Professional Documents
Culture Documents
ZABÓJCA
ELFÓW
Nathan Long
Tłumaczenie
Katarzyna Pleskot
To mroczna, krwawa era.
Czas demonów i czarnoksięstwa.
Era bitew, śmierci a także końca świata.
Pośród ognia, płomieni i szaleństwa.
Jest to także czas niezłomnych bohaterów,
śmiałych czynów i wielkiej odwagi.
Felix Jaeger przejrzał się w lustrze ujętym w pozłacaną ramę i wiszącym w głównym
holu altdorfskiej rezydencji jego ojca. Wygładził swój nowy szary kaftan i po raz dziesiąty
poprawił kołnierzyk koszuli. Głębokie rozcięcie na czole, wynik eksplozji Ducha
Grungniego, było już tylko zakrzywioną różową blizną nad lewą brwią. Pozostałe mniejsze
zadrapania i blizny znikły całkowicie. Opiekujący się nim medycy byli pod wrażeniem. Nie
minęły jeszcze dwa miesiące od wypadku, a on już powrócił do pełni sił. Skręcone kostki,
nadwerężone podczas lądowania przy użyciu „Niezawodnego" Makaissona, również przestały
mu doskwierać. Zniknęły bóle głowy i podwójne widzenie. Nawet rozległe poparzenia
zagoiły się bez śladu, a rana od miecza kultysty, który ranił go w lewy bok, głęboko, aż po
żebra, pozostawiła po sobie tylko bielejącą bliznę.
Westchnął. Oczywiście cieszył się z powrotu do zdrowia i pełni sił, ale tym samym nie
miał już więcej wymówek, aby unikać spotkania z ojcem.
Zza pleców dobiegło go dyskretne odchrząknięcie. Odwrócił się. Na marmurowych
schodach wiodących na wyższe piętra stał kamerdyner jego ojca.
- Pan przyjmie cię teraz.
Tak, pomyślał Felix. A więc stało się. Chyba to nie może być gorsze niż spotkanie
twarzą w twarz z demonem, prawda?
Przełknął głośno ślinę i ruszył za kamerdynerem w górę schodów.
*
Gustav Jaeger wyglądał jak pomarszczony manekin tonący w morzu białych
prześcieradeł. Jego bladoróżowe, artretyczne dłonie spoczywały nieruchomo na szczycie
puchowej kołdry. Na jednym z kościstych palców osadzony był luźno duży złoty pierścień,
ozdobiony literą „J" wykonaną z rubinów i otoczoną szafirami. Skóra twarzy starca zwisała
na kościach czaszki niczym mokre pranie na sznurku. Wyglądał tak, jakby już nie żył. Felix z
trudem rozpoznał w nim człowieka, o którym cały czas myślał jak o górującym nad sobą
tyranie. Z władczego mężczyzny, jakiego zapamiętał, pozostały tylko oczy - żywe i złośliwe.
Starzec wciąż potrafił jednym, zimnym jak stal spojrzeniem sprawić, że Felixowi robiło się
niedobrze ze strachu.
- Czterdzieści dwa lata - rozległ się głos, słaby i lekki jak obłok pary. - Czterdzieści
dwa lata i nie osiągnąłeś nic. Żałosne.
- Przemierzyłem cały świat, ojcze - odparł Felix. - Napisałem kilka książek...
- Czytałem je - rzucił ostro ojciec. - Albo przynajmniej próbowałem. Bzdury. Cała
masa bzdur. Nie dostaniesz za nie ani jednej korony, zapewniam cię.
- Właściwie to Otto mówi, że...
- Masz jakieś oszczędności? Jakiś majątek? Żonę? Dzieci?
- Hm...
- Tak myślałem. Całe szczęście, że Otto się rozmnożył. Nie miałby kto nosić imienia
Jaegerów, gdybym powierzył to tobie. - Gustav podniósł trzęsącą się głowę znad sterty
poduszek i utkwił w Felixie lodowate spojrzenie. - Przypuszczam, że wróciłeś, aby błagać o
spadek.
Felix poczuł się urażony. Nie przyszedł tu po pieniądze. Chciał się pojednać.
- Nie, ojcze. Ja...
- Cóż, będziesz błagał na próżno - starzec uśmiechnął się szyderczo. - Zaprzepaściłeś
wszystko, co ci podarowałem: edukację, pozycję w rodzinnej firmie, pieniądze, na które
pracowałem w pocie czoła. A wszystko to po to, aby zostać poetą - wypowiedział to słowo z
obrzydzeniem, tak jak niektórzy krzywią się, mówiąc „ork" czy „mutant".
- Powiedz mi, czy jakiś poeta zrobił kiedykolwiek coś pożytecznego dla świata!
- No cóż, wielki Detlef...
- Nie odzywaj się, idioto! Myślisz, że mam ochotę wysłuchiwać twojej głupkowatej
paplaniny?
- Ojcze, nie denerwuj się - odezwał się Felix, zaniepokojony tym, że różowa twarz
Gustava pokrywa się czerwonymi plamami. - To ci szkodzi. Mam wezwać pielęgniarkę?
Ojciec opadł z powrotem na poduszki, wciągając ze świstem powietrze w płuca.
- Trzymaj tę... tłustą trucicielkę... z dala ode mnie...
Obrócił głowę i ponownie spojrzał na Felixa. Jego oczy były teraz zamglone, jakby
trapiło go jakieś zmartwienie. Ruchem sękatego palca przywołał Felixa do siebie.
- Chodź no tutaj.
Felix przysunął się wraz z krzesłem, a serce waliło mu w piersi.
- Tak, ojcze? - Być może ojciec miał jednak złagodnieć pod koniec życia. Być może
stare rany w końcu się zabliźnią. Być może powie mu wreszcie, że w głębi serca tak
naprawdę zawsze go kochał.
- Jest... jeden sposób, dzięki któremu możesz odzyskać moją życzliwość... i swój
spadek.
- Ale ja nie chcę spadku. Chcę tylko twojej...
- Nie przerywaj mi, do jasnej cholery! Niczego cię nie nauczyli na tym uniwersytecie?
- Przepraszam, ojcze.
Gustav przewrócił się na plecy i spojrzał w sufit. Tak długo leżał cicho i nieruchomo,
że Felix zaczął się obawiać, że ojciec umarł, nie zdążywszy wypowiedzieć słów pojednania, a
on przerwał mu w najważniejszym momencie.
- Ja... - odezwał się nagle Gustav, ale tak cicho, że niemal nie można było rozróżnić
słów.
Felix nachylił się do przodu, próbując usłyszeć więcej:
- Tak, ojcze?
- Grozi mi utrata Jaegera i Synów... na rzecz podłego pirata o imieniu Hans Euler.
Felix zamrugał oczami. Nie takich słów się spodziewał.
- Utrata...? Kim jest ten człowiek? Jak do tego doszło?
- Jego ojciec, Ulfgang z Marienburga, był moim dawnym wspólnikiem, człowiekiem
honoru, który zajmował się handlem... eee, towarem zwolnionym z cła.
- Był przemytnikiem.
- Nazwij go, jak chcesz, ale ze mną zawsze handlował uczciwie - twarz Gustava
pociemniała. - Jego syn natomiast to już inna bajka. Ulfgang zmarł w zeszłym roku, a Hans,
nikczemny mały szantażysta, wszedł w posiadanie prywatnego listu, który napisałem do jego
ojca trzydzieści lat temu. Twierdzi, że ten dokument dowodzi, iż sprowadzałem do Imperium
kontrabandę i uchylałem się od płacenia podatków. Mówi, że pokaże list Imperatorowi i
radzie altdorfskiej Gildii Kupców, jeżeli do końca miesiąca nie przekażę mu kontrolnego
udziału w Jaegerze i Synach.
Felix zmarszczył czoło:
- A czy to prawda, że sprowadzałeś kontrabandę i uchylałeś się od płacenia podatków?
- Hę? Oczywiście, że tak. Wszyscy tak robią. A myślisz, że czym opłaciłem twoją
zmarnowaną edukację, chłopcze?
- Acha - Felix ucichł zszokowany. Zawsze wiedział, że ojciec jest bezwzględnym
człowiekiem interesu, ale nie zdawał sobie sprawy, że łamał prawo. - A co się stanie, jeśli ten
Euler okaże władzom ten list?
Gustav znowu poczerwieniał na twarzy:
- A coś ty, nagle prawnik się zrobił? Rozważasz za i przeciw w mojej sprawie? Jestem
twoim cholernym ojcem! Powinien ci wystarczyć fakt, że coś powiedziałem!
- Ja tylko...
- Gildia wykluczy mnie ze swoich szeregów, a Imperialny Poborca przejmie mój
majątek, to się właśnie stanie - parsknął Gustav. - Ten skorumpowany stary pies Hochsvoll
odbierze mi wszystkie moje prawa i sceduje je na któregoś ze swoich popleczników. To
oznacza więzienie dla mnie i żadnego spadku - ani dla Otta, ani dla ciebie. Czy to wystarczy,
żeby cię ruszyło?
Felix zarumienił się:
- Nie miałem na myśli...
- Euler czeka na moją odpowiedź w swoim domu w Marienburgu - ciągnął starzec,
ponownie położywszy się na plecach. - Chcę, żebyś się tam udał i odzyskał list, w sposób,
jaki uznasz za stosowny. Przywieź mi go z powrotem, a dostaniesz spadek. Inaczej możesz
zdechnąć w nędzy, tak jak na to zasługujesz.
Felix zmarszczył czoło. Nie był pewien, czego oczekiwał po tym spotkaniu, ale na
pewno nie czegoś takiego.
- Chcesz, żebym go obrabował?
- Nie chcę wiedzieć, jak to zrobisz! Po prostu to zrób!
- Ale...
- W czym problem? - wychrypiał Gustav. - Czytałem twoje książki. Przemierzałeś
świat, zabijając wszystkich bez wyjątku i grabiąc ich skarby, a wzdrygasz się przed
zrobieniem tego samego dla własnego ojca?
Felix zawahał się. Dlaczegóż niby miałby to zrobić? Nie zależało mu na spadku, nie
przejmował się też tym, czy otrzyma go jego brat, Otto. Wątpił też, że ojciec pożyje na tyle
długo, aby spędzić choćby jeden dzień w więzieniu. Z pewnością nie miał poczucia, że jest
staremu człowiekowi cokolwiek winien. Dwadzieścia lat wcześniej Gustav wypędził go z
domu, nie dając mu nawet pensa na drogę i nie interesował się później jego losem, a jeszcze
wcześniej był srogim i bezwzględnym ojcem. Wiele razy w ciągu minionych lat Felix miał
nadzieję, że starzec któregoś pięknego poranka zakrztusi się owsianką i zejdzie z tego świata,
a mimo to...
A mimo to czyż nie przybył tutaj, aby zagrzebać topór wojenny? Czyż nie chciał
powiedzieć ojcu, że wreszcie zrozumiał, że tamten, na swój sposób, starał się być dobrym
rodzicem? Gustav może i wychowywał synów twardą ręką i stawiał im zawsze poprzeczkę
nieosiągalnie wysoko, ale dał im także dzieciństwo wolne od materialnych trosk, płacił za
najlepsze szkoły i prywatnych nauczycieli, wydał nieprzeliczone sumy, próbując kupić dla
nich szlacheckie tytuły, a także oferował im miejsce w zarządzie rozwijającej się prężnie
firmy. Być może nie potrafił się wyrażać inaczej niż poprzez przekleństwa, klapsy i obelgi,
ale pragnął dla synów lepszego życia. Felix przybył, aby mu za to podziękować i zostawić
przeszłość za sobą. Jakże więc mógłby odmówić temu, co mogło być ostatnią prośbą
umierającego ojca? Nie mógłby.
Felix westchnął i opuścił głowę:
- Zatem dobrze, ojcze. Odzyskam list.
*
Spiesząc na spotkanie z ojcem Felix był tak zdenerwowany, że nie rozglądał się
dokoła, ale teraz, wracając do Gryfa, z ciekawością zerkał to tu, to tam, owijając się ciaśniej
płaszczem, aby ochronić się przed mrozem późnojesiennego poranka. Po chwili wprost z
zatłoczonych ulic Altdorfu wkroczył w zakamarki własnej pamięci.
Tu, po prawej, na tle strzelistych zielonych murów otaczających teren Kolegium
Jadeitu, znajdowały się apartamenty Herr Klampferta, który uczył małego Felixa alfabetu i
historii, woniejąc przy tym silnie wodą różaną. Tam był dom Mary Gosthoff, która w wieku
słodkich czternastu lat, pozwoliła mu się pocałować podczas Dnia Słońca. Dalej na zachód,
gdy skręcił i ruszył na południe gwarną Austauschstrasse, widać było wieże Uniwersytetu
Altdorfskiego, gdzie studiował literaturę oraz poezję i gdzie zaczął się zadawać z młodymi
podżegaczami, którzy głosili obalenie klas rządzących i powszechną równość.
Im dalej szedł, tym wspomnienia szybszym strumieniem przepływały mu przez głowę,
biegnąc do chwili, gdy jego życie zmieniło się na zawsze i od której nie było powrotu. Na
dole ulicy, którą kroczył, znajdował się dziedziniec, na którym stoczył pojedynek z
Krassnerem i zabił go, mimo że chciał tylko zranić. Wszedł teraz na Konigsplatz, gdzie wraz
z innymi agitatorami rozpalał ogniska i podżegał tłumy przeciwko niesprawiedliwemu
Podatkowi od Okien. Tu stała statua Imperatora Wilhelma, za którą pociągnął go Gotrek,
kiedy kawaleria Gwardii Reiku z obnażonymi mieczami zaatakowała protestujących. Pod
stopami miał bruk, na którym pół tuzina lansjerów zginęło od Gotrekowego topora, a ich
krew zmieszała się z ulicznym brudem i popiołem dogasających ognisk. A tu, tuż przed
mostem Reiksbruck, odchodziła w bok wąziutka alejka prowadząca do tawerny, w której
tamtej nocy zalali się z Gotrekiem w trupa i gdzie tuż przed świtem Felix poprzysiągł podążać
za Zabójcą, aby uwiecznić w epopei jego wielką wyprawę mającą na celu znalezienie zagłady
na polu bitwy.
Zatrzymał się u wejścia do alejki, wpatrując się w jej zacienioną głębię, podczas gdy w
nim samym gotowały się sprzeczne emocje. Część jego chciała cofnąć się w czasie i klepnąć
w ramię młodego siebie, ostrzec, żeby nie składał przysięgi. Inna część wyobrażała sobie,
jakie byłoby jego życie, gdyby rzeczywiście jej nie złożył - życie człowieka żonatego i
zamożnego, życie człowieka odpowiedzialnego. Pomyślał, że jednak lepiej jest niczego nie
zmieniać.
Otrząsnął się i ruszył w dalszą drogę. Dziwnie było znaleźć się z powrotem w
Altdorfie. Pełno tu było duchów.
*
Felix zatrzymał się właśnie przed niskim nadprożem drzwi wiodących do Gryfa, gdy
nagle jego uwagę przykuł cichy chrobot dobiegający z dachu znajdującego się na wysokości
czterech pięter. Spojrzał w górę, ale nie zobaczył nic oprócz zamkniętych okiennic i mozaiki
ptasich gniazd. Pod okapami gnieździły się gołębie - to z pewnością one wydawały te
odgłosy. Wszedł do środka.
Kilku zaspanych klientów wciąż marudziło nad śniadaniami, grzejąc się w cieple
wyłożonej kamiennymi płytami sali barowej. Skinął głową Imele, sprzątającej ze stołów
brudne talerze i kubki, po czym pomachał właścicielowi, Rudgarowi, który właśnie wtaczał
za bar nową beczkę ale z Krainy Zgromadzenia.
- Zszedł już? - zapytał Felix.
Rudgar kiwnął głową w stronę tyłu sali.
- W ogóle nie poszedł na górę. Janse musiała uwijać się całą noc, napełniając mu
kufel. Siedział tu też rano, kiedy wychodziłeś. Nie zauważyłeś go?
Felix potrząsnął głową. Rano za bardzo był przejęty spotkaniem z ojcem, żeby zwrócić
uwagę na cokolwiek. Teraz utkwił spojrzenie w odległym, zacienionym kącie sali. Na wpół
ukryty we wnęce za olbrzymim paleniskiem siedział Gotrek, rozparty nieruchomo na niskim
krześle. Głowa opadła mu bezwładnie, a w masywnej dłoni trzymał kufel ale. Felix potrząsnął
głową. Zabójca przedstawiał sobą okropny widok.
Felixa nie martwiły rany odniesione przez Gotreka. Większość z nich już znikła,
wygoiwszy się jak zawsze czysto i bez śladu. Oprócz sporego gipsowego opatrunku na
prawym ramieniu, wydawał się niedraśnięty. Felixa martwiło raczej to, że Zabójca przestał o
siebie dbać. Włosy tworzące na głowie wysoki grzebień odrosły już na kilka centymetrów,
ukazując swój naturalny brązowy kolor, ale Gotrek nie zadawał sobie trudu, żeby je
ufarbować. Na wygolonych fragmentach skóry głowy również odrastały włosy, zasłaniając
wyblakłe niebieskie tatuaże i sprawiając, że twarz krasnoluda wyglądała na opuchniętą i
rozlazłą. W brodzie miał pełno okruchów starego jedzenia, a niegdyś śnieżnobiały gips pokrył
się warstwą brudu i zaciekami z piwa. Jednym okiem gapił się tępo w ścianę przed sobą. Felix
nie był w stanie dostrzec, czy Gotrek śpi, i czy w ogóle jest przytomny. Skrzywił się. Ostatnio
takie sytuacje zdarzały się stanowczo zbyt często.
- Zapłacił ci?
- Och, aye - odpowiedział Rudgar. - Dał mi jedną ze swoich złotych bransolet. Można
powiedzieć, że ma u nas otwarty rachunek aż do powrotu Sigmara.
Felix zmarszczył czoło. Niedobrze. Gotrek nie miał piwniczki, w której mógłby
składować kosztowności zdobyte podczas licznych przygód, dlatego nosił je wszędzie ze sobą
na nadgarstkach. Złote bransolety i obręcze zdobiące jego potężne ramiona były dla niego
niczym skarbiec dla krasnoludzkiego króla. Rozstawał się z nimi tylko w największym
niebezpieczeństwie. Felix pamiętał, że Gotrek wielokroć wolał głodować przez kilka tygodni
niż przehandlować jedną z bransolet za jedzenie. A teraz płacił nimi za wlewany w siebie
alkohol.
Zabójca, którego Felix znał w przeszłości, nigdy by się do czegoś takiego nie zniżył.
Gotrek był taki - ponury i obojętny - odkąd przybyli do Altdorfu po katastrofie Ducha
Grungniego, po tym jak ominęła ich szansa udziału w obronie Middenheim.
*
Był to dziwny poranek, nawet dla kogoś takiego jak Felix, którego życie składało się z
wielu dziwnych poranków. Nigdy wcześniej nie miał jednak okazji otworzyć oczu po tym, jak
spadł z nieba. Na początku widział tylko oślepiające białe światło. Zaczął się zastanawiać, czy
leży na chmurze, czy może zginął i po śmierci trafił do jakiegoś dziwnego świata utkanego z
mgły. Wtedy trzech czeladników Malakaia ściągnęło z niego jedwabną czaszę „łapacza
powietrza" i otoczyło go ciasnym kręgiem. Na tle szkarłatnego zachodu słońca zaczerniły się
ich ruchliwe sylwetki, podczas gdy sprawdzali, czy nie połamał sobie kości.
Było jeszcze dziwniej, gdy pomogli mu usiąść i zobaczył, że znajduje się na środku
pola, na którym porozrzucane były szczątki olbrzymich armat, za pomocą których Magus
Lichtmann miał zamiar zdobyć Middenheim. Metalowe odłamki zalegały wszędzie dookoła,
wystając pod dziwnymi kątami z okolicznych wzgórz niczym menhiry pozostawione przez
dawno zapomniany kult. Na sąsiednim polu leżały dymiące szczątki gondoli Ducha
Grungniego. Pogruchotany szkielet powietrznego statku wbił się prawie do połowy w ziemię
podczas upadku i teraz sprawiał wrażenie, jakby tonął w morzu ziemi.
A po lewej - najdziwniejszy widok - Gotrek wiszący wysoko na drzewie, zaplątany w
jedwabne liny swojego „łapacza powietrza" i kilku kolejnych czeladników Malakaia
wspinających się po gałęziach, aby go uwolnić.
Sam Malakai stał przy potrzaskanym płocie i starał się przekonać grupę uzbrojonych w
widły chłopów, że on i jego towarzysze nie są demonami, ludźmi północy ani orkami. Nie
szło mu najlepiej.
Kiedy ostatecznie wszystko udało się wyjaśnić, załoga Grungniego odkryła, że rozbili
się w sercu Reiklandu, niezbyt daleko na północ od Altdorfu. Bez sprawnych armat ani
zapasów, nie mieli powodu, aby podążyć do Middenheim, pojawił się też problem, co zrobić
z przeklętymi działami. Z pewnością nie można ich było tu zostawić. Mogłyby skazić ziemię i
zatruć organizmy ludzkie w promieniu kilku kilometrów. Malakai zdecydował, że zabierze je
z powrotem do Nuln, aby tam znaleźć sposób na ich bezpieczne zutylizowanie. Wynajął kilka
wozów, aby je przewieźć, a jeden wysłał z Gotrekiem i Felixem do Altdorfu. Odniesione
przez nich rany były zbyt poważne, aby mogli przedsięwziąć długą i męczącą podróż do
Nuln.
Mimo że Gotrek głośno protestował i zarzekał się, że wyruszy do Middenheim ze
złamaną ręką czy nie, na koniec nawet on przyznał, że z kością przebijającą skórę nie byłoby
z niego wielkiego pożytku w walce. Dlatego też dwóch czeladników Malakaia odeskortowało
ich do stolicy i używszy funduszy Szkoły Artylerii, opłaciło zakwaterowanie oraz opiekę
medyków. Malakai stwierdził, że przynajmniej tyle uczelnia może zrobić, aby odwdzięczyć
się im za zatrzymanie przeklętych armat, zanim dotarłyby do Middenheim i prawdopodobnie
przyniosły upadek całemu Imperium.
- Gdyby do tygo dyszło, to byłaby to wina Szkyły i myja - powiedział ponuro inżynier.
- Żyśmy ni spostrzygli siem na czas, że te maleństwa były przeklente. Bym chyba znywu
zgolił sybie głowem.
I w ten sposób Felix z Gotrekiem trafili do Reikdorfu, gdzie spędzili ostatnie dwa
miesiące, czekając aż zagoją się rany i nie mając nic do roboty, oprócz siedzenia w sali
barowej Gryfa. Wymuszona bezczynność nie byłaby taka zła, jednak dziesięć dni po ich
przyjeździe miasto obiegła wiadomość z północy, że Archaon zarządził odwrót spod
Middenheim i oblężenie dobiegło końca.
Wojna się skończyła.
Od tamtej pory Gotrek nie przestawał pić.
Felix nie winił go, naprawdę. Od chwili, gdy na wiosnę przybyli do Barak Varr i
dowiedzieli się o inwazji, Zabójca całym sercem dążył do spotkania z demonem na polu
bitwy, a teraz okazało się, że po raz kolejny odmówiono mu chwalebnej śmierci. Wpędziło go
to w nastrój tak ponury, że Felix bał się, iż przyjaciel może od tego umrzeć.
Felixowi oczywiście zdarzało się już widzieć Gotreka zdesperowanego i
przygnębionego, ale nigdy aż tak. Wcześniej, nieważne jak głęboko pogrążyłby się w
rozpaczy, gniew lub obraza potrafiły go z niej podźwignąć. Teraz drwiny pijaków i groźby ze
strony puszących się osiłków nie sprawiały nawet, żeby podniósł głowę. Cały czas gapił się
przed siebie, tak jakby świat skurczył się do rozmiarów krasnoluda trzymającego w dłoni
kufel z ale.
Felixowi serce się krajało na ten widok. Nie można było powiedzieć, że Gotrek stracił
wolę życia, ponieważ całe jego życie było poszukiwaniem śmierci, ale żal było patrzeć na
Zabójcę, który stracił wolę poszukiwania godnego siebie końca.
*
Felix usiadł naprzeciwko Gotreka w alkowie za paleniskiem. Wydawało się, że
Zabójca nawet go nie zauważył.
- Gotrek.
Gotrek nieprzerwanie wpatrywał się w jakiś odległy punkt.
- Gotrek, śpisz?
Gotrek nie odwrócił głowy.
- Co się dzieje, człeczyno? - odezwał się w końcu. - Przeszkadzasz mi w piciu.
Jego głos brzmiał jakby ktoś kruszył kamienie w grobowcu.
- Chcę... Chcę pojechać do Marienburga.
Gotrek trawił wiadomość przez dłuższą chwilę, zanim odezwał się ponownie.
- Karczmy są wszędzie takie same. Po co tyle zachodu?
- Mam tam coś załatwić dla mojego ojca. Możesz tu zostać, jeśli chcesz, ale wydaje mi
się, że zmiana otoczenia mogłaby być odświeżająca. Podróż powinna zająć mniej więcej trzy
tygodnie.
Gotrek przemyślał jego słowa, po czym wreszcie poruszył się, wzruszając masywnymi
ramionami.
- Jedno miejsce jest równie dobre jak drugie - ponownie podniósł kufel do ust.
Felix starał się dociec, czy to znaczyło zgodę czy odmowę, kiedy coś mignęło mu
przed oczami i roztrzaskało kufel Gotreka, wylewając piwo na jego brodę i kolana.
Gotrek powoli, a Felix natychmiast odwrócili się w stronę, z której nadleciał pocisk. W
wielodzielnym oknie, z otworu, w którym brakowało szyby, wystawało coś długiego i
wąskiego. To stamtąd wypuszczono następną strzałę. Felix rzucił się w bok, a Gotrek
podniósł ramię, tak że grot utkwił w gipsie. Obrzucił okno zimnym spojrzeniem jednego oka i
sięgnął po topór, który leżał oparty o jego siedzisko.
- Nikt nie będzie marnował mojego piwa - powiedział.
2
Siedem dni później podróż dobiegła końca, ale Felix miał wrażenie, że ciągnęła się
znacznie dłużej. Przez cały czas czuł się zaszczuty - Claudia czaiła się na niego za każdym
rogiem, a za jej plecami Max rzucał mu lodowate spojrzenia. Gdy łódź wreszcie dotarła do
Marienburga i zszedł po trapie na otuloną mgłą ziemię Południowego Doku, Felix odetchnął z
ulgą.
Zakwaterowali się z Gotrekiem w gospodzie Trzy Dzwony, zarekomendowanej im
przez ojca Felixa i położonej w tętniącej życiem dzielnicy Handelaarmarkt - miejscu
wypełnionym sklepami, siedzibami gildii i kupieckich stowarzyszeń. Felix wysłał wiadomość
do Hansa Eulera, że pragnąłby się z nim spotkać w sprawie dotyczącej interesów. Czekając na
odpowiedź, kontynuował lekturę pierwszego tomu Moich podróży z Gotrekiem, który okazał
się lepszy, niż się tego spodziewał. Od czasu do czasu łapał się nawet nad tym, że kiwa
głową, trafiwszy na jakąś wyjątkowo zgrabnie napisaną frazę i pomyślał sobie, że za młodu
był lepszym pisarzem, niż sam siebie oceniał.
Gotrek zaraz po przybyciu zajął miejsce przy stole na tyłach długiej, wąskiej sali
barowej w Trzech Dzwonach i rozpoczął metodyczne zalewanie się w trupa, dokładnie tak,
jak to praktykował w altdorfskim Gryfie. Felix patrzył na to z ciężkim sercem, ponieważ
wyglądało to tak, jakby ktoś wyssał z Zabójcy całe życie i pozostawił tylko pustą łupinę.
Łupinę, która jakimś cudem zapomniała o całym swoim dawnym życiu oprócz umiejętności
picia. Czy po tym, jak odparto inwazję Archaona, nic już nie mogło wydobyć Gotreka z
melancholii? Czy spędzi resztę życia podróżując od tawerny do tawerny, równie
nieszczęśliwy w każdej z nich, jak był w poprzedniej?
Mimo że Felix zawsze narzekał, gdy musiał towarzyszyć Zabójcy w niebezpiecznych
podróżach, to nie był zachwycony rysującą się nową perspektywą. Z pewnością taki rozwój
wydarzeń nie dostarczy mu materiału do szczególnie interesującej epopei.
Następnego ranka, gdy Felix zszedł w poszukiwaniu śniadania, właściciel karczmy
wręczył mu karteczkę. Wiadomość pochodziła od Hansa Eulera. Felix rozłożył papier i
przeczytał:
Herr Jaeger,
Przesyłam gorące pozdrowienia i uprzejmie zapraszam do odwiedzenia mnie dzisiaj,
dwie godziny po południu, w moim domu na Kaasveltstraat, w dzielnicy Noordmuur.
Z poważaniem,
Hans Euler
Felix był zadowolony z takiej odpowiedzi, ale także trochę zaskoczony szybkim
odzewem i uprzejmymi słowami. Z tego, co ojciec opowiadał mu o tym człowieku,
spodziewał się, że będzie musiał długo czekać na audiencję, a wręcz, że nie dostąpi zaszczytu
spotkania. Kazał posłańcowi przekazać, że stawi się w umówionym miejscu o drugiej i
poszedł szukać Gotreka.
Daleko nie musiał szukać. Zabójca siedział przy tym samym stole, przy którym Felix
zostawił go poprzedniej nocy, wzrok miał utkwiony w przestrzeń i trzymał w pieści olbrzymi
kufel. Wyglądało na to, że po raz kolejny nie wrócił na noc do pokoju. Felix poprosił
barmankę o śniadanie i podszedł do stołu zajmowanego przez Gotreka. Usiadł obok, ale
Gotrek dalej gapił się w ścianę, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi.
Felix odchrząknął.
- Euler zgodził się dzisiaj ze mną spotkać - powiedział.
- Kto? - zamruczał Gotrek, nie racząc nawet na niego spojrzeć.
- Hans Euler. Człowiek, z którym miałem się tu zobaczyć.
- Ach - Gotrek osuszył kufel, po czym skrzywił się okropnie. - Na Grungniego, co za
obrzydlistwo. Zalatuje rybą.
Następnie zamachał ręką w stronę barmana, żądając dolewki.
- Miałem nadzieję, że pójdziesz ze mną.
- Po co?
- No cóż, ten cały Euler może stwarzać problemy. Być może będę potrzebował
pomocy, aby przekonać go do oddania listu.
Jedyne oko Gotreka obróciło się w stronę Felixa, błyszcząc leciutkim
zainteresowaniem.
- Walka?
- Być może, ale mam nadzieję, że nie. Głównie chodzi mi o to, żeby patrzył na ciebie i
na twój topór, kiedy będę z nim rozmawiał.
Gotrek chwilę pomyślał, po czym wzruszył ramionami.
- Brzmi jak zawracanie głowy. Zostanę tutaj i napiję się piwa.
Felix prawie zakrztusił się ze zdumienia. Zabójca, który rezygnuje z możliwości
stoczenia walki? W istocie koniec świata jest bliski.
- Ale przecież nie smakuje ci to piwo. Powiedziałeś, że śmierdzi rybą.
- Piwo to zawsze piwo - odpowiedział Gotrek i ponownie utkwił wzrok w ścianie.
Felix ciężko westchnął. Naprawdę zależało mu na obecności Gotreka. Niewiele było
na świecie zjawisk wzbudzających większy respekt niż Zabójcy, a Gotrek był wyjątkowo
imponującym przedstawicielem tego gatunku. Od jego obecności mógł zależeć sukces lub
porażka w czekających Felixa negocjacjach. Pochylił się w stronę przyjaciela.
- Słuchaj, Gotrek, nie mogę opuścić Marienburga, dopóki nie załatwię tej sprawy.
Jeżeli mi nie pomożesz, to może zająć długie tygodnie - tygodnie picia rybiego piwa. Z
drugiej strony, jeżeli pójdziesz ze mną, może uda mi się odzyskać list już dzisiaj, a wtedy
moglibyśmy natychmiast udać się w drogę powrotną do Altdorfu, gdzie piwo nie zalatuje
rybą. Co ty na to?
Gotrek pogrążył się w rozważaniach, a tymczasem barmanka przyniosła dolewkę dla
niego i śniadanie dla Felixa. Gotrek wziął pełny kufel, uniósł go do ust i zatrzymał, marszcząc
nos. Burknął coś pod nosem, ale wypił, a odstawiwszy kufel z powrotem na stół, przełknął z
wysiłkiem.
- W porządku, człeczyno. Pójdę z tobą.
*
Kaasveltstraat była to dobrze utrzymana ulica biegnąca przez środek cichej i zamożnej
dzielnicy Noordmuur. Wzdłuż obu stron drogi ciągnęły się zadbane trzypiętrowe rezydencje z
kamienia i cegły, każda z gankiem z białego marmuru wiodącym do potężnych, drewnianych
drzwi frontowych. Romboidalne szyby w oknach od strony ulicy lśniły w promieniach
mroźnego popołudniowego słońca. Dom Hansa Eulera znajdował się po wschodniej stronie
alei, położonej nad kanałem. Z górnych kondygnacji rozpościerał się widok na wodę.
Budynek wyglądał solidnie i szacownie, zupełnie inaczej niż Felix wyobrażał sobie kryjówkę
syna pirata.
Gotrek stał za nim na wyłożonej kocimi łbami ulicy, drapiąc się intensywnie po
swędzącej skórze pod gipsem. Felix wszedł po schodach i już miał zapukać do drzwi, ale
zawahał się. Nie było mu spieszno do tego, co zaraz miało nastąpić. Takie sytuacje zawsze
wprawiały go w zakłopotanie. Co on w ogóle tutaj robił? Nigdy nie interesował się firmą ojca.
Nie przejąłby się, gdyby starzec stracił część zysków na rzecz kogoś innego. Jeżeli chodziło o
niego, cały interes mógł pójść z dymem choćby dziś. Przyszło mu do głowy, że najlepiej by
zrobił wracając do Trzech Dzwonów i zapominając o całej sprawie.
Ale nie zrobił tego. Zamiast tego przeklął pod nosem i zapukał. Pomyślał, że rodzinne
zobowiązania to pułapka mocniejsza i bardziej lepka niż sieć pająka.
Po chwili drzwi otworzyły się, a za nimi pojawił się niewysoki, ale bardzo elegancki
kamerdyner w czarnym kaftanie z wysokim kołnierzem. Miał błyszczącą pomadę wtartą w
czarne włosy i jeden fantazyjnie zakręcony kosmyk przyklejony do czoła. Zmierzył Felixa
wzrokiem i zacisnął usta z pogardą.
- Oui? - zapytał.
- Jestem Felix Jaeger i przybyłem zobaczyć się z Hansem Eulerem - przedstawił się
Felix. - A to mój towarzysz, Gotrek Gurnisson.
Oczy kamerdynera rozszerzyły się nieco, gdy spojrzał na Gotreka, ale po chwili się
opanował. Wykonał ukłon, który zawierał w sobie więcej ruchów niż krótka partia szachów i
przemówił:
- Phoszę wejść, messieurs. Monsieur Euleh was oczekuje.
Felix i Gotrek weszli do pokrytego drewnianą boazerią holu. Po jednej stronie
znajdowały się wąskie, spiralne schody, a za nimi kolejne drzwi, które prowadziły do dużego
salonu położonego na tyłach mieszkania. Przez znajdujące się w salonie okno wykuszowe
roztaczał się widok na kanał. Podczas gdy kamerdyner zamykał za nimi drzwi, Felix szybko
zlustrował wnętrze. Dom był nieduży, ale umeblowany drogimi sprzętami, z przewagą
masywnych stołów i krzeseł. Na ścianach pełno było ciemnych olejnych obrazów
przedstawiających mężczyzn o szyjach ściśniętych kryzami, a starannie wyfroterowane
drewniane podłogi pokrywały drogie estalijskie dywany. Wszystko to mówiło Felixowi, że
Hans Euler prawdopodobnie plasował się nieco niżej w hierarchii społecznej niż jego ojciec,
ale na pewno był człowiekiem bogatym.
- Twój miecz, monsieur? - zapytał kamerdyner, stukając obcasami przy niskim
ukłonie.
Felix odpiął pas i wręczył go razem ze schowanym w pochwie runicznym mieczem w
ręce sługi.
Kamerdyner skłonił się ponownie i zwrócił się do Gotreka:
- I topóh, panie khasnoludzie?
Gotrek utkwił w nim spojrzenie jednego oka, jednocześnie straszliwe i zupełnie
pozbawione wyrazu.
Kamerdyner przez krótką chwilę wytrzymał jego wzrok i już miał zamiar coś
powiedzieć, ale po chwili opamiętał się. Skłonił się zapamiętale i odwrócił z twarzą pobladłą
jak papier.
- Mniejsza z tym - wyjąkał. - Mając tylko jedną sphawną dłoń, jakżebyś mógł go użyć,
panie?
Felix mógłby go wyprowadzić z błędu, ale powstrzymał się.
Kamerdyner odłożył miecz Felixa do małego kredensu przy drzwiach, po czym, cały
czas się kłaniając, skierował ich w stronę schodów.
- Jeżeli messieurs byliby tak łaskawi pójść za mną.
Weszli za nim na pierwsze piętro, gdzie służący zatrzymał się przed drzwiami u
szczytu spiralnych schodów i zapukał. Stłumiony głos ze środka rozkazał im wejść.
- Felix Jaegeh i jego towarzysz, monsieur - powiedział kamerdyner, po czym jął się
giąć w ukłonach gdzieś na boku, pozwalając Felixowi i Gotrekowi wejść do środka.
Znaleźli się pośrodku długiego pokoju z wysokimi oknami o romboidalnych szybach
ciągnącymi się wzdłuż jednej ze ścian. Pomieszczenie było zdecydowanie jaśniejsze niż to na
dole. Naprzeciwko drzwi znajdował się kominek, w którym wesoło płonął ogień. Po lewej,
wzdłuż niskiego stołu stał komplet ładnych bretońskich krzeseł, a po prawej znajdowało się
duże biurko, a za nim, na kredensie z wiśniowego drzewa, stał żelazny sejf krasnoludzkiej
roboty. Na tle eleganckiego wnętrza sejf sprawiał wrażenie przedmiotu z innej bajki,
wywołującego dysonans swym wybitnie kupieckim charakterem.
Za biurkiem stal w powitalnej pozie mężczyzna o łagodnej okrągłej twarzy, cechujący
się najmniej pirackim wyglądem spośród wszystkich ludzi, jakich Felix w życiu spotkał. Hans
Euler był niski i grubawy, nieco łysiejący, miał kartoflany nos i bladobłękitne oczy. Nosił
dobrze, choć dość konserwatywnie skrojone szaty z najdroższego middenlandzkiego sukna, a
w pulchnej dłoni dzierżył laskę ze srebrną główką. Wyglądał bardziej jak kupiec niż pirat.
Być może dlatego, pomyślał Felix, że w dzisiejszych czasach te dwa pojęcia znaczą prawie to
samo.
- Messieurs, Hehh Euleh - przedstawił gospodarza kamerdyner.
Przyjazny wyraz twarzy Herr Eulera przygasł, kiedy ujrzał Felixa w wytartym ubraniu
podróżnym, a uśmiech zupełnie zamarł na jego ustach, gdy spostrzegł Gotreka - wpółnagą
zwalistą figurę pokrytą tatuażami, która właśnie przeciskała się do środka przez wąskie drzwi.
Zwrócił się do kamerdynera:
- Guiot! Krasnolud ma topór!
Felix stwierdził, że oczy Eulera nie były jednak takie łagodne, jak mu się na początku
wydawało.
Kamerdyner poczerwieniał na twarzy i zaczął się kłaniać jeszcze intensywniej niż
przed chwilą.
- Przephaszam, monsieur, ale on nie chciał oddać, a ja pomyślałem... to znaczy, że
skoho jest niepełnosphawny, nie będzie mógł...
- Sam jesteś niepełnosprawny, Guiot - sapnął Euler. - Stwierdzam całkowite porażenie
tchórzostwem.
Westchnął ciężko i odprawił sługę machnięciem ręki.
- No dobrze, przyślij tu Haralda i Jochema z jedzeniem i piciem dla naszych gości.
Możesz odejść.
- Oui, monsieur. Przephaszam, monsieur - kamerdyner skłonił się raz jeszcze, po czym
wycofał się z pokoju.
Euler ponownie przywołał uśmiech na twarz, zwracając się w stronę Felixa.
- Herr Jaeger - powiedział, robiąc krok w jego stronę i wyciągając dłoń. - Dobrze w
końcu pana poznać.
- Cała przyjemność po mojej stronie, Herr Euler - odpowiedział Felix, ściskając mu
dłoń.
- Przepraszam za mój wybuch - ciągnął Euler. - Proszę o wybaczenie, panie
krasnoludzie. Po prostu zaskoczyła mnie twoja obecność. Proszę, czy zechcecie usiąść?
Wskazał na delikatne krzesła. Felix usiadł ostrożnie, upewniając się, że jego buty i
sprzączki pasa niczego nie porysują. Gotrek z kolei ciężko opadł na swoje krzesło zupełnie
jakby ekskluzywny mebel był zwykłą ławką w gospodzie. Euler skrzywił się, słysząc jak
mebel skrzypnął żałośnie, ale nie przestawał się uśmiechać.
- Muszę powiedzieć, Herr Jaeger, - podjął ponownie rozmowę - że jestem zaskoczony
twoją wizytą i tym, że nastąpiła ona tak szybko. Z listów twojego ojca odniosłem wrażenie, że
powinienem się raczej spodziewać wizyty adwokatów albo zabójców, a nie członków
rodziny.
Zachichotał.
- No cóż, domyślam się, że starszy pan wreszcie docenił moją ofertę.
- Pańską ofertę? - Felix zmarszczył brwi. - Pan wybaczy, Herr Euler, ale o jakiej
ofercie mówimy? Ojciec nic mi o tym nie wspominał.
Szerokie czoło Herr Eulera przecięła zmarszczka.
- No, zaoferowałem mu, że odkupię od niego udziały w Jaegerze i Synach i ponieważ
on nieubłaganie posuwa się w latach, pomogę mu w prowadzeniu głównego biura, a także
ustanowię nową filię tutaj w Marienburgu, aby usprawnić kontakty z zamorskimi kupcami.
Felix słysząc to, uniósł ze zdumieniem brwi, po czym rzucił okiem na Gotreka. Jeżeli
sprawy potoczą się w złym kierunku, będzie potrzebował jego wsparcia. Zabójca gapił się w
podłogę, nie zwracając najmniejszej uwagi na otoczenie, a ręka w gipsie spoczywała
bezwładnie na kolanach. Felix miał nadzieję, że wbrew pozorom krasnolud przysłuchuje się
rozmowie na tyle uważnie, żeby wiedzieć, kiedy ma zacząć wyglądać groźnie.
- Mój ojciec ujął to trochę inaczej - odezwał się po chwili Felix. - Nazwał to raczej
szantażem niż ofertą. Powiedział mi, że jesteś panie w posiadaniu listu, który masz zamiar
okazać władzom w Altdorfie, jeżeli ojciec nie przekaże ci większości udziałów w Jaegerze i
Synach.
Z holu rozległ się odgłos kroków i do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn. Jeden z
nich niósł srebrną zastawę do kawy, a drugi paterę z owocowymi plackami. Mimo że obaj
byli ubrani w czarne kaftany z koronkowymi mankietami i bryczesy związane u kolan
wstążkami, Felix stwierdził, że jeszcze nigdy nie widział tak nietypowych lokajów.
Mężczyźni byli muskularnie zbudowani i każdy z nich mierzył dobrze ponad sto
osiemdziesiąt centymetrów. Rozwinięte mięśnie rozpierały aksamitne kaftany uniformów,
włosy mięli ciasno związane w kucyki, a na twarzach rozliczne blizny po wielu bitwach.
Dłonie mężczyzny niosącego zastawę do kawy były niemal tak wielkie, jak taca, na której
trzymał naczynia.
Felix ponownie spojrzał na Gotreka. Krasnolud dalej gapił się w podłogę, nie
zauważając wysiłków dwóch kolosów, lawirujących z ostrożnością w labiryncie
kunsztownych mebli i wreszcie stawiających przekąski na stoliku pomiędzy Felixem i
Eulerem. Kamerdyner Guiot kręcił się przy drzwiach.
- To nie był szantaż, Herr Jaeger - powiedział spokojnie Euler, podnosząc z tacy jedno
z owocowych ciastek. - Nie lubuję się w szemranych interesach, którymi niegdyś parali się
nasi ojcowie, ja tylko pragnę uczciwie zarabiać na życie. Zasugerowałem twemu szanownemu
ojcu, że gdyby pozwolił mi odkupić część udziałów w Jaegerze i Synach, moglibyśmy puścić
w niepamięć naszą wspólną kryminalną przeszłość. Ale jeśli odrzuci moją ofertę i nie
przestanie łamać imperialnego prawa, to jako praworządny obywatel nie będę miał innego
wyjścia, jak tylko donieść na niego do właściwych władz.
Felix zacisnął usta. Świętoszkowaty ton Eulera działał mu na nerwy. Wyglądało na to,
że pierwsze wrażenie, jakie wywarł na nim ten człowiek, było mylne. Jednak był piratem.
- Rozumiem.
Dwóch olbrzymów cofnęło się i zajęło pozycje po obu stronach kominka, pozostając w
pełnej gotowości.
- Ale wszystko to nie ma znaczenia, skoro jesteś tutaj, panie - powiedział Euler z
uśmiechem. - Przywiozłeś dokumenty? Czy zdecydowaliście, na jaką sumę wycenić udziały?
Felix zakasłał, w duchu przeklinając ojca za postawienie go w tak niezręcznej sytuacji.
Nie cierpiał tego typu konfrontacji. Jego brat Otto z pewnością lepiej by się nadawał do tej
misji. Wiedziałby dokładnie, jakiego rodzaju zawoalowanych gróźb teraz użyć.
- Herr Euler, mylnie odgadł pan cel mej wizyty. Nie przybyłem, aby sprzedać panu
jakąkolwiek część firmy mego ojca. Jestem tu po to, aby odzyskać list.
Uśmiech na twarzy Eulera znikł momentalnie. Rzucił spojrzenie w stronę sejfu
stojącego za biurkiem, po czym sztywnym gestem odłożył ciastko z powrotem na tacę.
Felix ciągnął:
- Zanim cokolwiek powiesz, muszę zaznaczyć, że ojciec upoważnił mnie, abym
zaoferował ci wysoką cenę za list.
Euler parsknął pogardliwym śmiechem.
- Czymże jest jednorazowa opłata w porównaniu ze stałym dochodem płynącym z
posiadania udziałów w firmie? Nie dziękuję, Herr Jaeger. Jest tylko jeden sposób, w jaki twój
ojciec może rozwiązać ten problem i powiedziałem już, jak on wygląda. Zostało mu
siedemnaście dni. Dopóki nie zdecyduje się na sprzedaż, nie mamy o czym dyskutować.
Możecie odejść.
Felix westchnął. W tym momencie negocjacji ojciec z pewnością oczekiwałby od
niego, aby zaczął rozbijać po kolei cenne sprzęty do momentu, w którym przerażony Euler
odda mu list. Nie był jednak w nastroju do tego. Stojący przed nim człowiek był podły, to
fakt, ale nie bardziej niż jego własny ojciec, a Felix nie miał żadnego doświadczenia w
zastraszaniu nikogo. Nie był też rabusiem, a tak się teraz czuł. Cała sytuacja była żenująca.
Gdyby tylko miał jakiegoś asa w rękawie. Gdyby tylko potrafił zagrać Eulerowi na nosie, tak
samo jak ten jego ojcu.
Nagle Felixa olśniło. Zaraz, przecież potrafił.
- Przykro mi to słyszeć, Herr Euler - powiedział po dłuższej chwili. - Ponieważ
miałem nadzieję, że jednak także ja nie będę musiał cię szantażować.
- Co to za bzdury? - zapytał nerwowo Euler.
Felix głośno przełknął ślinę, ale brnął dalej.
- No cóż, korespondencja była dwustronna. Mój ojciec jest również w posiadaniu listu
od pańskiego ojca, w którym tamten przyznaje się do prowadzenia podobnej działalności, a
także do tego, że wprowadza ciebie, panie, w rodzinny interes.
- Jaką działalność masz na myśli? - zapytał zdenerwowany Euler.
Felix nie miał zielonego pojęcia.
- Niektórych rzeczy lepiej nie nazywać po imieniu, nie uważa pan? - odpowiedział. -
Nawet po tylu latach.
Uśmiechnął się do Eulera, mając nadzieję, że uśmiech wypadł złowrogo.
- Mój ojciec chce cię zapewnić, panie, że jeżeli pociągniesz go na dno, znajdziesz się
w tym samym bagnie - a masz z pewnością o wiele więcej do stracenia niż on. Jednakowoż,
jeżeli zdecydujesz się oddać swój list, on jest gotów oddać swój. Możemy dokonać wymiany i
zakończyć sprawę w sposób pokojowy.
Oczy Eulera błysnęły. Drapał się po podwójnym podbródku serdelkowatymi palcami.
- A to podstępny stary cap. Wierzę, że byłby gotów umrzeć w hańbie i ubóstwie, tylko
po to, aby mnie też zrujnować - wtem przyszła mu do głowy jakaś myśl. Zerknął na swoich
olbrzymich lokajów, a potem znowu na Felixa. - Masz ten list ze sobą?
Źrenice Felixa rozszerzyły się. Nie spodziewał się, że Euler będzie chciał się uciec do
przemocy. To prawda, że miał dwóch gigantów na usługach, ale był przecież szanowanym
obywatelem mieszkającym w porządnej dzielnicy. Chyba nie próbowałby niczego w swoim
własnym domu, prawda?
- Ech, no nie przy sobie - odpowiedział Felix. - Zostawiłem go w gospodzie, myśląc,
że okażesz się, panie, rozsądnym człowiekiem i nie będę go potrzebował. Ale jeżeli musi do
tego dojść, pójdę i go przyniosę.
Euler uśmiechnął się złowieszczo.
- Nie ma potrzeby się kłopotać. Wyślę tam sługę, a ty możesz poczekać tutaj.
Felix zerknął na Gotreka. Krasnolud wciąż wydawał się nie zwracać kompletnej uwagi
na otoczenie. Czyżby nie czuł coraz bardziej napiętej atmosfery?
- To nie problem, Herr Euler - odpowiedział, podnosząc się. - Będę z powrotem za,
powiedzmy, godzinę, dobrze?
- Przykro mi, Herr Jaeger - odparł na to Euler, również wstając z krzesła. - Nalegam,
abyś został.
Skinął dwóm muskularnym lokajom, którzy przesunęli się w stronę drzwi.
