Professional Documents
Culture Documents
Fantazya dramatyczna
Kazimierz Przerwa-Tetmajer
Warszawa, 1899
1
SFINKS.
Fantazya dramatyczna.
(Grana po raz pierwszy 7 stycznia 1893 w Krakowie).
ANNA.
2
Patrz mamo, jaki dziwny, zielono-ołowiany połysk ma
dziś księżyc. Wygląda, jak z zaśniedziałego mosiądzu.
MATKA.
ANNA.
MATKA.
MATKA.
Burza się zbliża.
ANNA.
MATKA.
ANNA.
Marzycielko ty moja.
ANNA.
4
upajająca... Zdawało mi się, że krąg za kręgiem owiewa
mię ton mgłą rozwahaną... Wtem ból straszliwie ostry na
wskroś mnie przeszył, na wskroś przez serce...
MATKA.
Szczególne marzenie.
ANNA.
MATKA (smutno).
Biedny chłopiec...
ANNA.
MATKA.
5
To pamiątka po twoim ojcu. Czy nie będzie ci żal?
ANNA.
MATKA.
ANNA.
Biedne dziecko.
ANNA.
Słyszę, co szepczesz, mamo. W tej chwili zdaje mi się,
że mogłabym usłyszeć szelest roślin podwodnych w
jeziorze... (Pauza).
MATKA.
6
ANNA.
Ku wierzbom za mostkiem.
MATKA.
Szedł chętnie?
ANNA.
MATKA.
ANNA.
MATKA.
ANNA.
Ja nie wiem, ja nie wiem... Od czasu do czasu dzieje się
wkoło mnie coś dziwnego... (Pauza). W tej chwili wydaje
mi się, jakby w powietrzu coś drgało niezmiernie prędko;
7
słyszę, jakby jakieś stłumione, migotliwe dzwonienie...
(Uderza piorun w znacznej odległości).
MATKA.
ANNA.
MATKA.
ANNA.
MATKA.
ANNA.
8
Ja nie wiem, co to jest. Trwoga jakaś spada na mnie
chwilami tak niespodzianie...
MATKA.
Dzieciństwo.
ANNA.
Artur Weren.
ANNA (żywo).
Weren?
MATKA.
PIOTR.
9
Mówił, że zbłądził w puszczy i pytał się, czy nie mógłby
przenocować w pałacu?
MATKA.
ANNA.
Może jaki krewny Ryszarda Werena?
MATKA (z uśmiechem).
MATKA.
ARTUR.
10
MATKA.
ARTUR.
MATKA.
Proszę, usiądź pan. (Artur siada obok stolika, przy
którym siedzą kobiety). Niedługo podadzą nam herbatę.
PIOTR (wchodząc).
MATKA (wstając).
ARTUR (sam).
ARTUR.
Cóż za okropne nieszczęście!
ANNA (po chwili).
12
Leona, nie powinna trwać długo. Wchodzi matka i ksiądz,
siwy, nieco zgarbiony, sympatycznej powierzchowności).
MATKA.
ANNA.
Widocznie zaniepokoiła go obecność pana Werena.
MATKA.
Mój syn jest kaleką, jak pan widzi. Węch jest jego
jedynym zmysłem. Panowie zapoznali się? (Artur i ksiądz
dają znak potakujący). Leon bywa od jakiegoś czasu
szczególnie rozdrażniony. Wydaje mi się czasem, jakby był
zazdrosnym o Annę. Przed paru dniami odepchnął tak silnie
13
ogrodnika, który chciał ją pocałować w rękę, że chłopak o
mało nie upadł na ziemię.
MATKA.
Co mówisz, księże proboszczu?
KSIĄDZ.
MATKA (niespokojnie).
Albo?...
KSIĄDZ.
ANNA.
MATKA.
14
Czy jest kto przy nim?
ANNA.
KSIĄDZ.
ANNA.
KSIĄDZ (z uśmiechem).
Muzyką, jak zawsze?
ANNA (jakby uniewinniając się).
ARTUR.
15
Istotnie, trochę go czuję.
KSIĄDZ.
ANNA (cicho).
Ach!...
MATKA.
KSIĄDZ.
ARTUR.
Co za wspaniałe echo.
16
ANNA.
ARTUR.
MATKA.
ARTUR.
KSIĄDZ.
17
ARTUR.
ANAN (marząco).
KSIĄDZ.
ARTUR.
Byłem i tam.
18
KSIĄDZ.
ARTUR.
ANNA.
MATKA.
KSIĄDZ.
ARTUR (nadsłuchując).
Istotnie.
KSIĄDZ.
19
Będziemy mieli wielką powódź. Słyszę wyraźny szum
wód przychodzących.
