nad tym zastanawia?! Ściągnąłeś nas tutaj, nie mając żadnego planu?
- Wolałbyś raczej zostać na górze? - warknął Gotrek.
- Wolałbym, żebyś poczekał na nas i pomyślał razem z nami o jakiejś strategii, zanim
wdałeś się bez namysłu w walkę z druchii, krasnoludzie - odciął się Aethenir.
- Szlachetny elfie, proszę - wtrącił się Felix, starając się przemawiać głosem rozsądku,
aby samemu nie wpaść w panikę. - Co się stało, to się nie odstanie. Czy znasz może jakieś
czary, które mogłyby nam pomóc? Czy mógłbyś sprawić, że będziemy w stanie oddychać pod
wodą? Czy umiesz stworzyć bańkę powietrza?
Aethenir zamrugał oczami.
- Ja... Nie potrafię żadnej z tych rzeczy. Moich kilka umiejętności, jak wspomniałem
wcześniej, ogranicza się do leczenia i przepowiadania przyszłości.
Felix odwrócił się do Maxa.
- Maxie?
Czarodziej potrząsnął przecząco głową.
- Takie czary istnieją, ale nie leżą w kompetencji mojego kolegium.
Felix utkwił spojrzenie w Claudii.
- Fraulein Pallenberger? Potrafisz, pani, wyczarować wiatr. Czy umiesz również
stworzyć powietrze?
Dziewczyna ze smutkiem pokręciła głową.
- Potrzebuję powietrza, żeby zamienić je w wiatr. Nie potrafię go stworzyć z niczego.
Felix posmutniał. Żadnego magicznego sposobu na stworzenie powietrza. Byli
zgubieni. Nawet jeśli uda im się wydostać z zamkniętej komnaty, powietrza w płucach nie
wystarczy im na pokonanie odległości dzielącej ich od powierzchni wody. Przeklęta magia i
przeklęci wszyscy czarodzieje! Wszystko, do czego są zdolni, to zabijanie i przewidywanie
nieszczęść. Nigdy nic przydatnego.
- Ha! - odezwał się nagle Gotrek, wstając.
Wszyscy, łącznie z zachowującym stoicki spokój Rionem, odwrócili się w stronę
krasnoluda z nadzieją w oczach.
Gotrek mijając ich, ruszył w stronę zgromadzonych w komnacie skarbów.
- Zgromadźcie w jednym miejscu dziewięć największych drewnianych skrzyń na
skarby, największy dywan, tyle liny, ile zdołacie znaleźć i łańcuchy z tych kandelabrów.
Wszyscy gapili się na niego w osłupieniu.
- Ale, Zabójco - powiedział Max, rozpaczliwie starając się zachować resztki spokoju. -
Co masz zamiar zrobić? Jak wydostaniesz nas na powierzchnię?
- Po prostu zróbcie to! - rzucił Gotrek, odwracając do góry nogami jedną ze skrzyń na
skarby o rozmiarach wanny, jakich używają zamożne kurtyzany i rozrzucając dookoła złoto i
kosztowności. - Nie mamy dużo czasu.
*
W chwili, gdy Felix, Rion i jego elfy zgromadzili pośrodku pomieszczenia dziewięć
największych skrzyń, jakie udało im się znaleźć, woda sięgała im już po kostki. Gotrek zajął
się łańcuchami, przecinając po prostu liny, za pomocą których kandelabry były opuszczane i
podciągane. Dzieła sztuki rozprysły się z hukiem na podłodze i wszędzie dokoła poleciały
odłamki srebra i szkła. Aethenir patrzył na to z ciężkim sercem, tak samo jak na setki
bezcennych, zaginionych skarbów walających się po podłodze, ale akt wandalizmu był
kontynuowany.
Podczas gdy Felix, Gotrek i elfy pracowali, Aethenir i Max wzywali ich pojedynczo do
siebie i robili użytek ze sztuki leczenia. Felix musiał zagryźć skórzany knebel, gdy Max parą
szczypiec wyciągał z rany zadanej przez szermierza druchii strzępy tkaniny i kółka z
kolczugi. Operacji towarzyszyły czary oczyszczania. Następnie podszedł do niego Aethenir, i
mimo że Felix zdążył sobie do tej pory wyrobić zdanie, że elfowi powinno się skręcić kark
przy najbliższej nadarzającej się okazji, to teraz musiał przyznać, że uczony w końcu do
czegoś się przydał. Ze zdumieniem obserwował, jak długie, smukłe palce Aethenira kreślą
nad raną jakieś wzory, zdając się ją zszywać, nawet jej nie dotykając. Skóra wokół nacięcia
promieniała wewnętrznym blaskiem, a rana zaczęła się zasklepiać, potem stopniowo
zmniejszać, aż wreszcie wszystkim, co po niej pozostało, była różowawa blizna i ból.
- Ręka będzie wciąż słaba - powiedział Wysoki Elf, gdy skończył zaklęcie. - Musisz ją
oszczędzać przez kilka dni.
Felix rozejrzał się dookoła i stwierdził:
- Nie wiem, czy będę miał taką możliwość, szlachetny elfie.
Jednakowoż zrobił, co w jego mocy, aby nie nadwerężać rany - pozostawił większość
dźwigania ciężkich przedmiotów Gotrekowi i elfom, podczas gdy sam skupił się na ściąganiu
i zwijaniu zakończonych złotymi frędzlami lin z baldachimu rozpostartego nad tronem. Elfy
odcinały sznury i skórzane pasy zwisające z bojowego rydwanu. Claudia, powoli dochodząc
do siebie po mentalnym ataku czarownicy druchii, usiadła ze skrzyżowanymi nogami na
jednej ze skrzyń i zabrała się za rozwiązywanie lin, które przywiązywały starożytne sztandary
bojowe do drzewc. Max przeszukiwał komnatę i odkrył największy dywan zwinięty w
prawym kącie komnaty, ale zanim go znaleźli, materiał był już na wpół przesiąknięty wodą i
aby go przenieść, potrzebny był Gotrek, Felix i elfy Riona. Felixowi kręciło się w głowie przy
każdym kroku, a ramię bolało, jakby miarowo uderzano w nie młotem.
Kiedy wszystkie przedmioty znalazły się zebrane w jednym miejscu, Gotrek położył
trzy zakończone złotymi frędzlami liny równolegle wobec siebie na podłodze obok drzwi.
Dzieliła je od siebie odległość długiego kroku. Tak naprawdę liny unosiły się na powierzchni
wody, ale ponieważ nie pozostało już żadne suche miejsce, żeby je położyć, musieli się tym
zadowolić. Następnie krasnolud toporem odciął wieka od skrzyń i ułożył skrzynie do góry
nogami na linach w trzech rzędach po trzy, ściskając je tak mocno jak to było możliwe i
ustawiając je jak najbliżej drzwi. Podskakiwały i zderzały się ze sobą, unosząc się na
powierzchni. Gotrek przybił końce lin do boków każdej ze skrzyń za pomocą wydobytych ze
złotego tronu gwoździ o złotych główkach.
- A teraz rozwińcie dywan na skrzyniach - wydał polecenie Gotrek.
Felix, Rion i elfi wojownicy uczynili, co powiedział, naciągając i przesuwając ciężki
dywan, aż materiał całkowicie pokrył skrzynie. Felix wciąż nie był pewien, do czego Gotrek
zmierzał z tym wszystkim, ale przynajmniej mieli zajęcie, które odciągało jego myśli od
perspektywy nieuchronnie zbliżającego się utonięcia.
- A teraz łańcuchy.
Gotrek podniósł koniec jednego z łańcuchów i owinął go wokół konstrukcji ze skrzyń.
Felix chwycił za drugi koniec i pociągnął w swoją stronę. Napięli owinięty łańcuch bardzo
mocno i stanęli po tej samej stronie konstrukcji z prawie metrem wolnego łańcucha w rękach.
Elfy uczyniły to samo z drugim łańcuchem.
- Owińcie dywan tak ciasno wokół skrzyń, jak to tylko możliwe, a ja będę ciągnął -
powiedział Gotrek, chwytając za oba końce jednego z łańcuchów.
Reszta drużyny podeszła do skrzyń, naciągając i wygładzając dywan na krawędziach,
tak jakby starali się pościelić olbrzymie łóżko. W tym samym czasie Gotrek pociągnął za
końce łańcucha, naprężając go do granic wytrzymałości.
- Wydaje mi się, że wiem, do czego zmierzasz, Zabójco - odezwał się wówczas Max. -
Drewniane skrzynie uniosą się na powierzchni wody i utrzymają powietrze. Związanie ich
razem, sprawi, że i my się nie pogubimy, a przy okazji zabezpieczy nas przed tym, gdyby
jedna ze skrzyń miała się wywrócić i wypuścić powietrze.
- Aye - mruknął Gotrek, ciągnąc mocno. - A liny pod spodem są po to, żebyśmy się
mieli czego trzymać.
- Wyjaśnij mi jednak jedną rzecz - wtrącił się Aethenir.
- Nawet jeśli ten dziwaczny wynalazek zadziała, nigdy przecież nie uda nam się
wydostać z komnat. Na te drzwi napierają setki tysięcy ton wody! Gotrek odchrząknął
lekceważąco.
- I ty nazywasz siebie uczonym. Kiedy pomieszczenie wypełni się wodą, ciśnienie się
wyrówna.
- Kiedy pomieszczenie wypełni się wodą, utoniemy! - krzyknął Aethenir.
Gotrek nie zaszczycił go już ani jednym zdaniem, chociaż Felix miał nadzieję, że to
zrobi, ponieważ sam był żywotnie zainteresowany odpowiedzią.
Kiedy dywan i pierwszy łańcuch przylegały już ciasno do ścian skrzyń, Gotrek
przełożył przez jeden koniec łańcucha ozdobny łuk krasnoludzkiej roboty, a przez drugi jakiś
kołek i obracając je wokół własnej osi, napiął łańcuch jeszcze odrobinę bardziej. Kiedy ten
był już tak naprężony, że Felix bał się, że zaraz pęknie, Gotrek unieruchomił go za pomocą
skórzanych lejców z rydwanu i powtórzył całą operację z drugim łańcuchem i kolejnym
łukiem. Kończąc, musiał już obracać majdan łuku pod wodą, która wypełniała pomieszczenie
na głębokość kilkunastu centymetrów i powodowała, że dziewięć skrzyń dryfowało pośrodku
pomieszczenia niczym tratwa.
Max patrzył na nią, wyraźnie zaniepokojony.
- Zabójco, przewiduję pewien problem. Gdy poziom wody się podniesie, skrzynie
również. Sklepienie w tym pomieszczeniu znajduje się jednak powyżej szczytu drzwi do
komnaty. Zostaniemy przyparci do sufitu. Jak się stąd wydostaniemy?
Gotrek nie odpowiedział, tylko podszedł do najbliższej skrzyni wypełnionej po brzegi
skarbami. Podniósł ją, jakby nic nie ważyła, po czym podszedł z nią do krawędzi tratwy i
położył na jednym z rogów. Tratwa tym rogiem zanurzyła się głębiej w wodzie.
- Acha! - ożywił się Max. - Doskonały pomysł!
- Rozmieśćcie je równomiernie - powiedział Gotrek. - Tratwa musi być nieco cięższa
niż powietrze i drewno.
- Jak wymyśliłeś coś takiego, krasnoludzie? - zapytał Aethenir, potrząsając w
zdumieniu głową, gdy wraz z Rionem i jego elfami podnosili jedną ze skrzyń i z trudem
przenosili ją w stronę tratwy.
- Krasnoludy są praktyczną rasą - odpowiedział. - Patrzymy na ziemię. Nie w niebo.
- Może dlatego tak rzadko wznosicie się na wyżyny - zażartował złośliwie Wysoki Elf.
- Rzadko również się topimy - odpowiedział sucho Gotrek.
Felix podrapał się po głowie, wciąż nie do końca rozumiejąc, o co chodzi.
- Rozumiem, że kiedy woda się podniesie, będziemy się unosić, siedząc w innych
skrzyniach, ale jak później dostaniemy się pod tratwę? Nie wiem, czy umiem tak głęboko
zanurkować i szczerze wątpię, żeby potrafiła to Fraulein Pallenberger.
- Nigdy wcześniej nie pływałam - odezwała się Claudia cichutko.
Gotrek wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym wskazał w stronę rzędów
przepięknych odświętnych zbroi stojących wzdłuż lewej ściany.
- Założymy te zbroje, żeby nas dociążyły - powiedział. - Ale powinniście położyć
wasze własne zbroje na górze tratwy, bo inaczej będziecie za ciężcy, żeby unosić się w
wodzie.
Felix zaczął się pozbywać elementów zbroi i rzucać je na tratwę, oszołomiony zmianą,
jaka zaszła w Zabójcy. Jeszcze dwa tygodnie temu zalewał się w trupa w Trzech Dzwonach,
niezdolny do tego, żeby sklecić razem trzy słowa, a teraz rozwiązywał inżynieryjne problemy
i wpadł na pomysł ocalenia ich wszystkich, jaki Felixowi nigdy nie przyszedłby do głowy.
Cóż za niesamowita przemiana.
*
Najtrudniejsze do zniesienia okazało się czekanie. Po skończonej pracy, nie pozostało
już nic do roboty, jak tylko obserwować podnoszący się poziom wody. Siedzieli wewnątrz
pustych skrzyń po skarbach, podnosząc się powoli wraz z poziomem wody, godzina za
godziną, centymetr po centymetrze, z przytroczonymi do pasów elfimi zbrojami, które
nakazał im zabrać Gotrek, aby mogli ich się łatwo pozbyć w odpowiedniej chwili.
- Co wiesz o tej Harfie Zagłady, lordzie Aethenirze? - zagadnął w pewnym momencie
Max. Jego głos brzmiał dziwnie, odbijając się echem w małej, zamkniętej przestrzeni.
Aethenir speszył się na wzmiankę o przedmiocie.
- Nic ponad to, co powiedziała Belryeth - odparł. - Wydaje mi się, że mogłem się
natknąć na tę nazwę w jakichś starożytnych tekstach, ale nic więcej sobie nie przypominam.
Podczas pierwszego najazdu Chaosu powstało wiele broni stworzonych w akcie desperacji,
które później uznano za zbyt niebezpieczne, aby ich używać i przy tym zbyt niebezpieczne,
aby je zniszczyć.
Rozejrzał się po zatopionym pokoju.
- Dlatego też chowano je i często o nich zapominano - westchnął. - Można by
powiedzieć, że ta harfa była podwójnie strzeżona, przez wrota do komnaty i przez morskie
odmęty.
- Tak - stwierdził zgryźliwie Rion. - Można by powiedzieć.
Aethenir zawstydzony zwiesił głowę.
Po tej wymianie zmian, konwersacja zamarła i wszyscy po prostu gapili się w ściany,
ponurzy i cisi. Woda z głębin morskich wypełniała komnatę i w miejscu, w którym od
początku było chłodno, teraz zrobiło się lodowato. Wszyscy trzęśli się z zimna i obejmowali
ramionami, aby się trochę ogrzać. Tylko Gotrek, mimo że bez koszuli, znosił okoliczności z
niewzruszonym spokojem.
Kiedy zdawało się, że już dłużej nie wytrzymają, Max rzucił zaklęcie, tworząc kulę
światła, która przy tym wydzielała miłe ciepło. Niestety dało to tyle, co nic.
Wreszcie poziom wody podniósł się ponad szczyt drzwi, po czym tempo wypełniania
się komnaty wodą jeszcze bardziej zmalało. Gotrek dalej kazał im czekać, powtarzając, że
ciśnienie musi się zupełnie wyrównać, inaczej drzwi nie puszczą. Teraz, gdy powietrze
przestało uciekać przez szczelinę, którą woda dostawała się do środka, powietrze zgęstniało i
Felix czuł jak ciśnienie napiera na jego bębenki w uszach oraz ściska płuca. Chwilę później
miał wrażenie, że zaraz wypadną mu oczy. Głowa bolała go straszliwie. Rozejrzał się dokoła,
pozostali cierpieli chyba na podobne dolegliwości. Aethenir dostał krwotoku z nosa, który
trudno było zatamować.
Wreszcie, po godzinie, podczas której w skroniach Felixa krew dudniła jak orczy
bęben bojowy i musieli się skryć wewnątrz skrzyń, gdyż inaczej uderzyliby głowami w
rzeźbione belki sufitu, Gotrek skinął głową, dając znak.
- Dobrze - powiedział. - Teraz do wody. Kiedy dosięgnięcie podłogi, unieście tratwę
nad głowami i oprzyjcie ją na ramionach. Idźcie do przodu i napierajcie skrzyniami na drzwi.
Kiedy wydostaniemy się z pałacu, odrzućcie zbroje. Ściągnę trochę skarbów z góry, żeby
tratwa zaczęła dryfować ku powierzchni.
Rozejrzał się dokoła.
- Gotowi?
Wszyscy pokiwali głowami, chociaż nikt nie sprawiał wrażenia szczególnie
przygotowanego na to, co miało się wydarzyć.
- No to w drogę - rzucił Gotrek i biorąc głęboki wdech, przechylił się na bok, wypadł
ze skrzyni i poszedł pod wodę jak kamień.
Rion i jego wojownicy natychmiast poszli za jego przykładem, ale Felix, Claudia, Max
i Aethenir zawahali się przez chwilę, patrząc po sobie z nieszczęśliwym wyrazem twarzy,
potem jednak wzięli głęboki oddech, obrócili skrzynie i runęli do lodowatej wody.
Zanurzenie się w wodzie o tej temperaturze było porównywalne z wrażeniem
uderzenia w głowę. Felix zwalczył silną potrzebę wypłynięcia z powrotem na powierzchnię.
Otworzył oczy. Magiczna kula światła stworzona przez Maxa świeciła równie dobrze pod
wodą i wypełniała zatopioną komnatę niesamowitym, zielonkawym światłem. Zawieszone w
wodzie skalne okruchy i drobne morskie żyjątka migotały niczym gwiezdny pył. Gotrek już
był na podłodze, a elfy w zwolnionym tempie jak ze snu lądowały obok niego. Schodząc w
dół, Felix ujrzał Maxa, Claudię i Aethenira. Ich szaty pęczniały i falowały wokół nich jak
żywe kwiaty. Po chwili oni również znaleźli się na podłodze i poruszając się nienaturalnym
krokiem, ruszyli, odbijając się od dna, w stronę załadowanej skarbami tratwy, która unosiła
się mniej więcej na wysokości kolan.
Felix dotknął posadzki mniej więcej sekundę później, a jego powolne lądowanie
wzbudziło chmurę szlamu. Płuca gwałtownie domagały się powietrza, a ciśnienie miażdżyło
klatkę piersiową jak żelazne imadło. Odbił się w stronę tratwy i chwycił za krawędź.
Zatrzymała go dłoń Gotreka, więc spojrzał na krasnoluda pytająco.
Zabójca uniósł dłoń i rozejrzał się dokoła, a kiedy poczuł na sobie spojrzenia całej
drużyny, bezgłośnie nakazał im, aby podważyli tratwę wszyscy jednocześnie. Konstrukcja,
której na suchym lądzie nawet Gotrek nie byłby w stanie podnieść w pojedynkę, poddała się z
łatwością i unieśli ją ponad głowami, a następnie opuścili ją powoli w taki sposób, że każde z
nich znajdowało się pod jedną z odwróconych do góry nogami skrzyń. Felix, Gotrek i Rion w
pierwszym rzędzie, Aethenir i dwa pozostałe elfy w drugim, a Max i Claudia w narożnych
skrzyniach ostatniego rzędu.
Felix miał wrażenie, że krew z całego ciała zgromadziła mu się w gardle i zaraz
wydostanie się stamtąd gwałtowną falą. Przed oczami tańczyły mu czarne plamy. Z wielką
ulgą przywitał więc moment, w którym pociągnęli za przeciągnięte pod spodem liny i
obniżyli dziwną konstrukcję nad swoimi głowami. Wynurzywszy głowę ponad powierzchnię,
Felix zaczął łapać powietrze haustami, po czym opanował się nieco, gdy zdał sobie sprawę,
jak ciasno mu w takiej skrzyni. Mimo że skrzynia mogła uratować życie, to jej wnętrze było
przerażająco małe. Czuł się w niej bardziej zamknięty, niż kiedy woda przyciskała ich do
sufitu komnaty. Miał nadzieję, że nikt inny nie cierpiał na klaustrofobię.
Od strony, gdzie znajdował się Gotrek, rozległ się głośny stukot i Felix ruszył do
przodu. Spojrzał w dół i zobaczył, że Rion robi to samo, podczas gdy krótkie nogi Gotreka
bezużytecznie młóciły wodę nad podłogą. Przez grube drewno słyszał stłumione
krasnoludzkie klątwy.
Jeszcze jeden krok i tratwa uderzyła głucho w lewe skrzydło drzwi do komnaty. Felix
oparł dłonie o przód skrzyni i popchnął z całej siły. Stopy skrobały podłogę i ślizgały się,
próbując znaleźć oparcie na śliskiej marmurowej nawierzchni. W wodzie widział, że Rion ma
podobny problem. Skrzynie zaskrzypiały, gdy reszta drużyny również dodała swoje siły do
nacisku.
Drzwi ani drgnęły. Felix napiął się mocniej. Wciąż nic. Poczuł, że zaraz spanikuje.
Usłyszał z prawej kolejne przekleństwo, a potem gwałtowny plusk. Spojrzał znowu w dół i
ujrzał Gotreka, już poza skrzynią, napierającego na drzwi obiema rękami. Dalej nic się nie
działo i Felix czuł, że ogarnia go coraz większe przerażenie. Czy drzwi zablokowały się, gdy
zamknęła je woda? Czy ciśnienie wciąż było niewyrównane? Być może wrota były po prostu
zbyt ciężkie, żeby je poruszyć bez użycia magii?
Wtem Felix dostrzegł, że drzwi drgnęły i z bolesną powolnością zaczęły przesuwać się
do przodu. Wypuścił powietrze, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak długo wstrzymywał je
w płucach. Wydech odbił się głośnym echem we wnętrzu pustej skrzyni. Naparł ze zdwojoną
siłą. Powoli, ale potem coraz szybciej, drzwi zaczęły się uchylać. Gotrek wykonał ostateczne
pchnięcie, po czym wskoczył z powrotem do swej skrzyni i Felix usłyszał ciężki oddech
dobiegający zza drewnianej ścianki.
Drzwi otworzyły się na oścież, z głuchym odgłosem pokonując opór wody. Byli wolni.
Tratwa siłą rozpędu ruszyła do przodu, przeciągając ich w mgnieniu oka przez hol w stronę
łukowatego sklepienia korytarza. Udało im się zwolnić, zanim dotarli do schodów. Następnie
zaczęli się wspinać. Po pokonaniu kilku stopni, Felix zauważył, że przód tratwy zaczyna
podnosić się ku górze. Było to naturalne, ponieważ znajdowali się na szczycie schodów, ale
przy tym niebezpieczne, bo słyszeli spadające znad ich głów skarby i widzieli bąbelki
powietrza uciekające przez unoszącą się krawędź skrzyni.
Usłyszał dobiegające ze skrzyni Gotreka kolejne przekleństwo, po czym gniewne
plaśnięcie.
- Przykucnij, człeczyno! - dobiegł go stłumiony głos Gotreka. - Czołgaj się! Przekaż to
elfowi!
Felix zastukał w lewą ściankę skrzyni.
- Przykucnij! - krzyknął. - Czołgaj się!
Następnie pociągnął za linę przeciągniętą pod konstrukcją. Ku jego uldze, elf uczynił
to samo i krawędź tratwy zaczęła powoli opadać, aż poziom znowu się wyrównał. Felix,
Gotrek i elf na nowo podjęli wędrówkę w górę schodów, jak żółwie dzielące tę samą skorupę.
Gdy dotarli na pierwszy poziom, Felix ostrożnie znowu się wyprostował. Na szczęście
zarówno schody jak i podesty były szerokie i duże, dlatego nie było żadnych problemów z
manewrowaniem tratwą, zanim zaczęli się wspinać wyżej.
Gdy dotarli do głównej komnaty, powietrze wewnątrz skrzyń było ciężkie, wilgotne i
bardzo rozrzedzone. Felix starał się powstrzymać paniczne bicie serca. Byłaby to naprawdę
ironia losu, gdyby po znalezieniu przez Gotreka tak wspaniałego sposobu ocalenia, udusił się
tuż przed wypłynięciem na powierzchnię.
Szybko przebyli hol wejściowy. Felix miał chwilowy atak paniki, gdy przypomniał
sobie, że Max zamknął za nimi pałacowe drzwi. Zanurkował i wynurzył się na zewnątrz
skrzyni, żeby spojrzeć, co znajduje się przed nimi. Nie musiał się jednak martwić. Wrota
leżały roztrzaskane w drzazgi na marmurowej posadzce, wyrwane z zawiasów przez wodę
wypełniającą pałac. Felix i pozostali przeszli po tym, co pozostało z drzwi i wyszli na
szerokie frontowe schody, gdzie Gotrek uderzył w skrzynie, dając znak, aby się zatrzymali.
- Odrzućcie zbroje! - krzyknął. - Przekaż dalej! Felix załomotał w ścianę skrzyni po
stronie elfa.
- Pozbądź się zbroi! Przekaż dalej!
Zanurzył dłoń w wodę i rozpiął pas, którym miał przymocowaną do brzucha
mistrzowskiej roboty elfią zbroję. Odrzucił ją daleko od siebie i poczuł, że uniósł się nieco w
górę.
Obok niego krótkie nogi Zabójcy znowu zniknęły z pola widzenia i usłyszał
dobiegające z zewnątrz głuche odgłosy uderzeń i trzasków. Spojrzał w górę, a następnie w
dół, gdy coś uderzyło w jego but. Jedna ze skrzyń wypełnionych skarbami zsuwała się ze
stopni, wzbudzając chmurę bąbelków i gubiąc po drodze swoją zawartość.
Głuchy odgłos dobiegający z tyłu tratwy dowodził, że Gotrek był na tyle sprytny, że
nie pozwoliłby jednej ze stron konstrukcji podnieść się wcześniej niż pozostałym.
A tratwa rzeczywiście zaczynała się wznosić. Felix był zbyt zajęty rozmyślaniem nad
tym, ile skarbów zostało bezpowrotnie straconych i z początku tego nie zauważył, ale po
chwili woda zamiast sięgać mu do piersi, dotykała już podbródka. Chwycił przeciągniętą pod
spodem linę i przyciągnął się do wnętrza skrzyni, podczas gdy jego stopy oderwały się
zupełnie od stopni. Po kolejnej sekundzie usłyszał plusk, gwałtowny wdech i odgłos
krztuszenia się dobiegający ze skrzyni Gotreka. Zabójca miał prawo być z siebie dumny.
Wszystko, co zaplanował, zdawało się świetnie sprawdzać w praktyce.
Felix starał się spojrzeć w dół na miasto znikające pod ich stopami, ale przez
pomarszczoną powierzchnię wody nie był w stanie niczego dostrzec, więc nabrał powietrza i
zanurzył głowę.
Poniżej rozciągał się widok na zaczarowany podwodny świat. To, co w bezlitosnych
promieniach słońca wyglądało na smutne, rozpadające się szczątki utraconej chwały, teraz, w
świetle rzucanym przez migoczącą kulę Maxa wydawało się przepięknym niebieskawym
snem o zrujnowanych wieżach i wijących się wodorostach wyższych niż cedry. Koralowce i
niesamowite podwodne rośliny, które pozbawione wody wyglądały na suche i poszarzałe,
teraz nabrały kolorów i blasku. Rośliny i zwierzęta rozświetlały cienie, promieniując swoim
własnym światłem. Było to miasto, które powinny zamieszkiwać syreny.
Felix wciągnął się z powrotem do wnętrza skrzyni, ciężko nabierając powietrza. Płuca
go paliły, a powietrze wewnątrz skrzyni nie dawało wielkiej ulgi. Czarne plamy przed oczami
nie zniknęły, a krew dudniła w kącikach ust, żądając ujścia.
Przywarł do liny, starając się oddychać tak płytko, jak to tylko było możliwe i modląc
się, aby tratwa zaczęła się wznosić szybciej. Jak głęboko pod powierzchnią wody znajdowało
się miasto? Pięćdziesiąt metrów? Sto? Dwieście? Nie miał pojęcia. Na tyle głęboko, że żaden
żeglarz wcześniej nie dostrzegł ani nawet nie podejrzewał istnienia w tym miejscu
zatopionych elfich wież.
Czarne plamy zaczęły zagęszczać mu się przed oczami. Czuł, że palce ogarnia
mrowienie. Nie wyczuwał liny w dłoniach i musiał cały czas na nią patrzeć, żeby mieć
pewność, że wciąż ją trzyma. Nagle poczuł gwałtowny przypływ nadziei. Woda dookoła nich
stawała się jaśniejsza, a magiczne światło Maxa bledsze. Musieli być już blisko powierzchni.
Mógł przecież jeszcze chwilę wytrzymać, powtarzając to sobie jak zaklęcie.
Wtem o jego nogi otarł się jakiś duży kształt. Z początku pomyślał, że to Gotrek z
jakiegoś powodu płynie w stronę tyłu tratwy, ale kiedy spojrzał w dół, ujrzał gruby szary
korpus i ostry ogon. Jego łaknącemu tlenu mózgowi zajęło chwilę, aby poskładać w całość
elementy układanki, ale po chwili dotarło do niego.
Rekin!
W momencie, w którym zdał sobie z tego sprawę, usłyszał z tyłu stłumiony krzyk.
Zanurzył głowę w wodzie i rozejrzał się. Za kopiącymi w wodę, zwisającymi ze skrzyni
kończynami jego towarzyszy rekin o rozmiarach szalupy na Dumie Skinstaad trzymał w
szczękach jednego z elfich wojowników i potrząsał nim gwałtownie we wszystkie strony.
Kończyny elfa zwisały bezwładnie jak u szmacianej lalki, a wokół ciała unosiła się chmura
czerwieni.
Felix sięgnął po miecz, w drugiej dłoni trzymając linę. Spojrzał w kierunku Gotreka.
Zabójca również był już w wodzie, przygotowując swój topór i płynąc w stronę rekina,
podczas gdy Rion i drugi elfi wojownik wyciągnęli miecze i otoczyli Aethenira. Max i
Claudia wyglądali jakby mieli ochotę schować się w swoich skrzyniach. Wtedy nagle Felix
dostrzegł za nimi coś, od czego serce stanęło mu w piersi. Z zamulonej, poprzecinanej
wieżami głębiny podnosiło się więcej cieni - cała grupa rekinów. Manannie uchowaj nas,
pomyślał. Już po nas.
Gotrek złapał rekina za ogon i zamachnął się toporem, zagłębiając go w
stalowoszarym boku drapieżnika. Krew trysnęła do wody, a rekin wzdrygnął się i odwrócił,
upuszczając okaleczoną ofiarę, aby stawić czoła nowemu zagrożeniu. Natarł na Gotreka,
rozdziawiwszy szczęki średnicy beczki na deszczówkę. Gotrek szaleńczo kopał w wodę,
starając się usunąć mu z drogi, ale potwór uderzył go pyskiem w brzuch, spychając na
odległość około dziesięciu metrów. Gdy zwierzę przemknęło obok, Felix ciął, ale
bezskutecznie. Ku swemu przerażeniu dostrzegł, że z jednej strony głowy rekina wyrasta
mniejszy rybi pysk z oczami i szczękami, a jego ostre jak igły zęby ściskają złote bransolety
na lewym nadgarstku Zabójcy. Czyżby nawet morze nie było wolne od piętna Chaosu?
Przez burzę czarnych plam przed oczami Felix obserwował Zabójcę spuszczającego
cios za ciosem na głowę olbrzymiej szarej bestii. Pozostałe rekiny były już na tyle blisko, że
Felix mógł dostrzec ich świdrujące oczy błyszczące w ciemnościach. Rion i ostatni z jego
elfów trzymali się blisko Aethenira, odwróceni w stronę napastników, podczas gdy ich
martwy towarzysz odpływał powoli w dół, ciągnąc za sobą czerwony tren krwi i biało-zieloną
połę płaszczą falującą z gracją dookoła niego. Część rekinów ruszyła za nim, ale większość
zmierzała w stronę drużyny.
Nagle Felix poczuł, że lina zwiotczała w jego dłoniach. Spojrzał w górę, przerażony.
Tratwa przestała się wznosić. Czyżby natrafili na jakąś przeszkodę? Wtedy ujrzał poznaczoną
światłem powierzchnię wody. Udało im się!
Każdy mięsień jego ciała wołał o tlen, ale nie mógł zostawić pozostałych na pastwę
rekinów. Obejrzał się za siebie i ujrzał Riona i jego ostatniego elfa popychających Aethenira
w stronę krawędzi tratwy. Max robił to samo z Claudią. Felix, przekładając dłoń za dłonią,
zbliżył się do nich i złapał drugie ramię czarodziejki. On i Max dotarli pod krawędź i
podnieśli dziewczynę w górę, tak że jej głowa wynurzyła się nad powierzchnią. Felix
wychylił się na powierzchnię sekundę później. Nabrał w płuca jeden cudowny, gwałtowny
wdech, zobaczył, że Claudia robi to samo, po czym zanurkował z powrotem w dół i chwycił
ją za lewą nogę, podczas gdy Max podparł prawą. Razem podnieśli ją na tyle wysoko, że
mogła samodzielnie wspiąć się na tratwę.
Felix poszukał wzrokiem Gotreka. Zabójca ciął w jakiś żywotny punkt na ciele rekina,
który wił się i miotał w wodzie, a z boku spływała mu perlista fontanna krwi. Tymczasem
Gotrek ruchem żabki zbliżał się ku powierzchni, a z jego lewego ramienia również ciekła
krew.
Połowa nadpływających rekinów zwróciła się w stronę martwego kuzyna, podczas gdy
pozostała część wciąż zmierzała ku nim. Felix rozejrzał się. Widział tylko młócące wodę nogi
pozostałych towarzyszy wspinających się na tratwę. Dołączył do nich, kopiąc wodę i
desperacko chwytając palcami zawilgocony dywan. Czuł, że rana, którą Aethenir niedawno
zaleczył, otwiera się w tej samej chwili, gdy podciągnął się do góry. Max gramolił się za nim,
spowalniany przez przesiąknięte wodą szaty. Rion wraz z elfem wpychali Aethenira na
skrzynie, nie siląc się na delikatność. Felix chwilę odpoczął, po czym natychmiast z
powrotem ześliznął się do wody. Głowa Gotreka wynurzyła się nad powierzchnię i krasnolud
gwałtownie nabrał powietrza, podpływając do tratwy. Wbił topór w jedną ze skrzyń, starając
się przyciągnąć do niej. Felix ujrzał na lewym nadgarstku Zabójcy głębokie rany i pośpieszył
mu z pomocą. Połowa złotych bransolet na tej ręce została tak mocna ściśnięta w szczękach
rekina, że wbiły się głęboko w ciało. Felix złapał Gotreka za ramię i podciągnął go. Zabójca
wynurzył się z wody i opadł na dywan, dysząc ciężko.
- Przyjaciele, pomóżcie! - wrzasnął Aethenir.
Felix i Max podczołgali się w stronę, z której Aethenir i ostatni elf starali się
wyciągnąć z wody Riona. Felix złapał kapitana pod lewe ramię, Max chwycił za prawe.
Ale nagle kapitan szarpnął się gwałtownie, jakby wyrwany z ich rąk i ponownie
zagłębił się w wodzie. Zaczął gwałtownie oddychać i wytrzeszczył oczy.
- Rionie! - krzyknął Aethenir.
Gotrek dołączył do nich, pomagając im wyciągać Riona, podczas gdy coś pod nimi
silnie ciągnęło elfa w dół. Wtem, z przeraźliwym wrzaskiem, niewidzialna siła puściła i elfi
kapitan wynurzył się z wody i runął na tratwę. Stracili równowagę i upadli na plecy.
- Rionie! - krzyczał Aethenir, zrywając się na równe nogi. - Czy ty...?
Jego słowa przerodziły się w szloch przerażenia i ponownie osunął się na ziemię.
Felix usiadł, starając się zrozumieć, co się stało. Prawa noga Riona pokryta była krwią.
Lewej nogi... nie było. Poszarpany kikut pompował krew na mokry dywan zalewając go
czerwienią. Max i Gotrek przeklęli siarczyście. Claudia odwróciła wzrok.
Aethenir doczołgał się do Aethenira i ujął w dłonie jego twarz.
- Rionie, ja... Ja przepraszam. Nigdy...
Umierający kapitan uniósł się i chwycił Aethenira za rękaw. Spojrzał mu prosto w
oczy.
- Podążaj... Ścieżką honoru.
- Tak zrobię - załkał Aethenir. - Obiecuję ci. Na Asuryana i Aenariona, obiecuję.
Rion pokiwał głową, najwidoczniej zadowolony z odpowiedzi, po czym zamknął oczy
i osunął się bezwładnie, martwy. Aethenir zaszlochał. Ostatni z jego elfów zwiesił głowę.
Felix poczuł, że coś mu stoi w gardle i zwalczył niegodziwą myśl, że wolałby raczej widzieć
umierającego Aethenira niż Riona, ponieważ kapitan był uosobieniem elfiej cnoty, któremu
Aethenir w żadnej mierze nie dorównywał.
Ostatni elfi wojownik zaczął ciągnąć ciało Riona w stronę środka tratwy, ale zanim
zdołał uczynić krok, wielki szary pysk pełen ostrych jak brzytwy zębów wynurzył się z wody
i uderzył w małą tratwę, wybijając ją do góry i podrzucając wszystkich w powietrze. Felix
opadł na ranne ramię i niemal się stoczył poza krawędź. Zatrzymało go tylko leżące w
poprzek ciało Maxa. Czarodziej chwiał się tuż nad krawędzią. Felix chwycił go i wciągnął na
pokład. Nieopodal Gotrek i elfi wojownik robili to samo z Claudią i Aethenirem.
- Dziękuję, Felixie - westchnął ciężko Max.
Ocaleni podczołgali się do środka żałośnie małej tratwy, podczas gdy złowieszcze
trójkątne płetwy wykonywały kolejne okrążenia, a ukryte w wodzie drapieżniki uderzały w
dno konstrukcji.
Gotrek podniósł się i wykonał gest w stronę wody.
- No chodźcie tu, wy przyczajone tchórze! - ryknął. - Zabiję wiele z was!
Ale wtedy Claudia zauważyła coś, czego pozostali, zbyt zajęci obserwowaniem
sytuacji, nie dostrzegli.
- Sta... Statek - wyszeptała.
Wszyscy spojrzeli w jej stronę. Serce Felixa zabiło strachem, że to galera Mrocznych
Elfów znowu zamierza ich staranować, ale tym razem był to inny statek - przysadzisty
kupiecki okręt z flagą Marienburga, unoszący się na wodzie niecały kilometr od nich. Jego
białe żagle lśniły czerwonawo-złotym blaskiem w świetle popołudniowego słońca.
Felix podskoczył do góry, machając rękami.
- Ahoj! - krzyknął. - Ahoj! Na pomoc!
Kolejne uderzenie w dno tratwy zwaliło go z nóg, ale statek zawrócił w ich stronę.
- Chwała Manannowi i Shallyi - wyszeptała Claudia ze łzami w oczach.
Ale nagle Felix nie był już taki pewien, czy statek oznacza dla nich zbawienie. Nad
stanowiskami strzeleckimi podnosiły się pokrywy i wysunęły się stamtąd na słońce czarne
kadłuby armat.
- Nie wytrzymam - załkał Aethenir. - To przechodzi wszelkie pojęcie. Czy wszyscy na
tym świecie chcą nas zabić?
- Dajcie ich tutaj - warknął Gotrek.
Bliźniacze obłoczki dymu zasłoniły na chwilę dziób statku. Wszyscy poza Gotrekiem
schylili się. Chwilę później dosięgnął ich huk wystrzału i tuzin metrów obok nich podniosły
się dwie fontanny wody.
Felix wypuścił z siebie westchnienie ulgi.
- Spudłowali.
- Nie - stwierdził Max, rozglądając się dokoła. - Myślę, że trafili swój cel.
Felix podążył za spojrzeniem czarodzieja. Rekinie płetwy zniknęły z powierzchni
wody, tak jak gdyby nigdy ich tam nie było.
- Myślisz, że chcą nas ocalić? - zapytał Aethenir.
- Mam taką nadzieję - odparł Max.
Wszystko na to wskazywało, ponieważ ze zbliżającego się statku nie dobiegły ich już
żadne wystrzały, a zamiast tego okręt powoli obrócił się do nich bokiem i przybliżył się. Gdy
był już tuż obok, z góry spłynęły liny. Felix, Gotrek i elfy chwycili za nie i przywarli do
wysokiego kadłuba.
Felix krzyknął do góry:
- Macie drabinę? Mamy tu kobietę i rannych.
Zza relingu wychylił się niski okrągły człowieczek i uśmiechnął się do niego, podczas
gdy u jego boku pojawiło się kilka tuzinów zwalistych i nieprzyjemnie wyglądających
mężczyzn. W ich stronę celował cały las pistoletów i długich strzelb.
- Dobry wieczór, Herr Jaeger - odezwał się Hans Euler. - Jak miło znowu pana
spotkać.
11

- A więc teraz walczycie pistoletami? - warknął Gotrek na widok obstawy Eulera. -


Co, kanapy nie były wystarczająco tchórzowską bronią, hę?
Felix błyskawicznie znalazł się pomiędzy Zabójcą a hersztem piratów.
- Herr Euler. Cóż za niespodzianka.
Rozpoznał niektórych z członków załogi, którzy mierzyli teraz do nich z pistoletów.
Byli to zwaliści lokaje Eulera, którzy jednakowoż od ostatniego spotkania zamienili
aksamitne kaftany na skórzane kamizele i czerwone chusty.
- Sądziłem, że tak właśnie pomyślisz - odezwał się Euler przyjemnym tonem. - Ale
kilku moich przyjaciół z Południowego Doku usłyszało przez przypadek, jak marynarze z
wynajętego przez ciebie statku przechwalają się między sobą, że wyruszacie na północ w
poszukiwaniu skarbu. Dlatego też zdecydowałem się podążyć za wami i przekonać się, czy to
prawda.
- Wcale nie szukamy skarbu - wtrącił Aethenir. - Szukamy...
Max z całej siły nadepnął mu na stopę.
- Lepiej, żebyśmy znaleźli jakiś skarb, szlachetny elfie - odrzekł Euler. - Herr Jaeger
jest mi winien pokaźne odszkodowanie za szkody, jakie on i jego nieokrzesany przyjaciel
wyrządzili w moim domu. Zamierzam uzyskać od niego zadośćuczynienie, w ten czy inny
sposób.
- Zejdź no tutaj! - zawołał Gotrek. - A dostaniesz dokładkę tego, co ostatnio.
- Nie wiem, czy grożenie mi jest w tym momencie najwłaściwszym posunięciem,
krasnoludzie - powiedział z przekąsem Euler, unosząc brew. - Mogę was przecież zostawić
tutaj na pastwę losu. W wodzie wciąż unosi się krew. Rekiny mogą powrócić w każdej chwili.
- Herr Euler - wtrącił się Felix. - Niech pan poczeka, naprawdę mamy tu do czynienia
ze skarbem.
Odwrócił się i zaczął przeszukiwać dywan pod ich stopami. Tak, jak na to liczył, kilka
rozsypanych kosztowności utkwiło w jego włosiu. Podniósł złoto-srebrny dzban elfiej roboty,
który leżał obok zwłok Riona, po czym rzucił go w górę, prosto w ręce Eulera. Kupiec złapał
przedmiot i chwilę przyglądał mu się okiem znawcy.
- Mieliśmy tego dużo więcej, ale zostaliśmy ograbieni.
- Przez kogo? - zapytał Euler. - I dokąd zostały zabrane skarby?
Aethenir otworzył usta, aby zabrać głos, ale Max po raz kolejny niemal zmiażdżył mu
stopę. Elf spojrzał na niego ze zdumieniem w oczach.
- Tego nie zdradzę ci, dopóki nie weźmiesz nas na pokład - powiedział Felix ostrożnie
dobierając słowa. - Ale muszę ci powiedzieć, że złodzieje już dawno stąd odpłynęli.
Euler zamilkł na chwilę i w jego oczach widać było wewnętrzną walkę między
chciwością a ostrożnością. Przesunął dłonią po przepięknych filigranach na elfim wazonie i
westchnął.
- No dobrze, Herr Jaeger, ale najpierw muszę uzyskać od każdego z członków twojej
drużyny przysięgę, że nie uczynią mi krzywdy, kiedy już dostaną się na pokład. To się tyczy
przede wszystkim krasnoluda - dodał, spoglądając na Gotreka.
Max, Claudia i elfy złożyli obietnicę bez wahania, ale Gotrek mruczał coś pod nosem.
Felix zdawał sobie sprawę, że żaden krasnolud nie mógł traktować lekko złożenia przysięgi.
- Poprzysiąc coś kłamcy i szantażyście? - burknął. - Nigdy.
- Gotrek - przemawiał do niego Felix. - Nie możemy zostać na tej tratwie. Musimy
podążać za przepowiedzianą ci zagładą, pamiętasz?
Gotrek warknął, poirytowany.
- Niech ci będzie, człeczyno - odwrócił się i spojrzał na Eulera. - Przysięgam nie
skrzywdzić ciebie, twojej własności i załogi, chyba że jako pierwsi staniecie przeciwko nam.
- I ja również obiecuję to samo - dodał Felix.
Euler wpatrywał się przez nich w napięciu przez kilka chwil, ale w końcu westchnął
ciężko i machnął ręką.
- Dobrze. Zgadzam się na te warunki - dał znak swoim ludziom. - Spuśćcie drabinę.
Kilka minut później wszyscy rozbitkowie znaleźli się na pokładzie, drżąc w
podmuchach zimnego wiatru. Claudia stała, opierając się o Maxa, jej usta były sine i drżała
jak osika, ale Euler wciąż jeszcze nie zaoferował im jedzenia, odpoczynku ani suchych szat
na przebranie.
Zamiast tego stanął przed nimi z rękami skrzyżowanymi na okrągłym brzuszysku.
- A teraz do rzeczy - powiedział. - Kto ukradł skarby i gdzie je zabrał?
Felix pojrzał na Maxa i Aethenira. Obaj skinęli głowami.
- To były Mroczne Elfy. Zatopiły nasz statek i udały się na... - Tak naprawdę nie miał
pojęcia, dokąd się udały, ale Euler przybył z południa i mógłby je spotkać, gdyby udały się w
tamtym kierunku, dlatego północ wydawała się dobrym strzałem. - Udały się na północ.
Nasza czarodziejka będzie mogła wskazać miejsce ich pobytu, o ile... - zawiesił na chwilę
głos. - O ile wcześniej nie umrze z wyczerpania.
- Mroczne Elfy? - powtórzył Hans z wahaniem w głosie.
Jego ludzie popatrzyli po sobie niespokojnie.
- Ale to nie był okręt wojenny - zapewnił Felix pospiesznie. - Raczej zwiadowczy,
mniejszy od twojego statku.
Zakaszlał, po czym skłamał gładko.
- Unieśli ze sobą tyle elfiego złota, że mógłbyś spłacić swój dom, kupić drugi
identyczny, a także zapewnić uczciwy udział dla nas i dla swoich ludzi.
Euler w zamyśleniu podrapał się po podbródku.
- Jeden statek, powiadacie? - zapytał.
- Jeden statek - potwierdził Felix.
- Jacyś czarodzieje na pokładzie?
- Ani jednego - odpowiedział Felix. Nie skłamał nawet. Przecież wiedźmy to coś
innego niż czarodzieje, nieprawdaż?
Po kolejnej chwili Euler pokiwał głową.
- Dobrze więc, Herr Jaeger, ale jeżeli mnie oszukałeś, to znajdę inny sposób, żebyś
zapłacił za to, co mi zrobiłeś - odwrócił się do swoich ludzi. - Zapewnić im kwaterę i
jedzenie.
Znowu odwrócił się w stronę rozbitków i utkwił spojrzenie w Felixie.
- Masz mnie natychmiast powiadomić, kiedy czarodziejka otrzyma wizję o położeniu
ich statku.
Felix skłonił się.
- Oczywiście, Herr Euler.
*
Kiedy serwowano wieczorny posiłek, Gotrek, Felix i Claudia zabrali swoje talerze i
poszli z nimi do oświetlonej światłem latarni kabiny Maxa i Aethenira. Tylko elfy i
czarodzieje otrzymali osobne kajuty, prawdopodobnie bardziej ze względu na strach, jaki
wzbudzali, niż z uprzejmości gospodarzy. Gotrek i Felix musieli sobie znaleźć miejsce do
spania na pokładzie, ponieważ żaden z gburowatych członków załogi Eulera nie odstąpiłby
im nawet centymetra miejsca na hamaku.
Dlatego teraz tłoczyli się wszyscy w wąskiej, malutkiej kabinie z dwoma kojami na
bocznych ścianach. Felix usiadł na przewróconym do góry nogami wiadrze przy grodzi.
Gotrek stał zaraz obok drzwi na szeroko rozstawionych nogach.
- Nie sądzę, żeby Herr Euler był zachwycony, kiedy się zorientuje, że go oszukaliśmy
- odezwał się Max, przełykając łapczywie gulasz wołowy z fasolą.
Felix równie zachłannie pożerał posiłek. Bez względu na swoje wady, Euler nie skąpił
na wyżywienie załogi. Felix musiał przyznać, że był to jeden z najlepszych posiłków, jakie
kiedykolwiek jadł na pokładzie statku.
- A kogo to obchodzi? - sarknął Gotrek.
- Mnie obchodzi, krasnoludzie - odezwał się Aethenir, siąkając nosem. - Jeżeli ten
człowiek jest naszą jedyną szansą na powrót do domu, po tym jak odzyskamy harfę od
druchii, nie możemy sobie pozwolić na igranie z nim.
Gotrek uśmiechnął się ironicznie, pochłaniając kolejny kawałek wołowiny.
- Po tym, co zrobiłeś, powinieneś się wstydzić wracać do domu. Na twoim miejscu
krasnolud ogoliłby głowę i poprzysiągł umrzeć.
- Jestem gotowy umrzeć - odparł Aethenir, podnosząc głowę i starając się wyglądać
dostojnie. - Ale jestem również gotów żyć dalej i zadośćuczynić za mą zbrodnię.
- Taką hańbę można odkupić tylko śmiercią - stwierdził Gotrek.
Aethenir potrząsnął ze smutkiem głową.
- I dlatego właśnie krasnoludy upadły. Ich najlepsi wojownicy zawsze golili głowy i
skazywali się na śmierć.
Gotrek opuścił drewniany widelec i utkwił w elfie groźne spojrzenie.
Max odkaszlnął.
- Przyjaciele, proszę, wróćmy do sprawy kapitana Eulera. Niektórzy z nas nie muszą
zmazywać żadnej wielkiej hańby i chcieliby zakończyć tę podróż żywi. Macie jakieś
propozycje?
Przez moment słychać było tylko odgłosy przeżuwania.
- Nie pokonamy załogi bez strat w ludziach - powiedział w końcu Max. - A nie
możemy sobie pozwolić na kolejne ofiary.
- Może przejmiemy statek druchii? - zaproponował Felix.
Max potrząsnął głową.
- Jest nas zbyt mało, żeby nim sterować.
Claudia podniosła wzrok znad miski z gulaszem, którą trzymała w obu dłoniach.
Wciąż miała nieobecny wzrok, ale na jej policzki powrócił zdrowy koloryt.
- A może... Może moglibyśmy zatopić statek druchii? - zapytała. - Żeby kapitan Euler
był przekonany, że skarb poszedł na dno wraz z okrętem i nigdy nie dowiedział się, że
kłamaliśmy?
Felix pokiwał z aprobatą głową. Dziewczyna była bystra - oczywiście, także szalona -
ale bystra.
- To lepszy pomysł niż stawienie im czoła.
Aethenir jednak zmarszczył brwi.
- Zatopić statek? I stracić harfę?
- A czy nie o to w tym wszystkim chodzi? - burknął Gotrek.
- Czyś ty oszalał, krasnoludzie? - Aethenir podniósł głos. - Taki skarb nie może z
powrotem zostać zgubiony. Możemy się sporo od niego nauczyć.
- Zgłębiając tajniki historii, uczony, musisz sobie zdawać sprawę, że skarby takie jak
te bywają używane do strasznych rzeczy, bez względu na to, jakie są intencje ich strażników.
Być może najlepiej będzie pozwolić harfie zatonąć - zwrócił się Max do elfa.
- Ale jaką to daje gwarancję bezpieczeństwa? - zapytał elf. - Druchii już raz wydobyły
ją z głębin morza. Co je powstrzyma przed zrobieniem tego po raz kolejny?
- Następnym razem nie powiesz im, gdzie ona leży - dociął mu Gotrek.
- Czy odczepisz się w końcu ode mnie, krasnoludzie?! - rzucił rozgoryczony Aethenir.
- Robię, co w mojej mocy, żeby naprawić swój błąd.
- Ale w jaki sposób mielibyśmy zatopić ten okręt? - zapytał Max, uprzedzając ripostę
Gotreka. - Euler zacznie coś podejrzewać, jeżeli zauważy, jak któreś z nas będzie
podejmowało próby sabotażu.
- Może użyjemy jakiegoś zaklęcia? - zaproponował Felix.
Max zmarszczył czoło, pogrążając się w namyśle. Claudia ściągnęła usta. Niestety po
chwili potrząsnęli przecząco głowami i wszyscy ponownie pogrążyli się w rozmyślaniach.
- No cóż - powiedział wreszcie Max, gdy nikomu nic nie przyszło do głowy. -
Będziemy nad tym myśleć. Idźcie się wyspać. Być może ranek przyniesie odpowiedź.
*
Podążając za Gotrekiem w górę schodów wiodących na pokład, Felix poczuł czyjąś
dłoń na ramieniu i odwrócił się. Za nim stała Claudia i spoglądała na niego, przygryzając
dolną wargę.
- Wydaje mi się, że cały czas muszę cię za coś przepraszać, Herr Jaeger - powiedziała
w końcu.
- Ech, nie ma za co - odpowiedział Felix, odsuwając się do tyłu.
- Ależ jest - nalegała. - Byłam dla ciebie okropna tego ranka, panie, i czuję się z tym
strasznie. Naskoczyłam na ciebie, podczas gdy ty tylko pytałeś o moje samopoczucie.
- Och, nie ma o czym mówić - powiedział Felix, wchodząc tyłem na kolejny stopień.
- Nie zgadzam się. Przecież widzę, że cię zraniłam. A jednak... - głos ugrzązł jej w
gardle. - A jednak, kiedy runęły na nas fale, chwyciłeś mnie i zaniosłeś w bezpieczne miejsce,
mimo że byłeś poważnie ranny. Taka bezinteresowność, taka dobroć w zamian za moje
okropne zachowanie...
- No cóż, nie mogłem pozwolić ci utonąć, prawda...? - Felix potknął się, gdy jego
obcas utkwił w szparze w kolejnym stopniu. Udało mu się zachować równowagę, ale obsunął
się o kilka stopni. Claudia zbliżyła się, próbując go podtrzymać. Nagle znaleźli się bardzo
blisko siebie.
Dziewczyna spojrzała na niego swoimi wielkimi niebieskimi oczami i uśmiechnęła się
nieśmiało.
- Rozgniewałam cię, Herr Jaeger, przysporzyłam ci bólu i wstydu, ale wierzę, że
zanim to wszystko się wydarzyło, zacząłeś żywić wobec mnie cieplejsze uczucia. Kapitan
Euler przydzielił mi prywatną kajutę. Jeżeli chciałbyś spędzić ten wieczór w bardziej
komfortowych warunkach niż na twardych deskach pokładu...
- Ach, jednak nie zamienię się - odparł Felix, a z czoła spłynęła mu kropla potu, gdy
wstąpił z powrotem na pierwszy stopień. - Dziękuję ci z całego serca za propozycję. Uważam
twoje towarzystwo za bardzo przyjemne, ale nie sądzę, żeby reputacji któregokolwiek z nas
mogła wyjść na dobre powtórka wydarzeń z zeszłej nocy. A teraz, jeśli mi wybaczysz...
- To mi się nie zdarza każdej nocy - nadąsała się Claudia.
- Być może, ale jednak jest na to szansa - odparł Felix, ciągle się wycofując. - W sumie
myślę, że ryzyko jest zbyt wielkie.
Oczy Claudii zaczęły płonąć niepokojącym blaskiem.
- Nie żebym nie doceniał honoru, jaki mnie spotyka - ciągnął. - Ale, ech, tak będzie
najlepiej... Tak sądzę, a ty nie? Dobranoc.
Kończąc tymi słowy rozmowę umknął na główny pokład, czując utkwione w swoich
plecach wściekłe spojrzenie dziewczyny.
*
Gotrek i Felix rozłożyli się na dziobie, układając swoje posłania po obu stronach
klatek, w których podróżowały zapasy świeżego mięsa na statku: kozioł i kurczęta. Bijący od
zwierząt odór powodował, że Felixowi łzawiły oczy, ale przynajmniej w tym miejscu nie
wchodzili w drogę załodze, a co ważniejsze dla niego samego, znajdowali się poza zasięgiem
Claudii.
Felix rozpostarł swój płaszcz na klatkach i przeciągnął go nad relingiem, tworząc
niewielki namiot nad swym legowiskiem, ponieważ noc była zimna, a z zachmurzonego nieba
kapał lodowaty deszczyk. Kozioł przez chwilę spoglądał z wyrzutem na Felixa, ale potem
stracił zainteresowanie i zwinął się w rogu klatki na kupce siana.
Felix miał trudności z zaśnięciem. Dzień był tak pełen strachu i niebezpieczeństw, że
nie miał nawet chwili na spokojne przemyślenie, tego, co się działo, ale kiedy tak teraz leżał,
wszystkie myśli, które podczas walki o przetrwanie zostały zepchnięte do podświadomości,
wypłynęły na powierzchnię i zaczęły go dręczyć. Czy ojciec był cały i zdrowy? Czy wciąż
żył? Co mogły mu zrobić skaveny? Z całego serca chciał wrócić do domu i znaleźć
odpowiedzi na te pytania, a mimo to, pod wpływem chwili, przekonał Eulera, żeby ruszyli w
przeciwną stronę, goniąc statek Mrocznych Elfów. Będąc świadomym, do czego są zdolne
wiedźmy znajdujące się w posiadaniu harfy, wydawało się to jedynym słusznym wyjściem.
Zagłada wielu tysięcy ludzi była ważniejsza niż jego potrzeba dowiedzenia się o losie ojca,
ale wciąż poruszanie się w kierunku przeciwnym niż Altdorf sprawiało mu niemal fizyczny
ból.
Troska o los ojca wynikała z pewnością częściowo z poczucia winy. Wielokrotnie
życzył staremu człowiekowi śmierci, a teraz, kiedy wydawało się, że naprawdę może być
martwy, Felix poczuł się odpowiedzialny, tak jakby jedno z jego małostkowych życzeń
spełniło się. Ale to nie tylko o to chodziło. Naprawdę był odpowiedzialny za to, co się stało,
bo jeżeli skaveny dopadły jego ojca, to było to dlatego, że ścigały Felixa i Gotreka. Gustav
Jaeger - jeżeli rzeczywiście był ranny bądź martwy - był po prostu kolejną ofiarą zarazy, którą
Felix roznosił od czasu pobytu w Altdorfie. Która z kolei była tylko bladym odbiciem rzezi i
rozlewu krwi, jakie towarzyszyły Gotrekowi i Felixowi, gdziekolwiek się udawali.
Prawdopodobnie, pomyślał, to, że przez dwadzieścia lat znajdowaliśmy się poza granicami
Imperium, było najlepszą rzeczą, jaką mogliśmy dla niego zrobić. Gdybyśmy pozostali w
kraju, jego populacja do tej pory zmniejszyłaby się o połowę.
Wreszcie wyczerpanie przezwyciężyło zmartwienie oraz poczucie winy i Felix zapadł
w ciemność, nękany niespokojnymi snami.
*
Obudził się tak jak poprzedniego ranka, słysząc nieopodal jakiś szmer. Pierwsza myśl,
która pojawiła mu się w zaspanym umyśle, była taka, że to musi być znowu Claudia.
- Naprawdę, Fraulein Pallenberger - wymamrotał. - Twój upór jest niebezpieczny.
Szelest ucichł i Felix usłyszał pomruk, który zupełnie nie przypominał głosu Claudii.
Zamarł w bezruchu i otworzył oczy. Wciąż była noc, bardzo ciemna noc, ale blady żółty
płomień z latarni zawieszonych na głównym pokładzie dawał wystarczająco dużo światła,
żeby coś dostrzec.
Pierwszą istotą, jaką zauważył, był kozioł, znajdujący się bardzo blisko niego i
wpatrujący się mu nieruchomo w oczy. Felix wypuścił z płuc westchnienie ulgi. A więc to był
tylko kozioł. Ale wtem serce znowu stanęło mu w piersi. Kozioł nie mrugał oczami. Leżał
bezwładnie na boku. Oprócz tego miał gwiazdkę z zardzewiałego metalu tkwiącą w gardle.
Krew plamiła leżącą na pokładzie słomę. Z nieopodal dobiegło kolejne stłumione mruknięcie,
a potem jakieś trzaski i głuche odgłosy.
- Gotrek?
Przez klatkę kozła widział błyski gwałtownych ruchów po przeciwległej stronie statku.
Usłyszał zachrypnięte odgłosy zaskoczenia dobiegające z głównego pokładu i zerknął w
tamtym kierunku. Jeden z członków załogi leżał przewieszony przez reling rufowy z trzema
gwiazdkami tkwiącymi w plecach.
- Gotrek!
Wtem usłyszał szelest tuż za sobą. Odwrócił się. Czarny kształt z błyszczącymi w
ciemnościach oczami gramolił się właśnie przez reling, ściskając coś kurczowo w maleńkich,
kościstych łapkach. Nagle wyrzucił ręce przed siebie i zarzucił Felixowi coś na głowę.
Felix odetchnął i w tej samej chwili w nozdrza uderzył go przeraźliwy odór - smród ze
szklanych kul, których używały skaveny. Momentalnie zakręciło mu się w głowie i
zdrętwiały mu kończyny. Żołądek skręcił mu się pod wpływem nagłego ataku choroby
morskiej. Wrzasnął i wyciągnął z pochwy miecz. Usłyszał uderzenie o pokład, a potem pisk i
głuche tąpnięcie. Zerwał worek z głowy i podniósł się na drżące nogi, opierając się o klatkę
kozła. Jego dłonie i twarz lepiły się od paskudnej, narkotycznej substancji.
Skaveński skrytobójca był w gotowości do walki, i rzucał się właśnie na niego z
zakrzywionymi metalowymi szponami nałożonymi na swoje własne, nienaturalnie długie
pazury.
Felix wyrzucił przed siebie chwiejną stopę i uderzył stworzenie w wąską klatkę
piersiową. Skaven jęknął i przeleciał nad relingiem prosto do morza. Niestety w tym czasie
trzy inne skaveny zajęły jego miejsce, dzierżąc coś, co wyglądało jak liny zakończone
rybackimi hakami. Zbliżający się szczuroludzie wydawali się Felixowi dziwnie rozciągnięci i
zniekształceni. Co więcej cały statek giął się i rozpływał, jakby był zrobiony z gorącego
wosku.
Felix zatoczył się w tył, czując wzmagające się mdłości, a świat wokół niego falował.
Po drugiej stronie klatki z kozłem dostrzegł Gotreka stojącego na szeroko rozstawionych
nogach, tnącego dokoła siebie usmarowanym w krwi toporem i starającego się zedrzeć z
głowy worek, podczas gdy wychudzone czarne cienie podskakiwały wokół niego, zamachując
się zakończonymi zadziorami linami. Na nieszczęście dla Zabójcy, jeden ze sznurów owinął
mu się wokół szyi, zaciskając mocniej worek. Ze środka dobiegał wściekły ryk. Na pokładzie
leżały trzy martwe skaveny, a wokół ich ciał spływały wyprute wnętrzności.
Ostry ból w ramionach i nogach otrzeźwił nieco Felixa i zmusił go do skupienia się na
własnym kłopotliwym położeniu. Rybackie haki dziurawiły jego ubranie i ciało. Kolejny wbił
mu się w nadgarstek, gdy próbował zamachnąć się mieczem, żeby przeciąć sznury. Czarne
kształty wirowały i drżały, jakby odbijały się w krzywym zwierciadle, a tymczasem owijał go
kokon z lin.
Felix rzucił się ku napastnikom w zwolnionym tempie, jakby mu się to wszystko śniło,
a gryzący zapach narkotyku wypełniał mu nozdrza. Ból przenikał całe jego ciało, gdy haki
wbijały się głębiej w mięśnie, ale miał wrażenie, że dotyczy to kogoś innego. Cienie unikały
jego ciosów, obiegając go dookoła, owijając go ciaśniej i ciągnąc w stronę relingu. Bronił się
słabo, co chwila tracąc i na nowo odzyskując przytomność. Postrzegał panujące wokół
zamieszanie jako serię przebłysków świadomości przerywanych momentami zupełnego
zamroczenia.
Podczas jednego z takich ocknięć, ujrzał załogę Eulera uciekającą w panice przed
śmigającymi czarnymi kształtami wielkości dużych psów. W następnym ujrzał wychudzone
cienie niosące coś owiniętego w prześcieradła, gdy tymczasem ostatni elfi wojownik walczył
sam jeden przeciwko tłumowi dzierżących włócznie szczuroludzi. Za trzecim razem ujrzał
Gotreka opadającego na jedno kolano, a następnie podpierającego się na toporze, ze
skórzanym workiem wciąż ciasno przywiązanym wokół głowy. Za czwartym razem zobaczył
Claudię wybiegającą na pokład w koszuli nocnej, z bólem w oczach, podczas gdy Max starał
się ją powstrzymać.
- Widziałam to! - łkała, starając się wydostać z jego objęć. - Widziałam to! Och,
bogowie, wybaczcie mi!
W następnym przebłysku świadomości Felix ujrzał nad sobą nocne niebo zasnute
chmurami i poczuł, że jest gdzieś niesiony nogami do przodu. Utrata równowagi sprawiła, że
zwymiotował na przód własnej koszuli. Twarde małe ręce przeniosły go nad relingiem i
ujrzał, że z dołu podnosi się ich jeszcze więcej i przejmuje jego ciało, gdy jest opuszczany
głową w dół w stronę fal.
Ostatnia rzecz, jaką ujrzał, przed całkowitą utratą przytomności, był połyskujący
zielonkawy kształt wynurzający się z wody jak grzbiet zaśniedziałego mosiężnego wieloryba.
Bestia miała olbrzymi czarny otwór pośrodku grzbietu, a skaveny wpełzały i wypełzały przez
niego jak mrówki.
*
Felix obudził się wymiotując, ponieważ mdłości tak drażniły jego przeżarte kwasami
żołądkowymi gardło, że ból zdołał go wyrwać ze śmiertelnych objęć nienaturalnego snu. Była
to najgorsza pobudka w jego całym życiu.
Pierwsza rzecz, jaką sobie uświadomił poza wymiocinami spływającymi po
podbródku, był pulsujący ból głowy. Miał wrażenie, że ktoś powoli i metodycznie wycina mu
z tyłu czaszki otwór piłą ciesielską. Wzrok dostosowywał mu się do rytmu pulsowania,
zmieniając się z każdym biciem serca od przymglonego do boleśnie wyraźnego. W ustach
miał paskudny posmak jak spod pachy orka, a całe ciało bolało go od stóp do głów -
zwłaszcza ramiona, które miał wyciągnięte tak bardzo w tył, że ledwie mógł oddychać.
Bolały go kostki, a stóp niemal nie czuł wcale. Przeszywający ból sprawiał, że żałował tego,
że w ogóle odzyskał przytomność.
Gdy wzrok mu się nieco wyostrzył, ujrzał że pod nim znajduje się kałuża brudnej
wody, pokrytej jakby warstewką futra. Gdy podniósł głowę, znowu poczuł mdłości. Był w
pomieszczeniu o metalowych ścianach i niskim suficie. Wszędzie dokoła sterczały i wiły się
rury oraz dziwne mosiężne zbiorniki, z których wystawały rozliczne kurki i krany. Każdy
fragment instalacji wyglądał jakby został skradziony z wysypiska śmieci, na które swoje
odpady wyrzucają krasnoludzcy inżynierowie. W jednym w rogów kłębiły się szczury,
walcząc o coś zażarcie.
W pomieszczeniu było niemal tak gorąco jak w odlewni w Imperialnej Szkole
Artylerii w Nuln, a przy tym tak wilgotno jak w dżungli Krain Południowych. Z rur i sufitu
ściekała woda, a zewsząd dobiegał dudniący ryk, który sprawiał, że pokój wibrował
straszliwie, a wraz z nim głowa Felixa.
Wtem Felix usłyszał z lewej znajomy pomruk. Obrócił głowę i nieomal ponownie
zwymiotował, ponieważ ruch spowodował coś na kształt lawiny olbrzymich głazów wewnątrz
jego czaszki. Kiedy znów mógł myśleć i oddychać, zamrugał oczami przez łzy i spojrzał w
lewo.
Gotrek znajdował się obok, a jego olbrzymie ramiona związano ciasno z tyłu wokół
masywnej, zardzewiałej mosiężnej rury. Przywiązano również jego kostki w taki sposób, że
nie dotykał w ogóle podłogi. Na całym ciele miał głębokie rany i zadrapania, a jego broda
była brudna i pozlepiana od krwi. Miał zwieszoną głowę, ale Felix widział, że jest przytomny
i że rozgląda się po pomieszczeniu swym pojedynczym okiem.
Trzecia postać zwisała bezwładnie z rury za Gotrekiem - był to Aethenir. Był może
mniej posiniaczony i zakrwawiony niż Gotrek, ale podobnie brudny jak on. Na lewym
policzku miał olbrzymiego fioletowego siniaka, który krwawił pośrodku.
Żaden z nich nie miał przy sobie broni.
- A więc żyjesz, człeczyno? - zapytał Gotrek.
- Aye - odpowiedział Felix.
Gotrek spojrzał na niego. Z jego nozdrzy i kącików ust biegły ślady jasnozielonego
zaschniętego śluzu.
- Przykro mi to słyszeć.
Felix starał się zrozumieć sens zagadkowych słów Zabójcy i przypomniał sobie walkę
na statku Eulera. Pamiętał jakieś przebłyski: szczurze pyski i liny, krzyczących Maxa i
Claudię, elfiego wojownika walczącego z cieniami, szpony przerzucające go przez reling.
- Pozostali - odezwał się. - Co się z nimi stało? Czy oni żyją?
Gotrek wzruszył ramionami.
- Żywi czy martwi, znajdują się w lepszym położeniu niż my.
- Hę? Dlaczego?
- Ponieważ to, co nas czeka, będzie gorsze niż śmierć.
Aethenir rzucił się, odzyskując przytomność. Krzyknął ze strachu, po czym podniósł
głowę i rozejrzał się dokoła.
- Niech Isha się nade mną zlituje - jęknął, spojrzawszy na pomieszczenie. - Cóż to za
piekielne miejsce?
- To skaveński okręt podwodny - odpowiedział Gotrek.
- Co... Co takiego? - zapytał zdumiony Aethenir.
- Statek, który pływa pod wodą - prychnął Gotrek pogardliwie. - Przeklęte szczury
ukradły krasnoludom ten pomysł i przeinaczyły, oczywiście, napędzając go spaczeniem, a nie
czarną wodą. Dziwne, że to wszystko jeszcze nie wybuchło.
- Znowu skaveny? - zapytał Aethenir. - Ale czego one od nas chcą?
Zanim Gotrek i Felix zdążyli odpowiedzieć, pluskający odgłos kroków nakazał im
spojrzeć w stronę, z którego dobiegał dźwięk. Przez okrągły otwór w przeciwległej ścianie
metalowego pomieszczenia do środka wkroczyła postać jak z koszmaru. Był to skaven -
najstarszy, jakiego Felix kiedykolwiek widział - i odstręczający ponad wszelkie wyobrażenie.
Felixowi zdarzyło się widywać umarlaków, którzy wyglądali zdrowiej niż on. Skaven był
chorobliwie wychudzony niemal jak szkielet, miał poskręcane artretyzmem ręce i cieniutkie
przedramiona wystające z rękawów brudnoszarej szaty. Jego cienka jak papier skóra opinała
ciasno kościstą, jajowatą czaszkę. Nozdrza zdawały się kompletnie przegnite. Cały obszar
wokół nosa był tylko ziejącą czernią, dziurą w gnijącym mięsie. Obrzydliwe cysty i brodawki
wyrastały na wysuszonej, chropowatej skórze prawie łysej od zżerającego ją świerzbu.
Z głowy i ramion skavena sterczały tylko nieliczne kępki rzadkiego, białego futra.
Kuśtykając, zbliżył się ku nim, podpierając się przy tym długą, metalową laską,
zakończoną na czubku błyszczącym zielonym kamieniem. Tuż za nim podążała świta
skavenów. Czterech dużych, czarnych osiłków w polerowanych, mosiężnych zbrojach;
skradający się skrytobójca odziany od stóp do głów w czerń oraz okrągły skaven o
wyłupiastych oczach, drepczący niespokojnie za wszystkimi, który, jak się zdawało, był
zupełnie pozbawiony ogona. Na samym końcu szedł potwór albinos, z rodzaju tych, z którymi
Felix i Gotrek walczyli na plaży, tak olbrzymi, że musiał się pochylić, wchodząc do
pomieszczenia. Bestia weszła do środka, siadła w kącie i zaczęła się iskać. Aethenir na jej
widok aż jęknął.
Sędziwy skaven spojrzał na elfa i zatrzymał się w pół kroku. Wymruczał pytanie do
skavena w czerni. Skrytobójca skłonił się służalczo i nerwowo wskazując raz po raz na Felixa
i Aethenira, a zwłaszcza na ich włosy, udzielił cicho odpowiedzi.
Stary skaven podniósł głowę i wydał z siebie syczący chichot, po czym utkwił
spojrzenie z powrotem w Gotreku i Felixie. Jego śmiech urwał się nagle, jak ucięty nożem.
Pokuśtykał jeszcze bliżej i zmierzył ich spojrzeniem błyszczących czarnych oczu, które
zdawały się zawierać całą życiową energię, która została wyssana z reszty ciała.
- Tak długo - wydobył z siebie pisk jak z zepsutego fletu, po czym uśmiechnął się do
nich obu, odsłaniając przy tym połamane, żółte zęby, zbrązowiałe od pokrywającego je
kamienia. - Tak długo czekałem na ten dzień.
12