Felix mruknął coś pod nosem ze złością. Miał się zaraz wdać w bójkę o coś, z czym od
początku nie chciał mieć nic wspólnego. Przeklęty Euler i przeklęty ojciec.
- Pożałujesz zatrzymania nas tutaj wbrew naszej woli, mein Herr - powiedział. - Z
moim towarzyszem nie ma żartów.
Euler spojrzał na Gotreka. Felix uczynił to samo. Był to widok napawający strachem i
szacunkiem. Masywna sylwetka i góra mięśni kompletnie wypełniały maleńkie krzesełko, na
którym siedział, a straszliwy grzebień i wijące się tatuaże roztaczały wokół atmosferę
egzotycznego zagrożenia. Oczywiście, widok byłby jeszcze bardziej imponujący, gdyby
Gotrek akurat w tym momencie nie otworzył ust i nie zachrapał donośnie, przywodząc na
myśl metalowe wiadro na łańcuchu spuszczane w dół przepastnej studni.
Euler parsknął śmiechem.
- Przerażające - odwrócił się i pomachał ręką w stronę lokajów. - Zabierzcie ich do
piwnicy.
Dwóch troglodytów przesunęło się do przodu. Felix szturchnął Gotreka łokciem pod
żebro. Zabójca wymamrotał coś przez sen, ale nie obudził się.
- Zmuszasz mnie, abym upublicznił list, Herr Euler - powiedział Felix, potrząsając
Gotreka za ramię.
Euler prychnął.
- Jak możesz upublicznić coś, czego już wkrótce nie będziesz miał?
Lokaje podeszli jeszcze bliżej.
- A teraz, sir - powiedział ten po lewej, któremu brakowało prawego ucha. - Chodź z
nami spokojnie, a nie będziemy ci musieli niczego złamać.
- Gotrek! - wrzasnął Felix i mocno dźgnął Zabójcę w ramię łokciem.
Zabójca ocknął się, instynktownie chwytając za topór. Nagły ruch okazał się zgubny w
skutkach dla delikatnego krzesła. Rozpadło się na tuzin kawałków, a Gotrek wylądował na
podłodze na stercie drewna nadającego się w tym momencie już tylko na podpałkę.
- Wandale! - wrzasnął Euler. - Wyślę twemu ojcu rachunek za to!
Gotrek w mgnieniu oka zerwał się na równe nogi z zaciśniętymi pięściami, obracając
głowę na boki niczym zaspany niedźwiedź.
- Kto zepchnął mnie z krzesła?! - zaryczał.
- Oni! - krzyknął Felix, wskazując na napierających lokajów i cofając się nieco.
Gotrek zwrócił się w stronę osiłków, gapiąc się na nich i mrugając oczami.
- Chodź tu, opoju - odezwał się lokaj po prawej, który wyglądał jakby jego nos
złamano o jeden raz za dużo. - Wyśpisz się w miłej, ciemnej celi, dobra?
Kolos położył rękę na ramieniu Gotreka.
I to był błąd. Krasnolud zamachnął się zagipsowaną ręką i raz jeszcze złamał
mężczyźnie nos. Lokaj zatoczył się do tyłu, wyjąc z bólu i trzymając się za twarz. Cofając się,
potknął się o niski stolik i przewrócił się, roztrzaskując go w drzazgi.
- Tutaj! - krzyknął Jedno-Ucho zamierzając się na Gotreka.
Cios trafił krasnoluda w głowę, aż zahuczało, ale zdawało się, że nie zrobił mu
krzywdy, a jedynie go rozwścieczył. Zabójca zaryczał i władował serię uderzeń pięściami w
brzuch napastnika. Lokaj zgiął się w pół, po czym runął na stojący obok stolik. Mebel
roztrzaskał się pod jego ciężarem.
- Grabieżcy! - krzyczał Euler. - Guiot! Zawołaj Uwe i pozostałych! Zawołaj Czarne
Czapki! Migiem!
Bretoński kamerdyner skłonił się i ruszył w stronę drzwi. Felix pobiegł za nim.
Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowali, to wizyta straży. Wtem Euler stanął mu na drodze,
odkręcając główkę swej laski i wyciągając ze środka wąskie ostrze.
- O nie, Herr Jaeger - powiedział, mierząc w pierś Felixa.
Felix zrobił krok w tył i chwycił ze stołu estalijską wazę, którą następnie cisnął
Eulerowi w twarz. Gdy ten uniósł miecz, aby zablokować nadlatujący pocisk, Felix
zanurkował i powalił go na ziemię, przygniatając kolanem rękę, w której Euler trzymał miecz
i uderzając go pięścią w twarz. Kupiec wił się i wyrywał, okazując się zaskakująco silnym
przeciwnikiem.
- Harald! Jochen! - krzyczał Euler, starając się wyswobodzić rękę, w której trzymał
miecz.
Ale lokaje byli zajęci, każdy na swój sposób. Kątem oka Felix mógł dostrzec, że
Złamany-Nos znów był na nogach i z zakrwawioną twarzą zamierzał się na Gotreka, ściskając
w ręku pozostałości po niskim stoliku. Za nim Jedno-Ucho trzymał się za brzuch i
wymiotował na zestaw drogocennych figur szachowych z marmuru.
- Gotrek! - krzyknął Felix, wkładając Eulerowi łokieć w oko. - Zostaw ich! Zabierz się
za sejf! Trzeba go otworzyć!
Jeżeli Euler zniżył się do okazania otwartej wrogości, to on nie miał już wyrzutów
sumienia przed obrabowaniem go.
Gotrek uderzył głową w złamany nos Złamanego-Nosa i odepchnął go na bok. Obrócił
się i spojrzał w stronę sejfu, podczas gdy olbrzym bezwładnie osunął się na podłogę tuż za
nim.
- Nie da się go otworzyć siłą - powiedział Zabójca, zmarszczywszy czoło. - To
krasnoludzka robota. Potrzebujemy klucza.
Euler wyswobodził dłoń spod kolana Felixa, ale ten złapał ją momentalnie i ponownie
przygwoździł do ziemi. Euler rozluźnił uchwyt i miecz upadł na kosztowny dywan. Felix już
po niego sięgał, gdy ujrzał pęk kluczy przyczepiony do pasa Eulera. Wyszarpnął je jednym
ruchem i rzucił Gotrekowi.
- Spróbuj tymi!
Gotrek złapał pęk kluczy, ale kiedy zaczął okrążać biurko i podchodzić do sejfu, od
strony schodów rozległ się tupot obutych stóp i pomieszczenie wypełniło się ludźmi.
Gotrek i Felix odwrócili się w stronę przybyłych. Było ich sześciu, wszyscy ubrani w
te same eleganckie uniformy co Harald i Jochen i wszyscy najwyraźniej pochodzący z tej
samej rodziny - olbrzymich, zwalistych osiłków o zapadniętych policzkach i twarzach
pełnych blizn, uzbrojonych w pałki i kije. Jeden z nich miał hak zamiast dłoni. Guiot
nerwowo zerkał zza ich pleców do wnętrza pokoju.
- Zabieraj łapska od kapitana - odezwał się jeden z nich, z lewym okiem pokrytym
mlecznobiałym nalotem.
Nie musiał tego mówić, bo rozproszony ich przybyciem, Felix rozluźnił uchwyt i
Eulerowi udało się wymierzyć cios pięścią o twardych kłykciach prosto w jego szczękę. Felix
zatoczył się do tyłu, a Euler odepchnął go, krzycząc do swoich ludzi:
- Bierzcie ich! Zatrzymajcie ich! Nie pozwólcie im dostać się do sejfu!
Sześciu lokajów ruszyło naprzód, spychając na bok połamane meble. Gotrek sięgnął za
plecy po swój topór.
- Tylko nie topór - szepnął Felix z podłogi. - Błagam cię, Gotrek, tylko bez
mordowania.
Zabójca zawarczał niczym rozwścieczony borsuk, po czym opuścił pięści. Z
niewyartykułowanym rykiem ruszył na szarżujących mężczyzn, wymachując pięścią i gipsem
z jednakowym zapamiętaniem. Po chwili zniknął w zamieszaniu młócących go kończyn
odzianych w aksamit.
Felix potrząsnął głową, starając się nastawić sobie szczękę i powstać. Ale nie udało mu
się, gdyż cios Eulera posłał go z powrotem na ziemię. Kupiec podniósł swój miecz schowany
w lasce i zwrócił się w jego stronę z uniesionym ostrzem. Oko podbite przez Felixa w
szybkim tempie nabierało purpurowej obwódki.
- Myślę, że czas zmienić zdanie - powiedział uśmiechając się zakrwawionymi ustami. -
Być może jednak strażnicy powinni was znaleźć zabitych. Człowiek napadnięty we własnym
domu musi się bronić, nieprawdaż?
Euler rzucił się do przodu, wyciągając ramię z gracją estalijskiego szermierza. Felix w
ostatniej chwili zanurkował w bok. Mimo charakteryzującego go pustego gadulstwa i
nijakich, mieszczańskich szat, człowiek ten okazał się nieźle wytrenowany w używaniu
miecza. Felix podniósł się i rzucił się do drzwi, mijając bijatykę rozgrywającą się pośrodku
pomieszczenia. Dwóch osiłków leżało pokonanych, z czego jeden miał ramię wygięte pod
dziwnym kątem, ale reszta kontynuowała zadawanie serii ciosów wymierzonych w krępą,
zajadłą postać pośrodku. Kamerdyner Guiot stał w drzwiach, gapiąc się na zamieszanie
szeroko otwartymi oczami, ale ujrzawszy Felixa, rozsądnie usunął się z drogi.
Felix ruszył schodami w dół. W pewnym momencie pośliznął się na wytartych
stopniach i niemal runął głową naprzód. Słyszał za plecami, że Euler biegnie tuż za nim.
Dotarłszy na dół, rzucił się pędem przez hol w stronę kredensu obok frontowych
drzwi. Otworzył drzwiczki, ale tuż za nim Euler wyprowadzał już szermierczy cios.
Felix zdołał wyciągnąć ze środka pochwę i odskoczyć, podczas gdy Euler wbił ostrze
w drzwiczki kredensu. Felix rzucił się biegiem w stronę położonego na tyłach salonu,
wyciągając przy tym miecz z pochwy. Euler puścił się za nim w pogoń.
Pokój był ciemniejszy niż biuro Eulera i wypełniony mocnymi, bardziej praktycznymi
meblami. Sufit zwieszał się nisko i poprzecinany był ciężkimi, szeroko rozmieszczonymi
belkami. Felix uderzył się głową o jedną z nich, gdy przeskakiwał nad długą, obitą brokatem
kanapą.
Odwrócił się w stronę Eulera, trzymając wyciągnięty przed sobą runiczny miecz w
jednej dłoni, a drugą intensywnie masując guza wielkości połówki główki cebuli, który rósł w
zastraszającym tempie na jego głowie. Z oczu płynęły mu mimowolne łzy.
Euler zaczął okrążać kanapę z uniesionym wysoko mieczem, potrząsając głową i
rozpinając kaftan, aby mieć większą swobodę ruchów.
- Kiepsko to rozegrałeś, Herr Jaeger.
Felix ledwo go słyszał poprzez głuche odgłosy bijatyki i łamanych sprzętów
dobiegające z góry. Cały sufit wibrował od rozgrywającej się nad nimi walki.
- Gdybyś zostawił list w Altdorfie, miałbyś mnie w szachu, nie mógłbym zrobić nic,
aby oddalić zagrożenie. Twój ojciec nigdy nie popełniłby takiego błędu.
- Brzmi to tak, jakbyś go podziwiał - odezwał się zdziwiony Felix.
- Bo to prawda - odpowiedział Euler. - Jest bardzo dobrym graczem.
Wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu.
- Ale tym razem wybrał wyjątkowo słabego pionka.
Wypowiedziawszy te słowa, Euler skoczył do przodu, wymachując swym mieczem z
oszałamiającą szybkością. Felix sparował cios, ale lżejsze ostrze natychmiast znowu go
zaatakowało. Odskoczył w tył, żałując, że nie ma tu więcej miejsca, aby mógł się porządnie
zamachnąć swym wielkim mieczem. W niskim ciasnym pokoju Euler miał przewagę
szybkości broni.
Nagle z góry rozległ się straszliwy łomot i chór dzikich okrzyków, co zmusiło Felixa
do spojrzenia w stronę sufitu. Euler wykorzystał okazję i wężowym ruchem zdołał przystawić
ostrze do gardła Felixa. Felix desperacko rzucił się do tyłu. Niestety tuż za nim stał podnóżek,
o który się potknął i runął na ziemię, tracąc na chwilę oddech, gdy uderzył plecami o
przepiękny estalijski dywan.
Euler stanął nad nim, podczas gdy z sufitu spadały na nich białe płatki tynku.
- Odeślę twoje ciało twemu ojcu! - rzucił Euler, starając się przekrzyczeć dobiegający
z góry rumor. - Jako oznakę szacunku.
Felix wił się, próbując podnieść się i stawić czoła przeciwnikowi, podczas gdy Euler
przystawił mu miecz do gardła. Wtem, ni stąd ni zowąd okrzyki na górze zmieniły się w
dzikie wycie, a od strony schodów dał się słyszeć przeraźliwy huk.
Euler i Felix jednocześnie spojrzeli w stronę źródła hałasu i ujrzeli wielki, kwadratowy
kształt turlający się w dół schodów w chmurze drzazg, tynku i kurzu. Wreszcie przedmiot
uderzył w podłogę holu z hukiem, który wstrząsnął posadami całego domu. Tuż za nim po
schodach koziołkowali lokaje, lądując bezwładnie na podłodze obok.
- Mój sejf - odezwał się Euler mrugając z niedowierzaniem.
Za lokajami po schodach stoczył się Gotrek, lądując wyciągniętymi do przodu
ramionami na odzianym w aksamit brzuchu któregoś z lokajów. Poderwał się szybko i
wygrażając pięściami w stronę schodów, krzyknął:
- Zejdźcie tu na dół, tchórze!
Z tyłu czaszki miał paskudną, obficie krwawiącą ranę.
Felix wykorzystał to, że Euler chwilowo przestał się nim interesować i przeturlał się
spod ostrza jego miecza na bok, po czym powstał z podłogi.
Euler wychodził z siebie.
- Moja podłoga! - wrzeszczał. - Moja boazeria! Na wagi Mananna, cóż za straty!
Odwrócił się w stronę Felixa, zionąc nienawiścią.
- Odeślę twemu ojcu twoje zwłoki wraz z rachunkiem za szkody!
Zamachnął się na Felixa mieczem, ale ten zablokował cios i kopnął stojący obok
podnóżek w stronę napastnika.
- Gotrek! - zawołał. - Tutaj!
Zabójca zachwiał się, ale ruszył w jego stronę. Jeden z leżących mężczyzn starał się
podnieść i uderzyć go trzymanym w dłoni sztyletem. Gotrek wymierzył mu cios w twarz
zagipsowaną ręką i szedł dalej. Odgłos uderzenia brzmiał jak wystrzał z pistoletu i Felix przez
moment był przekonany, że krasnolud roztrzaskał lokajowi czaszkę. Ale tym, co pękło, był
tylko gipsowy opatrunek. Po ciosie wzdłuż całej długości pojawiła się zygzakowata rysa. Z
mruknięciem satysfakcji Gotrek zerwał gips, napiął mięśnie i potrząsnął muskularnym
ramieniem.
- Najwyższy czas - warknął, wkraczając do położonego na tyłach salonu i okrążając
obitą czerwonym brokatem kanapę. Kierował się w stronę Eulera. Kupiec odskoczył do tyłu,
próbując utrzymać zarówno Felixa, jak i Gotreka przed sobą. W tej samej chwili od strony
spiralnych schodów dał się słysząc tupot butów i do pokoju wbiegło dwóch mężczyzn, którzy
ujrzawszy Gotreka, stanęli jak wryci tuż przed kanapą.
- Na młot Sigmara, on żyje! - powiedział ten po lewej, dzierżący poplamiony krwią
pogrzebacz.
Gotrek wydał z siebie gardłowy pomruk i skinął na nich.
- Spróbuj to zrobić jeszcze raz - wychrypiał. - Nalegam.
- Zabić ich! - pisnął Euler, cofając się za elegancki tileański klawesyn.
- Nie zbliżam się do niego - odezwał się lokaj z pogrzebaczem. - To szaleniec!
- Rzucił sejfem w Uwe! - dodał drugi, czyli Jedno-Ucho we własnej osobie, z
powrotem na nogach i trzymający w łapskach marynarski kord.
- Zabić ich albo nie wypłacę wam zaległej pensji! - wrzasnął Euler.
Felix schował się za Gotrekiem, podczas gdy dwóch osiłków zmierzyło ich groźnym
spojrzeniem.
- Czy teraz mogę użyć topora? - zagrzmiał Gotrek.
- Tak, myślę, że to będzie dobry moment - odpowiedział Felix.
- Dobrze więc - powiedział Zabójca i ściągnął broń z pleców.
Jedno-Ucho przysunął się bliżej towarzysza i szepnął mu coś kącikiem ust, tak że Felix
nie dosłyszał słów.
- Na co czekacie? - ponaglał Euler.
Wtedy, zanim Felix zdołał pojąć, co kolosy w lokajskich wdziankach mają zamiar
zrobić, ci odrzucili broń, podnieśli ogromną kanapę tak, jakby ważyła tyle co piórko, i natarli
z nią na Gotreka i Felixa.
Zaskoczony Felix został zepchnięty w tył. Tymczasem Gotrek z rykiem wbił się
toporem w nacierającą przeszkodę obitą brokatem. Runiczna broń weszła głęboko,
gruchocząc drewnianą ramę i klinując się w wyściełanej końskim włosiem tapicerce, ale nie
przebiła mebla na wylot.
Kanapa uderzyła zarówno Felixa, jak i Zabójcę i zepchnęła ich w stronę tylnej ściany
budynku. Starali się odepchnąć mebel, ale nie było jak. Dywan ślizgał im się pod stopami na
wyfroterowanej na wysoki połysk podłodze, nie dając żadnego oparcia. Felix uderzył
obcasami w listwę przypodłogową, po czym z hukiem wybijanego szkła i w chmarze
odłamków runęli z Gotrekiem przez okno, pociągając za sobą aksamitne kurtyny i kilka
obitych czerwonym brokatem poduszek z kanapy.
Przez jedną przerażającą sekundę czas jakby stanął w miejscu i Felix zachwycił się
pięknem rozpryśniętych w promieniach popołudniowego słońca odłamków szkła, misternym
ułożeniem cegieł na tylnej ścianie domu Eulera i unoszącymi się nad tym wszystkim białymi,
puszystymi chmurkami, ale zaraz potem uderzył z wielką siłą plecami w kanał, a woda
natychmiast zamknęła się nad nim, wciągając go w lodowatą, szlamowatą głębię.
Szok momentalnie go otrzeźwił i Felix zaraz zaczął płynąć w stronę powierzchni,
starając się przezwyciężyć balast przemoczonych ubrań ściągających go na dno. Wychynął na
powierzchnię, bijąc rękami, aby się na niej utrzymać. Po lewej ujrzał Gotreka, któremu
oklapnięty grzebień przykleił się do głowy, zasłaniając sprawne oko. Krasnolud wymachiwał
toporem nad głową.
- Tchórzliwi ludzie! - ryczał, gdy wolny prąd spychał go razem z Felixem w dół
kanału. - Kanapa to broń tchórzy!
Felix spojrzał w górę. W roztrzaskanym oknie stał Euler w towarzystwie dwóch
lokajów, rzucając w ich stronę mordercze spojrzenia i nienawistne okrzyki.
- Ten akt wandalizmu będzie cię słono kosztował, Jaeger! - krzyczał. - Nie wystarczy
mi już teraz połowa Jaegera i Synów! Przejmę firmę w całości!
Gotrek ponownie umieścił topór na plecach i zaczął płynąć w stronę brzegu kanału.
- Dalejże, człeczyno, wykończmy tych miotaczy mebli.
Felix podążył za nim, ale w tej samej chwili dostrzegł, że do Eulera i jego ludzi
dołączyli mężczyźni w czarnych czapkach i w uniformach marienburskiej straży miejskiej.
Euler wrzeszczał, wskazując na Felixa:
- To ten! On i krasnolud są winni wszystkiemu!
Felix westchnął. Był prawie gotów, żeby powiedzieć „dosyć" i pozwolić ojcu samemu
zajmować się swoimi brudnymi interesami. Ale przecież obiecał, a Euler zdążył porządnie
napsuć mu krwi. Ten człowiek chciał go zabić. Cóż, Felix może nie miał zamiaru
odpowiedzieć tym samym, ale z pewnością znajdzie się jakiś inny sposób, aby odzyskać list.
Teraz była to już kwestia honoru.
- Wrócimy tam później - powiedział. - Muszę pomyśleć.
Gotrek mruknął coś pod nosem, ale pokiwał głową.
- I tak chciałem się napić.
Ruszyli, młócąc powierzchnię wody, w stronę odległego brzegu.
5
Duma Skintstaad, którą Aethenir wynajął za elfie złoto, okazała się dwumasztowym
kupieckim statkiem z Marienburga. Była to niewielka, pękata barka, powolna, ale zdatna do
morskiej żeglugi. Statkiem i zbieraniną marynarzy pochodzących ze wszystkich zakątków
Starego Świata dowodził siwy kapitan o haczykowatym nosie, o imieniu Ulberd Breda.
Mimo że kapitan Breda chętnie przyjął od Aethenira pieniądze, to wydawał się nieco
zdenerwowany czekającą ich podróżą i Felix wcale mu się nie dziwił. Max wydał instrukcje,
że będą płynąć na północny zachód przez Morze Manaanspoort i dalej w Morze Chaosu,
dopóki Fraulein Pallenberger nie rozkaże rzucić kotwicy. Jeżeli okazałoby się, że nie
nawiedzi ją żadna wizja, mogą tak płynąć aż do Morza Lodu. Wyprawa w tamte rejony w
czasie, gdy nadchodziła zima, nie mogła wróżyć nic dobrego dla tak niepozornej łodzi. Mogli
się spodziewać co najmniej sztormów, norsmeńskich grabieżców i pływających gór
lodowych, jeżeli zapuszczą się tak daleko.
Felix zadrżał na myśl o nadchodzących dniach spędzonych na morzu, ale nie ze
względu na czekające ich zimno czy niebezpieczeństwo. O wiele bardziej obawiał się
zamknięcia na małej przestrzeni statku z tak wybuchową mieszanką osobowości, co nawet na
krótki czas mogło się okazać bardzo nieciekawym doświadczeniem. Prawdę mówiąc,
pierwszy konflikt wybuchł, jeszcze zanim odcumowali i wypłynęli na morze. Aethenir wszedł
na pokład z sześcioma elfimi wojownikami, rzucił okiem na swoją kajutę, po czym wyszedł z
niej i głośno oznajmił, że nie zamierza do niej powrócić, dopóki nie zostanie gruntownie
posprzątana.
- Tam jest brudno - powiedział, wzdrygając się z obrzydzeniem. - Śmierdzi moczem i
robactwem. Na moim łóżku był szczur.
Ze strony załogi rozległy się pogardliwe parsknięcia.
- Na wszystkim, co pływa, znajdą się szczury, wasza wysokość - odparł kapitan Breda.
- W takim razie nigdy nie płynąłeś statkiem floty Ulthuanu - odpowiedział Aethenir,
pociągając nosem.
- Nie, wasza wysokość, nigdy nie płynąłem. Ale zaręczam, że gdybyśmy chcieli
wyrzucić wszystkie szczury z tego statku, to nigdy nie opuścilibyśmy doku.
Obrócił się do jednego z marynarzy wyglądającego na Estalijczyka.
- Doso, idź posprzątaj kajutę waszej wysokości.
- Ale przecież zmywałem tam dziś rano - zaprotestował Doso.
- To zmyjesz jeszcze raz - warknął kapitan. - Ale tym razem użyjesz czystej wody.
Doso mruknął coś pod nosem, ale wykonał polecenie.
Z góry można było przewidzieć, że Aethenir nie będzie usatysfakcjonowany widokiem
kabiny nawet po dodatkowym sprzątaniu. Całe szczęście podszedł do niego Max i gdy
szepnął do ucha elfa kilka słów, ten przestał się spierać. Jednak to, co najgorsze, stało się.
Wysoki Elf nie zdobył sobie sympatii załogi. Marynarze z pozoru traktowali go z podziwem i
respektem, jaki ludzie zazwyczaj żywią dla starszych ras, ale gdy tylko odwracał się plecami,
obgadywali go i pluli na jego cień.
Jego wojownicy zrobili lepsze wrażenie, bo w przeciwieństwie do swego pana,
wydawali się zaprawionymi w trudach i niewygodach weteranami. Wyniosłe, ciche elfy
noszące pod obszernymi płaszczami w barwach Aethenira, zieleni i bieli, podniszczone
łuskowe zbroje nie prosiły o specjalne przywileje. Znalazły sobie miejsce obok relingu na
rufie i pogrążyły się w rozmowie prowadzonej przyciszonymi głosami.
Gotrek uczynił to, co zawsze podczas podróży na wodzie. Poszedł prosto do swojej
kajuty i już stamtąd nie wychodził. Felix miał nadzieję, że pozostanie tam jak najdłużej,
ponieważ dzięki temu zmniejszało się prawdopodobieństwo, że trafią na siebie z Aethenirem.
Sytuacji tej należało pod wszelkim pozorem unikać, jeżeli nie chcieli tu mieć rozlewu krwi i
nowego wybuchu Wojny o Brodę.
Max i Claudia zamienili kilka słów z kapitanem, po czym również udali się do swoich
kajut, ale Felix obawiał się, że z ich strony również może niebawem spodziewać się
kłopotów. Do takich przypuszczeń skłoniło go spojrzenie, jakie rzuciła mu spod fali złotych
włosów czarodziejka, schodząc w dół po schodach. Było to spojrzenie z gatunku tych, które
sprawiały, że maleńkie włoski na karku stanęły mu na baczność.
Eskorta Maxa składająca się ze strażników z Gwardii Reiku znalazła sobie miejsce na
bakburcie i rozłożyła się tam, przekomarzając się, paląc fajki i spluwając przez reling do
wody. Tymczasem załoga przygotowywała statek do wypłynięcia.
Wreszcie, w towarzystwie gęstej mgły przechodzącej w mżawkę, opuścili dok,
holowani z Brynwater do centrum Rijksweg przez łodzie znajdujące się na usługach portu w
Marienburgu. Następnie rozwinęli żagle i ruszyli w drogę, mijając ponure fortyfikacje Wyspy
Rijker i wypływając na Morze Manaanspoort.
Felix nie potrafił sobie wyobrazić mniej zapierającego dech w piersiach początku
podróży niż ten, który właśnie miał nieprzyjemność podziwiać. Niebo było ciemne,
całkowicie szare, bez jednej białej chmurki ani promienia słońca. Powietrze było wilgotne i
mroźne, siąpił deszczyk na tyle słaby, że nie sposób go było nawet nazwać mżawką, a widok
krajobrazu pozostawiał wiele do życzenia. Wschodnie wybrzeże, które ciągnęło się w
kierunku północnym aż do Morza Chaosu, nosiło miano Przeklętych Bagien, ale Felix po
piątej godzinie wpatrywania się, jak wolno przesuwają się mu przed oczami, był gotów
zmienić im nazwę na Przeklęte Nudne Bagna, ponieważ w całym swoim życiu nie widział
mniej interesującego krajobrazu. Nic tylko trzciny, pałki wodne i skarłowaciałe drzewa, jak
okiem sięgnąć, mila za milą, mila za milą. Od czasu do czasu przelatywał bocian albo sznur
gęsi gęgających jak stado hałaśliwych dzieci, co jakiś czas także dał się słyszeć szelest i
plusk, gdy niewidoczny bagiennik ześlizgiwał się do wody, ale to wszystko. Nic dziwnego,
pomyślał Felix, że Imperium pozwoliło Marienburgowi przejąć te bagna i pustkowia. Kto przy
zdrowych zmysłach mógłby chcieć mieć na własność coś takiego?
*
Dalsza część kłopotów z Aethenirem miała miejsce podczas obiadu. Miał być to
problem o daleko większych konsekwencjach dla Felixowego spokoju ducha, mimo że
rozpoczął się jako błaha sprzeczka na temat jedzenia.
Zanim spróbował zawartości miski z potrawką, którą przyniósł mu jeden z
wojowników, Aethenir wyrzucił ją za burtę. Zaraz po wyjściu ze swej kabiny wydawał się
rozdrażniony, najpewniej przez panujący tam brud, a zapach pożywienia przepełnił czarę
goryczy.
- To niedopuszczalne! - oznajmił czystym, wysokim głosem. - Mogę być zmuszony do
spania w brudzie, ale odmawiam zjedzenia tego.
Felix jeszcze raz powąchał swoją miskę. Potrawka pachniała nieźle, chociaż fakt,
trochę zbyt mocno zalatywała czosnkiem.
Kapitan Breda zerknął na Wysokiego Elfa znad krawędzi miski i z pełnymi ustami
odpowiedział:
- Jesz to, co my wszyscy.
- I dziwię się, że od tego nie umieracie! - krzyknął Aethenir.
Odwrócił się w stronę Maxa.
- Czy wymagam zbyt wiele? Czy świeże warzywa i świeże mięso przygotowane w
czysty sposób to tak dużo?
Max rozejrzał się nerwowo dokoła, ale zanim zdążył przemówić, kucharz, Tileańczyk
z drewnianą nogą, okrągłym brzuszyskiem i czarną brodą, która napełniłaby dumą każdego
krasnoluda, wyskoczył z kambuza i łypiąc spod oka na wszystkich zgromadzonych wrzasnął:
- Kto mówi, że moje mięso jest nieświeże?! Zabiłem tę świnię własnymi rękami w
zeszłym tygodniu!
- W zeszłym tygodniu? - Aethenir pobladł. Przyłożył dłoń do czoła. - Jak to możliwe,
że ludzkość wzniosła się na takie wyżyny, podczas gdy szlachetny elfi ród musiał upaść? Jak
w ogóle udało się wam przetrwać? Wasze statki są ślamazarne, wasza wiedza o świecie godna
pogardy, stan waszej higieny odstręczający, a jedzenie trujące...
Max stanął przed nim, próbując zatrzymać wzbierającą falę.
- Szlachetny elfie, proszę, uspokój się. Warunki mogłyby być lepsze, przyznaję, ale...
Kucharz również zwrócił się do Aethenira potrząsając przy tym gniewnie szpikulcem z
rożna.
- Nie wiem, co to ta cała higiena, ale...
- Na Wieczną Królową, przecież to oczywiste, że nie wiesz - odparł Aethenir, a jego
wojownicy przysunęli się bliżej niego. - Spójrz na siebie. Kiedy ostatnio myłeś ręce? Nigdy
nie zrozumiem, dlaczegóż uczony Teclis zdecydował się udzielić błogosławieństwa takim
wyłysiałym małpom...
- Lordzie Aethenirze! - krzyknął Max, stając pomiędzy nim i usmolonym kucharzem. -
Myślę, że lepiej będzie, jeżeli od tej pory będziesz jadał we własnej kajucie.
Wziął elfa delikatnie pod ramię i pokierował go w stronę drzwi do dolnego pokładu.
- Rozkażę ugotować dla ciebie nowe potrawy i osobiście dopilnuję przygotowań. W
moim kolegium uczymy się między innymi sztuki oczyszczania i puryfikacji. Nie musisz
zatem obawiać się o swoje zdrowie.
Wysoki Elf pozwolił się poprowadzić pod pokład przy akompaniamencie
uspokajających pomrukiwań Maxa. Wszyscy odetchnęli z ulgą i powrócili do posiłku, chociaż
wśród załogi i strażników z Gwardii Reiku słychać było coraz głośniejsze narzekania.
- Powiedział, że nasza łódź jest powolna - odezwał się jeden z marynarzy.
- Wyrzucił moje jedzenie za burtę - dodał kucharz.
- Wraz z jedną z moich misek - wtrącił się kapitan Breda. - Doliczę mu to do rachunku.
- Nazwał nas wyłysiałymi małpami, czyż nie? - zadał pytanie kapitan oddziału Gwardii
Reiku, rycerz o imieniu Rudeger Oberhoff. - Mam nadzieję, że po czymś takim nie spodziewa
się, że staniemy w jego obronie, kiedy zacznie się robić nieprzyjemnie.
Jego ludzie roześmieli się, słysząc te słowa, ale Felix nie widział w tym nic
szczególnie zabawnego. Jeżeli Aethenir będzie dalej działał na nerwy załodze, może dojść do
buntu i użycia przemocy, a elfi wojownicy wyglądali na zaprawionych w bojach. Cieszył się
tylko, że Gotrek postanowił zostać pod pokładem i pić zamiast dołączyć do pozostałych na
obiedzie. Sprawy mogły się potoczyć dużo gorzej, gdyby był tutaj.
*
Gdy Max powrócił na główny pokład, aby nadzorować przygotowania posiłku dla
Aethenira, kapitan Breda odciągnął go na bok i szepnął mu na osobności kilka słów. Felix
akurat był w pobliżu i usłyszał, o czym mowa, nie wiedząc, że ta wymiana zdań będzie miała
decydujący wpływ na jego przyszłość.
- Magistrze, sir - zaczął kapitan. - Eee, byłoby najlepiej dla nas wszystkich, milordzie,
gdyby szlachetny pan elf przez resztę podróży starał się nie wychodzić ze swojej kajuty. Co z
oczu, to z serca, jeżeli wie pan, o co mi chodzi, sir.
- Doskonale to pojmuję, kapitanie - odpowiedział Max. - I przepraszam za zachowanie
uczonego Aethenira. Jest młody, jak na elfa i nigdy wcześniej nie opuszczał Ulthuanu.
Obawiam się, że wciąż jest jeszcze w szoku.
- Możliwe - przytaknął kapitan Breda. - Ale jeżeli jeszcze raz tak wybuchnie, narazi
się na o wiele gorszy szok, nieważne czy jest potomkiem starszej rasy, czy nie. Moi ludzie nie
puszczą tego płazem.
- Świetnie rozumiem, kapitanie - powiedział Max. - Osobiście dopilnuję, aby zostawał
pod pokładem tak długo, jak to tylko możliwe.
- Dziękuję, magistrze - odpowiedział kapitan z ukłonem. - Uspokoiłeś mnie.
Nie brzmiało to może jak najbardziej katastrofalna w skutkach wymiana zdań, ale tym
właśnie stała się dla Felixa, ponieważ trzymanie Aethenira pod pokładem wiązało się z
koniecznością dotrzymywania mu towarzystwa. Przez resztę podróży Max spędzał dzień i noc
w kajucie Aethenira, dyskutując o magii, filozofii i naturze świata, a także rozgrywając
niezliczone partyjki szachów. I właśnie wtedy ujawniły się dalekosiężne reperkusje
„incydentu z potrawką", ponieważ opiekując się Aethenirem, Max nie mógł jednocześnie
upilnować Fraulein Pallenberger. A ta, pozbywszy się przyzwoitki, ruszyła prosto do celu,
jaki miała na oku od momentu wejścia na pokład Jilfte Bateau - Felixa.
*
Bitwa rozgorzała na nowo o poranku drugiego dnia po wypłynięciu z Marienburga. Z
początku wydawało się, że będzie to tylko potyczka, ale starcie wkrótce przeobraziło się w
regularną wojnę, a Felix musiał się dzielnie bronić, starając się wyjść z opresji bez szwanku.
Poranek rozpoczął się dość spokojnie i na wzór kolejnych dni na statku mających
upływać pod znakiem rutyny: pobudka, ubranie się, śniadanie składające się z owsianki,
opiekanej flądry lub szczupaka i tileańskiej kawy, a potem obserwowanie Jałowej Krainy aż
do obiadu, a po obiedzie znów to samo aż do zachodu słońca. Felix marzył o jakimkolwiek
wydarzeniu, które mogłoby przerwać tę monotonię, ale nie o takim.
- Wygląda pan na smutnego, Herr Jaeger - odezwała się Claudia, pojawiając się u jego
boku.
Felix aż podskoczył zaskoczony.
- Smutnego? - odparł. - Ależ skądże.
Właściwie to był właśnie pogrążony w zadumie na temat tego, co mógłby zrobić ze
spadkiem po ojcu, gdyby udało mu się odzyskać list Eulera. Nie żeby zależało mu na
pieniądzach, nic takiego. Ale gdyby jednak coś odziedziczył, to co zrobiłby z tą sumką?
Wizja oprawionych w skórę i kunsztownie wykończonych tomów własnej poezji rozwiała się
niczym dym, gdy spojrzał na czarodziejkę.
- Tak tylko sobie dumam.
- Duma pan? - zapytała, przysuwając się bliżej wzdłuż balustrady. - O czym?
- Och, ach, o niczym specjalnym. Po prostu zamyśliłem się - rozejrzał się dokoła,
szukając wymówki do jak najszybszego odejścia, ale nic takiego nie zauważył.
Dziewczyna dotknęła jego ramienia i spojrzała na niego oczami o odcieniu głębokiego
błękitu.
- Skrywa pan jakiś sekret, Herr Jaeger, nieprawdaż?
- Hę? Och nie, skądże. Myślę, że mam tyle sekretów, co każdy inny człowiek.
- Nie wierzę w to - odparła.
Felix nie miał przygotowanej na to żadnej odpowiedzi. Opanowała go nagła chęć
wypchnięcia jej za burtę, ale pohamował się i zamilkł, obserwując nadbrzeżne trzciny i
modląc się w duchu, aby Claudia sobie poszła. Niestety, nie uczyniła tego.
- Czy kiedykolwiek pan kochał, Herr Jaeger?
Felix zakrztusił się i musiał zasłonić usta, ponieważ owładnął nim nagły atak kaszlu.
- Raz czy dwa, jak sądzę - odpowiedział, gdy trochę się uspokoił.
Obróciła się w jego stronę, stając z nim twarzą w twarz i opierając kształtne biodro o
barierkę.
- Proszę mi o nich opowiedzieć.
- Nie chcesz tego słuchać, pani - bronił się.
- Och, ależ chcę - naciskała czarodziejka, nie spuszczając z niego wzroku. - Pan mnie
fascynuje, Herr Jaeger.
- Acha - powiedział Felix. I wbrew swym najszczerszym chęciom zaczął rozmyślać o
kobietach, z którymi dzielił łoże podczas swoich wędrówek. Nazbierało się ich trochę przez
lata, głównie na wpół zapomnianych dziewcząt z tawern oraz ladacznic w portach
rozrzuconych od Starego Świata aż po Ind. Wśród nich tylko kilka głębiej zapadło mu w
pamięć. Elissa, barmanka ze Ślepej Świni, która skradła mu sakiewkę i na jakiś czas również
serce. Siobhain z Albionu, która wyprawiła się z nim i z Gotrekiem do mrocznych krain
wschodu. Zawoalowana, szpieg i zabójczyni na usługach Starego Człowieka z Góry, której
prawdziwego imienia nigdy nie poznał. Ale wśród nich były tylko dwie, które naprawdę
kochał. Kirsten, z którą miał zamiar się ustatkować i założyć rodzinę, a która została
zamordowana przez szalonego dramatopisarza Manfreda von Diehla w małej placówce na
terenie Księstw Granicznych. Oraz Ulryka, z którą chciał przemierzyć świat, a którą spotkał
los gorszy od śmierci, z rąk wampira Adolphusa Kriegera. Wspomnienia, jedno dawno
pochowane w zakamarkach pamięci, a drugie wciąż świeże jak otwarta rana, sprawiły, że
poczuł nieprzyjemny ucisk w gardle. Przeklęta kobieta. Po co zadaje takie podstępne pytania?
Odwrócił się, żeby nie mogła ujrzeć bólu malującego się w jego oczach.
- Kochałem w życiu tylko dwie kobiety - powiedział wreszcie. - Obie już nie żyją. Czy
to wystarczająco fascynujące?
Być może jednak nie udało mu się zbyt dobrze ukryć przepełniającego go bólu, bo gdy
spojrzał na nią, zrobiła krok w tył, źrenice jej się rozszerzyły, a twarz pobladła. Położyła rękę
na sercu.
- Ja... Błagam o wybaczenie, Herr Jaeger - wyszeptała. - Nie sądziłam... To znaczy, nie
miałam zamiaru...
Jej twarz nagle pokrył rumieniec, po czym dziewczyna odwróciła się i ruszyła pędem
przed siebie, niemal wpadając w pośpiechu na drzwi wiodące pod pokład.
Felix obrócił się znów w stronę relingu, w myślach przeklinając dziewczynę za to, że
tak bezmyślnie weszła z butami w jego prywatne życie. Po chwili jednak przyszła mu do
głowy radośniejsza myśl. Być może dzięki temu zostawi go teraz w spokoju.
Nagle nawet posępny dzień wydał mu się troszeczkę bardziej pogodny.
*
Niestety, nic takiego się nie wydarzyło. Claudia wprawdzie nie odzywała się do niego
przy obiedzie, jedynie mieszała smętnie łyżką w potrawce i kiedy myślała, że na nią nie
patrzy, rzucała mu udręczone spojrzenia, ale później po południu, właśnie gdy szykował się
na kolejnych parę godzin obserwowania bagien, znów pojawiła się u jego boku ze
spuszczonymi oczami i zaciśniętymi ustami.
- Pragnę pana przeprosić, Herr Jaeger - powiedziała. - Byłam dla pana wstrętna tego
ranka i czuję się z tego powodu okropnie.
- Zapomnij o tym, pani - powiedział Felix, mając nadzieję, że rzeczywiście tak uczyni.
Niestety ona nie ustępowała.
Zrobiła jeszcze jeden krok, aby się do niego zbliżyć.
- Czasem zapominam, że ludzie to nie książki, które można otworzyć i czytać jak...
eee, książki. Nie powinnam wtykać nosa w nie swoje sprawy i naprawdę jest mi przykro.
- Nieważne - oparł Felix, rzucając drzazgę z relingu prosto do wody. - Nic się nie stało.
Poczuł delikatny nacisk na ramię i obróciwszy się w jej stronę, zobaczył, że się o niego
oparła. Wypukłość jej piersi skrytej pod ciemnoniebieską szatą napierała na jego łokieć.
- Jeżeli jest jakiś sposób... - powiedziała, spoglądając na niego spod długich rzęs. -
Cokolwiek mogłabym zrobić, żeby ci to wynagrodzić, uczynię to z rozkoszą.
Felix wyprostował się, przewrócił oczami, po czym zwrócił się twarzą ku dziewczynie.
- Zaczynam się zastanawiać, Fraulein, czy nie użyłaś swoich wizji, aby przekonać
Zabójcę do wzięcia udziału w tej wyprawie tylko po to, aby mieć mnie na statku.
Czarodziejka zamrugała oczami na tę ripostę, po czym wyprostowała się i gdy dotarło
do niej pełne znaczenie wypowiedzianych przez Felixa słów, rzekła wyniośle:
- Przysięga Kolegium Niebios mówi jasno, Herr Jaeger, że nie wolno nam używać
naszych mocy dla osobistych celów, a także, że nigdy nie będziemy szerzyć fałszywych wizji
ani wróżb z jakiejkolwiek przyczyny.
- No cóż, nie jestem w stanie sprawdzić, czy stosujesz się do tej przysięgi, pani -
powiedział Felix, nieco ostrzej niż miał zamiar.
- Och! - wzburzyła się Claudia. Wyrzuciła z siebie jeszcze jedno „Och!" i oddaliła się
w takim samym pośpiechu jak rano, ale czyniąc jeszcze więcej hałasu. Felix miał nadzieję, że
to powstrzyma ją na dłuższy czas, ale szczerze mówiąc, wielce w to wątpił.
*
Popołudniu trzeciego dnia, Felix przysiadł na rufie, aby opisać w dzienniku niezbyt na
razie fascynujące przygody związane z podróżą po Morzu Mananna. Najwyraźniej ostre
słowa, które wczoraj wypowiedział, zdały egzamin, ponieważ udało mu się spędzić niemal
całą godzinę na pisaniu, nie będąc nagabywanym przez Fraulein Pallenberger. Było to bardzo
odświeżające uczucie.
Gdy skończył pisać, zamknął dziennik, westchnął z lubością i rozsiadł się wygodnie,
myśląc, że z przyjemnością przekąsiłby lekki obiad. Wtem jednak owładnęło nim uczucie, że
jest obserwowany i rozejrzał się dokoła, spodziewając się ujrzeć Claudię wyglądająca zza
masztu. Zamiast tego spostrzegł Maxa ćmiącego fajkę, opartego o przeciwległą barierkę i
obserwującego go w skupieniu.
Felix uniósł brwi w zdumieniu. Cóż takiego zrobił tym razem? Czyż nie potraktował
Claudii wystarczająco ozięble? Max z pewnością powinien być zadowolony.
Skinął uprzejmie Maxowi i zabrał się za zamykanie kałamarza i odkładanie pióra.
Zanim skończył, Max postukał fajką o barierkę, przeszedł przez pokład i usiadł obok niego na
obróconym wiadrze. Felix stłumił westchnienie. Czyżby czekał go kolejny wykład?
- Dzień dobry, Max - odezwał się najprzyjemniejszym tonem, na jaki mógł się zdobyć.
Max dalej się w niego wpatrywał, nie odzywając się ani słowem na tyle długo, że Felix
zaczął się czuć nieswojo.
Wreszcie, gdy Felix już miał zamiar zapytać, o co chodzi, Max przemówił:
- Rzeczywiście nie postarzałeś się ani o jeden dzień, Felixie.
Felix westchnął.
- Wszyscy mi to mówią. Trochę już mnie męczy...
- Nie powiedziałem tego jako komplementu - przerwał mu Max. - Stwierdziłem fakt.
To niepodobna, żebyś w twoim wieku wyglądał tak młodo i żwawo.
Zmarszczył brwi i wskazał na policzek Felixa.
- Miałeś bliznę, o tutaj. Pamiętasz?
Felix wyciągnął dłoń i dotknął twarzy w miejscu, gdzie kiedyś miał bliznę po
pojedynku stoczonym w czasach studiów z Krassnerem, którego zabił w tej walce.
- Już jej nie ma - powiedział Max.
- Blizny bledną - odparł Felix.
- Nie takie jak ta. I nigdy całkowicie. A jednak ta zniknęła.
Felix zmarszczył czoło. Nie podobała mu się ta analiza.
- Ale zaraz, czy tak nie jest dobrze?
- Dobrze? - Max wzruszył ramionami. - Myślę, że tak. Ale jest również tajemniczo. Na
twoje ciało oddziałuje jakaś nienaturalna siła - utrzymuje je młodym, zdrowym i pozwala ci
leczyć się z odniesionych ran szybciej i lepiej niż to możliwe. Znam innych zaprawionych w
bojach wojowników w twoim wieku, Felixie. Są silni i wciąż w dobrej formie, ale ich stawy
trzeszczą, a dłonie są poznaczone bliznami. Ich twarze są pomarszczone, a twoja nie. Nie
wyglądasz już na dwudziestolatka, to prawda, ale wyglądasz dziesięć lat młodziej niż
naprawdę masz, a poza tym, mimo męczącego trybu życia, jaki prowadzisz, wydajesz się
wypoczęty i świeży.
- Myślę, że przesadzasz, Max. Ale jeżeli to, o czym mówisz, jest prawdą, to... - Felix
głośno przełknął ślinę, niepewny, czy chce znać odpowiedź. - To jak myślisz, co mogło to
spowodować?
Max odchylił się do tyłu, głaszcząc się po krótko przyciętej brodzie i zastanawiając się.
- Nie wiem, ale mógłbym ci podać kilka prawdopodobnych wyjaśnień. Jak sam
możesz zauważyć, - ciągnął, przyjmując profesorski ton - na Gotreka oddziałuje ta sama siła,
a nawet mocniejsza. Nie ma krasnoluda silniejszego i bardziej masywnego niż on. Mógłbym
się założyć, że ma siłę dziesięciu swoich pobratymców. I on też jest niemal niedraśnięty,
pomijając brakujące oko. Być może ten efekt wywołało coś, na co natrafiliście podczas
podróży na Pustkowia Chaosu. Może to być również konsekwencja przekroczenia portalu, w
którym zniknęliście, kiedy was ostatnio widziałem. A może to jakaś własność topora Gotreka.
To broń o wielkiej mocy. Być może trzyma jego i ciebie przy życiu w jakimś istotnym celu,
ale co to by mogło być, nie mam pojęcia. Cokolwiek na was działa, nie wykluczam, że może
robić to w nieskończoność.
- Nieskończoność? Mówisz, że mogę być... - Felix roześmiał się na myśl o takiej
niedorzeczności. - Nieśmiertelny?
- Nieśmiertelny lub tak długowieczny i odporny na rany, że nie robi to żadnej różnicy -
powiedział Max, kiwając głową. - Ale bądź świadom, że ma to swoje ciemne strony. My,
mieszkańcy Imperium, nie jesteśmy tolerancyjni wobec zjawisk niezwykłych czy
nienaturalnych. Felixie, jeżeli przez najbliższych dwadzieścia lat będziesz wyglądał, tak jak
dziś, ludzie zaczną gadać. Możesz zostać oskarżony o to, że jesteś mutantem, mistrzem
czarnej magii, a nawet nieumarłym.
Felix zbladł. Nigdy nie przypuszczał, że dobre zdrowie, jakim się cieszył, może być
spostrzegane jako piętno Chaosu. Co miał zrobić, rozchorować się?
Max powstał z westchnieniem.
- Muszę iść, znowu potrzymać uczonego Aethenira za rączkę, ale proszę cię Felixie,
przemyśl to, co ci powiedziałem. Sądzę, że rozsądnie będzie stawić czoła swej naturze,
zamiast udawać, że nic się nie zmieniło.
- Dziękuję, Max - odpowiedział łagodnie Felix. - Przemyślę to.
Tak bardzo był skonfundowany tym, co powiedział mu Max, że prawie nie zauważył,
jak czarodziej odwrócił się i odszedł. Nie chciał w to uwierzyć. Czy mogła to być prawda?
Jeżeli coś takiego by się wydarzyło, czy nie zauważyłby tego? Nie czuł się inaczej niż kiedyś.
Ale może właśnie to Max miał na myśli. Powinien czuć się inaczej - obolały, zmęczony,
starszy.
A co jeśli naprawdę był nieśmiertelny? Powinien się z tego cieszyć? To przecież
marzenie każdego człowieka, żeby żyć wiecznie, nieprawdaż? Ale zostać unieśmiertelnionym
bez własnej wiedzy przez jakąś nieznaną siłę? Nie rozumiał tego i tak naprawdę było to
bardziej irytujące niż ekscytujące. I czy naprawdę chciał podążać za Zabójcą w poszukiwaniu
niebezpieczeństw, przez wieki, bez końca? Nawet najwspanialsza podróż musi kiedyś dobiec
kresu, czyż nie?
Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl, która sprawiła, że na chwilę stanęło mu
serce. A jeśli, tak jak zasugerował Max, był wampirem? To znaczyłoby, że on i Ulryka
mogliby być jednak razem! Ale nie, stwierdził po chwili z westchnieniem, wątpił, żeby był
wampirem. Przecież siedział teraz na słońcu, prawda? I nigdy, jak sięgał pamięcią, nie pił
niczyjej krwi. A poza tym, gdyby był wampirem, nigdy nie zdołałby nawet spotkać się
Ulryką, ponieważ Gotrek zabiłby go w chwili, w której by to odkrył.
- Statek na horyzoncie! - zawołał głos z bocianiego gniazda. - Na naszym kursie, za
rufą.
Felix spojrzał w górę. Tego rodzaju okrzyki często rozlegały się podczas pierwszych
dwóch dni podróży, gdy Duma Skintstaad opuszczała wąski odcinek Morza Manaanspoort i
wpływała na duży morski szlak. Jednakże, gdy skręcili na wschód i okazało się, że większość
kupców udawała się na zachód do Bretonii, Estalii i Tilei, coraz rzadziej napotykali na inne
statki.
Powstał i dołączył do kapitana Bredy na rufie. Daleko przed nimi, na granicy morza o
odcieniu żelaza i ołowianego nieba widniała biała plamka o ostrych konturach, wyglądająca
jak ząb wystający znad horyzontu.
- Co to za statek? - zagadnął Felix.
Kapitan wzruszył ramionami.
- Trudno powiedzieć z takiej odległości - odparł. - Trzy maszty. Porządnie otaklowany.
Najprawdopodobniej z Marienburga, może z Imperium. Nie wiem, dlaczego płynie na północ.
Nie ma za wiele handlu z Norską o tej porze roku. Sam bym nie płynął, gdyby nie złoto
Wysokiego.
Statek pozostawał na horyzoncie do końca dnia, nie zwiększając ani nie zmniejszając
dystansu. Kapitan Breda poinstruował nocną wachtę, aby obserwowała światła drugiego
okrętu i obudziła go, gdyby się zbliżył, ale nigdy do tego nie doszło.
*
Czwarty dzień wstał szary i mglisty, deszcz zacinał z przerwami i nie sposób było
stwierdzić, czy statek z białymi żaglami wciąż znajdował się za nimi, czy nie.
Trochę przed południem Duma Skintstaad przepłynęła obok ostatniego przylądka
Morza Manaanspoort i wypłynęła na czarny przestwór Morza Chaosu. Północny wiatr, który
wcześniej docierał do nich złagodzony przez Jałową Krainę, teraz uderzał prosto w twarze
zimnymi, mokrymi podmuchami. Wszyscy marynarze przywdziali nasmarowane tłuszczem
skórzane kamizele i drżeli z zimna na swoich stanowiskach. Felix owinął się ciaśniej
czerwonym płaszczem i rozglądał na wszystkie strony. W trakcie wszystkich swoich podróży
nigdy wcześniej nie zapuścił się na te wody. Bezpośrednio na północ przed nimi zaczynała się
Norska, kraina drakkarów, pokrytych śniegiem górskich szczytów i odzianych w futra
grabieżców. Na wschodzie znajdował się Erengrad i Kislev oraz Morze Szponów. Ma
zachodzie rozciągał się legendarny Albion, pokryta mgłą wyspa, którą kiedyś odwiedzili z
Gotrekiem, chociaż nigdy do niej nie podróżowali. W każdym z tych kierunków mogła
czekać przygoda, ale w sumie otoczenie wydawało się przede wszystkim mroźne i mało
interesujące.
Parę godzin później doszło do nieuniknionego i przecięły się ścieżki Gotreka oraz
Aethenira. Do tej pory udawało się unikać konfrontacji, ponieważ zarówno elf, jak i
krasnolud, większość czasu spędzali w swoich kajutach, opuszczając je tylko po to, aby
skorzystać z wygódki. I w tym właśnie miejscu doszło do spotkania.
Wygódka na Dumie Skintstaad była niczym więcej jak okrągłą dziurą w desce, która
wisiała nad dziobem okrętu bezpośrednio pod bukszprytem i była osłonięta od reszty statku
skórzaną kurtyną. Droga wiodąca do niej była bardzo wąska i prowadziła pomiędzy
wystającym bukszprytem a barierką na sterburcie, gdzie przechowywano przywiązane do niej
zapasowe żagle i inne marynarskie sprzęty.
Mimo że Felixa nie było na miejscu, kiedy sprzeczka się rozpoczęła, wyglądało na to,
że Aethenir wychodził właśnie z wygódki, gdy napotkał Gotreka czekającego niecierpliwie na
swoją kolej.
Pierwszą rzeczą, jaką usłyszał Felix i reszta załogi, był chrapliwy głos Gotreka
przebijający się przez odgłosy wiatru i uderzających fal.
- Nie ustąpię przed żadnym, pozbawionym honoru, czczącym drzewa elfem! Ty ustąp!
- Ośmielasz się mi rozkazywać, krasnoludzie? Zapłaciłem za ten statek i jesteś na jego
pokładzie dzięki mojej łasce. A teraz mówię ci, ustąp.
Felix zerwał się z miejsca, w którym czytał właśnie o swoich podróżach z Gotrekiem i
pędem puścił się w stronę dziobu. Tego tylko brakowało. Zauważył, że Max też biegnie w
tamtą stronę. Tuż za nimi spieszyli wojownicy Aethenira. Gdy wszyscy dotarli do maleńkiego
korytarza, zobaczyli elfa i krasnoluda stojących twarzą w twarz, a raczej twarzą w pierś, i
warczących na siebie niczym wściekłe psy.
- Idę, gdzie mi się podoba i kiedy mi się podoba i żaden nabzdyczony, spiczastouchy
szczeniak nie będzie mi stał na drodze. A teraz odsuń się, zanim wyrzucę cię za burtę!
- Uparty synu ziemi. Nie stoję ci na drodze. To ty stoisz mi na drodze!
- Gotrek - zawołał Felix. - Odpuść sobie. Jaki to ma sens?
- Właśnie, Zabójco - poparł go Max. - Odsuń się i miejmy to za sobą.
- Ustąpić elfowi? - powiedział Gotrek groźnym tonem. - Prędzej bym umarł.
- Na Asuryana - wtrącił się Aethenir. - Nie byłoby tej kłótni, gdybyś zgolił tę
paskudną, monstrualną brodę. Byłoby wtedy wystarczająco miejsca dla nas dwóch.
Gotrek zamarł, a jego jedyne oko zalśniło złowrogo. Opuścił powoli dłoń i chwycił za
trzonek topora.
- Coś ty powiedział?
Felix usłyszał chrzęst stali, gdy wojownicy Wysokiego Elfa w jednej chwili wszyscy
wyciągnęli swoje miecze. Aethenir spojrzał na nich.
- Kapitanie Rion! Bracia! Brońcie mnie! Uratujcie mnie przed tym szalonym
ociosywaczem kamieni!
Elfy przepchnęły się pomiędzy gapiów i stanęły rzędem przed tłumem.
- Tchórzu - sarknął Gotrek, wyciągając topór przed siebie i ignorując elfy
zgromadzone za jego plecami. - Chcesz, żeby inni toczyli za ciebie twoje bitwy? Wyciągaj
miecz!
- Nie noszę miecza - odpowiedział Aethenir, cofając się w stronę kurtyny zasłaniającej
wygódkę. - Jestem uczonym.
- Ha! - warknął Gotrek. - Uczony powinien być na tyle mądry, żeby ustami nie
zaczynać sprzeczki, której nie potrafi dokończyć rękoma.
Mówiąc to, uczynił kolejny krok w stronę elfa.
- Odwróć się, krasnoludzie - powiedział kapitan Rion, elf o ogorzałej twarzy i
zimnych, stalowoszarych oczach. - Nikogo nie będę atakował od tyłu, nawet kopacza tuneli.
Gotrek obrócił się i uśmiechnął się złośliwie, widząc wymierzone w siebie ostrza
mieczy.
- No dobra - powiedział. - Najpierw wy, a potem „uczony".
Felix przecisnął się do niego.
- Gotrek, posłuchaj mnie. Nie możesz tego zrobić.
- Odsuń się, człeczyno - warknął Gotrek. - Zabierasz mi miejsce.
Felix nawet nie drgnął.
- Gotrek, proszę. On może i na to zasługuje, ale zapłacił za statek. Ta podróż skończy
się, jeśli zabijesz jego albo jego przyjaciół. Pamiętasz wizję czarodziejki? Czarną górę? Falę
krwi? Olbrzymiego potwora? Jeżeli ta sprzeczka skończy się rozlewem krwi, to wrócimy do
Marienburga i ta zagłada umknie nam sprzed nosa jak wszystkie pozostałe. Czy naprawdę
tego właśnie chcesz?
Gotrek zesztywniał na długą chwilę, ciężko oddychając. Felix widział, jak pod brodą
zaciska mu się szczęka, jakby zgrzytał zębami. Wreszcie opuścił topór i odwrócił się,
przeciskając się brutalnie obok Aethenira, podczas gdy elf niemal przykleił się do relingu.
Gotrek zniknął za kurtyną, ale po chwili wystawił jeszcze głowę.
- Lepiej żeby to była cholernie dobra zagłada!
Odwrócił się i zniknął w wygódce. Po chwili ze środka rozległ się huk jakby eksplozji
w browarze. Wszyscy szybko się stamtąd ewakuowali.
*
Felix powrócił tej nocy do swojej ciasnej kajuty bardzo zadowolony. Mimo że
sprzeczka Gotreka z Aethenirem omal nie spowodowała katastrofy, która zakończyłaby ich
podróż, zanim ta naprawdę się rozpoczęła, Felix był pokrzepiony widokiem Zabójcy tak
rozzłoszczonego i ożywionego, wymieniającego z elfem pradawne obelgi i wyzywającego
całą jego świtę na pojedynek. Cóż za kontrast z tym somnambulicznym osobnikiem, który
siedział posępnie w Gryfie, nie przejawiając więcej aktywności niż było potrzeba, aby unieść
kufel do ust. Wizja czarodziejki zdawała się działać na niego jak eliksir, podnosząc go z
głębin depresji i dając mu nowy cel w życiu.
Kładąc się w wąskim łóżku i owijając się ciaśniej ciężką kołdrą, Felix miał nadzieję,
że dla dobra Zabójcy, przepowiednia nie była kłamstwem. Zaraz potem myśli zaczęły mu się
urywać i pozwolił uderzeniom fal oraz skrzypieniu i pojękiwaniu desek okrętu ukołysać się
do głębokiego snu bez żadnych marzeń.
Ponownie otworzył oczy, gdy usłyszał jakiś delikatny szmer. Długie lata doświadczeń
związanych z niebezpiecznymi przebudzeniami nauczyły go nie wykonywać żadnych
gwałtownych ruchów ani nie hałasować. Zamiast tego poruszył tylko oczami, przesuwając
powoli wzrokiem po małym, ciemnym pomieszczeniu, na tyle, na ile mógł sięgnąć bez
obracania głową. Nic. Czyżby tylko mu się zdawało? Nie. Delikatny dźwięk powtórzył się, a
zaraz potem usłyszał cichy szelest. Ktoś lub coś z pewnością było z nim w pokoju.
W przytłumionym blasku księżyca docierającym do środka przez małe okno z grubą
szybą mógł rozróżnić kontury i krawędzie sprzętów w pokoju. Poruszył głową o parę
centymetrów w jedną i drugą stronę, najciszej, jak się dało.
Tak, ktoś był w pokoju i była to zupełnie naga kobieta, która właśnie zrzuciła swą
szatę na podłogę i ukazała swoje młode krągłości, jaśniejące bladym blaskiem w świetle
księżyca.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał Felix.
- Nie mogłam spać - odpowiedziała Fraulein Pallenberger.
- I dlatego postanowiłaś, że ja też nie powinienem.
Westchnęła ciężko i przysiadła na skraju łóżka, drżąc trochę z zimna, po czym
położyła ręce na narzucie przykrywającej jego nogi.
- Posługuje się pan zgryźliwościami, aby ukryć swój smutek, Herr Jaeger, ale ja wiem,
że pod okrutnymi słowami kryje się pragnienie bliskości. Odpychasz mnie, żeby nie musieć
dzielić swego bólu, ale w myślach wołasz: „Wróć! Wróć!".
Położyła się na narzucie i zbliżyła swoją twarz do jego twarzy.
- Dlatego też wróciłam.
Zamknęła oczy i pochyliła się, aby go pocałować. Felix obrócił głowę i jej usta
wylądowały niezręcznie na jego uchu.
- Fraulein - powiedział, po czym wygrzebał się z pościeli i usiadł na łóżku. - Fraulein,
nie powinno cię tutaj być.
Przewróciła się na bok i spojrzała na niego, przeciągając się i rzucając mu spojrzenie
spod uniesionych brwi, co do którego z pewnością była przekonana, że jest bardzo zmysłowe.
Przełknął ślinę. Mimo całej przesady w jej zachowaniu, wyglądała dość pociągająco, leżąc tak
rozciągnięta na jego łóżku.
- A dlaczego nie? - zapytała. - Brakowało ci tego. Mnie też tego brakowało. Z
pewnością nie jesteś jakimś pruderyjnym...
- Nie brakowało mi tego! - rzucił Felix. - A ty... U ciebie ma to więcej wspólnego z
zagraniem na nosie magistrowi Schreiberowi i sprzeciwieniem się własnemu kolegium niż z
rzekomym pociągiem, który odczuwasz do mnie.
Jej omdlewające spojrzenie w mig zmieniło się w groźny wzrok. Również usiadła, a
wszelkie pozory pożądania znikły.
- A dlaczegóż nie miałabym się buntować? - wysyczała. - Nie widzisz, że to może być
moja ostatnia szansa. Herr Jaeger, jestem młoda! Młoda! Chcę zobaczyć świat, zanim
zostanie mi odebrany na zawsze! Chcę trochę pożyć, zanim umrę! To mój dar - i moje
przekleństwo! - że potrafię przewidywać przyszłość i przewiduję, że reszta mojego życia
będzie jak długi, szary korytarz, pełen kurzu, diagramów, teleskopów i bladych,
pomarszczonych mężczyzn!
Zakryła twarz jedną dłonią.
- Wiem, że nie mogę opuścić kolegium. Imperium nie pozwoli przeżyć samotnej
czarownicy. Wiem, że muszę do nich wrócić, ale teraz, przez te kilka dni... - spojrzała na
Felixa, a oczy płonęły jej ogniem. - Chcę żyć!
Felix rozsiadł się wygodnie, rozdarty między wzruszeniem a chęcią wybuchnięcia
dzikim śmiechem.
- Fraulein Pallenberger, to wszystko bardzo wzruszające, ale z tego co wiem,
Kolegium Niebios nie jest zakonem, w którym praktykuje się celibat. Możesz wyjść za mąż.
Możesz czerpać z życia także przyjemności.
- Nie, dopóki nie zostanę magistrem - powiedziała ponuro Claudia. - A to może mi
zająć aż do trzydziestki! Będę już stara. Nikt nawet na mnie nie spojrzy. Moja młodość dawno
przeminie.
Tym razem Felix aż się zakrztusił ze śmiechu.
- A jak myślisz, ile ja mam lat?
- Czas płynie inaczej dla mężczyzn! - krzyknęła, po czym na serio się rozpłakała.
- Och, popełniłam straszny błąd! - załkała. - Nie chciałam wstępować do Kolegium!
Nie chcę być czarodziejką!
- Szszsz, szszsz - próbował ją uciszyć Felix, ujmując jej dłonie w swoje ręce. -
Obudzisz cały statek.
Jęknął, wyobraziwszy sobie Maxa odnajdującego ich w tej krepującej sytuacji.
- Proszę, Fraulein, uspokój się.
Stłumiła łkanie, zasłaniając twarz rękami, po czym osunęła się ciężko na jego pierś,
kładąc mu głowę na ramieniu. Trzymał ją w objęciach, głaszcząc po włosach i cały czas
powtarzał sobie, że robi to tylko po to, aby ją uspokoić i pocieszyć, a nie w żadnych
romantycznych celach. Ale kiedy jej dłonie objęły jego tors i przytuliła się mocniej do niego,
poczuł wbrew sobie wzbierające pożądanie.
Zwalczył to uczucie i odepchnął ją, ale po chwili przywarła do niego z powrotem.
- Nie odtrącaj mnie, Herr Jaeger - zamruczała mu do ucha. - Pozwól mi żyć, błagam
cię.
- Fraulein, Claudio - odparł, próbując się wyswobodzić. - Myślę, że przesadzasz,
odmalowując swoje położenie w tak czarnych barwach. Trzydziestka, nawet dla kobiety, to
nie...
Jej usta odnalazły jego wargi, a potem język. Odwzajemnił pocałunek, zanim
przypomniał sobie, że nie powinien tego robić.
- Claudio, proszę - powiedział, odrywając się wreszcie od niej.
Nie powinien był na to pozwolić. Kochał Ulrykę. Jej wspomnienie było wciąż świeże
w jego sercu. Wątpił, żeby kiedykolwiek miało zblednąć. Nie chciał nikogo innego oprócz
niej. A kiedy nie mógł jej mieć, nie będzie miał nikogo. Zbezczeszczenie wspomnienia ich
miłości jakimś błahym zwierzęcym aktem byłoby świętokradztwem.
Dłonie Claudii przesunęły się wzdłuż jego piersi w stronę nóg, podczas gdy cały czas
okrywała jego szyję pocałunkami. Zadrżał. Z drugiej strony, co prawda, to prawda, w tym
świecie pełnym bólu i problemów, człowiek musiał korzystać z przyjemnych chwil, kiedy mu
się trafiały. Znów usłyszał w głowie słowa Ulryki: „Musimy znaleźć szczęście pośród nam
podobnych". Wciąż nie był pewien, czy będzie mógł znaleźć szczęście, ale chyba był na
całkiem dobrej drodze do odnalezienia ukojenia.
Z westchnieniem i cichymi przeprosinami pod adresem Ulryki, gdziekolwiek teraz
była, pochylił się nad Claudią i złożył na jej ustach długi, głęboki pocałunek. Czarodziejka
jęknęła i przytuliła się mocniej do niego. Ściągnął przez głowę swoją nocną koszulę i
przycisnął usta do jej szyi, całując i pieszcząc ją czule. Drżała i pojękiwała cicho pod jego
dotykiem. Felix uśmiechnął się pod nosem. Minęło trochę czasu, ale jak widać nie zapomniał,
jak to się robi. Przyparł ją do łóżka, po czym zaczął całować jej dekolt i zsuwać się niżej
pomiędzy piersiami. Zawyła i wpiła się w niego, dygocząc jak w gorączce.
- Tutaj! - krzyknęła. - Tutaj!
Na Taala i Rhyę, pomyślał Felix, schodząc jeszcze niżej. Nic dziwnego, że dziewczyna
żałuje wstąpienia do kolegium, ma przecież temperament jak kotka w rui.
- Tutaj! - wrzasnęła czarodziejka, po czym wyskoczyła z łóżka, bodąc go w pośpiechu
kolanami w pierś.
- Claudio, co...? - chciał zapytać, ale słowa uwięzły mu w gardle.
Dziewczyna stała pośrodku maleńkiej kajuty z rozłożonymi szeroko rękoma, a gałki
oczne kręciły się jej szaleńczo w oczodołach. Trzęsła się, jakby miotał nią potężny wiatr.
- Tutaj! - krzyknęła. - Tutaj znajduje się źródło moich wizji! Czuję to! Tutaj narodzi
się zagłada Marienburga!
Felix usłyszał głuchy odgłos kroków i pytające głosy towarzyszy podróży, rozlegające
się za ścianą. Wyskoczył z łóżka i chwycił szatę czarodziejki z podłogi tam, gdzie ją upuściła.
Musiał ją szybko ubrać i odprowadzić do kabiny. Było to jednak niemożliwe. Wciąż stała z
wyciągniętymi ramionami, napięta jak cięciwa łuku i nie mógł jednocześnie trafić oboma
rękawami w jej ręce.
- Tutaj! - zawodziła mu do ucha, gdy starał się szatą przykryć jej nagość. - Tutaj
znajdziemy zagładę Altdorfu!
W tej właśnie pozie zastali ich pozostali pasażerowie, gdy z hukiem otworzyły się
drzwi. Stali w nich Max, Aethenir, kapitan Breda, Gotrek, a także zbieranina szermierzy,
marynarzy i elfów. Wszyscy wpatrywali się w Felixa i Claudię, nagich i szamoczących się
bezładnie pośrodku pokoju, podczas gdy szata czarodziejki po raz kolejny z szelestem opadła
na podłogę.
- Nie możesz robić tego trochę ciszej, człeczyno? - mruknął Gotrek. - Niektórzy z nas
chcieliby trochę pospać.
7
Aethenir krzyknął.
Gotrek przeklął.
Claudia utkwiła martwe spojrzenie w wodnej lawinie. Felix odwrócił się w jej stronę i
zaczął krzyczeć prosto do ucha:
- Czarodziejko! Podnieś nas! Zabierz nas do góry!
Zdawało się jednak, że Claudia go nie słyszy. Olbrzymie fale uderzyły w miasto,
burząc budynki i przewracając wieże stojące im na drodze, a płytka woda pokrywająca ulice
zaczęła się podnosić w zawrotnym tempie.
- Z powrotem do skarbca! - wychrypiał Gotrek.
- Z powrotem do skarbca?! - krzyknął Felix. - Ależ to samobójstwo!
Zabójca chyba postradał zmysły! Przecież zostaną uwięzieni pod wodą! Z pewnością
zginą!
Gotrek już przeciskał się z powrotem przez wąską szczelinę w drzwiach.
- To jedyna rzecz, która nie jest samobójstwem! - odkrzyknął.
- Za nim! - zawołał Max i zaczął przeciskać się do środka wraz z Aethenirem i jego
eskortą.
Felix razem z elfem, który pomagał mu podtrzymywać Claudię, wepchnęli ją do
środka tak szybko, jak potrafili, ale wciąż poruszali się zbyt wolno. Woda zalewająca ulice
zaczęła już wdzierać się do pałacu. Czarodziejce w tym tempie nigdy nie uda się dotrzeć do
komnaty przed zabójczą falą, tak samo jak im. Z przekleństwem na ustach, Felix podniósł
Claudię i zarzucił ją sobie na zdrowe ramię, po czym puścił się biegiem przez hol wejściowy,
próbując dotrzymać kroku pozostałym. Ból był tak wielki, że z trudem był go w stanie
wytrzymać.
- Dziękuję, Felixie - powiedział Max, a następnie odwrócił się i wyciągnął dłonie w
kierunku pałacowych wrót.
Zbiegając po schodach, Felix usłyszał, że drzwi zatrzaskują się z hukiem. To i tak bez
znaczenia, pomyślał. Nawet, jeżeli wrota wytrzymają napór wody, to w pałacu pełno było
powybijanych okien. W chwili, gdy Max go dogonił, ryk napierającej wodnej masy zagłuszył
każdy inny dźwięk. Drużyna pędziła po schodach na złamanie karku, ślizgając się po
zabłoconych stopniach i kurczowo podtrzymując ścian, a woda napierała na nich od tyłu i
zalewała z sufitu.
W tej samej chwili, gdy dotarli na dół, z odgłosem jakby kończył się świat,
niewiarygodnie silne uderzenie wodnej masy wstrząsnęło pałacem w posadach i zwaliło ich z
nóg, powodując przy tym, że olbrzymie kamienne bloki zaczęły odrywać się od sklepienia i
spadać pomiędzy nich. Felix wylądował na Claudii. Jego ramię rwało okropnym bólem, a w
uszach dzwoniło olbrzymie ciśnienie wody, która zamknęła się nad ich głowami.
Wir przestał istnieć.
Gotrek podniósł się z sięgającej do kolan wody i, obserwując odpadające z sufitu
odłamki kamienia oraz kłęby kurzu, ryknął:
- W nogi!
Felix poderwał się i pociągnął Claudię za sobą, ponownie zarzucając ją sobie na ramię.
Z trudem przebył długość korytarza w ślad za Zabójcą. Był oszołomiony bólem i zataczał się
niczym pijany. Za jego plecami dał się słyszeć ogłuszający ryk. Czyżby to był koniec
pałacowych wrót? Nie miał odwagi obejrzeć się za siebie.
Po kilku trwających wieczność sekundach Felix pokonał trzy stopnie wiodące do drzwi
do komnaty i wraz z Claudią przecisnął się przez na wpół uchylone wrota. Wokół
podwyższonego progu zbierała się woda, tworząc kałużę, podtapiającą najbliżej leżące
skarby.
- Na bok! - krzyknął Gotrek.
Elfy i ludzie rozpłaszczyli się na prawej ścianie. Felix miał zamiar zrobić to samo, ale
potknął się o ciało martwego elfa i ponownie upuścił Claudię. Ból spowodowany upadkiem
nieomal pozbawił go przytomności. Starał się podnieść, ale za mocno kręciło mu się w
głowie. Silne palce Zabójcy chwyciły go więc za kołnierz i przeciągnęły po podłodze. Rion
pomagał Claudii. Całe pomieszczenie trzęsło się przeraźliwie.
Gdy Zabójca odciągał go na bok, Felix zerknął w stronę drzwi do komnaty. Spieniona
ściana wody spadała po schodach w stronę skarbca szybciej niż stado galopujących koni. To
koniec, pomyślał, kuląc się na ten widok. Jesteśmy martwi.
Ale w tej samej chwili, w której był przekonany, że morze wedrze się do komnaty i z
całą siłą roztrzaska ich o ściany skarbca, a następnie na wieki pogrzebie na swoim dnie, drzwi
zatrzasnęły się z ogłuszającym hukiem, zamknięte przez napór wody i zaległa cisza.
Elfy i ludzie w zdumieniu wpatrywali się w drzwi komnaty. A jednak wytrzymały.
Gotrek wyglądał na zadowolonego z siebie.
- My... My żyjemy - powiedział po chwili Aethenir, ale bez większego przekonania w
głosie.
- Dobrze pomyślane, Zabójco - pochwalił go Max.
- Krasnoludzka robota - mruknął Gotrek skinąwszy głową w stronę drzwi. - Jedyne
drzwi w tym elfim szałasie, co do których mogłem mieć pewność, że wytrzymają.
Aethenir prychnął.
- To wszystko bardzo piękne, krasnoludzie, ale jesteśmy teraz uwięzieni na dnie
morza. W jaki sposób mam wywiązać się z mojej przysięgi wobec Riona i zadośćuczynić za
me zbrodnie, jeżeli zginiemy tutaj wszyscy z braku powietrza.
- Nie z braku powietrza, mój panie - wtrącił się Rion, spoglądając w stronę drzwi. -
Utopimy się.
Na te słowa wszyscy się odwrócili. Drzwi trzymały świetnie, ale ze szczeliny między
nimi a framugą tryskał strumyk wody, powiększający kałużę na podłodze.
- Shallyo, zlituj się nad nami - jęknęła Claudia, wpatrując się w wodę pustymi oczami.
- Pogorszyłeś jeszcze naszą sytuację. Mogliśmy być już martwi. Teraz musimy czekać na
śmierć.
Gotrek sarknął.
- Możecie tu sobie wszyscy umierać, jeśli taka wasza wola, ale to nie będzie moja
zagłada. Mam zamiar się stąd wydostać.
- W jaki sposób? - zapytał Aethenir głosem podszytym paniką.
- Wciąż się nad tym zastanawiam - odpowiedział Zabójca, po czym usiadł na jednej ze
skrzyń ze skarbami i zaczął w zamyśleniu rozglądać się po komnacie.
Felix podążył wzrokiem za jego spojrzeniem. Do tej pory był zbyt zajęty walką lub
ucieczką, żeby dokładniej przyjrzeć się pomieszczeniu. Mimo że druchii uczyniły w nim
wiele zniszczeń podczas poszukiwania harfy, nadal było to miejsce pełne niezaprzeczalnego
piękna. Pod zwieszającymi się z sufitu przepięknymi kandelabrami znajdowały się równe
stosy skrzyń ze skarbami, szeregi posągów wykutych z marmuru, alabastru i obsydianu,
wysadzane drogimi kamieniami zbroje, mistrzowskiej roboty miecze, włócznie i topory - tak
delikatne i wyrafinowane, że niemożliwym wydawało się użycie ich na polu bitwy. Oprócz
tego obrazy, dywany, złoty tron z ciemnoniebieskim baldachimem, a w jednym z rogów
pozłacany rydwan wojenny - a wszystko tak jasne, czyste i nietknięte zębem czasu, jak gdyby
drzwi do skarbca zamknięto wczoraj, a nie cztery tysiące lat temu. Bez wątpienia działała tu
jakaś elfia magia. Aethenir podniósł ręce w geście irytacji.
- On wciąż się nad tym zastanawia?! Ściągnąłeś nas tutaj, nie mając żadnego planu?
- Wolałbyś raczej zostać na górze? - warknął Gotrek.
- Wolałbym, żebyś poczekał na nas i pomyślał razem z nami o jakiejś strategii, zanim
wdałeś się bez namysłu w walkę z druchii, krasnoludzie - odciął się Aethenir.
- Szlachetny elfie, proszę - wtrącił się Felix, starając się przemawiać głosem rozsądku,
aby samemu nie wpaść w panikę. - Co się stało, to się nie odstanie. Czy znasz może jakieś
czary, które mogłyby nam pomóc? Czy mógłbyś sprawić, że będziemy w stanie oddychać pod
wodą? Czy umiesz stworzyć bańkę powietrza?
Aethenir zamrugał oczami.
- Ja... Nie potrafię żadnej z tych rzeczy. Moich kilka umiejętności, jak wspomniałem
wcześniej, ogranicza się do leczenia i przepowiadania przyszłości.
Felix odwrócił się do Maxa.
- Maxie?
Czarodziej potrząsnął przecząco głową.
- Takie czary istnieją, ale nie leżą w kompetencji mojego kolegium.
Felix utkwił spojrzenie w Claudii.
- Fraulein Pallenberger? Potrafisz, pani, wyczarować wiatr. Czy umiesz również
stworzyć powietrze?
Dziewczyna ze smutkiem pokręciła głową.
- Potrzebuję powietrza, żeby zamienić je w wiatr. Nie potrafię go stworzyć z niczego.
Felix posmutniał. Żadnego magicznego sposobu na stworzenie powietrza. Byli
zgubieni. Nawet jeśli uda im się wydostać z zamkniętej komnaty, powietrza w płucach nie
wystarczy im na pokonanie odległości dzielącej ich od powierzchni wody. Przeklęta magia i
przeklęci wszyscy czarodzieje! Wszystko, do czego są zdolni, to zabijanie i przewidywanie
nieszczęść. Nigdy nic przydatnego.
- Ha! - odezwał się nagle Gotrek, wstając.
Wszyscy, łącznie z zachowującym stoicki spokój Rionem, odwrócili się w stronę
krasnoluda z nadzieją w oczach.
Gotrek mijając ich, ruszył w stronę zgromadzonych w komnacie skarbów.
- Zgromadźcie w jednym miejscu dziewięć największych drewnianych skrzyń na
skarby, największy dywan, tyle liny, ile zdołacie znaleźć i łańcuchy z tych kandelabrów.
Wszyscy gapili się na niego w osłupieniu.
- Ale, Zabójco - powiedział Max, rozpaczliwie starając się zachować resztki spokoju. -
Co masz zamiar zrobić? Jak wydostaniesz nas na powierzchnię?
- Po prostu zróbcie to! - rzucił Gotrek, odwracając do góry nogami jedną ze skrzyń na
skarby o rozmiarach wanny, jakich używają zamożne kurtyzany i rozrzucając dookoła złoto i
kosztowności. - Nie mamy dużo czasu.
*
W chwili, gdy Felix, Rion i jego elfy zgromadzili pośrodku pomieszczenia dziewięć
największych skrzyń, jakie udało im się znaleźć, woda sięgała im już po kostki. Gotrek zajął
się łańcuchami, przecinając po prostu liny, za pomocą których kandelabry były opuszczane i
podciągane. Dzieła sztuki rozprysły się z hukiem na podłodze i wszędzie dokoła poleciały
odłamki srebra i szkła. Aethenir patrzył na to z ciężkim sercem, tak samo jak na setki
bezcennych, zaginionych skarbów walających się po podłodze, ale akt wandalizmu był
kontynuowany.
Podczas gdy Felix, Gotrek i elfy pracowali, Aethenir i Max wzywali ich pojedynczo do
siebie i robili użytek ze sztuki leczenia. Felix musiał zagryźć skórzany knebel, gdy Max parą
szczypiec wyciągał z rany zadanej przez szermierza druchii strzępy tkaniny i kółka z
kolczugi. Operacji towarzyszyły czary oczyszczania. Następnie podszedł do niego Aethenir, i
mimo że Felix zdążył sobie do tej pory wyrobić zdanie, że elfowi powinno się skręcić kark
przy najbliższej nadarzającej się okazji, to teraz musiał przyznać, że uczony w końcu do
czegoś się przydał. Ze zdumieniem obserwował, jak długie, smukłe palce Aethenira kreślą
nad raną jakieś wzory, zdając się ją zszywać, nawet jej nie dotykając. Skóra wokół nacięcia
promieniała wewnętrznym blaskiem, a rana zaczęła się zasklepiać, potem stopniowo
zmniejszać, aż wreszcie wszystkim, co po niej pozostało, była różowawa blizna i ból.
- Ręka będzie wciąż słaba - powiedział Wysoki Elf, gdy skończył zaklęcie. - Musisz ją
oszczędzać przez kilka dni.
Felix rozejrzał się dookoła i stwierdził:
- Nie wiem, czy będę miał taką możliwość, szlachetny elfie.
Jednakowoż zrobił, co w jego mocy, aby nie nadwerężać rany - pozostawił większość
dźwigania ciężkich przedmiotów Gotrekowi i elfom, podczas gdy sam skupił się na ściąganiu
i zwijaniu zakończonych złotymi frędzlami lin z baldachimu rozpostartego nad tronem. Elfy
odcinały sznury i skórzane pasy zwisające z bojowego rydwanu. Claudia, powoli dochodząc
do siebie po mentalnym ataku czarownicy druchii, usiadła ze skrzyżowanymi nogami na
jednej ze skrzyń i zabrała się za rozwiązywanie lin, które przywiązywały starożytne sztandary
bojowe do drzewc. Max przeszukiwał komnatę i odkrył największy dywan zwinięty w
prawym kącie komnaty, ale zanim go znaleźli, materiał był już na wpół przesiąknięty wodą i
aby go przenieść, potrzebny był Gotrek, Felix i elfy Riona. Felixowi kręciło się w głowie przy
każdym kroku, a ramię bolało, jakby miarowo uderzano w nie młotem.
Kiedy wszystkie przedmioty znalazły się zebrane w jednym miejscu, Gotrek położył
trzy zakończone złotymi frędzlami liny równolegle wobec siebie na podłodze obok drzwi.
Dzieliła je od siebie odległość długiego kroku. Tak naprawdę liny unosiły się na powierzchni
wody, ale ponieważ nie pozostało już żadne suche miejsce, żeby je położyć, musieli się tym
zadowolić. Następnie krasnolud toporem odciął wieka od skrzyń i ułożył skrzynie do góry
nogami na linach w trzech rzędach po trzy, ściskając je tak mocno jak to było możliwe i
ustawiając je jak najbliżej drzwi. Podskakiwały i zderzały się ze sobą, unosząc się na
powierzchni. Gotrek przybił końce lin do boków każdej ze skrzyń za pomocą wydobytych ze
złotego tronu gwoździ o złotych główkach.
- A teraz rozwińcie dywan na skrzyniach - wydał polecenie Gotrek.
Felix, Rion i elfi wojownicy uczynili, co powiedział, naciągając i przesuwając ciężki
dywan, aż materiał całkowicie pokrył skrzynie. Felix wciąż nie był pewien, do czego Gotrek
zmierzał z tym wszystkim, ale przynajmniej mieli zajęcie, które odciągało jego myśli od
perspektywy nieuchronnie zbliżającego się utonięcia.
- A teraz łańcuchy.
Gotrek podniósł koniec jednego z łańcuchów i owinął go wokół konstrukcji ze skrzyń.
Felix chwycił za drugi koniec i pociągnął w swoją stronę. Napięli owinięty łańcuch bardzo
mocno i stanęli po tej samej stronie konstrukcji z prawie metrem wolnego łańcucha w rękach.
Elfy uczyniły to samo z drugim łańcuchem.
- Owińcie dywan tak ciasno wokół skrzyń, jak to tylko możliwe, a ja będę ciągnął -
powiedział Gotrek, chwytając za oba końce jednego z łańcuchów.
Reszta drużyny podeszła do skrzyń, naciągając i wygładzając dywan na krawędziach,
tak jakby starali się pościelić olbrzymie łóżko. W tym samym czasie Gotrek pociągnął za
końce łańcucha, naprężając go do granic wytrzymałości.
- Wydaje mi się, że wiem, do czego zmierzasz, Zabójco - odezwał się wówczas Max. -
Drewniane skrzynie uniosą się na powierzchni wody i utrzymają powietrze. Związanie ich
razem, sprawi, że i my się nie pogubimy, a przy okazji zabezpieczy nas przed tym, gdyby
jedna ze skrzyń miała się wywrócić i wypuścić powietrze.
- Aye - mruknął Gotrek, ciągnąc mocno. - A liny pod spodem są po to, żebyśmy się
mieli czego trzymać.
- Wyjaśnij mi jednak jedną rzecz - wtrącił się Aethenir.
- Nawet jeśli ten dziwaczny wynalazek zadziała, nigdy przecież nie uda nam się
wydostać z komnat. Na te drzwi napierają setki tysięcy ton wody! Gotrek odchrząknął
lekceważąco.
- I ty nazywasz siebie uczonym. Kiedy pomieszczenie wypełni się wodą, ciśnienie się
wyrówna.
- Kiedy pomieszczenie wypełni się wodą, utoniemy! - krzyknął Aethenir.
Gotrek nie zaszczycił go już ani jednym zdaniem, chociaż Felix miał nadzieję, że to
zrobi, ponieważ sam był żywotnie zainteresowany odpowiedzią.
Kiedy dywan i pierwszy łańcuch przylegały już ciasno do ścian skrzyń, Gotrek
przełożył przez jeden koniec łańcucha ozdobny łuk krasnoludzkiej roboty, a przez drugi jakiś
kołek i obracając je wokół własnej osi, napiął łańcuch jeszcze odrobinę bardziej. Kiedy ten
był już tak naprężony, że Felix bał się, że zaraz pęknie, Gotrek unieruchomił go za pomocą
skórzanych lejców z rydwanu i powtórzył całą operację z drugim łańcuchem i kolejnym
łukiem. Kończąc, musiał już obracać majdan łuku pod wodą, która wypełniała pomieszczenie
na głębokość kilkunastu centymetrów i powodowała, że dziewięć skrzyń dryfowało pośrodku
pomieszczenia niczym tratwa.
Max patrzył na nią, wyraźnie zaniepokojony.
- Zabójco, przewiduję pewien problem. Gdy poziom wody się podniesie, skrzynie
również. Sklepienie w tym pomieszczeniu znajduje się jednak powyżej szczytu drzwi do
komnaty. Zostaniemy przyparci do sufitu. Jak się stąd wydostaniemy?
Gotrek nie odpowiedział, tylko podszedł do najbliższej skrzyni wypełnionej po brzegi
skarbami. Podniósł ją, jakby nic nie ważyła, po czym podszedł z nią do krawędzi tratwy i
położył na jednym z rogów. Tratwa tym rogiem zanurzyła się głębiej w wodzie.
- Acha! - ożywił się Max. - Doskonały pomysł!
- Rozmieśćcie je równomiernie - powiedział Gotrek. - Tratwa musi być nieco cięższa
niż powietrze i drewno.
- Jak wymyśliłeś coś takiego, krasnoludzie? - zapytał Aethenir, potrząsając w
zdumieniu głową, gdy wraz z Rionem i jego elfami podnosili jedną ze skrzyń i z trudem
przenosili ją w stronę tratwy.
- Krasnoludy są praktyczną rasą - odpowiedział. - Patrzymy na ziemię. Nie w niebo.
- Może dlatego tak rzadko wznosicie się na wyżyny - zażartował złośliwie Wysoki Elf.
- Rzadko również się topimy - odpowiedział sucho Gotrek.
Felix podrapał się po głowie, wciąż nie do końca rozumiejąc, o co chodzi.
- Rozumiem, że kiedy woda się podniesie, będziemy się unosić, siedząc w innych
skrzyniach, ale jak później dostaniemy się pod tratwę? Nie wiem, czy umiem tak głęboko
zanurkować i szczerze wątpię, żeby potrafiła to Fraulein Pallenberger.
- Nigdy wcześniej nie pływałam - odezwała się Claudia cichutko.
Gotrek wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym wskazał w stronę rzędów
przepięknych odświętnych zbroi stojących wzdłuż lewej ściany.
- Założymy te zbroje, żeby nas dociążyły - powiedział. - Ale powinniście położyć
wasze własne zbroje na górze tratwy, bo inaczej będziecie za ciężcy, żeby unosić się w
wodzie.
Felix zaczął się pozbywać elementów zbroi i rzucać je na tratwę, oszołomiony zmianą,
jaka zaszła w Zabójcy. Jeszcze dwa tygodnie temu zalewał się w trupa w Trzech Dzwonach,
niezdolny do tego, żeby sklecić razem trzy słowa, a teraz rozwiązywał inżynieryjne problemy
i wpadł na pomysł ocalenia ich wszystkich, jaki Felixowi nigdy nie przyszedłby do głowy.
Cóż za niesamowita przemiana.
*
Najtrudniejsze do zniesienia okazało się czekanie. Po skończonej pracy, nie pozostało
już nic do roboty, jak tylko obserwować podnoszący się poziom wody. Siedzieli wewnątrz
pustych skrzyń po skarbach, podnosząc się powoli wraz z poziomem wody, godzina za
godziną, centymetr po centymetrze, z przytroczonymi do pasów elfimi zbrojami, które
nakazał im zabrać Gotrek, aby mogli ich się łatwo pozbyć w odpowiedniej chwili.
- Co wiesz o tej Harfie Zagłady, lordzie Aethenirze? - zagadnął w pewnym momencie
Max. Jego głos brzmiał dziwnie, odbijając się echem w małej, zamkniętej przestrzeni.
Aethenir speszył się na wzmiankę o przedmiocie.
- Nic ponad to, co powiedziała Belryeth - odparł. - Wydaje mi się, że mogłem się
natknąć na tę nazwę w jakichś starożytnych tekstach, ale nic więcej sobie nie przypominam.
Podczas pierwszego najazdu Chaosu powstało wiele broni stworzonych w akcie desperacji,
które później uznano za zbyt niebezpieczne, aby ich używać i przy tym zbyt niebezpieczne,
aby je zniszczyć.
Rozejrzał się po zatopionym pokoju.
- Dlatego też chowano je i często o nich zapominano - westchnął. - Można by
powiedzieć, że ta harfa była podwójnie strzeżona, przez wrota do komnaty i przez morskie
odmęty.
- Tak - stwierdził zgryźliwie Rion. - Można by powiedzieć.
Aethenir zawstydzony zwiesił głowę.
Po tej wymianie zmian, konwersacja zamarła i wszyscy po prostu gapili się w ściany,
ponurzy i cisi. Woda z głębin morskich wypełniała komnatę i w miejscu, w którym od
początku było chłodno, teraz zrobiło się lodowato. Wszyscy trzęśli się z zimna i obejmowali
ramionami, aby się trochę ogrzać. Tylko Gotrek, mimo że bez koszuli, znosił okoliczności z
niewzruszonym spokojem.
Kiedy zdawało się, że już dłużej nie wytrzymają, Max rzucił zaklęcie, tworząc kulę
światła, która przy tym wydzielała miłe ciepło. Niestety dało to tyle, co nic.
Wreszcie poziom wody podniósł się ponad szczyt drzwi, po czym tempo wypełniania
się komnaty wodą jeszcze bardziej zmalało. Gotrek dalej kazał im czekać, powtarzając, że
ciśnienie musi się zupełnie wyrównać, inaczej drzwi nie puszczą. Teraz, gdy powietrze
przestało uciekać przez szczelinę, którą woda dostawała się do środka, powietrze zgęstniało i
Felix czuł jak ciśnienie napiera na jego bębenki w uszach oraz ściska płuca. Chwilę później
miał wrażenie, że zaraz wypadną mu oczy. Głowa bolała go straszliwie. Rozejrzał się dokoła,
pozostali cierpieli chyba na podobne dolegliwości. Aethenir dostał krwotoku z nosa, który
trudno było zatamować.
Wreszcie, po godzinie, podczas której w skroniach Felixa krew dudniła jak orczy
bęben bojowy i musieli się skryć wewnątrz skrzyń, gdyż inaczej uderzyliby głowami w
rzeźbione belki sufitu, Gotrek skinął głową, dając znak.
- Dobrze - powiedział. - Teraz do wody. Kiedy dosięgnięcie podłogi, unieście tratwę
nad głowami i oprzyjcie ją na ramionach. Idźcie do przodu i napierajcie skrzyniami na drzwi.
Kiedy wydostaniemy się z pałacu, odrzućcie zbroje. Ściągnę trochę skarbów z góry, żeby
tratwa zaczęła dryfować ku powierzchni.
Rozejrzał się dokoła.
- Gotowi?
Wszyscy pokiwali głowami, chociaż nikt nie sprawiał wrażenia szczególnie
przygotowanego na to, co miało się wydarzyć.
- No to w drogę - rzucił Gotrek i biorąc głęboki wdech, przechylił się na bok, wypadł
ze skrzyni i poszedł pod wodę jak kamień.
Rion i jego wojownicy natychmiast poszli za jego przykładem, ale Felix, Claudia, Max
i Aethenir zawahali się przez chwilę, patrząc po sobie z nieszczęśliwym wyrazem twarzy,
potem jednak wzięli głęboki oddech, obrócili skrzynie i runęli do lodowatej wody.
Zanurzenie się w wodzie o tej temperaturze było porównywalne z wrażeniem
uderzenia w głowę. Felix zwalczył silną potrzebę wypłynięcia z powrotem na powierzchnię.
Otworzył oczy. Magiczna kula światła stworzona przez Maxa świeciła równie dobrze pod
wodą i wypełniała zatopioną komnatę niesamowitym, zielonkawym światłem. Zawieszone w
wodzie skalne okruchy i drobne morskie żyjątka migotały niczym gwiezdny pył. Gotrek już
był na podłodze, a elfy w zwolnionym tempie jak ze snu lądowały obok niego. Schodząc w
dół, Felix ujrzał Maxa, Claudię i Aethenira. Ich szaty pęczniały i falowały wokół nich jak
żywe kwiaty. Po chwili oni również znaleźli się na podłodze i poruszając się nienaturalnym
krokiem, ruszyli, odbijając się od dna, w stronę załadowanej skarbami tratwy, która unosiła
się mniej więcej na wysokości kolan.
Felix dotknął posadzki mniej więcej sekundę później, a jego powolne lądowanie
wzbudziło chmurę szlamu. Płuca gwałtownie domagały się powietrza, a ciśnienie miażdżyło
klatkę piersiową jak żelazne imadło. Odbił się w stronę tratwy i chwycił za krawędź.
Zatrzymała go dłoń Gotreka, więc spojrzał na krasnoluda pytająco.
Zabójca uniósł dłoń i rozejrzał się dokoła, a kiedy poczuł na sobie spojrzenia całej
drużyny, bezgłośnie nakazał im, aby podważyli tratwę wszyscy jednocześnie. Konstrukcja,
której na suchym lądzie nawet Gotrek nie byłby w stanie podnieść w pojedynkę, poddała się z
łatwością i unieśli ją ponad głowami, a następnie opuścili ją powoli w taki sposób, że każde z
nich znajdowało się pod jedną z odwróconych do góry nogami skrzyń. Felix, Gotrek i Rion w
pierwszym rzędzie, Aethenir i dwa pozostałe elfy w drugim, a Max i Claudia w narożnych
skrzyniach ostatniego rzędu.
Felix miał wrażenie, że krew z całego ciała zgromadziła mu się w gardle i zaraz
wydostanie się stamtąd gwałtowną falą. Przed oczami tańczyły mu czarne plamy. Z wielką
ulgą przywitał więc moment, w którym pociągnęli za przeciągnięte pod spodem liny i
obniżyli dziwną konstrukcję nad swoimi głowami. Wynurzywszy głowę ponad powierzchnię,
Felix zaczął łapać powietrze haustami, po czym opanował się nieco, gdy zdał sobie sprawę,
jak ciasno mu w takiej skrzyni. Mimo że skrzynia mogła uratować życie, to jej wnętrze było
przerażająco małe. Czuł się w niej bardziej zamknięty, niż kiedy woda przyciskała ich do
sufitu komnaty. Miał nadzieję, że nikt inny nie cierpiał na klaustrofobię.
Od strony, gdzie znajdował się Gotrek, rozległ się głośny stukot i Felix ruszył do
przodu. Spojrzał w dół i zobaczył, że Rion robi to samo, podczas gdy krótkie nogi Gotreka
bezużytecznie młóciły wodę nad podłogą. Przez grube drewno słyszał stłumione
krasnoludzkie klątwy.
Jeszcze jeden krok i tratwa uderzyła głucho w lewe skrzydło drzwi do komnaty. Felix
oparł dłonie o przód skrzyni i popchnął z całej siły. Stopy skrobały podłogę i ślizgały się,
próbując znaleźć oparcie na śliskiej marmurowej nawierzchni. W wodzie widział, że Rion ma
podobny problem. Skrzynie zaskrzypiały, gdy reszta drużyny również dodała swoje siły do
nacisku.
Drzwi ani drgnęły. Felix napiął się mocniej. Wciąż nic. Poczuł, że zaraz spanikuje.
Usłyszał z prawej kolejne przekleństwo, a potem gwałtowny plusk. Spojrzał znowu w dół i
ujrzał Gotreka, już poza skrzynią, napierającego na drzwi obiema rękami. Dalej nic się nie
działo i Felix czuł, że ogarnia go coraz większe przerażenie. Czy drzwi zablokowały się, gdy
zamknęła je woda? Czy ciśnienie wciąż było niewyrównane? Być może wrota były po prostu
zbyt ciężkie, żeby je poruszyć bez użycia magii?
Wtem Felix dostrzegł, że drzwi drgnęły i z bolesną powolnością zaczęły przesuwać się
do przodu. Wypuścił powietrze, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak długo wstrzymywał je
w płucach. Wydech odbił się głośnym echem we wnętrzu pustej skrzyni. Naparł ze zdwojoną
siłą. Powoli, ale potem coraz szybciej, drzwi zaczęły się uchylać. Gotrek wykonał ostateczne
pchnięcie, po czym wskoczył z powrotem do swej skrzyni i Felix usłyszał ciężki oddech
dobiegający zza drewnianej ścianki.
