Professional Documents
Culture Documents
Wróg Publiczny Nr 1
H en ry H azlitt
INFLACJA
Wróg Publiczny Nr 1
Przekład
J a n M . Fijor
F ij < # PUBLISHING
Tytuł oryginału:
The Inflation Crisis, And How To Resolve It
ISBN 83-89812-42-x
Część pierwsza
IN F L A C JA Z B LISK A
7
Pierwszym wydawcą tej książki była The Foundation for Eco
nomic Education, powstała w 1946 roku z inicjatywy Leonarda
E. Reada (1898-1983). Jest to najstarsza organizacja zajmująca się
badaniami ekonomicznymi i działaniami w obronie wolności osobi
stej i prawa własności. Jej celem są studia nad moralnymi i intelek
tualnymi fundamentami wolnego społeczeństwa i przekazywanie tej
wiedzy na cały świat. Aby uniknąć jakichkolwiek kontrowersji poli
tycznych, FEE skupia się w swych działaniach wyłącznie na celach
edukacyjnych, publikując i sponsorując seminaria czy wykłady po
święcone popularyzacji tematyki ograniczonego rządu oraz związa
nych z nią zasad prywatnej własności. Prócz publikacji książkowych,
jak choćby ta, FEE wydaje miesięcznik The Freeman.
Wstęp
1Dokładnie to samo dzieje się dzisiaj, trzydzieści lat później - przyp. tłum.
2 Dzisiaj jest po ok. 660 doi. - przyp. tłum.
3Waluta amerykańska, istniejąca od 1775 roku, przez ok. pięć lat, zlikwi
dowana z powodu gwałtownej utraty swej siły nabywczej - przyp. tłum.
9
W Stanach Zjednoczonych zarówno uczniowie Lorda Keynesa
z Tilton, jak i jego krytycy zmagali się z jego doktrynami. Wybitni
autorzy, jak choćby Paul A. Samuelson, John Kenneth Galbraith czy
Milton Friedman, tworzyli grunt pod dyskusję, wskazując władzom
monetarnym sposoby kierowania systemem.
Paul A. Samuelson, profesor ekonomii w Massachusetts Institu
te of Technology, wyznawał teorię, którą nazwał „eklektycznym spoj
rzeniem większości natzw. post-Keynesowskie systemy neoklasycz-
ne” . W centrum polityki monetarnej umieścił bank centralny, wspie
rając optymalny rzeczywisty wzrost gospodarczy i politykę stabil
ności cenowej. Polityka monetarna prowadzona jest „pod wiatr”
dominującego - nadmiernego lub niedostatecznego - zagregowane
go popytu. Jeśli biznes podupada i rośnie bezrobocie, System Rezer
wy Federalnej (FED) powinien prowadzić politykę zwiększonej eks
pansji kredytowej i monetarnej. Jeśli pojawia się zagrożenie związa
ne z nadmiarem wydatków, co powoduje wzrost cen i niedobory siły
roboczej na rynku, wówczas FED powinien nacisnąć hamulec i zre
dukować podaż pieniądza. Jeśli systemem tym zarządzają prawidło
wo dobrani i mianowani przez prezydenta gubernatorzy banku cen
tralnego, polityka monetarna działa skutecznie, prowadząc nie tylko
do wzrostu gospodarczego i pełnego zatrudnienia, lecz także do sta
bilizacji cen (Econom ics, wyd. X, 1976).
John Kenneth Galbraith, wieloletni profesor ekonomii w Ha-
rvardzie, a także prezes Amerykańskiego Stowarzyszenia Ekonomi
stów, odrzucił zdecydowanie to rozwiązanie, nazywając je postkey-
nesowskim. Zwykle bezlitosny dla nieubłagalnych zasad ekonomii,
Galbraith wolał sięgnąć po rozwiązania polityczne, posługując się
nimi przy regulowaniu rynku, przedkładając działania rządu nad
wolność i wolny wybór. W wydanej W 1975 roku książce Mo
ney'.Whence It Came, Where It Went (Houghton Mifflin Co.) we
zwał ustawodawców do przyjęcia na siebie odpowiedzialności za
pieniądz krajowy, proponując równocześnie, aby traktować budżet
federalny jako czynnik „równowagi w zarządzaniu gospodarką”, do
patrując się w kontroli płac funkcji zaworu bezpieczeństwa. Zda-
10
niem Galbraitha, ważnym aspektem polityki monetarnej powinno
być centralne planowanie w dziedzinie „podaży i ochrony zużycia
istotnych dla gospodarki produktów i usług”, co w nieunikniony spo
sób sprowadzało się do znacznie ważniejszego problemu dystrybu
cji dochodu.
Milton Friedman, champion „monetaryzmu”, odrzucił ten po
gląd. W swoim eseju z 1968 roku, zamieszczonym w International
Encyclopedia o f the Social Science (The Macmillan Co. And Free
Press, NY) zaproponował w łasną „teorię ilościową”, opartą na za
łożeniu, że „ilość pieniądza jest w polityce zmienną kluczową, która
wpływa na kontrolę poziomu cen i płac pieniężnych”. N a przekór
doktrynom Johna Maynarda Keynesa i jego naśladowców, nie pro
ponował on aktywnego kierowania polityką monetarną. Nie doma
gał się także „łatwego” pieniądza, który by miał stymulować gospo
darkę, ani „trudnego” pieniądza, mającego zwalczać inflację. Cho
dziło mu o pieniądz neutralny, ułatwiający długoterminowy proces
wzrostu gospodarczego. Profesor Friedman był zwolennikiem stałe
go wzrostu podaży pieniądza regulowanego w oparciu o stały wskaź
nik; innymi słowy, pieniądz papierowy drukowany w z góry założo
nym tempie. Przygotował w tej sprawie nawet projekt zamiany kon
stytucji Stanów Zjednoczonych. Oto jego fragment: „K ongcii bę
dzie miał prawo ustanawiania nieoprocentowanych obligacji rządo
wych, czy to w formie waluty, czy salda (depozytu) gotówkowego,
pod warunkiem, że całkowita ilość pieniędzy (dolarów) znajdują
cych się na rynku nie wzrośnie o więcej niż pięć procent rocznie,
i nie mniej niż trzy procent rocznie”.
Kiedy więc Henry Hazlitt zdecydował się na aktualizację swojej
publikacji z 1960 roku, zatytułowanej W hat You Should Know
About Inflation, stanął przed koniecznością napisania całkiem no
wej książki. Zbyt wiele trzeba by było zmieniać w stosunku do ory
ginału. Fiasko genialnej terapii aplikowanej przez keynesistów stało
się dla wszystkich oczywistością, w miarę ja k wraz ze wzrostem
bezrobocia rosły ceny, obniżając równocześnie standard życia. Kie
dy ekonomiści głównego nurtu i monetaryści lamentowali, krytyku-
11
jąc fatalną politykę m onetarną w w ykonaniu miernot z Rezerwy Fe
deralnej, i niecierpliwie oczekiwali powołania ich przez rząd do wła
dzy, Hazlitt postawił tem u systemowi zarzuty, krytykując go za to,
iż zbudowany je st na polityce, ustawodawstwie, regulacjach - sło
w em na brutalnej sile. Odrzucił keynesowską sofistykę i błędne kon-
strukcje monetarystów, wskazując, że droga do rozwiązania wiedzie
poprzez indywidualną wolność i pryw atny pieniądz. W oparciu o
tradycję myśli austriackiej, opartej na teorii użyteczności i teorii war
tości, Henry Hazlitt wzywał wszystkich światłych obywateli, aby
skierowali swoje wysiłki w celu zmuszenia rządu do obalenia istnie
jącego prawa, nadającego rządowi monopol na drukowanie pienią
dza. Światło, które wtedy zapalił, rozjaśnia drogę naszych poszuki
w ań do dziś.
H an s F. Sennholz
12
Wstęp do wydania polskiego
13
wy. Kiedy zbiegł po schodach na dół, znalazł ju ż tylko złotówkę.
W takich przypadkach społeczeństwo szuka winnych. Wskazanie
rządu jako jedynego bezpośredniego sprawcy tego nieszczęścia może
mieć decydujący wpływ na wynik najbliższych wyborów lub wręcz
wręcz natychmiastową zmianę rządzących.
14
i kreacja dokonywana przez banki. Udzielają one kredytów, wzorem
dawnych złotników, tylko w jego większej skali, znacznie przekra
czającej posiadane przez nie pieniężne depozyty. Czy m ożna za to
winić rządy państw? A jeśli masowo zaczęlibyśmy nabywać dobra,
wystawiając weksle płatne za rok? Sprzedawca pokrywałby tymi
wekslami swoje należności, co uczyniłoby z nich surogat pieniądza
i zwiększyło jego ogólną podaż. Oczywiście taka zapłata i udziela
nie kredytów dokonywane jest w ramach przepisów stanowionych
przez państwo. Jednakże przy takim podejściu wszelkie niekorzyst
ne zjawiska w gospodarce i polityce można przypisać państwu. Zresz
tą, jeżeli państwo wprowadziłoby w tym zakresie prawne ogranicze
nia - natychmiast można by postawić m u zarzut ograniczania w ol
ności gospodarczej.
Nie chciałbym być uznany za obrońcę państwa, które sam uw a
żam za źródło wielu ekonomicznych nieszczęść. Ale nie samo pań
stwo jest winne. Przecież integralną cnfść państwa stanowimy m yl
To właśnie my jesteśm y winni temu, że stojąc przy um ie w ybor
czej, niewłaściwie oddajemy swój g łm Przyczyną tego je st nasza
niska świadomość ekonomiczna. Każda publikacja ekonomiczna,
szczególnie tak zrozumiale napisana ja k ta książka, m oże mieć
wpływ na jej zmianę. Jednakże podejrzenie o subiektywność poli
tyczno-gospodarczą autora może osłabić w yraz takiego opracowa
nia. Autor podkreśla, że „słowo «inflacja» odnosiło się początko
wo wyłącznie do ilości pieniądza” i pisze „ (...) domagam się po
wrotu oryginalnego znaczenia term inu «inflacja»”. Przy takim ro
zumieniu terminu „inflacja” w innym jej zaistnienia może być tylko
rząd. Jeżeli jednak w eźmiemy pod uw agę inną definicję inflacji, to
wyłączna w ina rządów może wzbudzić w ątpliwość. Profesorow ie
David R. Kamerschen, Richard B. M cKenzie i Clark N ardelli defi
niują inflację jako „trw ały w zrost ogólnego poziom u cen przy
uwzględnieniu j akości tow arów ”.
Wydaje mi się słuszne wspomnieć o zasadach mierzenia inflacji.
Pomiaru jej dokonuje się, określając tempo zmian cen. Do tego celu
wykorzystuje się indeksy cenowe określające zmiany procentowe
15
w stosunku do roku bazowego i wyliczając średnią procentową zmia
ny cen pewnej ilości dóbr tak dobranych, żeby odzwierciedlały udział
tych dóbr w całkowitych wydatkach przeciętnej rodziny. Wydaje mi
się, że taki sposób mierzenia inflacji przecina spór o jej definicję,
przesądzając, że inflacja to trwały wzrost cen, a nie wzrost ilości
pieniędzy - jak twierdzi autor. Wzrost podaży pieniędzy to główna,
ale nie jedyna przyczyna. T ę nieścisłość kładę na karb uproszczeń
i niekonsekwencji przy definiowaniu inflacji. Szczególnie, że autor
pisze: „używanie terminu «inflacja» w znaczeniu „wzrost cen” od
wraca uwagę od prawdziwej przyczyny inflacji oraz od lekarstwa,
które mogłoby jąuleczyć”.
Zmiany cen mogą być wywołane wieloma czynnikami. Długo
trwały wzrost cen bez zwiększenia podaży pieniądza jest niemożli
wy. Jednakże po krótkotrwałym wzroście cen spowodowanym inny
mi przyczynami niż pieniądze, zanim kotwica pieniężna mogłaby
zadziałać, w niektórych przypadkach gospodarka musiałaby funk
cjonować w warunkach niedoboru pieniądza. Każde zachwianie ilo
ści pieniądza względem wartości strumienia dóbr, który ma być przez
ten pieniądz obsłużony, jest dla gospodarki szkodliwe. Pieniądza
w gospodarce musi być tyle, ile być powinno, a każde zachwianie
w tym zakresie jest dla gospodarki niekorzystne. Precyzyjne dosto
sowanie jego ilości, pozwalające uniknąć zatorów płatniczych, i jed
noczesne uniknięcie inflacji wydaje się nierealne. Państwo chroniąc
się przed jednym złem, wpada w drugie. Zarządzający gospodarką
mają zbyt mało informacji, które i tak docierają do nich z opóźnie
niem. Tak więc pogląd wskazujący na winę rządów za zaistnienie
inflacji - bez względu na metodologię zjawiska - staje się prawdzi
wy, gdy jest ona długotrwała.
Milton Friedman twierdzi m.in.: „nie znam przypadków z histo
rii, „aby wysokiej inflacji, utrzymującej się przez pewien czas, nie
towarzyszył odpowiednio gwałtowny wzrost ilości pieniądza; nie
znam także przykładu wskazującego na to, żeby gwałtownemu zwięk
szeniu ilości pieniądza nie towarzyszyła odpowiednio wysoka infla
cja”. Jest to prawda. Podkreślam jednak: „utrzymującej się przez
16
pewien czas”, czyli, gdy państwo zdążyło już zareagować na poja
wiający się brak pieniądza na rynku. Jednakże walka z inflacją to
nie walka z przypadkami choroby pieniądza, ale przede wszystkim
zapobieganie jej. Dlatego, moim zdaniem, należy analizować nie tyl
ko znane z praktyki powszechne zjawiska, ale i zjawiska nieznane,
bądź mało znane, których zaistnienie mogłoby tę chorobę spowodo
wać. Tego mi w iej książce zabrakło. Ten brak można składać na
karb subiektywności politycznej autora. Można też uznać go za ce
lowe uproszczenie, do którego każdy piszący ma prawo. Jako autor,
z własnego doświadczenia wiem, że pisząc dla „zwykłych śmiertel
ników”, ma się potrzebę wskazania przyczyn, niekorzystnie wpły
wających na nich, zjawisk ekonomicznych. Bezspornie największa
odpowiedzialność za wystąpienie i funkcjonowanie inflacji spoczy
wa narządzie. Dlatego wskazujący palec autora zostaje skierowany
na władzę. Inne przyczyny, na które rząd nie m a wpływu wprost,
jako rozmydlające wyrazistość tekstu, pomija się w ramach zastoso
wanych uproszczeń.
17
„zwiększeniu się dochodów pieniężnych ludności w stopniu silniej
szym od wzrostu masy towarowej”. Oznacza to, że socjalistyczne
państwo połączyło inflację z uzyskiwaniem przez pracowników za
robków wyższych niż wynosi wartość (cena) wytworzonego przez
nich towaru. I już widać winnych...
Krzysztof Habich
Przedmowa
19
What You Should Know About Inflation była jedynie elemen
tarzem zagadnienia. Ta książka jest bardziej ambitna. Starałem się
zawrzeć w niej głębszą analizę całościową wielu ważnych proble
mów związanych z inflacją, a także przedstawić podstawowe mity
i chroniczne sofizmaty, które w znacznej mierze odpowiedzialne są
za jej istnienie. W ten sposób, obie części uzupełniają się wzajemnie,
co zresztą sugerują ich tytuły; pierwsza daje spojrzenie ogólne, dru
ga to seria rozważań szczegółowych, każdego z osobna.
Ponieważ zająłem się poszczególnymi zagadnieniami i so-
fizmatami w oddzielnych rozdziałach, starając się przedyskutować
każde z nich z osobna, konieczne były pewne powtórzenia. Usiłu
jąc bowiem zrozumieć w pełni każdą ze składowych problemu, mu
siałem także przeanalizować ich wpływ na jego całość. Tylko
w ten sposób, poprzez nieustanne podkreślanie i odmienianie pew
nych prawd, jesteśmy w stanie dokonać postępu w stosunku do
nagminnego fałszu i kłamstw, prowadzących od przeszło pół wie
ku do działań politycznych, których skutkiem jest ciągła presja in
flacyjna.
Henry Hazlitt
Luty 1978
20
C Z Ę ŚĆ P IE R W SZ A
P O D E JŚ C IE O G Ó LN E
Rozdział 1
Co to jest inflacja?
23
Jednakże w ostatnich latach pojęcia tego zaczęto używ ać
w radykalnie odmiennym znaczeniu. Przedstawione je st ono w dru
giej definicji podawanej przez Am erican C ollege D ictionary, mia
nowicie: „Znaczny wzrost cen wywołany szkodliwą ekspansją pie
niądza papierowego lub ekspansją kredytu”. Widzimy więc, że wzrost
cen spow odow any ekspansją podaży pieniądza nie je st tożsam y
z samą ekspansją podaży pieniądza. Przyczyna lub warunek nie jest
przecież identyczny ze swojąkonsekwencją. Te dwie definicje infla
cji, różniące się całkowicie swoim znaczeniem, są źródłem niekoń
czących się nieporozumień.
Słowo inflacja odnosiło się początkowo wyłącznie do ilości pie
niądza. Mówiło się, że wolumen pieniądza je st napom pow any, na
dmuchany, przesadny. To, że domagam się pow rotu do oryginal
nego znaczenia terminu „inflacja”, nie m a nic wspólnego z m oją
pedantycznością. Używanie terminu „inflacja” w znaczeniu: „wzrost
cen” odwraca uwagę od prawdziwej przyczyny inflacji oraz od le
karstwa, które mogłoby j ą uleczyć.
(Jednakowoż muszę tu ostrzec czytelników, że słowo inflacja
jest dziś powszechnie stosowane w znaczeniu „wzrost cen”. I z tego
powodu bezowocnym i czasochłonnym wydaje się unikanie tego zna
czenia lub poprawianie go na każdym kroku. Termin ten używany
jest, jeśli chodzi o ścisłość, niemal powszechnie w dwóch znacze
niach; raz w znaczeniu pierwszym, to znaczy, gdy chodzi o wzrost
wolumenu pieniądza, i drugi raz, z tym że znacznie częściej, gdy
chodzi o wzrost cen. Osobiście stwierdzam, że uchronienie się od
popadania w tę dwuznaczność jest zajęciem beznadziejnie trudnym.
Jedynym do przyjęcia kompromisem, w tym drugim znaczeniu,
zwłaszcza dla tych, którzy odczuwają potrzebę odróżnienia rozma
itych sensów terminu „inflacja”, będzie użycie pojęcia in flacji ceno
w ej dla odróżnienia od zwykłej inflacji. Starałem się to czynić
w kolejnych rozdziałach, choć obawiam się, że pew nie nie zawsze
konsekwentnie).
Zobaczmy teraz, co się dzieje pod w pływ em inflacji, i dlaczego
tak się dzieje.
24
Z chwilą wzrostu podaży pieniądza ludzie posiadają więcej pie
niędzy, za które mogą nabywać dobra. Jeśli w tym samym czasie
ilość dóbr nie wzrośnie - albo nie wzrośnie w stopniu równym wzro
stowi podaży pieniądza - ceny dóbr wzrosną. Każdy jeden dolar
stanie się mniej Wart, gdyż teraz jest tych dolarów więcej.
Z tego powodu, powiedzmy, za każdą parę butów czy sto buszli
pszenicy oferowanych będzie więcej dolarów. „Cena” jest wskaźni
kiem wymiany {exchange ratio) między dolarem a jednostką danego
dobra. Posiadając więcej dolarów, ludzie cenią każdy z nich mniej.
Prowadzi to do wzrostu cen dóbr, nie dlatego, że jest ich (dóbr) mniej
niż przedtem, lecz dlatego, że dolarów jest więcej, a stąd są one
warte mniej. •
W dawnych czasach rządy wywoływały inflację poprzez oszu
stwa przy biciu monet albo redukowanie ich wartości. Później od
kryłyjednak, że ten sam efekt można osiągnąć znacznie taniej i szyb
ciej poprzez drukowanie pieniędzy papierowych. To właśnie stało
się z francuskimi asygnatami w 1789 roku, a także z naszą własną3
walutą w czasie amerykańskiej rewolucji. Współczesne metody są
nieco bardziej subtelne. Nasze rządy sprzedają bankom swoje obli
gacje lub inne papiery dłużne (IOU). W zamian za nie banki płacą
rządowi, tworząc w swoich księgach „depozyty bankowe”, z któ
rych ten ostatni może korzystać. Bank ze swej strony mpże te obli
gacje rządowe czy inne papiery dłużne sprzedać bankowi Rezerwy
Federalnej4, który płaci za nie albo poprzez stworzenie kredytu de
pozytowego, albo poprzez druk banknotów Rezerwy Federalnej. Taki
jest właśnie mechanizm produkowania pieniądza.
Zasadniczą częścią „podaży pieniądza” w Stanach Zjednoczo
nych nie jest gotówka, którą płacimy z rąk do rąk, lecz depozyty
bankowe, z których czerpie się zasoby, wystawiając w oparciu o nie
czeki. Stąd, kiedy ekonomiści mówią o wielkości naszej podaży pie-
niądza {money supply), sumują depozyty na żądanie (a ostatnio tak-
3 Chodzi rzecz jasna o Stany Zjednoczone - przyp. tłum. .
4 Amerykański bank centralny, pryw atny bank zarządzany przez m iano
wanych przez prezydenta USA gubernatorów - przyp. tłum.
25
że depozyty czasowe) z wolumenem gotówki znajdującej się w obie
gu (poza bankami). Całkowita wartość pieniędzy i tak mierzonego
kredytu, wliczając w to depozyty czasowe, w końcu grudnia 1939
roku wynosiła 63,3 miliardy dolarów, w końcu grudnia 1963 roku -
308,8 miliardy dolarów i 806,5 miliardy dolarów w końcu grudnia
1977 roku. Ten wzrost podaży pieniądza wynoszący 1174 procent
jest zasadniczym powodem, dla którego ceny hurtowe, w omawia
nym okresie, wzrosły o 398 procent.
Pewne zastrzeżenia
26
natychmiast spada, nawet jeśli nie nastąpił wzrost podaży pienią
dza. Dzieje się tak, ponieważ ludzie mają więcej zaufania do złota
niż do obietnic rządowych lub do poglądów urzędników państwo
wych zarządzających polityką monetarną. Nie znamy chyba ani jed
nego przypadku, który by dowodził czegoś przeciwnego; odejściu
od standardu złota towarzyszy zwykle wzrost podaży kredytu ban
kowego i ilości drukowanych pieniędzy papierowych.
Krótko mówiąc, wartość pieniądza zmienia się zasadniczo z tych
samych powodów, co wartość każdego innego towaru. Tak jak war
tość buszla pszenicy zależy nie tylko od jej obecnej podaży, lecz
także od podaży oczekiwanej w przyszłości i jakości ziarna, tak
wartość dolara zależy od zmiany podobnych czynników. Wartość
pieniądza, podobnie jak wartość innych towarów, nie zależy wyłącz
nie od czynników mechanicznych czy fizycznych, lecz przede wszyst
kim od skomplikowanych czynników natury psychologicznej.
Zajmując się przyczynami inflacji czy sposobami jej likwidacją
należy pamiętać o tym, aby nie dać się zmylić lub zdominować przez
zbędne lub nieistniejące komplikacje.
Przykładowo, mówi się często, że wartość dolara zależy nie tylko
od ilości tej jednostki pieniężnej, lecz także od „szybkości jej cyrkula
cji”. Jednakże wzrost szybkości cyrkulacji pieniądza nie wpływa na
dalszy spadek jego wartości; szybkość ta jest jedną z konsekwencji
lęku o to, że wartość dolara spadnie (albo ujmując to inaczej, lęku
o to, że nastąpi wzrost cen towarów). To właśnie takie przekonanie
sprawia, że ludzie chętniej wymieniają dolary (pieniądze) na towary.
Podkreślanie, przez niektórych autorów, znaczenia szybkości cyrku
lacji jest kolejnym przykładem błędnego przypisania realnej przyczy
nie psychologicznej charakteru mechanicznego.
A oto inna ślepa ścieżka: w odpowiedzi tym, którzy uważają,
że inflacja cenowa spowodowana je st głównie wzrostem podaży
pieniądza i kredytu, przedstawia się argument, że wzrost cen towa
rów ma często miejsce, zanim nastąpi podaż pieniądza. To praw
da. Tak się działo, na przykład, zaraz po wybuchu w ojny koreań
skiej. C eny stra te g icz n y c h m ateriałó w i surow ców p oszły
27
w górę z obawy o to, że może ich zabraknąć. Spekulanci i produ
cenci zaczęli je wykupywać i przetrzymywać dla zysku lub zapew
nienia sobie odpowiedniego stanu zapasów.Ż e b y to je d n a k uczy
nić, m usieli oni p o życzyć w bankach w ięcej p ien ięd zy. Wzrostowi
cen towarzyszył proporcjonalny w zrost w ielkości kredytów ban
kowych i depozytów. Od 31 maja 1950 roku do 30 m aja 1951 roku
wolumen pożyczek w zrósł o 12 m iliardów dolarów. Gdyby tych
dodatkowych pożyczek nie udzielono, i gdyby do końca stycznia
1951 roku nie wypuszczono na rynek now ych 6 miliardów dola
rów, z których pożyczek tych udzielano, w zrostu cen by nie utrzy
mano. Był on możliwy, krótko mówiąc, w yłącznie dzięki wzrosto
wi podaży pieniądza.
28
sne waluty, lub złoto, niem ieckie produkty po cenach niższych niż
w swoich w łasnych krajach.
Począw szy od 1939 roku, w zrost cen w Stanach Z jednoczo
nych przypisyw any je s t nieustannie niedoborom tow arów . Tym
czasem statystyki dow odzą, że w skaźnik produkcji przem ysłow ej
w 1977 roku by ł sześciokrotnie w yższy niż w roku 1939. N ie m a
też w iększego sensu tw ierdzenie, że w zrost cen w czasie działań
wojennych w yw ołany jo st w yłącznie niedoboram i produktów
w ilnych. M im o M W czasie w ojny podaż produktów cyw ilnych
znacznie spada, pow stały niedobór nie pow oduje jak ieg o ś znacz
niejszego w zrostu cen, gdyż podatki pochłaniają tak ą sam ą część
dochodów ludności, o ja k ą zbrojenia i działania m ilitarne ograni
czają produkcję n a cele cyw ilne.
W ten sposób dochodzim y do kolejnego nieporozumienia. Lu
dzie często utrzym ują, że deficyt budżetowy je st sam w sobie w y
starczającym i koniecznym pow odem pow stania inflacji. Tym cza
sem, jeśli deficyt budżetow y je st w całości finansow any ze sprzeda
ży obligacji rządowych, za które płacim y pieniędzmi pochodzącymi
z oszczędności ludności, inflacji nie spowoduje. Z drugiej strony,
nawet nadw yżka budżetow a nie chroni nas przed inflacją. D ow odzi
tego sytuacja, ja k a m iała m iejsce w roku fiskalnym zakończonym 30
czerwca 1951 roku kiedy - pom im o nadw yżki budżetowej w w yso
kości 3,5 m iliarda dolarów - m ieliśm y do czynienia ze znaczną in
flacją. To sam o zjawisko obserw ow aliśm y w latach rozrachunko
wych 1956 i 1957. (O d 1957 roku m am y ju ż tylko do czynienia
z deficytem budżetowym , z jednym w yjątkiem 7, w 1969 roku, ale
mimo to naw et w tedy ceny rosły.) D eficyt budżetow y m a charakter
inflacjogenny o tyle, o ile pow oduje w zrost w podaży pieniądza. In
flacja natom iast m oże się pojaw ić naw et przy nadw yżce budżeto
wej, je śli tow arzyszy je j w zrost podaży pieniądza.
29
Podobny łańcuch przyczynowo-skutkowy stosowany jest do tzw.
„presji inflacyjnej”, a w szczególności do rosnącej „spirali płaco-
wo-cenowej”. Jeśli zjawiska te nie były poprzedzone podażą pie
niądza, jeśli nie towarzyszyła im ona lub nie nastąpiła bezpośred
nio po nich, inflacji one nie spowodują, a co najwyżej wzrośnie
bezrobocie. Wzrost cen, któremu nie towarzyszy wzrost gotówki
w portfelach obywateli, może co najwyżej wywołać spadek wolu
menu sprzedaży. Wzrost płac i cen jest zwykle konsekwencją in
flacji. Mogą ją one wywołać jedynie wtedy, gdy wywołają wzrost
podaży pieniądza.
Rozdział 2
31
w ianego okresu do ekw iw alentu około pięćdziesięciu siedm iu cen
tów w porów naniu z siłą n ab y w czą sprzed dziew ięciu lat.
Jednakże inflacja datuje się już, co najm niej, od roku 1933. To
w m arcu tego roku Stany Zjednoczone porzuciły standard złota.
W styczniu 1934 roku nowy, wciąż w ym ienialny na złoto amerykań
ski dolar został zdewaluow any do 59,06 procent w agi złota, na które
był wym ieniany poprzednio. Do 1934 roku przeciętne ceny hurtowe
w zrosły w stosunku do roku 1933 o 14 procent, zaś do roku 1937 o
31 procent.
Jednakże indeks cen konsum enckich był w 1933 roku o 25 pro
cent niższy niż w roku 1929. N iem al każdy chciał wtedy, aby je
przyw rócić do tego poziomu. Uważano, że to nie w porządku rozpo
czynać liczenie trendów inflacyjnych w łaśnie teraz. Ale nawet opar
cie się na tabelach, które zaczynają notow anie poziom u inflacji od
1940 roku, w skazuje, że ceny konsum enckie w 1976 roku były
o 314 procent w yższe niż w 1940, a także, że siła nabyw cza dolara
była w 1976 roku n a poziom ie dw udziestu czterech centów w po
rów naniu z rokiem 1940. - ;
R ezultaty tych porów nań, za każdy rok, um ieszczone zostały
w dw óch tabelach i n a trzech wykresach. W dzięczny jestem za ich
przygotow anie i przedstaw ienie A m erykańskiem u Instytutowi ds.
B adań G ospodarczych z G reat B arrington w stanie Massachusetts
uczynione na moje zamówienie.
L iczb y p rz e d sta w ia ją sw o ją w ła sn ą h isto rię , je d n a k że tylko
je d n a lub d w ie z n ic h z a s łu g u ją n a s p e c ja ln e om ów ienie.
W ciągu trz y d z ie stu sze ściu la t p o d a ż p ie n ią d z a w zro sła w na
szym kraju około trzynastokrotnie, gdy ty m czasem w skaźnik cen
k onsum enckich w zró sł ty lk o n ieco p o n a d cztero k ro tn ie. Nawet
w ciągu ostatn ich d ziew ięciu la t po d a ż p ie n ią d z a w zro sła o 119
p rocent, p odczas g d y w sk aźn ik cen k o n su m e n c k ic h ty lk o o 74
p rocent. N ie zg ad za się to z p rz e w id y w an ia m i su ro w ej, ilościo
w ej te o rii p ie n ią d za i is tn ie ją co n a jm n ie j trz y w y ja śn ie n ia tego
fenom enu.
Po pierwsze, oszacow anie w zrostu w olum enu gotów ki na rynku
32
powiększonego o wolumen kredytu jest procedurą arbitralną. If I#*
którzy monetaryści wolą, aby mierzyć je w kategoriach znanych jako
M l, co odpowiada ilości gotówki znajdującej rfę poza systemem
bankowym plus wielkość depozytów w bankach komercyjnych. Ta
bele zamieszczone poniżej pokazują podaż pieniądza w kategoriach
zwanych M2, co odpowiada ilości gotówki poza systemem banko
wym plus depozyty na żądanie oraz depozyty czasowe znajdujące
się w bankach komercyjnych. Innymi słowy. M l zawiera jedynie
czynniki najbardziej aktywne, zaś M2 także czynniki mniej aktyw
ne. Wykorzystywałem właśnie je, gdyż większość osób indywidual
nych, a także spółek (corporations) posiadających depozyty czaso
we ma tendencję do traktowania ich ja k formę gotówki, za którą
mogąkupować na bieżąco lub w niedalekiej przyszłości interesujące
ich zasoby. Jednakże w ostatnich latach wolumen depozytów czaso
wych rósł w tempie znacznie szybszym niż wolumen depozytów na
żądanie. A zatem, ten, kto korzysta do mierzenia wielkości podaży
pieniądza ze wskaźnika M2, dostrzeże znacznie wyższe tempo przy
rostu podaży pieniądza niż ten, kto używa wskaźnika M l (ten ostat
ni wzrósł od 1940 roku tylko ośmiokrotnie). 7
33
szybko co podaż pieniądza, jest to, że zarówno całkowita produkcja,
jak i produkcja per capita rosły systematycznie, rok po roku. Syste
matyczny wzrost inwestycji kapitałowych - zarówno jeśli chodzi
o ilość, jak i jakość i wydajność instalowanych w gospodarce maszyn
* powodował ogólny wzrost produkcji i wzrost produkcji na głowę
mieszkańca, co oznaczało, że realne koszty produkcji spadały.
34
1946 251,3 139,3 71,7
1947 264,5 139,4 62,7
1948 268,3 171,7 58,2
1949 267,2 170,1 58,8
1950 273,2 171,7 58,2
1951 283,2 185,5 53,9
1952 298,7 189,5 52,7
1953 310,1 191,0 52,4
1954 321,0 191,8 52,1
1955 332,8 191,2 52,3
1956 338,6 194,1 51,5
1957 347,5 200,8 49,8
1958 364,3 206,4 48,5
1959 381,3 207,6 48,2
1960 385,1 211,3 47,3
1961 405,3 213,5 46,8
1962 428,7 216,0 46,3
1963 456,4 J 218,6 45,7
1964 485,0 221,5 45,1
1965 523,9 225,2 . 44,4
1966’ 564,6 231,8 43,1
1967 607,9 238,3 42,0
1968 662,2 248,4 40,3
1969 706,3 261,7 38,2
1970 735,4- 277,3 36,1
1971 820,8 288,9 34,6
1972 907,4 298,6 33,5
1973 994,8 317,2 31,6
1974 1078,5 352,5 28,4
1975 1160,9 384,2 26,0
1976 1329,2 (x) 414,3 (x) 24,1 (x)
35
INDEKS CEN KONSUMENCKICH
36
niądza. Statystyki dotyczące tendencji inflacyjnych z różnych kra
jów dowodzą, że O ile inflacja znajduje się we wczesnej fazie albo
jest względnie łagodna, ceny mają tendencję do wzrostu wolniejsze
go niż by to wynikało z dynamiki wzrostu podaży pieniądza. Powo
dem tego zjawiska je st fakt, że większość ludzi uważa inflację za
zjawisko incydentalne, coś niezaplanowanego, co najprawdopodob
niej nie będzie trwało dłużej lub nie będzie wracało. Kiedy jednak
inflacja się nasila albo trwa dłużej, ta opinia ulega nagłej i gwałtow
nej zmianie. W rezultacie ceny zaczynająrosnąć szybciej niż rośnie
podaż pieniądza.
Wielkim niebezpieczeństwem jest dzisiaj to, co dzieje się od 1939
roku - mam na myśli relację między wzrostem cen a tempem w zro
stu podaży pieniądza - mianowicie, że „nienadążanie” cen za poda
żą pieniądza traktowane jest przez naszych menedżerów od pienię
dzy i komentatorów gospodarczych jako gwarancja bezpieczeństwa
monetarnego. Tymczasem ogromny wzrost podaży pieniądza w Ame
ryce, jaki miał miejsce w ciągu ostatnich pięćdziesięciu czy czter
dziestu lat, powinien być traktowany jak bomba zegarowa. Jest ju ż
za późno na samozadowolenie.
37
Rozdział 3
38
dza czy depozyty bankowe to dla nich coś wysoce abstrakcyjnego
i odległego od codziennego doświadczenia. Dowodem niech będzie
wypowiedź jednego z nich, który uważa, że: „Tym, co podnosi ceny,
są koszty”.
Autor tej wypowiedzi nie uświadamia sobie chyba, że koszty to
jedynie inna nazwa terminu: cena. Jedną z konsekwencji podziału
pracy jest to, że nasza cena jest dla kogoś innego kosztem pienięż
nym, i odwrotnie. Cena stalowej sztaby jest dla producenta w yro
bów stalowych kosztem. Cena producenta wyrobów stalowych jest
dla producenta samochodów kosztem. Cena producenta samocho
dów jest dla lekarza czy firmy taksówkarskiej kosztem prowadze
nia działalności zawodowej. I tak dalej. Praw dą jest, że niemal
wszystkie koszty przekształcone są z czasem w płace lub dochody.
Pensje i wypłaty są dla każdego z nas „ceną”, jakiej żądam y za
swoje usługi.
Wróćmy do inflacji, czyli do wzrostu podaży pieniądza obniża
jącego wartość jednostki monetarnej. Jest to inny sposób powiedze
nia, że podnosi on zarówno ceny;jak i koszty. Pamiętajmy jednak, że
koszty niekoniecznie idą w górę przed cenami. Cena szynki może
wzrosnąć, zanim wzrośnie cena żywca wieprzowego, żywiec zaś może
zdrożeć, zanim wzrośnie cena paszy kukurydzianej. Błędem jest po
wtarzanie za Ricardo i jego uczniami, że ceny są wyznaczane przez
koszty produkcji. Raczej należałoby powiedzieć, że to koszty pro
dukcji determinowane są przez ceny. To, ile hodowcy żywca wie
przowego mogą zapłacić za paszę, zależy, przykładowo, od ceny,
jaką spodziewają się za swój żywiec otrzymać.
N a krótką metę, zarówno ceny, jak i koszty zależą od relacji
popytu i podaży - włączając w to, rzecz jasna, podaż w szystkich
dóbr, także i pieniędzy. Praw dą je st też, że na dłuższą metę, ist
nieje tendencja do zrównywania się cen dóbr z krańcow ym (m ar
ginalnym) kosztem ich produkcji. I chociaż koszty produkcji da
nej rzeczy nie w yznaczają jej ceny, to ile rzecz ta kosztuje teraz,
albo ile kosztować będzie w przyszłości, w yznacza poziom jej
produkcji.
39
Gdyby wydawcy lepiej rozumieli tę relację, mniej z nich przypis
sywałoby winę za inflację tzw. spirali płacowo-cenowej. Pamiętaj
my, że wzrost płac (powyżej poziomu „równowagi”) nie prowadzi
do inflacji, a co najwyżej do bezrobocia. Co prawda, wzrost płac
może (i zwykle pod wpływem presji politycznej tak się dzieje) pro
wadzić do pogłębienia inflacji, ale dzieje się tak pośrednio, na sku
tek interwencji rządowej, polegającej na zmuszeniu władz monetar
nych do zwiększenia podaży pieniądza, bez czego nie można by tego
wzrostu płac sfinansować. Ale to wzrost podaży pieniądza powodu
je inflację. Zanim tego nie zrozumiemy, nie będziemy w stanie po
wstrzymać fali inflacji.
O istnieniu spirali płacowo-cenowej mówi się od wielu lat. Jed
nakże w większości przypadków Waszyngton (pod pojęciem tym
rozumiem zarówno większość członków rządu, jak i Kongresu) mówi
0 tym, jak gdyby było to zjawisko narzucone nam z zewnątrz; raczej
pojawiający się wbrew naszej woli niekontrolowany akt natury niż
konkretny efekt tworzonej przez rząd i parlament polityki.
Spójrzmy teraz, jak ta polityka doprowadzała w ciągu ostatnich
46 lat do spirali płacowo-cenowej. Po pierwsze, w serii ustaw - po
czynając od najsłynniejszych: ustawy Norris - La Guardia z 1932
roku, po której przyszła ustawa Wagnera z jej późniejszą modyfika
cją znaną jako ustawa Tafta-Hartleya - uznano, że gros niepokojów
społecznych i strajków wywołanych zostało albo nie wystarczają
cym uzwiązkowieniem załóg, albo tym, że związki zawodowe były
niewystarczająco silne.
W rezultacie, rząd federalny zajął się organizowaniem działal
ności związkowej. Zmusił niejako pracodawców do tego, aby bez
względu na to, ja k racjonalne czy uzasadnione byw ają roszczenia
związków zawodowych, prowadzili pertraktacje wyłącznie z ich
przedstawicielami. Zakazując praw em odmowy przyjęcia do pra
cy pracownika należącego do związku zawodowego, rząd zalega
lizował explicite prawo odmowy przyjęcia pracowników nie nale
żących do związków zawodowych1. N a szczęście, ustaw a Tafta-
1Zapis taki znajduje się w paragrafie 14[b] ustawy Tafta - Hartleya.
40
H artleya zezw ala p o szczególnym stan o m n a n u llifik ację teg o z ap i
su, poprzez u stan o w ien ie w y jątk u u staw o d aw czeg o 2.
N ajgorsze je d n a k było to, że zw iązki zaw odow e i ich c zło n k o
w ie otrzym ali przyw ileje, do k tórych nie m ieli p raw a ani czło n k o
w ie żadnego innego stow arzyszenia, ani po jed y n czy ludzie. C hodzi
m ianow icie o przyw ilej legalnego stosow ania p rzem o cy fizycznej
i przym usu. U staw a N o rrisa - L a G uardii u n iem o żliw iała zarów no
pracodaw com , ja k i pracow nikom nie n ależący m do zw iązk ó w z a
w odow ych korzystanie ** w przypadku nie dających się n ap raw ić
szkód - z pom ocy sądu federalnego. R ząd, w brew p rak ty k o m p o
w szechnym w każdej innej dziedzinie, odm aw iał uzn an ia o d p o w ie
dzialności organizacji związkowych za bezpraw ne działania ich człon
ków. W ten sposób tolerow ano m asow e pikietow anie, co je s t d ziała
niem zastraszającym i środkiem stosow ania przym usu. M iały one
przeciwdziałać zatrudnianiu p rzez przedsiębiorców do p racy p o rz u
conej przez strajkujących zw iązkow ców , a także pró b o m otrzym a
nia takiej pracy p rzez niezrzeszonych. O graniczenie ty ch sp ecjal
nych przyw ilejów , przed którym i n ie chroni naw et sąd, sp o ty k a się
z energicznąkrytykąi potępieniem ze strony adm inistracji rządow ej
i traktow ane byw a jak o jaw n e „nadużycie” .
N ie uniknio n y m sk u tk iem w sp o m n ian y ch u staw j e st stw o rz e
nie potężn y ch o rg an izacji zw iązk o w y ch 3, k tó re w y p o sa ż o n o w e
w ładzę z d o ln ą sp araliżo w ać w c iąg u je d n e j n o c y d z ia ła ln o ść c a
łej bran ży przem y słu . A kie d y ju ż im się to ud a, je d y n y m s p o so
bem ponow nego je j u ru ch o m ien ia je s t zad o ść u cz y n ie n ie w sz y s t
kim żądaniom zw iązkow ym , k tó re b y ły fo rm aln ą p o d s ta w ą do
ogłoszenia strajku.
