You are on page 1of 385

A L E K S A N D E R B O C H E Ń S K I

DZIEJE GŁUPOTY

W POLSCE
P A M F L E T Y D Z I E J O P I S A R S K I E

Na podstawie wydania
WYDAWNICTWA „PANTEON"
WARSZAWA / 1947
_____________________________________________________________
Drukarnia „WIEDZY" Nr 2, Wrocław, ul. Wierzbowa 30. - F 12478.

2
Tylko dla tych, którzy mają ambicję lub

okazję myślą lub czynem wpływać na losy

zbiorowiska naszego, pisał autor.

3
PRZEDMOWA

Książka niniejsza zawiera kilka pamfletów, poświęconych naszym historykom. Na-


pisałem ją podczas okupacji, gdy stwierdziłem w rozmowach z przywódcami na-
szego społeczeństwa, że - po pierwsze - mają oni dość mylne pojęcie o naszej prze-
szłości, a po drugie - znajdują bez trudu historyków, na których mogą się powołać
dla poparcia swego zdania. Pojęcia te wypowiadali na uzasadnienie swoich bieżą-
cych decyzji. Stąd namacalnie niejako przekonałem się, że dziejopisarstwo wywiera
duży wpływ na losy naszego zbiorowiska i że wpływ ten może być zły albo dobry,
zależnie od tego, czy dziejopisarstwo przedstawia przeszłość prawdziwie czy fałszy-
wie.

Moi znajomi, którzy czytali te pamflety w rękopisie, postawili mi parę zarzutów.


Chciałbym się z nich usprawiedliwić choć częściowo.

Najczęściej zarzucano mi zły układ, rozwlekłość i powtarzanie się zasady ogólnej.


Zarzut ten uważam za słuszny. Pamflety moje - to zbiór artykułów, z których każdy
stanowi całość dla siebie. Stąd nieuniknione powtarzania, których usunięcie wyma-
gałoby przepisania i przerobienia kompletnego całości. Jeden z uczonych profeso-
rów historii zarzucił mi, że oprócz paru oryginalnych myśli „Dzieje głupoty" zawie-
rają same truizmy. Niestety! Mam poważne powody do obawy, że to, co uczony
nazwał oryginalnymi myślami, zostanie powszechnie choć milcząco przyjęte, to zaś,
co uważa on za truizm, wywoła burzę, hałas i potępienie.

Innym zarzutem jest jednostronność i brak szerszego omówienia dobrych stron tej
działalności, którą zwalczam. Rzeczywiście pamflety moje są jednostronne, ale czyż
tego nie wymagała jednostronność, tylko w stronę przeciwną od mojej, naszej opi-
nii publicznej i historycznej?

4
Zarzutem, który sobie sam stawiam, jest ubóstwo materiału. Obniża on jednak tylko
rodzaj literacki utworów, które wskutek tego nie mogą sobie rościć pretensji do
syntezy naukowej. Nie przypuszczam, żeby przeczytanie drugich tylu tomów mogło
zmienić w czymkolwiek zasadnicze tezy tej pracy.

Wreszcie winien jestem więcej miejsca poświęcić zarzutowi, który na pewno po-
wstanie obecnie, jakobym przeoczył zupełnie społeczny aspekt okresu, który oma-
wiam. Rzeczywiście aspekt ten pominąłem, nie zaś przeoczyłem, a zrobiłem to dla-
tego, żeby wyraźniej nacisk położyć na politykę zagraniczną. Polityka zagraniczna -
oto pierwszy truizm, który rzucam - jest niczym innym jak sposobem postępowania
pewnego zbiorowiska wobec zbiorowisk innych. Być może, iż z biegiem czasu od-
rębności i granice między zbiorowiskowe czy międzynarodowe rozluźnią się lub
przestaną istnieć. Do tej chwili fenomen ten nie zaistniał. Wobec tego można i
trzeba badać stosunki między zbiorowiskowe, motory, które postępowaniami jed-
nych zbiorowisk wobec drugich kierują, metody, którymi postępowania te mogą się
wyrażać. I tu jest rzeczą oczywistą, że ustroje społeczne poszczególnych zbiorowisk
nie wystarczą, by odmienić zasadnicze motory postępowania, ani też nie zmienią
zasadniczych postępowania metod. Motorem, tak długo póki zbiorowisko będzie
istnieć, będzie zawsze chęć zapewnienia ludom, które zbiorowisko obejmuje, pokoju
i dobrobytu. Metodą postępowania będzie zawsze walka albo negocjacje. Rola
ustroju polega na wychowaniu człowieka, na wydobyciu ze zbiorowiska większej
siły, lub też zapewnienia mu większego dobrobytu. Jednakże ustrój zapewnić je
może jedynie środkami działającymi na wewnątrz zbiorowiska. Z chwilą gdy siłom,
lub dobrobytowi ludu grozić będzie niebezpieczeństwo z zewnątrz, zbiorowisko za-
grożone będzie musiało, bez względu na ustrój, w jakim się znajduje, posłużyć się
walką albo negocjacją. Dlatego sądzę, że obiektywne badanie mechanizmów poli-
tyki zagranicznej może być korzystne dla naszego narodu, bez względu na to, jakie
są przekonania społeczne jego obywateli i jego przywódców.

Styl książki jest ciężki. Tym lepiej. Ci, dla których jest pisana, dadzą sobie ze stylem
radę. A przejęcie się jej hasłami dla ludzi, którzy nie są obdarzeni zdolnościami po-
litycznymi, spowodować może więcej szkody niż pożytku.

5
KONIUNKTURY GEOPOLITYCZNE W DZIEJACH UPADKU POLSKI

Praca niniejsza powinna być ogólnym rzutem oka na rolę koniunktur międzynaro-
dowych w dziejach naszego upadku - i w dziejach naszych klęsk. Winy, względnie
zasługi naszego narodu i jego przywódców badać będziemy dalej dopiero, przymie-
rzając je ściśle do tła położenia geopolitycznego. Powinno to pomóc do oderwania
kryteriów, według których sądzą historycy działania ludzkie, od pewnych zasad
abstrakcyjnych i przystosowania ich ściśle do warunków, w jakich odbywały się te
działania. Od imperium światowego do zupełnego wyniszczenia fizycznego wiele
jest piór na wachlarzu, na którym przebiegać mogą tysiąclecia dziejów danych
zbiorowisk narodowych. Pierwszym obowiązkiem polityka jest orientować się do-
brze, na którym piórze znajduje się zbiorowisko, któremu przewodzi, i na które ma
zamiar awansować, względnie się cofnąć. Ale też historyk nie może opisywać dzia-
łań przywódców narodowych, nie orientując się z całą dokładnością w położeniu
piór poszczególnych i możliwościach, jakie stały przed jego bohaterami. Syntetyczny
rzut oka na położenie Polski w zmiennych koniunkturach geopolitycznych wpro-
wadzi nas od razu w atmosferę kryteriów, które całemu zbiorowi artykułów mają
przyświecać.

I. Na sile sąsiadów i stosunku sił własnych do sił sąsiadów opiera się w całości
nasza teoria koniunktur geopolitycznych, w której szukamy przyczyn upadku Polski.
Zamiast więc badania winy własnej i cudzej, będziemy analizować wzrost wzgl.
upadek sił cudzych, czy też upadek sił własnych. Jak wiemy, Polska w 18-tym
wieku miała do czynienia z jednym i drugim fenomenem. Jednakże siły sąsiadów
nie były tak duże w stosunku do naszych, potencjalnych, żeby upadek taki jaki na-
stąpił miał być nieunikniony. Dzieje wykazują nam wypadki walk zupełnie bez-
nadziejnych z powodu ogromu agresora i braku sprzymierzeńców. Tu, nawet trzej
agresorzy razem nie mieli aż tak wielkiej przewagi, a fakt, że było ich trzech, dawał

6
dodatkowe bardzo duże możliwości rozbicia koalicji. Te zastrzeżenia zmniejszają
przyczyny, niezależne od naszego wysiłku, do minimum.

Dodajmy parę uwag o roli państwowości w rzędzie kryteriów. Przez jakiś czas
modna była w publicystyce dyskusja: „naród" czy „państwo"? Na pytanie to odpo-
wiadamy bez wahania: - naród. Celem polityki i wszelkich działań narodu i jego
przywódców jest możliwie najlepsze miejsce w hierarchii narodów. Państwo w
pewnych określonych epokach - taką epokę przeżywaliśmy - stanowi najdoskonal-
szą i jedyną formę życia i rozwoju narodowego, i dlatego obecnie wszystkie wysiłki
są kierowane ku zdobyciu, utrzymaniu czy wzmocnieniu swojej państwowości.
Można jednak doskonale sobie wyobrazić epoki inne, w których znaczenie posia-
dania własnej więzi państwowości jest nieistotne dla stanowiska w hierarchii mię-
dzynarodowej. Bywa również, że dla zdobycia własnego państwa, narody ryzykują
i ponoszą poważne straty w swoim stanowisku pośród innych narodów.

Idziemy dalej. Istnieją koniunktury geopolityczne w których naród i jego przy-


wódcy mają do wyboru: utratę samodzielności drogą związku z innym organizmem
państwowym, w którym mogliby odgrywać rolę i rozwijać siły - z jednej strony - i
odrzucenie wszelkiej innej koncepcji jak tylko mocarstwowości z drugiej strony.

W tej właśnie sytuacji znalazła się Polska w połowie XVIII wieku. Zastrzeżenie
powyższe jest potrzebne, by zrozumieć dlaczego „upadła" definiujemy jako aneksję
przez silniejszych sąsiadów.

II. Cykl pomyślnych koniunktur geopolitycznych przeżywała Polska w 15-ym,


16-ym i jeszcze w 17-ym wieku. Rzecz prosta, za okres pomyślny w geopolityce nie
możemy przyjąć okresu wybujałej cywilizacji, ani bogactwa, ani nawet siły danego
państwa.

Pomyślny okres jest wtedy, kiedy siła państwa wzrasta relatywnie do siły państw
innych. Jeżeli siły nasze zwiększają się w stosunku - powiedzmy - 10% rocznie, a
sąsiadów w stosunku 20%, okres jest dla nas niepomyślny. Jeżeli nam sił ubywa po
40%, a naszym sąsiadom po 50%, wówczas okres jest pomyślny. Dlatego musimy tu
zastrzec się jak najbardziej ostro przeciw metodzie pisania historii polskiej tak, jak

7
dotąd pisano, w kompletnym ignorowaniu zagranicy. Mścił się ten system na nas w
okresie 20-lecia Polski odrodzonej. Durząc się rzekomą własną potęgą, nie widzie-
liśmy, że zyskując minimalne rzeczy, cofamy się błyskawicznie w stosunku zarówno
do postępu Niemiec, jak i do Rosji.

***

W wieku 15-tym Polska staje się państwem zjednoczonym, dobrze administrowa-


nym, mającym wojsko na poziomie ówczesnych wymagań. Jednocześnie Ruś do-
piero zaczyna się wyzwalać spod jarzma tatarskiego, a siły Zakonu Krzyżackiego
chylą się do upadku. Wojny na południu i zachodzie Europy przykuwają tam siły
Rzeszy Niemieckiej tak, że nic nie przeszkadza nam w pokonaniu i wykończeniu
Zakonu Krzyżackiego. Koniunktura ta, która trwała od roku 1410 do 1515 i później i
przeciągnęła się potencjalnie, po ustaniu wojen szwedzkich aż do końca panowania
Sobieskiego, nie została wykorzystana. Prusy, umknąwszy sprzed widma zagłady,
wzrastają odtąd stale w siłę, nie tyle terytorialnie, co militarnie i administracyjnie,
wyrabiając się pod dynastią Hohenzollernów na państwo o charakterze
pół-wojskowym.

Koniunktura pomyślna w stosunku do Rosji trwa nieprzerwanie o tyle, że Moskwa


dopiero zaczyna podrastać w siłę, i związana walkami z Tatarami, nie wydaje się
jeszcze wobec potężnej Polski niebezpieczną. Rozwój jej zostaje zahamowany na
początku 17-go wieku przez okres wielkich zaburzeń wewnętrznych, - istnieje moż-
ność ustalenia wpływu polskiego na wschodzie, a nawet być może zupełnego uni-
cestwienia świeżo powstałej siły moskiewskiej... Kilku polskich magnatów podjęło
tę próbę. Nie powiodła się ona, nie będąc dostatecznie popartą przez tłum szlachty i
słabych Wazów. Dziwniejsze, że magnaci ci zostali potępieni przez historiografię
polską, jako usiłujący wciągnąć Polskę w „awanturę wojenną", nie sprowokowaną
napadem! Tu, jak często jeszcze, mścić się będzie dotkliwie brak zrozumienia tego,
czego historycy zaniedbali naród nauczyć, że nieprowadzenie wojny w chwili po-
myślnej koniunktury jest błędem bodaj czy nie większym od prowadzenia jej w
koniunkturze niepomyślnej. Niestety Polska nie chciała bić się będąc silną, i dlate-
go musiała potem bić się, będąc już bardzo słabą.

8
III. Z wybuchem wojen kozackich, a potem szwedzkich i tureckich, zaczyna zagrażać
cykl koniunktur niepomyślnych. Jednocześnie przejawia się rozprzężenie we-
wnętrzne, które na razie nie mści się, gdyż najpoważniejszy sąsiad, Rzesza Nie-
miecka, po wojnach religijnych i pokoju Westfalskim, jest równie jak my bezsilna.
W miarę walk Polski z Kozakami, Szwedami i Turkami, zaczyna się wzrost siły Mo-
skwy i Prus. W okresie tym, trwającym do wybuchu wojny północnej, Polska jest
raz zajęta w całości przez Szwecję, a raz uznaje się niejako lennem Sułtana. Okres
tych walk nie przynosi żadnej postaci dyktatorskiej, która by pozwoliła ratować kraj
od nierządu, a jednocześnie unowocześnić naszą strategię, taktykę i uzbrojenie ar-
mii.

Jeżeli Polska przebyła szczęśliwie ten okres, to przede wszystkim nie tyle dlatego, że
sama była dość silna, że obywatele byli patriotycznie i bohatersko nastrojeni itd.,
ale dlatego, że w ówczesnej koniunkturze międzynarodowej miała zawsze sprzy-
mierzeńców: Rzeszę przeciw Szwedom, Moskwę przeciw Turcji. Tym niemniej nie-
bezpieczeństwo tureckie było równie wielkie, jak późniejsze niebezpieczeństwo ko-
alicji trzech mocarstw. Rozpowszechnione zdanie naszej historiografii, jakoby So-
bieski pobłądził, dążąc pod Wiedeń, pochodzi stąd, że historycy ci nie robią wysiłku,
by spojrzeć na sytuację tak, jak ona się wtedy przedstawiała. Niebezpieczeństwo
tureckie zostało zażegnane i Austria mogła wziąć udział w rozbiorach, ale gdyby
zażegnane nie było, aneksji mogła dokonać Turcja sama. Przyznać jednak musimy,
że różnica między naszą siłą wojenną a siłą naszych sąsiadów pogłębiała się ciągle,
nie dosięgając jeszcze najniższego poziomu, jaki miała np. w czasie Konfederacji
Barskiej.

IV. Następuje okres królów saskich, dno upadku Polski pod względem moralnym,
administracyjnym, skarbowym, wojskowym i politycznym. August II próbuje kil-
kakrotnie ratować siłę państwa, nawet za cenę jego całości. Zdemoralizowana
szlachta uniemożliwia mu przy pomocy cara Piotra W. to dzieło. W tym samym
czasie Moskwa i Prusy, dzięki królom samowładnym, dochodzą do wielkiej siły
militarnej. Moskwa nie może zbyt wiele sił poświęcić ekspansji w stronę Polski,
będąc zaabsorbowaną od południa. Dzięki temu i dzięki wojnie siedmioletniej Pol-
ska przebyła nienaruszona pierwszą połowę 18-go wieku, mimo że okres ten zazna-

9
czył się katastrofalnie zarówno dalszym osłabieniem państwa, jak i wzrostem sił
dwu sąsiadów.

Teraz wejdziemy w okres właściwego upadku, w okres rozbiorczy. Ale mylne było
by - to jest oczywiste - szukać przyczyn upadku Rzeczypospolitej w tym jedynie
30-letnim okresie, skoro Polska wchodzi weń po stu latach anarchii, bez silnego rzą-
du, bez skarbu, bez armii, a co najgorsze, z warstwą przodującą w stanie głębokiej
demoralizacji, sobkostwa i ciemnoty, warstwą, gotową raczej życie poświęcić, niż
dopuścić do poprawy ustroju, do powiększenia armii, do nowych podatków. Do
tego stanu doprowadziły nas błędy ustrojowe - najgłębsza więc przyczyna upadku.
Błędy tak wielkie, uważane przez ogół szlachty za szczyt mądrości - były w rzeczy
samej apogeum głupoty. Wszystko, co walczyło z tragicznie anarchicznym ustrojem,
było mądre, wszystko, co go petryfikowało - głupie. Walkę tych dwu kierunków
śledzić będziemy z tego naczelnego kryterium.

Ale - i to „ale" należy w naszej książce do uwag najważniejszych - w chwili wstą-


pienia na tron Stanisława Augusta, już sama walka o ustrój nie mogła uratować
państwa, gdyż było ono pod protektoratem Rosji i pod czujną, choć czysto nega-
tywną kuratelą Prus. Odtąd mogła je tylko uratować niezmiernie ostrożna polityka
zagraniczna. Omijanie wszelkich zaburzeń i walk z mocarstwami sąsiednimi. Wyko-
rzystywanie wszelkich koniunktur pomyślniejszych dla stopniowego wzmacniania
ustroju i armii, - ciągłe podnoszenie oświaty. Tu bardziej, niż w ustroju samym, w
ciągu ostatnich lat trzydziestu rozegrała się walka między rozumem a głupotą w
Polsce. Śladami tej właśnie walki będą iść czytelnicy w rozdziałach, poświęconych
epoce rozbiorowej.

V. Z chwilą ukończenia wojny siedmioletniej, Moskwa pod Katarzyną II-gą może


uważać Polskę - formalnie niepodległą - za swoje faktyczne lenno. Ma tam swoje
stronnictwo, wprowadza sobie oddanego człowieka na króla. Jednocześnie jednak
nie może myśleć o formalnej aneksji Polski, zarówno lękając się trudności we-
wnętrznych, jak i zaburzeń w polityce międzynarodowej, tj. oporu ze strony Austrii i
Prus. Mając poważne zadania, szczególnie wobec Turcji, Katarzyna II pragnie mieć
od swoich zachodnich sąsiadów dogodną zaporę polską, chroniącą ją od napadów, a

10
jednocześnie oddaną, podległą i mogącą być przydatnym sprzymierzeńcem. Już
pierwsze lata panowania Stanisława Augusta pokazują jednak, że Moskwa nie
może liczyć na Polskę jako na sprzymierzeńca. Odmowa Czartoryskich przystąpienia
do sojuszu, zraża Katarzynę do przyjaźniejszej polityki. Jednocześnie Prusy zaczynają
prowadzić zabiegi dyplomatyczne w celu osiągnięcia zgody Rosji na rozbiór Polski.
Skoro wybucha i utrzymuje się Konfederacja Barska, skierowana przeciw niej, skoro
wszystkie próby likwidacji jej siłami polsko-rosyjskimi zawodzą, Katarzyna zgadza
się, acz niechętnie, na propozycję, po czym i Austria przystępuje do spółki rozbior-
ców.

Rosja zgodziła się na pierwszy rozbiór pod grozą sojuszu turecko-austriackiego i


szantażu ze strony Prus, które, oferując rozbiór, mogły jednocześnie, w razie od-
mowy, grozić przystąpieniem do bloku antyrosyjskiego. Akcja przeciw polska była
cementem łączącym oba mocarstwa, cementem poszukiwanym skrzętnie przez
słabsze z tych dwu mocarstw. Polityka polska nie zdołała nigdy zupełnie jasno
sformułować sobie zadania rozbicia tego cementu drogą ścisłego porozumienia z
mocniejszym, a więc nie poszukującym, mocarstwem. Może najjaśniej wyraził to
Stanisław August. Potem Czartoryski, Lubecki i Wielopolski, wreszcie Dmowski,
szukali rozbicia sojuszu rosyjsko-niemieckiego, dokonanego na podstawie akcji anty
polskiej przez oparcie się o Rosję, Piłsudski - przez oparcie o Prusy, względnie Au-
strię. Ale, z wyjątkiem epoki Dmowskiego, olbrzymia większość oświeconego spo-
łeczeństwa polskiego nie tylko nie popierała tych zamierzeń, ale kwalifikowała je
jako zbrodnię i zdradę. Utarło się, że nie wolno inaczej walczyć o odbudowę pań-
stwa, jak tylko ze wszystkimi zaborcami jednocześnie. Hasło to wyraził i sformu-
łował Kościuszko w 1800 roku, potem powtarza się stale przy wszystkich akcjach
powstańczych do 1846-go roku, kiedy to w Krakowie oddział złożony z 600 ludzi
wypowiedział jednocześnie wojnę Rosji, Prusom i Austrii - ówczesnym trzem naj-
większym mocarstwom świata. Dzięki temu systemowi polityka polska, miast
przyspieszać, uniemożliwiała konflikt rosyjsko-germański. Źródło tego szaleństwa, -
źródło niszczące nie tylko nasze szanse międzynarodowe, - ale i pchające nasz naród
do powstań, organizowanych zawsze przy beznadziejnym stosunku sił, leżało na
pewno w dwu kompleksach psychicznych, z których niezmiernie trudno było na-
szym przodkom wyzwolić się: w kompleksie nie uzasadnionej wyższości - z jednej

11
strony, w kompleksie nie uzasadnionej obawy - z drugiej strony. Celem naszej po-
lityki porozbiorowej miało być umożliwienie dogodnych koniunktur zagranicznych
oraz wzmacnianie sil własnych. Kompleksy powyższe będą nam psuć koniunkturę i
podcinać siły.

Kompleks nie uzasadnionej wyższości przeszkadzał nam powiedzieć sobie w okresie


od roku 1775 do 1918: jesteśmy narodem małym i słabym w stosunku do sąsiadów
dużych i silnych. Kompleks wyższości prowadził nas do powstań, bo wydawało się
Polakom, po pierwsze, że potrafią pokonać i wyrzucić z kraju rozbiorców, a po dru-
gie, że to wyrzucenie wystarczy, żeby i nadal utrzymać istnienie niepodległego
państwa. Obie te iluzje były, - aż do roku 1918-go, kiedy to koniunktura na 10 lat
doznała odwrócenia, rażąco naiwne.

Kompleks niższości polegał na tym, że sądziliśmy, iż bez własnego, niepodległego


państwa, lub beznadziejnych prób jego odbudowania z bronią w ręku, przestaniemy
być narodem. Długo, bo aż do roku 1864-go, nie potrafiliśmy sobie powiedzieć: nie
posiadamy już więzi państwowej i nie mamy danych na to, żeby ją wkrótce odzy-
skać. Ale posiadamy więź narodową i nie ma najmniejszej obawy, żebyśmy ją za-
tracili, chyba że sami doprowadzimy do samobójstwa, prowokując rozbiorców, by
nas rozproszyli lub wytępili. Przeceniliśmy znaczenie siły zbrojnej, nie doceniliśmy
znaczenia oświaty. Doświadczenia poszczególnych dzielnic wykazały, że nie po-
wstania, lecz oświata i propaganda podtrzymywały ducha narodowego.

VI. Na razie za cenę pierwszego rozbioru Rosja ujęła znowu hegemonię w Polsce.
Ambasador Stackelberg wraz z królem wprowadzili szereg zmian ustrojowych i
stworzyli pierwszy jako tako pracujący rząd pod nazwą „Rady Nieustającej". W na-
stępnych 16-tu latach Polska wzmocniła się pod każdym względem. Okres upadku
był prawie przezwyciężony.

Zmiana koniunktury nadchodziła. Rosja, mimo olbrzymiego wzrostu potęgi, była


rozdarta buntami i zaplątana w nową wojnę turecką. W tajnej konwencji między
Stanisławem Augustem a Katarzyną król uzyskał za cenę przymierza ustępstwa w
organizacji ustroju i wzmocnieniu rządu. Potem Stackelberg za samą neutralność
zgadzał się na powiększenie armii i zelżenie gwarancji, pod rygorem których Mo-

12
skwa rządziła w Polsce. Rozpoczynała się rewolucja francuska, która potem prze-
kształcona w imperium Napoleona, miała zniszczyć na całe lata siłę Prus i wstrzą-
snąć Austrią. Ale sejm czteroletni, powodując się momentami irracjonalnymi, od-
rzucił propozycje rosyjskie, prowokował wprost Rosję, jednostronnie pozbył się
gwarancji i w ten sposób zamanifestował wolę polityki antymoskiewskiej. Jedno-
cześnie poszedł na lep propozycji pruskiej, zawierając z Prusami sojusz, skierowany
przeciw Rosji. Dopiero na długo po tych nierozważnych krokach zaczęto myśleć o
armii i z możliwie największą niedbałością brać się do zbrojeń.

Epizod sojuszu pruskiego jest ważny dlatego, że dał tu arcy jasny dowód rzeczowy
na potwierdzenie tezy logicznej: polityka polska wymagała od chwili powstania
koncepcji prusko-rosyjskiej, skierowanej przeciw nam, szukania porozumienia z
jednym z zaborców i to z tym, który był mocniejszy, który był agresorem wobec
drugiego. Inaczej słabszy sprzedałby chętnie silniejszemu polskiego sojusznika, by-
leby za tę cenę uzyskać porozumienie z agresorem. Tak postąpiły Prusy w r. 1791.

Zdrada Prus, tak szybko po uroczystej proklamacji sojuszu, a niedługo potem nieo-
czekiwane skutki przyjaźni Napoleona, wywołały w Polsce ugruntowanie się zu-
pełnie innej zasady: otóż powszechnie przyjęto, że wszelkie porozumienie z któ-
rymkolwiek zaborcą jest albo skrajną głupotą, albo zdradą, że albo lud polski ma
powstać sam, albo też należy szukać oparcia wyłącznie w mocarstwach zachodnich,
przede wszystkim we Francji. Ta ostatnia teoria stała się podstawą całej polityki
Hotelu Lambert 1832 - 1864, a potem odżyła i stała się wszechmocną w dwudzie-
stoleciu Polski odrodzonej.

Po krótkiej kampanii, której dobry polityk mógł z łatwością uniknąć, a którą dobry
wódz mógł z trudnością wygrać, nastąpił drugi rozbiór. Polska po drugim rozbiorze
pozostała jako bardzo małe państewko, większe jednak jeszcze od późniejszego
Księstwa Warszawskiego. Na zachodzie wykuwała się już potęga militarna fran-
cuska. Żywot potężnej Katarzyny II dobiegał do końca i miał dać miejsce słabemu
Pawłowi I-mu. Ale patrioci polscy nie mieli czasu. Polegając na złudnych, może
prowokacyjnych obietnicach, tym razem francuskich, powstał Kościuszko jednocze-

13
śnie przeciw Rosji i Prusom. Nastąpił trzeci rozbiór i naród polski utracił własną
państwowość.

Epizod rozbiorów zajął nieproporcjonalnie dużo miejsca w tym, co miało być skró-
tem cyklów koniunktur międzynarodowych, w jakich żył naród polski. W tym jed-
nym krótkim okresie historycy nasi zdołali nazbierać taką masę frazesów, mistyfi-
kacji i fałszów, że nie tylko obraz prawdziwych przyczyn i skutków został bez reszty
zatarty, ale nawet wymalowany został ku ogłupieniu narodu obraz przyczyn i
skutków wprost odwrotny. Przeciętny Polak przez 150 lat dałby się zabić za to, że to
Konfederacja Barska, Sejm czteroletni i Kościuszko ratowali, a Stanisław August i
późniejsi ugodowcy ją zgubili, ergo, że naśladując tych „patriotów" barskich, dzia-
łało się na korzyść Polski, a naśladując mądrego króla, na jej szkodę. Tak to u nas
historia była „vitae magistra".

Okres Polski mocarstwowej w XVI i XVII wieku stawiał przed polityką polską za-
danie ubezpieczenia swojej siły, przez niedopuszczenie do rozwoju zbyt silnych są-
siadów. Okres upadku wewnętrznego, przy dość pomyślnej jeszcze koniunkturze
zagranicznej, od Sobieskiego do 1759-go roku, wymagał usilnej poprawy we-
wnętrznej. Okres rozbiorczy 1759 - 1794 winien był się charakteryzować ochroną po-
stępującej wreszcie naprawy, drogą najbardziej ostrożnej i unikającej zawikłań po-
lityki. Wszystkie te okresy miały jeden cel wspólny: utrzymanie i wzmocnienie na-
szej więzi państwowej. Wchodzimy w okres porozbiorowy od 1794 - 1914 roku. Ce-
lem polityki polskiej w tym okresie miało być odzyskanie własnej państwowości,
Cel ten nie mógł być osiągnięty - ze względu na stosunek sił naszych do sił trzech
rozbiorców - inaczej, jak tylko w następstwie głębokiej, od nas niezależnej zmiany
geopolitycznej w środkowej i wschodniej Europie. Zmiana taka mogła najłatwiej
powstać przez konflikt między zaborcami i wzajemne ich osłabienie. Wszystko, co
konflikt ten przyspieszało, leżało w interesie polskiej racji stanu. Wszystko, co
konflikt odwlekało, co przyjaźń prusko-moskiewską kleiło, oddalało nasze odro-
dzenie. Nie czyniąc więc nic dla zbliżenia tych elementów, a wszystko dla ich po-
różnienia, należało doprowadzić do chwili lepszej koniunktury geopolitycznej nasze
siły narodowe możliwie najmniej uszczuplone, możliwie najbardziej wzmocnione.

14
VII. W traktacie, który ostatecznie przypieczętował rozbiory, była rzucona (forso-
wana przez Prusy, które użyły znów straszaka Dąbrowskiego) myśl stałego sojuszu
rozbiorców dla tłumienia polskich ruchów wolnościowych. W tej koniunkturze za-
prawdę politycy polscy nie mogli widzieć żadnych dróg już nie odbudowy, ale na-
wet poprawy położenia, - wówczas rozpoczęła się rzecz najdziwniejsza w świecie,
która miała duże konsekwencje zarówno bezpośrednio w życiu, jak i za pośrednic-
twem wpływu, jaki wywarła na polską psychologię. Pewna ilość rozbitków z armii
Kościuszkowskiej, zaciągnąwszy się ochotniczo do wojsk Napoleona, tak silnie od-
znaczyła się w różnych bojach odwagą, że Napoleon po pogromie Prus 1805 r.
utworzył pod własnym protektoratem Księstwo Warszawskie, niejako ośrodek po-
dzielonej Polski. Ten zdumiewający fakt odzyskania kawałka wolnej ziemi pod
słońcem, nie tylko bez pomocy żadnego z trzech rozbiorców, ale i wbrew wszystkim
trzem, utwierdził nieszczęsne mniemanie manifestu Kościuszkowskiego: Polska
może powstać tylko przez walkę ludu z trzema zaborcami, a zginąć tylko przez... po-
litykę i dyplomację. To przeklęte psychologiczne dziedzictwo epoki Legionów ist-
niało przez 100 lat, a tliło się jeszcze w 20-leciu Polski odrodzonej. Znaczenie pozy-
tywne Legionów polegało nie tylko na odrodzeniu narodowym, ani, jak się często
sugeruje, na obudzeniu ducha nacjonalistycznego, ale na wprowadzeniu do polityki
czynnika polskiego, jako elementu, który może się okazać dla ewent. sprzymierzeń-
ców pożytecznym. Polacy wykazali, że umieją i chcą się bić, a więc egzystują, tak,
jak w 18-ym wieku wykazali, że nie chcą i nie umieją się bić, a więc nie są pełno-
wartościowym partnerem.

W dziedzinie naszej psychologii narodowej, przede wszystkim samopoczucia naro-


dowego, odegrała epopeja napoleońska bardzo dużą rolę. Nie mniej silnie zaważyła
na następnym półwieku naszej polityki zagranicznej. Tyle bowiem lat, do samego
1870-go roku, ogromna większość społeczeństwa polskiego wierzyła głęboko, że
odbudowanie Polski kosztem trzech rozbiorców leży w interesie i w możliwościach
Francji. A przecież walki napoleońskie były tylko epizodycznym wybuchem sił,
prowadzonych przez genialnego człowieka, ale sił, ani liczebnością, ani jakością nie
wystarczających do hegemonii nad całą Europą. Wybuch ten stał się możliwym
dzięki długowiecznej słabości narodu niemieckiego, który od wojny trzydziestolet-
niej pozostawał podzielony na szereg partykularnych, luźnie z sobą i z cesarstwem

15
Habsburgów związanych państewek. Z końcem XVIII wieku zaczyna ciążyć nad
tymi państewkami wpływ i hegemonia Rosji, która z chwilą zaniku Polski, staje się
coraz bardziej aktualna. Przegrana Napoleona, to przegrana Francji w walce z Rosją
o hegemonię nad Niemcami. Francja, obawiając się ciążenia Niemców do Rosji,
stwarza Księstwo Warszawskie, jako próbę bezwzględnie wiernej bariery, mającej
oddzielać ujarzmione, ale niechętne państwa niemieckie od wpływu carów. Chęć
hegemonii nad Europą nie znajduje usprawiedliwienia w siłach Francji. Stworzenie
Księstwa Warszawskiego, przy nieubłaganej walce Anglii, nie znajduje usprawie-
dliwienia we francuskiej racji stanu. Znacznie dalej na zachód przeciągnięta granica
wpływów franko-moskiewskich byłaby może uratowała Napoleona od udziału
Rosji w koalicjach Europy przeciw niemu. Groźba odbudowy Polski nie połączonej z
Rosją, lecz walczącej z Rosją, wystarczała, żeby pchnąć cara na czoło koalicji, stała
się przeszkodą nie do przebycia w rokowaniach pokojowych. Z chwilą upadku Na-
poleona i utworzenia Świętego Przymierza między Rosją, Austrią i Prusami, pozo-
staje jeszcze możliwość odegrania się Francji kosztem Niemiec, przy pomocy popar-
cia roszczeń Rosji do wszystkich ziem polskich lub słowiańskich. Nie ma natomiast
już możliwości walki Francji z Rosją i odbudowania Polski przez Francję. Wówczas
nawet, gdyby odbudowanie to leżało w możliwościach francuskich, w najmniejszej
nawet mierze nie leżało w linii interesów francuskich.

W roku 1815-ym koncepcja polsko-rosyjska znajduje swoje znakomite jakościowo,


choć nie terenowo, rozwiązanie. Na podstawie unnii personalnej z Rosją, powstaje
Królestwo Polskie, teoretycznie nie niezależne od Rosji. Po pierwszych latach bez-
ładu Lubecki obudowuje gospodarkę. Samo istnienie Królestwa jest poręką nie
przyjaźni Rosji z Prusami i Austrią, jest wieczną groźbą oderwania od tych państw
germańskich reszty ziem polskich, może i reszty ziem słowiańskich. Jest to drogi sen
carów rosyjskie! Niestety w przeddzień niemal jego urzeczywistnienia, kilku mło-
dych ludzi, powodując się zadrażnieniami, a więcej jeszcze irracjonalną ambicją na-
rodową, ogłasza powstanie. Reszta narodu idzie za hasłem kilku podchorążych.
Wszystkie szanse są znowu przez nas samych przekreślone. Nawet w razie zwycię-
stwa czeka nas nowy rozbiór przez trzy państwa sąsiednie. Ale zwycięstwa nie ma,
bo Rosja znowu zwycięża i Królestwo Polskie przestaje istnieć, staje się prowincją
rosyjską, zachowując ledwie ślady odrębności.

16
VIII. I wtedy zaczyna się najzupełniej umykający analizie rozumowej i logicznej
fenomen. Psychologia polska, rozbudzona epoką Legionów - cudownego odzyska-
nia niepodległości - potem przybita upadkiem powstania, zaczyna oddalać się od
wszelkiego myślenia, pada łupem psychozy zbiorowej, którą nazwano „mesjani-
zmem". Polacy wierzą głęboko, że ich naród jest Chrystusem narodów, że cierpi
niewinnie za inne ludy, że im więcej cierpi, tym lepiej, że zmartwychwstanie w
danej chwili za sprawą cudu Bożego i ogólnej rewolucji. Najwięksi polscy poeci:
Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, hołdują częściowo tej aberacji. Rozwija się ona na
licznej emigracji, która, zamiast osiąść w Ameryce i utworzyć tam samodzielną ko-
lonię, - co przy jej wpływach i potencjale ludzkim nie było niemożliwym, - zatapia
się w kłótniach i oczekiwaniu powszechnej rewolucji ludów, jak lewica, w oczeki-
waniu interwencji mocarstw zachodnich, jak Adam Czartoryski. Oczywiście koncep-
cja agresji rosyjskiej przeciw Prusom lub Austrii jest przez powstanie listopadowe i
działania emigracji zupełnie przekreślona. Dopiero Wielopolski podnosi dawną
myśl. Mając przeciw sobie wszystkich polityków rosyjskich i wszystkich polityków
polskich, umie nakłonić Aleksandra II-go do odbudowania stopniowo Królestwa
Polskiego. Pierwsze kroki są zaczęte. Wówczas istniała możliwość, konieczność na-
wet, porozumienia rosyjsko-francuskiego przeciw Prusom i zniszczenia potęgi pru-
skiej. Ale wybucha powstanie 63-go roku. Młody minister pruski Bismarck pod-
chwytuje w lot możliwość. Przesadzając znaczenie straszaka polskiego (a namawia-
jąc sam powstańców do akcji), umie doprowadzić - zamiast nieprzyjaźni - do soju-
szu z Rosją o ostrzu antypolskim. Ten mistrzowski rzut, to wykorzystanie błędu
polskiego jest podstawą całego dzieła życia Bismarcka, jest kamieniem węgielnym
pod niesłychaną potęgę Niemiec, która niedługo zagrozi całej Europie, prawie ca-
łemu światu. Powstanie jest krwawo zgniecione, ale możliwość porozumienia
francusko-rosyjskiego przeciw Prusom jest przekreślona także. Czego nie zrobili pol-
scy powstańcy, to udało się zrobić polskim politykom: doprowadzili do słownej in-
terwencji Francji, Anglii i Austrii przeciw Rosji. Możliwość porozumienia z Rosją na
długo zanikła1. Następuje wojna prusko-austriacka, w której Rosja Austrii nie broni.

1
Ustalenie tych następstw powstania styczniowego dla naszej opinii jest zasługą Klaczki i Stani-
sława Koźmiana: „Rzeczy o roku 1863". Powtórzył je i wyciągnął z nich ostateczne konsekwencje

17
Austria jest rozgromiona przez Prusy pod Sadową. W 1870 r. wojna pru-
sko-francuska, Francja pada pod ciosami Prus, - Rosja pozostaje neutralna, - ciągle
Europa zbiera przeklęte owoce, powstania polskiego! Bismarck tworzy nowe cesar-
stwo niemieckie i tam, gdzie istniało państewko mocne, militarne, ale zawsze pań-
stewko, teraz jest mocarstwo równorzędne niemal z Rosją i Austrią. Możliwość
starcia tych państw, z powodu ich ogromu i prawie idealnej równowagi, zmniejsza
się. Następuje długi okres 50-u lat, w którym żadnej szansy poważnej poprawy nie
ma.

Represje rosyjskie wskutek interwencji nie tylko nie zelżały, ta właśnie interwencja
stała się dopiero początkiem i powodem całego długoletniego systemu ucisku i ru-
syfikacji i nienawiści narodu rosyjskiego ku nam. Tak bowiem, jak sto lat przed tym
nieostrożne poniżanie ambicji Katarzyny II-ej wzbudziło w niej niechęć i zemstę do
Polski, tak teraz nieoględna propaganda, która doprowadziła do postawienia pod
pręgierz Europy rzekomej, czy prawdziwej dzikości Rosji, wywołała tym razem w
całym narodzie rosyjskim nienawiść i chęć poniżenia Polaków.

IX. Rok 1863-ci jest słupem granicznym w historii - tak ważnych dla nas - stosun-
ków polsko-rosyjskich. Nie sprowadził on żadnej zmiany sił jednej ani drugiej
strony; zmiana dotyczyła wyłącznie kierunku polityki carów i, co ważniejsze, na-
stawienia psychiki narodu rosyjskiego do sprawy polskiej. Oto, w sam raz przez sto
lat, od wstąpienia na tron Stanisława Augusta do powstania styczniowego, rządy
rosyjskie czyniły szereg prób, co prawda niezręcznych, zgodnego współżycia z pod-
ległą, potem podbitą Polską. Od faktycznego lenna Katarzyny II-ej poprzez unię
dynastyczną Aleksandra I-go, Statut organiczny Mikołaja I-go i szeroką autonomię

Roman Dmowski. Oto, co pisze w „Polityce polskiej i odbudowaniu państwa" (Pisma, t. V. Często-
chowa 1937, str. 43):

„Rosję dzieliły z Niemcami szerokie interesy polityki mocarstwowej i przeciwieństwo tych interesów
prowadziło do starcia. Jednocześnie sprawa polska była węzłem, który ją z Niemcami łączył. Nasza
polityka porozbiorowa ten węzeł zacieśniała, a powstanie 63-go roku nawiązało go wtedy, kiedy się
już zrywał, i zdobyło sobie wielkie znaczenie historyczne, sprowadzając dla Europy okres bismar-
kowski, dla Polski zaś dobę najstraszniejszego ucisku i poniżenia".

18
Aleksandra II-go, wszyscy carowie szli po linii absorbcji dynastycznej, nie zaś pań-
stwowej, ani tym bardziej narodowej. Linia ta była przerywana szereg razy, zawsze
niemal przez stronę polską. Motywy przerywania były różne, zawsze jednak towa-
rzyszyła im kultywowana pracowicie i rozdmuchiwana do najwyższych granic irra-
cjonalna nienawiść do Moskwy. Od roku 1863-go sytuacja się zmienia. Rosja i jej
carowie przestają szukać dróg do współżycia z narodem polskim. Zmiana ta, sięga-
jąca daleko głębiej, niż polityka danego męża stanu czy cesarza, bo sięgająca w głąb
psychiki narodowej rosyjskiej, przypisana jest przez Koźmiana nie tyle odepchnięciu
przez Polaków reform Wielopolskiego, nie tyle wybuchowi powstania, ile przede
wszystkim naszej propagandzie zagranicznej, która przesadnie i nieraz kłamliwie
przedstawia rzekome okrucieństwa rosyjskie w Polsce i doprowadziła tym do zo-
hydzenia Rosji w całym kulturalnym świecie.

X. I wtedy, wtedy dopiero, jakby spełniając złowrogą klątwę Stanisława Augusta


rzuconą narodowi sto lat wcześniej na sejmie Czaplica:

„Może nieszczęścia, które ściąga na siebie, nauczą prędzej ten naród rozsądku,
niżbym ja tego dokazał kazaniami w spokojniejszym czasie"!

- wtedy dopiero, gdy już nie ma pola do polityki, ożywa rozum polski! Po krwawej
łaźni 1863-go roku, w okresie między 64-ym a 70-tym rokiem, Polacy przestali po-
woli, ale jakże powoli, wierzyć w to, że są zbiorowym Chrystusem, że cierpienie jest
celem polityki polskiej, że powstania nie były i nie są szaleństwem, że Polska nie
upadła wskutek win własnych. Pierwszy poważny głos, jaki to oznajmił Polakom,
był Kalinki w 1868-ym roku.

„Deklaracja taka wymagała w owym czasie odwagi cywilnej"

- pisze o tym Smoleński („Stanowisko Kalinki w historiografii polskiej", str. 26) i


dodaje: ...że jego samego dopiero Kalinka przekonał. W każdym razie w okresie, w
którym, zdawać by się mogło, było najmniej szans rozwoju narodowego, dzięki
rozumowi politycznemu zyskano w Galicji pod zaborem Austrii niemal pełnię tego
rozwoju. Zawdzięczamy to Gołuchowskiemu i szkole historycznej i politycznej stań-
czyków, którzy propagując lojalność wobec rządów, uzyskali w zamian pełne nau-

19
czanie w języku polskim, polonizację urzędów, miejsca w rządzie, uniwersytety i
nieograniczoną niemal możność wydawniczą. W Kongresówce, bez tych sukcesów,
tę samą politykę lojalności przeforsował później twórca stronnictwa narodo-
wo-demokratycznego Dmowski. Niedługo stańczycy doczekali się miana zdrajców,
a Dmowskiemu nieraz stawiano podobny zarzut.

Zdecydowany upadek koncepcji powstańczych od razu stworzył potencjalne moż-


liwości walki między rozbiorcami, skoro już ci, którzy tej walki nie chcieli, nie mogli
straszyć drugich polskim powstaniem. W Prusach, mimo silnych prześladowań, nie
ma reakcji irracjonalnej, a naród, odepchnięty od wykształcenia i zawodów huma-
nistycznych, zwraca się do pomnażania majątku, dochodząc tu do wybitnych rezul-
tatów. W ten sposób wszyscy trzej zaborcy są niejako uśpieni lojalizmem swoich
polskich obywateli.

W tym okresie od 1870-go do 1914-go r. zaznacza się silny wzrost sił Francji i Anglii.
Bez przeszkód ze strony patriotów polskich dochodzi tym razem do skutku podział
mocarstw rozbiorczych na dwa bloki: Rosja, Francja i Anglia z jednej strony, Austria
i Niemcy z drugiej. Rozłam ten nie napotkał, jak pisaliśmy, na żadne przeszkody ze
strony Polaków. Co więcej, zarówno jeden jak drugi blok otrzymały propozycję
pomocy zbrojnej legionów polskich, oba zadeklarowały chęć odbudowy Polski w
takim czy innym związku ze sobą. Nastąpił nowy cykl: koniunktura pomyślna.

XI. Jakby w nagrodę za długich pięćdziesiąt lat beznadziejnego, cierpliwego ocze-


kiwania, przy braku jakichkolwiek widoków, teraz pomyślność koniunktury wzra-
stała w tempie nieprawdopodobnym. Pod ciosami państw centralnych armie ro-
syjskie zostały pobite i wybuchła w tym kraju rewolucja, która w ciągu dwu lat
doprowadziła olbrzymie państwo carów do stanu najzupełniejszego rozprzężenia i
bezsiły. Zaraz potem prezydent Ameryki Półn. Wilson, działając pod wpływem ha-
seł wolnościowych, proklamował jako jeden z celów wojny aliantów, odbudowę
Polski niepodległej i zjednoczonej. Toteż, gdy po rewolucji rosyjskiej z kolei nastą-
piła kapitulacja Austrii i Niemiec, znikły wszystkie przeszkody do odbudowy Polski.

Z trzech mocarstw, które Polskę anektowały, Austria rozpadła się zupełnie. Rosja
zdawała się pogrążona na długi czas w zupełnym chaosie. Natomiast Niemcy,

20
wprawdzie pobite i obarczone słabym rządem parlamentarnym, zdołały utrzymać
całość swego organizmu państwowego. Zresztą jednym z pierwszych aktów so-
wieckiej Rosji było proklamowanie przez Lenina zasady Polski niepodległej.

W pierwszym dziesięcioleciu po wojnie światowej Polska, dysponująca wojskiem


dowolnej wielkości, oparta jeszcze o zwycięską Francję, ma nie najgorszą pozycję
między rozbitymi wewnętrznymi kłótniami Niemcami i spustoszoną Rosją sowiec-
ką. Ale czas mijał i pracował na rzecz ogromnych, o tyle większych od nas sąsiadów.
Rosły one oba w siłę, podczas gdy nasze siły wzrastały słabo, albo też nie wzrastały
wcale. Jednocześnie zaczęto obserwować upadek Francji i zdecydowany pacyfizm i
niechęć do mieszania się do walk europejskich Anglii. W chwili, gdy wzrost sił na-
szych sąsiadów zaczął dorównywać naszym, stanęło przed Polską pytanie, czy nie
należy wojną prewencyjną pozbawić siły jednego z naszych sąsiadów - mianowicie
Niemcy. Leżało to w granicach naszych możliwości, zwłaszcza przy oparciu się o
drugiego sąsiada. Tych możliwości nie wykorzystaliśmy.

XII. Z punktu widzenia koniunktur geopolitycznych, sytuacja, jaka zaistniała po


1933-im roku zaczęła przypominać najgorsze okresy 18-go wieku, jeżeli idzie o po-
łożenie międzynarodowe, bo wewnętrznie Polska nie przeżywała ani upadku mili-
tarnego, ani ustrojowego, ani moralnego. Początkowa anarchia sejmowa została
opanowana zamachem 1926 r. Jedynie gospodarka stała na jednym z ostatnich
miejsc w Europie i przez to paraliżowała możności produkcyjne, które nasi sąsiedzi,
zwłaszcza Niemcy, wyzyskali u siebie w całości.

Z obu stron Polski zaczęły wyrastać niepokojąco silne mocarstwa. Siła każdego z
nich przerastała kilkakrotnie nasze własne. Aby być dobrym Polakiem, nie wolno
było mówić ani o wojnie z jednym z naszych sąsiadów ani o sojuszu z drugim.

Teoretycznie, wobec sytuacji geopolitycznej Polski, najlepszym wyjściem byłaby


jeszcze podczas wojny światowej unia personalna z Austrią i Węgrami, która by
dawała w rezultacie blok, mogący się zawsze ostać i wobec Rosji i wobec Niemiec.
Skoro jednak koncepcja ta upadła, należało szukać jak najdalszego oparcia albo o
Niemcy albo o Rosję. Jakimi drogami poszła potem polityka polska, jak nisko upa-
dliśmy na rynku koniunktur międzynarodowych i jak ciężka była droga powrotu do

21
rozsądku, a potem do znaczenia - o tym już wie każdy współczesny Polak, i do życia,
nie do historii, to już należy.

22
SKAŁKOWSKI

Wszystkie niemal tezy wygłoszone w naszych artykułach mają swoje źródło w rze-
czach profesora Skałkowskiego. Nie wszystkie jednak są wypowiedziane w ten sam
sposób i nieraz u nas konsekwencja jest dalej aż do ostatecznych granic posunięta
tam, gdzie Skałkowski ledwie drogę postępowania zaznacza. Toteż w niniejszym
rozdziale, poświęconym jego referatowi na V Zjeździe Historyków, uwag krytycz-
nych będzie mało, natomiast cytatów dużo. Jedyna zasadnicza krytyka nasza - to
zarzut błędnego popierania tezy „legionowej". Skałkowski uważał, że Polska miała
szanse zmartwychwstania przez walki u boku mocarstw zachodnich - nie zaś mo-
carstw rozbiorczych. Tezę tę krytykujemy w jednym passusie „Koniunktur geopoli-
tycznych", zastrzegając się tu, że Skałkowski dla swojej bystrości i jasności sądu, a
przede wszystkim dla swojej odwagi, mimo błędów ma bardzo wysoką rangę mię-
dzy nielicznymi głupoty polskiej pogromcami.

Tytuł referatu brzmiał: „Uwagi o usiłowaniach niepodległościowych na przełomie


XVIII-go i XIX-go wieku". Spieszmy się, żeby oddać samemu historykowi głos:

„Na dzieje nasze porozbiorowe istniały dwa główne poglądy: hyperkrytycz-


ny i hyperentuzjastyczny w stosunku do usiłowań niepodległościowych. Ten
drugi jest teraz w modzie... niejednego pesymistę przerobił w optymistę,
powiada się mniej więcej tak: „było źle, ale jest dobrze". Nasze nieszczęśliwe
powstania to były poszczególne bitwy przegrane, ale oto w ostatecznym

23
wyniku, wojna stuletnia zakończyła się wygraną1. Jak to, z klęsk wynika
triumf?

Jakże tam z logiką? Przegrane były tylko materialne, duchem zawsze zwy-
ciężaliśmy. Nie. - Duch i materia w historii nie są tak zupełnie rozdzielone.
Może też dużo prościej będzie stwierdzić, że w naszych dziejach porozbioro-
wych obok upadków były i wzniesienia, żeśmy nie lecieli ciągle w dół, ale
utrzymywaliśmy się i odrabiali niepowodzenia... Dlatego pomimo klęsk, do
których trzeba się przyznać, których nie należy dziwacznie podawać za
triumfy, dzisiaj jesteśmy znowu na górze. I nie dajmy się zepchnąć, pognębić,
zniszczyć. W tym sens życiowy badań nad dziejami porozbiorowymi, aby
wyciągnąć naukę z nich, jak się mamy bronić, bronić nie tylko, przed wro-
giem zewnętrznym, ale i przed własnym szaleństwem".

W tym celu Skałkowski wzywa do dokonania przeglądu epoki porozbiorowej.


Przegląd odbędzie się drogą znaną, utartą, ale:

„idźmy raz sami, nie w towarzystwie miłej i pięknej frazeologii, szanownej


ideologii, poczciwego patriotyzmu. Wystarczy nam zdrowy rozsądek".

„Nie wdając się w żadne zawiłe kwestie, rzućmy okiem nieuprzedzonym na


wstępne pięćdziesięciolecie naszych dążeń niepodległościowych, stosując do
nich kryterium jasne: o ile osiągnęły cel zamierzony, nie jakieś kryterium
dwuwykładne, ale wyraźne, kryterium powodzenia, nie lekceważąc zresztą i
korzyści, - choćby pośrednich, idealnych".

„Nasze walki niepodległościowe datują się pospolicie od Konfederacji Bar-


skiej".

1
Jak dalece apostrofa Skatkowskiego była potrzebna, niech na to będzie dowodem mowa Kutrzeby
na otwarciu VI Zjazdu Hist. Wszystko jedno, co kto mówił - wywodził Kutrzeba - skoro mamy pań-
stwo!

24
Tu Skałkowski powołuje się na studia Konopczyńskiego, by dowieść, że myśl o
niepodległości kiełkuje w głowach Konfederatów wolno. Tę powolność tłumaczy
Skałkowski nie tym, że głowy były słabe, ale że wyrosła Konfederacja na pniu ra-
domskim.

„Był (ruch barski) reakcyjny w stosunku do dzieła Czartoryskich, Powodo-


wała nim często podła lub zaślepiona intryga. Jego motyw religijny lub bo-
haterski wybija się wprawdzie niekiedy silnie, ale nie może zmienić zdania
naszego o nim jako o akcie zgubnym, prawie samobójczym. Tak go osądził
Stanisław August, a nie dlatego, jakoby nie mógł zrozumieć poświęceń dla
oswobodzenia kraju. Sam przecież dwa lata wcześniej to hasło propagował
(1766) i gotów był może podjąć walkę z Rosją, ale z myślą o istotnej na-
prawie Rzeczypospolitej. Gotów był także poprzeć Konfederatów Barskich
(może z poświęceniem korony), kiedy zapowiedź wojny turecko-rosyjskiej
otwierała jakieś widoki dla usiłowań wyzwoleńczych Polski. Dzika niena-
wiść partyjna i bezrozum zniweczyły wszelkie próby ratowania kraju. Jego
straszliwe spustoszenie w ciągu kilku lat zawieruchy i pierwszy rozbiór, to są
skutki bezpośrednie Konfederacji Barskiej. Zaiste, kiełki niepodległości nie
równoważą tych strat okropnych".

Skałkowski dowodzi, że można było osiągnąć to samo za pomocą propagandy


(książki, jak mówi). Nawet owo kiełkowanie, zdaniem mówcy, przeszło niepostrze-
żenie. Nawet biskup Krasiński, mózg powstania, godził się częściowym rozbiorem
opłacać pomoc obcą. Natomiast Stanisław August był, jak powiedział Konopczyń-
ski:

„Integralności Rzeczypospolitej nieposzlakowany obrońca"

- kwalifikacja tym ważniejsza, że nie pochodzi od przyjaciela. Poruszywszy zasta-


nawiający brak kultu Poniatowskiego, Skałkowski skarży się na brak opracowań
późniejszego okresu, na brak monografii Targowiczan, patriotów 3 majowych itd.
Przy tej okazji atakuje Kazimierza Sapiehę za niedbalstwo, wykazane na stanowisku
generała artylerii litewskiej. Nie mniej ostro kwalifikuje patriotów z Sejmu Cztero-
letniego:

25
„Czteroletnia agitacja z doby pamiętnego sejmu niewątpliwie rozwinęła w
narodzie patriotyzm i podniosła poziom myślenia politycznego, lecz było to
przecież jedynie przyspieszeniem tempa tej roboty, którą wytrwale prowadził
Stanisław August od ćwierćwiecza. Tętno wzmogło się aż do gorączki. Orga-
nizm, który zwolna nabierał sił i wracał do zdrowia, został przez obcych
szalbierzy, niedoświadczonych polityków, zadufanych w czystych swoich
zamiarach, i różnych zapaleńców rzucony w odmęt, w którym uległ po paru
latach zmagań się krwawych”.

„Polityki przymierza pruskiego nie można obronić, skoro doprowadziła do


katastrofy. Sejm wyzywał Rosję, a nie przysposobił armii. Pamflet pt. „O
ustanowieniu i upadku Konstytucji 3-o maja", który urabiał zapatrywania
wielu pokoleń, nie ma już dla nas mocy przekonywującej. Dzisiaj już nie da
się przerzucać odpowiedzialności na króla. Na fundamencie kadr wojskowych
i sprzętu wojennego z okresu rządów Stanisława Augusta pod imieniem
Rady Nieustającej, sejm wzniósł budowlę armii sześćdziesięciotysięcznej,
która sama, bez oparcia o sprzymierzeńca, nie mogła sprostać zadaniom
obrony granic wschodnich".

„Przestańmy... szaty rozdzierać z powodu akcesu króla do Targowicy, a tym


bardziej biadać, że Targowica była możliwa. Tylko histeryczne damy w ro-
dzaju Izabelli Czartoryskiej mogły się oburzać i dziwić. Sejm rządzący powi-
nien był przewidzieć i wojnę z Rosją, i reakcję staroszlachecką, i przymierze
tych czynników, z natury swej przeciwnych ustrojowi pomajowemu. A kiedy
stronnicy reform po zawodzie ze strony Prus (co do zachowania się których
tylko bardzo naiwni mogli mieć jakieś wątpliwości) uznali sprawę za prze-
graną, wtedy obłudą z ich strony, albo czczą manifestacją dla gawiedzi
ulicznej były protesty przeciw próbom przejednania carowej, chociażby przy
pośrednictwie Targowiczan. Dla historii protesty te mają podobne znaczenie,
co gest Piłata Ponckiego. - Prawda, Stanisław August nie zdołał obronić
Polski przed nowym rozbiorem, ani ocalić wielu reform. Czyliż jednak jego
zgoda na zjazd grodzieński była podłością?... Drugi sejm rozbiorowy odbył się
w warunkach analogicznych jak pierwszy. Mniejsza o to, że Poniatowski przy

26
tej sposobności rosyjskimi pieniędzmi opędzał swoje potrzeby i starał się
uregulować swoje długi. To jest szczegół przykry, ale bez istotnego znaczenia.
Nie trzeba też przywiązywać zbytniej wagi do różnych gestów szlachetnych
rozmaitych aktorów sceny grodzieńskiej... Król zanadto dobrze znał się na
rzeczy, aby się roztkliwiać. Był już zmęczony, sterany i grę przeciw mocar-
stwom podziałowym i rodzimym szkodnikom nie z tą, co przed laty dwu-
dziestu prowadził energią. Przecież jego zasady, taktyka i stawki były na ogół
podobne, tylko szanse dla nieszczęsnego króla już prawie żadne. Nie sposób
było rozszczepić zaborców. Poskromił jedynie tych, co pod targowickim zna-
kiem pozostawali już bez innego programu, jak tylko, by swym łotrostwom
zapewnić bezkarność. Wytyczna polityki Stanisława Augusta w tym okresie
końcowym, to zachowanie szczątków Polski, chociaż pod okupacją mo-
skiewską. Prawie wszyscy historycy aby usprawiedliwić insurekcję twierdzą,
że pozostały pod imieniem Rzeczypospolitej szmat ziemi nie miał już wa-
runków istnienia, i nie przedstawiał wartości dla przyszłości narodu. Jestem
odmiennego zdania, a moim sprzymierzeńcem jest sam Kościuszko, który re-
alnie zmierzał właśnie do tego, aby w granicach wytkniętych drugim roz-
biorem utrzymać niepodległość".

W dyskusji zabrał m. in. głos prof. Józef Feldman, który dowodził, że obecne studia
nad okresem rozbiorów dają większe pole do optymizmu:

„należy tu przede wszystkim wymienić niezniszczalność sprawy polskiej, jako


czynnika polityki międzynarodowej, oraz ciągłość wysiłków społeczeństwa
w kierunku odzyskania niepodległości. Sprawa polska odgrywała w pew-
nych momentach nierównie większą rolę w polityce europejskiej aniżeli
dawniej przypuszczano... w społeczeństwie zaś nie zamarła ani na chwilę
myśl o konspiracji i walce orężnej. Powstanie Polski nie jest zatem wynikiem
przypadkowym okoliczności, jak usiłuje dowieść historiografia obca (Recke),
lecz organicznie tkwi korzeniami w przeszłości..."

Naiwność tego rozumowania bije w oczy. Wprost nie podobna dociec, na jakiej
logicznej podstawie Feldman daje swoje „zatem".

27
Widocznie sam sobie zdawał sprawę z naciągania tezy, skoro zamiast wyłożyć, jaki
związek miały konspiracje z odbudową Polski, rzuca frazes o „głębokich korzeniach"
- po drodze zaś straszy ewentualnych przeciwników... zgodnością ich stanowiska z
historiografią obcą. Potępienie tego chwytu, który jest zwykłym szantażem, będzie
jedną z największych zasług Górki na następnym zjeździe.

W rzeczywistości junctim między konspiracją czy poruszaniem sprawy polskiej na


forum międzynarodowym w epoce wczesno bismarkowskiej a odbudową 1918 roku
jest żadne. Naród polski nie przestał być ani na chwilę zdolny do utworzenia wła-
snego państwa, nie dzięki, ale mimo konspiracji i klęsk moralnych i materialnych,
jakie „idea niepodległości" nań sprowadziła. Wszak jednakową zdolność okazali
Czesi, Litwini, nie mówiąc już o Finlandii, która nas znacznie przewyższyła pod
każdym względem, a to mimo zupełnego braku:

1) poruszania swojej sprawy na forum międzynarodowym,


2) powstań niepodległościowych.

Przeciwnie, Finowie prowadzili rozsądną politykę ugodową, i dlatego zasób ich sił
moralnych i materialnych był relatywnie nieskończenie wyższym od naszego.

W końcu Feldman zastrzega się przeciw sugestii, jakoby Czartoryscy i król siali
ziarna niepodległości, skoro to oni sami zawezwali wojska rosyjskie w 1764 roku.
Znowu bolesne potknięcie się historyka, który nie uświadomił sobie kryteriów na-
czelnych: o niepodległość walczy ten, kto podnosi swój naród w hierarchii narodów
- bez względu na drogi, którymi do tego dąży. Francja też wezwała podczas wojny
światowej wojska angielskie i amerykańskie na swoje terytorium, ale tylko dzięki
temu niepodległość uratowała. Ratunek Polski nie mógł przyjść od wyrzucenia czy
nawet unikania wojsk rosyjskich w 1764 roku, ale od jak najdłuższego lojalnego
wytrwania w sojuszu z Katarzyną II.

28
GÓRKA

Na VI, ostatnim przed wojną, zjeździe historyków polskich rewelacją był referat i
dyskusja prof. Olgierda Górki, na temat „Optymizm i pesymizm w historiografii
polskiej. Odwrócenie pojęć". Zasadniczą tezą Górki było: że przypisywanie upadku
„winie obcej" nie tylko nie jest optymizmem i nie może krzepić sił narodu, ale jest
właśnie pesymizmem, bo określa nasze losy jako zupełnie niezależne od własnych
wysiłków. Natomiast teza stańczyków - winy własnej - jest optymistyczna, bo przez
zwalczenie w sobie tych win odzyskać możemy wolność i potęgę. Tak też się stało,
wywodzi dalej Górka, dzięki naszemu odrodzeniu moralnemu odzyskaliśmy pań-
stwowość. Ten ostatni „sprawdzian" nie jest, jak zobaczymy, zbyt przekonywający,
ale Górka przynosi w swoim wystąpieniu tak ogromny zapas myśli i wniosków
nowych i płodnych, że jak najbaczniejsza uwaga jego „Odwróceniu pojęć" się nale-
ży.

Górka wydał referat drukowany, a potem wygłosił doń ustny komentarz. Referat
jest właściwie dyspozycją, treścią do dyskusji. Podzielony jest na półstronicowe
kapitele. Pierwszy kapitel zawiera jedynie postulat odwrócenia pojęć i zerwania z
hasłem Długosza, przyjętym przez całą polską historiografię: by pisać to, co czytel-
nicy mają wiedzieć, a nie to, co było naprawdę.

Drugi kapitel zawiera dyspozycję całego zagadnienia, podajemy go tu poniżej in


extenso:

„Istota zagadnienia „optymizmu" i „pesymizmu" - poglądy na upadek Polski.


Olbrzymia literatura. Możność uwzględnienia jej tylko incydentalnie, z za-
cieśnieniem do najnowszej. Zarys tendencji rozwiązania pytania od Towa-
rzystwa Demokratycznego i mesjanizmu, po czasy ostatnie. Tzw. Szkoła kra-
kowska, finalne stwierdzenie Bobrzyńskiego. Poglądy tzw. Szkoły krakow-
29
skiej i jej zwolenników, na ogół za szerokie w czasie, ale za wąskie w zakresie,
przez zacieśnienie do spraw ustroju. Bezsporne ustalenie terminu pesymizmu
dla tych poglądów, nie kwestionowane nawet przez Bobrzyńskiego. Prze-
ciwnicy tzw. Szkoły krakowskiej, tzw. szkoła warszawska, pewni historycy
lwowscy, gros historyków późniejszych krakowskich, wreszcie Askenazy i
Balzer. Askenazego teoria upadku, leżącego na linii dążeń ówczesnej Europy,
pochodność winy własnej. Balzer późniejszy, jako przeciwnik Balzera po-
przedniego („nie mogło być gorzej") później teza „tak jak wszędzie, nawet le-
piej".

„Opinie historyków literatury itd. wyznaczających zwrot całej historiografii


polskiej od „Zagadnień ustrojowych" Balzera. Częściowe wycofanie się Bal-
zera, ostrożność ankiety pt. „Przyczyny upadku Polski", próby rozstrzygania
pół na pół, wedle faktycznego materiału (źródeł i argumentów) negującego
Balzera - z drugiej zaś strony obawa (tzw. fałszywie) „pesymizmu" - niemniej
przewaga niemal bezwzględna - poza Bobrzyńskim i Zakrzewskim - poglądu
balzerowskiego. Ostatnio powszechność tezy „z winy obcej", podkreślona
przez O. Haleckiego nazwaniem „winy własnej" - hypotezą, która nie utrzy-
mała się w nauce".

Trzeci kapitel jest nie mniej ważny, jest to opis atmosfery, która się przyczyniła do
ogłupienia narodu polskiego przez jego własnych historyków.

„Nastawienie psychiczne ogółu polskiego, a w ślad historyków i in-


telektualistów - odruchowa niechęć do ocen krytycznych i trzeźwych, entu-
zjazm dla każdej gloryfikacji. Szereg przykładów na przyjmowanie gloryfika-
cji bez względu na prawdę i logikę, przykład najjaskrawszy: entuzjazm dla
tezy Chołoniewskiego o upadku Polski wskutek wyższości ustroju. W sto-
sunku do Chołoniewskiego dowód per reductio ad absurdum. Zasadnicza
walka logiki i metody z potrzebami i tendencjami emocjonalnymi. Stylistyka
oświadczeń przeciw krytykom przeszłości, czyli tzw. spotwarzanie narodu.
Buszczyński, demoralizowanie pesymizmem, Smoleński itd. Terror psychiczny

30
zarzutu zgodności z sądami wrogów. Sądy „wrogie" mogą być słuszne lub
fałszywe, tak jak sądy własne".

Dalej Górka prezentuje własną tezę: w upadku Polski nie było nic fatalistycznego.
Przypisywać upadek tylko „winie obcej", z pominięciem czynnika własnego, to
właśnie znaczy być skrajnym pesymistą, bo wszak na obce instynkty ani siły
wpływu mieć nie możemy, jeno na własne. Górka dowodzi, że upadku swego nie
tylko jesteśmy winni, ale po trzykroć winni. Łączy tę tezę jak najściślej z odrodze-
niem państwa. Jeśli upadliśmy - rozumuje - wyłącznie z winy własnej, to - skoro
teraz powstaliśmy - stać się to musiało z własnej zasługi.

Sofizmat tego „nieodpartego" - jak pisze Górka - rozumowania polega na tym, że


Górka nie definiuje albo definiuje w sposób oczywiście mylny - pojęcie „upadek
państwa". Gdybyśmy przez upadek Polski rozumieli fakt tak wyłącznie zależny od
czynnika własnego, jak np. u jednostki samobójstwo, wówczas sprawdzian Górki
byłby z punktu widzenia logiki formalnej słuszny. Mogłoby to mieć miejsce, gdyby
Polska np. była położona na dalekiej wyspie i upadek państwa nastąpił, powiedz-
my, drogą rozpadu na szereg samodzielnych, niepodległych gmin albo miast. Polska
wówczas upadłaby z własnej jedynie winy, i gdyby te gminy potem się skleiły,
nastąpiłoby to jedynie z własnej zasługi. W tych warunkach, w których Polska ist-
niała, „upadek" miał zupełnie inne znaczenie, o czym poniżej dyskutować będziemy.
Argumentacji swojej tezy poświęca Górka następne kapitele drukowanej dyspozycji
referatu. Pozostawimy je, żeby przejść do jego ustnej mowy, gdzie te same rzeczy
szerzej wykładał.

W referacie ustnym jeszcze raz nawraca Górka do Balzera i cytuje jego rozstrzyga-
jące zdanie:

„...właściwą rozstrzygającą przyczyną upadku naszej państwowości, istotną


causa efficiens tego zdarzenia jest pożądliwość złączonych, a więc przemoż-
nych, na zgubę Polski sprzysiężonych sąsiadów".

Górka przeczy wprost tej tezie. Jego zdaniem zawinił przede wszystkim ustrój, a
następnie brak człowieka, który by uratował państwo

31
„chociażby zmniejszone, bądź to w oparciu o Rosję, bądź to w walce z nią".

W tym zdaniu pośrednio Górka dopuszcza przyczyny z zakresu polityki, zagranicz-


nej, ale ich bliżej nie porusza. Bardzo ostro rozprawia się z psychozą, wymagającą
optymizmu od historyka, i tej psychozie przypisuje błędy naszej historiografii :

„Wszystkie te poglądy, które mam odwagę wypowiadać, idą zbyt przeciw


psychicznym nastawieniom większości, przeciw szkodliwemu, moim zda-
niem, nurtowi emocjonalnemu, bym dla swych racji mógł się spodziewać
czego innego, jak odruchowego sprzeciwu. To wielkie społeczeństwo inte-
lektualne Polski, w którym nawet tego rodzaju pomysły jak A. Chołoniew-
skiego „Duch dziejów Polski" spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem i
wyrazami uznania ze strony tak poważnych uczonych... nie może mieć... cho-
ciażby nawet zrozumienia dla tego, cui bono takie rzeczy są na świat wypro-
wadzane".

Górka uważa, że to błędna definicja stworzyła zaporę psychiczną, która nie pozwala
naszym historykom wypowiadać w dziełach syntetycznych tego, co znajduje się w
sposób oczywisty w materiałach i faktach. Zmusza ich do tego ciągła pogoń za „po-
krzepianiem", za optymizmem. Dalej powtarza za drukowanym referatem argu-
menty, dla których tezę winy obcej należy nazwać pesymistyczną, a winy własnej,
optymistyczną. Cytuje Haleckiego, który powiedział (Przegląd Powsz., grudzień
1934, str. 305), że teza winy własnej nie utrzymała się w nauce, i odpowiada, że nie
tylko utrzymała się, ale nawet nigdy nie została poważnie zakwestionowana. Co
więcej, nawet Konopczyński w paraleli polsko-szwedzkiej (str. 25) i Bujak w ankie-
cie „Przyczyny upadku Polski" (str. 105) uznają ją. Wreszcie przychodzi do własnego
„sprawdzianu", o którym mówi, że jest bardziej przekonywający niż wszystkie
książki, jest to sprawdzian odbudowy i utrzymania państwa polskiego. Rekapitulu-
jąc wykład, Górka stawia dwie tezy:

I. Upadku.
II. Odrodzenia.

32
Teza druga brzmi:

„W rezultacie przebudowy polskiego charakteru narodowego i odrodzenia


psychicznego... powstaliśmy do bytu państwowego z własnej zasługi, wy-
tworzywszy zarówno przez walki niepodległościowe, jak nabycie poziomu
intelektualnego i kulturalnego, elementy zdolne do walki, działania i ofiar-
ności dla idei państwa polskiego".

Teza ta wykazuje nadzwyczaj poważne braki, jak tylko ją konfrontujemy z faktami.


Walki niepodległościowe prowadziliśmy w latach 1768, 1792, 1794, 1800 - 1812, 1831,
1863 - nie sposób twierdzić, jakoby wówczas, zwłaszcza w XIX wieku, elementy, o
których pisze Górka, występowały mniej wyraźnie jak w r. 1918, tj. wtedy właśnie,
kiedy powstaliśmy. Polska powstała właśnie po najdłuższej pauzie w walkach
niepodległościowych - wystarczy znać zupełnie powierzchownie dzieje odrodzenia,
żeby zaręczyć z całą pewnością, że ani „walka", ani działanie, ani ofiarność nie były
większe jak w czasie powstań, natomiast z gruntu inne były warunki zewnętrzne,
po prostu wskutek pomyślnego przebiegu wielkiej wojny i rewolucji, wszystkie trzy
mocarstwa rozbiorowe rozsypały się w gruzy, najzupełniej bez naszego udziału.
Cały szereg państw powstało jednocześnie bez jakichkolwiek walk nie-
podległościowych albo zalet nadzwyczajnych i zasług.

Wracając jednak do wysiłku w roku 1921, nie można zaprzeczyć Górce słuszności,
gdy mówi: że gdybyśmy się bili w roku 1792 tak, jak w 1921, bylibyśmy wtedy wy-
grali - a gdyby w 1921, jak w 1792, to bylibyśmy i teraz stracili niepodległość. Oprócz
zupełnej odmiany na korzyść polskiej wojskowości, nastąpiła - co nie ulega wąt-
pliwości - duża zmiana na korzyść pod względem patriotyzmu, moralności obywa-
telskiej, dyscypliny i umiejętności administracyjnych.

Nie ulega więc wątpliwości, że gdyby nasz stan był gorszym, niż nim był naprawdę
po wojnie światowej, nie bylibyśmy niepodległości utrzymali. Nie zmienia to ani
na jotę faktu, że warunki umożliwiające w ogóle to odzyskanie, przyszły najzupeł-
niej niezależnie od nas, i trudno sobie wyobrazić w XX wieku aż taki postęp Polski,
by mogła sobie wywalczyć wolność bez tak pomyślnej koniunktury, jak ta, którą
widzieliśmy. Ta niezależność odzyskania wolności od działań naszych skierowanych

33
przeciw rozbiorcom, a natomiast zależność utrzymania wolności od naszej we-
wnętrznej poprawy, pracy nad samym sobą, wykazuje aż nadto wyraźnie wiekowy
błąd całej „idei powstańczej", a daje głośno i wyraźnie słuszność teorii „pracy orga-
nicznej". Okazuje się, że należało czekać na pomyślną koniunkturę, a wszystkie sta-
rania obracać na wzmożenie sił własnych. Przez niezwykłą mistyfikację, w czasie
całego okresu Polski odrodzonej, Polacy byli najmocniej przekonani, że było wprost
odwrotnie!

Dalej Górka wymienia trzy czynniki, od których w literaturze i w rzeczywistości


zależeć może byt państwa:

I. Pożądliwość sąsiadów.
II. Warunki geograficzne.
III. Wartość człowieka w Polsce.

O polityce zagranicznej ani słowa, być może jednak, że zawiera ją Górka w III
punkcie. Przechodząc kolejno trzy punkty i zwalczając tezę „winy obcej" przez wy-
ciągnięcie z niej ostatecznych konsekwencji, mówił Górka:

„...odnośnie do pożądliwości sąsiadów, jako do przyczyny upadku Polski, to


przede wszystkim... musimy skonstatować, że jest to przyczyna stała, nie-
zmienna, która oczywiście nigdy nie przestanie działać. Ergo, jeśliby ta wła-
śnie pożądliwość sąsiadów miała być tą decydującą causa efficiens, to w za-
sadzie nigdy nie mieliśmy... i nie mamy obecnie uzasadnienia, by istnieć jako
państwo. Jeśliśmy zaś faktycznie zaistnieli, przez zbieg okoliczności na tle
chwilowego osłabienia wrogów, to w konsekwencji działania tej efficiens -
rozstrzygającej a stałej przyczyny, musimy bezpośrednio upaść jako pań-
stwo".

Rozumowanie to nastręcza szereg zastrzeżeń. Siła sąsiadów, element, który powinno


się wymieniać zamiast „pożądliwości", ulega stałym zmianom, zależnie od ko-
niunktur, podczas gdy „pożądliwość" potencjalnie zmianom nie ulega, a reguluje ją
tylko koniunktura. Otóż, w 1918 roku siły naszych sąsiadów były równe zeru, i dla-
tego mogliśmy łatwo powstać, bez względu na to, z jakiego powodu upadliśmy

34
półtora wieku temu - czy z naszej winy, czy i bez niej - skoro element konieczny do
pojęcia „upadku" państwa (siła sąsiadów) przestał istnieć. Z biegiem czasu siła ta
może wzrosnąć tak, że wszelka obrona będzie niemożliwością i Polska musi znowu
upaść, tym razem bez swojej winy albo z własnej winy, to już będzie zależne od
stosunku sił naszych do sąsiednich i od tego, jak poprowadzimy politykę w przy-
szłym okresie. W koniunkturze, jaka powstała po ukończeniu wojny siedmioletniej,
istnienie Polski jako niezależnego mocarstwa mogło być tylko z największą trudno-
ścią możliwe - jak to wyjaśniliśmy w artykule wstępnym, i wówczas należało prze-
czekać złą koniunkturę w postaci państwa lennego, przynajmniej pod względem
faktycznym, jeśli nie formalnym. Ten przykład wskazuje na to, jak niebezpieczne
jest szermowanie w polityce pojęciami czysto abstrakcyjnymi i skrajnymi. Są wszę-
dzie cienie i odcienie, są rozwiązania kompromisowe, których zaniedbanie narazić
może naród na klęski najgorsze. Może się zdarzyć, że elementy od nas niezależne
uwarunkują rezygnację z pewnego stopnia naszej niepodległości, a nasze własne
błędy zamienią tę rezygnację w niewolę bez żadnych praw, a nawet w fizyczne
wytępienie narodu.

Polemizując z tezą Askenazego, według której główna przyczyna nie tkwiła w Rze-
czypospolitej, miała siedlisko w Europie ówczesnej, natomiast współdziałał w
znacznej mierze czynnik pochodny: niedostateczna odporność Rzeczypospolitej -
Górka cytuje Fryderyka II, który walczył 7 lat z Francją, Austrią i Rosją, i potem,
wracając do sytuacji z r. 1935 pisze, że rozbiory zostały dokonane bez wystrzału, dziś
trzeba by na to miliona trupów.

Przechodząc do czynnika II: położenia geograficznego, cytuje Górka przykłady Por-


tugalii i Węgier, jako państw, które umiały mimo fatalnego stosunku sił utrzymać
niepodległość, i pisze dalej:

„Stwierdźmy oto spokojnie fakt, że pod tym względem mamy dziś, a nie w
XVIII wieku najgorsze warunki na całym świecie. Jesteśmy narodem wtło-
czonym bez jasnych i obronnych granic etnograficznych między dwa naj-
większe bloki geograficzne świata".

35
Dla pierwszego rozbioru Górka ocenia ludność Polski na 12 mil., Prus na 4, Rosji na
26. Stosunek 1:2. - Na rok 1930 stosunek ten wynosi 1:8.

Czynnik III. Człowiek. Górka kładzie tu duży nacisk i pisze, że w dyskwalifikacji


człowieka tj. szlachcica z XVIII wieku idzie znacznie dalej od innych historyków.
Bobrzyński pytał czy szlachcic płacił podatki, Bujak i Rutkowski rozwodzą się nad
jego egoizmem ekonomicznym, Górka zaś dyskwalifikuje jego walory militarne. 13
tysięcy wojska rosyjskiego trzymało 12 milionowe państwo, w tym milion szlachty,
jak chciało przez pół wieku.

„Stosunek gorszy niż angielskich wojsk kolonialnych do Murzynów".

Kończąc mowę Górka twierdzi:

„odrodziliśmy się w wartościach militarnych już od legionów Dąbrowskiego,


odrodziliśmy się intelektualnie od Stanisława Augusta".

Nie pisze, że nie odrodziliśmy się bardzo długo politycznie, i zapewne dlatego tamte
odrodzenia tak długo dały czekać na rezultaty pozytywne. Powaliliśmy w Radomiu
Czartoryskich, w sejmie czteroletnim i insurekcji - Stanisława Augusta, w nocy li-
stopadowej - Lubeckiego, w styczniowej - Wielopolskiego, Dmowski i Piłsudski
zaparli się sami swego geniuszu! W ciągu szeregu pokoleń, zawsze brał górę frazes,
poezja, romantyzm a przez to szaleństwo i samobójstwo. Polityka leży w rękach
ludzi nie posiadających żadnych danych, informacji, żadnego rozsądku ani daru
przewidywania. Rozum traktowaliśmy jako zdradę, zbrodnię i głupotę jako bo-
haterstwo. Czyżby tu leżał jakiś brak psychiczny narodu polskiego? Bynajmniej.
Wykażemy dalej, że jest to tylko deformacja wywołana szeregiem konkretnych
przyczyn: świadomego lub bezwiednego okłamywania lub mistyfikowania narodu
przez historyków. Jeśli nie mamy ze szczętem wyginąć, to z tym trzeba skończyć,
radykalnie i na zawsze.

***

W dyskusji zaznaczymy tylko ciekawy zarzut, jaki Tymieniecki postawił Górce. Otóż
nawiązując do jego słów, protestujących przeciw pragmatyzmowi i nawołujących

36
do obiektywizmu, Tymieniecki stwierdził, że sam Górka, przykładając tyle wagi do
pojęcia pesymizmu i optymizmu, jest pragmatystą i opiera swoje tezy na zarzucie,
jakoby teoria „winy cudzej" była defetyzmem.

Ten zarzut, zupełnie słuszny w odniesieniu do referatu Górki, wymaga żebyśmy na


tym miejscu jasno rozstrzygnęli kwestię pragmatyzmu. Czy historycy mają ukazy-
wać narodowi dzieje tak, jak były naprawdę, czy tak, jak to będzie dla narodu po-
żyteczne?

Czym jest w największym skrócie historia? Opisem szeregu ważnych dla losów
zbiorowiska działań ludzkich, warunków w jakich powstały i skutków, które przy-
niosły. Działań, które przyniosły ze sobą jako konsekwencje pewne sytuacje i
pewne działania nowe. Narody i ich przywódcy błądzą i wtedy ponoszą tych błę-
dów konsekwencje. Postępują mądrze i dzielnie i wtedy zbierają tego owoce.

Historyk stwierdza, że pewne działanie ludu czy jego przywódców pociągnęło za


sobą upadek państwa. Historyk jest zdania, że przyznanie się do winy jest ujmą dla
narodu, przyprawi go o przygnębienie, o defetyzm. I w imię tych racji historyk
wmawia w swój naród, że jest bez winy, że to, co uczynił, było dobre. Tłuszcza po-
pularyzatorów, dziennikarzy, poetów, romansopisarzy podchwytuje tezę i szerzy ją.
Naród zachłystuje się z dumy, widzi w błędach i szaleństwach zasługę i mądrość, w
rozsądku zdradę i podłość. Ale czas nie stoi, historia idzie naprzód. Naród staje zno-
wu przed dwiema drogami: drogą rozumu i siły - z jednej, frazesu i szaleństwa - z
drugiej strony. I oto skutkiem wychowania przez historyków naród brnie dalej w te
same błędy, które sprowadziły nań upadek i klęski... i oczywiście sprowadza na sie-
bie klęski coraz większe1.

1
Par lat po napisaniu powy szej apostrofy przeczytaøem wspomnienia Lloyd George'a z okresu pierwszej
wojny wiatowej, kiedy to autor byø rzeczywistym dyktatorem i kierownikiem walcz cego na mier i ycie na-
rodu brytyjskiego. W przedmowie zwróciøem uwag na zdania, które daj praktyczny, z ycia wzi ty dowód,
potwierdzaj cy wywód, który logicznie powy ej wyprowadziøem. Oto Lloyd George stwierdza, e;

„Zapoznanie si z histori tych wysiøków (podczas wojny dokonanych) jest niezb dne dla ka dego, kto
chce si dowiedzie , jakie s najlepsze metody organizowania narodu, zarówno podczas wojny, jak w
czasie pokoju".

37
Oto mamy rozwiązane zagadnienie pragmatyzmu. Tylko historia, która mówi zu-
pełną i bezwzględną prawdę, może być pożyteczna dla narodu. Szkodliwą i zgubną
może być tylko wtedy, jeżeli zbytnio pragmatystyczny historyk opuści drogę
prawdy i zacznie szukać w fantazjach tego, co uważa za „pożyteczne". Wówczas
omyłka może przynieść klęski gorsze, niż przegrana bitwa lub utracona prowincja.
Dzieje Polski są tego dowodem. Narodowi, który znajduje się w trudnym położeniu
geopolitycznym, prawda może tylko pomóc, a nic w dziejopisarstwie prócz fałszu
nie może mu zaszkodzić.

„Niezale nie jednak od tego, czy chodzi o sprawozdanie z faktów, o pot pienie czy o pochwaø , musz
podkre li doniosøo jednej reguøy: e wszelkie opinie tego rodzaju mog by po yteczne tylko wtedy,
je li s prawdziwe. Je eli z szacunku dla czczonych wspomnie albo drogich nam iluzji ukryjemy praw-
d i przysøonimy defekty laurami gloryfikacji, nie nauczymy si niczego i nast pnym razem mo emy ju
nie unikn katastrofy, tak jak unikn li my jej wtedy, to znaczy niemal o wøos” (Lloyd Oeorge „Wspo-
mnienia wojenne". Warszawa 1938, str. 8).

38
ZAKRZEWSKI i BALZER

Ani Zakrzewski ani Balzer nie zajmowali się stale epoką upadku Polski, która po-
przez te pamflety i przypiski stanowi przedmiot niniejszej książki. Balzer jednak
przez swoją broszurkę z 1915 r. pt. „Z zagadnień ustrojowych" odegrał kapitalną rolę
w długoletniej dyskusji o przyczynach upadku Polski. Przez swój wielki autorytet i
naukowe ujęcie problemu dał on pseudo-granitową podstawę pod tezę „winy ob-
cej". Zakrzewski specjalizował się w epoce pierwszych Piastów. Ale gdy Balzer, Ku-
trzeba i Chołoniewski wystąpili z książkami gloryfikującymi polski bezład epoki
upadku i odsądzali „szkołę krakowską" od czci i wiary za jej krytycyzm, Zakrzewski
ujął się śmiało za nią i umieścił w „Kwartalniku Historycznym" dwa artykuły, w
których jest dużo słusznych i płodnych uwag o problemie upadku Polski.

Przeprowadzimy najpierw analizę „Zagadnień ustrojowych Polski" Balzera.

Już na samym początku znajdujemy wyraźne zdumienie z powodu przypisywania


ustrojowi polskiemu udziału w przyczynach upadku (str. 5—6):

„Najdziwniejsze to, że nawet w grupie historyków z zawodu, którzy wypadki


i stosunki dzisiejsze ocenić winni z perspektywy dziejowej, przedmiotowo i
krytycznie, ten głos potępienia dawnych, naszych właściwości ustrojowych
nie tylko jest dość pospolity, ale czasem nawet szczególnie donośny: że w
tych wadach naszego ustroju niektórzy upatrują wprost - jeśli nie wyłączną,
to przynajmniej najgłówniejszą przyczynę upadku Rzeczypospolitej".

Balzer uważa takie stanowisko jako błędne i postanawia odpowiedzieć na pytanie:

„...czy w tym samym czasie urządzenia takie same lub podobne nie istniały
także i w ustroju innych państw ościennych?" (str. 9).

39
Jeżeli - wywodzi - urządzenia takie znajdziemy i gdzie indziej, tedy

„krytyka ustroju Rzeczypospolitej w XVIII wieku będzie niesprawiedliwą"

i nie można winić Polski o to, że nie wyprzedziła innych. Aby znaleźć odpowiedź na
swoje pytanie, Balzer dyskutuje kolejno poszczególne składniki naszego ustroju.

1. Sejm walny (str. 10). Przyznaje, że była to instytucja sui generis, różna zupełnie od
innych sejmów europejskich. Dyskutuje jednak jedynie zarzut stanowości, jakby to
było właśnie największe zło, jakie mu historia zarzucała. Otóż „nawet" ten zarzut,
jak pisze Balzer, jest zupełnie niesłuszny, gdyż w owym czasie wszystkie sejmy były
stanowe. Metoda tej dyskusji urąga wszelkiej ścisłości. Autor przytoczył jeden tylko,
drugorzędny i nader słaby zarzut, zbił go łatwo i uważa tym samym instytucję
sejmu za obronioną. O zarzucie najważniejszym, sformułowanym przez Bobrzyń-
skiego, iż sejm nasz, nie dopuszczając do stworzenia rządu królewskiego, sam też nie
potrafił rządu stworzyć - nie czytamy u Balzera ani słowa.

2. Miasta i brak ich wpływu na rządy. Twierdzi, że wprawdzie na zachodzie miasta


miewały reprezentacje, ale wpływ ich był prawie żaden, rezultat więc ostateczny
był ten sam, co i u nas.

3. Liberum veto.

„Najboleśniejszy wrzód naszego sejmowania, którego ujemny wpływ na


rozwój życia publicznego w Polsce dostatecznie jest znany" (str. 12).

Po tej wstępnej konstatacji Balzer cytuje następujące argumenty pro:

a) Liberum veto opierało się na prastarym słowiańskim poglądzie prawnym.


b) Na 30 lat przed ostatnim rozbiorem zostało ono poważnie osłabione.
c) W konstytucji 3 maja zniesiono je zupełnie. Bezpośrednio po tym ostatnim
twierdzeniu pisze autor (str. 14):

„I tak, kiedy nadeszła chwila, że Polska miała być wykreślona z karty Europy,
schodziła ona z niej bez grzechu liberi veto, bez owego defektu, który w docie-

40
kaniach historycznych nieopatrznie rozciąga się czasem do ostatniej jakoby
chwili istnienia Rzeczypospolitej, upatrując w nim jeden z najważniejszych rze-
komych dowodów jej niezdolności do samodzielnego życia i rozwoju państwo-
wego".

Następnie przechodzi do innego tematu i dopiero w konkluzji książki (str. 71), w


międzyczasie nic nowego o sprawie veta nie powiedziawszy, pisze Balzer:

„Czy zgubiło Polskę liberum veto, to samo liberum veto, które jej nie zgubiło
w czasie największego swego rozkwitu, w dobie zrywanych ciągle sejmów, a
na trzydzieści bez mała lat przed ostatecznym upadkiem Polski do tego stop-
nia stępiło swoje ostrze, iż przez cały okres stanisławowski nie tylko już nie
bruździ prawidłowej działalności sejmów, ale nie może nawet przeszkodzić
jej pełnemu... rozwojowi".

I znowu przechodzimy do następnego tematu.

Jak widzimy, jest tu użytych parę argumentów. Najpierw, jeżeli odliczymy argu-
ment o prasłowiańskim pochodzeniu, do którego sam autor nie przywiązuje wagi,
mamy argumenty polegające na skasowaniu instytucji liberum veto. Rzecz prosta,
argumenty te absolutnie nie mogą przeczyć tezie, iż instytucja ta była przyczyną
upadku, bo mogła osłabić państwo tak bardzo, że potem 30 lat naprawy już pomóc
nie mogło. Dlaczego więc autor argumenty te cytuje. Otóż, boli go nie tylko to, że
historycy zarzucają Ustrojowi, że był przyczyną upadku Polski, ale i to, że na pod-
stawie tegoż ustroju odmawia się Polsce „zdolności do życia", żywotności. Co ta
żywotność ma oznaczać? Jak ustrój może być żywotny, a jednocześnie doprowadzać
państwo do zguby? Balzer jednak pomieszał te oba zagadnienia. Fakt naprawy
ustroju dowodzi, że Polska była zdolna do tej naprawy, a więc jego zdaniem „ży-
wotna". Ale ta sama już konstatacja, którą przy wszystkich bez wyjątku składnikach
ustrojowych powtarza, cytując reformy sejmu czteroletniego jako argument ży-
wotności, dowodzi, że te właśnie składniki były złe, skoro trzeba było je poprawiać
i skoro za tak wielki tryumf uważa Balzer ich poprawę nawet po niewczasie, tak że
one wszystkie razem, jak to odpowiedzieli Balzerowi Bobrzyński i Zakrzewski, mo-

41
gły stać się przyczyną naszego upadku, mimo że można się doszukać odpowiednika
każdego z nich w jakiejś obcej konstytucji.

Dopiero w jedynym zdaniu w konkluzji broszury Balzer sięga do argumentów nie


przeciw temu, że liberum veto było dowodem małej „żywotności" Polski, ale na to,
że przyczyniło się do jej upadku. Argumenty te nader krótko przez Balzera potrak-
towane dadzą się ująć jak następuje:

a) że liberum veto, stosowane w okresie potęgi Polski, nie zgubiło jej wówczas,
b) że zostało zniesione przed rozbiorami i nie przeszkodziło wówczas odrodzeniu
wewnętrznemu.

Na argumenty te odpowiadamy to, co zaznaczyliśmy już powyżej, że w okresie


„potęgi" Polski liberum veto stosowane wówczas nie tak często - osłabiało państwo
i doprowadziło je ostatecznie do zupełnej utraty sił na początku XVIII wieku. W
okresie stanisławowskim Polska była już tak słaba i skrępowana czujną kuratelą
zagraniczną, że mimo zahamowania fatalnego działania veta, uratować się już nie
mogła.

Konopczyński wydał w 1918 roku, a więc w dwa lata po ukazaniu się broszury Bal-
zera, obszerną monografię pt. „Liberum veto". Zaczerpniemy z niej parę cytatów,
które nam wyjaśnią działanie tej ustawy.

Za Jana Sobieskiego, na ogólną liczbę 11 sejmów pospolitych, zostało zerwanych 6.

Za Augusta II na 13 - 9.

Za Augusta III na 13 - wszystkie. Przypomnijmy sobie, że tylko sejm mógł nałożyć


podatki, zaciągnąć wojska, wysłać posłów, to zrozumiemy, dlaczego liberum veto
zgubiło Polskę.

Co do skutków liberum veto, Konopczyński zgadza się zupełnie w ocenie położenia


wewnętrznego z ponurą oceną Konarskiego. Skutki w polityce zagranicznej sam
podaje (str. 333) i nic lepszego nie możemy zrobić, jak ów ustęp w całości zacytować:

42
„Skutki na zewnątrz dotkliwe i jasne już dla współczesnych, ale w całej grozie
widoczne dopiero w świetle historii. Gdyby nie Siciński, nie spadłaby na
Polskę najkrwawsza klęska pod Batonem (1652) i według wszelkiego praw-
dopodobieństwa nie zwaliłaby się na Litwę i Ruś - Moskwa. Gdyby nie ze-
psuty sejm w r. 1654, nie ruszyłby się Karol Gustaw. Na wieść o tych popi-
sach złotej wolności rodziły się wielkie plany aneksyjne: szwedzkie, mo-
skiewskie, kozackie, siedmiogrodzkie - potem pierwszy plan rozbioru Rze-
czypospolitej. Karą za dwa sejmy zerwane w r. 1672 była utrata Kamieńca. To
samo w wieku XVIII. Gdyby nie odgłos bezmyślnych hałasów na jałowych
sejmach epoki saskiej, nie oswoiłaby się Europa z myślą, że Polska, jej lud i
ziemie stanowią własność niczyją, dojrzałą do rozbioru. Liberum veto w r.
1688, 1689 i 1693 zmarnowało wyniki pięciu kampanii wojennych Sobie-
skiego. W r. 1719 i 20 zniweczyło wyborną sposobność do strząśnięcia z Polski
w przymierzu z Austrią i Anglią rosyjskiego protektora. W roku 1744, 1746 i
1748 udaremniło ostatnie okazje do bezpiecznego przeprowadzenia reform.
Veto sparaliżowało dyplomację polską... Rzeczpospolita w stosunkach mię-
dzynarodowych stała się nicością, pośmiewiskiem. Wielki Wezyr Ali pasza
miał rację, gdy pytał wzruszając ramionami (1743 r.):

„Cóż mamy czynić z narodem, gdzie dla wykonania jakiej bądź rzeczy
trzeba w przody trzydzieści tysięcy głów nakryć jedną czapką".

„To są wszystko rzeczy powszechnie znane"

- konkluduje Konopczyński. Widać nie tak powszechnie, jak mu się zdawało, skoro
historyk prawa polskiego, zażywający wielkiej sławy i mający autorytet pierwszo-
rzędny, dwa lata przedtem zaprzeczył wpływowi tej kapitalnej instytucji na dzieje
upadku Polski.

Skoro już jesteśmy przy temacie liberum veta, rzućmy okiem na dzieje opinii, jaką ta
instytucja cieszyła się w społeczeństwie polskim. W okresie saskim była ona wprost
ubóstwiana, uważano ją za „źrenicę wolności", od Konarskiego datuje się renesans
rozumu i walka Polaków nowoczesnych z tą zakałą naszego ustroju. Dopiero jednak
na sejmie czteroletnim zostaje liberum veto zniesione i większość narodu zdaje sobie

43
sprawę z jego szkodliwości - jest to owoc prac tegoż Konarskiego, Staszica, Kołłątaja,
Naruszewicza i innych.

W XIX stuleciu spotykamy olbrzymie dzieło historiozoficzne Lelewela, który nie


wiadomo skąd doszedł do tezy, że początki ustroju Polski, a więc i źródło jej dawnej
potęgi, leżały w „gminowładztwie", którego cechą istotną było liberum veto. Teza ta
rozszerzona przez Moraczewskiego, doczekała się apologii w trzytomowym dziele
Wróblewskiego (wydanym pod pseudonimem Koronowicza) w r. 1858 pod tytułem:
„Słowo dziejów polskich”1). Wyraz „słowo" ma oznaczać to, co Chołoniewski nazwie
„ideą wolnościową", rzekomą demokratyczną misję dziejową naszego narodu. Oto
pouczający cytat z Wróblewskiego: karty, na których szkicuje on obronę liberum
veto (t. II str. 698):

,„Nikt tego przed sobą nie taił, że i nieprzyjaciele dobra publicznego będą nim
dokazywać w sejmach na przeszkadzanie uchwałom dla kraju pożytecznym,
ale widziano tu przede wszystkim stanowczą obronę wolności, i nie wahano
się ją przyswoić pospolitemu prawu. Przy powszechnym przekupstwie lub
odurzeniu, odwołano się jeszcze do cnoty i odwagi jednego... I wolno mówić
przeciw temu co się podoba, a wyczerpywać cały arsenał komunałów na
dowiedzenie niedorzeczności, ba, nawet szaleństwa prawa „Liberum Veto",
zawsze jednak pozostanie faktem niezbitym, że w okolicznościach, w jakich
się wówczas znajdowała Rzeczpospolita, przy psowaniu przez władzę uczci-
wości publicznej, ono jedno skutecznie wolność narodową obronić mogło, i
obroniło. Kiedy przeciwnie bez niego, przy zaćmiewającym się coraz świetle
publicznym, byłaby ona bez pochyby zginęła. Prawidło w takich razach
ogólne następujące: gdzie nie ma oświeconego, a misternego kunsztu przyro-
dzonych geniuszowi narodu instytucji, tam jeszcze obronić je można poczci-
wym, choć ślepym do niej przywiązaniem... Polacy republikanie widzieli, że
senat i izbę można przemówić obietnicami lub datkiem w ich znakomitej
większości, były na to sposoby w ręku króla, postanowili odwołać się do

1
Byøo by po dane, eby kto opracowaø wpøyw i znaczenie Wróblewskiego na nasz opini w okresie przed-
styczniowym. W ka dym razie Adamus w swoich studiach historiograficznych (Adamus J. ,,St. Zakrzewski wobec
ideologii ustrojowej". Odb. z Przew. hist. prawnego. Rocznik V. Lwów. 1937) wymienia z cala powag dzieøo
Wróblewskiego, jako jedn z wielkich syntez dziejów polskich ubiegøego wieku, obok Schmiita i Szujskiego.

44
odwagi jednego choćby cnotliwego męża, który by wtenczas prawnie wyra-
żał wolę narodu - poza Senatem i Izbą - niepokalanie istniejącą. Żadne tym
sposobem zasadzki na wolność, pokrywane, jak to umie władza, projektami
na pozór dla dobra publicznego niezbędnymi, ostać się nie mogły. Ślepy,
namiętny, wcale nie statysta, ale zakochany w Rzeczypospolitej poseł od razu
je niweczył swoim wszechwładnym Veto. Kraj cierpiał od nieprzyjęcia środ-
ków, częstokroć pożytecznych, ale koniec końców gdy środki były zespolone
śmiertelną szkodą wolności, nie wahano się je odrzucić, pocieszając się tym,
że wolna Rzeczpospolita była ocalona, a z nią słowo i powołanie narodu...".

Konopczyński w swojej kapitalnej monografii o „Liberum veto" cytuje Mickiewicza


(Wykłady o literaturze słowiańskiej) i Słowackiego (List do ks. Adama Czartory-
skiego 1846) po czym pisze:

„Z prawdziwym też zadowoleniem możemy stwierdzić, że dziejopisowie ro-


mantycznego pokolenia: Lelewel, Moraczewski, Koronowicz i Schmitt nie
pokusili się o dotrzymanie lotu współczesnym poetom" (str. 352).

Zdanie to, co najmniej jeśli idzie o Lelewela i Koronowicza-Wróblewskiego jest zbyt


pochlebne. Smoleński, który nie może być posądzony o przyjazne uczucia względem
stańczyków, podkreśla łączność Lelewela z Wielhorskim, nieszczęsnej pamięci
sprawcą wywrócenia reform Czartoryskich na sejmie Czaplica 1766 roku („Szkoły
historyczne w Polsce", 1898, str. 67).

„Istotną przyczyną upadku Polski (wg Lelewela) było sprzeniewierzenie się


narodu leżącym w duchu tego, a urzeczywistnionym w zupełności raz tylko
w pierwotnej słowiańszczyźnie - zasadom równości wszystkich i wolności".

„Poglądy lelewelowskie niczym innym nie były, jak wznowieniem teorii


Wielhorskiego i republikanów z doby Sejmu Wielkiego. Pomimo różnicy w
szczegółach, nieskończonej wyższości Lelewela pod względem materiału do-
wodowego i ścisłości argumentacji nie podobna zaprzeczyć wspólnego
punktu wyjścia w poglądzie na przeszłość u dwu generacji, przedzielonych
szkołą monarchiczną (Naruszewicza). Jak Wielhorski tak i Lelewel „pier-

45
wiastkową ustawę" republikańską poczytuje za podwalinę bytu, i zboczeniu
od niej przypisuje anarchię i ostateczną ruinę, tylko że pierwszy zawarł swój
ideał polityczno-społeczny wyłącznie w szlachcie, gdy drugi podniósł go do
rozmiarów żywiołu plebejskiego, powiększył o ogrom ludu".

Nawiasem zaznaczmy, że podział na szkoły: demokratyczną i monarchiczną nie jest


celowy, z powodu małej roli, jaką w praktyce w dziejach naszych od 200 lat od-
grywa ten problem, w porównaniu do zagadnień polityki zagranicznej: powstań-
czość czy ugoda?

Jeśli się kiedyś znajdzie kilku młodych adeptów polityki jako sztuki, wspólnie stu-
diujących tę książkę, polecamy im rozbiór krytyczny powyższego cytatu metodą,
którą my stosujemy. Sami zwrócimy jedynie uwagę na karykaturalne, ale stokroć
bardziej logiczne od Balzera, doprowadzenie kryterium „wolnościowego" do osta-
tecznych konsekwencji. Pozwolimy sobie również podać za Konopczyńskim wykaz
tych

„ślepych, namiętnych, ale zakochanych w Rzeczypospolitej"

- poczciwych, jak pisze gdzie indziej, wyrazicieli „niepokalanej woli narodu". Ko-
nopczyński zadał sobie trud zbadania, kto i z jakich motywów, czyli za jakie pie-
niądze zrywał sejmy. Oto wynik jego badań; aby nie nużyć, cytujemy tylko zrywa-
czy ostatnich kilku sejmów: .

(str. 328 i nast.) „Sejm Grodzieński 1744 zniszczyli Potoccy w porozumieniu z


Francją i Prusami. Głównym reżyserem był Antoni Potocki, wojewoda beł-
zki..."

„Sejm r. 1748 zniszczyli po 6 tygodniach syzyfowej pracy Potoccy z pomocą


podskarbiego koronnego, Sedlnickiego, a za podszeptem pruskim i francu-
skim..."

„Sejm nadzwyczajny 1750 zwołany umyślnie dla naprawy trybunałów ze-


rwał... Antoni Wydżga, poseł bełzki... jawnym inspiratorem Wydżgi był Józef

46
Potocki hetman w. koronny, tajnym Antoni, wojewoda bełzki, największy
niszczyciel sejmów, jakiego znają dzieje Polski. Obaj służyli Prusom i Francji."

„Sejm grodzieński 1752 zagwoździli dwaj brasławianie, Swidziński i Chojecki...


Winowajcy pośredni ci sami, co w r. 1748".

„Sejm r. 1754 rozbił się o sprawę ordynacji ostrogskiej. Zgubę gotowali mu z


jednej strony uczestnicy rozdrapania ordynacji, z drugiej Francja i Prusy".

„Sejm z r. 1756 nie doszedł do skutku z powodu zatrzymania Augusta III w


obozie pod Pirmą, oblężonym przez Prusaków".

„Sejm r. 1758 zerwał 7 października Mikołaj Podhorski, poseł wołyński. Słu-


żył on Janowi Klemensowi Branickiemu, hetmanowi w. koronnemu, i Po-
tockim, których popierały Prusy i Francja".

„Sejm r. 1760 zerwał zaraz pierwszego dnia 6 października Franciszek Leżeń-


ski, poseł podolski, kupiony przez dwór za pośrednictwem Potockich, a na
żądanie Rosji, zgodnie z uboczną zachętą Prus".

„Sejm nadzwyczajny r. 1761, jedyny od 1752 jaki naprawdę przed sobą miał
pozytywne zadanie - reformę monetarną, zerwało czterdziestu posłów zbio-
rowym manifestem... Opozycję prowadzili Czartoryscy, J. KI. Branicki i J.
Małachowski. Z boku dybał na tenże sejm poseł pruski".

„Sejm r. 1762 zakłócony został wnet po zagajeniu... zerwał obrady Michał


Szymanowski, poseł ciechanowski, 6 października. Wynajęli go w tym celu
minister Augusta III Brühl oraz rezydent rosyjski. Ze swej strony współdzia-
łały Prusy".

„Teraz parę słów o sprawcach zagranicznych i domowych. Z mocarstw euro-


pejskich najwięcej zniszczyły u nas sejmów Prusy. Od czasów Sobieskiego
niewiele było sejmów, na które by Berlin nie knuł zguby. Największe zasługi
mają na tym polu posłowie Hofman i Benoit. Drugie skrzypce gra Rosja
(1718, 1719, 1720, 1722, 1724, 1726, 1729, 1730, 1732, 1733, 1760, 1762). Głównymi

47
jej działaczami Grzegorz i Wasyl Dołgoruki, tudzież Michał Bestużew. Trzecie
miejsce należy się Francji (1681, 1698, 1735, 1744, 1746, 1748, 1750, 1752, 1754,
1758).

„Wśród polskich rodów magnackich rekord ustanowili w dziejach Liberum


Veto Potoccy - owi Potoccy, co to zdaniem Staszica

„nigdy swej pysze nie poświęcili kraju".

Poświęcili go owszem w r. 1720, 1729, 1730, 1732, 1738, 1740, 1744, 1746, 1748,
1750, 1752, 1758. 1760. Sapiehowie bruździli głównie w latach 1688, 1689, 1695,
1698, 1701, 1729, 1730. Lubomirscy w r. 1664, 1665, 1666 (dwukrotnie), 1754".

Przypuszczamy, że ten cytat wystarczy, by raz na zawsze przestano pisać u nas o

„wyrazicielach niepokalanej woli narodu"

w postaci zrywaczy sejmów!

Dodajmy jedną uwagę metodyczną: ustawienie obok siebie tez Wróblewskiego i


analizy Konopczyńskiego jest niesłychanie jaskrawą ilustracją dwu metod, można
powiedzieć: dwu epok naszej historiografii. Wróblewski - to, według Comte'a, epoka
metafizyczna, kiedy to ludzie już nie szukając motoru wszelkich zdarzeń w za-
rządzaniu sił nadprzyrodzonych, wynajdują a priori różne zasady i z nich dopiero
wyprowadzają interpretację faktów. Konopczyński - to metoda pozytywistyczna:
wychodzi z faktów, bada je i na podstawie ich analizy dopiero stawia prawo ogól-
ne. Dodać trzeba, że Konopczyński nareszcie wyjaśnił i genezę liberum veta. Nie
była to wcale własność prasłowiańska, polska, gminowładcza, ale powszechna ce-
cha pierwotnych wieców europejskich. Wszędzie ta niepraktyczna zasada istniała,
wszędzie została porzucona wcześnie. Nasi zacofani politycy szlacheccy zachowali ją
ku uciesze sąsiadów do końca XVIII wieku.

Wracajmy do morfologii liberum veta w opinii polskiej. Po powstaniu 63 roku Ka-


linka otwiera w r. 1868 swoimi „Ostatnimi latami panowania Stanisława Augusta"
epokę szkoły krakowskiej. Szujski, a nade wszystko Bobrzyński, dając nam nareszcie

48
ściśle naukowe analizy naszych dziejów, z przerostem nawet historii ustroju, umiej-
scowili dokładnie rolę wolnego „nie pozwalam" w dziejach naszego upadku. Ale oto
przychodzi reakcja: Balzer, Kutrzeba, naukowcy, zastrzegający się, sumitujący, ale w
końcu usprawiedliwiający liberum veto, dają materiał Chołoniewskiemu do po-
wtórzenia dosłownie niemal bredni, którymi rozbrzmiewały sejmy epoki saskiej, a
potem karty dzieła Wróblewskiego. Dopiero w r. 1918 wychodzi spod prasy dzieło
Konopczyńskiego pt. „Liberum veto", które oby było ostatnim etapem w tym boju
groteskowym, ale nader pouczającym dla każdego, kto śledzi walkę rozumu z głu-
potą w Polsce.

4. Władza królewska. Autor wykazuje, że ta dziedzina naszego ustroju - dzięki temu,


że król nie jest stroną w stosunku do Stanów, ale ich częścią organiczną - wykazuje
analogię

„do dawniejszego angielskiego, a przez to do dzisiejszego europejskiego"

ustroju, oraz że

„wykazuje (sejm) ważne znamię charakterystyczne, poczytywane za wysoką


zaletę dawniejszego parlamentaryzmu angielskiego".

Znowu poważne nieporozumienie. Balzer nie podaje kryterium, na podstawie któ-


rego dany ustrój jest „poczytywany za zaletę". Można sądzić, że ma tu na myśli
sprawdziany z punktu widzenia prawa konstytucyjnego, stosunku obywatela do
rządu, obrony jego indywidualnych interesów, co kto chce, tylko nie z punktu wi-
dzenia kryteriów siły organizmu państwowego. I znowu pomija tu milczeniem brak
rządu, mniejsza o to czy przy królu (jak we Francji i gdzie indziej), czy przy parla-
mencie (jak w Anglii).

5. Następuje długi rozdział o sejmikach, w którym Balzer udowadnia, że takie same


sejmiki jak w Polsce były i w innych państwach.

6. Zarzut anarchii. Balzer protestuje przeciw ocenianiu bezpieczeństwa według jego


braków, a nie według jego osiągnięć. Inne przejawy bezrządu zwala na wojny,
które toczyły się na naszym terytorium.

49
„Można ubolewać - pisze (str. 24) - że geograficzne położenie Polski nastrę-
czało sposobności tak częstego przenoszenia walk na teren Rzeczypospolitej.
Można winić dyplomację naszą, że nie potrafiła skutecznie zażegnać grożą-
cych wojen. Można żałować, że skarb Polski nie posiadał odpowiednich
środków, żeby stworzyć większe wojsko, które by wystarczało do odparcia
zapędów nieprzyjacielskich. Można nawet podnieść zarzuty przeciw gospo-
darce skarbowej polskiej, że nie obmyśliła środków zwiększenia dochodów
państwowych i stworzenia potężnej armii. Nie można jednak winić o to
wszystko naszych stosunków ustrojowych".

Zdanie powyższe jest szczytem zakłamania. Nie można „ubolewać" obłudnie ani nad
naszą sytuacją geograficzną, bo, jak słusznie wytknął Zakrzewski, sytuacja Prus była
znacznie gorsza, ani też nie można winić naszej dyplomacji, skoro nie wolno było
rządowi bez sejmu wysłać jakiegokolwiek poselstwa, ani zawrzeć jakiegokolwiek
traktatu, a sejm był na łasce każdego posła czy mocarstwa, które przekupiwszy go,
mogło jednym tylko głosem sejm zerwać i wszystkie, nawet poprzednie jedno-
myślne uchwały unieważnić. Nie można żałować, że skarb nie posiadał odpo-
wiednich środków, ani że „gospodarka skarbowa" nie „obmyśliła" środków zwięk-
szenia dochodów, skoro wiemy, że nawet za czasów saskich mało który sejm nie
zawierał na porządku dziennym sprawy uporządkowania skarbu i armii, ale można
i trzeba winić właśnie nasz ustrój, który przez zniweczenie władzy królewskiej, przez
brak regulaminu i przez liberum veto jakąkolwiek poprawę czynił niemożliwą.
Oczywiście nie wini się tu jakiegoś pojęcia oderwanego, ale ludzi, którzy reformę
ustroju uniemożliwiali. Anarchię Polski, polegającą na braku wędzidła państwowe-
go dla obywateli, przeciwstawia Balzer „anarchii od góry", jak nazywa brak ograni-
czeń monarchy wobec poddanych w krajach ościennych. Przyznaje też pośrednio
wyższość anarchii polskiej, zapominając o tym, że to bezpieczeństwo od rzekomych
zakusów własnych królów trzeba było okupić brakiem silnego państwa, a co za tym
poszło, niewolą najsroższą, „anarchią od góry" najbardziej nieograniczoną, tylko że
doznaną od władców obcych.

7. Przechodząc do absolutyzmu, Balzer znowu zaczyna od obłudnych ubolewań (str.


26):

50
„Można ubolewać - pisze - nad tym, że Polska w XVI - XVIII wieku nie
przetworzyła się w państwo absolutne, o silnej, militarnej organizacji, byłaby
bowiem snadniej potrafiła stawić czoło grożącym jej niebezpieczeństwom".

Twierdzi jednak zaraz na usprawiedliwienie tego stanu rzeczy, że ówcześni ludzie


tego związku nie mogli spostrzec i że nie można ich o to winić. Teza ta nie da się
utrzymać. Klęski państwa, płynące ze słabości władzy i braku absolutyzmu, były
widoczne jak na dłoni, oczywiste dla obcych, wytykane często przez królów ustami
podkanclerzych i przez światlejsze umysły polskie, od Skargi do Konarskiego i Na-
ruszewicza. Trzeba podziwiać nonszalancję Balzera, kiedy pisze swoje:

„...można ubolewać..." nad formą ustrojową, która atomizowała siły naro-


dowe i nie pozwalała ich skupić inaczej, jak tylko dla negacji zbawczych
planów naszych królów elekcyjnyc”h.

8. Elekcyjność. Balzer przyznaje, że była ona

„żywiołem rozstroju życia państwowego",

ale - ponieważ egzystowała także i w Czechach i na Węgrzech, przeto nie była ani
przeszkodą we wprowadzeniu absolutyzmu, ani też czynnikiem decydującym o
„nieżywotności".

Niestety Balzer nie dyskutuje poszczególnych elekcji, nie śledzi za rozwojem „pacta
conventa", w których królowie nasi, za cenę zdobycia korony, coraz to więcej ze swej
władzy ustępowali na rzecz sejmu; bierze elekcję, elekcyjność jako pojęcie teo-
retyczne, oderwane, nie zaś elekcję polską i dlatego omija zarzut, powszechny w
naszej historiografii, że bez elekcji, przy tronie dziedzicznym, władza nie byłaby ni-
gdy upadła tak nisko.

9. Ustrój władz i urzędów. Najpierw znajdujemy twierdzenie, że ustrój władz, to

„była sprawa finansowa",

i że

51
„na takie obciążenie (jak biurokracja w XIX wieku) nie mogła się zdobyć nie
tylko Polska, ale nawet najdostatniejsze państwo zachodnie" (str. 32).

Zdanie to jest o tyle niepotrzebne, że takiego znów rozrostu nikt nigdy od naszych
przodków nie wymagał, a Balzer sam przyznaje, że współcześnie aparat urzędniczy
w innych państwach był jednak bardziej od naszego rozbudowany, jest jednak
skłonny zarzut ten bagatelizować. Za rzecz natomiast zasadniczą uważa zbyt luźny
związek urzędników z władzą monarszą. Starostowie, z urzędników królewskich w
wiekach średnich, stali się potem zupełnie niezależnymi urzędnikami ziemskimi.