Drzwi otworzyły się na oścież, z głuchym odgłosem pokonując opór wody. Byli wolni.
Tratwa siłą rozpędu ruszyła do przodu, przeciągając ich w mgnieniu oka przez hol w stronę
łukowatego sklepienia korytarza. Udało im się zwolnić, zanim dotarli do schodów. Następnie
zaczęli się wspinać. Po pokonaniu kilku stopni, Felix zauważył, że przód tratwy zaczyna
podnosić się ku górze. Było to naturalne, ponieważ znajdowali się na szczycie schodów, ale
przy tym niebezpieczne, bo słyszeli spadające znad ich głów skarby i widzieli bąbelki
powietrza uciekające przez unoszącą się krawędź skrzyni.
Usłyszał dobiegające ze skrzyni Gotreka kolejne przekleństwo, po czym gniewne
plaśnięcie.
- Przykucnij, człeczyno! - dobiegł go stłumiony głos Gotreka. - Czołgaj się! Przekaż to
elfowi!
Felix zastukał w lewą ściankę skrzyni.
- Przykucnij! - krzyknął. - Czołgaj się!
Następnie pociągnął za linę przeciągniętą pod konstrukcją. Ku jego uldze, elf uczynił
to samo i krawędź tratwy zaczęła powoli opadać, aż poziom znowu się wyrównał. Felix,
Gotrek i elf na nowo podjęli wędrówkę w górę schodów, jak żółwie dzielące tę samą skorupę.
Gdy dotarli na pierwszy poziom, Felix ostrożnie znowu się wyprostował. Na szczęście
zarówno schody jak i podesty były szerokie i duże, dlatego nie było żadnych problemów z
manewrowaniem tratwą, zanim zaczęli się wspinać wyżej.
Gdy dotarli do głównej komnaty, powietrze wewnątrz skrzyń było ciężkie, wilgotne i
bardzo rozrzedzone. Felix starał się powstrzymać paniczne bicie serca. Byłaby to naprawdę
ironia losu, gdyby po znalezieniu przez Gotreka tak wspaniałego sposobu ocalenia, udusił się
tuż przed wypłynięciem na powierzchnię.
Szybko przebyli hol wejściowy. Felix miał chwilowy atak paniki, gdy przypomniał
sobie, że Max zamknął za nimi pałacowe drzwi. Zanurkował i wynurzył się na zewnątrz
skrzyni, żeby spojrzeć, co znajduje się przed nimi. Nie musiał się jednak martwić. Wrota
leżały roztrzaskane w drzazgi na marmurowej posadzce, wyrwane z zawiasów przez wodę
wypełniającą pałac. Felix i pozostali przeszli po tym, co pozostało z drzwi i wyszli na
szerokie frontowe schody, gdzie Gotrek uderzył w skrzynie, dając znak, aby się zatrzymali.
- Odrzućcie zbroje! - krzyknął. - Przekaż dalej! Felix załomotał w ścianę skrzyni po
stronie elfa.
- Pozbądź się zbroi! Przekaż dalej!
Zanurzył dłoń w wodę i rozpiął pas, którym miał przymocowaną do brzucha
mistrzowskiej roboty elfią zbroję. Odrzucił ją daleko od siebie i poczuł, że uniósł się nieco w
górę.
Obok niego krótkie nogi Zabójcy znowu zniknęły z pola widzenia i usłyszał
dobiegające z zewnątrz głuche odgłosy uderzeń i trzasków. Spojrzał w górę, a następnie w
dół, gdy coś uderzyło w jego but. Jedna ze skrzyń wypełnionych skarbami zsuwała się ze
stopni, wzbudzając chmurę bąbelków i gubiąc po drodze swoją zawartość.
Głuchy odgłos dobiegający z tyłu tratwy dowodził, że Gotrek był na tyle sprytny, że
nie pozwoliłby jednej ze stron konstrukcji podnieść się wcześniej niż pozostałym.
A tratwa rzeczywiście zaczynała się wznosić. Felix był zbyt zajęty rozmyślaniem nad
tym, ile skarbów zostało bezpowrotnie straconych i z początku tego nie zauważył, ale po
chwili woda zamiast sięgać mu do piersi, dotykała już podbródka. Chwycił przeciągniętą pod
spodem linę i przyciągnął się do wnętrza skrzyni, podczas gdy jego stopy oderwały się
zupełnie od stopni. Po kolejnej sekundzie usłyszał plusk, gwałtowny wdech i odgłos
krztuszenia się dobiegający ze skrzyni Gotreka. Zabójca miał prawo być z siebie dumny.
Wszystko, co zaplanował, zdawało się świetnie sprawdzać w praktyce.
Felix starał się spojrzeć w dół na miasto znikające pod ich stopami, ale przez
pomarszczoną powierzchnię wody nie był w stanie niczego dostrzec, więc nabrał powietrza i
zanurzył głowę.
Poniżej rozciągał się widok na zaczarowany podwodny świat. To, co w bezlitosnych
promieniach słońca wyglądało na smutne, rozpadające się szczątki utraconej chwały, teraz, w
świetle rzucanym przez migoczącą kulę Maxa wydawało się przepięknym niebieskawym
snem o zrujnowanych wieżach i wijących się wodorostach wyższych niż cedry. Koralowce i
niesamowite podwodne rośliny, które pozbawione wody wyglądały na suche i poszarzałe,
teraz nabrały kolorów i blasku. Rośliny i zwierzęta rozświetlały cienie, promieniując swoim
własnym światłem. Było to miasto, które powinny zamieszkiwać syreny.
Felix wciągnął się z powrotem do wnętrza skrzyni, ciężko nabierając powietrza. Płuca
go paliły, a powietrze wewnątrz skrzyni nie dawało wielkiej ulgi. Czarne plamy przed oczami
nie zniknęły, a krew dudniła w kącikach ust, żądając ujścia.
Przywarł do liny, starając się oddychać tak płytko, jak to tylko było możliwe i modląc
się, aby tratwa zaczęła się wznosić szybciej. Jak głęboko pod powierzchnią wody znajdowało
się miasto? Pięćdziesiąt metrów? Sto? Dwieście? Nie miał pojęcia. Na tyle głęboko, że żaden
żeglarz wcześniej nie dostrzegł ani nawet nie podejrzewał istnienia w tym miejscu
zatopionych elfich wież.
Czarne plamy zaczęły zagęszczać mu się przed oczami. Czuł, że palce ogarnia
mrowienie. Nie wyczuwał liny w dłoniach i musiał cały czas na nią patrzeć, żeby mieć
pewność, że wciąż ją trzyma. Nagle poczuł gwałtowny przypływ nadziei. Woda dookoła nich
stawała się jaśniejsza, a magiczne światło Maxa bledsze. Musieli być już blisko powierzchni.
Mógł przecież jeszcze chwilę wytrzymać, powtarzając to sobie jak zaklęcie.
Wtem o jego nogi otarł się jakiś duży kształt. Z początku pomyślał, że to Gotrek z
jakiegoś powodu płynie w stronę tyłu tratwy, ale kiedy spojrzał w dół, ujrzał gruby szary
korpus i ostry ogon. Jego łaknącemu tlenu mózgowi zajęło chwilę, aby poskładać w całość
elementy układanki, ale po chwili dotarło do niego.
Rekin!
W momencie, w którym zdał sobie z tego sprawę, usłyszał z tyłu stłumiony krzyk.
Zanurzył głowę w wodzie i rozejrzał się. Za kopiącymi w wodę, zwisającymi ze skrzyni
kończynami jego towarzyszy rekin o rozmiarach szalupy na Dumie Skinstaad trzymał w
szczękach jednego z elfich wojowników i potrząsał nim gwałtownie we wszystkie strony.
Kończyny elfa zwisały bezwładnie jak u szmacianej lalki, a wokół ciała unosiła się chmura
czerwieni.
Felix sięgnął po miecz, w drugiej dłoni trzymając linę. Spojrzał w kierunku Gotreka.
Zabójca również był już w wodzie, przygotowując swój topór i płynąc w stronę rekina,
podczas gdy Rion i drugi elfi wojownik wyciągnęli miecze i otoczyli Aethenira. Max i
Claudia wyglądali jakby mieli ochotę schować się w swoich skrzyniach. Wtedy nagle Felix
dostrzegł za nimi coś, od czego serce stanęło mu w piersi. Z zamulonej, poprzecinanej
wieżami głębiny podnosiło się więcej cieni - cała grupa rekinów. Manannie uchowaj nas,
pomyślał. Już po nas.
Gotrek złapał rekina za ogon i zamachnął się toporem, zagłębiając go w
stalowoszarym boku drapieżnika. Krew trysnęła do wody, a rekin wzdrygnął się i odwrócił,
upuszczając okaleczoną ofiarę, aby stawić czoła nowemu zagrożeniu. Natarł na Gotreka,
rozdziawiwszy szczęki średnicy beczki na deszczówkę. Gotrek szaleńczo kopał w wodę,
starając się usunąć mu z drogi, ale potwór uderzył go pyskiem w brzuch, spychając na
odległość około dziesięciu metrów. Gdy zwierzę przemknęło obok, Felix ciął, ale
bezskutecznie. Ku swemu przerażeniu dostrzegł, że z jednej strony głowy rekina wyrasta
mniejszy rybi pysk z oczami i szczękami, a jego ostre jak igły zęby ściskają złote bransolety
na lewym nadgarstku Zabójcy. Czyżby nawet morze nie było wolne od piętna Chaosu?
Przez burzę czarnych plam przed oczami Felix obserwował Zabójcę spuszczającego
cios za ciosem na głowę olbrzymiej szarej bestii. Pozostałe rekiny były już na tyle blisko, że
Felix mógł dostrzec ich świdrujące oczy błyszczące w ciemnościach. Rion i ostatni z jego
elfów trzymali się blisko Aethenira, odwróceni w stronę napastników, podczas gdy ich
martwy towarzysz odpływał powoli w dół, ciągnąc za sobą czerwony tren krwi i biało-zieloną
połę płaszczą falującą z gracją dookoła niego. Część rekinów ruszyła za nim, ale większość
zmierzała w stronę drużyny.
Nagle Felix poczuł, że lina zwiotczała w jego dłoniach. Spojrzał w górę, przerażony.
Tratwa przestała się wznosić. Czyżby natrafili na jakąś przeszkodę? Wtedy ujrzał poznaczoną
światłem powierzchnię wody. Udało im się!
Każdy mięsień jego ciała wołał o tlen, ale nie mógł zostawić pozostałych na pastwę
rekinów. Obejrzał się za siebie i ujrzał Riona i jego ostatniego elfa popychających Aethenira
w stronę krawędzi tratwy. Max robił to samo z Claudią. Felix, przekładając dłoń za dłonią,
zbliżył się do nich i złapał drugie ramię czarodziejki. On i Max dotarli pod krawędź i
podnieśli dziewczynę w górę, tak że jej głowa wynurzyła się nad powierzchnią. Felix
wychylił się na powierzchnię sekundę później. Nabrał w płuca jeden cudowny, gwałtowny
wdech, zobaczył, że Claudia robi to samo, po czym zanurkował z powrotem w dół i chwycił
ją za lewą nogę, podczas gdy Max podparł prawą. Razem podnieśli ją na tyle wysoko, że
mogła samodzielnie wspiąć się na tratwę.
Felix poszukał wzrokiem Gotreka. Zabójca ciął w jakiś żywotny punkt na ciele rekina,
który wił się i miotał w wodzie, a z boku spływała mu perlista fontanna krwi. Tymczasem
Gotrek ruchem żabki zbliżał się ku powierzchni, a z jego lewego ramienia również ciekła
krew.
Połowa nadpływających rekinów zwróciła się w stronę martwego kuzyna, podczas gdy
pozostała część wciąż zmierzała ku nim. Felix rozejrzał się. Widział tylko młócące wodę nogi
pozostałych towarzyszy wspinających się na tratwę. Dołączył do nich, kopiąc wodę i
desperacko chwytając palcami zawilgocony dywan. Czuł, że rana, którą Aethenir niedawno
zaleczył, otwiera się w tej samej chwili, gdy podciągnął się do góry. Max gramolił się za nim,
spowalniany przez przesiąknięte wodą szaty. Rion wraz z elfem wpychali Aethenira na
skrzynie, nie siląc się na delikatność. Felix chwilę odpoczął, po czym natychmiast z
powrotem ześliznął się do wody. Głowa Gotreka wynurzyła się nad powierzchnię i krasnolud
gwałtownie nabrał powietrza, podpływając do tratwy. Wbił topór w jedną ze skrzyń, starając
się przyciągnąć do niej. Felix ujrzał na lewym nadgarstku Zabójcy głębokie rany i pośpieszył
mu z pomocą. Połowa złotych bransolet na tej ręce została tak mocna ściśnięta w szczękach
rekina, że wbiły się głęboko w ciało. Felix złapał Gotreka za ramię i podciągnął go. Zabójca
wynurzył się z wody i opadł na dywan, dysząc ciężko.
- Przyjaciele, pomóżcie! - wrzasnął Aethenir.
Felix i Max podczołgali się w stronę, z której Aethenir i ostatni elf starali się
wyciągnąć z wody Riona. Felix złapał kapitana pod lewe ramię, Max chwycił za prawe.
Ale nagle kapitan szarpnął się gwałtownie, jakby wyrwany z ich rąk i ponownie
zagłębił się w wodzie. Zaczął gwałtownie oddychać i wytrzeszczył oczy.
- Rionie! - krzyknął Aethenir.
Gotrek dołączył do nich, pomagając im wyciągać Riona, podczas gdy coś pod nimi
silnie ciągnęło elfa w dół. Wtem, z przeraźliwym wrzaskiem, niewidzialna siła puściła i elfi
kapitan wynurzył się z wody i runął na tratwę. Stracili równowagę i upadli na plecy.
- Rionie! - krzyczał Aethenir, zrywając się na równe nogi. - Czy ty...?
Jego słowa przerodziły się w szloch przerażenia i ponownie osunął się na ziemię.
Felix usiadł, starając się zrozumieć, co się stało. Prawa noga Riona pokryta była krwią.
Lewej nogi... nie było. Poszarpany kikut pompował krew na mokry dywan zalewając go
czerwienią. Max i Gotrek przeklęli siarczyście. Claudia odwróciła wzrok.
Aethenir doczołgał się do Aethenira i ujął w dłonie jego twarz.
- Rionie, ja... Ja przepraszam. Nigdy...
Umierający kapitan uniósł się i chwycił Aethenira za rękaw. Spojrzał mu prosto w
oczy.
- Podążaj... Ścieżką honoru.
- Tak zrobię - załkał Aethenir. - Obiecuję ci. Na Asuryana i Aenariona, obiecuję.
Rion pokiwał głową, najwidoczniej zadowolony z odpowiedzi, po czym zamknął oczy
i osunął się bezwładnie, martwy. Aethenir zaszlochał. Ostatni z jego elfów zwiesił głowę.
Felix poczuł, że coś mu stoi w gardle i zwalczył niegodziwą myśl, że wolałby raczej widzieć
umierającego Aethenira niż Riona, ponieważ kapitan był uosobieniem elfiej cnoty, któremu
Aethenir w żadnej mierze nie dorównywał.
Ostatni elfi wojownik zaczął ciągnąć ciało Riona w stronę środka tratwy, ale zanim
zdołał uczynić krok, wielki szary pysk pełen ostrych jak brzytwy zębów wynurzył się z wody
i uderzył w małą tratwę, wybijając ją do góry i podrzucając wszystkich w powietrze. Felix
opadł na ranne ramię i niemal się stoczył poza krawędź. Zatrzymało go tylko leżące w
poprzek ciało Maxa. Czarodziej chwiał się tuż nad krawędzią. Felix chwycił go i wciągnął na
pokład. Nieopodal Gotrek i elfi wojownik robili to samo z Claudią i Aethenirem.
- Dziękuję, Felixie - westchnął ciężko Max.
Ocaleni podczołgali się do środka żałośnie małej tratwy, podczas gdy złowieszcze
trójkątne płetwy wykonywały kolejne okrążenia, a ukryte w wodzie drapieżniki uderzały w
dno konstrukcji.
Gotrek podniósł się i wykonał gest w stronę wody.
- No chodźcie tu, wy przyczajone tchórze! - ryknął. - Zabiję wiele z was!
Ale wtedy Claudia zauważyła coś, czego pozostali, zbyt zajęci obserwowaniem
sytuacji, nie dostrzegli.
- Sta... Statek - wyszeptała.
Wszyscy spojrzeli w jej stronę. Serce Felixa zabiło strachem, że to galera Mrocznych
Elfów znowu zamierza ich staranować, ale tym razem był to inny statek - przysadzisty
kupiecki okręt z flagą Marienburga, unoszący się na wodzie niecały kilometr od nich. Jego
białe żagle lśniły czerwonawo-złotym blaskiem w świetle popołudniowego słońca.
Felix podskoczył do góry, machając rękami.
- Ahoj! - krzyknął. - Ahoj! Na pomoc!
Kolejne uderzenie w dno tratwy zwaliło go z nóg, ale statek zawrócił w ich stronę.
- Chwała Manannowi i Shallyi - wyszeptała Claudia ze łzami w oczach.
Ale nagle Felix nie był już taki pewien, czy statek oznacza dla nich zbawienie. Nad
stanowiskami strzeleckimi podnosiły się pokrywy i wysunęły się stamtąd na słońce czarne
kadłuby armat.
- Nie wytrzymam - załkał Aethenir. - To przechodzi wszelkie pojęcie. Czy wszyscy na
tym świecie chcą nas zabić?
- Dajcie ich tutaj - warknął Gotrek.
Bliźniacze obłoczki dymu zasłoniły na chwilę dziób statku. Wszyscy poza Gotrekiem
schylili się. Chwilę później dosięgnął ich huk wystrzału i tuzin metrów obok nich podniosły
się dwie fontanny wody.
Felix wypuścił z siebie westchnienie ulgi.
- Spudłowali.
- Nie - stwierdził Max, rozglądając się dokoła. - Myślę, że trafili swój cel.
Felix podążył za spojrzeniem czarodzieja. Rekinie płetwy zniknęły z powierzchni
wody, tak jak gdyby nigdy ich tam nie było.
- Myślisz, że chcą nas ocalić? - zapytał Aethenir.
- Mam taką nadzieję - odparł Max.
Wszystko na to wskazywało, ponieważ ze zbliżającego się statku nie dobiegły ich już
żadne wystrzały, a zamiast tego okręt powoli obrócił się do nich bokiem i przybliżył się. Gdy
był już tuż obok, z góry spłynęły liny. Felix, Gotrek i elfy chwycili za nie i przywarli do
wysokiego kadłuba.
Felix krzyknął do góry:
- Macie drabinę? Mamy tu kobietę i rannych.
Zza relingu wychylił się niski okrągły człowieczek i uśmiechnął się do niego, podczas
gdy u jego boku pojawiło się kilka tuzinów zwalistych i nieprzyjemnie wyglądających
mężczyzn. W ich stronę celował cały las pistoletów i długich strzelb.
- Dobry wieczór, Herr Jaeger - odezwał się Hans Euler. - Jak miło znowu pana
spotkać.
11
Gotrek szarpnął się do przodu szczerząc się groźnie, a jego gwałtowny ruch sprawił, że
zardzewiała rura zaskrzypiała niebezpiecznie na złączach.
Felix również pochylił się do przodu i dając upust gotującej się w nim złości,
wrzasnął:
- Co zrobiłeś z moim ojcem, ty psie?!
Sędziwy skaven odskoczył w tył, piszcząc głośno. Na ten sygnał z ziemi podniósł się
szczurogr, powarkując groźnie i rozglądając się dokoła. Czarnoksiężnik odwrócił się do
swych sług i zapiszczał coś w swoim szczurzym języku, wskazując drżącym szponem na
Gotreka.
- Odpowiedz mi! - krzyknął Felix. - Co zrobiłeś z moim ojcem?!
Jeden z uzbrojonych strażników wymierzył Felixowi siarczysty policzek dłonią w
rękawicy kolczej, a tymczasem odziany w czarne szaty skrytobójca podbiegł do Gotreka,
chwytając przypięty przy pasku zwój cienkiej, szarej liny. Cios spowodował, że głowa Felixa
odskoczyła w tył i wypełnił ją potworny ból, po czym ogarnęło go zamroczenie. Czuł, jak
obok ucha spływa mu strużka krwi. Stwierdził, że na razie powstrzyma się przed zadawaniem
kolejnych pytań o los ojca, przynajmniej do momentu, w którym będzie miał starego skavena
na ostrzu miecza.
- Uwolnij mnie, ty trupiogłowy worku kości! - zazgrzytał zębami Gotrek.
Kłapnął szczęką na skrytobójcę, podczas gdy ten owijał linę ciasno wokół ramion i
piersi krasnoluda, a także wokół przerdzewiałej rury. Stary skaven wypiskiwał rozkazy z
bezpiecznej odległości. Aethenir patrzył na rozgrywające się wokół wydarzenia z
rozdziawionymi ustami, jakby był świadkiem jakiegoś przedziwnego, sennego koszmaru.
Skrytobójca zaciskał linę tak mocno, że Felix ujrzał cienkie strużki krwi biegnące z
miejsc, w których sznur wrzynał się w ciało Zabójcy. Skaven zawiązał ciasny supeł i odsunął
się. Gotrek wił się i miotał, ale nie mógł się ruszyć ani o centymetr. Z pomrukiem rezygnacji
zaprzestał prób, pozornie godząc się z sytuacją, a tak naprawdę chcąc zachować siły na
później.
Stary skaven wypuścił z siebie cuchnące westchnienie ulgi, po czym zrobił krok do
przodu, wpatrując się w więźniów, z wyrazem triumfu w oczach.
- Moi arcywrogowie - wyszeptał. - Wreszcie mam was w moich szponach. Wreszcie
zapłacicie za wszystkie upokorzenia, jakich mi przysporzyliście.
Wydał z siebie syk, jak czajnik z gotującą się wodą.
- Straszliwa to będzie śmierć, tak-tak, lecz powolna-powolna. Najpierw zapłacicie mi
za te wszystkie długie lata, kiedy cierpiałem od waszych okrutnych intryg. - Oczy szalonego
skavena zalśniły dzikim blaskiem. - Za każdą porażkę, ciach-cięcie. Za każdy sabotaż,
krwiak-siniak. Za każde nieszczęście, trzask kości.
Podszedł bliżej, a jego ogon i wątłe kończyny drżały z nieukrywanego podniecenia. W
pewnym momencie znalazł się tak blisko, że Felix czuł kwaskowaty oddech dobywający się z
pyska z każdym wyszeptanym słowem.
- Będziecie błagaj-błagać o litość, moi arcywrogowie, ale bez skutku.
- Ale... - wtrącił się Felix, kompletnie zdezorientowany. - Ale kim ty w ogóle jesteś?
Sędziwy skaven zatrzymał się w pół kroku. Zamrugał oczami i zrobił krok do tyłu.
- Nie wiecie, kim jestem?
Felix popatrzył pytająco na Gotreka.
Ten wzruszył ramionami.
- Dla mnie one wszystkie wyglądają tak samo.
Felix obrócił ponownie głowę w stronę skavena i potrząsnął nią przecząco.
Skaven zachwiał się do tyłu, przewracając oczami i wpadł na swego bezogoniastego
sługę. Lokaj pisnął, a starzec zamachnął się na niego laską, wyrzucając z siebie potok obelg.
Sługa skulił się, po czym chwiejnym krokiem wybiegł z komnaty w akompaniamencie
gniewnych pisków sędziwego proroka. Szczurogr poruszył się niespokojnie i załomotał w
podłogę olbrzymimi łapami.
Skaven ponownie odwrócił się w stronę jeńców, trzęsąc się ze wściekłości i wyrywając
ze swojej kościstej głowy ostatnie kępki futra.
- Szaleństwo! Szaleństwo! Czy to możliwe, żebyście mnie nie pamiętali? Czy to
możliwe, że zaplanowaliście mój upadek-porażkę przez przypadek? Czyż nie
pokrzyżowaliście moich planów w labiryntach Nuln, tych wiele lat temu? Bij-zabiliście
moich kapłanów zarazy, spal-zmiażdżyliście moich rynsztokowców i inżynierów, a nawet
zabiliście mój pierwszy dar od klanu Moulder? - Z wściekłości zacisnął pazurzaste łapy aż
pobielały mu knykcie. - Blisko-bliżej byłem zabicia was wtedy, w jamie należącej do
potomstwa królowej. Gdyby nie ten przeklęty człek-mag, moje cierpienia zakończyłyby się,
zanim tak na dobre się rozpoczęły.
Felix gapił się na skavena z szeroko otwartymi oczami, wreszcie przypominając sobie,
kogo ma przed sobą. To był ten skaven? Szczurzy czarnoksiężnik, który zaatakował ich
podczas balu kostiumowego w rezydencji hrabiny Emmanuelle dwadzieścia lat temu? Ten
sam, przed którym uratował ich doktor Dexler? To niemożliwe! Szczuroludzie z pewnością
tak długo nie żyją. Już wtedy był bardzo stary. Jak stary musiał być teraz? I co
podtrzymywało go przy życiu przez cały ten czas?
Felix zerknął na Gotreka. Zabójca wpatrywał się w skavena z na nowo rozgorzałą
nienawiścią w oczach, mocniej napierając na pętające go liny.
Skaven nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. Mamrotał coś do siebie pod nosem, i
przemierzał w tę i z powrotem podłogę przed nimi. Kończyny i ogon drżały mu bezwiednie, a
skaven wydawał się pogrążony głęboko we wspomnieniach.
- Czyż zatem nie śledziliście mnie podczas mojej wędrówki na północ, udaremniając
każdą próbę przechwycenia latającej maszyny zbudowanej przez drążących tunele? Czyż nie
zmień-skaziliście mojego sługę-niewolnika i nie obróciliście go przeciwko mnie, kiedy
przylecieliście na Pustkowia? Czyż nie wydrzyj-zabraliście mi machiny, gdy już trzymałem ją
w objęciach mego zaklęcia? - Istota chwyciła się za czoło w geście rozpaczy. - Niemożliwe!
Niemożliwe, żebyście mnie nie znali! Niemożliwe, żeby to wszystko był przypadek! Całe
moje życie! Całe moje życie!
Z jękliwym zawodzeniem stary skaven zaczął gorączkowo przeszukiwać poły swoich
szat, przetrząsając kieszenie i rękawy, aż wreszcie znalazł małą kamienną fiolkę i uniósł ją w
drżących szponach. Wyciągnął korek, nasypał błyszczącego proszku pomiędzy kciuk i palec
wskazujący, po czym wciągnął go przez postrzępioną, wilgotną dziurę służącą mu za nos.
Chwilę po tym, jak przyjął narkotyk, skaven zaczął się trząść jeszcze bardziej niż
wcześniej. Eskorta uzbrojonych szczuroludzi cofnęła się nerwowo do tyłu, ale zaraz potem,
po ostatnim potężnym dreszczu, drżenie ustało i skaven stanął prosto, biorąc głęboki oddech.
Istota odwróciła się ku nim, spokojna i opanowana. Z jej nozdrzy wydobywały się
strużki krwi i śluzu, a skaven wpatrywał się w nich oczami, w których płonął zielony ogień.
- Jeżeli jest tak, jak mówicie, to moja hańba-wściekłość jest jeszcze większa i dlatego
będziecie cierpieć. Poznacie agonię-strach, jakiego żaden powierzchniowiec nigdy nie
doświadczył, a następnie uzdrowieni przez działanie mojej magii będziecie mogli być
torturowani od nowa, dopóki nie poczujecie takiej samej rozpaczy...
- Ech, proszę o wybaczenie, szczurowaty - odezwał się drżącym głosem Aethenir. -
Ale czy to oznacza, że złapaliście mnie przez przy...
- Śmiesz mi przerywać?! - warknął skaven. - Przecież mów-mówię, ty żałosny
spiczastouchy!
- W rzeczy samej - zgodził się Aethenir. - Ale, ech, skoro twoja dawna uraza dotyczy
mych towarzyszy, a nie mnie, być może mógłbyś okazać tyle wspaniałomyślności, żeby
pozwolić mi wrócić na pokład statku, na którym...
- A co mnie obchodzą twoje życzenia?! - wrzasnął prorok. - Jesteś mój-mój i mogę z
tobą zrobić, co mi się żywnie podoba!
Pokuśtykał w stronę elfa, taksując go od góry do dołu przeciągłym spojrzeniem,
drapiąc się przy tym po przeżartym zgorzelą podbródku.
- Rzeczywiście zostałeś pojmany przypadkowo, prawda-prawda. Masz nieszczęście
mieć żółte futro na głowie, tak samo jak ten wysoki. Ale nigdy-nigdy nie eksperymentowałem
na spiczastouchym. Nigdy nie wpuszczałem go do moich labiryntów, ani nie podawałem mu
trucizn. Nigdy nie ciach-ciąłem jego ciała, żeby zbadać organy. - Pochylił się, a jego
przeżarty zgnilizną nos niemal dotknął jastrzębiego nosa elfa. - Będziesz pierwszy.
Aethenir szarpnął się, bełkocąc coś niewyraźnie, a skaven odwrócił się do swojej
eskorty i zapiszczał coś gwałtownie.
- Cały elf - warknął Gotrek kącikiem ust. - Myśli tylko o sobie.
- Nie myślę tylko o sobie - zaprotestował Aethenir, a tymczasem jeden z uzbrojonych
strażników opuścił pomieszczenie, najwidoczniej wypełniając rozkaz prastarego proroka. -
Ale o swoim obowiązku. Czyż nie obiecałem Rionowi naprawić całego zła, które
wyrządziłem swoim uczynkiem?
Zagryzł zęby.
- Muszę odzyskać to straszliwe narzędzie zagłady, ponieważ inaczej upadek Ulthuanu
będzie moją winą. Z pewnością krasnolud nie powinien mnie potępiać za czyn wiodący do
zmycia plamy na honorze.
- Elfy nie mają honoru, żeby zmywać z niego plamy - sarknął Gotrek.
W tej samej chwili sędziwy skaven odwrócił się z powrotem do Aethenira, a w oczach
płonął mu dziki blask.
- Co-co? Straszliwa broń? Co to jest?
Źrenice elfa rozszerzyły się, gdy skaven podszedł bliżej.
- Ja... Nie wiem, o co ci chodzi. Nic nie mówiłem o żadnej broni. Przesłyszałeś się.
- Nie przesłyszałem się - odparł skaven. - Nie-nie. Słyszałem doskonale.
W tym momencie do komnaty powrócił bezogoniasty skaven, niosąc pod pachą
skrzynkę, która sprawiała wrażenie, jakby była w całości wykonana z kości i pokryta
prymitywnymi glifami. Niewielka istota pospiesznie podeszła do starca, złożyła przed nim
dygotliwy ukłon i wręczyła mu kościaną skrzynkę w drżących szponach.
Stary skaven otworzył zamek w skrzynce, wykonany prawdopodobnie z kości
ludzkiego palca, a następnie uchylił wieko. W środku Felix mógł dostrzec przerażającą
kolekcję stalowych i mosiężnych narzędzi, wszystkie co do jednego brudne i pordzewiałe.
Starzec przesunął po nich pazurem, po czym wybrał jedno i uniósł je do góry. Narzędzie
wyglądało jak skalpel, ale z ząbkowanym ostrzem i było aż pomarańczowe od pokrywającej
je rdzy. Skaven zwrócił się w stronę Wysokiego Elfa, pokazując zęby w upiornej parodii
uśmiechu.
- A teraz, spiczastouchy - wysyczał. - Teraz mówić-powiesz mi, co mi się przesłyszało.
*
Felix musiał przyznać, że Aethenir wytrzymał dużo dłużej, niż się tego po nim
spodziewał. Niestety, pod koniec stało się to, czego najbardziej się obawiał i elf się załamał.
Wytrzymał noże, piły i płomienie, a także obręcz, którą przykręcono mu do palca, a następnie
zacieśniano coraz bardziej za pomocą śruby, aż do zgruchotania kości. Zachował milczenie
nawet wtedy, gdy szczuroludzie przynieśli i umieścili wokół jego twarzy klatkę wypełnioną
schorowanymi szczurami, powtarzając tylko cicho i bez końca jakąś elfią modlitwę, która
pozwalała mu schować się w wewnętrznym schronieniu umysłu, tak że okropieństwa
wyczyniane z jego ciałem w ogóle go nie dotykały.
Felix odwrócił wzrok, gdy rozpoczęły się tortury, ale słuchanie ich odgłosów było
niemal tak samo okropne jak widok. Prorok, torturując elfa, osiągał podwójny cel, bo oprócz
wydobycia informacji, zastraszał swoje następne ofiary. Felix nie mógł się wypowiadać za
Gotreka, ale na niego ta sztuczka działała aż za dobrze. Z każdym jękiem i krzykiem, który
wydobywał się z gardła umęczonego elfa, serce Felixa ściskała lodowata pięść. Czuł każde
nacięcie, przeczuwał każde przekręcenie śruby. Miał ochotę krzyczeć: „Powiedz mu!
Powiedz mu!", byle tylko zatrzymać tę makabrę.
Oczywiście, gdy przyjdzie kolej na nich, ich sytuacja będzie jeszcze gorsza, ponieważ
prorok nie chciał od niego ani od Gotreka żadnych informacji. Nie będą mogli powiedzieć
nic, żeby zatrzymać tortury. Zadawanie im cierpienia będzie dla tej istoty celem samym w
sobie i Felix nie mógł wymyślić żadnego sposobu, żeby uniknąć tak makabrycznego losu.
Wreszcie skaven zaatakował bezpośrednio umysł Aethenira. Otworzył mu silą powieki
i wtarł w gałki oczne lśniącą pastę ze sproszkowanego spaczenia, a następnie rzucił zaklęcia,
które sprawiły że biedny elf został zmuszony do opuszczenia swojej mentalnej fortecy i wtedy
ostatecznie się załamał, szepcząc i łkając słowa w elfim języku, których Felix nie rozumiał i
bardzo był z tego powodu rad.
- Każ im przestać - wykrztusił wreszcie do skaveńskiego czarnoksiężnika. - Każ im
odejść. Zjadają moją wiedzę... Zjadają ją.
- Przegnam je, jeżeli zaczniesz gadaj-gadać - odparł skaven.
I wreszcie Aethenir zaczął mówić, a towarzyszył temu urywany szloch.
- Nazywa się Harfa Zagłady - wyjęczał, a Gotrek rzucił w jego stronę soczyste
przekleństwo. - Jest to broń, która potrafi wzbudzać trzęsienia ziemi... Kierować
przypływami... Wypiętrzać doliny i równać góry. Druchii mają zamiar jej użyć, by
zaatakować piękny Ulthuan.
Stary skaven wpatrywał się w elfa, przetrawiając usłyszane informacje i drapiąc się
przy tym w zamyśleniu po fragmencie łuszczącej się skóry na pomarszczonej szyi.
- Potężna broń, w rzeczy samej - powiedział w końcu. - Czegóż skaven mógłby
dokonać z taką bronią. Czegóż ja mógłbym dokonać z taką bronią? Zmiótłbym z powierzchni
ziemi labirynty nadnorza i podnieś-wywyższyłbym na ich miejsce skaveńskie miasta!
Pokazałbym Radzie skalę mojej potęgi! Kłoń-gięliby się przede mną! W końcu odzyskaj-
powróciłbym na moją dawną pozycję!
Ponownie utkwił spojrzenie w Aethenirze.
- Gdzie jest harfa? - syknął. - Chyżo-chyżo! Muszę ją mieć!
Wysoki Elf spojrzał, jakby znowu miał zamiar stawić opór, ale wystarczyło, żeby
sędziwy skaven tylko podniósł błyszczącą zielonym ogniem łapę, aby przemówił ponownie,
bełkocząc ze strachu.
- Statek druchii zabrał ją na północ. Strzeże jej sześć potężnych czarownic. Zmierzają
do Naggaroth, a może do samego Ulthuanu.
Skaven pokiwał głową i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu.
- Statek, który wytropiłem. Mały-mały, łatwy do przejęcia. Ale sześć wiedźm -
wyglądał, jakby się zawahał. - Spiczastouche są świetne w magii. Prawie tak dobre jak
skaveny. Ten wir. Czy nawet ja sam byłbym w stanie stworzyć coś podobnego...? Potrząsnął
głową, tak jakby odganiał od siebie tę myśl.
- Jak zdobyć broń, bez ból-ryzyka dla mnie samego? Musi być jakiś sprytny sposób,
którego mogę użyć... - Nagle jego wzrok zatrzymał się na Gotreku i Felixie. Zatrzymał się,
szacując ich spojrzeniem, po czym odwrócił się zagniewany.
- Nie - odezwał się ponownie. - Nigdy-przenigdy! Nie, kiedy wreszcie ich dopadłem.
Zbyt długo na to czekałem. Są moi, moi i mogę z nimi zrobić, co mi się podoba.
Spojrzał na Aethenira.
- A jednak... A jednak czy zemsta sprawi, że zdobędę władzę? Być może lepiej będzie
użyć ich jako narzędzi do odzyskania mojej dawnej pozycji? Lepiej, nieprawdaż, obrócić ich
przeciwko moim wrogom, tak samo jak moi wrogowie kiedyś obrócili ich przeciwko mnie?
Tak-tak! To skaveńskie myślenie! Zabij-okaleczą przeklętych spiczastouchych, a ja z zagłady
wydobędę harfę. - Spojrzał na jeńców, a z pyska wydobył mu się syczący chichot. - Będziecie
serem w pułapce na myszy!
Odwrócił się w stronę strażników i zapiszczał coś do nich w swoim języku. Ci skłonili
się i podeszli do metalowej szafki w jednym z rogów pokoju.
Kiedy odwrócili się ponownie w stronę więźniów, w łapach trzymali skórzane worki,
na brzegach przybrudzone zielonym paskudztwem.
*
Felix otworzył oczy, mrugając ze zdumienia. Nad nim rozciągały się białe chmury,
szybujące po błękitnym niebie. Czuł chłodny podmuch wiatru na swoim policzku i delikatne
kołysanie, tak jakby leżał w hamaku. Zaszła wyraźna poprawa w sytuacji w porównaniu do
wilgotnej dusznej skaveńskiej sali tortur, w której ostatnio się obudził. Czyżby byli wolni?
Czy zdarzył się jakiś niewiarygodny cud? Czy to wszystko było tylko złym snem?
Wtem ból powrócił z całej siły, gorszy niż kiedykolwiek, oślepiając go na chwilę i
niemal powodując ponowne omdlenie. Kiedy trochę się pozbierał, podniósł głowę tak
ostrożnie, jak mógłby unosić kufel wypełniony po brzegi, bojąc się, że najmniejszy wstrząs
może doprowadzić do wylania się zawartości. Ponownie zamglił mu się wzrok, jakby oglądał
świat przez krzywe zwierciadło, a mdłości i zawroty głowy ogarniały go za każdym razem,
gdy przekręcał głowę.
Chciał się podnieść i zdał sobie sprawę, że jego stopy i dłonie wciąż są związane. Przy
akompaniamencie wielu przekleństw i pomrukiwań udało mu się wreszcie uwolnić jeden
łokieć i podpierając się na nim, rozejrzeć dokoła. Serce zamarło mu w piersi.
Rzeczywiście byli wolni. Delikatne kołysanie pochodziło od fal, na których unosili się
w małej drewnianej łodzi wiosłowej. Wokół nie było ani śladu skavenów. Żeby być
szczerym, wokół nie było nic. Wszystko, co widział, to rozciągający się we wszystkich
kierunkach nieskończony, lodowaty i szary ocean. Aethenir leżał na dnie łodzi, związany tak
samo jak Felix, głową w dół, ale z Gotrekiem skaveny się nie patyczkowały. Wciąż był ciasno
przywiązany do rury, przy której obudził się wcześniej. Rurę wykręcono ze złączy i położono
w poprzek ławki dla wioślarzy. Zabójca zwisał z niej jak mięsisty, ale wyjątkowo brzydki
kurczak na rożnie.
- Nóż - wychrypiał Zabójca.
- Co? - spytał Felix, rozglądając się dokoła. - Jaki nóż?
W krawędź burty został wbity zakrzywiony sztylet, pordzewiały i brudny. Za jego
pomocą do drewna przybito kawałek welinowego papieru.
Felix z jękiem bólu przewrócił się na bok i zaczął wykręcać ostrze z drewna.
- Nie upuść go - powiedział Gotrek.
- Postaram się - odparł Felix, po czym natychmiast je upuścił. Na szczęście upadło do
wnętrza łodzi, a nie do wody. Złożony papier sfrunął obok niego. Felix podniósł kartkę i
rozprostował ją. Zmarszczył czoło.
- Co to jest? - zapytał Gotrek.
- Liścik - Felix z trudem odczytywał krzywe pismo. - Druchii... nadchodzą. Walczcie...
dzielnie.
Felix jęknął, po czym schwycił sztylet i zaczął przesuwać się w stronę Gotreka.
Przeskakiwanie po dnie kołyszącej się łodzi ze związanymi kostkami i nadgarstkami nie było
łatwym zadaniem i parę razy zdarzyło mu się upaść i niemal nabić się na ostrze, zanim dotarł
do Gotreka i rozpoczął rozcinanie jego więzów.
- Tchórze - odezwał się, kiedy zwoje liny zaczęły się rozluźniać. - Nie uwolnili nas,
nawet kiedy byliśmy nieprzytomni.
- Aye - zgodził się Gotrek. - Zawsze atakują zza pleców.
- Tym razem zaatakowali spod wody.
Po kolejnej minucie piłowania ciężkie liny puściły i Felix zabrał się za przecinanie
cienkiego szarego sznurka. Ten puścił o wiele szybciej i wkrótce Gotrek zstąpił ciężko na dno
łodzi. Mruknął coś, po czym zamknął oczy i padł, jak stał. Leżąc masował swoje okrutnie
poranione ramiona i rozprostowywał palce, aby przywrócić w nich krążenie.
Felix odwrócił się w stronę Aethenira i zaczął rozcinać liny wiążące jego nadgarstki.
Skrzywił się, patrząc na rany elfa. Aethenir wyglądał tak, że powinien być już martwy. Stary
skaven odebrał mu całe piękno i uczynił z nim straszliwe rzeczy. Twarz elfa była masą
siniaków i nacięć, jego nos został złamany, a oczy podbite. Skóra na prawym przedramieniu
była czarna i pokryta pęcherzami od ognia. Małe i środkowe palce u rąk powyginano pod
nienaturalnym kątem, a Felix wiedział, że jeszcze więcej ran kryło się pod umazanymi krwią
szatami elfa.
Aethenir drgnął i jęknął, gdy opadł ostatni zwój liny, następnie otworzył oczy.
- Ten demon mnie zabił - jęknął.
- Zrobiłby to, gdybyś miał chociaż odrobinę honoru - odezwał się Gotrek z miejsca, w
którym leżał. - Zamiast tego, wszystko wygadałeś.
Felix słysząc to, zmarszczył brwi. Słowa Gotreka wydawały się trochę
niesprawiedliwe. Elf wytrzymał naprawdę długo - dłużej niż wytrzymałby Felix. Nie był
pewien, czy nie wyśpiewałby wszystkiego po połowie tego, co zostało zrobione elfowi, ale
nie odezwał się teraz ani słowem. Gotrek mógłby pomyśleć, że jest słabeuszem.
Mimo że uwolniony, Aethenir leżał dalej bezwładnie, dlatego Felix włożył ostrze
pomiędzy swoje kolana i zaczął przecinać więzy łączące własne nadgarstki.
- Ja to zrobię, człeczyno - zaoferował Gotrek.
Felix rozejrzał się. Zabójca podniósł się do pozycji siedzącej i rozprostowywał
ramiona. Ślady, jakie pozostawiły po sobie liny wyglądały jak głębokie blizny, ale do dłoni
powróciło już krążenie, bo pokryły się naturalnym kolorem.
Krasnolud podpełzł do Felixa i ujął nóż, po czym gładko przeciął linę. Felix syknął z
bólu, gdy krew z powrotem zaczęła krążyć mu w żyłach. Nie było to zwykłe wrażenie, jakby
przechodziły po nim mrówki, ale raczej jakby banda napastników dźgała go sztyletami i
dzidami. Nie był w stanie sobie wyobrazić, jaki ból odczuwał Gotrek spętany tymi
wszystkimi linami, kiedy w końcu z niego opadły, a jednak Zabójca nie okazywał śladu
żadnych emocji ani dyskomfortu.
- Gdzie my jesteśmy? - wymruczał Aethenir, wpatrując się w niebo zmrużonymi
oczami.
- Twoje życzenie się spełniło, szlachetny elfie - odparł Felix. - Jesteśmy wolni.
Aethenir podniósł głowę i rozejrzał się dokoła. Jęknął i ponownie położył się na dnie
łodzi.
- Ale gdzie są druchii? Gdzie są skaveny?
Felix drżącą dłonią sięgnął po welin i wręczył go elfowi. Aethenir ujął go trzema
niepołamanymi palcami i odczytał. Westchnął zdegustowany.
- I one myślą, że tak po prostu stoczymy za nie ich bitwę? - zapytał. - Czy chociaż dały
nam jakąś broń?
- Leżysz na niej - odpowiedział Gotrek.
Aethenir i Felix spojrzeli w dół. Pod elfem leżał brudny płócienny worek, również
ciasno związany.
- Nie dały nam ani jednej szansy, to trzeba im przyznać - powiedział Felix.
Wziął nóż od Gotreka i rozciął worek.
W środku znajdował się Karaghul, koszulka kolcza Felixa i runiczny topór Gotreka, a
także wszystkie ich pasy, ubrania i plecaki. Był tam również zgrabny elfi sztylet, którego
Felix nigdy wcześniej nie widział w dłoni Aethenira.
Po dokonaniu tego odkrycia niewiele więcej mogli zrobić, aby przygotować się na
spotkanie z druchii. Aethenir zrobił użytek ze swoich czarów i uczynił, co w jego mocy, aby
oczyścić i uleczyć rany swoje i Felixa. Kiedy ściągnął szatę i koszulę, żeby zająć się ranami,
które skaveński prorok zadał mu podczas przesłuchania, Felix musiał odwrócić wzrok i
ponownie zrewidować swoją opinię na temat wytrzymałości elfa.
Zaklęcia leczenia rzucane przez Aethenira nie były tak silne jak poprzednio, ale mimo
to zaleczyły większość otwartych ran i oparzeń na jego twarzy i tułowiu, a także znacznie
uśmierzyły ból Felixa. Cztery połamane palce elfa były jednak za mocno zmiażdżone, żeby
móc je uzdrowić czarami, dlatego Felix pomógł elfowi je owinąć i usztywnić za pomocą
płótna z worka, w którym znaleźli broń. Elf przyjął nastawianie złamanych kości z
zamkniętymi oczami i zaciśniętymi zębami, ale nie wydał z siebie ani jednego przekleństwa,
żadnego jęku. Gotrek odmówił poddania się jakimkolwiek zaklęciom, jedynie przemył swoje
rany i siniaki w morskiej wodzie.
Felix również obmył sobie twarz, sycząc, gdy słona woda dostała mu się do ran.
Wypłukał również swój kaftan i płaszcz, ponieważ były brudne od błota zalegającego na
skaveńskim statku, następnie nałożył je na siebie i naciągnął na nie koszulkę kolczą, aby być
w pogotowiu, gdy nadpłyną druchii.
Następnie zaczęli czekać.
I czekać.
Gdy po godzinie nic się nie wydarzyło, odkryli, że skaveny nie zostawiły im ani wody
i jedzenia, ani wioseł. Felix miał resztkę wody w bukłaku, który został przy nim, gdy pojmali
go szczuroludzie, ale to było wszystko.
- A więc - odezwał się z ciężkim westchnieniem Aethenir. - Mamy ruszyć do walki
głodni i spragnieni, a jeśli druchii nas nie zauważą i przepłyną obok, to w ogóle nie dojdzie do
żadnej bitwy i będziemy tak dryfować, dopóki nie umrzemy z głodu i pragnienia.
- Zabiję cię na długo wcześniej, zanim do tego dojdzie - wymamrotał Gotrek, po czym
odwrócił się do nich plecami i wlepił wzrok w morze, podczas gdy Wysoki Elf utkwił
zdumione spojrzenie w jego plecach.
Felix nie miał nic do dodania, dlatego odwrócił wzrok w innym kierunku i skupił się
na udawaniu, że wcale nie chce mu się pić.
*
Gdy odzyskali przytomność, było już popołudnie. Aż do wieczora na horyzoncie nie
pojawił się ani jeden okręt. Sytuacja nie zmieniła się nawet, gdy obserwowali zachód słońca i
gęstą mgłę nadciągającą z północy wraz z przenikliwie zimnym wiatrem. Godzinę później,
gdy było już prawie ciemno, mgła objęła ich swymi lodowatymi, oślizłymi ramionami i
widoczność ograniczyła się do kilku metrów. Następnie zapadła zupełna ciemność i nie
widzieli już nic. Statek druchii mógłby przepłynąć na odległość rzutu kamieniem od nich, a
oni i tak niczego by nie zauważyli.
Gotrek wziął pierwszą wachtę, a Felix i Aethenir skulili się na dnie łodzi, próbując
zapaść w sen.
*
Po zaskakująco głębokim śnie, Felix został obudzony przez Gotreka poklepującego go
po ramieniu.
- Twoja kolej, człeczyno - powiedział krasnolud.
Felix mruknął i zmusił się do powstania, sycząc, kiedy musiał przezwyciężyć ból w
zesztywniałych kończynach. Czuł się okropnie. Bolała go każda część ciała. Od walki,
pływania i leżenia związanym przez tak długi czas zrobiły mu się straszliwe zakwasy. W
głowie wciąż go łupało od nasennego narkotyku skavenów, miał popękane i pokrwawione
usta, a jego język był suchy i opuchnięty od braku wody, ponadto umierał z głodu.
Odciągnął kurek z bukłaka i wziął łyczek, ale naprawdę malutki. W środku było mniej
niż dwie filiżanki wody i musiało to wystarczyć, no cóż, do końca.
Rozejrzał się dokoła i dostrzegł Gotreka układającego się do snu na dnie łodzi. Mgła
nieco się rozrzedziła, stając się tylko delikatną mgiełką, przez którą można już było dostrzec
coś na odległość kilkunastu metrów. Chorobliwie zielone światło Morrslieba, będącego już
blisko pełni, prześwitywało przez miejscami grubszą, miejscami zupełnie porozrywaną
zasłonę z mgły. Morze było śmiertelnie spokojne, tak jakby spowijająca je mgła stała się
pogrzebowym całunem. Wokół panowała upiorna cisza, przerywana tylko cichymi
chlupnięciami fal o dziób łodzi, a po kilku chwilach również chrapaniem Gotreka.
Felix usiadł na ławce dla wioślarzy i położył miecz na kolanach, starając się skupić na
czekającej ich walce, zamiast na męczącym go uczuciu głodu. Nie miał jednak na to szans.
