Professional Documents
Culture Documents
Karol Kaźmierczak
Najgorszy wróg Europy
2
Najgorszy wróg Europy
Powrót do przyszłości
3
Karol Kaźmierczak
się znikąd. Wielkość rzymskiej republiki, która ufundowała późniejsze imperium ceza-
rów polegała na tym, iż każdy jej obywatel był takim właśnie potencjalnym legionistą.
Legion jako wspólnota stanowił naturalną kontynuację wspólnoty obywatelskiej i jak naj-
bardziej logiczne dopełnienie życia każdego Rzymianina i jego pojęcia egzystencji. Nie do
końca uzmysławiał to sobie genialny wódz Hannibal, ze zdumieniem stwierdzający, jak
w miejsce kolejnych, wysłanych przez niego do Hadesu armii, wyrastają nowe, złożone
z coraz to młodszych wojowników. To nie barbarzyńcy pokonali Rzymian - za czasów
swej świetności radzili sobie oni z gorszymi wrogami. Rzymianie pokonali samych sie-
bie. Oczywiście stało się to stopniowo, był to proces rozłożony w czasie, ale w gruncie
rzeczy nie chodzi w nim o nic innego jak właśnie o wspomniane przez Evolę „istnienie
tylko dla siebie”. Plebs nie chciał już dłużej walczyć za coś więcej niż tylko pieniądze,
a możni służyć potędze Republiki wyobrażającej obiektywny Ład, a nie swojej własnej.
Zresztą wkrótce nikomu nie chciało się już walczyć o cokolwiek - tak naprawdę jedni i dru-
dzy przyjęli z ulgą władzę cezarów i ich pretorian - którzy, choć despotyczni, to jednak
dawali każdemu indyferentnemu politycznie „chleba i igrzysk”wedle jego stanu. Cezaro-
wie zaś zamienili swoje państwo w kosmopolityczny tygiel po prostu sprzedając prawa
obywatelskie tym, którzy mogli za nie zapłacić, czy w końcu przyznając je wszystkim
wolnym mieszkańcom imperium, by zwiększyć liczbę podatników. Była w tym głębsza
logika i konsekwencja, skoro pogrążeni w dekadencji „Rzymianie”dawno zatracili cechy,
które uczyniły ich panami świata i zamieszkujących go ludzi. Na nic zdały się bogactwo,
organizacja wojskowa i cywilna, skoro nie było Rzymian do ich efektywnego obsadze-
nia i w końcu imperium przed barbarzyńcami musieli bronić barbarzyńscy najemnicy.
Ostatecznie wielu obywateli dochodziło do wniosku, że ich państwo za wiele ich kosztuje
i sami otwierali bramy swoich miast przed barbarzyńskimi wodzami, licząc na obniżkę
podatków i ustanie innych obowiązków na rzecz państwa. W tym kontekście przestaje
zdumiewać to, jak nieliczne plemiona opanowywały tereny, na których liczba zdolnych
do noszenia broni mężczyzn przewyższała ich wielokrotnie. Zupełnie wyjątkowy pozostał
przykład Civitas Aureliami - współczesnego Orleanu - jego mieszkańcy przyparci w 451 r.
do muru przez samego Attylę, o którym wiadomo było, iż nie pozostawi nikogo przy życiu,
podjęli walkę i odparli Hunów. Pozostali jednak odosobnionym przypadkiem. O tym, jak
zaawansowany był rozkład świadczy fakt, że podbijające równocześnie imperium chrze-
ścijaństwo, nie uratowało imperium. Bowiem jak słusznie zauważał Dmowski (Podstawy
polityki polskiej, 1905) w sensie swych cech kulturowych „Nauka chrześcijańska powstała
i kształtowała się w środowisku, które nie było narodem [...] gdy budowa państwa rozsy-
pywała się w gruzy, a z nią rozkładały się ostatecznie wszelkie tradycyjne, obywatelskie
cnoty Rzymianina i samo pojęcie ojczyzny. W tych warunkach chrystianizm pierwotny
miał do czynienia z jednostką, która po zerwaniu wszelkich nici, czuła się osamotnioną,
błędną, pozbawioną wszelkiego steru w życiu. Tę jednostkę ratował, dał jej podstawy mo-
ralności jednostkowej, indywidualnej, moralności w stosunku do Boga, do bliźnich (jako
takich samych jednostek) i do siebie samego. Ta religia jednostki [...]” uratowała niektóre
jednostki, ale nie cywilizację i konstytuujący ją etos wspólnotowy. Warto o tym pamiętać.