„Było by błędem nie doceniać tej ujemnej strony naszego dawnego ustroju"

- przyznaje Balzer i czytelnik ma nadzieję, że może przynajmniej tu nie ukryje wady


wśród powodzi sztucznie skonstruowanych komplementów. Ale nic z tego. Trzeba -
pisze dalej autor - zastanowić się nad genezą tego stanu rzeczy. Geneza ta leży w
opisanym już braku dualizmu: król - Stany i w tym, że obie te siły są w Polsce ze-
spolone. Ponieważ zaś ta cecha jest właśnie

„szczególnie cenną cechą ustrojów współczesnych",

przeto jasne jest, że Polska nie tylko nie została w tyle za innymi państwami, ale
nawet wyprzedziła je. Sofizmat tego rozumowania nietrudno przyłapać. Zamiast od
faktu: luźnego związku króla z urzędnikami który to fakt i jego ujemne znaczenie
sam stwierdził iść w górę do jego genezy i genezę tę ocenić na podstawie realnych
i stwierdzonych konsekwencji - Balzer, wygłosiwszy niekorzystny sąd o stanie fak-
tycznym, nagle odrywa się od niego, przechodzi wprost do źródła tego faktu, źródło
to nazywa - nie wiadomo na podstawie jakich kryteriów

- „cechą szczególnie cenną"

i potem już na tej podstawie rozgrzesza z lekkim sercem anarchię urzędów polskich.
Tu, a nie gdzie indziej, w tego rodzaju dialektyce, która tak czy inaczej na każdej
stronie broszury zaciemnia prawdę - leży cała geneza słynnej książki Chołoniew-
skiego „Ducha dziejów Polski", której poświęcimy osobny rozdział i która u progu

52
dwudziestolecia Polski Odrodzonej zatruła cały nasz sposób myślenia o dziejach
Polski1.

Na pozostałych stronach (38 do 60) autor ocenia nasze stosunki społeczne, operując
tu już wyłącznie zdemaskowaną powyżej metodą dialektyczną. Najpierw przyznaje
z reguły, że stan rzeczy był u nas zły, potem porównuje poszczególne składniki do
zagranicy i najczęściej konkluduje już pochwałami dla naszych dziejów, dlatego
wyłącznie, że w różnych krajach i czasach różne instytucje, przejawiające się u nas i
łącznie i stale, dadzą się odkryć. Nie potrzeba dodawać, że opinia taka jest fałszywa.
Monografiści naszych stosunków społecznych, od Staszica do Świętochowskiego, są

1
T genealogi Choøoniewskiego tam, gdzie wywodzi si on od Balzera, wyprowadziø z wøa ciw sobie nieza-
wodn jasno ci i precyzj Bobrzy ski w zako czeniu 1! tomu swoich „Dziejów" (wyd. IV. str. 320 i nast.). Oto
linie, które po wi ca obu autorom, zaczynaj c od epoki tryumfu Szkoøy Krakowskiej:

„Utarøo si ju w dziejopisarstwie naszym spostrze enie i przekonanie, e zgubiø nas nierz d we-
wn trzny i e wina le y w nas samych. Tylko publicy ci, goni cy za tani popularno ci , wyst powali z
apologi zøotej wolno ci, a upadek przypisywali wyø cznie przemocy s siadów”.

„Przyszøa jednak wielka wojna wiatowa, która wstrz sn øa umysøami u nas wi cej ni gdzie indziej, bo
z ni ø czyli my wszystkie nasze obawy i wszystkie nadzieje. Historycy, mniej ni ktokolwiek, uchronili
si od jej wpøywu. Wydaøo si niejednemu, e pot pienie dawnego ustroju Rzeczypospolitej : przypisa-
nie upadku nam samym wyzyskane b dzie przeciw naszej zdolno ci rz dzenia si i wskrzeszenie pa -
stwa utrudni. Dlatego spraw jego upadku poddano rewizji, w rozbiorze tego pytania niemal wszyscy
historycy wzi li udziaø.

„Drog otwarø im Balzer rozpraw : „Z zagadnie ustrojowych Polski", wydan w r. 1915, w której wy-
kazaø øatwo, e wszystkie niemal wady naszego ustroju mo na znale w tym lub innym pa stwie
wspóøczesnym, które jednak przez to nie upadøo, a stad wysnuø wniosek, e:

„pogl d, jakoby w niedostatkach naszego ustroju tkwiøa istotna przyczyna upadku Polski,
okazaø si bø dny, a wiec „wøa ciwa, rozstrzygaj ca przyczyn upadku naszej pa stwowo ci
jest po dliwo zø czonych, wiec przemo nych, na zgub Polski sprzysi onych s siadów".

„Wystarczyøy te søowa ze strony badacza tej miary co Balzer, aby echo tryumfu nad szkol historyczn i
opart na niej polityczn krakowsk , odezwaøo si w obozie politycznym, który gøosi kult skrajnego na-
cjonalizmu. Pochwycili te publicy ci søowa Balzera, e:

„ustrój Polski byø spóøcze nie warto ci na ogóø dodatni ",

i chocia søowa te odnosiøy si do konstytucji 3 maja, odnie li je do caøego poprzedniego ustroju, któ-
rego wady i biedy Balzer stwierdzaø, i przedstawili rozpraw jego jako apologi zøotej wolno ci. Jeden z
tych publicystów, Choøoniewski, w gøo nej broszurze: „Duch dziejów Polski", wydanej w r. 1917, przy-
czyn upadku znalazø w tym. e pa stwa s siaduj ce z Polsk , absolutnie rz dzone, nie mogøy cierpie
ideaøu wolno ci, który przedstawiaøa Polska, i którym wyprzedzaøa inne narody, a który byø dla nich
niebezpieczny.

„Gorszym objawem byøo, e ju nie tylko za rozpraw Balzera, lecz wprost za trój cym haszyszem
Choøoniewskiego o wiadczyli si niektórzy historycy, a jeden z nich, Konopczy ski, ujrzaø w nim „zwy-
ci stwo nad ci ka zmor , „szkol krakowsk ”.

53
zgodni w tym, że szlachta była u nas bardziej niezależna i samowładna, miasta
biedniejsze i bardziej upośledzone, chłopi o parę wieków zacofani w porównaniu z
krajami Europy zachodniej.

W ostatecznej konkluzji Balzer stwierdził, że ustrój Polski był

„wartością na ogół dodatnią, a przez to dziś... winien nam pozostać szacowną,


czcigodną pamiątką przeszłości naszej" (str. 75).

Upadku naszego zaś

„właściwą, rozstrzygającą przyczyną, istotną „causa efficiens" jest... pożądli-


wość złączonych, więc przemożnych, na zgubę Polski sprzysiężonych sąsia-
dów" (str. 75).

W następnej swej pracy Balzer zrewidował częściowo to ostatnie, zbyt apodyktycz-


nie wypowiedziane zdanie. Ograniczając sąd własny do ustroju, wzywa historyków,
by przeszli szczegółowo trzy grupy możliwych przyczyn:

1) Położenie geograficzne.
2) Niezdolność do silnego ustroju.
3) Błędy polityczne i militarne.

Ujęcie jest nasze. Poniżej rzucamy parę ramowych uwag nad tymi trzema grupami
przyczyn balzerowskich.

1. Położenie geopolityczne: istnienie samo i siła sąsiadów. Polska mogła tę grupę


przyczyn swego upadku usunąć dość łatwo: jeżeli idzie o Rosję w XV wieku, potem
na początku XVII w okresie Smuty, w ciągu XVII przez unię z Kozaczyzną i skiero-
wanie jej ekspansji przeciw Moskwie. Jeżeli idzie o Prusy, możność tę miała w
epoce sekularyzacji w XVI wieku. Od początku XVIII wieku do dzisiaj Polska nie
miała możności, leżących w granicach prawdopodobieństwa, zmiany swego poło-
żenia geopolitycznego. Nie ulega jednak wątpliwości, że sąsiedzi, nie mając aż bez-
względnie przygniatającej przewagi w owej epoce ani nie będąc jednym organi-
zmem, lecz trzema, nie mieli 100% szans rozbioru.

54
2. Siła wewnętrzna. Tu konieczny dalszy podział, ciągle z punktu widzenia czaso-
kresu i prawdopodobieństwa zmiany własnymi siłami:

a) upadek moralności obywatelskiej, i patriotyzmu. Na wyleczenie się z tego


trzeba było jednej generacji, generację tę wychowali Konarski, Stanisław
August i jego pomocnicy.
b) rozstrój władzy ustawodawczej i wykonawczej. Mógł być usunięty albo za-
machem stanu, albo stopniowymi reformami.
c) brak poczucia dyscypliny, niezależny od braku patriotyzmu. Tu także zamach
stanu i krwawy terror mógł być skutecznym lekarstwem.

3. Polityka zagraniczna. W istniejących stosunkach geopolitycznych i wewnętrz-


nych, jedyna droga do utrzymania państwa na okres czasu potrzebny do wzmoc-
nienia wewnętrznego i do doczekania się zmiany konstelacji, leżała w ostrożnej i
trafnej polityce zagranicznej. Istniały nader duże możliwości utrzymania państwa,
nawet przy tych sąsiadach i w tym stanie rozkładu, droga zainteresowania jednego
z mocarstw sąsiednich w utrzymaniu jego całości, drogą przyjęcia faktycznego lenna
i podniecenia konfliktów między sąsiadami, i wykorzystania każdego dla własnego
wzmocnienia. Była to polityka Stanisława Augusta — wystarczyło mu nie prze-
szkadzać - Polska byłaby uratowana!

Inaczej analizuje zdanie Balzera Zakrzewski (op. cit. 16):

„Doszedł autor do tego poglądu mimo wszystko dzięki rozważaniom nie


tylko cech ustrojowych, ale pewnej argumentacji politycznej. Mieści się ona
w uwadze o „złączonych, a więc przemożnych" sąsiadach. O tej przemożności
złączonych sąsiadów Fryderyk II innego był zdania, czego dowiódł podczas
wojny siedmioletniej. Innego też była zdania Polska, jeszcze za czasów Jana
Kazimierza, broniąc się do upadłego, mimo walki na wszystkie fronty. Teza ta
o przemożności złączonych sąsiadów prowadzi wprost do uznania zasady fa-
talizmu". Ileż więcej tkwi słuszności w surowym sądzie Bobrzyńskiego:

„nie granice i nie sąsiedzi, tylko nieład wewnętrzny przyprawił nas o


utratę politycznego bytu".

55
Mimochodem zaznaczmy, że w tym zdaniu Zakrzewskiego leży zalążek całej tezy
Górki ze zjazdu historyków w roku 1935. Jeżeli jednak idzie o porównania, to nie są
one szczęśliwie dobrane, gdyż Fryderyk W. dysponował wspaniałym aparatem
wojskowym i administracyjnym, a Jan Kazimierz nie był atakowany ze wszystkich
stron i miał paru nader wartościowych sprzymierzeńców.

Bobrzyński niewątpliwie ma rację, że Polska obdarzona od dziesiątków lat silnym


rządem, armią i polityką zagraniczną, niezależną od sejmu, nie byłaby upadła,
choćby dlatego, że każdy rząd byłby wykorzystał którąkolwiek z nadarzających się
pomyślnych koniunktur walk między sąsiadami w XVIII wieku. Na dnie rozbiorów
leżało przekonanie, że Polska nie będzie nigdy aktywnym sprzymierzeńcem które-
gokolwiek z państw. Ten sam motyw dokładnie sformułowany we francuskiej ko-
respondencji dyplomatycznej był powodem, dla którego trudno zdecydować się
mocarstwom zachodnim na wydatną pomoc dla Polski.

Sama reforma ustroju mogła Polskę uratować do końca XVII wieku. Potem ratować
mogła już tylko - niezależnie od ustroju - ostrożna i zręczna polityka zagraniczna,
zdecydowana nawet na czasowy protektorat rosyjski.

W ten sposób wszyscy mają swoją część racji. I Balzera „pożądliwi sąsiedzi", ale
tylko jako tło wypadków historycznych. Pożądliwość silnych sąsiadów jako cecha
zmienna, lecz długoterminowa, była nieodzownym warunkiem rozbiorów, tak jak
pożądliwość tygrysów byłaby na pewno warunkiem zagłady myśliwego, który
pozbył się swojej amunicji w dżungli indyjskiej.

Anarchia ustrojowa była warunkiem o tyle, że przy silnym rządzie i armii upadek
zupełny Polski był trudnym do pomyślenia, tak jak trudno było przypuścić śmierć
myśliwego, gdyby nie wyrzucał amunicji.

Ale - i to jest zdobycz najważniejsza prof. Skałkowskiego - nawet przy tej pożądli-
wości i nawet w tym ustroju, można było państwo uratować pod warunkiem pro-
wadzenia trafnej polityki zagranicznej. Tak jak - to całe porównanie jest już nasze -
myśliwy miał szanse uratować się, gdyby czekał na drzewie przybycia pomocy,
miast rzucać w tygrysy kamykami i grozić im nie nabitym karabinem.

56
Zakrzewski jest innego zdania. Po wyszydzeniu „pożądliwości zjednoczonych sąsia-
dów" i wykazaniu naszych błędów ustrojowych, pisze dalej (str. 13):

„Czy można z tego faktu (dyskwalifikacji ustroju) wyprowadzać nieuchron-


ność upadku Polski? Nie. Byłby to taki sam błąd naukowy, jak rozgrzeszanie
starego ustroju Rzeczypospolitej. Źródła odrodzenia państwa i społeczeństwa
leżały jeszcze przed nami szeroko otwarte i tkwiły znowu nie w stosunkach
zewnętrznych, ale w nas samych, choć nie godzi się lekceważyć tych czynni-
ków zewnętrznych".

Hypertrofia ustrojowości w historii upadku Polski, przeciw której powstał Za-


krzewski, miała ten fatalny skutek, że umykały nasze winy spod ścisłego ujęcia. Jak
twierdził Brzeski, cechy ustrojowe nie dadzą się uogólnić, a więc oderwać od zda-
rzeń konkretnych. Mimo to Balzer wybrał wszystkie polskie ujemne cechy ustroju i
znalazł w dziejach innych krajów wypadki, że każda z tych poszczególnych cech (np.
liberum veto) nie przyniosła wcale upadku. I cóż stąd, jeśli - jakeśmy już rzekli -
przez 40 lat to właśnie liberum veto niewątpliwie - co przez wszystkich jest uznane -
przeszkodziło wykonaniu jakiegokolwiek pociągnięcia w dziedzinie polityki i woj-
skowości? I cóż stąd, że liberum veto nie zaszkodziło innym, kiedy w całym szeregu
wypadków przyniosło nam szkody zupełnie konkretne i uniemożliwiło odrodzenie
u nas?

BALZEROWSKIE KRYTERIUM ŻYWOTNOŚCI

Jeżeli w dotychczasowych wywodach natrafiamy u Balzera co krok na zdania naj-


zupełniej sprzeczne z naszym punktem widzenia, to dlatego, że Balzer nie tylko nie
uznaje naszego kryterium: siły państwa i stanowiska narodowej społeczności w
hierarchii innych narodów, ale i stawia - zwłaszcza w drugiej broszurze - własne
kryterium „żywotności". To jest w ustroju polskim pochwały godne, co świadczy o
żywotności narodu, a potępienia godne, co żywotność osłabia.

Szukajmy najpierw definicji lub przynajmniej bliższego określenia tego pojęcia ży-
wotności. Znajdujemy je ujęte w następujące zdanie na str. 103 - 104:

57
„(Brak żywotności okaże się)... jeżeli Rzeczpospolita w czasie rozbiorów była
w istocie w stanie tego rodzaju rozkładu, który sam przez się, dla braku ży-
wotności, uniemożliwiał dalszy jej byt... (będzie można rozbiory usprawie-
dliwić)... jako akty zaboru dokonane na organizmie, który i tak już dalej ist-
nieć nie mógł".

Do określenia, co uważa za żywotność, powraca Balzer na str. 106:

„...Zauważę przede wszystkim... że między zagadnieniem żywotności państwa


a jego w danej chwili czy w danym okresie stanem osłabienia i brakiem od-
porności wobec gwałtów z zewnątrz wychodzących, nie ma związku ko-
niecznego. Mogą istnieć państwa materialnie, a zwłaszcza militarnie najpo-
tężniejsze, przeżarte jednak do cna rdzą rozkładu, zatem pozbawione żywot-
ności. Przykładów dostarczą tu, żeby nie sięgać w przeszłość, gdzie ich także
nie brak, teraźniejsze losy Austrii i Rosji. Wystarczyła wielka zawierucha
wojenna, żeby obie monarchie militarnie potężne... rozpadły się w strzępy. A
rozpadły się nie wskutek zaboru sąsiadów, jeno dla braku żywotności, w jaką
wtrąciły: Austrię chybiona doszczętnie struktura państwowa, obliczona na
wyzyskiwanie podległych jej narodów na rzecz... mniejszości niemieckiej, a
Rosję bezmierny ucisk narodowościowy i despotyzm carski, wraz z koniecz-
nym odpowiednikiem: duchem anarchii w społeczeństwie. Na odwrót zno-
wuż nie brak państw, zdolnych w pełni do życia, w których dla jakichkolwiek
przyczyn zapanują... krótsze czy nawet dłuższe okresy osłabienia".

Cytaty powyższe wyjaśniają nader ściśle, co Balzer rozumiał przez żywotność.


Można je ująć w następujące dwa punkty:

1) Żywotność jest siłą, która się przejawia tym, że dany organizm państwowy
nie zanika, tj. nie rozpada się sam, bez obcej ingerencji.
2) Żywotność nie ma nic wspólnego z odpornością militarną przeciw zakusom, a
brak żywotności ze słabością.

Można by sądzić przez chwilę, że żywotność nie oznacza nic innego, jak tylko to, co
w naszej terminologii nazwaliśmy „więzią ofiarności", a co można też nazwać pa-

58
triotyzmem, łączącym jednostki danego zbiorowiska, w tym wypadku państwo-
wego, w jedną całość, bez względu na siłę więzi państwowej, czyli na siłę „więzi
dyscypliny". Przykłady Austrii i Rosji, w opisie upadku których można by zamiast
słów użytych przez Balzera, z wielką korzyścią dla jasności dać: „zanikła więź ofiar-
ności" - zdawałyby się potwierdzać to przypuszczenie. Dopiero dalej przytoczone
przykłady Szwajcarii i Belgii pozwalają wyrazić powątpiewanie, czy może Balzer
przyjmuje za żywotne państwa, które oprócz wysokich cech cywilizowanych byłyby
pozbawione nie tylko silnej armii, ale nawet więzi ofiarności. Tę samą myśl po-
twierdza dalszy tekst Balzera, gdzie potępia tezę, jakoby:

„kwestia upadku i bytu państwa, to kwestia stosunku jego sił do sił sąsia-
dów, bo między państwami, jak między zwierzętami, ma prawo do życia
tylko to, co zdoła się obronić".

Jak zobaczymy, prawo dwu więzi zostanie przez nas sformułowane przy określaniu
źródeł siły danych zbiorowisk. Otóż Balzer zdaje się stawiać kryteria prawne czy
moralne pisząc o „prawie do życia", w którym, rzecz prosta, siła nie odgrywa żadnej
roli.

Analiza powyższa wykazała, że Balzer jako kryteriów, z jakich sądził ustrój Polski -
nie przyjął ani zagadnienia siły faktycznej, ani też nawet siły fizycznej, gotowości
poświęcenia się obywateli dla istnienia państwa. Nie interesowało go czy dane
formy ustrojowe tu czy tam działały wzmacniająco, czy też osłabiająco. Wynalazł
pojęcie „żywotności" najzupełniej abstrahujące od kwestii siły i odporności państwa
na zakusy zewnętrzne. Kolejno przeszedł wszystkie ważniejsze składniki dawnego
ustroju, stwierdził tryumfalnie, że one odpowiadały jego pojęciu „żywotności", i
dlatego należy ustalić, że Polska upadła wyłącznie z powodu żarłoczności sąsiadów.
Wyraża nawet zdumienie, że historycy szkoły krakowskiej

„nie zwrócili uwagi na samo zagadnienie żywotności".

W tym pomyśle Balzera jest jakieś monstrualne i niezmiernie niebezpieczne niepo-


rozumienie, które trzeba koniecznie wyjaśnić. Oto naród polski stracił w XVIII
wieku więź państwową i dostał się w wiekową niewolę. Stało się to przez zabór

59
trzech sąsiadów, którym Polska nie potrafiła stawić czoła. Wielu historyków anali-
zowało przyczyny upadku i doszło do przekonania, że upadek, brak sił obronnych
nastąpił z powodu wad ustroju, które to wady uniemożliwiły przejawienie się siły
zbiorowej (więź posłuszeństwa) albo przez upadek patriotyzmu (więź ofiarności).
Balzer pisze dwie rozprawy o wpływie ustroju na upadek Polski. Kolejno analizuje
każdy składnik ustrojowy i stwierdza, że nie był on dowodem braku żywotności. Na
końcu oświadcza, że żywotność ta

„nie ma związku koniecznego... ze stanem osłabienia czy brakiem odporno-


ści".

Dodaje, że brak żywotności byłby się przejawił wówczas tylko, gdyby się Polska
była sama, bez ingerencji sąsiadów, rozpadła. Ponieważ aż tak złego ustroju Polska
nie miała, mamy więc już prawo do obrony i chwalenia go, miast potępiania...

Trzeba powiedzieć z naciskiem, gdyż tu zdaje się leży źródło całego nieporozumie-
nia, że nie było poważnego historyka polskiego, który by dowodził, że ustrój - Pol-
ski byłby doprowadził do upadku Rzeczpospolitą i bez ingerencji sąsiadów. Argu-
mentacja Balzera przechodzi więc obok istoty zagadnienia. Wszyscy bowiem histo-
rycy krakowscy twierdzili, że ustrój dokładnie: brak rządu uniemożliwił nam
obronność, że nas osłabił, że tylko dzięki temu udało się naszym sąsiadom pozbawić
nas wolności. - Tezę tę podejmie Balzer w dyskusji dopiero na końcu drugiej bro-
szury. W międzyczasie daje on nam całą swoją koncepcję metody badania przyczyn
upadku Polski, metoda ta zyskała ogromny poklask w opinii historyków i publicy-
stów i należy przeprowadzić jej analizę krytyczną.

PROBLEM PRZYCZYNOWOŚCI W HISTORII .

I. W parę lat po ukazaniu się pierwszych „Zagadnień ustrojowych" wydał Balzer


drugą rozprawę pod tym samym tytułem, opatrzonym dodatkiem „Nowe spostrze-
żenia i uwagi". Większą część broszury zajmuje polemika z niemieckim profesorem
Leonhardem, która niewiele nowego przynosi do naszego tematu. Bardziej intere-
sujące są wywody poświęcone krytykom polskim, a zwłaszcza Zakrzewskiemu i
Bobrzyńskiemu.

60
Górka powiedział na V zjeździe historyków polskich, że Balzer w drugiej broszurze
wycofał się z zajętego poprzednio stanowiska. Określenie to jest słuszne tylko z
formalnego punktu widzenia, gdyż Balzer przypomniał z naciskiem warunkową
formę swego konkludującego zdania poprzedniej rozprawy:

„...zbliża się chwila, w której trzeba będzie może stwierdzić...",

iż causa efficisns rozbiorów polskich była wyłącznie przemożna zachłanność mo-


carstw sąsiednich. Forma ta jednak nic a nic nie może ująć z meritum całego jego
rozumowania, z którego ostatnie zdanie, i to w formie wcale nie warunkowej, jest
koniecznym logicznym wnioskiem końcowym. W drugiej broszurze, mimo formal-
nego wycofania się, Balzer zbiera nowe argumenty na poparcie tej samej tezy po-
przedniej. Jednym z jego argumentów jest przeniesienie punktu ciężkości dyskusji
na „żywotność", co poddaliśmy krytyce w rozdziale poprzednim. Drugim jest dys-
kusja formalna przyczynowości w upadku Polski. Z największą tylko niechęcią
przystępujemy do tej dyskusji, gdyż nie sądzimy, żeby dialektyka mogła dać tu ja-
kiekolwiek pozytywne rozwiązanie. Może i musi natomiast podważyć i zniweczyć
rozumowania zbyt kruche, i na to tylko jest tu użyta.

II. Metodę swoją określił Balzer w następującym passusie swojej drugiej rozprawki
na str. 101—102:

„...Zaznaczę przede wszystkim, że jako „causa efficiens" pewnego zjawiska


dziejowego uważam tę przyczynę, której ona jest bezpośrednim następ-
stwem: ostatecznie bowiem przede wszystkim ona jest momentem, który
wywołał zaistnienie tego zjawiska. W tym właśnie rozumieniu zestawiłem w
tezie końcowej, obok łacińskiego, określnik polski: „przyczyna rozstrzygająca".
Oczywiście przyczyna owa, jako pewien stan czy fakt, ma znowuż inną dla
siebie samej przyczynę wcześniejszą, która ów stan czy fakt bezpośrednio
wywołała, zatem znowuż osobną causa efficiens. Idąc coraz dalej wstecz,
znajdziemy dla każdej tego rodzaju przyczyny wcześniejszej inną jakąś, przed
tym jeszcze działającą, bezpośrednią przyczynę wcześniejszą. Łańcuchowy
związek bezpośrednio warunkujących się przyczyn bezpośrednich wobec
zjawiska badanego, już zawsze tylko pośrednich, o ile sięgać będziemy coraz

61
dalej wstecz, jest, ściśle rzecz biorąc, nieskończony: albo, co właściwie wycho-
dzi na jedno, prowadzi do jakiejś pierwotnej wszechprzyczyny wszystkich na
ogół zjawisk życia ludzkiego czy nawet kosmicznego. Przy tego rodzaju ba-
daniu wstecznych przyczyn pośrednich, nasuwają się skutkiem tego niemałe
trudności, o ile chodzi o ściśle określony, naukowy pogląd na istotę i charak-
ter zjawiska, a zwłaszcza o uchwycenie właściwego wątka przyczynowego: w
zasadzie wątek ten nawiązany zostanie zawsze tylko gdzieś w dalszym ciągu
łańcucha, i, jak co do ostatniej bezpośredniej, tak co do jakiejkolwiek po-
przedniej pośredniej, rodzić się będzie stale powrotne pytanie co do innych,
bardziej jeszcze wstecz cofniętych przyczyn".

Dalej Balzer wprawdzie nie odradza badania tych przyczyn wstecznych-pośrednich,


ale twierdzi, że najważniejszą rzeczą jest ustalenie przyczyny najbardziej bezpośred-
niej. O możliwości istnienia przyczyn pośrednich współczesnych, nie zaś wstecz-
nych, w ogóle nie wspomina.

Rozwijając już tylko koncepcję przyczyny rozstrzygającej, Balzer podaje, że zasadni-


czo istnieć mogą w danym wypadku tylko dwie możliwe przyczyny praktyczne
upadku państwa:

1) wskutek braku żywotności, bez obcej ingerencji,


2) wskutek przemocy użytej przez sąsiadów.

Dopuszcza wprawdzie możliwość kombinacji obu przyczyn, ale tej możliwości ani
jednym zdaniem nie rozwija. Całe dowodzenie Balzera stoi dalej pod znakiem
„winy obcej" i „winy własnej", przy czym wina, w znaczeniu przyczyny zależnej od
czynów narodu, miesza się nieraz z pojęciem winy czysto moralnym. W rezultacie
Balzer dochodzi do przekonania, że ewentualność druga, gwałt zadany przemocą
sąsiadów, jest oczywiście zawiniony przez obcych. Natomiast, gdybyśmy ustalili
ewentualność pierwszą, tj. brak żywotności czy też osłabienie - bo tu znów uczony,
w przeciwieństwie do tego co widzieliśmy w poprzednim rozdziale - miesza te oba
pojęcia i uważa je za równoznaczne - był także „zawiniony", a to przez narzucanie
nam przez dwieście lat wojen, które w rezultacie doprowadziły do osłabienia pań-

62
stwa. Wprawdzie Balzer cytuje tę tezę jako możliwość, ale potem na jej podstawie
już dalej snuje rozumowania i konkluzje ogólne.

III. Dyskusję trzeba rozpocząć od podstawowego zagadnienia przyczynowości w


historii. Wszystko, co filozofowie powiedzieli o przyczynowości, odnosi się tylko do
zjawisk niezmiernie prostych, rzec można, do doświadczeń i zjawisk fizycznych.
Mamy więc teorię Locke'a o czysto spostrzegawczej genezie przyczynowości. Rów-
nież Hume definiował przyczynę jako fakt tak złączony następstwem z drugim fak-
tem, że obecność pierwszego zawsze przywodzi na myśl drugi. Krytycy zarzucali tym
obu filozofom pomieszanie pojęcia przyczyny z następstwem. Stuart Mili określił
przyczynę jako fakt, stale i bez względu na warunki sprowadzający dany skutek.
Kant uważał przyczynowość nie jako pojęcie czysto empiryczne, lecz raczej jako
twór naszego umysłu, ale rodzący się z okazji spostrzeżeń empirycznych. O przy-
czynowości w wypadkach bardziej złożonych, a co dopiero w historii, filozofowie
nigdy nie mówili; można sądzić, że nawet o niej nie zechcieliby słyszeć, nie mogąc
jej teoretycznie uzasadnić. A jednak przyczynowość istnieje i w zjawiskach złożo-
nych. Gdyby myśliwy nie był wyrzucił amunicji w dżungli, nie zostałby pożarty
przez tygrysy. Gdyby bakcyl Kocha nie dostał się do płuc dziecka, gdyby nie żyło
ono w suterenach i nie było źle odżywione, nie dostałoby suchot. Myśliwy, który
by przyjął - w braku filozoficznego ujęcia przyczynowości, że wyrzucenie amunicji
nie ma nic wspólnego z pożarciem przez tygrysy, i pozbawił się z tego powodu na-
bojów, zginąłby w dżungli na pewno. Rodzice dziecka, którzy by zaniedbali jego
odżywianie, dlatego że uczeni nie są zgodni co do związku kilku elementów ze
skutkiem, mieliby życie dziecka na sumieniu. Czego to dowodzi? Dowodzi to, że
samo życie, sam - horribile dictu - zdrowy rozsądek narzuca istnienie, a więc także
zastosowanie, i dalej jeszcze studiowanie przyczyn w nieskończonej liczbie dziedzin
- mimo że nikt dotąd dobrze nie potrafił powiedzieć, co to jest przyczyna ani w jaki
sposób ona działa!

IV. Wzięliśmy powyżej pierwszy lepszy przykład z dziedziny medycyny, gdyż ist-
nieje tu pewne pokrewieństwo zarówno w skomplikowaniu faktów biologicznych,
jak i w historii rozwoju pojęcia przyczynowości w tej nauce. Uwagi poświęcone tym
czynnikom mogą być przydatne i dla naszego problemu. Oto medycyna, jak i wiele

63
innych gałęzi wiedzy ludzkiej, całe wieki szukała przyczyn i operowała pojęciem
przyczyn całkiem na pewno znanych, mimo że jeszcze nie było ustalone, co to jest
przyczyna i na podstawie jakich praw ogólnych dana przyczyna działa. Żeby wziąć
przykład najprostszy, lekarze zdawali sobie zawsze sprawę z tego, że trucizna spro-
wadza chorobę lub śmierć, choć nieprędko - w niektórych wypadkach dotąd nawet
nie zdołano zbadać, w jaki sposób trucizna odpowiednia działa. Toteż medycyna
przeprowadziła na własną rękę podział przyczyn chorób na grupy, które poniżej
tytułem przykładu zacytujemy.

Około połowy XIX wieku Chomel zaproponował podział przyczyn na determinują-


ce, predysponujące i przypadkowe. W przykładzie, który cytowaliśmy powyżej, ze-
spół przyczyn działałby w sposób następujący:

1. Przyczyna determinująca: bakcyl Kocha dostał się do płuc dziecka i zaraził je


suchotami.
2. Przyczyny predysponujące: dziecko pochodziło od rodziców suchotników, złe
odżywianie i brak powietrza predysponowały je do infekcji.
3. Przyczyna przypadkowa. Dziecko, będąc spocone, zmokło na deszczu, dostało
kaszlu, co umożliwiło infekcję.

Korzyść ugrupowania, już tak niedoskonałego nawet, przyczyn, rzuca się w oczy,
jeżeli idzie o możliwą analogię z fenomenami politycznymi. Nie można się oprzeć
wrażeniu, że metodą zbliżoną do metody Chomela można by ugrupować nierównie
słuszniej przyczyny upadku państwa, niż balzerowskim łańcuchem przyczyn bezpo-
średnich, który pomija zupełnie możliwość wielu przyczyn działających równolegle,
bez wpływania jednej na drugą. A jednak, choć schemat Chomela był znany pół
wieku przed publikacją Balzera, nikt nie wskazał na pożyteczność porównania obu
metod. Metoda balzerowska zyskała sobie u nas powszechny poklask, jako dernier
cri naukowości i metodyczności w tak ważnym zagadnieniu.

Medycyna nowoczesna dzieli grupy przyczyn jak następuje:

1. Przyczyny integralne. Są to przyczyny, które same jedne decydują o powsta-


niu choroby. Np. zażycie trucizny samo jedno sprowadza zatrucie.

64
2. Przyczyny współdziałające, to jest te przyczyny, które wprawdzie chorobę
wywołują, ale tylko w połączeniu jednych z drugimi. Tu jest dalszy podział:
a. na przyczyny współdziałające równorzędne, o ile są wszystkie w jed-
nakowym stopniu potrzebne do wywołania choroby,
b. współdziałające nierównorzędne, o ile w różnym stopniu przyczyniają
się do skutku.

Oto schematy, które należało by przestudiować przed rozpoczęciem pracy nad me-
todą badań przyczyn upadku Polski. Powstaje teraz pytanie, dlaczego skrupuły fi-
lozoficzne nie przeszkodziły lekarzom badać śmiało przyczyn chorób, podczas gdy
teoretycy historii odżegnują się nieraz panicznie od wszelkiej ingerencji do nie filo-
zoficznego i nie naukowego przybytku przyczynowości? Zapewne dlatego, że nikt
nigdy nie zaryzykował tezy, jakoby medycyna nie miała znaczenia praktycznego,
podczas gdy znaczenie praktyczne nauki historii jest - również na podstawie speku-
lacji czysto abstrakcyjnej ogólnie zaprzeczane. My jednak stanęliśmy na innym
stanowisku.

V. To samo prawo, w imię którego medycyna zajmuje się rozlicznymi przyczynami


chorób i ich klasyfikacją praktyczną, rekwirujemy i dla zjawisk historycznych, dla
działań zbiorowiskowych. Bez balastu dialektycznego i filozoficznego, bez ambicji
wynalezienia jakichkolwiek praw ogólnych ani istoty związków przyczynowych,
branych abstrakcyjnie, będziemy dążyć, bo musimy dążyć, do czystego, praktycz-
nego, ściślejszego niż dotąd, określenia przyczyn upadku państwa i wykazywać bę-
dziemy potrzebę nowego podziału tych przyczyn na grupy. Sądzimy, że studium to
nie jest mniej potrzebne, niż studia analogiczne w medycynie, a to z powodu zna-
czenia przejawów politycznych dla dobrej i złej doli ludzkości.

Czy kiedyś może nie będzie można ustalić praw rządzących działaniami zbiorowisk
ludzkich, czy też działaniami jednostek, mających wpływ na zbiorowiska, to inna
sprawa. Na razie stwierdźmy po prostu, że w żadnej gałęzi wiedzy uogólnienie i
wydobycie praw wspólnych nie poprzedziło badań praktycznych ani konkretnych.
Ludzkość przez wieki wiedziała, że skutkiem włożenia ręki w ogień jest poparzenie,
nim się dowiedziała, że ogień jest fenomenem towarzyszącym szybkiemu utlenianiu

65
się. W zakresie działań zbiorowych to, co trzeba dzisiaj dowieść, to ledwie to, iż w
palącym się drzewie nie ma żadnego zaklętego bóstwa, które chce nam zaszkodzić1.

VI. Powracając do causa efficiens Balzera, opowiadamy się za zarzuceniem badań w


kierunku przez tego uczonego proponowanym. Raczej trzeba postawić tezę, iż każdy
wypadek polityczny złożony jest następstwem całego szeregu elementów przyspie-
szających i szeregu innych elementów opóźniających jego powstanie. Bezpośred-
niość nie jest też tym sprawdzianem metodycznym, według którego należy badać
przyczyny. Sprawę bezpośredniości ujmujemy w rozlicznych analizach faktów hi-
storycznych i ich przyczyn pod nazwą mechanizmu działania. Z powodów czysto
praktycznych można by zaproponować przyjęcie jako kryterium kolejności bada-
nych przyczyn: łatwość działania danej przyczyny oraz stopień, w jaki zbiorowisko
studiowane może swoimi własnymi środkami wpłynąć na zaistnienie lub zanik
danej przyczyny. Sprawdzian łatwości przyjąć należało by z powodu groźby zbyt
licznej grupy przyczyn, np. negatywnych, które by mogły być lansowane i nawet
przyjęte. W naszym przykładzie myśliwego mógłby on dowodzić, że jest atakowany
przez tygrysy nie dlatego, że wyrzucił amunicję, ale dlatego, że jego przyjaciele nie
pochwycili tygrysów, kiedy były młode, i nie pozbawili ich zębów i pazurów. Nikt
nie będzie w stanie udowodnić teoretycznej różnicy między tą przyczyną a wyrzu-
ceniem amunicji do rzeki. Jedyną różnicą, rzucającą się w oczy, jest nierównie
większa łatwość zachowania amunicji, niż łapania młodych tygrysów celem wy-
rwania im kłów i pazurów.

Postulat łatwości nie jest wcale podyktowany li tylko teoretycznymi niebezpie-


czeństwami metodycznymi. W praktyce nieraz brak uświadomienia go sobie spro-
wadził naszą historiografię na manowce, po których błądząc wydała mnóstwo
pracy i środków na marne. I tak przez pewien czas ogólne mniemanie przypisywało

1
Komu wydaje si ryzykowne twierdzenie, jakoby umiej tno ci polityczne byøy u nas w tym stadium, w jakim
byøy fizyczne, gdy ludzko s dziøa e to nie ogie parzy, lecz zøy duch ukryty w drzewie - kto ma zamiar temu
zaprzeczy , niech najpierw zechce przypomnie sobie trzydziestoletni okres naszych dziejów 1832 - 1864, w
którym elita umysøowa Polski byøa przekonana, e cierpi niewol nie z powodu nierozs dnej polityki, lecz dla
odkupienia win caøego wiata, e jest Chrystusem narodów! Comte podzieliø rozwój ka dej nauki na trzy okresy:
teologiczny, w którym jako ródøo wszelkich zjawisk uwa a si bóstwa; metafizyczny, w którym tworzy si pra-
wa a priori, maj ce wyja nia zjawiska, i trzeci pozytywistyczny, w którym dopiero na podstawie obserwacji
konkretnych faktów, mo emy drog indukcji doj do prawd ogólnych. Do bardzo niedawna Polska byøa zdecy-
dowanie w dziedzinie polityki w pierwszym, teraz znajduje si w drugim okresie. St d waga ka dej konkretyza-
cji, ka dej analizy zwykøych, realnych faktów i zjawisk.

66
upadek Rzeczypospolitej - uciskowi chłopów. Nie da się z góry zaprzeczyć, iż gdyby
Polska XVIII wieku dysponowała liczną warstwą bogatych i wykształconych, a
więc i patriotycznych włościan, możliwości obrony przed zaborcami byłyby nie-
równie większe, może podobne do tych, które wyzyskała współcześnie Francja re-
wolucyjna. Przeszkodą w umieszczeniu tej przyczyny w rzędzie naczelnych przyczyn
upadku Polski - jest trudność i długotrwałość zabiegów, które musiałyby były być
stosowane, aby takie podniesienie masy ludu na koniec XVIII wieku uzyskać.

Jeśliby kto postawił tezę, że dla uratowania Polski wystarczała bardziej ostrożna
polityka sejmu czteroletniego - wówczas rzecz prosta - o ile by dowiódł prawdo-
podobieństwa swojej tezy, trzeba by przyjąć tę przyczynę jako niesłychanie wyższą
w hierarchii łatwości. Dopiero gdyby się udało dowieść, że nic prócz podniesienia
ludu nie mogło Polski uratować, należało by się nad tą przyczyną głębiej zastano-
wić. (Porównać na str. 172 cztery przykłady zupełnie humorystycznych przyczyn
upadku Polski, które jednak długi czas posiadały liczne rzesze najpoważniejszych
zwolenników!).

Pochodną już tylko tego kryterium łatwości i jego naturalnym rozwinięciem jest
zależność przyczyny od woli zbiorowiska, którego losów skutek danej przyczyny ma
dotknąć. Jest to punkt nader silnie atakowany przez Balzera, który żąda rozpatry-
wania z daleko większą pilnością elementów przyczynowych, zależnych tylko od
obcych, a więc na które - w wypadku rozbioru Polski - nasz naród nie miał żadnego
wpływu. Schemat jego rozumowania w wielkim skrócie przedstawia się jak nastę-
puje: przypuśćmy, że mamy do wyboru dwie przyczyny upadku Rzeczypospolitej:
najazd sąsiadów i warcholstwo szlachty. Studiując i kładąc nacisk na warcholstwo
szlachty, dajemy zagranicy atut polityczny w rękę, dowodząc sami własnej winy (w
znaczeniu moralnym) upadku. Natomiast poświęcając uwagę wyłącznie najazdowi
sąsiadów, wykazujemy niesprawiedliwość nam zdziałaną i możemy się przyczynić
do jej naprawienia. Oto passus (str. 142—43), w którym przy okazji polemiki z Bo-
brzyńskim, tę swoją myśl rozwija:

„...(Bobrzyński) stwierdza... iż teza, że upadek nasz był zasłużony, a rozbiory


uprawnione, jest twierdzeniem wysuwanym często przez naszych wrogów.

67
Nie co innego jednak głoszą ci, którzy wskazując na zawinienia nasze jako na
rozstrzygającą przyczynę upadku, wysuwają stąd nauki owiane myślą
uzdrowienia teraźniejszych pokoleń narodu. Rzeczowo - stają oni w jednym
szeregu z Huppem czy Kariejewem, czy obecnie także w Leonhardem. Różnią
się tylko intencjami takiego postępowania: kiedy tamci wrogowie wysuwają
stąd wniosek trwałej niezdolności narodu polskiego do życia państwowego,
u nich przeciwnie, stwierdzenie tych rzeczy służyć ma za środek regeneracji
społeczeństwa. Żeby się tu ograniczyć do rozważenia samych tylko prak-
tycznych następstw takiego stanowiska, stwierdzić tedy trzeba - iż pogląd
taki jest mieczem obosiecznym. Da się on dostosować do celów pedagogii
politycznej, ale da się użyć także najpoważniej - na naszą szkodę. Nie da się
zaś to jego użycie ograniczyć do jednego tylko z wskazanych dwu celów, do
tego mianowicie, który ma dobro nasze na oku. Zastrzeżenie autora (Bo-
brzyńskiego), że przy rozpatrywaniu sprawy naszego upadku nie powinny
odgrywać roli jakiekolwiek względy na zagranicę, jeno momenty dostarcza-
jące nauki nam samym - nie da się tedy utrzymać. Cokolwiek rozbiór taki
ustali, z tego ze względu na to, że prawda jest jedna i dla wszystkich - w
równej mierze i pełną dłonią z niej korzystać będą mogli zarówno patrioci jak
i zawistni nam wrogowie. Zysk praktyczny z dostosowania tej prawdy dla
celów pedagogii politycznej zmniejszy się niepomiernie przez wyzyskanie jej
w kierunku dla nas nieprzyjaznym, a może nawet nie dorówna szkodzie, jaką
poniesiemy".

Błąd powyższego rozumowania Balzera leży po pierwsze w przecenieniu szkód, ja-


kie nam mogą przynieść dyskusje historyczne za granicą, po drugie z niedocenienia
korzyści wykazywania błędów popełnionych własnemu narodowi. W rzeczywisto-
ści reminiscencje historyczne grają w polityce praktycznej minimalną wprost rolę.
Wytrawny polityk Bobrzyński miał tu własne rozstrzygające doświadczenia i pod
tym względem przewyższał uczonego książkowego, jakim był zawsze Balzer. O roli
wychowawczej historii mówiliśmy obszernie w rozdziale o Górce i powrócimy do
niej jeszcze w rozdziale następnym. Bez tych dwu błędnych założeń, które wytknę-
liśmy Balzerowi, jego rozumowanie w ogóle nie istnieje i można jego tezie końco-
wej z całym spokojem wprost zaprzeczyć. Podstawą tego zaprzeczenia jest właśnie

68
wyłącznie praktyczność i celowość historii tak, jak ją pojmujemy. Sytuacje, w któ-
rych własne działania narodu, tj. jego przywódców, nie mogą w niczym wpłynąć na
jego losy, są niezmiernie rzadkie i zazwyczaj istnieje cała gama możliwości, łatwiej-
szych i trudniejszych do wygrania, które mogą obcą inicjatywę przekreślić, lub też ją
wzmóc. Ustalenie ich i ich stopni możliwości jest pierwszorzędnym obowiązkiem
historyka dziejów danego zbiorowiska.

VII. Pozostaje odpowiedź na trudność, jaką Balzer widzi w granicy, na jakiej mia-
łaby się zatrzymać analiza dalszych przyczyn, o ile nie ma dojść do „wszechprzy-
czyny kosmicznej", jak ją nazywa. Dla nas - granica przyczyn, które należy badać,
leży w tym miejscu, gdzie mamy świadomą decyzję, powziętą przez przywódców
narodu, po rozpatrzeniu elementów, które na ową jego decyzję wpływały. Historia
jest według nas analizą działalności, mających wpływ na losy danego zbiorowiska.
Działalność ta jest w największej ilości wypadków działalnością ludzką, i to nie „lu-
dzi" jako czegoś zbiorowego a chętnie personifikowanego, ale po prostu działalno-
ścią przywódców, którzy za sobą pociągają innych ludzi. Pewne działalności tych
ludzi przynosiły skutki korzystne, inne szkodliwe. W miejscu, gdzie jako przyczyna
szkody lub korzyści znajdzie się decyzja męża stanu, analiza jest skończona i decyzja
otrzymuje taką lub inną kwalifikację.

Metodycznie rzecz biorąc, należy zacząć od momentu upadku, tj. od rozbiorów, od


aneksji części Polski przez sąsiadów. Każdy historyk, który pragnie wykazać jaką-
kolwiek inną przyczynę czy grupę przyczyn upadku, jest nieodparcie obowiązany
wykazać możliwie najściślej mechanizm, za pomocą którego jego grupa przyczyn
wpłynęła na przeprowadzenie rozbiorów przez państwa ościenne.

Jak słusznie ustalił Brzeski („Teoria przyczyn upadku Polski", Kw. Hist. 1918 r., str. 178
i nast.), rozbiory były akcją dwustronną i wszystko, co zwiększyło siłę rozbiorców i
co zmniejszało siłę Polski, może tu być brane w rachubę. Oczywiście na to, aby
przyczyna mogła być uznana za wystarczającą, musi wpływać na siły tak dalece,
żeby zmienić ich stosunek. Dalej przyjąć musimy nie tylko fakty pozytywne, ale i
negatywne jako przyczyny. Nie tylko to, co wpłynęło na wzrost sił sąsiadów, ale -
rzecz prosta - i to, co mogło siły te umniejszyć, a nie zostało przez nas zastosowane -

69
stanowi przyczynę rozbiorów. Tak samo to wszystko, co przeszkodziło Polsce we
wzmocnieniu, musi być poczytywane za jedną z przyczyn upadku.

Najbardziej bezpośrednimi przyczynami aneksji były przyczyny z grupy polityki


zagranicznej i wojskowej. Dlatego to przyczyny z grupy ustrojowej czy moralnej
rozpatrywać musimy tylko o tyle, o ile da się ustalić ściśle ich wpływ na fakty z
dziedziny polityki zagranicznej i wojskowości. Tę tezę w formie ogólniejszej wygło-
sił Brzeski (niestety jego artykuł jest tak ciężko pisany, że jest dla czytelnika wprost
nie do przełknięcia) tu więc będzie miejsce dla wykazania nader łatwego tej roli,
jaką liberum veto odegrało w mechanizmie upadku. Balzerowską „pożądliwość są-
siadów" pozostawiamy na boku, zlokalizowawszy ją za Górką jako warunek stały,
niejako tło, na którym cała historia każdego kraju się toczy.

Kończąc ten rozdział, zwrócimy uwagę na wzajemny stosunek błędów polityki za-
granicznej i wojskowej. To badanie jest konieczne, dlatego że szereg historyków, z
Askenazym i Studnickim na czele, definiuje przyczyny upadku jako pożądliwość
sąsiadów na tle upadku militaryzmu polskiego.

W ostatniej instancji, w chwili bitwy pod Maciejowicami, żaden ustrój, żaden poli-
tyk ani dyplomata, żadna cnota pomóc nie mogła. Tam mógł pomóc tylko wódz
genialny. Ale - geniusze nie rodzą się w takt zamachów nieprzyjacielskich i liczyć na
to, a zaniedbywać normalne środki bezpieczeństwa było by ciężką zbrodnią przeciw
ojczyźnie. Problem wodza jako element przypadku - wyeliminujemy z tych rozwa-
żań.

Inaczej będzie z korpusem oficerskim i podoficerskim, który od lat, a nawet wieków,


był już wyrabiany i we Francji i w Rosji, a przede wszystkim w Prusach. Na to już
można i trzeba było zaradzić; ten zarzut obejmiemy pod wspólną nazwą „upadku
militaryzmu" polskiego. Przyjąwszy ten ustrój i tę politykę zagraniczną, którą Polska
prowadziła, liczniejszej armii wystawić nie mogliśmy. Czy armia o tej liczbie i o ta-
kich kadrach, jakie byłyby do dyspozycji, mogła wygrać kampanię 1792 albo 1794
roku - oto pytanie, od którego zależy rozstrzygnięcie kwestii: czy upadek military-
zmu był najistotniejszą przyczyną niewoli Rzeczypospolitej?

70
Polityka zagraniczna, nawet przy tym stanie armii, jaki był, i przy tym ustroju, jaki
był, mogła kilkakrotnie uratować Polskę jeszcze w czasie panowania Stanisława
Augusta. Ostatni raz przez stanowisko neutralne zamiast sojuszu pruskiego, za cza-
sów sejmu czteroletniego. Potem może jeszcze spokój i polityka prorosyjska po sej-
mie grodzieńskim. Polityka oparcia o Rosję w 1789 r. byłaby nawet poprawiła i
ustrój i powiększyła armię pewniej, niż to uczynił sejm czteroletni.

Ustrój - a pod ustrojem nie rozumiemy szerokiego ruchu socjalnego, który też nie
mógł dać owoców z powodu zbyt słabego poczucia narodowego i stanu oświaty
wśród chłopów - otóż ustrój mógł uratować Polskę, gdyby był poprawiony jeszcze
za Augustów albo za czasów wojny siedmioletniej. Potem już tylko przy wykorzy-
stywaniu dogodnych koniunktur można było ustrój poprawiać.

Ażeby zilustrować wzajemny wpływ i przeciwieństwo rozmaitych elementów, które


wpłynęły na naszą zgubę lub mogły wpłynąć na nasze wybawienie, damy poniżej
krótką analizę tendencji Targowiczan, wraz z próbą kwalifikacji ich dla dziejów
upadku Polski.

1. Ustrój. Targowiczanie byli zwolennikami zupełnej prawie anarchii (Branicki nie-


szczerze); czy to byliby w razie zwycięstwa przeprowadzili, jest wątpliwe, gdyż
krótki okres panowania Targowicy należał do najbardziej absolutystycznych w
dziejach Polski. Na dłuższą metę wychowawczo ich tendencje ustrojowe, były fa-
talne. Realnie należy sądzić, że nie byłyby zaważyły niekorzystnie na szali wypad-
ków.

2. Cnota obywatelska. Zawiązanie konfederacji pod opieką rosyjską, mimo dużej


części narodu, w chwili rozpoczęcia walki zbrojnej osłabiło niewątpliwie w najwyż-
szej mierze obóz patriotyczny. Tu, a nie gdzie indziej, leży też największa wina Tar-
gowiczan, jeśli przyjmiemy, że w razie jednomyślności Polska miała szanse zwycię-
stwa albo przynajmniej nierozegranej.

3. Polityka zagraniczna. Jeśli idzie o okres do konstytucji 3 maja, to nie ulega wąt-
pliwości, że ich linia (oparcia o Rosję aż do sojuszu) była stokroć słuszniejsza od
polityki sojuszu pruskiego. Można bez obawy omyłki powiedzieć, że gdyby w sej-

71
mie czteroletnim Szczęsny Potocki miał tylu zwolenników, ilu ich miał jego kuzyn
Ignacy, i gdyby był umiał porozumieć się z królem, Polska nie byłaby upadła!

W tych punktach zawierają się już i pochwały i nagany dla stronnictwa patriotów i
Patrioci mieli dobrą (na dłuższą metę) politykę ustrojową i fatalną politykę zagra-
niczną. Dobrą prasę, jaką mieli 151 lat i mają dotąd, można przypisać jedynie hy-
pertrofii ustrojowości w dziejopisarstwie polskim i skrajnemu zaniedbaniu dziejów
polityki zagranicznej1.

Nie potrzeba chyba dodawać, że dobrą politykę ustrojową (lepszą od patriotów!) i


dobrą politykę zagraniczną (lepszą od Targowiczan!) łączył jedynie i tylko król
Stanisław August i jego najwierniejsi współpracownicy.

1
Mimochodem zaznaczmy, ze rehabilitacja Szcz snego Potockiego wydaje si nam najpilniejszym do spøacenia
døugiem naszego zbiorowiska wobec pami ci tego czøowieka - a tak e wobec mocno pokrzywdzonej prawdy
dziejowej. Maøo kto tyle wycierpiaø od krzywdz cego s du wspóøczesnych i potomnych. „Szcz sny - szuja - szu-
bienica" (Askenazy, „Napoleon a Polska") byøo jednym z haseø obozowych legionów D browskiego we Wøo-
szech. A jednak Kalinka cytuje rozmow Stanisøawa Augusta z biskupem Krasi skim, gdzie król zupeønie powa -
nie sonduje opini co do sukcesji po sobie na tronie... wøa nie dla Szcz snego. Czytelnicy, którzy doczytaj do
ko ca rozdziaøy nasze po wi cone epoce Stanisøawa Augusta, zorientuj si w tym, jakim musiaø by jednak
Potocki, skoro król propozycj t wysuwaø. Szujski, który w swoich „Dziejach Polski wedøug najnowszych bada "
szczerze Potockiego nienawidzi, cytuje par jego listów, by t swoj nienawi uzasadni . Po przeczytaniu tych
cytatów stajemy zdumieni. Zaprawd , je eli korespondencja Szcz snego nie zawiera nic bardziej obci aj cego
jak te listy, to jego miejsce jest wysoko w rz dzie zasøu onych obywateli, nie za zdrajców. Dwa z tych listów
pokazuj wag , jak przykøadaø do sojuszu z Rosj w przeddzie sejmu czteroletniego, trzeci, uzasadnienie
swego planu konstytucyjnego - zamiany królestwa na system prezydencjalny z tym, e wtedy dopiero szlachta
b dzie mogøa utworzy silny rz d. W jednym jak i drugim wypadku intencje jego byøy czyste, a sad polityczny
trafny i odwa ny.

72
PRZYBOROWSKI

I. Walery Przyborowski był z zawodu powieściopisarzem dla młodzieży, przy czym


powieści jego były przeważnie patriotyczne i militarystyczne. Napisał jednak „Hi-
storię dwu lat" i „Dzieje 1863 r.", dzieła, będące nader cennym przyczynkiem do
dziejów czasów powstaniowych. Obecnie będziemy zajmowali się książką pt.
„Przyczyny upadku Polski", wydaną w Warszawie 1909 roku. Jest to dzieło raczej
publicystyczne niż historyczne. We wstępie, któremu poświęcimy więcej uwagi,
dyskutuje Przyborowski liczne, powszechnie wymieniane przyczyny upadku Rze-
czypospolitej i stwierdziwszy, że są one dlań nie przekonywające, szuka innych.
Taką inną - jedyną jego zdaniem - przyczyną jest brak geniuszu wojennego, u któ-
regokolwiek z naszych wodzów w jednej z czterech ostatnich kampanii polskich:
1768, 1792, 1794 i 1831 roku. Analizie tych wojen i błędów popełnionych przez na-
szych wodzów poświęcona jest cała dalsza treść książki. Nie podobna nie uznać w
niej wielkiej śmiałości przekonań, nieliczenia się z utartymi tezami historycznymi,
dalej rzutu oka ogólnego, którym często dyletanci przewyższają zawodowych dzie-
jopisów, nie podobna wreszcie nie stwierdzić, że Przyborowski ma styl niezwykle
lekki, potoczysty, obrazowy i przykuwający czytelnika. Niestety, w ostatnim roz-
dziale styl ten przekracza już wszystkie tamy stawiane przez ścisłość i staje się szka-
radnym barokiem, mogącym chyba służyć jako przykład odstraszający dla zbyt
swobodnych artystów pióra1.

1
Oto par zda z tego rozdziaøu (str. 246):

„Jednak e, gdyby tego samego dnia, o godz. 5 wieczorem, gdy nawet ogie dziaøowy z obu stron ustaø i
nieprzyjaciel znu ony wysiøkiem krwawym, ci ko oddychaø, li c swe rany i zbyt szczodrze wypró -
nione jaszczyki artyleryjskie z parków rezerwowych pod Soplicami, nowym oddechem kartaczowym
zapeøniaø, - gdyby, powiadamy, o tej godzinie a lepiej jeszcze nazajutrz, o wczesnym wicie, nadbiegøa
odsieczna pereka Ramorina i debuszujac z rogatki Mokotowskiej, a trafniej i skuteczniej z Jerozolim-
skiej, bagnetami dwudziestu czterech wie ych batalionów i druzgoc cym wymiotem czterdziestu dziaø
wszyøa si w drzemi ce zmorzonym snem szeregi nieprzyjacióø i kraj c je na póø zachodziøa lewym ra-

73
II. Zakończenie książki jest charakterystyczne, zawiera ono niezłe streszczenie wy-
wodów autora, a ponadto kryteria i cele pracy - podajemy je więc poniżej w całości:

(str. 265) „Skończyliśmy nasze smutne i bolesne rozważania. Staraliśmy się w


nich dowieść, że w całowiekowym periodzie naszych walk o niezawisłość
polityczną naród dał dowody wielkich poświęceń, wielkiej wytrwałości,
większej jeszcze ofiarności, a co za tym idzie, także żywotności, a wszystkie te
jego przymioty i ofiary zmarnowane zostały przez wodzów nieudolnych, Ani
jeden z nich nie wyszedł ponad mierność, a jeżeli, jak Chłopicki, obdarzony
był geniuszem wojskowym, to za to nie posiadał duszy polskiej, którą zatra-
cił w swej kilkunastoletniej tułaczce poza krajem. Nie rozstrój więc we-
wnętrzny, nie deprawacja moralna, nie rozbieżność społeczna i prywatna, o
co nas oskarżają nieprzyjaciele, pogrążyła kraj w przepaść, ale to, że przegra-
liśmy cztery wielkie wojny, a przegraliśmy dlatego, że nie mieliśmy wielkich
wodzów, genialnych hetmanów i statystów. Zdaje się nam, żeśmy tego za-
łożenia naszego dowiedli, i sądzimy, że dla dusz wątpiących o wartości na-
rodowej, a takich jest wiele dzisiaj dzięki pesymistycznej literaturze histo-
rycznej doby ostatniej, praca nasza będzie pociechą, ukojeniem i otuchą,
ożywi serca, wypleni zwątpienie..."

„O to nam też tylko chodziło".

W rozdziale tym interesujące jest podanie celu książki, którym jest wyłącznie po-
cieszanie narodu. Jaki ma być dalszy cel tego ożywiania, jakie konsekwencje, gdyby
pierwszy cel udało się osiągnąć, nad tym Przyborowski się nie zastanowił. A prze-
cież można by wiele nauk z dziejów polskich wyciągnąć, z momentów, kiedy takie
intensywne „ożywianie" bywało przeprowadzane. Nauki te nie przemawiałyby za
korzyścią stosowania tego zabiegu, wprost przeciwnie, poznawanie własnych win,

mieniem naprzód, by w u cisk serdeczny przyj i Kreutza, i Szachowskiego, i Pahlena, zmorzonych


bojem wczorajszym i okaleczonych mocno: gdyby Bem, zrestaurowawszy na folwarku wi tokrzyskim
swe skoøatane wczoraj doszcz tnie 50 dziaø, poparø ten atak cho by najryzykowniejszym u yciem swej
broni dopiero by tryumf wczorajszy wyszedø wrogowi na niewynagrodzon niczym kiesk ".

- Rzecz prosta, tak pisa o wydarzeniach historycznych nie wolno. Wygl da to tak, jakby nawaøem søów chciano
wynagrodzi braki faktów i logiki. Jest tu echo askenazizmu, wywoøywania za pomoc opisu wra e , które by z
faktów nie powstaøy.

74
trzeźwość, zwrot od frazesu do rozsądku, zawsze dawały Polsce renesans. Nietrudno
ustalić mechanizm działania zarówno bezkompromisowej prawdy jak i „ożywczego"
frazesu.

III. Z innych myśli autora zawartych w „Zakończeniu" pochwycimy tylko, bez ob-
szerniejszych wywodów, dziwne określenie „żywotności" narodu, jako sumy ofiar-
ności i wytrwałości. Zalety te są bez wątpienia ważne, ale (nawet gdyby cecha wy-
trwałości była nam słusznie przypisana) bez poczucia dyscypliny, bez rozumu poli-
tycznego i instynktu samozachowawczego nie da się wyczerpać ani w części pojęcia
żywotności narodowej. Dalej - pominięcie wśród zarzutów stawianych nam przez
historiografię zagraniczną zarzutu braku rozsądnej polityki, zarzutu bezprzykładnej
lekkomyślności i gorączkowych, szaleńczych wybuchów nie w porę. Dlaczego to
przemilczanie, zresztą nie u jednego Przyborowskiego stosowane, skoro ani jeden
bodaj z obcych pisarzy, dotykających sprawy upadku Polski, tej oczywistej prawdy
nie przeoczył - oto ciekawe dla charakterystyki psychiki polskiej pytanie. Wreszcie
zaznaczmy jedno zdumiewające słowo: oto wśród „wielkich wodzów" i „genialnych
hetmanów" wymienia Przyborowski i... „statystów". Czyżby? Wszak wyraz ten
oznaczał zawsze polityka, męża stanu i nie miał nic wspólnego z rzemiosłem wo-
jennym. Czyżby tym jednym wyrazem Przyborowski stał się prekursorem naszej
tezy, czyżby dojrzał i ocenił znaczenie tak silne czynnika politycznego? Niestety, w
całej książce nie ma innego śladu, by przypuszczenie to miało być słuszne.

IV. W swym słynnym referacie o „pesymizmie i optymizmie w historiografii pol-


skiej" Górka zwraca uwagę, by nie pomijać Przyborowskiego w rozważaniu przy-
czyn upadku Rzeczypospolitej. Można też sądzić, że tezy tego autora wywarły pe-
wien wpływ i na sam referat, tam mianowicie, gdy jako trzecią grupę przyczyn
Górka wymienia: „Brak człowieka". Naszym zdaniem - mimo jasności spojrzenia i
łatwego pióra, wywody Przyborowskiego same w sobie nie posiadają żadnej war-
tości dla omawianego zagadnienia. Natomiast przedyskutowanie ich jest nadzwy-
czaj pożyteczne, bo zmusza do umiejscowienia grupy przyczyn militarnych, które,
zdaniem Askenazego i Studnickiego, grały zupełnie pierwszorzędną rolę w naszych
winach. Nim przystąpimy do tej dyskusji, pójdźmy możliwie wiernie za tokiem
myśli autora, zawartych w przedmowie do jego książki.

75
Najpierw czytamy, że lepsze umysły polskie zastanawiały się od stu lat nad przy-
czynami upadku Rzeczypospolitej sądząc, że może usunięcie przyczyny mogłoby
nam powrócić niepodległość (?). Rządy zaborcze wzięły też udział w tych poszuki-
waniach, by zrzucić winę z siebie. One to postawiły tezę, że

„niemoc własna, brak rządu, skarbu, wojska, anarchia zupełna... zepsucie


wśród szlachty, brak stanu trzeciego, ucisk chłopa"

były przyczyną upadku Polski. Co gorsza, te mniemania

„przekradły się do nas, zatruły nasz organizm, odebrały wiarę w siebie i ja-
dem swym siłę naszą skrępowały".

Tymczasem - ciągnie dalej autor - w tezach tych

„nie ma ani krzty prawdy albo jest jej bardzo niewiele".

Warstwa przodująca

„w przeddzień upadku, w czasie rozbiorów i po rozbiorach, wbrew twierdze-


niu naszych nieprzyjaciół, jakoby była do gruntu zdemoralizowana, okazała
przeciwnie wielką tęgość ducha i wysoki jego nastrój, który może być tylko
własnością serc i głów moralnie zdrowych. Przez sto lat... walk krwawych i
heroicznych usiłowała ona odbudować upadłą politycznie ojczyznę...".

Tu następuje krótki opis męczeńskiej epopei polskiej. W powyższym passusie wi-


dzimy jeden chwyt dość gruby, nie przynoszący zaszczytu autorowi: oto pod płasz-
czykiem okresu porozbiorowego, kiedy nastąpiło rzeczywiste odrodzenie warstw
przodujących, włącza okres rozbiorczy, kiedy odrodzenie było co najwyżej częścio-
we, a także okres przed rozbiorami, co już jest wyraźnym fałszem i przeczy wszyst-
kim bez wyjątku źródłom i opracowaniom dotyczącym epoki saskiej.

Następują słowa, które cytujemy w całości i które należy sobie dobrze zapamiętać
(str. 3):

76
„Przypuśćmy, że te wszystkie jej czyny (bohaterskie czyny szlachty) nie miały
w sobie cechy rozumnej, że nie nosiły znamion praktyczności mieszczańskiej,
że nie były obrachowane z góry i nie liczyły się z rzeczywistością: że jednym
słowem były rzeczą niemądrą, ale ze stanowiska moralnego nikt nie może
odmówić tym ludziom wysokich, podniosłych uczuć i heroizmu, który może
być przymiotem ciał rzeźkich i pełnych żywotności".

Na zdania te zwracamy uwagę dlatego, że mamy tu wprost wyrażone to, co wielu


innych pisarzy wyznaje, ale nie wypowiada: jakoby mógł istnieć organizm zbioro-
wy, żywotny, mimo że pozbawiony zupełnie praktyczności, zdolności obliczenia
następstw swoich czynów, „jednym słowem niemądry", jak pisze Przyborowski,
względnie jakoby klasa przodująca, pozbawiona tych zalet, a dysponująca li tylko
podniosłymi uczuciami mogła jakąkolwiek korzystną rolę w dziejach spełnić. Nie-
stety, jest wprost odwrotnie. Tylekroć w dziejach naszego narodu mogliśmy do-
świadczyć, jak podniosłe uczucia przy zupełnym braku obrachunku doprowadzają
naród jedynie do coraz większych klęsk i coraz haniebniejszej niewoli. Dlaczego hi-
storycy nasi nie powiedzieli tego wprost narodowi? Dlaczego wskutek rozgrzesza-
jącego milczenia lub potakiwania (postawa np. Smoleńskiego) historyków, publi-
cyści tacy, jak Przyborowski, mogli odurzać naród i dalej utwierdzać go na kata-
strofalnej drodze frazesu - zastępowania rozsądku entuzjazmem?

V. Następuje szereg krótkich dyskusji nad - rzekomymi zdaniem autora - przyczy-


nami upadku Polski. Dla większej przejrzystości opatrzymy je kolejnymi numerami:

1. Moralność szlachty. Na podstawie pamiętników dowodzi, że szlachta w życiu


rodzinnym była na ogół moralna i zdyscyplinowana. Dodajmy tu od siebie, że
konstatacja ta może być uważana dla ustalenia stopnia winy upadku Polski między
wadami moralnymi, jak chcą starsi historycy, np. Schmitt, a wadami ustroju, jak
tego dowodzi Bobrzyński. W domu i w szkole szlachcic był nawykły do dyscypliny
i ślepego posłuszeństwa. Wynika stąd, że anarchiczność tej warstwy objawiała się
jedynie na gruncie złego ustroju względnie propagandy tego ustroju i można było
wziąć szlachtę w karby bez obawy konfliktu z istotnymi cechami jej charakteru.

77
2. Przekupstwo. Jest to najsilniej umotywowany rozdział. Autor zasypuje, zdaje się
na podstawie Kalinki i Askenazego, przykładami większych nierównie objawów
korupcji w ówczesnej Europie niż u nas. Naszym zdaniem, punkt ciężkości tego za-
gadnienia leży w konkretnym zbadaniu, który fakt przekupstwa zaciążył na losach
Rzeczypospolitej? Oczywiście, na ogół biorąc, państwo, którego rząd jest przekupy-
wany przez rządy sąsiednie, nie może korzystnie spełniać swoich obowiązków. To-
też w czasach saskich można by zacytować szereg zerwanych sejmów za pieniądze
zagraniczne. Natomiast w okresie decydującym sejmu czteroletniego największe
błędy nie tylko nie powstały z przekupstwa, ale nawet dzięki przekupstwu mogły
być ominięte.

3. Brak stanu trzeciego. Przyborowski nader mocno atakuje ten punkt widzenia, nie
stara się jednak wyjść naprzeciw wszystkim argumentom przeciwników. I tak nie
jest dyskutowany czynnik zimnego, „mieszczańskiego", jak sam pisał powyżej, ob-
rachunku, który by przez sfery kupieckie i przemysłowe mógł łatwiej się objawić,
jak wśród drobnych suwerenów, szlacheckich jaśniepanów. Dalej, możność zwięk-
szenia władzy królewskiej przez oparcie się na mieszczaństwie przeciw szlachcie, jak
to stało się w Szwecji.

4. Uciemiężenie chłopów. Również nie mamy tu wyczerpującej dyskusji.

5. Anarchizm i liberum veto. Autor twierdzi, że sejm polski nie był gorszy od
współczesnych (1900) parlamentów, gdzie obstrukcja gra rolę naszego liberum veto.
Jest to bardzo dowolna i duża przesada. Słuszniejszy już byłby argument, że w
ostatnim, rozstrzygającym o naszym istnieniu okresie trzydziestoletnim panowania
Stanisława Augusta, ani jeden sejm nie został zerwany, co jednak Polski nie ura-
towało. Tym niemniej, jako pośrednia przyczyna upadku Polski, liberum veto po-
siada jedno z miejsc najbardziej zapewnionych, jak dowiedliśmy tego w rozdziale o
Balzerze. Instytucja ta bowiem przeszkodziła nie raz zupełnie konkretnie wzmoc-
nieniu państwa i była wówczas jedyną wzmocnienia tego przeszkodą. Potem, za
ostatniego króla, mocarstwa sąsiednie gwarantowały słabość rządu, niedostatek
skarbu i wojska, i wtedy już tylko bardzo ostrożna i zręczna polityka mogła te braki
usunąć.

78
VI. Rozprawiwszy się tak z przyczynami wewnętrznymi rozbiorów, Przyborowski
przechodzi do wygłoszenia tezy własnej. Jego zdaniem

„zawsze (w historii) ostateczną i główną przyczyną upadku (wielu państw)


jest najazd obcy".

Tak samo Polska upadła wyłącznie dlatego, że najazdu obcego ze swych granic wy-
rzucić nie potrafiła i że w wojnach z nim zawsze bywała pokonaną.

„Pokonaną zaś była nie dlatego, by sił i zasobów odpowiednich nie posia-
dała, ale że wodza i naczelnika zdolnego i energicznego nie miała".

Tyle tylko czytelnik nasz dowie się o książce Walerego Przyborowskiego. Dalszych
200 stron druku daje jednostronną, choć nieraz porywającą analizę „czterech wojen
polskich". Wyróżnić by tu można odbrązowienie księcia Józefa, dokonane już po
dziele Askenazego, wytknąć niesłychanie wyraźną sprzeczność między kwalifikacją
gen. Ponińskiego w tekście książki (str. 108) a wprost odwrotną, podaną na tejże
stronie w przypisku. Ale mniejsza o to. Powróćmy do zasadniczej tezy Przyborow-
skiego i przedyskutujmy ją raz jeszcze.

Przede wszystkim winniśmy ustalić rolę walk zbrojnych w dziejach rozbiorowych.


Pozornie na korzyść rozstrzygającego znaczenia tych walk przemawia fakt, iż
wszystkie trzy rozbiory zostały dokonane po okupacji całego terytorium i unice-
stwieniu naszych sił zbrojnych. Okupacja wszystkie trzy razy nastąpiła po walce
zbrojnej. Stąd oczywisty wniosek, że gdyby Polska w jednej z tych walk zwyciężyła,
rozbiory prawdopodobnie nie byłyby nastąpiły. Ta konstatacja, mimo wszystkich
zastrzeżeń, jakie poniżej damy, daje już teraz jedną pewną konsekwencję, że odwró-
cić należy sztucznie rozdmuchaną uwagę narodu od sejmów rozbiorczych, jako od
elementów najzupełniej drugorzędnych w tragedii upadku Polski. Należy dalej na
właściwym miejscu ulokować zasługę Rejtana i jemu podobnych. Z chwilą, gdy
wojna była przegraną i cała Polska zajętą, protestowanie przeciw drugiemu, a
zwłaszcza pierwszemu rozbiorowi mogło ojczyźnie bardzo zaszkodzić, trudno zaś
zrozumieć, jak miało jej pomóc.

79
VII. Gdyby Polska była wygrała wojny - twierdzi Przyborowski - nie byłaby upa-
dła. Stąd jego zdaniem przegrana militarna stała się ostateczną przyczyną upadku.
Jeżeli jednak - co jest jeszcze kwestią - Przyborowski ma rację dowodząc, że wygrać
mogła, mając jedynie genialnego wodza, to możliwość tę musimy uznać za nie-
zmiernie trudną do osiągnięcia, posiadanie bowiem genialnych wodzów nie da się
uskutecznić żadnym innym sposobem, jak tylko przypadkiem. Teza, że Polska upa-
dła wyłącznie z powodu braku pomyślnego przypadku, mogłaby być broniona
tylko wtedy, gdybyśmy udowodnili, że żaden inny czynnik, nie przypadkowy, ale
zależny od wolnej woli narodu lub jego przywódców, nie mógł Polski i bez tego
geniusza uratować. Ostatecznie bowiem, kiedy byśmy się raz puścili na doszukiwa-
nie się genezy faktów historycznych w przypadkach albo raczej w braku pomyśl-
nych przypadków, które by mogły genezie faktu przeszkodzić, stanęlibyśmy na zu-
pełnym bezdrożu. Każde państwo, które przegrało bitwę morską, mogłoby się po-
cieszyć, że stało się to „wyłącznie" dlatego, że nie zjawiła się burza, która by flotę
wrogą rozpędziła. Jeśliby już pozostać przy grupie przyczyn wojskowych, co, jak
zaraz zobaczymy, nie jest konieczne, należało by wymienić przyczyny klęski mniej
przypadkowe, a więc brak tradycji wojskowych, brak wojen przez sto lat, bez czego
zapewne mielibyśmy zastęp wodzów, może nie genialnych, ale na ówczesnym po-
ziomie europejskim, dalej liczebność wojska, posiadanie fortec, elementy, które
mogłyby brak wodza złagodzić. W dalszej filiacji przyczyn idą te wszystkie ele-
menty, które wpłynęły na pacyfizm i słabość armii, a więc znów słabą władza, li-
berum veto, egoizm szlachty. Do tej grupy przyczyn należą też przyczyny społeczne.
Czy wielki zryw społeczny, jaki widzieliśmy współcześnie we Francji, był u nas
możliwy ze względu na nieliczne mieszczaństwo i niski stan materialny i oświatowy
ludu wiejskiego, oto pytanie, które należało by wyjaśnić.

VIII. Fakt, że Przyborowski poświęcił całą książkę dowodzeniu, że Polska upadła


jedynie wskutek gry przypadku, zmusza nas do przypatrzenia się bliżej problemowi
przypadku w historii. Było by - rzecz prosta - szaleństwem chcieć ten problem wy-
czerpująco lub choćby nawet tylko z grubsza określić i ująć. Wszak istnienie przy-
padków w dziejach jest tą największą przeszkodą, dla której nikt nie może pokusić
się o określenie praw rządzących historią. Tym niemniej - skoro spostrzegliśmy, że
naród nasz często podejmował sprawy, licząc na pomoc szczęśliwego przypadku,

80
skoro wybitny publicysta tylko przypadkowi przypisuje największe klęski, jakie nas
w ubiegłych dwu wiekach spotkały - jest obowiązkiem naszym odpowiedzieć
przynajmniej w przybliżeniu na następujące pytanie: w jakiej mierze podejmując
wojnę, wchodząc w nową politykę, liczyć można na szczęśliwy przypadek?

W jakiej mierze przypadki - to jest okoliczności zupełnie nie przewidziane i nie


podlegające woli kierowników zdarzeń, wpłynęły na rozstrzygnięcie różnych pro-
blemów historycznych? W bardzo dużej - odpowie każdy czytelnik. W rzeczywisto-
ści po pierwsze, przypadki takie nieraz istniały, a po drugie, jako coś nieoczekiwa-
nego, niemal cudownego, były szerzej i lepiej opracowane przez historyków, szerzej
i z większą pilnością studiowane przez czytelników. Stąd każdy łatwiej wymieni
szereg rozstrzygnięć cudownych, a trudniej mu przyjdzie wyliczyć rozstrzygnięcia
nie przypadkowe, wynikające ze stosunku sił i lepszego przygotowania. Chcieliby-
śmy jednak mieć referat, traktujący o stosunku cyfrowym wyników osiągniętych
przypadkami do wyników osiągniętych solidną robotą, dzielnością i przewagą.
Wówczas przekonalibyśmy się, że te drugie wyniki są nierównie częstsze od pierw-
szych.

Dwa są rodzaje przypadków, które musimy wymienić - skoro już rozpatrujemy ten
problem, którego istotą jest, że jest mało uchwytny - przypadek, którym jest ge-
nialny wódz lub wynalazca, i przypadek, którym jest bieg wydarzeń od nas nieza-
leżny i który się nie da przewidzieć. Do pierwszej kategorii przypadków należą
wszystkie wyczyny Aleksandra Wielkiego, Napoleona i wielu innych wodzów,
przerastających swoich współczesnych przeciwników. Do drugiej nagłe zmiany w
krajach wrogich, jak np. zmiana tronu w Rosji w czasie wojny siedmioletniej, lub w
krajach własnych niespodziewane kataklizmy przyrody - wypadek często odgry-
wający dużą rolę w dawnych bitwach morskich.

Elementem nie przypadkowym, podlegającym ściśle obliczeniom, jest liczebność


narodu i jego wojska oraz uzbrojenie takowego. Czynnik dzielności grał olbrzymią
rolę w starożytności, widzieliśmy na porządku dziennym zwycięstwa i podboje do-
konywane przez mniejsze liczebnie ale silniejsze duchem i dzielnością wojska -
bądź greckie, bądź zwłaszcza rzymskie. Olbrzymia rola, jaką ten czynnik odgrywał,

81
zmniejszała znaczenie czynników innych, a więc liczebności i uzbrojenia, to jest
czynników podlegających kontroli. Czy stąd powstać mogła teoria nieobliczalności
wszelkiej wojny w ogóle? Być może. Można by znaleźć, jak sądzimy, wiele dowo-
dów na to, że do czasów niedawnych ogólnie było przyjęte, że wojny z reguły roz-
strzyga przypadek lub też ingerencja Boska, co jednak było sugestią świecką dość
dowolną, nigdzie nie usprawiedliwioną przez naukę Kościoła katolickiego. Powie-
dzieliśmy powyżej, że na przypadek można liczyć w razie równości sił i że bywają
różnice tak duże, że trudno przytomnie spodziewać się tego, żeby przypadek mógł
braki liczbowe wyrównać. Otóż należało by zbadać, w jakiej mierze ta prawda była
w rozmaitych epokach uznawana i czy przypisywanie przesadnej roli w planach
polskich przypadkowi nie było czasem reminiscencją z okresów, kiedy dzielność
była tak górującym elementem, że czynniki materialne usuwały się z pierwszego
planu.

W późniejszych wiekach, już po wynalazkach broni palnej i dalekonośnej, wojny


przybrały charakter manewrów, w których zdolność wodza, a także błędy przeciw-
ników grać mogły rolę decydującą - element zaś przewagi materialnej i uzbrojenia -
rolę podrzędną. W tej właśnie epoce nastąpiły nasze walki niepodległościowe za
czasów Stanisława Augusta, walki napoleońskie i powstanie 1830 r. Wojny ówcze-
sne przypominały nieco grę w szachy, w której, rzecz prosta, liczba figur gra donio-
słą rolę, ale w której pewne błędy popełnione przez przeciwnika mogły nawet
słabszemu materialnie przeciwnikowi zapewnić zwycięstwo. Błędy takie - jego
przeciwników - leżały u podstaw wszystkich zwycięstw Napoleona. Epoka ta prze-
dłużyła znacznie żywotność przekonania o roli przypadku w wojnach. Dla nas przy-
padek nie był w tych okresach łaskawy. Mimo bardzo dużych błędów przeciwni-
ków Kościuszki i wodzów 1831 roku, obie kampanie skończyły się zwycięstwem
przewagi liczebnej. Jednakże udział w zwycięstwach napoleońskich nauczył nas
gruntownie lekceważyć siły materialne, a całą wiarę pokładać w przypadkach.

Faktem jest niezbitym, że w dawniejszych czasach każdy naród miał w swoich


dziejach wielkie zwycięstwa i sukcesy, odniesione dzięki ingerencji czynników nie-
obliczalnych, niematerialnych, dzięki przypadkowi. Sukcesy te nadmiernie studio-
wane i popularyzowane, mszczą się zawsze niemal w późniejszych dziejach narodu.

82
Oto z biegiem czasu, z polepszeniem techniki uzbrojenia, zwłaszcza z wydoskonale-
niem dalekonośnej broni palnej, liczebność i technika zaczęły wypierać elementy
dzielności i pomniejszać element wodza. Zaczęły dawać przewadze materialnej zna-
czenie większe, niż było dawniej, kiedy rozstrzygała walka z bliska, często na białą
broń. Wówczas narody, które zbyt szczyciły się z dawnych zwycięstw, cudownych,
przypadkowych lub odniesionych dzielnością - porywały się bez obrachunku i pa-
dały zdruzgotane, nie rozumiejąc, dlaczego nie uśmiecha się do nich szczęście ich
przodków. Jest pewne, że Francja, za niesłychane, niemal cudowne zwycięstwa
Napoleona, zapłaciła Sedanem i klęską 1870 roku: prawie wszystkie nieostrożności
jej rządu miały swe źródło w przekonaniu, że armia francuska jest najdzielniejsza, a
więc niepokonana! Niemcy miały okazję żałować zwycięstw i nadludzkiej wytrzy-
małości, a wreszcie przypadkowego korzystnego rozwiązania wojny siedmioletniej,
prowadzonej przeciwko koalicji, przewyższającej ich wielokrotnie liczebnością i si-
łami. Powstało u nich wskutek wspomnienia tej wojny przekonanie, że walka,
choćby w najbardziej beznadziejnych warunkach rozpoczęta, zakończyć się może
dzięki przypadkowi i dzielności - zwycięstwem.

W dziejach Polski, jak już pisaliśmy, cudem prawdziwym, przypadkiem niesłycha-


nym, który zaciążył nad naszą psychiką przez cały XIX wiek i sprowadził na nas
wszystkie nieszczęścia, jakich wówczas doznaliśmy, było utworzenie Księstwa War-
szawskiego, na skutek dzielnej postawy legionów Dąbrowskiego, walczących przy
boku Napoleona. Trafnie tę rolę Księstwa ujął Bülow (Deutsche Politik 1916 cyt.
przez Kukiela i Feldmana „Dzieje pol. myśli polit.", 1933, str. 4). Co jest tylko zasta-
nawiające, to fakt, iż polityk niemiecki traktuje Księstwo jako przyczynę powstań
nieszczęść Polski - a obaj historycy polscy cytują to samo Księstwo jako przyczynę
tych samych powstań, ale... powstań sukcesów!

Rozważania powyższe nie pozwoliły nam teorii przypadku w dziejach rozwinąć, lecz
w toku myślenia udało się nam dodać do niej skromny przyczynek, w postaci okre-
ślenia pochodu zmniejszającego się znaczenia przypadku w przebiegu nowoczesnych
wojen, i pewną formułkę dydaktyczną, a mianowicie zalecenie, by się wystrzegać
zbyt pilnych studiów przypadkowych sukcesów, i zakładać, że przedsięwzięcia, któ-
re podejmujemy, będą mieć powodzenie na podstawie danych, do których ani

83
przypadku, ani ingerencji Pana Boga nie zaliczymy. O ile w okresie 1830 - 1864 za-
sada ta była wykonywana, o tym będziemy mieli możność przekonać się później.

Niczego nie jesteśmy tak pewni jak tego, że powyższa teza dydaktyczna jest stara
jak świat. O niej myślał Arystoteles, gdy mówił, że przezorność jest wyłącznym
obowiązkiem kierowników, o niej przypomina w paraboli Pismo święte, gdy zapy-
tuje, który wódz mając 10.000 ludzi a widząc zbliżającego się nieprzyjaciela z
20.000, pójdzie z nim bój toczyć, miast zacząć układy. Jedno chyba tylko jest jeszcze
pewniejsze, a mianowicie to, że teza ta nie tylko nie miała nigdy u Polaków po-
wodzenia, lecz nawet nader często jej odwrotność była podawana jako wzór do
naśladowania.

Obecnie powracamy do toku myśli Przyborowskiego.

IX. Piętą Achillesa tezy Przyborowskiego jest, metodycznie biorąc, trudność doszu-
kiwania się konsekwencji braku jakiegoś faktu. Można twierdzić i ustalić, że liberum
veto przeszkodziło powiększeniu wojska, gdyż jest to fakt pozytywny. Trudniej
przeprowadzić dowodzenie, że niedołęstwo wodzów sprowadziło przegranie bitew i
że inni wodzowie byliby zawsze słusznie postępowali. Dalej, w wypadku wojen
polskich, trzeba mieć na uwadze, że przy kampanii 1794 roku mieliśmy przeciw sobie
siły dwu mocarstw, z których każde było od nas dużo silniejsze. Wreszcie - i tu do-
chodzimy do naszego najpoważniejszego zastrzeżenia, a jednocześnie do pozytyw-
nego rezultatu, jaki osiągamy dzięki przemyśleniu tezy Przyborowskiego: konkretne
badanie dziejów wykazuje, że ani pierwsza, ani druga, ani trzecia walka (w latach
1768, 92 i 94) nie została wywołana zamierzeniami rozbiorczymi i nie była obroną
przed rozbiorami. Co więcej, można powiedzieć, że przy pierwszym i trzecim roz-
biorze dopiero wywołanie tych walk przez nas, a przy drugim zerwanie jedno-
stronne traktatu i prowokacyjne wystąpienie przeciw jednemu z mocarstw, roz-
biory wywołały, a w każdym razie je urealniły. Tylko dzięki tym zaczętym przez
Polskę walkom, mocarstwa, które były rozbiorom niechętne, na nie przyzwoliły; to
zaś, które do nich dążyło, potrafiło je osiągnąć. Ta filiacja przyczyn jest dowiedziona.
Jedyną odpowiedzią apologetów naszych poczynań nierozważnych, z Konopczyń-
skim i Askenazym na czele, jest twierdzenie, że „i tak" rozbiory byłyby nastąpiły, ale

84
skoro po wszystkich wojnach plany rozbiorowe zostały wprowadzone w życie, a w
okresach naszego spokoju nie mniej liczne plany spełzły na niczym, przeto musimy
opinie tych historyków nazwać gołosłownymi.

Ciekawe jest, że Feldman, wierny chorąży szkoły historycznej warszawskiej1, uczeń


Askenazego i Konopczyńskiego, w swojej krytyce wydania IV „Dziejów Polski w
zarysie" Bobrzyńskiego (Przegląd Powszechny, t. I 78 str. 240) zgadza się z naszą fi-
liacją przyczyn i skutków najzupełniej, przynajmniej jeśli idzie o dwa ostatnie roz-
biory. Co do pierwszego, będziemy mieli jeszcze okazję polemizować z jego tezą.

„Wiadomo - pisze Feldman - że drugi rozbiór był odpowiedzią na ustawę


rządową 3 maja, trzeci zaś bezpośrednim następstwem insurekcji... Państwa
ościenne, w szczególności Rosja, respektowały całość Rzeczypospolitej, jak
długo trwała ona w marazmie, z chwilą natomiast, gdy się przebudziła do
niepodległości i reform, ukarały ją rozbiorem".

Wniosek Feldmana z tych konstatacji jest następujący: Rozbiorom są winne mocar-


stwa sąsiednie, a nie Polska, bo rozbiory następowały, gdy wyłamywaliśmy się
spod lenna i wprowadzaliśmy reformy ustrojowe, zabronione gwarancjami.

Nasze zdanie, oparte na identycznych faktach historycznych: Rozbiorom jesteśmy


winni my sami, bo skoro rzeczy tak się działy, trzeba było czekać w „marazmie" do
chwili poprawy koniunktury międzynarodowej.

Dodajmy jeszcze, że alternatywa „marazm i protektorat rosyjski", albo „reformy,


powstania i utrata państwowości" jest przedmiotem ciekawego ataku Balzera na
szkołę krakowską („Z zagadnień ustrojowych Polski. Nowe spostrzeżenia i uwagi",
str. III):

1
U kolebki nowoczesnej historiografii polskiej jest szkoøa Lelewela i Mochnackiego, gloryfikuj ca powstania i
nie stawiaj ca kryteriów rozumowych. Dopiero po 1863 roku, jako reakcja przeciw tej nauce, powstaje „Szkoøa
Krakowska" albo „Sta czyków" - z Kalink , Szujskim i Bobrzy skim na czele, która postawiøa dobro narodu jako
kryterium i powstania pot piøa. Z kolei reakcja na ni nosiøa nazw „Szkoøy Warszawskiej", z powodu swoich
przywódców: Smole skiego, Korzona, potem Askenazego, a potem „Neo-Krakowskiej" z powodu Konopczy -
skiego i Feldmana, profesorów wykøadaj cych w ostatnim dwudziestoleciu w Krakowie. - Przed, sam wojn
1939 roku uwidoczniø si drugi renesans racjonalizmu Skaøkowskiego i Górki.

85
„Kiedy wreszcie - pisze Balzer - w dobie Stanisławowskiej mimo wszystkie...
przeszkody dokonał się samorzutnie proces... przyrostu sił narodowych...
kiedy Polska podjęła wreszcie próbę zrzucenia z siebie przygniatających
wpływów rosyjskich i wszechstronnego umocnienia się na wewnątrz, stało
się, że wypadki te przyspieszyły właśnie ostatnie dwa rozbiory. Patrząc na tę
rzecz pod kątem widzenia odpowiedzialności dziejowej, stajemy wobec osob-
liwego dylematu. Miałaż Polska dla przedłużenia swego bytu państwowego
znosić dalej jarzmo ograniczeń ze strony Rosji czy Prus, tzn. utrzymać w dal-
szym ciągu dawny stan niemocy? Wtedy spotka ją znany zarzut zawinienia.
Ale czy oszczędzi się go jej także wobec okoliczności, że przez podjętą akcję
wzmocnienia się, wywołała ostateczną katastrofę?... Tak, jak w przekonaniu
pesymistów (tj. szkoły krakowskiej) rzecz stoi obecnie, zda się, jak gdyby Pol-
skę winić należało niezależnie od tego, czy w niemocy trwała, czy się też z
niej wyzwalała, i nie wiadomo naprawdę, co ostatecznie miała uczynić, żeby
ją nareszcie z wysokiego trójkąta krytyki dziejowej wspaniałomyślnie roz-
grzeszyć raczono".

Fakt, iż takie zdania mogły się pojawić w XX - wieku pod piórem znakomitego hi-
storyka i w książce, która miała niebywałe powodzenie nawet w sferach nauko-
wych, jest przerażającym dowodem lenistwa umysłowego, w jakie wpadła nasza
historiografia w okresie reakcji przeciw-stańczykowskiej. Niczym innym nie można
wytłumaczyć sobie braku umiejętności rozstrzygnięcia - czy dla Polski korzystniej
było stracić państwo i narazić się na wiekową niewolę, czy też przyjąć na jakiś czas
koniunkturalny protektorat rosyjski.

Można by zaznaczyć nawiasem, że

1) Jest faktem historycznym, iż protektorat nie wykluczał wcale poprawy we-


wnętrznej - czasem nawet protektorat narzucał poprawę wbrew woli „nie-
podległościowców" (epoka stackelbergowska).
2) Jest nader łatwo stwierdzić, że szkoła krakowska, a zwłaszcza jej arcymistrz
Bobrzyński, nie waha się nigdy jasno stwierdzić, które wyjście było dla Pol-
ski lepsze. Właśnie ten fakt wybierania i dyskusji rozmaitych ewentualności

86
zarzucono Bobrzyńskiemu i musiał się przed tym zarzutem bronić. Zarzut
przeciwny, potępiania Polski przyjmującej protektorat, stawiany przez szkolę
krakowską, jest niemożliwy do obronienia. Kto odmawia dokonania wyboru,
to Lelewel, ale ten przecież raczej do wszystkiego może być zaliczony, niż do
stańczyków.

Wreszcie ironiczny zwrot o krytyce dziejowej, która pozwala sobie wspaniałomyśl-


nie rozgrzeszać lub potępiać - stwierdźmy, iż jest on przejawem tendencji zabrania-
jącej naszym historykom wyrażania swego zdania o skutkach danych decyzji - ten-
dencji, której rezultatem były dwa powstania i niebywałe zacofanie polityczne na-
szego narodu w XX wieku.

Z powyższych rozważań wynika wniosek, że ostrożna polityka przy oparciu o Rosję,


przy powolnej poprawie, która wówczas była już widoczną, mogła przynieść ocale-
nie. Przyborowski cytuje motto z Napoleona:

„Gwałt zadany siłą, tylko siłą da się odeprzeć".

W dziejach upadku Polski wszystko redukuje się do oceny zagadnienia siły. Nie
było przejawem siły wywoływanie gorączkowe powstań i wojen, ale praca nad
uzbrojeniem i wzbogaceniem, która by pozwoliła przeciwnikowi w dogodnej ko-
niunkturze stawić czoło. Słuszność naszej tezy wydaje się tu dość jasno zestawiona,
choć nie możemy oprzeć jej na żadnej formułce logicznej. Przyborowski ze swoją
tezą o braku genialnego wodza jako przyczyną upadku Polski, podobny jest ban-
krutowi, który przegrał majątek w karty i dowodzi, że wyłącznie dlatego jest zruj-
nowany, że nie wygrał losu na loterii.

A więc błędna, nieoględna polityka zagraniczna i wszystko, co ją spowodowało, ma


naszym zdaniem bliższą może nawet filiację przyczynową z upadkiem Polski, niż
grupa przyczyn wojskowych. Bobrzyński nie odrzuca również tej tezy:

„Porozumienie się mocarstw sąsiednich na nasz rozbiór - pisze w Dziejach


(wyd. IV, t II, str. 304) - nie przyszło do skutku łatwo i od razu. Zręczna z na-

87
szej strony polityka i dyplomacja byłaby może - jak to przypuszcza Kalinka -
wystarczyła na to, aby go udaremnić".

Dalsze przyczyny, które właśnie takie postępowanie za sobą pociągnęły, są już po


części specjalne. I tak, pierwsze walki konfederacji barskiej przypisać należy w dużej
mierze agitacji religijnej, fanatyzmowi i nietolerancji u szlachty. Wspólnym źródłem
tych, jak i dwu następnych walk była słabość władzy królewskiej i znowu wszystko
to, co ją osłabiało1, Ale stałym źródłem tych wystąpień zbrojnych była też nie-
szczęsna, nieopanowana propaganda entuzjazmu, frazesów, lekceważenia doświad-
czenia i rozsądku, nadmierne liczenie na pomoc Francji, na siły nie uzbrojonych ro-
daków. Ten brak dyscypliny politycznej, zamiłowanie do fraz, to wady nie tyle na-
szego charakteru, ile naszego przyzwyczajenia i musimy z nimi stoczyć decydującą
walkę, jeżeli nie ma nas prędzej czy później spotkać los narodu żydowskiego.

1
Sadz , e mo na by wyprowadzi graficznie rozmaite grupy przyczyn upadku i tak przedstawi wyrazi cie ich
miejsce i znaczenie.

88
CHOŁONIEWSKI

Uzasadnienie potrzeby napisania swojej książki o „Duchu dziejów Polski"1 rozwinął


Chołoniewski we wstępie. Stwierdza, że od roku 1870 sprawa polska znikła ze stołu
obrad międzynarodowych, gdyż odtąd

„tylko silnym, rozporządzającym opancerzoną pięścią, przyznano prawo bytu


i głosu...".

Autor dodaje parę rzewnych, tęsknych zdań o czasach, w których mówiono o Polsce
w Izbie Gmin i w parlamencie francuskim, i sugeruje, jakoby utrata tej koniunktury
była ciężką klęską:

„Starsi spośród nas, którzy za lat młodzieńczych z bijącym sercem nadsłu-


chiwali, co o nas powie w senacie książę Ludwik Napoleon, lub czy w izbie
gmin odezwie się za nami lord Russel, i jak przyjmie kanclerz rosyjski zbio-
rową interwencję za Polską połowy Europy, doczekali się chwili, w której
pojawienie się nazwy Polski na ustach szanującego się dyplomaty byłoby
uznane za objaw niepoczytalności".

Obiektywnie biorąc, ustęp ten zawiera same ścisłe dane. Po okresie, w którym
sprawa polska zaprzątała kancelarie dyplomatyczne mocarstw, nastąpiło jej wyco-
fanie, spowodowane szukaniem ze strony Francji, głównej promotorki interwencji -
pomocy w Rosji przeciw młodemu cesarstwu niemieckiemu. Ale tego szczegółu
Chołoniewski już nie podaje. Nie pisze też, że polityka ta, o ile by się udała, musiała
doprowadzić do kłótni i walki między dwoma głównymi rozbiorcami, Niemcami i
Rosją, czyli automatycznie do zmiany koniunktury na naszą korzyść. Tak też się
stało. Powstanie 1863 roku dało wprawdzie

1
Antoni Choøoniewski. „Duch dziejów Polski”, wyd. IV. 1933; pierwsze wydanie ukazaøo si w roku 1917.

89
„interwencję zbiorową połowy Europy"

i szereg mów w parlamentach mocarstw zachodnich, ale dało też konwencję Al-
wenslebena, pozwoliło Bismarckowi skleić sojusz prusko-rosyjski i stworzyło wła-
śnie koniunkturę dla nas najgorszą. Interwencje mocarstw, za którymi Chołoniewski
zdaje się wzdychać, koniunkturę tę jeszcze pogarszały, bo wpychały Moskwę głębiej
w ramiona Berlina. Natomiast okres ciszy po roku 1870 dał nam właśnie wojnę
światową i odrodzenie Polski. Są to fakty ponad wszelką wątpliwość ustalone jesz-
cze przez Klaczkę, Koźmiana i historyków zagranicznych, i dlatego już na samym
wstępie trzeba zapytać, dlaczego Chołoniewski uważa za klęskę koniunkturę po roku
1870, w której - miast krzykactwa i protestów papierowych - przyjść musiała jedyna
rzecz ważna, do której Polska winna była dążyć od stu lat wszystkimi siłami - a do
której naprawdę dążyć zaczęli dopiero stańczycy i Dmowski - rzecz, którą było star-
cie zbrojne miedzy rozbiorcami lub przynajmniej klęska jednego z nich.

Chołoniewski brnie dalej. Po przedstawieniu w dramatycznym tonie upadku in-


terwencji, maluje konsekwencje, które ten upadek sprowadziły:

„Ostatnie światła pogasły. Zostaliśmy sam na sam z przemocą, która szła ku


nam pijana zemstą... Wyświecona ze wszystkich dziedzin publicznego życia,
Polska skurczyła się jak ślimak w skorupie, w ciasnych granicach ogniska
domowego i w ciasnym kole zabiegów o chleb. Wydana na łaskę i niełaskę
bezmiernej pychy zwycięzcy, ubezwładniona i bezsilna, ujęta w potworną
kuratelę gwałtu, smagana biczem prześladowań i upokorzeń, ścigana i
szczwana jak osaczone zwierzę, zżyta z tym, że można się nad nią pastwić
bezkarnie, stoczyła się w oczach pozostałej Europy tak nisko, że przestała
budzić jakiekolwiek zainteresowanie".

Istotną konstatacją, którą można by z powyższego passusu wydobyć, jest ta, że


wzmożenie prześladowań i klęsk nie doprowadza samo przez się do żadnego zain-
teresowania i interwencji Europy, i dlatego niepodległościowcy głoszący, że

„im gorzej tym lepiej",

90
nie mieli racji. Ale myśl ta, zresztą ukryta, nie równoważy jeszcze wystrzelonego
ładunku bezmyślności, jaki tych parę zdań zawiera. Bezmyślna jest sugestia jakoby
prześladowania i dążenie mocarstw do asymilacji wynikały z braku protestów czy
mów na zachodzie. Klęski spadły na nas dlatego, że wskutek sojuszu Alwenslebena
nie byliśmy już nikomu potrzebni, a przy tym stosunek sił zmieniał się stale na na-
szą niekorzyść i nic nie robiliśmy, aby stosunek ten poprawić. Przeciwnie, posiadając
w roku 1830 w Polsce centralnej szeroką autonomię, rząd i armię, zaryzykowaliśmy
ich istnienie dla trudnych do uchwycenia korzyści - i straciliśmy je. Mając do roku
1848 Kraków względnie autonomiczny, wydaliśmy wariata, który, zebrawszy 600
ludzi, wypowiedział wojnę Austrii, Rosji i Prusom i tym zapewnił upadek „Rze-
czypospolitej Krakowskiej". Mając w tymże roku możność zdobycia sobie szerokiej
autonomii w Poznańskim, uczyniliśmy cośmy mogli, by ją zmienić w represje i
germanizację. Wreszcie, gdy w r. 1861 Aleksander II pod wpływem Wielopolskiego
wkroczył na drogę poważnego wzmocnienia sił polskich, naród powstał i zmusił
Rosję do krwawych prześladowań. Dopiero od roku 1863 polityka polska, najpierw
w Galicji, potem w Królestwie, weszła na drogę polskiej racji stanu i odtąd siły na-
rodu, zamiast upadać wskutek obłędnych wyskoków, wzrastały nieprzerwanie do
1914 i 1918 roku, i pozwoliły na odrodzenie państwa. Bobrzyński wprost za jedyną
zasługę poczytuje powstaniu 63 roku to, że pchnęło społeczeństwo na drogę
wzmożenia sił. Otóż tego zwrotnego punktu z roku 1864 i stałego odtąd ruchu
wzwyż nie dostrzega autor, twierdząc odwrotnie, bardziej poetycznie niż praw-
dziwie :

„Na obszarach naszej ojczyzny rozwlokła się beznadziejność najsmutniejszego


okresu, jaki wypadło nam kiedykolwiek od rozbiorów przeżyć".

Inaczej też, niż tytan naszej historiografii: Bobrzyński - ocenia nasz autor (Choło-
niewski) wpływ tego okresu na siły polskie:

„Pod wpływem tego okresu zaszły w psychice polskiej głębokie zmiany.


Opuściło nas tak niedawno jeszcze dumne poczucie zajmowania w świecie
określonego i obdarzonego prawami stanowiska. Zwężył się i aż do ziemi
przybliżył horyzont naszych aspiracji. Gdy jeszcze ojcom naszym, których

91
myśl kształtowała się pod bezpośrednim tchnieniem wielkiej emigracji, Pol-
ska przedstawiała się jako dążenie ducha ludzkiego wzwyż, jako potężna
ujarzmiona idea, to dla nas, ogłuszonych codziennie spadającymi ciosami,
zaatakowanych u samego korzenia bytu, stawała się coraz bardziej już tylko
terenem zoologicznej walki o zachowanie gatunku. Dusza polska straciła swój
lot prometejski. Wyrobiła w sobie samozachowawcza przebiegłość właściwą
niewolnikom".

Z powodzi słów i frazesów, niech czytelnik uczyni ze mną wysiłek, by wydobyć i


zdefiniować prawdziwą, istotną myśl autora. Według jakich kryteriów osądza on
myśl polityczną polską? Jak uzasadnia wyższość tej myśli sprzed 1870 roku? Wydaje
się, że jako podstawową zaletę polskiej psychiki uważa autor: prometejski lot, czyli -
jak mówi - ideę wolnościową. Nie określa wprawdzie zbyt ściśle, co ona oznacza, ale
zarówno z opisu stanu sprzed, jak i po 1870 roku, można w pewnym przybliżeniu
„myśl" tę określić. Jednym z jej składników jest wysokie poczucie dumy narodowej,
poczucie noszenia potężnej idei, poczucie posiadania w Europie miejsca określonego,
prawami i uznaniem dla tej właśnie polskiej wolnościowej idei. Kryterium takie jest
- ze stanowiska polityki narodowej - nader niebezpieczne. Oddaje ono bowiem
umysły, siły moralne, a co za tym idzie, i materialne - w służbę w hierarchii naro-
dów, nie liczącej się z siłami własnymi i wrogimi, nie pracującej ani nad wzmoże-
niem sił własnych, ani nad osłabieniem obcych, abdykującej dobrowolnie i niepo-
trzebnie z arsenału doświadczenia, obliczeń, informacji i działań rozumowych - ar-
senału najsilniejszego, jaki nam po upadku naszej siły zbrojnej pozostał.

W świetle kryterium Chołoniewskiego, za klęskę należy uważać prowadzenie

„zoologicznej walki o zachowanie gatunku",

mimo że prowadzenie tej właśnie walki w rozmaitych jej aspektach i stadiach jest
warunkiem sine qua non istnienia i rozwoju każdego narodu - potępiać należy
„samozachowawczą przebiegłość", pogardliwie przypisując ją „niewolnikom". A
przecież każde mocarstwo ma z tej samej „samozachowawczej przebiegłości" wykuty
pancerz! Nie jest więc ona tak bardzo cechą niewolniczą. Kto wie, może właśnie
niewolnicy są niewolnikami tylko dlatego, że im tej „samozachowawczej" cechy

92
brakowało... W każdym razie Dmowski, już 11 lat przed wydaniem broszury Choło-
niewskiego, widzi w braku polityki samozachowawczej jeden z głównych braków
polskiej psychologii1.

Powyżej cytowane zdania Chołoniewskiego dotyczą trzech problemów, których


znaczenie i skutki można analizować oddzielnie:

1) międzynarodowego znaczenia sprawy polskiej,


2) zmiany warunków bytu narodowego Polaków po roku 1863,
3) wpływu tych zmian na psychikę polską.

Pierwszy z tych problemów nie może być rozważany inaczej jak na podstawie ko-
rzyści, które sprawie polskiej i położeniu naszego narodu przynieść mogły i przyno-
siły interwencje zagraniczne. Otóż historia stwierdziła niezbicie, iż skutek tych in-
terwencji był albo żaden, albo szkodliwy. Te interwencje, które przynieść mogły
pożytek, były prowadzone w ciszy gabinetów i zostały dopiero długo po tym opu-
blikowane. Występy krasomówcze i prasowe, częstokroć wywoływane staraniem
naszej emigracji, miały, jak to wykażemy w rozdziałach poświęconych powstaniu,
wpływ jak najgorszy na nasze losy.

Problem warunków bytu i rozwoju narodowego pod wpływem powstania jest z


daleka najważniejszy, choć jemu Chołoniewski najmniej poświęca miejsca. Rzeczy-
wiście wskutek klęski styczniowej Polska straciła nie tylko nadzwyczaj cenne re-
formy, które Aleksander II wprowadzał już w życie za pomocą Wielopolskiego, nie
tylko minimum odrębności, które pozostały i bez tych reform po katastrofie listo-
padowej, ale i całą niemal możność utrzymania wpływu i rozwoju na wielkich ob-
szarach kresowych, równających się trzykrotnej przestrzeni Królestwa. Tu, jak i w
konstelacji mocarstw, była prawdziwa głęboka różnica stanu sprzed i po powstaniu,
tu społeczeństwo powinno było jej poszukać, i poszukało.

1
„My li nowoczesnego Polaka". Wyd. IV, str. 12.

„Pogl dy polityczne naszego o wieconego ogóøu tym s niezwykøe, tym si ró ni od polityki innych
narodów, e brak im podstawy wszelkiej zdrowej polityki: mianowicie narodowego instynktu samoza-
chowawczego".

93
Problem trzeci, konsekwencje psychiczne, były, jak to wykazaliśmy, raczej korzyst-
ne. Po odjęciu praw po 1863 roku, nie pozostawało już narodowi nic innego, jak
tylko zwarte mieszkanie, ziemia, religia i nieco dóbr kulturalnych i materialnych.
Nie ulega wątpliwości, że bez nawrotu od mistyki do rozsądku, bez upadku „ideo-
logii powstańczej" bylibyśmy i to ostatnie minimum utracili.

Zastanówmy się głębiej nad problemem kryteriów, według których należy osądzać
wielkie prądy psychiki polskiej - gdyż mylne wytyczenie tych kryteriów nie po-
zwoliłoby już nam oprzeć naszego rozumowania na solidnej, pewnej, i powszechnie
przyjętej prawdzie. A więc pierwsze pytanie: Czy wolno Polakowi mieć inne kryte-
ria, jak niepodległościowe? Czy naród, który popadł w nieprawdopodobną niewolę
w okresie, który należy do najszczęśliwszych w dziejach ludzkości - może - czy ma
prawo hołdować mitom innym, jak odzyskanie należnego mu miejsca do życia i
rozwoju pod słońcem? Hołdować mitom, to znaczy tworzyć ideę, walczyć i posyłać
na śmierć tysiące najlepszych synów za nią. Nie, oczywiście nie. Ale czyżby Choło-
niewski nie hołdował naszemu mitowi, nie służył mu lepiej swoim talentom, jak
ktokolwiek inny?

Analizujmy bliżej jego stanowisko. Jak dotąd, wykazał on tylko dziwne uwielbienie
dla „potężnej, ujarzmionej idei", dziwną pogardę dla „samozachowawczej przebie-
głości" i dla „walki o zoologiczne utrzymanie gatunku". Pereat Polonia — fiat liber-
tas, już w tym rozdziale można czytać między liniami. Ale w dalszym rozdziale o
„Upadku Polski" wypowiedział się on nierównie jaśniej:

„Państwo polskie upadło".

„Dla ludzi, co wartości czynów i zasad mierzą doraźnym powodzeniem, wy-


starczy to, by potępić linię rozwoju Polski. Lecz „zegar dziejów nie według
ludzkiej nastawiony miary", a ustrój polityczny, który przez wieki dawał
szczęście i wysoki poziom kulturalny wielkiemu narodowi - idea wolności i
godności ludzkiej - która pokolenia wśród bezprzykładnych cierpień i prze-
śladowań zagrzewała ogromem patriotyzmu i która dotychczas przyświeca
dążeniom narodów - nie mogłaby być potępiona nawet wówczas, gdyby
istotnie sprowadziła na przeciąg stu lat niedolę i cierpienie". (Str. 147).

94
Tym razem niezaprzeczone piękno toczonego okresu stylistycznego oddaje jasno
myśl autora. Stawia on trzy tezy:

1) Potępia ludzi, którzy mierzą wartość zasad i czynów doraźnym powodzeniem


- przy czym wyraz „doraźny" oznaczać może okres powyżej stu lat.
2) Wierzy, że dzieje nie toczą się tak, jak nimi ludzie pokierują, lecz że są pro-
wadzone osobiście i wyłącznie przez Boga.
3) Wreszcie stwierdza, że nie wolno potępiać pewnych rzeczy, nawet jeżeli one
się stały przyczyną upadku naszego państwa i narodu.

Sytuacja jest jasna. Pereat Polonia - fiat idea wolnościowa. Nienawiść do „samoza-
chowawczej przebiegłości" staje się zrozumiałą wobec negowania wprost celowości
„zasad i czynów" przynoszących doraźne powodzenie, wobec apoteozy innych zasad
i czynów, nawet wówczas, jeśli one staną się przyczyną stuletniej niewoli.

W imię jakich zasad autor wygłasza tak fatalny sprawdzian dla polityki swego na-
rodu? W imię idei wolnościowej. Jak to? Więc mimo, że idea wolnościowa (jak ją
nazywa Chołoniewski, a anarchia egoizmu szlacheckiego, jak ją nazywają mono-
grafiści i badacze epoki) doprowadziła do największej niewoli, najcięższych upoko-
rzeń, zacofania i ciemnoty, ma ona mieć prym nad normalnym chronieniem swojej
niepodległości, nad linią rozumu i racji stanu? Tak, zapewnia autor, gdyż ona do-
prowadzi cały świat do zbawienia. Więc czemuż nie iść do tego zbawienia razem z
innymi, z całym światem, tak jak reszta świata poprzez wolność i siłę, tylko przez
słabość i poddaństwo? Na to pytanie nie pozostaje już Chołoniewskiemu żadna
odpowiedź, chyba tylko mesjanizm. Że Polska jest Chrystusem narodów, że cierpi
dla zbawienia innych, że im więcej cierpi, tym lepiej, bo tym bliższe ono zbawienie.
Z tym zbrodniczym obłędem nie zamierzamy już polemizować, nie precyzuje go
zresztą Chołoniewski nigdzie, wynika on tylko, jako jedyne już usprawiedliwienie
jego tezy, jako jedyne uzasadnienie frazesu o „zegarze dziejów", którego nie na-
stawiła ręka ludzka...

Pomińmy mnóstwo drobnych fałszów mieszczących się w cytowanym passusie:


jakoby Polska miała w XVII i XVIII wieku linię „rozwoju", jakoby ustrój nasz dał
nam „wieki" szczęścia i „wysokiego" poziomu. Są to rzeczy oczywiście nieprawdziwe.

95
Pomińmy je. Zapamiętajmy, że Polak wybiera dla dziejów swego narodu kryterium,
którym nie jest wielkość, wolność i szczęście swego narodu, którym nie jest jego
miejsce w hierarchii politycznej narodów, ale którym jest jakaś fantazja poetycka,
mająca kiedyś sprowadzić powszechny raj na ziemi, a na razie mogąca przynieść
nam wiele klęsk, niewolę, upokorzenia, utratę sił materialnych i duchowych, zaco-
fanie i ciemnotę. Nie fakt, że Polak wyznający te tezy napisał książkę, ale że książka
ta miała popularność i prasę, jaką miał „Duch dziejów" - oto nad czym trzeba będzie
się zastanowić.

No dobrze - powiedzą może czytelnicy - ale czyżby kryteria wolnościowe rzeczywi-


ście nie miały największego znaczenia?! Czyż wolność przekonań, sumienia i wol-
ność wypowiadania swego zdania, te najcenniejsze zdobycze kultury zachodniej, nie
są warte i najcięższych ofiar? Czyż życie doczesne bez nich posiada jeszcze jakikol-
wiek cel i urok? Zapewne, odpowiadamy, rzeczy te można i trzeba uważać za nader
ważne. Droga do ich utrwalenia nie prowadzi jednak i nigdy nie prowadziła inaczej,
jak przede wszystkim przez utworzenie organizmu silnego, nie mogącego być anek-
towanym lub podbitym za każdą zachcianką sąsiednich, a wcale nie demokratycz-
nych krajów. Inaczej, każda zdobycz wolnościowa byłaby krokiem wprost do nie-
woli, nieskończenie cięższej od tych ograniczeń, które by dla wzmocnienia własnego
organizmu państwowego przyjąć należało.

DYGRESJA O ARTURZE GÓRSKIM

Tezy podobne do tez Chołoniewskiego, jeżeli idzie o kryteria sądu i o apoteozę


przeszłości Rzeczypospolitej szlacheckiej, rozwija p. Artur Górski, w wydanej w r.
1918 książce pt. „Ku czemu Polska szła?" Książka ta była prawdziwą ewangelią my-
ślących kół prawicowej młodzieży w dwudziestoleciu Polski odrodzonej.

Górski zwalcza wprost kryterium potęgi narodowej i przeciwstawia mu nadzwyczaj


mętne pojęcia misji dziejowej (str. 8).

96
„Narodowość jest dla nas niczym innym, jak tylko człowieczeństwem, które
spełnia swoje (podkr. Górskiego) przeznaczenie. Bo zadań do spełnienia w
życiu stoi przed duszą człowieka ogrom. Każdy naród jak karawana ciągnie
ku celom wspólnym, jedna niosąc wonną myrrę, inna lotne kadzidło, ci złoto
lub gronostaje, tamci księgi lub święte zaśpiewy. Każdy z głębokiego morza
bytu wyławia skarby inne. Ale wszystkie skarby one są skarbami duszy
człowieczej i należą tym samym do wszystkich, i wszystkie są tylko językami,
którymi duch ludzki

"rozmawia z bytem, a co człowieczeństwa tego jest niegodnym, to


odrzuci dusza po drodze, jako obłęd swój, jako obniżenie swojej czę-
ści. Czy może być tedy coś bardziej przeciwnego sobie, jak narodo-
wość wyzbywająca się człowieczeństwa dla wzrostu swojej narodo-
wości? (podkr. nasze). Bo widzieć w innych zawsze swoich wrogów, a
w sobie wroga innych, marzyć o cudzej szkodzie dla własnego pożytku
i dążyć do tego, by jeśli nie zapełnić sobą całego świata, to przynajm-
niej zamienić innych w gromadę niższego rzędu, jest to stanowisko
zoologiczne. Ludy stojące na tym stanowisku marnieją z czasem zdła-
wione nienawiścią, jaką wytwarzają z siebie i jaką też otrzymują w
zamian".

