You are on page 1of 496

Carl Gustav Jung

życie
Symboliczne

Przełożył
Robert Reszke
Biblioteka Uniwersytecka
w Warszawie

1000580645
Wydawnictwo
KR
Warszawa
2007
PRZEDMOWA WYDAWCÓW

Gdy — pod koniec lat czterdziestych lat XX wieku — planowano układ


Gesammelte Werke Carla Gustava Junga, wydawcy, w porozumieniu z nim,
uznali, że w ostatnim tomie znajdą się „recenzje, krótkie artykuły pochodzące
z okresu psychoanalitycznego, przedmowy itd., bibliografia pism oraz indeks
ogólny”. Teksty te złożyły się na obszerniejszy tom planowanej edycji; bi­
bliografie, indeks oraz miscellanea przeniesiono do tomów 19 i 20.
Tom 18 zawiera ponad sto trzydzieści tekstów, które powstały w okresie
od 1901 roku — kiedy Jung, wówczas dwudziestosześciolatek, otrzymał
właśnie stanowisko asystenta w Burgholzli — do roloi 1961, a zatem tuż
przed jego śmiercią. Antologia ta, poruszająca właściwie wszystkie aspekty
zawodowych i intelektualnych zainteresowań Junga, który przez długie ży­
cie zajmował się interpretacją symboli, to najlepsze uzasadnienie tytułu za­
czerpniętego z charakterystycznej dla niego pracy pochodzącej z dojrzałego
okresu twórczości — z wykładu seminaryjnego wygłoszonego w Londynie
w 1939 roku na forum Guild of Pastorał Psychology.
Bogactwo materiału to skutek koincydencji trzech czynników. Gdy na
początku lat pięćdziesiątych Jung zrezygnował z praktyki lekarskiej, aż
do śmierci (1961) zajmował się głównie pisaniem: pracował nie tylko nad
poważnymi dziełami, opublikowanymi zgodnie z planem w cyklu Gesam­
melte Werke, lecz napisał również zaskakująco wiele przedmów do ksią­
żek uczniów i kolegów, udzielał odpowiedzi na pytania kierowane doń
przez dziennikarzy, opracowywał artykuły encyklopedyczne, pisał prze­
mówienia i listy (niektóre ze względu na swój fachowy charakter opubli­
kowane zostały w 18 tomie Gesammelte Werke, zamiast w trzytomowym
wydaniu korespondencji). Po roku 1950 Jung napisał około pięćdziesiąt
tego rodzaju prac.
życie symboliczne

Następnie rozpoczęto prace nad edycją następnych tomów Gesammelte


Werke, trzytomowego zbioru listów (razem z korespondencją Jung—Freud),
bibliografii ogólnej, recenzji, artykułów, relacji z początkowego okresu ka­
riery Junga. Prof. Henri F. Ellenberger odnalazł kilka tekstów opubliko­
wanych w czasopismach psychiatrycznych (1906-1910) — w tym miejscu
pragniemy wyrazić mu za to wdzięczność.
1wreszcie w pismach ze spuścizny przechowywanych ongiś w Kilsnacht
— dzisiaj w archiwum Federalnej Wyższej Szkoły Politechnicznej w Zury­
chu — odkryto różne rękopisy czy maszynopisy; najwcześniejszy to tekst
wykładu pt. Sigmund Freud: Über den Traum (Burghölzli 1901). Podobną
kategorię materiału stanowią fragmenty wykładów; w tym wypadku nie
dysponowaliśmy rękopisami, uznaliśmy jednak, że transkrypcje te są na
tyle interesujące, by przeznaczyć je do publikacji.
W wypadku wykładów tavistockich — pt. Podstawy psychologii ana­
litycznej — oraz w wypadku seminarium, jakie Jung poprowadził w Guild
of Pastorał Psychology — pt. Życie symboliczne — mamy do czynienia ze
stenogramami wykonanymi przez słuchaczy i zaaprobowanymi przez Jun­
ga. Jeśli chodzi o tekst przeznaczony do albumu pt. Człowiek i jego sym­
bole, Jung nie zdołał nadać mu ostatecznej formy — styl i struktura tego
tekstu poddane zostały wielu przeróbkom. Wersja, w jakiej przedstawiamy
ten tekst w niniejszym tomie, w znacznej mierze odpowiada wersji opubli­
kowanej w ramach Collected Works.
Ze względów technicznych tom ten — w wydaniu angloamerykańskim
opublikowany w jednym woluminie — podzieliliśmy na dwa z grubsza
jednakowej objętości tomy: część pierwsza obejmuje rozdziały 1 - 6, część
druga pozostałe.
Poszczególne części włącznie z dłuższymi, mającymi bardziej ogólny
charakter rozdziałami I, II, III, włączone zostały jako części IV-XVI Ge­
sammelte Werke, do których należą podług swej treści; teksty zostały upo­
rządkowane chronologicznie. Rezultat często może robić wrażenie dowol­
nego, można by bowiem uznać, że ta czy inna praca powinna się znaleźć
w innym tomie. W późniejszych wydaniach Collected Works dokona­
no więc pewnych przegrupowań (w owym czasie, ponieważ niemieckie
wydanie dzieł Junga nie było jeszcze tak zaawansowane, można je było
uwzględnić w strukturze wydania): tekst Die Wirklichkeit der psychothe­
rapeutischen Praxis znalazł się zatem w apendyksie do drugiego wydania
t. 16 Collected Works, 1966; przedmowa do angielskiego wydania Psycho­
logie und Alchemie znalazła się w drugim wydaniu t. 12 Collected Works,
Przedmowa wydawców

