Professional Documents
Culture Documents
DZIEJE GŁUPOTY
W POLSCE
P A M F L E T Y D Z I E J O P I S A R S K I E
Na podstawie wydania
WYDAWNICTWA „PANTEON"
WARSZAWA / 1947
_____________________________________________________________
Drukarnia „WIEDZY" Nr 2, Wrocław, ul. Wierzbowa 30. - F 12478.
2
Tylko dla tych, którzy mają ambicję lub
3
PRZEDMOWA
Innym zarzutem jest jednostronność i brak szerszego omówienia dobrych stron tej
działalności, którą zwalczam. Rzeczywiście pamflety moje są jednostronne, ale czyż
tego nie wymagała jednostronność, tylko w stronę przeciwną od mojej, naszej opi-
nii publicznej i historycznej?
4
Zarzutem, który sobie sam stawiam, jest ubóstwo materiału. Obniża on jednak tylko
rodzaj literacki utworów, które wskutek tego nie mogą sobie rościć pretensji do
syntezy naukowej. Nie przypuszczam, żeby przeczytanie drugich tylu tomów mogło
zmienić w czymkolwiek zasadnicze tezy tej pracy.
Wreszcie winien jestem więcej miejsca poświęcić zarzutowi, który na pewno po-
wstanie obecnie, jakobym przeoczył zupełnie społeczny aspekt okresu, który oma-
wiam. Rzeczywiście aspekt ten pominąłem, nie zaś przeoczyłem, a zrobiłem to dla-
tego, żeby wyraźniej nacisk położyć na politykę zagraniczną. Polityka zagraniczna -
oto pierwszy truizm, który rzucam - jest niczym innym jak sposobem postępowania
pewnego zbiorowiska wobec zbiorowisk innych. Być może, iż z biegiem czasu od-
rębności i granice między zbiorowiskowe czy międzynarodowe rozluźnią się lub
przestaną istnieć. Do tej chwili fenomen ten nie zaistniał. Wobec tego można i
trzeba badać stosunki między zbiorowiskowe, motory, które postępowaniami jed-
nych zbiorowisk wobec drugich kierują, metody, którymi postępowania te mogą się
wyrażać. I tu jest rzeczą oczywistą, że ustroje społeczne poszczególnych zbiorowisk
nie wystarczą, by odmienić zasadnicze motory postępowania, ani też nie zmienią
zasadniczych postępowania metod. Motorem, tak długo póki zbiorowisko będzie
istnieć, będzie zawsze chęć zapewnienia ludom, które zbiorowisko obejmuje, pokoju
i dobrobytu. Metodą postępowania będzie zawsze walka albo negocjacje. Rola
ustroju polega na wychowaniu człowieka, na wydobyciu ze zbiorowiska większej
siły, lub też zapewnienia mu większego dobrobytu. Jednakże ustrój zapewnić je
może jedynie środkami działającymi na wewnątrz zbiorowiska. Z chwilą gdy siłom,
lub dobrobytowi ludu grozić będzie niebezpieczeństwo z zewnątrz, zbiorowisko za-
grożone będzie musiało, bez względu na ustrój, w jakim się znajduje, posłużyć się
walką albo negocjacją. Dlatego sądzę, że obiektywne badanie mechanizmów poli-
tyki zagranicznej może być korzystne dla naszego narodu, bez względu na to, jakie
są przekonania społeczne jego obywateli i jego przywódców.
Styl książki jest ciężki. Tym lepiej. Ci, dla których jest pisana, dadzą sobie ze stylem
radę. A przejęcie się jej hasłami dla ludzi, którzy nie są obdarzeni zdolnościami po-
litycznymi, spowodować może więcej szkody niż pożytku.
5
KONIUNKTURY GEOPOLITYCZNE W DZIEJACH UPADKU POLSKI
Praca niniejsza powinna być ogólnym rzutem oka na rolę koniunktur międzynaro-
dowych w dziejach naszego upadku - i w dziejach naszych klęsk. Winy, względnie
zasługi naszego narodu i jego przywódców badać będziemy dalej dopiero, przymie-
rzając je ściśle do tła położenia geopolitycznego. Powinno to pomóc do oderwania
kryteriów, według których sądzą historycy działania ludzkie, od pewnych zasad
abstrakcyjnych i przystosowania ich ściśle do warunków, w jakich odbywały się te
działania. Od imperium światowego do zupełnego wyniszczenia fizycznego wiele
jest piór na wachlarzu, na którym przebiegać mogą tysiąclecia dziejów danych
zbiorowisk narodowych. Pierwszym obowiązkiem polityka jest orientować się do-
brze, na którym piórze znajduje się zbiorowisko, któremu przewodzi, i na które ma
zamiar awansować, względnie się cofnąć. Ale też historyk nie może opisywać dzia-
łań przywódców narodowych, nie orientując się z całą dokładnością w położeniu
piór poszczególnych i możliwościach, jakie stały przed jego bohaterami. Syntetyczny
rzut oka na położenie Polski w zmiennych koniunkturach geopolitycznych wpro-
wadzi nas od razu w atmosferę kryteriów, które całemu zbiorowi artykułów mają
przyświecać.
I. Na sile sąsiadów i stosunku sił własnych do sił sąsiadów opiera się w całości
nasza teoria koniunktur geopolitycznych, w której szukamy przyczyn upadku Polski.
Zamiast więc badania winy własnej i cudzej, będziemy analizować wzrost wzgl.
upadek sił cudzych, czy też upadek sił własnych. Jak wiemy, Polska w 18-tym
wieku miała do czynienia z jednym i drugim fenomenem. Jednakże siły sąsiadów
nie były tak duże w stosunku do naszych, potencjalnych, żeby upadek taki jaki na-
stąpił miał być nieunikniony. Dzieje wykazują nam wypadki walk zupełnie bez-
nadziejnych z powodu ogromu agresora i braku sprzymierzeńców. Tu, nawet trzej
agresorzy razem nie mieli aż tak wielkiej przewagi, a fakt, że było ich trzech, dawał
6
dodatkowe bardzo duże możliwości rozbicia koalicji. Te zastrzeżenia zmniejszają
przyczyny, niezależne od naszego wysiłku, do minimum.
Dodajmy parę uwag o roli państwowości w rzędzie kryteriów. Przez jakiś czas
modna była w publicystyce dyskusja: „naród" czy „państwo"? Na pytanie to odpo-
wiadamy bez wahania: - naród. Celem polityki i wszelkich działań narodu i jego
przywódców jest możliwie najlepsze miejsce w hierarchii narodów. Państwo w
pewnych określonych epokach - taką epokę przeżywaliśmy - stanowi najdoskonal-
szą i jedyną formę życia i rozwoju narodowego, i dlatego obecnie wszystkie wysiłki
są kierowane ku zdobyciu, utrzymaniu czy wzmocnieniu swojej państwowości.
Można jednak doskonale sobie wyobrazić epoki inne, w których znaczenie posia-
dania własnej więzi państwowości jest nieistotne dla stanowiska w hierarchii mię-
dzynarodowej. Bywa również, że dla zdobycia własnego państwa, narody ryzykują
i ponoszą poważne straty w swoim stanowisku pośród innych narodów.
W tej właśnie sytuacji znalazła się Polska w połowie XVIII wieku. Zastrzeżenie
powyższe jest potrzebne, by zrozumieć dlaczego „upadła" definiujemy jako aneksję
przez silniejszych sąsiadów.
Pomyślny okres jest wtedy, kiedy siła państwa wzrasta relatywnie do siły państw
innych. Jeżeli siły nasze zwiększają się w stosunku - powiedzmy - 10% rocznie, a
sąsiadów w stosunku 20%, okres jest dla nas niepomyślny. Jeżeli nam sił ubywa po
40%, a naszym sąsiadom po 50%, wówczas okres jest pomyślny. Dlatego musimy tu
zastrzec się jak najbardziej ostro przeciw metodzie pisania historii polskiej tak, jak
7
dotąd pisano, w kompletnym ignorowaniu zagranicy. Mścił się ten system na nas w
okresie 20-lecia Polski odrodzonej. Durząc się rzekomą własną potęgą, nie widzie-
liśmy, że zyskując minimalne rzeczy, cofamy się błyskawicznie w stosunku zarówno
do postępu Niemiec, jak i do Rosji.
***
8
III. Z wybuchem wojen kozackich, a potem szwedzkich i tureckich, zaczyna zagrażać
cykl koniunktur niepomyślnych. Jednocześnie przejawia się rozprzężenie we-
wnętrzne, które na razie nie mści się, gdyż najpoważniejszy sąsiad, Rzesza Nie-
miecka, po wojnach religijnych i pokoju Westfalskim, jest równie jak my bezsilna.
W miarę walk Polski z Kozakami, Szwedami i Turkami, zaczyna się wzrost siły Mo-
skwy i Prus. W okresie tym, trwającym do wybuchu wojny północnej, Polska jest
raz zajęta w całości przez Szwecję, a raz uznaje się niejako lennem Sułtana. Okres
tych walk nie przynosi żadnej postaci dyktatorskiej, która by pozwoliła ratować kraj
od nierządu, a jednocześnie unowocześnić naszą strategię, taktykę i uzbrojenie ar-
mii.
Jeżeli Polska przebyła szczęśliwie ten okres, to przede wszystkim nie tyle dlatego, że
sama była dość silna, że obywatele byli patriotycznie i bohatersko nastrojeni itd.,
ale dlatego, że w ówczesnej koniunkturze międzynarodowej miała zawsze sprzy-
mierzeńców: Rzeszę przeciw Szwedom, Moskwę przeciw Turcji. Tym niemniej nie-
bezpieczeństwo tureckie było równie wielkie, jak późniejsze niebezpieczeństwo ko-
alicji trzech mocarstw. Rozpowszechnione zdanie naszej historiografii, jakoby So-
bieski pobłądził, dążąc pod Wiedeń, pochodzi stąd, że historycy ci nie robią wysiłku,
by spojrzeć na sytuację tak, jak ona się wtedy przedstawiała. Niebezpieczeństwo
tureckie zostało zażegnane i Austria mogła wziąć udział w rozbiorach, ale gdyby
zażegnane nie było, aneksji mogła dokonać Turcja sama. Przyznać jednak musimy,
że różnica między naszą siłą wojenną a siłą naszych sąsiadów pogłębiała się ciągle,
nie dosięgając jeszcze najniższego poziomu, jaki miała np. w czasie Konfederacji
Barskiej.
IV. Następuje okres królów saskich, dno upadku Polski pod względem moralnym,
administracyjnym, skarbowym, wojskowym i politycznym. August II próbuje kil-
kakrotnie ratować siłę państwa, nawet za cenę jego całości. Zdemoralizowana
szlachta uniemożliwia mu przy pomocy cara Piotra W. to dzieło. W tym samym
czasie Moskwa i Prusy, dzięki królom samowładnym, dochodzą do wielkiej siły
militarnej. Moskwa nie może zbyt wiele sił poświęcić ekspansji w stronę Polski,
będąc zaabsorbowaną od południa. Dzięki temu i dzięki wojnie siedmioletniej Pol-
ska przebyła nienaruszona pierwszą połowę 18-go wieku, mimo że okres ten zazna-
9
czył się katastrofalnie zarówno dalszym osłabieniem państwa, jak i wzrostem sił
dwu sąsiadów.
Teraz wejdziemy w okres właściwego upadku, w okres rozbiorczy. Ale mylne było
by - to jest oczywiste - szukać przyczyn upadku Rzeczypospolitej w tym jedynie
30-letnim okresie, skoro Polska wchodzi weń po stu latach anarchii, bez silnego rzą-
du, bez skarbu, bez armii, a co najgorsze, z warstwą przodującą w stanie głębokiej
demoralizacji, sobkostwa i ciemnoty, warstwą, gotową raczej życie poświęcić, niż
dopuścić do poprawy ustroju, do powiększenia armii, do nowych podatków. Do
tego stanu doprowadziły nas błędy ustrojowe - najgłębsza więc przyczyna upadku.
Błędy tak wielkie, uważane przez ogół szlachty za szczyt mądrości - były w rzeczy
samej apogeum głupoty. Wszystko, co walczyło z tragicznie anarchicznym ustrojem,
było mądre, wszystko, co go petryfikowało - głupie. Walkę tych dwu kierunków
śledzić będziemy z tego naczelnego kryterium.
10
jednocześnie oddaną, podległą i mogącą być przydatnym sprzymierzeńcem. Już
pierwsze lata panowania Stanisława Augusta pokazują jednak, że Moskwa nie
może liczyć na Polskę jako na sprzymierzeńca. Odmowa Czartoryskich przystąpienia
do sojuszu, zraża Katarzynę do przyjaźniejszej polityki. Jednocześnie Prusy zaczynają
prowadzić zabiegi dyplomatyczne w celu osiągnięcia zgody Rosji na rozbiór Polski.
Skoro wybucha i utrzymuje się Konfederacja Barska, skierowana przeciw niej, skoro
wszystkie próby likwidacji jej siłami polsko-rosyjskimi zawodzą, Katarzyna zgadza
się, acz niechętnie, na propozycję, po czym i Austria przystępuje do spółki rozbior-
ców.
11
strony, w kompleksie nie uzasadnionej obawy - z drugiej strony. Celem naszej po-
lityki porozbiorowej miało być umożliwienie dogodnych koniunktur zagranicznych
oraz wzmacnianie sil własnych. Kompleksy powyższe będą nam psuć koniunkturę i
podcinać siły.
VI. Na razie za cenę pierwszego rozbioru Rosja ujęła znowu hegemonię w Polsce.
Ambasador Stackelberg wraz z królem wprowadzili szereg zmian ustrojowych i
stworzyli pierwszy jako tako pracujący rząd pod nazwą „Rady Nieustającej". W na-
stępnych 16-tu latach Polska wzmocniła się pod każdym względem. Okres upadku
był prawie przezwyciężony.
12
skwa rządziła w Polsce. Rozpoczynała się rewolucja francuska, która potem prze-
kształcona w imperium Napoleona, miała zniszczyć na całe lata siłę Prus i wstrzą-
snąć Austrią. Ale sejm czteroletni, powodując się momentami irracjonalnymi, od-
rzucił propozycje rosyjskie, prowokował wprost Rosję, jednostronnie pozbył się
gwarancji i w ten sposób zamanifestował wolę polityki antymoskiewskiej. Jedno-
cześnie poszedł na lep propozycji pruskiej, zawierając z Prusami sojusz, skierowany
przeciw Rosji. Dopiero na długo po tych nierozważnych krokach zaczęto myśleć o
armii i z możliwie największą niedbałością brać się do zbrojeń.
Epizod sojuszu pruskiego jest ważny dlatego, że dał tu arcy jasny dowód rzeczowy
na potwierdzenie tezy logicznej: polityka polska wymagała od chwili powstania
koncepcji prusko-rosyjskiej, skierowanej przeciw nam, szukania porozumienia z
jednym z zaborców i to z tym, który był mocniejszy, który był agresorem wobec
drugiego. Inaczej słabszy sprzedałby chętnie silniejszemu polskiego sojusznika, by-
leby za tę cenę uzyskać porozumienie z agresorem. Tak postąpiły Prusy w r. 1791.
Zdrada Prus, tak szybko po uroczystej proklamacji sojuszu, a niedługo potem nieo-
czekiwane skutki przyjaźni Napoleona, wywołały w Polsce ugruntowanie się zu-
pełnie innej zasady: otóż powszechnie przyjęto, że wszelkie porozumienie z któ-
rymkolwiek zaborcą jest albo skrajną głupotą, albo zdradą, że albo lud polski ma
powstać sam, albo też należy szukać oparcia wyłącznie w mocarstwach zachodnich,
przede wszystkim we Francji. Ta ostatnia teoria stała się podstawą całej polityki
Hotelu Lambert 1832 - 1864, a potem odżyła i stała się wszechmocną w dwudzie-
stoleciu Polski odrodzonej.
Po krótkiej kampanii, której dobry polityk mógł z łatwością uniknąć, a którą dobry
wódz mógł z trudnością wygrać, nastąpił drugi rozbiór. Polska po drugim rozbiorze
pozostała jako bardzo małe państewko, większe jednak jeszcze od późniejszego
Księstwa Warszawskiego. Na zachodzie wykuwała się już potęga militarna fran-
cuska. Żywot potężnej Katarzyny II dobiegał do końca i miał dać miejsce słabemu
Pawłowi I-mu. Ale patrioci polscy nie mieli czasu. Polegając na złudnych, może
prowokacyjnych obietnicach, tym razem francuskich, powstał Kościuszko jednocze-
13
śnie przeciw Rosji i Prusom. Nastąpił trzeci rozbiór i naród polski utracił własną
państwowość.
Epizod rozbiorów zajął nieproporcjonalnie dużo miejsca w tym, co miało być skró-
tem cyklów koniunktur międzynarodowych, w jakich żył naród polski. W tym jed-
nym krótkim okresie historycy nasi zdołali nazbierać taką masę frazesów, mistyfi-
kacji i fałszów, że nie tylko obraz prawdziwych przyczyn i skutków został bez reszty
zatarty, ale nawet wymalowany został ku ogłupieniu narodu obraz przyczyn i
skutków wprost odwrotny. Przeciętny Polak przez 150 lat dałby się zabić za to, że to
Konfederacja Barska, Sejm czteroletni i Kościuszko ratowali, a Stanisław August i
późniejsi ugodowcy ją zgubili, ergo, że naśladując tych „patriotów" barskich, dzia-
łało się na korzyść Polski, a naśladując mądrego króla, na jej szkodę. Tak to u nas
historia była „vitae magistra".
Okres Polski mocarstwowej w XVI i XVII wieku stawiał przed polityką polską za-
danie ubezpieczenia swojej siły, przez niedopuszczenie do rozwoju zbyt silnych są-
siadów. Okres upadku wewnętrznego, przy dość pomyślnej jeszcze koniunkturze
zagranicznej, od Sobieskiego do 1759-go roku, wymagał usilnej poprawy we-
wnętrznej. Okres rozbiorczy 1759 - 1794 winien był się charakteryzować ochroną po-
stępującej wreszcie naprawy, drogą najbardziej ostrożnej i unikającej zawikłań po-
lityki. Wszystkie te okresy miały jeden cel wspólny: utrzymanie i wzmocnienie na-
szej więzi państwowej. Wchodzimy w okres porozbiorowy od 1794 - 1914 roku. Ce-
lem polityki polskiej w tym okresie miało być odzyskanie własnej państwowości,
Cel ten nie mógł być osiągnięty - ze względu na stosunek sił naszych do sił trzech
rozbiorców - inaczej, jak tylko w następstwie głębokiej, od nas niezależnej zmiany
geopolitycznej w środkowej i wschodniej Europie. Zmiana taka mogła najłatwiej
powstać przez konflikt między zaborcami i wzajemne ich osłabienie. Wszystko, co
konflikt ten przyspieszało, leżało w interesie polskiej racji stanu. Wszystko, co
konflikt odwlekało, co przyjaźń prusko-moskiewską kleiło, oddalało nasze odro-
dzenie. Nie czyniąc więc nic dla zbliżenia tych elementów, a wszystko dla ich po-
różnienia, należało doprowadzić do chwili lepszej koniunktury geopolitycznej nasze
siły narodowe możliwie najmniej uszczuplone, możliwie najbardziej wzmocnione.
14
VII. W traktacie, który ostatecznie przypieczętował rozbiory, była rzucona (forso-
wana przez Prusy, które użyły znów straszaka Dąbrowskiego) myśl stałego sojuszu
rozbiorców dla tłumienia polskich ruchów wolnościowych. W tej koniunkturze za-
prawdę politycy polscy nie mogli widzieć żadnych dróg już nie odbudowy, ale na-
wet poprawy położenia, - wówczas rozpoczęła się rzecz najdziwniejsza w świecie,
która miała duże konsekwencje zarówno bezpośrednio w życiu, jak i za pośrednic-
twem wpływu, jaki wywarła na polską psychologię. Pewna ilość rozbitków z armii
Kościuszkowskiej, zaciągnąwszy się ochotniczo do wojsk Napoleona, tak silnie od-
znaczyła się w różnych bojach odwagą, że Napoleon po pogromie Prus 1805 r.
utworzył pod własnym protektoratem Księstwo Warszawskie, niejako ośrodek po-
dzielonej Polski. Ten zdumiewający fakt odzyskania kawałka wolnej ziemi pod
słońcem, nie tylko bez pomocy żadnego z trzech rozbiorców, ale i wbrew wszystkim
trzem, utwierdził nieszczęsne mniemanie manifestu Kościuszkowskiego: Polska
może powstać tylko przez walkę ludu z trzema zaborcami, a zginąć tylko przez... po-
litykę i dyplomację. To przeklęte psychologiczne dziedzictwo epoki Legionów ist-
niało przez 100 lat, a tliło się jeszcze w 20-leciu Polski odrodzonej. Znaczenie pozy-
tywne Legionów polegało nie tylko na odrodzeniu narodowym, ani, jak się często
sugeruje, na obudzeniu ducha nacjonalistycznego, ale na wprowadzeniu do polityki
czynnika polskiego, jako elementu, który może się okazać dla ewent. sprzymierzeń-
ców pożytecznym. Polacy wykazali, że umieją i chcą się bić, a więc egzystują, tak,
jak w 18-ym wieku wykazali, że nie chcą i nie umieją się bić, a więc nie są pełno-
wartościowym partnerem.
15
Habsburgów związanych państewek. Z końcem XVIII wieku zaczyna ciążyć nad
tymi państewkami wpływ i hegemonia Rosji, która z chwilą zaniku Polski, staje się
coraz bardziej aktualna. Przegrana Napoleona, to przegrana Francji w walce z Rosją
o hegemonię nad Niemcami. Francja, obawiając się ciążenia Niemców do Rosji,
stwarza Księstwo Warszawskie, jako próbę bezwzględnie wiernej bariery, mającej
oddzielać ujarzmione, ale niechętne państwa niemieckie od wpływu carów. Chęć
hegemonii nad Europą nie znajduje usprawiedliwienia w siłach Francji. Stworzenie
Księstwa Warszawskiego, przy nieubłaganej walce Anglii, nie znajduje usprawie-
dliwienia we francuskiej racji stanu. Znacznie dalej na zachód przeciągnięta granica
wpływów franko-moskiewskich byłaby może uratowała Napoleona od udziału
Rosji w koalicjach Europy przeciw niemu. Groźba odbudowy Polski nie połączonej z
Rosją, lecz walczącej z Rosją, wystarczała, żeby pchnąć cara na czoło koalicji, stała
się przeszkodą nie do przebycia w rokowaniach pokojowych. Z chwilą upadku Na-
poleona i utworzenia Świętego Przymierza między Rosją, Austrią i Prusami, pozo-
staje jeszcze możliwość odegrania się Francji kosztem Niemiec, przy pomocy popar-
cia roszczeń Rosji do wszystkich ziem polskich lub słowiańskich. Nie ma natomiast
już możliwości walki Francji z Rosją i odbudowania Polski przez Francję. Wówczas
nawet, gdyby odbudowanie to leżało w możliwościach francuskich, w najmniejszej
nawet mierze nie leżało w linii interesów francuskich.
16
VIII. I wtedy zaczyna się najzupełniej umykający analizie rozumowej i logicznej
fenomen. Psychologia polska, rozbudzona epoką Legionów - cudownego odzyska-
nia niepodległości - potem przybita upadkiem powstania, zaczyna oddalać się od
wszelkiego myślenia, pada łupem psychozy zbiorowej, którą nazwano „mesjani-
zmem". Polacy wierzą głęboko, że ich naród jest Chrystusem narodów, że cierpi
niewinnie za inne ludy, że im więcej cierpi, tym lepiej, że zmartwychwstanie w
danej chwili za sprawą cudu Bożego i ogólnej rewolucji. Najwięksi polscy poeci:
Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, hołdują częściowo tej aberacji. Rozwija się ona na
licznej emigracji, która, zamiast osiąść w Ameryce i utworzyć tam samodzielną ko-
lonię, - co przy jej wpływach i potencjale ludzkim nie było niemożliwym, - zatapia
się w kłótniach i oczekiwaniu powszechnej rewolucji ludów, jak lewica, w oczeki-
waniu interwencji mocarstw zachodnich, jak Adam Czartoryski. Oczywiście koncep-
cja agresji rosyjskiej przeciw Prusom lub Austrii jest przez powstanie listopadowe i
działania emigracji zupełnie przekreślona. Dopiero Wielopolski podnosi dawną
myśl. Mając przeciw sobie wszystkich polityków rosyjskich i wszystkich polityków
polskich, umie nakłonić Aleksandra II-go do odbudowania stopniowo Królestwa
Polskiego. Pierwsze kroki są zaczęte. Wówczas istniała możliwość, konieczność na-
wet, porozumienia rosyjsko-francuskiego przeciw Prusom i zniszczenia potęgi pru-
skiej. Ale wybucha powstanie 63-go roku. Młody minister pruski Bismarck pod-
chwytuje w lot możliwość. Przesadzając znaczenie straszaka polskiego (a namawia-
jąc sam powstańców do akcji), umie doprowadzić - zamiast nieprzyjaźni - do soju-
szu z Rosją o ostrzu antypolskim. Ten mistrzowski rzut, to wykorzystanie błędu
polskiego jest podstawą całego dzieła życia Bismarcka, jest kamieniem węgielnym
pod niesłychaną potęgę Niemiec, która niedługo zagrozi całej Europie, prawie ca-
łemu światu. Powstanie jest krwawo zgniecione, ale możliwość porozumienia
francusko-rosyjskiego przeciw Prusom jest przekreślona także. Czego nie zrobili pol-
scy powstańcy, to udało się zrobić polskim politykom: doprowadzili do słownej in-
terwencji Francji, Anglii i Austrii przeciw Rosji. Możliwość porozumienia z Rosją na
długo zanikła1. Następuje wojna prusko-austriacka, w której Rosja Austrii nie broni.
1
Ustalenie tych następstw powstania styczniowego dla naszej opinii jest zasługą Klaczki i Stani-
sława Koźmiana: „Rzeczy o roku 1863". Powtórzył je i wyciągnął z nich ostateczne konsekwencje
17
Austria jest rozgromiona przez Prusy pod Sadową. W 1870 r. wojna pru-
sko-francuska, Francja pada pod ciosami Prus, - Rosja pozostaje neutralna, - ciągle
Europa zbiera przeklęte owoce, powstania polskiego! Bismarck tworzy nowe cesar-
stwo niemieckie i tam, gdzie istniało państewko mocne, militarne, ale zawsze pań-
stewko, teraz jest mocarstwo równorzędne niemal z Rosją i Austrią. Możliwość
starcia tych państw, z powodu ich ogromu i prawie idealnej równowagi, zmniejsza
się. Następuje długi okres 50-u lat, w którym żadnej szansy poważnej poprawy nie
ma.
Represje rosyjskie wskutek interwencji nie tylko nie zelżały, ta właśnie interwencja
stała się dopiero początkiem i powodem całego długoletniego systemu ucisku i ru-
syfikacji i nienawiści narodu rosyjskiego ku nam. Tak bowiem, jak sto lat przed tym
nieostrożne poniżanie ambicji Katarzyny II-ej wzbudziło w niej niechęć i zemstę do
Polski, tak teraz nieoględna propaganda, która doprowadziła do postawienia pod
pręgierz Europy rzekomej, czy prawdziwej dzikości Rosji, wywołała tym razem w
całym narodzie rosyjskim nienawiść i chęć poniżenia Polaków.
IX. Rok 1863-ci jest słupem granicznym w historii - tak ważnych dla nas - stosun-
ków polsko-rosyjskich. Nie sprowadził on żadnej zmiany sił jednej ani drugiej
strony; zmiana dotyczyła wyłącznie kierunku polityki carów i, co ważniejsze, na-
stawienia psychiki narodu rosyjskiego do sprawy polskiej. Oto, w sam raz przez sto
lat, od wstąpienia na tron Stanisława Augusta do powstania styczniowego, rządy
rosyjskie czyniły szereg prób, co prawda niezręcznych, zgodnego współżycia z pod-
ległą, potem podbitą Polską. Od faktycznego lenna Katarzyny II-ej poprzez unię
dynastyczną Aleksandra I-go, Statut organiczny Mikołaja I-go i szeroką autonomię
Roman Dmowski. Oto, co pisze w „Polityce polskiej i odbudowaniu państwa" (Pisma, t. V. Często-
chowa 1937, str. 43):
„Rosję dzieliły z Niemcami szerokie interesy polityki mocarstwowej i przeciwieństwo tych interesów
prowadziło do starcia. Jednocześnie sprawa polska była węzłem, który ją z Niemcami łączył. Nasza
polityka porozbiorowa ten węzeł zacieśniała, a powstanie 63-go roku nawiązało go wtedy, kiedy się
już zrywał, i zdobyło sobie wielkie znaczenie historyczne, sprowadzając dla Europy okres bismar-
kowski, dla Polski zaś dobę najstraszniejszego ucisku i poniżenia".
18
Aleksandra II-go, wszyscy carowie szli po linii absorbcji dynastycznej, nie zaś pań-
stwowej, ani tym bardziej narodowej. Linia ta była przerywana szereg razy, zawsze
niemal przez stronę polską. Motywy przerywania były różne, zawsze jednak towa-
rzyszyła im kultywowana pracowicie i rozdmuchiwana do najwyższych granic irra-
cjonalna nienawiść do Moskwy. Od roku 1863-go sytuacja się zmienia. Rosja i jej
carowie przestają szukać dróg do współżycia z narodem polskim. Zmiana ta, sięga-
jąca daleko głębiej, niż polityka danego męża stanu czy cesarza, bo sięgająca w głąb
psychiki narodowej rosyjskiej, przypisana jest przez Koźmiana nie tyle odepchnięciu
przez Polaków reform Wielopolskiego, nie tyle wybuchowi powstania, ile przede
wszystkim naszej propagandzie zagranicznej, która przesadnie i nieraz kłamliwie
przedstawia rzekome okrucieństwa rosyjskie w Polsce i doprowadziła tym do zo-
hydzenia Rosji w całym kulturalnym świecie.
„Może nieszczęścia, które ściąga na siebie, nauczą prędzej ten naród rozsądku,
niżbym ja tego dokazał kazaniami w spokojniejszym czasie"!
- wtedy dopiero, gdy już nie ma pola do polityki, ożywa rozum polski! Po krwawej
łaźni 1863-go roku, w okresie między 64-ym a 70-tym rokiem, Polacy przestali po-
woli, ale jakże powoli, wierzyć w to, że są zbiorowym Chrystusem, że cierpienie jest
celem polityki polskiej, że powstania nie były i nie są szaleństwem, że Polska nie
upadła wskutek win własnych. Pierwszy poważny głos, jaki to oznajmił Polakom,
był Kalinki w 1868-ym roku.
19
czanie w języku polskim, polonizację urzędów, miejsca w rządzie, uniwersytety i
nieograniczoną niemal możność wydawniczą. W Kongresówce, bez tych sukcesów,
tę samą politykę lojalności przeforsował później twórca stronnictwa narodo-
wo-demokratycznego Dmowski. Niedługo stańczycy doczekali się miana zdrajców,
a Dmowskiemu nieraz stawiano podobny zarzut.
W tym okresie od 1870-go do 1914-go r. zaznacza się silny wzrost sił Francji i Anglii.
Bez przeszkód ze strony patriotów polskich dochodzi tym razem do skutku podział
mocarstw rozbiorczych na dwa bloki: Rosja, Francja i Anglia z jednej strony, Austria
i Niemcy z drugiej. Rozłam ten nie napotkał, jak pisaliśmy, na żadne przeszkody ze
strony Polaków. Co więcej, zarówno jeden jak drugi blok otrzymały propozycję
pomocy zbrojnej legionów polskich, oba zadeklarowały chęć odbudowy Polski w
takim czy innym związku ze sobą. Nastąpił nowy cykl: koniunktura pomyślna.
Z trzech mocarstw, które Polskę anektowały, Austria rozpadła się zupełnie. Rosja
zdawała się pogrążona na długi czas w zupełnym chaosie. Natomiast Niemcy,
20
wprawdzie pobite i obarczone słabym rządem parlamentarnym, zdołały utrzymać
całość swego organizmu państwowego. Zresztą jednym z pierwszych aktów so-
wieckiej Rosji było proklamowanie przez Lenina zasady Polski niepodległej.
Z obu stron Polski zaczęły wyrastać niepokojąco silne mocarstwa. Siła każdego z
nich przerastała kilkakrotnie nasze własne. Aby być dobrym Polakiem, nie wolno
było mówić ani o wojnie z jednym z naszych sąsiadów ani o sojuszu z drugim.
21
rozsądku, a potem do znaczenia - o tym już wie każdy współczesny Polak, i do życia,
nie do historii, to już należy.
22
SKAŁKOWSKI
Wszystkie niemal tezy wygłoszone w naszych artykułach mają swoje źródło w rze-
czach profesora Skałkowskiego. Nie wszystkie jednak są wypowiedziane w ten sam
sposób i nieraz u nas konsekwencja jest dalej aż do ostatecznych granic posunięta
tam, gdzie Skałkowski ledwie drogę postępowania zaznacza. Toteż w niniejszym
rozdziale, poświęconym jego referatowi na V Zjeździe Historyków, uwag krytycz-
nych będzie mało, natomiast cytatów dużo. Jedyna zasadnicza krytyka nasza - to
zarzut błędnego popierania tezy „legionowej". Skałkowski uważał, że Polska miała
szanse zmartwychwstania przez walki u boku mocarstw zachodnich - nie zaś mo-
carstw rozbiorczych. Tezę tę krytykujemy w jednym passusie „Koniunktur geopoli-
tycznych", zastrzegając się tu, że Skałkowski dla swojej bystrości i jasności sądu, a
przede wszystkim dla swojej odwagi, mimo błędów ma bardzo wysoką rangę mię-
dzy nielicznymi głupoty polskiej pogromcami.
23
wyniku, wojna stuletnia zakończyła się wygraną1. Jak to, z klęsk wynika
triumf?
Jakże tam z logiką? Przegrane były tylko materialne, duchem zawsze zwy-
ciężaliśmy. Nie. - Duch i materia w historii nie są tak zupełnie rozdzielone.
Może też dużo prościej będzie stwierdzić, że w naszych dziejach porozbioro-
wych obok upadków były i wzniesienia, żeśmy nie lecieli ciągle w dół, ale
utrzymywaliśmy się i odrabiali niepowodzenia... Dlatego pomimo klęsk, do
których trzeba się przyznać, których nie należy dziwacznie podawać za
triumfy, dzisiaj jesteśmy znowu na górze. I nie dajmy się zepchnąć, pognębić,
zniszczyć. W tym sens życiowy badań nad dziejami porozbiorowymi, aby
wyciągnąć naukę z nich, jak się mamy bronić, bronić nie tylko, przed wro-
giem zewnętrznym, ale i przed własnym szaleństwem".
1
Jak dalece apostrofa Skatkowskiego była potrzebna, niech na to będzie dowodem mowa Kutrzeby
na otwarciu VI Zjazdu Hist. Wszystko jedno, co kto mówił - wywodził Kutrzeba - skoro mamy pań-
stwo!
24
Tu Skałkowski powołuje się na studia Konopczyńskiego, by dowieść, że myśl o
niepodległości kiełkuje w głowach Konfederatów wolno. Tę powolność tłumaczy
Skałkowski nie tym, że głowy były słabe, ale że wyrosła Konfederacja na pniu ra-
domskim.
25
„Czteroletnia agitacja z doby pamiętnego sejmu niewątpliwie rozwinęła w
narodzie patriotyzm i podniosła poziom myślenia politycznego, lecz było to
przecież jedynie przyspieszeniem tempa tej roboty, którą wytrwale prowadził
Stanisław August od ćwierćwiecza. Tętno wzmogło się aż do gorączki. Orga-
nizm, który zwolna nabierał sił i wracał do zdrowia, został przez obcych
szalbierzy, niedoświadczonych polityków, zadufanych w czystych swoich
zamiarach, i różnych zapaleńców rzucony w odmęt, w którym uległ po paru
latach zmagań się krwawych”.
26
tej sposobności rosyjskimi pieniędzmi opędzał swoje potrzeby i starał się
uregulować swoje długi. To jest szczegół przykry, ale bez istotnego znaczenia.
Nie trzeba też przywiązywać zbytniej wagi do różnych gestów szlachetnych
rozmaitych aktorów sceny grodzieńskiej... Król zanadto dobrze znał się na
rzeczy, aby się roztkliwiać. Był już zmęczony, sterany i grę przeciw mocar-
stwom podziałowym i rodzimym szkodnikom nie z tą, co przed laty dwu-
dziestu prowadził energią. Przecież jego zasady, taktyka i stawki były na ogół
podobne, tylko szanse dla nieszczęsnego króla już prawie żadne. Nie sposób
było rozszczepić zaborców. Poskromił jedynie tych, co pod targowickim zna-
kiem pozostawali już bez innego programu, jak tylko, by swym łotrostwom
zapewnić bezkarność. Wytyczna polityki Stanisława Augusta w tym okresie
końcowym, to zachowanie szczątków Polski, chociaż pod okupacją mo-
skiewską. Prawie wszyscy historycy aby usprawiedliwić insurekcję twierdzą,
że pozostały pod imieniem Rzeczypospolitej szmat ziemi nie miał już wa-
runków istnienia, i nie przedstawiał wartości dla przyszłości narodu. Jestem
odmiennego zdania, a moim sprzymierzeńcem jest sam Kościuszko, który re-
alnie zmierzał właśnie do tego, aby w granicach wytkniętych drugim roz-
biorem utrzymać niepodległość".
W dyskusji zabrał m. in. głos prof. Józef Feldman, który dowodził, że obecne studia
nad okresem rozbiorów dają większe pole do optymizmu:
Naiwność tego rozumowania bije w oczy. Wprost nie podobna dociec, na jakiej
logicznej podstawie Feldman daje swoje „zatem".
27
Widocznie sam sobie zdawał sprawę z naciągania tezy, skoro zamiast wyłożyć, jaki
związek miały konspiracje z odbudową Polski, rzuca frazes o „głębokich korzeniach"
- po drodze zaś straszy ewentualnych przeciwników... zgodnością ich stanowiska z
historiografią obcą. Potępienie tego chwytu, który jest zwykłym szantażem, będzie
jedną z największych zasług Górki na następnym zjeździe.
Przeciwnie, Finowie prowadzili rozsądną politykę ugodową, i dlatego zasób ich sił
moralnych i materialnych był relatywnie nieskończenie wyższym od naszego.
W końcu Feldman zastrzega się przeciw sugestii, jakoby Czartoryscy i król siali
ziarna niepodległości, skoro to oni sami zawezwali wojska rosyjskie w 1764 roku.
Znowu bolesne potknięcie się historyka, który nie uświadomił sobie kryteriów na-
czelnych: o niepodległość walczy ten, kto podnosi swój naród w hierarchii narodów
- bez względu na drogi, którymi do tego dąży. Francja też wezwała podczas wojny
światowej wojska angielskie i amerykańskie na swoje terytorium, ale tylko dzięki
temu niepodległość uratowała. Ratunek Polski nie mógł przyjść od wyrzucenia czy
nawet unikania wojsk rosyjskich w 1764 roku, ale od jak najdłuższego lojalnego
wytrwania w sojuszu z Katarzyną II.
28
GÓRKA
Na VI, ostatnim przed wojną, zjeździe historyków polskich rewelacją był referat i
dyskusja prof. Olgierda Górki, na temat „Optymizm i pesymizm w historiografii
polskiej. Odwrócenie pojęć". Zasadniczą tezą Górki było: że przypisywanie upadku
„winie obcej" nie tylko nie jest optymizmem i nie może krzepić sił narodu, ale jest
właśnie pesymizmem, bo określa nasze losy jako zupełnie niezależne od własnych
wysiłków. Natomiast teza stańczyków - winy własnej - jest optymistyczna, bo przez
zwalczenie w sobie tych win odzyskać możemy wolność i potęgę. Tak też się stało,
wywodzi dalej Górka, dzięki naszemu odrodzeniu moralnemu odzyskaliśmy pań-
stwowość. Ten ostatni „sprawdzian" nie jest, jak zobaczymy, zbyt przekonywający,
ale Górka przynosi w swoim wystąpieniu tak ogromny zapas myśli i wniosków
nowych i płodnych, że jak najbaczniejsza uwaga jego „Odwróceniu pojęć" się nale-
ży.
Górka wydał referat drukowany, a potem wygłosił doń ustny komentarz. Referat
jest właściwie dyspozycją, treścią do dyskusji. Podzielony jest na półstronicowe
kapitele. Pierwszy kapitel zawiera jedynie postulat odwrócenia pojęć i zerwania z
hasłem Długosza, przyjętym przez całą polską historiografię: by pisać to, co czytel-
nicy mają wiedzieć, a nie to, co było naprawdę.
Trzeci kapitel jest nie mniej ważny, jest to opis atmosfery, która się przyczyniła do
ogłupienia narodu polskiego przez jego własnych historyków.
30
zarzutu zgodności z sądami wrogów. Sądy „wrogie" mogą być słuszne lub
fałszywe, tak jak sądy własne".
Dalej Górka prezentuje własną tezę: w upadku Polski nie było nic fatalistycznego.
Przypisywać upadek tylko „winie obcej", z pominięciem czynnika własnego, to
właśnie znaczy być skrajnym pesymistą, bo wszak na obce instynkty ani siły
wpływu mieć nie możemy, jeno na własne. Górka dowodzi, że upadku swego nie
tylko jesteśmy winni, ale po trzykroć winni. Łączy tę tezę jak najściślej z odrodze-
niem państwa. Jeśli upadliśmy - rozumuje - wyłącznie z winy własnej, to - skoro
teraz powstaliśmy - stać się to musiało z własnej zasługi.
W referacie ustnym jeszcze raz nawraca Górka do Balzera i cytuje jego rozstrzyga-
jące zdanie:
Górka przeczy wprost tej tezie. Jego zdaniem zawinił przede wszystkim ustrój, a
następnie brak człowieka, który by uratował państwo
31
„chociażby zmniejszone, bądź to w oparciu o Rosję, bądź to w walce z nią".
Górka uważa, że to błędna definicja stworzyła zaporę psychiczną, która nie pozwala
naszym historykom wypowiadać w dziełach syntetycznych tego, co znajduje się w
sposób oczywisty w materiałach i faktach. Zmusza ich do tego ciągła pogoń za „po-
krzepianiem", za optymizmem. Dalej powtarza za drukowanym referatem argu-
menty, dla których tezę winy obcej należy nazwać pesymistyczną, a winy własnej,
optymistyczną. Cytuje Haleckiego, który powiedział (Przegląd Powsz., grudzień
1934, str. 305), że teza winy własnej nie utrzymała się w nauce, i odpowiada, że nie
tylko utrzymała się, ale nawet nigdy nie została poważnie zakwestionowana. Co
więcej, nawet Konopczyński w paraleli polsko-szwedzkiej (str. 25) i Bujak w ankie-
cie „Przyczyny upadku Polski" (str. 105) uznają ją. Wreszcie przychodzi do własnego
„sprawdzianu", o którym mówi, że jest bardziej przekonywający niż wszystkie
książki, jest to sprawdzian odbudowy i utrzymania państwa polskiego. Rekapitulu-
jąc wykład, Górka stawia dwie tezy:
I. Upadku.
II. Odrodzenia.
32
Teza druga brzmi:
Wracając jednak do wysiłku w roku 1921, nie można zaprzeczyć Górce słuszności,
gdy mówi: że gdybyśmy się bili w roku 1792 tak, jak w 1921, bylibyśmy wtedy wy-
grali - a gdyby w 1921, jak w 1792, to bylibyśmy i teraz stracili niepodległość. Oprócz
zupełnej odmiany na korzyść polskiej wojskowości, nastąpiła - co nie ulega wąt-
pliwości - duża zmiana na korzyść pod względem patriotyzmu, moralności obywa-
telskiej, dyscypliny i umiejętności administracyjnych.
Nie ulega więc wątpliwości, że gdyby nasz stan był gorszym, niż nim był naprawdę
po wojnie światowej, nie bylibyśmy niepodległości utrzymali. Nie zmienia to ani
na jotę faktu, że warunki umożliwiające w ogóle to odzyskanie, przyszły najzupeł-
niej niezależnie od nas, i trudno sobie wyobrazić w XX wieku aż taki postęp Polski,
by mogła sobie wywalczyć wolność bez tak pomyślnej koniunktury, jak ta, którą
widzieliśmy. Ta niezależność odzyskania wolności od działań naszych skierowanych
33
przeciw rozbiorcom, a natomiast zależność utrzymania wolności od naszej we-
wnętrznej poprawy, pracy nad samym sobą, wykazuje aż nadto wyraźnie wiekowy
błąd całej „idei powstańczej", a daje głośno i wyraźnie słuszność teorii „pracy orga-
nicznej". Okazuje się, że należało czekać na pomyślną koniunkturę, a wszystkie sta-
rania obracać na wzmożenie sił własnych. Przez niezwykłą mistyfikację, w czasie
całego okresu Polski odrodzonej, Polacy byli najmocniej przekonani, że było wprost
odwrotnie!
I. Pożądliwość sąsiadów.
II. Warunki geograficzne.
III. Wartość człowieka w Polsce.
O polityce zagranicznej ani słowa, być może jednak, że zawiera ją Górka w III
punkcie. Przechodząc kolejno trzy punkty i zwalczając tezę „winy obcej" przez wy-
ciągnięcie z niej ostatecznych konsekwencji, mówił Górka:
34
półtora wieku temu - czy z naszej winy, czy i bez niej - skoro element konieczny do
pojęcia „upadku" państwa (siła sąsiadów) przestał istnieć. Z biegiem czasu siła ta
może wzrosnąć tak, że wszelka obrona będzie niemożliwością i Polska musi znowu
upaść, tym razem bez swojej winy albo z własnej winy, to już będzie zależne od
stosunku sił naszych do sąsiednich i od tego, jak poprowadzimy politykę w przy-
szłym okresie. W koniunkturze, jaka powstała po ukończeniu wojny siedmioletniej,
istnienie Polski jako niezależnego mocarstwa mogło być tylko z największą trudno-
ścią możliwe - jak to wyjaśniliśmy w artykule wstępnym, i wówczas należało prze-
czekać złą koniunkturę w postaci państwa lennego, przynajmniej pod względem
faktycznym, jeśli nie formalnym. Ten przykład wskazuje na to, jak niebezpieczne
jest szermowanie w polityce pojęciami czysto abstrakcyjnymi i skrajnymi. Są wszę-
dzie cienie i odcienie, są rozwiązania kompromisowe, których zaniedbanie narazić
może naród na klęski najgorsze. Może się zdarzyć, że elementy od nas niezależne
uwarunkują rezygnację z pewnego stopnia naszej niepodległości, a nasze własne
błędy zamienią tę rezygnację w niewolę bez żadnych praw, a nawet w fizyczne
wytępienie narodu.
Polemizując z tezą Askenazego, według której główna przyczyna nie tkwiła w Rze-
czypospolitej, miała siedlisko w Europie ówczesnej, natomiast współdziałał w
znacznej mierze czynnik pochodny: niedostateczna odporność Rzeczypospolitej -
Górka cytuje Fryderyka II, który walczył 7 lat z Francją, Austrią i Rosją, i potem,
wracając do sytuacji z r. 1935 pisze, że rozbiory zostały dokonane bez wystrzału, dziś
trzeba by na to miliona trupów.
„Stwierdźmy oto spokojnie fakt, że pod tym względem mamy dziś, a nie w
XVIII wieku najgorsze warunki na całym świecie. Jesteśmy narodem wtło-
czonym bez jasnych i obronnych granic etnograficznych między dwa naj-
większe bloki geograficzne świata".
35
Dla pierwszego rozbioru Górka ocenia ludność Polski na 12 mil., Prus na 4, Rosji na
26. Stosunek 1:2. - Na rok 1930 stosunek ten wynosi 1:8.
Nie pisze, że nie odrodziliśmy się bardzo długo politycznie, i zapewne dlatego tamte
odrodzenia tak długo dały czekać na rezultaty pozytywne. Powaliliśmy w Radomiu
Czartoryskich, w sejmie czteroletnim i insurekcji - Stanisława Augusta, w nocy li-
stopadowej - Lubeckiego, w styczniowej - Wielopolskiego, Dmowski i Piłsudski
zaparli się sami swego geniuszu! W ciągu szeregu pokoleń, zawsze brał górę frazes,
poezja, romantyzm a przez to szaleństwo i samobójstwo. Polityka leży w rękach
ludzi nie posiadających żadnych danych, informacji, żadnego rozsądku ani daru
przewidywania. Rozum traktowaliśmy jako zdradę, zbrodnię i głupotę jako bo-
haterstwo. Czyżby tu leżał jakiś brak psychiczny narodu polskiego? Bynajmniej.
Wykażemy dalej, że jest to tylko deformacja wywołana szeregiem konkretnych
przyczyn: świadomego lub bezwiednego okłamywania lub mistyfikowania narodu
przez historyków. Jeśli nie mamy ze szczętem wyginąć, to z tym trzeba skończyć,
radykalnie i na zawsze.
***
W dyskusji zaznaczymy tylko ciekawy zarzut, jaki Tymieniecki postawił Górce. Otóż
nawiązując do jego słów, protestujących przeciw pragmatyzmowi i nawołujących
36
do obiektywizmu, Tymieniecki stwierdził, że sam Górka, przykładając tyle wagi do
pojęcia pesymizmu i optymizmu, jest pragmatystą i opiera swoje tezy na zarzucie,
jakoby teoria „winy cudzej" była defetyzmem.
Czym jest w największym skrócie historia? Opisem szeregu ważnych dla losów
zbiorowiska działań ludzkich, warunków w jakich powstały i skutków, które przy-
niosły. Działań, które przyniosły ze sobą jako konsekwencje pewne sytuacje i
pewne działania nowe. Narody i ich przywódcy błądzą i wtedy ponoszą tych błę-
dów konsekwencje. Postępują mądrze i dzielnie i wtedy zbierają tego owoce.
1
Par lat po napisaniu powy szej apostrofy przeczytaøem wspomnienia Lloyd George'a z okresu pierwszej
wojny wiatowej, kiedy to autor byø rzeczywistym dyktatorem i kierownikiem walcz cego na mier i ycie na-
rodu brytyjskiego. W przedmowie zwróciøem uwag na zdania, które daj praktyczny, z ycia wzi ty dowód,
potwierdzaj cy wywód, który logicznie powy ej wyprowadziøem. Oto Lloyd George stwierdza, e;
„Zapoznanie si z histori tych wysiøków (podczas wojny dokonanych) jest niezb dne dla ka dego, kto
chce si dowiedzie , jakie s najlepsze metody organizowania narodu, zarówno podczas wojny, jak w
czasie pokoju".
37
Oto mamy rozwiązane zagadnienie pragmatyzmu. Tylko historia, która mówi zu-
pełną i bezwzględną prawdę, może być pożyteczna dla narodu. Szkodliwą i zgubną
może być tylko wtedy, jeżeli zbytnio pragmatystyczny historyk opuści drogę
prawdy i zacznie szukać w fantazjach tego, co uważa za „pożyteczne". Wówczas
omyłka może przynieść klęski gorsze, niż przegrana bitwa lub utracona prowincja.
Dzieje Polski są tego dowodem. Narodowi, który znajduje się w trudnym położeniu
geopolitycznym, prawda może tylko pomóc, a nic w dziejopisarstwie prócz fałszu
nie może mu zaszkodzić.
„Niezale nie jednak od tego, czy chodzi o sprawozdanie z faktów, o pot pienie czy o pochwaø , musz
podkre li doniosøo jednej reguøy: e wszelkie opinie tego rodzaju mog by po yteczne tylko wtedy,
je li s prawdziwe. Je eli z szacunku dla czczonych wspomnie albo drogich nam iluzji ukryjemy praw-
d i przysøonimy defekty laurami gloryfikacji, nie nauczymy si niczego i nast pnym razem mo emy ju
nie unikn katastrofy, tak jak unikn li my jej wtedy, to znaczy niemal o wøos” (Lloyd Oeorge „Wspo-
mnienia wojenne". Warszawa 1938, str. 8).
38
ZAKRZEWSKI i BALZER
Ani Zakrzewski ani Balzer nie zajmowali się stale epoką upadku Polski, która po-
przez te pamflety i przypiski stanowi przedmiot niniejszej książki. Balzer jednak
przez swoją broszurkę z 1915 r. pt. „Z zagadnień ustrojowych" odegrał kapitalną rolę
w długoletniej dyskusji o przyczynach upadku Polski. Przez swój wielki autorytet i
naukowe ujęcie problemu dał on pseudo-granitową podstawę pod tezę „winy ob-
cej". Zakrzewski specjalizował się w epoce pierwszych Piastów. Ale gdy Balzer, Ku-
trzeba i Chołoniewski wystąpili z książkami gloryfikującymi polski bezład epoki
upadku i odsądzali „szkołę krakowską" od czci i wiary za jej krytycyzm, Zakrzewski
ujął się śmiało za nią i umieścił w „Kwartalniku Historycznym" dwa artykuły, w
których jest dużo słusznych i płodnych uwag o problemie upadku Polski.
„...czy w tym samym czasie urządzenia takie same lub podobne nie istniały
także i w ustroju innych państw ościennych?" (str. 9).
39
Jeżeli - wywodzi - urządzenia takie znajdziemy i gdzie indziej, tedy
i nie można winić Polski o to, że nie wyprzedziła innych. Aby znaleźć odpowiedź na
swoje pytanie, Balzer dyskutuje kolejno poszczególne składniki naszego ustroju.
1. Sejm walny (str. 10). Przyznaje, że była to instytucja sui generis, różna zupełnie od
innych sejmów europejskich. Dyskutuje jednak jedynie zarzut stanowości, jakby to
było właśnie największe zło, jakie mu historia zarzucała. Otóż „nawet" ten zarzut,
jak pisze Balzer, jest zupełnie niesłuszny, gdyż w owym czasie wszystkie sejmy były
stanowe. Metoda tej dyskusji urąga wszelkiej ścisłości. Autor przytoczył jeden tylko,
drugorzędny i nader słaby zarzut, zbił go łatwo i uważa tym samym instytucję
sejmu za obronioną. O zarzucie najważniejszym, sformułowanym przez Bobrzyń-
skiego, iż sejm nasz, nie dopuszczając do stworzenia rządu królewskiego, sam też nie
potrafił rządu stworzyć - nie czytamy u Balzera ani słowa.
3. Liberum veto.
„I tak, kiedy nadeszła chwila, że Polska miała być wykreślona z karty Europy,
schodziła ona z niej bez grzechu liberi veto, bez owego defektu, który w docie-
40
kaniach historycznych nieopatrznie rozciąga się czasem do ostatniej jakoby
chwili istnienia Rzeczypospolitej, upatrując w nim jeden z najważniejszych rze-
komych dowodów jej niezdolności do samodzielnego życia i rozwoju państwo-
wego".
„Czy zgubiło Polskę liberum veto, to samo liberum veto, które jej nie zgubiło
w czasie największego swego rozkwitu, w dobie zrywanych ciągle sejmów, a
na trzydzieści bez mała lat przed ostatecznym upadkiem Polski do tego stop-
nia stępiło swoje ostrze, iż przez cały okres stanisławowski nie tylko już nie
bruździ prawidłowej działalności sejmów, ale nie może nawet przeszkodzić
jej pełnemu... rozwojowi".
Jak widzimy, jest tu użytych parę argumentów. Najpierw, jeżeli odliczymy argu-
ment o prasłowiańskim pochodzeniu, do którego sam autor nie przywiązuje wagi,
mamy argumenty polegające na skasowaniu instytucji liberum veto. Rzecz prosta,
argumenty te absolutnie nie mogą przeczyć tezie, iż instytucja ta była przyczyną
upadku, bo mogła osłabić państwo tak bardzo, że potem 30 lat naprawy już pomóc
nie mogło. Dlaczego więc autor argumenty te cytuje. Otóż, boli go nie tylko to, że
historycy zarzucają Ustrojowi, że był przyczyną upadku Polski, ale i to, że na pod-
stawie tegoż ustroju odmawia się Polsce „zdolności do życia", żywotności. Co ta
żywotność ma oznaczać? Jak ustrój może być żywotny, a jednocześnie doprowadzać
państwo do zguby? Balzer jednak pomieszał te oba zagadnienia. Fakt naprawy
ustroju dowodzi, że Polska była zdolna do tej naprawy, a więc jego zdaniem „ży-
wotna". Ale ta sama już konstatacja, którą przy wszystkich bez wyjątku składnikach
ustrojowych powtarza, cytując reformy sejmu czteroletniego jako argument ży-
wotności, dowodzi, że te właśnie składniki były złe, skoro trzeba było je poprawiać
i skoro za tak wielki tryumf uważa Balzer ich poprawę nawet po niewczasie, tak że
one wszystkie razem, jak to odpowiedzieli Balzerowi Bobrzyński i Zakrzewski, mo-
41
gły stać się przyczyną naszego upadku, mimo że można się doszukać odpowiednika
każdego z nich w jakiejś obcej konstytucji.
a) że liberum veto, stosowane w okresie potęgi Polski, nie zgubiło jej wówczas,
b) że zostało zniesione przed rozbiorami i nie przeszkodziło wówczas odrodzeniu
wewnętrznemu.
Konopczyński wydał w 1918 roku, a więc w dwa lata po ukazaniu się broszury Bal-
zera, obszerną monografię pt. „Liberum veto". Zaczerpniemy z niej parę cytatów,
które nam wyjaśnią działanie tej ustawy.
Za Augusta II na 13 - 9.
42
„Skutki na zewnątrz dotkliwe i jasne już dla współczesnych, ale w całej grozie
widoczne dopiero w świetle historii. Gdyby nie Siciński, nie spadłaby na
Polskę najkrwawsza klęska pod Batonem (1652) i według wszelkiego praw-
dopodobieństwa nie zwaliłaby się na Litwę i Ruś - Moskwa. Gdyby nie ze-
psuty sejm w r. 1654, nie ruszyłby się Karol Gustaw. Na wieść o tych popi-
sach złotej wolności rodziły się wielkie plany aneksyjne: szwedzkie, mo-
skiewskie, kozackie, siedmiogrodzkie - potem pierwszy plan rozbioru Rze-
czypospolitej. Karą za dwa sejmy zerwane w r. 1672 była utrata Kamieńca. To
samo w wieku XVIII. Gdyby nie odgłos bezmyślnych hałasów na jałowych
sejmach epoki saskiej, nie oswoiłaby się Europa z myślą, że Polska, jej lud i
ziemie stanowią własność niczyją, dojrzałą do rozbioru. Liberum veto w r.
1688, 1689 i 1693 zmarnowało wyniki pięciu kampanii wojennych Sobie-
skiego. W r. 1719 i 20 zniweczyło wyborną sposobność do strząśnięcia z Polski
w przymierzu z Austrią i Anglią rosyjskiego protektora. W roku 1744, 1746 i
1748 udaremniło ostatnie okazje do bezpiecznego przeprowadzenia reform.
Veto sparaliżowało dyplomację polską... Rzeczpospolita w stosunkach mię-
dzynarodowych stała się nicością, pośmiewiskiem. Wielki Wezyr Ali pasza
miał rację, gdy pytał wzruszając ramionami (1743 r.):
„Cóż mamy czynić z narodem, gdzie dla wykonania jakiej bądź rzeczy
trzeba w przody trzydzieści tysięcy głów nakryć jedną czapką".
- konkluduje Konopczyński. Widać nie tak powszechnie, jak mu się zdawało, skoro
historyk prawa polskiego, zażywający wielkiej sławy i mający autorytet pierwszo-
rzędny, dwa lata przedtem zaprzeczył wpływowi tej kapitalnej instytucji na dzieje
upadku Polski.
Skoro już jesteśmy przy temacie liberum veta, rzućmy okiem na dzieje opinii, jaką ta
instytucja cieszyła się w społeczeństwie polskim. W okresie saskim była ona wprost
ubóstwiana, uważano ją za „źrenicę wolności", od Konarskiego datuje się renesans
rozumu i walka Polaków nowoczesnych z tą zakałą naszego ustroju. Dopiero jednak
na sejmie czteroletnim zostaje liberum veto zniesione i większość narodu zdaje sobie
43
sprawę z jego szkodliwości - jest to owoc prac tegoż Konarskiego, Staszica, Kołłątaja,
Naruszewicza i innych.
,„Nikt tego przed sobą nie taił, że i nieprzyjaciele dobra publicznego będą nim
dokazywać w sejmach na przeszkadzanie uchwałom dla kraju pożytecznym,
ale widziano tu przede wszystkim stanowczą obronę wolności, i nie wahano
się ją przyswoić pospolitemu prawu. Przy powszechnym przekupstwie lub
odurzeniu, odwołano się jeszcze do cnoty i odwagi jednego... I wolno mówić
przeciw temu co się podoba, a wyczerpywać cały arsenał komunałów na
dowiedzenie niedorzeczności, ba, nawet szaleństwa prawa „Liberum Veto",
zawsze jednak pozostanie faktem niezbitym, że w okolicznościach, w jakich
się wówczas znajdowała Rzeczpospolita, przy psowaniu przez władzę uczci-
wości publicznej, ono jedno skutecznie wolność narodową obronić mogło, i
obroniło. Kiedy przeciwnie bez niego, przy zaćmiewającym się coraz świetle
publicznym, byłaby ona bez pochyby zginęła. Prawidło w takich razach
ogólne następujące: gdzie nie ma oświeconego, a misternego kunsztu przyro-
dzonych geniuszowi narodu instytucji, tam jeszcze obronić je można poczci-
wym, choć ślepym do niej przywiązaniem... Polacy republikanie widzieli, że
senat i izbę można przemówić obietnicami lub datkiem w ich znakomitej
większości, były na to sposoby w ręku króla, postanowili odwołać się do
1
Byøo by po dane, eby kto opracowaø wpøyw i znaczenie Wróblewskiego na nasz opini w okresie przed-
styczniowym. W ka dym razie Adamus w swoich studiach historiograficznych (Adamus J. ,,St. Zakrzewski wobec
ideologii ustrojowej". Odb. z Przew. hist. prawnego. Rocznik V. Lwów. 1937) wymienia z cala powag dzieøo
Wróblewskiego, jako jedn z wielkich syntez dziejów polskich ubiegøego wieku, obok Schmiita i Szujskiego.
