You are on page 1of 19

ANTYKLIMAKS

tłumaczenie: Monika Muskała

Osoby:

MARYJKA
BRAT MARYJKI
OJCIEC MARYJKI
MATKA MARYJKI
POLICJANT
LEKARZ
KSIĄDZ

JEDEN

Pomieszczenie wypełnione elektrycznymi sprzętami kuchennymi; oprócz tego elektryczne


narzędzia, wiertarka pneumatyczna etc. Wszystkie urządzenia są włączone i piekielnie
jazgoczą.

Maryjka wychodzi na scenę z włączonym odkurzaczem, trochę odkurza i przerywa. Widać, Ŝe


Maryjka rozprawia o czymś rzeczowo, ale nie słychać Ŝadnego dźwięku.
Nieme opowiadanie staje się coraz bardziej wzburzone.
Przeciągły, ale bezdźwięczny krzyk.
Niedosłyszalne szlochanie.
Maryjka opamiętuje się.
Znowu odkurza.

D WA

OpróŜnione pomieszczenie. Maryjka i wyłączony odkurzacz.

MARYJKA
Cała rzeczywistość śniła o Maryjce.
Kiedy rzeczywistości trafi się paskudnie pogrąŜony dzień,
wtedy śni najchętniej i najusilniej o Maryjce.
Biedna rzeczywistość kładzie się wtedy na Ŝałośnie własnym materacu rzeczywistości i
śni, Ŝe wali Maryjkę po słuchu.
I tak długo rzeczywistość wali Maryjkę po małŜowinach słyszących uszu, aŜ Maryjka
przymusowo musi ogłuchnąć.
A wtedy rzeczywistość jest jak balon napompowana nasieniem dobrego humoru i popełnia
miłą podróŜ za rzeczywistą zagranicę, gdzie sobie wsłuchuje do głowy kolosalnie
przepiękny koncert.
A Maryjka jest głucha i siedzi w domu.
Takie to rzeczy śni sobie rzeczywistość zawziętym cięgiem o sobie i o Maryjce.
Albo wszystko będzie dobrze, bo rzeczywistość rzuciła się Maryjce w ciepłe oczy, albo
wali ją po klozetowych muszlach uszu, bo zachciało jej się akurat posłuchać muzyki.
Ale na szczęście Ŝycia, to wszystko przecieŜ wcale nie jest prawdziwe.
Na szczęście wszystkie bóle razem wzięte wcale nie są rzeczywiste.
Na wielkie szczęście Maryjka jest tylko snem tej rzeczywistości. I Maryjka tak, jak tu stoi,
moŜe sobie głośno na całe ciało powiedzieć, Ŝe cała rzeczywistość śniła o Maryjce.

TRZY

Maryjka i puste zakrwawione pomieszczenie.

Maryjka pochyla się, rozbiega i wali głową w ścianę, pada i przez chwilę leŜy na ziemi.

MARYJKA
Ale oczywiście zawsze trzeba pobiec zobaczyć... czy przypadkiem nie jest się jednak
naprawdę przy Ŝyciu, tak samo jak pod drzwiami trzeba się skradać, kiedy się jakiś szmer
rozpleni we własnym słuchu pod drzwiami domu... jeśli ma się w ogóle słuch oczywiście...
i dom.
Ale jeśli ona jest prawdziwa, ta Maryjka, ha, to juŜ jej sama Maryjka porządnie
przygrzmoci.
(Znowu biegnie i wali w ścianę.)
Jeszcze sobie Maryjka będzie mogła paść jak poroniona, jeśli się ściana będzie umiała móc
naleŜycie twardo zachować.
(Rozsmarowuje sobie krew z czoła na ręce i zlizuje ją.)
śe teŜ nawet twoja własna krew musi smakować jak dziadowskie skurwienie, Maryjka,
jakby pies parszywy naszczał w pośledniej dzielnicy. Ale przypuszczeniowo pokarm
smakuje jak Maryjka zostawiona przez pokarm samopas o głodzie. Wtedy naturalnie
kochana Maryjka nabiera własnego smaku w nagrodę za to, Ŝe tak grzecznie czeka na
swoją kolejkę w łańcuchu pokarmowym.
(Wsadza sobie rękę pod spódnicę i próbuje.)
Nie, nie, nie, cóŜ to za zaparta w sobie Maryjka, nie ma przecieŜ ani czerwonych, ani
brązowych śladów człowieka w ponadwiększej historii, jest tylko rozgwandziany spadek
więźnia aresztu śledczego.
A z drugiej strony takie zabezpieczenie śladów jest oczywiście niepowtarzalne jak dobre
jedzenie, zanim uradowani ludzie poddadzą je eksterminacji.
(Znowu biegnie i wali w ścianę.)
Dziwne aŜ do znudzenia, Maryjka.
Jaka ty jesteś nie do przebycia, Maryjka.
Ta ściana niczego ci nie obiecuje, Maryjka.
Nawet ściana daje ci jeszcze jedną radę przeciw tobie i po prostu wcale nie chce cię
złamać, Maryjka.
AŜ do przegniłego szpiku kości zwyczajnie dla niej nie istniejesz... jak twarz z jednej
strony dla twarzy z drugiej strony, Maryjka.
Maryjka...
Kochana Maryjka.
Jesteś taką muzyką, którą wszyscy ludzie muszą śpiewać.
CZTERY

Zakrwawiony pokój. Maryjka, która wyciąga sobie spod spódnicy zakrwawioną szmatę.
Materac z bratem Maryjki, który onanizuje się via pismo pornograficzne.

BRAT MARYJKI (onanizując się)


Nasza mama mówi, Ŝe przebrała się za miarkę miarka, bo juŜ nie idzie z nami wytrzymać.
Po wyładowanym kupą zmartwień wczoraj i dobijającym ludzi przedwczoraj, ochoczo by
się nam dzisiaj przydał szczęśliwy dzień bez krwi, mówi mama, inaczej nie będzie urlopu
dla wyrazu twarzy ludzkich wnętrzności.
Gdyby dzisiaj było boŜonarodzeniowe przesilenie roku, wydarlibyśmy sobie serca i
zawiesili na choince, tak samo jakby trzeba było popowieszać wszystkich korektorów praw
człowieka, gdyby progi światowej sprawiedliwości nie były za wysokie na szpotawe nogi
świata.
Ociekające krwią serca umoczyłyby choinkę w czerwieni, a nasze mięsne klatki z
piersiami odetchnęłyby od serca i krwi, i winy, mówi nasza mama. Ale dębina w drzwiach
sprawiedliwości spaczyła się i drzwi światowej sprawiedliwości zaparły się przed światem.
Bo ledwie co, jakby się stolec na usta cisnął, przyprze człowieka potrzeba przesilenia
boŜonarodzeniowego, Ŝeby wygruzić nieczystości z własnego człowieka wewnętrznego, to
akurat Święta BoŜego Narodzenia odbywają zagraniczną podróŜ w innej porze roku.
To wszystko powiedziała sobie i nam nasza mama, Maryjka.
MARYJKA
Kochana Maryjko, nareszcie mam trochę czasu, Ŝeby powiedzieć do ciebie list. Pogoda u
nas jest dobra i sprawiedliwa wobec nas, bo nie jest zimno, chociaŜ rozumie się, nie jest
teŜ ciepło. Nie wiem, czy ludziom dzisiaj jest wewnątrzustrojowo niedobrze, ale
sprawiedliwość poradzi juŜ sobie z nudnościami.
Nasz dozorca odłamał sobie duŜego palca u nogi, bo klnąc kopał tym palcem w mur, kiedy
musiał na klatce wschodowej sprzątnąć kupkę po Maryjce. Tak więc sprawiedliwość
wyciągnęła do Maryjki krzepką dłoń i dozorca będzie się teraz po wszystkie czasy
wystrzegał pomiatania kupkami Maryjki.
A w sąsiednim mieszkaniu naszej sąsiadki to się juŜ pracowita sprawiedliwość przyłoŜyła,
jak nie wiem. Dlatego, Ŝe poniewaŜ nasza sąsiadka miała kiedyś córkę, która jednak juŜ
dość wcześnie sczezła, poniewaŜ pewien facet, co go później przefotografowali w gazecie,
rozpłatał jej płeć wyszczerbioną i wcale niedopitą butelką piwa.
I wyobraź sobie, Maryjka, ledwie co ten facet z gazety wyszedł na wolność z wszystkich
więzień, a juŜ znowu sobie rozpruł jakieś dziecko jak z płatka. I rzecz jasna pani sąsiadka
powiada teraz sobie, Ŝe powinna się cieszyć, bo tego faceta z gazety znowu wsadzili do
więzienia. A ona przecieŜ juŜ od samego początku zawsze dobrze wiedziała, Ŝe ten
gazetowy facet znowu będzie sobie musiał pobruździć powłoki czyjegoś brzucha, no i
miała rację, mówi sąsiadka. I to jest właśnie sprawiedliwość i radość z niej.
Ale teraz muszę juŜ kończyć, zanim się zachce zrobić ciemno.
Moc dobrze pozdrowionych pozdrowień Ŝyczy ci twoja Maryjka.
BRAT MARYJKI (onanizując się)
Jaka szkoda, Maryjka, Ŝe twoja dupa musi mieć róŜycę, jak ta świnia wydana na pastwę
przetwórstwa zwierzęcego.
Szkoda, Maryjka, naprawdę szkoda, bo byłabyś o wiele lepsza do płciowego zapchania niŜ
zdjęcia zapchanych ludzi ze zdjęć.
Nawet jeŜeli jesteśmy tym samym rakiem brzucha, z zapchanego czorta naszej matki.
MARYJKA
Kochana Maryjko.
Co u ciebie słychać?
U mnie wszystko dobrze.
Twoja Maryjka. Pozdrowienia.
PIĘĆ