41
Oto, w jaki sposób pow stają naciski na wzrost płac. Nie mato
jednak nic wspólnego ze spiraląinflacyjną. Skutkiem nacisku na place
i podniesienie ich powyżej poziomu krańcowej produktywności pra
cy ludzkiej jest, co najwyżej, bezrobocie. Ponieważ jednak, jak pisze
F. A. Hayek: „powszechnie akceptowaną doktryną władzy stało się
założenie, że władze monetarne m ają stanąć na głowie, aby dostar
czyć odpowiednią ilość kredytów, mających zaspokoić potrzeby peł
nego rynku pracy, bez względu na poziom płac, jak i na nim obowią
zuje, co więcej, założenie to zostało formalnie władzom monetar
nym narzucone, działanie takie musi prowadzić do systematycznej,
rosnącej inflacji”. 5*'> r - ; * ■ *r ,
Prędzej czy później, nasi federalni ustawodawcy i administrato
rzy zmuszeni będą uznać dyktaturę związków zawodowych i ich
bossów za szkodliwą, a w konsekwencji szkodliwą będzie spirala
płacowo-cenowa, będąca efektem praw i działań, które sami wywo
łali. Najgorsze je st to, że choć kryzysy co jakiś czas się powtarzają
nie w idzą oni w tym swojej winy. Kiedy, przykładowo, strajk pra
cow ników przem y słu stalow niczego się p rzedłuża, wpadają
w panikę i robią wszystko, aby m u za w szelką cenę przeciwdziałać.
Dla polityków taką jedynie akceptowaną cenąjest przystać na żąda
nia związkowców, to znaczy po raz kolejny podnieść płace i ustano
wić nowy, wyższy poziom spirali płac owo -c enowej.
Politycy domagają się, aby prezydent ustanowił specjalną komi
sję rządow ą która zajmie się zbadaniem argumentów stron i zaleci,
czyli narzuci przymusowy arbitraż, który wyjaśni pracodawcom,
jakiej wielkości m a być kolejna podwyżka pensji dla pracowników.
W ten sposób jedna interwencja rządowa prowadzi do kolejnej. Po
nieważ jednocześnie rząd nie radzi sobie ze swoim głównym obo
wiązkiem, jakim je st przeciwdziałanie pryw atnem u przymusowi
i przemocy, interwencje takie sprow adzą się w efekcie do regulacji
płac i cen; prowadzi nas to coraz bliżej do totalitaryzmu.
42
Rozdział 4
43
do których produkcji rząd chce szczególnie zachęcić. W takiej sy-
tuacji biurokraci sięgają po zwodniczy pomysł ogólnego zamroże
nia cen. M ówią nam wówczas (na przykład w czasie działań wo
jennych), że zaistniała konieczność utrzymania lub powrotu do cen
i płac, jakie obowiązywały dzień przed rozpoczęciem działań wo
jennych. Jednakże poziom cen, a także kom pleksowa relacja mię
dzy cenami a płacami była tego dnia rezultatem równowagi poda
ży i popytu, jaka miała miejsce tego szczególnego dnia. Podaż
i popyt bardzo rzadko pozostają niezmienione, nawet jeśli dotyczą
tego samego towaru, przez dwa kolejne dni, i to naw et bez jakiejś
większej zmiany podaży pieniądza.
W czasach rządów p rezydenta F ran k lin a D. Roosevelta,
w trakcie przesłuchań przed kom isją Kongresu zapytano prezesa
rządowej agencji ds. ozdrowienia gospodarczego1(National Reco
very Administration), która zajmowała się m.in. regulowaniem cen,
ile cen jego urząd reguluje. Dzień czy dwa dni później prezes agencji
odpowiedział kongresmanom, że „cen ustalanych odgórnie jest
w Stanach Zjednoczonych około 9 milionów”. Niedługo potem po
prosił jednak o czas na zrewidowanie swego szacunku, jako zani
żonego. Skromnie jednak licząc, w przypadku 9 milionów cen ist
nieje ok. 40 bilionów zależności m iędzy tymi cenami; zmiana jed
nej ceny powoduje reperkusje w całej gamie powiązanych z nią
cen. Ceny i ich wzajemne relacje istniejące w przeddzień rozpoczę
cia nieoczekiwanych działań wojennych sąprzeważnie cenami za
chęcającymi do maksymalnej i zrównoważonej produkcji dóbr
w czasach pokojowych. Z punktu w idzenia maksymalizacji pro
dukcji militariów i innych dóbr potrzebnych w czasie wojny, są
one, rzecz jasna, cenami, i wzajemnymi relacjam i między nimi,
niewłaściwymi. Co więcej, układ cen istniejący określonego dnia
zawiera w sobie wiele oszacowań „błędnych*fi „nieusprawiedli
wionych”. Nie ma takiego człowieka, ani takiej administracji czy
1National Recovery Administration była jednym z ciał rządowych powo
łanych w ramach programu New Deal do wyprowadzenia gospodarki
z zapaści - przyp. tłum.
44
biurokracji, która byłaby w stanie w szystkie te błędy skorygow ać.
Ilekroć jakiś urzędnik skoryguje je d n ą cenę czy poziom płacy, tyle-
kroć pojaw i się cała m asa skorelow anych z nim i błędnych i n ie
uspraw iedliw ionych cen. A trzeba pam iętać, że nie m a dw óch lu
dzi, dla których ekonom iczne term iny: „błędny” czy „nieuspraw ie
dliwiony” byłyby rozum iane jednoznacznie.
O dgórna, n arzu co n a siłą re g u lacja cen je s t zad an iem n ie w y
konalnym , n aw et w ów czas, gdy zajm u jący się n ią u rzęd n icy b y
liby najlepiej w ykształconym i ekonom istam i, p o siad ali ab so lu t
n ą w iedzę statystyczną, a przy ty m zn ali się na b izn esie ja k n ik t
w tym kraju. N ie n a w iele zdałaby się też ich niesk aziteln a u czci
w ość czy rzeteln o ść. W prak ty ce b o w iem lu d zie z ajm u jąc y się
ustalaniem cen po d leg ają szalonym n acisk o m zorganizow anych
grup interesów. Ludzie w ładni ustalać ceny p rzekonają się w k ró t
ce, ja k w ie lk ą w ład zę daje im m ożliw ość k o n tro lo w a n ia cen
i ludzkich płac. D zięki niej m p itta p rz e cież w k raść się w łask i
rządzących albo karać p rzeciw n ik ó w p o lity czn y ch . C h o ciażb y
z tego w zględu, w o d niesieniu do cen pro d u k tó w ro ln y c h sto su
je m y form ułę ^rów now ażności” {parity), zaś p rz y o k reślan iu
w ysokości płac p racow ników ro ln y ch fo rm u łę p ro g resy w n ą,
podczas gdy w p rzy p ad k u cen artykułów p rzem y sło w y ch i w y
sokości czynszów m ieszkaniow ych obow iązuje form uła „regre-
syw na”.
Innym złem p o lity k i reg u lo w an ia cen, m im o iż sto so w an a
je s t ona raczej w sytuacjach w y jątk o w y ch , je s t to, że tw o rzy
ona grupy żyw o zainteresow ane u trzym yw aniem je j ja k n a jd łu
żej, a często zm ierzające do tego, aby p o zo staw ić re g u la c ję n a
zaw sze. S zczególnym i przy p ad k am i takiej ten d en cji je s t u trz y
m yw anie w w ielu m iejscach p o lity k i k o n tro li w y so k o ści c zy n
szów m ieszkaniow ych czy k o n tro li giełdy. R eg u lacfą cen i ich
ustalanie to p ierw szy krok w stronę g o spodarki w p ełn i k o n tro
low anej, czyli ^planow ej4! N ajgorsze je s t to, że ludzie u z n a ją tę
m etodę za coś, w co rząd pow inien się zaangażow ać ze w zględu
na rangę problem u.
45
Wreszcie, najgorszym aspektem kontroli cen jest to, że - z punk.
tu widzenia inflacji - odwraca ona uwagę od rzeczywistej przyczy.
ny inflacji, jaką jest wzrost podaży pieniądza i kredytu. Stąd, kon
trola cen prowadzi do utrzymywania i intensyfikowania inflacji, którą
przecież miała zwalczać.
Rozdział 5
47
22 w rześnia 1948 - „N ie będzie żadnej dew aluacji funta szter
linga” .
28 w rześnia, 1948 - R ząd nie m a ,jak ieg o k o lw iek pomysłu” na
dew aluow anie funta szterlinga. D ew aluacja „podniosłaby cenę na
szego im portu i obniżyła cenę eksportu, a w ięc spowodowała do
kładne przeciw ieństw o tego, do czego zm ierzam y”.
5 października 1948 - „W obecnych w arunkach dewaluacja jest
nie tylko nierozsądna, ale w ręcz niem ożliw a”.
31 grudnia 1948 - „W żadnym w ypadku nie m a powodów do
obaw o dew aluację” .
30 kw ietnia 1949 - „D ew aluacja funta szterlinga nie jest ko
nieczna i nie nastąpi”.
28 czerw ca 1949 - „Nie m a żadnej presji ze strony Ameryki,
abym dew aluow ał funta” .
6 lipca 1949 - „Rząd nie m a żadnej intencji dewaluować funta”.
14 lipca 1949 - „W czasie konferencji (z udziałem Snydera
i A bbotta1) nie padła naw et sugestia, aby dew aluow ać funta szter
linga. M am nadzieję, że to się nie zm ieni”.
6 w rześnia 1949 - „Trzym am się stanow iska, jak ie wygłosiłem
(14 lipca) w Izbie G m in”. .'
48
lom, że dłużnicy są im winni za każdego dolara jedynie 70 centów.
D la człowieka prywatnego ogłoszenie bankructw a je st równo
znaczne z hańbą. Kiedy to samo czyni rząd, uw aża się, iż zrobił
coś fantastycznego. Tak w łaśnie postąpił nasz rząd w 1933 i, po
nownie, w sierpniu 1971 roku, kiedy beztrosko oznajmił, że rezy
gnuje z obietnicy wymiany w aluty na złoto. Oto fragment artykułu
z London B a n k e r's M agazine, w którym opisuje się dew aluację
funta szterlinga z 1949 roku: „Od strony politycznej rząd posłużył
się tu kompletnie zużytą techniką. Składała się ona z drobiazgo
wych, niekiedy naw et uporczywych zapewnień, że jakakolw iek re-
waluacja nie je st możliwa. Podkreślano więc, że taki krok byłby
nieskuteczny, powtarzając złowieszcze ostrzeżenia o tym, co by
się stało, gdyby został przedsięwzięty. Gdy ju ż nastąpiło to, co
wydawało się nie do pomyślenia, społeczeństwo z jednej strony
dostało klapsa w tyłek, z drugiej zaś oświadczono mu, że od lat nie
spotkało go takie szczęście”. .
To je st właśnie to, co nam rząd robi przez dwa ostatnie pokole
nia2. To je st w łaśnie „polityka m onetarna”, czyli odgórne zarzą
dzanie pieniądzem - elegancki eufemizm na określenie ciągłej de
precjacji waluty. Polityka m onetarna składa się z nieustannych
kłamstw, mających wspierać nie kończący się łańcuch szwindli.
Zamiast automatycznie odnieść wartość w aluty do w artości złota,
zmuszono ludzi do tego, aby przyjm ow ali pieniądz zarządzany,
którego wartość oparta je st na przebiegłości zarządzających. Za
miast kaw ałka m etalu szlachetnego daje się im kaw ałek papieru,
którego wartość spada wraz z każdym biurokratycznym kaprysem.
Przypomina im się protekcjonalnie na każdym kroku, że domaga
nie się pow rotu do standardu złota, żądanie prawdy, w ypłacalno
ści i u c z c iw o ś c i, to w y łą c z n ie n ie m o d n y p rz e ż y te k
i mrzonka.
49
Rozdział 6
50
mówi nam się o tym, że zarów no w ydatki federalne, ja k i podatki
m ożna podnosić proporcjonalnie do w zrostu „dochodu narodo
wego brutto”. W olałbym je d n a k przeczytać czy usłyszeć argu
m enty za tym, abyśm y - proporcjonalnie do w zrostu tego docho
du narodow ego brutto - spłacali długi, zam iast zadłużać się je sz
cze bardziej.
Patrząc na rozm iary tego problem u, trudno się zresztą dziwić,
dlaczego nic o nim nie wspominają. Ktoś, kto zaproponowałby spła
tę naszego obecnego długu publicznego w tem pie 1 m iliard dola
rów rocznie, m usiałby przyznać, że trw ałoby to więcej niż 700
lat1. A przecież m iliard dolarów to całkiem pokaźna kwota. A dm i
nistracji republikańskiej, od czasu zakończenia I w ojny światowej,
udało się coś podobnego (zmniejszenie długu krajowego) w podob
nym tem pie zaledw ie dwukrotnie: w 1919 i 1930 roku. Zresztą te
działania spotkały się z gwałtownymi oskarżeniami o prowadzenie
polityki „deflacyjnej” . Czy z pow odu analogicznego strachu o de-
flację ktoś odw aży się spłacać dług w tempie' powiedzm y, 7 m i
liardów dolarów rocznie?
Obawiam się, że gdzieś głęboko w świadomości tych wszystkich
polityków i komentatorów, którzy jednak czują rozmiary problemu,
tli się przekonanie czy może wiara, że kontynuowanie polityki pro-
inflacyjnej zmniejszy skalę problemu i jego proporcje w stosunku do
dochodu narodowego poprzez ciągłe kurczenie się wartości waluty
amerykańskiej, aby dług stał się proporcjonalny do możliwości jeg o
realnej spłaty. I chociaż otwarcie taka polityka byłaby potępiana,
je st ona w rzeczywistości efektem beztroskich wydatków budżeto
wych. Długi zaciągnięte 40 lat tem u spłacane są w raz z odsetkami
przy użyciu dolarów, których wartość wynosi 23 centy za każdego
pożyczonego dolara. Czy nasi politycy zdają sobie sprawę z tego, że
oszukują pożyczkodawców, u których rząd zaciągnął kredyt, gwa
rantując im zw rot pieniędzy za 40 lat w wysokości jednej czwartej
tego, co pożyczyli dzisiaj?
51
Ten trick, niestety, ma długą historię. Pisał ju ż o nim Adam Smith
w 1776 roku, w Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa
narodów (fragment w przekładzie tłumaczą);
52
Rozdział 7
53
M alejąca ilość złota wpływała na zmniejszenie się podaży kredytu
bankowego, który był przecież oparty na złocie. Mniejsza ilość kre
dytu hamowała inflację.
Zw ykle ten łańcuch konsekw encji był krótszy, szybszy i bar
dziej bezpośredni. Wystarczyło, że zagraniczni bankierzy czy ma
klerzy w alutow i podejrzewali w jakim ś kraju istnienie inflacji,
by parytet wym iany w aluty tego kraju spadał „poniżej punktu
złota” . Złoto zaczynało z niego wypływać. M enedżerowie banku
centralnego w kraju, z którego złoto uciekało, podnosili stopy
dyskontow e. W rezultacie chodziło nie tyle o zahamowanie eks
pansji kredytowej na rynku krajowym, co o przyciągnięcie fun
duszy z zagranicy, od tam tejszych pożyczkodaw ców (inwesto
rów ), aby je ulokowali na krótki term in na w yższe oprocentowa
nie. Strumień złota został pow strzym any albo jego kierunek od
wrócony. / .
Tak długo, ja k długo rozsądnie standard złota utrzymywano,
mieliśmy do czynienia z całą serią powiązanych z nim korzyści,
Niemożliwe było majstrowanie przy lokalnej walucie, a inflacja
większa od umiarkowanej była w ręcz niemożliwa. Stałej wymie
nialności waluty na złoto zawsze i w szędzie towarzyszyła pew
no ść! zaufanie, nie tylko w skali roku, ale i każdego dnia. Niemą
dra polityka monetarna czy gospodarcza, a nawet jakieś pojedyn
cze pomysły pozbawione rozsądku, odbijały się niemal natychmiast
na parytecie wymiany i kierunku przepływu złota. Dlatego nieroz
sądne programy gospodarcze czy pieniężne musiały zostać natych
miast skorygowane czy porzucone. >: .;
Ponieważ między walutami panowała pełna wymienialność,
a ich parytety były stałe i godne zaufania, rozliczenia w handlu
zagranicznym, kredytowanie czy inwestycje przeprowadzane były
łatwo i bez obaw. W reszcie, prócz różnic w kosztach transportu
i taryf celnych, istnienie standardu złota pozwalało na ustanowie
nie jednolitych cen światowych na transportowane podstawowe to
wary (commodities), takie jak: pszenica, kawa, cukier, bawełna,
wełna, ołów, miedź, srebro etc.
54
Modne było powiedzenie o „standardzie złota”, że w czasie kry
zysu, na przykład w chwili wybuchu wojny, „uległ załamaniu”. Po
minąwszy jednak fakt, że obywatele dotkniętego kiyzysem kraju
odczuwali najazd, wrogą okupację czy fizyczną konfiskatę ich złota
złupionego przez najeźdźców, sytuacja ta nie miała wiele wspólnego
z załamaniem się standardu złota. Można było, co najwyżej, mówić
o celowym porzuceniu standardu, a nie jego rozpadzie. Tym, czego
w takich momentach obywatele obawiali się najbardziej, była infla
cja wywołana przez ichwłasnych macherów od polityki monetarnej
albo konfiskata złota dokonywana przez miejscową biurokrację. Ani
inflacja, ani konfiskata nie są w czasach wojny czymś nieuniknio
nym; są bowiem rezultatem działania polityków.
Tym, czego światowi specjaliści od polityki monetarnej i biu
rokraci najbardziej w standardzie złota nie cierpią, są w łaśnie
jego korzyści międzynarodowe. N ie podoba im się to, że coś im
może przeszkodzić w wywołaniu inflacji w momencie, który uzna
ją dla tego celu za właściwy. Nie podoba im się to, że ich lokalna
gospodarka pow iązana być może z gospodarką św iatow ą i św ia
towymi cenami. Oni chcą mieć swobodę w manipulowaniu cena
mi na ich własnym, krajowym rynku. C hcą upraw iać politykę
czysto nacjonalistyczną (na koszt innych krajów, lub tak im się
przynajmniej zdaje), a ich udawany „internacjonalizm” je st zw y
czajnym oszustwem.
55
Rozdział 8
Lekarstwo na inflację
56
kopując fundamenty systemu wolnej przedsiębiorczości. Stąd, me
todą radzenia sobie z nadmiernymi wydatkami budżetowymi nie jest
nakładanie wysokich podatków, lecz powstrzymanie beztroskich
wydatków.
Z monetarnego punktu widzenia, Departament Skarbu oraz Sys
tem Rezerwy Federalnej muszą powstrzymać tworzenie sztucznie
taniego pieniądza; innymi słowy, muszą przestać w sposób arbitral
ny zaniżać oprocentowanie podstawowe. Znaczy to, że Rezerwa
Federalna nie może wrócić do polityki kupowania obligacji swego
własnego rządu at p a r1. Z chwilą, gdy oprocentowanie jest w sposób
sztuczny zaniżane, istnieje pokusa do zaciągania nowych kredytów.
To z kolei prowadzi do wzrostu podaży pieniędzy i kredytu. Ten
proces działa w obu kierunkach - do utrzymywania sztucznie ni
skiego oprocentowania konieczna jest zwiększona podaż pieniądza
i kredytu. Z tego powodu polityka „taniego pieniądza” oraz polityka
wspierania go obligacjami rządowymi to po prostu dwa określenia
tego samego zjawiska. Jeśli Rezerwa Federalna (bank centralny)
kupuje obligacje lub inne rządowe papiery dłużne na otwartym ryn
ku, płaci zanie, bezpośrednio lub pośrednio, poprzez kreowanie pie
niądza. Nazywa się to „monetyzacją” długu publicznego. Inflacja
pojawia się wraz z pojawieniem się monetyzacji.
Świat nie wyrwie się z ery inflacji i nie będzie zdolny bez
inflacji istnieć, dopóki nie pow róci się do pełnego standardu zło
ta. K lasyczny standard złota dostarczał autom atycznej kontroli
nadmiernej ekspansji kredytu w ewnętrznego. I to je st powód, dla
którego biurokracja ze standardu złota zrezygnow ała. Standard
złota był nie tylko tarczą chroniącą przed inflacją, ale także je d y
nym systemem, jak i kiedykolwiek dostarczał światu ekwiwalentu
globalnej waluty.
Pierwsze pytanie, jakie powinniśm y sobie dzisiaj zadać, nie
brzmi: ja k powstrzymać inflację?, lecz: czy rzeczyw iście chcem y
ją powstrzymać? Ponieważ jednym ze skutków inflacji je st redy
strybucja majątku i dochodu. W swych wczesnych stadiach (zanim
1W cenie nominalnej - przyp. tłum.
57
doprowadzi do znacznej deformacji czy wręcz wstrzymania proce
su produkcji) inflacja przynosi pewnym grupom korzyści. Odby
wa się to oczywiście kosztem innych grup obywateli. Pierwsze
z tych grup są utrzymywaniem inflacji żywo zainteresowane. Zbyt
wielu z nas żyje w złudnym przekonaniu, że jesteśmy w stanie
wygrać wyścig z rzeczywistością, to jest zwiększyć dochód szyb
ciej niż rosną nasze koszty utrzymania. Z tego m.in. powodu
w proteście przeciwko inflacji jest wiele hipokryzji. Wielu z nas
domaga się w rzeczywistości tego, aby powstrzymać wszystkie ceny
i dochody, z wyjątkiem... naszych własnych.
Rządy sąnajwiększymi winowajcami tej hipokryzji. Równocze
śnie z głoszeniem deklaracji o „walce z inflacją” realizujątzw. poli
tykę pełnego zatrudnienia. Oto co na ten temat pisał w London Eco
nomist j eden z adwokatów takiej polityki: „Inflacja to dziewięć dzie-
' siątych problemu pełnego zatrudnienia”.
Autor tych słów zapomniał jednak napisać, że inflacja musi się
zawsze skończyć kryzysem, a nawet krachem. Najgorsze jest jednak
to, że społeczeństwo w swojej naiwności winą za krach nie obarczy
polityki proinflaeyjnej, lecz utrzymuje, że został on wywołany we
wnętrznymi mankamentami wolnego rynku.
Inflacja, chcę to po raz kolejny uświadomić, to wzrost ilości pienię
dzy i kredytu bankowego w stosunku do ilości dostępnych dóbr. Jej
szkodliwość polega gównie na tym, że deprecjonuje wartość jednostki
pieniężnej, podnosi koszty utrzymania, nakłada na najbiedniejszychha-
racz, czyli podatek, od którego nie ma ucieczki. W takim samym stop
niu opodatkowuje najbogatszych, co i biednych, okrada nas z cz^ci
oszczędności, zniechęcając przy tym do oszczędzania, w sposób nieroz
sądny i bezmyślny redystiybuuje nasz majątek i dochody, zachęcając do
spekulacji, nagradza hazard kosztem gospodarności i pracowitości, ruj
nuje ufność obywateli w sprawiedliwość systemu wolnej przedsiębior
czości, a także korumpuje urzędników i ludzką moralność.
Pamiętajmy jednak, że inflacji można uniknąć. Możemy ją po
wstrzymać w ciągu jednego dnia, musimy jednak naprawdę tego
chcieć.
58
CZĘSC DRUGA
INFLACJA Z BLISKA
Rozdział 9
61
samo odnosi się w zasadzie do wydatków rządowych na wyposaże
nie i utrzymanie sił zbrojnych, co m a nas chronić przed agresją
z zewnątrz. A także do pokrycia wydatków związanych z działa
niem władz municypalnych, takich jak chodniki, ulice czy systemy
wodno-kanalizacyjne, a także z działaniami władz stanowych, do
których zaliczamy m.in. drogi stanowe, parki czy mosty.
Jednakże wydatki rządowe, i to nawet te, które są związane
z najpotrzebniejszymi usługami publicznymi, mogąbardzo łatwo stać
się przesadne, choć czasami trudno określić punkt, w którym tak się
zaczyna dziać. Przykładowo, może się tak szczęśliwie zdarzyć, że ani
żołnierze nie będą walczyć, ani uzbrojenie nie będzie potrzebne, nikt
jednak nie powie, że wydanie pieniędzy na utrzymanie wojska czy
zakup uzbrojenia było marnotrawstwem. Te wydatki to forma składki
ubezpieczeniowej, która w obecnych czasach gorączki nuklearnej
i porywających sloganów nigdy nie jest zbyt wysoka. Gorzej, gdy pa
lące potrzeby polityków, chcących za wszelką cenę zwyciężyć w ko
lejnych wyborach, mogą łatwo doprowadzić do budowy zbędnych dróg
czy nikomu niepotrzebnych innych robót publicznych.
Marnotrawstwo w sferze wydatków publicznych, zwłaszcza w
innych sektorach, może jednak przekroczyć ramy przyzwoitości. Pie
niądze wydane w ramach różnych funduszy pomocowych, zwanych
obecnie „wydatkami socjalnymi” {social welfare), to główny wino
wajca eksplozji wydatków publicznych rządu amerykańskiego, prze
wyższaj ących w ydatki na jak iek o lw iek inne cele publiczne.
0 ile w 1927 roku, kiedy budżet federalny wynosił zaledwie 2,9
miliarda dolarów, na wydatki socjalne przeznaczano ułamek pro
centa, o tyle w roku podatkowym 1977, kiedy wolumen wydatków
publicznych osiągnął 401,9 miliarda dolarów - był więc 139 razy
większy - same tylko wydatki socjalne (edukacja, pomoc społeczna,
Medicare1, Medicaid12, system emerytalno-rentowy3, zasiłki dla we-
62
teranów etc.) wyniosły 221 miliardów dolarów, czyli ponad połowę
całości wydatków publicznych. Efektem tych wydatków jest spadek
produkcji, ponieważ większość z nich pochodzi z opodatkowania
działalności produkcyjnej, a przeznaczana jest na wspieranie dzia
łalności nieprodukcyjnej.
Rezultatem istnienia podatków nakładanych w celu pokrycia
wydatków publicznych jest - w pewnym stopniu - zniechęcenie do
wytwarzania dóbr i usług, czy to w sposób bezpośredni, czy pośred
ni. Podatki są z jednej strony karą nakładaną na dochody, zmuszają
producenta do podniesienia cen, a tym samym do zmniejszenia wo
lumenu sprzedaży, zniechęcają inwestorów, obniżają poziom oszczęd
ności, a najczęściej powodują wszystko to razem.
Jedne formy opodatkowania wpływają na produkcję bardziej
destrukcyjne, inne mniej. Najgorsze, najprawdopodobniej, jest opo
datkowanie dochodów spółek akcyjnych. Zniechęca ono zarówno sam
biznes, jak i zmniejsza wielkość samej produkcji; z jednej strony
zmniejsza zatrudnienie, które w oczach polityków uważane jest za
czynnik najważniejszy, z drugiej zaś przeciwdziała transferowi ka
pitału (capitalformation) do biznesu, skutkiem czego ten ostatni nie
może zwiększyć swej produktywności, dochodu realnego, realnych
płac czy realnego bogactwa. Równie szkodliwy, tak w odniesieniu
do motywacji do produkcji, jak i w stosunku do formacji kapitału,
jest progresywny podatek dochodowy. Co gorsza, im wyższy po
ziom każdej z tych form opodatkowania, tym większe szkody wy
rządza ono gospodarce.
Rozważmy teraz zagadnienie wydatków rządowych nieco do
kładniej. Im wydatki rządowe (publiczne) wyższe, tym bardziej de
struktywnie wpływają na gospodarkę. Traktowanie wydatków pu
blicznych jako substytutu wydatków prywatnych w żadnym stopniu
nie „stymuluje” gospodarki. Zastępowanie wydatków prywatnych
publicznym prowadzi jedynie do kierowania środków produkcji, pracy
i kapitału do produkcji dóbr czy usług mniej pożytecznych, kosztem
ograniczenia produkcji dóbr i usług bardziej pożytecznych. Prowa
dzi też do produkcji bubli. Mamy tu więc do czynienia ze skierowa-
63
niem strumienia pieniędzy z zyskownych inwestycji kapitałowych
do bezpośredniej ich konsumpcji. A gros wydatków na cele opiekuń
cze to nic innego, jak wspieranie działalności nieproduktywnej kosz
tem produktywnej.
Najgorsze je st jednak to, że im wyższe są wydatki publiczne,
tym wyższy poziom opodatkowania. A im wyższy poziom opodat
kowania, tym bardziej zniechęcają one 4© działań produkcyjnych,
zaburzają je i dezorganizują. I to znacznie bardziej niż by to wyni
kało z proporcji opodatkowania. Podatek na poziomie jednego pro
centa, czy to będzie podatek od sprzedaży4, czy osobisty lub firmo
wy podatek dochodowy, dezorganizuje produkcję tylko w niewiel
kim stopniu. Jeśli jednak sięgnie on 50 procent, wówczas może
narobić wiele zła. Podobnie jak każdy dodatkowy, stały przyrost
dochodu będzie miał dla jego adresata malejącą wartość krańco
wą, tak samo każdy dodatkowy, stały spadek dochodu będzie ozna
czał dla niego nieproporcjonalnie dużą stratę, lub spadek motywa
cji. Przymiotnik progresywny niesie zwykle ze lohft przyzwalającą
konotację, licz nadanie podatkowi dochodowemu nazwy progre
sywny może mieć takie samo znaczenie, jak określenie takim mia
nem choroby. Przecież taki podatek m a na motywację do działania
i samo działanie wpływ coraz bardziej regresywny, czy wręcz re
presyjny.
Mimo iż, mówiąc najogólniej, tylko deficyt budżetowy ma ten
dencję do wywoływania inflacji, uznanie tej prawdy niesie z sobą
szereg poważnych niedoszacowań, j eśli chodzi o rozmiary szkodli
wości ze strony przesadnie rozbudowanych wydatków publicznych.
O ile zrównoważony budżet na poziomie 100 miliardów dolarów
tak dla wydatków, jak i dla dochodów może być do przyjęcia (po
wiedzmy, na poziomie dochodu narodowego z 1978 roku i odpo
wiadającej mu siły nabywczej pieniądza), o tyle zrównoważony
budżet na poziomie 400 miliardów dolarów może się na dłuższą
metę okazać katastrofalny. Podobnie, deficyt w wysokości 60 mi-
4 Tzw. sales tax, różniący się od VAT tym, że płaci go tylko ostatnie ogni
wo, konsument - przyp. tłum.
64
liardów dolarów przy wydatkach rzędu 400 miliardów je st znacz
nie groźniejszy niż taki sam deficyt przy w ydatkach na poziomie
200 miliardów dolarów.
Przesadnie wielkie wydatki publiczne, mówiąc krótko, są rów
nie szkodliwe, a kto wie, czy nawet nie bardziej, co ogromny deficyt
budżetowy. Wszystko zależy od ich względnych rozmiarów, a także
ich łącznej wielkości w stosunku do dochodu narodowego.
65
W ciągu ostatnich czterdziestu siedmiu lat fiskalnych, począw
szy od 1931 roku, deficyt zanotowaliśmy w 39 z nich. Roczne wy
datki wzrosły w tym czasie z 3,6 miliarda dolarów w 1931 roku do
401,9 miliardów dolarów w roku 1977. Mimo to utrzymuje się wciąż
argumentację, że te rosnące wydatki powinniśmy równoważyć rów
nie szybko rosnącymi podatkami. Tymczasem jedynym rozwiąza
niem jest w takim przypadku natychmiastowe cięcie w wydatkach,
i to zanim zniszczą nam one gospodarkę.
Zakładając istnienie deficytu, musimy wybrać jeden z dwóch
sposobów spłacania go. Pierwszy z nich polega na tym, że rząd po
krywa deficyt poprzez druk i dystrybucję większej ilości pieniędzy.
Odbywa się to albo wprost, albo za pośrednictwem Rezerwy Fede
ralnej lub prywatnych banków komercyjnych, które na prośbę rządu
kupują od niego rządowe papiery dłużne, płacąc za nie albo poprzez
stworzenie salda bieżącego (deposit credit), albo drukując niewy
mienialne na złoto banknoty Rezerwy Federalnej. A to jest najzwy
czajniej w świecie recepta na czystą inflację.
Drugi sposób polega na tym, że deficyt spłacany jest przez rząd
za pomocą środków uzyskanych ze sprzedaży obligacji rządowych
indywidualnym inwestorom, płacącym za nie przy wykorzystaniu
swych własnych, prawdziwych oszczędności. Ten sposób nie jest
bezpośrednio inflacjogenny, choć i tak rodzi problemy, tyle że inne
go rodzaju. Rząd w takim przypadku konkuruje o kredyt z prywat
nym rynkiem kapitałowym, co też wpływa na spowolnienie wzrostu
gospodarczego.
Spróbujmy przeanalizować ten problem nieco głębiej.
W każdej chwili istnieje ściśle określona, skończona ilość do
stępnych teraz lub potencjalnych oszczędności, które można zain
westować. Rządowe statystyki systematycznie nam tę wielkość po
dają. W 1974 roku, przykładowo, produkt narodowy brutto (PKB)
wynosił 1499 m iliardów dolarów, podczas gdy prywatne oszczęd
ności brutto wynosiły 215,2 miliarda dolarów - co stanowiło 14,4
procent PKB - z czego 74 m iliardy dolarów stanowiły oszczędno
ści prywatne, a 141,2 miliardów dolarów oszczędności firm i przed-
66
siębiorstw. Deficyt federalny wynosił wtedy 11,7 miliarda dola
rów, zaś w 1975 roku - 73,4 miliarda dolarów. Doprowadziło to
do poważnego obcięcia ilości pieniędzy, które mogły być przezna
czone na inwestycje kapitałowe konieczne do podniesienia produk
tywności, płac realnych, a w dłuższej perspektywie także zadowo
lenia konsumentów.
Statystyki rządowe wskazują, że wolumen inwestycji prywat
nych brutto w 1974 roku wynosił 215 miliardów dolarów, podczas
gdy rok później ju ż tylko 183,7 miliarda dolarów. Jest bardzo praw
dopodobne, że główna ich część reprezentowała jedynie wymianę
zużytych, rozpadających się czy przestarzałych fabryk, sprzętu
i budynków, podczas gdy formacja kapitałowa netto była o wiele
mniejsza.
Zajmijmy się teraz wielkością nowego kapitału dostarczonego
gospodarce za pośrednictwem rynku papierów wartościowych.
W 1973 roku całkowita wartość wszystkich papierów wartościo
wych zbliżała się w Stanach Zjednoczonych do 99 miliardów dola-
rów. Z tej sumy 32 miliardy dolarów przypadały na obligacje i akcje
spółek prywatnych, 22,7 miliarda dolarów na obligacje stanowe oraz
lokalne papiery dłużne i weksle, 1,4 miliarda dolarów na zagranicz
ne obligacje skarbowe, a 42,9 miliarda na amerykańskie obligacje
rządowe i inne obligacje skarbowe. Z całkowitej kwoty 74,9 miliar
da dolarów pożyczonych przez rząd i sektor prywatny rząd otrzymał
57 procent, a sektor prywatny zaledwie 43 procent.
Tłokprzy kredytach
67
Ijję, podczas gdy sektor prywatny finansuje głównie inwestycje kapi
tałowe;
4. o poprawie warunków gospodarowania decydujągłównie nowe
inwestycje kapitałowe.
68
kalendarzowym 1975, wolumen rzeczyw istych w pływów wynosił
283,5 miliarda dolarów, a w ydatki sięgały kw oty 356,9 m iliarda
dolarów. Prowadziło to do deficytu na poziom ie 73,4 m iliarda do
larów. Jednakże przy pełnym zatrudnieniu w pływy dla tych samych
przedziałów podatkow ych m ogłyby w zrosnąć do 340,8 m iliarda
dolarów, w ydatki zaś m ogłyby spaść do 348,3 m iliarda dolarów,
prowadząc do deficytu nie - tak ja k poprzednio - w w ysokości
73,4 miliarda dolarów, lecz tylko 7,5 m iliarda dolarów. N ie m a
więc powodów do niepokoju.
W świecie marzeń powodów takich istotnie nie ma, jednakże w
świecie realiów sprawa się komplikuje. Implikacją budżetowej filo
zofii pełnego zatrudnienia (choć rzadko kiedy nazywa s i |j ą po imie
niu) jest nie tylko to, że w czasach wysokiego bezrobocia osiągnię
cie rzeczywistej równowagi budżetowej byw a o w iele trudniejsze,
lecz także fakt, że wszyscy liczą na to, iż sam budżet pełnego za
trudnienia” wystarczy do zapewnienia pełnego zatrudnienia w rze
czywistości.
Taka koncepcja jest niedorzeczna. Opiera się ona bow iem n a
przekonaniu, że wielkość zatrudnienia czy bezrobocie zależy od
wartości „siły nabywczej” mierzonej w dolarach, ja k ą rząd zdecy
duje się wstrzyknąć do gospodarki. Tymczasem wielkość bezrobo
cia jest najczęściej wyznaczana przez całkiem inne czynniki i zależy
od: występujących w różnych gałęziach gospodarki relacji m iędzy
cenami sprzedaży a kosztami produkcji, relacji m iędzy konkretnymi
cenami a stawkami płacowymi, od wysokości stawek w ymuszanych
przez silne związki zawodowe grożące strajkami, poziomu i długo
ści trwania ubezpieczenia na wypadek bezrobocia i w ysokości od
szkodowań wypłacanych w przypadku utraty pracy (co sprawia, że
bezczynność robi się mniej lub bardziej atrakcyjna), a także od ist
nienia lub wysokości ustawowej płacy minimum. Co z tego, skoro
większość tych i podobnych czynników jest przez zwolenników „bu
dżetu pełnego zatrudnienia” systematycznie ignorowana. Ignorują
ją także zwolennicy traktowania wydatków publicznych jako sku
tecznego panaceum na bezrobocie.
69
Zanim przejdziemy do analizy kolejnych problemów, byłoby
wskazane przedstawić parę konsekwencji praktycznych promowa
nia polityki budżetowej „pełnego zatrudnienia”.
W ciągu 28 lat między rokiem 1948 a 1975 tylko osiem razy
bezrobocie spadło poniżej założonego celu, jakim był poziom 4 pro
cent osób bez pracy. We wszystkich pozostałych latach zwolennicy
budżetu pełnego zatrudnienia uciekali się do deficytu budżetowego.
Nigdy jednak nie wspomnieli choćby słowem o osiągnięciu ewentu
alnej nadwyżki budżetowej, jaka powinna się pojawić w latach peł
nego zatrudnienia, nie mówiąc o jej wielkości. Przypuszczam, że
wyznawcy regulacji zatrudnienia zapomocąpełnego budżetu uznali
każdą taką nadwyżkę, a więc okazję do spłaty długu publicznego, za
coś wyjątkowo groźnego. Widać z tego, że przepis na budżet pełne
go zatrudnienia nie różni się w praktyce od przepisu na wieczny
deficyt. Być może skutki dominacji takiej polityki są nawet gorsze.
Odwracają bowiem uwagę od rzeczywistych przyczyn bezrobocia
i możliwości znalezienia na nie prawdziwego lekarstwa.
Warto wspomnieć także o strachu przed nadwyżką budżetową,
jaki pojawił się w ostatnich dekadach, począwszy od lat 1930. Jest
on oczywiście odwrotną stroną mitu o tym, że deficyt budżetowy
„stymuluje” rozwój gospodarczy poprzez „tworzenie siły nabyw
czej”5. Jedynym przypadkiem, kiedy nadwyżka mogłaby uczynić
gospodarce chociażby chwilową szkodę, mógłby być znaczny spa
dek podaży pieniądza. Stałoby się tak tylko wówczas, gdyby wy
kupiono obligacje znajdujące się w posiadaniu systemu bankowe
go, stanowiące rezerwę dla depozytów na żądanie. Jednakże w roku
1977 w całkowitej kwocie długu publicznego brutto, wynoszącego
697,4 miliarda dolarów, 100,5 miliarda dolarów znajdowało się
w posiadaniu banków komercyjnych, a 94,6 miliarda dolarów
w skarbcach Rezerwy Federalnej. Pozostałe 502,3 miliarda dola
rów, czyli ok. 72 procent całości, znajdowało się w rękach prywat
nych, poza systemem bankowym. Ten dług mógł zostać spłacony
5Chodzi oczywiście o Keynesowskie „stymulowanie” konsumpcji-przyp.
tłum.
70
w ciągu, powiedzmy, pięćdziesięciu lat, bez najmniejszego naru
szenia wolumenu podaży pieniądza. A jeśli dług publiczny byłby
spłacany w tempie 5 czy 10 miliardów dolarów rocznie, posiada
cze tych pieniędzy mieliby znacznie więcej środków do inwesto
wania w sektor prywatny.
^ Znacznie bardziej niebezpieczna od mitu budżetu pełnego za
trudnienia jest - spokrewniona z nim - koncepcja znana jako krzywa
Phillipsa. Zgodnie z tą doktryną, między zatrudnieniem a inflacją
istnieje związek wymienny {trade off), który może zostać przedsta
wiony na specjalnej krzywej. Krzywa owa pokazuje, że im mniej
inflacji, tym więcej bezrobocia, i vice versa, więcej inflacji oznacza
mniej bezrobocia. Ponieważ jednak doktryna ta silniej i bardziej bez
pośrednio odnosi się do emisji pieniądza niż do wydatków budżeto
wych i deficytu, omówimy ją osobno nieco później.
Konkludując: chroniczne i nadmierne wydatki publiczne, a tak
że chroniczny i potężny deficyt budżetowy to szkodliwi bliźniacy.
Ponieważ deficyt prowadzi bezpośrednio do inflacji, ekonomiści
i publicyści gospodarczy poświęcili mu w ostatnich latach niepro
porcjonalnie dużo krytyki. Zapominają oni jednak, że całkowity wo
lumen wydatków publicznych jest złem o wiele poważniejszym, po
nieważ stanowi bezpośredni powód deficytu. Gdyby wydatki były
bardziej umiarkowane, podatki wykorzystywane do ich pokrycia
byłyby mniej opresyjne, mniej demotywujące, nie tak niszczące
w stosunku do zatrudnienia i wielkości produkcji. Dochodzimy za
tem do wniosku, że o ile wielkość deficytu ma poważne znaczenie,
jest on problemem wtórnym, czynnikiem pierwotnym sąbowiem prze
sadne wydatki: lewiatan zwany Państwem Opiekuńczym. Gdyby
wydatki zredukowano do bardziej racjonalnych rozmiarów, podatki,
którymi za nie płacimy, nie musiałyby być tak uciążliwe i demorali
zujące, a politycy zmuszeni byliby do utrzymywania równowagi
budżetowej.
71
Rozdział 10
72
Po roku 1930 mieliśmy do czynienia z tanim pieniądzem, mało
elastycznymi albo rosnącymi płacami i gigantycznym deficytem bu
dżetowym, trwającym następne dziesięć lat. Przez te dziesięć lat,
czyli do wybuchu II wojny światowej, mieliśmy też do czynienia
z masowym bezrobociem.