Gotrek szarpnął się do przodu szczerząc się groźnie, a jego gwałtowny ruch sprawił, że
zardzewiała rura zaskrzypiała niebezpiecznie na złączach.
Felix również pochylił się do przodu i dając upust gotującej się w nim złości,
wrzasnął:
- Co zrobiłeś z moim ojcem, ty psie?!
Sędziwy skaven odskoczył w tył, piszcząc głośno. Na ten sygnał z ziemi podniósł się
szczurogr, powarkując groźnie i rozglądając się dokoła. Czarnoksiężnik odwrócił się do
swych sług i zapiszczał coś w swoim szczurzym języku, wskazując drżącym szponem na
Gotreka.
- Odpowiedz mi! - krzyknął Felix. - Co zrobiłeś z moim ojcem?!
Jeden z uzbrojonych strażników wymierzył Felixowi siarczysty policzek dłonią w
rękawicy kolczej, a tymczasem odziany w czarne szaty skrytobójca podbiegł do Gotreka,
chwytając przypięty przy pasku zwój cienkiej, szarej liny. Cios spowodował, że głowa Felixa
odskoczyła w tył i wypełnił ją potworny ból, po czym ogarnęło go zamroczenie. Czuł, jak
obok ucha spływa mu strużka krwi. Stwierdził, że na razie powstrzyma się przed zadawaniem
kolejnych pytań o los ojca, przynajmniej do momentu, w którym będzie miał starego skavena
na ostrzu miecza.
- Uwolnij mnie, ty trupiogłowy worku kości! - zazgrzytał zębami Gotrek.
Kłapnął szczęką na skrytobójcę, podczas gdy ten owijał linę ciasno wokół ramion i
piersi krasnoluda, a także wokół przerdzewiałej rury. Stary skaven wypiskiwał rozkazy z
bezpiecznej odległości. Aethenir patrzył na rozgrywające się wokół wydarzenia z
rozdziawionymi ustami, jakby był świadkiem jakiegoś przedziwnego, sennego koszmaru.
Skrytobójca zaciskał linę tak mocno, że Felix ujrzał cienkie strużki krwi biegnące z
miejsc, w których sznur wrzynał się w ciało Zabójcy. Skaven zawiązał ciasny supeł i odsunął
się. Gotrek wił się i miotał, ale nie mógł się ruszyć ani o centymetr. Z pomrukiem rezygnacji
zaprzestał prób, pozornie godząc się z sytuacją, a tak naprawdę chcąc zachować siły na
później.
Stary skaven wypuścił z siebie cuchnące westchnienie ulgi, po czym zrobił krok do
przodu, wpatrując się w więźniów, z wyrazem triumfu w oczach.
- Moi arcywrogowie - wyszeptał. - Wreszcie mam was w moich szponach. Wreszcie
zapłacicie za wszystkie upokorzenia, jakich mi przysporzyliście.
Wydał z siebie syk, jak czajnik z gotującą się wodą.
- Straszliwa to będzie śmierć, tak-tak, lecz powolna-powolna. Najpierw zapłacicie mi
za te wszystkie długie lata, kiedy cierpiałem od waszych okrutnych intryg. - Oczy szalonego
skavena zalśniły dzikim blaskiem. - Za każdą porażkę, ciach-cięcie. Za każdy sabotaż,
krwiak-siniak. Za każde nieszczęście, trzask kości.
Podszedł bliżej, a jego ogon i wątłe kończyny drżały z nieukrywanego podniecenia. W
pewnym momencie znalazł się tak blisko, że Felix czuł kwaskowaty oddech dobywający się z
pyska z każdym wyszeptanym słowem.
- Będziecie błagaj-błagać o litość, moi arcywrogowie, ale bez skutku.
- Ale... - wtrącił się Felix, kompletnie zdezorientowany. - Ale kim ty w ogóle jesteś?
Sędziwy skaven zatrzymał się w pół kroku. Zamrugał oczami i zrobił krok do tyłu.
- Nie wiecie, kim jestem?
Felix popatrzył pytająco na Gotreka.
Ten wzruszył ramionami.
- Dla mnie one wszystkie wyglądają tak samo.
Felix obrócił ponownie głowę w stronę skavena i potrząsnął nią przecząco.
Skaven zachwiał się do tyłu, przewracając oczami i wpadł na swego bezogoniastego
sługę. Lokaj pisnął, a starzec zamachnął się na niego laską, wyrzucając z siebie potok obelg.
Sługa skulił się, po czym chwiejnym krokiem wybiegł z komnaty w akompaniamencie
gniewnych pisków sędziwego proroka. Szczurogr poruszył się niespokojnie i załomotał w
podłogę olbrzymimi łapami.
Skaven ponownie odwrócił się w stronę jeńców, trzęsąc się ze wściekłości i wyrywając
ze swojej kościstej głowy ostatnie kępki futra.
- Szaleństwo! Szaleństwo! Czy to możliwe, żebyście mnie nie pamiętali? Czy to
możliwe, że zaplanowaliście mój upadek-porażkę przez przypadek? Czyż nie
pokrzyżowaliście moich planów w labiryntach Nuln, tych wiele lat temu? Bij-zabiliście
moich kapłanów zarazy, spal-zmiażdżyliście moich rynsztokowców i inżynierów, a nawet
zabiliście mój pierwszy dar od klanu Moulder? - Z wściekłości zacisnął pazurzaste łapy aż
pobielały mu knykcie. - Blisko-bliżej byłem zabicia was wtedy, w jamie należącej do
potomstwa królowej. Gdyby nie ten przeklęty człek-mag, moje cierpienia zakończyłyby się,
zanim tak na dobre się rozpoczęły.
Felix gapił się na skavena z szeroko otwartymi oczami, wreszcie przypominając sobie,
kogo ma przed sobą. To był ten skaven? Szczurzy czarnoksiężnik, który zaatakował ich
podczas balu kostiumowego w rezydencji hrabiny Emmanuelle dwadzieścia lat temu? Ten
sam, przed którym uratował ich doktor Dexler? To niemożliwe! Szczuroludzie z pewnością
tak długo nie żyją. Już wtedy był bardzo stary. Jak stary musiał być teraz? I co
podtrzymywało go przy życiu przez cały ten czas?
Felix zerknął na Gotreka. Zabójca wpatrywał się w skavena z na nowo rozgorzałą
nienawiścią w oczach, mocniej napierając na pętające go liny.
Skaven nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. Mamrotał coś do siebie pod nosem, i
przemierzał w tę i z powrotem podłogę przed nimi. Kończyny i ogon drżały mu bezwiednie, a
skaven wydawał się pogrążony głęboko we wspomnieniach.
- Czyż zatem nie śledziliście mnie podczas mojej wędrówki na północ, udaremniając
każdą próbę przechwycenia latającej maszyny zbudowanej przez drążących tunele? Czyż nie
zmień-skaziliście mojego sługę-niewolnika i nie obróciliście go przeciwko mnie, kiedy
przylecieliście na Pustkowia? Czyż nie wydrzyj-zabraliście mi machiny, gdy już trzymałem ją
w objęciach mego zaklęcia? - Istota chwyciła się za czoło w geście rozpaczy. - Niemożliwe!
Niemożliwe, żebyście mnie nie znali! Niemożliwe, żeby to wszystko był przypadek! Całe
moje życie! Całe moje życie!
Z jękliwym zawodzeniem stary skaven zaczął gorączkowo przeszukiwać poły swoich
szat, przetrząsając kieszenie i rękawy, aż wreszcie znalazł małą kamienną fiolkę i uniósł ją w
drżących szponach. Wyciągnął korek, nasypał błyszczącego proszku pomiędzy kciuk i palec
wskazujący, po czym wciągnął go przez postrzępioną, wilgotną dziurę służącą mu za nos.
Chwilę po tym, jak przyjął narkotyk, skaven zaczął się trząść jeszcze bardziej niż
wcześniej. Eskorta uzbrojonych szczuroludzi cofnęła się nerwowo do tyłu, ale zaraz potem,
po ostatnim potężnym dreszczu, drżenie ustało i skaven stanął prosto, biorąc głęboki oddech.
Istota odwróciła się ku nim, spokojna i opanowana. Z jej nozdrzy wydobywały się
strużki krwi i śluzu, a skaven wpatrywał się w nich oczami, w których płonął zielony ogień.
- Jeżeli jest tak, jak mówicie, to moja hańba-wściekłość jest jeszcze większa i dlatego
będziecie cierpieć. Poznacie agonię-strach, jakiego żaden powierzchniowiec nigdy nie
doświadczył, a następnie uzdrowieni przez działanie mojej magii będziecie mogli być
torturowani od nowa, dopóki nie poczujecie takiej samej rozpaczy...
- Ech, proszę o wybaczenie, szczurowaty - odezwał się drżącym głosem Aethenir. -
Ale czy to oznacza, że złapaliście mnie przez przy...
- Śmiesz mi przerywać?! - warknął skaven. - Przecież mów-mówię, ty żałosny
spiczastouchy!
- W rzeczy samej - zgodził się Aethenir. - Ale, ech, skoro twoja dawna uraza dotyczy
mych towarzyszy, a nie mnie, być może mógłbyś okazać tyle wspaniałomyślności, żeby
pozwolić mi wrócić na pokład statku, na którym...
- A co mnie obchodzą twoje życzenia?! - wrzasnął prorok. - Jesteś mój-mój i mogę z
tobą zrobić, co mi się żywnie podoba!
Pokuśtykał w stronę elfa, taksując go od góry do dołu przeciągłym spojrzeniem,
drapiąc się przy tym po przeżartym zgorzelą podbródku.
- Rzeczywiście zostałeś pojmany przypadkowo, prawda-prawda. Masz nieszczęście
mieć żółte futro na głowie, tak samo jak ten wysoki. Ale nigdy-nigdy nie eksperymentowałem
na spiczastouchym. Nigdy nie wpuszczałem go do moich labiryntów, ani nie podawałem mu
trucizn. Nigdy nie ciach-ciąłem jego ciała, żeby zbadać organy. - Pochylił się, a jego
przeżarty zgnilizną nos niemal dotknął jastrzębiego nosa elfa. - Będziesz pierwszy.
Aethenir szarpnął się, bełkocąc coś niewyraźnie, a skaven odwrócił się do swojej
eskorty i zapiszczał coś gwałtownie.
- Cały elf - warknął Gotrek kącikiem ust. - Myśli tylko o sobie.
- Nie myślę tylko o sobie - zaprotestował Aethenir, a tymczasem jeden z uzbrojonych
strażników opuścił pomieszczenie, najwidoczniej wypełniając rozkaz prastarego proroka. -
Ale o swoim obowiązku. Czyż nie obiecałem Rionowi naprawić całego zła, które
wyrządziłem swoim uczynkiem?
Zagryzł zęby.
- Muszę odzyskać to straszliwe narzędzie zagłady, ponieważ inaczej upadek Ulthuanu
będzie moją winą. Z pewnością krasnolud nie powinien mnie potępiać za czyn wiodący do
zmycia plamy na honorze.
- Elfy nie mają honoru, żeby zmywać z niego plamy - sarknął Gotrek.
W tej samej chwili sędziwy skaven odwrócił się z powrotem do Aethenira, a w oczach
płonął mu dziki blask.
- Co-co? Straszliwa broń? Co to jest?
Źrenice elfa rozszerzyły się, gdy skaven podszedł bliżej.
- Ja... Nie wiem, o co ci chodzi. Nic nie mówiłem o żadnej broni. Przesłyszałeś się.
- Nie przesłyszałem się - odparł skaven. - Nie-nie. Słyszałem doskonale.
W tym momencie do komnaty powrócił bezogoniasty skaven, niosąc pod pachą
skrzynkę, która sprawiała wrażenie, jakby była w całości wykonana z kości i pokryta
prymitywnymi glifami. Niewielka istota pospiesznie podeszła do starca, złożyła przed nim
dygotliwy ukłon i wręczyła mu kościaną skrzynkę w drżących szponach.
Stary skaven otworzył zamek w skrzynce, wykonany prawdopodobnie z kości
ludzkiego palca, a następnie uchylił wieko. W środku Felix mógł dostrzec przerażającą
kolekcję stalowych i mosiężnych narzędzi, wszystkie co do jednego brudne i pordzewiałe.
Starzec przesunął po nich pazurem, po czym wybrał jedno i uniósł je do góry. Narzędzie
wyglądało jak skalpel, ale z ząbkowanym ostrzem i było aż pomarańczowe od pokrywającej
je rdzy. Skaven zwrócił się w stronę Wysokiego Elfa, pokazując zęby w upiornej parodii
uśmiechu.
- A teraz, spiczastouchy - wysyczał. - Teraz mówić-powiesz mi, co mi się przesłyszało.
*
Felix musiał przyznać, że Aethenir wytrzymał dużo dłużej, niż się tego po nim
spodziewał. Niestety, pod koniec stało się to, czego najbardziej się obawiał i elf się załamał.
Wytrzymał noże, piły i płomienie, a także obręcz, którą przykręcono mu do palca, a następnie
zacieśniano coraz bardziej za pomocą śruby, aż do zgruchotania kości. Zachował milczenie
nawet wtedy, gdy szczuroludzie przynieśli i umieścili wokół jego twarzy klatkę wypełnioną
schorowanymi szczurami, powtarzając tylko cicho i bez końca jakąś elfią modlitwę, która
pozwalała mu schować się w wewnętrznym schronieniu umysłu, tak że okropieństwa
wyczyniane z jego ciałem w ogóle go nie dotykały.
Felix odwrócił wzrok, gdy rozpoczęły się tortury, ale słuchanie ich odgłosów było
niemal tak samo okropne jak widok. Prorok, torturując elfa, osiągał podwójny cel, bo oprócz
wydobycia informacji, zastraszał swoje następne ofiary. Felix nie mógł się wypowiadać za
Gotreka, ale na niego ta sztuczka działała aż za dobrze. Z każdym jękiem i krzykiem, który
wydobywał się z gardła umęczonego elfa, serce Felixa ściskała lodowata pięść. Czuł każde
nacięcie, przeczuwał każde przekręcenie śruby. Miał ochotę krzyczeć: „Powiedz mu!
Powiedz mu!", byle tylko zatrzymać tę makabrę.
Oczywiście, gdy przyjdzie kolej na nich, ich sytuacja będzie jeszcze gorsza, ponieważ
prorok nie chciał od niego ani od Gotreka żadnych informacji. Nie będą mogli powiedzieć
nic, żeby zatrzymać tortury. Zadawanie im cierpienia będzie dla tej istoty celem samym w
sobie i Felix nie mógł wymyślić żadnego sposobu, żeby uniknąć tak makabrycznego losu.
Wreszcie skaven zaatakował bezpośrednio umysł Aethenira. Otworzył mu silą powieki
i wtarł w gałki oczne lśniącą pastę ze sproszkowanego spaczenia, a następnie rzucił zaklęcia,
które sprawiły że biedny elf został zmuszony do opuszczenia swojej mentalnej fortecy i wtedy
ostatecznie się załamał, szepcząc i łkając słowa w elfim języku, których Felix nie rozumiał i
bardzo był z tego powodu rad.
- Każ im przestać - wykrztusił wreszcie do skaveńskiego czarnoksiężnika. - Każ im
odejść. Zjadają moją wiedzę... Zjadają ją.
- Przegnam je, jeżeli zaczniesz gadaj-gadać - odparł skaven.
I wreszcie Aethenir zaczął mówić, a towarzyszył temu urywany szloch.
- Nazywa się Harfa Zagłady - wyjęczał, a Gotrek rzucił w jego stronę soczyste
przekleństwo. - Jest to broń, która potrafi wzbudzać trzęsienia ziemi... Kierować
przypływami... Wypiętrzać doliny i równać góry. Druchii mają zamiar jej użyć, by
zaatakować piękny Ulthuan.
Stary skaven wpatrywał się w elfa, przetrawiając usłyszane informacje i drapiąc się
przy tym w zamyśleniu po fragmencie łuszczącej się skóry na pomarszczonej szyi.
- Potężna broń, w rzeczy samej - powiedział w końcu. - Czegóż skaven mógłby
dokonać z taką bronią. Czegóż ja mógłbym dokonać z taką bronią? Zmiótłbym z powierzchni
ziemi labirynty nadnorza i podnieś-wywyższyłbym na ich miejsce skaveńskie miasta!
Pokazałbym Radzie skalę mojej potęgi! Kłoń-gięliby się przede mną! W końcu odzyskaj-
powróciłbym na moją dawną pozycję!
Ponownie utkwił spojrzenie w Aethenirze.
- Gdzie jest harfa? - syknął. - Chyżo-chyżo! Muszę ją mieć!
Wysoki Elf spojrzał, jakby znowu miał zamiar stawić opór, ale wystarczyło, żeby
sędziwy skaven tylko podniósł błyszczącą zielonym ogniem łapę, aby przemówił ponownie,
bełkocząc ze strachu.
- Statek druchii zabrał ją na północ. Strzeże jej sześć potężnych czarownic. Zmierzają
do Naggaroth, a może do samego Ulthuanu.
Skaven pokiwał głową i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu.
- Statek, który wytropiłem. Mały-mały, łatwy do przejęcia. Ale sześć wiedźm -
wyglądał, jakby się zawahał. - Spiczastouche są świetne w magii. Prawie tak dobre jak
skaveny. Ten wir. Czy nawet ja sam byłbym w stanie stworzyć coś podobnego...? Potrząsnął
głową, tak jakby odganiał od siebie tę myśl.
- Jak zdobyć broń, bez ból-ryzyka dla mnie samego? Musi być jakiś sprytny sposób,
którego mogę użyć... - Nagle jego wzrok zatrzymał się na Gotreku i Felixie. Zatrzymał się,
szacując ich spojrzeniem, po czym odwrócił się zagniewany.
- Nie - odezwał się ponownie. - Nigdy-przenigdy! Nie, kiedy wreszcie ich dopadłem.
Zbyt długo na to czekałem. Są moi, moi i mogę z nimi zrobić, co mi się podoba.
Spojrzał na Aethenira.
- A jednak... A jednak czy zemsta sprawi, że zdobędę władzę? Być może lepiej będzie
użyć ich jako narzędzi do odzyskania mojej dawnej pozycji? Lepiej, nieprawdaż, obrócić ich
przeciwko moim wrogom, tak samo jak moi wrogowie kiedyś obrócili ich przeciwko mnie?
Tak-tak! To skaveńskie myślenie! Zabij-okaleczą przeklętych spiczastouchych, a ja z zagłady
wydobędę harfę. - Spojrzał na jeńców, a z pyska wydobył mu się syczący chichot. - Będziecie
serem w pułapce na myszy!
Odwrócił się w stronę strażników i zapiszczał coś do nich w swoim języku. Ci skłonili
się i podeszli do metalowej szafki w jednym z rogów pokoju.
Kiedy odwrócili się ponownie w stronę więźniów, w łapach trzymali skórzane worki,
na brzegach przybrudzone zielonym paskudztwem.
*
Felix otworzył oczy, mrugając ze zdumienia. Nad nim rozciągały się białe chmury,
szybujące po błękitnym niebie. Czuł chłodny podmuch wiatru na swoim policzku i delikatne
kołysanie, tak jakby leżał w hamaku. Zaszła wyraźna poprawa w sytuacji w porównaniu do
wilgotnej dusznej skaveńskiej sali tortur, w której ostatnio się obudził. Czyżby byli wolni?
Czy zdarzył się jakiś niewiarygodny cud? Czy to wszystko było tylko złym snem?
Wtem ból powrócił z całej siły, gorszy niż kiedykolwiek, oślepiając go na chwilę i
niemal powodując ponowne omdlenie. Kiedy trochę się pozbierał, podniósł głowę tak
ostrożnie, jak mógłby unosić kufel wypełniony po brzegi, bojąc się, że najmniejszy wstrząs
może doprowadzić do wylania się zawartości. Ponownie zamglił mu się wzrok, jakby oglądał
świat przez krzywe zwierciadło, a mdłości i zawroty głowy ogarniały go za każdym razem,
gdy przekręcał głowę.
Chciał się podnieść i zdał sobie sprawę, że jego stopy i dłonie wciąż są związane. Przy
akompaniamencie wielu przekleństw i pomrukiwań udało mu się wreszcie uwolnić jeden
łokieć i podpierając się na nim, rozejrzeć dokoła. Serce zamarło mu w piersi.
Rzeczywiście byli wolni. Delikatne kołysanie pochodziło od fal, na których unosili się
w małej drewnianej łodzi wiosłowej. Wokół nie było ani śladu skavenów. Żeby być
szczerym, wokół nie było nic. Wszystko, co widział, to rozciągający się we wszystkich
kierunkach nieskończony, lodowaty i szary ocean. Aethenir leżał na dnie łodzi, związany tak
samo jak Felix, głową w dół, ale z Gotrekiem skaveny się nie patyczkowały. Wciąż był ciasno
przywiązany do rury, przy której obudził się wcześniej. Rurę wykręcono ze złączy i położono
w poprzek ławki dla wioślarzy. Zabójca zwisał z niej jak mięsisty, ale wyjątkowo brzydki
kurczak na rożnie.
- Nóż - wychrypiał Zabójca.
- Co? - spytał Felix, rozglądając się dokoła. - Jaki nóż?
W krawędź burty został wbity zakrzywiony sztylet, pordzewiały i brudny. Za jego
pomocą do drewna przybito kawałek welinowego papieru.
Felix z jękiem bólu przewrócił się na bok i zaczął wykręcać ostrze z drewna.
- Nie upuść go - powiedział Gotrek.
- Postaram się - odparł Felix, po czym natychmiast je upuścił. Na szczęście upadło do
wnętrza łodzi, a nie do wody. Złożony papier sfrunął obok niego. Felix podniósł kartkę i
rozprostował ją. Zmarszczył czoło.
- Co to jest? - zapytał Gotrek.
- Liścik - Felix z trudem odczytywał krzywe pismo. - Druchii... nadchodzą. Walczcie...
dzielnie.
Felix jęknął, po czym schwycił sztylet i zaczął przesuwać się w stronę Gotreka.
Przeskakiwanie po dnie kołyszącej się łodzi ze związanymi kostkami i nadgarstkami nie było
łatwym zadaniem i parę razy zdarzyło mu się upaść i niemal nabić się na ostrze, zanim dotarł
do Gotreka i rozpoczął rozcinanie jego więzów.
- Tchórze - odezwał się, kiedy zwoje liny zaczęły się rozluźniać. - Nie uwolnili nas,
nawet kiedy byliśmy nieprzytomni.
- Aye - zgodził się Gotrek. - Zawsze atakują zza pleców.
- Tym razem zaatakowali spod wody.
Po kolejnej minucie piłowania ciężkie liny puściły i Felix zabrał się za przecinanie
cienkiego szarego sznurka. Ten puścił o wiele szybciej i wkrótce Gotrek zstąpił ciężko na dno
łodzi. Mruknął coś, po czym zamknął oczy i padł, jak stał. Leżąc masował swoje okrutnie
poranione ramiona i rozprostowywał palce, aby przywrócić w nich krążenie.
Felix odwrócił się w stronę Aethenira i zaczął rozcinać liny wiążące jego nadgarstki.
Skrzywił się, patrząc na rany elfa. Aethenir wyglądał tak, że powinien być już martwy. Stary
skaven odebrał mu całe piękno i uczynił z nim straszliwe rzeczy. Twarz elfa była masą
siniaków i nacięć, jego nos został złamany, a oczy podbite. Skóra na prawym przedramieniu
była czarna i pokryta pęcherzami od ognia. Małe i środkowe palce u rąk powyginano pod
nienaturalnym kątem, a Felix wiedział, że jeszcze więcej ran kryło się pod umazanymi krwią
szatami elfa.
Aethenir drgnął i jęknął, gdy opadł ostatni zwój liny, następnie otworzył oczy.
- Ten demon mnie zabił - jęknął.
- Zrobiłby to, gdybyś miał chociaż odrobinę honoru - odezwał się Gotrek z miejsca, w
którym leżał. - Zamiast tego, wszystko wygadałeś.
Felix słysząc to, zmarszczył brwi. Słowa Gotreka wydawały się trochę
niesprawiedliwe. Elf wytrzymał naprawdę długo - dłużej niż wytrzymałby Felix. Nie był
pewien, czy nie wyśpiewałby wszystkiego po połowie tego, co zostało zrobione elfowi, ale
nie odezwał się teraz ani słowem. Gotrek mógłby pomyśleć, że jest słabeuszem.
Mimo że uwolniony, Aethenir leżał dalej bezwładnie, dlatego Felix włożył ostrze
pomiędzy swoje kolana i zaczął przecinać więzy łączące własne nadgarstki.
- Ja to zrobię, człeczyno - zaoferował Gotrek.
Felix rozejrzał się. Zabójca podniósł się do pozycji siedzącej i rozprostowywał
ramiona. Ślady, jakie pozostawiły po sobie liny wyglądały jak głębokie blizny, ale do dłoni
powróciło już krążenie, bo pokryły się naturalnym kolorem.
Krasnolud podpełzł do Felixa i ujął nóż, po czym gładko przeciął linę. Felix syknął z
bólu, gdy krew z powrotem zaczęła krążyć mu w żyłach. Nie było to zwykłe wrażenie, jakby
przechodziły po nim mrówki, ale raczej jakby banda napastników dźgała go sztyletami i
dzidami. Nie był w stanie sobie wyobrazić, jaki ból odczuwał Gotrek spętany tymi
wszystkimi linami, kiedy w końcu z niego opadły, a jednak Zabójca nie okazywał śladu
żadnych emocji ani dyskomfortu.
- Gdzie my jesteśmy? - wymruczał Aethenir, wpatrując się w niebo zmrużonymi
oczami.
- Twoje życzenie się spełniło, szlachetny elfie - odparł Felix. - Jesteśmy wolni.
Aethenir podniósł głowę i rozejrzał się dokoła. Jęknął i ponownie położył się na dnie
łodzi.
- Ale gdzie są druchii? Gdzie są skaveny?
Felix drżącą dłonią sięgnął po welin i wręczył go elfowi. Aethenir ujął go trzema
niepołamanymi palcami i odczytał. Westchnął zdegustowany.
- I one myślą, że tak po prostu stoczymy za nie ich bitwę? - zapytał. - Czy chociaż dały
nam jakąś broń?
- Leżysz na niej - odpowiedział Gotrek.
Aethenir i Felix spojrzeli w dół. Pod elfem leżał brudny płócienny worek, również
ciasno związany.
- Nie dały nam ani jednej szansy, to trzeba im przyznać - powiedział Felix.
Wziął nóż od Gotreka i rozciął worek.
W środku znajdował się Karaghul, koszulka kolcza Felixa i runiczny topór Gotreka, a
także wszystkie ich pasy, ubrania i plecaki. Był tam również zgrabny elfi sztylet, którego
Felix nigdy wcześniej nie widział w dłoni Aethenira.
Po dokonaniu tego odkrycia niewiele więcej mogli zrobić, aby przygotować się na
spotkanie z druchii. Aethenir zrobił użytek ze swoich czarów i uczynił, co w jego mocy, aby
oczyścić i uleczyć rany swoje i Felixa. Kiedy ściągnął szatę i koszulę, żeby zająć się ranami,
które skaveński prorok zadał mu podczas przesłuchania, Felix musiał odwrócić wzrok i
ponownie zrewidować swoją opinię na temat wytrzymałości elfa.
Zaklęcia leczenia rzucane przez Aethenira nie były tak silne jak poprzednio, ale mimo
to zaleczyły większość otwartych ran i oparzeń na jego twarzy i tułowiu, a także znacznie
uśmierzyły ból Felixa. Cztery połamane palce elfa były jednak za mocno zmiażdżone, żeby
móc je uzdrowić czarami, dlatego Felix pomógł elfowi je owinąć i usztywnić za pomocą
płótna z worka, w którym znaleźli broń. Elf przyjął nastawianie złamanych kości z
zamkniętymi oczami i zaciśniętymi zębami, ale nie wydał z siebie ani jednego przekleństwa,
żadnego jęku. Gotrek odmówił poddania się jakimkolwiek zaklęciom, jedynie przemył swoje
rany i siniaki w morskiej wodzie.
Felix również obmył sobie twarz, sycząc, gdy słona woda dostała mu się do ran.
Wypłukał również swój kaftan i płaszcz, ponieważ były brudne od błota zalegającego na
skaveńskim statku, następnie nałożył je na siebie i naciągnął na nie koszulkę kolczą, aby być
w pogotowiu, gdy nadpłyną druchii.
Następnie zaczęli czekać.
I czekać.
Gdy po godzinie nic się nie wydarzyło, odkryli, że skaveny nie zostawiły im ani wody
i jedzenia, ani wioseł. Felix miał resztkę wody w bukłaku, który został przy nim, gdy pojmali
go szczuroludzie, ale to było wszystko.
- A więc - odezwał się z ciężkim westchnieniem Aethenir. - Mamy ruszyć do walki
głodni i spragnieni, a jeśli druchii nas nie zauważą i przepłyną obok, to w ogóle nie dojdzie do
żadnej bitwy i będziemy tak dryfować, dopóki nie umrzemy z głodu i pragnienia.
- Zabiję cię na długo wcześniej, zanim do tego dojdzie - wymamrotał Gotrek, po czym
odwrócił się do nich plecami i wlepił wzrok w morze, podczas gdy Wysoki Elf utkwił
zdumione spojrzenie w jego plecach.
Felix nie miał nic do dodania, dlatego odwrócił wzrok w innym kierunku i skupił się
na udawaniu, że wcale nie chce mu się pić.
*
Gdy odzyskali przytomność, było już popołudnie. Aż do wieczora na horyzoncie nie
pojawił się ani jeden okręt. Sytuacja nie zmieniła się nawet, gdy obserwowali zachód słońca i
gęstą mgłę nadciągającą z północy wraz z przenikliwie zimnym wiatrem. Godzinę później,
gdy było już prawie ciemno, mgła objęła ich swymi lodowatymi, oślizłymi ramionami i
widoczność ograniczyła się do kilku metrów. Następnie zapadła zupełna ciemność i nie
widzieli już nic. Statek druchii mógłby przepłynąć na odległość rzutu kamieniem od nich, a
oni i tak niczego by nie zauważyli.
Gotrek wziął pierwszą wachtę, a Felix i Aethenir skulili się na dnie łodzi, próbując
zapaść w sen.
*
Po zaskakująco głębokim śnie, Felix został obudzony przez Gotreka poklepującego go
po ramieniu.
- Twoja kolej, człeczyno - powiedział krasnolud.
Felix mruknął i zmusił się do powstania, sycząc, kiedy musiał przezwyciężyć ból w
zesztywniałych kończynach. Czuł się okropnie. Bolała go każda część ciała. Od walki,
pływania i leżenia związanym przez tak długi czas zrobiły mu się straszliwe zakwasy. W
głowie wciąż go łupało od nasennego narkotyku skavenów, miał popękane i pokrwawione
usta, a jego język był suchy i opuchnięty od braku wody, ponadto umierał z głodu.
Odciągnął kurek z bukłaka i wziął łyczek, ale naprawdę malutki. W środku było mniej
niż dwie filiżanki wody i musiało to wystarczyć, no cóż, do końca.
Rozejrzał się dokoła i dostrzegł Gotreka układającego się do snu na dnie łodzi. Mgła
nieco się rozrzedziła, stając się tylko delikatną mgiełką, przez którą można już było dostrzec
coś na odległość kilkunastu metrów. Chorobliwie zielone światło Morrslieba, będącego już
blisko pełni, prześwitywało przez miejscami grubszą, miejscami zupełnie porozrywaną
zasłonę z mgły. Morze było śmiertelnie spokojne, tak jakby spowijająca je mgła stała się
pogrzebowym całunem. Wokół panowała upiorna cisza, przerywana tylko cichymi
chlupnięciami fal o dziób łodzi, a po kilku chwilach również chrapaniem Gotreka.
Felix usiadł na ławce dla wioślarzy i położył miecz na kolanach, starając się skupić na
czekającej ich walce, zamiast na męczącym go uczuciu głodu. Nie miał jednak na to szans.
Jego myśli uparcie krążyły wokół smażonych kotletów w tawernach; bażantów na
szlacheckich stołach; potrawki z króliczego mięsa i warzyw, którą jadł na bagnach;
pieczonego okonia w Barak Varr, czy egzotycznie przyprawionych dań w krainach wschodu.
Przeklinał cicho, próbując zagłuszyć coraz donośniejsze burczenie w brzuchu.
A minął przecież dopiero dzień, odkąd ostatnio jadł. Zdarzało mu się wytrzymywać
dłużej. O wiele dłużej. Także bez wody. Teraz w jego umyśle pojawiło się wspomnienie
jeszcze mniej sprzyjających okoliczności - okrutnie palącego słońca, morza piasku,
ukrywania się w cieniu starożytnych posągów i oczekiwania na chłód nocy.
Przeklął ponownie. Teraz dopiero zachciało mu się pić! Sięgnął po bukłak. Jeszcze
tylko jeden łyczek, tylko tyle, żeby wypłukać smak gorącego piasku z ust. Ale nie, przecież
nie może. Musi zachować trochę do rana, kiedy słońce znowu wstanie na nieboskłonie.
Ukląkł i oparłszy się o burtę utkwił wzrok w mglistej pustce. Kłęby mgły na chwilę
przybierały kształty jakichś postaci, po czym ponownie rozpływały się w powietrzu.
Westchnął ciężko. To będzie naprawdę długa noc.
*
Felix uniósł gwałtownie głowę i zamrugał oczami, natychmiast wpadając w złość na
samego siebie, gdy tylko zorientował się, że zasnął. Ale nie mógł spać długo. Może się nie
zmieniło, mgła wciąż wyglądała tak samo, Morrslieb dalej lśnił na niebie. Ale coś go przecież
obudziło. Co to mogło być?
Odwrócił się na ławce, zerkając za siebie. Zarówno Gotrek jak i Aethenir byli
pogrążeni we śnie i nigdzie nie było widać czarnego dzioba statku druchii górującego nad
małą łodzią.
Wtem znowu usłyszał ten dźwięk - ciche chlupnięcie gdzieś daleko we mgle. Spojrzał
w stronę, z której jak mu się zdawało dobiegał dźwięk, ale nie dostrzegł nic oprócz powoli
przepływających w powietrzu kosmyków mgły. Cóż to było? Mogło to być cokolwiek - fala,
ryba wyskakująca na powierzchnię...
- Hoog!
Felix zamarł w bezruchu. To na pewno nie była ryba. Być może foka, ale nie ryba.
Jeszcze raz spróbował zlokalizować odległy dźwięk, ale nie był w stanie. Odgłos zdawał się
dobiegać zwielokrotniony przez echo ze wszystkich stron. Powstał i wyciągnął miecz.
Przynajmniej dźwięk dochodził z daleka. Być może, cokolwiek to było, po prostu nie
zauważy ich we mgle i popłynie dalej.
Dziwne pohukiwanie rozległo się ponownie, tym razem bliżej! Dużo bliżej! Zrobił
krok nad ławką i podszedł do Gotreka i Aethenira. Potrząsnął nimi i szepnął:
- Gotreku, szlachetny elfie, obudźcie się. Słyszę coś, co mówi „hoog".
Gotrek skrzywił się i ziewnął.
- Co się dzieje człeczyno?
Podrapał się po zarośniętym podbródku.
Aethenir przetarł zaspane powieki zabandażowanymi pacami i jęknął.
- Coś, co mówi co? - wymamrotał.
- Hoog!
Gotrek i Aethenir podskoczyli jak wryci, słysząc ten dźwięk, i niemal przewrócili łódź
do góry nogami. Gotrek już miał topór w dłoniach. Aethenir ściskał swój delikatny sztylet.
Felix nie wypuszczał miecza z ręki. Wszyscy wpatrywali się w mgłę.
Wysoki Elf głośno przełknął ślinę, a źrenice rozszerzyły mu się ze strachu.
- Znam ten dźwięk - syknął. - Czytałem opis tego stworzenia w dziennikach kapitana
Riabbrina, bohatera Straży Morza Lothern. To jest odgłos wydawany podczas polowania
przez menluisarath, używanych jako zwierzęta zwiadowcze przez korsarzy druchii.
- Że co? - zapytał Felix. Czyżby coś poruszyło się we mgle? Nie był pewien. Skupił się
na nasłuchiwaniu, ale bicie jego serca zagłuszało wszystkie inne odgłosy.
- Menluisarath - powtórzył Aethenir. - Łowca z głębin. Morski smok. Jeżeli to
stworzenie jest tutaj, to oznacza, że czarne okręty nie mogą być daleko.
- HOOG!
Odwrócili się. Z mgły wynurzyła się olbrzymia sylwetka - giętki, chyboczący się
niczym łabędzia szyja tułów, ale gruby jak pień drzewa i wyższy niż budynek.
- Na Sigmara, jest olbrzymi - jęknął Felix.
- A to wciąż jest tylko młody osobnik - szepnął Aethenir. - Dorosłe okazy są tak
wielkie, że potrafią przewracać statki.
Na szczycie gibkiego tułowia znajdował się kanciasty, asymetryczny kształt, który
Felix w pierwszej chwili wziął za gigantyczną, zdeformowaną głowę. Ale chwilę później, gdy
stworzenie podpłynęło bliżej, zorientował się, że bestia nie była sama - dosiadał jej jeździec.
Potwór był oślizłym, srebrno-zielonym wężem z obłą, gadzią głową rozmiarów beczki
ale, z podbródka której zwisała plątanina podobnych do macek czułków. Jego połyskliwa
skóra składała się z ciasno nachodzących na siebie łusek, a wzdłuż boków biegły wstęgi
trzepoczących płetw. Felix znienawidził smoka od pierwszego wejrzenia. Jeździec był
Mroczną Elfką w czarnej zbroi płytowej, siedzącą na kunsztownie wykonanym siodle
umocowanym tuż za głową stwora. Dzierżyła długi, zakrzywiony miecz w jednej dłoni, a w
drugiej dziwną, stożkowatą tarczę, przypominającą trochę szczyt wieży zamkowej, wykonaną
z polerowanej stali.
Kobieta zauważyła ich w tej samej chwili, gdy oni zauważyli ją i jej reakcja była
natychmiastowa. Wydała z siebie okrutny okrzyk i wbiła ostrogi w szyję morskiego smoka.
Z ogłuszającym rykiem bestia wyrzuciła przed siebie głowę niczym pieść, celując
prosto w łódź. Felix i Aethenir z wrzaskiem uskoczyli w bok. Gotrek zamachnął się toporem,
odskakując w drugą stronę. Felix nie zdołał stwierdzić, czy krasnolud trafił w cel, ponieważ
smok wbił swą olbrzymią głowę prosto w łódź i wszyscy polecieli w powietrze, w eksplozji
wody i odłamków drewna.
Felix wylądował na czymś twardym, a następnie sturlał się do wody. Jego zbroja i
ciężkie ubranie ściągały go na dno, dlatego desperacko chwycił się tego, na czym wylądował.
Trzymając się kurczowo i zdał sobie sprawę, że jest to łódź - a raczej jej połowa - dziób łodzi
unoszący się do góry dnem w wodzie.
Dyszał ciężko, starając się wspiąć na wrak. Tuż obok w wodzie Aethenir krztusił się i
młócił bezradnie rękami powierzchnię. Felix złapał go za kołnierz i wciągnął na łódź. Elf
złapał się kurczowo, sapiąc i dysząc ciężko. Niedaleko od nich Gotrek przywarł do rufowej
części łodzi.
Po morskim smoku i jego jeźdźcu nie było śladu, oprócz rozprzestrzeniających się kół
na wodzie w miejscu, gdzie zanurkowali w odmęty.
- Gdzie oni są? - warknął Felix. - Muszę zabić tego smoka!
Zdał sobie sprawę, że wrze w nim wściekłość i złość.
- Na ziemi czy na morzu, smoki są zmorą ludzkości!
- Herr Jaeger - odezwał się Aethenir, wciąż ciężko łapiąc powietrze. - Runy na twoim
mieczu zaczęły świecić.
Felix spojrzał na ostrze. Aethenir miał rację. Wyryte na Karaghulu krasnoludzkie runy,
którym Felix zazwyczaj nie poświęcał wiele uwagi, teraz płonęły wewnętrznym blaskiem.
Przeklął pod nosem. A więc to był źródło jego nagłej nienawiści do morskiego smoka.
Po raz kolejny miecz próbował przejąć nad nim kontrolę, starając się przeforsować
własne cele. Nie zdarzało się to często, ale zawsze gdy do tego dochodziło, doprowadzało go
to do furii. Jego umysł i wola należały do niego i każdą próbę przejęcia kontroli traktował
jako zamach na własną niezależność.
Z drugiej strony nigdy nie walczył lepiej niż wtedy, gdy budził się miecz i Felix
poddawał się jego woli. Zabił nim przecież skażonego Chaosem smoka Skjalandira,
nieprawdaż? Co prawda niemal postradał życie, dokonując tego wspaniałego czynu, ale miał
wrażenie, że tym akurat miecz niespecjalnie się przejmował.
Morski smok wciąż jeszcze nie powrócił na powierzchnię. Felix, Gotrek i Aethenir
rozglądali się czujnie dokoła, ociekając lodowatą wodą. Czyżby Mroczna Elfka zostawiła ich
tak, żeby się potopili? Czyżby zdecydowała, że są za mało znaczący, żeby z nimi walczyć?
- Gotrek! - zawołał Felix. - Czy wszystko w...
Nagle, bez ostrzeżenia, wrak łodzi, którego trzymali się Felix i Aethenir, eksplodował,
gdy smocza głowa roztrzaskała go, wynurzając się nagle spod wody. Gdy długa szyja
wystrzeliła w górę jak gejzer, Felix i Aethenir przekoziołkowali w powietrzu. Felix
wylądował ciężko, wciąż trzymając się roztrzaskanej deski i podskoczył parę razy na wodzie,
aż zabrakło mu tchu. Wtem ujrzał olbrzymią bestię owijającą się wokół własnej osi i gotową
do ataku na Gotreka, który balansował na ugiętych nogach na przewróconej drugiej części
łodzi, rycząc krasnoludzkie wyzwanie.
- Tutaj, ty przeklęty stworze! - wrzasnął Felix, kierowany mocą miecza, ale na próżno.
Elfka skryła się za stożkowatą tarczą i wbiła ostrogi w szyję smoka. Bestia uderzyła w
Zabójcę niczym żywy taran. W ostatniej sekundzie krasnolud odskoczył w bok, zamachując
się toporem.
Smok i elfka uderzyli we fragment rufy i zniknęli pod wodą. Teraz Felix zrozumiał, do
czego służyła stożkowata tarcza. Rozdzielała wodę, żeby jeździec nie był zrzucany z grzbietu
wierzchowca za każdym razem, gdy bestia nurkowała w głębinach.
Wtedy zauważył, że smok musiał pociągnąć Gotreka za sobą, bo po Zabójcy nie było
śladu.
- Gotrek?
Wąż i elfka ponownie wystrzelili w powietrze. Gotrek pojawił się wraz z nimi z
toporem wbitym tuż za nogą jeźdźca. Elfka zamachnęła się na niego zakrzywionym mieczem,
ale Zabójca zablokował cios ramieniem opasanym złotymi bransoletami, a następnie chwycił
ją za nogę i wyciągnął ostrze topora.
Elfka znów go zaatakowała, ale ciężar uwieszonego na jej nodze Gotreka przeważył ją
i chybiła. Gotrek zamachnął się toporem nad głową i utkwił go w brzuchu elfki, przebijając
jej zbroję z głośnym szczękiem.
Elfka wrzasnęła i sturlała się z siodła. Wraz z Gotrekiem przekoziołkowała prosto do
wody i oboje zniknęli pod powierzchnią. Morski smok zanurkował za nimi, rycząc z
wściekłości.
Felix wymachując mieczem, wrzasnął.
- Zmierz się ze mną, smoku!
Wąż zignorował go, pragnąc zabić tego, który uśmiercił jego panią. Zanurkował z
powrotem do wody, po czym wyskoczył ponownie, rozglądając się dokoła. Gotrek wynurzył
się za nim, trzymając się szczątków ławeczki wioślarskiej.
- Tutaj, morski robaku! - ryknął. - Mój topór łaknie krwi!
Morski smok zawył i runął na niego z rozwartymi szeroko szczękami. Gotrek
odskoczył na bok, puszczając deskę i zamachując się oburącz toporem. Słychać było huk
zderzenia, po czym zarówno smok, jak i Zabójca zniknęli z gwałtownym pluskiem pod
powierzchnią wody.
- Niech cię cholera, Zabójco! - krzyknął Felix. - Ten smok jest mój.
Odpowiedziało mu tylko echo. Morze był ciche. Zmarszczki na jego powierzchni
powoli się wygładzały i znikały.
- Być może pozabijali się nawzajem - stwierdził Aethenir, rozglądając się dokoła
zmartwiony.
Ale w tej samej chwili Felix zauważył, że runy na jego mieczu zabłysnęły jaśniejszym
blaskiem.
- Smok powraca.
Potwór wynurzył się z morza tuż za nimi. Jego łuski mignęły tak szybko, że niemal
zamazywały się im przed oczami. Miotał głową w przód i w tył, jak terier próbujący zabić
szczura i Felix zaczął obawiać się najgorszego, ale wtedy ujrzał, że Gotrek nie znajdował się
w paszczy bestii, ale zwisał z jej grzbietu, z jedną nogą uwięzioną w strzemionach siodła,
trzepocząc jak sztandar na mocnym wietrze. Topór Zabójcy był wbity w bok smoczego pyska
i to właśnie powodowało, że stwór miotał się tak szaleńczo.
W pewnym momencie potwór pochylił się w stronę Felixa i Aethenira. Felix rzucił się
ku niemu, wciąż kurczowo trzymając się swojej deski.
- Tak! Do mnie! - wrzasnął, po czym ciął, gdy bestia uderzyła w niego. Karaghul
zanurzył się głęboko, przecinając ochronne łuski potwora, jakby były z masła i dosięgając aż
do kości. Krew i czarna żółć wytrysnęły z ziejącej rany, a wąż zawył z bólu, zwracając się ku
nowemu napastnikowi.
Felix ryknął, kiedy stwór wzniósł się nad nim i po raz pierwszy spojrzał mu w oczy.
- No chodź, smoku! Twoja śmierć na ciebie czeka! Tuż za nim Aethenir wrzeszczał:
- Nie, ty szaleńcu! Przecież on cię zabije!
Felix nie zwracał na to uwagi, dopóki tylko miał szansę znowu uderzyć. Wąż rzucił się
w tył. Felix ujrzał Gotreka chwytającego za lejce i podnoszącego się do pozycji pionowej.
- HOOG!
Głowa potwora wystrzeliła w stronę Felixa niczym armatnia kula. Uniósł miecz, wyjąc
w oczekiwaniu. Jakaś dłoń chwyciła go za kołnierz i szarpnęła w tył. Głowa smoka wbiła się
w wodę, tylko o kilka centymetrów mijając jego pierś. Jednak impet był tak wielki, że bestia
pociągnęła go za sobą, tak że zniknął pod wirującą wodą unoszącą odłamki drewna.
Dłoń wciąż mocno go trzymała, gdy wynurzył się na powierzchnię, charcząc.
Odwrócił się i ujrzał trzymającego go Aethenira dryfującego na szczątkach łodzi.
- Przeszkodziłeś mi, elfie! - wyrzucił z siebie, krztusząc się boleśnie słoną wodą
wypełniającą mu usta i nozdrza. - Prawie go miałem!
- Uratowałem ci życie - odparł Aethenir.
- A czy ja o to prosiłem?
Elf potrząsnął głową w zdumieniu.
- Obaj jesteście szaleni.
W tej samej chwili z wściekłym „Hoog!" morski smok ponownie wynurzył się
spomiędzy fał, wijąc się i kłapiąc na coś na swoim grzbiecie. Felix i Aethenir dostrzegli
Gotreka, a dokładnie jego krótkie mocne nogi owinięte wokół szyi stwora tuż za głową i jego
topór wzniesiony wysoko. Krasnolud ryczał bojowy okrzyk bez słów, podczas gdy woda
spływała strumieniami z jego grzebienia i brody.
W chwili, gdy morski smok wyprostował się na całą swoją wysokość, Zabójca
zamachnął się i wbił ostrze topora głęboko w czaszkę bestii, rozpryskując krew na wszystkie
strony.
Z ostatnim cichym „Hoog" blask zgasł w oczach morskiego smoka. Przez moment
Gotrek mocował się, próbując wyciągnąć swój topór. Stwór zastygł bez ruchu w powietrzu,
ale potem zaczął się przechylać z Gotrekiem wciąż trzymającego się jego szyi. Cielsko
potwora przewracało się wolno i nieubłaganie jak pień olbrzymiego drzewa, prosto na Felixa i
Aethenira.
- Uciekaj! Płyń! - wrzasnął elf i zaczął wściekle młócić nogami wodę, uczepiwszy się
swojej deski.
Felix również desperacko starał się odpłynąć jak najdalej. Wąż runął pomiędzy nich z
hukiem, od którego bolały uszy i odepchnął ich na boki wzbudzoną przez upadek falą.
Olbrzymie cielsko gładko zapadło się pomiędzy fale, zostawiając po sobie tylko małe wiry.
Zdawało się, że wąż pociągnął Gotreka za sobą, ponieważ nigdzie nie było widać krasnoluda.
Felix obrócił się, rozglądając się niespokojnie. Czas płynął nieubłaganie. Czyżby
Zabójcy nie udało się wyswobodzić topora? Być może utknął zaplątany w strzemiona?
Czyżby wreszcie odnalazł swoją zagładę?
Ale właśnie wtedy, gdy wydawało się, że nie ma już żadnej nadziei, znajomy kształt
wynurzył się na powierzchnię, krztusząc się, dysząc i odgarniając z oka przemoczony
grzebień.
- Gotrek! Ty żyjesz! - ucieszył się Felix, wyciągając ku niemu ręce.
- Aye - odparł Gotrek, chwytając dłoń. - Niestety.
Felix wciągnął go na dryfującą deskę i we trzech przywarli do niej, przez chwilę po
prostu uspokajając oddech. Wraz ze śmiercią morskiego smoka, runy na Karaghulu przygasły
i znikła kierująca Felixem przemożna nienawiść do smoków. Zastąpiło ją chorobliwe
przerażenie na myśl o ryzyku, jakie przed chwilą podjął. Czy naprawdę wrzeszczał prosto w
pysk smoka i niewzruszenie czekał na jego atak?
Obrócił się do Aethenira.
- Dziękuję ci, szlachetny elfie, że mnie odciągnąłeś na bok. Przepraszam, że cię
obraziłem.
Elf machnął tylko ręką.
- Kierował tobą miecz. Nie wziąłem tego do siebie.
Wokół nich szare światło przedświtu pokonywało ciemności. Mgła rozrzedzała się
stopniowo, a morze było spokojne. Okropna noc dobiegała końca. Nie żeby to miało jakieś
znaczenie. Mimo że przetrwali straszliwą walkę z morskim smokiem, byli równie martwi, jak
gdyby ich pożarł, ponieważ bez łodzi lodowata woda zabije ich szybciej, niż zrobiłby to głód
czy pragnienie.
- Może skaveny nas ocalą - odezwał się Aethenir. - Być może cały czas nas
obserwowały.
Gotrek splunął do wody.
- Ocalony przez skaveny. Sam bym się prędzej zabił.
Wtem, nie dalej niż kilometr od nich na perłowoszarym horyzoncie pojawił się jakiś
kształt. Felix ujrzał czarne granie wynurzające się z morza.
- Wyspa! - krzyknął, wskazując w tamtą stronę. - Spójrzcie! Jesteśmy uratowani!
Pozostali spojrzeli we wskazanym przez niego kierunku i utkwili wzrok w półmroku.
Nagle usłyszał obok siebie przeciągły jęk Aethenira.
- Nie, Herr Jaeger, to nie jest wyspa, a my nie jesteśmy uratowani - wzdrygnął się i
oparł czoło o połamaną deskę. - Jesteśmy zgubieni.
13

Zdezorientowany Felix odwrócił się w stronę Aethenira.