Jego myśli uparcie krążyły wokół smażonych kotletów w tawernach; bażantów na
szlacheckich stołach; potrawki z króliczego mięsa i warzyw, którą jadł na bagnach;
pieczonego okonia w Barak Varr, czy egzotycznie przyprawionych dań w krainach wschodu.
Przeklinał cicho, próbując zagłuszyć coraz donośniejsze burczenie w brzuchu.
A minął przecież dopiero dzień, odkąd ostatnio jadł. Zdarzało mu się wytrzymywać
dłużej. O wiele dłużej. Także bez wody. Teraz w jego umyśle pojawiło się wspomnienie
jeszcze mniej sprzyjających okoliczności - okrutnie palącego słońca, morza piasku,
ukrywania się w cieniu starożytnych posągów i oczekiwania na chłód nocy.
Przeklął ponownie. Teraz dopiero zachciało mu się pić! Sięgnął po bukłak. Jeszcze
tylko jeden łyczek, tylko tyle, żeby wypłukać smak gorącego piasku z ust. Ale nie, przecież
nie może. Musi zachować trochę do rana, kiedy słońce znowu wstanie na nieboskłonie.
Ukląkł i oparłszy się o burtę utkwił wzrok w mglistej pustce. Kłęby mgły na chwilę
przybierały kształty jakichś postaci, po czym ponownie rozpływały się w powietrzu.
Westchnął ciężko. To będzie naprawdę długa noc.
*
Felix uniósł gwałtownie głowę i zamrugał oczami, natychmiast wpadając w złość na
samego siebie, gdy tylko zorientował się, że zasnął. Ale nie mógł spać długo. Może się nie
zmieniło, mgła wciąż wyglądała tak samo, Morrslieb dalej lśnił na niebie. Ale coś go przecież
obudziło. Co to mogło być?
Odwrócił się na ławce, zerkając za siebie. Zarówno Gotrek jak i Aethenir byli
pogrążeni we śnie i nigdzie nie było widać czarnego dzioba statku druchii górującego nad
małą łodzią.
Wtem znowu usłyszał ten dźwięk - ciche chlupnięcie gdzieś daleko we mgle. Spojrzał
w stronę, z której jak mu się zdawało dobiegał dźwięk, ale nie dostrzegł nic oprócz powoli
przepływających w powietrzu kosmyków mgły. Cóż to było? Mogło to być cokolwiek - fala,
ryba wyskakująca na powierzchnię...
- Hoog!
Felix zamarł w bezruchu. To na pewno nie była ryba. Być może foka, ale nie ryba.
Jeszcze raz spróbował zlokalizować odległy dźwięk, ale nie był w stanie. Odgłos zdawał się
dobiegać zwielokrotniony przez echo ze wszystkich stron. Powstał i wyciągnął miecz.
Przynajmniej dźwięk dochodził z daleka. Być może, cokolwiek to było, po prostu nie
zauważy ich we mgle i popłynie dalej.
Dziwne pohukiwanie rozległo się ponownie, tym razem bliżej! Dużo bliżej! Zrobił
krok nad ławką i podszedł do Gotreka i Aethenira. Potrząsnął nimi i szepnął:
- Gotreku, szlachetny elfie, obudźcie się. Słyszę coś, co mówi „hoog".
Gotrek skrzywił się i ziewnął.
- Co się dzieje człeczyno?
Podrapał się po zarośniętym podbródku.
Aethenir przetarł zaspane powieki zabandażowanymi pacami i jęknął.
- Coś, co mówi co? - wymamrotał.
- Hoog!
Gotrek i Aethenir podskoczyli jak wryci, słysząc ten dźwięk, i niemal przewrócili łódź
do góry nogami. Gotrek już miał topór w dłoniach. Aethenir ściskał swój delikatny sztylet.
Felix nie wypuszczał miecza z ręki. Wszyscy wpatrywali się w mgłę.
Wysoki Elf głośno przełknął ślinę, a źrenice rozszerzyły mu się ze strachu.
- Znam ten dźwięk - syknął. - Czytałem opis tego stworzenia w dziennikach kapitana
Riabbrina, bohatera Straży Morza Lothern. To jest odgłos wydawany podczas polowania
przez menluisarath, używanych jako zwierzęta zwiadowcze przez korsarzy druchii.
- Że co? - zapytał Felix. Czyżby coś poruszyło się we mgle? Nie był pewien. Skupił się
na nasłuchiwaniu, ale bicie jego serca zagłuszało wszystkie inne odgłosy.
- Menluisarath - powtórzył Aethenir. - Łowca z głębin. Morski smok. Jeżeli to
stworzenie jest tutaj, to oznacza, że czarne okręty nie mogą być daleko.
- HOOG!
Odwrócili się. Z mgły wynurzyła się olbrzymia sylwetka - giętki, chyboczący się
niczym łabędzia szyja tułów, ale gruby jak pień drzewa i wyższy niż budynek.
- Na Sigmara, jest olbrzymi - jęknął Felix.
- A to wciąż jest tylko młody osobnik - szepnął Aethenir. - Dorosłe okazy są tak
wielkie, że potrafią przewracać statki.
Na szczycie gibkiego tułowia znajdował się kanciasty, asymetryczny kształt, który
Felix w pierwszej chwili wziął za gigantyczną, zdeformowaną głowę. Ale chwilę później, gdy
stworzenie podpłynęło bliżej, zorientował się, że bestia nie była sama - dosiadał jej jeździec.
Potwór był oślizłym, srebrno-zielonym wężem z obłą, gadzią głową rozmiarów beczki
ale, z podbródka której zwisała plątanina podobnych do macek czułków. Jego połyskliwa
skóra składała się z ciasno nachodzących na siebie łusek, a wzdłuż boków biegły wstęgi
trzepoczących płetw. Felix znienawidził smoka od pierwszego wejrzenia. Jeździec był
Mroczną Elfką w czarnej zbroi płytowej, siedzącą na kunsztownie wykonanym siodle
umocowanym tuż za głową stwora. Dzierżyła długi, zakrzywiony miecz w jednej dłoni, a w
drugiej dziwną, stożkowatą tarczę, przypominającą trochę szczyt wieży zamkowej, wykonaną
z polerowanej stali.
Kobieta zauważyła ich w tej samej chwili, gdy oni zauważyli ją i jej reakcja była
natychmiastowa. Wydała z siebie okrutny okrzyk i wbiła ostrogi w szyję morskiego smoka.
Z ogłuszającym rykiem bestia wyrzuciła przed siebie głowę niczym pieść, celując
prosto w łódź. Felix i Aethenir z wrzaskiem uskoczyli w bok. Gotrek zamachnął się toporem,
odskakując w drugą stronę. Felix nie zdołał stwierdzić, czy krasnolud trafił w cel, ponieważ
smok wbił swą olbrzymią głowę prosto w łódź i wszyscy polecieli w powietrze, w eksplozji
wody i odłamków drewna.
Felix wylądował na czymś twardym, a następnie sturlał się do wody. Jego zbroja i
ciężkie ubranie ściągały go na dno, dlatego desperacko chwycił się tego, na czym wylądował.
Trzymając się kurczowo i zdał sobie sprawę, że jest to łódź - a raczej jej połowa - dziób łodzi
unoszący się do góry dnem w wodzie.
Dyszał ciężko, starając się wspiąć na wrak. Tuż obok w wodzie Aethenir krztusił się i
młócił bezradnie rękami powierzchnię. Felix złapał go za kołnierz i wciągnął na łódź. Elf
złapał się kurczowo, sapiąc i dysząc ciężko. Niedaleko od nich Gotrek przywarł do rufowej
części łodzi.
Po morskim smoku i jego jeźdźcu nie było śladu, oprócz rozprzestrzeniających się kół
na wodzie w miejscu, gdzie zanurkowali w odmęty.
- Gdzie oni są? - warknął Felix. - Muszę zabić tego smoka!
Zdał sobie sprawę, że wrze w nim wściekłość i złość.
- Na ziemi czy na morzu, smoki są zmorą ludzkości!
- Herr Jaeger - odezwał się Aethenir, wciąż ciężko łapiąc powietrze. - Runy na twoim
mieczu zaczęły świecić.
Felix spojrzał na ostrze. Aethenir miał rację. Wyryte na Karaghulu krasnoludzkie runy,
którym Felix zazwyczaj nie poświęcał wiele uwagi, teraz płonęły wewnętrznym blaskiem.
Przeklął pod nosem. A więc to był źródło jego nagłej nienawiści do morskiego smoka.
Po raz kolejny miecz próbował przejąć nad nim kontrolę, starając się przeforsować
własne cele. Nie zdarzało się to często, ale zawsze gdy do tego dochodziło, doprowadzało go
to do furii. Jego umysł i wola należały do niego i każdą próbę przejęcia kontroli traktował
jako zamach na własną niezależność.
Z drugiej strony nigdy nie walczył lepiej niż wtedy, gdy budził się miecz i Felix
poddawał się jego woli. Zabił nim przecież skażonego Chaosem smoka Skjalandira,
nieprawdaż? Co prawda niemal postradał życie, dokonując tego wspaniałego czynu, ale miał
wrażenie, że tym akurat miecz niespecjalnie się przejmował.
Morski smok wciąż jeszcze nie powrócił na powierzchnię. Felix, Gotrek i Aethenir
rozglądali się czujnie dokoła, ociekając lodowatą wodą. Czyżby Mroczna Elfka zostawiła ich
tak, żeby się potopili? Czyżby zdecydowała, że są za mało znaczący, żeby z nimi walczyć?
- Gotrek! - zawołał Felix. - Czy wszystko w...
Nagle, bez ostrzeżenia, wrak łodzi, którego trzymali się Felix i Aethenir, eksplodował,
gdy smocza głowa roztrzaskała go, wynurzając się nagle spod wody. Gdy długa szyja
wystrzeliła w górę jak gejzer, Felix i Aethenir przekoziołkowali w powietrzu. Felix
wylądował ciężko, wciąż trzymając się roztrzaskanej deski i podskoczył parę razy na wodzie,
aż zabrakło mu tchu. Wtem ujrzał olbrzymią bestię owijającą się wokół własnej osi i gotową
do ataku na Gotreka, który balansował na ugiętych nogach na przewróconej drugiej części
łodzi, rycząc krasnoludzkie wyzwanie.
- Tutaj, ty przeklęty stworze! - wrzasnął Felix, kierowany mocą miecza, ale na próżno.
Elfka skryła się za stożkowatą tarczą i wbiła ostrogi w szyję smoka. Bestia uderzyła w
Zabójcę niczym żywy taran. W ostatniej sekundzie krasnolud odskoczył w bok, zamachując
się toporem.
Smok i elfka uderzyli we fragment rufy i zniknęli pod wodą. Teraz Felix zrozumiał, do
czego służyła stożkowata tarcza. Rozdzielała wodę, żeby jeździec nie był zrzucany z grzbietu
wierzchowca za każdym razem, gdy bestia nurkowała w głębinach.
Wtedy zauważył, że smok musiał pociągnąć Gotreka za sobą, bo po Zabójcy nie było
śladu.
- Gotrek?
Wąż i elfka ponownie wystrzelili w powietrze. Gotrek pojawił się wraz z nimi z
toporem wbitym tuż za nogą jeźdźca. Elfka zamachnęła się na niego zakrzywionym mieczem,
ale Zabójca zablokował cios ramieniem opasanym złotymi bransoletami, a następnie chwycił
ją za nogę i wyciągnął ostrze topora.
Elfka znów go zaatakowała, ale ciężar uwieszonego na jej nodze Gotreka przeważył ją
i chybiła. Gotrek zamachnął się toporem nad głową i utkwił go w brzuchu elfki, przebijając
jej zbroję z głośnym szczękiem.
Elfka wrzasnęła i sturlała się z siodła. Wraz z Gotrekiem przekoziołkowała prosto do
wody i oboje zniknęli pod powierzchnią. Morski smok zanurkował za nimi, rycząc z
wściekłości.
Felix wymachując mieczem, wrzasnął.
- Zmierz się ze mną, smoku!
Wąż zignorował go, pragnąc zabić tego, który uśmiercił jego panią. Zanurkował z
powrotem do wody, po czym wyskoczył ponownie, rozglądając się dokoła. Gotrek wynurzył
się za nim, trzymając się szczątków ławeczki wioślarskiej.
- Tutaj, morski robaku! - ryknął. - Mój topór łaknie krwi!
Morski smok zawył i runął na niego z rozwartymi szeroko szczękami. Gotrek
odskoczył na bok, puszczając deskę i zamachując się oburącz toporem. Słychać było huk
zderzenia, po czym zarówno smok, jak i Zabójca zniknęli z gwałtownym pluskiem pod
powierzchnią wody.
- Niech cię cholera, Zabójco! - krzyknął Felix. - Ten smok jest mój.
Odpowiedziało mu tylko echo. Morze był ciche. Zmarszczki na jego powierzchni
powoli się wygładzały i znikały.
- Być może pozabijali się nawzajem - stwierdził Aethenir, rozglądając się dokoła
zmartwiony.
Ale w tej samej chwili Felix zauważył, że runy na jego mieczu zabłysnęły jaśniejszym
blaskiem.
- Smok powraca.
Potwór wynurzył się z morza tuż za nimi. Jego łuski mignęły tak szybko, że niemal
zamazywały się im przed oczami. Miotał głową w przód i w tył, jak terier próbujący zabić
szczura i Felix zaczął obawiać się najgorszego, ale wtedy ujrzał, że Gotrek nie znajdował się
w paszczy bestii, ale zwisał z jej grzbietu, z jedną nogą uwięzioną w strzemionach siodła,
trzepocząc jak sztandar na mocnym wietrze. Topór Zabójcy był wbity w bok smoczego pyska
i to właśnie powodowało, że stwór miotał się tak szaleńczo.
W pewnym momencie potwór pochylił się w stronę Felixa i Aethenira. Felix rzucił się
ku niemu, wciąż kurczowo trzymając się swojej deski.
- Tak! Do mnie! - wrzasnął, po czym ciął, gdy bestia uderzyła w niego. Karaghul
zanurzył się głęboko, przecinając ochronne łuski potwora, jakby były z masła i dosięgając aż
do kości. Krew i czarna żółć wytrysnęły z ziejącej rany, a wąż zawył z bólu, zwracając się ku
nowemu napastnikowi.
Felix ryknął, kiedy stwór wzniósł się nad nim i po raz pierwszy spojrzał mu w oczy.
- No chodź, smoku! Twoja śmierć na ciebie czeka! Tuż za nim Aethenir wrzeszczał:
- Nie, ty szaleńcu! Przecież on cię zabije!
Felix nie zwracał na to uwagi, dopóki tylko miał szansę znowu uderzyć. Wąż rzucił się
w tył. Felix ujrzał Gotreka chwytającego za lejce i podnoszącego się do pozycji pionowej.
- HOOG!
Głowa potwora wystrzeliła w stronę Felixa niczym armatnia kula. Uniósł miecz, wyjąc
w oczekiwaniu. Jakaś dłoń chwyciła go za kołnierz i szarpnęła w tył. Głowa smoka wbiła się
w wodę, tylko o kilka centymetrów mijając jego pierś. Jednak impet był tak wielki, że bestia
pociągnęła go za sobą, tak że zniknął pod wirującą wodą unoszącą odłamki drewna.
Dłoń wciąż mocno go trzymała, gdy wynurzył się na powierzchnię, charcząc.
Odwrócił się i ujrzał trzymającego go Aethenira dryfującego na szczątkach łodzi.
- Przeszkodziłeś mi, elfie! - wyrzucił z siebie, krztusząc się boleśnie słoną wodą
wypełniającą mu usta i nozdrza. - Prawie go miałem!
- Uratowałem ci życie - odparł Aethenir.
- A czy ja o to prosiłem?
Elf potrząsnął głową w zdumieniu.
- Obaj jesteście szaleni.
W tej samej chwili z wściekłym „Hoog!" morski smok ponownie wynurzył się
spomiędzy fał, wijąc się i kłapiąc na coś na swoim grzbiecie. Felix i Aethenir dostrzegli
Gotreka, a dokładnie jego krótkie mocne nogi owinięte wokół szyi stwora tuż za głową i jego
topór wzniesiony wysoko. Krasnolud ryczał bojowy okrzyk bez słów, podczas gdy woda
spływała strumieniami z jego grzebienia i brody.
W chwili, gdy morski smok wyprostował się na całą swoją wysokość, Zabójca
zamachnął się i wbił ostrze topora głęboko w czaszkę bestii, rozpryskując krew na wszystkie
strony.
Z ostatnim cichym „Hoog" blask zgasł w oczach morskiego smoka. Przez moment
Gotrek mocował się, próbując wyciągnąć swój topór. Stwór zastygł bez ruchu w powietrzu,
ale potem zaczął się przechylać z Gotrekiem wciąż trzymającego się jego szyi. Cielsko
potwora przewracało się wolno i nieubłaganie jak pień olbrzymiego drzewa, prosto na Felixa i
Aethenira.
- Uciekaj! Płyń! - wrzasnął elf i zaczął wściekle młócić nogami wodę, uczepiwszy się
swojej deski.
Felix również desperacko starał się odpłynąć jak najdalej. Wąż runął pomiędzy nich z
hukiem, od którego bolały uszy i odepchnął ich na boki wzbudzoną przez upadek falą.
Olbrzymie cielsko gładko zapadło się pomiędzy fale, zostawiając po sobie tylko małe wiry.
Zdawało się, że wąż pociągnął Gotreka za sobą, ponieważ nigdzie nie było widać krasnoluda.
Felix obrócił się, rozglądając się niespokojnie. Czas płynął nieubłaganie. Czyżby
Zabójcy nie udało się wyswobodzić topora? Być może utknął zaplątany w strzemiona?
Czyżby wreszcie odnalazł swoją zagładę?
Ale właśnie wtedy, gdy wydawało się, że nie ma już żadnej nadziei, znajomy kształt
wynurzył się na powierzchnię, krztusząc się, dysząc i odgarniając z oka przemoczony
grzebień.
- Gotrek! Ty żyjesz! - ucieszył się Felix, wyciągając ku niemu ręce.
- Aye - odparł Gotrek, chwytając dłoń. - Niestety.
Felix wciągnął go na dryfującą deskę i we trzech przywarli do niej, przez chwilę po
prostu uspokajając oddech. Wraz ze śmiercią morskiego smoka, runy na Karaghulu przygasły
i znikła kierująca Felixem przemożna nienawiść do smoków. Zastąpiło ją chorobliwe
przerażenie na myśl o ryzyku, jakie przed chwilą podjął. Czy naprawdę wrzeszczał prosto w
pysk smoka i niewzruszenie czekał na jego atak?
Obrócił się do Aethenira.
- Dziękuję ci, szlachetny elfie, że mnie odciągnąłeś na bok. Przepraszam, że cię
obraziłem.
Elf machnął tylko ręką.
- Kierował tobą miecz. Nie wziąłem tego do siebie.
Wokół nich szare światło przedświtu pokonywało ciemności. Mgła rozrzedzała się
stopniowo, a morze było spokojne. Okropna noc dobiegała końca. Nie żeby to miało jakieś
znaczenie. Mimo że przetrwali straszliwą walkę z morskim smokiem, byli równie martwi, jak
gdyby ich pożarł, ponieważ bez łodzi lodowata woda zabije ich szybciej, niż zrobiłby to głód
czy pragnienie.
- Może skaveny nas ocalą - odezwał się Aethenir. - Być może cały czas nas
obserwowały.
Gotrek splunął do wody.
- Ocalony przez skaveny. Sam bym się prędzej zabił.
Wtem, nie dalej niż kilometr od nich na perłowoszarym horyzoncie pojawił się jakiś
kształt. Felix ujrzał czarne granie wynurzające się z morza.
- Wyspa! - krzyknął, wskazując w tamtą stronę. - Spójrzcie! Jesteśmy uratowani!
Pozostali spojrzeli we wskazanym przez niego kierunku i utkwili wzrok w półmroku.
Nagle usłyszał obok siebie przeciągły jęk Aethenira.
- Nie, Herr Jaeger, to nie jest wyspa, a my nie jesteśmy uratowani - wzdrygnął się i
oparł czoło o połamaną deskę. - Jesteśmy zgubieni.
13
Felix zatoczył się do tyłu, desperacko próbując parować ciosy Eulera. Był tak
wyczerpany i zaskoczony, że ledwo unikał ostrza napastnika. Tuż za nim Gotrek ryknął, gdy
miecz ciął go po plecach. Następnie obrócił się w miejscu i zamachnął żelaznym drągiem,
uderzając nim w atakującego pirata. Aethenir kulił się przy ścianie, próbując pozostać
niezauważonym dla napastników.
- Euler! - wrzasnął Felix, kontrując kolejny atak. - Co to ma znaczyć?
- Myślałeś, że po tym wszystkim, co mi zrobiłeś, oddam długouchym satysfakcję z
zabicia ciebie? - wycharczał Euler.
Roześmiał się nieprzyjemnie, aż dostał zadyszki.
- Miałem zamiar poczekać, aż znajdziemy się na statku, ale skoro wybrałeś
samobójstwo, to musiałem się zdecydować: teraz albo nigdy.
Naparł, tnąc z rozmachem. Miał krótki, urywany oddech, a jego oczy płonęły dzikim
blaskiem. Felix, blokując jego szaleńcze ciosy, zauważył kątem oka jednego z ludzi Eulera,
padającego z krzykiem pod ciosem Gotreka, z ramieniem wygiętym pod nienaturalnym
kątem. Dwóch pozostałych piratów leżało na podłodze, trzymając się za golenie.
- Przecież to czyste szaleństwo, Euler - starał się mu przemówić do rozsądku Felix,
podczas gdy w powietrzu słychać było przenikliwy dźwięk alarmowych dzwonków.
- Pozbawiasz się szansy ucieczki. Nadchodzą druchii. Lepiej stąd uciekaj!
- Nie, dopóki z tobą nie skończę! - Euler odbił miecz Felixa i wykonał gwałtowny ruch
do przodu, celując w jego nagą pierś, ale był tak wyczerpany i osłabiony dniami spędzonymi
w niewoli, że atak okazał się zbyt powolny. Felix zdołał odepchnąć miecz pirata i sprawić, że
ten stracił równowagę.
Euler obrócił się, rycząc z wściekłości, po czym zamachnął się gwałtownie, chcąc
spuścić miecz w dół. Wykorzystując ślepe zapamiętanie przeciwnika, Felix ciął go w ramię i
wbił ostrze w pierś. Euler gwałtownie nabrał powietrza, a źrenice rozszerzyły mu się ze
strachu.
Wypuścił miecz z dłoni i spojrzał Felixowi prosto w oczy.
- Ty naprawdę jesteś przekleństwem, Jaeger.
Opadł na kolana, po czym przewrócił się do tyłu, ześlizgując się z ostrza Felixa. Felix
patrzył na niego z politowaniem przez krótką chwilę. Wymizerowany i niechlujnie zarośnięty
trup pod jego stopami w niczym nie przypominał pulchnego, dumnego mężczyzny, którego
spotkał w gabinecie bogatej marienburskiej rezydencji.
Otrząsnął się z rozmyślań i obrócił się, aby pomoc Gotrekowi, ale szybko zauważył, że
piraci odsuwają się od niego i unoszą dłonie do góry w poddańczym geście. Pięciu z nich
leżało na podłodze wokół Zabójcy z połamanymi nogami i rękami.
Gotrek wykrzywił się do pozostałych i z przeraźliwym grymasem na twarzy machnął
na nich ręką.
- No chodźcie, tchórze. Dokończcie to, co zaczęliście.
Jedno-Ucho cofnął się o krok i potrząsnął przecząco głową.
- To był pomysł kapitana. Skoro on nie żyje, chcemy tylko udać się na statek.
- To idźcie - warknął Gotrek. - Krzyżyk na drogę.
Z pirackich piersi wydobyło się westchnienie ulgi, po czym mężczyźni obrócili się na
pięcie i ruszyli biegiem w stronę zatoki, a przynajmniej zrobiła tak większość z nich. Około
tuzin piratów zawahało się, zerkając niepewnie raz na oddalających się kompanów, a raz na
Gotreka, Felixa i Aethenira. Był wśród nich i Złamany-Nos.
Jeden z piratów wypchnął go do przodu.
- Zapytaj go, Jochen.
Złamany-Nos zwrócił się do Felixa.
- Czy to prawda, co mówiłeś o Marienburgu?
- To prawda - potwierdził Felix, po czym rozejrzał się czujnie dokoła, a po plecach
przebiegł mu lodowaty dreszcz. Słyszał nadciągający z oddali równy odgłos maszerujących
stóp. Druchii wreszcie usłyszały alarm i na niego zareagowały. Pozostali uciekinierzy również
to słyszeli. Aethenir jęknął. Gotrek wydał z siebie groźny pomruk.
- Mam tam żonę i dwóch synów - odezwał się Jochen. - Czy oni zginą?
Felix skinął głową ze zniecierpliwieniem, marząc tylko o tym, żeby stąd zniknąć.
Maszerujący żołnierze byli coraz bliżej. Najprawdopodobniej znajdowali się już za
najbliższym rogiem.
- Zginą, jeżeli nie powstrzymamy czarownicy.
Jochen spojrzał na pozostałych, wahających się piratów.
Pokiwali głowami. Odwrócił się z powrotem do Felixa.
- Jesteśmy piratami, ale przecież marienburskimi piratami. Idziemy z wami.
- A więc pospieszcie się - stwierdził Gotrek. - Tędy... Obrócił się w prawo.
- Panie Zabójco, nie - odezwał się młody krasnoludzki niewolnik. - Teraz nie uda się
wam tędy przedostać.
Podszedł do małych drzwi w ścianie, przy których czekały dwa pozostałe krasnoludy.
- Korytarze niewolników. Nie chadzają tędy żadne druchii.
Gotrek zawahał się, zmarszczył brwi, ale w końcu odwrócił się i podążył za
niewolnikami do korytarza. Felix, Aethenir i piraci ruszyli za nimi.
*
Korytarze niewolników różniły się od reszty zabudowań, które Felix widział na
Czarnej Arce. Nawet w brudnych, zapuszczonych lochach kamienne bloki tworzące ściany
były równo przycięte i starannie wykończone, a korytarze szerokie. Ale nie tutaj. Tunele były
jakby wyryte w kamieniu, wąskie, niskie i wypełnione dymem z pochodni, których używano
do ich oświetlania. Niewolnikom nie należały się wiedźmie światła. Podłoga była nierówna i
wilgotna, a także zaśmiecona odpadkami i końcówkami zużytych pochodni. Korytarze wiły
się i skręcały w zdumiewającym labiryncie. Schody i wzniesienia pojawiały się w zupełnie
zaskakujących miejscach i prawie na każdej ze ścian widniały drzwi, zza których słychać było
kuchenne lub pralniane hałasy albo czuć było zapach trocin, końskiego nawozu, jedzenia lub
perfum.
Felix, Gotrek, Aethenir i tuzin piratów pod dowództwem Jochena z trudem
przedzierali się przez korytarze, podążając za krasnoludzkimi niewolnikami. Felix nie mógł
powstrzymać się przed ciągłym zerkaniem za ramię, w każdej chwili spodziewając się
usłyszeć strzały albo tupot biegnących stóp, ale nigdy do tego nie doszło. Jakiekolwiek
zamieszanie wywołała wśród Mrocznych Elfów ucieczka więźniów, to nie dotarło ono tutaj.
Jedynym znakiem, że dzieje się coś niecodziennego był nikły odgłos sygnałów alarmowych
wibrujący w kamiennych ścianach, ale niewolnicy, których mijali (głównie ludzie), nie
zwracali na to najmniejszej uwagi. Spieszyli przed siebie z rozmaitymi sprawami, niosąc
kosze z jedzeniem lub ubraniami, tocząc beczki z odpadkami, dźwigając ciężkie księgi albo
powłócząc nogami zmierzali do pracy, uzbrojeni w szmaty, szczotki albo łopaty, ze
spuszczonymi oczami i ramionami przyciśniętymi do boków.
Gdy zmierzali przed siebie, młody Farnir zwolnił na chwilę krok i skłonił się z
szacunkiem przed Gotrekiem.
- Czy możesz mi powiedzieć, panie Zabójco, co to za zagrożenie dla naszych twierdz?
Czy to ta sama rzecz, o której mówiliście, że zniszczy Marienburg?
- Nie rozmawiam z tobą, tchórzu - odparł Gotrek ze spojrzeniem utkwionym
nieruchomo przed siebie. - Przynosisz wstyd swojej rasie. Powinieneś zginąć, zanim
pozwoliłeś im siebie pojmać w niewolę.
Młody krasnolud poczerwieniał ze wstydu.
- Wybacz mi, Zabójco - odezwał się. - Ale zostałem schwytany, gdy byłem jeszcze
niemowlęciem. Zostałem wychowany tutaj.
Felix jeszcze nigdy nie widział Gotreka tak poruszonego, w ciągu tych wszystkich lat,
kiedy z nim podróżował. Zabójca obrócił się w stronę niewolnika i wytrzeszczył oczy.
- Co takiego?
Farnir skulił się pod tym straszliwym spojrzeniem.
- Ale mój ojciec nauczył mnie krasnoludzkiej historii i opowiadał mi o naszych
szlachetnych przodkach. Kod kopalniany, księga...
Gotrek przerwał mu przekleństwem.
- Twój ojciec? Twój ojciec to... - ugryzł się w język i ponownie utkwił spojrzenie w
tunelu, ale gdy szli dalej, jego ręce bezwiednie zacisnęły się w pięści, a gruba żyła pulsowała
mu na skroni.
Wszyscy niewolnicy, których mijali po drodze, byli bez wyjątku bladymi,
nieszczęsnymi istotami o krótko przystrzyżonych głowach, spuszczonych w dół oczach,
słabymi z niedożywienia i cały czas skulonymi, jakby obawiając się w każdej chwili
uderzenia bata. Felixowi serce się krajało, gdy na nich patrzył. Wiele razy w życiu widział
mężczyzn i kobiety w dużo gorszym stanie - zakutych w łańcuchy, zagłodzonych,
schorowanych, rannych, szalonych, a także cierpiących od przerażających mutacji, ale
pozbawione nadziei spojrzenia niewolników, bierna akceptacja faktu, że ich życie zawsze już
będzie tak wyglądało i nigdy nie nadejdzie zbawienie - to było prawie nie do zniesienia. Ci
ludzie nie byli już w rozpaczy, popadli w pustkę, która upodabniała ich bardziej do martwych
niż do żywych, oddychających istot. Znajdowali się przecież w części arki, której druchii
nigdy nie odwiedzały, a mimo to niewolnicy i tak nie rozmawiali między sobą, ani nie
wyglądali nawet na odrobinę bardziej odprężonych. Po prostu spieszyli przed siebie ze
wzrokiem utkwionym w tunelu, nie patrząc na boki. Rzadko który zaszczycał Felixa czy
Gotreka uważniejszym spojrzeniem.
Przy skrzyżowaniu z nieznacznie szerszym korytarzem Farnir zatrzymał się i odwrócił
w stronę swoich krasnoludzkich towarzyszy. Wyszeptał im coś do ucha i wysłał ich w
przeciwnych kierunkach, po czym zwrócił się do uciekinierów i gestem nakazał im, aby
podążali za nim.
Po kolejnych kilku minutach dotarli do prostego korytarza, po którego lewej stronie
rozmieszczono równomiernie kilkoro drzwi.
Felix zatrzymał się przy trzecich i odwrócił twarzą do więźniów.
- Dom kapitana Landryola - powiedział. - Jesteśmy przy drzwiach kuchennych.
Gotrek przepchnął się do przodu, podnosząc żelazny drąg.
- Poczekaj, mistrzu Zabójco - zatrzymał go niewolnik. - Nie ma takiej potrzeby.
Gestem nakazał im, aby schowali się w głębi korytarza.
- Jeżeli nas zdradzisz, będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobisz w życiu - mruknął Gotrek.
Przestraszony Farnir skinął głową, po czym podszedł do drzwi i zapukał, podczas gdy
Felix, Gotrek i piraci schowali się za ścianą.
Po kilku chwilach w drzwiach otworzył się wizjer.
Krasnolud skłonił się nisko.
- Dostawa dla Pana Landryola. Wino z Bretonii. Trzy beczki.
- Chwileczkę - odparł beznamiętny głos.
Wizjer zamknął się, a po chwili szczęknęła zasuwa i drzwi uchyliły się nieco.
- Kto to przysłał? - odezwał się mężczyzna w fartuchu kucharza, robiąc krok do
przodu. - Nie przypominam sobie...
Farnir wyszarpnął skrzydło drzwi z rąk kucharza i otworzył je na oścież. Gotrek, Felix,
Aethenir i piraci szybko przeszli z korytarza. Minąwszy krasnoluda i zdezorientowanego
kucharza, wkroczyli do ciemnej kuchni o niskim sklepieniu.
- Hej! Kim wy jeste... - odezwał się kucharz, ale młody krasnolud zasłonił mu usta
szeroką dłonią i wciągnął go do środka. Felix zamknął za nimi drzwi.
Wnętrze kuchni oświetlone było przez pochodnie i ogień płonący w piekarniku oraz w
kominku. Kuchenni niewolnicy gapili się na nich z rozdziawionymi ustami znad długich
stołów, zastawionych tacami z jedzeniem i napojami. Jeden ze służących niemal upuścił tacę
ze srebrną zastawą stołową. Ale wszystkie te szczegóły przyćmiewał cudowny,
obezwładniający zapach gotowanego jedzenia. Żołądek Felixa zaburczał i zawarczał jak lew
w klatce.
- Kim jesteście? - zapytał ponownie kucharz, patrząc szeroko rozwartymi oczami na
nich i na ich broń. - Czego chcecie?
- Od was niczego - odparł Felix, zwalczając przemożne uczucie głodu i skupiając się
na sednie sprawy. - Chcemy tylko zamienić słówko z waszym panem.
Służący, słysząc te słowa, wydał z siebie krótki okrzyk i rzucił się w stronę schodów,
ale Jochen skoczył za nim i powalił go na ziemię, a następnie stanął przy schodach, pilnując
ich z obnażonym mieczem.
- Wolelibyśmy odwiedzić go niezapowiedziani - ciągnął Felix. Odwrócił się w stronę
kucharza. - Czy kapitan jest w domu?
Kucharz nie odpowiedział, gapiąc się tylko na niego i trzęsąc się jak w gorączce,
dopóki Gotrek nie złapał go za przód koszuli i nie pociągnął go w dół, tak że mógł mu
powiedzieć coś do ucha.
- Odpowiedz mu - rzekł niebezpiecznie łagodnym tonem.
- T-tak - odpowiedział kucharz. - Jest w domu.
- Czy mieszka samotnie? - zadał kolejne pytanie Felix.
- Tak. Samotnie.
- Jacyś strażnicy?
- Dwóch z jego załogi. Obaj mieszkają nad schodami.
Gotrek ponownie nim potrząsnął.
- Gdzie?
- Na tyłach domu. Po schodach w górę i na lewo.
- Jacyś inni niewolnicy? - ciągnął Felix.
- Niewolnice pana. Cztery dziewczęta.
- Gdzie one są? - zażądał odpowiedzi Gotrek.
- Zazwyczaj w jego pokoju.
- No tak - powiedział Gotrek. Następnie zwrócił się do Jochena.
- Zostaniesz tutaj i postarasz się, żeby ci siedzieli cicho, Spojrzał na Aethenira.
- Ty też elfie. Człeczyna i ja zajmiemy się korsarzem. Piraci pokiwali głowami.
- Ale najpierw - powiedział Gotrek, odwracając się w stronę stołów, na których leżało
jedzenie. - Coś zjemy.
Felix szczerze się uradował słysząc te słowa. Piraci roześmieli się z ulgą. Ruszyli w
stronę stołów jak wataha wilków ku upolowanej sarnie.
- Nie wolno wam! - odezwał się kucharz. - To jedzenie Pana Landryola. Zostaniemy
wychłostani.
- Po naszej wizycie nie będzie głodny - zapewnił ich Gotrek i oderwał nogę
pieczonego kurczaka. - Przynieście więcej.
Felix i pozostali zaatakowali platery jak wygłodniałe wilki, a tymczasem służący
wycofali się, aby spełnić rozkaz Gotreka. Nawet Aethenir jadł jak zwierzę, nabierając
jedzenie obiema rękami i wpychając je do ust, a następnie spłukując to wszystko winem i ale,
tak jak pozostali.
- Chcecie go zabić! - odezwał się służący. - Musimy podnieść alarm! Oni zabijają
niewolników, którzy na czas nie ostrzegą swoich panów!
- A my zabijamy niewolników, którzy ostrzegają swoich panów - przerwał mu Jochen.
Po tych słowach służący już tylko w milczeniu obserwowali jak intruzi pochłaniają
pański posiłek, a następnie pustoszą jego spiżarnię.
Felix jęknął z rozkoszy, gdy pożerał chleb, mięso i owoce, a następnie przepłukiwał
gardło czymś, co jak przypuszczał było averlandzkim winem. Nigdy w życiu nie jadł i nie pił
czegoś równie dobrego. Po dniach przeżytych na zgniłej owsiance i brudnej wodzie to
smakowało jak ambrozja. Prawie, że płakał, gdy zapach i smak jedzenia wypełniał mu
zmysły. Musiał się wręcz zmuszać do tego, żeby pamiętać, iż musi przeżuwać, a nie tylko
połykać jak wąż.
Wtem, zaledwie minutę po tym, jak rzucili się na jedzenie, Gotrek odsunął się od stołu
i otarł usta wierzchem dłoni.
- Starczy - powiedział. - Nie możemy tracić czasu.
Felix jęknął. Przecież dopiero się rozpędzał. Nie chciał przestać. Nigdy. Jego żołądek
wciąż błagał o więcej. Wsunął ostatni skrawek szynki do ust i niechętnie odwrócił się,
wycierając zatłuszczone palce w brudne bryczesy oraz podnosząc zakrzywiony miecz.
Tymczasem Aethenir i piraci dalej się pożywiali.
- Już idę - odpowiedział, wzdychając ciężko.
Gotrek chwycił służącego za przód kamizeli i pociągnął go w stronę schodów.
- Poprowadzisz nas - rozkazał mu. - I nie próbuj żadnych sztuczek.
Niewolnik zaskomlił, ale ruszył w górę schodów. Tuż za nim szli Gotrek i Felix z
bronią w ręku. Wyszli do ciemnego holu, po jednej stronie mając jadalnię całą w ciemnej
boazerii i wypełnioną małymi okrągłymi stolikami i niskimi fotelami, a po drugiej gabinet. W
pomieszczeniu tym kamienne ściany pokryte były mapami, a duże biurko zarzucono
rękopisami, książkami i mniejszymi mapami. Na wysokości tego piętra lepiej było słychać
alarmowe sygnały, wciąż pobrzmiewające w oddali.
Sługa poprowadził ich aż do odległego końca korytarza, który rozszerzał się tam w
komnatę wejściową o wysokim sklepieniu. Na wprost widniały dębowe drzwi o żelaznych
zasuwach, a obok wznosiły się proste schody z żelazną poręczą, wiodące na pierwsze piętro.
Weszli po nich na piętro, mijając zamknięte drzwi, a potem zaczęli wspinać się na
drugie, ale zanim dotarli na szczyt, usłyszeli straszliwą eksplozję, odległą, ale bardzo dobrze
słyszalną.
Felix wymienił znaczące spojrzenia z Gotrekiem.
- Ludzie Eulera wszczęli walkę - powiedział.
- Aye - przytaknął krasnolud.
Na drugim piętrze znajdował się pojedynczy korytarz, bardzo ciemny, z drzwiami po
obu stronach.
Sługa podszedł do drzwi po lewej, ale zawahał się. Trzęsąc się ze strachu spojrzał na
Gotreka i Felixa oczami o źrenicach rozszerzonych z przerażenia.
- Miejcie litość, panowie - wymamrotał. - Jeżeli go zabijecie, zginiemy. One nas
pozabijają.
- Odsuń się, tchórzu - warknął Gotrek.
Odepchnął trzęsącego się niewolnika od drzwi i nacisnął klamkę. Drzwi nie były
zamknięte. Przygotował broń i obejrzał się przez ramię. Felix zacisnął dłonie mocniej na
skradzionym mieczu i kiwnął głową. Wtargnęli do środka.
- Czy to ty, Mechlin? - dobiegł ich głos z głębi mrocznej komnaty przemawiający
syczącym staroświatowym. - Gdzie, na Mroczną Matkę, jest nasza kolacja? I co to za
przeklęte hałasy?
Felix rozpoznał głos, tak jakby go już kiedyś słyszał we śnie.
Wejście było oddzielone od reszty pomieszczenia kurtyną, ale przez ciężkie brokatowe
zasłony Felix był w stanie dostrzec pokryte boazerią ściany i meble z ciemnego drewna,
połyskujące czerwienią w świetle dogasającego ognia.
Gotrek odchylił kurtynę na kilka centymetrów, żeby móc dokładniej przyjrzeć się
pokojowi. Ujrzeli elfa, nagiego i rozciągniętego na pokrytym futrzaną narzutą łożu. Jego
głowa spoczywała na ozdobionym frędzlami podgłówku, a ramionami obejmował ciała
czterech pięknych ludzkich dziewcząt, śpiących u jego boku. Niewolnice były kompletnie
łyse i nagie, odziane tylko w delikatne srebrne kajdany wokół szyj, nadgarstków i kostek.
Kuliły się wokół niego jak koty. W powietrzu wisiał ciężki zapach dymu z czarnego lotosu i
Felix dostrzegł emaliowane fajki oraz cybuchy błyszczące przy łóżku.
- Przestań się chować i chodź do środka, Mechlin - powiedział Landryol przeciągając
samogłoski. - Przecież nie gryzę.
Zachichotał i spojrzał na swoje towarzyszki.
- No, przynajmniej nie ciebie.
- Chcą cię zabić, panie! - pisnął z korytarza niewolnik. - Broń się!
Gotrek przeklął i zerwał kurtynę, po czym wtargnął do ciemnego pomieszczenia z
Felixem u boku. Tymczasem Landryol starał się podnieść na łożu, a cztery piękności
podniosły senne głowy.
Gotrek wskoczył na materac i złapał potężną dłonią szyję kapitana druchii. Felix stał
za nim z ostrzem miecza wycelowanym w pierś Landryola. Niewolnice pisnęły i sturlały się z
łoża, uciekając we wszystkich kierunkach.
Gotrek uniósł nad głową żelazny drąg.
- Gdzie jest mój topór?
- I mój miecz - dodał Felix.
- Jak się tu dostaliście? - zapytał Landryol, mrugając zasnutymi narkotyczną mgłą
oczami i spoglądając ze zdziwieniem raz na jednego, raz na drugiego. - Nikt nie ucieka z
lochów.
Gotrek potrząsnął nim jak szmacianą lalką.
- Mój topór!
Druchii podniósł drżącą głowę i wskazał osłoniętą kurtyną alkowę na odległym krańcu
pokoju.
- Pod podłogą.
Gotrek odepchnął Landryola i zeskoczył z łóżka, rzucając przez ramię do Felixa:
- Pilnuj go.
Felix skinął głową i przesunął czubek miecza na gardło druchii, podczas gdy Zabójca
zniknął za kurtyną.
Gdzieś pod nimi rozległ się tupot stóp. Felix rzucił spojrzenie w stronę drzwi.
- Nadchodzą straże! - wrzasnął.
- I dobrze - odezwał się Gotrek zza kurtyny,
- Nie uda wam się żywym opuścić arki - powiedział Landryol.
- Powiedz nam coś, czego jeszcze nie wiemy - odparł Felix, ponownie spoglądając w
stronę drzwi. Tupot stóp był teraz słyszalny na schodach.
Z alkowy dobiegł go trzask łamanego drewna i pomruk zadowolenia. Kurtyna
odchyliła się, a za nią stał Gotrek unoszący w jednej dłoni swój topór, a w drugiej pochwę z
mieczem Felixa.
- Moje ramię znowu stanowi całość - stwierdził Zabójca z zadowoleniem.
Ze stukotem podkutych butów do środka pokoju wpadło dwóch korsarzy druchii z
wyciągniętymi mieczami. Zatrzymali się, z trudem hamując na śliskiej podłodze, i wlepili
wzrok w scenę rozgrywającą się w komnacie.
- Zabić ich! - rozkazał Landryol.
Korsarze nie potrzebowali zachęty. Jeden natarł na Gotreka, podczas gdy drugi skoczył
na łóżko i rzucił się na Felixa. Felix zamachnął się skradzionym mieczem i sparował cios
wymierzony prosto w swoją twarz, ale Landryol kopnął go w kolano i Felix upadł na łóżko.
Korsarz ponownie się na niego zamachnął. Felix przeturlał się na podłogę, powodując że
schowana pod łóżkiem niewolnica skuliła się w rogu. Starał się podnieść, a tymczasem
korsarz natarł na niego ponownie.
- Człeczyno! - zawołał Gotrek.
Felix spojrzał w samą porę, żeby dostrzec rzucony przez Zabójcę miecz wirujący w
locie w jego stronę. Krasnolud jednocześnie blokował atak drugiego druchii.
Przeciwnik Felixa strącił Karaghula w locie i zaatakował ponownie. Felix przeklął pod
nosem i odskoczył do tyłu, a następnie kopnął w stronę elfa stolik, na którym leżały fajki i
cybuchy. Korsarz odskoczył, starając się uniknąć gorących węgielków, a Felix rzucił w jego
stronę skradzionym mieczem, a sam zanurkował po Karaghula leżącego na posadzce. Elf
zaatakował ponownie i ich miecze spotkały się ze szczękiem stali.
Po drugiej stronie łoża, Gotrek zablokował kolejne ciosy zadawane przez drugiego
druchii, po czym kopnął go w brzuch. Druchii skulił się, tłumiąc odruch wymiotny i
odsłaniając szyję, ale Gotrek tylko grzmotnął go w twarz nasadą topora i stanął nad nim, gdy
ten upadł.
- Jeszcze nie zginiesz. Jeszcze nie - powiedział.
Odwrócił się do Landryola, który zdążył chwycić za wysadzany drogimi kamieniami
miecz i stał w nogach łóżka, zupełnie nagi.
- Poprzysiągłem ci, że umrzesz jako pierwszy, kiedy odzyskam mój topór - powiedział
Zabójca, krocząc w jego stronę.
Landryol wykrzywił pogardliwie usta i przygotował się do obrony, podnosząc miecz.
- Możesz próbować, krasnoludzie. Ale wiedz, że jestem uważany za całkiem
sprawnego...
Topór Gotreka rozciął smukły elfi miecz na pół i wbił się w pierś Mrocznego Elfa.
Dalszy ciąg przechwałki pozostał niewypowiedziany.
Korsarz walczący z Felixem w zdumieniu patrzył na naglą śmierć pana. Felix wbił mu
miecz w serce, zanim tamten zdołał dojść do siebie.
Gotrek wyszarpnął topór z piersi Landryola, po czym zwrócił się do elfa, którego
wcześniej uderzył w głowę. Druchii wciąż starał się podnieść na równe nogi.
- Teraz zginiesz - powiedział Gotrek i skrócił go o głowę niedbałym machnięciem
topora.
W pokoju zapadła nagle zupełna cisza, przerywana tylko oddechami Felixa i Gotreka
oraz cichym łkaniem niewolnic. Felix wytarł miecz w leżące na łożu futra i schował go do
pochwy. Dobrze było czuć go znowu w dłoni, ale była to dopiero pierwsza część ich misji.
Odwrócił się do Gotreka.
- Jesteś gotów?
- Chwileczkę, człeczyno.
Zabójca cofnął się do alkowy i zniknął na chwilę, po czym wrócił z otwartą drewnianą
skrzynią. Jej zawartość lśniła w przyćmionym świetle kominka. Wyciągnął ze środka ciężką
koszulkę kolczą i wręczył ją Felixowi. To była jego koszulka!
Pod nią znajdowało się mnóstwo złotych bransolet, naramienników i łańcuchów.
- Twoje złoto - stwierdził Felix.
- Aye - powiedział Gotrek, wyraźnie zadowolony. - Skalane przez elfie ręce, ale w
komplecie, niech Grungni będzie pochwalony.
Gotrek wsuwał złoto z powrotem na swoje potężne nadgarstki, a tymczasem Felix
wciągał przez głowę koszulkę kolczą. Następnie wybiegli z powrotem na korytarz. Sługa,
który ich tu doprowadził, wciąż kulił się za drzwiami. Gotrek na sekundę utkwił w nim
spojrzenie, tak jakby zastanawiając się, czy nie zabić go za zdradę, ale potem prychnął i
zaczął zbiegać po schodach.
- Druchii zgotują mu gorszy los - rzucił pod nosem.
*
Kuchenni niewolnicy, wszyscy zagonieni przez piratów do jednego rogu, gapili się z
przerażeniem na Gotreka i Felixa zbiegających po schodach do kuchni i trzymających w
dłoniach swoją broń.
- Zabiliście go - powiedział kucharz pobladłymi z przerażenia wargami.
Felix skinął głową.
Niewolnicy jęknęli żałośnie. Pomywaczka wybuchła płaczem.
- Teraz zostaniemy sprzedani! Nie wiadomo, do kogo trafimy! Jak mogliście być tak
okrutni?
Inna dziewczyna poklepała ją po ramieniu, starając się ją pocieszyć. Felix patrzył na to
ze zdumieniem i złością, chociaż nie potrafił powiedzieć, na kogo jest wściekły. Jak to
możliwe, że niewolnicy nie byli szczęśliwi, gdy zabito ich pana?
Jochen podszedł do nich z ponurą miną.
- Zdaje się, że słusznie postąpiliśmy, idąc z wami. Tamci nie wydostali się z zatoki.
Wysadzili się w powietrze własnym prochem.
- Skąd wiesz? - zapytał Gotrek,
Jochen skinął głową w kierunku ciemnego kąta pokoju, gdzie stał stół, przy którym
zazwyczaj posilali się niewolnicy. Siedział przy nim Farnir i dwa krasnoludy, które wysłał
gdzieś wcześniej, a także dwa nowe. Jeden z nich był siwowłosym staruszkiem ze sztywną
szczotką krótkich, siwych włosów, a młodszy miał opuszczone powieki i sporą łysinę
pośrodku rudej głowy. Brody nowoprzybyłych wyglądały jak kilkudniowe rżysko. Powstali,
wpatrując się w Zabójcę z niemym podziwem, gdy ten zwrócił ku nim twarz.
- Co to ma znaczyć? - zapytał Gotrek.
Farnir otworzył usta, żeby przemówić, ale siwowłosy krasnolud odezwał się jako
pierwszy, występując naprzód.
- Farnir wysłał do nas posłańca z wiadomością, że wydostaliście się z lochów i
przyszliśmy zobaczyć to na własne oczy.
- Nie chcieliśmy uwierzyć - dodał łysiejący krasnolud, potrząsając głową.
- Nie chcieliście spróbować - warknął Gotrek.
