You are on page 1of 104

1

Wayne Jacobsen

Bóg mnie kocha!

Część I
RELACJA, KTÓRĄ BÓG OD ZAWSZE
PRAGNĄŁ MIEĆ Z TOBĄ

ROZDZIAŁ 1

Kocha... Nie kocha...

Kocha... Nie kocha...

CHRZEŚCIJAŃSKIE WYLICZANKI
Mała dziewczynka stoi w ogródku, recytuje wyliczankę obrywając płatki z kwiatu margarytki i rzuca je
na ziemię. Z końcem wyliczanki ostatni płatek zadecyduje, czy dana osoba odwzajemnia uczucie.
Oczywiście nikt rozsądny nie traktuje takich wyliczanek poważnie, a jeśli dziecko nie otrzymuje
zadowalającej odpowiedzi, zrywa następny kwiatek i zaczyna od nowa. Nie potrzeba wiele czasu,
nawet dla dziecka, aby zrozumieć, że kwiatowe płatki nie przepowiadają szczęścia w miłości, więc po
co łączyć pragnienia serca z przypadkową odpowiedzią?
2

No właśnie, po co?! Ale o wiele łatwiej przyjąć tę lekcję w odniesieniu do zakochania, niż do rozwoju
duchowego.
Bo gdy już zużyjemy wszystkie kwiaty, wielu z nas dalej gra z Bogiem w wyliczankę. Tyle, że teraz nie
wyrywamy płatków, ale patrzymy na nasze życiowe okoliczności, żeby na ich podstawie przekonać
się, jakie uczucia żywi Bóg wobec nas.
Dostałem podwyżkę w pracy. Bóg mnie kocha!
Nie dostałem tego awansu, o który się starałem. Straciłem pracę. Bóg mnie nie kocha!
Fragment z Biblii szczególnie mnie dziś dotknął. Bóg mnie kocha!
Moje dziecko choruje. Bóg mnie nie kocha!
Dałem trochę pieniędzy komuś w potrzebie. Bóg mnie kocha!
Znowu poniosło mnie w gniewie. Bóg mnie nie kocha.
Spełniło się to, o co się od dawna modliłem. Bóg mnie kocha!
Musiałem naciągnąc prawdę, żeby się wyłgać. Bóg mnie nie kocha.
Mój przyjaciel zadzwonił do mnie z dobrym słowem. Bóg mnie kocha!
Zepsuł mi się samochód. Bóg mnie nie kocha.

NIEBEZPIECZNE OKOLICZNOŚCI
Grałem w tę grę przez większość mojego życia, próbując odgadnąć w danym momencie, co Bóg może
do mnie osobiście czuć. Zostałem wychowany w nauce, że Bóg jest Bogiem miłości i tak też – bardziej
lub mniej - wierzyłem.
Łatwo było wierzyć w dobrych chwilach. W dniach, gdy moja rodzina była zdrowa a nasze relacje
radosne, gdy moja służba kwitła, a zarówno dochody i szanse się mnożyły, gdy spędzaliśmy dużo
czasu z przyjaciółmi nie będąc obciążeni potrzebami. Kto w takich chwilach nie byłby pewien Bożej
miłości? Ale ta pewność się kruszy, gdy szczęsliwe chwile mijają a nadchodzą kłopoty.
Wspomnienia z dzieciństwa, które ciągle są powodem zakłopotania.
Dzień, w którym mój przyjaciel w szkole średniej zmarł na raka mózgu, chociaż gorąco modliliśmy się
o jego uzdrowienie.
Kiedy nie dostałem pracy w szkole, bo ktoś naopowiadał o mnie kłamstw.
Ta noc, kiedy okradziono mój dom.
Kiedy dotkliwie poparzyłem się w kuchni.
Gdy patrzyłem jak mój teść i brat umierają na długotrwałe choroby, choć szczerze prosili Boga o
uzdrowienie.
Kiedy współpracownicy w służbie nakłamali o mnie i rozpowszechniali fałszywe plotki o mnie, żeby
zdobyć poparcie dla siebie.
Kiedy nie wiedziałem, skąd przyjdzie moja następna wypłata.
Kiedy widziałem, jak moja żona cierpi w sytuacji, o którą usilnie prosiłem Boga, aby ją zmienił.
Gdy drzwi szansy, które wydawały się być otwarte, nagle zatrzasnęły się, jakby w przeciągu.

Właśnie wtedy zastanawiałem się, co Bóg czuje do mnie. Nie mogłem zrozumieć, jak Bóg, który mnie
kocha, mógł pozwolić na takie rzeczy w moim życiu, albo czemu ich nie naprawił, żeby ludzie, których
kochałem, nie musieli tak cierpieć.
3

Bóg mnie nie kocha! Tak wtedy myślałem. Moje rozczarowanie Bogiem mogło pójść w dwie strony.
Często w bólu i frustracji, kiedy czułem, że dość zrobiłem, aby zasłużyć na więcej, narzekałem na Boga
jak Job, oskarżając Go, że jest niesprawiedliwy i mnie nie kocha. W chwilach bardziej rozsądnych,
byłem świadom pokus i upadków, które mogły mnie wykluczyć z jego opieki. Wtedy wychodziłem z
opresji z postanowieniem, że będę się bardziej starał żyć życiem, które jak myślałem, bardziej
zaskarbi sobie Jego miłość.
Przez 34 lata jako wierzący żyłem w oparciu o te okoliczności. Nawet, gdy nad moją głową nie wisiał
żaden kryzys, zawsze trzeba było uważać, co Bóg może zrzucić na mnie w następnej chwili, jeśli nie
będę po dobrej stronie. W pewien sposób stałem się jak to wewnętrznie rozdarte dziecko, które ma
„wybuchowego” ojca - nigdy nie miałem pewności, jakie oblicze Boga dziś zobaczę: czy tego, który z
uśmiechem weźmie mnie w ramiona, czy też takiego, który mnie zignoruje albo ukarze z powodów,
ktorych nigdy nie zrozumiem.
Dopiero w ciągu ostatnich piętnastu lat zacząłem odkrywać, że moje sposoby poznawania Bożej
miłości były tak samo zawodne, jak wyrywanie kwiatowych płatków. Odtąd wszystko się zmieniło.

PRZEKONUJĄCY DOWÓD

A Ty?
Czy czułeś się miotany okolicznościami, czasem pewny, ale częściej nieświadomy, co Stworzyciel
świata czuje do Ciebie? A może nigdy nie poznałeś, jak bardzo Bóg kocha Ciebie?
Na pewnym studium biblijnym poznałem kobietę, około czterdziestki, która aktywnie uczestniczyła w
życiu społeczności, ale w małym gronie przyznała, że nigdy nie była pewna co do Bożej miłości. Chyba
chciała powiedzieć coś więcej, ale w końcu poprosiła mnie tylko o modlitwę. Zacząłem więc modlić
się o nią, prosząc Boga, żeby pokazał jej, jak bardzo ją kocha. I wtedy zobaczyłem jakąś postać,
wiedziałem, że to Jezus, szedł przez łąkę i za rękę trzymał małą, może pięcioletnią dziewczynkę. W
jakiś sposób wiedziałem, że to ta kobieta. Modliłem się więc, aby mogła przejść z Nim przez tę łąkę w
dziecięcym zaufaniu.
Kiedy skończyłem się modlić, zobaczyłem jej oczy pełne łez.

‘’Powiedziałeś ‘łąka’, prawda?’’ zapytała.

Kiwnąłem twierdząco głową, myśląc, że to trochę dziwne, że skupiła się akurat na tym słowie.

I wtedy zaczęła szlochać. Gdy się uspokoiła, powiedziała: „Nie byłam pewna, czy ci o tym powiedzieć.
Gdy miałam pięć lat, byłam molestwana na łące przez starszego chłopca. Od tamtej pory ilekroć
myślę o Bogu, myślę o tamtej strasznej chwili i zastanawiam się, skoro Bóg tak mnie kocha, dlaczego
nie powstrzymał tamtego wydarzenia.”
Nie jest osamotniona w takim sposobie myślenia. Wielu ludzi nosi blizny i rozczarownia, które zdają
się być przekonującym dowodem na to, że Boża miłość może nie istnieć, albo - jeśli już istnieje, to
pozostaje w bezpiecznej odległości od nich i zostawia ich na pastwę grzechu innych osób.
Niestety, nie posiadam pełnego zestawu pomocnych odpowiedzi na takie zarzuty. Tamtej kobiecie
powiedziałem, że widocznie Bóg chce jej powiedzieć, że był wtedy z nią i chociaż nie zadziałał tak, jak
ona tego oczekiwała, aby zrozumieć działanie miłości, kochał ją mimo wszystko. Że chce
przeprowadzić ją przez to skażone miejsce i uzdrowić jej życie. Że chce dać jej obfitą radość w obliczu
4

tego tragicznego wydarzenia w jej życiu i zamienić jej niemożność zaufania w podstawę do łaski. Tak,
wiem, że brzmi to prawie banalnie wobec tak ogromnego bólu, ale właśnie wtedy zaczął się dla niej
proces uzdrowienia. Osiem miesięcy później dostałem od niej e-maila pełnego ekscytacji, ktory
zawierał tylko jedno zdanie, za to napisane czcionką rozmiaru 128 - JUŻ ROZUMIEM!!!
Czy to znaczy, że zrozumiała, dlaczego ją to spotkało? Oczywiście, że nie. Nic tego nie może wyjaśnić.
Ale znaczy, że Boża miłość jest tak wielka, aby wchłonąć tę okropną historię i wyprowadzić ją z jej
mroku. Żywię nadzieję, że te słowa zachęcą i Ciebie to takiego procesu.

POSTRZEGANIE A RZECZYWISTOŚĆ
Zaprawdę Bóg nigdy inaczej nie działał wobec nas, jak tylko z głębi swojej miłości ku nam, która
przeczy ludzkiemu rozumieniu. Zdaję sobie sprawę, że czasem tak to nie wygląda. Kiedy wydaje się,
że bezdusznie gardzi twymi najszlachetniejszymi modlitwami, nasza ufność ku niemu może zostać
poważnie naruszona i zaczynamy się zastanawiać, czy naprawdę o nas dba. Możemy przecież stanąć z
listą naszych upadków i zawodów, które mogłyby świadczyć o Bożej obojętności, a to wciągnie nas w
ciemny wir pogardy własnej.
Kiedy gramy w tę grę „kocha-nie kocha”, dowody przeciwko Bogu mogą się wydawać przytłaczające.
Z powodów, które omówimy w tej książce, Bóg często nie robi rzeczy, do których w naszym
mniemaniu, jego miłość powinna Go zmusić. Często wydaje nam się, że stoi sobie obojętnie gdzieś
obok, poczas gdy my cierpimy. Jakże często zawodzi nasze najszlachetniejsze oczekiwania?
Ale nasze postrzeganie to niekoniecznie rzeczywistość. Jeśli określamy Boga w oparciu o naszą
ograniczoną przecież interpretację okoliczności, nigdy nie zrozumiemy, kim On naprawdę jest.
Na szczęście, dał nam lepszy sposób. Nasze „wyliczankowe” podejście może być pochłonięte przez
niezaprzeczalny dowód Jego miłości do nas, w postaci krzyża Golgoty. To właśnie ten aspekt krzyża
był ignorowany przez dziesiątki lat. Nie widzeliśmy tego, co naprawdę wydarzyło się pomiędzy Ojcem
a Synem, a co otworzyło drzwi dla Jego miłości, tak ogromnej i tak pewnej, że nie da się w nią zwątpić
nawet w Twoich najmroczniejszych dniach.
Przez te drzwi możemy poznać, jaki jest Bóg i wejść w taką relację z Nim, której od zawsze pragnęło
nasze serce. To tam zaczniemy, ponieważ tylko kontekście relacji, której Bóg pragnie mieć z nami,
możemy odkrywać pełnię chwały Jego miłości.
On kocha Ciebie bardziej, niż możesz sobie to wyobrazić; kocha Cię przez całe Twoje życie. Kiedy już
przyjmiesz tę prawdę, żadne kłopoty nie sprawią, że będziesz wątpić w Boże uczucia albo nad czy już
na nie zarobiłeś. Miast bać się, że mógł się od Ciebie odwrócić, będziesz ufał w Jego miłość w
chwilach, kiedy będziesz Go najbardziej potrzebował. Zobaczysz nawet, jak w przedziwny sposób ta
Jego miłość może z Ciebie wypływać, żeby dotykać swiat, który tak jej pragnie.
Uczenie się tego zaufania, to nie coś, co można zrobić ot tak, natychmiast; to coś, w czym będziemy
wzrastać przez całe życie. Bóg wie, jak trudno nam przyjąć Jego miłość i uczy nas tego z większą
cierpliwością, niżbyśmy mogli tego oczekiwać. W różnych okolicznościach i w najbardziej zaskakujące
spsoby, objawi nam swoją miłość tak, abyśmy mogli ją zrozumieć.
Więc może już czas, żeby odrzucić wyliczanki i odkryć, że to nie lęk przed utratą Bożej miłości będzie
trzymał Cię na Jego ścieżce, lecz zwyczajna radość życia w tej miłości każdego dnia.
W dniu, kiedy to odkryjesz, zacznie się prawdziwe życie!
5

Patrzcie, jaką miłość okazał nam Ojciec, że zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i nimi
jesteśmy. (1J 3,1)

Twoja własna Podróż

Jak często widzisz siebie wątpiącego w Bożą miłość? Kiedy najczęściej to się dzieje? Jak jesteś pewien,
że Bóg kocha Cię tak mocno, jak kogokolwiek innego na tym świecie? Kiedy przychodzą problemy, czy
zaczynasz wątpić w Bożą miłość, czy może starasz się być bardziej sprawiedliwy, żeby Bóg mógł Cię
bardziej lubić? Poproś Boga, żeby w tych dniach objawił Ci głębię Jego miłości do Ciebie.

Do dyskusji w grupie
1. Opowiedz przeżycie, w którym naprawdę wątpiłeś, czy Bóg troszczy się o Ciebie.
2. Co myślisz o tym teraz? Jeżeli ciągle nie jesteś pewien, o co mógłbyś poprosić Boga, co
zmieniłoby Twoje postrzeganie tego zdarzenia?
3. Gdy teraz patrzysz w przeszłość i wiesz, że Bóg kochał Cię nawet wtedy, gdy nie byłeś tego
świadom, czego się nauczyłeś?
4. Jak możemy się nawzajem zachęcać do raczej bycia pewnym Bożej miłości, niż do
powątpiewania.

ROZDZIAŁ 2
Bóg nie jest niemy: Słowo przemówiło, nie z wichrowego wiru,
Lecz z ludzkiej krtani pewnego Żyda z Palestyny

CZEGO NIE WIEDZIELI UCZNIOWIE JEZUSA


Wyobraź sobie, jak musiał czuć się Jezus, gdy po raz pierwszy zasiadł w kręgu swych uczniów,
kiedy już zostali przyjaciółmi.
Wszyscy wiemy, jak to jest zapoznawać się z nowymi ludźmi - niezręczne pauzy, wyważone słowa,
kiedy coraz lepiej się poznajemy. Pewnie i uczniowie przechodzili przez taki czas z Jezusem. To
właściwie kim był ten Nauczyciel i Cudotwórca i kim byli ci, którzy zdecydowali pójść za Nim?
To mogło się wydarzyć w czasie rozmowy po posiłku lub podczas spaceru na drodze, ale przyszła
taka chwila, że poczuli się na tyle bezpieczni z Nim i ze sobą nawzjem, że mogli przestać się
pilnować. Nie trzeba było już używać ostrożnych słów lub próbować robić dobrego wrażenia na
6

innych. Można było przejść do efektów ich rosnącej przyjaźni- do swobobodnej szczerości, do
śmiechu, do zadawania pozornie głupich pytań i relaksu we wzajemnej obecności.
Jakie było to uczucie dla Jezusa? Czy właśnie tego od zawsze pragnął? Po raz pierwszy od tamtego
tragicznego dnia w Edenie, Bóg siedział z ludźmi, których kochał, a oni nie kulili się w strachu. Od
wieków mężczyźni i kobiety trzymali się z daleka od Boga, zawstydzeni swym grzechem i
zastraszeni Jego świętością. Z nielicznymi wyjątkami ludzie nie chcieli mieć nic do czynienia z
intymnością Bożej obecności. Gdy zatrzęsła się Góra Synaj wśród grzmotów i trzęsienia ziemi, lud
błagał Mojżesza, żeby to on poszedł rozmawiać z Bogiem. Bóg był straszną postacią i czuć się
bezpiecznie z Nim było nie do pomyślenia.
Ale Bóg nigdy tak nie myślał. Rozwijał swój plan dla przywrócenia społeczności z ludzkością, którą to
społeczność utracili Adam i Ewa w swoim upadku. W Jezusie Bóg mógł znów zasiąść z tymi, których
kochał, a oni czuli się na tyle komfortowo, że mogli mieć z Nim prawdziwą konwersację. Cóż to musiał
był za niesamowity moment dla Jezusa, być z tymi ludźmi, a oni się Go nie bali i mogli cieszyć się Jego
obecnością.
Oczywiście mogło tak być, bo uczniowie nie mieli pojęcia, że to Bóg dokłada do ogniska, wokół
którego oni siedzieli i śmiali się. Jednak my wiemy, że Jezus był Bogiem wcielonym na Ziemi, oni
pozostawali nieświadomi i to była ta różnica.

BÓG W PRZEBRANIU
Gdy jestem zaproszony, aby przemawiać w jakimś miejscu, lubię przyjechać trochę wcześniej, żeby
poznać ludzi, którzy mnie zaprosili i mieć trochę czasu, żeby pobyć wśród zbierającego się tłumu.
Przedstawiam się tylko z imienia i nie wspominam, że jestem dzisiejszym mówcą. Niewiele osób mnie
kojarzy, więc mam szansę wejść w szczerą rozmowę z nimi, zanim zacznę przemawiać.
Zobaczyłem, że ludzie traktują mnie inaczej zanim się dowiedzą, że to jestem tym mówcą czy też
autorem z innego miasta. Są o wiele bardziej sobą, mówią swobodniej o swoim życiu i aspiracjach.
Ale kiedy już się dowiedzą, kim jestem, wszystko się zmienia. Są wtedy bardziej SELF-CONSCIOUS i
opanowani, wolą kierować pytania odnośnie mnie i mojej pracy. Poziom społeczności/wspólnoty,
który tak lubię, ulega zmniejszeniu, kiedy już wiadomo, kim jestem.
Może to być trochę mylące. Widziałem ich później, jak patrzą na mnie z zażenowaniem, gdy już
jestem oficjalnie przedstawiony. Niektórzy przychodzą do mnie i przepraszają, mówiąc, że nie
wiedzieli, kim jestem i za mówienie o swoich dzieciach czy pracy, jakby te sprawy stawały się zbyt
trywialne z powodu tego, kim jestem. A ja im wtedy przypominam, że to ja pierwszy zapytałem a nie
robiłbym tego, gdybym nie był zainteresowany.
Jak tylko staję się tym „gościem/mówcą”, trudno mi się tej etykiety pozbyć. Zazwyczaj trzeba potem
dużo czasu, żeby ludzie mogli czuć się swobodnie w mojej obecności i pozwolili mi być bratem w
Chrystusie, którym przecież jestem. I gdy wiem, jak ograniczająca dla mnie jest rola „gościa/mówcy”,
podejrzewam, że to pudło, do którego wkładamy Boga, jest dla Niego o wiele gorsze. Więc
rozumiem, dlaczego musiał działać pod przebraniem, aby mieć takie relacje z ludźmi, jakich zawsze
pragnął.
Uczniowie przebywali w fizycznej obecności Boga i byli tego całkiem nieświadomi. Oczywiście
wiedzieli, że był to mąż Boży. Było to oczywiste, widząc cuda, których dokonywał i słuchając
mądrości, które głosił.
7

Przy jednej okazji zidentyfikowali Go nawet jako Mesjasza, ale żydowska nadzieja na Mesjasza
tamtych czasów nie łączyła się z Bogiem wcielonym w ludzkie ciało. Oczekiwali, ze będzie to człowiek
pełen mocy Bożej, jakim był Mojżesz, Dawid czy Eliasz. Ale myśl, że Bóg może przyjąć ludzkie ciało i
żyć w ten sposób na Ziemi była nie do przyjęcia.
Jakże mógł święty Bóg żyć pośród grzesznych ludzi i spotykać się z nimi? Ich historia mówiła o takich
chwilach, gdy Boża obecność zstępowała do swego ludu. Nawet najsprawiedliwsi upadali na twarz w
lęku a inni- nieprawi- umierali. Myśleli więc, że tego właśnie chce Bóg, ale zobaczymy, że ich reakcja
była spowodowana bardziej tym, jak grzech reaguje na Boga, niż tym, jak Bóg chciał być poznawany.

ODSŁONA
Oto przebrany Bóg, najpierw jako niemowlę w stajence, potem chłopiec dorastający w Nazarecie,
wreszcie młody mężczyzna chodzący po wzgórzach Galilei. Nikomu nawet do głowy nie przyszło, że to
Bóg przyszedł żyć pośród nich, bo nikt się przed nim nie kulił, ani nie zachowywał się lękliwie.
Po raz pierwszy od momentu, gdy spacerował w ogrodzie z Adamem i Ewą, Bóg był wśród ludzi w
sposób, jaki zawsze chciał. Zranione dusze lgnęly do Niego, zamiast uciekać. Jego naśladowcy czuli się
na tyle bezpiecznie w Jego obecności, że byli sobą, nawet jeśli okazywali żądzę władzy czy arogancję.
Teraz Bóg mógł doświadczyć takiej relacji ze swym ludem, jakiej zawsze pragnął a dzięki tej relacji
wyzwolić ich z grzechu.
Nawet ostatniego dnia Jego ziemskiego życia przed ukrzyżowaniem, uczniowie nie zdawali sobie
sprawy, kim Jezus naprawdę był? Powiedział do nich, kiedy jedli ostatni posiłek: „Gdybyście mnie
naprawdę poznali, poznalibyście i Ojca”. A kiedy uczniowie pytali Go i o to, stało się jasne, że
nie wiedzą, kim jest Ojciec. Wtedy powiedział im jaśniej: „Nie znacie mnie, chociaż tak długo z
Wami byłem? Kto widział mnie, widział Ojca. Jak możecie mówić ‘Pokaż nam Ojca’?”
(J, 14, 7-9)
Ale teraz chciał, żeby wiedzieli. Dotychczasowe przebranie miało opaść. „Czy nie wierzycie, że ja
jestem w Ojcu a Ojciec we mnie?” Za kilka godzin miał być od nich zabrany, sądzony, torturowany
i stracony. Następnym razem mieli Go ujrzeć jako zmartwychwstałego Chrystusa. Nie miało już być
ukrywania kim jest.
Jak potraktują Go wtedy uczniowie? Czy cofną się, kuląc sie w przerażeniu Jego majestatem? Jezus
nie chciał, aby to wyjaśnienie zniszczyło tę relację, którą wypracował z nimi, ale chciał, żeby stała się
mocniejsza.
Jego słowa w górnej izbie miały im pomóc zamienić relację, której doświadczali z Jezusem w ciele, na
relację z Ojcem, którego jeszcze nie znali, ze zmartwychwstałym Chrystusem i z Duchem Świętym.
Zamiast być z nimi w ciele, Bóg chciał przyjść i zamieszkać w nich. Ale tu relacja się nie kończy. Jezus
powiedział im, że będzie ona jeszcze lepsza, niż to, co mieli do tej pory.

„Tego dnia poznacie, że ja jestem w Ojcu, i wy we mnie, i ja w was.” (J 14,20)

Przeczytajcie te słowa raz jeszcze. Powiedziawszy, że On i Ojciec są jednym, ponieważ Ojciec jest w
Nim, zaprasza ich teraz do takiej samej relacji. Wy będziecie we mnie a ja w was.
W tych prostych słowachJezus objawia, co było Bożym pragnieniem od dnia stworzenia- zaprosić
zarówno mężczyzn, jak i kobiety do społeczności, jaką Bóg miał w sobie przez wieczność. Jak gdyby
8

nie mógł trzymać tylko dla siebie radości, miłości, chwały i ufności, którą dzielił w sobie. Celem
stworzenia świata było zaproszenie nas, zwykłych stworzeń do cudownego uczestnictwa w tej relacji.

MIŁE SCENY
Przyjaźń, jaką miał Jezus z uczniami była modelem dla relacji, jaką On chce mieć z Tobą. Chce być
głosem, który kieruje Tobą przez każdą sytuację, pokojem, który koi Twoje serce w kłopocie oraz
odpoczynkiem i mocą, które podtrzymują Cię podczas burz. Chce być bliżej, niż najdroższy przyjaciel i
wierniejszy, niż jakakolwiek osoba, którą mogłeś znać.
Tak, wiem, że to brzmi niedorzecznie. Jak mogą zwykli ludzie radować się taką przyjaźnią z
Wszechmogącym Bogiem, który słowem stworzył wszystko to, co widzimy. Czy śmiem myśleć, że On
chciałby znać i troszczyć się o każdy szczegół w moim życiu? Czy to nie zbytnie zarozumialstwo
wyobrażać sobie, że ten Bóg miałby się mną zachwycać, nawet gdy ciągle zmagam się z upadkami w
ciele?
Tak by było, gdyby to nie był Jego zamysł. To On zaofiarował się być Twoim kochającym Ojcem-
obecny w Twoim życiu, jak żaden inny ziemski ojciec.
Nie przenoś tego zaproszenia na jakąś abstrakcyjną duchową rzeczywistość. Kiedy Pismo mówi o
relacji, której pragnie z nami Bóg, używa najczulszych obrazów z naszego świata. Nazywa nas drogimi
dziećmi ukochanymi przez łaskawego Ojca; oblubienicą (narzeczoną) dla oczekującego oblubieńca
(narzeczonego); przyjaciółmi tak drogimi, żeby za nich umrzeć; kurczętami biegnącymi pod
opiekuńcze skrzydła mamy-kwoki.
Jest oczywiście poważny co do intymności i bezpieczeństwa w relacji z Nim, budowanej na miłości i
zaufaniu. Wielu cofa się przed takimi myślami, sądząc, że pomniejszą transcendencję
Wszechmocnego Boga. Mówiąc szczerze, ich lęki często się spełniają tym, którzy pozorując zażyłość z
Bogiem, wypaczają Jego prawdziwy charakter.
Ale my nie możemy pozwalać, żeby czyjeś nadużycia powstrzymywały nas od realności, którą oferuje
Bóg. Jak dalej zobaczymy, znalezienie prawdziwej przyjaźni z Żywym Bogiem nigdy nie pomniejsza
tego, kim jest. Nie redukuje Go do naszego poziomu ani nie pozwala nam traktować Go banalnie ale
określa Jego Ojcostwo w nadzwyczajnej wielkości.
Fakt, że mój ziemski ojciec oferuje mi swoją przyjaźń nie pomniejsza jego ojcostwa a jedynie
wyraźniej je określa. Jestem jego przyjacielem a szanuję go jak ojca. On chce abyśmy ufali Jego
miłości i byli bezpieczni w Jego obecności. A to ciągle jest obecność Boga Żywego, która sprawia, że
przyjaźń jest jeszcze bardziej niesamowita.
Jednak, aby jej doświadczyć, musimy docenić to, jak bardzo jesteśmy kochani. Nie jest to łatwe dla
pokolenia wierzących, którzy zostali zaproszeni do poznania Go, nie dlatego że jest tak przejmująco
wspaniały, ale dlatego, że śmiertelnie baliśmy się spędzić wieczność w piekle.
Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego; lecz nazwałem was
przyjaciółmi, bo wszystko, co słyszałem od Ojca mojego, oznajmiłem wam. (J 15,15)

*******************************

Twoja własna Podróż


9

Poświęć kilka chwil na rozmyślanie o swojej relacji z Bogiem. Czy widzisz, że rośnie w bliskości i
czułości, czy może wydaje się nieco abstrakcyjna? Czy On jest bardziej realny niż najbliższy przyjaciel,
czy może odległy i raczej rzadko angażuje się w problemy wTwoim życiu? Jeśli ta relacja nie jest taka,
jak byś chciał, poproś Go, żeby pomógł Ci wzrosnąć aby Go lepiej poznać i zauważać Jego obecność
każdego dnia.

Do dyskusji w grupie
1. Podzielcie się swą ulubioną historią biblijną, gdzie Bóg objawia się komuś.
2. Co widzicie w relacji Jezusa z uczniami co chcielibyście we własnej relacji z Nim?
3. Opowiedzcie własne przeżycie gdzie wiedzieliście, że Boża obecność była z wami w
namacalny sposób.
4. Poświęćcie kilka chwil rozmawiając o tym, jak możecie wzrastać w lepszym poznawaniu
Boga?

ROZDZIAŁ 3
Szatańskim założeniem jest, że ludzie nie mogą kochać Boga
tylko dla Niego samego.

GROŹBA PIEKŁA
Oto istotne pytanie: „Czy wiesz dokąd trafisz, gdybyś dziś zginął w wypadku samochodowym?”
Ewangelista namalował swój obraz: możesz znaleźć się w wiecznym ogrodzie nadzwyczajnej urody,
przeplatanym wijącymi się ścieżkami ze złota; bądź wić się w agonii pośród skaczących siarczanych
płomieni piekła.
Jest to najlepsza definicja wyboru-bez-opcji. Jak już kogoś przekonasz, że istnieje piekło i niebo, to
zdobycie nowego nawróconego jest łatwe. Cóż, modlitwa o przebaczenie i „przyjęcie Jezusa” to
niewielka cena za „przepustkę z piekła”.
Granie na najgorszych lękach i braku bezpieczeństwa okazało się takie skuteczne, że piekło stało
najpopularniejszym zaproszeniem do królestwa Bożego. Ale czego nie zbadaliśmy gruntownie to fakt,
czy straszenie ludzi piekłem zachęca ich do relacji, której zawsze tak pragnął Bóg.
Albowiem żyjemy w dniach, kiedy miliony ludzi oddają się Chrystusowi, a jednak tak niewiele jest
przykładów życia przeobrażonego przez Jego moc. Ktoś powiedział o tym pokoleniu, że nasze
10

chrześcijaństwo jest szerokie na kilometr i głębokie na centymetr. Efekty są łatwo zauważalne. Ludzie
twierdzą, że znają Boga, ale nie okazują tego swoim zmienionym codziennym życiem. Nazywamy ich
hipokrytami i próbujemy zmusić do sprawiedliwszego życia, ale i tak większość wierzących żyje
światowym życiem, tak jak ich niewierzący sąsiedzi.
I choć groźba piekła może wzbudzić chwilowy zryw, nie rodzi jednak długoterminowego uczniostwa.
Jeśli jesteś w tym królestwie, bo boisz się przeciwnego, straciłeś najwspanialszą część,czyli możliwość
poznania Boga.

PO CO STRASZYĆ
Nikt nigdy nie groził mi, żebym zrobił coś wspaniałego. Moi rodzice nie grozili mi karą, żeby pojechać
do Disneylandu. Ale żeby zmusić mnie do pójścia do dentysty, czy do pracy w winnicy mojego ojca, to
już inna sprawa.
Więc gdy ktoś mówi mi, że muszę kochać Boga, albo On wrzuci mnie do piekła, mogę rozważy
pokochanie Go- lub przynajmniej poudaję. Ale jeśli odpowiadam Bogu, tylko ze względu na własny
interes, żeby uniknąć ognistej wieczności w piekle, kogo tak naprawdę kocham- Jego czy siebie?
Czy szczera przyjaźń może się rozwijać w cieniu tak poważnej groźby?
Załóżmy, że powiem komuś, kogo niedawno poznałem, a z kim chciałbym nawiązać większą przyjaźń:
„Bardzo sobie cenię ten czas, który spędziliśmy razem. Myślę, że chciałbym pogłębić naszą relację,
może nawet zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi. Może chciałbyś spędzić ze mną najbliższych parę
miesięcy i zobaczymy, jak nasza przyjaźń się rozwinie?” Jak na razie, świetnie. Ale gdybym dodał:
„Mam nadzieję, że się tak stanie, bo jak nie, to będę cię ścigał i torturował przez resztę życia.”
Czyż zaprosznie nie nabrało nagle złowieszczego charakteru? Nawet jeśli ta osoba chciała pogłębiać
relację ze mna, teraz moja oferta została wykrzywiona przez tę groźbę. Jak to o mnie świadczy? Jak
ktokolwiek mógłby czuć się bezpiecznie w przyjaźni zasadzonej na strachu?
Czy sobie zdajesz z tego sprawę, czy nie, groźba piekła może stworzyć wewnętrze rozdarcie w naszym
postrzeganiu Boga, który szuka naszej miłości. Jak możemy czuć się bezpiecznie z Bogiem, który może
lubi przypiec nas troszkę nad ogniem piekielnym? Jeśli nie ma On nic innego, żeby nas do siebie
przywołać, to jakimże Bogiem musi być? A skoro my nie mamy lepszego powodu, by Go kochać, to
jak płytka musi być nasza wiara?
Jakieś 15 lat temu znalazłem taki cytat w reklamie ewangelizacyjnej w pewnym chrześcijańskim
periodyku: „Gdyby Bóg zanurzył wszystkich pastorów na ułamek sekundy w piekle i zaraz ich
wyciągnął za kołnierze i staliby tam, jeszcze się tląc, ich ubrania i skóra pokryte sadzą a podeszwy
butów na wpół stopione - myślę, że ich poświęcenie do Wielkiego Nakazu (Mat. 28,18) znacząco by
wzrosło.”
Niestety, prawdopodobnie miał rację, ale to raczej wskazywałoby na nasze słabości, niż na Boże
intencje. Groźba piekła może spowodować, że będziemy więcej ewangelizować, ludzie będą
powtarzać modlitwę grzesznika, a nawet przyłączać się do kościołów, ale takie postępowanie daje
podły obraz Boga, który ma upodobanie w przypiekaniu nam pięt, abyśmy robili różne rzeczy na Jego
sposób. Taki obraz Boga z pewnością nie zachęciłby nas do głębi Jego miłości.
11

SPRZECZNE OBRAZY
No i tu leży problem, prawda? Biblia wydaje się malować dwa sprzeczne portrety Żyjącego Boga-
straszliwego Sędziego i kochającego Ojca. Ale który obraz jest prawdziwy? Może oba?
Czytamy przecież nie tylko, że Bóg przygotował piekło dla niewierzących, ale nakazał Jozuemu
przeprowadzić czystki etniczne w Kanaanie, zrzucił ogień z nieba, który pochłonął Sodomę i Gomorę,
otworzył ziemię, aby pochłonęła tych, którzy sprzeciwili się Mojżeszowi. Niedostępny w swej
czystości, nawet najsprawiedliwsi upadali na twarze w Jego obecności, sparaliżowani swą
niegodnością. Żądał niekwestionowanego posłuszeństwa i srogo karał tych, którzy nie chcieli mu się
poddać.
Nic dziwnego, że jesteśmy nieco zaskoczeni, gdy pojawia się w Nowym Testamencie i mówi, jak
bardzo nas kocha i zaprasza nas do bycia Jego dziećmi. Widzimy Jezusa, jak uzdrawia chorych,
przebacza prostytutkom i mordercom, wchodzi do domów grzeszników. Bierze dzieci na kolana i
opowiada o swym Ojcu, tak łagodnym, że najgorszy grzesznik może czuć się bezpiecznie w Jego
obecności.
Cóż więc stało się z Bogiem? Czy został zbawiony gdzieś miedzy Malachiaszem a Mateuszem? Czy
określił się na nowo, jako milszy i ładodniejszy Bóg? Oczywiście, że nie! On jest niezmienny, taki sam
przez całą wieczność.
Więc może jest taki i taki? Uprzejmy i lagodny dla dobrych a mściwy dla niegodziwych? Tego właśnie
nauczono nas wierzyć i dlatego ostatecznie gramy w grę „kocha-nie kocha”. Analizujemy to, co nam
się przydarza i próbujemy wybadać, czy jesteśmy w Jego przychylności, czy może poza nią. Jeśli
stwierdzimy, że tak, możemy z ulgą cieszyć się życiem. Jeśli jednak stwierdzimy, że trudności w
naszym życiu dowodzą, że pozostajemy poza Boża łaską, musimy bardziej się starać, żeby na nią
zarobić- przed czym właśnie przestrzegał Paweł Apostoł. Prawdziwa sprawiedliwość nie może
pochodzić z ludzkich wysiłków.
I znów mamy problem. Nie mogę Boga zadowolić, póki nie jestem pewien Jego miłości do mnie, ale
przecież nie pokocha mnie, jeśli Go nie zadowolę. Ta niekończąca się pętla nie daje żadnego
rozwiązania. Jak może być tym surowym i mściwym Bogiem w jednej chwili, a w następnej łagodny i
miły? Te portrety nie przedstawiają tego samego Boga w różnych okolicznościach, ale raczej są sobie
przeciwne i powodują zamieszanie i niepewność co do Bożej natury.
Dopóki w Piśmie nie znajdziemy spoistego obrazu Bożej natury, nie będziemy naprawdę wiedzeć, kim
On jest, ani mieć ufności, żeby wejść w tę relację, której dla nas pragnie. Nie, Bóg nie zmienił się
między Malachiaszem a Mateuszem. Drastycznie zmieniło się nasze postrzeganie Jego.
Zanim przyszedł Jezus, widzieliśmy jedynie Boże działania i przypuszczaliśmy, że Jego motywacje są
podobne do naszych. Jego reakcja na grzech sprawia, iż wydaje się że nie dba o ludzi. Próby
nauczenia swego ludu ufności ku Niemu są odbierane jako mściwa kara.
Jezus zmienił to wszystko. Przez słuchanie Jego słów i obserwowanie Jego życia, dostrzegamy nagle
Boże motywacje. Jezus w pełni odzwierciedlał Bożą chwałę, abyśmy mogli Go poznać takim, jaki jest
naprawdę. Nie musimy być ofiarami naszych niewłaściwych interpretacji. Miłość jest istotą Bożej
natury a Nowy Testament pokazuje setki obrazów Boga, który jest bogaty w miłosierdzie i
przebaczenie, gorliwy w uwalnianiu nas od grzechu- grzechu, który nas ograbia i oddziela od życia,
które Bog ma dla nas.
12

Bóg pozwala nam ponosić konsekwencje grzechu, nie dlatego, że znajduje przyjemność w naszym
cierpieniu, ale po to, żebyśmy sami zobaczyli jego niszczące efekty i nauczyli się uciekać do Tego,
który może nas od grzechu i jego skutków uwolnić. Jego gniew skierowany na grzech, to nie
odrzucenie nas w gniewie, ale odzwierciedlenie głębi Jego miłości, która nie może patrzeć obojętnie,
gdy niszczy nas grzech.
To nie są jakieś filozoficzne rozważania. Jeśli nie będziemy pewni Bożych motywów wobec nas, nigdy
nie będziemy też w stanie przyjąć Jego obecności w realnym życiu. Będziemy raczej trzymać Go na
bezpieczny dystans i stracimy to, czego tak dla nas pragnie- przyjaźni z Nim, o wiele bardziej realnej i
potężnej niż jakkolwiek dotąd.

„CZY MUSZĘ?”
Ci, którzy wybierają chodzenie z Bogiem tylko dlatego, że nie chcą iść do piekła, nigdy nie odkryją, jak
naprawdę niesamowity jest Ojciec. Postrzegają chrześcijaństwo jedynie jako uciążliwe brzemię i nie
chcą robić nic ponadto, co absolutnie muszą.
Tyle razy słyszałem to pytanie. Walcząc z grzechem, czy też pożądając czegoś, o czym Biblia jasno
mówi, że nie jest dla wierzącego, będą pytać, co według mnie, mają zrobić. Kiedy mówię, że pismo
wydaje się być jednoznaczne w tym temacie, widzę to spojrzenie w ich oczach, zmaganie i próbę
znalezienia sposobu, aby postawić na swoim i nie wylądować w piekle.
Z ust kobiety chcącej poślubić mężczyznę który nie podziela jej wiary: „Czy muszę, żebym była
zbawiona?”
Od gniewnego człowieka, który nie chce przebaczyć komuś, kto go oszukał: „Czy muszę, żebym był
zbawiony?”
Od kogoś, kto chce uzasadniać swój nałóg, z którego Bóg chce go uwolnić:”Czy muszę, żebym był
zbawiony?”
Jak odpowiadać na takie pytania? Jeśli powiesz „tak”, wtedy ogołocisz krzyż z jego mocy, opierając się
na ludzkim wysiłku. Jeśli powiesz „nie”, użyją tego jako wymówki do tego, aby zadowalać się
fałszywym pojęciem życia oddanego Bogu.
Pytanie jest samo w sobie nieuczciwe i pokazuje, jak daleko odeszło chrześcijaństwo od swego
prawdziwego celu. Zamiast pragnienia, by chodzić z Bogiem, skupiamy się jedynie na otrzymywanych
dobrach. Chcemy Jego błogosławieństw, a nie Jego! Jakże bolesne musi być to dla Niego.
To tak, jakbym ja zapraszał mojego dorosłego syna na kolację w piatek wieczorem. Zawahałby się
przez moment. Oczywiście, wolałby nie przychodzić, ale zanim odpowie, zapyta o jedną rzecz: „Tato,
może bym i przyszedł, ale mam inne rzeczy do robienia. Ale czy usuniesz mnie ze swego testamentu
gdybym nie przyszedł?”
Jak mogłby odpowiedzieć ojciec? Przecież nie o to chodzi w relacji!
Owszem, Bóg ma najlepsze dary w całym wszechświecie, ale ten ,kto szuka ich, a nie pragnie poznać
Jego, traci prawdziwe życie królestwa.
Właśnie to mówią ludzie, którzy zastanawiają się, czy muszą jeszcze coś zrobić, żeby nie ryzykować
utraty zbawienia. Nie chcą ani jednej kropli Bożego życia więcej, niż wymagane minimum, aby
uniknąć piekła. Tragedia! Nic dziwnego, że tracą nalepszy dar, jaki Bóg ma dla nich. Jezus tak bardzo
chce ich uwolnić spod tyranii prób zarobienia na życie wieczne własnym religijnym wysiłkiem.
13

Nie mówię, że piekła nie ma, albo że poważne konsekwencje nie spotkają tych, odmówią Bożej
wolności. Mówię tylko, że używając groźby piekła, aby zmotywować ludzi, żeby przyszli do Boga,
robimy to, czego Jezus nigdy nie robił ani nie pragnął. Robiąc to, bardziej odpychamy ludzi od
największego Bożego pragnienia, niż zapraszamy ich doń.
Jego poselstwo nie brzmiało: „Przyjdź do Boga, albo spłoniesz w piekle!”
Jego poselstwem było: „Boże Królestwo zbliżyło się do was i możecie być jego uczestnikami. Macie
Ojca, który kocha was bardziej, niż ktokolwiek inny i teraz możecie odkryć, co to znaczy mieć z Nim
codzienną relację. Jeśli tego nie przyjmiecie, wasz grzech zniszczy was całkowicie ostatecznie.”
Jezus przyrównał takie życie do skarbu odkrytego w ziemi- coś tak cennego, że oddałbyś wszystko,
żeby je zdobyć. Jego życie nie jest czymś, za czym trzeba podążać. Warto Go znać tylko dlatego, że
jest niezwykle wspaniały. Jeśli pragniesz tylko Jego darów a nie pragniesz Jego, tracisz absolutnie
najlepszą część.
Dlatego właśnie lęk przed piekłem nie ma dla nas żadnego pożytku. Rodzi niepewność, która odsuwa
nas od Niego i sprawia, że nie jesteśmy pewni, kim jest. Jezus chciał dać nam pełną jasność co do
tego, kim jest Ojciec, ponieważ możemy wzrosnąć w Nim jedynie do takiego stopnia, w jakim ufamy
w Jego miłość do nas.
Nie ma nikogo takiego, kogo Ojciec nie kochałby całym sobą. Jego miłość sięga głębiej niż jakikolwiek
grzech czy upadek i ma nadzieję, że w takim momencie zrozumiemy, jak bardzo jesteśmy kochani.
Nie ma dla nas nic ważniejszego do zrozumienia.
Podobne jest Królestwo Niebios do ukrytego w roli skarbu, który człowiek znalazł, ukrył
i uradowany odchodzi, i sprzedaje wszystko, co ma, i kupuje oną rolę. (Mat. 13,44)

***************************
Twoja własna Podróż
Czy przyszedłeś do Boga tylko dlatego, że bałeś się tej drugiej alternatywy, czy zostałeś pochwycony
przez Jego miłość? Czy widzisz Go jako surowego sędziego, czy jako kochającego Ojca? Jeśli masz
pierwsz obraz, poproś Boga, aby objawił ci, kim naprawdę jest. Przez następne kilka tygodni
obserwuj, jak pomoże Ci pozbyć się lęków i jak Boża miłość wypełni Twoje serce jako jedyna
motywacja, by chodzić z Nim.

Do dyskusji w grupie
1. Dlaczego religijni ludzie używają groźby piekła, żeby zdobyć innych dla Boga?

2. Kiedy myślicie o tym, gdyby Bóg pojawił się w waszym życiu, co widzicie? Co by zrobił, jak
myślałby o was? Czy tak samo zachowałby się Jezus, gdyby się pojawił? Jak połączyć oba obrazy?

3. Pomyślcie o relacji z Ojcem, którą zaoferował nam Jezus. Co moglibyśmy powiedzieć ludziom,
którzy Go nie znają, jakim jest Bogiem?

4. Poproście Boga, by uwolnił was od lęku przed Jego sądem, a zamiast tego nauczył was, jak ufać
Jego miłości.
14

ROZDZIAŁ 4
Gdyby wziąć całą dobroć, madrość i współczucie od najlepszych matek i ojców,
jacy kiedykolwiek żyli na ziemi, dałoby to jedynie słaby cień
miłości i miłosierdzia Boga-Odkupiciela.

WYJĄTKOWY OJCIEC
“A to stary głupiec! Tak samo ten mój brat! Żegnam ozięble was wszystkich!”
Jeśli to nie były te słowa, to myślę, że świetnie oddają jego postawę. Jakże musiał chichotać,
zadowolony, że rodzic dał mu jego część dziedzictwa, której zażądał. Nareszcie był wolny od swego
ojca i od ciężkiej pracy na rodzinnej farmie. Z workiem pieniędzy, który nigdy nie mógł się wyczerpać,
świat pełen możliwości otwierał się przed nim.
Nie wszystko poszło według planu. Hulaszczy tryb życia dość szybko pochłonął finanse. Potem nastał
głód, który strawił nędzne resztki fortuny. Najął się więc do niewolniczej pracy u pana, który lepiej
karmił zwierzęta, niż służbę.
Nastał taki dzień, gdy z zazdrością patrzył na karmę podawaną świniom. I nagle pomyślał o domu.
Tym razem nie z pogardą, lecz z tęsknotą. O ile bardziej byłoby mu tam lepiej. Zaczął się zastanawiać,
czy nie mógłby wrócić.
Tradycyjnie ta historia naywana jest „Przypowieścią o synu marnotrawnym” i jest jedną z bardziej
wzruszających opowieści Jezusa. Już tyle razy była opowiadana na różne sposoby, że bez trudu
można rozpoznać syna i łaskę, której doznał, pomimo swej arogancji i głupoty.
Tytuł „Syn Marnotrawny” odwodzi nas od głównego celu tej przypowieści. Lekkomyślny był jednym z
dwóch braci, mających dość oziębłe relacje z ojcem, chociaż w zupełnie inny sposób.