Oto credo Górskiego. Pozwoliliśmy sobie podkreślić zdanie, w którym wprost poru-
sza on sprawę kryteriów polityki narodowej. Zamiast walki o możliwie najlepsze
stanowisko w rodzinie narodów, wymienia cały szereg celów, ukrytych jednak na-
der głęboko pod kwiecistymi wyrazami, jak „myrra", „lotne kadzidło", „złoto i gro-
nostaje" itd., co jednak wszystko razem ma oznaczać nic innego, jak tylko ideę
wolnościową. Tak przynajmniej zdaje się świadczyć całość książki. Narody, które
prekonizowaną przezeń drogą nie idą, straszy „zmarnieniem" wywołanym niena-
wiścią. Na razie stwierdźmy spokojnie, że jednym z narodów jak najbardziej i naj-
mocniej zmarniałym i zdławionym nienawiścią był właśnie nasz własny - a więc
ten, który zdaniem Górskiego wypełniał obowiązki człowieczeństwa, miast prowa-
dzić walkę „zoologiczną".

97
Co do przyszłości polityki polskiej, autor ten miał nader jasno określone stanowisko
(str. 10).

„Jakże tedy będziemy się budować na nowo? Budując państwo urzędników,


dyplomatów, militarystów? Ciągnąc za sobą grzechy Europy: krzyczącą nie-
równość, władztwo pieniądza, niewiarę w wyższe siły bytu?"

„Nie. Chcemy budować w sobie, w narodzie, nowe świata sumienie (podkr.


Górskiego). A wówczas zbudujemy państwo, państwo, które będzie rosnąć
wtedy, gdy stare będą się łamać! Zwycięża zawsze najgłębsza idea moral-
na...".

Powyższe zdania są rzadko spotykaną esencją fałszu i dziwactwa. Do rzadko spo-


tykanego dziwactwa zaliczyć musimy zdanie, jakoby mogło istnieć i jeszcze rozwijać
się w połowie XX wieku w naszym położeniu państwo bez „urzędników i dyplo-
matów", bowiem nikt nie wie, co oznacza wyraz: bez „militarystów". Nonsensem
wydaje się zdanie, że będziemy rosnąć wtedy, kiedy stare państwa będą upadać, a
to dlatego, że normalnie państwa rosną kiedy inne upadają, ale na to potrzeba
właśnie dobrych dyplomatów, urzędników i karnego wojska. Niestety, to właśnie
inne państwa wzrosły, kiedy myśmy upadli, a to z braku a nie nadmiaru dyploma-
cji u nas... Wreszcie zwyczajnym fałszem, historycznym jest zdanie: „zwycięża zaw-
sze najgłębsza idea moralna". Zdanie to jest równie fałszywe jak niebezpieczne.
Wierząc w nie można by zaniedbać i rozum i siły, gdyż „najgłębsza idea moralna" -
tak czy owak - „zawsze zwycięża".

Lloyd George opisuje w swoich pamiętnikach moment, w którym opuszczał Paryż w


towarzystwie innego swego kolegi ministerialnego z rządu Anglii oraz sędziwego
ministra spraw zagr. Balfoura. Dygnitarz francuski, który ich odprowadzał na dwo-
rzec kolejowy, pan Combes, wypowiedział długą mowę, na końcu której zawołał:

„Sprawiedliwość, równość, wolność - oto co nam da zwycięstwo".

Gdy pociąg ruszył, przez chwilę panowało w przedziale milczenie. Potem Balfour
powiedział:

98
„Dziwne ma pojęcie o historii ten pan, jeśli sądzi, że wolność, równość i
sprawiedliwość zapewnić mogą zwycięstwo!"

Arcy-dziwne wyobrażenie o historii ma pan Górski, gdy wypowiada słowa:

„Zwycięża zawsze najgłębsza idea moralna".

Zamiast tego gołosłownego a tak sensacyjnego wykrzyknika, chcielibyśmy, żeby


autor dał analizę wszystkich zwycięstw odniesionych w dziejach ludzkich i wykazał,
iż należały one do „najgłębszej idei moralnej"!

Sekret poglądów historycznych Górskiego wyjaśnia się nam, gdy czytamy na str. 5
dzieła jego stosunek do historii:

„...nie jestem historykiem - pisze autor - nie znam dziejów, jak je zna i znać
powinien uczony, co więcej, nie czuję do nich pociągu..."

Potem dodaje:

„Tak też uczyłem się dziejów naszych nie z książek,... ale patrząc na to, z czym
się oko spotyka za żywa. Widziałem je w murach starodawnych rodzinnego
miasta Krakowa, w świetle witraży Mariackich, w zarysie wzgórza Wawelu,
w linii biegnącej od kopca Krakusa na Krzemionkach po kopiec Kościuszki,
widziałem je dalej w obrazach Matejki... oglądałem dziejów tych zaczątki w
starodawnej obyczajowości naszego ludu, w święcie nowego chleba"... itd.,
itd.

Przypuszczamy, że powyższy cytat wystarczy, aby wykazać, jak daleko metoda


Górskiego odbiega od naszej. Jest to najzupełniej zasadnicza różnica punktu patrze-
nia na historię, niejako dwie odrębne nauki historii, jak to wykażemy gdzie indziej,
pisząc o Seignobos i o metodyce historii. Metoda jednak pana Górskiego nie ma nic
wspólnego z jakąkolwiek nauką w ogóle, jest sposobem ujmowania zjawisk, który
August Comte nazwał „metafizycznym", a nawet teologicznym, to jest sposobem, w
którym nie idziemy od faktów do ich prawa ogólnego, lecz przypisujemy te fakty
działalności jakiegoś czynnika nadnaturalnego albo też jakiejś idei ustalonej a priori.

99
W tego rodzaju metodzie brak źródeł jest wynagradzany stylem kwiecistym i dużą
pewnością siebie w wygłoszonych tezach. Metodę tę będziemy nieraz demaskowali
u apologetów naszych błędów dziejowych.

Na str. 307, po spisie rzeczy, Górski podaje wykaz literatury, z której głównie korzy-
stał. Mamy tu tylko następujące nazwiska:

Brucknera, Korzona, Kubali, Szujskiego, Wiszniewskiego, Kochanowskiego J. K. i


Starczewskiego. Razem 7 tylko nazwisk, czterech literatów lub historyków literatury,
trzech historyków, i to przestarzałych. Nie dziw, że jadąc z tak lekkim bagażem
książkowym, autor zaleciał w wysokie regiony, gdzie rozum nie sięga i gdzie można
bezkarnie wypisywać, bez obawy kontroli ścisłej, najbardziej szkodliwe i bezmyślne
wskazania polityczne.

CHOŁONIEWSKIEGO CIĄG DALSZY

Powróćmy do „wstępu" Chołoniewskiego. Po odmalowaniu w najczarniejszych


barwach, epoki po 1863 roku, autor pisze, że „pojawiła się historyczna doktryna
krakowska" o źródłach upadku Polski. Szkoła ta potępiała „rozwój" ustroju polskie-
go. I odtąd do końca wstępu mamy jeden wielki atak na szkołę krakowską. Autor
ani słowem nie porusza zagadnienia kryteriów - gdyby je poruszył, okazało by się,
że zgadza się ze szkołą krakowską, a przynajmniej jej nie przeczy, gdyż i on zgadza
się na to, że złota wolność przyczyniła się do rozbiorów, tylko że uważa ją mimo to
za dobrą, godną pielęgnowania i naśladowania na przyszłość, a stańczycy uważali
ją za złą samą w sobie i w skutku, jakim był upadek Polski.

„Na piedestale - pisze on na str. 8 - postawiono zwycięską siłę, skrępowanie


jednostki postrachem bezwzględnym państwa, podporządkowanie się uległe
każdej władzy, choćby legitymującej się jedynie zbrojnym przymusem -
cnoty, do których nie umieliśmy się nigdy nagiąć, a w których celowali
właśnie nasi prześladowcy".

100
Jak się przedstawia w rzeczywistości stosunek szkoły krakowskiej do siły? Nikt nam
lepiej tego nie powie, jak arcymistrz tej szkoły, Michał Bobrzyński, gdy przystępuje
do kapitalnego zagadnienia przyczyn upadku Polski. Skorośmy cytowali dosłownie
i obszernie Chołoniewskiego, dajmy teraz głos pierwszemu filarowi kierunku, który
broszura Chołoniewskiego podciąć pragnęła i w szerokich masach rzeczywiście pod-
cięła. Oto jak Bobrzyński ujmuje w par. 94 swoich „Dziejów" sytuację w okresie 1726
- 1773, pod tytułem: „Obraz upadku":

„Z początku XVIII wieku ujrzały już wszystkie państwa Europy wiekowe


swoje usiłowania uwieńczone pomyślnym skutkiem. Wszędzie dokonała się
ostatecznie budowa władzy rządowej w nowy sposób pojętej. Wszędzie rząd
skupił w swoich rękach władzę, ale zarazem wszystkie siły i zasoby narodu,
rozległa administracja zapewniła mu szybkie i stanowcze wykonywanie
rozkazów a wyćwiczone stałe armie popierały jego politykę zagraniczną
swoim zbrojnym naciskiem. Tak zorganizowały się wówczas trzy państwa
sąsiadujące z Polską: Austria, Prusy i Rosja".

Dalej następuje krótki opis ewolucji w kierunku mocarstwowym każdego z tych


trzech państw.

Chołoniewski może zasypywać stekiem obelżywych frazesów historiografię stań-


czyków. Ale Bobrzyński nie używa frazesów, każde jego słowo zawiera pewne ściśle
określone i odmierzone pojęcie, pewien fakt, pewną informację, każde zdanie - część
logicznej budowy całości. I na to nic obelgi ani frazesy nie pomogą. Nie podobna,
żeby Polak, godny tej nazwy, dysponujący zdrowym rozumem i uczuciem narodo-
wym, nie westchnął - nie z dumy - jak chce Chołoniewski, ale z żalu: dlaczego
wśród tak opisanych przez Bobrzyńskiego mocarstw nie było i Polski?

Na tezę „winy własnej" Chołoniewski we wstępie mobilizuje cały arsenał argu-


mentów, które Górka wyliczył potem w swoim referacie: „O pesymizmie i optymi-
zmie" na VI zjeździe historyków. Mamy więc zarzut zgodności z historiografią obcą,
zarzut „podcięcia siły duchowej", zarzut defetyzmu. Przejdziemy je po kolei.

101
Zarzut zgodności z historiografią obcą trafia w próżnię, nie świadczy i świadczyć nie
może o błędach tezy - wszak obca historiografia może czasem mieć rację i być
obiektywną, tak jak i własna może się mylić...

Zarzut „podcięcia siły duchowej" narodu. Szkoła krakowska stała się rzekomo
straszną nauczycielką całego jednego pokolenia polskiego - „uleciała cała twórcza
dusza narodu" - dziw, że to właśnie pokolenie podniosło Polskę w dziedzinie kul-
tury umysłowej i politycznej tak wysoko, jak nigdy od XVI wieku nie stała!

Zarzut defetyzmu. Czegóż właściwie - woła Chołoniewski - broniliśmy się dotąd z


takim uporem?! Tak, jakby każdy naród nie bronił swojej odrębności narodowej i
swojego miejsca w hierarchii narodów, lecz tylko jakiejś „misji dziejowej". Słusznie
Górka odwrócił pojęcia dowodząc, że właśnie pesymizmem jest zrzucanie całej winy
naszego upadku na obcych - bo wtedy wszak my sami nie możemy nań już wpły-
nąć a optymizmem przypisywanie klęsk własnym winom, skoro uleczywszy je,
możemy znowu się dźwignąć.

Dopiero na ostatniej stronie wstępu autor dopuszcza półgębkiem

„praktyczne błędy i grzechy dawnej Rzeczypospolitej",

w które nie chce wchodzić twierdząc, że są one podrzędne wobec „duszy politycznej"
i jej zasług.

„Polska nie napastowana z zewnątrz byłaby uleczyła z łatwością swoje nie-


domagania"

- deklamuje naiwnie niepoprawny optymista, odpowiadając tu nieświadomie na


zarzut, jakoby to te właśnie przyznane „praktyczne" błędy spowodowały upadek
Polski. Piętą Achillesową tego dowodzenia jest przemilczenie faktu, iż napastowanie
przez sąsiadów jest elementem stałym w dziejach ludzkości, i żaden naród nie może
sobie pozwolić na „błędy praktyczne", w nadziei że sąsiedzi poczekają, aż się z tych
błędów wydobędzie.

102
Mówiąc o innym historyku, rzucimy porównanie, które tu pozwolimy sobie po-
wtórzyć, gdyż wyjaśnia ono lepiej, niż długie wywody, istotę nieporozumienia.

Myśliwy w dżungli wyzbył się lekkomyślnie amunicji i tygrysy go pożarły. Wśród


jego przyjaciół powstaje polemika.

Jedni twierdzą, że winę katastrofy ponosi sam myśliwy, gdyż wyrzucił naboje.

- Ale gdzież - wołają inni - przecież amunicję byłby z czasem znowu nabył. Winne
są tylko tygrysy.

Polemiści przeciwni szkole krakowskiej są podobni tym ostatnim. Winią „pożą-


dliwość" sąsiadów, nie bacząc na to, że jest ona cechą stałą w dżungli polityki
światowej. Biada myśliwym, którzy zapomną o jej prawach!

Tu raz jeszcze zacytujemy głos najmłodszego bodaj, ale już sławnego chorążego
szkoły warszawskiej, Józefa Feldmana, wypowiedziany w jego ostrej krytyce IV
wydania „Dziejów polskich w zarysie" Bobrzyńskiego (Przegl. Powszechny, t. I 78,
str. 240). Feldman chce walczyć z tezą autora, że

„nie sąsiedzi i granice, tylko nieład wewnętrzny przyprawił nas o utratę po-
litycznego bytu".

Nie zadawszy sobie trudu ustalenia pojęć: „winy" i „przyczyny", oto jak przekonuje
Bobrzyńskiego:

„Wreszcie rzecz zasadnicza. Wiadomo dziś niezbicie, na podstawie szczegó-


łowych studiów archiwalnych, że pierwszy rozbiór spadł na Polskę nie dla-
tego, że pozostała w nierządzie, ale dlatego, że postanowiła się z nierządu
dźwignąć wbrew wysiłkom Katarzyny. Wiadomo, że drugi rozbiór był od-
powiedzią na ustawę rządową 3 Maja, trzeci zaś bezpośrednio następstwem
insurekcji. Obowiązkiem uczonego, bez względu na jego ostateczny sąd o
upadku Polski, było stwierdzenie tego zjawiska, że państwa ościenne, w
szczególności Rosja, respektowały całość Rzeczypospolitej, jak długo trwała

103
ona w marazmie, z chwilą natomiast, gdy się przebudziła do niepodległości i
reform, ukarały ją rozbiorem".

W paraboli naszej, która znakomicie przyspiesza zrozumienie przyczyn upadku przez


szkołę krakowską i przez jej przeciwników, głos Feldmana brzmiałby jak następuje:

„Rzeczywiście myśliwy zawinił początkowo, że pozbył się amunicji. Ale w


chwili, gdy pożarły go tygrysy, nie tylko rozumiał dobrze, że popełnił błąd,
ale nawet biegł już do domu po nowy zapas nabojów. Póki siedział na
drzewie, tygrysy go tolerowały. Gdy zaczął biec po amunicję i chciał z kijem
w ręku przebić się przez tygrysy, ukarały go pożarciem. Widzicie więc, że
myśliwy nie był winien. Winne były tylko tygrysy!"

Teraz rozumiemy jasno, że fakty naprowadzone przez Feldmana nawet tam, gdzie są
zgodne z prawdą, nie naruszają ani na jotę tezy Bobrzyńskiego. Jeśliby można mó-
wić o jakiejś winie moralnej z punktu widzenia etyki, to oczywiście, że rozbiory, jak
tu tygrysy, byłyby winne. O tym jednak ani Bobrzyński, ani żaden inny przytomny
historyk mówić nie może, dla okresu, w którym ani etyka międzynarodowa nie
była skodyfikowana, ani nie było trybunału, który by winy zbiorowe sądził, ani
egzekutywy, która by wyroki te wykonywała. Pozostaje więc zamiast „winy" -
„przyczyna". Zwalenie przyczyny politycznej na sąsiadów, zamykanie umyślnie oczu
na własne błędy - ten fatalny kierunek, który zapoczątkował u nas Hoffmann, a
który udało się stańczykom opanować, póki nie odrodził go Askenazy i jego epigoni
- otóż kierunek ten, jak słusznie powiedział Górka, jest najgorszym pesymizmem,
gdyż uniemożliwia szukanie dróg ratunku skoro przyczyna zła leżała rzekomo w
całości poza nami. Historia polska, pojęta jako szereg win obcych, przy założeniu, że
Polska nie mogła sobie nigdy pomóc (gdyż tylko tak da się obronić teza, że przod-
kowie nasi za klęski nie odpowiadają), odejmuje w naszych oczach całkowity inte-
res wykładowi naszych dziejów i pozbawia nas bezcennych doświadczeń. Zdanie to
nie jest czystą teorią: między latami 1864 a 1914 doświadczenia dziejowe i porzuce-
nie własnych błędów posłużyły do stworzenia warunków na odrodzenie kultural-
ne, oświatowe i polityczne Galicji, a potem na odbudowę całego państwa.

104
***

Po wypowiedzeniu na wstępie swego credo, Chołoniewski przystępuje do jego


szczegółowego rozbioru. Poświęca temu szereg rozdziałów, w których omawia: ideę
życia zbiorowego, stosunek do króla, problem szlachty, unie, tolerancję wyznanio-
wą, stosunki prawne, kwestię militaryzmu i wreszcie przyczyny upadku i przyszłości
Polski.

Niektóre z apologetycznych twierdzeń, wygłaszanych tu przez autora, odnoszą się


tylko do Polski XVI wieku, ale są zręcznie generalizowane na cały okres dziejów
Rzeczypospolitej szlacheckiej. Mamy tu więc kwestię unii z Litwą, dobrobytu miast
i tolerancji wyznaniowej. Jakaż szkoda, że Chołoniewski nie użył swego niezrów-
nanego pióra, by - nie ograniczając się do tych niewątpliwych pomników naszej
świetlanej, choć odległej przeszłości - naszkicować ich powolny upadek w XVII
wieku i niemal zupełny zanik w XVIII, i wskazać narodowi drogi powrotu na wielki
szlak politycznego rozumu! Jedynie w sprawie stosunku do Kozaczyzny Choło-
niewski, po pochwale unii hadziackiej, znajduje słowa rozumne. Zacytujemy je tu
jako wyjątek:

„Polityka wobec Kozaczyzny i w ogóle szyzmatyckiej Rusi, przypadająca na


czasy upadku naszej myśli politycznej, upadku tolerancji i zdolności łączenia
żywiołów różnorodnych, była jednym z największych błędów i jedną z naj-
większych win, jakie obarczają naszą przeszłość. Polska odstąpiła tu od zasad,
którym zawdzięczała pomyślność wewnętrzną i siłę na zewnątrz i odstępstwo
to zemściło się na niej".

Nie wiadomo tylko, dlaczego na tejże stronie 58 zrzuca winę zniweczenia ugody
hadziackiej na Moskwę, a potem na str. 143 cytuje opinię prof. Zakrzewskiego o niej,
gdzie czytamy m. in.:

„Był to jednym słowem olbrzymi wyraz ewolucji historycznej, który współ-


cześnie nie ma przykładu w dziejach".

105
Powtarzanie tak pochlebnej opinii, bez wspomnienia choć jednym słowem, jak
ugoda hadziacką została pogrzebana, a jej twórca Wyhowski przez nas rozstrzelany,
jest jednak świadomą mistyfikacją i fałszowaniem historii!

Pisząc o miastach, również napomyka o tym, że

„upadek ekonomiczny mieszczaństwa naszego, którego przyczyną stały się


zarówno długoletnie wojny, jak szkodliwe... prawa szlachty, przyszedł w po-
łowie XVII stulecia i trwał niewiele dłużej, niż jedno fatalne stulecie...".

Opatruje jednak to zdanie tyloma zastrzeżeniami, topi je w takiej powodzi pochwał


i dytyrambów, że wywołuje w rezultacie wrażenie, jakoby miastom polskim działo
się lepiej niż zagranicznym. Znowu fałsz i znowu naciąganie, np. tam, gdzie zarzuca
zagranicy poddanie miast pod ścisły nadzór monarchy. Właśnie istnienie silnej,
absolutnej władzy nadrzędnej, nie mającej wszak sprzecznych interesów z miastami,
stanowiło z punktu widzenia interesów mieszczaństwa wyraźną wyższość nad Pol-
ską, gdzie o wszystkim decydował ciemny, krótkowzroczny, egoistyczny, konku-
rencyjny stan szlachecki!

Jeszcze obronną ręką wychodzi spod pióra Chołoniewskiego prawda, gdy pisze o
tolerancji wyznaniowej. Tu oczywiste jest, że fanatyzm religijny - w swoich przeja-
wach praktycznych - był mniejszy niż za granicą. Ale jeśli idzie o „zasadę", o ideę tak
drogą autorowi, to ekskluzywizm i fanatyzm był wcale silny. Tak więc metoda au-
tora, polegająca na bagatelizowaniu praktycznego wykonania i na zwracaniu całej
uwagi na teorię, zwraca się tu przeciw niemu.

Jeśli w tych dziedzinach: federacji, dobrobytu miast i tolerancji wyznaniowej, Cho-


łoniewski niewątpliwie hołduje zasadom, które i nam są wspólne, jeśli tu popiera -
może z przyczyn moralnych - ale w każdym razie popiera kierunki, które szły do
wzmocnienia i potęgi naszego narodu, o tyle w kwestiach ustroju i polityki mili-
tarnej stawia dla Polski ideały, wzory czerpane z przeszłości i jego zdaniem pożą-
dane na przyszłość, które oczywiście przyczynić się muszą do upadku i niewoli każ-
dego państwa pragnącego je wprowadzić w życie. Wystarczy powiedzieć, że Choło-

106
niewski prezentuje się jako wróg silnej władzy, militaryzmu, wojen zaczepnych, a
obrońca anarchii szlacheckiej i pacyfizmu...

Okazawszy w jak najciemniejszym świetle rzekomą dekadencję ustroju Francji i


innych krajów zachodnich w XVII wieku, pisze:

„W Polsce rzeczy przybrały inny obrót. Obok Anglii ona jedna, a na konty-
nencie europejskim jedyna - potrafiła nie tylko obronić i utrzymać przez cały
czas swego państwowego bytu, ale i rozwinąć przekazaną przez średniowie-
cze zasadę udziału społeczeństwa we władzy... Tu przy ciągłym przesuwaniu
się władzy w ręce narodu wytwarza się typ wolnego obywatela, który sto-
sunek swój do państwa określa dumną, a co najważniejsza, słuszną zasadą:
„nic o nas bez nas".

To tylko próbka stylu, którym na kilkudziesięciu stronach Chołoniewski pieje


hymny na cześć Polski szlacheckiej. Kolejne streszczanie i zbijanie bzdurstw tu na-
pisanych jest ponad siły przytomnego czytelnika. Ustrój, w którym cała władza
przeszła w ręce narodu w tym stopniu, że w ogóle jakąkolwiek władzą być przesta-
ła, w którym sejm takimi prawami obdarzony, przez niemal sto lat nie mógł bez
pomocy obcych bagnetów nie tylko powziąć jakiejkolwiek uchwały, ale nawet
uchwalić sobie elementarnego regulaminu obrad ustrój taki był ustrojem ha-
niebnym, plamą najczarniejszą na naszych dziejach! W sumie, ostatnie sto lat
przedrozbiorowych - to sto lat bezustannych walk królów o możliwość ratowania
kraju, o wydobycie się spod tyranii „udziału społeczeństwa". Nie ma Polaka god-
nego tej nazwy, czytającego naszą historię, który by z rozpaczą i współczuciem w
sercu nie szedł śladami tych walk, nie złorzeczył i nie przeklinał w duchu temu
ustrojowi i tym szlacheckim ustroju wykonawcom, którzy tyle okazji ocalenia po-
grzebali. I oto teraz, u wrót zmartwychwstania i odrodzenia, przychodzi publicysta
pełen talentu i śpiewa hymn pochwalny na cześć tego samego ustroju i tej samej
szlachty, która tak dzielnie wprowadzała w życie „dumną, a co najważniejsza,
słuszną zasadę: nic o nas bez nas"! Doprawdy, podobne musiało być serce Choło-
niewskiego do serc tych wymownych i uczciwych, choć beznadziejnie szkodliwych

107
obrońców „złotej wolności", do których zawołał kanclerz Jędrzej Zamoyski na sejmie
1763 roku:

„Wzrusz Boże serce wolnego narodu, zrzuć zasłonę z jego oczu, aby widział,
że wolność źle czynienia jest znakiem niedoskonałości rządu, a nie preroga-
tywą wolności"!

Już sejm czteroletni poszedł za tą inwokacją, ale Chołoniewski w sejmie tym chwali
poprawę losu innych klas, nie zaś zmianę ustroju.

Mimochodem zaznaczamy, że fałszem jest apoteoza rzekomej praworządności i


równości socjalnej w obrębie warstwy szlacheckiej w czasach Rzeczypospolitej.
Jednym z nieszczęść Polski był głęboki upadek sądownictwa i nie wolno twierdzić,
że było wprost odwrotnie. Równość szlachty „bodaj w teorii", jak pisze Choło-
niewski, szła w parze - w praktyce - z dominacją magnatów i służalstwem szaracz-
ków, których mienie i los niczym nie były chronione przed siłą pięści tychże ma-
gnatów. Ale najgroźniejszą jest Chołoniewskiego apoteoza pacyfizmu polskiego.

Przede wszystkim jakie jest stanowisko obiektywne polityki polskiej wobec pacy-
fizmu? Opierając się na dwu liniach zasadniczych, które przyjęliśmy jako kryteria
naczelne dla naszej pracy: nacjonalizmie - pojętym jako dążenie do poprawy na-
szego położenia w hierarchii międzynarodowej - i racji stanu, pojętej jako wyzy-
skiwanie zmian koniunktur geopolitycznych, Polska musiała na całej niemal prze-
strzeni swoich dziejów posiadać obok rozumnej głowy (polityki zagranicznej) także
potężne ramię (państwo i armię). Dzięki słabości cesarstwa niemieckiego w paru
wiekach i dzięki unii z Litwą, stała się Rzeczpospolita na pewien czas mocarstwem
decydującym na całym wschodzie Europy. Elementarnym obowiązkiem polityki
polskiej było wówczas nie dopuścić do rozrostu zbytnich potęg w najbliższym są-
siedztwie: Turcji i carskiej Moskwy. Z tych dwu mocarstw mniej groźną okazała się
Turcja, państwo, które już przebyło zenit swej wielkości i chyliło się wnet do
upadku. Natomiast młody, prężny i drapieżny organizm moskiewski - a także ro-
dzący się pruski - rosnące dopiero, a więc unikające zwad z potężniejszym wówczas
państwem polskim, winny były być unieszkodliwione. Dokonać tego można było
jedynie za pomocą wojen zaczepnych.

108
Chołoniewski apoteozuje w rozdziałach „Wojny polskie" (str. 95) i „Typ bohaterski"
(str. 118) pacyfizm i niezdolność do wojen zaczepnych. Zapomina o tym, że państwo,
które prowadzi tylko wojny obronne, zawsze daje przeciwnikowi wybór momentu
wybuchu walki. Wskutek tego - rzecz prosta walczy wtedy, kiedy samo jest słabe
a przeciwnik jest silny. Rosja nie napadła na Polskę w okresie „wielkiej smuty" ani
podczas wojen ze Szwecją i Turcją, ani nawet w chwili rewolucji bolszewickiej.
Polska mogła drogą potężnego wysiłku zniszczyć mocarstwo moskiewskie przez
wojnę zaczepną w tych okresach. Nie uczyniła tego i Rosja z kolei atakowała nas w
okresie rewolucji kozackiej i po zawarciu pokoju z Turcją i Szwecją w 1792 r. Jeśli są
dwa państwa, z których jedno zawsze atakuje, kiedy jest silne, a drugie nigdy nie
atakuje sąsiada, gdy jest on słaby, wówczas to drugie państwo stać się musi wasa-
lem albo prowincją pierwszego. Ale cóż to może obchodzić naszego natchnionego
publicystę?

„Nawet gdyby to miało doprowadzić do przejściowego upadku"

- pochwali on głupotę, anarchizm, warcholstwo. Pochwali też pacyfizm, dyktowany


często brakiem ducha poświęcenia i tchórzostwem.

„Polska wyrosła szybko z. barbarzyńskiego zamiłowania w wojnach... od


wyjścia zaś z młodzieńczego okresu naszych dziejów przez pięć ostatnich
wieków państwowego bytu ojczyzna nasza nie prowadziła nigdy wojen za-
borczych. Zbójecki najazd na cudzą własność, choćby przystrojony płaszczem
racji stanu, uważany był... za rzecz nikczemną".

Oto epitety, jakimi Chołoniewski obrzuca militaryzm i imperializm. Nie mogą one
materialnie osłabić ani jednego faktu, ani jednej sceny naszych dziejów, które wła-
śnie w ciągu ostatnich paru wieków - z wyjątkiem panowania Batorego - były jed-
nym ciągiem klęsk, u źródeł których była niechęć do „zbójeckich" wojen. Czyżby
jednak w tym pacyfizmie Chołoniewskiego i jemu podobnych poetów i publicy-
stów, w tej hipertrofii nie spotykanej i nie stosowanej nigdy i nigdzie moralności
międzynarodowej była tylko wysublimowana kwintesencja głupoty? Nie można
tak sądzić. Szukając uparcie wytłumaczenia tak dziwacznych koncepcji, musimy
zatrzymać się na następującej hipotezie: ultramoraliści, nie widząc dla Polski drogi

109
ratunku w jej atutach politycznych, z rozpaczy zwrócili się do jej atutów moralnych.
Ponieważ Polska była oczywiście pokrzywdzona, przeto wykombinowali sobie -
może podświadomie - że gdy wszystka krzywda zaniknie na świecie, wówczas i
Polska na tym skorzysta. Stąd krucjata w obronie cnoty, stąd apoteoza słabości. Ta
naiwna i żałosna kampania nie poprawiła świata, ale przyczyniła się do dalszego
rozbrojenia moralnego naszego narodu.

Powiedzieliśmy powyżej, że apoteoza pacyfizmu pociąga za sobą pochwałę tchó-


rzostwa. Oto trudne do zrozumienia zdania na str. 99:

„Szlachta zwalczała namiętnie ideę znaczniejszej armii stałej, nie zamierzając


prowadzić wojen zaczepnych, a oceniając trafnie, że stała armia prowadzi do
absolutyzmu, co doświadczenie dziejowe wszędzie potwierdziło".

Niestety! był też jeden taki wypadek, w którym doświadczenie dziejowe potwier-
dziło coś wręcz odwrotnego. Oto brak silnej armii stałej doprowadził do absoluty-
zmu najbardziej potwornego i upadku wolności najgłębszego. Tylko że absolutnym
stał się monarcha ościenny, a niewolnikiem cudownie mądry i cnotliwy szlachcic
polski! Niedźwiedzią przysługę oddaje Chołoniewski Kościuszce, stwierdzając z
dumą, że ten nieszczęśnik napisał kiedyś memoriał „przeciw armii stałej".

W wywody niesamowite, pod względem właśnie moralnym zagmatwane, brnie


Chołoniewski, gdy przechodzi do tematu wypowiadania wojen i zwoływania po-
spolitego ruszenia. Fakty, będące najciemniejszym wspomnieniem egoizmu i sob-
kostwa szlachty, cytuje z nieudanym i szczerym tryumfem w glosie. Jest tu nieszczę-
sne „nihil novi" i pierwsze pacta conventa.

„Decyzja narodowa stanowiła hamulec, który utrudniał państwu popadanie


w konflikty" (str. 101).

Szkoda, że hamulec ten nie podziałał i na innych, wtedy, gdy konfliktu zapragnęły
sąsiednie mocarstwa. Z całym spokojem, jaki daje doktrynerom poczucie ich rzeko-
mej słuszności, zaznacza autor:

110
„Wobec ogólnego zmilitaryzowania Europy i drapieżnych zapędów innych
państw, wysokie to moralne stanowisko zemściło się potem strasznie na
Rzeczypospolitej".

Pociesza go to, że wojna światowa jeszcze gorsze cięgi zadała Europie (sic!).

W rozdziale pt. „Typ bohaterski" Chołoniewski zestawia jako naprawdę polskie ty-
py: Żółkiewskiego, Kościuszkę i Traugutta —-trzech rycerzy klęski i męczeństwa.

W konkluzji Chołoniewski stwierdza, że Polska upadła gdyż: była doskonalsza od


innych państw (str. 151).

„Zginęła, gdyż przy całym chwilowym załamaniu się swej siły duchowej,
była utworem politycznym doskonalszym i niewspółcześnie wysoko rozwi-
niętym w zestawieniu z tym, co ją otaczało. To była „causa prima" zniknięcia
gwałtownego Polski z karty świata".

Powyżej zestawiliśmy bieg myśli autora i nasze doń krytyczne ustosunkowanie.


Autor tej krytyki jest zamiłowanym polemistą i nie potrafi wziąć pióra do ręki, jak
tylko po to, by czyjeś myśli zwalczać. Ale tu staje zniechęcony, bez sił do zreasu-
mowania swoich wywodów. Walka jest zbyt łatwa, przeciwnik zbyt bezbronny. To
tylko ogromna, amorficzna masa głupoty, która się wali na słabe głowy i nie po-
zostawia w nich nic oprócz spustoszenia.

„Śmiertelna, przerażająca pustka myśli wieje z tych kart, po których jeden


lśniący komunał goni za drugim, a którego treścią nie duma i nie cześć wobec
przeszłości, lecz bezgraniczne bałwochwalstwo i pochlebstwo wobec ustroju"

- napisał o niej Zakrzewski („Ideologia ustrojowa", Kw. Hist. 1918, str. 31). „Trującym
haszyszem" nazwał tę broszurę Bobrzyński w zakończeniu swoich „Dziejów Polski"
(Wyd. IV, t. II, str. 322). Uwiecznił w ten sposób nazwisko Chołoniewskiego, bo
długo jeszcze Bobrzyński będzie czytany i dyskutowany, kiedy słuch cały o „Duchu
dziejów" zaginie. Pamiętam jednak sam lata, w których było inaczej: Bobrzyńskiego
nikt nie czytał, a Chołoniewskim zachłystywał się i upajał cały naród. Wpływ jego
na opinię a nawet na historiografię naszą był bardzo wielki. Narzucił on po prostu

111
pewien terror świętości nietykalnej przeszłości polskiej, której - prócz Zakrzewskiego
i Bobrzyńskiego długo nikt nie śmiał obalać. Kto wie, czy, gdyby ten złotousty sty-
lista nie był poświęcił swego pióra propagandzie racji stanu i rozsądku zbiorowego,
tak jak my go pojmujemy, czyby losy naszego państwa nie były się potoczyły inną
koleją? W życiorysie jego w Polskim Słowniku Biograficznym napisano, że jego tezy
nie przyjęły się w nauce, ale naród zachował go we wdzięcznej pamięci. Czas
wreszcie otoczyć wdzięczną pamięcią narodu tych pisarzy, którzy wskazywali
twardą drogę prawdy i poprawy, a nie pobłażania dla swoich win i apoteozy swojej
słabości.

112
KONOPCZYŃSKI

Nicią przewodnią „Dziejów Polski nowożytnej" (1936) jest hipoteza narodowa. Dla
Konopczyńskiego, tak jak dla Lelewela, a potem Korzona, istniała w historii jakaś
oderwana wartość przejawiająca się w woli zbiorowej naszego narodu. Inni nazy-
wają to duchem narodowym lub instynktem narodowym. Dla Konopczyńskiego,
wszystko co było z tą wartością zgodne, było dobre i pochwały godne; wszystko jej
przeciwne - złe i zbrodnicze.

Oczywiście Konopczyński nigdzie nie stara się zdefiniować lub przynajmniej ściślej
określić tego ducha. Można jednak z wielu zdań „Dziejów" wywnioskować, iż za
główną jego cechę poczytuje walkę z cudzoziemczyzną, wszystko jedno czy cudzo-
ziemczyzna ta przejawia się w supremacji politycznej, dążącej wprost do rozbiorów
jak pruska, czy protektoratu jak rosyjska, czy ogranicza się do wpływów kultural-
nych podnoszących oświatę jak francuska, czy wreszcie do reformy ustroju jak saska
za Augusta II. Dobro narodu, interes narodu ówczesny i przyszły, dążność do
wzniesienia się w hierarchii międzynarodowej, ten cel nacjonalizmu nie jest dla
Konopczyńskiego jasnym sprawdzianem, według którego osądzać należy naszą po-
litykę wieków ubiegłych. Dla niego ważne jest czy dane pociągnięcie było „naro-
dowe" czy „nienarodowe", czy było skierowane przeciw obcym, czy też nie. I dlate-
go, gdy staje wobec oczywistego wyboru między uznaniem za słuszną walki z ob-
cymi, która musi doprowadzić do degradacji narodu z jednej strony, a uległością dla
obcych, która musi dać wzrost sił i wzniesienie w hierarchii - Konopczyński popada
w sprzeczność albo w fałsze.

Silnym przejawem sprzeczności jest jego stanowisko wobec walki Augusta II ze


szlachtą. Jak wiadomo, król ten dążył uparcie do reformy ustroju, do odebrania
władzy - tytularnej, bo nie wykonywanej - z rąk sejmu i przeniesienia jej na króla.

113
Tak były rządzone wówczas wszystkie państwa otaczające Rzeczpospolitą, zarówno
na wschodzie jak na zachodzie, na południu jak i na północy, państwa o ludności
pochodzenia germańskiego, romańskiego czy słowiańskiego. Państwa zarówno po-
siadające kulturę starszą od naszej, jak i znacznie młodszą, stan oświecony liczny jak
też szczupły - państwa bogate i państwa ubogie (Bobrzyński). Nie da się w żaden
sposób przypuścić, aby przeniesienie ośrodka dyspozycji z rąk zdegenerowanego
tłumu szlacheckiego w ręce monarchy i jego ministrów nie miało dać w rezultacie
wzmocnienia więzi państwowej i odrodzenia nowych klas socjalnych, na których
prędzej czy później, w walce ze szlachtą, musiałaby się monarchia oprzeć. Oczywi-
ście dawne nawyki wolnościowe i anarchiczne wywołałyby reakcję, jakiej w pań-
stwach o wykształconej dyscyplinie feudalnej może by nie było w tym stopniu, ale
walki wewnętrzne mieliśmy i tak w XVIII wieku, tylko że walki te nie były owo-
cem reformy. Pytanie czy lepiej było nie mieć ani reformy ustroju ani walki, czy też
jedno i drugie?

Pytanie to musi rozstrzygnąć każdy historyk opisujący czasy saskie. Konopczyński


miast jasnej odpowiedzi popada w sprzeczność. Zna on lepiej niż ktokolwiek war-
tość „narodu" szlacheckiego za Sasów; oto własne jego słowa o tym przedmiocie:

„Przysłowiowe »czasy saskie« ze wszystkimi znamionującymi je objawami


zwyrodnienia nastały na dobre dopiero po r. 1717... może nawet po 1720 r. po
upadku »emancypacyjnej próby« polityki augustowskiej. Cechą ich prywata,
bezmyślność i deprawacja moralna: o wykrzywieniu pojęć politycznych tu
nie mówimy, bo jest ona, jak wiemy, o wiele starszej daty..." a dalej: „Starsi i
młodsi przesyceni wolnością, przejęci tylko jedną troską żeby ich nikt nie
turbował w domowym groszoróbstwie i pasibrzuchostwie, bez pędu twór-
czego, bez głębszej samowiedzy moralnej..." (T. II. str. 182, 183).

Lepiej, bardziej wstrząsająco niż w tych zdaniach syntetyzuje Konopczyński możli-


wości regeneracyjne narodu, gdy opowiada perypetie reformy Augusta z roku 1719.
Był to okres, gdy wzrost potęgi Piotra Wielkiego zrodził na zachodzie potężną ko-
alicję antyrosyjską z udziałem Anglii i cesarstwa (Traktat wiedeński, styczeń 1719 r.),
Szwecja i Turcja przystępowała, Kozacy obiecywali powstanie.

114
Jak Polska Polską, nigdy jeszcze żadnemu jej królowi nie udało się uzyskać
tak potężnej, tak szczerej pomocy zachodu przeciw Moskwie (str. 178)... było
więc na kim się opierać. Europa utworzyła silny łańcuch przeciw Moskwie:
zająć tylko swoje miejsce w tym łańcuchu, okazać zrozumienie własnego in-
teresu i nieco męskiej determinacji, a car, wyczerpany dwudziestoletnią
wojną, jak trudno było wątpić, ustąpi na całej linii.

Na tej samej stronie czytamy o likwidacji tej koniunktury:

„Narodowi zabrakło energii czynu, zdrajcom hetmanom nie zabrakło bez-


czelności. Sejm warszawski, który miał zadecydować o zbawieniu Rzeczypo-
spolitej, ani myślał zatwierdzać traktatu wiedeńskiego... a względem wojny
nawet przyjaciele dworscy okazywali niedwuznacznie, że jej nie chcą..."

Zwracamy uwagę czytelników na ten fakt dziejowy i na wagę, jaką ma nawet w


oczach Konopczyńskiego. Czynimy to dlatego, że kwestionując sądy o rozmaitych
rzekomych przyczynach upadku Polski, zadawać będziemy pytanie: jaki był mecha-
nizm działania, według którego dana przyczyna doprowadzić miała do upadku
Polski? Otóż sami wskazując na pewne przyczyny, a będzie wśród nich władza sej-
mu miast króla, korzystamy z okazji by podkreślić, że cudzymi a chyba kompetent-
nymi słowami ukazaliśmy właśnie mechanizm w konkretnym swoim działaniu.
Wracajmy do tematu.

„Zbawienie" - według Konopczyńskiego - widział i tworzył więc król. On okazał


właśnie „męską determinację" i „zrozumienie interesu". Chyba jest rzeczą oczywistą,
że gdyby w roku 1719 król posiadał władzę, byłby wraz z zachodem pokonał carską
Moskwę. Wynika to ze słów samego Konopczyńskiego ponad wszelką wątpliwość.

A teraz czytajmy jak parę stron wcześniej ten sam autor kwalifikuje wysiłki króla,
dokonywane właśnie w celu ujęcia tej władzy, i jak ocenia konfederację tarno-
grodzką, która te wysiłki pokrzyżowała:

W takiej chwili, kiedy tylko zupełna solidarność dążeń króla i narodu mogła
ocalić wspólną niezawisłość, odżyły w duszy Wettyńczyka dawne pokusy, by

115
wreszcie spełnić marzenie swego żywota, swój wielki zamach stanu. Trzymał
pod ręką w Polsce nowe pułki, myślał, że ma przed sobą społeczeństwo zu-
pełnie wyczerpane, z wyraźną lojalną większością, podlegle wpływom se-
natu świeżego powołania. Rozważano dawny program działania... polegają-
cy na tym, by sprowokować szlachtę do wybuchu żołdackimi nadużyciami,
potem wdać się między nią i wojsko saskie w roli rozjemcy i z pomocą
wiernych panów podyktować pokój, przeprowadzając zarazem zmianę formy
rządów. Zniesiona miała być władza prawodawcza sejmu, zachowany tylko
samorząd sejmowy, na czele rządu umieszczona biurokratyczna rada tajna.
Tak wyglądał szczyt mądrości reformatorskich, na jaki zdobyli się u nas ów-
cześni Sasi... (str. 168).

Łaskawszy jest Konopczyński dla drugiej strony:

„Do czego ruch ten zmierzał, tego nie wiedział ani dwór, ani może nawet sam
wódz, Ledóchowski. W każdym razie znając wysoką inteligencję podkomo-
rzego kamienieckiego, wiedząc skądinąd, że ten trybun okaże się wnet prze-
zornym wrogiem Rosji, nie można kłaść konfederacji tarnogrodzkiej w jed-
nym szeregu z późniejszą radomską lub targowicką (str. 171).

Wyśmiewany „szczyt mądrości" saskiej mógł dać jednak Polsce jedyną rzecz, która
mogła ją jeszcze uratować: silny rząd. Natomiast wysoka inteligencja Ledóchow-
skiego nie przeszkodziła mu wezwać pośrednictwa Piotra Wielkiego i najzupełniej
oddać Polskę pod jego hegemonię.

Teraz trzeba rozstrzygnąć pytanie, czy nie ma sprzeczności między obrazem narodu,
takim jakim go nam przedstawia Konopczyński, a postulatem tegoż samego Ko-
nopczyńskiego, odnoszącym się do tej samej epoki, postulatem żądającym „zupełnej
solidarności króla z narodem"? Rozstrzygnięcie tego pytania pozostawiamy czytel-
nikom. Przejdźmy do paru uwag ogólnych na temat sił narodowych.

Upadek moralny i polityczny narodu był faktem stwierdzonym i niewątpliwym.


Krótkotrwałe reakcje (np. z r. 1719 spowodowana wyłącznie niszczeniem majątków
szlacheckich przez wojska moskiewskie) nie mogą w niczym uszczuplić tej prawdy.

116
Współpraca z takim narodem była więc fikcją, tak jak fikcją była jakakolwiek po-
zytywna siła narodu. Siłą narodu jest zawsze tylko zdolność wspólnego podpo-
rządkowania się jego racji stanu, zdolność poświęcenia doraźnych interesów dla
pozyskania lepszego miejsca w hierarchii międzynarodowej. Siłę taką może dać pa-
triotyzm, ofiarność, duch poświęcenia. Skoro - obojętne dlaczego - cnoty te zanikną,
siłę narodowi dać może tylko i jedynie posłuszeństwo.

Można i trzeba było w początkach XVIII wieku pracować nad odrodzeniem ofiar-
ności i droga do tego szła przez reformę wychowania i oświaty. Słusznie Konop-
czyński ubolewa, że tylko jeden Lagnasco w otoczeniu Augusta troskę o to wykazał.
Ale trzeba sobie powiedzieć, że akcja taka nie mogła dać rezultatu prędzej niż w
przeciągu lat trzydziestu.

Siłę narodowi zaraz - mogło dać tylko posłuszeństwo. Rozumiał to Flemming i jego
plan mógł i musiał odrodzić siłę polskiej więzi państwowej. Jeżeli w 200 lat później
historyk nie chce tego rozumieć, to dlatego, że nikt dotąd nie pracował dostatecznie
nad definicją, formułowaniem, a choćby, wyjaśnieniem pojęcia siły narodowej, nad
skonfrontowaniem go z faktami uznanymi - z jednej strony, ze sprawdzianami na-
szych dziejopisów - z drugiej. Niektórzy historycy czy publicyści, nie rozporządzając
jasnym kryterium nacjonalistycznym, ani pojęciem racji stanu, przyjęli w braku
lepszego - kryterium bezinteresowności. Można by tu zaliczyć tezę lelewelowską:

„Kto prawą kroczy drogą, nie bacząc na skutki"

- nie ma odpowiadać za klęski, które jego postępowanie sprowadzi. Natomiast, kto


widząc swój interes łącznym z racją stanu państwa, walczy o niego, gotów być po-
tępionym, tylko dlatego, że jego walka była połączona w zamiarach z własną ko-
rzyścią, a nie z apoteozowaną ofiarą.

Jest w traktowaniu historii polskiej jakaś czułostkowość, jakieś zakłamanie, kon-


wencja milczenia i konwencja ubolewania, która nie pozwala u królów polskich
pochwalić identycznie tego samego, co każdy z historyków polskich chwali bez za-
jąknienia u Ludwika XIV, Gustawa szwedzkiego czy Piotra Wielkiego. Doprawdy
cisną się na usta słowa nieśmiertelnego Dmowskiego:

117
„Iluż to jest ludzi, którzy mówiąc o obcych krajach powołują się na mężów
stanu, dziejopisarzy, przytaczając fakty i cyfry, gdy zaś zaczepimy ich o naji-
stotniejsze zagadnienia własnego bytu narodowego, nie umieją wybrnąć
poza Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego" (Myśli now. Polaka. Wyd. IV.
str. 27, 28).

II

KONOPCZYŃSKI — GIERTYCH

W roku 1936 Jędrzej Giertych, jeden z czołowych uczniów Romana Dmowskiego


wydał książkę pt. „Tragizm losów Polski". Giertych właśnie z Dmowskim prowadził
długie, wielogodzinne rozmowy i po nich pisał swoje dzieło. Stąd waga tez Gierty-
cha, w których z całą pewnością znajdujemy wiele myśli jego wielkiego nauczyciela.
„Tragizm losów" jest podobnie jak nasza praca - interpretacją polityczną dziejów
Polski. Razi w niej niezwykle uboga erudycja, ograniczająca się - jakeśmy to już
wytknęli poprzednio - do cytowania jednej zazwyczaj monografii i paru artykułów
o danym okresie. Poza tym czytelnik ma uzasadnione podejrzenie, iż autor przy
swojej pracy, obejmującej bądź co bądź syntezę dziejów Polski nowożytnej, nie po-
sługiwał się ani Bobrzyńskim, ani innym poważnym podręcznikiem, lecz tylko
Smoleńskim. Błędem dyskwalifikującym całą pracę jest przypisywanie wszelkich
klęsk a potem upadku naszego - masonerii i innym tajnym związkom oraz wpły-
wom żydowskim, w czym autor opierał się na K. M. Morawskim, którego dzieła
wielokrotnie cytuje. Natomiast niemal wszędzie, gdzie Giertych nie przypisuje przy-
czyny złego masonom, umysł polityczny jego lub jego mistrza znajduje rozwiązania
niezmiernie logiczne i słuszne, które też będziemy w analizach danych okresów cy-
tować na poparcie naszych twierdzeń. Naczelną zaletą tych rozwiązań jest wielka
odwaga cywilna w przeciwstawieniu się powszechnie panującej w chwili ich pu-
blikacji metodzie apoteozy naszej przeszłości porozbiorowej. Giertych we wszystkich
prawie swoich ocenach przyjmuje stanowisko, które na przeszło pół wieku przed
nim ustalili wielcy stańczycy. Jednak prócz Kalinki nie cytuje żadnego z nich i daje

118
czasem dowód tak szczupłego oczytania, iż nasuwa się czytelnikowi poważna wąt-
pliwość czy czytał w ogóle Koźmiana, Tarnowskiego a nawet Bobrzyńskiego.

Pisać zaś o polskiej polityce porozbiorowej nie znając Koźmiana, jest tym samym, co
dać wykład strategii bez przeczytania Klausewitza.

Poniżej podajemy cały passus odnoszący się do charakterystyki Augusta II. Da on


od razu miarę Giertycha i dowód katastrofalnej jednostronności jego poglądów (str.
52 i nast.):

„Wybór Augusta II Sasa na tron polski był wielkim zwycięstwem tajnych


związków. Wśród kontrkandydatów jego najodpowiedniejszym był króle-
wicz Jakub Sobieski, mający dostateczne osobiste zalety dla objęcia tronu, a
reprezentujący kierunek narodowy. Popierało go poważne stronnictwo, pra-
gnąc z domu Sobieskich utworzyć nową dynastię narodową - ale stronnictwo
to zostało w walce wyborczej pokonane."

„Akcja wyborcza Augusta II była finansowana i popierana przez Żydów.


Funduszów dostarczyli bankierzy żydowscy z Wiednia - Samson Wertheimer,
jego wuj Samuel Oppenheimer oraz niejaki Lehmann. Rola tych bankierów
nie ograniczała się tylko do dawania pieniędzy: agenci ich działali na rzecz
Sasa bezpośrednio na polu elekcyjnym. Między innymi agentem Werthei-
mera na miejscu był wpływowy żydowski lekarz, Emanuel de Jona vel
Simcha Menachem, do niedawna lekarz nadworny króla Jana (posądzony o
jego otrucie, czego mu jednak w wytoczonym procesie nie zdołano udowod-
nić). Osadzenie Augusta Sasa na tronie polskim było dziełem Żydów i taj-
nych związków."

„Pochodził on z rodu ściśle związanego z tajnymi związkami. Długi szereg


jego przodków i krewniaków uprawiał kabalistykę i alchemię, należał do
Zakonu Palmowego i do Różokrzyżowców, trudnił się okultyzmem. Sam on
osobiście trudnił się alchemią i otaczał się alchemikami licznymi. Odbywał
również seanse kabalistyczne i: »hołdował... praktykom kabalistycznym. Jako
też adepta tej hebrajskiej wiedzy tajnej, witali go zapewne Żydzi lipscy w

119
roku 1727 przy przejeździe Augusta z Polski, horoskopami kabalistycznymi«
(Tu pierwszy cytat z K. M. Morawskiego, w powyższym alinea są trzy odsy-
łacze do Morawskiego).

„August Mocny jest w ogóle jednym z najbardziej praktykujących kabalistów


na tronach europejskich. Otacza się alchemikami, utrzymuje kontakt z kaba-
lizującym światem żydowskim, słucha wróżb astrologicznych i geomantycz-
nych, liczy się poważnie z zapowiedziami rękopisu Grebnerowskiego. Jeżeli
dodamy do tego wielką zależność jego od kapitałów finansjery obcej -
wszakże elekcja jego została jawnie niemal sfinansowana przez domy ban-
kowe Berenda, Lehmanna i Wertheimera - to otrzymamy nową sylwetkę
władcy, tak niebezpiecznego dla interesów Polski".

„Konsekwencje skomplikowanej psychiki Augustowej dojrzewały w ciągu


całego panowania, a objawiły się pod koniec morderczym dla Polski planem.
Zamachy króla na całość terytorialną Polski były już znane i badaczom daw-
niejszym, uszedł przecież ich uwagi szczegół nader ważny a ujawniony nie
tak dawno przez jednego z badaczy saskich. Okazało się, że w okresie doj-
rzewania królewskiego planu rozbiorowego między Saksonią a Prusami, i
wtedy, kiedy polityka zagraniczna sasko-polska koncentrowała się faktycznie
w ręku jednego z najprzedniejszych ówczesnych masonów, premiera Man-
teuffla, powstała na początku 1720 r. w Dreźnie loża dworska, która zarazem
otworzyła filię swoją i w Berlinie. Loża ta, do której należeli i August Mocny,
i Fryderyk Wilhelm I, i późniejszy Fryderyk II i Manteuffel, miała charakter
niektórych innych wczesnych lóż masońskich, a rytuał, podobnie jak i w Za-
konie Palmowym, żartobliwie pijacki, dla którego to powodu nosiła miano:
»Societe antisobre.»”

„Owemu »Bractwu wrogów wstrzemięźliwości« poświęcona jest właśnie


monografia K. M. Morawskiego, którą tu niejednokrotnie cytujemy.

Bractwo to, mimo żartobliwych form zewnętrznych, miało zgoła nie żarto-
bliwe cele. »Za całą tą swawolą - pisze saski wydawca materiałów o tym

120
bractwie, Bescherner - kryła się powaga życia politycznego«. Dojrzewał
wielki „plan" (grand dessin) „panowania augustowskiego" dodaje Morawski.

Ów „grand dessin" - to był plan rozbioru Polski.

„August II wstępował na tron z tą samą myślą, z którą inny członek tajnych


związków, Karol Gustaw szwedzki, około czterdzieści lat wcześniej wjeżdżał
do Polski na czele najezdniczych hufców: z myślą o rozbiorze Polski. Po raz
drugi w dziejach wychodził ze strony tajnych związków najzupełniej realnie
pomyślany plan rozbiorów".

Nie wiem czy czytelnicy wybaczą nam tak długi cytat. Rzecz w tym, że nie zamie-
rzamy dłużej dyskutować żadnej z tez w powyższym kontekście. Nie zasługują one
na to, są jedynie komicznym, może tragikomicznym dowodem na katastrofalny
upadek w jaki wpada nasza myśl polityczna i historyczna z powodu braku wszelkiej
ścisłości, braku wszelkiego ścisłego badania mechanizmu rzekomych przyczyn klęsk,
które nas spotkały.

Jedynie więc nawiasem w tym miejscu, raz na całą naszą pracę pragniemy rozpra-
wić się z tezą o rozstrzygającym znaczeniu masonerii wzgl. innych tajnych związków
lub też żydostwa w genezie upadku Polski w ostatnich wiekach. Teza ta, głoszona
przez wszystkich, zwłaszcza młodszych, adeptów potężnego stronnictwa narodo-
wego, była panująca dla wielkiej części opinii naszej w dwudziestoleciu Polski Od-
rodzonej. Naukowe podstawy dał jej K. M. Morawski, drukując szereg prac o tych
samych związkach i przynależności wielu historycznych osób do nich. Ani Morawski
jednak, ani nikt inny nie zdołał znaleźć żadnego śladu, by żydostwo lub jakiś tajny
związek postawił sobie za cel szkodzenie Polsce albo też by działał na jej szkodę.

Praca nasza ma charakter pragmatyczny. Ma odpowiedzieć na pytania: jakich


czynności trzeba zaniechać lub jakie przedsięwziąć, by uniknąć potwornych klęsk, w
jakie popadliśmy? Jako drogowskaz w wyborze tych elementów wpływających na
losy naszego zbiorowiska, ustaliliśmy widzialność mechanizmu działania, przy uży-
ciu którego element wpływał na klęskę, oraz stopień łatwości z jaką można było
danego elementu uniknąć, względnie go pozyskać. Na naczelne miejsce wśród ele-

121
mentów szkodliwych wydobyliśmy w toku analizy poszczególnych epok brak ro-
zumu politycznego. Stwierdzamy, że mechanizm, za pomocą działalności którego
masoneria lub Żydzi mieli Polsce zadać klęski, nie został nigdzie jeszcze ujawniony.
Ale nawet gdyby pewne przyczynki w tym kierunku znaleziono, pytanie - które w
myśl założenia naszej pracy trzeba sobie postawić - jest następujące:

Czy przy większym rozumie przywódców narodu, masoneria i Żydzi byliby nas do-
prowadzili do klęsk, których doznaliśmy? Albo - czy głupota nasza i bez masonerii
byłaby nas doprowadziła do tych upadków, któreśmy przeżyli?

Odpowiedź na to pytanie jest zupełnie jasna i nic innego nie daje im równie do-
bitnego świadectwa, jak chociażby tekst Giertycha, wszędzie tam, gdzie nie pisze o
masonach i Żydach. A więc skoro głupota i brak rozsądku naszej polityki - elementy
tak bardzo od nas zależne - były nieskończenie ważniejszą przyczyną naszych klęsk
od działań masonerii i Żydów - elementów obcych, trudnych do zbadania i unice-
stwienia - to odwracanie uwagi od przyczyn ważniejszych i kierowanie całego
niemal wysiłku umysłowego na zarzuty pod adresem czynników drugorzędnych,
było dalszym ogłupianiem narodu, a co za tym idzie, przygotowaniem go do po-
pełniania błędów i narażania się na nowe klęski. Tak też się stało. Naród nasz,
ogłupiany konsekwentnie, z jednej strony - apologią ruchów powstańczych i potę-
pieniem myśli politycznej przez piłsudczyków, z drugiej - gołosłowną tezą wyłącz-
ności „winy" masonów i Żydów przez dmowszczyków - po dwudziestu latach tego
makabrycznego kontredansu fałszów runął podczas drugiej wojny światowej w
przepaść nowych spisków, mesjanizmu, apolityczności.

Można by zauważyć, przechodząc teraz do cytowanego powyżej tekstu Giertycha, iż


finansowanie przez banki żydowskie rozmaitych przedsięwzięć różnych władców
nie świadczy jeszcze o tym, żeby owe przedsięwzięcia miały być przez te banki dyk-
towane i żeby miały być popierane w celu innym, niż tylko zdobycie tłustych pro-
centów lub zastawów. Finansowania takie były wówczas na porządku dziennym i
wypadek elekcji Augusta nie miał w sobie absolutnie nic niezwykłego. Znacznie
gorsze były elekcje inne, które były finansowane wprost przez kasy mocarstw
ościennych, mających interesy wcale nie finansowe, lecz na pewno polityczne w

122
forsowaniu danego kandydata. Nie ulega wątpliwości, że i August II mógł z ła-
twością znaleźć sobie dużo tańszy - w znaczeniu pieniężnym - kredyt u dworów,
które go popierały. Jeżeli nie uciekł się do tego i korzystał z pomocy bankierów
wiedeńskich, to znajdujemy w tym rys jego polityki, który będzie się przewijał przez
cały ciąg jego 30-letniego panowania: dążenie do utrzymania się na równym pary-
tecie z mocarstwami, obrona przed hegemonią rosyjską nad Polską. Jeżeli linii tej
nie potrafił utrzymać do samego końca, to tylko dlatego, że prześladował go los - i
głupota szlachty polskiej.

Dalej trzeba stwierdzić, że wprawdzie August II był niedowiarkiem i kpił sobie za-
równo z religii protestanckiej jak i katolickiej, ale syna wychował niezwykle kon-
sekwentnie w duchu katolickim, i to nawet przez oddanie go w ręce jezuitów. Zrobił
to wbrew woli królowej, zaciekłej protestantki. Gdyby tajne związki rzeczywiście
miały na celu tylko pognębienie katolicyzmu i wzmocnienie protestantyzmu, a to
mogłoby być jedynym bodźcem do rzekomego ich działania na szkodę Polski,
gdyby - dalej - August Mocny rzeczywiście tak tym związkom ulegał, wówczas jest
rzeczą pewną, że wychowanie późniejszego Augusta III byłoby poszło inną drogą.
Bo, o ile rzeczą jeszcze wcale nie dowiedzioną jest, że wstępował Sas na tron w celu
podziału Polski, to jest rzeczą niezbitą i przyjętą przez całą naszą historiografię, że
celem działania jego ostatnich lat życia było zapewnienie sukcesji w Polsce swemu
synowi.

Po trzecie nadmienimy, że otaczanie się alchemikami, wiara w kabałę i w astrolo-


gów nie może być cytowana jako argument na to, że król był narzędziem w ręku
jakichś potężnych ukrytych związków masońskich, działających na naszą, a więc i
na jego - zgubę. Może to być najwyżej chwyt pisarski użyty dla urobienia uczuć
czytelnika w pewnym kierunku.

A teraz wyrzućmy na światło łańcuch sugestii Giertycha, który doprowadza do


konkluzji, iż August wstąpił na tron z myślą o podziale. Pierwsze ogniwo, to za-
pewnienie Beschornera, że pod pokrywką pijacką kryła się w Bractwie powaga
działań politycznych. Drugie - dodatek Morawskiego, że dojrzewał (chyba tam?)

123
„wielki plan". Trzecie i ostatnie, to wniosek Giertycha, że „wielki plan" to był rozbiór
Polski i że August wstępował z tą myślą na tron.

Przeciw takiemu interpretowaniu, takiemu tworzeniu historii trzeba zaprotestować z


całą stanowczością. Nic dziwnego, że zawodowi historycy odsądzają od czci i wiary
wszelkich syntetyków i politycznych analityków dziejów, skoro książka, pisana
przez ucznia najpoważniejszego umysłu politycznego, pracuje powyżej zdemasko-
waną metodą i dochodzi do tak absurdalnych wniosków.

W rzeczywistości „wielki plan" Augusta był przede wszystkim planem wprowadze-


nia absolutnej i dziedzicznej monarchii w Polsce. Odstąpienie pewnych dzielnic Ro-
sji i Prusom było tylko środkiem koniecznym dla uzyskania pomocy lub zgody są-
siadów na tę rewolucję. Pisanie w syntezie dziejów o tym planie i wymienianie
środka, nie wspominając wcale o istotnym celu, wydaje się być grubym fałszer-
stwem, które by zdyskwalifikowało najzupełniej autora w każdym - bardziej niż
nasze wykształconym społeczeństwie. Wreszcie wniosek, iż August II przyjechał do
Polski na koronację już w celu podziału, jest nonsensem i nie ma najmniejszej na-
wet podstawy w faktach. August II wszystko co czynił, czynił w swoim i swojej
dynastii interesie, tak zresztą, jak to czynili wszyscy monarchowie dziedziczni na
całym świecie. Najpierw pragnął wzmocnić władzę i tym samym wzmocnić i Polskę
i siebie. Potem, gdy ujrzał, że egoizm i zaślepienie szlachty do tego nie dopuści
drogą reformy legalnej, zaczął robić plany przewrotu przy pomocy wojsk saskich i
mocarstw sąsiednich, za cenę cesji pewnych ziem. Można sądzić, że udanie się tego
planu i unia z Saksonią byłaby nas ocaliła od późniejszych rozbiorów, zdławiła
możność rozwoju Prus i doprowadziła w szybkim tempie nie tylko do odzyskania
strat, ale i do dominującej pozycji na wschodzie Europy. Giertych, tak jak i wszyscy
niemal Polacy, dlatego być może nie widzi tej oczywistości, że dla narodu na tym
stopniu wychowania politycznego jak my jesteśmy i o tak spaczonych kierunkach w
tym wychowaniu, uznanie może znaleźć tylko reforma połączona z jakimś cierpięt-
nictwem, z jakąś ofiarą, z jakąś bezinteresownością. A jednak wszyscy wielcy mo-
narchowie tworzyli mocarstwa z narodów, którym przewodzili, nie dzięki bezinte-
resowności, ale właśnie dzięki wielkim ambicjom i dążeniom do własnej potęgi i

124
sławy - właśnie tych dwu motorów, które przyświecały Augustowi, gdy przyjeżdżał
do Polski.

Nie mogło być przytomnego człowieka obejmującego wówczas tron polski, który by
nie miał zamiarów wzmocnienia władzy i wprowadzenia dziedziczności tronu. Za-
miary te nie były obce żadnemu z jego poprzedników ani następców, ani też
współzawodnikowi jego Stanisławowi Leszczyńskiemu. Wszystko co potem czynił
znajduje doskonałe wytłumaczenie w jego osobistych i dynastycznych interesach,
nie ma więc najmniejszego powodu szukania przyczyny tych poczynań we wpływie
tajnych związków masońskich lub Żydów.

Niech przydługi cytat z Giertycha, na tle naszkicowanej obok rzeczywistości, będzie


przestrogą przed badaniem dziejów bez ścisłej analizy mechanizmu, przy użyciu
którego proponowana przyczyna przyniosła domniemany skutek.

III

WŁAŚCIWE MIEJSCE MITÓW HISTORYCZNYCH

W pół wieku po 1720 r. Stanisław August, znowu tak jak każdy nasz król elekcyjny,
stanął przed problemem dobycia z topieli anarchii polskiej więzi państwowej,
wbrew samemu narodowi. Ale wtedy sytuacja była już o tyle jasna, że sąsiedzi
otwarcie stawiali veto - przeciw sile przez posłuszeństwo. Pozostawała jedyna droga
siły przez ofiarność, ofiarności przez wychowanie. To wychowanie, tę ofiarność, tę
siłę stworzył ostatni, najmądrzejszy z naszych królów. Stanisław August tworzył
nowe pokolenie najzupełniej świadomie. W pamiętnikach swoich zaznacza, że po-
stanowił po objęciu tronu podnieść Polskę dwoma sposobami: po pierwsze - sze-
rzeniem oświaty, po drugie - wysuwaniem na stanowiska dygnitarskie tylko ludzi
naprawdę godnych tego.

„Najbardziej ufam temu żniwu - pisał w r. 1783 do Ogrodzkiego - które choć


po mojej śmierci kto inszy zbierać będzie, z mego jednak posiewu. Gdy przez
poprawioną teraz dzieci edukację znajdzie pod ręką swoją kilkadziesiąt ty-

125
sięcy obywateli oświeconych i od przesądów oddalonych, inaczej do wszel-
kiego użycia usposobionych, niżelim ja ich znalazł" (cytat z Morawskiego
„Ignacy Potocki" str. 17).

Ale brak posłuszeństwa i brak rozumu był tak wielki, że puszczone w ruch siły pa-
triotyczne przewaliły się ponad głową króla i zatopiły polską więź państwową. Po-
tem te same fale ofiarności źle zastosowanej zatopią jeszcze parę razy udane próby
odbudowy własnego państwa.

Dlaczego przed Skałkowskim dziejopisarstwo nasze nie doszło do powyższej for-


muły, która była znana i przyjęta przez historiografię obcą? Wielu wiele przeszka-
dzało. Konopczyńskiemu, temu człowiekowi benedyktyńskiej pracy i kolosalnej
erudycji, odbierają wszelką wartość jako syntetykowi - mity: mit godności naro-
dowej, urobiony na epoce największej potęgi Rzeczypospolitej, mit walki o niepod-
ległość, tak powszechny u przeciwników szkoły krakowskiej, wreszcie mit Polski
narodowej - jego już własna niezbyt szczęśliwa kreacja. Kreacja dziwna, aż czasem
dziwaczna. Analiza jej przejawów - bo definicji jej nie czytamy - wskazuje na wiarę
w instynkt narodowy, rzekomo nieomylny. Zasługą jest popieranie tego instynktu,
zbrodnią walka z nim. Oczywiście wpada wodzony tym mitem autor tyle razy w
sprzeczność z oczywistą prawdą, ile razy olbrzymia większość narodu wykazuje
tendencje szkodliwe lub samobójcze.

Mity takie, to pozostałości nacjonalizmu XIX wieku. Teoria nacjonalizmu nowocze-


snego doszła do jasnego określenia celu wszelkich przeszłych, obecnych i przyszłych
dążeń; celem tym jest wznoszenie narodu polskiego w hierarchii międzynarodowej.
Stopień uświadomienia sobie tego kryterium, umiejętność i sprawność dążenia doń,
osiągnięcia w granicach możliwości i uczciwego przygotowania - oto sprawdziany,
według których chwalić lub potępiać będzie nasza historiografia przeszłość.

W ramach kryterium nacjonalistycznego będzie można dopiero rozstrzygnąć


wszystkie wielkie, wiekowe już spory naszej historiografii. W ramach też tego kry-
terium znajdą swoje odpowiednie miejsca inne mity forsowane przez tych lub in-
nych naszych dziejopisów, przez te czy inne szkoły dziejopisarskie. Zależeć to będzie

126
od roli, jaką dany mit odgrywał jako pochodna, dążąca do wzmocnienia czy osła-
bienia pozycji naszej w hierarchii międzynarodowej.

Teza ustrojowa monarchistyczna: słuszna dla okresu upadku moralności, ofiarności i


rozumu obywatelskiego w takim stopniu, że więź posłuszeństwa stawała się już
ostatnim i jedynym sposobem ratunku państwa.

Kult siły: kryterium zasadnicze Bobrzyńskiego, słuszne dla każdej sytuacji, w której
dane państwo ma szanse na walkę z sąsiadami. Zgubne w nielicznych, ale nader
konkretnych wypadkach, kiedy to właśnie słabość i brak roszczeń, przy protekcji
silniejszego, daje możność utrzymania się w danej niekorzystnej koniunkturze (np.
Belgia 1830 — 1914 r.).

Teza demokratyczna, nie mniej słuszna w okresach innych, gdy naród dzięki oświa-
cie czy dopływom elit nowych mógł być mocny cnotami obywatelskimi, dobro-
wolnie mógł wytworzyć władzę mocną, ale działającą w obrębie praw demokra-
tycznych.

Mit rewolucji społecznej - konieczny, gdy warstwa rządząca jest zdegenerowana i


warstwy nowe gotowe są już do kierowania narodem, szkodliwy - gdy położenie
międzynarodowe nie pozwala na wstrząs, jaki rewolucja wywoła.

Mit postawy moralnej, tak częsty u naszych historyków jako kryterium naczelne,
dopuszczalny jako dążenie do stworzenia kodeksu wzajemnie zabezpieczającego
ludzi i narody przed skrajnymi przejawami walki. Ale też znaczenie to określa sto-
pień, w jakim kodeks ten można rozszerzać, by przerost kodeksu nie zniweczył i celu,
i tej lichej moralności, którą polepszyć zamierzał.

Jest miejsce i dla mitu narodowego Lelewela, Korzona, Konopczyńskiego, Sobie-


skiego, jeśli z mitu tego wysegregujemy surowo tylko niewątpliwie pozytywne
tradycje i nie zawahamy się przed potępieniem innych.

Mit integralności - przewijający się najbardziej u wszystkich niemal naszych histo-


ryków ex re Rejtana czy też projektów „podziałowych" Augusta II; mit, który ocenia
rozrost terytorialny zawsze jako sukces, stratę - jako bezbrzeżną katastrofę. A jednak

127
jeśli sobie dobrze uprzytomnimy cel ogólny: postęp w hierarchii narodów - to
przyjdzie nam teraz powiedzieć, że zniszczenie stanowiska sąsiada lub pozyskanie
sprzymierzeńca - może być stokroć większym zwycięstwem, choćby nie towarzy-
szyła mu żadna zdobycz - choćby towarzyszyła utrata. (Tezę tę rozwinął Adolf Bo-
cheński w swoich studiach w „Polityce").

Mit samodzielności niebezpieczny przez to, że zawsze niemal opinia miesza go z


pojęciem niepodległości, czy suwerenności. Samodzielność jest wtedy tylko celem,
do którego wolno dążyć, o ile nie ma lepszej drogi do kroczenia po stopniach hie-
rarchii międzynarodowej. Utrata samodzielności węgierskiej przez unię z Austrią,
polskiej przez unię z Litwą, były nie klęską, lecz najwyższym dosięgalnym szczeblem
mądrości i postępu w myśl kryterium nacjonalistycznego.

Mit suwerenności czy niepodległości niebezpieczny tym znowu, że po jego osią-


gnięciu - generacja, która tego doznała staje bez potężnego motoru, jakim dotąd
było dążenie do jej zdobycia. Stokroć niebezpieczniejszy dlatego, że po jego utracie
w psychologii narodowej tworzy się tak wielka przepaść między celem, jakim jest
odzyskanie go, a wszystkimi innymi celami (z pomnożeniem sił własnych włącz-
nie), że wszystkie, nawet najgłupsze, nawet najbardziej beznadziejne działania, byle
miały na celu odzyskanie suwerenności otrzymują placet narodowe, wszystkie zaś
działania inne, tej suwerenności na celu natychmiast nie mające, są potępiane jako
zdrada. Tworzy się błędne koło: naród nie chce prowadzić mądrej polityki, bo to
nie daje natychmiast suwerenności - naród nie odzyskuje suwerenności, bo nie
chce prowadzić mądrej polityki. A przecież suwerenność jest tylko jednym z eta-
pów rozwoju miejsca narodu w licznej rodzinie narodów innych. Ani dążenie na-
rodu nie wygasa w chwili, gdy nie ma on żadnych szans na osiągnięcie suweren-
ności i gdy wskutek tego dążyć doń przestaje, ani w chwili gdy suwerenność jest
osiągnięta i zabezpieczona. W wielkim filmie przekształceń nie ma tak niskiego
punktu ani też tak wysokiego, z których nie można by zrobić kroku naprzód albo
kroku w tył. Tym bardziej motor działania - cel najwyższy nie wygasa, gdy wcho-
dzimy w epokę, w której suwerenność zanika jako cecha każdej narodowości, na
rzecz więzi nadrzędnej, religijnej, rasowej czy geograficznej. Żadna z tych więzi nie
może wstrzymać narodu w pracy nad polepszeniem swego bytu, ale zmiana epoki

128
pociągnąć musi zmianę metod walki i porzucenie, gdy tego będzie potrzeba; narzę-
dzia suwerenności jako celu doraźnego. Celem nadrzędnym suwerenność nigdy być
nie może.

Kryteria nacjonalistyczne w polityce zostały już nieraz jasno określone, jeszcze przez
Dmowskiego. Te kryteria brzmiące jako truizm były jednak negowane przez parę
generacji polityków polskich, którzy zakładali śmierć bohaterską narodu jako cel
sam w sobie. Kryteria nacjonalistyczne w dziejach naszych nie zostały jeszcze nigdy
ściśle przez nikogo zastosowane. Ogromny, przełomowy krok na drodze uzdrowie-
nia z frazesu uczynił Skałkowski, uczeń Dmowskiego. Rzecz dziwna, że inny ofi-
cjalny dziejopis obozu Dmowskiego, Konopczyński, zatracił sprawdzian zdrowego
egoizmu narodowego na rzecz niepojętego mitu narodowego, polegającego na
walce z obcymi wpływami, bez względu na reperkusje tych wpływów na możli-
wości wznoszeń lub odpływów stanowiska Polski w hierarchii międzynarodowej.

IV

PROBLEM ELEKCJI Z 1733 ROKU


TADEUSZ WOJCIECHOWSKI

Teza „narodowa" Konopczyńskiego wyłazi na wierzch w sposób rażący i tendencyj-


nie zmieniający prawdziwy bieg dziejów w opisie bezkrólewia 1733 roku, po śmierci
Augusta II. Po niekorzystnej charakterystyce tego monarchy, oto zdanie jakim Ko-
nopczyński zamyka cały rozdział obejmujący jego panowanie:

„Podstawową ideę, którą przywiózł do Polski - myśl unii osobistej z Saksonią


- tak skompromitował całym swym panowaniem, że jeszcze ciało jego nie
ostygnie, a już z milionów piersi wyrwie się westchnienie: „Dość saskich
rządów. Trzeba nam króla rodaka."

Następne zdania polityczne „Dziejów Polski nowożytnej" czytamy w rozdziale XXIV


pod tytułem: „Wolna elekcja pogwałcona", w kapitelu z nagłówkiem: „Prąd naro-
dowy górą". Już wiemy, gdzie sympatie autora. Ale oto pierwsze zdania:

129
„Od pierwszych dni bezkrólewia wiedziano powszechnie, że dwory cesarskie
gwałtownie zwalczać będą Leszczyńskiego. To przekonanie przyśpieszyło
zgodę między zwalczającymi się nawzajem stronnictwami: Czartoryscy wi-
dząc prymasa na dobrej drodze, poddali się jego politycznemu kierownic-
twu... Sędziwy prymas pokierował obradami konwokacji z młodzieńczym
ogniem i porywem: ogłoszono ekskluzję cudzoziemskich kandydatów, zło-
żono jednomyślnie solenny jurament, że wszyscy oddadzą swe głosy na Pia-
sta... Słowem, uczyniono wszystko, by przygotować tę jednoduszność na polu
elekcyjnym, której brakowało w r. 1697: kto zwycięży w sercach braci szlach-
ty, tego - zdawało się - bramy piekielne nie zepchną z tronu."

Chyba nikt wątpić nie może, że Konopczyński wpłynął tu na szerokie wody swojej
tezy narodowej. Śmierć Augusta wywołała w „narodzie" słuszne oburzenie przeciw
obcym rządom. Naród postanowił mieć rodaka na tronie. Czartoryscy, widząc prze-
ciwników na tej zbawiennej drodze, zaniechali kłótni. Naród, naród, naród był
jednomyślny, wiedział czego chciał: Piasta. Historyk wie, dlaczego chciał Piasta: z
powodu słusznego prądu narodowego. Niestety, historyk ten nie zacytował wśród
źródeł rozprawy Tadeusza Wojciechowskiego (drukowanej w Kwartalniku Hist. r. H.
1887, str. 531—554, p.t. „O powtórnej elekcji Stanisława Leszczyńskiego 1733 r."). Roz-
prawa ta rzuca pewne cienie na tak jasny obraz jednomyślności narodowej.

Przede wszystkim Wojciechowski przeczy niepopularności Augusta II. Był to - pisze


- pierwszy król polski, który nie sprzedawał urzędów ani starostw. Energiczną, a
może bardziej gorączkową niż energiczną akcję za królem rodakiem tłumaczy wcale
innymi, a bardziej poziomymi przyczynami. Powtórna elekcja Sasa, groźba zasie-
dzenia dynastii była także groźbą wzmocnienia rządu, choćby przy pomocy wojsk
saskich. Król rodak, zwłaszcza ubogi i stosunkowo skromnego pochodzenia, Lesz-
czyński, musiał być bardziej dogodnym narzędziem magnatów od elekta saskiego.
Stąd ten zapał, ta agitacja i na koniec ta przysięga wykluczająca obcokrajowców.
Wojciechowski przypomina, że po śmierci Sobieskiego wykluczono właśnie Piasta.
Oczywiście, dowodzi - i rozumowanie jego zdaje się być nader trafne - że ani tam
nie było nienawiści do rodaka, ani tu do cudzoziemca. Po prostu i w r. 1697 i w 1733
oligarchia pragnęła eliminować... królewiczów... Brać się na takie taktyczne gierki,

130
przywiązywać do nich etykietę „narodową", sławić i jako wzór stawiać, oto czego
by się dopuścił Konopczyński, gdybyśmy tezy Wojciechowskiego przyjęli jako
słuszne.

Dotąd była mowa o intencjach stronnictwa Potockich, forsujących Stanisława. Bo-


brzyński, który w przeciwieństwie do Konopczyńskiego cytuje Wojciechowskiego,
nie przyznaje jednak temu ostatniemu racji. Oto zdania, które arcymistrz historii
polskiej poświęcił tej smutnej elekcji (Wyd. IV. T. II. str. 232, 233):

„Pierwsza z myślą podźwignięcia kraju wystąpiła można rodzina Potockich...


na czele której stali Józef wojewoda kijowski i Teodor prymas. Imponując
społeczeństwu szlacheckiemu swoją tradycją i niezmiernym majątkiem, pra-
gnęli odegrać większą polityczną rolę. Opierając się na szerokiej popularnej
podstawie, uderzyli na zawisłość polityczną, w którą popadło państwo, za-
mierzali ją zrzucić, nie pytając się zaś, czy ten zamiar się da przeprowadzić z
tym ustrojem politycznym i społecznym, jaki naród posiada, i nie czekając na
jego wewnętrzne odrodzenie, porwali się do czynu."

„Śmierć Augusta II, która w dniu 1 lutego 1733 wyrwała go z pełni zamiarów
zaprowadzenia w Polsce absolutnej monarchii i zapewnienia dziedzicznego
tronu synowi, dała im ku temu pożądaną sposobność. Wystąpiwszy sta-
nowczo, zjednawszy sobie poparcie innych możnych rodzin, które się ostat-
nimi laty dźwignęły, mianowicie Stanisława Poniatowskiego i Czartoryskich,
postanowili nie dopuścić do tronu dynastii saskiej i żadnego kandydata po-
pieranego przez obce dwory, lecz obrać królem Piasta w osobie popularnego i
szlachetnego Stanisława Leszczyńskiego, i elekcję tę przeprowadzić z użyciem
siły przeciw możliwym zamachom państw ościennych, w stosunki polskie się
mieszających."

Jak widzimy Bobrzyński bez żadnych frazesów narodowych potwierdza jednak za-
miary niepodległościowe Potockich. Gdybyśmy przyjęli mit niezależnościowy i na-
rodowy Konopczyńskiego jako główne kryterium, należało by przed stanisławow-
cami pochylić głowy i żałować tylko, że mając zamiar walczyć przeciw dwu sąsied-
nim mocarstwom, zaczęli od... redukcji niewielkiego wojska polskiego (Wojcie-

131
chowski op. cit.). Ale jest jeszcze inny problem. Oto Wojciechowski twierdzi, że nie
tylko elekcja Piasta nie była tak popularna, jak to się apologetom partii Potockich
zdaje, ale że była obiektywnie z punktu widzenia kryteriów nacjonalistycznych -
szkodliwa. Wojciechowski kryteriów naszych nie formułuje, ale jest jasne, że
przyjmuje dobro i interes państwa jako kryterium najwyższe. Otóż Wojciechowski
jest zdania, że wybór Sasa dawał możliwość korzystnej zmiany ustroju, a w każdym
razie chronił przed rozbiorem, który w razie prawdziwej jednomyślności za Lesz-
czyńskim byłby mógł wówczas pod wpływem Prus nastąpić.

Różnica między kryterium narodowo-niepodległościowym Konopczyńskiego a


kryterium nacjonalistycznym Wojciechowskiego jest ta, że Konopczyński samą już
jednomyślność narodową - z jednej strony, samo zaś wystąpienie przeciw zależności
od obcych - z drugiej, uważa za wystarczający powód do bezwzględnego uznania i
chwalby. Cóż dopiero gdy w 1733 roku oba te objawy - rzecz niezmiernie rzadka -
wystąpiły razem. Bodaj nawet czy to nie pierwszy i ostatni raz, że i Czartoryscy,
stronnictwo reform, i Potoccy, stronnictwo złotej wolności - iść zapragnęli ręka w
rękę i to wspólnymi siłami przeciw zagranicy. Takiemu wspaniałemu obrazowi
oprzeć się nie mógł historyk idei narodowej. Nie szukając więc dalej, przyznaje sta-
nisławowcom rację i uznanie, zwolennikom Sasa miano zdrajców.

Inaczej już Bobrzyński. Dla Bobrzyńskiego nie wystarcza samo poczciwe zamierze-
nie, „nie bacząc na skutki", mówiąc słowami Lelewela. Bobrzyński żąda także, prócz
słusznej celowości, by ci, którzy sobie cel ten postawili, zapytali się samych siebie,
czy zamiar ten da się przeprowadzić. Przy końcu opisu wojny sukcesyjnej tak reka-
pituluje jej wyniki:

„Elekcja Leszczyńskiego, jakkolwiek pod pięknym podjęta hasłem, okazała się


krokiem niepolitycznym. Trzy mocarstwa sąsiednie połączyły się już ze sobą
w trwały związek, który do uporządkowania stosunków polskich miał nie
dopuścić. Wojna domowa, którą ta elekcja wywołała, dała im pożądaną
sposobność do ponownego wmieszania się w nasze sprawy wewnętrzne.
August III zasiadł na tronie wskutek obcej pomocy i przemocy, i przeszedł
zupełnie, a z nim Polska pod obcą zależność" (T. III. str. 235).

132
Jeszcze dalej idzie Wojciechowski. Dla Wojciechowskiego i dla nas także ani król
rodak, wybrany jednomyślnością, ani werbalna chęć uwolnienia się od zależności
zagranicznej sama w sobie ostatecznym celem być nigdy nie może. Celem jest tylko
postęp w hierarchii międzynarodowej. Fatalne ówczesne położenie Rzeczypospolitej
w tejże hierarchii miało swoje źródło w upadku władzy wykonawczej, w wadach
ustrojowych, w płynących stąd brakach militarnych. W tych warunkach elekcja
Piasta, niezależność od zagranicy były tanim frazesem, którego rezultatem koniecz-
nym musiała być agresja i wzmocnienie zależności w razie elekcji podwójnej, może i
rozbiór w razie upierania się przy jednomyślności. Oto różnice płynące z braku ja-
snych sprawdzianów.

Jak wynika z powyższego, Wojciechowski nie ogranicza się do zarzutu umyślnej gry
na wybór najsłabszego króla przez oligarchię magnatów, w czym odmówił mu racji
Bobrzyński. Wojciechowski idzie dalej i stwierdza explicite, że nawet w razie jed-
nomyślności prawdziwej, płynącej nie z propagandy magnackiej, ale z pragnień
narodowo-niepodległościowych narodu szlacheckiego, wówczas nawet - gdzie już
krytycyzm Konopczyńskiego się kończy — wybór jednomyślny byłby katastrofą.
Nie byle jakie świadectwo przywołuje na pomoc swojej tezie, bo samego Fryderyka
II.

„To jest najgorsza sprawa - lamentował Fritz - jaka się nam przydarzyła od
lat 30. Mówił mi to tysiąc razy mój wierny Ilgen, że gdyby Polska, w za-
mian za nasze przyzwolenie na sukcesję saską ustąpiła nam na zawsze całą
Warmię i Pomorze z Gdańskiem i Marienburgiem, to jeszcze można by wąt-
pić czy to będzie korzystne dla Prus, bo kiedy Sas uczyni się w Polsce suwe-
renem, to wszystkie te nabytki nie wystarczą nam, aby mu stawić czoła" (op.
cit. str. 542).

Sas dostał koronę Rzeczypospolitej, ale suwerenem w niej nie był. Ile w tym było
winy stanisławowców, oto kwestia, która narzuca się po przeczytaniu rozprawy
Wojciechowskiego.

„Może nie wszyscy współcześni widzieli - pisze - ale dla nas jest widoczne,
że jeżeli miało być jeszcze dane Polsce podnieść się przez dziedziczność tronu

133
i reformę wewnętrznego nieładu, to jedyna ku temu sposobność była - przy
pomocy domu saskiego. Od połowy 17 wieku dosyć było projektów napra-
wy i pełno o tym książek, listów, rozmów itp. Jeżeli jednak nie było żadne-
go praktycznego rezultatu, to dlatego, że w gruncie rzeczy nie była to kwe-
stia legislacyjna, lecz sprawa potencji i mocy wewnątrz Rzeczypospolitej"
(op. cit. str. 541).

Można się sprzeczać co do znaczenia formy prawnej liberum veto, ale nie można
odmówić Wojciechowskiemu niezwykle głębokiego sądu i trafności rzuconych
przezeń myśli. Niepojęte jest, iż dziejopisarstwo nasze nie zwróciło na tę koniunk-
turę baczniejszej uwagi. W każdym razie śladu z tego nie ma w Konopczyńskim.
Przyjęta a priori teza narodowa sprowadza różne drobne nieścisłości. I tak przemil-
cza Konopczyński zastrzeżenia złożone przez senatorów przy przysiędze, sugeruje,
jakoby przysięga ta była wymuszona (.....ośmielili się piętnować przysięgę konwo-
kacyjną jako wymuszoną..." Op. cit. str. 206). Gdzie indziej daje tylko upust pasji
pseudo-patriotycznej: „z chwilą proklamacji Leszczyńskiego, obóz augustowski sta-
wał się bezładną kupą, czas było i należało znieść go doszczętnie" (op. cit. 207). Nie-
stety, obóz Leszczyńskiego w świetle prawdy dziejowej był kupą bardziej jeszcze
bezładną.

Tezy Wojciechowskiego co do możliwości Sasa wydać się mogą zbyt optymistyczne,


jeśli na nie spojrzymy ex posteriori, po stwierdzeniu faktu, że jednak Sas tron osią-
gnął i nic z tego dobrego dla Rzeczypospolitej nie wynikło. Tak, ale już Bobrzyński
słusznie wytknął, że elekcja Leszczyńskiego i wojna domowa odjęła Augustowi III
wszelkie atuty, które musiałby mieć przy innym przebiegu elekcji. Elekcja zgodna z
zamierzeniami Rosji - mogła dać wzmocnienie Polski. Elekcja z nią sprzeczna - mu-
siała przynieść przegraną wojnę i dalszy upadek.

Ci Polacy, którzy parli do elekcji przeciw Moskwie, powinni byli zapytać sami sie-
bie, czy Polska jest gotowa do wojny i czy wygrać ją może? Jak daleko pójdą so-
jusznicy w udzieleniu pomocy, co jest istotnym motorem działania we Francji?
Elekcja przeprowadzona bez głębokiej analizy tych dwu podstawowych pytań była
po prostu wplątaniem Polski w wojnę z ogromnie przeważającymi siłami przeciw-

134
nymi, w wojnę, do przygotowania której nie poczyniono najmniejszych przygoto-
wań. I to jest dla historyka tej elekcji problemem pierwszorzędnej wagi, od roztrzą-
sania którego uchylić mu się nie wolno. A Konopczyński zapchawszy głęboko gło-
wę w piasek entuzjazmu dla „narodowego" wyboru, o istnieniu tego problemu zu-
pełnie zapomina.

Okres dwunastolecia 1736-48 zatytułował Konopczyński „Próby ratowania Rzeczy-


pospolitej". Rozdział ten zawiera wiele konstatacji i myśli ogólniejszych, wart jest
więc szczegółowego zbadania.

W kapitelu 8 pt. „Zwiastuny odrodzenia" nasz historyk omawia występy, zarówno


publicystów jak i czynnych polityków, zdążających do ratowania państwa. Ogólny
jego osąd tych poczynań jest pozytywny. Porównuje je nieomal do epoki stanisła-
wowskiej, a w każdym razie stwierdza, że wszystkie późniejsze prądy reformatorskie
wówczas się rodziły. Że nie doszły do skutku, tłumaczy to Konopczyński następu-
jącym zdaniem (str. 220):

„Nieszczęściem wodzów postępu politycznego było to, że nie umieli rozsadzić


stłoczonych zewsząd trudności zewnętrznych, zbyt wiele poświęcali dla
chwilowej koniunktury międzynarodowej, a za mało wierzyli w naród, w
jego zdolność do przełamania przesądów."

Ta synteza podyktowana oczywiście postawioną a priori zasadą „narodową" (mo-


żemy ją nazwać śmiało pseudonarodową), przeczy zarówno faktom, jak i jasno
wypowiedzianym kilka stron dalej poglądom tegoż samego autora. W każdym razie
teza, jakoby ktokolwiek z polityków polskich przywiązywał za dużą wagę do ko-
niunktur międzynarodowych, jest zaprzeczaną na każdej stronie naszej pracy i gdzie
indziej będziemy z nią polemizowali. Zdaniem naszym, istotne trudności naprawy
leżały:

1. w formach ustrojowych, przede wszystkim w liberum veto,

135
2. w ciemnocie i głupocie „narodu" szlacheckiego. A więc teza wprost odwrotna
do twierdzenia Konopczyńskiego.

W następnym 9 kapitelu pt. „Sprawa reformy skarbowo-wojskowej" Konopczyński


czyni dalsze rozpaczliwe próby walki z tezą szkoły krakowskiej o nadrzędności win
ustrojowych w procesie słabości i upadku Polski. Próba jest tak ciekawa, że warto ją
dosłownie przytoczyć (str. 220):

„Państwa upadające albo spóźnione w rozwoju dążąc do zrównania się w sile


z niebezpiecznymi sąsiadami, zwykły zaczynać pracę nad odrodzeniem od
ulepszeń wojskowości i finansów, potem dopiero pod osłoną armat i bagne-
tów przeprowadzały one reformy społeczno-państwowe. Tak postępowała
Rosja za Piotra Wielkiego, tak samo w XIX wieku Turcja i Japonia. Mogli so-
bie myśliciele i publicyści z Konarskim na czele głosić, że bez tych czy innych
reform konstytucyjnych, zwłaszcza bez uzdrowienia sejmu, żaden postęp nie
będzie możliwy i mieliby oni słuszność, gdyby Rzeczpospolita miała czas na
czekanie i gdyby nad jej naprawą czuwał jakiś władczy geniusz, narzucający
swą wolę setkom tysięcy. Lecz tutaj dach się palił nad głową, a przy ustroju
sejmikowym ratunek zależał właśnie od woli setek tysięcy. Nie dziw, że
społeczeństwo wzięło do serca postulat, który Stanisław Szczuka głosił w
„Eclipsis Poloniae" (aukcję wojska)".

W zdaniach powyższych znajduje się, być może, między liniami myśl, iż należało
przy pomocy wojska narzucić narodowi zmianę ustroju. Ponieważ jednak nie zo-
stała ona nigdzie jasno wyrażona i ponieważ przeczy jaskrawo ciągłym odwoływa-
niom się Konopczyńskiego do rzekomo patriotycznego i mądrego stanowiska na-
rodu szlacheckiego, przeto nie będziemy z tym domysłem polemizowali i przyj-
miemy tekst tak, jak tu jest podany, tj. w myśli że można było wojsko i skarb
uzdrowić bez naprawy ustroju, a potem przy pomocy wojska osłonić przed zagra-
nicą naprawę ustroju.

Tezą naszą jest, że w tym okresie nie można było naprawić skarbu i wojska bez na-
prawy ustroju.

136
Tezę tę uzasadniamy faktem, że aukcja wojska nie schodziła z obrad sejmowych od
1733 do 1748 roku (słowa Konopczyńskiego str. 221). Jeżeli nie została przeprowa-
dzona, to nie z powodu braku inicjatywy ani z powodu braku większości, ani le-
galnej drogi, ale tylko i wyłącznie z powodu zrywania wzgl. przegadania sejmów
czyli z powodu braku reformy ustrojowej.

Konopczyński, ratując ustrój przed potępiającym werdyktem stańczyków, zażądał


przede wszystkim aukcji wojska, dowodząc że była ona możliwa i przy liberum ve-
to. Na str. 221 omówiwszy perypetie prób aukcyjnych, pyta dlaczego się one nie
udały? I odpowiada:

„Owóż, nie szukając żadnych kozłów ofiarnych, należy szczerze przyznać, że


sprawa aukcji, niezależnie od błędów taktycznych tego lub owego magna-
ta-ministra, była przedsięwzięciem niesłychanie trudnym, wymagała wiel-
kich wysiłków i ofiar i udać się mogła tylko przy współudziale mnóstwa lu-
dzi dobrej woli, a skoro się tylokrotnie rozbiła, to znaczy, że jej naród nie
umiał chcieć".

Jest to więc konkluzja wprost sprzeczna z założeniem na str. 210: kiedy to Konop-
czyński pisał, że wodzowie polityczni dlatego nie potrafili uratować Polski, że

„zbyt wiele poświęcali dla chwilowej koniunktury międzynarodowej, a za


mało wierzyli w naród, w jego zdolność do przełamania przesądów".

Tak sprzeczne zdania wypowiedziane na przestrzeni kilku stron, w tej samej nie-
słychanie ważnej sprawie, dyskwalifikują najzupełniej podręcznik uniwersytecki
Konopczyńskiego i są smutnym dowodem na degradację, w jaką popadła nasza
wiedza historyczna w ciągu 20-lecia Polski Odrodzonej.

W rzeczywistości ani kwestia prymatu aukcji wojska przed naprawą ustroju, ani
kwestia rzekomych dobrych chęci szlachty nie nadają się nawet do poważnej dys-
kusji. Można jedynie dyskutować nad zagadnieniem, czy więcej zawiniło liberum
veto, czy ciemnota szlachty. W tym wypadku votum nasze obciąża bardziej ustrój
niż szlachtę. Rzeczywiście, można i trzeba wymagać, żeby większość szlachty przez

137
swoich reprezentantów uchwalała ciężary podatkowe dla powiększenia wojska. Ale
domagać się stałej jednomyślności wszystkich posłów, dzielnic i sejmików na pod-
wyższania podatków, to chyba wymaganie ideału, do którego nie doszedł żaden
naród w żadnej epoce.

Jeżeliby dyskusja ta nie była jeszcze zupełnie dla czytelnika przekonywająca, gdyby
były wątpliwości co do znaczenia ustroju dla upadku Polski, to „świadczę Baconem
przeciw Baconowi" na str. 271 tegoż dzieła napisał Konopczyński:

„Gdyby ktoś spytał, jaka była najważniejsza społeczna i najważniejsza kon-


stytucyjna przyczyna upadku Polski, można by odpowiedzieć krótko: bez-
względne warcholstwo szlachty i liberum veto".

138
POLITYKA STANISŁAWA AUGUSTA
W ŚWIETLE JEGO PAMIĘTNIKÓW

Pierwsze księgi pamiętników są tak osobiste i bezpośrednie, że trzeba sądzić, iż


motyw ich powstania był ten sam, który tylu pamiętnikarzy przed królem i po nim
pchnął do tego najciekawszego bodaj rodzaju literackiego: chęć utrwalenia swoich
przeżyć, dla siebie i dla swoich czytelników, bez względu na jakiś specjalny interes.
Ta część pamiętników jest par excellence dziełem politycznym i literackim i jako
taka posiada dużą wartość. Na dowód, jaki był wpływ pamiętników zacytujemy
poniżej zdanie Szujskiego z r. 1866 w czwartym tomie „Dziejów" (str. 396), a potem
tegoż samego autora w rok później, po przeczytaniu pamiętników (Przegląd Polski, 1
IV. 1867).

Szujski w „Dziejach":

„W Stanisławie Auguście wchodził istotnie nowy typ, niestety, typ przej-


ściowy, a więc bez gruntu i bez hartu - na tron Polski. Syn ambitnej matki i
ojca dorobkiewicza, wychowany przez cudzoziemskich szarlatanów, otarty w
zagranicznych salonach, bez gruntu moralnego, bez wiedzy prawdziwej, mi-
łośnik obcej mody, obyczaju i zbytku, był Stanisław August człowiekiem
płytkim, próżnym i zniewieściałym, który lekkomyślnie i bezsumiennie
przyjąwszy na siebie ciężar panowania, podołać mu nie potrafił... w sta-
nowczej epoce, którą sam wdarciem się na tron sprowadził, był Poniatowski
pierwszym i najważniejszym z nieszczęść narodowych..."

Szujski w rok później:

„Powtarzaliśmy tylekroć oklepane komunały o słabości, niedołężności, ba,


nawet moralnej nikczemności króla, wystawialiśmy go sobie w teatralnej

139
pozie lichego aktora, sądziliśmy go ryczałtowo, bez względu na trzydziesto-
letnie jego przejścia - że jeżeli co, to taki żywy pomnik jego ducha musi każ-
dego zastanowić, musi nas przyprowadzić do przekonania, że go bardzo mało,
bardzo powierzchownie znamy. Część pamiętników ogłoszona... zmusza tylko
do uznania, że kto w ten sposób znał i sądził świat i ludzi, nie mógł być ze-
rem lub maszyną nakręcaną przez drugich, ale musiał być samodzielną in-
dywidualnością."

Konopczyński w przedmowie do polskiego częściowego wydania, mimo surowego


na ogół sądu, przyznaje królowi z daleka pierwsze miejsce wśród pamiętnikarzy
współczesnych.

Ostatnie znowu rozdziały są - jak to już zostało zauważone - raczej protokołami z


posiedzeń sejmowych, Rady Nieustającej czy rozmów dyplomatycznych, niż pa-
miętnikiem. W każdym razie charakterystyczna jest znikoma ilość miejsca, jakie au-
tor poświęcił przyczynom klęsk Rzeczypospolitej i obronie swego udziału w tych
klęskach. Dodać trzeba, że w chwili, gdy je pisał, nie zdawał sobie zapewne sprawy
z tego, że przez blisko sto lat Polska będzie jego właśnie i jego politykę obarczała
całą niemal odpowiedzialnością za rozbiory. Ani razu, czytając pamiętniki nie spo-
tykamy się ze zdaniem, które by pozwoliło przypuszczać, że królowi takie posądze-
nie przyjść mogło na myśl. A nie jest to poza, bo tam gdzie czuł się oskarżonym (np.
w sprawie porwania czterech senatorów przez Repnina), broni się z dużym nakła-
dem tekstu i pracowitości. Nie pozuje król również na nieomylnego. Wprost prze-
ciwnie, lubi niemal oskarżać się o błędy i wykazywać, co powinien był w danym
wypadku uczynić. Nie będąc więc apologetą, jest jednak król obiektywnym i kry-
tycznym obrońcą swojej polityki zagranicznej i wewnętrznej. Jest nieszczęściem, że
obrona ta, zwłaszcza o ile dotyczy polityki zagranicznej, nie została udostępniona
społeczeństwu polskiemu jednocześnie z oskarżeniem, jakie rzucili nań twórcy kon-
stytucji 3 maja. Być może, że byłaby ona oszczędziła naszej polityce porozbiorowej
wielu głupstw i niepowodzeń. Ponieważ nieliczne passusy poświęcone przez króla
polityce są rozsiane wśród 1300 stron druku, uważaliśmy za pożyteczne zebrać je tu
w streszczeniach lub cytatach.

140
Na początku piątej księgi daje Stanisław August rzut oka na stan Polski, na jej po-
łożenie zarówno międzynarodowe jak wewnętrzne, tak jak je widział w chwili ob-
jęcia tronu. Kapitalny - dla zrozumienia polityki królewskiej - obraz wymaga do-
kładnego przejrzenia.

Za największego wroga Polski uważał król zawsze i niezmiennie Prusy. W zapatry-


waniu tym nie ma ani śladu jakiejś predyspozycji, ani filozofii dziejowej, ani tym
mniej - jak go o to oskarżono w Berlinie - osobistej nienawiści do Fryderyka Wil-
helma II. Nie pasowałoby to do pozbawionego wszelkich namiętności politycznych,
zwłaszcza daru nienawiści - króla. Po prostu konstatował w całym okresie czasu do
roku 1763 - stałą chęć osłabienia Polski ze strony naszego dawnego lennika pru-
skiego. W obrazie Polski wymienia Prusy na pierwszym miejscu wśród sąsiadów,
stwierdzając iż zajęte wojną siedmioletnią zadowalały się niedopuszczaniem do
powiększenia armii polskiej, o co było nader łatwo przy pomocy regularnego zry-
wania sejmów za pomocą liberum veta, lub też przedłużania debat aż do terminu
sześcioniedzielnego, poza który sejm trwać nie mógł. Bardziej ciekawe jest w oczach
króla stanowisko Moskwy:

„Piotr I potrafił w roku 1717 zredukować stopę liczebną naszego wojska do


cyfry 18.000, co w proporcji do obszaru kraju, jest niczym. Jednocześnie
przeprowadził jako ustawy wszystkie zasadnicze wady naszego ustroju - te
zwłaszcza, które najbardziej przyczyniały się do wiecznej słabości państwa i
które zagradzały drogę odrodzeniu. Odtąd Polska stała się dla Rosji niejako
wielkim przedpolem, oddzielającym ją od wszystkich państw bardziej połu-
dniowych, przedpolem, służącym za barierę w walce przeciw innym, ale
pozwalającym jej samej zawsze na swobodny przemarsz..."

Passus ten stanowiący credo zapatrywań króla na stosunek Rosji do Polski, pocią-
gnął za sobą parę konsekwencji. Jedna z najważniejszych - to przekonanie, iż w in-
teresie Rosji leży całość dzierżaw polskich. Żeby ten punkt widzenia dobrze zrozu-
mieć, trzeba sobie przede wszystkim jasno uprzytomnić, że ekspansja Rosji kiero-
wała się wówczas wyłącznie niemal w kierunku Turcji i że za cel życia Katarzyna
sobie postawiła zdobycie Bizancjum i koronowanie swego wnuka Konstantego ce-

141
sarzem. Będziemy mieli okazję jeszcze do tego założenia powrócić. W każdym razie
teza króla nie zawierała nic oryginalnego. Według tychże samych pamiętników,
stanowiła ona podstawę polityki zagranicznej stronnictwa „patriotycznego", które
było przekonane, że „Polska nierządem stoi" i że rywalizacja sąsiadów nigdy na
rozbiór nie pozwoli. Ta sama logika zabraniała wujom królewskim, starym Czarto-
ryskim uwierzyć w groźbę rozbioru, gdy nią Repnin a nawet sam król straszyli,
pragnąc ich skłonić do konfederacji przeciw barszczanom.

„Ja i każdy dobry Polak jest i być musi właśnie przez patriotyzm przyjacielem
Moskwy raczej niż jakiegokolwiek innego sąsiada, gdyż jesteśmy przekonani,
że jest prawdziwym interesem Rosji nie działać na naszą szkodę i przeszko-
dzić przed zamachami na nas z innej strony..."

tak król streszcza stały refren swoich rozmów ze Stackelbergiem, który zamęczał go
podejrzeniami o zdradzanie, mniej lub więcej cicho, sojuszu z Katarzyną. I cytuje z
uznaniem zdanie Chreptowicza, do tegoż Stackelberga wypowiedziane:

„Jestem dobrym moskalofilem, gdyż jestem przekonany, że bez pomocy Rosji,


moja ojczyzna stałaby się ofiarą sąsiadów".

(Tu trzeba zaznaczyć, że tekst francuski zdania Chreptowicza brzmi: „Je suis bon
Russe..." co wówczas miało takie potoczne znaczenie, jakie mu nadajemy. Dosłowny
przekład brzmiałby: „Jestem dobrym Rosjaninem...").

Jakże jednak Stanisław August, który lepiej niż ktokolwiek zdawał sobie sprawę i ze
szkodliwości ustroju, i z wagi, jaką Rosja przywiązuje do jego utrzymania, mógł być
długoletnim wyznawcą i kierownikiem obozu rosyjskiego w Polsce? Wyjaśnia on
nam to, wymieniając motywy forsowania projektu Rady Nieustającej przez Panina.
Jako pierwszą przyczynę uważa ciasnotę wykształcenia ministra rosyjskiego, o któ-
rym parokrotnie pisze ironicznie, że poza Szwecją nigdzie nie był i uważał ustrój,
jaki narzucił w Szwecji, za najlepszy dla państw, gdzie Rosja pragnęłaby dzierżyć
hegemonię. Drugi motyw, bardziej polityczny, brzmi jak następuje:

142
„Ponieważ zasady rosyjskie od Piotra I dążyły zawsze do utrzymywania
Polski w stanie inercji, chciano przeto stale w Petersburgu zachować rozprzę-
żenie sejmów. Skoro jednak nicość sejmów i bezsiła prawie zupełna władzy
wykonawczej w przerwach dwuletnich między sejmami doprowadzała do
niemożności wykonywania nawet niektórych żądań rosyjskich, przeto Rosja
zapragnęła, by powstała Rada Nieustająca..."

Stanisław August, którego nawet wielki jego krytyk prof. Konopczyński nazwał
nieposzlakowanym obrońcą integralności Rzeczypospolitej (Pamiętnik V Zjazdu Hi-
storyków polskich, Lwów 1930. str. 473), przede wszystkim utrzymywał lenno ro-
syjskie, gdyż w razie przeciwnym widział pewny upadek państwowości przez roz-
biór lub aneksję ze strony Prus. Ale poza tym nie rezygnował bynajmniej z pogo-
dzenia interesu rosyjskiego z postulatem odrodzenia wewnętrznego. Stworzył na-
wet całą teorię tego odrodzenia, na podstawie:

1) podniesienia oświaty,
2) stworzenia elity dygnitarzy.

A więc założeniem naczelnym polityki królewskiej była opieka rosyjska. Nabytki


terytorialne, jakie Rosja mogła poczynić kosztem Polski były wszak w stosunku do
jej wielkości nieduże, natomiast dzielnice, które by musiała oddać Austrii, a
zwłaszcza Prusom, powiększały te państwa niewspółmiernie. Logika tego rozumo-
wania była bez zarzutu. W interesie Rosji nie leżał rozbiór Polski, lecz aneksja lub
protektorat nad całością. Dzieje wykazały, iż Stanisław August miał rację. Nabytki
dokonane przez Prusy były ostatecznie niewspółmiernie duże z zaborem rosyjskim.
Ale logika Rzeczypospolitej nie ocaliła. Streściwszy analizę położenia i drogę wyty-
czoną tak, jak to przedstawia w swoich pamiętnikach król - przejdźmy z kolei do
opisu jej realizacji.

Sejm koronacyjny, dokonany jeszcze pod egidą Czartoryskich był dla ustroju Polski
rewolucyjnym. Zreformowano obrady sejmowe, zniesiono liberum veto i masową
elekcję, naprawiono sądownictwo. Ani jedna dziedzina nie pozostała nietknięta -
mówi z żalem Lelewel. Już przy forsowaniu tych reform, król natrafił na opozycję
Kajzerlinga. Przypadek jednak zrządził, że właśnie Kajzerling, stary przyjaciel Fami-

143
lii, był dawnym nauczycielem młodego Poniatowskiego w dziedzinie... logiki. Toteż
tu po raz pierwszy, i niestety ostatni, Stanisław August słowem pokonał siłę, zmusił
jego własnymi sylogizmami starego Kajzerlinga do kapitulacji. Ustawę ubrano w
taką formę, by ambasador mógł się tłumaczyć, że go wyprowadzono w pole...

Pierwsze lata panowania Poniatowskiego stały pod znakiem godności królewskiej i


emancypacji króla spod zbyt ciasnej kurateli moskiewskiej. Kierunek ten jednak nie
odpowiadał ani sytuacji Polski, ani polityce zasadniczej, jaką powyżej Stanisław
August przedstawił jako jedynie trafną.

I to właśnie w pamiętnikach swoich król nie waha się nazwać pierwszą i zasadniczą
przyczyną upadku Polski. Repnin, który objął ambasadę po Kajzerlingu, nie mogąc
doczekać się ustępstw zwraca się do stronnictwa Potockich, podnosi sprawę dysy-
dentów, potem obala wszystkie reformy Czartoryskich i w konsekwencji powstaje
konfederacja barska i pierwszy rozbiór. Ochłodzenie stosunków polsko-rosyjskich
gra więc w tym łańcuchu przyczyn pierwszorzędną rolę. Oto jak król maluje genezę
tego błędu:

„Przede wszystkim Rosja zaczęła zdawać sobie odtąd (sejm 1764 r.) sprawę z
tego, że Stanisława Augusta znajduje mniej uległym, niż byli nimi Augusto-
wie: II i III. Widziała upozorowane zwlekania, przez które oddalano ze stro-
ny polskiej działania uchwały sejmu koronacyjnego, na mocy której miała
powstać komisja, która miała i mogła doprowadzić do ciaśniejszego sce-
mentowania porozumienia polsko-rosyjskiego."

„To ochłodzenie stosunków ze strony polskiej nie miało innego źródła jak
tylko rady wojewody ruskiego, który bezustannie sugerował, jakoby kraj
uważał zawsze jako nikczemne odwdzięczania się Rosji za koronę, wszelkie
chociażby ograniczające się do pozorów oznaki porozumienia z Rosją."

„Król, dbały o swoją reputację przywiązywał za dużo wagi do tych podszep-


tów. Wpłynęły one na jego linię postępowania w większej mierze, niż by to
nakazywał rozsądek. Bo przecież póki Rosja nie domagała się niczego
krzywdzącego czy szkodliwego dla Polski, należało właśnie z nakazu patrio-

144
tycznego utrzymywać i pielęgnować z największą starannością jak najlepsze z
nią stosunki."

Mamy tu więc oskarżenie wprost skierowane przeciw Czartoryskim. Powtarza je


król jeszcze przed tym, gdy opisuje pytanie, jakie mu zadał w okresie bezkrólewia
Kajzerling: czy nie było by lepiej dla kraju, żeby królem został wojewoda ruski lub
książę Adam? Po trzech dniach namysłu, łudząc się nadzieją małżeństwa z Kata-
rzyną, król utrzymał swoją kandydaturę.

„W 8 lat później - pisze król - żałowałem gorzko tej decyzji, byłbym oszczę-
dził sobie wszystkich strapień, a mojej ojczyźnie wszystkich nieszczęść, które -
jak zobaczymy w dalszym ciągu tych pamiętników - jako pierwsze źródło
miały to, iż mój wuj nigdy mi nie przebaczył, że to nie on został królem".

Tu trzeba zaznaczyć ogólnikowo, że pamiętniki mniej jasno oddają perypetie poli-


tyczne panowania, niż drogę jaką ex post autor poleca jako jedynie zbawienną.
Wyjątkiem jest problem ochłodzenia stosunków króla z Familią. Sprawa ta zajmuje
sporo miejsca, widać leżała królowi na sercu. Czy zachował tu równie królewski
obiektywizm jak w stosunku do innych swoich wrogów, trudno to orzec. Nigdy w
każdym razie nie pomija sposobności by podkreślić, o ile starzy Czartoryscy prze-
wyższali całą resztę ówczesnej elity politycznej Polski. Ale może tym bardziej ma im
za złe kłody, które mu konsekwentnie i bez powodu rzucali pod nogi. Jeśli idzie o
stosunki Czartoryskich z Repninem, to Stanisław August sugeruje jakoby Czartory-
scy, kierując jego samego na drogę opozycji antyrosyjskiej, sami nie tylko szukali
zbliżenia do Moskwy, ale i oskarżali go przed ambasadorem o brak lojalności mo-
skalofilskiej. Natomiast pomija najzupełniejszym milczeniem ofertę przymierza an-
tytureckiego i podniesienia wojska do 50.000 ludzi, która została przez kanclerza
litewskiego odrzucona.

Równie szybko i pobieżnie przechodzi nad innymi historycznymi zdarzeniami mię-


dzy rokiem 1765 a 1768. Uchwałom sejmu Czaplica, niszczącym całe dzieło reform -
uchwałom, które potem będzie dziesiątki razy wspominał jako jedno ze źródeł
trudności i słabości Rzeczypospolitej, poświęca zaledwie parę stron. Nie daje nam
swego punktu widzenia ani na sesję z 20 i 22 listopada, ani na zakulisowe rozmowy,

145
które wszak być musiały między nim, Czartoryskimi i Repninem. Nie usprawiedli-
wia odstępstwa Czartoryskich od reform i unosi się oburzeniem, pisząc że wojewoda
ruski, który nigdy w życiu nie napisał dłuższego votum niż paroliniowe, wówczas
nie wstydził się odczytać trzech stron pisma, popierającego lex Wielhorski. A prze-
cież okólnik, który król zredagował i rozpuścił anonimowo wśród posłów w nocy po
wystąpieniu Repnina i który cytuje w całości, także nie doradza odrzucania żądań
repninowskich. Jak sobie Czartoryscy i król wyobrażali dalsze reformy - trudno to
orzec. W każdym razie pamiętniki stwierdzają, że Czartoryscy poszli na kompromis z
Repninem za cenę swoich reform, natomiast król temu odmówił. Czartoryscy wy-
parli się swego dzieła reformistycznego z obawy o całość państwa. Oto w przed-
dzień głosowania, posłowie Prus i Rosji zagrozili wojną w razie odrzucenia lex
Wielhorski. Król był wówczas skłonny ryzykować wojnę i całość, byle naprawić
ustrój. Porównać stanowisko stronnictwa patriotycznego przed 3 maja, kiedy to
wszyscy bez wyjątku dyplomaci zagraniczni przestrzegali przed pochopną uchwałą
jako mogącą wywołać wojnę i upadek Rzeczypospolitej. Patrioci woleli ryzykować
upadek niż pozostawać w jarzmie. Podczas sejmów rozbiorczych, król, nauczony
doświadczeniem, prowadził już inną, bardziej ostrożną politykę, nie przez zrzucanie
protektoratu w danym ustroju, co uważał za niemożliwe, ale przez wzmocnienie
wewnętrzne nawet przy protektoracie. Łatwiej zlikwidować anarchię przy protek-
toracie, niż protektorat przy anarchii, oto formułka, która by pasowała do całej
jego linii politycznej. Historia przyznała mu rację. Próby wydobycia się spod jarz-
ma wasalnego przy braku rządu, skarbu, moralności obywatelskiej, oświaty, ar-
mii, okazały się niemożliwością. Natomiast podniesienie kraju dokonane mimo
jarzma, a częściowo przy jego pomocy, dało wyniki powolne ale i bezcenne, i gdyby
gorączka nie była poniosła „niepodległościowców" w czasie sejmu czteroletniego,
byłaby Polska co dzień wzmacniająca się doczekała się śmierci Katarzyny, pa-
nowania Pawła, wojen napoleońskich, tego wszystkiego, co niszczyło fatalną ko-
niunkturę geopolityczną, w jakiej znaleźliśmy się w okresie między wojną siedmio-
letnią a wojnami napoleońskimi.