Zakrwawiony pokój. Maryjka, która obcina sobie włosy duŜym noŜem kuchennym. Brat
Maryjki, który zawija sobie podbrzusze bandaŜami i pieluchami. Ława, na której chrapie
pijany ojciec Maryjki z butelką pod pachą. Ojciec Maryjki spada z łóŜka i skamle.

BRAT MARYJKI
Ha, ojciec oczywiście znowu utopił się ze sobą w podludzkim sznapsie.
Alkohol ludzkiego społeczeństwa znowu ojca odparował.
OJCIEC MARYJKI
Arcyludzka podszewka ludzka
Podszczypliwa spuścizna
mocniej coraz mocniej i mocniej
podchodzi mi wszystko do wewnętrznych soków mojego człowieka.
Sok z ciała mojego ciała zmieszany ze wszystkimi zdestylowanymi ludźmi.
A wszystko coraz mocniej zmieszane z ludzkim społeczeństwem.
MARYJKA
Opowiedz świeŜo skrojony z Ŝycia, jak to się stało, tato.
Jak to do siebie doszło, Ŝe cię znowu tak nalało samymi świeŜo pędzonymi ludźmi?
OJCIEC MARYJKI
Nieszczęście, jak ta suka napalona, goniło za człowiekiem.
Nieszczęście – niedorŜnięta podszewka szczęścia.
Biedne małe szczęście, biedne małe szczęściem do rozpuku nadęte szczęście.
A tu siedzi sobie nieszczęście... tik-tak, w uzbrojonej w cyferblat stróŜówce, tik-tak,
mundur pospolity, włączone światło księŜyca w pełni, chleb z kiełbasą i musztardą
wrąbany, piwo wykończone, szlus i ni ma.
No więc siedzi sobie nieszczęście zaklinowane i nuda dobiera się do nieszczęścia jak zła
baba... dajmy na to... cycki, robocza szpara na... eee... na świńską miłość, no wszystko
(Pokazuje na Maryjkę.)
Jak ta tu, ta ty tu...
Maryjka teŜ jest ciasną norką dla nieszczęśliwego szczęścia zafajdanego.
Krzyk nie chce przejść przez gardło... a gardło to Maryjka.
Puk, puk – kto puka – kostucha...
Maryjka podciąga spódnicę wysoko i podaje ojcu nóŜ ostrzem do przodu.
OJCIEC MARYJKI
Nie patrz tak znowu, Maryjka.
Nie znowu ty musieć być kłuta i ty mnie chcieć kłuć.
Spódnica w dół albo trzonek tacie.
(Maryjka obraca nóŜ.)
Nareszcie znowu zgrzeczniona jak trzeba Maryjka.
Dobrą umieraczką jesteś swojemu dobremu tacie, ale głupią.
No więc nieszczęście i obława.
Wszystko przetrzebić.
Strzępy słów, gniazda ognia.
SkrzyŜowanie, światła, czerwone i ciągle na oku: ojciec.
No to nieszczęście wyrywa nadgorliwej lampie czerwone z aparatu.
A więc przejściowa zieleń.
Zielone, no to jazda, ojciec, na drugą stronę, pomyślało.
Na drugą stronę i o włos od społecznej gospody ludzkiej. Ale w ostatniej chwili koniuszek
koleŜeńskiego zapanbractwa wychynął, ogonek codzienno całodziennego związku
rozpalania ludzkich zmysłów zamajtał w drzwiach gospody.
Za wcześnie, pies ją trącał, zieleń ludzka, nieszczęście jako ten huncwot, co zŜera tatusia.
Ha, jeszcze jeden ojciec przyszedł, zaniosło się po gospodzie.
Dalej, zachodzi, ludzie piją, polityczną politykę koalicyjną wypijają, hehe.
A wszystko takie zgrzecznione we mnie na czerwonym.
I moje trupiozielone nieszczęście ludzkie na zielonym.
No więc tak to było, w dół po równi na pysk po prostu, zwyczajne ludzkie dno po prostu,
hehe...
Ale teraz...
Chodź no tu, Maryjka.
Przyjść tu, bać się, hehe.
Twój tata chce ci zapchać czorta, zapchać ci tego twojego roztrajkotanego czorta
Maryjka podciąga spódnicę i podaje ojcu nóŜ ostrzem do przodu.
OJCIEC MARYJKI
Haha, znowu ci się pokiełbasiło ludzkie współŜycie.
(Wsadza jej nóŜ powyŜej trzonka między nogi.)
Ale zawsze wesolutki czort mojej szelmutki.
BRAT MARYJKI
Brawo, tata, brawo.
Człowiek dla pewności daje upust, jak ma dobry spust.
A ropa sika w górę z rury armatniej taty prosto na róŜycę Maryjki i ścina lodem jej
Ŝyciowy okład, i wsiąka w wypaloną dziurę ludzkiej natury, i skaŜa poczciwą ciemnotę
wód gruntowych nie narodzonych ogólnoludzkich ludzi, co tryskają tą swoją przymusową
ciemnotą, jak ona potrafi być poczciwie ciemna ta masa zwierzęcoludzkiej gnojówki, jak
nic nie potrafi tego tak jak ona chcieć potrafić.
Brawo, tata, brawo.
Nawet jeŜeli śmierć juŜ od dawna opowiada brzuchowi, co tu się naprawdę święci, to
brzuch poczciwota rozbija jeszcze ze ślepym oddaniem mózg, wątrobę, serce i wszystkie
kamienie Ŝółciowe.
Brawo, tata, dobrze zepsuty stary tata.
Miętki tata ustawił się w kolejce do historii i jeszcze nic nie wie: w którym kościele
dzwonią, czyja para kaloszy, jaka śmierć, hehe.
MARYJKA
Tak, tata jest dobry, politycznie zabezpieczający, tata to nasz rozkład jazdy, co się rozkłada
nieustannie, tata dobry tata.
Tata jest zawsze wesoły i pije, i pije, i jest wesoły jak muzyka ludowa naszego ludu, bo
ona ludem jest, tak jak lud wesoły jest wspólną muzyką ludową, bo pieśń wyrwana z piersi
ludu potrafi ją przyniewolić do wszystkiego.
OJCIEC MARYJKI
Taaak, wasz tata to ludowe zręby ludu.
Tata jest ulubioną potrawą rozrywkową na przyjście brzucha naszego powszedniego,
ludowo nam muzykującego.
Lud się w międzyczasie podouczał wszystkiego, co chwilowo zgodnie z naturą ludzką
powyzapominał.
Śmierć ludu jest oczywiście dłuŜej martwa niŜ taka śmierć odgałęzionego człowieka.
A więc zmartwychwstanie ludu jest rozrywkową rozrywką ludu rozerwanego przez ludowo
ludowy lud.
Wiadomo, Ŝe najlepiej śpi się pod swojsko ludowymi powłokami ludowego brzucha.
BRAT MARYJKI
A jednak wszystko ma zawsze jakąś niefanatycznie fanatyczną słuszność z tymi obwisłymi
zdaniami, które wyłuszczają nam całego tatę.
Człekosympatyczne powłoki brzuszne to najwyraźniej wynalazek miłością nam
zabliźnionego wielkiego szarego człowieka, bo inaczej lud parujących ojców
wyhartowałby taki smród, Ŝe jakby nim zionął na sfajczoną ostatnio historię spółdzielni
mieszkaniowej łabędziego śpiewu, to by ją przeŜarł razem z gwarancją gotowości
opałowej, zamieniając wszystko w jedną słodkawą kupę rdzawych zgliszczy.
I dlatego został na nas wymuszony przejmująco przymusowy strach przed
uszczęśliwieniem szczęścia, Ŝeby stało się, jak przyjemnie i wiadomo, Ŝe oczywiście stać
się musi, pod oczywiście rozrywkowym przymusem.
Tata ma rację.
Muzykowanie ludu pociesza odpadkowych słabeuszy ogólnoludzkiej ludzkości, którzy nie
mogą zasnąć pod powłoką ludowego brzucha.
MARYJKA
Tak, tato naleŜy do nas. Tato jest wiatrem w sercach naszego trawienia, a my jesteśmy
kiszkami, które się w jego imieniu skręciły.
A tam, gdzie dwoje albo troje musi się trzymać w ryzach jednego nazwiska, tam wszystko
jest dobrze.
Podnosi spódnicę do góry i podaje ojcu nóŜ trzonkiem do przodu. Ojciec z westchnieniem
bierze go od niej.