Opisana historyczna analogia jest uderzająca. Czyż współczesny człowiek Zachodu też
nie oczekuje jedynie chleba i igrzysk? Czyż jego naczelną zasadą nie pozostaje „realizacja
siebie- sprowadzająca się do hedonizmu, mniej lub bardziej wyrafinowanego zaspokajania
subiektywnych potrzeb czysto emocjonalnych, zmysłowych? Trzeba przy tym jednak pa-
miętać o wszystkich różnicach dzielących cywilizację antyczną od nowożytnej. Wydaje się,
iż nader trafnie uchwycił tę różnicę Oswald Spengler określając starożytną jako apolliń-
ską, natomiast nowożytną jako faustyczną. Człowiek antyczny nawet w czasach najwięk-
szego nasilenia procesów rozkładu zachowywał przekonanie o jakiejś wyższej, obiektywnej
4
Najgorszy wróg Europy
5
Karol Kaźmierczak
6
Najgorszy wróg Europy
którym zapośredniczyły jej dziedzictwo, stworzyły to, co zwiemy dziś „Europą”, bądź
„Zachodem”. Powstał on jako twórcza synteza pojęć rzymskich i własnych pojęć ludów
barbarzyńskich, uwypuklająca z biegiem czasu ich dodatnie cechy. Przed półtora tysią-
cem lat mieliśmy do czynienia z surowymi pod względem kulturowym barbarzyńcami,
przynależącymi co najważniejsze do tej samej indoeuropejskiej rodziny kulturowej. Jak by
nie patrzeć sami Rzymianie, czy Grecy wywodzili się od plemion, niewiele się od owych
barbarzyńców różniących. Budowali więc swoje cywilizacje na wspólnych kulturowych
źródłach. Dzisiejsi Europejczycy oddają pola „barbarzyńcomźakorzenionym w być może
prymitywnej, lecz wykrystalizowanej, całkowicie odmiennej kulturze. Wykrystalizowanej,
nota bene, także w ogniu walk z naszym kręgiem cywilizacyjnym. Trudno więc myśleć
o jakiejkolwiek twórczej syntezie. Nie lekceważmy natomiast atrakcyjności tej kultury
i samego islamu będącego jej kręgosłupem. Już w tej chwili we Francji mamy do czy-
nienia z dość licznym zjawiskiem prozelityzmu Francuzów, zresztą wyznawcy Mahometa
tworzą tam już największa grupę religijną, jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę praktykują-
cych. W Niemczech rodowitych mieszkańców tego kraju wyznających islam jest już od
15 do 40 tys. Tylko w 2006 roku decyzję o konwersji podjęło 5 tys. Niemców. Jednostki
o ustroju duchowym buntującym się przeciw panującemu relatywizmowi, szukające „moc-
nych wartości”, wyraźnego kodu moralnego, znajdują w islamie najgłośniejszą odpowiedź.
A islam, przy całym swoim uniwersalizmie, jest jednak mocno zakorzeniony w określonej
kulturze (arabski jako „święty język”), którą narzuca, poprzez dążenie do maksymalnego
rozciągnięcia bezpośredniej sfery oddziaływania religii. Feliks Koneczny słusznie uznał
cywilizację arabską za półsakralną. W islamie nie ma mowy o żadnym mutlikulturali-
zmie, któremu hołdowało chrześcijaństwo u samego swojego zarania, w czasach rozkładu
antyku (czym na swój sposób fascynują się neomarksiści pokroju Badiou) i któremu nie-
stety w coraz większym stopniu hołduje dziś.