Starszy krasnolud pochylił z szacunkiem głowę przed Gotrekiem.
- Jestem Birgi, ojciec Farnira. A to jest Skalf. To dla nas zaszczyt spotkać
prawdziwego wyznawcę Grimnira.
Gotrek wpatrywał się w Birgiego lodowatym spojrzeniem.
- Twoja hańba jest podwójna. Żyjesz jako niewolnik i wychowałeś syna na niewolnika.
Jesteś gorszy niż gobas.
Birgi zwiesił głowę.
- Aye, Zabójco. Wiemy, co o nas myślisz, ale byłbyś w tej chwili zagrzebany po
grzebień w druchii, gdyby Farnir nie przeprowadził cię przez korytarze niewolników. To my
powiedzieliśmy mu też, jak trafić do tego domu i gdzie są przetrzymywani czarodzieje, kiedy
go o to zapytałeś, więc mógłbyś być trochę bardziej uprzejmy.
Gotrek sarknął i już miał zamiar odpowiedzieć jakąś złośliwością, ale wtedy stanął
przy nim Jochen.
- Krasnoludy mówią, że magister i czarodziejka są zamknięci w piwnicach baraków
druchii. Czy to prawda?
Gotrek skinął głową. Felix westchnął, słysząc nowiny.
- Chcę ocalić Marienburg - ciągnął Jochen. - Ale czy to koniecznie wymaga pójścia w
sam środek przeklętej armii Mrocznych Elfów? Czy nie możemy ich tam zostawić?
- Nie mamy szans przeciwko wiedźmom bez pomocy magów - powiedział Aethenir.
Przysłuchiwał się rozmowie, stojąc przy kuchennej pompie i czyszcząc dokładnie swoje
ubranie.
- Możemy was tam zaprowadzić - powiedział Birgi. - Są tunele dla służby wiodące na
poziom, na którym znajdują się baraki, ale nie można wejść do samych baraków, nie
przekraczając strzeżonych wrót.
- Nie potrzebujemy przewodnika - rzucił Gotrek.
Wszyscy spojrzeli na niego.
- Nie będę nic zawdzięczał krasnoludom bez honoru - warknął.
- Zabójco, ale oni chcą pomóc - powiedział Felix. - A my potrzebujemy pomocy.
Birgi pokiwał głową.
- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy - powiedział.
- Oprócz narażenia życia - sarknął Gotrek.
Łysiejący krasnolud podniósł głowę na te słowa, rozgniewany, ale Birgi położył mu
dłoń na ramieniu.
- Spokojnie, Skalf - powiedział i zwrócił się do Gotreka. - Gdyby nasza śmierć
uczyniła jakąkolwiek różnicę, Zabójco, zginęlibyśmy z ochotą... Ale jeżeli byśmy się
zbuntowali, nawet gdyby wszyscy niewolnicy na arce się zbuntowali, to druchii pozabijałyby
nas i po prostu zastąpiły nowymi jeńcami. Są zbyt silne.
Gotrek sarknął na te słowa.
- Śmierć jednego elfa to wystarczająca różnica.
Starszy krasnolud ciągnął niezrażony:
- Z chęcią pomożemy ci zatrzymać zagrożenie dla naszych twierdz - ponieważ dla nich
biją nasze serca - ale nawet jeśli wam się uda, ta arka popłynie dalej, a tych kilkoro druchii,
których zabijecie, zostanie zapomnianych, gdy następna flota korsarzy przypłynie, aby ich
zastąpić. Nic się nie zmieni. Nic się nie zmieniło przez cztery tysiące lat.
- Gdzie dokładnie na terenie baraków są przetrzymywani magowie? - zapytał Felix,
zanim Gotrek zdołał odpowiedzieć. Nie było czasu na kłótnie.
Birgi odkaszlnął i zwrócił się do niego.
- Ech, no cóż, są przetrzymywani przez Nieskończonych, zimnych drani, których
przywiodła ze sobą Czarownica Heshor. Musieliśmy odnowić na ich przybycie dwa baraki.
Jeden z nich przygotowaliśmy na kwatery dla oficerów, wykuliśmy nowe pokoje,
wstawiliśmy piękne meble - wszystko, co najlepsze dla naszych gości ze stałego lądu.
- Dlaczego ich przetrzymują? Dlaczego nie byli zamknięci razem z nami? - zapytał
Felix.
Birgi wzruszył ramionami.
- Nic nie wiem na ten temat. Wiem tylko, że Świątynia Khaina nie zezwala na branie
czarodziei w niewolę. Są oni zabijani natychmiast po schwytaniu. Dlatego domyślam się, że
Nieskończeni ukrywają ich przed wiedźmami. Nie mam pojęcia dlaczego.
Felix nie był w stanie tego pojąć. Czy czarownice to nie to samo co wiedźmy? Na
czym polega różnica? Nie miało to jednak teraz znaczenia. Miało znaczenie tylko to, że będą
musieli w jakiś sposób przejść obok straży baraków.
- Czy ta cała Heshor ma tutaj posłuch? - zapytał.
Birgi i pozostałe krasnoludy wybuchnęli śmiechem.
- Odkąd się tu pojawiła, przewróciła arkę do góry nogami - powiedział Skalf, łysiejący
krasnolud. - To przez nią płyniemy w tym kierunku, tak jakby to ona wszystkim tu kierowała.
Owinęła sobie starego Tarlkhira wokół palca, bez dwóch zdań.
- Rozkazy z Naggarond - dodał Birgi. - W jakimkolwiek jest tu celu, działa na rozkaz
samego Wiedźmiego Króla.
- A więc jej polecenia będą wykonywane bez słowa sprzeciwu? - zapytał Felix.
Stary krasnolud pokiwał głową.
- Aye, ale...
Felix odwrócił się do Aethenira i Gotreka.
- Przebierzemy szlachetnego elfa w szaty jednego z druchii i będziemy udawać, że
jesteśmy jego jeńcami. Jeżeli on powie, że na rozkaz Heshor prowadzi do Nieskończonych
niewolników schwytanych podczas ataku piratów na zatokę...
- To się nie uda - przerwał mu Aethenir. - W niczym nie przypominam druchii.
Pozostali spojrzeli na niego wymownie. Jęknął.
- No dobrze, mój głos w niczym nie przypomina głosu druchii. Mój akcent...
- Więc lepiej zacznij ćwiczyć - wtrącił się Gotrek. - I idź, znajdź sobie jakieś ubrania.
Aethenir westchnął, ale niechętnie wszedł po stopniach na górę, aby przejrzeć szafę
zabitego druchii. Tymczasem Gotrek i Felix rzucili się na resztki jedzenia.
*
Niedługo potem znowu wkroczyli do tunelu, podążając za Aethenirem, ubranym w
uniform Landryola, jego hełm i płaszcz ze skóry morskiego smoka. Birgi dreptał przy elfie,
podając mu imiona ważnych osobistości, które powinien znać, jak na przykład imię kapitana
Nieskończonych. Felix zastanawiał się, czy to wszystko nie było na próżno. Arka zatrzymała
się już jakiś czas temu, przynajmniej na dwie godziny przed ich ucieczką. Wydawało się, że
minęły godziny od walki z piratami Eulera, chociaż tak naprawdę było to nie więcej niż pół
godziny temu. Czy to możliwe, żeby Heshor nie uderzyła jeszcze w struny harfy? Czy
uwolnienie tak olbrzymiej mocy wymaga czegoś więcej niż zagrania na instrumencie?
Czyżby był niezbędny jakiś rytuał? Stawiając każdy krok oczekiwał, że arka zaraz się
zatrzęsie albo przechyli i że usłyszy odległy huk ziemi rodzącej się spomiędzy fal. Ale być
może nie poczuje nic. Być może Heshor dokonała już tego straszliwego czynu!
Westchnął. Jeżeli najgorsze już się dokonało, to przynajmniej zemszczą się na tyle, na
ile będą w stanie, chociaż i tak zawsze będzie to za mało.
Wreszcie dotarli do drzwi, które jak twierdził Birgi, wychodziły niedaleko frontowych
wrót do baraków druchii. Zatrzymali się w pewnej odległości od nich i poczynili ostatnie
przygotowania, wkładając całą broń do torby, którą Felix i Gotrek mieli nieść pomiędzy sobą.
Następnie zakuli się w długie, niewolnicze łańcuchy, które znaleźli w domu Landryola.
Felixowi i piratom nie podobała się ta część planu, a Gotrek wręcz jej nienawidził, ponieważ
znaczyło to, że nie będzie w stanie natychmiast sięgnąć po topór, jeżeli cokolwiek pójdzie źle.
Oznaczało to również całkowite zaufanie Aethenirowi, który jako ich „pan" będzie trzymał
jedyny klucz do kajdan. Był to jednak krok niezbędny, ponieważ żaden ze schwytanych
jeńców nie miał prawa zatrzymać swojej broni, a poza tym jeżeli mają przejść przez wrota, to
na pewno zostaną poddani inspekcji przez strażników. Owinięcie łańcuchów wokół
nadgarstków i udawanie, że są w nie zakuci, raczej nie zdałoby egzaminu.
Podczas gdy Aethenir trudził się, aby zapiąć kajdany wokół masywnych nadgarstków
Gotreka, Birgi podał im szczegółową instrukcję jak trafić do baraków, a potem do kwater
Nieskończonych. Następnie on i pozostałe krasnoludy zasalutowali im po krasnoludzku.
- Powodzenia, Zabójco - powiedział stary krasnolud. - Powodzenia wam wszystkim.
Gotrek skrzywił się, ale nic nie odpowiedział. Nagle Farnir zrobił krok w kierunku
Birgiego.
- Ojcze, pójdę z nimi.
Odwrócił się i wyciągnął nadgarstki przed Aethenirem. Oszołomiony Birgi mrugał
oczami.
- Farnirze, już i tak wiele zaryzykowałeś. Nie bądź...
- Czyżby opowieści o dzielnych krasnoludzkich bohaterach z dawnych czasów, które
mi opowiadałeś, były tylko bajkami? - zapytał Farnir niecierpliwie.
- Oczywiście, że nie - odparł Birgi. - Ale...
- Robię to w imię twierdz w naszej ojczyźnie - powiedział młody krasnolud,
odsuwając się. - W imię honoru, o którym opowiadałeś mi, że niegdyś go mieliśmy.
- Ale... to się nie uda, Farnirze - zawołał Birgi, a na twarzy malowała mu się
niekłamana rozpacz. - To nie zrobi żadnej różnicy.
- Przykro mi, ojcze. Muszę. - Farnir obrócił się z kamienną twarzą i pozwolił
Aethenirowi dołączyć się do szeregu „więźniów".
Gotrek zaśmiał się przez ramię z pogardą.
- Ha! Młodziak ich zawstydził. Wszyscy powinni ogolić głowy, jak jeden mąż. -
Odwrócił się, a tymczasem Aethenir stanął na czele szeregu. - Wyprowadź nas stąd, elfie.
Śmierdzi tu.
Aethenir wziął głęboki oddech, po czym zrobił krok w stronę drzwi i otworzył je. Gdy
Felix, powłócząc nogami, ruszył za nim wraz z innymi, rzucił ostatnie spojrzenie za siebie na
cztery krasnoludy, które zostały w tunelu. Stały ze zwieszonymi nisko głowami, niezdolne do
spojrzenia Gotrekowi ani sobie nawzajem prosto w oczy. Zrobiło mu się ich żal. Sam nie był
pewien, co by wybrał, gdyby kazano mu wybrać między śmiercią i torturami a niewolniczą
służbą.
*
Gdy zbliżali się do bramy, Aethenir obejrzał się za siebie na Felixa i pozostałych
„więźniów".
- Pochylcie głowy, niech was szlag! - syknął. - Wyglądajcie na pokonanych.
Felix wykonał polecenie, chociaż pokusa spojrzenia przed siebie i ujrzenia, co
widniało przed nimi, była trudna do przezwyciężenia. Rozpoznał po drżeniu w głosie elfa, że
ten był przerażony - co z kolei przerażało Felixa, ponieważ jeśli Aethenir zdradzi się ze
swoim strachem przed strażnikami, to będą zgubieni. Niezdolni do stawienia oporu zostaną
zabici i nigdy nie odnajdą Maxa i Claudii, ani nie zatrzymają czarownicy.
Przemierzali właśnie szeroki, zadaszony sklepieniem jaskini plac na wprost terenu
baraków. Kompanie włóczników i szermierzy druchii wpływały przez wrota, a wśród nich
migały od czasu do czasu nosze z rannymi - ofiarami walki z piratami, jak domyślił się Felix.
Pozostałe kompanie wymaszerowywały właśnie za swoimi kapitanami. Być może wyruszają
właśnie na ich poszukiwanie?
Wrota do baraków składały się z szerokiego kamiennego łuku ze spuszczaną kratą i z
dwoma obronnymi wieżami po obu stronach. Wyglądało to jak przód zamku wbudowanego w
ścianę jaskini. Podwójny szereg odzianych w wyśmienite zbroje strażników stał przed nimi, a
ich kapitan przepuszczał przechodzące kompanie do środka i na zewnątrz. Tuzin łuczników
przechadzał się na platformie strzeleckiej nad ich głowami. Podczas gdy Aethenir i jego
szereg niewolników zbliżali się do bramy, kapitan uniósł dłoń i zadał jakieś pytanie w języku
druchii.
Aethenir odpowiedział ostro i zwięźle, i dzięki bogom dość spokojnie. Felix nie
potrafił zrozumieć ani jednego słowa z tej wymiany zdań, ale usłyszał, że Wysoki Elf
wspomina imiona podane mu przez starego krasnoluda: Wielka Czarownica Heshor i Istultair,
kapitan Nieskończonych, a także zdaje się wydawać rozkazy w ich imieniu. Felix miał
nadzieję, że magia ich osławionych wpływów przeprowadzi ich gładko przez wrota, ale nic
takiego się nie wydarzyło. Kapitan straży nie wydawał się specjalnie pod wrażeniem i
przeszedł wzdłuż ich szeregu z rękami splecionymi z tyłu, oglądając jeńców ze wszystkich
stron. Ze szczególną uwagą przyjrzał się Gotrekowi i zatrzymał się przy nim ponownie, gdy
wracał na przód linii. Pieści Gotreka zacisnęły się pod jego spojrzeniem, a Felix wstrzymał
oddech.
Kapitan straży odwrócił się do Aethenira i powiedział coś do niego szyderczym tonem.
Aethenir odpowiedział wyniośle, ale Felix słyszał nieznaczne drżenie pobrzmiewające w jego
głosie. Wszystko idzie nie tak, pomyślał Felix, oblewając się zimnym potem. Kapitan straży
odpowiedział jakąś zabawną, ale złośliwą uwagą. Aethenir ponowił swoją odmowną
odpowiedź, po czym strażnik wzruszył ramionami i machnął lekceważąco ręką.
Aethenir zawahał się, a jego twarz wyglądała tak, jakby pogrążył się w stanie
gniewnego niezdecydowania. Wreszcie podszedł do Gotreka.
- Nie zabij mnie, krasnoludzie - wymamrotał. - On domaga się łapówki.
Sięgnął i zaczął ciągnąć za dwie mniejsze złote bransolety. Gotrek warknął i szarpnął
się. Aethenir przeklął w języku druchii i uderzył Zabójcę mocno w ucho.
- Bezczelny kundel! - wrzasnął w staroświatowym. - Śmiesz się opierać? Nie masz
żadnej własności! Cały ty i wszystko to, co masz, należy teraz do Wielkiej Czarownicy
Heshor!
Felix omal nie zemdlał. Zabójca zabije Wysokiego Elfa, a zaraz potem zostaną
posiekani na kawałki przez straże! Ku jego zdumieniu, Gotrek opanował się i tylko zagryzł
zęby oraz zwinął dłonie w pieści, podczas gdy elf zerwał dwie bransolety z jego nadgarstków.
Felix widział, że samokontrola kosztowała Gotreka bardzo wiele. Na czole niebezpiecznie
pulsowała mu duża żyła, a twarz pokryła się głębokim rumieńcem.
Aethenir niedbałym gestem rzucił bransolety kapitanowi straży, jakby nic dla niego nie
znaczyły, po czym druchii wpuścił ich przez bramę.
- Odbiorę sobie wartość tego złota w twojej skórze, elfie - warknął Gotrek, gdy
znaleźli się poza zasięgiem słuchu strażników.
- Nie miałem wyboru - jęknął Wysoki Elf. - Z pewnością to widziałeś.
- Mogłeś się lepiej targować - stwierdził Gotrek.
Za bramą wyszli na szeroką otwartą przestrzeń placu defilad o wysokim kamiennym
sklepieniu. Po obu stronach ciągnęły się baraki z rzędami drzwi i okien wykutych
bezpośrednio w kamiennych ścianach. Z tego punktu rozchodziły się też aleje wiodące we
wszystkich kierunkach. Na placu wiele się działo. Kompanie zbierały się w formacje na
rozkazy wyszczekiwane przez dzierżących buławy kapitanów, a inne oddziały rozpierzchały
się i układały rannych w równych szeregach wzdłuż jednego z boków placu. Następnie
przechodzili tamtędy uzdrowiciele, cyrulicy i pomagający im niewolnicy. Przypominało to
Felixowi widok mrowiska, tylko o wiele bardziej uporządkowanego.
Birgi powiedział im, że baraki, które wraz ze swymi kompanami przygotowywał dla
Nieskończonych, znajdowały się po lewej stronie, w alei, która otwierała się na odległym
końcu placu defilad. Felix nerwowo przełknął ślinę na myśl o przejściu w kajdanach i bez
broni przez plac pełen wrogów, ale dzięki bogom, druchii nie zwracały na nich najmniejszej
uwagi, nie licząc odpychania na bok, gdy weszli im w drogę. Felix ponownie wstrzymał
oddech, obawiając się, że Gotrek w końcu wybuchnie, nie mogąc znieść takiego traktowania,
ale krasnolud tylko zwiesił głowę i cały czas mamrotał khazalidzkie przekleństwa.
Na końcu placu Aethenir odnalazł właściwą aleję i ruszyli w tamtą stronę. Nikogo tutaj
nie spotkali, a hałas parady ucichł za nimi, gdy skręcili za drugim rogiem w kolejny rząd
baraków. Aethenir przystanął w cieniu przejścia, a oni rozejrzeli się, badając wzrokiem długi
korytarz. Większość baraków wydawała się niezamieszkała - okna były zabite deskami, a
schody zakurzone. Jednakże pierwsze dwa po prawej były świeżo odnowione i pyszniły się
nowymi drzwiami oraz otwartymi oknami, ale niepokój budził fakt, że nie było tam śladu
żadnego ruchu.
- Dziwne - odezwał się Aethenir. - Spodziewałem się zobaczyć strażników, a
przynajmniej niewolników.
- Może wszyscy są w środku - powiedział Jochen.
- Przyjrzyjmy się - zaproponował Felix.
Aethenir wyciągnął klucz i po chwili wszyscy zrzucili kajdany. Gotrek rozchylił torbę
pełną broni, po czym wyciągnął z niej swój topór, a w tym samym czasie Felix naciągał
kolczugę i przypasywał Karaghula. Piraci poszli za ich przykładem i po chwili podkradali się
do baraków, tylko że tym razem Aethenir szedł z tyłu. Felix i Jochen podnieśli głowy i
zajrzeli do środka przez pierwsze okno, do którego podeszli. Wnętrze baraku wyglądało jak
każde inne, oprócz tego że ściany wykute były z litej skały. Wzdłuż każdej ze ścian biegły
łóżka polowe z małymi, wykutymi z żelaza skrzyniami w stopach każdego z nich. Na tyłach
znajdowały się jedne drzwi i jeszcze jedne na bocznej ścianie. Kilku niewolników zmywało
podłogę, a kilka młodych druchii siedziało na łóżkach i polerowało zbroje, buty i paski. Po
Nieskończonych nie było śladu.
- Wasi magowie mogą być za jednymi z tych drzwi - szepnął Jochen, kiedy ponownie
przycupnęli pod oknem.
- Sprawdźmy najpierw ten drugi barak - zaproponował Felix.
Przemknęli do drugiego budynku i zerknęli przez okna do środka. Bez wątpienia tutaj
znajdowała się kwatera oficerów. Wnętrze było dobrze urządzone: kamienne ściany pokryto
hebanową boazerią i rozmieszczono na nich wiedźmie światła. Główny korytarz wiódł w
ciemność. W środku nie widać było nikogo.
- Najpierw tutaj - powiedział Felix.
Gotrek podszedł do drzwi. Nie były zamknięte. Popchnął je i wszedł do środka. Felix,
Aethenir, Farnir i piraci Jochena podążyli za nim. Cicho stąpali w dół korytarza. Znajdowało
się w nim dwoje bogato zdobionych drzwi po obydwu stronach i jedne, zupełnie zwyczajne
na samym końcu. Felix i Aethenir przytknęli uszy do rzeźbionych drzwi, zamienili się po
chwili, ale żaden z nich niczego nie usłyszał. Ruszyli dalej.
Gotrek nasłuchiwał przy drzwiach na końcu korytarza, po czym próbował je popchnąć.
One również nie były zamknięte. Felixa ogarnął niepokój. Do tego czasu powinni natrafić na
jakiegoś nieprzyjaciela. Powinni napotkać opór.
Po drugiej stronie drzwi znajdowały się wąskie schody wiodące w dół, prosto w
ciemność. Aethenir stworzył pstryknięciem palców maleńką kulę światła, a Gotrek zaczął
schodzić w dół, z Felixem i pozostałymi za plecami.
Zeszli do magazynku, w którym znajdowały się skrzynie z materacami, świecami i
różnymi innymi rzeczami. Na samym końcu pomieszczenia widniały ciężkie drzwi. Przed
nimi stało krzesło i stół, na którym leżały resztki jedzenia przyciągające muchy.
- To musi być tutaj - stwierdził Gotrek i wyrwał się naprzód.
Felix i pozostali ostrożnie podążyli za nim, trzymając broń w gotowości. Felix
wstrzymał oddech, spodziewając się, że lada moment z ukrycia wyskoczą na nich uzbrojone
druchii. Nie było jednak żadnej zasadzki.
Gotrek położył dłoń na zasuwie i odciągnął ją. Drzwi otworzyły się z łatwością.
Otworzył je na oścież, ujawniając ziejącą za nimi ciemność.
Aethenir wysłał naprzód swoje światełko. Pomieszczenie było małe i puste, nie licząc
dwóch kupek brudnej słomy. Gotrek i Felix ostrożnie wkroczyli do środka. Pachniało tu
uryną, potem i zgniłym jedzeniem. Na podłodze widać było brudne, poplamione krwią
szmaty. Jedna z nich mogła być kiedyś złotobiała, a druga mieć odcień głębokiego błękitu, ale
w środku nie było śladu Maxa ani Claudii.
17
Wtem za ich plecami rozległ się głos zadający pytanie w języku Mrocznych Elfów. Z
pochodnią wiedźmiego światła w dłoni schodził po stopniach młody druchii.
Aethenir odpowiedział mu w jego języku, wykonując przy tym ręką gest zachęcający
do zejścia na dół, ale młodzieniec, widząc ich wszystkich w pełni uzbrojonych, wyczuł, że
dzieje się coś niedobrego i podbiegł w górę schodów, wrzeszcząc alarmująco.
Felix przeklął i puścił się w pogoń za druchii, wbiegając po schodach i wypadając na
korytarz. Niespodziewanie na jednej ze ścian otworzyły się drzwi, a ponieważ elf właśnie w
tej chwili oglądał się przez ramię, nie zauważył ich i padł jak długi na posadzkę. Zza drzwi
wychylił się niewolnik, który wydał z siebie okrzyk paniki, po czym zniknął w bocznym
korytarzu, zatrzaskując za sobą drzwi.
Felix dopadł młodego druchii, zanim ten zdołał podnieść się z ziemi i przyszpilił go do
podłogi, przykładając mu miecz do gardła.
- Magowie! - wysyczał. - Gdzie oni są? Dokąd ich zabraliście?
Elf mamrotał coś w języku druchii. Felix potrząsnął nim gwałtownie.
- Po staroświatowemu, draniu!
Tuż za nim rozległ się tupot stóp i za chwilę stali przy nim Gotrek i Aethenir, a za nimi
nadciągali piraci.
Aethenir zadał pytanie w języku Mrocznych Elfów, a młodzieniec wlepił w niego
zdumione spojrzenie, po czym splunął mu na buty. Aethenir kopnął go między żebra. Felix
mocniej przycisnął miecz do szyi druchii. Gotrek zrobił krok do przodu i uniósł nad
schwytanym swój topór, wpatrując się w niego lodowatym spojrzeniem jedynego oka.
Elf pobladł na widok Gotreka i wyszeptał kilka słów. Aethenir zadał jeszcze kilka
pytań, na które otrzymał krótkie odpowiedzi.
Westchnął i odwrócił się do Felixa i Gotreka.
- Czarownice przybyły tu i zabrały ich parę godzin temu. Towarzyszyli im
Nieskończeni.
- Dokąd? - zapytał Felix. - Dokąd ich zabrali?
- Nie wie - odparł Wysoki Elf. - Widział tylko, że schodzili w dół schodami na końcu
tej alei.
- Jeszcze dalej w dół? - wyrwało się wyraźnie zaniepokojonemu Jochenowi. - Może
dajmy sobie spokój z tymi magami?
- Co znajduje się pod nami? - zapytał Gotrek, ignorując sugestię pirata.
- Menażerie treserów dzikich zwierząt - odpowiedział Farnir. - A także domy rozpusty
zarezerwowane dla oficerów i szlachty.
Felix zamrugał oczami.
- Czy oni zamierzają nakarmić nimi dzikie bestie? Czy może...? - Nie potrafił nawet
wyartykułować tej myśli.
Krasnoludzki niewolnik nagle pobladł. Źrenice mu się rozszerzyły.
- Między więźniami krąży plotka, że w głębiach arki znajduje się tajemna świątynia,
do której wejście prowadzi przez jeden z tych burdeli. Mówią, że wielu zostało tam
zabranych, ale nikt nie powrócił.
- Cóż to za świątynia? - burknął Gotrek.
- Nikt nie śmie o tym mówić - odparł krasnolud.
- Świątynia, do której wejście znajduje się w takim przybytku, może służyć tylko
jednemu bogu - wyszeptał Aethenir pobladłymi z obrzydzenia i strachu wargami.
- W którym domu rozpusty znajduje się to wejście? - Felix zapytał Farnira.
Krasnolud potrząsnął głową.
- Tego nie wiem.
- Będziemy musieli sprawdzić wszystkie po kolei - stwierdził Gotrek.
- Przy zejściu do schodów pełni wartę jeszcze więcej strażników. Będziecie musieli się
znowu przebrać.
- Potrzebujemy nowego przebrania - powiedział Gotrek w zamyśleniu.
Odwrócił się do Aethenira.
- Zmień tę zbroję na uniform Nieskończonego, elfie. I pospiesz się.
- A co zrobimy z tym głupcem? - zapytał Jochen, wskazując na młodego druchii wciąż
wijącego się pod czubkiem miecza Felixa.
Gotrek uniósł topór i opuścił go na twarz Mrocznego Elfa, roztrzaskując mu czaszkę i
rozbryzgując dokoła strugi krwi.
- To - odpowiedział i odwrócił się na pięcie.
*
Kilka minut później, po raz kolejny zakuci w łańcuchy i z bronią schowaną w sakwie,
ruszyli powłócząc nogami długim korytarzem pomiędzy nieużywanymi barakami w stronę
zejścia do schodów prowadzących do menażerii. Szli w szeregu za drżącym z przerażenia
Aethenirem, przebranym w mundur oficera Nieskończonych i noszącym na twarzy maskę
jednego z nich, srebrną czaszkę.
Tym razem nikt nie domagał się od nich łapówki. Strażnicy przy bramie zdawali się
odnosić do uniformu Nieskończonego z należytym szacunkiem i trwogą, więc przepuścili
Aethenira bez żadnych pytań. Wysoki Elf poprowadził ich następnie do wąskiej klatki
schodowej, która schodziła zygzakiem w głąb skały przez dwanaście pięter w dół, kończąc się
szerokim korytarzem o niskim sklepieniu, w którym śmierdziało zwierzęcymi odchodami i
zgniłym mięsem.
Przez całą drogę w dół odbijały się wokół nich echem ryki przerażających bestii i
uderzenia bata. Z szerokiego korytarza po lewej stronie, zamkniętego przez kunsztownie kute
żelazne wrota, dochodziły przedziwne dźwięki i zapachy. Wejścia strzegły druchii w
mundurach ozdobionych kapturami ze skóry leoparda i z długimi włóczniami z ostrzami o
niebezpiecznych zadziorach
Aethenir zignorował druchii i ruszył przed siebie, według wskazówek, jakie dostali od
Farnira. Wkrótce natrafili na dużo mniejszy korytarz bez bram i bez strażników. Dźwięki i
zapachy dobiegające z tego korytarza pochodziły od zupełnie innego rodzaju dzikich
zwierząt. Felix wyczuwał wino, perfumy, kadzidło i dym z czarnego lotosu, a także zapach
potu, seksu i śmierci. Jego uszu dobiegał rechotliwy śmiech i dziwna niemelodyjna muzyka,
pomieszana z odległymi jękami bólu.
Weszli w korytarz i stanęli jak wryci na widok, który ukazał się ich oczom. Ulica czy
tunel - trudno było jednoznacznie stwierdzić - była wąska i wysoka. Domy wykute w litej
skale wznosiły się po obydwu stronach na wysokość trzech pięter. Wysoko sklepiony dach
tunelu był wykuty tak strzeliście, że domy miały nawet dachy, a na nich ogrody i tarasy. W
żelaznych latarniach zwisających z barokowych fasad żarzyły się fioletem i czerwienią
wiedźmie światła. Widok, jaki opromieniało światło koloru krwi, sprawiał, że Felixowi
przewracały się wnętrzności. Bywał w dzielnicach czerwonych latarni w miastach od Kisleva
po Arabię, ale nigdy nie widział miejsca tak całkowicie poświęconego przyjemności, bólowi i
perwersji. Zazwyczaj, nawet w miastach, w których panowały najbardziej rozwiązłe obyczaje,
domy uciech przynajmniej na zewnątrz zachowywały pozory przyzwoitości. Najwyraźniej
tutaj tego typu środki ostrożności były zupełnie zbędne.
Front każdego z przybytków ozdabiały fryzy i posągi przedstawiające najbardziej
lubieżne i potworne akty. Nad niektórymi drzwiami zwisały żelazne klatki z zamkniętymi w
środku ludzkimi niewolnikami o pustych oczach, biczującymi się nawzajem lub kopulującymi
ze sobą powoli i beznamiętnie. Przed drzwiami do każdego z domów stali uzbrojeni strażnicy
w wymyślnych zbrojach, które służyły bardziej wzbudzaniu podniecenia niż ochronie.
Od domu do domu przechadzał się kwiat społeczeństwa druchii: wysocy szlachcice o
okrutnie pięknych rysach twarzy; zmysłowe, kołyszące biodrami damy; dumni oficerowie;
nadzy dworzanie ze srebrnymi maskami na twarzach; a także przepiękne osoby, których płci
nie sposób było rozpoznać. A między nimi, przepychając się przez tłum przy
akompaniamencie uderzeń bicza, przemykały zasłonięte palankiny niesione przez
zgarbionych, poznaczonych bliznami ludzkich niewolników, transportujące tych, którzy
chcieli zachować swą tożsamość w tajemnicy.
- Asuryanie, chroń mnie - wymamrotał Aethenir. - To miejsce wzbudza we mnie
odrazę.
- Przynajmniej raz się zgadzamy - poparł go Gotrek. - To jest obrzydliwe, nawet jak na
elfy.
Felix zgodził się, ale bardziej niż obrzydliwość tego miejsca, przerażał go jego ogrom.
Ulica przed nimi skręcała łukiem daleko w mgle przed nimi, a w każdą stronę odchodziły od
niej kolejne aleje. Wszystkie budynki były domami uciech. Mogą szukać nawet trzy dni, a i
tak nie znaleźć tego, w którym ukryto wejście do tajemnej świątyni.
Jego obawy okazały się jednak bezpodstawne, ponieważ kiedy tak stał wraz z
pozostałymi, gapiąc się dookoła z otwartymi ustami, Farnir zagadnął niewolnicę,
przeciągającą się lubieżnie w klatce wiszącej w jednym z okien.
- Siostro - zapytał. - Czy przechodził tędy oddział Nieskończonych wraz z kilkoma
czarownicami?
- Aye - odpowiedziała kobieta, nie przerywając zmysłowego prężenia się.
- Do którego domu weszli?
Kobieta nie znała odpowiedzi na to pytanie, ale powiedziała im, że opisywana przez
nich grupa była tu kilka godzin temu i skręciła za lewy róg.
W tamtą stronę też się udali. Aethenir szedł przodem, starając się sprawiać wrażenie,
że wie, dokąd zmierza. Tymczasem Farnir szeptem zadawał pytania mijanym niewolnikom -
a było ich mnóstwo - żeby dowiedzieć się, którędy mają iść dalej. Wreszcie, po kilku
zakrętach w prawo i lewo, zostali skierowani do domu zwanego Tyglem Rozkoszy.
Tuż przed tym, jak stanęli przed jego wrotami, Aethenir pokierował ich w ciemną
alejkę między dwoma domami i zabrał się za uwalnianie ich z łańcuchów.
- Co mam im powiedzieć? - wyszeptał. - Co, jeśli każą nam odejść?
- Wtedy wreszcie będzie jakaś walka - odparł Gotrek.
- Ale jeśli okaże się, że to nie jest właściwe miejsce?
- I tak będziemy walczyć - obstawał przy swoim Gotrek.
- Powiedz im... - zaczął Felix, zastanawiając się. - Powiedz im: „Ona mnie oczekuje".
Jeżeli to właściwe miejsce, poprowadzą nas przed oblicze czarownic. Jeżeli nie, nie
skompromitujemy się za bardzo.
Zostawili rozluźnione kajdany wokół nadgarstków i wyszli z alejki za Aethenirem.
Wnet stanęli przed strażnikami pilnującymi wejścia do Tygla Rozkoszy. Z zewnątrz budynek
nie różnił się zupełnie od pozostałych domów uciech. Jego znakiem, jeżeli można to tak
nazwać, był tygiel z bulgoczącą zawartością, zawieszony nad ogniem we wnęce wykutej we
frontowej ścianie, z którego wylewało się coś wyglądającego - i pachnącego - zupełnie jak
krew. Strażnikami były bardzo wysokie kobiety druchii, odziane tylko w poplamione
skórzane kowalskie fartuchy, złote nagolenice i rękawice, a także hełmy z grzebieniami
różowych i purpurowych piór wyglądających jak płomienie. Gdy Aethenir stanął przed nimi,
zwróciły ku niemu okrutnie piękne twarze.
Felix ponownie nie był w stanie zrozumieć wymiany zdań, ale strażniczki zdawały się
traktować Aethenira z najwyższym szacunkiem. Skłoniły się przed nim i jedna z nich
podeszła do drzwi, przy których zamieniła kilka słów z kimś w środku. Po chwili pojawił się
ludzki niewolnik odziany tylko w purpurową przepaskę biodrową, skłonił się niemal do
podłogi i gestem nakazał im ruszyć za sobą.
Wnętrze było dokładnie takie, jakiego Felix się obawiał, a nawet gorsze. Motyw ognia
pojawiał się w sześciobocznej komnacie wejściowej, w której na ścianach purpurowym
ogniem płonęły koksowniki. Kobieta druchii, naga od pasa w górę, ale przysłaniająca twarz
czarną woalką, skłoniła się przed Aethenirem, gdy sługa poprowadził ich korytarzem o
ścianach pomalowanych w czarne i purpurowe płomienie. Z góry i z dołu dobiegały ich jęki
rozkoszy oraz bólu, wycia, stęknięcia i okrzyki strachu. Jakaś dziewczyna błagała o litość po
bretońsku, głosem rozdzierającym serce. W odpowiedzi słychać było męski głos, śmiejący się
czy wrzeszczący, Felix nie był w stanie stwierdzić.
Przez łukowate wejścia do komnat tylko częściowo zasłonięte kurtynami Felix
dostrzegał przebłyski ognia, ciała i zbrodni. Wzdrygnął się na widok narzędzi do wypalania
piętna, ostrzy i noży błyszczących w czerwonawej poświacie ognia. Wspomnienia walki w
piwnicach Oczyszczającego Płomienia i ogni, z którymi zaatakował ich Lichtmann,
powróciły nieproszone do jego umysłu i sprawiły, że przebiegł go dreszcz. W jednym z
pomieszczeń ujrzał krąg druchii, mężczyzn i kobiet, podających sobie emaliowaną fajkę i
obserwujących jak z tygla na twarz związanej kobiety skapuje płynne złoto. Na każdy jej
krzyk czy konwulsje reagowali sennym wybuchem śmiechu.
Felix słyszał gniewny pomruk Gotreka za plecami i zdał sobie sprawę, że sam wydaje
podobne dźwięki.
Niewolnik poprowadził ich w dół krętymi, żelaznymi schodami, które były gorące w
dotyku. Trzy piętra niżej przeprowadził ich przez kwadratową komnatę wyłożoną czarnym
marmurem z drzwiami na każdej ścianie i z kandelabrem z płonącymi purpurą pochodniami
zwisającym ze środka sufitu. Żyłki na marmurze pobłyskiwały na różowo w migoczącym
świetle. Drzwi naprzeciwko schodów były większe od pozostałych, otoczone z dwóch stron
przez żłobkowane kolumny i zwieńczone dekoracyjnym łukiem, w który wkomponowana
była biała, kamienna twarz o zimnych, nieskazitelnie pięknych rysach. Przed drzwiami stało
na baczność trzech Nieskończonych.
Aethenir, gdy ich ujrzał, zwolnił kroku.
- No dalej, elfie - wymruczał Gotrek.
- Ależ oni na pewno się zorientują, że nie jestem jednym z nich - odparł Wysoki Elf.
- Jeżeli będziesz się krył po kątach, to z pewnością zauważą, że coś jest nie tak -
zirytował się Felix. - Musisz być twardy.
Elf sarknął gniewnie na te słowa, ale przyniosły one chyba jakiś skutek. Wyprostował
się, ściągnął barki i ruszył pewnym krokiem w stronę strażników. Felix wstrzymał oddech i
rozluźnił sakwę, w której trzymali broń. Strażnicy zmierzyli podchodzącego Aethenira
wzrokiem, nie wykonując najmniejszego ruchu i beznamiętnie obserwując go zza srebrnych
masek. Nagle odezwał się środkowy z nich.
Aethenir odpowiedział, ale najwyraźniej odpowiedź nie spodobała się
Nieskończonemu. Zadał drugie pytanie. Tym razem Aethenir milczał, nie potrafiąc udzielić
odpowiedzi.
Ręce strażników spoczęły na głowniach mieczy, a środkowy nakazał Aethenirowi
zdjęcie maski.
- Dobra - odezwał się Gotrek, zrzucając łańcuchy i upuszczając ze szczękiem sakwę. -
Starczy tego.
Nieskończeni obrócili się w jego stronę, wyciągając miecze, a tymczasem Gotrek i
Felix odnaleźli swoją broń w worku. Gotrek ryknął i natarł na elfy, zostawiając
sparaliżowanego strachem Aethenira za sobą. Felix ruszył za przykładem Zabójcy, mimo że z
poprzednich doświadczeń wiedział, że nie miało to większych szans powodzenia. Niewolnik
w przepasce uciekł z krzykiem w górę schodów, a tymczasem Farnir, Jochen i piraci chwycili
za swoją broń i ruszyli do boju.
Nieskończony pośrodku zginął jako pierwszy, perfekcyjnie parując, ale będąc zupełnie
nieprzygotowanym na siłę Zabójcy. Machnięcie toporem odepchnęło miecz elfa z powrotem
w jego stronę i sprawiło, że stracił równowagę. Tymczasem Gotrek ciął go w bok, przecinając
zarówno zbroję jak i żebra, jakby były z masła.
Pierwsza wymiana ciosów Felixa z druchii wyglądała prawie dokładnie na odwrót.
Ciął mieczem tylko po to, żeby się przekonać, iż Mroczny Elf zdążył już zmienić położenie i
teraz znad głowy wymierza cios w jego pierś. Felix obrócił się i miecz musnął jego żebra.
Zatoczył się do tyłu, wywijając mieczem desperackie ósemki w powietrzu. Druchii parł do
przodu i Felix był pewien, że zaraz zginie, ale wtedy na ratunek ruszyli mu Farnir, Jochen i
piraci, tnąc, dźgając i wyjąc potępieńczo.
Druchii przyjął ich atak bez zmrużenia okiem. Blokował każdą dziką paradę i
odwdzięczył się ripostą, przebijając jednemu z piratów szyję. Felix natarł na niego ponownie,
ale jego miecz został gładko odbity, a druchii ciął w nadgarstek drugiego pirata i ponownie
stanął twarzą w twarz z Felixem.
Felix odsunął się w tył i poczuł, że ktoś odpycha go na bok. Był to Gotrek, który ruszył
do boju, zamachując się od dołu swym potężnym toporem. Druchii zauważył go i obrócił się
wokół własnej osi, aby skontrować, ale Gotrek był szybszy. Topór rozciął Mrocznego Elfa od
krocza aż po pierś i wnętrzności wylały się na polerowaną posadzkę. Druchii zwalił się na
ziemię.
Felix i piraci cofnęli się, szukając wzrokiem ostatniego druchii. Elf był już martwy -
nie miał głowy. Niestety kolejny pirat również stracił życie za sprawą ciosu prosto w serce.
- Dobra robota, przyjaciele - powiedział Aethenir, wysuwając się na przód.
- Mogłeś pomóc - stwierdził z przekąsem Jochen, patrząc po swoich martwych bądź
rannych kamratach.
- Lepiej, żeby tego nie robił - wykrzywił się złośliwie Gotrek.
Piraci przeszukali ciała zabitych elfów w poszukiwaniu klucza do drzwi, a tymczasem
Felix wyciągnął swoją koszulkę kolczą z sakwy i naciągnął ją na siebie. Klucza nie było.
Ktokolwiek zamknął się w komnacie, musiał to zrobić od wewnątrz.
Gotrek wzruszył ramionami i podszedł do drzwi.
- Przygotujcie się - powiedział.
Felix, Aethenir i pozostali piraci ustawili się w rzędzie za nim. Farnir uzbroił się w
miecz jednego z martwych druchii i dołączył do nich. Felix wziął głęboki oddech i mocniej
ścisnął rękojeść Karaghula.
Drzwi były wykonane z ciężkiego, misternie rzeźbionego drewna, a zamek chroniła
potężna płyta z czarnego żelaza. Gotrek przebił się przez nią trzema uderzeniami topora, po
czym kopnął w połamane wrota i wpadł do środka z bronią uniesioną w gotowości.
Za drzwiami znajdowała się olbrzymia i zupełnie pusta sypialnia.
Felix rozejrzał się dokoła, zdezorientowany. Spodziewał się tajemnej świątyni
ohydnego bóstwa. A miał przed sobą zupełnie zwyczajny buduar - przynajmniej biorąc pod
uwagę standardy panujące w domach uciech druchii. Koszmarne malowidło ścienne,
przedstawiające cielesne okropności, pokrywało cztery ściany powyżej misternie rzeźbionej
hebanowej boazerii. Na półkach ciągnących się przez całą długość pokoju wyłożono kajdany,
bicze i narzędzia tortur. Pod ścianą naprzeciwko stało olbrzymie łoże, pokryte futrzanymi
narzutami i poduszkami, rozrzuconymi w nieładzie, tak wysokie, że wiodły do niego niskie
stopnie z czarnego marmuru. Na czterech rogach wznosiły się kolumny, z których zwisały
kotary z czerwonego aksamitu, a na przeciwległych ścianach umocowano pochodnie.
Wszystko wokół było piękne i nieczyste, ale był to ślepy zaułek.
- To nie może być prawda - powiedział Jochen.
- Zostaliśmy wyprowadzeni w pole - stwierdził Aethenir.
- Czy to pułapka? - zapytał Felix, spoglądając ponownie na drzwi.
Gotrek sarknął.
- Ludzie i elfy są ślepi.
Ciężkim krokiem przemierzył szerokość pokoju do pochodni na lewej ścianie od łoża i
nacisnął fragment boazerii pod nią. Słychać było kliknięcie i wszyscy cofnęli się ostrożnie.
Felix obserwował ścianę pod pochodnią, spodziewając się ujrzeć otwierające się tajne
drzwi, ale jego wzrok przykuł ruch w środku pokoju i odwrócił wzrok. Całe łoże powoli
unosiło się niczym wieko skrzyni i opierało się o ścianę. Po spodem znajdowała się olbrzymia
marmurowa płyta, na której wyryto płaskorzeźbę przedstawiającą zgrabną postać posiadającą
zarówno męskie, jak i żeńskie cechy płciowe. Istota tańczyła na stosie nagich, kopulujących
ze sobą ciał, zmienionych w najpotworniejszy sposób. W migoczącym świetle pochodni
wydawało się, że postać i ciała pod nią wiją się i skręcają lubieżnie.
Pod płytą znajdował się otwór, w który wcześniej wpasowane było łoże. Marmurowe
stopnie wiodły w dół, prosto w ciemność.
- Niech Sigmar i Manann mają nas w swej opiece - przeżegnał się Jochen.
Felix miał nieodparte przeczucie, że już wkrótce będą potrzebować pomocy każdego
boga, który zechce wysłuchać ich próśb.
*
Schody ciągnęły się tak głęboko w dół, że Felix obawiał się, że wyjdą na dnie
pływającej skały i zostaną z powrotem wyrzuceni do morza. Na ścianach nie przymocowano
żadnych pochodni. Musieli poruszać się po omacku w kompletnej ciemności rozjarzonej tylko
nieco przez czerwonawy płomień płonący w oddali, który podskakiwał i wił się z każdym
krokiem. Im niżej schodzili, tym gęstsze stawało się powietrze - przesłodzona zawiesina
kadzidła, dymu z lotosu oraz czegoś ostrego i gorzkiego.
Wtem pomiędzy nimi rozjarzył się kolejny błysk. Felix rozejrzał się z niepokojem, ale
okazało się, że to tylko runy na toporze Gotreka zaczęły pulsować, jakby przepływał przez nie
ogień.
- Gotrek... - powiedział.
- Aye, człeczyno.
Schodząc jeszcze niżej w dół, zauważyli, że czerwony blask pochodzi od purpurowego
światła opromieniającego czarną marmurową podłogę u podstawy schodów. Gotrek i Felix
zeszli ostrożnie w kierunku źródła światła, po czym zerknęli w krótki korytarz kończący się
parą na wpół otwartych, niestrzeżonych drzwi. Zza uchylonych wrót dobiegał czerwony
blask, a także chór głosów zjednoczonych w wysokim, jękliwym zaśpiewie, który
przyprawiał Felixa o ciarki na plecach.
Podczas gdy pozostali skradali się cicho za nimi, Gotrek i Felix podkradli się do drzwi.
Wrota składały się z dwóch ciężkich, złotych skrzydeł inkrustowanych rubinami, ametystami
i lapis lazuli, ułożonymi we wzory przedstawiające tysiące nagich ciał splecionych ze sobą w
niemożliwy, bolesny sposób. Felix zerknął w szczelinę między skrzydłami i gwałtownie
cofnął głowę, zaskoczony, ponieważ w środku zobaczył twarz z oczami utkwionymi prosto w
niego.
- To tylko posąg, człeczyno - uspokoił go Gotrek.
Felix spojrzał ponownie. Powietrze w środku było tak gęste od fioletowego dymu, że
trudno było dostrzec szczegóły, ale dokładnie naprzeciwko nich, pośrodku okrągłej,
oświetlonej światłem koksowników komnaty stał posąg sześciogłowego węża wznoszący się
na wysokość dwóch ludzi. Każda z głów węża zakończona była przepiękną twarzą druchii
nieokreślonej płci, wykutą z białego marmuru. Jedna z twarzy wpatrywała się prosto w drzwi
onyksowymi oczami błyszczącymi jak żywe. Za statuą, na wpół ukryte po odległej stronie
pokoju, znajdowało się łukowate przejście wiodące do kolejnej komnaty, po obu bokach
którego stały kolumny. Felix dostrzegał cienie lubieżnych ruchów, które zdawały się
odpowiadać rytmowi zaśpiewu.
Gotrek popchnął obsceniczne drzwi i wszedł do środka. Felix chciał uczynić to samo,
ale gdy tylko położył dłoń na drzwiach, jego umysł ogarnęły niczym nieskrępowane emocje.
Nagle chciał jednocześnie łkać i ryczeć z gniewu, śmiać się i zabijać, kochać i dręczyć. Wizja
spisywania historii Zabójcy krwią krasnoluda na pergaminie wyprawionym z jego skóry
wdarła mu się do mózgu i nie był w stanie się jej pozbyć.
- To złe miejsce - odezwał się Aethenir za jego plecami.
Słowa te nieco otrzeźwiły Felixa. Zepchnął przerażające wizje z powrotem do
podświadomości i ruszył za Zabójcą do środka komnaty. Aethenir, Farnir, Jochen i piraci
równie niechętnie podążyli za nimi. Piraci trzymali się razem niczym spłoszone bydło, a
Farnir ściskał kradziony miecz, jakby to była lina ratownicza. Aethenir bezustannie powtarzał
elfie modlitwy, a pod hełmem druchii jego oczy obracały się niespokojnie.
Komnata była idealnie okrągła. Ściany z różowego kamienia błyszczały jak mika i
drżały od gardłowych jęków bólu i rozkoszy, a także zawodzącej pieśni, która nieprzerwanie
działała Felixowi na nerwy. Purpurowe płomienie skakały w złotych koksownikach
umieszczonych pod ścianą w regularnych odstępach. Podłoga stanowiła mozaikę ze złotych
płytek, pośrodku której znajdował się krąg z purpurowych kamieni, otoczonych dziwnymi
runami. Sześciogłowy wąż siedział pośrodku pomieszczenia, a piedestał na którym się
znajdował, dotykał łuku okręgu.
Gdy przekradali się po złotej podłodze w kierunku łuku w oddali, musieli minąć
posąg. Felix ujrzał ustawione przy postumencie ofiary z wina, krwi, atramentu i intymnych
wydzielin, połyskujące w małych złotych czarkach pomiędzy różowymi, czerwonymi i
fioletowymi świecami. Piraci ze strachem mijali posąg, spluwając i wykonując ochronne
gesty.
Za łukiem znajdowała się kolejna komnata. Gęsty, purpurowy dym uniemożliwiał
dokładne określenie jej rozmiarów, ale jeżeli istniała tylna ściana, to Felix jej nie widział.