SZEŚĆ

Zakrwawiony pokój. Maryjka leŜy z Ojcem na ławie. Brat Maryjki leŜy na materacu i
onanizuje się via pismo pornograficzne. Matka Maryjki stoi przy swoim kredensie. Trzyma w
ręku słój, z którego wydobywa palcem smalec. I na zmianę, albo pakuje sobie palec z
tłuszczem do ust, albo namaszcza nim kredens.

MATKA MARYJKI
Nasz świat wykazuje dzisiaj znowu wyjątkowo suche powietrze. Skóra mojego kredensu
wyschła na pieprz, jak prawdziwe pustynie z filmów przyrodniczych w telewizorze.
BRAT MARYJKI
Jaką ty jednak potrafisz być czułą suką, co miłość rozdaje za psi grosz, mamuśka. Nasz
kredens jest juŜ z całą zjełczałą pewnością dawno bosko szczęśliwy, bo bez przerwy go
namaszczasz zwierzęcym smalcem swojego cielesnego oddania, mamuśka.
Nic tak do Ŝywego nie pomaga jak zwierzęcy smalec, kiedy człowiek musi wydać się na
świat tylko po to, Ŝeby oparzenie słoneczne Ŝycia wbić słońcu z powrotem w splot
słoneczny.
Mamuśka jest dobra.
Mamuśka jest bardzo dobra.
Mamuśka jest o wiele cieplej mięsista niŜ ciepły tata.
Ojciec Maryjki zrzuca Maryjkę z ławki.
OJCIEC MARYJKI (do Maryjki)
Ty, czarna roboto człowieka, ty.
Uwiodłaś mnie i omamiłaś, nalałaś i uśpiłaś...
Trzeba nam było wydusić Maryjkę jak pluskwę, kiedy jeszcze rosła nam, dryfując w
twoim szambie ludzkiego brzucha, matka.
JuŜ wtedy miałem takie niewyklute uczucie, kiedy słuŜbowym stosunkiem płciowym
musiałem wytrząchnąć Maryjkę do bajora twoich wód płodowych. śe mi o wiele za
wcześnie sfurczało, klęłaś zawsze, Ŝe mi zbyt rzekomo przedwiosennie, objeŜdŜałaś mnie
bez przerwy, matka.
Ale światło nieszczęścia i tutaj o wiele za wcześnie się zazieleniło.
Wkładaj, wkładaj, myślało mi w myślach, ale nie odkładaj, nie tatku mój.
Upiornego wynaturzania aŜ do ostatniej kropli krwi sobie zaŜądało, i wsadzenia do ciupy
ludzkiego nasienia.
No to się ucapiłem myślami psa naszej sąsiadki, tego z okropnymi parchami, bo się
chciałem ciebie słuchać w łóŜku, matka, boś mi zawsze cała rozjarana wypociła z siebie
na zewnątrz, Ŝe jestem uwiedziona wiosenna tryskawka, a Ŝe ty jesteś jesień z nocnymi
przymrozkami.
Ale ten film o pieskich parchach w kinie pod czaszką i tak nie zdołał uchować świata przed
szkaradną Maryjką.
Nieszczęście ze swoim zielonym, nikczemnym, gorszym i tak dopięło swego za wcześnie,
bo tak mnie zdjęło i przypiliło, Ŝe na koniec tego ludzkiego świata to mnie nawet ten
parchaty pies rajcował.
I dlatego, matka, okociłaś się w końcu i wydałaś na świat takie zastrupiałe liszajem
śmiercionośnego świata Maryjkowe pomiotło.
MATKA MARYJKI (zadziera Maryjce spódnicę do góry)
I co tam, w strzępach cała?
(Wyjmuje jej spomiędzy nóg zakrwawioną szmatę i ogląda.)
Ach nie, wcale nie jakoś wyjątkowo wbrew naturze, tylko zwykłe fontanny, co tryskają,
jak się popełnia skrzyŜowanie na czerwonym, i pokazują człowiekowi, Ŝe Ŝycie jest przy
Ŝyciu.
Za mamusię, za tatusia, niech się karaska córusia.
(Nakłada Maryjce smalec między nogi.)
Smalec zaśpiewa twojej krwi kołysankę.
Twoja krew będzie się musiała słuchać smalcu na wszelki kryminalny wypadek, Maryjka,
jeszcze sobie zobaczysz.
MARYJKA
Moja krew nie ma w ogóle wyŜszego pozwoleństwa, Ŝeby się nie słuchać, mamo. Moja
porządna krew cieszyła się juŜ całymi godzinami na twój smalec zwierzęcy i teraz
dokonało się.
BRAT MARYJKI
Dobrze, Ŝe nie zaświniłem jeszcze świata jakimś ojcostwem.
Dobrze, Ŝe mogę jeszcze oddawać się obrazkowym pizdom damskim z rozebranych pism i
nie muszę sklejać ropą Ŝadnej swojsko zdziecinniałej Maryjki.
W tym wypadku jestem jeszcze w rzeczy samej szczęśliwym człowiekiem obrazkującym
sobie beztrosko.
OJCIEC MARYJKI
Trzymaj ten swój niewymarły pysk młodzieŜowy w swoim Ŝyciowym garaŜu, kiedy
najpowszechniejszy uniform świata paraduje przed – twoim wprawdzie – ale przeze mnie
spłodzonym nosem.
Jeszcze cię powołają do ludowego wojska mięsnych wierceń głębinowych, ty kuternogo w
pizdy na wysoki połysk dziergany.
Jeszcze ci twoje nieswoje Ŝycie będzie musiało wpuścić przez komorę gazową do
ludzkiego środka dowództwo ludowego wojska rodzinnego.
Wszyscy czekamy na śmierć jak na jakiś środek totalnej lokomocji, który nadjedzie z całą
murowaną pewnością i zabierze wszystkich chętnych ludzi w pełni na ostatnią
przejaŜdŜkę. Nawet wtedy jak mi przyszło cię wpompować do zawiesistej kanalizacji
twojej matki dziecioholiczki, cieszyłem się juŜ w czasie tego spermodawstwa najbardziej
na twoją śmierć.
Ha, znowu świeŜy trup człowieka, coś mi we łbie pomyślało.
Ha, znowu dzieciąteczko w Ŝłobie śmierci, leniwe ciarki przetruchtały mi po plecach.
A matka tak się roztopiła, jak lody z ropy na letnim upale.
Ha i jeszcze raz ha i uhaha.
MARYJKA
I znowu widać po prostu zwyczajnie jak na kolorowej pocztówce, jaki tata potrafi być
wesoły. I zawsze ulŜy Ŝyciu cięŜaru Ŝycia tym swoim przaśnym ludowym humorem.
MATKA MARYJKI
Tata posłusznie popełnił to, co skipiały krwią był w napiętem stanie wymuskułować w
górę, kiedy czas mu stanął.
Tata był zawsze w porządku, nawet jeśli Bóg niedoskonale go zmontował, bo
najwidoczniej Bóg unosił się akurat w szambie złego humoru, kiedy studiował instrukcję
obsługi taty. Ale i Bóg ma elementarne prawo przyczynowe do złego humoru, jak kaŜda
Ŝywa istota.
Niestety, Bóg był brzemienny w smutki, kiedy spotworzył nas na to piekło.
Ale nawet piekło, co się wzięło z boskich fumów, moŜe stać się jasnowidzącym salonem,
kiedy się w tym piekle porządnie urządzi i wysprząta.
MARYJKA
Urodzeni w niebie ludzie pyskują zawsze na piekło, tak samo jak wmawiają zawsze w
państwo same najbrzydsze wyrazy.
A przecieŜ państwo i piekło to tak samo najogólniej dostępne w Ŝyciu salony jak niebo.
BRAT MARYJKI
Państwo jest przeciwko naszej naszości.
Państwo jest przeciwko piekłu.
Państwo jest zawsze w tak samo złym na świat humorze, co niebo.
Państwo zŜyna z nieba wszystkie złe ustawy.
A przecieŜ to państwo stworzyło świat i światowców.
MATKA MARYJKI (oblizuje smalec)
Spokojnie.
Wszystko jest prawowite i futerkiem podbite.
A boskie państwo gnieździ się opiekuńczo w dŜungli naszej własnej rzeczywistości.
BRAT MARYJKI
Wszystkim jest państwo, czym my nie moŜemy być.
Wszystkim jest niebo, czym nam nie wolno być.
Wszystko jest z natury nakarmione krwią z piersi natury, tylko nie my.
Wypełniony jestem po brzegi samymi złymi zwierzętami.
Tyle mi zwierząt lata w mojej wewnętrznej głowie.
Ja nie chcę, ale mój pies musi.
Śmierdzi mi ta moja wewnątrzludzka dzielnica, zaświniona, zaszczana i obgryziona.
I wiem jedno: Ja nie chcę. Ja siebie nie chcę.
Onanizuje się jak opętany.
OJCIEC MARYJKI
Czego... czego nie chcesz do końca zachcieć?
MATKA MARYJKI
On przecieŜ wcale nie musi umieć chcieć.
Człowiek zostaje zachciany na świat i potem jest zmuszony, samemu teŜ wszystkiego po
kolei zachciewać.
MARYJKA
Mama jest dobra.
Zawartość taty w tacie jest dobra.
Bratu wolno być dobrze zmarnotrawionym, bo jest synem.
Ale najlepsza ze wszystkiego to jest śmierć.
Śmierć jest pięknością w pięknie.
Śmierć uratuje Maryjkę unikatowo, jak wymarłe zwierzę.
Na marach Maryjka będzie mogła sobie być wspaniale napuchnięta.
Zawsze najbardziej lubię myśleć o śmierci.
Bo umieranie to najprawdziwsza gra wstępna do ugotowanej na miękko miłości.
Obmacywanie się płciowych ludzi to w ogóle nie jest Ŝadna gra wstępna dla ciała, co się
pleni dziko.
Tylko własne obumieranie ma wielką przyszłość, a mianowicie wreszcie ostatecznie
przyszłość Ŝadną.
BRAT MARYJKI
Oooo, patrzcie ją, nasz człekogłów to jednak całkiem poŜyteczne zwierzę.
Brawo, Maryjka.
Śmierć. Ludzkie ścierwo zawsze na śmierć zapomina o śmierci. Brawo Maryjka. Dobra
Maryjka. Jesteś naszą totalną Maryjką dalekiego zasięgu.
MATKA MARYJKI
Tak.
Jakie to będzie kiedyś piękne, to ostatnie umieranie na śmierć.
OJCIEC MARYJKI.
Mój BoŜe, śmierć.
To, co w Ŝyciu najlepsze, zawsze się w Ŝyciu zapomina na śmierć, jak się goni ślepo w
piętkę.
Wszyscy obejmują się szczęśliwie, czkając.