CÓŻ TO ZA OJCIEC?
Gdy słyszysz tę historię po raz pierwszy, szokujące jest zachowanie ojca. Jego arogancki syn
bezwstydnie domaga się swej części spadku, chociaż ojciec jeszcze żyje i nic nie wskazuje, by miało
się to niedługo zmienić. Jaki syn domaga się dziedzictwa, gdy ojciec ciągle żyje?! Jak w ogóle śmiał o
nie prosić?
Jakkolwiek obraźliwa była prośba syna, można to zrozumieć. W końcu wszyscy wiemy, jak to jest
pragnąć fortuny ojca, chociaż w większości jesteśmy zbyt cywilizowani, by do tego dążyć. Ale ten
ojciec, to już prawdziwa przesada!
15

Jak reaguje na tę skandaliczną prośbę? Spełnia ją. To nawet bardziej zaskakujące, niż żądanie syna.
Dzieli całą fortunę między obu synów i pozwala młodszemu odejść. Ilu ojców uczyniłoby tak, wiedząc
na dodatek, że po synu nie można spodziewać się niczego dobrego?
Cóż to za ojciec?
Syn trwoni majątek na swoje zachcianki, miast inwestować na przyszłość. Ale ojciec go nie poucza.
Młodzieniec traci wszystko i kończy jako nędzarz. Ale ojciec nie próbuje go ratować.
Gdzie jest ojciec? Tam, na farmie. Czeka. Nie biegnie za synem, żeby robić mu wymówki, jaki jest
głupi, ani nie spieszy, żeby zapewnić mu prowiant, gdy przychodzi klęska głodu. Czeka.
Cóż to za ojciec?
Czy jest obojętny na sytuację syna? Każdy rodzic, który obserwował jak jego dziecko podejmuje złe
życiowe wybory, wie, jak trudno jest czekać. Trudniej niż szturchać czy zrzędzić. Ale ten ojciec czeka
na cudowny obrót sprawy - aż jego dziecię nabierze rozumu.
Wkrótce zobaczymy, jak wytrwałe było to czekanie. Gdy syn wraca po latach, ojciec zauważa go, gdy
ten jest jeszcze daleko. Mogło się tak stać jedynie dlatego, że ojciec ciągle go wypatrywał.
Prawdopodobnie za każdym razem gdy szedł drogą, patrzył, czy chłopak nie wraca do domu. Chociaż
nie miał powodów, wierzył i czekał. „Może dziś...” Prawie widzę tego ojca, jak dogląda pracy a kątem
oka zerka na drogę, czy dostrzeże z daleka postać chłopca.
Jednego dnia zauważa go, wychudzonego z głodu i przygarbionego upokorzeniem. „To on! To mój
chłopiec!”
Co robi teraz? Czy stoi na ganku, ze skrzyżowanymi rękami, czekając aż syn w pokorze dowlecze się
do domu, a potem upadnie w prochu i będzie błagał o posiłek? Tak pewnie ja bym zrobił. Chyba
nawet przygotowałbym sobie mowę pod tytułem „Mam nadzieję, że dostałeś nauczkę!” Ale nie ten
ojciec. Ten bez zastanowienia rzuca się do biegu. To jeszcze bardziej zastanawia, gdy uświadomisz
sobie jak jest ubrany. Nie ma na sobie szortów do biegania, tylko te długie, niewygodne szaty. W
owych czasach było wielkim dyshonorem dla starszego mężczyzny biegać pokazując nogi. Lecz ten
ojciec poświęca swoją godność dla miłości swego dziecka. Podkasuje swą szatę i zbiega w dół tak
szybko, jak się tylko da.
Cóż to za ojciec?
Czy możesz sobie wyobrazić, co myślał syn, kiedy zobaczył ojca zbiegającego w jego kierunku? Czy
mógł rozróżnić, czy ojciec był radosny, czy wściekły? Pewnie to drugie, bo zaczyna swą przemowę,
zanim jeszcze ojciec dotrze: „Nie jestem już godzien zwać się twoim synem, uczyń mnie jednym ze
swych najemników.”
Ale ojciec nie zwraca uwagi na te słowa, gdy wreszcie dosięga syna i tłumi przemowę uściskami i
pocałunkami zachwytu. Ani cienia gniewu, ani chwili rozmowy o propozycji zostania najemnikiem.
Ojciec jest zbyt ogarnięty radością, że oto syn, za którym tak tęsknił, nareszcie odnalazł drogę do
domu.
Chwilę później pojawiają się słudzy. Musieli przybiec, gdy zobaczyli swego pana mknącego drogą,
ciekawi, co też zrobi z samolubnym synem, Jakież musiało być ich zdziwienie, gdy zobaczyli radość i
euforię i usłyszeli polecenie: „Przynieście szatę, pierścień i parę nowych sandałów. Rozpalcie ogień,
świętujemy dziś!”
16

Świętować? Na cześć syna, który roztrwonił rodzinne dziedzictwo dla własnych rozkoszy?! No jak to?!
Przecież zasłużył na karę, a nie na imprezę!
Cóż to za ojciec?

CZEGO NAJBARDZIEJ PRAGNĄŁ OJCIEC?


Czy to nie zadziwiające, jak w każdym momencie tej historii ojciec zachowuje się zupełnie przeciwnie,
niż byśmy się spodziewali po kochającym ojcu.
Na pewno nie powinien dawać dziedzictwa, a już na pewno nie komuś tak nieodpowiedzialnemu. Nie
powinien pozostawać daleko, gdy nierozsądny syn marnował fortunę. A już na pewno nie powinien
był witać syna i nie kazać płacić mu za swoją głupotę. Takie zachowanie wydaje się nie mieć sensu,
chyba, że nie miało na celu nauczenie syna odpowiedzialności.
I może się zdawać, że to głównym motywem są tu zachcianki syna, to po bliższym przyjrzeniu się
widzimy, że tak nie jest. Kluczem jest tu pragnienie ojca i nic nie mogło go powstrzymać. Pytaniem
jest - jakie pragnienie? Czy chciał być ze swoimi synami, czy wolał, żeby dla niego pracowali w polu?
Nie, tu się właśnie historia zaczyna. Przecież mógł synowi odmówić i nie pozwolić na zmarnowanie
sobie życia. Ale to nie wszystko. Ojciec chciał czegoś więcej.
To, czego nie miał, to rodzinna relacja z własnymi synami. Młodszy postrzegał ojca jako sponsora dla
własnych przyjemności, starszy jako poleceniodawcę przy pracy w polu. Obaj mieszkali w tym domu,
ale żaden nie mieszkał w miłości ojca. Czy to dlatego ojciec pozwolił młodszemu synowi odejść?
Zamiast zmusić do pozostania a tym samym pogłębić jego wrogość, pozwolił chłopcu dotrzeć do
kresu własnej wystarczalności (własnych wysiłków) i dowiedzieć się, kim naprawdę jest ojciec.
Bo właśnie w tej chwili, kiedy łaknąc patrzył na świńską paszę, zdał sobie sprawę, że jego ojciec jest o
wiele lepszym człowiekiem, niż farmer, dla którego teraz pracował. Właśnie wtedy wraca mu zdrowy
rozum i decyduje się na powrót do domu. Co prawda, dalej nie wie, jakiego ojca spotka. Obawiając
się gniewu i wstydząc się własnego położenia, przygotowuje mowę przyznającą, że nie jest już
godzien być synem. Jeszcze wtedy nie ma pojęcia, jak bardzo jest kochany, oraz że nic, co do tej pory
zrobił, nie mogło wpłynąć na tę miłość.
Ten ojciec pragnął intymnej przyjaźni z oboma synami. Chciał, żeby wiedzieli, jak bardzo ich kocha i
oczekuje też miłości z ich strony. Nie tak pragnął ich posłuszeństwa, jak raczej ich serc. Wiedząc, że to
uczucie pojawi się, kiedy syn prawdziwie zrozumie, kim jest ojciec, zaryzykował i dał mu to, czego
żądał. Gdy chłopiec w końcu dotarł do kresu swych możliwości, zaczął poznawać to, co było istotne
dla ojca.
Jako rodzic dorosłych już dzieci, rozumiem to. Nic nie cenię sobie bardziej, niż chwile szczerości i
intymność przyjaźni. Kiedy wiedzą, że je kocham i odpowiadają mi tym samym uczuciem, nie ma dla
mnie nic lepszego.
Taki jest cel tej opowieści. Ojciec w żaden sposób nie manipulował synem. Kochał go tylko
najbardziej, jak to było możliwe. Właśnie ta miłość wyjaśnia, dlaczego pozwolił mu odejść a potem
dlaczego tak pędził, aby go objąć. Wiedział, że grzech syna był sam w sobie wystarczającą karą. Biegł,
bo nie chciał aby cierpienie trwało ani sekundę dłużej, niż to było konieczne. Ten ból przywiódł go do
domu. Nic wiecej się nie liczyło.
Bóg czuje do ciebie dokładnie to samo. Nie interesuje Go twoja służba ani ofiara. Chce tylko, byś
wiedział, jak bardzo cię kocha i oczekuje, że odwzajemnisz tę miłość.
17

Zrozum to, a wszystko w twoim życiu wróci na swoje miejsce; albo nie przyjmuj, a nie zobaczysz
żadnej różnicy.

ŻYJĄC JAK MNIEJ KOCHANY


Jak myślisz, gdzie w tej niezwykłej historii, ojciec kochał swego syna najbardziej? Zawsze kiedy
opowiadam tę historię, zadaję słuchającym to pytanie. Zazwyczaj pierwsza odpowiedź to wtedy, gdy
spotyka syna na drodze. Po chwili namysłu niektórzy sugerują, że gdy dawał mu dziedzictwo i
pozwalał mu odejść. A potem staje się jasne, że w żadnym miejscu tej opowieści ojciec nie kochał
swego syna bardziej lub mniej niż którymkolwiek innym. Cały czas kochał go zupełnie. To jedno się
nie zmienia.
Na wydarzenia w tej historii nie można patrzeć przez pryzmat zmieniającej się miłości ojca, ale należy
patrzeć przez pryzmat zmian w potrzeganiu tej miłości przez syna. Chociaż nie był kochany mniej w
żadnym momencie, przez większość życia postępował właśnie tak, jakby był mniej kochany.
Kiedy wziął pieniądze od ojca i opuścił farmę, zadowolony, że uciekł spod kontroli ojca i może robić
to, co chce- postępował, jak mniej kochany.
Kiedy wydał wszystkie pieniądze zagranicą, marnując je na swe zachcianki, myśląc, że oto oszukał
ojca, żył jak mniej kochany.
Nawet gdy wyruszył w końcu do domu, przygotowując sobie pokutną przemowę, chcąc zostać sługą
dla ojca, który szukał syna, żył jak mniej kochany.
Aż wtedy, gdy odziany w szatę, w sandałach, z pierścieniem na palcu siedział przy ojcowskim stole i
posilał się- zroumiał! Jest kochany! Zawsze był! Wreszcie może przestać żyć, jakby nie był kochany.
Większość naszego życia spędzamy żyjąc jak mniej kochani.

Gdy martwimy się, że Bóg zażąda od nas jakiej wielkiej ofiary, żyjemy jak mniej kochani.
Gdu nurzamy się w grzechu, żyjemy jak mniej kochani.
Gdy oddajemy się troskom w obliczu otaczających nas problemów, żyjemy jak mniej kochani.
Gdy próbujemy zarobić na Bożą łaskę własnymi wysiłkami, żyjemy jak mniej kochani.
Nawet, gdy dajemy się złapać w kierat religijnych obowiązków, żeby Bóg mógł nas zaakceptować,
żyjemy jak mniej kochani.

To właśnie historia starszego brata. Pod koniec opowieści jest już tak rozgniewany na swojego ojca,
że przyjął młodszego z powrotem, że odmówił wejścia do domu i świętowania z innymi. Zawsze był z
ojcem, nigdy nie dążył do zaspokojenia własnych celów a jednak nie miał tej relacji z ojcem, której
ten tak pragnął. Chociaż był synem, traktował siebie jako sługę a każdą prośbę ojca jako uciążliwy
obowiązek.
Pierwszy syn przedstawia tych, którzy uciekają od Boga poprzez zaspokajanie samolubnych dążeń;
drugi, starszy- tych, którzy ciężko pracują, żeby pokazać Bogu, jak bardzo są mu oddani. Bojący się
konsekwencji zaprzestania swych działań, niewolniczo harują dla Niego. Nigdy jednak nie dochodzą
do głębi relacji, której z nimi pragnie Ojciec. Jak w czasch Jezusa faryzeusze, tak jak i dziś wielu ludzi
daje się uwikłać w mnogość religijnych działań, ale nie docierają do sedna życia w miłości Ojca.
18

W dalszej perspektywie nie ma znaczenia, czy z dala od żywej relacji z Bogiem trzyma cię bunt, czy
religia- rezultat jest ten sam. Na braku tejże relacji tracisz ty sam i nie dowiadujesz się, jakie uczucia
Bóg żywi wobec ciebie.
Jezus kończy swą opowieść w ciekawym momencie: młodszy syn cieszy się odnalezioną relacją z
ojcem; starszy- ciągle się waha. Czy wejdzie, żeby poznać, jak bardzo jest kochany i dołączyć do
świętujących, czy też pozostanie samotnie na zewnątrz, przekonany o niesprawiedliwości ojca.
Wybór należy do niego, ale i do nas! Całe twoje życie może zawisnąć na odpowiedzi na to pytanie:
Czy wiesz, jak bardzo jesteś kochany?

Może w końcu należałoby się dowiedzieć?

I o to się modlę „ abyście wkorzenieni i ugruntowani w miłości, zdołali pojąć ze


wszystkimi świętymi, jaka jest szerokość i długość, i wysokość, i głębokość, i mogli
poznać miłość Chrystusową, która przewyższa wszelkie poznanie, abyście zostali
wypełnieni całkowicie pełnią Bożą. (Ef.3, 14-17)

Twoja własna Podróż

Poproś Boga, żeby pokazał Ci, kiedy żyłeś mniej kochany. Czy uciekałeś wtedy, jak młodszy brat, czy
też harowałeś dla Boga, jak ten starszy? Bóg pragnie, żebyś wiedział, że nie możesz sprawić, aby
kochał Cię ani bardziej, ani mniej. Po prostu kocha Cię ciągle i stale. Poproś Go, aby nauczył Cię tej
prawdy, żebyś żył w wolności.

Do dyskusji w grupie
1. Porozważajcie przez jakiś czas między sobą, z którym bratem bardziej się utożsamiacie i
dlaczego.
2. Czego nauczyliście się o Bożej miłości z tej przypowieści?
3. Co robiliście, gdy „czuliście” się mniej kochani?
4. Pomyślcie, w jaki sposób Bóg pokazywał Wam swoją miłość, nawet gdy na nią nie
zasługiwaliście.

ROZDZIAŁ 5
19

NARESZCIE W DOMU

Widziałem to spojrzenie tyle razy!


Zaufać, czy nie zaufać?
Doskonale znam tę bitwę myśli, która toczy się niecałe 10 metrów ode mnie, w głowie małego,
zabłąkanego psiaka, który nie może zdecydować, czy jestem godny zaufania. To udręka nie do
zniesienia! Robi kilka nieśmiałych kroków naprzód, a potem zatrzymuje się niezdecydowanie.
Chciałbym podbiec, złapać go i wziąć na ręce, żeby udowodnić, że nie mam złych zamiarów, ale gdy
tylko się pochylam, on reaguje i odbiega jeszcze dalej. Teraz zwierzę naprzeciw mnie nie ma pojęcia,
co może go czekać, jeśli przezwycięży lęk. Mógłby mieć dostęp do wszystkich domowych zasobów- a
są one niemałe.
Długa lista bezpańskich psów, które pojawiły się na naszym progu sprawiła, że zacząłem się
zastanawiać, czy nasz adres nie jest czasem wydrapany gdzieś na jakimś hydrancie z adnotacją:
„najlepszy dom dla bezpańskich psów”.
Tu „przybłęda” otrzymuje królewskie traktowanie: odpchlająca kąpiel, pieszczoty i dużo jadła i wody.
A następnie moja żona będzie szukać ewentualnego właściciela, a jeśli się nie uda, to odpowiedniego
domu dla szczeniaka, ale tylko takiego, o którym sama zadecyduje, że będzie mu tam dobrze!
Wiele z tych psiaków szybko podejmuje właściwą decyzję, ale są i takie, które zachowują się tak,
jakby były bite przez każdego człowieka, którego spotkały. Zamiast wbiegać do szeroko otwartych
drzwi, oświetlonego hallu i tej miłości, której oczekują- wahają się, niepewne, czy to aby na pewno
będzie bezpieczne.
Właśnie taki jest piesek, który teraz miota się między ostrożnością a pragnieniem. W ręce mam psi
przysmak, bo wiem, że nie jadł od dawna i można policzyć jego sterczące żebra. Przemawiam do
niego łagodnym głosem, zachęcam, przekonuję. Widzę, że nie będzie łatwo. Przecież nie mogę siłą
wciągnąć do domu i zaryzykować, że jego lęki źle się odbiją na moich dzieciach i psach, które już tam
są. Jeśli ma przyjść, musi przyjść z własnej woli.
Batalia toczy się dalej i rezultat może być różny. Czy zaufa, że mogę zaopiekować się nim i pomóc, czy
raczej chcę go skrzywdzić i porzucić jak to zrobili inni? Przecież to małe stworzenie nie chce już więcej
bólu, więc może lepiej odejść teraz, niż znów się zawieść.
Wiem dokładnie, co czuje ten piesek. Za każdym razem, gdy pojawia się taka sytuacja, myślę o tym,
jak bardzo odzwierciedla to stosunek Boga do mnie i jak trudno jest mi nauczyć się ufać mu. Wybór
ufności nigdy nie jest łatwy- ani dla zabłąkanych psów, ani dla zabłąkanych synów i córek.

PRZYGOTOWANE MIEJSCE
W domu Ojca mego wiele jest mieszkań; gdyby było inaczej, byłbym wam powiedział. Idę
przygotować wam miejsce. A jeśli pójdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę znowu i
wezmę was do siebie, abyście, gdzie Ja jestem, i wy byli. (J 14, 2.3.)

Czy można prosić o bardziej jasne zaproszenie? Jezus mówi swoim uczniom o domu i o Ojcu, który
czeka na nich, aby zajęli swoje miejsce w rodzinie. Brzmi znajomo?
20

Tak łatwo tutaj stracić sens tych słów, kiedy omyłkowo odnosimy je do odległej przyszłości, do
drugiego przyjścia i mieszkań w niebie. Ale Jezus mówi tu raczej o swoim pierwszym odejściu- swej
śmierci na krzyżu, a następnie o swym pierwszym powrocie- o zmartwychwstaniu. Te wydarzenia
mają się rozegrać w ciągu kilku najbliższych dni i Pan chce, aby jego uczniowie zrozumieli, jak ważne
one są.
Krzyż jest kluczowym elementem, który otwiera nam drzwi do zamieszkania w miłości Ojca. Apostoł
Paweł mówi nam, że kiedy zrozumiemy, co naprawdę stało się pomiędzy Ojcem i Synem, na zawsze
już będziemy pewni, jak głęboka jest ich miłość do nas. Nieco później spojrzymy z tej perspektywy na
moc krzyża.
Jezus miał otworzyć drzwi i powrócić po zmartwychwstaniu, żeby pokazać im, jak żyć w domu Ojca-
miejscu w sercu Ojca, które dla każdego z nich przygotował.
Uczniowie jednak nie mogli zrozumieć o czym mówił. Gdy powiedział im, że znają drogę, którą
odchodzi, Tomasz zaprostestował: „Panie, nie wiemy dokąd idziesz, więc jak możemy znać drogę?”
„Znacie mnie, Tomaszu, i to ja jestem tą drogą.”
Wiedział, że są w rozterce, i że nie rozumieją tej nowej relacji, którą będą mogli mieć z Nim i z Ojcem
po zmartwychwstaniu. Ale mówi im po prostu: „Znacie mnie! Ja was tam zabiorę.” Zauważ, że nie
skupia się tu na procesie, którym trzeba podążać, ale na Osobie, którą trzeba znać. Znowu odnosi się
do relacji z Nim: „Zostańcie ze mną, a będziecie wiedzieć wszystko, co trzeba.”

OJCIEC GODNY ZAUFANIA


Aby mieć tę relację z Bogiem, której On tak pragnie dla Ciebie i o którą woła twoje serce (inaczej nie
czytałbyś tej książki), musisz po prostu nauczyć się ufać Jemu.
Tak, wiem, że łatwiej jest o tym mówić, niż robić. Całe życie uczymy się, że ufanie innym ludziom
doprowadzi nas do frustracji i rozczarowania. Nawet ci, którzy nas kochają, czasem nas zawodzą.
Nasz rozum uczy nas od najwcześniejszych lat, że jeśli sami o siebie nie zadbamy, to nikt inny tego nie
zrobi.
Tak, jak ci psi wędrowcy, którzy trafili do naszego domu- wszyscy, którym ufali, zawiedli. Może i Ty
czujesz się tak, jakby i Bóg cię zawiódł, kiedy nie dostałeś tego, co myślałeś że kochający Ojciec
powinien dać. Mówiąc szczerze, wielu z nas zostało wykorzystanych przez ludzi, którzy przyszli z
imieniem Bożym na ustach a chcieli tylko użyć nas do zaspokojenia swoich potrzeb.
Bardzo współczuję tym, których zawiódł ziemski ojciec a ich przeszłość jest wypełniona bólem i
porażką. Wiem, że niektórzy z was czytają tę książkę, bo jej temat poruszył was. Ale za każdym razem,
gdy czytasz słowo „Ojciec”, coś w Tobie krzyczy. Nie jest to coś miłego, lecz to dotyka dawnych ran,
wywołuje w tobie obraz krzywdy bądź opuszczenia. Zaskakuje mnie fakt, jak wiele osób, które pragną
poznać Boga, miało ojców, którzy nie potrafili dać swym dzieciom choćby odrobiny miłości. Byli
wykorzystywani do zaspokajania egoistycznych przyjemności, bądź do rozładowywania frustracji,
niby worek treningowy. I tak powstała cała rzesza zranionych dzieci, które nie wiedzą, co to znaczy
mieć ojca.
Bycie zdradzonym przez osoby, które chcieliśmy aby nas kochały, może pozostawić głębokie blizny.
Ale nie są one nie do uleczenia czy odkupienia przez Bożą moc. Te blizny bolą tak bardzo dlatego, bo
Bóg stworzył nas, byśmy byli kochani przez Ojca, który zawstydza nawet najlepsze ziemskie wzorce
miłości. Nawet ci z nas, którzy mieli nalepszych ojców pod słońcem, nie są w stanie sobie wyobrazić,
21

jak wspaniałym Ojcem jest Bóg. Nawet ci najlepsi ojcowie nie mogą się mierzyć z miłością, którą
Odwieczny Ojciec ma dla Ciebie w swym sercu.
To może zająć trochę czasu, ale Bóg może pomóc nam na nowo zdefiniować swoje ojcostwo, nie na
podstawie kiepskich osiągnięć upadłej ludzkości, ale na mocy doświadczenia, co to znaczy być
kochanym przez najwspanialszego Ojca we wszechświecie.
Więc jeżeli słowo „Ojciec” nie przywołuje w Tobie miłych obrazów, nie „wypisuj się” jeszcze z Jego
domu. Nauka ufania Mu jest najtrudniejszą rzeczą, jakiej przyszło nam się uczyć. Skoro ja mogę
zrozumieć wahania zabłąkanego szczeniaka, czy może wejść do mojego domu, o ile bardziej Ojciec
nieba i ziemi zrozumie nasze zranienia i niepewność.
Z niezwykłą ciepliwością i miłością przeciąga nas z naszych lęków do swych ramion. Czeka na chwilę,
kiedy zrozumiemy, że w Nim jesteśmy bezpieczniejsi, niż gdziekolwiek indziej. Z początku może to być
nieśmiałe, ale zwracaj się ku Niemu w ufności porzucając samego siebie, jak tylko możesz. On
zrozumie, jak możesz się obawiać ponownego rozczarowania. Ale ciągle tam jest, cierpliwie wyciągjąc
do Ciebie swoją rękę. Będzie próbował podejść bliżej, dopóki nie się odsuniesz. Wtedy się cofnie,
żeby nie powielać Twojego bólu, mając nadzieję, że któregoś dnia Jego łagodność zwycięży.

UFAĆ TYLKO JEMU


Zaufać. Tak łatwo o tym mówić, a tak trudno wcielić to w czyn. Nie ma nic bardziej pewnego
teologicznie niż fakt, że Bóg jest wierny i godzien ufności. Ale nauka życia w takiej ufności przez
zwroty i zakręty w naszym życiu, to największe wyzwanie, jakie możemy napotkać.
Prawie całe ziemskie życie zajęło Bogu nauczenie Abrahama radości w zaufaniu. W końcu się udało.
Kiedy Bóg poprosił o ofiarowanie jedynego syna i dziedzica, Abraham ufał w Boży plan i Bożą naturę i
podjął się tego dzieła. To był ten sam człowiek, którt zaryzykował godność swej żony, gdy kłamał
przed faraonem, że to jego siostra. Ten sam, który spłodził dziecko ze służącą żony, bo nie mógł
zobaczyć obiecanego syna Sary.
Żeby tego dokonać, Bóg uczynił dla Abrahama niezwykłe rzeczy. Więc spokojnie - bo Bóg wie, jak
trudno Tobie jest zaufać Mu. Nie jest zagniewany, ani rozczarowany, gdy się Tobie nie udaje.
Po prostu chce, abyś patrzył na Niego i uczył się.
On wie, że tylko przez ufność, możesz uczestniczyć w relacji z Nim i cieszyć się pełnią życia w Jego
rodzinie. Wie także, że zaufasz Mu tylko do tego stopnia, do jakiego jesteś pewien Jego miłości do
Ciebie.
To dlatego stworzył Cię i zaprojektował ten niesamowity plan, aby Cię nauczyć, jak odłożyć lęki i
wejść w Jego objęcia. Wtedy Cię przytuli blisko do siebie i wypełni to, co rozpoczął w Twoim sercu
przed stworzeniem świata.
Jest to podróż całego życia- uczymy się ufać Mu coraz więcej każdego dnia. Im bardziej Mu ufamy,
tym więcej Jego życia doświadczamy. Ale nie próbuj tego robić sam. Po prostu nie dasz rady. On
może wziąć Cię za rękę i nauczyć, jak bardzo jesteś kochany, abyś już więcej nie musiał chodzić
własnymi drogami, nie musiał bronić się sam, oddając razy i raniąc siebie i ludzi wokół Ciebie.
22

BÓG DOBRY CZY SUROWY


Własnie skończyliśmy ożywioną dyskusję na temat Bożej łaski w oparciu o List Pawła do Galacjan
podczas pewnego spotkania dla mężczyzn, gdzieś w górach Sierra Nevada. Zauważyłem młodego
człowieka, który czekał, aż inni się rozejdą, żeby móc porozmawiać na osobności.
„Przez ostatnie dwa dni słuchałem, jak mówisz o Bogu jako o kochającym Ojcu. Odkąd zostałem
chrześcijaninem, służyłem jedynie surowemu Bogu i codziennie boję się, że rozminę się z Jego wolą i
będę odrzucony. A teraz chciałem uwierzyć, że jest tym niesamowitym Ojcem, o którym mówisz, ale
zdecydowałem jednak, że tak nie zrobię.”
„O, naprawdę? A to czemu?”
„Jakoś nie jestem pewien, czy masz rację. Dużo o tym myślałem i podjąłem decyzję. Będę służył
surowemu Bogu. Tak to sobie obmyśliłem: jeśli ja mam rację i Bóg jest surowy, w dniu sądu
otrzymam nagrodę. Jeżeli zaś mylę się a On jest takim Ojcem, o którym ty mówisz, to Bóg zrozumie,
czemu robiłem to, co robiłem. Ale gdybym zaczął służyć kochającemu Ojcu, co będzie, jeśli okaże się,
że jest tym surowym Bogiem? Miałbym duży problem.”
„Cóż, Twój wybór” odparłem. „Ale mam do ciebie jedno pytanie.”
„Jakie?”
„Czy Bóg, któremu służysz, wymieniłby na krzyżu swoje życie na twoje?”
Spojrzał na mnie i potrząsnął głową „Przenigdy!”
„Jak więc może być tym Bogiem z Biblii? On wiedział, że nie przyjdzie nam łatwo przyjąć tę wspaniałą
propozycję przyjaźni, dlatego zrobił aż tyle, żeby nas przekonać.”
Byłem z nim tylko przez tamten weekend, więc nie wiem, jak mu dalej poszło, ale on jest tylko
przykładem wielu innych ludzi, których spotkałem na mej drodze. Z dwóch, pozornie sprzecznych
obrazów Boga, zdecydowali że bezpieczniej będzie traktować Go jako surowego Boga.
Nawet nie wiedzą, jak bardzo się mylą.
Nie wiedzą, że bojaźń przed wymagającym Bogiem nigdy nie wystarczy, aby zabrać ich do domu Ojca.
Nigdy nie będą w stanie wystarczająco zarobić na to, co On chce im dać.
Żeby wejść do tego domu, musimy zamienić nasz strach przed Nim na miłość, która jest o wiele
mocniejsza.
Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam
ukojenie. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego
serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. (Mat 11, 28-29)

***************************
Twoja własna Podróż

Jakie zastrzeżenia masz co do całkowitego zaufania Bogu?


Wiedz, że jedyną drogą do wzrostu ufności jest wzrost w poznaniu Jego miłości.
Proś Go każdego dnia, aby objawiał Ci głębię Jego miłości do Ciebie i w ten sposób uczył Cię, jak ufać
Mu coraz bardziej.

Do dyskusji w grupie
1. Czy czułeś sie kiedyś ja zbłąkany psiak, który boi się zaufać z powodu przeszłych
rozczarowań?
23

2. Przypomnij wydarzenia z historii Abrahama (1 Mojż. Rozdz.12 i 13), których użył Bóg, żeby
nauczyć Abrahama ufności do siebie.
3. Podziel się własnymi doświadczeniami, jak Bóg uczył Ciebie ufności.
4. W jaki sposób możemy wzrastać bardziej w poznawaniu Bożej miłości?

Część II
CZEGO STRACH NIGDY NIE MÓGŁ OSIĄGNĄĆ

W miłości nie ma bojaźni,


wszak doskonała miłość usuwa bojaźń, gdyż bojaźń drży przed karą;
kto się więc boi, nie jest doskonały w miłości. (1J 4,18)

ROZDZIAŁ 6
Bóg jest dobry.
Ty jesteś zły.
Postaraj się bardziej!
(z obserwacji piętnastolatka posumowującego
wieczór na obozie młodzieżowym)
24

TYRANIA LINII PRZYCHYLNOŚCI

Któż mógł winić tę młodą matkę? Na pewno nie ja.


Miała około trzydziestki, dwoje dzieci. Nawet nie pamiętam, jaka to była wrodzona wada, ale w
wieku sześciu lat jej dziecko było już przykute do wózka inwalidzkiego. Gdy jego stan się pogarszał,
jego rodzice spieszyli z nim do szpitala, wcale nie mając pewności, czy wróci na noc do domu.
Za każdym razem, gdy z nimi byłem, byłem dotknięty nie tylko tą ich trudną sytuacją ale i sposobem,
w jaki sobie radzili. Oboje, wychowani w chrześcijańskich domach, wiernie szli za Panem w swoim
dorosłym życiu. Często modliłem się o nich i o ich dziecko w nadziei, że Bóg kiedyś je uzdrowi. Nie
wiedziałem jednak, że stres spowodowany chorobą dziecka, niszczył ich małżeństwo. Zadzwoniłem
do nich któregoś ranka, bo od kilku tygodni nie widzieliśmy się. Odebrała zrozpaczona matka i
dowiedziałem się, że dwa tygodnie temu opuścił ją mąż i teraz ona sama musi zajmować się
dzieckiem. Przytłoczona cierpieniem powiedziała, że nie jest już pewna, czy Bóg istnieje, albo czy jest
taki, jak wcześniej myślała. Nie tylko sześć lat modlitwy o uzdrowienie jej dziecka nie przyniosło
rezultatu, a teraz jeszcze jej małżeństwo legło w gruzach. Była samotna, rozczarowana i rozgniewana.
Próbowałem jej powiedzieć, że Bóg ciągle ją kocha i troszczy się o jej potrzeby ale ona odrzuciła moją
zachętę: „Czy masz pojęcie, jak to jest, nie móc odpocząć i cieszyć się swoim dzieckiem, bo nie jesteś
pewien, czy jutro będzie jeszcze żyło?!”
Szczerze odpowiedziałem, że nie. Miałem jedynie podobne przejścia z naszą pierwszą córką, która
przechodziła ostrą formę żółtaczki. I pamiętam, jak wbrew sobie woziłem ją na codzienne badanie
krwi, i jak musiałem patrzeć, jak cierpi, gdy pobierano jej krew z palców. To trwało około tygodnia, a
jej życiu nic nie zagrażało. Jak porównać to do sześciu lat, gdy twój synek może umrzeć każdego dnia?
Zaoferowałem jej pomoc w jakikolwiek sposób, ale nie chciała. „Ja nie mogę dłużej tak żyć! Cokolwiek
Bóg może chcieć ode mnie, ja tego nie mam!” szlochała.
Nieczęsto czułem się tak nieprzydatny, jak wtedy. Odłożyłem słuchawkę. Po piętnastu latach służby
pastorskiej, nie miałem dla niej żadnej sensownej odpowiedzi. Dopiero później dowiedziałem się
dlaczego. W owym czasie dałem się złapać w tę samą pułapkę, co ona, tyle że ja byłem po drugiej
stronie tej pułapki. Ta kobieta sądziła, że bycie w tak przytłaczającej potrzebie wskazywało na jej
niewiarę i utratę Bożej przychylności. Ja natomiast postrzegałem moje sprzyjające okoliczności
życiowe jako dowód tego, że jestem wierny i zaskarbiłem sobie Jego życzliwość. Tak oto oboje
żyliśmy pod tyranią linii przychylności.

LINIA PRZYCHYLNOŚCI
Cóż to ta linia przychylności? Jest to niewidzialna linia, która mierzy, czy zrobiło się dość, aby
zaspokoić czyjeś oczekiwania w celu otrzymania pochwały. Nie da się żyć na tym świecie, nie widząc
wpływu takiego zachowania w każdej dziedzinie życia.
Weźmy dla przykładu rodziców. Wiedzieliśmy, co sprawiało, że są z nas dumni, a co sprowadzało
niezadowolenie czy gniew. Gdy oczekiwania rodziców były jasne, można było grać w linię
przychylności, zachowując się szczególnie grzecznie, gdy się czegoś od nich chciało, albo raczej zejść z
pola widzenia, gdy zasługiwało się na karę. Jeżeli rodzicielskie oczekiwania były bezsensowne, mogłeś
wzrastać bez żadnych pochwał.
25

Tę samą linię przychylności znajdowaliśmy w szkole, chociaż tam przybierała postać skali ocen. Im
wyższe oczekiwania się spełniało, tym lepsze były stopnie i wiecej pochwał od nauczycieli i rodziców.
Nie zajęło nam to długo, żeby odkryć, że nasi przyjaciele też mieli linię przychylności, żeby móc
czerpać korzyści z przyjaźni. Zawiedź ich, a odwrócą się od Ciebie w jednej chwili- albo Ty od nich.
Linia ta istnieje w świecie pracy- ci, którzy osiągają lub przekraczają oczekiwania, znajdują
upodobanie u swych szefów i różne korzyści.
Nauczyliśmy się przetrwania na tym świecie, wykrywając linię przychylności, tam gdzie było trzeba.
Więc naturalną koleją rzeczy było założenie, że i Bóg posiada taką linię.
O ile nasze życiowe okoliczności są przyjemne, albo choćby znośne, nie musimy myśleć o Bożej
przychylności. Ale gdy w naszej cichej egzystencji pojawia się problem czy rozczarowanie, zaczynamy
się zastanawiać, co myśli o nas Bóg. Czy mnie kocha? Może Go obraziłem? Czy robię dość, żeby mnie
lubił? Zmaganie się z tymi kwestiami doprowadza nas właśnie do linii przychylności i szukamy
sposobu powrotu do Bożej dobroci.
Pięknie wyraził to król Dawid, jaki wpływ na nasze dążenie za Bogiem ma owa linia:
Panie! Kto przebywać będzie w namiocie twoim? Kto zamieszka na twej górze świętej?
Ten, kto żyje nienagannie I pełni to, co prawe, I mówi prawdę w sercu swoim. Nie
obmawia językiem swoim, Nie czyni zła bliźniemu swemu... Ps. 15,1-3a
Dalej wymienia listę cech, które kwalifikują człowieka, aby mógł stanąć przed świętym Panem.
Inne miejsca Pisma zdają się się podkreślać inne Boże stwierdzenia: Dekalog, Wielki Nakaz Misyjny,
owoce Ducha. Łatwo jest zobaczyć, dlaczego ludzie, który na serio szukają Boga, znajdują tę linię
przychylności wytyczoną w swym życiu, i jak w każdej chwili mogą ocenić, co myśli o nich Bóg, i czy są
pod czy nad nią.
Czytanie Bibilii, modlitwa, zaangażowanie w kościele, pomaganie innym wydają się umieszczać ponad
tą linią. Egoistyczne czy grzeszne działanie spycha nas poniżej. Wydaje się to proste, z wyjątkiem
tego, że nigdy nie jesteśmy pewni, jaka ilość tych zachowań zaczyna się liczyć.
Pytałem słuchających po całym świecie: „Ilu z was uważa, że modli się wystarczająco dużo? Czyta
Biblię wystarczająco dużo? Lub świadczy niezbawionym wystarczająco dużo? Nikt nigdy nie podniósł
ręki.
Wiem, co myśleli, bo ja też tak myślałem. Chociażby- ile to jest wystarczająco? Jeśli modlę się godzinę
dziennie, to czy nie mógłbym dwie? Jeśli czytam dwa rozdziały z Biblii, to czy nie mógłbym czytać
czterech? Czy muszę świadczyć komuś raz w miesiącu, raz w tygodniu, czy może każdemu
przechodniowi każdego dnia?
W ten sam sposób w naszych najbardziej szczerych momentach wiemy, że nie jesteśmy całkowicie
wolni od grzechu. Możemy go dobrze zamaskować, ale nasze myśli, motywy czy ukryte uczynki
pokazują nasze stałe zmaganie z grzechem lub zwątpieniem. Czy kiedykolwiek możemy być pewni,
jak wiele potknięć i upadków Bóg pominie, jako część naszego procesu dojrzewania?
Dlatego właśnie nazywam to tyranią linii przychylności. Próba życia pod ciężarem listy cech według
Dawida sprawiłaby, że nikt z nas nie zasłużyłby na Bożą obecność i łaskę. Jeśli już tego próbowałeś,
wiesz zatem, jak trudno jest spełniać wszystko, co wydaje Ci się Bożym wymaganiem. Czujesz się
26

dobrze jedynie wtedy, gdy myślisz, że przynajmniej robisz więcej od innych wierzących wokół Ciebie.
W środku jednak wiesz, że nigdy nie będziesz wystarczająco dobry.
Problem się potęguje, gdy napotykamy w życiu na trudne, czy bolesne okoliczności. Kto w takich
chwilach nie zastanawia się, czy to nie kara za bycie niewystarczająco dobrym? Żartujemy sobie
czasem z tego, gdy na przykład jadąc samochodem każde światła na naszej trasie są czerwone. „Oho,
ktoś tu nie żyje sprawiedliwie!”
Ale przestaje być śmiesznie, gdy chodzi o utratę pracy lub groźną chorobę. Tyrania linii przychylności
bezlitośnie obiera nam pewność, co Bóg myśli o nas. Wybieramy więc wyliczankę okoliczności:
Kocha! Nie kocha!

LEPSZY PLAN
Coż więc dziwnego, że mój młody przyjaciel podsumował spotkanie grupy młodzieżowej: „Ciągle to
samo, tato. Bóg jest dobry, ty jesteś zły. Staraj się bardziej!” Niestety bardzo wiele osób wierzy, że to
właśnie jest esencja ewangelii i na takiej podstawie nikt nie mógłby stanąć przed Bogiem.
Nawet Dawid był tego świadomy w dramatycznych chwilach swojego życia. Gdy ukrywał się w jaskini,
wołął do Boga o miłosierdzie: „Nie pozywaj na sąd sługi swego, gdyż nikt z żyjących nie
okaże się sprawiedliwym przed tobą!” (Ps. 143,2) Zdając sobie sprawę ze swoich słabości, wolał
nie uzależniać Bożej łaski od swoich uczynków. Nieco poźniej, zdruzgotany publicznym ujawnieniem
swego cudzołóstwa i morderstwa na oszukanym mężu oraz ubolewając nad śmiercią syna
zrodzonego z tego związku, uderza w inny ton: „Ofiarą Bogu miłą jest duch skruszony, sercem
skruszonym i zgnębionym nie wzgardzisz, Boże.” (Ps.51,19)

Sedno sprawy jest takie, że to samo Pismo, które podaje nam listę cech dających Bożą łaskę, jasno też
stwierdza, że w żadnym z nas nie ma wystarczająco dużo dobroci, aby te wymogi spełnić. Mógł je
spełnić jedynie Jezus. Bez względu na to, jak bardzo będziemy się starać- zawsze będzie nam
brakować. I jest tak, że im bardziej próbujemy, tym odleglejszy wydaje się Bóg. Dlaczego? Ponieważ
ta linia przychylności sprawia, że wahamy się od samo-użalania się do chwil samo-sprawiedliwości.
Gdy zdajemy sobie sprawę z naszych niemożności, chcemy się w rozpaczy poddać. A wtedy, gdy
mamy dobre mniemanie o swoich wysiłkach, nie możemy zrozumieć czemu Bóg nie staje się bardziej
realny w naszym życiu, tak jak sugeruje to Pismo. Własna sprawiedliwość może być większą
przeszkodą w relacji z Bogiem, niż nasze porażki i upadki.
Kiedy nasze próby, nawet te wypływające z najlepszych intencji, pozostają bez nagrody, możemy się
rozczarować i zrezygnować. Przez większość czasu odwodzimy się nawet od myślenia o relacji z
Bogiem i staramy się zaspokoić nasz głód wieloma innymi rzeczami- pracą, ludźmi, służbą religijną czy
kupowaniem nowych rzeczy. I chociaż te rzeczy mogą przez jakiś czas zapełnić nas, w spokojniejszych
chwilach prawdziwy głód powraca. I żaden z tych sposobów nie ukoi głodu poznania Żywego Boga.
Właśnie dlatego próba życia według linii przychylności w pewnej chwili umieszcza Cię w stanie
beznadziei. Albo jak Piotr po swoim zaparciu się Jezusa będziesz przytłoczony swym upadkiem, albo
jak Job możesz wątpi
, czy Bóg w ogóle Cię kocha i traktuje Cię sprawiedliwie.
Bóg nie chce, abyśmy znaleźli się w tych miejscach, zaplątani w tę linię przychylności. Zamiast tego
zaprasza nas, abyśmy poznali Go w o wiele lepszy sposób.
27

NIEZWYKŁA NIESPODZIANKA
Już w młodym wieku wyprzedzał swych rówieśników. Wykształcony w najlepszych szkołach, zdobył
uznanie jako jeden z najbardziej wpływowych religijnych przywódców w jednym z najlepiej znanych
miast świata. Jego moralność była bez zarzutu a jego mądrość niezrównana.
Ale w jego wnętrzu nie działo się tak dobrze, jak na zawnątrz. Mimo jego pilności i mądrości, coś
gryzło go w głębi. Był gniewnym człowiekiem. Czasem z rzadka pozwalał sobie na okazywanie tego,
przy przejawach sprawiedliwego oburzenia. W samotnych chwilach wiedział jednak, że coś zacienia
jego duszę. Jego pragnienie, by być najlepszym Bożym sługą całego pokolenia nie doprowadziło go do
miłującego Ojca, lecz do okrutnej tyranii własnego ego. Wystartował z chęcią służenia Bogu, ale ta
pasja szybko ustąpiła pożądaniu wysokiego statusu duchowego. Uwielbiał te spojrzenia podziwu i
lęku, które dostrzegal w oczach przyjaciół i dawnych nauczycieli.
Potem pewnego dnia, podczas podróży do odległego miasta, stanął twarzą w twarz z żywym Bogiem.
I było to spotkanie, jakich niewiele: oślepiająca światłość pojawiła się nagle nie wiadomo skąd
zwalając go na ziemię. Gdy tak leżał w kurzu drogi, zabrzmiał głos: „Saulu, Saulu, czemu mnie
prześladujesz?” Odpowiedź mówiła wiele: „Kim jesteś, Panie?”