- Co masz na myśli? To z pewnością jest wyspa. Spójrz tylko.
Wysoki Elf potrząsnął głową.
- To Czarna Arka, pływające miasto, fragment zatopionego Nagarythe, utrzymywany
na powierzchni wody za sprawą czarnej magii druchii. To ruchoma forteca, z której
wyprawiają się czarne okręty elfich korsarzy, aby łupić i porywać ludzi w niewolę. A teraz
zbliża się ku nam.
Felix wpatrywał się w Aethenira, z niedowierzaniem mrugając oczami, po czym
ponownie odwrócił się w stronę wyspy. Strach ścisnął mu serce. Skała była teraz bliżej, dużo
bliżej i nagle pojął jej ogrom. Wznosiła się setki metrów nad powierzchnią wody i musiała
mieć co najmniej półtora kilometra średnicy. Z wysokich grani strzelały w niebo wieże i
grube mury, a im dalej w stronę środka wyspy, tym wyżej wznosił się teren pokryty pałacami,
świątyniami i cytadelami. W samym centrum stał olbrzymi zamek rozparty na szczycie
niczym czarny smok, spoglądający spode łba na swoją domenę.
Felix obrócił się w wodzie, rozglądając się w poszukiwaniu drogi ratunku. Nic takiego
nie dostrzegł.
- To szaleństwo - odezwał się nerwowo. - Przecież mieliśmy szukać jednego małego
statku! Przeklęte skaveny skierowały nas na niewłaściwe druchii!
Zanurzył się, tak że nad powierzchnię wystawała tylko głowa.
- Być może nas nie zauważą. Być może pomyślą, że jesteśmy martwi i po prostu
popłyną dalej.
- Nie, człeczyno - odparł Gotrek. - Nie zrobią tego.
Felix zerknął na niego. Jedyne oko Zabójcy lśniło dzikim blaskiem.
- Na to właśnie czekałem - powiedział Gotrek, nie odrywając wzroku od arki. - To jest
czarna góra, którą obiecała mi czarodziejka. To jest moja zagłada.
I moja też, pomyślał Felix. Ponieważ, jeśli Zabójca ma zginąć na tej pływającej skale,
to nie ma najmniejszych szans, żeby Felix uszedł z tego z życiem.
Nagle zauważyli, że od skalistej wyspy oderwał się ciemny fragment i zaczął się do
nich zbliżać w dość szybkim tempie. Wkrótce okazało się, że płynie ku nim czarny statek z
trójkątnym żaglem.
- Czy oni szukają nas? - zapytał Felix, głośno przełykając ślinę.
- Szukają jeźdźca - odpowiedział Aethenir. - Słyszeli na pewno bojowe okrzyki bestii i
teraz płyną, aby zbadać, co się z nią stało.
Na to wyglądało, ponieważ smukły statek sunął prosto w ich stronę. Gotrek
odchrząknął pod nosem.
- Kiedy skończymy z tymi, podpłyniemy do wyspy. Tam zacznie się prawdziwa
rzeźnia.
Felix spojrzał na Gotreka z rozdziawionymi ustami. Zabójca nie żartował.
- Pomijając fakt, że może być trudno zabić załogę statku druchii, nie wspominając o
całej wyspie - powiedział powoli. - To trzy osoby to zdecydowanie za mało, żeby pokierować
statkiem.
- Niewolnicy będą wiosłować - odparł Gotrek.
- A dlaczegóż niby mieliby to uczynić? - zapytał Aethenir.
- Żeby ujrzeć śmierć swoich panów.
Statek był coraz bliżej, zwalniając i obracając się bokiem, gdy podpływał do
szczątków łodzi. Gotrek obserwował okręt niczym wilk czyhający na zbliżającą się owcę,
najwidoczniej nieświadomy tego, że to oni byli ofiarą, a statek drapieżnikiem.
Tymczasem Aethenir zdawał się modlić. Felix przyłączył się do niego.
Statek zatrzymał się w bezpiecznej odległości i osiadł na wodzie, dryfując
niespiesznie. Był to niski, złowrogi okręt z krwistoczerwonymi żaglami, długimi rzędami
wioseł i gigantycznymi, przypominającymi łuki miotaczami pocisków znaczącymi oba
relingi. Felix ujrzał błysk promieni słonecznych odbijających się na pokładzie. Ktoś
obserwował ich przez lunetę.
Dobiegł ich stłumiony odgłos wydawanej komendy i jedna z wyrzutni przekręciła się
w ich stronę.
- Będą do nas strzelać! - wrzasnął Aethenir.
- Do wody! - rzucił Gotrek i zniknął pod powierzchnią.
Aethenir dał nura, ale zanim Felix zdążył pójść za jego przykładem, rozległ się ostry
terkot i coś zostało wystrzelone z wyrzutni. Nie był to bełt. Już prawie zanurzając się w
wodzie zdołał dostrzec dziwny, bezkształtny przedmiot nadlatujący w ich kierunku,
świszczący i rozpościerający się po drodze. Sieć!
Spanikowany puścił się dryfującego kawałka drewna i zniknął pod wodą, po czym
spanikował jeszcze bardziej, przypominając sobie, że ma na sobie koszulkę kolczą i zaraz
pójdzie na dno. Kopał szaleńczo i machał rękami, starając się z powrotem wydostać na
powierzchnię i wreszcie czegoś się chwycił, ale nie był to wrak łodzi. Była to sieć. Mimo
wszystko chwycił ją mocno i z wdzięcznością, po czym wychynął na powierzchnię,
wysuwając głowę z wody prosto między zwoje liny.
Gotrek i Aethenir również się wynurzyli i tak samo jak Felix byli uczepieni sieci.
- Do krawędzi - zakomenderował Gotrek. - Zanim wciągną sieć.
Ale mimo że starali się przesunąć pod siecią ku jej zewnętrznym brzegom, to wkrótce
zorientowali się, że ich dłonie przylgnęły do lin, których dotknęli jako pierwszych i za nic nie
chciały się oderwać. Ciągnęli i szarpali, ale nic to nie dawało. Substancja, którą pokryta była
lina, była bardziej lepka niż smoła i po krótkiej chwili nie tylko ich ręce były w potrzasku.
Sznury oplatające ramiona Felixa przylgnęły do jego koszulki kolczej. Z kolei te na Gotreku
wplątały się w jego grzebień i przykleiły do głowy. Tego losu nie uniknęły też długie blond
włosy Aethenira, jak również poły jego szaty.
Gotrek warknął jakieś przekleństwo, próbując oderwać dłoń od lepkiej sieci. Nie był w
stanie. Podniósł do góry nogę i zaczepił ją o linę, aby się podeprzeć, po czym zaparł się z
całej siły. Po dłuższej chwili napinania się i postękiwania, udało mu się oderwać dłoń, ale
zerwał sobie przy tym pas skóry aż do mięsa. Jednocześnie w sieci utkwił jego but.
- Niech Grimnir porwie te wszystkie podstępne elfy! - przeklął, starając się
wyswobodzić stopę. Niewiele myśląc, chwycił za sieć, żeby złapać równowagę i znalazł się z
powrotem w tym samym położeniu. Z jego gardła dobył się ryk frustracji.
Czarny kadłub korsarskiego statku nagle pojawił się tuż przy nich, a z pokładu
spłynęły liny i bosaki, które z pluskiem wpadły do wody. Bosaki zaczepiły o sieć i zaczęły ich
powoli wyciągać z wody.
Felix, Gotrek i Aethenir wznosili się, wisząc pod dziwnymi kątami i coraz bardziej
plącząc się w sieci, która owijała ciaśniej ich ciała i ubrania. Gotrek był najmocniej oplątany,
ponieważ najbardziej się rzucał i do chwili, w której zawiśli nad pokładem, był już od stóp do
głów pokryty lepiącymi się zwojami.
Gdy wciągarki opuściły ich na pokład, postaci w postrzępionych ubraniach rozpostarły
na deskach połyskującą tłusto płócienną plandekę, na którą zostali wyrzuceni - niezbyt
delikatnie - prosto na twarze.
Gdy uderzyli o pokład, z otaczającego ich tłumu dał się słyszeć chóralny chichot, i
Felix obróciwszy głowę, dostrzegł, że otaczają ich Mroczne Elfy w dopasowanych szarych
szatach, na które miały narzucone ciężkie płaszcze, wyglądające, jakby były zrobione ze
skóry morskiego smoka, z którym Felix i Gotrek niedawno walczyli. Korsarze patrzyli na
nich z góry z szyderczymi uśmieszkami na pociągłych, surowych twarzach.
- Będziecie się śmiać szyjami, kiedy się uwolnię - sarknął Gotrek z miejsca, w którym
leżał.
Para butów o czerwonych obcasach wkroczyła pomiędzy tłum nóg i stanęła przed
nimi. Felix zerknął w górę. Wpatrywał się w nich wysoki druchii z ironicznym uśmieszkiem
na ustach. Mroczny Elf nosił szkarłatną szarfę przepasaną wokół spodniej szaty, a jego długie,
splecione w warkocze włosy były ściągnięte w kucyk za pomocą srebrnej opaski.
- Cóż to za dziwne ryby złapały się w moje sieci - odezwał się po staroświatowemu z
wyraźnie słyszalnym obcym akcentem. - Flądra z rzek Starego Świata, drążąca jaskinie
skorpena oraz ulthuańska płotka i z tego, co czuć, żadna na tyle świeża, żeby móc ją sprzedać
na rynku.
- Uwolnij mnie i zmierz się ze mną, trupiogłowy tchórzu - odezwał się Gotrek.
Oczy Mrocznego Elfa rozszerzyły się w udawanym zdziwieniu.
- Na Mroczną Matkę, gadająca ryba! I cóż za nieprzyzwoite słownictwo.
Delikatnie wstąpił na krawędź natłuszczonej plandeki i z całej siły kopnął Gotreka w
policzek swoim wysokim obcasem.
Następnie druchii wykonał krok w tył.
- Niemal jestem ciekaw, jak to się stało, że trzech tak dziwnych towarzyszy skończyło
dryfując samotnie pośrodku morza, ale chyba jednak nie aż tak bardzo, żeby was o to zapytać.
Nieważne, skąd przychodzicie, i tak wszyscy kończycie w tym samym miejscu.
Odwrócił się i powiedział coś do swoich poruczników, machając lekceważąco dłonią.
Jeden z nich skłonił się i z kolei przekazał rozkaz obszarpanym ludzkim niewolnikom,
którzy rozpostarli plandekę, ale wtedy inny korsarz wskazał na Gotreka i powiedział coś, co
sprawiło, że kapitan druchii odwrócił się i jeszcze raz spojrzał na krasnoluda.
Zgarbione ludzkie istoty podeszły do kapitana, trzymając w dłoniach dziwne obiekty
wyglądające jak lampy olejne, ale kapitan odprawił ich ruchem dłoni. Odsunęli się z
przestrachem w tył, podczas gdy elf zaczął okrążać schwytaną w sieć zdobycz, wpatrując się
szczególnie uporczywie w Gotreka. Felix nie wiedział, co mogło przykuć jego uwagę, ale
Aethenir rozumiał pomrukiwania, które wymieniały między sobą druchii.
- Jest zainteresowany twoim toporem, krasnoludzie - szepnął Wysoki Elf. - I twoim
mieczem, Herr Jaeger. Rozpoznał w nich potężną broń i zna kolekcjonerów, którzy dobrze
zapłacą, żeby ją posiąść.
Gotrek sarknął.
- Nikt nie dotknie mojego topora. Nikt.
Ale w tej sytuacji niewiele mógł zrobić. Topór był przytroczony do jego pleców, a
jego ramiona były tak zamotane w kleiste liny, że nie mógł go nawet dosięgnąć.
Po tym, jak dwukrotnie okrążył sieć, Mroczny Elf odszedł na kilka kroków i ponownie
przywołał swoich niewolników. Felix pomyślał, że jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie
widział smutniej wyglądających ludzi - wychudzone stworzenia o pustych oczach z krótko,
ale nierówno przystrzyżonymi włosami i stale zgarbionymi plecami. Podeszli i uklękli przy
Felixie, Gotreku i Aethenirze, zręcznie unikając lepkiej sieci i trzymając dziwne lampy.
Następnie zaczęli wcierać czarną pastę w małe metalowe zbiorniczki nad źródłem ognia.
- Bracia - szepnął Felix. - Pomóżcie nam. Uwolnijcie nas, a my pomożemy wam.
Pozabijamy tych handlarzy niewolników i wrócimy razem do Starego Świata.
Niewolnicy nawet nie odwrócili głów, kontynuując powierzone im zadanie i nie
odzywając się ani słowem. Z małych metalowych czarek, gdy trochę się podgrzały, zaczęły
się unosić kosmyki dymu.
Felix spróbował powiedzieć tych kilka słów po tileańsku, które znał, potem przeszedł
na łamany bretoński. Niewolnicy nie reagowali.
- Niech was szlag, ogłuchliście, czy co? - zirytował się wreszcie. - Nie chcecie być
wolni?
- Zostaw ich, Herr Jaeger - powstrzymał go Aethenir. - Zbyt długo są pod panowaniem
druchii, żeby pamiętać znaczenie słowa „wolność".
Z czarnej pasty podnosił się teraz już gęsty dym i słodki, duszący zapach dotarł do
nozdrzy Felixa. Oczy zaszły mu łzami. Niewolnicy szybko zakryli lampy ceramicznymi
nakładkami, które wyglądały jak fajki na tytoń z dwoma cybuchami. Felix nie miał pojęcia,
do czego służą dziwne urządzenia, aż do chwili, w której niewolnik, który klęczał obok niego,
nie wetknął jednego z cybuchów w swoje usta, drugi kierując prosto w twarz Felixa.
Strużka słodkiego dymu buchnęła z cybuchu prosto w nos Felixa. Odsunął się i starał
się odwrócić głowę, ale liny trzymały go mocno. Nie mógł uciec.
- Czarny lotos - wykrztusił Aethenir, pokasłując. - Chcą nas otumanić!
Felix wstrzymał oddech, ale drugi niewolnik, mały chłopiec nie wyglądający na więcej
niż dziewięć, dziesięć lat, wyciągnął dłoń i zacisnął palce na nosie Felixa, podczas gdy drugi
wymierzył mu cios pięścią w żołądek. Felix niechcący nabrał w płuca wielki kłąb dymu.
Zakrztusił się i rozkaszlał, gdy żywiczny dym wypełnił mu płuca, ale za chwilę znów musiał
nabrać powietrza i wciągnął kolejną porcję. Słyszał, że Gotrek i Aethenir również kaszlą i
klną tuż obok.
Trzecie zaciągnięcie się było łatwiejsze, czwarte nawet przyjemne, gdy dym spłynął
jedwabiście gładko po jego gardle i rozprzestrzeniał słodkie rozleniwienie po jego żyłach.
Chłód i niewygoda zdawały się odpływać, a w ich miejsce Felix czuł rozkoszne ciepło, które
było jak żar letniego słońca promieniujący z płuc. Za piątym zaciągnięciem nachylał się, aby
wciągnąć tyle dymu, ile tylko było możliwe.
Krztuszący się i protestujący słabo Aethenir również po chwili ucichł. Tylko Gotrek
dalej kaszlał i klął. Felix chciał, żeby krasnolud zamilkł. Hałas czyniony przez Zabójcę
zakłócał jego cudowny letarg.
Chwilę później niewolnik klęczący przy Felixie powstał, tak samo jak ten obok
Aethenira i obaj skierowali cybuchy fajek w stronę Gotreka. Felix posmutniał, gdy zabrakło
dymu, rozzłościła go też chciwość Gotreka, ale smutek i złość wymagały zbyt wiele energii,
więc szybko dał sobie spokój, zadowalając się popadnięciem w leniwy stan zadowolenia, w
którym zanurzył się, jak w wannie z rozkosznie ciepłą wodą.
Po chwili Gotrek również zaprzestał walki i na pokładzie pojawiło się więcej
niewolników, tym razem z wiadrami pełnymi jakiegoś cuchnącego smaru, który wcierali w
liny, aby straciły swoją lepkość. Felix obserwował ich starania bez zainteresowania, nie
wzruszyło go nawet, gdy zabierali mu miecz, a potem topór Gotreka. Zanim krasnoludowi
odebrano broń za plecami Felixa doszło do czegoś w rodzaju gwałtownej szamotaniny, która
powtórzyła się, gdy niewolnicy odbierali krasnoludowi złote bransolety. W końcu jednak
zamieszanie się skończyło i słychać tylko było Gotreka mamroczącego pod nosem jakieś
krasnoludzkie przekleństwa.
Po tym jak we wszystkie liny wtarto smar, Felix, Gotrek i Aethenir zostali uwolnieni z
sieci. Kilku niewolników pomogło Felixowi podnieść się na równe nogi, a następnie zdjęli z
niego zbroję, kamizelę i koszulę, po czym nałożyli mu na nadgarstki kajdany, a jego kostki
połączyli łańcuchem tak krótkim, że nie mógł stanąć stabilnie. Pomyślał, że kajdany są głupie.
Przecież nigdzie się nie wybierał. Chciał się tylko położyć. Niestety, nie pozwolili mu na to.
Przytwierdzili jego łańcuch do pierścienia przy głównym maszcie i zostawili go tam razem z
Gotrekiem i Aethenirem. Nie było mu wygodnie, ale był zbyt szczęśliwy, żeby się tym
przejmować. Gapił się po prostu przed siebie na coraz szybciej zbliżające się wysokie granie
czarnej wyspy. Szybko zapełniły mu cale pole widzenia. Pomyślał sennie, że miasto musiało
być rozmiarów Nuln. Zastanawiał się, czy też mają tu kolegium inżynierów. To byłoby miłe.
Po pewnym czasie rozróżniał już poszarpane granitowymi graniami wyspy i
wznoszące się na nich wysokie wieże z czarnego bazaltu. Wysmukłe, zwieńczone blankami
wieże strażnicze górowały nad murami, a każdą z nich wieńczyła aureola ze smaganego
wiatrem ognia. Przez chwilę Felix myślał, że roztrzaskają się o grafitowe klify i zachichotał
na myśl o głupocie druchii. Rozbiją tę swoją śliczną łódeczkę. Ale w tej samej chwili
spostrzegł, że to, co wziął za mroczny cień obok urwistego klifu, było w rzeczywistości
bramą do ciemnej jaskini. Felix odchylał głowę coraz bardziej do tyłu i do tyłu, gdy
sklepienie jaskini podpływało bliżej i bliżej, aż wreszcie pochłonęło ich całkowicie. Przez
chwilę było zupełnie ciemno, ale uznał to za uspokajający znak. Następnie ciemność przed
dziobem statku rozświetlił pomarańczowawy poblask. Migoczące światło odbijało się w
surowych skalnych ścianach i barkowych filigranach stalaktytów zwisających z górującego
nad nimi sklepienia.
Potem mroczny tunel otworzył się na szeroką podziemną zatokę, na samym końcu
której płonął wielki ogień w ogromnych koksownikach umieszczonych na wieżach,
wznoszących się wzdłuż długiej linii doków i kej. Felixowi przypomniało się Barak Varr - nie
tak wielkie, nie tak jasno oświetlone, ale równie pełne statków. W zatoce musiało być
przycumowanych więcej niż trzydzieści niskich galeonów, jak również wiele mniejszych
statków i łodzi, wliczając w to te, które wyglądały jak okręty kupieckie ze Starego Świata.
Gdy ich statek podpływał w stronę koksowników. Felix pomyślał, że płomienie odbijające się
w czarnej wodzie, są najbardziej fascynującym widokiem, jaki kiedykolwiek widział.
*
Skaven z klanu Skryre pełniący wachtę przy peryskopie odwrócił się i skłonił przed
Thanquolem, który stał pośrodku mostka na wspaniałym skaveńskim okręcie podwodnym,
drżąc z podniecenia.
- Zostali zabrani do arki, Szary Proroku - powiedział marynarz.
Issfet uśmiechnął się służalczo do Thanquola.
- Stało się dokładnie tak, jak chciałeś, o najbardziej geriatryczny z mistrzów -
zaskrzeczał przeraźliwie.
- Tak-tak - zgodził się Thanquola, pocierając o siebie szponiastymi łapami. - Teraz
musimy tylko być cierpliwi, ponieważ wszędzie tam, dokąd udadzą się moi arcywrogowie,
podąża za nimi śmierć i zniszczenie.
Lepiej niech tak będzie i tym razem, pomyślał ponuro. Ponieważ zapłacił za możliwość
użycia okrętu podwodnego fortunę w sojuszach, obietnicach spaczeniowych grudek i
przysięgach przyszłych przysług - żadnej z tych obietnic nie był w stanie dotrzymać, więc
jeśli nie uda mu się zdobyć Harfy Zagłady, będzie zgubiony.
*
Zanim okręt Mrocznych Elfów przycumował do kei, a Felix, Gotrek i Aethenir zostali
szturchańcami i dźgnięciami dzid skierowani przez elfy po trapie do pełnego ludzi
kamiennego doku, słodka euforia wywołana dymem z lotosu wyczerpała się i przestała
działać. Ciepło wypełniające żyły Felixa przerodziło się w niemrawe otępienie, a
zafascynowane spojrzenie zmieniło się w pusty wzrok. Trudno mu było myśleć, trudno
spamiętać, że powinien się ruszać. Dopiero ostrze dzidy wbijane w plecy przypominało mu o
tym. Jego stopy, gdy wraz z innymi powłóczył nogami przez zatłoczone ulice ukrytego w
jaskini portu, wydawały się całe uwalane w błocie. Co chwilę potykał się o zbyt krótki
łańcuch. Gdy jego porywacze zatrzymali się, żeby porozmawiać ze strażnikami stojącymi po
obu stronach masywnego łuku w kamiennym murze, stanął, gapiąc się tępo przed siebie, zbyt
senny, żeby przejmować się tym, co się działo dookoła.
Nie zwracając na nic uwagi, szedł szerokimi, zatłoczonymi korytarzami, nie patrząc
ani w lewo, ani w prawo. Raz tylko podniósł wzrok, gdy usłyszał niewyraźny pomruk
dobywający się z gardła Aethenira i ujrzał elfa wpatrującego się pustym wzrokiem w jakiś
punkt przed nimi. Felix z trudem podniósł głowę i ujrzał poruszającego się w górę szerokim
chodnikiem, podczas gdy oni schodzili w dół, wysokiego druchii o twarzy poznaczonej
bliznami. Był to najwyraźniej szlachcic, odziany w przepiękną czarno-srebrną zbroję, idący w
towarzystwie wyniosłej druchii o lodowatym spojrzeniu i powiewających czarnych szatach
oraz wyszukanym uczesaniu. Parę eskortowały dwa rzędy wojowników w srebrnych
maskach, którzy brutalnie spychali na bok każdego, kto nie ustąpił im drogi.
Felix na widok kobiety zamrugał oczami. Skądś ją znał. Nagle sobie przypomniał.
Była to wiedźma, która utrzymywała srebrną obręcz na metalowej różdżce. Ta sama, która
pozwoliła morskim odmętom zamknąć się nad ich głowami. Strach próbował się przedrzeć
przez jego letarg, starał się go ostrzec, aby odwrócił twarz, żeby elfka go nie dostrzegła i nie
rozpoznała, ale ostrzeżenie przyszło za późno i nie zdołał spojrzeć w bok, aż czarownica i
szlachcic dawno ich minęli. I tak nie miało to znaczenia. Nie rzucili nawet okiem na zakutych
w kajdany niewolników. Nie zauważyli nawet ich istnienia.
Strażnicy poprowadzili ich w dół, długimi krętymi schodami w głębiny dryfującej
wyspy. Im niżej schodzili, tym robiło się zimniej i wilgotniej, aż wreszcie minęli wrota
wiodące do komnaty oświetlonej dymiącymi pochodniami, potem kolejne wrota i znaleźli się
w niskim, kwadratowym pomieszczeniu z żelaznymi drzwiami na każdej ze ścian. W
komnacie znajdowały się drewniane przepierzenia wyznaczające jakby tunele wiodące do
każdych drzwi. Felix nie mógł sobie uświadomić, co mu to przypominało, aż po chwili w
umyśle pojawiło mu się mgliste wspomnienie ojca zabierającego go do zagrody w Averheim.
Do takich korytarzy prowadzono krowy i dzielono je na stada.
Z bocznego pomieszczenia wyszli strażnicy w skórzanych zbrojach, a za nimi jeszcze
jeden druchii odziany w szaty, który popychał przed sobą zgiętego w pół niewolnika
niosącego na plecach coś, co wyglądało jak olbrzymia księga. Odziany w szaty druchii
zamienił kilka słów z porywaczami, obejrzał Felixa, Gotreka i Aethenira ze wszystkich stron,
po czym podszedł do niewolnika i otworzył księgę na jego plecach. Zapisał tam kilka słów,
po czym wręczył porywaczom coś w rodzaju rachunku. Łowcy niewolników opuścili
pomieszczenie tą samą drogą, którą do niego weszli, a strażnicy poprowadzili Gotreka, Felixa
i Aethenira do jednych z żelaznych drzwi, otworzyli je, wepchnęli ich do ciemnej jak noc celi,
po czym trzasnęli drzwiami i przekręcili klucz w zamku.
Z początku Felix nic nie widział i nie słyszał poza szelestem oraz monotonnym niskim
buczeniem. Jego nos nie miał tyle szczęścia. Smród ludzkich odchodów uderzył go niczym
pięść, odnajdując drogę do jego otępionych przez lotos zmysłów i niemal zmuszając go do
natychmiastowych wymiotów. Po chwili wzrok mu się przyzwyczaił do półmroku
rozświetlanego przez poblask pochodni znajdujących się na zewnątrz lochu i ujrzał źródło
smrodu. Pomieszczenie miało kształt tunelu - było długie, wąskie i ciemne. Pośrodku
znajdowało się coś jakby ławka wznosząca się na wysokości kolan. Wewnątrz było więcej
ludzi, niż Felix kiedykolwiek widział w tak małym pomieszczeniu. Wychudzeni mężczyźni,
kobiety i dzieci pokrywali brudną podłogę jak dywan, siedząc, kucając albo leżąc, jak tylko
potrafili najwygodniej. Krótkie łańcuchy przy nadgarstkach i kostkach uniemożliwiały im
wyciągnięcie się. Setki pustych oczu zwróciły się w ich stronę, wpatrując się w nich z
wyrazem otępiałej żałości.
Felix, Gotrek i Aethenir również gapili się na pozostałych niewolników. Była to
zbieranina przeraźliwie wyglądających ludzkich wraków, ubranych w szmaty, pokrytych
grubą warstwą brudu i wychudłych z głodu. U wielu z nich widoczne były otwarte,
nieleczone rany, część drżała w gorączce. Felix zdał sobie sprawę, że bzyczenie, które słyszał,
wydawały tysiące, dosłownie tysiące much pożywiających się na tych nieszczęśnikach.
Wtem, mniej więcej w połowie lewej ściany podniósł się mężczyzna i wlepił w nich
nienawistny wzrok.
- Skradziony skarb, mówiłeś! - wychrypiał, potrząsając łańcuchami. - Mały
zwiadowczy statek druchii, mówiłeś!
Felixowi zajęło chwilę, zanim zorientował się, że wynędzniały wrak człowieka, który
rzuca w niego tak jadowite obelgi to nikt inny, jak Hans Euler we własnej osobie.
14