SIEDEM

Zakrwawiony pokój. Maryjka i jej ojciec przywiązani są sznurem do ławy, brat Maryjki i
matka Maryjki do materaca.

OJCIEC MARYJKI
Coś mi się tu święci hańbą popełnioną w nudzie naszej.
Kto nas tak koronkowo powiązał?
Smród przeŜartego rakiem czorta matczynego wypala dziury w płaszczu tlenowym świata.
Kto nas tak koronkowo powiązał?
Syn wygotowuje swoje Ŝycie jak karmę dla świń, bo nakarmić trzeba to, co człowiekowi
najbliŜsze. Jak się siebie samego karmi na akord. A najbliŜszy człowiekowi to jest świat. A
świat jest zawsze głodny.
Kto nas tak koronkowo powiązał?
Ja sam umieram codziennie ze cztery razy, lekko licząc... Przemijam notorycznie jak pory
roku, tylko Ŝe ja sam zupełnie nienaturalnie nie powracam.
Kto nas tak koronkowo powiązał?
MATKA MARYJKI
Dwie dziurki w nosie i przeminęło z wiatrem.
Ale lepiej by było, gdyby te powrozy zasupłane były w trochę dalszym oddaleniu od
moich pierwsi, bo mi jeszcze rak macicy ziści raka pierwsi w cielesne pielesze mojego
organizmu.
BRAT MARYJKI
A mnie to jest wszystko jedno, kto tu robi za tuczącą karmę dla dobrego cierpienia, a komu
wolno być co najwyŜej mierzwą pod barankiem boleści.
NajwaŜniejsze, Ŝe to tak boli.
MARYJKA
Podwiązano nam arterie krwi, którymi szło zaopatrzenie na front ludzkiej wojny.
Wszystko zostało nam poprzerywane.
Znaczy się, Ŝe mamy się zarzynać, ale o suchym pysku.
Związany człowiek, to człowiek ulŜony.
OJCIEC MARYJKI
Ani poŜytku z tego, ani wybawienia.
Na własnoręcznie związanym końcu z końcem jasno widać, Ŝe był to dosyć mdły
pomyślik, Ŝeby się tak powiązać.
Nawet rzeczywistość nie zwraca na nas naleŜycie sprawiedliwej uwagi jakimś orderem
więzi ludowej czy cóś, za to Ŝeśmy odwalili za rząd naszej rzeczywistości całą robotę
zacieśniania więzi z koszykiem chleba naszego powszedniego.
Prawdopodobnie cały ten rząd jest juŜ od dawna za bardzo rozpaskudzony, Ŝeby takich jak
my w ogóle jeszcze chcieć do siebie przywiązać.
MATKA MARYJKI (wyswobadza się)
Napij się spokoju z powietrza tego pokoju, mój złoty.
W powietrzu zawsze wisi odpowiedź.
Powietrza co najwyŜej czasem człowiekowi braknie, ale za chwilę dobre i świeŜe wśliźnie
mu się znowu w nowe Ŝycie.
OJCIEC MARYJKI (zrywa pęta)
Taaak... powietrze tak samo jak... rząd jest podłej natury. W jedno ludzkie ciało pompuje
całusami złoty tlen, a drugiemu sra cięgiem wprost do jamy ustnej, aŜ mu braknie tchu.
MATKA MARYJKI
Wszystko dzisiaj roznieciliśmy nie tak, jak trzeba. Ogień dla zwrócenia cielesnej uwagi
został źle podłoŜony.
(Wyjmuje Maryjce spomiędzy nóg szmatę z czerwonymi plamami.)
O patrzcie, nawet przykrywka płciowych karesów jest u Maryjki za mało nasiąknięta
sokiem pomidorowym.
A więc nawet Maryjkowe bóle kobiecego okaleczenia wcale nie robią wraŜenia
zaczerwienionej winy.
OJCIEC MARYJKI (do Brata Maryjki)
Pewnie znowu wszystko przez tę świnię zadowoloną ze swojego podŜycia.
Bo nam zawsze musi wyŜłopać sok pomidorowy z warsztatu Ŝycia.
Nasz syn jest, widzi mi się, paniczykiem o delikutaśnym podniebieniu, bo sobie zmieszuje
sznapsa z sokiem pomidorowym, solą i pieprzem.
BRAT MARYJKI
Tylko uchowaj mnie od poświęcania mi swojej uwagi.
To wszystko jest juŜ i tak odsiadywaniem najwyŜszej kary za wszelkie zbrodnie, które
grasowały po świecie na długo przed wynalezieniem sądu.
MATKA MARYJKI (do Ojca Maryjki)
ZostawŜe chłopaka.
Chłopak jest spokojny.
Chłopak jest unieruchomiony w swojej spokojnej naturze.
Chłopak jest dobry.
MARYJKA
Znowu byliśmy niegrzeczni w ziemskim jądrze naszych produktów spoŜywczych.
Jakie to jednak trudne wbijać ciernie rzeczywistości pod skórę rozśpiewanej
rzeczywistości.
Poranek budzi nas kaŜdego dnia delikatnie swoją powszechną ręką.
Dzisiaj znowu zerwaliśmy się pełni zapału do Ŝycia, myślimy i całujemy rękę, łącząc
pozdrowienia dobrych chęci.
A potem wstajemy i wdeptujemy nogą prosto w kupę przeszłości, a obok nas śmiga
masowy ruch uliczny przyszłości.
A kiedy robi się wieczór, to parzy człowieka własny człowiek. Starannie wierci się dziurę
we własnym brzuchu. Wkłada się jasną głowę do miksera, a rura od odkurzacza trafić musi
w dolne podbrzusze.
Wylatuje się z okna i rzuca się pod Bogu ducha winne samochody.
Ale potem znowu przychodzi poranek z powszechnie wyciągniętą ręką i wierzyciele
powszechnego poranka znowu budzą się pełni zapału, bo im się nadzieja na pęcherz ciśnie.
Jakie to miłe ze strony tej nadziei, Ŝe zawsze odrasta wybujałym kwieciem potrzebnym do