Wiedział, że spotkał się z Bogiem, ale nie był pewien kim On jest. Ale zaraz! Czy głos nie powiedział,
że Saul prześladuje Jego? Saul musiał szybko skonstatować: „Czyżby to Jezus?”
A co, jeśli tak? Saul zabił tylu Jego wyznawców i właśnie zamierzał zabijać następnych. Uważał ich za
heretyków i chciał zmieść zarówno ich, jak i ich naukę, zanim oni zniszczą wiarę, którą on przyjął za
młodu.
Oto głos znów przemówił: „Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz.” Jego najgorsze obawy
się spełniły. Ludzie, których zabijał w imię Boże, byli rzeczywiście Bożymi ludźmi. Co z nim teraz
będzie? Jaka kara go czeka, oprócz ślepej bezradności? Jak ktoś, kto przymyka oczy w oczekiwaniu na
cios wzniesioną pięścią, pomału zdaje sobie sprawę, że cios nie nadchodzi. Nie ma także gniewu, nie
ma zemsty...
Saul, późniejszy Paweł Apostoł, spotkał się twarzą w twarz z Bogiem, z którym walczył, a jedyne co
znalazł w tamtej chwili, to miłość. Jezus - którego tak prześladował, miłował go. Nie przyszedł, aby go
ukarać, ale aby jego duchowe oczy zostały otwarte i ujrzały Boga - nie takiego, jakim sobie wyobrażał,
ale jakim jest prawdziwie.
To w tej chwili Saul odkrył Bożą łaskę, kiedy nie zrobił nic, aby na nią zasłuży
. Miast kary, otrzymał zaproszenie do rodziny, którą tak zaciekle zwalczał. Zamiast śmierci, którą
przynosił innym, otrzymał w darze życie, o którym nie miał pojęcia.
Saulowi pozostał jeden niezaprzeczalny fakt: nie uczynił nic, co umieściłoby go ponad linią
przychylności, a jednak znalazł się tam. Odkrył, że Jezus kochał go nawet wtedy, gdy jeszcze nie miał
pojęcia kim jest. Jezus zniszczył linię przychylności, żeby uwolnić Saula od jej tyranii. To zmieniło go o
wiele bardziej, niż wszystko, co wiedział o Bogu wcześniej.
To właśnie tam zaczyna się relacja z Bogiem. Może to wydaje Ci się niemożliwe, szczególnie, jeśli
szukałeś tego kiedyś i tak, jak ta młoda matka z początku rozdziału, znajdowałeś tylko rozczarowanie
tym, jak daleko Bóg zdaje się być, gdy Go najbardziej potrzebujesz. Jedyne, co wiedziałeś, to że
musisz się bardziej postarać, aby zdobyć Jego uznanie.
28

Ale takie myślenie nidgy nie przywiedzie Cie blisko do Niego. Zamiast nauczyć Cie jak Go kochać,
pozostawia gniew i frustrację, że nie możesz zrobić czegoś więcej, lub że Bóg jest nieuczciwy wobec
Ciebie. On chce przełamać ten cykl w jedyny możliwy sposób- przez swą łaskę daną jako dar, a nie
jako zapłata.
Nie mam już kontaktu z tamtą matką. Ale gdybym mógł porozmawiać z nią dzisiaj, chciałbym jej
powiedzieć, że znalezienie łaski u boga nie ma nic wspólnego z tym, co my robimy dla Niego, ale z
tym, co On już dla nas zrobił.
Zmiłuj się nade mną, Boże, według łaski swojej, Według wielkiej litości swojej zgładź
występki moje! Obmyj mnie zupełnie z winy mojej I oczyść mnie z grzechu mego!
(Ps.51, 1-2)

***************************
Twoja własna Podróż
Czy w Twojej przeszłości są takie wydarzenia, które sprawiły, że zawiodłeś się na Bożej miłości do
Ciebie lub ciagle przytłaczają Cię ciężarem porażki? Jeśli tak, poszukaj czasu sam na sam z Bogiem,
aby z Nim przejść przez te chwile jeszcze raz. Poproś Go, aby Ci pokazał, jak myślenie, że możesz
zarobić Jego przychylność, skrzywiło Twoje spojrzenie na tamte wydarzenia. Regularnie w modlitwie
proś Boga, żeby pokazał Ci, gdzie jeszcze próbujesz zaskarbić Jego łaskę i żeby pomógł Ci zobaczyć,
jak bardzo się Tobą rozkoszuje jako kochający Ojciec.

Do dyskusji w grupie
1. Czy czułeś się kiedykolwiek jak ta młoda matka z dzieckiem? Jak poradziłeś sobie w takich
chwilach w życiu?
2. Gdzie wydaje Ci się, że doszedłeś do kresu swych możliwości w relacji z Bogiem? Gdzie
odczuwasz winę, że nie robisz wystarczająco dużo?
3. Przeczytaj opis nawrócenia Saula z Dziejów Apostolskich 9,1-9. Dlaczego Jezus zrobił to dla
niego? Jak myślisz, co zrobił Saul, aby zasłużyć na tę chwilę?
4. Módlcie się razem, żeby Bóg nauczył was jak poznać, kim naprawdę jest.

ROZDZIAŁ 7

Z czym mam wystąpić przed Panem, pokłonić się Bogu Najwyższemu? (...)
Czy mam dać swojego pierworodnego za moje przestępstwo,
własne dziecko na oczyszczenie mojego grzechu? Micheasz, prorok, (ok 700 p.n.e.)
29

CÓŻ ODDAM BOGU?

Czasem nie możesz czegoś oddać. Podczas garażowej wyprzedaży, którą razem z moją żoną
urządziliśmy przed ostatnią przeprowadzką, dostrzegłem człowieka wpatrującego się w szpulę kabla-
przedłużacza. Zwijaliśmy się już i z pewnością nie chciałem wyrzucać tego kabla. Kiedy mężczyzna
zaczął odchodzić, powiedziałem mu, że może sobie wziąść tę szpule jeśli chce. Owszem, chciał - ale
nie za darmo. Zaoferował dolara. Odmówiłem. Nalegał. Uzgodniliśmy wreszcie transakcję i dałem mu
50 centów reszty.
Często tak traktujemy też Boga. Kiedy zdamy sobie sprawę, że nie możemy zarobić na Jego miłość,
próbujemy chociaż Mu to zrekompensować. Szczególnie dzieje się tak, kiedy czegoś bardzo
potrzebujemy i zaczynamy się zastanawiać, co moglibyśmy Mu dać - albo porzucić, żeby pokazać, jak
nam zależy.
Więć cóż możemy dać, aby docenić Jego uczucia? Czy wystarczy dawać dziesięcinę? A co, jeśli zażąda
wszystkiego, co mam? Czy to wystarczy? Przecież życie to więcej, niż dobra materialne. Może chce
też całego mojego czasu, wyrzeczenia się siebie, rozrywek, czy wypoczynku. Albo, co gorsza, zechce
wysłać mnie do jakiegoś odległego kraju, żebym poświęcił resztę mojego życia na szrzeniu ewangelii?
Ileż to razy takie obietnice składali ludzie znajdujący się na krawędzi przepaści, w nadzei, że Bóg ich
oszczędzi.
Dokąd prowadzi takie myślenie? Prorok Micheasz doprowadził to do oczywistego krańca. Świadom
swej grzeszności, wyrzuca z siebie błagalne pytania: „Z czym pokażę się przed Bogiem? Czy z
całopalnymi ofiarami z rocznych cieląt?” Może i pasuje to do przepisów zakonu, ale czy
wystarczy aby oczyścić Micheaszową duszę? Cóż, nie za bardzo.
„Czy Pan ma upodobanie w tysiącach baranów, w dziesiątkach tysięcy strumieni
oliwy?” Oferuje już bardzo dużo, ale wciąż nie jest ustysfakcjonowany i dodaje: „Czy mam dać
swojego pierworodnego za swoje przestępstwo?..” Targowanie się z Bogiem zawsze doprowadza
Cię do nieprzewidywlnego kresu, jak to widzimy w przypadku Micheasza, który zaczął się
zastanawiać, czy ofiarowanie swego pierworodnego syna wystarczyłoby na przebłaganie za jego
upadki i zarobienie na Bożą przychylność. Ubierając to w poetycką formę: „Czy mam dać owoc mego
ciała za grzech mojej duszy?”
Historia ludzkości zna wiele kultur, które doszły do takiego wniosku. Kiedy Abraham przybył do
Kanaanu, ofiary z ludzi składane Baalowi, Molochowi i innym kananejskim bóstwom były na porządku
dziennym. W innych miejscach składano ofiary z dzieci, aby zaskarbić sobie łaskę lokalnych bogów.
Pierworodnych synów przywiązywano do ołtarzy, a córki-dziewice zrzucano do wulkanów. Gdy
próbujemy oczyścić nasze sumienie z winy przez składanie darów, zawsze dojdziemy do
ofiarowywania tego, co nam najdroższe.
Ale i to może nie wystarczyć. Próby odpłaty za Boże miłosierdzie jest tak samo daremna, jak próba
zarobienia na nie i pozostawia nam zgadywanie: kocha mnie czy nie kocha mnie.
30

CZEMUŚ MNIE NIE POWSTRZYMAŁ?


Dni składania ofiar z dzieci już dawno minęły, co nie znaczy, że nie szukamy innych sposobów na
zarabianie Bożej przychylności. Pieniądze, czas i energia mogą być użyte w próbach skłonienia Boga
do działania na naszą korzyść. Metody te, w skrajnych przypadkach, mogą być równie niszczycielskie
dla nas i bliskich, jak czczenie bałwanów.
Co to znaczy być oddanym członkiem zboru, którego byłem wtedy pastorem, nikt nie mógł
zobrazować lepiej, niż siostra Janina. Kiedy potrzebowaliśmy, żeby przyrządzono posiłek, czy
brakowało chętnych do pracy z dziećmi lub ze skrzywdzonymi kobietami, Janina zawsze pierwsza się
zgłaszała. Nigdy nie powiedziała nie. Z czasem stało się to wręcz żartem, więc padało ogłoszenie: „Czy
ktoś -oprócz siostry Janiny - mógłby pomóc dziś w szkółce niedzielnej, bo opiekun zachorował?”
Wszyscy się śmiali i czekaliśmy na ochotnika.
Za jej usługi obsypywaliśmy ją pochwałami. Mówiliśmy jej, że jak cennym jest darem dla kościoła i
szczególną osobą dla Pana. Opowiadaliśmy innym – ale tak, aby i ona słyszała –jakim przykładem jest
dla każdego członka posługi. Gdybyśmy mieli ze setkę takich sióstr Janinek, zmienilibyśmy całe
miasto, tak nam się przynajmniej wydawało.
Z czasem pojawiły się odznaki, że zaangażowała się w zbyt wiele działań. Wiedzieliśmy, że w jej
rodzinie są problemy i pewne obszary w domu, które zostawiała dla służby w kościele. Ale
potrzebowaliśmy jej, bo inni nie zgłaszali się tak chętnie.
Pewnego dnia wszystko runęło, jak zamek z piasku zmyty przez falę. Coś, co wielu uważało za
diabelski atak, okazało się Bożym uwolnieniem. Okazało się bowiem, że oddanie siostry Janiny, nie do
końca wynikało z wolności umiłowanego Bożego dziecka. Chociaż miała Bożą pasję dla dzieci i serce
do służby, było to sposobem na zasłużenie na uznanie innych i co najważniejsze – akceptację u Boga.
Gdy już opuściłem tamten zbór i po jakimś czasie nawiązałem kontakt z jej rodziną, dowiedziałem się,
że całkiem dobrze sobie radzi. Opowiedziała mi, że sytuacja w domu spowodowała, że musiała
zostawić służbę. Potem załamało się jej małżeństwo i zaczęła zadawać trudne pytania odnośnie jej
życia z Bogiem. Ludzie, którzy korzystali z jej posługi, wkrótce odsunęli się się od niej w tych trudnych
chwilach.
Bóg jednak przywiódł innych, pomocnych ludzi do jej życia. Przypomniał jej też o tych momentach,
gdy cieszyła się pewnością, że Bóg ją kocha i akceptuje ją jako swą córkę. Jednakże służba wykradła
jej tę prawdę. Stała się jak mała dziewczyka, dla której tata nie ma czasu i aby odzyskać jego uwagę,
musi znaleźć odpowiednio duży prezent.
Bez wzgledu na to, jak wiele takich prezentów mogła przynieść, żaden nie wydawał się wystarczający.
Z obawy, że nigdy znów nie zazna miłości Ojca, pozwoliła, aby to puste miejsce wypełniło się służbą i
wdzięcznością, którą zdobywała. A my, zamiast chwalić jej wierność, podtrzymywaliśmy ten brak
poczucia bezpieczeństwa, co prowadziło do oddalenia od relacji z Bogiem, której tak pragnęła. Ten
właśnie brak poczucia bezpieczeństwa w połączeniu z problemami domowymi spowodował, że
znalazłą się na skraju emocjonalnego upadku.
Ale kochający Ojciec ani na chwilę nie spuścił jej z oczu. Pozwolił jej dojść do kresu starań, gdzie
dopiero mogła dowiedzieć się, jak bardzo jest kochana. Wydarzenia po drodze pewnie były bolesne,
ale też zmieniły ją.
31

Spojrzała na mnie z oczami pełnymi łez i bez gniewu w głosie powiedziała: „Byłeś wtedy moim
pastorem, czemuś mnie nie powstrzymał?”
Jej słowa uderzyły mnie jak cios w żołądek i pomyślałem o moim współudziale w tej całej historii. Cóż
mogłem powiedzieć? Przeprosiłem jedynie bez żadnego wytłumaczenia. Zawiodłem ją na całej linii,
po prostu zawiodłem.
A nie powstrzymałem jej nie dlatego, że mnie nie obchodziła, ale dlatego, że w tamtym czasie i ja sam
tkwiłem w tym samym sposobie myślenia i nie widziałem w tym nic niewłaściwego.

I PO TYM WSZYSTKIM...
Nigdy nie spotkało mnie to, co Janinę. Ale podobnie jak ona, pragnąłem wymienić moje najlepsze
dary na Boże uczucia, i tak jak ona, zrozumiałem, że to nigdy nie wystarczy.
Moje doświadczenie z Bogiem zaczęło się bardzo młodym wieku. Mój głód poznania Go został
wzbudzony, gdy usłyszałem, jak Pan działa w życiu zwykłych ludzi. I już od najmłodszych lat
wiedziałem, że nie byłem bezgrzeszny i pociechę znajdowałem w Bogu łaski i przebaczenia. Myślałem
też, że muszę udowodnić, że naprawdę chcę z Nim chodzić. Z perspektywy lat widzę, że szukałem
Jego aprobaty z pełną gorliwością i duchową pasją do posłuszeństwa.
W tamtym czasie doświadczyłem chwil niesamowitej społeczności z Bogiem. Widziałem, jak działa w
moim życiu w taki sposób, że nie miałem wątpliwości, że to On. Słyszałem Jego głos przemawiający
do mego ducha i prowadzący mnie w krytycznych momentach. W swej naiwności myślałem, że w ten
sposób nagradza mnie za moje poświęcenie i dalej składałem u Jego stóp cokolwiek w moim
mniemaniu mogło Go zadowolić.
Ale w środku nigdy nie byłem pewien czy kocha i akceptuje mnie- może tylko moje dary i
poświecenie, ale nie mnie. Im więcej dawałem, tym więcej - wydawało mi się, że - On wymagał, a
najlepsze, co mogłem osiągnąć to wyjść na swoje. Nie wiedziałem, że Bóg raduje się mną, jako swym
dzieckiem.
Po trzydziestu pięciu latach wiernego wdrażania się w duchową dyscyplinę w różnym stopniu i
natężeniu.
Po dwudziestu latach profesjonalnej służby jako pastor miejscowego kościoła.
Po podróżach na własny koszt i ryzyko, aby pomóc Bożym ludziom w krajach trzeciego świata.
W żadnej z tych chwil nie byłem pewien, jak bardzo i głęboko Bóg mnie kocha. Gdybyś zapytał mnie
wtedy, odpowiedziałbym, że tak, kocha mnie i przeważnie w to wierzyłem. W końcu Biblia wyraźnie o
tym mówi. Ale wewnątrz wciąż nie miałem odpowiedzi na to pytanie: co Bóg czuje do mnie dziś,
teraz.

ON MA W TOBIE UPODOBANIE
Słowa starotestamentowego proroka wydawały się jedynie odległym marzeniem: „Rozraduje się w
tobie, uciszy cię swą miłością, śpiewaniem będzie się cieszył z ciebie.” Za wyjątkiem
rzadkich chwil nie mogłem przyjąć, że Bóg może tak się do mnie odnosić. Przecież musi wiedzieć, z
jakimi pokusami walczę.
Zdaje mi się, że nie trzeba wiele czasu, aby ci, którzy szczerze zadają sobie takie pytanie, doszli do
wniosku, że wszystkie upadki i stracony czas upoważnia Boga, żeby nas odsunął na bok i ignorował
nasze prośby do Niego.
32

Jezus ostrzegał nas, że będą ludzie, którzy będą prorokować, wyrzucać demony i dokonywać cudów
w Jego imeniu i od których On się odwróci w sądzie, mówiąc: „Nigdy was nie znałem.Odejdźcie
ode mnie.” Jest to znakomity przykład wspinania się po drabinie opartej o niewłaściwą ścianę. Nie
chciałbym znaleźć się w tym tłumie.
Bywały też chwile niepewności, które sprawiały, że klęczałem w pokucie i podwajałem moje wysiłki,
by być bardziej oddanym Bogu. Chociaż mogłem wytrzymać ten zwiększony ciężar przez kilka tygodni
czy miesięcy, nidgy nie miałem pewności, czy to ,co robię wystarczy, aby Bóg mógł się mną radować.
Ostatecznie wracałem do miejsca, gdzie byłem poprzednio.
Nigdy nie zapomnę kiedy to wszystko się zmieniło. Parę lat temu, poprzez bolesną zdradę i świeże
spojrzenie na Boże dzieło wywalczone na krzyżu dla nas, zacząłem widzieć, jak bardzo mój Ojciec
kocha mnie i rozumieć, jak bardzo raduje się ze swych dzieci.
Zasadniczo zmieniło się moje życie i żywię tę nadzieję, że opowiadanie o tym na następnych stronach
pomoże zmienić i Twoje życie.
Bóg nie potrzebuje, abyśmy Mu służyli aby osiągnąć Jego miłość. On chce, abyśmy służyli Mu z
miłości, którą już ma dla nas w swym sercu.
Jeśli nigdy dotąd nie zakosztowałeś tej rzeczywistości, nie możesz wyobrazić sobie wolności, która
jest przed Tobą.
Mój Ojciec przywiódł mnie do takiego miejsca, gdzie zrozumiałem, że nawet jeśli nie wygłoszę
kolejnego kazania, nigdy nie poradzę innej osobie, czy nawet jeśli już nigdy nie przyprowadzę nikogo
do Chrystusa, On ciągle będzie miał we mnie upodobanie.
To oczywiście nie znaczy, że podoba Mu się wszystko, co robię, ale to wyzwoliło mnie do wiedzy, że
On mnie kocha – absolutnie i całkowicie. Przez trzydzieści lat służyłem Bogu próbując zaskarbić sobie
Jego przychylność. Dopiero przez ostatnie kilkanaście lat nauczułem się żyć w tej przychylności i nigdy
nie zamierzam się od tego odwrócić.
To właśnie wtedy stało się to oczywiste, że nie obawa przed utratą Bożej łaski prowadzi nas do
głębokiej społeczności z Nim i przemieniania naszego życia Jego świętością. To nasza pewność
poznania Jego niezmiennej miłości dla nas- nawet w naszej słabości i upadku, wprowadzi nas w
pełnię Jego życia.
Lęk nigdy nie zawiódł mnie do głebi Jego życia lub Jego mocy przemiany, odkrycie Jego upodobania
we mnie – tak. Wiem teraz, że klucz do Bożej łaski nie polega na tym, co ja daję Jemu, ale na tym, co
On już dał mi.
On również w Tobie ma upodobanie. Czy możesz Go widzieć, jak się z Ciebie cieszy i tańczy z radości?
Nie? Może myślisz, że Twoje upadki i wątpliwości ograniczają Jego miłość do Ciebie? Boisz się, że nie
możesz mu ofiarować tyle, żeby Cię zauważył?
Więc chodź ze mną, a pokażę Cie coś. Nie raduje się z Ciebie z powodu Twoich uczynków czy ofiar.
Raduje się z Ciebie po prostu, bo jesteś Jego.
Pan, twój Bóg jest z Tobą (...)będzie się radował z ciebie niezwykłą radością, odnowi
swoją miłość. Będzie się weselił z ciebie tak, jak się weselą w święta. (Sof. 3,17)

***********************************************
33

Twoja własna Podróż


Popatrz szczerze na duchową drogę, na której jesteś. Czy prowadzi Cię do wzrostu poczucia
bezpieczeństwa w Bożej wielkiej miłości do Ciebie, czy raczej próbujesz zarobić na Jego akceptację?
Czy starasz się odpłacić Bogu za zbawienie? Poproś Boga, żeby zaczął przekształcać Twoje myślenie i
pomógł Ci zrozumieć, że Jego miłość jest ponad jakikolwiek dar, jaki mógłbyś ofiarować.

Dyskusja grupowa
1. Jakie dary czy ofiary składają dziś ludzie, aby zarobić na Bożą akceptację?
2. Czy kiedykolwiek przechodziłeś przez taki czas, jak Janina, pracując więcej a zyskując
mniej w sferze duchowej? Czego możecie nauczyć się takiego doświadczenia?
3. Czy miałeś w życiu taki czas, kiedy odczuwałeś, że Ojciec ma w Tobie upodobanie? Czy
było tak dlatego, że coś szczególnego zrobiłeśdla Niego, czy wiedziałeś, że kocha Cie tak
po prostu?
4. Pomódlcie się razem, żeby Bóg uczył Was, jak odznaleźć akceptację jedynie w Jego
miłości, a nie w tym, co dla Niego robicie

ROZDZIAŁ 8

Kiedy wreszcie przyznamy się, że jesteśmy niemocni i bezsilni, kiedy przyznamy, że


jesteśmy żebrakami u drzwi Bożej łaski,
wtedy Bóg może wtedy zrobić z nami coś naprawdę cudownego.
(B.Manning,Ewangelia Obdartusa”)

BIZNESMEN I ŻEBRAK

Jest to historia o dwóch ludziach. Tylko te dwa spotkania uznał Marek Ewangelista za stosowne, żeby
je umieścić w zapiskach o ostatniej przed śmiercią podróży Jezusa do Jeruzalem. Pierwsze z nich
miało miejsce na początku tej podróży, niedaleko jego domu w Galilei. Drugie wydarzyło się w
końowym etapie tej wyprawy, w Jerychu, zaraz przed wjazdem do Jeruzalem.
34

Dwaj mężczyźni, obaj w wielkiej potrzebie, zwrócili się do Jezusa o pomoc. Oczywiście Jezus udzielił
swej łaski obydwóm, ale jak zaraz zobaczymy, tylko jeden ją przyjął. Ten drugi wycofał się ze
spotkania z Jezusem z rozczarowaniem i smutkiem na twarzy, bo nie zrozumiał oferty, którą złożył mu
Jezus.
Przyjrzyjmy się im uważnie. Czemu jeden otrzymał, a drugi nie? Może tak, jak ja, zobaczysz w obu z
nich samego siebie, w różnych momentach swego życia. Tyle, że teraz poznasz, który przykład wskaże
Ci, jak odpowiedzieć Bogu, a który obróci Twoje najlepsze zamiary przeciwko Tobie. Wynik może Cie
zaskoczyć, bo jest odwrotny do tego, jak nauczono nas myśleć o Bogu i jak działa On w nas.

ZŁAPANY NA UCZYNKACH
Jezus dopiero co zaczął swą wędrówkę do Jeruzalem, gdy podbiegł doń człowiek. Zatrzymał go i
ukląkł przed Nim w kurzu: „Nauczycielu dobry, co mam robić, by osiągnąć życie wieczne?” Zarówno
jego pośpiech, jak i postawa świadczyły o jego desperacji. Widział, że Jezus ma coś, czego jemu
brakuje i chciał poznać ten sekret, zanim Pan opuści miasto.
Pytanie zabrzmiało dość szczerze a nawet pokornie. Jezus odpowiada mówiąc o przykazaniach.
Odpowiedź młodego biznesmena wyjaśnia sporo: „Wszystkiego tego przestrzegałem od mojej
młodości.”
Czyżby? My dziś wiemy, a Jezus wtedy już też wiedział, że taka postawa nie była zgodna z prawdą.
Paweł mówi nam, że nikt nigdy nie wypełnił całego zakonu Bożego, oraz że gdyby można było zarobić
na życie wieczne, wtedy Chrystus umarłby nadaremnie. Gdyby ten człowiek był zupełnie szczery,
wiedziałby o tym. Bóg po to dał zakon, aby człowiek - doszedłszy do kresu swych możliwości poznał,
że potrzebuje, by ktoś go wyratował.
Czy ten młodzieniec kłamał? Niekoniecznie. Istotne tutaj jest to, że chociaż nie zachowywał całego
zakonu, szczerze sądził, że jednak tak postępuje. Od dzieciństwa bardzo starał się przestrzegać
zakonu, w nadziei, że zasłuży sobie na miejsce w Bożym Królestwie.
Bo żeby myśleć, że jest w stanie przestrzegać całego zakonu, musiał stworzyć sobie wyjaśnienia, aby
usprawiedliwić fakt niezachowywania pewnych części Tory. Mógł przestrzegać ważniejszych
fragmentów, jak morderstwo lub cudzołóstwo, ale pomijać swoją nienawiść, pożądliwość czy
egoizm.
Widzimy, że w swej desperacji pominął coś ważnego. Fakt, że wciąż poszukiwał życia wiecznego
wyraźnie pokazuje, że go jeszcze nie znalazł, oraz że nie miał pewności, że jest na dobrej drodze aby
je zdobyć. Chciał zrobić coś więcej.
Ten człowiek uwikłał się w swoich uczynkach. Widać to już po tym, jak zadał pierwsze pytanie. „Ja” i
„robić” odsłoniły go - „Co JA muszę ROBIĆ...” Skupiał się na sobie i na swoich możliwościach,
próbująć ciężko zarobić na to, co Jezus chciał mu dać.
Jakże bardzo chciał Jezus, żeby ten młodzik to zrozumiał! Marek w swoim zapisie stwierdza, że Jezus
popatrzył na niego z miłością. I cóż zobaczył? Czy widział małego chłopca, próbującego swoją
doskonałością zaskarbić sobie akceptację ojca? Czy widział lata jego bezowocnych trudów? Czy
widział nieuczciwe wymówki, których używał, żeby się usprawiedliwić i podtrzymywać swą
iluzoryczną sprawiedliwość? Czy widział owo uczucie ciężaru na żoładku, spowodowane niezdrowym
dążeniem do doskonałości, które niszczyło go od środka?
35

Prawdopodobnie Jezus widział te rzeczy i nie tylko te. Chiał też, żeby dostrzegł je i ów biznesmen. Z
pozoru wydaje się, że udzielił mu dość nieczułej odpowiedzi: „Jednego ci brak; idź, sprzedaj wszystko,
co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie, po czym przyjdź i naśladuj mnie.” Na te
słowa zasmucił się, a niezdolny do zrobienia w ten sposób, odszedł w gniewie.
Jak często sam w swej niezamierzonej arogancji, nauczałem o tej historii mówiąc o niemożności tegoż
bogacza do zrobienia tego, co mu powiedział Jezus. Mówiłem: „był zbyt chciwy, by iść za Jezusem”,
„kochał swą fortunę bardziej, niż Boga i miał za to zapłacić”.
Ale o czym tak naprawdę mówił Jezus? Któż mógłby wejść do Królestwa na takich warunkach? Gdy
pierwszy raz wyszedłem do przodu na krucjacie Billy’ego Grahama, to kazano mi tylko pokutować i
uwierzyć w Jezusa. Ale gdyby kazano mi sprzedać wszystko, co posiadam i rozdać ubogim, to wątpię,
abym wtedy wyszedł do przodu. Watpię też, aby ktokolwiek inny wyszedł. Mówiąc szczerze, nie
spotkałem jeszcze nikogo, kto przyszedłby do Chrystusa na takich warunkach.
Potępienie tego młodzieńca byłoby nie tylko arogancją z naszej strony, ale i całkowitym
niezrozumieniem słów Jezusa. Nie proponował przecież owemu człowiekowi okazji kupna swego
zbawienia. Chciał, aby ten zrozumiał, do czego jego własne wysiłki doprowadziły: że nie ma w sobie
nic, co wystarczyłoby, żeby wypełnić jakikolwiek Boży standart i zakwalifikować się do Bożego życia.

PODWYŻSZANIE POPRZECZKI
Trenerzy młodych skoczków wzwyż nie stosują takiej metody treningu, aby poprzeczkę ustawić na
wysokości obecnego rekordu świata i zmuszać adeptów, by próbowali to pokonać. Zamiast tego,
ustawiają poprzeczkę na wysokości, którą zawodnicy mogą zaliczyć, a następnie powoli zwiększają
wysokość, udoskonalając jednocześnie technikę i kondycję.
Ale Jezus tutaj tego nie robi. Odpowiadając na pytanie bogatego młodzieńca, Jezus ustawia
poprzeczkę od razu na wysokości 10 metrów i mówi: „Dalej, przeskocz to!” A ów młodzieniec robi
dokładnie to, co zrobiłby każdy inny lekkoatleta – odszedł zniechęcony, wiedząc, że zadanie jest
niewykonalne.
Zrozumiał lekcję, ale nie wyciągnął wniosku. Jezus nie chciał być dla niego surowy. Podniósł
poprzeczkę wysoko ponad ludzkie możliwości, bo chciał skłonić go do zaprzestania dalszych prób.
Darem, który ofiarował, było uwolnienie od niesamowitego ciężaru potrzeby zarobienia na Bożą
miłość własnym wysiłkiem. Jezus chciał uwolnić tego, który zaplątał się w „robienie”.
Miał nadzieję, że młodzieniec spojrzy na Niego i powie: „ Nie dam rady tego zrobić!” Na to Jezus mógł
mu odrzec: „I dobrze, przestań więc robić te wszystkie rzeczy, którymi starasz się zarobić na Bożą
łaskę. Przestań się zmagać, przestań udawać, przestań próbować zarobić na coś, na co nie można
zarobić.”
Jezus nie chciał, aby ten człowiek żył dalej pod tyranią linii przychylności, ale wiedział też, jak trudno
jest ludziom silnym i zdecydowanym odnaleźć sposón na wejście do Królestwa. Takie osoby sądzą, że
mogą na to zarobić bądź zapłacić. Sa zbyt skupione na własnych zmaganiach i możliwościach, aby po
prostu przyjąć piękno Bożego daru.
Ufność tego młodzieńca, pokładana we własny zdolnościach, oddzielała go od życia, którego
poszukiwał. Bez wzlędu na to, jak wiele mógł zrobić, te starania nie mogły wypełnić pustki w jego
sercu, która tęskniła za Bożą akceptacją. Bo tylko wtedy możemy odkryć, co to znaczy być przyjętym
jako Boże dziecko i znaleźć bezpieczeństwo w Jego miłości do nas.
36

Nie mówię, że w miarę, jak Go kochamy, On przyniesie nam niezależność od stanu posiadania i
pokaże nam radość, jaką daję szczodrobliwość. Tak będzie. Ale będzie to efekt nie naszych prób
zarobienia na Jego łaskę, lecz jako wdzięczna odpowiedź na Jego łaskę już nam ofiarowaną.
Nawet kiedy apostoł Piotr zaczął się chlubić tym, że oto on i inni zostawili wszystko, co posiadali i
poszli na Jezusem, Pan przypomniał mu nic z tego, co zostawili, nie będzie zastąpione w o wiele
większym stopniu. Nie opuścili swych dóbr, żeby zarobić na życie wieczne, ale dlatego, że relacja z
Jezusem zawładnęła w ich sercach.
Niestety , nie wiemy, co dalej stało się z młodym biznesmenem. Mam nadzieję, że słowa Jezusa w
końcu zadziałały w jego sercu. Jednak bez względu ma to, czy tak się stało, czy nie, Jezus wciąż
pozostawił mu ten ogromny dar – sekret do Bożej łaski.

„PANIE, ZMIŁUJ SIĘ!”


Gdy Jezus opuszczał Jerycho kilka dni później, aby wyruszyć na swą ostatnią podróż do Jeruzalem,
jeszcze jeden człowiek chciał Jego pomocy. Był to ślepy żebrak siedzący na brzegu drogi. Usłyszał
znaczne poruszenie wokół siebie i chciał wiedzieć, co się dzieje. Ktoś powiedział mu, że Jezus z
Nazaretu właśnie tędy udaje się na święto do Jeruzalemu.
Bartymeusz słyszał już na tyle o tym nauczycielu z Galilei, że wiedział, że ten ma moc, aby mu pomóc.
Zaczął więc wołać: „Jezusie, synu Dawida, zmiłuj się nade mną!”
Ludziom wokół bardzo to przeszkadzało i ostro mówili mu, żeby się uciszył. Czemu Jezus miałby się
troszczyć o jakiegoś żebraka? Ale Bartymeusz tym głośniej zaczął wołać i wreszcie Jezus usłyszał go.
Przyprowadzno go do Pana i poprosił: „Chcę odzyskać wzrok.”
Zauważ, że nie zapytał, co miałby uczynić, aby znów widzieć. Nie mógł się targować w oparciu o
swoje kwalifikacje, które nadawałby mu jakąś godność. Po prostu złożył swe zaufanie w miłosierdziu
tego Człowieka od Boga.
I to wystarczyło.
Jezus nie kazał mu sprzedać wszystkiego, co posiadał. Jezus uzdrowił go widząc, że wystarczyła tylko
zwykła prośba: „Idź, wiara twoja uzdrowiła (zbawiła) cię.” Otrzymał nie tylko uzdrowienie, ale i
zbawienie.
Jezus nie przedkładał ślepego żebraka nad bogatego biznesmena, ani w miłości, ani w chęci do
obdarowania, bo hojnie obdarzył obydwu. Zadecydowała postawa potrzebujących, gdzie jeden był w
stanie przyjąć, a drugi nie. I aby odnaleźć Boże życie, musimy widzieć tę różnicę.
Jezus chciał, aby jego uczniowie zauważyli to. Jeszcze przed wyruszeniem w tę podróż, opowiedział
im przypowieść, która świetnie zilustrowała owe późniejsze spotkania. Mówił o tym, jak faryzeusz i
celnik przyszli do świątyni. Pierwszy zachwycał się swą sprawiedliwością – był bardziej oddany, niż
ktokolwiek. Nadymał się porównując się z celnikiem modlącym się obok: „Boże, dziękuję Ci, że nie
jestem jak inni ludzie, jak choćby ten celnik.”
Właśnie taką postawę wytwarza życie oparte na własnych uczynkach. Ponieważ nigdy nie będziemy
wystarczająco dobrzy sami z siebie, będziemy starali usprawiedliwiać się przez bycie lepszym od
innych wierzących w naszym otoczeniu. Żeby stworzyć taką „fasadę” musimy skupić się na ich
słabościach i mieć ich w pogardzie. Ilekroć umieszczamy się nad innymi, pokazujemy, jak mało
rozumiemy Bożą łaskę.
37

Z drugiej strony, celnik nie śmiał nawet spojrzeć w górę, tylko bił się w piersi, mówiąc: „Boże, bądź
łaskawy dla mnie, grzesznika!” I Jezus zapytał, który z nich odszedł usprawiedliwiony. Odpowiedź jest
dość oczywista, jak oczywiste było spotkanie z młodym biznesmenem i z żebrakiem.
Gdy kusi cię, aby oprzeć swoją relację z Bogiem na swej dobroci lub ofiarach – nawet nie próbuj!
Wyobraź sobie tę poprzeczkę zawieszoną tak wysoko, że nie sposób jej pokonać. Przychodź do Boga
na podstawie własnych wysiłków, a zawsze odejdziesz zawiedziony i rozczarowany. Ale to nie jest
całkiem zła nowina.
Chodzi o to, że Bóg w sobie już wypełnił wszystko, czego mógłby od nas wymagać. Porzucenie
własnych wysiłków w celu ustanowienia swojej wartości jest kluczowe dla mocy ewangelii.
Naucz się tego a otworzą się przed Tobą drzwi do samego serca kochającego Ojca. Ta droga prowadzi
do zrozumienia, że On zachwyca się Tobą z rozkoszą i jest w stanie przemienić Cię w pełnię swej
chwały.
On Cię absolutnie, całkowicie kocha. Odkrywanie tego jak bardzo zrewolucjonizuje Twoją relację z
Nim i Twoje życie na tym świecie.
„Idźcie i nauczcie się, co to znaczy: Miłosierdzia chcę, a nie ofiary. Nie przyszedłem
bowiem wzywać sprawiedliwych, lecz grzeszników.” Mat. 9, 13
*******************************************
Twoja własna Podróż
Razem z Bogiem przemyśl swój stosunek do Niego. Czy Twoje prośby są podobne do tych, które zadał
biznesmen, czy żebrak? Gdy zaczynasz swój dzień, czy jesteś świadomy swych wysiłków (lub ich
braku), czy raczej masz świadomość Bożej łaski i Jego troski o Ciebie? Uczono nas wszystkich, że życie
w Bogu to coś, na co trzeba zasłużyć z wytrwałością – i niełatwo się tego „oduczyć”. Poproś Ojca, aby
pomógł Ci zrozumieć Jego łaskę oraz jak zaprzestać prób przeskoczenia tej poprzeczki, której nigdy
nie dosięgniesz.
Do dyskusji w grupie

1. Czy jesteś bardziej jak ten młody bogacz, czy raczej jak żebrak? Wyjaśnij, dlaczego.
2. Opisz poprzeczki, które usiłowaliście przeskoczyć, żeby zasłużyć na Bożą przychylność.
3. Jak myślicie, dlaczego dostajemy tyle poprzeczek do pokonania, żeby udowodnić, że
poważnie podchodzimy do życia z Bogiem?
4. Jakby to było, gdybyśmy umieli zaufać w Bożą łaskę na każdy dzień?
5. Módlicie się o siebie nawzajem, abyście się rozróżniać między łaską a uczynkami.
38

ROZDZIAŁ 9

BÓG, KTÓREGO UWIELBIAMY SIĘ BAĆ

To była taka dziwna zabawa, w którą bawliśmy się jako dzieci. Straszyliśmy sami siebie, ot tak, dla
samej zabawy.
Siadaliśmy na ganku, gdy nagle jeden z nas wskazywał coś w oddali i twierdził, że właśnie widział
porywacza, jak skrada się ku nam. Pozostali udawali, że zaczynają się bać.
„Ale ja nie żartuję” ciągnął tamten. „Widziałem go, jak patrzył tu, w naszą stronę!” Na to ktoś inny
podchwytując wątek dodawał, że zobaczył kogoś podejrzanie wyglądającego albo samochód, który
dziwnie wolno jechał. Wtedy zabawa się rozkręcała.
Potem każdy dodawał jakieś straszne elementy do całej historii, w nadzei, że ktoś się wystraszy na
dobre i da nura do swojego domu. Kto ostatni zostawał na ganku – zwyciężał. Byliśmy wtedy jeszcze
mali i nie trzeba nam było wiele opowiadać. Czasem zdarzało się tak, że coś pasującego do naszej
historii naprawdę się działo i zaczynaliśmy wierzyć własnym wymysłom. Bywało, że razem
zbiegaliśmy z ganku i kryliśmy się w ogrodzie, bądź w piwnicy. Po jakimś czasie, gdy lęk mijał,
siadaliśmy znów na ganku i wyśmiewaliśmy własny strach. I znów zaczynaliśmy wypatrywać
następnych porywaczy, cała historia się powtarzała i znów uciekaliśmy do kryjówek.
To była tylko zabawa, ale tak właśnie poznawaliśmy moc strachu. Chociaż sami tworzyliśmy te
opowieści, to mogły nas one wystraszyć.

POTĘŻNA MOC
Jeśli kiedykolwiek próbowałeś zasnąć, gdy w twoim umyśle buszował jakiś lęk – znasz już jego moc.
Nawet, gdy można to jakoś sensownie wyjaśnić, strach i tak bierze górę nad nami, jak nieustępliwa
fala.
Ludzie, którzy motywują innych, wiedzą, że nic nie działa lepiej. Widuję to, gdy zajmuję się pomocą
publicznym szkołom w bezpiecznym pokonywaniu konfliktów w relacjach państwo – kościół. Listy,
które dostaję od różnych organizacji z prawa i lewa, zwykle nawiązują do strachu, co „strona
przeciwna” robi, aby zniszczyć „wartości drogie naszemu krajowi”. Grupy te wiedzą, że nic nie
pobudzi obywateli lepiej do wysyłania pieniędzy i do zaangażowania czasu i energii.
Strach przenika życie w tych czasach. On sprawia, że rano idziesz do pracy, na noc zamykasz drzwi na
klucz oraz że twoje serce zaczyna galopować, gdy widzisz jedzie za tobą wóz policyjny.
39

Strachu używają twócy reklam, czasem też przyjaciele i rodzina, gdy chcą, żebyś robił to, co według
nich najlepsze dla ciebie.
Tyle jest rzeczy, których się boimy:
Boimy się nieznanego.
Boimy się być nieznanym.
Boimy się nie mieć dość.
Boimy się być złapani.
Boimy się, że nie znajdziemy właściwej osoby do poślubienia.
Boimy się niepełnosprawności, lub nieuleczalnych chorób.
Boimy się o bezpieczeństwo naszych dzieci.
Boimy się, co pomyślą o nas inni.
Boimy się, że oni nie.
Boimy się przestępstw.
Boimy się utraty ukochanej osoby.
Boimy się władzy.
Boimy się, że nie dostaniemy tego, czego bardzo chcemy.
Boimy się, co mogą nam zrobić inni.
Boimy się odrzucenia.
Boimy się porażki.
Boimy się być wykorzystani.
Boimy się być samotni.
Boimy się stracić pracę.
Boimy się, że ludzie odkryją, że nie jesteśmy tacy, jak o sobie mówimy.
Boimy się, że coś złego nam się stanie.
Boimy się, że nie będziemy pasować.
Boimy się śmierci.

Nic dziwnego, że czasem trudno nam w nocy zasnąć, lub że bombardują nas przeróżne symptomy
stresu – od bólów głowy do depresji.
Lęk jest tak potężny, że większość ludzkich instytucji używa go jako środka kontroli nad ludźmi.
Odpowiednia kombinacja nagrody i kary łatwo sprawia, że robimy coś, czego inaczej byśmy nie
zrobili.
Łatwo byłoby powiedzieć, że strach zawsze prowadzi nas do czynienia zła i szkód, ale nie jest to
prawda. Czasem strach prowadzi nas do rozważnych decyzji. Lęk przed złapaniem powstrzymuje nas
od ulegania pokusie do robienia zła. Lęk przed utratą pracy sprawi, że będziemy pracować staranniej.
W tym upadłym świecie strach to jedyny sposób kontroli społeczeństwa. Obawa przed bolesnymi
konsekwencjami leży u podstaw wszelkich praw i władzy.
Przed śmiercią Jezusa na krzyżu, nie było nic innego. Sam Bóg używał strachu, żeby kontrolować
grzech wśród sewgo ludu. „Bojaźń Pańska jest początkiem mądrości” napisał psalmista. Przychodzimy
tu do smutnej konkluzji, że to nie strach jest naszym problemem – tylko to, czego się boimy. Jeśli
możemy bać się niesamowitego, świętego Boga bardziej, niż czegokolwiek innego w naszym życiu, to
poprowadzi nas to właściwą ścieżką; tak by się nam wydawało.
40

Myślimy więc o lęku w dwojaki sposób. Lęk przed opinią innych może skierować nas na złą drogę, ale
lęk przed Bogiem może nam pomóc zmotywować się do świętości. Nie zatem problemu, jeśli
oczywiście Bóg jest naszą największą bojaźnią.

ZWYCIĘŻONY PRZEZ STRACH

Popatrzmy przez chwilę na historię chrześcijaństwa. Nauczanie ludzi, aby bali się Boga i Jego sądów
było najczętszą motywacją do trzymania wierzących pod kontrolą. Jest i teraz ogólnie przyjęte, że to
najlepszy sposób, aby ludzie szli za Bogiem.
Katedra św. Cecylii wynosi się nad całym miasteczkiem Albi, na południu Francji. Podobnie jak w
Kaplicy Sykstyńskiej w Watykanie, ściany i sufit owej katedry pokryty jest wspaniałymi malowidłami
przedstawiającymi sceny biblijne. Począwszy od tyłu budynku, na suficie można zobaczyć scenę
stworzenia i ogród Eden, a u frontu widzimy obraz sądu ostatecznego. Tu, za ołtarzem, jedne z
największych na świecie kolorowych fresków, przedstawiają Boga siedzącego tronie podczas
oddzielania owiec od kozłów. Kozły zostają wyrzucone na piekielne tortury, a na wielkich panelach
wyobrażone zostaje sposób ukarania siedmiu grzechów głównych. Dla przykładu, chciwcy są związani
a demony wlewają roztopione złoto do ich gardeł.
Widać, jaki był zamysł twórców i co chcieli pokazać wiernym zgromadzonym w katedrze. Bóg jest
straszliwym sędzią i okropne rzeczy spotkają tych, którzy nie czynią tego, co On nakazuje. Jest to
przesłanie widoczne w całej historii chrześcijaństwa, aż do dnia dzisiejszego.
Gdy pewnego wieczora razem z żoną czekałem na wejście na koncert, zauważyłem sporo plakatów,
które wyraźnie stwierdzały, że zmierzamy wprost do piekła.
-Nie obchodzi cię, że idziesz do piekła?! -ktoś krzyknął mi w twarz z bliskiej odległości.
-Pokutuj, albo na wieki skończysz w piekle! - zawołał jeszcze ktoś w tłumie.
Nie mam wątpliwości, że ci ludzie mieli jak najlepsze intencje, sądząc, że to nalepszy sposób, aby
przywieść innych do Boga. Było jednak oczywiste, że tłum wokół nie dał się przekonać i w większości
ignorował głoszących.
Poprzez swą historię chrześcjaństwo nierozerwalnie kojarzyło się z Bożym sądem. Malowidła w
albiniońskiej katedrze, słynne kazanie Jonathana Edwardsa „Grzesznicy w rękach rozgniewanego
Boga”, bądź zaproszenie do przyjęcia Chrystusa „bo przecież możesz umrzeć tej nocy i pójdziesz do
piekła”, one wszystkie opierają się na strachu. I chociaż czasem są dosyć skuteczne i przekonują ludzi
„tu i teraz” do Chrystusa, to nie mają dużej wartości, gdy chodzi o duchową pasję i wzrost.
Czyż to nie dziwne, że w dzisiejszych czasach najlepszy argument aby poznać Boga jest lęk przed
konsekwencją odrzucenia Go? Nie znajduję takich przesłanek w służbie Jezusa. Oczywiście, Jezus i
inni autorzy Nowego Testamentu przestrzegli przed niszczącym oddziaływaniem grzechu i
konsekwencjami dla tych, którzy odrzucą ofertę zbawienia. Ale On nie używał strachu, aby skłonić
ludzi do podążania na Nim.
Zapraszał słuchających do Boga, który kochał ich zupełnie i do Królestwa cenniejszego, niż cokolwiek
znali. Nie używał strachu, bo wiedział, że jest to część problemu, ten lęk przed Bogiem. I choć można
było nimi manipulować w celu uzyskania chwilowego odzewu, nie wystarczyłoby to do
przprowadzenia ich do pełni Bożej chwały.

GDY STRACH NIE WYSTARCZA


41

Myślałem, że minęło mnie pochwycenie, a dla dwunastolatka to raczej nerwowe przeżycie.