Dobrowolne przechodzenie na islam w Europie dziś już jest zauważalne i nie dotyczy
tylko tych zagubionych, wyalienowanych frustratów, jak ci dwaj Niemcy aresztowani we
wrześniu 2007 roku pod zarzutem przygotowywania zamachów terrorystycznych, lecz
i wybitnych postaci. Dość wspomnieć, iż prekursor tradycjonalizmu integralnego Rene
Guenon przeszedł swego czasu na islam i udał się do Egiptu, gdzie „żył jak Arab między
Arabami”.
Zresztą można zapytać w tym kontekście, kto dziś zasługuje na określenie „barba-
rzyńca”? W popularnej wśród zachodnioeuropejskich intelektualistów książce, będącym
manifestem neomarksizmu Imperium Michaela Hardta i Antonio Negriego, autorzy kreślą
wizję ostatecznego „wyzwolenia”homo sapiens, do którego prowadzi według nich „walka
przeciw niewoli należenia do jakiegoś narodu, do jakiejś tożsamości, do jakiegoś ludu,
a więc ucieczka od suwerenności [przyrodzonej wspólnoty - K.K.] i ograniczeń jakie ta
nakłada na podmiotowość[jednostki - K.K.]”. Marząc o jednym, globalnym, wyzwolonym
ludzie - „rzeszy ludzkiej”drogę doń widzą właśnie w „nomadyzmie”, „nowym barba-
rzyńcy”. Oczywiście nie chodzi tu wyłącznie o dosłowny sens „nomadyzmu- choć na-
rzekając na imigrantów, zapominamy, że wbrew oficjalnemu afirmowaniu regionalizmu,
współczesny Europejczyk (nie wspominając o mieszkańcach USA) jest raczej wyprany
z wszelkiej lokalności, jest nomadą, podróżującym po całym kraju, czy wręcz konty-
nencie, by zaspokoić swoje materialne potrzeby. Ów „nomadyzm”to także przekraczanie
kolejnych kulturowych i etycznych granic, „barierńa drodze do „samorealizacji”. Czy wy-
korzenieni pod każdym względem „ludzie zachodu”mają prawo patrzeć z wyższością na
ludzi Koranu?
7
Karol Kaźmierczak
Nie ta wojna
8
Najgorszy wróg Europy
skalę. Jeszcze silniej o duchowym źródle kłopotów Europy świadczy fakt, iż coraz czę-
ściej wśród islamistów-terrorystów spotykamy rdzennych Europejczyków. W październiku
2007 roku niemiecka policja zatrzymała trzech islamistów w Sauerlandzie, szykujących
bomby w celu zaatakowania pobliskiej bazy wojsk amerykańskich w Rammstein. Dwóch
z nich było rodowitymi Niemcami (a co najmniej Europejczykami, biorąc pod uwagę, iż
jeden z nich nazywał się Fritz Gelowicz). Znany jest przypadek Niemca Stevena Smy-
reka, którego aresztowała w Tel-Avivie izraelska policja jako... bojownika Hezbollahu. Po
skazaniu, Smyrek wybrał na miejsce odbywania kary Izrael, a nie więzienie niemieckie,
by pozostać wśród towarzyszy broni. Wiosną 2006 roku zatrzymano Niemkę, która już
wylatywała do Pakistanu, by dołączyć do męczenników Dżihadu. Również w niemieckim
areszcie przebywa przesiedleniec z Gliwic, Christian Ganczarski, powiązany z zamachem
na wyspie Dżerba z 11 kwietnia 2002 r. - jego wykonawca dzwonił do niego dwie godziny
przed atakiem, by uzyskać błogosławieństwo.
Imperium mundi
9
Karol Kaźmierczak
lokują się główne zakłady produkcji symbolicznej, produkcji globalnej kultury, popkul-
tury, kształtujące oblicze milionów „ludzi zachodu”.