Genezę sprawy dysydentów, którą uważa za bezpośrednią przyczynę pierwszego


rozbioru, widzi król zarówno w ambicjach wolteriańskich Katarzyny II, która pra-
gnęła sobie zdobyć aureolę pogromczyni przesądów, jak i w celach politycznych, a
146
mianowicie w dążeniu do opanowania dwu milionów dyzunitów zamieszkujących
dzielnice polskie. Co do Prus, to zarzuca im wprost dążenie do wywołania zamie-
szania i wojny domowej w Polsce dla aneksji Pomorza, podczas gdy przypuszcza, iż
Petersburg łudził się, nadzieją pokojowego przeprowadzenia swoich postulatów.
Także Prusom przypisuje inicjatywę w obaleniu ustaw sejmu koronacyjnego.

Omawiając porwanie czterech senatorów, król zrzuca winę za pomoc okazaną Rep-
ninowi w tym dziele na Podoskiego i Brzostowskiego. Poza tym jednak ogranicza
się do dość pobieżnej kroniki konfederacji radomskiej. Więcej znacznie szczegółów i
to sensacyjnych znajdujemy w pamiętnikach o stosunku króla do konfederacji bar-
skiej.

Konfederację barską założyli radomianie, Potoccy, jednym słowem ci wszyscy, któ-


rzy nienawidzili Stanisława Augusta i Czartoryskich i nie kryli się z zamiarem de-
tronizacji króla na rzecz księcia saskiego. Wszak obietnicą tej detronizacji zwabił ich
Repnin do Radomia, za cenę tej obietnicy, obok przywrócenia anarchii sejmowej,
wyrzekli się oni programu antymoskiewskiego... Gdy Repnin nie zdetronizował
króla, a co więcej, zmusił radomian do uchwał będących w ich oczach prześladowa-
niem religii katolickiej, wybuchła reakcja w postaci konfederacji barskiej. Była ona
więc skierowana przeciw Moskwie, przeciw dysydentom, a także przeciw domnie-
manym moskiewskim sojusznikom: królowi i Czartoryskim. Zła wiara przywódców,
ciemnota tłumów, brak propagandy strony przeciwnej, sprawiły, że konfederaci nie
zdawali sobie sprawy z tego, że Repnin poniżył króla i Czartoryskich gorzej jeszcze
niż samo stronnictwo Potockich, i że mogliby w stronnictwie wrogim znaleźć łatwo
najlepszego sprzymierzeńca. Trzeba jednak orzec, że woleliby szukać sprzymierzeńca
w Moskwie, byleby uwierzyli w to, że Moskwa zerwie z królem.

Wybuch konfederacji był Czartoryskim bardzo na rękę. Przystępować do niej od


razu nie mieli zamiaru, nie wierzyli w jej powodzenie militarne. Była ona natomiast
namacalnym potwierdzeniem przestróg przed lekkomyślną i gwałtowną polityką
Repnina, była, z chwilą zwłaszcza wybuchu wojny turecko-rosyjskiej, potężnym
argumentem, który można było wygrywać w Petersburgu przeciw Repninowi.
Gorszą była dla króla, gdyż w razie zwycięstwa konfederacji nic dobrego spotkać go

147
nie mogło, w razie zaś pacyfikacji dokonanej siłami rosyjskimi, stawał się zupełnym
już wasalem carowej. Najgorzej na konfederacji mógł wyjść Repnin. On był odpo-
wiedzialny za spokojne przeprowadzenie żądań rosyjskich, a tymczasem nadmiarem
gwałtowności i bezceremonialnym oszukiwaniem obu stronnictw wywołał zbrojną
konfederację, a potem nawet wplątał Rosję w wojnę turecką, której Petersburg
wcale sobie nie życzył. Toteż zdawało się Repninowi, iż jak najszybsze opanowanie
sytuacji i to o ile możliwe siłami wyłącznie polskimi jest dla niego kwestią jego
kariery. Mnożył w nieskończoność starania o odrodzenie stronnictwa prorosyjskie-
go, groził rozbiorem, obiecywał koncesje. Jednak ani król, ani Czartoryscy nie zga-
dzali się na to.

Stosunek króla do konfederacji barskiej jest nadzwyczaj ciekawy. Jest dokumentem


jego obiektywizmu i rzadkiej zalety doszukiwania się dobrych stron u przeciwni-
ków. Cele jej oczywiście były najzupełniej obce jego linii politycznej. Jej wartość
militarną ocenia nadzwyczaj nisko, jako rezultat działań stwierdza jedynie wynisz-
czenie kraju i rozbiór. Osobiście uważał konfederację za skierowaną wprost przeciw
sobie, dybiącą na jego życie i w każdym razie pustoszącą regularnie jego dobra i
pozbawiającą go na przeciąg paru lat dochodów. A jednak nie pomija nigdy okazji,
by podkreślić wzniosłe motywy tych działań, które określa jako

„chęć pozbycia się niesprawiedliwego jarzma moskiewskiego"

lub po prostu jako

„patriotyzm".

Sam opis kapitalnego błędu zawiązania za wczesnego konfederacji wobec zamie-


rzonego wymarszu wojsk rosyjskich, daje poznać między liniami żal i gniew z po-
wodu takiego zmarnowania dogodnej okazji:

„W rzeczywistości rozkazy odmarszu były już wydane, i niektóre oddziały


rosyjskie były już w drodze do granicy, tak że gdyby odwleczono zawiązanie
konfederacji o dwa miesiące, nie byłoby się znalazło ani jednego żołnierza
rosyjskiego w całej Polsce, by z nią walczyć, byłaby się szybko rozprzestrze-

148
niła na całym obszarze królestwa i nabrałaby od początku sił, których potem
nigdy nie osiągnęła."

Zdając sprawę z oporu, jaki stawił propozycjom Repnina, król wcale nie twierdzi, by
kroczył wówczas dobrą drogą. Wprost przeciwnie, gdy po wybuchu wojny tureckiej
Repnin proponuje królowi objęcie naczelnego dowództwa nad armią rosyjską (sic) i
sam obiecuje mu służyć w charakterze adiutanta, i gdy król odrzuca tę propozycję,
motywując to po pierwsze - niemożnością legalizacji wojny bez sejmu, a po drugie -
smutną rolą, którą by odgrywał wśród obcych sobie wojsk, pisze co następuje:

„Książę Repnin nie uzyskał nic ponadto od króla. Nie wyznał mu król praw-
dziwej racji swojej odmowy. Było nią przekonanie, iż to dobycie oręża przez
Turcję jest jedyną okazją, daną Polsce przez Opatrzność dla pozbycia się
jarzma, które jej Moskwa niedawno narzuciła..."

„A jednak, gdy od tej krytycznej chwili przeglądamy wszystkie pro i contra,


możemy powątpiewać czy ta odmowa ze strony króla nie była błędem ka-
pitalnym i nieodwołalnym. Była to jedyna chwila, gdy Rosja uważała jesz-
cze, że może potrzebować pomocy króla i jemu ją zawdzięczać."

Następnie dowodzi, że udział w tej wojnie byłby wskrzesił militaryzm polski, nau-
czył Polaków nowoczesnego sposobu wojowania, dał pewne korzyści kosztem Tur-
cji i co najważniejsze, pozwolił na reformy ustroju.

Gdy już Czartoryscy za pomocą Salderna wywalili Repnina z Warszawy i gdy za-
stępował go Wołkoński, Familia dalej odmawiała rekonfederacji. Pamiętniki po-
czytują to za błąd:

„Gdyby (Czartoryscy) oświadczyli wprost Wolkońskiemu: »Zgadzamy się


utworzyć rekonfederację z królem na czele, wciągniemy do niej naszych
przyjaciół, ale pod warunkiem, że Rosja zwolni nam czterech senatorów i że
w paru punktach cofnie gwarancje« - jest prawdopodobne, zwłaszcza na po-
czątku ambasady, iż byliby otrzymali to, czego pragnęli. Mogli w ten sposób
pociągnąć za sobą wielką część narodu... i w końcu byliby odwrócili zgubny

149
rozbiór Polski, który król i wielu Polaków i obcych im przepowiadało, ale w
który nie chcieli nigdy wierzyć."

Od końca czwartej księgi pamiętniki nie zawierają już myśli syntetycznych doty-
czących polityki zagranicznej. Są tylko uwagi o sprawach wewnętrznych, które re-
ferowaliśmy poprzednio. Pro-Konsulat Stackelberga czyniący życie króla jednym
pasmem udręczeń zajmuje cztery następne księgi.

Parę tylko razy na marginesie tych starć powtarza król porównanie, które po raz
pierwszy zanotował przy sejmie radomskim: król jest jednym z tych malowanych
władców Wschodu, obok których prokonsulowie rzymscy dzierżyli całą władzę i
dysponowali wszystkimi, nawet najdrobniejszymi sprawami państwowymi.

„To poddaństwo - pisze król - obniżało króla tak w oczach Europy jak i jego
własnego narodu. A jednak trzeba było królowi je znosić dla dobra tegoż
właśnie narodu, gdyż byłby on na pewno jeszcze bardziej nieszczęśliwy,
gdyby dwór carski mógł mieć zarzuty pod adresem króla polskiego."

150
LELEWEL

Gdy na V zjeździe historyków polskich w Poznaniu prof. Górka zażądał nawrotu do


naszego dziejopisarstwa wstecz od Lelewela począwszy, zabrał głos pan Adamus,
członek zjazdu i zaprotestował przeciw wyłączeniu Lelewela. Nie tylko przyznawał
mu miejsce równorzędne z późniejszymi historykami, ale wprost stawiał go na czele
naszej historiografii. Powiedział ni mniej ni więcej, jak tylko, że Polska historiogra-
fia nigdy nie przekroczyła osiągnięć Lelewela i że wszystko, co po nim napisano, w
nim ma swe źródło.

Sąd ten wydaje się nam nieco zbyt pochlebny - Lelewel jest jedynym wprawdzie
historykiem polskim, który ma swoje nazwisko w historiografii europejskiej, ale to
zawdzięcza swoim pracom na polu mediewistyki, geografii i numizmatyki. Wpływ
jego, u nas polityczny i wychowawczy, tym silniejszy, że poparty autorytetem
zdobytym w dziełach ściśle naukowych, przejawiał się w trzech dziedzinach:

1. Teza o gminowładztwie słowiańskim, apologia (rzekomo dawnego) anar-


chicznego ustroju polskiego, stąd potępienie prób późniejszego wzmocnienia
rządów i przypisanie upadku wprowadzonym reformom. Tą tezą stał się Le-
lewel ojcem myślowym romantyków-mesjanistów, z trzema wieszczami na
czele, a potem apologetów anarchii jak Wróblewski i Koronowicz. Teza ta,
obalona przez ścisłą analizę dziejową szkoły historycznej krakowskiej, odro-
dziła się niespodziewanie w XX wieku w rzeczach Balzera i Chołoniewskiego.
Krytyka tej tezy przez Bobrzyńskiego drukowana na wstępie jego „Dziejów
Polski w zarysie" (Wyd. IV. str. 11-14) należy do najlepszych rzeczy jakie wy-
szły spod pióra historyka polskiego.
2. Teza o odbudowaniu Polski drogą zbrojnego powstania, głoszona w jego
broszurze pt. „Polska odradzająca się" dala podkład pod rozwój zasady po-

151
wstań permanentnych poprzez koncepcje Mierosławskiego i Mochnackiego,
wprost aż do powstania styczniowego, którego jednym z protoplastów du-
chowych był niewątpliwie Lelewel.
3. Teza o nieodpowiedzialności dziejowej, którą w niniejszym artykule prze-
dyskutujemy. Wyrażona ona została w „Panowaniu Króla Polskiego St. Au-
gusta Poniatowskiego", dziełku o 171 stronach, które stanowi ciąg dalszy po-
pularnej „Historii polskiej, którą stryj synowcom opowiadał".

„Panowanie" jest podzielone na krótkie zatytułowane kapitele, obejmujące pół do


jednej strony druku. Pierwszy kapitel pt. „Klęski i ciemnota" daje nam parę słów o
epoce upadku, obejmującej według Lelewela okres od 1648 do 1717 roku. Jako przy-
czyny osłabienia Polski wymienia: utratę prowincji, utratę kozaczyzny, ludności
protestanckiej, odebranie praw różnowiercom, zubożenie, upadek oświaty. O roz-
przężeniu ustroju, polityki zagranicznej i armii nie pisze tu ani słowa.

W kapitelu pt. „Protektorat Rosji" czytamy:

„Dwór petersburski nie przestawał się oświadczać, jak dalece się interesuje
bezpieczeństwem króla i wolnością Rzeczypospolitej. W dowód przyjaźni
zapowiada, że nie ścierpi, aby jakiejkolwiek ujmy doznać mogła..."

Mamy więc tu implicite potępienie „złotej wolności". Cóż, kiedy na następnej stro-
nie (13) w kapitelu „Podróżujący przynoszą pojęcia zagraniczne", po nieżyczliwie
malowanym obrazie ustroju monarchii absolutnej we Francji, tak uzasadnia moż-
ność szerzenia się jej zasad w Polsce:

„Opinie nawet francuskie, tak dalece monarchiczne, swobodnie się między


krajowcami szerzyły, bo gmin szlachty w podupadłej oświacie narodowej
odrętwiały, nie stawiał żadnej przeszkody i swojej Rzeczypospolitej i onej
potrzeb nie znał."

Jest tu więc znów potępienie szlachty za to, że „odrętwiała" nie broniła republiki, co
jako żywo nie zgadza się ani z konfederacją radomską, ani barską, ani... targowicką.
Wszystkie te ruchy, wprawdzie poczęte z najgłębszych mroków ciemnoty szlachec-

152
kiej, były właśnie dlatego żywiołowym protestem przeciw „opiniom monarchicz-
nym". Dziw, że w liczbie ich apologetów pośrednich - znajdujemy nagle Lelewela.

Znowu na str. 14 w kapitelu o Konarskim, wyraźnie pochlebnym, pisze na końcu, że


wskutek czerpania z dzieł francuskich, oświata szerzyła idee monarchiczne. Nader
charakterystyczny jest przypisek do tego kapitelu. Cytując Coxa, który wyróżnia Le-
szczyńskiego i Konarskiego za dążenia do naprawy ustroju i ubolewa, że dążenia te
nie miały szans wobec wściekłości partyjnej, warcholstwa szlachty i intryg mo-
carstw, Lelewel pisze:

„Warcholska szlachta nie wdawała się w te intrygi mocarstw. Miłowali je ci,


co się najgłośniej przeciw zepsuciu ustroju oświadczali."

Lelewel wyznając dwa zasadnicze i podstawowe dla swego sądu kryteria: walkę o
niepodległość i ustrój republikański, stworzył sobie następujący obraz wewnętrz-
nych stosunków Polski stanisławowskiej:

Z jednej strony obrońcy niepodległości, a jednocześnie dawnego wolnościowego


ustroju - stronnictwo hetmańskie.

Z drugiej reformatorzy, monarchiści - a jednocześnie sprzedający Polskę zagranicy -


król i Czartoryscy.

Rzecz prosta, ten schemat prawie równie fałszywy, jak osławione „gminowładztwo"
piastowskie, jest co krok dementowany przez oczywiste fakty. Niemniej przetrwał
on poprzez całą plejadę historyków wszystkich niemal poza stańczykami i odrodził
się w najgorszej możliwie postaci w podręczniku uniwersyteckim Konopczyńskiego.

Ale wracajmy do perypetii tej tezy u Lelewela. Już na stronie 16 staje przed jednym
z najdonioślejszych zamierzeń naszej historii: reformami Czartoryskich 1764 roku.
Oto jak streszcza te usiłowania:

„...przedsięwzięli (Czartoryscy) zdziałać wielkie Rzeczypospolitej przeistocze-


nie, zamieniając ją w rządną monarchię, w czym zdawało się im, że znajdą
najskuteczniejsze środki do podźwignięcia kraju z ohydnego poniżenia.. Nie

153
ustając w przedsięwzięciu, dawali szczególniejsze naukom i światłu protekcje,
co niezmiernie do ich widoków umysły przysposobić mogło."

A więc odwrotnie do tezy ze str. 13, gdzie właśnie ciemnota pozwalała się szerzyć
ideom monarchicznym.

Kapitel 13 „Sejm Konwokacyjny zerwany". Mocno nieprzychylny opis działań


Czartoryskich. Ton niezadowolenia nie opuszcza go nawet przy wyliczaniu doko-
nanych reform, które kwalifikuje jako „niesłychane" dodając, że

„nie było władzy, nie było urzędu, który by nimi dotknięty nie został" (str.
23).

Równie niekorzystny, a nawet wrogi sąd o tych reformach wypowiedział historyk


w rozprawie pt. „Trzy konstytucje" wydanej w 1830 r. Oto passus dotyczący uchwał
Sejmu Konwokacyjnego (str. 191):

„Kiedy Stanisław August został naczelnikiem Rzeczypospolitej, Michał i


August Czartoryscy oraz Adam syn Augusta, mniemając że już nadeszła pora
do podniesienia monarchii na roztłuczonej Rzeczypospolitej, udali się błagać
wsparcia Rosji i ściągnęli jej wojska na kark ojczyzny, a zamiast ustalenia
nowego rządu, zrządzili rozstrojenie żywiołów krajowych w czasie, kiedy
naród najwięcej potrzebował energii do odparcia napaści nieprzyjaciela. Oni
pierwsi wprowadzili mundury, ordery..."

Dalej Lelewel rozwodzi się już tylko o tytułach i szambelauach, jakby to właśnie w
tej krytycznej epoce miało jakąkolwiek wagę.

Wracajmy do „Panowania Króla Stanisława Augusta". W kapitelu 18 pt. „Nieukon-


tentowanie" dość mglisto przedstawia genezę upadku reform Czartoryskich, praw-
dopodobnie z powodu ówczesnego braku źródeł. Dziwne jest natomiast, że teraz
znów zdaje się je pochwalać. W konkluzji rozdziału (Konfederacja Czartoryskich) raz
jeszcze daje ponury obraz położenia zawinionego rzekomo przez Familię...

154
„a na sprowadzone wojska cudzoziemskie poczciwość najbardziej się oburza,
niepodległość narodu i miłość ojczyzny najwięcej przerażone."

Dzieje konfederacji radomskiej wskazują, że powyższe zdanie to mocne koloryzo-


wanie, jakiego wyraźniejsze dowody otrzymamy niebawem.

W historii konfederacji barskiej nie spotykamy rażących, jak na epokę, w której rzecz
była pisana - sprzeczności. Sejm rozbiorowy 1773 r. przedstawia nieco zanadto tra-
gicznie, przypisując mu zbytnie znaczenie.

„Jest to chwila dziejów Polski najbezecniejszej barwy, odsłaniająca bezczelne


zepsucie i poniżenie najohydniejsze."

W konkluzjach jednak, w nauce niejako, jaką Lelewel z tego okresu poleca, znajdu-
jemy słowa zasługujące na najbaczniejszą uwagę:

„...niemniej zastanowić powinny sposoby ulegnienia konieczności, udowad-


niające, ile w najcięższym poniżeniu człowiek nie upada na sercu, nie traci
swej godności, pamięta o bycie swoim i resztę tego bytu uzacnić pragnie."

Niebywałe, zastanawiające, szkoda że żadnej absolutnie konsekwencji w dalszym


pisaniu nie pociągające wyznanie. Gdyby ktoś chciał koniecznie, to mógłby w tych
paru słowach znaleźć hasło i pochwałę wszystkiego, co w dziejach porozbiorowych
było rozsądkiem i zrozumieniem racji stanu - a co było zawsze nie zrozumiane i
potępiane przez obóz rzekomo niepodległościowy, wywodzący się w prostej linii od
Lelewela.

Niedługo potem spotykamy się z największym Lelewela dziwactwem: obroną libe-


rum veto. Oto dosłownie co pisze jeszcze o sejmie rozbiorowym:

„Jest to drugi przykład sejmu, który przed zawiązaniem się podeptał wszelkie
formy i przepisy od wieków szanowane. Konfederacja Czartoryskich pierwsza
zgwałciła veto, a konfederacja Ponińskiego, idąc w te ślady, już nie ma po-
trzeby trwożenia się vetem, gwałci opozycję, wdziercy poniewierają dostoj-
nością, głosami narodu powołaną, narzucają narodowi swoją własną wolę."

155
Dziwnie ujmował położenie Lelewel, jeśli sądził, że jedno tylko veto mogło ją od
rozbiorów ocalić. Ciekawe było by bardzo dowiedzieć się z jakimi uczuciami histo-
ryk nasz opisał list targowiczan do Katarzyny II, w którym jego własnymi słowami:

„...Dziękowali jej, że obaliła monarchię i stawiła zaporę postępowi ducha


monarchicznego..." (str. 128).

Czy i wtedy łączył reformistów z moskalofilami? Wiele braków Lelewela kładziemy


na karb braku źródeł. To, że jeszcze w sto lat po nim Konopczyński robi te same
błędy, to raczej przemawia przeciw Konopczyńskiemu jak za Lelewelem. To, czego
Lelewelowi darować nie można, to sprzeczności i fatalna tendencja historiozoficzna,
z którą się niebawem zapoznamy.

W zakończeniu pierwszego okresu panowania Stanisława Augusta czytamy u Le-


lewela:

„W początkach, przy elekcji niewiele panów o naprawie Rzeczypospolitej


przemyśliwało... zwolna upragnienie i wzruszenie stawały się w konfederacji
radomskiej powszechniejsze, ale w odmęcie, bez pewnego celu, uwikłane w
obce wpływy żadnego nie wydały owocu, oprócz odmiany i nadwerężenia
poprzednio dokonanej naprawy. W wojnie na ostatek o niepodległość, wal-
czyła szlachta dawnym sposobem, dala dowody, że uczucia jej po długim
odrętwieniu odżyły, że w jej piersiach tchnie staropolska dzielność. Ale, że
jęła naród niemoc, z której powstając że nie od razu wigor odzyskać może i
gdy tymczasem sąsiednie mocarstwa potężnie w siłę i działalność wzrosty, a
ręce na jego zgubę sprzymierzone podając sobie, nieprzerwanym go opasały
łańcuchem. Przerażający to jest widok, wszelako naród się nie trwoży i ocze-
kuje nowej do działania pory."

Na powyższy kapitel należy zwrócić uwagę. Jest on jednym z prawzorów i arcy-


wzorów fałszowania historii dla „pokrzepienia dusz" i dla pogrzebania rozumów.

156
Konfederację radomską, która była reakcją ciemnoty i anarchii przeciw reformistom
(słowa Lelewela; tym razem dla odmiany nazywa dzieło Familii.. naprawą) przed-
stawia się jako upowszechnienie ich zamysłów.

Konfederację barską, która ujawniła najgorsze cechy epoki saskiej, brak planowania,
brak kultury militarnej, tchórzostwo przedstawia się jako odrodzenie dawnego mi-
litaryzmu.

Sytuację międzynarodową, która dawała pole do lawirowania, utrzymania inte-


gralności i powolnej odbudowy sił, przedstawia się jako łańcuch sprzysiężony na
zgubę niewinnej polskiej ofiary.

A naród nasz? „nie trwoży się" - to racja, bo sabotuje wytrwale dążenia króla do
powiększenia armii. „Oczekuje nowej do działania pory"... - do działania czy raczej
do gadania? Do werbalnego i niepotrzebnego wypowiedzenia gwarancji czy do
spokojnego i solidnego wzmocnienia państwa? Historia dała nam na to pewne, nie
podlegające dyskusji odpowiedzi.

Dzieje polityczne następnego, po pierwszym rozbiorze następującego okresu pano-


wania rozpoczyna Lelewel inwokacją, która od razu zaznacza kierunek, w jakim
zrzuci odpowiedzialność za nastąpić mające klęski:

„…im więcej do zacniejszego życia przychodził naród i więcej pragnął i dążyć


poczynał do ulepszeń, tym więcej ocknęli się podli ludzie, przesądem lub in-
teresem własnym powodowani, do intryg pochopni, wichrzyć a sprawę po-
wszechną zdradzać gotowi..."

W ten sposób z góry rozgrzesza zbyt gorączkowe, nie przemyślane, szaleńcze działa-
nia tzw. patriotów, a zrzuca winę na garść zdrajców, których rola ograniczała się
wyłącznie do upozorowania działań mocarstw ościennych, działań, których istota
nie byłaby nic a nic różna i bez tych pozorów.

Pozostają do omówienia dwa kapitele, w których Lelewel określa kryteria, według


których osądza przeszłość. Na str. 139, ex re powstania kościuszkowskiego czytamy
co następuje:

157
„Jeszcze się sejm grodzieński agitował, gdy uczucia narodu w poniżeniu
swoim, żarliwym patriotyzmem powodowane przemyśliwały o podźwignię-
ciu się. Prawe uczucie nie widzi niebezpieczeństw i niepodobieństwa, tam
spieszy gdzie mu obowiązek nakazuje, a często staje się swej cnoty ofiarą. Tą
koleją szli gorliwi patrioci..."

Maksyma ta obok dalszej, o nieoglądaniu się na skutki, zawiera nić przewodnią


historiozofii Lelewela. Konsekwencją jej apoteoza wystąpień i czynów dyktowa-
nych przez uczucia, bez względu na

„niebezpieczeństwa, niepodobieństwa... i na skutki".

Punktem błędnym jest tu brak jasnego zdefiniowania pojęcia „obowiązek". Kiedy za


obowiązek należy poczytywać zbrojne wystąpienie? Czy zawsze? Czy i wówczas,
gdy wystąpienie to przerywa bieg przygotowań, gdy jest dokonane bez jakiego-
kolwiek obliczenia szans, bez jakiejkolwiek znajomości przeciwnika i sytuacji mię-
dzynarodowej? Według zdania Lelewela - tak. Jeśli Lelewel był nauczycielem na-
rodu, a wiemy że nim stał się, to zaprawdę - źle naród uczył. Tezy powstańcze
wielkiej emigracji, rok 48, 63, tromtadracja niepodległościowa, okres Polski odro-
dzonej, to wszystko oprzeć by się mogło jak i o manifest Kościuszki tak i o te nie-
szczęsne nie zdefiniowane i nieokreślone maksymy. Czyż nie było by lepiej, gdyby
historyk był wówczas, w 1830 roku i potem powiedział:

„Obowiązkiem nie jest obłędne prowokowanie przemocy, ale wykuwanie


miecza, gotowanie sił do walki toczyć się mającej w takiej chwili i z takimi
siłami, by przemocy u wroga nie było, a przynajmniej by była jakaś szansa
zwycięstwa u nas lub u naszych sprzymierzeńców. Postępki z tą zasadą
sprzeczne, dyktowane li tylko uczuciem, są zbrodnią",

Może po jednomyślnym takim nauczaniu historii Polacy nie byliby podstawili nogi
ani Lubeckiemu w 1830 roku, ani Wielopolskiemu - o jedną generację później, i
Polska nie byłaby w hierarchii narodów spadła do tego poziomu na jakim dziś się
znajduje.

158
Dalsze uwagi historiozoficzne znajdujemy w „Zamknięciu" (str. 164):

„Oczywistą przemocą w tej ostatniej dobie i nieodzowną prawie przyszłości


wróżbą nie był odstręczony naród od dopełnienia obowiązku, od zapróbo-
wania sam przez się sił swoich. Objawił światu, że zbliżając się do upadku,
odzyskiwał po długim odrętwieniu życie, które go do coraz powszechniej-
szego i coraz zgodniejszego usposobiało poruszenia."

Znowu mętne, a gdybyśmy je sprecyzowali, to tragicznie mylne pojęcie obowiązku.


Niebezpieczna rezygnacja z odrodzenia państwa, za cenę

„zamanifestowania przed światem"

takiej czy innej szumnej deklaracji czy uchwały, która miała pozostać na papierze.
Mamy tu, obok cnoty, drugie już lelewelowskie kryterium rozgrzeszające polityków
z fatalnych skutków ich pociągnięć. Otóż wolno im wszystko robić, co tylko będzie
manifestacją odrodzenia. A przecież właśnie rozgłos, szum w koło tej naprawy były
jedną z okoliczności utrudniających niezmiernie, jeśli nie uniemożliwiających w
ogóle powodzenie. Mając tu do wyboru poprawę ustroju skuteczną, choć cichą - z
jednej strony, a jałową ale rozgłośną - z drugiej, Lelewel przechyliłby się na stronę
tej drugiej.

„Nieodzowną prawie przyszłości wróżbą"

można też inaczej tłumaczyć. Lelewel w „Historycznej paraleli Hiszpanii z Polską"


ukazuje się jako fatalista dziejowy. Upadek Polski był dziejową koniecznością po
okresie jej potęgi, niezależną od działań ludzkich. Według tej tezy Polska szła ku
rozbiorom pchana siłą wyższą. Ludzie nie mogli jej na tej drodze zatrzymać. Lepiej
więc, że walczyli i ginęli, tak ocalili przynajmniej imię Polski.

Rozumowanie to, do którego zaraz powrócimy nie podaje jednego szczegółu. Czy
ludzie, którzy tak walczyli i walką swoją upadek przyspieszyli, wierzyli w zwycię-
stwo czy byli zarówno jak ich dziejopis przekonani o „nieodzownej przyszłości
wróżbie"? Jeśli nie dostrzegali fatalnego położenia i niewielkich szans na zwycię-
stwo, oskarżyć ich trzeba o niedbałe obliczenie sił i planowanie. Jeśli widzieli upa-

159
dek nieuchronny, tedy winni byli lojalnie ustąpić pola działania tym politykom,
którzy szanse ratunku nie tylko widzieli, ale którzy je już realizowali. Takim polity-
kiem był w ciągu swego trzydziestoletniego panowania król Stanisław August.

Fatalizm, podobny do lelewelowskiego znajdujemy i w czasach najnowszych, np. u


jednego z epigonów Dmowskiego: Mosdorfa. Adepci takiego fatalizmu muszą sobie
jednak postawić pytanie, po cóż jakiekolwiek działanie, skoro na losy kraju ono
wpłynąć nie może? Po co zwłaszcza te działania, które bezpośrednio i natychmiast
klęski dla narodu przynoszą?

Górka rozprawił się z naszym fatalizmem. Fatalizm urąga zresztą i nauce historii
któregokolwiek kraju i epoki. Fatalizm w ujęciu Lelewela zastępowałby kryterium
skuteczności przez kryteria wyłącznie moralne albo nawet estetyczne. Absurdalność
teoretyczna tej tezy, jeśli idzie o przeszłość, jest zupełnie oczywistą. Wychowawcze
jej działanie jest rozkładowe. Jest to szkoła „nieodpowiedzialności historycznej",
używając słów Górki, szkoła, w której się uczy, że cokolwiek ludzie zrobią - naród
niezależnie od tego będzie zwycięski lub pokonany, wolny lub ujarzmiony, bogaty
lub nędzny. W praktyce zrobiono sejm czteroletni dla „zamanifestowania", a po-
wstanie styczniowe dla „obudzenia opinii świata", i tymi estetycznymi pociągnię-
ciami zepchnięto naród polski na jedno z najniższych stanowisk między narodami.

W przedostatnim kapitelu pt. „Sprzeczne o Stanisławie Auguście zdania" pisze Le-


lewel:

„Księga dziejów szuka przyczyn, patrzy na przeszłość, na to co było, ocenia


skutki, nie dopuszcza domysłów co by to było, gdyby było inaczej. Jeżeli
jednak ma być nad Polską jakakolwiek warunkowa rozwaga, jakie bądź
przypuszczenia dozwolone, trudno by było z nich pomyślne wyprowadzić
rokowanie. Jarzmo lub upadek. Gdyby naród innym szedł trybem, gdyby
król inaczej postępował, bez wątpienia było by inaczej, a w skutkach zawsze
mogło być nie najlepiej. Człowiek prawą postępujący drogą, nie oglądający
się na skutki, nie odpowiada za nie w obliczu dziejów, bo nie chybił i zostaje
czysty. Lecz zważający jedynie na skutki, opuszczający dlatego prawe koleje i
obowiązki swoje, krętą idący ścieżką, by do zamierzonego celu swego do-

160
szedł, gdy go nie dopnie, gdy wypadek zdrożności jego nie uwieńczy, do
ciężkiej jest pociągany odpowiedzialności."

W tym kapitelu Lelewel precyzuje już dobitnie to, co przed tym między liniami jego
można było wyczytać. Najpierw zastrzega się przeciw szukaniu tego, co by było,
gdyby było... zagadnienie po dziś dzień żywotne i dyskutowane w historiografii.
Naszym zdaniem zastrzeżenie lelewelowskie jest niesłuszne. Historyk opisując de-
cyzje męża stanu - a historia składa się z decyzji mężów stanu - musi odpowiedzieć
jakie on miał drogi przed sobą, jakie plusy dla jego polityki przedstawiała jedna, a
jakie - druga. Gdyby się zrzekł konstatacji rezultatów przypuszczalnych drogi nie
obranej, nie mógłby w ogóle ocenić jakiegokolwiek pociągnięcia politycznego.

Gdyby jednak, pisze Lelewel, można raz jeden spojrzeć na różne ewentualności
Polski stanisławowskiej, to okazało by się, że nie było w ogóle drogi ratunku.
Jarzmo lub upadek. Co znaczy „jarzmo"? co - „upadek"? Czy w znaczeniu losów cze-
kających naród, jarzmo nie jest upadkiem, a upadek może być czym innym jak
jarzmem? Tłumacząc na język realny można przyjąć na pewno, że Lelewel uważał za
jarzmo stosunek faktycznego lenna do Rosji - (polityka Stanisława Augusta) a za
upadek - rozbiory (polityka patriotów). Obie ewentualności wydają się historykowi
tak straszne, że odmawia dokonania wyboru między nimi. A przecież gdyby je
poddał ściślejszej nieco definicji, spostrzegłby, że jest między tymi alternatywami
tylko różnica ilościowa: upadek, tj. rozbiory, to było także jarzmo, tylko jarzmo sto-
kroć gorsze i trudniejsze do zrzucenia od jarzma przyjętego przez ostatniego króla
polskiego.

Dylemat jaki stał przed politykami stanisławowskimi był rozmaicie sądzony przez
naszą historiografię. Po Lelewelu przyszła do głosu jego szkoła historyczna (Schmitt,
Mochnacki) gloryfikująca ruchy powstańcze. Od 1868 roku powstaje szkoła kra-
kowska, która zajmuje odmienne stanowisko.

Po szkole krakowskiej albo stańczykowskiej, która pierwsza założyła rozumowaną


historiografię polską, po upadku jej kierunku zmiecionego przez propagandę nie-
podległościowców (szkoła warszawska i neo-krakowska, Askenazy, Konopczyński i
inni) po drugim renesansie racjonalizmu dość wątłym ilościowo (Skałkowski, Gór-

161
ka) dopiero w roku 1936 Giertych w „Tragizmie losów Polski" postawił jasne kryte-
rium dla naszych ostatnich 200 lat dziejów: co było pożyteczne dla Polski i co
wówczas z tego punktu widzenia należało zrobić? Co byłby uczynił obóz narodowy?
- jak dość naiwnie pisze. Oto odpowiedź Giertycha na dylemat lelewelowski:
„Jarzma lub upadku" (str. 135).

„Żaden Polak mający jakie takie poczucie dumy narodowej, nie może bez
rumieńca wstydu myśleć o tym, że Polska doznała takiego ograniczenia
swojej suwerenności, jakim była gwarancja jej urządzeń wewnętrznych
przez obce mocarstwo. Ale jeszcze gorszym i powodującym jeszcze większy
wstyd upokorzeniem były rozbiory. Gwarancję trzeba było się starać zrzucić
- ale nie wolno było tego czynić w sposób tak nieudolny, by dostać się z
deszczu pod rynnę i zamiast zrzucenia gwarancji, osiągnąć - obalenie pań-
stwa. Nad usunięciem takich rzeczy jak obca gwarancja, rozbiory itp. z
chwilą gdy się raz dopuściło do nich, pracować trzeba następnie umiejętnie,
wytrwale i przede wszystkim cierpliwie. Wybuchy zniecierpliwienia, gwał-
towne szamotania się, nigdy tu celu nie osiągną - raczej położenie pogor-
szą."

„Pamiętając o okresie, »gwarancji» w Polsce, pamiętać musimy zarazem, że


takie same okresy przeżyły i niektóre inne państwa... (tu Giertych cytuje
Szwecję, Węgry i Niemcy)... Gwarancja obcego państwa jest rzeczą krępującą
i upokarzającą. Ale ostatecznie nie tylko jedna Polska przeżyła w swych
dziejach takie skrępowanie i upokorzenie. Lecz jedna tylko Polska poradziła
sobie z tym upokorzeniem w ten sposób, że rzuciła się na oślep, z prawdzi-
wie histeryczną nierozwagą w wir wydarzeń, rzekomo mającą ją od tego
upokorzenia uwolnić, a w rzeczywistości będącą prostą drogą do daleko
większego upokorzenia, jakiego żaden inny wielki naród prócz Polski nie
doznał: blisko półtorawiekowych rozbiorów..."

Lelewel odmawia wyboru między lennem a rozbiorami. A przecież odmówić wy-


boru nie wolno było ludziom, których Bóg wówczas powołał na czoło narodu.
Wyboru dokonać musieli i dokonywali go co dzień. Skoro tak było, nie wolno i

162
historykowi uwolnić się od tego obowiązku, nie wolno odwrócić głowy od swych
bohaterów, nie iść za ich myślami do końca, wycofać się z pola, tak jak to uczynił
był Jędrzej Zamoyski, wielki kanclerz koronny.

Ludzie, których Bóg postawił na czele narodu dokonać wyboru musieli i wyboru
dokonali. Król wybierał jarzmo, konfederaci, sejm czteroletni, Kościuszko wybrali
upadek. Król wybrał dobrze, przeciwnicy źle. Dlaczego? Dlatego, że król obliczał
stosunek sił i możliwości międzynarodowe. Król wiedział, że wybiera pewien okres
istnienia pod hegemonią Rosji, ale wiedział też, że za cenę tej hegemonii utrzyma
integralność granic i zyska czas do naprawy ustroju, oświaty, skarbu, wojska, tego
wszystkiego bez czego i w najlepszej koniunkturze geopolitycznej państwo istnieć
długo nie może - a co posiadając, przy zmianie koniunktury łatwo mu przyjdzie
lenna się pozbyć.

Wszystko, co król przewidział, zamierzył, obliczył okazało się trafne. Podniósł


oświatę, polepszył ustrój, zaopatrzył skarb, dał podstawę pod Wojsko. Nie Moskwa
przeszkodziła mu ostatecznie w tych zamiarach. Przeszkodzili mu „patrioci", „bo-
haterzy" - jak sami się nazwali i jak ich potem przez 150 lat dzięki fałszom hi-
storycznym nazywano. W najlepszym razie szaleńcy, jak ich nazwie przyszłość.

Król naprawiał Polskę. Nie w epoce sejmu czteroletniego, który dzieło jego zdezor-
ganizował, ale przedtem. Ten fakt nie ulega najmniejszej wątpliwości i jest uznany
przez całą nowoczesną naszą historiografię. Nie pozostawało już nic innego, jak
tylko czekać cierpliwie na pomyślniejszą koniunkturę międzynarodową. Mądry król
wiedział, że chwila taka przyjść musi. Nieroztropni opozycjoniści sądzili zawsze, że
chwila działania już nadeszła. Historyk wie dobrze, że król miał rację, że przewidy-
wał trafnie. Zmiana położenia przyszła już w 1787 ze zjazdem w Kaniowie, potem z
rokiem 1796 ze śmiercią Katarzyny i nastaniem panowania Pawła, z wojnami na-
poleońskimi. Polska odradzająca się w tym tempie jak od 1773, gdyby nie przerwał
wszystkiego sejm - zwany wielkim - stałaby w obliczu nowych burz (które miały
wyczerpać jej sąsiadów) niebywale wzmocniona.

Niepodległościowcy, patrioci, opozycja wybrali źle, bo najzupełniej fałszywie oce-


nili prawdziwe przesłanki koniunktury zagranicznej, najzupełniej źle ocenili własne

163
siły, własne położenie, kierunek rozwoju sił polskich i obcych. Zbyt wcześnie za-
pragnęli podłożyć ogień pod stos, na który kto inny drwa nosił (Czartoryski August
- patrz Słownik Biograficzny). Stos zmarnowali, a płomień okazał się słaby i zimny.
Że uczyniła tak konfederacja, to mniej dziwne. Była to sama esencja saskiego koł-
tuństwa, wszystko to, co walczyło z duchem postępu, z duchem reform. Ale sejm,
sejm czteroletni!

Jedna i druga droga była niedobra, mówi Lelewel - jarzmo lub upadek. Jakże więc
rozgrzeszyć jednych a potępić drugich? Żeby móc to zrobić, odkrywa historyk
wreszcie swoje kryteria, miarę, według której ma sądzić ludzi i czyny. Kto idzie za
obowiązkiem, za cnotą, nie bacząc na skutki (sic), ten jest nieodpowiedzialny cho-
ciażby wskutek swych działań zgubił ojczyznę. Pereat Polonia, fiat virtus. Kto „krę-
ci", bacząc na skutki i ich nie osiągnie, tego historia potępi.

Pereat Polonia, fiat virtus. To hasło, pozwalające na rozdzielenie pojęcia obowiązku


i cnoty od ojczyzny i narodu, hasło rzucone w połowie ubiegłego wieku przez
człowieka, który stał się wychowawcą wielu pokoleń młodzieży, tłumaczy dużą
część głupstw popełnionych przez nasz naród i nieszczęść, które wskutek tego nań
spadły. Czyż jest dla przywódcy narodu obowiązek inny, jak baczyć na skutki swo-
ich czynów, na skutki ponoszone przez miliony ludzi przez dziesiątki, a może przez
setki lat? Naprawdę, po stokroć rację będzie miał Górka, gdy w sto lat po Lelewelu
rzuci pod adresem dziejopisarstwa polskiego straszne oskarżenie:

„Poza szkołą krakowską, historia nasza jest historiografią nieodpowie-


dzialności narodowej".

I dopiero w sto lat po Lelewelu Dmowski i Skałkowski powracając do zasad stań-


czykowskich ustalą kryterium wprost odwrotne od tego wyrodnego ojca polskiej
historii; według nich jedynym właśnie kryterium dla historyka jest skutek osią-
gnięty przez człowieka lub jego czyn. W międzyczasie hasła lansowane przez histo-
ryków szły coraz głąbiej w naród i przygotowywały szereg klęsk i tragedii.

Gdzie indziej może będziemy dyskutowali i ze Skałkowskim. Ale to, co Polsce przez
200 lat groziło i co ją zabijało, to nie nadmiar oportunizmu, ale jego niedostatek.

164
HENRYK SCHMITT

Kalinka wydal „Ostatnie lata panowania Stanisława Augusta" w roku 1868, Szujski
IV-ty tom swoich „Dziejów Polski" i Henryk Schmitt „Dzieje Polski XVIII i XIX stule-
cia" równocześnie w 1866 r. Stąd niemożność czerpania przez nich obu z Kalinki, i
handicap na korzyść wszystkich innych historyków polskich. Tym niemniej w chwi-
li, gdy pisarze ci przygotowywali swoje dzieła, były już ogłoszone publikacje zagra-
niczne, dokumentujące aż nadto jasno rolę działań dyplomatycznych przy pierw-
szym rozbiorze (Fr. Smitt). Naszym zdaniem zdolności Henryka Schmitta są nie do-
cenione w historiografii polskiej. Jest to autor, który posiada duży dar budowy i
opisu, dużą erudycję i chęć znalezienia prawdy. Gdyby był zakończył swoje „Dzieje
panowania Stanisława Augusta" lub „Rys dziejów narodu polskiego" można by go
zaliczyć do najzupełniej czołowych naszych dziejopisów. Później poniosła go żyłka
polemiczna i być może niechęć do szkoły krakowskiej, która nie doceniła jego prac.
Ale prace te pozostały i niezależnie od tez autora i jego kryterium będą na zawsze
dobrze świadczyć o jego talencie, i pracowitości. Tu zajmiemy się tylko jego poglą-
dami na przyczyny upadku Polski, wyrażone w „Dziejach Polski XVIII i XIX stulecia."

I. Na str. 125, po opisie przegadanego sejmu 1738 roku, Schmitt czuje się w obo-
wiązku dać analizę źródła zła, które gnębiło Rzeczpospolitą:

”...Nie przeczę, że ustawy nasze co do czasu i trybu sejmowania jako przesta-


rzałe byty złe i niepraktyczne, lecz ludzie, którzy je wyzyskiwali na szkodę
Rzeczypospolitej byli stokroć gorsi... Zepsucie obyczajowe, które zawładnęło
gdyby zaraza coraz bardziej Rzeczpospolitą, spowodowało upadek cnót
obywatelskich, na których wszystko wyłącznie u nas polegało. Gdy bowiem
w państwach rządzonych z mniejszymi lub większymi ograniczeniami sa-
mowładnymi, gdzie posłuszeństwo wymuszone siłą zbrojną i systemem

165
rządowym trzyma wszystkich bez wyjątku na wodzy, a stojące w ciągłej go-
towości wojennej wojsko zastępuje a nawet przewyższa pod wielu wzglę-
dami zbrojne zastępy obywateli zwoływane w razie niebezpieczeństwa ku
obronie ojczyzny, - gdy mówię, w takich razach demoralizacja nie znosi ani
nie zmniejsza ich siły zaczepnej ani odpornej, następuje przeciwnie w Rze-
czypospolitach z upadkiem cnót obywatelskich bezsilność, ponieważ tu wy-
twarza się siła ze zbiorowego jedynie i dźwięcznego współdziałania, a oraz
poświęcenia wszystkich wysiłków obywateli, co znów wyłącznie z cnót
wywiązuje się obywatelskich. Jeżeli się zaś obyczaje skaziły, musiały się za-
chwiać i cnoty obywatelskie."

Zdania powyższe zawierają nader trafną myśl, która urasta nawet do rozmiarów
prawidła ustrojowego. Skoro siłę narodowi czy innej zbiorowości państwowej dać
może tylko wspólne działanie, przeto pierwszorzędne znaczenie ma zagadnienie,
jakie mają być urządzenia, wspólność tę klejące? Historia wskazuje nam dwie wie-
zie: więź dobrowolnego poświęcenia i więź posłuszeństwa obwarowanego prawem
lub nakazem. Skoro tego drugiego w Polsce nie było, najzupełniej słusznie Schmitt
pisze, że „na cnotach obywatelskich wszystko u nas polegało". Są historycy, a
Schmitt do nich się skłania, którzy upadkowi moralności, z tej właśnie przyczyny
nakreślają pierwsze miejsce w rzędzie przyczyn upadku Polski.

Metodycznie biorąc, błąd czyni nasz historyk, gdy po wygłoszeniu powyżej cyto-
wanych zdań, miast rozwijać dalej mechanizm działania upadku więzi państwowej
na losy Rzeczypospolitej oraz usiłowania odbudowy tej więzi rozwodzi się nad
objawami pijaństwa i rozpusty w Polsce saskiej. Rozważanie jego również wymaga
następującego uzupełnienia.

Skoro więź jest dla istnienia państwa nieodzowna, zapytać się trzeba, która z dwu
dróg wiodła szybciej i pewniej do jej odbudowania: droga naprawy obyczajów czy
droga naprawy ustroju i posłuszeństwa? Wydaje się nam być rzeczą oczywistą, że
tylko i jedynie naprawa ustroju mogła dać w tym przeciągu czasu, który był do
dyspozycji, tj. poniżej jednej generacji - więź między obywatelami, a co za tym idzie
i siłę państwową dla obrony całości i niepodległości. Naprawa moralności, nieo-

166
dzowna na dłuższą metę, ale wymagająca też czasokresu przynajmniej jednej gene-
racji, którą trzeba było wychować, nie mogła nawet przy nadludzkim umoralnieniu
narodu dać zupełnego wyniku, skoro ustrój pozwalał jednej choćby najmniej licznej
frakcji albo nawet jednostce uniemożliwić uchwały, których chciał i pragnął cały
naród.

Dalszym wnioskiem z tego rozważania jest zarzut przeciw naszym history-


kom-moralistom następujący. Ich żądanie, by społeczeństwo polskie XVIII wieku
doszło nagle do takiej moralności, w jakiej ustrój Polski mógł dobrze funkcjonować,
było nie do wykonania, jeśli nie jakościowo, to w każdym razie ilościowo. Co moż-
na i trzeba było szybko naprawić, to ustrój, więź ustawową, tak by w jej ramach
sama moralność obywatelska większości społeczeństwa mogła znaleźć drogę do
poprawy.

Na wstępie II tomu „Dziejów Polski XVIII i XIX wieku" (tom ten poświęcony jest
panowaniu Stanisława Augusta) daje Schmitt syntetyczny rzut oka na przyczyny
ówczesnego upadku Polski. Przede wszystkim wymienia upadek władzy wyko-
nawczej. Błąd ten, zdaniem jego, sięga wprawdzie czasów dawniejszych, ale wów-
czas nie był groźnym, gdyż „cnoty obywatelskie" kładły granice nadużyciom. Do-
piero gdy duch walk religijnych doprowadził do zakładania szkół jezuickich, nastą-
pił upadek oświaty. Stąd

1) wątlenie ducha obywatelskiego,


2) podkopanie wolności sumienia.

Mechanizmu, za pomocą którego nietolerancja wpłynęła na upadek patriotyzmu,


Schmitt w ogóle nie wykazuje. Wystarcza mu zupełnie wyraz „za to":

„Szkoły zaczęły dostarczać żarliwych przeciwników innowierstwa, którzy z


sejmików i sejmu przemocą rugowali niekatolików, lecz za to spostrzegamy
coraz mniej obywateli dbałych o dobro własnej ojczyzny..."

Ten nieszczęsny zwrot, pisze dalej Schmitt, ujawnił się już w połowie XVII wieku,
lecz dobili Rzeczpospolitą królowie sascy

167
„spiskujący z obcymi na upośledzenie Rzeczypospolitej".

Szczególnie fatalny wpływ przypisuje Augustowi II, mimo że cały następny rozdział
wykazuje niezbicie, że właśnie ten król wiele pracował nad uniezależnieniem od
Moskwy, a naród hegemonię tę właśnie na złość królowi utrzymywał.

Przechodząc do Leszczyńskiego pisze Schmitt, że myśl powołania króla-Piasta łą-


czyła się u szlachty z nadzieją zrzucenia tej hegemonii, że trzeba mu przyznać
(stronnictwu Leszczyńskiego) „dążenia prawdziwie narodowe". W okresie panowa-
nia Augusta III mamy znowu zarzuty pokornego stosunku dworu do carów, potę-
pienie za to, że król

„nie zdobył się na odwagę stawienia oporu i ledwo w drodze dyplomatycz-


nej odważył się na pokorne przedstawienia".

Reasumując tę epokę pisze Schmitt:

„Wolno więc twierdzić, że obaj Sasi, którzy na nieszczęście nasze panowali


razem 66 lat blisko, doprowadzili Polskę stopniami do zupełnej zależności od
Moskwy, a zdradzając niemal naród, chcący się wydobyć z tak ohydnego
stosunku, uścielili mu drogę do nieuniknionego upadku".

Na str. 7 znajdujemy zdania, dotyczące wpływu dworu Leszczyńskiego na umysły w


Polsce; w zdaniach tych między liniami można czytać inny znów - daleki zwłaszcza
od lelewelowskiego odrzucania francuszczyzny i cudzoziemczyzny - ton krytycznego
stosunku do własnego polskiego ustroju Rzeczypospolitej. Podkreślamy ten passus,
bo frazes „swojszczyzny", zrzucanie na obce wzory przyczyny wszystkiego złego,
odżyje znowu u Korzona i ciągnąć się będzie w czołowym orszaku najszkodliwszych
naszych historycznych zakłamań aż po wrzesień 1939 r....

„Wszyscy ci (odwiedzający Nancy) patrzyli za powrotem z pewnym niesma-


kiem na to, co się działo w ojczyźnie, a przesiąkłszy za granicą zasadami
monarchizmu, szerzyli i w kraju przekonanie, że tylko silny rząd monar-
chiczny może ocalić Rzeczpospolitą. Lecz przekonania te, wstrętne ziemia-
nom... nie zyskiwały zwolenników. Każdemu prawie szlachcicowi zdawało

168
się niepodobnym, by na całym świecie mogło istnieć coś doskonalszego nad
ich Rzeczpospolitą i dlatego sądziła przeważna większość, że byle ponapra-
wiać to, co się z biegiem czasu zepsuło, wszystko pójdzie najwyborniej. Było
to niewątpliwie uprzedzenie szkodliwe, lecz dokąd istniało, rozbijały się o nie
wszelkie projekty i plany naprawy gruntownej, czy też odmiany powypa-
czanych i przestarzałych urządzeń społecznych."

II. Schmitt jest pośrednim ogniwem między Lelewelem a stańczykami. Jego analiza
historyczna jest bez porównania głębsza i erudycja bogatsza od Lelewela. Stąd też
sprzeczności między faktami, które konstatuje, a ideami a priori na których się
opiera są bardziej jeszcze rażące. Skonstatowawszy, że brak władzy wykonawczej
był przyczyną upadku Polski, zaczyna Schmitt błądzić, gdy tylko wyrusza w podróż
w poszukiwaniu źródeł tego braku. Wymienia tu na pierwszym miejscu „upadek
cnoty obywatelskiej", choć w pierwszym tomie swego dzieła postawił niesłychanie
trafne odróżnienie więzi (między obywatelami) dokonanej za pomocą silnej władzy
od tej, która pochodzi z patriotyzmu i cnoty. Skoro więc przyjął już potem, że brak
silnej władzy był jednak przyczyną upadku, nie powinien się cofać w pogoni za
cnotą, lecz szukać - jak to piszemy powyżej - przyczyn upadku władzy. Wszak silna
władza nie musi wcale iść w parze z cnotami ani z wysokim stanem moralności.

Autor jednak, idąc za swoją ulubioną myślą przewodnią, szuka przyczyn osłabienia
cnót i widzi tu dwa główne źródła złego:

1) upadek oświaty,
2) nietolerancja religijna.

O ile oświata, a może raczej wychowanie - najbardziej zaś styczność z wzorami za-
chodnimi - mogła podnieść poziom życia politycznego, o tyle - jak już pisałem -
mechanizm, za pomocą którego nietolerancja miała się przyczynić do upadku pa-
triotyzmu, ofiarności albo władzy wykonawczej, w żaden sposób nie da się ustalić, a
nawet pomyśleć.

169
„Nie zrozumiem nigdy - pisał Rembowski do Sobieskiego - w jaki sposób
jezuici mieli być przyczyną upadku Polski" (List cyt. w przypiskach dzieła
„Król a car").

Ta pułapka jezuicka, w którą wpadł nawet Jowisz naszych historyków - Bobrzyński


- jest jednym z najsilniejszych dowodów na niebezpieczeństwo konwencjonalnego
frazesu w historiografii, jednym z jaskrawych przykładów na to, jak ciągle i jak ści-
śle trzeba konfrontować idee ogólne z faktami rzeczowymi i jak trzeba się zmuszać
co krok do rysowania mechanizmu, za pomocą którego jakieś ogólne działania
przynieść miały przypisywane im konkretne skutki.

Dzieje konfederacji barskiej wykazują, że odwrotnie do tego co pisze Schmitt -


nietolerancja religijna nie tylko nie szła w parze z obojętnością na dobro publiczne,
ale nawet była jedynym niemal źródłem patriotycznej ofiarności. Co więcej, przez
hypertrofię nierozsądnego patriotyzmu, ta właśnie nietolerancja stała się w konfe-
deracji barskiej bezpośrednią przyczyną pierwszego rozbioru. Tą konkretną - lecz
jakże daleką od szlaku myślowego naszych dziejopisów - drogą trzeba by szukać
złych konsekwencji działania jezuitów.

Frazes antyjezuicki znalazł cały zastęp epigonów, wśród których Stachniuk ze swoją
„grupą Zadrugi" doszedł do jego ostatecznych konsekwencji. Upatruje on w katoli-
cyzmie wszystkie bez wyjątku nieszczęścia, jakie w ciągu wieków spotkały Polskę,
sukcesy zaś widzi tylko w walce z nim. Rzecz prosta - szkoła Stachniuka, zupełnie
apriorystyczna, ani razu nie trudzi się ścisłym przeprowadzeniem związku między
tym, co uważa za przyczynę, a tym, co mieni być skutkiem, i służyć może jako
ostateczna karykatura niechlujstwa myślowego i metodycznego, jakiego pierwszymi
nauczycielami byli Lelewel i Schmitt.

Pokolenie z pierwszej polowy XX wieku nie powinno zbyt się dziwić swoim dziad-
kom, że uwierzyli naiwnie jakoby jezuici byli przyczyną upadku Polski. Przecież w
ciągu dwudziestolecia Polski odrodzonej wszystkie szkoły polskie uczyły zupełnie
na serio niezliczone rzesze uczniów, że Polska upadła z powodu... braku dostępu do
morza. Uczniacy wierzyli święcie w tę naukę; nad mechanizmem w jaki sposób brak
morza miał sprowadzić rozbiór, nikt się nie zastanawiał.

170
Jeszcze inną ciekawą przyczynę upadku Polski podaje p. Mejbaum w broszurze pt.
„Podstawy narodowego myślenia i narodowej polityki" Lwów, 1926. Oto co pisze
(str. 12):

„Przyczyną upadku Polski była zła, bo przeciwna naturze (!) droga historycz-
nego rozwoju, jaką naród nasz obrał z końcem wieku XIV (1385) i na jakiej
ostatecznie się ustalił z początkiem XVI stulecia, przez definitywne w unii
mielnickiej zjednoczenie państwa z całym, ogromnym państwem Iitew-
sko-ruskim".

Autor, który pisał te słowa był także sam historykiem i nawet debiutował studiami
z epoki króla Stanisława - był więc jednym z tych, którzy mogli rękę włożyć do ra-
ny... Ale dziwaczność i znaczenie tezy polega na tym, że genealogia jej sięga nie
gdzie indziej, jak tylko do Szujskiego, a potem i do wielkiego Bobrzyńskiego, który
twierdzi dosłownie, że przyczyną upadku była emigracja lepszych sił na wschód, tak
że pozostałe siły drugorzędne silnej władzy już ustanowić nie mogły. Tezę tę obalili
w zupełności Kariejew, Dmowski i Brzeski, cytując przykłady Anglii i Rosji, gdzie
ekspansja na większą nierównie miarę spowodowała tylko wzmocnienie nie zaś
upadek społeczeństwa. Pozostaje zdumienie, że autor, który tyle elementów do
podania prawdy tak jasno i głęboko ujął, w tym jednym zdaniu przyjął tak lekko-
myślną tezę.

Skoro jesteśmy niejako w gabinecie dziwactw, zacytujmy tezę Iłowajskiego o przy-


czynach upadku Polski, ogłoszoną w jego przedmowie do „Sejmu Grodzieńskiego".
Przyczyny te leżały, zdaniem historyka rosyjskiego:

1) w sprowadzeniu Zakonu Krzyżackiego do Prus,


2) w tolerancji dla Żydów.

W ten sposób od XIII względnie XIV wieku Polska już miałaby być skazana na
upadek w wieku XVIII.

Ostatnim cytatem z tej grupy będzie zdanie dr K. M. Morawskiego, który przypisuje


winę rozbiorów organizacjom wolnomularskim. Autor znalazł mianowicie dowody

171
na to, że postanowienia dotyczące akcji antypolskiej zapadały na zebraniach ma-
sońskich. W ten sam sposób, gdyby pewne decyzje polityczne zostały przyjęte w
czasie obiadów, można by winić za ich skutki... kucharzy.

III. Inna przyczyna upadku Rzeczypospolitej u Schmitta, to królowie sascy, którzy


rzekomo dobili Polskę. Pomijamy tu ten problem. Zastanowimy się tylko nad
drobną, ale wyraźną sprzecznością, jaka wynika z sądu historyka o propozycji Au-
gusta II „rozbioru” Polski za cenę wzmocnienia władzy królewskiej. Schmitt stwier-
dza, że Piotr Wielki odrzucił tę propozycję, gdyż było dlań bardziej wygodne a dla
Polski gorsze, by miała obszar większy, a anarchię nie mniejszą. Mimo to, rzecz
dziwna, Schmitt a po nim także szereg innych historyków - z Askenazym na czele -
potępiają jako zbrodniarza Augusta II za tę właśnie propozycję. Można by się więc
tu zastanowić, czy Piotr Wielki czy August II działał na szkodę Polski, ale w jednym
i tym samym zdaniu potępiać jednego za to, że chciał widzieć Polskę mniejszą, ale
silniejszą, a drugiego - że to odrzucił i wolał większą, ale słabszą, to urąga najbar-
dziej elementarnej logice. Żeby nikt nie myślał, że naciągamy tekst byle tylko zna-
leźć nonsens, cytujemy inkryminowane zdanie w całości. Brzmi ono jak następuje:

„Król ten (August II) bowiem zaszczepił w Polsce zarazę obyczajową, wzniecił
w zamiarach samowładnych wojnę ze Szwecją i zaczął pierwszy wchodzić w
tajemne sojusze z carem moskiewskim, Piotrem, któremu chciał część dzier-
żaw Rzeczypospolitej oddać, aby tylko zapanować z jego pomocą w reszcie
jako monarcha dziedziczno-samowładny. Lecz car, marzący o rozszerzeniu
własnego państwa i o przyszłej przewadze tegoż w Europie, nie życzył sobie
bynajmniej w Polsce króla samowładnego, który rozporządzając wielką siłą
zbrojną, mógłby pokrzyżować jego plany i zamiary zdobywcze."

Nikt teraz nie wie, czy Piotr czy August działał na naszą szkodę? Pewne jest tylko, że
mit integralności granic zagłusza tu najzupełniej jasne kryterium nacjonalistyczne,
którym jest wznoszenie narodu w hierarchii międzynarodowej. Brak jasnego kryte-
rium wywołuje dziwolągi i sprzeczności, od jakich roi się nasza historiografia.

Stanowisko pełne oburzenia przeciw jednemu i drugiemu jednocześnie sposobowi


wyjścia z danej sytuacji przejawia się dość często u naszych historyków. Nie po-

172
trzeba dodawać jak fatalnym pedagogicznie jest ten sposób pisania. Jest to metoda
wykręcania się za pomocą frazesu z problemu politycznego: potępić jednych i dru-
gich, nie wskazać jakie było wyjście słuszne. A przecież politycy ani wtedy, ani dzi-
siaj, ani jutro - gdy problem się powtórzy, a problemy tak zasadnicze powtarzają się
zawsze - nie będą mogli wykręcić się frazesem. Będą musieli wybrać albo jedną, al-
bo drugą drogę. Obowiązkiem historyka jest wykazywać, które wyjście było lepsze,
a które gorsze, kształcić kryteria, kształcić decyzję, poczucie odpowiedzialności, a nie
rozwijać systemem gołosłownych protestów - przeciw wszystkiemu i przeciw
wszystkim.1

Następuje apologia stanisławczyków, kwalifikująca ich jako „prawdziwie narodo-


we" stronnictwo. Co to znaczy? To znaczy, że chcieli wprowadzić na tron króla, prze-
ciw któremu była Rosja i Austrią i mieli rzekomo nadzieję, że król ten ocali nieza-
leżność Polski. O tym, że zależność jest funkcją nie tego czy innego króla ani jego
zamiarów, ale siły państwa, jego siły zbrojnej i administracyjnej - że siły te uzyskać
można szybciej znacznie, mając na tronie dynastę saskiego jak szlachcica wiel-

1
Jak metoda pot pienia najbardziej sprzecznych mo liwo ci jest droga naszym historykom, niech na to b dzie
dowodem nast puj cy cytat z Konopczy skiego „Genezy Rady Nieustaj cej" - nawiasem mówi c - najlepszej
rzeczy tego autora. Cytat odnosi si do decyduj cego momentu, gdy z jednej strony ambasador króla pruskiego
w Petersburgu hr. Solms finalizowaø rokowania nad pierwszym rozbiorem, z drugiej - Saldem w Warszawie robiø
rozpaczliwe, cho niezgrabne wysiøki dla spacyfikowania Rzeczypospolitej i uratowana jej caøo ci za cen cisøe-
go zwi zku z Rcsj (str. 147):

„Chodziøo (Rosji) o stworzenie zast pu wøasnych kreatur, które by wszystko zawdzi czaøy Rosji i søu yøy
jej równie dobrze do zneutralizowania siø polskich jak... król August III. Najpierw tedy Repnin, potem
Woøko ski, Weymarn. Saldem biedzili si nad ukr ceniem bicza z piasku na Polsk - daremnie. Jaøowy
piasek rozsypywaø si za lada podmuchem. Bezduszn „Rad Patriotyczn " rozp dziø sam ambasador
Saldem, poznawszy jej lichot . Byøo to na wiosn 1771 r., kiedy konfedciatów prowadziø do ofensywy
Dumouriez, a Austria wobec wojny rosyjsko-tureckiej przybieraøa gro n postaw . Sprawa rosyjskiej
hegemonii nad Polsk zawisøa na wøosku. Fryderyk dobijaø w Petersburgu targu o Prusy Zachodnie,
dawny program Piotra Wielkiego musiaø run , je eliby si nie znalazø w Rzeczypospolitej ywioø, god-
ny rosyjskiego zaufania, a zdolny do uspokojenia kraju pod znakiem gwarancji praw dysydenckich i
nierz du. Saldernowi udaøo si chwilowo uwie króla i pchn na konfederatów wojsko Ksawerego
Branickiego: nie udaøo si z Czartoryskimi. Solms w Petersburgu zwyci yø. Ambasador ujrzaø si bez
najmniejszego punktu oparcia, póøwiekowe wpøywy rosyjskie zrujnowane..."

Dziwno tego passusu polega na tym. e Konopczy ski sypie inwektywy na ewentualnych sprzymierze ców
rosyjskich (Zast p wøasnych kreatur…, bicz z piasku na Polsk ..., ywioø godny rosyjskiego zaufania..., pod zna-
kiem... nierz du), a potem pisze o pozyskaniu króla: „udaøo si uwie " a jednocze nie w tych e samych zda-
niach stwierdza zupeønie wyra nie, e wøa nie wskutek niepowodze Salderna w Polsce i braku tych sprzymie-
rze ców, Prusy zwyci yøy, co znowu zdaje si gani - i nast piø pierwszy rozbiór. Otó naszym zdaniem historyk
powinien tu byø albo pisa bez tendencji, albo ju powiedzie czy lepiej byøo pomóc Saldernowi i przez to rato-
wa caøo Polski, czy te nie - tak jak Schmitt powinien byø orzec, czy August II czy Piotr Wielki naprawd Polsce
zaszkodziø, dziaøaj c jeden dla wzmocnienia wøadzy królewskiej, drugi dla jej osøabienia?

173
kopolskiego, o tym ci „narodowcy", którzy zaczęli działalność od zniesienia korpusu
kadetów założonego przez Augusta II i od redukcji wojska - nie pomyśleli. Toteż
kwalifikacja ich, tak jak i wszystkich potem, niestety, tak licznych potomków du-
chowych „patriotów", musi być niekorzystna. Od tej chwili nieprzerwanie bowiem
aż po sejm czteroletni, a potem po rok 18631, cechy istotne i niezmiennie się powta-
rzające tych pseudo-patriotów są następujące:

1) Niezdolność do przewidywania, brak przewidywania skutków swoich po-


ciągnięć - i niechęć do pracy etapami.
2) Skrajna naiwność i brak przewidywania reakcji poszczególnych mocarstw.
3) Nieliczenie się ze stosunkiem sił własnych do sił przeciwnika.
4) Charakterystyczna wiara w „wierność" Francji.
5) Stąd idące zaniedbanie gotowania sił własnych.
6) Fatalnie wybrany moment rozprawy.
7) Na końcu apoteoza bohaterstwa wyczynów swego obozu w przeszłości i
negowanie jakichkolwiek, nawet najbardziej oczywistych doświadczeń,
płynących ze stałego powtarzania tych samych błędów.

Ostatni z powyższych punktów wymaga zasadniczego komentarza. Poprzednie bo-


wiem punktacje biją oczywiście wyłącznie w przywódców danego kierunku poli-
tycznego; wykonawców ani bojowników niższych rangą wcale nie dotyczą. Ostatni
punkt natomiast mógłby wywołać pewne wątpliwości: czyżbyśmy negowali lub
umniejszali bohaterstwo naszych żołnierzy-powstańców? Bynajmniej. Tu trzeba
wyjaśnić stanowczo i raz na zawsze, że cała cześć, jaka się należy tym dzielnym,
częstokroć bohaterskim ludziom, pozostać musi w tradycjach narodu i utrzymać na-
leżne sobie miejsce. Co jest niedopuszczalne i co piętnujemy tu z naciskiem, to stała
praktyka naszych przywódców powstańczych - mam na myśli przywódców poli-
tycznych, nie zaś wojskowych - zakrywania swoich błędów tak szczelnie obrazem
bohaterstwa szeregowców, że ich naród w końcu wcale nie dostrzega. Najbardziej
nawet szaleńcze poczynania mogły ujść na sucho, byleby zdołano pchnąć jakiś
oddział do jakiegoś zwycięskiego lub przynajmniej bohaterskiego starcia. Rozdy-
mano wówczas tak potężnie to bohaterstwo, zasłaniano się nim tak dokładnie, że

1
Rozdziaø ten byt pisany przed powstaniem warszawskim.

174
kapitalne błędy, których skutkiem było niepotrzebne zacofanie narodu i upadek
na długie lata, dały się upiec bezkarnie, a nawet jeszcze gloryfikować ochłapem
sławy - wykradzionej poległym bohaterom.

Sytuację tę kapitalnie ujął jasny jak zwykle umysł Dmowskiego:

„Mówiąc o powstaniach - pisze w „Polityce polskiej i odbudowaniu pań-


stwa", gdzie potępił powstania - mówię o czynach ludzi, którzy robili polity-
kę powstańczą. Nie mówię o tych, którzy się bili: to żołnierze, do których po-
lityka nie należy. Z chwilą kiedy poszli za wezwaniem do walki o wolność
czy niepodległość Polski, za wezwaniem tych, którym zaufali, ich rzeczą było
dobrze bić się, być dobrymi żołnierzami, nic więcej..."

A dalej:

„Żołnierz jest odpowiedzialny tylko za to, czy jest dobrym żołnierzem, za swą
odwagę, wierność, obowiązkowość. Dowódca jest odpowiedzialny za to, jak
tym żołnierzem kieruje. Polityk jest odpowiedzialny za samo użycie wojska.
Mnie tu obchodzą tylko politycy, tylko organizatorowie zbrojnych poczynań.
I od początku tylko nimi się zajmuję."

Dalej poszedł nie mniej znakomity teoretyk polityki polskiej, Koźmian w swojej
„Rzeczy o 1863 roku", gdy pisze, że szereg naszych świetnych potyczek i bitew w
powstaniu listopadowym przyniosło skutek szkodliwy, gdyż następne pokolenie
widziało w pojęciu „powstania" tylko sławę wojskową, nie zaś ważniejszy nade
wszystko problem polityczny. Tu teza nasza zbliża się bardzo do głosu Koźmiana,
jest może tylko doprowadzeniem jej do ostatecznych konsekwencji.

No dobrze - odpowiedzą czytelnicy - ale czy nie jest niesłuszne obarczać odpowie-
dzialnością przywódców patriotycznych za część następstw ich kierownictwa, to jest
za klęski i niewolę, a nie sławić ich za drugą część następstw ich działalności: blask,
jakim okryły walki powstańcze oręż polski? Wszak gdyby powstań nie wywoływa-
li, tych walk zwycięskich by nie było.

175
Na to zastrzeżenie odpowiedzieć trzeba - że po pierwsze: wprawdzie walki boha-
terskie wypłynęły wskutek wywołania walk i bez nich nie miałyby miejsca, ale
walki staczał kto inny, a plany powstań robił kto inny. W tym podziale pracy, jak
słusznie podniósł Dmowski, wojsko robiło swoje - politycy nie. Po drugie, a to
drugie jest i najważniejsze, nie ma równowagi między korzyściami moralnymi z
powodu walk bohaterskich, a szkodami i moralnymi i materialnymi, poniesionymi
wskutek nierozsądnie rozpętanych powstań.

Zasadniczo biorąc, w historycznej ocenie ludzi i obozów idzie nie tylko o ich cel, ale i
o celowe działanie, o porządną robotę informacyjną i przygotowawczą i o wyzy-
skanie maksimum możliwości powodzenia. U stanisławczyków i ich licznych epi-
gonów nie ma tego ani śladu. Wyprzedzili oni genialną formułkę naszego poety
„rozumni szałem". Innego rozumu jak szał ci konsekwentni grabarze Polski nigdy
nie mieli.

IV. W opisie sejmu konwokacyjnego Schmitt przybiera postawę wrogą Familii, choć
wielokrotnie na innych miejscach przypisuje im właśnie zasługę poczynań refor-
matorskich.

„Odtąd spada na nich (tj. na Czartoryskich) - pisze Schmitt - cała odpowie-


dzialność za wszystko co się później stało a żadne wykręty nie uwolnią ich od
tej odpowiedzialności wobec Boga, świata, narodu i potomności. Jeżeli bo-
wiem sami dobrowolnie wzięli na swoje barki ciężar odrodzenia Rzeczypo-
spolitej i postawienia jej w możności utrzymania nadal bytu niepodległego,
jeżeli uciekli się do nieprawych a nawet gwałtownych środków i obce do
kraju sprowadzili wojsko, aby tylko zgnieść przeciwników, zmusić ich do
przyjęcia wszystkiego, co im będzie narzucone, jeżeli z zajadłością prześlado-
wali przeciwników... ustaw... odpowiadają sami wyłącznie za wszystkie nie-
powodzenia, nieszczęścia i klęski, które wskutek ich wystąpienia i wskutek
ich reform spłynęły na ojczyznę. Nie tłumaczy ich wymówka, że mogli się
pomylić... ponieważ pomyłka w polityce jest zbrodnią, jeżeli staje się powo-
dem tak strasznej katastrofy, jaką była i jest dla narodu zagłada Rzeczy-
pospolitej..." (T. II. str. 65).

176
Zaraz potem przyznaje, że przy liberum veto „wszelka naprawa była bezwzględnie
niepodobna", lecz dowodzi, że trzeba było działać

„stopniowo i łagodnie. Gdy zaś Czartoryscy narzucili się na sterowników pod


opieką Moskwy a miast ocalić ojczyznę, przyspieszyli jej upadek, ściągnęli
tym samym odpowiedzialność na siebie za wszystkie wynikłości i skutki na-
stępne."

Pokrewieństwo z Lelewelem przejawia się nagle i silnie tam, gdzie by się go można
najmniej spodziewać. W naganie mianowicie Czartoryskich za formalne przekrocze-
nia na sejmie konwokacyjnym:

„Wystąpienie ich w dniu otwarcia sejmu było jawnym pogwałceniem ustaw,


na co nie ma żadnego usprawiedliwienia. Strona zaś hetmańska nie w tym
pobłądziła, że wydała manifest przeciw gwałtom i obecności wojska obcego,
ale że zamiast gwałt siłą odeprzeć, dała się wypłoszyć ze stolicy i kraju."

Ta niechęć do łamania prawa, nawet tam gdzie prawo to jest powszechnie uznane
jako zgubna i przestarzała formalność, dziwi u autora, który w tymże tomie (str. 22)
taki zarzut stawia Wacławowi Rzewuskiemu:

„...lecz był więcej teoretykiem niż mężem stanu, który by nie oglądając się na
formy i nie oddając im czci bałwochwalczej, gotów był je przełamać, byle
dojść do celu zamierzonego..."

W sumie, duży talent Schmitta został - z powodu braku jasnych kryteriów i wpły-
wu Lelewela - zupełnie zmarnowany dla kształcenia naszej myśli historycznej.

177
SZUJSKI

I. Poglądy Szujskiego na przyczyny upadku Polski i na rozwój wypadków w XVIII i


XIX wieku ulegały pewnej ewolucji. W „Dziejach Polski podług ostatnich badań"
(Lwów 1866) zajmuje stanowisko, które stanowi pewien postęp w stosunku do Le-
lewela i Schmitta, ale które nie zbliża się jeszcze nawet do Kalinki. Potem pod
wpływem Kalinki i stańczyków dojrzewał myślowo i brał najwalniejszy udział w
dyskusjach historycznych w ich właśnie szeregu. Wpływ Szujskiego był bardzo
duży. Szujski był poetą i był także mistrzem prozy, największym talentem literackim
wśród historyków obok Askenazego.

Na str. 375, gdy sygnalizuje pogorszenie się naszej sytuacji międzynarodowej po


ukończeniu wojny siedmioletniej, rzuca po raz pierwszy zagadnienie winy upadku
Polski. Passus ten należy przeczytać dosłownie:

„Uratowanie Polski zależało od wewnętrznego przeobrażenia, od moralnego


stanu i politycznej dojrzałości narodu z jednej strony, od uczciwej polityki
ościennych mocarstw - z drugiej. Pierwszy warunek podrósł silnie w ciągu
trzydziestolecia, drugiego nie było. Przeciwnie, w miarę podrostu pierwszego,
polityka ościenna... wystąpiła z miedzianym czołem bezwstydnego gwałtu,
zdrady i grabieży. Ten fakt niezaprzeczony zdejmuje odpowiedzialność za
upadek narodu wobec Europy, a ładuje ją na barki tych co go dokonali, na
system polityczny, który go wywołał. Nie dekretem prawa narodów, ale de-
kretem prawa pięści upadła Polska ostatecznie."

Zaczynając od warunku „uczciwej polityki mocarstw" powiedzmy po prostu za


Górką, że gdyby przyjąć ten postulat jako warunek sine qua non istnienia Polski,
skazywałby on nas na nieistnienie. „Pożądliwość" bowiem, według terminologii
Balzera, a „nieuczciwość" wedle Szujskiego, w gruncie rzeczy synonimy, są cechami
178
nader częstymi polityki międzynarodowej. Prędzej państwo może rozstać się ze
swoją potęgą lub niepodległością, niżby pominęło drogi Racji Stanu i odwrotnie;
ledwo które państwo wyzbywa się rozumu politycznego, już może się stać ofiarą
sąsiadów, którzy dzioba i pazurów do lamusa nie chowają.

Rzeczywiście sytuacja geopolityczna Polski była taka, że istnieć jako mocarstwo


zupełnie niezależne nie mogła. Dokładne powtórzenie tej sytuacji będziemy mieli w
dziesięcioleciu 1930 - 1940. Teoretyczną możliwością w XVIII wieku było zniszczenie
jednego z ramion kleszczy zwierających się nad Rzecząpospolitą. W praktyce droga
ta nie istniała, gdyż Rzeczpospolita wychodziła z okresu głębokiego upadku ustro-
jowego, wojskowego, gospodarczego, a przede wszystkim moralnego i politycznego
i siły jej niedostateczne do obrony, były niezdolne marzyć o pogromie Prus lub
Moskwy takim, jakby to zrobił Batory, jak o tym jeszcze zamyślał Sobieski. Czyżby
więc ratunku nie było?

Nie było, jeśli pod wyrazem Polska rozumiemy mocarstwo zupełnie samodzielne i
niezależne. Jarzmo lub upadek - wołał Lelewel, w chwili jasnowidzenia w ko-
niunkturze i w prądach ekspasji ówczesnych sił europejskich. Ale „jarzmem" lele-
welowskim mogła być niepodległość, przy utracie jedynie samodzielności. Mogła
być unia dynastyczna z Rosją albo Prusami, albo i z Austrią. Lepszego wyjścia jak to
nie było. Historia wykazała, że były wyjścia gorsze.

Czartoryscy zdawali sobie chwilami sprawę z tego, że Polsce grozi rozbiór już od 1731
r. (P. Sł. Biogr.: Michał Czartoryski). Choiseul liczył się z tą możliwością w r. 1762
(Instrukcja do Paulmy, cyt. Szujski, t. IV. str. 352). Hasłem do rozbioru musiałaby
być wszelka próba zupełnej samodzielności i każdy objaw anarchii. Przyjęcie pro-
tektoratu przy silnej pracy nad reformami wewnętrznymi, oto było jedyne wyjście
przy danej koniunkturze. Naszym zdaniem koncepcja taka nie kolidowała wcale z
ideą Polski. Przeciwnie, jeżeli celem polityki polskiej jest zdobycie coraz wyższego
szczebla w hierarchii narodów, to tylko wyjście reformistów odpowiadało mu w
zupełności. Dawało najlepsze położenie osiągalne na teraz, najlepsze widoki na
przyszłość. Ratowanie Polski do przetrwania koniunktury. Oto było hasło Czarto-
ryskich i króla. Ich przeciwnicy - do których oni sami potem doskoczyli, stronnictwo

179
hetmańskie najpierw, patriotyczne potem, potrafiło pogrążyć sprawę Polski tak, że
cały szereg doskonałych koniunktur już nie pomagał. Zjawiali się wtedy zawsze
nowi „patrioci" i pogrążali naród w coraz gorsze klęski. Dopiero Dmowski w jakże
ciężkich warunkach wziął się do odrabiania złego.

Drugim a raczej według historyka pierwszym warunkiem ratunku było „we-


wnętrzne przeobrażenie". Oczywiście, jeżeli przeobrażenie to nic a nic nie mogło
pomóc w owej fatalnej koniunkturze, to jednak bezeń nie można było marzyć i o
etapie następnym, tj. o zwycięskiej akcji w lepszej aurze międzynarodowej. Przeob-
rażenie wymagało czasu. Czas wymagał protektoratu. Rozumieli to w początkach
panowania Poniatowskiego Czartoryscy, nie rozumieli tego „patrioci". Ich hasłem
była „samodzielność" i „złota wolność". Konfederacja radomska okazała, że dla za-
chowania „złotej wolności", poświęcili samodzielność i gotowi byli poświęcić in-
tegralność Polski.

Stwierdzając, że pierwszy warunek, tj. reformy, został częściowo dokonany, ale że


Polska upadła ostatecznie „dekretem prawa pięści", traci Szujski logiczną podstawę
do apelu nad podniesieniem narodu, który umieszcza zaraz po cytowanym na str. 1
passusie: Słusznie nazwał Górka historiozofię „winy obcej" pesymistyczną. Jeżeli
bowiem Polska upadła wyłącznie dekretem prawa pięści, to co pomóc może praca
nad odrodzeniem wewnętrznym. Sylogizm Górki jest błędny z powodu braku defi-
nicji pojęcia „upadła", jak to wyjaśnimy obszernie na stronach poświęconych Górce.
Tu sformułujemy raz jeszcze w przeciwstawieniu do Szujskiego tezę własną, tezę
koniunktur.

1) Polska musiała stracić samodzielność w danej koniunkturze i na to żadna re-


forma wewnętrzna nie mogła pomóc. Mogła natomiast, pomnażając siły
narodowe dać nam w epoce lennej lepsze warunki.
2) Ze zmianą koniunktury geopolitycznej Polska mogła odzyskać i samodziel-
ność i dalszego istnienia i potęgi gwarancję w postaci hegemonii na wscho-
dzie. Ale na to były konieczne siły wewnętrzne, do których dojść można było
tylko drogą głębokich reform - i społecznych i ustrojowych.

180
Zdanie swoje o zdjęciu odpowiedzialności i przerzuceniu jej na barki tych, co roz-
bioru dokonali osłabił znacznie Szujski, pisząc w zakończeniu (str. 723):

„Do tych prawd należy uznanie, któremu największego rozpowszechnienia


życzymy, że upadek Rzeczypospolitej spowodowała własna nasza kilkuwie-
kowa wina".

II. Na str. 376 w paragrafie 132 zatytułowanym „Przegląd i podział trzydziestolecia


panowania Stanisława Augusta" daje Szujski następującą syntezę pierwszego
ośmiolecia tego panowania:

„Bogata (epoka) we wszystkie objawy długoletniego złego, zdrajcze i poli-


tyczno-głupie konszachty z nieprzyjacielem... przekupstwo obok prywaty i
dumy magnackiej, bogata w gwałty opiekuńczej Moskwy. Stronnictwo re-
formistów pobite ustępuje z pola, oligarchia magnatów zaprzedanych Mo-
skwie zwycięża. Dodatni biegun narodu niepodległości pragnący zrywa się
do walki przeciw Moskwie i nowemu porządkowi w Konfederacji Barskiej.
Dzieje się to z całą nieudolnością starej polityki, rachującą na stanowczą
pomoc postronną i krzykliwością sejmikową wśród społeczeństwa ociężałego
i zepsutego. Konfederacja oprócz zamieszania nic nie sprawia, ginie. Moskwa,
Prusy i Austria korzystając z zamętu przystępują do pierwszego rozbioru."

Synteza powyższa zawiera pewien postęp w stosunku do Lelewela, polegający na


prawdziwszym ocenianiu konfederacji barskiej. Natomiast najzupełniej fałszywy
jest passus następujący:

„Stronnictwo reformistów pobite ustępuje z pola, a zwycięża oligarchia ma-


gnatów zaprzedanych Moskwie",

oraz że

„dodatni biegun zrywa się do walki"

z Rosją, Do zdania tego trzeba dodać następujący komentarz faktyczny.

181
Oligarchii magnatów zaprzedanych Moskwie w tej epoce wcale nie było. Z Moskwą
trzymali właśnie reformiści.

Po kapitulacji reformistów doszło do głosu stronnictwo „złotej wolności", a nie


„oligarchia zaprzedanych magnatów" i za cenę obalenia reform i detronizacji króla
oddało się carowej.

Gdy Repnin obietnic nie dotrzymał, a ponadto zmusił sejm do uchwał na rzecz dy-
sydentów, toż samo stronnictwo, które zwyciężyło po ustąpieniu reformistów - a
nie żaden „dodatni biegun" - teraz założyło konfederację barską.

Rzadko w paru słowach można zamieścić taki ogrom fałszywych, wprost odwrot-
nych do rzeczywistości obrazów, jak to uczynił Szujski.

Jak powiedzieliśmy - mimo kwalifikacji konfederacji jako dodatniej, przypisuje jej


Szujski pośrednią winę pierwszego rozbioru. Kalinka pójdzie tu jeszcze dalej i na-
zwie konfederację bezpośrednią przyczyną rozbioru. Dopiero Konopczyński podej-
mie zupełnie gołosłowną próbę jej rehabilitacji. Jakkolwiek tę sprawę rozstrzy-
gniemy, jedno jest pewne, a mianowicie, że ostatnie z cytowanych zdań Szujskiego:

„Moskwa, Prusy i Austria, korzystając z zamętu, przystępują do pierwszego


rozbioru"

nie odpowiada prawdzie, ani nawet ówczesnemu stanowi badań historycznych.


Moskwa wcale nie korzystała z zamętu, przeciwnie, lękała się zamętu, robiła co
mogła, by mu zapobiec, właśnie dlatego, aby rozbioru nie było. Rzeczpospolita była
jej faktyczną domeną lenną i rozbiory nie leżały w jej interesie. Czy czytać ten sąd
będzie naszym rodakom przyjemnie czy nie, trzeba się zdecydować wreszcie uznać
go za nie ulegający żadnej wątpliwości. Z chwilą gdy postanowiliśmy zrzucić z hi-
storyków naszych płaszcz frazesu i tromtadracji, w jaki się szczelnie otulali, zakry-
wając prawdę i wykolejając rozumowanie nie widzimy powodu, dlaczego mie-
libyśmy tu na fałsz zamknąć oczy.

III. W tejże samej syntezie panowania Poniatowskiego Szujski tak określa okres
Rady Nieustającej:

182
„Zmniejszonemu i zmordowanemu krajowi narzuciła opieka moskiewska
rząd najwygodniejszy dla siebie, rząd oligarchiczny, Radę Nieustającą. Kie-
runki dodatnie przeobrażenia wewnętrznego i odzyskania niepodległości
mają czas rozwinąć się i zmocnieć, szerząca się oświata dodaje im zdrowia i
siły. Od 1776 do 1788 widać organiczny postęp."

Prawdą jest, że Rada Nieustająca była najwygodniejszą dla Moskwy, ale niemniej
prawdą jest także, że była stokroć pożyteczniejszą dla Polski, nie tylko od rządów
poprzednich, ale i od... następnych. Był to bez względu na swoją genezę pierwszy
rząd w Polsce o charakterze europejskim. Ale idźmy dalej za Szujskim:

„Wojna Moskwy z Turcją i nieprzyjaźń Prus i Anglii ku Moskwie podaje


wreszcie sposobność urzeczywistnienia zamiarów reformy. Rozpoczyna się
sejm czteroletni, owoc naszego życia i naszej oświaty... (tu następuje po-
chlebny opis dzieł sejmu). Opinia przeważnej części narodu wspiera go, ob-
rażona ambicja, kołowacizna dawnej nierządnej wolności, poszkodowana
chciwość i potępiona sprzedajność podnoszą na dzieło sejmu mściwą rękę w
Konfederacji Targowickiej, popartej pomocą Moskwy... Wtedy rozpada się
nagle podbudowany dopiero gmach przyszłości... wojnę o niepodległość pa-
raliżuje przejście króla do Targowicy, aliant zdradza."

Mistyfikacja Szujskiego jest tu przejrzysta. Apoteozuje on bez zastrzeżeń dzieło sej-


mu wielkiego, winę upadku Polski przypisuje Targowicy. Tym dziwniejsze, że w
szczegółowym opisie działań sejmu wylicza jego błędy. Ale dopiero Kalinka ustalił
z naciskiem, że sejm najpierw prowokował Rosję, a potem dopiero, na długo potem
zajął się na serio odbudową skarbu i wojska; że uchwałę o armii 100-tysięcznej
zredukowano potem do 60.000 - do tylu prawie, ile sam Repnin proponował w
1766 roku, przeszło dwadzieścia lat wcześniej. Skałkowski rehabilitując Kalinkę zaj-
mie wreszcie, ale dopiero w drugim dziesięcioleciu Polski odrodzonej, wobec sejmu
czteroletniego stanowisko zupełnie konsekwentne. Zapyta po prostu: czy sejm ten
swoją prowokacyjną postawą i nieprzebranym gadulstwem nie zakorkował i nie
storpedował potem całkiem naprawy stopniowej i solidnej prowadzonej przez
króla? Sam Bobrzyński za Kraszewskim jeszcze cofnął się przed sformułowaniem

183
tak krytycznego zdania wobec aktu, dokoła którego ogłupione tłumy naszych ro-
daków paliły kadzidła i wyładowywały chorobliwą potrzebę samochwalstwa. Fakt
pozostanie faktem, że nikt Skałkowskiemu nigdy żadnego poważnego argumentu
nie przeciwstawił. Ponieważ przy sądzie o sejmie czteroletnim będzie jedna z naj-
rzadszych różnic zdań między nami a Bobrzyńskim, rzecz przedyskutujemy obszer-
nie.

184
KALINKA

I. Kalinka jest najlepszym, największym z polskich historyków. Wiele naszych


głupstw i nieszczęść w epoce dwudziestolecia Polski odrodzonej poszło stąd, że od-
sunięto od wszelkiego udziału w rządach stańczyków galicyjskich - generację wy-
chowaną na Kalince. Gdy czytamy jego „Sejm Czteroletni" widzimy dopiero ile
dawnych błędów powtarzaliśmy bezwiednie w nowym sejmie. Przede wszystkim
odrodził się nietknięty kult frazesu.

Kalinka, jak to jeszcze powiemy, bije wszystkich historyków naszych głęboką zna-
jomością polityki międzynarodowej. Nim Kalinka stał się historykiem, był nie tylko
publicystą, ale i agentem Hotel Lambert. Miał dobrą szkołę polityczną i żywy kon-
takt z arkanami dyplomacji europejskiej. Miał dostęp do wszystkich większych ar-
chiwów i umiał z nich korzystać. A co ważniejsza, Kalinka miał odwagę cywilną
pisania rzeczy niepopularnych.

Trwałą zasługą Kalinki jako historyka XVIII wieku jest zerwanie z przedstawieniem
schematu upadku, jako znęcanie się niedobrych sąsiadów nad niewinną i bezbronną
Polską. Schemat bajeczkowy, doskonały dla epoki przedhistorycznej, legendarnej,
jednak uświęcony opinią nie tylko Mickiewicza, ale i pierwszych rzeczy Szujskiego,
Kalinka obalił. Przedstawił on szereg faktów, dowodzących niezbicie, że nie wszyscy
sąsiedzi działali planowo w kierunku osłabienia i rozbioru Polski. Zwłaszcza Rosja (-
ten wróg nr 1 - na skutek teorii naszych romantyków) nie tylko do rozbiorów nie
dążyła, ale i była im wprost przeciwna. Jeżeli mimo to rozbiory przeprowadziła, to
stało się to nie tyle na skutek genialnej taktyki Prus, ile z powodu samobójczych,
rozpaczliwie bezrozumnych wyskoków naszych.

185
Teza o wrogim nastawieniu Katarzyny II do idei rozbiorów Polski jest zbyt ważna i
płodna w konsekwencje, byśmy nie mieli się nad nią trochę dłużej zastanawiać.
Została ona udowodniona przez Fryderyka Smitta i Sołowiewa i do nich odsyłamy
czytelników, którzy by chcieli zgłębić to zagadnienie od strony źródeł. Sybel rozgło-
sił tezę o niemożności istnienia jednoczesnego silnej Polski i silnych Prus, i dziejową
alternatywę: Polska albo Prusy - tezę, którą Fryderyk II już dawno ustalił. Za tym
przykładem poszli słowianofilscy publicyści, a po nich i historycy rosyjscy. Utrzy-
mywali oni, że Rosja zajmowała się przez wieki konsekwentnym „zbieraniem ziem"
ruskich i słowiańskich i że pojedynek śmiertelny o te ziemie musiał być między
Moskwą a Polską rozegrany. Tylko że, jeśli teza Sybela znajduje aż nadto potwier-
dzeń ze strony rządów pruskich, to teza słowianofilska spotyka się wprost przeciw-
nie co krok z dementi tajnych działań Katarzyny. Rosja nie widziała w XVIII wieku
korzyści w rozbiorach, nie dążyła do rozbiorów. Oto co ukazał Polsce po raz pierw-
szy i z wielką siłą Kalinka.

Do czasów Kalinki historiografia, a z nią cała opinia polska była głęboko przeko-
nana, że to Rosja była autorem i inicjatorem rozbiorów.

„Te są charaktery rozbioru Polski - pisze Mochnacki w „Powstaniu" (str. 128): -


polityka gabinetu berlińskiego ciemna, akces Austrii mimowolny - rzeczywi-
ście samej tylko Moskwy postępowanie w tym rozboju niesie na sobie cechę
wielkiej konsekwencji i rozumnej przewrotności, na ostatek zgody z naturą
tego mocarstwa i jego rozległymi widokami".

Mochnacki był nie tylko ojcem powstania 1830 roku, ale i protoplastą w prostej
linii powstania 1863 r. Przekonanie o winie Rosji w rozbiorach było jedną z wal-
nych przyczyn jego i jego towarzyszy spisku, nastawienia antymoskiewskiego.

Chciałbym jak największy nacisk położyć na powyższe zdania. Dzisiaj, 75 lat po


ukazaniu się dzieła Kalinki, gdy całe nasze dziejopisarstwo przyjęło jego tezę i już
tylko krętymi drogami odgrzewa się pretensje do Rosji za pierwszy rozbiór (patrz
niżej notatkę o Feldmanie), zaciera się doniosłość dokonanego wówczas przewrotu.
Trzeba dobrze pamiętać, że Mochnacki był - jak to poświadcza Tokarz („Wojna 1831")
- wychowawcą wielu pokoleń naszej młodzieży. Na tezie o winie Rosji w organiza-

186
cji rozbioru i na tezie o winie jej w powtórzeniu rozbioru na kongresie wiedeńskim
(Hoffmann i znów Mochnacki) jak na dwu filarach opierała się potężna i fatalna dla
naszej przyszłości propaganda antyrosyjska, szerzona przez naszych dziejopisów.

Tu wyraźniej niż kiedykolwiek będziemy mogli obserwować olbrzymi wpływ hi-


storiografii na losy narodu i co za tym idzie, złowrogie skutki podawania fałszów
jako prawdy przez historię.

W rozdziale II „Ostatnich lat" (Stanisław August i Katarzyna II) po wyjaśnieniu


charakteru króla, pisze Kalinka (str. 104 - 105):

„Jest że prawdą - jak mówiono, że Katarzyna takie już miała pojęcie o Polsce
i że poznawszy charakter młodego Poniatowskiego wcześnie go wybrała za
narzędzie do swych zaborczych widoków? Nam się to nie zdaje i owszem,
sądzimy, że ani ona, ani żaden minister w Moskwie nie przypuszczał wów-
czas, iżby Polskę można było podbić albo rozdzielić i z liczby państw żyjących
wymazać. Powiedzmy więcej, nikt podówczas w Moskwie do tego nie dą-
żył."

Tezę tę potwierdzają liczne, najbardziej poufne wypowiedzi i instrukcje dalej fakty


tak niezbite, jak misja Salderna w 1771 r. Jeżeli jednak przyjmiemy tę tezę, to patrząc
z punktu widzenia całości Polski przyjąć musimy wszystkie jej konsekwencje. Bo je-
śli Rosja była przeciwna rozbiorom, tedy wszelka walka przeciw Rosji, a więc i
konfederacja barska i potem sejm czteroletni były walką przeciw wrogowi... urojo-
nemu. Gdyby historyk nie bał się położyć kropki nad i, mógłby powiedzieć, że były
to walki toczone przeciw faktycznemu sprzymierzeńcowi, a dla faktycznego wroga,
dla Prus.

Rosja była przeciwna rozbiorom, gdyż pragnęła zawładnąć całą Polską - oto utarta
odpowiedź, jaką historycy i publicyści nasi z Szujskim na czele wygłosili, gdy opu-
blikowano dokumenty jaskrawo przeczące złej woli Katarzyny przed pierwszym
rozbiorem. Zasadzka tej tezy kryje się jak zwykle w braku definicji jednego z zasad-
niczych pojęć wygłaszanego zdania. Idzie tu o pojęcie „zawładnąć". Jeżeli bowiem
„zawładnąć" oznacza związać państwo ścisłym sojuszem, posiadać w nim własną

187
klikę, króla oddanego własnym widokom, jednym słowem stan faktycznego lenna,
to teza ta jest słuszna. Jeżeli „zawładnąć" znaczy anektować czy inaczej związać ści-
słym węzłem prawno-państwowym oba państwa, to jest ona mylna.

Katarzyna nie popierała Stanisława Augusta, by Polskę anektować lub ją podzie-


lić, lecz by mieć króla zawsze Rosji oddanego. Identycznie w tym samym celu po-
pierała i Czartoryskich. Nie dążyła również do ustroju dla Polski najgorszego - do-
wodem era Stackelberga. Pozostawiała też Polakom możność pewnych reform - pod
warunkiem żeby ich sami zechcieli.

Kluczem do zrozumienia stosunku Katarzyny do Polski, kluczem, którego nie posia-


dła, niestety, jeszcze w pełni nasza historiografia, a co dopiero publicystyka, jest
zrozumienie faktu, iż głównym celem życia Katarzyny było pogromienie Turcji i
zdobycie Bosforu (Dembiński „Polska na przełomie"). Wszelkie złe czy dobre pery-
petie polityki katarzyńskiej w Polsce były tylko wtórnym epizodem raczej niż za-
sadniczą linią polityczną. Ważność tej hierarchii polega na tym, że znając ten punkt
wyjścia, można było ze strony polskiej znacznie łatwiej wyzyskać rozmaite ko-
niunktury w walkach rosyjsko-tureckich, dla własnego wzmocnienia się w porozu-
mieniu z Rosją, niż byłoby to możliwe, gdyby w Polsce leżały główne linie polityki
moskiewskiej. Ta konstatacja Dembińskiego znajduje jaskrawe potwierdzenie w
każdoczesnym polepszaniu się stosunku Katarzyny do Polski, w chwilach gdy de-
cydowała się walka jej z Turcją.

No dobrze - odpowiedzą czytelnicy - ale czy sojusz z Moskwą, naszym gnębicielem -


przeciw Turcji, naszej jedynej możliwej sojuszniczce, nie był pomysłem potwornym
i sprzecznym z elementarną racją stanu? Jest to problem, który z wielką siłą swojej
retoryki postawił Askenazy omawiając plan takiegoż sojuszu przeciw-tureckiego z
1789 r. Otóż zasadniczą przesłanką, którą trzeba sobie uświadomić, aby nie zabrnąć
w błąd Askenazego, to ówczesna absolutna słabość i brak sił wojennych Polski.
Polska nie była żadnym sojusznikiem dla Turcji, póki nie wzmocniła swoich sił.
Droga do jakiegokolwiek sojuszu i jakiejkolwiek gry politycznej prowadziła przede
wszystkim przez wzmocnienie ustroju, skarbu, wojska i nie można było się obawiać
zbytnich ofiar z formalnej niezależności, byle to wzmocnienie uzyskać.

188
Po przeforsowaniu swego króla i sobie oddanego stronnictwa na czoło Rzeczypo-
spolitej, Rosja zagrożona wojną turecką zapragnęła zbierać owoce swego dzieła.
Miał nim być sojusz zaczepno-odporny, skierowany przeciw Turcji przy powiększe-
niu armii polskiej do 50.000 ludzi. Projekt ten był przez rok przeszło odwlekany i
sabotowany przez króla i Czartoryskich. To niechętne, a potem wręcz odmowne
stanowisko przyjaciół rosyjskich musiało wreszcie zastanowić Katarzynę. Okazało
się, że stronnictwo moskalofilskie nie jest stronnictwem moskalofilskim i przyjęło
wprawdzie z ręki Rosji tron, pognębienie wrogów wewnętrznych, reformy ustrojo-
we, władzę w formie konfederacji, ale w zamian dać nie chciało nawet sojuszu. Ten
psychologiczny punkt w zmianie nastrojów Moskwy jest obok sprawy dysydenckiej
pierwszorzędnej wagi dla zrozumienia dziejów pierwszego rozbioru. Polityk nie
może przeprowadzać jakiejkolwiek akcji na terenie międzynarodowym lub we-
wnętrznym, jeżeli nie zrobi wysiłku by spojrzeć na sytuację z punktu widzenia
partnera. Nic nie może uwolnić od tego obowiązku i historyka, który jest z ko-
nieczności sędzią - jeśli nie wotującym, to w każdym razie przynajmniej śledczym w
stosunku do polityków przeszłości.

II. Katarzyna ujrzała się nagle oszukaną. Była bez stronników w Polsce. Bardzo ja-
sno ten moment ujmuje Morawski. Oto co pisze po tryumfalnym opisie niepowo-
dzeń sojuszniczych Moskwy („Dzieje narodu polskiego", Wyd. II, t. V. str. 36):

„Katarzynie, po wszystkich zabiegach i wyłożeniu dwu milionów rubli, zo-


stawała jedynie uciecha, iż narzuciła króla Polakom”.

Gdy król zamierzał po cichu dalszą poprawę ustroju, kazała czym prędzej Repninowi
szukać porozumienia z opozycją. Rzecz doszła łatwo do skutku, za cenę obietnicy
detronizacji i obalenia wszystkich reform Czartoryskich. Może tu jest miejsce na
polemikę ze zdaniem Józefa Feldmana - o pierwszym rozbiorze (bo co do dwu na-
stępnych jesteśmy z nim w zgodzie) - z jego krytyki Bobrzyńskiego w „Przeglądzie
Powszechnym”, t. 178. str. 240.

„Wiadomo dziś niezbicie - pisze Feldman - na podstawie szczegółowych stu-


diów archiwalnych, że pierwszy rozbiór spadł na Polskę nie dlatego, że po-

189
zostawała w nierządzie, lecz dlatego, że postanowiła się z nierządu dźwignąć,
wbrew wysiłkom Katarzyny."

Wielka szkoda, że Feldman nie podał studiów archiwalnych, które te sensacyjne


fakty odkryły. Należało by mu dowieść co następuje :

a) że Rzeczpospolita postanowiła się z nierządu dźwignąć - bo wszak dotąd było


wiadome, że na sejmach Czaplica i radomskim jednogłośnie potępiła reformy
Czartoryskich i powróciła do ideałów anarchicznej „złotej wolności". O zde-
cydowanych planach reform u konfederatów barskich głucho. Woleli nawet
rozbiór i Moskwę niż króla i jego plany;
b) że Rosja przystąpiła do rozbioru wskutek tego rzekomego postanowienia, że
jej kolejne ambasady podczas konfederacji starały się pogłębić anarchię, nie
zaś kraj uspokoić i że zgoda na rozbiór nie była po prostu wynikiem nie-
możności znalezienia sobie jakiegoś mocnego stronnictwa w Polsce.

Póki Feldman tez tych nie dowiedzie, musimy trzymać się starych źródeł: uchwał
sejmowych, manifestów konfederackich, korespondencji dyplomatycznej i prywat-
nej, żeby stwierdzić, jakie były tendencje ustrojowe Rzeczypospolitej - z jednej
strony, jakie zaś motywy zgody na rozbiór - z drugiej.

Wówczas wypłynęła sprawa dysydentów. W rękach Prus była na pewno wyłącznie


narzędziem do osłabienia Polski. Natomiast dla Katarzyny II była to raczej przede
wszystkim zabawa w liberalizm, chęć zdobycia za jednym zamachem opinii oświe-
conej zachodu i miłości prawosławnych w Polsce. Na próżno Repnin przestrzegał, że
równouprawnienie drogą legalną nie da się osiągnąć. Katarzyna była zbyt ambitna,
aby ustąpić. Za cenę obietnicy detronizacji udało się Repninowi utworzyć przez
opozycję (stronnictwo Potockich) konfederację radomską. Drogą terroru i porwania
czterech senatorów, udało mu się zmusić konfederację do żądanych uchwał. Ale jak
krótkowidztwo Czartoryskich i króla pozbawiło Rosję jednych stronników, tak
gwałty Repnina pozbawiły ją drugich. Stronnictwo Potockich utworzyło konfedera-
cję barską i weszło na drogę walki zbrojnej z Rosją.

190
Wybuch konfederacji zdawał się początkowo rzeczą błahą. Gdy jednak z biegiem
czasu Turcja wypowiedziała Rosji wojnę z tego powodu, okazało się najzupełniejsze
bankructwo polityki polskiej Katarzyny II. Bankructwo to dotykało w najwyższym
stopniu Repnina osobiście. Wszak był odpowiedzialny za stosunek Polski do Rosji,
wiedział, że Katarzyna nie życzy sobie ani wojny z Polską, ani tym mniej z Turcją.
Toteż ambasador ujrzał nagle całą swoją karierę zagrożoną, Stąd rozpaczliwe jego
wysiłki, by króla i Czartoryskich znowu dla polityki rosyjskiej pozyskać i w ten
sposób Polskę spacyfikować. Gdy groźby rozbioru nie skutkowały, Repnin zapro-
ponował nowy sojusz wojskowy przeciw Turcji i naczelne dowództwo sił zbrojnych
rosyjskich i polskich Stanisławowi Augustowi. Król odrzucił tę niepoważną pro-
pozycję, ale pozostanie ona dowodem na to, jak bardzo zależało Repninowi i Rosji
na formalnym chociażby zadokumentowaniu swego wpływu w Polsce. Był to bo-
wiem okres, w którym zamysły pruskie mające rozbiór na celu były już w toku.1

Wybuch konfederacji i rozmiary, jakie przybrała po przystąpieniu Turcji i Francji do


walki, to nie był sukces dla króla, gdyż istotnym hasłem Baru było:

nawet i z Moskwą, byle przeciw Poniatowskiemu.

Ale pod względem stosunku do Rosji, rozwój konfederacji był wielkim sukcesem
Czartoryskich. Okazało się, że wskutek opuszczenia Familii i szukania oparcia w
opozycji republikańskiej Potockich, Moskwa wplątała się w ciężką kabałę nie tylko
w Polsce, ale i na terenie międzynarodowym. Katarzyna II wyciągnęła z tej lekcji
doświadczenie. Repnin został odwołany i w boju z Turkami szukał rehabilitacji.
Nastąpiły misje Wołkońskiego, a potem Salderna z instrukcją pacyfikacji drogą

1
Staranie Moskwy o spacyfikowanie konfederacji barskiej nie ulega najmniejszej w tpliwo ci. A jednak - i niech
to b dzie dowodem jak wysoko si ga w dziejopisarstwie naszym tendencja mistyfikowania - Askenazy jeszcze w
roku 1918 („Napoleon a Polska”, t. 1 .str. 22) o stosunku Rosji do konfederacji nie potrafiø napisa ani søowa
wi cej jak tylko:

„W istocie, w ród pewnych wpøywowych ywioøów petersburskich, politycznych a zwøaszcza wojsko-


wych, mile patrzano na barskie zarzewie: nie yczono sobie przedwczesnego jego støumienia; yczono
owszem rozdmuchni cia to w po og o tyle wøa nie znaczna, aby byø tytuø do przygaszenia jej przez
podziaø”.
- Do zdania tego nie ma adnego ródøowego odsyøacza. By mo e, e tendencje powy sze istniaøy. Wspomina-
nie ich jednak, bez jednego søowa o usilnej odwrotnej polityce oficjalnej Petersburga, w ksi ce przeznaczonej
dla szerokich warstw czytelników, zakrawa na mistyfikacje, i umy ln insynuacj - sprzeczna, ze stanem fak-
tycznym.

191
ugody z Familią za wszelką cenę. Katarzyna zgadzała się nawet na ograniczenie
praw dysydentów i na cofnięcie gwarancji liberum veto. W zamian żądała rekon-
federacji z udziałem króla i Czartoryskich.

Jakie były motywy skłaniające carową do tak pełnego odwrotu? Długowieczność


konfederacji tłumaczy to tylko do połowy. Bardziej jeszcze zmuszała ją do kroków
ostatecznych sytuacja międzynarodowa. W pełnym trakcie wojny z Turcją zagroziło
Rosji zbliżenie austro-pruskie w Polsce. Rosja pod wpływem szantaży pruskich
stanęła przed alternatywą: utrata hegemonii w całej Polsce albo zgoda na rozbiór z
możliwością utwierdzenia hegemonii na pozostałym obszarze Rzeczypospolitej.
Misja Salderna to była ostatnia próba powrotu do stanu sprzed 1766 roku: wy-
łączność wpływu przy nienaruszonych granicach Polski.

Pertraktacje ambasadora szły nader wolno i ciężko. Król i Czartoryscy bojąc się
odium walki z konfederacją, ciągle marząc o istotnej niezależności, zapominając, że
nie ma warunków po temu, domagali się dodatkowo przypuszczenia Austrii do
gwarancji. Był to ulubiony system Familii, system kunktatora, polegający na od-
wlekaniu wszystkiego i wykręcaniu się od decyzji. Teraz metoda ta miała przynieść
skutki fatalne. Wołkoński i Saldern, a za nimi ministerium rosyjskie nabrało głębo-
kiego przekonania, że zła woła Familii leży u źródła wszystkich nieszczęść Rosji w
Polsce. Prusy działały w Petersburgu znacznie sprężyściej i zręczniej. Długotrwałość
konfederacji była pierwszorzędnym atutem w ich ręku:

„Przecież tego kraju nikt nigdy spokojnymi środkami nie spacyfikuje".

Oto musiał być argument znajdujący aż nadto oparcie w doświadczeniach dyplo-


macji carskiej. Izolacja w Polsce mogła stać się izolacją w Europie, gdy Austria za-
warła sojusz z Turcją. Teraz już Rosja nie mogła pozwolić sobie na lekceważenie
pruskiego alianta. Trzeba go było sobie zdobyć, a zdobyć można było jedynie za
cenę rozbioru.

Ewolucja stanowiska Rosji, choć tak jasno zarysowująca się podczas konfederacji
barskiej, bywa przemilczana lub nawet negowana przez naszych współczesnych
historyków, z doby reakcji przeciw stańczykowskiej. Oto np. zdanie Feldmana z

192
„Dziejów polskiej myśli politycznej" 1664 - 1914, wydanej przez Państwowy Instytut
Badania Najnowszej Historii Polskiej (!) w 1933 r. (str. 2):

„Z jednej strony skrystalizował się program oparcia o Rosję, który mając na


widoku w pierwszym rzędzie ochronę całości Rzeczypospolitej przed obu
dworami germańskimi, spodziewał się pod jej protektoratem przeprowadzić
najniezbędniejsze reformy. Opracowany przez statystów Familii, wcielony
został w życie przez Stanisława Augusta, zarazem jednak doznał już wówczas
zasadniczego załamania: okazało się, że Katarzyna II bez skrupułów poświę-
ciła w r. 1772 integralność Rzeczypospolitej, następnie zaś nie dopuściła do jej
wzmocnienia i usunięcia głównych wad ustroju."

Główny fałsz - bo są w tym tekście i drobne fałsze - tej tezy bije w oczy. Powód tej
mistyfikacji jest łatwy do odkrycia. Oto historycy pewni założyli z góry, że jedynie
racjonalny był program walk niepodległościowych. Gromadząc argumenty na jego
poparcie, nie wahali się przypisać programowi ugody tych klęsk, które właśnie ich
teza powstańcza była na nas sprowadziła. W ten sposób zohydzając u czytelników i
uczniów system ugody, wskazywali na walkę zbrojną jako jedyne już pozostające
wyjście z sytuacji. Następne zdanie Feldmana dowodzi, że taki był właśnie cel mi-
styfikacji:

„Orientacji współdziałania z Rosją i przebudowy wewnętrznej przeciwstawił


się kierunek niepodległościowo-powstańczy, którego pierwszą myślą było
strząśnienie jarzma zależności od wschodu. Metodą działania tego obozu
była walka zbrojna, zorganizowana w starodawnej formie konfederacji -
główną dźwignią - pomoc Francji"...

i dalej o metodach i planach tego kierunku. O jego wynikach - ani słowa.

Feldman ujmuje więc w dwu zdaniach dwa programy: jeden protektoratu mo-
skiewskiego, który „załamał" się w roku 1772, drugi walki niepodległościowej, któ-
ry..., który co? Nie wiadomo. Konkluzja dotycząca systemu protektoratu rosyjskiego
jest jasno wyrażona. Jest ona niekorzystna. Konkluzji niekorzystnej dla systemu
walk zbrojnych Feldman nie daje. Przez kontrast narzuca się czytelnikowi przeko-

193
nanie, że ten system załamania nie doznał, lecz dał korzyści i zwycięstwo. Wiemy,
że było odwrotnie.

III. Powyższe rozważania miały być rzutem oka na stosunki polsko-rosyjskie z


punktu widzenia Moskwy. Można, przenosząc ciężar przyczyn rozbioru na działania
dyplomatyczne, zlekceważyć fatalną rolę, jaką odegrała konfederacja. Ale nie można
zaprzeczyć, że Repnin prosząc, Saldern grożąc, czynili to nie dla dokonania rozbioru,
ale dla odwrócenia go. Pewne jest również, że nie udało im się pozyskać w Polsce
nikogo poważnego, że ostatecznie Rosja sprzedała Prusom wroga nie zaś przyja-
ciela. Tu ostrzej niż kiedykolwiek maluje się wielki błąd Czartoryskich z okresu po
koronacyjnego, załamanie się ich linii, odrzucenie sojuszu i aukcji wojska. Zamiast
kleić nie przemyślanymi ruchawkami sojusz prusko-moskiewski, Polska mogła Rosji
zastąpić Prusy. Niestety, nie tylko błąd został popełniony, co jest rzeczą ludzką, ale i
nie wyciągnięto zeń u nas żadnej lekcji. Po raz drugi udało się Prusom wyzyskać
nasz tromtadracki „patriotyzm" w dobie sejmu czteroletniego, po raz trzeci w 1863
roku. Wszystkie te ruchawki były ciężkimi kamieniami grobowymi na trumnie
Polski, potężnymi podwalinami pod gmach potęgi niemieckiej. Kalinka związku
tych fenomenów nie podał. Ale Kalinka zebrał elementy do poznania prawdy i
najlepszej drogi, jaka stała przed Polską w latach 1764 - 72. Dopiero Bobrzyński w
magistralnym opisie pierwszego rozbioru ulokował wszystkie elementy polityki
wewnętrznej i zagranicznej na miejscach właściwych.

Rozdział III swego dzieła „Król i opozycja w stosunkach z Rosją" kończy Kalinka
słowami:

„Konfederacja Barska była ostatnią i bezpośrednia przyczyną pierwszego


podziału Polski".