1068-1970; przedmowa autora do pierwszego angloamerykańskiego wyda­


nia Über die Psychologie des Unbewussten (1916) teraz publikowana jest
w t. 5 Collected Works (wznowienie: 1974).
W związku z zakończeniem prac nad Gesammelte Werke, chcielibyśmy
skorzystać z okazji i podziękować tłumaczowi prac Junga na angielski,
I^F.C. Hullowi (zm. 1974) oraz redakcji wydania angloamerykańskiego
/a tak dla nas cenną, życzliwą i precyzyjną współpracę. Szczególne wyra­
zy wdzięczności należą się Williamowi McGuire — Bollingen Foundation
1 Princeton University Press — obecnie niewątpliwie najlepszemu znawcy
materiahi za jego staranne kwerendy, za okazywaną zawsze gotowość do
współpracy.
Pani dr Sabine Lucas zadbała o przekłady z angielskiego — w tym to­
mie była to praca szczególnie niezbędna i wyczerpująca. Pani Magda Ke-
ićnyi z tak charakterystyczną dla siebie samodzielnością, gruntownością
i ofiarnością zadbała o indeks osób i indeks rzeczowy. Obu paniom serdecz­
nie dziękujemy.

Küsnacht, wiosną 1980 roku


Wydawcy
Carl Gustav Jung
Podstawy
psychologii
analitycznej
Wykłady tavistockie

Przełożył
Robert Reszke

Wydawnictwo WROTA
Warszawa 1995
Tytuł oryginału:
Über Grundlagen der analytischen Psychologie.
Tavistock 'Lectures (i? ß j)
Podstawa przekładu: Gesammelte Werke von Carl Gustav
Ju n g , herausgegeben von Lilly Jung-M erker, Elisabeth Rüf,
W alter-Verlag A G , Olten und Freiburg im Breisgau 19 81,
t. X V III/I, s. 16 -19 8 .

© Copyright by W alter-Verlag A G , 1936, 1969,


Solothurn/Schweiz.
© Copyright for the Polish translation by Robert Reszke,
Warszawa 1995.
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo
WROTA, Warszawa 1995.

IS B N 83-900175-1-2
N ota do W y d a n ia I

Niniejsze wydanie w ykładów profesora Ju n ga w ygłoszo­


nych w Institute o f Medical Psychology doszło do skutku dzięki
staraniom Analytical Psychology Club, London.
W ywody Junga zostały tu odtworzone zasadniczo dosłow­
nie. Wydawało'nam się jednak celowe, że aby uniknąć ewentual­
nych nieporozumień, należy nieco zmienić budowę zdań. Mamy
nadzieję, że te niewielkie poprawki nie zmienią jakże osobistego
charakteru wykładów.
Jesteśm y zobowiązani Institute o f Medical Psychology nie
tylko dlatego, że wyraził zgodę na publikację wykładów , lecz
również za wszechstronną pomoc wyświadczoną nam w trakcie
tej pracy. Szczególne słowa wdzięczności należą się pani Toni
W olff za jej życzliwość. Przede wszystkim jednak pragniemy
podziękować panu profesorowi Ju ngow i, że zechciał nam
odpowiedzieć na kilka trudnych pytań i przejrzeć ostateczną
wersję rękopisu.