Stanów Zjednoczonych nie można dziś traktować w kategoriach państwa narodowego,
w ogóle trudno je traktować w kategorii klasycznie rozumianego państwa, formy powstałej
po rozkładzie średniowiecznych uniwersalizmów i zdefiniowanej w traktacie westfalskim.
USA są dzisiaj główną bazą globalnej elity, „metropolitalną prowincją powstającego Im-
perium Mundi”, jak określił je Tomasz Gabiś w swoim eseju poświęconym globalizacji,
imperium skutecznie przejmującego suwerenność wszelkich terytorialnych władztw. Elita
ta ciągle co prawda opiera się w pewnej części na ideologicznej legitymacji określonej przez
konstytucję USA i w związku z tym musi inwestować setki milionów dolarów w aranżowa-
nie plebiscytów poparcia, i mobilizować obywateli USA do brania w nich udziału, w grun-
cie rzeczy jest to jednak fasada. Elity systemu globalnego, w dużej mierze pokrywające
się z elitami amerykańskimi, działają przede wszystkim w interesie tego systemu, nie zaś
terytorialnie i prawno-politycznie określonej wspólnoty obywateli amerykańskich. Logika
Nowego Porządku Światowego uderza również, choć może mniej otwarcie i dotkliwie,
w naród amerykański w jego historycznej formie - wspólnotę dość eklektyczną, a jednak
mocno (przynajmniej niegdyś) zaszczepioną na anglosaskim, i protestanckim korzeniu.
Od lat wskazują na to paleokonserwatyści uznający, iż polityka globalnego zaangażowa-
nia stała się samonapędzającą machiną działającą w oderwaniu od realnych interesów
narodowych, wolny handel zrujnował amerykański przemysł, eksportując miejsca pracy
na Daleki Wschód, a wielkie korporacje czuwają, by rząd nie ważył się realnie odciąć
dopływu taniej siły roboczej w postaci latynoskich imigrantów (których za poważne za-
grożenie dla kondycji narodu amerykańskiego uznał w swej książce Kim jesteśmy? Samuel
Huntington). A jednak establiszment potrafił doprowadzić do trwałej marginalizacji na-
cjonalistycznej prawicy, która teraz może co najwyżej produkować się publicystycznie na
łamach „The American Conservativełub ”The Chronicles”, „ludzie czynu”mogą zaś bawić
się w żołnierzy w szeregach niegroźnych, bo całkowicie zinfiltrowanych, antyfederalnych
„milicji”. Samo określenie „paleokonserwatyści”wskazuje możliwości ich oddziaływania
na dzisiejszą rzeczywistość polityczną swojego kraju. Miarą potęgi systemu jest miara
mistyfikacji skutkującej tym, że niemały sektor amerykańskiego społeczeństwa nastrojony
właśnie nacjonalistycznie, czy wręcz izolacjom stycznie oddaje władzę w ręce ludzi pro-
wadzących politykę jaskrawie zaprzeczającą ich poglądom i odczuciom. Symbolem tego
może być era rządów Busha, w której głosy owych pogardzanych „redneckówótworzyły
możliwości działania większe niż kiedykolwiek wcześniej przed radykalnymi zwolennikami
„wielkiego skoku”w stronę imperium mundi czyli neokonserwatystami.
