You are on page 1of 95

He n ryk He ine

NIEMCY – BAŚŃ ZIMOWA


1844
POŻEGNANIE PARYŻA

Paryżu dro gi, że gnaj mi,


Pora dziś rzec „do widze nia”,
Zo stawiam cię w po wo dzi dni
Rado ści i roz bawie nia.
Nie miec kie ser ce w pier si mej
Zasłabło nagle, a co mu,
Je den je dyny le karz wie:
Ten na półno cy, tam w domu.
On je ule czy, uczyni to w lot,
Jego sława się ga dale ko,
Lecz przyznam się, ob le wa mnie pot
Na samo wspo mnie nie tych le ków.
Fran cu zi dro dzy, że gnajcie mi,
O bracia z hu mo rem zło tym,
Obłęd na tę sk no ta wygania mnie stąd,
Lecz wkrót ce tu będę z po wro tem.
Ach, ileż we mnie tę sk no ty mąk,
Gdy wspo mnę woń tor fu, sam Bóg wie,
Owiecz ki z lüne bur skich łąk,
Kapu stę kiszo ną i bru kwie.
Do gwary, razow ca, do dymu knajp,
Do słów nawet ciągnie mnie szorst ki
Do rad ców i noc nych stró ży chcę,
Do blond có re czek pastor skich.
Mat ką bym tak że ujrzeć rad,
Wyznać się tego nie boję.
Okrągłe już trzynaście lat
Nie widziałem starusz ki mo jej.
Że gnaj mi, żono, pięk na żono ma,
Czy pojmiesz ty moje katu sze?
A choć cię tulę ze wszyst kich sił,
To jed nak opu ścić cię mu szę.
Katu sze tę sk no ty pę dzą mnie precz,
Na szczę ście najsłod sze nie baczę.
Po wie trza Nie miec trze ba mi znów,
Bo się udu szę in aczej.
Ten ból gwałtow ny, tę sk no ta i lęk
Do spazmu wzbie rają we mnie,
Z nie cier pliwo ści noga aż drży,
By wejść na nie miec ką zie mię.
Po wró cę z Nie miec jesz cze w roku tym,
Ule czo ny, jak tu szę, do szpiku.
I wte dy ci ku pię na Nowy Rok
Najpięk niejszych pre zen tów bez liku.
ROZDZIAŁ I

Smut ny to mie siąc listo pad był,


Dnie już zaczę ły ciem nieć
I wiatr rwał ze schłe liście z drzew,
Gdy w po dróż ru szyłem do Nie miec.
A gdy ujrzałem granicz ny siup,
W pier si mej wzmo gło się bicie
I myślę nawet, że chyba łzą
Oczy po czę ły szklić się.
Gdy do szedł mnie mowy nie miec kiej dźwięk,
Coś tak ścisnę ło się we mnie,
Że byłem pew ny – to ser ce me
Wykrwawia się, wcale przyjem nie.
Mała har fiar ka śpie wała pieśń,
Śpie wała z uczu ciem głę bo kiem
I dość fałszywie, lecz praw dę rzec,
Byłem pod gry jej uro kiem.
O miło ści śpie wała i o jej łzach,
Ofie rze i od nale zie niu
Tam w gó rze, gdzie lep szy cze ka nas świat
I kładzie kres już cier pie niu.
Śpie wała o tym pado le łez,
O szczę ścia śnie, co nie trwały,
O nie bie, gdzie w roz ko szach już
Du sze się będą nu rzały.
Śpie wała starą wyrze czeń pieśń,
Co wciąż jest tą samą bajecz ką,
Któ rą ko łyszą, kie dy się drze
Naród, to wielkie dziec ko.
Ja znam tę me lo dię i znam ten tekst,
I tych, co spło dzili tę odę.
Każ dy z nich cich cem win ko pił,
A in nym zale cał wodę.
Lecz nową pieśń, god niejszą pieśń.
O bracia, zaśpie wać przyrze kam.
Na zie mi chce my stwo rzyć raj,
Krainę mio du i mle ka.
Na zie mi chce my szczę śliwie żyć,
A nie gnić w wiecz nej męce.
Nie chaj nie trwo ni le niwy brzuch,
Co pilne zdziałały ręce.
Tu taj ob ficie ro śnie chleb.
Dla wszyst kich go star czy na zie mi.
Dość śmie chu i pięk na, i mir tu, i róż,
I grosz ku słod kie go nie mniej.
Niech strącz ki pęk ną, a grosz ku w bród
Bę dzie dla tych, co go lu bią.
A nie bo zo stawimy im –
Anio łom oraz wró blom.
A gdy nam skrzydła przypnie śmierć,
Zło żymy wam w nie bie wizytę.
I bo skie tor ty i ciasta jeść
Po mo że my wam z ape tytem.
To nowa pieśń, god niejszą pieśń!
W niej fle tów i skrzypiec tony!
Prze brzmiało Miserere już,
Żałob ne zamilkły dzwo ny.
Pan na Eu ro pa po sło wie jest
Z wolno ści pięk nym ge niu szem.
Cału ją się i ob jąw szy wpół
Pło ną od pierw szych wzru szeń.
I choć bez kle chy od bę dzie się ślub,
Jest waż ny przed każ dą władzą.
Niech żyją ob lu bień cy nam
I dzie ci, któ re nam dadzą!
We selną pie śnią jest moja pieśń
I brzmi dziś pięk niej, in aczej;
W mej du szy po wscho dziły już
Gwiaz dy najświęt szych prze znaczeń.
W tych gwiaz dach plo nie zachwytu żar,
Roz pływa się ogni stru mie niem.
Sił tak cu dow nych po czu łem dar,
Że rwałbym dęby z ko rze niem.
Tylkom nie miec kiej zie mi tknął,
Jej soki mnie od mło dziły:
To olbrzym od nalazł mat kę swą
I nowe uro sły mu siły.
ROZDZIAŁ II

Pod czas gdy mała trylo wała


Nie bie ską pieśń świe tlaną,
Od pru skiej stro ny na ko mo rze
Me ku fry prze trząsano.
Czyli nie wio zę – szli za wę chem –
Wśród ko szul, spodni, sprzążek
Ko ro nek cien kich, biżu te rii
I zakazanych książek.
Ko ro nek zwo je najcen niejszych
I ząb ków sieć uro czą
Mam w gło wie, niech no je roz winę,
Do pie roż gryźć was po czną!
Brylan ty najprzed niejszej wody
Wśród pe reł wio zę mnó stwa,
Skar biec przyszło ści – tej świątyni
Nie wiado me go bó stwa.
I książek, książek całą furę!
Wyznaję to wam, katy!
Ma gło wa – gniaz do świer go cące –
To coś do kon fiskaty!
W pie kielnej, rę czę, biblio te ce
Bies gor szych ksiąg nie liczy.
Hof f mann von Faller sle ben przy mnie
Po pro stu jest dzie wiczy.
Sto jący obok mnie w po bliżu
Pasażer jakiś dzielny
Oświad czył mi, że mam przed sobą
Po tęż ny Związek Celny.
Ten Związek Celny – prawił – jest to
Zjawisko nie po wsze dnie:
On roz drob nio ne siły Nie miec
W po tęż ną złączy jed nię.
To pierw sza jed nia, ta – ze wnętrz na,
Tak zwana – mate rialna,
Dru ga, du cho wa – to cen zu ra
Praw dziwie ide alna.
Ta du sze, ser ca i umysły
Opie ką darzy swo ją
I ot – na ze wnątrz i na we wnątrz
Po tęż ne Niem cy sto ją.
ROZDZIAŁ III

Tu w akwizgrań skim tu mie legł


Karo lus Magnus w gro bie.
(Nie mie szać z Karo lem Mayerem, ten człek
Dziś w Szwabii żyje so bie.)
Tam w tu mie le żeć, nawet wśród
Ce sarzy – nie nęci mnie to;
Wo lałbym już w Stuk kert u Nec karu wód
Być żywym, najlich szym po etą.
Pełno tu w Akwizgranie psów,
Co wier no pod dań czo się łaszą:
„Przybyszu, daj kop niaka nam,
Roz prosz tym nudę naszą!"
Go dzin kę po włó czyłem się
Po bez nadziejnej tej dziu rze.
I wojsko pru skie widziałem znów,
Zmiany u nich nie du że.
Wciąż jesz cze no szą szary płaszcz,
Wyso kie, czer wo ne rabaty.
(Ta czer wień to fran cu ska krew,
Śpie wał nasz Kör ner przed laty.)
Do dziś w ich ru chach ten pro sty kąt,
Łeb pe dan tycz nie zaku ty,
Pod każ dym hełmem tępa twarz,
Pełna zastygłej buty.
Jak czaple patrzą z dum nych szyj
Z sztyw no ścią wymu skaną.
Całkiem jak gdyby po łknę li kij,
Któ rym za mło du ich prano.
Bo tu taj nig dy nie znikł bat,
Tkwi te raz w ciem ni ich wnę trzy.
I w po ufałym „ty” wciąż ślad
Daw ne go „on” jesz cze dźwię czy.
W isto cie jest ich dłu gi wąs
War ko czy no wym epo sem:
War ko czom znu dził się z tyłu pląs,
Dyn dają im te raz pod no sem.
Nie brzyd kie jest jed no z ich no wych dzieł,
Po chwalam jaz dy mun du ry,
Szcze gólnie pikielhau bę, ten hełm
Z ostrzem stalo wym do góry.
To bar dzo rycer skie, ro man tyką swą
Zamierz chłych czasów do tyka,
Grafini Jo han ny von Mont fau con,
Fo uqué, Uhlan da i Tiec ka.
Roi się nam śre dnio wie cze: paź
I gier mek no szący wier nie
Miłość do pana w ser cu, zaś
Her by na sem piter nie.
Wyprawy krzyżo we i cno ty pas,
Epo ka tur nie jów, len ników,
Nie dru ko wanej wiary czas,
Bo nie było naszych dzien ników.
Tak, tak, ten hełm jest po chwał wart,
W najwyż szym dow cipie po czę ty!
Zaiste, to kró lew ski żart!
Nie brak w nim ostrza, pu en ty!
Lecz lę kam się, że w czasie burz
Szpic taki, zanad to wido my,
Na ro man tycz ny może ściągnąć łeb
Najbar dziej współcze sne gro my!
Gdy wojna, mu sicie ku pić też
Na gło wę lżejsze naczynie,
Bo śre dnio wiecz ny cięż ki hełm
W zwie waniu prze szko dzi je dynie.
Tu z akwizgrań skiej pocz ty ptak
Obrzydły się nasro żył.
To na mnie wście kle po patrzył tak
Sam pru ski kró lew ski orzeł.
O wstręt ny ptaku, gdy do rąk
Raz wpad niesz mi zwycię żo ny,
Osku bię cię ze wszyst kich piór,
Od rąbię ci two je szpo ny.
Po tem wyso ko każę na pal
Wbić osku bane ptac two
I zwo łam na ten strze lec ki bal
Reń skie kur ko we brac two.
A temu daj ber ło, ko ro nę włóż,
Kto ze strze li skrzydlatą be styję.
Niech zagrzmi wer bli tryum falny tusz
I „Król – krzyk nie my – niech żyje!”
ROZDZIAŁ IV