Będąc w gimnazjum, na skutek tragikomicznej pomyłki nie otrzymałem informacji od moich
rodziców, żebym nie wracał do domu szkolnym autobusem. Mieli po mnie przyjechać sami.
Więc wsiadłem do naszego gimbusa jak zwykle. Ale dziś było jakoś inaczej. Dwaj moi starsi braci,
którzy zazwyczaj wsiadali pierwsi, byli nieobecni. Za kilka minut, gdy autobus podjechał pod
podstawówkę, mojego młodszego brata też nie było w kolejce. Co się działo?
Natychmiast przypomniałem sobie słowa pastora, które padły ostatniej niedzieli. Mówił o
powtórnym przyjściu Chrystusa: „Dwóch będzie na polu, jeden będzie zabrany a drugi pozostanie aż
do Wielkiego Ucisku. Więc jeśli między tobą a Bogiem pozostanie jeden niewyznany grzech w chwili
przyjścia Jezusa, będziesz zostawiony.” Nie zajęło mi długo, aby ułożyć własną listę grzechów, które
odmówiły mi udziału w pochwyceniu. To była najdłuższa podróż w moim życiu. Gdy dojeżdzałem na
miejsce, mój umysł galopował. Byłem pewien, że pochwycenie mnie ominęło. Ile sił w nogach
przebiegłem ostatnie 500 metrów od przystanku do domu w nadziei, że przynajmniej jedno z
rodziców będzie w domu. Nie było nikogo!
Byłem zrozpaczony. Modliłem się, płakałem, pokutowałem. Błagałem Boga, aby jednak mnie zabrał,
mimo, że było trochę za późno. Bez skutku. Przerażony nadchodzącym Wielkim Uciskiem wiedziałem,
że pójście do piekła jest jeszcze gorsze. Wtedy postanowiłem, że choćby nie wiem co Antychryst mi
zrobił, pozostanę wierny Bogu. Zmarnowałem pierwszą szansę, ale nie przepuszczę drugiej.
Przygotowywałem się na spotkanie z Antychrystem.
Jakąś godzinę potem, wrócili rodzice z resztą rodziny i nieporozumienie wyszło na jaw. Więc jednak
nie ominęło mnie pochwycenie! Byłem zachwycony, ale nie zamierzałem dać się zaskoczyć w
przyszłości. Postanowiłem być najlepszym dwunastolatkiem, jakiego mógł chcieć Bóg.
I przez następny miesiąc pewnie tak było. Najlepiej, jak wtedy umiałem, żyłem bezgrzesznie,
unikałem pokus i każdego dnia spędzałem jakiś czas na czytaniu Biblii i modlitwie. Lecz w miarę
upływu czasu znikała realność mojego lęku, aż parę miesięcy później wylądowałem dokładnie tam,
gdzie zacząłem.
Jezus wiedział, że strach jest tak pomocny jak laska dla kogoś ze złamaną nogą, ale jedynie na jakiś
czas. Może być motywatorem na krótko, ale pozostaje absolutnie nieprzydatny na długi okres. I jako
taki nie może nas naprawdę zmienić; działa tylko wtedy, gdy jest podsycany. Właśnie dlatego kazania
na temat Bożego sądu są tak popularne w kościołach. Konfrontują nas z naszym lękiem przed Bogiem
i mają pobudzać nas do właściwego życia. Pokuta, która następuje i odnowienie naszego poświęcenia
Bogu sprawia, że czujemy się znowu czyści.
Takie doświadczenie pomaga nam chwilowo żyć lepiej, ale tylko chwilowo. W końcu uniesienie mija i
stare ja wypełza na nowo i znajdujemy się w poprzednim zachowaniu, z którego pokutowaliśmy. I tak
cykl się powtarza.
Lęk nie doprowadzi nas do długotrwałych zmian, tylko do chwilowej poprawy zachowania. Zamiast
zachęcić nas do wejścia w relację z Żywym Bogiem, odpycha nas od niej z uczuciem nieprzystawania i
ciągłych upadków.
Jezus miał lepszy sposób. Chciał zerwać więzy strachu – nawet strachu przed Bogiem. Wiedział, że
istnieje potężniejsza siła – taka, która nie ustanie z czasem, a która zaprowadzi nas do głębokiej
relacji z Bogiem. On nie zadowoli się niczym innym. Dlaczego my mielibyśmy?
42

Nie bój się, maleńka trzódko! Gdyż upodobało się Ojcu waszemu dać wam Królestwo.
(Łuk. 12,32)

*************************

Twoja własna Podróż


Pomyśl o czasie gdy przyjąłeś Jezusa. Czy zrobiłeś to z powodu Jego ogromnej miłości, czy ze strach
przed karą? A gdy teraz myślisz o fakcie, że Bog cały czas Cię obserwuje, czy napawa Cie to
pocieszeniem, czy lękiem? Czy strach przed Nim jest koniecznym motywem, żeby unikać grzechu i
robić te rzeczy, których Bóg od Ciebie oczekuje, a jeśli tak, to czy pomogło Ci to zaniechać grzchów w
Twym życiu? Przemyśl sobie te pytania i poproś Boga, aby pokazał Ci, jak Twój lęk przed Nim sprawia,
że nie czujesz się bezpiecznie w Jego obecności.
Do dyskusji w grupie

1. Które z lęków wymienionych w tym rozdziale normalnie myślimy, że są nam


pomocne? Które szkodliwe? Z którymi najbardziej się zmagamy każdego dnia?
2. Jak bojaźń Pańska pomogła wam uniknąć w życiu niezdrowych czynów?
3. Czy to wystarczyło, żeby zupełnie przestać grzeszyć?
4. Opowiedzcie o chwilach, kiedy bojaźń Pańska była dla was bardzo realna. Jak to
wpłynęło na waszą relację z Nim?
5. Po tym, co mówiliście, poproście razem Pana, aby was uwolnił z niewoli strachu.
6.

ROZDZIAŁ 10

Czy świadomość tego, że Bóg nas kocha absolutnie i bezwarunkowo, może poprowadzić
nas do duchowego lenistwa i moralnej rozwiązłości? Teoretycznie taka obawa ma
zrozumiałe podstawy, ale w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie... Im bardziej
jesteśmy ugruntowani w Bożej miłości, tym śmielej będziemy przeżywać naszą wiarę.
(B. Manning „Lew i Baranek”)

NAJPOTĘŻNIEJSZA MOC WE WSZECHŚWIECIE


43

„Czy mnie kochasz?” Czy istnieje trudniejsze pytanie, która może Ci zadać osoba, na której tak bardzo
Ci zależy? Zdaje się mówić, że zrobiłeś coś, co by temu zaprzeczało. Jak odpowiesz, gdy czyny się nie
sprawdzają?
„Czy mnie kochasz?”
Te słowa musiały głęboko wciąć się w serce Piotra, gdy Jezus pytał go o to. Minęło trochę więcej niż
tydzień od chwili, gdy Piotr opuścił Jezusa w najbardziej krytycznej momenciei. Zaraz po obietnicy
pojścia za swym Panem nawet na śmierć, dopadły Piotra jego własne lęki. W chwili próby pokazał, że
bardziej miłuje własne życie niż przyjaciela.
Jezus zadał to pytanie już dwa razy, mówiąc o największej głębi miłości, jaką można fiarować drugiej
osobie. I dwa razy Piotr nie był w stanie odpowiedzieć twierdząco. Podczas tego słownego tańca, w
który wdali się tamtego ranka na galilejskim brzegu, Piotr odpowiadając użył innego słowa „miłość”
niż Jezus: „Tak, bardzo Cię kocham, jak brata.”
Pismo nie mówi, dlaczego nie użył takiego samego słowa jak Jezus, ale łatwo się domyśleć, że jego
porażka mogła odgrywać pewną rolę. Piotr wiedział, że nie kocha tak bardzo, jak się spodziewał i w
obliczu swego zaparcia próbował znaleźć słowo, które lepiej pasowałoby do jego czynów.
Pytając po raz trzeci, Jezus stosuje słowo „braterskie oddanie”, którego użył Piotr. I chociaż Piotr
odpowiada twierdząco, boli go fakt, że pytanie pada po raz trzeci. Zauważ, że Jezus pozostaje
niezrażony odpowiedzami przyjaciela. Trzy razy zaprasza go, aby zostawiwszy przeszłe słabości,
rozpoczął służbę dla Jego Królestwa: „Opiekuj się moimi owcami.” Przekaz jest jasny: nie jesteś
gorszy, twoja porażka niczego nie zmieniła między nami, ciągle należysz do rodziny.
Ta rozmowa jest fascynująca z wielu powodów, ale najbardziej zadziwiające jest to, że nie chodzi
Jezusowi o właściwą odpowiedź, ale sam fakt, że zadaje takie pytanie.
Cóż Boga obchodzi to, czy go kochamy?

BÓG, KTÓRY CHCE BYĆ KOCHANY

„Czy mnie kochasz?”

Może my byśmy się nie spodziewali, że Bóg zapyta o coś takiego, ale Jan zapisuje tę rozmowę, jako
jedną z najważniejszych, jaką zmartwychwstały Jezus odbył ze swymi uczniami. Potem znów o to
pyta, co przyciąga jeszcze większą uwagę.
Czemu obchodzi Go, czy jest kochany? Przecież jest Wszechmocnym Bogiem i zasiada na tronie w
obecności tysięcy uwielbiających aniołów. Mógłby po prostu nakazać posłuszeństwo, bo jest
największą potęgą we wszechświecie. I po co Mu miłość Piotra?
Wydaje się, że lepiej się czujemy, gdy nasze bóstwa nakazują lęk. Prawie każdy fałszywy bożek,
którego stworzył człowiek, dąży do posłuchu u swych poddanych drogą terroru. Ale miłość? Jaki
bożek chciał kiedykolwiek być kochany? Wywoływać lęk? – tak. Posłuszeństwo? – owszem! Ale nigdy
nie miłość!
Jednak po dokończeniu swego dzieła na krzyżu, Jezus przychodzi w poszukiwaniu miłości i to od tego,
który najbardziej Go zawiódł. Czyżby to było to, co krzyż miał wywołać w Jego naśladowcach? Czy
Jego śmierć miała spowodować, że porzuciwszy swój lęk przed Bogiem, rozpoczną nową z Nim relację
opartą na zażyłej miłości? A jeśli nie o to chodzi, to o cóż innego?
44

W Starym Testamencie Bóg często przedstawia się jako Bóg miłości i łaski, ale niewielu postrzegało
Go w ten sposób. Byli w stanie poddać Mu się jedynie w obliczu groźby lub sądu. I nawet przykazanie
im, aby Go kochali z całego serca, zdawało się przynosić odwrotny do zamierzonego skutek. Bo jak
można rozkazać miłość?
To, czego Jezus szuka u Piotra, odzwierciedla to, czego Ojciec zawsze chciał od swego ludu, ale oni
sporadycznie Go rozumieli. Pragnie ciepłej i czułej relacji, opartej na miłości. I chociaż wyznanie nie
przyszło Piotrowi łatwo, właśnie tego pragnął. Więc jeżeli moc krzyża jest w stanie przejść nad tą
porażką, to nastąpiło coś zupełnie nowego. Jezus zapraszał Piotra, aby zostawił swą klęskę i
doświadczył głębi Bożej miłości – by dotknął najpotężniejszej mocy w całym wszechświecie.
Miłość to sedno Bożej natury. I kiedy Jan opisuje Bożą istotę, używa krótkiego zdania: „Bóg jest
miłością.” Może nie jesteśmy w stanie wyjaśnić dokładnie kim jest Bóg albo jak Ojciec, Syn i Duch
trwają w jedności, ale wiemy, że trwają w stanie doskonałej miłości.
Kiedy ta miłość Cię dotyka, wiesz, że nie ma mocniejszego w całym kosmosie. Jest potężniejsza od
Twych porażek, grzechów, zawodów, marzeń czy lęków. Bóg wie, że gdy tylko dotkniesz głębi Jego
miłości, Twoje życie zmieni się na zawsze. Nic tego nie przeważy, ani nic innego nie pociągnie Cię do
skosztowania Jego świętości.

MOCNIEJSZA OD STRACHU
Nie twierdzę, że bojaźń Boża jest czymś niewłaściwym, tylko że jest niekompletna. Jest pierwszym
szczeblem na drabinie do poznania Boga w Jego pełni. Sam powiedział, że jest początkiem mądrości,
ale tylko początkiem. Zakończeniem jest miłość.
Jeżeli nie kochasz Boga, będzie dobrze dla Ciebie bać się Go. Przynajmniej może Cię to powstrzymać
przed czynami, które mogą zniszczyć Ciebie bądź innych. Ale kiedy poznasz, jak bardzo On Cię kocha,
już nigdy nie będziesz potrzebował się Go bać. Mówiąc inaczej, Ojciec nie pragnie jedynie Twojego
posłuszeństwa, On pragnie Twojego uczucia. Mógłby mieć Twoje posłuszeństwo bez miłości, ale wie
doskonale, że tam, gdzie zdobędzie Twą miłość, tam będzie miał i posłuszeństwo.
„W miłości nie ma strachu, bo strach drży przed karą” napisał Jan, gdy chciał przekonać
kościół w Efezie, że Boża miłość zastąpiła stary porządek strachu. Wtedy było to coś zupełnie
nowego, niestety i dzisiaj też jest. Wygodniej nam bać się Boga, niż Go kochać.
Ale strach nie leży w Bożej naturze. Przecież On niczego się nie boi. Tak więc Jego świętość nie jest
efektem strachu, lecz miłości. Tak naprawdę, strach nie może wytworzyć świętości, którą Bóg chce z
nami dzielić. Po prostu nie jest w stanie. Bo aby Bóg mógł nas przemienić na swój obraz, musi
najpierw usunąć z nas strach i nauczyć nas cudownego życia w Jego miłości.
Jan przedstawia miłość i strach jako przeciwieństwa. Zanim przyszedł Jezus, Bóg za pomocą strachu
kontrolowałnasze namiętności, ale nikogo to nie uświęciło. W Chrystusie Bóg chciał zdobyć nasze
uczucie poprzez okazanie swojego. Nie potrzebował już naszego lęku wiedząc, że nigdy nie będziemy
kochać tego, czego się boimy.
Możesz szczerze wierzyć, że patrol policji drogowej jadący za Tobą jest tam dla Twojego
bezpieczeństwa, ale i tak nie będziesz darzyć go sympatią. Będziesz jechać bardzo ostrożnie, żeby nie
zarobić mandatu. Jak długo jedzie tam koło Ciebie, jesteś bardziej bezpieczny, niż jakikolwiek inny
kierowca. Nie tylko Ty jedziesz nader ostrożnie, ale i inni wokół Ciebie.
45

Ale gdy wreszcie na skrzyżowaniu pojedzie w innym kierunku, czy nie westchniesz z ulgą? Chociaż
jego obecność była Ci pomocna bardziej, niż sobie zdajesz sprawę, jakoś nie chciałeś nawiązać z nim
bliższej znajomości. Przestegrzeganie przepisów nie daje bliskości.
Właśnie tu „religia chrześcijańska” chybiła celu i dlatego ludzie tkwiący w kościelnych ławkach
pozostają oddaleni od Boga i nieprzemienieni w swoich charakterach. Myślimy, że przestrzeganie
Bożych przykazań zbliży nas do Niego, ale dzieje się dokładnie odwrotnie. Jeżeli skupiamy się na
własnych lękach i zachowaniu, Bóg wyda się nam odleglejszy. Jedynie życie w bezpieczeństwie
Bożego uczucia umożliwi Jemu zmienianie nas.
Strach przed Bogiem może przymusić nas do zmiany naszego zachowania, ale nie będzie to trwałe,
bo sprawi, że będziemy działać wbrew swojej woli i chociaż to prowadzi do sprawiedliwości – nie
zmieni nas. Takie wymuszone zachowanie pozostanie do chwili, gdy zniknie lęk. Dlatego osoby które
rozumują w ten sposób, potrzebują coraz większego poziomu strachu aby mieć motywację.
Bóg wie, że odpowiedź na Jego miłość poprowadzi Cię dalej, niż strach był w stanie. I dlatego miłość
musi najpierw uporać się z lękiem: „Doskonała miłość usuwa strach” mówi dalej Jan. I chociaż
strach może być najlepszym znanym człowiekowi motywatorem, Boża miłość jest i tak mocniejsza i w
jej obliczu nasze największe obawy zostają pochłonięte w Nim. Miłość zastępuje strach tak samo, jak
światło zastępuje mrok.
Nie ma nic bardziej istotnego dla naszego wzrostu duchowego, niż ta zamiana. Jan stwierdza: „kto
się boi, nie jest doskonały w miłości” (1J 4,18). Jak długo pozostajemy w strachu, wyłączamy się
z tego procesu, który ma nas udoskonalić.
Ludzie, którzy służą Bogu ze strachu przed karą będą ciągle próbować zadowolić Go swoimi
staraniami, ale nidgy im się to nie uda. Będąc zdominowani przez winę i potrzebę usprawiedliwienia
swej porażki, nie odkryją co to naprawdę znaczy być przyjacielem Boga.
Bóg ma dla Ciebie lepsze rzeczy. Chce, abyś poznał Jego miłość tak całkowicie, żeby nie zostało
miejsca na banie się Go. Absolutne pewność, jak bardzo Bóg Cię kocha, usunie każdą obawę, jaka
jeszcze pozostanie. Nie będziesz się bać niepewnej przyszłości, odrzucenia przyjaciół, braku pragnień,
czy nawet Boga. Poznanie Jego serca uwolni Cię do ufania Mu bardziej, niż kiedykolwiek, a ta ufność
poprowadzi Cię do jeszcze większego uczestnictwa w Jego świętości.

JAK WIELKA MIŁOŚĆ


Myślisz może, że bycie wolnym od lęku przed Bogiem to wspaniała nowina, ale ja jakoś nie widzę,
żeby wszyscy podzielali mój entuzjazm. Wielu postrzega strach przed Bogiem lub wiecznym sądem
jako jedyną rzecz, która powstrzymuje ich przed uleganiem grzechowi. Obawiają się, że bez tego
poddaliby się zachciankom ciała. Chwytają się więc strachu, jak tratwy na wzburzonym morzu.
Trudno jest porzucić bojaźń przed Bogiem, skoro tak dobrze się przysłużyła, to zrozumiałe. Nie
uwżamy miłości za dość wystarczający motyw, który utrzyma nas w ryzach. Wiemy, że chociaż
kochaliśmy naszych rodziców, to jednak nie dość, żeby nie robić tego, czego nam zabraniali.
Powstrzymać nas od złych czynów mógł jedynie lęk przed złapaniem i karą. Mamy skłonność, by
przenosić takie zrozumienie na Boga, nic więc dziwnego, że bardziej wierzymy w moc strachu niż w
moc Jego miłości.
Ale miłość, którą Bóg nas obdarza i do której nas zaprasza, to coś, czego nigdy wcześniej nie
zaznaliśmy. „Po tym poznajemy, czym jest miłość: Jezus Chrystus położył za nas swoje
46

życie.” (1J 3,16) Jan definiuje miłość Ojca do nas, bo wie, że nasze ziemskie przykłady „miłości” nie
mają tu zastosowania.
Miłość w naturalnych warunkach nieodłącznie związana jest z egoizmem. Dlatego mówi się o
zakochaniu i odkochaniu. Znaczy to, że czujemy pociąg do kogoś, kto może nam się przydać. Ale gdy
czerpanie korzyści się kończy, lub gdy przynoszą więcej obowiązku niż radości, kończy się też uczucie.
Czyż wszyscy nie mieliśmy przyjaciół, którzy odwrócili się od nas, gdy przestaliśmy być im przydatni?
Czy sami tak nie postępowaliśmy? Egoistyczna „miłość” szuka tylko własnego dobra.
W bardzo rzadkich przypadkach czyjaś miłość skłoni do wyrzeczenia się własnej korzyści i
poświęcenia dla drugiej osoby. Prawdopodobnie najwspanialsze historie w literaturze brzmią
właśnie w tej tonacji i to one najbardziej nas dotykają, bo zawierają przebłysk wieczności. Podobnie
rzadkie są też relacje oparte na poświęceniu dla innych.
A właśnie to zrobił Jezus dla Ciebie a tym samym odwrócił definicję miłości. Boża miłość nie jest
oparta na interesie własnym, ale na bezinteresowności. On nie oddał swego życia na krzyżu dla
własnej korzyści, ale dla korzyści nas, którzy byliśmy zagubieni w naszych grzechach. Pokazał nam
swą miłość, która może być znaleziona jedynie w Nim. Taka miłość odrzuca własne pragnienia w
obliczu większego dobra lub większej potrzeby. Nie jest to żadna fikcja, ale sposób na codzienne
życie.
Może wydaje Ci się to bardzo odległe. Nie przywykliśmy do myślenia w takich kategoriach, będąc od
młodości nauczani, że aby przetrwać na tym świecie, musisz sam o siebie dbać. Nie umiemy kochać
bezinteresownie, nie jesteśmy w stanie wydusić tego z siebie o własnych siłach.
Jan ujął to najlepiej: „Miłujemy, bo wpierw On nas umiłował” (1J 4,19). Póki nie doświadczymy
rzeczywistości Bożej miłości i nie wzrośniemy w ufaniu Mu odnośnie każdego szczególu w naszym
życiu, nie będziemy w stanie wyzwolić się z mocy własnego ego. Dlatego jest tak istotne, abyśmy
zrozumieli, że śmierć Jezusa na krzyżu była aktem miłości dla Ciebie. Nauka ta była od dawna
zarzucona wśród Bożej rodziny. Jeżeli natomiast w krzyżu widzisz jedynie Ojca, który zaspokaja swoją
sprawiedliwość, nieświadomie odzierasz krzyż z jego mocy.
Wrota do miłości Ojca otwierają się na krzyżu. Zrozumienie tego, czego Ojciec i Syn dokonali razem w
tym niezwykłym wydarzeniu pozwala zdefiniować miłość w taki sposób, w jaki możesz jej
doświadaczyć tylko w Nim. Ta miłość pozwoli Ci czuć się zupełnie bezpiecznie w obecności Ojca. Ona
uwolni Cie do bycia prawdziwie sobą, ze wszystkimi słabościami, abyś już nigdy nie musiał przed Nim
niczego udawać.
Wtedy zobaczysz, jak wzrasta w Tobie Boże życie, dlatego że jesteś pewien, że On Cię kocha, a nie z
niepewności, czy Ty kochasz Go wystarczająco. Właśnie tej lekcji chciał nauczyć Jezus Piotra tamtego
poranka na galilejskim brzegu. I chociaż Piotr nie mógł powiedzieć, że kocha równie głęboko, to
jednak był w stanie przyjąć naukę mocy krzyża. Miał lęk przed własnymi słabościami, którego jeszcze
nie pochłonęła Boża miłość.
Był to znaczący moment dla Piotra i choć wtedy tego jeszcze nie rozumiał, to stało się to później. W
swych listach jedyna miłość o której mówi, to ta, którą otrzymał od Jezusa. Wreszcie zanurzył się w
niej tak głęboko, że już nigdy niczego nie musiał się bać.
To jest także i dla Ciebie.
47

Pójdźmy na Golgotę i zobaczmy jak rozwinął się w swojej chwale ten najniezwyklejszy plan, który
kiedykolwiek przygotowano.
Wszak nie wzięliście ducha niewoli, by znowu ulegać bojaźni, lecz wzięliście ducha
synostwa, w którym wołamy: Abba, Ojcze! (Rzym 8,15)
*************************
Twoja własna Podróż

Czy większość Twoich zachowań wynika z Twego bezpieczeństwa w Jego miłości do Ciebie, czy może
boisz się, że Bóg nie będzie z Ciebie zawolony, jeśli nie zrobisz wystarczająco dużo? Poproś Go, żeby
pokazał Ci, jak strach wpływa na Twoje codzienne decyzje. Czytaj wielokrotnie fragment z 1 J 4,7-21 i
rozważaj słowa Jana. Poproś Pana, aby pomógł Ci odkryć, jak bardzo Cię kocha i aby to odkrycie
usunęło wszelkie lęki z Twojego życia.

Dyskusja w grupie

1. Co odpowiedziałbyś dziś, gdyby Jezus zadał Ci to pytanie, które zadał Piotrowi?


2. Które z rzeczy jakie robisz dla Boga mogą mieć swoje podłoże w lęku przed Nim lub Jego
sądem?
3. Które z rzeczy, jakie robisz wypływają z wiedzy, że Bóg Cię kocha?
4. Porównaj rzeczy motywowane strachem z tymi motywowanymi miłością. Zobacz, jak się
czujesz w obydwu sytuacjach.
5. Przeczytajcie 1 Jana 4,7 – 21 i zobaczcie, co szczególnego mówi Jan o Bożej miłości.
6. Módlcie się razem, aby Bóg powiększył objawienie głębi swej miłości dla każdego z Was.

Część III
NIEZPRZECZALNY DOWÓD
48

Jeśli Bóg za nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził,
ale go za nas wszystkich wydał, jakżeby nie miał z nim darować nam wszystkiego?
Rzym.8,31.32

ROZDZIAŁ 11
Poprzez danie ludzkości wolnej woli Stwórca zdecydował, by ograniczyć swą moc.
Rozpoczął ryzkowny eksperyment dania nam wolności do podejmowania decyzji- dobrych
lub złych, do życia porządnego, bądź niegodziwego; bo Bóg nie chce wymuszonego
niewolniczego posłuszeństwa. Chce natomiast ochotnej miłości i posłuchu synów, którzy
kochają Go dla Niego samego.
(C.Marshall, Poza Nas Samych)

TAK CIĘ UKOCHAŁ, ŻE POZWOLIŁ CI ODEJŚĆ


„Chodziło o posłuszeństwo, zwyczajnie i po prostu” – posłyszałem fragment rozmowy dwa stoliki ode
mnie w restauracji, gdzie akurat jadłem. „Tylko tyle chciał Bóg od Adama i Ewy, a oni nie potrafili mu
tego dać.” Pozostali uczestnicy konwersacji pokiwali zgodnie głowami.
Och, jakże bardzo chciałem wtedy zostawić moją rozmowę i wtrącić się do tamtej! Kiedyś też tak
myślałem. Przecież Bogu chodzi tylko o nasze posłuszeństwo. Czyż nie uczono wszystkich nas tego
właśnie?
Później odkryłem, że niezupełnie jest tak. Z pewnością Bóg chce, byśmy byli Mu posłuszni, a Adam i
Ewa zaoszczędziliby nam sporo udręk, gdyby Go posłuchali. Ale Bóg wiedział, że ich nieposłuszeństwo
było tylko oznaką czegoś, na czym zależało Mu o wiele bardziej.
Skoro stworzył nas, abyśmy uczestniczyli w tej relacji, którą Ojciec, Syn i Duch mają wiecznie, więc
mamy brać w niej udział w ten sam sposób, jak oni. Ich jedność wypływa z faktu, że absolutnie
kochają i ufają sobie nawzajem. Możesz zobaczyć to w Biblii w sposobie, w jaki mówią do siebie i jak
działają razem. Boże zaproszenie do udziału w tej relacji ma sens tylko wtedy, gdy jest oparte na
takim samym zaufaniu.
Można być posłusznym Bogu i nie ufać Mu a w ten sposób nie mieć z Nim relacji. Z drugiej strony nie
można ufać Mu i być nieposłusznym. Bo jak zobaczymy, wszelkie nieposłuszeństwo wynika z braku
ufności w Bożą naturę i w Jego intencje wobec nas.
Zatem wydarzenia w Edenie nie miały na celu wymóc posłuszeństwa, a raczej zasiać w ludziach
ufność. Bóg wiedział, że pierwszy ich krok może być w Jego kierunku, lub też w przeciwną stronę.
49

Wiedział też, że lekcja będzie bolesna i kosztowna – najbardziej i przede wszystkim dla Niego. Ale
wybrał to, ponieważ bardziej pragnął ludzi, którzy w miłości będą mieć relację z Nim, niż ludzi, którzy
będą Mu posłuszni ze strachu. Ta druga opcja była dużo łatwiejsza do osiągnięcia, ale Bóg wiedział, że
miłość rośnie tam, gdzie jest zaufanie a prawdziwe zaufanie to takie, które ludzie mają prawo
odrzucić.
Jakkolwiek dziwaczne może się nam wydawać zachowanie ojca w przypowieści o synu
marnotrawnym, jednak miało ono sens dla Jezusa. On wiedział jak to się już wydarzyło, dawno temu
w ogrodzie Eden. Bowiem Jego Ojciec dał Adamowi i Ewie wszystko, czego mogli chcieć, nawet
wolność, by żyć bez Niego. Czyniąc tak, dał im największy z możliwych dar – możliwość wejścia w
wolną i miłosną relację z Bogiem wszechświata. Fakt, że zdecydowali najpierw zaufać swej własnej
mądrości i rzucić całe stworzenie w agonię grzechu, był dla Boga mniejszym zmartwieniem, niż
sposób, w jaki użyje tej porażki do zaproszenia ich na powrót do siebie.

WOLĘ ZROBIĆ TO SAM


Bóg wypełnił Eden różnorodnymi drzewami owocowymi a pośrodku ogrodu posadził dwa szczególne
drzewa. Drzewo Życia dawało nieśmiertelność temu, kto zjadłby z niego. Drzewo Poznania otwierało
oczy, aby można było widzieć dobro i zło tak, jak widzi to Bóg. On powiedział im, że mogą jeść z
każdego drzewa za wyjątkiem właśnie tego. I chociaż jego owoc miał ich oświecić, miał ich także
zabić.
Czy nie byłoby lepiej, gdyby Bóg nie w ogóle nie stwarzał tego drzewa lub przynajmniej ukrył je w
jakimś ciemnym zakątku globu? Oczywiście obecność drzewa dawała ludzkości okazję do
największego upadku a z nim tysiące lat cierpienia w grzechu, bólu, konfliktcie i chorobach. Jednak
Bóg nie zasadził go, by skazać nas na porażkę, ale aby zezwolić nam na wolność, która nada relacji
pełną wartość.
Wiedział, że cokolwiek Adam i Ewa wybiorą, będzie to pierwszy krok w kierunku poznania, jak ufać w
Jego niesamowitą miłość. Niestety, tak jak syn marnotrawny, mieli nauczyć się ufności Bogu poprzez
zaufanie najpierw sobie i zobaczeniu, jak nietrafiony jest to sposób.
„Będziecie jak Bóg” obiecywał wąż tamtego poranka, gdy kusił ich, aby jedli to, czego Bóg zakazał.
Cóż za niszcząca pokusa! Można było zechcieć jedynie gorszych rzeczy, niż bycia Bogiem. Czyż Bóg nie
stworzył ich już na swój obraz? Czyż Jego pragnieniem nie było zaprosić ich do relacji z Nim, aby
uczynić ich jak On? Czy pragnienie bycia takim, jak Bóg, nie jest najwyższym celem chrześcijańskiego
życia?
Taki zaszczytny zamiar prowadzący do takiego zła powinien być dla nas ostrzeżeniem. Oto mamy
zdemaskowany grzech. Często postrzegamy grzech jako złe czyny i pomijamy samą jego naturę. W
swym korzeniu grzech jest po prostu braniem dla siebie czegoś, czego Bóg nam nie dał. W tej
dziedzinie nasze najlepsze intencje mogą nas tak samo wpędzić w więzy, jak największe pożądliwości.
Grzechem Adama i Ewy nie było to, czego chcieli, ale jak to postanowili zdobyć. Mogli zaufać Bogu,
aby ich takimi uczynił, ale woleli raczej osiągnać to w swój sposób.
Czy właśnie o tym nie mówił Jezus, gdy odrzucał szatańską pokusę, by zamienić kamień w chleb po
długotrwałym poście? Z pewnością nie było nic złego w samym akcie. Nic, czego Stare Przymierze by
zabraniało i nie różniące się zbytnio od zamiany wody w wino, czego dokonał kilka dni później.
50

Jednakże Jezus ufał, że jego Ojciec zapewni mu wszystko, czego potrzeba. Zaspokojenie własnych,
całkowicie normalnych, ambicji zawiodłoby Go na tę samą drogę, którą wybrali Adam i Ewa.
Wiedział, że Boże dary mają dwie strony. Mogą być użyte dla Jego chwały lub nadużyte dla własnych
ambicji. Jezus wybrał to pierwsze, Adam z Ewą - drugie. Drzewo, które było przed nimi w ogrodzie,
nie było symbolem ani testem na lojalność. Jego owoc naprawdę miał duchową moc: ci, którzy z
niego jedli mieli widzieć dobro i zło w sposób, jaki widzi je Bóg i to właśnie zdarzyło się pierwszym
ludziom. Gdy tylko wgryźli się w owoc otworzyły się ich oczy a pierwszą rzeczą, jaką zobaczyli było to,
jak złymi się stali. To odkrycie przygniotło ich wstydem i zniszczyło ich relację z Bogiem i ze sobą
nawzajem.

KŁAMSTWO UMIEJĘTNIE UMIESZCZONE


Wystarczyło jedno umiejętne kłamstwo, aby wbić klin pomiędzy Ewę i jej Stwórcę i wprowadzić chaos
w Bożym stworzeniu. Może padłeś kiedyś ofiarą takiego kłamstwa, więc wiesz, jak to może być
niszczące.
„Sara nie dba już o naszą społeczność.” Aby mnie zdyskredytować, te słowa padły z ust jednego z
liderów kościoła, gdzie byłem pastorem. Nie miały one nic wspólnego z prawdą, bo oboje
pomagaliśmy zakładać tę społeczność jakieś 15 lat temu, kochaliśmy ludzi jak dobrych przyjaciół i
poświęcaliśmy dla nich swoje życie.
Co sprawiło, że te słowa zabrzmiały wiarygodnie, to małe kłamstewko wplecione w prawdę. „Wayne
jest poza miastem już od dwu niedziel, a jego żona nie pojawiła się na żadnym niedzielnym
nabożeństwie.” Chociaż prawdą było to, że nie przychodziła do kościoła, jednak było tak dlatego, że
pomagała mojej mamie uporać się ze śmiercią jej mamy, podczas gdy ja byłem na drugim krańcu
kraju. Sara (moja żona) wysprzątała cały dom mojej matki, pomogła załatwić sprawy odnośnie
pogrzebu i użyczała jej wsparcia podczas mojej nieobecności.
Nie ma nic bardziej niebezpiecznego, niż wzięcie czegoś, co jest jawnie prawdziwe i udowadnianie,
że to nie jest prawdziwe. Mieszanie odrobiny kłamstwa w dużej ilości prawdy jest jak dodanie
szczypty cyjanku do oranżady w proszku. Nie można powiedzieć, że trucizna tam jest, dopóki się nie
wypije gotowego napoju – ale wtedy jest już za późno.
To było wszystko, czego potrzebował wąż, by uśpić Adama i Ewę i wepchnąć w koszmar. „Na pewno
nie umrzecie” było wystarczającym kłamstwem, by zmylić tok myślenia Ewy. „Nie umrzemy?”
musiała myśleć. „To czemu Bóg powiedział, że umrzemy?” Odpowiedź już była gotowa: „Bóg wie, że
gdy tylko zjecie z niego, otworzą się wam oczy i będziecie jak Bóg, znający dobro i zło.”
To ostatnie zdania jest prawdziwe, każde jego słowo. Bóg wiedział, że staną się tacy jak On w
poznaniu dobrego i złego. Lecz zauważcie, jak złowrogie stają się te słowa w kontekście kłamstwa.
Gdyby naprawdę miało im to nie zaszkodzić, Bóg zabronił im jeść tylko dlatego, że nie chciał, żeby
stali się tacy jak On. Innym słowy, czegoś im odmawiał.
To jest ten klin: Bogu, który ich stworzył, nie można było ufać. Obawiał się tego, że ktoś jeszcze
mógłby stać się taki jak On. Nie będąc pewnym Jego motywów wobec nich, Adam i Ewa nie mogli
ufać Bogu. Ich relacja z Bogiem była teraz podejrzana, nie była już dla nich cenna, lecz stała się kartą
przetargową, aby otrzymać od Boga to, czego obawiali się, że Bóg nie chce dla nich. Mówiąc inaczej,
zamiast współpracować z Nim, zaczęli działać w opozycji do Niego.
51

Nie wiedząc komu wierzyć, zrobili to, co według nich było najlepsze. Widząc jak pysznie owoc
wyglądał i pragnąc mądrości – zerwali go i zjedli. Korzeniem wszelkiego grzechu jest ta sama
wymówka: Ja sam wiem najlepiej. Mogę sam dostać to, co chcę, bez żadnej szkody. Ktoby tam
potrzebował Boga?
Przeciwnik górował, przynajmniej chwilowo. Zbrukał czystość Bożego stworzenia i rozerwał relację
Boga i ludzi, których Bóg tak kochał. Tysiące lat poźniej, ciągle odczuwamy skutki tego. Ale ostatnie
słowonie miało należeć do węża.

COŚ WIĘCEJ NIŻ POSŁUSZEŃSTWO


Wyobraźmy sobie, jak odpowiedziałaby Ewa na zarzuty węża, gdyby znała Boga na tyle, żeby zaufać
Jego miłości do niej.
Nawet widzę jej minę, trochę zdziwioną, gdy stara się powstrzymać od śmiechu. „Mówisz o naszym
Bogu? Tym, który spacerował z nami po ogrodzie ostatniego wieczora i który kocha nas tak bardzo, że
dał nam wszystko dla naszego dobra? I twierdzisz, że mógłby kłamać, bo nie chce byśmy byli jak On?
Oczywiście, że niemożliwe! Nie On! W końcu my jesteśmy Jego dziećmi.” I odeszłaby bez wahania.
Takiego zaufania Bóg pragnie dla nas wszystkich.
Gdyby Bogu chodziło wyłącznie o posłuszeństwo, nie uważasz, że zaaranżowałby wszystko o wiele
wyraźniej? Nakazał im nie jeść z tego drzewa pod groźbą śmierci. Nie opisał szczególowo tej śmierci.
Mógł im powiedzieć, że to zniszczyłoby całe stworzenie przez grzech, choroby i upośledzenie
wszelkich relacji nha tym świecie. Przyniosłoby niesamowity ból nie tylko dla nich, ale dla ich
potomków na całe pokolenia. Powinien im powiedzieć, że najpierw potrzebują zjeść z Drzewa Życia,
aby pozostali zawsze niewinni w Jego obecności.
Ale nie powiedział im tego. Gdyby tak zrobił, może byliby posłuszni, ale nie dlatego, że Mu ufali.
Posłuchaliby, bo to było w ich własnym interesie. Bóg stałby się jedynie narzędziem dla ich
zaspokojenia. Ich ego pozostałoby centrum ich wyboru i to ego powstrzymałoby ich przed odkryciem
pełni życia w Nim. Nie, Bóg tego nie zrobił, bo chciał dla nich czegoś o wiele lepszego.
Ani nie przeszkodził wężowi, aby ich umysły pozostały w prawdzie. Przecież był tam cały czas,
prawda? A może myślisz, że akurat był czymś zajęty, gdzieś tam w niebie i właśnie się odwrócił? My
wiemy teraz to, czego Adam i Ewa nie wiedzieli wtedy. To, że rozpoznawali Go tylko wtedy, gdy
przybierał jakąś fizyczną postać i spacerował z nimi po ogrodzie. Oni nie byli świadomi, że Bóg był
obecny wszędzie w swym stworzeniu.
Więc czemu nie interweniował? Może z tego samego powodu, dla którego Jezus nie odesłał Piotra do
domu i pozwolił mu pójść za sobą na dziedziniec domu Kajfasza a tam zaprzeć się Go. Bóg widzi coś
odkupieńczego nawet, gdy pozwala nam zawieść. Chyba mniej interesują Go nasze błędy a bardziej
to, jak na nie zareagujemy. Czy zawiodą nas do ufności we własne siły i mądrość, czy może raczej do
nauki, jak złożyć naszą ufność w Nim?
A nawet gdy zawiedziemy znów, uważa nasze upadki za warte tego bólu, który powodują.

OSTATNIE SŁOWO
Jestem przekonany, że ojciec syna marnotrawnego (gdy ten już wrócił na łono rodziny) mógł siedzieć
na werandzie przed domem i myśleć sobie, że pieniądze, które poszły na spełnianie zachcianek
młodzieńca, były jednak dobrze zainwestowane, skoro w końcu przywróciły go do relacji z ojcem,
52

której tak bardzo pragnął. Chociaż bolało patrzeć, cała ta historia pozwoliła synowi zrozumieć, kim
naprawdę jest jego ojciec.
Zapewne Bóg mógł pomóc Adamowi i Ewie podjąć właściwą decyzję. Ale pragnął czegoś dalece
lepszego – obudzić w nich tę ufność, która pozwoliłaby im uczestniczyć w boskiej społeczności. Cóż to
był za plan! Bóg dał im wybór, który miał służyć im, ale zaprojektował go tak, że podążanie za
własnymi pragnieniami prowadziło do złej decyzji. Jedynie przez ufanie Jemu mogliby zaspokoić
swoje najgłębsze tęsknoty serca.
Ale Eden nie był ostatnim i ostatecznym słowem. Był pierwszą z wielu lekcji. Znane powiedzenie
mówi, że jeśli coś kochasz, musisz to puścić (ang. If you love something, set it free). Jeżeli wróci do
ciebie – jest Twoje. Jeśli zaś nie wróci – nigdy Twoje nie było. Tylko ci, którzy ukochali coś tak mocno,
aby pozwolić temu odejść, są w stanie zrozumieć, co osiągnął Bóg w Ogrodzie.
Bóg ukochał nas tak bardzo, chociaż nie wszyscy wrócili do Niego. Czasem ból z powodu tych, którzy
nie wracają, bywa pochłonięty przez radość z powodu tych, którzy wrcają. A więc tragedia w Edenie
stała się początkiem większego dobra, którego pragnął Bóg. Wśród grzechu i egoizmu będzie używał
naszej samowoli i jej konsekwencji jako inkubatora, w którym nasza ufność w Jego miłość w końcu się
wykluje.
Tamtego dnia rozpoczął się proces, który miał się zakończyć na innym drzewie – na krzyżu na
wzgórzu Golgoty. Tam łaska zwyciężyła grzech, a ufność, która była tak zawodna dla Adama i Ewy w
Ogrodzie, miała się pewna dla tych, którzy należą do Boga.
Albowiem jeśli przez upadek jednego człowieka śmierć zapanowała przez jednego, o ileż
bardziej ci, którzy otrzymują obfitość łaski i daru usprawiedliwienia, królować będą w
życiu przez jednego, Jezusa Chrystusa. (Rzym 5,17)

**********************
Twoja własna Podróż
Poproś Boga, aby pokazał Ci, gdzie leżą kliny nieufności między Tobą a Nim. Gdzie jeszcze wątpisz w
Jego zamiary i miłość do Ciebie? Gdzie wiara we własne zdolności i mądrość odwiodła Cię od Niego?
Poproś Boga, by pokazał Ci, jak przyjąć tę relację na Jego a nie Twój sposób.
Dyskusja w grupie
1. Opiszcie i omówcie następujące stwierdzenie: można być posłusznym bez zaufania, ale nie
można ufać bez posłuszeństwa.
2. Pomyśl o chwilach w Twoim życiu, gdy własne dobre intencje działały przeciwko Tobie i
pogarszały sytuację.
3. Jakie rzeczy szepcze Ci wróg do ucha, by wbić klin nieufności między Tobą a Bogiem?
4. Co mógłby zrobić Bóg, by pomóc Ci bardziej Mu ufać?
53

ROZDZIAŁ 12

Kościól? A po cóż miałabym tam pójść?


Już i tak już podle się czuję,
a oni by mi tam jeszcze dołożyli!
(Prostytutka z Chicago, zacytowana przez P. Yanceya w
What’s So Amazing About Grace?)

KTO POTRZEBOWAŁ TEJ OFIARY?

“Albowiem tak Bóg umiłował świat, że dał swego jednorodzonego Syna, aby każdy kto
weń wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne.” (Jana 3,16)

Czy byłem jedyny, który pomyślałem, że ten werset nie jest zbyt dobrą nowiną, gdy usłyszałem go po
raz pierwszy? Tak, wiem, że mówi o niezwykłym Bożym darze, abyśmy nie poginęli w swoich
grzechach. Dla nas to wspaniale, ale jak to świadczy o Bogu?
Gdy jako dziecko usłyszałem to na szkółce niedzielnej pomyślałem: „Skoro tak bardzo nas kochał, to
czemu sam tego nie zrobił?” Przyznaję, że nie bez wpływu domowych obowiązków. Skoro Tata tak
bardzo kochał dobrze utrzymany trawnik, to czemu wysyłał mnie, żeby go skosić? Tata tak kochał
swoją winnicę, że posyłał mnie, żebym na niej pracował. Tata tak kochał lodowatą pepsi, że posyłał
mnie, żebym mu ją przynosił z lodówki.
Więc czemu Bóg sam nie pojawił się w ludzkiej postaci inie poddał się niewyobrażalnemu bólowi i
upokarzającej śmierci? Nie, zamiast tego, posłał swojego Syna, tak sobie wtedy myślałem. I to wcale
nie był kres moich frustracji. Owszem, byłem wdzięczny za zbawienie, które dał, ale nie podobał mi
się sposób, w jaki je dał.
Jaki Ojciec zaspokaja swoją potrzebę sprawiedliwości uśmiercając własnego Syna? Nie mógł nam po
prostu przebaczyć bez odgrywania się na niewinnej ofierze? Jesli ktoś wyrządzi mi krzywdę i jedyny
sposób, żeby zaspokoić mój gniew to ukarać kogoś innego, żeby wybaczyć, to jak to świadczy o mnie?
Jeżeli krzyż był potrzebny by zaspokoić Bożą potrzebę ubłagania poprzez ludzką ofiarę, szczególnie, że
był to Boży Syn, to powstaje tu wiele niewygodnych pytań. Zadaj je komuś a pewnie większość
odpowie wymijająco, twierdząc że Boży wymóg sprawiedliwości jest wyższy niż nasze zrozumienie.
Jestem przekonany, że nieprawdziwe postrzeganie Boga wynikające z odbioru krzyża, jako sposobu
na jego udobruchanie, sprawiło, że niechętnie podchodzimy do bliskiej relacji, którą On pragnie mieć
z nami.
54

Czy te nieodpowiedziane pytania nie powinny nas zachęcić do powtórnej analizy naszego
zrozumienia krzyża? Od czasu upadku Adama zaczęliśmy widzieć Boga nie jako kochającego Ojca, ale
jako wyrachowanego Pana, którego trzeba ubłagać.Przyjmując taki punkt widzenia, nie możemy
właściwie dostrzec Bożego celu w krzyżu. Bo Jego celem nie było zaspokojenie jakiejś Jego potrzeby
kosztem swego Syna, lecz zapokojenie potrzeby w nas Jego własnym kosztem.

PRZYKRYCIE
Życie przez ubłaganie to trochę straszna gra, szczególnie, gdy grasz w nią z wszechwiedzącym i
wszechmocnym Bogiem. I chociaż ja ani na chwilę nie wierzę, że Bóg gra w nią, to wielu z nas
nauczono, że tak jest. I tak miotamy się: z jednej strony próbujemy zrobić wystarczająco, by Go
zadowolić, z drugiej- chcemy się ukryć, gdy zdamy sobie sprawę, że nie dajemy rady.
Gdy tylko Adam i Ewa zjedli owoc, ich oczy się otworzyły i zaczęli widzieć dobro i zło. Pierwsze zło,
jakie zobaczyli, było w nich samych. Chociaż byli nadzy od momentu stworzenia, teraz nagle stali się
tego świadomi i szukali czegoś, by zakryć swój wstyd.
Najwyraźniej pierwszą rzeczą wystarczająco dużą do zakrycia, którą zobaczyli, były liście figowe.
Zerwali kilka, pozszywali i założyli. Kurczę się na samą myśl o tym. Bywałem w ogrodach figowych i
wiem, jak kłujące i swędzące są te liście. Raczej nie nadają się na materiał na bieliznę, podobnie, jak
inne nasze sposoby na zakrycie się.
Ale prawdziwą cenę ich wstydu widać kilka chwil później, gdy Bóg objawia się w ogrodzie. Zamiast
czuć się z Nim bezpiecznie, mają przymus, by ukryć się przed Nim. Zauważ, że Bóg nie ukrył się przed
nimi, ani nie był rozgniewany ich nieposłuszeństwem. Po prostu przybył, by z nimi być. To ludzie
wstydliwie chowali się w krzakach w nadziei, że ukryją to, czego nie mogły zakryć liście figowe.
Gdy Bóg zbliżył się do nich, opowiedzieli Mu o swym wstydzie i upadku, cały czas szukając przykrycia.
Adam winił Ewę: „to kobieta... dała mi jakiś owoc z drzewa i zjadłem.” Nic dziwnego, że nie czuli się
bezpiecznie ze swą nagością. Adam, próbując się usprawiedliwić, winił Ewę, w tym samym celu
zresztą użył liści figowych.
Zrzucanie winy nie kończy się na Ewie. To nie tylko kobieta popchnęła mnie do tego, ale „kobieta,
którą Ty mi dałeś.” Adam próbuje zrzucić część odpowiedzialności na Boga.
Gdy Bóg zwraca się do Ewy, ona za zwiedzenie wini węża.
Całe stworzenie zostaje skażone i Bóg rozdziela konsekwencje upadku. Ludzie, będąc już duchowo
martwi, oprócz zerwanej relacji, oczekują teraz fizycznej śmierci. Bóg usunął ich ze swego Ogrodu, bo
nie chciał, by jedli z Drzewa Życia i na wieki pozostali w stanie grzechu. Zachowując wieczność w
świętości, Bóg przygotował swoisty „zawór bezpieczeństwa”. „Dusza, która grzeszy, umrze” było
proklamacją łaski a nie gniewu. To znaczy, że grzech musi mieć swój koniec, a my - szansę , by
odzyskać to, cośmy utracili.