W omawianych tabelkach deficyt odnosi się do roku fiskalnego koń-
.czącego się 30 czerwca, bezrobocie zaś podane jest jako średnia z całe
go roku kalendarzowego. Podane poziomy deficytu mogą się wydawać
niezbyt duże w porównaniu z sumami, do jakich przywykliśmy ostat
nio1, ale w owych czasach były to kwoty niebagatelne. Jeśli bowiem
średni roczny deficyt budżetowy wynosił - przez cały omawiany okres
- 2,8 miliarda dolarów, przy średnich wydatkach publicznych rzędu 6,7
miliarda dolarów, to znaczy, że deficyt stanowił 42 procent całości bu
dżetu. Tłumacząc to w innych kategoriach, deficyt w wysokości 2,8
miliarda dolarów stanowił 3,6 procent dochodu narodowego brutto no
towanego w owym okresie. Taki sam procent dochodu odpowiadałby
deficytowi w wysokości 60,9 miliarda dolarów w 1976 roku2.
A teraz przyjrzyjmy się tabeli obejmującej lata 1960-1976.
73
1967 8702 3,8
1968 25161 3,6
1969 +3236 (nadwyżka) 3,5
1970 2845 4,9
1971 23033 5,9
1972 23312 . 5,6
1973 14849 4,9
1974 4668 5,6
1975 45108 8,5
74
wydatków publicznych i jest inflacjogenny, lecz to, że systematycz
nie odwraca uwagę od badania prawdziwej przyczyny bezrobocia,
jaką są: nadmierne stawki płacowe wymuszane przez związki zawo
dowe, ustawodawstwo o płacy minimalnej, przedłużający się okres
działania ubezpieczenia na wypadek bezrobocia, a także szereg in
nych programów socjalnych, które ograniczają motywację do szu
kania pracy lub do pracy za stawkę rynkową, to jest niższą od staw
ki urzędowej.
Rozdział 11
Inflacja w Niemczech
i płynąca z niej lekcja
76
Jednakże najbardziej spektakularną hiperinflacją w dziejach,
a także taką, o której mamy stosunkowo dokładne dane statystycz
ne, była inflacja w Niemczech, trwająca od roku 1919 do końca
1923. Epizod ten rzuca na inflacją - i to, co się z nią dzieje, gdy
zdoła się ona wydostać spod kontroli - znacznie więcej światła niż
mozolne, żmudne studia. Przyczyną tej inflacji, jak i każdej innej,
były pewne konkretne wydarzenia. W tym wypadku były to: Traktat
Wersalski ze swymi ciężkimi reparacjami wojennymi nałożonymi na
Niemców, okupacja Zagłębia Ruhry przez wojska sojusznicze na
początku 1923 roku oraz inne zdarzenia. Możemy je jednak zigno
rować, koncentrując się tylko na takich cechach, jakie hiperinflacja
niemiecka dzieli z innymi hiperinflacjami.
U zmierzchu I wojny światowej, a ściślej 31 lipca 1914 roku,
niemiecki Reichsbank1zrobił pierwszy krok, zawieszając wymie
nialność swoich banknotów na złoto. Między 24 lipca a 7 sierpnia
bank ten zwiększył emisję swoich banknotów o 2 miliardy marek.
Do 15 listopada 1923 roku, czyli do dnia, w którym inflacja została
oficjalnie zakończona, bank ten wyemitował astronomiczną wręcz
sumę 92,8 kwintylionów (92,800,000,000,000,000,000) marek pa
pierowych. Kilka dni później, 20 listopada, wyemitowano nowy pie
niądz, markę rentową (Rentenmarke). Stare marki wymieniano na
nowe w stosunku 1 marka rentowa w zamian za 1 bilion starych.
Warto może prześledzić w detalach, jak do tego wszystkiego
doszło i w jakich etapach nadciągała katastrofa.
Do października 1918 roku, ostatniego pełnego miesiąca I wojny
światowej, ilość marek papierowych w stosunku do ich wolumenu
w przedwojennym roku 1913 zwiększyła się czterokrotnie, pod
czas gdy ceny w Niemczech wzrosły tylko o 139 procent. Nawet
do października 1919 roku, mimo iż ilość pieniędzy papierowych
znajdujących się w obiegu wzrosła w stosunku do poziomu z roku
1913 siedmiokrotnie, ceny nie wzrosły nawet sześciokrotnie. Jed
nak już w styczniu 1920 roku relacja ta uległa odwróceniu: ilość
pieniędzy w obiegu wzrosła 8,4 razy, podczas gdy ceny hurtowe aż
Bank centralny Niemiec - przyp. tłum.
77
12,6 razy. Do listopada 1921 roku wolumen pieniądza znajdujące
go się w obiegu wzrósł osiemnastokrotnie, podczas gdy ceny wzro
sły 34 razy. Do listopada 1922 roku ilość pieniądza w obiegu wzro
sła 127 razy, a ceny hurtowe 1154 razy. Do listopada 1923 roku
ilość pieniędzy w obiegu wzrosła 245 miliardów razy, ceny zaś
1380 m iliardów razy.
Te liczby dyskredytująprostą, czyli surową, ilościową teorię pie
niądza, zgodnie z którą ceny rosną proporcjonalnie do wzrostu ilości
pieniędzy i to niezależnie od tego, czy pieniądzem jest złoto i wymie
nialne banknoty, czy niewymienialny pieniądz papierowy.
To, co się zdarzyło w Niemczech, jest typowym obrazem każdej
hiperinflacji. Faza Pierwsza: ceny nie rosną równie szybko, jak ilość
pieniądza papierowego w obiegu. Dzieje się tak, gdyż przeciętny
zjadacz chleba nie jest świadom tego, że zwiększona została ilość
pieniądza w obiegu. On wciąż posiada wiarę w pieniądz i w poprze
dzający inflację poziom cen. Jest nawet w stanie odłożyć na później
zaplanowane zakupy, uważając, że ceny są nienormalnie wysokie,
on za! ma nadzieję, iż wkrótce spadną do starego poziomu.
Wówczas inflacja przechodzi do Fazy Drugiej, kiedy ludzie za
czynają być świadomi tego, iż ilość pieniądza w obiegu wzrosła
i wciąż wzrasta. W tej fazie ceny rosną, mniej więcej, w tempie wzro
stu ilości pieniądza w obiegu. To jest efekt opisywany przez surową
ilościową teorię pieniądza. Jednakże Faza Druga trwa w rzeczywi
stości krótko. Ludzie zaczynają być świadomi tego, że rząd będzie
zwiększał ilość pieniędzy w obiegu w nieskończoność, a nawet po
daż tę przyspieszy. Tracą wiarę w pieniądz. Skutkiem jest więc Faza
Trzecia, kiedy ceny zaczynająrosnąć szybciej niż wzrasta ilość pie
niędzy w obiegu, a nawet szybciej niż ilość pieniędzy w obiegu
w ogóle może wzrosnąć.
(Wymienione skutki nie są spowodowane jakimkolwiek propor
cjonalnym wzrostem szybkości obiegu pieniądza, lecz po prostu tym,
że wartość, ja k ą ludzie przypisują pieniądzowi, spada szybciej niż
rośnie emisja pieniądza. Szczegóły tego zjawiska przedyskutujemy
w rozdziale 13.)
78
Pieniądz kontra ceny
Przez cały okres niemieckiej inflacji nie było prawie żadnej, da
jącej się z góry przewidzieć zależności między tempem emisji pie
niądza (nowych marek papierowych) a wzrostem parytetu wymiany
ich na dolary. Przypuśćmy, że zarówno ilości pieniędzy w obiegu,
jak i cenom wewnętrznym, a także indeksowi wymiany marek na
dolary w p a’dziemiku 1918 roku przypiszemy wartość 100. W lu
tym 1920 roku indeks ten dla pieniądza w obiegu osiągnął wartość
203,9, dla cen wewnętrznych wynosił 506,3, a dla wymiany marek
na dolary -1 503,2 . Wskutek tego, indeks cen dóbr importowanych
osiągnął wartość 1898,5.
Jednakże od lutego 1920 do maja 1921 roku relacja między tymi
wskaźnikami uległa odwróceniu. Przyjmując za podstawę indeks
wartości 100 w lutym 1920 roku, obieg pieniądza do maja 1921
wzrósł do poziomu 150,1, lecz ceny wewnętrzne tylko do 104,6,
a parytet wymiany marek na dolara jedynie do 62,8. Ceny dóbr im
portowanych spadły do poziomu indeksu 37,5.
Pomiędzy majem 1921 roku a lipcem 1922 roku początkowe
tendencje zostały ponownie przywrócone. Przyjmując dane z maja
1922 za 100, w lipcu 1922 cyrkulacji odpowiadał indeks 248,6, ce
nom wewnętrznym - 734,6, a wymianie na dolary - 792,2.
I znowu, tendencja ta trwała od lipca 1922 do czerwca 1923, i to
pomimo ogromnego wzrostu ilości pieniędzy w obiegu. Przyjmując
wartość indeksu za 100 w lipcu 1922, w czerwcu 1923 roku cyrku
lacji odpowiadała wartość 8557, cenom na rynku krajowym -1 8 1 9 4 ,
a wymianie na dolary - 22486. Wskaźnik cen dóbr z importu wzrósł
do poziomu 22486.
Zaskakujące rozbieżności między tymi liczbami dająpewne po
jęcie, jak bardzo rozchwiane i zdezorganizowane było życie gospo
darcze w Niemczech w czasach inflacji. Przez cały niemal okres
inflacji nastąpił spadek płac realnych, a także cen akcji przedsię
biorstw przemysłowych.
79
W jaki sposób rozpoczęła się niemiecka inflacja? I jak doszło do
tego, ze rozwinęła,iię ona do tak absurdalnie wysokich rozmiarów?
Same początki są dość niejasne. Rząd niemiecki, zmuszony (Trak
tatem Wersalskim) zapłacić ogromne reparacje wojenne, zamiast
podnosić podatki, zaczął—ja k każdy inny rząd, który się znajdzie
w takiej sytuacji - od sprawy z gospodarczego i politycznego punk
tu widzenia najłatwiejszej, czyli od drukowania pieniędzy. W okre
sie od 1914 roku do pa*dziemika 1923 - podatki pokrywały jedynie
15 procent wydatków publicznych. W ostatnich dniach pa’dziemika
1923 zwykłe paiai&i rządowe pokrywały mniej niż jeden procent
wydatków.
Jak rząd uzasadniał taką politykę?
Sposób myślenia ówczesnych liderów był niewiarygodnie nie
moralny. Zamienili oni przyczynę ze skutkiem. Co więcej, zaprze
czali wręcz, że istnieje jakakolwiek inflacja. W iną za istniejącą nie
równowagę płatniczą obarczali deprecjację marki. To wzrost cen
spowodował, że konieczne było zwiększenie ilości pieniędzy w obie
gu, w przeciwnym razie ludzie nie mieliby wystarczającej ich ilości,
by płacić za towary. Oto co w tej kwestii pisze jeden z najbardziej
renomowanych w owym czasie ekonomistów monetarnych, Karl
Helfferich, aby zracjonalizować swoje postępowanie:
80
szanie było czynnikiem nieuniknionym. G wałtowny w zrost cen
spowodował silny popyt na coraz więcej pieniędzy potrzebnych
do opłacania transakcji. Panika sparaliżowała producentów i biz
nes. N ie byli oni w stanie dotrzym ać w arunków zaw artych
w podpisanych przez siebie kontraktach. W zrost cen utrzymywał
się na czele wyścigu z podażą pieniądza. Trzydzieści rządow ych
papierni, wespół z dobrze wyposażonymi drukarniami państw o
wymi i setką drukarń prywatnych, nie było w stanie wydrukować
wystarczającej ilości pieniądza. Sytuacja stała się dramatyczna.
W dniu 25 października 1923 roku R eichsbank w ystosow ał
oświadczenie, z którego wynikało, że tylko tego dnia był w stanie
wyemitować 120 kwadrylionów marek papierowych, podczas gdy
popyt przewyższył kwintylion.
Jedną z przyczyn beznadziei, która opanowała Niemcy, było
przekonanie, że głównym powodem inflacji je st ciężar reparacji
wojennych, nałożonych przez Traktat Wersalski. Fakt ten odgry
wał, rzecz jasna, pewną rolę, nie on jednak był główną przyczyną
zaistniałego stanu rzeczy. W ciągu czterech lat finansowych, m ię
dzy rokiem 1920 a 1923, wolumen wszystkich tych odszkodowań
nie przekraczał jednej trzeciej różnicy między wydatkami a docho
dami niemieckiego budżetu.
We wczesnych fazach inflacji niemieckie ceny wewnętrzne rosły
szybciej niż marka traciła na parytecie wymiany na waluty zagra
niczne. Jednakże przez dłuższą część okresu inflacyjnego - a fak
tycznie do września 1923 roku - wartość marki za granicą była niż
sza niż jej wartość w Niemczech. Oznaczało to, że towary zagra
niczne były dla Niemców bardzo drogie, zaś towary niemieckie dla
klientów zagranicznych wyjątkowo tanie. Stymulowało to mocno
niemiecki eksport, a tym samym działalność przemysłową i zatrud
nienie w sektorze produkcji. Dopiero później dostrzeżono w tym prze
jaw fałszywej prosperity. Niemcy w efekcie sprzedawały swoją pro
dukcję poniżej jej realnych kosztów, płacąc przy tym horrendalnie
wysokie ceny za towary kupowane za granicą.
2 Karl Helfferich, Das Geld, wyd. VI, Leipzig 1923.
81
W ostatnich miesiącach niemieckiej inflacji, poczynając od lata
1923 roku, ceny krajowe w Niemczech wzrosły, osiągając poziom
cen światowych, doprowadzając do niewiarygodnie zaniżonego pa
rytetu wymiany. I tak, parytet wymiany marki papierowej w stosun
ku do funkcjonującej w obiegu marki złotej wynosił w dniu 28 sierp
nia 1923 roku 1523809 papierowych marek w zamian za jedną mar
kę złotą. Już 25 września tego samego roku było to 28809524 marki
papierowe w zamian za jedną złotą; 30 października 1923 za jedną
markę złotą trzeba było zapłacić 15476190475 marek papierowych,
aż w końcu 20 listopada doszło do „stabilizacji” na poziomie 1 try
liona marek papierowych w zamian za jedną markę złotą.
Zmianą, która wywołała te astronomiczne liczby, była decyzja
handlowców, którzy postanowili podawać ceny towarów w złocie.
Ustanawiali tym samym ceny swoich produktów w markach papie
rowych, w zależności od kursu wymiany. Indeksacji podlegały także
pensje i stawki godzinowe. Indeksacja opierała się na oficjalnym
wska’niku kosztów utrzymania. Opracowano także metodę ustala
nia płac podstawowych i to nie tylko w zależności od poziomu bie
żącej deprecjacji pieniądza, lecz także dla (prawdopodobnej) depre-
cj acji marki w przyszłości.
Ostatecznie, w miarę jak z godziny na godzinę wartość marki spa
dała, coraz więcej Niemców w rozliczeniach między sobąkoizystało z
walut zagranicznych, w szczególności z dolara amerykańskiego.
82
ski, że wNiemczech nie było w ogóle żadnej inflacji - ani pieniężnej,
ani kredytowej! Przyznawali, że nominalna wartość emitowanych
pieniędzy papierowych była ogromna, ale wartość „realna”, czyli
wartość określana w złocie w zależności od kursu wymiany, była
znacznie niższa niż cała ilość pieniądza w obiegu w przedwojennych
Niemczech. Taki argument podawany był przez Karla Helffericha w
jego oficjalnym oświadczeniu z czerwca 1923 roku. Latem 1922
roku profesor Julius W olf pisał: „W stosunku do potrzeb, w Niem
czech w obiegu znajduje się mniej pieniędzy niż przed wojną. Takie
stanowisko wydawać się może zaskakujące, lecz jest ono prawdzi
we, W obiegu znajduje się dzisiaj 15-20 razy więcej pieniędzy niż
przed wojną, podczas gdy ceny wzrosły 40-50 razy.” Inny ekonomi
sty Karl Elster, w swojej książce na temat marki niemieckiej wy
znał: „Mimo iż wydawać by się mogło, że wzrost ilości pieniędzy
w obiegujest ogromny, to w rzeczywistości liczby wskazują, że mamy
do czynienia ze spadkiem wolumenu pieniądza”! v&
Wszyscy politycy i biurokraci odpowiedzialni za inflację starali
się wszelkimi sposobami obciążyć w iną za rosnące ceny wszystkie
go, począwszy od jajek na dolarze kończąc, egoistyczną klasę cwa
niaków i „spekulantów”, zapominając, że każdy, kto angażuje się
w transakcję handlową i stara przewidzieć przyszłe ceny dóbr, jest
w sposób nieunikniony spekulantem.
Oddziaływanie na produkcję
83
Latem 1922 roku bezrobocie praktycznie znikło, gdy tymcza
sem w latach 1920 i 1921 każda aprecjacja marki poprzedzała
wzrost bezrobocia. Jednakże rzeczywiste skutki inflacji były bar
dziej skomplikowane. W trakcie jej trwania miały miejsce skrajne
przeskoki z prosperity w depresję gospodarczą, z ożywionej ak
tywności do dezorganizacji. Dominowały jednak pewne określone
tendencje. Inflacja kierowała produkcję, handel i zatrudnienie do
dziedzin innych niż te, które dominowały na rynku wcześniej. Pro
dukcja była mniej wydajna. Stało się tak częściowo z powodu in
flacji, częściowo zaś wskutek upadku niemieckich zakładów pro
dukcyjnych i zniszczenia urządzeń, wywołanego działaniami wo
jennymi. W 1922 roku (roku największej powojennej ekspansji
gospodarczej) całkowit produkcja zbliżała tlę do poziomu 70-80
procent tego, co miało miejsce przed rokiem 1913. W produkcji
rolnej nastąpił gwałtowny spadek.
Wysokie ceny zmusiły większość Niemców do „przymusowego
oszczędzania”, w tym mtsis* że ludzie zmuszeni byli ograniczyć
swoje wydatki, bo ich po prostu nie było na nie stać. Wysokie zyski
na papierze plus dość umiarkowana polityka podatkowa zachęcały
niemieckich przedsiębiorców do inwestowania kapitału w nowe fa
bryki i urządzenia. (Później okazało się, że większość z tych inwe
stycji była niemal bezużyteczna. Jak pokażemy w rozdziale 16, była
to nieunikniona konsekwencja przedłużającej się inflacji.)
Znacznie spadła wydajność pracy, częściowo z powodu niedo
żywienia wywołanego zbyt wysokimi cenami żywności. Oto co Bre-
sciani-Turroni mówi na ten temat: „W swojej najostrzejszej fazie
niemiecka inflacja prowadziła do groteskowych, a jednocześnie dra
matycznych wydarzeń. Oto ludzie, zamiast produkować żywność,
ubrania, obuwie czy mleko dla własnych dzieci, wydatkowali swoją
energię na budowę fabryk i urządzeń przemysłowych”3.
Nastąpił ogromny rozrost działań bezproduktywnych. W miarę
3 Constantino Bresciani-Turroni, The Economics o f Inflation: A Study of
Currency Depreciation in Post- War Germany , London: G. Allen & Unwin
Ltd. 1937, str. 197.
84
jak zmieniały się ceny i rosły spekulacje, nieustannie powiększała
się liczba pośredników. Do 1923 roku liczba banków wzrosła czte
rokrotnie w stosunku do stanu z roku 1914. Spekulacje rozwijały się
w sposób patologiczny. Skoro ceny rosły stokrotnie, tysiąckrotnie,
milionkrotnie, trzeba było zatrudnić ogromną rzeszę ludzi, który
musieli to wszystko policzyć. Zabierało to czas nie tylko pracowni
kom, ale także konsumentom. Rosnące ceny spowodowały spadek
zainteresowania pracą. Wydobycie węgla w Zagłębiu Ruhiy, które
w 1913 roku wynosiło 928 kg w przeliczeniu na jednego górnika,
w 1922 roku spadło do poziomu 585 kg. Głównym tematem rozmów
był kurs dolara.
Firmy mało wydajne! nieproduktywne nie były z rynku elimino
wane. O ile w 1913 roku średnio ogłaszano 815 bankructw mie
sięcznie, o tyle w sierpniu 1923 roku było ich tylko 13, we wrześniu
tego samego roku - 9, w październiku -1 5 , a w listopadzie - osiem.
Przyspieszona deprecjacja papierowej marki wymazywała w prak
tyce wszelkie zobowiązania finansowe. ,
Nieustanne oscylacje wartości pieniądza uniemożliwiały produ
centom i handlowcom prawidłową kalkulację i znajomość, tak obec
nych, jak i przyszłych kosztów produkcji. Produkcja stała się więc
hazardem. Zamiast skupiać się na doskonaleniu produktu czy redu
kowaniu kosztów produkcji, biznesmeni zajmowali się spekulacją
produktami i dolarami.
Znikły praktycznie oszczędności pieniężne, takie jak np. depo
zyty bankowe.
Pisarz Tomasz Mann opisał przykład typowych zachowań kon
sumenckich z okresu późnej inflacji:
85
milionowych, czy nawet miliardowych, w zależności od daty
zakupu4.
86
ki na rynkach zagranicznych rósł, eksport gwałtownie malał. W wielu
zawodach wzrost wartości marki był dla ich przedstawicieli sygna
łem alarmowym. Zasadniczym, długoterminowym skutkiem inflacji
była ciągła niestabilność zarówno eksportu, jak i importu. Co wię
cej, obie dziedziny były ze sobąpowiązane. Niemiecki przemysł pra
cował głównie w oparciu o zagraniczne surowce; musiał importo
wać, żeby móc eksportować.
Niemcy nie „zalewali świata swoim eksportem”. Nie byli w sta
nie wystarczająco szybko zwiększać produkcji. Ich produkcja prze
mysłowa w 1921 i 1922 roku, mimo pozornie ożywionej aktywno
ści, była szacowana na poziomie niższym niż w roku 1913. Powo
dem tego, jak już zauważyłem wcześniej, było zniekształcenie cen
i kursów wymiany walut, w rezultacie czego Niemcy rozdawali część
swojej produkcji,* , darmo.
Strata ta została dość sowicie zrekompensowana. We wcze
snym stadium inflacji cudzoziemcy nie mogli oprzeć się wrażeniu,
że kupno niemieckiej marki to dla nich wspaniała okazja. Skorzy
stali z ®|ej bardzo skwapliwie. Pewien niemiecki ekonomista sza
cował, że na tej okazji stracili siedem ósmych swoich pieniędzy, to
znaczy około 5 miliardów złotych marek. Było to trzykrotnie wię
cej niż zapłaciły Niemcy na rzecz zasądzonych przeciwko nim re
paracji wojennych.
87
po 35,8, w grudniu 1919 roku 15,8, w grudniu 1920 po 19,1, w
grudniu 1921 po 21, w grudniu 1922 roku po 6,1, zaś w grudniu
1923 po 21,3.
Ten brak „odpowiedniości” wywołany był kilkoma czynnikami.
Rosnące koszty, mierzone w papierowych markach, zmuszały firmy
do ciągłego tworzenia oferty nowych akcji, gdyż w ten sposób mo
gły pozyskiwać nowy kapitał. Doprowadzało to do nieustannego
„rozcieńczania” wartości akcji. Poza tym, rosnące ceny towarów,
spekulacje na rynku bezpieczniejszych lokat, np. dolara, pochłania
ły tak wielką część podaży pieniądza, że kapitału przeznaczanego
na inwestycje w papierach wartościowych pozostawało niewiele.
Firmy ponadto wypłacały niewysokie dywidendy. Z ówczesnych
danych wiadomo, że w 1922 roku każda spośród 120 typowych firm
wypłacała dywidendy, których wysokość - średnio - nie przekra
czała ćwierci procenta ceny jednej akcji.
Nominalny zysk firm był z reguły wysoki, nie było jednak sensu
zatrzymywać go na dłużej chociażby po to, aby go później dystrybu
ować, gdyż w okresie między momentem, w którym został uzyska
ny, a momentem jego wypłaty dla akcjonariuszy, straciłby wiele na
swej sile nabywczej. Z tego powodu zyski „zaprzęgano” z powrotem
do biznesu. W ten sposób ludzie desperacko nieraz spragnieni zy
sków od zainwestowanego przez siebie kapitału zmuszeni byli za
ciągać wysoko oprocentowane pożyczki krótkoterminowe. (Wyso
kie odsetki od takich pożyczek oznaczały również niską wartość ka-
pitalizacyjną.)
Co więcej, inwestorzy słusznie podejrzewali, że z zyskami no
minalnymi netto, które firmy ujawniają, jest coś nie w porządku.
Większość firm stosowała całkowicie nieadekwatną do realiów de
precjację i amortyzację albo wykazywała nieprawdopodobne wręcz
zyski na swoich zapasach. Wiele firm, którym wydawało się, że dys
trybuują zyski, w rzeczywistości raczej dystrybuowało część swego
kapitału i działało ze stratą. W końcu nad każdą z firm wisiała „nie
widzialna hipoteka” w postaci podatku, za pomocą której kraj miał
spłacić nałożony na niego obowiązek reparacji. Nad całym rynkiem,
88
poza tym wszystkim, wisiało widmo bolszewizmu.
Na pewno jednak nie można stąd wyciągnąć wniosku, że we wszyst
kich stadiach inflacji akcje były marnym zabezpieczeniem {hedge) przed
spadającą wartością pieniądza. O ile przeciętna cena akcji (wyrażona
w złocie, przy założeniu, że w 1913 wynosiła ona 100) w październi
ku 1918 roku spadła do 69,3, a w lutym 1920 do 8,5, o tyle większość
inwestorów, którzy kupili akcje na tym poziomie, osiągnęła - w ciągu
następnych dwóch lat - niesamowite zyski nie tylko na papierze, ale
i w rzeczywistości. Jesienią 1921 roku spekulacje na parkietach Deut
sche Bourse osiągnęły temperaturę wrzenia. „Nie m a dzisiaj nikogo -
pisał jeden z periodyków finansowych - od windziarza, maszynistki
czy skromnego kamienicznika począwszy, a na zamożnych damach
z towarzystwa kończąc - kto by nie spekulował na giełdzie przemy
słowych papierów wartościowych”
• Lecz w 1922 roku sytuacja zmieniła się dramatycznie. Zmienia
jąc indeks z papierowego na złoto (albo bazując na parytecie wy
miany marki papierowej na dolara), w październiku tego roku wskaź
nik giełdy spadł do poziomu 2,72, najniższego od roku 1914. Ceny
wyrażone w m arkach papierow ych, w stosunku do poziom u
z 1914 roku, wzrosły 89 razy, jednakże ceny hurtowe wzrosły w tym
samym czasie 945 razy, a dolar aż 1525 razy.
Po październiku 1922 ceny akcji znowu zaczęły gwałtownie od
rabiać grunt, by przez następny rok nie tylko odzwierciedlić zmiany
w kursie wymiany marki na dolara, lecz je znacznie przewyższyć.
Przyjmując indeks (w złocie) za rok 1913 na poziomie 100, ceny
akcji wzrosły w lipcu 1923 roku do 16,0, we wrześniu do 22,6,
w październiku do 28,5, a w listopadzie do poziomu 39,4. Kiedy
w grudniu 1923 roku inflacja ustała, indeks ten wyniósł 26,9. Ozna
czało to mimo wszystko, że ceny akcji osiągnęły zaledwie jedną
czwartą poziomu z roku 1913.
Ruch cen akcji przyczynił się w znacznym stopniu do głębo
kich zmian w dystrybucji bogactwa, do jakiej doszło przez lata
inflacji.
89
Oprocentowanie
Reforma monetarna
90
go chaosu, jaki niemiecka inflacja ze sobą przyniosła. Rezerwuję
sobie na omówienie go osobne miejsce, ograniczając się n a razie do
reformy monetarnej, która skończyła inflację.
15 października 1923 ro k u opublikow ano ro zporządzenie
ustanaw iające z dniem 15 listo p ad a n o w ą w alutę, m arkę re n to
wą. D nia 20 listo p ad a kurs starej w alu ty u stab ilizo w ał się n a
poziom ie 4200 m iliardów m arek za dolara albo 1 try lio n m arek
papierow ych za je d n ą m arkę ren to w ą lub złotą. In flacja zo stała
nagle zatrzym ana.
Zjawisko to określono m ianem „cudu m arki rentow ej” . I rze
czywiście, wielu ekonomistom do dziś nie m ieści się w głowie, dla
czego m arka rentow a utrzym ała sw oją wartość. Tym czasem była
to pozorna hipoteka ustanowiona na wszystkich zasobach przem y
słowych i rolnych kraju. W prawdzie ustalono, że 500 m arek rento
wych może być wymienionych na obligację o nominalnej wartości
500 marek złotych, ale ani m arka rentowa, ani te obligacje nie były
wymienialne na złoto.
Co więcej, nadal trwało emitowanie w astronomicznym tem pie
marek papierowych. W dniu 16 listopada było ich w obiegu 93 kwin-
tyliony, po czym liczba ta 31 grudnia wzrosła do poziomu 496 kwin-
tylionów i ciągle rosła aż do lipca roku następnego.
Bresciani-Turroni uw aża, że „cu d ” m arki rentow ej p rzy p i
sywać należy rozpaczliw ej p otrzebie gotów ki (coraz w ięcej lu
dzi odmawiało przyjm ow ania m arki papierow ej), a także słow u
w ertbestaendig („w artość sta ła ”) dru k o w an em u n a k ażd y m
banknocie. Społeczeństw o pozw oliło się tym słow em zah ip n o
tyzować.
Istnieje jednak znacznie bardziej przekonujące wyjaśnienie. Mimo
iż marka papierowa wciąż była emitowana w oparciu o obligacje
komercyjne (commercial bills), począwszy od 16 listopada Reichs-
bank wstrzymał dyskontowanie obligacji skarbowych. Oznaczało to,
że przynajmniej rząd nie wykorzystywał swoich pieniędzy papiero
wych do finansowania swego deficytu. Poza tym Reichsbank inter
weniował na międzynarodowym rynku walutowym.
91
W rezultacie pow iązało to [pegged) m arkę rentow ą w stosunku
4,2 m arki za dolara, m arkę p apierow ą zaś w stosunku 4,2 tryliona
m arek za dolara. N iem cy w prow adziły ty m sam ym standard oparty
na w ym ianie dolara!
Kryzys stabilizacyjny
92
Miesiąc Całkowite bezrobocie
93
Inflacja wywołała znaczne obniżenie się płac realnych. W pierw-
szych miesiącach 1924 roku nastąpił znaczny wzrost dochodów po
jedynczych pracowników i poprawa zatrudnienia w ogóle. Indeks
płacy realnej wzrósł z 68,1 w styczniu 1924 do 124 w czerwcu 1928.
Doprowadziło to do znacznego wzrostu popytu konsumpcyjnego
i do odpowiadającego mu spadku produkcji w dziedzinach wytwa
rzania środków produkcji i narzędzi. Nagle okazało się, że istnieje
znaczna nadprodukcja węgla, żelaza i stali. W branżach tych rosło
bezrobocie. Wystarczyło jednak przyjrzeć się baczniej kosztom pro
dukcji, by ta nieefektywność gospodarki znikła.
Sądząc po poziomie oprocentowania kredytu, panował silny nie
dobór kapitału produkcyjnego. W kwietniu i maju 1924 oprocento
wanie pożyczek miesięcznych urosło w Berlinie do poziomu 72 pro
cent w skali roku. Jednakże zasadnicza część tego zjawiska była
odzwierciedleniem trwającego wciąż braku zaufania do nowej walu
ty. W tym samym bowiem czasie pożyczki denominowane w walu
tach zagranicznych oprocentowane były na poziomie 16 procent, by
w październiku 1924, gdy oprocentowanie kredytów w markach spa
dło do poziomu 13 procent, osiągnąć 7,2 procent.
Trudno o lepsze podsumowanie epizodu związanego z niemiec
ką inflacjąniż to co uczynił sam Bresciani-Turroni w ostatnim para
grafie swej znakomitej książki poświęconej temu tematowi:
94
ścicieli gospodarki narodowej, miliony popadły w nędzę. Dla
wielu rodzin życie pod inflacją było ciągłym stresem i nie
wyobrażalną męką, zatruwającą Niemców wszystkich klas
i warstw duchem spekulacji, odciągającą ich od porządnej,
regularnej pracy. Wreszcie, inflacja była przyczyną nieustan
nych wstrząsów politycznych i moralnych. Nietrudno zro
zumieć, dlaczego smutne wspomnienie inflacji z lat 1919-
1923 odbija się we wspomnieniach Niemców jak zły sen.
96
rii, dochodząc jednak odnośnie właściwej polityki monetarnej do
wniosków innych niż te, które sformułował Fisher.
Kiedy Fisher pracował nad swoją teorią, powszechnie obowią
zywał standard złota. Fisher był nawet zdania, że trzeba go nadal
utrzymywać, choć przy pewnych radykalnych modyfikacjach. Pole
gać one miały na zastąpieniu złota, jako standardu pomiaru cen,
dolarem; zamiast więc stałej ilości złota, czynnikiem „standardo
wym” byłaby stała ilość siły nabywczej. Milton Friedman odrzucił
standard złota w ogóle. Zastąpił go prawem, które stało się receptą
na emisję niewymienialnego pieniądza papierowego:
97
w ich teorii ilościowej są nie do zaakceptowania, monetaryści mają
niewątpliwą rację utrzymując, że ilość „pieniędzy ma znaczenie”,
a także w tym, że w większości przypadków ilość pieniądza ma
największy wpływ na wyznaczenie siły nabywczej jednostki tego
pieniądza. Przy pozostałych czynnikach nie zmienionych, im wię
cej dolarów zostanie wyemitowanych, tym mniejsza będzie siła na
bywcza pojedynczego dolara. Jak dotąd, monetaryści są większy
mi przeciwnikami dalszej inflacji niż cała rzesza polityków, czy
nawet rzekomych ekonomistów, którzy ciągle nie potrafią spojrzeć
prawdzie w oczy.
Teoria ilościowa
98
Jak widzieliśmy, omawiając niemiecką inflację z lat 1919-1923,
typowa inflacja składa się z grubsza z trzech faz, czyli stadiów.
W pierwszym z nich, ceny nie rosną równie szybko jak podaż pie
niądza. Gdyby w owym czasie gospodarka przeżywała akurat zwol
nienie tempa, zakupy dokonane przy użyciu tych dodatkowych pie
niędzy stymulowałyby w zrost produkcji. (To jest teza, którą tak
mocno podkreślał Keynes. Tak się jednak dzieje tylko na początku
inflacji i to tylko w pewnych warunkach.)
Niezależnie od możliwości wywołania przez inflacj ę efektu sty
muluj ącego, większość ludzi początkowo nie zdaje sobie sprawy
z tego, że oto pojawiła się inflacja pieniądza. Niektóre ceny wpraw
dzie, lecz większość ludzi uważa, że są one za wysokie i wkrótce
spadną do poziomu „normalnego”. Wstrzymują się więc od kupo
wania, zwiększając swoje zapasy gotówki. W rezultacie ceny nie
rosną już tak szybko, jak przyrasta podaż pieniądza.
Jeśli inflacja jest powolna, a na dodatek od czasu do czasu przy
stanie, ceny mają tendencję do podążania proporcjonalnie do tempa
przyrostu podaży pieniądza i przez jakiś czas m ogą wystąpić do
kładnie takie efekty, jakie przewiduje ścisła ilościowa teoria pienią
dza. To znaczy, ceny poruszać się będą - z grubsza - w proporcji do
wzrostu wolumenu pieniędzy.
Jeśli jednak inflacja (czyli wzrost ilości pieniędzy w obiegu) trwa,
a szczególnie, gdy jej tempo przyspiesza, ludzie zaczynają się oba
wiać, że jest to celowa polityka rządu, która trwać będzie w nieskoń
czoność, więc ceny będą rosnąć i rosnąć. Spieszą zatem wydać swo
je pieniądze, póki mają one jeszcze jakąś wartość, czyli zanim ceny
pójdą jeszcze wyżej. W efekcie ceny zaczynają rosnąć szybciej niż
rośnie podaż pieniądza, a z czasem nawet znacznie szybciej niż mo
głaby ona wzrosnąć.
Powstaje ten paradoksalny efekt (mam na myśli hiperinflację),
że w czasie, gdy rząd drukuje pieniądze w astronomicznym tempie,
ceny rosną jeszcze szybciej, tak że nowe pieniądze nie wystarczają
do obsługi wolumenu transakcji i rozlegają się liczne skargi na nie
dobory pieniądza. Przykładowo, w późnych stadiach niemieckiej in-
99
flacji, w 1923 roku, całkowita podaż pieniądza, mimo iż miała no
minalną wartość miliardy razy wyższą, w jednostkach pieniądza zło
tego stanowiła zaledwie jedną dziewiątą tego, co miała przed wybu
chem inflacji. Papierowe marki stały się w końcu, rzecz jasna, kom
pletnie bezwartościowe, podobnie jak w 1796 roku francuskie asy-
gnaty, czy amerykańskie continentale w 1781 roku3. •
I to jest powód, dla którego każda inflacja musi się kiedyś
skończyć.
Chcę tu jednak podkreślić, że choć ścisła ilościowa teoria pie
niądza nie jest prawdziwa, w pewnych okolicznościach, i przez ogra
niczony czas, wydaje się słuszna. Jeśli zaś chodzi o wolumen pienię
dzy, to wartość wymienną jednostki monetarnej wyznacza oczeki
wana, czyli przyszła, a nie obecna Soli pieniędzy.
Znaczenie jakości ;
Wartość pieniądza wyznaczana jest nie tylko przez jego
nawetjeślipodtym pojęciem rozumiemy ilość oczekiwaną w przy
szłości, lecz także przezjego jakość. Przykładowo, pieniądz emito
wany przez niepewny rząd, nie będzie miał takiej wartości - przy
założeniu, że wszystkie inne determinanty pozostaną stałe - co wa
luta emitowana przez mocny, w pełni legalny rząd mający ugrunto
waną reputację.
W ostatnich latach mieliśmy nie raz do czynienia ze skutkami
takiego jakościowego pogorszenia się jednostki monetarnej. Wiele
krajów zmuszonych było do dewaluacji swych narodowych walut.
Już następnego dnia po dewaluacji ceny w tych krajach zaczynały
rosnąć i to nim doszło do jakiegokolwiek wzrostu podaży pieniądza.
3 O francuskich asygnatach pisze Andrew Dickinson White, F iat Money
Inflation in F rance , Irvington-on-Hudson NY: Foundation for Economic
Education 1959, p a ssim , zaś o inflacji niemieckiej I f l i roku polecam
pracę Constantina Bresciani-Turroni, The E conom ics c f Inflation: A Stu
d y o f C urrency D epreciation in P ost-W ar G erm any , London: George Al
len & Unwin 1937, str. 80-81.
100
Jeszcze bardziej w yraziste były skutki ogłoszenia, ż ejak iś kraj
porzucił standard złota. Stany Zjednoczone odeszły od standardu zło
ta w m arcu 1933 roku. D o końca tego roku średnie ceny hurtowe
wzrosły o 14 procent, a do 1937 roku aż o 31 procent. Formalnie
Stany Zjednoczone odeszły od standardu złota w sierpniu 1971 roku
ponownie4. W rezultacie tego kroku ceny hurtow e w porównaniu
z cenami z sierpnia poprzedniego roku spadły o 2 procent, jednakże
w ciągu następnego roku w zrosły o 4,35 procent. K iedy między ro
kiem 1971 a 1973 całkowicie uporano się ze standardem złota, ceny
hurtowe wzrosły o ponad 13 procent. W zrost cen hurtowych między
rokiem 1972 a 1974 wyniósł ponad 34 procent.
Jeden z najbardziej u d erzający ch p rzy k ład ó w w pływ u ja k o
w i n a w artość p ien iąd za to sy tu acja na F ilip in ach pod koniec
II w ojny św iatow ej. W ojska pod w o d z ą gen erała D ouglasa M a-
cA rthura lądow ały w Leyte w ostatnim ty g o d n iu p aździernika
1944. O d tego m om entu p ostępy arm ii M ac A rthura znaczyło nie
ustanne pasm o zw ycięstw . Ich sk u tk iem b y ł m .in. w ybuch go
rączki zakupów w sto licy k raju, M anili. W listopadzie i g rudniu
1944 roku ceny w M anili w zniosły się do poziom u w yw ołującego
zaw rót głowy. Jaki był tego pow ód? N ie doszło przecież do w zro
stu podaży pieniędzy. O tóż, m ieszkańcy k raju czuli, że skoro siły
amerykańskie odnoszą takie sukcesy, godziny em itow anego przez
japońskiego o k u p a m i peso są po liczo n e i w alu ta ta stan ie gl§
bezwartościowa. Spieszyli w ięc, żeby się peso pozbyć, zanim je sz
cze m ogli coś za nie k u p ić5. -
Tym, co pomogło forsować ścisłą ilościow ą teorię pieniądza i to
wbrew przywoływanym wcześniej doświadczeniom, jest słynne rów
nanie Irvinga Fishera:
101
M V = PT
102
Jeśli jednak zapiszemy nasze równanie jako M x V = P x T,
nie znaczy to wcale, że M x 2V = 2P x T, lecz raczej = P x 2T. Równa
nie MV = PT nie oznacza tego, co Irving Fisher i jego uczniowie mieli
na myśli. Ich zdaniem, MV odpowiada „pieniężnej stronie” = , a PT
jego „towarowej stronie”. Tymczasem, jak już dawno inteligentnie za
uważył Benjamin M. Anderson, Jr.: „Obie strony równania są stronami
pieniężnymi (...) Równanie to pokazujejedynie, że to, co zostało zapła
cone, równa się temu, co zostało w postaci zapłaty otrzymane”6.
Nie ma jakichś wiarygodnych danych statystycznych na temat
szybkości cyrkulacji pieniądza „z rąk do rąk”7. Mamy natomiast
dane o zmianach na rachunkach bankowych na żądanie. Ponieważ
jednak obroty bankowe obejmują osiem dziewiątych wszystkich płat
ności, dane takie są ważnym wskaźnikiem.
Tym, co nas przy analizie tych liczb uderza najmocniej, są
duże rozbieżności między częstotliwościami obrotów środków na
rachunkach bankowych w odniesieniu do depozytów na żądanie
w wielkich miastach, szczególnie w Nowym Jorku, a częstotli
wościami takich obrotów w ''226 innych, wyszczególnionych
w danych ośrodkach. W grudniu 1975 roku wskaźnik obrotów
środków na rachunkach depozytowych na żądanie w 226 mniej
szych ośrodkach wynosił 71,8. W sześciu dużych miastach, z po
minięciem Nowego Jorku, wynosił 118,7, natomiast w samym
6 Benjamin M. Anderson, Jr., The Value o f Money, New York: Richard R.
Smith 1917/1936, str. 161.