Przybyłem póź no do Ko lo nii,


Ren szu miał w sen nej mat ni,
Ojczysty po wiew krze pił ciało
I wywarł wpływ do dat ni –
Na mój ape tyt. Wraz z omle tem
Spo żyłem smacz ną szyn kę,
Mu siałem po pić reń skim: była
Za sło na odro bin kę.
W zie lo nej lamp ce reń skie wino
Jak zło ta błysz czy rosa,
Lecz gdy wypijesz łyk za wie le,
Ude rzy ci do nosa.
Do nosa słod ko bije, ro dząc
I lu bość, i tę sk nicę –
I to o zmro ku mnie wywio dło
Na pełne ech ulice.
Po waż nie na mnie spo glądały
Kamien nych do mów rzę dy,
Jak by o świę tym gro dzie chciały
Pradaw ne snuć le gen dy.
Tu, prze cząc życiu, kler naboż nie
Zaziem skich słu chał lu teń,
Tu taj władali ob sku ran ci,
A wyśmiał ich von Hut ten.
Tu tęt nił kan kan śre dnio wie cza,
Za mnisz ką mnich bie gi w po go ni,
Tu taj układał de nun cjacje
Ho og straeten, Men zel Ko lo nii.
Tu pło mię sto sów po chło nę ło
Ksiąg, lu dów ar mię całą
I dzwo ny gło śno przy tym biły,
Kyrie Elejson grzmiało.
Złość i głu po ta tu się gziły
Jak psy na ulic bru ku –
I dzisiaj jesz cze zacie kło ści
Psiej reszt ki masz w prawnu ku.
Patrz! Oto w blasku księ życo wym
Jak olbrzym teu toń ski
Szatań sko czar ny się pod no si
Ów słyn ny tum ko loń ski.
Bastylia du cha! Boć mnie mano
Wśród po plecz ników Rzymu,
Że się nie miec ki ro zum tu taj
Roz wie je na kształt dymu.
Lecz oto przyszedł Lu ter trzeź wy
I wielkie: „Halt!”, po wie dział,
I od tej pory w bu do waniu
Krytycz ny nastał prze dział.
Nie ukoń czo no tej bu dow li
I właśnie laki rys jej
Po mnikiem siły jest nie miec kiej
I pro te stanc kiej misji.
O szelmy z brac twa ko ścielne go!
Wy byście jesz cze chcie li
Słabymi dłoń mi skoń czyć mury
Zamierz chłej cytade li.
Nie do cze kanie! Próż no wo rek
Z dzwo necz kiem szedł po kwe ście,
Że brząc u Żydów i kace rzy.
Szko da zacho du, wierz cie!
Na próż no z ce lem „na bu do wę”
Liszt wielki mu zyku je
I król, talen tu pe łen, rów nież
Na próż no de klamu je.
Nie skoń czą tumu. Nie po do ła
Już temu duch zbyt słaby,
Choć cały okręt z kamie niami
Przysłały głu pie Szwaby.
Nie skoń czą tumu mimo wrzawy
Pusz czyków, któ rym miły
Ko ścielny mrok, więc się pod dachem
Na wie żach zagnieź dziły.
Nadejdą nawet czasy, kie dy
Po pro stu i zwyczajnie
Nie ukoń czo ny tum ko loń ski
Zamie ni się na stajnię.
Ba! Ale gdy to bę dzie stajnia,
Co zro bim z trójcą ową
Tych świę tych kró lów, któ rzy we wnątrz
Spo czę li ho no ro wo?
Tak mnie pytają. Pro szę bar dzo!
Dziś czasy bez że nady:
Prze nie siem trójcę wschod nich kró lów
Do in nej am basady.
Dam radę. Złóż cie owych kró lów,
Gdy się roz staną z niszą,
Do trzech że laznych ko szów, któ re
Na wie ży w Mün ster wiszą.
A je śli brak nie z nich któ re go,
Nie bę dzie wielkiej zbrod ni,
Gdy kró la Wscho du pierw szy lep szy
Zastąpi król zachod ni.
ROZDZIAŁ V

A kie dym zbliżył się do mo stu


I stanął u prze gro dy,
Ren-ojciec w blasku księ życo wym
Cicho to czył swe wody.
„Hej, witaj, witaj, ojcze Re nie!
A jak że ci tam, stary?
Z od dali czę stom cię wspo minał,
Ojczyste go niąc mary."
Tak rze kłem. Wte dy w wód głę binie
Po nu re ję kły tony,
Jak kaszel su chy w pier si star czej
Od wie ków zamu lo nej.
„Jak się masz, chłop cze? Bar dzom kon tent,
Że starą witasz mo dłą,
Trzynaście lat cię nie widziałem,
A mnie tu – źle się wio dło.
Po łknąłem głazy pod Bie be rich,
Nie straw ność mi do skwie ra,
Lecz sto kroć cię żej tkwią w żo łąd ku
Wier sze Niklasa Bec ke ra.
On mnie opie wał jak najczyst szą
Dzie wicę z lat po ran ka,
Któ ra niko mu za nic w świe cie
Nie odda swe go wian ka.
Gdy wspo mnę pieśń tę głup ko watą,
Zaciskam pię ści obie,
Tę bro dę chciałbym wyrwać siwą,
Uto pić się sam w so bie.
Boć że nie je stem czystą dzie wą,
Fran cu zi wie dzą o tem,
Fran cu zi, któ rzy mnie bar wili
Zwycię ską krwią i po tem.
Knot głu pi! Pie śnią swą nie mądrą
Nad wyraz mnie zblamo wał,
Co gor sza jesz cze – po litycz nie
Mą cześć skom pro mito wał.
Bo je śli wró cą tu Fran cu zi,
Ze wstydu krwią po płynę,
Ja, com tak czę sto błagał nie bo
O rychłą ich go ścinę.
Ko chane moje Fran cu ziki!
Miłu ję ich tak god nie!
Czy tań czą ciągle? Nucą ciągle?
Czy no szą białe spodnie?
Ach, tak bym pragnął ich zo baczyć,
Lecz się obawiam drwiny,
Gro tów szyder stwa – wszyst ko z racji
Tych rymów szu mo winy.
Nuż przyjdzie Mus set, ten ulicz nik,
Jak do bosz na ich cze le
I ostrą drwiną mi zabęb ni,
Czym wte dy się od strze lę?"
Tak bied ny żalił się Ren-ojciec
I gasła w nim otu cha,
Jam tymi sło wy synow skimi
Stare go krze pił du cha:
„Nie lę kaj się, ojczulku Re nie,
Nie wykpią cię przygod nie,
To inni dzisiaj już Fran cu zi
I no szą inne spodnie.
Czer wo ne spodnie dzisiaj no szą,
Zmie nili też gu ziki,
Zwie sili gło wy, już nie tań czą,
Nie nucą Fran cu ziki.
Filo zo fu ją, roz prawiają
O Fich tem, He glu, Kan cie
I piwo piją, fajki palą
Przy mglistych dum ku ran cie.
Filistry całkiem jak my! Nawet
Wręcz go rzej tam się iści:
To już nie daw ni wolte rianie,
To heng sten ber ge rzyści.
Co do Mus se ta – jest on jesz cze
Na praw dę ulicz nikiem,
Lecz nie bój się, znajdzie my spo sób,
By prze stał mleć ję zykiem.
Więc ucisz ser ce swe, ojczulku,
Niech Bec ker ci się nie śni.
Do zo bacze nia – i nie bawem
Ocze kuj lep szej pie śni."
ROZDZIAŁ VI

Paganinie mu to warzyszył
Spiritus familiaris
To jako pies, to zno wu jako
Nie bosz czyk Je rzy Har rys.
I Napo le on, gdy się chwila
Ważyła utajo na,
Widywał człecz ka czer wo ne go,
So krates miał dajmo nio na.
Ja sam, gdym daw niej czu wał nocą,
By myśli wart kiej spro stać,
Zamasko waną poza sobą
Widziałem nie raz po stać.
Pod płasz czem coś cho wała skrzęt nie.
Lecz ile kroć po świata
Błysnę ła stam tąd, do strze gałem,
Że świe ci to pór kata.
Figu ra nie co przysadzista,
Dwie gwiaz dy – światła oczu,
Jam pisał, kre ślił, a on z tyłu
Stał nie my – na ubo czu.
Od lat mi się nie po kazywał
To warzysz mój wid mo wy,
W Ko lo nii zno wu go ujrzałem
Przy pełni księ życo wej.
Tu – gdym ulice wzdłuż prze bie gał
Stłu miając myśli nawał –
Jak cień biegł za mną; gdym przystawał,
On zgod nie też przystawał.
Przystawał, jak by na coś cze kał.
Gdym ru szał, nie zbłagalny,
Szedł za mną w ślad. Take śmy do szli
Aż na plac kate dralny.
Stał się nie zno śny, więc nań wpadłem,
Go to wy już do zwady:
„Stój! Mów, dlacze go nie ustan nie
Wstę pu jesz w moje ślady?
Dlacze go zjawiasz mi się w chwili,
Gdy pierś po tęż nie sycę
Ogniami uczuć, gdy się w mó zgu
Splatają błyskawice?
Co ty ukrywasz tam pod płasz czem?
Co po tajem nie błyska?
Skąd chmur ne ognie w two ich oczach?
Kim je steś – mów! – z nazwiska?"
A on mi na to bar dzo oschłe
I jak by z fleg mą pew ną:
„Pro szę, nie eg zor cyzmuj mnie
Tą próż nią słów roz wiew ną!
Bo żad ną marą być nie pragnę
Ni wiech ciem znad mo giły,
Nie je stem uczniem re to ryki
Ni mat ni słów zawiłej.
Prak tycz ność moim jest żywio łem,
Milcze nie znam je dynie,
I wiedz, że to, coś po czął w du chu,
Ja wyko nu ję, ja czynię.
I choć by wie le lat minę ło.
Ja się nie uspo ko ję,
Do pó ki w świat rze czywisto ści
Nie wejdą myśli two je.
Ty sę dzią je steś, a ja – katem,
Więc jako słu ga pilny
Spełniam wyro ki twe, cho ciaż by
Któ ryś tam z nich był mylny.
Jak przed kon su lem to pór w Rzymie
Niósł lik tor daw ną dobą,
Tak ja, twój lik tor nie od stęp ny,
No szę to pór za tobą.
I jako myśl twa – ostrze jego
Go to we zawsze błyska;
Jam twe go du cha wid nym czynem
I kształtem bez nazwiska."
ROZDZIAŁ VII