WARUNKI OBŁASKAWIENIA
Ich upadek miał poważne konsekwencje w całym stworzeniu i ich relacji ze Stwórcą. Bóg nie mógł już
być przyjacielem, który dotąd spacerował z nimi w Ogrodzie, ponieważ ich uczucie wstydu sprawiało,
że kulili się w strachu, kiedykolwiek się pojawił.
Poznanie dobra i zła nie przyniosło radości, której ludzie oczekiwali. Chociaż poznali dobro i zło poza
ufnością Bogu, nie mieli siły przeciwstawić się złu i wybrać dobro. Zarówno oni, jak i następne
55

pokolenia, znalazły się w niewoli złych pasji z ich destruktywnymi skutkami i prztłaczającym
poczuciem wstydu.
Kiedy Bóg objawiał się, nawet najbardziej prawi upadali na twarz, świadomi swej niegodności.
Przyjaźń , której tak pragnął ze swym stworzeniem, została udaremniona. Zamiast szukać przyjaźni z
Nim, ludzie myśleli jedynie jak Go ubłagać – czyniąc wystarczająco dużo dobrego, by jakoś przekonać
samych siebie, że są godni Jego łaski. Stwórca stał się kimś, kogo trzeba unikać, a nie przyjmować.
Ten wstyd tak przenika naszą ludzką naturę , że to podejście oparte na ubłaganiu pojawia się w
każdej religii stworzonej przez ludzkość. Począwszy od najwcześniejszych plemiennych prób
obłaskawienia bogów ziemi czy bogów deszczu, po bardziej wyrafinowane systemy religijne
obejmujące bałwochwalstwo i tradycje, cel był zawsze ten sam. Co możemy zrobić, żeby uśmierzyć
gniew bogów i zyskać ich przychylność?
Kocha mnie? Nie kocha mnie?
Dobre czasy prowadzą do samozadowolenia, złe – do powtarzanych modlitw, duchowych ofiar,
rytualnych ofiar i dobrych uczynków. Ofiary były z początku drobne: owoce bądź ziarno, ale
narastające trudności wymagały soraz większych darów. Wkrótce zaczęto poświęcać zwierzęta,
wreszcie wiele kultur na świecie doszło do ofiar z ludzi, jako najwyższego poświęcenia bóstwu.
Ale nie tak chciał być poznany jedynie prawdziwy Bóg.

ZAOPATRZĘ SAM DLA SIEBIE


Gdybyś dziś udał się do Meggido w Izraelu, mógłbyś obejrzeć ołtarze używane do poświęcania
pierworodnych synów bogom Kanaanejczyków. Przewodnik pewnie opowiedziałby Ci, że ten właśnie
ołtarz był używany w czasie, gdy Abraham przybył do Ziemi Obiecanej. Sądzili, że udobruchają swych
fałszywych bogów takimi ofiarami.
Nie było to więc dla Abrahama aż takim zaskoczeniem, gdy Bóg który działał w jego życiu, poprosił,
aby złożył swego syna na ofiarę. Wszyscy inni bogowie w Kanaanie żądali tego, czemu nie jego Bóg?
Ale właśnie ten nie był – jak inni – zainteresowany ofiarami z ludzi. On był Prawdziwym Bogiem. Miał
się objawić Abrahamowi i chciał mu pokazać, że nie ma nic wspólnego z Molochem, Baalem czy
Asztarte.
Z polecenia Bożego, Abraham wziął swego syna – ten jego skarb zrodzony w tak późnym wieku – i
udał się na górę Moria. Gdy zbliżali się do szczytu, Izaak zauważył, że nie mają ze sobą ofiary. „Mamy
drewno i ogień, ale gdzież baranek na całopalenie?”
Zdaje się, że odpowiedź Abrahama była raczej uspokojeniem dziecięcej ciekawości niż wspaniałym
wglądem w Bożą naturę, niemniej jednak proroczo wypowiedział lekcję, której chciał mu udzielić
Bóg: „Pan sam dostarczy baranka na ofiarę, synu.”
Dopiero gdy związanego Izaaka złożył na ołtarzu i wzniósł nóż, miał zrozumieć sens proroczych słów.
„Abrahamie, Abrahamie, nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Bo teraz
wiem, że boisz się Boga i nie wzbraniałeś się ofiarować jedynego swego syna.” (Rodz. 22,
12)
Abraham musiał zmierzyć się z największą próbą w swym rosnącym zaufaniu Bogu. I chociaż chciał
ofiarować Izaaka, odkrył, że Bóg ani nie chce, ani nie potrzebuje takiej ofiary. Gdy Bóg wskazał mu
56

barana zaplątanego w pobliskich krzakach, ofiarował go zamiast swego syna. I nazwał to miejsce „Pan
Zaopatrzy” rozumiejąc, że jego wcześniejsze słowa sprawdziły się bardziej, niż się tego spodziewał.
W tym zdarzeniu Bóg wytyczył linię oddzielającą Go od fałszywych bogów, których stworzyli sami
ludzie. Fałszywi bogowie żądali ofiar dla przebłagania. Ten Bóg sam dostarczy ofiarę, której my
potrzebowaliśmy, by ostatecznie zakryć nasz wstyd i pozwolić nam poznać Go takim, jaki jest
naprawdę.
Tam, na górze Moria, Bóg zapowiedział Abrahamowi w formie cienia to, czego dokona około trzech
tysięcy lat później, na innym niedalekim wzgórzu, zwanym Golgota. Nie będzie to akt przebłagania
rozgniewanego Boga ofiarą, którą my przyniesiemy, ale kochający Bóg poświęci samego siebie dla
tych, którzy są w niewoli grzechu.
Nie jakiś wymagający władca żądny krwi, by zaspokoić potrzebę zemsty, ale Żywy Bóg dający siebie,
by przywieść z powrotem wygnanych niegdyś synów i córki. Nie potrzebował ofiary, by nas kochać,
kochał nas cały czas.
To my potrzebowaliśmy ofiary za nasz wstyd, by być wolnymi do ukochania Go na nowo. Na krzyżu
Bóg dostarczył niepodważalnego dowodu, jak bardzo nas kocha. Dla tych, którzy to zrozumieją,
otwierają się droga do dokonania tego, czego tamtego dnia nie mogli zrobić Adam i Ewa – do
całkowitego zawierzenia naszego życia Żywemu Bogu.
Przeto teraz nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie. (2) Bo
zakon Ducha, który daje życie w Chrystusie Jezusie, uwolnił cię od zakonu grzechu i
śmierci. (Rzym 8, 1-2)

**********************
Twoja własna Podróż
Czy rozpoznajesz wpływ i efekty wstydu w swoim życiu? Co zrobiłbyś, by wyglądać lepiej dla siebie,
dla innych, a nawet dla Boga? Co jest ważniejsze w Twojej relacji z Bogiem: to, co Ty robisz, czy to, co
On już dla Ciebie zrobił? Poproś Go, aby pokazał Ci, jak przebłaganie utrudnia Ci relację z Nim. Poproś
też, by uwolnił Cię od tego, byś mógł śmiało uczestniczyć w tym, co On chce robić w Tobie.
Dyskusja w grupie
1. Porozmawiajcie o tej prawdzie, że Prawdziwy Bóg to ten, który chce ofiary dla nas a nie
żądający ofiary dla siebie.
2. Gdzie ciągle próbujecie ubłagać Boga ofiarami, albo winiąc innych, żeby złagodzić własną
winę.
3. Jak to zmienia wasze spojrzenie na chrześcijaństwo?
4. Poświęćcie trochę czasu, by podziękować Bogu za dostarczenie wszystkiego, czego trzeba
było abyśmy weszli w ufną relację z Nim.
57

ROZDZIAŁ 13
Zupełnie źle rozumiałem wiarę chrześcijańską:
Ale wreszcie zobaczyłem, że gdy jestem słaby i zagubiony,
Jezus we mnie jest mocny.
A gdy przyznałem się do braku wiary,
Bóg mógł obdarzyć mnie wiarą
(M. Yaconelli w Dziecko Tatusia)

KWOKA I JEJ KURCZĘTA

Gdy po raz pierwszy usłyszałem tę historię, miała ona pochodzić z National Geographic. Później
przekonałem się, że nigdy się tam nie pojawiła i pewnie była tzw. miejską legendą. I bez względu na
to, czy takie rzeczy naprawdę się dzieją pośród dzikich ptaków, coś bardzo podobnego wydarzyło się
pewnego popołudnia za murami starożytnej Jerozolimy.
Rzekomo grupa strażaków sprawdzała teren po pożarze lasu. Gdy tak szli przez zwęglony krajobraz
wśród cienkich pasemek dymu unoszących się znad resztek roślinności, duża bryła przykuła uwagę
jednego ze strażaków. Gdy podszedł, zauważył, że są to spalone resztki sporego ptaka. A ponieważ
ptaki mogą bez trudu uniknąć nadchodzących płomieni, zastanawiał się, co było nie tak z tym
stworzeniem, że nie mogło uciec. Może był jakiś chory albo ranny? Zbliżywszy się, zepchnął butem
kadłub zwierzęcia ze swej ścieżki. Ale gdy tylko poruszył bryłę, coś zaczęło się dziać wokół jego nóg:
oto cztery pisklaki, wzbudzając chmarę pyłu i popiołu, pomknęły w dół wzgórza.
Ptasia matka własnym ciałem osłoniła je przed palącymi płomieniami. I chociaż żar pochłonął ją
samą, jednak małe mogły przetrwać bezpiecznie. W obliczu ognia, zdecydowała się zostać ze swym
potomstwem. Była ich jedyną nadzieją ocalenia. Ryzykując życiem, zgromadziła je wszystkie i zakryła
własnym ciałem. I nawet gdy żar przypalał jej pióra, mogła odlecieć i zapoczątkować nowe stadko.
Więc co sprawiło, że pozostała?
Jej zwęglone szczątki i uciekające pisklęta wystarczająco dobrze opowiadają historię: oto ta kokoszka
złożyła największą ofiarę, by ocalić swe młode. Wskazuje to na głębszą rzeczywistość. Oto Stwórca
niebios i ziemi uczynił dokładnie tak samo, by uchronić swe samowolne dzieci od samozagłady.

NAJGORSZA KLĄTWA
Jezus znalazł się w najbardziej nieprzyjaznym otoczeniu. Nikt nie sprawiał mu tyle problemów, co
starsi i faryzeusze w Jeruzalem. Wydawało się, że ich największą troską jest ochrona swej pozycji w
58

społeczeństwie i uporanie się z tym nauczycielem-cudotwórcą. Czasem osobistą pogardą, a czasem


udawanym poparciem (gdy tłum zdawał się brać stronę Jezusa). Byli obłudni z natury, zawsze
ukrywający swe prawdziwe zamiary i czyny, a na zewnątrz odgrywali świętość, której wcale nie znali.
W swych ostatnich słowach skierowanych do miasta Jeruzalem, parę dni przed śmiercią, Jezus
obnażył kim naprawdę byli: hipokrytami, którzy zamieniali dzieło kochającego Boga w religię, którą
mogli manipulować dla własnego zysku i poważania. Ośmiokrotnie wypowiada na nich klątwę: „Biada
wam, faryzeusze i hipokryci” a pięć razy nazywa ich ślepymi przewodnikami lub ślepymi
faryzeuszami.
Obnażył ich za powstrzymywanie ludzi od rzeczywistości Królestwa, za umiłowanie swoich tytułów i
obieranie najważniejszych miejsc na spotkaniach. Za obciążanie nad miarę nowonawróconych , za
skrzywione priorytety, za udawanie sprawiedliwych na zewnątrz, podczas gdy ich wnętrze było pełne
zła, za wysławianie dawnych proroków i odrzucanie obecnych.
Ostatnie oskarżenie było największe: „Węże! Plemię (pokolenie) żmijowe! Jakże będziecie mogli ujść
przed sądem ognia piekielnego?” w nadchodzących dniach Bóg miał znów posyłać do nich swych
ludzi, ale będą ich torturować i zabijać. Jezus ostrzegał, że z powodu swych uczynków będą
odpowiedzialni za „całą sprawiedliwą krew, przelaną na ziemi”.
Cóż za groźba! Jezus miał winić ich za krew każdego sprawiedliwego człowieka od czasu, gdy Kain
zabił swego brata Abla. Już widział konsekwencje gromadzące się nad nimi, jak burza gniewu, który
miał pochłonąć ich w ich grzechu.
Czy te słowa nie zaprzeczają zupełnie charakterowi Jezusa? Jego poselstwo miłości i przebaczenia
pochwyciło całą krainę, przyciągając do Niego największych grzeszników tamtych dni. Jednak tych
religijnych przywódców potępił w najostrzejszych słowach. Czyżby zupełnie ich odrzucił?
Na pierwszy rzut oka tak się właśnie wydaje, ale przyjrzyjmy się dokładniej. Zamiast radować się ich
nadchodzącą zgubą, ofiarowuje swoje życie, by ich wyratować. W poetyckich i wzruszających słowach
przedstawia swą niezwykła ofertę.
POD JEGO SKRZYDŁAMI
Jeruzalem, Jeruzalem, które zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie byli
posłani, ileż to razy chciałem zgromadzić dzieci twoje, jak kokosz zgromadza pisklęta
swoje pod skrzydła, a nie chcieliście! (Mat. 23,37)

Odrzucali Boga i Jego posłańców. Swymi czynami zasłużyli na najsurowszy wyrok a jednak Jezus chciał
przywieść ich do siebie i wziać na siebie ich destrukcję. Ich miasto miało być zdobyte a ich dzieci
zabite w konsekwencji ich egoizmu zamiast ufania Żywemu Bogu.
Jezus przywołuje obrazmatki kokoszki chroni acej swe dzieci własnym ciałem. Przedstawił siebie jako
kwokę, pragnącą przygarnąć swe kurczęta do siebie. To ma miejsce tylko wtedy, gdy zbliża się
niebezpieczeństwo. Kwoka nie zgarnia młodych do karmienia, czy żeby ułożyć je do spania. Ale gdy
zbliża się drapieżnik, bądź kurnik zaczyna płonąć, będzie starać się zebrać je pod swoje skrzydła.
Ryzykując własnym życiem, osłoni je swoim ciałem przed zagrożeniem.
Jezus widział nadciągającą na Jeruzalem burzę spowodowaną przez ich grzech. Miała ich całkowicie
pochłonąć. I chociaż wielu spośród tego tłumu będzie za kilka dni żądać jego ukrzyżowania, On chciał
ich ocalić. Jak kwoka, oferował bezpieczne miejsce pod swoimi skrzydłami każdemu, kto chciałby do
Niego przyjść.
59

I chociaż z łatwością mógłby zostawić ich na zasłużony los, pozostał, by zmierzyć się z nadchodzącym
gorejącym ogniem. Co kokosz musi wytrzymać by pozostać nad swymi pisklętami, gdy płomienie
zbliżają się coraz bardziej i zaczynają przypiekać grzbiet i szyję? Cóż to musiało być dla Boga, by znieść
furię gniewu, na który zasłużyły nasze grzechy i wytrwać aż do końca, by ukryci pod Jego skrzydłami
mogli być zbawieni?
„Ale nie chcieliście!” Koniec miał być tragiczny dla tych, którzy tego dnia otaczali Jezusa. Nie chcąc
przyjść do Niego, sami skazywali się na znoszenie ognia, aż do fatalnego końca. Wątpię, czy
jakiekolwiek inne słowa bardziej raniły serce Ojca. Po tym wszystkim, co zrobił, by wyzwolić ich od
skutków grzechu, oni po prostu nie chcieli.
Nie wszystkie pisklęta w momencie niebezpieczeństwa uciekają do matki. Jedne zastygają
sparaliżowane paniką, inne próbują znaleźć własną drogę ratunku – giną. Kwoka nie może zbierać ich
pojedynczo. One muszą przyjść do niej. Tylko tyle musiały zrobić młode, by przetrwać pożar lasu. Nie
musiały na to zasłużyć, jedynie przybieć do niej i dać się przez nią zakryć.
Te, które tak zrobiły – przetrwały, inne zginęły. Nie liczyło się, czy miały lepszy pomysł, albo czy mogły
wyprzedzić pożar. Liczyło się tylko ich chęć, by zaufać wołaniu matki.
Większość ludności Jeruzalemu nie chciała przyjąć tego dnia wezwania Jezusa i spotkał ich straszliwy
sąd. Ale ta historia nie musi tak zakończyć się dla Ciebie. Albowiem Boży gniew na pewno przyjdzie,
by pochłonąć grzech w stworzeniu. Jeśli chcesz, porzuć swoje własne sposoby na ocalenie i
przybiegnij do Niego. On wciągnie Cię pod swoje skrzydła i przyjmie za Ciebie to, czego sam nie
mógłbyś wytrwać.
NIEWYCZERPANA CIERPLIWOŚĆ
Spójrz, jak nasz wybór Chrystusa odpowiada wyborowi Adama i Ewy w Ogrodzie. Gdyby ufali w
miłość swego Stwórcy do nich, nie próbowaliby być jak Bóg na własną rękę. Lecz gdy zwątpili w tę
miłość, mogli polegać jedynie na własnej mądrości, co okazało się żałośnie nieskuteczne.
Starsi w Jeruzalem stanęli przed podobnym wyborem. Czy zaufać własnym religijnym sposobom na
ocalenie siebie, czy zaufać Bożemu dziełu w Jezusie? Pamiętaj, że to nie byli ludzie pochłonięci
zaspokajaniem swoich pożądań grzesznymi zewnątrznie czynami. Nie, ich uwodzenie było podobne
jak u Adama i Ewy. To byli ludzie pragnący pobożności, przynajmniej tak o sobie myśleli. Przestrzegali
niewygodnych rytuałów i tradycji myśląc, że te uczynią ich takimi jak Bóg. Gardzili przyjemnościami
tego świata w nadziei, że zasłużą na Jego aprobatę. Ale bycie dobrym nie wystarcza.
Wciąż byli uwikłani w samo-zbawianie i mogli skończyć tak samo jak Adam i Ewa. Bez względu na to,
jak sprawiedliwi byli na zewnątrz, nie przybliżało ich to ani trochę do Boga. Ciągle ufali sobie a nie
Jemu. Niestety wielu z tych, którzy uwikłali się w “religię chrześcijańską” dało się nabrać na to samo
kłamstwo.

Jezus zdemaskował ich oszustwo, najlepiej to widać, gdy powołał jednego z nich – Pawła do swojej
służby. Paweł, wcześniej znany jako Saul, został wychowany by być faryzeuszem. Całe jego życie było
podporządkowane faryzeuszowym zasadom, tak że Paweł mógł później powiedzieć, że nikt nie
dorównywał mu w gorliwości Bożej, a według legalistycznej sprawiedliwości pozostawał bez zarzutu.
Z takimi referencjami możnaby się było spodziewać dobrej pozycji w służbie dla Pana.

Śmieci! Oto jak Paweł nazwał taki sposób myślenia. Powiedział, że to było chlubienie się w ciele, a
wysiłki ciała go nie zbawiły. Spychały tylko grzech głębiej, pod powierzchnię. Chociaż wydawał się być
60

jednym z najbardziej prawych ludzi w swoich czasach, w rzeczywistości był pełen grzechu. Nazwał
siebie największym z grzeszników, ponieważ zewnętrzna fasada zakrywała grzech, który niszczył go
od wewnątrz. Mówił o sobie: „bluźnierca, prześladowca i człowiek gwałtowny.”

Nie myśl, że to tylko skromne słowa. Paweł starał się przekonać wszystkich, którzy chcieli słuchać, że
samo-sprawiedliwość to żadna sprawiedliwość. Jego pragnienie dostania się do duchowej elity
doprowadziła go znalezienia się w coraz większym grzechu. W chwili gdy Jezus go odnalazł, zabijał
Bożych ludzi myśląc, że wykonuje dzieło Boże. Był jak Osama bin Laden swoich czasów.

Dlaczego Jezus zbawił Pawła? W jego własnych słowach: „Otrzymałem miłosierdzie, aby we mnie,
najgorszym z grzeszników, Chrystus Jezus mógł okazać nieskończoną cierpliwość, jako przykład dla
tych, którzy mieli w Niego uwierzyć i przyjąć życie wieczne.” (1Tym. 1,16)

Spotykałem ludzi przekonanych, że są zbyt zepsuci, by Bóg ich chciał. Wtedy często korzystam z
powyższego fragmentu i pytam ich, czy robili tak złe rzeczy jak Paweł. Nikt jeszcze nie odpowiedział
twierdząco. Bóg zbawił Pawła, aby najbardziej upadła, złamana, upodlona i grzeszna osoba mogła
swobodnie przybiec pod Jego skrzydła. Muszą tylko przyjść.

PRAWDZIWE PRZYKRYCIE

Gdy Bóg usunął Adama i Ewę z Edenu, w swoim miłosierdziu zadbał nawet o ich okrycie. Zabrał im
„bieliznę”, którą sami wykreowali z kolekcji „listek figowy” i dał im okrycie ze zwierzęcych skór. Nie
był to tylko akt łaski, ale i prorocza zapowiedź. Krew, przelana by dać im materiał na okrycia mówiła o
przyszłym dniu, gdy krew Jezusa miała dać przykrycie, którego naprawdę potrzebujemy.

Wstyd pragnie przykrycia. Widzieliśmy już, jak może się objawiać w obwinianiu innych - w tym Boga-
za nasze własne wybory i słabości. Teraz widzimy, jak wstyd może użyć religii jako osłony. Zamiast
dać się poznać, jacy jesteśmy naprawdę, chronimy siebie udając kogoś, kim nie jesteśmy. Właśnie
dlatego relacje w środowiskach religijnych mogą stać się bardzo bolesne, kiedy ludzie muszą
zniszczyć kogoś, by samemu wyglądać lepiej.

Staramy się robić więcej od naszego otoczenia, aby czuć się powyżej. Obwiniamy innych, by nie
musieć zmagać się z własnymi słabościami. Plotkujemy o słabościach o potknięciach innych, by czuć
się lepiej. Oczekujemy nawet, że instytucje religijne utwierdzą nas, byśmy mogli zignorować
nachodzące nas wątpliwości.

Zdaje się, że wszyscy bezwzględnie zabiegamy, aby ukryć nasze niedoskonałości i znaleźć bezpieczne
miejsce. Przypominamy wtedy kurczaki, które biegają wokół płonącego kurnika i próbują się schować
pod fruwającymi liścmi, w nadziei, że to wystarczy.

Ale to za mało. Jest tylko jedno przykrycie, które ocali nas nawet od nas samych: Jezus. On już
przetrwał pożar dla nas, abyśmy ci, którzy wczołgali się pod jego skrzydła, mogli bezpiecznie
mieszkać. On jest tym jedynym przykryciem, które natychmiast wyzwala nas z naszego wstydu i
uwalnia nas z niewoli grzechu.

Ukryj się w Nim. Ucz się żyć pod Jego skrzydłami dziś i każdego następnego dnia. Jak to robić?
Przychodząc do odpoczynienia w Jego miłości do Ciebie i pozwalając, by podtrzymywała Cię nawet w
najbardziej brutalnych okolicznościch.
61

Oczywiście, o wiele łatwiej jest mówić, niż robić. Gdy wokół piętrzą się trudności, najłatwiej jest
wtedy zwątpić w Boże zamiary wobec nas. Czy może to być głos węża szepczącego Ci do ucha: „Skoro
Bóg nie chce Ci dać tego, czego potrzebujesz, chyba powienieneś wziąć to sam.” Może użyć słów
Benjamina Franklina: „Bóg pomaga tym, którzy pomagają sobie sami.”

Zaufanie w swoją mądrość jest tak łatwe, że zanim się spostrzeżemy, już to robimy. Ale jest jedno
takie miejsce, gdzie możemy się uczyć zaufania do Boga zniszczonego w Edenie - krzyż Jezusa
Chrystusa. Jego wola, żeby wymienić Jego życie za Twoje jest niezaprzeczalnym dowodem na Jego
miłość do Ciebie.

Kiedy zrozumiesz, co naprawdę się tam wydarzyło, poznasz, jak bardzo jesteś kochany. Kiedy
poznasz, jak bardzo jesteś kochany, zobaczysz, że ufanie Mu jest tak proste, jak oddychanie.

Co zaś do mnie, niech mnie Bóg uchowa, abym miał się chlubić z czego innego, jak tylko
z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, przez którego dla mnie świat jest
ukrzyżowany, a ja dla świata. (Gal. 6, 1)

*******

Twoja osobista Podróż


Gdzie jeszcze starasz się zbawić sam siebie własnym przemysłem, zamiast zaufa
Jezusowi, że poprowadzi Cię tak, jak On chce? Czyż nie jest cudowna Jego niewyczerpana
cierpliwość, gdy nawet po naszych najgorszych wyczynach On ciągle jest gotów, by nas przykryć
swymi skrzydłami, byśmy byli bezpieczni? Poproś, by Ci pokazał, co to konkretnie dla Ciebie znaczy i
by nauczył, jak każdego dnia i w każdych okolicznościach żyć w ufności, że On Cię kocha.

Dyskusja w grupie
1. Czego nauczyła Was historia o kwoce i jej pisklętach?
2. Czy używaliście kiedyś religii do zakrywania wstydu? Jak?
3. Co jest dla Was łatwiejsze: biec pod Jego skrzydła, czy próbować znaleźć włąsny sposób na
naprawę sytuacji? Dlaczego tak jest?
4. Podajcie przykłady niewyczerpanej Bożej cierpliwości i we wspólnej modlitwie podziękujcie
Mu za Jego wspaniałą wierność nawet najsłabszemu z ludzi.

ROZDZIAŁ 14

Co zmieniło tych najzwyklejszych z ludzi,


62

(którzy byli takimi tchórzami, że nie chcieli stać koło krzyża, żeby ich nie rozpoznano)
w bohaterów, których nic nie mogło zatrzymać?
Oszustwo? Halucynacje? Straszna, zamazana postać w ciemnym pokoju?
Czy raczej Ktoś, kto wypełniał swoją obietnicę – że zwycięży śmierć?
(J.B. Phillips Czy Bóg Jest U Siebie?)

CO NAPRAWDĘ ZDARZYŁO SIĘ NA KRZYŻU

Wydarzenia na ziemi zostały dość dobrze udokumentowane. Wszyscy autorzy ewangelii mówią o
Jego przesłuchaniu przed Sanhedrynem, procesie przed Piłatem, chłoście od rzymskich żołnierzy i
wreszcie samym ukrzyżowaniu. Upokorzenie i fizyczne męczarnie śmierci krzyżowej bywały tematem
wielu kazań i książek. Dobrze znamy cierpienia, które znosił będąc przybijany gwoździami do krzyża, z
cierniowym wieńcem na skroniach. Wiemy też, jak cierpienia te wzmogły się, gdy przez ponad trzy
godziny wisiał wystawiony na widok publiczny a przechodnie szydzili z Niego.
Jednakże znaczenia tej chwili nie jest łatwo zrozumieć. Rozumienie krzyża oparte na przebłaganiu,
które większość z nas posiada, mówi tak: Jezus żył bezgrzesznym życiem i nie zasługiwał na śmierć. W
swym poddaniu się woli Ojca stał się ofiarą, na którą złożono winę za nasze grzechy. Potem Bóg
ukarał go, aby zapokoić sprawiedliwość, na którą nasze grzechy zasługiwały. Przez poniesienie tego
wyroku Jezus uwolnił nas od winy za nasze grzechy i teraz możemy stać usprawiedliwieni przed
świętym Bogiem.
Chociaż ten opis może zaspokoić nasze nieodłączne poczucie wstydu z powodu naszych grzechów i
upadków, to oddaje prawdę jedynie częściowo. Jeśli nie pójdziemy dalej, to oparte na przebłaganiu
zrozumienie krzyża opisuje Ojca i Syna jakby odgrywających dobrego i złego policjanta. Aby
powstrzymać wymagającego Sędziego Wszechświata od wylania pełni swego gniewu na nas, Jezus
wkroczył na scenę i stanął na drodze. Boży gniew zniszczył go i tak złość została załagodzona.
Ale tak to wygląda jedynie z ziemskiej perspektywy. Pisma są przeplatane przebłyskami z o wiele
głębszego punktu widzenia. Zobaczymy tu, co stało się w Bogu- wspólnie dokonane dzieło Ojca i
Syna, nie aby uładzić Boży gniew, ale żeby oczyścić nas z grzechu. Plan zakładał nie tylko ukaranie
grzechu, ale i zniweczenie jego mocy, oraz zaoferowanie ludzkości drogi do wyzwolenia z niewoli
grzechu i odzyskania tej społeczności, której tak pragnął Ojciec dla swego ludu. Co zobaczymy zaraz z
Jego punktu widzenia, to nie tylko historia, jak kara spadła na niewinnego, ale i coś o wiele bardziej
wspaniałego.

NIE TYLKO OFIARA


Tak, Jezus był torturowany i taki był zamiar rzymskich wykonanwców, by tortury te przyspieszyły
koniec Jego życia. Nie jest to jednak cała histria. Tak naprawdę nie mogli zrobić nic, aby zabić Bożego
Syna.
Jezus nie był ani ofiarą knowań religijnych przywódców, ani korupcji rzymskich władz. Nie mógła go
pozbawić zycia żadna ilość tortur. Śmierć mogła przyjść tylko wtedy, gdy On się jej poddał. „Dlatego
Ojciec miłuje mnie, iż Ja kładę życie swoje (...) Nikt mi go nie odbiera, ale Ja kładę je z
własnej woli.” (J 10, 17.18)
Sam krzyż nie mógł zabić Jezusa. Umiera jedynie dusza, która grzeszy. A ponieważ Jezus nie poznał
grzechu, śmierć nie mogła Go przemóc. Poddał się jej jednak dla lepszego celu. I nie poddał się
jedynie wydarzeniom krzyża, ale na końcu powierzył swego ducha w Boże ręce i dopiero oddał się w
panowanie śmierci.
63

Ani Adam w Edenie, ani Chrystus na krzyżu nie stali się ofiarami decyzji kogoś innego. W dziewiczym
pięknie nieskażonego stworzenia, Adam i Ewa nie znaleźli w swych sercach zaufania do Boga i dlatego
odeszli do zaspokajania własnych pragnień. A Jezus, w obliczu ogarniającej Go ciemności i nieludzkich
cierpień, świadomie i nieustannie poddawał się woli Ojca.
W każdej chwili mógł powstrzymać agonię, wezwać legion aniołów i unicestwić tych, którzy Go
zabijali. Cóż to był za wyczyn! Nie wiem, czy sam dobrowolnie poddałbym się jakimkolwiek
cierpieniom w moim życiu. Rzadko czuję, że mam jakąś kontrolę, gdy okoliczności stają się
niesprzyjające albo gdy ludzie ze złymi zamiarami biorą górę nade mną. Gdybym w takich chwilach
mógł wezwać legion aniołów, pewnie bym tak zrobił. Wytrwałem bolesne chwile w życiu, nie z
wyboru, ale dlatego, że nie mogłem zrobić nic innego. Jedyny wybór, jaki miałem, to czy chcę
zareagować w Boży sposób, czy może egoistycznie.
Fakt, że Jezus wytrwał cały ten sprzeciw przeciw sobie - mogąc zatrzymać go w każdej chwili -
sprawia, że jeszcze bardziej doceniam krzyż. I jak wolny wybór sprawił, że dostaliśmy się w niewolę
grzechu, tak i wolny wybór uczyniony przez Jezusa wyprowadził nas z niej. Jego przykład przypomina
nam, że my także nie jesteśmy ofiarami. Chociaż inni mogą uczynić nam różne okropne rzeczy, wciąż
mamy wolność przezwyciężyć zło pokładając swą ufność w Nim. On wyrywa nas z najgorszych
momentów życia cudem swojej łaski.

NIE TYLKO JEZUS...


Lepiej od razu przyznam, że relacja pomiędzy Ojcem, Synem i Duchem to tajemnica większa niż nasza
zdolność do opisania z absolutną pewnością. Ale głęboko dręczy mnie myśl, że Bóg na krzyżu był w
jakiś sposób w stanie rozdzielić się. Tradycyjne rozumienie krzyża twierdzi, że Bóg-Ojciec wylał swój
gniew na Boga-Syna, stojąc jednocześnie gdzieś w bezpiecznej odległości.
Takie myślenie nie tylko zaprzecza Bożej naturze, ale i zniekształca fakty na krzyżu. Paweł pisze:
„(...)Bóg pojednał świat ze sobą w Chrystusie (...)” Bóg nie był tylko dalekim obserwatorem,
ale i uczestnikiem. Nie posłał Jezusa, aby ten zrobił to, czego sam nie chciał zrobić, ale Bóg sam
działał przez Jezusa, żeby przywieść nasze odkupienie.
Wielu odczytuje wołanie Jezusa, że Ojciec go opuścił jako stwierdzenie, że w najgorszym momencie
Bóg musiał odwrócić się od Syna. Mówią: Bóg nie może znieść widoku grzechu, więc gdy na Jezusie
zostały złożone nasze grzechy, Bóg musiał odwrócić swe oblicze od Syna.
Bóg nigdy nie uciekał od grzesznych ludzi. Nie ukrywał się przed Adamem i Ewą w Ogrodzie. To oni
chowali się przd Nim, gdy ich szukał. To nie Bóg, który nie może patrzeć na grzech, ale my w naszym
grzechu nie możemy patrzeć na Boga. To nie On się chowa, tylko my. Bóg jest natyle potężny, by
patrzeć na grzech i pozostać nieskażony przezeń. Zawsze tak było, także i na krzyżu.
W rozdziale 16 tej książki przyjrzymy się bliżej, dlaczego Jezus zawołał: „Boże mój, Boże mój,
czemuś mnie opuścił?” W tym momencie chcę tylko powiedzieć, że cały Bóg był w pełni
zaangażowany we wszystkich aspektach tego niezwykłego planu. Udręka, która tego dnia dotknęła
Boskość nie może być pojęta przez nasze ograniczone umysły.
Ważne jest, abyśmy widzieli jak Boże Osoby działają razem, by dokończyć wszystko i zniszczyć grzech
i wyzwolić tych, których umiłowali. Jezus nie jest tu ofiarą, a Ojciec nie jest oprawcą. Oni wykonywali
plan, plan, który przygotowali już w chwili, gdy postanowili stworzyć mężczyznę i kobietę. Oni
wszyscy (Boskie Ososby) mieli zapłacić cenę za tę relację, którą tak bardzo chcieli z nami mieć.

NIE TYLKO WINNY GRZECHU


64

On tego, który nie znał grzechu, za nas grzechem uczynił,


abyśmy w nim stali się sprawiedliwością Bożą.
(2Kor 5,21)
Stwierdzenie, że Bóg złożył winę za nasze grzechy na Jezusa, żeby móc Go ukarać, chybia większego
celu. Jezus nie tylko był winien naszych grzechów, stał się samym grzechem. Zauważ, że wyraz jest w
liczbie pojedynczej. Nie ma tu mowy o uczynkach grzechu, ale o samym ich korzeniu i przyczynie –
samowolnej i ufnej sobie naturze, która umieszcza siebie ponad Bogiem.
Paweł napisał, że Bóg w tej chwili uczynił Jezusa uosobieniem grzechu. I chociaż może się to wydawać
pomniejszą sprawą na pierwszy rzut oka, jest to jednak kwestia zasadnicza, jeśli chcemy zrozumieć,
co stało się na krzyżu. Bóg rozprawił się nie tylko z naszymi grzechami, ale z samą naturą grzechu.
Pozwalając, aby grzech dotknął Jego osoby przez Jezusa, był w stanie pokonać to, z czym my walczyć
nie mogliśmy. W fizycznym ciele Jezusa, grzech spotkał się z mocą Bożą i jak później zobaczymy, Bóg
całkowicie pokonał grzech.
Tu podkreślona jest zawodność zbliżania się do Boga na podstawie przestrzegania przykazań
(zakonu). Jezus stał się grzechem za nas absolutnie, bo nie byliśmy w stanie poradzić sobie z nim o
własnych siłach. Pismo mówi jasno: gdyby ktokolwiek mógł stać się sprawiedliwym sam z siebie, nie
byłoby potrzeby, aby Jezus umierał. Gdy popadliśmy w grzech w stanie niewiary w to, kim jest Bóg,
grzech stał się pułapką bez wyjścia. Nie mogliśmy zwyciężyć go bez ufności i nie mogliśmy zaufać
zaślepieni przez grzech.
I tak Bóg bierze na siebie grzech w fizycznym ciele Jezusa i dokonuje tego, czego nie mógł dokonać
zakon: „potępił grzech w grzesznym ciele” (Rzym 8,3). Zauważ, że nie to nie grzeszni ludzie
zostają potępieni, ale grzech w nich. Przyczyną, dla której jesteśmy wolni od potępinienia w Jezusie
jest to, że On już poniósł to potępienie. Grzech nie mógl wygrać z Bożą mocą, a przez złamanie mocy
grzechu, Bóg otworzył drzwi dla wszystkich, którzy chcą być wolni od niego i żyć życiem Ojca.

NIE TYLKO KARA


Zauważ, że Boża uwaga skupia się nie tyle na naszych grzechach, co na samej mocy grzechu. To jest
sedno sprawy. Krzyż nie był jedynie aktem kary za grzech. Jezus nie był tylko niewinną ofiarą
zajmującą nasze miejsce na szafocie. Oczywiście, ten obraz częściowo oddaje to, co się wydarzyło, ale
sama kara nie może złamać potęgi mocy grzechu.
Widzimy to w naszym społeczeństwie. Dzieci karane za złe czyny, często później uczą się lepiej je
ukrywać, lub - mimo swych starań- znów je popełniają. Tak wielu ludzi wychodzących z więzienia, po
krótkim czasie znajduje się tam z powrotem za te same przestępstwa. Czyż nie wiemy, że pragnienia
ciała są częstokroć silniejsze, niż groźba kary bądź negatywnych konsekwencji?
Nie, w krzyżu nie chodziło głównie o wykonanie kary, ale o złamanie przemożnej mocy grzechu. W
Synu Bóg zaaplikował antidotum (lekarstwa), które Chrystus musiał znieść, aż sam grzech został
zniszczony.
Teraz wszyscy, którzy Go przyjęli, mogą korzystać z efektów tego lekarstwa, zwyciężając nad
grzechem poprzez rosnącą relację ze Stwórcą wszechrzeczy.

On tego, który nie znał grzechu, za nas grzechem uczynił,


abyśmy w nim stali się sprawiedliwością Bożą.
(2Kor. 5,21)
***************
Twoja osobista Podróż
65

Co najpierw przychodzi Ci na myśl, gdy myślisz o śmierci Jezusa?


Wyjdź myślą poza rzeczywistość fizyczną i zobacz, co zaszło między Ojcem a Synem, gdy zapewnili dla
Ciebie miejsce bezpieczne od destrukcji samego grzechu. Nie można tu nic więcej zrobić, niż wyrazić
swą wdzięczność za ofiarowanie nam tak wspaniałego daru.

Dyskusja w grupie
1. Opowiedzcie o tym, jak historia o krzyżu dotknęła waszego życia.
Które momenty szczególnie w was utkwiły?
2. Czy widzicie, co zaszło pomiędzy Ojcem a Synem w tamtych chwilach?
3. Co to dla was znaczy, że Jezus stał się samym grzechem? Podzielcie się poglądami.
4. Przeczytajcie którąś z relacji o ukrzyżowaniu i podziękujcie razem Bogu, za nieopisane wysiłki,
których dokonał, abyśmy mieli życie w Jego imeniu.

ROZDZIAŁ 15

Jeśli będziesz kochał mocno,


Bedziesz raniony głęboko.
Ale i tak warto kochać.
C S Lewis, SHADOWLANDS

LEKARSTWO NA GRZECH

To był najlepszy obraz gniewu, jaki kiedykolwiek widziałem. Zabrałem wtedy rodzinę na
biwak w Góry Sierra Nevada, aby uciec od upału naszego domu w dolinie i nareszcie odpocząć i
zrelaksować się porządnie. Rozłożyłem się wygodnie na leżaku i zatopiłem się w lekturze. Moja
żona Sara już miała do mnie dołączyć, gdy nagle usłyszeliśmy krzyk przerażenia naszego
dwuletniego synka Andiego.
Bawił się w piasku niedaleko od miejsca naszego biwaku. Gdy podniosłem głowę,
zobaczyłem, jak tupie nóżkami i macha dziko rączkami. Wokół niego krążyła chmara jakichś
skrzydlatych owadów, podświetlonych przez słońce. Sara natychmiast rozpoznała, że to
pszczoły. Chłopiec musiał niechcący wdepnąć w ich gniazdo w ziemi a teraz one atakowały go
zażarcie.
Zanim zdążyłem się wygramolić z mojego leżaka, Sara ruszyła w ich stronę . i chociaż jest
uczulona na jad pszczeli i kilkakrotnie została użądlona, wściekle rozgoniła owady, zgarnęła
66

synka w swoje objęcia i uciekła z nim na bezpieczną odległość. Kiedy ja dotarłem do nich,
uspokajająco głaskała Andiego po głowie, ciężko oddychając od ładunku adrenaliny, który ciagle
krążył w jej żyłach. Wkrótce zaczęła przejawiać alergiczną reakcję na jad i musiałem ją zabrać do
najbliższego szpitala.
Jesli chcesz obraz Bożego gniewu, myslę, że nie ma lepszego niż ten własnie. Była
rozgniewana, jak nigdy dotąd, ale jej gniew nie był skierowany na Andiego ani nie miał na celu
ukarania. Po prostu ryzykowała własnym życiem, żeby uratować kogoś, kogo tak bardzo kochała.

BOŻY GNIEW
Taki własnie jest Boży gniew. On widzi zło, jak MARS Jego stworzenie i jak niszczy ludzi,
których kocha i musi się tego pozbyć (zła, nie ludzi). Jego gniew pożera zło i zepsucie, i jako taki,
nie istnieje jako przeciwieństwo Jego miłości, ale wyraz tej miłości. Musi chronić i uwolnić obiekt
Jego uczucia.
Jestem pewien, że gdy mój syn zobaczył mamę biegnąca w jego kierunku a w jej oczach
gniew, w pierwszej chwili pomyślał, że już po nim. I chociaz nie wiedział, co zrobił źle, juz kulił się
w obawie przed nią. Dopiero gdy chwyciła go i umieściła w bezpiecznym miejscu, zrozumiał, że
gniew mamy nie zagraża jemu, lecz ma na celu jego dobro.
Nasz wstyd zachowuje sie tak samo wobec Boga. Kiedy widzimy, jak Bóg działa, by pochłonąć
grzech, przenosimy to na siebie. Ale to nie tu jest gniew zasadniczo skierowany. „Albowiem
gniew Boży z nieba objawia się przeciwko wszelkiej bezbożności i nieprawości ludzi...” (Rzym.
1,18)
To nie ludzi Bóg pragnie zniszczyć, ale grzech, który niszczy Jego lud. W takim sensie, Boży
gniew jest raczej lekiem niż karą. Jego celem jest nie ranić nas, ale uzdrawiać i odkupić.
Nie znaczy to, że Boży gniew nie pochłonie w końcu i ludzi. W Biblii często Boża pochłaniająca
obecność oznaczała koniec życia dla ludzi, którzy tak bardzo oddali się złu i niegodziwości, że nie
mozna ich już było ich od tego oddzielić. Gniew więc pochłaniał zarówno grzech, jak i ludzi tak
uwikłanych w grzech, że nie byli już dłużej zainteresowani sięnięciem po Bożą łaskę.
Izrael mógł zająć Ziemie Obiecaną tylko dlatego, że ludy zamieszkujące tam przed nimi
oddały się zepsuciu poza punkt odkupienia. Dlatego Bóg nie dał tej ziemi Abrahamowi, ale
czekał, aż dopełni sie miara ich grzechu. Dopiero wtedy dał ja dzieciom Izraela.
Czy nie jest ciekawe, że w końcówce księgi Objawienia, nawet ci, którzy wiedzą, że zniewazyli
Żywego Boga, przeklinaja Go zamiast pokutować. Wygląda na to, że w dniach ostatecznych Bóg
użyje katastroficznych wydarzeń, aby spolaryzować społeczeństwo, tak aby ci, którzy mogą
przyjść do Niego, mieli na to szansę. A ci, którzy nie chcą przyjść, nie będą potem mieli
wymówki, że nie mieli pojęcia, kim On jest.
Zauważ, że celem gniewu jest usunięcie grzechu i oczyszczenie wszechświata. Tal właśnie
działa – najpierw wewnątrz nas, jesli mu pozwolimy, a jesli nie – pochłonie i nas samych.
Albowiem grzech musi być pochłoniety przez gniew.