44
odwagi jednego choćby cnotliwego męża, który by wtenczas prawnie wyra-
żał wolę narodu - poza Senatem i Izbą - niepokalanie istniejącą. Żadne tym
sposobem zasadzki na wolność, pokrywane, jak to umie władza, projektami
na pozór dla dobra publicznego niezbędnymi, ostać się nie mogły. Ślepy,
namiętny, wcale nie statysta, ale zakochany w Rzeczypospolitej poseł od razu
je niweczył swoim wszechwładnym Veto. Kraj cierpiał od nieprzyjęcia środ-
ków, częstokroć pożytecznych, ale koniec końców gdy środki były zespolone
śmiertelną szkodą wolności, nie wahano się je odrzucić, pocieszając się tym,
że wolna Rzeczpospolita była ocalona, a z nią słowo i powołanie narodu...".
45
wiastkową ustawę" republikańską poczytuje za podwalinę bytu, i zboczeniu
od niej przypisuje anarchię i ostateczną ruinę, tylko że pierwszy zawarł swój
ideał polityczno-społeczny wyłącznie w szlachcie, gdy drugi podniósł go do
rozmiarów żywiołu plebejskiego, powiększył o ogrom ludu".
Jeśli się kiedyś znajdzie kilku młodych adeptów polityki jako sztuki, wspólnie stu-
diujących tę książkę, polecamy im rozbiór krytyczny powyższego cytatu metodą,
którą my stosujemy. Sami zwrócimy jedynie uwagę na karykaturalne, ale stokroć
bardziej logiczne od Balzera, doprowadzenie kryterium „wolnościowego" do osta-
tecznych konsekwencji. Pozwolimy sobie również podać za Konopczyńskim wykaz
tych
- poczciwych, jak pisze gdzie indziej, wyrazicieli „niepokalanej woli narodu". Ko-
nopczyński zadał sobie trud zbadania, kto i z jakich motywów, czyli za jakie pie-
niądze zrywał sejmy. Oto wynik jego badań; aby nie nużyć, cytujemy tylko zrywa-
czy ostatnich kilku sejmów: .
46
Potocki hetman w. koronny, tajnym Antoni, wojewoda bełzki, największy
niszczyciel sejmów, jakiego znają dzieje Polski. Obaj służyli Prusom i Francji."
„Sejm nadzwyczajny r. 1761, jedyny od 1752 jaki naprawdę przed sobą miał
pozytywne zadanie - reformę monetarną, zerwało czterdziestu posłów zbio-
rowym manifestem... Opozycję prowadzili Czartoryscy, J. KI. Branicki i J.
Małachowski. Z boku dybał na tenże sejm poseł pruski".
47
jej działaczami Grzegorz i Wasyl Dołgoruki, tudzież Michał Bestużew. Trzecie
miejsce należy się Francji (1681, 1698, 1735, 1744, 1746, 1748, 1750, 1752, 1754,
1758).
Poświęcili go owszem w r. 1720, 1729, 1730, 1732, 1738, 1740, 1744, 1746, 1748,
1750, 1752, 1758. 1760. Sapiehowie bruździli głównie w latach 1688, 1689, 1695,
1698, 1701, 1729, 1730. Lubomirscy w r. 1664, 1665, 1666 (dwukrotnie), 1754".
48
ściśle naukowe analizy naszych dziejów, z przerostem nawet historii ustroju, umiej-
scowili dokładnie rolę wolnego „nie pozwalam" w dziejach naszego upadku. Ale oto
przychodzi reakcja: Balzer, Kutrzeba, naukowcy, zastrzegający się, sumitujący, ale w
końcu usprawiedliwiający liberum veto, dają materiał Chołoniewskiemu do po-
wtórzenia dosłownie niemal bredni, którymi rozbrzmiewały sejmy epoki saskiej, a
potem karty dzieła Wróblewskiego. Dopiero w r. 1918 wychodzi spod prasy dzieło
Konopczyńskiego pt. „Liberum veto", które oby było ostatnim etapem w tym boju
groteskowym, ale nader pouczającym dla każdego, kto śledzi walkę rozumu z głu-
potą w Polsce.
ustroju, oraz że
49
„Można ubolewać - pisze (str. 24) - że geograficzne położenie Polski nastrę-
czało sposobności tak częstego przenoszenia walk na teren Rzeczypospolitej.
Można winić dyplomację naszą, że nie potrafiła skutecznie zażegnać grożą-
cych wojen. Można żałować, że skarb Polski nie posiadał odpowiednich
środków, żeby stworzyć większe wojsko, które by wystarczało do odparcia
zapędów nieprzyjacielskich. Można nawet podnieść zarzuty przeciw gospo-
darce skarbowej polskiej, że nie obmyśliła środków zwiększenia dochodów
państwowych i stworzenia potężnej armii. Nie można jednak winić o to
wszystko naszych stosunków ustrojowych".
Zdanie powyższe jest szczytem zakłamania. Nie można „ubolewać" obłudnie ani nad
naszą sytuacją geograficzną, bo, jak słusznie wytknął Zakrzewski, sytuacja Prus była
znacznie gorsza, ani też nie można winić naszej dyplomacji, skoro nie wolno było
rządowi bez sejmu wysłać jakiegokolwiek poselstwa, ani zawrzeć jakiegokolwiek
traktatu, a sejm był na łasce każdego posła czy mocarstwa, które przekupiwszy go,
mogło jednym tylko głosem sejm zerwać i wszystkie, nawet poprzednie jedno-
myślne uchwały unieważnić. Nie można żałować, że skarb nie posiadał odpo-
wiednich środków, ani że „gospodarka skarbowa" nie „obmyśliła" środków zwięk-
szenia dochodów, skoro wiemy, że nawet za czasów saskich mało który sejm nie
zawierał na porządku dziennym sprawy uporządkowania skarbu i armii, ale można
i trzeba winić właśnie nasz ustrój, który przez zniweczenie władzy królewskiej, przez
brak regulaminu i przez liberum veto jakąkolwiek poprawę czynił niemożliwą.
Oczywiście nie wini się tu jakiegoś pojęcia oderwanego, ale ludzi, którzy reformę
ustroju uniemożliwiali. Anarchię Polski, polegającą na braku wędzidła państwowe-
go dla obywateli, przeciwstawia Balzer „anarchii od góry", jak nazywa brak ograni-
czeń monarchy wobec poddanych w krajach ościennych. Przyznaje też pośrednio
wyższość anarchii polskiej, zapominając o tym, że to bezpieczeństwo od rzekomych
zakusów własnych królów trzeba było okupić brakiem silnego państwa, a co za tym
poszło, niewolą najsroższą, „anarchią od góry" najbardziej nieograniczoną, tylko że
doznaną od władców obcych.
50
„Można ubolewać - pisze - nad tym, że Polska w XVI - XVIII wieku nie
przetworzyła się w państwo absolutne, o silnej, militarnej organizacji, byłaby
bowiem snadniej potrafiła stawić czoło grożącym jej niebezpieczeństwom".
ale - ponieważ egzystowała także i w Czechach i na Węgrzech, przeto nie była ani
przeszkodą we wprowadzeniu absolutyzmu, ani też czynnikiem decydującym o
„nieżywotności".
Niestety Balzer nie dyskutuje poszczególnych elekcji, nie śledzi za rozwojem „pacta
conventa", w których królowie nasi, za cenę zdobycia korony, coraz to więcej ze swej
władzy ustępowali na rzecz sejmu; bierze elekcję, elekcyjność jako pojęcie teo-
retyczne, oderwane, nie zaś elekcję polską i dlatego omija zarzut, powszechny w
naszej historiografii, że bez elekcji, przy tronie dziedzicznym, władza nie byłaby ni-
gdy upadła tak nisko.
i że
51
„na takie obciążenie (jak biurokracja w XIX wieku) nie mogła się zdobyć nie
tylko Polska, ale nawet najdostatniejsze państwo zachodnie" (str. 32).
Zdanie to jest o tyle niepotrzebne, że takiego znów rozrostu nikt nigdy od naszych
przodków nie wymagał, a Balzer sam przyznaje, że współcześnie aparat urzędniczy
w innych państwach był jednak bardziej od naszego rozbudowany, jest jednak
skłonny zarzut ten bagatelizować. Za rzecz natomiast zasadniczą uważa zbyt luźny
związek urzędników z władzą monarszą. Starostowie, z urzędników królewskich w
wiekach średnich, stali się potem zupełnie niezależnymi urzędnikami ziemskimi.
„Było by błędem nie doceniać tej ujemnej strony naszego dawnego ustroju"
przeto jasne jest, że Polska nie tylko nie została w tyle za innymi państwami, ale
nawet wyprzedziła je. Sofizmat tego rozumowania nietrudno przyłapać. Zamiast od
faktu: luźnego związku króla z urzędnikami który to fakt i jego ujemne znaczenie
sam stwierdził iść w górę do jego genezy i genezę tę ocenić na podstawie realnych
i stwierdzonych konsekwencji - Balzer, wygłosiwszy niekorzystny sąd o stanie fak-
tycznym, nagle odrywa się od niego, przechodzi wprost do źródła tego faktu, źródło
to nazywa - nie wiadomo na podstawie jakich kryteriów
i potem już na tej podstawie rozgrzesza z lekkim sercem anarchię urzędów polskich.
Tu, a nie gdzie indziej, w tego rodzaju dialektyce, która tak czy inaczej na każdej
stronie broszury zaciemnia prawdę - leży cała geneza słynnej książki Chołoniew-
skiego „Ducha dziejów Polski", której poświęcimy osobny rozdział i która u progu
52
dwudziestolecia Polski Odrodzonej zatruła cały nasz sposób myślenia o dziejach
Polski1.
Na pozostałych stronach (38 do 60) autor ocenia nasze stosunki społeczne, operując
tu już wyłącznie zdemaskowaną powyżej metodą dialektyczną. Najpierw przyznaje
z reguły, że stan rzeczy był u nas zły, potem porównuje poszczególne składniki do
zagranicy i najczęściej konkluduje już pochwałami dla naszych dziejów, dlatego
wyłącznie, że w różnych krajach i czasach różne instytucje, przejawiające się u nas i
łącznie i stale, dadzą się odkryć. Nie potrzeba dodawać, że opinia taka jest fałszywa.
Monografiści naszych stosunków społecznych, od Staszica do Świętochowskiego, są
1
T genealogi Choøoniewskiego tam, gdzie wywodzi si on od Balzera, wyprowadziø z wøa ciw sobie nieza-
wodn jasno ci i precyzj Bobrzy ski w zako czeniu 1! tomu swoich „Dziejów" (wyd. IV. str. 320 i nast.). Oto
linie, które po wi ca obu autorom, zaczynaj c od epoki tryumfu Szkoøy Krakowskiej:
„Utarøo si ju w dziejopisarstwie naszym spostrze enie i przekonanie, e zgubiø nas nierz d we-
wn trzny i e wina le y w nas samych. Tylko publicy ci, goni cy za tani popularno ci , wyst powali z
apologi zøotej wolno ci, a upadek przypisywali wyø cznie przemocy s siadów”.
„Przyszøa jednak wielka wojna wiatowa, która wstrz sn øa umysøami u nas wi cej ni gdzie indziej, bo
z ni ø czyli my wszystkie nasze obawy i wszystkie nadzieje. Historycy, mniej ni ktokolwiek, uchronili
si od jej wpøywu. Wydaøo si niejednemu, e pot pienie dawnego ustroju Rzeczypospolitej : przypisa-
nie upadku nam samym wyzyskane b dzie przeciw naszej zdolno ci rz dzenia si i wskrzeszenie pa -
stwa utrudni. Dlatego spraw jego upadku poddano rewizji, w rozbiorze tego pytania niemal wszyscy
historycy wzi li udziaø.
„Drog otwarø im Balzer rozpraw : „Z zagadnie ustrojowych Polski", wydan w r. 1915, w której wy-
kazaø øatwo, e wszystkie niemal wady naszego ustroju mo na znale w tym lub innym pa stwie
wspóøczesnym, które jednak przez to nie upadøo, a stad wysnuø wniosek, e:
„pogl d, jakoby w niedostatkach naszego ustroju tkwiøa istotna przyczyna upadku Polski,
okazaø si bø dny, a wiec „wøa ciwa, rozstrzygaj ca przyczyn upadku naszej pa stwowo ci
jest po dliwo zø czonych, wiec przemo nych, na zgub Polski sprzysi onych s siadów".
„Wystarczyøy te søowa ze strony badacza tej miary co Balzer, aby echo tryumfu nad szkol historyczn i
opart na niej polityczn krakowsk , odezwaøo si w obozie politycznym, który gøosi kult skrajnego na-
cjonalizmu. Pochwycili te publicy ci søowa Balzera, e:
i chocia søowa te odnosiøy si do konstytucji 3 maja, odnie li je do caøego poprzedniego ustroju, któ-
rego wady i biedy Balzer stwierdzaø, i przedstawili rozpraw jego jako apologi zøotej wolno ci. Jeden z
tych publicystów, Choøoniewski, w gøo nej broszurze: „Duch dziejów Polski", wydanej w r. 1917, przy-
czyn upadku znalazø w tym. e pa stwa s siaduj ce z Polsk , absolutnie rz dzone, nie mogøy cierpie
ideaøu wolno ci, który przedstawiaøa Polska, i którym wyprzedzaøa inne narody, a który byø dla nich
niebezpieczny.
„Gorszym objawem byøo, e ju nie tylko za rozpraw Balzera, lecz wprost za trój cym haszyszem
Choøoniewskiego o wiadczyli si niektórzy historycy, a jeden z nich, Konopczy ski, ujrzaø w nim „zwy-
ci stwo nad ci ka zmor , „szkol krakowsk ”.
53
zgodni w tym, że szlachta była u nas bardziej niezależna i samowładna, miasta
biedniejsze i bardziej upośledzone, chłopi o parę wieków zacofani w porównaniu z
krajami Europy zachodniej.
1) Położenie geograficzne.
2) Niezdolność do silnego ustroju.
3) Błędy polityczne i militarne.
Ujęcie jest nasze. Poniżej rzucamy parę ramowych uwag nad tymi trzema grupami
przyczyn balzerowskich.
54
2. Siła wewnętrzna. Tu konieczny dalszy podział, ciągle z punktu widzenia czaso-
kresu i prawdopodobieństwa zmiany własnymi siłami:
55
Mimochodem zaznaczmy, że w tym zdaniu Zakrzewskiego leży zalążek całej tezy
Górki ze zjazdu historyków w roku 1935. Jeżeli jednak idzie o porównania, to nie są
one szczęśliwie dobrane, gdyż Fryderyk W. dysponował wspaniałym aparatem
wojskowym i administracyjnym, a Jan Kazimierz nie był atakowany ze wszystkich
stron i miał paru nader wartościowych sprzymierzeńców.
Sama reforma ustroju mogła Polskę uratować do końca XVII wieku. Potem ratować
mogła już tylko - niezależnie od ustroju - ostrożna i zręczna polityka zagraniczna,
zdecydowana nawet na czasowy protektorat rosyjski.
W ten sposób wszyscy mają swoją część racji. I Balzera „pożądliwi sąsiedzi", ale
tylko jako tło wypadków historycznych. Pożądliwość silnych sąsiadów jako cecha
zmienna, lecz długoterminowa, była nieodzownym warunkiem rozbiorów, tak jak
pożądliwość tygrysów byłaby na pewno warunkiem zagłady myśliwego, który
pozbył się swojej amunicji w dżungli indyjskiej.
Anarchia ustrojowa była warunkiem o tyle, że przy silnym rządzie i armii upadek
zupełny Polski był trudnym do pomyślenia, tak jak trudno było przypuścić śmierć
myśliwego, gdyby nie wyrzucał amunicji.
Ale - i to jest zdobycz najważniejsza prof. Skałkowskiego - nawet przy tej pożądli-
wości i nawet w tym ustroju, można było państwo uratować pod warunkiem pro-
wadzenia trafnej polityki zagranicznej. Tak jak - to całe porównanie jest już nasze -
myśliwy miał szanse uratować się, gdyby czekał na drzewie przybycia pomocy,
miast rzucać w tygrysy kamykami i grozić im nie nabitym karabinem.
56
Zakrzewski jest innego zdania. Po wyszydzeniu „pożądliwości zjednoczonych sąsia-
dów" i wykazaniu naszych błędów ustrojowych, pisze dalej (str. 13):
Szukajmy najpierw definicji lub przynajmniej bliższego określenia tego pojęcia ży-
wotności. Znajdujemy je ujęte w następujące zdanie na str. 103 - 104:
57
„(Brak żywotności okaże się)... jeżeli Rzeczpospolita w czasie rozbiorów była
w istocie w stanie tego rodzaju rozkładu, który sam przez się, dla braku ży-
wotności, uniemożliwiał dalszy jej byt... (będzie można rozbiory usprawie-
dliwić)... jako akty zaboru dokonane na organizmie, który i tak już dalej ist-
nieć nie mógł".
1) Żywotność jest siłą, która się przejawia tym, że dany organizm państwowy
nie zanika, tj. nie rozpada się sam, bez obcej ingerencji.
2) Żywotność nie ma nic wspólnego z odpornością militarną przeciw zakusom, a
brak żywotności ze słabością.
Można by sądzić przez chwilę, że żywotność nie oznacza nic innego, jak tylko to, co
w naszej terminologii nazwaliśmy „więzią ofiarności", a co można też nazwać pa-
58
triotyzmem, łączącym jednostki danego zbiorowiska, w tym wypadku państwo-
wego, w jedną całość, bez względu na siłę więzi państwowej, czyli na siłę „więzi
dyscypliny". Przykłady Austrii i Rosji, w opisie upadku których można by zamiast
słów użytych przez Balzera, z wielką korzyścią dla jasności dać: „zanikła więź ofiar-
ności" - zdawałyby się potwierdzać to przypuszczenie. Dopiero dalej przytoczone
przykłady Szwajcarii i Belgii pozwalają wyrazić powątpiewanie, czy może Balzer
przyjmuje za żywotne państwa, które oprócz wysokich cech cywilizowanych byłyby
pozbawione nie tylko silnej armii, ale nawet więzi ofiarności. Tę samą myśl po-
twierdza dalszy tekst Balzera, gdzie potępia tezę, jakoby:
„kwestia upadku i bytu państwa, to kwestia stosunku jego sił do sił sąsia-
dów, bo między państwami, jak między zwierzętami, ma prawo do życia
tylko to, co zdoła się obronić".
Jak zobaczymy, prawo dwu więzi zostanie przez nas sformułowane przy określaniu
źródeł siły danych zbiorowisk. Otóż Balzer zdaje się stawiać kryteria prawne czy
moralne pisząc o „prawie do życia", w którym, rzecz prosta, siła nie odgrywa żadnej
roli.
Analiza powyższa wykazała, że Balzer jako kryteriów, z jakich sądził ustrój Polski -
nie przyjął ani zagadnienia siły faktycznej, ani też nawet siły fizycznej, gotowości
poświęcenia się obywateli dla istnienia państwa. Nie interesowało go czy dane
formy ustrojowe tu czy tam działały wzmacniająco, czy też osłabiająco. Wynalazł
pojęcie „żywotności" najzupełniej abstrahujące od kwestii siły i odporności państwa
na zakusy zewnętrzne. Kolejno przeszedł wszystkie ważniejsze składniki dawnego
ustroju, stwierdził tryumfalnie, że one odpowiadały jego pojęciu „żywotności", i
dlatego należy ustalić, że Polska upadła wyłącznie z powodu żarłoczności sąsiadów.
Wyraża nawet zdumienie, że historycy szkoły krakowskiej
59
trzech sąsiadów, którym Polska nie potrafiła stawić czoła. Wielu historyków anali-
zowało przyczyny upadku i doszło do przekonania, że upadek, brak sił obronnych
nastąpił z powodu wad ustroju, które to wady uniemożliwiły przejawienie się siły
zbiorowej (więź posłuszeństwa) albo przez upadek patriotyzmu (więź ofiarności).
Balzer pisze dwie rozprawy o wpływie ustroju na upadek Polski. Kolejno analizuje
każdy składnik ustrojowy i stwierdza, że nie był on dowodem braku żywotności. Na
końcu oświadcza, że żywotność ta
Dodaje, że brak żywotności byłby się przejawił wówczas tylko, gdyby się Polska
była sama, bez ingerencji sąsiadów, rozpadła. Ponieważ aż tak złego ustroju Polska
nie miała, mamy więc już prawo do obrony i chwalenia go, miast potępiania...
Trzeba powiedzieć z naciskiem, gdyż tu zdaje się leży źródło całego nieporozumie-
nia, że nie było poważnego historyka polskiego, który by dowodził, że ustrój - Pol-
ski byłby doprowadził do upadku Rzeczpospolitą i bez ingerencji sąsiadów. Argu-
mentacja Balzera przechodzi więc obok istoty zagadnienia. Wszyscy bowiem histo-
rycy krakowscy twierdzili, że ustrój dokładnie: brak rządu uniemożliwił nam
obronność, że nas osłabił, że tylko dzięki temu udało się naszym sąsiadom pozbawić
nas wolności. - Tezę tę podejmie Balzer w dyskusji dopiero na końcu drugiej bro-
szury. W międzyczasie daje on nam całą swoją koncepcję metody badania przyczyn
upadku Polski, metoda ta zyskała ogromny poklask w opinii historyków i publicy-
stów i należy przeprowadzić jej analizę krytyczną.
60
Górka powiedział na V zjeździe historyków polskich, że Balzer w drugiej broszurze
wycofał się z zajętego poprzednio stanowiska. Określenie to jest słuszne tylko z
formalnego punktu widzenia, gdyż Balzer przypomniał z naciskiem warunkową
formę swego konkludującego zdania poprzedniej rozprawy:
II. Metodę swoją określił Balzer w następującym passusie swojej drugiej rozprawki
na str. 101—102:
61
dalej wstecz, jest, ściśle rzecz biorąc, nieskończony: albo, co właściwie wycho-
dzi na jedno, prowadzi do jakiejś pierwotnej wszechprzyczyny wszystkich na
ogół zjawisk życia ludzkiego czy nawet kosmicznego. Przy tego rodzaju ba-
daniu wstecznych przyczyn pośrednich, nasuwają się skutkiem tego niemałe
trudności, o ile chodzi o ściśle określony, naukowy pogląd na istotę i charak-
ter zjawiska, a zwłaszcza o uchwycenie właściwego wątka przyczynowego: w
zasadzie wątek ten nawiązany zostanie zawsze tylko gdzieś w dalszym ciągu
łańcucha, i, jak co do ostatniej bezpośredniej, tak co do jakiejkolwiek po-
przedniej pośredniej, rodzić się będzie stale powrotne pytanie co do innych,
bardziej jeszcze wstecz cofniętych przyczyn".
Dopuszcza wprawdzie możliwość kombinacji obu przyczyn, ale tej możliwości ani
jednym zdaniem nie rozwija. Całe dowodzenie Balzera stoi dalej pod znakiem
„winy obcej" i „winy własnej", przy czym wina, w znaczeniu przyczyny zależnej od
czynów narodu, miesza się nieraz z pojęciem winy czysto moralnym. W rezultacie
Balzer dochodzi do przekonania, że ewentualność druga, gwałt zadany przemocą
sąsiadów, jest oczywiście zawiniony przez obcych. Natomiast, gdybyśmy ustalili
ewentualność pierwszą, tj. brak żywotności czy też osłabienie - bo tu znów uczony,
w przeciwieństwie do tego co widzieliśmy w poprzednim rozdziale - miesza te oba
pojęcia i uważa je za równoznaczne - był także „zawiniony", a to przez narzucanie
nam przez dwieście lat wojen, które w rezultacie doprowadziły do osłabienia pań-
62
stwa. Wprawdzie Balzer cytuje tę tezę jako możliwość, ale potem na jej podstawie
już dalej snuje rozumowania i konkluzje ogólne.
IV. Wzięliśmy powyżej pierwszy lepszy przykład z dziedziny medycyny, gdyż ist-
nieje tu pewne pokrewieństwo zarówno w skomplikowaniu faktów biologicznych,
jak i w historii rozwoju pojęcia przyczynowości w tej nauce. Uwagi poświęcone tym
czynnikom mogą być przydatne i dla naszego problemu. Oto medycyna, jak i wiele
63
innych gałęzi wiedzy ludzkiej, całe wieki szukała przyczyn i operowała pojęciem
przyczyn całkiem na pewno znanych, mimo że jeszcze nie było ustalone, co to jest
przyczyna i na podstawie jakich praw ogólnych dana przyczyna działa. Żeby wziąć
przykład najprostszy, lekarze zdawali sobie zawsze sprawę z tego, że trucizna spro-
wadza chorobę lub śmierć, choć nieprędko - w niektórych wypadkach dotąd nawet
nie zdołano zbadać, w jaki sposób trucizna odpowiednia działa. Toteż medycyna
przeprowadziła na własną rękę podział przyczyn chorób na grupy, które poniżej
tytułem przykładu zacytujemy.
Korzyść ugrupowania, już tak niedoskonałego nawet, przyczyn, rzuca się w oczy,
jeżeli idzie o możliwą analogię z fenomenami politycznymi. Nie można się oprzeć
wrażeniu, że metodą zbliżoną do metody Chomela można by ugrupować nierównie
słuszniej przyczyny upadku państwa, niż balzerowskim łańcuchem przyczyn bezpo-
średnich, który pomija zupełnie możliwość wielu przyczyn działających równolegle,
bez wpływania jednej na drugą. A jednak, choć schemat Chomela był znany pół
wieku przed publikacją Balzera, nikt nie wskazał na pożyteczność porównania obu
metod. Metoda balzerowska zyskała sobie u nas powszechny poklask, jako dernier
cri naukowości i metodyczności w tak ważnym zagadnieniu.
64
2. Przyczyny współdziałające, to jest te przyczyny, które wprawdzie chorobę
wywołują, ale tylko w połączeniu jednych z drugimi. Tu jest dalszy podział:
a. na przyczyny współdziałające równorzędne, o ile są wszystkie w jed-
nakowym stopniu potrzebne do wywołania choroby,
b. współdziałające nierównorzędne, o ile w różnym stopniu przyczyniają
się do skutku.
Oto schematy, które należało by przestudiować przed rozpoczęciem pracy nad me-
todą badań przyczyn upadku Polski. Powstaje teraz pytanie, dlaczego skrupuły fi-
lozoficzne nie przeszkodziły lekarzom badać śmiało przyczyn chorób, podczas gdy
teoretycy historii odżegnują się nieraz panicznie od wszelkiej ingerencji do nie filo-
zoficznego i nie naukowego przybytku przyczynowości? Zapewne dlatego, że nikt
nigdy nie zaryzykował tezy, jakoby medycyna nie miała znaczenia praktycznego,
podczas gdy znaczenie praktyczne nauki historii jest - również na podstawie speku-
lacji czysto abstrakcyjnej ogólnie zaprzeczane. My jednak stanęliśmy na innym
stanowisku.
Czy kiedyś może nie będzie można ustalić praw rządzących działaniami zbiorowisk
ludzkich, czy też działaniami jednostek, mających wpływ na zbiorowiska, to inna
sprawa. Na razie stwierdźmy po prostu, że w żadnej gałęzi wiedzy uogólnienie i
wydobycie praw wspólnych nie poprzedziło badań praktycznych ani konkretnych.
Ludzkość przez wieki wiedziała, że skutkiem włożenia ręki w ogień jest poparzenie,
nim się dowiedziała, że ogień jest fenomenem towarzyszącym szybkiemu utlenianiu
65
się. W zakresie działań zbiorowych to, co trzeba dzisiaj dowieść, to ledwie to, iż w
palącym się drzewie nie ma żadnego zaklętego bóstwa, które chce nam zaszkodzić1.
1
Komu wydaje si ryzykowne twierdzenie, jakoby umiej tno ci polityczne byøy u nas w tym stadium, w jakim
byøy fizyczne, gdy ludzko s dziøa e to nie ogie parzy, lecz zøy duch ukryty w drzewie - kto ma zamiar temu
zaprzeczy , niech najpierw zechce przypomnie sobie trzydziestoletni okres naszych dziejów 1832 - 1864, w
którym elita umysøowa Polski byøa przekonana, e cierpi niewol nie z powodu nierozs dnej polityki, lecz dla
odkupienia win caøego wiata, e jest Chrystusem narodów! Comte podzieliø rozwój ka dej nauki na trzy okresy:
teologiczny, w którym jako ródøo wszelkich zjawisk uwa a si bóstwa; metafizyczny, w którym tworzy si pra-
wa a priori, maj ce wyja nia zjawiska, i trzeci pozytywistyczny, w którym dopiero na podstawie obserwacji
konkretnych faktów, mo emy drog indukcji doj do prawd ogólnych. Do bardzo niedawna Polska byøa zdecy-
dowanie w dziedzinie polityki w pierwszym, teraz znajduje si w drugim okresie. St d waga ka dej konkretyza-
cji, ka dej analizy zwykøych, realnych faktów i zjawisk.
66
upadek Rzeczypospolitej - uciskowi chłopów. Nie da się z góry zaprzeczyć, iż gdyby
Polska XVIII wieku dysponowała liczną warstwą bogatych i wykształconych, a
więc i patriotycznych włościan, możliwości obrony przed zaborcami byłyby nie-
równie większe, może podobne do tych, które wyzyskała współcześnie Francja re-
wolucyjna. Przeszkodą w umieszczeniu tej przyczyny w rzędzie naczelnych przyczyn
upadku Polski - jest trudność i długotrwałość zabiegów, które musiałyby były być
stosowane, aby takie podniesienie masy ludu na koniec XVIII wieku uzyskać.
Jeśliby kto postawił tezę, że dla uratowania Polski wystarczała bardziej ostrożna
polityka sejmu czteroletniego - wówczas rzecz prosta - o ile by dowiódł prawdo-
podobieństwa swojej tezy, trzeba by przyjąć tę przyczynę jako niesłychanie wyższą
w hierarchii łatwości. Dopiero gdyby się udało dowieść, że nic prócz podniesienia
ludu nie mogło Polski uratować, należało by się nad tą przyczyną głębiej zastano-
wić. (Porównać na str. 172 cztery przykłady zupełnie humorystycznych przyczyn
upadku Polski, które jednak długi czas posiadały liczne rzesze najpoważniejszych
zwolenników!).
Pochodną już tylko tego kryterium łatwości i jego naturalnym rozwinięciem jest
zależność przyczyny od woli zbiorowiska, którego losów skutek danej przyczyny ma
dotknąć. Jest to punkt nader silnie atakowany przez Balzera, który żąda rozpatry-
wania z daleko większą pilnością elementów przyczynowych, zależnych tylko od
obcych, a więc na które - w wypadku rozbioru Polski - nasz naród nie miał żadnego
wpływu. Schemat jego rozumowania w wielkim skrócie przedstawia się jak nastę-
puje: przypuśćmy, że mamy do wyboru dwie przyczyny upadku Rzeczypospolitej:
najazd sąsiadów i warcholstwo szlachty. Studiując i kładąc nacisk na warcholstwo
szlachty, dajemy zagranicy atut polityczny w rękę, dowodząc sami własnej winy (w
znaczeniu moralnym) upadku. Natomiast poświęcając uwagę wyłącznie najazdowi
sąsiadów, wykazujemy niesprawiedliwość nam zdziałaną i możemy się przyczynić
do jej naprawienia. Oto passus (str. 142—43), w którym przy okazji polemiki z Bo-
brzyńskim, tę swoją myśl rozwija:
67
Nie co innego jednak głoszą ci, którzy wskazując na zawinienia nasze jako na
rozstrzygającą przyczynę upadku, wysuwają stąd nauki owiane myślą
uzdrowienia teraźniejszych pokoleń narodu. Rzeczowo - stają oni w jednym
szeregu z Huppem czy Kariejewem, czy obecnie także w Leonhardem. Różnią
się tylko intencjami takiego postępowania: kiedy tamci wrogowie wysuwają
stąd wniosek trwałej niezdolności narodu polskiego do życia państwowego,
u nich przeciwnie, stwierdzenie tych rzeczy służyć ma za środek regeneracji
społeczeństwa. Żeby się tu ograniczyć do rozważenia samych tylko prak-
tycznych następstw takiego stanowiska, stwierdzić tedy trzeba - iż pogląd
taki jest mieczem obosiecznym. Da się on dostosować do celów pedagogii
politycznej, ale da się użyć także najpoważniej - na naszą szkodę. Nie da się
zaś to jego użycie ograniczyć do jednego tylko z wskazanych dwu celów, do
tego mianowicie, który ma dobro nasze na oku. Zastrzeżenie autora (Bo-
brzyńskiego), że przy rozpatrywaniu sprawy naszego upadku nie powinny
odgrywać roli jakiekolwiek względy na zagranicę, jeno momenty dostarcza-
jące nauki nam samym - nie da się tedy utrzymać. Cokolwiek rozbiór taki
ustali, z tego ze względu na to, że prawda jest jedna i dla wszystkich - w
równej mierze i pełną dłonią z niej korzystać będą mogli zarówno patrioci jak
i zawistni nam wrogowie. Zysk praktyczny z dostosowania tej prawdy dla
celów pedagogii politycznej zmniejszy się niepomiernie przez wyzyskanie jej
w kierunku dla nas nieprzyjaznym, a może nawet nie dorówna szkodzie, jaką
poniesiemy".
68
wyłącznie praktyczność i celowość historii tak, jak ją pojmujemy. Sytuacje, w któ-
rych własne działania narodu, tj. jego przywódców, nie mogą w niczym wpłynąć na
jego losy, są niezmiernie rzadkie i zazwyczaj istnieje cała gama możliwości, łatwiej-
szych i trudniejszych do wygrania, które mogą obcą inicjatywę przekreślić, lub też ją
wzmóc. Ustalenie ich i ich stopni możliwości jest pierwszorzędnym obowiązkiem
historyka dziejów danego zbiorowiska.
VII. Pozostaje odpowiedź na trudność, jaką Balzer widzi w granicy, na jakiej mia-
łaby się zatrzymać analiza dalszych przyczyn, o ile nie ma dojść do „wszechprzy-
czyny kosmicznej", jak ją nazywa. Dla nas - granica przyczyn, które należy badać,
leży w tym miejscu, gdzie mamy świadomą decyzję, powziętą przez przywódców
narodu, po rozpatrzeniu elementów, które na ową jego decyzję wpływały. Historia
jest według nas analizą działalności, mających wpływ na losy danego zbiorowiska.
Działalność ta jest w największej ilości wypadków działalnością ludzką, i to nie „lu-
dzi" jako czegoś zbiorowego a chętnie personifikowanego, ale po prostu działalno-
ścią przywódców, którzy za sobą pociągają innych ludzi. Pewne działalności tych
ludzi przynosiły skutki korzystne, inne szkodliwe. W miejscu, gdzie jako przyczyna
szkody lub korzyści znajdzie się decyzja męża stanu, analiza jest skończona i decyzja
otrzymuje taką lub inną kwalifikację.
Jak słusznie ustalił Brzeski („Teoria przyczyn upadku Polski", Kw. Hist. 1918 r., str. 178
i nast.), rozbiory były akcją dwustronną i wszystko, co zwiększyło siłę rozbiorców i
co zmniejszało siłę Polski, może tu być brane w rachubę. Oczywiście na to, aby
przyczyna mogła być uznana za wystarczającą, musi wpływać na siły tak dalece,
żeby zmienić ich stosunek. Dalej przyjąć musimy nie tylko fakty pozytywne, ale i
negatywne jako przyczyny. Nie tylko to, co wpłynęło na wzrost sił sąsiadów, ale -
rzecz prosta - i to, co mogło siły te umniejszyć, a nie zostało przez nas zastosowane -
69
stanowi przyczynę rozbiorów. Tak samo to wszystko, co przeszkodziło Polsce we
wzmocnieniu, musi być poczytywane za jedną z przyczyn upadku.
Kończąc ten rozdział, zwrócimy uwagę na wzajemny stosunek błędów polityki za-
granicznej i wojskowej. To badanie jest konieczne, dlatego że szereg historyków, z
Askenazym i Studnickim na czele, definiuje przyczyny upadku jako pożądliwość
sąsiadów na tle upadku militaryzmu polskiego.
W ostatniej instancji, w chwili bitwy pod Maciejowicami, żaden ustrój, żaden poli-
tyk ani dyplomata, żadna cnota pomóc nie mogła. Tam mógł pomóc tylko wódz
genialny. Ale - geniusze nie rodzą się w takt zamachów nieprzyjacielskich i liczyć na
to, a zaniedbywać normalne środki bezpieczeństwa było by ciężką zbrodnią przeciw
ojczyźnie. Problem wodza jako element przypadku - wyeliminujemy z tych rozwa-
żań.
70
Polityka zagraniczna, nawet przy tym stanie armii, jaki był, i przy tym ustroju, jaki
był, mogła kilkakrotnie uratować Polskę jeszcze w czasie panowania Stanisława
Augusta. Ostatni raz przez stanowisko neutralne zamiast sojuszu pruskiego, za cza-
sów sejmu czteroletniego. Potem może jeszcze spokój i polityka prorosyjska po sej-
mie grodzieńskim. Polityka oparcia o Rosję w 1789 r. byłaby nawet poprawiła i
ustrój i powiększyła armię pewniej, niż to uczynił sejm czteroletni.
Ustrój - a pod ustrojem nie rozumiemy szerokiego ruchu socjalnego, który też nie
mógł dać owoców z powodu zbyt słabego poczucia narodowego i stanu oświaty
wśród chłopów - otóż ustrój mógł uratować Polskę, gdyby był poprawiony jeszcze
za Augustów albo za czasów wojny siedmioletniej. Potem już tylko przy wykorzy-
stywaniu dogodnych koniunktur można było ustrój poprawiać.
3. Polityka zagraniczna. Jeśli idzie o okres do konstytucji 3 maja, to nie ulega wąt-
pliwości, że ich linia (oparcia o Rosję aż do sojuszu) była stokroć słuszniejsza od
polityki sojuszu pruskiego. Można bez obawy omyłki powiedzieć, że gdyby w sej-
71
mie czteroletnim Szczęsny Potocki miał tylu zwolenników, ilu ich miał jego kuzyn
Ignacy, i gdyby był umiał porozumieć się z królem, Polska nie byłaby upadła!
W tych punktach zawierają się już i pochwały i nagany dla stronnictwa patriotów i
Patrioci mieli dobrą (na dłuższą metę) politykę ustrojową i fatalną politykę zagra-
niczną. Dobrą prasę, jaką mieli 151 lat i mają dotąd, można przypisać jedynie hy-
pertrofii ustrojowości w dziejopisarstwie polskim i skrajnemu zaniedbaniu dziejów
polityki zagranicznej1.
1
Mimochodem zaznaczmy, ze rehabilitacja Szcz snego Potockiego wydaje si nam najpilniejszym do spøacenia
døugiem naszego zbiorowiska wobec pami ci tego czøowieka - a tak e wobec mocno pokrzywdzonej prawdy
dziejowej. Maøo kto tyle wycierpiaø od krzywdz cego s du wspóøczesnych i potomnych. „Szcz sny - szuja - szu-
bienica" (Askenazy, „Napoleon a Polska") byøo jednym z haseø obozowych legionów D browskiego we Wøo-
szech. A jednak Kalinka cytuje rozmow Stanisøawa Augusta z biskupem Krasi skim, gdzie król zupeønie powa -
nie sonduje opini co do sukcesji po sobie na tronie... wøa nie dla Szcz snego. Czytelnicy, którzy doczytaj do
ko ca rozdziaøy nasze po wi cone epoce Stanisøawa Augusta, zorientuj si w tym, jakim musiaø by jednak
Potocki, skoro król propozycj t wysuwaø. Szujski, który w swoich „Dziejach Polski wedøug najnowszych bada "
szczerze Potockiego nienawidzi, cytuje par jego listów, by t swoj nienawi uzasadni . Po przeczytaniu tych
cytatów stajemy zdumieni. Zaprawd , je eli korespondencja Szcz snego nie zawiera nic bardziej obci aj cego
jak te listy, to jego miejsce jest wysoko w rz dzie zasøu onych obywateli, nie za zdrajców. Dwa z tych listów
pokazuj wag , jak przykøadaø do sojuszu z Rosj w przeddzie sejmu czteroletniego, trzeci, uzasadnienie
swego planu konstytucyjnego - zamiany królestwa na system prezydencjalny z tym, e wtedy dopiero szlachta
b dzie mogøa utworzy silny rz d. W jednym jak i drugim wypadku intencje jego byøy czyste, a sad polityczny
trafny i odwa ny.
72
PRZYBOROWSKI
1
Oto par zda z tego rozdziaøu (str. 246):
„Jednak e, gdyby tego samego dnia, o godz. 5 wieczorem, gdy nawet ogie dziaøowy z obu stron ustaø i
nieprzyjaciel znu ony wysiøkiem krwawym, ci ko oddychaø, li c swe rany i zbyt szczodrze wypró -
nione jaszczyki artyleryjskie z parków rezerwowych pod Soplicami, nowym oddechem kartaczowym
zapeøniaø, - gdyby, powiadamy, o tej godzinie a lepiej jeszcze nazajutrz, o wczesnym wicie, nadbiegøa
odsieczna pereka Ramorina i debuszujac z rogatki Mokotowskiej, a trafniej i skuteczniej z Jerozolim-
skiej, bagnetami dwudziestu czterech wie ych batalionów i druzgoc cym wymiotem czterdziestu dziaø
wszyøa si w drzemi ce zmorzonym snem szeregi nieprzyjacióø i kraj c je na póø zachodziøa lewym ra-
73
II. Zakończenie książki jest charakterystyczne, zawiera ono niezłe streszczenie wy-
wodów autora, a ponadto kryteria i cele pracy - podajemy je więc poniżej w całości:
W rozdziale tym interesujące jest podanie celu książki, którym jest wyłącznie po-
cieszanie narodu. Jaki ma być dalszy cel tego ożywiania, jakie konsekwencje, gdyby
pierwszy cel udało się osiągnąć, nad tym Przyborowski się nie zastanowił. A prze-
cież można by wiele nauk z dziejów polskich wyciągnąć, z momentów, kiedy takie
intensywne „ożywianie" bywało przeprowadzane. Nauki te nie przemawiałyby za
korzyścią stosowania tego zabiegu, wprost przeciwnie, poznawanie własnych win,
- Rzecz prosta, tak pisa o wydarzeniach historycznych nie wolno. Wygl da to tak, jakby nawaøem søów chciano
wynagrodzi braki faktów i logiki. Jest tu echo askenazizmu, wywoøywania za pomoc opisu wra e , które by z
faktów nie powstaøy.
74
trzeźwość, zwrot od frazesu do rozsądku, zawsze dawały Polsce renesans. Nietrudno
ustalić mechanizm działania zarówno bezkompromisowej prawdy jak i „ożywczego"
frazesu.
III. Z innych myśli autora zawartych w „Zakończeniu" pochwycimy tylko, bez ob-
szerniejszych wywodów, dziwne określenie „żywotności" narodu, jako sumy ofiar-
ności i wytrwałości. Zalety te są bez wątpienia ważne, ale (nawet gdyby cecha wy-
trwałości była nam słusznie przypisana) bez poczucia dyscypliny, bez rozumu poli-
tycznego i instynktu samozachowawczego nie da się wyczerpać ani w części pojęcia
żywotności narodowej. Dalej - pominięcie wśród zarzutów stawianych nam przez
historiografię zagraniczną zarzutu braku rozsądnej polityki, zarzutu bezprzykładnej
lekkomyślności i gorączkowych, szaleńczych wybuchów nie w porę. Dlaczego to
przemilczanie, zresztą nie u jednego Przyborowskiego stosowane, skoro ani jeden
bodaj z obcych pisarzy, dotykających sprawy upadku Polski, tej oczywistej prawdy
nie przeoczył - oto ciekawe dla charakterystyki psychiki polskiej pytanie. Wreszcie
zaznaczmy jedno zdumiewające słowo: oto wśród „wielkich wodzów" i „genialnych
hetmanów" wymienia Przyborowski i... „statystów". Czyżby? Wszak wyraz ten
oznaczał zawsze polityka, męża stanu i nie miał nic wspólnego z rzemiosłem wo-
jennym. Czyżby tym jednym wyrazem Przyborowski stał się prekursorem naszej
tezy, czyżby dojrzał i ocenił znaczenie tak silne czynnika politycznego? Niestety, w
całej książce nie ma innego śladu, by przypuszczenie to miało być słuszne.
75
Najpierw czytamy, że lepsze umysły polskie zastanawiały się od stu lat nad przy-
czynami upadku Rzeczypospolitej sądząc, że może usunięcie przyczyny mogłoby
nam powrócić niepodległość (?). Rządy zaborcze wzięły też udział w tych poszuki-
waniach, by zrzucić winę z siebie. One to postawiły tezę, że
„przekradły się do nas, zatruły nasz organizm, odebrały wiarę w siebie i ja-
dem swym siłę naszą skrępowały".
Warstwa przodująca
Następują słowa, które cytujemy w całości i które należy sobie dobrze zapamiętać
(str. 3):
76
„Przypuśćmy, że te wszystkie jej czyny (bohaterskie czyny szlachty) nie miały
w sobie cechy rozumnej, że nie nosiły znamion praktyczności mieszczańskiej,
że nie były obrachowane z góry i nie liczyły się z rzeczywistością: że jednym
słowem były rzeczą niemądrą, ale ze stanowiska moralnego nikt nie może
odmówić tym ludziom wysokich, podniosłych uczuć i heroizmu, który może
być przymiotem ciał rzeźkich i pełnych żywotności".
77
2. Przekupstwo. Jest to najsilniej umotywowany rozdział. Autor zasypuje, zdaje się
na podstawie Kalinki i Askenazego, przykładami większych nierównie objawów
korupcji w ówczesnej Europie niż u nas. Naszym zdaniem, punkt ciężkości tego za-
gadnienia leży w konkretnym zbadaniu, który fakt przekupstwa zaciążył na losach
Rzeczypospolitej? Oczywiście, na ogół biorąc, państwo, którego rząd jest przekupy-
wany przez rządy sąsiednie, nie może korzystnie spełniać swoich obowiązków. To-
też w czasach saskich można by zacytować szereg zerwanych sejmów za pieniądze
zagraniczne. Natomiast w okresie decydującym sejmu czteroletniego największe
błędy nie tylko nie powstały z przekupstwa, ale nawet dzięki przekupstwu mogły
być ominięte.
3. Brak stanu trzeciego. Przyborowski nader mocno atakuje ten punkt widzenia, nie
stara się jednak wyjść naprzeciw wszystkim argumentom przeciwników. I tak nie
jest dyskutowany czynnik zimnego, „mieszczańskiego", jak sam pisał powyżej, ob-
rachunku, który by przez sfery kupieckie i przemysłowe mógł łatwiej się objawić,
jak wśród drobnych suwerenów, szlacheckich jaśniepanów. Dalej, możność zwięk-
szenia władzy królewskiej przez oparcie się na mieszczaństwie przeciw szlachcie, jak
to stało się w Szwecji.
5. Anarchizm i liberum veto. Autor twierdzi, że sejm polski nie był gorszy od
współczesnych (1900) parlamentów, gdzie obstrukcja gra rolę naszego liberum veto.
Jest to bardzo dowolna i duża przesada. Słuszniejszy już byłby argument, że w
ostatnim, rozstrzygającym o naszym istnieniu okresie trzydziestoletnim panowania
Stanisława Augusta, ani jeden sejm nie został zerwany, co jednak Polski nie ura-
towało. Tym niemniej, jako pośrednia przyczyna upadku Polski, liberum veto po-
siada jedno z miejsc najbardziej zapewnionych, jak dowiedliśmy tego w rozdziale o
Balzerze. Instytucja ta bowiem przeszkodziła nie raz zupełnie konkretnie wzmoc-
nieniu państwa i była wówczas jedyną wzmocnienia tego przeszkodą. Potem, za
ostatniego króla, mocarstwa sąsiednie gwarantowały słabość rządu, niedostatek
skarbu i wojska, i wtedy już tylko bardzo ostrożna i zręczna polityka mogła te braki
usunąć.
78
VI. Rozprawiwszy się tak z przyczynami wewnętrznymi rozbiorów, Przyborowski
przechodzi do wygłoszenia tezy własnej. Jego zdaniem
Tak samo Polska upadła wyłącznie dlatego, że najazdu obcego ze swych granic wy-
rzucić nie potrafiła i że w wojnach z nim zawsze bywała pokonaną.
„Pokonaną zaś była nie dlatego, by sił i zasobów odpowiednich nie posia-
dała, ale że wodza i naczelnika zdolnego i energicznego nie miała".
Tyle tylko czytelnik nasz dowie się o książce Walerego Przyborowskiego. Dalszych
200 stron druku daje jednostronną, choć nieraz porywającą analizę „czterech wojen
polskich". Wyróżnić by tu można odbrązowienie księcia Józefa, dokonane już po
dziele Askenazego, wytknąć niesłychanie wyraźną sprzeczność między kwalifikacją
gen. Ponińskiego w tekście książki (str. 108) a wprost odwrotną, podaną na tejże
stronie w przypisku. Ale mniejsza o to. Powróćmy do zasadniczej tezy Przyborow-
skiego i przedyskutujmy ją raz jeszcze.
79
VII. Gdyby Polska była wygrała wojny - twierdzi Przyborowski - nie byłaby upa-
dła. Stąd jego zdaniem przegrana militarna stała się ostateczną przyczyną upadku.
Jeżeli jednak - co jest jeszcze kwestią - Przyborowski ma rację dowodząc, że wygrać
mogła, mając jedynie genialnego wodza, to możliwość tę musimy uznać za nie-
zmiernie trudną do osiągnięcia, posiadanie bowiem genialnych wodzów nie da się
uskutecznić żadnym innym sposobem, jak tylko przypadkiem. Teza, że Polska upa-
dła wyłącznie z powodu braku pomyślnego przypadku, mogłaby być broniona
tylko wtedy, gdybyśmy udowodnili, że żaden inny czynnik, nie przypadkowy, ale
zależny od wolnej woli narodu lub jego przywódców, nie mógł Polski i bez tego
geniusza uratować. Ostatecznie bowiem, kiedy byśmy się raz puścili na doszukiwa-
nie się genezy faktów historycznych w przypadkach albo raczej w braku pomyśl-
nych przypadków, które by mogły genezie faktu przeszkodzić, stanęlibyśmy na zu-
pełnym bezdrożu. Każde państwo, które przegrało bitwę morską, mogłoby się po-
cieszyć, że stało się to „wyłącznie" dlatego, że nie zjawiła się burza, która by flotę
wrogą rozpędziła. Jeśliby już pozostać przy grupie przyczyn wojskowych, co, jak
zaraz zobaczymy, nie jest konieczne, należało by wymienić przyczyny klęski mniej
przypadkowe, a więc brak tradycji wojskowych, brak wojen przez sto lat, bez czego
zapewne mielibyśmy zastęp wodzów, może nie genialnych, ale na ówczesnym po-
ziomie europejskim, dalej liczebność wojska, posiadanie fortec, elementy, które
mogłyby brak wodza złagodzić. W dalszej filiacji przyczyn idą te wszystkie ele-
menty, które wpłynęły na pacyfizm i słabość armii, a więc znów słabą władza, li-
berum veto, egoizm szlachty. Do tej grupy przyczyn należą też przyczyny społeczne.
Czy wielki zryw społeczny, jaki widzieliśmy współcześnie we Francji, był u nas
możliwy ze względu na nieliczne mieszczaństwo i niski stan materialny i oświatowy
ludu wiejskiego, oto pytanie, które należało by wyjaśnić.
80
skoro wybitny publicysta tylko przypadkowi przypisuje największe klęski, jakie nas
w ubiegłych dwu wiekach spotkały - jest obowiązkiem naszym odpowiedzieć
przynajmniej w przybliżeniu na następujące pytanie: w jakiej mierze podejmując
wojnę, wchodząc w nową politykę, liczyć można na szczęśliwy przypadek?
Dwa są rodzaje przypadków, które musimy wymienić - skoro już rozpatrujemy ten
problem, którego istotą jest, że jest mało uchwytny - przypadek, którym jest ge-
nialny wódz lub wynalazca, i przypadek, którym jest bieg wydarzeń od nas nieza-
leżny i który się nie da przewidzieć. Do pierwszej kategorii przypadków należą
wszystkie wyczyny Aleksandra Wielkiego, Napoleona i wielu innych wodzów,
przerastających swoich współczesnych przeciwników. Do drugiej nagłe zmiany w
krajach wrogich, jak np. zmiana tronu w Rosji w czasie wojny siedmioletniej, lub w
krajach własnych niespodziewane kataklizmy przyrody - wypadek często odgry-
wający dużą rolę w dawnych bitwach morskich.
81
zmniejszała znaczenie czynników innych, a więc liczebności i uzbrojenia, to jest
czynników podlegających kontroli. Czy stąd powstać mogła teoria nieobliczalności
wszelkiej wojny w ogóle? Być może. Można by znaleźć, jak sądzimy, wiele dowo-
dów na to, że do czasów niedawnych ogólnie było przyjęte, że wojny z reguły roz-
strzyga przypadek lub też ingerencja Boska, co jednak było sugestią świecką dość
dowolną, nigdzie nie usprawiedliwioną przez naukę Kościoła katolickiego. Powie-
dzieliśmy powyżej, że na przypadek można liczyć w razie równości sił i że bywają
różnice tak duże, że trudno przytomnie spodziewać się tego, żeby przypadek mógł
braki liczbowe wyrównać. Otóż należało by zbadać, w jakiej mierze ta prawda była
w rozmaitych epokach uznawana i czy przypisywanie przesadnej roli w planach
polskich przypadkowi nie było czasem reminiscencją z okresów, kiedy dzielność
była tak górującym elementem, że czynniki materialne usuwały się z pierwszego
planu.
82
Oto z biegiem czasu, z polepszeniem techniki uzbrojenia, zwłaszcza z wydoskonale-
niem dalekonośnej broni palnej, liczebność i technika zaczęły wypierać elementy
dzielności i pomniejszać element wodza. Zaczęły dawać przewadze materialnej zna-
czenie większe, niż było dawniej, kiedy rozstrzygała walka z bliska, często na białą
broń. Wówczas narody, które zbyt szczyciły się z dawnych zwycięstw, cudownych,
przypadkowych lub odniesionych dzielnością - porywały się bez obrachunku i pa-
dały zdruzgotane, nie rozumiejąc, dlaczego nie uśmiecha się do nich szczęście ich
przodków. Jest pewne, że Francja, za niesłychane, niemal cudowne zwycięstwa
Napoleona, zapłaciła Sedanem i klęską 1870 roku: prawie wszystkie nieostrożności
jej rządu miały swe źródło w przekonaniu, że armia francuska jest najdzielniejsza, a
więc niepokonana! Niemcy miały okazję żałować zwycięstw i nadludzkiej wytrzy-
małości, a wreszcie przypadkowego korzystnego rozwiązania wojny siedmioletniej,
prowadzonej przeciwko koalicji, przewyższającej ich wielokrotnie liczebnością i si-
łami. Powstało u nich wskutek wspomnienia tej wojny przekonanie, że walka,
choćby w najbardziej beznadziejnych warunkach rozpoczęta, zakończyć się może
dzięki przypadkowi i dzielności - zwycięstwem.
Rozważania powyższe nie pozwoliły nam teorii przypadku w dziejach rozwinąć, lecz
w toku myślenia udało się nam dodać do niej skromny przyczynek, w postaci okre-
ślenia pochodu zmniejszającego się znaczenia przypadku w przebiegu nowoczesnych
wojen, i pewną formułkę dydaktyczną, a mianowicie zalecenie, by się wystrzegać
zbyt pilnych studiów przypadkowych sukcesów, i zakładać, że przedsięwzięcia, któ-
re podejmujemy, będą mieć powodzenie na podstawie danych, do których ani
83
przypadku, ani ingerencji Pana Boga nie zaliczymy. O ile w okresie 1830 - 1864 za-
sada ta była wykonywana, o tym będziemy mieli możność przekonać się później.
Niczego nie jesteśmy tak pewni jak tego, że powyższa teza dydaktyczna jest stara
jak świat. O niej myślał Arystoteles, gdy mówił, że przezorność jest wyłącznym
obowiązkiem kierowników, o niej przypomina w paraboli Pismo święte, gdy zapy-
tuje, który wódz mając 10.000 ludzi a widząc zbliżającego się nieprzyjaciela z
20.000, pójdzie z nim bój toczyć, miast zacząć układy. Jedno chyba tylko jest jeszcze
pewniejsze, a mianowicie to, że teza ta nie tylko nie miała nigdy u Polaków po-
wodzenia, lecz nawet nader często jej odwrotność była podawana jako wzór do
naśladowania.
IX. Piętą Achillesa tezy Przyborowskiego jest, metodycznie biorąc, trudność doszu-
kiwania się konsekwencji braku jakiegoś faktu. Można twierdzić i ustalić, że liberum
veto przeszkodziło powiększeniu wojska, gdyż jest to fakt pozytywny. Trudniej
przeprowadzić dowodzenie, że niedołęstwo wodzów sprowadziło przegranie bitew i
że inni wodzowie byliby zawsze słusznie postępowali. Dalej, w wypadku wojen
polskich, trzeba mieć na uwadze, że przy kampanii 1794 roku mieliśmy przeciw sobie
siły dwu mocarstw, z których każde było od nas dużo silniejsze. Wreszcie - i tu do-
chodzimy do naszego najpoważniejszego zastrzeżenia, a jednocześnie do pozytyw-
nego rezultatu, jaki osiągamy dzięki przemyśleniu tezy Przyborowskiego: konkretne
badanie dziejów wykazuje, że ani pierwsza, ani druga, ani trzecia walka (w latach
1768, 92 i 94) nie została wywołana zamierzeniami rozbiorczymi i nie była obroną
przed rozbiorami. Co więcej, można powiedzieć, że przy pierwszym i trzecim roz-
biorze dopiero wywołanie tych walk przez nas, a przy drugim zerwanie jedno-
stronne traktatu i prowokacyjne wystąpienie przeciw jednemu z mocarstw, roz-
biory wywołały, a w każdym razie je urealniły. Tylko dzięki tym zaczętym przez
Polskę walkom, mocarstwa, które były rozbiorom niechętne, na nie przyzwoliły; to
zaś, które do nich dążyło, potrafiło je osiągnąć. Ta filiacja przyczyn jest dowiedziona.
Jedyną odpowiedzią apologetów naszych poczynań nierozważnych, z Konopczyń-
skim i Askenazym na czele, jest twierdzenie, że „i tak" rozbiory byłyby nastąpiły, ale
84
skoro po wszystkich wojnach plany rozbiorowe zostały wprowadzone w życie, a w
okresach naszego spokoju nie mniej liczne plany spełzły na niczym, przeto musimy
opinie tych historyków nazwać gołosłownymi.
1
U kolebki nowoczesnej historiografii polskiej jest szkoøa Lelewela i Mochnackiego, gloryfikuj ca powstania i
nie stawiaj ca kryteriów rozumowych. Dopiero po 1863 roku, jako reakcja przeciw tej nauce, powstaje „Szkoøa
Krakowska" albo „Sta czyków" - z Kalink , Szujskim i Bobrzy skim na czele, która postawiøa dobro narodu jako
kryterium i powstania pot piøa. Z kolei reakcja na ni nosiøa nazw „Szkoøy Warszawskiej", z powodu swoich
przywódców: Smole skiego, Korzona, potem Askenazego, a potem „Neo-Krakowskiej" z powodu Konopczy -
skiego i Feldmana, profesorów wykøadaj cych w ostatnim dwudziestoleciu w Krakowie. - Przed, sam wojn
1939 roku uwidoczniø si drugi renesans racjonalizmu Skaøkowskiego i Górki.
85
„Kiedy wreszcie - pisze Balzer - w dobie Stanisławowskiej mimo wszystkie...
przeszkody dokonał się samorzutnie proces... przyrostu sił narodowych...
kiedy Polska podjęła wreszcie próbę zrzucenia z siebie przygniatających
wpływów rosyjskich i wszechstronnego umocnienia się na wewnątrz, stało
się, że wypadki te przyspieszyły właśnie ostatnie dwa rozbiory. Patrząc na tę
rzecz pod kątem widzenia odpowiedzialności dziejowej, stajemy wobec osob-
liwego dylematu. Miałaż Polska dla przedłużenia swego bytu państwowego
znosić dalej jarzmo ograniczeń ze strony Rosji czy Prus, tzn. utrzymać w dal-
szym ciągu dawny stan niemocy? Wtedy spotka ją znany zarzut zawinienia.
Ale czy oszczędzi się go jej także wobec okoliczności, że przez podjętą akcję
wzmocnienia się, wywołała ostateczną katastrofę?... Tak, jak w przekonaniu
pesymistów (tj. szkoły krakowskiej) rzecz stoi obecnie, zda się, jak gdyby Pol-
skę winić należało niezależnie od tego, czy w niemocy trwała, czy się też z
niej wyzwalała, i nie wiadomo naprawdę, co ostatecznie miała uczynić, żeby
ją nareszcie z wysokiego trójkąta krytyki dziejowej wspaniałomyślnie roz-
grzeszyć raczono".
Fakt, iż takie zdania mogły się pojawić w XX - wieku pod piórem znakomitego hi-
storyka i w książce, która miała niebywałe powodzenie nawet w sferach nauko-
wych, jest przerażającym dowodem lenistwa umysłowego, w jakie wpadła nasza
historiografia w okresie reakcji przeciw-stańczykowskiej. Niczym innym nie można
wytłumaczyć sobie braku umiejętności rozstrzygnięcia - czy dla Polski korzystniej
było stracić państwo i narazić się na wiekową niewolę, czy też przyjąć na jakiś czas
koniunkturalny protektorat rosyjski.
86
zarzucono Bobrzyńskiemu i musiał się przed tym zarzutem bronić. Zarzut
przeciwny, potępiania Polski przyjmującej protektorat, stawiany przez szkolę
krakowską, jest niemożliwy do obronienia. Kto odmawia dokonania wyboru,
to Lelewel, ale ten przecież raczej do wszystkiego może być zaliczony, niż do
stańczyków.