7 Milton Friedman i Anna Jacobson Schwartz w pracy zatytułowanej
Monetary History of the United States: 1867-1960 (Princeton: Princeton
University Press 1963) przedstawiają roczne szacunki i tabele „szybkości
pieniądza”, opierając się na pracach Simona Kuznetsa sporządzonych
dla innych celów. Jednakże oni definiują tę „szybkość” jako „stosunek
dochodu pieniężnego do całego wolumenu pieniądza”. M a to raczej słaby
związek z szybkością transakcji. Co więcej, wydaje się, że w zbyt małym
stopniu uwzględniają oni znaczenie sposobu ustalania się cen towaro
wych: „Szybkość jest wielkością względnie stabilną, która maleje w mia
rę wzrostu dochodu” (str. 34).
103
N ow ym Jorku sięgał aż 351,8. N ie znaczy to w cale, że mieszkań
cy N ow ego Jorku w ydaw ali pieniądze ja k szaleńcy, w tempie pię
ciokrotnie w iększym niż m ieszkańcy m ałych ośrodków. (Musimy
pam iętać, że każdy człow iek w ydaje sw oje pieniądze tylko raz.)
W spom niana różnica m a swoje źródło w dwóch czynnikach. Duże
spółki m a ją swoje siedziby, albo swoje k onta bankow e w dużych
m iastach, a te konta są znacznie bardziej aktyw ne niż konta osób
pryw atnych. N ow y Jork, z giełdą papierów w artościowych i gieł
d ą towarową, jest miejscem szczególnym, wielkim amerykańskim
centrum spekulacji. Mimo iż szybkość cyrkulacji pieniądza (głów
nie w formie depozytów bankow ych) w zrasta w raz ze spekula
cją, sam a spekulacja nie rośnie w nieskończoność. Aby liczba
spekulacji rosła, w raz z silnym pragnieniem pozbycia się towaru
m usi istnieć równie entuzjastyczna chęć jeg o kupna. To właśnie
szybko zmieniające się opinie co do wartości towarów (commo
dities) - ale nie tylko różnice opinii m iędzy kupującym a sprze
dającym, lecz zm iana opinii ze strony samego spekulanta - po
w odują wzrost zainteresow ania (aktywności) spekulacją]
Wartość towaru, akcji czy domu nie zmienia się według jakiegoś
przewidywalnego wzorca w zależności od tego, ile razy przejdą one z
rąk do rąk. To samo odnosi się do dolara. Ę faktu, że sprzedano 100
udziałów jakiejś akcji, nie wynika wcale, że ich wartość uległa deprecja
cji, bo te udziały zostały przez kogoś kupione. Każda sprzedaż impliku
je kupno, a każde kupno sprzedaż. Człowiek, kupując towar, „sprzeda
je” pieniądze; sprzedawca tego towaru pieniądze te „kupuje”. Nie ma
jakiejś szczególnej zależności między zmianami w szybkości cyrkulacji
pieniądza a zmianami „poziomów” cen kupowanego towaru. Szybkość
obiegu jest ledwie skutkiem (resultant) kompleksu innych czynników,
a nie samąprzyczynąjakichś istotnych zmian8.
Innym sofizmatem, częstym wśród teoretyków ilościowej teorii
8Problemem tym zająłem się szerzej w eseju zatytułowanym „Velocity of
Circulation”, zamieszczonym w Money, the M arket and the State; Eco
nomic Essays in H onor o f James M uir Waller, red. N. A. Beadles i L. A.
Drewry, Athens, Ga.: University of Georgia Press 1968.
104
pieniądza (i nie tylko ich), jest koncepcja „poziomu cenowego” (price
level). Jest to częściowo nieuświadomione założenie, że w czasie in
flacji ceny rosną równomiernie, czyli, dajmy na to, jeśli oficjalny in
deks cen konsumenckich wzrósł w danym okresie o 10 procent, wszyst
kie ceny w tym okresie wzrosły około 10 procent N ie przyjmuje się
nigdy tego założenia explicite, gdyż wówczas łatwo byłoby je skory
gować. Jest ono „utajnione” w dyskusjach większości dziennikarzy i
polityków. Z tego powodu pomniejszają oni zwykle wagę zagrożenia,
jakie niesie ze sobą inflacja. A zagrożenie to polega na tym, że różni
ludzie otrzymująróżnej wysokości płace czy stawki godzinowe, a ich
dochody rosną nierównomiernie i to w różnym tempie. Sprowadza się
to do ogromnych zysków w przypadku jednych i tragedii dla drugich,
równocześnie dochodzi do zaburzeń w gospodarce i do zerwania natu
ralnych relacji gospodarczych. Prowadzi to do bezrobocia, a także do
błędnej alokacji siły roboczej. Wszelkie próby skorygowania tego po
przez procedurę „indeksowania” pogarszająjedynie sytuację, powięk
szając jej destrukcyjny wpływ na gospodarkę.
Nie sugeruję tu bynajmniej, że wszyscy ci, którzy nazywają sie
bie monetarystami, przyjmująto błędne założenie, że inflacja pocią
ga za sobą równomierny wzrost cen. Można bowiem wyróżnić dwie
szkoły monetarystyczne. Zdaniem przedstawicieli pierwszej z nich,
trzeba utrzymywać systematyczny (miesięczny lub roczny) wzrost
podaży pieniądza, tak aby wystarczało go do utrzymania stabilności
cen. Szkoła druga (która przez przedstawicieli szkoły pierwszej trak
towana jest jako inflacjonistyczna) pragnie utrzymywać wzrost po
daży pieniądza na poziomie gwarantującym stały wzrost cen w „nie
wielkim” tempie, powiedzmy, 2-3 procent rocznie9.
105
że wzrost cen na poziomie 2-3 procent rocznie jest właściwy. Zapo
mniał jednak, że utrzymywanie inflacji na poziomie 2-3 procent rocz
nie oznacza erozję siły nabywczej dolara o połowę w skali zaledwie
jednego pokolenia.
Mimo to oczekiwania Slichtera wobec inflacji nie mogłyby zo
stać spełnione. Bo inflacja jest zawsze szwindlem. Nie można jej
uczciwie i otwarcie zaplanować. Ludzie zawsze będą starali sięjej
przeciwdziałać. Jeśli czynniki oficjalne określą inflację na 2 procent
rocznie, banki natychmiast dołożą te 2 procent do odsetek, jakich by
żądały, gdyby inflacji nie było. To samo uczynią przywódcy związ
kowi, domagając się dwuprocentowego dodatku do płac, którego pod
nieobecność inflacji by się nie domagali i tak dalej. Pełzająca infla
cja zaczyna biec, a na dodatek, jej szkodliwy wpływ nie tylko nie
powoduje stymulacji gospodarki, lecz wywoła raczej szkodliwe za
burzenia w produkcji i zatrudnieniu.
Tematem naszych rozważań nie są j ednak zwolennicy pełza
jącej inflacji (w sensie pełzającego wzrostu cen, bez względu na
to, jak niskie jest tempo tego wzrostu), lecz ci monetaryści, któ
rzy optują za koniecznością instruowania rządowych władz mo
netarnych, aby każdego roku podnosiły podaż pieniądza tylko
o tyle, ile będzie trzeba, aby nie doszło do spadku cen. Mamy
także stwierdzić, jaki wzrost jest, zdaniem monetarystów, wy
starczający, aby osiągnąć ten cel.
Wróćmy do recepty proponowanej przez uznanego lidera tej szko
ły, Miltona Friedmana. Widzieliśmy już, że w 1962 roku, w swej
książce Capitalism and Freedom, rekomendował on władzom Re
zerwy Federalnej, aby podnosiły całkowity Wolumen pieniądza (włą
czając w to „wszystkie depozyty banków komercyjnych”) w rocz
nym tempie gdzieś między 3 a 5 procent. Jednakże trzy lata później,
w memorandum przygotowanym z okazji spotkania konsultacyjne
go z Radą Gubernatorów Rezerwy Federalnej, w dniu 7 październi
ka 1965 roku, Friedman zmienił zdanie, proponując,jako nowy cel
wskaźnik wzrostu podaży pieniądza bliżej granicy 4-6 procent dla
M-2” (gotówka plus depozyty terminowe i na żądanie)10.
106
Wkrótce potem, w 1969 roku, dowiadujemy się o konieczności
wyraźnego obniżenia tego wskaźnika, jednakże nie bez wahań i za
strzeżeń: „Optimalne byłoby najprawdopodobniej utrzymywanie ab
solutnej ilości pieniądza na stałym poziomie (,,,) Jednakże taka linia
postępowania - aby mogła należycie służyć zarówno w najbliższej
przyszłości, jak i długofalowo - również wydaje mi się zbyt dra
styczna”.
Następnie Friedman rozważa względne korzyści wzrostu w gra
nicach wskaźnika od jednego do dwóch procent, pisząc później:
107
będącą standardem znacznie lepszym od rozw iązań stosowanych
obecnie11.
108
ważny błąd monetarystycznej recepty. Jeśli bow iem lider tej szkoły
sam nie je st w stanie zdecydow ać, jak ie tempo w zrostu podaży pie
niądza jest w łaściwe, czego m ożna oczekiwać, gdy decyzję w tej
sprawie złożymy w ręce polityków ?
N ie trzeba w tej kw estii nazbyt popuszczać w odzów fantazji.
My ju ż znam y odpow iedź n a to pytanie. Wiemy, co wydarzyło się
w Stanach Z jednoczonych od czasu, gdy czterdzieści lat tem u
porzuciliśm y standard złota, w iem y też, co się w ydarzyło we
wszystkich krajach św iata, które standard złota rów nież porzuci
ły. W każdym z tych przypadków decyzję odnośnie w ielkości po
daży pieniądza pozostaw iono w rękach polityków. Taka sytuacja
doprowadziła, praktycznie wszędzie, do ciągłej i przeważnie przy
spieszaj ącej inflacji.
Friedm an zam ierzał d ecyzję tę zabrać z rąk m ianow anych
przez rząd w ładz m onetarnych i u czynić z niej „regułę praw a”.
I jakie tempo ekspansji podaży pieniądza zostanie ustanow ione
przez w ybranych przez lu d ustaw odaw ców ? N a pew no u stalą
oni tempo „bezpieczne”, zaczynając, na przykład, od 6 procent
rocznie, tak aby nie doszło do depresji czy bezrobocia. W ystar
czy jednak najw ątlejszy sygnał o w zroście bezrobocia czy „re
cesji”, wywołanych nadm iernym i żądaniam i płacowym i zw iąz
kowców bądź jakim ś innym podobnym czynnikiem, by politycy
- w trosce o zw ycięstw o w yborcze czy reelekcję - zażądali od
parlam entarzystów zm iany praw a i podniesienia tem pa do 8 ,1 0
procent, czy jeszcze w yżej, w zależności od w ym ogów chwili
i oczekiwań elektoratu.
Polityczny futbol
109
nia nowym. Była ona obecna przez wieki. Kiedykolwiek pojawiała
się depresja i bezrobocie, w iną za jej wystąpienie obciążano „niewy
starczającą podaż pieniądza”. W swoim wiekopomnym dziele
O bogactwie narodów, opublikowanym w 1776 roku, Adam Smith
zwracał uwagę na to, że „żadna skarga nie je st chyba powszechniej
sza niż ta, która dotyczy niedoborów pieniądza”.
Straszliwy błąd recepty podanej przez monetarystów polega
na tym, mówiąc w skrócie, iż postulują, że pieniądz powinien być
papierowy i niewymienialny, a ostateczną władzą, która decyduje
o wielkości jego emisji, jest rząd - słowem, o ilości pieniądza de-
cydująurzędujący politycy. Przyjęcie założenia, że politykom tym
można ufać, że ich działania będą racjonalne, i to w skali wielu lat,
świadczy o dużej naiwności. Prawdziwy problem polega dzisiaj na
czymś dokładnie przeciwnym w stosunku do sugestii monetary
stów, mianowicie: jak powołać do życia władzę, która zabrałaby
prawo decydowania o emisji pieniądza z rąk rządzących, z rąk
polityków.
Rozwiązania tego problemu nie można przedstawić w kilku pa
ragrafach. Zdecydowałem się opisać je dopiero w rozdziale 23, za
tytułowanym: „W poszukiwaniu pieniądza idealnego”.
110
Rozdział 13
111
w zrosła szybkość cyrkulacji i stąd te rozbieżności. Oto metoda ro
zum ow ania, ja k a doprow adziła go do w niosku o w zroście szybko
ści obiegu.
N ajpierw Bresciani-Turroni zakłada szybkość wyjściową, przy
pisując je j w a rto ś ć z ro k u 1913 w N iem czech , traktując j ą arbitral
nie jak o jeden. N astępnie porów nuje, ro k po roku, m iesiąc po mie
siącu, poczynając od m om entu pow stania inflacji, to, ile razy wzrósł
w N iem czech w olum en pieniądza, z tym , ile razy w zrosły ceny
hurtow e lub detaliczne. W końcu dzieli w zro st ceny przez wzrost
ilości pieniędzy, zakładając, że iloraz odpow iada w zrostow i szyb
kości cyrkulacji.
Przykładowo, pod koniec 1922 roku cyrkulacja waluty w Niem
czech była 213 razy większa niż w roku 1913. Ceny hurtowe były
1475 razy wyższe. K oszty utrzym ania były 685 razy wyższe. Stąd,
w 1922 roku szybkość cyrkulacji w handlu hurtow ym musiała wzro
snąć 6,92 razy, a w detalicznym 3,21 razy.
Bresciani-Turroni postępuje w ten sposób dla każdego roku,
począw szy od 1914 do 1918, a następnie dla każdego miesiącą,
począw szy od października 1918 do października 1923. Wyliczo
ny przez niego wskaźnik w zrostu szybkości obiegu zaczyna rosnąć
gwałtownie, począw szy od sierpnia 1922. W ostatnim miesiącu,
który obejmuje jego tabela, to je st w październiku 1923, wyliczona
przez niego szybkość obiegu dla handlu detalicznego jest 10,43
razy w yższa niż w 1913, a dla handlu hurtow ego aż 17,79 razy
wyższa.
W szystkie te szybkości są, m oim zdaniem , czym ś zarówno
absurdalnym , ja k i niem ożliw ym . M ogę to udow odnić na kilka
sposobów.
Zacznijm y od truizm u, jak że zadziw iająco często pomijane
go, że każdy dochód indyw idualny czy ro d zin n y m oże być wy
dany tylko raz. Znaczy to, że w sp o łeczeń stw ie posiadającym
określone organizacje gospodarcze i p odział pracy, roczna szyb
kość obiegu z roku na rok nie m oże się zm ienić w ja k iś wyraźny
sposób.
112
Bresciani-Turroni nigdzie o tym nie wspomina. Uważa, że jest w
stanie wytłumaczyć ogromne zmiany szybkości obiegu, jakie jego
zdaniem miały miejsce z miesiąca na miesiąc. Powołuje się tutaj,
przykładowo, na fakt, że niektórzy pracownicy opłacani terminowo
otrzymywali swoje pensje tylko raz na trzy miesiące. Załóżmy za
tem, rozumując za autorem, że w szczycie inflacji, zamiast wydać
swoją kwartalną pensję w ciągu kwartału, pracownicy ci wydają ją
w pierwszych dniach po jej otrzymaniu. Czyż to nie wyjaśnia wzro
stu szybkości obiegu?
W tym wytłumaczeniu jest jednak kilka błędów.-1*.
Po pierwsze, cl, których we wczesnych latach dwudziestych opła
cano kwartalnie, stanowili w Niemczech bardzo niewielką cięió
populacji. Po drugie, to wcale nie takie łatwe kupić w ciągu trzech
dni zapasy wszystkich towarów wystarczające na kwartał. Trzymie
sięczne zapasy żywności nie zmieszczą się w mieszkaniu^ a jeśli już,
to wkrótce przestają być świeże. A gdyby nawet w podobny sposób
postąpiło więcej pracowników, sklepy nie byłyby w stanie zapewnić
dostawy odpowiednich ilości wszystkich towarów, f •p
Po trzecie, jeśli nawet wystąpiłyby takie zmasowane, przyspie
szone zakupy, nie podniosłyby one przecież ani kwartalnej, ani na
wet miesięcznej szybkości cyrkulacji ojakąś znaczącą wielkość. Je
śli człowiek wyda swój dziewięćdziesięciodniowy1zarobek w pierw
szym dniu, nie będzie miał co wydawać przez następne 89 dni kwar
tału. Średnie kwartalne tempo wydawania pieniędzy nie ulegnie
zmianie. Jeśli zatem, w szczycie inflacji, każda niemiecka rodzina
otrzymywała zarobek codziennie i w tym samym dniu wydawała go
w całości, wówczas każdego dnia wydawała 1/365 swego rocznego
zarobku, zamiast 1/52 swego zarobku tygodniowego. Miesięczne
tempo obiegu niewiele się zmieniło.
Istnieje jednak inny, znacznie bardziej fundamentalny powód,
dlaczego wyliczone przez Brescianiego-Turroniego szybkości obie
gu są nie do przyjęcia. Otóż, sama koncepcja „szybkości obiegu”,
na co zwróciłem uwagę we wcześniejszym rozdziale, zawiera w so-
The Economics o f Inflation, str. 174.
113
bie fałszywe założenie. Pieniądze, dosłownie, nie cyrkulują. To je
dynie metafora Pieniądze są wymieniane na dobra i usługi. Naprawdę
trudno tak wydać pieniądze, żeby za nie czegoś nie kupić. (Pożycza
nie lub spłata pożyczki stanowi jedynie względnie małą część całko-
witego transferu pieniędzy, a poza tym, dopóki nie powiększa to po
daży pieniądza, ich wpływ na wartość siły nabywczej jednostki mo
netarnej istniejącego wolumenu pieniędzy jest raczej niewielki.)
Z tego powodu bardzo trudno jest zwiększyć szybkość obiegu pie
niądza bez przyspieszenia równej (w przybliżeniu) szybkości cyrku
lacji dóbr i usług. A skoro tak, przy obu tych czynnikach rosnących,
(co potwierdza sam Bresciani-Turroni) wymienna wartość jednostki
pieniądza nie ulega spadkowi.
Zwracam jednak uwagę, że sprzedaży dóbr nie można zwięk
szać przez dłuższy okres, tak aby nie wykroczyła poza pewne gra
nice. (Przez „dłuższy okres” rozumiem czas nie przekraczający paru
miesięcy.) Jest to niewątpliwa prawda wynikająca chociażby stąd,
że ilość dóbr na sprzedaż nie może w jakiś znaczący sposób wzro
snąć w krótkim czasie. Opracowane przez Brescianiego-Turronie-
go tabele pokazują, że przeciętna szybkość obiegu pieniądza mu
siała wzrosnąć w ciągu dziewięciu miesięcy 1923 roku średnio 8,25
razy w stosunku do poziom u z 1913 roku. Oznaczałoby to
w praktyce, że ilość dóbr sprzedanych w ciągu tych dziewięciu
miesięcy - a stąd także ilość dóbr w ciągu tych dziewięciu miesię
cy wyprodukowanych - musiała być 8,25 razy większa niż odpo
wiadające im ilości w 1913 roku. :
Jest to nie tylko wniosek niewiarygodny, ale wręcz wiadomo, że
w 1923 roku w Niemczech taka sytuacja nie mogła mieć miejsca.
Sam Bresciani-Turroni informuje, że inflacja 1923 roku zdezorgani
zowała produkcję, która znacząco spadła.
Istnieje jeszcze jeden czynnik, który pomija się, zakładając szybki
wzrost obiegu pieniądza w czasie hiperinflacji. Aby do wzrostu szyb
kości doszło, nie wystarczy, żeby nabywca był gotów wydać swoje
pieniądze tak szybko, jak to tylko będzie możliwe. Do tego potrzeb
ny jest jeszcze ktoś, kto będzie chciał pieniądze te wymienić z nim na
114
towary. Tymczasem sam Bresciani-Turroni pisze, że: „Ryzyko trans
akcji opłacanych za pom ocą pieniędzy papierowych stało się latem
1923 roku tak duże, że w ielu producentów i handlowców wolało nie
robić nic, niż przyjmować w zamian za swoje towary pieniądze, któ
re gwałtownie traciły n a w artości”2.
To bardzo pouczające wiedzieć, ja k Bresciani-Turroni zaprze
cza ostatecznie swoim w łasnym liczbom i ich interpretacji. Prowa
dzi swoje kalkulacje do października 1923 kiedy - jak widzieliśmy -
wedle jego w łasnych szacunków średnia szybkość obiegu pieniądza
miała być 14 razy większa niż w 1913 roku. Tymczasem sam nam
mówi, że „w sierpniu 1923 roku wartość pieniędzy papierowych w
obiegu osiągnęła w niektóre dni ledwie 80 milionów złotych marek”3
(w porównaniu z 6000 m ilionów złotych marek w 1913 roku). Ko
rzystając jednak z je g o w łasnych w yliczeń, które przedstaw ił
w swoich rocznych i miesięcznych tabelach, należałoby się spodzie
wać, że szybkość cyrkulacji pieniądza będzie wówczas aż 75 razy
większa niż w 1913 roku. Co więcej, autor wyjaśnia że „15 listopa
da [1923] - w przeddzień odstąpienia od dyskontowania obligacji
skarbowych Reichsbanku - posługując się oficjalną wartością mar
ki złotej (sześćset miliardów marek papierowych), całkowita war
tość banknotów Reichsbanku znajdujących się w obiegu wynosiła
154,7 milionów marek złotych. Przy parytecie wymiany marki pa
pierowej notowanym w N owym Jorku, wartość ta wynosiła tylko
97,4 milionów marek złotych”.
Opierając się na oficjalnej wartości marki złotej, Bresciani-Tur
roni musiałby dojść do wniosku, że całkowita szybkość obiegu pie
niądza musiała wzrosnąć w stosunku do poziomu z 1913 roku aż 39
razy, a przyjmując nowojorski indeks wymiany - aż 62 razy.
Jednakże on do takiego wniosku nie dochodzi i żadnej z powyż
szych liczb nigdzie nie podaje. Zamiast tego, całkowicie odchodzi
od swego własnego wyjaśnienia spadku wartości marki papierowej.
Potem zresztą stwierdza, że „wzrost szybkości obiegu pieniądza nie
2 Ibidem.
3 Ibidem.
115
wyjaśnia całkowicie ogromnego spadku w artości pieniędzy papiero
wych, ponieważ m iejsce m arki zajęła w ym iana zagraniczna” i po
w rót do używania w obiegu pieniędzy metalow ych4.
116
żyć swoje saldo gotów kow e naw et i do zera, w ów czas dodaliby do
całkowitej ilości „aktyw nych” pieniędzy w obiegu 10-11 procent.
Ta ilość nie byłaby w stanie w yw ołać aż tak niew iarygodnego spad
ku siły nabywczej jednostki monetarnej, przynajm niej w porów na
niu ze w zrostem wolum enu pieniędzy, jak i m iał m iejsce w okresie
hiperinflacji.
Drugi defekt w spom nianego podejścia polega na tym, że nieza
leżnie od tego, ile pieniędzy albo ja k często dana osoba postanaw ia
wydawać,przeciętne saldo gotów kow e w kraju nie m oże zostać zre
dukowane! Jeśli kraj m a populację ok. 200 m ilionów ludzi, a całko
wita podaż pieniądza w ynosi 800 m iliardów dolarów (licząc walutę
w gotówce plus depozyty czasowe i n a żądanii)f wówczas przecięt
ne saldo gotówkowe każdej osoby wyniesie 4000 dolarów. Pieniądze
muszą zawsze być w czyim ś posiadaniu. co w yda Piotr, otrzyma
Paweł. Jeśli połow a obyw ateli kraju zmniejszy Swpjśe salda gotów
kowe przeciętnie o, powiedzmy, 1000 dolarów, w ówczas druga po
łowa je o tyle samo, przeciętnie, zwiększy.
Wartość subiektywna
117
chem iczny niż arytm etyczną kom binację poszczególnych warto
ściow ań indywidualnych.
W szystkie oszacowania zaczynają się w umyśle pojedynczego
człowieka. Przyzwyczailiśmy się do określenia, że wartość rynkowa
wyznaczana je st przez popyt i podaż, i je st to praw dą zarówno od
niesieniu do pieniędzy, jak i każdego innego towaru. Trzeba być jed
nak ostrożnym, by nie interpretować zarówno p o d a ż y , ja k i popytu
w kategoriach czysto fizykalnych, a raczej psychologicznych. Popyt
rośnie wówczas, kiedy ludzie chcą czegoś bardziej teraz niż chcieli
kiedyś. Spada, kiedy chcą tego czegoś mniej niż chcieli kiedyś. Po
daż rozumie się często w kategoriach czysto fizykalnych, tymcza
sem jako pojęcie ekonomiczne odnosi się ona do czynników psy
chicznych. Może się ona zmieniać wraz z ceną. Przy wyższej cenie
producent może produkować więcej towarów albo chętniej ofero
wać je z istniejących zapasów.
Jeśli chodzi o pieniądze, ekonomiści m ają skłonność do wyja
śniania problemu ich wartości w terminach czysto fizykalnych bądź
matematycznych. Stąd ta dziwna moda na ścisłą proporcjonalną teorię
ilościową pieniądza, algebraiczne „równanie wymiany” czy na rze
komo determinującąrolę szybkości obrotu pieniądza.
W rozważaniach tych pomija się jednak fakt, że równanie wy
miany jest matematycznym złudzeniem. To nie jest równanie, jakby
się nam wydawało, które po lewej stronie zawiera pieniądze, a po
prawej dobra. Nie można w jakiś znaczący sposób dodać do siebie
wszystkich dóbr i usług, chyba że wyrazi się je w pieniądzu. Nie
można w sposób rozsądny dodać do siebie, przykładowo, funta zło
tych zegarków, tuzina jardów kwadratowych bawełny, dziesięciopo-
kojowego domu i tony piasku, chyba że wyrazi się je jako sumę ich
poszczególnych cen, podanych w pien ią d zu . To, co w takim przy-
padkudodajemy, to ilość pieniędzy potrzebna do tego, aby te dobra
kupić. Dlatego po obu stronach równania wymiany mamy sumę pie
niędzy. Sumy te są sobie równe, bo są identyczne. Równanie bo
wiem upewnia nas, że to, co zostało zapłacon e, równa się temu, co
zostało otrzymane. Ani ilościowa teoria pieniądza, ani równanie
118
wymiany nie zawiera jakiegokolwiek dowodu na istnienie związku
przyczynowego5. A to, ile razy dana jednostka monetarna przecho
dzi z rąk do rąk, m a niekoniecznie jakiś związek z „poziomem” cen.
Metoda „zasobów gotówkowych” jest teoriąmniej błędną od me
chanicznej, jakościowej teorii pieniądza. Niemniej jednak, chociaż
zawiera elementy prawdy, w niektórych sformułowaniach miesza
przyczynę ze skutkiem. To prawda, że kiedy ludzie uw ażają iż war
tość pieniądza będzie rosła - co innymi słowy oznacza, że ceny to
warów będą spadać - m ają skłonność do powstrzymywania się od
wydawania pieniędzy. Kiedy zaś uw ażają że wartość pieniądza spad
nie - czyli że ceny towarów w zrosną-m ajątendencję do szybkiego
ich wydawania. Jednakże podejście określane metodą salda gotów
kowego kładzie zbyt wiele nacisku na działanie fizyczne, za mało
zaś na subiektywną ocenę, która to działanie wywołuje. Wartość pie
niądza nie maleje dlatego, że ludzie starają się zwiększyć prędkość
wydawania swoich pieniędzy; ludzie zwiększają szybkość wydawa
nia pieniędzy ponieważ uznali, że siła nabywcza ich pieniędzy bę
dzie spadać.
Zrozumiemy to lepiej na przykładzie kupna i sprzedaży akcji na
giełdzie papierów wartościowych. Załóżmy, że w ciągu dzisiejszej
sesji, po opublikowaniu zaskakująco korzystnego raportu o docho
dach spółki, akcje American Steel, sprzedane w pakiecie 10 tysięcy
udziałów, poszybowały z 30 na 40 dolarów. Cena nie wzrosła dlate
go, że Jones, Smith i Watson kupili 10 tysięcy akcji od Browna,
Greena i Doakesa. Jeśli chodzi o ścisłość, sprzedano ich tyle, ile
zakupiono. Cena akcji wzrosła, ponieważ zarówno sprzedający, jak
i nabywcy szacują teraz, że wartość udziału American Steel jest
obecnie wyższa niż była poprzednio. Załóżmy teraz, że cena zamknię
cia akcji National Motors wyniosła w poniedziałek 35 dolarów. Jed
nakże już po zamknięciu notowań rada nadzorcza nieoczekiwanie
wstrzymała wypłatę dywidend, co spowodowało, że we wtorek rano
5 Opracowanie tej analizy znaleźć można w pracy Benjamina M. Ander
sona, Jr., zatytułowanej The Value o f Money, New York: Richard R. Smith
1917-1936, rozdz. 13.
119
cena otwarcia wyniosła 25 dolarów. Takie rzeczy się zdarzają. Mię
dzy tymi zdarzeniami nie było żadnych transakcji, więc nie mogły
być one odpowiedzialne za spadek ceny. Akcje straciły na cenie,
ponieważ zarówno sprzedający, jak i nabywcy przypisują im niższą
wartość. To jest dokładnie to, co dzieje się z wartością pieniądza
Tym, co wpływa na cenę, jest zmiana wartości, a nie zmiana zaso
bów gotówkowych.
To właśnie tłumaczy, dlaczego w ostatnich fazach hiperinflacji
ceny zaczęły rosnąć szybciej niż podaż pieniądza, a nawet szybciej
niż ta podaż mogłaby być realizowana. Ponieważ niemal każdy był
przekonany, że inflacja potrwa długo, że rząd będzie drukować jesz
cze więcej pieniędzy, czyli że ceny b ędą rosnąć w coraz to szybszym
tempie, ludzie chcieli wymienić swoje pieniądze na cokolwiek, co
mogli kupić. W końcu doszło do tego, że handlowcy i inni posiada
cze produktów odmawiali ich sprzedaży, czyli przyjmowania pienię
dzy, na jakichkolwiek warunkach.
Stąd, każda inflacja musi się wreszcie skończyć interwencjąrządu
albo musi doprowadzić do samozagłady - jedno i drugie poprzedzo
ne jest niewyobrażalnymi zniszczeniami.
120
Rozdział 14
Inflacja a bezrobocie
121
To stanowisko zawiera jądro prawdy. Jednakże w 1958 roku, 32
lata po tym, jak zostało zaproponowane, brytyjski ekonomista A. W.
Phillips opublikował artykuł, który wydawał się dowodzić, że w ostat
nim stuleciu, ilekroć rósł wskaźnik dochodów, rosło również zatrud
nienie i odwrotnie2.
Wydawało się to wiarygodne. Zakładając, że mamy do czy
nienia z okresem w większości pozbaw ionym inflacji, kiedy za
równo inwestycje kapitałowe, jak i innowacyjność prowadziły do
wzrostu jednostkowej wydajności pracy, krańcow a zyskowność
zatrudnienia rosłaby w niektórych latach bardziej niż w innych;
w tych latach wzrósłby też popyt na pracę, co doprowadziłoby
do podnoszenia przez pracodawców stawek płacowych. Rosnący
popyt na pracę ludzką prowadziłby zarówno do wyższych wyna
grodzeń, jak i wzrostu zatrudnienia. P h illip dostrzegał 1%'pp
myślał, że dostrzega.
Jednakże ekonomiści, zwolennicy Keynesa, poruszeni teząPhil-
lipsa, dostrzegają^ w niej potwierdzenie swoich dotychczasowych
przekonań, poszli jeszcze dalej. Zaczęli tworzyć własne krzywe Phil-
lipsa, nie te oparte na porównaniu wskaźnika płac i zatrudnienia,
lecz na cenach w ogóle i na zatrudnieniu. Oznajmili wtedy, że oto
odkryli zależność między zatrudnieniem i cenami. Stabilność cen
i pełne zatrudnienie w granicach rozsądku - twierdzili - nie mogą ze
sobą współistnieć. Im więcej mamy jednego, tym mniej mamy dru
giego. Musimy wybierać. Jeśli wybierzemy niski poziom inflacji,
albo wręcz jej brak, musimy się liczyć z wysokim poziomem bezro
bocia. M li zdecydujemy się na niskie bezrobocie, musimy się liczyć
z wysokim wskaźnikiem inflacji.
Ten rzekomy dylemat —pod nieobecność innych usprawiedli
wień - posłużył w wielu krajach do racjonalnego uzasadnienia cią
głej inflacji.
122
Mit krzywej Phillipsa
123
1971 4,3 5,9
1972 3,3 5,6
1973 6,2 4,9
1974 11,0 5,6
1975 9,1 8,5
124
w tym okresie potw ierdza zależność aż w 13 latach na 17. Jednakże
ekonomista, który badał jej przebieg w ciągu ostatnich 11 z 28 lat -
od 1965 do 1975 roku - będzie w ręcz przekonany, że żadnej zależ
ności wykrytej przez Phillipsa nie m a, co więcej, że je st odwrotnie
w stosunku do tego, co Phillips założył, poniew aż w tym okresie
stanowisko Phillipsa potw ierdza się tylko dwukrotnie, a je st zaprze
czeniem realiów aż dziewięciokrotnie. N aw et ekonomista, który od
dał się poważnym studiom tylko w okresie 1948-1964 zauważy dość
zaskakujące anomalie. W 1951 roku, kiedy CPI w zrósł 7,9 procent,
bezrobocie wyniosło 3,3 procent; w rok później, w 1952 roku, kiedy
ceny w z ro sły ty lk o o 2 ,2 p ro c e n t, b e z ro b o c ie s p ad ło do
3 procent; zaś w 1953 roku, kiedy ceny w zrosły ledwie 0,8 procent,
bezrobocie spadło dalej, do 2,9 procent.
Statystycy, zwolennicy teorii Phillipsa, mogąil| posługiwać tymi
liczbami, aby wycisnąć z nich bardziej przekonujące argumenty, na
różne sposoby. Mogą, przykładowo, zastanawiać się, czy przypad
kiem ich wnioski nie staną się bardziej przekonujące, jeśli CPI m ie
rzyć będziemy od grudnia do grudnia albo będziemy prowadzić w y
liczenia z trzymiesięcznym, sześciomiesięcznym czy nawet rocznym
przesunięciem między wskaźnikiem „inflacji” a pomiarem wskaźni
ka bezrobocia. W ątpię jednak, czy będą mieli więcej szczęścia.
Uważny czytelnik zauważy, że naw et przy założeniu rocznego prze
sunięcia między pomiarem wskaźnika inflacji a pomiarem w skaźni
ka bezrobocia, zbieżność krzywej Phillipsa z rzeczywistością nastą
pi jedynie w dziesięciu latach, a rozbieżność będzie m iała miejsce
w pozostałych osiemnastu. ..
(Odniosłem tutaj wskaźnik cen konsumenckich do wskaźnika „in
flacji”, ponieważ w ten nieszczęsny sposób rozumie go większość
dziennikarzy, ekonomistów zresztą też. Tymczasem, trzymając się
precyzyjnych definicji, w yrażenie „inflacja” powinno się odnosić
wyłącznie do wzrostu wolum enu pieniądza. W zrost cen je st zwykle
konsekwencją wzrostu wolumenu pieniądza, chociaż ceny m ogą być
wyższe lub niższe od tem pa w zrostu podaży pieniądza. U pór w roz
różnieniu między tymi dwoma pojęciami nie wynika li tylko z mojej
125
pedanterii. Jeśli bowiem główną konsekwencję inflacji nazywamy
inflacją, to przecież prawdziwy związek przyczynowo-skutkowy
bywa w ten sposób zaciemniany, a nawet odwracany.)
Jaśniejszego obrazu relacji (lub jej braku) między wzrostem cen
a bezrobociem dostarcza analiza ostatnich piętnastu z trzydziestu lat
i dokonanie porównań w pięcioletnich interwałach czasowych:4
126
nież wzrosło. Jeśli spojrzeć na rok 1975 - nie pokazany w bada
niach Conference Board - zobaczymy, że w 1975 roku bezrobo
cie skoczyło do 8,5 procent, mimo podobnego wzrostu cen, wy
noszącego 9,1 procent. Podobnie, jeśli weźmiemy przykład Ka
nady, okaże się, że chociaż wskaźnik cen konsumenckich wzrósł
w roku 1975 znacznie, bo aż o 10,7 procent, indeks zatrudnienia
w produkcji spadł w Kanadzie ze 108,9 w 1974 roku do 102,8
rok później.)
W pozostałych czterech krajach obserwowanych przez Con
ference Board zależność między poziomem bezrobocia a infla
cją wyraźnie zaprzeczała temu, co przedstawia krzywa Phillip-
sa. Ciągłemu wzrostowi cen w Niemczech, na przestrzeni lat
1967-1973, towarzyszy! równie ciągły wzrost bezrobocia,
W Japonii dziewiętnastoprocentowemu wzrostowi cen w 1973
roku i dwudziestojednoprocentowemu wzrostowi w roku następ
nym (1974) towarzyszył spadek poziomu zatrudnienia* Mimo
iż we Włoszech wskaźnik CPI zaczął rosmą^W 1968 roku, Osią
gając w 1974 roku roczne tempo wzrostu na poziomie 25 pro
cent, zatrudnienie w tym okresie spadało. Jakimś dziwnym tra
fem najgorsze wyniki zanotowano w Wielkiej Brytanii, czyli tam,
gdzie krzywa Phillipsa została wymyślona. Mimo iż w 1974
roku CPI wzrósł do 18 procent, z poziomu 4 procent notowane
mu dekadę wcześniej, nastąpił spadek zatrudnienia. Nie przed
stawione w badaniach Conference Board dane z roku 1975 po
kazują, że choć brytyjski CPI urósł o kolejne 24 procent, za
trudnienie jeszcze bardziej spadło.
Jednakże doświadczeni i pamiętliwi ekonomiści nie musieli -
w celu obalenia związku przedstawionego przez krzywą Phillipsa -
czekać na wyniki analizy doświadczeń z lat 1970. W ostatnich, naj
gorszych miesiącach wielkiej niemieckiej hiperinflacji 1919-1923,
bezrobocie pracowników uzwiązkowionych, które w sierpniu 1923
wynosiło 6,3 procent, wrosło we wrześniu do 9,9 procent, do 19,1
procent w październiku, 23,4 procent w listopadzie i 28,2 procent
w grudniu.
127
W jaki sposób „kupuje się" bezrobocie
128
Innym błędem zw iązanym z krzyw ą Phillipsa jest ślepa wiara,
jaką żywią wobec oficjalnych statystyk bezrobocia ich „zbieracze”.
Nie chodzi mi tutaj o rzetelność podaw anych danych statystycz
nych czy błędy ich pom iaru, lecz o niejasność pojęcia: „pełne za
trudnienie”.
Pełne zatrudnienie nie oznacza wcale, że wszyscy m ają pracę,
a najwyżej, że m a ją każdy przedstawiciel „siły roboczej” (labour
force). W tej sprawie panuje istna zgadywanka. Spośród całej popu
lacji Amerykanów, szacowanej w 1975 roku na 213, 631 miliona
osób, tylko 92,613 m iliona - czyli ok. 43 procent-traktow ano jako
zdolną do pracy, cyw ilną „siłę roboczą” . Składała się na nią część
populacji w wieku 16 lat i powyżej, z pewnymi wyjątkami. Z tego
84,783 miliona stanowili zatrudnieni, a średnio 7,830 miliona, „bez
robotni”. \ . . •. -
Jednakże żadna z tych liczb nie była dokładna. Były to wszystko
przybliżenia obarczone różnym poziomem błędu, bowiem - jak mniej
więcej 45 lat temu zauważył ekonomista A. C. Pigou - „Człowiek
jest bezrobotny wtedy, kiedy spełnione są oba warunki: nie ma pracy
i równocześnie pragnie być zatrudniony”.
, Tego drugiego warunku nie potrafimy zmierzyć. Amerykańskie
Biuro Statystyk Pracy (Bureau o f Labour Statistics) uznaje za bez
robotnego tego, kto je st bez pracy i „pracy poszukuje”. Nie bierze
jednak pod uwagę zakresu starań, jakie w tych poszukiwaniach oso
ba podejmuje. Jest to podejście mylące zwłaszcza wtedy, gdy osoba
„poszukująca pracy” otrzymuje wysoki zasiłek dla bezrobotnych,
znaczki żywnościowe (food stamps)6 czy inną formę pomocy, czy
niącą całe to jej bezrobocie zupełnie znośnym.
Pełne zatrudnienie, definiowane w sposób biurokratyczny, jest
celem całkowicie nierealnym. Nigdy nie zostało oficjalnie osiągnię
te. Nawet w czasach, gdy rząd jeszcze nie kreował bezrobocia, trud
no sobie wyobrazić sytuację, kiedy wszyscy osobnicy usunięci z pracy
danego dnia znajdywali odpowiednią pracę ju ż dnia następnego.
Ludzie, którzy rezygnują z pracy, a nawet tacy, z których zrezygno-
Bony, za które kupuje się żywność i środki czystości - ptzyp. tłum.
129
wano, robią sobie zwykle jakąś przerwę na odpoczynek. Istnieje też
zawsze pewien procent częściowego bezrobocia naturalnego, nor
malnego czy na ułamek etatu, które składa się w naszym kraju na
około 5 procent siły roboczej. Uparte obniżanie tej liczby przez rząd
prowadzi do wywoływania inflacji i innych zniekształceń na rynku
pracy, znacznie bardziej szkodliwych od samej choroby, którą mają
one rzekomo leczyć.
Odkładaj ąc j ednak na bok wszelkie pytania dotyczące dokładno
ści wskaźników ilościowych, a także krzywej Phillipsa, widać i tak, że
inflacja wpływa na zatrudnienie na wiele różnych sposobów. Prawdą
jest, że na początku pomaga tworzyć nowe miejsca pracy. Powód tego
opisał Irving Fisher dawno temu: wzrost cen i wzrost sprzedaży są
szybsze od wzrostu kosztów. Efekt ten jest jednak krótkotrwały i poja
wia się tylko wtedy, gdy inflacja jest niespodziewana. Pó niej, w krót
kim czasie, koszty dogonią ceny detaliczne. Aby temu zapobiec, infla
cja musi trwać. Kiedy jednak ludzie spodziewają się trwania inflacji,
czynią stosowne korekty i dostosowująswój popyt do istniejącej sytu
acji. Związki zawodowe żądają wyższych płac i ich indeksacji, po
życzkodawcy domagająsię wyższego oprocentowania kredytu, w tym
także klauzuli „ruchomego oprocentowania” itd. Aby w takich wa*
runkach rząd mógł stymulować zatrudnienie, nie wystarczy nadmu- ■
chiwać pieniądz w dotychczasowym tempie, nawet gdyby było ono
wysokie. Inflację trzeba przyspieszyć. Wystarczy jednak, że ludzie
odkryją, ylprzyspieszeniejest możliwe, a podwyższanie zatrudnienia
nie ma sensu.
Ustanawianie „pełnego zatrudnienia za wszelką cenę” jako jedy
nego, a nawet głównego celu gospodarczego skutkuje zaburzeniem
i dewaluacją wszelkich wartości7.