W roku 1936 Konopczyński zarzucił wprost, że zdanie to jest mylne. Na czym sąd
swój gruntował, zobaczymy przy analizie jego książki.

194
II

Zarzut zlekceważenia problemu - odrzucenia sojuszu 1764-66 przez Czartoryskich,


wysuwamy przy każdym historyku. Czas już dać elementy własnej konstrukcji,
powiedzieć to, co tytułem przykładu na tym fragmencie chcielibyśmy widzieć u
naszych dziejopisów Polski przedrozbiorowej. Oto zagadnienia, na które każdy hi-
storyk tej epoki powinien był dać wyczerpującą odpowiedź :

1. Charakterystyka Katarzyny II i jej planów w stosunku do Rzeczypospolitej.


2. Tradycyjna polityka Moskwy w stosunku do Polski.
3. Plan Katarzyny Północnego Koncertu i przebieg jej usiłowań dla jego urze-
czywistnienia.
4. Próby Repnina w Warszawie w tym kierunku.
5. Rozwój linii politycznej Czartoryskich i króla w latach 1764 — 1766.
6. Rozwój opinii publicznej w Polsce w tym okresie.
7. Przyczyny uchylania się Czartoryskich od współpracy z Moskwą.
8. Reakcja Moskwy na odrzucenie sojuszu.
9. Stosunek sprawy sojuszu do sprawy dysydentów i reform.
10. Znaczenie i konsekwencje odmowy Czartoryskich.

W 75 lat po ukazaniu się dzieła Kalinki nie sposób jeszcze na podstawie polskich
materiałów drukowanych wypełnić ten kościec jakimikolwiek kształtami. Mono-
grafia Waliszewskiego, która nie przekroczyła połowy XVIII wieku, jest parodią
pracy historycznej i mało daje materiałów archiwalnych. Kisielewski, równie ubogi,
doszedł tylko do 1764 roku. Na pierwsze trzy punkty podane wyżej daje nam wy-
czerpującą odpowiedź sam Kalinka. Pozostałych siedem spoczywa w cieniu zapo-
mnienia lub konwencjonalnego frazesu. A przecież dla dziejów naszych ważniejsze
jest chyba rozstrzygnięcie tych kwestii, niż pasjonujące naszych historyków zagad-
nienie: do kogo była adresowana bulla Papieża Paschalisa II z 1295 roku? Problem
załamania się linii Czartoryskich to problem: czy Polska mogła rozwijać swe siły
pod protektoratem rosyjskim?

Obszernie i dokładnie, jasno widząc i malując tragiczne tego kroku konsekwencje,


podaje oddalenie się Rzeczypospolitej od Moskwy Stanisław August w swoich pa-

195
miętnikach. Teza jego jednak, jakoby Czartoryscy doradzali królowi tę linię z samej li
tylko złośliwości, samemu starając się utrzymać jak najlepsze z Repninem stosunki,
nie da się utrzymać ani w świetle minimum prawdopodobieństwa, ani oczywistych
współczesnych faktów. I tak np. musi król przemilczać zupełnie mowę księcia kanc-
lerza, w której opowiada się przeciw sojuszowi, co przecież było niepołączalne z jego
rzekomą przyjaźnią z Repninem.

Pamiętniki Stanisława Augusta były już Kalince znane. Z historyków polskich przed
Kalinką trzeba wyliczyć Lelewela, Szujskiego i Schmitta. Lelewel w ogóle nie wy-
powiada się o upadku reform Czartoryskich i reform tych nie pochwala („Panowa-
nie Króla Pol. St. Augusta" w zbiorze „Polska, dzieje jej i rzeczy", Poznań, t. IV. str. 27).

Szujski wprost pochwala załamanie się linii Czartoryskich („Dzieje Polski”, t. IV. str.
397, 398).

Schmitt rozgrzesza odrzucenie sojuszu („Ks. kanclerz... nie mógł przecież na podobny
przystać wniosek...'' „Dzieje Polski XVIII i XIX w." t. II. str. 103).

Wszyscy trzej natomiast ubolewają wyraźnie i obszernie nad tym, że Czartoryscy nie
szukali zgody narodowej.

W tym stadium historiografii polskiej pisał Kalinka. Mimo całej przejrzystości i ja-
sności patrzenia Kalinki, co sprawia, że odeń, jako od najsilniejszego najwięcej się
domagamy - trzeba jednak liczyć się z tym bagażem przeszłości, który nad nim cią-
żył.

Kalinka pierwszy raz dotyka sprawy sojuszu w rozdziale II „Ostatnich lat" (str. 108).
Opisawszy tradycyjną politykę Moskwy i dowody ugodowości Katarzyny w sto-
sunku do reform, pisze Kalinka:

„Być może, że Stanisław w istocie spieszył się zanadto, a Czartoryscy zbyt


prędko może pokazali, że od Rosji chcą się odsunąć, nie zapewniwszy sobie
wprzódy skądinąd poparcia, a prócz tego, co najważniejsze, wiedząc o tym, że
im swoi nie przebaczyli jeszcze otrzymanego zwycięstwa."

196
W rozdziale III („Król i opozycja w stosunkach z Rosją" 1764-72) po magistralnie
skreślonym obrazie zasług Czartoryskich, pełnym nowych, niezwykle głębokich i
trafnych myśli, przechodzi autor do momentu oferty sojuszu. Ale już parę stron
przed tym, gdy szkicuje stosunek starych Czartoryskich do króla, rzuca dygresję, nad
którą musimy się mimochodem zastanowić:

„Czartoryscy spostrzegli się niebawem, że przymieszała się do ich kombinacji


jakaś siła natrętna, jakieś złe, którego od razu dobrze ocenić nie mogli, choć z
nim od razu rachować się musieli, złe, które z czasem zdobywając sobie coraz
więcej miejsca dla siebie zgłuszyło w końcu ich siew mozolny. Tym ziem,
powiedzmy już tutaj, nie była tak dalece przemoc Rosji, przez którą Stanisław
osiągnął koronę... Złe tkwiło głównie w owym stosunku do Katarzyny, któ-
remu Stanisław zawdzięczał swoje wyniesienie i w długim szeregu nieu-
chronnych jego następstw; w przesadzonych wymaganiach z jednej strony, w
osobistej uniżoności z drugiej..." (str. 136, 137).

Jeżeli sąd powyższy podamy w formułce politycznej, pozbawionej balastu frazeolo-


gicznego i pewnego posmaku drastycznego, to otrzymamy zdanie, że w okresie tym
pokrzyżowała plany Czartoryskich zbytnia uległość króla dla carowej. Ciekawe jest,
że wprost odwrotnego zdania o przyczynach nieszczęść Polski jest sam król, który w
pamiętnikach swoich przyznaje wprawdzie, że wujowie doradzali mu stałość i nie-
ugiętość wobec żądań moskiewskich, ale dowodzi, że właśnie posłuszeństwo, które
im okazał doprowadziło potem do katastrofy. Cokolwiek by się rzekło, jest faktem
niezbitym, że w tych latach król nie szedł na pasku Moskwy, sojuszu nie forsował,
i że stąd poszedł Radom, Bar i pierwszy rozbiór. Dopiero po misji Branickiego w
Petersburgu, król powrócił szczerze do linii oparcia się o Rosję, dla ratowania tego,
co jeszcze można było uratować. Ale powróćmy do tematu.

Na str. 140 po opisie zbawiennych rezultatów reformy 1764 r. Kalinka wydaje


wreszcie swój sąd o odrzuceniu sojuszu:

„Tego stanowiska (międzynarodowego) nie spuszczali z oka Czartoryscy, szli


oni ręka w rękę z Rosją, ale nie myśleli zajść dalej niż tego interes i godność
Rzeczypospolitej wymagały... gdy chodziło o jakiś akt międzynarodowy,

197
mający oznaczyć trwały obu państw stosunek, Czartoryscy niezmiernie byli
skąpi i ostrożni. W chwili gdy Stanisław August przywdziewał koronę, Kata-
rzyna chcąc niejako głośny dać dowód, że nowego monarchę bronić będzie w
potrzebie wszystkimi siłami swego imperium, proponowała Czartoryskim
zawarcie z Rzecząpospolitą przymierza zaczepnego i odpornego i zezwalała
pod tym warunkiem na powiększenie armii do 50.000. Propozycja mogła
doprawdy ujmować i dawać do myślenia, etat wojska według uchwały 1717
roku ograniczony był do liczby 24.000 ludzi, a ta uchwała zapadła była przy
pośrednictwie moskiewskim. Ale Czartoryscy jakkolwiek gorąco pragnęli
zwiększenia armii, widzieli jasno, że takie zaczepne i odporne związanie się z
Rosją wciągnęłoby Polskę nieuchronnie do wszystkich planów ambitnej
Imperatorowej i słabszego sprzymierzeńca zmieniłoby niejako w wasala
Moskwy..."1

„Wszakże oceniając mądrość polityczną i otrzymane przez nich rezultaty, hi-


storyk nie może stłumić w sobie żalu, że po dokonanym zwycięstwie, Czar-
toryscy twardszymi byli dla swych przeciwników, niż tego wymagał rozum
stanu..."

Oto wszystko, co Kalinka umie powiedzieć o tym fatalnym manewrze. Nie wiąże go
tu z Koncertem Północy Katarzyny, nie snuje tak ulubionych przypuszczeń, co by
było gdyby... Nie pyta też czy starzy, mądrzy książęta nie zdawali sobie jasno
sprawy z tego, że lepiej mieć 50.000 wojska i dobry rząd z sojuszem, niż 24 tysiące,
anarchię i... papierową niezawisłość? Czy właśnie nie obawa o swoją popularność

1
Dosøownie niemal za swoim wielkim antagonist przej ø s d o odrzuceniu przymierza i Smoli ski w swoich
„Dziejach narodu polskiego", ksi ce, która si stal podr cznikiem dla nauczycieli i uczniów szkóø rednich w
pierwszych latach po odrodzeniu Polski 1918 roku. (Wyd. IV. str. 274):

„Na sejmie koronacyjnym Rosja mielej ni na konwokacyjnym odsøoniøa przyøbic ; proponowaøa Pol-
sce przymierze zaczepno-odporne, zezwalaj c pod tym warunkiem na powi kszenie armii do 50.000
gøów. Obok tego domagaøa si ulg dla dysydentów. Czartoryscy, chocia pragn li gor co powi kszenia
armii... zrozumieli, e wi zanie si zaczepno-odporne z Rosj wci gn øoby Polsk do wszystkich am-
bitnych planów imperatorowej i søabszego sprzymierze ca zmieniøoby niejako w wasala strony pot -
niejszej... Z tych wzgl dów... propozycje zostaøy odrzucone. Po takiej pora ce, widz c, e Czartoryscy
zamierzaj wyemancypowa si spod wpøywu i stanowi zawad w przeprowadzeniu planów impera-
torowej, wypowiedziaøa im walk ."

Jak zaraz zobaczymy, podr czniki nie tylko gimnazjalne lekcewa lub bø dnie na wietlaj ten kapitalny zakr t
naszych dziejów.

198
nie stała się dla nich głównym motywem odmowy sojuszu, tak jak stała się przy-
czyną odmowy w sprawie dysydentów? Na żadnej stronie swego dzieła Kalinka nie
dyskutuje zamiarów Rosji w owym momencie. Zamiarami tymi było jednak
wzmocnienie Rzeczypospolitej. Przecież w rozdziale I! w głębokiej i udokumento-
wanej analizie polityki rosyjskiej Kalinka sam dowiódł, że rozbiory ani aneksja nie
leżały wówczas w planach ani imperatorowej, ani jej ministrów. Pochwała więc
odrzucenia możności oparcia się o Rosję, pochwała za wywołanie uczucia zemsty,
które było zawsze jednym z naczelnych motorów działania Katarzyny, zdaje się być
jednym z ciężkich zarzutów, które musimy postawić Kalince. Ostatecznie Rosja była
wówczas w Polsce wszechwładna. Dzięki temu udało się reformistom poprawić
ustrój. Sojusz, i to jeszcze za cenę podwojenia armii, nie był doprawdy ceną wygó-
rowaną za to. Polityk, który uznaje zasadę do ut des - historyk, który sądzić musi
polityków według jej stosowania, powinien to przyznać. A jednak pierwszym i
ostatnim, który to u nas uczynił, był Bobrzyński w roku 1880.

III

Kalinka jest jedynym historykiem polskiej polityki zagranicznej. Nie formułuje on


co prawda nigdzie jasno tezy: że Polska uległa rozbiorom z powodu błędów tej
właśnie polityki, przeciwnie, kładzie nacisk na wady charakteru i ustroju, - które -
zdaniem jego - trafną politykę zewnętrzną uniemożliwiały. A jednak z całego toku
„Ostatnich lat" znaczenie polityki zagranicznej wynika niezbicie. Jest to jedyne pol-
skie dzieło, które rysuje przebieg koniunktur międzynarodowych w drugiej połowie
XVIII wieku i stosunek Polski do tych koniunktur. Inni historycy zazwyczaj zakła-
dają u swoich czytelników doskonałą znajomość wszystkich zakamarków historii
współczesnej, w czym się grubo mylą. Dodajmy, że Kalinka rozporządzał erudycją w
znajomości stosunków państw obcych, o jakiej nie mogli marzyć ani Szujski, ani
Schmitt, ani nawet Bobrzyński - a będziemy mieli znaczenie Kalinki w naszym
dziejopisarstwie.

199
Przerzućmy się teraz do roku 1936, w 66 lat po Kalince - i oddajmy głos Konop-
czyńskiemu, autorowi jedynego w naszym dwudziestoleciu podręcznika uniwersy-
teckiego historii politycznej polskiej (t. II. str. 293):

„Carowa zaraz po koronacji ofiarowała Stanisławowi ścisłe przymierze prze-


ciw Turcji, pozwalając nawet w tym razie na aukcję wojska do pięćdziesięciu
tysięcy. Czartoryscy z trudem uchylili tę propozycję, jako prowadzącą do zu-
pełnego uzależnienia Polski od Rosji, choć nie mogli jej przeciwstawić innego
systemu przymierzy. Bo też w ich oczach wyzwolenie pozorne niewielką
miało wartość, póki zdezorganizowane państwo nie posiadło w swych urzą-
dzeniach rękojmi prawdziwej niezależności."

Konopczyński, po przeszło półwiekowej pracy historycznej, po wydrukowaniu dużej


ilości materiałów i prac, powtarza słowo w słowo tę samą opinię, którą przed nim
wygłosili: Schmitt, Szujski i Kalinka. Rzecz tym dziwniejsza, że gdzie indziej Konop-
czyński sam rzuca śmiałą tezę, że Polska winna była najpierw powiększyć wojsko,
potem zaś dopiero myśleć o naprawie ustroju, (str. 220). Cała ta teza stoi w rażącej
sprzeczności z pochwałą Czartoryskich za odrzucenie sojuszu. Nikt bardziej od Ko-
nopczyńskiego nie powinien był ocenić wagi oferty moskiewskiej - wszak opisując
odrzucenie w 17 lat później oferty identycznego sojuszu - tym razem oferowanego
przez Polskę - pisze ten sam autor:

„Owóż królestwo, mianowicie polskie, carowa miała już do dyspozycji, mo-


gła je zawsze skonfederować, zmusić, pociągnąć za sobą, więc formalnego
sojuszu nie potrzebowała."

Sytuacja była identyczna jak w roku 1764.

Cały pierwszy okres panowania Stanisława Augusta do roku 1763 zatytułował Ko-
nopczyński: „Dola i niedola Czartoryskich". Tytuł niezmiernie trafny. Wtedy bardziej
jeszcze niż kiedykolwiek przedtem i potem rozgrywała się w postaci usiłowań
Czartoryskich decydująca szansa odrodzenia politycznego Polski. Program Czartory-
skich, uznany już przez całą naszą historiografię jako jedynie zbawienny w swoim
dziale reform wewnętrznych, jest jeszcze dyskutowany zawzięcie, jeżeli idzie o tak-

200
tykę przeprowadzenia i politykę zagraniczną: w oparciu o Rosję. Rzecz dziwna,
przewaga zdań potępia Czartoryskich za nawiązanie sojuszu moskiewskiego, nie zaś
za jego definitywne uchylenie. A przecież jest oczywiste, że innego sposobu prze-
prowadzenia reform nie było. Niektórzy historycy, pragnąc się popisać większym od
Czartoryskich patriotyzmem, stoją na stanowisku, że lepiej było nie robić reform, jak
robić je wraz z Rosją. Tym trzeba odpowiedzieć, że ingerencja Rosji była zawsze rze-
czą nieuchronną. Można było wybierać czy ingerencja będzie użyta, jak to zrobili
Czartoryscy z Kajzerlingiem, król ze Stackelbergiem - w celu poprawy ustroju, czy też
jak patrioci w Radomiu lub targowiczanie w Moskwie - dla jego zniszczenia.

W każdym razie sojusz z Moskwą, ścisła współpraca z nią na długi czas była wa-
runkiem sine qua non powodzenia dzieła reform. Nie wolno, z jednej strony, chwa-
lić planów i działań Czartoryskich ratowania ustroju, a z drugiej pochwalać ich ze-
rwanie z Rosją, które doprowadzić musiało do pogrzebania tych reform. Nie można
też lekceważyć chwili, w której poważne rysy na sojuszu Czartoryskich z Petersbur-
giem pojawiać się zaczęły. A właśnie momentem takim, decydującym obok sprawy
dysydentów było odrzucenie sojuszu i aukcji wojska. Odrzucenie możliwości po-
większenia sił zbrojnych było zwykłym samobójstwem. Pamiętamy wszak, że aż
20 lat wysiłków i pracy trzeba było, by sejm czteroletni, niestety, za cenę wojny i
rozbioru przeprowadził aukcję do 60.000 - prawie to, co można było uzyskać już w
roku 1764, bez wojny, bez rozbioru, za cenę podpisania formalnego sojuszu, który
był już dawno istniejącym sojuszem, a ostatnio protektoratem de facto. Wspólna
walka z Turcją byłaby wreszcie pozwoliła wojskom polskim powąchać proch, zoba-
czyć nowoczesne zdobycze sztuki wojennej, odświeżyć tradycje męstwa, przede
wszystkim wyszkolić aparat oficerski - to wszystko, w zamian za co konfederacja
barska dała nam tylko początek złowrogiej nauki cierpiętnictwa.

Odrzucenie aukcji było samobójstwem, ale gorszym jeszcze samobójstwem było


oddalenie się od Rosji, wzbudzenie przekonania, że Polska jest partnerem niebez-
piecznym i że wskutek tego należy dążyć nie do jego wzmocnienia, jak się na to
przez sekundę carowa decydowała, ale do osłabienia za wszelką cenę. Szybkie i
niechętne pomijanie tego momentu przez naszych historyków: - Schmitt i Szujski
ledwo o nim wspominają, oczywiście z pełnym uznaniem dla Czartoryskich - jest

201
poważnym nieporozumieniem. Jedynie niezawodny Bobrzyński poświęca większą,
jak na swój system skracania problemów politycznych - uwagę temu kapitalnemu i
tragicznemu błędowi Familii:

„Jakże na to żądanie odpowiedzieli król i Czartoryscy? Polityka, ich dotych-


czasowa w tym tylko mogła znaleźć usprawiedliwienie, że rozpaczliwymi
środkami, przyzwaniem obcej pomocy i poddaniem się jej wpływowi, nie
tylko dźwigała kraj wewnętrznie, ale zapobiegała niebezpieczeństwu po-
działów. Nie wyłączała możebności zajęcia samoistniejszego stanowiska,
wyzwolenia się spod obcego wpływu, ale mogło to nastąpić dopiero po zu-
pełnym odrodzeniu wewnętrznym, wśród pomyślnych wyjątkowo okolicz-
ności. A jednak Czartoryscy, odważywszy się na tak wiele, nie mieli teraz
odwagi stawić czoła opozycji, nie umieli wytrwać w bezwzględnej uległości
dla Rosji, która była okupem za udzielone poparcie... Wzmocniwszy zaledwie
trochę rząd, pragnęli to zaraz przeciw Rosji wyzyskać i samoistną politykę
zagraniczną rozpocząć" (Dzieje Polski, t. II. str. 224—225).

W dziele Konopczyńskiego dziejopisarstwo polskie retrograduje od nieocenionych,


jedynych zdobyczy jasnego rzutu oka Bobrzyńskiego. do pełnego sprzeczności i fra-
zesów stanowiska poprzednich historyków.

Wielkość Kalinki odbija się od tła polskiej historiografii tym bardziej, że nie miał on
nie tylko poprzedników, ale i naśladowców. Po Kalince przyszedł Bobrzyński, który
- jak to słusznie powiedział Zakrzewski - rozpoczął erę hypertrofii ustroju w historii
polskiej. To zboczenie przejęli od niego nawet najbardziej zażarci jego przeciwnicy.
Znaczenie, jakie mimo wszystko posiadają Konopczyński i Askenazy, wynika stąd,
że poświęcają oni znacznie więcej miejsca polityce. Ale Konopczyński nie daje w
swoim podręczniku uniwersyteckim rzeczy nawet zupełnie podstawowych. Nie
wymienia np. powodów popierania przez Francję Leszczyńskiego czy konfederacji
barskiej. Być może, że słuchacze historii muszą wiedzieć o tym skądinąd, jeśli zna-
jomość obcych języków jest tam obowiązkowa. Ale cóż mają począć ci liczni Polacy,
którzy chcą albo muszą poznać ABC dziejów naszej polityki zagranicznej, a nie mają
możności ani czasu studiowania całej biblioteki obcojęzycznej?! Dlaczego żaden z

202
historyków naszych nie pomyślał o tym, żeby dać wykład kompletny działań poli-
tyki polskiej na tle koniunktur międzynarodowych, choćby dla użytku dziennikarzy?
Bo potem, jeśli ci dziennikarze uczą codziennie naród fałszów oczywistych, jeżeli
politycy prowadzą kraj w te same przepaści, które tylekroć już z własnej naszej wi-
ny stawały przed nami, to trzeba zapytać czy duża bardzo część winy nie spada tu
na nasze dziejopisarstwo?

Lekceważenie polityki zagranicznej jest odtąd regułą w polskiej historiografii. Smo-


leński w r. 1887 w swojej broszurze polemizującej z Kalinką stwierdza, że problemy
dotyczące zagadnień międzynarodowych są mniej ważne od ustrojowych i moral-
no-społecznych; Balzer, już w XX wieku, w swoich „Zagadnieniach ustrojowych
Polski, nowe spostrzeżenia i uwagi", pisze o błędach naszej polityki, które wszak
miały nas kosztować państwo i wolność:

„...trzeba tu będzie oczywiście przypisać Polsce winę pod tym względem, ale
jakże inaczej w świetle tamtych poglądów będzie się ona przedstawiała co do
charakteru i treści. Błędy w polityce zagranicznej zdarzają się wszędzie, nawet
w państwach o bardzo wydoskonalonej dyplomacji i pod jakimkolwiek
względem przodujących, w żadnym jednak razie nie można ich poczytać za
świadectwo braku wewnętrznej żywotności tegoż państwa."

Czytelnicy pamiętają nasz rozdział o „żywotności" balzerowskiej. Teraz mamy już


„wewnętrzną żywotność", tak ważną, że nawet jeśli błędy dyplomacji Polskę zgu-
biły, można się z tego cieszyć, skoro ta „żywotność" nie wchodziła w grę. Pereat
Polonia, fiat żywotność - oto do jakiego paradoksalnego wyniku doprowadził
słynnego uczonego brak jasnych kryteriów.

Tokarz wydając w r. 1930 swoją kapitalną „Wojnę polsko-rosyjską 1830 i 31 roku",


mimo że opisuje położenie ekonomiczne i wewnętrzno-polityczne, o położeniu
międzynarodowym nie wspomniał, jakby ono wcale nie istniało. Dopiero w miarę
wchodzenia w grę czynników dyplomatycznych, rejestruje je, ale widoku ogólnego
nie ma.

203
Już po skończeniu drugiej wojny światowej, kiedy to właśnie czynniki polityczne
dały światu jedne z największych klęsk i zwycięstw, jakie były w ogóle odniesione,
w roku 1945 prof. Józef Feldman w odczycie w Krakowie żądał dalszego ogranicze-
nia wykładów historii politycznej na korzyść elementów gospodarczych, socjalnych,
ustrojowych itp.

Książka niniejsza ma jako jeden z celów właśnie ukazanie w pełnym świetle wagi
polityki w naszych losach. Sądzimy, że rzecz jest tak oczywistą, że choćbyśmy na
żadnym innym punkcie opinii polskiej nie przekonali, tu sprawa jest tak dobra, że
sama odniesie zwycięstwo.

Tym bardziej bolesne i wobec wartości Kalinki rażące są błędy zasadnicze i spora-
dyczne, które czynią jego niezastąpiony podręcznik słabszym, niż być powinien i
słabszym, niż mógł być. Do wad zasadniczych, wykrzywiających realizm dziejowy,
zaliczyć musimy u Kalinki przede wszystkim jego kryteria umoralniające, brak po-
czucia nadrzędności interesu państwowego u naszych sąsiadów. Kryteria moralne
Kalinki zostały już wytknięte zgodnie przez wszystkich jego krytyków. Tu trzeba
zaznaczyć, że Kalinka z prawdziwym zamiłowaniem snuje fantazje na temat: co by
było, gdyby dane mocarstwo ratowało Polskę bezinteresownie?

Rozważania takie, na paru stronach, poświęcił najpierw Kaunitzowi i Marii Teresie


(str. 35-36) a potem Francji, Anglii i... Hiszpanii (str. 55), wreszcie zaś Rosji (str. 123 -
125). Rozdziały te, zwłaszcza ostatni, są prawdziwymi arcydziełkami budowy, stylu
a nawet argumentów. Autor doszukuje się oczywiście nieraz w tej wymarzonej
przezeń pomocy interesu i dla pomagających, ale tu właśnie rozumowanie jego
odrywa się od właściwego mu realizmu i wykonuje akrobacje, za którymi z trud-
nością tylko nasza wiara da się pociągnąć. W tych bowiem fantazjach brak
uwzględnienia podstawowego prawa stosunków międzynarodowych: do ut des.
Brak uwzględnienia tejże zasady doprowadził Kalinkę do bagatelizowania - co już
potem przyjęli milcząco wszyscy nasi historycy - stosunku Rzeczypospolitej i Czar-
toryskich do Moskwy w przełomowych latach 1764 - 66 r.

204
SEJM CZTEROLETNI

KALINKA, SMOLEŃSKI, ASKENAZY

Nie ma problemu w naszej historiografii, który byłby dłużej i bardziej zawzięcie


dyskutowany od polityki zagranicznej sejmu czteroletniego. Już w dwa lata po
upadku konstytucji majowej ukazała się w Metzu książka pt. „O ustanowieniu i
upadku Konstytucji Polskiej 3 Maja 1791". Wydana anonimowo, była to książka
pióra Kołłątaja, Ignacego Potockiego i ich współpracowników. Przeprowadzała ona
bezwzględną apologię przywódców stronnictwa patriotycznego, winę niepowodze-
nia zrzucała na podstęp Prus i zdradę targowiczan oraz odstępstwo króla. Wyda-
wało się, że nikt chyba nie może być bardziej uprawniony do skreślenia dziejów
słynnej ustawy, jak sami jej twórcy, toteż tezy książki „O ustanowieniu..." prze-
trwały nietknięte niemal sto lat.

Oto, tytułem przykładu ich wpływu, kwalifikacja obu obozów, rusofilskiego i pru-
sofilskiego, przez Szujskiego według jego „Dziejów" wydawanych jeszcze w latach
1862-64 (Pisma. Seria II, t. IV. 647) a więc zaledwie cztery lata przed ukazaniem się
„Ostatnich lat" Kalinki:

„Wybiła stanowcza dla Polski godzina, w której mogła i powinna była


przypomnieć się światu, wyjść z bezwładności i haniebnej opieki rosyjskiej.
Współzaborca Prusak pokłócił się z Austrią i Rosją, poszkodowane mocar-
stwa Turcja i Szwecja podnosiły dłoń do walki... Otwierały się dwie drogi:
jedna przymierza z Rosją, przyprzęgnięcia się do tryumfalnego wozu Kata-
rzyny i wysłużenia u niej pewnych politycznych korzyści, druga zwrócenia
się przeciw Rosji, korzystania z chwili zamętu w celu odzyskania niezawisło-
ści politycznej i przeprowadzenia reform potrzebnych. Pierwsza sprowadzała

205
naród do roli dorabiającego się wyzwolenia niewolnika, szła wbrew wieko-
wym krzywdom, wbrew uczuciu sponiewieranej godności narodowej, przy-
przęgła naród do rydwanu szyzmy i zaboru, słowem, nie wychodziła poza
małoduszny program tych, którzy nie wierząc w możność rozbudzenia sił
narodowych grzęźli w ślepym przekonaniu niepokonalności Rosji, a poczuciu
własnej słabości. Na drugą garnęli się instynktownie wszyscy ci, którzy w
ciągu lat pokoju i bezwładności nie strawili strasznych upokorzeń, nie zapo-
mnieli o krzywdzie narodowi przez swoich i obcych wyrządzonej, którzy w
ciągu lat na strawie lepszej oświaty i zagranicznej wiedzy wyrośli, pragnęli
zdobycze swoje w Polsce zastosować, którzy wreszcie pojmowali, że... żadnej
reformy korzystnej za pomocą gospodarzącej od tylu lat Rosji przeprowadzić
się nie da..."

„Drogę pierwszą obrał król w nadziei powiększenia swojej władzy, z głębo-


kiego poczucia słabości kraju i doświadczonej tylekroć potęgi Rosji. Konwen-
cja kaniowska była przestrychnięciem się jego w starożytnego „amicus et so-
cius" Rosji, przyjęciem roli zależnego królika, który z jenerałami mocarza
ugania się o lepsze w oddaniu usług zaborczej potędze."

Dalej następują jeszcze ostre osobiste kwalifikacje członków obozu rusofilskiego,


którym autor zarzuca interesowność. Natomiast pisze (str. 652), że brak organizacji u
przywódców w stronnictwie patriotycznym pociąga nas ku niemu „nieprzezwycię-
żoną sympatycznością." Wprawdzie ich

„zapał i wiara może aż do lekkomyślności posunięta, ale szlachetna, bo przy


świętej stojąca idei. Program przeciwników pochodził z braku wiary, z braku
sumienia obywatelskiego. Sytuacja polityczna roku 1788 stała się probier-
czym kamieniem moralności obywatelskiej i poprawy narodowej."

Przeprowadźmy krótką analizę tez zawartych w powyższym kontekście. Można je


ująć, pozbywając się balastu frazeologii, jak następuje:

206
Z dwu programów, które stały przed Rzecząpospolitą, określa kwalifikacje rzeczowe
programu rusofilskiego. Program prusofilski kwalifikuje Szujski krótko, natomiast
obszernie opisuje motywy jego członków.

Zarzuty przeciw programowi rusofilskiemu są następujące:

1. Dosługiwał się korzyści politycznych. Oznacza to prawdopodobnie, że obóz


króla dążył do otrzymania w zamian za pomoc zbrojną powiększenia armii i
poprawy ustroju.
2. Nie odpowiadał godności narodowej, gdyż przyjmował, zresztą po to, żeby
wyjść z niego, stan zależności (Położenie niewolnika dorabiającego się wy-
zwolenia). Zapominał o doznanych krzywdach. Uznawał pierwszy rozbiór.
3. Stanowił przymierze z państwem szyzmatyckim.
4. Fałszywie (bo chyba to ma oznaczać wyraz „ślepo") oceniał siłę Rosji, którą
przesadzał i siłę własną, której nie doceniał.
5. Program był podjęty bez sumienia tj. poczucia odpowiedzialności.

Samo już uszykowanie i wyrażenie polityczne zarzutów ukazuje ich nicość tak wy-
raźnie, że i pisać o tym ledwie warto. A więc nie winą, lecz zasługą planu królew-
skiego było to, że pragnął w zamian za pomoc otrzymać korzyści, gdyż w ten sposób
korzyści te mieliśmy bez żadnego ryzyka. Nie winą, lecz zasługą było to, że przyj-
mował stan faktyczny zależności, już dawniej istniejący i pragnął z niego się wy-
dobyć bez starcia orężnego. Zamykanie oczu na hegemonię Rosji i pobrzękiwanie
bronią, której jeszcze nie było, nazwać trzeba w porównaniu z polityką królewską
nieodpowiedzialnym szaleństwem. Dalej uznanie rozbioru nastąpiło już na sejmie
rozbiorczym i teza niezawierania nigdy żadnego sojuszu z żadnym z rozbiorców by-
łaby skazaniem Polski na zupełną izolację i nowy rozbiór. Szlachetni patrioci Szuj-
skiego, przeciwnicy króla też tego nie chcieli, doradzali tylko sojusz z Prusami, nie
orientując się równie dobrze jak król w istotnych intencjach germańskich. Jeszcze
dalej zarzut zawierania sojuszu z państwem o innej wierze jest wprost humory-
styczny.

Ocena sił rosyjskich była nie ślepotą, lecz właśnie jasnowidztwem, skoro okazało
się, że Rosja pobiła przeciwników. Niska kwalifikacja sił naszych była również

207
trafna, bo siły te mimo całej agitacji sejmowej nie były dość wielkie by samej tylko
Rosji stawić czoło.

Wreszcie frazes o braku moralności i sumienia nie oznacza nic w ogóle i jest tylko
jaskrawym dowodem na lekceważenie określeń, słów, sądów i pojęć w naszej hi-
storiografii przed szkołą krakowską.

Z drugiej strony przyznanie się, że stronnictwo patriotyczne było szlachetne, ale


lekkomyślne i źle zorganizowane, kwalifikuje je już z politycznego punktu widzenia
dostatecznie. Czyżby Szujski sądził, jeszcze po 63 roku, że samą szlachetnością i lek-
komyślnością można prowadzić losy wielkiego zbiorowiska narodowego inaczej, jak
wpychając je w coraz większe klęski, poniżenia i niewolę?!

Dalsza analiza kontekstu Szujskiego mogłaby zająć więcej jeszcze miejsca. Pozosta-
wiamy ją czytelnikom, streszczając wytyczne naszego systemu: przede wszystkim
polega on na przetłumaczeniu tez autora analizowanego na język pozbawiony
kwiecistych ozdób i epitetów. Najczęściej, jak powyżej lub w tekstach Askenazego,
okazuje się, że to już wystarczy osiągnąć przekaz o znaczeniu wprost odwrotnym od
tego, który przejawiał się w powodzi frazesów. Następnie przeprowadzamy kon-
frontację oczyszczonych już twierdzeń autora między sobą i z ustalonymi przez
monografie faktami. Wtedy wiemy już co myśleć o autorze i o jego tendencji. W
cytacie z Szujskiego konfrontacja tez autora ze sobą da już wynik dość nieoczeki-
wany. Oto cel wewnętrzny polityki rusofilskiej, dosłużenia się pewnych „politycz-
nych koncesji" jest zupełnie identyczny z „przeprowadzeniem reform potrzebnych".
Jedno i drugie oznaczało wzmocnienie władzy i powiększenie armii. A jednak Szuj-
ski przedstawia to samo raz jako coś haniebnego i niepożądanego, drugi raz - jako
wzniosły cel.

Niech powyższe rozważania uświadomią nas, jaki był poziom naszego dziejopisar-
stwa przed powstaniem szkoły krakowskiej. Już sam Smoleński choć wróg jej w
założeniach, jednak naśladowca w metodzie, o ileż będzie się różnił od pierwszej
historii polskiej Szujskiego. Ale nie potrzeba Smoleńskiego. Tenże sam Szujski, który
stał się w międzyczasie filarem stańczyków, jakże inaczej traktuje ten sam okres, gdy

208
w 1880 roku, to jest w 17 lat później, ogłasza swoją „Historii Polskiej treściwie opo-
wiedzianej Ksiąg XII" (Pisma S. II. t. IX. str. 382):

„Dla samej Polski otwierała się droga korzystania z zawikłań, aby się dźwi-
gnąć z dotychczasowej zależności i upadku, a to za pomocą przeprowadzenia
mniejszej lub większej reformy wewnętrznej, wzmocnienia sił wojennych i
zapomożenia skarbu i zajęcia krzepkiego stanowiska po jednej lub drugiej
stronie. O zużytkowaniu położenia w związku z Rosją myślał król i partia
królewsko-rosyjska... za uśmiechnięciem się Prus stanęła partia, na poparciu
Prus opierająca swoje widoki, mogąca też najłatwiej na powszechną liczyć
popularność."

Przejdźmy teraz do Kalinki i polemiki z nim przez Smoleńskiego. Nawet Kalinka za


młodu uważał politykę trzeciomajową za szczyt rozumu politycznego. Potem zaczął
studiować dzieje sejmu szczegółowo i wydał monografię pt. „Sejm czteroletni".
Pierwszy tom ukazał się w r. 1880, następne w latach 1884-86. Nie dokończył jednak
dzieła i dociągnął je tylko do dnia 3 maja 1791 roku. Kalinka postawił w swojej
monografii tezę, że sejm wielki poprowadził niezwykle lekkomyślną politykę za-
graniczną, zawierając przymierze z Prusami i prowokując niepotrzebnie Rosję, miast
dotrzymać neutralności i szukać zbliżenia z Austrią. Również krytycznie ocenił
działalność wewnętrzną sejmu, która polegała na zburzeniu całej konstrukcji Rady
Nieustającej i oddaniu władzy w niedołężne ręce sejmowe. Tezy Kalinki zostały
przyjęte przez szkołę historyczną krakowską, w szczególności przez Bobrzyńskiego,
ale odrzucone przez tzw. szkołę warszawską, której twórcą był Smoleński. Już w r.
1887 Smoleński wydaje broszurkę polemiczną pt. „Stanowisko Kalinki w historio-
grafii polskiej", w której zaprzecza tezom Kalinki, a nawet odmawia mu miana hi-
storyka. Jeszcze dalej poszedł Askenazy, wydając w roku 1900 „Przymierze pol-
sko-pruskie". Jest to stuprocentowa, namiętna apologia polityki sejmowej i potę-
pienie obozu moskalofilskiego. Z tą chwilą tezy Kalinki zostały porzucone przez pu-
blicystów i historyków poruszających daną epokę. Dopiero Skałkowski, po Dem-
bińskim, w szeregu recenzji i dzieł zaznaczył, że zdanie Kalinki jeszcze nie zostało
pokonane argumentami, i poszedł w potępieniu polityki prusofilskiej znacznie dalej
od swego poprzednika.

209
W niniejszym artykule przedyskutujemy główne tezy Smoleńskiego i Askenazego.

Zaletą Smoleńskiego jest dar obiektywnego referowania dzieł przeciwnika. Metodą


jego - obsypanie tego przeciwnika tak wielkimi komplementami, że czytelnik na-
biera przekonywającego wrażenia o obiektywizmie autora. Wtedy w jednym tylko,
ale w najważniejszym punkcie podaje w wątpliwość tezę oponenta, potem już
zawsze pisze o niej tak, jakby była zupełnie obalona. Efekt tej metody, zwłaszcza
wobec tych czytelników, którzy nic nie mają przeciw temu, żeby być przez „opty-
mistów" przekonanymi, musiał być kolosalny. Dla przykładu zacytujmy ostatnie
słowa „Stanowiska Kalinki" (str. 43):

„Należy Kalinka niezaprzeczenie nie tylko do najpiękniejszych w literaturze


talentów, ale i do najlepszych głów naszych. Umysł miał mało filozoficzny,
ale rozważny i jasny, wyćwiczony nie tyle studiami teoretycznymi, ile prak-
tyką w zawodzie publicznym. Pierwszorzędny pomiędzy publicystami, hi-
storykiem według wymagań nauki nie był..."

a dalej:

„...Szukał prawdy, lecz jej nie znalazł, konkluzji, którą uważał za główną
zdobycz swoich badań nie dowiódł. Życzyć należy literaturze polskiej jak
najwięcej głów takich i talentów, jak Walerian Kalinka, lecz najmniej zwo-
lenników jego historiografii."

Spójrzmy teraz na przesłanki, na których Smoleński opiera swój tak mocno wyra-
żony osąd. Analizując najpierw „Ostatnie lata" pisze (str. 16):

„Nie mógł też (Kalinka) sympatyzować z historiozofią, którą rozwijali i w


naród wpajali poeci. Ubierając przeszłość w blaski idealne, a zapominając o
cieniach, znajdowali w niej cnoty »nadeuropejskie«, usprawiedliwiali liberum
veto i elekcję, zajazdy i swawolę szlachty; przyczynę upadku zwalali na ob-

210
cych, to głosili, że »nie mogąc z całym światem« wytrzymać zbrodni wspól-
nictwa sama święta i niepokalana Polska w wieku XVIII dobrowolnie zstą-
piła do »grobu«. Nazwawszy Polskę »Chrystusem narodów», nie tylko apo-
teozowali przeszłość, lecz twierdzili, że powołaniem naszego narodu jest od-
rodzenie ludzkości przez objawienie nowej religii. Tchnęli owi historiozofo-
wie duchem konspiracyjnym, w gotowości i zapale narodu dostateczną
znajdowali podstawę do zrealizowania swych marzeń."

„Opinie takie dowodzące usposobień rewolucyjnych, stwierdzonych w końcu


wypadkami r. 1863, sprzeciwiały się zasadniczo programowi politycznemu
Kalinki. Wstrząśnięty ostatnią katastrofą, rzucił narodowi wyzwanie; ogło-
szone w r. 1868 „Ostatnie lata panowania Stanisława Augusta" miały
wbrew opiniom poetów wykazać na podstawach historycznych »że upadku
swego Polacy sami są sprawcami i że nieszczęścia, które na nas spadły wów-
czas lub później, zasłużoną są przez naród pokutą«."

Za główny błąd Kalinki uważa Smoleński przerost zagadnień polityki zagranicznej


oraz opisów walk wewnętrznych.

„Nie ma w nim przedstawionej pracy wewnętrznej: szkolnictwa, literatury,


sztuki, przemysłu, handlu, wojskowości, słowem, tego, co odzwierciedla siłę
narodu" (str. 23).

a także brak analizy stanu moralnego społeczeństwa. Oto co pisze na ten temat (str.
24):

„Stanowi to zasadniczy błąd Kalinki, że przyjąwszy za podstawę sądu histo-


rycznego kryterium etyczne, demoralizację narodu w XVIII wieku poczytuje
za pewnik nie potrzebujący dowodzeń. Zaznaczane na każdej karcie: burzli-
wość, niekarność, duch niezgody, ambicja niepohamowana itp. są właściwie
dedukcją, znajdującą stwierdzenie w postępkach takich indywiduów, jak
prymas Podoski, hetman Branicki, Szczęsny Potocki, Seweryn Rzewuski, bi-
skup Sołtyk, Karol Radziwiłł, Podskarbi Wessel, Poniński, lecz nie w świa-
domym działaniu narodu. Już w 1854 głosił Kalinka za prawdę „niezawodną",

211
że ci, co w jakiejkolwiek epoce stoją na czele narodu, są jego wyrazem, tj.
sumą jego wad i cnót: zgodnie z tym przeświadczeniem w „Ostatnich latach
panowania Stanisława Augusta" za zbrodnie przywódców przywołuje do
odpowiedzialności naród. Naszym zdaniem w twierdzeniu owym prawdy
„niezawodnej" nie ma. Naród nie był takim opojem jak Radziwiłł, wariatem
jak Sołtyk, złodziejem jak Poniński, nikczemnikiem jak Branicki, pyszałkiem
jak Szczęsny Potocki, intrygantem jak Podoski, nie takim jak oni, lecz tylko
był głupim. Szedł za nimi nie dlatego, żeby w nich czuł „sumę" swoją, lecz że
przez ciemnotę, przez nierozumienie sprawy publicznej dał się okłamać i
uwieść. Z osiemdziesięciu tysięcy szlachty, kładącej w r. 1767 podpisy na akcie
konfederacji przeciwko królowi, mały zaledwie procent mógł rozumieć i po-
dzielać pobudki przywódców."

Zastrzegając się co do miejsca, jakie w hierarchii zagadnień zajmować winna poli-


tyka zagraniczna, przyznajemy, że Smoleński zarzuca słusznie Kalince, że nie prze-
prowadza analizy moralnej społeczeństwa - słusznie również stwierdza, że nie zaw-
sze przywódcy stanowią sumę wad i cnót społeczeństwa. Tym niemniej nie podaje
ani jednego poważnego argumentu w obronie moralności szlachty za czasów stani-
sławowskich. Pijaństwo szlachty i to w tym właśnie stopniu, w jakim wadę tę po-
siadał Radziwiłł, malują nam zgodnie wszyscy pamiętnikarze ówcześni - teza prze-
ciwna, jakoby szlachta miała być trzeźwą, jest nie do obronienia. Sołtyk był popu-
larnym nie tylko wówczas gdy oszalał, lecz i przedtem, w pełni sił umysłowych, a
tym niemniej był wówczas i to właśnie wówczas niezmiernie szkodliwy. Wreszcie
opinia sejmowa nie da się podciągnąć zawsze pod głupotę i ciemnotę, lecz często
bardzo była owocem demoralizacji, w której wówczas sejmy tonęły. A właśnie opi-
nia większości posłów obaliła reformy Czartoryskich, utrudniła królowi naprawę w
1775 roku, nurzała się w sprawach Dogrumowej i Sołtyka w okresie Stackelberga,
odrzucała jednogłośnie kodeks Zamoyskiego i nowe podatki. Rzeczy te, robione
przez posłów, a więc przez dobrą przeciętną masy szlacheckiej, nie przez jej przy-
wódców, którzy ostatecznie mieli na gros posłów tylko taki wpływ, jaki mogli
osiągnąć swoimi argumentami lub swoim przekupstwem, są niezbitym faktycznym
dowodem niskiego stanu moralnego ówczesnego społeczeństwa. Ale nawet gdy-
byśmy tego sejmowego dowodu nie mieli, gdyby Smoleński nie mylił się, pisząc, że
212
zawsze i wszędzie tylko ciemnota i głupota były powodem powodzenia zdemora-
lizowanych przywódców szlacheckich - to i wówczas nawet Kalinka mieć będzie
rację. O co bowiem idzie? Nie o terminologię ani o teoretyczny stopień umoralnie-
nia szlachty. Idzie tylko o moralność faktyczną, tak jak się ona wyrażała w faktach,
w historii. Jeśli przez 30 lat stale masa szlachty popiera obcych ambasadorów i
warchołów przeciw własnemu, na korzyść państwa pracującemu królowi, jeśli obala
najbardziej pożyteczne wnioski, to jest mniej więcej obojętne czy będzie to skutkiem
nikczemności, czy głupoty. Skutek jest jeden i wina narodu jest jedna i taka sama.
Argument więc Smoleńskiego mija się jak zwykle u niego, z głębszą istotą zagad-
nienia.

O tym, że Smoleński uważa głupotę jako składnik charakteru bardziej pozytywny


od pijaństwa, złodziejstwa, intryganctwa i pychy, że traktuje ją pobłażliwie jako
wytłumaczenie innych wad - to należy sobie zapamiętać.

II

Drugi zarzut - lżejszej natury w oczach Smoleńskiego, lecz cięższej w naszych - do-
tyczy oceny Kalinki polskiej polityki zagranicznej w epoce rozbiorowej. Idąc naszym
zwyczajem oddajmy Smoleńskiemu głos:

„Jak wmawianie w naród demoralizacji, tak zaszkodziła dziełu i gotowa opi-


nia, którą Kalinka pracę swoją zabarwił: nie pozbywać się nieprzyjaciela, lecz
przede wszystkim podnosić się, urządzać, siły gromadzić! Kierując się taką
teorią, łatwo jest niedołęstwo, brak determinacji i poczuć podciągnąć pod
program, rozpaczliwe o byt wysiłki nazwać szaleństwem."

Zdanie to doprowadza tezę Kalinki ad absurdum. Teoretycznie jest ono słuszne. W


tym wypadku zastosowane, musi się liczyć z tym, że historia pozwoliła ustalić nie-
zbicie, kiedy pokojowość wobec Rosji była

„niedołęstwem, brakiem determinacji i uczuć"

213
- mianowicie za Sasów, kiedy się trwało w wasalstwie i nic dla poprawy nie robiło
- kiedy zaś programem: za Stanisława Augusta, który system ten szczegółowo i jak
przyszłość okazała, trafnie opracował. Nie ma żadnej podstawy do odmawiania
temu systemowi nazwy programu. Szczegóły podaliśmy w rozdziale poświęconym
pamiętnikom króla.

Co do różnicy między „rozpaczliwym o byt wysiłkiem" a „szaleństwem", to należało


by ściślej te oba pojęcia zdefiniować. Zdaje się, że walka może być nazwana „roz-
paczliwym o byt wysiłkiem" tylko wtedy, kiedy byt ten jest czymkolwiek zagrożo-
ny. Otóż w konfederacji barskiej i sejmie czteroletnim, gdy rozpoczynała się walka,
byt nasz nie tylko nie był gorszy jak poprzednio, ale zawsze wykazywał tendencję
do poprawy. „Rozpaczliwy wysiłek" nie miał więc na celu utrzymanie bytu, ale
tylko wydobycie się spod hegemonii Rosji. Otóż jasne jest, że na takie przed-
sięwzięcie trzeba było zebrać więcej sił, niż te, którymi dysponowaliśmy w chwi-
lach, gdy prowokowaliśmy walkę z potężnym sąsiadem. Przyjęcie tej tezy jako
podstawy dla czasów rozbiorowych, nie tylko nie zdaje się dziełu historyka szkodzić,
ale nawet jest zasadą rozumiejącą się samo przez się, bez której nie można danego
okresu sumiennie przedstawić.

III

Przechodząc do monografii sejmu czteroletniego, Smoleński daje kapitalne resume z


tych części dzieła, które się odnoszą do polityki zagranicznej, po czym przystępuje do
krytyki. Opuszczając zdania poświęcone sprawom społecznym, podamy poniżej
krytykę Smoleńskiego dosłownie (str. 37):

„Wydobyliśmy z książki Kalinki tę stronę działalności Sejmu Wielkiego, na


której autor oparł swój sąd o osobach, stronnictwach i całym pracy kierun-
ku."

„Zerwanie z Rosją, a oparcie bezpieczeństwa na Prusach było wielką z naszej


strony niedorzecznością, było polityką awanturniczą" - oto rdzeń i sens dzie-

214
ła, zabarwiający pogląd nie na same sejmu czynności, ale na wartość naro-
du... (tu o stronie społecznej) ... „W Ostatnich latach" zaznaczył, że: „tylko
zbrojąca się neutralność była jedyną polityką mogącą pogodzić i uczucia na-
rodowe i rozum stanu, była jedyną dla „państwa drogą zbawienia". Nie
utrzymał sejm wielki neutralności, istniejący porządek wywrócił, zawarł z
Prusami przymierze, nie poszedł drogą, którą wykombinował sobie Kalinka,
musiał więc sympatie przezornego oportunisty utracić..."

„...Same zapatrywania polityczno-społeczne źle usposabiały Kalinkę dla sej-


mu; bardziej jeszcze zaważył na szali sądu zgromadzony przez autora mate-
riał. Zbadał go głównie z tajnych archiwów wiedeńskiego i berlińskiego, do-
tarł do instrukcji dawanych postom, raportów i depesz: pochwycił cały wą-
tek niecnych króla Fryderyka Wilhelma względem Polski zamiarów. Zba-
dawszy intrygę, której nikt w Rzeczypospolitej podczas sejmu czteroletniego
nie domyślał się, powziął żal do stronnictwa patriotycznego, że poszło za ra-
dami przewrotnego gabinetu pruskiego. Stąd potępienie patriotów, bez
względu na to, że następstw przyjaźni pruskiej przewidzieć nie mogli; admi-
racja Stanisława Augusta i prymasa za dążność utrzymania dobrych stosun-
ków z gwarantką, bez względu na to, że możliwe rezultaty ich programu
opiera Kalinka na domysłach raczej, na uzasadnionej zresztą nienawiści ku
dyplomacji berlińskiej, niż na istotnym rzeczy zgłębieniu. Archiwów rosyj-
skich Kalinka nie poznał, na urojeniach przeto osnuł przezorność polityczną
obozu Stanisława Augusta. Jak nikt dzisiaj dzięki badaniom Kalinki nie ma
wątpliwości co do wartości przyjaźni z Prusami, tak z drugiej strony nikt nie
może zasadnie przeciwstawić stronnictwu patriotycznemu - obozu królew-
skiego, bez informacji źródeł rosyjskich. Może by po ich zbadaniu zrówno-
ważyły się szanse stronnictw, a wtenczas i opinia o patriotycznym, tak nie-
dorzecznym wobec opromienionego iluzją - obozu Stanisława Augusta, wy-
padałaby inaczej."

Jak widać z powyższego, Smoleński nie neguje złej woli Prus - ważna konstatacja,
gdyż niezadługo Askenazy zajmie stanowisko wręcz odwrotne - a całą krytykę i
odrzucenie tezy Kalinki opiera wyłącznie na dwu przesłankach:

215
1. Stronnictwo patriotyczne nie mogło przewidzieć zdrady Prus, której w War-
szawie nikt nie mógł się domyślać.
2. Nikt nie ma prawa twierdzić, że polityka neutralności lub oparcia o Rosję
była ostrożna, bez zbadania archiwów rosyjskich.

Zacząwszy od tego ostatniego punktu, trzeba powiedzieć, że jeśli idzie o kwalifikację


ostrożności, można ją wydać bez jakichkolwiek badań ex post. Wszak politycy, któ-
rzy podejmują decyzje nie mają do swojej dyspozycji ani tajnych depesz, ani ra-
portów innych kancelarii. O tym, czy dana polityka jest ostrożna, czy nie, decyduje
tylko sytuacja bieżąca. Otóż jaka była sytuacja? Po pierwszym rozbiorze Rosja
obroniła Polskę przed zakusami Prus, które pociągnęły kordon daleko poza pierwszy
dział rozbiorczy. Następnie pod swoją gwarancją Rosja utrzymała rząd, który
wprawdzie był wykonawcą jej woli, ale przy tym niezaprzeczenie przeprowadził w
licznych dziedzinach postęp i porządek. Rosja była sprzymierzona z Austrią, która
prowadziła tradycyjną politykę przyjaźni z Polską, mimo że okoliczności zmusiły ją
do wzięcia udziału w pierwszym rozbiorze. Z drugiej strony Prusy, nierównie od
Rosji słabsze, ale za to konsekwentnie osłabiające nasz ustrój, niszczące majątek,
dybiące na zdobycze terytorialne od Polski, które stanowiły jedynie możliwe i ko-
nieczne ze względów geograficznych uzupełnienie ich dzierżaw. Rosja jest wplątana
w ciężką wojnę z Turcją, ale nie tylko przewyższa ją siłami, ale i ma potężnego
sprzymierzeńca austriackiego, tak, że ostateczne zwycięstwo dworów cesarskich
zdaje się nie ulegać wątpliwości. W tym położeniu, a powyżej podane linie są naj-
bardziej elementarne i znane wszystkim ówczesnym politykom polskim, wydaje się
być oczywiste, że politykę dalszego porozumienia z Rosją nazwać może kto chce
błędną, ale nie sposób nazwać jej nieostrożną. O tym czy była ta polityka trafna, czy
błędna, będziemy mówić poniżej.

Tymczasem jeszcze rozpatrzmy zarzut drugi: rzekomo nikt w Warszawie nie mógł
domyślać się zdrady Prus. Postulat neutralności i utrzymywania dobrych stosunków
z Rosją jest „drogą, którą wykombinował sobie Kalinka", - w ten sam ton uderza
Askenazy (Przymierze polsko-pruskie, str 34), pisząc:

216
„pod adresem przeciwników przymierza (nie jest przekonywająca) żadna dzi-
siejsza hyperkrytyka dziejopisarska, żadne dziejopisarskie esprit d'escalier,
żadne niewczesne spóźnione rekryminacje...''

Trzeba więc dowieść, że podejrzenia co do złej wiary Prus nie były wytworem
kombinacji Kalinki, ani jego esprit d'escalier. Na to twierdzenie odpowiedź może
być tylko jedna: dowieść, że już wtedy, podczas dyskusji nad decyzją zrywającą
gwarancję moskiewską, były głosy, które to samo mówiły co Kalinka w sto lat
później.

„Wiem, że wam niemiło słuchać o gwarancji i o Moskwie. Ale że obie jeszcze


existunt, trzeba więc nie drażnić Moskwy, bijąc na gwarancję. Mówię ja
każdemu: pamiętajcie co was i całą ojczyznę kosztować może zerwanie z
Moskwą!... Ale nie słuchają tego i wzięli na kieł, ile że poduszczani nadzieją
(której lubo szefowie opozycji nie bardzo wierzą, ale dependentom wierzyć
każą), że król pruski z całą potęgą swoją stanie przy nas dla oswobodzenia
nas od Moskwy, do ewakuowania zupełnego z kraju naszego wojsk mo-
skiewskich i austriackich i do obronienia nas od przechodu wszelkich wojsk
zagranicznych. A nie chcą uważać, że ten nowy protektor czyli przyjaciel, bę-
dzie znowu naszym opressorem, a probabiliter chciwszym niż Moskwa i ziem
i ludzi..." (Kalinka, Sejm czteroletni, t. I. str. 201).

Tak pisano z Warszawy w samym ogniu dyskusji o gwarancji, a pisał nie jakiś nie-
znany i ukryty partykulariusz, ale król polski Stanisław August, przywódca potęż-
nego stronnictwa, które liczyło większość senatorów i dużą ilość posłów. Czyż po-
trzeba lepszego dowodu na to, że to nie Kalinka ex post skonstruował tezę o ko-
nieczności trzymania się gwarancji moskiewskiej i o niepewności sojusznika pru-
skiego? Król nie robił sekretu ze swego zdania. Powtórzył je zresztą w słynnej swej
mowie sejmowej v 6 listopada 1789:

„... pamiętajmy, że tej siły jeszcze nie mamy i że dobrowolności innych na-
rodów nie zyskamy, jeżeli nie będziemy strzec zawarowanych obowiązków.
Pamiętajmy jaka była postać kraju naszego, gdy stał się teatrem wojny, do
którego wnijście zewsząd otwarte, gdzie w poddanych własnych najłatwiej

217
możemy, strzeż Boże, doznać nieprzyjaciół najsroższych: jak łatwo obcej
zmowy stać się możemy łupem... Nie obrażajmy żadnego z sąsiadów, jest
jednak wskazówka nieomylna dla narodów, pochodząca z sytuacji ich wła-
ściwej. Mówię wyraźnie i głośno (i tu głos jeszcze więcej podniósł), że nie
masz potencji żadnej, której by interesa mniej się spierały z naszymi jak Ro-
sji. Wszak Rosji winniśmy, że nam wróciły się niektóre części już zabranego
kraju..."

Otwarciej trudno było napiętnować Prusy, przestrzec przed drugim rozbiorem,


wskazać na drogę przyjaźni z Rosją.

Pozostaje zdumienie: jak Smoleński, a także mimochodem Askenazy mogli prześle-


pić tak wyraźne u Kalinki stwierdzenie stanowiska obozu królewskiego i przypisy-
wać koncepcję moskalofilską kombinacji ex post? Na ogół, jak widzimy, argumenty
Smoleńskiego są równie płytkie jak i jego erudycja. Jest to jeden z najsłabszych
historyków polskich. Jego jednak „Historia Polski", nie zaś Bobrzyńskiego, stała się
podręcznikiem szkolnym w Polsce Odrodzonej po 1920 roku...1

1
Broszura Smole skiego wyszøa w 1887 roku. Prawie w 40 lat potem, po dyskusji Askenazy-Dembiriski, która
powtórnie wykazaøa naiwno patriotów sejmowych i rozum króla, ukazywaøy si kolejno wydania „Dziejów
narodu polskiego" Smole skiego, søu ce ju jako podr cznik szkóø rednich. Oto zdania, którymi autor ksztaø-
tuje pogl d møodych pokole Polski wobec dwóch programów, mi dzy którymi Polska wybieraøa w 1788 roku
(str. 333 Wyd. VI.):

„Król ani my laø korzysta z køopotów Rosji i kusi si o wyzwolenie pa stwa spod jej wpøywu, zamie-
rzaø na sejmie konfederackim oprócz przymierza i aukcji wojska, przeprowadzi napraw wewn trzn
pa stwa, bez nadwyr enia gøównych zasad konstytucji 1775 r..."

(str. 340 o obaleniu Komisji): „Wyzwoliøa si Rzeczpospolita spod rz du, narzuconego przez Rosj , ci -
cego nad ni przez lat dwana cie..."

Aby jednak ogøupi gimnazistów do reszty, daje i przeciwn opini , gdy cytuje not Stackelberga gro c repre-
sjami wobec zerwania traktatu gwarancyjnego:

(str. 339) „Nota ambasadora najfatalniejsze ci gn øa skutki, pchn øa bowiem opozycj do ci lejszego
ni dot d zwi zku z Prusami."

Tu wi c Smole ski znanym torem naszych mistrzów historii, pot pia i protektorat rosyjski i sojusz z Prusami -
neutralno ci za w ogóle jako powa nego wyj cia nie bierze w rachub !

218
SEJM CZTEROLETNI

KALINKA, ASKENAZY, DEMBIŃSKI

Sejm czteroletni - jego polityka zagraniczna w szczególności - stał się areną, na któ-
rej zmierzyli się dwaj sławni nasi historycy: Kalinka i Askenazy. Walka ta była
właściwie jednostronna, bo Kalinka dawno już nie żył, kiedy Askenazy przedsię-
wziął w roku 1900 w książce „Przymierze polsko-pruskie" podważyć jego tezy. Ka-
linka był obdarzony dobrym piórem - ale Askenazy był wielkim talentem pisar-
skim, był to Macaulay polski: jego proza to była proza poetycką, poezją nieledwie.
Askenazy siłą słowa i obrazu narzucał czytelnikom swoje zdanie bardziej, niż
mógłby to uczynić samym ciężarem swoich argumentów. Jego styl, pełen przy-
miotników, jego obrazowość i odwoływanie się do uczuć czytelnika Polaka często
szkodzi ścisłości danych i wniosków, i trzeba się nieraz dobrze namęczyć, by odkryć i
na proste i ścisłe wyrazy myśl autora przetłumaczyć. Ale wtedy ogarnia nas zdu-
mienie - tak inaczej myśl ta wyglądała pod kobiercem kwiecistych słów i określeń.1

W 13 lat po wydaniu książki Askenazego ukazał się gruby tom prof. Bronisława
Dembińskiego pt. „Polska na przełomie". Tytuł właściwy brzmieć powinien: Polska
polityka Prus w czasie sejmu czteroletniego. Temu bowiem wyłącznie tematowi
poświęcił Dembiński 500 stron bitego druku i kilkadziesiąt lat badań. Dembiński
umarł, zanim wydał drugie dzieło, do którego zebrał mnóstwo materiałów: „Polska
między I i II rozbiorem". Ale i „Polska na przełomie" jest owocem tak wielkiej eru-
dycji i znajomości przedmiotu, iż stanowi niedościgły, przynajmniej pod tym
względem, ideał dziejopisarski. Rzecz dziwna jednak: monografie Kalinki i Askena-

1
Bardzo ciekawym przyczynkiem do genezy kwiecistego stylu Askenazego jest recenzja z jego pierwszej pracy,
mianowicie tezy doktorskiej: „Die letzte poln. Koenigswahl” – przez Korzona. Korzon domaga si energicznie od
møodego historyka … stylu bardziej przyst pnego dla szerokiej publiczno ci. Mo e ta anegdota posøu y recen-
zentom za przestrog , by nigdy nie wywoøywali wilka krasomówstwa z lasu literatury polskiej!

219
zego wychowały całe generacje, dokonały obie zdecydowanego przewrotu zarówno
w opinii dziejopisarstwa jak i publicystyki, a to mimo rzeczowych tytułów i
skromnej szaty zewnętrznej. Dzieło Dembińskiego, które miało dla pozyskania hi-
storyków kolosalny aparat naukowy, dla publiczności wspaniała oprawę, bardzo
ładne reprodukcje portretów i wreszcie popularny tytuł, nie wpłynęło w żadnej
mierze ani na jednych, ani na drugich. O zdaniach fachowych historyków będziemy
mieli okazję pisać później. Tu wspomnijmy, że Giertych pisząc o sejmie czteroletnim,
cytując całymi stronicami Kalinkę, zwalcza Askenazego, o istnieniu Dembińskiego
w ogóle nie wie. Prawdopodobnie zapomnienie Dembińskiego a sława obu jego
poprzedników poszła stąd, że historyk ten dysponuje stylem pisarskim arcytrud-
nym, a konstrukcja jego jest nieudolna. Tym niemniej Dembiński, który pisał w 13
lat po Askenazym, przynosząc o wiele mniej bagażu apriorystycznego i więcej nau-
kowego, rozstrzygnął właściwie spór swoich sławnych poprzedników. Toteż bę-
dziemy cytowali naprowadzone przezeń fakty lub też jego własne zdanie, nie prze-
milczając pewnych błędów w dziedzinie kryteriów - jako ostateczny sąd w dyskusji
na temat polityki zagranicznej sejmu czteroletniego.

Kalinka w „Sejmie czteroletnim" (1880) potępił ówczesny sojusz polsko-pruski. Do-


wodził on, że Prusy zawarły go li tylko w celu wyrwania Polski spod hegemonii
rosyjskiej na to, aby ją potem za udział w rozbiorach z powrotem Rosji odsprzedać.
Dzięki zerwaniu z Rosją nastąpił drugi rozbiór i potem upadek Polski. Askenazy
zaprzeczył wprost założeniom tych twierdzeń, osądził politykę przymierza pruskiego
jako jedynie racjonalną ze stanowiska polskiego, jako szczerze prowadzoną ze strony
Prus, a niepowodzenia późniejsze złożył na zmiany koniunktury, której nikt przed-
tem przewidzieć nie mógł. Dyskusję tę streścimy w niniejszym rozdziale.

Okres jaki nastąpił po pierwszym rozbiorze (1775 do 1788) należy do najbardziej po-
zytywnych w dziejach ostatnich dwu stuleci. Polska znajdująca się pod władzą
Rady Nieustającej, po raz pierwszy od dziesiątek lat była naprawdę rządzoną. Bez-
pieczeństwo, ekonomia, oświata, prawo, wojsko, wszystko to było w trakcie odbu-
dowy i rokowało najlepsze nadzieje na przyszłość. Jedna była na tym rozjaśniają-
cym się horyzoncie naszym chmura: było to pognębienie polskiej dumy narodowej
przez ambasadora Rosji Stackelberga, który będąc właściwym władcą Polski, dawał

220
zbyt odczuć swoją wszechmoc. Stąd reakcja przeciw Rosji, tlejąca jeszcze w duszach,
grożąca załamaniem całego gmachu odbudowy państwowej. I jeszcze jeden nie-
bezpieczny element, zbyt mały autorytet króla Stanisława Augusta wobec magna-
tów, którzy nie przestali roić o polityce zagranicznej na własną rękę. opartą o dwory
obce, a skierowaną przeciw dworowi własnemu.

Położenie międzynarodowe poprawiło się o tyle, że zbliżenie austro-rosyjskie, do-


konane w r. 1782 przez Józefa II i Katarzynę II położyło kres zgubnemu dla nas
współdziałaniu rosyjsko-pruskiemu. Z trzech otaczających nas mocarstw, tylko Pru-
sy prowadziły stale politykę opartą na aksjomacie: Siła Prus wymaga słabości Pol-
ski, silna Polska to zguba Prus. Austria przez samą nienawiść do Prus starała się
utrzymać możliwie najsilniejszą Polskę i w żadnym wypadku nie dopuścić do
zwiększenia się Prus naszym kosztem. Rosja osiągnęła po pierwszym rozbiorze zu-
pełną hegemonię w Warszawie i choć obawiała się zbytniego wzmocnienia Polski i
utracenia tej hegemonii, jednak nie dążyła ani do dalszego osłabienia, ani do
uszczuplenia jej granic.

Cementem, który skleił sojusz austro-rosyjski, sojusz dworów cesarskich, jak go


wtedy nazywano, był plan wspólnej wojny z Turcją. Oba państwa obiecywały so-
bie stąd duże korzyści terytorialne. Wojna jednak nie miała być wcale łatwą. Turcja
wystawiła 250-tysięczną armię i miała wszystkie dane po temu by zwycięsko sta-
wić czoło Rosji. W każdym razie Rosja zaangażowała się w tę wojnę tak bardzo, że
należało spodziewać się możliwości polepszenia położenia Polski, albo drogą poro-
zumienia i zelżenia kurateli rosyjskiej dla powiększenia armii i polepszenia ustroju,
albo też drogą walki z nią i zadania jej ostatecznego ciosu. Dyskusja Askenazy con-
tra Kalinka, to dyskusja, którą z tych dwu dróg pójść należało. Zagadnienie dzieli się
na dwie części:

I. Czy należało się nadal trzymać sojuszu z Moskwą,


II. Czy też przyjąć ofertę sojuszu ze strony Prus.

Oba te zagadnienia zbadamy kolejno.

221
I. SOJUSZ MOSKIEWSKI

W roku 1787 w czasie zjazdu w Kaniowie król Stanisław August wystąpił wobec
Katarzyny II z projektem przymierza przeciw Turcji. Koncepcja ta, przynajmniej w
tej formie, jaką jej nadawał król, znajduje gorącego obrońcę w Kalince (Sejm czte-
roletni, t. I. str. 52).

„Jakiekolwiek - pisze on - zdanie można by mieć o tym przymierzu z Rosją,


zaprzeczyć się nie da, że myśl pociągnięcia Rzeczypospolitej do wojny była w
zasadzie zbawienną. Od 70 lat z górą, Rzeczpospolita żadnej wojny regularnej
nie prowadziła, duch rycerski przygasł w narodzie i nie mogła go naprawdę
odżywić Konfederacja Barska, która z małymi wyjątkami nic więcej prócz
nieporządnej ruchawki nie wydała. Wraz z duchem wojennym zginął i zmysł
polityczny; przewaga na sejmiku i w trybunale, chwytanie starostw i urzę-
dów, pieniactwo i przekora, oto co stanowiło sprawy publiczne przez pół
wieku z górą. „To naród adwokatów" - pisywał nieraz Stackelberg. Wszystko
zdrobniało i zgnuśniało za ostatniego Sasa, lecz i w późniejszych czasach nie-
wiele się polepszyło. Przypomnijmy sobie jakie to sprawy w epoce, która nas
zajmuje - roznamiętniały cały naród na sejmie i poza sejmem. W roku 1782
nie było ważniejszego pytania nad to, czy Sołtyk oszalał albo nie, w roku
1785 proces nikczemnej intrygantki Dogrumowej rozdzielił naród na dwa
nienawistne obozy; w rok później dekret marszałkowski w tymże procesie
wydany i nazwisko Branickiego w nim zamieszczone stały się pierwszorzęd-
ną kwestią stanu w gabinetach, na sejmikach i w sejmie, a im lichsze były
sprawy, z tym większą zapalczywością walczono za nie, marnując siły, które
sfornie i roztropnie użyte, mogły były dźwignąć kraj. W tak opłakanym roz-
stroju ukazać narodowi jakiś wyższy cel, mogło już samo przez się stać się
ratunkiem. Wojna ma w sobie coś poważnego, coś lojalnego, narody przez
nią zazwyczaj oczyszczają się, dźwigają. Umysły Polaków sławą wojenną
podnieść i zapalić, wyrwać je z kłótliwej opozycji i rozdarcia, do którego sama
bezczynność przywodzić musiała i korzystać z okazji, jaką wojna podaje, aby
władzę wojskową wzmocnić, powiększyć armię, zahartować ją w boju, zdo-
być na nowo jakieś uznanie i poszanowanie imienia polskiego w Europie,

222
wprowadzić Rzeczpospolitą do traktatów europejskich i w końcu odzyskać, o
ile to podobna, część utraconych prowincji lub jakieś za nie wynagrodzenie,
te były aż nadto usprawiedliwione powody owych dążeń królewskich. A
choćby i do wojny nie przyszło, jeszcze z przymierza można było wyciągnąć
znaczną korzyść, ubezpieczenie Rzeczypospolitej przed zaborczością pruską,
grożącą nieustannie i która każdemu cokolwiek z polityką obznajomionemu,
dobrze była wiadoma."

Jak widzimy przewaga argumentów Kalinki przemawia za wojną w ogóle. Specjal-


nie za sojuszem z Rosją przemawia ubezpieczenie od Prus.

Warunki przymierza podane przez króla dadzą się ująć jak następuje:

1) Wzajemna gwarancja posiadłości, wzajemna pomoc 12 tys. ludzi w razie


wojny.
2) Subwencja rosyjska 300.000 dukatów.
3) Przywrócenie rozdawnictwa urzędów przez króla, prawo odwoływania mi-
nistrów, prawo veta ustawodawczego.
4) Udział w zdobyczach terytorialnych.
5) Zgoda na konfederację i sejm nadzwyczajny.
6) Korpus posiłkowy polski w czasie wojny będzie utrzymywany przez Rosję.

Kontrpropozycje rosyjskie, zawarte w instrukcji dla Stackelberga wyglądały jak na-


stępuje:

1) Traktat odporny na lat osiem z wzajemną gwarancją posiadłości europej-


skich, pomoc wzajemna 10 tys. ludzi ze strony rosyjskiej, 12 tys. ze strony
polskiej pod dowództwem generałów strony żądającej pomocy.
2) Subwencja 300.000 dukatów w sześciu ratach rocznych po 50 tysięcy,
uzbrojenie i utrzymanie polskiego korpusu posiłkowego na koszt Rosji.
3) O ile możności Stackelberg ma uchylić reformy ustrojowe.
4) Dopuszczenie do zdobyczy terytorialnych, bez ich wymienienia.
5) Zgoda na konfederację i sejm.

223
6) Korpus posiłkowy ma być podzielony na 3 części pod dowództwem: ks. Sta-
nisława Poniatowskiego, hetmana Branickiego i Szczęsnego Potockiego.
7) Tam gdzie Polska nie ma przedstawiciela dyplomatycznego, zastępuje ją Ro-
sja.

Katarzyna zgadzała się na powiększenie armii, ale raczej ilości żołnierzy jak kadr
oficerskich i podoficerskich. Kalinka po zacytowaniu zasad odpowiedzi rosyjskiej,
zmienia zdanie i uważa odtąd, że sojusz zawarty na podstawie kontrpropozycji nie
dawałby już żadnych korzyści.

„Potrzebaż dodawać - pisze na str. 83 - że przymierze takie nie pożytkiem ale


szkodą było dla Polski?"

Uzasadnienie tego zdania spotykamy dopiero na str. 94...

„… sojusz ten byłby w końcu zaciągnął Rzeczpospolitą w większą jeszcze od


Moskwy zależność. Kiedy słaby chce się posługiwać mocniejszym, wbrew
swojej woli jemu służyć musi. Jeżeli Fryderyk II, jeżeli cesarz Józef, związani z
Katarzyną przymierzem, mimo całej swej potęgi musieli nieraz więcej dla niej
świadczyć, niżeli sami chcieli, niżeli na to ich własny interes pozwalał, jakżeż
bezsilna i poniżona Rzeczpospolita mogła się spodziewać, iż swoje interesy,
swoją godność i resztki niezawisłości w tym sojuszu ubezpieczy? Dość było, i
aż nadto złego, że Rosja pozyskała tak wiele wpływu na sprawy wewnętrzne
Polski, potrzebaż było jeszcze zaprzęgać dobrowolnie Rzeczpospolitą do mo-
skiewskiej zagranicznej polityki? Widzieliśmy jakie Katarzyna postawiła żą-
danie. Państwo tak słabe, że ci nawet, którzy go potrzebują, mogą podobne
kłaść mu wymagania, nie ma widocznie niezbędnych warunków, aby bez
narażenia swojej przyszłości, do rozległych, europejskich mieszać się kom-
binacji."

„Jest mądrość polityczna w tym przysłowiu: »według stawu grobla«; tej mą-
drości życzyć by należało narodowi w każdym położeniu i w każdym czasie.
Zamiary królewskie za szeroką stawiały groblę na nasz staw..."

224
Argumenty Kalinki nie są zbyt przekonywające. Polemizuje on tu z wygłoszonymi
przez siebie i cytowanymi powyżej tezami, nie zwalcza jednak wprost ani jednej
wygłoszonej przesłanki, przytacza tylko szereg czynników przemawiających przeciw
sojuszowi, niejako milcząco podtrzymując nadal tamte, przemawiające z innych
powodów za sojuszem. Pozostaje więc tylko zważyć, czy ważniejsze były korzyści
czy szkody mogące z zawarcia sojuszu wyniknąć. Otóż ze szkód konkretnych wy-
mienia Kalinka tylko rozciągnięcie hegemonii rosyjskiej i na polską politykę zagra-
niczną. Trzeba się dobrze zastanowić, czy wzmocnienie armii i władzy króla, pową-
chanie prochu przez żołnierza, oderwanie obywatela od kłótni domowych przez
stworzenie nareszcie jakiegoś problemu politycznego, nie równoważyłoby formal-
nego uzależnienia naszej polityki zagranicznej od Moskwy. W rzeczywistości,
wówczas już Polska nie mogła nie tylko zawrzeć żadnego układu, ani wysłać żad-
nego poselstwa bez zgody ambasadora rosyjskiego, ale nawet zwołanie sejmu
nadzwyczajnego i mianowanie senatorów było faktycznie odeń zależne. W tym
położeniu nie widać wprost żadnej konkretnej szkody, jaką miałby sojusz przynieść.
Teza, jakoby nadmierna słabość kazała trzymać się z dala od polityki międzynaro-
dowej, nie jest możliwa do obronienia. Wprost przeciwnie, Polska jako obiekt ani
na chwilę nie przestawała interesować kancelarii dyplomatycznych Europy. Jeżeli
nie znajdowała często obrońców, to dlatego, że nie chciała i nie mogła (ale nie tylko
ze względu na siły, więcej ze względu na ustrój) brać czynnego udziału w systemie
sojuszów i wynikających stąd wojen. Wprowadzenie Polski w ten świat żywych
walk, przy wzmocnieniu armii, ustroju, mogło wzbudzić przekonanie, że Polska
może być także pożytecznym sprzymierzeńcem i polepszyć, raczej, jak osłabić jej
położenie międzynarodowe.

ASKENAZEGO DYSKUSJA SOJUSZU MOSKIEWSKIEGO

A teraz co mówi o projekcie tego sojuszu Askenazy. Zacytujemy tu całych 5 stron


bez żadnych opuszczeń (28—33) nie dlatego, żeby każde zdanie miało być ważne, ale
dlatego, żeby dać czytelnikom od razu możliwie obszerny materiał do pojęcia mi-
strzostwa stylu Askenazego. Mistrzostwa, które czasem staje się jednak mistrzo-

225
stwem mistyfikacji. Podzieliliśmy cytat na numerowane kapitele, dla ułatwienia
dyskusji.

„Polskę wojna turecka rzuciła między młot i kowadło. Raz już przed laty
pięćdziesięciu, w położeniu arcypodobnym była znalazła się Rzeczpospolita.
Jak teraz przez sprzymierzoną wyprawę turecką Katarzyny i Józefa, podobnie
wtedy, w 1738 r. była na sztych wystawiona przez sprzymierzoną wyprawę
turecką Karola VI i Anny Iwanowny. Wtedy już opozycja krajowa, z pryma-
sem i hetmanem Potockimi na czele, stawała się związkiem z Portą, Szwecją,
Francją i Prusami. I wtedy również król August III pociągany był do związku
z dworami cesarskimi przez widoki udziału w łatwych na Porcie zdobyczach,
w bliskich korzyściach od strony Chocimia, Budziaku, Multan i Wołoszy. Te-
raz podobnie, w tych dwu przeciwległych kierunkach rozeszli się król i opo-
zycja. Rozeszli się podobnie, bo teraz, tak samo jak wówczas, rozejść się mu-
sieli, bo tak wymagała ta sama niezmienna logika rzeczy. Zmieniło się tylko
tyle, że teraz opozycja ciągnąć musiała do związku z Portą, Szwecją, Anglią i
Prusami. Zmieniło się tyle, że miejsce Francji zajęła Anglia i w tej zmianie
istotnie objawiła się wyższa konieczność dziejowego przeobrażenia, bo tym-
czasem był zaszedł ten niesłychanie doniosły przewrót dziejowy, iż w miej-
scu, opróżnionym przez Francję, która w paktach belgradzkich po raz ostatni
broniła była Wschodu, odtąd na wschodzie, naprzeciw Rosji podniosła się
Anglia. Reszta tła ściśle politycznego, w rysach zasadniczych, pozostała jak
była. Pozostał król, wówczas dużo lepszy (!) choć zgoła nie osobliwy, teraz po
prostu tytularny, lecz ostatecznie i tam i tutaj, przez jednakową fatalność,
związany z potęgą, która go wyniosła: pozostała opozycja, wówczas skroś li-
cha, teraz stokroć nieskończenie zacniejsza, choć pełna win i błędów, lecz
ostatecznie i tutaj i tam, wcielająca ducha niepodległości narodowej. Głęboka
analogia przyczyn, bez względu na wartość, ani nawet wolę ludzi, musiała
sprowadzić konieczną analogię skutków dziejowych."

226
II

„Polityka zagraniczna ostatniego króla polskiego, w długim, trzydziestoletnim


okresie jego rządów pozostała prawie zupełnie nieznaną. Powód najprostszy.
W rzeczywistości nie było jej wcale, bo być nie mogło. Były tylko przygodne,
rwące się natychmiast próby bez konsekwencji i znaczenia. Te pozorne próby
emancypacji, kruche jak nici pajęcze; te potajemne konszachty zagraniczne
prywatnego człowieka raczej niż monarchy, na które po wielekroć natrafia-
liśmy w naszych poszukiwaniach, nawiązywane były przez króla dla pobu-
dek najbłahszych, przy lada okazji, przez lada jakich pośredników i również
łatwo jak napoczęte, były odstępowane; zaś najczęściej nie miały innego ce-
lu, jak ten, aby przypomnieć, aby podbić w cenie wartość zbyt już lekcewa-
żonych, bo zbyt przymusowych usług królewskich dla Rosji. Związek z Rosją
dla Stanisława Augusta w sprawach zagranicznych, tak samo jak w sprawach
wewnętrznych, był punktem wyjścia kardynalnym, skąd on mógł zbaczać
pozornie, lecz dokąd go nawracała nieodparcie fatalność jego położenia i
charakteru. W jaką stronę obrócić ten związek, raczej którędy za nim się ob-
rócić, to już było dla króla rzeczą drugorzędną. Takim to sposobem ostatnio
jeszcze w r. 1778, podczas zatargu między Austrią a Prusami o Bawarię, kiedy
jeszcze Rosja trzymała z Prusami, Stanisław August nosił się z zamiarem
wprowadzenia Polski do rosyjsko-prusko-saskiej koalicji przeciw Austrii; on
to wówczas prowadził rokowania z Berlinem, on zamyślał o wtargnięciu do
Galicji, lecz te usiłowania po dziś dzień okryte tajemnicą, prawie nieznane, a
ściśle związane z planami ówczesnymi Herzberga, rozwiały się rychło wsku-
tek pacyfikacji cieszyńskiej. Z odmianą stanowiska Rosji wobec Prus, z chwilą
dojścia przymierza rosyjsko-austriackiego z 1781 roku, natychmiast odmienił
swoje projekty Stanisław August. Uchwycił się oburącz myśli przystąpienia
do sojuszu obu dworów cesarskich przeciw Turcji. Wystąpił z nią już w roku
1782 wnet po zawarciu tamtego sojuszu, kiedy przesilenie z powodu zaboru
Krymu przez Rosję, zdawało się zapowiadać wojnę niechybną. Wystąpił
ponownie w r. 1787, w przede dniu rzeczywistego wybuchu. Wiosną tego
roku nareszcie doczekał się upragnionego, wymarzonego od dawna spotkania
z cesarzową. Zjechał naprzeciw niej do Kaniowa. „Stracił trzy miesiące i trzy

227
miliony - według trafnej uwagi naocznego świadka Ligne'a - aby ją widzieć
przez trzy godziny". Tutaj w Kaniowie, osobiście przedstawił swój projekt
polsko-rosyjskiego przymierza Potemkinowi, kanclerzowi Bezborodce i samej
cesarzowej, z którą zresztą nawet rozmówić się w tej sprawie nie zdążył, bo
mu nie pozwolono..."

III

„Ofiarował korpus sprzymierzeńczy do trzydziestu tysięcy za umowę wzglę-


dem żołdu. Żądał w zamian dla Rzeczypospolitej, z przyszłych na Porcie za-
borów, przyłączenia Besarabii i części Mołdawii aż do Seretu. Nie zapomniał
o sobie. W całym tym projekcie, pozorowanym wobec kraju fałszywymi
widokami sławy, zdobyczy i jakichciś mniemanych reform, spodziewanych
rzekomo pod skrzydłem przymierza, nie o sławę, zdobycze, ani reformy cho-
dziło naprawdę królowi, lecz o realne korzyści osobiste. Takich korzyści, rze-
czy namacalnych żądał dla siebie; rozszerzenia swego przywileju szafunku
urzędów, znacznego pieniężnego subsydium, dopominał się też sukcesji dla
swego synowca."

IV

„Spotkanie kaniowskie Stanisława Augusta z Katarzyną II po ćwierci wieku


niewidzenia, spotkanie tych dwojga ludzi po tylu nadzwyczajnych przej-
ściach, a w przede dniu równie nadzwyczajnego zakończenia; spotkanie króla
z cesarzową, która go zrobiła królem, której nie widział od dawnych młodych
czasów, kiedy jeszcze królem nie był, kiedy on był tylko stolnikiem litew-
skim, ona wielką księżną, a której nie ujrzy więcej nigdy, kiedy już z jej woli
królem być przestanie; jedyne spotkanie między tęczową baśnią Peterhofu a
beznadziejną samotnością Grodna; wieleż tutaj niepowszednich nasuwa się
refleksji. Lecz tym upokarzającym refleksjom chętnie schodzimy z drogi.

228
Ograniczamy się do prostego rozważenia i oceny propozycji sprzymierzeńczej
Stanisława Augusta."

„Należy dojrzale zastanowić się nad tą propozycją królewską. Po przerwie


blisko stuletniej miała ona znowu wtrącić Rzeczpospolitą do sprawy
wschodniej w charakterze zaczepnym, zdobycznym, po społu z Rosją. Wra-
cała, śród jakże zmienionych warunków, do starych wojowniczych tradycji,
wracała oraz do tradycji paktu grzymułtowskiego. »Uważawszy dobro całego
chrześcijaństwa, a życząc narody pod bisurmańskim jarzmem jęczące z tak
ciężkiej wyswobodzić niewoli, mahometańskie obrzydliwości wyrzuciwszy« -
tak brzmiały założenia owego nieszczęsnego paktu z 1686 roku, między kró-
lem Janem a carem Piotrem, opłaconego stratą Kijowa i Smoleńska. Teraz
czyniono wszystko, aby do tych tradycji nawrócić opinię publiczną, która
przez całe stulecie zrozumiała nareszcie, - po doświadczeniach Leszczyńskiego
i Baru - iż w półksiężycu posiada nie wroga naturalnego, lecz naturalnego
sprzymierzeńca. Owóż teraz uczyniono wszystko, aby te ciężkie, drogo opła-
cone doświadczenia co rychlej puścić w niepamięć. Jeszcze J. J. Rousseau,
życzliwy ale ślepy doktryner, był zalecał Polakom: »skoro przyjdzie znowu do
wojny między Osmanami a Moskwą, a ta was wezwie do pomocy, nie wa-
hajcie się, idźcie naprzód, a nie traćcie takiej sposobności dla spełnienia w
kraju pożądanej naprawy«. Teraz w tym samym duchu urabiali zdanie na-
rodu najbliżsi zausznicy wojowniczego króla, który niedawno obchodził z
wielką pompą stulecie odsieczy Wiednia, stawiał na moście w Łazienkach
posąg Sobieskiego zwycięzcy, a sam jeździł do Kaniowa po przyszłe trofea
tureckie i po wcześniejsze dukaty. Obliczał w „Tauryce" przyszłe zdobycze
Polski Naruszewicz. »Polska, po tylekroć najechana, zburzona... izaliżby nie
miała prawa do Tatarów perekopskich, aby z nichże część nagrody strat swo-
ich otrzymać mogła?« Trembecki zapalał się na myśl wspólnych ze sprzymie-
rzoną Rosją tryumfów. »Wkrótce zwartymi krzepcy siłami, rozbiwszy kratne
haremy, ze zwolnionymi słońca córami hasać w Stambule będziemy«. Win-
szował królowi dobroczynnych skutków kaniowskiego spotkania i projek-
towanego sojuszu... »Przynosisz nam otuchę nieprzerwanej zgody, jaka zdobić
powinna pokrewne narody.« Ogromne plany tureckie i greckie cesarzowej

229
Katarzyny, łaskawie przypuszczającej do nich sprzymierzoną Rzeczpospolitą,
uskrzydlają polskiego wieszcza do najwyższych uniesień lirycznych. »Pod jej
władaniem szczytu Rosyanin dopnie, gdzie prowadzą najwyższe pomyślności
stopnie, zapalonej Syryi niesie pomoc w wojnie, Arkadyjskie siedliska już
nawiedza zbrojnie, z nią się Wenet spodziewa odzyskiwać straty, Francuz
chce się podobać przez nowe traktaty, Anglik spuszcza z uporu, - my nadzieje
mamy, że nam od niej kojące popłyną balsamy, barbarzyńskim tyranom
podpory obcięte, cnotliwym berła dane, a szkodliwym wzięte.« Tak głosiła
poezja. Cóż na to mówiła rzeczywistość?

„Mamy jednego tylko kompetentnego do tych rzeczy sędziego - dziejopisa.


Wyrozumiałego sędziego na króla. Przyznaje ksiądz Kalinka, iż »propozycja
sojuszu wyszła od Stanisława Augusta». Przyznaje, że myśl uskutecznienia
reformy pod osłoną tej wojny nie odgrywała tu roli, gdyż była niewyko-
nalną. »Cóżkolwiek bądź - przyznaje pisarz „Ostatnich lat" - nie zdaje się nam,
żeby te zamierzone poprawy coś stanowczego zawierały; chodziło mu głów-
nie o prawo nominacji wszystkich urzędników, które wedle Pactów Conven-
tów do króla należało. Dalej nie szedł.« A jednak zdeklarowany apologeta
Stanisława Augusta i na tym punkcie zmodyfikował, złagodził swój pogląd i
sąd pierwotny, zapomniał o własnych zastrzeżeniach pierwotnych przeciw
fatalnym sprzymierzeńczym zamysłom królewskim i koniec końcem, już jako
pisarz „Sejmu czteroletniego" doszedł do zupełnej niemal aprobaty tych za-
mysłów. »Zaprzeczyć się nie da - taka jest ostateczna konkluzja Kalinki - że
myśl pociągnięcia Rzeczypospolitej do wojny, była w zarodzie zbawienną.
Wojna ma w sobie coś poważnego, coś lojalnego, narody przez nią zazwyczaj
oczyszczają się i dźwigają«. Z tego stanowiska okazuje się, jakoby, iż »powody
owych działań królewskich w przedmiocie sojuszu były aż nadto uspra-
wiedliwione.«

„Nie podobna żadną miarą zgodzić się z tezą, postawioną i uzasadnioną


sposobem zgoła dowolnym i opacznym. Zagadnienie stawia się po prostu
tak. Dwa mocarstwa, które podzieliły Rzeczpospolitą polską, Austria i Rosja
przystępują do podziału Porty otomańskiej. Rodzi się pytanie: czyli mogły

230
istnieć jakiekolwiek pobudki, które by Rzeczypospolitej pozwalały przyłożyć
się, cóż dopiero samej się zaofiarować, do udziału w ryzyku i zyskach tego
przedsięwzięcia? Z najogólniejszego stanowiska, zarówno z jak najszczegó-
łowszego rozważenia okoliczności współczesnych, twierdzić dzisiaj wolno i
należy, iż pobudek takich być nie mogło. Przede wszystkim stwierdzić należy
stanowczo i bezwarunkowo, że kraj, że Rzeczpospolita od projektowanego
sojuszu nie mogła oczekiwać korzyści zgoła żadnych, ani nabytków teryto-
rialnych, ani naprawy rządu, ani nawet podniesienia ducha wojennego na-
rodu pod narodową komendą. Mamy obecnie ujawnione ze źródeł rosyjskich
świadectwa decydujące, które pod tym względem nie pozostawiają żadnych
absolutnie wątpliwości. Mamy mianowicie zasady kontrprojektu rosyjskiego
na projekt sprzymierzeńczy Stanisława Augusta. Obniżona tutaj nasamprzód
siła korpusu posiłkowego polskiego z 30.000 do dwunastu tysięcy ludzi, to
jest do znikomego ułamku pośród stutysięcznych armii rosyjskich i austriac-
kich. »Życzenie królewskie względem własnej komendy - czytamy tutaj dalej
- będzie można oddalić«. Oficerów polskich należy oddać pod komendę na-
czelnego wodza rosyjskiego. »Na ogół cały projekt polski jest to sztuczka
królewska, aby pochwycić jakiś przyrost swej władzy, ale jest łatwy sposób
zapobieżenia temu, zastrzegłszy w traktacie przymierza, że wszelkie uchwały,
dotyczące rządu polskiego wymagają gwarancji naszej, Wiednia i Berlina, a
zatem wszelkie znaczniejsze zmiany są niedopuszczalne... Królowi należy dać
wszelkie sposoby do przyjemnego życia, lecz żadną miarą nie należy mu dać
władzy: już i teraz za daleko go puszczono«. Co się wreszcie tyczy żądanego
dla Polski udziału w zdobyczach tureckich, to »projektowany artykuł tajny,
gdzie żądana Besarabia i Mołdawia do Seretu, żadną miarą przyjęty być nie
może. Byłby on zupełnie zepsuł umowę, już zawartą z cesarzem - Józefem.
Wymogliśmy na cesarzu, iż gotów jest zadowolnić się z Mołdawii samym
Chocimem, zaś z Wołoszczyzny Banatem krajowieckim i wyraża zgodę na to
aby w pomyślnym wypadku stworzyć z Mołdawii, Besarabii i Wołoszczyzny
dzielnicę niezależną, pod panowaniem osoby tamtejszego wyznania. Jeśliby
Besarabia oraz Mołdawia do Seretu miała przypaść Polsce, to cóż wypadało
by zrobić z pozostałą częścią Dacji, od Seretu do Ołty? chyba podarować ją

231
Austrii! Dlatego też należy wybić Polakom wszelką myśl o takim nabytku, a
można im obiecać zyski wedle targu (po torhu) na równi z nami i Austrią,
albo zresztą wynagrodzenie pieniężne«. A zatem naprawdę, w szczególności,
w ostatecznym wyniku, ze wszystkich „zbawiennych" pomysłów sprzy-
mierzeńczych Stanisława Augusta nie należało oczekiwać literalnie niczego,
prócz chyba pieniędzy. A cóż w zamian dać było potrzeba? Są rzeczy, których
się nie daje, których dać nie wolno, a jeśli nawet niekiedy wolno temu, co
potężny i fortunny, przecież nie wolno nigdy temu, co nieszczęśliwy i bezsil-
ny. Zaś właśnie taką trzeba było poświęcić w tym wypadku. Trzeba było
prowadzić samotrzeć wojnę zdobywczą przeciw bezbronnej Porcie, a prowa-
dzić do spółki z dwoma mocarstwami rozbiorowymi. Cóż w takiej wojnie
mogło być „lojalnego", jakiż mógł być jej wpływ „oczyszczający", uzdrawia-
jący dla narodu? Jakiż mógł być jej powód, jakiż chociażby pozór, po stulet-
nim, niezmąconym pokoju, wbrew nienaruszonym paktom karłowickim,
które były powróciły Kamieniec, Ukrainę, Podole? A jakąż byłaby odpłata za
schronienie i pomoc, udzieloną wygnanym Leszczyńskiego stronnikom,
udzieloną tak niedawno towarzyszom broni Pułaskiego? Krótko rzekłszy:
udział Rzeczypospolitej w rozbiorze Turcji byłby najdoskonalszą sankcją
własnego jej rozbioru."

DYSKUSJA ARGUMENTÓW ASKENAZEGO

Przejdźmy do analizy kolejnej poszczególnych alineów powyższego cytatu. W ustę-


pie pierwszym mamy obraz rzekomej analogii między kierunkiem dworu i opozycji
w latach 1738 i 1788. Cała, ta dygresja najzupełniej zbyteczna, nic a nic nowego,
żadnych argumentów do dyskusji sojuszu rosyjskiego nie wnosi. Służy tylko na to,
żeby móc napisać gołosłownie: że król „przez jednaką fatalność związany z potęgą,
która go wyniosła" i opozycja i tutaj i tam „wcielająca ducha niepodległości". W
następnym rozdziale czytamy, że polityka zagraniczna króla Stanisława Augusta jest
nieznana, gdyż wcale jej nie było. „Związek z Rosją dla Stanisława Augusta... był

232
punktem wyjścia kardynalnym, skąd on mógł zbaczać pozornie, lecz dokąd nawra-
cała go nieodparcie fatalność jego położenia i charakteru."

Ta z góry naszkicowana kwalifikacja czy raczej dyskwalifikacja polityki prorosyjskiej


króla jest ważna, bo raz ją ustaliwszy, już na jej podstawie może autor obrzucać
podobną anatemą wszystkie jej pochodne posunięcia. Trzeba więc na tym miejscu
powiedzieć z naciskiem, że kwalifikacja ta jest błędna i niczym nie uzasadniona.
Jeżeli polityk kierujący państwem prowadzi pewną linię polityczną, to nie można
twierdzić, że prowadzi ją wyłącznie z powodu swego osobistego położenia, charak-
teru czy korzyści, póki się nie ustali czy prowadzić jej nie był winien w interesie
kraju. Askenazy nie pyta, jakiej polityki wymagała sytuacja Polski. Od razu, doszu-
kawszy się interesu króla w polityce prorosyjskiej, zarzuca jej motywy osobiste. W
każdym razie w polityce tej „fatalności" nie było żadnej. Był okres - między koro-
nacją a sejmem Czaplica i drugi podczas konfederacji barskiej - kiedy król od-
strychnął się od ambasadora rosyjskiego. Okresy te dały mu bogate doświadczenia i
odtąd rzeczywiście król popierał zawsze związek z Rosją. Nie skłoniła go więc do
tego żadna fatalność, ale proste rozumowanie, które nadzwyczaj jasno i mocno
wyłożył w swoich pamiętnikach. Zagadkowo brzmi twierdzenie Askenazego, jakoby
oparcie o Rosję nie zasługiwało w ogóle na nazwę polityki zagranicznej. Zdawać by
się mogło, że do licznych słów, których zdefiniowania zażądaliśmy w pierwszych
rozdziałach tej książki, trzeba by dodać jeszcze... politykę zagraniczną.

Rozdział następny, opatrzony przez nas cyfrą III, relacjonujący warunki Stanisława
Augusta, zawiera prawie tyle fałszów ile zdań. Żądaniom:

1) dystrybucji urzędów,
2) subwencji 300.000 dukatów,
3) elekcji ks. Stanisława za życia króla,

żeby już nie mówić o powiększeniu wojska - odmawia Askenazy miana innego, jak
„osobistych korzyści namacalnych" króla. Naciąganie jest tu nadzwyczaj widoczne.

Ad.1) Przede wszystkim trzeba stwierdzić z naciskiem, że dożywotność i niemożność


odwoływania przez królów dygnitarzy jest jedną z najpoważniejszych wad naszego

233
ustroju i uznana jest jako taka przez całą naszą historiografię. Wytworzyła ona z
czasem warcholstwo i nieodpowiedzialność magnatów oraz wszystkie klęski, jakie
nas kosztowała niczym nieposkromiona władza hetmańska. Nawet Henryk Schmitt,
chyba nie mogący uchodzić za skrajnego obrońcę silnej władzy, wymienia doży-
wotność urzędów, jako drugą, obok liberum veto i odpowiedzialności króla przed
szlachtą, przyczynę anarchii w Polsce („Rozbiór krytyczny pomysłów Walewskiego",
str. 139). Dalej przypomnijmy, że dystrybucja urzędów nigdy nie była przez króla
wykorzystywana w celach korzyści osobistych, co więcej, był on jednym z niewielu
królów elekcyjnych, którzy nigdy urzędów nie sprzedawali. Prawo nominacji uwa-
żał zawsze za naczelne narzędzie w tworzeniu nowej elity polskiej i gdy na sejmie
rozbiorczym ofiarowano mu w zamian za to prawo kolosalną listę cywilną, król
odmówił.

Ad.2) Subwencja 300.000 dukatów była jedynym sposobem urealnienia aukcji


wojska. Askenazy, który gdzie indziej nazywa uchwałę o armii 100.000 „zbawczą",
tu potępia króla za znalezienie środka, przy pomocy którego można było główną
przeszkodę - niechęć szlachty do podatków - ominąć.

Ad.3) Elekcja księcia Stanisława czy kogokolwiek innego za życia króla, uniknięcie
elekcji i interregnum po jego śmierci, było jednym z zasadniczych momentów
utrzymania państwa na przyszłość - tak jak zgoda z Rosją na teraźniejszość.

Figuruje w ustępie, który opatrzyliśmy nr IV zdanie, iż należy „upokarzającym re-


fleksjom" zejść z drogi. Mimo to cały ten ustęp tym właśnie refleksjom poświęcony
i nim zejdą one z drogi, stoją wyraźnie czarno na białym wydrukowane i usposa-
biają czytelnika wrogo do koncepcji sojuszu, dlatego że król był przed laty kochan-
kiem Katarzyny, a będzie niebawem przez nią detronizowany!

W ustępie V Askenazy opisuje propagandę królewską przeciw Turcji, prawdopo-


dobnie w celu ośmieszenia tej koncepcji. Dopiero w następnym VI, nastawiwszy już
czytelnika wrogo do sojuszu nader bogatym arsenałem środków pisarskich, przy-
stępuje do dyskusji przymierza. Najpierw cytuje zdania Kalinki, wybrane może
nieco tendencyjnie, gdyż opuszcza rację najważniejszą: powiększenie wojska i
ochrona od Prus. Następnie twierdzi, że Polska nie mogła oczekiwać od sojuszu:

234
1) ani korzyści żadnych,
2) ani nabytków terytorialnych,
3) ani naprawy rządu,
4) ani nawet podniesienia ducha.

Dlaczego jednak korzyści tych nie mieliśmy odnieść, to już jest mniej jasno wyra-
żone. Askenazy stwierdza tylko, że korpus polski miał liczyć jedynie 12.000 ludzi i
cytuje instrukcję Katarzyny niechętną nabytkom polskim, ale dozwalającą pewne
korzyści po społu z Rosją i Austrią. Wszystkie te trzy punkty naszym zdaniem mo-
gły ewoluować - i niektóre z nich ewoluowały rzeczywiście (jak stanowisko Stac-
kelberga wobec reform. Porównaj też list Katarzyny do Potemkina z 12. XI. 1790.
Kalinka, t. III. str. 2-4 i 12) wraz z rozwojem wypadków. Znaczniejsza liczebność
korpusu polskiego, wobec niepowodzeń dworów cesarskich i wojny szwedzkiej, z
niepotrzebnej byłaby się stała nader pożądaną dla Rosji. Już większą przeszkodą,
jeśli idzie o reformy ustroju i o sojusz w ogóle, było stanowisko Prus, do czego jesz-
cze powrócimy.

Najwięcej argumentów znajdujemy u Askenazego przeciw moralnemu podniesieniu


Polski przez ową zamierzoną wojnę. Oto przesłanki naszego historyka:

- Miała to być wojna zdobywcza przeciw bezbronnej Porcie, prowadzona do


spółki z dwoma rozbiorczymi mocarstwami, nie było powodu ani pozoru do
jej rozpoczęcia;
- Byłaby to niewdzięczność za schronienie Leszczyńskiego i konfederatów.
- W rezultacie wojna ta byłaby sankcją pierwszego rozbioru.

Wszystkie te argumenty, z wyjątkiem twierdzenia o bezbronności Porty, są faktycz-


nie prawdziwe, tym niemniej opieranie na nich sądu politycznego jest niezmiernie
niebezpieczne. Na ich podstawie można by potępić sojusz z Rosją tylko wtedy,
gdybyśmy przyjęli ogólną zasadę, iż niedopuszczalna jest wojna zaczepna prowa-
dzona przeciw państwu, które dawało azylum wygnańcom (zbadać jeszcze problem
prawny stosunku tych wygnańców do ówczesnego rządu polskiego!) i w sojuszu z
mocarstwami, które brały udział w rozbiorach. W myśl tej zasady Polska musiałaby
ciągle utrzymywać stan wojny lub przynajmniej izolacji wobec wszystkich silnych

235
sąsiadów i co za tym idzie, zmuszać ich niejako ciągle do sojuszu i nowych zaborów.
Że Askenazy tej swojej „najdoskonalszej sankcji" rozbioru nie bierze na serio, tego
dowodzi fakt, iż sam w tej samej książce kruszy kopię za sojuszem pruskim, mimo że
Prusy były także współuczestnikiem a nawet inicjatorem rozbioru.

Konopczyński w swoim odczycie w cyklu „Przyczyny upadku Polski" (Kraków 1918)


wygłosił tezę, że pierwszy rozbiór był w świadomości rozbiorców tylko wstępem do
dalszych. Teza ta, naszym zdaniem trudna materialnie do uzasadnienia, zawiera jed-
nak pewną głębszą myśl nadzwyczaj interesującą. Otóż po dokonaniu pierwszego
rozbioru niewątpliwie samo już istnienie Rzeczypospolitej stanowiło dla wszystkich
zaborców potencjalną groźbę odwetu i odebrania przywłaszczonych dzielnic. Nie
potrzeba dodawać, jak rozpowszechnienie tego poczucia musiało być dla polityki
polskiej niebezpieczne, wszak groźba ta nie dawała się radykalnie usunąć inaczej,
jak tylko dalszym, zupełnym rozbiorem reszty Polski. Toteż wszystkie wysiłki nasze
musiały iść świadomie i wytrwale w kierunku wyrobienia u rozbiorców przekona-
nia, że Polska nie chce i nie może odbierać działów z 1772 roku. Dopiero po wywal-
czeniu tego przekonania liczyć można było na zmianę koniunktury i na poróżnienie
trzech mocarstw - co rzeczywiście nastąpiło. Widać teraz, że frazes o rzekomej
„sankcji pierwszego rozbioru" jest jedynie wyrazem głębokiej naiwności politycznej
Askenazego. Dodajmy moment, zupełnie kapitalny dla tego problemu, choć przez
historyków naszych z reguły zbyt pobieżnie traktowany: stosunek Austrii do Polski
w epoce sejmu czteroletniego. Wiemy już, że założeniem polityki austriackiej było
utrzymanie integralnej i silnej Polski, tak jak założeniem polityki pruskiej było zao-
krąglenie się jej kosztem i utrzymywanie jej w stanie największego możliwie roz-
kładu. Jak dalece popieranie Polski było zasadą systemu Kaunitza, na to dowód w
stanowisku jego w rokowaniach z Rosją. Oto przy zawieraniu sojuszu 1787 roku
Austria zażądała nowego, bezwzględnego zagwarantowania całości Polski przeciw
roszczeniom Prus i tak stanowczo przy tym obstawała, iż 10 maja tegoż roku otrzy-
mała deklarację potwierdzającą żądaną gwarancję. Deklaracja ta pozostała tajną.
Czy opublikowanie jej wpłynęłoby na ostudzenie gorących głów patriotów od
siedmiu boleści, z Ignacym Potockim na czele? Można tak sądzić, choć z drugiej
strony faktem jest, iż gdy w przeddzień podpisania traktatu z Prusami Austria za-
proponowała posłowi polskiemu Woynie zawarcie identycznego układu, sejm po-

236
stanowił nie tylko odrzucić ofertę, ale i zachować ją w tajemnicy i brnął dalej w
pułapkę pruską.

Odrzucenie sojuszu z mocarstwem mającym jako założenie polityki popieranie nas,


na to by zawrzeć takież przymierze z mocarstwem niezmiennie dybiącym na naszą
całość i wolność, oto co przeprowadził Ignacy Potocki, „wielki mąż stanu" jak go
nazywają, nikt nie wie na jakiej podstawie - Askenazy i jego uczniowie. (Porównaj
Kukiela opis delegacji do Napoleona w „Polsce, dziejach jej i kulturze").

Jak widać z powyższych wywodów, ani Kalinka ani Askenazy nie przeciwstawili
ani jednego poważnego argumentu planowi sojuszu polsko-moskiewskiego.
Wszystkie tezy króla, wyłożone przez Kalinkę, pozostają nietknięte. Po tych argu-
mentach sądząc, sojusz z Moskwą, wspólna wojna z Turcją mogła dać Polsce de-
cydujący krok do wydobycia z wiekowego upadku - szkód żadnych przynieść nam
nie mogła. Jest natomiast jeden poważny argument, przez historyków tych nie cy-
towany, który pozwala sądzić, że czynne wystąpienie po stronie Moskwy mogłoby
być dla nas klęską, gdyby się była znalazła za nim większość w sejmie i gdyby Ka-
tarzyna nie była odeń odstąpiła. Argumentem tym, plan pruski stworzenia u nas
rekonfederacji przez Prusy i wywołania wojny domowej przy udziale armii pru-
skiej. Urzeczywistnienie tego planu wisiało na włosku i tylko dzięki ciągłym
ustępstwom strony rosyjskiej do katastrofy nie doszło.1

1
Na wie o propozycji sojuszu pisaø Fryderyk Wilhelm II do Buchholza 16 wrze nia 1788 (cyt. Kalinka, t. I. str.
89):

,,B d co b d musz alians ten wywróci albo zawrze osobne przymierze z t cz ci narodu, która
si przy mnie skonfederuje. Zaprosisz hr. Ogi skiego, aby bezzwøocznie przybyø do Warszawy i oba-
czysz, czy wypada go zrobi naczelnikiem naszego obozu. Ksi Radziwiøø, wojewoda wile ski ofiaro-
waø mi swoj gotowo , przez dworzanina swego Petersona. Spodziewam si , e potrafisz zniewoli na
nasz stron ..." (tu szereg nazwisk magnatów i wybitnych ziemian).

29 pa dziernika pisze Buchholz (Kalinka, t. I. 183):

,,Ju teraz upewniaj mnie patrioci, e je eli król wygra przez swoje intrygi i za pieni dze rosyjskie, to
oni si d na ko i skonfederuj si ".

Twierdzi jednak, e nikt z wybitnych ludzi nie chce do niej przyst pi . Wi ksze sukcesy miaø nowy poseø pruski,
margrabia Lucchesini. Donosi, e Kazimierz Nestor Sapieha zgadza si stan na czele rekonfederacji.

237
„Tymczasem, ci którzy si do niego (tj. do zwi zku) gotuj , pracuj w cicho ci. Byøem, obecny na ich
tajnym posiedzeniu i zwierzyli mi si , e chc prosi WKMo , eby korpus pruski zbli yø si pod War-
szaw i zaj ø Kraków" (29 pa dziernika 1788. cyt. Kalinka, t. I. 184).

238
GROŹBY POTEMKINOWSKIE

Ukończyliśmy dyskusję obszernego cytatu Askenazego, od str. 28 do końca 33. Bę-


dziemy nadal analizować kolejno przesłanki i wnioski tego autora. Po zacytowaniu
argumentów, którymi zajmowaliśmy się powyżej, czuł widocznie historyk, że jed-
nak nie wystarczą one do przekonania o szkodliwości zamierzeń królewskich, gdyż
po krótkim, ale charakterystycznym ustępie, gdzie gołosłownie stawia alternatywę:
albo wojna w sojuszu z Rosją, albo wojna w sojuszu z Prusami i potępia, nie wia-
domo czemu, jedynie racjonalne stanowisko przyjaznej neutralności dla Rosji, wraca
znowu do tematu sojuszu moskiewskiego i na sześciu stronach (36 - 41) maluje w
przerażających barwach klęski, jakie miały Rzeczpospolitą spotkać (w razie podpi-
sania sojuszu) - z ręki Potemkina. Cały ten kapitalny rozdział chciało by się dosłow-
nie cytować, tak w nim przejawia się mistrzostwo stylu, ale i rozmiary dowolności
dobyte przez autora dla osiągnięcia u czytelnika pożądanego efektu. Mamy jednak
nadzieję, że nasi czytelnicy zawierzą nam na słowo lub też sprawdzą rzecz w pierw-
szej lepszej bibliotece, my zaś, by nie przedłużać tekstu, damy krótkie i treściwe ze-
stawienie myśli, zawartych w poszczególnych częściach tego rozdziału. Oto one:

I. Potemkin pragnął najpierw korony polskiej, ale potem dążył już tylko do
udzielnego księstwa na terenie dzisiejszej Rumunii. Do tego chciał przyłączyć
Ukrainę prawobrzeżną i w tym celu skupywał ziemie od polskich magnatów.
Pchał do wojny z Turcją i przymierza z Polską, aby otrzymać pod swoją ko-
mendę wojsko polskie, dostać w swoje ręce nasze punkty obronne i przez
działanie wreszcie ustawodawcze, np. zrównania szlachty rosyjskiej w pra-
wach z polską, przygotować sobie zabór.
II. Równocześnie Potemkin robił tajne plany z opozycją moskiewską: Branickim
i Szczęsnym Potockim, by województwa południowo-wschodnie na własną
rękę zawiązały konfederacje, weszły do wojny z Turcją, a wewnątrz dopro-
wadziły do ustroju prowincjonalnego i federacyjnego.
III. Potemkin dążył do podniesienia nowego buntu kozackiego i wyrżnięcia
szlachty na Ukrainie.

239
W tych zdaniach da się streścić wiernie całość rzekomej groźby potemkinowskiej, na
wypadek przystąpienia Polski do sojuszu dworów cesarskich. Wszystkie naprowa-
dzone fakty odpowiadają ściśle prawdzie historycznej, znane też były wszystkim
historykom, nowe jest tylko u Askenazego wprowadzenie iunctim między tymi za-
mierzeniami Potemkina a przystąpieniem Polski do sojuszu moskiewskiego. Otóż
iunctim tego Askenazy w najmniejszej nawet mierze dowieść nie potrafił. I tak nie
wiadomo co wojna z Turcją miałaby polepszyć w zamierzeniach aneksyjnych Po-
temkina, jeśliby carowa na plany te się nie zgodziła, ani co by im miała pomóc,
gdyby carowa dała swoje placet. Można sądzić wprost odwrotnie, że łatwiej było
by Potemkinowi zdobyć Ukrainę na Polsce wrogiej Rosji, niż jej sprzymierzonej.
Dalej można postawić znak zapytania nad korzyściami, które by Potemkin odniósł z
systemu federacyjnego, przy czym na Ukrainie do władzy doszedłby niewątpliwie
nie on, lecz popierany przez Katarzynę Szczęsny Potocki.

Punkt trzeci, bunt na Ukrainie i wyrżnięcie szlachty, miał związek z sojuszem, ale
nie z tym, o który pomawia go Askenazy. Otóż plan podniesienia Kozaczyzny, lan-
sowany przez Potemkina, został zatwierdzony przez Katarzynę, ale z tym zastrzeże-
niem, że wykonanie go nastąpi dopiero po czynnym wystąpieniu Polski po stronie
Prus, albo też po skończeniu wojny z Turcją i Szwecją, dla ukarania Polaków. Tak
przynajmniej podaje Kalinka. Czy Askenazy temu zaprzecza? Bynajmniej! Na str. 162
omawianej książki, po streszczeniu obszernego reskryptu Katarzyny II, po-
twierdzającego plan buntu kozackiego, pisze nasz autor dosłownie:

„Ale to wszystko postawione było w zależności od jednego kardynalnego


warunku: polsko-pruskiej zaczepki, zbrojnej napaści na Rosję."

Czemu więc Askenazy to, co na str. 162 określa jasno jako ew. skutek sojuszu z Pru-
sami, przedstawia na str. 39 jako pochodną groźbę sojuszu moskiewskiego? Zapew-
ne, żeby natłoczyć przed oczy czytelnika możliwie najwięcej przerażających obrazów
(bunt chłopstwa) i związawszy je z programem prorosyjskim, zohydzić go w ten
sposób do reszty. Nie wyjaśniony tylko pozostaje problem, jak pisarz naciągający
fakty jak Askenazy mógł tak długo nie tylko w oczach gawiedzi, lecz i fakultetów
uniwersyteckich uchodzić za równego, a nawet wyższego od Kalinki.

240
REKAPITULACJA POLSKIEJ POLITYKI 1788 ROKU

Przedyskutowaliśmy powyżej za Kalinką i Askenazym zarzuty przeciw sojuszowi w


jego koncepcji petersburskiej. Dyskusja ta jest czysto teoretyczną, gdyż po groźnym
wystąpieniu Prus (12. X. 1788 r.) Rosja natychmiast propozycję wycofała. Ale pozo-
staje kwestia stosunku do Rosji, kwestia, która mogła i bez sojuszu być rozwiązaną
albo w duchu przychylnej neutralności, jak tego żądał wówczas król i opozycja
moskalofilska, a w historiografii jak tego broni Kalinka - albo też w duchu wrogim,
jak to zrobił sejm, a pochwalił Askenazy.

Aby tę kwestię rozstrzygnąć, wystarczy wymienić krótko elementy ówczesnej poli-


tyki polskiej wobec Rosji i innych sąsiadów.