W dziejach upadku Polski wszystko redukuje się do oceny zagadnienia siły. Nie
było przejawem siły wywoływanie gorączkowe powstań i wojen, ale praca nad
uzbrojeniem i wzbogaceniem, która by pozwoliła przeciwnikowi w dogodnej ko-
niunkturze stawić czoło. Słuszność naszej tezy wydaje się tu dość jasno zestawiona,
choć nie możemy oprzeć jej na żadnej formułce logicznej. Przyborowski ze swoją
tezą o braku genialnego wodza jako przyczyną upadku Polski, podobny jest ban-
krutowi, który przegrał majątek w karty i dowodzi, że wyłącznie dlatego jest zruj-
nowany, że nie wygrał losu na loterii.
87
szej strony polityka i dyplomacja byłaby może - jak to przypuszcza Kalinka -
wystarczyła na to, aby go udaremnić".
1
Sadz , e mo na by wyprowadzi graficznie rozmaite grupy przyczyn upadku i tak przedstawi wyrazi cie ich
miejsce i znaczenie.
88
CHOŁONIEWSKI
Autor dodaje parę rzewnych, tęsknych zdań o czasach, w których mówiono o Polsce
w Izbie Gmin i w parlamencie francuskim, i sugeruje, jakoby utrata tej koniunktury
była ciężką klęską:
Obiektywnie biorąc, ustęp ten zawiera same ścisłe dane. Po okresie, w którym
sprawa polska zaprzątała kancelarie dyplomatyczne mocarstw, nastąpiło jej wyco-
fanie, spowodowane szukaniem ze strony Francji, głównej promotorki interwencji -
pomocy w Rosji przeciw młodemu cesarstwu niemieckiemu. Ale tego szczegółu
Chołoniewski już nie podaje. Nie pisze też, że polityka ta, o ile by się udała, musiała
doprowadzić do kłótni i walki między dwoma głównymi rozbiorcami, Niemcami i
Rosją, czyli automatycznie do zmiany koniunktury na naszą korzyść. Tak też się
stało. Powstanie 1863 roku dało wprawdzie
1
Antoni Choøoniewski. „Duch dziejów Polski”, wyd. IV. 1933; pierwsze wydanie ukazaøo si w roku 1917.
89
„interwencję zbiorową połowy Europy"
i szereg mów w parlamentach mocarstw zachodnich, ale dało też konwencję Al-
wenslebena, pozwoliło Bismarckowi skleić sojusz prusko-rosyjski i stworzyło wła-
śnie koniunkturę dla nas najgorszą. Interwencje mocarstw, za którymi Chołoniewski
zdaje się wzdychać, koniunkturę tę jeszcze pogarszały, bo wpychały Moskwę głębiej
w ramiona Berlina. Natomiast okres ciszy po roku 1870 dał nam właśnie wojnę
światową i odrodzenie Polski. Są to fakty ponad wszelką wątpliwość ustalone jesz-
cze przez Klaczkę, Koźmiana i historyków zagranicznych, i dlatego już na samym
wstępie trzeba zapytać, dlaczego Chołoniewski uważa za klęskę koniunkturę po roku
1870, w której - miast krzykactwa i protestów papierowych - przyjść musiała jedyna
rzecz ważna, do której Polska winna była dążyć od stu lat wszystkimi siłami - a do
której naprawdę dążyć zaczęli dopiero stańczycy i Dmowski - rzecz, którą było star-
cie zbrojne miedzy rozbiorcami lub przynajmniej klęska jednego z nich.
90
nie mieli racji. Ale myśl ta, zresztą ukryta, nie równoważy jeszcze wystrzelonego
ładunku bezmyślności, jaki tych parę zdań zawiera. Bezmyślna jest sugestia jakoby
prześladowania i dążenie mocarstw do asymilacji wynikały z braku protestów czy
mów na zachodzie. Klęski spadły na nas dlatego, że wskutek sojuszu Alwenslebena
nie byliśmy już nikomu potrzebni, a przy tym stosunek sił zmieniał się stale na na-
szą niekorzyść i nic nie robiliśmy, aby stosunek ten poprawić. Przeciwnie, posiadając
w roku 1830 w Polsce centralnej szeroką autonomię, rząd i armię, zaryzykowaliśmy
ich istnienie dla trudnych do uchwycenia korzyści - i straciliśmy je. Mając do roku
1848 Kraków względnie autonomiczny, wydaliśmy wariata, który, zebrawszy 600
ludzi, wypowiedział wojnę Austrii, Rosji i Prusom i tym zapewnił upadek „Rze-
czypospolitej Krakowskiej". Mając w tymże roku możność zdobycia sobie szerokiej
autonomii w Poznańskim, uczyniliśmy cośmy mogli, by ją zmienić w represje i
germanizację. Wreszcie, gdy w r. 1861 Aleksander II pod wpływem Wielopolskiego
wkroczył na drogę poważnego wzmocnienia sił polskich, naród powstał i zmusił
Rosję do krwawych prześladowań. Dopiero od roku 1863 polityka polska, najpierw
w Galicji, potem w Królestwie, weszła na drogę polskiej racji stanu i odtąd siły na-
rodu, zamiast upadać wskutek obłędnych wyskoków, wzrastały nieprzerwanie do
1914 i 1918 roku, i pozwoliły na odrodzenie państwa. Bobrzyński wprost za jedyną
zasługę poczytuje powstaniu 63 roku to, że pchnęło społeczeństwo na drogę
wzmożenia sił. Otóż tego zwrotnego punktu z roku 1864 i stałego odtąd ruchu
wzwyż nie dostrzega autor, twierdząc odwrotnie, bardziej poetycznie niż praw-
dziwie :
Inaczej też, niż tytan naszej historiografii: Bobrzyński - ocenia nasz autor (Choło-
niewski) wpływ tego okresu na siły polskie:
91
myśl kształtowała się pod bezpośrednim tchnieniem wielkiej emigracji, Pol-
ska przedstawiała się jako dążenie ducha ludzkiego wzwyż, jako potężna
ujarzmiona idea, to dla nas, ogłuszonych codziennie spadającymi ciosami,
zaatakowanych u samego korzenia bytu, stawała się coraz bardziej już tylko
terenem zoologicznej walki o zachowanie gatunku. Dusza polska straciła swój
lot prometejski. Wyrobiła w sobie samozachowawcza przebiegłość właściwą
niewolnikom".
mimo że prowadzenie tej właśnie walki w rozmaitych jej aspektach i stadiach jest
warunkiem sine qua non istnienia i rozwoju każdego narodu - potępiać należy
„samozachowawczą przebiegłość", pogardliwie przypisując ją „niewolnikom". A
przecież każde mocarstwo ma z tej samej „samozachowawczej przebiegłości" wykuty
pancerz! Nie jest więc ona tak bardzo cechą niewolniczą. Kto wie, może właśnie
niewolnicy są niewolnikami tylko dlatego, że im tej „samozachowawczej" cechy
92
brakowało... W każdym razie Dmowski, już 11 lat przed wydaniem broszury Choło-
niewskiego, widzi w braku polityki samozachowawczej jeden z głównych braków
polskiej psychologii1.
Pierwszy z tych problemów nie może być rozważany inaczej jak na podstawie ko-
rzyści, które sprawie polskiej i położeniu naszego narodu przynieść mogły i przyno-
siły interwencje zagraniczne. Otóż historia stwierdziła niezbicie, iż skutek tych in-
terwencji był albo żaden, albo szkodliwy. Te interwencje, które przynieść mogły
pożytek, były prowadzone w ciszy gabinetów i zostały dopiero długo po tym opu-
blikowane. Występy krasomówcze i prasowe, częstokroć wywoływane staraniem
naszej emigracji, miały, jak to wykażemy w rozdziałach poświęconych powstaniu,
wpływ jak najgorszy na nasze losy.
1
„My li nowoczesnego Polaka". Wyd. IV, str. 12.
„Pogl dy polityczne naszego o wieconego ogóøu tym s niezwykøe, tym si ró ni od polityki innych
narodów, e brak im podstawy wszelkiej zdrowej polityki: mianowicie narodowego instynktu samoza-
chowawczego".
93
Problem trzeci, konsekwencje psychiczne, były, jak to wykazaliśmy, raczej korzyst-
ne. Po odjęciu praw po 1863 roku, nie pozostawało już narodowi nic innego, jak
tylko zwarte mieszkanie, ziemia, religia i nieco dóbr kulturalnych i materialnych.
Nie ulega wątpliwości, że bez nawrotu od mistyki do rozsądku, bez upadku „ideo-
logii powstańczej" bylibyśmy i to ostatnie minimum utracili.
Zastanówmy się głębiej nad problemem kryteriów, według których należy osądzać
wielkie prądy psychiki polskiej - gdyż mylne wytyczenie tych kryteriów nie po-
zwoliłoby już nam oprzeć naszego rozumowania na solidnej, pewnej, i powszechnie
przyjętej prawdzie. A więc pierwsze pytanie: Czy wolno Polakowi mieć inne kryte-
ria, jak niepodległościowe? Czy naród, który popadł w nieprawdopodobną niewolę
w okresie, który należy do najszczęśliwszych w dziejach ludzkości - może - czy ma
prawo hołdować mitom innym, jak odzyskanie należnego mu miejsca do życia i
rozwoju pod słońcem? Hołdować mitom, to znaczy tworzyć ideę, walczyć i posyłać
na śmierć tysiące najlepszych synów za nią. Nie, oczywiście nie. Ale czyżby Choło-
niewski nie hołdował naszemu mitowi, nie służył mu lepiej swoim talentom, jak
ktokolwiek inny?
Analizujmy bliżej jego stanowisko. Jak dotąd, wykazał on tylko dziwne uwielbienie
dla „potężnej, ujarzmionej idei", dziwną pogardę dla „samozachowawczej przebie-
głości" i dla „walki o zoologiczne utrzymanie gatunku". Pereat Polonia — fiat liber-
tas, już w tym rozdziale można czytać między liniami. Ale w dalszym rozdziale o
„Upadku Polski" wypowiedział się on nierównie jaśniej:
94
Tym razem niezaprzeczone piękno toczonego okresu stylistycznego oddaje jasno
myśl autora. Stawia on trzy tezy:
Sytuacja jest jasna. Pereat Polonia - fiat idea wolnościowa. Nienawiść do „samoza-
chowawczej przebiegłości" staje się zrozumiałą wobec negowania wprost celowości
„zasad i czynów" przynoszących doraźne powodzenie, wobec apoteozy innych zasad
i czynów, nawet wówczas, jeśli one staną się przyczyną stuletniej niewoli.
W imię jakich zasad autor wygłasza tak fatalny sprawdzian dla polityki swego na-
rodu? W imię idei wolnościowej. Jak to? Więc mimo, że idea wolnościowa (jak ją
nazywa Chołoniewski, a anarchia egoizmu szlacheckiego, jak ją nazywają mono-
grafiści i badacze epoki) doprowadziła do największej niewoli, najcięższych upoko-
rzeń, zacofania i ciemnoty, ma ona mieć prym nad normalnym chronieniem swojej
niepodległości, nad linią rozumu i racji stanu? Tak, zapewnia autor, gdyż ona do-
prowadzi cały świat do zbawienia. Więc czemuż nie iść do tego zbawienia razem z
innymi, z całym światem, tak jak reszta świata poprzez wolność i siłę, tylko przez
słabość i poddaństwo? Na to pytanie nie pozostaje już Chołoniewskiemu żadna
odpowiedź, chyba tylko mesjanizm. Że Polska jest Chrystusem narodów, że cierpi
dla zbawienia innych, że im więcej cierpi, tym lepiej, bo tym bliższe ono zbawienie.
Z tym zbrodniczym obłędem nie zamierzamy już polemizować, nie precyzuje go
zresztą Chołoniewski nigdzie, wynika on tylko, jako jedyne już usprawiedliwienie
jego tezy, jako jedyne uzasadnienie frazesu o „zegarze dziejów", którego nie na-
stawiła ręka ludzka...
95
Pomińmy je. Zapamiętajmy, że Polak wybiera dla dziejów swego narodu kryterium,
którym nie jest wielkość, wolność i szczęście swego narodu, którym nie jest jego
miejsce w hierarchii politycznej narodów, ale którym jest jakaś fantazja poetycka,
mająca kiedyś sprowadzić powszechny raj na ziemi, a na razie mogąca przynieść
nam wiele klęsk, niewolę, upokorzenia, utratę sił materialnych i duchowych, zaco-
fanie i ciemnotę. Nie fakt, że Polak wyznający te tezy napisał książkę, ale że książka
ta miała popularność i prasę, jaką miał „Duch dziejów" - oto nad czym trzeba będzie
się zastanowić.
96
„Narodowość jest dla nas niczym innym, jak tylko człowieczeństwem, które
spełnia swoje (podkr. Górskiego) przeznaczenie. Bo zadań do spełnienia w
życiu stoi przed duszą człowieka ogrom. Każdy naród jak karawana ciągnie
ku celom wspólnym, jedna niosąc wonną myrrę, inna lotne kadzidło, ci złoto
lub gronostaje, tamci księgi lub święte zaśpiewy. Każdy z głębokiego morza
bytu wyławia skarby inne. Ale wszystkie skarby one są skarbami duszy
człowieczej i należą tym samym do wszystkich, i wszystkie są tylko językami,
którymi duch ludzki
Oto credo Górskiego. Pozwoliliśmy sobie podkreślić zdanie, w którym wprost poru-
sza on sprawę kryteriów polityki narodowej. Zamiast walki o możliwie najlepsze
stanowisko w rodzinie narodów, wymienia cały szereg celów, ukrytych jednak na-
der głęboko pod kwiecistymi wyrazami, jak „myrra", „lotne kadzidło", „złoto i gro-
nostaje" itd., co jednak wszystko razem ma oznaczać nic innego, jak tylko ideę
wolnościową. Tak przynajmniej zdaje się świadczyć całość książki. Narody, które
prekonizowaną przezeń drogą nie idą, straszy „zmarnieniem" wywołanym niena-
wiścią. Na razie stwierdźmy spokojnie, że jednym z narodów jak najbardziej i naj-
mocniej zmarniałym i zdławionym nienawiścią był właśnie nasz własny - a więc
ten, który zdaniem Górskiego wypełniał obowiązki człowieczeństwa, miast prowa-
dzić walkę „zoologiczną".
97
Co do przyszłości polityki polskiej, autor ten miał nader jasno określone stanowisko
(str. 10).
Gdy pociąg ruszył, przez chwilę panowało w przedziale milczenie. Potem Balfour
powiedział:
98
„Dziwne ma pojęcie o historii ten pan, jeśli sądzi, że wolność, równość i
sprawiedliwość zapewnić mogą zwycięstwo!"
Sekret poglądów historycznych Górskiego wyjaśnia się nam, gdy czytamy na str. 5
dzieła jego stosunek do historii:
„...nie jestem historykiem - pisze autor - nie znam dziejów, jak je zna i znać
powinien uczony, co więcej, nie czuję do nich pociągu..."
Potem dodaje:
„Tak też uczyłem się dziejów naszych nie z książek,... ale patrząc na to, z czym
się oko spotyka za żywa. Widziałem je w murach starodawnych rodzinnego
miasta Krakowa, w świetle witraży Mariackich, w zarysie wzgórza Wawelu,
w linii biegnącej od kopca Krakusa na Krzemionkach po kopiec Kościuszki,
widziałem je dalej w obrazach Matejki... oglądałem dziejów tych zaczątki w
starodawnej obyczajowości naszego ludu, w święcie nowego chleba"... itd.,
itd.
99
W tego rodzaju metodzie brak źródeł jest wynagradzany stylem kwiecistym i dużą
pewnością siebie w wygłoszonych tezach. Metodę tę będziemy nieraz demaskowali
u apologetów naszych błędów dziejowych.
Na str. 307, po spisie rzeczy, Górski podaje wykaz literatury, z której głównie korzy-
stał. Mamy tu tylko następujące nazwiska:
100
Jak się przedstawia w rzeczywistości stosunek szkoły krakowskiej do siły? Nikt nam
lepiej tego nie powie, jak arcymistrz tej szkoły, Michał Bobrzyński, gdy przystępuje
do kapitalnego zagadnienia przyczyn upadku Polski. Skorośmy cytowali dosłownie
i obszernie Chołoniewskiego, dajmy teraz głos pierwszemu filarowi kierunku, który
broszura Chołoniewskiego podciąć pragnęła i w szerokich masach rzeczywiście pod-
cięła. Oto jak Bobrzyński ujmuje w par. 94 swoich „Dziejów" sytuację w okresie 1726
- 1773, pod tytułem: „Obraz upadku":
101
Zarzut zgodności z historiografią obcą trafia w próżnię, nie świadczy i świadczyć nie
może o błędach tezy - wszak obca historiografia może czasem mieć rację i być
obiektywną, tak jak i własna może się mylić...
Zarzut „podcięcia siły duchowej" narodu. Szkoła krakowska stała się rzekomo
straszną nauczycielką całego jednego pokolenia polskiego - „uleciała cała twórcza
dusza narodu" - dziw, że to właśnie pokolenie podniosło Polskę w dziedzinie kul-
tury umysłowej i politycznej tak wysoko, jak nigdy od XVI wieku nie stała!
w które nie chce wchodzić twierdząc, że są one podrzędne wobec „duszy politycznej"
i jej zasług.
102
Mówiąc o innym historyku, rzucimy porównanie, które tu pozwolimy sobie po-
wtórzyć, gdyż wyjaśnia ono lepiej, niż długie wywody, istotę nieporozumienia.
Jedni twierdzą, że winę katastrofy ponosi sam myśliwy, gdyż wyrzucił naboje.
- Ale gdzież - wołają inni - przecież amunicję byłby z czasem znowu nabył. Winne
są tylko tygrysy.
Tu raz jeszcze zacytujemy głos najmłodszego bodaj, ale już sławnego chorążego
szkoły warszawskiej, Józefa Feldmana, wypowiedziany w jego ostrej krytyce IV
wydania „Dziejów polskich w zarysie" Bobrzyńskiego (Przegl. Powszechny, t. I 78,
str. 240). Feldman chce walczyć z tezą autora, że
„nie sąsiedzi i granice, tylko nieład wewnętrzny przyprawił nas o utratę po-
litycznego bytu".
Nie zadawszy sobie trudu ustalenia pojęć: „winy" i „przyczyny", oto jak przekonuje
Bobrzyńskiego:
103
ona w marazmie, z chwilą natomiast, gdy się przebudziła do niepodległości i
reform, ukarały ją rozbiorem".
Teraz rozumiemy jasno, że fakty naprowadzone przez Feldmana nawet tam, gdzie są
zgodne z prawdą, nie naruszają ani na jotę tezy Bobrzyńskiego. Jeśliby można mó-
wić o jakiejś winie moralnej z punktu widzenia etyki, to oczywiście, że rozbiory, jak
tu tygrysy, byłyby winne. O tym jednak ani Bobrzyński, ani żaden inny przytomny
historyk mówić nie może, dla okresu, w którym ani etyka międzynarodowa nie
była skodyfikowana, ani nie było trybunału, który by winy zbiorowe sądził, ani
egzekutywy, która by wyroki te wykonywała. Pozostaje więc zamiast „winy" -
„przyczyna". Zwalenie przyczyny politycznej na sąsiadów, zamykanie umyślnie oczu
na własne błędy - ten fatalny kierunek, który zapoczątkował u nas Hoffmann, a
który udało się stańczykom opanować, póki nie odrodził go Askenazy i jego epigoni
- otóż kierunek ten, jak słusznie powiedział Górka, jest najgorszym pesymizmem,
gdyż uniemożliwia szukanie dróg ratunku skoro przyczyna zła leżała rzekomo w
całości poza nami. Historia polska, pojęta jako szereg win obcych, przy założeniu, że
Polska nie mogła sobie nigdy pomóc (gdyż tylko tak da się obronić teza, że przod-
kowie nasi za klęski nie odpowiadają), odejmuje w naszych oczach całkowity inte-
res wykładowi naszych dziejów i pozbawia nas bezcennych doświadczeń. Zdanie to
nie jest czystą teorią: między latami 1864 a 1914 doświadczenia dziejowe i porzuce-
nie własnych błędów posłużyły do stworzenia warunków na odrodzenie kultural-
ne, oświatowe i polityczne Galicji, a potem na odbudowę całego państwa.
104
***
Nie wiadomo tylko, dlaczego na tejże stronie 58 zrzuca winę zniweczenia ugody
hadziackiej na Moskwę, a potem na str. 143 cytuje opinię prof. Zakrzewskiego o niej,
gdzie czytamy m. in.:
105
Powtarzanie tak pochlebnej opinii, bez wspomnienia choć jednym słowem, jak
ugoda hadziacką została pogrzebana, a jej twórca Wyhowski przez nas rozstrzelany,
jest jednak świadomą mistyfikacją i fałszowaniem historii!
Jeszcze obronną ręką wychodzi spod pióra Chołoniewskiego prawda, gdy pisze o
tolerancji wyznaniowej. Tu oczywiste jest, że fanatyzm religijny - w swoich przeja-
wach praktycznych - był mniejszy niż za granicą. Ale jeśli idzie o „zasadę", o ideę tak
drogą autorowi, to ekskluzywizm i fanatyzm był wcale silny. Tak więc metoda au-
tora, polegająca na bagatelizowaniu praktycznego wykonania i na zwracaniu całej
uwagi na teorię, zwraca się tu przeciw niemu.
106
niewski prezentuje się jako wróg silnej władzy, militaryzmu, wojen zaczepnych, a
obrońca anarchii szlacheckiej i pacyfizmu...
„W Polsce rzeczy przybrały inny obrót. Obok Anglii ona jedna, a na konty-
nencie europejskim jedyna - potrafiła nie tylko obronić i utrzymać przez cały
czas swego państwowego bytu, ale i rozwinąć przekazaną przez średniowie-
cze zasadę udziału społeczeństwa we władzy... Tu przy ciągłym przesuwaniu
się władzy w ręce narodu wytwarza się typ wolnego obywatela, który sto-
sunek swój do państwa określa dumną, a co najważniejsza, słuszną zasadą:
„nic o nas bez nas".
107
obrońców „złotej wolności", do których zawołał kanclerz Jędrzej Zamoyski na sejmie
1763 roku:
„Wzrusz Boże serce wolnego narodu, zrzuć zasłonę z jego oczu, aby widział,
że wolność źle czynienia jest znakiem niedoskonałości rządu, a nie preroga-
tywą wolności"!
Już sejm czteroletni poszedł za tą inwokacją, ale Chołoniewski w sejmie tym chwali
poprawę losu innych klas, nie zaś zmianę ustroju.
Przede wszystkim jakie jest stanowisko obiektywne polityki polskiej wobec pacy-
fizmu? Opierając się na dwu liniach zasadniczych, które przyjęliśmy jako kryteria
naczelne dla naszej pracy: nacjonalizmie - pojętym jako dążenie do poprawy na-
szego położenia w hierarchii międzynarodowej - i racji stanu, pojętej jako wyzy-
skiwanie zmian koniunktur geopolitycznych, Polska musiała na całej niemal prze-
strzeni swoich dziejów posiadać obok rozumnej głowy (polityki zagranicznej) także
potężne ramię (państwo i armię). Dzięki słabości cesarstwa niemieckiego w paru
wiekach i dzięki unii z Litwą, stała się Rzeczpospolita na pewien czas mocarstwem
decydującym na całym wschodzie Europy. Elementarnym obowiązkiem polityki
polskiej było wówczas nie dopuścić do rozrostu zbytnich potęg w najbliższym są-
siedztwie: Turcji i carskiej Moskwy. Z tych dwu mocarstw mniej groźną okazała się
Turcja, państwo, które już przebyło zenit swej wielkości i chyliło się wnet do
upadku. Natomiast młody, prężny i drapieżny organizm moskiewski - a także ro-
dzący się pruski - rosnące dopiero, a więc unikające zwad z potężniejszym wówczas
państwem polskim, winny były być unieszkodliwione. Dokonać tego można było
jedynie za pomocą wojen zaczepnych.
108
Chołoniewski apoteozuje w rozdziałach „Wojny polskie" (str. 95) i „Typ bohaterski"
(str. 118) pacyfizm i niezdolność do wojen zaczepnych. Zapomina o tym, że państwo,
które prowadzi tylko wojny obronne, zawsze daje przeciwnikowi wybór momentu
wybuchu walki. Wskutek tego - rzecz prosta walczy wtedy, kiedy samo jest słabe
a przeciwnik jest silny. Rosja nie napadła na Polskę w okresie „wielkiej smuty" ani
podczas wojen ze Szwecją i Turcją, ani nawet w chwili rewolucji bolszewickiej.
Polska mogła drogą potężnego wysiłku zniszczyć mocarstwo moskiewskie przez
wojnę zaczepną w tych okresach. Nie uczyniła tego i Rosja z kolei atakowała nas w
okresie rewolucji kozackiej i po zawarciu pokoju z Turcją i Szwecją w 1792 r. Jeśli są
dwa państwa, z których jedno zawsze atakuje, kiedy jest silne, a drugie nigdy nie
atakuje sąsiada, gdy jest on słaby, wówczas to drugie państwo stać się musi wasa-
lem albo prowincją pierwszego. Ale cóż to może obchodzić naszego natchnionego
publicystę?
Oto epitety, jakimi Chołoniewski obrzuca militaryzm i imperializm. Nie mogą one
materialnie osłabić ani jednego faktu, ani jednej sceny naszych dziejów, które wła-
śnie w ciągu ostatnich paru wieków - z wyjątkiem panowania Batorego - były jed-
nym ciągiem klęsk, u źródeł których była niechęć do „zbójeckich" wojen. Czyżby
jednak w tym pacyfizmie Chołoniewskiego i jemu podobnych poetów i publicy-
stów, w tej hipertrofii nie spotykanej i nie stosowanej nigdy i nigdzie moralności
międzynarodowej była tylko wysublimowana kwintesencja głupoty? Nie można
tak sądzić. Szukając uparcie wytłumaczenia tak dziwacznych koncepcji, musimy
zatrzymać się na następującej hipotezie: ultramoraliści, nie widząc dla Polski drogi
109
ratunku w jej atutach politycznych, z rozpaczy zwrócili się do jej atutów moralnych.
Ponieważ Polska była oczywiście pokrzywdzona, przeto wykombinowali sobie -
może podświadomie - że gdy wszystka krzywda zaniknie na świecie, wówczas i
Polska na tym skorzysta. Stąd krucjata w obronie cnoty, stąd apoteoza słabości. Ta
naiwna i żałosna kampania nie poprawiła świata, ale przyczyniła się do dalszego
rozbrojenia moralnego naszego narodu.
Niestety! był też jeden taki wypadek, w którym doświadczenie dziejowe potwier-
dziło coś wręcz odwrotnego. Oto brak silnej armii stałej doprowadził do absoluty-
zmu najbardziej potwornego i upadku wolności najgłębszego. Tylko że absolutnym
stał się monarcha ościenny, a niewolnikiem cudownie mądry i cnotliwy szlachcic
polski! Niedźwiedzią przysługę oddaje Chołoniewski Kościuszce, stwierdzając z
dumą, że ten nieszczęśnik napisał kiedyś memoriał „przeciw armii stałej".
Szkoda, że hamulec ten nie podziałał i na innych, wtedy, gdy konfliktu zapragnęły
sąsiednie mocarstwa. Z całym spokojem, jaki daje doktrynerom poczucie ich rzeko-
mej słuszności, zaznacza autor:
110
„Wobec ogólnego zmilitaryzowania Europy i drapieżnych zapędów innych
państw, wysokie to moralne stanowisko zemściło się potem strasznie na
Rzeczypospolitej".
Pociesza go to, że wojna światowa jeszcze gorsze cięgi zadała Europie (sic!).
W rozdziale pt. „Typ bohaterski" Chołoniewski zestawia jako naprawdę polskie ty-
py: Żółkiewskiego, Kościuszkę i Traugutta —-trzech rycerzy klęski i męczeństwa.
„Zginęła, gdyż przy całym chwilowym załamaniu się swej siły duchowej,
była utworem politycznym doskonalszym i niewspółcześnie wysoko rozwi-
niętym w zestawieniu z tym, co ją otaczało. To była „causa prima" zniknięcia
gwałtownego Polski z karty świata".
- napisał o niej Zakrzewski („Ideologia ustrojowa", Kw. Hist. 1918, str. 31). „Trującym
haszyszem" nazwał tę broszurę Bobrzyński w zakończeniu swoich „Dziejów Polski"
(Wyd. IV, t. II, str. 322). Uwiecznił w ten sposób nazwisko Chołoniewskiego, bo
długo jeszcze Bobrzyński będzie czytany i dyskutowany, kiedy słuch cały o „Duchu
dziejów" zaginie. Pamiętam jednak sam lata, w których było inaczej: Bobrzyńskiego
nikt nie czytał, a Chołoniewskim zachłystywał się i upajał cały naród. Wpływ jego
na opinię a nawet na historiografię naszą był bardzo wielki. Narzucił on po prostu
111
pewien terror świętości nietykalnej przeszłości polskiej, której - prócz Zakrzewskiego
i Bobrzyńskiego długo nikt nie śmiał obalać. Kto wie, czy, gdyby ten złotousty sty-
lista nie był poświęcił swego pióra propagandzie racji stanu i rozsądku zbiorowego,
tak jak my go pojmujemy, czyby losy naszego państwa nie były się potoczyły inną
koleją? W życiorysie jego w Polskim Słowniku Biograficznym napisano, że jego tezy
nie przyjęły się w nauce, ale naród zachował go we wdzięcznej pamięci. Czas
wreszcie otoczyć wdzięczną pamięcią narodu tych pisarzy, którzy wskazywali
twardą drogę prawdy i poprawy, a nie pobłażania dla swoich win i apoteozy swojej
słabości.
112
KONOPCZYŃSKI
Nicią przewodnią „Dziejów Polski nowożytnej" (1936) jest hipoteza narodowa. Dla
Konopczyńskiego, tak jak dla Lelewela, a potem Korzona, istniała w historii jakaś
oderwana wartość przejawiająca się w woli zbiorowej naszego narodu. Inni nazy-
wają to duchem narodowym lub instynktem narodowym. Dla Konopczyńskiego,
wszystko co było z tą wartością zgodne, było dobre i pochwały godne; wszystko jej
przeciwne - złe i zbrodnicze.
Oczywiście Konopczyński nigdzie nie stara się zdefiniować lub przynajmniej ściślej
określić tego ducha. Można jednak z wielu zdań „Dziejów" wywnioskować, iż za
główną jego cechę poczytuje walkę z cudzoziemczyzną, wszystko jedno czy cudzo-
ziemczyzna ta przejawia się w supremacji politycznej, dążącej wprost do rozbiorów
jak pruska, czy protektoratu jak rosyjska, czy ogranicza się do wpływów kultural-
nych podnoszących oświatę jak francuska, czy wreszcie do reformy ustroju jak saska
za Augusta II. Dobro narodu, interes narodu ówczesny i przyszły, dążność do
wzniesienia się w hierarchii międzynarodowej, ten cel nacjonalizmu nie jest dla
Konopczyńskiego jasnym sprawdzianem, według którego osądzać należy naszą po-
litykę wieków ubiegłych. Dla niego ważne jest czy dane pociągnięcie było „naro-
dowe" czy „nienarodowe", czy było skierowane przeciw obcym, czy też nie. I dlate-
go, gdy staje wobec oczywistego wyboru między uznaniem za słuszną walki z ob-
cymi, która musi doprowadzić do degradacji narodu z jednej strony, a uległością dla
obcych, która musi dać wzrost sił i wzniesienie w hierarchii - Konopczyński popada
w sprzeczność albo w fałsze.
113
Tak były rządzone wówczas wszystkie państwa otaczające Rzeczpospolitą, zarówno
na wschodzie jak na zachodzie, na południu jak i na północy, państwa o ludności
pochodzenia germańskiego, romańskiego czy słowiańskiego. Państwa zarówno po-
siadające kulturę starszą od naszej, jak i znacznie młodszą, stan oświecony liczny jak
też szczupły - państwa bogate i państwa ubogie (Bobrzyński). Nie da się w żaden
sposób przypuścić, aby przeniesienie ośrodka dyspozycji z rąk zdegenerowanego
tłumu szlacheckiego w ręce monarchy i jego ministrów nie miało dać w rezultacie
wzmocnienia więzi państwowej i odrodzenia nowych klas socjalnych, na których
prędzej czy później, w walce ze szlachtą, musiałaby się monarchia oprzeć. Oczywi-
ście dawne nawyki wolnościowe i anarchiczne wywołałyby reakcję, jakiej w pań-
stwach o wykształconej dyscyplinie feudalnej może by nie było w tym stopniu, ale
walki wewnętrzne mieliśmy i tak w XVIII wieku, tylko że walki te nie były owo-
cem reformy. Pytanie czy lepiej było nie mieć ani reformy ustroju ani walki, czy też
jedno i drugie?
114
Jak Polska Polską, nigdy jeszcze żadnemu jej królowi nie udało się uzyskać
tak potężnej, tak szczerej pomocy zachodu przeciw Moskwie (str. 178)... było
więc na kim się opierać. Europa utworzyła silny łańcuch przeciw Moskwie:
zająć tylko swoje miejsce w tym łańcuchu, okazać zrozumienie własnego in-
teresu i nieco męskiej determinacji, a car, wyczerpany dwudziestoletnią
wojną, jak trudno było wątpić, ustąpi na całej linii.
A teraz czytajmy jak parę stron wcześniej ten sam autor kwalifikuje wysiłki króla,
dokonywane właśnie w celu ujęcia tej władzy, i jak ocenia konfederację tarno-
grodzką, która te wysiłki pokrzyżowała:
W takiej chwili, kiedy tylko zupełna solidarność dążeń króla i narodu mogła
ocalić wspólną niezawisłość, odżyły w duszy Wettyńczyka dawne pokusy, by
115
wreszcie spełnić marzenie swego żywota, swój wielki zamach stanu. Trzymał
pod ręką w Polsce nowe pułki, myślał, że ma przed sobą społeczeństwo zu-
pełnie wyczerpane, z wyraźną lojalną większością, podlegle wpływom se-
natu świeżego powołania. Rozważano dawny program działania... polegają-
cy na tym, by sprowokować szlachtę do wybuchu żołdackimi nadużyciami,
potem wdać się między nią i wojsko saskie w roli rozjemcy i z pomocą
wiernych panów podyktować pokój, przeprowadzając zarazem zmianę formy
rządów. Zniesiona miała być władza prawodawcza sejmu, zachowany tylko
samorząd sejmowy, na czele rządu umieszczona biurokratyczna rada tajna.
Tak wyglądał szczyt mądrości reformatorskich, na jaki zdobyli się u nas ów-
cześni Sasi... (str. 168).
„Do czego ruch ten zmierzał, tego nie wiedział ani dwór, ani może nawet sam
wódz, Ledóchowski. W każdym razie znając wysoką inteligencję podkomo-
rzego kamienieckiego, wiedząc skądinąd, że ten trybun okaże się wnet prze-
zornym wrogiem Rosji, nie można kłaść konfederacji tarnogrodzkiej w jed-
nym szeregu z późniejszą radomską lub targowicką (str. 171).
Wyśmiewany „szczyt mądrości" saskiej mógł dać jednak Polsce jedyną rzecz, która
mogła ją jeszcze uratować: silny rząd. Natomiast wysoka inteligencja Ledóchow-
skiego nie przeszkodziła mu wezwać pośrednictwa Piotra Wielkiego i najzupełniej
oddać Polskę pod jego hegemonię.
Teraz trzeba rozstrzygnąć pytanie, czy nie ma sprzeczności między obrazem narodu,
takim jakim go nam przedstawia Konopczyński, a postulatem tegoż samego Ko-
nopczyńskiego, odnoszącym się do tej samej epoki, postulatem żądającym „zupełnej
solidarności króla z narodem"? Rozstrzygnięcie tego pytania pozostawiamy czytel-
nikom. Przejdźmy do paru uwag ogólnych na temat sił narodowych.
116
Współpraca z takim narodem była więc fikcją, tak jak fikcją była jakakolwiek po-
zytywna siła narodu. Siłą narodu jest zawsze tylko zdolność wspólnego podpo-
rządkowania się jego racji stanu, zdolność poświęcenia doraźnych interesów dla
pozyskania lepszego miejsca w hierarchii międzynarodowej. Siłę taką może dać pa-
triotyzm, ofiarność, duch poświęcenia. Skoro - obojętne dlaczego - cnoty te zanikną,
siłę narodowi dać może tylko i jedynie posłuszeństwo.
Można i trzeba było w początkach XVIII wieku pracować nad odrodzeniem ofiar-
ności i droga do tego szła przez reformę wychowania i oświaty. Słusznie Konop-
czyński ubolewa, że tylko jeden Lagnasco w otoczeniu Augusta troskę o to wykazał.
Ale trzeba sobie powiedzieć, że akcja taka nie mogła dać rezultatu prędzej niż w
przeciągu lat trzydziestu.
Siłę narodowi zaraz - mogło dać tylko posłuszeństwo. Rozumiał to Flemming i jego
plan mógł i musiał odrodzić siłę polskiej więzi państwowej. Jeżeli w 200 lat później
historyk nie chce tego rozumieć, to dlatego, że nikt dotąd nie pracował dostatecznie
nad definicją, formułowaniem, a choćby, wyjaśnieniem pojęcia siły narodowej, nad
skonfrontowaniem go z faktami uznanymi - z jednej strony, ze sprawdzianami na-
szych dziejopisów - z drugiej. Niektórzy historycy czy publicyści, nie rozporządzając
jasnym kryterium nacjonalistycznym, ani pojęciem racji stanu, przyjęli w braku
lepszego - kryterium bezinteresowności. Można by tu zaliczyć tezę lelewelowską:
117
„Iluż to jest ludzi, którzy mówiąc o obcych krajach powołują się na mężów
stanu, dziejopisarzy, przytaczając fakty i cyfry, gdy zaś zaczepimy ich o naji-
stotniejsze zagadnienia własnego bytu narodowego, nie umieją wybrnąć
poza Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego" (Myśli now. Polaka. Wyd. IV.
str. 27, 28).
II
KONOPCZYŃSKI — GIERTYCH
118
czasem dowód tak szczupłego oczytania, iż nasuwa się czytelnikowi poważna wąt-
pliwość czy czytał w ogóle Koźmiana, Tarnowskiego a nawet Bobrzyńskiego.
Pisać zaś o polskiej polityce porozbiorowej nie znając Koźmiana, jest tym samym, co
dać wykład strategii bez przeczytania Klausewitza.
119
roku 1727 przy przejeździe Augusta z Polski, horoskopami kabalistycznymi«
(Tu pierwszy cytat z K. M. Morawskiego, w powyższym alinea są trzy odsy-
łacze do Morawskiego).
Bractwo to, mimo żartobliwych form zewnętrznych, miało zgoła nie żarto-
bliwe cele. »Za całą tą swawolą - pisze saski wydawca materiałów o tym
120
bractwie, Bescherner - kryła się powaga życia politycznego«. Dojrzewał
wielki „plan" (grand dessin) „panowania augustowskiego" dodaje Morawski.
Nie wiem czy czytelnicy wybaczą nam tak długi cytat. Rzecz w tym, że nie zamie-
rzamy dłużej dyskutować żadnej z tez w powyższym kontekście. Nie zasługują one
na to, są jedynie komicznym, może tragikomicznym dowodem na katastrofalny
upadek w jaki wpada nasza myśl polityczna i historyczna z powodu braku wszelkiej
ścisłości, braku wszelkiego ścisłego badania mechanizmu rzekomych przyczyn klęsk,
które nas spotkały.
Jedynie więc nawiasem w tym miejscu, raz na całą naszą pracę pragniemy rozpra-
wić się z tezą o rozstrzygającym znaczeniu masonerii wzgl. innych tajnych związków
lub też żydostwa w genezie upadku Polski w ostatnich wiekach. Teza ta, głoszona
przez wszystkich, zwłaszcza młodszych, adeptów potężnego stronnictwa narodo-
wego, była panująca dla wielkiej części opinii naszej w dwudziestoleciu Polski Od-
rodzonej. Naukowe podstawy dał jej K. M. Morawski, drukując szereg prac o tych
samych związkach i przynależności wielu historycznych osób do nich. Ani Morawski
jednak, ani nikt inny nie zdołał znaleźć żadnego śladu, by żydostwo lub jakiś tajny
związek postawił sobie za cel szkodzenie Polsce albo też by działał na jej szkodę.
121
mentów szkodliwych wydobyliśmy w toku analizy poszczególnych epok brak ro-
zumu politycznego. Stwierdzamy, że mechanizm, za pomocą działalności którego
masoneria lub Żydzi mieli Polsce zadać klęski, nie został nigdzie jeszcze ujawniony.
Ale nawet gdyby pewne przyczynki w tym kierunku znaleziono, pytanie - które w
myśl założenia naszej pracy trzeba sobie postawić - jest następujące:
Czy przy większym rozumie przywódców narodu, masoneria i Żydzi byliby nas do-
prowadzili do klęsk, których doznaliśmy? Albo - czy głupota nasza i bez masonerii
byłaby nas doprowadziła do tych upadków, któreśmy przeżyli?
Odpowiedź na to pytanie jest zupełnie jasna i nic innego nie daje im równie do-
bitnego świadectwa, jak chociażby tekst Giertycha, wszędzie tam, gdzie nie pisze o
masonach i Żydach. A więc skoro głupota i brak rozsądku naszej polityki - elementy
tak bardzo od nas zależne - były nieskończenie ważniejszą przyczyną naszych klęsk
od działań masonerii i Żydów - elementów obcych, trudnych do zbadania i unice-
stwienia - to odwracanie uwagi od przyczyn ważniejszych i kierowanie całego
niemal wysiłku umysłowego na zarzuty pod adresem czynników drugorzędnych,
było dalszym ogłupianiem narodu, a co za tym idzie, przygotowaniem go do po-
pełniania błędów i narażania się na nowe klęski. Tak też się stało. Naród nasz,
ogłupiany konsekwentnie, z jednej strony - apologią ruchów powstańczych i potę-
pieniem myśli politycznej przez piłsudczyków, z drugiej - gołosłowną tezą wyłącz-
ności „winy" masonów i Żydów przez dmowszczyków - po dwudziestu latach tego
makabrycznego kontredansu fałszów runął podczas drugiej wojny światowej w
przepaść nowych spisków, mesjanizmu, apolityczności.
122
forsowaniu danego kandydata. Nie ulega wątpliwości, że i August II mógł z ła-
twością znaleźć sobie dużo tańszy - w znaczeniu pieniężnym - kredyt u dworów,
które go popierały. Jeżeli nie uciekł się do tego i korzystał z pomocy bankierów
wiedeńskich, to znajdujemy w tym rys jego polityki, który będzie się przewijał przez
cały ciąg jego 30-letniego panowania: dążenie do utrzymania się na równym pary-
tecie z mocarstwami, obrona przed hegemonią rosyjską nad Polską. Jeżeli linii tej
nie potrafił utrzymać do samego końca, to tylko dlatego, że prześladował go los - i
głupota szlachty polskiej.
Dalej trzeba stwierdzić, że wprawdzie August II był niedowiarkiem i kpił sobie za-
równo z religii protestanckiej jak i katolickiej, ale syna wychował niezwykle kon-
sekwentnie w duchu katolickim, i to nawet przez oddanie go w ręce jezuitów. Zrobił
to wbrew woli królowej, zaciekłej protestantki. Gdyby tajne związki rzeczywiście
miały na celu tylko pognębienie katolicyzmu i wzmocnienie protestantyzmu, a to
mogłoby być jedynym bodźcem do rzekomego ich działania na szkodę Polski,
gdyby - dalej - August Mocny rzeczywiście tak tym związkom ulegał, wówczas jest
rzeczą pewną, że wychowanie późniejszego Augusta III byłoby poszło inną drogą.
Bo, o ile rzeczą jeszcze wcale nie dowiedzioną jest, że wstępował Sas na tron w celu
podziału Polski, to jest rzeczą niezbitą i przyjętą przez całą naszą historiografię, że
celem działania jego ostatnich lat życia było zapewnienie sukcesji w Polsce swemu
synowi.
123
„wielki plan". Trzecie i ostatnie, to wniosek Giertycha, że „wielki plan" to był rozbiór
Polski i że August wstępował z tą myślą na tron.
124
sławy - właśnie tych dwu motorów, które przyświecały Augustowi, gdy przyjeżdżał
do Polski.
Nie mogło być przytomnego człowieka obejmującego wówczas tron polski, który by
nie miał zamiarów wzmocnienia władzy i wprowadzenia dziedziczności tronu. Za-
miary te nie były obce żadnemu z jego poprzedników ani następców, ani też
współzawodnikowi jego Stanisławowi Leszczyńskiemu. Wszystko co potem czynił
znajduje doskonałe wytłumaczenie w jego osobistych i dynastycznych interesach,
nie ma więc najmniejszego powodu szukania przyczyny tych poczynań we wpływie
tajnych związków masońskich lub Żydów.
III
W pół wieku po 1720 r. Stanisław August, znowu tak jak każdy nasz król elekcyjny,
stanął przed problemem dobycia z topieli anarchii polskiej więzi państwowej,
wbrew samemu narodowi. Ale wtedy sytuacja była już o tyle jasna, że sąsiedzi
otwarcie stawiali veto - przeciw sile przez posłuszeństwo. Pozostawała jedyna droga
siły przez ofiarność, ofiarności przez wychowanie. To wychowanie, tę ofiarność, tę
siłę stworzył ostatni, najmądrzejszy z naszych królów. Stanisław August tworzył
nowe pokolenie najzupełniej świadomie. W pamiętnikach swoich zaznacza, że po-
stanowił po objęciu tronu podnieść Polskę dwoma sposobami: po pierwsze - sze-
rzeniem oświaty, po drugie - wysuwaniem na stanowiska dygnitarskie tylko ludzi
naprawdę godnych tego.
125
sięcy obywateli oświeconych i od przesądów oddalonych, inaczej do wszel-
kiego użycia usposobionych, niżelim ja ich znalazł" (cytat z Morawskiego
„Ignacy Potocki" str. 17).
Ale brak posłuszeństwa i brak rozumu był tak wielki, że puszczone w ruch siły pa-
triotyczne przewaliły się ponad głową króla i zatopiły polską więź państwową. Po-
tem te same fale ofiarności źle zastosowanej zatopią jeszcze parę razy udane próby
odbudowy własnego państwa.
126
od roli, jaką dany mit odgrywał jako pochodna, dążąca do wzmocnienia czy osła-
bienia pozycji naszej w hierarchii międzynarodowej.
Kult siły: kryterium zasadnicze Bobrzyńskiego, słuszne dla każdej sytuacji, w której
dane państwo ma szanse na walkę z sąsiadami. Zgubne w nielicznych, ale nader
konkretnych wypadkach, kiedy to właśnie słabość i brak roszczeń, przy protekcji
silniejszego, daje możność utrzymania się w danej niekorzystnej koniunkturze (np.
Belgia 1830 — 1914 r.).
Teza demokratyczna, nie mniej słuszna w okresach innych, gdy naród dzięki oświa-
cie czy dopływom elit nowych mógł być mocny cnotami obywatelskimi, dobro-
wolnie mógł wytworzyć władzę mocną, ale działającą w obrębie praw demokra-
tycznych.
Mit postawy moralnej, tak częsty u naszych historyków jako kryterium naczelne,
dopuszczalny jako dążenie do stworzenia kodeksu wzajemnie zabezpieczającego
ludzi i narody przed skrajnymi przejawami walki. Ale też znaczenie to określa sto-
pień, w jakim kodeks ten można rozszerzać, by przerost kodeksu nie zniweczył i celu,
i tej lichej moralności, którą polepszyć zamierzał.
127
jeśli sobie dobrze uprzytomnimy cel ogólny: postęp w hierarchii narodów - to
przyjdzie nam teraz powiedzieć, że zniszczenie stanowiska sąsiada lub pozyskanie
sprzymierzeńca - może być stokroć większym zwycięstwem, choćby nie towarzy-
szyła mu żadna zdobycz - choćby towarzyszyła utrata. (Tezę tę rozwinął Adolf Bo-
cheński w swoich studiach w „Polityce").
128
pociągnąć musi zmianę metod walki i porzucenie, gdy tego będzie potrzeba; narzę-
dzia suwerenności jako celu doraźnego. Celem nadrzędnym suwerenność nigdy być
nie może.
Kryteria nacjonalistyczne w polityce zostały już nieraz jasno określone, jeszcze przez
Dmowskiego. Te kryteria brzmiące jako truizm były jednak negowane przez parę
generacji polityków polskich, którzy zakładali śmierć bohaterską narodu jako cel
sam w sobie. Kryteria nacjonalistyczne w dziejach naszych nie zostały jeszcze nigdy
ściśle przez nikogo zastosowane. Ogromny, przełomowy krok na drodze uzdrowie-
nia z frazesu uczynił Skałkowski, uczeń Dmowskiego. Rzecz dziwna, że inny ofi-
cjalny dziejopis obozu Dmowskiego, Konopczyński, zatracił sprawdzian zdrowego
egoizmu narodowego na rzecz niepojętego mitu narodowego, polegającego na
walce z obcymi wpływami, bez względu na reperkusje tych wpływów na możli-
wości wznoszeń lub odpływów stanowiska Polski w hierarchii międzynarodowej.
IV
129
„Od pierwszych dni bezkrólewia wiedziano powszechnie, że dwory cesarskie
gwałtownie zwalczać będą Leszczyńskiego. To przekonanie przyśpieszyło
zgodę między zwalczającymi się nawzajem stronnictwami: Czartoryscy wi-
dząc prymasa na dobrej drodze, poddali się jego politycznemu kierownic-
twu... Sędziwy prymas pokierował obradami konwokacji z młodzieńczym
ogniem i porywem: ogłoszono ekskluzję cudzoziemskich kandydatów, zło-
żono jednomyślnie solenny jurament, że wszyscy oddadzą swe głosy na Pia-
sta... Słowem, uczyniono wszystko, by przygotować tę jednoduszność na polu
elekcyjnym, której brakowało w r. 1697: kto zwycięży w sercach braci szlach-
ty, tego - zdawało się - bramy piekielne nie zepchną z tronu."
Chyba nikt wątpić nie może, że Konopczyński wpłynął tu na szerokie wody swojej
tezy narodowej. Śmierć Augusta wywołała w „narodzie" słuszne oburzenie przeciw
obcym rządom. Naród postanowił mieć rodaka na tronie. Czartoryscy, widząc prze-
ciwników na tej zbawiennej drodze, zaniechali kłótni. Naród, naród, naród był
jednomyślny, wiedział czego chciał: Piasta. Historyk wie, dlaczego chciał Piasta: z
powodu słusznego prądu narodowego. Niestety, historyk ten nie zacytował wśród
źródeł rozprawy Tadeusza Wojciechowskiego (drukowanej w Kwartalniku Hist. r. H.
1887, str. 531—554, p.t. „O powtórnej elekcji Stanisława Leszczyńskiego 1733 r."). Roz-
prawa ta rzuca pewne cienie na tak jasny obraz jednomyślności narodowej.
130
przywiązywać do nich etykietę „narodową", sławić i jako wzór stawiać, oto czego
by się dopuścił Konopczyński, gdybyśmy tezy Wojciechowskiego przyjęli jako
słuszne.
„Śmierć Augusta II, która w dniu 1 lutego 1733 wyrwała go z pełni zamiarów
zaprowadzenia w Polsce absolutnej monarchii i zapewnienia dziedzicznego
tronu synowi, dała im ku temu pożądaną sposobność. Wystąpiwszy sta-
nowczo, zjednawszy sobie poparcie innych możnych rodzin, które się ostat-
nimi laty dźwignęły, mianowicie Stanisława Poniatowskiego i Czartoryskich,
postanowili nie dopuścić do tronu dynastii saskiej i żadnego kandydata po-
pieranego przez obce dwory, lecz obrać królem Piasta w osobie popularnego i
szlachetnego Stanisława Leszczyńskiego, i elekcję tę przeprowadzić z użyciem
siły przeciw możliwym zamachom państw ościennych, w stosunki polskie się
mieszających."
Jak widzimy Bobrzyński bez żadnych frazesów narodowych potwierdza jednak za-
miary niepodległościowe Potockich. Gdybyśmy przyjęli mit niezależnościowy i na-
rodowy Konopczyńskiego jako główne kryterium, należało by przed stanisławow-
cami pochylić głowy i żałować tylko, że mając zamiar walczyć przeciw dwu sąsied-
nim mocarstwom, zaczęli od... redukcji niewielkiego wojska polskiego (Wojcie-
131
chowski op. cit.). Ale jest jeszcze inny problem. Oto Wojciechowski twierdzi, że nie
tylko elekcja Piasta nie była tak popularna, jak to się apologetom partii Potockich
zdaje, ale że była obiektywnie z punktu widzenia kryteriów nacjonalistycznych -
szkodliwa. Wojciechowski kryteriów naszych nie formułuje, ale jest jasne, że
przyjmuje dobro i interes państwa jako kryterium najwyższe. Otóż Wojciechowski
jest zdania, że wybór Sasa dawał możliwość korzystnej zmiany ustroju, a w każdym
razie chronił przed rozbiorem, który w razie prawdziwej jednomyślności za Lesz-
czyńskim byłby mógł wówczas pod wpływem Prus nastąpić.
Inaczej już Bobrzyński. Dla Bobrzyńskiego nie wystarcza samo poczciwe zamierze-
nie, „nie bacząc na skutki", mówiąc słowami Lelewela. Bobrzyński żąda także, prócz
słusznej celowości, by ci, którzy sobie cel ten postawili, zapytali się samych siebie,
czy zamiar ten da się przeprowadzić. Przy końcu opisu wojny sukcesyjnej tak reka-
pituluje jej wyniki:
132
Jeszcze dalej idzie Wojciechowski. Dla Wojciechowskiego i dla nas także ani król
rodak, wybrany jednomyślnością, ani werbalna chęć uwolnienia się od zależności
zagranicznej sama w sobie ostatecznym celem być nigdy nie może. Celem jest tylko
postęp w hierarchii międzynarodowej. Fatalne ówczesne położenie Rzeczypospolitej
w tejże hierarchii miało swoje źródło w upadku władzy wykonawczej, w wadach
ustrojowych, w płynących stąd brakach militarnych. W tych warunkach elekcja
Piasta, niezależność od zagranicy były tanim frazesem, którego rezultatem koniecz-
nym musiała być agresja i wzmocnienie zależności w razie elekcji podwójnej, może i
rozbiór w razie upierania się przy jednomyślności. Oto różnice płynące z braku ja-
snych sprawdzianów.
Jak wynika z powyższego, Wojciechowski nie ogranicza się do zarzutu umyślnej gry
na wybór najsłabszego króla przez oligarchię magnatów, w czym odmówił mu racji
Bobrzyński. Wojciechowski idzie dalej i stwierdza explicite, że nawet w razie jed-
nomyślności prawdziwej, płynącej nie z propagandy magnackiej, ale z pragnień
narodowo-niepodległościowych narodu szlacheckiego, wówczas nawet - gdzie już
krytycyzm Konopczyńskiego się kończy — wybór jednomyślny byłby katastrofą.
Nie byle jakie świadectwo przywołuje na pomoc swojej tezie, bo samego Fryderyka
II.
„To jest najgorsza sprawa - lamentował Fritz - jaka się nam przydarzyła od
lat 30. Mówił mi to tysiąc razy mój wierny Ilgen, że gdyby Polska, w za-
mian za nasze przyzwolenie na sukcesję saską ustąpiła nam na zawsze całą
Warmię i Pomorze z Gdańskiem i Marienburgiem, to jeszcze można by wąt-
pić czy to będzie korzystne dla Prus, bo kiedy Sas uczyni się w Polsce suwe-
renem, to wszystkie te nabytki nie wystarczą nam, aby mu stawić czoła" (op.
cit. str. 542).
Sas dostał koronę Rzeczypospolitej, ale suwerenem w niej nie był. Ile w tym było
winy stanisławowców, oto kwestia, która narzuca się po przeczytaniu rozprawy
Wojciechowskiego.
„Może nie wszyscy współcześni widzieli - pisze - ale dla nas jest widoczne,
że jeżeli miało być jeszcze dane Polsce podnieść się przez dziedziczność tronu
133
i reformę wewnętrznego nieładu, to jedyna ku temu sposobność była - przy
pomocy domu saskiego. Od połowy 17 wieku dosyć było projektów napra-
wy i pełno o tym książek, listów, rozmów itp. Jeżeli jednak nie było żadne-
go praktycznego rezultatu, to dlatego, że w gruncie rzeczy nie była to kwe-
stia legislacyjna, lecz sprawa potencji i mocy wewnątrz Rzeczypospolitej"
(op. cit. str. 541).
Można się sprzeczać co do znaczenia formy prawnej liberum veto, ale nie można
odmówić Wojciechowskiemu niezwykle głębokiego sądu i trafności rzuconych
przezeń myśli. Niepojęte jest, iż dziejopisarstwo nasze nie zwróciło na tę koniunk-
turę baczniejszej uwagi. W każdym razie śladu z tego nie ma w Konopczyńskim.
Przyjęta a priori teza narodowa sprowadza różne drobne nieścisłości. I tak przemil-
cza Konopczyński zastrzeżenia złożone przez senatorów przy przysiędze, sugeruje,
jakoby przysięga ta była wymuszona (.....ośmielili się piętnować przysięgę konwo-
kacyjną jako wymuszoną..." Op. cit. str. 206). Gdzie indziej daje tylko upust pasji
pseudo-patriotycznej: „z chwilą proklamacji Leszczyńskiego, obóz augustowski sta-
wał się bezładną kupą, czas było i należało znieść go doszczętnie" (op. cit. 207). Nie-
stety, obóz Leszczyńskiego w świetle prawdy dziejowej był kupą bardziej jeszcze
bezładną.
Ci Polacy, którzy parli do elekcji przeciw Moskwie, powinni byli zapytać sami sie-
bie, czy Polska jest gotowa do wojny i czy wygrać ją może? Jak daleko pójdą so-
jusznicy w udzieleniu pomocy, co jest istotnym motorem działania we Francji?
Elekcja przeprowadzona bez głębokiej analizy tych dwu podstawowych pytań była
po prostu wplątaniem Polski w wojnę z ogromnie przeważającymi siłami przeciw-
134
nymi, w wojnę, do przygotowania której nie poczyniono najmniejszych przygoto-
wań. I to jest dla historyka tej elekcji problemem pierwszorzędnej wagi, od roztrzą-
sania którego uchylić mu się nie wolno. A Konopczyński zapchawszy głęboko gło-
wę w piasek entuzjazmu dla „narodowego" wyboru, o istnieniu tego problemu zu-
pełnie zapomina.
135
2. w ciemnocie i głupocie „narodu" szlacheckiego. A więc teza wprost odwrotna
do twierdzenia Konopczyńskiego.
W zdaniach powyższych znajduje się, być może, między liniami myśl, iż należało
przy pomocy wojska narzucić narodowi zmianę ustroju. Ponieważ jednak nie zo-
stała ona nigdzie jasno wyrażona i ponieważ przeczy jaskrawo ciągłym odwoływa-
niom się Konopczyńskiego do rzekomo patriotycznego i mądrego stanowiska na-
rodu szlacheckiego, przeto nie będziemy z tym domysłem polemizowali i przyj-
miemy tekst tak, jak tu jest podany, tj. w myśli że można było wojsko i skarb
uzdrowić bez naprawy ustroju, a potem przy pomocy wojska osłonić przed zagra-
nicą naprawę ustroju.
Tezą naszą jest, że w tym okresie nie można było naprawić skarbu i wojska bez na-
prawy ustroju.
136
Tezę tę uzasadniamy faktem, że aukcja wojska nie schodziła z obrad sejmowych od
1733 do 1748 roku (słowa Konopczyńskiego str. 221). Jeżeli nie została przeprowa-
dzona, to nie z powodu braku inicjatywy ani z powodu braku większości, ani le-
galnej drogi, ale tylko i wyłącznie z powodu zrywania wzgl. przegadania sejmów
czyli z powodu braku reformy ustrojowej.
Jest to więc konkluzja wprost sprzeczna z założeniem na str. 210: kiedy to Konop-
czyński pisał, że wodzowie polityczni dlatego nie potrafili uratować Polski, że
Tak sprzeczne zdania wypowiedziane na przestrzeni kilku stron, w tej samej nie-
słychanie ważnej sprawie, dyskwalifikują najzupełniej podręcznik uniwersytecki
Konopczyńskiego i są smutnym dowodem na degradację, w jaką popadła nasza
wiedza historyczna w ciągu 20-lecia Polski Odrodzonej.
W rzeczywistości ani kwestia prymatu aukcji wojska przed naprawą ustroju, ani
kwestia rzekomych dobrych chęci szlachty nie nadają się nawet do poważnej dys-
kusji. Można jedynie dyskutować nad zagadnieniem, czy więcej zawiniło liberum
veto, czy ciemnota szlachty. W tym wypadku votum nasze obciąża bardziej ustrój
niż szlachtę. Rzeczywiście, można i trzeba wymagać, żeby większość szlachty przez
137
swoich reprezentantów uchwalała ciężary podatkowe dla powiększenia wojska. Ale
domagać się stałej jednomyślności wszystkich posłów, dzielnic i sejmików na pod-
wyższania podatków, to chyba wymaganie ideału, do którego nie doszedł żaden
naród w żadnej epoce.
Jeżeliby dyskusja ta nie była jeszcze zupełnie dla czytelnika przekonywająca, gdyby
były wątpliwości co do znaczenia ustroju dla upadku Polski, to „świadczę Baconem
przeciw Baconowi" na str. 271 tegoż dzieła napisał Konopczyński:
138
POLITYKA STANISŁAWA AUGUSTA
W ŚWIETLE JEGO PAMIĘTNIKÓW
Szujski w „Dziejach":
139
pozie lichego aktora, sądziliśmy go ryczałtowo, bez względu na trzydziesto-
letnie jego przejścia - że jeżeli co, to taki żywy pomnik jego ducha musi każ-
dego zastanowić, musi nas przyprowadzić do przekonania, że go bardzo mało,
bardzo powierzchownie znamy. Część pamiętników ogłoszona... zmusza tylko
do uznania, że kto w ten sposób znał i sądził świat i ludzi, nie mógł być ze-
rem lub maszyną nakręcaną przez drugich, ale musiał być samodzielną in-
dywidualnością."