Zwłaszcza że nawet względnie łagodna i stosunkowo powolna
inflacja wpływa na gospodarkę dezorganizująco. To zaskakujące,
jak często fakt ten jest pomijany. Większość dziennikarzy, a także
7 Hazlitt omawia ten problem szerzej w rozdziale 26 swojej książki The
Failure o f the „New Economics" zatytułowanym „Fuli Employment as
the Goal” (New Rochelle, N.Y.: Arlington House 1959).
130
ekonomistów przyjm uje założenie, że w czasie inflacji ceny rosną
równomiernie; jeśli więc indeks cen konsumenckich czy hurtowych
wzrósł w ostatnim roku o 10 procent, to ceny wszystkich dóbr wzro
sły o 10 procent. Założenie to rzadko kiedy przyjmowane jest świa
domie i otwarcie; gdyby tak było, zostałoby wcześniej wykryte
i zlikwidowane, poniew aż je st ono nieprawdziwe. Pomijając różni
ce w elastyczności popytu n a różne towary, nowe pieniądze druko
wane przez rząd w czasie inflacji nie są ani w ypłacane proporcjo
nalnie, ani w szystkim naraz. Id ą więc najpierw, powiedzmy, do
kontrahentów rządowych i Ich pracowników, którzy w ydająje naj
pierw na dobra i usługi, które są im potrzebne. Producenci tych
dóbr i usług oraz ich pracow nicy kupują za nie z kolei jeszcze inne
dobra i usługi. I tak dalej. Pierw sza z tych grup wydaje pieniądze
w momencie, gdy ceny w zrosły najmniej, ostatnia, gdy ceny wzro
sły najbardziej. Co więcej, im lepiej sobie wszyscy uświadamiają,
że inflacja będzie trwać, tym bardziej zmienia się kierunek popytu;
przykładowo, ludzie odchodzą od gospodarności na rzecz nabywa
nia dóbr luksusowych.
131
cieszące się ze strony konsumentów popytem, którego nie są w sta
nie zaspokoić, o tyle inni upadają z powodu nadmiernych żądań pła
cowych i innych kosztów, które rosną szybciej niż ceny sprzedaży
ich produktów lub usług. W miarę przyspieszania inflacji pojedyn
czy producent nie jest w stanie racjonalnie planować wydatków na
płace i innych kosztów, które będzie musiał pokryć w kolejnych mie
siącach, nie wie, jakie powinny być ceny jego własnych produktów
czy margines między kosztami a cenami. Skutkiem jest nie tylko
błędna alokacja siły roboczej, lecz także rosnące bezrobocie. Z tra
giczną ilustracją takiego stanu rzeczy mieliśmy do czynienia, cho
ciażby, w ostatnich miesiącach niemieckiej hiperinflacji.
Jedynym sposobem złagodzenia takiej sytuacji staje się wpro
wadzenie przez rząd „indeksacji”. Indeksacja ma zagwarantować,
żeby wszyscy pracownicy zarabiali z uwzględnieniem poprawki na
„średni wzrost płac i cen”. Zabieg ten doprowadzi do wzrostu plac
powyżej poprzedniego poziomu ich wzrostu, a wcześniej jeszcze
spowoduje upadek tych producentów, którzy z powodu niskiego po
pytu na swoje wyroby nie będą w stanie podnieść swych cen do po
ziomu gwarantującego takie wypłaty. Każda próba skorygowania
przez rząd poprzednich błędów i nierówności spowoduje jeszcze
większe nierówności i zaburzenia. Jedynym lekarstwemjest powstrzy
manie inflacji. Mimo iż operacja taka pociąga za sobąkoszty, są one
nieskończenie niższe niż trwanie w inflacji czy nawet doprowadze
nie do j ej „stopniowego” spowolnienia.
Konkludując, inflacja może doprowadzić do zwiększenia za
trudnienia tylko czasowo i tylko wtedy, gdy jest niespodziewana,
względnie łagodna i we wczesnym stadium. Długotrwałym efek
tem inflacji jest, początkowo, błędna alokacja siły roboczej, a póź
niej, zniszczenie. Wiara w to, że inflacja zmniejsza bezrobocie,
należy najprawdopodobniej do najkosztowniejszych mitów czasów
współczesnych.
132
Rozdział 15
133
M ożna by pomyśleć, że moja, i nie tylko moja, krytyka w odnie
sieniu do argumentu o pełnym zatrudnieniu, a więc o tym, że inflacja
pom aga w jego osiągnięciu, w ystarczy rów nież do obalenia sofi-
zmatu o pełnym wykorzystaniu m ocy produkcyjnych. Mimo iż kry
tyka obu tych m itów pochodzi z tego sam ego źródła, analiza sofi-
zmatu o pełnym wykorzystaniu mocy produkcyjnych umożliwia zro
zumienie naiwności obutych sofizmatów ze znacznie większą ostro
ścią. Pozwala, przy okazji, poznać błędy związane z marzeniem
o pełnym zatrudnieniu.
Zacznijmy od kw estii definicji. Co to znaczy „pełna moc pro
dukcyjna”?
W codziennych dyskusjach takie pytanie zadawane jest rzadko.
Gdy jednak zmusimy się do poważnej analizy problemu, zauważy
my, że wachlarz możliwych definicji je st dość szeroki. Pełna moc
produkcyjna rozumiana z inżynieryjnego punktu widzenia, to nic
innego jak wyobrażenie sobie, że dany zakład produkcyjny pracuje
24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Taki reżym pracy wy
maga również stałego, nieograniczonego dopływu siły roboczej
wszystkich specjalności, pracujących równomiernie na trzy lub cztery
zmiany, a także nieograniczonej dostawy surowców i innych zaso
bów produkcyjnych.
Taka sytuacja by łab y m o żliw a czy p o żąd an a w kilku bran
żach przem ysłow ych w czasie w ojny, a w okresie pokoju jedy
nie w ciągu paru ty godni lub m iesięcy w roku. Wymagałoby to
je d n a k ro zw iązan ia szereg u problem ów . W ątp ię czy znalazło
by się w ielu ekonom istów , k tó rzy by tak i stan rzeczy uznali za
idealny.
D ruga koncepcja pełnej m ocy produkcyjnej obejmuje maksi
m um produkcji w w arunkach „norm alnych”, przy zwyczajowej
długości dnia i tygodnia roboczego, z uw zględnieniem przestojów
na rem onty i utrzymanie produkcji w pełnej sprawności. Jeśli kon
cepcja ta uw zględniałaby rów nież kosztochłonne, nisko wydajne
urządzenia wykorzystywane do produkcji, powstały produkt mógłby
być zdefiniow any jak o m aksym alna praktyczna zdolność produk-
cyjna. W ten sposób opisuje się zwykle oficjalny wskaźnik mocy
niewykorzystanych.
Jednakże wielkość ta odnosi się raczej do potencjalnej zdolno
ści produkcyjnej niż do zdolności optymalnej z ekonomicznego
punktu widzenia. N iew iele firm pragnie, aby ich produkcja osią
gnęła w praktyce poziom maksymalny. W olą za to osiągnąć i utrzy
mywać poziom gw arantujący im maksym alny profit długotermi
nowy, czy jakieś inne cele. Pociąga to za sobą założenie, że są
w stanie otrzymać potrzebne im do produkcji surowce i inne zaso
by, zachowując dotychczasowe koszty jednostkowe, a przy tym
potrafią sprzedać swoje produkty po obecnych cenach. Wymaga to
przyjęcia założenia, że nie zostaną zmuszeni do ciągłego użycia
swego, stosunkowo przestarzałego ju ż sprzętu. Ten poziom pro
dukcji nazywany je st „zdolnością preferowaną”1.
Raport Departamentu Handlu (Department o f Commerce) do
wodzi, że wskaźnik preferowanej zdolności operacyjnej dla wszyst
kich producentów w okresie 1965-1973 wynosił od 94 do 95 pro
cent, a więc powyżej poziomu aktualnego2.
Istnieje szereg opracowań dotyczących niewykorzystanych mocy
produkcyjnych, publikowanych periodycznie. Dwa najczęściej cyto
wane pochodzą z Biura Analiz Ekonomicznych (Bureau o f Econo-
nil? Analysis) przy Departamencie Handlu, a trzecie z Rady Rezer
wy Federalnej (Federal Reserve Board). Istnieje też kilka opraco
wań prywatnych, spośród których na wyróżnienie zasługują publi
kacje McGraw-Hill Publications oraz Wharton School przy Univer
sity of Pennsylvania. Każda z tych instytucji używa nieco innych
metod; BEA korzysta z danych pochodzących od grupy 2490 ankie
towanych firm. Respondenci kalkulują swoje zdolności produkcyjne
1Dla pogłębienia koncepcji i jej definicji autor proponuje lekturę pracy
Marie P. Hertzberg, Alfreda I. Jacobsa i Jona E. Trevathana pt. „The
Utilization of Manufacturing Capacity 1965-1973”, Survey o f Current
Business, lipiec 1974, str. 47-57, publikowany przez US Department of
Commerce.
2Ibidem, str. 56.
135
w stosunku do praktycznego m aksim um sw oich mocy. To oczywi
ste, że w każdym takim przypadku m am y do czynienia raczej z przy
bliżeniem niż z w ielkością obiektywną.
„Galaretowata ” koncepcja
I to jest jeden z powodów, dla których nie m ożem y polegać na
dokładności tych danych.
Oto, co na ten tem at pisze ekonom ista zw iązany z General Elec
tric Company, A lan E. Shameer: „Posiadam y dziesiątki różnych fa
bryk, produkujących niemal w szystko, od silników lotniczych po
przez plastik i węgiel po pralki automatyczne. Jak w takiej sytuacji
określić dokładnie, że ten czy inny zakład pracuje z takim to a takim
wykorzystaniem mocy produkcyjnych? (...) Taka koncepcja przypo
m ina galaretę”3.
Biorąc pod uw agę w skaźniki B EA dotyczące zdolności pro
dukcyjnych w szystkich producentów n a przestrzeni ośmiu lat, od
grudnia 1965 do grudnia 1973 w idać, że w ah ają się one od 87
procent w czerw cu roku 1966 do 79 procent w e wrześniu 1970.
R óżnica m iędzy w artością naj w yższą a najniższą wynosi więc tyl
ko 8 procent. Bardziej aktualne liczby w skazują na większą roz
bieżność. Przykładowo, dane R ady Rezerw y Federalnej dotyczące
zdolności produkcyjnych w szystkich producentów w 1974 roku
m ów ią o 84,2 procent, w 1975 roku zaś o 73,6 procent: różnica aż
10,6 procent w ciągu zaledw ie jednego roku.
Dane z FED i z B EA nie różnią się zbytnio; FED szacuj e średnią
zdolność produkcyjną w 1976 roku na 80,1 procent, zaś BEA na
81,2 procent. Jednakże to FED starał się ostatnio zasadniczo popra
wić swe statystyki, sięgając do szerszego spektrum danych, biorąc
pod uwagę, między innymi, także małe przedsiębiorstwa. Skutkiem
tej zm iany metodologicznej było podniesienie się wskaźnika wyko
rzystania m ocy (zdolności) produkcyjnych powyżej tego, czego śft
FED spodziewał. Przykładowo, w trzecim kw artale 1976, wskaźni-
136
ki dla czynnych zakładów produkcyjnych skoczyły gwałtownie z 73,6
procent do 80,9 procent. Być może kolejne badania ujawniłyby dal
szą zmianę liczb. I tu po raz kolejny pojawia się pytanie, czy śledze
nie wskaźnika wykorzystania zdolności produkcyjnych jako narzę
dzia prowadzenia polityki gospodarczej ma w ogóle jakiś sens, na
wet gdyby umożliwiało to urzędnikom rządowym „doskonalenie”
gospodarki?
Odpowiedź na pytanie, dlaczego cykliczne różnice między
wskaźnikami wykorzystania zdolności produkcyjnych nie są więk
sze, jest stosunkowo oczywista. Wyliczony poziom wskaźników
obejmuje przeciętny stopień wykorzystania mocy, dla wszystkich
fabryk, we wszystkich gałęziach przemysłu. Przeciętne dane staty
styczne ukrywają zwykle rozbieżności wielkości i ich rozrzut. Po
nadto BEA podaje osobne dane w rozbiciu na sześć różnych gałęzi
przemysłu. Widzieliśmy, przykładowo* i e rozbieżność między
szczytem a dnem wskaźnika wykorzystania mocy dla wszystkich
gałęzi przemysłu, między rokiem 1965 a 1973, wyniosła tylko
8 punktów procentowych, podczas gdy spread ten w przemyśle
maszynowym (z wyłączeniem przemysłu elektrycznego) wynosił
15 procent, w gumowym 22 procent, a w branży motoryzacyjnej
aż 42 punktów procentowych.
Mimo to prawdziwe rozbieżności między rzeczywistym stop
niem wykorzystania mocy produkcyjnych różnych zakładów i firm
były i tak zaciemnione, gdyż podane liczby znowu odnoszą się do
wielkości przeciętnych dla całego przemysłu, mieszając osiągnię
cia najlepszych i najgorszych zakładów z innymi przedstawiciela
mi branży.
Aby problem ten nieco rozjaśnić, załóżmy, że w obecnej chwili
zdolność produkcyjna wszystkich fabryk wynosi 80 procent. Zwo
lennicy teorii Keynesa powiedzą więc, że w celu zwiększenia zdol
ności produkcyjnych konieczny jest zastrzyk nowych pieniędzy, czyli
zwiększenie podaży pieniądza o, powiedzmy, 20 procent. N a skutek
tego dojdzie do stymulacji wydajności i to bez inflacji, ponieważ
nowe pieniądze posłużąjedynie do zwiększenia siły nabywczej lud-
137
ności, która będzie m ogła nabyć teraz o 20 procent dóbr więcej. Tym
bardziej, że przem ysł posiada 20 procent niew ykorzystanych mocy,
które do tego celu w ykorzysta, b ez konieczności podnoszenia cen
i „w ywoływania inflacji” . .
Pam iętajm y jednak, że te 80 procent to średnia, czyli wartość
przeciętna. I choć została ona w yliczona w sposób racjonalny, za
ciemnia sytuację rzeczywistą, a ta je st taka, że w niektórych zakła
dach w skaźnik w ykorzystania zdolności produkcyjnych wynosi 60
procent, a w innych naw et 100 procent; grupa najgorszych 11 pro
cent fabryk w ykorzystuje swoje zdolności na poziom ie 60 procent,
grupa 11 procent zakładów nieco lepszych na poziom ie 65 procent,
11 procent na poziomie 70 procent itd. itd. aż do dziewiątej
grupy, która pracuje z pełną mocą.
Załóżmy, że metoda K eynesa działa zgodnie z intencjąjej twór
cy. Jaki będzie rezultat zw iększenia p o d aży pieniądza o 20 pro
cent? W szystkie fabryki pracow ać b ę d ą ze zdolnością o 20 pro
cent w yższą w&. poprzednio. P ołow a z nich, która pracowała n i
poziom ie niższym n iż 80 procent, m oże przypuszczalnie: twój®
moce zw iększyć bez problem u, gorzej z drugą połową, która pra
cow ała pow yżej tej średniej. Ta m oże się znaleźć w tarapatach
z pow odu w ąskich gardeł, braków m ateriałow ych i w sprzęcie,
nie m ówiąc o problem ach z nabyciem dodatkow ych narzędzi, su
row ców czy z zatrudnieniem w yspecjalizow anej siły roboczej.
C eny - w liczając w to płace i inne koszty, które same w sobie są
ceną - zaczną rosnąć.
(Taki równy i porządny rozrzut danych, jak i sugeruje mój przy
kład, jest w rzeczywistości bardzo mało prawdopodobny. Przyjąłem
te dane jedynie po to, aby uprościć wyliczenia arytmetyczne. Bez
w zględu na wszystko, można być pewnym, że taki rozrzut gdzieś
W rzeczywistości na pewno wystąpi.)
N asza analiza w skazuje, ja k bardzo uproszczona i niereali
styczna je s t natura założeń teo rii K eynesa, czy tzw. makroeko
nom ii w ogóle. M akroekonom ia posługuje się niem al wyłącznie
w ielkościam i p rzeciętn ym i, dla agregatów danych. Takie podej-
138
ście fałszuje zw iązek przyczynow o-skutkow y i ignoruje proce
sy jednostkowe, pojedyncze branże, pojedyncze firmy, ceny in
dywidualne, a przede w szystkim ogrom ną różnorodność usług
i produktów.
Raj Keynesa
139
do wzrostu płac czy cen, ponieważ dojdzie do zatrudnienia bez
czynnej siły roboczej i wykorzystania mocy, które dotąd nie produ
kowały, bo stały; odtąd jednak służą do zaspokojenia rosnącego
popytu.
Założenie to pomija dwa czynniki. Pierwszy, że ani przecięt
ne, ani pełne bezrobocie i wykorzystanie m ocy produkcyjnych
nie je st tym, co się tutaj napraw dę liczy. Procent bezrobotnych
w każdej gałęzi produkcji czy w różnych lokalizacjach jest różny.
Podobnie, stopień wykorzystania mocy produkcyjnych jest różny
w różnych fabrykach. Z chwilą, gdy rośnie popyt, siłą rzeczy
w poszczególnych zakładach czy branżach pojawiają się braki
wykwalifikowanej siły roboczej lub inne wąskie gardła. Pełną zdol
ność produkcyjną osiąga się z chwilą pełnego wykorzystania naj
bardziej rzadkich zasobów i środków produkcji, bez względu na
to, czy są nimi: czołowy producent, wykwalifikowana siła robo
cza, fabryka czy jakiś surowiec. Jeśli dojdzie do sytuacji ichpeł-
nego wykorzystania, ceny owych zasobów i środków produkcji
zaczynają rosnąć, pociągając za i-obą niechybne wzrost płac i
cen w innych sektorach.
Jest też drugi czynnik, o którym keynesiści milczą.
Gdyby nawet rozkład bezrobocia i wykorzystania mocy pro
dukcyjnych był wszędzie taki sam, rosnący popyt i tak doprowa
dziłby w każdym przypadku do szybkiego wzrostu płac i cen.
Żaden inteligentny spekulant (a je st nim do pewnego stopnia tak
że każdy biznesmen czy nawet konsument) nie czeka z cenami, aż
pojawi się niedobór tego czy innego produktu. Wystarczy, że prze
czuwa prawdopodobieństwo wzrostu cen czy płac, by do nich
doszło. Im większe je st to prawdopodobieństwo, tym szybszy
wzrost. Powodzenie biznesmena je st pochodną jego umiejętność
antycypacji zmian w warunkach rynkowych, tak aby kupić czy
sprzedać, zanim konkurenci lub konsumenci zdadzą sobie spra
w ę z nadejścia tych zmian. To kompletna ślepota na zmieniające
się warunki prowadzenia biznesu zwolenników teorii Keynesa
doprowadza ich do przyjęcia założenia i przewidywania, że poja-
140
wienie się nowych pieniędzy na rynku - tak długo, ja k nie ma
pełnego zatrudnia czy pełnego wykorzystania mocy przerobowych
- nie doprowadzi do inflacji.
Wróćmy teraz do naszego problemu niewykorzystania zdolności
produkcyjnych. Keynesiści zakładają, że równocześnie możliwe są
do osiągnięcia: zarówno ciągła praca, jak i pełne wykorzystanie mocy
przerobowych-ba, że jest to nawet pożądane. Tak jednak nie jest.
Popyt na wiele produktów - łodzie motorowe, pługi śnieżne czy ko
siarki, narty czy łyżwy, płaszcze i kostiumy kąpielowe - ma charak
ter sezonowy. Z tego, a także innych powodów, ich produkcja jest
również sezonowa (mimo iż sezon dostaw poprzedza sezon ich sprze
daży). Aby produkcja w szczycie sezonu była maksymalna, musi
w okresie poza sezonem posiadać rezerwy. Niewykorzystanie mocy
produkcyjnej nie zawsze więc oznacza marnotrawstwo gospodar
cze; liczy się bowiem dostępność produktów wtedy, kiedy są one
najbardziej pożądane.
Analogicznie, jeśli jakaś fabryka pracuje na pełną moc przez
dłuższy czas, znaczy to praw dopodobnie, że straciła jakąś oka
zję. Powinna bowiem przew idzieć taką sytuację i rozbudować
produkcję, albo zbudować now y zakład, który zaspokoi rosną
cy popyt na jej produkty. I producenci tak w łaśnie postępują.
Widać to chociażby po tym , że w okresie zwolnionej produkcji
firmy rzadko kiedy pow iększają swoje moce produkcyjne, od
kładając to do momentu, gdy popyt na ich wyroby w zrośnie.
Biznesmeni dążą do tego, aby mieć do dyspozycji „rezerwę”
mocy produkcyjnych na czas zwiększonego popytu na ich w y
roby. Pełne w ykorzystanie przestarzałych m aszyn czy sprzętu
jest niezyskowne. R acjonalna praca zakładu wymaga, aby od
czasu do czasu w ym ieniać je na w ydajniejsze urządzenia i m a
szyny nowszej generacji. M ówiąc krótko, najbardziej pożąda
nym, normalnym stanem działania mądrego w łaściciela zakładu
czyjego m enedżera jest posiadanie chociażby niewielkiej rezer
wy produkcyjnej.
141
Zniechęcenie inwestycyjne
142
tego, jaka część jego kosztów rośnie proporcjonalnie do pozosta
łych cen w gospodarce, a także od tego, czy w razie czego będzie
mógł podnieść odpowiednio ceny swoich produktów. Wskutek tego
rozrzut zysków pośród różnych producentów w zrasta w miarę
wzrostu wskaźników inflacji. R ozrzut zysków ma daleko bardziej
zniechęcający w pływ na inwestycje niż m a na ich wzrost perspek
tywa ogólnego wzrostu zysków. W rezultacie, oczekiwane zyski
w warunkach generowanych przez inflację podlegająznacznie więk
szemu dyskontowaniu niż zyski wynikające z działania w warun
kach normalnych.
Jednym słowem, inflacja, która zdaniem Keynesa i jego zwolen
ników prowadzić miała do stymulowania zatrudnienia, produkcji i
inwestycji, kończy się zniechęceniem, ograniczeniami i lękiem przed
nimi.
143
Rozdział 16
144
ich często w błąd, ponieważ dolar dolarowi nie równy. Jego siła na
bywcza jest niższa niż kiedyś.
Ekonomiści i statystycy są tego świadomi, przynajmniej od cza
su, gdy tworzy się indeksy cenowe, jednakże dopiero od niedawna
społeczność księgowych je st w stanie problem ten zrozumieć i sta
wić mu czoło1.
Reforma księgowości odbywa się po kawałku. Zaczęła się mniej
więcej w 1936 roku. Jednym z podstawowych zabiegów fałszują
cych obraz finansów w okresie inflacji było ortodoksyjne podejście
do problemu zapasów. Księgowy zakładał, że surowiec czy część,
którą zakupiono jako pierwszą, czyli najwcześniej, traktowano jako
pierwszą, która została zużyta do produkcji dobra finalnego. Nazy
wało się to m etodą FIFO (first-in, fir st-o u f). Jeśli jakaś część
w momencie nabycia kosztowała jednego dolara, a w czasie sprze
daży produktu finalnego dwa dolary, wówczas producent wykazy
wał w swoich księgach zysk równy jednem u dolarowi na każdej ta
kiej części. Jednakże taki zysk był złudzeniem, gdyż powtórzenie
transakcji było niemożliwe. Po nowych cenach trzeba było za tę samą
część zapłacić teraz co najmniej dwa dolary.
Odtąd księgowi preferują w księgowaniu stanu zapasów metodę
LIFO (last-in,first-ouf). Ostatnia cena płacona za poszczególny skład
nik zapasów jest cenąpodawaną w księgach. Znaczy to, że wycofanie
jakiejś części z zapasów księgowane jest po cenach, po jakich nastę
puje uzupełnienie tej części w zapasach aktualnie. Zakładając więc, że
wielkość zapasów i wskaźnik produkcji są względnie stałe, metoda
LIFO pozwala wyeliminować tę „złudną” część zysku wywołanego
obecnością inflacji. Mimo to, w czasie, kiedy piszę te słowa, kancela
rie księgowe, stosujące metodę LIFO wciąż stanowiąmniejszość4.
1Tak było 30 lat temu. Dzisiaj problemem są manipulacje przy tzw. ko
szyku dóbr i usług, który często „dostosowuje się” do bieżących potrzeb
polityków. W czasie, gdy rosną ceny paliw, wyłącza je się z koszyka, gdy
rosną ceny nieruchomości, eliminuje się je z porównań - przyp. tłum.
2Pierwsze w systemie, pierwsze z systemu - przyp. tłum.
3 Ostatni w systemie, pierwszy z systemu - przyp. tłum.
145
Drugim problemem, z jakim stykają się księgowi, są odpisy, któ
re każda z firm musi w ram ach amortyzacji i starzenia się jej sprzętu
i budynków robić. W przeszłości była to okazja do znacznego prze
szacowania wartości aktywów, a w okresie inflacji także i zysków.
Sprzyjało tem u zaniżanie odpisów amortyzacyjnych45.
Powiedzmy, że budynek fabryczny danej firmy kosztował orygi
nalnie 1 m ilion dolarów, tyle samo kosztow ały umieszczone w nim
maszyny i urządzenia, natom iast okres amortyzacji (deprecjacji)
budynku był „stały” i wynosił 40 lat, na m aszyny i urządzenia zaś
lat dziesięć. Wynika z tego, że co roku, na inwestycję w budynek
odpisywano od dochodu brutto średnio 25 tysięcy dolarów, ana sprzęt
i urządzenia 100 tysięcy dolarów. Przyjm ijm y teraz, że pod koniec
okresu dziesięcioletniego okazuje się, że wymiana sprzętu i urzą
dzeń kosztuje 2 miliony dolarów, a pod koniec okresu czterdziesto
letniego odtworzenie budynku fabrycznego kosztuje 16 milionów
dolarów; oznacza to, że ceny tej nieruchomości podwajały się co
10 lat6. Tymczasem, nawet 125 tysięcy dolarów, które odpisywano
rocznie z przeznaczeniem na odtworzenie m ajątku (amortyzację),
już po dziesięciu latach będzie absolutnie niewystarczające. Może
się okazać, że firma płaciła dywidendy od iluzorycznych zysków,
czyli innymi słowy, w ypłacała je ze swego w łasnego kapitału. Pod
koniec czterdziestego roku, albo i wcześniej, może dojść do wnio
sku, że nie jest w stanie kontynuować swej działalności.
Aby ten problem rozwiązać, niektórzy księgowi proponują, żeby
podstaw ą do obliczania amortyzacji w okresach inflacji był koszt
odtworzenia, a nie oryginalny koszt nabycia. Takie podejście rodzi
jednak problemy. W jaki sposób wyliczyć koszt odtworzenia mająt
ku? Czy m a to być koszt odtworzenia majątku identycznego, czy
może koszt aktywów posiadających równoważną zdolność opera-
4 LIFO stało się wreszcie formułą częściej stosowaną, czego powodem
była nasilająca się od końca lat osiemdziesiątych inflacja - przyp. tłum.
5Powodem tego był często strach przed kontrolą skarbową - przyp. tłum.
6Odpowiada to w przybliżeniu inflacji rocznej na poziomie 7 procent -
przyp. tłum.
146
cyjną i produkcyjną? Jest rzeczą oczywistą, że takie podejście opie
rać się będzie na subiektywnej zgadywance. To nie wszystko. Otóż,
w okresie ciągłej inflacji Mm sposób wyliczyć dokładnie podstawy
amortyzacji w oparciu o koszt odtworzenia przed końcem roku, któ
rego wyliczenie ma dotyczyć.
Jeszcze innym problemem okresu inflacji jest obliczanie opro
centowania kredytów. W iele zależy bowiem od tego, czy firma jest
netto pożyczkodawcą, czy pożyczkobiorcą. Jeśli jest netto pożycz
kobiorcą, wówczas w okresie inflacji płacić będzie odsetki wyższe
od pobieranych w warunkach normalnych. W przeciwnym wypad
ku, będzie spłacać dług w pieniądzach o spadającej sile nabywczej,
niższej od tej, jaką miały w momencie zaciągania kredytu. Bardzo
prawdopodobne jest, że jej „rzeczywisty” zysk z tytułu amortyzacji
będzie większy niż „rzeczywiste” straty z powodu wyższego opro
centowania kredytu.
Punkt ostateczny
147
Odłóżmy na moment czystą teorię i zapytajmy, jaki będzie fak
tyczny rezultat zastosowania księgowości „inflacyjnej” w miejsce
metod klasycznych, nazwijmy je, ortodoksyjnych. Różnica nie jest
wcale błaha. W 1973 roku ekonomiści z Morgan Guaranty Trust
Company wyliczyli, że w drugim kwartale 1973 roku iluzoryczne
zyski stanowiły aż 40 procent raportowanych zysków - 21,1 mi
liarda dolarów z całkowitej liczby 51,9 miliardów. We wrześniu
1975 roku George Terborgh przedstawił tabelę zysków spółek nie-
finansowych w każdym z jedenastu lat kalendarzowych, od 1964
do 1974, opierając się na danych Departamentu Handlu. Oto jego
wyliczenia za rok 1974 (w miliardach dolarów): zysk przed podat
kiem —110,1; zobowiązanie z tytułu podatku dochodowego - 45,6;
zyski po podatku - 64,5; niedoszacowanie kosztów (ponieważ zi
gnorowano wpływ inflacji na księgowość) - 48,4; zyski przed po
datkiem, po uwzględnieniu inflacji - 61,7; zyski po podatku, po
uwzględnieniu inflacji - 16,1; wypłata dywidend - 26,2; zarobek
netto - minus 10,1. Innymi słowy, w 1974 roku spółki te sądziły,
że osiągnęły zysk, raportując zysk (po podatku) w wysokości 64,5
miliarda dolarów. Naprawdę jednak zarobiły one (po podatkach)
16,1 miliarda dolarów. Czyli z 26 miliardów dywidend, które ak
cjonariuszom wypłaciły, 10 miliardów pochodziło z ich własnego
kapitału78.
Późniejsze wyliczenia potwierdziły te wyniki. Spółka Alcan Alu
minium wyliczyła metodą konwencjonalną, że jej zyski przed podat
kiem wyniosły w 1976 roku ok. 96 milionów dolarów. Zmuszona
przez Komisję Papierów Wartościowych (SEC) do uwzględnienia
amortyzacji budynków i sprzętu na bazie inflacyjnych cen odtwo
rzenia z 1977 roku, Alcan odkryła, że jej odpisy amortyzacyjne wzro
sły o 140 procent, zaś koszty sprzedaży ledwie o 2 procent. W wyni
ku takiej korekty okazało się, że rzekome zyski w wysokości 96 mi
lionów dolarów stanowią stratę rzędu 119 milionów dolarów. Przy-
7Produkt Narodowy Brutto.
8 Capital Goods Review (Washington, D.C.: Machinery and Allied Pro
ducts Institute, wrzesień 1975).
148
kład Alcan Aluminium jest może skrajny, ale i inne wielkie przedsię
biorstwa doszły do podobnych wniosków9.
Pomijając wszystkie inne trudności, w „naukowej” księgowości
tkwi sprzeczność interesów. N awet agencje rządowe popadająw ten
konflikt. Z jednej strony, SEC chce, aby firma dokonała korekty
uwzględniającej inflację, co m a przeciwdziałać czarowaniu inwe
storów jak chodzi o wysokość zysków, z drugiej zaś Internal Reve
nue Service (IRS)10 chce im naliczać jak największy podatek i z tego
powodu woli opierać się na księgowości klasycznej, czyli konwen
cjonalnej, czyli ortodoksyjnej. Podobny konflikt interesów istnieje
w biznesie prywatnym. W łaściciel czy akcjonariusz firmy chciałby
korzystać z księgowości uwzględniającej inflację, aby płacić rządo
wi jak najniższy podatek, jej kierownictwo wolałoby jednak korzy
stać z księgowości klasycznej, gdyż w ten sposób może się pochwa
lić wysokimi zyskami, które są dowodem jego dobrej pracy - fili
mówiąc o tym, że wielu menedżerów otrzymuje prócz pensji premie
i bonusy obliczane w oparciu o zyski w przeliczeniu na jeden udział,
liczone metodą klasyczną.
Rosnąca niepewność
149
będzie zysk „rzeczyw isty”. Jeśli je d n a k kierow nictw o firmy posta
now i dokonać zm ian jak o ścio w y ch p rzy odtw arzaniu zapasów, przy
przebudow ie budynków lub w ym ianie sprzętu, w ów czas nie obej
dzie się bez subiektyw nych zgadyw anek11.
A by p odkreślić dw uznaczność ko n cep cji k o sztu odtworzenia,
U S Steel C orporation, przykładow o, zauw aża, że amortyzacja opar
ta n a koszcie odtw orzenia za 1976 ro k w y n io sła - przy zastosowa
n iu je d n e g o indeksu - 600 m ilio nó w dolarów , p rzy innych indek
sach zaś w aha się od 1,1 m iliard a do 1,3 m iliard a dolarów. Niektó
re inne firm y zw racają u w ag ę n a to, że chociaż k o szt odtworzenia
będzie w yższy n iż oryginalny (historyczny) ko szt nabycia ich bu
dynków i sprzętu, to je d n a k odtw arzając je (sprzęt i budynki), za
opatrują się w urządzenia i sprzęt znacznie bardziej wydajne. Wsku
tek tego przedsiębiorstw a silnie nastaw ione n a innow ację odkry
w ają, że ich zyski zostały uszczuplone przez inflację mniej niż
przedsiębiorstw a o technologii tradycyjnej12.
To, że kierow nictw a spółek i inw estorzy nie będą w okresie
inflacji w iedzieć dokładnie, ile ich firm a zarabia, nie je st li tylko
kw estią zainteresow ania środow isk akadem ickich. N a podstawie
oceny zyskow ności kierow nictw o firm y podejm uje przecież decy
zje co do kieru n k ó w ich rozw oju: ja k ą p rodukcję wzmacniać,
a ja k ą ograniczać.
Inflacja zm ienia zyskow ność, albo rzek o m ą zyskowność, po
szczególnych biznesów i specjalności zaw odow ych, prowadząc
w ten sposób do zm ian produkcyjnych. Z chwilą, gdy dojdzie do
150
zakończenia inflacji, odkryw a się, że w w ielu przypadkach doszło
do wzrostu produkcji dóbr niew łaściw ych, kosztem innych, bar
dziej pożądanych. Prowadzi to do błędów w asortymencie produk
cji, chybionych inw estycji, a tym sam ym do ogromnego m arno
trawstwa rzadkich zasobów.
Jest jeszcze jeden, coraz bardziej pow szechny skutek. Inwesto
rzy i kierow nictw a firm nie tylko nie w iedzą, jakie są aktualne do
chody ich firm, ale - co gorsza * brakuje im rozeznania co do
zarobków w przyszłości. W obliczu tych w szystkich problem ów
najgorsze je$£ m ilczące załoiitri% a w łaściw ie m it, że w czasie Ib*,
flacji wszystkie ceny i płace rosną w takim samym tempie. Założe
nie to jest wzmacniane przez publikacje oficjalnych indeksów, spro
wadzających wszystkie w skaźniki cen hurtow ych i detalicznych
do jednej „średniej”, któ rą m edia uparcie traktują jako formalny
„wskaźnik inflacji” . Takie rządowe w skaźniki, obejmujące koszyk
od 400 do 2700 różnych cen, sprawiają, że człowiek z ulicy, ale
także zawodowi ekonom iści zapom inają, że naw et w normalnych
warunkach ceny w szystkich dóbr podlegają ciągłej zmianie, jedne
w stosunku do drugich, zaś w okresie głębszej inflacji ta różnorod
ność i rozrzut w ruchu cen byw ają znacznie silniejsze.
Jak ju ż w cześniej zauw ażyliśm y, taka sytuacja prow adzi biz
nes do rosnącej nieprzew idyw alności i niepew ności. Jeśli naw et,
średnio, inflacja m a tendencję do podnoszenia zysków w yrażo
nych w jednostkach pieniężnych, żaden pojedynczy biznesmen nie
wie, w jakim stopniu dotknie to je g o w łasną firmę. N ie w ie więc,
jak bardzo jego poszczególne koszty sprzętu, surow ców czy pra
cy ludzkiej w zrosną w stosunku do innych cen w gospodarce,
a także czy będzie w stanie zareagow ać na to odpowiednim w zro
stem cen swoich produktów . Ta nieporów nyw alność i rozbież
ność zysków w śród przedsiębiorców w zrasta w m iarę w zrostu
tempa inflacji. Rosnący zasięg niepewności zysków potrafi znacz
nie bardziej zniechęcić do now ych inw estycji, niż m oże do nich
zachęcić perspektyw a osiągnięcia zysków. W stosunku do zysków
osiągniętych w okresie inflacji stosuje się znacznie w iększą boni-
151
fikatę (discount) niż wobec zysków osiągniętych w warunkach
normalnych operacji biznesowych. I dlatego zatrudnienie, pro
dukcja! itrwestycje są przez inflację nie tylko błędnie kierowane,
ale w dłuższym okresie powodują także zniechęcenie i zmniejsze
nie ogólnej aktywności produkcyjnej13.
152
Rozdział 17
153
i decyzje zmierzające do obniżania czy zaniżania oprocentowania
pieniędzy wbudowane zostały w nasz system monetarny.
Rezerwa Federalna posiada trzy specjalne uprawnienia, dzięki
którym może tego dokonywać. Pierwsze to prawo ustanawiania sto
py dyskontowej* a więc stopy procentowej, po jakiej banki człon
kowskie m ogą pożyczać pieniądze od banków Rezerwy. Drugie to
narzucanie bankom członkowskim wysokości obowiązkowej rezer
w y pieniężnej. Trzecie to prawo kupowania na otwartym rynku rzą
dowych obligacji skarbowych.
Pierwsze z tych uprawnień wpływa na krótkoterminową stopę
procentową bezpośrednio. Jeśli bowiem banki członkowskie mogą
pożyczyć pieniądze bezpośrednio mRezerwy Federalnej, powiedz
my, po sześć procent, ustala to wysokość oprocentowania, po jakim
m usząza te pieniądze płacić. S tacje więc na pożyczanie innym tych
pożyczonych pieniędzy na procent wyższy od ustalonych sześciu
procent. W klasycznej bankowości stopa dyskontowa traktowana
była jako stopa kama. W XIX stuleciu, przykładowo. Bank o f En
gland3 ustalał stopę dyskontową nieco pow yżej stopy, po jakiej pry
watne banki pożyczały swoje pieniądze swoim najlepszym kredyto
biorcom. Jeśli jakiś prywatny bank popadł w tarapaty i musiał poży
czyć pieniądze od Bank o f England, przekazywał w formie zabez
pieczenia tego kredytu papiery dłużne posiadane z tytułu udzielo
nych przezeń pożyczek. Stopa dyskontowa uniemożliwiała tedy po
życzanie środków uzyskanych z Bank o f England z zyskiem. Jed
nakże w erze inflacji reguła ta została dawno zapomniana. Więk
szość krajów ustala dzisiaj stopę dyskontową (zwanąniekiedy redy
skontową4) na poziomie niższym nawet niż poziom po jakim pry
watne banki pożyczają swoim najlepszym klientom.
Istnieje jednak zabezpieczenie służące nadużywaniu niskiej sto
py dyskontowej, aby nie mogła ona stać się zachętą dla inflacji. Chodzi
nie tylko o dokuczliwe ograniczenia w postaci „wymogów kwalifi
kujących” do otrzymania takich pożyczek, lecz również o papiery
3Brytyjski bank centralny - przyp. tłum.
4 Tak jest właśnie w Polsce - przyp. tłum.
154
wartościowe, które banki członkowskie m ogą dyskontować. Bank
członkowski, który pragnie uzyskać pożyczkę od banku centralne
go, mimo iż został poddany bardzo kłopotliwym pytaniom, może
takiej pożyczki nie otrzymać.
Przykładowo, w październiku 1976 roku, kiedy w skarbcu
banków Rezerwy Federalnej pod postacią obligacji skarbowych
rządu U SA znajd o w ało się 100 m ilia rd ó w 374 m ilionów ,
a w postaci wszystkich kredytów 107 miliardów 312 milionów
dolarów, tylko 67 milionów stanow iły pożyczki udzielane ban
kom członkowskim.
Drugie uprawnienie przyznane władzom Rezerwy Federalnej -
prawo obniżania wymaganej w bankach członkowskich rezerwy
gotówkowej - może być wykorzystane do powiększenia ekspansji
kredytowej, w praktyce jednak wysokość rezerwy zmieniana jest
bardzo rzadko. Przykładowo, w latach 1917-1935, rezerwa ta, czyli
udział gotówki w ogólnych zasobach banku, pozostawała niezmien
nie na poziomie 13 procent. W styczniu 1963 roku podniesiona zo
stała do 16,5 procent i pozostaje tak do dzisiaj. Co prawda, dzisiaj
formuła wyliczania rezerwy jest nieco bardziej skomplikowana, tym
niemniej nie jest to jakaś zasadnicza różnica. Istnieją szybsze i bar
dziej elastyczne sposoby wywołania pożądanej ekspansji podaży pie
niądza.
Głównym sposobem na to sąuprawnienia banku centralnego do
kupowania rządowych obligacji skarbowych na otwartym lynku.
Uprawnienie to jest wykorzystywane niemal każdego dnia. Łatwo
zrozumieć, na czym polega tu zwiększanie podaży pieniądza i kre
dytu. Bank Rezerwy Federalnej kupuje na otwartym rynku, powiedz
my, za 1 miliard dolarów obligacje amerykańskiego skarbu państwa.
Kupuje je, powiedzmy, od prywatnych posiadaczy i płaci za nie t e
kiem kasjerskim (cashier’s check)5. Sprzedający inkasują czeki, de
ponując je w jakichś członkowskich bankach komercyjnych. Banki
te z kolei przedstawiają te czeki Rezerwie Federalnej do indosu, czy-
5 Czeki wystawiane przez bank z pełną gwarancją dostępności funduszy,
na które opiewają - przyp. tłum.
155
li z żądaniem zapłacenia za nie. W rezultacie, poziom ich rezerw
w banku Rezerwy Federalnej wzrośnie o m iliard dolarów. .
Załóżmy teraz, że banki członkowskie w ykorzystały swój limit
pożyczkowy, to znaczy udzieliły tyle kredytów, na ile pozwolił wy
m óg posiadania m inim um rezerw. Teraz jednak m ają „nadwyżkę
rezerw ” w wysokości 1 m iliarda dolarów. Pozw ala im to pożyczyć
co najmniej 3 -4 razy więcej; dokładna ilość zależy od tego, jaką
część kredytu pożyczkobiorcy o trzy m ają w postaci gotówki.
W ten sposób każdorazowe nabycie przez Rezerwę Federalną obli
gacji skarbowych o w artości jednego m iliarda dolarów może pro
wadzić do ekspansji monetarnej i kredytowej w artości 3 -4 miliar
dów dolarów.