produkcji składników podstawowych ludzi wolnego handlu, nawet jeśli wieczorem znów
ręce nam opadają i musimy wdychać zapach parującej zupy zgotowanej na ludzkim
mięsie.
OJCIEC MARYJKI
Nie, nie, nie.
Mówię wysokogórskie Nie, świeŜo wyciśnięte Nie.
(do syna)
Dalej, synu, ty teŜ, ty teŜ powiedz czyste jak łza Nie.
PrzecieŜ jest jeszcze gdzieś... gdzieś jeszcze jest niespieralny lud.
A nie tylko ludzki rząd...
(Zaczyna z wściekłością rozwalać umeblowanie.)
Lud.
Lud.
Lud.
Nagle słychać łomotanie do drzwi i w ściany pokoju.
BRAT MARYJKI
To muszą być ludzie. To na pewno ludzie.
MATKA MARYJKI
To ludzie.
MARYJKA
Ludzie idą.

OSIEM

Komisariat. Policjant.

POLICJANT
Ty hołoto wcielona w sercu spokojnej kamienicy czynszowej, a na dobitkę jeszcze, jak
słyszę, świnie z was podobno zepsute... unisono.
Mam wielką nadzieję, Ŝe skończycie tak, jak wyglądacie.
Wasze najintymniejsze ciecze wytryskują juŜ podobno przez szpary w drzwiach.
A wasz etnicznie nie wyczystkowany śluz wypełzał juŜ podobno nieraz na publiczną drogę
bezpieczeństwa, przemykając się cichaczem obok spowodowanego przez was na klatce
schodowej ekskrementalizmu.
No i co wy na to?
Odpowiedź, pomyślunek, odpowiedzialność, jeśli mogę wyprosić.
MARYJKA (podskakuje)
Słuchajcie, oto przemawia kolosalny błękit morza, bezmierny jak klatka wschodowa.
A na tym morzu, patrzcie, statek się ślizga, jak Maryjka po domu wielu wschodowych
klatek.
Ale morze jest wzburzone i pieni się, bo ma o wiele za duŜo roboty, Ŝeby sobie jeszcze
chorobliwie zawracać głowę tym stateczkiem, tak samo jak przepracowana klatka
wschodowa Maryjką.
I dlatego teŜ stateczek pozostawiał na lądzie latarnie morskie jak spokojne sumienie, Ŝeby
nie naprzykrzać się ciągle morzu z jakimiś lądowymi pytaniami.
I tak samo Maryjka popozostawiała po sobie kupki, Ŝeby nie musieć się naprzykrzać ciągle
klatce wschodowej z jakimiś pytaniami piętrowymi.
I dlatego muszą się na świecie niezmordowanie rodzić ludzie, Ŝeby świat miał kogoś, kto
się na nim wyznaje.
BRAT MARYJKI (zaczyna się fanatycznie onanizować)
Taaak, ja teŜ czuję, Ŝe się nagle znowu wyznaję na świecie.
Ja teŜ czuję nagle, Ŝe świat mnie pociąga, jak jakiego sępa ścierwoŜernego fanatycznie
rozkładająca się padlina.
Świat, ta świnia, znowu rozkłada przede mną kamienne uda, a ja wtryskuję w nią swój
wygotowany mózg.
POLICJANT (zrezygnowany do rodziców Maryjki)
Jak państwo mogli się tak posunąć i wyhodować takie nieortodoksyjne psiajki. To były z
całą niezabitą pewnością ciąŜe jelita grubego, prawda?
OJCIEC MARYJKI
Kiedy po raz pierwszy musiałem zapłodnić Ŝonę, liczyła sobie pięć lat Ŝycia i ja teŜ
miałem pięć lat na poziomie jelita Ŝycia.
Kiedy musiałem po raz drugi zapłodnić Ŝonę, to mieliśmy juŜ za sobą 25 lat gnicia. A więc
nie mogliśmy juŜ na siebie patrzeć ani sięgać sobie między nogi.
Ale chcieliśmy się przecieŜ jakoś znowu styknąć rumianym seksem ludzkim, jak wtedy,
kiedy na rzecz Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania Ścieków oddaliśmy dopiero
pięć lat Ŝycia.
No więc zmajstrowaliśmy sobie samiczkę i samczyka, Ŝeby było tak, jak było, zanim stać
się musiało tak, jak jest.
MATKA MARYJKI
Jeśli się rozchodzi o te ciąŜe jelita grubego, to moŜe tkwi w tym jakieś ziarnko prawdy, bo
mój mąŜ to zawsze chciał tylko... znaczy się... tego...
Ale takiej wyuzdanej róŜycy naokoło całej dupy, jak Maryjka, to osobiście nigdy nie
miałam.
Moja dupa to była zawsze niepokalana i czysta po ostatni por w skórze.
No juŜ, Maryjka, pokaŜ panu inspektorowi swoją liszajowatą dupę.
Maryjka obraca się tyłem do inspektora i zadziera spódnicę do góry. Brat Maryjki znów
intensywniej się onanizuje.
POLICJANT
O BoŜe, jakie krosty... jakie przeokropnie podniecające wspaniałe narośla... trąd, dŜuma i
rak skóry razem do kupy na jednym wielkim wulkanie ludzkiej dupy...
Muszę... ja po prostu muszę...
Zawsze marzyłem o tym, Ŝeby umrzeć na jakiegoś złego człowieka, który robi policji
państwowej wbrew...
(Bierze roześmianą Maryjkę od tyłu i w jednej chwili jest gotowy. Pada na kolana, szlocha.)
Teraz... jestem najbardziej przez siebie znienawidzonym inspektorem policji w całym
narodzie. Teraz jestem zawszonym wieśniakiem, którego własna dojna krowa wzięła na
rogi... i rację ma mądra krowa państwa.
Dumny orzeł herbowy to w rzeczywistości nic innego tylko sprawiedliwa krowa...
zawsze to wiedziałem.
Zabierajcie się stąd wreszcie, wszyscy jesteście wolni.