140
Na początku piątej księgi daje Stanisław August rzut oka na stan Polski, na jej po-
łożenie zarówno międzynarodowe jak wewnętrzne, tak jak je widział w chwili ob-
jęcia tronu. Kapitalny - dla zrozumienia polityki królewskiej - obraz wymaga do-
kładnego przejrzenia.
Passus ten stanowiący credo zapatrywań króla na stosunek Rosji do Polski, pocią-
gnął za sobą parę konsekwencji. Jedna z najważniejszych - to przekonanie, iż w in-
teresie Rosji leży całość dzierżaw polskich. Żeby ten punkt widzenia dobrze zrozu-
mieć, trzeba sobie przede wszystkim jasno uprzytomnić, że ekspansja Rosji kiero-
wała się wówczas wyłącznie niemal w kierunku Turcji i że za cel życia Katarzyna
sobie postawiła zdobycie Bizancjum i koronowanie swego wnuka Konstantego ce-
141
sarzem. Będziemy mieli okazję jeszcze do tego założenia powrócić. W każdym razie
teza króla nie zawierała nic oryginalnego. Według tychże samych pamiętników,
stanowiła ona podstawę polityki zagranicznej stronnictwa „patriotycznego", które
było przekonane, że „Polska nierządem stoi" i że rywalizacja sąsiadów nigdy na
rozbiór nie pozwoli. Ta sama logika zabraniała wujom królewskim, starym Czarto-
ryskim uwierzyć w groźbę rozbioru, gdy nią Repnin a nawet sam król straszyli,
pragnąc ich skłonić do konfederacji przeciw barszczanom.
„Ja i każdy dobry Polak jest i być musi właśnie przez patriotyzm przyjacielem
Moskwy raczej niż jakiegokolwiek innego sąsiada, gdyż jesteśmy przekonani,
że jest prawdziwym interesem Rosji nie działać na naszą szkodę i przeszko-
dzić przed zamachami na nas z innej strony..."
tak król streszcza stały refren swoich rozmów ze Stackelbergiem, który zamęczał go
podejrzeniami o zdradzanie, mniej lub więcej cicho, sojuszu z Katarzyną. I cytuje z
uznaniem zdanie Chreptowicza, do tegoż Stackelberga wypowiedziane:
(Tu trzeba zaznaczyć, że tekst francuski zdania Chreptowicza brzmi: „Je suis bon
Russe..." co wówczas miało takie potoczne znaczenie, jakie mu nadajemy. Dosłowny
przekład brzmiałby: „Jestem dobrym Rosjaninem...").
Jakże jednak Stanisław August, który lepiej niż ktokolwiek zdawał sobie sprawę i ze
szkodliwości ustroju, i z wagi, jaką Rosja przywiązuje do jego utrzymania, mógł być
długoletnim wyznawcą i kierownikiem obozu rosyjskiego w Polsce? Wyjaśnia on
nam to, wymieniając motywy forsowania projektu Rady Nieustającej przez Panina.
Jako pierwszą przyczynę uważa ciasnotę wykształcenia ministra rosyjskiego, o któ-
rym parokrotnie pisze ironicznie, że poza Szwecją nigdzie nie był i uważał ustrój,
jaki narzucił w Szwecji, za najlepszy dla państw, gdzie Rosja pragnęłaby dzierżyć
hegemonię. Drugi motyw, bardziej polityczny, brzmi jak następuje:
142
„Ponieważ zasady rosyjskie od Piotra I dążyły zawsze do utrzymywania
Polski w stanie inercji, chciano przeto stale w Petersburgu zachować rozprzę-
żenie sejmów. Skoro jednak nicość sejmów i bezsiła prawie zupełna władzy
wykonawczej w przerwach dwuletnich między sejmami doprowadzała do
niemożności wykonywania nawet niektórych żądań rosyjskich, przeto Rosja
zapragnęła, by powstała Rada Nieustająca..."
Stanisław August, którego nawet wielki jego krytyk prof. Konopczyński nazwał
nieposzlakowanym obrońcą integralności Rzeczypospolitej (Pamiętnik V Zjazdu Hi-
storyków polskich, Lwów 1930. str. 473), przede wszystkim utrzymywał lenno ro-
syjskie, gdyż w razie przeciwnym widział pewny upadek państwowości przez roz-
biór lub aneksję ze strony Prus. Ale poza tym nie rezygnował bynajmniej z pogo-
dzenia interesu rosyjskiego z postulatem odrodzenia wewnętrznego. Stworzył na-
wet całą teorię tego odrodzenia, na podstawie:
1) podniesienia oświaty,
2) stworzenia elity dygnitarzy.
Sejm koronacyjny, dokonany jeszcze pod egidą Czartoryskich był dla ustroju Polski
rewolucyjnym. Zreformowano obrady sejmowe, zniesiono liberum veto i masową
elekcję, naprawiono sądownictwo. Ani jedna dziedzina nie pozostała nietknięta -
mówi z żalem Lelewel. Już przy forsowaniu tych reform, król natrafił na opozycję
Kajzerlinga. Przypadek jednak zrządził, że właśnie Kajzerling, stary przyjaciel Fami-
143
lii, był dawnym nauczycielem młodego Poniatowskiego w dziedzinie... logiki. Toteż
tu po raz pierwszy, i niestety ostatni, Stanisław August słowem pokonał siłę, zmusił
jego własnymi sylogizmami starego Kajzerlinga do kapitulacji. Ustawę ubrano w
taką formę, by ambasador mógł się tłumaczyć, że go wyprowadzono w pole...
I to właśnie w pamiętnikach swoich król nie waha się nazwać pierwszą i zasadniczą
przyczyną upadku Polski. Repnin, który objął ambasadę po Kajzerlingu, nie mogąc
doczekać się ustępstw zwraca się do stronnictwa Potockich, podnosi sprawę dysy-
dentów, potem obala wszystkie reformy Czartoryskich i w konsekwencji powstaje
konfederacja barska i pierwszy rozbiór. Ochłodzenie stosunków polsko-rosyjskich
gra więc w tym łańcuchu przyczyn pierwszorzędną rolę. Oto jak król maluje genezę
tego błędu:
„Przede wszystkim Rosja zaczęła zdawać sobie odtąd (sejm 1764 r.) sprawę z
tego, że Stanisława Augusta znajduje mniej uległym, niż byli nimi Augusto-
wie: II i III. Widziała upozorowane zwlekania, przez które oddalano ze stro-
ny polskiej działania uchwały sejmu koronacyjnego, na mocy której miała
powstać komisja, która miała i mogła doprowadzić do ciaśniejszego sce-
mentowania porozumienia polsko-rosyjskiego."
„To ochłodzenie stosunków ze strony polskiej nie miało innego źródła jak
tylko rady wojewody ruskiego, który bezustannie sugerował, jakoby kraj
uważał zawsze jako nikczemne odwdzięczania się Rosji za koronę, wszelkie
chociażby ograniczające się do pozorów oznaki porozumienia z Rosją."
144
tycznego utrzymywać i pielęgnować z największą starannością jak najlepsze z
nią stosunki."
„W 8 lat później - pisze król - żałowałem gorzko tej decyzji, byłbym oszczę-
dził sobie wszystkich strapień, a mojej ojczyźnie wszystkich nieszczęść, które -
jak zobaczymy w dalszym ciągu tych pamiętników - jako pierwsze źródło
miały to, iż mój wuj nigdy mi nie przebaczył, że to nie on został królem".
145
które wszak być musiały między nim, Czartoryskimi i Repninem. Nie usprawiedli-
wia odstępstwa Czartoryskich od reform i unosi się oburzeniem, pisząc że wojewoda
ruski, który nigdy w życiu nie napisał dłuższego votum niż paroliniowe, wówczas
nie wstydził się odczytać trzech stron pisma, popierającego lex Wielhorski. A prze-
cież okólnik, który król zredagował i rozpuścił anonimowo wśród posłów w nocy po
wystąpieniu Repnina i który cytuje w całości, także nie doradza odrzucania żądań
repninowskich. Jak sobie Czartoryscy i król wyobrażali dalsze reformy - trudno to
orzec. W każdym razie pamiętniki stwierdzają, że Czartoryscy poszli na kompromis z
Repninem za cenę swoich reform, natomiast król temu odmówił. Czartoryscy wy-
parli się swego dzieła reformistycznego z obawy o całość państwa. Oto w przed-
dzień głosowania, posłowie Prus i Rosji zagrozili wojną w razie odrzucenia lex
Wielhorski. Król był wówczas skłonny ryzykować wojnę i całość, byle naprawić
ustrój. Porównać stanowisko stronnictwa patriotycznego przed 3 maja, kiedy to
wszyscy bez wyjątku dyplomaci zagraniczni przestrzegali przed pochopną uchwałą
jako mogącą wywołać wojnę i upadek Rzeczypospolitej. Patrioci woleli ryzykować
upadek niż pozostawać w jarzmie. Podczas sejmów rozbiorczych, król, nauczony
doświadczeniem, prowadził już inną, bardziej ostrożną politykę, nie przez zrzucanie
protektoratu w danym ustroju, co uważał za niemożliwe, ale przez wzmocnienie
wewnętrzne nawet przy protektoracie. Łatwiej zlikwidować anarchię przy protek-
toracie, niż protektorat przy anarchii, oto formułka, która by pasowała do całej
jego linii politycznej. Historia przyznała mu rację. Próby wydobycia się spod jarz-
ma wasalnego przy braku rządu, skarbu, moralności obywatelskiej, oświaty, ar-
mii, okazały się niemożliwością. Natomiast podniesienie kraju dokonane mimo
jarzma, a częściowo przy jego pomocy, dało wyniki powolne ale i bezcenne, i gdyby
gorączka nie była poniosła „niepodległościowców" w czasie sejmu czteroletniego,
byłaby Polska co dzień wzmacniająca się doczekała się śmierci Katarzyny, pa-
nowania Pawła, wojen napoleońskich, tego wszystkiego, co niszczyło fatalną ko-
niunkturę geopolityczną, w jakiej znaleźliśmy się w okresie między wojną siedmio-
letnią a wojnami napoleońskimi.
Omawiając porwanie czterech senatorów, król zrzuca winę za pomoc okazaną Rep-
ninowi w tym dziele na Podoskiego i Brzostowskiego. Poza tym jednak ogranicza
się do dość pobieżnej kroniki konfederacji radomskiej. Więcej znacznie szczegółów i
to sensacyjnych znajdujemy w pamiętnikach o stosunku króla do konfederacji bar-
skiej.
147
nie mogło, w razie zaś pacyfikacji dokonanej siłami rosyjskimi, stawał się zupełnym
już wasalem carowej. Najgorzej na konfederacji mógł wyjść Repnin. On był odpo-
wiedzialny za spokojne przeprowadzenie żądań rosyjskich, a tymczasem nadmiarem
gwałtowności i bezceremonialnym oszukiwaniem obu stronnictw wywołał zbrojną
konfederację, a potem nawet wplątał Rosję w wojnę turecką, której Petersburg
wcale sobie nie życzył. Toteż zdawało się Repninowi, iż jak najszybsze opanowanie
sytuacji i to o ile możliwe siłami wyłącznie polskimi jest dla niego kwestią jego
kariery. Mnożył w nieskończoność starania o odrodzenie stronnictwa prorosyjskie-
go, groził rozbiorem, obiecywał koncesje. Jednak ani król, ani Czartoryscy nie zga-
dzali się na to.
„patriotyzm".
148
niła na całym obszarze królestwa i nabrałaby od początku sił, których potem
nigdy nie osiągnęła."
Zdając sprawę z oporu, jaki stawił propozycjom Repnina, król wcale nie twierdzi, by
kroczył wówczas dobrą drogą. Wprost przeciwnie, gdy po wybuchu wojny tureckiej
Repnin proponuje królowi objęcie naczelnego dowództwa nad armią rosyjską (sic) i
sam obiecuje mu służyć w charakterze adiutanta, i gdy król odrzuca tę propozycję,
motywując to po pierwsze - niemożnością legalizacji wojny bez sejmu, a po drugie -
smutną rolą, którą by odgrywał wśród obcych sobie wojsk, pisze co następuje:
„Książę Repnin nie uzyskał nic ponadto od króla. Nie wyznał mu król praw-
dziwej racji swojej odmowy. Było nią przekonanie, iż to dobycie oręża przez
Turcję jest jedyną okazją, daną Polsce przez Opatrzność dla pozbycia się
jarzma, które jej Moskwa niedawno narzuciła..."
Następnie dowodzi, że udział w tej wojnie byłby wskrzesił militaryzm polski, nau-
czył Polaków nowoczesnego sposobu wojowania, dał pewne korzyści kosztem Tur-
cji i co najważniejsze, pozwolił na reformy ustroju.
Gdy już Czartoryscy za pomocą Salderna wywalili Repnina z Warszawy i gdy za-
stępował go Wołkoński, Familia dalej odmawiała rekonfederacji. Pamiętniki po-
czytują to za błąd:
149
rozbiór Polski, który król i wielu Polaków i obcych im przepowiadało, ale w
który nie chcieli nigdy wierzyć."
Od końca czwartej księgi pamiętniki nie zawierają już myśli syntetycznych doty-
czących polityki zagranicznej. Są tylko uwagi o sprawach wewnętrznych, które re-
ferowaliśmy poprzednio. Pro-Konsulat Stackelberga czyniący życie króla jednym
pasmem udręczeń zajmuje cztery następne księgi.
Parę tylko razy na marginesie tych starć powtarza król porównanie, które po raz
pierwszy zanotował przy sejmie radomskim: król jest jednym z tych malowanych
władców Wschodu, obok których prokonsulowie rzymscy dzierżyli całą władzę i
dysponowali wszystkimi, nawet najdrobniejszymi sprawami państwowymi.
„To poddaństwo - pisze król - obniżało króla tak w oczach Europy jak i jego
własnego narodu. A jednak trzeba było królowi je znosić dla dobra tegoż
właśnie narodu, gdyż byłby on na pewno jeszcze bardziej nieszczęśliwy,
gdyby dwór carski mógł mieć zarzuty pod adresem króla polskiego."
150
LELEWEL
Sąd ten wydaje się nam nieco zbyt pochlebny - Lelewel jest jedynym wprawdzie
historykiem polskim, który ma swoje nazwisko w historiografii europejskiej, ale to
zawdzięcza swoim pracom na polu mediewistyki, geografii i numizmatyki. Wpływ
jego, u nas polityczny i wychowawczy, tym silniejszy, że poparty autorytetem
zdobytym w dziełach ściśle naukowych, przejawiał się w trzech dziedzinach:
151
wstań permanentnych poprzez koncepcje Mierosławskiego i Mochnackiego,
wprost aż do powstania styczniowego, którego jednym z protoplastów du-
chowych był niewątpliwie Lelewel.
3. Teza o nieodpowiedzialności dziejowej, którą w niniejszym artykule prze-
dyskutujemy. Wyrażona ona została w „Panowaniu Króla Polskiego St. Au-
gusta Poniatowskiego", dziełku o 171 stronach, które stanowi ciąg dalszy po-
pularnej „Historii polskiej, którą stryj synowcom opowiadał".
„Dwór petersburski nie przestawał się oświadczać, jak dalece się interesuje
bezpieczeństwem króla i wolnością Rzeczypospolitej. W dowód przyjaźni
zapowiada, że nie ścierpi, aby jakiejkolwiek ujmy doznać mogła..."
Mamy więc tu implicite potępienie „złotej wolności". Cóż, kiedy na następnej stro-
nie (13) w kapitelu „Podróżujący przynoszą pojęcia zagraniczne", po nieżyczliwie
malowanym obrazie ustroju monarchii absolutnej we Francji, tak uzasadnia moż-
ność szerzenia się jej zasad w Polsce:
Jest tu więc znów potępienie szlachty za to, że „odrętwiała" nie broniła republiki, co
jako żywo nie zgadza się ani z konfederacją radomską, ani barską, ani... targowicką.
Wszystkie te ruchy, wprawdzie poczęte z najgłębszych mroków ciemnoty szlachec-
152
kiej, były właśnie dlatego żywiołowym protestem przeciw „opiniom monarchicz-
nym". Dziw, że w liczbie ich apologetów pośrednich - znajdujemy nagle Lelewela.
Lelewel wyznając dwa zasadnicze i podstawowe dla swego sądu kryteria: walkę o
niepodległość i ustrój republikański, stworzył sobie następujący obraz wewnętrz-
nych stosunków Polski stanisławowskiej:
Rzecz prosta, ten schemat prawie równie fałszywy, jak osławione „gminowładztwo"
piastowskie, jest co krok dementowany przez oczywiste fakty. Niemniej przetrwał
on poprzez całą plejadę historyków wszystkich niemal poza stańczykami i odrodził
się w najgorszej możliwie postaci w podręczniku uniwersyteckim Konopczyńskiego.
Ale wracajmy do perypetii tej tezy u Lelewela. Już na stronie 16 staje przed jednym
z najdonioślejszych zamierzeń naszej historii: reformami Czartoryskich 1764 roku.
Oto jak streszcza te usiłowania:
153
ustając w przedsięwzięciu, dawali szczególniejsze naukom i światłu protekcje,
co niezmiernie do ich widoków umysły przysposobić mogło."
A więc odwrotnie do tezy ze str. 13, gdzie właśnie ciemnota pozwalała się szerzyć
ideom monarchicznym.
„nie było władzy, nie było urzędu, który by nimi dotknięty nie został" (str.
23).
Dalej Lelewel rozwodzi się już tylko o tytułach i szambelauach, jakby to właśnie w
tej krytycznej epoce miało jakąkolwiek wagę.
154
„a na sprowadzone wojska cudzoziemskie poczciwość najbardziej się oburza,
niepodległość narodu i miłość ojczyzny najwięcej przerażone."
W historii konfederacji barskiej nie spotykamy rażących, jak na epokę, w której rzecz
była pisana - sprzeczności. Sejm rozbiorowy 1773 r. przedstawia nieco zanadto tra-
gicznie, przypisując mu zbytnie znaczenie.
W konkluzjach jednak, w nauce niejako, jaką Lelewel z tego okresu poleca, znajdu-
jemy słowa zasługujące na najbaczniejszą uwagę:
„Jest to drugi przykład sejmu, który przed zawiązaniem się podeptał wszelkie
formy i przepisy od wieków szanowane. Konfederacja Czartoryskich pierwsza
zgwałciła veto, a konfederacja Ponińskiego, idąc w te ślady, już nie ma po-
trzeby trwożenia się vetem, gwałci opozycję, wdziercy poniewierają dostoj-
nością, głosami narodu powołaną, narzucają narodowi swoją własną wolę."
155
Dziwnie ujmował położenie Lelewel, jeśli sądził, że jedno tylko veto mogło ją od
rozbiorów ocalić. Ciekawe było by bardzo dowiedzieć się z jakimi uczuciami histo-
ryk nasz opisał list targowiczan do Katarzyny II, w którym jego własnymi słowami:
156
Konfederację radomską, która była reakcją ciemnoty i anarchii przeciw reformistom
(słowa Lelewela; tym razem dla odmiany nazywa dzieło Familii.. naprawą) przed-
stawia się jako upowszechnienie ich zamysłów.
Konfederację barską, która ujawniła najgorsze cechy epoki saskiej, brak planowania,
brak kultury militarnej, tchórzostwo przedstawia się jako odrodzenie dawnego mi-
litaryzmu.
A naród nasz? „nie trwoży się" - to racja, bo sabotuje wytrwale dążenia króla do
powiększenia armii. „Oczekuje nowej do działania pory"... - do działania czy raczej
do gadania? Do werbalnego i niepotrzebnego wypowiedzenia gwarancji czy do
spokojnego i solidnego wzmocnienia państwa? Historia dała nam na to pewne, nie
podlegające dyskusji odpowiedzi.
W ten sposób z góry rozgrzesza zbyt gorączkowe, nie przemyślane, szaleńcze działa-
nia tzw. patriotów, a zrzuca winę na garść zdrajców, których rola ograniczała się
wyłącznie do upozorowania działań mocarstw ościennych, działań, których istota
nie byłaby nic a nic różna i bez tych pozorów.
157
„Jeszcze się sejm grodzieński agitował, gdy uczucia narodu w poniżeniu
swoim, żarliwym patriotyzmem powodowane przemyśliwały o podźwignię-
ciu się. Prawe uczucie nie widzi niebezpieczeństw i niepodobieństwa, tam
spieszy gdzie mu obowiązek nakazuje, a często staje się swej cnoty ofiarą. Tą
koleją szli gorliwi patrioci..."
Może po jednomyślnym takim nauczaniu historii Polacy nie byliby podstawili nogi
ani Lubeckiemu w 1830 roku, ani Wielopolskiemu - o jedną generację później, i
Polska nie byłaby w hierarchii narodów spadła do tego poziomu na jakim dziś się
znajduje.
158
Dalsze uwagi historiozoficzne znajdujemy w „Zamknięciu" (str. 164):
takiej czy innej szumnej deklaracji czy uchwały, która miała pozostać na papierze.
Mamy tu, obok cnoty, drugie już lelewelowskie kryterium rozgrzeszające polityków
z fatalnych skutków ich pociągnięć. Otóż wolno im wszystko robić, co tylko będzie
manifestacją odrodzenia. A przecież właśnie rozgłos, szum w koło tej naprawy były
jedną z okoliczności utrudniających niezmiernie, jeśli nie uniemożliwiających w
ogóle powodzenie. Mając tu do wyboru poprawę ustroju skuteczną, choć cichą - z
jednej strony, a jałową ale rozgłośną - z drugiej, Lelewel przechyliłby się na stronę
tej drugiej.
Rozumowanie to, do którego zaraz powrócimy nie podaje jednego szczegółu. Czy
ludzie, którzy tak walczyli i walką swoją upadek przyspieszyli, wierzyli w zwycię-
stwo czy byli zarówno jak ich dziejopis przekonani o „nieodzownej przyszłości
wróżbie"? Jeśli nie dostrzegali fatalnego położenia i niewielkich szans na zwycię-
stwo, oskarżyć ich trzeba o niedbałe obliczenie sił i planowanie. Jeśli widzieli upa-
159
dek nieuchronny, tedy winni byli lojalnie ustąpić pola działania tym politykom,
którzy szanse ratunku nie tylko widzieli, ale którzy je już realizowali. Takim polity-
kiem był w ciągu swego trzydziestoletniego panowania król Stanisław August.
Górka rozprawił się z naszym fatalizmem. Fatalizm urąga zresztą i nauce historii
któregokolwiek kraju i epoki. Fatalizm w ujęciu Lelewela zastępowałby kryterium
skuteczności przez kryteria wyłącznie moralne albo nawet estetyczne. Absurdalność
teoretyczna tej tezy, jeśli idzie o przeszłość, jest zupełnie oczywistą. Wychowawcze
jej działanie jest rozkładowe. Jest to szkoła „nieodpowiedzialności historycznej",
używając słów Górki, szkoła, w której się uczy, że cokolwiek ludzie zrobią - naród
niezależnie od tego będzie zwycięski lub pokonany, wolny lub ujarzmiony, bogaty
lub nędzny. W praktyce zrobiono sejm czteroletni dla „zamanifestowania", a po-
wstanie styczniowe dla „obudzenia opinii świata", i tymi estetycznymi pociągnię-
ciami zepchnięto naród polski na jedno z najniższych stanowisk między narodami.
160
szedł, gdy go nie dopnie, gdy wypadek zdrożności jego nie uwieńczy, do
ciężkiej jest pociągany odpowiedzialności."
W tym kapitelu Lelewel precyzuje już dobitnie to, co przed tym między liniami jego
można było wyczytać. Najpierw zastrzega się przeciw szukaniu tego, co by było,
gdyby było... zagadnienie po dziś dzień żywotne i dyskutowane w historiografii.
Naszym zdaniem zastrzeżenie lelewelowskie jest niesłuszne. Historyk opisując de-
cyzje męża stanu - a historia składa się z decyzji mężów stanu - musi odpowiedzieć
jakie on miał drogi przed sobą, jakie plusy dla jego polityki przedstawiała jedna, a
jakie - druga. Gdyby się zrzekł konstatacji rezultatów przypuszczalnych drogi nie
obranej, nie mógłby w ogóle ocenić jakiegokolwiek pociągnięcia politycznego.
Gdyby jednak, pisze Lelewel, można raz jeden spojrzeć na różne ewentualności
Polski stanisławowskiej, to okazało by się, że nie było w ogóle drogi ratunku.
Jarzmo lub upadek. Co znaczy „jarzmo"? co - „upadek"? Czy w znaczeniu losów cze-
kających naród, jarzmo nie jest upadkiem, a upadek może być czym innym jak
jarzmem? Tłumacząc na język realny można przyjąć na pewno, że Lelewel uważał za
jarzmo stosunek faktycznego lenna do Rosji - (polityka Stanisława Augusta) a za
upadek - rozbiory (polityka patriotów). Obie ewentualności wydają się historykowi
tak straszne, że odmawia dokonania wyboru między nimi. A przecież gdyby je
poddał ściślejszej nieco definicji, spostrzegłby, że jest między tymi alternatywami
tylko różnica ilościowa: upadek, tj. rozbiory, to było także jarzmo, tylko jarzmo sto-
kroć gorsze i trudniejsze do zrzucenia od jarzma przyjętego przez ostatniego króla
polskiego.
Dylemat jaki stał przed politykami stanisławowskimi był rozmaicie sądzony przez
naszą historiografię. Po Lelewelu przyszła do głosu jego szkoła historyczna (Schmitt,
Mochnacki) gloryfikująca ruchy powstańcze. Od 1868 roku powstaje szkoła kra-
kowska, która zajmuje odmienne stanowisko.
161
ka) dopiero w roku 1936 Giertych w „Tragizmie losów Polski" postawił jasne kryte-
rium dla naszych ostatnich 200 lat dziejów: co było pożyteczne dla Polski i co
wówczas z tego punktu widzenia należało zrobić? Co byłby uczynił obóz narodowy?
- jak dość naiwnie pisze. Oto odpowiedź Giertycha na dylemat lelewelowski:
„Jarzma lub upadku" (str. 135).
„Żaden Polak mający jakie takie poczucie dumy narodowej, nie może bez
rumieńca wstydu myśleć o tym, że Polska doznała takiego ograniczenia
swojej suwerenności, jakim była gwarancja jej urządzeń wewnętrznych
przez obce mocarstwo. Ale jeszcze gorszym i powodującym jeszcze większy
wstyd upokorzeniem były rozbiory. Gwarancję trzeba było się starać zrzucić
- ale nie wolno było tego czynić w sposób tak nieudolny, by dostać się z
deszczu pod rynnę i zamiast zrzucenia gwarancji, osiągnąć - obalenie pań-
stwa. Nad usunięciem takich rzeczy jak obca gwarancja, rozbiory itp. z
chwilą gdy się raz dopuściło do nich, pracować trzeba następnie umiejętnie,
wytrwale i przede wszystkim cierpliwie. Wybuchy zniecierpliwienia, gwał-
towne szamotania się, nigdy tu celu nie osiągną - raczej położenie pogor-
szą."
162
historykowi uwolnić się od tego obowiązku, nie wolno odwrócić głowy od swych
bohaterów, nie iść za ich myślami do końca, wycofać się z pola, tak jak to uczynił
był Jędrzej Zamoyski, wielki kanclerz koronny.
Ludzie, których Bóg postawił na czele narodu dokonać wyboru musieli i wyboru
dokonali. Król wybierał jarzmo, konfederaci, sejm czteroletni, Kościuszko wybrali
upadek. Król wybrał dobrze, przeciwnicy źle. Dlaczego? Dlatego, że król obliczał
stosunek sił i możliwości międzynarodowe. Król wiedział, że wybiera pewien okres
istnienia pod hegemonią Rosji, ale wiedział też, że za cenę tej hegemonii utrzyma
integralność granic i zyska czas do naprawy ustroju, oświaty, skarbu, wojska, tego
wszystkiego bez czego i w najlepszej koniunkturze geopolitycznej państwo istnieć
długo nie może - a co posiadając, przy zmianie koniunktury łatwo mu przyjdzie
lenna się pozbyć.
Król naprawiał Polskę. Nie w epoce sejmu czteroletniego, który dzieło jego zdezor-
ganizował, ale przedtem. Ten fakt nie ulega najmniejszej wątpliwości i jest uznany
przez całą nowoczesną naszą historiografię. Nie pozostawało już nic innego, jak
tylko czekać cierpliwie na pomyślniejszą koniunkturę międzynarodową. Mądry król
wiedział, że chwila taka przyjść musi. Nieroztropni opozycjoniści sądzili zawsze, że
chwila działania już nadeszła. Historyk wie dobrze, że król miał rację, że przewidy-
wał trafnie. Zmiana położenia przyszła już w 1787 ze zjazdem w Kaniowie, potem z
rokiem 1796 ze śmiercią Katarzyny i nastaniem panowania Pawła, z wojnami na-
poleońskimi. Polska odradzająca się w tym tempie jak od 1773, gdyby nie przerwał
wszystkiego sejm - zwany wielkim - stałaby w obliczu nowych burz (które miały
wyczerpać jej sąsiadów) niebywale wzmocniona.
163
siły, własne położenie, kierunek rozwoju sił polskich i obcych. Zbyt wcześnie za-
pragnęli podłożyć ogień pod stos, na który kto inny drwa nosił (Czartoryski August
- patrz Słownik Biograficzny). Stos zmarnowali, a płomień okazał się słaby i zimny.
Że uczyniła tak konfederacja, to mniej dziwne. Była to sama esencja saskiego koł-
tuństwa, wszystko to, co walczyło z duchem postępu, z duchem reform. Ale sejm,
sejm czteroletni!
Jedna i druga droga była niedobra, mówi Lelewel - jarzmo lub upadek. Jakże więc
rozgrzeszyć jednych a potępić drugich? Żeby móc to zrobić, odkrywa historyk
wreszcie swoje kryteria, miarę, według której ma sądzić ludzi i czyny. Kto idzie za
obowiązkiem, za cnotą, nie bacząc na skutki (sic), ten jest nieodpowiedzialny cho-
ciażby wskutek swych działań zgubił ojczyznę. Pereat Polonia, fiat virtus. Kto „krę-
ci", bacząc na skutki i ich nie osiągnie, tego historia potępi.
Gdzie indziej może będziemy dyskutowali i ze Skałkowskim. Ale to, co Polsce przez
200 lat groziło i co ją zabijało, to nie nadmiar oportunizmu, ale jego niedostatek.
164
HENRYK SCHMITT
Kalinka wydal „Ostatnie lata panowania Stanisława Augusta" w roku 1868, Szujski
IV-ty tom swoich „Dziejów Polski" i Henryk Schmitt „Dzieje Polski XVIII i XIX stule-
cia" równocześnie w 1866 r. Stąd niemożność czerpania przez nich obu z Kalinki, i
handicap na korzyść wszystkich innych historyków polskich. Tym niemniej w chwi-
li, gdy pisarze ci przygotowywali swoje dzieła, były już ogłoszone publikacje zagra-
niczne, dokumentujące aż nadto jasno rolę działań dyplomatycznych przy pierw-
szym rozbiorze (Fr. Smitt). Naszym zdaniem zdolności Henryka Schmitta są nie do-
cenione w historiografii polskiej. Jest to autor, który posiada duży dar budowy i
opisu, dużą erudycję i chęć znalezienia prawdy. Gdyby był zakończył swoje „Dzieje
panowania Stanisława Augusta" lub „Rys dziejów narodu polskiego" można by go
zaliczyć do najzupełniej czołowych naszych dziejopisów. Później poniosła go żyłka
polemiczna i być może niechęć do szkoły krakowskiej, która nie doceniła jego prac.
Ale prace te pozostały i niezależnie od tez autora i jego kryterium będą na zawsze
dobrze świadczyć o jego talencie, i pracowitości. Tu zajmiemy się tylko jego poglą-
dami na przyczyny upadku Polski, wyrażone w „Dziejach Polski XVIII i XIX stulecia."
I. Na str. 125, po opisie przegadanego sejmu 1738 roku, Schmitt czuje się w obo-
wiązku dać analizę źródła zła, które gnębiło Rzeczpospolitą:
165
rządowym trzyma wszystkich bez wyjątku na wodzy, a stojące w ciągłej go-
towości wojennej wojsko zastępuje a nawet przewyższa pod wielu wzglę-
dami zbrojne zastępy obywateli zwoływane w razie niebezpieczeństwa ku
obronie ojczyzny, - gdy mówię, w takich razach demoralizacja nie znosi ani
nie zmniejsza ich siły zaczepnej ani odpornej, następuje przeciwnie w Rze-
czypospolitach z upadkiem cnót obywatelskich bezsilność, ponieważ tu wy-
twarza się siła ze zbiorowego jedynie i dźwięcznego współdziałania, a oraz
poświęcenia wszystkich wysiłków obywateli, co znów wyłącznie z cnót
wywiązuje się obywatelskich. Jeżeli się zaś obyczaje skaziły, musiały się za-
chwiać i cnoty obywatelskie."
Zdania powyższe zawierają nader trafną myśl, która urasta nawet do rozmiarów
prawidła ustrojowego. Skoro siłę narodowi czy innej zbiorowości państwowej dać
może tylko wspólne działanie, przeto pierwszorzędne znaczenie ma zagadnienie,
jakie mają być urządzenia, wspólność tę klejące? Historia wskazuje nam dwie wie-
zie: więź dobrowolnego poświęcenia i więź posłuszeństwa obwarowanego prawem
lub nakazem. Skoro tego drugiego w Polsce nie było, najzupełniej słusznie Schmitt
pisze, że „na cnotach obywatelskich wszystko u nas polegało". Są historycy, a
Schmitt do nich się skłania, którzy upadkowi moralności, z tej właśnie przyczyny
nakreślają pierwsze miejsce w rzędzie przyczyn upadku Polski.
Metodycznie biorąc, błąd czyni nasz historyk, gdy po wygłoszeniu powyżej cyto-
wanych zdań, miast rozwijać dalej mechanizm działania upadku więzi państwowej
na losy Rzeczypospolitej oraz usiłowania odbudowy tej więzi rozwodzi się nad
objawami pijaństwa i rozpusty w Polsce saskiej. Rozważanie jego również wymaga
następującego uzupełnienia.
Skoro więź jest dla istnienia państwa nieodzowna, zapytać się trzeba, która z dwu
dróg wiodła szybciej i pewniej do jej odbudowania: droga naprawy obyczajów czy
droga naprawy ustroju i posłuszeństwa? Wydaje się nam być rzeczą oczywistą, że
tylko i jedynie naprawa ustroju mogła dać w tym przeciągu czasu, który był do
dyspozycji, tj. poniżej jednej generacji - więź między obywatelami, a co za tym idzie
i siłę państwową dla obrony całości i niepodległości. Naprawa moralności, nieo-
166
dzowna na dłuższą metę, ale wymagająca też czasokresu przynajmniej jednej gene-
racji, którą trzeba było wychować, nie mogła nawet przy nadludzkim umoralnieniu
narodu dać zupełnego wyniku, skoro ustrój pozwalał jednej choćby najmniej licznej
frakcji albo nawet jednostce uniemożliwić uchwały, których chciał i pragnął cały
naród.
Na wstępie II tomu „Dziejów Polski XVIII i XIX wieku" (tom ten poświęcony jest
panowaniu Stanisława Augusta) daje Schmitt syntetyczny rzut oka na przyczyny
ówczesnego upadku Polski. Przede wszystkim wymienia upadek władzy wyko-
nawczej. Błąd ten, zdaniem jego, sięga wprawdzie czasów dawniejszych, ale wów-
czas nie był groźnym, gdyż „cnoty obywatelskie" kładły granice nadużyciom. Do-
piero gdy duch walk religijnych doprowadził do zakładania szkół jezuickich, nastą-
pił upadek oświaty. Stąd
Ten nieszczęsny zwrot, pisze dalej Schmitt, ujawnił się już w połowie XVII wieku,
lecz dobili Rzeczpospolitą królowie sascy
167
„spiskujący z obcymi na upośledzenie Rzeczypospolitej".
Szczególnie fatalny wpływ przypisuje Augustowi II, mimo że cały następny rozdział
wykazuje niezbicie, że właśnie ten król wiele pracował nad uniezależnieniem od
Moskwy, a naród hegemonię tę właśnie na złość królowi utrzymywał.
168
się niepodobnym, by na całym świecie mogło istnieć coś doskonalszego nad
ich Rzeczpospolitą i dlatego sądziła przeważna większość, że byle ponapra-
wiać to, co się z biegiem czasu zepsuło, wszystko pójdzie najwyborniej. Było
to niewątpliwie uprzedzenie szkodliwe, lecz dokąd istniało, rozbijały się o nie
wszelkie projekty i plany naprawy gruntownej, czy też odmiany powypa-
czanych i przestarzałych urządzeń społecznych."
II. Schmitt jest pośrednim ogniwem między Lelewelem a stańczykami. Jego analiza
historyczna jest bez porównania głębsza i erudycja bogatsza od Lelewela. Stąd też
sprzeczności między faktami, które konstatuje, a ideami a priori na których się
opiera są bardziej jeszcze rażące. Skonstatowawszy, że brak władzy wykonawczej
był przyczyną upadku Polski, zaczyna Schmitt błądzić, gdy tylko wyrusza w podróż
w poszukiwaniu źródeł tego braku. Wymienia tu na pierwszym miejscu „upadek
cnoty obywatelskiej", choć w pierwszym tomie swego dzieła postawił niesłychanie
trafne odróżnienie więzi (między obywatelami) dokonanej za pomocą silnej władzy
od tej, która pochodzi z patriotyzmu i cnoty. Skoro więc przyjął już potem, że brak
silnej władzy był jednak przyczyną upadku, nie powinien się cofać w pogoni za
cnotą, lecz szukać - jak to piszemy powyżej - przyczyn upadku władzy. Wszak silna
władza nie musi wcale iść w parze z cnotami ani z wysokim stanem moralności.
Autor jednak, idąc za swoją ulubioną myślą przewodnią, szuka przyczyn osłabienia
cnót i widzi tu dwa główne źródła złego:
1) upadek oświaty,
2) nietolerancja religijna.
O ile oświata, a może raczej wychowanie - najbardziej zaś styczność z wzorami za-
chodnimi - mogła podnieść poziom życia politycznego, o tyle - jak już pisałem -
mechanizm, za pomocą którego nietolerancja miała się przyczynić do upadku pa-
triotyzmu, ofiarności albo władzy wykonawczej, w żaden sposób nie da się ustalić, a
nawet pomyśleć.
169
„Nie zrozumiem nigdy - pisał Rembowski do Sobieskiego - w jaki sposób
jezuici mieli być przyczyną upadku Polski" (List cyt. w przypiskach dzieła
„Król a car").
Frazes antyjezuicki znalazł cały zastęp epigonów, wśród których Stachniuk ze swoją
„grupą Zadrugi" doszedł do jego ostatecznych konsekwencji. Upatruje on w katoli-
cyzmie wszystkie bez wyjątku nieszczęścia, jakie w ciągu wieków spotkały Polskę,
sukcesy zaś widzi tylko w walce z nim. Rzecz prosta - szkoła Stachniuka, zupełnie
apriorystyczna, ani razu nie trudzi się ścisłym przeprowadzeniem związku między
tym, co uważa za przyczynę, a tym, co mieni być skutkiem, i służyć może jako
ostateczna karykatura niechlujstwa myślowego i metodycznego, jakiego pierwszymi
nauczycielami byli Lelewel i Schmitt.
Pokolenie z pierwszej polowy XX wieku nie powinno zbyt się dziwić swoim dziad-
kom, że uwierzyli naiwnie jakoby jezuici byli przyczyną upadku Polski. Przecież w
ciągu dwudziestolecia Polski odrodzonej wszystkie szkoły polskie uczyły zupełnie
na serio niezliczone rzesze uczniów, że Polska upadła z powodu... braku dostępu do
morza. Uczniacy wierzyli święcie w tę naukę; nad mechanizmem w jaki sposób brak
morza miał sprowadzić rozbiór, nikt się nie zastanawiał.
170
Jeszcze inną ciekawą przyczynę upadku Polski podaje p. Mejbaum w broszurze pt.
„Podstawy narodowego myślenia i narodowej polityki" Lwów, 1926. Oto co pisze
(str. 12):
„Przyczyną upadku Polski była zła, bo przeciwna naturze (!) droga historycz-
nego rozwoju, jaką naród nasz obrał z końcem wieku XIV (1385) i na jakiej
ostatecznie się ustalił z początkiem XVI stulecia, przez definitywne w unii
mielnickiej zjednoczenie państwa z całym, ogromnym państwem Iitew-
sko-ruskim".
Autor, który pisał te słowa był także sam historykiem i nawet debiutował studiami
z epoki króla Stanisława - był więc jednym z tych, którzy mogli rękę włożyć do ra-
ny... Ale dziwaczność i znaczenie tezy polega na tym, że genealogia jej sięga nie
gdzie indziej, jak tylko do Szujskiego, a potem i do wielkiego Bobrzyńskiego, który
twierdzi dosłownie, że przyczyną upadku była emigracja lepszych sił na wschód, tak
że pozostałe siły drugorzędne silnej władzy już ustanowić nie mogły. Tezę tę obalili
w zupełności Kariejew, Dmowski i Brzeski, cytując przykłady Anglii i Rosji, gdzie
ekspansja na większą nierównie miarę spowodowała tylko wzmocnienie nie zaś
upadek społeczeństwa. Pozostaje zdumienie, że autor, który tyle elementów do
podania prawdy tak jasno i głęboko ujął, w tym jednym zdaniu przyjął tak lekko-
myślną tezę.
W ten sposób od XIII względnie XIV wieku Polska już miałaby być skazana na
upadek w wieku XVIII.
171
na to, że postanowienia dotyczące akcji antypolskiej zapadały na zebraniach ma-
sońskich. W ten sam sposób, gdyby pewne decyzje polityczne zostały przyjęte w
czasie obiadów, można by winić za ich skutki... kucharzy.
„Król ten (August II) bowiem zaszczepił w Polsce zarazę obyczajową, wzniecił
w zamiarach samowładnych wojnę ze Szwecją i zaczął pierwszy wchodzić w
tajemne sojusze z carem moskiewskim, Piotrem, któremu chciał część dzier-
żaw Rzeczypospolitej oddać, aby tylko zapanować z jego pomocą w reszcie
jako monarcha dziedziczno-samowładny. Lecz car, marzący o rozszerzeniu
własnego państwa i o przyszłej przewadze tegoż w Europie, nie życzył sobie
bynajmniej w Polsce króla samowładnego, który rozporządzając wielką siłą
zbrojną, mógłby pokrzyżować jego plany i zamiary zdobywcze."
Nikt teraz nie wie, czy Piotr czy August działał na naszą szkodę? Pewne jest tylko, że
mit integralności granic zagłusza tu najzupełniej jasne kryterium nacjonalistyczne,
którym jest wznoszenie narodu w hierarchii międzynarodowej. Brak jasnego kryte-
rium wywołuje dziwolągi i sprzeczności, od jakich roi się nasza historiografia.
172
trzeba dodawać jak fatalnym pedagogicznie jest ten sposób pisania. Jest to metoda
wykręcania się za pomocą frazesu z problemu politycznego: potępić jednych i dru-
gich, nie wskazać jakie było wyjście słuszne. A przecież politycy ani wtedy, ani dzi-
siaj, ani jutro - gdy problem się powtórzy, a problemy tak zasadnicze powtarzają się
zawsze - nie będą mogli wykręcić się frazesem. Będą musieli wybrać albo jedną, al-
bo drugą drogę. Obowiązkiem historyka jest wykazywać, które wyjście było lepsze,
a które gorsze, kształcić kryteria, kształcić decyzję, poczucie odpowiedzialności, a nie
rozwijać systemem gołosłownych protestów - przeciw wszystkiemu i przeciw
wszystkim.1
1
Jak metoda pot pienia najbardziej sprzecznych mo liwo ci jest droga naszym historykom, niech na to b dzie
dowodem nast puj cy cytat z Konopczy skiego „Genezy Rady Nieustaj cej" - nawiasem mówi c - najlepszej
rzeczy tego autora. Cytat odnosi si do decyduj cego momentu, gdy z jednej strony ambasador króla pruskiego
w Petersburgu hr. Solms finalizowaø rokowania nad pierwszym rozbiorem, z drugiej - Saldem w Warszawie robiø
rozpaczliwe, cho niezgrabne wysiøki dla spacyfikowania Rzeczypospolitej i uratowana jej caøo ci za cen cisøe-
go zwi zku z Rcsj (str. 147):
„Chodziøo (Rosji) o stworzenie zast pu wøasnych kreatur, które by wszystko zawdzi czaøy Rosji i søu yøy
jej równie dobrze do zneutralizowania siø polskich jak... król August III. Najpierw tedy Repnin, potem
Woøko ski, Weymarn. Saldem biedzili si nad ukr ceniem bicza z piasku na Polsk - daremnie. Jaøowy
piasek rozsypywaø si za lada podmuchem. Bezduszn „Rad Patriotyczn " rozp dziø sam ambasador
Saldem, poznawszy jej lichot . Byøo to na wiosn 1771 r., kiedy konfedciatów prowadziø do ofensywy
Dumouriez, a Austria wobec wojny rosyjsko-tureckiej przybieraøa gro n postaw . Sprawa rosyjskiej
hegemonii nad Polsk zawisøa na wøosku. Fryderyk dobijaø w Petersburgu targu o Prusy Zachodnie,
dawny program Piotra Wielkiego musiaø run , je eliby si nie znalazø w Rzeczypospolitej ywioø, god-
ny rosyjskiego zaufania, a zdolny do uspokojenia kraju pod znakiem gwarancji praw dysydenckich i
nierz du. Saldernowi udaøo si chwilowo uwie króla i pchn na konfederatów wojsko Ksawerego
Branickiego: nie udaøo si z Czartoryskimi. Solms w Petersburgu zwyci yø. Ambasador ujrzaø si bez
najmniejszego punktu oparcia, póøwiekowe wpøywy rosyjskie zrujnowane..."
Dziwno tego passusu polega na tym. e Konopczy ski sypie inwektywy na ewentualnych sprzymierze ców
rosyjskich (Zast p wøasnych kreatur…, bicz z piasku na Polsk ..., ywioø godny rosyjskiego zaufania..., pod zna-
kiem... nierz du), a potem pisze o pozyskaniu króla: „udaøo si uwie " a jednocze nie w tych e samych zda-
niach stwierdza zupeønie wyra nie, e wøa nie wskutek niepowodze Salderna w Polsce i braku tych sprzymie-
rze ców, Prusy zwyci yøy, co znowu zdaje si gani - i nast piø pierwszy rozbiór. Otó naszym zdaniem historyk
powinien tu byø albo pisa bez tendencji, albo ju powiedzie czy lepiej byøo pomóc Saldernowi i przez to rato-
wa caøo Polski, czy te nie - tak jak Schmitt powinien byø orzec, czy August II czy Piotr Wielki naprawd Polsce
zaszkodziø, dziaøaj c jeden dla wzmocnienia wøadzy królewskiej, drugi dla jej osøabienia?
173
kopolskiego, o tym ci „narodowcy", którzy zaczęli działalność od zniesienia korpusu
kadetów założonego przez Augusta II i od redukcji wojska - nie pomyśleli. Toteż
kwalifikacja ich, tak jak i wszystkich potem, niestety, tak licznych potomków du-
chowych „patriotów", musi być niekorzystna. Od tej chwili nieprzerwanie bowiem
aż po sejm czteroletni, a potem po rok 18631, cechy istotne i niezmiennie się powta-
rzające tych pseudo-patriotów są następujące:
1
Rozdziaø ten byt pisany przed powstaniem warszawskim.
174
kapitalne błędy, których skutkiem było niepotrzebne zacofanie narodu i upadek
na długie lata, dały się upiec bezkarnie, a nawet jeszcze gloryfikować ochłapem
sławy - wykradzionej poległym bohaterom.
A dalej:
„Żołnierz jest odpowiedzialny tylko za to, czy jest dobrym żołnierzem, za swą
odwagę, wierność, obowiązkowość. Dowódca jest odpowiedzialny za to, jak
tym żołnierzem kieruje. Polityk jest odpowiedzialny za samo użycie wojska.
Mnie tu obchodzą tylko politycy, tylko organizatorowie zbrojnych poczynań.
I od początku tylko nimi się zajmuję."
Dalej poszedł nie mniej znakomity teoretyk polityki polskiej, Koźmian w swojej
„Rzeczy o 1863 roku", gdy pisze, że szereg naszych świetnych potyczek i bitew w
powstaniu listopadowym przyniosło skutek szkodliwy, gdyż następne pokolenie
widziało w pojęciu „powstania" tylko sławę wojskową, nie zaś ważniejszy nade
wszystko problem polityczny. Tu teza nasza zbliża się bardzo do głosu Koźmiana,
jest może tylko doprowadzeniem jej do ostatecznych konsekwencji.
No dobrze - odpowiedzą czytelnicy - ale czy nie jest niesłuszne obarczać odpowie-
dzialnością przywódców patriotycznych za część następstw ich kierownictwa, to jest
za klęski i niewolę, a nie sławić ich za drugą część następstw ich działalności: blask,
jakim okryły walki powstańcze oręż polski? Wszak gdyby powstań nie wywoływa-
li, tych walk zwycięskich by nie było.
175
Na to zastrzeżenie odpowiedzieć trzeba - że po pierwsze: wprawdzie walki boha-
terskie wypłynęły wskutek wywołania walk i bez nich nie miałyby miejsca, ale
walki staczał kto inny, a plany powstań robił kto inny. W tym podziale pracy, jak
słusznie podniósł Dmowski, wojsko robiło swoje - politycy nie. Po drugie, a to
drugie jest i najważniejsze, nie ma równowagi między korzyściami moralnymi z
powodu walk bohaterskich, a szkodami i moralnymi i materialnymi, poniesionymi
wskutek nierozsądnie rozpętanych powstań.
Zasadniczo biorąc, w historycznej ocenie ludzi i obozów idzie nie tylko o ich cel, ale i
o celowe działanie, o porządną robotę informacyjną i przygotowawczą i o wyzy-
skanie maksimum możliwości powodzenia. U stanisławczyków i ich licznych epi-
gonów nie ma tego ani śladu. Wyprzedzili oni genialną formułkę naszego poety
„rozumni szałem". Innego rozumu jak szał ci konsekwentni grabarze Polski nigdy
nie mieli.
IV. W opisie sejmu konwokacyjnego Schmitt przybiera postawę wrogą Familii, choć
wielokrotnie na innych miejscach przypisuje im właśnie zasługę poczynań refor-
matorskich.
176
Zaraz potem przyznaje, że przy liberum veto „wszelka naprawa była bezwzględnie
niepodobna", lecz dowodzi, że trzeba było działać
Pokrewieństwo z Lelewelem przejawia się nagle i silnie tam, gdzie by się go można
najmniej spodziewać. W naganie mianowicie Czartoryskich za formalne przekrocze-
nia na sejmie konwokacyjnym:
Ta niechęć do łamania prawa, nawet tam gdzie prawo to jest powszechnie uznane
jako zgubna i przestarzała formalność, dziwi u autora, który w tymże tomie (str. 22)
taki zarzut stawia Wacławowi Rzewuskiemu:
„...lecz był więcej teoretykiem niż mężem stanu, który by nie oglądając się na
formy i nie oddając im czci bałwochwalczej, gotów był je przełamać, byle
dojść do celu zamierzonego..."
W sumie, duży talent Schmitta został - z powodu braku jasnych kryteriów i wpły-
wu Lelewela - zupełnie zmarnowany dla kształcenia naszej myśli historycznej.
177
SZUJSKI
Nie było, jeśli pod wyrazem Polska rozumiemy mocarstwo zupełnie samodzielne i
niezależne. Jarzmo lub upadek - wołał Lelewel, w chwili jasnowidzenia w ko-
niunkturze i w prądach ekspasji ówczesnych sił europejskich. Ale „jarzmem" lele-
welowskim mogła być niepodległość, przy utracie jedynie samodzielności. Mogła
być unia dynastyczna z Rosją albo Prusami, albo i z Austrią. Lepszego wyjścia jak to
nie było. Historia wykazała, że były wyjścia gorsze.
Czartoryscy zdawali sobie chwilami sprawę z tego, że Polsce grozi rozbiór już od 1731
r. (P. Sł. Biogr.: Michał Czartoryski). Choiseul liczył się z tą możliwością w r. 1762
(Instrukcja do Paulmy, cyt. Szujski, t. IV. str. 352). Hasłem do rozbioru musiałaby
być wszelka próba zupełnej samodzielności i każdy objaw anarchii. Przyjęcie pro-
tektoratu przy silnej pracy nad reformami wewnętrznymi, oto było jedyne wyjście
przy danej koniunkturze. Naszym zdaniem koncepcja taka nie kolidowała wcale z
ideą Polski. Przeciwnie, jeżeli celem polityki polskiej jest zdobycie coraz wyższego
szczebla w hierarchii narodów, to tylko wyjście reformistów odpowiadało mu w
zupełności. Dawało najlepsze położenie osiągalne na teraz, najlepsze widoki na
przyszłość. Ratowanie Polski do przetrwania koniunktury. Oto było hasło Czarto-
ryskich i króla. Ich przeciwnicy - do których oni sami potem doskoczyli, stronnictwo
179
hetmańskie najpierw, patriotyczne potem, potrafiło pogrążyć sprawę Polski tak, że
cały szereg doskonałych koniunktur już nie pomagał. Zjawiali się wtedy zawsze
nowi „patrioci" i pogrążali naród w coraz gorsze klęski. Dopiero Dmowski w jakże
ciężkich warunkach wziął się do odrabiania złego.
180
Zdanie swoje o zdjęciu odpowiedzialności i przerzuceniu jej na barki tych, co roz-
bioru dokonali osłabił znacznie Szujski, pisząc w zakończeniu (str. 723):
oraz że
181
Oligarchii magnatów zaprzedanych Moskwie w tej epoce wcale nie było. Z Moskwą
trzymali właśnie reformiści.
Gdy Repnin obietnic nie dotrzymał, a ponadto zmusił sejm do uchwał na rzecz dy-
sydentów, toż samo stronnictwo, które zwyciężyło po ustąpieniu reformistów - a
nie żaden „dodatni biegun" - teraz założyło konfederację barską.
Rzadko w paru słowach można zamieścić taki ogrom fałszywych, wprost odwrot-
nych do rzeczywistości obrazów, jak to uczynił Szujski.
III. W tejże samej syntezie panowania Poniatowskiego Szujski tak określa okres
Rady Nieustającej:
182
„Zmniejszonemu i zmordowanemu krajowi narzuciła opieka moskiewska
rząd najwygodniejszy dla siebie, rząd oligarchiczny, Radę Nieustającą. Kie-
runki dodatnie przeobrażenia wewnętrznego i odzyskania niepodległości
mają czas rozwinąć się i zmocnieć, szerząca się oświata dodaje im zdrowia i
siły. Od 1776 do 1788 widać organiczny postęp."
Prawdą jest, że Rada Nieustająca była najwygodniejszą dla Moskwy, ale niemniej
prawdą jest także, że była stokroć pożyteczniejszą dla Polski, nie tylko od rządów
poprzednich, ale i od... następnych. Był to bez względu na swoją genezę pierwszy
rząd w Polsce o charakterze europejskim. Ale idźmy dalej za Szujskim:
183
tak krytycznego zdania wobec aktu, dokoła którego ogłupione tłumy naszych ro-
daków paliły kadzidła i wyładowywały chorobliwą potrzebę samochwalstwa. Fakt
pozostanie faktem, że nikt Skałkowskiemu nigdy żadnego poważnego argumentu
nie przeciwstawił. Ponieważ przy sądzie o sejmie czteroletnim będzie jedna z naj-
rzadszych różnic zdań między nami a Bobrzyńskim, rzecz przedyskutujemy obszer-
nie.
184
KALINKA
Kalinka, jak to jeszcze powiemy, bije wszystkich historyków naszych głęboką zna-
jomością polityki międzynarodowej. Nim Kalinka stał się historykiem, był nie tylko
publicystą, ale i agentem Hotel Lambert. Miał dobrą szkołę polityczną i żywy kon-
takt z arkanami dyplomacji europejskiej. Miał dostęp do wszystkich większych ar-
chiwów i umiał z nich korzystać. A co ważniejsza, Kalinka miał odwagę cywilną
pisania rzeczy niepopularnych.
Trwałą zasługą Kalinki jako historyka XVIII wieku jest zerwanie z przedstawieniem
schematu upadku, jako znęcanie się niedobrych sąsiadów nad niewinną i bezbronną
Polską. Schemat bajeczkowy, doskonały dla epoki przedhistorycznej, legendarnej,
jednak uświęcony opinią nie tylko Mickiewicza, ale i pierwszych rzeczy Szujskiego,
Kalinka obalił. Przedstawił on szereg faktów, dowodzących niezbicie, że nie wszyscy
sąsiedzi działali planowo w kierunku osłabienia i rozbioru Polski. Zwłaszcza Rosja (-
ten wróg nr 1 - na skutek teorii naszych romantyków) nie tylko do rozbiorów nie
dążyła, ale i była im wprost przeciwna. Jeżeli mimo to rozbiory przeprowadziła, to
stało się to nie tyle na skutek genialnej taktyki Prus, ile z powodu samobójczych,
rozpaczliwie bezrozumnych wyskoków naszych.
185
Teza o wrogim nastawieniu Katarzyny II do idei rozbiorów Polski jest zbyt ważna i
płodna w konsekwencje, byśmy nie mieli się nad nią trochę dłużej zastanawiać.
Została ona udowodniona przez Fryderyka Smitta i Sołowiewa i do nich odsyłamy
czytelników, którzy by chcieli zgłębić to zagadnienie od strony źródeł. Sybel rozgło-
sił tezę o niemożności istnienia jednoczesnego silnej Polski i silnych Prus, i dziejową
alternatywę: Polska albo Prusy - tezę, którą Fryderyk II już dawno ustalił. Za tym
przykładem poszli słowianofilscy publicyści, a po nich i historycy rosyjscy. Utrzy-
mywali oni, że Rosja zajmowała się przez wieki konsekwentnym „zbieraniem ziem"
ruskich i słowiańskich i że pojedynek śmiertelny o te ziemie musiał być między
Moskwą a Polską rozegrany. Tylko że, jeśli teza Sybela znajduje aż nadto potwier-
dzeń ze strony rządów pruskich, to teza słowianofilska spotyka się wprost przeciw-
nie co krok z dementi tajnych działań Katarzyny. Rosja nie widziała w XVIII wieku
korzyści w rozbiorach, nie dążyła do rozbiorów. Oto co ukazał Polsce po raz pierw-
szy i z wielką siłą Kalinka.
Do czasów Kalinki historiografia, a z nią cała opinia polska była głęboko przeko-
nana, że to Rosja była autorem i inicjatorem rozbiorów.
Mochnacki był nie tylko ojcem powstania 1830 roku, ale i protoplastą w prostej
linii powstania 1863 r. Przekonanie o winie Rosji w rozbiorach było jedną z wal-
nych przyczyn jego i jego towarzyszy spisku, nastawienia antymoskiewskiego.
186
cji rozbioru i na tezie o winie jej w powtórzeniu rozbioru na kongresie wiedeńskim
(Hoffmann i znów Mochnacki) jak na dwu filarach opierała się potężna i fatalna dla
naszej przyszłości propaganda antyrosyjska, szerzona przez naszych dziejopisów.
„Jest że prawdą - jak mówiono, że Katarzyna takie już miała pojęcie o Polsce
i że poznawszy charakter młodego Poniatowskiego wcześnie go wybrała za
narzędzie do swych zaborczych widoków? Nam się to nie zdaje i owszem,
sądzimy, że ani ona, ani żaden minister w Moskwie nie przypuszczał wów-
czas, iżby Polskę można było podbić albo rozdzielić i z liczby państw żyjących
wymazać. Powiedzmy więcej, nikt podówczas w Moskwie do tego nie dą-
żył."
Rosja była przeciwna rozbiorom, gdyż pragnęła zawładnąć całą Polską - oto utarta
odpowiedź, jaką historycy i publicyści nasi z Szujskim na czele wygłosili, gdy opu-
blikowano dokumenty jaskrawo przeczące złej woli Katarzyny przed pierwszym
rozbiorem. Zasadzka tej tezy kryje się jak zwykle w braku definicji jednego z zasad-
niczych pojęć wygłaszanego zdania. Idzie tu o pojęcie „zawładnąć". Jeżeli bowiem
„zawładnąć" oznacza związać państwo ścisłym sojuszem, posiadać w nim własną
187
klikę, króla oddanego własnym widokom, jednym słowem stan faktycznego lenna,
to teza ta jest słuszna. Jeżeli „zawładnąć" znaczy anektować czy inaczej związać ści-
słym węzłem prawno-państwowym oba państwa, to jest ona mylna.
188
Po przeforsowaniu swego króla i sobie oddanego stronnictwa na czoło Rzeczypo-
spolitej, Rosja zagrożona wojną turecką zapragnęła zbierać owoce swego dzieła.
Miał nim być sojusz zaczepno-odporny, skierowany przeciw Turcji przy powiększe-
niu armii polskiej do 50.000 ludzi. Projekt ten był przez rok przeszło odwlekany i
sabotowany przez króla i Czartoryskich. To niechętne, a potem wręcz odmowne
stanowisko przyjaciół rosyjskich musiało wreszcie zastanowić Katarzynę. Okazało
się, że stronnictwo moskalofilskie nie jest stronnictwem moskalofilskim i przyjęło
wprawdzie z ręki Rosji tron, pognębienie wrogów wewnętrznych, reformy ustrojo-
we, władzę w formie konfederacji, ale w zamian dać nie chciało nawet sojuszu. Ten
psychologiczny punkt w zmianie nastrojów Moskwy jest obok sprawy dysydenckiej
pierwszorzędnej wagi dla zrozumienia dziejów pierwszego rozbioru. Polityk nie
może przeprowadzać jakiejkolwiek akcji na terenie międzynarodowym lub we-
wnętrznym, jeżeli nie zrobi wysiłku by spojrzeć na sytuację z punktu widzenia
partnera. Nic nie może uwolnić od tego obowiązku i historyka, który jest z ko-
nieczności sędzią - jeśli nie wotującym, to w każdym razie przynajmniej śledczym w
stosunku do polityków przeszłości.