Spałem tak smacz nie, jak bym w nie bie


Zabawił się go ściną.
W nie miec kich be tach tak przyjem nie,
A zwłasz cza – pod pie rzyną.
O, jak żem czę sto wzdychał z dala
Do ojczyste go po słania,
Le żąc na twar dych mate racach
W bez sen ną noc wygnania.
Nie miec kie bety! Jakichż tu taj,
Od ziem skich wolna cie śni,
Nie miec ka du sza malo wanek
I jakich snów nie prze śni.
Spod tej pie rzyny pie rzem lek kim
Mkniesz do nie biań skich szlaków,
Du szo nie miec ka! Jak żeś szczyt na
Bez ziem skich po wijaków!
Bo go wie bled ną, gdy się zbliżasz!
Na szlakach gór nej jaz dy
Zgładzo ne skrzydeł twych po wie wem
Wie czyste gasną gwiaz dy!
Ro sjanin, Fran cuz ma swój ląd,
Ob szary mórz bez den ne
Ma trzeź wy An glik, my nato miast –
Kró le stwo wiatrów sen ne.
Tam sprawu je my he ge mo nię,
Tam – myśmy zjed no cze ni!
Inne się ludy roz go ściły
Tu taj na płaskiej zie mi.
A kie dym zasnął, zdało mi się,
Żem przy księ życu w Ko lo nii
Prze bie gał mrocz ne znów ulice
Wśród szum nych ech po go ni.
Zno wu szła za mną, cała w czer ni,
Po stać zamasko wana.
Nie ustawaliśmy w po cho dzie,
Choć gię ły mi się ko lana.
Naresz ciem spo strzegł, że mi pę kła
Od męki tej prze wle kłej
Pierś; z ser ca ran otwar tych – kro ple
Go rącej krwi po cie kły.
Jam w krwi tej własne palce maczał,
Chcąc ulżyć mej zgryzo cie –
I nią znaczyłem odrzwia do mów,
Mijając je w prze lo cie.
Za każ dym razem, kie dy zo stał
Dom jakiś naznaczo ny,
W od dali głu cho i ję kliwie
Na skon płakały dzwo ny.
Na nie bie gasnął księ życ blady,
Bo w toni tej po nu rej
Jak tabun czar nych koni gnały
Ku nie mu groź ne chmu ry.
A kom pan za mną ciągle szedł,
Kryjąc ostrze to po ra
Pod czar nym płasz czem – i tak w mar szu
Minę ła chwila spo ra.
Wresz cie – znów oto kate dralny
Plac, masa czar na w mro ku…
Otwar te wro ta – wstę pu je my
Jak lu dzie pew ni już kro ku.
W ob szarach pu stych pano wały
Śmierć, noc, milcze nie skle pień,
Gdzie nieg dzie lamp ki migo tały,
Byś ciem ność ujrzał le piej.
Dłu go cho dziłem wśród filarów
I tylkom słyszał kro ki
Kom pana mego – w echach brzmiących
Od nawy gdzieś wyso kiej.
Wresz cie śmy do szli tam, gdzie świę tych
Trzech kró lów ma kaplicę.
Suto jarzyło się w niej zło to,
Dro gie kamie nie i świe ce.
I tu – o dziwo! – trzej kró lo wie
Wbrew prawom swej po wagi
Z gro bow ców wstali i – jak tro ny –
Zasie dli sar ko fagi.
Jak mane kiny – w ruch wprawiali
Wiązan kę starych ko ści,
Zgnilizna biła, w kadzidlanej
Uno sząc się won no ści.
Je den z nich jamą ru szał ust ną
I mowę prawił dłu gą,
Do wo dząc, żem czuć winien re spekt
I zo stać jego słu gą.
Po pierw sze – mó wił – bo on zmar ły,
Po dru gie – bo on świę ty,
Po trze cie – król on! Ja tym czasem
Nie byłem tym prze ję ty.
Ja w od po wie dzi – śmiech szyder czy
Rzu ciłem starej ko ści:
„Precz, precz! darem ne to decorum,
Nale żysz do prze szło ści!
Precz, precz! W ciem no ściach gro bu two je
Rządy i miejsce prawe.
Z tą chwilą życie bie rze skar by
Kaplicy tej w dzier żawę.
Stanie kwate rą lek ka jaz da
Przyszło ści w tym ob szarze.
Precz – mó wię! Nie chcesz do bro wolnie,
Kolbami strącić każę!"
Rze kłem i oczy ob ró ciłem,
I w strasz ną au re olę
Roz błysło ostrze jego za mną.
Skinąłem – po jął wolę.
Pod szedł z to po rem, ciął raz, dru gi, trze ci
I próch no wziął w ob ro ty,
Zmiaż dżył i roz bił w puch szkie le ty
Prze sądu i ciem no ty.
Okrop ne echa po płynę ły
Zwaśnio nych skle pień czo łem.
Stru mie niem trysła krew z mej pier si
I naraz się ock nąłem.
ROZDZIAŁ VIII

Talarów pięć, sześć gro szy pru skich


Płać bu dzie, by zawio zła
Do Hagen, przy tym ścisk tak wielki,
Żem przysiadł gdzieś u ko zła.
Je sien ny ranek, mglisty, szary,
We hikuł grzęź nie w mule,
Lecz mimo takiej złej prze prawy
I rzew nie mi, i czu le.
O tak! To moja już ojczyzna
I po wiew ze wsząd żyzny,
I ta na dro dze kup ka mierz wy –
To gno ik mej ojczyzny.
Par skają ko nie, raź no dro gi
Mijając pod ko loń skie,
Więc mi się zdały Atalan ty
Jabłkami – jabłka koń skie.
Przez Mühlhe im dro ga. Miasto czyste
I lud nie bez uro ku.
Ostat ni raz tu byłem w maju
W trzydzie stym pierw szym roku.
Wszyst ko tu wte dy stało w kwie ciu,
Pro mie nie lśniły słoń ca,
Śpie wało ptac two, a lud wie rzył
I łu dził się bez koń ca.
Że chu de – łu dził się – rycer stwo
Od fru nie stąd jak ptaszek,
Że mu na zdro wie strze mien ne go
Z że laznych utną flaszek.
Że wolność wró ci i trzy bar wy
Roz winie nie zatar te,
Że może w gro bie się obu dzi
Drze miący Bo napar te.
Lecz – ach! – rycer stwo do tąd bawi
I nie zasypia gru szek,
Ten, co tu przybył jako szczapa,
Dziś le d wo dźwiga brzu szek.
Kanalie pod łe i fałsze rze
Cnót wszelkich i wolno ści,
Tu, w naszym winie, namo czyli
Nosy do czer wo no ści.
A wolność – nogę wywich nę ła,
Nie tań czy już, nie bie ży,
Trójbarw ny sztan dar dziś w Paryżu
Spo gląda smut nie z wie ży.
Ce sarz w tym czasie po wstał wpraw dzie,
Lecz go an gielskie czer wie
Sto czyły na śmierć – ostatecz nie –
I umarł też po prze rwie.
Widziałem po grzeb i karawan,
I zło ta blaski dum ne
Bo giń zwycię stwa, dźwigających
Na bar kach zło tą trum nę.
Wzdłuż Elizejskich Pól sze ro kich,
Po przez Łuk Tryum falny,
Przez mgły, przez mrocz ny tu man śnie gu
Szedł kon dukt – taki walny.
Fałszywie grano. Mu zykan ci
Kost nie li wprost od chło du.
Tak smut nie orły mnie witały
Na cze le ko ro wo du.
Zgnę bio ny or szak po stę po wał
Wid mo wo i w zadu mie –
Ce sar ski sen, bajecz ny, wielki,
Legł zmo rą na tym tłu mie.
Łzy z mo ich oczu się po lały
Tłu mio ną falą całą,
Gdy raz ostat ni z ust tysiąca
„Vive l'Empereur!” zabrzmiało.
ROZDZIAŁ IX

Z Ko lo nii wyje chaliśmy


Kwadrans przed ósmą rano,
Stanę liśmy o trze ciej już
W Hagen, gdzie obiad po dano.
Nakryty stół, przed sobą tu
Mam staro ger mań ską kuch nię.
Kapu sto kwaśna, witaj mi!
Twój zapach bło go mi cuch nie.
Wło ska kapu sta, kasz tany w niej
Jadłem to nie gdyś u mat ki!
Sztok fiszu swojski, witaj mi!
Opływasz w masła do stat ki!
Ojczyzna się dla czu łych serc
W byle czym unie śmier telni,
Więc lu bię śle dzie, jaja też
Smażo ne na patelni.
Jak pryska na kiełbasie tłuszcz!
A kwiczoł, niby pie czo ny
Anio łek z po widłami, mój
Świę ci po wrót w te stro ny.
I ćwier ka: „Witaj, ziom ku, nam!
Tak dłu goś nie był w ojczyź nie,
Za ob cym ptac twem tłu kłeś się
W dale kiej kę dyś ob czyź nie."
Na sto le była tak że gęś,
Co to na wszyst ko się go dzi.
Nie gdyś ko chała może mnie,
Gdy jesz cze byliśmy mło dzi.
Spo gląda na mnie jakoś tak
Rzew nie, wier nie i smut nie,
Mięk ką mu siała du szę mieć,
Lecz mię so twar de okrut nie.
Po dano świń ską gło wę też
Na półmisku cyno wym.
Nadal się u nas świniom ryj
Wień czy liściem lau ro wym.
ROZDZIAŁ X

Zapadła koło Hagen noc


I coś mnie w kisz kach bo dzie,
Dreszcz wstrząsa mną. Ogrzałem się
Do pie ro w Un nie, w go spo dzie.
Spo tkałem pięk ne dziew czę tam,
Nalała pon czu uprzejmie,
Jak żółty je dwab był jej włos,
Jak księ życ lśnią oczy jej mi.
West falski ak cent słyszę znów,
Co tak roz kosz nie mnie nęci,
Słod kim wspo mnie niem dymi poncz
O dru hach miłej pamię ci.
O West falczykach, kie dy się
Pijało kom panią miłą
W Ge tyn dze, aż wzru sze nie nas
W uścisku pod stół waliło.
Zawsze ja ten west falski lud
Ko chałem – tak do bry, szcze ry,
Tak wier ny, dzielny, pro sty tak,
Bez krzty chełpliwej manie ry.
W stu denc kich po je dyn kach lwie
Jak śmiało biło im ser ce,
Jak bez pod stę pów żad nych, wprost
Swe kwar ty cię li i ter cje!
Do bit ki i wypit ki są
Jed nacy – to chło py walne!
Gdy przyjaźń zawrą – leją łzy:
To dęby sen tymen talne.
Zacho waj, Boże, dzielny lud,
Zasie wom jego bło go sław,
Od wojny, chwały jej go zbaw
Ni bo hater stwem nie roz sław!
A synom jego zawsze zdarz
Levissimum examen,
A cór ki jego wcze śnie wiedź
Na ślub ny ko bie rzec – amen!
ROZDZIAŁ XI

To tu już Teu to bur ski Las,


O któ rym wieść w Tacycie,
Klasycz ne bło to, w któ rym Warus
Ugrzązł tak po spo licie.
Che ru sków witeź, Her man dzielny,
Tu do siadł go wśród boju,
Nie miec ki ge niusz naro do wy
Zwycię stwo od niósł w gno ju.
Gdyby się Her man z blond hor dam
Nie wsławił w boju czynem,
Nie kwitła wolność by nie miec ka
I bylibyśmy Rzymem.
Zwyczaje rzym skie, rzym ska mowa.
Z nie miec kich nic po wabów,
We stalki byłyby w Mo nachium,
Kwiryci – zamiast Szwabów.
Heng sten berg grze bałby się w trze wiach
I wiesz czych szu kał znaków,
Ne an der zo stałby au gu rem
I wró żył z lotu ptaków.
Birch-Pfe if fer tak by ter pen tynę
Piła jak rzym skie damy
(Po dob no przez to ich uryna
wo niała jak balsamy).
Rau mer by nie zwał się pajacem.
Lecz z łaciń ska paiatius,
Fre iligrath pisałby bez rymu
Jak sam Flac cus Ho ratius.
Gru biań ski że brak. Jahn, ojczysko,
Zwałby się wręcz gru bianus,
Me hercle! Mas smann byłby pew no:
Mar cus Tullius Mas sman nus!
Obroń cy praw dy braliby się
Za bary w rączym sko ku
Z pan te rą, lwem – i na are nie!
Nie z psami – w psim rynsz to ku.
Ne ron by sam, nie trzy tu ziny
Ojców ojczyzną rządziły,
A kto by nie chciał żyć w nie wo li,
Prze ciąłby so bie żyły.
W Se ne kę by się wcie lił Schelling,
By paść per talem conflictum,
Cor ne lius by usłyszał od nas:
„Cacatum non est pictum.”