L,ondjn, październik j
Maty Barker
Margaret Game


z P r z e d m o w y E .A . B e n n e t

W 1935 roku profesor Carl Gustav Ju n g, mający wówczas


sześćdziesiąt lat, wygłosił w londyńskiej Tavistock Clinic' cykl
pięciu wykładów przed audytorium złożonym z około dwustu
słuchaczy. Wykłady i związane z nimi dyskusje zostały wydane
przez Mary Barker i Margaret Game w formie maszynopisu
powielonego, przedrukowanego w niniejszym tomie.
Prace Ju nga były już wówczas znane publiczności, niewielu
jednak miało okazję zetknąć się z nim bezpośrednio. Jego
wykładom przysłuchiwała się reprezentatywna grupa psy­
chiatrów i psychoterapeutów wszystkich szkół, również wielu
psychiatrów klinicznych i ogólnych. Wykład Ju nga trwał
z reguły godzinę, po czym następowała godzinna dyskusja. Już
od samego początku niezwykły materiał, jaki przedstawił
prelegent, jego bezpośredni sposób bycia i zaskakująca znajo­
mość angielskiego stworzyły atmosferę niewymuszoną i in­
spirującą, dyskusje zaś trwały znacznie dłużej, niż przewidywał
program. Ju n g był nie tylko fascynującym mówcą, lecz również
człowiekiem bardzo starannie dobierającym słów, ujmującym
w sposób zrozumiały i bez sięgania do doktrynalnego żargonu
dokładnie to, co miał na myśli.
Ju n g ograniczył się do zasadniczych twierdzeń, jakie legły
u podstaw jego ujęć, i przedstawił je w dwóch podstawowych
grupach: [i.] struktura i treści psyche, [2.] metody stosowane do
ich badania.

' Instytucja powołana do życia w roku 1920 jako The Tavistock


Square Clinic została przemianowana w roku 19 31 na The Institute of
Medical Psychology, kilka zaś lat później otrzymała nazwę The
Tavistock Clinic.
z przedmowy E .A . Befifiet

Zdefiniował świadomość jako odniesienie faktów psy­


chicznych do „jednego faktu określanego mianem «ja»” ,
którego charakter zależy od ogólnego typu postawy indywidu­
um — ekstrawertycznego lub introwertycznego. „ J a ” odnosi
się do świata zewnętrznego za pośrednictwem czterech funk­
cji: myślenia, czucia, doznawania i intuicji. Ponieważ „ ja ”
— centrum świadomości — bierze początek w nieświado­
mości, świadomość i jej funkcje można zrozumieć jedynie na
podstawie hipotezy o nieświadomości osobniczej i zbiorowej.
Te Związki; a także natura tych funkcji wyw ołały wiele pytań.
Jung zaś bardzo dobitnie wyjaśnił, co rozumie przez te
pojęcia, z których wiele sam wprowadził do psychologii
analitycznej.
Objaśniając metody, jakie stosował w celu badania
nieświadomej aktywności psychicznej, m ówił o eksperymen­
cie skojarzeniowym, analizie marzenia sennego i aktywnej
imaginacji. Znaczenie, jakie Ju n g przypisywał eksperymen­
towi skojarzeniowemu, zaskoczyło niektórych słuchaczy, po­
nieważ metoda ta już od dawna nie była stosowana. Ju n g
jednak mówił o tym przede wszystkim dlatego, że ekspery­
ment skojarzeniowy zajmował kluczową pozycję w jego
wczesnych badaniach. K iedy jako młody asystent w zuryskiej
klinice Burgholzli zajął się zgłębianiem tajemnic chorób psy­
chicznych, psychologia nie była jeszcze ugruntowana jako
nauka. Jungow skie eksperymenty ze skojarzeniami słownymi
dały nieoczekiwane i doniosłe rezultaty. D o najważniejszych
należy odkrycie autonomicznej natury nieświadomości. Hipo­
teza, podług której istnieje autonomiczna aktywność psy-
cłiiczna poza świadomością, znana była już na długo przed­
tem, zanim Freud i Ju n g odkryli możliwość jej klinicznego
zastosowania. Ju n g potwierdził tę hipotezę dzięki szczegóło­
wej analizie eksperymentu skojarzeniowego, dowodząc zaś
ismienia kompleksów zabarwionych uczuciowo, potwierdził
Freudowską teorię wyparcia. Zrazu ograniczano możliwość
odpowiedzi na słowo-bodziec do jednego tylko wyrazu; Ju n g
jednak odkrył, że pomniejsza to wartość testu i wprowadził
pewne zmiany techniczne. Podczas gdy test w dawnej formie
przebiegał jako wykonywanie pomiarów czasu reakcji, prze­