Przez zamroczony działaniem narkotyku umysł Felixa przebiła się iskierka


rozpoznania.
- Herr Euler?
- Aye, ty kłamliwy oszuście! - krzyknął Euler, a pozostali przy życiu członkowie jego
załogi powstali i otoczyli go. - Najpierw przychodzą po ciebie te przeklęte szczury, a potem
cała flota Mrocznych Elfów. Na głębie Mananna, przeklinam dzień, w którym przestąpiłeś
próg mego domu, ty sabotażysto!
Jego ludzie wpatrywali się w Felixa z wrogością wypisaną na twarzach. Dostrzegł
wśród nich Jedno-Ucho i Złamanego-Nosa. Nie był pewien, do czego byli zdolni ze
spętanymi kostkami i nadgarstkami, ale nie miał zamiaru sprawdzać tego na własnej skórze.
Zerknął na Gotreka. Zabójca wciąż gapił się przed siebie, najwidoczniej zobojętniały na
wszystko, co działo się dokoła.
Felix uniósł ręce tak wysoko, jak tylko pozwalały mu łańcuchy.
- Herr Euler, proszę. Nie okłamałem cię. Po prostu nie znałem wszystkich faktów.
Myślałem, że ten zwiadowczy statek był sam.
- Bardzo wiarygodne tłumaczenie - szydził Euler.
- Ale co się stało? - zapytał Felix. - Czy magister Schreiber i Fraulein Pallenberger są
tutaj z wami? Czy żyją?
- A czy mój strażnik, Celorael, przeżył? - wtrącił się Aethenir.
Euler wzruszył ramionami.
- Elf zginął w walce ze szczurami. Magowie byli żywi, kiedy nas tutaj przywleczono,
ale zaraz potem zostali zabrani.
Felix posmutniał. Dokąd ich zabrano? Co im zrobiono? Czy wciąż żyją?
- Oni przynajmniej zachowali się porządnie - ciągnął Euler. - Nie wymknęli się
chyłkiem, gdy zaczęło się robić nieprzyjemnie, jak ktoś, kogo mógłbym wskazać palcem,
chociaż muszę powiedzieć, że ta mała czarodziejka ma trochę nie po kolei w głowie.
- Co masz na myśli? - zapytał Felix.
- Kiedy okazało się, że zniknąłeś po ataku szczurów, wskoczyła do morza. Myślała, że
cię zabrały ze sobą.
Felix zamrugał oczami.
- Wskoczyła do wody?
- Aye - odparł Euler. - Przegoniliśmy precz szczurzyska i wtedy zorientowaliśmy się,
że zniknęliście. Magister Schreiber nalegał, żebyśmy zawrócili i poszukali was, bo pewnie
wypadliście za burtę, ale czarodziejka powiedziała, że zabrały was szczury i musi zanurkować
do ich statku i uratować was.
Potrząsnął głową.
- Nie było widać żadnego statku, ale ona upierała się, że jest to jakiś podwodny okręt i
cały czas powtarzała, że to wszystko jej wina. W pewnym momencie, tak jak stała, wskoczyła
do wody i musieliśmy wyławiać ją bosakami, bo prawie utonęła.
Felix przetarł oczy ze zdumienia.
- To... naprawdę brzmi dziwacznie.
Co Claudia mogła mieć na myśli, mówiąc, że to była jej wina? Przecież to nie ona
wezwała skaveny? Ścigały jego i Gotreka już od dawna.
- Ale dobrze się sprawiła, gdy trafiliśmy na Mroczne Elfy. Wraz z magistrem ciskali w
nie magicznymi światłami i błyskawicami, tak że wyglądało to, jakby jednocześnie świeciło
słońce i szalała burza, ale niestety to nie wystarczyło - potrząsnął głową. - Już prawie
dogoniliśmy ten twój mały zwiadowczy statek, gdy z mgły wynurzyło się pięć galer.
Zawróciliśmy i zaczęliśmy uciekać, ale nasz statek nie mógł się równać z nimi pod względem
szybkości. Magister i dziewczyna rzucali zaklęcia stojąc na rufie, a my strzelaliśmy do nich z
dziewięciopudowych dział. Jedna z błyskawic podpaliła galerę, która roztrzaskała się o
kolejną i już mieliśmy zacząć się cieszyć ze zwycięstwa, gdy na przód wysforował się statek
zwiadowczy, na którego dziobie stało sześć elfek.
Splunął z obrzydzeniem.
- I to był koniec twoich przyjaciół, jak również i nasz. Dziwne czarne chmury spłynęły
na nasz statek, uniosły ich w górę, a następnie cisnęły na pokład, gdzie krztusząc się i
wymiotując nie byli już w stanie nas wspomóc. A bez magii byliśmy wobec takiego
przeciwnika bezbronni jak dzieci.
Aethenir zamruczał coś w odpowiedzi, ale Felix nie dosłyszał słów.
- Przykro mi, Herr Euler - odparł Felix. - Nie wiedziałem, że to się tak skończy.
O ile nie cierpiał tego człowieka z całego serca, to nie życzyłby takiego losu nawet
najgorszemu wrogowi. Oczywiście, gdyby głupiec nie ruszył za nimi w pościg, szukając
legendarnego skarbu, to teraz siedziałby w domu i przeżuwał owocowe ciasteczka w swoim
małym, przytulnym gabinecie.
- Nie dbam o twoje cholerne „przykro mi" - sarknął Euler. - Rozwiążemy sprawy
między nami, jeśli jakimś cudem uda nam się wydostać z tego lochu.
Opadł na ziemię i oparł się plecami o ścianę.
- A do tego czasu, trzymaj się z daleka ode mnie i od moich ludzi. Przynosisz pecha.
Felix pokiwał głową, po czym zaczął się ostrożnie przeciskać przez ciasno poupychane
ciała współwięźniów w stronę przeciwległej ściany, aby znaleźć fragment podłogi dla siebie.
Gotrek i Aethenir snuli się ponuro za nim.
*
Felix obudził się po nieokreślonym czasie, czując w ustach suchość i paskudny
posmak. Straszliwie bolała go głowa, ale przynajmniej otrząsnął się już z letargu wywołanego
dymem czarnego lotosu. Rozejrzał się dokoła zapuchniętymi oczami. Delikatnie rozjaśniona
światłem pochodni ciemność panująca w lochu nie zmieniła się ani o jotę, więc nie sposób
było określić, jak długo spał. Brudne ciała więźniów naciskały na niego ze wszystkich stron.
Większość ludzi leżała skulona we śnie, ale niektórzy wili się w męczarniach i pojękiwali z
bólu, siedząc i gapiąc się przed siebie lub drżąc i wyginając się w chorobliwych drgawkach.
Chmary much podnosiły się i opadały na umęczone ciała, a po podłodze co i rusz przemykały
ciemne kształty tłustych szczurów. Aethenir siedział obok niego z głową opartą na kolanach,
a obandażowane, skute kajdanami ręce miał zwinięte na podołku. Gotrek leżał na boku. Nikt
nic nie mówił. Nikt nie wpadał we wściekłość. Nikt nie próbował uwolnić się z kajdan.
A niby dlaczegóż mieliby próbować? Felix wcześniej nie był w stanie w pełni ocenić
powagi sytuacji. Otępienie spowodowane działaniem narkotyku, zaskoczenie widokiem
Eulera i opowieść kupca-pirata, to wszystko spowodowało, że nie był w stanie skupić się na
własnym położeniu. Ale teraz, budząc się w niewolniczym lochu pomiędzy skazanymi na
śmierć z wyczerpania jeńcami, zamkniętymi w lochach dryfującej elfiej wyspy, która płynęła
teraz zapewne w stronę Naggaroth, pozbawiony broni i z niezliczonymi Mrocznymi Elfami -
wojownikami i wiedźmami - stojącymi na drodze ryzykownej ucieczki w stronę morza,
rozumiał rozpacz towarzyszy. Nie było już dla nich nadziei. Ani trochę. Umrą tutaj albo jako
niewolnicy w którymś z miast Mrocznych Elfów. Żałował, że nie może się zaciągnąć
czarnym dymem. Wszystko wydawałoby się bardziej znośne w kłębach błogosławionego
zapomnienia.
Po jego prawej Aethenir przesunął się, po czym podniósł głowę i otworzył oczy. Z
jękiem zamknął je ponownie.
- A więc to nie był koszmarny sen.
- Nie jesteś zadowolony? - zapytał kwaśno Felix. - Czyż nie chciałeś odnaleźć
Mroczne Elfy, żebyśmy mogli odzyskać harfę?
- Nie żartuj sobie, Herr Jaeger - odparł Wysoki Elf. - Nie ma już dla nas nadziei.
Lepiej byłoby dla nas, gdybyśmy zginęli w paszczy morskiego smoka, ponieważ śmierć, jaką
gotują dla swoich niewolników druchii, jest dużo bardziej bolesna i okrutna.
Elf zadrżał.
Dziwne, ale mimo że sam przed chwilą miał podobne myśli, to słysząc Aethenira
wypowiadającego je na głos, Felix poczuł, że budzi się w nim przekorna natura.
- Dopóki żyjemy, dopóty jest nadzieja - odparł, starając się, aby te słowa brzmiały
przekonująco.
- Ale my już nie żyjemy - stwierdził Aethenir. - Jesteśmy martwi od momentu, w
którym sieci druchii spadły na nasze głowy. Nasze zwłoki wciąż drgają, to wszystko.
Po lewej stronie Felixa z głośnym chrapnięciem obudził się Gotrek. Zamrugał swoim
jedynym okiem i rozejrzał się dookoła, instynktownie sięgając za ramię po topór. Zatrzymały
go łańcuchy. Szarpnął się mocniej.
- Zabrały go, Gotrek - powiedział Felix.
- Gdzie on jest?
- Zabrały go Mroczne Elfy.
Gotrek z trudem usiadł, potrząsając kajdanami. W pewnej chwili zauważył swoje nagie
ramiona pokryte skorupą zaschłej krwi i zatrzymał się w pół ruchu.
- Gdzie jest moje złoto?
- To też zabrały.
Gotrek znieruchomiał, napinając dłonie tak mocno, że jego muskularne nadgarstki
niemal nie rozsadziły okowów.
- Zabiję każdego elfa, którego tutaj znajdę.
Powstał, pomrukując ze złością, i napiął łańcuch łączący jego kajdany na nadgarstkach
z tymi wokół kostek u nóg, próbując je rozerwać.
- Poczekaj, Gotrek - powstrzymał go Felix. Skoro zamierzał udawać, że jest w tym
wszystkim jeszcze dla nich nadzieja, to musiał zrobić, co w jego mocy, aby zamienić tę
nadzieję w rzeczywistość. - Potrzebujemy planu.
- Do licha z planami - odparł Gotrek, owijając łańcuch wokół skutych nadgarstków. -
Nie będę tak siedział skuty łańcuchami.
Pozostali więźniowie zaczęli obserwować Zabójcę sennym wzrokiem.
- Zamknijcie się, dobra? - odezwał się zmęczony głos.
- Gotrek - wyszeptał szybko Felix. - Jeżeli teraz ujawnisz swoją siłę, druchii zabiją cię,
zanim będziesz miał szansę ją wykorzystać. Nie popisuj się nią, dopóki nie będziemy mogli
zrobić z niej użytku.
- A co jest bardziej użytecznego niż zabijanie druchii?
- A jak wielu zabijesz bez broni? - odpowiedział Felix pytaniem na pytanie. - Kilku
strażników więziennych? Czy to wystarczy? Nie wolałbyś zginąć z toporem w dłoni?
Gotrek zatrzymał się i odwrócił w stronę Felixa, mierząc go płonącym spojrzeniem.
- Aye, wolałbym.
- W takim razie wstrzymaj się. Być może uda nam się znaleźć sposób na ucieczkę z tej
celi i wtedy odnajdziemy twój topór.
- A jeśli nie?
- Wtedy możesz robić, co chcesz. Zerwij łańcuchy i pozbijaj tylu, ilu dasz radę.
Gotrek mruknął coś, ale rozluźnił łańcuchy.
- A ty masz plan, człeczyno?
Felix wzruszył ramionami.
- Nie w tej chwili. Nie.
Aethenir podniósł głowę.
- Wiem, gdzie jest wasza broń - powiedział. - I wasze złoto.
Obaj odwrócili się w jego stronę.
- Gdzie? - zapytali jednocześnie.
Wysoki Elf nieco zmieszał się, gdy utkwili w nim badawcze spojrzenia.
- Ach, to znaczy wiem, kto je ma. Kapitan korsarzy, który je wam odebrał. Nazywa się
Landryol Skrzydło Wiatru. Podsłuchałem, że planuje odsprzedać wasze rzeczy
kolekcjonerowi w Karond Kar.
- I w czym pomoże nam ta wiedza? - warknął Gotrek.
Aethenir wzruszył ramionami.
- Znając jego imię, możemy dowiedzieć się, gdzie mieszka, a wtedy... - przerwał, po
czym rozejrzał się dokoła po ciemnej, zawilgoconej, zatłoczonej celi i utkwił wzrok w
solidnych żelaznych drzwiach. - A wtedy...
Westchnął i z powrotem oparł czoło o kolana.
- Mniejsza z tym.
- Landryol - zabulgotał Gotrek, siadając znowu na podłodze. - Zginie jako pierwszy,
gdy tylko odzyskam mój topór.
Nagle Aethenir gwałtownie podniósł głowę.
- Na Asuryana! Zupełnie zapomniałem.
- Co się stało, szlachetny elfie? - zapytał Felix, mając naiwną nadzieję, że elfowi
przypomniał się nagle jakiś czar, który w cudowny sposób wydostanie ich z tej ohydnej celi.
- Wielka Czarownica - powiedział, obracając się do nich. - Ona tu jest. Widziałem ją,
gdy nas tutaj prowadzono.
- Ja też ją widziałem - dodał Felix, przypominając sobie tę sytuację.
- Jeżeli ona tutaj jest, to znaczy, że jest tutaj i harfa! - podekscytował się Aethenir.
Odwrócił się do Felixa. - Być może uda się nam ją odzyskać.
- Zginiemy na długo przed tym, zanim uda nam się do niej dotrzeć - stwierdził Gotrek.
- Strzeże jej nieprzeliczona chmara wrogów - dodał, a jego jedyne oko wpatrywało się
niewidzącym wzorkiem w jakiś odległy punkt.
- Więc będziemy ich unikać! - podniósł głos Aethenir. - Tylko harfa się liczy. Jeżeli jej
nie odzyskamy, Ulthuan będzie zgubiony.
Gotrek skrzywił się, słysząc przenikliwy głos elfa.
- I krzyżyk na drogę - sapnął.
Aethenir podniósł się z wściekłością, chcąc się wyprostować na całą wysokość, po
czym zachwiał się, gdy łańcuchy pociągnęły go w dół.
- Krasnoludzie! Twoja głupota mnie zadziwia. Jeżeli druchii nas pokonają, przyjdą
potem po was, a uzbrojeni w harfę, roztrzaskają w pył wasze fortece jedna po drugiej i z
waszej rasy nie zostanie nic oprócz gnijących zwłok i zwęglonych ruin. Musisz mi obiecać,
że...
Gotrek zamachnął się skutymi łańcuchem rękami i podciął nogi Aethenira, tak że ten
wylądował na podłodze. Krasnolud zacisnął swoje wielkie łapska na gardle elfa i wycharczał:
- Krasnoludy nie składają obietnic, których nie mogą dotrzymać, elfie. Będę szukał
harfy, ale nic ci nie będę przysięgał. Moja zagłada czeka na mnie gdzieś na tej arce. Jeżeli
odnajdzie mnie jako pierwsza, to obrońcy Ulthuanu będą musieli chociaż raz stoczyć sami
swoje własne bitwy.
Odepchnął elfa z groźnym pomrukiem. Więźniowie dookoła patrzyli na całą scenę z
przerażeniem w oczach, przestraszeni gwałtownym wybuchem.
- A co z Maxem i Claudią? - zapytał Felix, próbując rozładować sytuację. - Czy
będziemy starać się ich uratować? Czy naszym celem jest tylko odnalezienie harfy?
Aethenir zakaszlał i usiadł pod ścianą, masując gardło i mierząc Gotreka nienawistnym
spojrzeniem.
- Bez nich nie mamy szans na odzyskanie harfy. Ich magia będzie dla nas nieocenioną
pomocą.
Felix potrząsnął głową. Wszystko to brzmiało zawile i wysoce nieprawdopodobnie.
- A więc pozwólcie, że powtórzę. Jeżeli uda nam się uciec z celi, najpierw poszukamy
naszej broni, potem Maxa i Claudii, a na koniec harfy. Gdy ją znajdziemy, będziemy walczyć,
aż jej nie odzyskamy albo zginiemy, próbując. Tak?
Aethenir skinął głową.
Gotrek wzruszył ramionami.
- Jeżeli uda nam się uciec z celi.
Felix pokiwał głowę. Dobrze było mieć plan.
Wszyscy trzej usiedli i oparli się o ścianę, czekając, aż objawi im się szansa ucieczki.
*
Żadna taka możliwość nie pojawiła się w ciągu kilku następnych godzin, a umysł
Felixa dryfował pomiędzy jawą a snem, z trudem rozróżniając jedno i drugie. Monotonia
siedzenia i nierobienia nic oprócz wdychania cuchnącego wilgotnego powietrza i odganiania
much była taka sama w obu stanach świadomości. Po pewnym czasie poczuł, że musi sobie
ulżyć i właśnie wtedy dostrzegł wąski rynsztok biegnący u podstawy ściany. Po jego dnie
przepływał cienki strumyczek wody.
Zauważywszy go, zamarł przez chwilę w bezruchu, ponieważ powróciło pragnienie,
które męczyło go wcześniej na łodzi, ale teraz było tysiąc razy gorsze. Bardziej niż
czegokolwiek innego na świecie pragnął się napić, ale przecież była to woda na dnie
rynsztoku, do którego wypróżniali się pozostali więźniowie. Mimo wszystko, jeżeli ma być
gotów do wałki, kiedy nadejdzie odpowiedni moment - jeżeli to się kiedykolwiek stanie - to
będzie potrzebował całej swojej siły. Być może woda nie będzie smakowała aż tak źle.
Skończył to, co miał do zrobienia i poczekał aż woda spłucze pozostałości, po czym
pochylił się i sięgnął drżącymi dłońmi w stronę strumienia.
- Nie rób tego - wymruczał głos za jego plecami.
Felix obejrzał się. Tuż za nim leżała na boku chorobliwie wychudzona kobieta w
średnim wieku i wpatrywała się w niego.
- To słona woda - powiedziała. - Wszyscy nowi popełniają ten sam błąd.
Felix cofnął rękę znad rynsztoka i skinął jej z wdzięcznością.
- Dziękuję.
Westchnął. Słona woda. Rzeczywiście druchii były tak okrutne, jak o nich mówiono.
Kobieta zamknęła oczy i zwinęła się w kłębek.
- Wkrótce przyniosą nam jedzenie i wodę.
Felix pokiwał głową i ponownie usiadł, zagłębiając się w oczekiwaniu.
Po upływie nieokreślonego czasu zza drzwi dobiegły go głosy i łomot ciężkich kół.
Wszyscy więźniowie nagle się przebudzili i ożywili, tłocząc się w stronę podwyższonej ławki
biegnącej pośrodku pomieszczenia, przepychając się i szturchając, aby znaleźć się jak
najbliżej. Ci słabsi lub za bardzo poranieni leżeli z tyłu, unosząc drżące dłonie i jęcząc, żeby
ich przenieść do przodu. Niektórzy w ogóle się nie poruszali. Felix nie rozumiał, o co chodzi,
więc razem z Gotrekiem i Aethenirem pozostał na swoim miejscu pod ścianą.
W zamku przekręcono klucz i drzwi otworzyły się na całą szerokość. Czterech
strażników druchii, uzbrojonych w obnażone miecze wmaszerowało do środka i ustawiło się
naprzeciwko siebie po dwóch stronach. Za nimi do środka wszedł nadzorca z biczem w ręku,
prowadząc sześciu potężnie zbudowanych niewolników. Dwóch spośród nich było
krasnoludami, jeden posiwiały i pomarszczony, a drugi bardzo młody. Więźniowie nieśli na
szerokich ramionach długi metalowy drąg, z którego na łańcuchach zwisał olbrzymi
metalowy kocioł. Pozostali czterej niewolnicy byli ludźmi, którzy podzielili się na dwie pary i
przeszli się z pochodniami wzdłuż celi, szturchając każdego z więźniów, który się nie ruszał.
Gotrek warknął gardłowo i nisko. Felix rozejrzał się, aby dostrzec, co mogło tak
rozgniewać Zabójcę i podążając za jego spojrzeniem odkrył, że krasnolud wpatrywał się w
swoich pobratymców.
- Co się stało? - wyszeptał Felix.
- Krasnoludzcy niewolnicy - zabulgotał Gotrek. - Najnikczemniejsze stworzenia na
świecie. Nie mają ani krzty honoru.
Aethenir słysząc te słowa, spojrzał w ich stronę.
- No cóż, nawet krasnolud nie może winić kogoś za to, że został schwytany przez
łowców niewolników - uśmiechnął się smutno. - My sami jesteśmy winni tego postępku.
- Krasnolud powinien zginąć, zanim zostanie pojmany - sarknął Gotrek. - A żaden
prawdziwy krasnolud nie powinien żyć jako niewolnik. Powinien się przedtem zabić.
Splunął i usiadł z podniesionymi kolanami, wpatrując się w krasnoludy, a jego
pojedyncze oko błyszczało złowrogo. Felix stwierdził, że najbezpieczniej będzie nie
wypowiadać się na ten temat i też utkwił wzrok w jeńcach.
Krasnoludy podniosły kocioł do brzegu podwyższonej ławeczki, po czym przechyliły
go, tak że zawartość wylała się do środka. Felix wzdrygnął się, gdy zorientował się, co się
dzieje. To, co brał za ławeczkę, było w istocie korytem, a więźniowie byli karmieni pomyjami
jak świnie.
W dół koryta spłynęła rzadka, szara maź, a więźniowie zaczęli ją nabierać rękami w
miarę, jak płynęła dalej, wpychając ją do ust i przełykając łapczywie. Nawet dumny Euler i
jego załoga przyłączyli się do posiłku, łokciami odpychając słabsze kobiety i mężczyzn.
Wydawało się, że papki nie wystarczy dla wszystkich i tak było w istocie. Kiedy krasnoludy
opróżniły pierwszy kocioł, wyszły na zewnątrz i wróciły z drugim, którego zawartość wlały
ponownie do koryta.
Felix zdawał sobie sprawę, że nadejdzie czas, gdy wraz z innymi będzie walczył o
garść papki, ale w tym momencie robiło mu się niedobrze na sam jej widok i został tam, gdzie
siedział. Gotrek i Aethenir wydawali się równie zniesmaczeni.
Krasnoludy skończyły już wlewać breję do żłobu, ale ludzcy niewolnicy w dalszym
ciągu przeprowadzali kontrolę wśród więźniów. Jeżeli ktoś nie reagował na szturchnięcie,
kopali go. Jeżeli dalej się nie ruszał, chwytali go za nadgarstki i ciągnęli do drzwi.
Felixa ogarnęła na ten widok fala nadziei. A więc to była droga ucieczki! Musieli tylko
udawać martwych i w ten sposób wydostaną się z celi. Cała nadzieja zamarła w nim, gdy
ujrzał nadzorcę, jak wyjmuje zakrzywiony sztylet i podcina gardło każdemu niewolnikowi,
zanim pozwoli wynieść jego ciało na zewnątrz. A więc pomyśleli i o tym. Westchnął ciężko.
Krasnoludzcy niewolnicy wyszli ponownie i wrócili z trzecim kotłem na ramionach,
ale tym razem nie opróżnili go natychmiast. Zamiast tego czekali przy końcu koryta i Felix
miał chwilę, aby ich dokładnie obejrzeć. Obaj byli silni oraz mieli krótko i nierówno
przystrzyżone włosy. W podobnym stanie były ich brody - na całej szerokości przystrzyżone
na nie więcej niż dwa, trzy centymetry. Od czasów biednego Skórzanobrodego Felixowi nie
zdarzyło się oglądać bardziej nago wyglądających krasnoludów. Nosiły bryczesy i brudne
fartuchy, ale żadnych koszul czy butów, a ich oczy był puste i pozbawione emocji, jakby
należały do zombi.
Po chwili nadzorca strzelił biczem nad ich głowami.
- Pośpieszcie się, wy brudne bydło! - ryknął po staroświatowemu. - Mam jeszcze
dwanaście cel do wykarmienia!
Więźniowie drgnęli i zaczęli szybciej zagarniać breję do ust.
Pół minuty później nadzorca zdecydował, że dość się już naczekał i pstryknął palcami.
Dwa krasnoludy podniosły ostatni kocioł i przechyliły go nad korytem. Tym razem popłynęła
z niego woda, a więźniowie przytknęli twarze do strumyka i zaczęli chciwie ją połykać.
W Felixie zwyciężyło pragnienie i przepchnął się do przodu. Nie był jeszcze w stanie
wyobrazić sobie jedzenia breji, ale pragnienie doprowadzało go do desperacji. Gotrek i
Aethenir przeciskali się przez tłum tuż za nim. Pozostali więźniowie jęczeli i narzekali, kiedy
wbijał w nich łokcie, ale był zbyt spragniony, żeby się tym przejmować. Wsadził głowę do
koryta i zaczął wsysać cienki strumyczek wody biegnący po dnie żłobu. Nigdy w życiu nie
próbował czegoś równie dobrego. Gotrek i Aethenir siorbali obok niego. Zachowywali się jak
stado świń. Nie miało to znaczenia. Liczyła się tylko woda.
Po opróżnieniu ostatniego kotła i wyciągnięciu z celi ostatnich zwłok, niewolnicy i
nadzorca opuścili loch, a za nimi wyszli strażnicy z mieczami. Następnie drzwi zamknęły się
z hukiem i Felix usłyszał dźwięk klucza przekręcanego w zamku.
Gotrek podniósł głowę znad koryta i utkwił wzrok w drzwiach. Felix zastanawiał się,
czy krasnolud myśli o tym, jak trudno byłoby je wyłamać, czy o tym, ilu strażników zdołałby
zabić, zanim wszczęto by alarm.
- Wyrzutki! - warknął Gotrek. - Wstrętni posługacze bladych spiczastouchych. Bądźcie
pewni, że wasi przodkowie się was wypierają.
*
Po tym, jak więźniowie wypili całą wodę i wylizali koryto do czysta, a następnie
powrócili na swoje miejsca, Felix zapytał kobietę, która opowiedziała mu o słonej wodzie, jak
często są karmieni.
- Dwa razy dziennie - wymamrotała. - A przynajmniej tak mi się wydaje. Nie
rozróżniam już dni.
Felix podziękował jej i obrócił się do towarzyszy.
- Musimy porozmawiać z niewolnikami.
- Z krasnoludami? Nigdy - warknął Gotrek.
- Z krasnoludami albo z ludźmi - nalegał Felix. - Są naszą jedyną szansą na
dowiedzenie się, co na nas czeka za drzwiami. Być może wiedzą też, gdzie mieszka kapitan
korsarzy i gdzie mogą być Max oraz Fraulein Pallenberger.
- I gdzie przetrzymują Harfę Zagłady - dodał Aethenir.
- Prędzej pocałowałbym trolla - skrzywił się Gotrek.
Felix westchnął ciężko.
- No cóż, w takim razie ja z nimi porozmawiam.
*
Parę godzin później Felix zaczął żałować, że niczego nie zjadł. Nie chodzi o to, że we
wnętrzu celi znajdowało się cokolwiek, co powodowałby wzmożenie apetytu. Smród
niemytych ciał i ludzkich odchodów przyprawiał go o mdłości, a zimne, wilgotne powietrze
sprawiało, że drżał i pocił się jednocześnie. Natrętne brzęczenie much doprowadzało go do
szaleństwa. Czuł, że ma gorączkę i co chwila miał ochotę zwymiotować, ale żołądek i tak
domagał się pokarmu. Starał się sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz coś jadł. Było to zanim
porwały ich skaveny. Dwa dni temu? Trzy? Jego osłabione kończyny drżały nawet, gdy
siedział nieruchomo. Budził się kilkakrotnie, ani razu nie zdając sobie sprawy, że zapadł w
sen.
Wreszcie, kilka godzin po tym, jak Felix porzucił nadzieję, że nadzorca jeszcze
kiedykolwiek się pojawi, odgłos terkoczących kół ponownie obudził więźniów, którzy
tłumnie ruszyli do koryta. Tym razem Felix, Gotrek i Aethenir dołączyli do pozostałych. Felix
przepychał się gwałtownie, żeby znaleźć się jak najbliżej żłobu. Nie było to łatwe.
Wprawdzie nawet osłabiony był silniejszy od pozostałych więźniów, których zamknięcie i
uboga dieta doprowadziły do wyniszczenia, ale było ich więcej i byli równie zdesperowani
jak on - kotłująca się masa rozgorączkowanych szkieletów. Felix kilkakrotnie dostał łokciem
w twarz lub kolanem między żebra, gdy starał się doczołgać bliżej. Ludzie tłoczyli się pod
nim i wokół niego jak wataha wściekłych wilków.
Nagle droga była wolna. Kobieta z plamami siniaków na nagich ramionach i nogach
została zepchnięta na bok. Mężczyzna w uniformie marienburskiej straży przybrzeżnej został
odciągnięty do tyłu. Felix rozejrzał się. Gotrek ruszył do walki, ujmując więźniów w mocnym
uścisku i przestawiając ich za siebie. Zabójca nie patrzył na Felixa, ale zdawało się, że robi
wszystko, aby zapewnić przyjacielowi możliwość rozmowy z niewolnikami. Felix nie
odezwał się ani słowem. Rozmowa na ten temat mogłaby rozgniewać Gotreka i sprawić, że
zmieniłby zdanie.
Z pomocą Zabójcy udało mu się przepchnąć do samego koryta, do końca znajdującego
się najbliżej drzwi, zbierając przy tym całą masę nieprzychylnych spojrzeń. Gotrek i Aethenir
przyklękli tuż obok. Euler i jego załoga, najsilniejsi ludzie po lewej stronie lochu, znajdowali
się dokładnie naprzeciwko.
Euler uśmiechnął się złośliwie znad koryta.
- A więc tym razem zdecydowałeś się przyjąć zaproszenie na obiad?
Felix otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale w tej samej chwili klucz przekręcił się w
zamku i do środka weszli strażnicy wraz z nadzorcą, a za nimi ludzcy i krasnoludzcy
niewolnicy.
Czekał niecierpliwie, aż niewolnicy wniosą pierwszy kocioł. Łańcuchy, za pomocą
których był przytwierdzony do drąga, skrzypiały, gdy kołysał się na nich. Ulżyło mu, gdy
spostrzegł, że niewolnicy to te same krasnoludy, co ostatnim razem. Wystąpiły naprzód i
przechylając kocioł, wylały jego zawartość do koryta. Felix pochylił się, aby zgarnąć garść
papki i znieruchomiał. Jakkolwiek był straszliwie głodny, prawie się cofnął.
Breja byłą rzadką owsianką, o konsystencji bardziej wodnistej niż stałej, ale gdyby to
była jedyna jej wada, Felix nie wahałaby się przed pochłonięciem dowolnej ilości. Niestety
papka była na dodatek ugotowana ze spleśniałego ziarna i unosił się nad nią słodkawy zapach
zgnilizny. Jakby tego było mało, Felix widział pływające w breji tłuste chrząszcze i szczurze
odchody.
Felix usłyszał, że Aethenir zwymiotował, ale Gotrek zaczął zgarniać paszę do ust
obiema rękoma. Felix starał się jak mógł, aby pójść za jego przykładem, ale musiał się bardzo
zmuszać, żeby włożyć do ohydztwo do ust, podczas gdy ze wszystkich sił chciał je trzymać
jak najdalej od swojego języka. Kilka razy musiał się powstrzymać, żeby nie zwymiotować.
Nie uczynił próby podjęcia rozmowy, dopóki krasnoludy nie opróżniły drugiego kotła.
Gdy wróciły z kotłem wody i przystanęły, czekając, Felix rzucił krótkie spojrzenie na
nadzorcę, który niecierpliwie chodził w tę i z powrotem koło drzwi. Wreszcie schylił się i
udając, że wygrzebuje z dna ostatnie resztki owsianki, przemówił cichym głosem.
- Przyjaciele, potrzebujemy waszej pomocy. Los waszej ojczyzny i twierdz jest w
niebezpieczeństwie. Musimy się dowiedzieć, gdzie znajdują się kwatery kapitana korsarzy
Landryola Skrzydło Wiatru - Felix zaryzykował spojrzenie na niewolników. Patrzyli przed
siebie, jakby nie słyszeli ani słowa. Ponownie pochylił głowę i ciągnął. - Chcemy też
wiedzieć, gdzie są przetrzymywani dwaj ostatnio schwytani czarodzieje, mężczyzna i
dziewczyna. Jeżeli cokolwiek jeszcze was łączy z dawnym krajem, błagam was, podajcie nam
tę informację i...
Wtem plecy eksplodowały mu bólem, jakby wytrysnęła z nich struga płynnego ognia.
Zerwał się na równe nogi, rycząc z bólu.
Nadzorca brał właśnie zamach biczem, przygotowując się do kolejnego uderzenia.
- Bez gadania, robaku! Bo obetnę ci język!
Więźniowie rozpierzchli się na boki jak przestraszone szczury. Euler i jego ludzie,
gapiąc się na Felixa, również odsunęli się do tyłu.
Nadzorca ponownie się zamachnął i uderzył. Felix podniósł dłonie, ale końcówka
bicza prześliznęła się po nich i przecięła mu ramię i szyję. Oczy zaszły mu łzami z bólu i
instynktownie sięgnął, żeby chwycić rzemień i wyszarpnąć go z rąk nadzorcy.
Gotrek szarpnął go za ramię i Felix stracił równowagę. Druchii roześmiał się.
- O właśnie, ludzki psie. Naucz się czegoś od pożeracza skał. Walczysz z biczem i
giniesz. Jesteś posłuszny, żyjesz dalej.
Strzelił biczem nad ich głowami.
- A teraz odsuńcie się! Już się najedliście. Za dziś i za jutro. Żaden z was nie będzie
jadł przez najbliższe dwa karmienia.
Felix ścisnął pięści z bólu i wściekłości, ale zmusił się, żeby opuścić głowę i odczołgać
się od koryta. Gotrek i Aethenir ruszyli za nim. Gdy usiedli, Felix jeszcze raz zerknął na
niewolników przy kotle. Żaden z nich nie zareagował, gdy Felix był chłostany i teraz też
zachowywali kamienną twarz, patrząc się tępo przed siebie, gdy opróżniali kocioł z wodą.
Czy go słyszeli? Czy rozumieli? Czy w ogóle ich to obchodziło? Czy zrobią cokolwiek? A
może są zbyt przerażeni lub otępiali przez lata niewoli, żeby nawet spróbować?
Dwa krasnoludy opróżniły kocioł, po czym odwróciły się w stronę drzwi, nie
zaszczycając więźniów nawet jednym spojrzeniem. Felix poczekał, aż nadzorca i strażnicy
wyjdą z nimi i zamkną za sobą drzwi, po czym wypuścił z płuc długo wstrzymywany oddech.
Spod przeciwległej ściany dobiegł go rechot.
- No to ci się przysłużyło, Jaeger! Co ty sobie myślałeś, głupcze?
Felix spojrzał w tamtą stronę i ujrzał Eulera i jego ludzi gapiących się na nich z
wyszczerzonymi dziko zębami. Mruknął i obrócił się, delikatnie dotykając rozcięcia na szyi.
- Mam nadzieję, że to było tego warte.
Aethenir potrząsnął głową.
- Niewolnicy na nic się nie odważą. Za bardzo są zastraszeni. Zbyt długo żyją pod
biczem.
- Będziemy musieli poczekać dwa karmienia, żeby się o tym przekonać - powiedział
Felix z goryczą w głosie. Spojrzał na Wysokiego Elfa. - Przynajmniej ty będziesz się mógł
jutro najeść.
Aethenir skrzywił się.
- Wątpliwa przyjemność - stwierdził.
Zabójca wzruszył ramionami i gestem ręki nakazał im z powrotem ruszyć do koryta.
- Woda jest ważniejsza niż jedzenie. Pijcie.
*
Felix zastanawiał się, jak przetrwa kolejny dzień bez jedzenia. Udało mu się połknąć
tylko kilka garści obrzydliwej breji, a i tak niemal natychmiast zrobił się głodny. Dokuczało
mu też straszliwe pragnienie. Głowa mu od niego pękała, a ból łączył się z tym płynącym z
ran od bicza, które dodatkowo uniemożliwiały mu oparcie się o ścianę czy położenie na
plecach.
Kiedy następnym razem usłyszał łoskot kół, niemal nie mógł się opanować. Zwalczył
pokusę ruszenia pędem do koryta i napchania do ust tyle owsianki, ile zdoła, zanim zdążą go
odciągnąć. Ale nie mógł sobie na to pozwolić. Jeżeli mieli zamiar uzyskać chociaż cień
informacji od niewolników, musi sprawić, żeby nadzorca zapomniał o jego istnieniu.
Zastanawiał się, czy to w ogóle będzie możliwe. Druchii spojrzał w jego stronę, gdy
tylko stanął w drzwiach, po czym wybuchnął śmiechem, widząc Felixa i Gotreka
trzymających się z dala od koryta.
- Dobre psy - powiedział wreszcie. - Niewolnik, który szybko się uczy, może u nas
wysoko zajść. Zapytajcie tych tutaj.
Odwrócił się i poklepał młodszego krasnoluda po ramieniu. Ten właśnie nalewał breję
do żłobu i zaskoczony, wylał trochę owsianki na podłogę.
Druchii syknął i zdzielił krasnoluda w tył głowy mosiężną rękojeścią bicza.
- Niezdarny kundlu! Śmiesz marnować jedzenie?
Krasnolud pochylił głowę, ale nic nie powiedział, starając się podtrzymywać kocioł
podczas nalewania papki, mimo że cały tył głowy miał splamiony krwią spływającą aż po
szyi. Felix usłyszał, że Gotrek warknął na ten widok i zwinął dłonie w pięści, ale nie ruszył
się z miejsca.
Zdawało się, że nadzorca wyładował już całą swoją złość, bo powrócił do
niespokojnego przemierzania wąskiej przestrzeni w przejściu, podczas gdy niewolnicy
powrócili po drugi kocioł, a więźniowie chłeptali i siorbali głośno przy posiłku. Felix poczuł
niechęć do samego siebie, gdy zdał sobie sprawę, że im zazdrości.
Podczas gdy krasnoludzcy niewolnicy czekali z kotłem wody, a ludzie wyciągali
poranne trupy, Gotrek zrobił dziwną rzecz. Odkąd nadzorca uderzył młodego krasnoluda, nie
poruszył się ani nie powiedział ani słowa, ale pochylił się lekko do przodu i nie patrząc w
górę, zapukał palcami w brudną podłogę, najpierw trzy razy, potem jeszcze dwa.
Dźwięk był ledwie słyszalny przez hałas pożywiających się więźniów i zdawało się, że
nikt nie zwrócił na niego uwagi. Felix już miał zamiar zapytać Zbójcy, co robi, ale ten
potrząsnął głową. Po chwili zastukał ponownie w podłogę, tak samo cicho i w tej samej
sekwencji. I jeszcze raz po upływie kolejnej chwili.
Za trzecim razem, przez ułamek sekundy oczy krasnoludzkich niewolników drgnęły,
powieki uniosły się lekko, po czym znowu opadły. Starszy krasnolud zmarszczył czoło i
utkwił wzrok w korycie, ale młodszy z nich zdawał się lekko ożywiony. Felix patrzył raz na
krasnoludy, raz na Gotreka, nie wiedząc, co się właśnie wydarzyło. Nagle zauważył palce
młodszego krasnoluda cichutko wystukujące coś na krawędzi kotła. Czyżby to był ten sam
rytm, czy może tylko nic nieznaczący gest? Felix zerknął nerwowo na nadzorcę. Druchii
zdawał się nie zauważać wymiany sygnałów.
- Odwróć wzrok, człeczyno - mruknął Gotrek pod nosem.
Felix posłuchał polecenia, chociaż męczyła go ciekawość. Gotrek ponownie zastukał
w podłogę, delikatniej niż poprzednio i w nowej, innej sekwencji. Felixowi coś to
przypominało, ale nie potrafił tego skonkretyzować.
Chwilę później nadzorca pstryknął palcami i niewolnicy wylali wodę do koryta, po
czym wyszli, a za nimi szybko nadzorca i strażnicy. Felix z niecierpliwością czekał na odgłos
przekręcanego klucza i ucichający terkot kół, po czym zwrócił się do Gotreka.
- Co to było? - zapytał - Wymieniliście jakieś informacje?
Gotrek wstał i zaczął się przepychać do żłobu.
- Najpierw woda - odparł.
Felix mruknął coś z rozdrażnieniem, ale ruszył w ślad za nim. Wkrótce dołączył do
nich Aethenir i wszyscy trzej pili tyle, ile byli w stanie, a także wydłubali trochę mizernych
pozostałości po owsiance, które przeoczyli pozostali więźniowie.
Gdy skończyli, Gotrek z powrotem usadowił się pod ścianą.
- Kopalniany kod - powiedział. - Stworzony, aby porozumiewać się przez grube mury
za pomocą kilofów i młotów.
Felix uderzył się w czoło.
- No jasne! Teraz mi się przypomniało. Hamnir użył go, żeby skontaktować się z
krasnoludami wewnątrz zaginionej... twierdzy... - przerwał, gdy Gotrek utkwił w nim zimne,
rozgniewane spojrzenie. Felix zdał sobie sprawę, że był to pierwszy raz, odkąd opuścili Karak
Hirn, kiedy wspomniał byłego przyjaciela Gotreka w jego obecności. Najwidoczniej ta rana
wciąż jeszcze była świeża. Zarumienił się ze strachu i wstydu.
- Przepraszam - dodał szybko. - Nie chciałem ci przerywać. Więc co im powiedziałeś?
Gotrek prychnął tylko.
- Powiedziałem im, że są tchórzliwymi łamaczami przysiąg i że powinni raczej
odebrać sobie życie niż stać się niewolnikami elfów. Następnie powiedziałem im, że na
następny raz mają się dowiedzieć, gdzie jest nasza broń, a także Max, dziewczyna i harfa, bo
inaczej wrócę do ich twierdz i przekażę ich rodzinom, co się z nimi stało.
Aethenir prychnął drwiąco.
- No, to na pewno powinno zadziałać.
- Przekazałeś im to wszystko za pomocą kilku stuknięć? - zapytał Felix z
niedowierzaniem.
Gotrek wzruszył ramionami.
- Mniej więcej - położył się na boku i zamknął oczy. - Teraz pozostaje nam tylko
czekać.
*
Felixowi zachowywanie spokoju przychodziło z trudnością. Był nerwowy i
roztrzęsiony. Głód ściskał mu żołądek, podczas gdy niecierpliwość dręczyła umysł. Zaczął się
zastanawiać, co zrobią z informacją. Nawet jeśli ją otrzymają, czy uda im się wydostać z celi?
Z siłą Gotreka i jego walecznością nie wątpił w to, ale jak daleko zajdą potem? Nie pamiętał
drogi z zatoki do jaskiń, ani ilu strażników znajdowało się za drzwiami do lochu. Jego umysł
był zbyt zamglony dymem z czarnego lotosu w tamtym czasie i nie potrafił odtworzyć trasy,
którą wtedy pokonali.
Niepokój i ból płynący z ran od bicza nie pozwalały mu zasnąć, więc wstał i najciszej
jak się dało podszedł do drzwi. Znajdował się w nich wizjer wielkości mniej więcej karty do
gry. Łańcuch skuwający jego kostki i nadgarstki był tak krótki, że ledwo udawało mu się
podnieść głowę na wystarczającą wysokość. Musiał się wygiąć pod niewygodnym kątem,
żeby ujrzeć obszar poza celą.
Na zewnątrz dostrzegł kwadratowe pomieszczenie, na którego każdej ze ścian
znajdowało się kilkoro drzwi. Na odległym końcu z pomieszczenia wydzielona była wąska
przestrzeń za pomocą kraty o żelaznych prętach, za którą znajdowały się drzwi do korytarza i
dwoje mniejszych drzwi. Główna przestrzeń podzielona była niskimi drewnianymi
przegrodami, które miały na celu kierowanie więźniów od drzwi w kracie do drzwi
konkretnej celi. Drzwi wiodące do korytarza były tak naprawdę kratownicą, przez którą
można było dostrzec krótki korytarz wiodący do większego, oświetlonego światłem pochodni
pomieszczenia w oddali. Tyle był w stanie zobaczyć, ale mgliście przypomniał sobie, że do
oświetlonego pomieszczenia schodzili po jakichś schodach.
Westchnął. Schody mogły równie dobrze znajdować się na Morrsliebie. Było
przynajmniej troje zamkniętych drzwi między nim a schodami - drzwi do celi, drzwi w kracie
i drzwi do korytarza - nie wspominając o strażach. Zauważył, że w położonym po lewej
stronie za kratą pomieszczeniu znajduje się biuro, w którym pracował odziany w długie szaty
urzędnik, podczas gdy po prawej znajdowała się komnata, w której dostrzegł pół tuzina
odpoczywających strażników. Bogowie tylko raczą wiedzieć, jak wielu mogło ich być na
schodach.
Już prawie miał zrezygnować i wrócić pod ścianę do Gotreka i Aethenira, ale jeżeli
mieli zamiar coś zmienić w swojej sytuacji, to musiał uzyskać jak najwięcej informacji o
przestrzeni rozciągającej się za drzwiami celi. Obserwował jeszcze przez chwilę, nabawiając
się przy tym bolesnego skrętu szyi. Nic się nie wydarzyło. Strażnicy śmiali się i od czasu do
czasu przechodzili za kratą, aby porozmawiać z urzędnikiem, ale to było wszystko.
Felix opuścił głowę i odczołgał się od drzwi. Nie za wiele się dowiedział. Musiał
zobaczyć, co będzie się działo, kiedy przyjedzie jedzenie, który strażnik ma klucze, które
drzwi otwiera i kiedy. Westchnął i usiadł, zaczął czekać.
Zauważył, że pozostali więźniowie patrzyli się na niego, zastanawiając się, co robi.
Członkowie gangu Eulera gapili się na niego i szeptali między sobą. Ale po chwili, gdy nic
się nie wydarzyło, stracili zainteresowanie i wrócili do snu lub do gapienia się przed siebie.
Felix również trochę pospał i pogapił się przed siebie, ale wreszcie, po upływie czasu,
który dla jego umęczonego umysłu zdawał się ciągnąć tygodniami, usłyszał odległy łoskot
kółek i zamieszanie wśród strażników. Podniósł się znowu na nogi, jęcząc, gdy próbował
przezwyciężyć zesztywnienie w ramionach i nogach, po czym ostrożnie ponownie przytknął
oko do wizjera.
Drzwi do korytarza były szeroko otwarte, a jeden ze strażników druchii otwierał drzwi
do kraty za pomocą klucza. Ośmiu pozostałych strażników wkroczyło do głównej części
pomieszczenia, po czym obróciło się i obserwowało nadzorcę i pochód z wózkami
wytaczający się z korytarza. Wózki były trzy, z czego dwa pierwsze były olbrzymie - wyższe
od przeciętnego Mrocznego Elfa i składające się z potężnych drewnianych stelaży, z których
zwisały ciężkie żelazne kotły wypełnione wodą i owsianką. Popychali je krasnoludzcy
niewolnicy, napinając się z całej siły. Trzecim wózkiem była pusta skrzynia na kółkach,
prowadzona przez ludzi. Felix nie mógł wymyślić, do czego miał być przeznaczony, dopóki
nie przypomniał sobie, jak ludzcy niewolnicy wyciągali z lochu ciała martwych więźniów.
Gdy ośmiu strażników, nadzorca i wózki znaleźli się w głównej części pomieszczenia,
strażnik za kratą zamknął za nimi drzwi. Czterech strażników pozostało obok nich,
obserwując pomieszczenie, podczas gdy pozostała czwórka towarzyszyła nadzorcy i wózkom,
które zaczęły podjeżdżać po kolei do każdej z cel. Felix z nieszczęśliwą miną obserwował
sytuację. Druchii nie zostawiały im ani cienia szansy na ucieczkę. Drzwi do korytarza i drzwi
do kraty były zamykane, zanim otworzono drzwi do którejś z cel, a strażnik z kluczem do
drzwi w kracie pozostawał niedostępny. Felix nie miał też pojęcia, kto ma klucz do ostatnich
drzwi i jak się je otwiera.
Westchnął i wrócił do Gotreka i Aethenira. Wolał nie narażać się nadzorcy i nie
pozostawać pod drzwiami.
- Co zobaczyłeś, człeczyno? - zapytał Gotrek.
Tak zwięźle, jak tylko potrafił, Felix naszkicował wygląd głównej komnaty i położenie
strażników, którzy stali między nimi a wyjściem.
- To niemożliwe - jęknął Aethenir.
Gotrek w zamyśleniu głaskał się po brodzie.
W tym momencie koła zastukały bardzo blisko i więźniowie ruszyli do koryta.
Aethenir wyglądał, jakby chciał zostać z Gotrekiem i Felixem, którzy wciąż odbywali
przymusową głodówkę, ale Gotrek wypchnął go do przodu.
- Idź - powiedział. - Nie chcemy, żebyś jeszcze bardziej opadł z sił.
Aethenir skrzywił się, ale poszedł.
Felix z niecierpliwością wyczekiwał dźwięku klucza obracającego się w zamku. Jeżeli
Gotrekowi udało się dotrzeć do krasnoludów, to może przyniosły im one jakieś informacje.
Ale kiedy na nie spojrzał, jęknął z rozczarowaniem. Żaden z nich nie patrzył w ich stronę, ani
nie zdradzał oznak zdenerwowania. Nie wybijali żadnego rytmu palcami ani stopami. Nie
robili nic innego poza swoją pracą, czyli opróżnianiem kotła z wodnistą zawartością do
koryta.
- Opuść wzrok, człeczyno - mruknął Gotrek.
Felix zmusił się, aby patrzeć w podłogę, chociaż miał wrażenie, że go to zabije. Tak
bardzo chciał wiedzieć.
Obok niego Gotrek zastukał w podłogę tak jak ostatnio, po czym chwilę odczekał.
Felix wytężył słuch. Czyżby słyszał cichutkie stuk-stuk w odpowiedzi? Trudno było
stwierdzić, gdy pomieszczenie wypełnione było odgłosami chłeptania i siorbania.
Kilkakrotnie złapał się na tym, że bezwiednie podnosi głowę i zmuszał się, żeby ją ponownie
opuścić.
Wreszcie pora karmienia dobiegła końca i strażnicy opuścili pomieszczenie. Gotrek
wydał z siebie pomruk satysfakcji, gdy drzwi zamknęły się z hukiem, a Felix utkwił w nim
pytające spojrzenie.
- I co? - zapytał.
Gotrek pokiwał głową.
- Wiem, gdzie znaleźć naszą broń, a także Maxa i dziewczynę.
- Wiesz, gdzie ich znaleźć? - zapytał Aetheulr. - To znaczy, że potrafisz nas tam
zaprowadzić?
- Aye - odparł Gotrek.
Wysoki Elf wyglądał na zdumionego.
- Jak to możliwe?
- Taki właśnie jest cel kodu - odpowiedział Gotrek. - Kierowanie krasnoludami w
kopalniach na odległość.
- Ale co z Harfą Zagłady? - zapytał Aethenir. - Czy wiesz, gdzie ona jest?
Gotrek potrząsnął głową.
- Nie wiedzą. Nigdy o niej nie słyszeli.
Aethenir zwiesił głowę.
- Oczywiście, że nie słyszeli. Są w końcu tylko niewolnikami - westchnął. - No cóż,
jest to jakiś początek. Być może po drodze uda nam się przesłuchać jakieś druchii.
Gotrek zachichotał nieprzyjemnie.
- Aye, to dobry pomysł.
Wszyscy trzej obrócili się, słysząc szczęk łańcuchów zbliżający się w ich kierunku.
Euler czołgał się ku nim wraz z Jednym-Uchem i Złamanym-Nosem. Zatrzymał się przed
nimi i spojrzał w dół, a na jego okrągłej nieogolonej twarzy zawitał podejrzany uśmieszek.
- Co ty knujesz, Jaeger? - zapytał.
Felix utkwił w nim nierozumiejące spojrzenie.
- Co masz na myśli?
- Nie myśl, że nie zauważyliśmy. - Euler wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Próba
rozmowy z niewolnikami, wyglądanie przez okno, tajemnicze szepty. Macie zamiar stąd
uciec.
- Czy nie myśli o tym każdy więzień? - zapytał Felix.
- To niemożliwe - prychnął Euler. - My też próbowaliśmy się przymierzać do tego
pierwszego dnia. Nigdy nie przejdziesz przez kraty. A nawet jeśli jakimś cudem ci się uda, to
zatrzymają was drugie drzwi. Wiecie chociaż, jak się je otwiera?
- Nie mam zielonego pojęcia - odparł Felix, starając się brzmieć na
niezainteresowanego, chociaż w istocie dobrze byłoby znać odpowiedź na to pytanie.
- Nie ma klucza, tylko dźwignia w biurze urzędnika - powiedział Euler. - Widzieliśmy,
gdy nas tutaj przywlekli. Wygląda przez okienko na korytarz i pociąga ją tylko, kiedy ma
pewność, że wszystko jest w porządku. Nie macie szans.
- Gdybyś był przekonany, że nie mamy szans - zabulgotał Gotrek. - Nie przyszedłbyś
tutaj nas zadręczać.
Euler uśmiechnął się chytrze.
- Ach, a więc jednak myśleliście o tym?
Gotrek spojrzał na niego z kamiennym wyrazem twarzy.
- A co, gdybyśmy rzeczywiście myśleli?
Euler wymienił porozumiewawcze spojrzenia ze swoimi ludźmi, po czym ponownie
odwrócił się do nich i nachyliwszy się, szepnął:
- Jeżeli pomożecie nam dotrzeć do zatoki, zabierzemy was ze sobą.
W Felixie na nowo obudziła się nadzieja. Był przygotowany na śmierć, ponieważ
wydawało się, że nie ma innego wyjścia, ale jeżeli Euler jest w stanie wydostać ich z arki...
- Jak? - zapytał, być może zbyt pośpiesznie.
Euler ponownie spojrzał na swoich ludzi, po czym wzruszył ramionami.
- Chyba nie zaszkodzi, jeżeli wam powiem, przecież i tak nie dacie sobie rady bez nas.
Przykucnął i zaczął szkicować palcem po brudnej podłodze.
- Ten tunel wiedzie do podziemnej zatoki - powiedział. - Bardzo sprytne. Trudno go
znaleźć, jeżeli się o nim nie wie. Utrzymuje też z dala wodę. Ale... - Postukał w podłogę. -
Jest bardzo wąski. Jeżeli zatonie w nim jeden statek, wszystkie pozostałe będą uwięzione.
Uśmiechnął się do Felixa.
- Pomożecie nam dostać się na statek, a my zabierzemy was do domu, Herr Jaeger.
To mogłoby się udać, pomyślał Felix. Po tym wszystkim moglibyśmy stąd uciec! Ale
nagle zawahał się.
- A czy nie powiedziałeś sam, że jeśli uda nam się stąd uciec, będziemy musieli
wyrównać nasze stare porachunki?
Euler trochę się zmieszał, ale po chwili wzruszył ramionami.
- Jestem gotów wybaczyć ci, jeżeli ty uczynisz to samo, Herr Jaeger. Czymże są
małostkowe spory w obliczu takiego zagrożenia? Potrzebujemy siebie nawzajem.
- No więc ja... - Felix przerwał i spojrzał na Gotreka. Co pomyśli sobie o nim teraz
Zabójca? Weźmie to za zdradę? Za tchórzostwo?
Zabójca zdawał się nie zwracać uwagi na jego wahanie. Obrócił się do Eulera.
- Jesteś gotów walczyć, gdy nadejdzie czas?
- Och, aye - odparł Euler. - Jeżeli uda ci się przedostać nas przez te drzwi, będziemy
walczyć z każdym długouchym, który stanie pomiędzy nami a wolnością.
Gotrek skinął głową.
- No to jesteśmy wspólnikami.
Euler uśmiechnął się.
- Doskonale. Po prostu daj mi znak, kiedy będziecie gotowi - skłonił się nieznacznie
przed Gotrekiem i Felixem, po czym odwrócił się i, szurając nogami, oddalił się pod
przeciwległą ścianę w eskorcie swoich ludzi.
- Nie możemy mu ufać - powiedział Felix, gdy Euler powrócił pod swoją ścianę. -
Wciąż pragnie zemsty i nie ukryje tego pod tymi wszystkimi uśmiechami.
- Możemy mu zaufać do chwili, gdy znajdziemy się w zatoce - powiedział Gotrek. -
Później nie będzie nam potrzebny, chyba że masz zamiar z nim odpłynąć.
Felix zamilkł, a twarz pokryła mu się rumieńcem.
- Ja... jeszcze nie zdecydowałem.
- Poprzysięgłeś upamiętnić moją śmierć, człeczyno - powiedział Gotrek. - A nie
umrzeć razem ze mną. Nie będę cię zatrzymywał.
Felix przygryzł wargę, wciąż niezdecydowany. Każda rozsądna część jego umysłu
mówiła, że powinien udać się z Eulerem, ale lojalność wobec Gotreka i chęć ujrzenia końca
opowieści po raz kolejny sprawiały, że na nowo przemyśliwał sprawę.
Właśnie w tej chwili w zamku zagrzechotał obracany klucz. Wszyscy obrócili się w
tamtą stronę, ponieważ upłynęło za mało czasu, żeby mogło to być kolejne karmienie, nie
było też słychać łoskotu wózków z kotłami. Drzwi otworzyły się i do środka wkroczył
podwójny szereg druchii w uniformach, z obnażonymi długimi mieczami. Było ich osiem,
każdy z elfią runą wyszytą na piersi ciemnofioletowego kaftana. Weszły do środka z gracją i
precyzją, trzymając się prosto i zachowując najwyższą czujność. Felix ocenił ich rangę na
kilka stopni wyższą od strażników, którzy odwiedzali celę na co dzień.
Za nimi do środka wkroczyło dwoje bogato odzianych druchii, które trzymały przy
nosach perfumowane chusteczki. Towarzyszyło im kilku niewolników, niektórzy nieśli
pochodnie płonące wiedźmim ogniem, inni miotły. Mężczyzna był niższy niż większość
elfów, jakie Felix do tej pory spotkał i miał słabiej zarysowany podbródek. Nosił ciężki,
wytłaczany we wzory czarny płaszcz narzucony na ciemnoczerwoną aksamitną kamizelę, a na
palcach miał tyle pierścieni, że Felix dziwił się, iż w ogóle jest w stanie podnieść ręce do
twarzy. Runa, którą nosili strażnicy, była również wyszyta na jego kamizeli. Kobieta była
pięknością obdarzoną lekko opadającymi powiekami i cała jej uroda była jakby nieco senna.
Nosiła olbrzymie futro z soboli narzucone na jedwabną halkę w kolorze butelkowej zieleni,
która spowijała jej posągowe kształty i zdawała się strojem bardziej odpowiednim do buduaru
niż do lochu pełnego niewolników. Jej włosy były spięte wysoko na czubku głowy i
umocowane z pomocą czegoś, co wyglądało jak pół tuzina miniaturowych sztyletów.
Oboje weszli do komnaty, ale zatrzymali się w drzwiach i mężczyzna pstryknął
palcami. Dwóch niewolników pośpieszyło do przodu i zaczęło zamiatać i szorować kamienną
podłogę przed nimi, a kiedy była już czysta, spryskali ją czymś, co pachniało jak woda
różana. Para wstąpiła ostrożnie na oczyszczony teren, po czym mężczyzna ponownie
pstryknął placami i dwóch większych niewolników zaczęło się przepychać przez stłoczony
tłum więźniów, przyświecając sobie w ciemniejszych kątach celi pochodniami.
Czekając, dwoje druchii zaczęło rozmawiać w swoim języku, od czasu do czasu
wybuchając śmiechem lub potrząsając głową na coś, co powiedziało drugie, Felix spojrzał na
Aethenira i zauważył, że elf koncentrował się mocno, aby usłyszeć, o czym rozmawiało tych
dwoje.
Po chwili dwóch zwalistych niewolników wyciągnęło z tłumu kilkoro dziewczynek i
chłopców, odpychając łkające matki i ojców, a następnie postawiło je przed druchii.
Mężczyzna gestykulował w stronę dzieci, jak sprzedawca koni próbujący sprzedać źrebięta,
podobnie zachwalając ich wzrost, budowę czy inne zalety. Kobieta ignorowała jednak jego
słowa i oglądała starannie każde z dzieci, odciągając im wargi, żeby zobaczyć zęby i
pstrykając placami przed oczyma, żeby zobaczyć, jak reagują. Następnie dała znak
niewolnikom i ci rozerwali dzieciom ubrania, jedno po drugim, a następnie obrócili je
brutalnie wokół własnej osi przed jej oczyma. Przez celę przebiegł groźny pomruk.
Dłonie Felixa zacisnęły się w pięści, a serce mocniej zabiło mu w piersiach. Słyszał, że
Gotrek warczy obok niego niczym rozsierdzony niedźwiedź.
Felix pochylił się do Aethenira.
- Czy ona chce je kupić? - zapytał.
Aethenir pokiwał głową.
- Ona jest z burdelu. Ten drugi druchii jest naszym właścicielem.
- Z burdelu! - Felix miał ochotę podbiec do nich i udusić obydwoje i zdaje się, że
poddał się pokusie, ponieważ nagle poczuł, że Gotrek trzyma go za ramiona w stalowym
uścisku.
- Spokojnie, człeczyno - zamruczał. - Jeszcze nie czas,
- Ale oni biorą dzieci - wyszeptał Felix.
- I wezmą je tak samo, zaraz po tym, jak cię zabiją - odparł Gotrek. - Zachowaj swoje
siły na moment, kiedy będzie można z nich zrobić użytek.
Felix z niechęcią ponownie cofnął się pod ścianę. Jak można było siedzieć w miejscu,
wiedząc, co się stanie z tymi dziećmi? A jednak Gotrek miał rację, atakowanie teraz było
pozbawione sensu. Zostanie zabity, a dzieci i tak będą zabrane. W ponurym milczeniu
obserwował druchii sprawdzającą każde dziecko od stóp do głów. Szczęśliwcy zostali
odrzuceni z powodu różnych wad - blizn, choroby, deformacji oraz niewystarczającej urody.
Kiedy skończyła z pierwszą partią, przed jej oblicze przyprowadzono następne dzieci i
następne, aż niewolnicy przeszukali cały pokój, a przed kobietą stało w rzędzie
siedemnaścioro dzieci.
Mężczyźni i kobiety wypełniający celę krzyczeli i przepychali się w stronę wyjścia,
podczas gdy strażnicy zaczęli wyprowadzać dzieci.
- Nie zabierzecie mojej córki! - ryknął jeden z mężczyzn.
- Zwierzęta! - płakała jakaś kobieta. - Bestie! Co macie zamiar z nimi zrobić?
Więźniowie zostali zdzieleni kilkoma kopniakami i brutalnie odepchnięci przez
strażników, którzy nie mieli zamiaru używać mieczy na tak słabych przeciwników. Rodzicie
odsunęli się, łkając i przeklinając wniebogłosy, podczas gdy ich dzieci wyprowadzono na
zewnątrz, a za nimi wyszły druchii i ich straże.
Felix drżał ze grozy i nienawiści, gdy drzwi ponownie zamknęły się z hukiem.
Powinien był coś zrobić, ale nie wiedział co.
Aethenir westchnął i przesunął połamanymi palcami po brudnych włosach.
- To bardzo niepokojące.
Felix niemal go uderzył.
- Dzieci są sprzedawane do burdelu, a wszystko co potrafisz powiedzieć, to „bardzo
niepokojące"?
Wysoki Elf potrząsnął głową.
- Nie mówiłem o tym. Miałem na myśli rozmowę druchii, którą podsłuchałem.
Felix warknął.
- Co mogłoby być bardziej niepokojącego niż to?
Aethenir podniósł głowę i spojrzał na niego.
- Druchii są złe na Lorda Tarlkhira, dowódcę tej arki, ponieważ uległ namowom
Wielkiej Czarownicy Heshor - przywódczymi wiedźm, które spotkaliśmy w zatopionym
mieście - i prowadzi arkę na Morze Mananna, zamiast z powrotem do Naggaroth. Obawiają
się, że nie zdążą przed zamarznięciem Morza Chłodu i wrócą dopiero na wiosnę, co nie
będzie korzystne dla interesów obydwojga.
Felix uniósł brwi w zdumieniu.
- Płyniemy z powrotem na Morze Mananna? Dlaczego?
Aethenir wzruszył ramionami.
- Handlarz niewolników nie wiedział, ale ladacznica słyszała plotkę od jednego z jej
klientów, że Wielka Czarownica Heshor ma zamiar w jakiś sposób zamknąć morze. Nie
wiedziała, jak można to uczynić, ale myślę, że ja jestem w stanie się domyślić. Wygląda na to,
że wiedźma chce wypróbować swoją nową zabawkę.
Źrenice Felixa rozszerzyły się ze strachu.
- Ma zamiar użyć harfy, żeby podnieść ziemie u ujścia morza! Na Sigmara, to...
Nie mieściły mu się w głowie konsekwencje tak strasznego czynu. Zablokowanie
Morza Mananna odetnie Marienburg od handlu, co w rezultacie doprowadzi do jego zamarcia
w całym Imperium. Kraj zostanie bez odstępu do morza.
- Ona ma zamiar zniszczyć ekonomię Imperium za pomocą jednego ciosu -
powiedział, gdy odzyskał głos. - Narobi więcej szkód, niż kiedykolwiek udało się to
Archaonowi!
- I zniszczy nie tylko handel - dodał Aethenir. - Gdy nagle tak wielka masa ziemi
zostanie wypiętrzona z morza, spowoduje to niechybnie potężną falę i liczne trzęsienia ziemi.
Morze z pewności zniszczy i zaleje Marienburg, a spiętrzona fala może runąć w górę Reiku
do Altdorfu, a nawet dalej, zalewając wszystko na swojej drodze. Felix patrzył na niego ze
zdumieniem.
- Przepowiednia Fraulein Pallenberger.
- W rzeczy samej - powiedział elf.
15

- Musimy zniszczyć harfę - stwierdził Felix, czując przyspieszone bicie własnego


serca. - To przestała być kwestia nadziei na wydostanie się stąd. Po prostu musimy ją znaleźć.
- Aye - poparł go Gotrek.
- No proszę, jak szybko zmieniliście nastawienie, kiedy okazało się, że to wasza
ojczyzna jest w niebezpieczeństwie - powiedział Aethenir z goryczą w głosie.
- Mniejsza z tym - skwitował niecierpliwie Felix. - Jak tego dokonamy?
Spojrzał w stronę sklepienia celi.
- Ta Wielka Czarownica z pewnością trzyma ją przy sobie, gdzieś nad nami, ale gdzie?
- Na pewno mieszka w dzielnicy arystokracji, ponieważ w hierarchii społeczeństwa
Mrocznych Elfów zajmuje nawet wyższą pozycję niż sam komandor tej arki.
- Więc jak się do niej dostaniemy? - zapytał Felix.
- Nie uczynimy tego - odparł Aethenir. - To niemożliwe.
- Nie ma rzeczy niemożliwych - burknął Gotrek.
- Czegoś takiego można by dokonać za pomocą armii - powiedział Aethenir. - Ale nie,
gdy jest nas tylko trójka. Druchii walczą ze sobą równie często jak z całym światem, dlatego
ich pałace i domy są wszelkimi możliwymi sposobami strzeżone przed najazdem i próbą
zabójstwa. Próbując się do niej dostać, natrafimy na setki strzeżonych bram, a jakby tego było
mało, tysiące druchii będą przemierzać ulice i każdy z nich natychmiast rozpozna w nas
intruzów. Nigdy nam się to nie uda.
Felix zmierzył go spojrzeniem.
- A myślałem, że to ty naciskałeś na to, żebyśmy jak najszybciej zabrali się do
działania?
Aethenir pokiwał głową.
- Musimy spróbować, jeżeli mam zmyć plamę na mym honorze, ale nie mamy szansy
na wypełnienie tej misji.
- Nic dziwnego, że jesteście wymierającą rasą - mruknął pod nosem Gotrek.
Felix musiał się z nim zgodzić.
- Być może mielibyśmy większe szanse na powodzenie, gdybyś wspomógł nas swoim
uczonym umysłem, zamiast lamentować nad naszym losem.
Elf siąknął nosem.
- Pomyślę nad tym.
- Lepiej się pospiesz - dodał Felix. - Kto wie, jak blisko jesteśmy do Morza
Manaanspoort.
Zapadła cisza i każdy z nich zagłębił się w rozmyślaniach. Felixowi przychodziły do
głowy szalone pomysły rodem z najgorszych melodramatów.
Poczekają, aż wróci handlarz niewolników, po czym pozabijają straże, przebiorą
Aethenira w jeden z uniformów i każą się doprowadzić przed oblicze czarownicy. Nie. Czy
nawet Gotrek byłby w stanie gołymi rękami zabić ośmiu uzbrojonych strażników? A nawet,
gdyby mu się udało, jakie są szanse na to, że handlarz powróci do ich celi, zanim dotrą do
Morza Manaanspoort?
Upozorują swoją śmierć tak dobrze, że nadzorca nie będzie zawracał sobie głowy
podrzynaniem im gardeł, a następnie, kiedy zostaną wywiezieni razem z pozostałymi ciałami,
uciekną. Nie. Nadzorca przecina gardła wszystkim zwłokom, bez względu na okoliczności.
Powiedzą nadzorcy, że Aethenir jest mistrzem wiedzy z Hoeth, który, jeżeli przywiodą
go przed oblicze Wielkiej Czarownicy, może jej przekazać sekrety magicznej obrony
Ulthuanu. Też nie. Nawet gdyby nadzorca w to uwierzył, to zabierze Aethenira, a on wraz z
Gotrekiem dalej będą gnić w celi.
Felix przygnębiony zwiesił głowę. Nie potrafił nic wymyślić. Aethenir miał rację. To
było po prostu niemożliwe. Za mało wiedzieli o tym, co znajduje się poza celą. Nie mieli
szans stworzyć realistycznego planu. Nie wiedzieli nawet, czy uda im się przejść przez
pierwszych troje drzwi.
Spojrzał na Aethenira i Gotreka. Wyglądało na to, że oni również nie wpadli na żaden
genialny pomysł. Aethenir siedział tylko, przesuwając palcami po brudnych włosach i
mamrotał coś w kółko.
- Muszę zmyć plamę. Muszę zmyć plamę.
Gotrek gapił się przed siebie niewidzącym wzrokiem, strzelając bezwiednie z palców.
Felix westchnął i oparł się o ścianę, zamykając oczy, zdeterminowany, aby jeszcze raz
przemyśleć wszystkie szanse. Musi być jakiś sposób. Musi.
*
Felix obudził się, słysząc, że Gotrek mruczy coś i podnosi się. Otworzył oczy i
rozejrzał się dokoła. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Więźniowie leżeli na
podłodze, pokasłując, jęcząc i chrapiąc jak zwykle. Zza drzwi nie dobiegały żadne dziwne
odgłosy. Klucz nie obracał się w zamku, a mimo to Gotrek rozglądał się czujnie, w pełni już
rozbudzony.
- Co się stało? - wymamrotał sennie Felix.
- Arka się zatrzymała - opowiedział Gotrek.
- Zatrzymała się? - zdziwił się Felix. - Skąd wiesz?
- Zaufaj mi, człeczyno - odparł Gotrek. - Żołądek krasnoluda wie, kiedy statek płynie,
a kiedy nie.
Felixowi serce stanęło w piersi.
- To oznacza, że dotarliśmy do Morza Mananna - wyszeptał. - To już koniec.
Po drugiej stronie Felixa Aethenir podniósł głowę.
- Co mówicie? Arka się zatrzymała?
Gotrek podnosząc się, skinął głową.
- Musimy działać natychmiast.
Felix jęknął, ale niechętnie zgodził się z krasnoludem. Nie mieli innego wyboru.
Aethenir usiadł i odgarnął włosy z czoła.
- Za dużo w tym domysłów, krasnoludzie. Czy możemy być pewni, że to właśnie
dlatego arka się zatrzymała? Może być przecież jakaś inna przyczyna.
- Możliwe - przyznał Felix, podnosząc się i stając obok Gotreka. - Ale nie możemy
ryzykować, nieprawdaż? Czarownica może uderzyć w struny harfy w każdym momencie. Być
może już jest za późno.
- Ale przecież w dalszym ciągu nie mamy planu - odparł elf płaczliwym tonem. - Jak
ma nam się udać?
- W takim razie zginiemy chwalebnie - opowiedział Gotrek, splatając skute
łańcuchami dłonie. - Do wieczornego karmienia pozostały dwie godziny. Wtedy dokonamy
próby ucieczki i będziemy walczyć, dopóki nas nie pozabijają.
Felix zerknął na krasnoluda.
- Będziemy czekać przez dwie godziny?
Gotrek spojrzał w stronę drzwi do celi.
- Bez narzędzi będę się przebijał przez te drzwi przez dłużej niż dwie godziny, a i tak
po dwóch minutach ktoś zareaguje. Musimy poczekać.
Napiął się mocno i łańcuch łączący jego kostki oraz nadgarstki pękł, jak stary suchar.
Aethenir westchnął.
- Miałem nadzieję, że uda mi się odkupić mój grzech, ale widzę, że będzie to tylko
bezsensowna śmierć.
Gotrek utkwił w nim spojrzenie, napinając kawałek łańcucha między nadgarstkami.
- Lepsza bezsensowna śmierć niż życie w hańbie.
Łańcuch pękł z metalicznym szczękiem. Krasnolud odwrócił się do Felixa i w ciągu
kilku sekund poprzerywał więżące przyjaciela łańcuchy.
- Powiedz Eulerowi, żeby przyprowadził tu swoich ludzi, to ich też uwolnię.
Felix skinął głową, po czym wstał, przeciągnął się i uniósł ramiona wysoko nad głowę.
Czuł się wspaniale! Następnie przeszedł przez tłum, okrążył koryto i podszedł do
przeciwległej ściany. Możliwość wykonywania długich kroków sprawiała mu olbrzymią
przyjemność. Przez ostatnie dni czuł się jak staruszek, wiecznie zgarbiony i karmiony
owsianką. Po zerwaniu okowów od razu nabrał nowej energii.
Euler i kilku jego ludzi siedzieli pod ścianą i grali w jakąś grę z użyciem kamyków,
rzucając je do wydrapanego na brudnej podłodze okręgu. Pozostali spali albo gapili się w
ścianę.
Gdy Felix zbliżał się w jego stronę, łysiejący pirat zerknął na niego, od razu
zauważając zwisające z nadgarstków rozerwane łańcuchy.
- A więc nadszedł czas, Jaeger?
- Tak - odparł Felix. - Ruszamy, gdy ponownie pojawi się wózek z jedzeniem. Idźcie
do Gotreka, rozerwie wasze łańcuchy.
Ludzie Eulera ucieszyli się, słysząc te słowa i zaczęli podnosić się z ziemi. Felix już
miał zamiar odwrócić się i odejść, ale zatrzymał się i ponownie zwrócił się do Eulera:
- Ehm, Euler?
- Aye? - zapytał kupiec, podnosząc się na równe nogi.
- Posłuchaj mnie przez chwilę - zaczął Felix. - Te elfie wiedźmy, z którymi
walczyliście, są w posiadaniu potężnej broni, Harfy Zagłady. Jest to magiczny instrument, za
pomocą którego można równać i wypiętrzać góry. Mają zamiar go użyć, aby zamknąć Morze
Mananna.
- Hę? - Euler wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami. - Niby jak mają
zamiar tego dokonać?
Niektórzy z jego ludzi odwracali się do nich, przysłuchując się rozmowie.
- Mają zamiar podnieść dno morskie i zablokować ujście rzeki wpływającej do morza -
wyjaśnił Felix. - Wywoła to olbrzymią falę, która zniszczy Marienburg, a może nawet
Altdorf, nie wspominając o tym, że uniemożliwi cały handel morski.
- To jakiś żart, Jaeger? - Euler nie wyglądał na przekonanego. - Bo nie uważam, żeby
to było szczególnie zabawne.
Felix potrząsnął głową.
- To nie jest żart. To główny powód, dla którego cię oszukałem i wysłałem was w
pogoń za czarownicami. Chciałem je zatrzymać, zanim będą miały okazję użyć harfy -
spojrzał Eulerowi prosto w oczy. - Podejrzewamy, że będą chciały jej użyć teraz, chyba że je
powstrzymamy. Pomożecie nam? Czy przedrzecie się z nami na górę arki, żeby odnaleźć
wiedźmę i harfę?
- Co? - Euler aż się zakrztusił. - Przecież to samobójstwo.
- Racja - zgodził się Felix.
Euler podniósł ręce i odwrócił się plecami.
- Wybacz, Herr Jaeger. Nie jesteśmy bohaterami. W zatoce rozdzielamy się i każdy
idzie w swoją stronę tak, jak ustaliliśmy.
- Czy naprawdę będziesz mógł ze spokojnym sumieniem stać z boku i patrzeć, jak
Marienburg ginie? - zapytał Felix ze złością w głosie. - Ponieważ to się właśnie stanie, gdy
wiedźma uwolni moc drzemiącą w harfie. Twoje rodzinne miasto zniknie z powierzchni
ziemi. Twoje cenne imperium kupieckie przestanie istnieć.
Euler wzruszył ramionami.
- A co będę z tego miał, jeśli przetrwa, a ja zginę, pomagając wam?
- Nie masz tam żadnej rodziny? Pozwolisz im zginąć z powodu własnego tchórzostwa?
Pirat spojrzał na niego błyszczącymi złością oczyma, a łańcuchy zagrzechotały, gdy
zwinął dłonie w pięści.
- Już raz mnie oszukałeś, sabotażysto, ale nie pozwolę ci na to po raz kolejny. Jeżeli
chcesz iść na górę w poszukiwaniu skarbu czy czegokolwiek innego, to twoja sprawa, ale nie
wciągniesz mnie w to. Nie mam zamiaru poświęcać życia mojego ani moich ludzi w imię
twojej chciwości.
Roześmiał się, a jego śmiech zabrzmiał ostro i nieprzyjemnie.
- Harfa, którą można wypiętrzać góry? Nie byłeś w stanie wymyślić nic lepszego niż
to?
Minął Felixa, trącając go lekceważąco i ominąwszy koryto skierował się w stronę
Gotreka, a w ślad za nim jego ludzie. Niektórzy z nich jednak oglądali się przez ramię na
Felixa, marszcząc brwi w zamyśleniu.
Felix westchnął, zastanawiając się, czy powinien jeszcze raz spróbować przekonać
Eulera. Wydawało się jednak, że nie ma to najmniejszego sensu. Kupiec miał tak oszukańczą
naturę, że nie był w stanie uwierzyć, że ktoś inny może mówić prawdę.
Szurając nogami, wrócił razem z piratami do Gotreka. Zabójca rozerwał już okowy
Aethenira i był teraz otoczony przez tłum więźniów zdumionych tym pokazem siły. Napierali
na niego ze wszystkich stron, mężczyźni i kobiety wyciągający nadgarstki w jego stronę.
Gotrek, nie okazując zmęczenia, przerywał łańcuchy jedne po drugich. Wystarczały trzy
mocne pociągnięcia i okowy pryskały.
Wtedy nadeszli ludzie Eulera, przepychając się między słabszymi więźniami i
wreszcie stając przed obliczem Gotreka z szyderczymi uśmieszkami na twarzach. Gotrek
uwolnił ich również, nie patrząc nawet na tych, których wyswobadzał.
Felix rozejrzał się po twarzach więźniów napierających tłumnie do przodu. Większość
z nich była w tak skrajnym stadium niedożywienia i osłabienia, że ledwie trzymali się na
nogach. Tylko kilkoro z nich wyglądało lepiej niż ożywione zwłoki. Gdyby doszło do walki,
przydaliby się tyle co nic. Mimo wszystko jednak, bez Eulera i jego ludzi, Felix, Aethenir i
Gotrek byli tylko w trójkę, a w trójkę nie zajdą daleko.
Felix przepchnął się przez tłum i stanął przy Gotreku, aby przyciągnąć uwagę
współwięźniów.
- Mroczne Elfy mają zamiar zniszczyć Marienburg i Imperium - odezwał się głośno. -
Jeżeli ktoś z was potrafi machać mieczem, potrzebujemy ochotników, którzy pomogą nam je
zatrzymać. Będzie to pewna śmierć, ale tym samym ocalicie wasze rodziny w domach.
Tylko kilkoro więźniów zareagowało na jego apel. Większość wydawała się zbyt
zobojętniała, żeby zrozumieć to, co powiedział. Chcieli tylko pozbyć się łańcuchów, aby móc
z powrotem poruszać rękami i nogami.
Felix westchnął ciężko i poddał się. Przynajmniej spróbował.
*
Klucz obrócił się w zamku i do środka weszło jak zwykle czterech strażników z
wyciągniętymi mieczami. Felix zerknął nerwowo na współwięźniów, modląc się w duchu,
aby nie wykonali jakiegoś przedwczesnego ruchu. Wbrew jego obawom nawet trochę
zwlekali, z niepokojem obserwując niewolników przeszukujących celę w poszukiwaniu
zwłok. Tymczasem do środka weszły krasnoludy z ciężkim kotłem zwisającym z żelaznego
drąga na grubych łańcuchach. Gotrek, Felix i Aethenir ruszyli w kierunku koryta, szurając
nogami i trzymając nadgarstki blisko siebie, by ukryć fakt, że ich łańcuchy są rozerwane. To
samo uczynił Euler i jego najsilniejsi ludzie tłoczący się po drugiej stronie żłobu, jak najbliżej
kotła. Reszta więźniów kłębiła się za nimi. Większość z nich pamiętała, aby trzymać
nadgarstki i kostki razem.
Felix wymienił z Eulerem i Aethenirem nerwowe skinienie głową, podczas gdy
krasnoludzcy niewolnicy podeszli do koryta i zaczęli przechylać kocioł. Nadszedł ten
moment. Mimo że byli potwornie głodni, nie mogli sobie pozwolić na to, żeby zabrać się
teraz do jedzenia. Ich oszustwo wyszłoby na jaw, gdy tylko spróbowaliby zanurzyć dłonie w
owsiance.
Ze zwierzęcym rykiem Gotrek wyskoczył i uderzył młodszego krasnoluda w kark.
Niewolnik zatoczył się w tył, a żelazny drąg ześliznął mu się z ramienia, powodując, że
kocioł z hukiem uderzył o ziemię, rozpryskując dokoła owsiankę. Zanim nadzorca czy
strażnicy zorientowali się, co się stało, Gotrek chwycił kocioł za przytwierdzone do niego
łańcuchy i zamachnął się nim, podczas gdy krasnoludy padły na ziemię. Nadzorca krzyknął i
ruszył przed siebie, ale zaraz runął na podłogę z nogami zmiażdżonymi przez wirujący kocioł.
Strażnicy zaczęli krzyczeć i ruszyli w stronę krasnoluda z uniesionymi mieczami, ale
Felix, Euler i pozostali otoczyli dwóch z nich i pociągnęli ich na podłogę, rozbijając im
czaszki o kamienne płyty. Pozostałych dwóch niezbyt rozsądnie weszło w orbitę kotła i
zostało zmiażdżonych, padając na ziemię z połamanymi rękami i nogami. Wszystko dokoła
obryzgane było owsianką. Zbieracze zwłok odwrócili się, słysząc zamieszanie, i zaczęli
wzywać pomocy, ale więźniowie przyskoczyli do nich i szybko ich uciszyli.
Aethenir rozsądnie usunął im się z drogi.
Felix podniósł się ponownie i ujrzał, że nadzorca próbuje przesunąć się po podłodze w
stronę leżącego nieopodal miecza. Felix skoczył na niego i z powrotem przygniótł go do
posadzki całą swoją wagą, po czym wyciągnął zza paska druchii jego sztylet i wbił go elfowi
w brzuch, przesuwając ostrze aż pod żebra.
- To za uderzenie biczem - wysyczał mu do ucha, kiedy druchii rzucał się pod nim w
śmiertelnych drgawkach.
Zabrał miecz nadzorcy i zerwał pęk kluczy wiszący u jego paska. Rzucił go jednemu z
więźniów.
- Otwórz pozostałe cele.
Rozejrzał się dokoła. Euler i pozostali wykańczali właśnie dwóch strażników, których
ściągnęli na podłogę, a Gotrek podnosił kocioł z zamiarem spuszczenia go na głowę drugiego
ze zmasakrowanych strażników. Czaszka druchii pękła z nieprzyjemnym trzaskiem. Mózg
pierwszego już rozpływał się na kamiennych płytach. Więźniowie właśnie zabili zbieraczy
zwłok.
Felix potrząsnął głową w zdumieniu. Udało im się! Nie minęło trzydzieści sekund, a
strażnicy i nadzorca leżeli martwi. Z głównego pomieszczenia słychać było już
wywrzaskiwane pytania, czterech dodatkowych strażników niepokoiło się odgłosami
dobiegającymi z celi. Felix odwrócił się w stronę drzwi, a tymczasem Euler, Jedno-Ucho i
Złamany-Nos, a także jeszcze jeden z członków załogi uzbroili się w miecze martwych
strażników. Gotrek wziął żelazny drąg, którego niewolnicy używali do przenoszenia kotłów.
Felix głośno przełknął ślinę, obawiając się tego, co zaraz miało nastąpić. Ta walka to był
dopiero początek, a jego kończyny już drżały z osłabienia i głodu. Czuł się zbyt wycieńczony,
żeby utrzymać miecz.
- Zabójco - odezwał się młodszy z krasnoludzkich niewolników, wstając z podłogi i
kłaniając się przed Gotrekiem. - Pozwól mi pójść z wami. Pomogę wam znaleźć drogę.
- Farnir, ty głupcze! - zganił go starszy krasnolud. - Panowie cię zabiją!
Gotrek odepchnął młodego krasnoluda na bok.
- Już pokazałeś mi drogę, łamaczu przysiąg - powiedział, po czym w lewej dłoni zebrał
łańcuchy przymocowane do kotła i ruszył w stronę drzwi, trzymając żelazny drąg w prawicy i
ciągnąc olbrzymi gar za sobą jakby to była głowa jakiegoś pokonanego giganta.
Felix i Euler wypadli z celi tuż za nim, a za nimi podążyła załoga pirackiego statku
oraz Aethenir ostrożnie kryjący się z tyłu. Czterech dodatkowych strażników zbliżało się z
wyciągniętymi mieczami w stronę otwartych drzwi do lochu, podczas gdy zza kraty trzech
pozostałych oraz skryba obserwowali z niepokojem sytuację i wykrzykiwali pytania. Obok
drzwi do celi stały dwa olbrzymie wózki, a na każdym z nich załadowane były olbrzymie
kotły. Dwóch muskularnych krasnoludzkich wojowników stało przy jednym z nich, gapiąc się
ze zdumieniem na wypadających z celi więźniów.
Czterech strażników krzyknęło i natarło na nich, unosząc miecze. W odpowiedzi
Gotrek wydał z siebie ryk i ponownie zamachnął się olbrzymim kotłem, a następnie wypuścił
z dłoni łańcuch. Gar poleciał w stronę strażników, przewracając jednego i zmuszając
pozostałych do wskoczenia na niskie drewniane przegrody dzielące pomieszczenie. Felix,
Euler i pozostali ruszyli do ataku, zanim przeciwnicy mieli szansę otrząsnąć się z szoku.
Felix ciął jednego z nich w szyję, gdy ten próbował się podnieść, po czym sparował
gwałtowne natarcie kolejnego druchii. Jego ramię było tak słabe, że cios drugiego napastnika
prawie spowodował, że trzymany przez Felixa miecz ciął go w twarz. Odsunął się, o włos
tylko unikając kolejnego wściekłego ataku. Przeklął. Wyglądało na to, że nawet byle strażnik
więzienny był lepszym i szybszym szermierzem od niego. Zamachnął się desperacko w stronę
śmigającego ostrza strażnika, w tej samej chwili zdając sobie sprawę, że to nie wystarczy, aby
go powstrzymać, ale wtem żelazny drąg uderzył druchii w głowę i roztrzaskał mu czaszkę jak
skorupkę jajka.
Felix rozejrzał się dokoła. Gotrek z rykiem zmierzał w stronę Eulera i jego trzech
ludzi, którzy próbowali pokonać ostatniego strażnika walczącego nad wyraz dzielnie.
Jeden z piratów zatoczył się do tyłu z krzykiem, trzymając się za ziejącą w brzuchu
olbrzymią ranę. Gotrek odepchnął go na bok i spuścił drąg na ramię druchii, wytracając mu
miecz z dłoni. Piraci zwalili elfa z nóg, a następnie posiekali go na kawałki w napadzie zbyt
długo tłumionej furii.
Za polem walki z cel wydostawali się oszołomieni więźniowie, mrugając z
niedowierzaniem oczami i poruszając się jak lunatycy. Więzień, któremu Felix cisnął pęk
kluczy, otwierał po kolei drzwi do lochów i machał rękami do ludzi znajdujących się w
środku.
- Jesteście wolni! Wolni! - krzyczał.
Felix przez chwilę zastanowił się, czy zrobił przysługę tym biednym, na
wpółzagłodzonym ludzkim wrakom, uwalniając ich. Najprawdopodobniej zostaną zabici
przez strażników za próbę ucieczki. Ale nie czas było teraz o tym myśleć.
Piraci odebrali martwym strażnikom miecze i sztylety, a potem rzucili się w stronę
kraty. Gotrek i Felix ruszyli w ślad za nimi, przepychając się do przodu, w samą porę, aby
ujrzeć trzech strażników wypadających z pokoju dla straży i trzymających dziwnie
wyglądające kusze. Skryba zniknął w drugim pomieszczeniu i Felix usłyszał metaliczny
dźwięk dzwonka alarmowego.
Gotrek, Felix oraz pozostali uderzyli w pręty kraty, dźgając przez nie mieczami, ale
strażnicy odsunęli się na bezpieczną odległość i zaczęli szyć do nich z kusz. Jeden z bełtów
minął Felixa o włos. Któryś z piratów nie miał tyle szczęścia. Mężczyzna odsunął się,
krzycząc przeraźliwie i trzymając się za twarz. Felix poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku,
gdy ujrzał jak nowe bełty pojawiają się łuzach strzelniczych, a cięciwy napinają się
samoczynnie. Nie mieli szans!
Felix i piraci machali mieczami, ale tylko uzbrojony w długi pręt Gotrek był w stanie
dosięgnąć strażników. Wytrącił jednemu z nich kuszę z dłoni, a drugiego grzmotnął w ramię,
powodując, że ten chybił.
Strażnik z kluczami przy pasie wystrzelił w Zabójcę, ale Gotrek schylił się i bełt utkwił
w ciele jednego z więźniów. Zabójca ponownie dźgnął drągiem klucznika, ale chybił.
Strażnik się uchylił i zawrócił wraz z towarzyszami do pokoju strażników, zbyt późno zdając
sobie sprawę, że nie powinni go w ogóle opuszczać. Gotrek mierzył w klucznika, ale uderzył
innego z druchii, przewracając go na podłogę.
Z przekleństwem na ustach Felix przycisnął się do krat, obrócił w dłoniach sztylet
nadzorcy i cisnął nim przed siebie. Nóż uderzył klucznika rękojeścią w tył głowy i druchii
osunął się po ścianie, padając tuż obok przewróconego strażnika.
- Dobra robota, człeczyno - pochwalił go Gotrek.
Niestety, ciosy nie wystarczyły, żeby zupełnie wyeliminować obydwu strażników.
Natychmiast zaczęli się podnosić na nogi. Na szczęście upadli blisko prętów i piraci
wykończyli ich w kilka chwil. Martwy klucznik z powrotem przewrócił się na posadzkę. Jego
lewa stopa znajdowała się kusząco blisko krat. Felix wsunął ramię pomiędzy pręty, próbując
chwycić za kostkę druchii, ale ostatni strażnik złapał towarzysza za ramię i pociągnął go w
stronę pokoju strażników. Felix ciągnął w przeciwną stronę, postękując z wysiłku, a kostka
klucznika wyślizgiwała się z jego dłoni. Wtem w przód wystrzelił drąg Gotreka i uderzył
ostatniego strażnika w pierś. Ten upadł na plecy, głośno nabierając powietrza.
Felix ciągnął z całej siły, a nie miał jej w tej chwili zbyt wiele. Udało mu się
przyciągnąć martwego strażnika o kilkadziesiąt centymetrów bliżej prętów. Puścił kostkę i
sięgnął po klucze. Były już tylko kilka centymetrów od koniuszków jego palców.
Ostatni ze strażników usiadł, ciężko dysząc i podczołgał się, aby ponownie chwycić za
ramię zabitego klucznika. Z trzaskiem, od którego Felixowi zadzwoniło w uszach, drąg
Gotreka uderzył druchii w ramię i posłał go z powrotem na podłogę.
Felix ponownie pociągnął za kostkę martwego klucznika i przyciągnął go jeszcze o
kilka centymetrów bliżej. Wyciągnął przed siebie dłoń i tym razem zacisnął palce wokół
kółka z kluczami. Były do niego przymocowane dwa klucze. Zerwał pęk z paska strażnika i
przełożywszy ramię przez kraty rzucił klucze Aethenirowi, który wyczekiwał niespokojnie,
kryjąc się za piratami.
Wysoki Elf podszedł do klatki, podczas gdy Felix, Gotrek i piraci nie spuszczali oka z
drzwi. Włożył w zamek jeden z kluczy. Nie pasował. Euler przeklął głośno.
Spróbował drugim i rozległo się cudowne kliknięcie. Euler i Felix przepchnęli się
obok niego, otwierając drzwi na oścież i dla pewności dźgając jeszcze raz martwych
strażników.
Podczas gdy piraci ogołocili martwych strażników z mieczy i kusz, a następnie ruszyli,
żeby przeszukać ich pokój, Gotrek podszedł ciężkim krokiem do drzwi wyjściowych,
kratownicy z ciężkich żelaznych prętów, i potrząsnął nimi. Ledwie zaskrzypiały. Przez
otwory Felix dostrzegł niespokojne poruszenie na końcu krótkiego korytarza.
- Dalej, krasnoludzie - rzucił niecierpliwie Euler. - Nie mów mi, że skończyliśmy,
zanim na dobre zaczęliśmy. Myślałem, że macie plan.
Gotrek dokładnie przyglądał się krawędziom drzwi, nie zważając na gadaninę Eulera.
Zarówno zamki, jak i zawiasy, były ukryte we framudze za idealnie dopasowanymi
kamieniami.
- Przeklęci krasnoludzcy niewolnicy zbudowali to zbyt dobrze dla swoich panów -
warknął Zabójca. - Może być trudniej niż myślałem.
Bełt o czarnym drzewcu odbił się od kratownicy i zagrzechotał wpadając do
pomieszczenia. Jeszcze kilka polecało w stronę kratownicy, ale z tych żaden się nie przebił.
Felix odsunął się do tyłu i ponownie spojrzał przez kratownicę. Pół tuzina strażników
ustawiło się na końcu krótkiego korytarza i mierzyło w nich z samopowtarzalnych kusz.
- Na głębie Mananna! - ryknął Euler. - No to po nas.
- Jeszcze nie. Chodźcie - Gotrek odwrócił się od drzwi i pospieszył w stronę centralnej
części pomieszczenia, przepychając się przez wypływający z cel tłum uwolnionych więźniów
i zmierzając ku masywnym wózkom.
- Odsuńcie się od drzwi! - krzyknął.
Felix, Euler i jego piraci podążyli za Zabójcą, z zaciekawieniem przyglądając się jego
działaniom. Gotrek obejrzał oba wózki. Każdy z nich przewyższał wysokością człowieka i na
każdym mieściło się dwanaście kotłów - sześć u góry i sześć na dole, wszystkie zwisające na
łańcuchach z potężnych drewnianych bali wbudowanych w masywny stelaż. Na pierwszym
wózku, tym samym, który przywoził posiłki do ich celi, brakowało jednego kotła, a wszystkie
pozostałe, oprócz dwóch ostatnich, były puste. Tymczasem wszystkie kotły na drugim wózku
były pełne.
- Ten - Zabójca poklepał drugi wózek. - Obróćcie go.
Felix wraz z kilkoma piratami powoli przesunęli załadowany wózek, aż wreszcie
stanął na wprost drzwi. Tymczasem Gotrek podszedł do drugiej konstrukcji i ściągnął ze
stojaka puste kotły. Przyniósł je do wyładowanego wózka i używając łańcuchów
przymocował z przodu, tworząc coś w rodzaju czubka tarana. Następnie obszedł wózek i
dołączył do pozostałych z tyłu.
Farnir, młody krasnoludzki niewolnik, a także dwa pozostałe krasnoludy pchające
wcześniej wózek podeszły do nich.
- Pozwólcie nam sobie pomóc - poprosił Farnir. - Proszę.
Gotrek nie odpowiedział ani słowem, tylko odwrócił się plecami.
Stojąc w drzwiach do celi, stary krasnolud krzyknął do pozostałych.
- Nie! Zostańcie tutaj! Poczekajcie na panów!
- Zejść z drogi! - krzyknął Felix, machając ręką na bezcelowo błąkających się
więźniów.
- Teraz! - krzyknął Gotrek i naparł na wózek. Felix i piraci dołączyli do niego. Wózek
zaczął się powoli toczyć, ale szybko nabrał prędkości, jadąc po kamiennych płytach. Zaczęli
biec szybciej. Zwisające na łańcuchach kotły kołysały się, skrzypiąc i rozlewając swoją
zawartość.
Jeżeli drzwi nie puszczą, pomyślał Felix, to będzie bolało.
Wózek przejechał przez otwarte drzwi z kilkoma centymetrami luzu po bokach, po
czym rąbnął w kratownicę z takim hukiem, jakby uderzyły o siebie dwa krasnoludzkie
pancerniki. Dwanaście wypełnionych, rozkołysanych kotłów z impetem uderzyło w drzwi
chwilę później, dodając swój impet oraz rozpryskując wszędzie wodę i owsiankę. Stelaże
popękały i poszły w drzazgi, a niektóre z kotłów zsunęły się z haków i roztrzaskały o
posadzkę.
Kratownica niestety nie ustąpiła. Felix i pozostali siłą rozpędu uderzyli w tył wózka.
Na Felixa wpadł biegnący za nim pirat, w wyniku czego stracił ząb, rozorał sobie policzek o
drewnianą ramę, a także czuł, że ma połamane żebra od uderzenia w uchwyt wózka. Miał
rację. Bolało.
Rycząc i klnąc Gotrek, Felix i piraci odstąpili od wózka, żeby zbadać, jakie szkody
wyrządził drzwiom. Pręty kratownicy wybrzuszyły się w miejscu, w którym uderzyły w nie
przednie kotły i framuga drzwi była wgnieciona, ale zawiasy wciąż trzymały, a rygiel wcale
się nie poluzował.
- Jeszcze raz! - krzyknął Gotrek i zaczął ciągnąć za uchwyt.
Kiedy ciągnęli improwizowany taran z powrotem do dużego pomieszczenia, niczyjej
uwadze nie umknął fakt, że wózek stracił wiele ze swojej strukturalnej spójności. Kółka były
powykrzywiane, a niektóre z kotłów zwisały pod dziwnymi kątami, ale mimo wszystko wciąż
się toczył. Kiedy ustawili się z powrotem w gotowości, Gotrek nałożył na przód kolejny
kocioł, bo poprzedni roztrzaskał się i prawie zupełnie spłaszczył przy pierwszym uderzeniu.
Znowu ruszyli do przodu.
Tym razem wszystko drżało i terkotało, kiedy wózek podskakiwał na nierównej
podłodze, ale musieli starać się utrzymać go w pionie. Jeden z kotłów zaczepił krawędzią o
drzwi do kraty, kiedy przez nie przebiegali, ale udało im się wymanewrować i uderzyli znowu
w drzwi do korytarza.
Tym razem hałas był nawet gorszy, a kotły i drzazgi poleciały wszędzie, ale rezultat
był taki, że z ogłuszającym szczękiem atakowane drzwi ustąpiły i przedarli się przez nie.
Zataczając się lekko, wpadli do szerokiego korytarza tuż za szybko oddalającym się wózkiem.
- Dalej! - wrzasnął Gotrek.
Felix i pozostali posłuchali polecenia i puścili się biegiem w głąb korytarza w stronę
linii łuczników, a tymczasem strzały odbijały się rykoszetem od kołyszących się kotłów i
utykały w roztrzaskanych drewnianych belkach. Reszta piratów ruszyła za nimi, poruszając
się w nierównym podwójnym szeregu za załogą wózka. Niektórzy z nich trzymali przed sobą
kotły jak tarcze, inni strzelali z kusz zabranych martwym strażnikom.
Felix usłyszał wykrzykiwane rozkazy i łucznicy zniknęli im z pola widzenia, chowając
się gdzieś po lewej. Wtem, jakieś dziesięć kroków od końca korytarza, prawe przednie koło
wózka odpadło i odleciało w bok. Wózek z przeraźliwym wizgiem przejechał kilka metrów
na jednej z osi, żłobiąc rowek w kamiennych płytach. Gotrek, Felix i pozostali pchający
niestety nie zatrzymali rozpędzonego wózka w odpowiednim momencie i ten skręcił nagle,
obracając się na wlekącej się po posadzce osi, po czym przewrócił się i rozbił o jedną ze
ścian. Przy uderzeniu rozległ się huk uderzających o siebie kotłów i pękających drewnianych
belek, a przed nim rozlała się fala wody i spleśniałej owsianki.
Uciekinierzy zatrzymali się tuż przed końcem korytarza, nie chcąc wpaść pod grad
strzał i ostrożnie wychylili się do przodu. Felix zerknął w prawo i lewo, starając się dostrzec
jak najwięcej szczegółów.
Pomieszczenie było duże i ośmioboczne - skrzyżowanie czterech korytarzy, takich
samych jak ten, w którym właśnie się znajdowali. Łucznicy wycofali się do tunelu
znajdującego się po ich lewej. W skośnej ścianie po ich prawej stronie znajdowały się kolejne
żelazne drzwi - strzegące szerokich schodów wiodących do góry w ciemność. Za kratami
stało sześciu strażników, uzbrojonych w miecze i kusze.
- Ogień krzyżowy - westchnął załamany Felix.
- I kolejne drzwi, do których nie mamy klucza - dodał Aethenir.
- Nie myślcie, że tym razem też uda nam się zrobić użytek z wózka - stwierdził Euler.
Gotrek patrzył na drzwi swym jedynym okiem, głębiej wsuwając się do pomieszczenia
niż Felix, żeby mieć lepszy widok, ale wciąż zachowując bezpieczny dystans. Tym razem nie
była to kratownica, ale szereg blisko siebie umieszczonych żelaznych prętów, które sięgały od
podłogi do sufitu i pomiędzy którymi umocowano szerokie drzwi z pionową zasuwą. Żeby
lepiej się przez nie strzelało, pomyślał Felix, nerwowo przełykając ślinę.
Ale Gotrek nie wyglądał na zniechęconego.
- Łatwizna - powiedział w końcu i zwrócił się do Eulera. - Kotły jako tarcze dookoła
mnie i kusze pośrodku.
Euler skinął głową i gwizdnął na czterech swoich ludzi. Wzięli cztery kotły, owinęli
łańcuchy wokół ramion, żeby móc je trzymać jak tarcze, po czym ścisnęli w drugiej dłoni po
kuszy. Felix chwycił piąty kocioł, stękając pod jego ciężarem. Nawet puste, kotły były
straszliwie ciężkie, a mimo wszystko Gotrek wymachiwał jednym z nich jak maczugą.
Następnie Felix i czterej piraci uformowali ciasny krąg wokół Gotreka, podczas gdy reszta
piratów i więźniów przygotowywała się do wbiegnięcia przez drzwi, gdy tylko zostaną
otwarte. Felix zauważył, że mimo dezaprobującego spojrzenia Gotreka dołączyło do nich
trzech młodych krasnoludzkich niewolników.
- Teraz - dał znak Gotrek.
Felix i pozostali wbiegli do środka, a następnie skierowali się na prawo, mierząc we
wrota. Bełty kusz momentalnie zaczęły odbijać się od kotłów i padać im pod stopy, a Felix
musiał zwolnić krok, żeby dostosować go do tempa Gotreka. Pokusa ucieknięcia przed
obstrzałem była prawie nie do odparcia.
Gdy dotarli do drzwi, piraci wsadzili kusze pomiędzy pręty i zaczęli strzelać do
znajdujących się za nimi strażników, spychając ich w stronę schodów. Gotrek dźgał żelaznym
drągiem. Framuga drzwi składała się z czterech długich żelaznych prętów zespawanych ze
sobą tak, że tworzyły prostokąt, a przestrzeń między nimi a tkwiącymi w nich drzwiami miała
około dwa palce szerokości. Wystarczająco dużo miejsca, żeby Gotrek mógł wsunąć tam
końcówkę pręta i podważyć konstrukcję, co właśnie uczynił. Włożył czubek drąga w
przestrzeń tuż ponad zasuwą i zaczął przesuwać w obie strony, starając się ją wyważyć tak,
aby rygiel wypadł z zamka i drzwi otworzyły się na oścież.
Gotrek przykucnął i napiął mięśnie. Framuga skrzypnęła. Felix i pozostali kucnęli
wraz z nim, starając się jak najbardziej chować za kotłami i jednocześnie strzelając zza nich
do łuczników druchii za drzwiami. Elfy wycofały się na schody i odpowiadały ogniem. Coraz
więcej bełtów odbijało się od kotła, za którym schował się Felix. Grot jednego z nich wbił się
w metal. Jeden z piratów zawył, gdy strzała przeszyła jego nagą stopę i niemal upadł na
podłogę.
Gotrek wciąż napierał. Framuga wyginała się, ale wciąż niewystarczająco. Drąg zginał
się coraz bardziej. Felix bał się, że zaraz pęknie.
- Zdawało mi się, że powiedziałeś, że to będzie łatwizna - rzucił Felix.
- Zamknij się, człeczyno - sarknął Gotrek w odpowiedzi.
Jeden ze strażników osunął się na ziemię z bełtem sterczącym z piersi. Jeszcze jeden
odwrócił się i ruszył biegiem w górę schodów, pozbawiony bełtów, ale pozostali czterej wciąż
strzelali. Piekąca strużka bólu przebiegła po goleni Felixa, gdy rozorało ją ostrze grotu.
Kolejny bełt odbił się od kamiennej posadzki i utkwił w łydce Gotreka. Krasnolud skrzywił
się, ale nie przestawał napierać.
- Szybciej, krasnoludzie - rzucił przez zaciśnięte zęby jeden z piratów.
Felix usłyszał zbliżający się ku nim tupot bosych stóp, ale zanim zdołał się odwrócić,
żeby spojrzeć, co się dzieje, ktoś przepchnął się między dwoma kotłami. Felix omal nie ciął
mieczem, ale zatrzymał się, ujrzawszy, że ma przed sobą Farnira. W ramieniu krasnoluda
tkwił bełt.
Niewolnik bez słowa chwycił drąg w połowie długości i wspomógł Gotreka. Framuga
drzwi jęknęła. Felix przygotował miecz. Piraci wystrzeliwali w stronę Mrocznych Elfów
ostatnie bełty.
- Raz, dwa, TRZYYY! - wrzasnął Gotrek i wraz z Fornirem naparli ze zdwojoną siłą.
Metal zatrzeszczał i nagle Gotrek oraz Farnir zachwiali się, a drzwi puściły z trzaskiem i
stanęły przed nimi otworem.
Strażnicy na schodach upuścili kusze i ruszyli w dół, żeby zamknąć drzwi, ale było już
za późno. Felix i piraci przedarli się do środka, osłaniając się prowizorycznymi tarczami,
zepchnęli ich do tyłu i pocięli, zanim tamci mieli szansę wyciągnąć miecze. Gotrek i pozostali
byli tuż za nimi. Zabójca podciął nogi drągiem dwóm strażnikom, a Felix przewrócił
kolejnego swoim kotłem. Ciął Mrocznego Elfa w gardło, przechodząc nad nim, po czym
odwrócił się szukając kolejnego napastnika. Na placu nie było już żadnego wroga. Piraci
wykończyli wszystkich.
Felix odrzucił kocioł z westchnieniem ulgi. Miał wrażenie, że ma pogruchotane ramię
od samego noszenia go. Nagle usłyszał tupot zbliżających stóp. Felix odwrócił się i ujrzał
Aethenira, Eulera oraz resztę piratów, a za nimi tłum więźniów biegnących w ich stronę.
Kilku pierwszych upadło pod strzałami elfów schowanych w przeciwległym korytarzu, ale
tłum niepowstrzymanie przelewał się w ich stronę.
Gotrek wyciągnął z łydki tkwiący w niej bełt, a tymczasem pierwsi piraci wpadli przez
drzwi i zbroili się w to, co mieli przy sobie martwi strażnicy. Aethenir wziął sobie kuszę.
- Dobra robota, krasnoludzie! - krzyknął Euler.
Zabójca wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę schodów.
- To dopiero początek.
Felix i Aethenir stanęli obok niego, po czym zaczęli wspinać się po schodach
wiodących w ciemność, podczas gdy Euler, jego piraci i cała reszta podążali za nimi.
Felix obawiał się, że na górze będzie na nich czekał cały garnizon arki, ale mimo że
słyszeli dzwonki alarmowe dźwięczące z każdej strony, to posiłki najwyraźniej wciąż były w
drodze. Bardzo był z tego powodu zadowolony. Po przejściu sześciu pięter obficie się spocił i
miał wrażenie, że jego nogi są zrobione z galarety.
Aethenir oparł się o ścianę z na wpółprzymkniętymi oczami. Za jego plecami Euler
ciężko dyszał z dłońmi opartymi o kolana, a pozostali piraci wokół niego z trudem dochodzili
do siebie, spoglądając nieufnie w górę i w dół na szeroki korytarz o wysokim sklepieniu. Po
chwili Euler pozbierał się i stanął prosto.
- No dobra - odezwał się. - Którędy do zatoki?
- Jesteś pewien, że nie zmieniłeś zdania, Euler? - zapytał Felix.
Euler roześmiał się.
- Niczego tak w życiu nie byłem pewien, jak właśnie tego.
Gotrek wskazał lewą stronę korytarza. Euler skłonił się przed nim.
- Dziękuję, Herr krasnoludzie. Wyświadczyłeś nam wielką przysługę - następnie z
uśmiechem na ustach odwrócił się do Felixa. - No cóż, Herr Jaeger, przyszedł czas się
pożegnać.
Felix skinął głową, nie zamierzając silić się wzorem pirata na udawaną serdeczność.
- Żegnaj, Euler. Powodzenia, czy co tam.
Euler uśmiechnął się nieco szerzej.
- Nie rozumiesz, Herr Jaeger. To jest ostateczne pożegnanie.
Z tymi słowy Euler i jego piraci ruszyli do ataku.
16