Na szczę ście, Her man wygrał sprawę,


Rzymianie prze pę dze ni,
Le gio ny padły, my – Niem cami
Na całej w krąg prze strze ni.
Mó wim i czu jem po nie miec ku,
Nie miec kość nas tak wabi,
Osioł – to osioł, nie asinus,
Szwabami – zawsze Szwabi.
Rau mer nie miec kim jest pajacem,
Choć zdo bią go or de ry,
Fre iligrath lubi rym, nie zo stał
Ho racym naszej ery.
Mas smann nie mówi po łacinie,
Birch-Pfe if fer pisze dramy
I nie chce pijać ter pen tyny
Jak ongi rzym skie damy.
O, cześć ci za to, cześć, Her manie!
Sto sow nym rze czy działem
W Det moldzie po mnik dla cię stanie
Sam na to grosz już dałem.
ROZDZIAŁ XII

Tłu cze się brycz ka po przez las,


Wtem nagle trzasnę ło koło –
Po środ ku nocy sto imy więc
I wcale nie jest we so ło.
Pocz tylion po biegł do wio ski wnet,
By po moc spro wadzić pierw szą,
A ja zo stałem w le sie sam.
Otacza mnie wycie ze wsząd.
To wygłod niałych wilków głos
Słychać namięt ny i dziki.
Oczy ich w mro ku jarzą się
Jak nie ru cho me ogniki.
Wie dzą już, be stie, że przybył gość;
To dla mnie ten splen dor cały,
Ten ilu mino wany las
I tę sk ne wo kół cho rały.
Widzę wyraź nie. To na mą cześć
Spe cjalna se re nada!
A więc z szacun kiem pod no szę się
I wilkom tak od po wiadam:
„O bracia wilki! Jak żem rad
Prze bywać tu w waszym gro nie,
Gdzie tyle serc szlachet nych w krąg
Miło ścią ku mnie pło nie.
Zapew niam was, że w chwili tej
Wzru szo ny je stem ogrom nie
I że już nig dy nie będę mógł
Spo tkania tego zapo mnieć.
Za uf ność chcę po dzię ko wać wam,
Któ rą mnie zawsze darzycie
I któ rej nie raz po śród burz
Do wie dliście mi nie zbicie.
O bracia wilki! Zmylić was
Nie zdo łał ów wymysł mar ny,
Jako bym zdradził wilczy ród
Po to, by przystać do psiar ni.
Że mam – od stęp ca – zo stać wnet
Ho fratem w stadzie owiec –
Dla takich oszczerstw szko da słów,
Zbytecz na wszelka od po wiedź.
Barani ko żuch, któ rym wdział,
Od chło du mnie ochrania.
Wcale nie znaczy ubiór ten,
Że wzru sza mnie przyszłość barania.
Anim ja owca, ani pies,
Ni ho frat, co smycze trzyma –
Zo stałem wilkiem po dziś dzień
I wilcze mam ser ce, i kły mam.
Jam wilk i będę zawsze już
Z wilkami wył tak jak one.
Więc licz cie na mnie i broń cie się,
A Bóg was weź mie w obro nę."
Bez przygo to wań, mowę tę
Wypo wie działem z pamię ci.
Po tem mi Kolb jej cały sens
W „Gaze cie Po wszech nej” prze krę cił.
ROZDZIAŁ XIII

Pod Pader bor nem słoń ce wscho dzi


Szlakami po wsze dnie mi,
To jed nak nud ne jest zadanie
Wciąż głu piej świe cić zie mi.
Zale d wie jed ną część oświe cisz,
Już w po goń idź pro mien ną
Na dru gą stro nę, a tym czasem
Na pierw szej zno wu ciem no.
Becz ka Danaid wiecz nie pu sta,
Na próż no się obar cza
Król Syzyf i darem nie zie mi
Sło necz na świe ci tar cza.
A kie dy opadł tu man ran ny,
Ujrzałem w blaskach zo rzy
Nad dro gą Tego, co do krzyża
Przybity był najsro żej.
Bied ny krew niaku, twe ob licze
We mnie współczu cie bu dzi,
Szaleń cze, coś chciał uszczę śliwić
Ten świat i zbawić lu dzi!
Pięk ną ci sztucz kę wypłatali
Pano wie czyścicie le.
Byłoż ci mó wić nie opatrz nie
O pań stwie i Ko ście le?
Na twe nie szczę ście był nie znany
Druk jesz cze w one czasy:
Byłbyś napisał książ kę pełną
Me tafizycz nej krasy.
Cen zor by pięk nie to po skre ślał,
Co ludz kie wichrzy gło wy,
I ot – cen zu ra by zbawiła
Od śmier ci cię krzyżo wej.
Gdybyś choć inny ob rał te mat
Do kazania na gó rze,
Ach, nie od biło by się ono
Na tylu ofiar skó rze.
Tyś był we kslarzy ze świątyni
Wygnał nie szczę dząc bata,
Więc dziś, nie szczę sny marzycie lu,
Na po strach wisisz świata.
ROZDZIAŁ XIV

Ko niska człapią, ob szar pu sty,


Wiatr ciągnie po po zio mie,
A w mo jej pier si gra i śpie wa:
„Słoń ce, skar żące pło mię!”
To mo tyw pie śni, któ rą niań ka
Nu ciła swe go czasu:
„Słoń ce, skar żące pło mię!” – tak bo
Wydźwię czał róg wśród lasu.
W pie śni jest zbójca, któ ry szczę ścia
Wsze lakie zbie ra plo ny,
Aż go znaleź li wiszące go
Na wierz bie – na zie lo nej.
Wyrok na zbójcę przygwoż dżo ny
Do drze wa był wido mie:
Taką wziął po mstę sąd fe micz ny –
„Słoń ce, skar żące pło mię!”
Bo kie dy słoń ce oskar żyło,
Mor der ca zginął w sro mie.
Otylia ję kła umie rając:
„Słoń ce, skar żące pło mię!”
I oto zno wu w mej pamię ci
Wspo mnie nia żywiej pło ną.
Widzę starusz kę, do brą nianię,
I twarz jej po marsz czo ną.
Spod Mo nastyru była ro dem,
A bajek – pełnych cudu –
Umiała wie le – takich strasz nych
Klechd, po dań, pie śni ludu.
Jak biło ser ce, kie dy snu ła
Tę bajkę o kró lew nie,
Go to splatała zło tą kosę
Na łące, płacząc rzew nie.
Mu siała gąski paść, sie rot ka,
A gdy je zaganiała
Do wrót zagro dy o zacho dzie,
Stanę ła odrę twiała.
Bo na tych wro tach był przybity
Łeb duży tego ko nia,
Co jako wier ny ją to warzysz
Na obce no sił bło nia.
Kró lew na ję kła z głę bi ser ca:
„Tyżeś to, ko niu luby?”
A koń jej smut no od po wie dział:
„Przywio dłaś mnie do zgu by!”
Kró lew na ję kła: „Czy też mat ka
Ujrzy mnie w po nie wier ce?"
Łeb koń ski krzyk nął: „Pew nie by jej
Z żało ści pę kło ser ce!"
O, jak mi ser ce zamie rało,
Gdy w dalszym ko ro wo dzie
O tajem niczym mi ce sarzu
Prawiła: Ru dej Bro dzie.
Gdy zapew niała, że nie umarł,
Jak o tym książ ka pisze,
Lecz w gro cie miesz ka, a z nim razem
Oręż ni to warzysze.
Kyf fhäu ser góra się nazywa,
Tam gro ta w szcze rej skale,
A we wnątrz światła pło ną, wo kół
Skle pio ne duże sale.
A w pierw szej sali – stajnia wielka,
Przy żło bach ko nie wszę dy,
Tysiące koni i na wszyst kich
Bo gate błysz czą rzę dy.
Lecz choć go to we iść do boju,
Wżdy żaden z nich na zmianę
Nie zarży, nóż ką nie ude rzy –
Jak z brązu wyko wane.
A w dru giej sali bro date go
Rycer stwa co nie miara.
Na sło mie leżą – wszyscy dzielni,
Mar so wa, krzep ka wiara.
Lecz choć od stóp do głów w rynsz tun ku,
Zaku ci jak na wojnie,
Nie ru szy żaden ręką, nogą,
Lecz wszyscy śpią do stojnie.
W trze ciej – zbro jow nia. Sto sy mie czów.
Broń palna, halabar dy,
Pan ce rze, hełmy starych Fran ków
Ze sre bra, stali twar dej.
Nie wie le ar mat, jed nak do syć
Dla chwały męż nej cno ty,
A nad tym wszyst kim sztan dar strze la
Czar no-czer wo no-zło ty.
Naresz cie w czwar tej sali – ce sarz,
Od wie ków w chmur nej toni,
Na krze śle sie dzi – na kamien nym,
A gło wę wsparł na dło ni.
Pło mien na bro da aż do zie mi
Roz snu ła się po to kiem…
Czasami zmarsz czy brew su ro wo
Lub groź nie błyśnie okiem.
Czy śpi, czy duma tak głę bo ko?
Tu się do mysły plączą.
To pew ne, że gdy przyjdzie pora,
Wte dy się dźwignie rączo.
Wte dy się dźwignie, sztan dar chwyci,
„Na koń, na koń!” – zawo ła,
A szczę kiem, chrzę stem, wszyst ko zadrży
I po rwie się do ko ła.
Do pad nie ko nia rycerz każ dy,
Koń rży i nóż ką krze sze!
Hej, jadą, jadą w świat, a trąby
Już grają ku ucie sze!
Hej, jadą, jadą, dzielnie rąbią.
Wyspali się do woli!
Ce sarz od prawia sąd su ro wy,
Na zbójców przyszła ko lej!
Na zbójców, któ rzy mło do cianą
Zdradziec ko – grom po gro mie –
Ger manię pięk ną mor do wali –
„Słoń ce, skar żące pło mię!”
I ten, co w zam ku nie do stęp nym
Urąga pod nie bio sy,
Nic ujdzie dzisiaj przed wyro kiem.
Przed gnie wem Bar baros sy.
Jak lubo bajki te dźwię czały,
Jak rączo, jak świado mie
Mc ser ce rwało się do lotu:
„Słoń ce, skar żące pło mię!”
ROZDZIAŁ XV