Prawo do takiego zwiększania podaży pieniądza, przysługujące
Rezerwie .Federalnej, wykorzystywane jest bardzo chętnie, niemal
na co dzień. Tylko w 1975 roku banki FED zakupiły brutto amery
kańskich obligacji rządowych za 20 miliardów 892 milionów dola
rów (większość z tej puli stanowiły bony skarbowe o terminie zapa
dłości (płatności) 12 miesięcy, lub krótszym), z czego sprzedały ob
ligacji za 5 miliardów 599 milionów dolarów. Wartość obligacji skar
bowych posiadanych przez system m a w ostatnich latach tendencję
rosnącą- przykładowo, z 57,5 miliardów w grudniu 1969 do 105,68
miliarda w grudniu 1977.
156
mitywny, stąd żaden szanujący się rząd nie ucieka się dziś do niego.
Nowoczesne rządy preferują znacznie bardziej wyrafinowane spo
soby, chociażby takie, ja k opisaliśmy powyżej, ponieważ większość
wyborców (a nawet niektórzy politycy) nie są do końca zorientowa
ni, na czym to wszystko polega.
Konkludując, jeśli obniżymy stopy procentowe bezpośrednio,
zachęcimy publiczność do nowych pożyczek, co z kolei zachęci do
wzrostu podaży pieniądza i kredytu. Jeśli zaczniemy od zwiększenia
podaży pieniądza i kredytu, wówczas obniżymy stopy procentowe.
Jedno jest przyczyną drugiego; niższa stopa procentowa rodzi infla
cję, a inflacja rodzi niższą stopę procentową. i
Jest tu jednak pułapka, której inflacjoniści i zwolennicy łatwego
pieniądza nie dostrzegają. Ten drugi efekt jest, w najlepszym przy
padku, krótkotrwały. Inflacja obniża stopę procentową jedynie na
krótką metę. W skali dłuższej powoduje podniesienie dotychczaso
wej stopy procentowej, ponieważ inflacja, z racji tego, że podnosi
ceny, prowadzi do osłabienia siły nabywczej pieniądza. Kredytodawcy
zaczynają to dostrzegać. Oni chcą realnego zwrotu w wysokości,
powiedzmy, pięciu procent rocznie. Tymczasem akurat ceny w da
nym roku wzrosły średnio o 6 procent. Jeśli będą rosły nadal, to
osiągnięcie rzeczywistego zwrotu w wysokości 5 procent wymagać
będzie stopy procentowej na poziomie co najmniej 11 procent. W ten
sposób, kredytodawcy domagają się „premii” w wysokości gwaran
tującej, że otrzymają w efekcie zwrot zbliżony do poziomu charak
terystycznego dla warunków normalnych.
A zatem aktualna, nom inalna stopa procentowa, zarówno od
strony podażowej, ja k i popytowej, składa się z kombinacji ocze
kiwań co do przyszłego poziom u inflacji ze strony kredytodaw
ców^{lenders) i kredytobiorców (borrowers). Z drugiej strony,
oczekiwania te są w dużym stopniu ustalane w oparciu o przeszłe
i obecne wskaźniki inflacji. D oświadczenie uczy, że we wcze
śniejszych stadiach inflacji m ają one tendencję do znacznego po
zostawania w tyle w stosunku do poziomu, z jakim mamy aktual
nie do czynienia.
157
Przez długi czas biurokracja starała się za wszelką cenę sytuację
tę zignorować. Stąd w czasie niemieckiej hiperinflacji 1919 -1923
Reichsbank utrzymywał oficjalną stopę procentową niezmiennie na
poziomie 5 procent aż do 22 czerwca 1922 roku, a kiedy zaczął ją
podnosić, robił to, praktycznie, do końca tego roku w tempie jedne
go punktu procentowego miesięcznie. W 1923 roku zaczęto patrzeć
na sytuację nieco bardziej realistycznie. We wrześniu stopa procen
towa wyniosła 90 procent, a potem 900 procent. Nigdy jednak nie
dorównała rzeczywistości. N a początku listopada 1923 rynkowa sto
pa dla pożyczek maklerskich6(call money) sięgnęła 30 procent dzien
nie, co w skali rocznej oznaczało oprocentowanie w wysokości ok.
10000 procent
Wspominałem wcześniej, że klasyczna (a przynajmniej dzie
więtnastowieczna) teoria brytyjska, ja k i praktyka Bank o f England
utrzymywała stopę dyskontową nieco powyżej poziomu, po któ
rym banki prywatne pożyczały pieniądze swoim najlepszym klien
tom. Przywilej redyskontowania udzielony był bankom prywatnym
właściwie tylko na wypadek sytuacji wyjątkowych. Zakładano bo
wiem, że stosowanie go byłoby i tak ograniczone, gdyż w ten spo
sób banki płaciłyby za swoje pożyczki odsetki karne. Kiedy jednak
nasz w łasny bank centralny. Rezerwa Federalna, przystąpił do
swych operacji w 1914 roku, zaczęto zaraz, pod wpływem naci
sków politycznych i ideologii łatwego pieniądza, wyznaczać stopę
dyskontową na poziomie poniżej stopy rynkowej. Stopa dyskonto
wa nowojorskiego banku Rezerwy Federalnej tr i 914 roku ustalo
na została na poziomie 6 procent, by ju ż w 1917 spaść do poziomu
4 procent. W okresie depresji, w latach 1933-1935, utrzymywana
była na wysokości 2 procent, spadając do niewiarygodnie niskiego
poziomu 1 procenta w latach 1937-1946. Nawet w sierpniu 1958
roku, mimo iż ceny rosły, a siła nabywcza jednego dolara spadła
już do 48 centów w porównaniu z rokiem 1939, stopa dyskontowa
wynosiła nadal tylko 1,75 procent.
158
Inne banki centralne świata stosow ały tę sam ą politykę łatwego
pieniądza. Stopa dyskontowa służyła wszędzie jako wizytówka kra
ju; nie miało to wiele wspólnego z rzeczywistością, w której banki
komercyjne pobierały od pożyczek udzielanych biznesmenom bar
dzo wysokie oprocentowanie.
159
kontową banku z danego kraju. Liczby te dotyczą głównie paździer
nika 1976.
Mimo iż w dziesięciu z podanych krajów krótkoterminowa sto
pa dyskontowa je st niższa od średniej rentowności obligacji długo
terminowych, między podanymi wskaźnikami istnieje generalnie
wyraźna korelacja. Bardzo wysokiej nominalnej stopie dyskontowej
we W łoszech i w Wielkiej Brytanii odpowiada wysoka stopa nomi
nalna obligacji tych krajów. O la wskaźniki są tak wysokie, gdyż
zawierają w sobie premię cenową, jak ą kredytodawcy doliczają,
ponieważ czują, i i oczekiwane w przyszłości tempo inflacji będzie
w przybliżeniu równe tempu, jakie miało miejsce w niedalekiej prze
szłości.
W krajach, w których panowała hiperinflacja, stopa dyskonto
w a odzwierciedlała tenfakt przynajmniej w części. W październiku
1976 roku stopa dyskontowa w Brazylii w ynosiła 28 procent,
a w Kolumbii 20 p rocent W Chile stopa dyskontowa wzrosła z 15
procent w 1971 roku do 20 procent w 1972 i do 50 procent w 1973.
W pierwszym kwartale 1974 została podniesiona do 75 procent, po
czym przestano publikować dane na temat jej wysokości.
A naliza danych na tem at inflacji wskazuje, że chociaż stopy
procentowe ostatecznie rosły, odzwierciedlając oczekiwania co do
przyszłego wzrostu cen, przez długi czas pozostawały one daleko
w tyle za poziomem oprocentowania gwarantującym ochronę po
życzkodawcy, zapewniając mu zw yczajowy zwrot {netto) na po
życzkach. Opóźnienie to utrzymywało się tak długo z powodu na
w yku kredytodaw ców , niechętnych do rezygnacji z myślenia
w kategoriach nominalnego zwrotu na ich inwestycjach. Aby ochro
nić swoje inwestycje, powinni przecież zacząć myśleć w katego
riach zwrotu rzeczywistego, a więc uwzględniającego poziom in
flacji. Wymagało to dokładnego oszacowania zakresu inflacji i jej
w pływu na udzielone przez nich pożyczki. Ci, którzy na to nie
zwracali uwagi, dowiadywali się z czasem, iż udzielali pożyczek
na negatywny procent.
160
Konsekwencje manipulacji
161
ko na inflacji, nie mówiąc ju ż o zw rocie na inwestycji, tylko
w tym jednym roku stracili ponad 21 miliardów dolarów”.
Warto sobie jednak uświadomić, że straty poniesione przez in
westorów nie były bezpośrednim skutkiem rządowego manipulo
wania stopami procentowymi. Taka manipulacja spowodowała stra
ty jedynie dlatego, że przyczyniła się do inflacji. Nabywcy papie
rów wartościowych o sztywno ustalonej rentowności, tak prywat
nych, jak i rządowych, ponieśli w ciągu omawianych 36 lat podob
ne straty rzeczyw iste. Nabywcy płacili za te papiery w momencie
kupna cenę rynkową, jednakże cena rynkow afz niewielkimi wyjąt
kami) okazywała się niewystarczająca do skompensowania idjfii
zysków. Lekarstwem na to, wbrew sugestiom Oppenheimera wy
rażonym w artykule, nie jest wypłacana przez rząd premia rekom
pensująca, m^jąęa pokryć rzeczywiste straty wynikłe z tytułu in
flacji. Lekarstwem, zarówno w tym, jak j w w ielu innych przypad
kach, jest zahamowanie inflacji.
Faktem jest, że z chwilą zakończenia inflacji wysokie oprocen
towanie spowodowane przez inflację przez jakiś czas jeszcze trwa.
Daje to pożyczkodawcy okazję do zarobienia więcej niż zwykle.
Widać to było w Niemczech podczas i po hiperinflacji 1919-1923.
O ile stopa procentowa nie doganiała inflacji aż do jej zakończenia,
w kwietniu i w maju 1924 roku, a więc pięć, sześć miesięcy po po
wstrzymaniu inflacji, pożyczki udzielane w Berlinie kosztowały 72
procent rocznie. .
Czysta stopa procentowa nie jest jedynie zjawiskiem monetar
nym. Odzwierciedla ona także preferencję czasową, która dyskontu
je dobro przyszłe w stosunku do bieżącego. Pozwala wyznaczyć pro
porcje, w jakich pieniądze są wydawane i oszczędzane, a także pro
porcje, w jakich produkowane są dobra konsumpcyjne i produkcyj
ne. Funkcjonuje ona jako przewodnik wskazujący, które projekty
przyniosą najprawdopodobniej zysk, a które nie. Pozwala wyzna
czyć całkowitą alokację i modele produkcji.
Ponieważ inflacja prowadzi nieuchronnie do zaburzeń w usta
laniu stopy procentowej, gdyż w trakcie jej trwania nikt nie wie,
162
jakie w przyszłości b ę d ą ceny, k o szty czy najbardziej praw dopo
dobne w zajem ne relacje cen i kosztów , pow oduje to automatycznie
zaburzenie i niezró w n o w ażen ie stru k tu ry produkcji. A to z kolei
rodzi liczne iluzje. Poniew aż nom inalne oprocentow anie rośnie nie
wystarczająco, ludzie p o ż y cz a ją dużo w ięcej n iż poprzednio; za
chęca to do w chodzenia w przedsięw zięcia nieuzasadnione ekono
micznie; spółki osiągające w y so k ie zyski nom inalne inw estują
ogromne kw oty w bu d o w ę now ych fabryk. W opinii w ielu obser
watorów taka sytuacja św iadczy o tym , że oto inflacja przyniosła
swój pom yślny skutek. K iedy je d n a k inflacja ulega zahamowaniu,
okazuje się, że w iele z tak ich entuzjastycznych inw estycji to n ie
wypały, czy w ręcz czyste m arnotraw stw o. K iedy inflacja ju ż się
zakończy, okazuje się nierzadko, że owe nietrafione inwestycje wy
wołały znaczne niekiedy braki kapitału.
163
Rozdział 18
164
Rok Rentowność obligacji Bezrobocie
kom ercyjnych (w proc.) (w proc.)
165
(x) dane dotyczące bezrobocia przed rokiem 1957 oparte są na rapor
tach Departamentu Handlu, posługujących się „starą definicją” bezrobo
cia; od roku 1957 stosowano już „nową definicję”, wskutek czego wyka
zuje się nieznacznie w yh se bezrobocie —:np. w 1956 roku jest to 4,2
procent siły roboczej, zamiast podanych w tabelce 3,8 procent.
166
W ciągu tego okresu, sto p y p ro cen to w e w zrastały. Średnia ich
wysokość w yniosła 4,64 p ro cen t w p o rów naniu z 2,48 procent dla
okresu 1949-1959: p rzy ro st o ok. 87 procent. T ym czasem bezrobo
cie w tym sam ym o kresie w zrosło z 4,4 do 4,8 procent, czyli o nie
spełna 10 procent. Tylko w ro k u 1969, k ied y rentow ność papierów
dłużnych była w całej ostatniej dekadzie najw yższa, w skaźnik bez
robocia był najniższy.
Przejdźm y teraz do ostatniego, siedm ioletniego okresu od roku
1970 do 1976:
K ra j R en to w n o ść S to p a
obligacji o b lig a c ji (w p ro c .) d yskontow a
(w p ro c .)
1970 7,72 4 ,9 '
1971 5,11 5,9
1972 4,69 5,6
1973 8,15 4,9
1974 9,87 5,6
1975 6,33 8,5
1976 - 5,35 ' W ' " '
167
od średniej dla całego okresu, średni wskaźnik bezrobocia wynosił
6,92 procent i był wyższy niż średnia dla całego omawianego okre-
iii. (W 1977 roku, nie pokazanym w tabeli, średnia rentowność ob
ligacji komercyjnych wzrosła do 5,6 procent, bezrobocie zaś spadło
do 7 procent.)
Jednakże w latach przyszłych, zakładając, że obecna inflacja
będzie trwać albo nawet przyspieszy, można będzie znaleźć potwier
dzenie relacji między wyższym oprocentowaniem a wyższym bezro
bociem. Powodem tego jest fakt, że w późniejszych fazach inflacji,
stopy procentowe majątendencję do doganiania tempa spadku war
tości pieniądza. W późniejszych fazach inflacji2rosnąca niepewność
i brak koordynacji cenowo-kosztowej prowadzi do wzrostu bezro
bocia.
Ostatecznie więc ani deficyt budżetowy, ani polityka taniego pie
niądza nie wystarczą do wyeliminowania przedłużającego się, ma
sowego bezrobocia, a tym bardziej do wyeliminowania bezrobocia
jako zjawiska w ogóle.
Jedynym prawdziwym lekarstwem na bezrobocie jest to, co key-
nesiści i inflacjoniści akurat odrzucają: korekta stawek płacowych
według krańcowej produktywności pracy albo „równowaga” i koor
dynacja cen i płac. Bez względu na to, czy stopy procentowe są
wysokie czy niskie, zatrudnienie będzie dążyło do pełnego, jeśli in
dywidualne stawki płacowe będą w równowadze z indywidualnymi
cenami. Jednakże bez względu na to, j ak niskie będą stopy procento
we, bezrobocie będzie trwało, gdyż zbyt wysokie stawki płacowe
uniemożliwią osiągnięcie spodziewanego marginesu zysku.
168
Rozdział 19
Inflacja nie jest przyczyną emisji zbyt dużej ilości pieniędzy pa
pierowych. Inflacja je s temisją zbyt dużej ilości pieniędzy papiero
wych. Najbardziej widoczną tego konsekwencjąjest wzrost cen. Jed
nakże inflacja nigdy nie podnosi wszystkich cen, płac czy dochodu
równocześnie albo w jednakowym stopniu. Osoby, których płace czy
dochody wzrosną najmniej lub najpóźniej, cierpią z powodu inflacji
najbardziej i sąjej największymi przeciwnikami.
Z tego powodu politycy i ekonomiści proponują środek zwany
„indeksowaniem” albo „indeksacją”. Polega ona na ustaleniu, że
wszystkie ceny, płace i dochody powinny wzrastać o tyle, o ile wzra
sta przeciętny „poziom” cen. Oznacza to przeważnie wzrost o tyle
procent, o ile wzrósł wskaźnik cen konsumenckich (CPI).
Już sama ta recepta rodzi pewne problemy. Przede wszystkim
musimy rozróżnić (choć zaskakujące jest to, jak rzadko to robimy)
indeksowanie obow iązkow e i dobrowolne. Tego ostatniego w tym
kraju nie brakuje. Zgodnie z obliczeniami z 1975 roku wcześniejszej
indeksacji podlegały dochody 65 milionów Amerykanów; w tym 31,3
miliona osób korzystających z ubezpieczenia społecznego (social
security), 19 milionów korzystających z bonów żywnościowych,
7 milionów członków związków zawodowych, 4 miliony osób w po
deszłym wieku, niewidomych i inwalidów otrzymujących pomoc fe
deralną, i tak dalej, i tak dalej - włączając w to członków Kongresu
169
i tysiące innych pracowników federalnych, stanowych czy samorzą
dów lokalnych1.
Ta dobrowolna, czy quasi dobrowolna indeksacja jest źródłem
szeregu nieszczęść, o których będę pisać później. Przynosi ona jed
nak o niebo mniej strat niż indeksacja obowiązkowa. Ta ostatnia
bowiem jest formą rządowej regulacji cen i płac. Jak każda forma
kontroli cen jest źródłem dezorganizacji. „Standardowa” regulacja
cen i płac ustanawia m aksym alne ceny i płace; obowiązkowa regu
lacja ustanawia m inim alne płace i ceny. Nakładanie ograniczeń na
ceny prowadzi do zmniejszenia produkcji i zwiększenia konsumpcji
wielu towarów, powoduje niedobory i prowadzi do racjonowania.
Nakładanie dolnego pułapu na płace i ceny prowadzi do masowego
bezrobocia i nadwyżki towarów, których za zbyt wysoką cenę sprze
dać nie można.
To zdumiewają®®, że wśród adwokatów obowiązkowej indeksa
cji znaleźć można często także ekonomistów wolnorynkowych. In
flacja z racji swej natury nie podnosi wszystkich cen, płac czy do
chodów jednocześnie i jednolicie, robi to w różnym czasie i w róż
nym stopniu. Poza tym, w okresie inflacji indywidualne ceny, płace
i dochody zmieniają się we wzajemnej relacji do siebie, w taki sam
sposób, w jaki zmieniają się one w warunkach braku inflacji. Jed
nakże zwolennicy indeksacji są zdania, że wszystkie zmiany i roz
bieżności nie są skutkiem fluktuacji rynkowych, które przyspieszają
i ułatwiająniezbędne realokacje produkcji, dostosowując ją do zmie
niającego się popytu, lecz li tylko nierów ności”, które powinny zo
stać wykorzenione.
Entuzjaści indeksacji nie dostrzegająjednak, że w systemie ryn
kowym, przy istniejącym podziale pracy, dochód praktycznie każde
go człowieka jest dla innego człowieka kosztem. Z tego powodu in
deksacja nie tylko więcej nierówności powoduje, niż ich usuwa, lecz
ponadto dezorganizuje produkcję i kieruje ją w niewłaściwe dziedzi
ny. Jeśli płace w gałęzi przemysłu X nie wzrosły jeszcze tyle, il®
wynosi przeciętny wzrost płac, nagłe i obowiązkowe podniesienie
1 US News and World Report, 18 sierpnia 1975.
170
ich do takiego poziomu sprawi, że zyskowność krańcowa w takiej
gałęzi znacznie spadnie lub wręcz zniknie. Jednym ze skutków ta
kiego procesu będzie bankructwo producentów krańcowych i mniej
sza produkcja. Innym skutkiem nie będzie wzrost zarobków wszyst
kich dotychczasowych zatrudnionych, lecz wyższe bezrobocie. Po
dobne skutki przynosi podniesienie cen surowców albo czynszów
poprzez przymusową indeksację. Każda korekta mająca spowodo
wać większą „równość” powoduje konieczność nowej korekty, która
zkolei powoduje... Słowem, następuje nigdy nie kończący się pro
ces korygowania.
Jednąz największych szkód wywołanych inflacjąjest, rzecz ja
sna, chaotyczna i kapryśna redystrybucja majątków i dochodów. Inną
konsekwencją inflacji jest to, że powoduje marnotrawstwo siły ro
boczej i inwestycji. Jednakże indeksacja, poprzez dalszą arbitralną
zmianę i fałszowanie sygnałów z rynku, prowadzi do jeszcze gorsze
go pokierowania siłą roboczą i produkcją.
. Zwolennicy indeksacji apelują do interesów klasowych, wma
wiając ludziom, że nie otrzymują swego „sprawiedliwego udziału’*;
że są oszukiwani i tylko indeksacja jest im w stanie pomóc. Wpły
wowe grupy interesów domagają się wprowadzenia indeksacji, li
czonej tak, aby przyniosła korzyści im, kosztem wszystkich innych
pracujących. Jeśli nawet im się to udaje, w długofalowym efekcie
sumarycznym przynoszą szkodę nie tylko innym, ale i sobie. Silne
związki zawodowe, przykładowo, domagają się, aby każdy wzrost
CPI uważany był za minim um . Prócz tego żądają udziału w tzw.
wzroście wydajności, domagają się wzrostu emerytur i innych gwa
rancji. Skutkiem takich żądań jest, w najlepszym przypadku, spadek
zyskowności przedsiębiorstw, prowadzący do osłabienia się forma
cji kapitałowej, spowolnienie wzrostu, a niekiedy też bankructwo
i bezrobocie. .
Przeciętny odbiorca mediów utrzymywany jest w przekonaniu,
że oficjalny wskaźnik (indeks) cen konsumenckich, na którym głów
nie bazuje większość indeksacji, odnosi się do wszystkich cen wszyst
kich dóbr konsumpcyjnych. Jednakże nic takiego nie było nawet za-
171
m iarem tego indeksu. Jego pełna nazw a brzmi: „Indeks Cen Konsu
m enckich dla Robotników M iejskich i U rzędników ”. Obejmuje on
jedynie 400 pozycji, spośród tysięcy produktów i usług nabywanych
przez tych pracowników. To ułam ek ich potrzeb. Sposób wyliczania
CPI je st pod wielom a względam i arbitralny. M im o iż służy do po
miaru zm ian w całkowitych kosztach utrzymania, brak mu precyzji.
A je st ona nieodzowna, jako że „koszyk” potrzeb i zakupów każde
go człowieka je st jego indyw idualną sprawą. Średnia nigdy nie od
daje rzeczyw istości. Przeciętna rodzina am erykańska składa się
z 3,48 osób, tymczasem nie m a w Ameryce ani jednej rodziny, która
posiadałaby 3,48 członków2.
172
Wjaki sposób banki czy kasy oszczędnościowe będą w stanie utrzy
mać płynność czy w ogóle utrzymać się w biznesie? Czy w ramach
walki konkurencyjnej będą musiały indeksować oprocentowanie de
pozytów, a może nawet i sam kapitał? Skąd wezmą na to pieniądze?
Czy będą się również domagać indeksacji oprocentowania pożyczek
hipotecznych3 i wysokości spłacanego kapitału? Ilu posiadaczy do
mów byłoby w stanie ponieść takie ryzyko? Ilu będzie na to stać
w czasach większej inflacji f
Obowiązkowa indeksacją niemal na pewno, faworyzuje intere
sy najpotężniejszych grup politycznych. W demokracji są to najczę
ściej duże związki zawodowe. Byłoby naiwnością sądzić, jak t i
uważająniektórzy adwokaci indeksacji, że w warunkach spadku cen
związki zawodowe zgodzą się na cięcia swoich zarobków. Indeksa
cja zmusza do podniesienia stawek płacowych i utrzymywania ich
na wysokim poziomie, czy jest to uzasadnione, czy nie.
Pośród tych, których dochody podlegają indeksacji - albo raczej
nadindeksacji - znajdują się adresaci ubezpieczenia emerytalno-ren
towego (social security). M ato dość piorunujący skutek polityczny,
czyniąc wielu wiekowych przeciwników inflacji jej zwolennikami.
Dopóki obywatele w wieku emerytalnym i członkowie związków
zawodowych będą przekonanio tym, że są na wypadek inflacji wy
starczająco dobrze zabezpieczeni albo że wręcz na niej zarabiają
dopóty perspektywa zrównoważonego budżetu i zdrowego pienią
dza będzie bardzo mglista.
Wśród tych, którzy sąnadmiemie przez indeksację chronieni, znaj
dują się emerytowani pracownicy federalni. Ostatnio kongresmani gło
sowali, domagając się podwyżek związanych z wyrównywaniem strat
spowodowanych inflacją. Postępowanie to zakrawa na kpinę i jest
jednym z najgroźniejszych. Jeśli bowiem ci, którzy są odpowiedzialni
za wywołanie lub tolerowanie inflacji, domagać się będą rekompensa
ty z jej tytułu, kto doprowadzi do jej zahamowania?
3 W Stanach Zjednoczonych, inaczej niż w Polsce, większość kredytów
hipotecznych zaciąganych jest na oprocentowanie ustalone (stałe) przez
cały okres spłaty pożyczki. Zwykle jest to 15 lub 30 lat - przyp. tłum.
173
Jedna z poważnych niesprawiedliwości wyrządzanych przez in
flację dotyka wszystkich tych, którzy podlegają podatkowi progre
sywnemu i podatkowi od wzbogacenia4. Inflacja przesuwa ich do
wyższego przedziału podatkowego. Każe tlę im płacić wyższy poda
tek od dochodu, którego być może nawet w ogóle nie osiągnęli. Wielu
z nich musi płacić podatek od tzw. wzbogacenia w sytuacji, gdy
w rzeczywistości nie osiągnęli żadnego zysku, a może nawet ponieśli
stratę na kapitale. Gdyby podatnik miał prawo korygowania swoich
dochodów lub zysku kapitałowego w wartościach rzeczywistych, do
magałby się likwidacji tej bezwstydnej niesprawiedliwości, zabierając
rządowi zyski z inflacji, którą ten ostatni sam wywołał.
W tej ostatniej sprawie, z punktu widzenia konserwatystów, ar
gumentacja na rzecz indeksacji może wyglądać bardzo atrakcyjnie.
Ściśle rzecz biorąc, taka indeksacja byłaby równie dobrze dezindek-
sacją podatków, co ich indeksacją. Jednakże z politycznego punktu
widzenia, likwidacja dezindeksacji byłaby bardzo trudna, jeśli nie
niemożliwa. W najlepszym przypadku doprowadziłaby ona do przed
łużenia trwania samej inflacji.
174
cennajakimś poziomie wzmaga presję polityczną i ekonomiczną na
dalszy wzrost podaży pieniądza.
Skutek jest jeszcze gorszy, gdy indeksacja bezpośrednio wpływa
na zwiększenie wydatków rządowych. Dzieje się tak, przykładowo,
gdy indeksuje się wypłaty rent i emerytur. Wystarczy, że wydatki
rządowe podnoszone są automatycznie wraz ze wzrostem CPI, by
osiągnąć w ten sposób receptę na wieczną inflację.
Należałoby zwrócić uwagę, że podobny skutek, choć na mniej
szą skalę, osiąga się, indeksując podatki albo dezindeksując je tak,
aby nie rosły wraz z nominalnym wzrostem dochodu pieniężnego.
Taka indeksacja obniża wpływy podatkowe do poziomu niższego
niż ten, który utrzymywałby się bez indeksacji, co wpływa na wzrost
deficytu budżetowego - chyba że rząd stratę tę kompensuje otwar
tym wzrostem podatków.
Jeśli nawet indeksacja nie powoduje wzrostu inflacji czy po
litycznej presji na jej rzecz, trzeba wiedzieć, że nie wpływa ona
na inflację hamująco. N aw et M ilton Friedman, jeden z najwięk
szych zwolenników indeksacji, przyznawał, że „indeksacja sama
w sobie nie przyczynia się do zmniejszenia inflacji”, a nawet, że
„powszechna indeksacja zmniejsza presję społeczną na powstrzy
manie inflacji”5.
Dlaczego, mimo tych wszystkich zastrzeżeń i obiekcji, indeksa
cjajest nadal traktowana i dyskutowana, jako poważna propozycja?
Stało się tak z powodu krótkiej wizyty Miltona Friedmana w Brazy
lii w 1974 roku. Ekonomista wrócił z niej pełen entuzjazmu dla in
deksacji, jakiej poddawane były brazylijskie płace i dochody.
175
najgorszego dorobku w dziedzinie inflacji. O to honorowe miano
konkurują z nią energicznie rządy Chile i Argentyny. Brazylia ma
jednak jeden z najgorszych zapisów pod tym względem, zwłaszcza
historycznie, jeśli wziąć pod uwagę w ynik długoterminowy. Dwucy
frow ą inflację pieniądza rozpoczęto tam ju ż w 1941 roku. Poniższa
tabela pokazuje notowania inflacji za ostatnie 26 lat.
176
indeksacja, doprow adziły do spow olnienia w zrostu kosztów utrzy
mania do mniej niż 25 procent rocznie w roku 1967.
Sposób indeksacji stosow any w B razylii w ciągu tych trzech lat
różnił się od tego, za czym opow iadają się amerykańscy zwolennicy
indeksacji. W ładze brazylijskie były ostrożne i nie pozwoliły na peł-
nąindeksację dochodu z pracy w edług w skaźnika w zrostu cen kon
sumpcyjnych. W ten sposób, dzięki przeniesieniu dużej części do
chodów na stronę zysków, udało się nie tylko zapobiec wzrostowi
bezrobocia, ale także zachęcić biznes do akum ulacji kapitału, roz
budowy fabryk, a ty m sam ym do „w zrostu gospodarczego”. Wy
starczyło tylko, że w 1967 roku w szedł w życie pełniejszy indeks, by
opozycja „rynku pracy” w obec inflacji spadła, a tendencje inflacyj
ne się nasiliły6.
Wystarczy, że inflacja się zacznie i osiągnie określony poziom,
by indeksacja pojaw iła się niem al spontanicznie i rozszerzała za
obopólną zgodą w szystkich, jak o jed y n e lekarstwo na uśmierzanie
dolegliwości, której skądinąd nie pow inno się tolerować. Widać to
było w czasie hiperinflacji niem ieckiej w latach 1922 i 1923. Jed
nakże nawet takie indeksow anie zaw sze m usi być dobrowolne i na
tyle elastyczne, by dostosow ać się do istniejącej sytuacji. Jeśli jest
ono obowiązkowe i przym usow e, prow adzi tylko do zaburzeń go
spodarczych, tw orząc w najlepszym przypadku tyle niesprawiedli
wości, ilpJej likwiduje.
W racamy do punktu, w którym ceny, płace i dochody jednego
człowieka są kosztam i drugiego. Inflacja je st ukrytą, efem eryczną
i niesprawiedliwą form ą opodatkowania. Jest to spowodowany przez
rząd szwindel, czy naw et rabunek, i w iększość z nas m usi się dać
177
okraść lub oszukać. Oto co na ten tem at pisze profesor Hans F. Sen-
nholz:
178
W nioskodawcy indeksacji delikatnie sugerują, że ten sam rząd,
który w ywołuje i u trzym uje tę zarazę przy życiu, je st w stanie do
starczyć nam łaskaw ie lekarstw a - indeksacji - którym uśmierzy
nasz ból, albo w łaściw iej, w eźm ie nasz ból i przeniesie go na ko
goś innego. Proponująw ięc skom plikow aną i fałszyw ą terapię, za
pominając o prostej, praw dziw ej i jed y n ej, ja k ą jest: powstrzyma
nie inflacji.
Rozdział 20
Inflacja a moralność
180
jących swoje bogactw o, prow adziło do rosnących resentym entów
i niepokoi. M nożył się cynizm i korupcja. N aw et M irabeau, k tó
ry jeszcze kilka m iesięcy w cześniej ryzykow ał w ięzieniem , a na
wet śm iercią, p ró b u jąc U iianow ić rz ą d konstytucyjny, zaczął
przyjmować w tajem nicy potężne łapów ki. Szerząca się korupcja
prowadziła do brak zaufania, a także u traty w iary w patriotyzm
i męstwo.
Politycy odpowiedzialni za inflację szukali kozła ofiarnego, któ
rym - podobnie wtedy, ja k i dzisiaj - byli nie tylko spekulanci, lecz
także zm uszeni do p o d n o szen ia cen handlarze. W rezultacie,
28 lutego 1793 roku, o ósmej w ieczorem , zam askow any motłoch
rozpoczął plądrow anie paryskich sklepów i magazynów. Począt
kowo żądali tylko chleba; w krótce ję li się także domagać kawy,
ryżu i cukru, w końcu kradli w szystko, co im w padło w ręce. Splą
drowano setki takich m iejsc. G w ałt trw ał sześć godzin. W końcu
zaprowadzono porządek. O dbyło się to dzięki w ypłaceniu tłumowi
„zasiłku” o w artości siedm iu m ilionów franków. K iedy okradzeni
sklepikarze udali się z protestem po d m erostw o Paryża, poinfor
mowano ich, że „oddali rabusiom tylko to, z czego ich wcześniej
sami obrabowali”.
W Ik d za tym wydarzeniam i szły przymusowe pożyczki, kon
trola cen, częstsze uciekanie się do gilotyny, nieuznawanie oficjalne
go pieniądza, a w końcu, odw ołanie się do „człow ieka na koniu” «*
Napoleona.
Nawiązując do naszej w łasnej inflacji z okresu Wojny Domowej
i potrzeby zdrowego pieniądza, Hugo M cCulloch, który pełnił funk
cję sekretarza skarbu w latach 1865-1868, stw ierdza w swoim rocz
nym sprawozdaniu z 1867 roku m.in.:
181
jasna, stają się coraz bogatsi, a równocześnie z osłabie
niem moralności maleje energia produkcyjna kraju, Na te
m at demoralizującego wpływu niewymienialnego pieniądza
rządowego nie m a co się rozwodzić (...) Trudno przecież
oczekiwać, że ludzie będą uczciwsi i i i rząd, pod którego
w ładzą żyją. Skoro rząd Stanów Zjednoczonych odmawia
w ypłacenia swoich własnych banknotów zgodnie z ich war
tością, skoro nie próbuje nawet, żeby coś takiego miało miej
sce, to tym samym naucza lud doktryny odstąpienia od f #i~ '
gania przestępców (doctrine o f repudiation)2.
Potężne wywłaszczenie
2Men and Measures o f H alfa Century, New York 1898, str. 202 i nast.
3Patrz: Bresciani-Turroni, Economics o f Inflation.
182
oszczędnościowych i obligacji poszli z torbami, podobnie jak po
siadacze przemysłowych papierów wartościowych, którym pozo
stała jedna czwarta tego, co mieli. Podsumowując, głównymi be
neficjantami inflacji, netto, byli raczej spekulanci, którym się po
wiodło niż producenci. W tedy też pojawiło się rozróżnienie mię
dzy nowobogackimi a starymi pieniędzmi,
r „Nie przesadzę - pisał Bresciani-Turoni - j e ś l powiem, że de
precjacja pieniądza doprowadziła w Niemczech do największego w
dziejach wywłaszczenia niektórych klas społecznych. Coś, eo
w czasach pokojowych nie miało wcześniej precedensu”4. Unicestwie
nie wartości marki oznaczało konfiskatę majątku wierzycieli kosz
tem dłużników.
W ten sposób, przykładowo, posiadacze ziemscy mogli uwolnić
swoje hipoteki. To samo właściciele domów, przy czym ich zyskom
towarzyszył spadek dochodów z czynszów, które nie wystarczały
nawet na pokrycie wydatków związanych z utrzymaniem domów.
Zmuszało to właścicieli do pozbycie się majątku.
% Emeryci i inni utrzymujący się ze stałego dochodu ulegli paupe
ryzacji. Podobnie jak przedstawiciele wolnych zawodów i akademi
cy; studenci, korepetytorzy, pisarze, artyści i nauczyciele. Podobne
statystyki odzwierciedlają warunki, w jakich żyły dzieci - niedoży
wienie, niedowaga, krzywica. W latach 1921-1923 znacznie wzro
sła śmiertelność wywołana gruźlicą płuc.
Prawo własności stało się w rzeczywistości fikcją. Nakazy re-
waluacji z lutego 1924 i lipca 1925 zrekompensowały jedynie uła
mek strat, ignorując miliony ludzkich niesprawiedliwości i konfi
skat, jakie cierpiano w trakcie inflacji.
Ostry wzrost przestępczości w czasie hiperinflacji w Niemczech
nie był wcale przypadkowy. Przyjmując dane z 1882 roku za 100,
wskaźnik przestępczości wynoszący w 1917 roku 117, wzrósł do
136 w roku 1921 i 170 w dwa lata później. W 1925 roku, kiedy
inflacja została powstrzymana, wskaźnik przestępczości spadł do
poziomu 122.
4Ibidem, str. 318.
183
A jak powinniśmy ocenić sytuację mającą miejsce teraz, w 1978
roku?
Dzięki ideologii Keynesa i polityce wydatków, wskutek porzu
cenia standardu złota i stosowania wskazań Międzynarodowego
Funduszu Walutowego inflacja nie omija żadnego kraju świata; to
w arzyszą temu niepokój e społeczne, bałagan i rozkład moralny.
Dobitnym przykładem jest nieustanny wzrost przestępczości
w naszym kraju. Między rokiem 1960 a 1970 wskaźnik przestęp
czości rósł średnio w tempie 8 procent rocznie, a między 1970
a 1973 - 4 procent rocznie. Całkowity wzrost w latach 1960-1973
wyniósł 120 procent. Jednakże wzrost przestępczości nie ogranicza
się wyłącznie do Stanów Zjednoczonych. Donoszą o nim z większo
ści kraj ów świata. .
Innym symptomem moralnego rozkładu jest rosnąca częstotli
wość skandali obyczajowych i korupcja w kręgach rządowych. Jed
nego z najsmutniejszych przykładów dostarcza sytuacja w Wielkiej
Brytanii, która przez większość wieku dziewiętnastego i początek
dwudziestego należała do krajów o wyjątkowej integralności, uczci
wości i braku korupcji ze strony przywódców politycznych i pra
cowników służb cywilnych.
Łańcuch przyczynowy
184
niądze, które rząd drukuje, idą najpierw do poszczególnych grup
interesów - urzędników rządowych, dostawców rządowych (i ich
pracowników), emerytów i adresatów różnych innych form pomocy
publicznej. Te grupy zaczynają wydawać nowo wydrukowane pie
niądze w sytuacji, gdy zachowują one jeszcze swoją dotychczasową
siłę nabywczą. Jednakże w miarę ich wydawania ceny rosną. Ci,
którzy otrzymają nowe pieniądze jako ostatni (jako że jedna grupa
kupuje od drugiej), m uszą płacić najwyższe ceny.
Ci, który na inflacji zarabiają, robią to, i muszą robić, kosztem
innych. Całkowite straty poniesione z powodu inflacji zrównują się
z całkowitymi zyskami z niej płynącymi. W ten sposób tworzy się
podział klasowy czy grupowy, w którym grupa ofiar nienawidzi tych,
którzy na inflacji zarobili, a umiarkowani beneficjanci inflacji za
zdroszczą większym jej beneficjantom.
W warunkach inflacji niemal każdy podlega opodatkowaniu nie
widzialnym podatkiem. Jeśli bowiem rząd wyda w danym roku, po
wiedzmy, 70 miliardów dolarów więcej niż w postaci jawnego po
datku zbiera, a resztę dodrukowuje, społeczeństwo jako całość musi
stracić ekwiwalent tych brakujących 70 miliardów dolarów. Tym
czasem z mechanizmu tego zdaje sobie sprawę tylko garstka ludzi.
Znakomita większość w iną za swoje trudne położenie nie obarcza
rządu, lecz tych swoich sąsiadów, którzy ich zdaniem odnoszą z in
flacji korzyści. Pojawia się generalne przekonanie, że oto cały sys
tem gospodarczy stał się nagle niesprawiedliwy. „Oni mnie okrada
ją, to ja też ich okradnę”.
Nie chodzi o to, że inflacja rodzi w narodzie nieuczciwość. In
flacja sama w sobie jest nieuczciwością, tyle że ze strony rządu,
który w ten sposób daje obywatelom zły przykład. Z chwilą, gdy
współczesne rządy wywołują inflację pieniądza, drukując go w nad
miernej ilości - nieważne, czy robią to pośrednio, czy bezpośrednio
-postępują identycznie jak czynili władcy oszukujący na monetach.
Rozcieńczanie wartości pieniądza za pomocą papieru jest moralnym
ekwiwalentem rozcieńczania mleka przy użyciu wody. Pomijając
wszystkie pobożne uzasadnienia, że inflacja wywołana jest działa-
185
niem istot pozaziemskich, jest ona prawie zawsze skutkiem rozmyśl
nych działań ze strony rządu.
Zauważył to już Adam Smith w Bogactwie narodów pisząc:
186
Rozdział 21
187
większej liczby polityków znajdujących się u władzy odpowiada
powiedzeniu ,^4pres Nos, le deluge”1.
W tym klimacie coraz większa liczba ludzi porzuca nadzieje na
polityczne działania czy argumenty za zakończeniem inflacji, decy
dując się chronić samych siebie przed popadnięciem w ruinę z po
wodu inflacji. Niektórzy z nich mają nadzieję, J e na inflacji zarobią.
To przecież jasne, że każdy z nas ma obowiązek minimalizować wła
śnie straty wywołane inflacją i zagrażającejego bytowi.
Rozważmy zatem najodpowiedniejsze działania w tym zakresie.
Pierwsza część tych rad jest negatywna i obejmuje wskazania
w zakresie tego, czego nam nie wolno robić. Nie powinniśmy trzy
mać gotówki w ilościach większych niż nasze bezpośrednie potrze
by. Nie powinniśmy posiadać obligacji i innych papierów wartościo
wych, które płacą stałe odsetki. Nie powinniśmy inwestować swoich
pieniędzy w pożyczki hipoteczne i renty roczne (annuity)12. Powinni
śmy też zredukować do minimum swoje konto oszczędnościowe.
Taka rada jest szczególnie przydatna wobec perspektywy hiper-
inflacji. W czasie hiperinflacji niemieckiej 1911—1923 ceny wzrosły
setki miliardów razy. Obniżyło to niemal do zera wartość gotówko
w ą depozytów oszczędnościowych. Jeśli jednak spodziewamy się
inflacji umiarkowanej, nasza rada wygląda nieco inaczej. Przykła
dowo, jyiL oczekujemy, że inflacja (w rozumieniu średniego wzro
stu cen) będzie na poziomie 5 procent rocznie, depozyty bankowe
nie powinny naruszyć wartości kapitału złożonego w banku.
W tym miejscu należałoby zdefiniować używane przeze mnie
pojęcia.
Termin inflacja „umiarkowana” odnosi się do inflacji wywołują
cej średni wzrost cen na poziomie nie przekraczającym 10 procent.
„Dwucyfrowa” inflacja, to - jak sama nazwa wskazuje - inflacja na
188
poziomie od 10 do 99 procent „Hiperinflacja” to inflacja w tempie
wyższym niż dwucyfrowe.