Otóż Polska w roku 1788 była jeszcze państwem bezsilnym, którego całość trzymała
się tylko dzięki kurateli moskiewskiej. Na całość tę czyhały stale Prusy. Wzmocnie-
nie państwa następowało powoli; aby je przyspieszyć, należało przeprowadzić sze-
reg reform ustrojowych, skarbowych i wojskowych, na które Rosja nie pozwalała.
Oddalenie się Rosji od Prus i wplątanie się jej w ciężką wojnę turecką, a od lipca
1788 i szwedzką, dało możność Polsce uzyskania korzyści, których jej dotąd hege-
monia rosyjska zabraniała, bez utraty korzyści, które nam hegemonia ta dawała.

Jak rzekliśmy powyżej, korzyścią hegemonii była gwarancja całości państwa. Złą
stroną hegemonii rosyjskiej była słabość władzy rządowej i słabość armii.

Rosja zgadzała się na wzmocnienie władzy i wzmocnienie armii, nadal gwarantując


dotychczasowe korzyści - najpierw za sojusz, a potem za cenę zwykłej neutralności.

Polska jednak nie poszła na sojusz i nie poprzestała na neutralności. Sejm jedno-
stronnie zerwał sankcję ustrojową, spowodował usunięcie wojsk i etapów rosyj-
skich walczących przeciw Turcji, wreszcie zawarł sojusz z Prusami i tysiącznymi
sposobami prowokował zarówno rząd rosyjski, jak i cesarzową Katarzynę. Po za-
kończeniu wojny ze Szwecją i z Turcją Rosja wkroczyła do Polski i do spółki z Pru-
sami przeprowadziła drugi rozbiór. Oto wszystko, co mamy sami do powiedzenia o
sojuszu polsko-rosyjskim.

241
A teraz przypomnijmy sobie, jak jedyny wielki talent polityczny wśród naszych
historyków: Michał Bobrzyński ujmuje ówczesny błąd sejmu, polegający na ze-
rwaniu z Rosją („Dzieje Polski w zarysie", Wyd. IV, t. II. str. 267):

„Korzystniej o wiele od sojuszu z Prusami przedstawiało się przymierze Polski


z Rosją, bo jedna Rosja miała w tym żywotny interes, ażeby do powiększe-
nia się Prus i Austrii kosztem Polski nie dopuszczać. Przymierze to, połączone
oczywiście z wyrzeczeniem się zupełnym ze strony polskiej samoistnej poli-
tyki zagranicznej, utrwalało zależność jej od Rosji, ale zabezpieczało granice i
spokojnej reformie wewnętrznej otwierało pole. Wzmacnianiu się, zależnej
zresztą Polski, nie mogła się Rosja sprzeciwiać, bo w ten sposób zdobywała
sobie w niej straż od zachodu w chwili, w której do rozwiązania wielkiej
kwestii wschodniej wszystkie wytężała siły."

Mniej treściwie i głęboko, ale znacznie mocniej kwalifikuje błąd sejmu publicysta
Jędrzej Giertych, o którym już parę razy mieliśmy okazję wspomnieć („Tragizm lo-
sów Polski", str. 120):

„Gdyby polityka jego (króla) nie napotkała przeszkody w postaci polityki


stronnictwa patriotycznego na sejmie czteroletnim i gdyby sejm ów był
przeszedł tak, jak to sobie Stanisław August planował - kto wie czy nie
wielbilibyśmy dziś w nim tego, który podźwignął Polskę z upadku. Niestety,
dzieło Stanisława Augusta, owoc długoletnich, mozolnych wysiłków, za-
łamało się całkowicie. Zniweczył je sejm czteroletni, którego polityka za-
prowadziła Polskę prostą drogą do grobu."

„Szeroki ogół polski w swych pojęciach o sejmie czteroletnim ogranicza się do


tego tylko, by widzieć w nim twórcę konstytucji 3 maja. W istocie uchwale-
nie tej konstytucji to jest w polityce tego sejmu tylko fragment - fragment,
który można zrozumieć jedynie na tle całokształtu ówczesnego systemu po-
litycznego. Rzecz główna w tym co sejm ten, a raczej rządzące w sejmie
stronnictwo patriotyczne zdziałało - to nie są fakty z polityki wewnętrznej,
lecz podstawowy fakt z dziedziny polityki zagranicznej, to jest odwrócenie
przymierzy."

242
„Polska ówczesna była na tyle słaba, że pozwolić sobie by mieć już nie wal-
kę, ale choćby tylko nieprzyjazne stosunki na dwa fronty - nie mogła. Ko-
niecznością nieodzowną było dla niej oprzeć się o jednego z sąsiadów i uło-
żyć z nim swe stosunki w sposób kompromisowy, na to by zyskać więcej
niezależności wobec sąsiada drugiego. System polityczny Stanisława Au-
gusta polegał na tym, by oprzeć się o Rosję. Sejm czteroletni system ten
obalił i na jego gruzach stworzył system nowy, polegający na opieraniu się
o Prusy."1

II. SOJUSZ PRUSKI

PIERWSZA FAZA POLITYKI PRUSKIEJ

Do chwili ukazania się Askenazego „Przymierza polsko-pruskiego" (1900) przyjęta


była w dziejopisarstwie polskim teza Kalinki, którą tak formułuje uczeń Askenazego
- Kukieł („Szymon Askenazy", str. 9):

„Tezom Kalinki, potępiającego stronnictwo patriotyczne za lekkomyślne rzu-


cenie Polski w ramiona Prus, czyhających na moment zerwania między Pol-
ską a Rosją, by wskrzesić własny sojusz z Rosją na trupie Polski... przeciw-
stawił Askenazy tezę wręcz odwrotną".

Zdaniem jego, traktat polsko-pruski z r. 1789 nie tylko nie był szalbierstwem ze
strony pruskiej a co za tym idzie, błędem ze strony polskiej, ale nawet był zupełnie
uczciwą i solidnie przemyślaną koncepcją ze strony Prus, a co za tym idzie, ko-
rzystnym pociągnięciem ze strony Polski. Że Askenazy taką właśnie, a nie inną tezę
wygłasza, tego dowiedziemy za pomocą licznych cytatów. Tymczasem przeprowa-

1
Mo e jest ciekawostk doda , e Kalinki, który wywarø tak kolosalny wpøyw na Giertycha, mistrz tego ostat-
niego - Roman Dmowski wcale nie czytaø, przynajmniej do roku 1903. W tym bowiem roku wydane „My li no-
woczesnego Polaka" wywodz genealogi wøasnego stronnictwa narodowego wøa nie wprost ze stronnictwa
patriotycznego w sejmie czteroletnim. Niestety, Giertych sam czytaø maøo co wi cej ni „Sejm" Kalinki, bo nie
czytaø jego „Ostatnich lat", o ile wa niejszych dla analizy okresu stanisøawowskiego. Tote gdy tylko opuszcza
Kalink , Giertych wpada w trudne do zrozumienia pomysøy. Np. po drugim rozbiorze prekonizuje poddanie si
Rosji, a jednocze nie „przygotowanie dyplomatyczne" dla wydobycia si z ci kiego poøo enia! Jeszcze dziw-
niejsze s jego koncepcje wypowiedzenia wojny wszystkim trzem zaborcom w 1830 i 1848 roku.

243
dzimy dalszą analizę jego książki, omawiając dalej kolejno pierwszy rozdział książki
pt. „Geneza". Badać będziemy przede wszystkim politykę pruską. Uważamy bo-
wiem, że jeśli się okaże, że Prusy świadomie oszukiwały Polskę, to będzie również
dowiedzione, iż naiwna wiara w te oszustwa nie była dobrą polityką dla Rzeczy-
pospolitej.

Na str. 24 swojej książki Askenazy kończy analizę osób i kierunków politycznych w


gabinecie berlińskim. Opisuje, z jednej strony - „wielki plan" zamienny Herzberga, z
drugiej - kierunek prusko-angielski, pod egidą ks. Brunświckiego. Oba te plany da-
dzą się ująć jak następuje:

1) Plan Herzberga. Austrię, wplątaną w wojnę turecką, zmusić do oddania Pol-


sce Galicji w zamian za dawne nabytki tureckie. W zamian za Galicję uzyskać
od Polski Gdańsk, Toruń i część Wielkopolski. Rosję ugłaskać za pomocą ską-
pych nabytków kosztem Turcji. To wszystko spodziewał się Herzberg załatwić
bez wojny, jedynie za pomocą negocjacji i zbrojnego pogotowia.
2) Plan sfer militarnych - raz tylko Askenazy obszerniej go określa, na str. 24:

„...przemyśliwa (ks. Brunświku) o wielkich rzeczach, o wyparowaniu


już nie tylko Austrii, ale zarazem i Francji i Rosji, o podniesieniu (?)
całej Polski pod egidą (?) pruską, o utworzeniu hegemonii pruskiej od
Renu do Niemna."

Ile z tej fantazji przejawiło się w planach realnych, to się potem okaże.
Askenazy kładzie nacisk na to, że koncepcja ta dążyła do wojny nie tylko z
Austrią, ale i z Rosją.

Strony od 24 do 41 poświęcił autor wyłącznie projektom sojuszu pol-


sko-moskiewskiego, o czym pisaliśmy już w pierwszej części artykułu. Na str. 41
relacjonuje wystąpienie króla pruskiego, Fryderyka Wilhelma II, wraz z Anglią i
Holandią z propozycją mediacji w wojnie wschodniej i jednocześnie sprzeciw paź-
dziernikowy (1788) w Warszawie przeciw sojuszowi z Rosją. Dalej, parę stron o
układzie stronnictw w sejmie czteroletnim, a potem o stosunku klik pruskich do
polskich usiłowań reformistycznych (str. 45). Znajdujemy tu ciekawe i godne zapa-

244
miętania określenie celu polityki pruskiej w myślach wówczas w Berlinie rządzącej
kliki herzbergowskiej:

„Czy będzie chodziło w najbliższej przyszłości o wojnę z Rosją, czy tylko o


wywarcie na nią nacisku, czy wreszcie o powrót do dawnych z nią przyja-
cielskich stosunków, zawszeć oderwana od niej i w kuratelę pruską wzięta
Rzeczpospolita, bądź jako broń, bądź jako groźba, bądź jako okup, oczywi-
ście będzie mogła użyteczne oddać usługi."

Natomiast reformy ustrojowe mogły liczyć tylko na poparcie partii wojennej, spo-
tykały zaś niechęć i sprzeciw Herzberga.

Po opisaniu wielkiego wrażenia protestu pruskiego w Warszawie, po charaktery-


styce Rady Nieustającej i walki, jaką sejm toczył z tą instytucją, wraca Askenazy do
polityki pruskiej. Na str. 50 i 51 czytamy, że Herzberg, oderwawszy Polskę od Rosji,

„...więcej nie chciał, nie chciał mianowicie ani naprawy rządu, ani sojuszu,
ani wojny, po prostu odosobniwszy z tej strony Rzeczpospolitą a Rosję,
chciał na tej zasadzie negocjować z cesarzową Katarzyną, kosztem odosob-
nionej Polski, a w interesie swoich planów zamiennych."

Dodaje, że wpływ Herzberga w radzie królewskiej chwilowo się wzmocnił i że na-


stąpiło na wiosnę w 1789 parę miesięcy wahań w stosunku do dalszego postępo-
wania z Polską.

Jak wiemy, założeniem Askenazego jest uczciwość Prus w stosunku do Polski. Jak
dotąd, do drugiej połowy 1789 roku Askenazy ani razu nie sugeruje jakoby „stron-
nictwo wojenne" rzekomo Polsce przyjazne doszło u króla do głosu. Wprost prze-
ciwnie, wszystko co dotąd zdziałały Prusy - a zdziałały to, że sejm wkroczył na
drogę jednostronnego zerwania umów z Rosją i szeregu prowokacji przeciw temu
mocarstwu - zdziałane było za sprawą Herzberga i w myśl jego planów. Plany te -
to zdaniem historyka - „odosobnić Polskę i potem negocjować jej kosztem".
Wprawdzie Askenazy pisze, że później stronnictwo wojenne uzyskało przewagę, ale
rzecz prosta, wówczas jeszcze ani w Polsce, ani w Prusach nie można było sądzić na

245
pewno, że to nastąpi. Stwierdźmy więc po prostu, że cały pierwszy okres prowoka-
cji antyrosyjskiej w sejmie czteroletnim, okres, za który przyjdzie zapłacić wojną
1792 roku i drugim rozbiorem, wywołany został u nas przez wiarę w Prusy, które
wówczas dążyły li tylko do odosobnienia nas i sprzedaży za cenę rozbioru z po-
wrotem Rosji!

Mimo to okres tej naszej polityki zaznacza się szeregiem zachwytów w książce
Askenazego. Pomińmy je, idźmy dalej, by nie przerywać toku polityki pruskiej. Na
stronach 51 - 55 mamy charakterystykę Lucchesiniego, którego już poprzednio
przedstawił Askenazy jako „jednego z najruchliwszych przedstawicieli czynnego,
przedsiębiorczego, wojowniczego kierunku polityki berlińskiej", oraz „jednego z
najbardziej przekonanych przeciwników biernej dyplomacji Herzberga" (str. 47). Te-
raz podaje w paru liniach resume polityki Lucchesiniego, a więc stronnictwa wo-
jennego, różnic między nim a kliką Herzberga i wreszcie wniosków, jakie Polska z
tych różnic wyciągnąć miała (str. 54);

„...dla Rzeczypospolitej nie żywił nowy poseł żadnych uczuć bezin-


teresownych... Miał... na oku bezpośredni Prus pożytek, spekulował i on na
późniejszą sposobność otrzymania bądź Gdańska, bądź nawet części Wielko-
polski, lecz nie pragnął, bo nie spodziewał się zeskontować tych zysków za
darmo, za puste stówa, bez ryzyka i bez czynu, lecz za realne wysługi, za rze-
czywisty sojusz, kosztem wspólnej wojny. Od sojuszu, od wojny nie odże-
gnywał się jak Herzberg, lecz owszem, wbrew niemu, parł ze szczerym prze-
konaniem w tym właśnie kierunku. Ten zaś kierunek był najwidoczniej w
owej chwili jedyną drogą wyjścia dla Rzeczypospolitej, która tym sposobem,
o ile winna była wystrzegać się jak ognia zdradliwych i niepochwytnych
kuszeń Herzbergowskich, o tyle miała obowiązek, unikając przedwczesnego
wyzysku, sama wyzyskać pożyteczną dla siebie stronę zaczepnych dążeń
pruskich, reprezentowanych przez Lucchesiniego."

Passus powyższy zawiera najpierw krótką analizę polityki Lucchesiniego i partii


wojennej i wreszcie w konkluzji tych dwu sprzecznych kierunków, wniosek dla
Polski, iż powinna była całą siłą poprzeć zamierzenia Lucchesiniego i jego przyja-

246
ciół. Jeżeli przesłanki są słuszne, jeżeli rzeczywiście polityka tych ostatnich miała
być dla Rzeczypospolitej o tyle korzystniejsza od herzbergowskiej, to (o ile Polska
miałaby tylko te dwa wyjścia do wyboru, co nie jest nigdzie dowiedzione) należało
by rzeczywiście pójść za podszeptami Lucchesiniego.

Zarzucamy jednak tezom Askenazego brak uzasadnienia, na czym polegała wyższość


planów Lucchesiniego nad herzbergowskimi, z punktu widzenia polskiej racji stanu.

Wytyczne planu zamiennego Herzberga są przez historyka jasno wyłożone: pozy-


skanie dla Prus niektórych dzielnic Polski, w zamian za oddanie Polsce wymuszonej
na Austrii Galicji. Natomiast znacznie mniej wyraźnie widać w powyżej podanym
cytacie, jak i w całej książce Askenazego cele stronnictwa wojennego. Wprawdzie
raz, pisząc o księciu Brunświckim podał, że marzył on o hegemonii Prus „od Renu
do Niemna", ale podał to też tylko jako marzenie i nigdzie już potem - mimo czę-
stych wzmianek o polityce kliki wojennej w Berlinie, nie wspomina jakoby ma-
rzenie to weszło w jakikolwiek sposób w czyjekolwiek plany. Dlaczego? Rzecz pro-
sta, dlatego, że (pominąwszy już wątpliwe korzyści jakie by Polska odniosła prze-
chodząc spod hegemonii rosyjskiej pod pruską) żaden na świecie polityk, a najmniej
już ostrożny król Fryderyk Wilhelm II, który sam rozstrzygał o polityce zagranicznej,
nie mógł ani na chwilę przyjąć koncepcji, mającej poróżnić Prusy na stałe nie tylko z
Austrią, ale i równocześnie z Rosją i Francją i w zamian nie dać żadnych większych
zysków konkretnych. Askenazy, mimo że napina strunę nieprawdopodobieństwa do
ostatnich granic, nie zrywa jej jednak nigdy - i nigdzie arcyostrożnej polityce gabi-
netu berlińskiego nie sugeruje takiego samobójczego powrotu do koniunktury z
wojny siedmioletniej. Ile razy mówi o polityce przeciwników Herzberga, o planach
kliki wojennej, wymienia zawsze jako cel „sojusz, czyn, wojnę". Pomińmy słowo
„czyn", które w polityce w ogóle nic nie oznacza, ale które zrobiło w Polsce kolo-
salną, a złowrogą karierę - ale w jakim celu sojusz i w jakim celu wojna? Oto kapi-
talne pytania, konieczne do ustalenia prawdziwego stosunku partii wojennej do
Polski. Pytanie, na które Askenazy nie daje nigdzie odpowiedzi, ale na które my się
pokusimy odpowiedzieć.

247
Siła realna Prus w stosunku do współzawodniczących mocarstw, siła ludnościowa
nie była wielka. Położenie geograficzne, jak wskazuje na to odpowiednia mapa,
było wprost rozpaczliwe. Prusy musiały koniecznie zaokrąglić granicę wschodnią i
oczywiście mogły tego dokonać li tylko kosztem Polski. Rozumiały to wybornie
wszystkie kliki pruskie, zarówno Lucchesini jak Herzberg, i Askenazy to przyznaje.
Po cóż więc stronnictwo wojenne chciało wojny z Rosją, skoro nic na niej zdobyć
nie można było, a istnieć bez jej poparcia było nader trudno? Po to, żeby wymusić
na niej zaokrąglenie ze strony Polski i odzyskać jej przyjaźń za sprzedaż reszty Pol-
ski, pod formą hegemonii czy też podziału. Tak a nie inaczej rozumieli cele wojny z
Rosją zarówno Lucchesini jak i król pruski. Polska była nieoficjalnym lennem Rosji
i bez faktycznej zgody Rosji dysponowanie naszą ziemią nie było możliwe. Celem
wojny z Rosją mogło być tylko uszczuplenie Polski. Rozumiano to doskonale i w
Rosji. „Będziemy walczyć 6 miesięcy, a potem podzielimy Polskę" - mówił zawsze
Potemkin, ile razy mu wspominano o groźbie wojny z Prusami. Oto dlaczego
Askenazy nie idzie nigdy poza „sojusz, czyn, wojnę", gdy mówi o celach polityki
pruskiej, po upadku Herzberga. A przecież nikt bez celu wojny nie prowadzi!

W Prusach ważyły się dwa kierunki: Herzberg dążył do tego, żeby Polsce odebrać
Gdańsk, Toruń i część Wielkopolski, a w zamian dać Galicję. Lucchesini chciał zabrać
to samo lub więcej, a w zamian dawał „sojusz, czyn i wojnę"... z Rosją. Askenazy
próbuje wmówić w czytelników (i jego czarodziejski talent pisarski sprawia, że mu
się to udaje), że plan Herzberga był dla nas zgubny, a Lucchesiniego korzystny!

Gdy mój przyjaciel Piotr Dunin-Borkowski czytał w rękopisie pierwsze sto stron tej
pracy, zganił w niej jednostajność i ubóstwo arsenału polemicznego.

„Nie posługujesz się nigdy ironią - mówił - boisz się, że czytelnik tego nie
zrozumie. Cymbał, dureń, bałwan, to uważasz za znacznie wyraźniejsze okre-
ślenie swego stanowiska".

Przyznałem mu rację, ale zmienić metodę jest ponad moje siły. Jakich słów np. użyć,
żeby określić sugestię Askenazego, jakoby zamiana prowincji miała być dla nas
zgubą, a udział w wojnie z mocarstwem, pod którego hegemonią pozostawaliśmy,
w wojnie toczonej na to, żeby nas odsprzedać lub podzielić - sukcesem?!

248
Raz jeszcze przejdziemy krótko wytyczne polityki pruskiej od września 1788 do
schyłku 1789 tj. do zachwiania wpływów Herzberga. Prusy, widząc dwa największe
mocarstwa sąsiednie, z których jedno było ich tradycyjnym wrogiem, wplątane w
ciężką wojnę turecką, postanowiły skorzystać z okazji, by zaokrąglić swoje dzierża-
wy od strony Polski, Polsce wynagrodzić to oddaniem Galicji, a Austrii zwrot Galicji
nabyciem Multan i Wołoszy od Turcji. Rosja oderwana od Austrii miała powrócić
do systemu sojuszu z Prusami i otrzymać pewne ściśle oznaczone przez Prusy i ich
sprzymierzeńca angielskiego skrawki tureckie. W tym celu Prusy pomagały Szwecji
atakować Rosję, a Polskę oderwały od niej. Jeśliby kto wątpił w gruncie rzeczy w
pokojowe tendencje w stosunku do Rosji i w chęć powrotu do sojuszu z nią, do
czego miały ją zmusić wszystkie budowane na jej drodze przeszkody, niech przejdzie
z nami parę cytatów z Dembińskiego „Polski między I i II rozbiorem" albo „Polski na
przełomie". Wykazują one jasno, że podżeganie Polski, zarówno stosowane przez
Herzberga jak i Lucchesiniego, miało na celu tylko odzyskanie przyjaźni rosyjskiej
i zysk terytorialny na Polsce:

3 września 1788, w przeddzień otwarcia sejmu pisał król Fryderyk Wilhelm II do


posła pruskiego w Warszawie Buchholza:

„Ponieważ wiem, że większość narodu polskiego zapaliła się do projektu


pomnożenia wojska, nie trzeba zatem projektowi temu wprost się sprzeci-
wiać, ale interes mój wymaga, aby nieznacznie i po cichu nie dopuścić do
takiego powiększenia, bo zawsze by mogła być dla mnie taka armia niebez-
pieczna... Równie ważne jest pytanie - czy przyszły sejm ma być wolny, czy
skonfederowany?

Jest w moim interesie, aby był wolnym i aby w razie potrzeby można go
zerwać..."

18 października 1788, po pierwszej deklaracji pruskiej przeciw sojuszowi pol-


sko-rosyjskiemu (deklaracja 12 paźdz.) instrukcja dla Buchholza, o której pisze Dem-
biński:

249
„Patrioci mieli zwrócić się do Prus z prośbą o pomoc przeciw uciskowi i
jarzmu Rosji. Buchholz miał wytężyć całą energię w tym kierunku, a gdyby
nie mógł przeszkodzić aukcji wojska, to przynajmniej powinien wszystko co
tylko można uczynić, aby władza królewska, Rada Nieustająca i wszelka jej
dyspozycja nad wojskiem została ograniczona. Bez wątpienia było by jed-
nak lepiej, gdyby aukcja wojska mogła być całkiem usunięta i gdyby w
ogóle sejm się skończył, zanim by zapadła jakakolwiek ważna uchwała"
(„Polska na przełomie", str. 114).

21 października 1788 Lucchesini do króla Fryderyka Wilhelma II:

„Tylko z bronią w ręku wydrze się znaczną część Wielkopolski".

Dembiński:

„Była to zapowiedź doraźnego przecięcia skomplikowanego węzła, zapo-


wiedź polityki bez skrupułu, gotowej załatwiać najżywotniejsze interesy
polskie - bez Polski" (str. 130).

27 października 1788. Po uchwale o aukcji wojska Herzberg i Finkelstein w piśmie do


króla Fryderyka Wilhelma wyrażają nadzieję, że uchwała pozostanie na papierze, i
każą Buchholzowi paraliżować jej wykonanie (str. 115).

5 listopada 1788. Po uchwale sejmowej znoszącej departament wojskowy Lucchesini


pisze, że osłabienie władzy będzie oznaczać powrót do anarchii saskiej, ale wyzwoli
Polskę spod wpływu Rosji. Od czasu powierzenia wojska komisji

„formacja wojska będzie bardzo błędną, a skutki jej mało niebezpieczne" (str.
148).

O tej depeszy pisze Dembiński:

„Polityka pruska stawała zawsze przed tym samym dylematem od Fryderyka


II: czy iść stanowczo i szczerze przeciw Rosji, czy też szukać z Rosją porozu-
mienia i stąd ciągnąć zyski. Lucchesini obeznany z różnymi koniunkturami

250
swego mistrza Fryderyka II, męczył się tym rdzennie pruskim zagadnieniem...
znamienne są tu słowa (depeszy 5. XI. 1788) aby Rosji nie zostawiać powodu
do zemsty, z czego wynikało, że należy szukać z nią zgody, oczywiście ko-
rzystnej. Z politycznych kombinacji wyłaniał się z daleka najbardziej kon-
kretny plan prusko-rosyjskiego porozumienia, kosztem Wielkopolski" (str.
149).

Dembiński daje wyższość dla Polski planowi Herzberga nad planem Lucchesiniego:

„Nawet na wypadek wojny z Rosją przyświecała Prusom, jak tęcza po burzy,


zgoda z Rosją" (str. 150).

17 listopada 1788. Depesza króla pruskiego do hr. Kellera posła w Petersburgu:

„Jak długo Rosja zechce kierować sprawami w porozumieniu z Prusami, jak


to czyniła za Fryderyka II, tak długo będzie ją król (pruski) podtrzymywał i
wtedy dwór rosyjski będzie miał przeważający wpływ w Polsce..."

Dembiński:

„Instrukcja była wyrazem żywej pruskiej tradycji, utrzymującej się mimo


chwilowego oburzenia na Katarzynę II, pomimo porywczego i dorywczego
działania przeciw Rosji" (str. 165).

20 listopada 1788. Prusy po ostrym proteście Stackelberga i mowie króla ogłaszają


drugą deklarację, jeszcze dalej idącą od pierwszej w uznaniu niepodległości i pod-
trzymywaniu przeciw Moskwie. Dembiński:

„Głos tak stanowczy, uznający w całej pełni prawa narodu, nie odezwał się
już od dziesiątek lat, od szeregu pokoleń. Wywarł też silne wrażenie i roz-
praszał podejrzenia, budząc ufność do „wspaniałomyślnego" Fryderyka Wil-
helma II."

„A jednak ten ważny, decydujący głos pruski był z gruntu nieszczery, miał
ująć wrażliwy naród polski, aby obcej influencji pruskiej szeroko otworzyć w

251
Polsce wrota. Powtórna deklaracja pruska zwrócona przeciw nocie rosyjskiej,
rzekomo przeciw gwarancji, była tylko dyplomatycznym manewrem. Mo-
tywy jej skryte zadawały kłam uroczystym słowom, przyjętym z dobrą wia-
rą" (str. 157).

Dembiński twierdzi, że kroki pruskie były czynione w nadziei, że Rosja i król uczy-
nią kontrkonfederację i wywołają wojnę domową, z której Prusom uda się coś
uszczknąć.

Dowody na to znajduje Dembiński w liście Herzberga do Finkelsteina z 12 list. 1788.


Herzberg przewiduje, że

„dwór rosyjski nie mogąc utrzymać gwarancji i departamentu wojskowego,


zerwie sejm, co dla interesów króla (Fr. Wilhelma) zdawało się również naj-
lepszym wyjściem. Należało przeto pośrednio do tego przyłożyć rękę, ale w
ten sposób, aby zarzuty zerwania sejmu spadły na stronnictwo królewskie
(St. Augusta)" (str. 158).

Prusy

„oddawały się nadziei, że Katarzyna II i Stanisław August zamącą ją (falę


patriotyzmu) i nie pozwolą jej potoczyć się własnym narodowym korytem.
Prusy liczyły na Rosję pa cichu, mimo że głośno przeciw niej się zwracały..."
(str. 161).

Koniec listopada 1788. Buchholz pisze:

„Gdyby patrioci mogli nas podejrzewać, że pragniemy końca sejmu i upadku


aukcji wojska, której wykonanie jest jeszcze tak wątpliwe, ani jeden patriota
nie myślałby zwrócić się ku Prusom".

Dembiński:

„Jest to niewątpliwie chlubne świadectwo dla szlachetnego usposobienia


patriotów i dla jasnego zrozumienia wewnętrznych kardynalnych potrzeb

252
państwa, ale mniej pochlebne dla przenikliwości politycznej w zewnętrznych
sprawach istotnie bardzo skomplikowanych" (str. 172).

Ostatni kwartał 1788 bilansuje Dembiński jak następuje:

„Polityka Prus wobec Polski była w tym okresie demonstracją, która miała
Rosję zniewolić do przyjęcia pruskiego systemu, dawnego, dla Polski nie-
szczęsnego systemu. Obrona Polski była pozorną, a realną chęć porozumie-
nia się z Rosją. Nie zmieniły się cele pruskiej polityki, zmieniła się tylko jej
taktyka. W końcu objawiło się w Berlinie szczere zdanie, że interesy Prus i
Rosji w sprawie polskiej są zgodne" (str. 187).

Początkowe miesiące 1789 r. upływają w Berlinie na oczekiwaniu, czy przyjazd Po-


temkina do Petersburga nie przyniesie pożądanego zwrotu polityki rosyjskiej w ich
stronę. Dembiński:

„Miesiące całe od początku 1789 wytężała się dyplomacja pruska, aby jaw-
nie bronić Polskę przed Rosją, a skrytymi drogami trafić do imperatorowej,
zatrzeć złe wrażenie wywołane popieraniem Rzeczypospolitej" (str. 207).

21 lutego 1789 Lucchesini snuje rozważania o wojnie i następnym po niej pokoju w


liście do króla:

„Los Polski zależeć będzie od tego, jaki pokój stanie między mocarstwami;
król mógłby wtedy zdecydować, czy bardziej mu dogadza mieć w Polsce
słabego sąsiada, czy sprzymierzeńca, który by był zdolny do stawiania oporu"
(str. 215).

10 maja 1789. Instrukcja gabinetu berlińskiego dla nowego posła w Petersburgu


Goltza:

„Ile razy wspomina o sprawach polskich, zawsze nadmienia, że zależy tylko


od Rosji, żeby w tej dziedzinie dojść do pełnego porozumienia" (Dembiński:
„Źródła" str. 208-214).

253
Obraza Prus na Rosję pochodziła z zawarcia przymierza z Austrią, zasadniczym i
nieubłaganym wrogiem pruskim, oraz z odrzucenia propozycji mediacji, z którą
Fryderyk Wilhelm II się narzucał. Duma zabraniała Katarzynie II przyjmować tę
mediację, zwłaszcza że łatwo było przeczuć chęć pruską obłowienia się na Polsce.
Wojna turecka zabraniała jednak Katarzynie odpowiedzieć Prusom tak, jakby miała
na to ochotę. Stąd dążenie do odwlekania ze strony rosyjskiej, żeby zyskać na czasie,
Prusy zwodzić, a tymczasem uzyskać jakieś większe zwycięstwa na placu boju.

DRUGA FAZA POLITYKI PRUSKIEJ

Rzeczywiście wkrótce początkowe sukcesy tureckie zamieniają się w porażkę. Przed


Berlinem staje widmo pokoju na wschodzie, nim negocjacje przyniosą jakiekolwiek
wyniki. Następuje zjazd króla z Lucchesinim i Jacobim, posłem w Wiedniu, na Ślą-
sku (druga połowa sierpnia 1789) i zapada decyzja odwleczenia pokoju za wszelką
cenę do wiosny następnego roku, kiedy to Prusy wystąpić mają do walki. Oczywi-
ście do walki z Austrią, w celu wymuszenia na niej pokoju z Turcją i oddania Polsce
Galicji.

Askenazy przedstawia jednak zaostrzenie linii w sierpniu 1789 jako skierowane


przeciw Rosji, a na benefis Polski. Opisuje odrzucenie planu Herzberga, polegające-
go na natychmiastowym okupowaniu Gdańska, Torunia i Wielkopolski, i przejście
do koncepcji wojennej jak następuje (str. 56):

„zrozumiano, że tym sposobem (okupacją) rzucono by tylko Rzeczpospolitą z


powrotem w ramiona Rosji, zniweczono by całą dotychczasową w Warsza-
wie robotę, zboczono by zupełnie z wielkiego szlaku wielkiej europejskiej
polityki, wskazanej Prusom przez wielkie europejskie przesilenie i tanią, po-
zorną i haniebną wygraną wypadało by niebawem odpokutować przez nie-
chybny a haniebny odwrót..."

(pozwoliliśmy sobie podkreślić parę wyrazów w tym zdaniu. Podkreślenia uwypu-


klają charakterystyczny dla Askenazego styl. Oto trzy razy używa przymiotnika

254
„wielki" dla określenia koncepcji, którą popiera, a dwa razy w tym samym zdaniu
;,haniebny" - dla kierunku zwalczanego. Jest to próba sterroryzowania sądu czy-
telników).

Posłuchajmy z kolei zdania Dembińskiego w dyskusji: przeciw komu Prusy zbroiły


się po zjeździe śląskim w jesieni 1789 roku? Zdania tym bardziej dla nas interesują-
cego, że nie jest ono pozbawione pewnej małej dozy sprzeczności. Oto kontekst hi-
storyka (str. 260): król Fryderyk Wilhelm II

„oburzył się i zagniewał, ale nie na Katarzynę II, tylko na Józefa II i całą żółć
wylał na Austrię. Utwierdzał się w postanowieniu, aby czekać przez zimę i
pozwolić cesarskim dworom (tj. Rosji i Austrii) upajać się sukcesami, a na
przyszłą wiosnę rzucić się na nie, nawet gdyby Austria zawarła pokój. Osła-
bioną militarnie i pieniężnie Austrię chciał uderzyć w samo serce."

„W pruskiej polityce dadzą się wyraźnie rozróżnić znamienne odcienie w


stosunku do dworów cesarskich. Król liczył na wyczerpanie Rosji, uważał za
zapowiedź zbliżenia się Rosji do Prus... Jeżeli Katarzyna II chciała „głaskać"
króla pruskiego, to ten nie myślał jej drażnić i zaczepiać..."

Sprzeczność polega na tym, że najpierw Dembiński pisze, że król pruski chciał rzucić
się „na nie", co oznacza wyraźnie oba dwory cesarskie, a potem dowiadujemy się, że
tenże król „nie myślał... zaczepiać"... Katarzyny. Całość kontekstu jest jednak tak
jasna, że możemy z całym spokojem przyjąć, iż właściwą myślą autora była ta
ostatnia, a „na nie" zaliczyć jako lapsus, do którego wolno nie przywiązywać wagi.

Dembiński odegrał w naszej historiografii i opinii zbyt małą rolę, a raczej wywarł
zbyt mały wpływ, byśmy poświęcili osobne uwagi jego kryteriom. Zaznaczamy tu
tylko, że wyznaje on tezę narodową Konopczyńskiego, wyznaje kult instynktu na-
rodowego, co daje się zauważyć z łatwością, gdy czyta się jego zdanie o ogłoszeniu
konstytucji 3 maja. Od Askenazego przejął bałwochwalczy stosunek do „czynu" -
nazwą tą określa on najpierw wojnę, a potem ogłoszenie konstytucji. Są to rzadkie
rysy na ciężkiej całości pracowicie zlepionej z samych faktów i źródeł. W każdym

255
razie nici wiążące Dembińskiego z Askenazym, mimo że jego rzeczowe tezy zwalcza,
są widoczne. Ze światopoglądem Kalinki Dembińskiego nic nie łączy.

Askenazy pisze dalej:

„Postanowiono wziąć się niezwłocznie do wypełnienia wielkiego projektu


wielkiej koalicji, uplanowanej jeszcze przed rokiem przy zawarciu traktatów z
Anglią i Holandią. W tym celu postanowiono poprzeć energicznie sprawę
związków sprzymierzeńczych ze Szwecją, Turcją, Polską, które od początku
miano na widoku, lecz dotychczas według Herzbergowskiej taktyki wycze-
kującej, rozmyślnie zaniedbywano."

W zdaniach powyższych mieści się insynuacja, jakoby plan wielkiej koalicji istniał
był od początku i miał realizować jakieś wielkie, choć nie sprecyzowane cele, a tyl-
ko zły i głupi Herzberg wykonanie odwlekał dla forsowania swego planu zamien-
nego. Naszym zdaniem walka między kliką wojenną a Herzbergiem polegała na
tym, że przeciwnicy Herzberga nie wierzyli po prostu w realizację jego planu, bez
wymuszenia go siłą, żadnych innych zasadniczych różnic tu nie było. Koalicja sama
w sobie, ani tym mniej wojna sama w sobie, celem dla nikogo być nie mogła. Po-
stanowił wprawdzie król pruski zawrzeć sojusz z Turcją, ale wyłącznie dlatego, że
król obawiał się już w zimie zawarcia pokoju na wschodzie - sojusz miał podtrzy-
mać w Turkach chęć do walki aż do wiosny, kiedy to Prusy miały wyjść w pole i
zbierać owoce konfliktu. Zgodzono się również podkreślamy wyraz: zgodzono - na
sojusz z Polską, ale wyłącznie dlatego znowu, że obawiano się powrotu Polski do
systemu dwu cesarzy - przedwczesnego, bez korzyści dla Prus, podczas gdy miano
zamiar nas odsprzedać za nabytki terytorialne. Dotrzymywać sojuszów ani z Turcją,
ani z Polską nikt nie myślał na serio - oprócz Herzberga - i dlatego może Herzberg
był tak przeciwny zawieraniu tych sojuszów. Po prostu on jeden wstydził się może
roli, jaką Prusy zamierzały odegrać wobec swych dwu nowych „sprzymierzeńców."

Askenazy brnie jednak dalej w swoje peany na cześć „rzetelnej" polityki berlińskiej
(str. 57):

256
„Fryderyk Wilhelm II natychmiast, z początkiem grudnia pospieszył posłać
pod adresem Lucchesiniego do Warszawy najkategoryczniejsze oświadczenie
swojej szczerej zgody na rzetelne przymierze ze wzmocnioną i zdolną do
wspólnej akcji Rzecząpospolitą, a więc zarazem i na sojusz i na reformę rządu.
Poszedł nawet tym razem tak daleko, iż samo zawarcie umowy sprzymie-
rzeńczej uczynił zawisłym od szybkiego uchwalenia tak pożądanych w War-
szawie reform ustawodawczych."

Passus powyższy zawiera naszym zdaniem jedną z największych mistyfikacji, jaką


kiedykolwiek historyk polski popełnił. Bardzo obciążającą okolicznością jest grun-
towna znajomość danej epoki przez autora, oraz poprzednie wyraźne i kompletne
wyjaśnienie tej kwestii przez Kalinkę. Idzie o cel, jaki miały Prusy na oku, gdy za-
żądały uchwalenia konstytucji przed podpisaniem sojuszu.

Askenazy dowodzi, że król pruski postawił to żądanie dlatego, że chciał mieć rze-
telny sojusz ze wzmocnioną ustrojowo Polską.

Kalinka twierdzi, że król z jednej strony nie chcąc się spieszyć z podpisem przymie-
rza, a z drugiej bojąc się, że wprost proponowana zwłoka zrazi Polskę i przedwcze-
śnie skieruje ją z powrotem w ramiona Rosji, przyjął skwapliwie projekt zyskania
na czasie Lucchesiniego: zgodzić się na podpisanie sojuszu, ale żądać uprzednio
uchwalenia konstytucji!

Przystępujemy do zbadania argumentów Kalinki.

W dniu 18 listopada donosi królowi Lucchesini, że w sejmie panują silne obawy o


los Rzeczypospolitej w razie dalszego odwlekania sojuszu i że już miano zażądać
przez posła polskiego w Berlinie, księcia stolnika Czartoryskiego, kategorycznego
wyjaśnienia. Lucchesini jest zdania, że trzeba koniecznie sprawę sojuszu przy-
spieszyć. Odpowiedź Berlina jest jednak właściwie odwlekająca, a jednocześnie
przychodzi do Warszawy depesza Czartoryskiego donosząca, że Prusy przed wiosną
sojuszu podpisać nie chcą. Oto odpowiedź Lucchesiniego do króla, datowana 26
listopada, według Kalinki (t. I. str. 552):

257
„List księcia Stolnika chciano odczytać na sejmie, co byłoby dla nas bardzo
nieprzyjemne, zaledwiem wymógł, że schowano to pismo. Umysły zatrwo-
żone drażni nasza niedecyzja, zaufanie do naszego Dworu stygnie, z czego
skorzystają bez wątpienia król polski i Stackelberg, aby większość sejmową
przeciągnąć na swoją stronę... Rzecz to jest pewna Naj. Panie, że jeżeli Turcy
zawrą pokój bez interwencji WKMości i pierwej zanim tu nasze zaczną się
układy, Polacy wymkną się nam z rąk i to na zawsze!..."

Już pierwej (w październiku) Potoccy dali mu do zrozumienia, że jeżeli król pruski


odmówi swego przymierza, to oni przejdą na stronę moskiewską;

„jakiś czas można było głaskać i powstrzymywać tych ludzi ogólnikowymi


nadziejami, ale dziś to nie wystarcza..."

Lucchesini wykłada następnie powody, dla których gabinet berliński może od razu
nakłonić się do żądania Polaków bez szkody dla siebie:

„Dopóki trwają w Deputacji narady nad formą rządu, a potrwają do Nowego


Roku, trudności nie będzie, zwłokę naszą każdy zrozumie. Po skończeniu tej
czynności nadejdą kontrakty dubieńskie, a to nas doprowadzi aż do lutego.
Cały ten miesiąc i część marca zejdzie na dyskusji w Izbie nad prawami Kar-
dynalnymi... Zdaje mi się przeto, że WKMość nic nie ryzykujesz, oświadczając
księciu Czartoryskiemu przed wyjazdem jego z Berlina, że gotów będziesz za-
cząć z Polakami układy od chwili, gdy Rzeczpospolita, mając już nowy rząd,
da rękojmię tej stałości, bez której umowy z mocarstwami nie byłyby moż-
liwe."

W odpowiedzi na ten list król Fryderyk Wilhelm II

„pospieszył posłać (mówiąc teraz słowami Askenazego) pod adresem Luc-


chesiniego do Warszawy najkategoryczniejsze oświadczenie swojej szczerej
zgody na rzetelne przymierze ze wzmocnioną Rzecząpospolitą"

i poszedł tak daleko, jak się zachwyca nasz historyk, że zażądał poprzedniego „szyb-
kiego" uchwalenia konstytucji.

258
Dembiński idzie jeszcze dalej od Kalinki i sugeruje, że Lucchesini robił co mógł, żeby
uchwale nowej konstytucji przeszkodzić („Polska na przełomie" str. 254—5):

„Patrioci pragnęli szczerze i gorąco warunku dopełnić, bo to odpowiadało w


pełni głównemu programowi sejmu, to była istota i rdzeń upragnionej
zbawczej reformy... Patrioci uważali... nową formę rządu jako kamień wę-
gielny przymierza, jako przyspieszenie dzieła, a pruscy politycy widzieli w
niej właśnie szkopuł, rzucali kamień na drogę, która miała prowadzić do
utrwalenia spodziewanych i obiecanych związków. Lucchesini zabrał się za-
raz do roboty, aby przeszkodzić dopełnieniu postawionego warunku, psuć
pracę deputaci i... Tak też rozumiał i tak samo cenił pruską politykę Stani-
sław August..."

Między stronami 57 a 61 mamy opis starań o odwleczenie podpisu, starań prowa-


dzonych z innych pobudek przez Herzberga ze strony pruskiej, przez Stanisława
Augusta z polskiej. Pominiemy jeszcze jedno, nieprawdopodobnie fałszywe ujęcie
motywów i czynności króla. Na str. 63 kończy Askenazy ten rozdział, relacjonując
przebieg posiedzenia sejmowego z 27 marca 1790 roku:

„Jeden tylko podniósł się odosobniony i nieszczery głos protestu, pokryty


zasłużonym szyderstwem powszechnym. Król teraz stanowczo i niedwu-
znacznie oświadczył się za prostym uchwaleniem projektu. Szczęśliwie unik-
nięto zwykłej, a tym razem zupełnie niepożądanej, trzydniowej zwłoki ad
deliberandum. Natychmiast, na tym samym tajnym posiedzeniu, projekt
przymierza pruskiego, w całości i bez zmian przyjęty przez aklamację. Dwa
dni później instrument urzędowy przymierza przez obustronne pełnomocne
podpisy dopełniony i uświęcony."

O mistrz nad mistrze! - chciało by się krzyknąć po przeczytaniu tego passusu. Bez
nawału przymiotników, bez żadnej argumentacji, samym tylko układem słów, sa-
mym rytmem zdań wpaja autor w czytelnika swoją radość i tryumf z powodu pod-
pisu przymierza. I gdybyśmy tyle tylko czytali w konkluzji, już mielibyśmy prawo
pociągnąć dzieło do odpowiedzialności za pochwałę traktatu, który Kalinka zaliczył
do wielkich błędów naszej historii.

259
Ale Askenazy miał tę samą wadę, jaką i mnie zarzuca mój przyjaciel. Nie lubił po-
przestawać na niedopowiedzeniach, na odcieniach i domysłach, chętnie dawał
kropki nad i. Toteż po napisaniu powyższego ustępu zaczął nowe alinea:

„Traktat został zawarty. Zawarty przez Rzeczpospolitą w dobrze zrozumianym


interesie własnym. Zawarty przez Prusy nie dla pustego brzmienia, lecz z
istotnej potrzeby w chwili krytycznej, dla nieodwołalnego czynu..."

A 110 lat wcześniej, nie obeschniętym jeszcze piórem po podpisaniu tego traktatu,
pisał margrabia Lucchesini, jego inicjator, twórca i orędownik, do swego władcy,
króla Fryderyka Wilhelma II:

„Teraz, kiedy już mamy w ręku tych ludzi i kiedy przyszłość Polski jedynie
od naszych kombinacji zawisła, kraj ten posłużyć może WKMości za teatr
wojny i zasłonę od wschodu dla Śląska albo też będzie w ręku WKMości
przedmiotem targu przy rokowaniach pokojowych. Cała sztuka z naszej
strony jest w tym, aby ci ludzie niczego się nie domyślali..." ,

Depesza ta znana była Askenazemu. Wydrukował ją Kalinka na str. 62-63 t. I swego


dzieła.

***

Dembiński w „Polsce na przełomie" (str. 310) tak ujmuje stanowisko Prus w chwili
podpisania przymierza:

„Linia pruskiej polityki nie załamała się nagle, ukryła się tylko w podzie-
miach... Zawarcie przymierza było w tych warunkach, jak to później określił
stary i wytrawny minister pruski Finkelstein, „chwilową sprawą" — une
affaire momentannee - manewrem potrzebnym do szachowania mocarstw,
które wykluczały pruską mediację... Prusy zbliżały się do Polski ze skrytymi
zastrzeżeniami, zbliżały się dlatego, żeby w niej wyłączny mieć wpływ i jej
wyłącznie do swych wpływów użyć, czy to do politycznych demonstracji, czy

260
do wojennej imprezy. Dokumenty objaśniające najszczersze wynurzenia tak
króla jak dyplomatów, prowadzą z nieubłaganą logiką do takiego wniosku..."

***

Po przeczytaniu powyższego rozdziału narzuca się czytelnikowi pytanie, po co tyle


miejsca poświęcono stosunkowo drobnym sprawom, kiedy inni historycy mniej
zostali uposażeni w marginesy, choć traktowali o rzeczach nieporównanie ważniej-
szych, choćby o zasadniczych kryteriach naszej historiografii? Oto wpływ Askena-
zego na współczesnych a i następnych, był niezmiernie wielki. Słusznie mówi o nim
Kukieł, jego własnymi słowami (zastosowanymi do Rankego):

„Dzieje tego znakomitego umysłu uzupełniają w pewnym stopniu genezę


Polski dzisiejszej".

Tak samo Feldman w swoich „Dziejach polskiej myśli politycznej" przypisuje Aske-
nazemu dużą rolę w odrodzeniu ideologii niepodległościowej w XX wieku (str. 340).

„W historiografii - pisze - po przezwyciężeniu poglądu na upadek Polski w


epokowych badaniach Korzona, wystąpił Askenazy z szeregiem studiów, w
których pokolenie współczesne wyczytać mogło podstawową, a zapomnianą
w latach ubiegłych prawdę, że sprawa polska stanowi integralny składnik
stosunków europejskich, który wypływa na powierzchnię przy każdym sil-
niejszym wstrząsie, wojna zaś na ziemiach polskich narzuca narodowi ko-
nieczność czynnego ustosunkowania się do niej."

Studnicki, główny ideolog obozu Piłsudskiego przed 1914 rokiem, był najwierniej-
szym uczniem Askenazego i na jego właśnie dziełach oparł swoją „Sprawę polską",
która była elementarzem historyczno-politycznym obozu, który w dziesięć lat póź-
niej miał objąć niepodzielnie rządy nad Polską zjednoczoną i odrodzoną.

Za najlepsze dzieło Askenazego Studnicki uważał „Łukasińskiego". Posłuchajmy


jednak, co pisze w „Sprawie polskiej" o interesującym nas temacie (str. 72):

261
„Przymierze polsko-pruskie nas zawiodło... nasuwało to przypuszczenie, że
zawierając to przymierze, Prusy miały na celu oderwanie Polski od Rosji, dla
łatwiejszego jej rozbioru. Przypuszczenie to kursowało częstokroć jako fakt w
naszej historii, póki go nie obalił prof. Askenazy w jednej z najcenniejszych
prac swoich: „Przymierze polsko-pruskie”.

W historiografii tezy Askenazego, a co najważniejsze jego autorytet przyjęty jest


niemal powszechnie. I tak pisze Korzon:

„Szymon Askenazy obalił powagę Kalinki „Przymierzem polsko-pruskim" w


dziale spraw zagranicznych" (Listy, mowy, rozprawy, t. II. str. 115).

Tego samego zdania jest Tokarz (w odczycie swoim w cyklu „Przyczyny upadku
Polski" — Kraków 1918), który nie dyskutuje nawet przymierza z Prusami tylko
krótko stwierdza, że Askenazy dowiódł, że nie było w tym żadnego błędu. Ciekawe
jest zdanie Balzera („Z zagadnień ustrojowych", 1916, str. 74), który pisze, że wpraw-
dzie pewien historyk (sic) twierdził, że błędy naszej polityki zagranicznej przyczy-
niły się do upadku państwa, ale

„tezę tę zwalcza bezwzględnie historyk inny, mniemając, że sojusz ów był


właśnie dowodem politycznego rozumu, rzeczą pod każdym względem zba-
wienną i wskazaną. I tak - konkludował znakomity historyk prawa - chwieją
się i coraz bardziej rozpływają wniwecz przesłanki, na których opiera się po-
gląd o przyczynach upadku Polski, tkwiących w niej samej..."

Charakterystyczne jest, że żaden z tych historyków nie powtórzył argumentów


Askenazego, wystarczyło jego nazwisko lub nawet anonimowe stwierdzenie, że ktoś
tego „dowiódł". Tezy Askenazego bezpośrednie, analizowane przez nas w niniejszej
pracy, mniej złego zrobiły, niż jego dzieło negatywne: pogrzebanie w opinii histo-
ryków i inteligencji szkoły krakowskiej, jako rzekomo błędnie ujmującej zagadnie-
nia konkretne, a dalej stworzenie własnej szkoły pisarskiej, nie pracującej katego-
riami racji stanu, nie pracującej żadnymi kategoriami rozumowymi w ogóle, lecz
posługującej się frazesami i nic nie znaczącymi kwiecistymi zdaniami.

262
„Historiografia nasza - powiedział Górka - jest poza szkołą krakowską histo-
riografią nieodpowiedzialności narodowej".

Wyrok ten do nikogo nie może być równie dobrze zastosowany jak do Askenazego i
jego epigonów.

Upadek w opinii polskiej autorytetu Kalinki nastąpił nie tylko dzięki Askenazemu i
związanemu z nim odłamowi powstańczo-niepodległościowemu, który potem
przybrał miano „obozu piłsudczyków". Przyczyniło się też niemało (choć bez Aske-
nazego nie byłby się ten upadek powiódł) - stanowisko Dmowskiego i po-
chodzącego odeń odłamu „narodowego". Narodowcy wypowiedzieli ze względów
taktycznych zaciekłą walkę konserwatystom krakowskim, nie bacząc, że tą drogą
podcinają w opinii jedyną dotąd istniejącą, poważną szkołę myślenia politycznego.
Zohydzono i ośmieszono w opinii wszystko co było konserwatywne, a z tym i Ka-
linkę - którego, jak pisaliśmy, nie czytał sam Dmowski przynajmniej do 1904 roku, i
Koźmiana, którego nie czytał nawet Giertych.

Z biegiem lat w stosunku do Kalinki zrehabilitował się „obóz narodowy" cytowaną


już parę razy przez nas książką Giertycha „Tragizm losów Polski". Oto passus doty-
czący wpływu Kalinki, a bliźniaczo podobny do naszego stanowiska (str. 132):

„Jeśli chodzi o dzieło Kalinki, dzieło druzgocące, bo oparte na nie zwalczo-


nych dowodach... jest ono prawie całkiem przemilczane. Pogląd ogółu na
epokę sejmu czteroletniego kształtuje się w ciągu tych pięćdziesięciu lat od
wydania tego dzielą tak, jakby ono wcale nie było napisane, podręczniki
szkolne przechodzą nad ustalonymi przez nie faktami do porządku dziennego,
publicystyka polityczna z doświadczeń i nauk historycznych w dziele tym
zestawionych wcale nie korzysta."

„A na użytek tych nielicznych, którzy z literaturą historyczną obeznani są


bliżej, nauka, reprezentująca tendencję masońską, spreparowała replikę, która
w sposób wprawdzie całkiem gołosłowny, ale za to bardzo pewny siebie,
wysuwa tezę, że polityka stronnictwa patriotycznego, choć zakończyła się
katastrofą drugiego rozbioru, była polityką w założeniu słuszną. Tą repliką

263
jest szeroko rozreklamowane, wydawane w kilku kolejnych wydaniach
dzieło znanego żydowskiego historyka, Szymona Askenazego: „Przymierze
polsko-pruskie". Dzieło to przygłuszyło „Sejm czteroletni" Kalinki. Przeciętny
wykształcony Polak, interesujący się historią ojczystą, dzieło Askenazego
zwykł czytać, ale o dziele Kalinki wie niewiele ponad to, co się z ostrych
przeciw temu dziełu wycieczek w dziele Askenazego dowiedział."

Dalej zaręcza Giertych, że tezy Askenazego są „gołosłowne" i zaleca czytelnikom


porównanie obu tych książek. Metoda ta nie wydaje się nam skuteczną. Gdyby
zwykłe przeczytanie obu dzieł wystarczało, nie byłby Askenazy po roku 1900, kiedy
jeszcze Kalinka był znany, obalił jego autorytetu. Doświadczenie wskazuje, że żadna
teza, mająca autorytet naukowy, nie może być obalona li tylko gołosłownym za-
rzutem, wysuniętym przez publicystę.

Tak jak bez Askenazego nikt nie byłby w stanie pognębić Kalinki, tak też Askena-
zego nie byłaby nigdy obaliła teza Giertycha - mimo że miał naukową podporę -
mianowicie w Dembińskim, ale z niej nie korzystał.

Przedsięwzięliśmy skreślić dzieje walki rozumu z głupotą w Polsce. Wyznaczyliśmy


Kalince i jego przyjaciołom miejsce pierwszorzędne wśród krzewicieli rozumu pol-
skiego. Wiadomo, że fale frazesów Askenazego ową wyspę rozsądku zalały. Jak to
się stało, ile pod tymi potokami słów było myśli i argumentów, jaki był dokładnie
mechanizm działania i jaka sztuka przekonywania uruchomiona przez Askenazego,
oto co chcieliśmy w tym rozdziale przedstawić. Dlatego to rozrósł się on tak bardzo,
mimo że poświęcony jest sprawom mniej zasadniczym, przy badaniu których jed-
nak udało się nam kryteria i metody autora zdemaskować.

264
TOKARZ

KAPITULACJA PRZED TARGOWICĄ

W roku 1915 ukazała się słynna broszurka Balzera pt. „Z zagadnień ustrojowych
Polski", gdzie cieszący się wielkim autorytetem naukowym autor dowodził, że ustrój
Polski był nie gorszym, ale lepszym od innych ustrojów współczesnych, a przyczyną
rozbiorów była jedynie przemoc sąsiadów. Rok potem A. Chołoniewski ogłosił
swego „Ducha dziejów polskich", książkę apologetyczną, o niesłychanie doniosłym,
choć katastrofalnym, jeśli idzie o kierunek, wpływie na psychikę naszego społe-
czeństwa. Popularność „Ducha dziejów" była bardzo duża. Ona to może, jak i po-
przednie tezy Balzera, natchnęły Krakowskie Koło Historyków do zorganizowania
w dniach 21 do 30 kwietnia 1917 roku cyklu odczytów na temat „Przyczyn upadku
Polski". Odczyty te w rok potem zostały wydane drukiem.

„Przyczyny" obejmują 10 odczytów, 7-my został napisany ex post i włączony do


dzieła drukowanego. Oto lista autorów i tematów :

1. Fr. Papee: „Zapatrywania dotychczasowe".


2. Eugeniusz Romer: „Warunki geograficzne".
3. Oskar Halecki: „Ekspansja i tolerancja".
4. Franciszek Bujak: „Siły gospodarcze".
5. St. Kutrzeba: „Siły państwowe".
6. Józef Kallenbach: „Siły moralne i umysłowe".
7. Władysław Konopczyński: „Polityka zagraniczna".
8. Władysław Konopczyński: „Pierwszy rozbiór".
9. Wacław Tokarz: „Dwa ostatnie rozbiory".
10. Ignacy Chrzanowski: „Zakończenie".

265
Ponieważ inni autorzy przynoszą mało nowych myśli i nie wypowiadają jednoli-
tych poglądów, przeto nie będziemy omawiali tych odczytów łącznie. Zaznaczamy
tylko mimochodem, że z daleka najlepszym jest odczyt prof. Bujaka. Układem, lo-
giką, choć i nieznajomością rzeczy odznacza się jeszcze „Zakończenie" prof. literatury
Chrzanowskiego. Odczyt Tokarza należy do najsłabszych, teza jego jest jednak ty-
powa dla ogólnego poglądu naszej inteligencji na epokę rozbiorów i zawiera szereg
interesujących argumentów. Jednym słowem, mało warta sama przez się, zmusza
jednak do myślenia i przez reakcję tworzyć może wartości. Zajmiemy się więc jej
analizą.

Tokarz specjalizował się w historii wojskowości polskiej; głównym dziełem jego


życia jest historia kampanii 1831 roku, o której będziemy pisali w swoim czasie. W
cyklu „Przyczyny upadku Polski" miał odczyt na temat dwu ostatnich rozbiorów.

Na wstępie odczytu prof. Tokarz poczuł się do obowiązku, mimo że pisał w dwa lata
po Balzerze, a w 9 po Przyborowskim, raz jeszcze wyliczyć uznawane dotąd przy-
czyny upadku Rzeczypospolitej i w paru słowach wykazać ich nicość. Najpierw więc
wylicza stanowość Polski szlacheckiej i odpowiada argumentem trudnym do za-
przeczenia, że cała ówczesna Europa była stanowa i szlachecka. Dalej uważa za ra-
żąco niesprawiedliwe twierdzenie o osłabieniu życia mieszczańskiego - niestety
tylko - w okresie ostatnich rozbiorów. Dowodząc zaraz potem, że zarówno sejm
czteroletni jak i powstanie kościuszkowskie podnosiło miasta, zapomina Tokarz cał-
kiem o tym, że przez 100 lat nie miały miasta warunków rozwoju, co mogło osłabić
państwo do tego stopnia, że potem renesans w ciągu lat pięciu i to z przerwami, nie
mógł już przecież sytuacji poprawić. Stale powtarzający się u naszych historyków
argument naprawy złego ustroju Rzeczypospolitej na sejmie czteroletnim wywołuje
w umyśle czytelnika nie dające się odepchnąć przekonanie, że historycy ci uważają
nasze wady niejako za grzechy, za które sprawiedliwą karą byłyby rozbiory. Po-
nieważ w ostatniej chwili przed zgonem nawróciliśmy się i wyraziliśmy, a nawet
wprowadziliśmy - choć na krótko w życie mocne postanowienie poprawy, nie
pojmują oni w jaki sposób mimo to rozbiory mogły stać się następstwem owych
odwołanych w sejmie czteroletnim błędów. Wszak oczywistym wydaje się, że błę-
dy nasze były błędami dlatego, że wywoływały pewne osłabienie państwa - i

266
równie oczywistym jest, że nagłe naprawienie błędów nie mogło równie szybko
podciągnąć państwa po stu latach straconych w wyścigu pracy. Po co więc oburzać
się na tezę. że mimo naprawy zaniedbań na 4 lata przed ostatnim rozbiorem, upadek
był właśnie tymi zaniedbaniami spowodowany.

Dość interesująca jest dyskusja sprawy włościańskiej, jako przyczyny upadku Rze-
czypospolitej. Stwierdziwszy najpierw, że los chłopów w Polsce był lepszym niż w
Rosji carskiej, czego dowodem masowe zbiegostwa chłopów do nas, zwraca się au-
tor do metody, której zastosowania na szerszą skalę myśmy zażądali: bada mecha-
nizm przy użyciu którego poddaństwo chłopów miało doprowadzić do upadku
państwa. Oto co pisze (str. 240):

„Najważniejszą jednak rzeczą w sprawie tego zarzutu, jest stwierdzenie faktu,


że stan sprawy włościańskiej nie miał u nas żadnego prawie wpływu na
upadek Rzeczypospolitej. Chłop nasz nie wziął niewątpliwie w walce o nie-
podległość kraju takiego udziału, jak chłop z Wandei w walkach o swoją re-
ligię; jednak taki udział mas ludowych jest zawsze czymś wyjątkowym w
historii, a u nas wykluczał go przede wszystkim charakter naszego chłopa i
warunki terenu. Natomiast obowiązki swoje wobec ojczyzny w granicach
maksymalnych, chłop nasz ówczesny spełniał bez zarzutu. Poddał się on bez
oporu obowiązkowi służby wojskowej, zaprowadzonemu przez sejm cztero-
letni, poddał następnie znacznie uciążliwszym poborom z czasów powstania
1794 roku. Dostarczył on nam... wybornego materiału żołnierskiego..."

Dalej Tokarz dyskutuje upadek moralny i gospodarczy, co jest tym bardziej zdu-
miewające, że w tym samym cyklu odczytów działy te omawiali już specjaliści:
profesorowie Kallenbach i Bujak. Nie dość na tym. Po dyskusji mieszczącej się w
paru zdaniach, dochodzi do rezultatów wprost odwrotnych od swoich kolegów.
Wreszcie równie szybko załatwia się z upadkiem wojskowości stwierdzając, że i tu
nie było upadku zbyt głębokiego, po czym dochodzi do ogólnej konkluzji (str. 224):

„Jednym słowem z szablonowymi zarzutami przeciw Rzeczypospolitej dwu


ostatnich rozbiorów można sobie poradzić bardzo łatwo: zbyt zacięta walka z

267
nimi przypominałaby nawet bój wiatrakowy rycerza z La Manszy. Zrodziła je
nie nauka, ale polityka..."

Łatwość, z jaką prof. Tokarz zwalczył rzekome wiatraki oskarżycieli polskiego nie-
dołęstwa, zawdzięcza on mistyfikacji, której użyli już przed nim Korzon i Przybo-
rowski: otóż Polskę mogło zgubić i zgubiło niedołęstwo stuletnie, którego rezulta-
tem było niebywałe zacofanie na polu moralności, rozumu, oświaty, gospodarstwa,
skarbu, wojskowości, a nade wszystko ustroju. W ostatnich 4 latach naszego istnie-
nia, już marazmu, który ów upadek spowodował, nie było. Ale zaległości nie .dały
się tak prędko odrobić i mimo postępu oświatowego trwało wstecznictwo, mimo
uchwał podatków - pustki w skarbie, mimo poboru - brak oficerów, dowódców,
fortec. Są to fakty i wykazuje je historia, nie zaś polityka.

A jednak cytowane zdanie Tokarza zrobiło karierę. Przytoczył je Balzer w swoich


„Nowych zagadnieniach ustrojowych", broszurze, która odegrała dużą rolę w naszej
opinii historycznej.

Po odrzuceniu przyczyn „szablonowych" jak je nazywa, Tokarz wykłada swoje


własne zdanie. Podamy je, streszczając krótko dyspozycje poszczególnych alineów
następującego ustępu jego pracy (str. 251 - 256).

str. 251, alinea I:

Można było ocalić Rzeczpospolitą, gdyby u steru byli ludzie zdolni porwać za
sobą naród. Naród był już dość ofiarny, byłby poszedł do walki i mógł ją
wygrać.

str. 252, alinea II:

Analiza położenia międzynarodowego. Autor przyjmuje tezę Askenazego, że


sojusz pruski nie był błędem. Błędem natomiast było cofnięcie się Polski w
momencie, gdy Prusy chciały wojny.

str. 252. alinea III:

268
Polska cofnęła się, gdyż przywódcy trzeciomajowi woleli trzymać się neu-
tralności, ufali że Rosja nie będzie z nami walczyć i uzna reformy ustrojowe.

str. 253, alinea IV:

Drugą tragedią Rzeczypospolitej było złożenie broni w 60.000 ludzi w roku


1792, podczas gdy Kościuszko zaczął w 1794 w 5 tysięcy. Był to błąd nie do
darowania patriotów sejmowych, gdyż zdemoralizował zupełnie naród.
Uważali oni wojnę 1792 za demonstrację, pragnęli układów i odrzucili myśl
generalicji: walki do ostatka. Tymczasem sytuacja aczkolwiek poważna, nie
była beznadziejna.

str. 254, alinea V:

Walka zbliżała się do dzielnic przywiązanych do konstytucji 3 majowej. Od


Austrii nic nie groziło, Prusy też pewnie nie byłyby wystąpiły przeciw nam.

str. 254, alinea VI:

Tokarz zarzuca Kościuszce, że przeforsował odłożenie insurekcji z 93 na 94 rok.

str. 255, alinea VII:

Błędy przywódców sejmowych wypływały z jednego źródła: nie wierzyli oni


w siły moralne narodu. Program Stanisława Augusta „czekać i reformować"
był niewykonalny, gdyż:

1) wymagał wstrzymania tętna życia politycznego Europy, które było go-


rączkowe,
2) trzeba się było oprzeć o Rosję, a Rosja nie pozwalała na reformy ustroju,
3) rządów rosyjskich naród nie był w stanie znosić.

Ostatecznie Stanisław August mógł jeszcze próbować tego systemu, gdyż


zgadzał się on na stosunek wasalny do Rosji. Patrioci, którzy wybrali pro-
gram niepodległości i wielkości, powinni byli kapitulować dopiero po wy-
czerpaniu wszystkich środków obrony.

269
str. 256, VIII:

Ostatnie alinea podajemy dosłownie:

„Tym winom swoich polityków, ich niemocy zdobycia się na postanowienia


większej miary, na wzięcie na siebie większej odpowiedzialności, ich wierze
w to, że nie trzeba dowodów siły, nie trzeba ognia walki, gdyż z każdego
położenia wychodzi się przez kompromis, że każdy odwrót do Rosji spotka
się tam z przyjęciem biblijnego syna marnotrawnego, zawdzięcza Polska
wyłącznie i jedynie zmarnowanie okazji sejmu czteroletniego, a przez to swój
drugi i trzeci rozbiór."

W jednym tylko zdaniu, zawierającym co prawda aż trzy argumenty, rozprawia się


autor artykułu z zagadnieniem potrzebności i konieczności dwu ostatnich wojen z
Rosją: mówi, że czekać i reformować było niepodobieństwem. Argument pierwszy:
czekać, to znaczyło wstrzymać tętno polityczne Europy - jest dość niejasny. Praw-
dopodobnie oznacza on, że i bez zaczepek ze strony Polski było by doszło do dru-
giego rozbioru. Otóż teza ta jest zupełnie gołosłowna i póki nie będzie poparta ja-
kimikolwiek argumentami uprawdopodobniającymi, nie mamy co się nad nią za-
stanawiać.

Przesłanka druga: niemożność reformowania z powodu veta Rosji, nie wydaje się
być słuszną. Właśnie protektorat rosyjski dał nam Radę Nieustającą, a i w przed-
dzień sejmu czteroletniego, podczas tego sejmu nawet, było możliwe otrzymać
zgodę Rosji na dalsze poprawy ustroju. Możliwościom tym poświęciliśmy już przy-
pisek w rozdziale o Askenazym.

Przesłanka trzecia jest najciekawszą. Podaje niemożność strawienia hegemonii ro-


syjskiej dla polskiej ambicji narodowej. Niejeden historyk niewątpliwie podzielał
ten punkt widzenia. Tokarz jednak ma zasługę, iż punkt ten podaje wyraźnie i zmu-
sza do dyskusji na ten temat.

270
PROBLEM AMBICJI NARODOWEJ

Problem wpływu polskiej ambicji i godności narodowej na walki w okresie rozbio-


rowym i porozbiorowym nie był jeszcze przez nas dotąd rozpatrywany. A przecież
można na pewno powiedzieć, że odegrał on dużą rolę. Jeżeli stwierdzimy wpływ
naszych historyków i pisarzy na stanowisko społeczeństwa wobec zaborców, a z
drugiej strony jeżeli widzimy jak dalece ci historycy są powodowani sami przez
ambicję narodową, to jasne się stanie, że uczucie to posiada wpływ na nasze dzieje.
Staszic w przedmowie do „Uwag" - książki która zadecydowała o nastrojach sejmu
czteroletniego, kładzie na pierwszym planie godność narodową. Z nowszych histo-
ryków wymieńmy tu prof. Konopczyńskiego, który na wstępie „Konfederacji bar-
skiej" pisze parę stron, podyktowanych li tylko przez poczucie obrażonej dumy sta-
ropolskiej. Być może, że strony te są potrzebne, by potem siły z nich czerpane po-
zwoliły autorowi przebyć duże przestrzenie bez czerpania kryteriów - z krynicy ro-
zumu.

Problemu godności narodowej nie mamy możności zbadać w całej jego głębi. Mo-
żemy jedynie przynieść pewne elementy do roztrząsania tego zagadnienia. W sto-
sunkach między indywiduami jest ono rozstrzygnięte w sposób jasny i prosty: na-
leży iść zawsze za nakazem honoru. Tak jak w stosunkach kupieckich uczciwość jest
największym sprytem, tak w stosunkach osobistych poczucie honoru jest najwyż-
szym rozsądkiem. Człowiek, który dla uniknięcia zatargu, rany czy śmierci daje sobą
bezkarnie poniewierać, dochodzi szybko do tego, że staje się celem obelg ze strony
tych wszystkich, licznych zawsze bliźnich, których tylko strach powstrzymuje od
napastowania ludzi. W dalszym rozwoju wypadków, człowiek znoszący cierpliwie
obelgi musi stracić swoich przyjaciół i jego położenie socjalne staje się coraz gorsze.
Ponieważ stosunki towarzyskie i przynależność do środowiska stanowi ważny
punkt w życiu jednostki, przeto podcięcie tych stosunków, przynieść może za sobą
zupełną degradację i załamanie człowieka.

Inna grupa reperkusji obelg, puszczonych bezkarnie, zawiera te, które działają na
psychikę własną człowieka obrażonego. Człowiek obrażany bez reakcji, dewaluuje
się w swoim własnym mniemaniu, traci ufność w swoje siły i wreszcie w swoją

271
wartość. Na przyszłość będzie unikał wszystkiego, co tylko będzie mogło go do-
tknąć, będzie szedł po linii skrajnego oportunizmu i - jeśli go nie zabije pogarda
socjalna, to zginie od autopogardy.

Następstwa te rzadko muszą być brane pod uwagę, tak głęboko instynkt honoru
jest w ludziach wrodzony i tak automatycznie następuje w naszej epoce i pod naszą
szerokością geograficzną reakcja na obelgę. W tej mierze, w której reakcja ambicji
narodowej następuje równie automatycznie i równie szybko, rzecz prosta, żadne
rozumowanie nie jest w stanie nic do problemu dodać ani ująć. Zazwyczaj jednak
reakcje obrażonej godności zbiorowej nie następują równie szybko, jak to jest w
stosunkach między indywiduami i zawsze niemal przechodzą przez filtr rozsądku. Z
tą chwilą wolno i nam zająć się tym problemem.

Dopóki stosunki między zbiorowiskami ludzkimi redukowały się do stosunków


między ich władcami, póty reakcje ambicji były podobne do tych, które i dziś ob-
serwujemy między jednostkami. Inaczej jest w państwach nowożytnych, gdzie albo
nie ma trwałego i personalnego symbolu zbiorowiska, albo też nie gra on w nim
decydującej roli. Wydaje się, że nowoczesne zbiorowości państwowe są mniej
wrażliwe na obelgi od swoich feudalnych poprzedników. Pewne jest, że pierwsza
grupa opisanych reperkusji, tj. utrata stosunków socjalnych nie wchodzi tu w grę i
ważne jest jedynie, by nie doprowadzić do załamania zdrowej dumy narodowej. W
każdym razie tam, gdzie następują ostre reakcje państw nowoczesnych na obrazy,
można się zawsze łatwo doszukać i motywu rozumowego, który jest tylko pokryty
dla lepszego pobudzenia swoich tłumów do boju, pretekstem obrażonego honoru.
W innych wypadkach, tam gdzie Racja Stanu nie wymaga reakcji albo na nią nie
pozwala, wydaje się, że obecnie obelgi międzynarodowe bywają przyjmowane
znacznie spokojniej. W konkluzji można by zaproponować formułkę, według której
wskazane jest wyleczenie się ze zbytniej drażliwości, która w gruncie rzeczy jest czę-
sto tylko przejawem kompleksu niższości i jak najostrożniejsze obliczanie konse-
kwencji zbiorowych reakcji uczuciowych.

Inny aspekt tego zagadnienia i porównania między reakcją indywidualną a zbio-


rową, to problem stosunku sił. W zatargach indywidualnych, dzięki formom

272
uświęconym przez tradycję, różnic prawie że nie ma. Inaczej w konfliktach między
zbiorowościami. Tu znalezienie rozwiązania stawiającego obie strony w jednako-
wym położeniu, nie jest nawet nigdy brane pod uwagę, stąd więc konieczność róż-
niczkowania reakcji i nienaśladowania ślepo stopnia drażliwości, przyjętego w sto-
sunkach między indywiduami. Jest rzeczą jasną, że innych honorów wymaga dla
siebie Imperium Brytyjskie, innych mała Bułgaria czy Grecja.

W stosunkach polsko-rosyjskich uderza dziwny fenomen. Równolegle do wybujałej


szeroko drażliwości narodowej własnej, szło w parze zupełne lekceważenie poczucia
godności strony moskiewskiej. Przypominamy bolesne wyprowadzenie w pole Ka-
tarzyny w okresie pokoronacyjnym Stanisława Augusta. Potem w ciągu sejmu
czteroletniego Katarzyna stała się celem szyderstw i obelg większości sejmu - a
jednak ta kobieta, niezwykła w każdym razie, posiadała poczucie dumy nader wy-
soko rozwinięte i umiejętne wyzyskanie tej cechy psychologicznej, a przynajmniej
ostrożność w zadawaniu jej ran mogła przynieść nam duże korzyści polityczne. Hi-
storycy nasi zwracają - poza Kalinką - zbyt mało uwagi na jej psychologię. W jej
analizie znajdziemy dowody na to, że Polska lojalnie uznająca stan zależności od
Rosji byłaby utrzymała całość i doszła do powolnego, ale zupełnego odrodzenia w
epoce napoleońskiej. Katarzyna bowiem była równie wdzięczna jak mściwa, i nie
sposób sobie jej wyobrazić w roli, sprzedającej Prusom właśnie sprzymierzeńca czy
wasala.

Równie niepojęty brak znajomości psychologii Mikołaja I wykazał Polak, który go


znał bodaj najlepiej: Lubecki. Jego największy decydujący błąd historyczny, utrzy-
manie przy życiu wybuchającego powstania w dniu 30 listopada, kiedy je mógł
jeszcze z łatwością zdusić, powstało stąd, iż sądził, że Mikołaj zechce się układać z
powstaniem zbrojnym, mającym swój początek w spisku szkoły podchorążych...

Potem gdy obok carów i naród rosyjski zaczyna brać udział w przejawach działań
zbiorowiskowych, zapoznanie i lekceważenie elementu dumy narodowej rosyjskiej
staje się decydującym, a fatalnym dla nas błędem i przyczyną najgłębszego upadku
zaboru rosyjskiego. Oto, naród rosyjski, najmłodszy w rodzinie europejskiej, po-
zbawiony łacińskiej kultury, tradycji, wolności i dobrobytu, całą swoją miłość oj-

273
czyzny, całą siłę swojej psychiki skupił na drażliwości swojej godności międzyna-
rodowej, na marzeniu o dorównaniu i przewyższeniu narodów zachodnich. Stąd po
wybuchu powstania listopadowego tak mocne zszeregowanie się narodu przy Mi-
kołaju I. Stąd powstanie styczniowe, nadeszłe w momencie niebywałego zachwia-
nia ustroju Rosji, przeszkodziło głębokim wstrząsom wewnętrznym tego kolosa i
wszystkie siły psychiczne, już rozbudzone przez Hercena i przygotowane do sto-
czenia walki z caratem, skupiło na dążeniach do wynarodowienia narodu polskiego.
Pierwsze źródło tej katastrofy leżało niewątpliwie w lekceważeniu psychiki prze-
ciwnika. Zamiast „za naszą wolność i waszą" należało wypisać hasło: „Za naszą
wolność i waszą potęgę". Dążenie do wolności u Rosjan było połączone z nieza-
dowoleniem ze zbyt małej siły i małego autorytetu na zewnątrz. Czy i jak hasła te
dawały się pogodzić, o tym będziemy mówić w następnym tomie.

W dalszych dziejach stosunków polsko-rosyjskich, przesadne, a może tylko zbyt


niewolniczo wzorowane na stosunkach jednostkowych, poczucie honoru odegrało
nieraz rolę fatalną. Brak tradycji politycznych, brak zajmowania się polityką, tak jak
ją rozumiały wszystkie dojrzałe państwa europejskie już od początku XVIII wieku
sprawił, że ludzie nie orientowali się u nas w tym czym jest operowanie zbiorowi-
skami i nie byli w stanie odczuwać i reagować na podniety dotyczące losów zbio-
rowych, jak reagowaliby na wypadki osobiste. Nieodpowiedzialna historiografia
Lelewela i nasza poezja romantyczna powiększyła jeszcze grozę, jaka wynikła już z
naszego niedorozwoju praktyki politycznej i dyplomatycznej. Zacytujemy tu Gillera,
który pisze, że po ogłoszeniu poboru wojskowego w 1862 roku czyli tzw. „branki"
Polacy sądzili, że honor im zabrania przyjąć ten pobór bez poprzedniego rozlewu
krwi (?). Inny wypadek opowiada Mierosławski. Bitwa pod Grochowem 25 marca
1831 roku wydana przez nas, z Wisłą na bliskim zapleczu i jednym tylko mostem do
ewentualnego odwrotu, była zwykłym samobójstwem. Przyjęto ją u nas dlatego,
jak twierdzi Mierosławski, że honor zabraniał cofnięcia się bez walki.

„Na takie pojedynki - pisze - pięknie jest narażać się zakochanemu ułanowi,
ale armia, ale zbrojna reprezentacja narodu nie jest obowiązana kierować się
obyczajami pojedynkowymi" (Powstanie narodu polskiego, Paryż, tom I, str.
266).

274
Mierosławski, który w dziedzinie polityki stał się jednym z głównych winowajców
klęski 1863 roku - daje tu kapitalne ujęcie różnicy między jednostkową a zbiorową
reakcją; ujęcie, które z dziedziny wojskowości mogłoby nieraz być przyjęte w dzie-
dzinę stosunków międzynarodowych.

Zrozumienie prawdziwej wartości sił własnych, niewątpliwie działałoby ostudza-


jąco na wyskoki nasze, powodowane zadrażnieniami ambicji. Często jednak,
zwłaszcza w epoce porozbiorowej, Polacy przeceniali swoje siły i aby móc to czynić,
stworzyli sobie niemożliwe do ścisłego obliczenia pojęcie „siły moralnej", którą
rzekomo przewyższali mocarstwa i która pozwalała nam mieć ambicje równe naj-
większym państwom. Punkt ten jest silnie zaznaczony w dziele najgłębszego pol-
skiego teoretyka politycznego Stanisława Koźmiana, gdy pisze, że Polska powinna
była raczej wzorować się na postępowaniu Rumunii, jak Włoch (Rzecz o roku 1863,
wyd. II, t. II, str. 121).

„Temu (skromnemu porównaniu) stała na przeszkodzie wrodzona Polakom


próżność, rozwinięta przesadnym wyobrażeniem o ich historycznej przeszłości
i poetycznym posłannictwie. Próżność jest najkosztowniejszą z wad, tak dla
ludzi jak dla narodów, tak w prywatnym, jak publicznym życiu."

W świetle tej surowej zasady koźmianowskiej, teza Tokarza, nawet gdyby była
prawdziwą, nie byłaby dostatecznym usprawiedliwieniem polityki antyrosyjskiej.
Wygórowana ambicja i próżność nie stojąca w proporcji do stosunku sił, powinna
była być przez przywódców narodu powściągnięta, nie zaś rozdmuchana.

Istnieje opowieść z pierwszych czasów istnienia Rzymu, w której problem godności


narodowej, własnej i wrogiej, znalazł nadzwyczaj bogate oświetlenie. Zapomnienie
studiów klasycznych w naszych szkołach każe nam opowieść tę pokrótce przytoczyć.
Oto Samnitom, słabszym wrogom Rzymu, udało się wprowadzić armię rzymską w
zasadzkę w górach pod Caudium, gdzie została ona tak zupełnie otoczona i za-
mknięta, że nie było widoków nie tylko na wydobycie się z pułapki, ale i na jaką-
kolwiek sensowną walkę. Samnici nie wiedzieli co ze złapanymi zrobić. Pontius
Herennius doradził wypuścić ich wolno. Na okrzyk zaprzeczenia i oburzenia odparł:

275
„Jeżeli tego nie chcecie, to zamordujcie ich wszystkich, inaczej bowiem Rzy-
mianie nigdy wam porażki tej nie zapomną i zemszczą się na nas na pewno".

Samnici jednak wybrali drogę pośrednią: obiecali puścić Rzymian - pod warunkiem,
że złożą broń i przejdą wszyscy zgięci wpół pod ustawionym jarzmem. Wiadomość
o tych warunkach wprawiła Rzymian w bezgraniczną rozpacz. Projekty masowych
samobójstw lub równych temu prób walki obiegały obóz. Wtedy zabrał glos Len-
tullus i powiedział słowa, które dotąd tchną niesłychaną aktualnością:

„Nie ulega wątpliwości, że pięknie jest-umrzeć za ojczyznę, ale tu ofiara z


waszego życia byłaby jej zupełnie niepotrzebna. Poświęćmy naszą dumę, a
zachowajmy nasze życia dla zemsty."

Rzymianie usłuchali - i po następnej wojnie zhołdowali sobie Samnitów. Trzeba by


zapytać Polaków, wychowanych na naszej nieszczęsnej historiografii frazesowej, jak
byliby ocenili radę Lentullusa. Znaczenie powyższego wycinka dziejów rzymskich
jest ważne dlatego, że z jednej strony wskazuje na fatalne skutki polityki Samnitów:
poniżania godności przeciwnika; z drugiej - słuszność polityki rzymskiej: umiejęt-
ność poniesienia ofiary z miłości własnej dla wyższego interesu zbiorowiska naro-
dowego. Co do nas, celowaliśmy zarówno w poniżaniu godności narodowej wro-
ga, jak w przesadnych ofiarach dla zachowania swojej własnej.

Tym, którzy by nam zarzucili nieaktualność cytowania tak zamierzchłych czasów w


studium o polityce współczesnej, odpowiemy, że problem tu poruszony dotyczy
wyłącznie psychologii, to jest uczuć i myślenia ludzi. Zmiana warunków technicz-
nych nic a nic świeżości temu zagadnieniu nie ujęła. Rzecz prosta, błędy w tej dzie-
dzinie popełniały i popełniają nadal ciągle i inne narody i państwa, nie tylko Pol-
ska. Wszystkie w ogóle rysy postępowania nazwane u nas „głupotą", a dające się
określić jako działanie oczywiście zdążające do skutku innego od tego, jaki był za-
mierzony, lub też niezdawanie sobie jasno sprawy z celu, do którego dążyć należy -
znajdujemy i u obcych, i nie ma poważnych przeszkód - poza technicznymi, które by
mi przeszkodziły w napisaniu po paru latach studiów „Dziejów głupoty we Francji"
albo „w Hiszpanii", czy gdziekolwiek indziej. W Polsce skutki głupoty były tylko
bardziej rażące, gdyż położenie było cięższe, i wyskoki szaleństwa były luksusem,

276
na który mniej nas było (i mniej nas jest) stać, niż na przykład Anglię. I tam jednak
lekceważenie cudzej godności przychodzi nieraz ciężko odpokutować.

Lloyd George opisuje w swoich pamiętnikach incydent anglo-irlandzki, spowodo-


wany tak drobną na pozór rzeczą, jak sprawa chorągwi dla dywizji irlandzkiej. Jak
wiadomo, stosunki irlandzko-angielskie nie należały przed pierwszą wojną świa-
tową do najlepszych - można je nawet nazwać bardzo naprężonymi. Znalazł się
jednak pewien zdolny polityk irlandzki, który w imię ideałów ogólno-ludzkich po-
trafił natchnąć swoich rodaków do współdziałania z Anglikami tak daleko idącego,
że Irlandczycy wystawili nawet dywizję ochotniczą dla walki z Niemcami. Brater-
stwo broni, popularność dywizji i Redmonda (bo tak się nazywał ów polityk) mo-
gła stać się punktem zwrotnym w stosunkach obu ludów i przynieść po wojnie od-
prężenie zamiast powstania, które w rzeczy samej wybuchło. Oddajmy jednak głos
Lloyd George'owi (Wspomnienia wojenne, Warszawa 1938, t. I. str. 284):

„Kulminacyjny incydent w tej sprawie odegrał, niestety, wybitną rolę w tra-


gicznej historii stosunków anglo-irlandzkich. Nacjonalistki irlandzkie, pełne
entuzjazmu dla nowej irlandzkiej dywizji, dla Redmonda i dla sprawy, którą
się głęboko przejęły, uszyły dla dywizji jedwabną chorągiew z wyhaftowa-
nym godłem Irlandii: harfą. Jednocześnie patriotyczne panie z Ulsteru (an-
gielska prowincja w Irlandii) wyszyły swoje godło: czerwoną rękę, którą
ofiarować miały dywizji ulsterskiej. Obydwie chorągwie zostały wręczone
odpowiednim dywizjom, ale tylko jedna została przyjęta. Kiedy lord Ki-
tchener dowiedział się o zielonym sztandarze z harfą, kazał go zabrać z dywi-
zji. Ale sztandar ulsterski powiewał swobodnie nad głowami oranżystów z
protestanckiej Północy. Irlandia była głęboko dotknięta. Brutalny postępek
uraził głęboko jej dumę i zabił w niej entuzjazm dla świętej wojny przeciw
dyktaturze militarnej w Europie... John Redmond był zupełnie złamany.
Powinien był odwołać się do parlamentu, ale zapewne słusznie uważał, że
jest już za późno aby naprawić zło, które się stało. Od tej chwili wysiłki na-
cjonalistów irlandzkich zmierzające do pogodzenia Irlandii z Anglią i zjedno-
czenia obu narodów we wspólnej walce o wolność innego narodu, byty już

277
bezowocne. Nieszczęsny rozkaz lorda Kitchenera otwierał nowy rozdział w
historii Irlandii."

Wróćmy teraz do sejmu czteroletniego i do problemów: Herenniusa i Lentullusa.


Było do wyboru, jak pisał Czartoryski, Rosji nie poniżać albo ją zwalczyć: problem
Herenniusa. Ale był też problem drugi: przejść pod jarzmem, czy rzucić się do walki
samobójczej. Wybraliśmy to ostatnie, choć król radził inaczej.

Pozostaje zapytać, o ile uczucie obrażonej godności polskiej odegrało rolę w rozbio-
rze Rzeczypospolitej? 0 ile uczucie to, jak twierdzi Tokarz, czyniło znoszenie hege-
monii rosyjskiej nie do przełknięcia? Już współcześni zdawali sobie sprawę z trud-
ności położenia. Stanisław August poświęca mu najbardziej gorzkie linie swoich
pamiętników. Gdzie indziej przypisuje wybuch konfederacji barskiej znieważeniu
Pułaskiego przez Repnina. Jeszcze ważniejsze jest zdanie Potemkina:

„Nie pochwalam - mówił do posła pruskiego hr. Kellera - postępowania na-


szych ambasadorów w tym kraju. Wszyscy, oprócz księcia Wołkońskiego po-
zwalali sobie na represje oburzające" (Dembiński, „Źródła do II i III rozbioru
Polski" str. 179).

Cała historiografia nasza zgadza się na to, że nietakty i obelgi Stackelberga stano-
wiły jeden z powodów szybkiego upadku stronnictwa moskalofilskiego w 1788 ro-
ku. Nie ulega wątpliwości, że tak być musiało.

Zagadnienie, które jednak postawimy, będzie brzmiało: czy reakcja antyrosyjska


płynęła naprawdę z głębi polskiego uczucia obrażonej godności narodowej, czy też
była wynikiem powierzchownej, wcale głęboko nie odczutej drażliwości, rozpalonej
do stanu gorączkowego przez zręczną propagandę? Dlaczego stawiamy tak to za-
gadnienie? Dlatego, że o ile mielibyśmy do czynienia z powstaniem spontanicznym
masy szlachty polskiej, wówczas ruch ten umykałby spod analizy „Dziejów głupo-
ty". Można by nad nim ubolewać, nie można by go studiować ani potępiać, gdyż
brak było by w arsenale środków politycznych antidotum na tę chorobę. Łatwość
usunięcia go byłaby minimalna. Inaczej, jeżeli tłum nie odczuwał tej obrazy, lecz
była ona rozdmuchana przez przywódców. Jak to - zapytają czytelnicy - czyżby

278
przywódcy narodowi mieli mieć mniej wyostrzone poczucie godności, czyżby im nie
wolno było poddać się uczuciu świętego gniewu i zemsty na widok poniewieranej
godności narodowej i czy w imię tego uczucia nie wolno im było przelać go na
tłumy? Nie, odpowiemy, przywódcom nie wolno żywić takich uczuć, a jeśli je ży-
wią, jeśli uczucia te są u nich mocniejsze od rozumu, winni złożyć przodujące sta-
nowisko na tak długo, póki nie będą znowu w stanie obiektywnie i chłodno obej-
rzeć sytuacji. Naród bowiem, prowadzony uczuciem nie kontrolowanym rozsąd-
kiem, może łatwo popaść w najgorsze klęski. Tak jak się wymaga od lekarza operu-
jącego chorego, by nic poza wiedzą i ścisłością naukową nim w chwili operacji nie
rządziło, jakby się go odsunęło np. od chorego własnego dziecka operowanego,
gdyby mu z powodu nadmiaru miłości rodzinnej drżała ręka, tak należy odsunąć od
steru rządów każdego patriotę, któremu miłość ojczyzny mąci rozum i wykrzywia
obraz położenia.

Wydawać by się mogło, że przynajmniej to zdanie, ten truizm, rozumie się u nas
sam przez się i dlatego tylko nie był nigdy jeszcze głoszony, ale w każdym razie nie
był zaprzeczony. Nic z tego jednak. Oto co czytamy w pewnej książce:

„...niektórzy mówią, niech lepiej Polska leży w niewoli niż gdyby się zbudzić
miała według arystokracji, inni: niech lepiej leży, niż gdyby się zbudzić miała
według demokracji, a inni: niech lepiej leży, niż gdyby miała granice takie, a
inni: owakie. Ci wszyscy są lekarzami, nie synami i nie kochają mat-
ki-ojczyzny."

W zdaniu tym meritum potępiające ludzi, nie stawiających odzyskania państwa bez
względu na warunki na pierwszym miejscu, jest najzupełniej słuszne. Co zdumiewa,
to wstręt okazany „lekarzom" matki-ojczyzny, wyrażone explicite zdanie, jakoby jej
więcej potrzeba było miłości synowskiej niż umiejętności lekarskiej, a więc teza
wprost odwrotna do naszej. Ale - zapytają czytelnicy - cóż to za książka? Skąd to
cytat? Nie z byle czego. Książka miała tytuł „Księgi Narodu i Pielgrzymstwa Pol-
skiego", autorem był Adam Mickiewicz. Znakomity krytyk Bruckner mówi, że książ-
ka

279
„wcale nie okolicznościowa, godna przetrwać wieki, dla nauk i przestróg jakie
zawiera..."

W czasie kiedy się ukazała (1833) zyskała nieskończenie wielu wielbicieli, wszyscy
uczyli się jej na pamięć. Można powiedzieć, że wychowało się na niej pokolenie,
które zrobiło powstanie 1863 roku. W dwudziestoleciu Polski Odrodzonej, kiedy to
nie darowano żadnemu nonsensowi przeszłości, żeby go nie wydobyć na po-
wierzchnię i szukać w nim natchnienia, „Księgi" znalazły nową falangę zwolenni-
ków i propagatorów. Tyle, żeby wykazać jak trzeba na każdym kroku kłaść nacisk na
najbardziej nawet oczywiste wskazania rozsądku.

W wypadku reakcji antyrosyjskiej wszystko przemawia za tym, że prawdziwego,


potężnego uczucia antyrosyjskiego, jakie objawiło się potem w powstaniu ko-
ściuszkowskim, nie było początkowo ani wśród tłumu, ani wśród przywódców, jeśli
do przywódców nie zaliczymy księżny Izabeli Czartoryskiej. Przede wszystkim trze-
ba stwierdzić, że obelżywe panoszenie się ambasadorów rosyjskich w Polsce dato-
wało się od Repnina. Wiadomo ile jego bezceremonialne wyprowadzenie w pole
Radomian i porwanie czterech senatorów przyczyniło się do wybuchu konfederacji
barskiej. Było to jednak 20 lat przed sejmem czteroletnim. Stan zależności od am-
basadorów rosyjskich mógł być dla polityków polskich przykry, ale był zastarzały,
raczej łagodniejszy, jak zaostrzający się i przed sejmem czteroletnim nic ze strony
Rosji nie przyspieszało, ani nie wywoływało wybuchu.

Dalej, gdybyśmy mieli do czynienia z uczuciem prawdziwym, głębokim i po-


wszechnym, to byłoby się ono wyraziło w chęci walki, objawionej nie tylko w
Warszawie, lecz i gdzie indziej, choćby tak jak to było w czasie konfederacji barskiej,
od czasu której niewątpliwie uczucia narodowe stały się żywsze. Tymczasem wbrew
twierdzeniu Tokarza nie widać było przejawów takiej chęci do walki, a co za tym
idzie i nienawiści do Moskwy i reakcja na jej hegemonię nie musiała być ostrą, jak
to historyk imputuje.

Ten sam wynik otrzymujemy z analizy charakterów ówczesnych przywódców


stronnictwa patriotycznego. Decydowali o jego nastrojach (wyłączywszy jak już
powiedzieliśmy Izabelę Czartoryską, którą Skałkowski nazwie histeryczką) Ignacy

280
Potocki, marszałek sejmu Małachowski i Kołłątaj. Otóż u żadnego z tej trójcy nie
spostrzegamy motywów ani przejawów potężnej i ślepej nienawiści do Rosji.
Ignacy Potocki wszak starał się sam o łaski Katarzyny i podróżował do Petersburga,
intrygując przeciw królowi. Źródło jego uczuć antyrosyjskich mogło leżeć raczej w
obrażonych ambicjach osobistych, jak w obrażonej ambicji narodowej. Małachow-
ski, człowiek z gruntu uczciwy, był jednak marionetką w ręku Potockiego. Wreszcie
Kołłątaj był sprytnym oportunistą i nienawiść lub też zbytnia drażliwość mało do
jego postaci pasuje.

Czyżby więc może ci przywódcy szli za podmuchem dołów szlacheckich? Zapewne


prąd ogólny szedł w kierunku antyrosyjskim. Wiele jednak przywódcy czynili, żeby
prąd ten wzmocnić, nie zaś osłabić. Stojąc bowiem na czele stronnictwa antyrosyj-
skiego, zyskiwali tylu zwolenników, ilu ich zyskiwał kierunek, który reprezentowali.
Im zaś zwolennicy tego kierunku byli bardziej zapaleni, tym zupełniej oddanych
mieli do swojej dyspozycji sympatyków. Stąd usilna agitacja dla rozszerzenia i roz-
żarzenia nastrojów antymoskiewskich. Kalinka w „Sejmie czteroletnim" poświęcił
kilka stron metodom tej propagandy. Wymienia teatr, w którym klient Czartory-
skich Niemcewicz dawał sztuki podnoszące temperaturę patriotyczną, prasę, w któ-
rej także młodo-patrioci podburzali opinię, trybunę sejmową, z której ostrzono sobie
języki na Rosji i jej groźnej władczyni, wreszcie arbitrów sejmowych i damy war-
szawskie, które po salonach wyróżniały tylko stronników pruskich i niemało się
przyczyniły do sterroryzowania moralnego stronnictwa królewskiego. Doszło do
tego, że ściągnięto z okolic Warszawy wiele kalek i żebraków i kazano im na rogach
ulic udawać ofiary barbarzyństwa moskiewskiego z czasów konfederacji barskiej! W
rezultacie trzeba powiedzieć, że jeśli nastroje antyrosyjskie zwyciężyły w sejmie
czteroletnim, to stało się to nie tylko dzięki dawniejszym prowokacjom i obelgom
Stackelberga, ale i więcej jeszcze, dzięki usilnej i gorączkowej agitacji przywódców,
którzy miast powstrzymywać reakcję obrażonej godności narodowej, podniecali ją
jeszcze. Wytworzyło się błędne koło; przywódcy podniecali opinię, a potem opinia
zmuszała przywódców do dalszego postępowania po błędnej drodze.

Korzon w swojej recenzji z „Sejmu Czteroletniego" Kalinki, drukowanej w „Atene-


um" w r. 1881, za „źródło natchnień' sejmowych poczytuje książkę, mianowicie

281
„Uwagi nad życiem Jana Zamoyskiego" Staszica, wydane w r. 1785. Korzon ma tu na
myśli natchnienia pozytywne, ale i ducha. W tejże samej recenzji Korzon stara się
osłabić tezę Kalinki o tyranii opinii publicznej, pisząc, że tam przecież nie było żad-
nej gilotyny, więc o terrorze nie może być mowy. Uwagi te są nie przekonywające.
W społeczeństwie polskim zawsze łatwo jest tyranizować za pomocą propagandy i
opinii.

Tyle co do tezy Tokarza o niemożności prowadzenia polityki królewskiej: „czekać i


reformować"! Jeśli idzie o dwie pierwsze przesłanki (dążenia Europy i wstręt Rosji,
do reform) to rozpatrujemy je gdzie indziej. Tu zastanowiliśmy się nad trzecią nie-
możnością pogodzenia ambicji narodowej z hegemonią Rosji. Najpierw analizowa-
liśmy ogólnie problem ambicji państw i narodów, potem rzeczywiste źródła niena-
wiści do Moskwy w okresie sejmu czteroletniego. Teraz przejdziemy do innych ali-
neów Tokarza.

STOSUNEK SIŁ POLSKO-ROSYJSKICH W 1792 ROKU

Wyeliminujemy alinea IV i VI w tym, w czym dotyczą one Kościuszki, gdyż po-


wstanie kościuszkowskie nie ma nic wspólnego z wojną 1792 r. To, że Kościuszko
potem powstał w 5.000 ludzi, nie może być argumentem przeciw kapitulacji
przedtem w 60.000, trzeba by przedtem dowieść, że Kościuszko miał szanse wy-
grania kampanii.

Tezy Tokarza zawarte w alinea II dowodzące, że przymierze z Prusami nie było


błędem, były już rozpatrywane w artykule o Askenazym, pozostawimy je więc teraz
na boku.

Pozostaje główna, zasadnicza teza Tokarza:

Polska upadła, gdyż przywódcy trzeciomajowi, zamiast walczyć do upadłego, kapi-


tulowali przed Targowicą.

282
Rzecz jasna, autor jest tego zdania dlatego, że uważa iż Polska miała dość sił na to,
by zwyciężyć. Innymi słowy: stosunek sił polskich do sił wrogich, Rosji (a zapewne,
w co Tokarz nie wierzy, ale co było prawdopodobnym i Prus) był taki, że można
było myśleć o zwycięstwie. Argumentów ścisłych Tokarz nie cytuje. Uważa tylko że
60.000 regularnego wojska było bardzo dużo i że walka zbliżała się w chwili kapi-
tulacji do dzielnic, które się opowiedziały za konstytucją.

Ten punkt dyskusji nasunąć może czytelnikowi od razu poważną wątpliwość me-
todyczną. Czy można ze stosunku sił wnosić o możliwości zwycięstwa z jednej, a
przegranej z drugiej strony? Czy nie mamy wielu przykładów w historii (pomijając
już historię polską, w której tyle legend o rozbiciu w puch dziesięciokrotnej prze-
wagi, vide Górka), powiedzmy Fryderyka Wielkiego w czasie wojny siedmioletniej
lub króla Gustawa szwedzkiego, w tymże samym czasie trwania sejmu czterolet-
niego - przykładów zwycięstw odnoszonych siłami oczywiście mniejszymi i klęsk
ponoszonych przez mocarstwa znacznie silniejsze? Zapewne, obiekcja ta byłaby zu-
pełnie słuszna. Z samej różnicy sił na czyjąś niekorzyść nie można już wnosić o
niemożności obrony i konieczności kapitulacji. Aliści między wieloma pojęciami
ścisłymi, które w historii potocznej obejmujemy ogólnym określeniem „zły stosunek
sił" istnieć mogą nader wielkie różnice ilościowe. Otóż twierdzimy, że przy aż tak
niekorzystnym stosunku sił jaki był wówczas między Polską a Rosją, kapitulacja
wobec Targowicy była bardziej wskazaną od dalszej walki, a najbardziej było by
wskazanym nie zrywać bez potrzeby z mocarstwem o wiele silniejszym.

Powyższą naszą tezę musimy udowodnić. Uczynimy to przechodząc kolejno siły


materialne i moralne stron obu.

I. Siły materialne. W tymże tomie „Przyczyn upadku Polski", w którym znalazł się
odczyt Tokarza, umieścił prof. Bujak swoją pracę pt. „Siły gospodarcze". Na str. 104
książki czytamy co następuje:

„Dochody państwa pruskiego w roku 1740, liczącego 2,2 miliony ludności,


wynosiły 7 milionów talarów, w czasie wojny siedmioletniej, przy 3,7 milio-
nach mieszkańców, 24,8 milionów... w r. 1772 armia stała wynosiła 186.000
ludzi, a dochody państwa 23 miliony talarów..."

283
„Rosja wykazuje dochodu w r. 1701 prawie 3 miliony rubli, w r. 1724 - 8,5 mi-
liona, w roku 1764 - 19,4 miliona. Armia rosyjska w końcu panowania Piotra
Wielkiego liczyła około 220.000 ludzi, przy końcu wojny siedmioletniej
350.000, w roku 1791 dochodzi do 400.000 ludzi. Były to więc potęgi prze-
rastające Polskę tak dalece, że każda z nich z osobna była w stanie pokonać
Polskę z największą łatwością, a cóż dopiero gdy się ze sobą porozumiały."

„Dla Polski nie było ratunku, uległa przemocy, bo nie miał jej kto bronić, nie
było czym jej bronić."

Dodajmy, że według tychże obliczeń Bujaka, dochody Polski doszły chwilowo - po


długim wyczerpaniu skarbu - do 7 milionów talarów, wojsko - jak wiemy - również
nagle powiększono do 60 tysięcy, choć cyfry tej nigdy nie dosięgło. Cyfry te acz-
kolwiek arcyniekorzystne, nie usprawiedliwiałyby może szybkiej kapitulacji, gdyby
nie szereg okoliczności, zarówno wojskowych, jak politycznych i moralnych, które
położenie nieskończenie pogarszały.

Do rzędu okoliczności wojskowych trzeba zaliczyć brak kadr oficerskich i żołnier-


skich w Polsce. Sytuacja była tu odwrotnością tego, co miał Fryderyk Wielki. Jego
ojciec całe panowanie ćwiczył i przygotowywał armię, miał cały szereg wybitnych
generałów, w każdym zaś razie doskonałych fachowców w rzemiośle wojennym. To
samo było we Francji, gdzie rewolucja mogła się oprzeć i rzeczywiście oparła się na
kadrach licznych podoficerów i niższych oficerów armii królewskiej. U nas brak było
zarówno kadr żołnierskich jak i oficerskich, jak i generalicji. Brak było fabryk broni i
sprzętu wojennego, nawet namioty trzeba było z Prus sprowadzać, bo ich w wojsku
brak było. Jeżeli Polska doszła do 60.000 wojska, to nie jest to dowodem, że mogła
tę cyfrę przekroczyć, ani też po porażkach taką samą bodaj armię drugi raz wysta-
wić.

Zbyt mało - naszym zdaniem - historycy polscy zwracają uwagi na brak fortec, które
wszak w ówczesnych wojnach tak wielką rolę odgrywały. Porównując jednym
tchem możliwości wojenne Polski do Turcji czy Szwecji, Francji lub Prus, nie po-
winno się zapominać, że wszystkie tamte państwa zaopatrzone były w łańcuch
fortec, które powstrzymywały agresję nieprzyjaciela nieraz całymi miesiącami. Brak

284
jakichkolwiek fortec musiał w niezwykle silnej mierze osłabiać naszą i tak niewielką
odporność bojową.

II. Siły moralne. Czynnikiem moralnym, który pogarszał nasze szanse walki, był
brak jednomyślności w narodzie. Tokarz zakłada, że naród chciał się bić, a tylko za-
winili przywódcy, że tego świętego ognia entuzjazmu nie wykorzystali. Pozwolimy
sobie zakwestionować to zdanie, ile że nie poparte żadnymi dowodami. W tym
samym tomie, gdzie Tokarz daje swój odczyt, pisał na str. 279 Chrzanowski:

„...nie wolno zapominać, że - jak to wykazał Smoleński - konfederacja targo-


wicka miała wśród tłumów szlacheckich większą popularność niż konstytucja
3 maja."

Robiony entuzjazm Warszawy nie może zrównoważyć ech prowincji. Trzeba raczej
założyć, że współcześni mężowie stanu o tym pokroju, co Ignacy Potocki, byliby na
pewno kontynuowali walkę, gdyby nie to, że widzieli niechęć opinii do niej.

ALTERNATYWA KS. ADAMA CZARTORYSKIEGO

Zbliżoną do Tokarza tezę wypowiedział ks. Adam Czartoryski w pisanym na emi-


gracji „Żywocie Niemcewicza", gdzie oskarża śmiało sejm czteroletni na długo jeszcze
przed Kalinką, zarzucając mu lekkomyślność. Dowodzi, że sejm, w którym tak dużą
rolę grał jego ojciec, Adam Czartoryski, generał ziem podolskich, powinien był ude-
rzyć na Rosję wówczas jeszcze, kiedy była związana ciężkimi walkami ze Szwecją i
Turcją, albo też nie drażnić jej bezmyślnymi prowokacjami, tj. wytrwać w neutral-
ności. Teza ta jest tak logiczna, że narzuca się wprost każdemu czytelnikowi naszej
historii. Druga część alternatywy Czartoryskiego: jeżeli nie mieliśmy z Rosją wojo-
wać, to nie trzeba było jej prowokować, nie nastręcza żadnych wątpliwości. Nic
nigdy nie zdoła usprawiedliwić tej kampanii szyderstw i obelg, którymi sejm zasy-
pywał Katarzynę wcześniej, nim zaczął na serio wzmacniać swoje siły wojenne.

I ten wybuch głupoty znalazł jednak swego apologetę. P. Karol Zbyszewski w


książce pt. „Niemcewicz z przodu i tyłu" z prawdziwą lubością i nie bez pochwał

285
wyszczególnia kampanię szykan prowadzonych wówczas przez sejm przeciw Rosji!
Książka Zbyszewskiego była wydana w roku 1938, miała olbrzymie powodzenie i
doskonale odpowiada ówczesnym poglądom naszej inteligencji na epokę stanisła-
wowską.

Inaczej z pierwszą alternatywą: albo uderzyć na Rosję jeszcze w r. 1789, kiedy była
związana walkami z Turcją i Szwecją. Postulat ten na pozór logiczny nie mógł być
spełniony zarówno z powodów politycznych jak i wojskowych.

Przyczyną polityczną było stanowisko Prus, które w tym okresie nie życzyły sobie
wojny z Rosją, przeciwnie, wytrwale dążyły do odnowienia z nią sojuszu, choćby
kosztem Polski. Prusy były odwiecznym wrogiem Polski i nie mogły się wzmocnić
bardziej, jak tylko zaokrągleniem się kosztem naszych dzielnic. Wojna pol-
sko-rosyjska, gdyby miała być wojną na serio i dla nas zwycięską, nie mogła za-
kończyć się inaczej, jak nowym porozumieniem prusko-rosyjskim z rozbiorem Polski
jako celem. Było to w tym okresie marzeniem Prus, a Rosja wzbraniała się z przyję-
ciem oferty, zwlekając z odpowiedzią, póki szczęście wojenne nie zacznie jej sprzy-
jać. Rozumieli tę sytuację zasadniczą przywódcy sejmowi i dlatego nikt nie wyob-
rażał sobie wojny z Rosją bez poważnego zaangażowania się Prus.

Przyczyną wojskową była niezmierna słabość Rzeczypospolitej; parę słów na ten


temat powiedzieliśmy powyżej.

W konkluzji trzeba stwierdzić, że jedynie koncepcja neutralności w oparciu się o


Rosję mogła nam dać w ówczesnym stanie naszej polityki wewnętrznej i ze-
wnętrznej utrzymanie, a nawet wzmocnienie naszej organizacji państwowej.

286
SOBIESKI

Nie ma lepszego przeglądu naszej wiedzy historycznej - w tym czym jest ona nau-
czycielką korygującą nasze błędy i wyrabiającą nasze zalety, jak protokoły ze zjaz-
dów historyków polskich. Pierwszy z tych zjazdów, tzw. długoszowski odbył się
jeszcze w 1889 r., potem po odrodzeniu Polski odbywają się one w różnych miastach
polskich co 5 lat. Słowa i myśli, które tu padały, były tymi, które wychowywały
elitę narodu - studentów uniwersytetów. Z kolei ci studenci, jako profesorzy gimna-
zjów czy dziennikarze, czy autorzy, czy mówcy, wpływali na cały naród i jego
przekonania. Poziom i kierunki naszej wiedzy historycznej, pojętej jako kryteria po-
lityczne, znajdą tu swoje dokładne odbicie. Zwłaszcza ciekawe były zjazdy: IV z roku
1925, V z 1930 r. i VI z 1935 r. Na każdym z tych zjazdów był referat, poświęcony
przyczynom upadku Polski, w którym i kryteriologia i historiozofia miały swoje
miejsce, zarówno w referacie jak i w dyskusjach.

Na IV zjeździe historyków tytuł referatu prof. Sobieskiego brzmiał: „Zagadnienie


kościuszkowskie". Na wstępie referent podniósł pozytywne rezultaty obchodów
rocznicowych. Obchód w 1894 r. dał.- na podstawie zamówienia muzeum w Ra-
perswilu, dzieło Korzona o Kościuszce. Papee przedstawił je w Kwartalniku Histo-
rycznym, jako naukową monografię - referent jednak zarzuca mu tendencyjność.
Według Korzona, upadek Polski został spowodowany przez cudzoziemczyznę,
oderwanie się od swojszczyzny. Tezę tę rozwinął w monografii, czyniąc w niej. Ko-
ściuszkę bohaterem tej swojszczyzny i przeciwstawiając mu legiony. Legiony potę-
pił, jako gorsze od zdrad w czasie wojen szwedzkich. Jako reakcja powstała szkoła
Askenazego we Lwowie, której wódz wystąpił na II zjeździe historyków.

W roku 1905 wyszła monografia Askenazego o księciu Józefie i Skałkowskiego o


Dąbrowskim. Już wtedy Skałkowski wystąpił jako weredyk. W recenzjach Korzon

287
atakował obu, broniąc Kościuszkę. W r. 1912 Skałkowski wydał „O kokardę Legio-
nów", gdzie wprost potępił Kościuszkę jako niedołęgę, defetystę i abdykanta wła-
dzy moralnej. Korzon w recenzji (Kwartalnik Hist. 1912) rzucił się znów na Dą-
browskiego. W tymże roku Askenazy w „Bibliotece Warszawskiej" roztrząsał sprawę
przysięgi Kościuszki. Wreszcie w r. 1913 Skałkowski w dziele jubileuszowym znowu
powtórzył swoją dyskwalifikację Kościuszki.

W roku 1917 Korzon wydaje „Vademecum kościuszkowskie", gdzie jest znowu apo-
logia naczelnika. To samo czyni Koneczny, w tymże roku. Na to występuje Skał-
kowski z recenzją (Kw. Hist. 1917 str. 525), w której reasumuje swoje zarzuty. Jako
nowość, Skałkowski zrywa tu z uświęconą tradycją i wykazuje zgubne skutki sejmu
wielkiego i insurekcji. Jedyne ciepłe słowa znajdujemy tu dla społecznego znaczenia
Kościuszki (kosynierzy - ale i tych skrytykował - Przegl. Warszawski 1924). Ostatnio
Skałkowski po recenzji z Tretiaka „Finis Poloniae", gdzie wytyka Kościuszce defe-
tyzm (Kw. Hist. 1922) wydaje pracę „Kościuszko w świetle nowych badań", gdzie raz
jeszcze rozprawia się ze swoim bohaterem. Charakterystyczne jest, że za zarzut „naj-
cięższego kalibru" Sobieski uważa nie zgubne skutki powstania, ale tytuł „caunt",
którym rzekomo Kościuszko się podpisywał, zdradzając w ten sposób demokrację.
W konkluzji Sobieski uważa, że po śmierci Korzona krytyka Kościuszki poszła za
daleko.

Prócz referatu wygłosił Sobieski na tym zjeździe przemówienie poświęcone pole-


mice ze Skałkowskim. Uważa, że należy problem Kościuszki rozbić na dwa zagad-
nienia:

1. wojskowe,
2. moralno-społeczne.

W ten sposób pomija jedynie istotne, ważne zagadnienie - „sferę działania", jak
mówi, polityczną, Ubolewa nad tym, że w referatach widzi przewagę elementu
wojskowego. Przecież sama sztuka militarna, bez zapału, bez sztandaru społecznego
nie może dać rezultatu. Kościuszko był sztandarem, był pierwszym powstań-
cem-demokratą.

288
Szkoda, że Sobieski nie zaznaczył, że ani sztuka wojskowa, ani zapał, ani sztandar
nie mogą dać owoców, gdy ów człowiek-chorągiew domaga się, by lud powstał
jednocześnie przeciw 3 mocarstwom najlepiej uzbrojonym i przygotowanym do
wojny. Innymi słowami szkoda, że Sobieski tak konsekwentnie przemilcza czynnik
polityki zagranicznej, czynnik racji stanu.

Dalej twierdzi, że Polska w niewoli potrzebowała idei demokratycznych i że

„idee te... w wojnie światowej doszły wreszcie w środkowej i wschodniej


Europie do kresu i zaspokojenia, burząc wrogie cesarstwa i resztę starej Eu-
ropy.. Europa runęła... i Polska też zmartwychwstała. Czyż więc ci Polacy, co
pracowali nad obaleniem starej Europy nie pracowali dla Polski? Tak by lo-
gicznie wynikało."

Naszym zdaniem słaba to logika. Państwa zaborcze rzeczywiście runęły, przy


akompaniamencie rewolucji, ale odrodzenie Polski powstało nie tyle wskutek re-
wolucji ile wskutek tych właśnie klęsk i osłabienia militarnego mocarstw. Jest rze-
czą oczywistą, że Polska powstała dlatego, że Rosję carską pokonali Niemcy, a po-
tem Niemców - koalicja.

Trudno wymagać, aby rewolucje były przyjaźnie do Polski usposobione, tam gdzie
interes ich tego nie wymagał. Niech dowodem na to będzie stosunek terroru fran-
cuskiego do insurekcji kościuszkowskiej, kapitalnie zestawiony przez Askenazego
(Napoleon a Polska, t. I str. 59—69). Askenazy daje dowody na to, że insurekcja
była świadomie sprowokowana przez Komitet z zamiarem opuszczenia nas po
wybuchu. Pozorem tu była rzekomo za mała rewolucyjność powstańców. Jednak -
pisze Askenazy:

„gdyby wszystka Polska wtedy z samych najczystszych składała się jakobi-


nów, gdyby w Warszawie powstańczej proklamowano najdosłowniej ostat-
nią ortodoksyjną konstytucję republikańską paryską, a na placu zamkowym
wystawiono najdoskonalej funkcjonującą gilotynę, nie wpłynęłoby to ani na
jotę na zmianę obojętnej, odmownej polityki polskiej robespierrowskiego
Komitetu".