DZIEWIĘĆ

Matka oblizująca tłuszcz.

LEKARZ
Języki Ŝółte
Ślepia skradzione na cmentarzu
Dziurki w nosie pazernie rozwarte na powietrze
Zaraza pyska i racic
MałŜowiny uszne – frapujące podobieństwo z organem wydalniczym
Głowa – spóźniony dowód na naukowość frenologii
Płeć – zamknięta w sobie i doszczętnie przeŜarta zgnilizną.
Instynkt rozmnaŜania imadłowo sfanatyzowany. Wszystko poza tym.
Doskonały materiał na transplantaty.
Mówiąc krótko i korzystnie: makabra, moi państwo, wyśmienicie.
Waszą krwią moŜna by ugasić płonące szyby naftowe, wypalić wojny, co ja mówię,
samochody lakierować, blok wschodni odrestaurować i zorzę wieczorną
najpołudniowszego południa odmalować.
Co za nieludzki nonsens.
Im większe okropieństwo per se, tym szybciej szumowiny rymują się same na siebie ze
sobą.
W sumie sumarum zakrojony na wielką skalę atak na pojęcie terapii, a to z powodu
absencji partycypacji partykuł zdrowotnych, do których dałoby się odnieść chorobowitość.
Zdrowie jako punkt wyjścia fantasmagorii.
Podziemna agregatownia, niebezpiecznie przedwczesna zdolność przodkobiozy. Wszystko
notorycznie fantastyczne.
MARYJKA (podskakuje)
W zaogniony poranek wszystko wydaje się jeszcze bardziej zatwardzone cięŜkim
kłamstwem uduszonej snami nocy, właściwie to niemoŜliwe: kochać ludzi tak porządnie
bezgranicznie, jak przystało.
Potem wypija taki człowiek wierne jak pies piwo i juŜ nie obawia się tak bardzo
bezustannego ujadania psów niedawnej rzeczywistości.
A wieczorem chłepcze juŜ pełen skruchy ciepłe mleko i mówi głośno:
mleko, mleko, mleko... popijając letnie mleko.
Bo takie mleko oznacza urlop od grząskiej granicy kurzej skóry człowieka, którą Bóg
starannie rozpiął między ludzką naturą a piekłem.
A przy tym my wcale nie lubimy mleka.
Ale mleko to pacierz, a pacierz to tak czy owak mleko.
I po prostu musimy umieć kochać ludzi przymusowym zakochaniem bliźniego owiniętym
w kolorową bibułkę.
LEKARZ (zaczął coraz intensywniej się onanizować)
Ooo... odlot.
Aaaau... tentyczny aaaalogiczny ooodlot...
Myśli, od których zalatuje zgniłymi jabłkami... aaaach.
(Brat Maryjki uradowany staje obok lekarza i takŜe się onanizuje.)
Dupa jako pudełko na kruche ciasteczka, w którym składuje się pierniczki
boŜonarodzeniowe aŜ do samej Wielkanocy.
Człowiek jako zajazd przy autostradzie dla nauki, gdzie nauka sobie zajeŜdŜa i nabywa
drogą kupna mięsne zatrucie pokarmowe.
BRAT MARYJKI
Nie no super w dechę ten doktor, wali gruchę z taką końską przesadą jak cała armia, która
nie dostała rozkazu wymarszu. Szkoda, Ŝe w takim warsztacie lekarskim nie ma
internowanych płciowych fotek.
Ale to wszystko jedno. My sobie przecieŜ moŜemy wymyślić dupne fotki, na których
odbite są prawdziwe dupy.
Dalej, ojciec, dawaj, razem z nami. Im większa wspólnota interesów, tym rajcowniejsze
fotki moŜna wymyślać.
OJCIEC MARYJKI
Nigdy.
To co wy tutaj zakładacie, wykapie jeszcze jakiś rząd.
Ale ja lud jestem, a lud się sam nigdy sprośnie nie maca.
Nie, nigdy.
Lud nie wali gruchy, lud zapładnia.
Lekarz dochodzi i pada na podłogę. Maryjka klaszcze i podskakuje.
MARYJKA
Brawo, panie doktorze.
Człowiek oddaje mocz i krew oddaje, i mleko oddaje.
MATKA MARYJKI
Siadać, Maryjka.
Cicho odsiedzieć i odczekać.
Najlepiej będzie dla twojej przyszłej trupiej czaszki, kiedy czaszka tatki będzie jeszcze
miała co obgryzać.
A więc wyciągaj mi tu zaraz na światło dzienne swoją bułkę z wątrobianką i zapychaj nią
ten swój niespokojny worek Ŝołądkowy, co ci bez przerwy w brzuchu skacze.
Maryjka sięga pod spódnicę i wyjmuje bułkę z wątrobianką.
LEKARZ (rzęŜąc)
Wy świńsko spsiali przedludzie...
Wy... paskudnicy ludzkiej krynicy.
Nigdy... przenigdy nie znajdziecie spokojnego grobu w nauce.
Nauka weźmie i się z wami raz na zawsze rozwiedzie.
BRAT MARYJKI (onanizuje się jeszcze z anielskim spokojem)
Trochę dziwna jakaś ta cała nauka.