KIELICH, KTÓREGO NIE CHCIAŁ JEZUS


„Ojcze, jeśli to możliwe, niech mnie ominie ten kielich!”
To modlitwa płynąca z serca Jezusa, którą powtarzał w agonii, modląc się w swoim Ogrodzie
w nocy przed ukrzyżowaniem. Bardo ciekawe słowa. O jakim kielichu On mówi?
Pewnie mógłby użyć tego słowa, jako metafory mówiącej o strasznych wydarzeniach, które
miały miec miejsce nastepnego dnia. Ale Pismo mówi także o Bożym gniewie, zawartym w
67

kielichu, z którego muszą pić pochłonięci przez grzech. Może ten werset z Objawienia oddaje to
najlepiej: kto pokłoni się bestii, będzie „pić będzie samo czyste wino gniewu Bożego z kielicha
jego gniewu” (Obj.14,10).
Czy mógł to być kielich, przed którym opierał się Jezus tamtego wieczora? Czy myśl o staniu
się obiektem gniewu Jego własnego Ojca był aż tak nie do zniesienia, że próbował znaleźć inny
sposób na zbawienie? Nie wiem, czy tak było na pewno, bo pismo nie mówi zbyt wiele o tym, ale
myslę, że mogło tak własnie być.
Jeśli to gniew Boży pochłania grzech i jeżeli plan odkupienia polegał na pochłonięciu grzechu
w grzesznym ciele, to może Jezus miał pić z tego właśnie kielicha. To mogło sprawić, że fizyczne
tortury na krzyżu były niczym w porównaniu do tego. W tym czasie, gdy wisiał na krzyżu, pił z
Bożego kielicha, aby Boży gniew mógł potępić grzech w Synu.
A więc Boży gniew jest nie tylko karą za grzech, ale i lekarstwem nań. Bo gdy grzech został
zniszczony, otworzyły się drzwi do świata bez niego. I jak Boży gniew w przyszłości oczyści świat
z grzechu, tak mógłby oczyścić i nas. Jedyny problem to to, że w naszym obecnym upadłym
stanie Boży gniew usunąłby nas zanim usunąłby grzech. Nazywa się to: lekarstwo gorsze od
samej choroby. Gdziekolwiek w Starym Testamencie Boży gniew się objawiał, by usunąć grzech,
umierali ludzie! Ciało było zbyt słabe, by wytrzymać oczyszczenie.
Ale jeszcze przed stworzeniem świata Ojciec i Syn obmyślili razem plan odkupienia obiektu
ich uczucia, czyli nas.

WYPICIE KIELICHA
A gdybyś (teoretycznie) miał dziecko, u którego zdiagnozowano niezwykle rzadką chorobę
krwi? A lekarze mówią Ci, że ta choroba praktycznie nie występuje u dzieci. I chociaż istnieje
pewna forma chemoterapii mogąca oczyścić krew dziecka i przywrócić go do zdrowia, niestety
preparat jest zbyt mocny, by jego działanie zniósł nierozwinięty w pełni młody organizm. Innymi
słowy, lek zabiłby go, zanim by go uleczył.
Ale mówią ci, że jest sposób, żeby to obejść. Mogą przetoczyć krew dziecka do Twojego
organizmu. Choroba rozwinie się w Tobie, a wtedy oni będą mogli zaordynować lekarstwo do
Twojego krwioobiegu. I chociaż będzie to niewyobrażalnie bolesne i w końcu śmiertelne dla
Ciebie, terapia spowoduje, że Twój organizm wytworzy antyciała, które będzie można przetoczyć
z powrotem do ustroju dziecka, a one usuną chorobę. Zgodziłbyś się? Myślę, że większość
rodziców nie wahałaby się ani sekundy.
Nie zawahał się i Bóg. To była okazja, by mógł zniszczyć moc grzechu i wyzwolić tych, którzy
żyli w jego niewoli przez całe życie. Tamtego dnia postronni świadkowie widzieli na Golgocie
człowieka doświadczającego okrutnej śmierci krzyżowej. Nie wiedzieli, że Bezgrzeszny został
uczyniony grzechem za nich a fizyczne cierpienia były tylko odbiciem tego, co działo się w
wieczności Bożej.
Wydaje się, jakby kielich gniewu został przystawiony do ust Jezusa, a On wypił do pełna, aby
gniew walczył z grzechem w Nim aż do chwili, gdy grzech uległ Bożej mocy i został pochłonięty.
Czy możemy sobie wyobrazić, jak bitwa odbywała się wtedy w Jego duszy? Mamy tylko pewne
przebłyski. Jezus nie tylko wszedł w najgłębsze czeluście bólu, ciemności, wstydu i udręki, do którego
grzech może przywieść rodzaj ludzki, ale także zniósł cały ciężar Bożego istnienia walczącego z
grzechem, aż do jego ostatecznego zniszczenia.
Do pierwszej części możemy się w pewien sposób odnieść, bo przecież wszyscy zakosztowaliśmy
grzechu i jego bolesnych i niszczących konsekwencji. Drugiej nigdy nie będziemy musieli doświadczyć,
68

jeśli przyjmiemy Jego śmierć jako naszą własną. Albowiem On już poniósł to, czego my nie mogliśmy
ponieść i przeżyć. On zniósł taką wrogość wobec siebie, bo poświęcił się dla naszej wolności od mocy
grzechu.
Gdy zastanawiam się, czy nie było to nierozsądne, że Bóg stworzył w Edenie to drzewo, które
przysporzyło tak wiele smutku i bólu, wtedy muszę popatrzeć na krzyż. Jak mógł umieścić tam to
drzewo? Bo już zdecydował, że sam zapłaci najwyższą cenę za błąd Adama i Ewy. Nawet dając nam
wolność wyboru między zaufaniem samym sobie lub Jemu, Bóg wiedział, że On najbardziej wycierpi
za naszą decyzję. W jakiś sposób, chwała wspólnoty z tymi, których stworzył, przewyższyła cenę, jaką
miał zapłacić, żeby to uporządkować.
Przez Jego wytrwanie do samego końca, grzech został całkowicie pokonany. Jego moc nad ludzkością
została złamana i już nikt nie musi być pochłonięty ani przez grzech, ani przez Boży gniew przeciw
niemu. Antidotum zadziałało nie tylko w Nim, ale w Jego krwi wytworzyło również fontannę życia.
Przetoczona każdemu, kto pragnie, Jego krew oczyszcza nas od grzechu i przywraca do Boga –
wypełniając Jego marzenie, gdy po raz pierwszy stworzył mężczyżnę i kobietę i umieścił ich w
centrum swego stworzenia.

TEN KIELICH JEST DLA WAS


„Ten kielich, to nowe przymierze we krwi mojej, która się za was wylewa.” (Łk. 22,20)
Na kilka godzin przed ostatnim wspólnym posiłkiem ze swymi uczniami, Jezus mówił o kielichu, który
miał przygotować dla nas. Wypiwszy kielich gniewu zasłużonego przez nasze grzechy i potępiwszy
grzech w grzesznym ciele, oferuje nam inny kielich. Ten kielich jest napełniony Jego krwią, która
została oczyszczona i mieni się życiem i łaską.
Teraz zaprasza Ciebie, byś przyszedł i pił z tego właśnie kielicha jako antidotum zdolne oczyścić nie
tylko grzechy przeszłości, ale i sam grzech, który walczy w Twoim sercu i trzyma Cię w niewoli swoich
pragnień. Więzy zostały zerwane, jeśli tylko przyjdziesz i będziesz pił.
Przeciwnie do porażki w Edenie, która poddała wszystkich nas i całą ziemię w niewolę grzechu, ten
dar, ochoczo dany, musi być też ochoczo przyjęty. Boże pragnienie, byśmy mieli z Nim relację, jest
oparte na naszym wyborze.
I chociaż ściga nas swoją niewyczerpaną miłością i zachęca nas do picia z fontanny życia, nie zmusza
nas do przyjścia.
To jest nasz wybór i decyzja – po prostu i zwyczajnie.
Drzwi są otwarte, a my musimy tylko zaufać Mu na tyle, żeby przez nie przejść. I znowu to słowo:
zaufać! Czego nie zrobili Adam z Ewą w Edenie, my możemy dokonać przez dzieło krzyża.
Wytrzymanie tego lekarstwa na grzech było tylko częścią dzieła.
Zdarzyło się tam coś jeszcze, co miało zmienić nasze życia na zawsze.

W nim mamy odkupienie przez krew jego, odpuszczenie grzechów, według bogactwa
łaski jego, (8) której nam hojnie udzielił w postaci wszelkiej mądrości i roztropności(...)
Ef. 1, 7.8
************************

Twoja osobista Podróż


Czy widzisz Boży gniew skierowany na grzech, czy raczej na Ciebie? Mówi się, że Bóg kocha grzesznika
i nienawidzi grzechu, ale najczęściej czujemy, że i nas dopadnie. Ilekroć zauważysz u siebie takie
myślenie, poproś Pana, by pomógł Ci je zmienić, żeby widzieć rzeczy tak jak On. On chce, żebyś
69

wiedział, że wszystko co uczynił w Twoim życiu ma przywieść Cię do pełni Jego miłości. Jeśli gdzieś
tego nie rozumiesz, poproś Go, żeby Ci pokazał.

Dyskusja w grupie
1. Czy przypominacie sobie takie chwile, kiedy miłość do kogoś sprawiła, że bardzo
ryzykowaliście dla drugiej osoby?
2. Jak postrzeganie Bożego gniewu jako lekarstwa na grzech a nie kary wpłynęło na wasze
zrozumienie Boga i krzyża?
3. Porozmawiajcie o różnicy pomiędzy kielichem, który On wypił, a kielichem, który ofiarowuje
nam. Czy i jak was to dotyka?
4. Poproście razem Boga, by dał każdemu z was objawienie krzyża i pewność we wszystko, co
Bóg dokonał tam dla was.

ROZDZIAŁ 16

Możesz ufać Bogu tylko na tyle, na ile Go kochasz.


A będziesz Go kochać nie dlatego, że uczyłeś się o Nim,
ale dlatego, że dotknąłeś Go – reagując na Jego dotknięcie...
Tylko ta miłość sprawi,
że będzieć mógł skoczyć w ciemność.
„Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego”

W NAJGORSZEJ CHWILI... UFAJ

Gdy wróg wbił klin między Ewę a jej Stwórcę, wtedy zwyciężył. Wszystko, co robimy nie ufając Bogu i
Jego zamiarom wobec nas wciąga nas w pogłębiające się więzy grzechu. Jest to prawdą zarówno gdy
zaspokajamy swoje włąsne zachcianki, czy też próbujemy udobruchać Boga.
Tu właśnie zawodzi rozumienie krzyża oparte na przebłaganiu. Przez odbieranie krzyża jako
darmowej przepustki z piekła, a nie zaproszenia do przyjaźni z łaskawym Ojcem, odzieramy krzyż z
jego mocy. Żerując na ludzkiej niepewności co do życia po śmierci możemy sprawić, że wyjdą do
przodu, odmówią modlitwę grzesznika, czy zrobią cokolwiek im powiemy, żeby mieć pewność, że
pójdą do nieba.
I zaczyna się nasz problem. Większość powraca od razu do stylu życia prowadzonego dotąd, w
nadziei, że zrobili już co trzeba, żeby nie martwić się o piekło. Niektórzy przyłączą się do grup
religijnych z gorliwości dla Boga, ale wkrótce odkryją, że codzienność chrześcijaństwa nijak się ma do
obietnic. Wciąż będą bezsilni wobec grzechu, bo nie pozwolili się Mu rozprawić z jego korzeniem.
70

Bo aby moc krzyża znacząco zmieniała nasze życie, musi najpierw przywrócić porzuconą w Edenie
ufność.
A czyni to w spektakularny sposób.

ZAPOMNIANY SYN
Są to prawdopodobnie najbardziej zagadkowe słowa Jezusa na krzyżu, gdy w samotności i rozpaczy
wydał z siebie wołanie: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?!” teologowie zmagali się ze
znaczeniem tych słów od wieków, próbując zrozumieć, co działo się między Ojcem a Synem w tamtej
chwili.
Czy Ten, który jest godzien wiary, mógł być niewierny swemu Synowi w najciemniejszym czasie?
Oczywiście, że nie! Przecież nawet gdy mówił uczniom, że wszyscy oni Go opuszczą, powiedział, że
nie będzie sam, bo Ojciec jest z Nim. Ani przez chwilę nie wierzę, że Ojciec opuścił Syna. Ale mogła
mieć miejsce duża różnica między tym, co robił Ojciec, a tym, co odczuwał Syn. Jezus bez wątpienia
czuł się porzucony, co nie znaczy, że rzeczywiście tak było.
Może zajrzenie do Psalmu 22 da nam jakąś podpowiedź, skoro Jezus użył słów zapisanych przez
Dawida. Przeczytajmy kilka wyjątków z tego psalmu i popatrzmy, jak Dawid waha się między
bezpieczeństwem w Bożej miłości a swoim lękiem, że ją utracił.
• „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? . . . A Ty zasiadasz na tronie jako Święty.”
• „Wołam do Ciebie w dzień, a Ty nie odpowiadasz . . . Tobie ufali ojcowie nasi, Ufali i
wybawiłeś ich.”
• „Ale ja jestem robakiem, nie człowiekiem, hańbą ludzi i wzgardą pospólstwa . . . Tyś mnie
wydobył z łona, uczyniłeś mnie bezpiecznym, Ty byłeś Bogiem moim od łona matki mojej.”
• „Rozlałem się jak woda I rozłączyły się wszystkie kości moje . . . nie ukrył przed nim oblicza
swego, lecz gdy wołał do niego, wysłuchał go...”
Dawid elokwentnie opisuje strumień emocji, jakie wytwarza w nas grzech, przytłaczając nas
uczuciem pustki i samotności. Ale zapewnia także, że Bóg jest ciągle obecny, i że osiągnie w końcu
swój cel.
Kiedy Jezus stał się grzechem za nas, wszedł w pełnię wstydu, ciemności i niewoli grzechu. I możliwe,
że gdy Boży gniew pochłaniał grzech, którym się stał, nie mógł dojrzeć już Ojca, z którym przecież
miał społeczność przez całą wieczność. Grzech tak Go oślepił, że poczuł się zupełnie opuszczony przez
Ojca. Ale to jest ta różnica między postrzeganiem a realnością Bożą.
Też czujemy się porzuceni przez Boga w najtrudniejszych chwilach życia. To nie oznacza, że On nas
zostawił, a tylko my nie możemy Go dostrzec w ciemności, która nas otacza. Donośną prawdą jednak
jest, że Bóg jest zawsze i nigdy nie odwraca swego oblicza od tych, którz należą do Niego. Uwierzyć,
że tak właśnie uczynił z Chrystusem jest nie do pomyślenia.
To poczucie opuszczenia świadczy o głębi grzechu, jakiej doświadczył. Wszedł tam w pełni i przez
krótką chwilę w wieczności, Syn poczuł, jak to jest doświadczyć brak Ojca. Jakże bolesne musiało to
być dla Niego, skoro nie było dotąd momentu, żeby nie widział Ojca. Mógł nawet na chwilę stracić z
oczu cel krzyża, tak ciemna jest głębia grzechu.
Choć niewidziany, Ojciec był tam ciągle w ten sam sposób, co zawsze. Ale stawszy się grzechem,
Jezus nie mógł oczuwać obecności Ojca. Odczuwanie stało się rzeczywistością, gdy Jezus uczestniczył
w pustce i samotności, które być może definiują samo piekło. Jest to tajemnica o wiele większa, niż
można to wyczytać z Pisma i musimy się strzec, by tworzyć czegoś, czego tam, nie ma.
71

Gdy grzech dotknął Boga, powstała rysa w boskiej społeczności. Cena za nasz grzech zraniła ich
wszystkich. Jakże bolesne dla serca Ojca musiało być wołanie Jezusa, który sądził, że jest
pozostawion,y a nie kochany.
Ale to nie jest koniec historii.

Z GŁĘBIN
Niedługo po swym okrzyku opuszczenia, Jezus okazał największe zaufanie w całej hitrorii świata.
„Ojcze, w twoje ręce powierzam ducha mego.”
Ojcu, którego nie mógł dostrzec.
Aby wypełnić plan, który już dawno zanikł z pola widzenia.
W ostatecznej rozpaczy i samotności, w najgorszej agonii krzyża, Jezus uczynił to, na co Adam z Ewą
nie mogli się zdobyć, chociaż żyli w przepięknym, dziewiczym ogrodzie.
Zaufał Ojcu.
Powierzył swą całą istotę w ręce Ojca i wydał ostatnie tchnienie. Katusze krzyża dokonały się. Grzech
został pochłonięty, a Jego ciało było martwe. Ale jego ostatnie tchnienie okazało serce ufne bez
porównania. Granica śmierci została przekroczona w stanie absolutnego zaufania i poddania. A moc
śmierci miała też być wkrótce pokonana.
Paweł wielokrotnie podkreśla, że Boże dzieło krzyża wyraża niezaprzeczalny dowód Bożej miłości. To,
że Bóg poszedł tak daleko, aby wyzwolić nas spod tyranii egoizmu i żebyśmy mogli zostać Jego
przyjaciółmi na zawsze świadczy o Jego motywach wobec każdego z nas. „Rzadko się zdarza, że
ktoś umrze za sprawiedliwego; (...) Bóg zaś daje dowód swojej miłości ku nam przez to,
że kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł. (Rzym.5, 7.8)
Czy to kwoka przykrywająca pisklęta w obliczu nadchodzących płomieni, czy matka wbiegająca w rój
pszczół, by ratować swoje dziecko, jak można jeszcze wątpić w miłość tak pokazaną? Umieszczając
siebie pomiędzy nami a tym, co nas niszczy, Bóg chciał abyśmy wiedzieli, że możemy Mu ufać we
wszystkim i w każdych okolicznościach. Gdy realność krzyża zagnieździ się w nas na dobre, wrogi klin
zostaje wybity.
Już nie wahamy się, czy dalej ufać temu niepojętemu Ojcu i Jego zamiarom wobec nas, szczególnie
gdy tracimy z oczu, co Bóg czyni w naszym życiu lub zastanawiamy się nad pozornym brakiem Jego
działania. Miast wątpić, możemy założyć, że robi coś większego, niż byśmy oczekiwali i mogli dalej
chodzić w społeczności z Nim a nie oddzielać się od Niego.
Krzyż objawia nie tylko Bożą chęć by kochać nas za największą osobistą cenę, ale Jezus pokazał nam,
jak żyć w tej ufności: „...w Twoje ręce powierzam mego ducha.” Gdy nie widzę, co robi Bóg, kiedy
nabroiłem okropnie, gdy czuję się samotny i pusty, odpowiedź jest zawsze ta sama: „...w Twojeręce
powierzam ducha mego.”

WIARA JEZUSA
Dziedzictwo krzyża to życie w ufności. Uwalnia nas od więzów grzechu, który sprawia, że czujemy się
oddzieleni od miłości i przymusza nas do zarabiania na nią. Daje nam pewność, że kocha nas Bóg
wszechświata. To jest właśnie wiara, przez którą mamy żyć i nawet taka wiara jest Jego darem dla
nas.
Niewiele przekładów Biblii oddaje właściwie werset z Galacjan 2, 20, gdzie Paweł napisał: „Zostałem
ukrzyżowany z Chrystusem i żyję już nie ja, ale Chrystus żyje we mnie. Życie, którym żyję
w ciele, żyję przez wiarę Syna Bożego, który mnie umiłował i dał samego siebie za mnie.”
72

Większość przekładów mówi o „wierze w Syna Bożego”. Po prostu tłumacze nie mogli pojąć, co
Paweł mógł mieć na myśli, mówiąc o wierze Syna Bożego, więc przetłumaczyli to jako wiarę w Syna
Bożego, skoro tyle innych fragmentów mówi o konieczności wiary w Niego. Ale Paweł mówi tu o
czymś innym. Nie ma w języku oryginału żadnej niejasności w rozróżnieniu w kogo jest nasza wiara a
do kogo ona należy. Oczywiście, że to drugie. Innymi słowy Paweł twierdzi, że żyje z wiary Jezusa, a
nie przez swoją własną.
Czyż to nie wspaniałe? Jak często czujesz, że Twoja wiara jest słaba? Ze wszystkich sił próbujesz
wierzyć, a wiara ciągle gdzieś umyka. I chociaż następująca porada jest prawdziwa, gdy mówią nam,
że musimy bardziej ufać Jezusowi - rzadko kiedy pomaga. Tak, jest słuszna, ale jak mogę ufać bardziej
niż teraz?
Odpowiedź brzmi: Paweł zobaczył koniec swojego życia, gdy Chrystus zakończył swoje na krzyżu. I
nawet wtedy nie starał się żyć przez swą własną, ludzką wiarę. Pozwolił Jezusowi żyć w sobie i
pozwolił, by ufność Jezusa do Ojca zastąpiła jego własną.
W ten sam sposób żyjemy razem z moją żoną. W najtrudniejszych chwilach naszej podróży,
podtrzymywaliśmy siebie nawzajem, czasem porażeni przez okoliczności nie do zniesienia. Czasem
tonąc we łzach modliliśmy się tylko: „Jezu, tylko z Twojego powodu wierzymy w miłość Ojca do nas.
Daj nam Twej wiary, abyśmy wytrwali w ufności, że całe nasze życie jest w Twoich rękach.”
Zadziwiające, jak działa taki prosty akt. Wyzwala moc ponad nasze zdolności, fizyczne, bądź
umysłowe. Nasze oczy widzą troszkę wyraźniej, w naszych sercach znajdujemy wytrwałość.
Odpowiedź, której szukaliśmy, przestawała być istotna. W życiowej burzy liczyła się jedynie Jego
obecność i cel. Na koniec zauważaliśmy, że Jego ręka robiła w naszym życiu więcej, niż mogliśmy
oczekiwać.

ŻYCIE W ZAUFANIU
Apostoł Jan zdradził nam sekret życia w tym Królestwie. Powiedział, że napisał swoją ewangelię, aby
ci, którzy ją czytają „wierzyli że Jezus jest Chrystusem, Synem Boga, i aby wierząc mieli
żywot w imieniu jego.” (J 20, 30.31)
Jan zachęcał wierzących nie do wyznawania własciwego credo, ale do uczenia się tego, czego Bóg
zaczął uczyć już w Ogrodzie – jak ufać Mu całkowicie. Jan wybrał pewne wydarzenia z życia Jezusa,
żeby pobudzić nas do ufności w to, kim jest i by przez tą codzienną ufność, doświadczyć Bożego życia.
Wchodzimy do tego Królestwa nie dzięki modlitwie grzesznika, wyjściu do przodu na religijnym
spotkaniu, czy wypowiedzeniu wyznania wiary, ale ucząc się ufności w to, kim On jest i żyjąc w tej
ufności bez względu na to, co dzieje się wokół nas.
Ci, którzy tak żyją, odkrywają Boże życie o to tu – w upadłym i skażonym świecie. To, czego Bóg
dokonał w Chrystusie na krzyżu nie tylko pokonało grzech, ale i pozwala nam budować życie w
ufności. On kocha Cię absolutnie i całkowicie przez wszystkie dni Twojego życia na tej planecie i w
wieku, który ma nastąpić.
Chwila, kiedy Jezus poddał się śmierci na krzyżu, Boże zwycięstwo nad grzechem i śmiercią było
zapewnione. Co wydarzyło się trzy dni później jedynie przypieczętowało dokonane i zakończone już
dzieło. Bóg wzbudził Go z martwych ponieważ już zwyciężył śmierć przez swoje całkowite zaufanie
Ojcu i tak stał się pierworodnym z całkiem nowego rodzaju kobiet i mężczyzn.
Możemy teraz żyć jako ukochani ludzie, a On żyje, by pomagać nam w tym. Nie dręczeni już przez
potrzebę przebłagania Boga, mamy wolność by żyć w Jego miłości, i jak później zobaczymy to
całkowicie zmienia wszystko w naszym sposobie myślenia i życia.
73

Z Chrystusem zostałem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus; a
obecne życie moje w ciele jest życiem w wierze Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał
samego siebie za mnie. Gal.2, 20
***************
Twoja osobista Podróż
Gdzie łatwo Ci jest ufać Bogu, a gdzie trudno? Jak przykład Jezusa może zachęcić Cię do ufania Bogu
gdy zdaje się, że jest milion kilometrów od Ciebie? Skoro chcemy żyć Jego wiarą, poproś Jezusa, by
nauczył Cię, jak Twoje zaufanie może wzrastać i jak możesz skupiać swą nadzieję na Nim ponad
Twoimi okolicznościami czy uczuciami.

Dyskusja w grupie
1. Jak inaczej wygładałyby wasze życia, gdybyście absolutnie i całkowicie ufali Bogu co do każdej
rzeczy w życiu?
2. Gdzie ciemność wydaje się otoczać was i utrudnia zrozumienie, co Bóg robi w Was?
3. Jak zachowanie Jezusa na krzyżu może dać wam oparcie do nauki jak zaufać jezusowi w
każdej życiowej sytuacji?
4. Módlcie się o siebie nawzajem, żeby Bóg uczył was w codziennej rzeczywistości życia, co to
znaczy ufać, że On jest z wami wykonując swoją wolę w was.
74

Część IV

ŻYCIE W MIŁOŚCI
Bo miłość Chrystusowa ogarnia nas, którzy doszliśmy do tego przekonania, że jeden za wszystkich
umarł; a zatem wszyscy umarli; (15) a umarł za wszystkich, aby ci, którzy żyją, już nie dla siebie
samych żyli, lecz dla tego, który za nich umarł i został wzbudzony.
2Kor. 5, 14.15

ROZDZIAŁ 17

Bóg nie jest Tobą rozczarowany,


Bo nie miał żadnych złudzeń co do Ciebie
Od samego początku.

GDY PRÓBUJESZ ZARABIAĆ PUNKTY U KOGOŚ,


KTO JUŻ ICH NIE LICZY

Mojemu przyjacielowi słowa przychodziły z wielkim bólem. Dla mnie oznaczały niezwykły przełom w
mojej relacji z Bogiem. Zestawienie nie mogło być dziwniejsze.
W ciągu kilku ostatanich miesięcy widział, jak jego żona oddala się od niego i nawet grozi odejściem.
Zrobił wszystko, co mógł, by udowodnić jej swoją miłość i dał do zrozumienia, że mógłby zmienić
wszystko, by ocalić ich związek.
Ale nic nie działało – ani nowy samochód, ani zmiana pracy, ani jego uporczywe błagania. Tamtego
ranka wyjechała. Spojrzał na mnie ze łzami w oczach i powiedział: „Wayne, zrozumiałem, że
próbowałem zarabiać punkty u kogoś, kto ich już nie liczy.”
W jego sytuacji te słowa nie mogły zabrzmieć bardziej boleśnie. Cierpiałem razem z nim i przez resztę
lunchu rozmawialiśmy o tym, co miałby teraz robić i jak ja mógłbym mu pomóc w tych trudnych
chwilach.
Jednak jego słowa dotknęły czegoś głęboko we mnie a to proste zdanie zbiegło się z czymś, co Ojciec
zaczął robić we moim życiu przez ostatnie kilka miesięcy. Co jemu przyniosło tragiczną wiadomość,
mnie przyniosło nową wolność. Zrozumiałem, że przez całe moje życie wiary robiłem z Bogiem to, co
mój przyjaciel właśnie robił ze swą żoną. Przez cały ten czas - chociaż z całkiem innych powodów - ja
także próbowałem zarobić punkty u kogoś, kto już ich nie liczy.
75

Żona mojego przyjaciela przestała liczyć punkty, bo nie była dłużej zainteresowana utrzymaniem
związku. Mój Ojciec nigdy punktów nie liczył, ponieważ jedyne, czego pragnął, to zachowanie relacji
ze mną. Dokonał tego nie przez wyrzucenie mojej tabeli wyników i punktów, ale przez całkowite
wypełnienie jej samemu.
To właśnie miał Paweł na myśli, gdy powiedział, że po to Jezus umarł na krzyżu, „aby słuszne
żądania zakonu wykonały się na nas, którzy nie według ciała postępujemy, lecz według
Ducha.” (Rzym. 8,4) Dla kogoś, kto przez wiele lat żył w wyobrażeniu, że Bóg jest sędzią
punktowym, ten moment był wspaniałym objawieniem.
Skoro Bóg już nie liczy, to ja też nie muszę!

NIE KOCHANY MNIEJ, LECZ KOCHANY W PEŁNI


Jeśli problemy Adama i Ewy zaczęły się w chwili, gdy stracili z oczu głębokość Bożej miłości do nich, to
czyż nie w ten sposób zmieni się nasze życie, gdy zrozumiemy, jak bardzo Bóg kocha nas? Ojciec
pragnie, aby właśnie to rzeczywistość krzyża w nas wytworzyła.
W tej końcowej części będziemy się uczyć, co to znaczy żyć każdego dnia w przeświadczeniu Jego
miłości do nas. Odkryjemy, że kiedy gdy żyjemy w tej rzeczywistości, wszystko w naszym życiu i
wierze nabierze innego znaczenia i wywoła nowe motywacje. Zamiast usprawiedliwiać uleganie
grzechowi, nasza pewność Jego miłości zniszczy korzeń grzechu i pokaże nam, jak w wolności mogą
żyć Jego ludzie.
Musimy jednak upewnić się, gdzie zaczyna się ten proces. Nie można użyć praktycznych efektów jako
próby bycia bezpiecznym w Jego miłości. To byłoby pomieszanie skutku z przyczyną i wytworzyłoby
kolejną formę legalizmu – próbę zarobienia swoim wysiłkiem na to, co Bóg dał jako dar.
Wolnoś
, by wzrastać w Nim przychodzi, gdy zrozumiesz, że Twoje zachowanie nie ma wpływu na Jego miłość.
W swej książce „Cóż jest tak niezwykłego w Łasce?” P. Yancey powiedział to na tyle jasno, byśmy
mogli zrozumieć: „Łaska znaczy, że nie możemy zrobić nic, żeby Bóg kochał nas bardziej (...) ani nie
możemy zrobić nic, by Bóg kochał nas mniej. Bóg już nas kocha tak, jak tylko nieskończony Bóg może
kochać.”
Możemy jedynie wybierać, czy chcemy żyć jako kochani, ufając, że Jego oczy spoczywają na nas i że
On może wypracować w nas wszystko, czego chce, czy też nie. To jest wyzwanie życia w Bożym
Królestwie. On już zrobił wszystko, by udowodnić swą bezsprzeczną miłość, ale nie będzie nas do niej
zmuszał. Wciąż możemy żyć jako mniej kochani, osiągając nasze cele według naszych możliwości i w
efekcie niszcząc siebie i raniąc innych.
Wybór należy do Ciebie i nie można go zrobić raz na całe życie. Wybierasz każdego dnia i w każdych
okolicznościach, w jakich się znajdziesz. Czy zechcesz zaufać, że On kocha Cię teraz, czy cofniesz się
do własnej mądrości i pragnień?

NIE RELIGIA LECZ RELACJA


Istnieją dwa sposoby ukrywania się przed Bożą miłością: bunt i religia. Bunt, przedstawiony w synu
marnotrawnym, zapiera się Bożej miłości i zaspokajaniem zmysłowych pragnień stara się zakryć winę
i wstyd. Z drugiej strony religia jest o wiele bardziej subtelna – szuka przykrycia w dobrych uczynkach
i zobowiązaniach. Jednak tak, jak starszy brat syna marnotrawnego, ciągle zaprzecza Bożemu miejscu
w naszym życiu i wcale nie przywodzi nas do poznania, kim naprawdę jest Ojciec.
76

Mówiąc prosto, religia to mozolne zdobywanie punktów do akceptacji za pomocą naszych dobrych
uczynków bądź rytuałów. Te działania są oparte na nas samych i naszych zdolnościach i są z góry
skazane na porażkę.
Większość listów Pawła została napisana, bo już najwcześniejszy wierzący zaczęli zamieniać relację na
religię. Miast uczyć się żyć w bezpieczeństwie Jego miłości, zaczynali powracać do tradycji, wyznań,
dyscypliny i zasad jako usiłowania, by zarobić na nią. Przypominał im po raz kolejny, że Boża miłość
uczyni więcej, niż ich własne starania i osiągnięcia. Lecz często pozostawali głusi na jego słowa, jak i
wiele późniejszych pokoleń.
Czemu więc tak wielu zmaga się z przyjęciem Bożej akceptacji, skoro On tyle zrobił, by nam to
udowodnić? Może czują się lepiej, kiedy wydaje się im, że mogą kontrolować tę relację? Może
obawiają się, że skoro nie muszą zarabiać na akceptację, zaczną używać łaski, jako wymówki dla
zaspokajania egoistycznych zachcianek? A może wcale nie chcą tej relacji, a tylko Jego pomocy w
trudnych chwilach i darmowej „przepustki z piekła”?
Religia oferuje nam iluzję zarabiania na akceptację, ale to tylko tania podróbka prawdziwego życia w
Nim. Bożym pragnieniem jest nasz udział w odmieniającej życie relacji. Wiedział, że „odmiana życia”
będzie rezultatem jedynie tej relacji. Okazał więc swoją miłość do nas, zanim my zdążyliśmy zrobić
cokolwiek, by być jej godnymi. Przez to chciał nas powstrzymać przed próbami zarabiania, ale
żebyśmy po prostu żyli w jej świetle.
Co zrobiłbyś dzisiaj, gdybyś wiedział, że Bóg absolutnie Cię kocha? Bóg wie, że odpowiedź na to
pytanie bardziej popchnie Cię w Jego życie, niż kiedykolwiek mogła uczynić to religia. Kluczem do
produktywnego chrześcijańskiego życia nie jest codzienne staranie się by być kochanym, lecz
budzenie się w świadomości, że już jesteś Jego Ukochanym.

NIE FORMUŁA LECZ PRZYJAŹŃ


Wyzwalając nas od okrutnego brzemienia zarabiania na Jego przyjaźń, Bóg skupia się na jednym – na
relacji, którą od zawsze chciał mieć z nami. Chce być najbliższym przyjacielem, chce uczestniczyć w
naszych radościach, bólach, nawet w klęskach, by uczyć nas, jak żyć w Nim.
Każdego dnia Bóg chce, byśmy odkrywali Go coraz bardziej i jak On chce uczestniczyć w naszym życiu.
To bardzo osobisty proces. Gdybyśmy chcieli usystematyzować tę relację i sprowadzić ją do listy
„rzeczy do odfajkowania”, to i tak by się to nie udało. Żadna żywa relacja nie funkcjonuje na zasadzie
listy „rzeczy do odfajkowania”, bo jest o wiele bardziej dynamiczna niż najlepsza lista. Bóg jest w
stanie nawiązać osobistą relację z każdym z nas, jeśli Go tylko zaprosimy.
Ludzie pytają mnie, czy taki rodzaj przyjaźni nie grozi trywializacją (pomniejszaniem) Boga i
zredukowaniem naszego lęku przed Nim. Jeszcze nie spotkałem się z takim przypadkiem. Osoby
traktujące Boga jak kumpla, który myśli i zachowuje się tak samo, jak oni sami, sprawiają, że
zastanawiam się czy to naprawdę Żywy Bóg, czy tylko iluzja ich umysłu. Bóg jest, jaki jest. Jest
Wszechmocnym, Świętym Bogiem, Stworzycielem nieba i ziemi. Jego majestat jest wspanialszy, niż
możemy to sobie wyobrazić. Mogę się do Niego zbliżyć z ufnością, bo On tego ode mnie chce, ale w
moim umyśle ani przez chwilę nie zapominam, kim On jest.
Niektórzy twierdzą, że skoro nie możemy się spoufalać z żadnym ziemskim władcą, dlaczego
uważamy, że możemy tak robić z Bogiem. Dobrze ich rozumiem. Gdybym miał okazję spotkać się z
prezydentem lub królem, oczywiście założyłbym najlepsze ubranie i zastosował najświetniejsze
maniery. Ale nie byłoby to dobre środowisko na rozwijanie przyjaźni, prawda?
Czy król bądź prezydent chcą przyjaźni z każdym? Raczej nie. Kto może wskoczyć im na kolana w
zwyczajnych i wygodnych ubraniach, żeby się śmiać i bawić? Ich dzieci, naturalnie! Właśnie to
77

ofiarował nam Bóg – nie relację z poddanym, lecz ze swym synkiem czy córeczką, który zna Go
naprawdę i nie jest tym onieśmielony. Nigdy nie zamierzał używać swej wspaniałości, by nas stłamsić,
lecz by nas podnosić do przyjaźni z niesamowitym Ojcem. To Go nie umniejsza, lecz czyni jeszcze
bardziej niezwykłym!

NIE DLA NIEGO, ALE Z NIM


Gdy wzrośniesz już w pewności, że Jego miłość do ciebie nie jest powiązana z twoim zachowanie,
zobaczysz, że zniknie okropne brzemię robienia czegoś dla Niego. Uświadomisz sobie, że twoje
najwspanialsze pomysły i najszczersze dokonania staną się marną podróbką tego, co On chce robić
przez ciebie.
Kiedyś bardzo chciałem robić coś wielkiego dla Boga. Zgłaszałem się do najrózniejszych zadań, ciężko
pracowałem, żeby może książka, którą pisałem, może kościół, który założyłem, czy organizacja, której
pomagałem, osiągnęły jakiś wielki cel dla Boga. I chociaż myślę, że Bóg używał mojej nietrafionej
gorliwości (a nie mnie), nic, co osiągnąłem, nie zaspokajało moich oczekiwań. W rzeczy samej,
wszystkie te dążenia wydawały się odciągać mnie od Boga, pochłaniały i wyczerpywały mnie i moje
życie.
Dziś już nie mam takich dążeń. Od ponad dekady nie starałem się osiągnąć niczego wielkiego dla
Boga, a jednak widziałem, jak On używa mojego życia w sposób przekraczający moje najśmielsze
oczekiwania. Co się zmieniło? Ja, przez Jego łaskę.
Moje pragnienia, by coś uczynić, bardziej służyły mnie, niż Jemu. Dzięki nim byłem zbyt zajęty, by
cieszyć się Nim i odwodziły mnie od prawdziwych szans na posługę, które stawiał przede mną
każdego dnia.
Zwykle zaczynałem dzień od przedstawienia Bogu moich planów i oczekiwałem Jego
błogosławieństwa dla nich. Głupio, co? Czemu Bóg miałby służyć miom planom? Boże plany dla mnie
były o wiele lepsze niż moje własne. Dziś prawie słyszę Go, jak mói do mnie co rano: „ Wayne, chcę
dziś dotknąć pewnych ludzi. Idziesz ze mną?”
Zadziwiające, jak to łagodne, ale dzięki temu potężniejsze. Nie muszę z Nim iść. Boże dzieło nie
będzie udaremnione przez mój brak współpracy. On i tak ich dotknie, ale ja za żadne skarby nie chcę,
by mnie to ominęło. On czyni takie rzeczy, o których mi się nigdy nie śniło, w sposób, o jakim bym nie
pomyślał. Jego pragnienie, by dotykać ludzi zamiast wypełniać programy, zrewolucjonizowało mój
pogląd na służbę. Wymaga to wcale nie mniejszej pilności, lecz czyni tę pilność bardziej owocną.
Jeśli nigdy jeszcze nie poznałeś radości życia w Bożej akceptacji (w przeciwieństwie do prób
zarabiania na nią), najlepsze dni w Chrystusie są właśnie przed tobą. Ludzie, którzy uczą się żyć w
szczerej miłosnej relacji z Bogiem wszechświata, będą żyć w większej mocy, większej radości i
większej sprawiedliwości, niż ktokolwiek motywowany przez strach przed sądem.

A to wszystko z Boga jest, który nas z samym sobą pojednał przez Jezusa Chrystusa i dał
nam usługiwanie tego pojednania, ponieważ Bóg był w Chrystusie, świat z samym sobą
jednając, nie przyczytując im upadków ich (...) (2Kor. 5, 18.19)

*****************
Twoja osobista Podróż
Przez kilka chwil zastanów się, gdzie jeszcze liczysz „punkty” w swojej relacji z Bogiem. Upadki? Czas
modlitwy? Ilość nawróconych? Inne? Jeśli tak, poproś Boga, żeby pomógł ci przyjąć to, co już ci dał.
78

Przestań robić to, czym zarabiasz na Jego miłość i ucz się robić to, co już robisz, tylko dlatego, że już
masz Jego miłość. To duża zmiana w umyśle, którą tylko Boży Duch może w tobie wytworzyć.

Dyskusja w grupie
1. Jakie rzeczy uznajemy za decydujące o naszym statusie z Bogiem?
2. Gdy czujesz, że nie robisz wystarczająco dużo dla Boga, o czym zazwyczaj myślisz?
3. Czy próbowaliście robić dla Boga coś naprawdę wielkiego? Jak wam poszło? Czy On i tak użył
tego, by dotykać ludzi? (czyż On nie jest w tym świetny?)
4. Co zrobiłbyś jutro, gdybyś był absolutnie przekonany, że Bóg cię kocha i chce uczestniczyć w
twoim życiu?
5. Jakie bariery zauważacie w waszym życiu, które utrudniają wam przyjęcie Bożej miłości?
Módlcie się razem, aby Bóg pokazał wam, jak je ominąć.

ROZDZIAŁ 18
Nigdy nie zniechęcajmy się samymi sobą;
bo nie wtedy gdy jesteśmy świadomi swych wad,
jesteśmy najbardziej nikczemni, lecz przeciwnie.
Widzimy przez jaśniejsze światło.
I jako pocieszenie, pamietajmy,
że nigdy nie dostrzegamy naszych grzechów,
dopóki On nie zacznie ich leczyć

WIĘC BÓG NIE PRZEJMUJE SIĘ GRZECHEM?

Pewien pastor zaprosił mnie, abym nauczał na seminarium dla starszych. „Czy mógłbyś nas uczyć o
łasce? Nasi liderzy naprawdę tego potrzebują.”
W piątkowy wieczór zacząłem więc kłaść fundament dla zrozumienia Bożej łaski. Nie byli specjalnie
poruszeni. Nie śmiali się z moich zabawnych historii, nie reagowali na moje zagajenia. Nie
wiedziałem, czy byli podejrzliwi wobec mnie, czy nieprzychylni wobec materiału. Miałem nadzieję, że
następnego ranka coś się poprawi, ale ich nastrój wcale się nie zmienił.
Po kilku dalszych bezskutecznych próbach nawiązania kontaktu, zatrzymałem się. „Pozwólcie, że was
o coś zapytam. Czy to, co mówię, ma dla was jakikolwiek sens?”
Ich oczy rozbiegły się po pomieszczeniu i w końcu skupiły się na starszym dżentelmenie siedzącym w
rogu. Po chwili powiedział: „Więc mówisz, że ci młodzi ludzie przychodzący do naszego kościoła, nie
muszą już zmuszać się do robienia tego, do czego ja zmuszałem się całe życie?”
Pomyślałem: „Dobra nasza, łapią o co chodzi!” i kiwnąłem głową.
79

„Coś ci powiem. Jeśli myślisz, że pozwolę im na to, to jesteś większym głupcem, niż początkowo
sądziłem!” Rozejrzałem się po sali i dostrzegłem ogólną aprobatę. Najwyraźniej byłem tu w
mniejszości.
„Więc po co tu jestem?” zapytałem pastora.
„Przecież mówiłem ci, że nie rozumiemy łaski.”
Faktycznie – nie rozumieli. Ich bezpieczeństwo z Bogiem polegało na zasadach i rytuałach. Dzięki nim
wywyższali się ponad innych i nie zamierzali tego oddać. Służenie Bogu uczynili swym bogiem a
chybiali poznania Żyjącego Boga.

TEOLOGIA „ALE”
Dobrze rozumiałem ich rozterki, bo kiedyś sam żyłem tak samo. Kto nie widział ludzi używających
Bożej łaski jako wymówki dla beztroskiego pościgu za własnymi celami. Przyjmują Boże przebaczenie
i wieczność w niebie ale dalej żyją w tej samej niewoli, co świat wokół nich. Nie chcąc udzielić „taniej
łaski” ludziom, którzy nie chcą żyć na Boży sposób, mimowolnie tworzymy listę wymogów, co ma
robić prawdziwy chrześcijanin.
To tak, jakbysmy mogli zachować poselstwo łaski przez okolo 15 minut po czyichś narodzinach do
Bożego Królestwa. A zaraz potem zaczynamy nakładać na nich obowiązki dobrego chrześcijanina.
„Ależ oczywiście, że jesteśmy zbawieni łaską, ale to nie znaczy, że mamy siedzieć sobie i nic nie robić.
Bóg jest kochającym Ojcem, ale nie nadużywaj tego, bo jest także surowym sędzią. Nie jesteśmy
zbawieni uczynkami, ale musimy żyć tak, aby Jemu się podobać.” To ostatnie zwykle składa się z
czytania Biblii, modlitwy, chodzenia do kościoła i sprawiedliwych uczynków.
Przyjmując teologię „ale” lądujemy tam, gdzie zaczęliśmy, czyli w relacji opartej na naszych
zdolnościach. Każdego dnia musimy żyć w trosce, czy zrobiliśmy wystarczająco dużo, by być dobrym
chrześcijaninem i móc osądzać innych taką samą miarą. Znika nie tylko cała radość z poznawania
Boga, ale i zachęta z naszych wzajemnych relacji.
Ilekroć dodajemy coś do dzieła krzyża, zaciemniamy poselstwo i ograbiamy je z jego mocy. Paweł
wyjaśnił, że to jedynie krzyż totalnie go zmienił. „(...) niech mnie Bóg uchowa, abym miał się
chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, przez którego
dla mnie świat jest ukrzyżowany, a ja dla świata.” (Gal.6, 14)
Łaska nie potrzebuje żadnych dodatków. Nawet Paweł, gdy widział, że ludzie używają swej nowej
wolności jako wymówki dla ciała i ostrzegał ich by tak nie robili, dobrze wiedział, że nie może zmienić
ich przez dodanie ludzkiego wysiłku do Bożej łaski. Wiedział, że rozwiązanie leży gdzie indziej.
Jest to tak paradoksalnie prawdziwe, jak ostrzeżenie Jezusa, że ocalimy swoje życia przez ich utratę:
życie w Jego łasce prowadzi do wolności od grzechu, życie pod Jego sądem prowadzi do coraz to
większego grzechu. I chociaż jest to niezgodne z ludzką logiką, zawsze tak było. Dzieje się tak dlatego,
że jesteśmy przyzwyczajeni do poddawania się zewnętrznym naciskom o wiele bardziej, niż do bycia
przemienianymi przez Jego obecność w nas. Nigdy nie doświadczywszy tej drugiej opcji, wielu wątpi,
że to zadziała.
Ale to działa. Gdy już doświadczysz Bożego zachwytu nad Tobą, jako Jego dzieckiem i radości z
przyjaźni, która w efekcie przychodzi, zobaczysz, że porzucasz swoje dawne pragnienia i przyjmujesz
te od Niego. Oczywiście, zachwyt ten nie oznacza, że On pochwala wszystko, co robimy. On po prostu
wie, że bez Niego jesteśmy bezsilni wobec grzechu i nieważne, jaką siłę woli możemy wytworzyć,
upłynie najwyżej kilka miesięcy, zanim upadniemy głębiej.
A więc tak – Bóg przejmuje się grzechem, i to bardzo! Grzech niszczy to, co On bardzo kocha. Chce
Cię zmienić, ucząc Cię, jak żyć będąc kochanym każdego dnia. Kiedy już nauczysz się rozpoznawać
80

Jego głos w swoich uszach i Jego rękę w swoim życiu, jeszcze bardziej zapragniesz być taki, jak On.