289
Sobieski mógłby się uratować jedynie następującym sylogizmem:

Demokracje osłabiają mocarstwa przez rewolucje. Powstańcy pracowali nad rewo-


lucją i demokracją, a więc powstańcy pracowali nad osłabieniem mocarstw, osła-
bienie zaś mocarstw było jednoznaczne ze zwiększeniem szans polskich. Teza taka
byłaby obiektywnie słuszną. Niestety, subiektywnie i jej musimy odmówić naszym
powstańcom. Żaden z nich, propagując idee demokratyczne czy rewolucyjne, nie
czynił tego świadomie dla osłabienia obcych mocarstw. Dowodem, że przede
wszystkim chcieli rewolucji i demokracji w Polsce, a przecież życzyli sobie wzmoc-
nienia a nie osłabienia własnej ojczyzny. Prawda była inna. Nasi powstańcy re-
wolucjoniści myśleli naiwnie, że „ludy" gdy raz dojdą do głosu w państwach roz-
biorczych, same oddadzą nam wolność naszego narodu.

Powtarzamy, że nie idee były causa efficiens upadku mocarstw zaborczych, lecz
była nią wojna, rozpad konstelacji „świętego przymierza". Irredenta polska, a także
irredenta społeczna była właśnie cementem klejącym i utrzymującym to zabójcze
przymierze - i wojnę odkładała. Dopiero gdy osłabienie ostrza społecznego i po-
wstańczego, dzięki reakcji po 63 roku i dzięki Dmowskiemu, pozwoliło tym pań-
stwom na ryzyko wojny między sobą - Polska zyskała szanse zmartwychwstania.

Oddajmy dalej głos Sobieskiemu:

„Skałkowski w Kw. Hist. 1917 r. potępił całą ideę powstańczą, a przeciwstawił


jej legionową. Jego zdaniem Polska me mogła o własnych siłach dać rady
państwom zaborczym, więc myśl powstańcza była beznadziejną, a tylko myśl
tworzenia legionów przy państwach walczących z zaborcami miała sens. Na
tej podstawie prof. Skałkowski depcząc tradycję, oświadcza, że sejm cztero-
letni zgubił Polskę, że 3 maj Polski wcale nie odrodził, bo prądy reform so-
cjalnych obudziły się w Polsce już dawniej, że więc tylko niepotrzebnie
»przyspieszył tempo« tego odrodzenia, że więc niesłusznie zrzucili twórcy
majowej ustawy brzemię odpowiedzialności na Targowiczan - jednym sło-
wem, tak wojna 1792 jak i całe następne powstanie kościuszkowskie były
jednym »wielkim, nieszczęsnym szaleństwem«, »beznadziejnym przedsię-
wzięciem«. »Szaleństwem było podnosić oręż« przeciw trzem zaborcom".

290
Na ten skrót myśli Skałkowskiego Sobieski tak ripostuje:

„Jeśli tak, to nie tylko insurekcja kościuszkowska, lecz wszystkie nasze po-
wstania były beznadziejną, zbrodniczą lekkomyślnością...''

Ten argument wydaje się być bardzo słaby. Sobieski chce doprowadzić tezę Skał-
kowskiego ad absurdum, uważając za taki absurd potępienie powstań XIX wieku.
Niestety, Sobieski zapomina, że te właśnie powstania dawno już były dyskutowane
i potępione, nawet wówczas, gdy jeszcze, kościuszkowskie cieszyło się powszech-
nym uznaniem. To raczej udowodnienie słuszności insurekcji mogłoby służyć za
usprawiedliwienie walk późniejszych. Nigdy odwrotnie.

Następuje szereg argumentów per analogiam: zmartwychwstanie Włoch szło przez


same klęski, Ameryka stała się wolną dzięki przelanej krwi, Francja dzięki Joannie
d'Arc, Hiszpania dzięki gerylasom. Irlandia, Bułgaria także. Czechy się nie liczą, gdyż
są małym narodem.

Rozpatrzmy te dowody kolejno. Włochy zjednoczone zostały nie dzięki klęskom, ale
dzięki geniuszowi „posła" (vide następny rozdział) Cavoura, znienawidzonego przez
swój własny lud. Wystarczy wspomnieć, że właśnie Cavour wszedł w sojusz z
dwoma „rozbiorcami" i podpisał im wieczną cesję dzielnicy, to jest popełnił zbrod-
nię, nie tylko kwalifikowaną jako taką przez naszych bohaterów ideologii po-
wstańczej, ale i karaną przez kodeks karny Polski Odrodzonej - jako zbrodnię!
Amerykanie szli do wolności w dobie największego rozkwitu, a nie upadku. Hisz-
pania utrzymała się dzięki pomocy angielskiej i zaabsorbowaniu Napoleona gdzie
indziej. Bułgaria dzięki komplikacjom i rozkładowi Porty Otomańskiej, Irlandia
właśnie dlatego, że tam większość narodu była zawsze usposobiona pozytywnie do
„ugody".

Przykład Czechów posiada duży ciężar gatunkowy. Referent rozgrzesza ich z braku
powstańczości, dlatego, że byli narodem małym. Czyżby naród wielki miał się prę-
dzej zasymilować, prędzej stracić ducha narodowego niż naród mały?

Dalej mówi Sobieski:

291
„Program powstań polskich, program walk orężnych z przemocą wymagał,
aby na czoło wysunął się wódz, nie poseł, nie pisarz, ale generał".

Pomińmy już sugestię jakoby Polska musiała zawsze walczyć „z przemocą", co


oczywiście zazwyczaj doprowadza prostą drogą do przegranej - ważniejsze jeszcze, iż
nasz historyk uważa, że w tym decydującym, arcytrudnym momencie niepotrzebny
był „poseł", który by broń wykuł i warunki zwycięstwa przygotował, lecz generał,
który potrafi tylko w najbardziej nieodpowiednim momencie dać hasło do walki i
wskutek błędów politycznych walkę tę przegrać. Tak było w 1768, poprzez 1792, 1794,
1830, 1863, aż po 1914 i 1918, kiedy to Polska powstała dlatego właśnie, że nie żaden
generał ale „poseł" Dmowski potrafił poprowadzić naród drogą, nie będącą zwy-
kłym szaleństwem. Ale i wtedy obóz legionowy, pragnąc dać podstawę moralną
pod dążenie do swej władzy, a jednocześnie schlebiając dumie narodowej, potrafił
wmówić w Polaków, że wolność zawdzięczają nie niezwykłej koniunkturze dziejo-
wej, ale walkom garstki legionistów po stronie państw centralnych. Słusznie nato-
miast podkreśla Sobieski demokratyzm Kościuszki, jako bodziec do narodowego
przebudzenia się klas pracujących. Czy jednak bodziec ten naprawdę sam przez się
działał, a nie tylko dzięki zręcznej późniejszej propagandzie, w której można by
znaleźć i odmalować i innych w braku Kościuszki bohaterów ludowych? Wszak
jeszcze w 1863 r. niektórzy chłopi wydawali powstańców Moskalom. Różnicę mię-
dzy istotną wartością bohaterów i ich wyczynów, a ich znaczeniem legendarnym
czy drastyczniej mówiąc propagandowym, doskonale ujął Skałkowski pisząc:

„Artysta, znawca sztuki może w jakimś czczonym wizerunku świętego do-


strzegać tylko mizerny pędzel czy dłuto nieumiejętne i sąd jego może być
zupełnie słuszny, co nie wyklucza tej drugiej prawdy, że z tego lichego obrazu
wypływają łaski na dusze wierzących..." (Kw. Hist. Rocznik XLVII, t. II. str.
122).

Jest to charakterystyczne dla rewizjonizmu Skałkowskiego podejście od strony mo-


ralnej wartości bohatera. My podchodzimy do niego wyłącznie z punktu widzenia
jego zasług dla Polski. Tak biorąc „cudowny obraz" Kościuszki miał wartość tylko w

292
kampanii o unarodowienie mas polskich. Politycznie był on niezmiernie szkodli-
wym.

Nareszcie Sobieski rzuca w obronie idei powstańczej ostatni, jakże wymowny cios:

„...szalona odwaga chrześcijan dowiodła światu, że chrześcijaństwo istnieje:


»Sanguis martyrorum, semen christianorum«”.

A więc męczeństwo jako droga do odbudowania państwa! Tu Sobieski abdykuje ze


stanowiska historyka, staje się mistykiem.

Dalsza polemika Sobieskiego poświęcona była trzeciorzędnemu z naszego punktu


widzenia problemowi: czy Kościuszko tytułował się hrabią czy nie? Ta epokowa
sprawa zabiera w przemowie tyle w sam raz miejsca, ile zagadnienia, czy sejm
czteroletni i insurekcja zgubiły Rzeczpospolitą czy ją ratowały.

W dyskusji należy zwrócić uwagę na głos Próchnika, z którego poglądów korzy-


stamy w przypiskach do tez Balzera i do ech, które ta teza wywołała. Tu Próchnik
dzieli zarzuty Skałkowskiego przeciw Kościuszce na trzy części:

1. dotyczące jego wychowania,


2. polityki,
3. wartości militarnej.

„Zarzut bezczynności popowstańczej - mówił Próchnik - polega na niezrozumie-


niu tego, że Kościuszko pozostał do końca życia symbolem idei całkowitej nie-
podległości, nie chciał obniżać sztandaru dla cząstkowych poczynań, że była to
logika rzeczy, która wszystkich wodzów 1794 roku usunęła od czynnego życia (a
więc i Potockiego i Kołłątaja, wbrew jego woli)".

W pierwszej chwili po przeczytaniu tego zdania czytelnik staje zdumiony tą cenną


definicją ideologii niepodległościowej, tą „logiką rzeczy". Cóż to za logika, jakie są jej
przesłanki? Dopiero rzut oka na zarzuty Skalkowskiego nadaje logice Próchnika ru-
mieńce życia i wartości. Rzeczywiście, jeżeli przyjmiemy tezę Skałkowskiego, że
sejm wielki i insurekcja zgubiły Polskę, że bez tych bezmyślnych poczynań Polska

293
„cząstkowa" byłaby przetrwała złą koniunkturę i odrodziła się po śmierci Katarzyny
jako państwo naprawdę niepodległe - i jeśli idzie o Polskę sprzed drugiego rozbioru
- silne, to staje się zrozumiała postawa wodzów 1794 r. Logika polega na tym, że
ludzie ci w swoim sumieniu przyznawali się do pogrzebania Polski takiej, jaką mie-
liśmy po pierwszym rozbiorze i drugim rozbiorze. A skoro pogrzebali Polskę o tyle
większą, bo była im za mała, to jakże mieli pracować przy odbudowie o tyle
mniejszego Księstwa Warszawskiego lub Królestwa Kongresowego? Jedyną ich
ucieczką i racją bytu stał się maksymalizm, nieledwie mistyczny i weń, jak w piasek,
schował głowę Kościuszko, by nie widzieć małych, ale realnych możliwości ratunku.
To jest właśnie znaczenie krótkiego zdania Próchnika, to jest jego „logika" rzeczy.
Można temu stanowisku Kościuszki zarzucić wszystko... oprócz logiki. Ale gdzież
logika i konsekwencja tych, którzy uznają jak Mosdorf za bohaterów i Kościuszkę i
Poniatowskiego i Dąbrowskiego? Którzy nie potępiają ani Kościuszki za pogrzebanie
Polski słabej, ani legionów za odbudowę jeszcze słabszej?

Także zabrał głos w dyskusji Skałkowski. Na początku powiedział, że legenda Ko-


ściuszki może mieć znaczenie wychowawcze, ale to nie może historykom zabronić
walczyć o jego miejsce w panteonie. Bagatelizuje sprawę tytułów itd., ale żąda od
przeciwników argumentów. Podkreśla wagę sprawdzianu powodzenia. Stwierdza,
że przeceniono znaczenie Targowicy.

„Kwestionuję czy przeobrażenia wewnętrzne narodu musiały pociągać klęski


narodu coraz głębsze. Mniemam, że sympatie opinii świata kupiono za dro-
go, płacąc wysiłkami powstań beznadziejnych..."

294
KS. ADAM CZARTORYSKI

1796 -1815

I. We wszystkich artykułach pracy niniejszej zwracamy najpilniejszą uwagę na po-


łożenie międzynarodowe w odnośnych okresach. W lekceważeniu tego położenia
dopatrujemy się najcięższych błędów naszych ówczesnych polityków. W takim sa-
mym lekceważeniu, przemilczeniu lub fałszywym przedstawieniu go przez naszą
historiografię widzimy źródło upadku naszej myśli politycznej i coraz nowszych,
coraz cięższych uchybień naszej politycznej praktyki. Dzisiaj, przystępując do epoki
Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego, zaczniemy wykład od krót-
kiego rzutu oka na ówczesną sytuację międzynarodową i miejsce jakie sprawa pol-
ska zajmowała w owym całokształcie.

Początek wieku XIX, który miał być najbardziej przerażającym wiekiem naszych
dziejów, zastał Europę pod znakiem walki Francji z Anglią. Armie francuskie pod
wodzą genialnego wodza, a wkrótce cesarza, Napoleona, nie znalazły na kontynen-
cie równego sobie przeciwnika. Tym niemniej nie mogła Francja dosięgnąć Anglii.
W pojedynku tym niezmiernie ważne było stanowisko Rosji. Gdy zdawało się, że
już dojdzie do porozumienia między Napoleonem a carem Pawłem I, został on 29.
III. 1801 roku zamordowany przez reprezentantów oligarchii urzędniczej rosyjskiej;
która doszła do przekonania, że nie ma żadnego innego sposobu uratowania Rosji
od jego szkodliwej i szaleńczej polityki. Klika morderców wprowadziła na tron naj-
starszego syna Pawła, Aleksandra I. Cały ciąg panowania Aleksandra I do roku 1825,
to walka jego z oligarchią rosyjskich wielmożów, walka, która się znaczy szeregiem
klęsk cara i ustępstw dla polityki oligarchów.

295
W pierwszym okresie tego panowania, oligarchia wywiera stały nacisk na cara, w
kierunku walki przeciw Francji napoleońskiej.

W okresie tym polityka polska idzie dwoma torami: szukanie oparcia o Napoleona -
jest to polityka legionów, a potem Księstwa Warszawskiego i księcia Józefa Ponia-
towskiego, i polityka oparcia o Rosję - polityka Czartoryskiego, a potem Lubeckiego.

II. Zanim przejdziemy do pobieżnej analizy obu tych wytycznych kierunków, mu-
simy nadmienić, że okres ów, rozpoczęty traktatem mocarstw rozbiorczych w 1795 r.,
- wymazującym imię Polski na zawsze i gwarantującym wzajemną pomoc mo-
carstw w celu pognębienia ewentualnych prób odbudowy, zakończył się traktatem
wiedeńskim 1815 roku, mocą którego nie tylko z centrum Polski utworzone zostało
Królestwo Polskie, wprawdzie pod berłem cara, ale obdarzone najliberalniejszą
konstytucją w Europie - ale i zostały wyraźnie zastrzeżone wszystkie prawa kultu-
ralne i gospodarcze naszego narodu, i to w granicach sprzed pierwszego rozbioru!
Jakim sposobem nastąpiła tak wielka i tak korzystna zmiana? Jakie były czynniki
istotne, które wpłynęły na jej spowodowanie? Musimy wyliczyć trzy główne grupy
przyczyn, a mianowicie:

1) Udział legionów w wojnach ówczesnych - wzbudzenie przekonania, że armia


polska może być cennym sprzymierzeńcem.
2) Imperializm cara Aleksandra I, dążącego do zjednoczenia całej Polski pod
swoim berłem - wpływ Czartoryskiego, który zamierzenie to ugruntował.
3) Przesunięcie sił na niekorzyść Prus, a na korzyść Austrii i przede wszystkim
Rosji.

Jaka była wzajemna waga tych czynników, w jakiej mierze były one nieodzowne
dla zaistnienia pomyślnej koniunktury z 1815 roku? Opinia ogólna naszych history-
ków, zbyt płytko rzecz ujmujących, ogranicza się zazwyczaj do podkreślenia pierw-
szego punktu, przesadnie pojmując znaczenie odrodzenia militaryzmu polskiego.
Trzeba powiedzieć, że zamysł odbudowy Polski w granicach 1772 roku pod berłem
cara zrodził się w Petersburgu, między Aleksandrem a Adamem, nim jeszcze zasły-
nął oręż nasz w służbie Bonapartego. Dlatego to można przyjąć, że nawet w braku
całej epopei napoleońskiej, mogła powstać i byłaby zapewne powstała konstelacja

296
rosyjsko-polska, przeciw Prusom albo Austrii, albo przeciw obu tym mocarstwom
jednocześnie, i było możliwość odbudowania całej Polski jako wynik walki między
rozbiorcami. Wojny z Napoleonem raczej wzmacniały, niż osłabiały związek roz-
biorców, i trzeba było całej woli imperialistycznej Rosji, żeby nazajutrz po zwycię-
stwie, już być zdecydowanym - tak jak Rosja była zdecydowana - na nową wojnę
dla zjednoczenia Polski.

Druga więc grupa czynników przyczynowych, tenże imperializm rosyjski, wcielony


w zamysły Aleksandra, był częścią najzupełniej istotną stanu po kongresie wie-
deńskim. Wszak nic łatwiejszego, jak wyobrazić sobie ekspansję Moskwy rozwija-
jącą się w inną stronę, i wrogie nastawienie do wszelkich prób odrodzenia milita-
ryzmu czy też państwowości polskiej - tym bardziej, że dziwnym zbiegiem okolicz-
ności - dziwnym i fatalnym, bo rodzącym późniejszy kompleks antymoskiewski -
odrodzenie to dokonywało się pod hasłem walki z Rosją i z jej carem. Wówczas po-
konanie Napoleona przyniosłoby jedynie wzmocnienie traktatu z r. 1795 i bardziej
niż kiedykolwiek zdecydowane ostrze antypolskie, którego straszaka wszak Prusy
mogły silniej niż kiedykolwiek przed oczy cara podsuwać, tak jak czyniły to podczas
całego okresu panowania Katarzyny II, a potem w czasie całego okresu rządów
Bismarcka. Fakt, iż to im się nie udało, nie był wcale przypadkowym. Złożyły się
nań dwie walne przyczyny: po pierwsze, przekonania cara, iż Polacy potrafią być
dlań lojalni - skutek roboty Czartoryskiego, Lubeckiego i innych - po drugie brak
możności przekonania, że Polacy będą zawsze przeciw niemu - element który w 50
lat potem przewróci starania Aleksandra II i Wielopolskiego. Tyle razy wyskoki
głupoty niszczyły najlepsze dla nas koniunktury, że brak tych wyskoków musi hi-
storyk podkreślić, jako ewenement nadzwyczaj korzystny i ważny w hierarchii
przyczyn umożliwiających. Była zresztą próba Buyny w tym kierunku, na szczęście
zdławiona wcześnie przez Czartoryskiego.

Trzecia grupa przyczyn: wzmocnienie Rosji i zniszczenie sił pruskich przez Napoleo-
na była tylko elementem drugiego rzędu.

Powróćmy teraz do analizy dwu wielkich kierunków naszej polityki: oparcia o Na-
poleona i oparcia o Rosję.

297
III. Polityka polska oparcia się o Napoleona nie powstała na podstawie żadnej
spekulacji myślowej. Ponieważ doprowadziła mimo wszystko do stworzenia Księ-
stwa Warszawskiego, tj. do odbudowy, co prawda w bardzo małej skali polskiej
więzi państwowej, przeto stała się później powodem niesłychanie silnej i szkodli-
wej zasady politycznej, jakoby należało szukać i nadał ratunku z niewoli, z dala od
wszelkiego myślenia, na drodze „czynu", to jest walczenia, obojętnie właściwie z
kim. Na razie, w chwili stworzenia legionów i pierwszych ich bojów, nikt na serio
nie przypuszczał, żeby mogło powstać państwo polskie, bez związku z którymkol-
wiek z zaborców, w oparciu li tylko o Napoleona. Legioniści szukali koncepcji opar-
cia o konstelację: Francja - Prusy lub Francja - Austria. Kościuszko widział przyszłość
w generalnym powstaniu przeciw wszystkim trzem zaborcom jednocześnie. Jak
bardzo w legionach zdawano sobie sprawę z szaleństwa tej koncepcji, niech na to
będzie dowodem fakt, iż Kniaziewicz i Barss, a więc dwaj ludzie czołowi i rozumie-
jący znakomicie, lepiej jak wszyscy inni, jeśli idzie o Barssa, znaczenie Kościuszki -
zerwali z nim zupełnie po dyskusji na ten temat.

Dla Napoleona sprawa polska była zawsze kulą u nogi i stała się w końcu przy-
czyną jego zguby, gdy już prestige nie pozwalał mu na odstąpienie jej Rosji. Po-
czątkowo, aby się pozbyć legionów, z którymi nie wiedział co robić, posłał je na San
Domingo, gdzie rzeczywiście jedna legia wyginęła niemal doszczętnie. Później po
pogromie Prus, 1806 roku, gdy zjechał się z carem Aleksandrem w Tylży, propono-
wał mu koronę polską. Dopiero gdy car stanowczo odmówił, był niejako zmuszony
utworzyć Księstwo Warszawskie. Celowość jednak tego państewka była wątpliwa.
Realna pomoc była niewielka, a możliwość utracenia przez nie przyjaźni rosyjskiej,
nader prawdopodobna. Ostatecznie nawet w czasie wojny 1812 roku, gdy już armie
napoleońskie zajęły całą Litwę, Napoleon nie myślał na serio o stworzeniu Polski.
Rosja bowiem, Austria i Prusy istniałyby nadal i po największych zwycięstwach, i
Polska musiałaby prędzej czy później upaść pod ich ciosami, bez żadnej korzyści dla
Francji, a z widoczną szkodą, którą by było sklejenie sojuszu trójrozbiorowego.
Dlatego to Napoleon wolał znacznie oddać Polskę carowi, dzięki czemu zyskałby w
nim może potencjalnego sprzymierzeńca przeciw Austrii albo ew. Prusom. Jeszcze w
roku 1811, przed samą wojną 1812 r., zgadzał się na oddanie korony polskiej carowi,

298
byleby to nie było wymuszone na nim, tylko doszło do skutku na podstawie dwu-
stronnego układu - i zapewne sojuszu.

Napoleon nie taił wcale niemożności stałej opieki wojskowej dla Polaków.

„Nie można bez narażenia się (na poważne niebezpieczeństwo) - pisał przed
kampanią 1812 roku w instrukcji dla Pradta (cyt. Studnicki „Sprawa polska",
str. 132) - wyprawiać wojsko o 500 mil od własnego kraju. Polska powinna
raczej polegać na własnych siłach, niż na pomocy cesarza. Jeżeli dojdzie do
wojny, powtarzam, że Polacy powinni uważać tę pomoc jedynie tylko jako
wzmocnienie własnych zasiłków i środków działania."

Nonsens położenia Księstwa i polityki pronapoleońskiej wyłazi po przeczytaniu


tego zdania w całej pełni. Aleksander ofiarował kilkakrotnie proklamowanie Polski
pod swoim berłem - Rosja gotowała się do wojny z Francją o hegemonię nad Eu-
ropą środkową. Napoleon był przeświadczony, że nie ma interesu w stałym bro-
nieniu Księstwa - że zresztą nie ma do tego sil potrzebnych. Z jednej strony, mieli-
śmy więc powrót pod hegemonię rosyjską, ale w o ile lepszych warunkach od cza-
sów Stanisława Augusta - z drugiej, kurczowe trzymanie się Napoleona, który nam
zjednoczenia zdobytego siłami francuskimi nie obiecywał, który nadto nieraz ofe-
rował carowi hegemonię nad Polską. Odrzucając więc, z jednej strony, nieuchronne
dostanie się pod hegemonię rosyjską, ale w postaci całego zjednoczonego państwa z
Romanowymi na tronie - wybieraliśmy małe państewko, wasalne w stosunku do
Francji i ciążące w gruncie rzeczy temu suwerenowi, a więc przeznaczone prędzej czy
później na sprzedaż carowi. Dziwaczny ten wybór niewątpliwie miał swoje źródło
w kompleksach psychicznych antyrosyjskich, stworzonych lub rozdmuchanych
propagandą jeszcze sejmu czteroletniego.

IV. Powyższy wielki skrót polityki polskiej oparcia się o Francję ma znaczenie kapi-
talne, gdyż wyjaśnia w całej pełni wszystkie niepowodzenia, tak niesłychanie do-
niosłe w skutkach, naszych przymierzy formalnych lub też niepisanych z Francją w
okresie 1830 do 1864 i z Anglią w okresie wojny krymskiej, czy też w okresie drugiej
wojny światowej. Schemat możliwości oparcia o mocarstwa zachodnie jest taki: nie
mając wprost zainteresowania w obszarze zajmowanym przez Polskę, może być ona

299
poszukiwana przez nie jako sprzymierzeniec tylko w razie ich konfliktu, bądź to z
Rosją bądź z Niemcami. Wówczas jednak warunkiem jakiejkolwiek trwałości tego
oparcia jest postulat, by Polska była znacznie potężniejsza od tego mocarstwa roz-
biorczego, przeciw któremu nie walczy Anglia czy Francja. Inaczej bowiem, interesy
nasze będą, rzecz prosta, poświęcone temu drugiemu sąsiadowi - skoro można za
cenę sojusznika słabszego zyskać silniejszego. Również trwałość tych konfliktów
wydaje się być tak niestała, iż zawsze istnieje poważna obawa, żebyśmy po odegra-
niu swojej roli nie zostali sprzedani wczorajszemu potężnemu wrogowi. Nie po-
trzeba dodawać, że ten schemat rozpoznany już przez Dmowskiego, a potem z
wielką jasnością wyłożony w książce Adolfa Bocheńskiego pt. „Między Niemcami i
Rosją", nie został nigdy przyjęty przez naszą historiografię oficjalną, ani tym mniej
popularną. Przeciwnie, stosunek polityczny franko-polski w okresie napoleońskim
był przedstawiany zawsze z niesłychanym bagażem zakłamania, który stał się po-
wodem wielu fatalnych błędów i wynikłych zeń klęsk naszego narodu w XIX i XX
wieku.

V. Inaczej zupełnie przedstawiała się możliwość oparcia się o jedno z państw roz-
biorczych, a w szczególności o najsilniejsze z nich. Wyróżnienie to jest konieczne,
gdyż państwo rozbiorcze słabsze nieraz podniecało fermenty niepodległościowe w
zaborze silnego sąsiada, by potem za cenę ich opuszczenia pozyskać sobie sojusz
tego potężnego mocarstwa. W szczególności system ten został wyspecjalizowany
przez Prusy, zarówno w epoce sejmu czteroletniego, jak potem w czasie powstania
1863 roku. Natomiast mocarstwo rozbiorcze silniejsze, nie potrzebując szukać po-
mocy słabszych, przeciwnie, dążąc do ich dalszego osłabienia i rozszerzenia ich
kosztem, natrafiało po drodze na sprawę polską i mogło, drogą zjednania sobie Po-
laków, zyskać przez odbudowanie Polski w takim czy innym związku ze sobą całość
rozległych polskich dzielnic. Ten schemat był wygrywany przez Rosję jeszcze od r.
1764 w całym pierwszym okresie XIX wieku, potem zaś jednocześnie przez Rosję i
przez koalicję austro-pruską w czasie pierwszej wojny światowej; Jeśli idzie o Rosję,
twórcą tej koncepcji choć w innym wariancie - był jeszcze Piotr Wielki. Według jego
koncepcji Polska była rezerwatem Rosji i nie było powodu dzielić jej z innymi
państwami. Katarzyna II starała się linię tę kontynuować. Przeszkody jednak jakie

300
napotkała ze strony polskiej, zmusiły ją do zgody na pierwszy, a potem na dwa
ostatnie rozbiory.

Aleksander I - obojętne z jakich powodów - powrócił nader ostro do koncepcji Pio-


tra Wielkiego. Pragnął odbudować Polskę i związać ją z Rosją węzłem unii dyna-
stycznej. Starsza generacja oligarchów z epoki Katarzyny II nie byłaby temu prze-
ciwna. W młodszej generacji miał Aleksander kilku tylko przyjaciół, z którymi snuł
swoje liberalne plany, zarówno decentralizacji Rosji, jak i odbudowania Polski.1
Pierwszorzędną rolę wśród nich grał książę Adam Czartoryski, wnuk ks. Augusta,
jednego z dwu starych książąt autorów reformy z 1764 roku, syn Izabeli Czarto-
ryskiej, która wywarła tak wielki wpływ na uchwały sejmu wielkiego i wybuch
powstania kościuszkowskiego. Adam Czartoryski jest tym Polakiem, który w dzie-
jach naszych XIX wieku odegrał - przez wszystko co robił i przez to czego nie robił, z
daleka największą rolę. Był to człowiek obdarzony wielkimi zdolnościami, bystrą
inteligencją, od wczesnej młodości głęboko wykształcony w rzeczach dotyczących
działań zbiorowisk, w rzeczach politycznych. Jego zalety, patriotyzm, szlachetność i
bezinteresowność czynią zeń postać niemal plutarchowską. Wszystkie te dane ra-
zem, a nade wszystko osobista przyjaźń cara sprawiały, że był posiadał on przez
przeszło pół wieku tak wielki autorytet u wszystkich rządów europejskich, jakiego
długo przed nim, a po nim do dziś dnia żadnemu Polakowi nie udało się zdobyć.
Wadą jednak jego był brak silnego charakteru. Widział jasno, co należy robić, pod
tym względem przewyższał wszystkich innych. Ale podobnie jak wuj jego Stani-
sław August Poniatowski, nie umiał wbrew wszystkim i wszystkiemu wziąć na
siebie odpowiedzialności za realizację swego zdania, nie umiał wytrwać w obranej
słusznej linii, gdy wypadki zdawały się ją podważać. Jak zobaczymy, w rezultacie,
jego koncepcje były najsłuszniejsze, ale jego czyny, dzięki zboczeniom z tych kon-
cepcji, przyniosły niemało klęsk i nieszczęść na Polskę. Ostatnich 30 lat swego życia,
na emigracji, oddał w usługi koncepcji z gruntu błędnej i skazanej na niepowodze-

1
1) Fakt. i Aleksander byø agresorem wystarczy dla caøkowitego odrzucenia obaw wyra onych przez Studnic-
kiego (str. 127. „Sprawa polska") eby car nie daø Napoleonowi adresu Ksi stwa, po który Czartoryski pojechaø
w 1811 roku do Warszawy. Wydanie takie, stosowane nieraz na mniejsza skal , mogøo nast powa wtedy tylko,
kiedy danemu rozbiorcy zale aøo na dobrych stosunkach z tym, któremu zgøoszenia polskie wydawano. W tym
wypadku, Aleksander byø zmuszony przez poøo enie wewn trzne do wojny, której wøa nie Napoleon chciaø
unikn . Nie byøo wi c mo liwo ci zdrady w tej chwili ze strony Aleksandra, gdy nie byøo wida celowo ci takiej
zdrady.

301
nie: szukania odbudowy Polski przy pomocy Francji i Anglii. Przez dziwne odwró-
cenie pojęć, właściwe naszej polityce i naszej historiografii, właśnie za te lata, w
których stawał się przyczyną niepowodzeń i klęski, doczekał się apoteozy (Han-
delsman), a za tamte, w których tworzył możliwości renesansu, został niemal potę-
piony.

VI. Adam Czartoryski został ministrem spraw zagranicznych Rosji w styczniu 1804 r.
Był już poprzednio serdecznym przyjacielem młodego cara, jako następcy tronu, w
tym stopniu, że car nie miał wówczas dla niego sekretu. Będąc z natury pełnym
zaufania do ludzi, wierzył Czartoryski w dobrą wolę Aleksandra odbudowania Pol-
ski pod swoim berłem. W koniunkturze międzynarodowej, która wówczas istniała,
jest rzeczą oczywistą, że był to szczyt marzeń, do którego polityka polska winna
była wytrwale dążyć. Toteż, wyzyskując przymierze franko-polskie, Czartoryski
projektował w 1805 roku atak na Prusy, odebranie im zaboru polskiego, przyłącze-
nie doń Litwy i Rusi, które były zaborem rosyjskim i koronowanie cara królem
polskim.

Żeby dać miarę orientacji naszej historiografii w dwudziestoleciu Polski Odrodzonej,


pozwalamy sobie przytoczyć poniżej passus „Dziejów Polski" Sobieskiego, poświę-
cony koncepcji Czartoryskiego. Ukazała się ona w r. 1938 już jako dzieło pośmiertne
autora, który był profesorem uniwersytetu w Krakowie. Wydawcami byli trzej
uczeni, a wśród nich prof. Konopczyński, najwybitniejszy z żyjących wówczas na-
szych historyków. Nic nie pozwala w przedmowie książki przypuszczać, żeby miała
ona być ultra-popularną - co by jej zresztą nie zwalniało od przedstawienia zdarzeń
w świetle prawdziwym, a co najwyżej pozwalało na bardziej przystępną treść. Cytat
pochodzi z tomu II, str. 116, kapitelu pod tytułem: „Antypruski plan Czartoryskiego":

„Na kresach car związał się z polską arystokracją, która mu się odwzajem-
niała życzliwością. W granicach państwa Aleksandra nie było rdzennego ludu
polskiego, który by dążył do zrzucenia jarzma. Na tym tle zaczęła się wśród
pańskich rodów szerzyć orientacja rosyjska - myśl, aby Aleksandra ozdobić
koroną polską, myśl, która po latach (1815) doprowadzi do utworzenia Króle-
stwa Polskiego".

302
„Ks. Adam Czartoryski już w roku 1803 rzucił tego rodzaju pomysły przed
Aleksandrem, proponując zjednoczenie Polski pod berłem cara, albo utwo-
rzenie secundogenitury pod jego bratem. Gdy Napoleon od r. 1804 porzucił
sprawę Polski... zawiedzeni w swych nadziejach Polacy zaczęli roić o unii
Polski z Rosją... Ponieważ po stronie Napoleona stawały niby Prusy, obo-
wiązując się przez swe terytoria w razie wojny nie przepuszczać wojsk rosyj-
skich, więc program Czartoryskiego nabierał tła walki z prusactwem, tła
„słowiańskiego". Aleksander, chytry i fałszywy, wstępując w ślady swej
babki Katarzyny II okazał się do śmierci najwierniejszym przyjacielem Prus,
pomimo to udatnie bałamucił i kokietował panów kresowych. Ks. Adam,
mianowany przez Aleksandra rosyjskim ministrem spraw zagranicznych -
postanowił zadać cios Prusom, tak zwany przez nich »Mordplan«... Królem
Polski ukoronuje się Aleksander, unia personalna połączy Rosję z Polską, Ga-
licję odda Austria dobrowolnie, natomiast rozbije się Turcję i podzieli między
Austrię i Rosję. Car zapanuje w Konstantynopolu jako władca świata sło-
wiańskiego. Wojnę wypowie się Prusom i ukarze się je za związki z Francją,
oderwie się od nich polskie ziemie nad Wisłą i Niemnem. W Niemczech he-
gemonię da się Austrii nad Prusami."

„Już myślano, że rosyjskie wojska wpadną do Prus. Pod koniec września 1805
r. Aleksander przybył do Czartoryskich do Puław, gdzie arystokracja polska
zjechała się tu ze wszystkich zaborów i składała Aleksandrowi hołdy, jako
królowi polskiemu. Polacy w zaborze pruskim gotowali się do powstania, a
car miał wydać manifest przeciw Prusom, wzywając Polaków z armii pru-
skiej, aby stworzyć legiony, na czele których miał stanąć ks. Józef Poniatow-
ski, najpiękniejszy wyraziciel wielkopariskich porywów. Magnateria miała
zbawić Polskę..."

Jak wiadomo w ostatniej chwili Aleksander zmienił postanowienie i wprost z Pu-


ław udał się do Berlina, gdzie zawarł przymierze z Prusami. - Również trzeba
stwierdzić, że wszystkie fakty podane w powyższym cytacie odpowiadają ściśle
prawdzie. Tym niemniej stosunek Sobieskiego do usiłowań Czartoryskiego, jego
ironia, jeżeli nie szyderstwo, budzi najgłębsze zastanowienie. Czyż naprawdę takim

303
powinien być stosunek historyka Polaka do najpoważniejszego wysiłku odbudowy
Polski zjednoczonej, w jej przedrozbiorowych granicach - najpoważniejszego na
przestrzeni dziejów porozbiorowych, jedynego aż dotąd, dającego nadto gwarancje
stałości, jakich dotąd nie tylko nie mieliśmy, ale i na które nadal nadziei mieć w
obecnej koniunkturze nie możemy? I czyż można się dziwić, że generacje wycho-
wane na takiej interpretacji naszej historii popełnią wszystkie szaleństwa, jakie od-
tąd stały się udziałem Polaków? Przez chwilę można by sądzić, że Sobieski lub jego
wydawcy obracają w szyderstwo plany Czartoryskiego ze względów społecznych,
czyli aby wykazać, że arystokracja zawsze Polsce szkodziła, a tylko

„lud dążący do zrzucenia jarzma"

był ratunkiem narodu. Pochlebna jednak analiza działalności oświatowej tegoż


Czartoryskiego, umieszczona zaraz obok, uchyla częściowo tę ewentualność. Pozo-
staje ona jednak jako jeden z czynników, który skłonił Sobieskiego do tak po-
gardliwego potraktowania orientacji moskalofilskiej. Drugim, może decydującym
czynnikiem, była chęć dowiedzenia, że wszystkie próby oparcia o sąsiadów,
zwłaszcza o Rosję, muszą chybić i trzeba wracać do hasła Kościuszki: zupełnej nie-
podległości, w razie potrzeby - walki ze wszystkimi zaborcami na raz. Rezultatem,
katastrofalne wykolejenie polskiej myśli politycznej, zabicie w niej realizmu, prze-
karmienie frazesami, jednym słowem wychowanie Polaków tak, aby zawsze przy
każdym problemie wybrali drogę najmniej rozsądną.

Powyżej przytoczone zdanie Sobieskiego nie jest bynajmniej jedyne, ani też naj-
bardziej wyraźnie i skrajnie potępiające wszelkie próby odbudowy Polski w związ-
ku z Rosją w XIX wieku, jakie czytaliśmy w okresie dwudziestolecia Polski Odro-
dzonej. Wprost przeciwnie, można by cytować dużą ilość zdań nader podobnych lub
gorszych jeszcze. Jeżeli wybraliśmy Sobieskiego, to dlatego, że firma była tu naj-
poważniejsza, a także data wydania książki najpóźniejsza. Jeśli bowiem tak pisali
profesorowie uniwersytetu i członkowie Akademii, cóż dopiero musieli mówić pro-
fesorowie gimnazjalni, szkół powszechnych, cóż musieli pisać dziennikarze?

VII. Całokształt stosunków politycznych rosyjsko-polskich a raczej może przegląd


perypetii koncepcji polsko-rosyjskiej w okresie 1803 - 1815 przedstawił Stanisław

304
Smolka w swojej „Polityce Lubeckiego" wydanej w 1908 roku, w szkicu pt. „Przed
Kongresem Wiedeńskim". Tezą Smolki jest, że polityka polska wymagała w owym
okresie oparcia się o Rosję, że car Aleksander miał szczery zamiar odbudowania
państwa polskiego w szerokich granicach z Litwą łącznie, w unii dynastycznej z Ro-
sją, że uskutecznieniu tego zamiaru przeszkodziło w dużej mierze wahanie i nie-
zdecydowanie lub też wyraźna niechęć Adama Czartoryskiego. Czartoryski był sam
ojcem koncepcji russo-polskiej i autorem projektu utworzenia państwa pol-
sko-litewskiego, z prowincji należących wówczas do Rosji, tj. z Litwy i Rusi, pod
berłem cara. W miarę upływu lat chłódł jednak jego zapał dla tej koncepcji, aż w
chwili decydującej oświadczył się wprost przeciw niej. Chwile decydujące upływały
w latach 1810 - 1812, kiedy to obie strony, Napoleon i car Aleksander przygotowy-
wali się już do walnej rozprawy i starali się z obu stron pozyskać czynnik polski, a
ewentualnie stutysięczną armię polską dla swojej strony. Napoleon miał wówczas
w sferze swoich wpływów Księstwo Warszawskie. Ale Aleksander miał Wilno i
Litwę i dzięki ustrojowi gospodarczemu, samorządowemu, a od roku 1803 dzięki
systemowi oświaty wprowadzonemu przez Czartoryskiego, Litwa była wówczas
niemal bardziej polską od samej rdzennej Polski i nie było wątpliwości, że los Po-
laków i polskości jest nie mniej dobrze zagwarantowany w obrębie wpływów cara,
niż cesarza Francuzów. Poza tym każdego rozsądnego polityka polskiego mogła
niepokoić niepewna trwałość systemu napoleońskiego, opartego bardziej na geniu-
szu jednego człowieka, niż na dalekosiężnym interesie Francji.

Projekt utworzenia państwa litewskiego pod berłem Aleksandra był rzucony w


okresie, gdy sfery rządzące Rosji, a zwłaszcza młody car i jego otoczenie przeniknięci
byli myślą o przekształceniu cesarstwa na państwo zdecentralizowane. Obowiąz-
kiem każdego Polaka, już niezależnie od koniunktury międzynarodowej i olbrzy-
mich możliwości, które stawały otworem w razie przyszłej wojny i ew. przyłączenia
Księstwa do już utworzonej Litwy - było korzystać z tych tendencji, dla stworzenia
form, które by lepiej odpowiadały, możliwościom rozwojowym narodu. Tak uczy-
nili wówczas Finowie. W dniu 11 grudnia 1811 r. zostało proklamowane Wielkie
Księstwo Finlandzkie i ta właśnie proklamacja, przy dalszej rozsądnej polityce
przywódców tego małego narodu pozwoliła mu przetrwać bez większych strat ma-

305
terialnych i moralnych okres związku z Rosją i odrodzić się w r. 1918, w stanie nie-
równie lepszym, niż to się stało naszym udziałem.

Czartoryski odmówił w 1810 roku współpracy przy utworzeniu Wielkiego Księstwa


Litewskiego i odradził carowi jego proklamację. Nowsza historiografia dwudziesto-
lecia Polski Odrodzonej oczywiście przyklaskuje temu stanowisku. Oto linie, które w
Polskim Słowniku Biograficznym Handelsman poświęcił całej koncepcji rus-
so-polskiej z tego okresu:

„W lipcu 1809 udał się do Petersburga (Czartoryski), by bronić rodaków spod


zaboru rosyjskiego od prześladowań za udział w kampanii austriackiej, by raz
jeszcze podnieść przed cesarzem projekt odbudowy Polski przez Rosję albo co
najmniej spolszczenia prowincji zabranych. Łudził się, że może teraz uda mu
się rozwiązać swój stosunek z Aleksandrem. Niczego nie uzyskał. Cesarz jak
zawsze nieuchwytny, raczej zaciskał więzy, a wzywając do siebie w kwietniu
1810 r. nie precyzując, podsuwał myśli, które mogły wydawać się projektami.

Książę przez Wilno powracał do Księstwa, jedno Wilno mu pozostawało, a i tam


zjawiał się kryzys w związku z zatargiem o Czackiego, prowadzący prawie do dymi-
sji księcia. Powstawały jakieś projekty organizacji Litwy przy Rosji. Inni ludzie byli
na widowni: Ogiński, Lubomirski, Plater - Czartoryski jest poza tym wszystkim. Na-
gle w styczniu 1811 r. został wezwany przez Aleksandra do wielkiej, ryzykownej
akcji dywersyjnej. Przygotowując się do ataku na Napoleona, Aleksander pragnął
pozyskać społeczeństwo polskie i armię Księstwa dla siebie. Chciał ją pchnąć w
pierwszych szeregach na Francję. Od Czartoryskiego żądał informacji, jemu polecał
wybadanie czynników miarodajnych w Warszawie. Mimo śliskości gruntu tej
sprawy, książę Adam podjął się tej sprawy. Dnia 15. II widział się z ks. Józefem.
Książę Józef odepchnął propozycję bez wahania... Ks. Adam z ulgą przyjął odmowę
ks. Józefa, o negatywnym wyniku misji doniósł Aleksandrowi."

Oto wszystko, co ostatnie słowo historiografii polskiej przed 1939 r. potrafiło po-
wiedzieć o tym okresie. Narzuca się tu kilka pytań, na które by trzeba odpowiedzieć,
żeby po prostu zorientować się w tym, co autor miał zamiar powiedzieć. A więc: co
miał znaczyć projekt „spolszczenia Litwy" Czartoryskiego z r. 1809 i czym się on róż-

306
nił od „jakiegoś projektu organizacji Litwy przy Rosji" z r. 1810? Faktem jest, że oba
te określenia, tak diametralnie różne w ujęciu Słownika, w rzeczywistości histo-
rycznej znaczyły jedno i to samo: proklamowanie W. Księstwa Litewskiego pod
berłem Aleksandra. Dalej, jakie były warunki, które car ofiarował Księstwu War-
szawskiemu, w zamian za porzucenie Napoleona? Czy obiektywizm historyczny nie
wymagał, żeby historyk napisał, że car oferował natychmiastowe proklamowanie
całego i zjednoczonego państwa polskiego w unii dynastycznej z Rosją? Wreszcie
trzeba by zapytać, dlaczego właściwie Handelsman wyraża mniej lub więcej wy-
raźnie zawsze swoją radość z krytycznej postawy Czartoryskiego wobec projektów
cara, a niechęć z postawy pozytywnej?

VIII. Handelsman poświęcił się biografii Adama Czartoryskiego w okresie popo-


wstaniowym. Najwybitniejszym dziejopisem okresu napoleońskiego w dwudzie-
stoleciu Polski Odrodzonej był profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie,
generał, a potem minister na wygnaniu, Marian Kukieł. Przytoczmy jego zdanie
wypowiedziane w monumentalnej „Polsce, jej dziejach i kulturze", gdzie Kukieł
opracował ową epokę (t. III str. 77):

„W początkach 1811 roku zawiodły próby pozyskania Księstwa i w następ-


stwie książę Adam Czartoryski odsunął się od współudziału w rozbijaniu
narodu. Innych, mniej rozważnych lub mniej skrupulatnych pomocników
znalazł sobie na Litwie i na Rusi. Wznawiając z modyfikacjami plany z r. 1807
zapowiadał (car) wskrzeszenie Wielkiego Księstwa Litewskiego, ze staropol-
skimi urządzeniami i konstytucją odrębną: zapalił tą ideą exrepublikanta
Michała Ogińskiego, wciągnął do konferencji i narad szereg innych, wśród
nich byłego naczelnika Tomasza Wawrzeckiego i księcia Konstantego Lubec-
kiego. A chociaż z prac przygotowawczych żaden czyn nie wypłynął, chociaż
większość wybitnych przedstawicieli szlachty litewsko-ruskiej oglądała się
niedwuznacznie na Warszawę, osiągnięty byt cel negatywny, rozstrzelone
widoki społeczeństwa i jego dążności, energia czynna rozproszona, Litwa i
Ruś w przede dniu wielkiej wojny utrzymane w bezwładzie... kraj pogrążony
był w rozterce i w bezwładzie..."

307
Tezy powyższe byłyby słuszne, gdybyśmy jako „energię czynną" uznali jedynie jej
wyładowanie w kierunku pro-napoleońskim, gdyż Ogiński i jego przyjaciele dążyli
także do stworzenia energii ale przeciw Napoleonowi. Trzeba by więc dowieść naj-
pierw, że energiczne popieranie Napoleona miało sens jakikolwiek, a energiczne
zwalczanie go sensu nie miało. Dopiero zależnie od rozstrzygnięcia tego zagadnie-
nia, można by orzec czy zaszkodził bardziej bezwład wywołany paraliżowaniem
zamiarów Napoleona na Litwie, czy też bezwład wywołany odmową Księcia Józefa
w Warszawie?

Kukieł potępia następców Czartoryskiego we współpracy z carem, pochwala wraz z


Handelsmanem, Sobieskim, Bobrzyńskim, sabotaż tej współpracy przez księcia
Adama. W cytacie powyższym widzieliśmy, że ten osąd jest oparty li tylko na tym.
iż Aleksander ostatecznie Polski nie proklamował, Wielkiego Księstwa Litewskiego
nie utworzył, a więc osiągnął tylko „cel negatywny". Wydanie takiego osądu wy-
daje się być jednak ciężkim błędem z punktu widzenia obowiązków historyka.
Wolno historykom takim, którzy tylko badają przyczynki, a syntezy nie robią, żad-
nego osądu nie wydawać. Skoro jednak już kwalifikują dane decyzje mężów stanu,
to winni odpowiedzieć na pytanie: czy należało dążyć do osiągnięcia celu pozy-
tywnego, unii z Rosją, nie zaś potępiać tych co doń dążyli za to, że cel nie został z
winy Czartoryskiego osiągnięty. W następnym kapitelu zreferujemy jasny sposób
patrzenia Smolki. Kukieł dezawuuje tezę Smolki wcale z nią nie polemizując. Czyni
to w dziele „Wojna 1812 r." (Kraków 1937) na str. 104 w przypisku - więcej nigdzie o
Smolce ani słowa. Oto cały tekst przypisku:

„Smolka, »Polityka Lubeckiego« gdzie w ogóle pełna aprobata polityki zry-


wającej unię Litwy z Koroną na korzyść nowej z Rosją, a potępienie Czarto-
ryskiego za to, że nie chciał wnosić »autel contre autel«, oraz zachwyt nad
»obiecującymi słowami« Aleksandra do Lubeckiego etc..."

Czy Ogiński i jego towarzysze zrywali unię, czy raczej byli jedynymi jej ratownika-
mi, to każdy czytelnik osądzi sam po przeczytaniu listu Platera do Czartoryskiego z
25. X. 1811 r. Ale czy Kukieł sam jest wszędzie równie pewny o nicości obietnic Alek-

308
sandra? Oto co w tejże samej „Wojnie 1812 r." na str. 21 pisze o propozycji tegoż cara,
propozycji, z którą wysłał Czartoryskiego do Warszawy listem z 12 lutego 1811 roku:

„Od stanowiska Polaków, od ich natychmiastowego przejścia na stronę ro-


syjską uzależniał (car) wystąpienie. Stawiał ich wobec alternatywy: jeżeli
staną przy Napoleonie, to albo do wojny nie dojdzie i wyzwolenie Polski
odwlecze się na czas nieograniczony, albo Napoleon wystąpi zaczepnie i
ogłosi odbudowanie Polski, a wtedy zacznie się dopiero walka o prowincje
do Rosji należące i zamieni ziemie polskie w pustynie - jeżeli zaś pójdą z Ro-
sją, wojna wręcz przeciwnie, zacznie się odbudowaniem Polski, przyłącze-
niem prowincji rosyjskich... argumenty te były potężne..."

Tyle co do metodycznej strony tezy Kukiela. Trzeba przejrzeć także i meritum. Czy
sojusz z Francją mógł nam dać jakiekolwiek trwałe korzyści?

Nie da się zaprzeczyć, że epoka napoleońska dała nam u szeregu narodów europej-
skich dowody niezwykłego wysiłku, dzięki którym narody te odzyskały zagrożoną
niepodległość lub stanowisko mocarstwowe. Nie wspominając nawet o Rosji, która
zwycięstwo zawdzięczała sile ducha swego cara, ani o Anglii, której wysiłki leżały w
ciągu długiej wojny z Napoleonem przeważnie w dziedzinie gospodarczej, można
wymienić Hiszpanię, Francję i Prusy, które w tej samej epoce wypruwały ze siebie
ostatek sił, żeby je rzucić na ołtarz wojny - i które właśnie dzięki tym ofiarom po-
trafiły niepodległość swoją utrzymać, stając się walnym czynnikiem zwycięstwa
nad Napoleonem tak jak Hiszpania i Prusy - otaczając ojczyznę takim blaskiem
oręża, że mimo klęski wzbudzała poszanowanie, jak Francja. Nie da się zaprzeczyć,
że wysiłek dokonany przez Polskę, zwłaszcza w roku 1812 nie dorównywał wysił-
kom tamtych państw - chociaż nie mamy jeszcze dokładnego obrazu statystyki po-
równawczej tych kilku narodów, co byłoby bardzo interesujące. Zagadnienie jednak
nie leży w tym, czy Polska mogła, czy nie, dać ze siebie więcej niż dała, lecz czy
wysiłek taki byłby celowy?

Różnica położenia Polski w stosunku do Hiszpanii i Prus polegała na tym, że tamte


państwa miały jednego tylko wroga: Francję, podczas gdy Polska, o ile miałaby
powstać w całości, musiałaby nie tylko odebrać dzielnice: pruską i austriacką, co już

309
stało się przez utworzenie Księstwa Warszawskiego, ale i pokonać Rosję, która jesz-
cze posiadała całą część wschodnią dawnej Rzeczypospolitej. Wysiłek, nawet gdyby
był doprowadził, jak tego chce Bobrzyński, do pokonania Rosji i zgody jej na ustą-
pienie tej części wschodniej, pozostawiał na przyszłość położenie groźne. Groźba
polegała na nieuchronnym powtórzeniu się sojuszu prusko-rosyjskiego przeciw
Polsce i na braku widoków na pozyskanie jakiegokolwiek sprzymierzeńca przeciw
temu sojuszowi. Każde z tamtych państw miało potężne oparcia. Polska, o ile wal-
czyła z Rosją, nie mogła mieć żadnych stałych widoków w tym kierunku.

Na to, żeby Francja mogła nas stale ratować przed tym sojuszem, musiała mieć w
tym interes i musiała mieć możność dokonania tego.

Interesu w stałej walce przeciw Rosji i Prusom w obronie Polski, ani możności,
Francja nie miała. Wymagałoby to stałej hegemonii nad wszystkimi państwami
niemieckimi oprócz Austrii, co było na dłuższą metę oczywistym niepodobień-
stwem. Nikt jaśniej nie zdawał sobie z tego sprawy, jak Napoleon, gdy dyktował
cytowaną instrukcję do Pradta. A właśnie Napoleon był jedynym człowiekiem na
świecie, który dzięki swemu geniuszowi wojskowemu mógł na krótko zresztą, na-
rzucić Niemcom tę hegemonię i dzięki temu wejść w konflikt z Rosją. Normalną
koleją rzeczy, w interesie Francji był właśnie sojusz z Rosją, celem niedopuszczenia
do zbytniej potęgi Austrii lub też Prus. Sojusz taki wymagał połączenia Polski albo z
Rosją, albo z Prusami i dlatego to w tym właśnie kierunku nawracały stale koncep-
cje Napoleona. Równie korzystnym był projekt Talleyranda z czasów kongresu
wiedeńskiego, podziału Polski między trzech rozbiorców, gdyż wtedy powstawały
wspólne granice i jabłko niezgody, które prędzej czy później doprowadzić musiało
mocarstwa rozbiorcze do konfliktu. Jedno tylko mogło te przewidywania pokrzy-
żować, a mianowicie tak silna irredenta polska, że rozbiorcy musieliby się łączyć dla
wspólnego jej tłumienia. Była to konstelacja „świętego przymierza", którą Bismarck
wygrał tak znakomicie w 1863 roku i dzięki któremu stworzył wielkość światową
Prus i jej bezwzględną hegemonię w Niemczech.

Dlatego to koncepcja polsko-rosyjska, oparcie się o Rosję, ułatwione możnością


zawarcia z nią unii dynastycznej, przewyższała nieskończenie ze względu na przy-

310
szłość, naszą koncepcję napoleońską. Zasługą koncepcji napoleońskiej mogło być co
najwyżej umożliwienie powstania koncepcji rosyjskiej, gdyby nie fakt, iż data po-
wstania tej koncepcji (1796 r.) przeczy tej nawet jej zasłudze.

IX. Smolka zupełnie inaczej, niż tamci czterej historycy, interpretuje ową epokę.
Podkreślając, że Adam Czartoryski był sam autorem koncepcji proklamacji W. Księ-
stwa Litewskiego, opisuje jego uchylanie się od współdziałania, a nawet usilne od-
radzanie wprowadzenia w życie tej koncepcji i sugeruje, że Czartoryski wycofywał
się z braku cywilnej odwagi, z obawy o swoją popularność wśród Polaków.

„Czartoryskiemu - pisze na str. 79 t. I relacjonując odmowę - nie zabrakło


odwagi wypowiedzieć te słowa do Aleksandra (że raczej woli stracić swoje
dobra i zostać rozstrzelanym, niż zmienić nieprzychylną opinię o proklamacji
W. Ks. Litewskiego) w styczniu 1810 roku, jak w 21 lat potem nie wahał się
podpisać detronizacji Mikołaja I - rzucił fortunę na pastwę konfiskaty. Nie
miał jednak odwagi w 1831 r. objawić głośno publicznie tych dwu słów,
które powiedział szeptem po podpisaniu aktu: „Zgubiliście Polskę".

Miejsce, opróżnione przy Aleksandrze przez Czartoryskiego, zajął Ogiński, o ileż go-
rzej uzbrojony od swego potężnego poprzednika! - a przy nim paru młodych, choć
nadzwyczaj utalentowanych ludzi, jak Ludwik Plater i Ksawery Lubecki. Oni to wy-
pracowali projekt konstytucji W. Księstwa Litewskiego, które miało być prokla-
mowane jednocześnie z Finlandią. Jakimi pobudkami rządzili się ci ludzie, jak zna-
komicie mierzyli wielkość odpowiedzialności jaka na polityce polskiej wówczas
ciężyła, nie tylko za to co przywódcy robili, ale i za to czego zaniedbali, niech o tym
świadczy list Platera z 25. X. 1811 r. do Czartoryskiego, w którym młody adept przy-
pierał znakomitego dyplomatę do muru:

„1. Czy Książę myśli - pisał Plater - że w chwili w której się znajdujemy, mo-
glibyśmy postąpić w naszych zamiarach, o ile byśmy dla Polaków pod pa-
nowaniem rosyjskim uzyskali korzyści - które jednocześnie wzmocnią ich
narodowość i powiększą ich przywiązanie do Rosji?"

311
„2. Czy Książę sądzi, że łatwiej dojdziemy do połączenia podzielonych dzielnic
naszego kraju w oparciu o Napoleona czy też występując przeciw niemu?"

„3. Czy Książę sądzi, że możemy rychło spodziewać się uzyskania niepodle-
głości zupełnej? Jeśli nie, to jaka zależność byłaby dla nas najkorzystniejsza?"

Następują dwa pytania dotyczące personalnej polityki Księcia, po czym mamy ro-
zumowanie, o ocenę którego Plater prosił:

„Jeżeli Rosja nada Litwie narodową organizację i urządzenia reprezentacyjne,


rzecz sama przez się będzie niemałym zyskiem, naród polski w całej swej
niemal rozciągłości odzyska ojczysty język, prawa krajowe, urzędni-
ków-rodaków."

„W razie wojny, ktokolwiek w niej zwycięży, Rosja czy Francja - czy Litwa
będzie przyłączona do Księstwa Warszawskiego, czy na odwrót Księstwo do
Litwy, w każdym razie ostoi się narodowość i więcej będzie na przyszłość
widoków na zupełną niezależność..."

„...Wreszcie - cokolwiek nastąpi skutkiem obecnego przesilenia, jeśli Rosja


przyzna większej części narodu byt narodowy i wszelkie należne mu prawa,
może to wszystko z czasem rozciągnąć na resztę ziem polskich..."

Tezy zawarte w tym liście, a także sposób ich ujęcia są warte najbardziej usilnego
podkreślenia i zapamiętania. Jest nadzwyczaj rzadkim fenomenem, by Polak potrafił
tak politycznie myśleć i myśl swoją w tak skończenie logiczne formuły ubrać, jak to
uczynił Plater. Głęboka racja jego i jego przyjaciół rozumowania polegała przede
wszystkim na tym, że proklamacja odrębności Litwy usuwała z dziejów cały draż-
liwy problem prowincji zabranych, z powodu których potem Polska tak boleśnie
pokutowała. Było stokroć łatwiej przyłączyć Księstwo Warszawskie do Litwy, niż
Litwę do Księstwa. Gdyby polityce polskiej było się udało przeforsować utworzenie
Litwy - a zależało to wyłącznie niemal od dobrej woli i charakteru Czartoryskiego -
byłoby powstanie listopadowe albo o wiele silniejsze, albo - co najprawdopodob-
niejsze - nie byłoby nigdy wybuchło i naród nasz nie byłby stoczył się w drugiej

312
połowie XIX wieku na samo dno klęsk i poniżenia (Giertych). Obok tego problemu
wyłania się zawsze tak mocno przez Smolkę nakreślona walka carów z oligarchią
rosyjską (szkic pt. „Podpory tronu"), która najzupełniej uniemożliwiała jakiekolwiek
późniejsze koncesje dla Królestwa Kongresowego. Wówczas, w 1810 i 1812 roku że-
lazo było gorące, należało je kuć. To rozumieli Lubecki i Plater, tego pojąć nie chciał
Adam Czartoryski.

A teraz komentarz Smolki do listu Platera (str. 122):

„To polityczne wyznanie wiary - nie osobiste Ludwika Platera, ale całego
grona dzielnych, niepospolitych ludzi, co w tym brzemiennym, epokowym
momencie stanęli przy Ogińskim. Garnęli się do niego, pomimo niedostat-
ków jego temperamentu i charakteru, bo nie było innego pośrednika między
Litwą a tronem, nie szczędzili zabiegów, żeby ks. Adama pchnąć do działania,
skupić się pod przewodem Czartoryskiego - nadaremnie. Podstawą ich poli-
tycznego stanowiska było silne, głębokie przeświadczenie, że w takiej chwili
nie wolno stać z założonymi rękoma... Bywają długie szare okresy, gdzie nie
ma większej cnoty i roztropności nad cierpliwe, spokojne wyczekiwanie przy
ciężkiej taczce codziennych obowiązków. W roku 1811 na Litwie, na Wołyniu,
jeśli w kimś tlała iskra uczuć obywatelskich, chcąc nie chcąc musiał zrywać
się do działania... wytrawniejszym, starym i młodym... najbystrzejszemu z
nich wszystkich Lubeckiemu pilno było do wyciosania, sklecenia ochronnej
arki, zanim przyjdzie kataklizm, który mógł znieść, zagrzebać ostatnie resztki
niepodległego bytu. Byle na czas zbudować arkę, kataklizm przejdzie, fale
potopu opadną, arka osiądzie na jakiejś wyniosłości, tu czy tam znajdzie
grunt, punkt oparcia."

Arką, którą budowała grupa Ogińskiego miały być formy i swobody narodowe w
dzielnicy, która ich dotąd nie miała. Nie da się zaprzeczyć, że rozciągnięcie wolności
formalnej, panującej już w Księstwie Warszawskim na zabór rosyjski, musiało być
sukcesem polskim, bez względu na wynik przyszłej wojny. Przez fakt, że Plater i jego
przyjaciele to rozumieli, że prowadzili grę prorosyjską analizując jej korzyści, orien-
tując się w jej korzyściach nawet na wypadek przegranej rosyjskiej, mimo że dąże-

313
nia ich nie zostały uwieńczone skutkiem, zyskują na porównaniu nie tylko z akty-
wistami z 1916 roku i Dmowskim, którzy mieli możność formułowania planów po-
lityki w nowym starciu dwu potęg - i którzy nie szli nigdy myślą poza ciasną pew-
ność zwycięstwa tej strony, którą popierali. Cóż dopiero w porównaniu do naszych
kierowników narodowych z 1830 i 1863 roku, którzy dwie okazje starcia między
rozbiorczego unicestwili nieprzemyślanymi wybuchami. A jednak historiografia
nasza nie znalazła dla tych ludzi innego wspomnienia jak epitet: „ludzie mniej roz-
sądni lub mniej skrupulatni". „Jurgieltnicy" - powie nawet Studnicki („Sprawa pol-
ska", str. 138).

W miarę zbliżania się starcia, rosła wartość czynnika polskiego, tak jak w rok potem,
w miarę likwidacji zatargu, w miarę zaniku sił Napoleona wartość nasza malała.
Poprzednio, nawet po nieudaniu się misji księcia, już w kwietniu 1812 roku Alek-
sander jest zdecydowany uczynić choćby najdonioślejszy krok w sprawie polskiej.
W liście do Czartoryskiego z 1. IV zadaje mu następujące pytania:

1. Jaka chwila jest najstosowniejsza do proklamowania odbudowanej Polski?


2. Czy w momencie zerwania z Napoleonem?
3. Czy dopiero po znaczniejszym zwycięstwie? Jeśli tak, to co lepiej: czy utwo-
rzyć tymczasowe Wielkie Księstwo Litewskie i dać mu konstytucję, czy uczy-
nić wszystko na raz w chwili odbudowania całej Polski?

4. VI Książę Adam odpisuje przez Nowosilcowa i odradza zarówno W. ks. Litewskie


jak i proklamację Polski Zjednoczonej. Radzi się wstrzymać do chwili zajęcia Księ-
stwa Warszawskiego przez armie rosyjskie. Zapomniał, że wówczas już pomoc Polski
nie będzie Rosji potrzebna i oligarchia petersburska, którą znał tak dobrze, nie po-
zwoli Aleksandrowi na realizację jego zamierzeń! Jakie jednak były motywy, które
tak wytrawnego i zdolnego bądź co bądź polityka skierowały na drogę negacji? Oto
pytanie, któremu należy poświęcić chwilę rozmyślania.

W okresie od 1810 do 1813 Czartoryski jest w stałej opozycji do projektów realiza-


cyjnych swojej, własnej dawnej polityki russo-polskiej. Od 1813, to jest od chwili
zdecydowanego pokonania Napoleona, nawraca i aż do podpisania konstytucji
Królestwa Kongresowego staje się najbardziej oddanym i zdecydowanym bojow-

314
nikiem tej właśnie polityki. Wynika z tego niezbicie, że wszystkie jego zastrzeżenia i
niechęci pochodziły z powątpiewania w szanse zwycięstwa cara Aleksandra, i
obawy, czy realizacja koncepcji moskalofilskiej nie zaszkodzi Polsce po spodziewa-
nym pogromie rosyjskim. W listach do cara tłumaczy swoje stanowisko li tylko
zdaniem większości Polaków w Księstwie Warszawskim1. Ale w liście do Matusze-
wicza, który to list pozostanie na zawsze jednym z arcydzieł naszej sztuki epistolar-
nej, tłumaczy się i poczuwa się do obowiązku tłumaczenia się z czego innego, a
mianowicie z tego, że wraz ze swoim ojcem i całą Polską nie idzie w szeregach Na-
poleona, że pozostaje wiernym carowi. Otóż w liście tym ani na chwilę nie przy-
puszcza tego, co przyświecało jednak i Ogińskiemu i Wawrzeckiemu i ich młodym
pomocnikom: że zwycięstwo może przypaść Rosji i było by lekkomyślnym nie
asekurować się poważnie na ten wypadek. Wprost odwrotnie. Właśnie z olbrzymiej
przewagi Napoleona, z widma grożącej carowi klęski czerpie szlachetny umysł
Czartoryskiego usprawiedliwienie dla swojej wierności. Oto nie wolno mu zdradzać
przyjaciela i suwerena, który znajdzie się niebawem w tak tragicznym położeniu.
List ten niewątpliwie szczery, bo zgodny ze wszystkimi odruchami księcia, znanymi
nam z jego przydługiej kariery publicznej, tłumaczy bez reszty rezerwę jego w sto-
sunku do planów realizacyjnych Aleksandra.

Czartoryski mógł przewidywać zwycięstwo Napoleona i obawiał się w tym wy-


padku narażać Polskę wystąpieniem po stronie cara. Mógł też, nawet na wypadek
ostatecznego zwycięstwa cara przewidywać chwilową okupację Litwy i masowy
akces Litwinów do Napoleona. Otóż akces taki byłby łatwiejszy do przebaczenia po
powrocie Moskwy - i rzeczywiście stał się łatwiejszym - bez aktu poprzedniego ze
strony Aleksandra, niż po tym akcie. Wreszcie mógł przewidywać, że akt nie wy-
woła w ogóle reakcji polskiej, spali na panewce i w ten sposób zrazi cara raz na
zawsze do jego polskich projektów. Oto wszystkie zastrzeżenia, które skłoniły osta-
tecznie księcia Adama do bierności. Ale cóż! - samymi zastrzeżeniami nie można
było wyjść z tragicznej sytuacji w jakiej Polska znalazła się po rozbiorach. Tu po-
1
„Lojalno , wdzi czno , ufno , obawa", pisaø 12 marca 1811 roku po sondowaniu opinii Warszawy Czarto-
ryski do cara wymieniaj c tak powody, które przeszkadzaj Polakom odst pi Napoleona. Ani lojalno , ani
wdzi czno , ani ufno nie byøa motorem Czartoryskiego gdy parali owaø konsekwentnie zamiary wskrzesi-
cielskie cara. Wierzyø w gwiazd Napoleona, w jego sukces or ny, baø si by wyst pienie po stronie, która wy-
daje si by skazan na zagøad , nie skompromitowaøo szans polskich w przyszøym ukøadzie Europy Tak sama
mniej wi cej opini o motorze dziaøania Czartoryskiego wyra a Smolka: Polityka Lubeckicgo. t. II. str. 79.

315
trzeba było decyzji i dlatego musimy przyznać za Smolką bezwzględnie pierwszeń-
stwo Ogińskiemu i jego grupie. Wszystko rzucili oni na kartę rosyjską - i karta ta
wygrała. Karta Napoleona nawet w razie zwycięstwa nie dawała jasnego obrazu
możliwości utrzymania na dłuższy okres Polski zupełnie niepodległej - i w tym le-
żała wyższość, już nie realizacyjna, ale nawet teoretyczna działalności Ogińskiego
nad Czartoryskim.

X. Brak jasnej koncepcji Polski, brak dyskusji możności istnienia tego państwa nie-
podległego, nawet po pokonaniu Rosji przez Francję w 1812 roku, oto główny za-
rzut, który trzeba postawić Bobrzyńskiemu w jego zdaniach poświęconych tej epoce.
Ale są i liczne drobniejsze zarzuty, które wypowiemy poniżej. Na ogół Bobrzyński w
III tomie „Dziejów Polski w zarysie" jest słabszy logicznie i bardziej rozwlekły niż w
dwu poprzednich. Nie można zapominać, że pisał go, będąc już starcem 81-letnim,
podczas gdy tomy poprzednie wydał mając 30 lat.

Oto najpierw osąd Bobrzyńskiego projektów litewskich Aleksandra I (str. 54):

„Doniosłe w skutkach swoich mogło być takie zorganizowanie Wielkiego


Księstwa Litewskiego, bo ludność jego, a w szczególności szlachta, zadowo-
lona ze swego losu, nie miałaby powodu zazdrościć rodakom swoim z War-
szawskiego Księstwa. Byłoby się pomiędzy dzielnicami polskimi oboma
wytworzyło dążenie do połączenia się, ale wojna pomiędzy nimi wydawała
się wyłączona. Napoleon wypowiadając wojnę Rosji, nie miałby za sobą
Litwy, a może także i Warszawy i na wojnę w tych warunkach, nauczony
doświadczeniem Tylży (?) nie byłby się odważył. Prędzej można pomyśleć, że
Aleksander dla uzyskania Księstwa Warszawskiego, w dogodnej chwili byłby
się zdecydował na połączenie obu dzielnic za ich zgodą i królem polskim
ogłosił, jak o tym myślał i wcale się z tym nie taił. Mieli to także na myśli
Polacy, nawet z Księstwa Warszawskiego, którzy coraz więcej zrażali się sa-
molubnym postępowaniem Napoleona i wyzyskiem i wiarę do niego tracili."

„A jednak Aleksander na podpisanie gotowego ukazu i ogłoszenie Wielkiego


Księstwa Litewskiego, póki był czas, nie zdobył się, bo biorąc na ten lep Po-
laków, o tym na serio nie myślał...."

316
O tym co Aleksander myślał, a czego nie myślał, dyskutować nie można, skoro nie
ma dotąd sposobu odcyfrowania myśli ludzkiej, zwłaszcza ludzi już nie żyjących.
Smolka jednak postawił tezę wprost sprzeczną z Bobrzyńskim. Twierdzi na podsta-
wie korespondencji z Czartoryskim, że Aleksander był zdecydowany Litwę prokla-
mować, a tylko wrogie stanowisko Czartoryskiego go od tego odwiodło.

Bezpośrednio potem pisze dalej Bobrzyński:

„Tymczasem wojna z Napoleonem zbliżała się z elementarną koniecznością i


Aleksander oświadczył Polakom, że pokonawszy Napoleona, już nie Księ-
stwo Litewskie, ale Polskę całą odbuduje. Nie zawahał też odezwać się z tym
do poufnych wysłanników i do obywateli Księstwa, żeby ich do odstąpienia
Napoleona nakłonić. Dał się użyć do tego i Czartoryski, ale ks. Józef, do któ-
rego się z tym zwrócił, odepchnął od siebie pokusę zdrady. Społeczeństwo
polskie w Księstwie nie dało się użyć obcemu monarsze, chociaż obcym mo-
narchom niegdyś tak chętnie ulegali polscy magnaci. Był to postęp w
uzdrowieniu narodu, na który złożyła się nowożytna organizacja rządu i sta-
łej armii. Ks. Józef udał się do Paryża, aby Napoleona przed grożącą wojną
przestrzec..."

Na marginesie tego kontekstu należy zaznaczyć, że w okresie przedrozbiorowym


magnaci dawali się używać jako narzędzia obce przeciw własnym interesom pol-
skim, a propozycja Aleksandra szła jedynie przeciw drugiemu obcemu mocarstwu,
Francji i leżała w interesie Polski, skoro car ofiarował w zamian jej odbudowanie.
Nie było tu mowy o żadnej akcji niezależnej. Był tylko wybór między dwoma su-
werenami, panującymi w Polsce, niejako będącej ich wasalem: między Francją i
Rosją. Ks. Józef czynnie, ks. Adam biernie - wybrali Francję, prawdopodobnie dla-
tego, że sądzili, iż Napoleon wygra wojnę. Postęp w polityce polskiej polegał nie na
tym, że

„politycy polscy nie dali się użyć obcemu monarsze",

gdyż same słowa Bobrzyńskiego opisujące jazdę ks. Józefa do Paryża świadczą, że
tak nie było, lecz właśnie na tym, że w tym momencie nie wyskoczył nikt z kon-

317
cepcją Polski „niezależnej" tj. walczącej i z Napoleonem i z carem - tak jak to często
w innych koniunkturach przedtem i potem bywało. Dowód, że ludzie ci dlatego
odrzucili oferty cara, że sądzili, iż Napoleon wygra, leży niezbicie w tym, że w rok
potem w 1813 roku ci sami politycy, zarówno ks. Józef jak i Czartoryski, jak i rząd
Księstwa Warszawskiego przyjmowali już porozumienie z Rosją. Rzecz prosta, było
jednak już za późno, by dostać tak dobre warunki, jakie można było uzyskać przed
rozgrywką!

Inaczej niż na szczerość Aleksandra zapatruje się nasz wielki historyk na Napoleona
(str. 56):

„Myślał wówczas Napoleon o odbudowaniu Polski, o to z Austrią się układał


i 12 grudnia 1811 roku zgodę jej na odstąpienie Galicji w zamian za Ilirię
uzyskał. Gdy jednak w roku 1812 z armią przeszło półmilionową ...wstąpił w
śmiertelny bój z Rosją, nie ogłosił wskrzeszenia Królestwa Polskiego, nie
chciał taką proklamacją w pertraktacjach pokojowych przy zakończeniu
wojny się skrępować, nie chciał budzić zawczasu niechęci sprzymierzonej z
nim teraz Austrii i Prus i pozostawił Polakom inicjatywę wskrzeszenia Polski
historycznej...",

a potem po cytacie z odezwy Napoleona mianej w Wilnie:

„Powiedział ...prawdę, kładąc nacisk na jednomyślność Polaków, zachwianą


przez ich dwie orientacje o których wiedział. Czegóż więcej mogli żądać od
niego słusznie Polacy? Szedł im z armią półmilionową na pomoc, wzywał
ich, żeby się wybili. Odbudowanie Polski zależało od pokonania wroga. W
razie przegranej, żadne zobowiązanie się Napoleona do odbudowania Polski
nie mogło się utrzymać. Trudno też przyznać słuszność tym, którzy twierdzili,
że Polacy do wytężenia wszystkich sił swoich potrzebowali takiego zobo-
wiązania..."

Dalej o sytuacji podczas kampanii. 1813 roku pisze na str. 60:

318
„Los śmiertelnego boju leżał może w rękach narodu, który dwa razy potem
zrywał się do bezowocnych walk, oczekując francuskiej pomocy. Teraz Na-
poleon z nową armią stał u jego granic w Saksonii i oczekiwał od Polaków,
że na tyłach wojska rosyjskiego podniosą powstanie. Kiedyż dla polskiego
powstania przyjaźniejsze istniały widoki? Kiedyż własnymi siłami łatwiej
mogli sobie zdobyć niepodległość? Ale na taki poryw mógł się zdobyć tylko
naród, który wszystkie swoje siły w jednym tylko kierunku zdolen był skupić
i rzucić na szalę swojego losu. Nie dojrzał do tego, wydobywając się powoli z
upadku, naród polski, podzielony na dwie orientacje, zniechęcony zbyt
prędko do dalszej wojny. Utraciwszy wiarę w Napoleona, rząd Księstwa
obawiał się, że Napoleon nawet w razie zwycięstwa pokój odstąpieniem
Polski bez wahania okupi."

Otóż to, ale ta obawa, że Napoleon okupi pokój sprzedaniem Polski, nie jest u Bo-
brzyńskiego ani u innych historyków będących tego samego zdania, ani jednym
słowem dyskutowana. Argumentów za tą tezą aż nadto, sam Bobrzyński je wymie-
nia, gdy pisze że Bonaparte nie chciał się krępować sprawą polską idąc na Moskwę
1812 r. Jest rzeczą prostą, iż Napoleon po zniszczeniu wielkiej armii byłby jeszcze
skłonniejszy do zawarcia pokoju za cenę Polski - skoro już przewidywał tę możli-
wość mając tę niebywałą potęgę w ręku. Nie można zapominać, że wojna 1812 roku
została narzucona Francji przez Rosję, że nikt na zachodzie, a najmniej Napoleon, jej
nie pragnął.

Jak zapatruje się na ten problem Smolka (t. I, str. 17):

Napoleon... „wkraczał z tą myślą (wskrzeszenia Polski) w dawne granice


Polski, ale bez entuzjazmu dla podjętego dzieła, raczej z niechęcią, z tym sa-
mym wstrętem z jakim zaczynał kampanię, nie mogąc odżałować zerwanego
przymierza. Nie przestał do niego tęsknić. Przeszedłszy Niemen na czele naj-
większej armii w historii wojen, nie mógł sobie wystawić cenniejszej, droż-
szej zdobyczy nad przywrócenie przymierza z Rosją... Gdy przyszła roz-
strzygająca chwila, gdy powstającej Polsce wypadło wyrzec napoleońskie:
Fiat - nie miał odwagi palić za sobą mostów. Wolał się obejść bez entuzjazmu

319
polskich żołnierzy i tych ziem polskich, do których wkraczał... Wolał to
wszystko, niż jedno stanowcze słowo, magiczny wyraz, który między wład-
cami Francji i Rosji musiał wyżłobić... wieczną przepaść."

Reasumując sytuację ówczesną Polski, trzeba powiedzieć wyraźnie, że nie była ona
różną od tej, która istniała od czasów Piotra Wielkiego. Nawet po zwycięstwie nad
Rosją - nawet gdyby zostało ono odniesione, przypuśćmy tę niemożliwość, siłami
polskimi, bez woli Napoleona - z matematyczną pewnością można było oczekiwać
momentu, że Francja, nie posiadając żadnego interesu w zwalczaniu Rosji, przeciw-
nie, potrzebując walnie jej pomocy przeciw Anglii, zawrze z nią sojusz i wówczas
Polska zostanie znów sam na sam wobec konstelacji prusko-rosyjskiej. Napoleon
tylko wówczas popierał Polskę, gdy Rosja nie chciała jej od niego kupić. A wobec
owej konstelacji i sił jakimi ona dysponowała w stosunku do sił naszych, jedyną
racjonalną polityką było ścisłe oparcie lub związek dynastyczny z Rosją. - Wielką
okazję jaką nam dzieje dały do realizacji tego wyjścia, dzięki epopei napoleońskiej,
Polacy zmarnowali dzięki błędom Czartoryskiego. Trzeba przyznać, że po niewczasie
zrozumiawszy błąd, uratował w 1815 resztki tego, co stracił w 1810 i 1811.

XI. Oto krótki kalendarzyk chronologiczny, który nam da pojęcie o wpływie Czar-
toryskiego na zaniechanie projektów Aleksandra I odbudowy Polski, a w każdym
razie proklamacji W. Księstwa Litewskiego:

- 1807. Zjazd Napoleona z Aleksandrem I w Tylży, utworzenie Księstwa War-


szawskiego, przyjaźń dwu cesarzy.

- 1808. Zjazd cesarzy w Erfurcie. Ochłodzenie przyjaźni. Napoleon nie uzyskuje


wspólnego działania prewencyjnego przeciw Austrii. Aleksander żąda i otrzy-
muje ewakuację wojsk francuskich z Ks. Warszawskiego i Prus.

- 1809. Wojna franko-austriacka. Rosja zajmuje stanowisko neutralne, potajemnie


przychylne Austrii.

- 1-4 października: pokój, powiększenie Ks. Warszawskiego o część Galicji.

320
- Listopad: rozmowa Aleksandra z Czartoryskim. Czartoryski projektuje proklama-
cję Królestwa pod berłem w. księcia lub cara. Napoleon ubiega się usilnie o ra-
towanie sojuszu z Rosją. Wypiera się jakichkolwiek zamiarów wskrzeszenia
Polski. Stara się o rękę w. ks. Anny. Car proponuje konwencję, w której by Na-
poleon gwarantował, że nie dopuści do odbudowania Polski.

- 1810. 4 stycznia. Amb. francuski Coulaincourt podpisuje żądaną konwencję. Na-


poleon odmawia ratyfikacji, wycofuje się z konkurów.

- 7 stycznia. Car wzywa Czartoryskiego, omawia możliwość proklamacji Polski


Zjednoczonej w razie nowej wojny austro-francuskiej, tymczasem zaś utworzenie
autonomicznego W. Księstwa Litewskiego. Czartoryski odradza.

- Marzec. Nowa rozmowa cara z Czartoryskim. Car pyta, czy może liczyć na wier-
ność Polaków z zaboru rosyjskiego, o ile się będzie proklamował królem. Czar-
toryski odpowiada wymijająco, otrzymuje zlecenie opracowania memoriału w
tych sprawach.

- 4 kwietnia. Czartoryski składa memoriał, w którym przekreśla wszystko.

- 13 grudnia. Wybuch konfliktu franko-rosyjskiego o Oldenburg.

- 13. XII Ukaz cara otwierający Rosję dla importu angielskiego.

- 1811. 6 stycznia. List cara do Czartoryskiego, zapowiadający wojnę i proklamację


Królestwa.

- 30. I Sceptyczna odpowiedź Czartoryskiego.

- 12 lutego. Drugi list cara: zapewnia Polskę Zjednoczoną po Dźwinę, Berezynę,


Dniepr, w zamian za unię personalną i ogólny akces Polaków przeciw Napole-
onowi. Misja Czartoryskiego do Warszawy.

- 12 marca. Odpowiedź Czartoryskiego po powrocie z Warszawy. Nie widzi moż-


ności realizacji planu Aleksandra.
321
- Kwiecień — grudzień. Działania Ogińskiego i jego towarzyszy w Petersburgu.
Czartoryski wydaje złą opinię o Ogińskim i o jego projekcie konstytucji dla W.
Księstwa Litewskiego. Car powierza przygotowanie projektu Armfletowi i Ro-
senkampfowi.

- 11 listopada. Proklamuje W. Księstwo Finlandzkie.

- 1812. 14 marca. Traktat austro-francuski. Napoleon przewiduje w nim zamianę


Galicji za Ilirię, którą odstępuje Austrii.

- 1 kwietnia. List Aleksandra do Czartoryskiego, pyta kiedy proklamować Króle-


stwo Polskie, kiedy zaś W. Księstwo Litewskie. Armie napoleońskie nad Odrą i
Wisłą.

- 7 maja. Ambasador francuski w Petersburgu prosi o paszporty.

- 4 czerwca. Odpowiedź Czartoryskiego: odradza wszelkie awanse Polakom.

- 22 czerwca. Napoleon proklamuje „drugą wojnę polską".

- 24 czerwca. Zaczyna przeprawę przez Niemen.

XII. Powyżej przytoczyliśmy opinie kilku wybitnych naszych dziejopisów o kon-


cepcjach napoleońskiej i rosyjskiej naszej polityki w zaraniu XIX wieku. Zacytowa-
liśmy Sobieskiego, Bobrzyńskiego, Handelsmana i Kukiela, jeżeli idzie o sąd potę-
piający dążności oparcia o Rosję. Może będzie interesujące zebrać w jedno zdanie
motywy potępienia wydane przez tych czterech, sławnych bądź co bądź i przodu-
jących historyków.

Kukieł zarzuca orientacji moskalofilskiej podział sił narodu na dwie części i unie-
możliwienie im jednolitego poparcia Napoleona. Nie przeprowadza jednak dowodu
na to, że takie jednolite poparcie było pożyteczne, nie zaś szkodliwe dla naszego
interesu narodowego.

322
Bobrzyński zarzuca tymże moskalofilom, że byli dalszym ciągiem warcholstwa ma-
gnackiego z XVIII wieku, szukającego oparcia u obcych przeciw własnemu rządowi:
pośrednio sugeruje jakoby Napoleon miał większe możliwości i szczersze chęci od-
budowy Polski od cara Aleksandra.

Sobieski wyszydza starania oparcia Polski o Rosję, bez podania racji.

Handelsman uważa upadek koncepcji moskalofilskiej z 1811 roku za nasz sukces,


także bez przytoczenia żadnego argumentu.

Wszystkie te opinie zostały wydane w latach między 1926 a 1938. Wszystkie w


dwadzieścia prawie lat po ukazaniu się dzieła Smolki, które nigdzie, chyba tylko u
Askenazego, nie znalazło wprost zaprzeczenia. Ale Askenazy także nie przeciwstawił
Smolce żadnego argumentu, żadnego faktu, żadnego dowodu.

Można sądzić, że ukrytym motywem sądu naszej historiografii o polityce polskiej w


okresie wojen napoleońskich było przekonanie, iż przejście do obozu rosyjskiego
byłoby niehonorowe. Ogólne rozważania na temat roli i znaczenia honoru i poczu-
cia godności w polityce zagranicznej daliśmy w rozdziale o Tokarzu. Tu damy jeszcze
parę zdań Smolki rzucających światło na uchwałę Rządu Księstwa Warszawskiego
w r. 1813, przyłączającą się do koncepcji moskalofilskiej („Polityka Lubeckiego", tom
II. str. 200):

„Był moment rozstrzygający: epigonom Sejmu Wielkiego, legalnym przed-


stawicielom narodu nie wolno było w końcu 1812 roku patrzeć na byt ojczy-
zny pod kątem sentymentu, drażliwości honoru. Zrozumieli, że Polska zginie,
lub odrodzi się w dawnych, szerokich granicach, a na nich, na ich sumieniu,
odwadze, rozumie politycznym ciąży odpowiedzialność, jaka nigdy nie cią-
żyła na przywódcach ojczyzny... Powinni byli mieć jedno przekonanie wy-
tykające drogę w ciemności: kryzys minie, tak czy inaczej, pozostawi po sobie
ruinę jednej czy drugiej strony, albo pojedna dwu zapaśników: tak czy inaczej
zapewne kosztem Polski, jeżeli ona sama nie zabezpieczy swojego bytu do-
póki pora. O to chodziło: dopóki pora. Póki postawa Polaków była języcz-
kiem europejskiej wagi. Ten moment chwycić, jedyny przelotny moment,

323
sprzedać się drogo za cenę ustalenia losów ojczyzny: to wielkie, o przyszłości
rozstrzygające zadanie politycznej przenikliwości spadło na barki war-
szawskich mężów stanu pod koniec 1812 roku."

„Komu sprzedać się? Temu, kto z obu zapaśników dawał pewniejsze, większe
rękojmie. Tak kazał rozum. Sumienie zostawiało pełną swobodę. Honor
wojskowy wzdrygał się tylko na porzucenie napoleońskich orłów: sumienie
nie miało prawa oglądać się na punkt honoru, dźwigając w brzemiennej
chwili całą odpowiedzialność za los narodu, za dobro przyszłych pokoleń".

(Tu Smolka wylicza winy Napoleona wobec Polski i okazaną przez nas już poprzed-
nio wdzięczność za otrzymaną pomoc),

„ono (cesarstwo) na wiosnę przeszkodziło jej (Polsce) połączeniu z Litwą, ono


mirażem odbudowanej Polski wyrwało Litwie gotowe ustalenie bytu naro-
dowego. Wolnoż było znów ofiarować ojczyznę nienasyconym wymaganiom
honoru, jeśli po drugiej stronie widniała bezpieczna przystań?"

„Po dwu latach, w Paryżu, w Wiedniu, Polska zdana była na łaskę i niełaskę
„wielkodusznych intencji" Aleksandra, w grudniu 1812 r. w początku następ-
nego roku mogła traktować."

Przyjrzyjmy się teraz dalszym faktom decydującym dla losów naszego narodu u
schyłku epopei napoleońskiej.

- 1812. 19 października. Armie napoleońskie opuszczają Moskwę.

- 21 listopada. Rząd Księstwa Warszawskiego uchwala zwrócić się do Rosji za po-


średnictwem Czartoryskiego z prośbą o rokowania w celu przejścia z obozu Na-
poleona do obozu cara. Smolka zapewnia, że ks. Józef musiał dać zgodę swoją na
ten krok. Askenazy zaręcza, że nie dal. W braku dokumentów nie da się tezy
Smolki pozytywnie udowodnić.

- Grudzień. Aleksander w Wilnie ogłasza amnestię, jednocześnie zaczyna zabiegi o


pozyskanie innego, poważniejszego od Polski sojusznika napoleońskiego, Prus.
324
- 30 grudnia zdrada gen. pruskiego Yorka, który proklamuje swoją neutralność, car
zostawia mu broń.

- 1813. Styczeń. Napoleon w liście do cesarza austriackiego Franciszka I nie upiera


się przy integralności Księstwa Warszawskiego. W rozmowie z ministrami pru-
skimi obiecuje część Księstwa. Książę Józef reorganizuje armię w Krakowie.

- 14 lutego mowa Napoleona gwarantująca integralność wszystkim sprzymie-


rzeńcom.

- 28 lutego traktat kaliski cara Aleksandra z królem pruskim, Rosja gwarantuje


wielkość poprzednią.

- 17 marca Prusy wypowiadają wojnę Francji.

- Marzec 1813. Pierwsze oferty Austrii, która była także sprzymierzeńcem Napo-
leona, pośredniczenia pokojowego. Wśród warunków Metternich wymienia
podział Księstwa między trzech rozbiorców. Napoleon proponuje podział Prus
między Austrię i Saksonię, a połączenie reszty z częścią Księstwa, dla utworzenia
państwa polsko-pruskiego.

- 30 marca przyjeżdża dopiero Czartoryski do kwatery cara z propozycjami, oczy-


wiście bez skutku.

- Kwiecień 1813. Austria ogłasza zbrojną mediację, tj. grozi wystąpieniem przeciw
temu z walczących, kto jej warunków nie przyjmie.

- 15 kwietnia wymusza na królu saskim zrzeczenie się Księstwa Warszawskiego.

- 17 kwietnia Napoleon zabrania Poniatowskiemu złożenia broni i daje rozkaz, w


razie niemożności przedostania się do głównej kwatery armii, wywołać po-
wstanie w Polsce, Generał rosyjski Sacken żąda od Poniatowskiego złożenia
broni.

325
- 2 maja. Zwycięska dla Napoleona bitwa pod Lützen.

- 6 maja Poniatowski wyrusza z Krakowa do wielkiej armii.

- 16 maja Napoleon w rozmowie z posłem austriackim Bubną zgadza się zre-


zygnować z Księstwa.

- 4 czerwca. Podpisanie zawieszenia broni do 10 sierpnia.

- 15 czerwca umowa w Reichenbachu między Rosją, Prusami i Austrią, gwarantu-


jąca przywrócenie Prusom ich siły realnej sprzed 1805 roku.

- 9 września. Traktat w Toeplitz potwierdzający poprzednie porozumienie kaliskie i


reichenbachowskie, ale już przyrzekający Prusom stan terytorialny podobny do
posiadanego w 1805 r. Następuje szereg perypetii towarzyszących osaczaniu
Napoleona przez koalicję, powiększoną już nie tylko o Prusy, ale i o Austrię.

- 19 października 1813 r. bitwa pod Lipskiem i śmierć ks. Józefa.

- 4 kwietnia 1814 r. abdykacja Napoleona.

- Wreszcie 15 sierpnia 1814 zebranie kongresu wiedeńskiego.

Jak słusznie napisał Smolka, w miarę postępów koalicji, w miarę przesuwania się
teatru wojny z terenów Polski na zachód, bladło znaczenie czynnika polskiego i już
Aleksander nie kwapił się do proklamacji Polski zjednoczonej. Smolka przypisuje to
fatalne opóźnienie niedbalstwu i niedołęstwu Czartoryskiego. Jednocześnie z roz-
wojem kampanii w kierunku zachodnim staje się bardziej aktualne stanowisko Prus,
a potem Austrii i następują trzy traktaty pomiędzy rozbiorcami: w Kaliszu, Rei-
chenbachu i Toeplitz, w których jest trzykrotnie powtórzona zasada powrotu do
stanu sił sprzed 1806 roku, to jest do stanu jaki zapanował po trzecim rozbiorze.

326
KAROL BOROMEUSZ HOFFMANN

„Zwolennicy powstań przemawiali jak mistrze..." - napisał kiedyś Dmowski.

Rzeczywiście, gdyby pisarzy politycznych dzielić według kryterium lekkiego pióra,


to by chyba propagatorowie szaleństwa zajęli wszystkie pierwsze miejsca. Rzecz
dziwna, że wśród tych pierwszych, do najpierwszych zaliczymy Karola Boromeusza
Hoffmanna. Z zawodu dyrektor banku, poczuł w sobie powołanie polityczne i lite-
rackie w czasie wielkiego powstania 1831 roku. Napisał wówczas „Rzut oka na stan
polityczny Królestwa Polskiego pod panowaniem rosyjskim 1815-1830". Broszura ta
stała się na V zjeździe historyków polskich przedmiotem apologii Handelsmana,
profesora historii na uniwersytecie warszawskim. Handelsman w referacie na temat:
„O nasz dzisiejszy stosunek do historii porozbiorowej" dzieli historiografię naszą na
dwie wielkie szkoły: obie wyprowadza z emigracji polistopadowej. Jedna - to szkoła
demokratyczna, i ta rzecz prosta wywodzi się od Lelewela, druga jest monarchi-
styczną, i ojcem jej ma być właśnie Karol Boromeusz Hoffmann. Wprawdzie pisał
on jeszcze rozprawy na temat ustroju w dawnej Polsce i tam niewątpliwie polemi-
zował z Lelewelem, tu jednak ograniczymy się do krótkiej analizy jego broszury o
Królestwie Kongresowym. Problem bowiem ustrojowy stracił całą swoją ważność
praktyczną z chwilą trzeciego rozbioru. Nawet tendencje anarchistyczne - ten tak
zaciekle atakowany, a także zaciekle broniony punkt w naszych dawnych dziejach
nie odegrał większej roli, skoro żaden wielki autorytet nigdy nie podniósł głosu
przeciw fatalnym błędom popełnionym w czasach porozbiorowych - a jeśliby szło o
autorytety literackie, to nawet błędom tym przodowały. Jeśli więc warcholstwo i
anarchia niewątpliwie przyczyniły się do utraty naszej więzi państwowej w XVIII
wieku, to jednak nie wpłynęły one ani trochę na dalszy upadek w jaki staczaliśmy
się samobójczo w ciągu wieku XIX.

327
Broszura, którą się dzisiaj zajmiemy pt. „Rzut oka" jest nadzwyczaj wysoko oceniona
przez Handelsmana. Hoffmann, jak twierdzi ów uczony (Pamiętnik V Zjazdu Histo-
ryków Polskich, str. 450) był człowiekiem Czartoryskiego, reprezentował jego po-
glądy, na co dowód w tym, iż Czartoryski dawał mu dokumenty dotyczące kon-
gresu wiedeńskiego. Hoffmanna z kolei radził się stale, już na emigracji Mochnacki.
„Rzut oka" jest pracą obiektywną, prawie naukową, a jego podział dziejów Króle-
stwa Kongresowego na trzy okresy przyjęło całe dziejopisarstwo. A teraz oddajmy
głos Hoffmannowi; oto początek dzieła:

„Kiedy z kolei wieków Europa po tylekroć zmieniała swą postać polityczną i


geograficzną, kiedy tyle krajów przechodziło spod jednego berła pod drugie,
kiedy wszystkie te zmiany uświęciło po większej części piętno niedługiego
czasu, czemuż Polska ujarzmiona tak dawno, nie może dotrwać w nowym
swoim przeistoczonym kształcie, czemuż nie przestaje wzbudzać ku sobie in-
teresu wszystkich gabinetów, współczucia wszystkich ludów, wszystkich
opinii i stronnictw. Sześćdziesiąt lat cierpień i ucisku nie przedawniło poli-
tycznej zbrodni, którą na niej spełniono. W jej więc podziale musi być inna
kwestia, nie prosta kwestia granic. Istniało niegdyś potężne i świetne w rzę-
dzie mocarstw europejskich państwo, przedmurze ucywilizowanego świata,
przodkując oświacie zachodu, spoglądało na wschód, grubą powleczony po-
mroką, jak owa strażnica morska, co rzuca dalekie światło na ciemne oceanu
płaszczyzny, by ostrzegać spokojnych mieszkańców o napaści chciwych łu-
piestwa korsarzy..."

Trzeba przyznać że „Rzut oka" był pisany i drukowany w czasie powstania, w ogniu
niejako bitwy, i nie ulega najmniejszej wątpliwości, że celem jego musiało być za-
grzanie i wzmocnienie ducha do walki z Rosją. Z tego punktu widzenia biorąc, jako
broszurę propagandową, można i trzeba rozgrzeszyć zarówno kwiecistość i obrazo-
wość stylu, jak i niezbyt ścisłą logikę autora. Czy jednak broszura, której inwokację
powyżej czytaliśmy, zasługiwała na dalsze wydanie w Paryżu, na tłumaczenie na
obce języki, wreszcie na to, żeby w sto lat po jej ukazaniu się poważny historyk
nazwał ją kamieniem węgielnym jednej z dwu szkół historycznych w Polsce i to
szkoły monarchistycznej, do której zaliczył potem stańczyków - to wydaje się moc-

328
ne. Dlaczegóż więc, jeśli „Rzut oka" był tylko broszurą propagandy wojennej, po-
święcamy mu mały rozdział na równi z Lelewelem lub Askenazym? Dlatego, że bez
względu na brak wszelkiej wartości naukowej i obiektywnej, broszura ta uzyskała
wielki wpływ na naszą opinię i naszą politykę w smutnej pamięci okresie między
powstaniowym, i z tego tytułu obowiązani jesteśmy wykazać ojcostwo Hoffmanna
paru tezom, które potem będą długo pokutować w naszej literaturze - i za które
naród w końcu drogo odpokutuje także.

Przyczynę zainteresowania gabinetów losami Polski dostrzega Hoffmann w tym, że


zdaniem jego, rozbiory sprowadziły szereg klęsk na Europę (str. 3):

„Wiadomym jest wszystkim szereg niegodziwości, który zrządził to niesły-


chane w dziejach cywilizowanego świata zjawisko: nie jest zamiarem naszym
takowe rozbierać: dość powiedzieć, że podział Polski, gwałcąc najświętsze
zasady sprawiedliwości, niwecząc wszelką ufność narodów w traktaty, przy-
rzeczenia i przysięgi, wypędzając wszelką moralność i wstyd z gabinetów
europejskich, dwa sprowadził rezultaty polityczne: obalił jedyną obronną
Europy warownię i zachwiał tronów potęgę."

Zdanie powyższe zawiera podwójne twierdzenie, które będzie całe dziesiątki lat
krzewić się w mózgach polskich i zagłuszać wszelkie możliwości racjonalnej pracy
nad podniesieniem i uwolnieniem narodu. Pierwsza jego część sugeruje, że rozbiory
Polski były zbrodnią obcą a nie skutkiem niedołęstwa własnego; - druga, że roz-
biory stały się niemal takim samym nieszczęściem dla Europy, jeśli nie większym,
co dla Polski. Tezami tymi zajmiemy się później. Tymczasem na stronie 7 odpierając
zarzut lekkomyślnego popierania przez Polaków Napoleona, Hoffmann daje pewne
myśli ogólne o polskiej polityce porozbiorowej:

„Nieprzyjaciele Polaków obwinili ich o lekkomyślność, niespokojność i ła-


twowierność, z jaką biegną na połysk zwodniczej nawet nadziei - niepomni,
że Polacy w tej mniemanej lekkomyślności, niespokojności i łatwowierności
okazują największy dowód, iż są godnymi odzyskać byt potężnego i niepod-
ległego narodu. Naród nie zrodzony do niewoli, nie łatwo w tym stanie za-
sypia, naród nie zrodzony do niewoli chętnie poświęca całe swoje mienie za

329
lada iskierkę wolności, bo cóż może mieć za wartość życie, majatek, spokoj-
ność familijna, kiedy takowe zostawić lub odjąć zależy od łaski zwycięzcy.
Polacy w stanie niewoli będą i muszą być łatwowiernymi, cały ciąg niewol-
niczej ich egzystencji będzie i być musi szeregiem doznawanych i niesionych
na przemian klęsk i poświęceń, radości i ofiar - z tym samym zapałem, z
którym pochwycili za oręż pod cnotliwym Kościuszką, stawali pod zwy-
cięskimi sztandary Wielkiego Napoleona, dali wiarę obłudnym słowom
Aleksandra, podali wreszcie dłoń braterską 200 bohaterom; którzy rozpoczy-
nając bój ostatni z zapamiętałym wrogiem odkryli epokę, w której los za-
wistny cierpieniom Polski koniec naznaczył."

Passus powyższy domaga się bliższej analizy. Pisany z natchnieniem, zawiera bo-
wiem szereg tez równie zaraźliwych, ile niebezpiecznych. Pierwszą jest teza, że w
„lekkomyślności, niespokojności i łatwowierności" Polacy dają dowód, że są godni
odzyskać państwowość. Przede wszystkim należało by stwierdzić, co autor uważa
przez okazanie się godnym być narodem niezależnym. Przypuścić wolno, że rozu-
mowanie istotne Hoffmanna brzmiało jak następuje: Polacy upadli przez brak pa-
triotyzmu, teraz okazując gotowość do ofiar, nawet przy najdrobniejszej okazji po-
święcenia się za ojczyznę, dają dowód, że są godnymi odzyskać państwowość. Na to
rozumowanie należało by odpowiedzieć,

po pierwsze, że nie jest pewne, że Polska upadła przez brak więzi ofiarności;

po drugie, że nawet jeżeli się coś straciło przez brak ofiarności, to nie zawsze ofiar-
ność wystarczy by to odzyskać;

po trzecie, że nawet gdyby dotąd autor miał rację, to przejawienie tej ofiarności w
sposób lekkomyślny, a to właśnie jest zalecone, nie tylko może przynieść wolność -
choć tego Hoffmann nie sugeruje - ale też na pewno naraża przyszłość narodu na
niezmiernie ciężkie warunki, w których już wydobycie się na powierzchnię będzie
nierównie bardziej utrudnione niż przed okazaniem „lekkomyślności, łatwowierno-
ści i niespokojności".

330
W głębi tej tezy tkwi niezmiernie niebezpieczne dążenie do ryzykowania tego, co
naród jeszcze posiada, dla „dania dowodu, dla zamanifestowania przed światem"
itd. Dążenie to, rozpoczęte konstytucją 3 maja, a skończone nocą styczniową, było
odwróceniem tego, czego sytuacja wymagała od polityki polskiej. Miast lekko-
myślności postulowała ona powagę, miast niespokojności - zimną krew, miast
łatwowierności - najdalej posunięty sceptycyzm. Tak dopiero uzbrojony nasz na-
ród przez stańczyków w Galicji, przez Dmowskiego pod zaborem rosyjskim, przez
społeczeństwo w Poznańskiem, odrobił część doznanych przez politykę Hoffman-
na ciosów i przygotował Polskę do jakiego takiego stanu rozwoju w chwili po-
prawy koniunktury.

Druga teza jeszcze bardziej niebezpieczna jest swoim fatalizmem. Przede wszystkim,
wolno przywódcom żądać od obywateli poświęcenia majątku i życia dla zbiorowi-
ska tylko wówczas, kiedy ofiara ta może przynieść zbiorowisku jakąkolwiek po-
prawę. Twierdzenie, że mienie i życie jest nic nie warte, bo może być odebrane,
spotkać się powinno z odpowiedzią, że stan ten może się pogorszyć jeszcze w ten
sposób, że wolność, majątek i życie nie „będą mogły" być odebrane, lecz „będą mu-
siały" być odebrane. Był to zaś stan, jaki sprowadziliśmy na wielką połać Polski
(kresy wschodnie), wyłącznie za pomocą „chętnego poświęcania" stanu poprzed-
niego. Fatalizm leży w zapewnieniu, że cały ciąg naszej niewolniczej egzystencji jest
i być musi pasmem klęsk i ofiar. Jest to złowroga szkoła walczenia bez względu na
warunki, na siły własne, na broń, na sprzymierzeńców, na przeciwnika, na mo-
ment wybuchu. Naród posiadający swoje państwo, wychowywany w tym duchu
może i musi niemal je utracić. Ale naród pozbawiony państwa, prowadzący politykę
tu poleconą, uznający fatalizm i nieodwracalność walki bez względu na stosunek sił
i możność zwycięstwa, musi doprowadzić do zupełnego wytępienia swoich synów
przez wroga. A jednak teza ta rzucona przez Hoffmanna przyjęła się w całej niemal
literaturze emigracyjnej przez lat trzydzieści, hołdowali jej zarówno wielcy poeci, jak
i wielcy politycy i wybitni wojskowi. Przyniosła nam ona tylko samobójczy wyskok
1863 roku. Po nim dopiero znalazł się człowiek, który potrafił rzucić i przeprowadzić
w życiu hasło:

331
„Zawsze i wszędzie robić to, co się da w istniejących warunkach i otaczających
okolicznościach, w przekonaniu, że zawsze coś zrobić da się, ale robić tylko to, co
się da" (Koźmian. Rzecz o r. 1863, t. III. str. 322).

Ostatni piękny okres o powstaniach ubiegłych i o 200 „bohaterach" nocy listopa-


dowej pomijamy, gdyż był to po prostu okrzyk bojowy raczej, niż myśl polityczna.
Ale była w tym już rodząca się gloryfikacja sprawców wybuchu, jeszcze za ich życia,
jeszcze nim zebrano owoce ich czynu.

Dalej Hoffmann przystępuje do przedstawienia roli Rosji w powstaniu Królestwa,


w historii kongresu wiedeńskiego. Jest to moment najciekawszy, bo tu Hoffmann
rzucił historyczne podstawy pod drugi - po tezie o inicjatywie Rosji w rozbiorach -
filar, na którym opierała się nasza ideologia antyrosyjska. Filarem tym - utrącenie
przez Rosję odbudowania Polski, co zamierzały rzekomo mocarstwa zachodnie. Oba
te filary podtrzymywały walnie gmach nienawiści do Rosji i przekonanie, że co-
kolwiek się stanie, jakakolwiek będzie koniunktura, Rosja pozostanie naszym
„śmiertelnym" wrogiem. Przekonanie to nie dopuszczało ani na chwilę możliwości
zgodnego kierunku interesów Rosji i Polski. Spójrzmy na zdania, w których
Hoffmann rysuje postępowanie cara Aleksandra na kongresie.

Po zacytowaniu na str. 31-33 artykułu jakiegoś pisma angielskiego, z którego jasno


wynikało, że autor widzi tylko dwie realne koncepcje dla kongresu wiedeńskiego:
albo Polska pod berłem Aleksandra, albo powrót do granic 3 rozbioru, ale z którego
Hoffmann wydobywa wniosek o chęci Anglii odbudowania Polski niepodległej -
znajdujemy sugestię, jakoby rzekome intencje odbudowawcze mocarstw zachodnich
płynęły z ich rozbudzonego... sumienia.

„Otóż - pisze Hoffmann na str. 34 - jak wielkich doznawało trudności pogo-


dzenie widoków względem biednej naszej krainy, bo ciężki jest do strawienia
owoc zbrodni, kiedy przemawiać zacznie głos sumienia i prawdy".

Niesłychanie niebezpieczne i mszczące się potem, jeszcze aż do noty Traugutta z 1864


roku, przekonanie o sile zasad sumienia i sprawiedliwości, działających samo przez
się dla ukarania zbrodni.

332
„Rzecz tedy aż nadto udowodniona - pisze gdzie indziej - że Europa przybyła
na kongres wiedeński z odmiennymi wcale intencjami względem Polski niż
Aleksander. Wszyscy wspólnie czuli niegodziwość haniebnego jej podziału i
niepodobieństwo utrzymania nadal Polaków w stanie niewoli. Lecz Europa
chciała Polski całej, samoistnej i niepodległej, Aleksander chciał Polski całej,
ale z Rosją pod jedną dynastią połączonej."

Na str. 39: „Naród polski, który po trzecim rozbiorze wymazanym został z


rzędu państw europejskich, w r. 1815 stał się znowu narodem. A lubo upór
Aleksandra wbrew życzeniom innych mocarstw nie dozwolił mu istnieć od-
dzielnie i niepodległe, wszelako potrafiono wyjednać..." (tu Hoffmann wy-
mienia ulgi dla Polaków pozostałych pod obcym panowaniem).

Cytaty powyższe wystarczą by pojąć, że Hoffmann w 15 lat po upływie kongresu


wiedeńskiego wierzył głęboko w dobre dla nas intencje „Europy", a w zawistne i
szkodliwe stanowisko cara Aleksandra. Teza ta została przyjęta przez całą naszą hi-
storiografię i publicystykę emigracyjną w okresie międzypowstaniowym.

Pierwszym i najpotężniejszym propagatorem tezy Hoffmanna stał się Mochnacki.


Ten mistrz prozy polskiej w swoim „Powstaniu narodu polskiego" (Paryż) które stało
się ewangelią narodu, w generacji która wywołała rok 1863, przyjmuje najzupełniej
jako fakt nie ulegający żadnej dyskusji dobrą wolę Europy na kongresie wiedeń-
skim - i niepowodzenie odbudowania Polski li tylko wskutek torpedowania pro-
jektu przez cara Aleksandra.

Mochnacki podkreśla rolę, jaką takie pojmowanie działań cara i mocarstw zachod-
nich na kongresie - odegrało w wybuchu powstania listopadowego:

„Zapewne, gdyby rewolucja 29 (listopada) potrzebowała usprawiedliwienia,


mogłaby je znaleźć najpierw w złej wierze, chytrości i obłudzie tego cara,
mogłaby je znaleźć w samym tworze Królestwa Polskiego."

Tego samego zdania był Lelewel, który twierdzi wprost, że utworzenie Królestwa
Polskiego przez kongres było „szóstym i rozbiorem Polski" (Trzy konstytucje, wyd.

333
Turowskiego) i przy opisie akcji Buyny, do której jeszcze powrócimy, chwali ten-
dencje antyrosyjskie w roku 1815:

„Konfederować się było okazaniem niepodległości i samowładności naro-


dowej: zmienianie przez doprosy pana (tj. króla saskiego na cara) stawało się
wówczas przeniewierstwem".

Henryk Schmitt w roku 1869 (Dzieje Polski XVIII i XIX wieku, str. 693) pisał:

„Przeciw projektowi prusko-moskiewskiemu oświadczyły się Austria, Anglia i


Francja, które obstawały na razie za odbudowaniem Polski w całości, a które
uznawszy następnie z powodu oporu stanowczego Moskwy i Prus niewy-
konalność takiego jej odbudowania, były za podziałem Księstwa."

Smoleński, jeden z najpopularniejszych naszych historyków, w r. 1898, pod pseudo-


nimem Grabieński (Dzieje narodu polskiego, t. II. str. 212):

„Cesarz Aleksander jako główny pogromca Napoleona rościł sobie pretensje


do całego Księstwa Warszawskiego. Prusy i Austria domagały się zwrotu
ziem, jakich pozbawiły je traktaty tylżycki i wiedeński. Prusy gotowe były
uznać pretensje Aleksandra, byleby... otrzymały Saksonię. Francja, Austria i
Anglia zawarły potajemne przymierze w celu pohamowania chciwości Prus i
Rosji."

Studnicki, którego „Sprawa polska” wydana w 1910 roku jest bogato dokumento-
wanym, choć nader tendencyjnym podręcznikiem stosunków polsko-rosyjskich,
wije się w sprzecznościach, i gmatwa jasny zazwyczaj wykład (str. 141):

„Królestwo Polskie było kompromisem między doszczętnym rozbiorem i za-


gładą imienia polskiego, a niepodległością Polski z drugiej, było kompromi-
sem między zagarnięciem wszystkich ziem polskich przez Rosję, a koncepcją
rozbiorową, traktatem 1795 r. zakończoną..."

Studnicki nie jest pewny, która z tych dwu ostatnich koncepcji leżała w naszych
interesach:

334
„Projekt - pisze na str. 143 - odpowiadający interesom Prus i Rosji, napotkał
na solidarne przeciwdziałanie Anglii, Francji i Austrii..."

O interesach Polski ani słowa.

Sam nawet Bobrzyński jeszcze w 1930 r. w III tomie „Dziejów" sugeruje, że opozycja
mocarstw zachodnich pragnęła szczerze utworzenia zjednoczonej Polski (str. 63):

„Francja zaś i Anglia, rozumiejąc że mimo wszelkich gwarancji konstytucyj-


nych, Królestwo Polskie postawi Rosję w środku Europy, oświadczyły go-
towość zgodzenia się na utworzenie Królestwa Polskiego pod berłem carów
tylko pod warunkiem, jeżeli będzie naprawdę samodzielne, a więc powstanie
w swoich granicach historycznych."

To, co o kongresie wiedeńskim podaje urzędowy, obowiązujący w szkołach średnich


podręcznik Lewickiego i Friedberga (wydanie trzynaste z 1929 r.), mogłoby stanąć do
najcięższego konkursu zaciemniania historii, i miałoby wielkie szanse, nawet w na-
szej historiografii, na pierwszą nagrodę.

„O sprawie polskiej dużo mówiono i radzono na kongresie, ale Polaków o


zdanie nie pytano. Różni dyplomaci wyrażali Polsce platoniczne współczucie,
przyznawano, że rozbiory były krzywdą, ale ostatecznie car postawił na
swoim."

Słowa te wyraźnie zdają się sugerować, że car zajmował stanowisko dla Polski
niekorzystne. Wyraz jednak „platoniczne" dla charakterystyki mocarstw użyty, od-
biera, całą wartość stanowisku poprzedniemu. W rezultacie uczeń nie może mieć
najdalszego choćby wyobrażenia o istotnych rozgrywkach interesów na kongresie
1815 roku. Nieco dalej podręcznik zapewnia, jakoby stanowisko wojska polskiego po
stronie Rosji miało rozstrzygnąć spór mocarstw, ale zdaje się potępiać to właśnie
stanowisko.

Pomijamy tu na razie inne tezy Hoffmanna, tezę o potrzebności Polski dla Europy i
tezę o sile rzeczy, działającej w kierunku zniweczenia Królestwa - tezy brzemienne w
klęskowe dla umysłów i dla sił polskich następstwa - i przeprowadzimy krótką

335
analizę pertraktacji kongresowych takich, jakimi były w rzeczywistości. Opracował
je dokładnie w specjalnej monografii Wawrzkowicz („Anglia a sprawa polska na
kongresie wiedeńskim", Kraków, 1919). Nie wiem na pewno, kiedy historiografia
zagraniczna ustaliła ów stan faktyczny. W każdym razie Thiers w r. 1862 w wy-
danym odnośnym tomie swojej „Histoire du Consulat et de l'Empire" już opowie-
dział dzieje kongresu obszernie i zgodnie z późniejszą pracą Wawrzkowicza, a więc
sprzecznie z sugestiami powyżej cytowanych, arcypoważnych i arcypopularnych
naszych historyków.

Profesor Hubert, który czytał artykuł niniejszy nim go wydałem w książce, zapytał -
na jakich przesłankach opieram sąd, który pozwala mi przyjąć, że wszystko co pisał
Wawrzkowicz to - prawda, a co pisali wyżej cytowani historycy - to błąd albo też
fałsz? Odpowiadam, że Wawrzkowicz nie pisał syntezy historycznej, nie opraco-
wywał wielkich linii naszych dziejów podczas kilku wieków, czerpiąc jedynie z
drugiej ręki, z monografii już istniejących lub co gorsza z własnej fantazji. Wawrz-
kowicz postawił sobie za zadanie zbadać dzień za dniem, dokument za dokumen-
tem, wszystko co znajduje się w źródłach pisanych o sprawie polskiej na kongresie
wiedeńskim. Badał archiwa zagraniczne i polskie, opublikował wyniki i wyciągi.
Rzecz prosta, mam prawo w momencie gdy sąd Wawrzkowicza jest sprzeczny z Bo-
brzyńskim, Smoleńskim, Mochnackim czy Studnickim, przyjąć sąd Wawrzkowicza
jako słuszny. Cóż dopiero, kiedy historiografia zagraniczna jeszcze ustami Thiersa
sąd ten w zupełności potwierdza.

Oto jak przedstawiało się położenie polityczne na kongresie.