i
Podstawy psychologii analitycznej

prowadzano jednocześnie zapisy meciianiczne, odtwarzające


oddziaływanie emocji, pulsu, oddechu i ilościowe zmiany oporu
elektrycznego skóry. Teza, że ciało i dusza reagują jako jedność,
sprawiła, źe Ju n g stał się pierwszym klinicystą, który zrozumiał
znaczenie fizjologicznych zjawisk towarzyszących emocjom
— dziś każdy doskonale zna to zjawisko psychosomatyczne.
Przekraczając granicę do krainy snów, jak się wyraził,
m ówił Ju n g o tym, co osobnicze i zbiorowe w marzeniu
sennym, zwłaszcza zaś o analizie marzeń sennych — naj­
ważniejszym terapeutycznym środku wspomagającym go w je­
go pracy: „marzenie senne przynosi wszystko, co niezbędne” .
Któregoś razu Ju n g odpowiedział na bardzo zawiłe pytanie
po niemiecku — ku przerażeniu pytającego! K iedy prowadzący
dyskusję zwrócił mu na to uwagę, Ju n g odparł z uśmiechem:
„ A widzi pan, nieświadomość naprawdę pracuje w sposób
autonomiczny!”
W czwartym wykładzie Ju n g przedstawił objaśnienie pew ­
nego marzenia sennego za pomocą m otywów archetypowych,
wyjaśniając jednocześnie stosowaną przez siebie metodę am­
plifikacji. Pokazał, że amplifikowanie za pomocą zjawisk
równoległych stosowane w objaśnianiu marzeń sennych od­
powiada metodzie porównawczej stosowanej w filologii. Na
podstawie stosunku kompensacyjnego między świadomością
a nieświadomością opisał psyche jako samoregulujący się sys­
tem, dający się porównać z homeostatycznymi mechanizmami
ciała.
Niestety, nie wystarczyło czasu, by przeprowadzić do końca
analizę niezwykle interesującego marzenia sennego — Ju n g
zamierzał uczynić to na ostatnim wykładzie, doktor Crich­
ton-Miller zaproponował jednak, by zamiast tego wypowiedział
się on na temat trudnego problemu przeniesienia, słuchacze zaś
poparli tę propozycję. Ju n g wyjaśnił przeniesienie jako
szczególny przypadek mającego bardziej ogólny charakter
procesu projekcji, wskazując, że w specyficznych warunkach
staje się ono zasadniczym problemem analizy. Szczególne
znaczenie przypisał doświadczeniu i zręczności analityka w ob­
chodzeniu się z przeniesieniem zwrotnym. Pochodzenie prze­
niesienia i fakt, że występuje ono całkowicie spontanicznie.
z przedmowy E .A . Bennet

niczym nie sprowokowane, zdecydowało o tym, że Ju n g określił


terapię przeniesieniową mianem najtrudniejszej i najbardziej
skomplikowanej.
Mimo że Ju n g niewiele czasu m ógł poświęcić prob­
lemowi przeniesienia, była to jednak i tak budząca podziw
uwertura do jego późniejszej, znacznie bardziej wnikliwej
pracy na ten temat. W roku 1946 ukazała się Die 'Psychologie
der Üheriragung^ po niemiecku. Ju n g nie zmienił znaczenia
pojęcia „przeniesienie” , lecz jego zrozumienie tego pojęcia
znacznie się pogłębiło. W późniejszym dziele, Mysterium Co-
nimctionis\ pisał o strukturze Jaźni i „ja ” , o naturze zjawiska
przeniesienia i przeniesienia zwrotnego i o procesie indywi­
duacji.
W dyskusji końcowej zapytano Junga, jak rozumie
określenie „aktywna imaginacja” — Ju n g bardzo wnikliwie
zajął się tą kwestią; Opisał celowy i twórczy charakter aktywnej
imaginacji w analizie i pokazał, jak można ją zastosować
w połączeniu z terapią polegającą na malowaniu i rysowaniu.
K ilku uczestników dyskusji z zaskoczeniem słuchało, że Ju n g
często radzi pacjentom, by wyrażali swe treści psychiczne
sięgając po ołówek czy pędzel. Takie postępowanie okazało się
nader wartościowe, zwłaszcza w wypadku ludzi, którzy nie byli
w stanie ująć swych fantazji w słowa; poza tym dawało to
pacjentom możliwość aktywnego udziału w procesie terapeu­
tycznym w trakcie czasu wolnego.
Ju n g umarł w 1961 roku w wieku osiemdziesięciu sześciu
lat, to znaczy po upływie dwudziestu sześciu lat od roku, kiedy
wygłosił te wykłady. W tym czasie opublikował wiele dzieł,
w których daje się zauważyć, że nastąpił rozwój i pogłębianie
poruszanych problemów, zwłaszcza w studiach nad nieświado-