Drob niut ki, zim ny desz czyk sie cze,


Jak igiełkami kole.
Ko niska uszy po spusz czały
I wlo ką się w mo zo le.
Pocz tylion z nu dów zadął w trąb kę,
O, znam ten mo tyw stary:
„Z bramy wyjeż dża trzech ryce rzy!”
Na du szy smę tek, mary.
Tedy zasnąłem, ko łysany
Płacz liwą nie po go dą,
I oto śniłem: zno wum w gro cie
Czarow nej z Rudą Bro dą.
Lecz już nie sie dział na swym stolcu
Kamien nym – po sągo wy –
I nie wyglądał tak szanow nie,
Jak roją mło de gło wy.
Po salach drep tał ocię żale,
Wręcz tu zin ko wa pro za,
Jak an tykwariusz po kazywał
Swe skar by i pre cjo za.
W sali z orę żem kolb użycie
Ob jaśniał drep cąc wko ło,
Z nie któ rych mie czów śniedź ob cie rał
Gro no stajo wą połą.
Ujął z piór pawich opylacz kę
I nią oku rzał z pyłu
Staran nie każ dy hełm i pan cerz
Po wierz chu, z przo du, z tyłu.
Oku rzył rów nież sztan dar mó wiąc:
„To moja wielka duma,
Że drzew ca do tąd czerw nie to czy
I mól się z tym nie kuma."
A gdyśmy przyszli do tej sali,
Gdzie szyki znamie nit sze
Rycer stwa spały na pod ło dze,
Tak rzekł mi tro chę chytrze:
„Stąpajmy ciszej – nie daj Boże,
Obu dzą się gam raty…
Stu let ni ter min dziś upływa,
Fatalny dzień wypłaty!"
To mó wiąc schylał się ko lejno
Nad tymi, co zaśnie ni,
Ostroż nie wsu wał po du kacie
Każ de mu do kie sze ni.
A gdy spojrzałem pytająco,
To mi od rzu cił prze cie:
„No, tak! na gło wę po du kacie
Żołd płacę za stu le cie."
W sali, gdzie w rzę dach okazałe
Przy żło bach stały ko nie,
Najoso bliwiej się rado wał,
Zacie rał z cicha dło nie.
Ko lejno liczył i oglądał,
I kle pał je po zadzie,
Liczył i liczył go rącz ko wo
W po śpie chu i nie ładzie.
Aż rzekł: „Nie pełna jesz cze licz ba
I brak mi wie le do niej.
Orę ża, lu dzi mam po uszy,
Lecz koni – brak mi koni!
We wszyst kie krań ce ro ze słałem
Po zakup licz ny, świe ży,
Po cze kać trze ba, nim po żytek
Wyro śnie mi z mło dzie ży.
Wte dy się licz ba skom ple tu je
I wte dy w całej pom pie,
By zbawić dro gą mą ojczyznę,
Na cze le wojsk wystąpię."
Tak mó wił ce sarz, a ja na to:
„O, wystąp, wystąp, dru hu!
Wystąp, a gdy ci koni zbrak nie,
Weź osły do roz ru chu."
Lecz Ru do bro dy się uśmiech nął:
„Po co tyle hałasu?
Rzym nie od razu zbu do wano.
Na wszyst ko trze ba czasu."
I zwolna ro śnie dąb, na szyb kim
Nie wskó rasz nic gałgań stwie,
Bo chi va piano … – tak po wiada
Przysło wie w rzym skim pań stwie.
ROZDZIAŁ XVI

Wstrząśnie nie brycz ki mnie zbu dziło.


Lecz szyb ko, ku osło dzie,
Sen skle ił oczy – i znów śniłem,
A wciąż o Ru dej Bro dzie.
Znów oto razem prze cho dzimy
Skle pio ne, głu che sale,
To o to pyta, to o tam to
Nad zwyczaj po ufale.
Był cie kaw – wyszedł ze sto sun ków
Staru szek bo go bojny,
Nie słyszał sło wa spo nad zie mi
Od sied mio let niej wojny.
Więc o Mojże sza Men dels soh na
Zapytał i o starej
Chciał wie dzieć Kar schin, o Lu dwiku
Pięt nastym, o Du bar ry.
„Ce sarzu – rze kłem – zaraz widać:
Nie żyjesz w naszej do bie!
Mojżesz zmarł daw no przy Re be ce
I syn Abraham w gro bie.
Abraham spło dził był Fe lik sa
W małżeń stwie z Leą czystą,
Ten tak po stąpił w chrze ścijań stwie,
Że zo stał or ganistą.
Umar ła tak że Kar schin stara,
Śmierć cór ki też ci wiesz czę,
Co do Helminy Chézy, wnucz ki,
To – mnie mam – żyje jesz cze.
Du bar ry lek ko żyła, póki
Miał Lu dwik wład cy miano
(Pięt nasty – myślę), aż na starość
Ją zgilo tyno wano.
Lu dwik Pięt nasty zmarł na łożu
Spo kojnie, bez nagany,
Szes nasty wraz z An to inet tą
Był zgilo tyno wany.
Kró lo wa mę stwo okazała,
Tak jak się spo dzie wano,
Du bar ry spazmo wała, kie dy
Ją gilo tyno wano."
Wtem nagle ce sarz wstrzymał kro ku
I z miną zatro skaną
„Na Boga, po wiedz – rzekł – co znaczy
to gilo tyno wano?"
„Gilo tyno wać – rze kłem – jest to
Dzisiejszych dni me to da,
To dzię ki niej na cmen tarz idzie
Zbytecz na ludz ka trzo da.
Me to da ta się po słu gu je
Do ce lów swych machiną,
Mistrz Gu illo tin ją był wynalazł,
Stąd zwie się gilo tyną.
Do de ski cie bie przywiązu ją,
Cho ciaż byś stawiał opór,
Pod no szą mię dzy słup ki – w gó rze
Trójkąt ny wisi to pór.
Wte dy za sznu rek trze ba szarp nąć
I – ciach! – ostrze to po ra
Opada, a przy spo sob no ści
I gło wa twa do wora."
Naten czas ce sarz prze rwał groź nie:
„Milcz, milcz! Ja ani sło wa
O twej machinie nie chcę słyszeć!
Niech nie bo mnie ucho wa!
Kró lo wa, król! To nie słychane!
Na de sce ich wiąże cie!
To prze cież czci urąga wszelkiej
I wszelkiej etykie cie!
A ty mnie – skąd i z jakiej racji
Śmiesz tykać, szcze nię chytre?
Patrzaj hultaja! Ja ci zaraz,
Ja ci tu ro gów przytrę!
Żółć wszyst ka we mnie się prze wraca
Od tego sys te matu,
Już od dech twój jest zdradą stanu,
Ob razą maje statu."
Gdy wpadł tak na mnie i od sądził
Od wszelkiej czci i wiary,
Dałem najskryt szym upust myślom,
Aby zakoń czyć swary.
„Hej, Ru do bro dy! – zawo łałem –
Tyś wytwór stę chłej baśni!
Bez cie bie damy so bie radę,
Idź tedy precz i zaśnij!
Śmie ją się z nas re pu blikanie,
Gdy w roli ge ne rała
Widzą upio ra z ber łem w ręku –
To heca nie bywała!
Twój sztan dar sprzykrzył mi się rów nież
Ten ob raz szkolnej zmo ry,
Już w bur szen szaftach mi ob mier z ły
Te głu pie trzy ko lo ry.
Idź spać, po zo stań tu taj w no rze,
W Kyf fhäu ser, stary dziadu!
Bez cie bie – zgo ła bez ce sarza
Po trafim dojść do ładu!"
ROZDZIAŁ XVII

Ząb za ząb z Ru dym się kłó ciłem –


Rzecz pro sta – tylko we śnie.
Na jawie mó wić nam nie wolno
Z kró lami tak ró wie śnic
I tylko we śnie ide alnym
Mę żo wi czy też dziec ku
Wynu rzyć wolno z głę bi du szy,
Co czu je po nie miec ku.
A gdym się ock nął, zno wu przez las
Je chałem i mar mglistość
Roz wiała jawa lasu, rzekłbyś –
Drew niana rze czywistość.
Szem rały dęby tak wymow nie
Na sen ny bieg mirażu,
Kiwały brzo zy, aż wyrze kłem:
„O, prze bacz mi, ce sarzu!
Prze bacz mi mowę nie opatrz ną!
Za wie le mam ku rażu,
Wiem, żeś mądrzejszy jest ode mnie.
Nie zważaj – przyjdź, ce sarzu!
A gdy ci wstręt na gilo tyna,
Niech we dle starej mo dły
Kró le stwo świę ci się: dla szlach ty –
Miecz, stryk – dla czer ni pod łej.
Czasem szlach cica każ po wie sić
Dla uroz maice nia,
A chło pa ściąć. Je ste śmy boże
Jed nako we stwo rze nia.
Jak ongi Karol Piąty, zno wu
Ustanów sąd gar dlany
I po dziel naród znów na klasy,
Na ce chy i na stany.
I przywróć Świę te Rzym skie Pań stwo
(Gdy nie ma in nej rady)
Ze zbu twiałymi gałganami
Do lichej maskarady.
Nie chaj się stanie śre dnio wie cze,
Jak było – aż do krań ców,
To znio sę, ale zbaw nas, wład co,
Nasam przód – od mie szań ców,
Od półrycer stwa w dłu gich bu tach,
Co to ni pies, ni wydra:
Go tyc ka próż ność i ob łu da,
Wykręt na, wstręt na hydra.
Od ko me dian tów, któ rzy w bu dach
Swo jej du cho wej nę dzy
Małpu ją prze szłość ar cydaw ną,
Ce sarzu, zbaw nas prę dzej!"
ROZDZIAŁ XVIII

Min den jest twier dzą okazałą,


Ma do bre umoc nie nia,
Lecz wolę z pru skich twierdz władzami
Nic nie mieć do czynie nia.
Przybyliśmy wie czo rem póź nym,
Zahu czał most zwo dzo ny,
Jak by chciał strącić mnie do pasz czy:
Do fosy wygło dzo nej.
Bastio ny z góry spo glądały,
Zwiastu jąc gro zę dzie ła,
Ze szczę kiem brama się roz war ła
I zno wu zatrzasnę ła.
Jak Odys, kie dy mu Po lifem
Zawalił gro tę głazem,
Tak ja w swej du szy zasmu co nej
Po czu łem lęk tym razem.
Kapral zapytał, kto zacz je stem,
Przez jakie jadę trak ty.
„Nikt je stem – rze kłem. – Oku lista!
Zdejmu ję katarak ty!"
W go spo dzie też mi się nie wio dło,
Nie smako wało jadło,
Nie mo głem zasnąć: kołdra gnio tła,
Paliło prze ście radło.
Alko wę dano mi z be tami,
Gdzie suty brud z atłasem,
Ko tara zło tem lamo wana,
A w gó rze strop z ku tasem.
Prze klę ty ku tas! Wciąż mi mącił
Snu chwilę po ko jo wą,
Jak Damo kle sa miecz okrut ny
Nad moją wisiał gło wą.
To znów jak węża łeb się skradał
I syczał bez ustan ku:
„Aha! Naresz cie je steś w twier dzy!
Nie wymkniesz się, ko chan ku!"
„O, o! – ję czałem przez sen. – Cze mu
Rzu ciłem mą kwate rę?
Przy boku żony spałbym (Paris,
Fau bo urg Po is so nière)."
To zno wu czu łem, jak po czo le
– O najwstręt niejsza męko! –
Mie szając myśli, lo do watą
Prze ciąga cen zor ręką.
Wresz cie żan dar mów tłum wid mo wy,
W cału ny przyodziany,
Okrążył łoże, do oko ła
Zabrzę kły znów kajdany.
Upio ry strasz ne mnie chwyciły,
Po wlo kły mnie zu chwale
I zo baczyłem, że przyku ty
Wiszę na stro mej skale.
I znów po kazał się nade mną
Ów ku tas zatraco ny,
Tym razem jako sęp krwio żer czy:
Dziób czar ny, ostre szpo ny.
Po dob ny całkiem do pru skie go
Był orła, nad mym ciałem
Zawisnął, opadł i wątro bę
Tak żarł mi, że ję czałem.
Dłu go ję czałem. Zapiał ko gut.
Zbu dzo ny tym hałasem,
Prze cie ram oczy: dziwo – orzeł
Zno wu się stał ku tasem.
Co tchu nająłem eks trapocz tę,
Mknę – bety klnąc i niszę –
Do Büc ke bur ga rad, że wresz cie
Po wie trzem wolnym dyszę.
ROZDZIAŁ XIX