Inicjatywę przy rokowaniach dyplomatycznych, które miały urządzić nową Europę


po zaburzeniach napoleońskich, wziął w swoje ręce car Aleksander I. Pragnął on
stworzyć możliwie największą Polskę, obdarzyć ją liberalną konstytucją i stać się jej
królem konstytucyjnym, pozostając jednocześnie despotycznym władcą Rosji.
Smolka, a za nim nowsza historiografia (Słownik Biogr.) dopuszcza myśl, iż Alek-
sander sądził, że w zatargach z oligarchią rosyjską, która zamordowała jego ojca
Pawła I i częstokroć dyktowała mu politykę nie całkiem po jego myśli, było by
dobrze mieć po swojej stronie państwo polskie. Poza tym potężnym motorem

336
czynności cara były jego idee liberalne, którym nie mógł dotąd dać wyrazu, z po-
wodu zbyt niskiego stanu Rosji carskiej i braku przygotowania tego narodu do rzą-
dzenia samym sobą. Trudno było być jednocześnie liberałem i najbardziej despo-
tycznym władcą. Posiadanie monarchii konstytucyjnej wypełniałoby tę bolesną
lukę. Te wszystkie powody doprowadziły do tego, że Aleksander przyjechał na
kongres wiedeński silnie zdecydowany utworzyć Królestwo Polskie pod swoim
własnym berłem.

Wydawało się, że trudność grozić może jedynie ze strony Austrii a przede wszystkim
Prus, bo z ich dzielnic przednapoleońskich miała być utworzona nowa monarchia
Romanowych. Kiedy rok wcześniej szło o pozyskanie tych obu państw, które wszak
były jeszcze w 1812 sprzymierzeńcami Napoleona, nie zawahał się Aleksander w
traktatach kaliskim, reichenbachskim i toplitzkim zagwarantować powrotu do stanu
sprzed 1805 roku, to jest do stanu wyznaczonego trzecim rozbiorem.

Trudność tę udało się w zupełności carowi przezwyciężyć. Związawszy się ścisłą


przyjaźnią osobistą z królem Prus Fryderykiem Wilhelmem, obiecał mu przeprowa-
dzić na kongresie inkorporację całej Saksonii w zamian za cesję pretensji do ziem
polskich. Austria miała dostać nie tylko Ilirię, ale i północne Włochy z Wenecją
włącznie. Dzięki tym zabiegom, zdawało się, iż plan cara nie napotka na żadne
większe trudności. Stało się jednak inaczej.

Przeciw konstelacji Rosja-Prusy, konstelacji, która rzecz dziwna po raz pierwszy i


ostatni w dziejach powstała dla naszej korzyści a nie dla naszej zguby, zbudziła się
opozycja austro-anglo-francuska. Jakie były elementy polityki ówczesnej tych trzech
mocarstw?

Austria, której dyplomacja była prowadzona mistrzowską ręką Metternicha, nie


mogła patrzeć bez wielkiej troski i niepokoju na powiększenie Prus o całą Saksonię,
a dzierżaw Romanowych o całą Polskę. Dodając do tego powiększenia ścisły sojusz i
usuniecie płaszczyzny tarcia, którą w innym razie stałyby się dzielnice podzielonej
Polski - projekt urządzenia tej części Europy przedstawiał dla Austrii jak największe
niebezpieczeństwo i gdyby miał być przyjętym, rzeczywiście oznaczałby, że mocar-
stwo to wychodzi z wojen napoleońskich nie tylko nie w położeniu lepszym, lecz

337
nawet znacznie gorszym niż było poprzednio. Iliria, którą już był Napoleon obiecał
Austrii w zamian za Galicję, a nawet Tyrol i Wenecja, choć były to bardzo poważne
nabytki, nie równoważyły w oczach genialnego polityka i jego rozumnego władcy
Franciszka I strat, które mogły powstać w przyszłości z powodu pogorszenia sytuacji
geopolitycznej. Z całym naciskiem zwracamy uwagę czytelnika polskiego na ową
chwilę. Tu jaśniej niż kiedykolwiek możemy obserwować na przykładzie postępo-
wania Metternicha rolę, jaką w polityce międzynarodowej gra obszerność dzierżaw,
a jaką gra siła sąsiadów. Lekcja po stokroć potrzebna dla naszego narodu, gdzie tyle
przesadnej uwagi poświęca się rozciągłości terytorium (kompleks Rejtana, kompleks
Gdyni, itd.), a tak mało naszej sytuacji geopolitycznej.

Austria była zdecydowana nie dopuścić ani Prus do granic czeskich, ani Rosji nad
Wartę. Postanowienie jej było tak silne, że doszło nawet później do zawarcia taj-
nego sojuszu austro-anglo-francuskiego, stypulującego wspólną wojnę przeciw Rosji
i Prusom, o ile by nie porzuciły swoich planów. Na razie Metternich pozostając sam
w cieniu, wysunął na pierwszy plan delegata Anglii, lorda Castlereagh.

Podstawą ówczesnej polityki angielskiej była obawa przed powtórzeniem się na-
poleońskiej „blokady kontynentalnej" i starania o możliwie najmocniejsze obwa-
rowanie niepodległości Holandii (połączonej z Belgią pod berłem domu Orańskie-
go). Do tego celu miało służyć odbudowanie Królestwa Hanowerskiego, a także jak
najściślejszy sojusz z Prusami, gdyż to dopiero dawało zdaniem Anglików dosta-
teczne oparcie tak ważnym Niderlandom. Toteż Anglia nie miała nic przeciwko te-
mu, by Prusy połknęły całą Saksonię, co dawałoby im niewątpliwie więcej siły, niż
posiadanie tylu milionów niezbyt pewnych a raczej zupełnie niepewnych i wrogo
usposobionych Polaków. Natomiast druga część planu Aleksandra, objęcie tronu
przezeń nad Polską zjednoczoną, nie była możliwa do przyjęcia dla polityki angiel-
skiej. Uważano, że Rosja ostatnio zyskała i tak zbyt wiele na Turcji, że poza tym
wychodzi z wojen napoleońskich jako zbyt wielka potęga, by pozwolić jej jeszcze na
unię dynastyczną z całą Polską. Ponieważ zaś obie części planu były ze sobą ściśle
związane i odmawiając Aleksandrowi Polski, jednocześnie lord Castlereagh odma-
wiał Prusom Saksonii - dając im za to ich dawny dział porozbiorowy - przeto jego
właśnie wybrał Metternich do wysunięcia sprzeciwu wobec Aleksandra.

338
Przedstawmy parę dowodów działalności Anglii na kongresie, cytując wprost
Wawrzkowicza:

(str. 84) „W naradach koalicji w styczniu 1814 Castlereagh, minister angielski


oświadczył za poduszczeniem hr. Stadiona, że nie należy dopuścić ani do
Królestwa ani do Księstwa Polskiego oddzielnego ani też rzeczywistego ani
formalnego, w żadnej formie jawnej czy ukrytej."

(str. 86) „Castlereagh oświadcza Czartoryskiemu, w marcu 1814, że nie ma


żadnej nadziei na utworzenie Polski, gdyż Austria nigdy się nie zgodzi na
koronowanie cara królem, z obawy przed utraceniem w przyszłości swego
zaboru."

(str. 88) „Gabinety austriacki, pruski i angielski zamierzały przed podpisaniem


traktatu pokojowego z Francją, porozumieć się względem Polski z Aleksan-
drem, a po długich rozprawach ułożył Hardenberg obszerny memoriał zaty-
tułowany: „Plan sur l'arrangement futur de l'Europe", w którym propono-
wano sprawę polska załatwić w drodze podziałowej, bez żadnej wzmianki o
odnowicielskich zamierzeniach Aleksandra."

(str. 110) Sierpień 1814: rozmowa ambasadora austriackiego w Londynie, hr. Me-
rveldta z lordem Castlereaghem:

„...minister angielski wychodząc ze swej biernej roli oświadczył, iż najpew-


niejszym sposobem uwolnienia się od przykrej z Rosją dyskusji w sprawie
polskiej jest zaproponować odbudowanie niepodległego Królestwa Polskie-
go, co by nie tylko Polaków, ale i całą Europę postawiło po ich (tj. Anglii i
Austrii) stronie. Gdy hr. Merveldt zaczął biadać nad ew. utratą całej Galicji,
Castlereagh uspokoił go, tłumacząc, że projekt ten znalazłby taką opozycję
nawet w Rosji, że cesarz Aleksander nigdy by się nie odważył sprawy tej
poruszyć, sądził więc, że można by tym sposobem uniknąć jej w ogóle."

(str. 112) „Rozmowa Talleyranda z sir Charles Stuartem, posłem angielskim w Pary-
żu, w lecie 1814. Talleyrand dowodził, że

339
„choć bezpośrednie interesy francuskie domagałyby się tego, aby król saski
został królem polskim, atoli niezgoda, która w nieuniknionej konsekwencji
wynikłaby z utworzenia Królestwa Polskiego, nawet tak nieznacznego, by-
łaby tak groźną dla innych państw, że nie waha się nalegać na dotrzymanie
starego układu, o wiele lepiej wykombinowanego dla zachowania pokoju."

Chętnie więc godził się: na potwierdzenie dawnego podziału jaki istniał przed
wojną 1805 r., nie zgadzając się pod żadnym warunkiem na modyfikację i mniemał
rozbiór Polski

„istotnym elementem politycznym stosunków europejskich."

(str. 121) „Plan Aleksandra odbudowania Polski w unii z Rosją był w oczach
rządzącego wówczas Anglią gabinetu zamachem, zamachem na przyszły
spokój Europy, gdyż Księstwo Warszawskie, którego się cesarz domagał,
wydawało się Anglii, gdyby zostało połączone z Rosją, awangardą rosyjską
skierowaną na zachód, wbijającą się klinem w środkowe Niemcy i otwiera-
jącą tym sposobem nową drogę dla ambitnych dążeń rosyjskich."

(str. 124) „Na poufnej naradzie gabinetu angielskiego przed wyjazdem Ca-
stlereagha na kongres, uchwalono przeciwstawić projektowi Aleksandra
kontrpropozycję Polski zupełnie niepodległej, w tej oczywiście intencji, aby
podobną niewygodną argumentacją sprowadzić niefortunnego protektora
sprawy polskiej na drogę podziałową, poza tym głównie w tym celu, żeby
zasłonić się - tego rodzaju oficjalną, wyrażoną w formie jakiejś noty propo-
zycją - przed ewentualną krytyką opozycji w parlamencie."

(str. 130) Dnia 26 września pierwsza rozmowa Aleksandra z Castlereaghem. Na


propozycję unii Aleksandra

„Castlereagh przeciwstawił się tym restytucyjnym choć połowicznym, lecz w


każdym razie rzeczywistym zamierzeniom. Jeśli sprawa polska ma być w
ogóle poruszana, winno się ją wziąć pod rozwagę sposobem liberalnym i
obszernym... Rząd angielski widziałby z wielkim zadowoleniem przywróce-

340
nie Polsce narodowej niepodległości... gdyby można tego dokonać za zgodą i
za poparciem sąsiednich mocarstw. Jeśli nie proponuję cesarzowi czegoś po-
dobnego, tłumaczył się Castlereagh, to ze wstrętu jaki ma ks. Regent do
przedkładania swoim sprzymierzeńcom takich propozycji, które by uważali za
wezwanie do nierozsądnych ofiar..."

Aleksander przyznał, że i on sam nie mógłby takiej ofiary zrobić, ale zapewnił, że
jego koncepcja unii personalnej nie zagrażałaby w niczym sąsiadom. Na to Castle-
reagh odpowiedział, że jeśli Polacy w Królestwie będą naprawdę zadowoleni, to
tym bardziej niezadowoleni będą Polacy pod zaborem pruskim i austriackim, i będą
dążyć do przyłączenia się do Królestwa.

„Stwierdził z zupełną pewnością, że Polacy uważać będą wprawdzie odbudo-


wanie przy Rosji jako urządzenie tymczasowe i przejściowe, więc gdyby ich
patriotyzm obudzony został do wszystkich wysiłków... które by poprowadzić
ich mogły do tego naturalnego i ostatecznego ich celu, dziesięć milionów
Polaków trzymających z Rosją miałoby we wszystkich wojskowych celach
podwójną wartość po stronie rosyjskiej, podczas gdy pięć milionów podle-
głych Austrii i Prusom... objęłoby... niezadowolenie..."

Taki stan rzeczy musiałby doprowadzić nieuchronnie do wojny. Castlereagh zarę-


czył, że cała Europa jest jednomyślnie przeciwna takiemu rozwiązaniu.

Naród polski, otrzymawszy małe tylko jądro obdarzone formą państwową i woj-
skiem, musiał siłą rzeczy dążyć do zjednoczenia innych dzielnic, będących pod ob-
cymi zaborami. W którą stronę pójdzie ekspansja polska? Castlereagh uważał za
najzupełniej pewne, że pójdzie ona w stronę Prus lub Austrii. Rzeczywiście naj-
mniejszy konflikt Rosji z jednym z tych państw dawał Polsce pewność niemal po-
większenia się o dzielnicę tegoż państwa. Ręka w rękę ze sprzymierzeńcem rosyj-
skim, przy poparciu powstania lub choćby biernej przychylności nadgranicznych
ziem polskich, jakaż siła byłaby powstrzymała Polaków Królestwa w zdobyciu Po-
znańskiego lub Galicji? Taki rozwój wypadków wydawał się zdrowemu rozsądkowi
Anglika oczywistym. Nie potrzeba dodawać, że leżał on jak najbardziej na linii pol-
skiej racji stanu, czyli polskiego interesu narodowego.

341
„Aleksander nie miał nigdy w myśli przywrócenia całej Polski niepodległej i
od berła swego niezawisłej. Że zaś przywrócenie całej Polski pod berłem Ro-
sji napotkałoby zawsze na opór innych mocarstw europejskich, polska więc
kwestia już wówczas zredukowana była na to smutne dilemma: że albo by
nam należało w ciągłej trzech mocarstw niewoli nadal pozostawać, albo dla
interesu Rosji, całości naszej przeciw całej Europie dobijać się orężem" (str.
17).

Zastanówmy się przez chwilę, co Hoffmann chciał tu powiedzieć, Albo zwycięży


koncepcja mocarstw europejskich: podział Polski między trzech rozbiorców, według
wzoru z 1795 roku, albo utworzenie Królestwa Romanowych z części Polski. Ale
wówczas czekają nas wojny o zjednoczenie, prowadzone przeciw Austrii lub Prusom
czy też przeciw obu tym państwom jednocześnie.

Hoffmann dodaje, że ta druga ewentualność nastąpiłaby „dla interesu Rosji." Na-


leży sądzić, że miał tu rację o tyle, że istotnie można było pogodzić interes Rosji -
zniszczenia państw germańskich - z taką wojną polską i, co za tym idzie, można było
uzyskać od niej pomoc.

Co jest niesłychane, to fakt, iż autor zestawia obie ewentualności jako równoznacz-


ne i - „smutne dilemma". Zupełny rozbiór, brak państwa i wojska, wymazanie
imienia Polski z języka dyplomatycznego (bo tak stanowił układ petersburski 1795
roku) i posiadanie małego, lecz silnego ośrodka własnego. Dlaczego i to drugie
wyjście miałoby być smutne? Może dlatego, że walka o przyłączenie innych dzielnic
nie była możliwą? Bynajmniej.

Właśnie dlatego, że były widoki na taką walkę i że leżałaby ona... w interesie Rosji.
Można się domyślać, znając szał bezinteresowności naszej literatury, że Hoffmann
uważałby wojnę taką za nader korzystną, gdyby w interesie Rosji nie leżała. Z
chwilą gdy inne mocarstwo było w niej zainteresowane, gdy więc mogliśmy liczyć
na sprzymierzeńca, już zaczynano biadania. Kto wie czy nie byłoby lepszym wyj-
ściem męczeństwo i nowy rozbiór zupełny. A teraz wracajmy do Wawrzkowicza.

342
Nazajutrz po rozmowie cara z Castlereaghem, Nesselrode sonduje możliwość
otrzymania większego udziału w ziemiach Polski, bez proklamowania Królestwa.
Castlereagh odmawia.

(str. 135) W przeddzień Kongresu Metternich zgadza się na odstąpienie większego


obszaru, byleby car odstąpił od tytułu królewskiego.

(str. 136) 4 października nowy memoriał angielski powołując się na traktaty kaliski,
reichenbachski i toplitzki, odrzuca plan unii polsko-rosyjskiej i dowodzi, że jeśli car
chce rzeczywiście coś dla Polski uczynić, niech zgodzi się na państwo rzeczywiście
niepodległe i zjednoczone.

(str. 137) 13 października druga rozmowa cara z lordem Castlereaghem. Pada groźba
wojny ze strony cara, gdyby mocarstwa nie zgodziły się na jego żądania.

(str. 140) 20 października Castlereagh powołuje się na traktat petersburski, mocarstw


rozbiorowych z 25 stycznia 1797, w którym zagwarantowano, że nigdy Polska nie
będzie wskrzeszona.

23. X. Kontrpropozycje angielskie:

1) Odbudowanie Polski w granicach 1772 roku, pod berłem monarchy neutral-


nego,

albo

2) w granicach i z konstytucją 1791 roku,

albo

3) podział zupełny w myśl umowy reichenbachskiej.

(str. 163) Wawrzkowicz ex re noty premiera angielskiego Liverpoola:

„Porównując oba pisma (z notą Castlereagha z 23. X)... poza zgodnym na ogół
opozycyjnym charakterem wobec propozycji Aleksandra, zasługują na szcze-

343
gólną uwagę obydwie kontrpropozycje odbudowania Polski jako państwa
zupełnie niezawisłego. Nie podobna ich w żaden sposób brać zupełnie do-
słownie na serio, i nie ulega najmniejszej wątpliwości, że były to po prostu
argumenty ad invidiam, wysunięte w zamiarze pobicia Aleksandra jego
własną bronią. Doskonale wiedziano o tym, że cesarz nigdy się na tego ro-
dzaju propozycje nie zgodzi, chciano więc... skłonić go do najbardziej wy-
godnego dla gabinetów załatwienia sprawy, w drodze prostego podziału...”

(str. 171) Dnia 7 listopada: memoriał ministra pruskiego Hardenberga popiera sta-
nowisko rosyjskie.

(str. 181) Aleksander przesyła 21 listopada notę pisaną przez Capo d'Istria, gdzie
upiera się przy swoim stanowisku.

(str. 187) Castlereagh wycofuje się z mediacji, którą obejmuje Hardenberg. Z tą


chwilą Austria jest za słaba, by sama stawiać czoło Aleksandrowi, i cała rzecz jest
przesądzona w myśl jego żądań. Natomiast zaczynają się uparte targi o granice i
szczegóły konstytucyjne.

(str. 152) Obecność księcia Adama na kongresie była niezmiernie ważna, gdyż szło
przecież o to, czy cesarz wytrwa w tej ogniowej próbie, kiedy cała sprawa polska
najgwałtowniej zaatakowana została przez wszystkie większe gabinety europejskie,
którym niezmordowanie sekundowali w tej robocie reprezentanci wrogiej opinii
publicznej rosyjskiej, znajdujący się w orszaku cesarskim.

Chyba dość aby przekonać czytelnika, jak inaczej Wawrzkowicz patrzy na podział ról
na kongresie. U Hoffmanna i jego licznych epigonów mamy cały koncert mocarstw
europejskich, dążący rzekomo uparcie do odbudowania Polski, i samego cara, który
niweczy cne zamiary Europy. W rzeczywistości był to koncert mocarstw, ale dążący
do powtórzenia najgorszego dla Polski rozwiązania rozbiorczego z 1795 roku i pra-
gnący cel ten osiągnąć za pomocą sprytnie wysuniętego, niemożliwego do spełnie-
nia postulatu odbudowy Rzeczypospolitej w granicach 1772 roku. Decyzja wisiała na
włosku, nie jak pisze Studnicki, między zupełną niepodległością a zupełnym roz-
biorem, ale między zupełnym rozbiorem a unią dynastyczną z Rosją. Wygrała ta

344
ostatnia koncepcja, dzięki uporowi Aleksandra, dzięki decyzji tego jednego czło-
wieka. Ile było w podtrzymaniu tej decyzji udziału Czartoryskiego, tyle zasługi jego
dla narodu polskiego.

Nie było również tak jak pisze Mochnacki, że mocarstwa szukały w Polsce przed-
murza przeciw Rosji. Hoffmann pisze nawet - i tu specjalnie dotkliwie w jego ter-
minologii przejawia się ironia naszej ignorancji i samouwielbienia - że gabinety
uważały za chimerę myśl o porządku europejskim bez Polski. W rzeczywistości wy-
raz „chimera" był często w rozmowach kongresowych używany przez dyplomatów,
ale właśnie jako określenie koncepcji stworzenia z Polski państwa-bariery.

Nie obstawały też, jak tego chce Schmitt, mocarstwa w przód przy odbudowie Pol-
ski zjednoczonej, a potem dopiero, z powodu oporu Rosji zażądały podziału. Wła-
śnie na to żądały Polski niepodległej, aby doprowadzić do podziału i jeśli do po-
działu nie doszło, to wyłącznie z powodu stanowiska Rosji.

Rzecz niebywała, że w gronie fałszerzy i tendencyjnych historyków jest tu i Bo-


brzyński - rzadki wypadek, że wraz ze swoim antagonistą Smoleńskim broni jednej i
tej samej, złej tym razem, sprawy. Tu też należy Tarnowski, chociaż należał był do
czołowych pogromców fałszów i frazesów w naszej literaturze („Nasze dzieje w
ostatnich stu latach").

Honoru obiektywizmu i prawdomówności historiografii naszej broni tym razem


dziwna kompania: Sobieski, Kukieł, najwierniejszy uczeń Askenazego, którego
wszystkie niemal złe cechy kontynuował w swoich dziełach, i Limanowski, historyk
i apologeta ruchów niepodległościowych.

„...(Car) ostatecznie zdobył na Kongresie dla siebie największy kawał Polski -


główną część Księstwa Warszawskiego.

Tego zjednoczenia się Polski pod egidą Aleksandra zlękła się Anglia i na
kongresie zwalczał bezwzględnie ten plan lord Castlereagh, dążąc do rozbicia
Księstwa Warszawskiego czyli do rozbioru" (W. Sobieski, Dzieje Polski).”

345
A więc ultra-popularność tej książki jednak nie zabroniła w tym miejscu powiedzieć
prawdy. Aby jednak ani jednej okazji nie stracić dla ogłupienia czytelników i wra-
żenia im w mózgi, że politykę robi się nawet w Anglii nie rozsądkiem lecz uczucia-
mi, zaraz potem dodał:

„Anglia, która jeszcze nie ochłonęła z zażartych bojów z Napoleonem, nie


chciała darować Polsce polityki legionów - oddanych jemu bezwzględnie.
Tym dziwniejsze było, że zdanie Anglii w zupełności podzielała Francja" itd.

Prawdzie dostała się wątła, rzadko błyskająca świeczka. Fałsz musiał być natych-
miast przebłagany potężną pochodnią.

Równie ciężko przychodzi się pogodzić z prawdą Askenazemu.

„Europa, z którą obecnie szedł ramię w ramię Aleksander przez pobojowisko


lipskie do zdobytego Paryża, a z którą zarazem miał targować się o Polskę na
kongresie wiedeńskim, to była Europa stara, zaprzeszłowieczna, zmartwych-
wstająca na gruzach rewolucyjnej i napoleońskiej. Nie zapomniała ona ni-
czego, nie nauczyła się niczego, żyła starym trupim duchem zaprzeszło-
wiecznym, toteż w sprawie polskiej dopominała się wręcz powrotu do
uświęconej zasady podziałowej i sprzeciwiała się stanowczo tamtej, odnowi-
cielskiej koncepcji (Aleksandra). Sprzeciwiała się przez ślepotę, obawę, chci-
wość, nienawiść..." („Założenie Królestwa Polskiego").

Czytelnicy, którzy przebrnęli przez rozdziały poświęcone wyłącznie Askenazemu,


wiedzą już co myśleć o Askenazym jako historyku, i o jego kwiecistym stylu. Tu
zaznaczamy tylko zdumiewającą próbę szukania wyjaśnienia przez cztery uczucia
tego, co było tylko po prostu dobrze zrozumianym interesem politycznym. Zazna-
czamy jednak zarazem, że Askenazy wydał w serii swoich monografii nowożytnych
Wawrzkowicza i to jest jego wielką zasługą.

Kukieł (w zbiorowym dziele pt. „Polska, jej dzieje i kultura") pisze:

„...żądania te (Aleksandra) spotkały się z opozycją nie tylko Austrii, która...


szczególnie gwałtownie sprzeciwiała się oddaniu Saksonii Prusom. Z memo-

346
randum bardzo podstępnym przeciw koncepcji polsko-rosyjskiej wystąpił
Castlereagh w imieniu Anglii. Potężnie poparł ich zaś... Talleyrand."

Najuczciwiej postawił sprawę Limanowski:

„Aleksander, popierany przez ks. Czartoryskiego, upierał się na kongresie


wiedeńskim 1815 roku wbrew nawet przedstawieniom dyplomatów rosyj-
skich przy tym, ażeby Księstwo Warszawskie w całości, jako osobne Króle-
stwo Polskie z własną konstytucją, zostało połączone z Rosją pod jednym
monarchą. Byłby to rezultat dla Polaków najlepszy, jaki mógł nastąpić na
takim monarchiczno-reakcyjnym kongresie, jak wiedeński. Jeżeli Metternich i
pozyskani przezeń dyplomaci mówili o odbudowaniu całej Polski, to chcieli
tylko zmusić przez to Aleksandra do podziału Księstwa."

To samo jeszcze wyraźniej w „Historii demokracji w Polsce."

Na zakończenie rozważmy jedno ciekawe zagadnienie. Jak tak fałszywa teza mogła
być lansowana przez Hoffmanna i Mochnackiego bez dementi, a może nawet z ci-
chym czy wyraźnym przyzwoleniem Czartoryskiego? Wszak Czartoryski musiał, jak
to stwierdził Handelsman na zjeździe historyków, udzielić Hoffmannowi doku-
mentów dyplomatycznych, które autor „Rzutu oka" umieścił w swojej broszurze.
Teoretycznie są możliwe dwie tylko ewentualności: albo Czartoryski nie wiedział o
faktycznym położeniu na kongresie i dał się wziąć na lep podstępnych deklamacji
mocarstw; albo też zdawał sobie doskonale sprawę z sytuacji, lecz dopuścił świa-
domie do fałszerstwa, aby podniecić nienawiść do Rosji.

Wszystko przemawia za drugą ewentualnością, choć przeciwnicy jej mogliby cyto-


wać fakt niewątpliwy, że książę Adam był wyjątkowo łatwowiernym jak na dy-
plomatę. Oprócz częstych rozmów i ścisłej współpracy z carem i z innymi delegata-
mi na kongres, mamy tu jako dowód niechybny stłumienie akcji niepod-
ległościowej Buyny. Fragment to niezwykle ciekawy naszych dziejów. Szkoda, że
wszyscy niemal historycy nasi milczą o nim. Nawet Słownik Biograficzny nie dał
życiorysu Buyny. Wszystko co o tym wiemy, to przypisek na str. 28 „Polski odra-
dzającej się" Lelewela. Cytujemy go poniżej w całości:

347
„Z podniety Czartoryskiego nagle zwołano rady departamentowe, aby
chciały wygotować adresa submisji Aleksandrowi. Zastępca prefekta dep.
siedleckiego, Ludwik Buyno, w skok zebrawszy radę przedłożył jej wezwanie
i propozycję odpowiedzi, w której rada oświadcza, że naród obowiązany od
króla księcia, od niego nie uwolniony, nie mając nic przeciw niemu, wyrzekać
się go nie może, zostaje wierny. Tę odpowiedź przyjęto, rozesłano do wszyst-
kich departamentów tak na czas, że wszystkie w tymże sensie odpowiedziały.
Przywołany Ludwik Buyno do Warszawy stawił się (tu opis przyjęcia przez
szefa rządu tymczasowego Łanskoja, który go wprowadził do Czartoryskiego.
Szedł tedy do niego). Książę wpadł w niezwykłą furię: że słowem, mówił mi
Buyno, docisnąć się nie mogłem, zdumiony usunąłem się, unikając na zawsze
spotkania z nim. Konfederować się było okazaniem niepodległości i samo-
władności narodowej: zmienianie przez doprosy pana, stawało się wówczas
przeniewierstwem."

Ciekawy, jakże pouczający moment naszych dziejów. Car sam jeden niemal, mając
przeciw sobie nie tylko wielkie mocarstwa zachodnie ale i Rosję, walczy w Wiedniu
o byt państwa polskiego. Potrzeba mu oparcia. Posyła księcia Adama po głos na-
rodu polskiego. Jeżeli walka się nie uda - to powrót do najgorszej konstelacji poroz-
biorowej, do skrajnych prześladowań. Jeżeli wygra, ośrodek Polski ocalony, widoki
skupienia innych dzielnic niemal pewne. Chyba nigdy gra tak wielka, a zarazem tak
niebezpieczna w dziejach naszych porozbiorowych nie szła i potem już nie pójdzie.
Czartoryski zwołuje Rady departamentowe, wierne odbicie opinii narodowej, i oto
powstaje pan Buyno, by zaprotestować i żądać powrotu króla saskiego. Można so-
bie wyobrazić furię Czartoryskiego. I to ludzkie uczucie zbliża go do piedestału, na
którym go potomność i współczesność niezasłużenie postawiła. Ale żeby na widok
Buyny wpaść w furię, trzeba było wierzyć Aleksandrowi, nie dać się wziąć na ple-
wy deklaracji zachodnich. A więc książę Adam wiedział...

Natomiast opis tej sceny u Lelewela, który potępia Czartoryskiego i chwali Buynę,
jest jednym jeszcze dowodem tragicznej pedagogii, stosowanej przez naszych dzie-
jopisów. Rezultatem jej było wykoszlawienie na długie lata charakteru, zabicie w
narodzie elementu rozumu przez kult urojeń i fikcji.

348
Rozdział dodany do wydania II uzupełnionego

349
Margrabia Wielopolski

Ciosy, jakie nam zadali Rosjanie na skutek powstania listopadowego, były wielo-
krotnie podawane i opisywane przez historyków i innych pisarzy – zawsze jednak
na zasadzie tezy, „jacy oni niedobrzy”, nigdy prawie – jacy my byliśmy głupi. Oto
wykaz niektórych klęsk polistopadowych, pióra zdecydowanego zwolennika po-
wstań i wroga ugody, Bolesława Limanowskiego:

„Ministerium oświecenia zamknięto. I po cóż ono miało istnieć, kiedy zada-


niem rządu było obniżyć poziom oświaty i przeszkadzać szerzeniu się onej?
Uniwersytet Warszawski zamknięto. Liczbę gimnazjów (szkół średnich) zni-
żono z 11 na 9, a z tych 7 zamieniono w niższe gimnazja. Opłatę szkolną
podwyższono w trójnasób. Cenzura wyjałowiła myśl polską …

… Biblioteka publiczna przy Uniwersytecie Warszawskim mająca przeszło


200 000 dzieł, szczególnie bogata w dziale rzeczy słowiańskich, została zra-
bowana. Pozwolono zostawić tylko dzieła teologiczne, medyczne i astrono-
miczne. Towarzystwo Przyjaciół Nauk rozwiązano, a zbiory wywieziono… (t.
I. s. 299).

Ukazem z dnia 9 listopada 1831 ograniczono działanie statutu litewskiego.


Język rosyjski stawał się językiem urzędowym (na wschód od Bugu). Dawna
obieralność urzędów zmienia się w czynownictwo mianowane przez rząd (s.
294). Uniwersytet Wileński, który przyczynił się wiele do podniesienia
oświaty i rozszerzenia humanitarnych poglądów nie tylko na Litwie i Rusi,
ale w pewnej mierze w samej Rosji, zamknięto.

28 maja 1832 roku z pięciu jego wydziałów pozostawiono dwa: teologiczny i


medyczny. Z biblioteki pozabierano oprócz dzieł teologicznych i medycznych

350
wszystkie inne… Zamknięto także Liceum Krzemienieckie, a bibliotekę i
zbiory przeniesiono do Uniwersytetu Kijowskiego… któremu nadano cha-
rakter całkowicie rosyjski. Szkoły pod rozmaitymi pozorami pozamykano i z
liczby 394 zostało tylko 92. Dzieci nieszlacheckich wcale nie przyjmowano do
szkół. Cenzura tłumiła wszelką myśl swobodniejszą. Z osmiu pism perio-
dycznych, które wychodziły w Wilnie, został tylko „Kurier Wileński”… (s.
293).

… Usiłowano (w Królestwie) z jednej strony wstrzymać rozwój przemysłu


fabrycznego przez nakładanie wysokiego cła na wysyłane do Rosji wytwory
fabryczne, a z drugiej strony… zapewniono ukazem z 11 marca 1832 znaczne
przywileje tym przemysłowcom, którzy przeniosą się do Rosji (s. 300).

… Statut Organiczny odbierał bardzo wiele. Nie tylko ograniczał wolność


polityczną, ale znosił w sądownictwie gwarancję bezpieczeństwa osobistego.
Sędziowie utracili niezależność. Zaprowadzono wysyłanie na Sybir i konfi-
skatę majątków. Wywracał równość społeczną, ustanawiając różnice stano-
we.

W 30 lat po klęsce listopadowej margrabia Aleksander Wielopolski przedsięwziął


odbudować to, co powstanie nam zabrało. Na przełomie lat 1861/62 przedłożył ca-
rowi Aleksandrowi II memoriał, uzasadniający przywrócenie Królestwu oświaty i
autonomii i tą drogą pozyskanie Polaków. Dalszym celem Wielopolskiego było
odebranie przez Rosję zaborów pruskiego i austriackiego i odbudowa państwowości
polskiej pod berłem cara.

Wielopolski miał przeciw sobie wielu nadzwyczaj wpływowych ministrów i urzęd-


ników rosyjskich – i nie mnie niestety wpływowych działaczy polskich, na emigracji
i w kraju. Mimo to dzięki swej potężnej indywidualności, a także logice swych
propozycji, pozyskał dla nich cara. Otrzymał szerokie pełnomocnictwa i zaczął z
błyskawiczną szybkością realizować liberalizację polityki rządowej w Królestwie,
polonizację administracji, samorządy, a przede wszystkim oświatę.

351
Historycy nasi nieraz negują dzieła, które powstanie styczniowe 1863 roku przekre-
śliło, tak jak dzieło Czartoryskiego, Staszica, Lubeckiego i ich przyjaciół przekreśliło
listopadowe. Trzeba więc przypomnieć parę liczb i faktów.

W zakresie szkolnictwa wyższego Wielopolski stworzył Uniwersytet w Warszawie,


któremu brak było tylko nazwy: zamiast Uniwersytetem zwał się Szkołą Główną.
Miał cztery wydziały: lekarski, matematyczno-fizyczny, prawno-administracyjny i
filologiczno-historyczny. Dalej utworzył w Puławach Instytut Politechniczny i parę
szkół wyższych.

W zakresie szkół średnich podniósł liczbę gimnazjów z 7 do 13 i założył 5 szkół pe-


dagogicznych.

W zakresie szkolnictwa powszechnego podniósł liczbę szkół z 1114 do 3000. Kto


miał możność widzieć, jak trudno założyć szkołę teraz, po kilkudziesięciu latach in-
tensywnego kształcenia kadr i kumulacji dochodu narodowego przez aparat pań-
stwowy, pojmie, jakim dziełem było utworzenie i finansowanie tylu szkół wówczas
w ciągu 2 lat.

W dziedzinie samorządu Wielopolski utworzył szeroki system samorządu i decen-


tralizacji oraz spolszczył administrację.

W zakresie politycznym wprowadził równouprawnienie Żydów. W zakresie rolnym


przeprowadził dekret o zniesieniu pańszczyzny i oczynszowania chłopów, przy czym
jego ustawa była korzystniejsza dla włościan od projektu Towarzystwa Rolniczego.

„Reformy Wielopolskiego – pisze Kieniewicz, który tuż obok atakuje go


bezmyślnie – były poważnym krokiem naprzód w porównaniu z paskiewi-
czowskim systemem krępowania i wynaradawiania szkolnictwa.”

Oczywiście, były nieskończenie lepszym stanem od tego, jaki zapanował po po-


wstaniu 1863 roku.

Wydaje się, że analogie między programem Wielopolskiego a osiągnięciami stań-


czyków są tak frapujące, że przyjąć można, iż nie słabość Austrii i siła Rosji stały się

352
powodem innych losów rozwojowych obu dzielnic, tylko w Królestwie powstanie
rozwój przerwało, a w Galicji nie. Jak teraz wygląda „brudny układ”, który Wielo-
polski zawarł dla utrzymania systemu wynaradawiania.

O intencjach Wielopolskiego

Ale – odpowie może czytelnik – intencje Wielopolskiego szły tylko po linii ciasnych
interesów klasowych. To wciąż m.in. powtarza Jerzy Łojek, historyk wyjątkowo
zaciekły w gloryfikacji powstań i zohydzaniu w opinii publicznej polityki ugodowej.
Odpowiadam, że intencje człowieka trudno zbadać inaczej, jak sądząc po jego czy-
nach. Nawet człowiek sam swoje intencje nie zawsze zdolny do głębi rozplątać – co
dopiero cudze. Intencje ugodowców są do zbadania najtrudniejsze. Myśl o niepod-
ległości, jeżeli istniała – nie mogła być odsłonięta nawet w poufniejszych rozmo-
wach czy pismach. Pod deklaracjami lojalności domyślać się więc można marzeń
niepodległościowych nawet tam, gdzie nie są wypowiedziane. To samo dotyczy
wszelkiego postępu socjalnego w epoce reakcji. Występując wobec dworu carskiego
i rządu petersburskiego, Wielopolski mógł wyrażać tendencje reakcyjne, nawet gdy
sam wyznawał dążenia postępowe. Nieraz było to nieodzowne. natomiast nikt nie
może mu zarzucać reakcyjności, gdy wyraża dążenia postępowe. Osłabiały one bo-
wiem jego sytuację i musiały być bardzo ostrożnie miarkowane, aby nie dać broni
w ręce jego licznych i potężnych przeciwników. Kto sam musiał dobierać słów, gdy
bronił liberalizmu zdaje sobie sprawę z tego.

Otóż w memoriale złożonym na przełomie 1861 i 62 roku w Petersburgu dla cara i


rządu wielopolski nie wahał się pisać dosłownie:

„Te dwie warstwy (Żydzi i chłopi), dotąd w poniżeniu zostające, przeznaczone


są na to, aby społeczeństwo odrodzić, ograniczając i równoważąc przewagą
żywiołu szlacheckiego…”

Wydaje się, że argument ogólnikowy, jakoby magnaci postępowali zawsze tak, jak
im dyktuje osobisty interes, jest wynikiem tego, co marksiści nazywają naiwnym

353
materializmem, a co polega na niebywałym uproszczeniu zasady materializmu
dziejowego: prymatu bazy przed nadbudową. Toteż miesięcznik „Nowe Drogi” w
numerze 2 z 1958 roku znacznie oględniej traktuje sprawę motywów poszczególnych
przedstawicieli polityki ugodowej. Nawiasem mówiąc artykuł „Nowych Dróg” po-
tępiał z. całą bezwzględnością politykę ugody i wzywał do kultu niepodległo-
ściowców. Zgoda na to ostatnie - odpowiadamy. Byle nie czcić jednocześnie ja-
skrawych wad w obliczaniu sił i przygotowaniu walki.

Teoria motywów ludzkich działań jest dziwnie słabo opracowana zarówno w filo-
zofii marksistowskiej, jak i w innych.

Wydaje się, że pęd do bogacenia się nie jest w każdej epoce i u każdego człowieka
równie silnym motorem działania. Co do mnie, do 40 roku życia spotykałem wkoło
siebie znacznie więcej ludzi trwoniących świadomie i stale majątki niż powiększa-
jących je. Wydaje mi się, że czyny ludzkie są dyktowane szeregiem głęboko wro-
dzonych, podświadomych skłonności, o zmiennym natężeniu zależnie od wieku i
warunków. To, co się na zewnątrz przejawia, zdaje się być wypadkową tych
sprzecznych nieraz sił psychofizycznych. Bardzo poważną rolę gra między nimi
skłonność, którą nazwałem zgodnie z pewnym znaczeniem potocznym „ambicją”,
dla której nader często inny głęboki motor – pęd do bogacenia się – bywa poświę-
cany. Również skłonność do uzyskania wolności i bezpieczeństwa narodowego
bywa czasem determinantą przemożną, wobec której bledną inne, nawet instynkt
samozachowawczy, co dopiero interes materialny. Nie jest to zresztą nic bardzo
nowego i każdy obserwując siebie czy innych znajdzie potwierdzenie tych sformu-
łowań. Sądzę dalej, że rozumowanie gra rolę narzędzia w realizacji skłonności tam,
gdzie podświadomy odruch już nie wystarczy. Mniejsza o to. Ważne jest to, że nie
można w działaniach polityków dopatrywać się zawsze chęci bezpośredniego czy
pośredniego wzbogacenia się, bo nieraz wyznawany kierunek polityki prowadzić
musi i bezpośrednio i pośrednio do zubożenia danej osoby i jego klasy.

Jeżeli idzie o politykę szlachty polskiej w XIX wieku, bardzo trudno przyjąć, jakoby
powodowała się ona wyłącznie interesem materialnym, z tego prostego powodu, że
przedstawiciele jej zasilili wszystkie kierunki. Za udział w powstaniu skonfiskowano

354
w zaborze rosyjskim przeszło 3000 majątków. Przypominam, że reforma rolna 1944
roku objęła w całej Polsce 9327 obiektów. Przy Lubeckim nie widzimy dosłownie
ani jednego magnata. W 1863 roku szlachta podzieliła się na dwa odłamy. Część
poparła powstanie, część zachowała się biernie. Przy Wielopolskim i przy rozsądku,
przeciw porywom, stanowczo i bezwzględnie nie opowiedział się żaden ród ma-
gnacki, żadna grupa ziemiaństwa. Stąd wniosek, że albo szlachta nie rozumiała
swego interesu, albo Wielopolski działał wbrew interesowi klasy. Moim zdaniem,
zaistniało jedno i drugie.

Polityka polska a odrodzenie 1918 roku

Poza centralną kwestią konsekwencji polityki racjonalnej i powstańczej pozostają


pochodne tezy wyrażone w dyskusji nad powstaniami, powtarzane z tak wielką
wiarą i pewnością siebie, brzemienne w tak doniosłe konsekwencje na przyszłość,
że zatrzymać nad nimi należy uwagę czytelników, i to z całym największym naci-
skiem.

Weźmy, tytułem przykładu, przekonanie wyrażone w „Kierunkach” przez p. Gaw-


rońskiego, jakoby powstania polskie przyczyniły się decydująco do odzyskania
niepodległości w 1918 roku („Kierunki”, nr 86).

Chyba nikt nie zaprzeczy, że niepodległa polska powstała w roku 1918 nie w
wyniku rozumowej polityki ugody, ale całkiem wyraźnie wbrew tej polityce
i jako skutek tego niepoczytalnego romantyzmu, który prowadzi od Racławic
i rzezi Pragi, poprzez oba powstania, do szubienic Murawiewa i katorgi sy-
beryjskiej. Wyrok historii jest tu całkiem niedwuznaczny i powinien przeciąć
dalsze na ten temat dyskusje. Na przestrzeni ostatnich lat 150 historia przy-
znała palmę zwycięstwa nie wyznawcom polityki realnej, ale – jasno i nie-
dwuznacznie – wyznawcom niepoczytalnej walki o honor i niepodległość
narodu.

355
Teza ta powtórzona została przez paru dyskutantów, wszędzie jako kanon nie ule-
gający najmniejszej wątpliwości. A przecież teza ta nie jest oparta na niczym, abso-
lutnie na niczym. Nikt nigdy nie dał najmniejszego dowodu na jakikolwiek związek
między naszymi powstaniami 1830 i 1863 roku a odrodzeniem państwowości w
1918 r. Ponieważ idzie o tezę pozytywną – ciężar dowodzenia leży na tych, którzy ją
głoszą mimo to, aby nie pominąć tak ważnego momentu naszej polityki porozbio-
rowej, zajmiemy się krótko analizą przyczyn odrodzenia 1918 r. i wpływu, jaki mo-
gły mieć nań powstania.

Wydaje się, że aby powstał pewien organizm państwowy, przedtem podzielony


między inne, potrzebne są elementy z dwu oddzielnych dziedzin: po pierwsze zgoda
dawnych zaborców, po drugie wola ludności. Rzecz prosta „wola” jest określeniem
za słabym. Nie wystarczy wola, potrzebna ofiarność: chęć walki, ofiar, zdolność do
posłuchu wobec rodaków, co czasem trudniejsze, jak wobec zaborców. Kolejno
zbadajmy wpływ polskiej polityki w okresie rozbiorczym na obie te dziedziny.

Jeżeli idzie o zgodę byłych zaborców, to przyszła ona w rezultacie I wojny świato-
wej. Austria przestała istnieć, Niemcy były zdruzgotane. W Związku Radzieckim
proklamacja niepodległości Polski była wprawdzie konsekwencją nie wojny, lecz
rewolucji, ale rewolucja nie byłaby tak pewnie zwyciężyła, gdyby wojna nie była
odsłoniła słabości socjalnej imperium carskiego. Czy polityka polska umożliwiała
czy utrudniała wybuch I wojny światowej?

Wydaje się, że sojusz trzech mocarstw: Romanowych, Habsburgów i Hohenzoller-


nów mógł w ogóle utrzymać się sto lat tylko dzięki obawie przed odrodzeniem
Polski. Tłumienie irredenty polskiej zostało wprost sformułowane jako cel przymie-
rza z 26 stycznia 1797 roku. Później, wskutek powstania 1863 roku, Bismarckowi
udało się skleić ów sojusz, mocno już nadwątlony, na powrót. Wbrew temu, co są-
dzą niektórzy powstania polskie nie były dla Rosji carskiej bagatelą. Mogły być
nawet bardzo niebezpieczne, gdyby Niemcy i Austria udzieliły im poparcia. Ale co z
tego? Raz odbudowana Polska w granicach Królestwa Kongresowego stanowiłaby z
kolei stałą groźbę oderwania Galicji, Poznańskiego, a może i Prus od mocarstw
germańskich. Stąd oczywisty ich interes w popieraniu Rosji carskiej, gdy tłumiła

356
polską irredentę. Stąd też postulat nadrzędny dla polityki carskiej zabiegania o
przyjaźń Niemiec i Austrii.

Ten punkt jest tak ważny dla oceny realizmu obu kierunków polskiej polityki XIX
wieku, że nie waham się poświęcić mu więcej uwagi. Spójrzmy nań oczyma profe-
sora Józefa Feldmana, jednego z najwybitniejszych i najbardziej zdecydowanych
przeciwników dziejopisarstwa Bobrzyńskiego, a zwolenników powstań.

Bismarck wobec sprawy polskiej

Z zagadnieniem (polskim) zmierzył się Bismarck bezpośrednio w czasie swego po-


słowania w Petersburgu, w latach 1859-62. Społeczeństwo rosyjskie znajdowało się
wówczas w okresie zapędów liberalno-reformatorskich. Absorbujące powszechnie
umysły zagadnienie reformy wewnętrznej spychało na dalszy plan poczucie anta-
gonizmu polsko-rosyjskiego. Z przerażeniem stwierdził ambasador pruski, że szlachta
rosyjska z sympatią wita ustępstwa na rzecz Kongresówki...

Odkrycie to wstrząsnęło Bismarckiem. Ustępliwość rządu i sympatie społeczeństwa


rosyjskiego wobec Polaków były w jego oczach niepojętym zboczeniem godzącym
w bezpieczeństwo obu państw współrozbiorczych.

„Jasnym jest jak na dłoni - cytuje Feldman - że Polska ograniczona nawet do


czysto polskiego żywiołu będzie zawsze gotowym i żądnym zdobyczy
sprzymierzeńcem każdego wroga Rosji i Prus, sąsiadem nie do zniesienia,
który ambicją swą sięgać będzie w kierunku odzyskania piastowskich granic
polskich. Zapomina się, że chodzi tu w najściślejszym słowa znaczeniu o to,
czy mamy być młotem, czy kowadłem?

Z całą namiętnością zwalcza Bismarck ustępstwa, zachęca do represji.

„...Wybuchło powstanie styczniowe. Bismarck spieszy natychmiast w imię


wspólnych interesów i wspólnego niebezpieczeństwa ofiarować, a raczej na-
rzucić Rosji pomoc... Tak stanęła 8 lutego 1863 roku słynna konwencja

357
Alvenslebena, normująca współdziałanie wojskowe obu państw w tłumieniu
powstania... Rachuby te (wojskowe) zawiodły, natomiast w każdym innym
względzie osiągnął Bismarck zamierzone cele. Konwencja Alvenslebena oka-
zała się »najpłodniejszym czynem całej jego działalnością«” (Matter, „Bi-
smarck et son temps”).

Z pobojowisk powstania styczniowego wiedzie prosty szlak pod Sadową i Sedan. I


oto, jak gdyby dla zadokumentowania tego związku, nazajutrz po stworzeniu no-
wego cesarstwa (1871 r.) spieszy Bismarck rozproszyć ewentualne obawy Rosji ude-
rzając znów w najczulszą strunę polską.

„Twierdzenie, jakoby ze wzrostu naszego ojczystego państwa powstać mu-


siała nieodzownie rozbieżność, a nawet diametralne przeciwieństwo intere-
sów politycznych Rosji i Prus, jest bezpodstawną insynuacją francuską. Inte-
resy te, wbrew insynuacji, uważać należy jako ściśle związane po wsze czasy,
a to na mocy konstelacji, która w pełni zachowała swoją wartość i zachowa
ją też w najdalszej przyszłości. Jest nią silne i niezachwiane stanowisko, które
zarówno Prusy, jak i Rosja zająć muszą ze względu na swe najważniejsze in-
teresy żywotne, przeciw wszelkim planom, zakusom i intrygom zmierzającym
ku wskrzeszeniu dawnego państwa polskiego... Lepszej podstawy dla do-
brych stosunków między dwoma sąsiadującymi państwami niepodobna
wymyślić…”

Wyobraźmy sobie teraz inny, bardziej racjonalny kierunek, polityki polskiej. Co się
dzieje? Z chwilą, gdy zamiast grozy oderwania prowincji polskich powstaje u za-
borcy nadzieja przyłączenia innych prowincji polskich, wówczas tak jak dawniej
trwała licytacja w tępieniu polskości, teraz powstać może licytacja w staraniach o
pozyskanie jej sobie. Otóż jest faktem historycznym, że taka polityka polska po roku
1870 powstała, że rozwinęła się bardzo silnie, że ogniska oporu wygasły i w razie
konfliktu zbrojnego rywale mogli liczyć raczej na pomoc niż na powstania polskie.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że ten stan rzeczy umożliwił wybuch 1914 roku i
utrudnił wczesne zawarcie pokoju.

358
Rzecz prosta, sprawa polska nie była jedyną determinantą polityki zaborców. Ist-
niało wiele innych elementów skłaniających je do zgody lub wojny. Dla każdego
jednak z trzech mocarstw nie mogło być ani na chwilę obojętne pytanie: w razie
wojny między nimi co uczynią Polacy? Dla żadnego nie było drugorzędnym zagad-
nieniem postępowanie dwu innych sąsiadów - zaborców. Kolejne dzieje sojuszów i
zatargów tych trzech państw w okresie 1815-1914 świadczą o tym dowodnie.

Powyżej przedstawiony schemat polityki polskiej, widziany przez okulary carskiej


Rosji względnie Prus i Austrii, wydaje się rażący nawet dla tych, którzy widzą ko-
rzystne strony politycznego racjonalizmu. Wycieniujmy ten pogrubiony rysunek,
gdyż wnet przejdziemy do woli narodu odzyskania niepodległości. Teraz jeszcze
parę słów o „klimacie” w Europie, który miał, rzekomo z powodu polityki po-
wstańczej, umożliwić odbudowanie Polski.

Teza, jakoby uznanie przez mocarstwa zachodnie spowodowane było pamięcią


świata o naszych walkach powstańczych, mogłaby się utrzymać, gdyby nie to, że
świat ten z równym zapałem przyjął i podtrzymał niezależność narodów, które ni-
gdy ani w najmniejszej mierze nie mnożyły ofiar męczeńskich w XIX w. jak my. Na
przykład: Finlandii i Czech. Możemy więc spokojnie przyjąć, że skoro te narody
odzyskały niepodległość bez olbrzymich ofiar powstańczych, tym bardziej odzy-
skałby ją naród znacznie większy, np. Polska.

Druga dziedzina, w jakiej powstać musiały elementy umożliwiające odzyskanie


niepodległości, to wola narodu. Tu zahaczamy o problem nadzwyczaj poważny, nie
tylko dla losów narodu polskiego. Jest to problem wynarodowienia. Zdaniem glo-
ryfikatorów powstań, gdyby nie szaleńcza hekatomba co pokolenie - naród polski
uległby wynarodowieniu. Zatrzymajmy się nieco nad tą tezą.

Wynarodowienie jest zjawiskiem niezwykle ciekawym i Polacy mogliby o nim


powiedzieć więcej niż jakikolwiek inny naród, gdyż więcej jak inni byli przedmio-
tem i podmiotem procesów asymilacyjnych. Już w XVI wieku Polska asymilowała
szlachtę litewską, a potem w dużej mierze ruską. Zaraz po rozbiorach zaczął się
dziwny na pozór fenomen: Niemcy osiadający w Galicji nie tylko stawali się Pola-
kami, ale i wykazywali skrajny polski patriotyzm. Zbliżone zjawiska można było

359
obserwować na ziemiach położonych na wschód od Bugu. W późniejszych latach
staliśmy się znowu przedmiotem asymilacji. Na wschodzie posuwała się rusyfikacja,
pod zaborem pruskim postępy poczyniła germanizacja. To samo, dawniej już, na
Śląsku. Jakie są istotne motory tych zjawisk, co je przyspiesza, co opóźnia?

Aby zacząć od założeń najprostszych, stwierdźmy od razu, że asymilacja jest zjawi-


skiem socjalnym i klasowym. Dorożkarz nie może asy miłować arystokraty ani ary-
stokrata dorożkarza. Asymilacja powstaje wówczas, gdy asymilowany wchodzi w
klasę czy przynajmniej krąg towarzyski asymilującego. Na to, aby przyjął jego wie-
rzenia, mowę i uczucia, musi porzucić swoje dawne. Aby to uczynił, nowy, asymi-
łujący krąg socjalny musi być wyższym ekonomicznie i socjalnie kręgiem niż daw-
ny.

Wypróbujmy wartość tego sformułowania, konfrontując je z faktami z naszych


dziejów. Dzieci urzędników niemieckich w Galicji asymilowały się do polskości,
gdyż wychowywały się w kręgu dzieci polskiej szlachty, która i ekonomicznie, i
kulturalnie, i socjalnie przewyższała owych Niemców. Proces ten był, rzecz prosta,
nieświadomy, ale w swej istocie mógł polegać na ambicji dostania się i zajęcia do-
brego miejsca w społeczeństwie asymilującym przez przyswojenie sobie i wyol-
brzymienie cech tego społeczeństwa. Najzupełniej podobny mógł być proces asy-
milacji litewskiej szlachty pogańskiej w XV i XVI wieku lub też pewnych elemen-
tów rosyjskich po zaborach. Jeszcze w roku 1861 Władysław Mickiewicz wspomina
w swoich pamiętnikach, że w Żytomierzu nie tylko w domach polskich, ale i rosyj-
skich - mówiono po polsku.

Przyjmijmy teraz na chwilę, że sytuacja jest odwrotna. Szlachty i mieszczaństwa ani


urzędników polskich nie ma, brak wszelkich możności życia kulturalnego polskiego.
Nie ma polskiej literatury, polskich szkół. Jest tylko bezwzględna bieda ludu i je-
dyna droga do wydobycia się z niej - asymilacja do niemieckości. Nie potrzebujemy
sobie stanu takiego wyobrażać. Istniał on realnie w niektórych dzielnicach polskich,
np. na Śląsku. Tam każde przejście do klasy socjalnej wyższej, mieszczaństwa czy
inteligencji, musiało być poprzedzone asymilacją. Toteż polskość traciła wówczas

360
poważną ilość rdzennych Polaków asymilujących się wskutek bogacenia lub wy-
kształcenia.

Jak wynika z powyższego, przyjąć możemy, że brak własnego szkolnictwa, kultury


literackiej i samorządu jest czynnikiem umożliwiającym w ogóle wynarodowienie.
Dlaczego? Dlatego, że w braku szkolnictwa rodzimego każdy awans socjalny do
klasy wykształconej, do inteligencji grozi wynarodowieniem. W braku samorządu
każda wartościowa ambicja pracy politycznej czy publicznej musi iść w parze z wy-
narodowieniem. Dlatego to dzieci naszych obecnych emigrantów skazane są nie-
odwołalnie na wynarodowienie. Dlatego też, gdyby udało się polskim zwolenni-
kom polityki racjonalnej XIX wieku uzyskać szkoły, kulturę i samorząd, przekreśla-
łoby to obawy o wynarodowienie.

Dobrze - odpowie może czytelnik - ale gdyby tak było, to jak uzasadnić fakt, iż setki
lat lud pozbawiony wyższych szkół, jak w Irlandii czy na Litwie, nie wynarodowił
się, lecz pozostał przy języku ojców? To właśnie - odpowiadam - jest najlepszym
poparciem powyższej formuły. Wynarodowienie grozi przy przejściu z jednego
kręgu kulturalnego do drugiego. Jeżeli pozostaje ten sam, to ze szkołą wyższą czy
bez szkoły asymilacja nie grozi. Ale trudno, aby rozwój szkół nie szedł w parze z
rozwojem liczebnym inteligencji. Dlatego okres rozpowszechnienia szkolnictwa był
tak ważny w życiu narodów europejskich. On to dał odrodzenie narodowości takich,
jak Czesi, Irlandczycy i wiele innych.

Dlatego tak ważny, arcyważny dla przyszłości narodowej był moment wyzwolenia
z pańszczyzny ludu polskiego. Moment ten, opóźniony w Królestwie przez fatalne
skutki powstania listopadowego, nadszedł w 1860 roku i zrównał się z momentem
wzrostu ogólnego zrozumienia dla oświaty powszechnej.

Przejdźmy teraz do zagadnienia, jakie stanowi istotną treść dyskusji: wynarodo-


wienie a polityka zaborców, wynarodowienie a polityka polska:

a) romantyczna,
b) racjonalna.

361
Czy polityka eksterminacji była koniecznością?

Przede wszystkim czy eksterminacja, czyli wynarodowienie, było zawsze celem


rządów zaborczych i czy beznadziejne powstania były nań jedynym wskazanym
lekarstwem?

Oto, jak tę kluczową swoją tezę formułuje typowy obrońca polityki powstańczej,
Jerzy Łojek:

„...cel... eksterminacji kultury i zupełnej asymilacji pozostawał i leżał zawsze u


podstaw wszelkiej polityki każdego państwa zaborczego wobec kraju podbi-
tego. Otóż polska „polityka” ugodowa polegała na bezwarunkowym akcep-
towaniu istniejącego status quo w Królestwie i w Galicji... przy czynnym po-
pieraniu założeń państwa zaborczego.

Istotnym założeniem polityki ugodowej w Królestwie była zgoda na poli-


tyczne, kulturalne i biologiczne (?) zasymilowanie społeczeństwa polskiego.”

Podobny aksjomat przyjął Łojek za podstawę swych wywodów w artykule rozpo-


czynającym dyskusję (nr 83 „Kierunków” z 1968 r.):

„W połowie XIX wieku gabinet petersburski dochodzić z Polską do zgody nie


zamierzał po prostu dlatego, że dla potężnego imperium carskiego współ-
działanie Polski było absolutnie niepotrzebne; a uzyskanie tej współpracy
najmniejszym choćby kosztem nie opłacało się wcale... carat potrzebował
wiernych poddanych, a nie reprezentantów polskich interesów, i takich
poddanych, z Wielopolskim na czele, miał...”

Na tak jasno sformułowane podstawowe aksjomaty trudno by znaleźć gdziekolwiek


lepiej wyrażoną odpowiedź, jak w tejże replice, pióra tegoż samego Jerzego Łojka.
Oto jakie, jego zdaniem, powinny być cele polityki zaborczej:

„Jeżeli władza zaborcza rezygnuje z represji i nie prowadzi polityki wynara-


dawiania, to osiąga niezawodną korzyść: brak konspiracji i powstań - gdyż

362
energia polityczna i ambicja niezależności społeczeństwa wyładowuje się w
akcji legalnej. Carscy ministrowie... tego nie rozumieli...”

Jak widać, autor przyznaje, jak dalece błędna była myśl, jakoby korzyść zaborcy, a
więc cel jego polityki, polegał zawsze na wynaradawianiu, jakoby ugoda nie mogła
być dla zaborcy korzystna. Odpadają więc puste frazesy przeciw tezie, iż ugoda mo-
gła być korzystna i dla Rosji carskiej, i dla narodu polskiego. Bo przecież jasne jest w
świetle cytowanych zdań Jerzego Łojka, że drogą polityki racjonalnej naród polski
mógł uniknąć wynaradawiania - a więc, że polityka taka mogła być dlań korzystna.

Pozostaje drobne zastrzeżenie, które ratować ma autora przed podejrzeniem o


sprzeczność. Oto interesu imperium carskiego rzekomo nie rozumieli ci głupi mini-
strowie rosyjscy. Zapewne. Nasi szanowni polemiści przewyższają, jak sądzę, rozu-
mem i doświadczeniem niejednego polityka carskiego. Ale żeby wszystkich? Żeby
przez sto lat ani jeden z ministrów, choć byli to ludzie obeznani z problemami poli-
tycznymi teoretycznie i praktycznie - żeby nie znalazł u Monteskiusza albo sam nie
doszedł do tej prostej prawdy, odkrytej dziś i ujawnionej przez Jerzego Łojka?
Trudno, bardzo trudno w to uwierzyć.

Ale żarty na bok. Dowodem na to, że carscy ministrowie nie byli głupsi od nas, że
rozumieli dobrze, jak szkodliwa dla nich jest polityka wynaradawiania, jest fakt, iż
nie stosowali jej nigdy przed, ale zawsze po wybuchach powstańczych XIX wieku.

Powtarzam, że w świetle dwu zdań wyżej zacytowanych wydaje się równie oczy-
wiste, że polityka ugodowa mogła być korzystna i dla Polski, skoro uniemożliwiała
rządom carskim politykę wynaradawiania. Ten drugi wniosek, choć niezbicie wy-
pływający z przesłanek Jerzego Łojka, a także potwierdzony w zupełności przez cały
ciąg dziejów polityki stańczyków w Galicji, jest jednak negowany, i to nie tylko
przez Jerzego Łojka.

363
O pozytywnym znaczeniu ofiar

Przypuścić można, że waga, jaką dyskutanci przywiązują do wpływu ofiar i mę-


czeństwa, ma dwa źródła. Pierwsze, to obawa, że brak kultu poległych w walce czy
w obronie narodu i sprawiedliwości społecznej osłabi gotowość do ofiar w przy-
szłości. Drugie, to niewątpliwy fakt wpływu przykładów historycznych na świa-
domość następnych pokoleń. Zatrzymajmy się nad obu tymi punktami.

I. Jeżeli idzie o pierwszy, wychowawczy aspekt zagadnienia, to nie można mu od-


mówić głębokiej racji. Bez zdolności do najwyższej ofiary, do ofiary z życia swoich
synów, żaden naród nie może utrzymać wolności, żadna rewolucja nie może osią-
gnąć zwycięstwa. Toteż nigdy nie zdarzyło mi się zabrać głos w sprawach wycho-
wania narodowego, by nie domagać się głośno i wyraźnie, może głośniej i wyraź-
niej jak ktokolwiek współczesny - niczym niekwestionowanego kultu dla naszych
bohaterów. Przypomniałem o tym przed laty w „Tygodniku Powszechnym” w dwu
artykułach na temat Monte Cassino. Potem wystąpiłem też przeciw tezie, jakoby
celem nadrzędnym podczas wojny było ratowanie własnego życia. Wreszcie kiedyś
miałem okazję wyrazić moje osobiste zdanie o filmie „Eroica”. A więc co nas różni?
Różni nas to, że nie przyjmuję i nigdy nie przyjmę konieczności łączenia kultu dla
bohaterów niepodległości i postępu z kultem dla decyzji politycznych nie przemy-
ślanych, nie opartych a rzetelnym przygotowaniu informacyjnym i materialnym.

II. Jeżeli idzie w wpływ wzorów poświęcenia na świadomość narodową i rewolu-


cyjną, trudno zaprzeczyć, iż wpływ taki istnieje. Wątpliwość tylko budzi pytanie,
postawione przez Skałkowskiego, czy cenę jaką powstania kosztowały, mianowicie
likwidacja samorządu, oświaty i kultury i zwiększone wynarodowienie, wyrównał
wzrost świadomości płynący z wielkich wzorów męczenników sprawy? Jest faktem
historycznym, że po powstaniach świadomość cofała się, a nie wzrastała. Jeżeli do-
damy do tego likwidację oświaty i utratę wszelkich narzędzi propagandy narodo-
wej, będziemy musieli uznać, że pojedyncze ofiary, bez całopalenia aktywu, samo-
rządu i szkolnictwa, mogły dać nie tylko te same, ale i znacznie lepsze dla rozbu-
dzenia ducha narodowego rezultaty.

364
Polemiści odrzucają porównanie zaboru austriackiego i rosyjskiego pod pozorem, że
Austria była słaba, a Rosja silna. Zarzut ten jednak może stosować się tylko do py-
tania, czy w interesie Rosji carskiej leżał samorząd i autonomia, a tym samym roz-
wój narodowy, czy nie? Punkt ten przy pomocy cytatu z artykułu p. Łojka już został
rozwiązany. Natomiast siła zaborcy nie może wpływać na takie czy inne rozwiąza-
nie problemu: czy oświata (jak w Galicji), czy powstania (jak w Królestwie) przy-
niosły większy rozwój świadomości i kultury narodowej? Pytanie to historia roz-
strzygnęła na korzyść oświaty. Może było inaczej, gdyby w ogóle upowszechnienia
oświaty i propagandy nie brać pod uwagę. Gdyby tradycje ustne były jedynym
sposobem utrzymania ducha narodowego. W XIX wieku już tak nie było.

O sile patriotyzmu

Czytelnicy zapytać mogą: jak też się to stało, że skoro w okresie 1870 – 1914 Polacy
we wszystkich trzech zaborach stosowali politykę racjonalną, już w cztery względnie
w dwadzieścia lat później byli tak przejęci polityką kompletnej niezależności – pod-
czas gdy współzależność była istotnym kanonem polityki współczesnej.

Odpowiadam, że w pytaniu tym mieszczą się dwa problemy, co prawda pokrewne.


Jeden, to jak polityczny pozytywizm początków XX wieku przerodził się w nie-
złomną wolę niepodległości? Drugi – jak ta właśnie wola mogła się tak wyrodzić,
by umożliwić nawet późniejszą katastrofę?

Jeżeli idzie o zmianę nastrojów polskich, to wystarczy, że przypomnę, co mówiliśmy


o różnicy między siłą uczuć patriotycznych a decyzją polityka. Pierwsze są istotnym,
głęboko wrodzonym każdemu człowiekowi – byle miał pod nogami kawał gruntu
ojczystego, a wokoło gromadę rodaków – instynktem, jak miłość, głód, instynkt
macierzyński. Druga – decyzją pod wpływem zimnej kalkulacji dyktowaną przez
aparat rozumowy kontrolujący drogi, jakimi zaspakajamy nasze głęboko wrodzone
skłonności. Podkreślam – po pierwsze trudność, z jaką umysły nie wdrożone w re-
guły polityki przyjmują wędzidła kalkulacji na wrodzonych skłonnościach, po dru-
gie łatwość z jaką wędzidła te zrzucają, aby znowu dać upust niekontrolowanej ro-

365
zumowo oczywistej skłonności do przejaskrawiania patriotyzmu. Stąd konieczność
głębokiego zastanowienia się nad łatwą kapitulacją przed „ustalonym obrazem
przeszłości” lub też „jednomyślną wola narodu”, które zdają się być nadrzędnym
kryterium zwolenników powstań. Tu także odpowiedź na najpoważniejszy argu-
ment przeciwników polityki liczenia się z faktycznymi możliwościami: jakoby gro-
ziła ona zatratą patriotyzmu, wynarodowieniem, jeżeli nie kulturalnym, to poli-
tycznym. Skłonności tak mocno wrodzonych nie traci się ani szybko, ani łatwo.
Stracić ich nie sposób, gdy bronią ich szkoły i piśmiennictwo. Piśmiennictwo, to
znaczy prasa i literatura.

Czy dyskutować realizm Wielopolskiego?

Zatrzymajmy się teraz chwilę nad tezami autorów, którzy włączyli się później do
dyskusji i przynieśli pewne nowe myśli w sukurs cytowanemu już prof. Jerzemu
Łojkowi. Ograniczymy się do dwu kapitalnych wypowiedzi: po pierwsze, jakoby
zasadnicza linia Wielopolskiego była słuszna, ale taktyka zła, wskutek czego należy
przyjąć, iż był on politykiem nierealnym i potępienia godnym; po drugie, jakoby
opieranie polityki na uczuciach było jakimś nieodwracalnym fatalizmem dla narodu
polskiego.

Co na temat potępienia ze strony zwolenników zasadniczej taktyki Wielopolskiego


powiedzieć należy?

Wydaje mi się, że ich rozumowanie jest obiektywnie słuszne. W niektórych mo-


mentach, jak po zamachu na wielkiego księcia Konstantego Wielopolski przy więk-
szej zręczności i elastyczności mógł skupić wkoło siebie część szlachty i bogatego
mieszczaństwa, które przedtem i potem darzyły go bezbrzeżną nienawiścią. Waga
tej prawdy obiektywnej jest duża, gdy na placu są już dwa obozy, gorącego uczucia
i zimnej kalkulacji, i starać się już można i trzeba tylko o uniknięcie katastrofy. Na-
tomiast waga tej samej prawdy blednie i zanika w tych rzadkich chwilach w na-
szych dziejach współczesnych, gdy fala uczuć nie wzbiera ponad groble rozumu, gdy

366
katastrofa nie grozi i gdy czas jeszcze zawołać: Niech młodzież myśli jak chce - ale
niech myśli. Dodaję: Nie tylko młodzież.

Przypuśćmy, że nieświadomi młodzieńcy dorwali się do steru i spowodowali rozbi-


cie statku. Odpowiada, rzecz prosta, sternik. On kierował statkiem, jak Wielopolski
kierował tym, co do powstania było resztką państwa polskiego. Ktoś może sądzić,
że mógł ich jakoś ugłaskać, uzyskać od nich, by na skały okrętu nie kierowali. Ale
też można było młodzieży wytłumaczyć wcześniej, żeby bez poważnej praktyki i
namysłu za stery się nie brała. Skoro już gromada idzie - krytycy Wielopolskiego
mają rację: trzeba zręczności i wymowy, aby ich odwieść od niebezpiecznego kie-
runku. Ale w tej chwili jeszcze okręt z dala od skał. Zamiast zastanawiać się, jak
ugłaskać młodzież, proponuję, aby zrobić mały kurs pilotażu i nawigacji. Nie uczyć
romantyzmu.

Szukam przykładu bardziej drastycznego, aby na nim wykazać przepaść, jaką do-
strzegam między wagą dyskusji nad jedną czy drugą linią zasadniczą, strategiczną, a
taką czy inną taktyką. Oto przykład, który mi przychodzi na myśl. Rzecz prosta
analogia dotyczy tylko przepaści, jak rzekłem, między wagą obu zagadnień.

Przypuśćmy, że dzieci naprószyły ognia i pali się dom. Schody już w płomieniach,
ojciec przystawia drabinę i pnie się do okna. „Zdrajca i zbrodniarz - ryczy żona - na
drabinie połamiemy sobie przecież wszyscy nogi, a tak zjedziemy bezpiecznie po
smudze dymu...” „Cichoj, babo - odpowiada chłop - bo cię oćwiczę” - i pnie się dalej.
Baba z dziećmi drabinę zrzuciła, mąż nogi połamał, dzieci spłonęły. Parę lat później
w sąsiedniej kamienicy dyskusja na temat: kto zawinił? Chłop - mówią sąsiedzi - bo
gdyby zamiast rózgi obiecał czekoladkę, byłby rodzinę uratował. „Być może - od-
powiada nauczyciel - ale póki wasze dzieci od rana do wieczora uczą się, że na
smugach dymu można zjechać z piętra na ziemię - odmawiam dyskusji na temat:
czekoladka czy szpicruta. Fumologia - oto wróg. A więc dzieci - do nauki!”

Tym razem każdy czytelnik zrozumie, dlaczego nie zgadzam się na to, by w paru
zdawkowych linijkach pomijać niebezpieczeństwo polityki uczuć, a w całych arty-
kułach rozwodzić się nad brakiem zdolności Wielopolskiego do realnej polityki. On
jeden krzyczał, że smuga dymu nie da ratunku, on jeden drabinę znalazł i przyłożył

367
do okna. Mierzyć go można tylko i wyłącznie na tle Zamoyskiego czy romantycz-
nych przywódców, którzy prostych i prawdziwych założeń jego albo nie rozumieli,
albo zaślepieni niechęcią pomijali. Potępiać go w żadnym już wypadku nie powin-
ni ludzie, którzy byli w wieku dojrzałym, gdy wybuchło powstanie warszawskie - i
wybuchowi temu nie starali się przeszkodzić. Ci, co się starali, wiedzą, że nie zaw-
sze argument pomoże, gdy polityk odmawia kryteriów rozumowych.

Analiza polityki romantycznej

Fumologia - cóż to znaczy? Czy to nie frazes, ta smuga dymu, wyraz bez pokrycia,
chwyt, jaki właśnie zarzucamy obrońcom polityki uczuć? Przecież nie sama zasada
walki zbrojnej jest przez nas potępiana. Zasady tej broniliśmy wielokrotnie - ostat-
nio, gdy była mowa o partyzantce na Zamojszczyźnie podczas II wojny światowej.
Więc czy naprawdę powstanie 63 roku było gruntowane na romantyzmie, a nie na
mocnej kalkulacji? Trzeba nam dać odpowiedź na to pytanie.

Wydaje się rzeczą pewną, że aby działanie wojenne było dobrze przygotowane,
winno być poprzedzone m.in. możliwie dokładnym rozeznaniem elementów na-
stępujących: siły własne, siły wroga, siły sojusznicze.

Zaczynając od tych ostatnich powołujemy się na to, co mówiliśmy poprzednio o


koniecznej pomocy Prus i Austrii dla Rosji carskiej, o niebezpieczeństwie, jakie każ-
da Polska niepodległa, złożony z ziem zaboru rosyjskiego, a co dopiero Polska re-
wolucyjna, dla tych mocarstw reprezentowała. Rzecz prosta i Prusy, i Austria łu-
dziły nieraz powstańców, obietnicą neutralności czy pomocy, by wymusić na Rosji
te czy inne ustępstwa dla siebie. Elementarne jednak zrozumienie podstawowych
zasad już nie tylko polityki, ale wręcz żywotnych interesów mocarstw germańskich
wskazywało na to, że nawet w razie powodzenia walki z Rosją mieć będziemy
przeciw sobie potęgę Prus i Austrii. To już przesądzało, naszym zdaniem, każdą pol-
ską inicjatywę w Królestwie, nie opartą o porozumienie ze wschodnim mocar-
stwem.

368
Z kolei ta sama konstelacja sprawiała, że dla Francji wszelki ruch polski, niweczący
antagonizmy i klejący „sojusz trzech orłów”, w szczególności Rosji i Prus, był szko-
dliwy i Francja dążyć musiała do niwelacji sprawy polskiej, tak aby nie przeszka-
dzała już w konflikcie zaborców. Rozumiał to wszystko Kościuszko, gdy w roku
1800 wydał swe słynne dziełko, które na dziesiątki lat stało się biblią polskich ro-
mantyków. Czy Polacy wybić się mogą na niepodległość? - Tak, odpowiadał Ko-
ściuszko, ale tylko wbrew wszystkim trzem mocarstwom rozbiorczym i tylko w
oparciu o rewolucję ludową. I tu dochodzimy do drugiego, węzłowego punktu
wszelkiej kalkulacji politycznej. Jakie były siły własne?

Siły dzielić trzeba na moralne i materialne. Dlaczego najpierw moralne? Bo jeżeli


siłą materialną broń i zaopatrzenie, to żołnierz musi najpierw chcieć broni tej użyć -
i pójść na kule. Inaczej broń na nic. Kościuszko sądził, że walkę zbrojną z zaborcami
może wygrać tylko powstanie całego ludu polskiego. 80 lat po r. 63, podczas oku-
pacji niemieckiej, lud stanął zwarcie przeciw okupantowi. Ale było to po okresie
paru dziesiątków lat intensywnego rozwoju oświaty, kultury, życia politycznego
centralnego i samorządowego. Powstanie 63 roku przyszło po okresie absolutnie
niedostatecznego uświadomienia narodowego, ciemnoty (80 procent analfabetów -
na wsi pewnie więcej), odsunięcia od życia politycznego i od dwu lat zaledwie
trwającej propagandy. Tak jak w roku 1846 w Galicji, tak w roku 1863 w Królestwie
przywódcy powstania z niebywałym romantyzmem i brakiem realizmu oceniali
stosunek ludu do powstania. Zresztą nie wszyscy. Niektórzy orientowali się w sy-
tuacji - i ci głosowali przeciw wybuchowi. A więc mamy już dwa rozstrzygające
elementy kalkulacyjne zlekceważone przez polityków: i stanowisko innych mo-
carstw, i siły moralne własne. Dodajmy do tego absolutnie niedostateczne przygo-
towanie broni i brak dostatecznej kadry oficerskiej i podoficerskiej, a będziemy mieli
najważniejsze przyczyny, dla których uznać musimy przeciwników margrabiego w
1863 roku w Królestwie za nierealnych romantyków.

Tu narzucają się dwa zastrzeżenia: czy zbrojne powstania nie mogą być niezbędne,
nawet jeżeli siły ich będą nierówne, a po drugie: czy rzeczywiście kalkulacja w po-
lityce jest elementem rozstrzygającym?

369
A. Na pierwsze odpowiadam, że powstania mogą być potrzebne i korzystne, nawet
beznadziejne. Wtedy, kiedy wróg czyni położenie tak dla nas groźne, że lepsza
przegrana i hekatomba, jak cierpliwe znoszenie ciosów. Niezwykle jaskrawym
przykładem takiej decyzji była partyzantka na Zamojszczyźnie podczas II wojny
światowej. W zasadzie była wygrana. Ale nawet skazaną na przegraną była ko-
niecznym aktem politycznym narodu, który stał przed możliwą eksterminacją. Na-
tomiast powstanie 1863 roku przyszło właśnie w chwili znacznego polepszenia
możliwości rozwojowych, w niczym nie mogło ich poprawić, bo maksimum tego, na
co pozwalała sytuacja międzynarodowa, Wielopolski osiągał. Mogła nam tylko
perspektywy rozwoju odebrać - i rzeczywiście odebrała.

B. Drugie zastrzeżenie jest nie mniej ważne. Czyżby kalkulacja była jedynym wa-
runkiem powodzenia w polityce? Nie, rzecz prosta. Polityka jest sztuką, a nie nauką
ścisłą, i nic nie potrafi zastąpić wrodzonej intuicji, wrodzonego geniuszu - za dużo
jest bowiem przed każdym politykiem danych niewiadomych. Tak, ale konieczność
interwencji intuicji nie może nam przekreślić nie mniej ważnej konieczności szuka-
nia danych ścisłych, tam gdzie nie ma niewiadomych, tylko są dane dobrze wia-
dome. I gdy one przesądzają o warunkach walki, jak w 1863 r. przesądzały, odpo-
wiedzialny i realny polityk bez względu na intuicję wydać musi decyzję negatywną.

Czy będziemy zawsze romantykami?

Inna teza to fatalizm irracjonalizmu w narodzie polskim. Teza ta mogłaby być


słuszna, gdybyśmy nie mieli bogatych materiałów na dowód intensywnej pracy
prowadzonej z wielkim nakładem sił, zdolności i pieniędzy dla podtrzymania i
rozwoju uczuciowości jako naczelnego kryterium inteligencji polskiej. Każde po-
wstanie było poprzedzone usilnym ruchem propagandowym - żadne w tej mierze
jak powstanie styczniowe 1863 roku. „Zwolennicy powstań przemawiali jak mistrze”
- napisał Dmowski - i nie ulega wątpliwości, że tak było. Mieli za sobą geniusz
Mickiewicza, który wołał „rozumni szałem”, i Słowackiego, który natrząsał się w
doskonałym wierszu z obrzydliwych poznańczyków, zastanawiających się, gdy

370
mowa o poparciu powstania, skąd wziąć broń? Myśleć o porządnym uzbrojeniu -
wielki poeta uważał za zdradę.

Jeszcze podczas dwudziestolecia 1920-39 minister oświaty na Zjeździe Pedagogicz-


nym wzywał expressis verbis nauczycielstwo, by rozwijało uczucia kosztem inte-
lektu. Z tego nasienia wyrosła generacja historyków typu Kieniewicza.

„Furia odwetu - mówił jeszcze w 1944 roku pułkownik »Monter« na naradzie


wojennej, która zdecydowała wybuch powstania - zastąpi nam broń”.

A więc lekkomyślność przywódców, nie fatalizm narodowy, pchała nas do zguby.

Prawdą jest, że skłonność do ofiar dla dobra narodu jest cechą nadzwyczaj cenną,
bez której żaden naród nie może zachować wolności ani prowadzić jakiejkolwiek
polityki. Zbyt często wypowiadałem i uzasadniałem tę zasadniczą prawdę, by do
niej wracać. Prawdą jest również, że Polacy posiadają cechę tę nadzwyczaj głęboko
zakorzenioną, choć historia świadczy o tym, że Rosjanie i Niemcy ponoszą ofiary z
życia i mienia nie mniej często. Ponieważ irracjonalny patriotyzm jest uczuciem sil-
niejszym i łatwiejszym do wzbudzenia jak rozumowanie, przeto rola propagandy
powstańczej była łatwiejsza od propagandy polityki racjonalnej. Wszystko to
prawda. Tym niemniej wydaje się, że w dużej mierze winę ponosi brak odwagi
cywilnej naszych historyków i polityków, którzy zdają sobie doskonale sprawę z
oczywistych nakazów rozsądku, ale wolą tego nie mówić, aby się nie narazić na
epitety, jakich nawet poważny naukowiec, jak Korzon, nie oszczędza Stanisławo-
wi Augustowi.

Podczas wojny jedna z moich siostrzenic, studentka czy absolwentka historii na


uniwersytecie, czytała rękopis „Dziejów głupoty”. Była zdumiona różnicą tez, jakie
tam znalazła, a tym, czego ją uczono, a co Jerzy Łojek nazwał

„ustalonym obrazem przeszłości”.

Pobiegła do profesora Kolankowskiego zapytać, kto miał rację w ocenie polityki


porozbiorowej?

371
„Rację mieli stańczycy - odpowiedział Kolankowski - ale nie radzę pani nigdy
tego mówić”.

Skoro Quislingiem, agentem, autorem brudnych ugód był Wielopolski - jakież epi-
tety groziły bezbronnej, choć bardzo ładnej studentce!

Wydaje mi się, że podbudowę - pseudonaukową - rzekomego fatalizmu naszego


romantyzmu zdemaskowałem rzeczowo gdzie indziej. Że nauka myślenia nic a nic
nie zmniejszy patriotyzmu, o tym świadczą i dzieje Rzymu, i Anglii, a z narodów
małych - Finlandii. Kult bohaterstwa nie tylko nie jest sprzeczny, ale nawet jest
nieodłączny od kultu dyscypliny. Niestety, w tej chwili olbrzymia część prasy pol-
skiej lekceważy i obniża w masach jedno i drugie.

372
Zakończenie

Resztę moich krytycznych rozmyślań chcę poświęcić wyłącznie dwu ostatnim suge-
stiom Jerzego Łojka z jego artykułu w „Kierunkach”. Jedna, to rzekoma obraza
młodzieży polskiej przez nawoływanie do myślenia, druga, przejawiająca się poza
tym nieraz, a tu pełniąca funkcję końcowego akordu repliki, to przestroga, by poli-
tycy polscy nie postępowali nigdy wbrew opinii i woli narodu.

I. Jeżeli idzie o rzekomą obrazę, to czytałem z ciekawością wywód szanownego Po-


lemisty na ten temat, oczekując po wyrazach oburzenia jakiegoś uzasadnienia. Ze
zdziwieniem znalazłem następującą konkluzję: że smutne to nawoływanie (do my-
ślenia i nauki) ze strony starszego pokolenia, które zdaje sobie sprawę z tego, że
przyszłość jest zawsze kształtowana przez młodzież, że to entuzjazm i wiara mło-
dzieży nadaje sens i rozmach wszystkim ideom i programom.

Wydaje mi się, że powyższe zdanie jest nową kapitulacją przeciwnika, gdyż stanowi
najlepszy dowód na to, jak bardzo potrzebne jest nawoływanie do myślenia i kon-
troli intelektualnej. Wszak zdanie wyżej cytowane przy pobieżnej już analizie okazać
się musi jaskrawym dowodem, jak łatwo pięknie brzmiącym frazesem ukryć parę
błędów. Widzimy trzy takie, których można było uniknąć - myśląc. Przyszłość nie
jest zawsze kształtowana przez młodzież - czasem jest kształtowana przez ludzi doj-
rzałych - pierwszy błąd. Przyszłość może być lepsza albo gorsza od teraźniejszości,
więc nawet gdyby młodzież zawsze kształtowała przyszłość, to jeszcze nie byłby
powód, by jej nie nawoływać do większej rozwagi i mniejszej uczuciowości w
działaniach politycznych - drugi błąd. Wreszcie entuzjazm i wiara rzeczywiście na-
dać mogą rozmach programowi, ale bardzo rzadko nadać mu mogą sens - trzeci
błąd. Częściej prowadzą do nonsensów. Sens programowi nie nadaje ani entuzjazm,
ani wiara, tylko solidne studiowanie elementów niezbędnych do nakreślenia pro-

373
gramu, analiza sił własnych oraz spodziewanych trudności. Gdy raz ta praca doko-
nana, wtedy wiara, entuzjazm i wytrwałość są rzeczywiście nieodzownym warun-
kiem sukcesu. Ale bez tamtej istotnej fazy kalkulacyjnej, im więcej entuzjazmu i
zaciekłości, tym bardziej katastrofalne rezultaty. Dlatego młodzież, nie wyrzekając
się sił właściwych swemu etapowi dojrzewania, winna je oddać na realizację pro-
gramu wypracowanego przez ludzi, którzy nie tylko teoretycznie, ale i praktycznie
zapoznali się z dziedziną polityki, z mechanizmem powstawania decyzji, za które
potem odpowiadają miliony ludzi przez dziesiątki lat. Lektura wierszy ani frazesów
nie stanowi wystarczającego przygotowania.

II. Ostatnie słowa Jerzego Łojka poświęcone są nawoływaniu, żeby nigdy nie iść
wbrew narodowi, nie ratować go wbrew jego własnej woli. Odpowiadamy, że na-
ród polski, tak jak i każdy inny, nie jest obdarzony darem nieomylnej oceny sił
przeciwnika ani uzbrojenia własnego, ani też darem nieomylnego przewidywania
przyszłości. Opinia społeczeństwa polskiego, wola tego społeczeństwa, tak jak i
każdego innego, jest wynikiem pewnego działania - ściśle mówiąc, w warunkach
nowoczesnej techniki, wynikiem nauki, propagandy, której dyspozycja leżała od
półtora wieku w ręku przodujących umysłów i pisarzy. Wielu z nich, często nawet
najlepsi autorzy, najwięksi historycy, a co dopiero dziennikarze, przesłaniali, choć w
najlepszej wierze, bo sądząc, że tym oddadzą narodowi przysługę, fakty i cyfry. W
szczególności - ukrywali złą wolę mocarstw zachodnich pseudosojuszniczych,
ukrywali rozmiar klęsk, jakie nam przyniosły nieprzemyślane zrywy zbrojne, wyol-
brzymiali siły własne, lekceważyli siły sąsiadów. Ludzie w podeszłym wieku pa-
miętać mogą potęgę propagandy przedwojennej, która kazała nam wierzyć, że Hi-
tler ma czołgi z kartonu, że nasza armia jest najsilniejsza na świecie, czy też propa-
gandę w latach 1943-44, kiedy to już polski rząd emigracyjny wiedział doskonale,
jaki będzie podział wpływów w Europie, a mimo to podtrzymywał w masach pol-
skich hasło walki na dwa fronty. Ludzie starsi pamiętają więcej zwrotów tego, co
nasz polemista zwie wolą narodu, jednomyślną opinią narodu. Przestrzega on przed
głoszeniem prawd innych niż te, które wyznaje opinia. Ja przestrzegam przed śle-
pym bałwochwalstwem dla opinii powszechnej.

374
Rozmowa z Aleksandrem Bocheńskim

dodana do wydania III z 1996 roku

Kwiecień 1996 r.

- Czy „Dzieje głupoty... ” wywołały jakąś dyskusję w prasie, w różnych środowi-


skach?

- Żadnej poważnej dyskusji nie było. Utkwiła mi w pamięci pewna nader zwięzła
recenzja znanego profesora krakowskiego. Ilekroć była mowa o mojej książce,
mówił: Aleksander Bocheński, Dzieje głupoty w Polsce. Autobiografa. Dobry żart
tynfa wart...

- Pozytywne echa do Pana nie dochodziły?

- Zdarzały się czasem. Na ślubie Emanuela Rostworowskiego, późniejszego wy-


bitnego historyka, mój przyjaciel, Stanisław Kostka Rostworowski, zapytał Ko-
nopczyńskiego, jakie jest zdanie historyków o Dziejach głupoty... „Nie możemy -
odpowiedział uczony - dyskutować z autorem, który nas wszystkich mianuje
Głupotą. Ale merytorycznie biorąc Bocheński ma rację...”

- To wspomnienie sprzed wielu lat. A czy młodzież dzisiejsza czyta tę książkę?

- Niedawno zadzwonił do mnie młody człowiek z Uniwersytetu Warszawskiego.


Nie dosłyszałem jego nazwiska, zdaje mi się, że był to pan Rymsza. „Jestem z
pokolenia - powiedział - które się wychowało na Pańskich książkach...” Ale
wpływ ten trudno zauważyć.

375
- Czemu przedmiotem Pańskiego pamfletu stali się historycy, a nie politycy, którzy
„grzeszyli” więcej, bo nie zniekształconym opisem naszych dziejów, ale właśnie
popełnianiem ciężkich błędów?

- Wychowanie narodowe, od którego nieraz zależy takie czy inne działanie poli-
tyków, jest kształtowane przez historyków. Na próżno zapewniają oni czytelni-
ków o swoim bezstronnym, obiektywnym stanowisku. W praktyce ferują wy-
roki poprzez tendencyjne podkreślanie dobrych lub złych stron omawianych
decyzji i postaci historycznych, na przykład króla Stanisława Augusta, bądź też
nieszczęsnych sprawców naszych powstań. Raz nastawiona na pewien sposób
rozumowania młodzież - potem pójdzie tym torem, jaki wskazał jej zafałszo-
wany przekaz historii.

- Czy dobry polityk państwa średniej wielkości powinien uczestniczyć w grze mię-
dzynarodowej ze świadomością, iż musi być przygotowany na zdumiewające
przypadki, na przykład trudny do logicznego przewidzenia rozpad Związku Ra-
dzieckiego, klęska trzech cesarzy w ciągu lat 1917-1918, fenomen podporządkowa-
nia sobie niemal całej Europy przez geniusz militarny jednego człowieka - Napo-
leona?

- Pańskie pytanie porusza moment niezwykle istotny. Omawiam go w mojej


książce, choć może nie tak obszernie, jak na to zasługuje. Każdy polityk, obojęt-
nie, czy większego, czy mniejszego państwa, liczyć się musi z nieprzewidzianymi
zjawiskami społecznymi. Nie zwalnia go to jednak od rzetelnej analizy najbar-
dziej prawdopodobnego przebiegu wydarzeń.

- Mówi Pan, że wszystkie nasze powstania wybuchały w najbardziej niewłaści-


wych momentach. Jaki czas byłby właściwy dla działań niepodległościowych?

- W XIX wieku, a nawet jeszcze w XVIII, były okresy rozluźnienia sojuszu rosyj-
sko-niemieckiego, wymierzonego przeciw naszym próbom odzyskania suwe-
renności. Jedną z takich okazji chciał wykorzystać Wielopolski i zdołał pozyskać
dla niej cara. Inną już przed rokiem 1914 wyzyskiwali ze znakomitym skutkiem

376
Dmowski i Piłsudski. Pierwszy - drogą poparcia Rosji, drugi - Austrii i Niemiec.
Gdyby obaj postępowali odwrotnie, to jest gdyby Dmowski organizował po-
wstanie antyrosyjskie, a Piłsudski - antyniemieckie, może pierwsza wojna
światowa nie wybuchłaby, a w roku 1918 nie odzyskalibyśmy niepodległości.
Taką fatalną rolę w cementowaniu sojuszu rosyjsko-niemieckiego odegrały na-
sze powstania 1831 i 1863 roku. Mimo to nakazujemy naszej młodzieży czcić ich
sprawców jako rzekomych zbawców, nie zaś potępiać jako grabarzy Polski Nie-
podległej.

- Porozmawiajmy o stosunkach polsko-rosyjskich. Czy teraz po utracie Ukrainy,


Białorusi, państw bałtyckich, Kaukazu i Azji Środkowej Rosja jest wciąż mocar-
stwem, z którym każdy rząd polski musi się liczyć?

- Jest wielkim mocarstwem, ale sąsiedztwo wielkiego mocarstwa nie skazuje


bezwarunkowo państw małych czy średnich na utratę suwerenności. Na przy-
kład Finlandia zachowała ją, choć graniczy z Rosją, a Szwajcaria, Belgia czy Ho-
landia - mimo że graniczą z Niemcami. Naturalnie jest to możliwe tylko przy
wychowaniu narodowym w tych krajach, w duchu pojednania i przyjaźni z są-
siadującym mocarstwem.

- Czy z punktu widzenia ułożenia dobrych stosunków z Rosją lata 1945-1980 to był
jakiś wariant polityki porozumienia i ugody, czy przeciwnie, okres, kiedy te sto-
sunki szczególnie się zaogniły?

- Wśród polityków polskich, opowiadających się w czterdziestoleciu powojennym


za sojuszem ze Związkiem Radzieckim nawet za cenę ograniczenia suwerenności,
napotkać można było różne motywacje. Najczęściej stanowisko ich dyktowane
było głębokim przekonaniem, że to tą drogą, a nie drogą taką jak Węgry w roku
1956, osiągnąć możemy zmianę koniunktury na naszą korzyść.

- A czy obecnie istnieje, Pańskim zdaniem, jakaś alternatywa wobec koncepcji


wejścia Polski do NATO?

377
- Trzeba się liczyć z tym, że NATO nadal, jak dotąd, nie chce nas przyjąć do swego
grona. Jest jeszcze neutralność albo też sojusz z Rosją.

- Pomimo Sybiru, Powstania Warszawskiego, Katynia i innych zbrodni?

- Niemcy zadały Francji niemało klęsk w pierwszej i drugiej wojnie światowej, a


mimo to już w roku 1964 de Gaulle proklamował pojednanie i przyjaźń Francji z
tym jej „odwiecznym wrogiem”. Wybitny polityk angielski, lord Palmerston,
bardzo ostro sformułował to podstawowe prawo polityki międzynarodowej:
„Nie ma odwiecznych przyjaciół ani odwiecznych wrogów. Jest tylko interes
Anglii i nim będziemy się kierować”. Wskutek fatalnego wychowania narodo-
wego, właśnie przez historyków, takie słowa żadnemu Polakowi nie przeszłyby
przez gardło. Gdybyśmy mieli nienawidzić obce kraje za zadane nam klęski, mu-
sielibyśmy dotąd szukać zwady i pomsty nad Szwedami, bo przecież zapędzili się
niegdyś pod Częstochowę, mordując i paląc, co się dało. Jest to historia i wracać
do niej nie należy i nie można.

- Ale czy winę za brak dobrych polityków ponoszą tylko historycy? Gdzie ci poli-
tycy mieli nabierać umiejętności? Chyba brak własnego państwa to straszna
rzecz dla kształtowania nie tylko teoretycznej myśli politycznej, ale przede
wszystkim praktycznej wiedzy o polityce?

- Zapewne jest, jak Pan mówi. Ale przesadzać znaczenia własnego państwa dla
wytworzenia się zdrowego myślenia politycznego też nie można. Silne państwo
nie przeszkodziło Hitlerowi prowadzić polityki wiodącej wprost do zguby, na-
tomiast brak własnej państwowości w Czechach przed 1914 rokiem szedł w parze
z mądrą, bo opartą na chłodnej kalkulacji strategią i działaniem.

Podobnie Roman Dmowski stworzył i narzucił większości inteligencji swoją


doktrynę sprzeczną z romantyzmem powstańczym, z martyrologią, mesjanizmem
i tym podobnymi szalonymi pomysłami. A przecież im właśnie hołdowali Po-
lacy, nim pojawił się Dmowski.

- Jak by Pan ujął najzwięźlej nowość jego doktryny?

378
- Może tak: inne są obowiązki szeregowego obywatela, inne polityka, który de-
cyduje o działaniu całego narodu. Pierwszy może - i powinien (to już mój do-
datek) - kierować się romantyzmem; drugiego obowiązuje tylko i wyłącznie
chłodna kalkulacja.

- Dlaczego teraz taka postawa jest mało popularna?

- Jestem pewny, że lada dzień pojawi się młody człowiek, który podejmie się
wielkiego dzieła: przerobić Polskę rocznicową, pamiątkową i frazesową na
zdroworozsądkową.

- Któż za nim pójdzie?

- Młodzież chadza na zadymy lokalne, dlaczegóż by nie miała pójść na wielką


zadymę, która przewróci nasz sposób wartościowania do góry nogami?

Z Aleksandrem Bocheńskim rozmawiał Karol Pastuszewski

379
S P I S R Z E C Z Y
Przedmowa 4
Koniunktury polityczne w dziejach upadku Polski 6
Skałkowski 23
Górka 29
Zakrzewski i Balzer 39
Balzerowskie kryterium żywotności 57
Problem przyczynowości w historii 60
Przyborowski 73
Chołoniewski 89
Dygresja o Arturze Górskim 96
Chołoniewskiego ciąg dalszy 100
Konopczyński 113
I. 113
II. Konopczyński — Giertych 118
III. Właściwe miejsce mitów historycznych 125
IV. Problem elekcji z 1733 r. (Tadeusz Wojciechowski) 129
V. 135
Polityka Stanisława Augusta w świetle jego pamiętników 139
Lelewel 151
Henryk Schmitt 165
Szujski 178
Kalinka 185
Sejm czteroletni - Kalinka, Smoleński, Askenazy 205
Sejm czteroletni - Kalinka, Askenazy, Dembiński 219
I. Sojusz moskiewski 222
Askenazego dyskusja sojuszu moskiewskiego 225
Dyskusja argumentów Askenazego 232
Groźby potemkinowskie 239
Rekapitulacja polskiej polityki 1788 r. 241

380
II. Sojusz pruski. 243
Pierwsza faza polityki pruskiej 243
Druga faza polityki pruskiej 254
Tokarz 265
Kapitulacja przed Targowicą 265
Problem ambicji narodowej 271
Stosunek sil polsko-rosyjskich w 1792 roku 282
Alternatywa ks. Adama Czartoryskiego 285
Sobieski 287
Ks. Adam Czartoryski 1796 - 1815 295
Karol Boromeusz Hoffmann 327
Rozdział dodany do wydania II uzupełnionego z 1984 r. 349
Margrabia Wielopolski 350
O intencjach Wielopolskiego 353
Polityka polska a odrodzenie 1918 roku 355
Bismarck wobec sprawy polskiej 357
Czy polityka eksterminacji była koniecznością? 362
O pozytywnym znaczeniu ofiar 364
O sile patriotyzmu 365
Czy dyskutować realizm Wielopolskiego? 366
Analiza polityki romantycznej 368
Czy będziemy zawsze romantykami? 370
Zakończenie 373
Rozmowa z Aleksandrem Bocheńskim dodana do wydania III z 1996 r. 375

381
Z Wikipedii:

Aleksander Adolf Maria Bocheński, herbu Rawicz, pseudonim Era-


smus (ur. 6 sierpnia 1904 w Czuszowie k. Miechowa, zm. 12 stycznia 2001 w Warszawie) – polski
eseista, publicysta, tłumacz i polityk.

Pochodził z rodziny ziemiańskiej o bogatych tradycjach patriotycznych.

Pradziadek Tadeusz Bocheński brał udział w kampaniach napoleońskich i odznaczył się w bitwie
nad Berezyną.

Dziadek Franciszek Bocheński za udział w powstaniu styczniowym, w którym był naczelnikiem


cywilnym powiatu opoczyńskiego, został zesłany na cztery lata do Presny.

Ojciec Adolf był doktorem ekonomii politycznej, prezesem Związku Ziemian powiatu brodzkiego,
ochotnikiem w wojnie polsko-bolszewickiej.

Matka Małgorzata z Dunin-Borkowskich udzielała się społecznie – była założycielką Towarzystwa


Szkoły Ludowej w powiecie brodzkim, autorką żywotów świętych Zakonu Karmelitańskiego, którego
była tercjarką.

Młodszy brat Aleksandra Bocheńskiego, Adolf Maria Bocheński to myśliciel polityczny okresu
międzywojennego.

Najstarszy z trzech braci Józef Maria Bocheński służył jako ochotnik w wojnie polsko-bolszewickiej,
był prezesem Organizacji Młodzieży Monarchistycznej w Poznaniu (studiował na tamtejszym uni-
wersytecie ekonomię polityczną do 1926). Od 1928 dominikanin, przyjął imiona Innocenty Maria.
Został światowej sławy filozofem, sowietologiem, był profesorem i rektorem Uniwersytetu we Fry-
burgu Szwajcarskim.

Siostra Olga została odznaczona medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata przyznawanym
przez Instytut Yad Vashem.

Aleksander Bocheński rozpoczął edukację w rodzinnej Ponikwie, do której Bocheńscy przenieśli się
w 1907. Tam też nauczył się języka francuskiego. W 1923 złożył egzamin maturalny w III Gimnazjum
Klasycznym im. Stefana Batorego we Lwowie. Na studia wyjechał do Belgii, gdzie w Państwowym
Instytucie Rolniczym w Gembloux (Institut Agronomique de l'Etat) uzyskał dyplom inżyniera (1928).
Po powrocie do kraju został współwłaścicielem i przedstawicielem handlowym Ponikiewskich Za-
kładów Przemysłowych.

W latach 1927–1928 wraz bratem Adolfem redagował i wydawał "Głos Zachowawczy" o konserwa-
tywnym, piłsudczykowskim i antysowieckim obliczu ideowym. Publikował również w "Słowie Pol-
skim", związanym ze Związkiem Ludowo-Narodowym oraz w "Kurierze Lwowskim", piśmie Stron-
nictwa Narodowego. W 1932 przyjął zaproszenie red. Jerzego Giedroycia do współpracy z "Buntem
Młodych", przemianowanym w 1937 na "Politykę". Aleksander Bocheński był współtwórcą koncepcji
ideowych tego środowiska, rzecznikiem zespołu redakcyjnego w kwestii ukraińskiej. W 1933 znalazł
się we władzach Zjednoczenia Zachowawczych Organizacji Politycznych (obok E. Sapiehy, Z. Lubo-
mirskiego, J. Bobrzyńskiego). W II poł. lat 30. mocarstwowcy zwrócili się jednak w stronę młodszego

382
pokolenia działaczy politycznych. Ten kierunek akcentował w swych publikacjach właśnie Aleksan-
der Bocheński. Tendencje te znalazły formalny wyraz m.in. w powołaniu Komitetu Prasy Młodych,
w którym obok "Buntu Młodych" uczestniczyły: "Awangarda Państwa Narodowego", "ABC", "Fa-
langa", "Jutro Pracy", "Zet" czy "Biuletyn Polsko-Ukraiński".

Jako reprezentant idei mocarstwowej Bocheński projektował rozbiór ZSRR dokonany w sojuszu z
mniejszościami słowiańskimi, który miał przywrócić niepodległość republikom zintegrowanym po-
litycznie z organizmem radzieckim. Osłabione w taki sposób radzieckie państwo, w myśl jego kon-
cepcji, nie stanowiłoby więcej zagrożenia dla wschodniej granicy Rzeczypospolitej, Polska zaś stała-
by się naturalnym centrum i orędownikiem interesów słowiańskiej wspólnoty etnicz-
no-geograficznej. Postulował stworzenie mniejszości ukraińskiej szerszych podstaw dla swobód kul-
turalnych, licząc na jej poparcie w wojnie z Rosją. Był zwolennikiem monarchii, stojąc zaś na gruncie
konstytucji kwietniowej, domagał się szerszego wykonania jej ducha. Wspierał program gospodarczy
dr S. Klimeckiego zakładający daleko posuniętą interwencję państwa w celu zapewnienia redystry-
bucji dochodu narodowego, by wyeliminować bezrobocie. W zakresie jego międzywojennej refleksji
wyróżnić można wiele wpływów i recepcji, np. J. U. Niemcewicza, M. Bobrzyńskiego, J. Piłsudskie-
go, J. Kucharzewskiego, O. Górki.

W kampanii wrześniowej w 1939 Aleksander Bocheński walczył w 22 pułku ułanów Karpackich.


Przez kilka miesięcy więziony przez NKWD w Brodach, następnie zwolniony. Wyjechał do Krakowa,
gdzie związał się z sanacyjną grupą "Wawel", która wraz z kilkoma innymi organizacjami uczestni-
czyła w tworzeniu Konfederacji Narodu. Podczas II wojny światowej najbliżej współpracował jed-
nak z Adamem Ronikierem oraz Radą Główną Opiekuńczą. Uczestniczył w negocjacjach prowadzo-
nych przez indywidualne podmioty jak również AK i Delegaturę Rządu z OUN-B. Negocjowano, by
banderowcy zaprzestali mordów na ludności polskiej. W 1944 był liderem w rozmowach grupy kra-
kowskiej ze stroną niemiecką (sierpień-wrzesień) dotyczących powstania warszawskiego, mających
na celu jeśli nie zawieszenie broni pomiędzy walczącymi, to wycofanie oddziałów rosyjskich Ka-
mińskiego oraz umożliwienie ewakuacji ludności cywilnej wraz z dobytkiem.

W 1945 pozostał w Krakowie. W kwietniu doprowadził do spotkania przedstawicieli środowisk ka-


tolickich oraz byłych żołnierzy KN z Jerzym Borejszą. Rozmowy miały na celu zorganizowanie grupy
inteligencji, która pełniłaby rolę prawicowej opozycji, stojącej na gruncie przymierza pol-
sko-radzieckiego. Pracował bowiem, od jesieni 1944, nad wskrzeszeniem tradycji ugody wypraco-
wanych w Królestwie Polskim i Galicji, gdyż projektował wybuch kolejnej wojny światowej (trze-
ciej). Stawiał przy tym na sojusz z Rosją, wskazując na paralelizm między zaistniałą sytuacją geopo-
lityczną a tą z lat 1905–1914–1917. Bocheński zaproponował Borejszy, by na czele takiej opozycji po-
stawić Bolesława Piaseckiego, co miało uwiarygodnić tę inicjatywę w środowiskach o proweniencji
narodowej. W październiku ukonstytuował się więc zespół osób wokół tygodnika "Dziś i Jutro",
będący zalążkiem stowarzyszenia "PAX".

W 1945 objął funkcję dyrektora Browarów Okocimskich (do grudnia 1955). Był przy tym posłem
grupy "Dziś i Jutro" na Sejm Ustawodawczy w latach 1947–1952. Dyskutując w Sejmie porozumienie
zawarte z Czechosłowacją w marcu 1947, zaprezentował zagadnienie w kategoriach słowiańskich
koncepcji politycznych R. Dmowskiego, wobec czego postawiono mu zarzuty o "przedwojenny fa-
szyzm w Polsce". W jego obronie stanął wówczas m.in. Stanisław Grabski, celnie odczytując intencje
Bocheńskiego, o którym mawiano "niezależny poseł w zależnym od Stalina Sejmie". Również w
okresie 1950–1952, kiedy to na polu kultury triumf święcił stalinizm, Aleksander Bocheński próbował
akcentować intelektualną niezależność. Za artykuły poświęcone zachodnioeuropejskiej historiozofii
(Gonzague de Reynold, Arnold Toynbee, Jacques Pirenne), spotkała go surowa krytyka (1953).
Uznano, iż tego rodzaju tekstami toruje drogę zachodnio-amerykańskiemu imperializmowi.

W latach 1952–1956 Aleksander Bocheński był zastępcą posła. Był członkiem Związku Literatów Pol-
skich (od 1956), Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (od 1964), Societe Suisse des Bibliophiles (od
1978), Towarzystwa Przyjaciół Książki (członek od 1962, prezes Zarządu Głównego od 1975). W 1982
wszedł w skład Rady Krajowej PRON. Systematycznie współpracował z periodykami wydawanymi
przez "PAX" takimi jak np. "Dziś i Jutro", "Słowo Powszechne", "Kierunki", "Życie i Myśl", publikował
jednocześnie w "Tygodniku Powszechnym". W 1962 wybrano go członkiem Zarządu Głównego sto-
warzyszenia "PAX". Pełnił tę funkcję nieprzerwanie do 1985.

383
Bocheński był laureatem wielu nagród m.in. kilku nadanych przez Ministra Kultury i Sztuki za
książki o dziejach przemysłu polskiego oraz nagrody im. Pietrzaka, wszedł także w skład jej kapituły.
W 1957, gdy przedstawiał laureata tej nagrody płk Adama Borkiewicza, za książkę o powstaniu war-
szawskim, powiedział: "naród musi się kierować polityką najbardziej zimną, beznamiętną, ostrożną i
odpowiedzialną. Jeśli mimo tej ostrożności i odpowiedzialności sytuacja wymagać będzie od narodu,
od jego sił zbrojnych walki – wtedy ofiarę złożyć musi dane pokolenie z zupełną gotowością i jedno-
myślnością".

W PRL Aleksander Bocheński reprezentował kierunek o implikacjach ideowych oświecenio-


wo-pozytywistycznych i narodowych (czerpał m.in. ze S. Staszica, S. Koźmiana, R. Dmowskiego, S.
Szczepanowskiego). Przed i powojenną refleksję historyczno-polityczną Bocheńskiego łączył w pe-
wien sposób wpływ "republikańskiego konserwatysty" K. Waliszewskiego. Waliszewski bowiem
podnosił etniczno-geograficzną konieczność solidarności wszechsłowiańskiej wskazując, że natural-
nym dlań ogniskiem była Polska. Podkreślał jednakowoż, iż wraz ze słabnięciem mocarstwowego
statusu Rzeczypospolitej, rolę tę przejęła Rosja. Wyróżnił tu stanowisko Katarzyny II, zyskując przez
to miano jej apologety. Takie też miano zyskał po 1945 Bocheński, który podjął próbę pogodzenia
przedwojennej tezy o mocarstwowym panslawizmie z tezą o wciąż aktualnym prymacie rosyjskim w
świecie słowiańskim. Myśl wykwitła na podstawie antyrosyjskiego radykalnego konserwatyzmu o
pewnych implikacjach romantycznych, uległa mutacji zobiektywizowanej w aurze realizmu poli-
tycznego – formuły patriotycznej genezą sięgającej okresu po Powstaniu Styczniowym, którą pisarz
wykorzystał m.in. w celu rewaloryzacji historycznej roli Szczęsnego Potockiego. Od początku lat 60.
tego rodzaju akcenty ustąpiły miejsca formułom wewnątrz-narodowego aktywizmu. Odtąd, w uję-
ciu Bocheńskiego, współzawodnictwo między narodami "toczącymi walkę o byt" znajdować miało
rozwiązanie na drodze postępu naukowo-ekonomiczno-technologicznego. Zwrot ten znaczył również
szereg przedsięwzięć mających na celu nadanie autorytaryzmowi gomułkowskiemu, gierkowskiemu i
"jaruzelszczyźnie" bardziej narodowego charakteru w znacząco artykułowanej opozycji do stalinow-
skiego totalitaryzmu. W tym kontekście pojawiały się oceny, charakteryzujące postawę Aleksandra
Bocheńskiego (oraz wielu czołowych postaci z "PAX-u"), w kategoriach świadomie uprawianego
wallenrodyzmu (którego celem miała być władza po upadku komunistów). Opinie takie wyrażano
przed i po 1989 (np. M. Dąbrowska, Z. Siemiątkowski). Bocheński uczestniczył w wielu dyskusjach
toczonych w PRL przez szereg intelektualistów, a jego polemistami były m.in. takie postaci jak Leszek
Kołakowski, Maria Janion, czy Józef Chałasiński.

Po 1989 jego działalność stopniowo zanikała, na co duży wpływ miał bez wątpienia podeszły wiek.
Współpracował przy realizacji filmu pt. "Reakcjonista" (1996, reż. Grzegorz Braun), który był po-
święcony osobie Stanisława Cata-Mackiewicza. Wszedł także w skład Rady Programowej tygodnika
"Myśl Polska". Przyjmował przy tym szereg gości głodnych niecodziennych doświadczeń intelektu-
alnych wynikłych ze spotkania w dyskusji z poglądami zawsze niepopularnymi. Bocheński bywał
bowiem mocno krytykowany zarówno w II Rzeczypospolitej, jak i w PRL oraz po 1989 mimo
zmierzchu swojej aktywności.

Wybrane prace Aleksandra Bocheńskiego

 Tendencje samobójcze narodu polskiego (wraz z Adolfem Bocheńskim), Lwów 1925.


 Interes Państwa, "Bunt Młodych" 1933, nr 38.
 O wielki front antykryzysowy, "Bunt Młodych" 1933, nr 46.
 Oskarżamy "Wiadomości Literackie", "Bunt Młodych" 1934, nr 5.
 List do Narodowców, "Bunt Młodych" 1935, nr 12-13.
 Mocarstwowość i marksizm, "Bunt Młodych" 1936, nr 9.
 Młoda Polska postąpi jak młoda Japonia, "Bunt Młodych" 1936, nr 11.
 List do Braci Rumunów, "Bunt Młodych" 1938, nr 7.
 Problem polsko-ukraiński w Ziemi Czerwieńskiej (razem z Włodzimierzem Bączkowskim i
Stanisławem Łosiem), Warszawa 1938.
 Na marginesie mowy Hitlera, "Polityka" 1939, nr 11.
 "Tygodnik Powszechny" R.1946 – R.1952.
 "Słowo Powszechne" R.1947.
 "Kwartalnik Historyczny" R.1953.

384
 Dzieje głupoty w Polsce. Pamflety dziejopisarskie, wyd. 1-4, Warszawa 1947, 1988, 1988, 1996.
 Miłość i nienawiść La Rochefoucauld, Warszawa 1962.
 Naród polski na rozdrożu: racjonalizm i romantyzm, "Kierunki" 1963, nr 51/52.
 Czy nowy podział na ludzi i małpy?, wyd.: Instytut Wydawniczy "PAX", Warszawa 1965,
wydanie I, nakład 1500+350 egz., ss. 195.
 Wędrówki po dziejach przemysłu polskiego, Warszawa t. 1-3, 1966-1971.
 Inteligencji polskiej Księgi Genesis, "Życie i Myśl" 1967, nr 1-3
 Rzecz o psychice narodu polskiego, Warszawa 1971, 1986.
 Dygresje o wyższej i niższej kulturze, Warszawa 1972.
 Tropem polskiej techniki, Wydawnictwo Interpress, Warszawa 1971, wydanie I, nakład
7000+260 egz., ss. 103.
 Materiały do kroniki rodziny Bocheńskich, Fryburg Szwajcarski 1981.
 Niezwykłe dzieje przemysłu polskiego, Krajowa Agencja Wydawnicza (KAW), Warszawa
1985, wydanie I, ss. 140.
 Rozmyślania o polityce polskiej, Warszawa 1987.

Tłumaczenia dokonane przez Bocheńskiego

 Pamiętniki kardynała Retza, Warszawa 1958.


 Pamiętniki Saint-Simona, Warszawa 1961.

Wybrane publikacje do biografii Bocheńskiego

 Braun J., Katolicyzm a macchiavelizm, "Tygodnik Warszawski" 1948, nr 12.


 Dziewanowski W., O "Dziejach głupoty w Polsce", "Teki Historyczne" (Londyn) 1948, nr 2.
 Kętrzyński W., Na przełomie 1944-1945, "Więź" 1967, nr 10.
 Kisiel (Kisielewski S.), Bez dogmatu. Bocheński i Bocheńscy, "Tygodnik Powszechny" 1975, nr
39.
 Matłachowski J., Kulisy genezy powstania warszawskiego, Londyn 1978.
 Król M., Style politycznego myślenia. Wokół "Buntu Młodych" i "Polityki", Paryż 1979.
 Mackiewicz J., Zwycięstwo prowokacji, Londyn 1983.
 Dudek A., Pytel G., Bolesław Piasecki. Próba biografii politycznej, Londyn 1990.
 Kisiel, Abecadło, Warszawa 1990.
 Giedroyc J., Autobiografia na cztery ręce, Warszawa 1994.
 Z. Przetakiewicz, Od ONR-u do PAX-u, Warszawa 1994.
 Ronikier A., Pamiętniki, Kraków 2001.
 Tomczyk R., Myśl Mocarstwowa. Z dziejów młodego pokolenia II Rzeczypospolitej, Szczecin
2008.

385

You might also like