Wydawało się jednak, że mają przed sobą kolejny okrąg z kolumnami otaczającymi
opuszczoną poniżej poziomu podłogi środkową część, w której znajdowała się szeroka,
okrągła platforma. Pomiędzy kolumnami ustawiono koksowniki wielkie jak tarcze, w których
znajdowały się teraz dymiące sterty kadzidła, uwalniające słupy wirującego dymu, który,
jeżeli Felix zbyt długo się w nie wpatrywał, przyjmował na wpół ludzkie kształty.
Za falującymi kurtynami dymu Wielka Czarownica Heshor stała tyłem do nich,
pośrodku kręgu narysowanego na marmurowej powierzchni platformy, a jej ręce wzniesione
były w błagalnym geście. Harfa Zagłady leżała na wysokim stoliku z czarnego żelaza tuż
przed nią. Dużo większy krąg graniczył z tym, w którym stała, ale go nie przecinał. Wewnątrz
większego kręgu stał prymitywny, kamienny stół, na którym leżało coś lub ktoś, ukrytego za
mgłą.
Dziwne kształty o wielu kończynach wiły się po obu stronach Heshor i Felix musiał
się chwilę przyglądać, żeby zorientować się, że jest to pięć czarownic, towarzyszek Heshor,
leżących na krawędzi platformy i kopulujących dziko z pięcioma Nieskończonymi, ubranymi
tylko w srebrne maski i pokrytymi potem. Kochankowie rzucali się na siebie nieustannie,
drapiąc się zaostrzonymi paznokciami. Wszyscy krwawili z długich śladów po uderzeniach
pokrywających ich ciała. Z ich ust wydobywał się chóralny jęk zwiastujący nadchodzącą
ekstazę. Wyglądali, jakby znajdowali się w tym stanie od wielu godzin. Felix wzdrygnął się z
obrzydzeniem na ten widok, ale nie był w stanie zaprzeczyć, że wywołał on w nim również
chorobliwe podniecenie.
Uczestników dziwnej ceremonii strzegło siedmiu uzbrojonych Nieskończonych,
stojących na stopniach schodzących ku środkowi komnaty. Obserwowali oni czujnie przebieg
wydarzeń, trzymając wyciągnięte miecze przed sobą, oparte czubkami ostrzy o posadzkę.
- Magister Schreiber - wymknęło się Aethenirowi. - I Fraulein Pallenberger.
Felix zmarszczył czoło, ponieważ nie rozumiał, o co mogło chodzić Wysokiemu
Elfowi, ale podążył za jego spojrzeniem i utkwił wzrok w kształtach spoczywających na
kamiennym stole w większym z kręgów. Rzeczywiście byli to Max i Claudia, bezlitośnie
spętani skórzanymi linami i zakneblowani. Prawie zaparło mu dech w piersiach, gdy ich
zobaczył. Byli niemal nie do rozpoznania, nadzy i wychudzeni, ogoleni na łyso, nie pomijając
brwi. Ich twarze i ciała pokryto czerwoną i fioletową farbą we wzory przypominające
zawijasy i oprócz tego nożem wyryto im na skórze runy. Max wyglądał o sto lat starzej, a
żebra Claudii przebijały jej poranioną skórę. Oczy obojga były zaciśnięte, jakby przeżywali
straszliwe męczarnie.
Gotrek splunął, zdegustowany widokiem.
- Na Sigmara - wymamrotał Felix. - Czy oni żyją?
- Żyją - odparł Aethenir ponuro. - Są ofiarami dla Wielkiego Bezczeszczyciela.
- Ofiarami! - powtórzył przerażony Felix.
Aethenir wzruszył ramionami.
- Wygląda na to, że czarownica chce wezwać demona, chociaż w jaki sposób ma to
związek z użyciem Harfy, nie mam najmniejszego pojęcia.
Gotrekowi zaświeciły się oczy.
- Demon!
- Pohamuj swoją żądzę chwały, krasnoludzie - zgasił jego podniecenie Aethenir -
Ponieważ, jeżeli Heshor uda się wezwać jakąś istotę rodem z pustki, dla twoich przyjaciół
będzie to oznaczało śmierć.
Zadrżał.
- Mimo że oznacza to pewną śmierć, musimy zaatakować, zanim ceremonia dobiegnie
końca.
Jęki rozkoszy dobiegające zza łuku wznosiły się coraz wyżej i były coraz bardziej
przyspieszone, tak jak dziwna pieśń Heshor.
- Obawiam się, że nie mamy wiele czasu - stwierdził Felix, głośno przełykając ślinę.
- Zostawcie czaszkotwarze mi - powiedział Gotrek. Odwrócił się do Felixa i
pozostałych.
- Zabijcie czarownice i ocalcie Maxa z dziewczyną.
Jochen i jego ludzie spojrzeli na niego tak, jakby właśnie zasugerował, żeby wbiegli do
płonącego budynku, ale skinęli głowami. Felix również skinął głową, aczkolwiek był pełen
wątpliwości, czy pójdzie to w połowie tak sprawnie, jak ujął to przed chwilą Gotrek.
Felix, Farnir i piraci ustawili się po obu stronach łuku z bronią w gotowości. Aethenir
stanął z tyłu, przygotowując zaklęcia ochronne i lecznicze. Felix miał trudności z
koncentracją. Jęki rozkoszy stawały się coraz głośniejsze i dziksze. Mimo że z całej siły starał
się nie dopuszczać ich do swego umysłu, to wzbudzały w nim mroczne myśli i żądze.
Widział, że na piratów oddziałuje ta sama moc, ponieważ szarpali się, krzywili i potrząsali
głowami jak byki kąsane przez chmarę much.
Gotrek stanął pod łukiem i przesunął kciukiem po ostrzu topora, aż na metalu pojawiła
się strużka krwi. Runy na toporze zajaśniały jak wnętrze pieca. Gotrek uniósł broń nad głową
i otworzył usta, żeby wydać z siebie ryk wyzwania, ale zanim zdążył się odezwać, kopulujące
druchii jednocześnie wydały z siebie jęk najwyższej rozkoszy i w tej samej chwili Heshor
wykrzyczała końcowe słowa przyzwania.
Rozległ się trzask, jakby uderzył piorun i pomieszczenie zatrzęsło się tak, że prawie się
poprzewracali. Nagle powietrze wypełniło się słodkim zapachem róż, ambry i mleka, a Felix
wyczuł obecność przerażającej inteligencji wdzierającej się do jego umysłu. Miotające nim
przed chwilą mgliste pragnienia zamieniły się w obezwładniające pożądanie. Miał ochotę
puścić się biegiem do pomieszczenia, nie po to, żeby zabijać, ale po to, żeby zerwać z siebie
ubranie i dołączyć do orgii druchii. Tylko dzięki wcześniejszym doświadczeniom z obcymi
myślami wdzierającymi mu się do umysłu, zdołał się oprzeć pokusie i zrozumieć, że nie
pochodzą one od niego. Trząsł się jak osika, próbując pozbyć się napierających emocji i
wyrzucić je z umysłu.
Piraci, niestety, nigdy wcześniej nie doświadczyli tak gwałtownych ataków na ich
świadomość i nie wiedzieli, jak się przed nimi obronić. Wrzasnęli i drapiąc paznokciami,
rwali swoje szaty oraz rozorywali skórę. Niektórzy z nich rzucili się na siebie jak
kochankowie, podczas gdy pozostali zataczając się, ruszyli do środka komnaty ze spodniami
opuszczonymi wokół kostek.
- Wracajcie! - krzyknął Jochen, chociaż widać było po nim, że niewiele powstrzymuje
go, by ruszyć za nimi.
Felix rzucił się za jednym z piratów, próbując go wciągnąć z powrotem do korytarza i
przy okazji zerknął do środka komnaty. Natychmiast tego pożałował.
W wielkim kręgu naprzeciwko Heshor stała spowita w różową mgłę najpiękniejsza
istota, jaką Felix kiedykolwiek widział. Ona - on - ono? - było wysokości dwóch ludzi i, co
niepokojące, miało cechy zarówno żeńskie, jak i męskie. Zmysłowy symbol pożądania
spoglądał prosto w jego oczy i przywoływał go spojrzeniem fioletowych oczu oraz kuszącym
łukiem soczystych ust.
- Czego ode mnie pragniesz? - zapytała istota głosem słodkim jak miód, ale gromkim
jak piorun.
Wielka Czarownica Heshor odpowiedziała w języku druchii i rozpostarła szeroko
ramiona. Felix przeklął ją. Przecież istota mówiła do niego, a nie do niej! Felix zrobił krok do
przodu, chcąc bliżej przyjrzeć się pięknemu zjawisku. Dostrzegał przebłyski wijących się
macek, a może wyginających się węży, zgrabne kończyny i zakończone pazurami dłonie,
które zdawały się pojawiać i zaraz potem znikać bez śladu. Nie mógł się zdecydować, czy
piękność ma dwie ręce czy cztery, czy ma piersi czy potężną klatkę piersiową, czy jej nogi
przypominają zgrabne kończyny kobiety czy kozie racice.
- Cofnij się, człeczyno - zawołał Gotrek.
Felix został gwałtownie szarpnięty do tyłu. Odwrócił się, zły na to, że przerwano jego
cudowny sen, ale zaraz potem ze zdumieniem zamrugał oczami. Gotrek przepchnął się przed
niego. Felix nie zdając sobie z tego sprawy, wszedł już do połowy komnaty przywołań. Tuzin
Nieskończonych ruszało w ich stronę po rzeźbionych stopniach, połowa z nich wciąż naga, z
uniesionymi mieczami, tnąc mijających ich oczarowanych piratów.
Gotrek wydał z siebie ryk wyzwania i ciął toporem otaczających go trzech
Nieskończonych w zbrojach. Pierwszy z nich zablokował cios, ale jego impet popchnął go na
drugiego, pozbawiając ich obydwu równowagi. Felix ciął jednego, zanim ten zdołał dojść do
siebie, ale był to ostatni moment, w którym upuścił komuś krwi. Reszta Nieskończonych
otoczyła jego, Gotreka, Farnira, Jochena oraz piratów, śmigając mieczami szybciej niż oko
mogło nadążyć.
Aethenir skulił się w cieniu łuku, machając rękoma, ale Felix nie był w stanie
stwierdzić, czy elf rzucał czary, czy tylko młócił powietrze ze strachu.
- Z drogi! - ryknął Gotrek na stojącego przed nim jednego z Nieskończonych. - Mam
tu demona do zabicia!
Zabójca ciął toporem, który poruszał się tak szybko, że widać było tylko rozmazany,
stalowoszary błysk, za którym ciągnął się niczym ogon komety czerwonawy poblask run.
Niestety, nawet on był tylko na tyle szybki, żeby odpierać ataki Mrocznych Elfów. Połowa
piratów zginęła w ciągu kilku sekund, a Jochen miał ranę na głowie, przez którą
prześwitywała kość. Nawet w pełni sił fizycznych i umysłowych nie mieliby szans z
Nieskończonymi. Karmieni zgniłą owsianką i rozproszeni przez nienaturalne żądze, padali jak
zboże pod kosą.
Kolejny z Nieskończonych zginął pod ciosem Gotreka, ale nie zmieniło to wyniku
starcia. Wrogów było zbyt wielu, a z nich przy życiu został tylko Felix, Farnir, Jochen i
Zabójca. Chwilę potem Jochen padł na ziemię, gdy stalowe ostrze przeszyło go na wylot.
Felix przyjął dziki cios w lewe przedramię i nagle miecz zaczął mu ciążyć, jakby został
zrobiony z ołowiu. Dwóch Nieskończonych atakowało go jednocześnie. Nie mógł
zablokować obu ciosów. Starał się unieść miecz, wiedząc, że zaraz zginie.
Wtem dwoje druchii przed nim nagle zatoczyło się w bok, a ostrza ich mieczy minęły
go o centymetry. Zdumiony rozejrzał się dokoła i spostrzegł, że wszystkie otaczające go
Mroczne Elfy odwracają się, upadają i wrzeszczą coś w zdumieniu. Felix zamrugał oczami,
zaskoczony, ale nie przepuścił okazji na wyrównanie szans. Ciął jednego z Mrocznych Elfów
po gardle, po czym odwrócił się, aby spojrzeć, co wytrąciło przeciwników z równowagi.
Zamarł w osłupieniu. Komnata momentalnie wypełniła się krasnoludami, zawzięcie
atakującymi Nieskończonych.
Gotrek odwrócił się, zamachnąwszy się na jednego z zamaskowanych druchii.
- To twoja sprawka! - krzyknął.
- Da! - odparł Farnir.
Birgi zasalutował im zakrwawionym szpadlem. Skalf uniósł drewniany młot. Ich
głowy były łyse i krwawiły z tuzinów niewielkich nacięć. Wyglądało, jakby ogolili je
rzeźnickim tasakiem. Felix rozejrzał się dookoła. Wszystkie krasnoludy zapełniające pokój
miały ogolone głowy i uzbrojone były w prowizoryczną broń, jaką znalazły po drodze: kilofy,
młoty, pogrzebacze, patelnie, widły i szpikulce z rożna. Krasnoludy nacierały na
Nieskończonych z przerażającą furią. Felix był zaskoczony, ale odetchnął z ulgą.
- Przemyśleliśmy twoje słowa, Zabójco - odezwał się Birgi. - Idź, zmierz się ze swoją
zagładą. Ta należy do nas.
18
- Najwyższy czas - stwierdził Gotrek, ale jego głos brzmiał ponuro. - Dalej, człeczyno!
Odwrócił się od nowopowstałych Zabójców i ruszył w stronę komnaty przywołań.
Felix, idąc za nim, spostrzegł, że czarownice powstały i dołączyły do Heshor w nowej pieśni,
wszystkie monotonnie wykrzykując jedną frazę. Wyciągały jednocześnie ramiona w stronę
harfy, wysyłając w jej stronę impulsy energii. Demon również wyrzucił przed siebie ręce,
napełniając harfę swą mocą. Instrument zaczął żarzyć się różowo-purpurowym blaskiem.
Dwie pozostałe macki potwora były wyciągnięte w stronę Maxa i Claudii, a z ich ciał
podnosiły się kłęby białej i niebieskiej mgły, dryfujące w powietrzu w kierunku demona.
- To ich zabija - powiedział Felix.
- Gorzej - stwierdził Aethenir, stając za jego plecami. - Dużo gorzej.
Trząsł się, podążając za nimi, ale nie zawahał się ani na chwilę. W dłoni trzymał miecz
jednego z zabitych druchii.
Czarownice, wciąż nagie, koncentrowały swoją energię na harfie, nie odwracając się,
nawet, gdy Gotrek, Felix i Aethenir wtargnęli do komnaty. Demon również skupiał się na
instrumencie, ale Felix wyczuwał, że uwaga istoty jest we wszystkich miejscach
jednocześnie, jak latarnia, która zamienia w zgliszcza wszystko, na co padnie jej światło.
- Wasi wojownicy was zawiedli, moje córki - powiedziała istota, gdy Felix, Aethenir i
Zabójca zbiegli po stopniach w stronę kręgu. - Wasi wrogowie się zbliżają.
Heshor nie odwróciła się, ani nawet nie zmniejszyła przepływu energii, jaką kierowała
w stronę harfy, ale na jakiś jej bezgłośny rozkaz dwie czarownice opuściły dłonie i odwróciły
się ku nim. Jedną z nich była Belryeth, zguba Aethenira, która wybuchnęła śmiechem na jego
widok.
- Najdroższy, odnalazłeś mnie! - zawołała, rozpoczynając magiczne inkantacje. -
Wygląda na to, że miłość zwycięża wszystko!
- To honor zwycięża wszystko - syknął Wysoki Elf i wskoczył na platformę z
uniesionym wysoko mieczem, kierując go prosto na Belryeth.
Ona i jej siostra wypuściły z palców strumienie czarnej mgły na niego oraz na Gotreka
i Felixa. Gdy spowiła go mgła, Aethenir krzyknął i upuścił miecz, ale rzucił się głową
naprzód na Belryeth i oboje spadli z platformy. Zabójca rozgonił mgłę i ruszył do przodu, ale
Felix zachwiał się, gdy otoczyły go magiczne kłęby, ponieważ każdy centymetr jego skóry
piekł, jakby był jednocześnie zamrażany i palony żywym ogniem. Jego mięśnie napięły się
tak mocno, że miał wrażenie, iż zaraz popękają. Zwalił się bezwładnie u stóp platformy.
Gotrek wskoczył na podwyższenie i gdy mijał drugą czarownicę, ciął ją toporem, nie
spuszczając przy tym oka z demona. Elfka wrzasnęła i osunęła się na podłogę, gdy ostrze
przecięło jej bok.
Wraz z jej śmiercią czarna chmura rozrzedziła się nieco, ale efekt czaru utrzymywał
się, a igły ognia i lodu dźgały Felixa niemiłosiernie, tak że mógł tylko obserwować, jak
Gotrek przemierza platformę, szarżując prosto na demona.
Heshor i pozostałe czarownice przerwały inkantację i wrzasnęły na krasnoluda
przeszkadzającego w ceremoniale, ale demon tylko uśmiechnął się do Gotreka, gdy ten
przeskakiwał przez linię zamykającą istotę wewnątrz magicznego kręgu.
- Ach, malutki - zamruczała istota. - Wybawiłeś mnie od nudy. Wspaniale.
Demon ciął Gotreka kończyną zakończoną krabimi szczypcami, której nie posiadał
jeszcze chwilę wcześniej. Zabójca zablokował cios płazem topora i został wyrzucony poza
okrąg niczym jeż uderzony szpadlem. Dwukrotnie odbił się od powierzchni platformy, zanim
ześliznął się z niej i spadł na podłogę komnaty.
- Chodź tu, spróbuj ponownie - roześmiał się demon. - Od tysiącleci nikt nie zadał mi
rany.
Felix z trudem podniósł się na nogi. Na platformie Aethenir i Belryeth turlali się z
boku na bok w parodii namiętnego uścisku, próbując wyrwać sobie nawzajem jej sztylet.
Tymczasem Heshor i jej sabat czarownic zaczęły rzucać na Zabójcę zaklęcia, gdy ten
podnosił się na kolana, potrząsając głową. Czary zdawały się jedynie rozjuszać Gotreka, który
ryknął, podnosząc się na równe nogi.
Felix dostrzegł szansę dla siebie. Mimo że każda rozsądna cześć jego umysłu mówiła
mu, żeby odwrócił się i wziął nogi za pas, zamiast tego wskoczył na podwyższenie, przecisnął
się między rozwścieczonymi czarownicami i wbiegł w demoniczny krąg, uważając nawet w
szalonym pędzie, aby nie naruszyć wysypanej purpurowym proszkiem linii, która strzegła
istoty. Kierował się prosto w stronę stołu, do którego byli przywiązani Max i Claudia.
Nie udało mu się. Demon skierował na niego uwagę w momencie, kiedy przekroczył
purpurową linię i Felix stanął nagle, jakby uderzył w ścianę, zatrzymany przez
niespodziewany opór.
- Przybyłeś, aby ukraść mi moje ofiary, ukochany? - zamruczała istota, wyciągając do
niego zakrzywione szpony. - Czy żeby do nich dołączyć?
Felixowi zwiotczały mięśnie twarzy i poczuł się przytłoczony przez majestat demona.
Zatoczył się w jego stronę, rozpościerając ramiona, aby móc zatonąć w jego okrutnych
objęciach. Nigdy wcześniej niczego tak nie pragnął, jak zostać rozdartym na strzępy przez te
przepięknie błyszczące szpony.
Nagle demon wrzasnął, a Felix przewrócił się, gdy ból istoty wypełnił komnatę,
wysyłając fale palącej agonii przez umysł Felixa. Upadł na podłogę, wrzeszcząc i krzywiąc
się. Zauważył, że tak samo zareagowali Aethenir i czarownice. Nawet Max i Claudia szarpali
się i jęczeli w więzach. Tylko Heshor pozostała wyprostowana, trzęsąc się, rwąc włosy z
głowy i rozdzierając paznokciami twarz.
Demon upadł pod ciosem Zabójcy, któremu jakimś cudem udało się wspiąć na
platformę. Z głębokiej rany w nodze tryskała purpurowa krew, a krawędzie rany wrzały i
syczały, jakby ktoś polał je kwasem.
- Wyśmienicie - huknął głos przepięknej istoty, gdy zamachnęła się na Gotreka
olbrzymim czarnym mieczem, który wyciągnęła z rozrzedzonego powietrza. Zabójca uchylił
się przed ciosem i ciął w drugą nogę. Nowy szpon zablokował cios i znikąd pojawiał się
olbrzymia maczuga, która spadła na krasnoluda z góry.
Fale bólu obmywające Felixa zmalały, gdy uwaga demona skoncentrowała się na
walce z Gotrekiem i stwierdził, że może się znowu poruszać. Podczołgał się do kamiennego
stołu i wgramolił się na niego. Z bliska Max i Claudia wyglądali nawet gorzej niż z oddali.
Ich policzki były zapadnięte, a skóra obwisła i brudna. Rany, siniaki i rytualne nacięcia
pokrywały ich od stóp do głów, a ich paznokcie były połamane i zakrwawione, jak gdyby
próbowali gołymi rękami przedrzeć się przez kamienną ścianę. Max miał podbite oko, a
Claudia rozciętą wargę. Czarodziejka był nieprzytomna, a Max znajdował się w niewiele
lepszym stanie. Gdy ujrzał Felixa, przewrócił dziko oczami i wymamrotał coś przez knebel.
Felix wyciągnął drżące dłonie i przeciął jedwabne liny, które utrzymywały knebel w
miejscu, po czym wyciągnął go z ust czarodzieja.
- Moje dłonie - wymamrotał Max, głosem łamiącym się jak cienki lód. - Wtedy będę
mógł wam pomóc.
Felix niemal wybuchnął śmiechem. Max nie wyglądał, jakby mógł sam siebie obronić
przed silniejszym podmuchem wiatru, nie wspominając o demonach i czarownicach. Mimo
tego rzucił się do przecinania plecionego rzemienia, który więził nadgarstki Maxa. Nie
popracował długo, gdy demon znowu jęknął z bólu i jego cierpienie zalało umysł oraz ciało
Felixa. Krzyki dobiegające z gardeł czarownic mówiły mu, że one również podzielają ból
istoty.
Jedno z ramion demona wyglądało, jakby pożerał je kwas, a istota chwiała się w
granicach kręgu, broniąc się przed Zabójcą za pomocą trzech pozostałych kończyn.
- Topór! - ryknął demon. - Teraz go rozpoznaję. Istota skupiła swą uwagę na Heshor.
- Uwolnij mnie i pozwól mi wrócić do pustki, śmiertelniczko. Łaknę doznań, nie
zniszczenia.
- Nie! - wrzasnęła Wielka Czarownica. Przenikająca wszystko świadomość demona
pozwoliła Felixowi zrozumieć jej słowa, mimo że przemawiała w języku druchii. - Musisz
dotrzymać umowy! Wykończ krasnoluda i wracamy do tego, co rozpoczęliśmy!
- Będziesz żałować, że mnie nie uwolniłaś, wiedźmo - warknął demon, gdy Zabójca
ponownie go zaatakował.
Felix doszedł do siebie i skończył przecinanie więzów wokół nadgarstków Maxa.
Następnie zabrał się do tych pętających Claudię. W pewnej chwili obejrzał się za siebie.
Czarownice podniosły się już na równe nogi.
- Zabijcie człowieka! - wrzasnęła Heshor, wskazując na niego palcem o czarnym
paznokciu. - Nie może zakłócić rytuału składania ofiary!
Ona i jej trzy wciąż stojące na nogach czarownice obróciły się ku niemu, wyrzucając z
siebie złowieszcze inkantacje, a tymczasem Max mamrotał zaklęcia ochronne, poruszając
słabo rękami w rytualnych gestach.
Ale wtedy, zanim zaklęcia bądź kontrzaklęcia zostały ukończone, demon uderzył
Gotreka w pierś pięścią w stalowej rękawicy o rozmiarach potężnego głazu, wyrzucając go w
powietrze. Tym razem Zabójca uderzył w platformę najpierw ramionami, a potem resztą ciała
i przeturlał się w stronę krawędzi, prosto przez linię z purpurowego proszku, ścierając ją
zupełnie. Gdy wreszcie się zatrzymał, z jego nosa i ust trysnęła krew. Nie poruszał się.
Heshor i jej czarownice nabrały gwałtownie powietrza w płuca i w tej samej chwili
przerwały inkantacje. Demon roześmiał się.
- Czyż nie mówiłem? - zachichotał, po czym wyszedł z kręgu, kierując się prosto w
stronę Heshor. - Chodź, córko. Ugoszczę cię w moim królestwie, tak jak ty przyjęłaś mnie w
swoim.
Czarownica wrzasnęła i cofnęła się gwałtownie, chwytając harfę, podczas gdy jej trzy
siostry wysunęły się naprzód, osłaniając jej ucieczkę za pomocą zaklęć rzucanych w demona.
Demon wydawał się przyjmować atak z wyraźnym zadowoleniem, jęcząc z rozkoszy,
ale ani na chwilę nie zwalniając kroku. Objął czułymi mackami trzy czarownice, które
przewróciły się w parodii ekstazy tak intensywnej, że z nieprzyjemnym trzaskiem pękły im
kręgosłupy.
Heshor, ściskając harfę, rzuciła się do biegu, ale wtem tuż przed nią wyrosła
zakrwawiona postać i zastawiła jej drogę ucieczki, dźgając ją sztyletem. Ku wielkiemu
zdziwieniu Felixa okazało się, że był to Aethenir.
- Za Ulthuan i za prawdziwe elfy! - krzyknął, gdy uderzyli o ziemię, a pomiędzy nimi
upadła harfa. - Za Riona i za ścieżkę honoru!
- Nie, uczony - pisnęła przeraźliwie Belryeth, powstając z ziemi i rzucając się w
obronie swojej pani. - Nie osiągniesz odkupienia.
Ściągnęła Aethenira z Heshor, a tymczasem demon był coraz bliżej.
Wielka Czarownica podniosła się na równe nogi, gdy Wysoki Elf i Belryeth szamotali
się ze sobą, po czym rzuciła się do ucieczki w stronę drzwi.
Demon był tuż za nią, śmiejąc się melodyjnie.
- Chcesz mnie teraz porzucić, ukochana? Czyż nie przysięgałaś mi wiecznej miłości?
W pościgu za czarownicą istota nastąpiła na Aethenira i Belryeth. Oboje krzyknęli, ale
nie wiadomo było czy z bólu, czy z rozkoszy. Dalej szamotali się i walczyli, podczas gdy
demon zamachnął się na Heshor ręką przypominającą kościaną kosę.
Heshor odskoczyła, ale czubek kończyny rozciął jej nogę i padła na stopnie wiodące
do zewnętrznej komnaty. Demon zatrzymał się, górując nad nią i wznosząc na nowo wyrosłe
ramiona, ale w tej właśnie chwili, gdy los czarownicy zdawał się przypieczętowany, postać z
czerwonym grzebieniem na głowie wynurzyła się chwiejnie z cienia, skoczyła w ich stronę i
zatopiła topór w podstawie kręgosłupa demona.
- Giń, pomiocie otchłani! - ryknął Gotrek, a z każdym słowem z jego ust wytryskiwała
spieniona krew.
Demon wrzasnął tysiącem torturowanych głosów, a jego agonia ponownie
przygwoździła Felixa do ziemi swoim ogromem. Istota odwróciła się, chcąc odsunąć się od
Zabójcy. Demon zmieniał się, a fragmenty jego ciała cały czas jaśniały, bądź bledły, podczas
gdy z rany sączyła się różowawa mgła. Rana na plecach rosła z sekundy na sekundę, a Felix,
dzielący jego agonię dostrzegł, że jej krawędzie zwijają się jak pergamin pożerany przez
ogień.
Demon utkwił spojrzenie w Gotreku, podczas gdy ten uparcie stąpał w jego kierunku.
- Nie, malutki. Nie będę z tobą walczył. Ktoś większy ode mnie ma zginąć, zabijając
ciebie. W międzyczasie będę się rozkoszował twoim rozczarowaniem.
I nagle, pomiędzy mrugnięciami oka, istota znikła, a w komnacie zapadła cisza. Nagła
próżnia wywołana przez zniknięcie demona, była niemal tak samo bolesna jak jego obecność.
Przez moment wydawało się, że cała radość, kolor i podniecenie znikło z tego świata - życie
nie warte było, żeby je przeżywać. Felix niemal się rozpłakał.
Gotrek z kolei zawył z wściekłości, uderzając toporem w marmurową podłogę i
roztrzaskując ją z hukiem.
- Tchórzliwy piekielny pomiocie! - ryknął. - Odpadku z otchłani! Okradniesz mnie z
mojej zagłady? Okradniesz mnie z mojej chwały? Wracaj tu i zmierz się ze mną!
Felix rozejrzał się przerażony, ale demon nie pojawił się ponownie. Gotrek zgiął się
wpół i kaszląc zaplamił krwią całą podłogę. Tymczasem blask rozświetlający runy na jego
toporze zdawał się przygasać.
Dochodząc do siebie Felix rozejrzał się dokoła, szukając Wielkiej Czarownicy Heshor.
Zniknęła, tak samo jak Harfa Zagłady.
- Harfa - wyjąkał, z trudem podnosząc się z ziemi. - My...
- Felixie - dobiegł go słaby szept Maxa. - Więzy Claudii.
Felix powrócił do kamiennego stołu i dokończył uwalnianie Claudii. Dziewczyna nie
poruszyła się, ani nie otworzyła oczu.
Felix sprawdził jej tętno.
- Mieliśmy nadzieję, że uda nam się was uratować - powiedział. Pod palcami
wyczuwał słabiutki puls. - Ale was przenieśli.
Max usiadł ostrożnie, jakby był zrobiony z kruchych gałązek, gotowych złamać się od
najlżejszego wysiłku.
- Jestem szczerze zaskoczony, że w ogóle was widzę. Kiedy ostatnio was
widzieliśmy...
- Przyjaciele - dobiegł ich z tyłu słaby głos. - Pomóżcie mi. Coś się stało.
Max i Felix odwrócili się. Aethenir leżał w tym samym miejscu, gdzie demon nastąpił
na niego i Belryeth. Znajdował się pod czarownicą i starał się ją zepchnąć z siebie.
- Wypuść mnie, przeklęty elfie - jęczała czarownica, wijąc się w jego uścisku.
Max i Felix pokuśtykali ostrożnie w kierunku elfów, ale gdy podeszli bliżej, Felix
zachwiał się i prawie zwymiotował. Max zakrztusił się.
Rzeczywiście coś się stało. Z daleka wydawało się, że Belryeth leży na Aethenirze, ale
to nie była do końca prawda. W rzeczywistości stanowili teraz jedność. Dotknięcie demona
połączyło ich w wiecznym miłosnym uścisku. Ich ciała stopiły się ze sobą na wysokości
tułowia, ze splątanymi rękami i nogami oraz z głową Belryeth już na zawsze patrzącą przez
ramię Aethenira.
- Na bogów - wykrztusił Felix.
- To potworne - przyznał Max.
- Proszę, przyjaciele - odezwał się Aethenir spoglądając na nich błagalnym wzrokiem.
- Zróbcie coś.
- Zabierzcie go - zakwiliła Belryeth.
Gotrek podszedł do nich i przyjrzał im się dokładnie, po czym prychnął.
- Stosowna kara za spowodowanie tego wszystkiego - powiedział.
Felix zmierzył go przeciągłym spojrzeniem.
- Nie bądź okrutny, Zabójco - odezwał się Max.
- Biorąc przykład z ciebie, Zabójco - powiedział Aethenir. - Miałem nadzieję, że
śmierć zmaże moje grzechy. Ale to... Tego nie da się znieść.
Felix spojrzał na Maxa.
- Czy można coś z tym zrobić?
Max potrząsnął głową.
- Odwrócenie tego procesu jest poza możliwościami najpotężniejszych magistrów.
- Czy wciąż pragniesz śmierci, elfie? - zapytał Gotrek.
Aethenir głośno przełknął ślinę, ale pokiwał głową.
- Aye, krasnoludzie.
- W takim razie módl się i giń z godnością.
Aethenir spojrzał po nich i przemówił.
- Niech będzie wiadomo, że mimo iż za życia zszedłem ze ścieżki honoru, to na niej
zginąłem.
Następnie elf zamknął oczy i wymamrotał modlitwę, podczas gdy Gotrek uniósł topór.
Gdy modlitwa uczonego ucichła, Zabójca spuścił topór i obciął elfowi głowę. Twarz
Aethenira była spokojna, gdy jego głowa toczyła się po podłodze.
Felix cicho pożegnał się z Aethenirem. Elf być może był głupcem i pewnie nie był
najodważniejszym przedstawicielem swojej rasy, ale tak jak powiedział, pod koniec nie
uchylił się od tego, co był w stanie zrobić, żeby zapłacić za swoją głupotę.
- Chodźcie! - zawołał Gotrek, krocząc w stronę zewnętrznej komnaty. - Wciąż jeszcze
musimy zająć się czarownicą.
- Czekajcie! - wrzasnęła Belryeth. - Nie możecie mnie tak zostawić! Zabijcie mnie, tak
jak zabiliście jego!
Spojrzeli na nią, a potem popatrzyli po sobie.
- Myślę, że lepszą karą dla ciebie będzie, jeśli zostawimy cię przy życiu - powiedział
Max.
- Barbarzyńcy! - krzyknęła. - Zapłacicie za tę zniewagę!
Zignorowali ją. Felix owinął Claudię w czarne szaty jednej z zabitych czarownic, po
czym podniósł ją, zarzucił sobie na ramię i ruszył za Gotrekiem. Max przywdział płaszcz
jednego z Nieskończonych i dołączył do nich.
W zewnętrznej komnacie Nieskończeni leżeli martwi, tak samo jak krasnoludzcy
niewolnicy, których ciała rozrzucone były po pomieszczeniu z licznymi, głębokimi ranami
zadanymi przez długie miecze druchii. Z kolei Mroczne Elfy co do jednego zostały ściągnięte
na ziemię i zatłuczone na śmierć. Żaden z nich nie miał już twarzy. Na mozaikowej posadzce
rozlało się jezioro krwi.
Pośrodku jeziora klęczał Farnir, kołysząc na kolanach głowę ojca. Młody krasnolud
był bliski śmierci. W jego piersi ziała olbrzymia rana, z której przy każdym oddechu
wydobywały się czerwone pęcherzyki. Birgi leżał martwy z raną w boku, przez którą
prześwitywał kręgosłup.
Farnir spojrzał na nich. W oczach miał łzy.
- Czy ocaliliśmy Stary Świat? - zapytał.
- My to zrobimy, młodziaku. Spoczywaj w spokoju.
- Aye - powiedział niewolnik. - Aye, to dobrze.
Zamknął oczy, osunął się na ciało ojca i umarł. Gotrek pochylił głowę.
- Niech Grungni powita cię na swym dworze.
Ruszyli szybko przed siebie, rozpryskując krew na schodach. Felix nie mógł się
pozbyć z umysłu wspomnienia twarzy Farnira, podczas gdy wspinali się po niekończących się
stopniach. Młody krasnolud przeżył niemal całe swoje życie jako niewolnik druchii. Nigdy
nie widział świata poza wnętrzem Czarnej Arki, a mimo to chętnie zginął za ojczyznę i ideę
honoru, którą znał tylko z opowieści ojca. Zginął, aby zapewnić wolność całej rasie, wolność,
której sam nigdy nie poznał.
*
Zanim udało im się w ślad za plamami krwi Heshor dotrzeć na szczyt schodów, Max
czołgał się już na kolanach, Felix miał nogi jak z galarety i nawet Gotrek, cierpiący z powodu
ostatniego ciosu demona w pierś, dyszał ciężko, ocierając wierzchem dłoni krew spływającą z
ust.
Na kilka stopni przed szczytem Zabójca przystanął. Z pomieszczenia nad nimi
dobiegały piskliwe głosy i dźwięki pospiesznego poruszenia.
- Połóż dziewczynę i przygotuj miecz, człeczyno.
Felix wykonał polecenie, pozostawiając Claudię pod opieką Maxa i biorąc głęboki
oddech, żeby się uspokoić. Zaraz potem, na znak Gotreka, wbiegli po schodach prosto do
buduaru druchii.
Tłum niewolników, ladacznic i strażników domu uciech tłoczył się wokół czegoś, co
wyglądało jak lektyka stojąca pośrodku pokoju. Kilkoro z nich odwróciło się, gdy Gotrek i
Felix wtargnęli do pokoju, a Felix spostrzegł, że lektyka była w rzeczywistości niską sofą, na
której leżała Heshor, ściskając Harfę Zagłady, podczas gdy jeden z niewolników starał się
zszyć ranę w jej nodze.
Strażnicy krzyknęli i natarli na Gotreka i Felixa, podczas gdy majordomus
wykrzykiwał rozkazy, a czterech krzepkich ludzkich niewolników chwyciło sofę za cztery
nogi i zaczęło biec w stronę drzwi, podczas gdy ladacznice i niewolnicy krzyczeli za nimi.
Gotrek ścinał strażników, jak gdyby miał przed sobą wysoką trawę. Nawet Felixowi
udało się powalić jednego z nich - nie byli nawet w połowie tak dobrymi szermierzami jak
Nieskończeni. Jednakże walka zwolniła ich na tyle, że zanim ostatni ze strażników padł pod
ciosem topora Gotreka z głową zwisającą na paśmie skóry z szyi, prowizoryczne nosze z
Heshor były już dawno za drzwiami.
Gotrek ruszył zdecydowanym, ciężkim krokiem w tamtą stronę. Felix spojrzał za nim.
Max właśnie wynurzał się z otworu pod wielkim łożem. Na jego szyi opierało się ramię
Claudii, ale dziewczyna poruszała się o własnych siłach.
- Idźcie - powiedział Max. - Dogonimy was.
Felix skinął głową i ruszył za Gotrekiem. Wybiegli do holu w samą porę, żeby
dostrzec niewolników z sofą, znikających na górze żelaznych schodów.
Ruszyli za nimi, chociaż Gotrek dyszał ciężko i świszcząco, a Felix miał wrażenie, że
ktoś spuścił mu na pierś kowadło. Na górze schodów zobaczyli niewolników Heshor
biegnących długim, purpurowym korytarzem do holu wejściowego. Ruszyli za nimi, ale jasne
było, że czarownicy uda się opuścić dom uciech, zanim ją dogonią.
Gotrek zatrzymał się z poślizgiem, wziął zamach i rzucił toporem. Broń
przekoziołkowała w powietrzu przez całą długość holu i z nieprzyjemnym mlaśnięciem wbiła
się w plecy niewolnika podtrzymującego tylny lewy róg sofy. Sługa wrzasnął i upadł. Sofa
przechyliła się na bok, a Heshor zaskrzeczała i upuściła harfę, żeby utrzymać równowagę.
Instrument z brzękiem uderzył w marmurową posadzkę.
Pozostali niewolnicy wrzasnęli przerażeni i ruszyli przed siebie, starając się utrzymać
sofę w równowadze. Heshor wykrzykiwała rozkazy i wskazywała z powrotem na harfę, ale
oni jej nie słuchali, tylko wybiegli przez otwarte drzwi.
Gotrek i Felix dotarli do sześciobocznego holu kilka sekund później. Gotrek
wyszarpnął swój topór z pleców martwego niewolnika i puścił się pędem za Felixem w stronę
drzwi, ale kiedy wychynęli przez wąski przedsionek, szybko się zatrzymali. Ulica była aż po
horyzont wypełniona chyba wszystkimi stacjonującymi na Czarnej Arce kompaniami
włóczników, ustawionych w równych szeregach i stojących przodem do frontowych drzwi
domu rozkoszy. Pośrodku nich, obok władczego druchii w kunsztownej zbroi, w którym Felix
rozpoznał Lorda Tarlkhira, dowódcę arki, siedziała na sofie Heshor, wskazując na Gotreka
drżącym palcem.
Gotrek zachichotał gardłowo i przygotował ociekający krwią topór.
- Nieprzeliczeni wrogowie - mruknął, uśmiechając się dziko.
Na rozkaz Tarlkhira druchii opuściły włócznie i zaczęły przeć naprzód.
Felix zerknął za siebie na harfę, która wciąż drżała na marmurowej podłodze mniej
więcej pośrodku holu i co zadziwiające, zdawała się rozbrzmiewać coraz głośniej, zamiast
cichnąć.
- Gotrek, poczekaj - powiedział. - Może powinniśmy najpierw zniszczyć harfę, na
wypadek gdyby udało im się nas pokonać.
Gotrek skrzywił się, ale nawet on ujrzał w tym logiczne rozumowanie, ponieważ
wskoczył z powrotem do środka i ruszył w stronę harfy.
- Zamknij drzwi, człeczyno - rzucił przez ramię.
Felix trzasnął drzwiami i zasunął rygiel w tej samej chwili, gdy pierwsze druchii
wspięły się na stopnie wiodące do domu. Następnie dołączył do Zabójcy, który wpatrywał się
w harfę, brzęczącą teraz nawet głośniej niż przedtem i tańczącą na marmurowych płytach.
Felix czuł wibracje przez stopy. Ściany holu jęczały od coraz głośniejszej melodii, która
sprawiała, że Felix miał ochotę poprzebijać sobie bębenki.
- Ohydztwo - powiedział Gotrek, podczas gdy w drzwi za nimi uderzały dziesiątki
ostrzy włóczni.
Felix musiał przyznać mu rację. Coraz wyższy ton był nieprzyjemnym jękiem, który
ranił uszy, a wygięty jak litera „U" kształt wibrował tak mocno, że jego krawędzie były
zamazane. Przezroczyste struny drżały jak nitki śliny.
Felix odsunął się, gdy Gotrek podniósł swój topór nad głową, szykując się do zadania
potężnego ciosu.
Z purpurowego korytarza dobiegł ich słaby jęk.
- Zabójco, nie!
Gotrek i Felix rozejrzeli się. Z korytarza wysunął się ku nim Max z Claudią chwiejącą
się u jego boku.
- Jeśli to zniszczysz, uwolnione energie pozabijają nas wszystkich! - krzyknął Max.
Gotrek uniósł brew.
- Naprawdę? - jego brzydką twarz rozjaśnił złośliwy uśmiech. - Dobrze.
Schylił się, próbując chwycić harfę, ale nie był w stanie jej dosięgnąć. Jego grube
palce zatrzymywały się kilka centymetrów od instrumentu, jakby zatrzymane przez
niewidzialną ścianę, a cała jego dłoń i ramię drżały nieopanowanie. Przeklął. Z sufitu
komnaty spływały na nich kłęby kurzu, wytrzęsione przez wibracje harfy, a koksowniki
zaczęły dźwięczeć jak oszalałe, rzucając się w uchwytach i rozpryskując dookoła iskry.
- Plugawa magia.
Max z przerażeniem zerknął na harfę.
- Uderzono w jej struny. Harfa uwalnia swoją moc.
Gotrek wyszczerzył zęby z wysiłku i zmusił swoje ramię do wyciągnięcia się o kilka
centymetrów dalej. Jego mięśnie napinały się, a żyły pulsowały na czole i szyi, ale udało mu
się zacisnąć dłoń na wibrującej ramie harfy. Gdy zmierzał do drzwi, które trzęsły się od
ciosów włóczni Mrocznych Elfów, instrument wciąż brzęczał, sprawiając, że jego dłoń
rozmazywała się od gwałtownych wibracji.
- Otwórz je, człeczyno - rzucił przez zaciśnięte zęby.
Felix gapił się na harfę. Kamienie i zaprawa bębniły o podłogę, spadając teraz razem z
kurzem. Czuł wibracje w sercu i w piersi, jakby stał zaraz obok kompanii doboszy. Trzęsły
mu się kolana. Nie był sobie w stanie wyobrazić, jakie to uczucie trzymać w ręku taką moc.
- Człeczyno!
Felix wyrwał się i podbiegł do drzwi. Odsunął rygiel, otworzył skrzydło i odskoczył na
bok. Fala włóczników druchii wlała się do środka, łapiąc równowagę, a Gotrek uderzył na
nich, trzymając w jednej dłoni topór, a w drugiej ryczącą harfę.
Żołnierze druchii odsunęli się przed dzikim atakiem żądnego krwi Gotreka i
straszliwym hałasem wydawanym przez instrument. Zanim cofnęli się na schody, trzymając
się za uszy, dziesięciu z nich już leżało martwych. Gotrek ruszył przed siebie i rzucił
spojrzenie Heshor, wpatrującej się w niego ze swojej sofy obok Komandora Tarlkhira na
odległym końcu ulicy.
- Oto twoja harfa, wiedźmo! - ryknął, unosząc instrument w górę. Wyglądało to tak,
jakby wibracje wytrząsały mięśnie z jego ramienia. - Chodź i weź ją sobie.
Rzucił harfę na ganek przed sobą.
Nie był to najlepszy z pomysłów Zabójcy.
Harfa odbiła się od posadzki, a fala uderzeniowa jak wystrzał z moździerza zatrzęsła
budynkiem i zwaliła ich wszystkich na ziemię. Kule wiedźmiego światła w żyrandolu
wiszącym w holu eksplodowały i obsypały ich deszczem krystalicznych odłamków. Na
otynkowanych ścianach pojawiły się pęknięcia, a dymiący tygiel, będący symbolem domu,
spadł z przytrzymujących go haków i rozprysnął się na ziemi, rozlewając na bruk wrzącą
krew. Ulica była zasypana odpadającymi fragmentami kamiennych fasad i dachówkami z
czarnego łupka. Włócznicy byli przygważdżani do ziemi przez kamienie. Podłoga, na której
leżał Felix, pękła i odkształciła się. Harfa dźwięczała w mu w uszach jak tysiąc świątynnych
dzwonów. Jego miecz brzęczał, jakby ktoś w niego walił młotem i trząsł się tak mocno, że
ledwie był go w stanie utrzymać.
Wnętrzności mu się przewracały. Serce uderzało w żebra jak młot.
- Głupi krasnoludzie! - wrzasnęła Heshor po staroświatowemu. - Oddaj mi ją, zanim
pogrzebie was w gruzach. Tylko ja mogę ją zatrzymać. Tylko ja mogę was uratować.
Gotrek podniósł się, śmiejąc się, podczas gdy coraz więcej kamieni z hukiem spadało
wokół niego.
- Uratować Zabójcę? Zabieram was wszystkich ze sobą! - Chwycił topór i podniósł go
nad głową.
Heshor pisnęła przeraźliwie. Żołnierze druchii cofnęli się, starając się odsunąć. Kawał
skały rozmiarów krowy uderzył z góry, miażdżąc trzech z nich.
Gotrek zaśmiał się szaleńczo i podniósł topór wysoko nad głową, ale kiedy już
zamierzał go opuścić, jakiś błysk spłynął z góry, mijając go i odepchnął harfę na bok. Gotrek
nie trafił w instrument i zamiast tego roztrzaskał czarny marmur ganku.
Gotrek wyszarpnął topór z kamienia, klnąc siarczyście, po czym zamachnął się
ponownie, ale harfa wyskoczyła w powietrze jak marionetka i jego topór śmignął pod nią.
Felix gapił się, jak instrument wznosi się coraz wyżej. Trzymał ją bełt z kuszy z zadziorami
jak u bosaka, wiszący u końca szarej, jedwabnej liny.
Felix i Gotrek śledzili wzrokiem harfę podnoszoną w stronę dachu. Heshor i
Komandor Tarlkhir krzyczeli i pokazywali coś sobie palcami. W połowie drogi harfa
zaczepiła o ścianę domu i tym razem wstrząs ogarnął całą arkę, brzmiąc jak uderzenie w
potężny bęben. Ulice podniosły się i opadły, powodując, że wszyscy przewrócili się na bruk,
a ryczący warkot w powietrzu zagłuszał nawet odgłos półtonowych bloków skalnych
odrywających się od sufitu i miażdżących druchii na ulicach na miazgę.
Z głębi arki dobiegał odgłos jakby stłumionego gromu i głębokiego, tektonicznego
dudnienia.
Felix spojrzał w górę przed deszcz odłamków spadających ze sklepienia jaskini,
szukając wzrokiem harfy. Wtem ją zobaczył - błyszczącą, odskakującą iskrę zwisającą z bełta
z zadziorami, który uniósł ją w górę, a następnie ciągniętą, huczącą i brzęczącą, po trzęsących
się dachach domów uciech za truchtającą bandą wychudłych, czarnych cieni.
19
Felix i Gotrek rozejrzeli się dokoła, szukając piekielnego instrumentu pośród gęstwy
statków, śmieci i walki. Nagle Felix ujrzał harfę. Zamrugał oczami ze zdziwienia, ponieważ
zdawało się, że instrument unosił się niecały metr nad wodą, jakby w jakiś przedziwny sposób
lewitował. Przyjrzał się dokładniej i dostrzegł, że harfa wisi na ostrzu halabardy, która z kolei
jest przymocowana do pleców skavena płynącego pieskiem na czele całej grupy szczuroludzi
zmierzających w ich stronę. Woda wokół nich pieniła się od wibracji instrumentu.
Gotrek wyciągnął zza pleców topór i zamachnął się nim nad głową.
- Chodźcie tu, szkodniki! - ryknął.
Wydawało się jednak, że może nie być pierwszym, który dopadnie skaveny. Z tyłu
atakowała je właśnie falanga rycerzy na morskich smokach. Wielka Czarownica Heshor
siedziała w siodle za Komandorem Tarlkhirem na pierwszym z wierzchowców. Heshor
wyglądała na zupełnie uleczoną z ran, które zadał jej demon. Tarlkhir dźgnął wierzchowca
ostrogami i wąż wyrzucił przed siebie cielsko, pochwycił jednego ze skavenów i połknął go
kłapnięciem szczęki.
- Hoog!
- Plugawe węże! - zakrzyknął Felix, wyciągając miecz.
- Runy na Karaghulu lśniły wyraźnie w obecności tak wielu morskich smoków i Felix
czuł rodzącą się w nim nieopanowaną chęć podpłynięcia do nich i wszczęcia walki. Jego
mięśnie drgały i mrowiły od ledwie wstrzymywanej agresji. Z trudem zwalczył próbującą nim
owładnąć furię. Już raz zdarzyło mu się walczyć z morskim smokiem, który zaatakował go,
gdy dryfował bezwładnie pośrodku morza i wtedy się tym nie przejął. Powtórzenie tego
wyczynu, gdy unosił się niepewnie w beczce po piwie z wpółprzytomną dziewczyną u boku,
nie dawało mu wiele więcej szans. Być może przeklęty wąż przynajmniej zadławi się na
śmierć tą beczką, pomyślał.
Ale wtem, bez ostrzeżenia, baryłka podniosła się w górę, tak jakby od spodu unosiła ją
olbrzymia, niewidzialna ręka. Stracił równowagę i chwycił się krawędzi otworu. Otaczające
ich fale burzyły się, tworząc olbrzymie wodne wypiętrzenie pośrodku morza.
- Co, na Sigmara? - wrzasnął.