Felix zatoczył się do tyłu, desperacko próbując parować ciosy Eulera. Był tak
wyczerpany i zaskoczony, że ledwo unikał ostrza napastnika. Tuż za nim Gotrek ryknął, gdy
miecz ciął go po plecach. Następnie obrócił się w miejscu i zamachnął żelaznym drągiem,
uderzając nim w atakującego pirata. Aethenir kulił się przy ścianie, próbując pozostać
niezauważonym dla napastników.
- Euler! - wrzasnął Felix, kontrując kolejny atak. - Co to ma znaczyć?
- Myślałeś, że po tym wszystkim, co mi zrobiłeś, oddam długouchym satysfakcję z
zabicia ciebie? - wycharczał Euler.
Roześmiał się nieprzyjemnie, aż dostał zadyszki.
- Miałem zamiar poczekać, aż znajdziemy się na statku, ale skoro wybrałeś
samobójstwo, to musiałem się zdecydować: teraz albo nigdy.
Naparł, tnąc z rozmachem. Miał krótki, urywany oddech, a jego oczy płonęły dzikim
blaskiem. Felix, blokując jego szaleńcze ciosy, zauważył kątem oka jednego z ludzi Eulera,
padającego z krzykiem pod ciosem Gotreka, z ramieniem wygiętym pod nienaturalnym
kątem. Dwóch pozostałych piratów leżało na podłodze, trzymając się za golenie.
- Przecież to czyste szaleństwo, Euler - starał się mu przemówić do rozsądku Felix,
podczas gdy w powietrzu słychać było przenikliwy dźwięk alarmowych dzwonków.
- Pozbawiasz się szansy ucieczki. Nadchodzą druchii. Lepiej stąd uciekaj!
- Nie, dopóki z tobą nie skończę! - Euler odbił miecz Felixa i wykonał gwałtowny ruch
do przodu, celując w jego nagą pierś, ale był tak wyczerpany i osłabiony dniami spędzonymi
w niewoli, że atak okazał się zbyt powolny. Felix zdołał odepchnąć miecz pirata i sprawić, że
ten stracił równowagę.
Euler obrócił się, rycząc z wściekłości, po czym zamachnął się gwałtownie, chcąc
spuścić miecz w dół. Wykorzystując ślepe zapamiętanie przeciwnika, Felix ciął go w ramię i
wbił ostrze w pierś. Euler gwałtownie nabrał powietrza, a źrenice rozszerzyły mu się ze
strachu.
Wypuścił miecz z dłoni i spojrzał Felixowi prosto w oczy.
- Ty naprawdę jesteś przekleństwem, Jaeger.
Opadł na kolana, po czym przewrócił się do tyłu, ześlizgując się z ostrza Felixa. Felix
patrzył na niego z politowaniem przez krótką chwilę. Wymizerowany i niechlujnie zarośnięty
trup pod jego stopami w niczym nie przypominał pulchnego, dumnego mężczyzny, którego
spotkał w gabinecie bogatej marienburskiej rezydencji.
Otrząsnął się z rozmyślań i obrócił się, aby pomoc Gotrekowi, ale szybko zauważył, że
piraci odsuwają się od niego i unoszą dłonie do góry w poddańczym geście. Pięciu z nich
leżało na podłodze wokół Zabójcy z połamanymi nogami i rękami.
Gotrek wykrzywił się do pozostałych i z przeraźliwym grymasem na twarzy machnął
na nich ręką.
- No chodźcie, tchórze. Dokończcie to, co zaczęliście.
Jedno-Ucho cofnął się o krok i potrząsnął przecząco głową.
- To był pomysł kapitana. Skoro on nie żyje, chcemy tylko udać się na statek.
- To idźcie - warknął Gotrek. - Krzyżyk na drogę.
Z pirackich piersi wydobyło się westchnienie ulgi, po czym mężczyźni obrócili się na
pięcie i ruszyli biegiem w stronę zatoki, a przynajmniej zrobiła tak większość z nich. Około
tuzin piratów zawahało się, zerkając niepewnie raz na oddalających się kompanów, a raz na
Gotreka, Felixa i Aethenira. Był wśród nich i Złamany-Nos.
Jeden z piratów wypchnął go do przodu.
- Zapytaj go, Jochen.
Złamany-Nos zwrócił się do Felixa.
- Czy to prawda, co mówiłeś o Marienburgu?
- To prawda - potwierdził Felix, po czym rozejrzał się czujnie dokoła, a po plecach
przebiegł mu lodowaty dreszcz. Słyszał nadciągający z oddali równy odgłos maszerujących
stóp. Druchii wreszcie usłyszały alarm i na niego zareagowały. Pozostali uciekinierzy również
to słyszeli. Aethenir jęknął. Gotrek wydał z siebie groźny pomruk.
- Mam tam żonę i dwóch synów - odezwał się Jochen. - Czy oni zginą?
Felix skinął głową ze zniecierpliwieniem, marząc tylko o tym, żeby stąd zniknąć.
Maszerujący żołnierze byli coraz bliżej. Najprawdopodobniej znajdowali się już za
najbliższym rogiem.
- Zginą, jeżeli nie powstrzymamy czarownicy.
Jochen spojrzał na pozostałych, wahających się piratów.
Pokiwali głowami. Odwrócił się z powrotem do Felixa.
- Jesteśmy piratami, ale przecież marienburskimi piratami. Idziemy z wami.
- A więc pospieszcie się - stwierdził Gotrek. - Tędy... Obrócił się w prawo.
- Panie Zabójco, nie - odezwał się młody krasnoludzki niewolnik. - Teraz nie uda się
wam tędy przedostać.
Podszedł do małych drzwi w ścianie, przy których czekały dwa pozostałe krasnoludy.
- Korytarze niewolników. Nie chadzają tędy żadne druchii.
Gotrek zawahał się, zmarszczył brwi, ale w końcu odwrócił się i podążył za
niewolnikami do korytarza. Felix, Aethenir i piraci ruszyli za nimi.
*
Korytarze niewolników różniły się od reszty zabudowań, które Felix widział na
Czarnej Arce. Nawet w brudnych, zapuszczonych lochach kamienne bloki tworzące ściany
były równo przycięte i starannie wykończone, a korytarze szerokie. Ale nie tutaj. Tunele były
jakby wyryte w kamieniu, wąskie, niskie i wypełnione dymem z pochodni, których używano
do ich oświetlania. Niewolnikom nie należały się wiedźmie światła. Podłoga była nierówna i
wilgotna, a także zaśmiecona odpadkami i końcówkami zużytych pochodni. Korytarze wiły
się i skręcały w zdumiewającym labiryncie. Schody i wzniesienia pojawiały się w zupełnie
zaskakujących miejscach i prawie na każdej ze ścian widniały drzwi, zza których słychać było
kuchenne lub pralniane hałasy albo czuć było zapach trocin, końskiego nawozu, jedzenia lub
perfum.
Felix, Gotrek, Aethenir i tuzin piratów pod dowództwem Jochena z trudem
przedzierali się przez korytarze, podążając za krasnoludzkimi niewolnikami. Felix nie mógł
powstrzymać się przed ciągłym zerkaniem za ramię, w każdej chwili spodziewając się
usłyszeć strzały albo tupot biegnących stóp, ale nigdy do tego nie doszło. Jakiekolwiek
zamieszanie wywołała wśród Mrocznych Elfów ucieczka więźniów, to nie dotarło ono tutaj.
Jedynym znakiem, że dzieje się coś niecodziennego był nikły odgłos sygnałów alarmowych
wibrujący w kamiennych ścianach, ale niewolnicy, których mijali (głównie ludzie), nie
zwracali na to najmniejszej uwagi. Spieszyli przed siebie z rozmaitymi sprawami, niosąc
kosze z jedzeniem lub ubraniami, tocząc beczki z odpadkami, dźwigając ciężkie księgi albo
powłócząc nogami zmierzali do pracy, uzbrojeni w szmaty, szczotki albo łopaty, ze
spuszczonymi oczami i ramionami przyciśniętymi do boków.
Gdy zmierzali przed siebie, młody Farnir zwolnił na chwilę krok i skłonił się z
szacunkiem przed Gotrekiem.
- Czy możesz mi powiedzieć, panie Zabójco, co to za zagrożenie dla naszych twierdz?
Czy to ta sama rzecz, o której mówiliście, że zniszczy Marienburg?
- Nie rozmawiam z tobą, tchórzu - odparł Gotrek ze spojrzeniem utkwionym
nieruchomo przed siebie. - Przynosisz wstyd swojej rasie. Powinieneś zginąć, zanim
pozwoliłeś im siebie pojmać w niewolę.
Młody krasnolud poczerwieniał ze wstydu.
- Wybacz mi, Zabójco - odezwał się. - Ale zostałem schwytany, gdy byłem jeszcze
niemowlęciem. Zostałem wychowany tutaj.
Felix jeszcze nigdy nie widział Gotreka tak poruszonego, w ciągu tych wszystkich lat,
kiedy z nim podróżował. Zabójca obrócił się w stronę niewolnika i wytrzeszczył oczy.
- Co takiego?
Farnir skulił się pod tym straszliwym spojrzeniem.
- Ale mój ojciec nauczył mnie krasnoludzkiej historii i opowiadał mi o naszych
szlachetnych przodkach. Kod kopalniany, księga...
Gotrek przerwał mu przekleństwem.
- Twój ojciec? Twój ojciec to... - ugryzł się w język i ponownie utkwił spojrzenie w
tunelu, ale gdy szli dalej, jego ręce bezwiednie zacisnęły się w pięści, a gruba żyła pulsowała
mu na skroni.
Wszyscy niewolnicy, których mijali po drodze, byli bez wyjątku bladymi,
nieszczęsnymi istotami o krótko przystrzyżonych głowach, spuszczonych w dół oczach,
słabymi z niedożywienia i cały czas skulonymi, jakby obawiając się w każdej chwili
uderzenia bata. Felixowi serce się krajało, gdy na nich patrzył. Wiele razy w życiu widział
mężczyzn i kobiety w dużo gorszym stanie - zakutych w łańcuchy, zagłodzonych,
schorowanych, rannych, szalonych, a także cierpiących od przerażających mutacji, ale
pozbawione nadziei spojrzenia niewolników, bierna akceptacja faktu, że ich życie zawsze już
będzie tak wyglądało i nigdy nie nadejdzie zbawienie - to było prawie nie do zniesienia. Ci
ludzie nie byli już w rozpaczy, popadli w pustkę, która upodabniała ich bardziej do martwych
niż do żywych, oddychających istot. Znajdowali się przecież w części arki, której druchii
nigdy nie odwiedzały, a mimo to niewolnicy i tak nie rozmawiali między sobą, ani nie
wyglądali nawet na odrobinę bardziej odprężonych. Po prostu spieszyli przed siebie ze
wzrokiem utkwionym w tunelu, nie patrząc na boki. Rzadko który zaszczycał Felixa czy
Gotreka uważniejszym spojrzeniem.
Przy skrzyżowaniu z nieznacznie szerszym korytarzem Farnir zatrzymał się i odwrócił
w stronę swoich krasnoludzkich towarzyszy. Wyszeptał im coś do ucha i wysłał ich w
przeciwnych kierunkach, po czym zwrócił się do uciekinierów i gestem nakazał im, aby
podążali za nim.
Po kolejnych kilku minutach dotarli do prostego korytarza, po którego lewej stronie
rozmieszczono równomiernie kilkoro drzwi.
Felix zatrzymał się przy trzecich i odwrócił twarzą do więźniów.
- Dom kapitana Landryola - powiedział. - Jesteśmy przy drzwiach kuchennych.
Gotrek przepchnął się do przodu, podnosząc żelazny drąg.
- Poczekaj, mistrzu Zabójco - zatrzymał go niewolnik. - Nie ma takiej potrzeby.
Gestem nakazał im, aby schowali się w głębi korytarza.
- Jeżeli nas zdradzisz, będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobisz w życiu - mruknął Gotrek.
Przestraszony Farnir skinął głową, po czym podszedł do drzwi i zapukał, podczas gdy
Felix, Gotrek i piraci schowali się za ścianą.
Po kilku chwilach w drzwiach otworzył się wizjer.
Krasnolud skłonił się nisko.
- Dostawa dla Pana Landryola. Wino z Bretonii. Trzy beczki.
- Chwileczkę - odparł beznamiętny głos.
Wizjer zamknął się, a po chwili szczęknęła zasuwa i drzwi uchyliły się nieco.
- Kto to przysłał? - odezwał się mężczyzna w fartuchu kucharza, robiąc krok do
przodu. - Nie przypominam sobie...
Farnir wyszarpnął skrzydło drzwi z rąk kucharza i otworzył je na oścież. Gotrek, Felix,
Aethenir i piraci szybko przeszli z korytarza. Minąwszy krasnoluda i zdezorientowanego
kucharza, wkroczyli do ciemnej kuchni o niskim sklepieniu.
- Hej! Kim wy jeste... - odezwał się kucharz, ale młody krasnolud zasłonił mu usta
szeroką dłonią i wciągnął go do środka. Felix zamknął za nimi drzwi.
Wnętrze kuchni oświetlone było przez pochodnie i ogień płonący w piekarniku oraz w
kominku. Kuchenni niewolnicy gapili się na nich z rozdziawionymi ustami znad długich
stołów, zastawionych tacami z jedzeniem i napojami. Jeden ze służących niemal upuścił tacę
ze srebrną zastawą stołową. Ale wszystkie te szczegóły przyćmiewał cudowny,
obezwładniający zapach gotowanego jedzenia. Żołądek Felixa zaburczał i zawarczał jak lew
w klatce.
- Kim jesteście? - zapytał ponownie kucharz, patrząc szeroko rozwartymi oczami na
nich i na ich broń. - Czego chcecie?
- Od was niczego - odparł Felix, zwalczając przemożne uczucie głodu i skupiając się
na sednie sprawy. - Chcemy tylko zamienić słówko z waszym panem.
Służący, słysząc te słowa, wydał z siebie krótki okrzyk i rzucił się w stronę schodów,
ale Jochen skoczył za nim i powalił go na ziemię, a następnie stanął przy schodach, pilnując
ich z obnażonym mieczem.
- Wolelibyśmy odwiedzić go niezapowiedziani - ciągnął Felix. Odwrócił się w stronę
kucharza. - Czy kapitan jest w domu?
Kucharz nie odpowiedział, gapiąc się tylko na niego i trzęsąc się jak w gorączce,
dopóki Gotrek nie złapał go za przód koszuli i nie pociągnął go w dół, tak że mógł mu
powiedzieć coś do ucha.
- Odpowiedz mu - rzekł niebezpiecznie łagodnym tonem.
- T-tak - odpowiedział kucharz. - Jest w domu.
- Czy mieszka samotnie? - zadał kolejne pytanie Felix.
- Tak. Samotnie.
- Jacyś strażnicy?
- Dwóch z jego załogi. Obaj mieszkają nad schodami.
Gotrek ponownie nim potrząsnął.
- Gdzie?
- Na tyłach domu. Po schodach w górę i na lewo.
- Jacyś inni niewolnicy? - ciągnął Felix.
- Niewolnice pana. Cztery dziewczęta.
- Gdzie one są? - zażądał odpowiedzi Gotrek.
- Zazwyczaj w jego pokoju.
- No tak - powiedział Gotrek. Następnie zwrócił się do Jochena.
- Zostaniesz tutaj i postarasz się, żeby ci siedzieli cicho, Spojrzał na Aethenira.
- Ty też elfie. Człeczyna i ja zajmiemy się korsarzem. Piraci pokiwali głowami.
- Ale najpierw - powiedział Gotrek, odwracając się w stronę stołów, na których leżało
jedzenie. - Coś zjemy.
Felix szczerze się uradował słysząc te słowa. Piraci roześmieli się z ulgą. Ruszyli w
stronę stołów jak wataha wilków ku upolowanej sarnie.
- Nie wolno wam! - odezwał się kucharz. - To jedzenie Pana Landryola. Zostaniemy
wychłostani.
- Po naszej wizycie nie będzie głodny - zapewnił ich Gotrek i oderwał nogę
pieczonego kurczaka. - Przynieście więcej.
Felix i pozostali zaatakowali platery jak wygłodniałe wilki, a tymczasem służący
wycofali się, aby spełnić rozkaz Gotreka. Nawet Aethenir jadł jak zwierzę, nabierając
jedzenie obiema rękami i wpychając je do ust, a następnie spłukując to wszystko winem i ale,
tak jak pozostali.
- Chcecie go zabić! - odezwał się służący. - Musimy podnieść alarm! Oni zabijają
niewolników, którzy na czas nie ostrzegą swoich panów!
- A my zabijamy niewolników, którzy ostrzegają swoich panów - przerwał mu Jochen.
Po tych słowach służący już tylko w milczeniu obserwowali jak intruzi pochłaniają
pański posiłek, a następnie pustoszą jego spiżarnię.
Felix jęknął z rozkoszy, gdy pożerał chleb, mięso i owoce, a następnie przepłukiwał
gardło czymś, co jak przypuszczał było averlandzkim winem. Nigdy w życiu nie jadł i nie pił
czegoś równie dobrego. Po dniach przeżytych na zgniłej owsiance i brudnej wodzie to
smakowało jak ambrozja. Prawie, że płakał, gdy zapach i smak jedzenia wypełniał mu
zmysły. Musiał się wręcz zmuszać do tego, żeby pamiętać, iż musi przeżuwać, a nie tylko
połykać jak wąż.
Wtem, zaledwie minutę po tym, jak rzucili się na jedzenie, Gotrek odsunął się od stołu
i otarł usta wierzchem dłoni.
- Starczy - powiedział. - Nie możemy tracić czasu.
Felix jęknął. Przecież dopiero się rozpędzał. Nie chciał przestać. Nigdy. Jego żołądek
wciąż błagał o więcej. Wsunął ostatni skrawek szynki do ust i niechętnie odwrócił się,
wycierając zatłuszczone palce w brudne bryczesy oraz podnosząc zakrzywiony miecz.
Tymczasem Aethenir i piraci dalej się pożywiali.
- Już idę - odpowiedział, wzdychając ciężko.
Gotrek chwycił służącego za przód kamizeli i pociągnął go w stronę schodów.
- Poprowadzisz nas - rozkazał mu. - I nie próbuj żadnych sztuczek.
Niewolnik zaskomlił, ale ruszył w górę schodów. Tuż za nim szli Gotrek i Felix z
bronią w ręku. Wyszli do ciemnego holu, po jednej stronie mając jadalnię całą w ciemnej
boazerii i wypełnioną małymi okrągłymi stolikami i niskimi fotelami, a po drugiej gabinet. W
pomieszczeniu tym kamienne ściany pokryte były mapami, a duże biurko zarzucono
rękopisami, książkami i mniejszymi mapami. Na wysokości tego piętra lepiej było słychać
alarmowe sygnały, wciąż pobrzmiewające w oddali.
Sługa poprowadził ich aż do odległego końca korytarza, który rozszerzał się tam w
komnatę wejściową o wysokim sklepieniu. Na wprost widniały dębowe drzwi o żelaznych
zasuwach, a obok wznosiły się proste schody z żelazną poręczą, wiodące na pierwsze piętro.
Weszli po nich na piętro, mijając zamknięte drzwi, a potem zaczęli wspinać się na
drugie, ale zanim dotarli na szczyt, usłyszeli straszliwą eksplozję, odległą, ale bardzo dobrze
słyszalną.
Felix wymienił znaczące spojrzenia z Gotrekiem.
- Ludzie Eulera wszczęli walkę - powiedział.
- Aye - przytaknął krasnolud.
Na drugim piętrze znajdował się pojedynczy korytarz, bardzo ciemny, z drzwiami po
obu stronach.
Sługa podszedł do drzwi po lewej, ale zawahał się. Trzęsąc się ze strachu spojrzał na
Gotreka i Felixa oczami o źrenicach rozszerzonych z przerażenia.
- Miejcie litość, panowie - wymamrotał. - Jeżeli go zabijecie, zginiemy. One nas
pozabijają.
- Odsuń się, tchórzu - warknął Gotrek.
Odepchnął trzęsącego się niewolnika od drzwi i nacisnął klamkę. Drzwi nie były
zamknięte. Przygotował broń i obejrzał się przez ramię. Felix zacisnął dłonie mocniej na
skradzionym mieczu i kiwnął głową. Wtargnęli do środka.
- Czy to ty, Mechlin? - dobiegł ich głos z głębi mrocznej komnaty przemawiający
syczącym staroświatowym. - Gdzie, na Mroczną Matkę, jest nasza kolacja? I co to za
przeklęte hałasy?
Felix rozpoznał głos, tak jakby go już kiedyś słyszał we śnie.
Wejście było oddzielone od reszty pomieszczenia kurtyną, ale przez ciężkie brokatowe
zasłony Felix był w stanie dostrzec pokryte boazerią ściany i meble z ciemnego drewna,
połyskujące czerwienią w świetle dogasającego ognia.
Gotrek odchylił kurtynę na kilka centymetrów, żeby móc dokładniej przyjrzeć się
pokojowi. Ujrzeli elfa, nagiego i rozciągniętego na pokrytym futrzaną narzutą łożu. Jego
głowa spoczywała na ozdobionym frędzlami podgłówku, a ramionami obejmował ciała
czterech pięknych ludzkich dziewcząt, śpiących u jego boku. Niewolnice były kompletnie
łyse i nagie, odziane tylko w delikatne srebrne kajdany wokół szyj, nadgarstków i kostek.
Kuliły się wokół niego jak koty. W powietrzu wisiał ciężki zapach dymu z czarnego lotosu i
Felix dostrzegł emaliowane fajki oraz cybuchy błyszczące przy łóżku.
- Przestań się chować i chodź do środka, Mechlin - powiedział Landryol przeciągając
samogłoski. - Przecież nie gryzę.
Zachichotał i spojrzał na swoje towarzyszki.
- No, przynajmniej nie ciebie.
- Chcą cię zabić, panie! - pisnął z korytarza niewolnik. - Broń się!
Gotrek przeklął i zerwał kurtynę, po czym wtargnął do ciemnego pomieszczenia z
Felixem u boku. Tymczasem Landryol starał się podnieść na łożu, a cztery piękności
podniosły senne głowy.
Gotrek wskoczył na materac i złapał potężną dłonią szyję kapitana druchii. Felix stał
za nim z ostrzem miecza wycelowanym w pierś Landryola. Niewolnice pisnęły i sturlały się z
łoża, uciekając we wszystkich kierunkach.
Gotrek uniósł nad głową żelazny drąg.
- Gdzie jest mój topór?
- I mój miecz - dodał Felix.
- Jak się tu dostaliście? - zapytał Landryol, mrugając zasnutymi narkotyczną mgłą
oczami i spoglądając ze zdziwieniem raz na jednego, raz na drugiego. - Nikt nie ucieka z
lochów.
Gotrek potrząsnął nim jak szmacianą lalką.
- Mój topór!
Druchii podniósł drżącą głowę i wskazał osłoniętą kurtyną alkowę na odległym krańcu
pokoju.
- Pod podłogą.
Gotrek odepchnął Landryola i zeskoczył z łóżka, rzucając przez ramię do Felixa:
- Pilnuj go.
Felix skinął głową i przesunął czubek miecza na gardło druchii, podczas gdy Zabójca
zniknął za kurtyną.
Gdzieś pod nimi rozległ się tupot stóp. Felix rzucił spojrzenie w stronę drzwi.
- Nadchodzą straże! - wrzasnął.
- I dobrze - odezwał się Gotrek zza kurtyny,
- Nie uda wam się żywym opuścić arki - powiedział Landryol.
- Powiedz nam coś, czego jeszcze nie wiemy - odparł Felix, ponownie spoglądając w
stronę drzwi. Tupot stóp był teraz słyszalny na schodach.
Z alkowy dobiegł go trzask łamanego drewna i pomruk zadowolenia. Kurtyna
odchyliła się, a za nią stał Gotrek unoszący w jednej dłoni swój topór, a w drugiej pochwę z
mieczem Felixa.
- Moje ramię znowu stanowi całość - stwierdził Zabójca z zadowoleniem.
Ze stukotem podkutych butów do środka pokoju wpadło dwóch korsarzy druchii z
wyciągniętymi mieczami. Zatrzymali się, z trudem hamując na śliskiej podłodze, i wlepili
wzrok w scenę rozgrywającą się w komnacie.
- Zabić ich! - rozkazał Landryol.
Korsarze nie potrzebowali zachęty. Jeden natarł na Gotreka, podczas gdy drugi skoczył
na łóżko i rzucił się na Felixa. Felix zamachnął się skradzionym mieczem i sparował cios
wymierzony prosto w swoją twarz, ale Landryol kopnął go w kolano i Felix upadł na łóżko.
Korsarz ponownie się na niego zamachnął. Felix przeturlał się na podłogę, powodując że
schowana pod łóżkiem niewolnica skuliła się w rogu. Starał się podnieść, a tymczasem
korsarz natarł na niego ponownie.
- Człeczyno! - zawołał Gotrek.
Felix spojrzał w samą porę, żeby dostrzec rzucony przez Zabójcę miecz wirujący w
locie w jego stronę. Krasnolud jednocześnie blokował atak drugiego druchii.
Przeciwnik Felixa strącił Karaghula w locie i zaatakował ponownie. Felix przeklął pod
nosem i odskoczył do tyłu, a następnie kopnął w stronę elfa stolik, na którym leżały fajki i
cybuchy. Korsarz odskoczył, starając się uniknąć gorących węgielków, a Felix rzucił w jego
stronę skradzionym mieczem, a sam zanurkował po Karaghula leżącego na posadzce. Elf
zaatakował ponownie i ich miecze spotkały się ze szczękiem stali.
Po drugiej stronie łoża, Gotrek zablokował kolejne ciosy zadawane przez drugiego
druchii, po czym kopnął go w brzuch. Druchii skulił się, tłumiąc odruch wymiotny i
odsłaniając szyję, ale Gotrek tylko grzmotnął go w twarz nasadą topora i stanął nad nim, gdy
ten upadł.
- Jeszcze nie zginiesz. Jeszcze nie - powiedział.
Odwrócił się do Landryola, który zdążył chwycić za wysadzany drogimi kamieniami
miecz i stał w nogach łóżka, zupełnie nagi.
- Poprzysiągłem ci, że umrzesz jako pierwszy, kiedy odzyskam mój topór - powiedział
Zabójca, krocząc w jego stronę.
Landryol wykrzywił pogardliwie usta i przygotował się do obrony, podnosząc miecz.
- Możesz próbować, krasnoludzie. Ale wiedz, że jestem uważany za całkiem
sprawnego...
Topór Gotreka rozciął smukły elfi miecz na pół i wbił się w pierś Mrocznego Elfa.
Dalszy ciąg przechwałki pozostał niewypowiedziany.
Korsarz walczący z Felixem w zdumieniu patrzył na naglą śmierć pana. Felix wbił mu
miecz w serce, zanim tamten zdołał dojść do siebie.
Gotrek wyszarpnął topór z piersi Landryola, po czym zwrócił się do elfa, którego
wcześniej uderzył w głowę. Druchii wciąż starał się podnieść na równe nogi.
- Teraz zginiesz - powiedział Gotrek i skrócił go o głowę niedbałym machnięciem
topora.
W pokoju zapadła nagle zupełna cisza, przerywana tylko oddechami Felixa i Gotreka
oraz cichym łkaniem niewolnic. Felix wytarł miecz w leżące na łożu futra i schował go do
pochwy. Dobrze było czuć go znowu w dłoni, ale była to dopiero pierwsza część ich misji.
Odwrócił się do Gotreka.
- Jesteś gotów?
- Chwileczkę, człeczyno.
Zabójca cofnął się do alkowy i zniknął na chwilę, po czym wrócił z otwartą drewnianą
skrzynią. Jej zawartość lśniła w przyćmionym świetle kominka. Wyciągnął ze środka ciężką
koszulkę kolczą i wręczył ją Felixowi. To była jego koszulka!
Pod nią znajdowało się mnóstwo złotych bransolet, naramienników i łańcuchów.
- Twoje złoto - stwierdził Felix.
- Aye - powiedział Gotrek, wyraźnie zadowolony. - Skalane przez elfie ręce, ale w
komplecie, niech Grungni będzie pochwalony.
Gotrek wsuwał złoto z powrotem na swoje potężne nadgarstki, a tymczasem Felix
wciągał przez głowę koszulkę kolczą. Następnie wybiegli z powrotem na korytarz. Sługa,
który ich tu doprowadził, wciąż kulił się za drzwiami. Gotrek na sekundę utkwił w nim
spojrzenie, tak jakby zastanawiając się, czy nie zabić go za zdradę, ale potem prychnął i
zaczął zbiegać po schodach.
- Druchii zgotują mu gorszy los - rzucił pod nosem.
*
Kuchenni niewolnicy, wszyscy zagonieni przez piratów do jednego rogu, gapili się z
przerażeniem na Gotreka i Felixa zbiegających po schodach do kuchni i trzymających w
dłoniach swoją broń.
- Zabiliście go - powiedział kucharz pobladłymi z przerażenia wargami.
Felix skinął głową.
Niewolnicy jęknęli żałośnie. Pomywaczka wybuchła płaczem.
- Teraz zostaniemy sprzedani! Nie wiadomo, do kogo trafimy! Jak mogliście być tak
okrutni?
Inna dziewczyna poklepała ją po ramieniu, starając się ją pocieszyć. Felix patrzył na to
ze zdumieniem i złością, chociaż nie potrafił powiedzieć, na kogo jest wściekły. Jak to
możliwe, że niewolnicy nie byli szczęśliwi, gdy zabito ich pana?
Jochen podszedł do nich z ponurą miną.
- Zdaje się, że słusznie postąpiliśmy, idąc z wami. Tamci nie wydostali się z zatoki.
Wysadzili się w powietrze własnym prochem.
- Skąd wiesz? - zapytał Gotrek,
Jochen skinął głową w kierunku ciemnego kąta pokoju, gdzie stał stół, przy którym
zazwyczaj posilali się niewolnicy. Siedział przy nim Farnir i dwa krasnoludy, które wysłał
gdzieś wcześniej, a także dwa nowe. Jeden z nich był siwowłosym staruszkiem ze sztywną
szczotką krótkich, siwych włosów, a młodszy miał opuszczone powieki i sporą łysinę
pośrodku rudej głowy. Brody nowoprzybyłych wyglądały jak kilkudniowe rżysko. Powstali,
wpatrując się w Zabójcę z niemym podziwem, gdy ten zwrócił ku nim twarz.
- Co to ma znaczyć? - zapytał Gotrek.
Farnir otworzył usta, żeby przemówić, ale siwowłosy krasnolud odezwał się jako
pierwszy, występując naprzód.
- Farnir wysłał do nas posłańca z wiadomością, że wydostaliście się z lochów i
przyszliśmy zobaczyć to na własne oczy.
- Nie chcieliśmy uwierzyć - dodał łysiejący krasnolud, potrząsając głową.
- Nie chcieliście spróbować - warknął Gotrek.
Starszy krasnolud pochylił z szacunkiem głowę przed Gotrekiem.
- Jestem Birgi, ojciec Farnira. A to jest Skalf. To dla nas zaszczyt spotkać
prawdziwego wyznawcę Grimnira.
Gotrek wpatrywał się w Birgiego lodowatym spojrzeniem.
- Twoja hańba jest podwójna. Żyjesz jako niewolnik i wychowałeś syna na niewolnika.
Jesteś gorszy niż gobas.
Birgi zwiesił głowę.
- Aye, Zabójco. Wiemy, co o nas myślisz, ale byłbyś w tej chwili zagrzebany po
grzebień w druchii, gdyby Farnir nie przeprowadził cię przez korytarze niewolników. To my
powiedzieliśmy mu też, jak trafić do tego domu i gdzie są przetrzymywani czarodzieje, kiedy
go o to zapytałeś, więc mógłbyś być trochę bardziej uprzejmy.
Gotrek sarknął i już miał zamiar odpowiedzieć jakąś złośliwością, ale wtedy stanął
przy nim Jochen.
- Krasnoludy mówią, że magister i czarodziejka są zamknięci w piwnicach baraków
druchii. Czy to prawda?
Gotrek skinął głową. Felix westchnął, słysząc nowiny.
- Chcę ocalić Marienburg - ciągnął Jochen. - Ale czy to koniecznie wymaga pójścia w
sam środek przeklętej armii Mrocznych Elfów? Czy nie możemy ich tam zostawić?
- Nie mamy szans przeciwko wiedźmom bez pomocy magów - powiedział Aethenir.
Przysłuchiwał się rozmowie, stojąc przy kuchennej pompie i czyszcząc dokładnie swoje
ubranie.
- Możemy was tam zaprowadzić - powiedział Birgi. - Są tunele dla służby wiodące na
poziom, na którym znajdują się baraki, ale nie można wejść do samych baraków, nie
przekraczając strzeżonych wrót.
- Nie potrzebujemy przewodnika - rzucił Gotrek.
Wszyscy spojrzeli na niego.
- Nie będę nic zawdzięczał krasnoludom bez honoru - warknął.
- Zabójco, ale oni chcą pomóc - powiedział Felix. - A my potrzebujemy pomocy.
Birgi pokiwał głową.
- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy - powiedział.
- Oprócz narażenia życia - sarknął Gotrek.
Łysiejący krasnolud podniósł głowę na te słowa, rozgniewany, ale Birgi położył mu
dłoń na ramieniu.
- Spokojnie, Skalf - powiedział i zwrócił się do Gotreka. - Gdyby nasza śmierć
uczyniła jakąkolwiek różnicę, Zabójco, zginęlibyśmy z ochotą... Ale jeżeli byśmy się
zbuntowali, nawet gdyby wszyscy niewolnicy na arce się zbuntowali, to druchii pozabijałyby
nas i po prostu zastąpiły nowymi jeńcami. Są zbyt silne.
Gotrek sarknął na te słowa.
- Śmierć jednego elfa to wystarczająca różnica.
Starszy krasnolud ciągnął niezrażony:
- Z chęcią pomożemy ci zatrzymać zagrożenie dla naszych twierdz - ponieważ dla nich
biją nasze serca - ale nawet jeśli wam się uda, ta arka popłynie dalej, a tych kilkoro druchii,
których zabijecie, zostanie zapomnianych, gdy następna flota korsarzy przypłynie, aby ich
zastąpić. Nic się nie zmieni. Nic się nie zmieniło przez cztery tysiące lat.
- Gdzie dokładnie na terenie baraków są przetrzymywani magowie? - zapytał Felix,
zanim Gotrek zdołał odpowiedzieć. Nie było czasu na kłótnie.
Birgi odkaszlnął i zwrócił się do niego.
- Ech, no cóż, są przetrzymywani przez Nieskończonych, zimnych drani, których
przywiodła ze sobą Czarownica Heshor. Musieliśmy odnowić na ich przybycie dwa baraki.
Jeden z nich przygotowaliśmy na kwatery dla oficerów, wykuliśmy nowe pokoje,
wstawiliśmy piękne meble - wszystko, co najlepsze dla naszych gości ze stałego lądu.
- Dlaczego ich przetrzymują? Dlaczego nie byli zamknięci razem z nami? - zapytał
Felix.
Birgi wzruszył ramionami.
- Nic nie wiem na ten temat. Wiem tylko, że Świątynia Khaina nie zezwala na branie
czarodziei w niewolę. Są oni zabijani natychmiast po schwytaniu. Dlatego domyślam się, że
Nieskończeni ukrywają ich przed wiedźmami. Nie mam pojęcia dlaczego.
Felix nie był w stanie tego pojąć. Czy czarownice to nie to samo co wiedźmy? Na
czym polega różnica? Nie miało to jednak teraz znaczenia. Miało znaczenie tylko to, że będą
musieli w jakiś sposób przejść obok straży baraków.
- Czy ta cała Heshor ma tutaj posłuch? - zapytał.
Birgi i pozostałe krasnoludy wybuchnęli śmiechem.
- Odkąd się tu pojawiła, przewróciła arkę do góry nogami - powiedział Skalf, łysiejący
krasnolud. - To przez nią płyniemy w tym kierunku, tak jakby to ona wszystkim tu kierowała.
Owinęła sobie starego Tarlkhira wokół palca, bez dwóch zdań.
- Rozkazy z Naggarond - dodał Birgi. - W jakimkolwiek jest tu celu, działa na rozkaz
samego Wiedźmiego Króla.
- A więc jej polecenia będą wykonywane bez słowa sprzeciwu? - zapytał Felix.
Stary krasnolud pokiwał głową.
- Aye, ale...
Felix odwrócił się do Aethenira i Gotreka.
- Przebierzemy szlachetnego elfa w szaty jednego z druchii i będziemy udawać, że
jesteśmy jego jeńcami. Jeżeli on powie, że na rozkaz Heshor prowadzi do Nieskończonych
niewolników schwytanych podczas ataku piratów na zatokę...
- To się nie uda - przerwał mu Aethenir. - W niczym nie przypominam druchii.
Pozostali spojrzeli na niego wymownie. Jęknął.
- No dobrze, mój głos w niczym nie przypomina głosu druchii. Mój akcent...
- Więc lepiej zacznij ćwiczyć - wtrącił się Gotrek. - I idź, znajdź sobie jakieś ubrania.
Aethenir westchnął, ale niechętnie wszedł po stopniach na górę, aby przejrzeć szafę
zabitego druchii. Tymczasem Gotrek i Felix rzucili się na resztki jedzenia.
*
Niedługo potem znowu wkroczyli do tunelu, podążając za Aethenirem, ubranym w
uniform Landryola, jego hełm i płaszcz ze skóry morskiego smoka. Birgi dreptał przy elfie,
podając mu imiona ważnych osobistości, które powinien znać, jak na przykład imię kapitana
Nieskończonych. Felix zastanawiał się, czy to wszystko nie było na próżno. Arka zatrzymała
się już jakiś czas temu, przynajmniej na dwie godziny przed ich ucieczką. Wydawało się, że
minęły godziny od walki z piratami Eulera, chociaż tak naprawdę było to nie więcej niż pół
godziny temu. Czy to możliwe, żeby Heshor nie uderzyła jeszcze w struny harfy? Czy
uwolnienie tak olbrzymiej mocy wymaga czegoś więcej niż zagrania na instrumencie?
Czyżby był niezbędny jakiś rytuał? Stawiając każdy krok oczekiwał, że arka zaraz się
zatrzęsie albo przechyli i że usłyszy odległy huk ziemi rodzącej się spomiędzy fal. Ale być
może nie poczuje nic. Być może Heshor dokonała już tego straszliwego czynu!
Westchnął. Jeżeli najgorsze już się dokonało, to przynajmniej zemszczą się na tyle, na
ile będą w stanie, chociaż i tak zawsze będzie to za mało.
Wreszcie dotarli do drzwi, które jak twierdził Birgi, wychodziły niedaleko frontowych
wrót do baraków druchii. Zatrzymali się w pewnej odległości od nich i poczynili ostatnie
przygotowania, wkładając całą broń do torby, którą Felix i Gotrek mieli nieść pomiędzy sobą.
Następnie zakuli się w długie, niewolnicze łańcuchy, które znaleźli w domu Landryola.
Felixowi i piratom nie podobała się ta część planu, a Gotrek wręcz jej nienawidził, ponieważ
znaczyło to, że nie będzie w stanie natychmiast sięgnąć po topór, jeżeli cokolwiek pójdzie źle.
Oznaczało to również całkowite zaufanie Aethenirowi, który jako ich „pan" będzie trzymał
jedyny klucz do kajdan. Był to jednak krok niezbędny, ponieważ żaden ze schwytanych
jeńców nie miał prawa zatrzymać swojej broni, a poza tym jeżeli mają przejść przez wrota, to
na pewno zostaną poddani inspekcji przez strażników. Owinięcie łańcuchów wokół
nadgarstków i udawanie, że są w nie zakuci, raczej nie zdałoby egzaminu.
Podczas gdy Aethenir trudził się, aby zapiąć kajdany wokół masywnych nadgarstków
Gotreka, Birgi podał im szczegółową instrukcję jak trafić do baraków, a potem do kwater
Nieskończonych. Następnie on i pozostałe krasnoludy zasalutowali im po krasnoludzku.
- Powodzenia, Zabójco - powiedział stary krasnolud. - Powodzenia wam wszystkim.
Gotrek skrzywił się, ale nic nie odpowiedział. Nagle Farnir zrobił krok w kierunku
Birgiego.
- Ojcze, pójdę z nimi.
Odwrócił się i wyciągnął nadgarstki przed Aethenirem. Oszołomiony Birgi mrugał
oczami.
- Farnirze, już i tak wiele zaryzykowałeś. Nie bądź...
- Czyżby opowieści o dzielnych krasnoludzkich bohaterach z dawnych czasów, które
mi opowiadałeś, były tylko bajkami? - zapytał Farnir niecierpliwie.
- Oczywiście, że nie - odparł Birgi. - Ale...
- Robię to w imię twierdz w naszej ojczyźnie - powiedział młody krasnolud,
odsuwając się. - W imię honoru, o którym opowiadałeś mi, że niegdyś go mieliśmy.
- Ale... to się nie uda, Farnirze - zawołał Birgi, a na twarzy malowała mu się
niekłamana rozpacz. - To nie zrobi żadnej różnicy.
- Przykro mi, ojcze. Muszę. - Farnir obrócił się z kamienną twarzą i pozwolił
Aethenirowi dołączyć się do szeregu „więźniów".
Gotrek zaśmiał się przez ramię z pogardą.
- Ha! Młodziak ich zawstydził. Wszyscy powinni ogolić głowy, jak jeden mąż. -
Odwrócił się, a tymczasem Aethenir stanął na czele szeregu. - Wyprowadź nas stąd, elfie.
Śmierdzi tu.
Aethenir wziął głęboki oddech, po czym zrobił krok w stronę drzwi i otworzył je. Gdy
Felix, powłócząc nogami, ruszył za nim wraz z innymi, rzucił ostatnie spojrzenie za siebie na
cztery krasnoludy, które zostały w tunelu. Stały ze zwieszonymi nisko głowami, niezdolne do
spojrzenia Gotrekowi ani sobie nawzajem prosto w oczy. Zrobiło mu się ich żal. Sam nie był
pewien, co by wybrał, gdyby kazano mu wybrać między śmiercią i torturami a niewolniczą
służbą.
*
Gdy zbliżali się do bramy, Aethenir obejrzał się za siebie na Felixa i pozostałych
„więźniów".
- Pochylcie głowy, niech was szlag! - syknął. - Wyglądajcie na pokonanych.
Felix wykonał polecenie, chociaż pokusa spojrzenia przed siebie i ujrzenia, co
widniało przed nimi, była trudna do przezwyciężenia. Rozpoznał po drżeniu w głosie elfa, że
ten był przerażony - co z kolei przerażało Felixa, ponieważ jeśli Aethenir zdradzi się ze
swoim strachem przed strażnikami, to będą zgubieni. Niezdolni do stawienia oporu zostaną
zabici i nigdy nie odnajdą Maxa i Claudii, ani nie zatrzymają czarownicy.
Przemierzali właśnie szeroki, zadaszony sklepieniem jaskini plac na wprost terenu
baraków. Kompanie włóczników i szermierzy druchii wpływały przez wrota, a wśród nich
migały od czasu do czasu nosze z rannymi - ofiarami walki z piratami, jak domyślił się Felix.
Pozostałe kompanie wymaszerowywały właśnie za swoimi kapitanami. Być może wyruszają
właśnie na ich poszukiwanie?
Wrota do baraków składały się z szerokiego kamiennego łuku ze spuszczaną kratą i z
dwoma obronnymi wieżami po obu stronach. Wyglądało to jak przód zamku wbudowanego w
ścianę jaskini. Podwójny szereg odzianych w wyśmienite zbroje strażników stał przed nimi, a
ich kapitan przepuszczał przechodzące kompanie do środka i na zewnątrz. Tuzin łuczników
przechadzał się na platformie strzeleckiej nad ich głowami. Podczas gdy Aethenir i jego
szereg niewolników zbliżali się do bramy, kapitan uniósł dłoń i zadał jakieś pytanie w języku
druchii.
Aethenir odpowiedział ostro i zwięźle, i dzięki bogom dość spokojnie. Felix nie
potrafił zrozumieć ani jednego słowa z tej wymiany zdań, ale usłyszał, że Wysoki Elf
wspomina imiona podane mu przez starego krasnoluda: Wielka Czarownica Heshor i Istultair,
kapitan Nieskończonych, a także zdaje się wydawać rozkazy w ich imieniu. Felix miał
nadzieję, że magia ich osławionych wpływów przeprowadzi ich gładko przez wrota, ale nic
takiego się nie wydarzyło. Kapitan straży nie wydawał się specjalnie pod wrażeniem i
przeszedł wzdłuż ich szeregu z rękami splecionymi z tyłu, oglądając jeńców ze wszystkich
stron. Ze szczególną uwagą przyjrzał się Gotrekowi i zatrzymał się przy nim ponownie, gdy
wracał na przód linii. Pieści Gotreka zacisnęły się pod jego spojrzeniem, a Felix wstrzymał
oddech.
Kapitan straży odwrócił się do Aethenira i powiedział coś do niego szyderczym tonem.
Aethenir odpowiedział wyniośle, ale Felix słyszał nieznaczne drżenie pobrzmiewające w jego
głosie. Wszystko idzie nie tak, pomyślał Felix, oblewając się zimnym potem. Kapitan straży
odpowiedział jakąś zabawną, ale złośliwą uwagą. Aethenir ponowił swoją odmowną
odpowiedź, po czym strażnik wzruszył ramionami i machnął lekceważąco ręką.
Aethenir zawahał się, a jego twarz wyglądała tak, jakby pogrążył się w stanie
gniewnego niezdecydowania. Wreszcie podszedł do Gotreka.
- Nie zabij mnie, krasnoludzie - wymamrotał. - On domaga się łapówki.
Sięgnął i zaczął ciągnąć za dwie mniejsze złote bransolety. Gotrek warknął i szarpnął
się. Aethenir przeklął w języku druchii i uderzył Zabójcę mocno w ucho.
- Bezczelny kundel! - wrzasnął w staroświatowym. - Śmiesz się opierać? Nie masz
żadnej własności! Cały ty i wszystko to, co masz, należy teraz do Wielkiej Czarownicy
Heshor!
Felix omal nie zemdlał. Zabójca zabije Wysokiego Elfa, a zaraz potem zostaną
posiekani na kawałki przez straże! Ku jego zdumieniu, Gotrek opanował się i tylko zagryzł
zęby oraz zwinął dłonie w pieści, podczas gdy elf zerwał dwie bransolety z jego nadgarstków.
Felix widział, że samokontrola kosztowała Gotreka bardzo wiele. Na czole niebezpiecznie
pulsowała mu duża żyła, a twarz pokryła się głębokim rumieńcem.
Aethenir niedbałym gestem rzucił bransolety kapitanowi straży, jakby nic dla niego nie
znaczyły, po czym druchii wpuścił ich przez bramę.
- Odbiorę sobie wartość tego złota w twojej skórze, elfie - warknął Gotrek, gdy
znaleźli się poza zasięgiem słuchu strażników.
- Nie miałem wyboru - jęknął Wysoki Elf. - Z pewnością to widziałeś.
- Mogłeś się lepiej targować - stwierdził Gotrek.
Za bramą wyszli na szeroką otwartą przestrzeń placu defilad o wysokim kamiennym
sklepieniu. Po obu stronach ciągnęły się baraki z rzędami drzwi i okien wykutych
bezpośrednio w kamiennych ścianach. Z tego punktu rozchodziły się też aleje wiodące we
wszystkich kierunkach. Na placu wiele się działo. Kompanie zbierały się w formacje na
rozkazy wyszczekiwane przez dzierżących buławy kapitanów, a inne oddziały rozpierzchały
się i układały rannych w równych szeregach wzdłuż jednego z boków placu. Następnie
przechodzili tamtędy uzdrowiciele, cyrulicy i pomagający im niewolnicy. Przypominało to
Felixowi widok mrowiska, tylko o wiele bardziej uporządkowanego.
Birgi powiedział im, że baraki, które wraz ze swymi kompanami przygotowywał dla
Nieskończonych, znajdowały się po lewej stronie, w alei, która otwierała się na odległym
końcu placu defilad. Felix nerwowo przełknął ślinę na myśl o przejściu w kajdanach i bez
broni przez plac pełen wrogów, ale dzięki bogom, druchii nie zwracały na nich najmniejszej
uwagi, nie licząc odpychania na bok, gdy weszli im w drogę. Felix ponownie wstrzymał
oddech, obawiając się, że Gotrek w końcu wybuchnie, nie mogąc znieść takiego traktowania,
ale krasnolud tylko zwiesił głowę i cały czas mamrotał khazalidzkie przekleństwa.
Na końcu placu Aethenir odnalazł właściwą aleję i ruszyli w tamtą stronę. Nikogo tutaj
nie spotkali, a hałas parady ucichł za nimi, gdy skręcili za drugim rogiem w kolejny rząd
baraków. Aethenir przystanął w cieniu przejścia, a oni rozejrzeli się, badając wzrokiem długi
korytarz. Większość baraków wydawała się niezamieszkała - okna były zabite deskami, a
schody zakurzone. Jednakże pierwsze dwa po prawej były świeżo odnowione i pyszniły się
nowymi drzwiami oraz otwartymi oknami, ale niepokój budził fakt, że nie było tam śladu
żadnego ruchu.
- Dziwne - odezwał się Aethenir. - Spodziewałem się zobaczyć strażników, a
przynajmniej niewolników.
- Może wszyscy są w środku - powiedział Jochen.
- Przyjrzyjmy się - zaproponował Felix.
Aethenir wyciągnął klucz i po chwili wszyscy zrzucili kajdany. Gotrek rozchylił torbę
pełną broni, po czym wyciągnął z niej swój topór, a w tym samym czasie Felix naciągał
kolczugę i przypasywał Karaghula. Piraci poszli za ich przykładem i po chwili podkradali się
do baraków, tylko że tym razem Aethenir szedł z tyłu. Felix i Jochen podnieśli głowy i
zajrzeli do środka przez pierwsze okno, do którego podeszli. Wnętrze baraku wyglądało jak
każde inne, oprócz tego że ściany wykute były z litej skały. Wzdłuż każdej ze ścian biegły
łóżka polowe z małymi, wykutymi z żelaza skrzyniami w stopach każdego z nich. Na tyłach
znajdowały się jedne drzwi i jeszcze jedne na bocznej ścianie. Kilku niewolników zmywało
podłogę, a kilka młodych druchii siedziało na łóżkach i polerowało zbroje, buty i paski. Po
Nieskończonych nie było śladu.
- Wasi magowie mogą być za jednymi z tych drzwi - szepnął Jochen, kiedy ponownie
przycupnęli pod oknem.
- Sprawdźmy najpierw ten drugi barak - zaproponował Felix.
Przemknęli do drugiego budynku i zerknęli przez okna do środka. Bez wątpienia tutaj
znajdowała się kwatera oficerów. Wnętrze było dobrze urządzone: kamienne ściany pokryto
hebanową boazerią i rozmieszczono na nich wiedźmie światła. Główny korytarz wiódł w
ciemność. W środku nie widać było nikogo.
- Najpierw tutaj - powiedział Felix.
Gotrek podszedł do drzwi. Nie były zamknięte. Popchnął je i wszedł do środka. Felix,
Aethenir, Farnir i piraci Jochena podążyli za nim. Cicho stąpali w dół korytarza. Znajdowało
się w nim dwoje bogato zdobionych drzwi po obydwu stronach i jedne, zupełnie zwyczajne
na samym końcu. Felix i Aethenir przytknęli uszy do rzeźbionych drzwi, zamienili się po
chwili, ale żaden z nich niczego nie usłyszał. Ruszyli dalej.
Gotrek nasłuchiwał przy drzwiach na końcu korytarza, po czym próbował je popchnąć.
One również nie były zamknięte. Felixa ogarnął niepokój. Do tego czasu powinni natrafić na
jakiegoś nieprzyjaciela. Powinni napotkać opór.
Po drugiej stronie drzwi znajdowały się wąskie schody wiodące w dół, prosto w
ciemność. Aethenir stworzył pstryknięciem palców maleńką kulę światła, a Gotrek zaczął
schodzić w dół, z Felixem i pozostałymi za plecami.
Zeszli do magazynku, w którym znajdowały się skrzynie z materacami, świecami i
różnymi innymi rzeczami. Na samym końcu pomieszczenia widniały ciężkie drzwi. Przed
nimi stało krzesło i stół, na którym leżały resztki jedzenia przyciągające muchy.
- To musi być tutaj - stwierdził Gotrek i wyrwał się naprzód.
Felix i pozostali ostrożnie podążyli za nim, trzymając broń w gotowości. Felix
wstrzymał oddech, spodziewając się, że lada moment z ukrycia wyskoczą na nich uzbrojone
druchii. Nie było jednak żadnej zasadzki.
Gotrek położył dłoń na zasuwie i odciągnął ją. Drzwi otworzyły się z łatwością.
Otworzył je na oścież, ujawniając ziejącą za nimi ciemność.
Aethenir wysłał naprzód swoje światełko. Pomieszczenie było małe i puste, nie licząc
dwóch kupek brudnej słomy. Gotrek i Felix ostrożnie wkroczyli do środka. Pachniało tu
uryną, potem i zgniłym jedzeniem. Na podłodze widać było brudne, poplamione krwią
szmaty. Jedna z nich mogła być kiedyś złotobiała, a druga mieć odcień głębokiego błękitu, ale
w środku nie było śladu Maxa ani Claudii.
17