MATKA.
ARTUR.
Ach!
MATKA.
MATKA.
20
ANNA (j. w.).
ANNA.
ARTUR.
ANNA.
KSIĄDZ.
21
Czy rozwinęły się już te lilie, które ci przywiozłem z
mego ogrodu, dziecko?
ANNA.
MATKA.
ANNA.
Pachną tak mocno, że Leon przyszedł dziś do mego
pokoju od siebie, kiedym wpięła ich kilka we włosy.
ARTUR (patrząc na głowę Anny).
Czy to te?
ANNA.
KSIĄDZ.
22
A kiedy lilie chylą senne głowy
I rosa spada z nich na rdzawy wrzos:
Zda się, że stopy Matki Chrystusowej
Wsparły się na nich i otrząsły z ros...
(Błyskawica i gwałtowny grzmot).
MATKA.
KSIĄDZ.
MATKA.
KSIĄDZ.
23
Gdzieś koło stodół!
ARTUR.
ANNA.
MATKA.
ANNA.
Co się stało?!
PIOTR.
24
(Wszyscy zrywają się).
MATKA.
MATKA.
W której to stronie?
MATKA (wskazując).
Tam.
ARTUR.
25
Wiatr wieje ze strony przeciwnej, iskry nie będą leciały
na pałac. (Piotr wychodzi).
MATKA.
ANNA (przerażona).
Mam sama zostać?! (Artur robi parę kroków z
widocznym bólem w nodze).
MATKA.
ANNA.
ARTUR (sam).
26
Ta dziewczyna jest jak sen, jest jak cud... Wszystko to
zda mi się marzeniem...
ANNA (powracając).
ARTUR.
ANNA.
Tak.
ARTUR.
ANNA.
ARTUR.
ANNA.
27
Wszystko, co ma woń i co miłe w dotknięciu, sprawia
mu widoczną przyjemność. Ale szczególniej węch ma
mocny. Nieraz w dzień słoneczny prowadzę go w pole,
kiedy skoszone siana pachną; widzę, że mi jest wdzięczny.
ARTUR.
ANNA.
ARTUR.
ANNA.
28
Teraz od jakiegoś czasu bywa rozdrażniony, ale zwykle
spokojny jest zupełnie. Kilka razy zaledwie widziałam go w
gniewie, wtedy jednak mógłby być niebezpieczny, bo
wpada w furyę. Ale taki gniew wysila go bardzo i trwa
krótko.
ARTUR.
ANNA.
ARTUR.
Więc on myśli i Bóg wie, jakie światy ma w duszy.
ANNA.
ARTUR.
ANNA.
29
Tam nie byłeś pan zapewne tak bezczynnym, jak teraz
mimowolnie.
ARTUR.
ANNA.
ARTUR (z uśmiechem).
ANNA.
W płomienie?
30
Góry majaczą w blasku. Wydają się tak ogromne.
Słyszysz pan? Krokwie i belki trzeszczą.
ARTUR (nadsłuchując).
ANNA.
ARTUR.
ANNA (niespokojnie).
ARTUR.
31
Zupełnie. Dlaczegóż miałbym się niepokoić? Wszakże
pożar nie grozi pałacowi, ani zabudowaniom dworskim.
ANNA.
ANNA.
ANNA (smutno).
Szczęścia jest tak mało na ziemi, tak dziwnie mało... Jaki
pan teraz podobny do ojca. W pokoju moim, nad
fortepianem, wisi jego portret. Lubię nań patrzeć. Ojciec
pański jest moim ideałem, (z uśmiechem) moją pierwszą
miłością...
ARTUR (wzruszony).
32
Może mniej obcym będę pani przez to?
ARTUR.
ANNA.
ARTUR.
33
potem był niezwykle pogodny i miły... (Ciszej). To było
dawno i nie wiem, czemu teraz mi się marzy...
ARTUR.
ANNA (nerwowo).
ARTUR.
ANNA (gorączkowo).
ARTUR (zdziwiony).
ARTUR (z uśmiechem).
34
Wszakże godzina duchów nie nadeszła jeszcze?
ANNA (patrzy przez chwilę na Artura).
Pan drwi, a czy pan wiesz, co tu jest koło nas? Nie wiem
dlaczego, ale w tej chwili nie trzeba było wymawiać tego
słowa.
ARTUR (seryo).
ANNA.
ARTUR.
35
Tak.
ANNA.
Zupełnie spokojny?
ARTUR.
Zupełnie spokojny.
ANNA.
ARTUR.
Niema.
ANNA.
ARTUR.
ANNA.
36
ARTUR.
Nie.
ANNA.
ANNA.
ARTUR (zmieszany).
Kiedy?