Ten podział jest arbitralny, ale nie ja go wymyśliłem. Można go
znaleźć w większości naszych gazet i periodyków. Dla ekonomisty
konserwatywnego nazywanie wzrostu cen mniejszego niż 10 pro
cent rocznie „umiarkowanym” byłoby do niedawna czymś zaskaku
jącym. Nawet „wskaźnik inflacji” na poziomie zaledwie 5 procent
rocznie jest w stanie pozbawić pieniądz połowy jego wartości w cią
gu 15 lat. Nawet inflacja dwuprocentowa jest w stanie skraść poło
wę wartości pieniądza w czasie trwania jednego pokolenia.
189
wzrostu cen ro liśe. Jeśli naw et zagregow any zysk m onetarny wszę
dzie rośnie, zarów no w ielkość rozrzutu, ja k i odstępstw a od normy
są w różnych przedsiębiorstw ach różne. Inw estorów czeka więc
w iększa niepew ność, a to w pływ a n a spadek notow ań akcji.
Poniew aż przyszłość firm je st coraz bardziej niepewna, spółki
coraz mniej chętnie w ypłacają dywidendy. Jeśli, ja k to miało nie
rzadko m iejsce, zyski m onetarne są w yjątkow o w ysokie, a jedno
cześnie m ateriały i sprzęt nieustannie rośnie w cenie, coraz więcej
m enedżerów firm dochodzi do w niosku, że korzystniej będzie za
prząc zyski do ekspansji biznesu. W ydaje im się, że je st to w czasie
M perinflacji najbardziej zyskow ny sposób. W takich okoliczno
ściach deklarow anie dyw idend byłoby szaleństwem , gdyż zanim
dotarłyby one do akcjonariuszy, byłyby w arte mniej niż w chwili
ich ogłoszenia.
W szystko to m a na inwestorów w akcje demoralizujący wpływ.
N ie stać ich na utrzymywanie wielu lokat, które przynoszą zyski
niewielkie lub nie przynoszą zysków w ogóle. Potrzebują bieżącego
dochodu, żeby móc z niego żyć. Potrzebują coraz więcej pieniędzy,
chociażby w m onetarnym sensie tego słowa. B ez względu na teore
tyczną wartość księgow ą udziałów tylko bardzo niewielu stać na
kupowanie i trzymanie swoich pozycji, - *
Złoto
190
Inwestowanie w złoto m a je d n a k szereg niedogodności. Złoto
nie płaci odsetek i n ie d aje zw rotu n a inw estycji. A lbo je g o posia
dacz musi m ieć ja k ie ś inne źródło b ieżąceg o dochodu potrzebnego
do utrzymania się z d nia n a dzień w w aru n k ach deprecjacji waluty,
albo zmuszony będzie sprzedaw ać co tydzień część sw oich zasobów
złota. W przeciw nym razie, m u siałb y siedzieć n a sw oim złocie, aż
umrze albo inflacja się skończy, w zależności od tego, co nastąpi
wcześniej.
(A skąd m a w ied zieć, że in flac ja ju ż się „sk o ń czy ła”? G dyby
był Francuzem, k u p iłb y zło to w cześn iej, n a p o czątk u lip ca 1914,
jednakże dzisiaj, 64 la ta p ó źn iej, in flacja w e F ran cji w ciąż trw a.
Technicznie, nie je s t to co p ra w d a ta sam a inflacja: po drodze od
było się przecież szereg refo rm „stabilizacyjnych” i „w alutow ych” .
Nadążanie za każd ą stab iliza c ją i k a żd y m p o w ro tem in flacji n ie
jest łatwe.)
Nie dość, że złoto n ie d aje żad n eg o zw rotu, przetrzym yw anie
go niesie ze sobą duże ryzyko p o lity c zn e . P rzykładow o, pokolenie
temu rząd am erykański zdelegalizow ał posiadanie złota. K iedy ju ż
zezwolono na jeg o posiadanie, w ładze departam entu skarbu, u siłu
jąc się, ja k sądzę, odegrać, rzu ciły zło to n a rynek, deprecjonując
znacznie jego cenę. N azw an o to „u su w an iem zło ta z system u m o
netarnego”.
Trudno uw ierzyć, że w ro g o ść w sto su n k u do po siad aczy i ciu
łaczy złota znikła n a zaw sze. M ożliw ość w p ro w ad zen ia w życie
dyskryminującego pod atk u od „zy sk ó w ” od inw estow ania w zło
to, czy naw et bezpośrednia je g o k o n fisk ata, w y d a ją się w ciąż być
całkiem realne. T rzeba pam iętać, że w 1933 roku, k iedy obyw atele
zaczęli egzekwować swe praw o w ym iany banknotów R ezerw y F e
deralnej i certy fik a tó w z ło ta n a k ru sz e c , p re z y d e n t F ra n k lin
D. Roosevelt w ym ienialność zło ta zaw iesił, zm uszając obyw ateli
do wymiany złota n a p ien iąd z papierow y, czyniąc rów nocześnie
posiadanie złota czynem zakazanym . Innym i słow y, rząd nie tylko
złamał swe uroczyste i w y raźn e p rzy rzeczen ie, że w każdej chw ili
wymieni banknoty n a złoto, lecz n a do d atek (jak o szust) po trak to -
191
wał obywateli, którzy wzięli to przyrzeczenie za dobrą monetę, jak
przestępców. Sąd Najwyższy decyzj ę prezydenta podtrzymał i uczy
nił z niej nakaz prawa.
Obrót towarowy
192
cenach detalicznych, a sprzedawaniem po hurtowych, albo z płace
niem wysokich prowizji. N a dodatek m usi też pamiętać, że diamen
ty, będąc towarami do pewnego stopnia unikalnymi, nie są równie
łatwo upłynnialne, czy równie szybko sprzedawane, co złoto, akcje
czy towary na giełdzie.
Podobne, a kto wie, czy nie większe ostrzeżenie należy się oso
bom nastawionym na spekulacyjne kupowanie obrazów i innych dzieł
sztuki. Amatorzy czytają o ogromnych zyskach osiąganych na han
dlu dziełami sztuki, pow iedzm y, francuskich im presjonistów
i chcieliby te doniesienia skopiować. Jednakże na obrazach można
równie dobrze zarobił, co i dużo stracić. Rzecz polega na tym, że
osoba, która chce się zająć handlem sztuką, musi albo mieć wyjątko
wo wyrafinowane poczucie artystycznego smaku, albo zwierzęce
wyczucie trendów, mód, a także ich względnej stabilności. Brak ta
kiego talentu powoduje konieczność korzystania z rady eksperta, co
również bywa utrudnieniem. Kto nie j est zaznaj omiony z takim biz
nesem, musi płacić słono dealerom i marchandom j n pośrednictwo
przy kupnie czy znalezieniu chętnego na kupno posiadanego przez
siebie dzieła.
W ten sposób dochodzimy do problemu kupowania i posiadania
dóbr luksusowych różnego rodzaju - antyków czy drogich mebli
współczesnych, waz i podobnych obiektów sztuki, biżuterii osobi
stej, nowych samochodów, jachtów, prywatnych samolotów - cze
gokolwiek, byle tylko kupić coś „rzeczywistego** i uciec od tracące
go na wartości pieniądza.
W podobny sposób zachowuje się niemal każdy, kto jest świado
my tego, że oto m a do czynienia z hiperinflacją. Trudno o jakąś
ogólną radę w tym zakresie. W szystko zależy od zasadności każdej
indywidualnej transakcji. Zwykle jednak są one aktem desperacji,
a nie mądrym zabezpieczeniem przyszłości. Ironiczną konsekwen
cją tego jest fakt, że dla niektórych ekonomistów desperackie zaku
py są znakiem rozwij aj ącej się gospodarki.
193
Nieruchomości
194
kiej działki rzadko kiedy odczuw a przyjem ność z jej posiadania, nie
otrzymuje poza tym żadnego zwrotu. N a dodatek każdego roku musi
wysupłać z własnej kieszeni pieniądze n a zapłacenie podatku od nie
ruchomości (real estate tax)*. Ziem ia poza tym m a niską płynność;
nie można sprzedać konkretnej działki szybko i łatwo. W czasie nie
mieckiej inflacji 1919-1923, wielu ludzi posiadało duże kawałki ziemi
o wysokiej wartości nominalnej, nie m ając jednocześnie co do garn
ka włożyć.
Kupno kamienicy czynszowej gwarantuje zwykle dochód, który
jest wyższy (netto) od kosztów utrzym ania plus podatek od nieru
chomości, jednakże właściciel takiej nieruchomości narażony jest
często na niebezpieczeństwo wprow adzenia kontroli czynszów4. Im
dokuczliwsza inflacja, tym w yższe prawdopodobieństwo regulacji
czynszów. W ten sposób kam ienicznik może zostać zmuszony do
poniesienia strat.
Kupno nieruchomości komercyjnej chroni właściciela przed per
spektywą kontroli czynszów, pociąga jednak za sobą większe ryzy
ko znalezienia i utrzym ania lokatora. Jeśli właściciel zdecyduje się
na budowę takiej nieruchomości w celach spekulacyjnych, może się
łatwo przekonać, że w ybudował nie to, czego rynek poszukuje, albo
nie za tyle; za ile poszukuje.
Inwestycje zagraniczne
195
teściowe, biznesy czy nieruchomości. Nie m uszę dodawać, że taka
forma zabezpieczenia może być stosowana tylko przez osoby, które
wiedzą, co robią, które posiadają szczegółową wiedzę na temat kra
ju, w którym inwestują, albo które wiedzą, gdzie znaleźć eksperta
lub doradcę, który może im obiektywnie pomóc. Wielu cudzoziem
ców inwestowało w przeszłości w amerykańskie nieruchomości
i papiery wartościowe; byłoby dość niezręcznie, aby Amerykanie
robili coś odwrotnego.
Ryzyko dla tego typu hedge je st ogromne. Nadzorowanie za
granicznej inwestycji jest wyjątkowo trudne. Żadna inwestycja za
graniczna nie m a dzisiaj pokrycia w złocie, nie je st też wolna od
nagłego wybuchu międzynarodowej inflacji. Z chwilą, gdy mały
kraj, na przykład Szwajcaria, poczuje, że staje się schronieniem
przed inflacją, zakłopotana nadmiarem depozytów uciekających
z zagranicy, zrobi wszystko, aby do a c h zniechęcić, z karami za
nadmierne depozyty włącznie. Amerykanie, którzy zechcą uloko
wać swój kapitał za granicą, odkryją szybko, że m iejscowe usta
wodawstwo do takiego procederu zniechęca. Istnieje bowiem cały
szereg praw i kar utrudniających wywóz pieniędzy zagranicę. Bez
względu na to, ja k bardzo są one dokuczliwe czy dyskryminujące,
cieszą się prawdopodobnie aprobatą ludu, który uznał, że tylko
bogacze i ludzie pozbawieni patriotyzmu decydują się na taką
„ucieczkę kapitału”.
196
cieszące się zwykle długoterminowym zainteresowaniem zaczynają
nagle dołować i to w środku prosperity na nie. Niejeden spekulant
stracił fortunę na złocie, które m usiał akurat sprzedać.
W dowolnym czasie, czy to będzie miesiąc, czy tydzień, jeden
towar drożeje szybciej niż inne. W naturze rynku spekulacyjnego
leży to, że lider w yścigu cen będzie się nieustannie zmieniać.
Wszechwiedzący spekulant, przewidujący, co będzie następnym li
derem, gotów byłby sprzedać tow ar rosnący w cenie, aby kupić
ten, który rosnąć będzie jeszcze szybciej. Wiedziałby, kiedy coś
kupić, kiedy dany towar sprzedać i dlatego ciągle zmieniałby swo
je „inwestycje*®*- .
Niestety, ludzi wszechwiedzących nie ma; nikt nie jest też wy
starczająco inteligentny ani nie ma tyle szczęścia, aby stać go było
na takie działanie. Kumulujące ryzyko i koszty stanowiłyby sku
teczną zaporę. Po pierwsze, takimi kosztami byłaby nauka i czas.
Spekulant, jakiego opisaliśmy powyżej, musiałby poświęcić cały swój
czas spekulacjom; nie byłby w stanie angażować się w żadne inne
zajęcie czy biznes. Ponosiłby t l ż ogromny koszt nieustannych zmian
“ kupowania i sprzedawania - swoich preferencji; dobiłyby go róż
nice między ceną kupna a ceną sprzedaży, a także płacone prowizje.
Podatek od wzbogacenia
197
w y” własne kasyn gry sięgają średnio 2 -3 procent, ci, którzy grają
dostatecznie długo, m uszą w końcu przegrać. Jaka może być nasza
wygrana, jeśli wpływy „Izby”56 sięgają dziś 30 procent?
Jest chyba jasne, że obowiązujący w Stanach Zjednoczonych
system podatkowy nie tylko zniechęca do wysiłku i przedsiębiorczo
ści, ale i utrudnia praworządnym obywatelom jakąkolw iek ochronę
ich m ajątku przed inflacją, w którą w pędza ich polityka ich własne
go rządu.
Okres inflacji jest niemal zawsze okresem wzmożonej demago
gii i wrogości wobec biznesu. Gdyby jakiś bezlitosny wróg Ameryki
usiłował celowo zniszczyć w klasie średniej zachętę do pracy i oszczę
dzania, nie wymyśliłby skuteczniejszego zestawu działań niż obecna
kombinacja inflacji, subsydiów, zasiłków i konfiskacyjnego systemu
podatkowego, j aki narzuciła nam rządząca klasa polityczna.
Tipster7, ogłaszający swoje usługi, na niedoświadczonym oby
watelu sprawia wrażenie, że inflacja jest szczególną okazją do zro
bienia fortuny. Tymczasem w przypadku znakomitej większości
z nas jest dokładnie odwrotnie. Prócz omawianych dotychczas czyn
ników jest jeden, który pominęliśmy. Jakikolwiek hedge przeciwko
inflacji, jeśli m a być dla nas skuteczny, musi się odbywać kosztem
kogoś innego. Ilekroć kupujemy jakiś towar, aby się schronić przed
inflacją, podnosimy jego cenę dla następnego nabywcy. Można, co
prawda, korzystać ze schronu inflacyjnego na własny koszt, nigdy
jednak całkowicie.
W najlepszym razie, jedna grupa może odnosić korzyści z infla
cji kosztem drugiej grupy. Cena tego, co musimy akurat sprzedać,
może wzrosnąć szybciej lub bardziej niż średnia cena tego, co aku
rat m usim y kupić, tylko wtedy, gdy cena tego, co inni ludzie muszą
nam sprzedać, wzrasta wolniej lub mniej niż cena tego, co muszą
5 Mimo szeregu koncesji i rzekomych zniżek podatkowych w 2007 roku
podatek ten sięga mniej więcej tego samego poziomu co w chwili odda
wania niniejszej książki do druku - przyp. tłum.
6 Analogia do Kongresu USA - przyp. tłum.
7 Osoba udzielająca poufnych informacji giełdowych - przyp. tłum.
198
kupić od nas. Zysk netto z inflacji musi być skompensowany co naj
mniej równą mu, realną stratą. Polityczna atrakcyjność inflacji bie
rze się z hołdowania przez większość wyborców iluzji, że dzięki
odpowiednim szwindlom uda im się jakoś na tym skorzystać, kosz
tem jakichś anonimowych ofli£ •*
Jednakże ogólna sytuacja powinna być jasna. Inflacja jest for
mą podatku. Podatku, który musimy płacić kolektywnie. Jeśli rząd
wyda w danym roku, powiedzmy, o 70 miliardów więcej, niż ze
brał w postaci podatków, różnicę zapłaci emitując dodatkowo 70
miliardów papierowych dolarów. Ci z nas, którzy nie korzystają
z tego rządowego deficytu, m uszą kolektywnie zrzec się ekwiwa
lentu owych 70 m iliardów dolarów w postaci dóbr, usług lub
oszczędności.
Na każdego spekulanta, który osiągnął znaczące korzyści z dłu
gotrwałej i głębokiej inflacji, przypadają tłumy tych, co na niej stra
cili, Ci, którzy szerzą złudne przekonanie, że zwykły człowiek, za
pomocąkilku powszechnie znanych tricków, jest w stanie zabezpie-
szyćsię przed inflacją albo że inflacja stwarza możliwości tworze
nie fortun, osłabiają społeczny sprzeciw wobec inflacji, zachęcając
do jej kontynuowania. Jedynym bezpiecznym sposobem uchronienia
się przed skutkami inflacji jest powstrzymanie jej.
199
Rozdział 22
200
Kiedy I w ojna św iatow a się zakończyła, niektóre z wojujących
stron powróciły do standardu złota. I znow u A nglia je st tu wybit
nym przykładem, rów nież tego, jak ie błędy m ożna równocześnie
popełnić. Przywrócenie płatności w złocie nastąpiło w 1925 roku
w oparciu o przedw ojenny parytet funta szterlinga. Pominięto przy
tym dwie ważne okoliczności. Pierwszą, że w owym czasie nastąpiła
ogromna ekspansja, zarów no kredytu, ja k i pieniądza, wyemitowa
no zatem dużąilość pieniędzy papierowych, których właściciele mogli
domagać się w ym iany na złoto. I drugą, będącą rezultatem pierw
szej, mianowicie, że ceny znacznie wzrosły. Gdyby w 1925 roku
przywrócono parytet złota po „cenie” odpowiednio wyższej, płatno
ści w złocie m ogłyby m ieć miejsce. Jednakże przywrócenie starej
ceny sprawiło, że złoto stało się obiektem pożądania, co doprowa
dziło do skurczenia się w olum enu kredytu i spadku cen.
We wrześniu 1931 roku Anglia ponownie odeszła od standardu
złota Stany Zjednoczone odeszły od niego w 1933, gdy złoto było na
poziomie 20,67 dolarów za uncję. N a nieszczęście, w iną za ten stan
rzeczy nie obarczano ani wojny, ani powojennej inflacji w obu kra
jach, ani nawet źle dobranego parytetu walut, lecz sam standard złota.
- Kiedy we wrześniu 1939 roku wybuchła II wojna światowa, wiele
światowych walut, z pow odów zasadniczo identycznych, co w cza
sie I wojny światowej, ponow nie popadło w chaos. Jednakże tym
razem, w lipcu 1944 roku, zanim wojna się skończyła, przedstawi
c ie l 43 krajów zaproszono do Stanów Zjednoczonych na konferen
cję w Bretton Woods, w stanie N ew Hampshire, gdzie usiłowano
ustanowić nowy światowy system walutowy.
Tym, co wtedy ustanowiono, był kompromis zaprojektowany
przez Lorda Keynesa z Anglii i H arry’ego Dextera W hite’a ze Sta
nów Zjednoczonych, którego celem było ukontentowanie zwolenni
ków pieniądza papierowego, ,,elastyczności” oraz „suwerenności’*
albo „samookreślenia” się narodów w kwestii waluty, z równocze
snym zapewnieniem konserwatystów, że waluty te zachowają zwią
zek ze standardem złota. Spodziewaną zaletą nowego systemu miało
być rzekomo znaczne ograniczenie „tyranii” złota.
201
Tylko jedna waluta, dolar amerykański, miała pozostać wymie
nialna na złoto i to nie na życzenie kogokolwiek, kto posiadał dolary,
lecz wyłącznie na żądanie zagranicznych banków centralnych.
Wszystkie inne waluty miały być wymienialne jedynie na dolara.
Z dolarem powiązanym ze złotem, a wszystkimi innymi walutami
powiązanymi z dolarem, zapewniono systemowi stabilność, mini
malizując potrzebę utrzymywania rezerw złota.
: * System uwalniał ze ścisłej dyscypliny monetarnej wszystkie kra
j ą i wyjątkiem Stanów Zjednoczonych. Jeśli jakiś kraj znalazłby się
W kłopocie, zapewniono by mu automatyczne pożyczki, które miały
go uratować. Umowa przewidywała, że każdy kraj, w dowolnej chwi
li, będzie mógł dewaluować swoją walutę do 10 procent, i wyraźnie
zaznaczono, iż „Fundusz nie będzie robił z tego powodu żadnych
obiekcji”. Prawdziwym, choć nie wypowiedzianym explicite celem
Umowy z Bretton Woods, jak ju ż kiedyś piszący te słowa zaznaczył
(w The American Scholar, zima 1944/1945), było uczynienie
z inflacji narzędzia „łatwego w użyciu, prostego, a przede wszyst
kim szanowanego’** . ^
Już w 1949 roku system zaczął pękać w szwach. 18 września
tego samego roku doszło do dewaluacji funta szterlinga o 30 pro
cent, z 4,03 dolara do 2,80 dolara. Dwadzieścia pięć innych walut
poddało się dewaluacji w ciągu następnego tygodnia. W latach, któ
re potem nastąpiły, miały miejsce setki dewaluacji walut należących
do Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
202
li wszystko, aby podkopać siłę dolara, organizując pom oc m iędzy
narodową, finansując ogrom ne w ydatki krajowe, zwiększając i utrzy
mując ciągły deficyt budżetow y, zw iększając równocześnie podaż
pieniądza i obniżając stopy procentow e. W 1968 roku zaniechali
śmy praktycznie wym ienialności dolara n a złoto, naw et bankom cen
tralnym. O ficjalnie i otw arcie stan d ard zło ta został porzucony
15 sierpnia 1971 roku.
Odrzuceniu przez nasz rząd uroczystego zobowiązania towarzy
szyła inflacja, dew aluacja i m onetarna dem oralizacja niemal wszę
dzie. Znikła potrzeba dalszego utrzym yw ania sztywnych kursów
walutowych. Nie było naw et zgody co do tego, do czego m iałyby te
kursy być porównywane.
Trzy poniższe tabelki publikow ane były przez Citibank (daw
niej First National City B ank o f N ew York) na przestrzeni 24 lat,
w wydawanym przez bank M onthly Econom ic Letter. Publikujemy
je tutaj za zgodą banku.
Tabelka 1 ukazała się w e w spom nianym periodyku banku
w grudniu 1956 roku. Pokazuje ona zakres deprecjacji siły nabyw
czej pieniądza w szesnastu krajach, w okresie od roku 1946 do
1956, mierzonej za pom ocą oficjalnego w skaźnika kosztów utrzy
mania. W trzeciej kolum nie podajem y złożone tem po deprecjacji
w każdym z tych lat.
203
TABELA 1
204
wych nie tylko nie otrzymałby netto odsetek od swej inwestycji, to na
dodatek musiałby do nich dołożyć ze swego własnego, realnego kapitału.
Tabela 2, opublikowana we wspomnianym periodyku bankowym
w lipcu 1967, ukazuje deprecjację siły nabywczej pieniądza w 45 kra
jach. Dane obejmująokres od roku 1956 do 1966. Dodatkowo obliczo
no roczny wskaźnik deprecjacji w każdym ze wspomnianych 10 lat.
TABELA 2
205
Holandia 100 71 3,4
Pakistan 100 .70 * 3,5
Iran 100 70 3,5
Filipiny 100 70 3,6
Dania 100 69 3,6
Meksyk 100 69 3,7
Szwecja 100 68 3,8
Japonia 100 66 4,0
Francja 100 62 4,7
Finlandia 100 60 4,9
Tajwan 100 ! 58 5,2
Izrael 100 58 ’ 5,4
Lidie 100 57 5,5
Hiszpania 100 49 6,9
Wietnam 100 46 7,4
Turcja 100 45 7,7
Peru 100 41 8,5 !
Korea Pd. 100 331 * 70,5
Kolumbia 100 32 10,8
Boliwia 100 25 13,0
Chile 100 10 20,6
Argentyna 100 6 24,5
Brazylia 100 2 31,0
206
TABELA 3
Kraje uprzem ysłow ione i inne kraje europejskie
Krai Indeks wartości Roczne tempo
pieniądza (a) deprecjacji (w proc.)
207
TABELA 4
Kraje mniej uprzemysłowione
. 'Indeks wartości Roczne tempo
J pieniądza (a) deprecjacji (w proc.)
42 6,4 10.4
Indie 70
Singapur 94 57 1,2 9,1
92 65 1,6 6.7
Panama
M alezja 94 66 1,3 6.8
4,2 10,9
Tajwan 81 45
5,6 13.2
Filipiny 75 37
92 68 - 1,7 5.9
Honduras
Iran 93 59 1,4 8,6
Tajlandia 88 58 2,5 8,0
32 5,6 15.8
Boliwia 75
1,6 5.4
Wenezuela 92 70
94 54 1,3 10.3
Paragwaj
Ekwador 79 42 4,5 10,2
5,0 12.9
Jamajka 77 39
Trynidad/Tobago 83 45 3,7 11,6
9,2 16,0
Kolumbia 62 26
Meksyk 84 47 3,5 1 10,8
1,8 9.9
Kenia 91 54
K orea Pd. 58 29 10,2 13.1
3,9 . 17,3
Izrael 82 32
63 35 8,9 11.2
Peru
21,5 17.4
Brazylia 30 11
18,5 15,7
Zair 36 15
20,9 67.5
Chile 31 b
16,2 39,2
Argentyna 41 b
- • 10,3
M ediana1: 4,2
b. mniej niż 1.
208
Zainteresowany czytelnik może z tych tabelek wyliczyć przybli
żoną deprecjację za okres 30 lat w odniesieniu do przynajmniej 16
różnych w alut i za okres dwudziestoletni dla reszty z nich. Początko
wo miałem zamiar zebrać te trzy tabelki w jedną, jednakże wydało mi
się wiele bardziej konstruktywne przedstawić każdą z osobna w jej
oryginalnej formie, ponieważ w ten sposób możemy dokonać między
nimi porównań. Konsolidacja niewiele by tu wniosła.
Te trzy tabelki pokazują, że inflacja niemal we wszystkich wy
mienionych krajach trw a ju ż co najmniej 30 lat, a także że ta długo
falowa tendencja m a raczej skłonność do przyspieszania niż do zani
kania. W ciągu 10 lat m iędzy rokiem 1946 a 1956 mediana dla de
precjacji w szesnastu krajach wymienionych w tabeli wynosiła 4,3
procent rocznie. W następnych dziesięciu latach, od 1956 do 1966,
mediana dla 45 krajów w ynosiła wciąż 3,4 procent rocznie. Jednak
że w ciągu pięciu lat, od 1965 do 1970, mediana dla deprecjacji
walut w 25 krajach uprzemysłowionych wynosiła znowu 4,4 pro
cent, a w rozwijających się 4,2 procent, by w latach 1970-1975
wzrosnąć odpowiednio do 8,5 procent rocznie w krajach uprzemy
słowionych i do 10,3 procent w krajach rozwijających się.
Porównuję m edianę dla w skaźników deprecjacji walut w tych
czterech okresach, czyli w skaźniki dla „środkowego” kraju każdej
z tabelek, gdyż wskaźniki deprecjacji pokazane w odpowiednich ta
belach mogłyby sprawiać wrażenie przesadnie wysokich, co sugero
wałoby zbyt w ysoką inflację globalną. Z drugiej strony, cytowanie
mediany dla deprecjacji może sprawiać wrażenie, że zaniżamy dane
na temat inflacji. Przykładowo, tylko w dekadzie 1946-1956 peso
chilijskie straciło 91 procent swojej wartości. W drugiej dekadzie,
1956 -1 9 6 6 , brazylijskie cruzeiro straciło 98 procent swej wartości
z 1956 roku, chociaż dekadę wcześniej straciło ju ż 74 procent swej
wartości z 1946 roku. W ciągu dekady 1965-1975 peso chilijskie
209
1 argentyńskie straciło ponad 99 procent swej wartości, mimo swej
znacznie skurczonej wartości siły nabywczej z roku 1965. Niewielu
z nas je st w stanie wyobrazić sobie rozmiar tragedii, jaka dotknęła
w tych krajach miliony ludzi.
210
nacisku - konieczne do skanalizowania nadwyżki wpływów po
datkowych. Nie wzięto pod uwagę tego, że z chwilą ustanowienia
tych datków socjalnych polityk u władzy, który chciałby je kie
dyś zlikwidować, czy choćby zm niejszyć, ryzykował będzie sa
mobójstwem.
Istniała jeszcze trzecia przyczyna szerzącej się wtedy inflacji.
Umowa z Bretton Woods, jak widzieliśmy, umożliwiała natych
miastową dewaluację, pod warunkiem, że nie przekroczy ona
10 procent jednorazowo. Jeśli zatem Alfazja, granicząca z Batawią,
zdewaluuje swoją walutę, pierwszym tego skutkiem dla ludzi z Alfa-
zji będzie zwiększenie eksportu do Batawii i jednoczesne zmniejsze
nie importu z tamtego kierunku, ponieważ z powodu dewaluacji ceny
dóbr pochodzących z Alfazji będą niższe niż takich samych dóbr
z Batawii, a jednocześnie dobra pochodzące z Batawii będą w Alfa
zji droższe. Oznacza to, że dewaluacja pieniądza w Alfazji dotknie
i zdestabilizuje wymianę handlową z Batawią. Może to doprowa
dzić do tego, że ta ostatnia - w celach ochronnych -rów nież zdewa
luuje swoją walutę.
Jedyną rzeczą, która może taką dewaluacyjną konkurencję wy
eliminować lub przynajmniej znacznie jązmniejszyć, jest powszech
ne zrozumienie w każdym z krajów, że rzekome korzyści handlowe
płynące z dewaluacji są zarówno przejściowe, jak i iluzoryczne, gdyż
i tak większość obywateli kraju, który dewaluuje swoją walutę, czy
to jako pierwszy, czy naśladuje dewaluację innych, na dłuższą metę
bardziej z jej powodu cierpi niż korzysta.
Do tego wszystkiego dochodzi czwarty, główny powód świato
wej inflacji. Jest nim zakorzenione w ludzkich umysłach przekona
nie, że inflacja jest konieczna w celu zmniejszenia bezrobocia. Za
kładając, że w tym twierdzeniu jest choć cień prawdy, jest ono praw
dziwe tylko z jednego powodu: dopóki związki zawodowe różnych
krajów cieszą się immunitetem i przywilejami danymi od rządu, dzięki
którym są w stanie ustanawiać poziom płac powyżej tego, co istnie
jący rynek jest w stanie wytrzymać, zwiększenie inflacji (podnoszą
cej ceny) umożliwi zapłacenie tych zawyżonych stawek. W żadnym
211
innym przypadku, jak już widzieliśmy, wiara w dobrodziejstwa in
flacji i jej wpływ na zwiększenie zatrudnienia nie ma najmniejszych
podstaw.
Nagroda (albo raczej kara) za wymyślenie tego mitu, przyzna
wana zwykle lordowi Keynesowi, wydaje się przesadnie wysoka.
W chwili, gdy w 1936 roku ogłosił on drukiem swoją Ogólną teo
rią zatrudnienia, procentu i pieniądza, nasz w łasny rząd miał
w stosowaniu polityki nieprzerwanego deficytu budżetowego prak
tykę sześcioletnią. Teoria Keynesa dostarczyła jedynie drobiazgo
wego uzasadnienia na to, co politycy robili już od dawna. Autory
tet Keynesa i jego prestiż spowodował, że choroba ta trwa, czy
wręcz się nasila.
212
Rozdział 23
213
m onetarnego, lecz pom yłek i złych uczynków ze strony rządzą
cych polityków lub biurokratów.
Nawet ci, którzy przyznają, że z systemem monetarnym jest coś
nie tak, nie potrafią zdecydować się na jego konieczne reformy. Pro
ponuje się więc miriady reform.
Reformatorów można podzielić na dwie grupy. Jedna z nich nie
ma nic wspólnego ze standardem złota, srebra czy jakiegokolwiek
innego towaru (commodity), zgadzając się na pozostawienie emisji
pieniądza i kontroli nad nim w rękach państwa. Druga grupa to zwo
lennicy jakiejś formy standardu złota.
Obie grupy można podzielić na dwie szkoły. W grupie etaty-
stów, albo zwolenników pieniądza papierowego, jedna szkoła chce
pozostawić wszystko, co dotyczy pieniądza, w rękach rządowych
władz monetarnych, druga chce poddać te władze kontroli. W gru
pie zwolenników standardu złota jest podobnie. Jedna szkoła chce
dać władzę nad pieniądzem prywatnym bankierom i rządowym wła
dzom monetarnym, w ramach dość szerokich, choć niezbyt jasnych
uprawnień, podczas gdy druga usiłuje nałożyć na te uprawnienia
daleko idące ograniczenia.
Mamy więc cztery główne szkoły monetarystyczne. Niemal
wszystkie propozycje odnośnie waluty podpadająpod którąś z nich.
214
ła się w Bretton Woods w 1944 roku, pod kierunkiem H arry’ego
Dextera W hite’a ze Stanów Zjednoczonych i lorda Keynesa z W iel
kiej Brytanii. Rzekomym celem konferencji było poszerzenie zakre
su „współpracy międzynarodowej” i, wierzcie lub nie, „stabilizacja”
walut i kursów ich wymiany.
Główni architekci konferencji szczerze wierzyli (choć nie pizyzna-
wali się do tego otwarcie), że cel ten można osiągnąć poprzez stopniowe
wypieranie złota z systemu monetarnego. Tym samym, zamiast na stan
dardzie złota, oparli świat na standardzie dolara. Wartość każdej innej
waluty miała być odtąd utrzymywana dzięki uczynieniu jej wymienial
ną na dolara, po stałym, oficjalnym kursie wymiany.
, System ten nadal posiadał jeden związek zip złotem. Sam d ó k r
był na nie wymienialny w cenie 35 dolarów za uncję. Jednakże zwią
zek ten miał dwie słabości. Inne kraje mogły utrzymywać stabilność
SSWtói walut wobec dolara nie poprzez operacje na rynku wolnej
wymiany walutowej (jak było w czasach standardu złota przed
I w ojną światową), lecz poprzez manipulowanie sprzedażą lub kup
nem dolara przez rząd, innymi słowy, poprzez odgórne powiązanie
(pegging) waluty z dolarem. A dolary nie były wymienialne na złoto
na żądanie ich posiadaczy, lecz jedynie na życzenie zagranicznych
banków centralnych. W takiej sytuacji Stany Zjednoczone mogły
nawet (offthe record) użyć swej wielkiej siły politycznej i gospodar
czej do wywarcia nacisku na zagraniczny bank centralny, zamierza
jący wymienić swoje zasoby dolarowe na złoto, by nie robił tego,
gdyż zostanie to uznane za działanie wrogie.
W ten sposób sztuczna stabilność systemu z Bretton Woods, którą
można było utrzymać przez kilka lat, nie była efektem tego, że każ
dy kraj członkowski utrzymywał swoją walutę w dobrym stanie,
powstrzymując się przed nadmierną emisją pieniądza i kredytu, lecz
poprzez sztuczne utrzymywanie jej kursu (pegging) i dżentelmeńską
umowę, że nikt tego misternego planu nie zburzy.
Umowa ta okazała się ostatecznie niemądra, niedobra i niesta
bilna. System utrzymywał swoją stabilność tylko dzięki temu, że
mocne waluty nieustannie szły na ratunek słabszym. Powiedzmy,
215
Stany Zjednoczone pożyczały Wielkiej Brytanii miliony dolarów.
Albo amerykański Departament Skarbu kupował miliony funtów
szterlingów. Działało to podobnie w przypadku kryzysu innych wa
lut. Jednakże wykorzystanie silniejszej waluty do ratowania waluty
słabszej powodowało to, że ta silniejsza słabła. Jeśli skarb Stanów
Zjednoczonych kupował za dolary miliony funtów, sprowadzało się
to do tego, że dolary te drukował.
Jeśli więc, w wyniku naszej własnej lekkomyślności, dolar za
czął się psuć, to pod nieobecność standardu złota zlikwidowanego
w sierpniu 1971 roku inne kraje też były narażone na psucie swych
walut. Przykładowo, zgodnie z umową w Bretton Woods, Niemcy
musiały kupować miliardy dolarów, aby w ten sposób zapobiec pod
niesieniu wartości marki powyżej ustalonego jej parytetu wobec do
lara. A skąd Niemcy brały te miliardy marek potrzebne do kupowa
nia miliardów dolarów? Drukowały je!
W ten sposób kraje o silniejszych skłonnościach inflacyjnych
niemal systematycznie eksportowały swoją inflację do krajów
mniej inflacyjnych. Doprowadzało to świat do ciągłego chaosu
inflacyjnego.
Prawdą jest, że kraje o silniejszej walucie, jeśli nawet chcą się
dostosować do postanowień umowy z Bretton Woods i kupić słab
szą walutę, nie muszą wcale zwiększać podaży swego pieniądza.
Ani Niemcy, ani żaden inny kraj, który nabywa dolary, nie musiały
dodawać tych dolarów do „rezerw” swego banku centralnego, sta
nowiących gwarancje, pod którą mogłyby wyemitować więcej swej
własnej waluty. Mogły one równie dobrze wysterylizować swoje re
zerwy. Wystarczyłoby, żeby zredukowały swoje wydatki i kupiły
dolary za zaoszczędzone w ten sposób pieniądze. Innym wyjściem
jest podniesienie podatku. Oba te sposoby zapobiegałyby dodruko
waniu nowych marek czy innych pieniędzy. Jednakże pociągałoby to
za sobą trudną decyzję, która mogłaby narazić aktualne władze kra
ju na ryzyko utraty mandatu społecznego. To, że decydowały się one
na emisję nowych pieniędzy, jest przykładem działania po linii naj
mniejszego oporu.
216
Chciałbym w tym miejscu podkreślić z całą ostrością, że warun
kiem stworzenia mocnych fundamentów pod trw ałą i zdrową refor
mę monetamąjest uświadomienie sobie, że istniejący dziś w świecie
chaos monetarny nie jest li tylko kw estią przypadku. Nie powstał on
wbrew zamiarom oświeconego i wspaniałego, nowoczesnego syste
mu znanego jako Międzynarodowy Fundusz Walutowy. To je st coś,
co stało się dokładnie z powodu tego systemu. To je st jego nieunik
niony skutek.
Do jego ostatecznego upadku doprowadził właśnie specyficzny
rodzaj „współpracy międzynarodowej ”, którą ten system utworzył.
Kraje, których polityka prowadziła do chronicznych kryzysów w a
lutowych, powinny być zmuszone do płacenia kary. Chwiejące się
waluty nie powinny być ratowane przez banki centralne innych kra
jów. One dobrze wiedziały, że rozciąga się pod nimi siatkę ochronną
amerykańskich czy jakichś innych pieniędzy, i dlatego tak ochoczo
popadały w tarapaty.
Działo się tak, że system nieustannie się rozpadał, a mimo to
istniała cicha zmowa, ignorująca fundamentalną słabość krajów spra
wiających kłopoty. We wrześniu 1949 roku brytyjski funt został zde-
waluowany z 4,03 dolara do 2,80 dolara. Niemal natychmiast po
tem, w ciągu jednego tygodnia, dewaluację przeprowadziło jakieś
25 innych krajów. W listopadzie 1967 roku zdewaluowano brytyj
skiego funta ponownie, tym razem z poziomu 2,80 do 2,40 dolara za
funt. Od czasu powstania Międzynarodowego Funduszu Walutowe
go w 1946 roku dewaluacji były setki. W swoim Monthly Bulletin
Fundusz drukuje każdego roku, dosłownie, miliony statystyk, upar
cie - aż do dziś - odmawiając podania jednej liczby, mianowicie:
liczby przeprowadzonych dewaluacji.
217
chcieliby ten system kleić. Jest on bowiem martwy. Problem w tym,
że nieboszczyk nie został pochowany.
Przejdźmy teraz do następnej koncepcji zgłoszonej przez mone-
tarystów.
O monetarystach można powiedzieć dwie dobre rzeczy. Pierw
szą, że uznają ścisły związek między ilościąpieniędzy a siłą nabyw
czą jednostki monetarnej. I drugą, że potwierdzają znaczenie usta
nowienia ścisłych i precyzyjnych granic emisji pieniądza. Jednakże
w ich założeniach faktycznych i propozycjach co do linii postępo
wania istnieje wiele słabości.
Prawdąjest, że między podażą pieniądza na rynek a siłąnabyw-
czą jednostki monetarnej istnieje ścisły związek. Niestety, nie jest
prawdą, że relacja ta jest odwrotnie proporcjonalna, czy że jest stała
i można na niej polegać. Nie jest też prawdą, że między określonym
tempem wzrostu procentowego podaży pieniądza a takim samym
procentowym tempem wzrostu cen istnieje stała różnica. Statystyki,
na których opiera się to założenie, są w najlepszym przypadku nie
dokładne. Nie stosują się do wystarczającej ilości walut w stosunko
wo długim okresie.
W czasie typowej inflacji, we wczesnych jej fazach, ceny towa
rów nie rosną tak szybko, j ak wzrasta podaż pieniądza, zaś w fazach
późniejszych ceny rosną dużo szybciej, niż wynosi tempo wzrostu
podaży pieniądza.
Dla monetarystów całe to porównanie jest nieuczciwe i bez zna
czenia. Nie uznają się też za proponentów inflacji. Dla nich inflacja
nie jest definiowana jako wzrost podaży pieniądza, lecz jedynie jako
w zrost cen. Stąd ich propozycja podnoszenia wolumenu pieniądza
od 3 do 5 procent rocznie tylko p o to, by powstrzymać „poziom ”
cen p rzed spadkiem. Proponująroczny wzrost tempa podaży pienią
dza na poziomie kompensującym jedynie oczekiwany roczny wzrost
wydajności w gospodarce, w wysokości ok. 3 procent lub więcej.
Koncepcja monetarystów opiera się na fałszywym założeniu. Nie
m a bowiemautomatycznego i pewnego rocznego przyrostu wydaj
ności w gospodarce w wysokości 3 lub więcej procent. Wzrost wy-
218
dajności, jaki miał miejsce w gospodarce amerykańskiej w ostatnich
latach, jest skutkiem wzrostu oszczędności, inwestycji i postępu tech
nicznego. Żaden z tych czynników nie jest automatyczny. Szczerze
mówiąc, w ostatnich latach, zwykłe środki wydajności malały.
Abstrahując od wyszukanego aparatu matematycznego i staty
stycznego, na omówienie którego nie ma tu ani miejsca, ani czasu,
utrzymanie poziomu cen jest celem dosyć wątpliwym, żeby nie
powiedzieć: podejrzanym. Opiera się bowiem na założeniu, że spa
dek cen ma charakter deflacyjny, i że jeśli kiedykolwiek się pojawi,
doprowadzi do recesji Właśnie to ostatnie założenie je st wątpliwe.
Jeśli podaż pieniądza nie rośnie, spadek cen jest prostą konsekwencją
postępu gospodarczego i produkcyjnego. Nie musi wcale rodzić
recesji, ponieważ w tej sytuacji spadające ceny są rezultatem spa
dających kosztów produkcji. Rzeczywista zyskowność krańcow a
nie spada. Stawki płacowe wyrażone w jednostkach pieniądza nie
rosną, rośnie jednak płaca realna, ponieważ teraz za tę sam ą ilość
pieniędzy można kupić więcej. Spadek cen, któremu towarzyszyła
stała lub rosnąca prosperity, zdarzał sf| w naszych dziejach ju ż
nieraz.