Dan to nie, bar dzo po błądziłeś


I przypłaciłeś gło wą,
Twier dząc, że nie da się ojczyzny
Na sto py zabrać z sobą,
Bo ja pół pań stwa Büc ke bur gu
Zabrałem na obu wie,
Już w życiu tyle nie zo baczę
Gliny – rze telnie mó wię.
Wysiadłem tedy, żeby zwie dzić
Sto licę Büc ke bur gu,
Gdzie dziad mój ujrzał światło dzien ne
(Bo bab ka – już w Ham bur gu).
Do Hano we ru stąd przybyłem
Na obiad, zaraz buty
Dałem oczyścić i – na miasto.
Plon wró żąc so bie suty.
Ho, ho! Jak tu taj się zmie niło
I jakie ochę dó stwo!
Ulice czysto zamie cio ne
I no wych gmachów mnó stwo.
Szcze gólnie plac mi się po do bał
I nad do mami grac ko
Spię trzo ny pałac, król w nim miesz ka.
Na ze wnątrz – ist ne cac ko.
(Nie król, lecz pałac.) Z dwu stron bramy
Straż nicze sto ją bud ki,
Szyldwachy patrzą groź nie, zda się –
Zastrze lą bez ogród ki.
Prze wod nik rzekł mi: „Tu taj miesz ka
Er nest Au gu stus, stary
An gielski to rys, lord brytyjski,
Człek po nad wiek swój jary.
A życie pę dzi jak w sie lan ce,
Bo go od wszelkiej plagi
Sku tecz niej bro ni niż draban ci
Cywilnej brak od wagi.
Skar ży się nie raz, że tak nud ny
Jego kró lew ski urząd,
Że chciałby władać wielkim pań stwem
Zamiast sprawo wać tu rząd.
Do życia w wielkim świe cie przywykł
Lor dow skim, tu mu ciasno,
W przystę pie spleenu – nuż ob wie si
Kró lew ską mość swą własną?
Przed wczo raj smut nie przed ko min kiem
Sie działa mość kró lew ska,
Raczyła warzyć pur gatykę
Dla nie zdro we go pie ska.
ROZDZIAŁ XX

Z Har bur gam je chał do Ham bur ga


Go dzinę… już zmierz chało,
Gwiaz dy witały mnie, po wie trze
Świe żo ścią od dychało.
A gdym przed mat ką stanął siwą,
Krzyk nę ła jak rażo na:
„O dro gie dzie cię!” – i natych miast
Zamknę ła mnie w ramio na.
„O dro gie dzie cię, lat trzynaście
Tłu miłam mą tę sk no tę –
Zapew ne je steś bar dzo głod ny?
Mów, na co masz ocho tę.
Mam rybę świe żą, mam gę sinę,
Mam smacz ne po marań cze."
„Zjem świe żą rybę, zjem gę sinę,
Zjem smacz ne po marań cze."
A kie dy jadłem z ape tytem,
Mat czyne ser ce ro sło,
To o to spyta, to o tam to,
Rzecz błahą lub do nio słą.
„O dro gie dzie cię, pie lę gnu jąż
Cię aby na ob czyź nie?
Po trafi żona go spo darzyć?
Pamię ta o bie liź nie?"
„Matecz ko moja, ryba do bra,
Ale ma dużo ości,
Bym nie udławił się w roz mo wie,
Mieć win naś na bacz no ści."
Na stół gę sinę przynie sio no,
Kie dy spo żyłem rybę –
Mat ka wciąż pyta, stawia nawet
Pytania kło po tliwe.
„O dro gie dzie cię, jak że ci tam
Na ob cej zie mi gru dzie?
Gdzie le piej – u nas czy we Fran cji?
I gdzie są lep si lu dzie?"
„Dro ga matecz ko, gęś nie miec ka
Wybor na, lecz Fran cu zi
To – mnie mam – le piej nadzie wają
I w so sach mistrze duzi."
Zale d wiem z gę sią się upo rał,
Już cze kał na po danie
Po marańcz stos, a były smacz ne
Nad wszelkie spo dzie wanie.
Matecz ka jed nak znów po czę ła
Zapytań całą listę
O tysiąc rze czy, i o rze czy
Nad zwyczaj uro czyste.
„O dro gie dzie cię, czy cię nęci
Wciąż jesz cze po lityka?
I jaka par tia oso bliwie
Ma w to bie po plecz nika?"
„Matecz ko moja! Po marań cze
Sło dyczą były świe żą.
Już je wyssałem. Co do skó rek –
To nie chaj so bie leżą."
ROZDZIAŁ XXI

Cho ciaż się dźwiga po po żarze,


Któ rym był nawie dzo ny,
Wygląda Ham burg niby pu del
Na poty ostrzyżo ny.
Braku je ulic mu nie któ rych,
Stąd szcze ry mój frasu nek –
Gdzie dom, na przykład, w któ rym pierw szy
Zyskałem po cału nek?
Tam, gdzie tło czyłem Reisebilder,
Ście le się zie mia pu sta,
Nie ma han delku, gdzie wło żyłem
Pierw szą ostrygę w usta.
Gdzież to ulica jest Gno jo wa,
Żydow skie rojne gniazd ka?
Gdzie jest pawilon, w któ rym zawsze
Tak smacz ne były ciast ka?
Gdzie ratusz, w któ rym zasiadało
Miesz czań stwo w sal ogro mie?
Perzyna, proch! Najświęt szych rze czy
Nie oszczę dziło pło mię.
Do dzisiaj jesz cze prze raże nia
Ślad ludz kie no szą twarze
I opo wiada się histo rię
O strasz nym tym po żarze:
„Ze wszyst kich stron się zapaliło,
Nic – tylko dym, pło mie nie,
Ko ścielne wie że się waliły,
Śmierć sie jąc i znisz cze nie.
Spło nę ła giełda stara, w któ rej
Ojco wie z taką chwalą
Stu le cia całe han dlo wali
Uczciwe – gdy się… dało.
Jed nak że srebr ne ser ce miasta,
Bank, cen nych ksiąg fo liały,
Gdzie każ dy kon to miał otwar te,
Na szczę ście ocalały.
Na szczę ście! Skład ki zarządzo no
I z ofiar no ści plo nów
Od wszech naro dów uzyskano
Okrągłych ośm milio nów,
A kasa ofiar była w ręko
Bo go bojne go stadia:
Le wica pew no nie wie działa,
Co tam prawica kradła.
Pie nię dzy ze wsząd napłynę ło
Ob ficie niby lodu,
Braliśmy nawet wik tu ały
Bez zbyt nich ko ro wo dów.
Ubranie, po ściel nad syłano,
Chleb, ryby, miód, pier niki,
Król pru ski nawet chciał nam zbrojne
Nade słać wojska szyki,
Rze czo we straty się po kryły
W tej czy in nej po staci,
Ale za strach, za prze raże nie
Czy kie dy kto zapłaci?"
Na to od rze kłem bu du jąco;
„Znaj hart, ho ło to miła!
Waż niejszym miastem była Tro ja,
A jed nak się spaliła.
Na nowo wznie ście wasze domy,
Osusz cie z błot sadzaw ki,
Zdo bądź cie so bie lep sze prawa
I lep sze też sikaw ki.
Nie syp cie pie przu kajeń skie go
Do zupy w tej ilo ści
I nie go tujcie kar pi z łu ską,
Bo to spro wadza mdło ści.
In dyki – owszem, niech się mno żą!
Ale nie wierz cie sztu ce
Ptaka, co jaja pragnie składać
W bur mistrzow skiej pe ru ce.
Jaki to ptaszek – nie ob wiesz czę
I nie roz winę wąt ku,
Bo le d wie wspo mnę, już mi jadło
Prze wraca się w żo łąd ku."
ROZDZIAŁ XXII

Nie mniej od miasta się zmie niły


I lu dzi tu tysiące:
Złamani, smut ni – ist ne, rzekłbym,
Ru iny wę dru jące.
Chu dzi po chu dli jesz cze bar dziej,
Tłu stym po tłusz czu miar ce
Przybyło, dzie ci są star cami,
I dzieć mi zno wu star ce.
Ta, któ rą po mnę jako gąskę,
Dziś gęś już opie rzo na,
Ten, co cie lę ciem był, dziś wołu
Ma wszyst kie już znamio na.
Gu delka stara się malu je
I nosi lo ków kłę by.
Syre na ist na! Bie lu teń kie
Sprawiła so bie zęby.
Tylko papier nik, mój przyjaciel,
Nie pod dał się wie ko wi.
Z żółtą czu pryną jest po dob ny
Jano wi Chrzcicie lo wi.
– gom widział tylko z dala,
Gdy prze mknął jak pan te ra.
Po dob no du szę ubez pie czył
Od ognia u Bie be ra.
Na Gę sim Ryn ku oko w oko
Ze tknąłem się z cen zo rem.
Nie zmier nie rad był i wzru szo ny
Zaszczytem i ho no rem.
Trzę śliśmy so bie dłu go ręce
W przyjaznych słów po to ku –
Roz czu lająca była sce na,
Gdy łza mu błysła w oku.
Nie któ rych brak mi. Przygar nę ła
Nie bie ska ich kraina.
Na próż no szu kam do oko ła
Mo je go Gum pe lina.
Wyzio nął du cha człek szlachet ny,
Syt do cze sne go plo nu,
I jako se raf prze jaśnio ny
Legł u Je ho wy tro nu.
Do kąd się wyniósł krzywo no gi
Ado nis nasz w szlaf mycy,
Któ ry noc niki fajan so we
Sprze dawał na ulicy?
Czy żyje jesz cze mały Meyer,
Czy też mu słod ka Leta –
Ach, na śmierć o to zapo mniałem
Zapytać się Cor ne ta.
Zdechł Sar ras, pu del wier ny. Strata
Ogrom na! Gło wę daję,
Że Cam pe łatwiej by opłakał
Au to rów całą zgraję.
Lud ność Ham bur ga, jak pamię cią
Się gnąć w najdalsze czasy –
To Żydzi oraz chrze ścijanie
Strze gący do brze kasy.
Tu chrze ścijanie dbają, by się
Nie splamić pod łym czynem,
Więc płacą we ksle re gu lar nie.
Nie rzad ko przed ter minem.
Żydzi się dzie lą na dwie par tie.
Dwo jako chwalą Boga:
Dla no wych w mie ście jest – świątynia,
Dla starych – synago ga.
Nowi nie gar dzą wie przo winą,
To opo zycjo niści
I de mo kraci, starzy – to znów
Arysto par szywiści.
Tak jed nych lu bię, jak i dru gich,
Lecz – wie ku isty Boże! –
Wę dzo ne szpro ty, małe ryb ki
Nad wszyst ko to prze ło żę.
ROZDZIAŁ XXIII

Ham burg jest mniejszy od We ne cji.