^ Erläutert anhand einer alchemistischen Bildseriefür Är^te undpraktische


'Psychologen, Rascher-Verlag, Zürich 1946; Gesammelte Werke, 1958, t.
X V I; w przekładzie Roberta Reszke Psychologia prs^eniesienia. Sen,
Warszawa 1993. [Przyp. tłum.]
’ Untersuchungen über die Trennung und Zusammensetzung der seelischen
Gegensätze in der Alchemie, unter Mitarbeit von Marie-Louise von Franz
(„Psychologische Abhandlungen” , t. III), Rascher-Verlag, Zürich
1956; Gesammelte Werke, 1968, t. X IV . [Przyp. tlum.]
Vodstatvy psychdbsgii analitycznej

mością i jej znaczeniem dla zrozumienia stanów zdrowia


i choroby duszy. Niniejsze w ykłady to znakomite wprowadze­
nie w podstawowe idee, jakie legły u fundamentów dzieła
Junga. Są one systematyczne, a jednak nie sformalizowane, ich
zapis zaś daje trwałe świadectwo osobowości Autora“*.

Ponieważ wydanie niemieckie ukazało się dopiero po śmierci Carla


Gustava Junga (1961), pojęcia przezeń ukute, w późniejszych latach
częściowo zmodyfikowane, zostały pozostawione bez zmian, w takiej
formie, w jakiej używał ich w okresie, kiedy wygłosił niniejsze wykłady.
[Przyp. wyd.]
Wykła d I

Przewodniczący, dr H. Crichton-Miller:
Panie, Panowie, pragnę w waszym imieniu powitać u nas
pana profesora Ju n ga — bardzo się cieszę, że mogę to uczynić.
Panie profesorze, już od kilku miesięcy cieszyliśmy się na pańską
wizytę. Z pewnością wielu z nas spodziewa się wiele dowiedzieć
w trakcie tego seminarium. Przypuszczam, że większość z nas ma
nadzieję dowiedzieć się czegoś nowego o sobie samych. Dla
wielu słuchaczy jest pan człowiekiem, który uchronił
współczesną psychologię przed niebezpieczeństwem odszczepie-
nia się od reszty nauk o duchu. Podziwiamy rozległość i śmiałość
pańskiego umysłu, dzięki którym udało się panu połączyć
psychologię i filozofię, co dla innych jest przedmiotem kpiny.
Udało się panu odtw orzyć dla. nas w myśleniu psychologicznym
zmysł wartości, ideę ludzkiej wolności; otworzył pan przed nami
nowe perspektywy intelektualne, dla wielu z nas wprost nie do
przecenienia; przede wszystkim jednak pragnę powiedzieć, że dla
pana badanie duszy ludzkiej nie kończy się tam, gdzie dobiega
kresu przyrodoznawstwo. Z tego i wielu innych powodów,
które dla każdego z nas są bardzo osobiste, dziękujemy panu
i 2 wielką niecierpliwością oczekujemy na kolejne spotkania.

Carl Gustav Jung:


• Panie, Panowie, na początku pragnę państwu przypomnieć,
że angielski nie jest moim językiem ojczystym. Muszę więc
prosić o wyrozumiałość dla mej nieporadności językowej
i o wybaczenie mi błędów, jakie popełnię.
Ja k wiecie, chodzi mi o przedstawienie krótkiego przeglądu
pewnych podstawowych idei psychologicznych. Jeśli jednak na
plan pierwszy wysunę zasady, którymi sam się kieruję, lub
Podstany psychologii analitycznej

własny punkt widzenia, to nie oznacza to, że przeoczyłem


doniosłość cennycli przyczynków innycli badaczy w tej dziedzi­
nie. Nie clicę niezasłużenie wysuwać się na plan pierwszy,
z pewnością jednak mogę założyć, że równie dobrze zdajecie
sobie sprawę z zasług Freuda i Adlera, co ja sam.
A teraz, jeśli chodzi o nasze przedsięwzięcie: na początku
chciałbym przedstawić wam program. M usimy zająć się dwiema
zasadniczymi dziedzinami; [i.] s t r u k t u r ą i t r e ś c i a m i
n i e ś w i a d o m o ś c i oraz [2.] m e t o d a m i , jakie stosuję
w badaniu treści wynikających z nieświadomego procesu
psychicznego. T a druga dziedzina rozpada się na trzy części; po
pierwsze, eksperyment skojarzeniowy, po drugie, analiza ma­
rzenia sennego i po trzecie, aktywna imaginacja.
Rzecz jasna, nie mogę przedstawić wam tu wszystkiego, co
dałoby się powiedzieć na temat tak skomplikowanych kwestii,
jak na przykład problemy filozoficzne, religijne, etyczne
i społeczne charakterystyczne dla nieświadomości zbiorowej
naszej epoki, czy też na temat procesów zachodzących
w nieświadomości zbiorowej i badań w dziedzinie mitologii
porównawczej i historii, niezbędnych dla ich objaśnienia.
Niezależnie od tego, jak odległe mogą się wydawać te kwestie,
to przecież stanowią one najpotężniejsze czynniki tworzenia,
regulacji i zaburzeń indywidualnej konstytucji wewnętrznej i to
na nich zasadzają się rozbieżności w łonie teorii psychologicz­
nych. Mimo że jestem lekarzem, a więc mimo że zajmuję się
przede wszystkim psychopatologią, to jednak jestem przekona­
ny, że tę dziedzinę psychologii można w ogóle poznać jedynie
dzięki poszerzonemu, pogłębionemu poznaniu normalnego
życia psychicznego. Właśnie lekarz nigdy nie może zapominać,
że choroby są normalnymi procesami, tyle że zaburzonymi, a nie
jakimiś entia per se z właściwą tylko im psychologią. Sim ilia
similihus curantur to doniosła prawda dawnej medycyny, a jako
taka może się też wyrodzić w wjelki nonsens. Psychologia
medyczna musi się więc strzec przed tym, by nie zapaść na
chorobę. Jednostronność i zawężenie horyzontu to aż zbyt
dobrze znane właściwości nerwicy.
Niezależnie od tego, co wam tu powiem, zawsze będzie to
jakaś niedoskonała konstrukcja szkieletowa. Niestety, nie mogę
Wykiad I