ANNA.
ARTUR.
37
Zdawało się pani — mój głos wcale nie drżał —
mówiłem, jak zwykle...
ANNA.
ARTUR (z uśmiechem).
Piękny byłby ze mnie oficer fregaty! I czegóż miałbym
się lękać?
ANNA (gorączkowo).
ARTUR.
ANNA.
38
przestwór pełen jest czegoś niepojętego, pełen jakiejś grozy
i przerażeń... (Urywa nagle).
ARTUR.
ARTUR.
Panno Anno!
ANNA (gorączkowo).
ARTUR.
Doprawdy, pani...
ANNA.
39
Nie patrz pan, nie patrz pan!
Pani...
ARTUR.
40
ANNA.
Tak, muszę.
ANNA.
I dokąd?
ARTUR.
ANNA.
Tam musi być smutno. O czem pan myślisz na tych
wielkich wodach?
ARTUR.
ANNA.
41
ARTUR.
Już nie powrócę nigdy, (po chwili) chyba (po chwili) ale
to nie będzie. (Po chwili, siląc się na uśmiech). Tam bywa
zresztą tak wesoło. Ocean szumi, marynarze śpiewają, a
kiedy nocą wody leżą senne i cisza zstąpi na statek,
wówczas myśl leci w nieskończone pustki, jak mewy, albo
orły morskie...
ANNA.
Tęsknota. (Milczenie).
42
(Artur zatrzymuje w dłoni dłoń Anny, patrząc jej w oczy,
jakby z zapytaniem, czy może ją pocałować? Anna
mimowoli spuszcza oczy, Artur całuje ją nieśmiało w rękę).
ARTUR.
Zachowam go do śmierci.
Mojej, czy swojej? Istoty takie, jak ja, nie żyją długo.
Kiedy się pan dowiesz o mojej śmierci, gdzieś na oceanie,
rzuć, proszę, kwiat ten do wody i patrz, jak będzie tonął...
(Po chwili). Jestem dziecinna, prawda?... (Po chwili). Jak
cicho...
ARTUR.
43
Słyszę słowa pani, a one są mi muzyką, co nęci jak
życie, a mocna jest, jak śmierć...
ANNA.
ARTUR.
ARTUR.
ANNA.
Jak te jaskółki jestem, które osłabły, lecąc nad oceanem,
a ląd daleko...
ARTUR (zbliżając się).
ANNA.
44
Cyt! Nie mów pan nic... Fala płynie i dźwięczy i gra
coraz mocniej i otacza mię całą, kręg za kręgiem... Dziwna
muzyka... Czar jej myśl mą zamąca... (Słania się więcej,
Artur lekko ją obejmuje). Przypomina mi się znowu to
niebo pogodne i to rano słoneczne... Zdaje mi się, jakby
błękitne jakieś mgły rozwiały się wkoło, słodko
dźwięczące... Czy widzisz pan?
ARTUR.
ANNA.
45
krok od Artura i Anny. Nagle Anna wyrywa się z objęć
Artura, wołając z przestrachem) Ach! Drzewa zadrżały!
Drzewa drżą! (W tej chwili Leon natrafia wyciągniętemi
rękoma na głowy Artura i Anny, którzy przerażeni
odwracają się szybko. Leon chwyta Artura prawą ręką za
ramię, lewą porywa wazon ze storczykiem z kolumny i
uderza nim Artura w głowę. Artur pada z jękiem na ziemię.
Leon ciężko dysząc, wysilony opiera się plecami o kolumnę.
Anna, dotąd osłupiała, postępuje ku Arturowi, wzdryga się
gwałtownie i przysłaniając oczy, krzyczy przeraźliwie)
Trup! A! A! A!...
46
O tej publikacji cyfrowej
Ten e-book pochodzi z wolnej biblioteki internetowej
Wikiźródła[1]. Biblioteka ta, tworzona przez wolontariuszy,
ma na celu stworzenie ogólnodostępnego zbioru
różnorodnych publikacji: powieści, poezji, artykułów
naukowych, itp.
47
Możliwe, że podczas tworzenia tej książki popełnione
zostały pewne błędy. Można je zgłaszać na tej stronie[4].
Joanna Le
Anwar2
Alenutka
Mudbringer
Rocket000
Boris23
KABALINI
Bromskloss
Tene~commonswiki
AzaToth
Bender235
PatríciaR
1. ↑ https://pl.wikisource.org
2. ↑ http://www.creativecommons.org/licenses/by-
sa/3.0/pl
3. ↑
https://pl.wikisource.org/wiki/Wikiźródła:Pierwsze_kr
oki
4. ↑
http://pl.wikisource.org/wiki/Wikisource:Skryptorium
48