Ameryka jest więc zarówno źródłem idei, które przyczyniły się do erozji kultury Eu-
ropy (co nie znaczy oczywiście, iż sami Europejczycy nie przyczynili się do niej). Upatry-
wanie za Oceanem „ostatniej nadziei białych”to szczególnie groźna schizofrenia, a może
po prostu połknięcie haczyka mniej lub bardziej wyrafinowanej propagandy „wspólnoty
euroatlantyckiej”i „obrony Zachodu”. Trzeba jednak w tym miejscu poczynić wyraźne
zastrzeżenie. Obecnie część społeczeństw zachodnioeuropejskich posunęła się dalej pod
względem rozkładu cywilizacyjnego od społeczeństwa amerykańskiego, co znajduje swoje
odzwierciedlenie także w ideologicznym charakterze i politycznej jakości zachodnioeuro-
pejskich elit politycznych oraz w panującym w tych krajach dyskursie. Dodajmy, iż to
właśnie te zachodnioeuropejskie elity stoją za projektem integracji europejskiej w takiej
formie, w jakiej jest ona programowana w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lata i reali-
zowana na naszych oczach. Dlatego podtrzymując to wszystko, co napisałem powyżej
o metapolitycznym charakterze władzy elit amerykańskich i całkowitym braku znaczenia
ich polityczno-militarnych akcji dla walki z rozkładem cywilizacyjnym na gruncie euro-
10
Najgorszy wróg Europy
pejskim, nie można wykluczyć sytuacji w której czysto polityczny interes poszczególnych
europejskich wspólnot skłaniać je będzie do politycznych sojuszów z Waszyngtonem (ma-
jących w perspektywie ewentualne większe zagrożenia niesione dla tych wspólnot przez
inne ośrodki imperialne funkcjonujące w ramach logiki imperium mundi, w tym przez
ośrodek brukselski). Trzeba więc pamiętać, że obie te płaszczyzny: metapolityczna i stricte
polityczna pozostają jeśli chodzi o stosunki globalne w dość luźnym związku nie będąc
swoim lustrzanym odbiciem.
Wróg w lustrze
Szukanie wroga w Teheranie, Bagdadzie, Strefie Gazy, czy Stambule to działanie dość
jałowe. Terroryści, parkingowi złodzieje, lub żyjący z „socjalu”wiecznie bezrobotni imi-
granci to kwestie wtórne, wynikające z głównego problemu, jaki Europejczycy mają sami
ze sobą. Bowiem wszystkie te przytoczone postaci zagościły w naszych krajach na własne
życzenie jej rdzennych mieszkańców. Oblicze najgorszego wroga Europy nie skrywa się
pod turbanem. Przeciętny Europejczyk ujrzy je w lustrze. Usłyszy go w wyrzekaniach na
„zacofanych arabusów”, którym jednak nie ma się do przeciwstawienia nic poza „moż-
liwością pieprzenia się z kim mi się podoba- tak jeden z głównych przejawów wyższości
„cywilizacji zachoduźdefiniowała zmarła niedawno Oriana Falacci, przez wielu stawiana
na postument „obrońcy Europy”. Wielu z tych, którzy mienią się „obrońcami zachodu-
ćhodzi nie o obronę tradycyjnej kultury europejskiej, lecz właśnie o walkę z jakąkolwiek
tradycyjną tożsamością, a przygnębiający paradoks polega na tym, iż w zachodniej czę-
ści naszego kontynentu najbardziej zakorzenieni kulturowo pozostają właśnie imigranci.
Jeśli Europejczycy chcą obronić Europę, decydującą walką jest ta, która toczy się w ich
sercach i umysłach.
Cały czas piszę o Europie, jednak musimy mieć świadomość, iż Stary Kontynent prze-
dziela cywilizacyjne pęknięcie. Nie jest to pęknięcie między protestantami i katolikami,
katolikami, i prawosławnymi, czy tym podobne. Narody na zachód od Łaby pogrążone
w dekadencji, cywilizacyjnie przejrzałe, przypominają emerytów pragnących już tylko
w spokoju konsumować owoce swojego niegdysiejszego, pełnego wigoru życia. Narody
Europy Środkowej i Wschodniej, później włączyły się w główny cywilizacyjny nurt, póź-
niej, i w mniejszym stopniu doświadczały jego największych osiągnięć, jednak od chwili
swoich narodzin posiadły doświadczenie niemal nieobecne na zachodzie, doświadczenie
Przedmurza, zderzenia cywilizacji - ostatnim z tych dotkliwych zderzeń było niemal pół-
wieczne panowanie komunizmu. Dziś ta młodsza cywilizacyjnie Europa może być, pytanie
jak długo, Europą prawdziwą. Pamiętajmy jednak, aby sens miało krzyczenie „Europa
dla Europejczyków”, najpierw Europejczycy muszą mięć cokolwiek wartościowego do za-
ofiarowania Europie.
11