was uraczyć wieloma nowymi teoriami, ponieważ mój em­


piryczny temperament sprawia, że sięgam raczej po nowe fakty
niż po spekulacje na ich temat, mimo że — chętnie to przyznaję
— spekulacje to miły sposób intelektualnego spędzania czasu.
Każdy nowy przypadek jest dla mnie prawie jak nowa teoria
-— być może to podejście nie jest całkiem najgorsze, jeśli weźmie
się pod uwagę, jak młodą dziedziną wiedzy jest współczesna
psychologia, a moim zdaniem znajduje się ona jeszcze w powija­
kach. Jeśli więc chodzi o ogólne teorie, to czas na nie
z pewnością jeszcze nie dojrzał. Niekiedy wydaje mi się nawet, że
psychologia nie zrozumiała ani tego, jak gigantyczne zadanie
przed nią stoi, ani natury samej psyche — przedmiotu swych
badań — przyprawiającej o zmieszanie i przygnębiająco skom­
plikowanej. Wygląda bez mała na to, źe wszystko to jedynie
2 wolna zdobywa sobie miejsce w naszej świadomości, że tak
naprawdę wcale, nie umiemy sobie wyobrazić, co znaczy, że
psyche jest z jednej strony p r z e d m i o t e m obserwacji i badań
naukowych, z drugiej zaś jest ich p o d m i o t e m , to znaczy
tym, za pomocą czego wszczyna się te obserwacje. Zmierzenie
się z tym groźnym zaklętym kręgiem skłoniło mnie do naj­
wyższej ostrożności i niejakiego zrelatywizowania mych w ypo­
wiedzi — postępowania często z gruntu mylnie rozumianego.
N ie chciałbym obciążać tych wykładów, przedstawiając
zarzuty krytyczne, co jedynie może zakłócić ciągłość wywodu.
Wspominam o nich tylko tytułem danego z góry usprawiedli­
wienia pozornie niepotrzebnych komplikacji. Teorie mniej
mnie interesują niż fakty, przeto proszę, byście stale mieli na
uwadze to, że w tak krótkim czasie nie mogę przedłożyć tu
całego materiału dowodowego na poparcie mych wniosków.
Myślę tu zwłaszcza o wszystkich odgałęzieniach analizy marzeń
sennych i o porównawczej metodzie badania procesów nieświa­
domych. Muszę jednak zaapelować o wyrozumiałość i życz­
liwość, chociaż rozumiem, że to, czy uda mi się przedstawić wam
cały ten materiał w sposób możliwie jak najbardziej prosty,
zależy przede wszystkim ode mnie.
Psychologia to przede wszystkim wiedza o świadomości.
Tym samym jest to wiedza o wytworach tego, co określamy
mianem nieświadomego życia psychicznego. N ie możemy badać
14 Podstawy psychologii^yamlitycznej