KONSEKWENCJE GRZECHU
Popeniamy wielki błąd, gdy usiłujemy wymusić na Biblii, by zaoferowała odkupienie dla tych, którzy
chcą tylko iść do Nieba, ale nie chcą relacji z Żywym Bogiem. Podając im jakieś minimalne standarty
postępowania, które zapewnią im zbawienie, mimo dążenia własnymi ścieżkami, zniekształcamy
ewangelię i pozbawiamy ją mocy oraz tworzymy legalistyczne gierki, bydać im fałszywe poczucie
bezpieczeństwa.
Nowy Testament nie ma nic do powiedzenia dla ludzi, którzy chcą Bożego zbawienia a nie chcą jego.
Pisma podają niezmącone zaproszenie do życia jako dziecko najwspanialszego Ojca we
wszechświecie. Gdy już zaczniesz, zapragniesz być taki, jak On. Odkryjesz, że Boża droga jest lepsza
od wszystkiego, co mógłbyś sobie wyobrazić i odłożysz swoje własne pragnienia, by przyjąć te od
Niego.
Łaska nie łagodzi skutków grzechu. Z pewnością pozwala Bogu przebaczyć nam, by nasza z Nim
społeczność trwała pomimo naszych pomyłek oraz anuluje kulminację grzechu, którą jest śmierć
duchowa. Ale nie usuwa obecnych konsekwencji grzechu.
Jeśli wyleję swoją złość na moje dzieci, łaska nie powstrzyma szkód, jakie poniosą i one, i ja.
Uwikłanie się w niemoralność może zaowocować niechcianą ciążą lub chorobą. Jeżeli wykorzystasz
kogoś dla osobistej korzyści, wykorzystana osoba doświadczy utraty lub bólu. Ofiara mordercy będzie
na pewno martwa.
Patrząc w ten sposób, grzech jest od razu karą. Kiedyś patrzyłem grzech z utęsknieniem, postrzegając
go jako zakazaną przyjemność, której Bóg nam odmawiał, byśmy udowodnili swoją szczerość. Z
zazdrością patrzyłem na tych, którym uchodziło to na sucho, bo mi na pewno by nie uszło. Ale tak
naprawdę grzech pomniejsza nasze prawdziwe Boże ja. Umieszczając nasze własne pragnienia i
mądrość ponad Jego, zniekształca to, kim naprawdę jesteśmy i pozostawia za nami wiele zranionych
osób.
Nikt, rozumiejący łaskę Ojca, nie będzie myślał, że grzech mu nie zaszkodzi. Pozwoli nam widzieć
nasze słabości i porażki w pełnym świetle Bożej miłości. Zachęca nas, byśmy zaprosili Ojca w
najciemniejsze miejsca naszych serc i poprosili Go, by zmieniał nas.
Dlatego właśnie podchodzę podejrzliwie do takich, którzy myślą, że pokuta usuwa skutki ich grzechu i
że ludzie powinni po prostu przebaczyć i zapomnieć. Prawdziwa pokuta nie wypiera się bólu, który
wywołaliśmy, lecz przyznaje się do niego. Przebaczenie to nie przykrywka dla grzechu, ale powód do
bycia szczerym wobec naszych win i do szukania naprawy szkód wyrządzonych innym przez nasz
grzech.

CEL ŁASKI
Ludzie zniekształcają łaskę, bo widzą ją jedynie jako bilet do nieba. Jeśli Jezus umarł na krzyżu tylko,
aby wybawić nas od piekła, to jak sprawić, żeby ludzie żyli chrześcijańskim życiem?
Taki typ myślenia pomija większy cel. Bóg nie rozpostarł nad nami swej łaski tylko dlatego, żeby
przebaczyć nam grzechy i wpuścić do nieba. To są niejako drugorzędne korzyści. Podstawowy cel
łaski to danie nam dostępu do Jego obecności każdego dnia. Łaska kwalifikuje nas do tej relacji, na
którą nigdy nie mogliśmy zasłużyć własnymi siłami.
81

Łaska nie pozwala, że grzech uchodzi nam na sucho, ale naprawdę „uczy nas, abyśmy wyrzekli
się bezbożności i światowych pożądliwości...” (Tyt. 2, 12)
Bóg wie, że gdy wzrastamy w przyjaźni z Nim i odkrywamy, jak ufać, że On kocha nas całkowicie,
korzeń grzechu zostaje zniszczony. Łaska nie pomniejsza Bożego pragnienia dla naszej świętości, ale
oczyszcz ten proces. Sprawiedliwość nie rodzi relacji. Relacja sprawia sprawiedliwość.
Własnie dlatego Paweł pogardzał sprawiedliwością pochodzącą z ludzkich wysiłków. Sam był
przykładem takiej sprawiedliwości przez większość swojego życia. Wiedział, że była jedynie iluzją
zewnętrznego starania, które ciągle gnębiło tych, co do niej dążyli. Podobnie jak Adam i Ewa, którzy
zdecydowali, by ufać raczej sobie niż ich Stwórcy i doprowadziło to ich do fatalnej klęski.
Ale gdy Bóg okazał swą łaskę Pawłowi i pokazał mu, że patrzył na niego z miłością nawet po tych
okrucieństwach, które popełnił, Paweł nie mógł pozostać niezmieniony. Wiedzął, że zasługiwał na
śmierć, ale został oszczędzony, a to oznaczało, że jego życie nie należało już do niego samego.
Prawdziwy skarb leży w poznaniu Boga w Jego pełni i Jego Syna, którego wzbudził z martwych.
Moc krzyża otworzyła wieczną przyjaźń między nim a Ojcem. W miarę, jak uczył się ufać tej miłości
Paweł widział też, jak zmienia się jego życie. Zachcianki ciała zanikały i zauważał, że zachowuje się w
sposób zupełnie zaskakujący dla niego samego, więc nie śmiał przypisywać sobie za to zasługi.
Mówił o tym, jako o sprawiedliwości pochodzącej z ufania Bogu i wiedział, że, że jest to dokładne
przeciwieństwo sprawiedliwości wypracowanej uczynkami. Gdy już zakosztował życia wynikającego z
ufności, nie chciał już nigdy wracać do starego stylu życia.
Przemienione życie zrodzone przez ufność jest realne. Kiedy widzisz siebie samego, mówiącego
łagone słowa w sytuacji, gdzie normalną reakcją byłby gniew, albo odkryjesz, że nie interesują cię
dawne pasje, lub też poświęcasz coś bardzo ci drogiego bez szczególnego whahnia, wtedy będziesz
wiedział, to co wiedział Paweł.
To sprawiedliwość, którą tylko Bóg może wytworzyć. Zasmakuj jej a już nigdy zaspokoisz się
czymkolwiek gorszym.

(...) wszystko uznaję za szkodę wobec doniosłości, jaką ma poznanie Jezusa Chrystusa,
Pana mego, dla którego poniosłem wszelkie szkody i wszystko uznaję za śmiecie, żeby
zyskać Chrystusa i znaleźć się w nim, nie mając własnej sprawiedliwości, opartej na
zakonie, lecz tę, która się wywodzi z wiary w Chrystusa, sprawiedliwość z Boga, na
podstawie wiary (Flp. 3, 8.9)
************************

Twoja osobista Podróż


Czy fałszywe rozumienie łaski zredukowało Twoje dążenie do sprawiedliwości, czy przeciwnie – jesteś
bardziej głodny sprawiedliwości, która pochodzi z ufania Bogu? Jeśli to pierwsze, poproś Boga, by
pociągnął Cię bliżej do siebie i by Twoja miłość do Niego zrodziła w Tobie pragnienie, by być takim jak
On. Popatrz też na przykłady, gdzie umieszczasz sprawiedliwość ponad relację, myśląc, że Twoje
postępowanie sprawi, że Bóg łatwiej Cię przyjmie. Poproś Go, by nauczył Cię, co to znaczy ufać Mu w
sprawach dręczących Cię własnie teraz.
Dyskusja w grupie
1. Porozmawiajcie o łasce – jak rozumieliście ją przed, a jak po przeczytaniu tego rozdziału.
2. Jakich dodatków do łaski próbowaliście? A jak działały?
3. Jak postrzegacie grzech: jako zakazaną przyjemność, czy jako niszczącą obecność?
82

4. Opowiedzcie o wydarzeniu, gdzie doświadczyliście sprawiedliwości, wyrastającej naturalnie z


nauki ufania Bogu a nie z polegania na sobie.
5. Gdzie jeszcze umieszczacie wymagania sprawiedliwości ponad radość społeczności? Módlcie
się, żeby Bóg pomógł wam odwrócić ten proces i uczyć się, jak radować się w Nim.

ROZDZIAŁ 19

Kiedy Bóg zostaje poznany jako Ojciec,


Wszystkie metody osiągania bezpieczeństwa, dobrobytu
i zabezpieczenia na świecie
zostają obnażone jako bezużyteczne zniewolenie.
Gdy się zna Boga jako Ojca,
Wtedy bezpieczeństwo jest we wszystkim.

NAUKA ZAUFANIA PRZEZ CAŁE ŻYCIE


Mechanik wycenił koszt naprawy grzałki w moim samochodzie na ponad 300 dolarów. Wyobraź sobie
mój szok, gdy poszedłem odebrać auto a on mówi: „Należy się 18,75.”
Popatrzyłem na niego niepewnie, a on się do mnie uśmiechnął. Powtórzyłem tę cenę w zaskoczeniu.
„Jak to?”
„To nie było to, co myśleliśmy. Znaleźliśmy rozłączone kable i wystarczyło je dobrze zacisnąć.”
Będąc mało uzdolniony w dziedzinie mechaniki pojazdowej i nauczony wielokrotnie niemiłymi
doświadczenieniami, myślałem, że chcą mnie oszukać. Już tyle razy oddawałem samochód na
wymianę oleju za 30 dolarów, a odbierałem po zapłaceniu 400 dol. za przeprowadzone naprawy, o
których nigdy nie byłem pewny, czy były konieczne. Nigdy nie było odwrotnie.
To była moja pierwsza wizyta u tego mechanika, ale z pewnością nie ostatnia. Okazawszy swoją
uczciwość, gdzie łatwo mógł mnie wykorzystać, zyskał moje zaufanie. Odjechałem stamtąd w
przekonaniu, że wreszcie znalazłem porządnego mechanika i tak długo, jak mieszkaliśmy w tamtej
okolicy, nikomu innemu nie pozwalałem dotykać mojego auta.
Jeden prosty akt uczciwości zapewnił mu moje zaufanie do niego i nigdy mnie nie zawiódł.
Bóg chciał zdobyć nasze zaufanie w ten sam sposób, tylko na większą skalę. Poprzez wzięcie na sibie
naszego grzechu i zniszczenie go kosztem własnego życia, pokazał nam, do czego zdolna jest Jego
83

miłość. Ten akt jest takim pewnym źródłem zaufania, jak On sam. Już nigdy więcej nie możemy
wątpić w Jego intencje wobec nas, cokolwiek by się nie stało.

UFAĆ, CZY NIE UFAĆ


Większość naszych lekcji ufności jest niezwykle bolesna. Czy wszyscy nie byliśmy rozczarowani
ludźmi, od których spodziewaliśmy się uczciwości lub współczucia? Może doświadczyłeś zdrady tych,
których uważałeś za przyjaciół, tylko dlatego, że nie byłeś im już potrzebny?
W ciągu całego życia uczymy się przezorności co do ludzi, wiedząc, że naprawdę jest niewielu
godnych zaufania. Może to trącić goryczą, ale i Jezus tak postępował. Nie zawierzał siebie nikomu, bo
wiedział, co jest w ludziach (Jan 2,24.25). Oczywiście, nasze próby zaufania innym często skończą się
frustracją, a to dlatego, że Bóg nigdy nie chciał, żebyśmy ufali innym. Chciał, abyśmy kochali innych,
ale ufali tylko Jemu.
Ufanie Jemu także może być bolesne. W mojej duchowej podróży często bywałem rozczarowany
ufaniem Bogu. Łatwo jest ufać, kiedy okoliczności są przyjemne, ale gdy bolesne i rozpaczliwe
wydarzenia zwalają się na nas, wydaje się, że On ignoruje nasze najżarliwsze modlitwy. Kto nie ufał
Bogu w jakiejś konkretnej sytuacji, a potem patrzył, jak On nas zawodzi? Jak takie chwile mogą
pomagać w nauce ufania?
Otóż mogą! Dawniej myślałem, że rozczarowanie Bogiem jest grzechem, ale później przekonałem się,
że jest to wartościowa część procesu. Jeśli jestem zawiedziony Bogiem, znaczy to, że mam jakieś
fałszywe zrozumienie na Jego temat, które musi być skorygowane. Faktem pozostaje to, że On nigdy
nie zawiódł w kochaniu mnie całkowicie, bez względu na to, jak ja mogę to odbierać. Mógł nie spełnić
moich oczekiwań, nie dlatego, że kocha mnie mniej -czego mogłem się obawiać, ale ponieważ Jego
sposób wypełniania moich potrzeb przewyższał mój sposób myślenia. „Potrafi daleko więcej uczynić
ponad to wszystko, o co prosimy albo o czym myślimy (...)” jak to wyraził Paweł w liście do Efezjan 3,
20.
Dawniej myślałem, że mogę zaufać Bogu, że uczyni me życie łatwym, dostarczy wszystko czego
potrzebuję i tak mną pokieruje, żebym uniknął wszelkich kłopotów. Ale nie taki był Boży zamiar dla
mnie. Chciał, by moje życie odzwierciedlało Jego chwałę; chciał uczynić mnie człowiekiem, który
przyniesie Jego obraz do tego upadłego świata. Rzadko więc rozwiązywał moje problemu w sposób,
w jaki ja chciałem, a przez nieakceptowanie sposobu w jaki mnie kochał, moja pewność topniała. Póki
nasza ufność opiera się na życiowych okolicznościach – i naszej ich interpretacji, póty będzie tak
zmienna, jak chorągiewka na wietrze.
Poprzez krzyż Bóg otworzył dla nas drogę ufności, która zmieni nasze upodobania i intelekt, drogę,
która przeprowadzi nas przez najciemniejsze chwile bez powątpiewania w Jego miłość, w
odpocznieniu w niej.

NAUKA BOŻEGO JĘZYKA


Parę lat temu przez miesiąc podróżowałem po Francji z serią wykładów. Często mieszkałem w
domach, gdzie nikt nie mówił po angielsku. Martwiło mnie, że przez barierę językową nie mogę
wysłuchać opowieści domowników o ich życiu z Bogiem.
Podobnie bywało w mojej podróży z Bogiem. Często nie mam pojęcia, co On stara się mi przekazać,
lub co chce uczynić w moim życiu. Łatwiej mi jest rozumieć język ludzkiego wysiłku i troski, niż język
ufności. Ale akurat tego skarbu nie zamierzam odpuścić, choćby nauka była nie wiem jak trudna.
84

Ufność w miłość Ojca do ciebie oznacza po prostu, że każdego dnia, w każdej sytuacji możesz być
pewien, że Bóg wie, kim jesteś i troszczy się o ciebie bardziej, niż ty sam, oraz że jest w stanie
wykształcić swoją chwałę w tobie.
Gdy Mu ufasz, zobaczysz, jak współpracujesz z Jego działaniem w tobie i wokół ciebie. Ufność to nie
dryfowanie przez życie w przekonaniu, że cokolwiek się dzieje, pochodzi od Boga. Jest to raczej
aktywne partnerstwo, które powstaje w wyniku twojej relacji z Nim. Bez tego, tak zwana ufność, to
tylko chrześcijańska wersja fatalizmu bądź samozadowolenia.
Ilekroć mówię o ufności, nieodmiennie przychodzi pytanie: „Czy to oznacza, że ja nie robię nic, za to
Bóg zrobi wszystko?” Tak bardzo zostaliśmy wyszkoleni w ufaniu we własne wysiłki, że nie jesteśmy w
stanie zrozumieć nic innego. Stawiamy znak równości między ufaniem a „nicnierobieniem”, bo
wiemy, że większość z tego, co robimy wynika z faktu, że nie uważamy, że Bóg zrobi cokolwiek.
Ufność Bogu nie prowadzi do letargu, ani nie jest wymówką do lenistwa. Ci, którzy uczą się ufać
Bogu, odkryją, jak aktywnie uczestniczyć w Jego działaniu. I chociaż Paweł ostrzegał nas przed
poleganiem na swoich staraniach, to pokazywał, że współpraca z Nim może być kosztowna. „(...)nad
tym też pracuję, walcząc w mocy jego, która skutecznie we mnie działa.” (Kol 1,29)

Różnica jest ogromna. Przez wiele lat, sądziłem, że wiem, czego Bóg chciał od mojego życia i dążyłem
do tego z gorliwością. Inni zachęcali mnie, także uważając, że to jest Boża wola.
Większość z tamtych zamierzeń wynikała jednak z moich niepewności i potrzeby sukcesu. Nieważne,
czy nazywałem to Bożą obietnicą, czy myślałem, że mój sukces przyniesie pożytek w Bożym
królestwie, Bóg nie pomagał mi w spełnianiu moich zamysłów.
Próby spełnienia zamiarów o własnych siłach prowadziły do frustracji i poczucia wypalenia. A w
miarę, jak rośnie moja ufność i coraz lepiej widzę, czego Bóg chce dokonać w moim życiu i przez
mnie, znajduję w sobie wiecej pragnienia, by iść ową dodatkową milę, by osiągnąć to, o co prosi mnie
Bóg. Gdy działam według Jego planu, podobnie jak Paweł, odnajduję w sobie głębsze rezerwy, niż
jedynie ludzki wysiłek. To pozwala mi czerpać z Jego mocy, która nas nie wypala.
Gdy Jezus wzywał ludzi, by „pokutowali i wierzyli ewangelii”, nie chciał, by przepraszali za swe
grzechy i przyjmowali prawidłową teologię. Prosił, by porzucili swoje zamiary i przyjęli Jego zamysły.
To właśnie jest zaproszenie do Królestwa. Nie chodzi o to, czy chcemy iść do nieba, ale raczej o to, czy
wolimy zaufać Bogu, czy sobie.
On nauczy nas, jak w tym celu rozpoznawać Jego obecność w nas. Nauczy jak rozumieć Jego serce i
pewnie dążyć za Jego wolą. Ale plan tego szkolenia nie jest taki, jaki na pierwszy rzut oka mógłby się
wydawać.

ŻYCIE U KRESU MOŻLIWOŚCI


Wydaje się, jakby Jezus wszystko rozumiał zupełnie odwrotnie niż my. „Błogosławieni jesteście, gdy
jestescie u kresu swych możliwości. Im mniej z was, tym więcej z Boga i Jego mocy.” Tak właśnie
przetłumaczył Eugene Peterson w The Message (sparafrazowane tłumaczenie Biblii) pierwsze
błogosławieństwo z Kazania na Górze. I sądzę, że trafił w sedno.
Jakoś nigdy dotąd nie słyszałem kogoś, kto podczas czasu składania świadectw powiedział: „Wiem, że
jestem dziś bardzo ubłogosławiony, bo zupełnie nie wiem, co mam robić. Straciłem wszystko, jestem
u kresu mych możliwości, nie mam czego się uchwycić.” Nie uważamy takich ludzi za
85

błogosławionych, raczej za potrzebujących. Uważamy się za błogosławionych, gdy wszystkie nasze


potrzeby są zaspokojone i na horyzoncie nie na żadnych zagrożeń. Jakże bardzo się mylimy!
Wszyscy nowotestamentowi autorzy powtarzają słowa Jezusa i nakazują nam, byśmy się radowali w
najtrudniejszych chwilach, ponieważ właśnie wtedy Jezus będzie działał w tych dziedzinach, gdzie nie
pozwalamy Mu działać, gdy wszystko jest w porzadku. Pan nie powiedział nam, byśmy się radowali ze
złych chwil, ale w nich, bo wtedy On przemieni nasz ból w swoją chwałę.
Prawdą jest, że możemy wzrosnąć w zaufaniu jedynie w chwilach krytycznych. Jeśli możemy coś sami
zrobić, to robimy! Jeżeli mamy pewność, jak rozwiązać problem, nie będziemy słuchać Jego. Gdy
mamy dość pieniędzy, czasu, energii, zdolności – albo znamy kogoś takiego – to spróbujemy tego
wpierw.
Dotarcie do kresu swoich możliwości to tak naprawdę dotarcie do kresu siebie. Dlatego On mówi, że
wtedy jesteśmy błogosławieni. Oczywiście, bardzo sobie cenię, gdy Pan daje czas odpocznienia i
odnowy, ale zdaję sobie sprawę, że tylko przez odkrycie moich niedoskonałości i ujawnienie moich
niemądrych pragnień, mogę doświadczyć chwały Bożego Królestwa. Chwile te nie przychodzą łatwo,
ale gdy wreszcie porzucimy próby zbawienia samych siebie, możemy posmakować Jego
niezmierzonej chwały.
Podczas swej podroży zauważysz, że wszelka dobra rzecz wszczepiona w twoje serce przyszła w
najtrudniejszych momentach. Ani przez chwilę nie uważam, by to Bóg powodwał te trudności, ale
upadły świat, w którym żyjemy dostarcza aż nazbyt wiele okazji. Jednocześnie zadziwia mnie fakt, jak
On używa tych problemów dla swych celów. Z czasem zobaczysz, jak to, co inni zaplanowali ku złemu,
oczyszcza twoje serce i uczy polegać na Nim jeszcze bardziej.
Większość programu nauki twej podróży polega na tych okolicznościach, o które błagasz Boga, by je
zmienił. Ta podróż jest czasem bolesna nie do zniesienia, ale także i wypełniona cudami nie do
przyjęcia. Nie myśl, że to szeroka droga, bo tak nie jest. Nawet najbliżsi przyjaciele w Chrystusie mogą
cię nie rozumieć w najtrudniejszych miejscach podróży. Ale zaufaj, że On cię przeprowadzi przez nie i
tak będzie. Tak właśnie będzie cię pomału przemieniał na swoje podobieństwo.
Nie wiem, czy można kiedykolwiek być spokojnym, gdy się znajduje u kresu możliwości, ale
przynajmniej nie musimy się lękać tych momentów, albo brać ich za dowód, że Bóg nas opuścił.

POZA TWOJE PORAŻKI


Niedawno jeden z moich przyjaciół stracił pracę i aktywnie szuka czegoś nowego. Któregoś poranka
opowiedział mi, że niezła okazja uciekła mu sprzed nosa i trafiła do kogoś o gorszych kwalifikacjach.
Znając jego pragnienie do życia Bożym życiem, zapytałem go, czy cokolwiek mogłoby powstrzymać go
od dostania tej pracy, gdyby Bóg przeznaczył ją właśnie dla niego. Odpowiedział: „Gdybym ja coś
namieszał, to pewnie tak.”
„Więc mówisz, że Bóg nie jest większy od twoich porażek?”
To nieprozumienie, w które popadamy zbyt często. Jeśli nasza wolność do ufania Bogu opiera się na
naszej zdolności do właściwego zrozumienia, to wracamy z powrotem do ufania sobie samym,
prawda? Jeżeli Bóg nie jest ponad nasze nieudolne próby nauczenia się, jak chodzić z Nim, to myślę,
że możemy od razu się poddać.
86

Ale Bóg jest większy! To jest lekcja, jakiej udzielił Piotrowi tej nocy, gdy poniósł największą porażkę
swego życia. Zapowiedział, że tak się stanie, ale Piotr był pewien, że jest dość silny, by zmierzyć się z
każdym zagrożeniem dla jego relacji z Jezusem.
Czy nie wolałbyś, żeby tamtego wieczora Jezus odesłał Piotra do domu, kazał mu pozamykać drzwi na
siedem spustów i siedzieć w ukryciu aż do niedzieli? Jezus nawet nie próbował powstrzymać Piotra
od podążania za Nim do domu Kajfasza, gdzie miał zaprzeć się swego przyjaciela.
Ale najbardziej niezwykłym jest, że jeszcze przed porażką Piotra, Jezus już modlił się, żeby ten mógł to
znieść. "Ja zaś prosiłem za tobą, aby nie ustała wiara twoja, a ty, gdy się kiedyś nawrócisz,
utwierdzaj braci swoich.” (Łk. 22,32) Przypatrzmy się, co Jezus tu robił. Już uwzględnił porażkę
Piotra, zanim została popełniona. On wiedział to, czego Piotr jeszcze nie wiedział. Mógł przecież
oszczędzić mu udręki, ale chciał, by Piotr doszedł do kresu własnych możliwości i nauczył się, że nie
może ufać w swoją zdolność do naśladowania Jezusa.
Podejrzewam, że była to najboleśniejsza, a zarazem najradośniejsza lekcja, jaką otrzymał Piotr. Gdzie
było mniej Piotra, tam było więcej Boga i Jego panowania. I nie pomyśl ani przez sekundę, że jakieś
potknięcie czy zająknięcie w nauce życia w miłości Ojca może cię odłączyć od Jego stołu. Bóg jest w
stanie działać w tobie i przez ciebie, nawet pomimo twych braków.
On wie, że uczenie się życia w ufności w Jego miłość wśród rzeczwistości codziennego życia jest
rzeczą najtrudniejszą do przyswojenia.

PODRÓŻ NA CAŁE ŻYCIE


Jeden z moich przyjaciół był dręczony przez perfekcjonizm. Gdy mówiliśmy o łasce, chciał w niż
wierzyć, ale będąc świadomym swych niedociągnięć, nie mógł się zdobyć na zaufanie Bogu, dopóki
się nie poprawił.
Pewnego dnia Bóg użył jego własnego hobby, aby pouczyć go o łasce. Ten człowiek uwielbiał pracę w
drewnie i wytwarzał ozdoby do domu. Oświeciło go kiedyś, gdy zdał sobie sprawę, jak różnie oceniają
owe hobby on i jego żona. Ona zachwyca się gotowym produktem, który może umieścić w domu. On
natomiast, czerpie ogromną przyjemność z samego procesu wytwarzania. Nic lepszego, jak znależć
odpowiedni kawałek drewna i go obrabiać. Gdy dzieło jest dokończone, rozgląda się nad następnym.
„Nareszcie zrozumiałem, że Bóg nie tylko chce gotowego produktu, ale i sama obróbka sprawia Mu
przyjemność.”
Właśnie tak, Bóg czerpie wielką satysfakcję, gdy może wystraszonego niewolnika grzechu nauczyć,
jak żyć jako umiłowany syn, czy córka. Wie, jak usuwać warstwy egoizmu i wstydu, by uzyskać swój
obraz w nas.
Właśnie dlatego autor listu do Hebrajczyków nazwał Jezusa Sprawcą (Autorem) i Dokończycielem
naszej wiary. To On zapoczątkował to dzieło na krzyżu i dalej, z wielką troską, wyrzyna, szlifuje i
wykształca, aż staniemy się skarbem, który zaprojektował w swym sercu przed zaistnieniem czasu.
W tym procesie On kontroluje wszystko, od początku do końca, a podróż trwa całe życie. Nie możesz
tego sprawić, ale możesz wybrać, by z Nim współpracować i poddać się Jemu, aż uzyska w tobie
swoją chwałę.
Jeśli Bóg za nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził,
ale go za nas wszystkich wydał, jakżeby nie miał z nim darować nam wszystkiego?
(Rzym. 8, 31.32)
87

************************

Twoja osobista Podróż


Gdzie dochodzisz do kresu swych możliwości? Gdzie Bóg obnaża słabość Twojej mocy i głupstwo
Twojej madrości? Porzuć pomysł, że to Twoje porażki doprowadziły Cię do tej chwili, bowiem jest to
niezwykłe działanie Boże, wzywające Cię do coraz większego zaufania Jemu. Poproś Boga, by uczył
Cię, jak porzucać samowystarczalność i jak uczyć się ufania Mu. Potem rób to, do czego ta ufność w
Bożą miłość poprowadziłaby Cię i zignoruj wycie lęków i trosk.

Dyskusja w grupie
1. Podzielcie się doświadczeniami, jak Ojciec uczył Was zaufania Mu, gdy byliście u kresu
własnych możliwości.
2. Przeczytajcie Rzym. 8, 31.32 i porozmawiajcie, jak krzyż jest gwarancją miłości Ojca do
Was wśród tych okoliczności, jakie Was dziś otaczają.
3. Chociaż porada „Musisz więcej ufać Bogu” jest prawdziwa, dlaczego jest najgorszą z
możliwych dla kogoś przechodzącego kryzys?
4. Porozmawiajcie o tym, dlaczego wydajesię nam, że możemy kogoś wspierać, gdy
rozumiemy, przez co przechodzi. Jak możemy wspierać kogoś, nawet wtedy, gdy nie
rozumiemy do końca, co Bóg czyni w czyimś życiu.
5. Poproście Boga, by uczył Was, jak żyć w tej ufności w codziennym życiu.

ROZDZIAŁ 20

BEZWSTYDNIE WOLNY

Przybiera tyle różnych postaci, że niełatwo go rozpoznać.


To on pomaga ci chwalić się twoimi osiągnięciami i wymyślać wymówki dla twych błędów.
88

Zamieni prosty Boży dar w poczucie wyższości, a następnie, na pierwszy znak kłopotów – zrzuci cię w
głębię uczucia niższości.
Może usidlić cię pochlebstwami innych i może dać ci poczucie odrzucenia poprzez najrozsądniejszą
krytykę.
Sprawi, że będziesz się uganiał za iluzorycznym sukcesem, który nigdy nie da satysfakcji, a całkowicie
sparaliżuje cię lękiem przed porażką.
Przypisze ci zasługi za dobra, gdy na które nie zasłużyłeś, innych obwini za ich trudne chwile.
Najpierw da ci się zachwycić własną sprawiedliwością, a potem przyłoży ci winą i pogardą do siebie.
To wstyd - owo niechlubne dziedzictwo ludzkości uwikłanej w grzech. Gdy się urodziłeś się, już
szeptał ci do ucha. Aż do momentu, gdy w miłości Ojca odnajdziesz wolność od niego, będzie w
swoich mackach trzymać wszystko, co robisz lub myślisz.
Cóz za okropne brzemię: mierzyć swoją wartość wszystkim, co robimy lub każdym słowem
wypowiedzianym o nas. Jak długo będziesz go słuchać, wyssie całą twą energię i pozostawi z
wykrzywionym obrazem Bożego dzieła w tobie i innych. Odkąd z jego powodu Adam przykrył się tymi
swędzącymi liścmi figowymi, źle na tym wychodzimy gdy słuchamy jego rad, bądź próbujemy ukryć
jego obecność.
Lecz gdy odnajdziesz swoje bezpieczeństwo w niesamowitej Bożej miłości, łatwo rozpoznać jego głos.
Nie musisz już dłużej dawać się zwodzić i martwić się tym, co pomyślą inni. Wtedy dopiero poznasz,
co to znaczy żyć jako Boże dziecko na ziemi.

PUNKT DLA JEZUSA


Chociaż był cennym zawodnikiem zawodowej drużyny futbolu amerykańskiego, media nie szczędziły
mu krytyki. I może częsciowo słusznie, bo jego ostatnie zagrania nie miały tej klasy, co kiedyś. Ludzie
zaczęli mówić, że jest przepłacany i przereklamowany. Tego szczególnego wieczora już dwukrotnie
stracił piłkę i punkty i wiedział, że jutrzejsza prasa nie zostawi na nim suchej nitki. Ale kilka minut
przed końcowym gwizdkiem, udało mu się przejąć podanie i zdobył zwycięskie punkty.
Gdy po meczu poproszono go o komentarz, z wielkim uśmiechem powiedział do mikrofonu: „Chcę
podziękować Panu Jezusowi za to, że dał mi szansę, bym pokazał, na co mnie stać. Poczułem, jakby
powiedział do mnie >Miej wiarę!<”
Gdy odszedł świętować zwycięstwo, zrobiło mi się żal jego teologii. Odsłonił swój wstyd, chlubiąc się
tym, że jego sukces potwierdzał jego wiarę. Woubraź sobie, jak musi wyglądać jego codzienne życie,
skoro łączy swoją ufność w Bogu z jakością gry na boisku.
Aż cierpnę, gdy zawodowi zawodnicy mówią o Bogu. Czasem wychodzi na to, że Bóg jest jakimś
bóstwem sukcesu, które nagradza zwycięstwem swych wiernych. Jeden z tych zawodników, którego
akurat bardzo wysoko sobie cenię, powiedział, że jego zwycięstwo w Pucharze Super Bowl
udowodniło jego posłuszeństwo, aby grać dla konkretnej drużyny. A co z tymi, których Bóg powołał
do miasta, które przegrało w Pucharze? Czy ich posłuszeństwo było mniej znaczące, albo ich życie
mniej ważne dla Boga?
Jeszcze inni zawodicy mówią, że Bóg nagradza wygraną tych, którzy oddadzą mu najwięcej chwały.
Czy to dlatego widzimy zawodników klękających w hołdzie Bogu po zdobyciu punktu, ale też i
wściekłych po nieudanym dryblingu, czy straconym podaniu?
89

Tak naprawdę wcale ich nie winię. By sięgnąc po najwyższe trofea, ludzie ci nauczyli się żyć w oparciu
o swój sukces. Trenowali, by oceniać tym swoją wartość, bo właśnie tak oceniali ich wartość wszyscy
inni. Oczywiście, musieli wiele zdobyć, by dojść do tego poziomu, na którym już byli. Ale może to
skutkować w zachwianiu systemu wartości.
Popatrz na rozgrywki mistrzowskie albo jakiś mecz a zobaczysz, że radość z wygranej jest zbyt wielka,
a gorycz porażki zbyt dołująca. Zamiast mistrzostwami powinno się je nazywać zawody w depresji
maniakalnej. Nie ma tu umiarkowania. John Madden, szanowany analityk sportowy powiedział o
profesjonalnych mistrzostwach: „Euforia wygranej nie równa się głębi porażki.” Nawet zdobycie
drugiego miejsca w mistrzostwach świata zdaje się spychać drużynę w obszary wstydu i miesiące
zakłopotania. Także fani drużyn czy zespołów podatni są na takie zachowania.
Proszę nie traktować tego jako oskarżenia wysuwanego pod adresem zawodowych sportowców, bo
przecież wszyscy tak robimy. Z tą małą różnicą, że nie w świetle kamer telewizyjnych.

ŻYCIE BAZUJĄCE NA WSTYDZIE


Wszyscy znamy przemożną moc wstydu, gdy byliśmy zakłopotani czymś, co zrobiliśmy, lub co ktoś
powiedział. Oblewamy się rumieńcem a żołądek zaciska się w węzeł i mamy chęć wygrzebać norę w
ziemi i czym prędzej się w niej ukryć. Ale to działa jeszcze głębiej.
Wstyd mówi nam, że nikt nie byłby w stanie nas pokochać, gdyby wiedział, w czym braliśmy udział w
przeszłości, lub wiedział o naszych pokusach, zwatpieniach i motywac, które ciągle gdzieś tam czają
się pod powierzchnią. Bo czy nie istnieje coś, o czym masz nadzieję, że nikt nigdy się o tobie nie
dowie?
Więc udajemy, że jesteśmy tym, cokolwiek pozwoli nam czuć się dobrze i nie zdajemy sobie sprawy,
że wszyscy inni też biorą udział w tej grze. Prawie zawsze, gdy ktoś prosi mnie o pomoc, by uporać się
z grzechem lub zmaganiem, zaczynają swoje wyznanie zastrzeżeniem: „Wiem, że pewnie nikt inny nie
ma z tym problemu, ale...” często wstyd powstrzymuje nas przed byciem wystarczająco
autentycznym, by zrozumieć, że inni też zmagają się z tymi sami rzeczami.
Poczucie niższości jest tylko jednym z efektów wstydu. Ci, którzy działają w poczuciu wyższości i ci,
którzy chełpią się swymi dokonaniami, robią to w reakcji na wstyd. Te zachowania są tylko
przykrywką dla głębokiego poczucia nieudolności, zwykle czyimś kosztem.
To wszystko sprawia, że jesteśmy łatwo podatni na manipulację. Nasza chęć, by być lubianym, by
pasować do innych, by nie wpadać w zakłopotanie, jest tym, czego używa świat, by wtłoczyć nas w
swoje formy. Sami też tego używamy, by osiągnąć coś od innych. Większość reklam odwołuje się do
takich właśnie motywów.
Organizacje religijne potrafią być mistrzami w używaniu tej techniki. Gdy ludzie chcą czegoś od nas,
będą naciskać na te nasze potrzeby w taki sposób, byśmy reagowali. Wstyd sprawia, że nie jesteśmy
w stanie powiedzieć „nie” i pobudza do plotek. Grozi nam upokorzeniem lub odsunięciem, jeśli nie
podporządkujemy się woli pozostałych, jak rówież obiecuje pochwałę i nagrodę, jeżeli posłuchamy.
Dość wcześnie uczymy się takiego wzorca postępowania. Rodzice często sprawiają, że dzieci czują się
kochane i akceptowane, tylko wtedy, gdy zaspokajają oczekiwania rodziców. Jak na ironię obraca się
to przeciwko tym dorosłym, gdy dzieci nauczone jak ulegać presji otoczenia, zaczynają się bardziej
przejmować opinią rówieśników niż rodziców. To jest właśnie efekt używania wstydu.
90

Lęk przed tym, „co mogą sobie o nas pomyśleć” może zarówno powstrzymać nas przed czynieniem
tego, o czym wiemy, że jest dobre, ale też zachęcać nas do działania na własną szkodę. Pamiętam, jak
w wieku jedenastu lat otrzymałem złotą odznakę za idealną frekwencję na szkółce niedzielnej przez
okres dwóch lat. Uznanie, jakie zyskałem i aplauz od dorosłych z naszego zboru utworzyły odurzającą
wręcz miksturę. Sprawiła ona , że czułem się lepszy od innych, nie tak głęboko oddanych, oraz
pomogła mi rozpocząć pragnienie picia z tej właśnie studni przez większość mojej duchowej podróży.
Sądziłem, że to pragnienie jest moim przyjacielem pociągającym mnie bliżej Jezusa, a nie zdawałem
sobie sprawy, że stało się ono w ciągu następnych trzydziestu lat moim dozorcą, zmuszającym mnie
do zaspokajania oczekiwań innych ludzi. Ale Jezus nie chciał używać wstydu, by pobudzić mnie do
osiągania większych rzeczy, On chciał mnie od tego wstydu uwolnić.

BEZWSTYDNE ŻYCIE
Ta historia nie przestaje mnie zadziwiać. Kobieta,znana ze swej skłonności do grzechu weszła do
domu pewnego faryzeusza, podczas gdy on, razem ze swymi współwyznawcami, siedzieli przy
obiedzie z Jezusem. Ona weszła, zobaczyła Go, okrążyła stół i wylała bardzo drogi wonny olejek na
Jego stopy i zaczęła wycierać je swoimi włosami.
Jak ona w ogóle śmiała wejść do domu, gdzie byli ci, którzy tak bardzo nią gardzili?
Jak mogła dotykać Nauczyciela w sposób, który wszyscy w tej izbie odczytali jako akt miłości?
Powinna mieć więcej wstydu i wcale nie pokazywać swej twarzy!
Najwyraźniej została głęboko dotknięta przez Jezusa, który wybaczył jej grzechy i jedyne, co teraz
było dla niej ważne, to owo wdzięczne spojrzenie, które dostrzegła w Jego oczach.
Nasze bezwzględne poczucie wstydu, zapoczątkowane w Edenie, znika w obecności Jezusa. Oto ona
stoi tam, wyzwolona od troski, co pomyślą sobie o niej inni i jest w stanie po prostu zrobić to, czego
najbardziej pragnie. Odkrywanie faktu, jak bardzo Ojciec cię kocha, będzie cię coraz bardziej uwalniać
do chodzenia bez poczucia wstydu przed Bogiem i przed ludźmi. I chociaż pod zakonem wstyd
powstrzymuje od grzechu, jednak w Chrystusie ta jego funkcja znika.
Bo ponieważ twój grzech został pokonany w Jezusie na krzyżu, teraz nie ma już absolutnie żadnego
poczucia potępienia ani winy dla każdego, kto żyje w Nim.
Możesz smakować tego cudu na krzyżu każdego dnia. Teraz możesz być z Ojcem po prostu taki, jaki
jesteś, będąc przemieniany, bez potrzeby ukrywania czegokolwiek. Możesz odkrywać przed Nim
swoje najciemniejsze sekrety, a On będzie cię uczył jak chodzić w wolności od nich. On wie, że sam
nie możesz sobie poradzić i czeka, aż zdasz sobie z tego sprawę i poprosisz o Jego pomoc.
Gdy tak Bóg będzie cię uczył, jak żyć bez wstydu z Nim, zobaczysz też, że żyjesz bez wstydu na
świecie. Będąc zastraszonym przez wstyd przez całe życie (najczęsciej nieświadomie), przekonasz się,
jak zmieni się twoje życie, gdy ów wstyd zniknie.
To niezwykły dar, opisany przez Dallasa Willarda w książce „Boski spisek”: „Chciałbyś nie mieć
potrzeby, by inni cię chwalili? Chciałbyś nie być sparaliżowany i upokorzony potępieniem i brakiem
sympatii? Czy chciałbyś też mieć taką moc i zrozumienie, by szczerze i naturalnie błogosławić tych,
którzy cię przeklinają – bądź oszukują, wypychają, plują na ciebie w konfrontacji, śmieją się z twoich
wierzeń lub kultury a nawet cię zabijają?”
Ludzie wyzwoleni od wstydu są w stanie nareszcie żyć prawdziwym życiem- tak samo wewnątrz, jak i
na zewnątrz. To niesamowita ulga być znanym dokładnie takim, jakim naprawdę jesteś i pozwalać
innym poznawać twoje zalety i słabości. Ludzie wolni od wstydu wolą rzeczywistość od wyobrażenia,
przedkładają szczerość nad udawanie, prawdomówność nad oszustwo. Oczywiście jest koszt życia
91

takim życiem w upadłym świecie, gdzie inni próbują cię wykorzystać. Ale jednak nikt z ludzi
wyzwolonych od wstydu których spotkałem, za nic nie wróciłby do krainy pozoru.

BEZ POWAŻANIA
Prawie całe życie byłem niewolnikiem swojej reputacji a było to uciążliwe brzemię. Pierwszy raz w
życiu zobaczyłem jak to uczucie słabnie podczas rozmowy z przyjaciółką. Poprosiła mnie o list z
wyjaśnieniem mojej roli mediatora w sporze pomiędzy nią a jej partnerką biznesową. Ich biznes
zapoczątkowała bliska przyjaźń, ale teraz już dłużej nie mogły razem działać. Nie mogły dojść do
porozumienia, jak podzielić się biznesem, więc poprosiły mnie o pomoc. Na początku powiedziałem
im, że prawdopodobnie nie znajdziemy rozwiązania, co do którego obie zgodzą się, że jest uczciwe,
ale może uda się znaleźć takie, gdzie obie będą czuć się tak samo oszukane. Kilkugodzinne próby
układania różnych wariantów wreszcie przyniosły efekt.
Potem, sześć miesięcy później, jedna z nich zadzwoniła do mnie z informacją, że „ta druga”
rozpowiada znajomym, jak to została „wykiwana” z biznesu, więc chciała ode mnie pisemnego
wyjaśnienia procesu, który przebyliśmy, by udowodnić matactwa drugiej.
- Chętnie to zrobię, Jill – powiedziałem -ale dam ci najpierw do przemyślenia. To może być świetna
okazja do śmierci dla twojej reputacji.
Pamiętam, że gdy tylko te słowa wyszły z moich ust, aż pokiwałem głową z zaskoczenia.
Cztery lata wcześniej stałem się ofiarą pogłosek o mnie i mojej rodzinie, rozgłaszanych przez kogoś,
kto chciał skompromitować moją służbę. Wielokrotnie przygotowywałem odpowiedź na na
rozgłaszane pomówienia, ale za każdym razem Bóg powstrzymywał mnie od ich rozesłania. „Chcę,
byś przestał służyć swojej reputacji i zaufał mi w tej sprawie” – tylko tyle od Niego usłyszałem.
Przypomniałem sobie, że Jezus wyparł się wszelkiej reputacji. To był najboleśniejszy okres w moim
życiu. Jak mógłbym zachęcić kogokolwiek do przechodzenia podobnego procesu.
Ale pewnego poranka zaświtało mi, jak wiele pracy wykonały owe cztery lata, by przywieść mnie do
wolności. Gdyby ludzie źle rozumieli moją służbę lub wierzyli kłamstwom o mnie – to wszystko było w
Bożych rękach, nie w moich. Do mnie należało tylko robienie tego, o co On mnie poprosił, bez
przymusu bronienia siebie i sprawdzania, czy inni ciągle mnie lubią. Teraz mogę się cieszyć owocami
Jego wolności.
Chciałem, żeby Jill miała tak samo, chociaż na początku zaszkokowała ją moja propozycja.
Opowiedziałem jej moją historię, kończąc słowami: „Jill, ilekroć masz potrzebę strzec swej reputacji,
stajesz się niewolnikiem osoby, która rozpowiada kłamstwa o tobie. Ci, którzy znają cię wystarczająco
dobrze, nie potrzebują żadnego listu. Ci, którzy cię nie znają – i tak nie uwierzą.”
Nigdy nie napisałem tego listu a Jill odkryła niezwykła radość życia w wolności od polegania na cudzej
opinii. Wiem, że bolało, ale gdy wiesz, że Ojciec kocha cię całkowicie a twoja reputacja jest
bezpieczna w Jego rękach, już nidgy nie będziesz się odwoływał do ludzkiej akceptacji.
Wolność ta jest nie tylko jednym z największych błogosławieństw w tej podróży, ale też kluczem do
kochania innych w sposób, w jaki i ty jesteś kochany.

A temu, który was może ustrzec od upadku i stawić nieskalanych z weselem przed
obliczem swojej chwały, jedynemu Bogu, Zbawicielowi naszemu przez Jezusa Chrystusa,
Pana naszego, niech będzie chwała, uwielbienie, moc i władza przed wszystkimi
wiekami i teraz, i po wszystkie wieki. Amen. (Judy, 24.25)

*********************
92

Twoja osobista Podróż


Zapytaj Pana, gdzie Twoja relacja z Nim opiera się jeszcze na wstydzie. Poproś Go, by pokazał Ci gdzie
chełpliwość, obwinianie, plotka, samoużalanie i troska o opinię innych sprawiają, że żyjesz bardziej dla wstydu,
niż dla Niego. Poproś Go też, aby pokazał Ci wszystkie miejsca, gdzie zakrywanie wstydu wpływa na relacje z
innymi. Proś Boga, by przyciągnął Cię tak blisko, byś już nie musiał żyć w więzach wstydu.

Dyskusja w grupie
1. Opowiedźcie sobie o sposobach, w jakich widzicie wstyd działający w waszym życiu.
2. A jak go zakrywacie?
3. Jak zmieniłoby się wasze życie i społeczność, gdybyście dbali o to, co myśli o was Bóg bardziej, niż co
pomyśli sobie ktokoliwek inny?
4. Wszyscy słyszymy w głowie wstyd. Poświęćcie parę chwil, aby rozpoznać to, w jaki sposób Bóg myśli o
was i chce byście o tym wiedzieli.