II. Katarzyna ujrzała się nagle oszukaną. Była bez stronników w Polsce. Bardzo ja-
sno ten moment ujmuje Morawski. Oto co pisze po tryumfalnym opisie niepowo-
dzeń sojuszniczych Moskwy („Dzieje narodu polskiego", Wyd. II, t. V. str. 36):
Gdy król zamierzał po cichu dalszą poprawę ustroju, kazała czym prędzej Repninowi
szukać porozumienia z opozycją. Rzecz doszła łatwo do skutku, za cenę obietnicy
detronizacji i obalenia wszystkich reform Czartoryskich. Może tu jest miejsce na
polemikę ze zdaniem Józefa Feldmana - o pierwszym rozbiorze (bo co do dwu na-
stępnych jesteśmy z nim w zgodzie) - z jego krytyki Bobrzyńskiego w „Przeglądzie
Powszechnym”, t. 178. str. 240.
189
zostawała w nierządzie, lecz dlatego, że postanowiła się z nierządu dźwignąć,
wbrew wysiłkom Katarzyny."
Póki Feldman tez tych nie dowiedzie, musimy trzymać się starych źródeł: uchwał
sejmowych, manifestów konfederackich, korespondencji dyplomatycznej i prywat-
nej, żeby stwierdzić, jakie były tendencje ustrojowe Rzeczypospolitej - z jednej
strony, jakie zaś motywy zgody na rozbiór - z drugiej.
190
Wybuch konfederacji zdawał się początkowo rzeczą błahą. Gdy jednak z biegiem
czasu Turcja wypowiedziała Rosji wojnę z tego powodu, okazało się najzupełniejsze
bankructwo polityki polskiej Katarzyny II. Bankructwo to dotykało w najwyższym
stopniu Repnina osobiście. Wszak był odpowiedzialny za stosunek Polski do Rosji,
wiedział, że Katarzyna nie życzy sobie ani wojny z Polską, ani tym mniej z Turcją.
Toteż ambasador ujrzał nagle całą swoją karierę zagrożoną, Stąd rozpaczliwe jego
wysiłki, by króla i Czartoryskich znowu dla polityki rosyjskiej pozyskać i w ten
sposób Polskę spacyfikować. Gdy groźby rozbioru nie skutkowały, Repnin zapro-
ponował nowy sojusz wojskowy przeciw Turcji i naczelne dowództwo sił zbrojnych
rosyjskich i polskich Stanisławowi Augustowi. Król odrzucił tę niepoważną pro-
pozycję, ale pozostanie ona dowodem na to, jak bardzo zależało Repninowi i Rosji
na formalnym chociażby zadokumentowaniu swego wpływu w Polsce. Był to bo-
wiem okres, w którym zamysły pruskie mające rozbiór na celu były już w toku.1
Ale pod względem stosunku do Rosji, rozwój konfederacji był wielkim sukcesem
Czartoryskich. Okazało się, że wskutek opuszczenia Familii i szukania oparcia w
opozycji republikańskiej Potockich, Moskwa wplątała się w ciężką kabałę nie tylko
w Polsce, ale i na terenie międzynarodowym. Katarzyna II wyciągnęła z tej lekcji
doświadczenie. Repnin został odwołany i w boju z Turkami szukał rehabilitacji.
Nastąpiły misje Wołkońskiego, a potem Salderna z instrukcją pacyfikacji drogą
1
Staranie Moskwy o spacyfikowanie konfederacji barskiej nie ulega najmniejszej w tpliwo ci. A jednak - i niech
to b dzie dowodem jak wysoko si ga w dziejopisarstwie naszym tendencja mistyfikowania - Askenazy jeszcze w
roku 1918 („Napoleon a Polska”, t. 1 .str. 22) o stosunku Rosji do konfederacji nie potrafiø napisa ani søowa
wi cej jak tylko:
191
ugody z Familią za wszelką cenę. Katarzyna zgadzała się nawet na ograniczenie
praw dysydentów i na cofnięcie gwarancji liberum veto. W zamian żądała rekon-
federacji z udziałem króla i Czartoryskich.
Pertraktacje ambasadora szły nader wolno i ciężko. Król i Czartoryscy bojąc się
odium walki z konfederacją, ciągle marząc o istotnej niezależności, zapominając, że
nie ma warunków po temu, domagali się dodatkowo przypuszczenia Austrii do
gwarancji. Był to ulubiony system Familii, system kunktatora, polegający na od-
wlekaniu wszystkiego i wykręcaniu się od decyzji. Teraz metoda ta miała przynieść
skutki fatalne. Wołkoński i Saldern, a za nimi ministerium rosyjskie nabrało głębo-
kiego przekonania, że zła woła Familii leży u źródła wszystkich nieszczęść Rosji w
Polsce. Prusy działały w Petersburgu znacznie sprężyściej i zręczniej. Długotrwałość
konfederacji była pierwszorzędnym atutem w ich ręku:
Ewolucja stanowiska Rosji, choć tak jasno zarysowująca się podczas konfederacji
barskiej, bywa przemilczana lub nawet negowana przez naszych współczesnych
historyków, z doby reakcji przeciw stańczykowskiej. Oto np. zdanie Feldmana z
192
„Dziejów polskiej myśli politycznej" 1664 - 1914, wydanej przez Państwowy Instytut
Badania Najnowszej Historii Polskiej (!) w 1933 r. (str. 2):
Główny fałsz - bo są w tym tekście i drobne fałsze - tej tezy bije w oczy. Powód tej
mistyfikacji jest łatwy do odkrycia. Oto historycy pewni założyli z góry, że jedynie
racjonalny był program walk niepodległościowych. Gromadząc argumenty na jego
poparcie, nie wahali się przypisać programowi ugody tych klęsk, które właśnie ich
teza powstańcza była na nas sprowadziła. W ten sposób zohydzając u czytelników i
uczniów system ugody, wskazywali na walkę zbrojną jako jedyne już pozostające
wyjście z sytuacji. Następne zdanie Feldmana dowodzi, że taki był właśnie cel mi-
styfikacji:
Feldman ujmuje więc w dwu zdaniach dwa programy: jeden protektoratu mo-
skiewskiego, który „załamał" się w roku 1772, drugi walki niepodległościowej, któ-
ry..., który co? Nie wiadomo. Konkluzja dotycząca systemu protektoratu rosyjskiego
jest jasno wyrażona. Jest ona niekorzystna. Konkluzji niekorzystnej dla systemu
walk zbrojnych Feldman nie daje. Przez kontrast narzuca się czytelnikowi przeko-
193
nanie, że ten system załamania nie doznał, lecz dał korzyści i zwycięstwo. Wiemy,
że było odwrotnie.
Rozdział III swego dzieła „Król i opozycja w stosunkach z Rosją" kończy Kalinka
słowami:
W roku 1936 Konopczyński zarzucił wprost, że zdanie to jest mylne. Na czym sąd
swój gruntował, zobaczymy przy analizie jego książki.
194
II
W 75 lat po ukazaniu się dzieła Kalinki nie sposób jeszcze na podstawie polskich
materiałów drukowanych wypełnić ten kościec jakimikolwiek kształtami. Mono-
grafia Waliszewskiego, która nie przekroczyła połowy XVIII wieku, jest parodią
pracy historycznej i mało daje materiałów archiwalnych. Kisielewski, równie ubogi,
doszedł tylko do 1764 roku. Na pierwsze trzy punkty podane wyżej daje nam wy-
czerpującą odpowiedź sam Kalinka. Pozostałych siedem spoczywa w cieniu zapo-
mnienia lub konwencjonalnego frazesu. A przecież dla dziejów naszych ważniejsze
jest chyba rozstrzygnięcie tych kwestii, niż pasjonujące naszych historyków zagad-
nienie: do kogo była adresowana bulla Papieża Paschalisa II z 1295 roku? Problem
załamania się linii Czartoryskich to problem: czy Polska mogła rozwijać swe siły
pod protektoratem rosyjskim?
195
miętnikach. Teza jego jednak, jakoby Czartoryscy doradzali królowi tę linię z samej li
tylko złośliwości, samemu starając się utrzymać jak najlepsze z Repninem stosunki,
nie da się utrzymać ani w świetle minimum prawdopodobieństwa, ani oczywistych
współczesnych faktów. I tak np. musi król przemilczać zupełnie mowę księcia kanc-
lerza, w której opowiada się przeciw sojuszowi, co przecież było niepołączalne z jego
rzekomą przyjaźnią z Repninem.
Pamiętniki Stanisława Augusta były już Kalince znane. Z historyków polskich przed
Kalinką trzeba wyliczyć Lelewela, Szujskiego i Schmitta. Lelewel w ogóle nie wy-
powiada się o upadku reform Czartoryskich i reform tych nie pochwala („Panowa-
nie Króla Pol. St. Augusta" w zbiorze „Polska, dzieje jej i rzeczy", Poznań, t. IV. str. 27).
Szujski wprost pochwala załamanie się linii Czartoryskich („Dzieje Polski”, t. IV. str.
397, 398).
Schmitt rozgrzesza odrzucenie sojuszu („Ks. kanclerz... nie mógł przecież na podobny
przystać wniosek...'' „Dzieje Polski XVIII i XIX w." t. II. str. 103).
Wszyscy trzej natomiast ubolewają wyraźnie i obszernie nad tym, że Czartoryscy nie
szukali zgody narodowej.
W tym stadium historiografii polskiej pisał Kalinka. Mimo całej przejrzystości i ja-
sności patrzenia Kalinki, co sprawia, że odeń, jako od najsilniejszego najwięcej się
domagamy - trzeba jednak liczyć się z tym bagażem przeszłości, który nad nim cią-
żył.
Kalinka pierwszy raz dotyka sprawy sojuszu w rozdziale II „Ostatnich lat" (str. 108).
Opisawszy tradycyjną politykę Moskwy i dowody ugodowości Katarzyny w sto-
sunku do reform, pisze Kalinka:
196
W rozdziale III („Król i opozycja w stosunkach z Rosją" 1764-72) po magistralnie
skreślonym obrazie zasług Czartoryskich, pełnym nowych, niezwykle głębokich i
trafnych myśli, przechodzi autor do momentu oferty sojuszu. Ale już parę stron
przed tym, gdy szkicuje stosunek starych Czartoryskich do króla, rzuca dygresję, nad
którą musimy się mimochodem zastanowić:
197
mający oznaczyć trwały obu państw stosunek, Czartoryscy niezmiernie byli
skąpi i ostrożni. W chwili gdy Stanisław August przywdziewał koronę, Kata-
rzyna chcąc niejako głośny dać dowód, że nowego monarchę bronić będzie w
potrzebie wszystkimi siłami swego imperium, proponowała Czartoryskim
zawarcie z Rzecząpospolitą przymierza zaczepnego i odpornego i zezwalała
pod tym warunkiem na powiększenie armii do 50.000. Propozycja mogła
doprawdy ujmować i dawać do myślenia, etat wojska według uchwały 1717
roku ograniczony był do liczby 24.000 ludzi, a ta uchwała zapadła była przy
pośrednictwie moskiewskim. Ale Czartoryscy jakkolwiek gorąco pragnęli
zwiększenia armii, widzieli jasno, że takie zaczepne i odporne związanie się z
Rosją wciągnęłoby Polskę nieuchronnie do wszystkich planów ambitnej
Imperatorowej i słabszego sprzymierzeńca zmieniłoby niejako w wasala
Moskwy..."1
Oto wszystko, co Kalinka umie powiedzieć o tym fatalnym manewrze. Nie wiąże go
tu z Koncertem Północy Katarzyny, nie snuje tak ulubionych przypuszczeń, co by
było gdyby... Nie pyta też czy starzy, mądrzy książęta nie zdawali sobie jasno
sprawy z tego, że lepiej mieć 50.000 wojska i dobry rząd z sojuszem, niż 24 tysiące,
anarchię i... papierową niezawisłość? Czy właśnie nie obawa o swoją popularność
1
Dosøownie niemal za swoim wielkim antagonist przej ø s d o odrzuceniu przymierza i Smoli ski w swoich
„Dziejach narodu polskiego", ksi ce, która si stal podr cznikiem dla nauczycieli i uczniów szkóø rednich w
pierwszych latach po odrodzeniu Polski 1918 roku. (Wyd. IV. str. 274):
„Na sejmie koronacyjnym Rosja mielej ni na konwokacyjnym odsøoniøa przyøbic ; proponowaøa Pol-
sce przymierze zaczepno-odporne, zezwalaj c pod tym warunkiem na powi kszenie armii do 50.000
gøów. Obok tego domagaøa si ulg dla dysydentów. Czartoryscy, chocia pragn li gor co powi kszenia
armii... zrozumieli, e wi zanie si zaczepno-odporne z Rosj wci gn øoby Polsk do wszystkich am-
bitnych planów imperatorowej i søabszego sprzymierze ca zmieniøoby niejako w wasala strony pot -
niejszej... Z tych wzgl dów... propozycje zostaøy odrzucone. Po takiej pora ce, widz c, e Czartoryscy
zamierzaj wyemancypowa si spod wpøywu i stanowi zawad w przeprowadzeniu planów impera-
torowej, wypowiedziaøa im walk ."
Jak zaraz zobaczymy, podr czniki nie tylko gimnazjalne lekcewa lub bø dnie na wietlaj ten kapitalny zakr t
naszych dziejów.
198
nie stała się dla nich głównym motywem odmowy sojuszu, tak jak stała się przy-
czyną odmowy w sprawie dysydentów? Na żadnej stronie swego dzieła Kalinka nie
dyskutuje zamiarów Rosji w owym momencie. Zamiarami tymi było jednak
wzmocnienie Rzeczypospolitej. Przecież w rozdziale I! w głębokiej i udokumento-
wanej analizie polityki rosyjskiej Kalinka sam dowiódł, że rozbiory ani aneksja nie
leżały wówczas w planach ani imperatorowej, ani jej ministrów. Pochwała więc
odrzucenia możności oparcia się o Rosję, pochwała za wywołanie uczucia zemsty,
które było zawsze jednym z naczelnych motorów działania Katarzyny, zdaje się być
jednym z ciężkich zarzutów, które musimy postawić Kalince. Ostatecznie Rosja była
wówczas w Polsce wszechwładna. Dzięki temu udało się reformistom poprawić
ustrój. Sojusz, i to jeszcze za cenę podwojenia armii, nie był doprawdy ceną wygó-
rowaną za to. Polityk, który uznaje zasadę do ut des - historyk, który sądzić musi
polityków według jej stosowania, powinien to przyznać. A jednak pierwszym i
ostatnim, który to u nas uczynił, był Bobrzyński w roku 1880.
III
199
Przerzućmy się teraz do roku 1936, w 66 lat po Kalince - i oddajmy głos Konop-
czyńskiemu, autorowi jedynego w naszym dwudziestoleciu podręcznika uniwersy-
teckiego historii politycznej polskiej (t. II. str. 293):
Cały pierwszy okres panowania Stanisława Augusta do roku 1763 zatytułował Ko-
nopczyński: „Dola i niedola Czartoryskich". Tytuł niezmiernie trafny. Wtedy bardziej
jeszcze niż kiedykolwiek przedtem i potem rozgrywała się w postaci usiłowań
Czartoryskich decydująca szansa odrodzenia politycznego Polski. Program Czartory-
skich, uznany już przez całą naszą historiografię jako jedynie zbawienny w swoim
dziale reform wewnętrznych, jest jeszcze dyskutowany zawzięcie, jeżeli idzie o tak-
200
tykę przeprowadzenia i politykę zagraniczną: w oparciu o Rosję. Rzecz dziwna,
przewaga zdań potępia Czartoryskich za nawiązanie sojuszu moskiewskiego, nie zaś
za jego definitywne uchylenie. A przecież jest oczywiste, że innego sposobu prze-
prowadzenia reform nie było. Niektórzy historycy, pragnąc się popisać większym od
Czartoryskich patriotyzmem, stoją na stanowisku, że lepiej było nie robić reform, jak
robić je wraz z Rosją. Tym trzeba odpowiedzieć, że ingerencja Rosji była zawsze rze-
czą nieuchronną. Można było wybierać czy ingerencja będzie użyta, jak to zrobili
Czartoryscy z Kajzerlingiem, król ze Stackelbergiem - w celu poprawy ustroju, czy też
jak patrioci w Radomiu lub targowiczanie w Moskwie - dla jego zniszczenia.
W każdym razie sojusz z Moskwą, ścisła współpraca z nią na długi czas była wa-
runkiem sine qua non powodzenia dzieła reform. Nie wolno, z jednej strony, chwa-
lić planów i działań Czartoryskich ratowania ustroju, a z drugiej pochwalać ich ze-
rwanie z Rosją, które doprowadzić musiało do pogrzebania tych reform. Nie można
też lekceważyć chwili, w której poważne rysy na sojuszu Czartoryskich z Petersbur-
giem pojawiać się zaczęły. A właśnie momentem takim, decydującym obok sprawy
dysydentów było odrzucenie sojuszu i aukcji wojska. Odrzucenie możliwości po-
większenia sił zbrojnych było zwykłym samobójstwem. Pamiętamy wszak, że aż
20 lat wysiłków i pracy trzeba było, by sejm czteroletni, niestety, za cenę wojny i
rozbioru przeprowadził aukcję do 60.000 - prawie to, co można było uzyskać już w
roku 1764, bez wojny, bez rozbioru, za cenę podpisania formalnego sojuszu, który
był już dawno istniejącym sojuszem, a ostatnio protektoratem de facto. Wspólna
walka z Turcją byłaby wreszcie pozwoliła wojskom polskim powąchać proch, zoba-
czyć nowoczesne zdobycze sztuki wojennej, odświeżyć tradycje męstwa, przede
wszystkim wyszkolić aparat oficerski - to wszystko, w zamian za co konfederacja
barska dała nam tylko początek złowrogiej nauki cierpiętnictwa.
201
poważnym nieporozumieniem. Jedynie niezawodny Bobrzyński poświęca większą,
jak na swój system skracania problemów politycznych - uwagę temu kapitalnemu i
tragicznemu błędowi Familii:
Wielkość Kalinki odbija się od tła polskiej historiografii tym bardziej, że nie miał on
nie tylko poprzedników, ale i naśladowców. Po Kalince przyszedł Bobrzyński, który
- jak to słusznie powiedział Zakrzewski - rozpoczął erę hypertrofii ustroju w historii
polskiej. To zboczenie przejęli od niego nawet najbardziej zażarci jego przeciwnicy.
Znaczenie, jakie mimo wszystko posiadają Konopczyński i Askenazy, wynika stąd,
że poświęcają oni znacznie więcej miejsca polityce. Ale Konopczyński nie daje w
swoim podręczniku uniwersyteckim rzeczy nawet zupełnie podstawowych. Nie
wymienia np. powodów popierania przez Francję Leszczyńskiego czy konfederacji
barskiej. Być może, że słuchacze historii muszą wiedzieć o tym skądinąd, jeśli zna-
jomość obcych języków jest tam obowiązkowa. Ale cóż mają począć ci liczni Polacy,
którzy chcą albo muszą poznać ABC dziejów naszej polityki zagranicznej, a nie mają
możności ani czasu studiowania całej biblioteki obcojęzycznej?! Dlaczego żaden z
202
historyków naszych nie pomyślał o tym, żeby dać wykład kompletny działań poli-
tyki polskiej na tle koniunktur międzynarodowych, choćby dla użytku dziennikarzy?
Bo potem, jeśli ci dziennikarze uczą codziennie naród fałszów oczywistych, jeżeli
politycy prowadzą kraj w te same przepaści, które tylekroć już z własnej naszej wi-
ny stawały przed nami, to trzeba zapytać czy duża bardzo część winy nie spada tu
na nasze dziejopisarstwo?
„...trzeba tu będzie oczywiście przypisać Polsce winę pod tym względem, ale
jakże inaczej w świetle tamtych poglądów będzie się ona przedstawiała co do
charakteru i treści. Błędy w polityce zagranicznej zdarzają się wszędzie, nawet
w państwach o bardzo wydoskonalonej dyplomacji i pod jakimkolwiek
względem przodujących, w żadnym jednak razie nie można ich poczytać za
świadectwo braku wewnętrznej żywotności tegoż państwa."
203
Już po skończeniu drugiej wojny światowej, kiedy to właśnie czynniki polityczne
dały światu jedne z największych klęsk i zwycięstw, jakie były w ogóle odniesione,
w roku 1945 prof. Józef Feldman w odczycie w Krakowie żądał dalszego ogranicze-
nia wykładów historii politycznej na korzyść elementów gospodarczych, socjalnych,
ustrojowych itp.
Książka niniejsza ma jako jeden z celów właśnie ukazanie w pełnym świetle wagi
polityki w naszych losach. Sądzimy, że rzecz jest tak oczywistą, że choćbyśmy na
żadnym innym punkcie opinii polskiej nie przekonali, tu sprawa jest tak dobra, że
sama odniesie zwycięstwo.
Tym bardziej bolesne i wobec wartości Kalinki rażące są błędy zasadnicze i spora-
dyczne, które czynią jego niezastąpiony podręcznik słabszym, niż być powinien i
słabszym, niż mógł być. Do wad zasadniczych, wykrzywiających realizm dziejowy,
zaliczyć musimy u Kalinki przede wszystkim jego kryteria umoralniające, brak po-
czucia nadrzędności interesu państwowego u naszych sąsiadów. Kryteria moralne
Kalinki zostały już wytknięte zgodnie przez wszystkich jego krytyków. Tu trzeba
zaznaczyć, że Kalinka z prawdziwym zamiłowaniem snuje fantazje na temat: co by
było, gdyby dane mocarstwo ratowało Polskę bezinteresownie?
204
SEJM CZTEROLETNI
Oto, tytułem przykładu ich wpływu, kwalifikacja obu obozów, rusofilskiego i pru-
sofilskiego, przez Szujskiego według jego „Dziejów" wydawanych jeszcze w latach
1862-64 (Pisma. Seria II, t. IV. 647) a więc zaledwie cztery lata przed ukazaniem się
„Ostatnich lat" Kalinki:
205
naród do roli dorabiającego się wyzwolenia niewolnika, szła wbrew wieko-
wym krzywdom, wbrew uczuciu sponiewieranej godności narodowej, przy-
przęgła naród do rydwanu szyzmy i zaboru, słowem, nie wychodziła poza
małoduszny program tych, którzy nie wierząc w możność rozbudzenia sił
narodowych grzęźli w ślepym przekonaniu niepokonalności Rosji, a poczuciu
własnej słabości. Na drugą garnęli się instynktownie wszyscy ci, którzy w
ciągu lat pokoju i bezwładności nie strawili strasznych upokorzeń, nie zapo-
mnieli o krzywdzie narodowi przez swoich i obcych wyrządzonej, którzy w
ciągu lat na strawie lepszej oświaty i zagranicznej wiedzy wyrośli, pragnęli
zdobycze swoje w Polsce zastosować, którzy wreszcie pojmowali, że... żadnej
reformy korzystnej za pomocą gospodarzącej od tylu lat Rosji przeprowadzić
się nie da..."
206
Z dwu programów, które stały przed Rzecząpospolitą, określa kwalifikacje rzeczowe
programu rusofilskiego. Program prusofilski kwalifikuje Szujski krótko, natomiast
obszernie opisuje motywy jego członków.
Samo już uszykowanie i wyrażenie polityczne zarzutów ukazuje ich nicość tak wy-
raźnie, że i pisać o tym ledwie warto. A więc nie winą, lecz zasługą planu królew-
skiego było to, że pragnął w zamian za pomoc otrzymać korzyści, gdyż w ten sposób
korzyści te mieliśmy bez żadnego ryzyka. Nie winą, lecz zasługą było to, że przyj-
mował stan faktyczny zależności, już dawniej istniejący i pragnął z niego się wy-
dobyć bez starcia orężnego. Zamykanie oczu na hegemonię Rosji i pobrzękiwanie
bronią, której jeszcze nie było, nazwać trzeba w porównaniu z polityką królewską
nieodpowiedzialnym szaleństwem. Dalej uznanie rozbioru nastąpiło już na sejmie
rozbiorczym i teza niezawierania nigdy żadnego sojuszu z żadnym z rozbiorców by-
łaby skazaniem Polski na zupełną izolację i nowy rozbiór. Szlachetni patrioci Szuj-
skiego, przeciwnicy króla też tego nie chcieli, doradzali tylko sojusz z Prusami, nie
orientując się równie dobrze jak król w istotnych intencjach germańskich. Jeszcze
dalej zarzut zawierania sojuszu z państwem o innej wierze jest wprost humory-
styczny.
Ocena sił rosyjskich była nie ślepotą, lecz właśnie jasnowidztwem, skoro okazało
się, że Rosja pobiła przeciwników. Niska kwalifikacja sił naszych była również
207
trafna, bo siły te mimo całej agitacji sejmowej nie były dość wielkie by samej tylko
Rosji stawić czoło.
Wreszcie frazes o braku moralności i sumienia nie oznacza nic w ogóle i jest tylko
jaskrawym dowodem na lekceważenie określeń, słów, sądów i pojęć w naszej hi-
storiografii przed szkołą krakowską.
Dalsza analiza kontekstu Szujskiego mogłaby zająć więcej jeszcze miejsca. Pozosta-
wiamy ją czytelnikom, streszczając wytyczne naszego systemu: przede wszystkim
polega on na przetłumaczeniu tez autora analizowanego na język pozbawiony
kwiecistych ozdób i epitetów. Najczęściej, jak powyżej lub w tekstach Askenazego,
okazuje się, że to już wystarczy osiągnąć przekaz o znaczeniu wprost odwrotnym od
tego, który przejawiał się w powodzi frazesów. Następnie przeprowadzamy kon-
frontację oczyszczonych już twierdzeń autora między sobą i z ustalonymi przez
monografie faktami. Wtedy wiemy już co myśleć o autorze i o jego tendencji. W
cytacie z Szujskiego konfrontacja tez autora ze sobą da już wynik dość nieoczeki-
wany. Oto cel wewnętrzny polityki rusofilskiej, dosłużenia się pewnych „politycz-
nych koncesji" jest zupełnie identyczny z „przeprowadzeniem reform potrzebnych".
Jedno i drugie oznaczało wzmocnienie władzy i powiększenie armii. A jednak Szuj-
ski przedstawia to samo raz jako coś haniebnego i niepożądanego, drugi raz - jako
wzniosły cel.
Niech powyższe rozważania uświadomią nas, jaki był poziom naszego dziejopisar-
stwa przed powstaniem szkoły krakowskiej. Już sam Smoleński choć wróg jej w
założeniach, jednak naśladowca w metodzie, o ileż będzie się różnił od pierwszej
historii polskiej Szujskiego. Ale nie potrzeba Smoleńskiego. Tenże sam Szujski, który
stał się w międzyczasie filarem stańczyków, jakże inaczej traktuje ten sam okres, gdy
208
w 1880 roku, to jest w 17 lat później, ogłasza swoją „Historii Polskiej treściwie opo-
wiedzianej Ksiąg XII" (Pisma S. II. t. IX. str. 382):
„Dla samej Polski otwierała się droga korzystania z zawikłań, aby się dźwi-
gnąć z dotychczasowej zależności i upadku, a to za pomocą przeprowadzenia
mniejszej lub większej reformy wewnętrznej, wzmocnienia sił wojennych i
zapomożenia skarbu i zajęcia krzepkiego stanowiska po jednej lub drugiej
stronie. O zużytkowaniu położenia w związku z Rosją myślał król i partia
królewsko-rosyjska... za uśmiechnięciem się Prus stanęła partia, na poparciu
Prus opierająca swoje widoki, mogąca też najłatwiej na powszechną liczyć
popularność."
209
W niniejszym artykule przedyskutujemy główne tezy Smoleńskiego i Askenazego.
a dalej:
„...Szukał prawdy, lecz jej nie znalazł, konkluzji, którą uważał za główną
zdobycz swoich badań nie dowiódł. Życzyć należy literaturze polskiej jak
najwięcej głów takich i talentów, jak Walerian Kalinka, lecz najmniej zwo-
lenników jego historiografii."
Spójrzmy teraz na przesłanki, na których Smoleński opiera swój tak mocno wyra-
żony osąd. Analizując najpierw „Ostatnie lata" pisze (str. 16):
210
cych, to głosili, że »nie mogąc z całym światem« wytrzymać zbrodni wspól-
nictwa sama święta i niepokalana Polska w wieku XVIII dobrowolnie zstą-
piła do »grobu«. Nazwawszy Polskę »Chrystusem narodów», nie tylko apo-
teozowali przeszłość, lecz twierdzili, że powołaniem naszego narodu jest od-
rodzenie ludzkości przez objawienie nowej religii. Tchnęli owi historiozofo-
wie duchem konspiracyjnym, w gotowości i zapale narodu dostateczną
znajdowali podstawę do zrealizowania swych marzeń."
a także brak analizy stanu moralnego społeczeństwa. Oto co pisze na ten temat (str.
24):
211
że ci, co w jakiejkolwiek epoce stoją na czele narodu, są jego wyrazem, tj.
sumą jego wad i cnót: zgodnie z tym przeświadczeniem w „Ostatnich latach
panowania Stanisława Augusta" za zbrodnie przywódców przywołuje do
odpowiedzialności naród. Naszym zdaniem w twierdzeniu owym prawdy
„niezawodnej" nie ma. Naród nie był takim opojem jak Radziwiłł, wariatem
jak Sołtyk, złodziejem jak Poniński, nikczemnikiem jak Branicki, pyszałkiem
jak Szczęsny Potocki, intrygantem jak Podoski, nie takim jak oni, lecz tylko
był głupim. Szedł za nimi nie dlatego, żeby w nich czuł „sumę" swoją, lecz że
przez ciemnotę, przez nierozumienie sprawy publicznej dał się okłamać i
uwieść. Z osiemdziesięciu tysięcy szlachty, kładącej w r. 1767 podpisy na akcie
konfederacji przeciwko królowi, mały zaledwie procent mógł rozumieć i po-
dzielać pobudki przywódców."
II
Drugi zarzut - lżejszej natury w oczach Smoleńskiego, lecz cięższej w naszych - do-
tyczy oceny Kalinki polskiej polityki zagranicznej w epoce rozbiorowej. Idąc naszym
zwyczajem oddajmy Smoleńskiemu głos:
213
- mianowicie za Sasów, kiedy się trwało w wasalstwie i nic dla poprawy nie robiło
- kiedy zaś programem: za Stanisława Augusta, który system ten szczegółowo i jak
przyszłość okazała, trafnie opracował. Nie ma żadnej podstawy do odmawiania
temu systemowi nazwy programu. Szczegóły podaliśmy w rozdziale poświęconym
pamiętnikom króla.
III
214
ła, zabarwiający pogląd nie na same sejmu czynności, ale na wartość naro-
du... (tu o stronie społecznej) ... „W Ostatnich latach" zaznaczył, że: „tylko
zbrojąca się neutralność była jedyną polityką mogącą pogodzić i uczucia na-
rodowe i rozum stanu, była jedyną dla „państwa drogą zbawienia". Nie
utrzymał sejm wielki neutralności, istniejący porządek wywrócił, zawarł z
Prusami przymierze, nie poszedł drogą, którą wykombinował sobie Kalinka,
musiał więc sympatie przezornego oportunisty utracić..."
Jak widać z powyższego, Smoleński nie neguje złej woli Prus - ważna konstatacja,
gdyż niezadługo Askenazy zajmie stanowisko wręcz odwrotne - a całą krytykę i
odrzucenie tezy Kalinki opiera wyłącznie na dwu przesłankach:
215
1. Stronnictwo patriotyczne nie mogło przewidzieć zdrady Prus, której w War-
szawie nikt nie mógł się domyślać.
2. Nikt nie ma prawa twierdzić, że polityka neutralności lub oparcia o Rosję
była ostrożna, bez zbadania archiwów rosyjskich.
Tymczasem jeszcze rozpatrzmy zarzut drugi: rzekomo nikt w Warszawie nie mógł
domyślać się zdrady Prus. Postulat neutralności i utrzymywania dobrych stosunków
z Rosją jest „drogą, którą wykombinował sobie Kalinka", - w ten sam ton uderza
Askenazy (Przymierze polsko-pruskie, str 34), pisząc:
216
„pod adresem przeciwników przymierza (nie jest przekonywająca) żadna dzi-
siejsza hyperkrytyka dziejopisarska, żadne dziejopisarskie esprit d'escalier,
żadne niewczesne spóźnione rekryminacje...''
Trzeba więc dowieść, że podejrzenia co do złej wiary Prus nie były wytworem
kombinacji Kalinki, ani jego esprit d'escalier. Na to twierdzenie odpowiedź może
być tylko jedna: dowieść, że już wtedy, podczas dyskusji nad decyzją zrywającą
gwarancję moskiewską, były głosy, które to samo mówiły co Kalinka w sto lat
później.
Tak pisano z Warszawy w samym ogniu dyskusji o gwarancji, a pisał nie jakiś nie-
znany i ukryty partykulariusz, ale król polski Stanisław August, przywódca potęż-
nego stronnictwa, które liczyło większość senatorów i dużą ilość posłów. Czyż po-
trzeba lepszego dowodu na to, że to nie Kalinka ex post skonstruował tezę o ko-
nieczności trzymania się gwarancji moskiewskiej i o niepewności sojusznika pru-
skiego? Król nie robił sekretu ze swego zdania. Powtórzył je zresztą w słynnej swej
mowie sejmowej v 6 listopada 1789:
„... pamiętajmy, że tej siły jeszcze nie mamy i że dobrowolności innych na-
rodów nie zyskamy, jeżeli nie będziemy strzec zawarowanych obowiązków.
Pamiętajmy jaka była postać kraju naszego, gdy stał się teatrem wojny, do
którego wnijście zewsząd otwarte, gdzie w poddanych własnych najłatwiej
217
możemy, strzeż Boże, doznać nieprzyjaciół najsroższych: jak łatwo obcej
zmowy stać się możemy łupem... Nie obrażajmy żadnego z sąsiadów, jest
jednak wskazówka nieomylna dla narodów, pochodząca z sytuacji ich wła-
ściwej. Mówię wyraźnie i głośno (i tu głos jeszcze więcej podniósł), że nie
masz potencji żadnej, której by interesa mniej się spierały z naszymi jak Ro-
sji. Wszak Rosji winniśmy, że nam wróciły się niektóre części już zabranego
kraju..."
1
Broszura Smole skiego wyszøa w 1887 roku. Prawie w 40 lat potem, po dyskusji Askenazy-Dembiriski, która
powtórnie wykazaøa naiwno patriotów sejmowych i rozum króla, ukazywaøy si kolejno wydania „Dziejów
narodu polskiego" Smole skiego, søu ce ju jako podr cznik szkóø rednich. Oto zdania, którymi autor ksztaø-
tuje pogl d møodych pokole Polski wobec dwóch programów, mi dzy którymi Polska wybieraøa w 1788 roku
(str. 333 Wyd. VI.):
„Król ani my laø korzysta z køopotów Rosji i kusi si o wyzwolenie pa stwa spod jej wpøywu, zamie-
rzaø na sejmie konfederackim oprócz przymierza i aukcji wojska, przeprowadzi napraw wewn trzn
pa stwa, bez nadwyr enia gøównych zasad konstytucji 1775 r..."
(str. 340 o obaleniu Komisji): „Wyzwoliøa si Rzeczpospolita spod rz du, narzuconego przez Rosj , ci -
cego nad ni przez lat dwana cie..."
Aby jednak ogøupi gimnazistów do reszty, daje i przeciwn opini , gdy cytuje not Stackelberga gro c repre-
sjami wobec zerwania traktatu gwarancyjnego:
(str. 339) „Nota ambasadora najfatalniejsze ci gn øa skutki, pchn øa bowiem opozycj do ci lejszego
ni dot d zwi zku z Prusami."
Tu wi c Smole ski znanym torem naszych mistrzów historii, pot pia i protektorat rosyjski i sojusz z Prusami -
neutralno ci za w ogóle jako powa nego wyj cia nie bierze w rachub !
218
SEJM CZTEROLETNI
Sejm czteroletni - jego polityka zagraniczna w szczególności - stał się areną, na któ-
rej zmierzyli się dwaj sławni nasi historycy: Kalinka i Askenazy. Walka ta była
właściwie jednostronna, bo Kalinka dawno już nie żył, kiedy Askenazy przedsię-
wziął w roku 1900 w książce „Przymierze polsko-pruskie" podważyć jego tezy. Ka-
linka był obdarzony dobrym piórem - ale Askenazy był wielkim talentem pisar-
skim, był to Macaulay polski: jego proza to była proza poetycką, poezją nieledwie.
Askenazy siłą słowa i obrazu narzucał czytelnikom swoje zdanie bardziej, niż
mógłby to uczynić samym ciężarem swoich argumentów. Jego styl, pełen przy-
miotników, jego obrazowość i odwoływanie się do uczuć czytelnika Polaka często
szkodzi ścisłości danych i wniosków, i trzeba się nieraz dobrze namęczyć, by odkryć i
na proste i ścisłe wyrazy myśl autora przetłumaczyć. Ale wtedy ogarnia nas zdu-
mienie - tak inaczej myśl ta wyglądała pod kobiercem kwiecistych słów i określeń.1
W 13 lat po wydaniu książki Askenazego ukazał się gruby tom prof. Bronisława
Dembińskiego pt. „Polska na przełomie". Tytuł właściwy brzmieć powinien: Polska
polityka Prus w czasie sejmu czteroletniego. Temu bowiem wyłącznie tematowi
poświęcił Dembiński 500 stron bitego druku i kilkadziesiąt lat badań. Dembiński
umarł, zanim wydał drugie dzieło, do którego zebrał mnóstwo materiałów: „Polska
między I i II rozbiorem". Ale i „Polska na przełomie" jest owocem tak wielkiej eru-
dycji i znajomości przedmiotu, iż stanowi niedościgły, przynajmniej pod tym
względem, ideał dziejopisarski. Rzecz dziwna jednak: monografie Kalinki i Askena-
1
Bardzo ciekawym przyczynkiem do genezy kwiecistego stylu Askenazego jest recenzja z jego pierwszej pracy,
mianowicie tezy doktorskiej: „Die letzte poln. Koenigswahl” – przez Korzona. Korzon domaga si energicznie od
møodego historyka … stylu bardziej przyst pnego dla szerokiej publiczno ci. Mo e ta anegdota posøu y recen-
zentom za przestrog , by nigdy nie wywoøywali wilka krasomówstwa z lasu literatury polskiej!
219
zego wychowały całe generacje, dokonały obie zdecydowanego przewrotu zarówno
w opinii dziejopisarstwa jak i publicystyki, a to mimo rzeczowych tytułów i
skromnej szaty zewnętrznej. Dzieło Dembińskiego, które miało dla pozyskania hi-
storyków kolosalny aparat naukowy, dla publiczności wspaniała oprawę, bardzo
ładne reprodukcje portretów i wreszcie popularny tytuł, nie wpłynęło w żadnej
mierze ani na jednych, ani na drugich. O zdaniach fachowych historyków będziemy
mieli okazję pisać później. Tu wspomnijmy, że Giertych pisząc o sejmie czteroletnim,
cytując całymi stronicami Kalinkę, zwalcza Askenazego, o istnieniu Dembińskiego
w ogóle nie wie. Prawdopodobnie zapomnienie Dembińskiego a sława obu jego
poprzedników poszła stąd, że historyk ten dysponuje stylem pisarskim arcytrud-
nym, a konstrukcja jego jest nieudolna. Tym niemniej Dembiński, który pisał w 13
lat po Askenazym, przynosząc o wiele mniej bagażu apriorystycznego i więcej nau-
kowego, rozstrzygnął właściwie spór swoich sławnych poprzedników. Toteż bę-
dziemy cytowali naprowadzone przezeń fakty lub też jego własne zdanie, nie prze-
milczając pewnych błędów w dziedzinie kryteriów - jako ostateczny sąd w dyskusji
na temat polityki zagranicznej sejmu czteroletniego.
Okres jaki nastąpił po pierwszym rozbiorze (1775 do 1788) należy do najbardziej po-
zytywnych w dziejach ostatnich dwu stuleci. Polska znajdująca się pod władzą
Rady Nieustającej, po raz pierwszy od dziesiątek lat była naprawdę rządzoną. Bez-
pieczeństwo, ekonomia, oświata, prawo, wojsko, wszystko to było w trakcie odbu-
dowy i rokowało najlepsze nadzieje na przyszłość. Jedna była na tym rozjaśniają-
cym się horyzoncie naszym chmura: było to pognębienie polskiej dumy narodowej
przez ambasadora Rosji Stackelberga, który będąc właściwym władcą Polski, dawał
220
zbyt odczuć swoją wszechmoc. Stąd reakcja przeciw Rosji, tlejąca jeszcze w duszach,
grożąca załamaniem całego gmachu odbudowy państwowej. I jeszcze jeden nie-
bezpieczny element, zbyt mały autorytet króla Stanisława Augusta wobec magna-
tów, którzy nie przestali roić o polityce zagranicznej na własną rękę. opartą o dwory
obce, a skierowaną przeciw dworowi własnemu.
221
I. SOJUSZ MOSKIEWSKI
W roku 1787 w czasie zjazdu w Kaniowie król Stanisław August wystąpił wobec
Katarzyny II z projektem przymierza przeciw Turcji. Koncepcja ta, przynajmniej w
tej formie, jaką jej nadawał król, znajduje gorącego obrońcę w Kalince (Sejm czte-
roletni, t. I. str. 52).
222
wprowadzić Rzeczpospolitą do traktatów europejskich i w końcu odzyskać, o
ile to podobna, część utraconych prowincji lub jakieś za nie wynagrodzenie,
te były aż nadto usprawiedliwione powody owych dążeń królewskich. A
choćby i do wojny nie przyszło, jeszcze z przymierza można było wyciągnąć
znaczną korzyść, ubezpieczenie Rzeczypospolitej przed zaborczością pruską,
grożącą nieustannie i która każdemu cokolwiek z polityką obznajomionemu,
dobrze była wiadoma."
Warunki przymierza podane przez króla dadzą się ująć jak następuje:
223
6) Korpus posiłkowy ma być podzielony na 3 części pod dowództwem: ks. Sta-
nisława Poniatowskiego, hetmana Branickiego i Szczęsnego Potockiego.
7) Tam gdzie Polska nie ma przedstawiciela dyplomatycznego, zastępuje ją Ro-
sja.
Katarzyna zgadzała się na powiększenie armii, ale raczej ilości żołnierzy jak kadr
oficerskich i podoficerskich. Kalinka po zacytowaniu zasad odpowiedzi rosyjskiej,
zmienia zdanie i uważa odtąd, że sojusz zawarty na podstawie kontrpropozycji nie
dawałby już żadnych korzyści.
„Jest mądrość polityczna w tym przysłowiu: »według stawu grobla«; tej mą-
drości życzyć by należało narodowi w każdym położeniu i w każdym czasie.
Zamiary królewskie za szeroką stawiały groblę na nasz staw..."
224
Argumenty Kalinki nie są zbyt przekonywające. Polemizuje on tu z wygłoszonymi
przez siebie i cytowanymi powyżej tezami, nie zwalcza jednak wprost ani jednej
wygłoszonej przesłanki, przytacza tylko szereg czynników przemawiających przeciw
sojuszowi, niejako milcząco podtrzymując nadal tamte, przemawiające z innych
powodów za sojuszem. Pozostaje więc tylko zważyć, czy ważniejsze były korzyści
czy szkody mogące z zawarcia sojuszu wyniknąć. Otóż ze szkód konkretnych wy-
mienia Kalinka tylko rozciągnięcie hegemonii rosyjskiej i na polską politykę zagra-
niczną. Trzeba się dobrze zastanowić, czy wzmocnienie armii i władzy króla, pową-
chanie prochu przez żołnierza, oderwanie obywatela od kłótni domowych przez
stworzenie nareszcie jakiegoś problemu politycznego, nie równoważyłoby formal-
nego uzależnienia naszej polityki zagranicznej od Moskwy. W rzeczywistości,
wówczas już Polska nie mogła nie tylko zawrzeć żadnego układu, ani wysłać żad-
nego poselstwa bez zgody ambasadora rosyjskiego, ale nawet zwołanie sejmu
nadzwyczajnego i mianowanie senatorów było faktycznie odeń zależne. W tym
położeniu nie widać wprost żadnej konkretnej szkody, jaką miałby sojusz przynieść.
Teza, jakoby nadmierna słabość kazała trzymać się z dala od polityki międzynaro-
dowej, nie jest możliwa do obronienia. Wprost przeciwnie, Polska jako obiekt ani
na chwilę nie przestawała interesować kancelarii dyplomatycznych Europy. Jeżeli
nie znajdowała często obrońców, to dlatego, że nie chciała i nie mogła (ale nie tylko
ze względu na siły, więcej ze względu na ustrój) brać czynnego udziału w systemie
sojuszów i wynikających stąd wojen. Wprowadzenie Polski w ten świat żywych
walk, przy wzmocnieniu armii, ustroju, mogło wzbudzić przekonanie, że Polska
może być także pożytecznym sprzymierzeńcem i polepszyć, raczej, jak osłabić jej
położenie międzynarodowe.
225
stwem mistyfikacji. Podzieliliśmy cytat na numerowane kapitele, dla ułatwienia
dyskusji.
„Polskę wojna turecka rzuciła między młot i kowadło. Raz już przed laty
pięćdziesięciu, w położeniu arcypodobnym była znalazła się Rzeczpospolita.
Jak teraz przez sprzymierzoną wyprawę turecką Katarzyny i Józefa, podobnie
wtedy, w 1738 r. była na sztych wystawiona przez sprzymierzoną wyprawę
turecką Karola VI i Anny Iwanowny. Wtedy już opozycja krajowa, z pryma-
sem i hetmanem Potockimi na czele, stawała się związkiem z Portą, Szwecją,
Francją i Prusami. I wtedy również król August III pociągany był do związku
z dworami cesarskimi przez widoki udziału w łatwych na Porcie zdobyczach,
w bliskich korzyściach od strony Chocimia, Budziaku, Multan i Wołoszy. Te-
raz podobnie, w tych dwu przeciwległych kierunkach rozeszli się król i opo-
zycja. Rozeszli się podobnie, bo teraz, tak samo jak wówczas, rozejść się mu-
sieli, bo tak wymagała ta sama niezmienna logika rzeczy. Zmieniło się tylko
tyle, że teraz opozycja ciągnąć musiała do związku z Portą, Szwecją, Anglią i
Prusami. Zmieniło się tyle, że miejsce Francji zajęła Anglia i w tej zmianie
istotnie objawiła się wyższa konieczność dziejowego przeobrażenia, bo tym-
czasem był zaszedł ten niesłychanie doniosły przewrót dziejowy, iż w miej-
scu, opróżnionym przez Francję, która w paktach belgradzkich po raz ostatni
broniła była Wschodu, odtąd na wschodzie, naprzeciw Rosji podniosła się
Anglia. Reszta tła ściśle politycznego, w rysach zasadniczych, pozostała jak
była. Pozostał król, wówczas dużo lepszy (!) choć zgoła nie osobliwy, teraz po
prostu tytularny, lecz ostatecznie i tam i tutaj, przez jednakową fatalność,
związany z potęgą, która go wyniosła: pozostała opozycja, wówczas skroś li-
cha, teraz stokroć nieskończenie zacniejsza, choć pełna win i błędów, lecz
ostatecznie i tutaj i tam, wcielająca ducha niepodległości narodowej. Głęboka
analogia przyczyn, bez względu na wartość, ani nawet wolę ludzi, musiała
sprowadzić konieczną analogię skutków dziejowych."
226
II
227
miliony - według trafnej uwagi naocznego świadka Ligne'a - aby ją widzieć
przez trzy godziny". Tutaj w Kaniowie, osobiście przedstawił swój projekt
polsko-rosyjskiego przymierza Potemkinowi, kanclerzowi Bezborodce i samej
cesarzowej, z którą zresztą nawet rozmówić się w tej sprawie nie zdążył, bo
mu nie pozwolono..."
III
IV
228
Ograniczamy się do prostego rozważenia i oceny propozycji sprzymierzeńczej
Stanisława Augusta."
229
Katarzyny, łaskawie przypuszczającej do nich sprzymierzoną Rzeczpospolitą,
uskrzydlają polskiego wieszcza do najwyższych uniesień lirycznych. »Pod jej
władaniem szczytu Rosyanin dopnie, gdzie prowadzą najwyższe pomyślności
stopnie, zapalonej Syryi niesie pomoc w wojnie, Arkadyjskie siedliska już
nawiedza zbrojnie, z nią się Wenet spodziewa odzyskiwać straty, Francuz
chce się podobać przez nowe traktaty, Anglik spuszcza z uporu, - my nadzieje
mamy, że nam od niej kojące popłyną balsamy, barbarzyńskim tyranom
podpory obcięte, cnotliwym berła dane, a szkodliwym wzięte.« Tak głosiła
poezja. Cóż na to mówiła rzeczywistość?
230
istnieć jakiekolwiek pobudki, które by Rzeczypospolitej pozwalały przyłożyć
się, cóż dopiero samej się zaofiarować, do udziału w ryzyku i zyskach tego
przedsięwzięcia? Z najogólniejszego stanowiska, zarówno z jak najszczegó-
łowszego rozważenia okoliczności współczesnych, twierdzić dzisiaj wolno i
należy, iż pobudek takich być nie mogło. Przede wszystkim stwierdzić należy
stanowczo i bezwarunkowo, że kraj, że Rzeczpospolita od projektowanego
sojuszu nie mogła oczekiwać korzyści zgoła żadnych, ani nabytków teryto-
rialnych, ani naprawy rządu, ani nawet podniesienia ducha wojennego na-
rodu pod narodową komendą. Mamy obecnie ujawnione ze źródeł rosyjskich
świadectwa decydujące, które pod tym względem nie pozostawiają żadnych
absolutnie wątpliwości. Mamy mianowicie zasady kontrprojektu rosyjskiego
na projekt sprzymierzeńczy Stanisława Augusta. Obniżona tutaj nasamprzód
siła korpusu posiłkowego polskiego z 30.000 do dwunastu tysięcy ludzi, to
jest do znikomego ułamku pośród stutysięcznych armii rosyjskich i austriac-
kich. »Życzenie królewskie względem własnej komendy - czytamy tutaj dalej
- będzie można oddalić«. Oficerów polskich należy oddać pod komendę na-
czelnego wodza rosyjskiego. »Na ogół cały projekt polski jest to sztuczka
królewska, aby pochwycić jakiś przyrost swej władzy, ale jest łatwy sposób
zapobieżenia temu, zastrzegłszy w traktacie przymierza, że wszelkie uchwały,
dotyczące rządu polskiego wymagają gwarancji naszej, Wiednia i Berlina, a
zatem wszelkie znaczniejsze zmiany są niedopuszczalne... Królowi należy dać
wszelkie sposoby do przyjemnego życia, lecz żadną miarą nie należy mu dać
władzy: już i teraz za daleko go puszczono«. Co się wreszcie tyczy żądanego
dla Polski udziału w zdobyczach tureckich, to »projektowany artykuł tajny,
gdzie żądana Besarabia i Mołdawia do Seretu, żadną miarą przyjęty być nie
może. Byłby on zupełnie zepsuł umowę, już zawartą z cesarzem - Józefem.
Wymogliśmy na cesarzu, iż gotów jest zadowolnić się z Mołdawii samym
Chocimem, zaś z Wołoszczyzny Banatem krajowieckim i wyraża zgodę na to
aby w pomyślnym wypadku stworzyć z Mołdawii, Besarabii i Wołoszczyzny
dzielnicę niezależną, pod panowaniem osoby tamtejszego wyznania. Jeśliby
Besarabia oraz Mołdawia do Seretu miała przypaść Polsce, to cóż wypadało
by zrobić z pozostałą częścią Dacji, od Seretu do Ołty? chyba podarować ją
231
Austrii! Dlatego też należy wybić Polakom wszelką myśl o takim nabytku, a
można im obiecać zyski wedle targu (po torhu) na równi z nami i Austrią,
albo zresztą wynagrodzenie pieniężne«. A zatem naprawdę, w szczególności,
w ostatecznym wyniku, ze wszystkich „zbawiennych" pomysłów sprzy-
mierzeńczych Stanisława Augusta nie należało oczekiwać literalnie niczego,
prócz chyba pieniędzy. A cóż w zamian dać było potrzeba? Są rzeczy, których
się nie daje, których dać nie wolno, a jeśli nawet niekiedy wolno temu, co
potężny i fortunny, przecież nie wolno nigdy temu, co nieszczęśliwy i bezsil-
ny. Zaś właśnie taką trzeba było poświęcić w tym wypadku. Trzeba było
prowadzić samotrzeć wojnę zdobywczą przeciw bezbronnej Porcie, a prowa-
dzić do spółki z dwoma mocarstwami rozbiorowymi. Cóż w takiej wojnie
mogło być „lojalnego", jakiż mógł być jej wpływ „oczyszczający", uzdrawia-
jący dla narodu? Jakiż mógł być jej powód, jakiż chociażby pozór, po stulet-
nim, niezmąconym pokoju, wbrew nienaruszonym paktom karłowickim,
które były powróciły Kamieniec, Ukrainę, Podole? A jakąż byłaby odpłata za
schronienie i pomoc, udzieloną wygnanym Leszczyńskiego stronnikom,
udzieloną tak niedawno towarzyszom broni Pułaskiego? Krótko rzekłszy:
udział Rzeczypospolitej w rozbiorze Turcji byłby najdoskonalszą sankcją
własnego jej rozbioru."
232
punktem wyjścia kardynalnym, skąd on mógł zbaczać pozornie, lecz dokąd nawra-
cała go nieodparcie fatalność jego położenia i charakteru."
Rozdział następny, opatrzony przez nas cyfrą III, relacjonujący warunki Stanisława
Augusta, zawiera prawie tyle fałszów ile zdań. Żądaniom:
1) dystrybucji urzędów,
2) subwencji 300.000 dukatów,
3) elekcji ks. Stanisława za życia króla,
żeby już nie mówić o powiększeniu wojska - odmawia Askenazy miana innego, jak
„osobistych korzyści namacalnych" króla. Naciąganie jest tu nadzwyczaj widoczne.
233
ustroju i uznana jest jako taka przez całą naszą historiografię. Wytworzyła ona z
czasem warcholstwo i nieodpowiedzialność magnatów oraz wszystkie klęski, jakie
nas kosztowała niczym nieposkromiona władza hetmańska. Nawet Henryk Schmitt,
chyba nie mogący uchodzić za skrajnego obrońcę silnej władzy, wymienia doży-
wotność urzędów, jako drugą, obok liberum veto i odpowiedzialności króla przed
szlachtą, przyczynę anarchii w Polsce („Rozbiór krytyczny pomysłów Walewskiego",
str. 139). Dalej przypomnijmy, że dystrybucja urzędów nigdy nie była przez króla
wykorzystywana w celach korzyści osobistych, co więcej, był on jednym z niewielu
królów elekcyjnych, którzy nigdy urzędów nie sprzedawali. Prawo nominacji uwa-
żał zawsze za naczelne narzędzie w tworzeniu nowej elity polskiej i gdy na sejmie
rozbiorczym ofiarowano mu w zamian za to prawo kolosalną listę cywilną, król
odmówił.
Ad.3) Elekcja księcia Stanisława czy kogokolwiek innego za życia króla, uniknięcie
elekcji i interregnum po jego śmierci, było jednym z zasadniczych momentów
utrzymania państwa na przyszłość - tak jak zgoda z Rosją na teraźniejszość.
234
1) ani korzyści żadnych,
2) ani nabytków terytorialnych,
3) ani naprawy rządu,
4) ani nawet podniesienia ducha.
Dlaczego jednak korzyści tych nie mieliśmy odnieść, to już jest mniej jasno wyra-
żone. Askenazy stwierdza tylko, że korpus polski miał liczyć jedynie 12.000 ludzi i
cytuje instrukcję Katarzyny niechętną nabytkom polskim, ale dozwalającą pewne
korzyści po społu z Rosją i Austrią. Wszystkie te trzy punkty naszym zdaniem mo-
gły ewoluować - i niektóre z nich ewoluowały rzeczywiście (jak stanowisko Stac-
kelberga wobec reform. Porównaj też list Katarzyny do Potemkina z 12. XI. 1790.
Kalinka, t. III. str. 2-4 i 12) wraz z rozwojem wypadków. Znaczniejsza liczebność
korpusu polskiego, wobec niepowodzeń dworów cesarskich i wojny szwedzkiej, z
niepotrzebnej byłaby się stała nader pożądaną dla Rosji. Już większą przeszkodą,
jeśli idzie o reformy ustroju i o sojusz w ogóle, było stanowisko Prus, do czego jesz-
cze powrócimy.
235
sąsiadów i co za tym idzie, zmuszać ich niejako ciągle do sojuszu i nowych zaborów.
Że Askenazy tej swojej „najdoskonalszej sankcji" rozbioru nie bierze na serio, tego
dowodzi fakt, iż sam w tej samej książce kruszy kopię za sojuszem pruskim, mimo że
Prusy były także współuczestnikiem a nawet inicjatorem rozbioru.
236
stanowił nie tylko odrzucić ofertę, ale i zachować ją w tajemnicy i brnął dalej w
pułapkę pruską.
Jak widać z powyższych wywodów, ani Kalinka ani Askenazy nie przeciwstawili
ani jednego poważnego argumentu planowi sojuszu polsko-moskiewskiego.
Wszystkie tezy króla, wyłożone przez Kalinkę, pozostają nietknięte. Po tych argu-
mentach sądząc, sojusz z Moskwą, wspólna wojna z Turcją mogła dać Polsce de-
cydujący krok do wydobycia z wiekowego upadku - szkód żadnych przynieść nam
nie mogła. Jest natomiast jeden poważny argument, przez historyków tych nie cy-
towany, który pozwala sądzić, że czynne wystąpienie po stronie Moskwy mogłoby
być dla nas klęską, gdyby się była znalazła za nim większość w sejmie i gdyby Ka-
tarzyna nie była odeń odstąpiła. Argumentem tym, plan pruski stworzenia u nas
rekonfederacji przez Prusy i wywołania wojny domowej przy udziale armii pru-
skiej. Urzeczywistnienie tego planu wisiało na włosku i tylko dzięki ciągłym
ustępstwom strony rosyjskiej do katastrofy nie doszło.1
1
Na wie o propozycji sojuszu pisaø Fryderyk Wilhelm II do Buchholza 16 wrze nia 1788 (cyt. Kalinka, t. I. str.
89):
,,B d co b d musz alians ten wywróci albo zawrze osobne przymierze z t cz ci narodu, która
si przy mnie skonfederuje. Zaprosisz hr. Ogi skiego, aby bezzwøocznie przybyø do Warszawy i oba-
czysz, czy wypada go zrobi naczelnikiem naszego obozu. Ksi Radziwiøø, wojewoda wile ski ofiaro-
waø mi swoj gotowo , przez dworzanina swego Petersona. Spodziewam si , e potrafisz zniewoli na
nasz stron ..." (tu szereg nazwisk magnatów i wybitnych ziemian).
,,Ju teraz upewniaj mnie patrioci, e je eli król wygra przez swoje intrygi i za pieni dze rosyjskie, to
oni si d na ko i skonfederuj si ".
Twierdzi jednak, e nikt z wybitnych ludzi nie chce do niej przyst pi . Wi ksze sukcesy miaø nowy poseø pruski,
margrabia Lucchesini. Donosi, e Kazimierz Nestor Sapieha zgadza si stan na czele rekonfederacji.
237
„Tymczasem, ci którzy si do niego (tj. do zwi zku) gotuj , pracuj w cicho ci. Byøem, obecny na ich
tajnym posiedzeniu i zwierzyli mi si , e chc prosi WKMo , eby korpus pruski zbli yø si pod War-
szaw i zaj ø Kraków" (29 pa dziernika 1788. cyt. Kalinka, t. I. 184).
238
GROŹBY POTEMKINOWSKIE
I. Potemkin pragnął najpierw korony polskiej, ale potem dążył już tylko do
udzielnego księstwa na terenie dzisiejszej Rumunii. Do tego chciał przyłączyć
Ukrainę prawobrzeżną i w tym celu skupywał ziemie od polskich magnatów.
Pchał do wojny z Turcją i przymierza z Polską, aby otrzymać pod swoją ko-
mendę wojsko polskie, dostać w swoje ręce nasze punkty obronne i przez
działanie wreszcie ustawodawcze, np. zrównania szlachty rosyjskiej w pra-
wach z polską, przygotować sobie zabór.
II. Równocześnie Potemkin robił tajne plany z opozycją moskiewską: Branickim
i Szczęsnym Potockim, by województwa południowo-wschodnie na własną
rękę zawiązały konfederacje, weszły do wojny z Turcją, a wewnątrz dopro-
wadziły do ustroju prowincjonalnego i federacyjnego.
III. Potemkin dążył do podniesienia nowego buntu kozackiego i wyrżnięcia
szlachty na Ukrainie.
239
W tych zdaniach da się streścić wiernie całość rzekomej groźby potemkinowskiej, na
wypadek przystąpienia Polski do sojuszu dworów cesarskich. Wszystkie naprowa-
dzone fakty odpowiadają ściśle prawdzie historycznej, znane też były wszystkim
historykom, nowe jest tylko u Askenazego wprowadzenie iunctim między tymi za-
mierzeniami Potemkina a przystąpieniem Polski do sojuszu moskiewskiego. Otóż
iunctim tego Askenazy w najmniejszej nawet mierze dowieść nie potrafił. I tak nie
wiadomo co wojna z Turcją miałaby polepszyć w zamierzeniach aneksyjnych Po-
temkina, jeśliby carowa na plany te się nie zgodziła, ani co by im miała pomóc,
gdyby carowa dała swoje placet. Można sądzić wprost odwrotnie, że łatwiej było
by Potemkinowi zdobyć Ukrainę na Polsce wrogiej Rosji, niż jej sprzymierzonej.