Wtem za ich plecami rozległ się głos zadający pytanie w języku Mrocznych Elfów. Z
pochodnią wiedźmiego światła w dłoni schodził po stopniach młody druchii.
Aethenir odpowiedział mu w jego języku, wykonując przy tym ręką gest zachęcający
do zejścia na dół, ale młodzieniec, widząc ich wszystkich w pełni uzbrojonych, wyczuł, że
dzieje się coś niedobrego i podbiegł w górę schodów, wrzeszcząc alarmująco.
Felix przeklął i puścił się w pogoń za druchii, wbiegając po schodach i wypadając na
korytarz. Niespodziewanie na jednej ze ścian otworzyły się drzwi, a ponieważ elf właśnie w
tej chwili oglądał się przez ramię, nie zauważył ich i padł jak długi na posadzkę. Zza drzwi
wychylił się niewolnik, który wydał z siebie okrzyk paniki, po czym zniknął w bocznym
korytarzu, zatrzaskując za sobą drzwi.
Felix dopadł młodego druchii, zanim ten zdołał podnieść się z ziemi i przyszpilił go do
podłogi, przykładając mu miecz do gardła.
- Magowie! - wysyczał. - Gdzie oni są? Dokąd ich zabraliście?
Elf mamrotał coś w języku druchii. Felix potrząsnął nim gwałtownie.
- Po staroświatowemu, draniu!
Tuż za nim rozległ się tupot stóp i za chwilę stali przy nim Gotrek i Aethenir, a za nimi
nadciągali piraci.
Aethenir zadał pytanie w języku Mrocznych Elfów, a młodzieniec wlepił w niego
zdumione spojrzenie, po czym splunął mu na buty. Aethenir kopnął go między żebra. Felix
mocniej przycisnął miecz do szyi druchii. Gotrek zrobił krok do przodu i uniósł nad
schwytanym swój topór, wpatrując się w niego lodowatym spojrzeniem jedynego oka.
Elf pobladł na widok Gotreka i wyszeptał kilka słów. Aethenir zadał jeszcze kilka
pytań, na które otrzymał krótkie odpowiedzi.
Westchnął i odwrócił się do Felixa i Gotreka.
- Czarownice przybyły tu i zabrały ich parę godzin temu. Towarzyszyli im
Nieskończeni.
- Dokąd? - zapytał Felix. - Dokąd ich zabrali?
- Nie wie - odparł Wysoki Elf. - Widział tylko, że schodzili w dół schodami na końcu
tej alei.
- Jeszcze dalej w dół? - wyrwało się wyraźnie zaniepokojonemu Jochenowi. - Może
dajmy sobie spokój z tymi magami?
- Co znajduje się pod nami? - zapytał Gotrek, ignorując sugestię pirata.
- Menażerie treserów dzikich zwierząt - odpowiedział Farnir. - A także domy rozpusty
zarezerwowane dla oficerów i szlachty.
Felix zamrugał oczami.
- Czy oni zamierzają nakarmić nimi dzikie bestie? Czy może...? - Nie potrafił nawet
wyartykułować tej myśli.
Krasnoludzki niewolnik nagle pobladł. Źrenice mu się rozszerzyły.
- Między więźniami krąży plotka, że w głębiach arki znajduje się tajemna świątynia,
do której wejście prowadzi przez jeden z tych burdeli. Mówią, że wielu zostało tam
zabranych, ale nikt nie powrócił.
- Cóż to za świątynia? - burknął Gotrek.
- Nikt nie śmie o tym mówić - odparł krasnolud.
- Świątynia, do której wejście znajduje się w takim przybytku, może służyć tylko
jednemu bogu - wyszeptał Aethenir pobladłymi z obrzydzenia i strachu wargami.
- W którym domu rozpusty znajduje się to wejście? - Felix zapytał Farnira.
Krasnolud potrząsnął głową.
- Tego nie wiem.
- Będziemy musieli sprawdzić wszystkie po kolei - stwierdził Gotrek.
- Przy zejściu do schodów pełni wartę jeszcze więcej strażników. Będziecie musieli się
znowu przebrać.
- Potrzebujemy nowego przebrania - powiedział Gotrek w zamyśleniu.
Odwrócił się do Aethenira.
- Zmień tę zbroję na uniform Nieskończonego, elfie. I pospiesz się.
- A co zrobimy z tym głupcem? - zapytał Jochen, wskazując na młodego druchii wciąż
wijącego się pod czubkiem miecza Felixa.
Gotrek uniósł topór i opuścił go na twarz Mrocznego Elfa, roztrzaskując mu czaszkę i
rozbryzgując dokoła strugi krwi.
- To - odpowiedział i odwrócił się na pięcie.
*
Kilka minut później, po raz kolejny zakuci w łańcuchy i z bronią schowaną w sakwie,
ruszyli powłócząc nogami długim korytarzem pomiędzy nieużywanymi barakami w stronę
zejścia do schodów prowadzących do menażerii. Szli w szeregu za drżącym z przerażenia
Aethenirem, przebranym w mundur oficera Nieskończonych i noszącym na twarzy maskę
jednego z nich, srebrną czaszkę.
Tym razem nikt nie domagał się od nich łapówki. Strażnicy przy bramie zdawali się
odnosić do uniformu Nieskończonego z należytym szacunkiem i trwogą, więc przepuścili
Aethenira bez żadnych pytań. Wysoki Elf poprowadził ich następnie do wąskiej klatki
schodowej, która schodziła zygzakiem w głąb skały przez dwanaście pięter w dół, kończąc się
szerokim korytarzem o niskim sklepieniu, w którym śmierdziało zwierzęcymi odchodami i
zgniłym mięsem.
Przez całą drogę w dół odbijały się wokół nich echem ryki przerażających bestii i
uderzenia bata. Z szerokiego korytarza po lewej stronie, zamkniętego przez kunsztownie kute
żelazne wrota, dochodziły przedziwne dźwięki i zapachy. Wejścia strzegły druchii w
mundurach ozdobionych kapturami ze skóry leoparda i z długimi włóczniami z ostrzami o
niebezpiecznych zadziorach
Aethenir zignorował druchii i ruszył przed siebie, według wskazówek, jakie dostali od
Farnira. Wkrótce natrafili na dużo mniejszy korytarz bez bram i bez strażników. Dźwięki i
zapachy dobiegające z tego korytarza pochodziły od zupełnie innego rodzaju dzikich
zwierząt. Felix wyczuwał wino, perfumy, kadzidło i dym z czarnego lotosu, a także zapach
potu, seksu i śmierci. Jego uszu dobiegał rechotliwy śmiech i dziwna niemelodyjna muzyka,
pomieszana z odległymi jękami bólu.
Weszli w korytarz i stanęli jak wryci na widok, który ukazał się ich oczom. Ulica czy
tunel - trudno było jednoznacznie stwierdzić - była wąska i wysoka. Domy wykute w litej
skale wznosiły się po obydwu stronach na wysokość trzech pięter. Wysoko sklepiony dach
tunelu był wykuty tak strzeliście, że domy miały nawet dachy, a na nich ogrody i tarasy. W
żelaznych latarniach zwisających z barokowych fasad żarzyły się fioletem i czerwienią
wiedźmie światła. Widok, jaki opromieniało światło koloru krwi, sprawiał, że Felixowi
przewracały się wnętrzności. Bywał w dzielnicach czerwonych latarni w miastach od Kisleva
po Arabię, ale nigdy nie widział miejsca tak całkowicie poświęconego przyjemności, bólowi i
perwersji. Zazwyczaj, nawet w miastach, w których panowały najbardziej rozwiązłe obyczaje,
domy uciech przynajmniej na zewnątrz zachowywały pozory przyzwoitości. Najwyraźniej
tutaj tego typu środki ostrożności były zupełnie zbędne.
Front każdego z przybytków ozdabiały fryzy i posągi przedstawiające najbardziej
lubieżne i potworne akty. Nad niektórymi drzwiami zwisały żelazne klatki z zamkniętymi w
środku ludzkimi niewolnikami o pustych oczach, biczującymi się nawzajem lub kopulującymi
ze sobą powoli i beznamiętnie. Przed drzwiami do każdego z domów stali uzbrojeni strażnicy
w wymyślnych zbrojach, które służyły bardziej wzbudzaniu podniecenia niż ochronie.
Od domu do domu przechadzał się kwiat społeczeństwa druchii: wysocy szlachcice o
okrutnie pięknych rysach twarzy; zmysłowe, kołyszące biodrami damy; dumni oficerowie;
nadzy dworzanie ze srebrnymi maskami na twarzach; a także przepiękne osoby, których płci
nie sposób było rozpoznać. A między nimi, przepychając się przez tłum przy
akompaniamencie uderzeń bicza, przemykały zasłonięte palankiny niesione przez
zgarbionych, poznaczonych bliznami ludzkich niewolników, transportujące tych, którzy
chcieli zachować swą tożsamość w tajemnicy.
- Asuryanie, chroń mnie - wymamrotał Aethenir. - To miejsce wzbudza we mnie
odrazę.
- Przynajmniej raz się zgadzamy - poparł go Gotrek. - To jest obrzydliwe, nawet jak na
elfy.
Felix zgodził się, ale bardziej niż obrzydliwość tego miejsca, przerażał go jego ogrom.
Ulica przed nimi skręcała łukiem daleko w mgle przed nimi, a w każdą stronę odchodziły od
niej kolejne aleje. Wszystkie budynki były domami uciech. Mogą szukać nawet trzy dni, a i
tak nie znaleźć tego, w którym ukryto wejście do tajemnej świątyni.
Jego obawy okazały się jednak bezpodstawne, ponieważ kiedy tak stał wraz z
pozostałymi, gapiąc się dookoła z otwartymi ustami, Farnir zagadnął niewolnicę,
przeciągającą się lubieżnie w klatce wiszącej w jednym z okien.
- Siostro - zapytał. - Czy przechodził tędy oddział Nieskończonych wraz z kilkoma
czarownicami?
- Aye - odpowiedziała kobieta, nie przerywając zmysłowego prężenia się.
- Do którego domu weszli?
Kobieta nie znała odpowiedzi na to pytanie, ale powiedziała im, że opisywana przez
nich grupa była tu kilka godzin temu i skręciła za lewy róg.
W tamtą stronę też się udali. Aethenir szedł przodem, starając się sprawiać wrażenie,
że wie, dokąd zmierza. Tymczasem Farnir szeptem zadawał pytania mijanym niewolnikom -
a było ich mnóstwo - żeby dowiedzieć się, którędy mają iść dalej. Wreszcie, po kilku
zakrętach w prawo i lewo, zostali skierowani do domu zwanego Tyglem Rozkoszy.
Tuż przed tym, jak stanęli przed jego wrotami, Aethenir pokierował ich w ciemną
alejkę między dwoma domami i zabrał się za uwalnianie ich z łańcuchów.
- Co mam im powiedzieć? - wyszeptał. - Co, jeśli każą nam odejść?
- Wtedy wreszcie będzie jakaś walka - odparł Gotrek.
- Ale jeśli okaże się, że to nie jest właściwe miejsce?
- I tak będziemy walczyć - obstawał przy swoim Gotrek.
- Powiedz im... - zaczął Felix, zastanawiając się. - Powiedz im: „Ona mnie oczekuje".
Jeżeli to właściwe miejsce, poprowadzą nas przed oblicze czarownic. Jeżeli nie, nie
skompromitujemy się za bardzo.
Zostawili rozluźnione kajdany wokół nadgarstków i wyszli z alejki za Aethenirem.
Wnet stanęli przed strażnikami pilnującymi wejścia do Tygla Rozkoszy. Z zewnątrz budynek
nie różnił się zupełnie od pozostałych domów uciech. Jego znakiem, jeżeli można to tak
nazwać, był tygiel z bulgoczącą zawartością, zawieszony nad ogniem we wnęce wykutej we
frontowej ścianie, z którego wylewało się coś wyglądającego - i pachnącego - zupełnie jak
krew. Strażnikami były bardzo wysokie kobiety druchii, odziane tylko w poplamione
skórzane kowalskie fartuchy, złote nagolenice i rękawice, a także hełmy z grzebieniami
różowych i purpurowych piór wyglądających jak płomienie. Gdy Aethenir stanął przed nimi,
zwróciły ku niemu okrutnie piękne twarze.
Felix ponownie nie był w stanie zrozumieć wymiany zdań, ale strażniczki zdawały się
traktować Aethenira z najwyższym szacunkiem. Skłoniły się przed nim i jedna z nich
podeszła do drzwi, przy których zamieniła kilka słów z kimś w środku. Po chwili pojawił się
ludzki niewolnik odziany tylko w purpurową przepaskę biodrową, skłonił się niemal do
podłogi i gestem nakazał im ruszyć za sobą.
Wnętrze było dokładnie takie, jakiego Felix się obawiał, a nawet gorsze. Motyw ognia
pojawiał się w sześciobocznej komnacie wejściowej, w której na ścianach purpurowym
ogniem płonęły koksowniki. Kobieta druchii, naga od pasa w górę, ale przysłaniająca twarz
czarną woalką, skłoniła się przed Aethenirem, gdy sługa poprowadził ich korytarzem o
ścianach pomalowanych w czarne i purpurowe płomienie. Z góry i z dołu dobiegały ich jęki
rozkoszy oraz bólu, wycia, stęknięcia i okrzyki strachu. Jakaś dziewczyna błagała o litość po
bretońsku, głosem rozdzierającym serce. W odpowiedzi słychać było męski głos, śmiejący się
czy wrzeszczący, Felix nie był w stanie stwierdzić.
Przez łukowate wejścia do komnat tylko częściowo zasłonięte kurtynami Felix
dostrzegał przebłyski ognia, ciała i zbrodni. Wzdrygnął się na widok narzędzi do wypalania
piętna, ostrzy i noży błyszczących w czerwonawej poświacie ognia. Wspomnienia walki w
piwnicach Oczyszczającego Płomienia i ogni, z którymi zaatakował ich Lichtmann,
powróciły nieproszone do jego umysłu i sprawiły, że przebiegł go dreszcz. W jednym z
pomieszczeń ujrzał krąg druchii, mężczyzn i kobiet, podających sobie emaliowaną fajkę i
obserwujących jak z tygla na twarz związanej kobiety skapuje płynne złoto. Na każdy jej
krzyk czy konwulsje reagowali sennym wybuchem śmiechu.
Felix słyszał gniewny pomruk Gotreka za plecami i zdał sobie sprawę, że sam wydaje
podobne dźwięki.
Niewolnik poprowadził ich w dół krętymi, żelaznymi schodami, które były gorące w
dotyku. Trzy piętra niżej przeprowadził ich przez kwadratową komnatę wyłożoną czarnym
marmurem z drzwiami na każdej ścianie i z kandelabrem z płonącymi purpurą pochodniami
zwisającym ze środka sufitu. Żyłki na marmurze pobłyskiwały na różowo w migoczącym
świetle. Drzwi naprzeciwko schodów były większe od pozostałych, otoczone z dwóch stron
przez żłobkowane kolumny i zwieńczone dekoracyjnym łukiem, w który wkomponowana
była biała, kamienna twarz o zimnych, nieskazitelnie pięknych rysach. Przed drzwiami stało
na baczność trzech Nieskończonych.
Aethenir, gdy ich ujrzał, zwolnił kroku.
- No dalej, elfie - wymruczał Gotrek.
- Ależ oni na pewno się zorientują, że nie jestem jednym z nich - odparł Wysoki Elf.
- Jeżeli będziesz się krył po kątach, to z pewnością zauważą, że coś jest nie tak -
zirytował się Felix. - Musisz być twardy.
Elf sarknął gniewnie na te słowa, ale przyniosły one chyba jakiś skutek. Wyprostował
się, ściągnął barki i ruszył pewnym krokiem w stronę strażników. Felix wstrzymał oddech i
rozluźnił sakwę, w której trzymali broń. Strażnicy zmierzyli podchodzącego Aethenira
wzrokiem, nie wykonując najmniejszego ruchu i beznamiętnie obserwując go zza srebrnych
masek. Nagle odezwał się środkowy z nich.
Aethenir odpowiedział, ale najwyraźniej odpowiedź nie spodobała się
Nieskończonemu. Zadał drugie pytanie. Tym razem Aethenir milczał, nie potrafiąc udzielić
odpowiedzi.
Ręce strażników spoczęły na głowniach mieczy, a środkowy nakazał Aethenirowi
zdjęcie maski.
- Dobra - odezwał się Gotrek, zrzucając łańcuchy i upuszczając ze szczękiem sakwę. -
Starczy tego.
Nieskończeni obrócili się w jego stronę, wyciągając miecze, a tymczasem Gotrek i
Felix odnaleźli swoją broń w worku. Gotrek ryknął i natarł na elfy, zostawiając
sparaliżowanego strachem Aethenira za sobą. Felix ruszył za przykładem Zabójcy, mimo że z
poprzednich doświadczeń wiedział, że nie miało to większych szans powodzenia. Niewolnik
w przepasce uciekł z krzykiem w górę schodów, a tymczasem Farnir, Jochen i piraci chwycili
za swoją broń i ruszyli do boju.
Nieskończony pośrodku zginął jako pierwszy, perfekcyjnie parując, ale będąc zupełnie
nieprzygotowanym na siłę Zabójcy. Machnięcie toporem odepchnęło miecz elfa z powrotem
w jego stronę i sprawiło, że stracił równowagę. Tymczasem Gotrek ciął go w bok, przecinając
zarówno zbroję jak i żebra, jakby były z masła.
Pierwsza wymiana ciosów Felixa z druchii wyglądała prawie dokładnie na odwrót.
Ciął mieczem tylko po to, żeby się przekonać, iż Mroczny Elf zdążył już zmienić położenie i
teraz znad głowy wymierza cios w jego pierś. Felix obrócił się i miecz musnął jego żebra.
Zatoczył się do tyłu, wywijając mieczem desperackie ósemki w powietrzu. Druchii parł do
przodu i Felix był pewien, że zaraz zginie, ale wtedy na ratunek ruszyli mu Farnir, Jochen i
piraci, tnąc, dźgając i wyjąc potępieńczo.
Druchii przyjął ich atak bez zmrużenia okiem. Blokował każdą dziką paradę i
odwdzięczył się ripostą, przebijając jednemu z piratów szyję. Felix natarł na niego ponownie,
ale jego miecz został gładko odbity, a druchii ciął w nadgarstek drugiego pirata i ponownie
stanął twarzą w twarz z Felixem.
Felix odsunął się w tył i poczuł, że ktoś odpycha go na bok. Był to Gotrek, który ruszył
do boju, zamachując się od dołu swym potężnym toporem. Druchii zauważył go i obrócił się
wokół własnej osi, aby skontrować, ale Gotrek był szybszy. Topór rozciął Mrocznego Elfa od
krocza aż po pierś i wnętrzności wylały się na polerowaną posadzkę. Druchii zwalił się na
ziemię.
Felix i piraci cofnęli się, szukając wzrokiem ostatniego druchii. Elf był już martwy -
nie miał głowy. Niestety kolejny pirat również stracił życie za sprawą ciosu prosto w serce.
- Dobra robota, przyjaciele - powiedział Aethenir, wysuwając się na przód.
- Mogłeś pomóc - stwierdził z przekąsem Jochen, patrząc po swoich martwych bądź
rannych kamratach.
- Lepiej, żeby tego nie robił - wykrzywił się złośliwie Gotrek.
Piraci przeszukali ciała zabitych elfów w poszukiwaniu klucza do drzwi, a tymczasem
Felix wyciągnął swoją koszulkę kolczą z sakwy i naciągnął ją na siebie. Klucza nie było.
Ktokolwiek zamknął się w komnacie, musiał to zrobić od wewnątrz.
Gotrek wzruszył ramionami i podszedł do drzwi.
- Przygotujcie się - powiedział.
Felix, Aethenir i pozostali piraci ustawili się w rzędzie za nim. Farnir uzbroił się w
miecz jednego z martwych druchii i dołączył do nich. Felix wziął głęboki oddech i mocniej
ścisnął rękojeść Karaghula.
Drzwi były wykonane z ciężkiego, misternie rzeźbionego drewna, a zamek chroniła
potężna płyta z czarnego żelaza. Gotrek przebił się przez nią trzema uderzeniami topora, po
czym kopnął w połamane wrota i wpadł do środka z bronią uniesioną w gotowości.
Za drzwiami znajdowała się olbrzymia i zupełnie pusta sypialnia.
Felix rozejrzał się dokoła, zdezorientowany. Spodziewał się tajemnej świątyni
ohydnego bóstwa. A miał przed sobą zupełnie zwyczajny buduar - przynajmniej biorąc pod
uwagę standardy panujące w domach uciech druchii. Koszmarne malowidło ścienne,
przedstawiające cielesne okropności, pokrywało cztery ściany powyżej misternie rzeźbionej
hebanowej boazerii. Na półkach ciągnących się przez całą długość pokoju wyłożono kajdany,
bicze i narzędzia tortur. Pod ścianą naprzeciwko stało olbrzymie łoże, pokryte futrzanymi
narzutami i poduszkami, rozrzuconymi w nieładzie, tak wysokie, że wiodły do niego niskie
stopnie z czarnego marmuru. Na czterech rogach wznosiły się kolumny, z których zwisały
kotary z czerwonego aksamitu, a na przeciwległych ścianach umocowano pochodnie.
Wszystko wokół było piękne i nieczyste, ale był to ślepy zaułek.
- To nie może być prawda - powiedział Jochen.
- Zostaliśmy wyprowadzeni w pole - stwierdził Aethenir.
- Czy to pułapka? - zapytał Felix, spoglądając ponownie na drzwi.
Gotrek sarknął.
- Ludzie i elfy są ślepi.
Ciężkim krokiem przemierzył szerokość pokoju do pochodni na lewej ścianie od łoża i
nacisnął fragment boazerii pod nią. Słychać było kliknięcie i wszyscy cofnęli się ostrożnie.
Felix obserwował ścianę pod pochodnią, spodziewając się ujrzeć otwierające się tajne
drzwi, ale jego wzrok przykuł ruch w środku pokoju i odwrócił wzrok. Całe łoże powoli
unosiło się niczym wieko skrzyni i opierało się o ścianę. Po spodem znajdowała się olbrzymia
marmurowa płyta, na której wyryto płaskorzeźbę przedstawiającą zgrabną postać posiadającą
zarówno męskie, jak i żeńskie cechy płciowe. Istota tańczyła na stosie nagich, kopulujących
ze sobą ciał, zmienionych w najpotworniejszy sposób. W migoczącym świetle pochodni
wydawało się, że postać i ciała pod nią wiją się i skręcają lubieżnie.
Pod płytą znajdował się otwór, w który wcześniej wpasowane było łoże. Marmurowe
stopnie wiodły w dół, prosto w ciemność.
- Niech Sigmar i Manann mają nas w swej opiece - przeżegnał się Jochen.
Felix miał nieodparte przeczucie, że już wkrótce będą potrzebować pomocy każdego
boga, który zechce wysłuchać ich próśb.
*
Schody ciągnęły się tak głęboko w dół, że Felix obawiał się, że wyjdą na dnie
pływającej skały i zostaną z powrotem wyrzuceni do morza. Na ścianach nie przymocowano
żadnych pochodni. Musieli poruszać się po omacku w kompletnej ciemności rozjarzonej tylko
nieco przez czerwonawy płomień płonący w oddali, który podskakiwał i wił się z każdym
krokiem. Im niżej schodzili, tym gęstsze stawało się powietrze - przesłodzona zawiesina
kadzidła, dymu z lotosu oraz czegoś ostrego i gorzkiego.
Wtem pomiędzy nimi rozjarzył się kolejny błysk. Felix rozejrzał się z niepokojem, ale
okazało się, że to tylko runy na toporze Gotreka zaczęły pulsować, jakby przepływał przez nie
ogień.
- Gotrek... - powiedział.
- Aye, człeczyno.
Schodząc jeszcze niżej w dół, zauważyli, że czerwony blask pochodzi od purpurowego
światła opromieniającego czarną marmurową podłogę u podstawy schodów. Gotrek i Felix
zeszli ostrożnie w kierunku źródła światła, po czym zerknęli w krótki korytarz kończący się
parą na wpół otwartych, niestrzeżonych drzwi. Zza uchylonych wrót dobiegał czerwony
blask, a także chór głosów zjednoczonych w wysokim, jękliwym zaśpiewie, który
przyprawiał Felixa o ciarki na plecach.
Podczas gdy pozostali skradali się cicho za nimi, Gotrek i Felix podkradli się do drzwi.
Wrota składały się z dwóch ciężkich, złotych skrzydeł inkrustowanych rubinami, ametystami
i lapis lazuli, ułożonymi we wzory przedstawiające tysiące nagich ciał splecionych ze sobą w
niemożliwy, bolesny sposób. Felix zerknął w szczelinę między skrzydłami i gwałtownie
cofnął głowę, zaskoczony, ponieważ w środku zobaczył twarz z oczami utkwionymi prosto w
niego.
- To tylko posąg, człeczyno - uspokoił go Gotrek.
Felix spojrzał ponownie. Powietrze w środku było tak gęste od fioletowego dymu, że
trudno było dostrzec szczegóły, ale dokładnie naprzeciwko nich, pośrodku okrągłej,
oświetlonej światłem koksowników komnaty stał posąg sześciogłowego węża wznoszący się
na wysokość dwóch ludzi. Każda z głów węża zakończona była przepiękną twarzą druchii
nieokreślonej płci, wykutą z białego marmuru. Jedna z twarzy wpatrywała się prosto w drzwi
onyksowymi oczami błyszczącymi jak żywe. Za statuą, na wpół ukryte po odległej stronie
pokoju, znajdowało się łukowate przejście wiodące do kolejnej komnaty, po obu bokach
którego stały kolumny. Felix dostrzegał cienie lubieżnych ruchów, które zdawały się
odpowiadać rytmowi zaśpiewu.
Gotrek popchnął obsceniczne drzwi i wszedł do środka. Felix chciał uczynić to samo,
ale gdy tylko położył dłoń na drzwiach, jego umysł ogarnęły niczym nieskrępowane emocje.
Nagle chciał jednocześnie łkać i ryczeć z gniewu, śmiać się i zabijać, kochać i dręczyć. Wizja
spisywania historii Zabójcy krwią krasnoluda na pergaminie wyprawionym z jego skóry
wdarła mu się do mózgu i nie był w stanie się jej pozbyć.
- To złe miejsce - odezwał się Aethenir za jego plecami.
Słowa te nieco otrzeźwiły Felixa. Zepchnął przerażające wizje z powrotem do
podświadomości i ruszył za Zabójcą do środka komnaty. Aethenir, Farnir, Jochen i piraci
równie niechętnie podążyli za nimi. Piraci trzymali się razem niczym spłoszone bydło, a
Farnir ściskał kradziony miecz, jakby to była lina ratownicza. Aethenir bezustannie powtarzał
elfie modlitwy, a pod hełmem druchii jego oczy obracały się niespokojnie.
Komnata była idealnie okrągła. Ściany z różowego kamienia błyszczały jak mika i
drżały od gardłowych jęków bólu i rozkoszy, a także zawodzącej pieśni, która nieprzerwanie
działała Felixowi na nerwy. Purpurowe płomienie skakały w złotych koksownikach
umieszczonych pod ścianą w regularnych odstępach. Podłoga stanowiła mozaikę ze złotych
płytek, pośrodku której znajdował się krąg z purpurowych kamieni, otoczonych dziwnymi
runami. Sześciogłowy wąż siedział pośrodku pomieszczenia, a piedestał na którym się
znajdował, dotykał łuku okręgu.
Gdy przekradali się po złotej podłodze w kierunku łuku w oddali, musieli minąć
posąg. Felix ujrzał ustawione przy postumencie ofiary z wina, krwi, atramentu i intymnych
wydzielin, połyskujące w małych złotych czarkach pomiędzy różowymi, czerwonymi i
fioletowymi świecami. Piraci ze strachem mijali posąg, spluwając i wykonując ochronne
gesty.
Za łukiem znajdowała się kolejna komnata. Gęsty, purpurowy dym uniemożliwiał
dokładne określenie jej rozmiarów, ale jeżeli istniała tylna ściana, to Felix jej nie widział.
Wydawało się jednak, że mają przed sobą kolejny okrąg z kolumnami otaczającymi
opuszczoną poniżej poziomu podłogi środkową część, w której znajdowała się szeroka,
okrągła platforma. Pomiędzy kolumnami ustawiono koksowniki wielkie jak tarcze, w których
znajdowały się teraz dymiące sterty kadzidła, uwalniające słupy wirującego dymu, który,
jeżeli Felix zbyt długo się w nie wpatrywał, przyjmował na wpół ludzkie kształty.
Za falującymi kurtynami dymu Wielka Czarownica Heshor stała tyłem do nich,
pośrodku kręgu narysowanego na marmurowej powierzchni platformy, a jej ręce wzniesione
były w błagalnym geście. Harfa Zagłady leżała na wysokim stoliku z czarnego żelaza tuż
przed nią. Dużo większy krąg graniczył z tym, w którym stała, ale go nie przecinał. Wewnątrz
większego kręgu stał prymitywny, kamienny stół, na którym leżało coś lub ktoś, ukrytego za
mgłą.
Dziwne kształty o wielu kończynach wiły się po obu stronach Heshor i Felix musiał
się chwilę przyglądać, żeby zorientować się, że jest to pięć czarownic, towarzyszek Heshor,
leżących na krawędzi platformy i kopulujących dziko z pięcioma Nieskończonymi, ubranymi
tylko w srebrne maski i pokrytymi potem. Kochankowie rzucali się na siebie nieustannie,
drapiąc się zaostrzonymi paznokciami. Wszyscy krwawili z długich śladów po uderzeniach
pokrywających ich ciała. Z ich ust wydobywał się chóralny jęk zwiastujący nadchodzącą
ekstazę. Wyglądali, jakby znajdowali się w tym stanie od wielu godzin. Felix wzdrygnął się z
obrzydzeniem na ten widok, ale nie był w stanie zaprzeczyć, że wywołał on w nim również
chorobliwe podniecenie.
Uczestników dziwnej ceremonii strzegło siedmiu uzbrojonych Nieskończonych,
stojących na stopniach schodzących ku środkowi komnaty. Obserwowali oni czujnie przebieg
wydarzeń, trzymając wyciągnięte miecze przed sobą, oparte czubkami ostrzy o posadzkę.
- Magister Schreiber - wymknęło się Aethenirowi. - I Fraulein Pallenberger.
Felix zmarszczył czoło, ponieważ nie rozumiał, o co mogło chodzić Wysokiemu
Elfowi, ale podążył za jego spojrzeniem i utkwił wzrok w kształtach spoczywających na
kamiennym stole w większym z kręgów. Rzeczywiście byli to Max i Claudia, bezlitośnie
spętani skórzanymi linami i zakneblowani. Prawie zaparło mu dech w piersiach, gdy ich
zobaczył. Byli niemal nie do rozpoznania, nadzy i wychudzeni, ogoleni na łyso, nie pomijając
brwi. Ich twarze i ciała pokryto czerwoną i fioletową farbą we wzory przypominające
zawijasy i oprócz tego nożem wyryto im na skórze runy. Max wyglądał o sto lat starzej, a
żebra Claudii przebijały jej poranioną skórę. Oczy obojga były zaciśnięte, jakby przeżywali
straszliwe męczarnie.
Gotrek splunął, zdegustowany widokiem.
- Na Sigmara - wymamrotał Felix. - Czy oni żyją?
- Żyją - odparł Aethenir ponuro. - Są ofiarami dla Wielkiego Bezczeszczyciela.
- Ofiarami! - powtórzył przerażony Felix.
Aethenir wzruszył ramionami.
- Wygląda na to, że czarownica chce wezwać demona, chociaż w jaki sposób ma to
związek z użyciem Harfy, nie mam najmniejszego pojęcia.
Gotrekowi zaświeciły się oczy.
- Demon!
- Pohamuj swoją żądzę chwały, krasnoludzie - zgasił jego podniecenie Aethenir -
Ponieważ, jeżeli Heshor uda się wezwać jakąś istotę rodem z pustki, dla twoich przyjaciół
będzie to oznaczało śmierć.
Zadrżał.
- Mimo że oznacza to pewną śmierć, musimy zaatakować, zanim ceremonia dobiegnie
końca.
Jęki rozkoszy dobiegające zza łuku wznosiły się coraz wyżej i były coraz bardziej
przyspieszone, tak jak dziwna pieśń Heshor.
- Obawiam się, że nie mamy wiele czasu - stwierdził Felix, głośno przełykając ślinę.
- Zostawcie czaszkotwarze mi - powiedział Gotrek. Odwrócił się do Felixa i
pozostałych.
- Zabijcie czarownice i ocalcie Maxa z dziewczyną.
Jochen i jego ludzie spojrzeli na niego tak, jakby właśnie zasugerował, żeby wbiegli do
płonącego budynku, ale skinęli głowami. Felix również skinął głową, aczkolwiek był pełen
wątpliwości, czy pójdzie to w połowie tak sprawnie, jak ujął to przed chwilą Gotrek.
Felix, Farnir i piraci ustawili się po obu stronach łuku z bronią w gotowości. Aethenir
stanął z tyłu, przygotowując zaklęcia ochronne i lecznicze. Felix miał trudności z
koncentracją. Jęki rozkoszy stawały się coraz głośniejsze i dziksze. Mimo że z całej siły starał
się nie dopuszczać ich do swego umysłu, to wzbudzały w nim mroczne myśli i żądze.
Widział, że na piratów oddziałuje ta sama moc, ponieważ szarpali się, krzywili i potrząsali
głowami jak byki kąsane przez chmarę much.
Gotrek stanął pod łukiem i przesunął kciukiem po ostrzu topora, aż na metalu pojawiła
się strużka krwi. Runy na toporze zajaśniały jak wnętrze pieca. Gotrek uniósł broń nad głową
i otworzył usta, żeby wydać z siebie ryk wyzwania, ale zanim zdążył się odezwać, kopulujące
druchii jednocześnie wydały z siebie jęk najwyższej rozkoszy i w tej samej chwili Heshor
wykrzyczała końcowe słowa przyzwania.
Rozległ się trzask, jakby uderzył piorun i pomieszczenie zatrzęsło się tak, że prawie się
poprzewracali. Nagle powietrze wypełniło się słodkim zapachem róż, ambry i mleka, a Felix
wyczuł obecność przerażającej inteligencji wdzierającej się do jego umysłu. Miotające nim
przed chwilą mgliste pragnienia zamieniły się w obezwładniające pożądanie. Miał ochotę
puścić się biegiem do pomieszczenia, nie po to, żeby zabijać, ale po to, żeby zerwać z siebie
ubranie i dołączyć do orgii druchii. Tylko dzięki wcześniejszym doświadczeniom z obcymi
myślami wdzierającymi mu się do umysłu, zdołał się oprzeć pokusie i zrozumieć, że nie
pochodzą one od niego. Trząsł się jak osika, próbując pozbyć się napierających emocji i
wyrzucić je z umysłu.
Piraci, niestety, nigdy wcześniej nie doświadczyli tak gwałtownych ataków na ich
świadomość i nie wiedzieli, jak się przed nimi obronić. Wrzasnęli i drapiąc paznokciami,
rwali swoje szaty oraz rozorywali skórę. Niektórzy z nich rzucili się na siebie jak
kochankowie, podczas gdy pozostali zataczając się, ruszyli do środka komnaty ze spodniami
opuszczonymi wokół kostek.
- Wracajcie! - krzyknął Jochen, chociaż widać było po nim, że niewiele powstrzymuje
go, by ruszyć za nimi.
Felix rzucił się za jednym z piratów, próbując go wciągnąć z powrotem do korytarza i
przy okazji zerknął do środka komnaty. Natychmiast tego pożałował.
W wielkim kręgu naprzeciwko Heshor stała spowita w różową mgłę najpiękniejsza
istota, jaką Felix kiedykolwiek widział. Ona - on - ono? - było wysokości dwóch ludzi i, co
niepokojące, miało cechy zarówno żeńskie, jak i męskie. Zmysłowy symbol pożądania
spoglądał prosto w jego oczy i przywoływał go spojrzeniem fioletowych oczu oraz kuszącym
łukiem soczystych ust.
- Czego ode mnie pragniesz? - zapytała istota głosem słodkim jak miód, ale gromkim
jak piorun.
Wielka Czarownica Heshor odpowiedziała w języku druchii i rozpostarła szeroko
ramiona. Felix przeklął ją. Przecież istota mówiła do niego, a nie do niej! Felix zrobił krok do
przodu, chcąc bliżej przyjrzeć się pięknemu zjawisku. Dostrzegał przebłyski wijących się
macek, a może wyginających się węży, zgrabne kończyny i zakończone pazurami dłonie,
które zdawały się pojawiać i zaraz potem znikać bez śladu. Nie mógł się zdecydować, czy
piękność ma dwie ręce czy cztery, czy ma piersi czy potężną klatkę piersiową, czy jej nogi
przypominają zgrabne kończyny kobiety czy kozie racice.
- Cofnij się, człeczyno - zawołał Gotrek.
Felix został gwałtownie szarpnięty do tyłu. Odwrócił się, zły na to, że przerwano jego
cudowny sen, ale zaraz potem ze zdumieniem zamrugał oczami. Gotrek przepchnął się przed
niego. Felix nie zdając sobie z tego sprawy, wszedł już do połowy komnaty przywołań. Tuzin
Nieskończonych ruszało w ich stronę po rzeźbionych stopniach, połowa z nich wciąż naga, z
uniesionymi mieczami, tnąc mijających ich oczarowanych piratów.
Gotrek wydał z siebie ryk wyzwania i ciął toporem otaczających go trzech
Nieskończonych w zbrojach. Pierwszy z nich zablokował cios, ale jego impet popchnął go na
drugiego, pozbawiając ich obydwu równowagi. Felix ciął jednego, zanim ten zdołał dojść do
siebie, ale był to ostatni moment, w którym upuścił komuś krwi. Reszta Nieskończonych
otoczyła jego, Gotreka, Farnira, Jochena oraz piratów, śmigając mieczami szybciej niż oko
mogło nadążyć.
Aethenir skulił się w cieniu łuku, machając rękoma, ale Felix nie był w stanie
stwierdzić, czy elf rzucał czary, czy tylko młócił powietrze ze strachu.
- Z drogi! - ryknął Gotrek na stojącego przed nim jednego z Nieskończonych. - Mam
tu demona do zabicia!
Zabójca ciął toporem, który poruszał się tak szybko, że widać było tylko rozmazany,
stalowoszary błysk, za którym ciągnął się niczym ogon komety czerwonawy poblask run.
Niestety, nawet on był tylko na tyle szybki, żeby odpierać ataki Mrocznych Elfów. Połowa
piratów zginęła w ciągu kilku sekund, a Jochen miał ranę na głowie, przez którą
prześwitywała kość. Nawet w pełni sił fizycznych i umysłowych nie mieliby szans z
Nieskończonymi. Karmieni zgniłą owsianką i rozproszeni przez nienaturalne żądze, padali jak
zboże pod kosą.
Kolejny z Nieskończonych zginął pod ciosem Gotreka, ale nie zmieniło to wyniku
starcia. Wrogów było zbyt wielu, a z nich przy życiu został tylko Felix, Farnir, Jochen i
Zabójca. Chwilę potem Jochen padł na ziemię, gdy stalowe ostrze przeszyło go na wylot.
Felix przyjął dziki cios w lewe przedramię i nagle miecz zaczął mu ciążyć, jakby został
zrobiony z ołowiu. Dwóch Nieskończonych atakowało go jednocześnie. Nie mógł
zablokować obu ciosów. Starał się unieść miecz, wiedząc, że zaraz zginie.
Wtem dwoje druchii przed nim nagle zatoczyło się w bok, a ostrza ich mieczy minęły
go o centymetry. Zdumiony rozejrzał się dokoła i spostrzegł, że wszystkie otaczające go
Mroczne Elfy odwracają się, upadają i wrzeszczą coś w zdumieniu. Felix zamrugał oczami,
zaskoczony, ale nie przepuścił okazji na wyrównanie szans. Ciął jednego z Mrocznych Elfów
po gardle, po czym odwrócił się, aby spojrzeć, co wytrąciło przeciwników z równowagi.
Zamarł w osłupieniu. Komnata momentalnie wypełniła się krasnoludami, zawzięcie
atakującymi Nieskończonych.
Gotrek odwrócił się, zamachnąwszy się na jednego z zamaskowanych druchii.
- To twoja sprawka! - krzyknął.
- Da! - odparł Farnir.
Birgi zasalutował im zakrwawionym szpadlem. Skalf uniósł drewniany młot. Ich
głowy były łyse i krwawiły z tuzinów niewielkich nacięć. Wyglądało, jakby ogolili je
rzeźnickim tasakiem. Felix rozejrzał się dookoła. Wszystkie krasnoludy zapełniające pokój
miały ogolone głowy i uzbrojone były w prowizoryczną broń, jaką znalazły po drodze: kilofy,
młoty, pogrzebacze, patelnie, widły i szpikulce z rożna. Krasnoludy nacierały na
Nieskończonych z przerażającą furią. Felix był zaskoczony, ale odetchnął z ulgą.
- Przemyśleliśmy twoje słowa, Zabójco - odezwał się Birgi. - Idź, zmierz się ze swoją
zagładą. Ta należy do nas.
18