Lecz to mnie nie znie chę ca,
Bo Ham burg lep sze ma ostrygi –
Najlep sze od Lo ren za.
Był pięk ny wie czór. Dzień już gasił
Swo ją pro mien ną lam pę,
Gdym szedł do han dlu: miał nas raczyć
Wydaw ca mój, pan Cam pe.
Zastałem licz ne to warzystwo
Znajo mych starych dru hów,
Mię dzy in nymi Chau fe piégo
I no wych lek ko du chów.
Był Wille z twarzą po kre ślo ną
Jak sztam buch okazały,
Gdzie się stu denc kie zamaszyście
Rapie ry wpisywały.
Był Fuchs, po ganin zaśle pio ny,
Wróg oso bisty Je ho wy.
Po kłada! wiarę tylko w He glu
Oraz w We ne rze Cano wy.
Am fitrion nasz był nie zrów nany,
Do śmie chu ciągle skłon ny,
A wzrok mu jaśniał takim blaskiem
Jak bło gi wzrok Madon ny.
Z ogrom nym jadłem ape tytem,
Tak myśląc przy tej fe cie:
„Cam pe, zaiste, czło wiek rzad ki,
Cam pe – wydaw ców kwie cie!
Inny by gło dem mnie zamo rzył
I ze pchnął w nędz ną tłusz czę,
A on mnie winem poi! Nig dy
Cam pe go nie opusz czę.
O, dzię ki Stwór cy na nie bio sach,
Że jest cu dow nym spraw cą
Tych win nych gron – i że Cam pe go
Uczynił mym wydaw cą!
O, dzię ki Stwór cy na nie bio sach!
Za jego to przyczyną
Po wstało tyle ostryg w mo rzu,
Na zie mi – reń skie wino.
Przykazał ro snąć tym cytrynom,
Bym kawior mógł przyprawić –
Spraw tylko, Ojcze, bym tej nocy
Zdo łał to wszyst ko strawić!"
Reń skie najczu lej mnie nastraja,
Roz ter ka wnet ucie ka
Z mej pier si, któ ra się zapala
Miło ścią do czło wie ka.
W tych razach ru szam wprost od sto łu
I bratam się z ulicą,
Za du szę – du szy chcę, za każ dą
Oglądam się spód nicą.
Calut ki wte dy, zda się, płynę
Tę sk no ty jed ną weną,
Każ dy kot szary w mro ku, każ da
Ku char ka jest He le ną.
Gdym więc się udał przy księ życu
Wzdłuż plan tów na wę drów kę,
Wyso ko pier śną, nad zwyczajną
Zdybałem po ko jów kę.
Ob licze krągłe, czer stwe; oczy
Niby tur ku sy świe cą,
Ró żana cera, wiśnio we usta,
Nos – czer wo nawy nie co.
Na gło wie miała coś jak myc kę,
A na tym – jak ko ro na –
Wie życz ka sztyw na z białej tkan ki,
Ząb kami zakoń czo na.
Tu nika biała aż do łydek
Się gała – co za łyd ki!
Zaiste dwie ko lum ny grec kie!
Do ryc kie dwa zabyt ki!
Rysy mó wiły o prze wadze
Świato wych żądz po pę du,
Lecz tył nad ludz ki w niej isto tę
Wyż sze go zdradzał rzę du.
Po de szła do mnie i wyrze kła:
„Nad Łaby witaj wodą,
Trzynaście lat nie oglądany,
Ten sam wciąż – z du szą mło dą!
Zapew ne szu kasz tych dusz pięk nych.
Z któ rymi w tej dzielnicy
Całą noc nie raz prze marzyłeś,
Po eto smagło licy!
Nie znajdziesz kwiatów, któ rym ongi
Biło twe ser ce mło de,
Kwit nę ły tu i zwię dły ta,
Wiatr złamał ich uro dę.
Po de ptał wszyst kie i po nisz czył
Czas – tyran i pies goń czy.
Cóż chcesz, mój dro gi? Tu na zie mi
Raj każ dy tak się koń czy."
„Kto je steś – rze kłem – co mi błyskasz
Wskrze szo ną życia dobą?
Jak zwiesz się, pięk na kariatydo?
I czy pójść mogę z tobą?"
Lecz ona na to mi z uśmie chem:
„Zawio dła cię po szlaka,
Je stem ko bie tą z to warzystwa,
Wcale nie je stem taka.
Wcale nie je stem pierw szą lep szą,
Co się po mie ście szasta –
Je stem Ham mo nia, opie kuń cza
Bo gini tego miasta!
Ho! Całkiem, widzę, odrę twiałeś
Gdzież daw ne twe wigo ry?
Jak żeż więc bę dzie? Idziesz ze mną?
Jakoś nie je steś sko ry?"
Lecz ja się na głos ro ze śmiałem:
„Nie myśl, żeś mnie urze kła!
Pro szę, idź przo dem, ja za tobą,
Gdy ze chcesz – wprost do pie kła!"
ROZDZIAŁ XXIV

Po krę tych scho dach jakim cu dem


Do stałem się do celi,
Napraw dę nie wiem – chyba wnie śli
Na skrzydłach mnie anie li.
Lecz tam, w iz deb ce, mnie przyję ła
Bo gini najżycz liwiej,
Wyznała rychle, że już daw no
Sym patię ku mnie żywi.
„Wiesz co – mó wiła – mym najmilszym
Był daw niej ten, co w wirze
Do cze snym pieśń snuł o Me sjaszu
Na po świę canej lirze.
Patrz! Na ko min ku jego biu ścik
Ozdo bą był iz deb ki,
Lecz już od daw na na Klop stoc ku
Zawie szam noc ne czep ki.
Twój por tret te raz nad mym łóż kiem,
Tyś te raz mój ko chanek!
O, patrz! Co dzien nie zdo bię ram ki
W lau ro wy świe ży wianek.
To, żeś tak czę sto po nie wie rał
W swych pie śniach moje syny,
Przyznaję, wielce mnie bo lało –
Nie pięk nie, mój je dyny,
Lecz czas cię – sądzę – już ule czył,
Nabyłeś do świad cze nia,
By mieć dla głup ców wię cej wzglę dów,
Wię cej wyro zu mie nia.
A te raz po wiedz, co tak nagle
Strze liło ci do gło wy
Je chać na północ o tej po rze –
Wszak se zon to zimo wy."
„Bo gini! – rze kłem – kie dy ser ce
Na so bie czu je zmo rę,
Wte dy przycho dzą nam po mysły
Nie d propos, nie w porę.
Na ze wnątrz nie źle mi się wio dło,
Lecz we wnątrz coś tam gnio tło
I ucisk wzrastał, aż się wszyst ko
Razem w no stalgię splo tło.
Po wie trze Fran cji, takie lek kie,
Jak ołów było prawie,
Przybyłem tu taj łyk zaczerp nąć,
Bo czu łem, że się dławię.
Tę sk niłem bar dzo do tor fo wisk,
Do dymu z fajki chło pa…
Ach, wszyst ko dałbym, byle do tknąć
Tej zie mi mo gła sto pa.
Tę sk niłem nocą, dniem i ran kiem
Do mej starusz ki słod kiej,
Co tu taj miesz ka obok gro bli,
I do mej małej Lot ki.
Do tego star ca, co mnie w oczy
Zwykł łajać dla zwyczaju,
A za oczyma stale bro ni –
Tę sk niłem jak do raju.
Tak chciałem owo «głu pi chłop cze,
Czym zwykle sąd zamyka,
Z ust jego słyszeć: to mi brzmiało
Cu dow nie jak mu zyka.
Tę sk niłem, żeby dym zo baczyć,
Dym siny z chat wio sko wych,
I do sło wików gło śnych saskich
W tych gajach, w tych bu ko wych.
Do miejsc tych, w któ rych stacje męki
Prze sze dłem zasę pio ny,
Gdziem krzyż mło do ści wziął na bar ki
I cier nie do ko ro ny.
Zapłakać tam, gdziem ongi płakał,
Nie mając nic prócz tru cizny –
Myślę, że ta szalo na żądza
Zwie się miło ścią ojczyzny.
Nie lu bię zwie rzeń, boć to w grun cie
Cho ro ba krwi i ko ści,
Nie zwykłem ran swych po kazywać
Prze świet nej pu blicz no ści.
Prze brzydłą gar dzę tą hałastrą,
Co aby dać do wo dy
Swych uczuć, musi nieść na po kaz
Patrio tycz ne wrzo dy.
Że braków nie cnych tłum par szywy!
Rzuć grosz po pu lar no ści
Men zlo wi oraz jego Szwabom
W ich szwab skiej wspaniało ści!
O, tak, bo gini! Dziś mnie widzisz
W nastro ju tę sk nym, łzawym.
Nie zdro wie zwykłe – mam opie kę,
Uko ję się nie bawem.
O tak, uko ję się! Prze minie
Ser decz na ta nie snaska.
Szklanecz kę pro siłbym her bat ki
Z arakiem, je śli łaska."
ROZDZIAŁ XXV