Dalej można postawić znak zapytania nad korzyściami, które by Potemkin odniósł z
systemu federacyjnego, przy czym na Ukrainie do władzy doszedłby niewątpliwie
nie on, lecz popierany przez Katarzynę Szczęsny Potocki.
Punkt trzeci, bunt na Ukrainie i wyrżnięcie szlachty, miał związek z sojuszem, ale
nie z tym, o który pomawia go Askenazy. Otóż plan podniesienia Kozaczyzny, lan-
sowany przez Potemkina, został zatwierdzony przez Katarzynę, ale z tym zastrzeże-
niem, że wykonanie go nastąpi dopiero po czynnym wystąpieniu Polski po stronie
Prus, albo też po skończeniu wojny z Turcją i Szwecją, dla ukarania Polaków. Tak
przynajmniej podaje Kalinka. Czy Askenazy temu zaprzecza? Bynajmniej! Na str. 162
omawianej książki, po streszczeniu obszernego reskryptu Katarzyny II, po-
twierdzającego plan buntu kozackiego, pisze nasz autor dosłownie:
Czemu więc Askenazy to, co na str. 162 określa jasno jako ew. skutek sojuszu z Pru-
sami, przedstawia na str. 39 jako pochodną groźbę sojuszu moskiewskiego? Zapew-
ne, żeby natłoczyć przed oczy czytelnika możliwie najwięcej przerażających obrazów
(bunt chłopstwa) i związawszy je z programem prorosyjskim, zohydzić go w ten
sposób do reszty. Nie wyjaśniony tylko pozostaje problem, jak pisarz naciągający
fakty jak Askenazy mógł tak długo nie tylko w oczach gawiedzi, lecz i fakultetów
uniwersyteckich uchodzić za równego, a nawet wyższego od Kalinki.
240
REKAPITULACJA POLSKIEJ POLITYKI 1788 ROKU
Otóż Polska w roku 1788 była jeszcze państwem bezsilnym, którego całość trzymała
się tylko dzięki kurateli moskiewskiej. Na całość tę czyhały stale Prusy. Wzmocnie-
nie państwa następowało powoli; aby je przyspieszyć, należało przeprowadzić sze-
reg reform ustrojowych, skarbowych i wojskowych, na które Rosja nie pozwalała.
Oddalenie się Rosji od Prus i wplątanie się jej w ciężką wojnę turecką, a od lipca
1788 i szwedzką, dało możność Polsce uzyskania korzyści, których jej dotąd hege-
monia rosyjska zabraniała, bez utraty korzyści, które nam hegemonia ta dawała.
Jak rzekliśmy powyżej, korzyścią hegemonii była gwarancja całości państwa. Złą
stroną hegemonii rosyjskiej była słabość władzy rządowej i słabość armii.
Polska jednak nie poszła na sojusz i nie poprzestała na neutralności. Sejm jedno-
stronnie zerwał sankcję ustrojową, spowodował usunięcie wojsk i etapów rosyj-
skich walczących przeciw Turcji, wreszcie zawarł sojusz z Prusami i tysiącznymi
sposobami prowokował zarówno rząd rosyjski, jak i cesarzową Katarzynę. Po za-
kończeniu wojny ze Szwecją i z Turcją Rosja wkroczyła do Polski i do spółki z Pru-
sami przeprowadziła drugi rozbiór. Oto wszystko, co mamy sami do powiedzenia o
sojuszu polsko-rosyjskim.
241
A teraz przypomnijmy sobie, jak jedyny wielki talent polityczny wśród naszych
historyków: Michał Bobrzyński ujmuje ówczesny błąd sejmu, polegający na ze-
rwaniu z Rosją („Dzieje Polski w zarysie", Wyd. IV, t. II. str. 267):
Mniej treściwie i głęboko, ale znacznie mocniej kwalifikuje błąd sejmu publicysta
Jędrzej Giertych, o którym już parę razy mieliśmy okazję wspomnieć („Tragizm lo-
sów Polski", str. 120):
242
„Polska ówczesna była na tyle słaba, że pozwolić sobie by mieć już nie wal-
kę, ale choćby tylko nieprzyjazne stosunki na dwa fronty - nie mogła. Ko-
niecznością nieodzowną było dla niej oprzeć się o jednego z sąsiadów i uło-
żyć z nim swe stosunki w sposób kompromisowy, na to by zyskać więcej
niezależności wobec sąsiada drugiego. System polityczny Stanisława Au-
gusta polegał na tym, by oprzeć się o Rosję. Sejm czteroletni system ten
obalił i na jego gruzach stworzył system nowy, polegający na opieraniu się
o Prusy."1
Zdaniem jego, traktat polsko-pruski z r. 1789 nie tylko nie był szalbierstwem ze
strony pruskiej a co za tym idzie, błędem ze strony polskiej, ale nawet był zupełnie
uczciwą i solidnie przemyślaną koncepcją ze strony Prus, a co za tym idzie, ko-
rzystnym pociągnięciem ze strony Polski. Że Askenazy taką właśnie, a nie inną tezę
wygłasza, tego dowiedziemy za pomocą licznych cytatów. Tymczasem przeprowa-
1
Mo e jest ciekawostk doda , e Kalinki, który wywarø tak kolosalny wpøyw na Giertycha, mistrz tego ostat-
niego - Roman Dmowski wcale nie czytaø, przynajmniej do roku 1903. W tym bowiem roku wydane „My li no-
woczesnego Polaka" wywodz genealogi wøasnego stronnictwa narodowego wøa nie wprost ze stronnictwa
patriotycznego w sejmie czteroletnim. Niestety, Giertych sam czytaø maøo co wi cej ni „Sejm" Kalinki, bo nie
czytaø jego „Ostatnich lat", o ile wa niejszych dla analizy okresu stanisøawowskiego. Tote gdy tylko opuszcza
Kalink , Giertych wpada w trudne do zrozumienia pomysøy. Np. po drugim rozbiorze prekonizuje poddanie si
Rosji, a jednocze nie „przygotowanie dyplomatyczne" dla wydobycia si z ci kiego poøo enia! Jeszcze dziw-
niejsze s jego koncepcje wypowiedzenia wojny wszystkim trzem zaborcom w 1830 i 1848 roku.
243
dzimy dalszą analizę jego książki, omawiając dalej kolejno pierwszy rozdział książki
pt. „Geneza". Badać będziemy przede wszystkim politykę pruską. Uważamy bo-
wiem, że jeśli się okaże, że Prusy świadomie oszukiwały Polskę, to będzie również
dowiedzione, iż naiwna wiara w te oszustwa nie była dobrą polityką dla Rzeczy-
pospolitej.
Ile z tej fantazji przejawiło się w planach realnych, to się potem okaże.
Askenazy kładzie nacisk na to, że koncepcja ta dążyła do wojny nie tylko z
Austrią, ale i z Rosją.
244
miętania określenie celu polityki pruskiej w myślach wówczas w Berlinie rządzącej
kliki herzbergowskiej:
Natomiast reformy ustrojowe mogły liczyć tylko na poparcie partii wojennej, spo-
tykały zaś niechęć i sprzeciw Herzberga.
„...więcej nie chciał, nie chciał mianowicie ani naprawy rządu, ani sojuszu,
ani wojny, po prostu odosobniwszy z tej strony Rzeczpospolitą a Rosję,
chciał na tej zasadzie negocjować z cesarzową Katarzyną, kosztem odosob-
nionej Polski, a w interesie swoich planów zamiennych."
Jak wiemy, założeniem Askenazego jest uczciwość Prus w stosunku do Polski. Jak
dotąd, do drugiej połowy 1789 roku Askenazy ani razu nie sugeruje jakoby „stron-
nictwo wojenne" rzekomo Polsce przyjazne doszło u króla do głosu. Wprost prze-
ciwnie, wszystko co dotąd zdziałały Prusy - a zdziałały to, że sejm wkroczył na
drogę jednostronnego zerwania umów z Rosją i szeregu prowokacji przeciw temu
mocarstwu - zdziałane było za sprawą Herzberga i w myśl jego planów. Plany te -
to zdaniem historyka - „odosobnić Polskę i potem negocjować jej kosztem".
Wprawdzie Askenazy pisze, że później stronnictwo wojenne uzyskało przewagę, ale
rzecz prosta, wówczas jeszcze ani w Polsce, ani w Prusach nie można było sądzić na
245
pewno, że to nastąpi. Stwierdźmy więc po prostu, że cały pierwszy okres prowoka-
cji antyrosyjskiej w sejmie czteroletnim, okres, za który przyjdzie zapłacić wojną
1792 roku i drugim rozbiorem, wywołany został u nas przez wiarę w Prusy, które
wówczas dążyły li tylko do odosobnienia nas i sprzedaży za cenę rozbioru z po-
wrotem Rosji!
Mimo to okres tej naszej polityki zaznacza się szeregiem zachwytów w książce
Askenazego. Pomińmy je, idźmy dalej, by nie przerywać toku polityki pruskiej. Na
stronach 51 - 55 mamy charakterystykę Lucchesiniego, którego już poprzednio
przedstawił Askenazy jako „jednego z najruchliwszych przedstawicieli czynnego,
przedsiębiorczego, wojowniczego kierunku polityki berlińskiej", oraz „jednego z
najbardziej przekonanych przeciwników biernej dyplomacji Herzberga" (str. 47). Te-
raz podaje w paru liniach resume polityki Lucchesiniego, a więc stronnictwa wo-
jennego, różnic między nim a kliką Herzberga i wreszcie wniosków, jakie Polska z
tych różnic wyciągnąć miała (str. 54);
246
ciół. Jeżeli przesłanki są słuszne, jeżeli rzeczywiście polityka tych ostatnich miała
być dla Rzeczypospolitej o tyle korzystniejsza od herzbergowskiej, to (o ile Polska
miałaby tylko te dwa wyjścia do wyboru, co nie jest nigdzie dowiedzione) należało
by rzeczywiście pójść za podszeptami Lucchesiniego.
247
Siła realna Prus w stosunku do współzawodniczących mocarstw, siła ludnościowa
nie była wielka. Położenie geograficzne, jak wskazuje na to odpowiednia mapa,
było wprost rozpaczliwe. Prusy musiały koniecznie zaokrąglić granicę wschodnią i
oczywiście mogły tego dokonać li tylko kosztem Polski. Rozumiały to wybornie
wszystkie kliki pruskie, zarówno Lucchesini jak Herzberg, i Askenazy to przyznaje.
Po cóż więc stronnictwo wojenne chciało wojny z Rosją, skoro nic na niej zdobyć
nie można było, a istnieć bez jej poparcia było nader trudno? Po to, żeby wymusić
na niej zaokrąglenie ze strony Polski i odzyskać jej przyjaźń za sprzedaż reszty Pol-
ski, pod formą hegemonii czy też podziału. Tak a nie inaczej rozumieli cele wojny z
Rosją zarówno Lucchesini jak i król pruski. Polska była nieoficjalnym lennem Rosji
i bez faktycznej zgody Rosji dysponowanie naszą ziemią nie było możliwe. Celem
wojny z Rosją mogło być tylko uszczuplenie Polski. Rozumiano to doskonale i w
Rosji. „Będziemy walczyć 6 miesięcy, a potem podzielimy Polskę" - mówił zawsze
Potemkin, ile razy mu wspominano o groźbie wojny z Prusami. Oto dlaczego
Askenazy nie idzie nigdy poza „sojusz, czyn, wojnę", gdy mówi o celach polityki
pruskiej, po upadku Herzberga. A przecież nikt bez celu wojny nie prowadzi!
W Prusach ważyły się dwa kierunki: Herzberg dążył do tego, żeby Polsce odebrać
Gdańsk, Toruń i część Wielkopolski, a w zamian dać Galicję. Lucchesini chciał zabrać
to samo lub więcej, a w zamian dawał „sojusz, czyn i wojnę"... z Rosją. Askenazy
próbuje wmówić w czytelników (i jego czarodziejski talent pisarski sprawia, że mu
się to udaje), że plan Herzberga był dla nas zgubny, a Lucchesiniego korzystny!
Gdy mój przyjaciel Piotr Dunin-Borkowski czytał w rękopisie pierwsze sto stron tej
pracy, zganił w niej jednostajność i ubóstwo arsenału polemicznego.
„Nie posługujesz się nigdy ironią - mówił - boisz się, że czytelnik tego nie
zrozumie. Cymbał, dureń, bałwan, to uważasz za znacznie wyraźniejsze okre-
ślenie swego stanowiska".
Przyznałem mu rację, ale zmienić metodę jest ponad moje siły. Jakich słów np. użyć,
żeby określić sugestię Askenazego, jakoby zamiana prowincji miała być dla nas
zgubą, a udział w wojnie z mocarstwem, pod którego hegemonią pozostawaliśmy,
w wojnie toczonej na to, żeby nas odsprzedać lub podzielić - sukcesem?!
248
Raz jeszcze przejdziemy krótko wytyczne polityki pruskiej od września 1788 do
schyłku 1789 tj. do zachwiania wpływów Herzberga. Prusy, widząc dwa największe
mocarstwa sąsiednie, z których jedno było ich tradycyjnym wrogiem, wplątane w
ciężką wojnę turecką, postanowiły skorzystać z okazji, by zaokrąglić swoje dzierża-
wy od strony Polski, Polsce wynagrodzić to oddaniem Galicji, a Austrii zwrot Galicji
nabyciem Multan i Wołoszy od Turcji. Rosja oderwana od Austrii miała powrócić
do systemu sojuszu z Prusami i otrzymać pewne ściśle oznaczone przez Prusy i ich
sprzymierzeńca angielskiego skrawki tureckie. W tym celu Prusy pomagały Szwecji
atakować Rosję, a Polskę oderwały od niej. Jeśliby kto wątpił w gruncie rzeczy w
pokojowe tendencje w stosunku do Rosji i w chęć powrotu do sojuszu z nią, do
czego miały ją zmusić wszystkie budowane na jej drodze przeszkody, niech przejdzie
z nami parę cytatów z Dembińskiego „Polski między I i II rozbiorem" albo „Polski na
przełomie". Wykazują one jasno, że podżeganie Polski, zarówno stosowane przez
Herzberga jak i Lucchesiniego, miało na celu tylko odzyskanie przyjaźni rosyjskiej
i zysk terytorialny na Polsce:
Jest w moim interesie, aby był wolnym i aby w razie potrzeby można go
zerwać..."
249
„Patrioci mieli zwrócić się do Prus z prośbą o pomoc przeciw uciskowi i
jarzmu Rosji. Buchholz miał wytężyć całą energię w tym kierunku, a gdyby
nie mógł przeszkodzić aukcji wojska, to przynajmniej powinien wszystko co
tylko można uczynić, aby władza królewska, Rada Nieustająca i wszelka jej
dyspozycja nad wojskiem została ograniczona. Bez wątpienia było by jed-
nak lepiej, gdyby aukcja wojska mogła być całkiem usunięta i gdyby w
ogóle sejm się skończył, zanim by zapadła jakakolwiek ważna uchwała"
(„Polska na przełomie", str. 114).
Dembiński:
„formacja wojska będzie bardzo błędną, a skutki jej mało niebezpieczne" (str.
148).
250
swego mistrza Fryderyka II, męczył się tym rdzennie pruskim zagadnieniem...
znamienne są tu słowa (depeszy 5. XI. 1788) aby Rosji nie zostawiać powodu
do zemsty, z czego wynikało, że należy szukać z nią zgody, oczywiście ko-
rzystnej. Z politycznych kombinacji wyłaniał się z daleka najbardziej kon-
kretny plan prusko-rosyjskiego porozumienia, kosztem Wielkopolski" (str.
149).
Dembiński daje wyższość dla Polski planowi Herzberga nad planem Lucchesiniego:
Dembiński:
„Głos tak stanowczy, uznający w całej pełni prawa narodu, nie odezwał się
już od dziesiątek lat, od szeregu pokoleń. Wywarł też silne wrażenie i roz-
praszał podejrzenia, budząc ufność do „wspaniałomyślnego" Fryderyka Wil-
helma II."
„A jednak ten ważny, decydujący głos pruski był z gruntu nieszczery, miał
ująć wrażliwy naród polski, aby obcej influencji pruskiej szeroko otworzyć w
251
Polsce wrota. Powtórna deklaracja pruska zwrócona przeciw nocie rosyjskiej,
rzekomo przeciw gwarancji, była tylko dyplomatycznym manewrem. Mo-
tywy jej skryte zadawały kłam uroczystym słowom, przyjętym z dobrą wia-
rą" (str. 157).
Dembiński twierdzi, że kroki pruskie były czynione w nadziei, że Rosja i król uczy-
nią kontrkonfederację i wywołają wojnę domową, z której Prusom uda się coś
uszczknąć.
Prusy
Dembiński:
252
państwa, ale mniej pochlebne dla przenikliwości politycznej w zewnętrznych
sprawach istotnie bardzo skomplikowanych" (str. 172).
„Polityka Prus wobec Polski była w tym okresie demonstracją, która miała
Rosję zniewolić do przyjęcia pruskiego systemu, dawnego, dla Polski nie-
szczęsnego systemu. Obrona Polski była pozorną, a realną chęć porozumie-
nia się z Rosją. Nie zmieniły się cele pruskiej polityki, zmieniła się tylko jej
taktyka. W końcu objawiło się w Berlinie szczere zdanie, że interesy Prus i
Rosji w sprawie polskiej są zgodne" (str. 187).
„Miesiące całe od początku 1789 wytężała się dyplomacja pruska, aby jaw-
nie bronić Polskę przed Rosją, a skrytymi drogami trafić do imperatorowej,
zatrzeć złe wrażenie wywołane popieraniem Rzeczypospolitej" (str. 207).
„Los Polski zależeć będzie od tego, jaki pokój stanie między mocarstwami;
król mógłby wtedy zdecydować, czy bardziej mu dogadza mieć w Polsce
słabego sąsiada, czy sprzymierzeńca, który by był zdolny do stawiania oporu"
(str. 215).
253
Obraza Prus na Rosję pochodziła z zawarcia przymierza z Austrią, zasadniczym i
nieubłaganym wrogiem pruskim, oraz z odrzucenia propozycji mediacji, z którą
Fryderyk Wilhelm II się narzucał. Duma zabraniała Katarzynie II przyjmować tę
mediację, zwłaszcza że łatwo było przeczuć chęć pruską obłowienia się na Polsce.
Wojna turecka zabraniała jednak Katarzynie odpowiedzieć Prusom tak, jakby miała
na to ochotę. Stąd dążenie do odwlekania ze strony rosyjskiej, żeby zyskać na czasie,
Prusy zwodzić, a tymczasem uzyskać jakieś większe zwycięstwa na placu boju.
254
„wielki" dla określenia koncepcji, którą popiera, a dwa razy w tym samym zdaniu
;,haniebny" - dla kierunku zwalczanego. Jest to próba sterroryzowania sądu czy-
telników).
„oburzył się i zagniewał, ale nie na Katarzynę II, tylko na Józefa II i całą żółć
wylał na Austrię. Utwierdzał się w postanowieniu, aby czekać przez zimę i
pozwolić cesarskim dworom (tj. Rosji i Austrii) upajać się sukcesami, a na
przyszłą wiosnę rzucić się na nie, nawet gdyby Austria zawarła pokój. Osła-
bioną militarnie i pieniężnie Austrię chciał uderzyć w samo serce."
Sprzeczność polega na tym, że najpierw Dembiński pisze, że król pruski chciał rzucić
się „na nie", co oznacza wyraźnie oba dwory cesarskie, a potem dowiadujemy się, że
tenże król „nie myślał... zaczepiać"... Katarzyny. Całość kontekstu jest jednak tak
jasna, że możemy z całym spokojem przyjąć, iż właściwą myślą autora była ta
ostatnia, a „na nie" zaliczyć jako lapsus, do którego wolno nie przywiązywać wagi.
Dembiński odegrał w naszej historiografii i opinii zbyt małą rolę, a raczej wywarł
zbyt mały wpływ, byśmy poświęcili osobne uwagi jego kryteriom. Zaznaczamy tu
tylko, że wyznaje on tezę narodową Konopczyńskiego, wyznaje kult instynktu na-
rodowego, co daje się zauważyć z łatwością, gdy czyta się jego zdanie o ogłoszeniu
konstytucji 3 maja. Od Askenazego przejął bałwochwalczy stosunek do „czynu" -
nazwą tą określa on najpierw wojnę, a potem ogłoszenie konstytucji. Są to rzadkie
rysy na ciężkiej całości pracowicie zlepionej z samych faktów i źródeł. W każdym
255
razie nici wiążące Dembińskiego z Askenazym, mimo że jego rzeczowe tezy zwalcza,
są widoczne. Ze światopoglądem Kalinki Dembińskiego nic nie łączy.
W zdaniach powyższych mieści się insynuacja, jakoby plan wielkiej koalicji istniał
był od początku i miał realizować jakieś wielkie, choć nie sprecyzowane cele, a tyl-
ko zły i głupi Herzberg wykonanie odwlekał dla forsowania swego planu zamien-
nego. Naszym zdaniem walka między kliką wojenną a Herzbergiem polegała na
tym, że przeciwnicy Herzberga nie wierzyli po prostu w realizację jego planu, bez
wymuszenia go siłą, żadnych innych zasadniczych różnic tu nie było. Koalicja sama
w sobie, ani tym mniej wojna sama w sobie, celem dla nikogo być nie mogła. Po-
stanowił wprawdzie król pruski zawrzeć sojusz z Turcją, ale wyłącznie dlatego, że
król obawiał się już w zimie zawarcia pokoju na wschodzie - sojusz miał podtrzy-
mać w Turkach chęć do walki aż do wiosny, kiedy to Prusy miały wyjść w pole i
zbierać owoce konfliktu. Zgodzono się również podkreślamy wyraz: zgodzono - na
sojusz z Polską, ale wyłącznie dlatego znowu, że obawiano się powrotu Polski do
systemu dwu cesarzy - przedwczesnego, bez korzyści dla Prus, podczas gdy miano
zamiar nas odsprzedać za nabytki terytorialne. Dotrzymywać sojuszów ani z Turcją,
ani z Polską nikt nie myślał na serio - oprócz Herzberga - i dlatego może Herzberg
był tak przeciwny zawieraniu tych sojuszów. Po prostu on jeden wstydził się może
roli, jaką Prusy zamierzały odegrać wobec swych dwu nowych „sprzymierzeńców."
Askenazy brnie jednak dalej w swoje peany na cześć „rzetelnej" polityki berlińskiej
(str. 57):
256
„Fryderyk Wilhelm II natychmiast, z początkiem grudnia pospieszył posłać
pod adresem Lucchesiniego do Warszawy najkategoryczniejsze oświadczenie
swojej szczerej zgody na rzetelne przymierze ze wzmocnioną i zdolną do
wspólnej akcji Rzecząpospolitą, a więc zarazem i na sojusz i na reformę rządu.
Poszedł nawet tym razem tak daleko, iż samo zawarcie umowy sprzymie-
rzeńczej uczynił zawisłym od szybkiego uchwalenia tak pożądanych w War-
szawie reform ustawodawczych."
Askenazy dowodzi, że król pruski postawił to żądanie dlatego, że chciał mieć rze-
telny sojusz ze wzmocnioną ustrojowo Polską.
Kalinka twierdzi, że król z jednej strony nie chcąc się spieszyć z podpisem przymie-
rza, a z drugiej bojąc się, że wprost proponowana zwłoka zrazi Polskę i przedwcze-
śnie skieruje ją z powrotem w ramiona Rosji, przyjął skwapliwie projekt zyskania
na czasie Lucchesiniego: zgodzić się na podpisanie sojuszu, ale żądać uprzednio
uchwalenia konstytucji!
257
„List księcia Stolnika chciano odczytać na sejmie, co byłoby dla nas bardzo
nieprzyjemne, zaledwiem wymógł, że schowano to pismo. Umysły zatrwo-
żone drażni nasza niedecyzja, zaufanie do naszego Dworu stygnie, z czego
skorzystają bez wątpienia król polski i Stackelberg, aby większość sejmową
przeciągnąć na swoją stronę... Rzecz to jest pewna Naj. Panie, że jeżeli Turcy
zawrą pokój bez interwencji WKMości i pierwej zanim tu nasze zaczną się
układy, Polacy wymkną się nam z rąk i to na zawsze!..."
Lucchesini wykłada następnie powody, dla których gabinet berliński może od razu
nakłonić się do żądania Polaków bez szkody dla siebie:
i poszedł tak daleko, jak się zachwyca nasz historyk, że zażądał poprzedniego „szyb-
kiego" uchwalenia konstytucji.
258
Dembiński idzie jeszcze dalej od Kalinki i sugeruje, że Lucchesini robił co mógł, żeby
uchwale nowej konstytucji przeszkodzić („Polska na przełomie" str. 254—5):
O mistrz nad mistrze! - chciało by się krzyknąć po przeczytaniu tego passusu. Bez
nawału przymiotników, bez żadnej argumentacji, samym tylko układem słów, sa-
mym rytmem zdań wpaja autor w czytelnika swoją radość i tryumf z powodu pod-
pisu przymierza. I gdybyśmy tyle tylko czytali w konkluzji, już mielibyśmy prawo
pociągnąć dzieło do odpowiedzialności za pochwałę traktatu, który Kalinka zaliczył
do wielkich błędów naszej historii.
259
Ale Askenazy miał tę samą wadę, jaką i mnie zarzuca mój przyjaciel. Nie lubił po-
przestawać na niedopowiedzeniach, na odcieniach i domysłach, chętnie dawał
kropki nad i. Toteż po napisaniu powyższego ustępu zaczął nowe alinea:
A 110 lat wcześniej, nie obeschniętym jeszcze piórem po podpisaniu tego traktatu,
pisał margrabia Lucchesini, jego inicjator, twórca i orędownik, do swego władcy,
króla Fryderyka Wilhelma II:
„Teraz, kiedy już mamy w ręku tych ludzi i kiedy przyszłość Polski jedynie
od naszych kombinacji zawisła, kraj ten posłużyć może WKMości za teatr
wojny i zasłonę od wschodu dla Śląska albo też będzie w ręku WKMości
przedmiotem targu przy rokowaniach pokojowych. Cała sztuka z naszej
strony jest w tym, aby ci ludzie niczego się nie domyślali..." ,
***
Dembiński w „Polsce na przełomie" (str. 310) tak ujmuje stanowisko Prus w chwili
podpisania przymierza:
„Linia pruskiej polityki nie załamała się nagle, ukryła się tylko w podzie-
miach... Zawarcie przymierza było w tych warunkach, jak to później określił
stary i wytrawny minister pruski Finkelstein, „chwilową sprawą" — une
affaire momentannee - manewrem potrzebnym do szachowania mocarstw,
które wykluczały pruską mediację... Prusy zbliżały się do Polski ze skrytymi
zastrzeżeniami, zbliżały się dlatego, żeby w niej wyłączny mieć wpływ i jej
wyłącznie do swych wpływów użyć, czy to do politycznych demonstracji, czy
260
do wojennej imprezy. Dokumenty objaśniające najszczersze wynurzenia tak
króla jak dyplomatów, prowadzą z nieubłaganą logiką do takiego wniosku..."
***
Tak samo Feldman w swoich „Dziejach polskiej myśli politycznej" przypisuje Aske-
nazemu dużą rolę w odrodzeniu ideologii niepodległościowej w XX wieku (str. 340).
Studnicki, główny ideolog obozu Piłsudskiego przed 1914 rokiem, był najwierniej-
szym uczniem Askenazego i na jego właśnie dziełach oparł swoją „Sprawę polską",
która była elementarzem historyczno-politycznym obozu, który w dziesięć lat póź-
niej miał objąć niepodzielnie rządy nad Polską zjednoczoną i odrodzoną.
261
„Przymierze polsko-pruskie nas zawiodło... nasuwało to przypuszczenie, że
zawierając to przymierze, Prusy miały na celu oderwanie Polski od Rosji, dla
łatwiejszego jej rozbioru. Przypuszczenie to kursowało częstokroć jako fakt w
naszej historii, póki go nie obalił prof. Askenazy w jednej z najcenniejszych
prac swoich: „Przymierze polsko-pruskie”.
Tego samego zdania jest Tokarz (w odczycie swoim w cyklu „Przyczyny upadku
Polski" — Kraków 1918), który nie dyskutuje nawet przymierza z Prusami tylko
krótko stwierdza, że Askenazy dowiódł, że nie było w tym żadnego błędu. Ciekawe
jest zdanie Balzera („Z zagadnień ustrojowych", 1916, str. 74), który pisze, że wpraw-
dzie pewien historyk (sic) twierdził, że błędy naszej polityki zagranicznej przyczy-
niły się do upadku państwa, ale
262
„Historiografia nasza - powiedział Górka - jest poza szkołą krakowską histo-
riografią nieodpowiedzialności narodowej".
Wyrok ten do nikogo nie może być równie dobrze zastosowany jak do Askenazego i
jego epigonów.
Upadek w opinii polskiej autorytetu Kalinki nastąpił nie tylko dzięki Askenazemu i
związanemu z nim odłamowi powstańczo-niepodległościowemu, który potem
przybrał miano „obozu piłsudczyków". Przyczyniło się też niemało (choć bez Aske-
nazego nie byłby się ten upadek powiódł) - stanowisko Dmowskiego i po-
chodzącego odeń odłamu „narodowego". Narodowcy wypowiedzieli ze względów
taktycznych zaciekłą walkę konserwatystom krakowskim, nie bacząc, że tą drogą
podcinają w opinii jedyną dotąd istniejącą, poważną szkołę myślenia politycznego.
Zohydzono i ośmieszono w opinii wszystko co było konserwatywne, a z tym i Ka-
linkę - którego, jak pisaliśmy, nie czytał sam Dmowski przynajmniej do 1904 roku, i
Koźmiana, którego nie czytał nawet Giertych.
263
jest szeroko rozreklamowane, wydawane w kilku kolejnych wydaniach
dzieło znanego żydowskiego historyka, Szymona Askenazego: „Przymierze
polsko-pruskie". Dzieło to przygłuszyło „Sejm czteroletni" Kalinki. Przeciętny
wykształcony Polak, interesujący się historią ojczystą, dzieło Askenazego
zwykł czytać, ale o dziele Kalinki wie niewiele ponad to, co się z ostrych
przeciw temu dziełu wycieczek w dziele Askenazego dowiedział."
Tak jak bez Askenazego nikt nie byłby w stanie pognębić Kalinki, tak też Askena-
zego nie byłaby nigdy obaliła teza Giertycha - mimo że miał naukową podporę -
mianowicie w Dembińskim, ale z niej nie korzystał.
264
TOKARZ
W roku 1915 ukazała się słynna broszurka Balzera pt. „Z zagadnień ustrojowych
Polski", gdzie cieszący się wielkim autorytetem naukowym autor dowodził, że ustrój
Polski był nie gorszym, ale lepszym od innych ustrojów współczesnych, a przyczyną
rozbiorów była jedynie przemoc sąsiadów. Rok potem A. Chołoniewski ogłosił
swego „Ducha dziejów polskich", książkę apologetyczną, o niesłychanie doniosłym,
choć katastrofalnym, jeśli idzie o kierunek, wpływie na psychikę naszego społe-
czeństwa. Popularność „Ducha dziejów" była bardzo duża. Ona to może, jak i po-
przednie tezy Balzera, natchnęły Krakowskie Koło Historyków do zorganizowania
w dniach 21 do 30 kwietnia 1917 roku cyklu odczytów na temat „Przyczyn upadku
Polski". Odczyty te w rok potem zostały wydane drukiem.
265
Ponieważ inni autorzy przynoszą mało nowych myśli i nie wypowiadają jednoli-
tych poglądów, przeto nie będziemy omawiali tych odczytów łącznie. Zaznaczamy
tylko mimochodem, że z daleka najlepszym jest odczyt prof. Bujaka. Układem, lo-
giką, choć i nieznajomością rzeczy odznacza się jeszcze „Zakończenie" prof. literatury
Chrzanowskiego. Odczyt Tokarza należy do najsłabszych, teza jego jest jednak ty-
powa dla ogólnego poglądu naszej inteligencji na epokę rozbiorów i zawiera szereg
interesujących argumentów. Jednym słowem, mało warta sama przez się, zmusza
jednak do myślenia i przez reakcję tworzyć może wartości. Zajmiemy się więc jej
analizą.
Na wstępie odczytu prof. Tokarz poczuł się do obowiązku, mimo że pisał w dwa lata
po Balzerze, a w 9 po Przyborowskim, raz jeszcze wyliczyć uznawane dotąd przy-
czyny upadku Rzeczypospolitej i w paru słowach wykazać ich nicość. Najpierw więc
wylicza stanowość Polski szlacheckiej i odpowiada argumentem trudnym do za-
przeczenia, że cała ówczesna Europa była stanowa i szlachecka. Dalej uważa za ra-
żąco niesprawiedliwe twierdzenie o osłabieniu życia mieszczańskiego - niestety
tylko - w okresie ostatnich rozbiorów. Dowodząc zaraz potem, że zarówno sejm
czteroletni jak i powstanie kościuszkowskie podnosiło miasta, zapomina Tokarz cał-
kiem o tym, że przez 100 lat nie miały miasta warunków rozwoju, co mogło osłabić
państwo do tego stopnia, że potem renesans w ciągu lat pięciu i to z przerwami, nie
mógł już przecież sytuacji poprawić. Stale powtarzający się u naszych historyków
argument naprawy złego ustroju Rzeczypospolitej na sejmie czteroletnim wywołuje
w umyśle czytelnika nie dające się odepchnąć przekonanie, że historycy ci uważają
nasze wady niejako za grzechy, za które sprawiedliwą karą byłyby rozbiory. Po-
nieważ w ostatniej chwili przed zgonem nawróciliśmy się i wyraziliśmy, a nawet
wprowadziliśmy - choć na krótko w życie mocne postanowienie poprawy, nie
pojmują oni w jaki sposób mimo to rozbiory mogły stać się następstwem owych
odwołanych w sejmie czteroletnim błędów. Wszak oczywistym wydaje się, że błę-
dy nasze były błędami dlatego, że wywoływały pewne osłabienie państwa - i
266
równie oczywistym jest, że nagłe naprawienie błędów nie mogło równie szybko
podciągnąć państwa po stu latach straconych w wyścigu pracy. Po co więc oburzać
się na tezę. że mimo naprawy zaniedbań na 4 lata przed ostatnim rozbiorem, upadek
był właśnie tymi zaniedbaniami spowodowany.
Dość interesująca jest dyskusja sprawy włościańskiej, jako przyczyny upadku Rze-
czypospolitej. Stwierdziwszy najpierw, że los chłopów w Polsce był lepszym niż w
Rosji carskiej, czego dowodem masowe zbiegostwa chłopów do nas, zwraca się au-
tor do metody, której zastosowania na szerszą skalę myśmy zażądali: bada mecha-
nizm przy użyciu którego poddaństwo chłopów miało doprowadzić do upadku
państwa. Oto co pisze (str. 240):
Dalej Tokarz dyskutuje upadek moralny i gospodarczy, co jest tym bardziej zdu-
miewające, że w tym samym cyklu odczytów działy te omawiali już specjaliści:
profesorowie Kallenbach i Bujak. Nie dość na tym. Po dyskusji mieszczącej się w
paru zdaniach, dochodzi do rezultatów wprost odwrotnych od swoich kolegów.
Wreszcie równie szybko załatwia się z upadkiem wojskowości stwierdzając, że i tu
nie było upadku zbyt głębokiego, po czym dochodzi do ogólnej konkluzji (str. 224):
267
nimi przypominałaby nawet bój wiatrakowy rycerza z La Manszy. Zrodziła je
nie nauka, ale polityka..."
Łatwość, z jaką prof. Tokarz zwalczył rzekome wiatraki oskarżycieli polskiego nie-
dołęstwa, zawdzięcza on mistyfikacji, której użyli już przed nim Korzon i Przybo-
rowski: otóż Polskę mogło zgubić i zgubiło niedołęstwo stuletnie, którego rezulta-
tem było niebywałe zacofanie na polu moralności, rozumu, oświaty, gospodarstwa,
skarbu, wojskowości, a nade wszystko ustroju. W ostatnich 4 latach naszego istnie-
nia, już marazmu, który ów upadek spowodował, nie było. Ale zaległości nie .dały
się tak prędko odrobić i mimo postępu oświatowego trwało wstecznictwo, mimo
uchwał podatków - pustki w skarbie, mimo poboru - brak oficerów, dowódców,
fortec. Są to fakty i wykazuje je historia, nie zaś polityka.
Można było ocalić Rzeczpospolitą, gdyby u steru byli ludzie zdolni porwać za
sobą naród. Naród był już dość ofiarny, byłby poszedł do walki i mógł ją
wygrać.
268
Polska cofnęła się, gdyż przywódcy trzeciomajowi woleli trzymać się neu-
tralności, ufali że Rosja nie będzie z nami walczyć i uzna reformy ustrojowe.
269
str. 256, VIII:
Przesłanka druga: niemożność reformowania z powodu veta Rosji, nie wydaje się
być słuszną. Właśnie protektorat rosyjski dał nam Radę Nieustającą, a i w przed-
dzień sejmu czteroletniego, podczas tego sejmu nawet, było możliwe otrzymać
zgodę Rosji na dalsze poprawy ustroju. Możliwościom tym poświęciliśmy już przy-
pisek w rozdziale o Askenazym.
270
PROBLEM AMBICJI NARODOWEJ
Problemu godności narodowej nie mamy możności zbadać w całej jego głębi. Mo-
żemy jedynie przynieść pewne elementy do roztrząsania tego zagadnienia. W sto-
sunkach między indywiduami jest ono rozstrzygnięte w sposób jasny i prosty: na-
leży iść zawsze za nakazem honoru. Tak jak w stosunkach kupieckich uczciwość jest
największym sprytem, tak w stosunkach osobistych poczucie honoru jest najwyż-
szym rozsądkiem. Człowiek, który dla uniknięcia zatargu, rany czy śmierci daje sobą
bezkarnie poniewierać, dochodzi szybko do tego, że staje się celem obelg ze strony
tych wszystkich, licznych zawsze bliźnich, których tylko strach powstrzymuje od
napastowania ludzi. W dalszym rozwoju wypadków, człowiek znoszący cierpliwie
obelgi musi stracić swoich przyjaciół i jego położenie socjalne staje się coraz gorsze.
Ponieważ stosunki towarzyskie i przynależność do środowiska stanowi ważny
punkt w życiu jednostki, przeto podcięcie tych stosunków, przynieść może za sobą
zupełną degradację i załamanie człowieka.
Inna grupa reperkusji obelg, puszczonych bezkarnie, zawiera te, które działają na
psychikę własną człowieka obrażonego. Człowiek obrażany bez reakcji, dewaluuje
się w swoim własnym mniemaniu, traci ufność w swoje siły i wreszcie w swoją
271
wartość. Na przyszłość będzie unikał wszystkiego, co tylko będzie mogło go do-
tknąć, będzie szedł po linii skrajnego oportunizmu i - jeśli go nie zabije pogarda
socjalna, to zginie od autopogardy.
Następstwa te rzadko muszą być brane pod uwagę, tak głęboko instynkt honoru
jest w ludziach wrodzony i tak automatycznie następuje w naszej epoce i pod naszą
szerokością geograficzną reakcja na obelgę. W tej mierze, w której reakcja ambicji
narodowej następuje równie automatycznie i równie szybko, rzecz prosta, żadne
rozumowanie nie jest w stanie nic do problemu dodać ani ująć. Zazwyczaj jednak
reakcje obrażonej godności zbiorowej nie następują równie szybko, jak to jest w
stosunkach między indywiduami i zawsze niemal przechodzą przez filtr rozsądku. Z
tą chwilą wolno i nam zająć się tym problemem.
272
uświęconym przez tradycję, różnic prawie że nie ma. Inaczej w konfliktach między
zbiorowościami. Tu znalezienie rozwiązania stawiającego obie strony w jednako-
wym położeniu, nie jest nawet nigdy brane pod uwagę, stąd więc konieczność róż-
niczkowania reakcji i nienaśladowania ślepo stopnia drażliwości, przyjętego w sto-
sunkach między indywiduami. Jest rzeczą jasną, że innych honorów wymaga dla
siebie Imperium Brytyjskie, innych mała Bułgaria czy Grecja.
Potem gdy obok carów i naród rosyjski zaczyna brać udział w przejawach działań
zbiorowiskowych, zapoznanie i lekceważenie elementu dumy narodowej rosyjskiej
staje się decydującym, a fatalnym dla nas błędem i przyczyną najgłębszego upadku
zaboru rosyjskiego. Oto, naród rosyjski, najmłodszy w rodzinie europejskiej, po-
zbawiony łacińskiej kultury, tradycji, wolności i dobrobytu, całą swoją miłość oj-
273
czyzny, całą siłę swojej psychiki skupił na drażliwości swojej godności międzyna-
rodowej, na marzeniu o dorównaniu i przewyższeniu narodów zachodnich. Stąd po
wybuchu powstania listopadowego tak mocne zszeregowanie się narodu przy Mi-
kołaju I. Stąd powstanie styczniowe, nadeszłe w momencie niebywałego zachwia-
nia ustroju Rosji, przeszkodziło głębokim wstrząsom wewnętrznym tego kolosa i
wszystkie siły psychiczne, już rozbudzone przez Hercena i przygotowane do sto-
czenia walki z caratem, skupiło na dążeniach do wynarodowienia narodu polskiego.
Pierwsze źródło tej katastrofy leżało niewątpliwie w lekceważeniu psychiki prze-
ciwnika. Zamiast „za naszą wolność i waszą" należało wypisać hasło: „Za naszą
wolność i waszą potęgę". Dążenie do wolności u Rosjan było połączone z nieza-
dowoleniem ze zbyt małej siły i małego autorytetu na zewnątrz. Czy i jak hasła te
dawały się pogodzić, o tym będziemy mówić w następnym tomie.
„Na takie pojedynki - pisze - pięknie jest narażać się zakochanemu ułanowi,
ale armia, ale zbrojna reprezentacja narodu nie jest obowiązana kierować się
obyczajami pojedynkowymi" (Powstanie narodu polskiego, Paryż, tom I, str.
266).
274
Mierosławski, który w dziedzinie polityki stał się jednym z głównych winowajców
klęski 1863 roku - daje tu kapitalne ujęcie różnicy między jednostkową a zbiorową
reakcją; ujęcie, które z dziedziny wojskowości mogłoby nieraz być przyjęte w dzie-
dzinę stosunków międzynarodowych.
W świetle tej surowej zasady koźmianowskiej, teza Tokarza, nawet gdyby była
prawdziwą, nie byłaby dostatecznym usprawiedliwieniem polityki antyrosyjskiej.
Wygórowana ambicja i próżność nie stojąca w proporcji do stosunku sił, powinna
była być przez przywódców narodu powściągnięta, nie zaś rozdmuchana.
275
„Jeżeli tego nie chcecie, to zamordujcie ich wszystkich, inaczej bowiem Rzy-
mianie nigdy wam porażki tej nie zapomną i zemszczą się na nas na pewno".
Samnici jednak wybrali drogę pośrednią: obiecali puścić Rzymian - pod warunkiem,
że złożą broń i przejdą wszyscy zgięci wpół pod ustawionym jarzmem. Wiadomość
o tych warunkach wprawiła Rzymian w bezgraniczną rozpacz. Projekty masowych
samobójstw lub równych temu prób walki obiegały obóz. Wtedy zabrał glos Len-
tullus i powiedział słowa, które dotąd tchną niesłychaną aktualnością:
276
na który mniej nas było (i mniej nas jest) stać, niż na przykład Anglię. I tam jednak
lekceważenie cudzej godności przychodzi nieraz ciężko odpokutować.
277
bezowocne. Nieszczęsny rozkaz lorda Kitchenera otwierał nowy rozdział w
historii Irlandii."
Pozostaje zapytać, o ile uczucie obrażonej godności polskiej odegrało rolę w rozbio-
rze Rzeczypospolitej? 0 ile uczucie to, jak twierdzi Tokarz, czyniło znoszenie hege-
monii rosyjskiej nie do przełknięcia? Już współcześni zdawali sobie sprawę z trud-
ności położenia. Stanisław August poświęca mu najbardziej gorzkie linie swoich
pamiętników. Gdzie indziej przypisuje wybuch konfederacji barskiej znieważeniu
Pułaskiego przez Repnina. Jeszcze ważniejsze jest zdanie Potemkina:
Cała historiografia nasza zgadza się na to, że nietakty i obelgi Stackelberga stano-
wiły jeden z powodów szybkiego upadku stronnictwa moskalofilskiego w 1788 ro-
ku. Nie ulega wątpliwości, że tak być musiało.
278
przywódcy narodowi mieli mieć mniej wyostrzone poczucie godności, czyżby im nie
wolno było poddać się uczuciu świętego gniewu i zemsty na widok poniewieranej
godności narodowej i czy w imię tego uczucia nie wolno im było przelać go na
tłumy? Nie, odpowiemy, przywódcom nie wolno żywić takich uczuć, a jeśli je ży-
wią, jeśli uczucia te są u nich mocniejsze od rozumu, winni złożyć przodujące sta-
nowisko na tak długo, póki nie będą znowu w stanie obiektywnie i chłodno obej-
rzeć sytuacji. Naród bowiem, prowadzony uczuciem nie kontrolowanym rozsąd-
kiem, może łatwo popaść w najgorsze klęski. Tak jak się wymaga od lekarza operu-
jącego chorego, by nic poza wiedzą i ścisłością naukową nim w chwili operacji nie
rządziło, jakby się go odsunęło np. od chorego własnego dziecka operowanego,
gdyby mu z powodu nadmiaru miłości rodzinnej drżała ręka, tak należy odsunąć od
steru rządów każdego patriotę, któremu miłość ojczyzny mąci rozum i wykrzywia
obraz położenia.
Wydawać by się mogło, że przynajmniej to zdanie, ten truizm, rozumie się u nas
sam przez się i dlatego tylko nie był nigdy jeszcze głoszony, ale w każdym razie nie
był zaprzeczony. Nic z tego jednak. Oto co czytamy w pewnej książce:
„...niektórzy mówią, niech lepiej Polska leży w niewoli niż gdyby się zbudzić
miała według arystokracji, inni: niech lepiej leży, niż gdyby się zbudzić miała
według demokracji, a inni: niech lepiej leży, niż gdyby miała granice takie, a
inni: owakie. Ci wszyscy są lekarzami, nie synami i nie kochają mat-
ki-ojczyzny."
W zdaniu tym meritum potępiające ludzi, nie stawiających odzyskania państwa bez
względu na warunki na pierwszym miejscu, jest najzupełniej słuszne. Co zdumiewa,
to wstręt okazany „lekarzom" matki-ojczyzny, wyrażone explicite zdanie, jakoby jej
więcej potrzeba było miłości synowskiej niż umiejętności lekarskiej, a więc teza
wprost odwrotna do naszej. Ale - zapytają czytelnicy - cóż to za książka? Skąd to
cytat? Nie z byle czego. Książka miała tytuł „Księgi Narodu i Pielgrzymstwa Pol-
skiego", autorem był Adam Mickiewicz. Znakomity krytyk Bruckner mówi, że książ-
ka
279
„wcale nie okolicznościowa, godna przetrwać wieki, dla nauk i przestróg jakie
zawiera..."
W czasie kiedy się ukazała (1833) zyskała nieskończenie wielu wielbicieli, wszyscy
uczyli się jej na pamięć. Można powiedzieć, że wychowało się na niej pokolenie,
które zrobiło powstanie 1863 roku. W dwudziestoleciu Polski Odrodzonej, kiedy to
nie darowano żadnemu nonsensowi przeszłości, żeby go nie wydobyć na po-
wierzchnię i szukać w nim natchnienia, „Księgi" znalazły nową falangę zwolenni-
ków i propagatorów. Tyle, żeby wykazać jak trzeba na każdym kroku kłaść nacisk na
najbardziej nawet oczywiste wskazania rozsądku.
280
Potocki, marszałek sejmu Małachowski i Kołłątaj. Otóż u żadnego z tej trójcy nie
spostrzegamy motywów ani przejawów potężnej i ślepej nienawiści do Rosji.
Ignacy Potocki wszak starał się sam o łaski Katarzyny i podróżował do Petersburga,
intrygując przeciw królowi. Źródło jego uczuć antyrosyjskich mogło leżeć raczej w
obrażonych ambicjach osobistych, jak w obrażonej ambicji narodowej. Małachow-
ski, człowiek z gruntu uczciwy, był jednak marionetką w ręku Potockiego. Wreszcie
Kołłątaj był sprytnym oportunistą i nienawiść lub też zbytnia drażliwość mało do
jego postaci pasuje.
281
„Uwagi nad życiem Jana Zamoyskiego" Staszica, wydane w r. 1785. Korzon ma tu na
myśli natchnienia pozytywne, ale i ducha. W tejże samej recenzji Korzon stara się
osłabić tezę Kalinki o tyranii opinii publicznej, pisząc, że tam przecież nie było żad-
nej gilotyny, więc o terrorze nie może być mowy. Uwagi te są nie przekonywające.
W społeczeństwie polskim zawsze łatwo jest tyranizować za pomocą propagandy i
opinii.
282
Rzecz jasna, autor jest tego zdania dlatego, że uważa iż Polska miała dość sił na to,
by zwyciężyć. Innymi słowy: stosunek sił polskich do sił wrogich, Rosji (a zapewne,
w co Tokarz nie wierzy, ale co było prawdopodobnym i Prus) był taki, że można
było myśleć o zwycięstwie. Argumentów ścisłych Tokarz nie cytuje. Uważa tylko że
60.000 regularnego wojska było bardzo dużo i że walka zbliżała się w chwili kapi-
tulacji do dzielnic, które się opowiedziały za konstytucją.
Ten punkt dyskusji nasunąć może czytelnikowi od razu poważną wątpliwość me-
todyczną. Czy można ze stosunku sił wnosić o możliwości zwycięstwa z jednej, a
przegranej z drugiej strony? Czy nie mamy wielu przykładów w historii (pomijając
już historię polską, w której tyle legend o rozbiciu w puch dziesięciokrotnej prze-
wagi, vide Górka), powiedzmy Fryderyka Wielkiego w czasie wojny siedmioletniej
lub króla Gustawa szwedzkiego, w tymże samym czasie trwania sejmu czterolet-
niego - przykładów zwycięstw odnoszonych siłami oczywiście mniejszymi i klęsk
ponoszonych przez mocarstwa znacznie silniejsze? Zapewne, obiekcja ta byłaby zu-
pełnie słuszna. Z samej różnicy sił na czyjąś niekorzyść nie można już wnosić o
niemożności obrony i konieczności kapitulacji. Aliści między wieloma pojęciami
ścisłymi, które w historii potocznej obejmujemy ogólnym określeniem „zły stosunek
sił" istnieć mogą nader wielkie różnice ilościowe. Otóż twierdzimy, że przy aż tak
niekorzystnym stosunku sił jaki był wówczas między Polską a Rosją, kapitulacja
wobec Targowicy była bardziej wskazaną od dalszej walki, a najbardziej było by
wskazanym nie zrywać bez potrzeby z mocarstwem o wiele silniejszym.
I. Siły materialne. W tymże tomie „Przyczyn upadku Polski", w którym znalazł się
odczyt Tokarza, umieścił prof. Bujak swoją pracę pt. „Siły gospodarcze". Na str. 104
książki czytamy co następuje:
283
„Rosja wykazuje dochodu w r. 1701 prawie 3 miliony rubli, w r. 1724 - 8,5 mi-
liona, w roku 1764 - 19,4 miliona. Armia rosyjska w końcu panowania Piotra
Wielkiego liczyła około 220.000 ludzi, przy końcu wojny siedmioletniej
350.000, w roku 1791 dochodzi do 400.000 ludzi. Były to więc potęgi prze-
rastające Polskę tak dalece, że każda z nich z osobna była w stanie pokonać
Polskę z największą łatwością, a cóż dopiero gdy się ze sobą porozumiały."
„Dla Polski nie było ratunku, uległa przemocy, bo nie miał jej kto bronić, nie
było czym jej bronić."
Zbyt mało - naszym zdaniem - historycy polscy zwracają uwagi na brak fortec, które
wszak w ówczesnych wojnach tak wielką rolę odgrywały. Porównując jednym
tchem możliwości wojenne Polski do Turcji czy Szwecji, Francji lub Prus, nie po-
winno się zapominać, że wszystkie tamte państwa zaopatrzone były w łańcuch
fortec, które powstrzymywały agresję nieprzyjaciela nieraz całymi miesiącami. Brak
284
jakichkolwiek fortec musiał w niezwykle silnej mierze osłabiać naszą i tak niewielką
odporność bojową.
II. Siły moralne. Czynnikiem moralnym, który pogarszał nasze szanse walki, był
brak jednomyślności w narodzie. Tokarz zakłada, że naród chciał się bić, a tylko za-
winili przywódcy, że tego świętego ognia entuzjazmu nie wykorzystali. Pozwolimy
sobie zakwestionować to zdanie, ile że nie poparte żadnymi dowodami. W tym
samym tomie, gdzie Tokarz daje swój odczyt, pisał na str. 279 Chrzanowski:
Robiony entuzjazm Warszawy nie może zrównoważyć ech prowincji. Trzeba raczej
założyć, że współcześni mężowie stanu o tym pokroju, co Ignacy Potocki, byliby na
pewno kontynuowali walkę, gdyby nie to, że widzieli niechęć opinii do niej.
285
wyszczególnia kampanię szykan prowadzonych wówczas przez sejm przeciw Rosji!
Książka Zbyszewskiego była wydana w roku 1938, miała olbrzymie powodzenie i
doskonale odpowiada ówczesnym poglądom naszej inteligencji na epokę stanisła-
wowską.
Inaczej z pierwszą alternatywą: albo uderzyć na Rosję jeszcze w r. 1789, kiedy była
związana walkami z Turcją i Szwecją. Postulat ten na pozór logiczny nie mógł być
spełniony zarówno z powodów politycznych jak i wojskowych.
Przyczyną polityczną było stanowisko Prus, które w tym okresie nie życzyły sobie
wojny z Rosją, przeciwnie, wytrwale dążyły do odnowienia z nią sojuszu, choćby
kosztem Polski. Prusy były odwiecznym wrogiem Polski i nie mogły się wzmocnić
bardziej, jak tylko zaokrągleniem się kosztem naszych dzielnic. Wojna pol-
sko-rosyjska, gdyby miała być wojną na serio i dla nas zwycięską, nie mogła za-
kończyć się inaczej, jak nowym porozumieniem prusko-rosyjskim z rozbiorem Polski
jako celem. Było to w tym okresie marzeniem Prus, a Rosja wzbraniała się z przyję-
ciem oferty, zwlekając z odpowiedzią, póki szczęście wojenne nie zacznie jej sprzy-
jać. Rozumieli tę sytuację zasadniczą przywódcy sejmowi i dlatego nikt nie wyob-
rażał sobie wojny z Rosją bez poważnego zaangażowania się Prus.
286
SOBIESKI
Nie ma lepszego przeglądu naszej wiedzy historycznej - w tym czym jest ona nau-
czycielką korygującą nasze błędy i wyrabiającą nasze zalety, jak protokoły ze zjaz-
dów historyków polskich. Pierwszy z tych zjazdów, tzw. długoszowski odbył się
jeszcze w 1889 r., potem po odrodzeniu Polski odbywają się one w różnych miastach
polskich co 5 lat. Słowa i myśli, które tu padały, były tymi, które wychowywały
elitę narodu - studentów uniwersytetów. Z kolei ci studenci, jako profesorzy gimna-
zjów czy dziennikarze, czy autorzy, czy mówcy, wpływali na cały naród i jego
przekonania. Poziom i kierunki naszej wiedzy historycznej, pojętej jako kryteria po-
lityczne, znajdą tu swoje dokładne odbicie. Zwłaszcza ciekawe były zjazdy: IV z roku
1925, V z 1930 r. i VI z 1935 r. Na każdym z tych zjazdów był referat, poświęcony
przyczynom upadku Polski, w którym i kryteriologia i historiozofia miały swoje
miejsce, zarówno w referacie jak i w dyskusjach.
287
atakował obu, broniąc Kościuszkę. W r. 1912 Skałkowski wydał „O kokardę Legio-
nów", gdzie wprost potępił Kościuszkę jako niedołęgę, defetystę i abdykanta wła-
dzy moralnej. Korzon w recenzji (Kwartalnik Hist. 1912) rzucił się znów na Dą-
browskiego. W tymże roku Askenazy w „Bibliotece Warszawskiej" roztrząsał sprawę
przysięgi Kościuszki. Wreszcie w r. 1913 Skałkowski w dziele jubileuszowym znowu
powtórzył swoją dyskwalifikację Kościuszki.
W roku 1917 Korzon wydaje „Vademecum kościuszkowskie", gdzie jest znowu apo-
logia naczelnika. To samo czyni Koneczny, w tymże roku. Na to występuje Skał-
kowski z recenzją (Kw. Hist. 1917 str. 525), w której reasumuje swoje zarzuty. Jako
nowość, Skałkowski zrywa tu z uświęconą tradycją i wykazuje zgubne skutki sejmu
wielkiego i insurekcji. Jedyne ciepłe słowa znajdujemy tu dla społecznego znaczenia
Kościuszki (kosynierzy - ale i tych skrytykował - Przegl. Warszawski 1924). Ostatnio
Skałkowski po recenzji z Tretiaka „Finis Poloniae", gdzie wytyka Kościuszce defe-
tyzm (Kw. Hist. 1922) wydaje pracę „Kościuszko w świetle nowych badań", gdzie raz
jeszcze rozprawia się ze swoim bohaterem. Charakterystyczne jest, że za zarzut „naj-
cięższego kalibru" Sobieski uważa nie zgubne skutki powstania, ale tytuł „caunt",
którym rzekomo Kościuszko się podpisywał, zdradzając w ten sposób demokrację.
W konkluzji Sobieski uważa, że po śmierci Korzona krytyka Kościuszki poszła za
daleko.
1. wojskowe,
2. moralno-społeczne.
W ten sposób pomija jedynie istotne, ważne zagadnienie - „sferę działania", jak
mówi, polityczną, Ubolewa nad tym, że w referatach widzi przewagę elementu
wojskowego. Przecież sama sztuka militarna, bez zapału, bez sztandaru społecznego
nie może dać rezultatu. Kościuszko był sztandarem, był pierwszym powstań-
cem-demokratą.
288
Szkoda, że Sobieski nie zaznaczył, że ani sztuka wojskowa, ani zapał, ani sztandar
nie mogą dać owoców, gdy ów człowiek-chorągiew domaga się, by lud powstał
jednocześnie przeciw 3 mocarstwom najlepiej uzbrojonym i przygotowanym do
wojny. Innymi słowami szkoda, że Sobieski tak konsekwentnie przemilcza czynnik
polityki zagranicznej, czynnik racji stanu.
Trudno wymagać, aby rewolucje były przyjaźnie do Polski usposobione, tam gdzie
interes ich tego nie wymagał. Niech dowodem na to będzie stosunek terroru fran-
cuskiego do insurekcji kościuszkowskiej, kapitalnie zestawiony przez Askenazego
(Napoleon a Polska, t. I str. 59—69). Askenazy daje dowody na to, że insurekcja
była świadomie sprowokowana przez Komitet z zamiarem opuszczenia nas po
wybuchu. Pozorem tu była rzekomo za mała rewolucyjność powstańców. Jednak -
pisze Askenazy:
289
Sobieski mógłby się uratować jedynie następującym sylogizmem:
Powtarzamy, że nie idee były causa efficiens upadku mocarstw zaborczych, lecz
była nią wojna, rozpad konstelacji „świętego przymierza". Irredenta polska, a także
irredenta społeczna była właśnie cementem klejącym i utrzymującym to zabójcze
przymierze - i wojnę odkładała. Dopiero gdy osłabienie ostrza społecznego i po-
wstańczego, dzięki reakcji po 63 roku i dzięki Dmowskiemu, pozwoliło tym pań-
stwom na ryzyko wojny między sobą - Polska zyskała szanse zmartwychwstania.
290
Na ten skrót myśli Skałkowskiego Sobieski tak ripostuje:
„Jeśli tak, to nie tylko insurekcja kościuszkowska, lecz wszystkie nasze po-
wstania były beznadziejną, zbrodniczą lekkomyślnością...''
Ten argument wydaje się być bardzo słaby. Sobieski chce doprowadzić tezę Skał-
kowskiego ad absurdum, uważając za taki absurd potępienie powstań XIX wieku.
Niestety, Sobieski zapomina, że te właśnie powstania dawno już były dyskutowane
i potępione, nawet wówczas, gdy jeszcze, kościuszkowskie cieszyło się powszech-
nym uznaniem. To raczej udowodnienie słuszności insurekcji mogłoby służyć za
usprawiedliwienie walk późniejszych. Nigdy odwrotnie.
Rozpatrzmy te dowody kolejno. Włochy zjednoczone zostały nie dzięki klęskom, ale
dzięki geniuszowi „posła" (vide następny rozdział) Cavoura, znienawidzonego przez
swój własny lud. Wystarczy wspomnieć, że właśnie Cavour wszedł w sojusz z
dwoma „rozbiorcami" i podpisał im wieczną cesję dzielnicy, to jest popełnił zbrod-
nię, nie tylko kwalifikowaną jako taką przez naszych bohaterów ideologii po-
wstańczej, ale i karaną przez kodeks karny Polski Odrodzonej - jako zbrodnię!
Amerykanie szli do wolności w dobie największego rozkwitu, a nie upadku. Hisz-
pania utrzymała się dzięki pomocy angielskiej i zaabsorbowaniu Napoleona gdzie
indziej. Bułgaria dzięki komplikacjom i rozkładowi Porty Otomańskiej, Irlandia
właśnie dlatego, że tam większość narodu była zawsze usposobiona pozytywnie do
„ugody".