DZIESIĘĆ

KSIĄDZ
Jestem wielce mądrym i wyświęconym księdzem.
Do tabernakulum komór mego serca wbudowany mam nowoczesny zapłon bezpośredni,
który podnosi wydajność silnika problematycznych ludzi w tak nieobliczalnej skali, Ŝe
zapuszczeni ludzie automatycznie ogniskują się z powrotem w soczewce Boga.
Mój BoŜe, ci ludzie.
Wszędzie nieostrzyŜone owieczki, naszpikowane jakimś negatywnie moralizującym
robactwem... a w końcu ja, pokornie ujadający pies pasterski boskiej dalekowzroczności.
Ja, kamera obskurna Boga, której oko wypada na rozerwane szczątki ludzkiego mięsa, na
popękane segmenty owczych dusz...
Stałem się nic nieoznaczający, odkąd Bóg nasłał na mnie Ducha Świętego... podczas
wyświęcenia kapłańskiego.
Mój BoŜe, ci ludzie...
Od dawna juŜ zupełnym nonsensem i fopasem jest zaprzeczanie mojemu i Boga istnieniu,
wyszczerzanie na nas zębów
i posądzanie nas
o szerzenie czarnej dyktatury,
odwracanie się od nas i z buźką w ciup
dłubanie palcami w dupie
tymi palcami, które juŜ od dawna rwą się tylko, by nareszcie spleść się do modlitwy.
Mój BoŜe, ci ludzie...
No cóŜ, ostatecznie koniec końców przydzielony zostałem do waszych dusz, pałających
chęcią wypróŜnienia, aby wygruzić je, usunąć nieczystości, poddać kremacji ich
skonstatowane plewy, zagazować... to jest wyegzorcyzmować, rozumie się...
Mój BoŜe, tacy ludzie...
Mówiąc krótko, słuŜyć mam z samozaparciem i troską obtaczać... w imię BoŜe.
OJCIEC MARYJKI
Aha, to znaczy się, Ŝe ksiądz teraz naleŜy do nas. A jak to się ma do kosztów wiktu i
opierunku. Trzeba księdzu wiedzieć: ja jako lud nie znam Ŝadnej finansowo samozapartej
łaski. Nas się utrzymuje, ale my nie utrzymujemy nikogo.
KSIĄDZ
Państwo nie pojmują...
Ja nie pojmuję...
MARYJKA (zachwycona)
O taaaak, poczułam na sobie winę, taką prawdziwą, dobrze nastrojoną winowatość.
Cierpię z powodu cierpienia innego cierpiącego, tak jak się naleŜy.
Winny człowiek jest wewnętrznie związany i cieleśnie nie uzewnętrzniony.
Następnym razem zwiąŜemy sobie serce i nerki, i dwunastnicę, i wszystkie organiczne
krajobrazy, gdzie wina będzie mogła delektować się piękną rodzinną wioską, jak
rozpływającą się w ustach landrynką.
Kiedy jest się winnym, to dzwonią wszystkie wielkie dzwony, bo ostre gazy w organizmie
nareszcie zanikają, gdy im się odetnie dopływ tlenu.
A kiedy gorliwa winowatość pogrzebie nareszcie pod sobą złośliwe ścierwo Maryjkowe, to
Maryjce ukaŜe się jedyny raz w Ŝyciu przepaściście piękny wielki człowiek, zupełne
przeciwieństwo Maryjki, i przytuli swoją nieskończoną głowę do jej pokurczonej
śmiertelnej czaszki. I powie mi człowiek-zupełne przeciwieństwo: przytulę się raz jeszcze
do końca twojej znieprawionej łepetyny, Maryjka, a potem będziesz musiała odumrzeć.
Moje pozaziemskie włosy spływają ci na twarz, moja kochana winna Maryjko.
To ty chyba jaki anioł jesteś, pytam się go.
Nie, z ziemi jestem, ale dla ciebie wszystkie piękne rzeczy zapisane są w zaświatach,
mówi mi moje przeciwieństwo i ulatnia się.
Teraz Maryjka zbiera się w sobie, Ŝeby umrzeć gwałtowną śmiercią.
Głośna muzyka dudni jej w pokurczonej łepetynie, muzyka, co większa jest, niŜ łepetynie
dane było w Ŝyciu być.
Wykorzystaj okazję, Maryjka, mówi umierające ciało do ciała cierpkowinnego, moŜesz
mnie teraz polubić, złap okazję za ogon, mówi mi mój całkowity człowiek we mnie, co
bezcześcił obraz własny.
MATKA MARYJKI
Mój BoŜe, Maryjka...
Mój BoŜe, proszę księdza...
Mój BoŜe, proszę całego świata
Mój BoŜe, BoŜe...
Czy nie moŜesz w końcu wreszcie pochować w grobie swojego mówienia, Maryjka?
MARYJKA
Ale mówienie jest przecieŜ piękne, jak rozchlastany pomidor, mama, mówienie jest jak
ciepła operacja wyrostka na płci mózgu...
KSIĄDZ
Wy... wy niegodziwcy karygodnie spartaczeni... Wy... Wy się tu karmicie winą, jak
upieczonym na roŜnie barankiem wielkanocnym.
Memento mori... i mea culpa..., ale powaŜnie... i uprzejmie proszę z naleŜytą boleścią.
A wiecie chociaŜ, jak to wygląda, kiedy słusznie zmarły grzesznik leŜy na ziemi?
(Kładzie się na ziemi.)
O tak to wygląda...
OJCIEC MARYJKI:
Ale tu wcale nie ma Ŝadnej ziemi na podłodze. Nasza Maryjka daleko idąco gruntownie
posprzątała. Nawet pyłek nie da się księdzu znaleźć.
A poza tym umarlak to ma język wywalony na bok.
Ksiądz wystawia język.
BRAT MARYJKI
Ojciec, jak on jest naprawdę umarnięty, to my go moŜemy przecieŜ wydymać w
okołoziemskie totalne unicestwienie: co myślisz, ojciec? Czy to jest prawne pogwałcenie
państwa, jak się dyma trupa księdza?
OJCIEC MARYJKI
Państwo mam gdzieś, a lud nie będzie zaspokajał umarłych księŜy.
Lud zwyczajnie ściśnie swoich księŜy za nieŜywe jaja, Ŝeby mi się na drugi raz umieli raz
na ludowo zachować.
Ksiądz zaczyna gwałtownie szlochać.
JEDENAŚC IE

Zakrwawiony pokój. Matka oblizuje smalec.

MATKA MARYJKI (do Maryjki)


Jak jad kiełbasiany wkradłaś się do krwiobiegu swojej rodziny.
Niesiesz niebezpieczeństwo zarazy dla naszego wyrytego w kości prawa krwiaka.
A teraz jeszcze nawiedził nas tu przez ciebie jakiś nakaz państwowy i zwyczajnie z mańki
nas zaŜył, Maryjka, całe bezpieczeństwo państwowe ze swoimi policyjnymi,
medykującymi i łasymi na tacę organami wyostrza swój badawczy słuch, bo ty jako
cząsteczka powszechnej hałaśliwości Ŝycia nie potrafisz się zgrać jak muzykalna muzyka.
OJCIEC MARYJKI
Państwo jest jak zepsute nadzienie kiełbasiane, co się sprzeniewierza spoŜywczym
normom. Gdzieś mam nakaz państwowy. Teraz w ogóle będzie juŜ tylko policja ludowa,
medycyna ludowa i kościół ludowy.
BRAT MARYJKI
Mnie to w oczywistym odczuciu osobistym ani ziębi, ani grzeje. Dupę kościoła ludowego
teŜ bym wydymał, aŜby się rozpękła, jak bym w nią wpompował śmiertelne szambo
mojego człowieka wewnętrznego.
Poszłoby jak z płatka mojej ludzkiej szambobeczce. Starczyłoby jaką fotkę z pizdą na
wysoki połysk przytrzymać przed łkającą dupą Boga i jazda.
Resztę załatwią oczy.
NajwaŜniejsze, kiedy oczom jest dobrze.
MATKA MARYJKI
Ale teraz to przecieŜ do śmierci nędzy wszystko jedno.
Wreszcie doszukałam się w swojej głowie jakiegoś obrazu pospolitego ruszenia przeciw
Maryjce, a wy, chamskie świnie, zagazowujecie mi tu moją koncentrację.
Zwierać szeregi i kupą na Maryjkę.
Przez ciebie prawdziwy los skoczył nam do gardła.
To się nie będziesz teraz tu rozsiadać i cieszyć się na śmierć, jak porządny człowiek z
przydziałową umieralnością przypadającą na głowę mieszkańca, o nie, będziesz trzepotać
skrzydłami jak zepsuty anioł, poŜądając śmierci.
O nie, nie będzie leŜenia ze skrzydłami rozwalonymi na boki, jak jaka po boŜemu
zamulona baba.
UsłuŜnie wpłaciliśmy cię na ten świat, a ty nam tu teraz bruździsz i nie dajesz światu, Ŝeby
nam cię spłacił.
Wydaje ci się, Ŝeś się dobrze przeszmuglowała do naszej rodziny, kochana Maryjko?
Jako mięso nie odchodzisz jeszcze dobrze od kości, będziesz się musiała podciągnąć na
jakości w boczku, karkówce itepe.
Masz mi tu być ładnie dobrze zła, Maryjka, siedzieć cicho i skromnie, jak na jakim
wspaniałomyślnym ustępie i czekać, i płakać, i śpiewać, aŜ cię zdrowotno policyjnie
święte państwo rozgrzeszy.
OJCIEC MARYJKI
Ono juŜ nikogo nie będzie rozgrzeszać, państwo, jak Maryjka będzie musiało zapomnieć
języka w gębie.
Lud zwycięŜy na mur-beton.
BRAT MARYJKI
No to mam nadzieję, Ŝe wtedy wszystko będzie w pytę, jak ten lud tak porządnie zwycięŜy.
D WANAŚ C I E

Wszyscy oprócz Maryjki śpią.