nieświadomości w sposób bezpośredni ^ właśnie dlatego, że


jest to dziedzina życia nieświadomego, do którego nie mamy
dostępu. Możemy się jedynie zajmować danymi świadomości,
co do których zakładamy, że sięgają korzeniami dziedziny, którą
określamy mianem nieświadomości, dziedziny „ciemnych w y­
obrażeń” , które według antropologii filozofa Kanta stanowią
o połowie świata'. Niezależnie od tego, co możemy powiedzieć
0 nieświadomości, i tak zawsze mówi to świadomość. Psyche
nieświadoma to coś nieznanego, co jednak wyraża się za
pośrednictwem świadomości i w obrębie przesłanek świado­
mości — więcej nie możemy uczynić. N ie możemy wznieść się
ponad te uwarunkowania, dlatego te ograniczenia stale po­
winniśmy mieć na uwadze jako ostateczne kryterium naszego
osądu.
Świadomość to twór nader osobliwy. T o zjawisko
pośredniczące. Jedna piąta, jedna trzecia, a być może nawet
połowa życia człowieka przebiega w stanie nieświadomo-świa-
domym. Pierwsze lata dzieciństwa przebiegają w stanie
nieświadomym. Każdej nocy pogrążamy się w nieświadomości
1 tylko przez określony czas, między stanem czuwania a snu,
dysponujemy mniej lub bardziej jasną świadomością. Można by
nawet zadać sobie pytanie, jak dalece jasna jest w ogóle ta
świadomość. Można by na przykład założyć, że dziecko w wieku
dziesięciu lat jest już świadome, łatwo jednak byłoby wykazać,
że chodzi tu o świadomość dość osobliwą — o świadomość
prawdopodobnie pozbawioną wszelkiej świadomości „j a” [das
Ichhewuftsein\. Znam wiele dzieci, które w wieku jedenastu,
dwunastu, czternastu lat czy też później nagle przeżywają: „ J a
jestem” . Po raz pierwszy w życiu czują, że to one przeżywają, że
mogą rzucić spojrzenie wstecz na przeszłość, która kryje
wspomnienia rzeczy, lecz nie zawiera żadnego wspomnienia
własnej osoby.
Musimy przyznać, że kiedy mówimy „ja ” , to nie mamy
żadnego absolutnego kryterium, które pożwalałoby nam stwier­
dzić, czy doświadczamy owego „ ja ” w sposób pełny czy nie.
M ożliwe, że nasze doświadczenie „ja ” ma ciągle jeszcze chara-

‘ Por. I. Kant, Anthropologie in pragmatischer Hinsicht.


T^ykiad I //

kter cząstkowy i że w przyszłości będziemy wiedzieć znacznie


więcej o tym, co oznacza „ ja ” dla człowieka, niż jest to możliwe
dzisiaj. W rzeczy samej nie mamy pojęcia, do jakich jeszcze
rezultatów doprowadzi ten proces.
Świadomość to jakby powierzchnia czy skóra napięta nad
rozległym obszarem, którego wielkości nie znamy. Ponieważ
nic nie wiemy o nieświadomości, przeto nie możemy określić
dziedziny jej władania. Nie sposób mówić o czymś, czego się nie
zna. Jeśli mówimy „nieświadomość” , to często nam się wydaje,
że wyrażamy coś konkretnego, naprawdę jednak wyrażamy
tylko to, że nie wiemy, czym jest nieświadome. Mamy jedynie
niebezpośrednie punkty zaczepienia, dzięki którym możemy
stwierdzić, że pod progiem świadomości rozciąga się jakiś
obszar psychiczny. Dysponujemy też kilkoma rodzajami uza­
sadnień,-które wytrzymują próbę naukowości. Z treści dobywa­
nych przez nieświadomość możemy wysnuwać pewne wnioski
co do jej natury, ale nie m ożem y czynić tego w sposób zbyt
antropomorficzny, jest bowiem całkiem prawdopodobne, że
sprawy tak naprawdę przedstawiają się zgoła inaczej, niż to się
wydaje naszej świadomości.
Jeśli na przykład przyjrzymy się pewnej rzeczywistości
i porównamy ją do tego, co robi z niej nasza świadomość, to
natkniemy się na wszelkiego rodzaju obrazy wewnętrzne, które
„obiektywnie” wcale nie istnieją. Widzimy na przykład barwy
i słyszymy dźwięki wtedy,' gdy w rzeczywistości są to tylko
drgania. Potrzebujemy laboratoriów wyposażonych w bardzo
skomplikowaną aparaturę, by móc wyrobić sobie obraz świata
niezależnie od naszych zmysłów i naszej psyche, ja zaś przypusz­
czam, że z nieświadomością rzecz ma się podobnie — musieli­
byśmy dysponować laboratorium, w którym za pomocą metod
obiektywnych udałoby się nam stwierdzić, jak naprawdę przed­
stawiają się sprawy w stanie nieświadomym. Dlatego wszystko,
co powiem w trakcie tych wykładów o nieświadomości, należy
rozpatrywać w tym kontekście. A więc zawsze tu chodzi o jakieś
„jak gdyby” — powinniście pamiętać o tym ograniczeniu.
Poza tym świadomość charakteryzuje niejaka ciasnota.
W danej chwili św iadom ość m oże uchw ycić jedyn ie kilka treści,
zresztą nielicznych, a skoro tak, to wszystko inne pozostaje
i6 Podstaay psychologii analitycznej