Przykład Czechów posiada duży ciężar gatunkowy. Referent rozgrzesza ich z braku
powstańczości, dlatego, że byli narodem małym. Czyżby naród wielki miał się prę-
dzej zasymilować, prędzej stracić ducha narodowego niż naród mały?
291
„Program powstań polskich, program walk orężnych z przemocą wymagał,
aby na czoło wysunął się wódz, nie poseł, nie pisarz, ale generał".
292
kampanii o unarodowienie mas polskich. Politycznie był on niezmiernie szkodli-
wym.
Nareszcie Sobieski rzuca w obronie idei powstańczej ostatni, jakże wymowny cios:
293
„cząstkowa" byłaby przetrwała złą koniunkturę i odrodziła się po śmierci Katarzyny
jako państwo naprawdę niepodległe - i jeśli idzie o Polskę sprzed drugiego rozbioru
- silne, to staje się zrozumiała postawa wodzów 1794 r. Logika polega na tym, że
ludzie ci w swoim sumieniu przyznawali się do pogrzebania Polski takiej, jaką mie-
liśmy po pierwszym rozbiorze i drugim rozbiorze. A skoro pogrzebali Polskę o tyle
większą, bo była im za mała, to jakże mieli pracować przy odbudowie o tyle
mniejszego Księstwa Warszawskiego lub Królestwa Kongresowego? Jedyną ich
ucieczką i racją bytu stał się maksymalizm, nieledwie mistyczny i weń, jak w piasek,
schował głowę Kościuszko, by nie widzieć małych, ale realnych możliwości ratunku.
To jest właśnie znaczenie krótkiego zdania Próchnika, to jest jego „logika" rzeczy.
Można temu stanowisku Kościuszki zarzucić wszystko... oprócz logiki. Ale gdzież
logika i konsekwencja tych, którzy uznają jak Mosdorf za bohaterów i Kościuszkę i
Poniatowskiego i Dąbrowskiego? Którzy nie potępiają ani Kościuszki za pogrzebanie
Polski słabej, ani legionów za odbudowę jeszcze słabszej?
294
KS. ADAM CZARTORYSKI
1796 -1815
Początek wieku XIX, który miał być najbardziej przerażającym wiekiem naszych
dziejów, zastał Europę pod znakiem walki Francji z Anglią. Armie francuskie pod
wodzą genialnego wodza, a wkrótce cesarza, Napoleona, nie znalazły na kontynen-
cie równego sobie przeciwnika. Tym niemniej nie mogła Francja dosięgnąć Anglii.
W pojedynku tym niezmiernie ważne było stanowisko Rosji. Gdy zdawało się, że
już dojdzie do porozumienia między Napoleonem a carem Pawłem I, został on 29.
III. 1801 roku zamordowany przez reprezentantów oligarchii urzędniczej rosyjskiej;
która doszła do przekonania, że nie ma żadnego innego sposobu uratowania Rosji
od jego szkodliwej i szaleńczej polityki. Klika morderców wprowadziła na tron naj-
starszego syna Pawła, Aleksandra I. Cały ciąg panowania Aleksandra I do roku 1825,
to walka jego z oligarchią rosyjskich wielmożów, walka, która się znaczy szeregiem
klęsk cara i ustępstw dla polityki oligarchów.
295
W pierwszym okresie tego panowania, oligarchia wywiera stały nacisk na cara, w
kierunku walki przeciw Francji napoleońskiej.
W okresie tym polityka polska idzie dwoma torami: szukanie oparcia o Napoleona -
jest to polityka legionów, a potem Księstwa Warszawskiego i księcia Józefa Ponia-
towskiego, i polityka oparcia o Rosję - polityka Czartoryskiego, a potem Lubeckiego.
II. Zanim przejdziemy do pobieżnej analizy obu tych wytycznych kierunków, mu-
simy nadmienić, że okres ów, rozpoczęty traktatem mocarstw rozbiorczych w 1795 r.,
- wymazującym imię Polski na zawsze i gwarantującym wzajemną pomoc mo-
carstw w celu pognębienia ewentualnych prób odbudowy, zakończył się traktatem
wiedeńskim 1815 roku, mocą którego nie tylko z centrum Polski utworzone zostało
Królestwo Polskie, wprawdzie pod berłem cara, ale obdarzone najliberalniejszą
konstytucją w Europie - ale i zostały wyraźnie zastrzeżone wszystkie prawa kultu-
ralne i gospodarcze naszego narodu, i to w granicach sprzed pierwszego rozbioru!
Jakim sposobem nastąpiła tak wielka i tak korzystna zmiana? Jakie były czynniki
istotne, które wpłynęły na jej spowodowanie? Musimy wyliczyć trzy główne grupy
przyczyn, a mianowicie:
Jaka była wzajemna waga tych czynników, w jakiej mierze były one nieodzowne
dla zaistnienia pomyślnej koniunktury z 1815 roku? Opinia ogólna naszych history-
ków, zbyt płytko rzecz ujmujących, ogranicza się zazwyczaj do podkreślenia pierw-
szego punktu, przesadnie pojmując znaczenie odrodzenia militaryzmu polskiego.
Trzeba powiedzieć, że zamysł odbudowy Polski w granicach 1772 roku pod berłem
cara zrodził się w Petersburgu, między Aleksandrem a Adamem, nim jeszcze zasły-
nął oręż nasz w służbie Bonapartego. Dlatego to można przyjąć, że nawet w braku
całej epopei napoleońskiej, mogła powstać i byłaby zapewne powstała konstelacja
296
rosyjsko-polska, przeciw Prusom albo Austrii, albo przeciw obu tym mocarstwom
jednocześnie, i było możliwość odbudowania całej Polski jako wynik walki między
rozbiorcami. Wojny z Napoleonem raczej wzmacniały, niż osłabiały związek roz-
biorców, i trzeba było całej woli imperialistycznej Rosji, żeby nazajutrz po zwycię-
stwie, już być zdecydowanym - tak jak Rosja była zdecydowana - na nową wojnę
dla zjednoczenia Polski.
Trzecia grupa przyczyn: wzmocnienie Rosji i zniszczenie sił pruskich przez Napoleo-
na była tylko elementem drugiego rzędu.
Powróćmy teraz do analizy dwu wielkich kierunków naszej polityki: oparcia o Na-
poleona i oparcia o Rosję.
297
III. Polityka polska oparcia się o Napoleona nie powstała na podstawie żadnej
spekulacji myślowej. Ponieważ doprowadziła mimo wszystko do stworzenia Księ-
stwa Warszawskiego, tj. do odbudowy, co prawda w bardzo małej skali polskiej
więzi państwowej, przeto stała się później powodem niesłychanie silnej i szkodli-
wej zasady politycznej, jakoby należało szukać i nadał ratunku z niewoli, z dala od
wszelkiego myślenia, na drodze „czynu", to jest walczenia, obojętnie właściwie z
kim. Na razie, w chwili stworzenia legionów i pierwszych ich bojów, nikt na serio
nie przypuszczał, żeby mogło powstać państwo polskie, bez związku z którymkol-
wiek z zaborców, w oparciu li tylko o Napoleona. Legioniści szukali koncepcji opar-
cia o konstelację: Francja - Prusy lub Francja - Austria. Kościuszko widział przyszłość
w generalnym powstaniu przeciw wszystkim trzem zaborcom jednocześnie. Jak
bardzo w legionach zdawano sobie sprawę z szaleństwa tej koncepcji, niech na to
będzie dowodem fakt, iż Kniaziewicz i Barss, a więc dwaj ludzie czołowi i rozumie-
jący znakomicie, lepiej jak wszyscy inni, jeśli idzie o Barssa, znaczenie Kościuszki -
zerwali z nim zupełnie po dyskusji na ten temat.
Dla Napoleona sprawa polska była zawsze kulą u nogi i stała się w końcu przy-
czyną jego zguby, gdy już prestige nie pozwalał mu na odstąpienie jej Rosji. Po-
czątkowo, aby się pozbyć legionów, z którymi nie wiedział co robić, posłał je na San
Domingo, gdzie rzeczywiście jedna legia wyginęła niemal doszczętnie. Później po
pogromie Prus, 1806 roku, gdy zjechał się z carem Aleksandrem w Tylży, propono-
wał mu koronę polską. Dopiero gdy car stanowczo odmówił, był niejako zmuszony
utworzyć Księstwo Warszawskie. Celowość jednak tego państewka była wątpliwa.
Realna pomoc była niewielka, a możliwość utracenia przez nie przyjaźni rosyjskiej,
nader prawdopodobna. Ostatecznie nawet w czasie wojny 1812 roku, gdy już armie
napoleońskie zajęły całą Litwę, Napoleon nie myślał na serio o stworzeniu Polski.
Rosja bowiem, Austria i Prusy istniałyby nadal i po największych zwycięstwach, i
Polska musiałaby prędzej czy później upaść pod ich ciosami, bez żadnej korzyści dla
Francji, a z widoczną szkodą, którą by było sklejenie sojuszu trójrozbiorowego.
Dlatego to Napoleon wolał znacznie oddać Polskę carowi, dzięki czemu zyskałby w
nim może potencjalnego sprzymierzeńca przeciw Austrii albo ew. Prusom. Jeszcze w
roku 1811, przed samą wojną 1812 r., zgadzał się na oddanie korony polskiej carowi,
298
byleby to nie było wymuszone na nim, tylko doszło do skutku na podstawie dwu-
stronnego układu - i zapewne sojuszu.
Napoleon nie taił wcale niemożności stałej opieki wojskowej dla Polaków.
„Nie można bez narażenia się (na poważne niebezpieczeństwo) - pisał przed
kampanią 1812 roku w instrukcji dla Pradta (cyt. Studnicki „Sprawa polska",
str. 132) - wyprawiać wojsko o 500 mil od własnego kraju. Polska powinna
raczej polegać na własnych siłach, niż na pomocy cesarza. Jeżeli dojdzie do
wojny, powtarzam, że Polacy powinni uważać tę pomoc jedynie tylko jako
wzmocnienie własnych zasiłków i środków działania."
IV. Powyższy wielki skrót polityki polskiej oparcia się o Francję ma znaczenie kapi-
talne, gdyż wyjaśnia w całej pełni wszystkie niepowodzenia, tak niesłychanie do-
niosłe w skutkach, naszych przymierzy formalnych lub też niepisanych z Francją w
okresie 1830 do 1864 i z Anglią w okresie wojny krymskiej, czy też w okresie drugiej
wojny światowej. Schemat możliwości oparcia o mocarstwa zachodnie jest taki: nie
mając wprost zainteresowania w obszarze zajmowanym przez Polskę, może być ona
299
poszukiwana przez nie jako sprzymierzeniec tylko w razie ich konfliktu, bądź to z
Rosją bądź z Niemcami. Wówczas jednak warunkiem jakiejkolwiek trwałości tego
oparcia jest postulat, by Polska była znacznie potężniejsza od tego mocarstwa roz-
biorczego, przeciw któremu nie walczy Anglia czy Francja. Inaczej bowiem, interesy
nasze będą, rzecz prosta, poświęcone temu drugiemu sąsiadowi - skoro można za
cenę sojusznika słabszego zyskać silniejszego. Również trwałość tych konfliktów
wydaje się być tak niestała, iż zawsze istnieje poważna obawa, żebyśmy po odegra-
niu swojej roli nie zostali sprzedani wczorajszemu potężnemu wrogowi. Nie po-
trzeba dodawać, że ten schemat rozpoznany już przez Dmowskiego, a potem z
wielką jasnością wyłożony w książce Adolfa Bocheńskiego pt. „Między Niemcami i
Rosją", nie został nigdy przyjęty przez naszą historiografię oficjalną, ani tym mniej
popularną. Przeciwnie, stosunek polityczny franko-polski w okresie napoleońskim
był przedstawiany zawsze z niesłychanym bagażem zakłamania, który stał się po-
wodem wielu fatalnych błędów i wynikłych zeń klęsk naszego narodu w XIX i XX
wieku.
V. Inaczej zupełnie przedstawiała się możliwość oparcia się o jedno z państw roz-
biorczych, a w szczególności o najsilniejsze z nich. Wyróżnienie to jest konieczne,
gdyż państwo rozbiorcze słabsze nieraz podniecało fermenty niepodległościowe w
zaborze silnego sąsiada, by potem za cenę ich opuszczenia pozyskać sobie sojusz
tego potężnego mocarstwa. W szczególności system ten został wyspecjalizowany
przez Prusy, zarówno w epoce sejmu czteroletniego, jak potem w czasie powstania
1863 roku. Natomiast mocarstwo rozbiorcze silniejsze, nie potrzebując szukać po-
mocy słabszych, przeciwnie, dążąc do ich dalszego osłabienia i rozszerzenia ich
kosztem, natrafiało po drodze na sprawę polską i mogło, drogą zjednania sobie Po-
laków, zyskać przez odbudowanie Polski w takim czy innym związku ze sobą całość
rozległych polskich dzielnic. Ten schemat był wygrywany przez Rosję jeszcze od r.
1764 w całym pierwszym okresie XIX wieku, potem zaś jednocześnie przez Rosję i
przez koalicję austro-pruską w czasie pierwszej wojny światowej; Jeśli idzie o Rosję,
twórcą tej koncepcji choć w innym wariancie - był jeszcze Piotr Wielki. Według jego
koncepcji Polska była rezerwatem Rosji i nie było powodu dzielić jej z innymi
państwami. Katarzyna II starała się linię tę kontynuować. Przeszkody jednak jakie
300
napotkała ze strony polskiej, zmusiły ją do zgody na pierwszy, a potem na dwa
ostatnie rozbiory.
1
1) Fakt. i Aleksander byø agresorem wystarczy dla caøkowitego odrzucenia obaw wyra onych przez Studnic-
kiego (str. 127. „Sprawa polska") eby car nie daø Napoleonowi adresu Ksi stwa, po który Czartoryski pojechaø
w 1811 roku do Warszawy. Wydanie takie, stosowane nieraz na mniejsza skal , mogøo nast powa wtedy tylko,
kiedy danemu rozbiorcy zale aøo na dobrych stosunkach z tym, któremu zgøoszenia polskie wydawano. W tym
wypadku, Aleksander byø zmuszony przez poøo enie wewn trzne do wojny, której wøa nie Napoleon chciaø
unikn . Nie byøo wi c mo liwo ci zdrady w tej chwili ze strony Aleksandra, gdy nie byøo wida celowo ci takiej
zdrady.
301
nie: szukania odbudowy Polski przy pomocy Francji i Anglii. Przez dziwne odwró-
cenie pojęć, właściwe naszej polityce i naszej historiografii, właśnie za te lata, w
których stawał się przyczyną niepowodzeń i klęski, doczekał się apoteozy (Han-
delsman), a za tamte, w których tworzył możliwości renesansu, został niemal potę-
piony.
VI. Adam Czartoryski został ministrem spraw zagranicznych Rosji w styczniu 1804 r.
Był już poprzednio serdecznym przyjacielem młodego cara, jako następcy tronu, w
tym stopniu, że car nie miał wówczas dla niego sekretu. Będąc z natury pełnym
zaufania do ludzi, wierzył Czartoryski w dobrą wolę Aleksandra odbudowania Pol-
ski pod swoim berłem. W koniunkturze międzynarodowej, która wówczas istniała,
jest rzeczą oczywistą, że był to szczyt marzeń, do którego polityka polska winna
była wytrwale dążyć. Toteż, wyzyskując przymierze franko-polskie, Czartoryski
projektował w 1805 roku atak na Prusy, odebranie im zaboru polskiego, przyłącze-
nie doń Litwy i Rusi, które były zaborem rosyjskim i koronowanie cara królem
polskim.
„Na kresach car związał się z polską arystokracją, która mu się odwzajem-
niała życzliwością. W granicach państwa Aleksandra nie było rdzennego ludu
polskiego, który by dążył do zrzucenia jarzma. Na tym tle zaczęła się wśród
pańskich rodów szerzyć orientacja rosyjska - myśl, aby Aleksandra ozdobić
koroną polską, myśl, która po latach (1815) doprowadzi do utworzenia Króle-
stwa Polskiego".
302
„Ks. Adam Czartoryski już w roku 1803 rzucił tego rodzaju pomysły przed
Aleksandrem, proponując zjednoczenie Polski pod berłem cara, albo utwo-
rzenie secundogenitury pod jego bratem. Gdy Napoleon od r. 1804 porzucił
sprawę Polski... zawiedzeni w swych nadziejach Polacy zaczęli roić o unii
Polski z Rosją... Ponieważ po stronie Napoleona stawały niby Prusy, obo-
wiązując się przez swe terytoria w razie wojny nie przepuszczać wojsk rosyj-
skich, więc program Czartoryskiego nabierał tła walki z prusactwem, tła
„słowiańskiego". Aleksander, chytry i fałszywy, wstępując w ślady swej
babki Katarzyny II okazał się do śmierci najwierniejszym przyjacielem Prus,
pomimo to udatnie bałamucił i kokietował panów kresowych. Ks. Adam,
mianowany przez Aleksandra rosyjskim ministrem spraw zagranicznych -
postanowił zadać cios Prusom, tak zwany przez nich »Mordplan«... Królem
Polski ukoronuje się Aleksander, unia personalna połączy Rosję z Polską, Ga-
licję odda Austria dobrowolnie, natomiast rozbije się Turcję i podzieli między
Austrię i Rosję. Car zapanuje w Konstantynopolu jako władca świata sło-
wiańskiego. Wojnę wypowie się Prusom i ukarze się je za związki z Francją,
oderwie się od nich polskie ziemie nad Wisłą i Niemnem. W Niemczech he-
gemonię da się Austrii nad Prusami."
„Już myślano, że rosyjskie wojska wpadną do Prus. Pod koniec września 1805
r. Aleksander przybył do Czartoryskich do Puław, gdzie arystokracja polska
zjechała się tu ze wszystkich zaborów i składała Aleksandrowi hołdy, jako
królowi polskiemu. Polacy w zaborze pruskim gotowali się do powstania, a
car miał wydać manifest przeciw Prusom, wzywając Polaków z armii pru-
skiej, aby stworzyć legiony, na czele których miał stanąć ks. Józef Poniatow-
ski, najpiękniejszy wyraziciel wielkopariskich porywów. Magnateria miała
zbawić Polskę..."
303
powinien być stosunek historyka Polaka do najpoważniejszego wysiłku odbudowy
Polski zjednoczonej, w jej przedrozbiorowych granicach - najpoważniejszego na
przestrzeni dziejów porozbiorowych, jedynego aż dotąd, dającego nadto gwarancje
stałości, jakich dotąd nie tylko nie mieliśmy, ale i na które nadal nadziei mieć w
obecnej koniunkturze nie możemy? I czyż można się dziwić, że generacje wycho-
wane na takiej interpretacji naszej historii popełnią wszystkie szaleństwa, jakie od-
tąd stały się udziałem Polaków? Przez chwilę można by sądzić, że Sobieski lub jego
wydawcy obracają w szyderstwo plany Czartoryskiego ze względów społecznych,
czyli aby wykazać, że arystokracja zawsze Polsce szkodziła, a tylko
Powyżej przytoczone zdanie Sobieskiego nie jest bynajmniej jedyne, ani też naj-
bardziej wyraźnie i skrajnie potępiające wszelkie próby odbudowy Polski w związ-
ku z Rosją w XIX wieku, jakie czytaliśmy w okresie dwudziestolecia Polski Odro-
dzonej. Wprost przeciwnie, można by cytować dużą ilość zdań nader podobnych lub
gorszych jeszcze. Jeżeli wybraliśmy Sobieskiego, to dlatego, że firma była tu naj-
poważniejsza, a także data wydania książki najpóźniejsza. Jeśli bowiem tak pisali
profesorowie uniwersytetu i członkowie Akademii, cóż dopiero musieli mówić pro-
fesorowie gimnazjalni, szkół powszechnych, cóż musieli pisać dziennikarze?
304
Smolka w swojej „Polityce Lubeckiego" wydanej w 1908 roku, w szkicu pt. „Przed
Kongresem Wiedeńskim". Tezą Smolki jest, że polityka polska wymagała w owym
okresie oparcia się o Rosję, że car Aleksander miał szczery zamiar odbudowania
państwa polskiego w szerokich granicach z Litwą łącznie, w unii dynastycznej z Ro-
sją, że uskutecznieniu tego zamiaru przeszkodziło w dużej mierze wahanie i nie-
zdecydowanie lub też wyraźna niechęć Adama Czartoryskiego. Czartoryski był sam
ojcem koncepcji russo-polskiej i autorem projektu utworzenia państwa pol-
sko-litewskiego, z prowincji należących wówczas do Rosji, tj. z Litwy i Rusi, pod
berłem cara. W miarę upływu lat chłódł jednak jego zapał dla tej koncepcji, aż w
chwili decydującej oświadczył się wprost przeciw niej. Chwile decydujące upływały
w latach 1810 - 1812, kiedy to obie strony, Napoleon i car Aleksander przygotowy-
wali się już do walnej rozprawy i starali się z obu stron pozyskać czynnik polski, a
ewentualnie stutysięczną armię polską dla swojej strony. Napoleon miał wówczas
w sferze swoich wpływów Księstwo Warszawskie. Ale Aleksander miał Wilno i
Litwę i dzięki ustrojowi gospodarczemu, samorządowemu, a od roku 1803 dzięki
systemowi oświaty wprowadzonemu przez Czartoryskiego, Litwa była wówczas
niemal bardziej polską od samej rdzennej Polski i nie było wątpliwości, że los Po-
laków i polskości jest nie mniej dobrze zagwarantowany w obrębie wpływów cara,
niż cesarza Francuzów. Poza tym każdego rozsądnego polityka polskiego mogła
niepokoić niepewna trwałość systemu napoleońskiego, opartego bardziej na geniu-
szu jednego człowieka, niż na dalekosiężnym interesie Francji.
305
terialnych i moralnych okres związku z Rosją i odrodzić się w r. 1918, w stanie nie-
równie lepszym, niż to się stało naszym udziałem.
Oto wszystko, co ostatnie słowo historiografii polskiej przed 1939 r. potrafiło po-
wiedzieć o tym okresie. Narzuca się tu kilka pytań, na które by trzeba odpowiedzieć,
żeby po prostu zorientować się w tym, co autor miał zamiar powiedzieć. A więc: co
miał znaczyć projekt „spolszczenia Litwy" Czartoryskiego z r. 1809 i czym się on róż-
306
nił od „jakiegoś projektu organizacji Litwy przy Rosji" z r. 1810? Faktem jest, że oba
te określenia, tak diametralnie różne w ujęciu Słownika, w rzeczywistości histo-
rycznej znaczyły jedno i to samo: proklamowanie W. Księstwa Litewskiego pod
berłem Aleksandra. Dalej, jakie były warunki, które car ofiarował Księstwu War-
szawskiemu, w zamian za porzucenie Napoleona? Czy obiektywizm historyczny nie
wymagał, żeby historyk napisał, że car oferował natychmiastowe proklamowanie
całego i zjednoczonego państwa polskiego w unii dynastycznej z Rosją? Wreszcie
trzeba by zapytać, dlaczego właściwie Handelsman wyraża mniej lub więcej wy-
raźnie zawsze swoją radość z krytycznej postawy Czartoryskiego wobec projektów
cara, a niechęć z postawy pozytywnej?
307
Tezy powyższe byłyby słuszne, gdybyśmy jako „energię czynną" uznali jedynie jej
wyładowanie w kierunku pro-napoleońskim, gdyż Ogiński i jego przyjaciele dążyli
także do stworzenia energii ale przeciw Napoleonowi. Trzeba by więc dowieść naj-
pierw, że energiczne popieranie Napoleona miało sens jakikolwiek, a energiczne
zwalczanie go sensu nie miało. Dopiero zależnie od rozstrzygnięcia tego zagadnie-
nia, można by orzec czy zaszkodził bardziej bezwład wywołany paraliżowaniem
zamiarów Napoleona na Litwie, czy też bezwład wywołany odmową Księcia Józefa
w Warszawie?
Czy Ogiński i jego towarzysze zrywali unię, czy raczej byli jedynymi jej ratownika-
mi, to każdy czytelnik osądzi sam po przeczytaniu listu Platera do Czartoryskiego z
25. X. 1811 r. Ale czy Kukieł sam jest wszędzie równie pewny o nicości obietnic Alek-
308
sandra? Oto co w tejże samej „Wojnie 1812 r." na str. 21 pisze o propozycji tegoż cara,
propozycji, z którą wysłał Czartoryskiego do Warszawy listem z 12 lutego 1811 roku:
Tyle co do metodycznej strony tezy Kukiela. Trzeba przejrzeć także i meritum. Czy
sojusz z Francją mógł nam dać jakiekolwiek trwałe korzyści?
Nie da się zaprzeczyć, że epoka napoleońska dała nam u szeregu narodów europej-
skich dowody niezwykłego wysiłku, dzięki którym narody te odzyskały zagrożoną
niepodległość lub stanowisko mocarstwowe. Nie wspominając nawet o Rosji, która
zwycięstwo zawdzięczała sile ducha swego cara, ani o Anglii, której wysiłki leżały w
ciągu długiej wojny z Napoleonem przeważnie w dziedzinie gospodarczej, można
wymienić Hiszpanię, Francję i Prusy, które w tej samej epoce wypruwały ze siebie
ostatek sił, żeby je rzucić na ołtarz wojny - i które właśnie dzięki tym ofiarom po-
trafiły niepodległość swoją utrzymać, stając się walnym czynnikiem zwycięstwa
nad Napoleonem tak jak Hiszpania i Prusy - otaczając ojczyznę takim blaskiem
oręża, że mimo klęski wzbudzała poszanowanie, jak Francja. Nie da się zaprzeczyć,
że wysiłek dokonany przez Polskę, zwłaszcza w roku 1812 nie dorównywał wysił-
kom tamtych państw - chociaż nie mamy jeszcze dokładnego obrazu statystyki po-
równawczej tych kilku narodów, co byłoby bardzo interesujące. Zagadnienie jednak
nie leży w tym, czy Polska mogła, czy nie, dać ze siebie więcej niż dała, lecz czy
wysiłek taki byłby celowy?
309
stało się przez utworzenie Księstwa Warszawskiego, ale i pokonać Rosję, która jesz-
cze posiadała całą część wschodnią dawnej Rzeczypospolitej. Wysiłek, nawet gdyby
był doprowadził, jak tego chce Bobrzyński, do pokonania Rosji i zgody jej na ustą-
pienie tej części wschodniej, pozostawiał na przyszłość położenie groźne. Groźba
polegała na nieuchronnym powtórzeniu się sojuszu prusko-rosyjskiego przeciw
Polsce i na braku widoków na pozyskanie jakiegokolwiek sprzymierzeńca przeciw
temu sojuszowi. Każde z tamtych państw miało potężne oparcia. Polska, o ile wal-
czyła z Rosją, nie mogła mieć żadnych stałych widoków w tym kierunku.
Na to, żeby Francja mogła nas stale ratować przed tym sojuszem, musiała mieć w
tym interes i musiała mieć możność dokonania tego.
Interesu w stałej walce przeciw Rosji i Prusom w obronie Polski, ani możności,
Francja nie miała. Wymagałoby to stałej hegemonii nad wszystkimi państwami
niemieckimi oprócz Austrii, co było na dłuższą metę oczywistym niepodobień-
stwem. Nikt jaśniej nie zdawał sobie z tego sprawy, jak Napoleon, gdy dyktował
cytowaną instrukcję do Pradta. A właśnie Napoleon był jedynym człowiekiem na
świecie, który dzięki swemu geniuszowi wojskowemu mógł na krótko zresztą, na-
rzucić Niemcom tę hegemonię i dzięki temu wejść w konflikt z Rosją. Normalną
koleją rzeczy, w interesie Francji był właśnie sojusz z Rosją, celem niedopuszczenia
do zbytniej potęgi Austrii lub też Prus. Sojusz taki wymagał połączenia Polski albo z
Rosją, albo z Prusami i dlatego to w tym właśnie kierunku nawracały stale koncep-
cje Napoleona. Równie korzystnym był projekt Talleyranda z czasów kongresu
wiedeńskiego, podziału Polski między trzech rozbiorców, gdyż wtedy powstawały
wspólne granice i jabłko niezgody, które prędzej czy później doprowadzić musiało
mocarstwa rozbiorcze do konfliktu. Jedno tylko mogło te przewidywania pokrzy-
żować, a mianowicie tak silna irredenta polska, że rozbiorcy musieliby się łączyć dla
wspólnego jej tłumienia. Była to konstelacja „świętego przymierza", którą Bismarck
wygrał tak znakomicie w 1863 roku i dzięki któremu stworzył wielkość światową
Prus i jej bezwzględną hegemonię w Niemczech.
310
szłość, naszą koncepcję napoleońską. Zasługą koncepcji napoleońskiej mogło być co
najwyżej umożliwienie powstania koncepcji rosyjskiej, gdyby nie fakt, iż data po-
wstania tej koncepcji (1796 r.) przeczy tej nawet jej zasłudze.
IX. Smolka zupełnie inaczej, niż tamci czterej historycy, interpretuje ową epokę.
Podkreślając, że Adam Czartoryski był sam autorem koncepcji proklamacji W. Księ-
stwa Litewskiego, opisuje jego uchylanie się od współdziałania, a nawet usilne od-
radzanie wprowadzenia w życie tej koncepcji i sugeruje, że Czartoryski wycofywał
się z braku cywilnej odwagi, z obawy o swoją popularność wśród Polaków.
Miejsce, opróżnione przy Aleksandrze przez Czartoryskiego, zajął Ogiński, o ileż go-
rzej uzbrojony od swego potężnego poprzednika! - a przy nim paru młodych, choć
nadzwyczaj utalentowanych ludzi, jak Ludwik Plater i Ksawery Lubecki. Oni to wy-
pracowali projekt konstytucji W. Księstwa Litewskiego, które miało być prokla-
mowane jednocześnie z Finlandią. Jakimi pobudkami rządzili się ci ludzie, jak zna-
komicie mierzyli wielkość odpowiedzialności jaka na polityce polskiej wówczas
ciężyła, nie tylko za to co przywódcy robili, ale i za to czego zaniedbali, niech o tym
świadczy list Platera z 25. X. 1811 r. do Czartoryskiego, w którym młody adept przy-
pierał znakomitego dyplomatę do muru:
„1. Czy Książę myśli - pisał Plater - że w chwili w której się znajdujemy, mo-
glibyśmy postąpić w naszych zamiarach, o ile byśmy dla Polaków pod pa-
nowaniem rosyjskim uzyskali korzyści - które jednocześnie wzmocnią ich
narodowość i powiększą ich przywiązanie do Rosji?"
311
„2. Czy Książę sądzi, że łatwiej dojdziemy do połączenia podzielonych dzielnic
naszego kraju w oparciu o Napoleona czy też występując przeciw niemu?"
„3. Czy Książę sądzi, że możemy rychło spodziewać się uzyskania niepodle-
głości zupełnej? Jeśli nie, to jaka zależność byłaby dla nas najkorzystniejsza?"
Następują dwa pytania dotyczące personalnej polityki Księcia, po czym mamy ro-
zumowanie, o ocenę którego Plater prosił:
„W razie wojny, ktokolwiek w niej zwycięży, Rosja czy Francja - czy Litwa
będzie przyłączona do Księstwa Warszawskiego, czy na odwrót Księstwo do
Litwy, w każdym razie ostoi się narodowość i więcej będzie na przyszłość
widoków na zupełną niezależność..."
Tezy zawarte w tym liście, a także sposób ich ujęcia są warte najbardziej usilnego
podkreślenia i zapamiętania. Jest nadzwyczaj rzadkim fenomenem, by Polak potrafił
tak politycznie myśleć i myśl swoją w tak skończenie logiczne formuły ubrać, jak to
uczynił Plater. Głęboka racja jego i jego przyjaciół rozumowania polegała przede
wszystkim na tym, że proklamacja odrębności Litwy usuwała z dziejów cały draż-
liwy problem prowincji zabranych, z powodu których potem Polska tak boleśnie
pokutowała. Było stokroć łatwiej przyłączyć Księstwo Warszawskie do Litwy, niż
Litwę do Księstwa. Gdyby polityce polskiej było się udało przeforsować utworzenie
Litwy - a zależało to wyłącznie niemal od dobrej woli i charakteru Czartoryskiego -
byłoby powstanie listopadowe albo o wiele silniejsze, albo - co najprawdopodob-
niejsze - nie byłoby nigdy wybuchło i naród nasz nie byłby stoczył się w drugiej
312
połowie XIX wieku na samo dno klęsk i poniżenia (Giertych). Obok tego problemu
wyłania się zawsze tak mocno przez Smolkę nakreślona walka carów z oligarchią
rosyjską (szkic pt. „Podpory tronu"), która najzupełniej uniemożliwiała jakiekolwiek
późniejsze koncesje dla Królestwa Kongresowego. Wówczas, w 1810 i 1812 roku że-
lazo było gorące, należało je kuć. To rozumieli Lubecki i Plater, tego pojąć nie chciał
Adam Czartoryski.
„To polityczne wyznanie wiary - nie osobiste Ludwika Platera, ale całego
grona dzielnych, niepospolitych ludzi, co w tym brzemiennym, epokowym
momencie stanęli przy Ogińskim. Garnęli się do niego, pomimo niedostat-
ków jego temperamentu i charakteru, bo nie było innego pośrednika między
Litwą a tronem, nie szczędzili zabiegów, żeby ks. Adama pchnąć do działania,
skupić się pod przewodem Czartoryskiego - nadaremnie. Podstawą ich poli-
tycznego stanowiska było silne, głębokie przeświadczenie, że w takiej chwili
nie wolno stać z założonymi rękoma... Bywają długie szare okresy, gdzie nie
ma większej cnoty i roztropności nad cierpliwe, spokojne wyczekiwanie przy
ciężkiej taczce codziennych obowiązków. W roku 1811 na Litwie, na Wołyniu,
jeśli w kimś tlała iskra uczuć obywatelskich, chcąc nie chcąc musiał zrywać
się do działania... wytrawniejszym, starym i młodym... najbystrzejszemu z
nich wszystkich Lubeckiemu pilno było do wyciosania, sklecenia ochronnej
arki, zanim przyjdzie kataklizm, który mógł znieść, zagrzebać ostatnie resztki
niepodległego bytu. Byle na czas zbudować arkę, kataklizm przejdzie, fale
potopu opadną, arka osiądzie na jakiejś wyniosłości, tu czy tam znajdzie
grunt, punkt oparcia."
Arką, którą budowała grupa Ogińskiego miały być formy i swobody narodowe w
dzielnicy, która ich dotąd nie miała. Nie da się zaprzeczyć, że rozciągnięcie wolności
formalnej, panującej już w Księstwie Warszawskim na zabór rosyjski, musiało być
sukcesem polskim, bez względu na wynik przyszłej wojny. Przez fakt, że Plater i jego
przyjaciele to rozumieli, że prowadzili grę prorosyjską analizując jej korzyści, orien-
tując się w jej korzyściach nawet na wypadek przegranej rosyjskiej, mimo że dąże-
313
nia ich nie zostały uwieńczone skutkiem, zyskują na porównaniu nie tylko z akty-
wistami z 1916 roku i Dmowskim, którzy mieli możność formułowania planów po-
lityki w nowym starciu dwu potęg - i którzy nie szli nigdy myślą poza ciasną pew-
ność zwycięstwa tej strony, którą popierali. Cóż dopiero w porównaniu do naszych
kierowników narodowych z 1830 i 1863 roku, którzy dwie okazje starcia między
rozbiorczego unicestwili nieprzemyślanymi wybuchami. A jednak historiografia
nasza nie znalazła dla tych ludzi innego wspomnienia jak epitet: „ludzie mniej roz-
sądni lub mniej skrupulatni". „Jurgieltnicy" - powie nawet Studnicki („Sprawa pol-
ska", str. 138).
W miarę zbliżania się starcia, rosła wartość czynnika polskiego, tak jak w rok potem,
w miarę likwidacji zatargu, w miarę zaniku sił Napoleona wartość nasza malała.
Poprzednio, nawet po nieudaniu się misji księcia, już w kwietniu 1812 roku Alek-
sander jest zdecydowany uczynić choćby najdonioślejszy krok w sprawie polskiej.
W liście do Czartoryskiego z 1. IV zadaje mu następujące pytania:
314
nikiem tej właśnie polityki. Wynika z tego niezbicie, że wszystkie jego zastrzeżenia i
niechęci pochodziły z powątpiewania w szanse zwycięstwa cara Aleksandra, i
obawy, czy realizacja koncepcji moskalofilskiej nie zaszkodzi Polsce po spodziewa-
nym pogromie rosyjskim. W listach do cara tłumaczy swoje stanowisko li tylko
zdaniem większości Polaków w Księstwie Warszawskim1. Ale w liście do Matusze-
wicza, który to list pozostanie na zawsze jednym z arcydzieł naszej sztuki epistolar-
nej, tłumaczy się i poczuwa się do obowiązku tłumaczenia się z czego innego, a
mianowicie z tego, że wraz ze swoim ojcem i całą Polską nie idzie w szeregach Na-
poleona, że pozostaje wiernym carowi. Otóż w liście tym ani na chwilę nie przy-
puszcza tego, co przyświecało jednak i Ogińskiemu i Wawrzeckiemu i ich młodym
pomocnikom: że zwycięstwo może przypaść Rosji i było by lekkomyślnym nie
asekurować się poważnie na ten wypadek. Wprost odwrotnie. Właśnie z olbrzymiej
przewagi Napoleona, z widma grożącej carowi klęski czerpie szlachetny umysł
Czartoryskiego usprawiedliwienie dla swojej wierności. Oto nie wolno mu zdradzać
przyjaciela i suwerena, który znajdzie się niebawem w tak tragicznym położeniu.
List ten niewątpliwie szczery, bo zgodny ze wszystkimi odruchami księcia, znanymi
nam z jego przydługiej kariery publicznej, tłumaczy bez reszty rezerwę jego w sto-
sunku do planów realizacyjnych Aleksandra.
315
trzeba było decyzji i dlatego musimy przyznać za Smolką bezwzględnie pierwszeń-
stwo Ogińskiemu i jego grupie. Wszystko rzucili oni na kartę rosyjską - i karta ta
wygrała. Karta Napoleona nawet w razie zwycięstwa nie dawała jasnego obrazu
możliwości utrzymania na dłuższy okres Polski zupełnie niepodległej - i w tym le-
żała wyższość, już nie realizacyjna, ale nawet teoretyczna działalności Ogińskiego
nad Czartoryskim.
X. Brak jasnej koncepcji Polski, brak dyskusji możności istnienia tego państwa nie-
podległego, nawet po pokonaniu Rosji przez Francję w 1812 roku, oto główny za-
rzut, który trzeba postawić Bobrzyńskiemu w jego zdaniach poświęconych tej epoce.
Ale są i liczne drobniejsze zarzuty, które wypowiemy poniżej. Na ogół Bobrzyński w
III tomie „Dziejów Polski w zarysie" jest słabszy logicznie i bardziej rozwlekły niż w
dwu poprzednich. Nie można zapominać, że pisał go, będąc już starcem 81-letnim,
podczas gdy tomy poprzednie wydał mając 30 lat.
316
O tym co Aleksander myślał, a czego nie myślał, dyskutować nie można, skoro nie
ma dotąd sposobu odcyfrowania myśli ludzkiej, zwłaszcza ludzi już nie żyjących.
Smolka jednak postawił tezę wprost sprzeczną z Bobrzyńskim. Twierdzi na podsta-
wie korespondencji z Czartoryskim, że Aleksander był zdecydowany Litwę prokla-
mować, a tylko wrogie stanowisko Czartoryskiego go od tego odwiodło.
gdyż same słowa Bobrzyńskiego opisujące jazdę ks. Józefa do Paryża świadczą, że
tak nie było, lecz właśnie na tym, że w tym momencie nie wyskoczył nikt z kon-
317
cepcją Polski „niezależnej" tj. walczącej i z Napoleonem i z carem - tak jak to często
w innych koniunkturach przedtem i potem bywało. Dowód, że ludzie ci dlatego
odrzucili oferty cara, że sądzili, iż Napoleon wygra, leży niezbicie w tym, że w rok
potem w 1813 roku ci sami politycy, zarówno ks. Józef jak i Czartoryski, jak i rząd
Księstwa Warszawskiego przyjmowali już porozumienie z Rosją. Rzecz prosta, było
jednak już za późno, by dostać tak dobre warunki, jakie można było uzyskać przed
rozgrywką!
Inaczej niż na szczerość Aleksandra zapatruje się nasz wielki historyk na Napoleona
(str. 56):
318
„Los śmiertelnego boju leżał może w rękach narodu, który dwa razy potem
zrywał się do bezowocnych walk, oczekując francuskiej pomocy. Teraz Na-
poleon z nową armią stał u jego granic w Saksonii i oczekiwał od Polaków,
że na tyłach wojska rosyjskiego podniosą powstanie. Kiedyż dla polskiego
powstania przyjaźniejsze istniały widoki? Kiedyż własnymi siłami łatwiej
mogli sobie zdobyć niepodległość? Ale na taki poryw mógł się zdobyć tylko
naród, który wszystkie swoje siły w jednym tylko kierunku zdolen był skupić
i rzucić na szalę swojego losu. Nie dojrzał do tego, wydobywając się powoli z
upadku, naród polski, podzielony na dwie orientacje, zniechęcony zbyt
prędko do dalszej wojny. Utraciwszy wiarę w Napoleona, rząd Księstwa
obawiał się, że Napoleon nawet w razie zwycięstwa pokój odstąpieniem
Polski bez wahania okupi."
Otóż to, ale ta obawa, że Napoleon okupi pokój sprzedaniem Polski, nie jest u Bo-
brzyńskiego ani u innych historyków będących tego samego zdania, ani jednym
słowem dyskutowana. Argumentów za tą tezą aż nadto, sam Bobrzyński je wymie-
nia, gdy pisze że Bonaparte nie chciał się krępować sprawą polską idąc na Moskwę
1812 r. Jest rzeczą prostą, iż Napoleon po zniszczeniu wielkiej armii byłby jeszcze
skłonniejszy do zawarcia pokoju za cenę Polski - skoro już przewidywał tę możli-
wość mając tę niebywałą potęgę w ręku. Nie można zapominać, że wojna 1812 roku
została narzucona Francji przez Rosję, że nikt na zachodzie, a najmniej Napoleon, jej
nie pragnął.
319
polskich żołnierzy i tych ziem polskich, do których wkraczał... Wolał to
wszystko, niż jedno stanowcze słowo, magiczny wyraz, który między wład-
cami Francji i Rosji musiał wyżłobić... wieczną przepaść."
Reasumując sytuację ówczesną Polski, trzeba powiedzieć wyraźnie, że nie była ona
różną od tej, która istniała od czasów Piotra Wielkiego. Nawet po zwycięstwie nad
Rosją - nawet gdyby zostało ono odniesione, przypuśćmy tę niemożliwość, siłami
polskimi, bez woli Napoleona - z matematyczną pewnością można było oczekiwać
momentu, że Francja, nie posiadając żadnego interesu w zwalczaniu Rosji, przeciw-
nie, potrzebując walnie jej pomocy przeciw Anglii, zawrze z nią sojusz i wówczas
Polska zostanie znów sam na sam wobec konstelacji prusko-rosyjskiej. Napoleon
tylko wówczas popierał Polskę, gdy Rosja nie chciała jej od niego kupić. A wobec
owej konstelacji i sił jakimi ona dysponowała w stosunku do sił naszych, jedyną
racjonalną polityką było ścisłe oparcie lub związek dynastyczny z Rosją. - Wielką
okazję jaką nam dzieje dały do realizacji tego wyjścia, dzięki epopei napoleońskiej,
Polacy zmarnowali dzięki błędom Czartoryskiego. Trzeba przyznać, że po niewczasie
zrozumiawszy błąd, uratował w 1815 resztki tego, co stracił w 1810 i 1811.
XI. Oto krótki kalendarzyk chronologiczny, który nam da pojęcie o wpływie Czar-
toryskiego na zaniechanie projektów Aleksandra I odbudowy Polski, a w każdym
razie proklamacji W. Księstwa Litewskiego:
320
- Listopad: rozmowa Aleksandra z Czartoryskim. Czartoryski projektuje proklama-
cję Królestwa pod berłem w. księcia lub cara. Napoleon ubiega się usilnie o ra-
towanie sojuszu z Rosją. Wypiera się jakichkolwiek zamiarów wskrzeszenia
Polski. Stara się o rękę w. ks. Anny. Car proponuje konwencję, w której by Na-
poleon gwarantował, że nie dopuści do odbudowania Polski.
- Marzec. Nowa rozmowa cara z Czartoryskim. Car pyta, czy może liczyć na wier-
ność Polaków z zaboru rosyjskiego, o ile się będzie proklamował królem. Czar-
toryski odpowiada wymijająco, otrzymuje zlecenie opracowania memoriału w
tych sprawach.
Kukieł zarzuca orientacji moskalofilskiej podział sił narodu na dwie części i unie-
możliwienie im jednolitego poparcia Napoleona. Nie przeprowadza jednak dowodu
na to, że takie jednolite poparcie było pożyteczne, nie zaś szkodliwe dla naszego
interesu narodowego.
322
Bobrzyński zarzuca tymże moskalofilom, że byli dalszym ciągiem warcholstwa ma-
gnackiego z XVIII wieku, szukającego oparcia u obcych przeciw własnemu rządowi:
pośrednio sugeruje jakoby Napoleon miał większe możliwości i szczersze chęci od-
budowy Polski od cara Aleksandra.
323
sprzedać się drogo za cenę ustalenia losów ojczyzny: to wielkie, o przyszłości
rozstrzygające zadanie politycznej przenikliwości spadło na barki war-
szawskich mężów stanu pod koniec 1812 roku."
„Komu sprzedać się? Temu, kto z obu zapaśników dawał pewniejsze, większe
rękojmie. Tak kazał rozum. Sumienie zostawiało pełną swobodę. Honor
wojskowy wzdrygał się tylko na porzucenie napoleońskich orłów: sumienie
nie miało prawa oglądać się na punkt honoru, dźwigając w brzemiennej
chwili całą odpowiedzialność za los narodu, za dobro przyszłych pokoleń".
(Tu Smolka wylicza winy Napoleona wobec Polski i okazaną przez nas już poprzed-
nio wdzięczność za otrzymaną pomoc),
„Po dwu latach, w Paryżu, w Wiedniu, Polska zdana była na łaskę i niełaskę
„wielkodusznych intencji" Aleksandra, w grudniu 1812 r. w początku następ-
nego roku mogła traktować."
Przyjrzyjmy się teraz dalszym faktom decydującym dla losów naszego narodu u
schyłku epopei napoleońskiej.
- Marzec 1813. Pierwsze oferty Austrii, która była także sprzymierzeńcem Napo-
leona, pośredniczenia pokojowego. Wśród warunków Metternich wymienia
podział Księstwa między trzech rozbiorców. Napoleon proponuje podział Prus
między Austrię i Saksonię, a połączenie reszty z częścią Księstwa, dla utworzenia
państwa polsko-pruskiego.
- Kwiecień 1813. Austria ogłasza zbrojną mediację, tj. grozi wystąpieniem przeciw
temu z walczących, kto jej warunków nie przyjmie.
325
- 2 maja. Zwycięska dla Napoleona bitwa pod Lützen.
Jak słusznie napisał Smolka, w miarę postępów koalicji, w miarę przesuwania się
teatru wojny z terenów Polski na zachód, bladło znaczenie czynnika polskiego i już
Aleksander nie kwapił się do proklamacji Polski zjednoczonej. Smolka przypisuje to
fatalne opóźnienie niedbalstwu i niedołęstwu Czartoryskiego. Jednocześnie z roz-
wojem kampanii w kierunku zachodnim staje się bardziej aktualne stanowisko Prus,
a potem Austrii i następują trzy traktaty pomiędzy rozbiorcami: w Kaliszu, Rei-
chenbachu i Toeplitz, w których jest trzykrotnie powtórzona zasada powrotu do
stanu sił sprzed 1806 roku, to jest do stanu jaki zapanował po trzecim rozbiorze.
326
KAROL BOROMEUSZ HOFFMANN
327
Broszura, którą się dzisiaj zajmiemy pt. „Rzut oka" jest nadzwyczaj wysoko oceniona
przez Handelsmana. Hoffmann, jak twierdzi ów uczony (Pamiętnik V Zjazdu Histo-
ryków Polskich, str. 450) był człowiekiem Czartoryskiego, reprezentował jego po-
glądy, na co dowód w tym, iż Czartoryski dawał mu dokumenty dotyczące kon-
gresu wiedeńskiego. Hoffmanna z kolei radził się stale, już na emigracji Mochnacki.
„Rzut oka" jest pracą obiektywną, prawie naukową, a jego podział dziejów Króle-
stwa Kongresowego na trzy okresy przyjęło całe dziejopisarstwo. A teraz oddajmy
głos Hoffmannowi; oto początek dzieła:
Trzeba przyznać że „Rzut oka" był pisany i drukowany w czasie powstania, w ogniu
niejako bitwy, i nie ulega najmniejszej wątpliwości, że celem jego musiało być za-
grzanie i wzmocnienie ducha do walki z Rosją. Z tego punktu widzenia biorąc, jako
broszurę propagandową, można i trzeba rozgrzeszyć zarówno kwiecistość i obrazo-
wość stylu, jak i niezbyt ścisłą logikę autora. Czy jednak broszura, której inwokację
powyżej czytaliśmy, zasługiwała na dalsze wydanie w Paryżu, na tłumaczenie na
obce języki, wreszcie na to, żeby w sto lat po jej ukazaniu się poważny historyk
nazwał ją kamieniem węgielnym jednej z dwu szkół historycznych w Polsce i to
szkoły monarchistycznej, do której zaliczył potem stańczyków - to wydaje się moc-
328
ne. Dlaczegóż więc, jeśli „Rzut oka" był tylko broszurą propagandy wojennej, po-
święcamy mu mały rozdział na równi z Lelewelem lub Askenazym? Dlatego, że bez
względu na brak wszelkiej wartości naukowej i obiektywnej, broszura ta uzyskała
wielki wpływ na naszą opinię i naszą politykę w smutnej pamięci okresie między
powstaniowym, i z tego tytułu obowiązani jesteśmy wykazać ojcostwo Hoffmanna
paru tezom, które potem będą długo pokutować w naszej literaturze - i za które
naród w końcu drogo odpokutuje także.
Zdanie powyższe zawiera podwójne twierdzenie, które będzie całe dziesiątki lat
krzewić się w mózgach polskich i zagłuszać wszelkie możliwości racjonalnej pracy
nad podniesieniem i uwolnieniem narodu. Pierwsza jego część sugeruje, że rozbiory
Polski były zbrodnią obcą a nie skutkiem niedołęstwa własnego; - druga, że roz-
biory stały się niemal takim samym nieszczęściem dla Europy, jeśli nie większym,
co dla Polski. Tezami tymi zajmiemy się później. Tymczasem na stronie 7 odpierając
zarzut lekkomyślnego popierania przez Polaków Napoleona, Hoffmann daje pewne
myśli ogólne o polskiej polityce porozbiorowej:
329
lada iskierkę wolności, bo cóż może mieć za wartość życie, majatek, spokoj-
ność familijna, kiedy takowe zostawić lub odjąć zależy od łaski zwycięzcy.
Polacy w stanie niewoli będą i muszą być łatwowiernymi, cały ciąg niewol-
niczej ich egzystencji będzie i być musi szeregiem doznawanych i niesionych
na przemian klęsk i poświęceń, radości i ofiar - z tym samym zapałem, z
którym pochwycili za oręż pod cnotliwym Kościuszką, stawali pod zwy-
cięskimi sztandary Wielkiego Napoleona, dali wiarę obłudnym słowom
Aleksandra, podali wreszcie dłoń braterską 200 bohaterom; którzy rozpoczy-
nając bój ostatni z zapamiętałym wrogiem odkryli epokę, w której los za-
wistny cierpieniom Polski koniec naznaczył."
Passus powyższy domaga się bliższej analizy. Pisany z natchnieniem, zawiera bo-
wiem szereg tez równie zaraźliwych, ile niebezpiecznych. Pierwszą jest teza, że w
„lekkomyślności, niespokojności i łatwowierności" Polacy dają dowód, że są godni
odzyskać państwowość. Przede wszystkim należało by stwierdzić, co autor uważa
przez okazanie się godnym być narodem niezależnym. Przypuścić wolno, że rozu-
mowanie istotne Hoffmanna brzmiało jak następuje: Polacy upadli przez brak pa-
triotyzmu, teraz okazując gotowość do ofiar, nawet przy najdrobniejszej okazji po-
święcenia się za ojczyznę, dają dowód, że są godnymi odzyskać państwowość. Na to
rozumowanie należało by odpowiedzieć,
po pierwsze, że nie jest pewne, że Polska upadła przez brak więzi ofiarności;
po drugie, że nawet jeżeli się coś straciło przez brak ofiarności, to nie zawsze ofiar-
ność wystarczy by to odzyskać;
po trzecie, że nawet gdyby dotąd autor miał rację, to przejawienie tej ofiarności w
sposób lekkomyślny, a to właśnie jest zalecone, nie tylko może przynieść wolność -
choć tego Hoffmann nie sugeruje - ale też na pewno naraża przyszłość narodu na
niezmiernie ciężkie warunki, w których już wydobycie się na powierzchnię będzie
nierównie bardziej utrudnione niż przed okazaniem „lekkomyślności, łatwowierno-
ści i niespokojności".
330
W głębi tej tezy tkwi niezmiernie niebezpieczne dążenie do ryzykowania tego, co
naród jeszcze posiada, dla „dania dowodu, dla zamanifestowania przed światem"
itd. Dążenie to, rozpoczęte konstytucją 3 maja, a skończone nocą styczniową, było
odwróceniem tego, czego sytuacja wymagała od polityki polskiej. Miast lekko-
myślności postulowała ona powagę, miast niespokojności - zimną krew, miast
łatwowierności - najdalej posunięty sceptycyzm. Tak dopiero uzbrojony nasz na-
ród przez stańczyków w Galicji, przez Dmowskiego pod zaborem rosyjskim, przez
społeczeństwo w Poznańskiem, odrobił część doznanych przez politykę Hoffman-
na ciosów i przygotował Polskę do jakiego takiego stanu rozwoju w chwili po-
prawy koniunktury.
Druga teza jeszcze bardziej niebezpieczna jest swoim fatalizmem. Przede wszystkim,
wolno przywódcom żądać od obywateli poświęcenia majątku i życia dla zbiorowi-
ska tylko wówczas, kiedy ofiara ta może przynieść zbiorowisku jakąkolwiek po-
prawę. Twierdzenie, że mienie i życie jest nic nie warte, bo może być odebrane,
spotkać się powinno z odpowiedzią, że stan ten może się pogorszyć jeszcze w ten
sposób, że wolność, majątek i życie nie „będą mogły" być odebrane, lecz „będą mu-
siały" być odebrane. Był to zaś stan, jaki sprowadziliśmy na wielką połać Polski
(kresy wschodnie), wyłącznie za pomocą „chętnego poświęcania" stanu poprzed-
niego. Fatalizm leży w zapewnieniu, że cały ciąg naszej niewolniczej egzystencji jest
i być musi pasmem klęsk i ofiar. Jest to złowroga szkoła walczenia bez względu na
warunki, na siły własne, na broń, na sprzymierzeńców, na przeciwnika, na mo-
ment wybuchu. Naród posiadający swoje państwo, wychowywany w tym duchu
może i musi niemal je utracić. Ale naród pozbawiony państwa, prowadzący politykę
tu poleconą, uznający fatalizm i nieodwracalność walki bez względu na stosunek sił
i możność zwycięstwa, musi doprowadzić do zupełnego wytępienia swoich synów
przez wroga. A jednak teza ta rzucona przez Hoffmanna przyjęła się w całej niemal
literaturze emigracyjnej przez lat trzydzieści, hołdowali jej zarówno wielcy poeci, jak
i wielcy politycy i wybitni wojskowi. Przyniosła nam ona tylko samobójczy wyskok
1863 roku. Po nim dopiero znalazł się człowiek, który potrafił rzucić i przeprowadzić
w życiu hasło:
331
„Zawsze i wszędzie robić to, co się da w istniejących warunkach i otaczających
okolicznościach, w przekonaniu, że zawsze coś zrobić da się, ale robić tylko to, co
się da" (Koźmian. Rzecz o r. 1863, t. III. str. 322).
332
„Rzecz tedy aż nadto udowodniona - pisze gdzie indziej - że Europa przybyła
na kongres wiedeński z odmiennymi wcale intencjami względem Polski niż
Aleksander. Wszyscy wspólnie czuli niegodziwość haniebnego jej podziału i
niepodobieństwo utrzymania nadal Polaków w stanie niewoli. Lecz Europa
chciała Polski całej, samoistnej i niepodległej, Aleksander chciał Polski całej,
ale z Rosją pod jedną dynastią połączonej."
Mochnacki podkreśla rolę, jaką takie pojmowanie działań cara i mocarstw zachod-
nich na kongresie - odegrało w wybuchu powstania listopadowego:
Tego samego zdania był Lelewel, który twierdzi wprost, że utworzenie Królestwa
Polskiego przez kongres było „szóstym i rozbiorem Polski" (Trzy konstytucje, wyd.
333
Turowskiego) i przy opisie akcji Buyny, do której jeszcze powrócimy, chwali ten-
dencje antyrosyjskie w roku 1815:
Henryk Schmitt w roku 1869 (Dzieje Polski XVIII i XIX wieku, str. 693) pisał:
Studnicki, którego „Sprawa polska” wydana w 1910 roku jest bogato dokumento-
wanym, choć nader tendencyjnym podręcznikiem stosunków polsko-rosyjskich,
wije się w sprzecznościach, i gmatwa jasny zazwyczaj wykład (str. 141):
Studnicki nie jest pewny, która z tych dwu ostatnich koncepcji leżała w naszych
interesach:
334
„Projekt - pisze na str. 143 - odpowiadający interesom Prus i Rosji, napotkał
na solidarne przeciwdziałanie Anglii, Francji i Austrii..."
Sam nawet Bobrzyński jeszcze w 1930 r. w III tomie „Dziejów" sugeruje, że opozycja
mocarstw zachodnich pragnęła szczerze utworzenia zjednoczonej Polski (str. 63):
Słowa te wyraźnie zdają się sugerować, że car zajmował stanowisko dla Polski
niekorzystne. Wyraz jednak „platoniczne" dla charakterystyki mocarstw użyty, od-
biera, całą wartość stanowisku poprzedniemu. W rezultacie uczeń nie może mieć
najdalszego choćby wyobrażenia o istotnych rozgrywkach interesów na kongresie
1815 roku. Nieco dalej podręcznik zapewnia, jakoby stanowisko wojska polskiego po
stronie Rosji miało rozstrzygnąć spór mocarstw, ale zdaje się potępiać to właśnie
stanowisko.
Pomijamy tu na razie inne tezy Hoffmanna, tezę o potrzebności Polski dla Europy i
tezę o sile rzeczy, działającej w kierunku zniweczenia Królestwa - tezy brzemienne w
klęskowe dla umysłów i dla sił polskich następstwa - i przeprowadzimy krótką
335
analizę pertraktacji kongresowych takich, jakimi były w rzeczywistości. Opracował
je dokładnie w specjalnej monografii Wawrzkowicz („Anglia a sprawa polska na
kongresie wiedeńskim", Kraków, 1919). Nie wiem na pewno, kiedy historiografia
zagraniczna ustaliła ów stan faktyczny. W każdym razie Thiers w r. 1862 w wy-
danym odnośnym tomie swojej „Histoire du Consulat et de l'Empire" już opowie-
dział dzieje kongresu obszernie i zgodnie z późniejszą pracą Wawrzkowicza, a więc
sprzecznie z sugestiami powyżej cytowanych, arcypoważnych i arcypopularnych
naszych historyków.
Profesor Hubert, który czytał artykuł niniejszy nim go wydałem w książce, zapytał -
na jakich przesłankach opieram sąd, który pozwala mi przyjąć, że wszystko co pisał
Wawrzkowicz to - prawda, a co pisali wyżej cytowani historycy - to błąd albo też
fałsz? Odpowiadam, że Wawrzkowicz nie pisał syntezy historycznej, nie opraco-
wywał wielkich linii naszych dziejów podczas kilku wieków, czerpiąc jedynie z
drugiej ręki, z monografii już istniejących lub co gorsza z własnej fantazji. Wawrz-
kowicz postawił sobie za zadanie zbadać dzień za dniem, dokument za dokumen-
tem, wszystko co znajduje się w źródłach pisanych o sprawie polskiej na kongresie
wiedeńskim. Badał archiwa zagraniczne i polskie, opublikował wyniki i wyciągi.
Rzecz prosta, mam prawo w momencie gdy sąd Wawrzkowicza jest sprzeczny z Bo-
brzyńskim, Smoleńskim, Mochnackim czy Studnickim, przyjąć sąd Wawrzkowicza
jako słuszny. Cóż dopiero, kiedy historiografia zagraniczna jeszcze ustami Thiersa
sąd ten w zupełności potwierdza.
336
czynności cara były jego idee liberalne, którym nie mógł dotąd dać wyrazu, z po-
wodu zbyt niskiego stanu Rosji carskiej i braku przygotowania tego narodu do rzą-
dzenia samym sobą. Trudno było być jednocześnie liberałem i najbardziej despo-
tycznym władcą. Posiadanie monarchii konstytucyjnej wypełniałoby tę bolesną
lukę. Te wszystkie powody doprowadziły do tego, że Aleksander przyjechał na
kongres wiedeński silnie zdecydowany utworzyć Królestwo Polskie pod swoim
własnym berłem.
Wydawało się, że trudność grozić może jedynie ze strony Austrii a przede wszystkim
Prus, bo z ich dzielnic przednapoleońskich miała być utworzona nowa monarchia
Romanowych. Kiedy rok wcześniej szło o pozyskanie tych obu państw, które wszak
były jeszcze w 1812 sprzymierzeńcami Napoleona, nie zawahał się Aleksander w
traktatach kaliskim, reichenbachskim i toplitzkim zagwarantować powrotu do stanu
sprzed 1805 roku, to jest do stanu wyznaczonego trzecim rozbiorem.