MARYJKA
Pssst.
Strach przed bólem śpi nieprzytomnie jak zarŜnięta świnia, z której źle spuszczono krew.
W izbie objadają się juŜ krwią podsmaŜaną na skwarkach, a tam gdzieś na kupie gnoju
wierzga bydlę zgubione.
Ból czuje się dobrze, nie boli mnie.
Bezpiecznie radości tańcują, gdy bólu w domu nie czują.
Ale ból jest jeden i nie ma mu równego, bo musi być dowódcą strachu w człowieku.
Na szczęście nie jestem przy Ŝyciu jako śledztwo Ŝycia.
Na szczęście jestem tylko skiepszczałą sztruclą, pozbawioną smaku sztruclą jabłkową z
pleśnią róŜycy na niewypilśniowanej dupie.
CóŜ, niestety i na szczęście wszystko stracone, uniewiecznione jako śliniące się od
urodzenia zasadnicze zahamowanie historii.
Ale dzisiaj mądra była Maryjka, mądra taka i nieśmiała, i szła sobie uwaŜnie ulicą, taka
mądra i uwaŜnie nieśmiała, jak kochanka tej ulicy.
Mijała wszystkich, aŜ ją nagle oczy uderzyły upapraną poduszeczką z jakiegoś płaszcza,
która leŜała w psiej kupie.
Pochyliła się nad nią Maryjka... nad tą poduszeczką naramienną, jak nad ramieniem
jakiegoś pięknego księcia.
Zgubiona poduszeczka, płaszcz, człowiek ze zgubionym ramieniem, mój biedny ksiąŜę i
ja.
W takiej kolejności.
Tak się musi kończyć moja kolejność.
A potem otoczyłam ostroŜnie kupkę czułą poduszeczką, zebrałam do swojej ohydnej
torebki i złoŜyłam na wieczne przechowanie do kredensu.
Ale mama znowuŜ na wszystko spojrzała praktycznie i przechwyciła poduszeczkę do
swoich przyborów do szycia.
A po psiej kupce oczywiście przeleciała się cukrem pudrem, bo kupka wydała jej się
ciasteczkiem.
I tak zjedli i pospali się jak ten ból, opuszczony przez wszystkie znane duchy.
A teraz... cicho sza...
BRAT MARYJKI
Ja bym się chciał spytać z natychmiastowym skutkiem, czy nie moŜna by móc po prostu
uśmiercić tej śmiercią wcielonej Maryjki.
Maryjka jest o wiele dokuczliwiej zła niŜ te wszystkie fotki damskich pizd do kupy wzięte,
które zawsze spuszczają ze mnie wszystkie śmiertelne ciecze.
OJCIEC MARYJKI (budząc się)
Nic z tego.
Bo więzienie mnie dobrze zna.
Więzienie dobrze zna natęŜenie zapachu mojego ciała.
Nie chcę juŜ mieć oparcia w jakimś więzieniu.
A więc nie moŜemy zabójczo ukształtować Maryjki.
Bo śmiertelnie zaspokojony trup Maryjki miałby kryminalnie policyjny charakter
patroszący moją osobistą osobę.
MATKA MARYJKI (budząc się)
ToŜ by ją trzeba było zabić wspaniale niezauwaŜalnie, tę naszą niewyrośniętą Maryjkę,
zabić, usmaŜyć, a z głowizny i z podróbek ukręcić suchej wędzonej kiełbasy, jakoś by nam
to poszło. Nie macie kulinarnego pojęcia Maryjkowego, jakie przepisy doŜywotnio muszą
mnie nawiedzać.

TRZYNAŚCIE

OJCIEC MARYJKI
Wyglądało to u mamy, jakby jej całe osobiste mięso z pyska wyrosło, tej starej suce, a
przecieŜ tak ją kochałem przez ten czas, który mnie na nią skazał.
BRAT MARYJKI
śeby tak całą wielobarwnie skrzyŜowaną porcelaną rodzinną zapchać mamie pizdę
rodzicielkę. śeby musiała świat zewnętrzny całować swoimi zjednoczonymi
wewnętrznościami, to juŜ z pewnością pachnąca sprawka napalonego tubylczego
przestępstwa rodzinnego.
MARYJKA
Krew jest rozumna jak wyŜszy głód.
Krew jest mądra jak głód, który juŜ raz zarŜnięto, bo go zaspokojono.
Czasami sobie myślę, Ŝe się kilka razy juŜ nie muszę śmiertelnie chować przed ostatecznie
waŜnym bólem.
A skłonność do krwi popuszcza na znak tego.
Czasami jestem juŜ czasowo waŜna jako ja, przez jeden krótki oddech na przecinek.
OJCIEC MARYJKI
Ale... ale mam... mój organ wydalniczy ludzkiego sparzenia... moja ulubiona suka
parszywa.
Umarła.
No to gdzie jest, ja się pytam, porządna Ŝałoba?
MoŜe bilet wstępu na śmierć mamy był dla Ŝałoby za drogi?
BRAT MARYJKI
Mama nie była tak jawnie, mama była jakoś tak wewnętrznie, nie da się z tego sklecić
Ŝadnej prawdziwej historii.
MARYJKA
Choćby w świecie się szukało
od kołyski aŜ po grób
Ŝadne dziecię nie zapomni
co mu serce matki dało.
Ojciec szlocha. Brat onanizuje się intensywnie.

C ZTE R NAŚ C I E

BRAT MARYJKI
Wiem, mój mózg owinięty był zawsze w jakąś sprutą halkę, dlatego widzę wszystko jak
przez przednią szybę zgwałconą lawiną błota.
JuŜ w czasie moich narodzin ulało mi się z ust nasienie taty.
Wiem, Ŝe to dobrze, Ŝe znajdą tatę martwego. Tata nie był przywiązany do Ŝycia, to Ŝycie
było do niego przywiązane jak woreczek jądrowy, wypełniony niebieskim kwasem
cyjanowodorowym.
No bo Ŝycie ma to do siebie, Ŝe jest do ludu przywiązane. śycie niczego bardziej nie kocha
niŜ ludu wymachującego chorągiewką sprutych halek.
Ale jeśli masz mnie teraz zwrócić jak niedobre jedzenie, Maryjka, to nie zabieraj się do
tego tak, jak z ojcem.
Nie rozcinaj mi męskiego członka wzdłuŜ i pod Ŝadnym pozorem nie napełniaj pieczonymi
mrówkami. Wiem, Ŝe pokonanemu wrogowi wmusza się płeć w całej rozciągłości na Ŝywy
jeszcze język, jak hostię, na pewno słyszałaś o tym z wojny.
To jest niesamowicie podniecające, kiedy moŜna być
publicznością, ale nie wtedy, kiedy trzeba być pokonanym językiem w gębie.
Wiem, wojna musi być, ale ja, ja nie muszę.
Tak chciałem zostać przedstawiony jakiejś wzniosłości, ale moje oczy były spod zaćmionej
gwiazdy.
Nic nie poznaję, ciebie teŜ nie, Maryjka, nie widzę nic, tylko świńską zarazę na twojej
dupie.
MARYJKA
Najlepszym przyjacielem człowieka jest dla ludzi brzydota brzydoty.
Piękno jest złe, bo jest takie Ŝałośnie puste i zawsze musi oznaczać to samo.
Dlatego dla naszego taty i naszej mamy wyszukałam brzydotę wielką.
Bo sama brzydota nie jest niczym i w ogóle jej nie ma.
Dlatego wszystko, co istnieje, jest brzydotą brzydoty.
Teraz tato zrobił się dwa razy lepiej gorszy.
I mama teŜ rozkłada się dwa razy lepiej gorsza w swojej nicości.
A tobie, mój bracie, pozostawię z czysto ludzkiej sympatii niegodziwość zwykłą.
Brat całuje z wdzięcznością tyłek Maryjki.
MARYJKA
Teraz Maryjka umówiła się ze sobą.
Teraz Maryjka coraz gorzej ze sobą się prowadzi w górę i w dół.
A to znaczy: coraz dobrzej i dobrzej, i dobrzej.
Ciało Maryjki jednak wreszcie nie otrzyma Ŝadnego imienia.
Imię: Maryjka puszcza się wolno na spacer jak jakiś wspaniały człowiek.
Kropki zastępują mój język,
jakie to bezjęzykowe, Ŝe muszę istnieć.
Bezdzietne niebo z moim zaróŜowionym łonem,
pończochowa dupa, srebrnoszara dupa z przybudówki.
Ale mnie się uda. Zobaczycie, obiecuję wam.

Koniec

You might also like