Gotrek i Max w swojej beczce stoczyli się po zboczu wodnego wzgórza, a tymczasem
baryłka z Felixem i Claudią w środku przewróciła się do góry dnem i pociągnęła ich znowu
pod wodę. Felix odepchnął beczkę rękami i nogami, po czym chwycił Claudię za ramiona i
pociągnął ją za sobą. Czyżby to arka znowu wznosiła się na powierzchnię? Czy będą musieli
przechodzić przez ten koszmar jeszcze raz?
Krztusząc się, dotarli do powierzchni i kurczowo uczepili się prowizorycznej tratwy,
której trzymali się już Max i Gotrek. Tuż obok nich ze spienionej wody wynurzyła się
olbrzymia, przerdzewiała wieża, najeżona rurami, zbiornikami i mosiężnymi armatami.
Następnie fale rozcięło znajdujące się pod wieżą olbrzymie cielsko - zaśniedziałe
szkaradzieństwo przypominające wieloryba wykonanego ze złomu, dłuższego niż galera
druchii, z metalowym, pordzewiałym pokładem i dziwnymi działami sterczącymi z dziobu jak
olbrzymie wąsy szczurzego pyska. Kształt wznosił się nad nimi na wysokość jednej
kondygnacji, pokryty skorupiakami mosiężny klif, spływający wodą i dyszący jak żywe
stworzenie.
Węże ze strachem cofnęły się na ten przerażający widok, lekceważąc ostrogi
jeźdźców, a z oddali dobiegły ich okrzyki druchii na statkach zaalarmowanych pojawieniem
się w pobliżu ogromnego zagrożenia. Felix dostrzegł, że galery obierają kurs na mosiężnego
potwora, a rzędy wioseł podnoszą się i opuszczają w równym tempie.
- Cóż to za machina? - zapytał zdumiony Max.
- To ten sam stwór, który pożarł Felixa i Herr Gurrnisona - odezwała się słabym
głosem Claudia. - Ten, któremu pozwoliłam ich porwać.
- Skaveński okręt podwodny - stwierdził Gotrek, spluwając z obrzydzeniem.
Max skrzywił się.
- Śmierdzi spaczeniem.
Płynące skaveny wspięły się po wysokiej burcie okrętu, a tymczasem wąż prowadzony
przez Tarlkhira rzucił się na nie, odrywając dwa od ściany i przegryzając je na pół. Pozostałe
węże kłębiły się za pierwszym, miotając łbami w stronę uciekających złodziei. Uzbrojone w
pordzewiałe miecze skaveny wylały się z luku i skoczyły w obronie swych braci, ale cofnęły
się, gdy cały okręt podwodny zaczął wibrować jak gong, w tej samej chwili, w której odziany
na czarno skaven, transportujący wyjącą harfę, postawił stopę na pokładzie. Woda wokół
statku spieniła się i zaczęła się rozpryskiwać na wszystkie strony, jakby wrzała.
- Harfa rozniesie okręt na kawałki - stwierdził Max.
- I dobrze - ucieszył się Gotrek.
Następnie z włazu wychylił się sędziwy skaveński czarownik, i pokuśtykał do przodu,
wspierając się laską, otoczony świtą szczuroludzi w czarnych zbrojach, a tuż za nimi podążał
albinoski szczurogr i poruszający się chwiejnym krokiem, bezogoniasty sługa.
Felix zorientował się, że gdy obserwował odzianego na czarno złodzieja śpieszącego
przed oblicze Szarego Proroka, z jego gardła wydobył się głuchy pomruk. Teraz był wolny,
miał swój miecz, a szkodnik, który zagroził jego ojcu, stał tuż przed nim.
- To on - warknął Gotrek. - Chodź, człeczyno, mam z nim porachunki do wyrównania.
- Nie, jeżeli ja pierwszy go dopadnę - odparł Felix i zaczął płynąć w stronę
skaveńskiego okrętu podwodnego. Gotrek ruszył za nim. To samo uczynił Max.
Felix obejrzał się przez ramię.
- Być może powinieneś zostać z tyłu, Maxie.
- Za dużo w tym wszystkim magii - odparł Max. - Nie poradzicie sobie beze mnie.
Felix bardziej obawiał się o to, czy Max sobie poradzi z własnym wyczerpaniem.
Wyglądał bardziej jak trup, niż jak żywy człowiek.
- Płynę z wami - oznajmiła Claudia, puszczając się krawędzi tratwy.
- Claudio... - chciał ją powstrzymać Felix, ale dziewczyna zdecydowanie potrząsnęła
głową.
- Muszę zadośćuczynić za mój okropny uczynek - stwierdziła.
Felix miał zamiar zaprotestować, ale tylko wzruszył ramionami. Czy rzeczywiście
byłaby bezpieczniejsza, uczepiona beczki dryfującej pośrodku morza pełnego morskich
smoków?
Odziany na czarno skaven ukląkł na jedno kolano przed Szarym Prorokiem i z
halabardą przyczepioną do pleców nad głową, włożył harfę prosto w ręce proroka. Pozostali
złodzieje ukorzyli się przed instrumentem.
- Zrobiliśmy dokładnie to, czego od nas oczekiwał - sarknął Felix ze złością w głosie,
gdy dotarli do burty okrętu podwodnego niedaleko dziobu. - Wywołaliśmy zamieszanie
wśród Mrocznych Elfów i pozwoliliśmy jego złodziejom w całym zamęcie w odpowiednim
momencie przechwycić harfę. Odkąd nas uwolnił, pociągał za wszystkie sznurki.
- Nie jestem niczyją marionetką - burknął Gotrek i zaczął się wspinać po burcie okrętu.
- Ani ja - dodał Felix, po czym wraz z Maxem i Claudią ruszyli za Gotrekiem,
chwytając się dziwnych rur, śrub i słabo przymocowanych płytek, które tworzyły skórę
behemota. Metal wibrował tak mocno, że trzymanie go szczypało w ręce.
Sędziwy skaven wpatrywał się we wrzeszczącą harfę, najwyraźniej pochłonięty przez
przerażenie połączone z żądzą, natomiast jego słudzy bezpiecznie odsunęli się na pewną
odległość. Szczurogr zawył nieszczęśliwie i zakrył sobie uszy. Prorok wyciągnął drżące
szpony w stronę instrumentu, ale zanim zdołał go dotknąć, kłąb czarnego ognia eksplodował
wokół niego, wprawiając go w drżenie. Skaveńscy złodzieje odskoczyli od czarnych płomieni
z niesamowitą szybkością, gdy tymczasem bezogoniasty sługa przewrócił się niezgrabnie na
pokład, a szczurogr zawył przeraźliwie. Wielu wojownikom otaczającym czarownika nie
udało się uniknąć czarnego płomienia i z piskiem zostali pożarci przez hebanowy ogień, który
spopielił ich na szkielety wewnątrz zbrój. Prorok zapiszczał z bólu i wściekłości, ale
wydawało się, że ogień nie uczynił mu najmniejszej krzywdy. Zwrócił się w stronę dziobu
podwodnego okrętu, tam gdzie Heshor i Tarlkhir siedzieli na grzbiecie morskiego smoka w
otoczeniu pozostałych jeźdźców.
Skaveński czarownik zamachnął się laską, kreśląc przed sobą koło. Powietrze
zmarszczyło się w tym miejscu i w stronę druchii poleciał rozszerzający się krąg. Morskie
smoki wpadły w szał, rycząc i miotając się, jakby żądliły je olbrzymie pszczoły. Zrzucały
jeźdźców z siodeł i atakowały się nawzajem, rozdzierając łuskowatą skórę ostrymi jak
sztylety zębami. Heshor i Tarlkhir spadli do morza, a tymczasem jeźdźcy dookoła krzyczeli,
próbując odzyskać kontrolę nad wierzchowcami.
Karaghul wdzierał się do umysłu Felixa, wzbudzając w nim pragnienie rzucenia się
między fale w poszukiwaniu smoków do zabicia. Zagryzł zęby, zmuszając się, żeby
zignorować niecierpliwy zew i zamiast tego wspiął się wraz z Gotrekiem, Claudią i Maxem
na trzeszczący pokład okrętu podwodnego. Nadejdzie czas, żeby uwolnić drzemiącą w
mieczu furię, ale nie teraz, teraz miał przed sobą inny cel niż morskie smoki. Chciał zabić
skaveńskiego czarownika.
Podkradli się do centralnie położnej wieżyczki, a tymczasem poluzowane płytki
tworzące okręt podwodny brzęczały i stukały o siebie, wtórując ogłuszającej melodii
wydawanej przez harfę.
Skaveński prorok ponownie skupił uwagę na harfie, którą złodziej jeszcze raz
przysunął przed jego oblicze na końcu halabardy. Skaven rozpostarł szeroko ramiona,
wydając z siebie ostry skrzek przypominający jakąś inkantację i powietrze wokół harfy
zaczęło gęstnieć, gasząc blask i tłumiąc jej jęk. Następnie stary skaven powoli przybliżył ręce
do siebie, cały czas piszcząc, podczas gdy powietrze między jego szponami stawało się coraz
gęstsze, tężejąc jak galareta, a harfa znowu trochę ucichła. Prorok cały trząsł się z ogromnego
wysiłku.
Dzwoniąca pod ich stopami metalowa płyta ucichła, a pokład stał się ponownie
stabilny.
- Cóż za moc - wyszeptał Max z podziwem, gdy obserwowali proroka, kryjąc się w
cieniu głównej wieżyczki. - Poskromić tak potężny przedmiot.
- I tak go zabiję - warknął Felix.
Szary Prorok złączył łapy i harfa ucichła całkowicie. Sięgnął i zdjął ją z halabardy tak
łatwo, jakby ściągał książkę z półki.
Cisza, która nagle zapadła, była niesamowita. Felix miał wrażenie, że słyszał dźwięk
harfy przez całe życie, a kiedy ten ucichł, ciężar, który przytłaczał go jakby od dzieciństwa,
został zdjęty z jego ramion. Krzyki umierających, huk fal, dudnienie dobiegające z wnętrza
okrętu, ryki morskich smoków, piski skavenów i nawoływania jeźdźców druchii - wszystko to
nagle zabrzmiało głośniej i wyraźniej.
Z oddali również dobiegały go odgłosy i Felix dostrzegł dwie galery Mrocznych Elfów
płynące w ich stronę. Ich dzioby przecinały sobie drogę przez dryfujące szczątki, a wiosła
rytmicznie podnosiły się i opadały do wody.
Szary Prorok pospiesznie ruszył w stronę włazu, z którego wcześniej się wynurzył,
triumfujący, otoczony pozostałymi przy życiu strażnikami, a tuż za nim człapał szczurogr i
truchtający sługa. Gotrek wyciągnął topór zza pleców i przygotował się do ataku. Felix,
zaślepiony nienawiścią Karaghula do morskich smoków i własną do skaveńskiego
czarownika, z trudem zwalczył ochotę wybiegnięcia przed Zabójcę.
- Już? - zapytał niecierpliwie.
W tej samej chwili pokrywa łuku zatrzęsła się i zatrzasnęła gwałtownie z głośnym
hukiem, przecinając na pół skavena, który właśnie wypełzał z otworu.
Pozostali szczuroludzie cofnęli się, przerażeni. Szary Prorok wzdrygnął się jak
chlaśnięty biczem. Za nim, od strony dziobu okrętu, z morza wynurzyła się Heshor z
ramionami wciąż wyciągniętymi po rzuceniu zaklęcia, które zamknęło pokrywę, a tymczasem
otaczający ją Tarlkhir i jego jeźdźcy morskich smoków wdrapywali się na swoje
wierzchowce.
Wciąż ściskając harfę w prawej łapie, skaveński czarownik warknął coś i z jego lewej
ręki w stronę Heshor poleciały włócznie zielonego światła. Czarownica wyrzuciła ręce w górę
i powołała do istnienia przed sobą tarczę z czarnego powietrza, od której odbiły się zielone
ostrza. W odwecie rzuciła w stronę proroka wijące się węże z dymu i rozpoczęła się bitwa.
Odziani w skórznie szczurzy wojownicy natarli na Tarlkhira i jego rycerzy. Albinoski
szczurogr i wojownicy w czarnych zbrojach pozostali u boku proroka.
- Teraz, człeczyno! - ryknął Gotrek.
- Czekajcie! - próbował ich zatrzymać Max. - Pozwólcie mi wyczarować dla was jakąś
ochronę...
Ale Gotrek i Felix już nacierali prosto na tyły świty skaveńskiego czarownika,
wznosząc radosne okrzyki bojowe. Felix pozwolił Karaghulowi przejąć nad sobą kontrolę i
pochłonęła go krwawa furia.
Uzbrojone skaveny odwróciły się, słysząc ich ryk, ale nie były wystarczająco szybkie.
Gotrek odciął jednemu głowę, żłobiąc ślad przez pierś następnego i tnąc trzeciego w nogi.
Felix powalił na ziemię dwa następne. Zabójca ryknął na olbrzymiego szczurogra, aby zmusić
potwora do stawienia mu czoła. Monstrum zareagowało natychmiast, wydając z szerokiej
piersi potężny ryk i wznosząc pięści o rozmiarach taranów, po czym natarło na krasnoluda.
Felix skoczył na trzy skaveny w czarnych zbrojach, stojące mu na drodze do Szarego Proroka.
Sędziwy skaven był właśnie w trakcie rzucania czaru, gdy obrócił się i ujrzał
rozgrywającą się za swoimi plecami rzeź. Pisnął i zdekoncentrował się. Podniósł łapę i
rozpoczął nową inkantację, tym razem skupiając się bezpośrednio na napastnikach. Felix
poczuł mrowienie i przez moment obawiał się najgorszego, ale wtem ujrzał, że otacza ich
kula złotego światła i zrozumiał, że Maxowi udało się ukończyć zaklęcie.
Gotrek ciął potwornego albinosa, a Felix walczył z uzbrojonymi skavenami.
Tymczasem od strony Heshor błyskały oślepiające mroczne błyskawice, a skaveński
czarnoksiężnik syczał i szarpał się, gdy ogarnęła go czarna chmura, próbująca się wedrzeć w
każdy otwór jego ciała. Prorok zachwiał się, starając się przez zaciśnięte zęby rzucić
kontrzaklęcie.
Felixowi udało się zabić dwa wielkie skaveny. Po jego lewej Gotrek mocował się ze
szczurogrem, który podniósł go wysoko nad głowę. Felix zanurkował pod cięciem i sparował
kolejne. Kiedy znowu spojrzał w stronę toczącej się obok walki, szczurogr zataczając się,
przewracał się na plecy, a w jego czaszce tkwił topór krasnoluda. Monstrum uderzyło o
metalowy pokład z głuchym hukiem, a Gotrek wyszarpnął topór z jego głowy, po czym ruszył
na proroka, który wciąż walczył z efektami sieci mocy wyczarowanej przez Heshor. Gotrek
zaatakował sędziwego skavena, który pisnął przeraźliwie i rzucił się do tyłu.
Topór Gotreka ciął przez nadgarstek skavena, odcinając mu dłoń i wywołując fontannę
krwi, tryskającą z chorobliwie pozmienianego przedramienia.
Szary Prorok wrzasnął, gdy harfa z brzękiem potoczyła się po pokładzie w stronę
Mrocznych Elfów, z jego prawą łapą wciąż zaciśniętą na jej ramie. Skaven upadł na pokład,
piszcząc z bólu i ściskając zakrwawiony nadgarstek. Czarownik utkwił w Gotreku przerażone
spojrzenie czarnych ślepi.
- Twoja głowa poleci jako następna, szkodniku! - ryknął Zabójca.
Grupka skavenów stłoczyła się przed prorokiem, próbując go chronić, ale Gotrek
natarł na nich bez chwili wahania.
- Nie, Gotrek! - krzyknął Felix. - On jest mój! Skrzywdził mojego ojca!
Felix ciął odzianego w zbroję skavena, starając się dosięgnąć leżącego na ziemi
proroka, ale w tej samej chwili skaveński skrytobójca w czarnych szatach doskoczył do niego,
atakując pięściami, na których miał rękawice najeżone długimi, metalowymi kolcami.
Felix nastawił miecz na skaczącego na niego skavena i ten nabił się na ostrze siłą
impetu, ale szkodnik zdołał rozorać mu plecy i pierś długimi pazurami. Odrzucił ścierwo od
siebie i dołączył do Gotreka, który właśnie skrócił o głowę ostatniego ze strażników proroka i
stanął, górując nad żałosną postacią, zwijającą się z bólu na skraju pokładu.
- Musiałbym cię zabić tuzin razy, żeby wyrównać nasze rachunki, szkodniku - odezwał
się Felix z goryczą w głosie.
- No cóż, zróbmy to przynajmniej raz - warknął Gotrek.
Razem wznieśli ostrza nad głowami, przygotowując się do zadania śmiertelnego ciosu
kulącemu się z przerażenia Szaremu Prorokowi, ale nagle, z ostro brzmiącym piskiem jego
mały, bezogoniasty sługa wyskoczył z cienia i zepchnął swego pana z pokładu prosto do
morza.
- Wracaj tutaj! - wrzasnął Felix.
Gotrek ryknął gniewnie.
- Staw czoła swojej śmierci, tchórzu!
- Gotreku! Felixie! - krzyknął Max z ukrycia. - Harfa! Druchii! Ich statki są coraz
bliżej!
Gotrek i Felix odwrócili się niechętnie. Harfa, z wciąż przyczepioną do niej odciętą
łapą Szarego Proroka, znowu się obudziła i podskakując tańczyła na pokładzie pośrodku
szalonej bijatyki, a tymczasem okręt podwodny znów zaczął się cały trząść od jej rezonansu.
Tarlkhir i jego rycerze walczyli z hordą uzbrojonych w miecze skavenów o kontrolę nad
instrumentem, podczas gdy dwa statki wojenne druchii podpływały coraz bliżej, jeden do
bakburty, drugi od strony sterburty. Jeżeli teraz nie uda im się zdobyć harfy, za chwilę może
być za późno.
Felix wraz z Gotrekiem ruszyli w stronę instrumentu, wycinając sobie drogę w gąszczu
skavenów i Mrocznych Elfów, ale Heshor nie miała zamiaru pozwolić im tak łatwo osiągnąć
celu. Wykrzyczała jakieś plugawe zaklęcie i strzeliły w nich błyskawice antyświatła. Złota
kula Maxa wchłonęła część złej energii, ale chwilę później pękła jak bańka mydlana.
Promienie uderzyły w nich.
Zabójca przeklął i wyrzucił topór w górę. Promienie rozpraszały się wokół niego,
odbijając się od ostrza i wbijając w otaczające go skaveny, posyłając je z piskiem na pokład z
krwią lecącą im z ust, nosów i oczu. Felix przykucnął za Zabójcą, ale i tak straszliwy ból jak
cięcie kosą przebił się przez jego płuca i stawy, tak że powalił go na kolana.
Wtem zza nich wyleciała jasna błyskawica i uderzyła w Heshor. Wielka Czarownica
skrzywiła się i odwróciła, wysyłając czarne promienie w stronę wieżyczki, za którą skryli się
Max i Claudia.
Felix podziękował w duchu magistrowi i czarodziejce, bo jego cierpienia trochę
zelżały. Ponownie ruszył za Gotrekiem, przedzierając się przez szalony ścisk Mrocznych
Elfów i skavenów walczących o harfę. Naprawdę trudno było jej chociażby dotknąć,
ponieważ potężne wibracje sprawiały, że pochwycenie artefaktu graniczyło z niemożliwością.
Skaveny, które próbowały położyć na nim łapska, cofały szpony i przyciskały je do ciała,
jęcząc z bólu. Zdezorientowane były łatwym celem dla druchii, które same również nie były
w stanie chwycić instrumentu, wobec czego harfa podskakiwała na pokładzie i ślizgała się raz
w jedną, raz w drugą stronę, gdy wszyscy próbowali ją złapać.
Wreszcie Gotrek i Felix przedarli się przez tłum skavenów i ujrzeli harfę leżącą tuż
przed nimi. Gotrek ruszył w jej stronę, a Felix go osłaniał.
- Nie, krasnoludzie - zatrzymał ich ostry, nieprzyjemny głos.
Gotrek i Felix spojrzeli w stronę, z której dochodził głos. Zbliżał się ku nim Tarlkhir z
eskortą smoczych jeźdźców.
- Zatopiliście nasze miasto - Tarlkhir przekrzykiwał hałas wywoływany przez harfę. -
Według praw zemsty musimy teraz obrócić wasze w ruinę.
- Sami zatopiliście swoje przeklęte miasto - burknął Gotrek. - Wzywając demony i
igrając z magią.
Zabójca zaatakował dowódcę druchii z toporem przyciśniętym do boku. Felix zawył i
rzucił się za nim, gdy Karaghul wlał w jego uszy słodką pieśń krwawej rzezi. Wiedział, że
stojący przed nimi rycerze to elita wojowników druchii. Wiedział też, że go zabiją. Ale
Karaghulowi to nie przeszkadzało, więc i on o to nie dbał.
Na szczęście miecz zdawał się mu użyczać trochę ze swojej tajemnej mocy, i w
pewnym momencie zdał sobie sprawę, że walczy z nadnaturalnym wigorem i szybkością.
Mimo to jednak nie był w stanie przedrzeć się przez idealną gardę dwóch Mrocznych Elfów o
lodowatym spojrzeniu, z którymi się potykał. One z kolei nie mogły dosięgnąć jego. Gotrek
miał ten sam problem. Gdyby walczył z Tarlkhirem jeden na jednego, z pewnością by
zwyciężył, ale trzech pozostałych rycerzy druchii walczyło u boku Komandora i migający
topór ledwo był w stanie blokować ostrza druchii napierających na niego ze wszystkich stron.
- Przeklęte szczwane elfy - sapnął Gotrek.
Felix ledwie go słyszał przez piekielne zawodzenie harfy. Rezonans sprawiał, że cały
okręt podwodny wyglądał jakby miał zamiar zaraz rozpaść się na kawałki. Spomiędzy
popękanych metalowych płyt wydobywały się z sykiem kłęby gorącej pary. W pewnym
momencie Felix odskoczył, oparzony. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Energia płynąca z
Karaghula nie słabła, ale jego ciało było tak wyniszczone i zmęczone, że z trudem
utrzymywał miecz w dłoni. Mięśnie krzyczały o odpoczynek i zdawało mu się, że płuca ma
wypełnione gorącym piaskiem.
Stojąca za rycerzami Heshor przygotowywała kolejny czar. Felix wiedział, że to
będzie koniec, przynajmniej dla niego. Nie chronił go teraz ani topór Gotreka, ani ochronne
zaklęcia Maxa. Czarna magia przepłynie zaraz przez niego bez żadnych przeszkód i tym
razem rozerwie mu wnętrzności na strzępy.
Przynajmniej, będzie to dobry koniec, pomyślał. Przynajmniej on i Zabójca zginą tak,
jak powinni - po kolana w krwi, otoczeni przez wrogów, walcząc o losy świata, po tym jak
wysłali na dno morza dryfujące piekło nieprawości i ucisku. Przynajmniej był to koniec
wielki i epicki, tak jak życzyłby sobie tego Zabójca. Krasnolud wypełnił wszystko, o czym
Claudia mówiła w swoim proroctwie. Walczył we wnętrzu czarnej góry, pokonał
niezliczonych wrogów, starł się z olbrzymim potworem, a teraz miał umrzeć. Wszystko
pasowało. Wszystko się zgadzało. Był zadowolony. Gdyby tylko w jakiś sposób mógł się
dowiedzieć, co się stało z jego ojcem, zanim umrze.
Gwałtowny wstrząs posłał go i wszystkich pozostałych na powierzchnię pokładu, na
prawą burtę. Kolejne uderzenie nadeszło z lewej. Walczący zachwiali się i rozejrzeli dokoła.
Statki druchii dotarły na miejsce. Po lewej czarna galera ocierała się o bok okrętu
podwodnego, rozdzierając skorodowany metal, zatrzymując się. Po prawej kolejna galera
uderzyła dziobem w skaveński okręt, wbijając się w pokład i gruchocząc stojącą pośrodku
wieżyczkę. Okręt podwodny jęknął i zatrząsł się jak umierający słoń.
Z galer spuszczono z hukiem trapy, po których spłynęły na pokład dziesiątki korsarzy
druchii, chcących włączyć się do walki.
Ale Tarlkhir wykrzyczał w ich stronę rozkaz, podnosząc się chwiejnie na równe nogi i
korsarze zatrzymali się niechętnie.
Tarlkhir stanął twarzą w twarz z Gotrekiem z płonącymi oczami, podczas gdy Harfa
Zagłady miotała się wściekle po pokładzie pomiędzy nimi.
- Żaden z nich tego nie dostąpi - wysyczał Mroczny Elf. - Twoja śmierć będzie
należała tylko do mnie.
Gotrek wzruszył ramionami.
- Zatem obsłuż się.
Zabójca ruszył biegiem w stronę Tarlkhira, zamachując się wysoko toporem.
Komandor smagnął mieczem, żeby sparować, a topór Gotreka spadł na jego ostrze,
wzbudzając przy tym fontannę iskier. Gotrek uderzył ponownie, ale Tarlkhir okrążył Zabójcę
po lewej, po tej stronie krasnoluda, po której ten nie miał oka. Gotrek musiał się szybko
obrócić, aby utkwić w przeciwniku spojrzenie zdrowego oka.
Tarlkhir natarł, gdy krasnolud właśnie się obracał i Zabójca musiał się ratować
schyleniem przed ciosem. Jeden z rycerzy Tarlkhira uniósł miecz, ale Komandor tylko
wrzasnął i druchii cofnął się do szeregu. Felix powstał na równe nogi i rozglądał się czujnie
dookoła, na wypadek gdyby któryś z rycerzy wpadł na podobny pomysł.
Gotrek zaatakował ponownie, a jego topór zamazywał się w powietrzu, gdy stal
śmigała szybciej niż wzrok był w stanie śledzić, a on spychał Tarlkhira w tył. Dziki atak
zaskoczył Mrocznego Elfa, który zaczął tracić opanowanie, desperacko parując ciosy,
zataczając się i ustępując pola.
Korsarze i rycerze dookoła ścieśnili się, otaczając walczących kręgiem. Felix,
przerażony, głośno przełknął ślinę.
- I tak przegrasz, krasnoludzie - wyszczerzył się Tarlkhir, cofając się przed atakami
Gotreka. - Czy mnie zabijesz, czy nie, i tak zdobędziemy harfę.
- Przynajmniej będzie o jednego elfa mniej na świecie - odparł Gotrek i wyskoczył z
rykiem do przodu.
Tarlkhir uniósł miecz, żeby zablokować cios, ale topór Gotreka ciął przez czarny
metal, rozcinając napierśnik Komandora i wbijając się głęboko w jego pierś. Trysnęła krew, a
Tarlkhir przewrócił oczami w zaskoczeniu i wydał z siebie ostatnie tchnienie.
Heshor stojąca na dziobie okrętu wydała z siebie przeraźliwy jęk. Korsarze również
krzyknęli, po czym ruszyli do przodu, aby pomścić śmierć Komandora. Felix był tak
zmęczony, że niemal ucieszył się na myśl, że zaraz skończą się jego męczarnie.
Gotrek nawet nie spojrzał na atakujące elfy. Zamiast tego roześmiał się i wzniósł topór
nad wyjącą harfą.
- A teraz wszyscy zginiecie! - ryknął.
Jęk Heshor przerodził się w przeraźliwy pisk.
- Nie! - wrzasnęła.
Gotrek spuścił ciężkie ostrze na piekielny instrument i rozległ się ogłuszający brzęk.
Harfa trzasnęła i odskoczyła na bok ze ściskającą ją wciąż łapą sędziwego skavena, a z
cienkich jak włosy pęknięć na jej ramie wydobyło się przedziwne purpurowe światło. Gotrek
zatoczył się do tyłu, zasłaniając jedyne oko, a Felix, Mroczne Elfy i pozostałe jeszcze przy
życiu skaveny zostali powaleni na ziemię. Niemelodyjne dzwonienie natychmiast przerodziło
się w demoniczny wrzask. Korsarze i rycerze przepychali się do tyłu przerażeni. Stojąca za
nimi Heshor pisnęła, a twarz pobielała jej ze strachu. W jednej chwili czarownica odwróciła
się i wskoczyła do morza.
- Felixie! Gotreku! - zawołał Max spod wieżyczki na pokładzie. - Uciekajcie! Do
wody!
Następnie zgodnie z własną sugestią puścił się biegiem, ciągnąc za sobą Claudię.
- Dalej, Gotrek! - zawołał Felix i rzucił się za magistrem i czarodziejką. Tuż obok
niego biegli korsarze i skaveny, wszyscy szukając schronienia przed kręcącą się w kółko i
strzelającą magicznym ogniem harfą.
Felix dobiegł do rufy i wskoczył do wody tuż obok galery. Wynurzył się po chwili na
powierzchnię obok Maxa, Claudii i dryfujących beczułek. Otarł wodę z oczu i rozejrzał się
dokoła. Gotreka nie było z nimi.
- Gotrek?
Felix zerknął z powrotem w stronę okrętu podwodnego. Zabójca stał samotnie
pośrodku pokładu, oświetlony od dołu straszliwym purpurowym światłem ze wzniesionym
toporem i stopami rozstawionymi szeroko po obu stronach tańczącej harfy. Tymczasem
druchii i skaveny rozpierzchali się dookoła we wszystkich kierunkach. Nagle, wydając z
siebie ryk, Gotrek zamachnął się z całej siły i przeciął harfę na pół.
- Kryć się! - krzyknął Max i pociągnął głowę Claudii pod wodę. Sam zanurkował tuż
obok.
Felix również się zanurzył, ale widok Gotreka znikającego w rozbłysku oślepiającego
purpurowego światła został mu pod powiekami, gdy schował głowę pod wodą. Poczuł, że po
powierzchni wody przeszła fala gorąca i olbrzymiego ciśnienia, po czym usłyszał ogłuszający
huk, tak jakby tuż nad nim uderzył piorun.
Kilka sekund później ciężko dysząc, wynurzył się z powrotem na powierzchnię i
zerknął w stronę pokładu. Był pusty, nie licząc szalejącego purpurowego płomienia w
miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się harfa i skwierczących łuków purpurowej energii
skaczących po przerdzewiałym, gorącym od pary metalu. Gotreka nigdzie nie było widać.
- Czy... Czy udało mu się uciec? - zapytał oszołomiony Felix. - Przecież nie mógł
zginąć.
- Zginął - powiedział Max, z przerażeniem w oczach obserwując szalejącą purpurową
energię. - To się musiało tak skończyć. A przy okazji zabił nas wszystkich. Wybuch
uaktywnił spaczeń w skaveńskim statku.
- Podnoszą się eteryczne wiatry - dodała Claudia, również wpatrując się w okręt. -
Długo nie wytrzyma.
Wtem, gdzieś nad nimi, rozległ się znajomy ryk. Felix zerknął w górę z
niedowierzaniem.
- Gotrek?
Nad ich głowami wznosiła się burta galery druchii. Ryk Gotreka dobiegał gdzieś
stamtąd.
- Gotrek! - Ulga zalała serce Felixa i zaczął płynąć w stronę rufowego trapu na statku
druchii.
- Felixie! - zawołał za nim Max. - Musimy uciekać! Okręt podwodny zaraz
wybuchnie!
Felix płynął dalej, ignorując nawoływania magistra. Niby w jaki sposób mieliby stąd
uciec? Odlecieć? Nie byli w stanie nic zrobić, ale przynajmniej Zabójca wciąż żył i Felix
wiedział, że powinien z nim być do samego końca. Musiał tak postąpić. Chwycił się trapu i
podciągnął się na niego, nie ważąc się tknąć błyszczącego, chyboczącego się pokładu okrętu
podwodnego.
Wbiegł na szeroki pokład czarnej galery z wyciągniętym mieczem, spodziewając się,
że zaraz zginie, walcząc z tłumem korsarzy, kiedy będzie próbował przedrzeć się do Gotreka.
Jednakże kilka druchii, które spotkał, wdrapując się na pokład, leżało wijąc się i miotając, z
oczami naznaczonymi ślepotą oraz szaleństwem i białą skórą poparzoną na różowo.
Felix przeszedł ostrożnie między nimi w stronę kapitańskiego mostka, a tymczasem
dudnienie i syki dobiegające z okrętu podwodnego stawały się coraz głośniejsze i
gwałtowniejsze. Wreszcie znalazł Gotreka leżącego nieruchomo na boku przy rufowym
relingu, z obiema dłońmi wciąż ściskającymi topór w śmiertelnym uścisku. Zabójca wyglądał
potwornie. Jego jedyne oko było wywrócone w oczodole, broda, grzebień i brwi osmalone i
dymiące, a cały przód jego ciała przybrał kolor homara i lekko dymił. Ale najbardziej
zadziwiający widok przedstawiał sobą jego topór. Żarzył się jasną czerwienią od ostrza po
rękojeść i był tak gorący, jakby sekundę temu wyciągnięto go z kuźni. W miejscu, w którym
ręce Gotreka ściskały trzonek, wydobywał się dym i syk jak od tłuszczu pryskającego na
ogniu. Felix wyczuł zapach przypalonego mięsa.
- Gotrek? Żyjesz? Możesz wstać?
Zerknął w stronę skaveńskiego okrętu, po czym klęknął przy Zabójcy, starając się
usłyszeć, czy krasnolud wciąż oddycha. Zatrzymał oddech, gdy usłyszał odgłos kroków
dobiegający ze stopni wiodących na rufowy pokład. Kroki zatrzymały się. Jego oczom ukazał
się potężnie zbudowany druchii, dzierżący krótki marynarski kord i bicz, rozglądający się
czujnie.
Felix rzucił się na niego, mając nadzieję, że uda mu się go zabić, zanim ten wespnie się
na pokład, ale druchii zamachnął się biczem i smagnął Felixa po udach. Koszulka kolcza
przyjęła na siebie impet uderzenia, ale jednak cios zabolał Felixa, który zatoczył się, niemal
nadziewając się na kord Mrocznego Elfa. Felix sparował i to, co było szarżą szybko zamieniło
się w ucieczkę, kiedy druchii wyszedł na pokład i zmusił go do wycofania się.
Wtem krzyk i nagły rozbłysk światła sprawił, że obaj skulili się. Felix odskoczył w
bok i zerknął w stronę skaveńskiego okrętu, spodziewając się ujrzeć, jak ten wybucha, ale to
było coś innego. Max, chwiejnie wchodząc na trap z Claudią u boku, rzucał promienie światła
w stronę marynarza. Ten zasłonił sobie oczy i na ślepo zaatakował Felixa, oszołomiony przez
magiczne światło.
Felix ruszył do ataku i wysłał bezbronnego druchii na tamten świat dwoma szybkimi
ciosami. Odniósłszy zwycięstwo, osunął się wyczerpany na leżącego trupa.
- Pod pokład! - wydyszał Max. - Zaraz wybuchnie.
- Tam będziemy bezpieczni? - zapytał Felix.
- Wątpię - odparł Max, prowadząc Claudię po pokładzie. - Ale to nasza jedyna szansa.
Czarodziejka dreptała u jego boku, mamrocząc coś w stronę niebios i drąc palcami
powietrze.
Tym razem naprawdę oszalała, pomyślał Felix, spiesząc ponownie do Gotreka.
Kontrzaklęcia Heshor musiały zniszczyć jej umysł. Wsunął dłonie pod pachy Zabójcy i
pociągnął, ale równie dobrze mógłby w ten sposób próbować przesunąć byka. Był tak słaby, a
Zabójca tak ciężki. Napiął się ponownie i przesunął krasnoluda może o kilkanaście
centymetrów, a żarzący się topór runiczny wyżłobił dymiącą czarną linię na deskach pokładu.
Zanim dociągnie go do drzwi wiodących do niższych pokładów, minie co najmniej godzina.
Podbiegł do relingu i wychylił się przez niego, spoglądając na pokład.
- Max! - zawołał. - Pomóż mi przesunąć Zabójcę.
Jego głos został zagłuszony przez potężny huk i po raz kolejny wzdrygnął się,
spoglądając w stronę skaveńskiego okrętu i spodziewając się najgorszego. Zamiast tego
ujrzał, jak trapy zginają się i odrywają od galery, a okręt podwodny przesuwa się obok nich,
wciąż promieniejąc i wibrując, wstrząsany uderzeniami purpurowych błyskawic.
Max również wpatrywał się w zjawisko, podchodząc do relingu.
- Odpływają! - krzyknął Felix uszczęśliwiony.
- Nie - odparł Max. - To my odpływamy.
Magister odwrócił się w stronę Claudii. Felix podążył za jego spojrzeniem.
Czarodziejka wciąż mamrotała coś w stronę nieba, ale tym razem jej ramiona były
wyciągnięte w stronę trójkątnego żagla galery, który był wzdymany i napinany wiatrem
nieistniejącym nigdzie poza tym jednym miejscem. Rzeczywiście się poruszali, na razie
powoli, ale nabierając szybkości, przedzierając się przez pływające szczątki, które zaśmiecały
całe morze dokoła.
Felix podbiegł z powrotem do Zabójcy i próbował pociągnąć go w stronę schodów.
Chwilę później dołączył do niego Max, ale był tak osłabiony, że nie był w stanie wiele
pomóc. Musieli jednak spróbować. Każdy metr, który przepłynęli, dawał im odrobinę więcej
szans na przeżycie. A jeżeli uda im się przetransportować Zabójcę pod pokład, ich szanse
wzrosną jeszcze bardziej.
W końcu udało im się go dociągnąć do szczytu schodów. Max spojrzał w dół, po czym
z powrotem na skaveński okręt.
- Nie mamy wyboru - powiedział, dysząc ciężko.
Klnąc pod nosem z wysiłku, Felix podważył cielsko Gotreka i zepchnął go po
schodach. Zabójca bezwładnie stoczył się w dół i wylądował u podstawy schodów, nie
ruszając się. Felix zbiegł za nim na dół, a wraz z nim Max. Natychmiast zaczęli ciągnąć
krasnoluda w stronę drzwi wiodących do podpokładu.
Galera przedarła się już przez obszar zaśmiecony dryfującymi śmieciami i mijała inne
statki druchii, które wciąż okrążały pozostałości po zatonięciu arki. Przed nimi rozciągało się
otwarte morze i Felix zaczął mieć nadzieję, że może jednak uda im się uciec. Ale nagle,
podczas gdy ciało Gotreka wciąż znajdowało się dwa metry od drzwi do podpokładu, rozległ
się ogłuszający huk, który niemal całkowicie zmiażdżył Felixowi bębenki. Następnie za
rufowym relingiem błysnęło oślepiające zielone światło.
Max przeklął i pociągnął Claudię na deski pokładu, podczas gdy Felix rzucił się na
ziemię obok Gotreka. Magister wykrzyczał krótką inkantację i wokół nich pojawiła się
delikatna bańka ze złotego światła. W samą porę, ponieważ wraz z ciosem jak od potężnego
młota, w statek uderzył podmuch gorącego wiatru, obracając go w koło i przechylając na
jeden bok.
Felix obejrzał się za siebie i ujrzał olbrzymią chmurę migoczącego dymu lecącą w ich
stronę szybciej niż armatnia kula. W mig znalazła się nad nimi, gęsta jak błoto i poruszana
przez wyjący, gorący jak powietrze z pieca wiatr, wypełniona wirującymi odłamkami metalu,
drewna i kawałkami ciał. Zwłoki, drzewce i powyginane metalowe płyty uderzyły o pokład,
podziurawiły żagle i podarły takielunek.
Złota bańka Maxa wytrzymała dym i deszcz migoczącego pyłu, który wirując spadał
na pokład, ale cięższe przedmioty przedarły się przez magiczną osłonę. Oderwana ręka
druchii uderzyła Felixa w twarz i niemal zwichnęła mu szczękę. Dekoracyjny srebrny
świecznik przeleciał tuż obok niego i uderzył w gródź.
- Do środka! - wrzasnął Max. - Szybko!
Podczołgał się w stronę drzwi, a bańka czystego powietrza poruszyła się wraz z nim.
Claudia z trudem podpełzła w jego stronę. Felix ponownie schwycił Gotreka pod
pachy i pociągnął z całej siły.
Max dotarł do drzwi i otworzył je, po czym wepchnął Claudię do środka. Z siłą
zrodzoną z desperacji Felix przeciągnął Zabójcę przez próg, po czym przewrócił się jak
martwy zaraz za nim. Max popchnął drzwi ramieniem i zatrzasnął je, aby osłonić ich przed
przerażającym gorącym wiatrem. Następnie opuścił zasuwę i oparł się o nie.
- Czy jesteśmy bezpieczni? - zapytał Felix, podnosząc głowę.
Zanim Max zdołał odpowiedzieć, statek podniósł się pod ich stopami, tak jakby byli na
pokładzie Ducha Grungniego i przez chwilę Felix poczuł się, jakby nic nie ważył. Zaraz
potem ponownie uderzyli o powierzchnię wody i Felix wraz z pozostałymi zostali rzuceni w
mały korytarz jak szmaciane lalki. Felix uderzył głową o drzwi do kajuty, po czym spadł z
powrotem na pokład, podczas gdy woda wlała się do środka przez szczelinę pod drzwiami i
przez pęknięcia w suficie.
Ostatnią rzeczą, jaką ujrzał, była masywna pierś Gotreka unosząca się i opadająca w
nierównym oddechu. Ach, pomyślał. A więc żyje.
A potem wszystko poczerniało i stracił przytomność.
*
Kiedy Felix ponownie się obudził, wciąż znajdował się w ciasnym korytarzu
wyłożonym hebanową boazerią na wojennej galerze Mrocznych Elfów. Jego przyjaciele
wciąż leżeli wokół niego, tak samo, jak wtedy, gdy zemdlał, ale jednak coś się zmieniło.
Statek nie ruszał się. Woda nie przelewała się przez drzwi i nie słychać było wycia wiatru. Po
prawdzie, niewiele w ogóle było słychać.
Felix spróbował się podnieść. Ciało omówiło mu posłuszeństwa, a każdy mięsień
krzyczał w agonii. Czuł potworne zawroty i ból głowy. Po kilku próbach udało mu się usiąść,
po czym zaczął się jeszcze bardziej skomplikowany proces dźwigania się na nogi.
Minutę później i przy pomocy ścian, udało mu się tego dokonać. Chwiejąc się, wolno i
z trudem podszedł do drzwi, przestępując po drodze nad nieprzytomnymi Maxem i Claudią.
Otworzył drzwi i wyjrzał ostrożnie na pokład. Był to niesamowity widok. Pokład był
poczerniały, potrzaskany i zarzucony ciałami oraz szczątkami, które doleciały tu po eksplozji
okrętu podwodnego. Maszt był złamany w połowie wysokości i zwisał przechylony przez
reling na bakburcie, a żagiel maczał się w wodzie.
Felix minął go i spojrzał na morze. Jeżeli nie liczyć olbrzymiego całunu dymu
zamazującego prawie cały północny horyzont, miał przed sobą przepiękne jesienne
popołudnie. Słońce pomału zachodziło. Z południowego wschodu wiała lekka bryza, a morze
jak okiem sięgnąć było błękitne i puste.
Potrząsnął głową z niedowierzaniem. Jakimś cudem udało im się przeżyć - mimo że
był to wyczyn zakrawający na cud, odkąd tysiąc lat temu opuścili Marienburg. I nie tylko
udało im się przetrwać. Dzięki szczęściu, strategii i determinacji Gotreka, aby umrzeć godnie,
udało im się zapobiec katastrofie, którą przepowiedziała Claudia. Harfa Zagłady została
zniszczona, a plany, które miały wobec niej druchii i skaveny zostały pokrzyżowane.
Marienburg nie zostanie zmieciony z powierzchni ziemi. Altdorfu nie zaleje powódź.
Imperium i Stary Świat nie upadną - przynajmniej nie z tego powodu.
Oczywiście, mimo że im udało się przeżyć, wielu nie miało tego szczęścia. Na
pokładzie wokół niego, pośród szczątków, leżały tuziny spopielonych zwłok - korsarze,
niewolnicy, a także wychudłe, futrzaste ciała skavenów. Wszystkie ciała były na wpół
przeżarte przez migoczącą truciznę, która opadła na pokład wraz z dymem powstałym
podczas wybuchu podwodnego okrętu.
A przecież byli to tylko nieliczni z tych, którzy oddali życie podczas tej wyprawy.
Aethenir; Rion i jego elfy; eskorta Gwardzistów Reiku, z którą podróżował Max; Farnir; jego
ojciec, Birgi, i tysiące innych. Zginęło całe miasto, a w nim nie tylko nikczemne druchii, ale i
ludzcy, krasnoludzcy i elfi niewolnicy oraz więźniowie, z których nie wszyscy świadomie
poświęcili swe życie w imię wyższej sprawy. Felix starał się nie czuć winnym za tą hordę
duchów. Z pewnością nie był tym, który ich uwięził, ani tym, który pierwszy uderzył w
struny piekielnego instrumentu i roztrzaskał dryfującą wyspę na kawałki. Ale po raz kolejny
miał świadomość, że gdyby nie obecność jego i Gotreka, wszyscy ci jeńcy wciąż by żyli. Z
drugiej strony, gdyby ich tu nie było, zginąłby Marienburg, a Altdorf zniknąłby pod falami -
setki tysięcy trupów zamiast kilku. A może być jeszcze jeden.
W chwili, gdy o tym pomyślał, serce zatłukło mu w piersi i poczuł nagłą potrzebę
powrotu do domu. Ojciec. Musi się dowiedzieć, co podłe skaveny zrobiły jego ojcu. Musi się
dowiedzieć, czy starzec wciąż żyje.
Ta myśl wyrwała go z zadumy i rozejrzał się dokoła. Galera ze złamanym masztem
dryfowała cicho, ciągnąc za sobą obwisły i porwany żagiel. Większość takielunku wisiała w
poplątanych strzępach. Podszedł do relingu. Nigdzie nie było widać śladu stałego lądu. Udało
im się przeżyć, to prawda, ale jak mają się teraz dostać do domu? W jaki sposób dwóch
mężczyzn, krasnolud i niespecjalne zręczna młoda kobieta pokierują galerą Mrocznych Elfów
z powrotem do Starego Świata? Nawet, gdyby któreś z nich wiedziało cokolwiek o
żeglowaniu, byłoby to niemożliwe. Zbyt wiele rzeczy trzeba by było robić jednocześnie.
Potrzebowali całej załogi.
Drgnął, wiedziony nagłą myślą. Być może mają załogę. Odwrócił się i z bólem zaczął
się wspinać na mostek. Tu znalazł druchii z biczem i kordem, a właściwie to, co z niego
zostało. Szarpnął za obręcz z żelaznymi kluczami przymocowaną do paska druchii - zwęglona
skóra poddała się łatwo. Następnie tak szybko, jak mu na to pozwalało wymęczone ciało,
ruszył z powrotem schodami w dół aż do wnętrza statku.
Znalazł ich na zimnym, zawilgoconym, przesiąkniętym zapachem potu pokładzie
wioślarzy i ku jego zdumieniu, większość z nich była wciąż żywa. Zginęli tylko ci, którzy
znajdowali się najbliżej otworów na wiosła, kiedy chmura trucizny opadła do środka. Ci,
którzy wciąż żyli, spojrzeli na niego znad wioseł, gdy otworzył żelazną kratownicę, za którą
byli uwięzieni. Gdy zorientowali się, że mają przed sobą człowieka, zaczęli gapić się na niego
w osłupieniu. Miał przed sobą wymizerowaną i obszarpaną gromadę ludzi i krasnoludów o
poczerniałej, naznaczonej uderzeniami bata skórze oraz skołtunionych włosach i brodach.
Wszyscy byli przykuci za kostki do drewnianych ławek stojących rzędem wzdłuż ściany
galery.
- Witajcie, przyjaciele - odezwał się Felix, podchodząc do pierwszej żelaznej kłódki i
otwierając ją. - Czy którykolwiek z was wie, jak sterować statkiem?
*
Szary Prorok Thanquol siedział zanurzony po pierś w wodzie na dnie przeciekającej
beczki po ale pośrodku Morza Chaosu, rozmyślając nad szaleństwami zrodzonymi z ambicji,
podczas gdy jego sługa, Issfet Loptail, wybierał wodę ze środka, używając hełmu druchii jako
wiadra.
Przez prawie dwadzieścia lat Thanquol marzył tylko o jednej rzeczy, o zemście na
wysokim człowieku o żółtym futrze i szalonym krasnoludzie o czerwonym futrze. Przez
prawie dwadzieścia lat pielęgnował w sobie nienawiść do tej dwójki, wymyślając nowe i
coraz, hardziej wyrafinowane sposoby na dręczenie ich ciał i dusz. I po dwudziestu latach w
końcu ich dopadł. Miał ich przed sobą, zdanych na jego łaskę i niełaskę. Mógł z nimi zrobić,
cokolwiek zechciał.
Ale wtedy słowa pyszałkowatego spiczastouchego, opowieść o Harfie Zagłady i o tym,
czego można dzięki niej dokonać, sprawiła, że zaczął myśleć o pozycji i władzy, które mu się
przecież należały, o odzyskaniu dawnej rangi i przywilejów. I jak człowiek w labiryncie,
który porzuca mały kawałek mięsa, goniąc za większym i w rezultacie traci obydwa, tak on
wypuścił swoich odwiecznych wrogów. Co prawda pokrzyżowali szyki druchii i umożliwili
skavenom kradzież harfy, ale kiedy już wszystko zdawało się przebiegać zgodnie z planem,
Thanquol stracił wszystko.
Człowiek i krasnolud uciekli, harfa została zniszczona, a okręt podwodny, z pewnością
najwspanialszy wynalazek w długiej historii myśli skaveńskiej, który wynajął od Riskina z
Klanu Skryre za olbrzymią sumę i za pomocą wielu obietnic politycznych układów, został
wysadzony w powietrze, i... i...
Spojrzał na swój prawy nadgarstek. Poszarpany kikut zaczął się już goić dzięki
magicznym zaklęciom. Krasnolud zapłaci za to bolesne, upokarzające okaleczenie. Nigdy nie
przestanie płacić. Chociaż Thanquol w tym momencie nie ma nic, zaprzepaściwszy wszystkie
monety i wpływy, aby wynająć okręt i usługi posłańców nocy Cienistego Kła, to kiedyś
powróci. Zgromadzi bogactwo, moc i wpływy, a kiedy będzie je miał, wyciągnie swoje
pozostałe szpony i zetrze podłego, niegodziwego krasnoluda na miazgę, a przedtem wyrwie
mu te obrzydliwe różowe kończyny, jedna po drugiej, jakby miał do czynienia z muchą.
- I co teraz, o najbardziej osamotniony z mistrzów? - zapytał Issfet, gdy wylał resztki
wody z beczki i oparł się o jej krawędź, dysząc ciężko.
- Jak to co? - warknął Thanquol płaczliwym tonem. - Jak to co, głupcze? Zacznij
wiosłować, chyżo-chyżo!