- Najwyższy czas - stwierdził Gotrek, ale jego głos brzmiał ponuro. - Dalej, człeczyno!
Odwrócił się od nowopowstałych Zabójców i ruszył w stronę komnaty przywołań.
Felix, idąc za nim, spostrzegł, że czarownice powstały i dołączyły do Heshor w nowej pieśni,
wszystkie monotonnie wykrzykując jedną frazę. Wyciągały jednocześnie ramiona w stronę
harfy, wysyłając w jej stronę impulsy energii. Demon również wyrzucił przed siebie ręce,
napełniając harfę swą mocą. Instrument zaczął żarzyć się różowo-purpurowym blaskiem.
Dwie pozostałe macki potwora były wyciągnięte w stronę Maxa i Claudii, a z ich ciał
podnosiły się kłęby białej i niebieskiej mgły, dryfujące w powietrzu w kierunku demona.
- To ich zabija - powiedział Felix.
- Gorzej - stwierdził Aethenir, stając za jego plecami. - Dużo gorzej.
Trząsł się, podążając za nimi, ale nie zawahał się ani na chwilę. W dłoni trzymał miecz
jednego z zabitych druchii.
Czarownice, wciąż nagie, koncentrowały swoją energię na harfie, nie odwracając się,
nawet, gdy Gotrek, Felix i Aethenir wtargnęli do komnaty. Demon również skupiał się na
instrumencie, ale Felix wyczuwał, że uwaga istoty jest we wszystkich miejscach
jednocześnie, jak latarnia, która zamienia w zgliszcza wszystko, na co padnie jej światło.
- Wasi wojownicy was zawiedli, moje córki - powiedziała istota, gdy Felix, Aethenir i
Zabójca zbiegli po stopniach w stronę kręgu. - Wasi wrogowie się zbliżają.
Heshor nie odwróciła się, ani nawet nie zmniejszyła przepływu energii, jaką kierowała
w stronę harfy, ale na jakiś jej bezgłośny rozkaz dwie czarownice opuściły dłonie i odwróciły
się ku nim. Jedną z nich była Belryeth, zguba Aethenira, która wybuchnęła śmiechem na jego
widok.
- Najdroższy, odnalazłeś mnie! - zawołała, rozpoczynając magiczne inkantacje. -
Wygląda na to, że miłość zwycięża wszystko!
- To honor zwycięża wszystko - syknął Wysoki Elf i wskoczył na platformę z
uniesionym wysoko mieczem, kierując go prosto na Belryeth.
Ona i jej siostra wypuściły z palców strumienie czarnej mgły na niego oraz na Gotreka
i Felixa. Gdy spowiła go mgła, Aethenir krzyknął i upuścił miecz, ale rzucił się głową
naprzód na Belryeth i oboje spadli z platformy. Zabójca rozgonił mgłę i ruszył do przodu, ale
Felix zachwiał się, gdy otoczyły go magiczne kłęby, ponieważ każdy centymetr jego skóry
piekł, jakby był jednocześnie zamrażany i palony żywym ogniem. Jego mięśnie napięły się
tak mocno, że miał wrażenie, iż zaraz popękają. Zwalił się bezwładnie u stóp platformy.
Gotrek wskoczył na podwyższenie i gdy mijał drugą czarownicę, ciął ją toporem, nie
spuszczając przy tym oka z demona. Elfka wrzasnęła i osunęła się na podłogę, gdy ostrze
przecięło jej bok.
Wraz z jej śmiercią czarna chmura rozrzedziła się nieco, ale efekt czaru utrzymywał
się, a igły ognia i lodu dźgały Felixa niemiłosiernie, tak że mógł tylko obserwować, jak
Gotrek przemierza platformę, szarżując prosto na demona.
Heshor i pozostałe czarownice przerwały inkantację i wrzasnęły na krasnoluda
przeszkadzającego w ceremoniale, ale demon tylko uśmiechnął się do Gotreka, gdy ten
przeskakiwał przez linię zamykającą istotę wewnątrz magicznego kręgu.
- Ach, malutki - zamruczała istota. - Wybawiłeś mnie od nudy. Wspaniale.
Demon ciął Gotreka kończyną zakończoną krabimi szczypcami, której nie posiadał
jeszcze chwilę wcześniej. Zabójca zablokował cios płazem topora i został wyrzucony poza
okrąg niczym jeż uderzony szpadlem. Dwukrotnie odbił się od powierzchni platformy, zanim
ześliznął się z niej i spadł na podłogę komnaty.
- Chodź tu, spróbuj ponownie - roześmiał się demon. - Od tysiącleci nikt nie zadał mi
rany.
Felix z trudem podniósł się na nogi. Na platformie Aethenir i Belryeth turlali się z
boku na bok w parodii namiętnego uścisku, próbując wyrwać sobie nawzajem jej sztylet.
Tymczasem Heshor i jej sabat czarownic zaczęły rzucać na Zabójcę zaklęcia, gdy ten
podnosił się na kolana, potrząsając głową. Czary zdawały się jedynie rozjuszać Gotreka, który
ryknął, podnosząc się na równe nogi.
Felix dostrzegł szansę dla siebie. Mimo że każda rozsądna cześć jego umysłu mówiła
mu, żeby odwrócił się i wziął nogi za pas, zamiast tego wskoczył na podwyższenie, przecisnął
się między rozwścieczonymi czarownicami i wbiegł w demoniczny krąg, uważając nawet w
szalonym pędzie, aby nie naruszyć wysypanej purpurowym proszkiem linii, która strzegła
istoty. Kierował się prosto w stronę stołu, do którego byli przywiązani Max i Claudia.
Nie udało mu się. Demon skierował na niego uwagę w momencie, kiedy przekroczył
purpurową linię i Felix stanął nagle, jakby uderzył w ścianę, zatrzymany przez
niespodziewany opór.
- Przybyłeś, aby ukraść mi moje ofiary, ukochany? - zamruczała istota, wyciągając do
niego zakrzywione szpony. - Czy żeby do nich dołączyć?
Felixowi zwiotczały mięśnie twarzy i poczuł się przytłoczony przez majestat demona.
Zatoczył się w jego stronę, rozpościerając ramiona, aby móc zatonąć w jego okrutnych
objęciach. Nigdy wcześniej niczego tak nie pragnął, jak zostać rozdartym na strzępy przez te
przepięknie błyszczące szpony.
Nagle demon wrzasnął, a Felix przewrócił się, gdy ból istoty wypełnił komnatę,
wysyłając fale palącej agonii przez umysł Felixa. Upadł na podłogę, wrzeszcząc i krzywiąc
się. Zauważył, że tak samo zareagowali Aethenir i czarownice. Nawet Max i Claudia szarpali
się i jęczeli w więzach. Tylko Heshor pozostała wyprostowana, trzęsąc się, rwąc włosy z
głowy i rozdzierając paznokciami twarz.
Demon upadł pod ciosem Zabójcy, któremu jakimś cudem udało się wspiąć na
platformę. Z głębokiej rany w nodze tryskała purpurowa krew, a krawędzie rany wrzały i
syczały, jakby ktoś polał je kwasem.
- Wyśmienicie - huknął głos przepięknej istoty, gdy zamachnęła się na Gotreka
olbrzymim czarnym mieczem, który wyciągnęła z rozrzedzonego powietrza. Zabójca uchylił
się przed ciosem i ciął w drugą nogę. Nowy szpon zablokował cios i znikąd pojawiał się
olbrzymia maczuga, która spadła na krasnoluda z góry.
Fale bólu obmywające Felixa zmalały, gdy uwaga demona skoncentrowała się na
walce z Gotrekiem i stwierdził, że może się znowu poruszać. Podczołgał się do kamiennego
stołu i wgramolił się na niego. Z bliska Max i Claudia wyglądali nawet gorzej niż z oddali.
Ich policzki były zapadnięte, a skóra obwisła i brudna. Rany, siniaki i rytualne nacięcia
pokrywały ich od stóp do głów, a ich paznokcie były połamane i zakrwawione, jak gdyby
próbowali gołymi rękami przedrzeć się przez kamienną ścianę. Max miał podbite oko, a
Claudia rozciętą wargę. Czarodziejka był nieprzytomna, a Max znajdował się w niewiele
lepszym stanie. Gdy ujrzał Felixa, przewrócił dziko oczami i wymamrotał coś przez knebel.
Felix wyciągnął drżące dłonie i przeciął jedwabne liny, które utrzymywały knebel w
miejscu, po czym wyciągnął go z ust czarodzieja.
- Moje dłonie - wymamrotał Max, głosem łamiącym się jak cienki lód. - Wtedy będę
mógł wam pomóc.
Felix niemal wybuchnął śmiechem. Max nie wyglądał, jakby mógł sam siebie obronić
przed silniejszym podmuchem wiatru, nie wspominając o demonach i czarownicach. Mimo
tego rzucił się do przecinania plecionego rzemienia, który więził nadgarstki Maxa. Nie
popracował długo, gdy demon znowu jęknął z bólu i jego cierpienie zalało umysł oraz ciało
Felixa. Krzyki dobiegające z gardeł czarownic mówiły mu, że one również podzielają ból
istoty.
Jedno z ramion demona wyglądało, jakby pożerał je kwas, a istota chwiała się w
granicach kręgu, broniąc się przed Zabójcą za pomocą trzech pozostałych kończyn.
- Topór! - ryknął demon. - Teraz go rozpoznaję. Istota skupiła swą uwagę na Heshor.
- Uwolnij mnie i pozwól mi wrócić do pustki, śmiertelniczko. Łaknę doznań, nie
zniszczenia.
- Nie! - wrzasnęła Wielka Czarownica. Przenikająca wszystko świadomość demona
pozwoliła Felixowi zrozumieć jej słowa, mimo że przemawiała w języku druchii. - Musisz
dotrzymać umowy! Wykończ krasnoluda i wracamy do tego, co rozpoczęliśmy!
- Będziesz żałować, że mnie nie uwolniłaś, wiedźmo - warknął demon, gdy Zabójca
ponownie go zaatakował.
Felix doszedł do siebie i skończył przecinanie więzów wokół nadgarstków Maxa.
Następnie zabrał się do tych pętających Claudię. W pewnej chwili obejrzał się za siebie.
Czarownice podniosły się już na równe nogi.
- Zabijcie człowieka! - wrzasnęła Heshor, wskazując na niego palcem o czarnym
paznokciu. - Nie może zakłócić rytuału składania ofiary!
Ona i jej trzy wciąż stojące na nogach czarownice obróciły się ku niemu, wyrzucając z
siebie złowieszcze inkantacje, a tymczasem Max mamrotał zaklęcia ochronne, poruszając
słabo rękami w rytualnych gestach.
Ale wtedy, zanim zaklęcia bądź kontrzaklęcia zostały ukończone, demon uderzył
Gotreka w pierś pięścią w stalowej rękawicy o rozmiarach potężnego głazu, wyrzucając go w
powietrze. Tym razem Zabójca uderzył w platformę najpierw ramionami, a potem resztą ciała
i przeturlał się w stronę krawędzi, prosto przez linię z purpurowego proszku, ścierając ją
zupełnie. Gdy wreszcie się zatrzymał, z jego nosa i ust trysnęła krew. Nie poruszał się.
Heshor i jej czarownice nabrały gwałtownie powietrza w płuca i w tej samej chwili
przerwały inkantacje. Demon roześmiał się.
- Czyż nie mówiłem? - zachichotał, po czym wyszedł z kręgu, kierując się prosto w
stronę Heshor. - Chodź, córko. Ugoszczę cię w moim królestwie, tak jak ty przyjęłaś mnie w
swoim.
Czarownica wrzasnęła i cofnęła się gwałtownie, chwytając harfę, podczas gdy jej trzy
siostry wysunęły się naprzód, osłaniając jej ucieczkę za pomocą zaklęć rzucanych w demona.
Demon wydawał się przyjmować atak z wyraźnym zadowoleniem, jęcząc z rozkoszy,
ale ani na chwilę nie zwalniając kroku. Objął czułymi mackami trzy czarownice, które
przewróciły się w parodii ekstazy tak intensywnej, że z nieprzyjemnym trzaskiem pękły im
kręgosłupy.
Heshor, ściskając harfę, rzuciła się do biegu, ale wtem tuż przed nią wyrosła
zakrwawiona postać i zastawiła jej drogę ucieczki, dźgając ją sztyletem. Ku wielkiemu
zdziwieniu Felixa okazało się, że był to Aethenir.
- Za Ulthuan i za prawdziwe elfy! - krzyknął, gdy uderzyli o ziemię, a pomiędzy nimi
upadła harfa. - Za Riona i za ścieżkę honoru!
- Nie, uczony - pisnęła przeraźliwie Belryeth, powstając z ziemi i rzucając się w
obronie swojej pani. - Nie osiągniesz odkupienia.
Ściągnęła Aethenira z Heshor, a tymczasem demon był coraz bliżej.
Wielka Czarownica podniosła się na równe nogi, gdy Wysoki Elf i Belryeth szamotali
się ze sobą, po czym rzuciła się do ucieczki w stronę drzwi.
Demon był tuż za nią, śmiejąc się melodyjnie.
- Chcesz mnie teraz porzucić, ukochana? Czyż nie przysięgałaś mi wiecznej miłości?
W pościgu za czarownicą istota nastąpiła na Aethenira i Belryeth. Oboje krzyknęli, ale
nie wiadomo było czy z bólu, czy z rozkoszy. Dalej szamotali się i walczyli, podczas gdy
demon zamachnął się na Heshor ręką przypominającą kościaną kosę.
Heshor odskoczyła, ale czubek kończyny rozciął jej nogę i padła na stopnie wiodące
do zewnętrznej komnaty. Demon zatrzymał się, górując nad nią i wznosząc na nowo wyrosłe
ramiona, ale w tej właśnie chwili, gdy los czarownicy zdawał się przypieczętowany, postać z
czerwonym grzebieniem na głowie wynurzyła się chwiejnie z cienia, skoczyła w ich stronę i
zatopiła topór w podstawie kręgosłupa demona.
- Giń, pomiocie otchłani! - ryknął Gotrek, a z każdym słowem z jego ust wytryskiwała
spieniona krew.
Demon wrzasnął tysiącem torturowanych głosów, a jego agonia ponownie
przygwoździła Felixa do ziemi swoim ogromem. Istota odwróciła się, chcąc odsunąć się od
Zabójcy. Demon zmieniał się, a fragmenty jego ciała cały czas jaśniały, bądź bledły, podczas
gdy z rany sączyła się różowawa mgła. Rana na plecach rosła z sekundy na sekundę, a Felix,
dzielący jego agonię dostrzegł, że jej krawędzie zwijają się jak pergamin pożerany przez
ogień.
Demon utkwił spojrzenie w Gotreku, podczas gdy ten uparcie stąpał w jego kierunku.
- Nie, malutki. Nie będę z tobą walczył. Ktoś większy ode mnie ma zginąć, zabijając
ciebie. W międzyczasie będę się rozkoszował twoim rozczarowaniem.
I nagle, pomiędzy mrugnięciami oka, istota znikła, a w komnacie zapadła cisza. Nagła
próżnia wywołana przez zniknięcie demona, była niemal tak samo bolesna jak jego obecność.
Przez moment wydawało się, że cała radość, kolor i podniecenie znikło z tego świata - życie
nie warte było, żeby je przeżywać. Felix niemal się rozpłakał.
Gotrek z kolei zawył z wściekłości, uderzając toporem w marmurową podłogę i
roztrzaskując ją z hukiem.
- Tchórzliwy piekielny pomiocie! - ryknął. - Odpadku z otchłani! Okradniesz mnie z
mojej zagłady? Okradniesz mnie z mojej chwały? Wracaj tu i zmierz się ze mną!
Felix rozejrzał się przerażony, ale demon nie pojawił się ponownie. Gotrek zgiął się
wpół i kaszląc zaplamił krwią całą podłogę. Tymczasem blask rozświetlający runy na jego
toporze zdawał się przygasać.
Dochodząc do siebie Felix rozejrzał się dokoła, szukając Wielkiej Czarownicy Heshor.
Zniknęła, tak samo jak Harfa Zagłady.
- Harfa - wyjąkał, z trudem podnosząc się z ziemi. - My...
- Felixie - dobiegł go słaby szept Maxa. - Więzy Claudii.
Felix powrócił do kamiennego stołu i dokończył uwalnianie Claudii. Dziewczyna nie
poruszyła się, ani nie otworzyła oczu.
Felix sprawdził jej tętno.
- Mieliśmy nadzieję, że uda nam się was uratować - powiedział. Pod palcami
wyczuwał słabiutki puls. - Ale was przenieśli.
Max usiadł ostrożnie, jakby był zrobiony z kruchych gałązek, gotowych złamać się od
najlżejszego wysiłku.
- Jestem szczerze zaskoczony, że w ogóle was widzę. Kiedy ostatnio was
widzieliśmy...
- Przyjaciele - dobiegł ich z tyłu słaby głos. - Pomóżcie mi. Coś się stało.
Max i Felix odwrócili się. Aethenir leżał w tym samym miejscu, gdzie demon nastąpił
na niego i Belryeth. Znajdował się pod czarownicą i starał się ją zepchnąć z siebie.
- Wypuść mnie, przeklęty elfie - jęczała czarownica, wijąc się w jego uścisku.
Max i Felix pokuśtykali ostrożnie w kierunku elfów, ale gdy podeszli bliżej, Felix
zachwiał się i prawie zwymiotował. Max zakrztusił się.
Rzeczywiście coś się stało. Z daleka wydawało się, że Belryeth leży na Aethenirze, ale
to nie była do końca prawda. W rzeczywistości stanowili teraz jedność. Dotknięcie demona
połączyło ich w wiecznym miłosnym uścisku. Ich ciała stopiły się ze sobą na wysokości
tułowia, ze splątanymi rękami i nogami oraz z głową Belryeth już na zawsze patrzącą przez
ramię Aethenira.
- Na bogów - wykrztusił Felix.
- To potworne - przyznał Max.
- Proszę, przyjaciele - odezwał się Aethenir spoglądając na nich błagalnym wzrokiem.
- Zróbcie coś.
- Zabierzcie go - zakwiliła Belryeth.
Gotrek podszedł do nich i przyjrzał im się dokładnie, po czym prychnął.
- Stosowna kara za spowodowanie tego wszystkiego - powiedział.
Felix zmierzył go przeciągłym spojrzeniem.
- Nie bądź okrutny, Zabójco - odezwał się Max.
- Biorąc przykład z ciebie, Zabójco - powiedział Aethenir. - Miałem nadzieję, że
śmierć zmaże moje grzechy. Ale to... Tego nie da się znieść.
Felix spojrzał na Maxa.
- Czy można coś z tym zrobić?
Max potrząsnął głową.
- Odwrócenie tego procesu jest poza możliwościami najpotężniejszych magistrów.
- Czy wciąż pragniesz śmierci, elfie? - zapytał Gotrek.
Aethenir głośno przełknął ślinę, ale pokiwał głową.
- Aye, krasnoludzie.
- W takim razie módl się i giń z godnością.
Aethenir spojrzał po nich i przemówił.
- Niech będzie wiadomo, że mimo iż za życia zszedłem ze ścieżki honoru, to na niej
zginąłem.
Następnie elf zamknął oczy i wymamrotał modlitwę, podczas gdy Gotrek uniósł topór.
Gdy modlitwa uczonego ucichła, Zabójca spuścił topór i obciął elfowi głowę. Twarz
Aethenira była spokojna, gdy jego głowa toczyła się po podłodze.
Felix cicho pożegnał się z Aethenirem. Elf być może był głupcem i pewnie nie był
najodważniejszym przedstawicielem swojej rasy, ale tak jak powiedział, pod koniec nie
uchylił się od tego, co był w stanie zrobić, żeby zapłacić za swoją głupotę.
- Chodźcie! - zawołał Gotrek, krocząc w stronę zewnętrznej komnaty. - Wciąż jeszcze
musimy zająć się czarownicą.
- Czekajcie! - wrzasnęła Belryeth. - Nie możecie mnie tak zostawić! Zabijcie mnie, tak
jak zabiliście jego!
Spojrzeli na nią, a potem popatrzyli po sobie.
- Myślę, że lepszą karą dla ciebie będzie, jeśli zostawimy cię przy życiu - powiedział
Max.
- Barbarzyńcy! - krzyknęła. - Zapłacicie za tę zniewagę!
Zignorowali ją. Felix owinął Claudię w czarne szaty jednej z zabitych czarownic, po
czym podniósł ją, zarzucił sobie na ramię i ruszył za Gotrekiem. Max przywdział płaszcz
jednego z Nieskończonych i dołączył do nich.
W zewnętrznej komnacie Nieskończeni leżeli martwi, tak samo jak krasnoludzcy
niewolnicy, których ciała rozrzucone były po pomieszczeniu z licznymi, głębokimi ranami
zadanymi przez długie miecze druchii. Z kolei Mroczne Elfy co do jednego zostały ściągnięte
na ziemię i zatłuczone na śmierć. Żaden z nich nie miał już twarzy. Na mozaikowej posadzce
rozlało się jezioro krwi.
Pośrodku jeziora klęczał Farnir, kołysząc na kolanach głowę ojca. Młody krasnolud
był bliski śmierci. W jego piersi ziała olbrzymia rana, z której przy każdym oddechu
wydobywały się czerwone pęcherzyki. Birgi leżał martwy z raną w boku, przez którą
prześwitywał kręgosłup.
Farnir spojrzał na nich. W oczach miał łzy.
- Czy ocaliliśmy Stary Świat? - zapytał.
- My to zrobimy, młodziaku. Spoczywaj w spokoju.
- Aye - powiedział niewolnik. - Aye, to dobrze.
Zamknął oczy, osunął się na ciało ojca i umarł. Gotrek pochylił głowę.
- Niech Grungni powita cię na swym dworze.
Ruszyli szybko przed siebie, rozpryskując krew na schodach. Felix nie mógł się
pozbyć z umysłu wspomnienia twarzy Farnira, podczas gdy wspinali się po niekończących się
stopniach. Młody krasnolud przeżył niemal całe swoje życie jako niewolnik druchii. Nigdy
nie widział świata poza wnętrzem Czarnej Arki, a mimo to chętnie zginął za ojczyznę i ideę
honoru, którą znał tylko z opowieści ojca. Zginął, aby zapewnić wolność całej rasie, wolność,
której sam nigdy nie poznał.
*
Zanim udało im się w ślad za plamami krwi Heshor dotrzeć na szczyt schodów, Max
czołgał się już na kolanach, Felix miał nogi jak z galarety i nawet Gotrek, cierpiący z powodu
ostatniego ciosu demona w pierś, dyszał ciężko, ocierając wierzchem dłoni krew spływającą z
ust.
Na kilka stopni przed szczytem Zabójca przystanął. Z pomieszczenia nad nimi
dobiegały piskliwe głosy i dźwięki pospiesznego poruszenia.
- Połóż dziewczynę i przygotuj miecz, człeczyno.
Felix wykonał polecenie, pozostawiając Claudię pod opieką Maxa i biorąc głęboki
oddech, żeby się uspokoić. Zaraz potem, na znak Gotreka, wbiegli po schodach prosto do
buduaru druchii.
Tłum niewolników, ladacznic i strażników domu uciech tłoczył się wokół czegoś, co
wyglądało jak lektyka stojąca pośrodku pokoju. Kilkoro z nich odwróciło się, gdy Gotrek i
Felix wtargnęli do pokoju, a Felix spostrzegł, że lektyka była w rzeczywistości niską sofą, na
której leżała Heshor, ściskając Harfę Zagłady, podczas gdy jeden z niewolników starał się
zszyć ranę w jej nodze.
Strażnicy krzyknęli i natarli na Gotreka i Felixa, podczas gdy majordomus
wykrzykiwał rozkazy, a czterech krzepkich ludzkich niewolników chwyciło sofę za cztery
nogi i zaczęło biec w stronę drzwi, podczas gdy ladacznice i niewolnicy krzyczeli za nimi.
Gotrek ścinał strażników, jak gdyby miał przed sobą wysoką trawę. Nawet Felixowi
udało się powalić jednego z nich - nie byli nawet w połowie tak dobrymi szermierzami jak
Nieskończeni. Jednakże walka zwolniła ich na tyle, że zanim ostatni ze strażników padł pod
ciosem topora Gotreka z głową zwisającą na paśmie skóry z szyi, prowizoryczne nosze z
Heshor były już dawno za drzwiami.
Gotrek ruszył zdecydowanym, ciężkim krokiem w tamtą stronę. Felix spojrzał za nim.
Max właśnie wynurzał się z otworu pod wielkim łożem. Na jego szyi opierało się ramię
Claudii, ale dziewczyna poruszała się o własnych siłach.
- Idźcie - powiedział Max. - Dogonimy was.
Felix skinął głową i ruszył za Gotrekiem. Wybiegli do holu w samą porę, żeby
dostrzec niewolników z sofą, znikających na górze żelaznych schodów.
Ruszyli za nimi, chociaż Gotrek dyszał ciężko i świszcząco, a Felix miał wrażenie, że
ktoś spuścił mu na pierś kowadło. Na górze schodów zobaczyli niewolników Heshor
biegnących długim, purpurowym korytarzem do holu wejściowego. Ruszyli za nimi, ale jasne
było, że czarownicy uda się opuścić dom uciech, zanim ją dogonią.
Gotrek zatrzymał się z poślizgiem, wziął zamach i rzucił toporem. Broń
przekoziołkowała w powietrzu przez całą długość holu i z nieprzyjemnym mlaśnięciem wbiła
się w plecy niewolnika podtrzymującego tylny lewy róg sofy. Sługa wrzasnął i upadł. Sofa
przechyliła się na bok, a Heshor zaskrzeczała i upuściła harfę, żeby utrzymać równowagę.
Instrument z brzękiem uderzył w marmurową posadzkę.
Pozostali niewolnicy wrzasnęli przerażeni i ruszyli przed siebie, starając się utrzymać
sofę w równowadze. Heshor wykrzykiwała rozkazy i wskazywała z powrotem na harfę, ale
oni jej nie słuchali, tylko wybiegli przez otwarte drzwi.
Gotrek i Felix dotarli do sześciobocznego holu kilka sekund później. Gotrek
wyszarpnął swój topór z pleców martwego niewolnika i puścił się pędem za Felixem w stronę
drzwi, ale kiedy wychynęli przez wąski przedsionek, szybko się zatrzymali. Ulica była aż po
horyzont wypełniona chyba wszystkimi stacjonującymi na Czarnej Arce kompaniami
włóczników, ustawionych w równych szeregach i stojących przodem do frontowych drzwi
domu rozkoszy. Pośrodku nich, obok władczego druchii w kunsztownej zbroi, w którym Felix
rozpoznał Lorda Tarlkhira, dowódcę arki, siedziała na sofie Heshor, wskazując na Gotreka
drżącym palcem.
Gotrek zachichotał gardłowo i przygotował ociekający krwią topór.
- Nieprzeliczeni wrogowie - mruknął, uśmiechając się dziko.
Na rozkaz Tarlkhira druchii opuściły włócznie i zaczęły przeć naprzód.
Felix zerknął za siebie na harfę, która wciąż drżała na marmurowej podłodze mniej
więcej pośrodku holu i co zadziwiające, zdawała się rozbrzmiewać coraz głośniej, zamiast
cichnąć.
- Gotrek, poczekaj - powiedział. - Może powinniśmy najpierw zniszczyć harfę, na
wypadek gdyby udało im się nas pokonać.
Gotrek skrzywił się, ale nawet on ujrzał w tym logiczne rozumowanie, ponieważ
wskoczył z powrotem do środka i ruszył w stronę harfy.
- Zamknij drzwi, człeczyno - rzucił przez ramię.
Felix trzasnął drzwiami i zasunął rygiel w tej samej chwili, gdy pierwsze druchii
wspięły się na stopnie wiodące do domu. Następnie dołączył do Zabójcy, który wpatrywał się
w harfę, brzęczącą teraz nawet głośniej niż przedtem i tańczącą na marmurowych płytach.
Felix czuł wibracje przez stopy. Ściany holu jęczały od coraz głośniejszej melodii, która
sprawiała, że Felix miał ochotę poprzebijać sobie bębenki.
- Ohydztwo - powiedział Gotrek, podczas gdy w drzwi za nimi uderzały dziesiątki
ostrzy włóczni.
Felix musiał przyznać mu rację. Coraz wyższy ton był nieprzyjemnym jękiem, który
ranił uszy, a wygięty jak litera „U" kształt wibrował tak mocno, że jego krawędzie były
zamazane. Przezroczyste struny drżały jak nitki śliny.
Felix odsunął się, gdy Gotrek podniósł swój topór nad głową, szykując się do zadania
potężnego ciosu.
Z purpurowego korytarza dobiegł ich słaby jęk.
- Zabójco, nie!
Gotrek i Felix rozejrzeli się. Z korytarza wysunął się ku nim Max z Claudią chwiejącą
się u jego boku.
- Jeśli to zniszczysz, uwolnione energie pozabijają nas wszystkich! - krzyknął Max.
Gotrek uniósł brew.
- Naprawdę? - jego brzydką twarz rozjaśnił złośliwy uśmiech. - Dobrze.
Schylił się, próbując chwycić harfę, ale nie był w stanie jej dosięgnąć. Jego grube
palce zatrzymywały się kilka centymetrów od instrumentu, jakby zatrzymane przez
niewidzialną ścianę, a cała jego dłoń i ramię drżały nieopanowanie. Przeklął. Z sufitu
komnaty spływały na nich kłęby kurzu, wytrzęsione przez wibracje harfy, a koksowniki
zaczęły dźwięczeć jak oszalałe, rzucając się w uchwytach i rozpryskując dookoła iskry.
- Plugawa magia.
Max z przerażeniem zerknął na harfę.
- Uderzono w jej struny. Harfa uwalnia swoją moc.
Gotrek wyszczerzył zęby z wysiłku i zmusił swoje ramię do wyciągnięcia się o kilka
centymetrów dalej. Jego mięśnie napinały się, a żyły pulsowały na czole i szyi, ale udało mu
się zacisnąć dłoń na wibrującej ramie harfy. Gdy zmierzał do drzwi, które trzęsły się od
ciosów włóczni Mrocznych Elfów, instrument wciąż brzęczał, sprawiając, że jego dłoń
rozmazywała się od gwałtownych wibracji.
- Otwórz je, człeczyno - rzucił przez zaciśnięte zęby.
Felix gapił się na harfę. Kamienie i zaprawa bębniły o podłogę, spadając teraz razem z
kurzem. Czuł wibracje w sercu i w piersi, jakby stał zaraz obok kompanii doboszy. Trzęsły
mu się kolana. Nie był sobie w stanie wyobrazić, jakie to uczucie trzymać w ręku taką moc.
- Człeczyno!
Felix wyrwał się i podbiegł do drzwi. Odsunął rygiel, otworzył skrzydło i odskoczył na
bok. Fala włóczników druchii wlała się do środka, łapiąc równowagę, a Gotrek uderzył na
nich, trzymając w jednej dłoni topór, a w drugiej ryczącą harfę.
Żołnierze druchii odsunęli się przed dzikim atakiem żądnego krwi Gotreka i
straszliwym hałasem wydawanym przez instrument. Zanim cofnęli się na schody, trzymając
się za uszy, dziesięciu z nich już leżało martwych. Gotrek ruszył przed siebie i rzucił
spojrzenie Heshor, wpatrującej się w niego ze swojej sofy obok Komandora Tarlkhira na
odległym końcu ulicy.
- Oto twoja harfa, wiedźmo! - ryknął, unosząc instrument w górę. Wyglądało to tak,
jakby wibracje wytrząsały mięśnie z jego ramienia. - Chodź i weź ją sobie.
Rzucił harfę na ganek przed sobą.
Nie był to najlepszy z pomysłów Zabójcy.
Harfa odbiła się od posadzki, a fala uderzeniowa jak wystrzał z moździerza zatrzęsła
budynkiem i zwaliła ich wszystkich na ziemię. Kule wiedźmiego światła w żyrandolu
wiszącym w holu eksplodowały i obsypały ich deszczem krystalicznych odłamków. Na
otynkowanych ścianach pojawiły się pęknięcia, a dymiący tygiel, będący symbolem domu,
spadł z przytrzymujących go haków i rozprysnął się na ziemi, rozlewając na bruk wrzącą
krew. Ulica była zasypana odpadającymi fragmentami kamiennych fasad i dachówkami z
czarnego łupka. Włócznicy byli przygważdżani do ziemi przez kamienie. Podłoga, na której
leżał Felix, pękła i odkształciła się. Harfa dźwięczała w mu w uszach jak tysiąc świątynnych
dzwonów. Jego miecz brzęczał, jakby ktoś w niego walił młotem i trząsł się tak mocno, że
ledwie był go w stanie utrzymać.
Wnętrzności mu się przewracały. Serce uderzało w żebra jak młot.
- Głupi krasnoludzie! - wrzasnęła Heshor po staroświatowemu. - Oddaj mi ją, zanim
pogrzebie was w gruzach. Tylko ja mogę ją zatrzymać. Tylko ja mogę was uratować.
Gotrek podniósł się, śmiejąc się, podczas gdy coraz więcej kamieni z hukiem spadało
wokół niego.
- Uratować Zabójcę? Zabieram was wszystkich ze sobą! - Chwycił topór i podniósł go
nad głową.
Heshor pisnęła przeraźliwie. Żołnierze druchii cofnęli się, starając się odsunąć. Kawał
skały rozmiarów krowy uderzył z góry, miażdżąc trzech z nich.
Gotrek zaśmiał się szaleńczo i podniósł topór wysoko nad głową, ale kiedy już
zamierzał go opuścić, jakiś błysk spłynął z góry, mijając go i odepchnął harfę na bok. Gotrek
nie trafił w instrument i zamiast tego roztrzaskał czarny marmur ganku.
Gotrek wyszarpnął topór z kamienia, klnąc siarczyście, po czym zamachnął się
ponownie, ale harfa wyskoczyła w powietrze jak marionetka i jego topór śmignął pod nią.
Felix gapił się, jak instrument wznosi się coraz wyżej. Trzymał ją bełt z kuszy z zadziorami
jak u bosaka, wiszący u końca szarej, jedwabnej liny.
Felix i Gotrek śledzili wzrokiem harfę podnoszoną w stronę dachu. Heshor i
Komandor Tarlkhir krzyczeli i pokazywali coś sobie palcami. W połowie drogi harfa
zaczepiła o ścianę domu i tym razem wstrząs ogarnął całą arkę, brzmiąc jak uderzenie w
potężny bęben. Ulice podniosły się i opadły, powodując, że wszyscy przewrócili się na bruk,
a ryczący warkot w powietrzu zagłuszał nawet odgłos półtonowych bloków skalnych
odrywających się od sufitu i miażdżących druchii na ulicach na miazgę.
Z głębi arki dobiegał odgłos jakby stłumionego gromu i głębokiego, tektonicznego
dudnienia.
Felix spojrzał w górę przed deszcz odłamków spadających ze sklepienia jaskini,
szukając wzrokiem harfy. Wtem ją zobaczył - błyszczącą, odskakującą iskrę zwisającą z bełta
z zadziorami, który uniósł ją w górę, a następnie ciągniętą, huczącą i brzęczącą, po trzęsących
się dachach domów uciech za truchtającą bandą wychudłych, czarnych cieni.
19

- Skaveny! - krzyknął Felix, pokazując palcem.


- Za nimi! - ryknął Gotrek.
Heshor i Komandor Tarlkhir krzyczeli to samo do swoich oddziałów i kompanie
włóczników druchii popędziły ulicą, podążając za oddalającymi się truchtem cieniami.
Gotrek i Felix pobiegli za nimi, ale szybko okazało się, że nie są w stanie za nimi
nadążyć. Skaveny wkrótce zniknęły im z oczu, a na drodze stały tysiące włóczników druchii
ścigających ten sam cel.
Gdy dotarli do pierwszego skrzyżowania, Gotrek zatrzymał się, patrząc na siły Heshor
i Tarlkhira pędzące daleko przed nimi.
- Nie damy rady! - krzyknął.
- Nie! - odkrzyknął Felix.
Mimo że oddalili się od harfy, ściany i budynki wokół nich wciąż drżały od
ogłuszających, harmonijnych wibracji, które z minuty na minutę stawały się coraz
donośniejsze. Mieli wrażenie, że znajdują się w nosie chrapiącego giganta. Odłupane skalne
bloki i ostre jak włócznie stalaktyty padały wszędzie dookoła nich. Felix miał wizję, jak
dźwięk z harfy staje się coraz głośniejszy i głośniejszy, wzbudzany przez nią rezonans i
pogłos coraz mocniejszy, aż wreszcie ostatni wstrząs unicestwia cały świat. Arka będzie tylko
początkiem. Kiedy pęknie się na pół, harfa spadnie na dno oceanu i wciąż drgając, będzie
powodowała trzęsienia ziemi i fale przypływów, które zatopią Stary Świat, północne krainy, a
także Ulthuan. Wysokie Elfy miały rację, zamykając plugawy instrument w tajemnej
komnacie. Być może nawet celowo zatopiły miasto, żeby na wieki ukryć przerażającą harfę.
- Uciekają. Więc my też uciekamy - dał hasło Zabójca. - Tędy.
Gotrek odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę domu uciech, przepychając się przez
tłumy galantów i ladacznic, na wpół rozebranych oficerów wylewających się z domów
rozkoszy i przekrzykujących się rozkazami, a także chmary przepychających się w panice
niewolników. Wszyscy ci przechodnie byli na tyle przerażeni, że zupełnie ignorowali Felixa i
Gotreka.
Kiedy dotarli na miejsce, Max i Claudia stali w drzwiach walącego się domu uciech, z
przerażeniem obserwując deszcz odłamków. Gotrek skinął na nich ręką i ruszył ulicą w
kierunku, z którego początkowo przyszli. Magister i czarodziejka pochylili głowy i ruszyli,
kuśtykając, za nim.
- Skaveny ukradły harfę - rzucił Felix, gdy dołączyli do niego. - Ruszyliśmy za nimi,
ale nie sposób ich było dogonić. Wynosimy się stąd.
- Fantastyczny pomysł - stwierdził Max.
Felix wziął Claudię za rękę, pospieszając ją i pomagając jej zachować równowagę, a
tymczasem ziemia dalej trzęsła się pod ich stopami.
- Czy dobrze się czujesz, Fraulein Pallenberger? - zapytał, starając się przekrzyczeć
huk walących się ścian.
- Ja... Ja sama już nie wiem - odparła ponuro. - Ale cieszę się, że żyjesz.
Felix spojrzał na nią zmartwiony. Jej głos był całkowicie pozbawiony życia czy
radości. Czyżby to, czego doświadczyła, zupełnie odmieniło jej umysł? Nie zdziwiłby się
wcale, wiedząc, że została uwięziona i wykorzystana przez druchii, zaatakowana
najczarniejszą z magii, a także wystawiona na zmieniającą rzeczywistość obecność demona.
Gotrek prowadził ich z powrotem w stronę schodów do baraków, ale zanim pokonali
dwie przecznice, kolejny katastroficzny huk zatrząsł arką, posyłając wszystkich na ziemię, a
ulica, po której szli, przechyliła się gwałtownie na lewą stronę. Felix złapał Claudię, zanim
upadla, a chwilę później sam nieomal się przewrócił. Fasada budynku stojącego przed nimi
oderwała się od reszty domu i runęła naprzód niczym lawina, grzebiąc pod zwałami tuziny
druchii i ich niewolników.
Max pobladł.
- Wibracje harfy zakłóciły działanie zaklęć utrzymujących arkę w równowadze. Nie
sądzę, żeby arka przetrwała do wszystko.
- Dobrze - ucieszył się Gotrek,
Z sufitu zaczęła lecieć na ich głowy woda. Spojrzeli w górę, to samo uczyniły też
wszystkie druchii i niewolnicy dookoła nich.
- Co się dzieje? - zapytał Felix.
- Jesteśmy pod zatoką - odparł Gotrek. - Wstrząsy spowodowały przeciek. Nie
zatrzymujcie się.
- O nie - wymamrotała cicho Claudia, ale kiedy Felix poprosił ją, żeby powtórzyła,
zapadło ponure milczenie.
Bardzo szybko, zbyt szybko, woda zaczęła sięgać im do kostek i podnosić się w
równym tempie. Przez pęknięcia w dachu przelewały się strugi wody, a głazy wielkości
powozów odrywały się od krawędzi otworów i z hukiem miażdżyły budynki na proch.
Dotarli do wąskich drzwi wiodących do korytarza, który przechodził obok menażerii
treserów dzikich zwierząt i zobaczyli, że ze środka wypadają dziesiątki druchii i niewolników
krzyczących oraz machających na siebie. Gotrek i Felix przepchnęli się przez tłum i
pociągnęli Maxa wraz z Claudią za sobą.
Zatłoczony korytarz rozbrzmiewał odgłosami przerażonych zwierząt oraz krzykami
przestraszonych ludzi i druchii. W cienistej oddali, obok wrót do menażerii, druchii odziani w
futra siłowali się z jakąś bestią podobną do mamuta, której Felix nie był w stanie do końca
rozpoznać. Wtem kątem oka zarejestrował jakiś gwałtowny ruch i po chwili zorientował się,
że jeden z Mrocznych Elfów poleciał w powietrze i uderzył o ścianę, ale w korytarzu było
zbyt ciemno i tłoczno, żeby dostrzec, kto lub co nim rzucił.
Felix zatrzymał się.
- Może poszukamy innej drogi?
- Każda inna droga zostanie zalana wodą, zanim ją znajdziemy, człeczyno - odparł
Gotrek i ruszył do przodu.
Felix zerknął w dół. Woda sięgała mu już do kolan. Ruszył za pozostałymi.
Gdy przepchnęli się bliżej, kształty stały się wyraźniejsze. Druchii z biczami starały
się poprowadzić parę olbrzymich gadzich bestii przez wrota w stronę schodów. Felix aż się
skulił na widok potworów. Nigdy wcześniej nie widział tych jaszczuropodobnych stworzeń,
chodzących na tylnich łapach i wyższych od człowieka. Ich muskularne przednie łapy
kończyły się okrutnie zakrzywionymi szponami, ich głowy były olbrzymie i kościste, a
ryczące, obślinione pyski uzbrojone w zęby ostre jak ostrza włóczni.
Gotrek uśmiechnął się przebiegle, gdy je ujrzał, po czym ruszył prędko przed siebie.
- Zabójco - zagadnął go Felix z nieszczęśliwą miną, próbując dotrzymać mu kroku. -
Być może nie jest to najlepszy czas.
- Uspokój się, człeczyno - odparł Gotrek. - Idźcie wzdłuż ściany i bądźcie gotowi do
biegu.
Felix poprowadził Maxa i Claudię ku prawej ścianie, z konsternacją obserwując
poczynania Gotreka, który przepychał się bezceremonialnie środkiem korytarza przez tłum
wystraszonych druchii i niewolników. Treserzy nie zwrócili na niego uwagi, zbyt zajęci
kontrolowaniem swoich podopiecznych bestii, które wyraźnie doprowadzał do szaleństwa
hałas, podnoszący się poziom wody i ziemia trzęsąca się pod nogami. Dwóch treserów już
zostało powalonych, jeden leżał u podstawy lewej ściany doszczętnie połamany, w połowie
pod wodą, a drugi klęczał, przyciskając do piersi pogruchotane ramię.
Pozostali ciągnęli za uzdy i długie lejce przymocowane do siodeł na grzbietach bestii,
podczas gdy kilku śmiałków okładało stworzenia batami i wykrzykiwało komendy, starając
się zagonić jaszczury w stronę schodów. Bestie nic sobie z tego nie robiły, rycząc i miotając
głowami, a także kłapiąc szczekami na każdego, kto odważył się zbliżyć.
Dziesięć kroków przed nimi Gotrek pochylił się z przygotowanym toporem, po czym
spojrzał na Felixa, Maxa i Claudię, przesuwających się centymetr po centymetrze wzdłuż
ściany, w cieniu kłębiących się treserów. Felix skinął głową. Wciąż nie wiedział, jaki plan ma
Zabójca, ale byli gotowi do ucieczki, cokolwiek by się tu nie rozpętało.
Gotrek wykrzywił twarz w okrutnym uśmiechu, odwrócił się w stronę druchii i w ciszy
zaatakował. Dwa najbliżej stojące druchii odwróciły się, słysząc pluskające kroki i zginęły,
zanim zdążyły otworzyć usta i krzyknąć. Runęły do wody w fontannie krwi, a z ich rąk
wysunęły się lejce.
Na Sigmara, pomyślał Felix. Ten szaleniec chce uwolnić bestie!
Gotrek zamachnął się na dwóch kolejnych treserów, przebijając ich skórznie, jakby ich
wcale nie było. Mroczne Elfy z wrzaskiem runęły do wody.
Olbrzymie jaszczury ryknęły i zwróciły się w stronę, z której wyczuwały zapach krwi,
pociągając za sobą trzymające je Mroczne Elfy. Treserzy krzyczeli wniebogłosy. Druchii z
biczem zamachnął się i trafił jednego z potworów w pysk. Bestia rzuciła się do przodu i
jednym kłapnięciem szczęk przegryzła go na pół.
Gotrek przebiegł między jaszczurami, schylając się, aby uniknąć uderzenia
gigantycznym ogonem i ruszył ciężkim krokiem w stronę tunelu.
- Teraz, człeczyno! Teraz!
Felix wziął Claudię pod ramię i popchnął ją przodem. Max biegł za nimi, starając się
trzymać na obrzeżu zamieszania, które wybuchło po ataku Gotreka. Treserzy uciekali i padali
przed rozszalałymi bestiami. Jeden z potworów przerażającym skokiem zwalił na ziemię
dwoje druchii, po czym zanurzył pysk w wodzie w poszukiwaniu ciał. Po chwili wynurzył
się, ociekając wodą i trzymając w pysku głowę jednego ze strażników.
Felix nie oglądał się już więcej, po prostu przedzierał się przez wodę wraz z Maxem i
Claudią z powrotem do cienia. Ryki potworów i potępieńcze jęki pożeranych żywcem elfów
pobrzmiewały mu w uszach straszliwym echem.
- Dobra... Dobra robota, Zabójco - wydyszał Max, gdy biegli.
Gotrek prychnął.
- Z chęcią załatwiłbym tak całą rasę.
Zanim dotarli do schodów, woda sięgała im do bioder, a Gotrekowi do żeber, i
podnosiła się wcześniej niż poprzednio.
- Wygląda na to, że woda zatapia arkę - powiedział Max. - Magia druchii nie jest w
stanie utrzymać zwiększonej wagi.
- Zatem pospieszcie się - burknął Gotrek. - Musimy się wspiąć na wysokość dwunastu
pięter.
Ruszyli w górę tak szybko, jak tylko byli w stanie. Felix zarzucił sobie ramię Claudii
na szyję, a Gotrek zrobił to samo z Maxem. Jednak nawet w ten sposób poruszali się bardzo
wolno. Schody trzęsły się i wyginały jak namiot na silnym wietrze, a ściany oraz sufit
skrzypiały, pękały i rozpadały się, czyniąc każdy kolejny krok wyzwaniem. Na czwartym
poziomie musieli się wspiąć przez zwałowisko skalne, które utworzyła zawalona ściana i
które wypełniało podest prawie pod sam sufit. Na następnym piętrze usłyszeli gromki huk
dobiegający z góry i przylgnęli do ściany, w samą porę, aby uniknąć zmiażdżenia przez
olbrzymi głaz, który podskakując spadał po schodach. Co niepokojące, usłyszeli, że głaz
zatrzymał się z nieprzyjemnym mlaśnięciem tylko parę pięter pod nimi.
Kawałek dalej, Felix zdał sobie sprawę, że Claudia patrzy się na niego i odwrócił do
niej głowę.
- Tak, Fraulein!
Odwróciła wzrok i zarumieniła się, ale po pokonaniu kilku kolejnych stopni, odezwała
się.
- Herr Jaeger, muszę ci coś wyznać - powiedziała.
- Ach tak? - odparł, pomagając jej wspiąć się na przewróconą skałę.
- To moja wina, że zostaliście schwytani przez szczuroludzi - powiedziała, a dolna
warga zatrzęsła się jej niepokojąco.
Felix zmarszczył czoło.
- Myślę, że się mylisz, Fraulein. Skaveny śledziły nas już od Altdorfu. Po prawdzie
można by nawet powiedzieć, że śledziły nas od dwudziestu lat.
- Nie rozumiesz - wtrąciła się, zwieszając głowę. - Ja... Ja to widziałam. Widziałam
atak, zanim do niego doszło. Widziałam, jak walczysz na pokładzie z cieniami. Mogłam cię
ostrzec, ale...
Nagle pociągnęła nosem.
- Ale ponieważ... Wzgardziłeś mną, byłam na ciebie zła i zdecydowałam, że nic ci nie
powiem!
Felix przestał się wspinać po schodach i utkwił w niej zdumione spojrzenie.
- Ty... Widziałaś, że mam wpaść w szpony skavenów i nic nie powiedziałaś? - Serce
biło mu w piersi jak oszalałe.
Nad nimi Max i Gotrek zatrzymali się, obracając ku nim głowy.
- Nie widziałam tego! - załkała. - Nie widziałam wszystkiego! Tylko tyle, że wywiąże
się walka! Myślałam... Myślałam, że będziesz lekko ranny albo...
Ucichła, zanosząc się szlochem.
- Nie sądziłam, że zostaniesz porwany! Ja tylko chciałam, żebyś się przestraszył. Taka
mała zemsta za twoją oziębłość. Och, ależ byłam głupia! Myślałam, że cię zabiłam.
Felix zwinął dłonie w pięści i ponownie ruszył w górę schodów, ciągnąc ją mocniej
niż to było konieczne.
- Prawie zabiłaś Aethenira - warknął. - Najprawdopodobniej chyba wolałby, żeby tak
właśnie się stało. Te demony torturowały go, połamały mu place, pocięły mu mięśnie na
klatce piersiowej i...
- Felix! - wtrącił się Max, widząc że Claudia pobladła. - Wystarczy!
Felix zwrócił się ku niemu.
- Wystarczy? Po tym, co zrobiła? Powinna być oskarżona o pomaganie wrogom
ludzkości! Widziałeś, co te szkodniki zrobiły...
- Popełniła potworny błąd, Felixie - odezwał się Max, stając mu na drodze. - Potworny
błąd. I to dręczyło ją bardziej niż cokolwiek, co uczyniły nam druchii, doprowadziło ją wręcz
do czarnej rozpaczy.
- Zasłużyła sobie na to - mruknął Gotrek.
- Zasłużyła sobie - zgodził się Max. - I w statucie jej kolegium jest zapis, że studenci
nie powinni używać swoich mocy dla osobistych celów, ani pozwolić na to, żeby komuś stała
się krzywda, przez to, że nie ostrzegą ich o grożącym niebezpieczeństwie. Jeżeli uda nam się
uciec z tego koszmaru i powrócić do Altdorfu, dopilnuję tego, żeby Claudia została ukarana
przez Kolegium Niebios, a ona zgodziła się przyjąć karę bez słowa skargi.
- To wszystko pięknie - powiedział Felix, zupełnie nie usatysfakcjonowany. - Ale...
- Czyż nie opowiadałeś mi, że kiedyś zabiłeś człowieka w pojedynku, Felixie? -
zapytał Max spokojnie.
- Tak, ale...
- Jak sobie pewnie przypominasz, młodość to dla nas, ludzi, straszliwy czas, Felixie -
ciągnął Max. - Czas, kiedy nasza siła i waleczność często przewyższają naszą zdolność do
używania tych cech mądrze. Możemy wtedy uczynić coś z powodu rozdrażnienia bądź w
napadzie złości, a potem żałujemy tego do końca życia - ty twojego pojedynku, Aethenir
swojego spotkania z Belryeth, a Claudia swojego milczenia. Ale, jeżeli dostaniemy drugą
szansę, dar przebaczenia ze strony kogoś starszego i mądrzejszego od nas, możemy pożyć na
tyle długo, żeby nauczyć się na własnych błędach i zadośćuczynić za nie.
Felix odwrócił się, niezdolny do pozbycia się przepełniającego go uczucia złości.
Oczywiście, że w młodości popełniał czyny, których potem żałował, ale to... To było zupełnie
nieodpowiedzialne, prawie zbrodnicze zachowanie. Dziewczyna zasługiwała na coś więcej
niż karę. Powinien zostawić ją na pastwę skavenów. Powinien...
- Chodź, człeczyno - przerwał jego rozmyślania Gotrek. - Przed nami długa droga.
Felix mruknął coś pod nosem, rozgniewany, ale ruszył ponownie w górę schodów,
pomagając Claudii jak wcześniej, chociaż bogowie mu świadkami, że najchętniej zostawiłby
ją tutaj, żeby utonęła.
*
Gdy dotarli na siódme piętro, z głębin arki dobiegł ich głęboki, stłumiony trzask. Za
nim rozległy się złowieszcze dudnienia i łomoty, które odbijały się echem z góry, dołu i
zewsząd dookoła. Wtem schody przechyliły się, przewracając ich wszystkich na lewą stronę,
a kamienne ściany wokół nich zaczęły z hukiem pękać. Wszyscy zamarli i z przerażeniem
rozglądali się dokoła, czekając na niechybną śmierć.
Dudniące odgłosy wstrząsające arką trochę zelżały, jak gdyby uwolniono olbrzymie
ciśnienie i we względnej ciszy usłyszeli dobiegający z dołu hałas, który sprawił, że kręgosłup
Felixa zamienił się w sopel lodu. Był to huk bulgoczącej i pluskającej masy szybko
podnoszącej się wody. Gotrek powstał.
- Pęknięcia dotarły do dna arki. Pospieszcie się! - powiedział.
Ponownie ruszył z Maxem w górę schodów, praktycznie niosąc magistra. Felix
pociągnął Claudię i wszyscy znowu podjęli wspinaczkę, a tymczasem woda szemrała za ich
plecami, bliżej i bliżej z każdym stopniem.
Woda była szybsza. Wspinając się na kolejne piętro, Felix obrócił się i obejrzał za
siebie. Przyćmiony blask kuli światła, którą stworzył Max, odbijał się w zmarszczkach na
czarnej wodzie. Felix widział, jak poziom wody podnosi się, zakrywając jeden po drugim
zakurzone stopnie.
Ruszyli biegiem w górę. Woda była tuż za nimi. Na ósme piętro dotarła prawie w tej
samej chwili, co oni. Dziesięć stopni wyżej lizała im obcasy. Na dziewiątym piętrze sięgała
ich kostek, w połowie drogi na dziesiąte docierała im już do pasa. Lodowata toń sprawiała, że
Felix poruszał się coraz wolniej i miał wrażenie, że całe ciało mu drętwieje.
Gdy wspinali się na jedenaste piętro, Felix musiał już trzymać podbródek nad
powierzchnią wody i podnosić Claudię do góry, żeby miała czym oddychać. Gotrek na wpół
płynął, na wpół szedł, a Max z trudem brnął przez wodę.
- Nie uda nam się - wykrztusiła Claudia.
Felix miał nadzieję, że nie była to przepowiednia.
Gdy docierali na ostatnie piętro, szedł już na palcach, ale ku swej wielkiej uldze ujrzał,
że drzwi na szczycie są otwarte na oścież i opuszczone przez strażników. Palcami stóp ledwie
wyczuwał zatopione stopnie, ale parł do przodu. Dotarli na szczyt jednocześnie z wodą i
wypadli na górny stopień w tej samej chwili, gdy woda zalała go i wylała się przez otwarte
wrota na korytarz między barakami.
Felix pociągnął Claudię, stawiając ją na nogi, a Gotrek pomógł się podnieść Maxowi.
- Nie zatrzymujcie się - powiedział Zabójca. - Wody będzie tu przybywać wolniej niż
na schodach, ale wkrótce to miejsce też zostanie zatopione.
Ruszył przez wrota i ostro nachylonym korytarzem w stronę baraków, jakby szedł po
krawędzi spadzistego dachu. Felix, Max i Claudia wlekli się za nim, jęcząc ze zmęczenia.
Podnosząca się woda ścigała ich nieubłaganie, spływając wzdłuż podstawy lewej ściany jak
strumień poruszający koło młyńskie.
Teren baraków był opustoszały i zniszczony. Kiedy przez niego przebiegali, wokół
unosił się kredowy pył skalny. Wielkie kawały dachów pospadały na ziemię, a większość
baraków, wykutych w litej skale, zawaliło się. Frontowe ściany leżały w gruzach, a za nimi
widać było zapadnięte podłogi i sufity, poprzewracane piętrowe łóżka i poplątane,
zmiażdżone ciała niewolników. Ale prawdziwy obraz zniszczenia przedstawiał sobą plac
defilad, który rozpościerał się teraz przed nimi pod skosem, tak że mieli wrażenie, że schodzą
po zboczu wzgórza. Po przekątnej placu ziało pęknięcie o poszarpanych krawędziach. Ziemia
po ich stronie wznosiła się o kilkanaście centymetrów wyżej niż ziemia po drugiej stronie. Ze
szczeliny wydobywało się więcej bulgoczącej wody, spływającej po pochyłej powierzchni.
Felix zerknął w górę i spostrzegł, że przez sklepienie biegła identyczna rysa.
- Arka pęknie na pół - wymamrotał, przełykając nerwowo ślinę.
- Chyba że wcześniej zatonie - stwierdził Gotrek.
Zabójca przyspieszył kroku, brnąc w sięgającej do kolan wodzie w kierunku
frontowych wrót. Wrót, których przekroczenie kosztowało go kilka godzin wcześniej dwie
złote bransolety. Już nie istniały, zawaliły się. Olbrzymie drewniane drzwi leżały
pokrzywione i strzaskane na drzazgi pomiędzy ruinami wież strażniczych i stróżówki. Zawalił
się na nie kawałek sklepienia jaskini - olbrzymi głaz. Woda ze szczeliny na placu zbierała się
właśnie tutaj, szybko zakrywając drzwi i najniżej położone gruzy.
- Znowu w pułapce - powiedział ponuro Max.
- Ba! - odparł Gotrek i ruszył w stronę prawej wieży strażniczej, która jeszcze w
połowie była cała. U jej podstawy znajdowały się drewniane drzwi, do połowy zakryte wodą.
Spróbował je pociągnąć, ale utkwiły we framudze, skrzywione od napierającego na nie z góry
ciężaru.
- Odsuńcie się - powiedział Gotrek, po czym wbił topór w drzwi. Zakrzywione ostrze
cięło głęboko, a on nie przestawał rąbać, odcinając długie fragmenty tuż przy framudze. Felix
co chwilę zerkał na wznoszącą się nad nimi wieżę, obawiając się, że drzwi były ostatnim
elementem, który trzymał ją w całości. Wreszcie Gotrek wyrąbał w drzwiach dziurę, po czym
wsadził w nią dłoń i szarpnął. Drzwi odskoczyły z trzeszczącym hałasem.
Felix zamknął oczy, spodziewając się, że cała konstrukcja zaraz runie i pogrzebie
Zabójcę pod gruzami. Powinien mieć do krasnoluda więcej zaufania.
- Chodźcie - powiedział Zabójca i zaczął brnąć do wnętrza wieży.
Felix, Max i Claudia ruszyli za nim. Woda przy drzwiach sięgała Felixowi do pasa, a
w środku było jeszcze głębiej. Gotrek był zanurzony po szyję. Felix rozejrzał się. W małym
pomieszczeniu nie było drugich drzwi. Co Zabójca miał zamiar zrobić?
- Na górę - zaordynował krasnolud i ruszył po drabinie z żelaznymi szczeblami,
wmurowanej w ścianę. Felix wszedł za nim ostrożnie przez otwór w suficie do kolejnego
maleńkiego pomieszczenia. Miało ściany podziurawione strzeleckimi łuzami i było
kompletnie zniszczone po lewej stronie przez zawalone sklepienie jaskini. Ściany, które wciąż
stały, mogły runąć w każdej chwili, ponieważ kamienie spoczywały w chwiejnej równowadze
jeden na drugim, ale cała spajająca je zaprawa została starta w proch.
Gdy Max i Claudia wspięli się na górę po drabinie, Gotrek podszedł do jednej z łuz i
kopnął we framugę. Felix wzdrygnął się i instynktownie skulił, spodziewając się, że zaraz
runie na nich sufit. Małe okienko wygięło się, a ściana wokół niego się zatrzęsła, ale po raz
kolejny okazało się, że Zabójca wiedział, co robi. Jeszcze kilka kopniaków i kamienna
framuga wyleciała na zewnątrz w jednym kawałku. Tuż za nią poleciała lawina kamieni, ale,
ku wielkiej uldze Felixa, dach pozostał na swoim miejscu. Gotrek podszedł do dziury w
kształcie litery „V", którą stworzył i wyjrzał na zewnątrz. Po chwili wahania Felix dołączył
do niego.
Przed nimi rozpościerał się widok na jezioro, które pokrywało szeroki plac
rozpościerający się jeszcze niedawno przed bramą do terenu baraków. Na dalekim końcu
widać było szeroki łuk, za którym znajdowały się olbrzymie główne schody, które prowadziły
zarówno w górę, jak i w dół na inne poziomy. Podłoże było nachylone pod tym samym kątem
co plac defilad i pokryte gwałtownie podnoszącą się wodą - płytszą z tej strony, z której stali
Felix i Gotrek, a głębszą od strony schodów, i pełną pływających zwłok. Felix przyglądając
się, zauważył dwa wiedźmie światła, które świeciły po obu stronach łuku wiodącego do
schodów, zakrywane przez wodę i lśniące dziwnym blaskiem spod fal.
- Rzuć mi czarodziejkę, a potem skacz - powiedział Gotrek. Stanął w otworze i skoczył
w dół, lądując z głośnym pluskiem.
Felix odwrócił się do Claudii i popchnął ją do przodu. Max pomógł jej podejść i obaj
ustawili ją w dziurze. Słabiutkimi dłońmi ściskała kamienne ściany, trzęsąc się i z niepokojem
zerkając w dół. Felix popchnął ją bezceremonialnie. Pisnęła i zniknęła im z oczu, po czym
rozległ się plusk.
Felix spojrzał z miną winowajcy na Maxa.
- Wybacz - powiedział.
Max wzruszył ramionami.
- Ktoś to musiał zrobić.
Magister stanął na krawędzi otworu i zeskoczył z własnej woli. Felix runął w dół
chwilę potem. Gotrek już płynął pieskiem w stronę schodów. Felix zarzucił sobie rękę Claudii
na szyję i wraz z Maxem ruszyli za krasnoludem.
Tylko kilkanaście centymetrów łuku wiodącego do schodów było wciąż nad
powierzchnią wody, kiedy zaczęli płynąć, a woda pochłaniała go szybciej, niż oni płynęli.
Gotrek był powolnym, nieprzyzwyczajonym do wody pływakiem, Max dyszał jak kowalskie
miechy, a Felix w koszulce kolczej i z Claudią uwieszoną na szyi ledwo był w stanie
wystawić nos ponad powierzchnię. Byli dopiero w dwóch trzecich drogi, co chwila wpadając
na dryfujące zwłoki, gdy łuk zniknął pod powierzchnią wody.
- Musimy zanurkować i wynurzyć się po drugiej stronie - powiedział Felix.
Kiedy dotarli do ściany, Gotrek nabrał powietrza i zniknął pod wodą. Felix mocno
ścisnął ramiona Claudii i nakazał jej objąć go ciasno za szyję.
- Weź głęboki oddech i trzymaj się - rzucił przez ramię.
Poczekał, aż usłyszał, jak nabiera powietrza, po czym zanurkował pod powierzchnię
wody. Blask wiedźmich świateł dodawał scenie tajemniczego piękna. Nawet przemoczone
zwłoki, które dryfowały wraz z prądem do połowy zanurzone w wodzie wyglądały na pełne
gracji. Felix młócił nogami wodę w stronę zatopionego łuku i w ostatniej chwili przypomniał
sobie, żeby popłynąć jeszcze kawałek niżej, aby nie zrzucić sobie Claudii z pleców, kiedy
będzie pod nim przepływał. Machnął nogami po raz ostatni i był już wewnątrz, płynąc z
powrotem ku powierzchni. Zamiast tego uderzył głową w sufit. Niemal krzyknął z
zaskoczenia i strachu. Słyszał za plecami, że Claudia się nie powstrzymała. Zaczęła rzucać się
i kopać, śmiertelnie przerażona.
Zerknął do góry i zobaczył, co się stało. Wynurzył się pod podestem, nad nim
znajdował się sufit. Schody do góry były po jego lewej stronie. Zacisnął dłonie na młócących
wodę rękach Claudii i z całych sił zaczął płynąć w tamtą stronę. Wreszcie wydostali się spod
sklepienia i wynurzyli na powierzchnię, oboje wstrząsani mdłościami i ciężko dyszący.
Gotrek wynurzył się tuż obok.
Felix otarł wodę z oczu i rozejrzał się.
- Gdzie jest Max?
Gotrek bez słowa ponownie dał nura do wody w stronę zatopionego podestu. Nie był
może dobrym pływakiem, ale nie bał się przebywania pod wodą.
Felix podpłynął do schodów, które wystawały z wody i pomógł Claudii się na nie
wspiąć. Opadła ze znużeniem na stopnie, a jej łysa głowa krwawiła z tuzina długich zadrapań.
- Wybacz mi, Fraulein - powiedział. - Nie zrobiłem tego celowo.
Podkuliła pod siebie nogi, nie spoglądając na niego.
- Zrobiłeś więcej niż powinieneś - odparła. - Więcej niż na to zasługuję.
Chwilę później Gotrek pojawił się ponownie, plując wodą i wyciągając Maxa na
powierzchnię. Czarownik wynurzył się, krztusząc się i kaszląc. Ledwie był w stanie
podciągnąć się na stopień, gdy Gotrek wypchnął go z wody.
Krasnolud również wspiął się na schody i odgarnął z czoła oklapnięty grzebień.
- Dalej. Nie możemy się zatrzymywać.
Felix podniósł się wykończony i pomógł Claudii stanąć na równe nogi. Miejsce, w
którym siedzieli, zdążyło się już schować na kilkadziesiąt centymetrów pod wodą. Max
dźwignął się do góry, chwiejąc się jak pijany. Gotrek stanął obok niego i ponownie zarzucił
sobie jego rękę na ramię.
- W drogę - rzucił.
*
Główne schody były szersze niż te na terenie baraków i sklepienie wznosiło się tu
wyżej, ale zdawało się, że woda podnosi się równie szybko. Ponownie kuśtykając i
przeklinając pod nosem walczyli ze swoją słabością i z wodą zakradającą się od tyłu niczym
olbrzymi, bezgłośny wąż, gotowy, żeby ich połknąć. Tymczasem arka trzęsła się wstrząsana
hukiem i potężnym dudnieniem. Na poziomie zatoki zerknęli ku dokom, mając nadzieję, że
może uda im się uciec tamtędy, ale korytarz nachylał się w tamtą stronę i błyskawicznie
napełniał się czarną wodą.
Niewolnicy i Mroczne Elfy wdrapywali się po nachylonej podłodze w ich stronę, jakby
wspinali się po zboczu wzgórza. Gotrek prychnął.
- Tylko elfy mogły zbudować zatokę wewnątrz dryfującej skały.
Ruszyli pędem przed siebie wraz z tłumem niewolników i druchii, ale nikt ze
spanikowanych uciekinierów nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. Na następnym piętrze
pojawiło się jeszcze więcej przerażonych mieszkańców arki i schody szybko zapełniły się
przepychającym się i gwałtownie przyspieszającym motłochem.
Dwa poziomy wyżej, gdy okrążali podest wraz ze spanikowanym tłumem, Felix ujrzał
widok, którego już nigdy nie spodziewał się zobaczyć - światło dnia. Dobiegało ono z końca
wielkiego, pełnego kolumn korytarza. Ciepły, złoty blask sprawiał, że nawet okrutne twarze
druchii i wymizerowane twarze ich niewolników wyglądały pięknie, gdy zwrócili się w jego
stronę. Felix pomyślał, że nigdy w życiu nie widział czegoś równie pięknego.
Tłum ruszył w tamtą stronę jak zgubione dzieci pędzące w stronę matki, a Felix,
Gotrek, Max i Claudia zostali porwani przez motłoch. Na końcu korytarza tłum wylał się na
kwadratowy plac, nad którym dominował czarny posąg zakapturzonej kobiety odzianej w
długie szaty i który otoczony był wysokimi budynkami o spadzistych dachach. Dalej Felix
dostrzegał domy, świątynie i fortyfikacje wznoszące się w stronę olbrzymiej czarnej twierdzy
górującej nad całą arką. Cały ten widok był teraz przechylony niebezpiecznie w lewo, co przy
dłuższym wpatrywaniu się wywoływało zawrót głowy. Nie było jednak czasu na przyglądanie
się - mając do wyboru wiele ulic, druchii i niewolnicy jak jeden mąż ruszyli W stronę tej,
która wznosiła się w stronę górnych rejonów miasta, w poszukiwaniu wysoko położonego
lądu.
- Za nimi! - krzyknął Gotrek.
Wraz z Felixem pomógł Maxowi i Claudii nadążać za tłumem, a tymczasem spieniona
woda wylewała się z klatki schodowej za nimi i zaczęła wypełniać plac, przez który
przebiegali.
Jednak zaledwie po kilku zakrętach pokonanych drogą wiodącą w górę wzgórza,
spełniły się najczarniejsze przewidywania Felixa i natrafili na zamknięte wrota.
Prawdopodobnie mieli przed sobą mur między dzielnicą kupiecką a enklawą wysoko
urodzonych. Olbrzymi tłum druchii i niewolników naparł na solidne, żelazne wrota, rykiem
domagając się ich otwarcia. Po przeciwnej stronie muru strażnicy z samopowtarzalnymi
kuszami wystrzelili w stronę tłumu i wykrzykiwali, żeby tamci odstąpili od bram. W
zamieszaniu zginęło nawet kilku szlachciców i oficerów.
Felix i Gotrek zatrzymali się i rozejrzeli dokoła, podczas gdy Max i Claudia oparli się
o nich, dysząc ciężko i łapiąc oddech. Musiała być jakaś inna droga. Być może uda im się
wspiąć na dach i przekroczyć mur górą. Odwrócił się, szukając drogi ucieczki, i spojrzał na
położone niżej dzielnice. Wtem ujrzał coś, co sprawiło, że serce zamarło mu w piersi. Fale
przelewały się przez zewnętrzne mury miasta i woda dostawała się do środka. Felix gapił się,
nie mogąc oderwać wzroku. Nie sądził, że arka może zatonąć tak szybko, a jednak, na jego
oczach, morze wypełniało ją niczym zupa chochlę zanurzoną w garnku.
- Gotrek! - wrzasnął i wskazał palcem.
W tej samej chwili, w której Zabójca się odwrócił, nacisk wody napierającej na
zewnętrzne mury osiągnął taki poziom, że kamienne ściany runęły z hukiem, wywołując
eksplozję kamieni i olbrzymią lawinę morskiej piany. Pierwszy wyłom szybko pociągnął za
sobą następne i wnet mury obronne oraz wieże znajdujące się po zachodniej stronie miasta
zniknęły pod wodą.
Niewolnicy i druchii na placu wrzasnęli jednym głosem, gdy ziemia zadrżała i
przechyliła im się pod stopami. Krzyki szybko przerodziły się w jęki rozpaczy, gdy odwrócili
się i ujrzeli jak woda pochłania znajdujące się poniżej budynki, równając domy z ziemią,
przewracając świątynie i szybko podnosząc się coraz wyżej.
Tłum podwoił swoje wysiłki zdobycia bramy i pod jego naporem wrota wygięły się
nieznacznie, ale Gotrek odwrócił się w drugą stronę.
- Za późno na to - powiedział, ruszając w boczną ulicę. - Chodźcie.
Felix ruszył za nim w osłupieniu. Co Zabójca mógł jeszcze wymyślić? Woda
podniesie się i zaleje całą arkę, więc nie ma znaczenia, gdzie się skryją. Nie było drogi
ucieczki. Nawet najwyżej położone tereny znajdą się pod wodą po upływie kilku minut.
Ponownie szalone machinacje Wielkiej Czarownicy Heshor doprowadziły do tego, że mają
utonąć w zatopionym mieście.
Ale niezrażony Zabójca truchtem przemierzał nachyloną pod kątem ulicę, rozglądając
się czujnie dokoła. Tymczasem huk nadciągającej wody stawał się coraz głośniejszy, a ziemia
coraz silniej trzęsła się pod ich stopami.
- Ha! - Nagle Gotrek wydał z siebie okrzyk zadowolenia.
Felix spojrzał w tamtą stronę i ujrzał solidny drewniany wózek wypełniony dużymi
baryłkami, ściągający dwa przerażone konie pociągowe w dół nachylonej ulicy. Zwierzęta
szarpały się i miotały, aż wreszcie wózek ześliznął się bokiem i uderzył w jeden z budynków,
zatrzymując się. Gotrek podbiegł do niego.
- Chodźcie tutaj! - krzyknął.
Krasnolud szarpnął za tylnią klapę i wspiął się na wózek. Beczki były niemalże jego
wysokości. Zmarszczył czoło, gdy ujrzał wyryte w drewnie krasnoludzkie runy.
- Złodziejski elfi pomiot.
Wybił dziurę w pokrywie jednej z beczek, po czym przechylił ją na bok. Mocny trunek
wylał się na ulicę złotą falą.
- Do środka - zakomenderował, staczając beczułkę z wózka i stawiając ją na dnie. -
Wy dwoje.
- Jesteś pewien, że to się uda? - zapytał Felix z wahaniem w głosie.
- Właź do środka! - ryknął Zabójca.
Felix pomógł Claudii wejść do beczki, po czym wspiął się niezgrabnie za nią, podczas
gdy Gotrek wyrąbał dziurę w pokrywie drugiej beczki, opróżnił pojemnik i zrzucił go na
bruk.
Następnie wskoczył do środka, wołając:
- Tutaj, magistrze!
Huk nadciągającej wody był już tak głośny, że z trudem go przekrzykiwał. Felix
spojrzał w dół zbocza. Widział masę wodną zatapiającą wzgórze szybciej niż jakikolwiek
człowiek byłby w stanie przebiec ten dystans. Woda pochłaniała wszystko na swej drodze,
niosąc ze sobą szczątki budynków, a także zwłoki niewolników i Mrocznych Elfów.
Max drżącymi rękami chwycił za krawędź beczki i zaczął ładować się do środka.
Gotrek chwycił go za kark i wciągnął go głową w dół do wnętrza beczki.
- Schylcie się!
- To się nie uda! - odkrzyknął Felix. - Woda roztrzaska nas na kawałki!
W tej samej chwili dosięgła ich czarna fala.
Czując, że woda ich podnosi i niesie ulicą, Felix przykucnął na dnie beczki obok
Claudii. Konie pociągowe rżały z przerażenia, gdy wraz z wózkiem zostały porwane przez
prąd. Felix zacisnął zęby, gdy beczka uderzyła o coś i popłynęła z prądem. Kolejne uderzenie
i kolejne. Jedna z deszczułek pękła i do środka zaczęła się sączyć woda. Kolano Claudii
uderzyło go w szczękę. Złapał ją w mocnym uścisku, zarówno po to, aby się obronić przed
kolejnymi przypadkowymi ciosami, jak i po to, aby uchronić ją przed obijaniem się o wnętrze
beczki niczym kostka do gry w kubku hazardzisty. Zewsząd dobiegały ich krzyki, jęki i
odgłosy gwałtownych zderzeń, a także huk wody unoszącej ich i miotającej nimi na wszystkie
strony.
Felix spojrzał przez otwór w beczce i ujrzał jeden z potężnych murów dzielnicy
wysoko urodzonych, wznoszący się nad nimi i zbliżający się w oszałamiającym tempie.
Woda niosła ich w jego stronę. Nagle jakaś ręka chwyciła za krawędź beczki. Za chwilę
ukazała się im twarz Mrocznego Elfa z przerażeniem wymalowanym na obliczu. Druchii
próbował się wspiąć na beczkę. Przecież zaraz ich przewróci!
Felix puścił Claudię i wymierzył elfowi cios pięścią w twarz. Ten skrzywił się i złapał
Felixa za nadgarstek. Felix podniósł się i uderzył go drugą ręką. Druchii się nie poddawał.
Wtem czarna ściana pojawiła się tuż przed nimi i uderzyli w nią z całej siły. Felix
zatoczył się do tyłu, a Mroczny Elf został zmiażdżony siłą uderzenia i jego żebra trzasnęły jak
suche patyki. Puścił beczkę, a tymczasem olbrzymia fala cofnęła się i baryłka została
odepchnięta od ściany.
Felix zerknął zza krawędzi beczki, gdy prąd miotał nimi w tę i we w tę, po czym
ujrzał, jak dachy i kominy budynków w dzielnicy kupieckiej znikają pod miażdżącymi,
spienionymi falami. W wirach ginęły szczątki miasta miotane w chaosie zniszczenia. Beczka
kręciła się w kółko, wywołując mdłości u swoich pasażerów. Felixowi zdawało się przez
chwilę, że dostrzegł beczkę Maxa i Gotreka, ale wtedy trafili na kolejny wir i kręcąc się,
zgubił ich z oczu.
Wtem nad ich głowami rozległ się dudniący trzask. Felix obrócił się w tamtą stronę i
spojrzał w górę. Olbrzymia, prawie dorównująca rozmiarami zamkowi, część wciąż stojącego
muru oderwała się od reszty i ześliznęła do wody, grzebiąc pod sobą domy, żywe istoty i
meble. Gdy czarny klif zniknął pod powierzchnią wody z ogłuszającym pluskiem,
wytworzyła się potężna fala, która zepchnęła beczkę Felixa i Claudii jeszcze dalej od miasta.
Felix nie mógł oderwać wzroku od rozgrywającego się na jego oczach upadku arki.
Tonęła wolniej, niżby się tego spodziewał, tak jakby wciąż działała magia Mrocznych Elfów,
która utrzymywała ją na powierzchni przez cztery tysiące lat. Mimo wszystko jednak tonęła,
rozpadając się przy tym na kawałki. Ostre jak noże sylwetki wież chwiały się i waliły z
hukiem do wody, ściany pękały i grzebały pod sobą mieszkańców budynków. Przez niegdyś
pewny grunt biegły pęknięcia, rozdzierające rezydencje i pałace, które padały z odgłosem
przypominającym niekończącą się kanonadę. Mroczne Elfy i niewolnicy ginęli przygniatani
spadającymi kamieniami, wciągani w wiry otwierające się pod ich stopami lub wpadając z
krzykiem do wody. Felix poczuł, że beczka jest ściągana w kierunku arki przez potężny
podpowierzchniowy prąd, gdy arka była wsysana przez morze. Serce stanęło mu w piersi.
Zostaną wciągnięci przez katastroficzny wir i nic nie mogą na to poradzić.
Na jego oczach pod wodą znikał poziom świątynny, pochłaniany zarówno przez wodę,
jak i przez eksplozje czarnego ognia. Olbrzymie skwierczące łuki purpurowej energii
przeskakiwały od budynku do budynku, zmieniając kamienie w proch, kiedy tylko ich
dotknęły. Felix mógłby przysiąc, że widział rzekę krwi wypływającą z zawalonych ruin
świątyni o mosiężnych ścianach i mieszającą się z wodą. Dobiegające stamtąd wycie nie z tej
ziemi, brzmiące tak, że nie mógł go wydać ani człowiek, ani zwierzę, wzniosło się do pisku
sprawiającego, że włos się jeżył na głowie, po czym nagle ucichło, gdy drzwi zatrzasnęły się
pod naporem wody.
Coś uderzył w dno beczki, która po tym ruszyła w stronę tonącej arki, a następnie
znowu zatrzymała się, miotana w lewo i w prawo. Wszystkie dryfujące szczątki zatopionego
miasta były ściągane w stronę zasysającego wiru, tłocząc się na powierzchni morza, obijając o
siebie oraz spychając beczkę Felixa i Claudii w różne strony.
Byli już na tyle blisko, że mogli spojrzeć w oczy czarnym kamiennym smokom,
wyrytym na okapach dachów i wtedy fale wreszcie dosięgły olbrzymiej czarnej twierdzy, jej
dumnych, wznoszących się w górę wież, wciąż w jakiś cudowny sposób całych, chociaż z
każdego okna wznosiły się kłęby gęstego dymu. Wtem, z trzaskiem, który Felix bardziej
poczuł niż usłyszał, zamek pękł na pół, ujawniając ziejące w bazaltowych flankach
postrzępione, pomarańczowe szczeliny, w których szalał ogień.
Połowa twierdzy bliżej Felixa tonęła szybciej, a jej wieże przewracały się, gdy zamek
ześlizgiwał się do morza, ukazując pożerane przez ogień komnaty i korytarze, a także oszalałe
postaci płonące niczym figurki z papieru i wyskakujące, aby odnaleźć śmierć w morskich
odmętach. Druga połowa zamku zatonęła chwilę później i nagle beczka Felixa i Claudii
pędziła w dół stromego wodnego zbocza, które powstało po tym, jak najwyższa wieża
twierdzy osunęła się w odmęty i zniknęła w centrum potężnego wiru. Felix ujrzał jak
błyszczący czarny powóz wznoszący się na szczycie fali nagle przychyla się i zaczyna spadać
w ich kierunku, kiedy wir zassał ich w toń. Opadł na dno beczki i przywarł do Claudii,
modląc się o życie.
- Trzymaj się, Fraulein! - krzyknął.
Wtem wszystko stało się przerażającym chaosem dźwięku i ruchu. Woda pochłonęła
beczkę, obracając nią i rzucając dokoła jak korkiem pod wodospadem. Felix raz był do góry
nogami, raz przewrócony na lewy bok, aby zaraz potem uderzyć w Claudię, a następnie
zostać przygniecionym przez nią, a wszystko to w ułamku sekundy. Beczka była miotana
potężnymi falami, a Felix nie był w stanie dostrzec niczego poza kłębiącymi się bąbelkami
piany, napierającą ścianą wody i przebłyskami fal, nieba oraz ruin miasta. Obok nich
przepływały ciała - mężczyzn, kobiet, druchii, koni i szczurów. O beczkę uderzały różne
przedmioty, obracając nią w górę, w dół i na boki. W pewnym momencie krawędzi uczepiło
się ludzkie dziecko, spojrzało mu błagalnie w oczy, ale zanim zdążył zareagować, znikło pod
wodą.
Zanurzająca się pod falami beczka coraz bardziej napełniała się wodą. Płuca Felixa
domagały się powietrza, a świat zaczął mu się zamazywać przed oczami, czerniejąc na
krawędziach. Zastanawiał się, czy zostaną ściągnięci na samo dno morza, czy może któraś z
fal wytrząśnie ich z beczki i roztrzaska na wirujących szczątkach. Nagle poczuł, że zaczyna
unosić się w wodzie wypełniającej beczkę, więc przywarł mocno do jej ścianek, aby utrzymać
się w środku.
I wtedy, długo po tym, jak stracił wszelką nadzieję, woda zaczęła się uspokajać i
poczuł, że beczka wznosi się w górę w mulistej wodzie. Jakimś cudem udało im się pozostać
na powierzchni otworem beczki do góry, chociaż krawędź niemalże stykała się z
powierzchnią wody. Felix ostatkiem sił wypchnął się w górę i chciwie zaczerpnął powietrza,
po czym zorientował się, że Claudia wciąż leży na dnie beczki. Sięgnął po nią i podciągnął ją
w górę, a ona przywarła do niego, trzęsąc się jak osika, krztusząc się i plując wodą na jego
pierś.
Rozejrzał się po krajobrazie zniszczenia, który rozpościerał się przed jego oczami,
mając nadzieję, że ujrzy Zabójcę i Maxa. Morze, jak okiem sięgnąć, pełne było statków i
pływającego śmiecia - baryłek, skrzyń, wózków, drewnianych łyżek, strzępów ubrań,
papierów, czegoś, co okazało się kunsztownymi perukami oraz zwłok wszystkich ras. Po jego
lewej stronie trzy małe żaglówki druchii połączyły się ze sobą i zostały pochłonięte przez wir
wywołany zatonięciem arki. W oddali, więcej czarnych okrętów wyciągało z wody
podpływające druchii i wystrzeliwało z kusz w unoszące się na powierzchni masy
błagających o litość niewolników. Tymczasem morskie węże, zarówno te osiodłane, jak i te
bez jeźdźców, nurkowały w szczątkach i żywiły się tym, co tylko wpadło im w zęby.
Felix usłyszał plusk i znajomy kaszel. Odwrócił się gwałtownie. Kolejna beczka
dryfowała niedaleko, ale przewrócona do góry nogami. Czyżby to była ta beczka?
- Gotrek! - zawołał Felix. - Max!
Głowa Gotreka wynurzyła się tuż obok beczki, a chwilę potem krasnolud wyciągnął na
powierzchnię Maxa i pomógł mu wczołgać się na baryłkę. Magister był ledwie przytomny,
ale żył. Felix potrząsnął głową w zdumieniu. Udało im się. Przetrwali. Wydawało się to
zupełnie niemożliwe, a jednak uciekli z Czarnej Arki.
Wtem usłyszał przerażający dźwięk zagłuszający cały panujący dokoła harmider:
wycie, krzyki i strzały, a nawet wydawane przez węże odgłosy, które sprawiały, że cierpła mu
skóra - donośny, zawodzący jęk Harfy Zagłady.
20