W otaczaj ącym nas świećie potężnych i agresywnych związków
zawodowych, stosujących przemoc na co dzień, i to w pełni legalnie,
monetaryści słusznie się obawiają, że takie związki nie będą zado
wolone ze wzrostu siły nabywczej, któremu nie towarzyszy nomi
nalny wzrost stawek płacowych. Domaganie się, i uzyskanie, nad
miernego wzrostu płac może w takiej sytuacji doprowadzić do wzro
stu bezrobocia i recesji. Takie niebezpieczeństwo istnieje w każdym
systemie monetarnym, chyba że rząd i politycy doprowadziliby do
zmiany istniejącego, jednostronnego prawa związkowego i ideologii
syndykalizmu.
Głównym i fatalnym błędem koncepcji monetarystów jest ich
skrajna naiwność polityczna. Powodowani nią decydują się pozo
stawić kontrolę nad ilością jakością i siłą nabywczą pieniądza cał
kowicie w rękach państwa, czyli będących u władzy polityków
i urzędników.
219
N ie zawaham się napisać, że w ten sposób nieskrępowana wła
dza nad pieniądzem uzależniona je st od subiektywnego uznania
i arbitralnych kaprysów osobników zajmujących tymczasowo
nowiska w państwie. Rzecz jasna, monetaryści by temu zaprzeczyli.
Twierdziliby, l i przecież wprowadzili ograniczenie uznaniowości
działań osób zarządzających pieniądzem. No, bo czymże innym jest
zasada wymagająca, aby wzrost wolumenu pieniądza wynosił tylko
dwa, trzy, cztery albo pięć procent rocznie; wysokość tego wzrostu
w pisana byłaby w ustawę, a może nawet do konstytucji.
Przejawem chwiejności m onetarystów jest to, że nigdy nie zde
cydowali, czy wielkość tego wzrostu odnosi się do celów biurokra
tycznych określanych z miesiąca na miesiąc, czy może opisana ma
być prawem, a może konstytucją. N igdy też nie zdecydowali, czy
ma to być 2, 3 ,4 czy może 5 procent. A może właśnie w tej niejasno-
ści tkwi siła ich argumentów?
To jasne, że z chwilą przyjęcia takiego systemu w praktyce poja
w i się systematyczna presja polityczna na inflację. Ci, którzy utrzy
mują, że dwuprocentowy wzrost podaży pieniądza jest wystarczają
cy, zmuszeni będą odpierać ataki swoich kolegów, którzy obawiać
się będą, że taki mały wzrost może grozić recesją. W zrost na pozio
mie 3 procent uruchomi niewątpliwie ciągłe naciski ze strony zwo
lenników wzrostu czteroprocentowego, a także konflikt z adwokata
mi wzrostu pięcioprocentowego. I tak dalej, w nieskończoność. Kie
dykolwiek pojawi się widmo recesji, w iną za nie obarczać się będzie
zbyt niskie tempo wzrostu wolumenu pieniądza. Uruchomi się więc
agitację na rzecz przyspieszenia go.
Żaden z tych argumentów nie jest wymysłem mojej wyobraźni.
W szystko to stało się ju ż nie raz. Henry Ford II, przedstawiając
20 lutego 1975 roku roczne sprawozdanie z działalności swojej fir
m y samochodowej podkreślał konieczność zastosowania środków
„służących szybszemu wychodzeniu z recesji”.
Zacytowałem go jedynie, by pokazać przykład pierwszy z brze
gu. A je st on dość charakterystyczny, gdyż dotyczy biznesmena,
a nie polityka.
220
Miesiąc później pojawił się kolejny, już znacznie bardziej uderzają
cy przypadek. Oto 8 marca 1975 roku senat Stanów Zjednoczonych
przyjął jednogłośnie, stosunkiem głosów 86 do zera, rezolucję ponagla
jącą Rezerwę Federalną do zwiększenia podaży pieniądza w sposób
„ułatwiający i przyspieszający proces wychodzenia z recesji gospodar
czej”. Zalecił także, aby co sześć miesięcy FED konsultowała się z ko
misjami bankowymi senatu i izby niższej w celu koordynowania polity
ki monetarnej. Był to defacto rozkaz wydany Rezerwie, aby kontynu
owała inflację, akto wie, czynie chodziło też o przyspieszenie jej tempa.
Uświadomiło to FED, że cokolwiek sobie do tej pory myślała, nie jest
już dłużej niezależna, a jej decyzje podlegają uznaniu polityków będą
cych aktualnie u władzy. Fundamenty tej rezolucji przyjęte zostały póź
niej przez cały Kongres.
Program monetarystów uczyniłby niewątpliwie z systemu mo
netarnego polityczny futbol. Zresztą, czego innego tu oczekiwać?
Czyż nie jest ciężką naiwnością świadome pozostawianie podaży
pieniądza w rękach państwa z jednoczesną nadzieją, że władza do
browolnie nie skorzysta z takiego uprawnienia?
Pierwszym warunkiem zdrowego systemu monetarnego jest po
zostawienie w rękach polityków najmniejszej możliwej władzy nad
pieniądzem.
Zalety złota
221
Jednakże istnieją dwa rodzaje standardu złota. Jednym jest sys
tem rezerw cząstkowych, drugim system rezerw stuprocentowych,
czyli czysty standard złota.
System rezerw cząstkowych został rozwinięty i spopularyzo
w any w świecie zachodnim w ciągu stulecia od 1815 do 1914 roku.
Nazyw am y go dziś klasycznym standardem złota. Posiada on tzw.
elastyczność. U możliwiła ona cykle koniunkturalne, a właściwie
należałoby napisać, że jest odpowiedzialna za powtarzające się cy
kle prosperity i recesji, boomu i kryzysu.
W systemie rezerw cząstkowych mieszkańcy, powiedzmy, Ru-
rytanii pożyczają pieniądze z banku w formie depozytu na żąda
nie, który przeznaczają n a różne swoje przedsięwzięcia. Wykre
owany w ten sposób pieniądz, po wprowadzeniu go do biznesu czy
zapłaceniu nim za pracę, spowoduje w Rurytanii najprawdopodob
niej w zrost cen. Rurytania stanie się atrakcyjniejszym miejscem do
sprzedawania, a mniej atrakcyjnym do kupowania. N aruszy to bi
lans handlow y tego kraju. Odbije się to w postaci spadku kursu
wym iany w aluty rurytaóskiej, którego kresem będzie osiągnięcie
tzw. złotego punktu eksportowego. W tym momencie złoto zacznie
z Rurytanii wypływać za granicę. A by tem u przeciwdziałać, ko
nieczne będzie podniesienie stóp procentowych w Rurytanii, Przy
w yższym oprocentowaniu i mniejszych rezerwach złota zmniejszy
się w olum en miejscowej waluty. Oznaczać to będzie deflację; po
bessie nastanie kryzys.
Mówiąc krótko, standard złota oparty na systemie rezerw cząst
kow ych doprowadzi niemal nieuchronnie do pojawienia się cyklu:
boom - kryzys (bust),
W takim systemie istnieje nieustanha presja polityczna na re
dukcję stóp procentowych albo bankowych rezerw obowiązkowych,
co albo będzie do ekspansji kredytowej - czyli inflacji - zachęcać,
albo będzie j ą pogłębiać. Ułatwienie ekspansji kredytowej miało
być w ielką zaletą systemu rezerw cząstkowych, przeoczono jed
nak, że bez w zględu na to, jak niskie są wymagane prawem rezer
wy, w pew nym momencie musi dojść do zalegalizowanej ekspansji
222
kredytow ej. W zw iązku z tym presja n a dalsze obniżanie poziom u
rezerw je st nieunikniona.
Takie są dzieje tego system u w Stanach Zjednoczonych. Skut
kiem, a częściowo też intencją ustaw y kreującej R ezerw ę Federalną
był ogromny w zrost potencjalnego wolum enu ekspansji kredytowej.
W ymagane rezerw y gotówkowe banków członkowskich zostały zre
dukowane ustaw ą o Rezerw ie Federalnej z 1914 roku z 15 do 25
procent, jakie obowiązywały poprzednio, do poziom u od 12 do 18
procent dla nowych banków członkowskich Rezerwy. W 1917 roku
obowiązkowa rezerw a dla banków członkowskich została dalej zre
dukowana w zakresie od 7 do 13 p ro c e n t..
N ie dość, że bankom członkowskim pozw olono na utw orzenie
odwróconej piramidy kredytowej, to j t o m m o w o utworzonym ban
t a m Rezerwy Federalnej, które przechowywały rezerw y gotów ko
w e banków członkowskich, pozwolono na utw orzenie jeszcze je d
nej odwróconej piram idy kredytowej w łasnych środków p ienięż
nych. Banki Rezerw y m iały obow iązek posiadania w gotów ce je
dynie 35 procent tego, ile w ynosiły ich całkowite depozyty, obo
w iązkow e rezerw y w złocie lub świadectw ach złota w ynosić m u
siały 40 procent.
Później w ładze Rezerw y Federalnej stały się bardziej restryk
cyjne, jeśli chodzi o wyznaczanie poziomu rezerw wymaganych od
banków członkowskich (przykładowo, w 1936 roku ostro je p od
w yższono). W dalszym ciągu jednak w ym agania odnośnie pozio
m u rezerw były dość łagodne. M iędzy czerw cem 1945 a m arcem
1965 obow iązkow a rezerw a gotówkowa została zredukowana z 35
i 40 procent do jednego p o zio m a 25 procent. Później znow u ją
obniżono.
Tyle historii. Co w takim razie będzie z przyszłością!
Jeśli świat, albo przynajmniej nasz kraj, powróci kiedyś do ro
zumu i zdecyduje się przywrócić standard złota, system rezerw cząst
kowych pow inien zostać zaniechany. Gdyby, jakim ś cudem, rząd
amerykański postanow ił podjąć taką decyzję jutro, nie byłby w sta
nie zlikwidować zasobów istniejącego dzisiaj pieniądza i kredytu
223
fiducjamego1, czy nawet zmniejszyć znacznie jego zasobów bez moż
liwości doprowadzenia do niszczącej i niepotrzebnej deflacji. Mógł
by jednak powstrzymać się od dalszego tworzenia pieniądza fidu-
cjamego. Zakładając, że rząd byłby w stanie ustanowić realny pary
tet wymiany pieniądza na złoto, na poziomie gwarantującym stabil
ność i nie prowadzącym ani do inflacji, ani do deflacji, Stany Zjed
noczone znalazłyby się na dobrej drodze do mocnej, uczciwej walu
ty opartej na zdrowych podstawach złota.
Jednakże w świecie, z jakim mamy do czynienia, świecie bezna
dziejnego zamętu, inflacjonizmu i demagogii, prawdopodobieństwo
takiego rozwoju zdarzeń jest w przewidywalnej przyszłości bliskie
zeru. Lekarstwo, które sugerowałem, opiera się na założeniu, że nasz
rząd i inne rządy staną się odpowiedzialne i zaczną nagle robić to, co
leży w długofalowym interesie wszystkich obywateli, a nie tylko to,
co służy tym ostatnim doraźnie, na krótko, albo służy wyłącznie
specjalnym grupom nacisku. Oczekiwanie takiej zmiany dzisiaj gra
niczy z cudem.
Prywatny pieniądz
224
było błędnym założeniem co do funkcji, jakiej służyć m a system
monetarny. Zbyt wielu reformatorów systemu monetarnego przyję
ło, że główną cechą w ymaganą od systemu monetarnego jest jego
„neutralność”. Zbyt wielu założyło też, że neutralność ta zostanie
osiągnięta z chwilą wykreowania pieniądza, który pozwoli utrzy
mać stały, nie zmieniający się „poziom cen”.
Taki był cel Irvinga Fishera w latach dwudziestych, kiedy pisał
o „zrekompensowanym dolarze”. Celem współczesnych jego uczniów,
monetarystów, oraz ich koncepcji zarządzania przez rząd podażą
pieniądza o z góry ustalony wskaźnik od 3 do 5 procent rocznie, jest
także stabilizacja poziomu cen.
Z wielu powodów wierzę osobiście, że sam ten cel je st wątpli
wy. Jednakże znacznie poważniejszym i szkodliwym błędem m o
netarystów je st metoda, za pomocą której chcą oni ten cel osią
gnąć, polegająca na udzieleniu rządzącym przywileju m anipulo
wania w alutą zgodnie z formułami, jakie sami reformatorzy sobie
wymyślili.
Reformatorzy ci nie przewidzieli, że nadanie politykom i miano
wanym przez nich urzędnikom władzy nad pieniądzem skłoni tych
ostatnich najprawdopodobniej do realizowania swoich własnych pla
nów, a nie celów założonych przez reformatorów. Głównym celem
polityka, będzie utrzymanie się jak najdłużej przy władzy. A działa
niem, które będzie go u tej władzy utrzymywać najdłużej, będzie
ciągła emisj a pieniądza, ponieważ dzięki niemu:
225
Innymi słowy, najlepszym programem politycznym - z punktu
w idzenia ludzi znajdujących się u w ładzy - wydaje się... inflacja.
Tak więc przekonanie o tym, że kreowanie systemu monetarne
go i zarządzanie nim powinno znajdować się w rękach państwa -
czyli polityków znajdujących s§ę u władzy - je st nie tylko błędne, ale
i szkodliwe. Rozwiązanie jest dokładnie odwrotne. Polega ono bo
wiem na utrzymywaniu rządu od sfery monetarnej tak daleko, ja k
tylko je s t to możliwe. Pierwszym krokiem, jakiego powinniśmy się
domagać od rządu i sądownictwa, niech będzie wprowadzenie w życie
dobrowolnych kontraktów prywatnych, przewidujących płatność
w pieniądzu złotym.
Zobaczmy, co by się stało, gdyby do czegoś takiego doszło.
W m iarę jak rośnie tempo inflacji, albo gdy czasy stają się
coraz mniej pewne, Amerykanie dążyliby do respektowania kon
traktów z klauzulą płatności w złocie. Stałoby się tak, ponieważ
sprzedawcy i pożyczkodawcy coraz mniej chętnie zawieraliby kon
trakty płatne w dolarach papierowych czy w innych niewymienial
nych na złoto jednostkach pieniężnych.
Tendencja do zawierania kontraktów długofalowych, płatnych
w złocie dotyczyłaby szczególnie kontraktów międzynarodowych.
Kupujący bądź dłużnik musiałby w związku z tym otrzymywać pewną
rezerwę w zlocie, albo zawrzeć kontrakt kupna złota, albo kupić
złoto na otwartym rynku za swoje pieniądze papierowe, w dniu płat
ności swoich zobowiązań. Z czasem, jeśli inflacja by się przedłuża
ła, coraz więcej transakcji przeprowadzano by w złocie.
W tej sytuacji, równolegle z rynkiem pieniądza papierowego,
rozrastałby się prywatny, lokalny i międzynarodowy standard złota.
Każdy kraj, któremu by na to pozwolono, posiadałby podwójny sys
tem, ze zmieniającą się z dnia na dzień relacją obu tych rodzajów
pieniądza. W dniu, w którym rządowy pieniądz papierowy stałby się
kompletnie bezwartościowy - do czego doszło np. w Niemczech
w listopadzie 1923 roku i wielu innych krajach w podobnej sytuacji
- zostałby wyparty przez prywatny standard złota.
Czy taki prywatny standard złota może istnieć?
Postawienie takiego pytania świadczy o nieznajomości histo
rii. Prywatne monety złote i prywatne transakcje płatne złotem ist
niały przez wieki, zanim rządy zdecydowały się na ich przejęcie,
c z y i - że się tak wyrażę - na ich nacjonalizację. Argumentacja
utrzymująca, i i królowie i rządy postąpili tak - i że postępowanie
to było w pełni wiarygodne - opierała się na przekonaniu* ie ist
niejące monety złote nie były jednorodne i łatwo mierzalne pod
w zględem wagi, rozmiaru czy nadruku; że ich czystość czy zawar
tość w ogóle była trudna do stwierdzenia; jak również to, że pry
watne monety były surowe i dlatego łatwe do podróbki, czy wresz
cie to, że możliwość ścigania przez prywatnego posiadacza ewen
tualnego fałszerza czy innego oszusta, który zawyżył wartość m o
nety, a tym samym uszczuplił płatność, była utrudniona czy wręcz
niemożliwa. Stąd rzecznicy k ró li jjo sili, że z chwilą, gdy bicie
monet i ich wygląd zostaną zuniformizowane, kiedy posiadać one
będą rozpoznawalną pieczęć królewską, a także, gdy sam rząd ze
chce ścigać i karać ewentualnych fałszerzy monet i innych oszu
stów, ludzie będą mogli polegać na swoich pieniądzach. Transak-
cj e biznesowe staną się skuteczniejsze i pewniejsze, a przede wszyst
kim nie tak czasochłonne jak dotychczas.
Jeszcze innej argumentacji używano w odniesieniu do prawa
rządu do bicia monet drobnych. Przecież to niemożliwe, mówiono,
wręcz śmieszne i niewygodne bić drobne monety złote z przeznacze
niem do niewielkich transakcji, j ak kupno gazety czy bochenka Chle
ba. Tymczasem tym, czego rynek potrzebował, były monety „po
mocnicze”, reprezentujące połowę, ćwierć, jedną dziesiątą czy jedną
setnąjednostki standardowej. Monety te, bez względu na to, z czego
były wykonane, czy jaka była ich nominalna wartość, mogły być
legalnie wymieniane na standardowe monety złote wedle obowiązu
jącego parytetu.
Nie byłoby łatwo, przyznaję, zapewnić tego wszystkiego za
pomocą prywatnych walut, których emitenci mieliby legalny przy
wilej pieczętowania własnych monet i gwarantowania ich wymie
nialności na złoto. Jasne je st też, że uniformizacja pieniądza za-
227
pewniona przez rząd ma swoje niewątpliwe zalety. Pamiętajmy jed
nak, że zalety te m ają swoją cenę. W wieku XIX, a potem aż do
roku 1914 była ona stosunkowo niewysoka. Jednakże obecna cena
monopolu rządowej kontroli pieniądza je st już, bez względu na
miejsce, przesadnie wysoka.
Podstawowy problem, przed jakim stoimy, nie ogranicza się
wyłącznie do sfery monetarnej. Tym problemem jest sam rząd. Jego
obecność we wszystkich sferach naszego życia. Rząd je st nam po
trzebny do zapobiegania albo minimalizowania zewnętrznej czy
wewnętrznej i agresji i do utrzymywania pokoju. Musimy jednak
zdawać sobie sprawę, że żadnej grupie ludzi nie wolno powierzać
pełni władzy. Każda władza ma tendencję do nadużyć, a im więcej
władzy, tym większe prawdopodobieństwo nadużyć. Chociażby z
tego powodu należy zakres władzy rządu minimalizować. Tym
bardziej, że każdy rząd, nawet z niewielkim zakresem władzy, ma
tendencję do zawłaszczania nowych uprawnień. Każdy rząd wyko
rzystuje swoją władzę do zdobycia jeszcze większej władzy. Nie
ma wątpliwości, że dwie wielkie wojny światowe, począwszy od
roku 1914, pozostawiły nam w spadku omnipotentne, wszechwładne
państwo.
Jednakże rozwiązanie powyższego problemu wykracza poza
zakres tej pracy. Wybór najlepszego systemu pieniężnego jest i tak,
sam w sobie, wystarczająco ambitnym zadaniem. Sprowadza się on
głównie do odpowiedzi na pytanie: w jakisposób zabrać system mo
netarny z rąk polityków. Jedno jest pewne; tak długo, jak pieniądz
pozostanie w rękach wszechwładnego państwa, tak długo zdrowego
pieniądza nie będzie.
228
Rozdział 24
229
w strzym anie się p rzed k a p itu la cją w obec ciąg ły ch nacisków
o więcej pieniędzy”2.
Jednakże w istniejących w arunkach politycznych nie wierzy on
w m ożliw ość jakiejkolw iek popraw y sytuacji poprzez
230
ny zostać zapłacone prywatne zobowiązania. N ie m a w ątpliwości,
że pod nieobecność jakiejś szczególnej specyfikacji sądy będą na
dal wymagać, aby długi były spłacane przy użyciu oficjalnej w alu
ty kraju, bez względu na to, ja k bardzo została ona zdeprecjono
wana. J iili jednak dłużnik i wierzyciel wyrazili w kontrakcie otwartą
wolę, by płatności odbywały się w złocie, we frankach szwajcar
skich czy markach niemieckich4, sąd powinien uznać taką umowę
za wiążącą.
Bezpośrednie korzyści płynące z takiego stanu rzeczy są oczy
wiste. Rząd utraciłby możliwość ochrony swojej waluty przed kon
kurencją. Jeśli prowadzić będzie politykę proinflacyjną, obywatele
zrezygnują z jego waluty na rzecz innych walut. Inflacja przestanie
się opłacać.
Pod tym względem propozycja Hayeka niczego now ego nie
wnosi. Pod koniec niemieckiej hiperinflacji 1919-1923 ludzie od
mawiali akceptacji marek papierow ych na każdych w arunkach,
robiąc biznesy między sobą w złocie, dolarach, frankach szw aj
carskich, a naw et w w ielu innych walutach. W każdym kraju,
w którym prawo w yłączności emisji środków płatniczych prze
stałoby obowiązywać, inflacja nie doprowadziłaby do tak tragicz
nych i długofalowych skutków, o ile w ogóle pojawiłaby się przez
jakiś dłuższy czas.
Jeśli piszącem u te słowa wolno cokolwiek przepow iedzieć,
pozwolę sobie napisać, że z ih w ilą p rz y w ró c iła standardu złota
- co, ja k mniemam, w końcu nastąpi - pojawi się on jako pierw
szy nie w krajach, które z pow odu inflacji ucierpiały najm niej,
lecz tam, gdzie inflacja była najdotkliw sza. N ie stanie się to za
pośrednictwem rozważnej decyzji politycznej rządu, lecz poprzez
załamanie się systemu i niemożność wywiązywania się ze swoich
obowiązków. Bez w zględu na to, ja k wysoka będzie kara, ludzie
zaprzestaną posługiw ania się w alutą narodow ą. (U czynili tak
w Niemczech w 1923 roku, w okresie asygnat w e Francji i w
Rosji sowieckiej w 1923).
231
Demonopolizacja pieniądza
232
Większość libertarian zgadza się co do pierwszych czterech punk
tów bez zastrzeżeń. Co do piątego i następnych ja osobiście żywię
duże wątpliwości. „Wolnego” pieniądza prywatnego ju ż próbow a
no. We wczesnym okresie historii Ameryki starania takie miały miej
sce wielokrotnie niemal we wszystkich stanach. Niektóre stany emi
towały swoje własne „środki płatnicze”, zwykle z katastrofalnym
skutkiem; dla większości prywatnych walut, na jakie władze pozwa
lały, los był tylko niewiele lepszy. Paniki i załamania finansowe sta
wały się codziennością. Oto przykład z jednego tylko stanu, M ichi
gan, po 1836 roku:
233
W świetle tych historii m ogę tylko podziw iać nadzwyczajny
optym izm H ayeka odnośnie rezultatów nieograniczonego prawa
do emisji pieniędzy prywatnych. U pew nia nas on, że prywatna
konkurencja w emisji pieniądza doprow adzi do znacznie zdrow
szego pieniądza, niż klasyczny standard złota był kiedykolwiek
w stanie zapewnić. Hayek w ydaje się sądzić, że prywatni emiten
ci będą zawsze uczciw i do bólu; dlatego, że p ie n ią d z jestjed yn ą
rzeczą, której konkurencja nie uczyni «tanią», poniew aż jego
atrakcyjność polega właśnie na Zachowaniu «drogości» (kursy
w a pochodzi z oryginału)7.
Hayek jakby zapomina o tym, że wymienialność na złoto jest
albo koniecznością, albo potrzebą remitenta prywatnej waluty. Su
geruje on, żeby pieniądze składały się z „różnych jednostek abstrak
cyjnych”8. Jak to możliwe, aby waluta składała się jedynie z „abs
trakcyjnych” jednostek, a także w jaki sposób prywatny emitent by
je ustanawiał i akceptował wedle „dokładnie zdefiniowanej”910siły
nabywczej, tego Hayek nie wyjaśnia.
„Gdybym był dyrektorem jednego z większych banków szwaj
carskich - pisze Hayek - wypuściłbym jednostkę zwaną, powiedz
my, «dukatem». Ogłosiłbym, że od czasu do czasu określę do
kładną wartość jej towarowego ekwiwalentu, dzięki której mógł
bym utrzymać dukat na stałym poziomie. Równocześnie zarezer
w uję sobie, po każdorazowym anonsie, prawo zmiany tego stan
dardu i odwołanie się do doświadczeń i preferencji sugerowa
nych przez publiczność*30.
To jasne, że Hayek miał na myśli prawo remitenta do ustanowie
nia „rezerwowego standardu towarowego” i „koszyka rynkowego”.
(Opowiadał się za nimi przez długie lata. Przykładowo, w Konstytu
cji wolności pisze: „Rezerwowy standard towarowy (...) wydaje mi
się wciąż najlepszą metodą osiągnięcia wszystkich zalet standardu
7 Denationalization o f Money, str. 74.
8 Ibidem, str. 74.
9 Ibidem , str. 25
10Ibidem.
234
złota, bez konieczności pokonywania jego wad”11. Odwołuje się tu
taj do eseju proponującego taką walutę, opublikowanego w 1943
roku.)
Jednakże Hayek jest zbity z tropu, gdy chodzi o określenie spo
sobu, Wjaki prywatny emitent utrzyma siłę nabywczą takiej swojej
waluty. Pisze m.in., że „instytucja emitująca może to osiągnąć po
przez regulację rozmiarów emisji” (str. 43) oraz utrzymywanie pie
niądza w rzadkości {scarce). Jednakże ilość i rzadkość nie oznaczają
w tym kontekście niczego poza relacją do płynności aktywów po
szczególnych emitentów oraz demonstrowanej przez nich zdolności
i gotowości do wymienianiajednostki waluty na żądanie, na dokład
ną ilość wagową konkretnego towaru, która powinna odpowiadać
wartości jednostki monetarnej. Może więc wymieniać ją na gramy
złota albo uncje srebra. Mb funty tytoniu albo buszle pszenicy. Nie
ma jednak wiarygodnej metody na to, aby mógł ją wymienić, po
wiedzmy, na określoną ilość każdego z 400 czy więcej towarów {com
modity) i usług, wchodzących w skład oficjalnego indeksu cen kon
sumenckich (CPI), nie mówiąc o 2700 towarach wchodzących
w skład oficjalnego indeksu cen hurtowych. Żaden posiadacz jego
waluty, pod żadnym pozorem nie będzie chciał obciążać się tymi
towarami czy brać na siebie problemu dysponowania nimi1 12* ~
Wyznaję, & osobiście nie jestem w stanie podążać za tezami
propozycji walutowej Hayeka. Ustabilizowany pieniądz rządowy
posiada ustaloną siłę nabywczą, mimo iż dodatkowe pieniądze pa-
11Chicago: University o f Chicago Press 1960, str. 355.
12W eseju Hayeka z 1943 roku, o którym wcześniej wspominałem, zatytu
łowanym „A Commodity Reserve System”, zamieszczonym w jego pracy
Individualism and Economic Order (Chicago: University o f Chicago Press
1948), autor popiera pomysł Benjamina Grahama, zakładający jedynie
24 różne towary. Nie ma potrzeby analizowania go tutaj w szczegółach,
powiem tylko, że uważam to rozwiązanie za wyjątkowo niezdarne, skom
plikowane, kosztowne, marnotrawne, nieporządne, a równocześnie nie
praktyczne. Jest ono ponadto traktowane jako rozwiązanie rządowe, skut
kiem czego stanowić będzie okazję do politycznego futbolu.
235
pierowe będą ją przecież redukować. W jaki sposób prywatny emi
tent ustanowi najpierw wartość swoich pieniędzy? Dlaczego ktoś
miałby to ustalenie akceptować? Kto by akceptował jego certyfikaty
na swoje własne złoto czy usługi? Wedle jakiego kursu? Co byłoby
zastawem pieniędzy emitowanych przez prywatnego bankiera? Za
co ewentualny posiadacz kupowałby je od niego? N a co by je pry
watny emitent wymieniał? To są fundamentalne pytania bez dobrej
odpowiedzi.
Aby ustanowić wiarygodną, jasno i dokładnie określoną war
tość jednej rzeczy, wyrażoną w jednostkach czegoś innego, ta pierw
sza musi być ciągle wymienialna na drugą. Pod standardem złota
każda jednostka walutowa jest zawsze wymienialna na żądanie na
dokładnie określoną ilość złota. W ten sposób mamy nie tylko pre
cyzyjnie określoną wartość, na przykład funta czy dolara, lecz tak
że dokładny „parytet” funta do dolara, czy jakichkolwiek innych
dwóch walut. Można, rzecz jasna, zawiesić wymienialność walut
na złoto i utrzymać stały parytet wymiany m iędzy funtem a dola
rem poprzez uczynienie ich wzajemnie wymienialnymi, jedna na
drugą wedle tego parytetu. Przez jakiś czas tak się istotnie działo
(czasami za pomocą prowadzonego przez rządpeggingu, co spro
wadzałoby się do tego samego).
Nie można jednak stworzyć waluty wymienialnej na coś abs
trakcyjnego. Nie można wymienić waluty na wartość indeksu. Praw
dziwy dolar czy dukat towarowy musiałby być wymienialny na do
kładną ilość jednego z tysięcy różnych towarów. Prywatny emitent
nie jest w stanie zapewnić specyficznej czy określonej wartości swo
jej jednostki walutowej poprzez ograniczenie wielkości jej emisji.
Między tymi dwoma wielkościami nie ma stałej i wiarygodnej relacji
czy parytetu. Podstawowe pytanie posiadacza pieniędzy albo kogoś,
kto m a je przyjąć, będzie zawsze brzmieć: czego mogę w sposób
całkowicie pew ny oczekiwać w zamian za nią?
Przed H ayekiem było wielu, którzy w podobny sposób ma
rzyli o standardzie towarowym, byli oni jednak świadomi jego
trudności praktycznych. Najbardziej prominentnym z nich był
236
Irving Fisher, który w 1920 roku pow ołał do życia pom ysł „dola
ra zrekom pensow anego” . Jest to taki dolar, który byłby w ym ie
nialny na ciągle zm ieniającą się ilość złota, tak aby jeg o kursy
w stosunku do średniej ceny towarów, wyznaczanej przez oficjal
ny indeks, były niezmienne.
- Fisherowski dolar zrekompensowany rozwiązałby niezwykle nie
praktyczny problem bezpośredniej wymienialności jednostki waluto
wej na dany ładunek jakiegoś towaru, uczyniłby to jednak po zbyt
wysokich kosztach. Benjamin M. Anderson13, i nie tylko on, zwrócił
uwagę, że taki pomysł wywołałby falę międzynarodowych spekulacji.
Spekulanci bezkarnie spekulowaliby na dolarze i amerykańskich re
zerwach złota, co miałoby niszczące i podkopujące zaufanie efekty.
Trudno zrozumieć, dlaczego te wspaniałe skądinąd umysły z taką
fascynacją domagały się wprowadzenia standardu towarowego czy
ustanowienia „stałej siły nabywczej”, tym bardziej, że takie standar
dy są przecież zupełnie zbędne. Zgrabnie ujął to Murray N. Roth-
bard, pisząc:,Jeśli wierzyciele i dłużnicy chcą się zabezpieczyć przed
ewentualnymi zmianami siły nabywczej w przyszłości, mogą to zro
bić łatwo na wolnym rynku. Przygotowując kontrakt pożyczkowy,
mogą się zgodzić, że będzie ona spłacana w pieniądzu skorygowa
nym o uzgodniony wcześniej wskaźnik zmian wartości siły nabyw
czej pieniądza”14.
Od czasu ostatniej krytyki propozycji Hayeka wydał on nowe,
rozszerzone ujęcie tego problemu. Zawiera ono szereg prawdziwych
i dogłębnych obserwacji, nie wyjaśnia jednak obiekcji odnoszących
się do zaproponowanej przez niego koncepcji prywatnej waluty.
Hayek odrzuca w nim zdrowy, sprawdzony historycznie pieniądz,
przyjmując w to miejsce niejasną wizję. Niektóre z jego argumentów
„zapierają dech w piersi”. N a przykład: „Wartość waluty wymie
nialnej na złoto nie pochodzi (podkreślenie Hayeka) od wartości tego
237
złota, le c z je s t je d y n ie u trzy m y w an a n a stały m poziom ie poprzez
autom atyczn ą reg u lację je g o ilo ści” . To tak ja k b y pow iedzieć, że
w artość cery fik atu w ystaw ionego p rz e z m ag azy n n ie je s t pochodną
w artości dóbr, n a k tóre certyfikat te n legalnie opiew a, lecz zależy od
całkow itej ilości certyfikatów .
H a y e k p rz y z n a je , że re k o m e n d o w a n y p rz e z n ie g o p ien iąd z
p ry w a tn y b y łb y j e d y n i e p ie n ią d z e m sy m b o lic z n y m ” (str. 108),
n ie w y m ie n ia ln y m i n ie z a m ie n ia ln y m n a c o k o lw ie k - n a w et na
z b ió r to w a ró w s łu ż ą c y c h do s ta b iliz a c ji je g o w a rto śc i. A m im o
to c h ce , a b y lu d z ie a k ce p to w a li ta k i p ie n ią d z w z a m ia n z a sw o
j ą p ra c ę a z y d o b ra , o p ie ra ją c je g o w a rto ść n a ty m , co im em i
te n t p ie n ią d z a p o w ie . N ie m a n a jm n ie jsz e g o p o w o d u sąd zić, że
k to k o lw ie k zech ce tak i p ie n ią d z akceptow ać. T aka w aluta, oparta
n a re z e rw ie to w a ro w e j, j e s t w a lu tą ś w ia ta m a rz y c ie li. S k ład a
ła b y s ię o n a z p ry w a tn e g o , n ie o p ro c e n to w a n e g o , w ie c z n ie nie
w y k u p y w a n e g o w e k sla , k tó ry b y w e fe k c ie m ó w ił: „ N ie je ste m
ci n ic w in ie n ” , i .*
238
mi: wołami, owcami, ulami, naszyjnikami z muszelek, tytoniem, że
lazem, miedzią, mosiądzem, a w końcu srebrem przystosował się
najlepiej. Był on produktem konkurencji rynkowej, a wierzę, że bę
dzie nim kiedyś ponownie. To, że rząd standard przejął, było rezul
tatem jego siły i zaufania, jakim standard cieszył się w prywatnym
obiegu. Dopiero później państwo, eksploatując go dla swoich party
kularnych celów, standard ten rozwodniło, zniekształciło, aż go
w końcu zniszczyło.
Prowadzi to do wniosku, że: państwo {government) powinno
zostać pozbawione monopolu na emisję pieniądza. Prywatni obywa
tele każdego kraju powinni mieć prawo, za wzajemną zgodą, prowa
dzić między sobąbiznes w dowolnej walucie, dowolnego kraju. Po
nadto, powinni mieć prawo bicia własnych monet srebrnych czy zło
tych i wykorzystywać je do przeprowadzonych przez siebie transak
cji. (Każda moneta powinna zawierać pieczęć, znak rozpoznawczy
albo emblemat tęgo* kto ją bije i okrągłą wartość wagową - jeden
gram, dziesięć gramów czy jakąkolwiek inną.
Dobrze byłoby określać ją nazwą zawierającą w sobie asocjacje
z wagą, powiedzmy: „złotogram”, a nie jakieś abstrakcyjne nazwy:
dolar czy dukat.) Co więcej, prywatni emitenci powinni mieć prawo
emitowania banknotów płatnych w takich metalach. Jedynymi cer
tyfikatami wymienialnymi na żądanie na odpowiednie ilości poszcze
gólnych metali powinny być banknoty opiewające na złoto i srebro.
Emitent w każdym momencie powinien posiadać stuprocentowe po
krycie W metalu na banknoty, które wyemitował, tak jak właściciel
magazynu musi posiadać w nim wszystkie towary, na które wydał
świadectwo własności, pod rygorem kary za oszustwo. Sądy powin
ny uznawać wszystkie kontrakty podpisane w dobrej wierze w takiej
prywatnej walucie.
N a pierwszy rzut oka taka koncepcja wydaje się dużo bardziej
restrykcyjna i ograniczona niż pomysł Hayeka. Jednakże każda usta
wa dopuszczająca prywatną walutę, tak mi się wydaje, powinna da
wać gwarancję minimalizowania straty jej posiadacza, ustanawiając
równocześnie odpowiedzialność emitenta za wprowadzanie w błąd,
239
oszustwo, niewywiązywanie się z umów czy z innych zobowiązań.
To są właśnie ograniczenia, dzięki którym m oja koncepcja jest moż
liwa do realizacji.
Przyjęcie jej doprowadzi do niemal rewolucyjnej reformy mone
tarnej. Konkurencja walut zagranicznych oraz prywatnych monet
i certyfikatów niemal natychmiast popraw i stan większości walut
krajowych. Rządy będą zmuszone inflację spowolnić albo powstrzy
mać, gdyż w przeciwnym razie obywatele będą korzystać z innych,
atrakcyjniejszych pieniędzy albo z prywatnych certyfikatów złota
lub srebra.
Stanie się też coś znacznie ważniejszego. W miarę rozszerzania
się zakresu walut prywatnych, rozwijać się będzie prywatny stan
dard złota. Dzięki nałożonym na niego restrykcjom, będzie to stan
dard złota czysty, stuprocentowy. Rządowy standard złota, oparty
na rezerwach cząstkowych, a więc to, co nazywamy klasycznym
standardem złota, został już tak nadużyty i naciągnięty, że ju ż nigdy
nie zostanie przywrócony przez żaden kraj czy jakiekolwiek „wła
dze światowe”.
B ędzie to dla ludzi praw dziw ym dobrodziejstw em . Bo cho
ciaż ludzie nie w ierzą ju ż w standard złota oparty na rezerwach
cząstkow ych, uw ierzą w standard złota stuprocentowy, zwłasz
cza że będzie on w olniony od nadzoru rządu, czyli poszukują
cych poklasku w yborców polityków , znajdując się pod nadzo
rem pryw atnym . R ezerw y złota, nie narażone n a kaprys czy
ukazy jedneg o człow iek (np. F ranklina R oosevelta czy R ichar
da N ixona) nie b ęd ą przechow yw ane w jak im ś jednym , uprzy
w ilejow anym m agazynie. Złote m onety b ęd ą w obiegu, posia
dać je będą m iliony ludzi, dzięki czem u rezerw y złota rozrzuco
ne b ęd ą po ty siącach pryw atnych sejfów. Em itenci pryw atnych
certyfikatów nie b ęd ą m ogli traktow ać zło ta trzym anego w tru
stach - tak ja k to robi rząd - ja k gdyby było ono ich w łasnością
pryw atną. (B anki centralne, a w Stanach Zjednoczonych takim
silnikiem inflacji je st System Rezerw y Federalnej, zostaną, rzecz
ja sn a , zlikw idow ane.)
240
Chciałbym w tym miejscu zauważyć, że moja propozycja pry
watnych mennic złota nie jest, w przeciwieństwie do koncepcji
dr. Hayeka, koncepcją pieniądza opartego na indeksie cenowym
-niesprawdzoną i utopijną, sugerującąjedynie przywrócenie praw
niegdyś w amerykańskiej historii egzekwowanych. Nasza kon
stytucja, w artykule I, paragraf 8, mówi: „Kongres będzie miał
prawo (...) bicia monety” i „regulowania jej wartości”. W para
grafie 10 dodaje: „Żaden stan nie będzie miał (...) prawa bicia
monety”. Konstytucja nie zabrania jednak tego samego prywat
nym obywatelom.
Już w 1840 roku dyrektor mennicy, w raporcie przygotowanym
dla Kongresu, wspomina o C. Bechtlerze, posiadaczu prywatnej
mennicy w Rutherfordton w stanie Północna Karolina, konkurencie
mennicy państwowej z Charlotte. Dyrektor mennicy skarżył się, że
nie jest w stanie zaskarżyć postępowania Bechtlera: „To doprawdy
dziwne, że o ile przywilej bicia monet jest ograniczony prawem je
dynie dla Rządu Federalnego, o tyle bicie monet srebrnych i złotych,
mimo iż zabronione zostało władzom stanowym, możliwe jest dla
osób prywatnych, pod jednym warunkiem, że nie mogą one imito
wać monet ustanowionych prawem”15.
Złoto odkryto w Kalifornii w styczniu 1848 roku, dwa lata przed
przyjęciem Kalifornii w poczet stanów. Prywatni emitenci złotych
monet i sztabek zdominowali tam środki wymiany przynajmniej do
roku 1855. Banknoty znalazły się tam w obiegu dopiero później.
W czasie federalnej emisji greenbacków, w okresie Wojny Domo
wej, legislatura stanu Kalifornia uchwaliła, a sądy stanowe wpro
wadziły w życie ustawę znaną jako Specific Performance Act albo
Specific Contract Law (27 kwietnia 1863). Ustawa ta dopuszczała
zapis w kontraktach, w ramach którego zobowiązania pieniężne
mogły być wypłacane w monetach złotych, a nie w pieniądzu papie
rowym. W latach 1860-1862, prywatne monety złote bito także
w Denver. Rząd federalny musiał w 1863 roku tamtejszą mennicę
15Edgar H. Adams, Private Gold Coinage o f California 1849—1855, Bro
oklyn, N.Y.: E. H. Adams 1913/1975, str. xi.
241
wykupić. Dopiero 8 czerwca 1864 roku Kongres zabronił prywatne
go bicia monet16.
242
wym ceny podawane będą w obu walutach tak długo, aż oficjalny
pieniądz rządowy stanie się całkowicie bezwartościowy, albo emitu
jący go rząd powróci do standardu złota i uzna wszystkie swoje pie
niądze znajdujące się w obiegu za wymienialne po określonym kur
sie. (Przykładowo, tak się stało w Niemczech po roku 1923, kiedy
rząd wymieniał trylion starych marek papierowych na jed n ą now ą
markę rentową, a w końcu na markę złotą.)
Emitowane przez rząd pieniądze służyłyby jako jednolite mone
ty pomocnicze17. Trudno sobie wręcz wyobrazić (choć nie je st to
niemożliwe), w jaki sposób waluta prywatna mogłaby to uczynić.
Być może rząd stanie się wreszcie wiarygodny w biciu jednolitej
monety pomocniczej i utrzyma stuprocentowy standard złota przy
najmniej w stosunku do takich monet.
Jednakże poza tymi stosunkowo drobnymi problemami nie w i
dzę żadnych większych trudności na drodze do prywatyzacji pienią
dza. Główny problem leży bowiem w warstwie politycznej, a nie
gospodarczej i polega na znalezieniu sposobu likwidacji rządowego
przywileju emisji jedynego środka płatniczego, a także rządowego
monopolu na emisję pieniądza. Przyznaję, że nie potrafię przewi
dzieć precyzyjnie, jak ten polityczny problem miałby być rozwiąza
ny. Jest to jednak pilny i bezpośredni cel, do którego wszyscy zdają
cy sobie sprawę z grożących nam niebezpieczeństw ludzie powinni
dzisiaj dążyć.
243