Bo gini szyb ko zaparzyła


Pól chiń skich won ne kwiaty,
Po dała – wlała arak, sama
Wypiła bez her baty.
Na mym ramie niu wsparłszy gło wę
(Dziwacz na jej ko ro na
Zę bata nie co się po gię ła),
Mó wiła roz marzo na:
„Ach, nie raz myślę z prze raże niem
O lek kim tym Paryżu –
Ze psu cia gnieź dzie, i że nie masz
Niko go tam w po bliżu.
Niko go, kto by do bro czyn nie
Jak anioł przy twym boku
Lub jak wydaw ca stał nie miec ki:
Na każ dym strzegł cię kro ku.
Że tam ze psu cie takie wielkie
I cho re są sylfidy,
Łatwo utracić spo kój du cha.
Napytać so bie bie dy.
Wiesz co? Po zo stań mię dzy nami !
Tu, jak ten kraj sze ro ki,
Ład kwit nie, kar ność i spo kojne
Ro dzimych cnót uro ki.
Po zo stań w kraju! Już nie bę dzie
Obco ci niby w le sie.
Idzie my naprzód! Mu sisz przyznać:
Krok każ dy – po stęp nie sie.
Cen zu ra? Zno wu nie tak strasz na
Po starzał Hof f mann set nie,
Złagod niał – już ci Reisebilder
Tak sro dze nie obe tnie.
Kie dy i ty ustąpisz tro chę,
Nie stracisz na tym – owszem,
Da Bóg, że nawet prze szłość w świe tle
Ukaże się ró żow szem.
Prze sada, że się w Niem czech działo
Tak strasz nie – wie rzaj, miły!
Ser wilizm? Moż na go unik nąć.
Z rzym ska prze ciąw szy żyły
Cie szyły się wolno ścią myśli
Sze ro kie ludu masy,
Prócz garst ki tych, co ko rzystają
Z usług dru kar skiej prasy.
Najgroź niejsze mu z de mago gów
Bez orze cze nia sądu
Nie mógł ode brać nikt or de ru –
Nie było u nas nie rządu!
Tak źle nie było w Niem czech nig dy,
Sar kamy bez po wo du,
Bo – po wiedz! – czyli umarł kie dy
Nie miec ki wię zień z gło du?
A jakież kwitły w tej prze szło ści
Po tęż nych cnót przykłady,
Zapału, wiary! Cóż? Dziś – nuda,
Zwąt pie nie i fałsz blady.
Prak tycz nie wolność ta zabija
Ide ał familijny,
Ide ał, któ ry kwitł nam w pier si
Jak czysty sen lilijny.
Po ezja nasza wielka zgaśnie,
Miejscami już zagasa.
Zmarł król mu rzyń ski Fre iligratha,
Kró lew ska wielka krasa.
Wnuk bę dzie jadł i pił, sku pie nia
Nie zazna ani chwili,
Nadejdzie szum ne wido wisko.
Po ło ży kres idylli.
Ach, gdybyś umiał milczeć, ja bym
Przyszło ści bieg pro ro czy,
Zwier ciadło lo sów czaro dziejskie
Stawiła ci przed oczy.
To, co ukryte dla zwyczajnej
Śmier telnych rzesz źre nicy:
Ojczyzny two jej przyszłość – ale
Do trzymasz tajem nicy?"
„Bo gini – rze kłem zachwyco ny –
Rad będę nie wymow nie,
Gdy mi po każesz to zwier ciadło
I lo sów w nim widow nię.
Przysię gę zło żę uro czystą
Na wszyst kie nie bios krę gi,
Nie je stem dziec kiem i nie zdradzę -
Mów, jakiej chcesz przysię gi?"
Więc ona na to: „Złóż przysię gę
Spo so bem takim samym
Jak ongi, idąc w świat, Elizar
Przed ojcem Abrahamem.
Masz! Unieś suk nię i na bio dra,
Ku starej czci od no wie,
Złóż dło nie, świę cie przysię gając
Milcze nie w piśmie, w mo wie."
O, uro czysty wielce mo ment,
Jak gdyby w chwili takiej
Dzie jo wy prąd już mnie po chwycił.
Na przyszłe uniósł szlaki!
Bo gini suk nię zakasałem,
Ku starej czci od no wie
Z ręką na bio drach przysię gałem
Milcze nie w piśmie, w mo wie.
ROZDZIAŁ XXVI

Bo gini lice roz go rzały


(Wnio sku ję, że do gło wy
Ude rzył arak), znów po czę ła
Ze stru ny uczu cio wej:
„Ja się starze ję. Przyszłam na świat,
Gdy Ham burg bu do wano,
Z kró lo wej-ryby-mat ki, tu taj,
Nad Łaby mor ską pianą.
Ro dzicem mym był Karol Wielki,
Zbro jo we no sił łu ski,
Sądzę, był nawet po tęż niejszy
Niż Fryde ryk Wielki pru ski.
Ko ro nacyjny jego fo tel
Po zo stał w Akwizgranie,
Dru gi, na któ rym siadał nocą.
Do stała mat ka w wianie.
Ja go po mat ce otrzymałam,
Sprzęt pro sty, nie rzeź bio ny,
Lecz wie rzaj, droż szy mi nad wszyst kie
Rot szyldów milio ny.
O, patrz! Tam w kącie stoi. Skó ra
Miejscami już prze tar ta,
Sie dze nie mole zjadły prawie,
Po zor nie – rzecz nic nie war ta
Lecz idź i unieś to sie dze nie,
Obaczysz, z cze go słynie,
Ujrzysz okrągłą dziu rę oraz
Na samym dnie – naczynie.
Jest to naczynie, gdzie się jakieś
Magicz ne moce warzą,
Kie dy zapragniesz spojrzeć w przyszłość,
Po chyl się w otwór twarzą.
Tam przyszłość Nie miec ob razo wo
Roz snu je się w fan tazmy,
Nie wzdrygnij się, gdy ci do nosa
Ude rzą stam tąd miazmy."
To mó wiąc śmiała się ner wo wo,
Ja jed nak, w czyn go to we
Chcąc ob lec chę ci, zanu rzyłem
W strasz liwy otwór gło wę.
Com tam zo baczył, pod przysię gą
Nie zdradzę tego gło sem,
Zale d wie mó wić mi wypad nie,
Com – zgro zo! – po czuł no sem.
Do dziś mną wstrząsa ów prze klę ty,
Zabójczej pe łen siły,
Przed wstęp ny odór: mie szanina
Skór i kapu sty zgniłej.
A co się po tem działo, pió ro
Nie skre śli wśród mo zo łów:
Zda się, że gnój ten wywie zio no
Z trzydzie stu sze ściu do łów.
Wiem, co Saint-Just rzekł, gdy zarad cze
Chciał światu dać spo so by:
Olejkiem ani piż mem wielkie
Nie le czą się cho ro by.
Lecz nad ten odór przyszłych Nie miec
Żaden nos nie wywró ży
Nicze go bar dziej strasz liwe go –
Nie wytrzymałem dłu żej.
Straciłem zmysły. Gdy sprzed oczu
Znów pierz chły noc ne mro ki,
Przy mej bo gini spo czywałem
Na pier si – na sze ro kiej.
Wzrok jej się iskrzył, noz drza drżały
W bachanc kim, dzikim szale,
Po rwała w uścisk piew cę nu cąc
Tę pieśń zapamię tale:
„Hej! W Tuli król ma czaszę, któ ra
Jest tro ską mu je dyną,
A kie dy król z tej czaszy pije,
To łzy mu z oczu płyną.
A wte dy w gło wie mu po wstaje
Po mysłów strasz ne kwie cie,
O zgro zo! On już parol zagiął
Na cie bie, moje dzie cię!
Nie jedź na północ! Strzeż się kró la
I doli nie we so łej,
Strzeż się żan dar mów i po licji,
I histo rycz nej szko ły.
Zo stań w Ham bur gu, bę dziem je dli
Ostrygi do cze sno ści,
Bę dzie my wino pili spo łem,
Zapo mnim o przyszło ści.
Po łóż po krywę, by nam odór
Nie mącił snów we se la,
Ko cham, jak Niem ka zdolna ko chać
Po etę marzycie la.
Daj usta! Czu ję, jak mnie całą
Twój ge niusz wskroś prze nika,
Słyszę, jak w pier siach czaro dziejska
Od zywa się mu zyka.
Tak bło go, słod ko, jak by brzmiały
– Najmilszy mój ko chan ku! –
We selne pie śni dru hen, druż bów
W ko ro wo do wym wian ku.
A oto kon ni nad ciągają,
Go re ją w krąg po chod nie,
Już się zbliżyli, suną w pląsie
Ryt micz nie, strojnie, zgod nie.
A oto se nat prze do stojny,
Star szyzna i ojco wie –
Stanę li, bur mistrz już od chrząk nął,
Sąż nistą mowę po wie.
A dalej w świet nych szatach kro czą
Po waż ni dyplo maci,
W imie niu stanów prze mawiają
I oko licz nej braci.
I du cho wień stwo, i rabini (Po wagą strojne lice),
Lecz – ach! – i cen zor Hof f mann kro czy,
A w ręku ma no życe.
Narzę dzie szczę ka w mściwej dło ni.
Przybliża się – czy roję?
Ten nie cny pachoł – chlast! – ucina
Najlep sze miejsce two je."
ROZDZIAŁ XXVII

A co mnie dalej spo tkało w tę noc


Zimo wą? Myślę, że na to
Kie dyś od po wiem – ale nie dziś
Cze kajmy, aż bę dzie lato.
Dziś ge ne racja ob łu dy już
Roz kłada się, Bogu chwała!
I znika po wo li w mo gile, bo
Sama na śmierć się załgała.
Lecz ro śnie nowy, swo bod ny ród
Bez maski i zmaz, więc nie wam,
Ale tym wolnym i jasnym łbom
Wszyst ko do resz ty wyśpie wam.
Że tyle w po ecie god no ści, wie
Mło dzież, i tyle cie pła;
Przy jego sło necz nym ser cu chce
Grzać się by nie zakrze pła.
Ser ce mi pała miło ścią jak świt,
Jak pło mień jest czyste i prawe
A liry mo jej sie dem strun
Gracje stro iły łaskawe.
Po wielkim ojcu lirę mam,
Bo gram w tej samej to nacji,
W któ rej Arysto fanes grał,
Ko chanek Kamen i Gracji.
To on na tej lirze wybrzdąkał hymn
Ku sławie Paiste te ra,
Jak bo gom pod krada ofiar ny dym,
Aż Olimp go kró lem obie ra.
Finale Ptaków wzię ła mnie chęć
Sko pio wać w po przed nim roz dziale;
Z ko me dyj ojca właśnie tę
Najbar dziej ko cham i chwalę.
I Żaby świet ne. Jed na ze scen
Ber liń skich tę sztu kę zagrała,
By się ro ze rwał pru ski król –
I stała się rzecz nie bywała:
Po lu bił król ko me dię – a więc
Mie wa klasycz ne gu sty,
Choć jego ojciec współcze snych żab
Uwielbiał re chot pu sty.
Po lu bił król ko me dię. Lecz
Gdy cho dziłby jesz cze po świe cie,
Wybrać się do dzisiejszych Prus
Od radzałbym po ecie.
Arysto fana dzisiejszą pieśń
Aplauz po witałby słaby,
Inny by przy nim tań co wał chór:
Żan dar my, nie Ptaki i Żaby.
Przyszedłby roz kaz: nie chaj tłum
Wygwiz da po etę, nie chwali;
I listy goń cze za nim w ślad
Po kraju by ro ze słali.
Mój kró lu! Życz liwą radę dam,
Życz liwie przyjmij i ty ją:
Zmar łych po etów czcij, ile chcesz,
Lecz szanuj mi tych, co żyją!
Nie war to zadzie rać z nami, bo wiedz!
Po chod nie mamy, sztyle ty
Groź niejsze niż Jo wisza grom.
(Sam Jo wisz to wymysł po ety…)
Czy bę dzie to jakiś nowy bóg,
Olim pu ban da stara,
Czy nawet Je ho wa – kpij so bie z nich.
Lecz od po ety wara!
Co praw da msz czą się okrut nie za grzech
Bo go wie nie śmier telni;
A pie ce w pie kle to nie żart:
Tam smażą cię jak na patelni.
Lecz świę ci, bywa, nie raz i nie dwa
Grzesz ników wymo dlą z pie kła;
Nie jed na, gdy w pusz ce zadzwo nił grosz,
Du szycz ka diabłom ucie kła.
A kie dy Chrystus u kre su dni
Roz wali pie kielne wro ta,
Choć bę dzie sro gi sprawo wał sąd –
Da nogę nie je den nie cno ta.
Ale są pie kła, gdzie już nikt
Amne stii nie udzie la;
Na nic mo dlitwy i nie ma sił
Absolvo Zbawicie la.
Ty prze cież Piekło Dan te go znasz,
Te zgro zą bro czące ter ce ty?
Z nich nie wybawi żaden bóg,
Gdy skazał cię wyrok po ety.
Żaden Zbawiciel nie zmaże, co pieśń
Ognistym ję zykiem orze kła.
Uważaj! Bo wtrącimy cię
Na dno takie go pie kła!

You might also like