Felix i Gotrek rozejrzeli się dokoła, szukając piekielnego instrumentu pośród gęstwy
statków, śmieci i walki. Nagle Felix ujrzał harfę. Zamrugał oczami ze zdziwienia, ponieważ
zdawało się, że instrument unosił się niecały metr nad wodą, jakby w jakiś przedziwny sposób
lewitował. Przyjrzał się dokładniej i dostrzegł, że harfa wisi na ostrzu halabardy, która z kolei
jest przymocowana do pleców skavena płynącego pieskiem na czele całej grupy szczuroludzi
zmierzających w ich stronę. Woda wokół nich pieniła się od wibracji instrumentu.
Gotrek wyciągnął zza pleców topór i zamachnął się nim nad głową.
- Chodźcie tu, szkodniki! - ryknął.
Wydawało się jednak, że może nie być pierwszym, który dopadnie skaveny. Z tyłu
atakowała je właśnie falanga rycerzy na morskich smokach. Wielka Czarownica Heshor
siedziała w siodle za Komandorem Tarlkhirem na pierwszym z wierzchowców. Heshor
wyglądała na zupełnie uleczoną z ran, które zadał jej demon. Tarlkhir dźgnął wierzchowca
ostrogami i wąż wyrzucił przed siebie cielsko, pochwycił jednego ze skavenów i połknął go
kłapnięciem szczęki.
- Hoog!
- Plugawe węże! - zakrzyknął Felix, wyciągając miecz.
- Runy na Karaghulu lśniły wyraźnie w obecności tak wielu morskich smoków i Felix
czuł rodzącą się w nim nieopanowaną chęć podpłynięcia do nich i wszczęcia walki. Jego
mięśnie drgały i mrowiły od ledwie wstrzymywanej agresji. Z trudem zwalczył próbującą nim
owładnąć furię. Już raz zdarzyło mu się walczyć z morskim smokiem, który zaatakował go,
gdy dryfował bezwładnie pośrodku morza i wtedy się tym nie przejął. Powtórzenie tego
wyczynu, gdy unosił się niepewnie w beczce po piwie z wpółprzytomną dziewczyną u boku,
nie dawało mu wiele więcej szans. Być może przeklęty wąż przynajmniej zadławi się na
śmierć tą beczką, pomyślał.
Ale wtem, bez ostrzeżenia, baryłka podniosła się w górę, tak jakby od spodu unosiła ją
olbrzymia, niewidzialna ręka. Stracił równowagę i chwycił się krawędzi otworu. Otaczające
ich fale burzyły się, tworząc olbrzymie wodne wypiętrzenie pośrodku morza.
- Co, na Sigmara? - wrzasnął.
Gotrek i Max w swojej beczce stoczyli się po zboczu wodnego wzgórza, a tymczasem
baryłka z Felixem i Claudią w środku przewróciła się do góry dnem i pociągnęła ich znowu
pod wodę. Felix odepchnął beczkę rękami i nogami, po czym chwycił Claudię za ramiona i
pociągnął ją za sobą. Czyżby to arka znowu wznosiła się na powierzchnię? Czy będą musieli
przechodzić przez ten koszmar jeszcze raz?
Krztusząc się, dotarli do powierzchni i kurczowo uczepili się prowizorycznej tratwy,
której trzymali się już Max i Gotrek. Tuż obok nich ze spienionej wody wynurzyła się
olbrzymia, przerdzewiała wieża, najeżona rurami, zbiornikami i mosiężnymi armatami.
Następnie fale rozcięło znajdujące się pod wieżą olbrzymie cielsko - zaśniedziałe
szkaradzieństwo przypominające wieloryba wykonanego ze złomu, dłuższego niż galera
druchii, z metalowym, pordzewiałym pokładem i dziwnymi działami sterczącymi z dziobu jak
olbrzymie wąsy szczurzego pyska. Kształt wznosił się nad nimi na wysokość jednej
kondygnacji, pokryty skorupiakami mosiężny klif, spływający wodą i dyszący jak żywe
stworzenie.
Węże ze strachem cofnęły się na ten przerażający widok, lekceważąc ostrogi
jeźdźców, a z oddali dobiegły ich okrzyki druchii na statkach zaalarmowanych pojawieniem
się w pobliżu ogromnego zagrożenia. Felix dostrzegł, że galery obierają kurs na mosiężnego
potwora, a rzędy wioseł podnoszą się i opuszczają w równym tempie.
- Cóż to za machina? - zapytał zdumiony Max.
- To ten sam stwór, który pożarł Felixa i Herr Gurrnisona - odezwała się słabym
głosem Claudia. - Ten, któremu pozwoliłam ich porwać.
- Skaveński okręt podwodny - stwierdził Gotrek, spluwając z obrzydzeniem.
Max skrzywił się.
- Śmierdzi spaczeniem.
Płynące skaveny wspięły się po wysokiej burcie okrętu, a tymczasem wąż prowadzony
przez Tarlkhira rzucił się na nie, odrywając dwa od ściany i przegryzając je na pół. Pozostałe
węże kłębiły się za pierwszym, miotając łbami w stronę uciekających złodziei. Uzbrojone w
pordzewiałe miecze skaveny wylały się z luku i skoczyły w obronie swych braci, ale cofnęły
się, gdy cały okręt podwodny zaczął wibrować jak gong, w tej samej chwili, w której odziany
na czarno skaven, transportujący wyjącą harfę, postawił stopę na pokładzie. Woda wokół
statku spieniła się i zaczęła się rozpryskiwać na wszystkie strony, jakby wrzała.
- Harfa rozniesie okręt na kawałki - stwierdził Max.
- I dobrze - ucieszył się Gotrek.
Następnie z włazu wychylił się sędziwy skaveński czarownik, i pokuśtykał do przodu,
wspierając się laską, otoczony świtą szczuroludzi w czarnych zbrojach, a tuż za nimi podążał
albinoski szczurogr i poruszający się chwiejnym krokiem, bezogoniasty sługa.
Felix zorientował się, że gdy obserwował odzianego na czarno złodzieja śpieszącego
przed oblicze Szarego Proroka, z jego gardła wydobył się głuchy pomruk. Teraz był wolny,
miał swój miecz, a szkodnik, który zagroził jego ojcu, stał tuż przed nim.
- To on - warknął Gotrek. - Chodź, człeczyno, mam z nim porachunki do wyrównania.
- Nie, jeżeli ja pierwszy go dopadnę - odparł Felix i zaczął płynąć w stronę
skaveńskiego okrętu podwodnego. Gotrek ruszył za nim. To samo uczynił Max.
Felix obejrzał się przez ramię.
- Być może powinieneś zostać z tyłu, Maxie.
- Za dużo w tym wszystkim magii - odparł Max. - Nie poradzicie sobie beze mnie.
Felix bardziej obawiał się o to, czy Max sobie poradzi z własnym wyczerpaniem.
Wyglądał bardziej jak trup, niż jak żywy człowiek.
- Płynę z wami - oznajmiła Claudia, puszczając się krawędzi tratwy.
- Claudio... - chciał ją powstrzymać Felix, ale dziewczyna zdecydowanie potrząsnęła
głową.
- Muszę zadośćuczynić za mój okropny uczynek - stwierdziła.
Felix miał zamiar zaprotestować, ale tylko wzruszył ramionami. Czy rzeczywiście
byłaby bezpieczniejsza, uczepiona beczki dryfującej pośrodku morza pełnego morskich
smoków?
Odziany na czarno skaven ukląkł na jedno kolano przed Szarym Prorokiem i z
halabardą przyczepioną do pleców nad głową, włożył harfę prosto w ręce proroka. Pozostali
złodzieje ukorzyli się przed instrumentem.
- Zrobiliśmy dokładnie to, czego od nas oczekiwał - sarknął Felix ze złością w głosie,
gdy dotarli do burty okrętu podwodnego niedaleko dziobu. - Wywołaliśmy zamieszanie
wśród Mrocznych Elfów i pozwoliliśmy jego złodziejom w całym zamęcie w odpowiednim
momencie przechwycić harfę. Odkąd nas uwolnił, pociągał za wszystkie sznurki.
- Nie jestem niczyją marionetką - burknął Gotrek i zaczął się wspinać po burcie okrętu.
- Ani ja - dodał Felix, po czym wraz z Maxem i Claudią ruszyli za Gotrekiem,
chwytając się dziwnych rur, śrub i słabo przymocowanych płytek, które tworzyły skórę
behemota. Metal wibrował tak mocno, że trzymanie go szczypało w ręce.
Sędziwy skaven wpatrywał się we wrzeszczącą harfę, najwyraźniej pochłonięty przez
przerażenie połączone z żądzą, natomiast jego słudzy bezpiecznie odsunęli się na pewną
odległość. Szczurogr zawył nieszczęśliwie i zakrył sobie uszy. Prorok wyciągnął drżące
szpony w stronę instrumentu, ale zanim zdołał go dotknąć, kłąb czarnego ognia eksplodował
wokół niego, wprawiając go w drżenie. Skaveńscy złodzieje odskoczyli od czarnych płomieni
z niesamowitą szybkością, gdy tymczasem bezogoniasty sługa przewrócił się niezgrabnie na
pokład, a szczurogr zawył przeraźliwie. Wielu wojownikom otaczającym czarownika nie
udało się uniknąć czarnego płomienia i z piskiem zostali pożarci przez hebanowy ogień, który
spopielił ich na szkielety wewnątrz zbrój. Prorok zapiszczał z bólu i wściekłości, ale
wydawało się, że ogień nie uczynił mu najmniejszej krzywdy. Zwrócił się w stronę dziobu
podwodnego okrętu, tam gdzie Heshor i Tarlkhir siedzieli na grzbiecie morskiego smoka w
otoczeniu pozostałych jeźdźców.
Skaveński czarownik zamachnął się laską, kreśląc przed sobą koło. Powietrze
zmarszczyło się w tym miejscu i w stronę druchii poleciał rozszerzający się krąg. Morskie
smoki wpadły w szał, rycząc i miotając się, jakby żądliły je olbrzymie pszczoły. Zrzucały
jeźdźców z siodeł i atakowały się nawzajem, rozdzierając łuskowatą skórę ostrymi jak
sztylety zębami. Heshor i Tarlkhir spadli do morza, a tymczasem jeźdźcy dookoła krzyczeli,
próbując odzyskać kontrolę nad wierzchowcami.
Karaghul wdzierał się do umysłu Felixa, wzbudzając w nim pragnienie rzucenia się
między fale w poszukiwaniu smoków do zabicia. Zagryzł zęby, zmuszając się, żeby
zignorować niecierpliwy zew i zamiast tego wspiął się wraz z Gotrekiem, Claudią i Maxem
na trzeszczący pokład okrętu podwodnego. Nadejdzie czas, żeby uwolnić drzemiącą w
mieczu furię, ale nie teraz, teraz miał przed sobą inny cel niż morskie smoki. Chciał zabić
skaveńskiego czarownika.
Podkradli się do centralnie położnej wieżyczki, a tymczasem poluzowane płytki
tworzące okręt podwodny brzęczały i stukały o siebie, wtórując ogłuszającej melodii
wydawanej przez harfę.
Skaveński prorok ponownie skupił uwagę na harfie, którą złodziej jeszcze raz
przysunął przed jego oblicze na końcu halabardy. Skaven rozpostarł szeroko ramiona,
wydając z siebie ostry skrzek przypominający jakąś inkantację i powietrze wokół harfy
zaczęło gęstnieć, gasząc blask i tłumiąc jej jęk. Następnie stary skaven powoli przybliżył ręce
do siebie, cały czas piszcząc, podczas gdy powietrze między jego szponami stawało się coraz
gęstsze, tężejąc jak galareta, a harfa znowu trochę ucichła. Prorok cały trząsł się z ogromnego
wysiłku.
Dzwoniąca pod ich stopami metalowa płyta ucichła, a pokład stał się ponownie
stabilny.
- Cóż za moc - wyszeptał Max z podziwem, gdy obserwowali proroka, kryjąc się w
cieniu głównej wieżyczki. - Poskromić tak potężny przedmiot.
- I tak go zabiję - warknął Felix.
Szary Prorok złączył łapy i harfa ucichła całkowicie. Sięgnął i zdjął ją z halabardy tak
łatwo, jakby ściągał książkę z półki.
Cisza, która nagle zapadła, była niesamowita. Felix miał wrażenie, że słyszał dźwięk
harfy przez całe życie, a kiedy ten ucichł, ciężar, który przytłaczał go jakby od dzieciństwa,
został zdjęty z jego ramion. Krzyki umierających, huk fal, dudnienie dobiegające z wnętrza
okrętu, ryki morskich smoków, piski skavenów i nawoływania jeźdźców druchii - wszystko to
nagle zabrzmiało głośniej i wyraźniej.
Z oddali również dobiegały go odgłosy i Felix dostrzegł dwie galery Mrocznych Elfów
płynące w ich stronę. Ich dzioby przecinały sobie drogę przez dryfujące szczątki, a wiosła
rytmicznie podnosiły się i opadały do wody.
Szary Prorok pospiesznie ruszył w stronę włazu, z którego wcześniej się wynurzył,
triumfujący, otoczony pozostałymi przy życiu strażnikami, a tuż za nim człapał szczurogr i
truchtający sługa. Gotrek wyciągnął topór zza pleców i przygotował się do ataku. Felix,
zaślepiony nienawiścią Karaghula do morskich smoków i własną do skaveńskiego
czarownika, z trudem zwalczył ochotę wybiegnięcia przed Zabójcę.
- Już? - zapytał niecierpliwie.
W tej samej chwili pokrywa łuku zatrzęsła się i zatrzasnęła gwałtownie z głośnym
hukiem, przecinając na pół skavena, który właśnie wypełzał z otworu.
Pozostali szczuroludzie cofnęli się, przerażeni. Szary Prorok wzdrygnął się jak
chlaśnięty biczem. Za nim, od strony dziobu okrętu, z morza wynurzyła się Heshor z
ramionami wciąż wyciągniętymi po rzuceniu zaklęcia, które zamknęło pokrywę, a tymczasem
otaczający ją Tarlkhir i jego jeźdźcy morskich smoków wdrapywali się na swoje
wierzchowce.
Wciąż ściskając harfę w prawej łapie, skaveński czarownik warknął coś i z jego lewej
ręki w stronę Heshor poleciały włócznie zielonego światła. Czarownica wyrzuciła ręce w górę
i powołała do istnienia przed sobą tarczę z czarnego powietrza, od której odbiły się zielone
ostrza. W odwecie rzuciła w stronę proroka wijące się węże z dymu i rozpoczęła się bitwa.
Odziani w skórznie szczurzy wojownicy natarli na Tarlkhira i jego rycerzy. Albinoski
szczurogr i wojownicy w czarnych zbrojach pozostali u boku proroka.
- Teraz, człeczyno! - ryknął Gotrek.
- Czekajcie! - próbował ich zatrzymać Max. - Pozwólcie mi wyczarować dla was jakąś
ochronę...
Ale Gotrek i Felix już nacierali prosto na tyły świty skaveńskiego czarownika,
wznosząc radosne okrzyki bojowe. Felix pozwolił Karaghulowi przejąć nad sobą kontrolę i
pochłonęła go krwawa furia.
Uzbrojone skaveny odwróciły się, słysząc ich ryk, ale nie były wystarczająco szybkie.
Gotrek odciął jednemu głowę, żłobiąc ślad przez pierś następnego i tnąc trzeciego w nogi.
Felix powalił na ziemię dwa następne. Zabójca ryknął na olbrzymiego szczurogra, aby zmusić
potwora do stawienia mu czoła. Monstrum zareagowało natychmiast, wydając z szerokiej
piersi potężny ryk i wznosząc pięści o rozmiarach taranów, po czym natarło na krasnoluda.
Felix skoczył na trzy skaveny w czarnych zbrojach, stojące mu na drodze do Szarego Proroka.
Sędziwy skaven był właśnie w trakcie rzucania czaru, gdy obrócił się i ujrzał
rozgrywającą się za swoimi plecami rzeź. Pisnął i zdekoncentrował się. Podniósł łapę i
rozpoczął nową inkantację, tym razem skupiając się bezpośrednio na napastnikach. Felix
poczuł mrowienie i przez moment obawiał się najgorszego, ale wtem ujrzał, że otacza ich
kula złotego światła i zrozumiał, że Maxowi udało się ukończyć zaklęcie.
Gotrek ciął potwornego albinosa, a Felix walczył z uzbrojonymi skavenami.
Tymczasem od strony Heshor błyskały oślepiające mroczne błyskawice, a skaveński
czarnoksiężnik syczał i szarpał się, gdy ogarnęła go czarna chmura, próbująca się wedrzeć w
każdy otwór jego ciała. Prorok zachwiał się, starając się przez zaciśnięte zęby rzucić
kontrzaklęcie.
Felixowi udało się zabić dwa wielkie skaveny. Po jego lewej Gotrek mocował się ze
szczurogrem, który podniósł go wysoko nad głowę. Felix zanurkował pod cięciem i sparował
kolejne. Kiedy znowu spojrzał w stronę toczącej się obok walki, szczurogr zataczając się,
przewracał się na plecy, a w jego czaszce tkwił topór krasnoluda. Monstrum uderzyło o
metalowy pokład z głuchym hukiem, a Gotrek wyszarpnął topór z jego głowy, po czym ruszył
na proroka, który wciąż walczył z efektami sieci mocy wyczarowanej przez Heshor. Gotrek
zaatakował sędziwego skavena, który pisnął przeraźliwie i rzucił się do tyłu.
Topór Gotreka ciął przez nadgarstek skavena, odcinając mu dłoń i wywołując fontannę
krwi, tryskającą z chorobliwie pozmienianego przedramienia.
Szary Prorok wrzasnął, gdy harfa z brzękiem potoczyła się po pokładzie w stronę
Mrocznych Elfów, z jego prawą łapą wciąż zaciśniętą na jej ramie. Skaven upadł na pokład,
piszcząc z bólu i ściskając zakrwawiony nadgarstek. Czarownik utkwił w Gotreku przerażone
spojrzenie czarnych ślepi.
- Twoja głowa poleci jako następna, szkodniku! - ryknął Zabójca.
Grupka skavenów stłoczyła się przed prorokiem, próbując go chronić, ale Gotrek
natarł na nich bez chwili wahania.
- Nie, Gotrek! - krzyknął Felix. - On jest mój! Skrzywdził mojego ojca!
Felix ciął odzianego w zbroję skavena, starając się dosięgnąć leżącego na ziemi
proroka, ale w tej samej chwili skaveński skrytobójca w czarnych szatach doskoczył do niego,
atakując pięściami, na których miał rękawice najeżone długimi, metalowymi kolcami.
Felix nastawił miecz na skaczącego na niego skavena i ten nabił się na ostrze siłą
impetu, ale szkodnik zdołał rozorać mu plecy i pierś długimi pazurami. Odrzucił ścierwo od
siebie i dołączył do Gotreka, który właśnie skrócił o głowę ostatniego ze strażników proroka i
stanął, górując nad żałosną postacią, zwijającą się z bólu na skraju pokładu.
- Musiałbym cię zabić tuzin razy, żeby wyrównać nasze rachunki, szkodniku - odezwał
się Felix z goryczą w głosie.
- No cóż, zróbmy to przynajmniej raz - warknął Gotrek.
Razem wznieśli ostrza nad głowami, przygotowując się do zadania śmiertelnego ciosu
kulącemu się z przerażenia Szaremu Prorokowi, ale nagle, z ostro brzmiącym piskiem jego
mały, bezogoniasty sługa wyskoczył z cienia i zepchnął swego pana z pokładu prosto do
morza.
- Wracaj tutaj! - wrzasnął Felix.
Gotrek ryknął gniewnie.
- Staw czoła swojej śmierci, tchórzu!
- Gotreku! Felixie! - krzyknął Max z ukrycia. - Harfa! Druchii! Ich statki są coraz
bliżej!
Gotrek i Felix odwrócili się niechętnie. Harfa, z wciąż przyczepioną do niej odciętą
łapą Szarego Proroka, znowu się obudziła i podskakując tańczyła na pokładzie pośrodku
szalonej bijatyki, a tymczasem okręt podwodny znów zaczął się cały trząść od jej rezonansu.
Tarlkhir i jego rycerze walczyli z hordą uzbrojonych w miecze skavenów o kontrolę nad
instrumentem, podczas gdy dwa statki wojenne druchii podpływały coraz bliżej, jeden do
bakburty, drugi od strony sterburty. Jeżeli teraz nie uda im się zdobyć harfy, za chwilę może
być za późno.
Felix wraz z Gotrekiem ruszyli w stronę instrumentu, wycinając sobie drogę w gąszczu
skavenów i Mrocznych Elfów, ale Heshor nie miała zamiaru pozwolić im tak łatwo osiągnąć
celu. Wykrzyczała jakieś plugawe zaklęcie i strzeliły w nich błyskawice antyświatła. Złota
kula Maxa wchłonęła część złej energii, ale chwilę później pękła jak bańka mydlana.
Promienie uderzyły w nich.
Zabójca przeklął i wyrzucił topór w górę. Promienie rozpraszały się wokół niego,
odbijając się od ostrza i wbijając w otaczające go skaveny, posyłając je z piskiem na pokład z
krwią lecącą im z ust, nosów i oczu. Felix przykucnął za Zabójcą, ale i tak straszliwy ból jak
cięcie kosą przebił się przez jego płuca i stawy, tak że powalił go na kolana.
Wtem zza nich wyleciała jasna błyskawica i uderzyła w Heshor. Wielka Czarownica
skrzywiła się i odwróciła, wysyłając czarne promienie w stronę wieżyczki, za którą skryli się
Max i Claudia.
Felix podziękował w duchu magistrowi i czarodziejce, bo jego cierpienia trochę
zelżały. Ponownie ruszył za Gotrekiem, przedzierając się przez szalony ścisk Mrocznych
Elfów i skavenów walczących o harfę. Naprawdę trudno było jej chociażby dotknąć,
ponieważ potężne wibracje sprawiały, że pochwycenie artefaktu graniczyło z niemożliwością.
Skaveny, które próbowały położyć na nim łapska, cofały szpony i przyciskały je do ciała,
jęcząc z bólu. Zdezorientowane były łatwym celem dla druchii, które same również nie były
w stanie chwycić instrumentu, wobec czego harfa podskakiwała na pokładzie i ślizgała się raz
w jedną, raz w drugą stronę, gdy wszyscy próbowali ją złapać.
Wreszcie Gotrek i Felix przedarli się przez tłum skavenów i ujrzeli harfę leżącą tuż
przed nimi. Gotrek ruszył w jej stronę, a Felix go osłaniał.
- Nie, krasnoludzie - zatrzymał ich ostry, nieprzyjemny głos.
Gotrek i Felix spojrzeli w stronę, z której dochodził głos. Zbliżał się ku nim Tarlkhir z
eskortą smoczych jeźdźców.
- Zatopiliście nasze miasto - Tarlkhir przekrzykiwał hałas wywoływany przez harfę. -
Według praw zemsty musimy teraz obrócić wasze w ruinę.
- Sami zatopiliście swoje przeklęte miasto - burknął Gotrek. - Wzywając demony i
igrając z magią.
Zabójca zaatakował dowódcę druchii z toporem przyciśniętym do boku. Felix zawył i
rzucił się za nim, gdy Karaghul wlał w jego uszy słodką pieśń krwawej rzezi. Wiedział, że
stojący przed nimi rycerze to elita wojowników druchii. Wiedział też, że go zabiją. Ale
Karaghulowi to nie przeszkadzało, więc i on o to nie dbał.
Na szczęście miecz zdawał się mu użyczać trochę ze swojej tajemnej mocy, i w
pewnym momencie zdał sobie sprawę, że walczy z nadnaturalnym wigorem i szybkością.
Mimo to jednak nie był w stanie przedrzeć się przez idealną gardę dwóch Mrocznych Elfów o
lodowatym spojrzeniu, z którymi się potykał. One z kolei nie mogły dosięgnąć jego. Gotrek
miał ten sam problem. Gdyby walczył z Tarlkhirem jeden na jednego, z pewnością by
zwyciężył, ale trzech pozostałych rycerzy druchii walczyło u boku Komandora i migający
topór ledwo był w stanie blokować ostrza druchii napierających na niego ze wszystkich stron.
- Przeklęte szczwane elfy - sapnął Gotrek.
Felix ledwie go słyszał przez piekielne zawodzenie harfy. Rezonans sprawiał, że cały
okręt podwodny wyglądał jakby miał zamiar zaraz rozpaść się na kawałki. Spomiędzy
popękanych metalowych płyt wydobywały się z sykiem kłęby gorącej pary. W pewnym
momencie Felix odskoczył, oparzony. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Energia płynąca z
Karaghula nie słabła, ale jego ciało było tak wyniszczone i zmęczone, że z trudem
utrzymywał miecz w dłoni. Mięśnie krzyczały o odpoczynek i zdawało mu się, że płuca ma
wypełnione gorącym piaskiem.
Stojąca za rycerzami Heshor przygotowywała kolejny czar. Felix wiedział, że to
będzie koniec, przynajmniej dla niego. Nie chronił go teraz ani topór Gotreka, ani ochronne
zaklęcia Maxa. Czarna magia przepłynie zaraz przez niego bez żadnych przeszkód i tym
razem rozerwie mu wnętrzności na strzępy.
Przynajmniej, będzie to dobry koniec, pomyślał. Przynajmniej on i Zabójca zginą tak,
jak powinni - po kolana w krwi, otoczeni przez wrogów, walcząc o losy świata, po tym jak
wysłali na dno morza dryfujące piekło nieprawości i ucisku. Przynajmniej był to koniec
wielki i epicki, tak jak życzyłby sobie tego Zabójca. Krasnolud wypełnił wszystko, o czym
Claudia mówiła w swoim proroctwie. Walczył we wnętrzu czarnej góry, pokonał
niezliczonych wrogów, starł się z olbrzymim potworem, a teraz miał umrzeć. Wszystko
pasowało. Wszystko się zgadzało. Był zadowolony. Gdyby tylko w jakiś sposób mógł się
dowiedzieć, co się stało z jego ojcem, zanim umrze.
Gwałtowny wstrząs posłał go i wszystkich pozostałych na powierzchnię pokładu, na
prawą burtę. Kolejne uderzenie nadeszło z lewej. Walczący zachwiali się i rozejrzeli dokoła.
Statki druchii dotarły na miejsce. Po lewej czarna galera ocierała się o bok okrętu
podwodnego, rozdzierając skorodowany metal, zatrzymując się. Po prawej kolejna galera
uderzyła dziobem w skaveński okręt, wbijając się w pokład i gruchocząc stojącą pośrodku
wieżyczkę. Okręt podwodny jęknął i zatrząsł się jak umierający słoń.
Z galer spuszczono z hukiem trapy, po których spłynęły na pokład dziesiątki korsarzy
druchii, chcących włączyć się do walki.
Ale Tarlkhir wykrzyczał w ich stronę rozkaz, podnosząc się chwiejnie na równe nogi i
korsarze zatrzymali się niechętnie.
Tarlkhir stanął twarzą w twarz z Gotrekiem z płonącymi oczami, podczas gdy Harfa
Zagłady miotała się wściekle po pokładzie pomiędzy nimi.
- Żaden z nich tego nie dostąpi - wysyczał Mroczny Elf. - Twoja śmierć będzie
należała tylko do mnie.
Gotrek wzruszył ramionami.
- Zatem obsłuż się.
Zabójca ruszył biegiem w stronę Tarlkhira, zamachując się wysoko toporem.
Komandor smagnął mieczem, żeby sparować, a topór Gotreka spadł na jego ostrze,
wzbudzając przy tym fontannę iskier. Gotrek uderzył ponownie, ale Tarlkhir okrążył Zabójcę
po lewej, po tej stronie krasnoluda, po której ten nie miał oka. Gotrek musiał się szybko
obrócić, aby utkwić w przeciwniku spojrzenie zdrowego oka.
Tarlkhir natarł, gdy krasnolud właśnie się obracał i Zabójca musiał się ratować
schyleniem przed ciosem. Jeden z rycerzy Tarlkhira uniósł miecz, ale Komandor tylko
wrzasnął i druchii cofnął się do szeregu. Felix powstał na równe nogi i rozglądał się czujnie
dookoła, na wypadek gdyby któryś z rycerzy wpadł na podobny pomysł.
Gotrek zaatakował ponownie, a jego topór zamazywał się w powietrzu, gdy stal
śmigała szybciej niż wzrok był w stanie śledzić, a on spychał Tarlkhira w tył. Dziki atak
zaskoczył Mrocznego Elfa, który zaczął tracić opanowanie, desperacko parując ciosy,
zataczając się i ustępując pola.
Korsarze i rycerze dookoła ścieśnili się, otaczając walczących kręgiem. Felix,
przerażony, głośno przełknął ślinę.
- I tak przegrasz, krasnoludzie - wyszczerzył się Tarlkhir, cofając się przed atakami
Gotreka. - Czy mnie zabijesz, czy nie, i tak zdobędziemy harfę.
- Przynajmniej będzie o jednego elfa mniej na świecie - odparł Gotrek i wyskoczył z
rykiem do przodu.
Tarlkhir uniósł miecz, żeby zablokować cios, ale topór Gotreka ciął przez czarny
metal, rozcinając napierśnik Komandora i wbijając się głęboko w jego pierś. Trysnęła krew, a
Tarlkhir przewrócił oczami w zaskoczeniu i wydał z siebie ostatnie tchnienie.
Heshor stojąca na dziobie okrętu wydała z siebie przeraźliwy jęk. Korsarze również
krzyknęli, po czym ruszyli do przodu, aby pomścić śmierć Komandora. Felix był tak
zmęczony, że niemal ucieszył się na myśl, że zaraz skończą się jego męczarnie.
Gotrek nawet nie spojrzał na atakujące elfy. Zamiast tego roześmiał się i wzniósł topór
nad wyjącą harfą.
- A teraz wszyscy zginiecie! - ryknął.
Jęk Heshor przerodził się w przeraźliwy pisk.
- Nie! - wrzasnęła.
Gotrek spuścił ciężkie ostrze na piekielny instrument i rozległ się ogłuszający brzęk.
Harfa trzasnęła i odskoczyła na bok ze ściskającą ją wciąż łapą sędziwego skavena, a z
cienkich jak włosy pęknięć na jej ramie wydobyło się przedziwne purpurowe światło. Gotrek
zatoczył się do tyłu, zasłaniając jedyne oko, a Felix, Mroczne Elfy i pozostałe jeszcze przy
życiu skaveny zostali powaleni na ziemię. Niemelodyjne dzwonienie natychmiast przerodziło
się w demoniczny wrzask. Korsarze i rycerze przepychali się do tyłu przerażeni. Stojąca za
nimi Heshor pisnęła, a twarz pobielała jej ze strachu. W jednej chwili czarownica odwróciła
się i wskoczyła do morza.
- Felixie! Gotreku! - zawołał Max spod wieżyczki na pokładzie. - Uciekajcie! Do
wody!
Następnie zgodnie z własną sugestią puścił się biegiem, ciągnąc za sobą Claudię.
- Dalej, Gotrek! - zawołał Felix i rzucił się za magistrem i czarodziejką. Tuż obok
niego biegli korsarze i skaveny, wszyscy szukając schronienia przed kręcącą się w kółko i
strzelającą magicznym ogniem harfą.
Felix dobiegł do rufy i wskoczył do wody tuż obok galery. Wynurzył się po chwili na
powierzchnię obok Maxa, Claudii i dryfujących beczułek. Otarł wodę z oczu i rozejrzał się
dokoła. Gotreka nie było z nimi.
- Gotrek?
Felix zerknął z powrotem w stronę okrętu podwodnego. Zabójca stał samotnie
pośrodku pokładu, oświetlony od dołu straszliwym purpurowym światłem ze wzniesionym
toporem i stopami rozstawionymi szeroko po obu stronach tańczącej harfy. Tymczasem
druchii i skaveny rozpierzchali się dookoła we wszystkich kierunkach. Nagle, wydając z
siebie ryk, Gotrek zamachnął się z całej siły i przeciął harfę na pół.
- Kryć się! - krzyknął Max i pociągnął głowę Claudii pod wodę. Sam zanurkował tuż
obok.
Felix również się zanurzył, ale widok Gotreka znikającego w rozbłysku oślepiającego
purpurowego światła został mu pod powiekami, gdy schował głowę pod wodą. Poczuł, że po
powierzchni wody przeszła fala gorąca i olbrzymiego ciśnienia, po czym usłyszał ogłuszający
huk, tak jakby tuż nad nim uderzył piorun.
Kilka sekund później ciężko dysząc, wynurzył się z powrotem na powierzchnię i
zerknął w stronę pokładu. Był pusty, nie licząc szalejącego purpurowego płomienia w
miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się harfa i skwierczących łuków purpurowej energii
skaczących po przerdzewiałym, gorącym od pary metalu. Gotreka nigdzie nie było widać.
- Czy... Czy udało mu się uciec? - zapytał oszołomiony Felix. - Przecież nie mógł
zginąć.
- Zginął - powiedział Max, z przerażeniem w oczach obserwując szalejącą purpurową
energię. - To się musiało tak skończyć. A przy okazji zabił nas wszystkich. Wybuch
uaktywnił spaczeń w skaveńskim statku.
- Podnoszą się eteryczne wiatry - dodała Claudia, również wpatrując się w okręt. -
Długo nie wytrzyma.
Wtem, gdzieś nad nimi, rozległ się znajomy ryk. Felix zerknął w górę z
niedowierzaniem.
- Gotrek?
Nad ich głowami wznosiła się burta galery druchii. Ryk Gotreka dobiegał gdzieś
stamtąd.
- Gotrek! - Ulga zalała serce Felixa i zaczął płynąć w stronę rufowego trapu na statku
druchii.
- Felixie! - zawołał za nim Max. - Musimy uciekać! Okręt podwodny zaraz
wybuchnie!
Felix płynął dalej, ignorując nawoływania magistra. Niby w jaki sposób mieliby stąd
uciec? Odlecieć? Nie byli w stanie nic zrobić, ale przynajmniej Zabójca wciąż żył i Felix
wiedział, że powinien z nim być do samego końca. Musiał tak postąpić. Chwycił się trapu i
podciągnął się na niego, nie ważąc się tknąć błyszczącego, chyboczącego się pokładu okrętu
podwodnego.
Wbiegł na szeroki pokład czarnej galery z wyciągniętym mieczem, spodziewając się,
że zaraz zginie, walcząc z tłumem korsarzy, kiedy będzie próbował przedrzeć się do Gotreka.
Jednakże kilka druchii, które spotkał, wdrapując się na pokład, leżało wijąc się i miotając, z
oczami naznaczonymi ślepotą oraz szaleństwem i białą skórą poparzoną na różowo.
Felix przeszedł ostrożnie między nimi w stronę kapitańskiego mostka, a tymczasem
dudnienie i syki dobiegające z okrętu podwodnego stawały się coraz głośniejsze i
gwałtowniejsze. Wreszcie znalazł Gotreka leżącego nieruchomo na boku przy rufowym
relingu, z obiema dłońmi wciąż ściskającymi topór w śmiertelnym uścisku. Zabójca wyglądał
potwornie. Jego jedyne oko było wywrócone w oczodole, broda, grzebień i brwi osmalone i
dymiące, a cały przód jego ciała przybrał kolor homara i lekko dymił. Ale najbardziej
zadziwiający widok przedstawiał sobą jego topór. Żarzył się jasną czerwienią od ostrza po
rękojeść i był tak gorący, jakby sekundę temu wyciągnięto go z kuźni. W miejscu, w którym
ręce Gotreka ściskały trzonek, wydobywał się dym i syk jak od tłuszczu pryskającego na
ogniu. Felix wyczuł zapach przypalonego mięsa.
- Gotrek? Żyjesz? Możesz wstać?
Zerknął w stronę skaveńskiego okrętu, po czym klęknął przy Zabójcy, starając się
usłyszeć, czy krasnolud wciąż oddycha. Zatrzymał oddech, gdy usłyszał odgłos kroków
dobiegający ze stopni wiodących na rufowy pokład. Kroki zatrzymały się. Jego oczom ukazał
się potężnie zbudowany druchii, dzierżący krótki marynarski kord i bicz, rozglądający się
czujnie.
Felix rzucił się na niego, mając nadzieję, że uda mu się go zabić, zanim ten wespnie się
na pokład, ale druchii zamachnął się biczem i smagnął Felixa po udach. Koszulka kolcza
przyjęła na siebie impet uderzenia, ale jednak cios zabolał Felixa, który zatoczył się, niemal
nadziewając się na kord Mrocznego Elfa. Felix sparował i to, co było szarżą szybko zamieniło
się w ucieczkę, kiedy druchii wyszedł na pokład i zmusił go do wycofania się.
Wtem krzyk i nagły rozbłysk światła sprawił, że obaj skulili się. Felix odskoczył w
bok i zerknął w stronę skaveńskiego okrętu, spodziewając się ujrzeć, jak ten wybucha, ale to
było coś innego. Max, chwiejnie wchodząc na trap z Claudią u boku, rzucał promienie światła
w stronę marynarza. Ten zasłonił sobie oczy i na ślepo zaatakował Felixa, oszołomiony przez
magiczne światło.
Felix ruszył do ataku i wysłał bezbronnego druchii na tamten świat dwoma szybkimi
ciosami. Odniósłszy zwycięstwo, osunął się wyczerpany na leżącego trupa.
- Pod pokład! - wydyszał Max. - Zaraz wybuchnie.
- Tam będziemy bezpieczni? - zapytał Felix.
- Wątpię - odparł Max, prowadząc Claudię po pokładzie. - Ale to nasza jedyna szansa.
Czarodziejka dreptała u jego boku, mamrocząc coś w stronę niebios i drąc palcami
powietrze.
Tym razem naprawdę oszalała, pomyślał Felix, spiesząc ponownie do Gotreka.
Kontrzaklęcia Heshor musiały zniszczyć jej umysł. Wsunął dłonie pod pachy Zabójcy i
pociągnął, ale równie dobrze mógłby w ten sposób próbować przesunąć byka. Był tak słaby, a
Zabójca tak ciężki. Napiął się ponownie i przesunął krasnoluda może o kilkanaście
centymetrów, a żarzący się topór runiczny wyżłobił dymiącą czarną linię na deskach pokładu.
Zanim dociągnie go do drzwi wiodących do niższych pokładów, minie co najmniej godzina.
Podbiegł do relingu i wychylił się przez niego, spoglądając na pokład.
- Max! - zawołał. - Pomóż mi przesunąć Zabójcę.
Jego głos został zagłuszony przez potężny huk i po raz kolejny wzdrygnął się,
spoglądając w stronę skaveńskiego okrętu i spodziewając się najgorszego. Zamiast tego
ujrzał, jak trapy zginają się i odrywają od galery, a okręt podwodny przesuwa się obok nich,
wciąż promieniejąc i wibrując, wstrząsany uderzeniami purpurowych błyskawic.
Max również wpatrywał się w zjawisko, podchodząc do relingu.
- Odpływają! - krzyknął Felix uszczęśliwiony.
- Nie - odparł Max. - To my odpływamy.
Magister odwrócił się w stronę Claudii. Felix podążył za jego spojrzeniem.
Czarodziejka wciąż mamrotała coś w stronę nieba, ale tym razem jej ramiona były
wyciągnięte w stronę trójkątnego żagla galery, który był wzdymany i napinany wiatrem
nieistniejącym nigdzie poza tym jednym miejscem. Rzeczywiście się poruszali, na razie
powoli, ale nabierając szybkości, przedzierając się przez pływające szczątki, które zaśmiecały
całe morze dokoła.
Felix podbiegł z powrotem do Zabójcy i próbował pociągnąć go w stronę schodów.
Chwilę później dołączył do niego Max, ale był tak osłabiony, że nie był w stanie wiele
pomóc. Musieli jednak spróbować. Każdy metr, który przepłynęli, dawał im odrobinę więcej
szans na przeżycie. A jeżeli uda im się przetransportować Zabójcę pod pokład, ich szanse
wzrosną jeszcze bardziej.
W końcu udało im się go dociągnąć do szczytu schodów. Max spojrzał w dół, po czym
z powrotem na skaveński okręt.
- Nie mamy wyboru - powiedział, dysząc ciężko.
Klnąc pod nosem z wysiłku, Felix podważył cielsko Gotreka i zepchnął go po
schodach. Zabójca bezwładnie stoczył się w dół i wylądował u podstawy schodów, nie
ruszając się. Felix zbiegł za nim na dół, a wraz z nim Max. Natychmiast zaczęli ciągnąć
krasnoluda w stronę drzwi wiodących do podpokładu.
Galera przedarła się już przez obszar zaśmiecony dryfującymi śmieciami i mijała inne
statki druchii, które wciąż okrążały pozostałości po zatonięciu arki. Przed nimi rozciągało się
otwarte morze i Felix zaczął mieć nadzieję, że może jednak uda im się uciec. Ale nagle,
podczas gdy ciało Gotreka wciąż znajdowało się dwa metry od drzwi do podpokładu, rozległ
się ogłuszający huk, który niemal całkowicie zmiażdżył Felixowi bębenki. Następnie za
rufowym relingiem błysnęło oślepiające zielone światło.
Max przeklął i pociągnął Claudię na deski pokładu, podczas gdy Felix rzucił się na
ziemię obok Gotreka. Magister wykrzyczał krótką inkantację i wokół nich pojawiła się
delikatna bańka ze złotego światła. W samą porę, ponieważ wraz z ciosem jak od potężnego
młota, w statek uderzył podmuch gorącego wiatru, obracając go w koło i przechylając na
jeden bok.
Felix obejrzał się za siebie i ujrzał olbrzymią chmurę migoczącego dymu lecącą w ich
stronę szybciej niż armatnia kula. W mig znalazła się nad nimi, gęsta jak błoto i poruszana
przez wyjący, gorący jak powietrze z pieca wiatr, wypełniona wirującymi odłamkami metalu,
drewna i kawałkami ciał. Zwłoki, drzewce i powyginane metalowe płyty uderzyły o pokład,
podziurawiły żagle i podarły takielunek.
Złota bańka Maxa wytrzymała dym i deszcz migoczącego pyłu, który wirując spadał
na pokład, ale cięższe przedmioty przedarły się przez magiczną osłonę. Oderwana ręka
druchii uderzyła Felixa w twarz i niemal zwichnęła mu szczękę. Dekoracyjny srebrny
świecznik przeleciał tuż obok niego i uderzył w gródź.
- Do środka! - wrzasnął Max. - Szybko!
Podczołgał się w stronę drzwi, a bańka czystego powietrza poruszyła się wraz z nim.
Claudia z trudem podpełzła w jego stronę. Felix ponownie schwycił Gotreka pod
pachy i pociągnął z całej siły.
Max dotarł do drzwi i otworzył je, po czym wepchnął Claudię do środka. Z siłą
zrodzoną z desperacji Felix przeciągnął Zabójcę przez próg, po czym przewrócił się jak
martwy zaraz za nim. Max popchnął drzwi ramieniem i zatrzasnął je, aby osłonić ich przed
przerażającym gorącym wiatrem. Następnie opuścił zasuwę i oparł się o nie.
- Czy jesteśmy bezpieczni? - zapytał Felix, podnosząc głowę.
Zanim Max zdołał odpowiedzieć, statek podniósł się pod ich stopami, tak jakby byli na
pokładzie Ducha Grungniego i przez chwilę Felix poczuł się, jakby nic nie ważył. Zaraz
potem ponownie uderzyli o powierzchnię wody i Felix wraz z pozostałymi zostali rzuceni w
mały korytarz jak szmaciane lalki. Felix uderzył głową o drzwi do kajuty, po czym spadł z
powrotem na pokład, podczas gdy woda wlała się do środka przez szczelinę pod drzwiami i
przez pęknięcia w suficie.
Ostatnią rzeczą, jaką ujrzał, była masywna pierś Gotreka unosząca się i opadająca w
nierównym oddechu. Ach, pomyślał. A więc żyje.
A potem wszystko poczerniało i stracił przytomność.
*
Kiedy Felix ponownie się obudził, wciąż znajdował się w ciasnym korytarzu
wyłożonym hebanową boazerią na wojennej galerze Mrocznych Elfów. Jego przyjaciele
wciąż leżeli wokół niego, tak samo, jak wtedy, gdy zemdlał, ale jednak coś się zmieniło.
Statek nie ruszał się. Woda nie przelewała się przez drzwi i nie słychać było wycia wiatru. Po
prawdzie, niewiele w ogóle było słychać.
Felix spróbował się podnieść. Ciało omówiło mu posłuszeństwa, a każdy mięsień
krzyczał w agonii. Czuł potworne zawroty i ból głowy. Po kilku próbach udało mu się usiąść,
po czym zaczął się jeszcze bardziej skomplikowany proces dźwigania się na nogi.
Minutę później i przy pomocy ścian, udało mu się tego dokonać. Chwiejąc się, wolno i
z trudem podszedł do drzwi, przestępując po drodze nad nieprzytomnymi Maxem i Claudią.
Otworzył drzwi i wyjrzał ostrożnie na pokład. Był to niesamowity widok. Pokład był
poczerniały, potrzaskany i zarzucony ciałami oraz szczątkami, które doleciały tu po eksplozji
okrętu podwodnego. Maszt był złamany w połowie wysokości i zwisał przechylony przez
reling na bakburcie, a żagiel maczał się w wodzie.
Felix minął go i spojrzał na morze. Jeżeli nie liczyć olbrzymiego całunu dymu
zamazującego prawie cały północny horyzont, miał przed sobą przepiękne jesienne
popołudnie. Słońce pomału zachodziło. Z południowego wschodu wiała lekka bryza, a morze
jak okiem sięgnąć było błękitne i puste.
Potrząsnął głową z niedowierzaniem. Jakimś cudem udało im się przeżyć - mimo że
był to wyczyn zakrawający na cud, odkąd tysiąc lat temu opuścili Marienburg. I nie tylko
udało im się przetrwać. Dzięki szczęściu, strategii i determinacji Gotreka, aby umrzeć godnie,
udało im się zapobiec katastrofie, którą przepowiedziała Claudia. Harfa Zagłady została
zniszczona, a plany, które miały wobec niej druchii i skaveny zostały pokrzyżowane.
Marienburg nie zostanie zmieciony z powierzchni ziemi. Altdorfu nie zaleje powódź.
Imperium i Stary Świat nie upadną - przynajmniej nie z tego powodu.
Oczywiście, mimo że im udało się przeżyć, wielu nie miało tego szczęścia. Na
pokładzie wokół niego, pośród szczątków, leżały tuziny spopielonych zwłok - korsarze,
niewolnicy, a także wychudłe, futrzaste ciała skavenów. Wszystkie ciała były na wpół
przeżarte przez migoczącą truciznę, która opadła na pokład wraz z dymem powstałym
podczas wybuchu podwodnego okrętu.
A przecież byli to tylko nieliczni z tych, którzy oddali życie podczas tej wyprawy.
Aethenir; Rion i jego elfy; eskorta Gwardzistów Reiku, z którą podróżował Max; Farnir; jego
ojciec, Birgi, i tysiące innych. Zginęło całe miasto, a w nim nie tylko nikczemne druchii, ale i
ludzcy, krasnoludzcy i elfi niewolnicy oraz więźniowie, z których nie wszyscy świadomie
poświęcili swe życie w imię wyższej sprawy. Felix starał się nie czuć winnym za tą hordę
duchów. Z pewnością nie był tym, który ich uwięził, ani tym, który pierwszy uderzył w
struny piekielnego instrumentu i roztrzaskał dryfującą wyspę na kawałki. Ale po raz kolejny
miał świadomość, że gdyby nie obecność jego i Gotreka, wszyscy ci jeńcy wciąż by żyli. Z
drugiej strony, gdyby ich tu nie było, zginąłby Marienburg, a Altdorf zniknąłby pod falami -
setki tysięcy trupów zamiast kilku. A może być jeszcze jeden.
W chwili, gdy o tym pomyślał, serce zatłukło mu w piersi i poczuł nagłą potrzebę
powrotu do domu. Ojciec. Musi się dowiedzieć, co podłe skaveny zrobiły jego ojcu. Musi się
dowiedzieć, czy starzec wciąż żyje.
Ta myśl wyrwała go z zadumy i rozejrzał się dokoła. Galera ze złamanym masztem
dryfowała cicho, ciągnąc za sobą obwisły i porwany żagiel. Większość takielunku wisiała w
poplątanych strzępach. Podszedł do relingu. Nigdzie nie było widać śladu stałego lądu. Udało
im się przeżyć, to prawda, ale jak mają się teraz dostać do domu? W jaki sposób dwóch
mężczyzn, krasnolud i niespecjalne zręczna młoda kobieta pokierują galerą Mrocznych Elfów
z powrotem do Starego Świata? Nawet, gdyby któreś z nich wiedziało cokolwiek o
żeglowaniu, byłoby to niemożliwe. Zbyt wiele rzeczy trzeba by było robić jednocześnie.
Potrzebowali całej załogi.
Drgnął, wiedziony nagłą myślą. Być może mają załogę. Odwrócił się i z bólem zaczął
się wspinać na mostek. Tu znalazł druchii z biczem i kordem, a właściwie to, co z niego
zostało. Szarpnął za obręcz z żelaznymi kluczami przymocowaną do paska druchii - zwęglona
skóra poddała się łatwo. Następnie tak szybko, jak mu na to pozwalało wymęczone ciało,
ruszył z powrotem schodami w dół aż do wnętrza statku.
Znalazł ich na zimnym, zawilgoconym, przesiąkniętym zapachem potu pokładzie
wioślarzy i ku jego zdumieniu, większość z nich była wciąż żywa. Zginęli tylko ci, którzy
znajdowali się najbliżej otworów na wiosła, kiedy chmura trucizny opadła do środka. Ci,
którzy wciąż żyli, spojrzeli na niego znad wioseł, gdy otworzył żelazną kratownicę, za którą
byli uwięzieni. Gdy zorientowali się, że mają przed sobą człowieka, zaczęli gapić się na niego
w osłupieniu. Miał przed sobą wymizerowaną i obszarpaną gromadę ludzi i krasnoludów o
poczerniałej, naznaczonej uderzeniami bata skórze oraz skołtunionych włosach i brodach.
Wszyscy byli przykuci za kostki do drewnianych ławek stojących rzędem wzdłuż ściany
galery.
- Witajcie, przyjaciele - odezwał się Felix, podchodząc do pierwszej żelaznej kłódki i
otwierając ją. - Czy którykolwiek z was wie, jak sterować statkiem?
*
Szary Prorok Thanquol siedział zanurzony po pierś w wodzie na dnie przeciekającej
beczki po ale pośrodku Morza Chaosu, rozmyślając nad szaleństwami zrodzonymi z ambicji,
podczas gdy jego sługa, Issfet Loptail, wybierał wodę ze środka, używając hełmu druchii jako
wiadra.
Przez prawie dwadzieścia lat Thanquol marzył tylko o jednej rzeczy, o zemście na
wysokim człowieku o żółtym futrze i szalonym krasnoludzie o czerwonym futrze. Przez
prawie dwadzieścia lat pielęgnował w sobie nienawiść do tej dwójki, wymyślając nowe i
coraz, hardziej wyrafinowane sposoby na dręczenie ich ciał i dusz. I po dwudziestu latach w
końcu ich dopadł. Miał ich przed sobą, zdanych na jego łaskę i niełaskę. Mógł z nimi zrobić,
cokolwiek zechciał.
Ale wtedy słowa pyszałkowatego spiczastouchego, opowieść o Harfie Zagłady i o tym,
czego można dzięki niej dokonać, sprawiła, że zaczął myśleć o pozycji i władzy, które mu się
przecież należały, o odzyskaniu dawnej rangi i przywilejów. I jak człowiek w labiryncie,
który porzuca mały kawałek mięsa, goniąc za większym i w rezultacie traci obydwa, tak on
wypuścił swoich odwiecznych wrogów. Co prawda pokrzyżowali szyki druchii i umożliwili
skavenom kradzież harfy, ale kiedy już wszystko zdawało się przebiegać zgodnie z planem,
Thanquol stracił wszystko.
Człowiek i krasnolud uciekli, harfa została zniszczona, a okręt podwodny, z pewnością
najwspanialszy wynalazek w długiej historii myśli skaveńskiej, który wynajął od Riskina z
Klanu Skryre za olbrzymią sumę i za pomocą wielu obietnic politycznych układów, został
wysadzony w powietrze, i... i...
Spojrzał na swój prawy nadgarstek. Poszarpany kikut zaczął się już goić dzięki
magicznym zaklęciom. Krasnolud zapłaci za to bolesne, upokarzające okaleczenie. Nigdy nie
przestanie płacić. Chociaż Thanquol w tym momencie nie ma nic, zaprzepaściwszy wszystkie
monety i wpływy, aby wynająć okręt i usługi posłańców nocy Cienistego Kła, to kiedyś
powróci. Zgromadzi bogactwo, moc i wpływy, a kiedy będzie je miał, wyciągnie swoje
pozostałe szpony i zetrze podłego, niegodziwego krasnoluda na miazgę, a przedtem wyrwie
mu te obrzydliwe różowe kończyny, jedna po drugiej, jakby miał do czynienia z muchą.
- I co teraz, o najbardziej osamotniony z mistrzów? - zapytał Issfet, gdy wylał resztki
wody z beczki i oparł się o jej krawędź, dysząc ciężko.
- Jak to co? - warknął Thanquol płaczliwym tonem. - Jak to co, głupcze? Zacznij
wiosłować, chyżo-chyżo!

You might also like