ROZDZIAŁ 21

DOKŁADNIE TAK SAMO

Nie zatrzymał tego wyłącznie dla siebie. To niemogło być możliwe - nawet dla Boga! Zachowanie dla
siebie czegoś tak pięknego było nie do pomyślenia.
Od zawsze cieszył się tym w boskiej relacji Ojca, Syna i Ducha. Pragnął się tym podzielić tak bardzo, że
stworzył wszechświat, aby pomieścić tych, których pragnął zaprosić do współuczestnictwa w niej.
Szczera miłość właśnie taka jest. Częścią doświadczania jej rozkoszy jest dzielenie się nią z innymi.
Gdy już jej dotkniesz, spróbuj, czy dasz radę zachować ją tylko dla siebie. Skoro Bóg nie mógł, to
myślisz, że Ty dasz radę? Pierwsi wierzący, przemienieni przez krzyż też nie mogli, nawet gdy ich
chłostano czy kamienowano. Gdy nakazywano im milczenie, odpowiadali : „(...)my bowiem nie
możemy nie mówić o tym, co widzieliśmy i słyszeliśmy.” (Dz.Ap. 4,20)
Zostali dotknięci przez największą potęgę we wszechświecie i nie mogli zatrzymać tego w sobie,
nawet wtedy, gdy wiedzieli, że będzie ich to drogo kosztować. Taka jest natura Bożej miłości.
Jak już mówiłem, nie ma na całym świecie nic potężniejszego i gdy już doświadczyłeś Bożego rodzaju
miłości, żeby nie wiem co, nie dasz rady zachować jej tylko dla siebie.

ŹRÓDŁO MIŁOŚCI
93

Muszę się przyznać, że dorastałem postrzegając miłość jako uciążliwy obowiązek. Kochanie innych
oznaczało bycie dla nich miłym, nawet gdy się nie chciało. Nie mając współczucia, ciągle myślałem, że
muszę postępować współczująco, przynajmniej wobec innych wierzących.
Próby dzielenia się Bożą miłością ze światem były jeszcze bardziej zagmatwane i często żenujące.
Wiedzieliśmy, że mamy dzielić się ewangelią z innymi, ale często rozmawialiśmy o nich, jako o
wrogach zasługujących na Boży sąd. Większość prób głoszenia ewangelii wynikała z faktu, że
czulibyśmy się potępieni, gdybyśmy tak nie zrobili. Nasze motywy wynikały więc bardziej z naszych
potrzeb niż ich i tak naprawdę wcale ich nie kochaliśmy. A to było bardziej widoczne dla nich, niż dla
nas. Zamiast czuć się kochani, oni czuli się wykorzystywani przez tych, którzy potrzebowali kolejnego
nacięcia na swym pasku, oznaczającego kolejną „zdobytą duszę”.
Jezus nie powołał nas, byśmy nawracali świat, ale byśmy kochali innych tak, jak zostaliśmy pokochani.
Kiedy działamy z poczucia obowiązku, ludzie od razu poznają, że nasze próby głoszenia służą nie im,
ale nam samym. Pan wie także, iż nie możemy kochać efektywnie, jeśli nie zostaliśmy pokochani
przeobficie. To może zabrzmieć samolubnie, ale dopóki nie zaufamy Ojcu, że zatroszczy się o nas,
póty ciągle będziemy używać (wykorzystywać) ludzi wokół nas do zaspokajania naszych potrzeb.
Przejawianie miłości w naszym życiu ma swój początek w źródle miłości – w samym Ojcu! „Na tym
polega miłość, że nie myśmy umiłowali Boga, lecz że On nas umiłował i posłał Syna
swego jako ubłaganie za grzechy nasze.” (1J 4,10). Gdy już doświadczymy miłości takiej, jak
określa ją Bóg, nie będziemy w stanie powstrzymać się od dzielenia się nią z innymi, jak i z nami się
podzielono.
Tam, gdzie Bóg jest hojny dla ciebie, ty możesz być hojny dla innych. Tam, gdzie Bóg utwierdza twoją
wartość w Nim, nie będziesz szukał nikogo, by znaleźć w nich marną namiastkę owego utwierdzenia.
Gdy już wiesz, że Bóg patrzy przez palce na twoje wady, przestaniesz je widzieć u innych.
Jezus zastawił nam tylko jedno przykazanie: abyśmy się nawzajem miłowali, tak, jak zostaliśmy
umiłowani. Paweł umieścił nawet miłość na wyższym miejscu, niż duchowe poznanie, zauważając, że
wiedza wzbija w pychę, podczas gdy miłość buduje innych (1Kor. 8,1). Uważał za absurdalne, żeby
wierzący mieli poniżać tych, za których Chrystus umarł przez debatowanie jakie pokarmy spożywać
czy jakie dni świętować. Ale działo się to już w czasie jego życia i w biegu historii, ponieważ w naszym
chrześcijaństwie postawiliśmy bardziej na doktrynę, niż na miłość.

ZDROWE RELACJE
Już wkrótce odkryjesz, że bezpieczeństwo w Bożej miłości i twoja świadomość Jego niewyczerpanej
cierpliwości względem ciebie zreformuje relacje z innymi ludźmi w twoim życiu.
Zamiast wymagać od innych dostowania się do tego, co ty uważasz za słuszne, zobaczysz, że
pozwalasz innym odbywać swą własną podróż. Bez potrzeby sterowania nimi w kierunku, który
myślisz, że jest dla nich najlepszy, pozwalsz im na tę samą wolność, którą Bóg daje tobie. Pozwalasz
im wybierać swój własny kurs, oparty jedynie na ich zrozumieniu prawdy i szczerości ich sumienia.
W miejsce gardzenia ludźmi pokonanymi przez grzech, będziesz poruszony głębią ich zniewolenia.
Będziesz też lepiej rozumiał, jak chce im odpowiedzieć Ojciec a także jak ty możesz się do nich
odnieść. Czasem będzie to znaczyć, że staniesz z boku i pozwolisz, aby nastąpiły konsekwencje
grzechu, tak jak zrobił to ojciec syna marnotrawnego. Innym razem wejdziesz do ich zagmatwanej
sytuacji i pomożesz znaleźć Bożą drogę wyjścia.
Zamiast mówić to, co ci się wydaje, że ludzie chcą usłyszeć, będziesz szukał sposobów, by być z nimi
łagodnie szczerym. Ludzka miłość szuka pocieszenia kosztem prawdy, Boża miłość szuka pocieszenia
94

w prawdzie. Bóg nie unika trudnych momentów ani nie milknie, by być miłym. Gdy doświadczysz
tego w swej własnej z Nim relacji, zobaczysz sam, że już nie jesteś w stanie być nieszczery z ludźmi.
Wreszcie, patrząc na Boga jako na zaskokojenie twoich potrzeb, nie będziesz obciążał swych przyjaźni
nadmiernymi oczekiwaniami, które łatwo zawieść. Przez umieszczenie naszych nadziei w Bożej
zdolności do zaspokojenia naszych potrzeb, nie potrzebujemy zmuszać naszych przyjaciół, by to
robili. Wiem, że Bóg często użyje innych wierzących do zastosowania swych darów i łaski wobec
mnie, ale wiem też, że to nie ja wybieram, których naczyń On ma użyć. Innymi słowy, zawsze
oczekuję, jak Bóg objawi mi się przez współbraci, ale nie oszukuję się myśląc, że wiem, których osób
Bóg użyje.
Zawiedzione oczekiwania niszczą relacje, ponieważ patrzymy na innych w sposób, w jaki Bóg chce,
byśmy patrzyli na Niego. Oczekiwania te wystawiają nas na trwałą frustrację. Kiedy jednak porzucimy
nasze oczekiwania od ludzi, zobaczymy, jak Bóg użyje tych, których najmniej się spodziwamy, by nam
pomóc. Wtedy frustracja zamieni się we wdzięczność z użycia innych do pomocy nam, lub nas do
pomocy innym.

BEZPIECZNA PRZYSTAŃ
Zamiast próbować zmieniać ludzi, którzy przechodzą przez trudny czas, miłość spowoduje, że
udzielimy im wsparcia. Będziemy w stanie zaofiarować im współczucie, jako ci, którzy też przechodzą
przez ciężkie chwile, a nie „znawcy” z zestawem gotowych odpowiedzi. Gdy będziesz tak żyć, staniesz
się dla ludzi bezpiecznym miejscem, gdzie będą mogli odkrywać, co to znaczy polegać na Bogu w
pośrodku życiowego kryzysu.
Ludzie służący iluzji o wymagającym Bogu, nieświadomie będą bardzo raniący dla osób w cierpieniu.
Gdy myślałem, że muszę ciężko się starać, by zarobić Bożą akceptację, sądziłem, że kochanie ludzi
znaczy, że muszę ich popychać, by także się starali. Gdy przychodził do mnie ktoś w potrzebie,
mówiłem mu, co robi źle i zachęcałem, by bardziej się starał. Nic więc dziwnego, że cierpiący ludzie
unikali mnie.
Odkryłem to kilka lat temu, gdy siedziałem w pokoju pełnym ludzi przechodzących przez bardzo
bolesne życiowe doświadczenia: utrata pracy, kryzys w rodzinie, ciężko chorzy krewni, przewlekłe
choroby, uzależnienie od narkotyków. Wydawało się, że ci Boży ludzie przechodzą przez naprawdę
trudny okres. Pomyślałem, że parę lat wcześniej, ci ludzie przeżywali tak zwany „American dream”:
szczęśliwe rodziny, zdrowe dzieci, rosnące dochody. Wtedy zauważyłem porozumiewawcze
spojrzenia i szepty: „To co, powiemy mu?
-O czym?
-Dawniej nie byłeś bezpieczną osobą do porozmawiania o przeżywanych problemach. Zawsze miałeś
na wsystko gotową odpowiedź, która zazwyczaj do problemu dodawała potępienie i poczucie
nieudolności. Ale trudności, przez które przeszedłeś ostatnimi czasy, zmieniły cię. Ludzie wyczuwają
twoje współczucie i ufność, że Ojciec rozwiąże te problemy w swój sposób i w swoim czasie.”
Przyznam, że czułem zażenowanie, ale skoro ten ból, którego doświadczyłem, otworzył mnie bardziej
na innych, to było warto. Ale znowu – to nie ja podjąłem decyzję o zmianie. W jakiś sposób Boża
cierpliwość wlana we mnie, oddziaływała też na bliźnich bez mojej wiedzy.
Zadziwiony jestem, do czego miłość uzdalnia ludzi i to bez nazywania tego poświęceniem. Niedawno
spotkałem kobietę, która rozwiodła się z mężem, który wyznał jej, że jest gejem, że ma AIDS i że chce
zamieszkać ze swoim partnerem. Kiedy kilka lat później choroba postępowała, ona poczuła
współczucie dla swojego byłego męża i zaczęła odczuwać, że Bóg chce, żeby się nim opiekowała w
miarę, jak jego stan się pogarszał.
95

Tak się stało. Za pozwoleniem ex-męża wprowadziła się do nich, nie jako żona, ale jako opiekunka.
Opiekowała się w miarę postępu choroby. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, co sprawiło, że oddała
się temu w taki sposób. Nie sądzę, by jej posłuszeństwo stało się standartem dla innych, ale
opowiadała o tym, jako o jednym z najwspanialszych doświadczeń w swym życiu. Zarówno ex-mąż,
jak i jego partner, przed śmiercią przyszli do upamiętania i wiary. Co więcej, opiekowała się też
patnerem swego męża. Gdy i on umarł, do drzwi zapukał kolejny chory na AIDS i poprosił o pomoc. W
ciągu dziesięciu lat opiekowała się ponad sześćdziesięcioma chorymi i widziała, jak wszyscy
przychodzą do wiary. Dzisiaj zajmuje się przekształcaniem opuszczonego szpitala na ośrodek opieki i
podróżuje po świecie pomagając ludziom chorym na AIDS oraz tym, którzy chcą się o nich troszczyć.
Miłość zaprowadzi cię dalej niż zakon, a co więcej, zrobisz to jaśniejąc tą samą miłością, którą
otrzymałeś od Jezusa.

DOSKONAŁA DROGA
Bez Bożej miłości wypełniającej nasze serca, będziemy ranić innych, pomimo najlepszych intencji.
Wielokrotnie słyszałem o zborach urządzających „marsze wokół Jerycha”, gdy potrzebna była jakaś
nieruchomość do rozwijania działalności zboru. Słyszałem też świadectwo pewnego pastora o tym,
jak po takim marszu, właściciel działki zgodził się na transakcję.
Kila lat później usłyszałem relację od „drugiej strony”. Nasi nowi sąsiedzi nie byli chrześcijanami i dali
do zrozumienia dość jasno, że nie życzą sobie wpychania im Jezusa na siłę. Zgodziliśmy się na to a gdy
poznaliśmy ich lepiej, dowiedzieliśmy się skąd taka postawa. Ich poprzedni dom sąsiadował z działką
jakiegoś kościoła i z ich relacji wynikało, że zborownicy, chcąc, by ci ludzie się wyprowadzili, byli dla
nich nieznośnym utrapieniem. Parkowali samochody na wprost ich domu, deptali rabaty a któregoś
wieczora urządzili wokół ich domu marsz ze śpiewem i wykrzykiwaniem. To byli starsi ludzie i
wystraszyli się porządnie. I chociaż posiadali tę działkę od wielu lat, nie chcieli się poddawać. Kiedy
jednak zdecydowali się wyprowadzić, byli zażenowani sposobem, w jaki ich potraktowano i odrzucali
jakiekolwiek wzmianki o Bożej rzeczywistości.
Przez następne trzynaście lat poznaliśmy ich, głównie dzięki poczcie, która przez pomyłkę lądowała w
naszej skrzynce. Pewnego dnia wspomnieli, że podobał im się artykuł, jaki napisałem dla lokalnej
gazety. Nasze rozmowy z wolna przekierowały się na sprawy duchowe. Byli zainteresowani, ale wciąż
ostrożni.
Wiecie, co wreszcie otworzyło drzwi? Któregoś dnia dowiedziałem się, że czuli się na tyle źle, że nie
mogli zabrać gazety z podjazdu i musieli czekać do wieczora, żeby ich syn to zrobił.
Zaproponowałem, że przecież mogę to robić dla nich każdego ranka i tak przez następne cztery lata
(gdy się wyprowadziliśmy) było to nasz rodzinne zadanie. Nie było to nic wielkiego, jednak dotykało
ich mocno.
Opowiedziałem im wreszcie o życiu Jezusa, a potem nawet proszono mnie, abym przemawiał na
pogrzebie męża. Nie byli dla nas żadnym „zadaniem misyjnym”, po prostu byli naszymi przyjaciółmi,
o których się troszczyliśmy.
Boży rodzaj miłości to najpotężniejsza moc we wszechświecie. Nie dziwne więc, że Paweł powiedział,
że kochanie tak, jak kocha Bóg, to wypełnienie całego zakonu bez żadnego starania. Jezus powiedział
to samo: ”Jeżeli ktoś mnie pokocha, wypełni moje nauczanie” (J 14,23).
Zdaję sobie sprawę, że można to odczytywać dwojako i przez większość mojego życia,
interpretowałem to niewłaściwie. Myślałem, że Jezus mówi, że jeśli naprawdę Go kocham, będę
przestrzegał Jego przykazań, jak gdyby moje przestrzeganie mogło udowodnić moje kochanie. Ale
pozostałe Jego czyny i nauczanie obaliły takie rozumowanie. Miał na myśli, że jeśli będziemy kochać,
96

przestrzeganie będzie się przestrzegać samo. Ci, którzy kochają Go tak, jak sami zostali pokochani,
przekonają się, że idą za Nim gdziekolwiek On ich poprowadzi. To samo mówił Paweł, gdy napisał, że
miłość jest wypełnieniem zakonu.
Różnica jest zasadnicza, bo zaważy na tym, gdzie skierujemy nasze wysiłki – na zachowywanie
przykazań, czy na kochanie. Wiemy, ze nasze największe starania nigdy nie wystarczą, ale
przeobrażenie, które do naszego życia przynosi miłość, pozwolą nam żyć jak Jezus na tym świecie.
Właśnie dlatego nakazał nam, byśmy kochali dokłanie tak, jak On kocha nas.
Poki tego nie wiemy, nie jesteśmy w stanie kochać.
Gdy już w pełni poznamy, jak bardzo On nas kocha, nie będziemy w stanie nie czynić tak samo.

Na tym polega miłość, że nie myśmy umiłowali Boga, lecz że On nas umiłował i posłał
Syna swego jako ubłaganie za grzechy nasze. (1J 4,10)

*******************

Twoja osobista Podróż


Pomyśl o tym, że kochanie innych to efekt bycia kochanym. Gdziekolwiek widzisz swoje życie
poświęcane, by pomagać innym, raduj się tym, co Bóg w Tobie zdziałał. Tam, gdzie widzisz swój brak
miłości wobec innych, proś Pana, by zabrał Cię na głębsze poziomy Jego miłości. Pozwól Mu pokazać
Ci, gdzie oczekiwania wobec innych powstrzymują Cię od swobodnego ich kochania i niech On Cię od
nich uwolni.

Dyskusja w grupie
1. Podzielcie się najlepszymi chwilami, gdy Bóg okazał wam miłość przez innego wierzącego.
2. Porozmawiajcie o rzeczach, które w relacjach pomagają, a które im szkodzą.
3. Gdzie należy się skupić, jeśli nie widzimy siebie wspólczująco zaangażowanych z ludźmi wokól
nas?
4. Jeżeli jesteście grupą spotykającą się regularnie, poproście Pana, by w ciągu paru następnych
tygodni pokazał wam, jak wasza grupa mogłaby komuś okazać Bożą miłość. Nie próbujcie
wymyślać jakichś programów, chyba, że Pan powie wam wyraźnie, raczej myślcie jak
praktycznie możecie kogoś ubłogosławić, bez manipulowania tą osobą.

ROZDZIAŁ 22

Skoro Bóg zaproponował, że zajmie się naszymi sprawami,


97

Oddajmy je raz na zawsze Jego nieskończonej mądrości


A zajmijmy się Nim i tym, co do Niego należy.
J.P. de Caussade (ok. r.700)

MODLITWA, KTÓRĄ BÓG ZAWSZE WYSŁUCHUJE

Czas nauczania o Królestwie Ojca dobiegał końca. Nie będzie już okazji objąć trędowatego, ani usiąść
w domu Marii w Betanii i rozmawiać o cudach Ojca. Przynajmniej nie w tym ciele i nie w sposób, do
którego już przywykł.
Powrócił do Jeruzalem z ostatnią wizytą. Jedynie kilka dni dzieliło Go od poddania się tym, którzy
szukali by Go zabić a Jego serce było mocno strapione. Oto stał na progu największego aktu miłości i
zaufania, jaki ten świat miał kiedykolwiek oglądać, ale wiedział też, ile będzie Go to kosztować.
Co powinien zrobić? Czy zaufać miłości Ojca i kontynuować swą podróż, czy też może skrócić ją w
chwili słabości i wezwać na pomoc anioły?
Być może najmocniejsza lekcja, której udzielił swym uczniom o modlitwie powinna zaczynać się
słowami: „I cóż powiem? Ojcze, wybaw mnie od tej godziny?”
Pewnie teraz wszyscy wkoło pokiwali głowami w uznaniu, jak to dobrze to zabrzmiało. Tak
przywykliśmy się modlić. W chwilach próby i bólu, nawet niewierzący wołają o pomoc: „Wybaw
mnie, Boże! Jeśli wydobędziesz mnie z tego, będę Ci już zawsze służył.”
Jego uczniowie rozumieli taką modlitwę dość dobrze, ale Jezus chciał ich pouczyć w lepszy sposób.
I chociaż stawką było Jego życie, On mówił o czymś innym: „Nie, przecież dla tej właśnie godziny
przyszedłem na świat.” Nie widzimy tutaj, czego Jezus chciał. Patrzył na coś zupełnie innego niż swoje
własne szczęście.
I wtedy wypowiedział modlitwę, którą oni mieli usłyszeć: „Ojcze, uwielbij imię swoje!” (J12, 27).
Z tych kilku krótkich zdań możemy się nauczyć wszystkiego, co potrzebujemy wiedzieć o modlitiwe i
co to znaczy iść za Bogiem w tym życiu. Bo w każedej sytuacji, jaką napotkamy, będą dwie opcje
modlitwy: „Ojcze, wybaw mnie!” lub „Ojcze, uwielbij imię swoje!”
Wybór pierwszej poprowdzi cię do frustracji i rozczarowania, druga do nawspanialszych cudów w
Bożym sercu.

O COKOLWIEK POPROSICIE
Wydaje się, że nauczanie Jezusa o modlitwie było niesamowicie proste: proście o cokolwiek byście
chcieli i bądźcie pewni, że Ojciec wam to da.
Jednak nasze doświadczenie z modlitwą nie bardzo pasują do tego ideału. Czemu miałby mamić nas
takimi dziwacznymi obietnicami tylko po to, by rozczarować nas w tylu naszych prośbach?
Nietrudno jest zrozumieć dlaczego ignoruje nasze egoistyczne prośby. Przecież i Jego uczniowie
musieli się nauczyć, że moc modlitwy nie ma służyć ich osobistym zamiarom. Zamiast ściągnąć ogień
z nieba, zgodnie z żądaniem Jakuba i Jana, Jezus pokazał im, że takie pomysły pochodzą z
niewłaściwego miejsca. A kiedy poprosili Go o miejsca w niebie po Jego prawicy i lewicy, wytłumaczył
im, że to nie od Niego zależy, oraz że w domu Ojca nikt nie wynosi się nad nikim.
Jezus nigdy nie uczył, że modlitwa ma być sposobem, aby zmusić Boga do robienia rzeczy, które my
uważamy za dobre. Jeśli dobrze się przyjrzeć prostym stwierdzeniom Jezusa na temat modlitwy,
można dostrzec, że są umieszczone w kontekście nas współpracujących z Bożym działaniem. I chociaż
98

zachęcani jesteśmy, by prosić o cokolwiek, to jednak tym co porusza Bożą rękę do działania jest
ufność w to, kim On jest i co On czyni.
Czasem się zastanawiam, jak teraz wyglądałoby moje życie, gdyby Bóg dał mi choćby połowę z tego,
o co Go prosiłem. Wiem, że byłbym chwilowo zadowolony, ale nie miałbym pojęcia, ile szkód
wyrządziłyby moje egoistyczne zachcianki. I jak miałbym poznać Boga jako mojego kochającego Ojca,
gdybym traktował Go jak dżina z lampy (z baśni o Alladynie).
O wiele jenak trudniej zrozumieć, dlaczego nasze prośby o innych ludzi w bólu i niedoli pozostają bez
odpowiedzi. Czy Piotr, gdy zabraniał Jezusowi iść do Jeruzalem, by spotkać swych prześladowców,
działał z innych pobudek niż miłość? Nie wydaje mi się. A jednak jego błaganie spotkało się z ostrym
skarceniem, jako szatańska próba powstrzymania Jezusa od wypełnienia swej misji.
Piotr nie rozumiał najwyższego Bożego celu, który miał osiągniąć Jezus na krzyżu. Gdyby Bóg
odpowiedział na jego (Piotra) modlitwę, musiałby zaprzestać działań, które miały zbawić Piotra od
siebie samego. „Nie myślisz o tym, co Boskie, lecz o tym, co ludzkie!” (Mat 16,23). Piotr nie rozumiał,
że jego troska była udzieleniem głosu szatanowi, by zniechęcić Jezusa do posłuszeństwa Ojcu.
Była to modlitwa typu „wybaw mnie” wynikająca bardziej z lęku, niż z Bożej miłości i – jak większość
modlitw „wybaw mnie” – zazwyczaj była przeciwna Bożej woli, niż jej służyła.

„OJCZE, UWIELBIJ IMIĘ SWOJE”


Zostaliśmy stworzeni do tego!
Kiedy Bóg ukształtował pierwszych ludzi, przeznaczył ich do współuczestnictwa w swojej chwale i
dzieleniu Jego przyjemności.
Gdybyś kiedykolwiek poznał tę chwałę – czy byłoby to zasiadanie w Jego obecności i rozmowa z Nim,
czy okazja, gdy objawi się komuś używając ciebie – wiedziałbyś, o czym mówię. W takiej chwili
wydaje się, że czas się zatrzymał. Przenikają cię fale radości i to takie niepojęte, że czujesz, że nawet
gdybyś żył tylko dla tej chwili, życie miałoby ogromny sens. „Zostałem stworzony dla tego!”
Właśnie tak!
Jezus wiedział, że to też dotyczy jego. Gdy stanął przed wyborem między „Ojcze, wybaw mnie!” a
„Ojcze, uwielbij imię swoje!”, wybrał to drugie. Wiedział, że prawdziwa chwała istniała jedynie w
wypełnieniu misji zleconej przez Ojca bez względu na okoliczności. I choć mógł się lękać agonii na
krzyżu wiedział, że przyszedł na świat właśnie dla tej chwili.
„Ojcze, uwielbij imię swoje!”
To jest modlitwa, której Ojciec zawsze wysłuchuje. „Ojcze, niech cel, dla którego mnie stworzyłeś i
umieściłeś mnie na tym świecie, będzie wypełniony do końca.” Taka modlitwa rozbraja nasz interes
własny i utrzymuje nasze zaufanie w fakcie, że Ojciec, który nas stworzył i kocha nas tak głęboko, zna
nas lepiej, niż my znamy siebie sami.
Tego wyboru nie dokonujemy jednorazowo na całe życie, ale w każdej życiowej sytuacji. Gdy nie
dostałem tej pracy, której chciałem, tej podwyżki, na którą zasługuję, tej diagnozy, której
oczekiwałem: „Ojcze, wybaw mnie!” czy „Ojcze, uwielbij imię swoje!”
Decyzja, co wybrać, gdy opowiadają o mnie złośliwe plotki, czy gdy mi dokuczają bez powodu:
„Ojcze, wybaw mnie!” czy „Ojcze, uwielbij imię swoje!”
Natykamy się na ten wybór, gdy spotykamy ludzi w potrzebie, mamy szansę mówić prawdę i zapłacić
za to, gdy podejmujemy kwestię bezsilnych: „Ojcze, wybaw mnie!” czy „Ojcze, uwielbij imię swoje!”
Decydujemy, kiedy otacza nas ciemność i sztorm i chce nas zwyciężyć: „Ojcze, wybaw mnie!” czy
„Ojcze, uwielbij imię swoje!”
99

CODZIENNY WYBÓR
Nie tyle istotne są słowa, których używamy, ale wołanie naszego serca. Wybierz własny ratunek a
znajdziesz siebie, jak sprzeciwiasz się Bogu, chociaż nie chciałeś. Będziesz się modlił przeciwko tym
rzeczom, których używa Bóg, aby cię zmienić, albo sposobom, w jakie chce cię wyratować. Miniesz
się z Nim, bo będą wyglądać jak rzeczy, których chcesz.
Będę tutaj szczery. Przez większość życia modliłem się modlitwą „wybaw mnie”. Nie zawsze byłem
tego świadomy, ale myślałem, że Bóg chce tego dla jest najlepsze dla mnie – według mnie.
Lecz Bóg uczył mnie raz za razem, że w tej podróży to On najlepiej wie o wszystkim. Sposób, w jaki ja
bym rozwiązał moje problemy i pomagał innym ludziom, sprawiłby więcej szkód, niż On by na to
pozwolił. Kiedy nie dawał mi czegoś, to dlatego, że miał na to lepszy sposób a przy okazji mógł
zmienić mnie. W prawie każdej sytuacji wydaje się, że Bóg działa dokładnie odwrotnie od tego, co ja
bym zrobił.
Gdy chciał nauczyć mnie, jak bardziej Mu ufać, ja modliłem się , aby coś naprawił, żebym ja nie musiał
Mu ufać.
Kiedy chciał wprowadzić do pełniejszego uczestnictwa w tym, co dla mnie przygotował, ja modliłem
się, bym był po prostu szczęśliwy.
Gdy chciał zmienić mój charakter tak, abym mógł okazywać Jego serce innym, ja wolałem zostać
takim, jaki byłem i unikać momentów, gdzie „stary Wayne” znów by się pojawił.
Tak się cieszę, że On wygrał, częściej wbrew moim modlitwom, niż dzięki nim. Chcę, żeby dalej tak się
działo. Chcę, by używał wszystkiego w moim życiu, by mnie kształtować na swój obraz i aby mógł
wypełnić cel, w jakim mnie stworzył.
„Uwielbij imię swoje!”
W każdym z nas, do końca tego wieku.
I na wieczność.
Amen.

(...) w którym też przypadło nam w udziale stać się jego cząstką, nam przeznaczonym do
tego od początku według postanowienia tego, który sprawuje wszystko według zamysłu
woli swojej, abyśmy się przyczyniali do uwielbienia chwały jego. (Ef. 1, 11.12)
***********************

Twoja osobista Podróż


Pomyśl, o co się ostatnio modlisz. Które z Twych próśb to modlitwy „wybaw mnie” a które „uwielbij
imię swoje”? Które zaspokajają Twoje pragnienia a które wpływają z Twojego zrozumienia Bożego
celu w danej sytuacji? Poproś Pana, by objawiał Ci każdego dnia Jego cele w Twoich okolicznościach i
módl się, by te cele się rozwijały w miarę, jak On przyciąga Cię bliżej do siebie.

Dyskusja w grupie
1. Podajcie przykłady modlitw „wybaw mnie” zarówno zBiblii i swojego własnego życia.
2. Podajcie też przykłady modlitw „uwielbij imię swoje”.
3. Czy kiedykolwiek modliliście się dokładnie wbrew temu, co sami chcieliście, bo odczuwaliście,
że w ten sposób wypełni się Boży cel. Opowiedzcie o tym.
4. Jeśli w grupie są osoby chętne, by podzielić się tym, o co się teraz modlą, poproście Boga, by
pokazał wam wspólnie, jaki jest Jego cel i jak wesprzeć go waszą modlitwą.
5. Módlicie się, by Bóg był uwielbiony w waszym życiu każdego dnia waszej podróży.
100

ROZDZIAŁ 23
Umysł faryzeusza myśli,
że prawda jest ważniejsza od miłości,
ale Jezus pokazał nam,
że miłość to najważniejsza część prawdy.

ŻYCIE W MIŁOŚCI

Oczywiście, nic w tej książce nie ma żadnej wartości, gdyby zajmowała się wyłącznie intelektualnym
argumentowaniem, albo nakręcała „teologię Bożej miłości”. ma ona sens tylko wtedy, gdy można się
nauczyć jak żyć będąc kochanym: budzić się każdego dnia w przekonaniu, że Ojciec zachwyca się
tobą, tak, jak rodzic nad swoim nowonarodzonym dzieckiem.
Mógłbym długo jeszcze wymieniać, co to znaczy żyć w Bożej miłości i jak to rewolucjonizuje wszelki
sposób myślenia i postępowania. Ale sądzę, że obraz jest już na tyle klarowny i będziesz w stanie sam
dostrzec ścieżkę, którą ma dla ciebie Ojciec i pójść po niej, gdziekolwiek On cię zaprowadzi. Możesz
mi wierzyć, o wiele lepiej żyć tym życiem, niż o nim czytać, czy też rozmawiać.
Od kilkunastu lat drążę szerokość i głębokość Ojcowskich uczuć, moje życie w Nim z każdym
miesiącem staje się coraz głębsze i bogatsze. Wciąż odkrywam, jaki On jest wspaniały i w jakiej
wolności mogę żyć, gdy jestem pewien Jego uczuć wobec mnie. Zobaczyłem, ile już we mnie zmienił,
a ciągle czuję się, jakbym dopiero zaczynał.
Proces odkrywania, jak On chce żyć w tobie jest o wiele radośniejszy, niż czytanie o tym. To życie dla
każdego z nas. Jeśli przed przeczytaniem tej książki zakosztowałeś już tej rzeczywistości, to
prawdopodobnie wiesz, jak dalej żyć w Jego miłości. Jeżeli tak, to śmiało naprzód!
Ale może są też inni, których ujął temat niniejszej książki, i którzy wciąż nie mają najmniejszego
pojęcia, jak można żyć w Jego uczuciu. Intelektualnie możesz się zgadzać ze stwierdzeniem, że Bóg
ma dla ciebie miłość, ale nigdy nie doświadczyłeś tego osobiście. Możesz nawet czuć się duchowo
pusty i nie wiesz, gdzie się zwrócić. Może uważasz, że jeszcze nie wiesz na tyle, by spróbować, ale tak
naprawdę to nidgy nie będziesz wiedział wszystkiego. Zacznij właśnie dziś. Właśnie teraz.
Życie w Jego miłości nie jest trudne dlatego, że jest zbyt skomplikowane, ale dlatego, że jest o wiele
prostsze, niż większość ludzi sądzi. Pozwól, że dam ci kilka podpowiedzi, które pomogą ruszyć z
miejsca.

TO JEGO PRACA, NIE TWOJA


101

Nie myśl, że to jest życie kierowane przez intelekt bądź emocje. Chociaż w naszej podrózy ważne jest
i jedno, i drugie, życie o którym mówię zaczyna się od osobistego objawienia miłości Ojca do ciebie
oraz dzieła, którego dokonał Syn na krzyżu. Jak tylko mogłem, starałem się opisać to w tej książce, ale
słowa to za mało. Życie w Jego uczuciu wymaga głębszego niż to objawienia, gdzie twoje oczy zostają
otwarte i zaczynają widzieć Jego realność.
Tego akurat nie mogę dla ciebie uczynić, więc nawet nie będę próbował.
Ty także nie możesz tego uczynić, więc nie marnuj czasu na próby.
Ale to jedno możesz zrobić: poprosić Jego o pokazanie ci głębi Jego miłości do ciebie i objawienie,
czego Jezus dokonał na krzyżu. Zdaje się, że On uwielbia to robić bardziej, niż cokolwiek inne i robi to
ludziom przez całą historię.
Gdybyś wszedł do pokoju, gdzie bawi się dwuletnie dziecko i chciał z nim nawiązać relację, to kto
musiałby zacząć. Dziecko? Jasne, że nie! Ty musiałbyś to zrobić. Ono odpowie oczywiście, ale to ty
musisz zainicjować. Musiałbyś znaleźć sposób, by zrównać się do jego poziomu i zainteresować czymś
i tak nawiążesz relację.
Tak samo jest z Bogiem. Jest o wiele większy, niż ty większy od dwulatka. On podejmie inicjatywę na
twoje zaproszenie. Po prostu poproś Go, by zaczął ci objawiać, jak bardzo cię kocha i stąd się zacznie.
Nie oczekuj, że poprosisz Go raz i od razu niebiosa się rozjaśnią a twoje serce wybuchnie. Każdego
dnia pamiętaj o Nim i oczekuj na Niego i Jego sposóby, by się tobie objawić.

MIEJ OCZY SZEROKO OTWARTE


Jezus obiecał nam, że będzie drogą do poznania Ojca oraz że przyjdzie do nas, abyśmy doświadczyli,
czym jest realne życie w Nim. Skoro już Go poprosiłeś, by się tobie okazał, żyj teraz z oczami szeroko
otwartymi, patrząc w jaki sposób Jezus da ci się poznać. Nikt ci nie może powiedzieć, kiedy albo gdzie
Go spotkasz, ale są takie szczególne miejsca, w których On sam powiedział, że możemy Go
oczekiwać.
Powiedział na przykład, że będzie z nami zawsze i pokazał swoim własnym życiem, jak cenny jest
regularny czas spędzany z Ojcem, z dala od życiowego hałasu. Nie mówię tu o dyscyplinie codziennej
modlitwy, bo może ona łatwo przekształcić się rytuał i jeszcze bardziej frustrować. Mówię raczej o
regularnym czasie, gdy otwierasz przed Nim swoje serce. Cóz to by mogło znaczyć dla ciebie? Spacer,
bądź czas, gdy jedziesz do pracy? Zakątek w domu, gdzie możesz znaleźć trochę spokoju. Czas pod
prysznicem lub w łóżku przed zaśnięciem.
Po prostu proś Go, by ci się objawiał, jakkolwiek zechce. Oczekuj raczej Kogoś, a nie czegoś. Po
pewnym czasie nauczysz się rozpoznawać Jego obecność z tobą z coraz większą łatwością. Może to
być świadomość tego, że nie jesteś sam na tym świecie, słyszenie cichego wewnętrznego głosu, czy
nagły przebłysk mądrości. I chociaż nie możemy tego wytworzyć sami z siebie, bez tego cichego czasu
otwartego dla Niego, łatwo minąć te momenty.
On zawarty jest też w Biblii. Możesz spędzić trochę czasu poszukując w niej Jego samego Jego i jego
mądrości w odniesieniu do dręczących cię problemów. Zachęcam ludzi, by zaczęli od ewangelii i
czytali je ciągle i wciąż, nawet przez kilka miesięcy, aż Jezus stanie się dla nich realną osobą. Jeżeli
sprawia ci problem zrozumienie Jego miłości, przeczytaj List do Rzymian, rozdziały 4 do 8, lub List do
Galacjan albo do Kolosan. Niech słowa te wsiąkają w twoje serce a On będzie się w nich stawał
rzeczywisty.
Miej oczy otwarte na społeczność wierzących, by mieć z kim dzielić swą podróżą. Niekoniecznie mam
na myśli tu najbliższy zbór lub kościół. Może będzie to starszy brat lub siostra, który wzrasta w swojej
realacji z Panem. Słuchaj, czego oni doświadczają, proś o pomoc tam, gdzie napotykasz trudności lub
102

niepewność. Upewnij się tylko, że sa ludzie, wzrastający w poznaniu tej miłości a nie zamknięci w
poczuciu winy i uczynkach. Niech cię zachęcają, ale nie oczekuj od nich odpowiedzi w każdej kwestii.
Zwracaj się do Jezusa, który jest twoim starszym bratem i przewodnikiem w tej podóży.
I nie zapominaj, że możesz Go także odnaleźć w niewierzących. Jezus powiedział, że kiedy służymy
„najmniejszym z nich”, On też bierze w tym udział. Próbuj dostrzec, jak On chce się przez ciebie
wyrazić bez wywoływania winy, obowiązku, ale w jaki sposób pozwoli ci kochać innych.

ZRELAKSUJ SIĘ
Miej świadomość, że nie masz kontroli, jak ta relacja się rozwija. Mówiłem ludziom, który zaczynali tę
podróż, aby się nie zniechęcali, jeśli nie zobaczą lub nie usłyszą nic przez najbliższe dwa lata. Tak,
wiem, że brzmi to jak bardzo długi czas, ale chcę, żeby się zrelaksowali. Nacisk, że coś musi się
wydarzyć w ciągu jednego czy dwóch dni, ewentualnie w ciągu jednego czy dwóch miesięcy,
powstrzymuje rozwój tej relacji. Rzadko się zdarza, żeby zajęło to dwa lata, ale usunięcie presji, że
mamy coś wytworzyć, ułatwi nam bardzo zobaczenie Jego działania.
Czemu zajmuje to tyle czasu? Objawienie uczuć Ojca nie jest kwestią potarcia magicznej lampy i
bum! - oto jest! Często Bóg musi wyplątać z nas pewne rzeczy, by pomóc nam Go dostrzec. Nawet
jeśli trwa to miesiące, nie dzieje się tak dlatego, że On sprawdza nas, czy jesteśmy szczerzy i oddani,
ale działa w głębi nas, usuwając z naszych serc te rzeczy, które usuwają Jego i skupiają nas na naszych
własnych wysiłkach lub upadkach.
Czasem oznacza to uporanie się z momentami rozczarowania Nim. Im bardziej starałeś się zbliżyć do
Boga religijnie, tym częściej pewnie bywałeś zawiedziony, że On nie zrobił tego, co ty oczekiwałeś.
Mogły to być modlitwy bez odpowiedzi, albo bolesne doświadczenie w życiu. Nawet pozostałości
gniewu i uczucia opuszczenia mogą zaciemnić nasze oczy od widzenia Jego obecności.
Czy więc mamy ignorować nasze rozczarowania Nim? Oczywiście, że nie! O wiele lepiej jest przynieść
Mu nasze frustracje i chwile zawodu. Wywieść je na światło. Mówić o nich w Jego obecności. Poproś
Go, by pokazał ci miłość większą, niż twoje niezrozumienie Jego natury i działania a zobaczysz, jak On
uwolni cię z nich. Nie zdarzy się to w ciągu jednej nocy, ale w miarę upływu czasu, poddadzą się tej
nowej rzeczywistości, że chociaż Ojciec nie chroni nas od wszelkich problemów i niebezpieczeństw w
życiu, jednak jest z nami w tych sytuacjach i wyzwala nas z nich, by wykształcić w nas miłość do Niego
oraz współczucie dla innych cierpiących.
Potrzebujesz jedynie spoglądać ciągle na Niego, prosić Go, by pomagał ci rozpoznawać Jego obecne
działanie w twoim życiu i to, co już szepce ci do serca. Nie chodzi o sprawienie, by Bóg zaczął działać
w twoim życiu, ale byś zaczął rozpoznawać jak On już działa.

NIECH ODEJDZIE POCZUCIE WINY


Jeżeli próbowałeś już służyć Bogu w sposób religijny, jedną z rzeczy, które będzie chciał zmienić,
będzie odpowiadanie Jemu z poczucia winy i strachu. Jeśli starałeś się ukoić te odczucia robiąc dla
Niego rzeczy mające zaskarbić Jego łaskę, może to nie być łatwa droga do przejścia. Ale dopóki Bóg
nie odłączy cię od winy i strachu, które pobudzają cię do działania, nie będziesz w stanie przyjąć Jego
miłości dla ciebie.
Jak sprawić, by odeszła wina? Wytrzymaj z nią w Jego obecności. Wiem, nie brzmi to jak coś
specjalnego, ale to właśnie wystarczy. Przestań robić te rzeczy, które – gdybyś ich nie robił - dałyby ci
złe sampoczucie. Gdy poczujesz, jak wina i potępienie zbiera się nad twoją głową, jak burzowa
chmura, po prostu przyjmijich obecność do wiadomości i oddaj je Panu. Naucz się, że Bóg nie używa
103

strachu, by manipulować twoim postępowaniem i dlatego nie zostawiaj dlań miejsca w swoim życiu,
robiąc cokolwiek ów strach by od ciebie wymagał.
Na początku pewnie będzie ciężko i dasz radę przeciwstawić tym odczuciom tylko jakiś czas, a potem
znów zostaniesz owładnięty winą, czy to z wewnątrz siebie, czy od innych i wrócisz do robienia tego,
co wcześniej. Uwierz mi, to nie koniec świata. Gdy znów sie na tym złapiesz, wró
do Jezusa. Powiedz Mu, jak bardzo się zmagasz i poproś, żeby cię uwolnił. Twój umysł i emocje były
tak długo sterowane poczuciem winy i pragnieniem, by załagodzić Boży gniew, że jest łatwiej
uwierzyć w kłamstwa winy, niż w Jego słowa miłości. Przychodź do Niego a nauczysz się, jak zwalczać
winę i przyjmować Boży afekt, a wtedy zobaczysz, jak bardzo poczucie winy powstrzymywało cię od
poznania Jego.
Pomocne też będzie kontakt z Ciałem Chrystusa, który wzmocni odczuwanie miłości Bożej i odstręczy
używanie winy i strachu, żeby motywować ludzi. To może być trudne, bo wielokrotnie łatwiej jest
pobudzać ludzi poczuciem winy, niż pomagać im żyć w miłości Ojca. Ale te pomocne głosy da się
znaleźć. Może to będzie przyjaciel, albo dwóch, których da ci Bóg, może książka, nauczanie lub
podcast.

IDŹ ZA NIM
Wyaje się, że od czasów średniowiecza, praktyka chrześcijańska odeszła bardzo od tego, co to znaczy
żyć życiem Jezusa. Można być dobrym chrześcijaninem przyjmując doktrynę, rytuały i etykę bez
poznawania Jego. Jezus nie przyszedł, by zapoczątkować nową religię. Przyszedł, by złamać moc
wszekich religii przez zaproszenie do podążania za Nim i życia w rzeczywistości Jego miłości do nas.
Pamiętaj, że życie w Chrystusie to podążanie za osobą, a nie przestrzeganie zasad. Gdy zwrócisz ku
Niemu swe serce, w swoim sumieniu zaczniesz rozpoznawać Jego głos, który będzie cię prowadził. Idź
za nim, nie za troską i strachem, że Go rozgniewałeś, a le za poczuciem bezpieczeństwa, że nikt nie
kocha cię bardziej i że On rośnie w tobie.
Oto słowa Jezusa, które zostały źle odczytane przez tak wielu: „Jeśli przykazań moich przestrzegać
będziecie, trwać będziecie w miłości mojej.” Nie powiedział, że możemy zarobić na Jego miłość
przestrzeganiem przykazań, ale że idąc za Nim, będziemy żyć w owocu Jego miłości. Marnotrawny
syn żyjący w chlewie nie był mniej kochany przez swego ojca, raczej nie żył w rzeczywistości tej
miłości. I jak długo będziemy przekładać naszą mądrość nad Jego miłość, tak samo będzie z nami.
To On zaprasza nas, żebyśmy przychodzili i żyli w Jego miłości. Podejmij ryzyko, by odkryć to życie a
nie rozczarujesz się. On wie wszystko najlepiej i nie ma takiej sytuacji, której nie mógłby użyć dla
swojej chwały w naszym życiu. Gdy będziesz widział, jak tego dokonuje w twoim życiu, będzie ci o
wiele łatwiej iść za Nim. Wzrośnie twoje zaufanie do Niego, a wraz z nim –zdumiewające zmiany w
twoim życiu.
Zauważysz je w najbardziej zaskakujący sposób, gdy będą się zmieniać twoje myśli, pomysły i
działania i będą coraz bardziej odzwierciedlać Jego. Raz po raz będziesz się łapał, że w pewnych
sytuacjach reagujesz zupełnie inaczej niż kiedyś. Zaczniesz myśleć: „To nie mogłem być ja.” I
rzeczywiście to nie byłeś ty, lecz w wyniku wypaczeń i zafałszowań spowodowanych złamaną relacją z
Ojcem, który zawsze cię kochał tak, że nie masz pojęcia.
To jest właśnie radość w tej podróży – przywrócona relacja z Ojcem, który cię stworzył oraz
odnowione życie, pozwalające nam na wolność nawet w tym niedobrym okresie.
Nie znam lepszego fragmentu na zakończenie, niż fragment z przekładu The Message Eugene’a
Petersona, parafrazy Pisma. W tym wersecie znalazłem prawdę, która stała się motorem zawsze
pchającym mnie do przodu, zawsze bliżej Niego:
104

„Ponieważ i Jezus przeszedł przez wszystko to, co i my, a nawet więcej jeszcze, uczcie się
mysleć i działać tak, jak On. Myślcie o swych cierpieniach, jako o zzuwaniu starego
grzesznego nawyku, żeby zawsze postawić na swoim. Wówczas będziecie mogli żyć w
dążeniu tego, co chce dla was Bóg, nie będąc tyranizowanym przez to, co wy chcecie.”
(1 P 4,1.2 wg przekładu The Message)

***************

Twoja osobista Podróż


Więc idź i ciesz się życiem w pokoju i radości Jezusa! Każdego dnia budź się pewny Jego miłości do
Ciebie i proś Go o pomoc, kiedy tylko potrzebujesz. Nasłuchuj i idź za Nim , najlepiej jak potrafisz.
Zobaczysz, że to życie jest bogatsze i głębsze, niż mogłeś to sobie wyobrazić.

Dyskusja w grupie
Koniec pytań i zadań. Może to jedno: podzielcie się między sobą, jak ten rozdział pomógł Wam
zobaczyć następny krok, który Jezus ma dla Was w tej podróży.

You might also like