337
nawet znacznie gorszym niż było poprzednio. Iliria, którą już był Napoleon obiecał
Austrii w zamian za Galicję, a nawet Tyrol i Wenecja, choć były to bardzo poważne
nabytki, nie równoważyły w oczach genialnego polityka i jego rozumnego władcy
Franciszka I strat, które mogły powstać w przyszłości z powodu pogorszenia sytuacji
geopolitycznej. Z całym naciskiem zwracamy uwagę czytelnika polskiego na ową
chwilę. Tu jaśniej niż kiedykolwiek możemy obserwować na przykładzie postępo-
wania Metternicha rolę, jaką w polityce międzynarodowej gra obszerność dzierżaw,
a jaką gra siła sąsiadów. Lekcja po stokroć potrzebna dla naszego narodu, gdzie tyle
przesadnej uwagi poświęca się rozciągłości terytorium (kompleks Rejtana, kompleks
Gdyni, itd.), a tak mało naszej sytuacji geopolitycznej.
Austria była zdecydowana nie dopuścić ani Prus do granic czeskich, ani Rosji nad
Wartę. Postanowienie jej było tak silne, że doszło nawet później do zawarcia taj-
nego sojuszu austro-anglo-francuskiego, stypulującego wspólną wojnę przeciw Rosji
i Prusom, o ile by nie porzuciły swoich planów. Na razie Metternich pozostając sam
w cieniu, wysunął na pierwszy plan delegata Anglii, lorda Castlereagh.
Podstawą ówczesnej polityki angielskiej była obawa przed powtórzeniem się na-
poleońskiej „blokady kontynentalnej" i starania o możliwie najmocniejsze obwa-
rowanie niepodległości Holandii (połączonej z Belgią pod berłem domu Orańskie-
go). Do tego celu miało służyć odbudowanie Królestwa Hanowerskiego, a także jak
najściślejszy sojusz z Prusami, gdyż to dopiero dawało zdaniem Anglików dosta-
teczne oparcie tak ważnym Niderlandom. Toteż Anglia nie miała nic przeciwko te-
mu, by Prusy połknęły całą Saksonię, co dawałoby im niewątpliwie więcej siły, niż
posiadanie tylu milionów niezbyt pewnych a raczej zupełnie niepewnych i wrogo
usposobionych Polaków. Natomiast druga część planu Aleksandra, objęcie tronu
przezeń nad Polską zjednoczoną, nie była możliwa do przyjęcia dla polityki angiel-
skiej. Uważano, że Rosja ostatnio zyskała i tak zbyt wiele na Turcji, że poza tym
wychodzi z wojen napoleońskich jako zbyt wielka potęga, by pozwolić jej jeszcze na
unię dynastyczną z całą Polską. Ponieważ zaś obie części planu były ze sobą ściśle
związane i odmawiając Aleksandrowi Polski, jednocześnie lord Castlereagh odma-
wiał Prusom Saksonii - dając im za to ich dawny dział porozbiorowy - przeto jego
właśnie wybrał Metternich do wysunięcia sprzeciwu wobec Aleksandra.
338
Przedstawmy parę dowodów działalności Anglii na kongresie, cytując wprost
Wawrzkowicza:
(str. 110) Sierpień 1814: rozmowa ambasadora austriackiego w Londynie, hr. Me-
rveldta z lordem Castlereaghem:
(str. 112) „Rozmowa Talleyranda z sir Charles Stuartem, posłem angielskim w Pary-
żu, w lecie 1814. Talleyrand dowodził, że
339
„choć bezpośrednie interesy francuskie domagałyby się tego, aby król saski
został królem polskim, atoli niezgoda, która w nieuniknionej konsekwencji
wynikłaby z utworzenia Królestwa Polskiego, nawet tak nieznacznego, by-
łaby tak groźną dla innych państw, że nie waha się nalegać na dotrzymanie
starego układu, o wiele lepiej wykombinowanego dla zachowania pokoju."
Chętnie więc godził się: na potwierdzenie dawnego podziału jaki istniał przed
wojną 1805 r., nie zgadzając się pod żadnym warunkiem na modyfikację i mniemał
rozbiór Polski
(str. 121) „Plan Aleksandra odbudowania Polski w unii z Rosją był w oczach
rządzącego wówczas Anglią gabinetu zamachem, zamachem na przyszły
spokój Europy, gdyż Księstwo Warszawskie, którego się cesarz domagał,
wydawało się Anglii, gdyby zostało połączone z Rosją, awangardą rosyjską
skierowaną na zachód, wbijającą się klinem w środkowe Niemcy i otwiera-
jącą tym sposobem nową drogę dla ambitnych dążeń rosyjskich."
(str. 124) „Na poufnej naradzie gabinetu angielskiego przed wyjazdem Ca-
stlereagha na kongres, uchwalono przeciwstawić projektowi Aleksandra
kontrpropozycję Polski zupełnie niepodległej, w tej oczywiście intencji, aby
podobną niewygodną argumentacją sprowadzić niefortunnego protektora
sprawy polskiej na drogę podziałową, poza tym głównie w tym celu, żeby
zasłonić się - tego rodzaju oficjalną, wyrażoną w formie jakiejś noty propo-
zycją - przed ewentualną krytyką opozycji w parlamencie."
340
nie Polsce narodowej niepodległości... gdyby można tego dokonać za zgodą i
za poparciem sąsiednich mocarstw. Jeśli nie proponuję cesarzowi czegoś po-
dobnego, tłumaczył się Castlereagh, to ze wstrętu jaki ma ks. Regent do
przedkładania swoim sprzymierzeńcom takich propozycji, które by uważali za
wezwanie do nierozsądnych ofiar..."
Aleksander przyznał, że i on sam nie mógłby takiej ofiary zrobić, ale zapewnił, że
jego koncepcja unii personalnej nie zagrażałaby w niczym sąsiadom. Na to Castle-
reagh odpowiedział, że jeśli Polacy w Królestwie będą naprawdę zadowoleni, to
tym bardziej niezadowoleni będą Polacy pod zaborem pruskim i austriackim, i będą
dążyć do przyłączenia się do Królestwa.
Naród polski, otrzymawszy małe tylko jądro obdarzone formą państwową i woj-
skiem, musiał siłą rzeczy dążyć do zjednoczenia innych dzielnic, będących pod ob-
cymi zaborami. W którą stronę pójdzie ekspansja polska? Castlereagh uważał za
najzupełniej pewne, że pójdzie ona w stronę Prus lub Austrii. Rzeczywiście naj-
mniejszy konflikt Rosji z jednym z tych państw dawał Polsce pewność niemal po-
większenia się o dzielnicę tegoż państwa. Ręka w rękę ze sprzymierzeńcem rosyj-
skim, przy poparciu powstania lub choćby biernej przychylności nadgranicznych
ziem polskich, jakaż siła byłaby powstrzymała Polaków Królestwa w zdobyciu Po-
znańskiego lub Galicji? Taki rozwój wypadków wydawał się zdrowemu rozsądkowi
Anglika oczywistym. Nie potrzeba dodawać, że leżał on jak najbardziej na linii pol-
skiej racji stanu, czyli polskiego interesu narodowego.
341
„Aleksander nie miał nigdy w myśli przywrócenia całej Polski niepodległej i
od berła swego niezawisłej. Że zaś przywrócenie całej Polski pod berłem Ro-
sji napotkałoby zawsze na opór innych mocarstw europejskich, polska więc
kwestia już wówczas zredukowana była na to smutne dilemma: że albo by
nam należało w ciągłej trzech mocarstw niewoli nadal pozostawać, albo dla
interesu Rosji, całości naszej przeciw całej Europie dobijać się orężem" (str.
17).
Właśnie dlatego, że były widoki na taką walkę i że leżałaby ona... w interesie Rosji.
Można się domyślać, znając szał bezinteresowności naszej literatury, że Hoffmann
uważałby wojnę taką za nader korzystną, gdyby w interesie Rosji nie leżała. Z
chwilą gdy inne mocarstwo było w niej zainteresowane, gdy więc mogliśmy liczyć
na sprzymierzeńca, już zaczynano biadania. Kto wie czy nie byłoby lepszym wyj-
ściem męczeństwo i nowy rozbiór zupełny. A teraz wracajmy do Wawrzkowicza.
342
Nazajutrz po rozmowie cara z Castlereaghem, Nesselrode sonduje możliwość
otrzymania większego udziału w ziemiach Polski, bez proklamowania Królestwa.
Castlereagh odmawia.
(str. 136) 4 października nowy memoriał angielski powołując się na traktaty kaliski,
reichenbachski i toplitzki, odrzuca plan unii polsko-rosyjskiej i dowodzi, że jeśli car
chce rzeczywiście coś dla Polski uczynić, niech zgodzi się na państwo rzeczywiście
niepodległe i zjednoczone.
(str. 137) 13 października druga rozmowa cara z lordem Castlereaghem. Pada groźba
wojny ze strony cara, gdyby mocarstwa nie zgodziły się na jego żądania.
albo
albo
„Porównując oba pisma (z notą Castlereagha z 23. X)... poza zgodnym na ogół
opozycyjnym charakterem wobec propozycji Aleksandra, zasługują na szcze-
343
gólną uwagę obydwie kontrpropozycje odbudowania Polski jako państwa
zupełnie niezawisłego. Nie podobna ich w żaden sposób brać zupełnie do-
słownie na serio, i nie ulega najmniejszej wątpliwości, że były to po prostu
argumenty ad invidiam, wysunięte w zamiarze pobicia Aleksandra jego
własną bronią. Doskonale wiedziano o tym, że cesarz nigdy się na tego ro-
dzaju propozycje nie zgodzi, chciano więc... skłonić go do najbardziej wy-
godnego dla gabinetów załatwienia sprawy, w drodze prostego podziału...”
(str. 171) Dnia 7 listopada: memoriał ministra pruskiego Hardenberga popiera sta-
nowisko rosyjskie.
(str. 181) Aleksander przesyła 21 listopada notę pisaną przez Capo d'Istria, gdzie
upiera się przy swoim stanowisku.
(str. 152) Obecność księcia Adama na kongresie była niezmiernie ważna, gdyż szło
przecież o to, czy cesarz wytrwa w tej ogniowej próbie, kiedy cała sprawa polska
najgwałtowniej zaatakowana została przez wszystkie większe gabinety europejskie,
którym niezmordowanie sekundowali w tej robocie reprezentanci wrogiej opinii
publicznej rosyjskiej, znajdujący się w orszaku cesarskim.
Chyba dość aby przekonać czytelnika, jak inaczej Wawrzkowicz patrzy na podział ról
na kongresie. U Hoffmanna i jego licznych epigonów mamy cały koncert mocarstw
europejskich, dążący rzekomo uparcie do odbudowania Polski, i samego cara, który
niweczy cne zamiary Europy. W rzeczywistości był to koncert mocarstw, ale dążący
do powtórzenia najgorszego dla Polski rozwiązania rozbiorczego z 1795 roku i pra-
gnący cel ten osiągnąć za pomocą sprytnie wysuniętego, niemożliwego do spełnie-
nia postulatu odbudowy Rzeczypospolitej w granicach 1772 roku. Decyzja wisiała na
włosku, nie jak pisze Studnicki, między zupełną niepodległością a zupełnym roz-
biorem, ale między zupełnym rozbiorem a unią dynastyczną z Rosją. Wygrała ta
344
ostatnia koncepcja, dzięki uporowi Aleksandra, dzięki decyzji tego jednego czło-
wieka. Ile było w podtrzymaniu tej decyzji udziału Czartoryskiego, tyle zasługi jego
dla narodu polskiego.
Nie było również tak jak pisze Mochnacki, że mocarstwa szukały w Polsce przed-
murza przeciw Rosji. Hoffmann pisze nawet - i tu specjalnie dotkliwie w jego ter-
minologii przejawia się ironia naszej ignorancji i samouwielbienia - że gabinety
uważały za chimerę myśl o porządku europejskim bez Polski. W rzeczywistości wy-
raz „chimera" był często w rozmowach kongresowych używany przez dyplomatów,
ale właśnie jako określenie koncepcji stworzenia z Polski państwa-bariery.
Nie obstawały też, jak tego chce Schmitt, mocarstwa w przód przy odbudowie Pol-
ski zjednoczonej, a potem dopiero, z powodu oporu Rosji zażądały podziału. Wła-
śnie na to żądały Polski niepodległej, aby doprowadzić do podziału i jeśli do po-
działu nie doszło, to wyłącznie z powodu stanowiska Rosji.
Tego zjednoczenia się Polski pod egidą Aleksandra zlękła się Anglia i na
kongresie zwalczał bezwzględnie ten plan lord Castlereagh, dążąc do rozbicia
Księstwa Warszawskiego czyli do rozbioru" (W. Sobieski, Dzieje Polski).”
345
A więc ultra-popularność tej książki jednak nie zabroniła w tym miejscu powiedzieć
prawdy. Aby jednak ani jednej okazji nie stracić dla ogłupienia czytelników i wra-
żenia im w mózgi, że politykę robi się nawet w Anglii nie rozsądkiem lecz uczucia-
mi, zaraz potem dodał:
Prawdzie dostała się wątła, rzadko błyskająca świeczka. Fałsz musiał być natych-
miast przebłagany potężną pochodnią.
346
randum bardzo podstępnym przeciw koncepcji polsko-rosyjskiej wystąpił
Castlereagh w imieniu Anglii. Potężnie poparł ich zaś... Talleyrand."
Na zakończenie rozważmy jedno ciekawe zagadnienie. Jak tak fałszywa teza mogła
być lansowana przez Hoffmanna i Mochnackiego bez dementi, a może nawet z ci-
chym czy wyraźnym przyzwoleniem Czartoryskiego? Wszak Czartoryski musiał, jak
to stwierdził Handelsman na zjeździe historyków, udzielić Hoffmannowi doku-
mentów dyplomatycznych, które autor „Rzutu oka" umieścił w swojej broszurze.
Teoretycznie są możliwe dwie tylko ewentualności: albo Czartoryski nie wiedział o
faktycznym położeniu na kongresie i dał się wziąć na lep podstępnych deklamacji
mocarstw; albo też zdawał sobie doskonale sprawę z sytuacji, lecz dopuścił świa-
domie do fałszerstwa, aby podniecić nienawiść do Rosji.
347
„Z podniety Czartoryskiego nagle zwołano rady departamentowe, aby
chciały wygotować adresa submisji Aleksandrowi. Zastępca prefekta dep.
siedleckiego, Ludwik Buyno, w skok zebrawszy radę przedłożył jej wezwanie
i propozycję odpowiedzi, w której rada oświadcza, że naród obowiązany od
króla księcia, od niego nie uwolniony, nie mając nic przeciw niemu, wyrzekać
się go nie może, zostaje wierny. Tę odpowiedź przyjęto, rozesłano do wszyst-
kich departamentów tak na czas, że wszystkie w tymże sensie odpowiedziały.
Przywołany Ludwik Buyno do Warszawy stawił się (tu opis przyjęcia przez
szefa rządu tymczasowego Łanskoja, który go wprowadził do Czartoryskiego.
Szedł tedy do niego). Książę wpadł w niezwykłą furię: że słowem, mówił mi
Buyno, docisnąć się nie mogłem, zdumiony usunąłem się, unikając na zawsze
spotkania z nim. Konfederować się było okazaniem niepodległości i samo-
władności narodowej: zmienianie przez doprosy pana, stawało się wówczas
przeniewierstwem."
Ciekawy, jakże pouczający moment naszych dziejów. Car sam jeden niemal, mając
przeciw sobie nie tylko wielkie mocarstwa zachodnie ale i Rosję, walczy w Wiedniu
o byt państwa polskiego. Potrzeba mu oparcia. Posyła księcia Adama po głos na-
rodu polskiego. Jeżeli walka się nie uda - to powrót do najgorszej konstelacji poroz-
biorowej, do skrajnych prześladowań. Jeżeli wygra, ośrodek Polski ocalony, widoki
skupienia innych dzielnic niemal pewne. Chyba nigdy gra tak wielka, a zarazem tak
niebezpieczna w dziejach naszych porozbiorowych nie szła i potem już nie pójdzie.
Czartoryski zwołuje Rady departamentowe, wierne odbicie opinii narodowej, i oto
powstaje pan Buyno, by zaprotestować i żądać powrotu króla saskiego. Można so-
bie wyobrazić furię Czartoryskiego. I to ludzkie uczucie zbliża go do piedestału, na
którym go potomność i współczesność niezasłużenie postawiła. Ale żeby na widok
Buyny wpaść w furię, trzeba było wierzyć Aleksandrowi, nie dać się wziąć na ple-
wy deklaracji zachodnich. A więc książę Adam wiedział...
Natomiast opis tej sceny u Lelewela, który potępia Czartoryskiego i chwali Buynę,
jest jednym jeszcze dowodem tragicznej pedagogii, stosowanej przez naszych dzie-
jopisów. Rezultatem jej było wykoszlawienie na długie lata charakteru, zabicie w
narodzie elementu rozumu przez kult urojeń i fikcji.
348
Rozdział dodany do wydania II uzupełnionego
349
Margrabia Wielopolski
Ciosy, jakie nam zadali Rosjanie na skutek powstania listopadowego, były wielo-
krotnie podawane i opisywane przez historyków i innych pisarzy – zawsze jednak
na zasadzie tezy, „jacy oni niedobrzy”, nigdy prawie – jacy my byliśmy głupi. Oto
wykaz niektórych klęsk polistopadowych, pióra zdecydowanego zwolennika po-
wstań i wroga ugody, Bolesława Limanowskiego:
350
wszystkie inne… Zamknięto także Liceum Krzemienieckie, a bibliotekę i
zbiory przeniesiono do Uniwersytetu Kijowskiego… któremu nadano cha-
rakter całkowicie rosyjski. Szkoły pod rozmaitymi pozorami pozamykano i z
liczby 394 zostało tylko 92. Dzieci nieszlacheckich wcale nie przyjmowano do
szkół. Cenzura tłumiła wszelką myśl swobodniejszą. Z osmiu pism perio-
dycznych, które wychodziły w Wilnie, został tylko „Kurier Wileński”… (s.
293).
351
Historycy nasi nieraz negują dzieła, które powstanie styczniowe 1863 roku przekre-
śliło, tak jak dzieło Czartoryskiego, Staszica, Lubeckiego i ich przyjaciół przekreśliło
listopadowe. Trzeba więc przypomnieć parę liczb i faktów.
352
powodem innych losów rozwojowych obu dzielnic, tylko w Królestwie powstanie
rozwój przerwało, a w Galicji nie. Jak teraz wygląda „brudny układ”, który Wielo-
polski zawarł dla utrzymania systemu wynaradawiania.
O intencjach Wielopolskiego
Ale – odpowie może czytelnik – intencje Wielopolskiego szły tylko po linii ciasnych
interesów klasowych. To wciąż m.in. powtarza Jerzy Łojek, historyk wyjątkowo
zaciekły w gloryfikacji powstań i zohydzaniu w opinii publicznej polityki ugodowej.
Odpowiadam, że intencje człowieka trudno zbadać inaczej, jak sądząc po jego czy-
nach. Nawet człowiek sam swoje intencje nie zawsze zdolny do głębi rozplątać – co
dopiero cudze. Intencje ugodowców są do zbadania najtrudniejsze. Myśl o niepod-
ległości, jeżeli istniała – nie mogła być odsłonięta nawet w poufniejszych rozmo-
wach czy pismach. Pod deklaracjami lojalności domyślać się więc można marzeń
niepodległościowych nawet tam, gdzie nie są wypowiedziane. To samo dotyczy
wszelkiego postępu socjalnego w epoce reakcji. Występując wobec dworu carskiego
i rządu petersburskiego, Wielopolski mógł wyrażać tendencje reakcyjne, nawet gdy
sam wyznawał dążenia postępowe. Nieraz było to nieodzowne. natomiast nikt nie
może mu zarzucać reakcyjności, gdy wyraża dążenia postępowe. Osłabiały one bo-
wiem jego sytuację i musiały być bardzo ostrożnie miarkowane, aby nie dać broni
w ręce jego licznych i potężnych przeciwników. Kto sam musiał dobierać słów, gdy
bronił liberalizmu zdaje sobie sprawę z tego.
Wydaje się, że argument ogólnikowy, jakoby magnaci postępowali zawsze tak, jak
im dyktuje osobisty interes, jest wynikiem tego, co marksiści nazywają naiwnym
353
materializmem, a co polega na niebywałym uproszczeniu zasady materializmu
dziejowego: prymatu bazy przed nadbudową. Toteż miesięcznik „Nowe Drogi” w
numerze 2 z 1958 roku znacznie oględniej traktuje sprawę motywów poszczególnych
przedstawicieli polityki ugodowej. Nawiasem mówiąc artykuł „Nowych Dróg” po-
tępiał z. całą bezwzględnością politykę ugody i wzywał do kultu niepodległo-
ściowców. Zgoda na to ostatnie - odpowiadamy. Byle nie czcić jednocześnie ja-
skrawych wad w obliczaniu sił i przygotowaniu walki.
Teoria motywów ludzkich działań jest dziwnie słabo opracowana zarówno w filo-
zofii marksistowskiej, jak i w innych.
Wydaje się, że pęd do bogacenia się nie jest w każdej epoce i u każdego człowieka
równie silnym motorem działania. Co do mnie, do 40 roku życia spotykałem wkoło
siebie znacznie więcej ludzi trwoniących świadomie i stale majątki niż powiększa-
jących je. Wydaje mi się, że czyny ludzkie są dyktowane szeregiem głęboko wro-
dzonych, podświadomych skłonności, o zmiennym natężeniu zależnie od wieku i
warunków. To, co się na zewnątrz przejawia, zdaje się być wypadkową tych
sprzecznych nieraz sił psychofizycznych. Bardzo poważną rolę gra między nimi
skłonność, którą nazwałem zgodnie z pewnym znaczeniem potocznym „ambicją”,
dla której nader często inny głęboki motor – pęd do bogacenia się – bywa poświę-
cany. Również skłonność do uzyskania wolności i bezpieczeństwa narodowego
bywa czasem determinantą przemożną, wobec której bledną inne, nawet instynkt
samozachowawczy, co dopiero interes materialny. Nie jest to zresztą nic bardzo
nowego i każdy obserwując siebie czy innych znajdzie potwierdzenie tych sformu-
łowań. Sądzę dalej, że rozumowanie gra rolę narzędzia w realizacji skłonności tam,
gdzie podświadomy odruch już nie wystarczy. Mniejsza o to. Ważne jest to, że nie
można w działaniach polityków dopatrywać się zawsze chęci bezpośredniego czy
pośredniego wzbogacenia się, bo nieraz wyznawany kierunek polityki prowadzić
musi i bezpośrednio i pośrednio do zubożenia danej osoby i jego klasy.
Jeżeli idzie o politykę szlachty polskiej w XIX wieku, bardzo trudno przyjąć, jakoby
powodowała się ona wyłącznie interesem materialnym, z tego prostego powodu, że
przedstawiciele jej zasilili wszystkie kierunki. Za udział w powstaniu skonfiskowano
354
w zaborze rosyjskim przeszło 3000 majątków. Przypominam, że reforma rolna 1944
roku objęła w całej Polsce 9327 obiektów. Przy Lubeckim nie widzimy dosłownie
ani jednego magnata. W 1863 roku szlachta podzieliła się na dwa odłamy. Część
poparła powstanie, część zachowała się biernie. Przy Wielopolskim i przy rozsądku,
przeciw porywom, stanowczo i bezwzględnie nie opowiedział się żaden ród ma-
gnacki, żadna grupa ziemiaństwa. Stąd wniosek, że albo szlachta nie rozumiała
swego interesu, albo Wielopolski działał wbrew interesowi klasy. Moim zdaniem,
zaistniało jedno i drugie.
Chyba nikt nie zaprzeczy, że niepodległa polska powstała w roku 1918 nie w
wyniku rozumowej polityki ugody, ale całkiem wyraźnie wbrew tej polityce
i jako skutek tego niepoczytalnego romantyzmu, który prowadzi od Racławic
i rzezi Pragi, poprzez oba powstania, do szubienic Murawiewa i katorgi sy-
beryjskiej. Wyrok historii jest tu całkiem niedwuznaczny i powinien przeciąć
dalsze na ten temat dyskusje. Na przestrzeni ostatnich lat 150 historia przy-
znała palmę zwycięstwa nie wyznawcom polityki realnej, ale – jasno i nie-
dwuznacznie – wyznawcom niepoczytalnej walki o honor i niepodległość
narodu.
355
Teza ta powtórzona została przez paru dyskutantów, wszędzie jako kanon nie ule-
gający najmniejszej wątpliwości. A przecież teza ta nie jest oparta na niczym, abso-
lutnie na niczym. Nikt nigdy nie dał najmniejszego dowodu na jakikolwiek związek
między naszymi powstaniami 1830 i 1863 roku a odrodzeniem państwowości w
1918 r. Ponieważ idzie o tezę pozytywną – ciężar dowodzenia leży na tych, którzy ją
głoszą mimo to, aby nie pominąć tak ważnego momentu naszej polityki porozbio-
rowej, zajmiemy się krótko analizą przyczyn odrodzenia 1918 r. i wpływu, jaki mo-
gły mieć nań powstania.
Jeżeli idzie o zgodę byłych zaborców, to przyszła ona w rezultacie I wojny świato-
wej. Austria przestała istnieć, Niemcy były zdruzgotane. W Związku Radzieckim
proklamacja niepodległości Polski była wprawdzie konsekwencją nie wojny, lecz
rewolucji, ale rewolucja nie byłaby tak pewnie zwyciężyła, gdyby wojna nie była
odsłoniła słabości socjalnej imperium carskiego. Czy polityka polska umożliwiała
czy utrudniała wybuch I wojny światowej?
356
polską irredentę. Stąd też postulat nadrzędny dla polityki carskiej zabiegania o
przyjaźń Niemiec i Austrii.
Ten punkt jest tak ważny dla oceny realizmu obu kierunków polskiej polityki XIX
wieku, że nie waham się poświęcić mu więcej uwagi. Spójrzmy nań oczyma profe-
sora Józefa Feldmana, jednego z najwybitniejszych i najbardziej zdecydowanych
przeciwników dziejopisarstwa Bobrzyńskiego, a zwolenników powstań.
357
Alvenslebena, normująca współdziałanie wojskowe obu państw w tłumieniu
powstania... Rachuby te (wojskowe) zawiodły, natomiast w każdym innym
względzie osiągnął Bismarck zamierzone cele. Konwencja Alvenslebena oka-
zała się »najpłodniejszym czynem całej jego działalnością«” (Matter, „Bi-
smarck et son temps”).
Wyobraźmy sobie teraz inny, bardziej racjonalny kierunek, polityki polskiej. Co się
dzieje? Z chwilą, gdy zamiast grozy oderwania prowincji polskich powstaje u za-
borcy nadzieja przyłączenia innych prowincji polskich, wówczas tak jak dawniej
trwała licytacja w tępieniu polskości, teraz powstać może licytacja w staraniach o
pozyskanie jej sobie. Otóż jest faktem historycznym, że taka polityka polska po roku
1870 powstała, że rozwinęła się bardzo silnie, że ogniska oporu wygasły i w razie
konfliktu zbrojnego rywale mogli liczyć raczej na pomoc niż na powstania polskie.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że ten stan rzeczy umożliwił wybuch 1914 roku i
utrudnił wczesne zawarcie pokoju.
358
Rzecz prosta, sprawa polska nie była jedyną determinantą polityki zaborców. Ist-
niało wiele innych elementów skłaniających je do zgody lub wojny. Dla każdego
jednak z trzech mocarstw nie mogło być ani na chwilę obojętne pytanie: w razie
wojny między nimi co uczynią Polacy? Dla żadnego nie było drugorzędnym zagad-
nieniem postępowanie dwu innych sąsiadów - zaborców. Kolejne dzieje sojuszów i
zatargów tych trzech państw w okresie 1815-1914 świadczą o tym dowodnie.
359
obserwować na ziemiach położonych na wschód od Bugu. W późniejszych latach
staliśmy się znowu przedmiotem asymilacji. Na wschodzie posuwała się rusyfikacja,
pod zaborem pruskim postępy poczyniła germanizacja. To samo, dawniej już, na
Śląsku. Jakie są istotne motory tych zjawisk, co je przyspiesza, co opóźnia?
360
poważną ilość rdzennych Polaków asymilujących się wskutek bogacenia lub wy-
kształcenia.
Dobrze - odpowie może czytelnik - ale gdyby tak było, to jak uzasadnić fakt, iż setki
lat lud pozbawiony wyższych szkół, jak w Irlandii czy na Litwie, nie wynarodowił
się, lecz pozostał przy języku ojców? To właśnie - odpowiadam - jest najlepszym
poparciem powyższej formuły. Wynarodowienie grozi przy przejściu z jednego
kręgu kulturalnego do drugiego. Jeżeli pozostaje ten sam, to ze szkołą wyższą czy
bez szkoły asymilacja nie grozi. Ale trudno, aby rozwój szkół nie szedł w parze z
rozwojem liczebnym inteligencji. Dlatego okres rozpowszechnienia szkolnictwa był
tak ważny w życiu narodów europejskich. On to dał odrodzenie narodowości takich,
jak Czesi, Irlandczycy i wiele innych.
Dlatego tak ważny, arcyważny dla przyszłości narodowej był moment wyzwolenia
z pańszczyzny ludu polskiego. Moment ten, opóźniony w Królestwie przez fatalne
skutki powstania listopadowego, nadszedł w 1860 roku i zrównał się z momentem
wzrostu ogólnego zrozumienia dla oświaty powszechnej.
a) romantyczna,
b) racjonalna.
361
Czy polityka eksterminacji była koniecznością?
Oto, jak tę kluczową swoją tezę formułuje typowy obrońca polityki powstańczej,
Jerzy Łojek:
362
energia polityczna i ambicja niezależności społeczeństwa wyładowuje się w
akcji legalnej. Carscy ministrowie... tego nie rozumieli...”
Jak widać, autor przyznaje, jak dalece błędna była myśl, jakoby korzyść zaborcy, a
więc cel jego polityki, polegał zawsze na wynaradawianiu, jakoby ugoda nie mogła
być dla zaborcy korzystna. Odpadają więc puste frazesy przeciw tezie, iż ugoda mo-
gła być korzystna i dla Rosji carskiej, i dla narodu polskiego. Bo przecież jasne jest w
świetle cytowanych zdań Jerzego Łojka, że drogą polityki racjonalnej naród polski
mógł uniknąć wynaradawiania - a więc, że polityka taka mogła być dlań korzystna.
Ale żarty na bok. Dowodem na to, że carscy ministrowie nie byli głupsi od nas, że
rozumieli dobrze, jak szkodliwa dla nich jest polityka wynaradawiania, jest fakt, iż
nie stosowali jej nigdy przed, ale zawsze po wybuchach powstańczych XIX wieku.
Powtarzam, że w świetle dwu zdań wyżej zacytowanych wydaje się równie oczy-
wiste, że polityka ugodowa mogła być korzystna i dla Polski, skoro uniemożliwiała
rządom carskim politykę wynaradawiania. Ten drugi wniosek, choć niezbicie wy-
pływający z przesłanek Jerzego Łojka, a także potwierdzony w zupełności przez cały
ciąg dziejów polityki stańczyków w Galicji, jest jednak negowany, i to nie tylko
przez Jerzego Łojka.
363
O pozytywnym znaczeniu ofiar
364
Polemiści odrzucają porównanie zaboru austriackiego i rosyjskiego pod pozorem, że
Austria była słaba, a Rosja silna. Zarzut ten jednak może stosować się tylko do py-
tania, czy w interesie Rosji carskiej leżał samorząd i autonomia, a tym samym roz-
wój narodowy, czy nie? Punkt ten przy pomocy cytatu z artykułu p. Łojka już został
rozwiązany. Natomiast siła zaborcy nie może wpływać na takie czy inne rozwiąza-
nie problemu: czy oświata (jak w Galicji), czy powstania (jak w Królestwie) przy-
niosły większy rozwój świadomości i kultury narodowej? Pytanie to historia roz-
strzygnęła na korzyść oświaty. Może było inaczej, gdyby w ogóle upowszechnienia
oświaty i propagandy nie brać pod uwagę. Gdyby tradycje ustne były jedynym
sposobem utrzymania ducha narodowego. W XIX wieku już tak nie było.
O sile patriotyzmu
Czytelnicy zapytać mogą: jak też się to stało, że skoro w okresie 1870 – 1914 Polacy
we wszystkich trzech zaborach stosowali politykę racjonalną, już w cztery względnie
w dwadzieścia lat później byli tak przejęci polityką kompletnej niezależności – pod-
czas gdy współzależność była istotnym kanonem polityki współczesnej.
365
zumowo oczywistej skłonności do przejaskrawiania patriotyzmu. Stąd konieczność
głębokiego zastanowienia się nad łatwą kapitulacją przed „ustalonym obrazem
przeszłości” lub też „jednomyślną wola narodu”, które zdają się być nadrzędnym
kryterium zwolenników powstań. Tu także odpowiedź na najpoważniejszy argu-
ment przeciwników polityki liczenia się z faktycznymi możliwościami: jakoby gro-
ziła ona zatratą patriotyzmu, wynarodowieniem, jeżeli nie kulturalnym, to poli-
tycznym. Skłonności tak mocno wrodzonych nie traci się ani szybko, ani łatwo.
Stracić ich nie sposób, gdy bronią ich szkoły i piśmiennictwo. Piśmiennictwo, to
znaczy prasa i literatura.
Zatrzymajmy się teraz chwilę nad tezami autorów, którzy włączyli się później do
dyskusji i przynieśli pewne nowe myśli w sukurs cytowanemu już prof. Jerzemu
Łojkowi. Ograniczymy się do dwu kapitalnych wypowiedzi: po pierwsze, jakoby
zasadnicza linia Wielopolskiego była słuszna, ale taktyka zła, wskutek czego należy
przyjąć, iż był on politykiem nierealnym i potępienia godnym; po drugie, jakoby
opieranie polityki na uczuciach było jakimś nieodwracalnym fatalizmem dla narodu
polskiego.
366
katastrofa nie grozi i gdy czas jeszcze zawołać: Niech młodzież myśli jak chce - ale
niech myśli. Dodaję: Nie tylko młodzież.
Szukam przykładu bardziej drastycznego, aby na nim wykazać przepaść, jaką do-
strzegam między wagą dyskusji nad jedną czy drugą linią zasadniczą, strategiczną, a
taką czy inną taktyką. Oto przykład, który mi przychodzi na myśl. Rzecz prosta
analogia dotyczy tylko przepaści, jak rzekłem, między wagą obu zagadnień.
Przypuśćmy, że dzieci naprószyły ognia i pali się dom. Schody już w płomieniach,
ojciec przystawia drabinę i pnie się do okna. „Zdrajca i zbrodniarz - ryczy żona - na
drabinie połamiemy sobie przecież wszyscy nogi, a tak zjedziemy bezpiecznie po
smudze dymu...” „Cichoj, babo - odpowiada chłop - bo cię oćwiczę” - i pnie się dalej.
Baba z dziećmi drabinę zrzuciła, mąż nogi połamał, dzieci spłonęły. Parę lat później
w sąsiedniej kamienicy dyskusja na temat: kto zawinił? Chłop - mówią sąsiedzi - bo
gdyby zamiast rózgi obiecał czekoladkę, byłby rodzinę uratował. „Być może - od-
powiada nauczyciel - ale póki wasze dzieci od rana do wieczora uczą się, że na
smugach dymu można zjechać z piętra na ziemię - odmawiam dyskusji na temat:
czekoladka czy szpicruta. Fumologia - oto wróg. A więc dzieci - do nauki!”
Tym razem każdy czytelnik zrozumie, dlaczego nie zgadzam się na to, by w paru
zdawkowych linijkach pomijać niebezpieczeństwo polityki uczuć, a w całych arty-
kułach rozwodzić się nad brakiem zdolności Wielopolskiego do realnej polityki. On
jeden krzyczał, że smuga dymu nie da ratunku, on jeden drabinę znalazł i przyłożył
367
do okna. Mierzyć go można tylko i wyłącznie na tle Zamoyskiego czy romantycz-
nych przywódców, którzy prostych i prawdziwych założeń jego albo nie rozumieli,
albo zaślepieni niechęcią pomijali. Potępiać go w żadnym już wypadku nie powin-
ni ludzie, którzy byli w wieku dojrzałym, gdy wybuchło powstanie warszawskie - i
wybuchowi temu nie starali się przeszkodzić. Ci, co się starali, wiedzą, że nie zaw-
sze argument pomoże, gdy polityk odmawia kryteriów rozumowych.
Fumologia - cóż to znaczy? Czy to nie frazes, ta smuga dymu, wyraz bez pokrycia,
chwyt, jaki właśnie zarzucamy obrońcom polityki uczuć? Przecież nie sama zasada
walki zbrojnej jest przez nas potępiana. Zasady tej broniliśmy wielokrotnie - ostat-
nio, gdy była mowa o partyzantce na Zamojszczyźnie podczas II wojny światowej.
Więc czy naprawdę powstanie 63 roku było gruntowane na romantyzmie, a nie na
mocnej kalkulacji? Trzeba nam dać odpowiedź na to pytanie.
Wydaje się rzeczą pewną, że aby działanie wojenne było dobrze przygotowane,
winno być poprzedzone m.in. możliwie dokładnym rozeznaniem elementów na-
stępujących: siły własne, siły wroga, siły sojusznicze.
368
Z kolei ta sama konstelacja sprawiała, że dla Francji wszelki ruch polski, niweczący
antagonizmy i klejący „sojusz trzech orłów”, w szczególności Rosji i Prus, był szko-
dliwy i Francja dążyć musiała do niwelacji sprawy polskiej, tak aby nie przeszka-
dzała już w konflikcie zaborców. Rozumiał to wszystko Kościuszko, gdy w roku
1800 wydał swe słynne dziełko, które na dziesiątki lat stało się biblią polskich ro-
mantyków. Czy Polacy wybić się mogą na niepodległość? - Tak, odpowiadał Ko-
ściuszko, ale tylko wbrew wszystkim trzem mocarstwom rozbiorczym i tylko w
oparciu o rewolucję ludową. I tu dochodzimy do drugiego, węzłowego punktu
wszelkiej kalkulacji politycznej. Jakie były siły własne?
Tu narzucają się dwa zastrzeżenia: czy zbrojne powstania nie mogą być niezbędne,
nawet jeżeli siły ich będą nierówne, a po drugie: czy rzeczywiście kalkulacja w po-
lityce jest elementem rozstrzygającym?
369
A. Na pierwsze odpowiadam, że powstania mogą być potrzebne i korzystne, nawet
beznadziejne. Wtedy, kiedy wróg czyni położenie tak dla nas groźne, że lepsza
przegrana i hekatomba, jak cierpliwe znoszenie ciosów. Niezwykle jaskrawym
przykładem takiej decyzji była partyzantka na Zamojszczyźnie podczas II wojny
światowej. W zasadzie była wygrana. Ale nawet skazaną na przegraną była ko-
niecznym aktem politycznym narodu, który stał przed możliwą eksterminacją. Na-
tomiast powstanie 1863 roku przyszło właśnie w chwili znacznego polepszenia
możliwości rozwojowych, w niczym nie mogło ich poprawić, bo maksimum tego, na
co pozwalała sytuacja międzynarodowa, Wielopolski osiągał. Mogła nam tylko
perspektywy rozwoju odebrać - i rzeczywiście odebrała.
B. Drugie zastrzeżenie jest nie mniej ważne. Czyżby kalkulacja była jedynym wa-
runkiem powodzenia w polityce? Nie, rzecz prosta. Polityka jest sztuką, a nie nauką
ścisłą, i nic nie potrafi zastąpić wrodzonej intuicji, wrodzonego geniuszu - za dużo
jest bowiem przed każdym politykiem danych niewiadomych. Tak, ale konieczność
interwencji intuicji nie może nam przekreślić nie mniej ważnej konieczności szuka-
nia danych ścisłych, tam gdzie nie ma niewiadomych, tylko są dane dobrze wia-
dome. I gdy one przesądzają o warunkach walki, jak w 1863 r. przesądzały, odpo-
wiedzialny i realny polityk bez względu na intuicję wydać musi decyzję negatywną.
370
mowa o poparciu powstania, skąd wziąć broń? Myśleć o porządnym uzbrojeniu -
wielki poeta uważał za zdradę.
Prawdą jest, że skłonność do ofiar dla dobra narodu jest cechą nadzwyczaj cenną,
bez której żaden naród nie może zachować wolności ani prowadzić jakiejkolwiek
polityki. Zbyt często wypowiadałem i uzasadniałem tę zasadniczą prawdę, by do
niej wracać. Prawdą jest również, że Polacy posiadają cechę tę nadzwyczaj głęboko
zakorzenioną, choć historia świadczy o tym, że Rosjanie i Niemcy ponoszą ofiary z
życia i mienia nie mniej często. Ponieważ irracjonalny patriotyzm jest uczuciem sil-
niejszym i łatwiejszym do wzbudzenia jak rozumowanie, przeto rola propagandy
powstańczej była łatwiejsza od propagandy polityki racjonalnej. Wszystko to
prawda. Tym niemniej wydaje się, że w dużej mierze winę ponosi brak odwagi
cywilnej naszych historyków i polityków, którzy zdają sobie doskonale sprawę z
oczywistych nakazów rozsądku, ale wolą tego nie mówić, aby się nie narazić na
epitety, jakich nawet poważny naukowiec, jak Korzon, nie oszczędza Stanisławo-
wi Augustowi.
371
„Rację mieli stańczycy - odpowiedział Kolankowski - ale nie radzę pani nigdy
tego mówić”.
Skoro Quislingiem, agentem, autorem brudnych ugód był Wielopolski - jakież epi-
tety groziły bezbronnej, choć bardzo ładnej studentce!
372
Zakończenie
Resztę moich krytycznych rozmyślań chcę poświęcić wyłącznie dwu ostatnim suge-
stiom Jerzego Łojka z jego artykułu w „Kierunkach”. Jedna, to rzekoma obraza
młodzieży polskiej przez nawoływanie do myślenia, druga, przejawiająca się poza
tym nieraz, a tu pełniąca funkcję końcowego akordu repliki, to przestroga, by poli-
tycy polscy nie postępowali nigdy wbrew opinii i woli narodu.
Wydaje mi się, że powyższe zdanie jest nową kapitulacją przeciwnika, gdyż stanowi
najlepszy dowód na to, jak bardzo potrzebne jest nawoływanie do myślenia i kon-
troli intelektualnej. Wszak zdanie wyżej cytowane przy pobieżnej już analizie okazać
się musi jaskrawym dowodem, jak łatwo pięknie brzmiącym frazesem ukryć parę
błędów. Widzimy trzy takie, których można było uniknąć - myśląc. Przyszłość nie
jest zawsze kształtowana przez młodzież - czasem jest kształtowana przez ludzi doj-
rzałych - pierwszy błąd. Przyszłość może być lepsza albo gorsza od teraźniejszości,
więc nawet gdyby młodzież zawsze kształtowała przyszłość, to jeszcze nie byłby
powód, by jej nie nawoływać do większej rozwagi i mniejszej uczuciowości w
działaniach politycznych - drugi błąd. Wreszcie entuzjazm i wiara rzeczywiście na-
dać mogą rozmach programowi, ale bardzo rzadko nadać mu mogą sens - trzeci
błąd. Częściej prowadzą do nonsensów. Sens programowi nie nadaje ani entuzjazm,
ani wiara, tylko solidne studiowanie elementów niezbędnych do nakreślenia pro-
373
gramu, analiza sił własnych oraz spodziewanych trudności. Gdy raz ta praca doko-
nana, wtedy wiara, entuzjazm i wytrwałość są rzeczywiście nieodzownym warun-
kiem sukcesu. Ale bez tamtej istotnej fazy kalkulacyjnej, im więcej entuzjazmu i
zaciekłości, tym bardziej katastrofalne rezultaty. Dlatego młodzież, nie wyrzekając
się sił właściwych swemu etapowi dojrzewania, winna je oddać na realizację pro-
gramu wypracowanego przez ludzi, którzy nie tylko teoretycznie, ale i praktycznie
zapoznali się z dziedziną polityki, z mechanizmem powstawania decyzji, za które
potem odpowiadają miliony ludzi przez dziesiątki lat. Lektura wierszy ani frazesów
nie stanowi wystarczającego przygotowania.
II. Ostatnie słowa Jerzego Łojka poświęcone są nawoływaniu, żeby nigdy nie iść
wbrew narodowi, nie ratować go wbrew jego własnej woli. Odpowiadamy, że na-
ród polski, tak jak i każdy inny, nie jest obdarzony darem nieomylnej oceny sił
przeciwnika ani uzbrojenia własnego, ani też darem nieomylnego przewidywania
przyszłości. Opinia społeczeństwa polskiego, wola tego społeczeństwa, tak jak i
każdego innego, jest wynikiem pewnego działania - ściśle mówiąc, w warunkach
nowoczesnej techniki, wynikiem nauki, propagandy, której dyspozycja leżała od
półtora wieku w ręku przodujących umysłów i pisarzy. Wielu z nich, często nawet
najlepsi autorzy, najwięksi historycy, a co dopiero dziennikarze, przesłaniali, choć w
najlepszej wierze, bo sądząc, że tym oddadzą narodowi przysługę, fakty i cyfry. W
szczególności - ukrywali złą wolę mocarstw zachodnich pseudosojuszniczych,
ukrywali rozmiar klęsk, jakie nam przyniosły nieprzemyślane zrywy zbrojne, wyol-
brzymiali siły własne, lekceważyli siły sąsiadów. Ludzie w podeszłym wieku pa-
miętać mogą potęgę propagandy przedwojennej, która kazała nam wierzyć, że Hi-
tler ma czołgi z kartonu, że nasza armia jest najsilniejsza na świecie, czy też propa-
gandę w latach 1943-44, kiedy to już polski rząd emigracyjny wiedział doskonale,
jaki będzie podział wpływów w Europie, a mimo to podtrzymywał w masach pol-
skich hasło walki na dwa fronty. Ludzie starsi pamiętają więcej zwrotów tego, co
nasz polemista zwie wolą narodu, jednomyślną opinią narodu. Przestrzega on przed
głoszeniem prawd innych niż te, które wyznaje opinia. Ja przestrzegam przed śle-
pym bałwochwalstwem dla opinii powszechnej.
374
Rozmowa z Aleksandrem Bocheńskim
Kwiecień 1996 r.
- Żadnej poważnej dyskusji nie było. Utkwiła mi w pamięci pewna nader zwięzła
recenzja znanego profesora krakowskiego. Ilekroć była mowa o mojej książce,
mówił: Aleksander Bocheński, Dzieje głupoty w Polsce. Autobiografa. Dobry żart
tynfa wart...
375
- Czemu przedmiotem Pańskiego pamfletu stali się historycy, a nie politycy, którzy
„grzeszyli” więcej, bo nie zniekształconym opisem naszych dziejów, ale właśnie
popełnianiem ciężkich błędów?
- Wychowanie narodowe, od którego nieraz zależy takie czy inne działanie poli-
tyków, jest kształtowane przez historyków. Na próżno zapewniają oni czytelni-
ków o swoim bezstronnym, obiektywnym stanowisku. W praktyce ferują wy-
roki poprzez tendencyjne podkreślanie dobrych lub złych stron omawianych
decyzji i postaci historycznych, na przykład króla Stanisława Augusta, bądź też
nieszczęsnych sprawców naszych powstań. Raz nastawiona na pewien sposób
rozumowania młodzież - potem pójdzie tym torem, jaki wskazał jej zafałszo-
wany przekaz historii.
- Czy dobry polityk państwa średniej wielkości powinien uczestniczyć w grze mię-
dzynarodowej ze świadomością, iż musi być przygotowany na zdumiewające
przypadki, na przykład trudny do logicznego przewidzenia rozpad Związku Ra-
dzieckiego, klęska trzech cesarzy w ciągu lat 1917-1918, fenomen podporządkowa-
nia sobie niemal całej Europy przez geniusz militarny jednego człowieka - Napo-
leona?
- W XIX wieku, a nawet jeszcze w XVIII, były okresy rozluźnienia sojuszu rosyj-
sko-niemieckiego, wymierzonego przeciw naszym próbom odzyskania suwe-
renności. Jedną z takich okazji chciał wykorzystać Wielopolski i zdołał pozyskać
dla niej cara. Inną już przed rokiem 1914 wyzyskiwali ze znakomitym skutkiem
376
Dmowski i Piłsudski. Pierwszy - drogą poparcia Rosji, drugi - Austrii i Niemiec.
Gdyby obaj postępowali odwrotnie, to jest gdyby Dmowski organizował po-
wstanie antyrosyjskie, a Piłsudski - antyniemieckie, może pierwsza wojna
światowa nie wybuchłaby, a w roku 1918 nie odzyskalibyśmy niepodległości.
Taką fatalną rolę w cementowaniu sojuszu rosyjsko-niemieckiego odegrały na-
sze powstania 1831 i 1863 roku. Mimo to nakazujemy naszej młodzieży czcić ich
sprawców jako rzekomych zbawców, nie zaś potępiać jako grabarzy Polski Nie-
podległej.
- Czy z punktu widzenia ułożenia dobrych stosunków z Rosją lata 1945-1980 to był
jakiś wariant polityki porozumienia i ugody, czy przeciwnie, okres, kiedy te sto-
sunki szczególnie się zaogniły?
377
- Trzeba się liczyć z tym, że NATO nadal, jak dotąd, nie chce nas przyjąć do swego
grona. Jest jeszcze neutralność albo też sojusz z Rosją.
- Ale czy winę za brak dobrych polityków ponoszą tylko historycy? Gdzie ci poli-
tycy mieli nabierać umiejętności? Chyba brak własnego państwa to straszna
rzecz dla kształtowania nie tylko teoretycznej myśli politycznej, ale przede
wszystkim praktycznej wiedzy o polityce?
- Zapewne jest, jak Pan mówi. Ale przesadzać znaczenia własnego państwa dla
wytworzenia się zdrowego myślenia politycznego też nie można. Silne państwo
nie przeszkodziło Hitlerowi prowadzić polityki wiodącej wprost do zguby, na-
tomiast brak własnej państwowości w Czechach przed 1914 rokiem szedł w parze
z mądrą, bo opartą na chłodnej kalkulacji strategią i działaniem.
378
- Może tak: inne są obowiązki szeregowego obywatela, inne polityka, który de-
cyduje o działaniu całego narodu. Pierwszy może - i powinien (to już mój do-
datek) - kierować się romantyzmem; drugiego obowiązuje tylko i wyłącznie
chłodna kalkulacja.
- Jestem pewny, że lada dzień pojawi się młody człowiek, który podejmie się
wielkiego dzieła: przerobić Polskę rocznicową, pamiątkową i frazesową na
zdroworozsądkową.
379
S P I S R Z E C Z Y
Przedmowa 4
Koniunktury polityczne w dziejach upadku Polski 6
Skałkowski 23
Górka 29
Zakrzewski i Balzer 39
Balzerowskie kryterium żywotności 57
Problem przyczynowości w historii 60
Przyborowski 73
Chołoniewski 89
Dygresja o Arturze Górskim 96
Chołoniewskiego ciąg dalszy 100
Konopczyński 113
I. 113
II. Konopczyński — Giertych 118
III. Właściwe miejsce mitów historycznych 125
IV. Problem elekcji z 1733 r. (Tadeusz Wojciechowski) 129
V. 135
Polityka Stanisława Augusta w świetle jego pamiętników 139
Lelewel 151
Henryk Schmitt 165
Szujski 178
Kalinka 185
Sejm czteroletni - Kalinka, Smoleński, Askenazy 205
Sejm czteroletni - Kalinka, Askenazy, Dembiński 219
I. Sojusz moskiewski 222
Askenazego dyskusja sojuszu moskiewskiego 225
Dyskusja argumentów Askenazego 232
Groźby potemkinowskie 239
Rekapitulacja polskiej polityki 1788 r. 241
380
II. Sojusz pruski. 243
Pierwsza faza polityki pruskiej 243
Druga faza polityki pruskiej 254
Tokarz 265
Kapitulacja przed Targowicą 265
Problem ambicji narodowej 271
Stosunek sil polsko-rosyjskich w 1792 roku 282
Alternatywa ks. Adama Czartoryskiego 285
Sobieski 287
Ks. Adam Czartoryski 1796 - 1815 295
Karol Boromeusz Hoffmann 327
Rozdział dodany do wydania II uzupełnionego z 1984 r. 349
Margrabia Wielopolski 350
O intencjach Wielopolskiego 353
Polityka polska a odrodzenie 1918 roku 355
Bismarck wobec sprawy polskiej 357
Czy polityka eksterminacji była koniecznością? 362
O pozytywnym znaczeniu ofiar 364
O sile patriotyzmu 365
Czy dyskutować realizm Wielopolskiego? 366
Analiza polityki romantycznej 368
Czy będziemy zawsze romantykami? 370
Zakończenie 373
Rozmowa z Aleksandrem Bocheńskim dodana do wydania III z 1996 r. 375
381
Z Wikipedii:
Pradziadek Tadeusz Bocheński brał udział w kampaniach napoleońskich i odznaczył się w bitwie
nad Berezyną.
Ojciec Adolf był doktorem ekonomii politycznej, prezesem Związku Ziemian powiatu brodzkiego,
ochotnikiem w wojnie polsko-bolszewickiej.
Młodszy brat Aleksandra Bocheńskiego, Adolf Maria Bocheński to myśliciel polityczny okresu
międzywojennego.
Najstarszy z trzech braci Józef Maria Bocheński służył jako ochotnik w wojnie polsko-bolszewickiej,
był prezesem Organizacji Młodzieży Monarchistycznej w Poznaniu (studiował na tamtejszym uni-
wersytecie ekonomię polityczną do 1926). Od 1928 dominikanin, przyjął imiona Innocenty Maria.
Został światowej sławy filozofem, sowietologiem, był profesorem i rektorem Uniwersytetu we Fry-
burgu Szwajcarskim.
Siostra Olga została odznaczona medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata przyznawanym
przez Instytut Yad Vashem.
Aleksander Bocheński rozpoczął edukację w rodzinnej Ponikwie, do której Bocheńscy przenieśli się
w 1907. Tam też nauczył się języka francuskiego. W 1923 złożył egzamin maturalny w III Gimnazjum
Klasycznym im. Stefana Batorego we Lwowie. Na studia wyjechał do Belgii, gdzie w Państwowym
Instytucie Rolniczym w Gembloux (Institut Agronomique de l'Etat) uzyskał dyplom inżyniera (1928).
Po powrocie do kraju został współwłaścicielem i przedstawicielem handlowym Ponikiewskich Za-
kładów Przemysłowych.
W latach 1927–1928 wraz bratem Adolfem redagował i wydawał "Głos Zachowawczy" o konserwa-
tywnym, piłsudczykowskim i antysowieckim obliczu ideowym. Publikował również w "Słowie Pol-
skim", związanym ze Związkiem Ludowo-Narodowym oraz w "Kurierze Lwowskim", piśmie Stron-
nictwa Narodowego. W 1932 przyjął zaproszenie red. Jerzego Giedroycia do współpracy z "Buntem
Młodych", przemianowanym w 1937 na "Politykę". Aleksander Bocheński był współtwórcą koncepcji
ideowych tego środowiska, rzecznikiem zespołu redakcyjnego w kwestii ukraińskiej. W 1933 znalazł
się we władzach Zjednoczenia Zachowawczych Organizacji Politycznych (obok E. Sapiehy, Z. Lubo-
mirskiego, J. Bobrzyńskiego). W II poł. lat 30. mocarstwowcy zwrócili się jednak w stronę młodszego
382
pokolenia działaczy politycznych. Ten kierunek akcentował w swych publikacjach właśnie Aleksan-
der Bocheński. Tendencje te znalazły formalny wyraz m.in. w powołaniu Komitetu Prasy Młodych,
w którym obok "Buntu Młodych" uczestniczyły: "Awangarda Państwa Narodowego", "ABC", "Fa-
langa", "Jutro Pracy", "Zet" czy "Biuletyn Polsko-Ukraiński".
Jako reprezentant idei mocarstwowej Bocheński projektował rozbiór ZSRR dokonany w sojuszu z
mniejszościami słowiańskimi, który miał przywrócić niepodległość republikom zintegrowanym po-
litycznie z organizmem radzieckim. Osłabione w taki sposób radzieckie państwo, w myśl jego kon-
cepcji, nie stanowiłoby więcej zagrożenia dla wschodniej granicy Rzeczypospolitej, Polska zaś stała-
by się naturalnym centrum i orędownikiem interesów słowiańskiej wspólnoty etnicz-
no-geograficznej. Postulował stworzenie mniejszości ukraińskiej szerszych podstaw dla swobód kul-
turalnych, licząc na jej poparcie w wojnie z Rosją. Był zwolennikiem monarchii, stojąc zaś na gruncie
konstytucji kwietniowej, domagał się szerszego wykonania jej ducha. Wspierał program gospodarczy
dr S. Klimeckiego zakładający daleko posuniętą interwencję państwa w celu zapewnienia redystry-
bucji dochodu narodowego, by wyeliminować bezrobocie. W zakresie jego międzywojennej refleksji
wyróżnić można wiele wpływów i recepcji, np. J. U. Niemcewicza, M. Bobrzyńskiego, J. Piłsudskie-
go, J. Kucharzewskiego, O. Górki.
W 1945 objął funkcję dyrektora Browarów Okocimskich (do grudnia 1955). Był przy tym posłem
grupy "Dziś i Jutro" na Sejm Ustawodawczy w latach 1947–1952. Dyskutując w Sejmie porozumienie
zawarte z Czechosłowacją w marcu 1947, zaprezentował zagadnienie w kategoriach słowiańskich
koncepcji politycznych R. Dmowskiego, wobec czego postawiono mu zarzuty o "przedwojenny fa-
szyzm w Polsce". W jego obronie stanął wówczas m.in. Stanisław Grabski, celnie odczytując intencje
Bocheńskiego, o którym mawiano "niezależny poseł w zależnym od Stalina Sejmie". Również w
okresie 1950–1952, kiedy to na polu kultury triumf święcił stalinizm, Aleksander Bocheński próbował
akcentować intelektualną niezależność. Za artykuły poświęcone zachodnioeuropejskiej historiozofii
(Gonzague de Reynold, Arnold Toynbee, Jacques Pirenne), spotkała go surowa krytyka (1953).
Uznano, iż tego rodzaju tekstami toruje drogę zachodnio-amerykańskiemu imperializmowi.
W latach 1952–1956 Aleksander Bocheński był zastępcą posła. Był członkiem Związku Literatów Pol-
skich (od 1956), Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (od 1964), Societe Suisse des Bibliophiles (od
1978), Towarzystwa Przyjaciół Książki (członek od 1962, prezes Zarządu Głównego od 1975). W 1982
wszedł w skład Rady Krajowej PRON. Systematycznie współpracował z periodykami wydawanymi
przez "PAX" takimi jak np. "Dziś i Jutro", "Słowo Powszechne", "Kierunki", "Życie i Myśl", publikował
jednocześnie w "Tygodniku Powszechnym". W 1962 wybrano go członkiem Zarządu Głównego sto-
warzyszenia "PAX". Pełnił tę funkcję nieprzerwanie do 1985.
383
Bocheński był laureatem wielu nagród m.in. kilku nadanych przez Ministra Kultury i Sztuki za
książki o dziejach przemysłu polskiego oraz nagrody im. Pietrzaka, wszedł także w skład jej kapituły.
W 1957, gdy przedstawiał laureata tej nagrody płk Adama Borkiewicza, za książkę o powstaniu war-
szawskim, powiedział: "naród musi się kierować polityką najbardziej zimną, beznamiętną, ostrożną i
odpowiedzialną. Jeśli mimo tej ostrożności i odpowiedzialności sytuacja wymagać będzie od narodu,
od jego sił zbrojnych walki – wtedy ofiarę złożyć musi dane pokolenie z zupełną gotowością i jedno-
myślnością".
Po 1989 jego działalność stopniowo zanikała, na co duży wpływ miał bez wątpienia podeszły wiek.
Współpracował przy realizacji filmu pt. "Reakcjonista" (1996, reż. Grzegorz Braun), który był po-
święcony osobie Stanisława Cata-Mackiewicza. Wszedł także w skład Rady Programowej tygodnika
"Myśl Polska". Przyjmował przy tym szereg gości głodnych niecodziennych doświadczeń intelektu-
alnych wynikłych ze spotkania w dyskusji z poglądami zawsze niepopularnymi. Bocheński bywał
bowiem mocno krytykowany zarówno w II Rzeczypospolitej, jak i w PRL oraz po 1989 mimo
zmierzchu swojej aktywności.
384
Dzieje głupoty w Polsce. Pamflety dziejopisarskie, wyd. 1-4, Warszawa 1947, 1988, 1988, 1996.
Miłość i nienawiść La Rochefoucauld, Warszawa 1962.
Naród polski na rozdrożu: racjonalizm i romantyzm, "Kierunki" 1963, nr 51/52.
Czy nowy podział na ludzi i małpy?, wyd.: Instytut Wydawniczy "PAX", Warszawa 1965,
wydanie I, nakład 1500+350 egz., ss. 195.
Wędrówki po dziejach przemysłu polskiego, Warszawa t. 1-3, 1966-1971.
Inteligencji polskiej Księgi Genesis, "Życie i Myśl" 1967, nr 1-3
Rzecz o psychice narodu polskiego, Warszawa 1971, 1986.
Dygresje o wyższej i niższej kulturze, Warszawa 1972.
Tropem polskiej techniki, Wydawnictwo Interpress, Warszawa 1971, wydanie I, nakład
7000+260 egz., ss. 103.
Materiały do kroniki rodziny Bocheńskich, Fryburg Szwajcarski 1981.
Niezwykłe dzieje przemysłu polskiego, Krajowa Agencja Wydawnicza (KAW), Warszawa
1985, wydanie I, ss. 140.
Rozmyślania o polityce polskiej, Warszawa 1987.
385