nieświadome; dlatego wyobrażenie continuum świata świadome­


go, postrzeganie i rozumienie jakiegoś ogólnego związku
uzyskujemy jedynie na podstawie porządku czy następowania
takich świadomych „momentalnych postrzeżeń” . Nie możemy
wyrobić sobie obrazu całości — nasza świadomość jest zbyt
ograniczona; każdorazowo widzimy tylko to, co właśnie omiata
snop światła reflektora. T o tak, jakbyśmy obserwowali świat
przez wąską szparkę, przez którą rozpościera się widok tylko na
skromny wycinek; wszystko inne spoczywa w mrokach i w ym y­
ka się naszemu postrzeganiu. K rólestw o nieświadomości jest
olbrzymie i ciągłe, tymczasem królestwo świadomości przypo­
mina ograniczony obszar stale zmiennych, momentalnych po­
strzeżeń.
Świadomość w znacznym stopniu polega na postrzeganiu
i orientowaniu się w świecie zewnętrznym. Prawdopodobnie
znajduje się ona w kresomózgowiu, jest pochodzenia ektoder-
micznego, a w epoce, kiedy żyli nasi najdawniejsi przodkowie,
prawdopodobnie była zmysłowym organem skóry. Zapewne
właśnie z powodu takiego umiejscowienia świadomości
w mózgu należy wywodzić takie jej właściwości, jak doznawanie
i orientacja. N ie bez przyczyny więc angielscy i francuscy
psychologowie X V II i X V III wieku próbowali wywodzić
świadomość z doznań zmysłowych, tak jakby składała się ona
wyłącznie z nich. Ten sposób myślenia oddaje znana formuła:
N ih il est in intellectu quod non priusfuerit in sensu". We współczesnej
psychologii idee takie dają się udowodnić; na przykład Freud,
choć nie wywodzi świadomości z doznań zmysłowych, za to
w ywodzi nieświadomość od świadomości. Odpowiada to temu
samemu nastawieniu racjonalnemu.
Pragnę wyrazić to inaczej. Chciałbym więc stwierdzić, że
najprawdopodobniej najpierw pojawia się nieświadomość,
świadomość zaś rozwija się z jakiegoś stanu nieświadomego. We

' „N ie ma w umyśle niczego, czego wcześniej nie byłoby


w zmysłach” . Por. G.W. Leibniz, Neue Abhandlungen über den mensch­
lichen Verstand, księga 2, rozdział I, fragment 2 jako odpowiedź na
Locke’a. Formuła ta jest pochodzenia scholastycznego. Por. Duns
Scotus, Super universalibus Porjphyrii, qu. 3. [Przyp. wyd.]
Wykład I ij

wczesnym dzieciństwie jesteśmy nieświadomi; najważniejsze


funkcje instynktywne mają charakter nieświadomy, świado­
mość zaś musi dopiero zrodzić się z nieświadomości. Proces ten
wymaga sporego wysiłku. Życie świadome jest mozolne, może
wręcz prowadzić do wyczerpania. Rozwijanie świadomości to
wysiłek bez mała nadnaturalny. Można to obserwować na
przykład u ludów pierwotnych — wystarczy najnMiejsze wym a­
ganie, a nagle „już ich nie ma” . Ludzie pierwotni m ogą siedzieć
godzinami, a kiedy ich zapytamy: „C o robicie? Co myślicie?” ,
czują się obrażeni, ponieważ uważają, że „tylko szaleniec myśli,
ma myśli w głowie. M y nie myślimy” . Ludzie pierwotni, jeśli
w ogóle myślą, to brzuchem lub sercem. Niektóre plemiona
murzyńskie żyją w przeświadczeniu, że myśli lęgną się w brzu­
chu, ponieważ zauważają tylko takie myśli, które powodują
zaburzenia w funkcjonowaniu wątroby, żołądka czy kiszek.
Innymi słowy, ludzie ci zdają sobie sprawę tylko z myśli
nasyconych emocjonalnie. Emocjom i afektom zawsze bowiem
towarzyszą dające się postrzec sensacje fizjologiczne.
Indianie Pueblo powiedzieli mi, że wszyscy Amerykanie są
szaleni. K iedy, zaskoczony, pytałem ich o przyczynę takiego
rnniemania, odparli: „B o mówią, że myślą głową. Żaden
normalny człowiek nie myśli głową. M y myślimy sercem” ’ . Ci
ludzie żyją jeszcze w epoce homeryckiej, w której przeponę
{diaphragma, phren = „duch” , „dusza” ) uważano za siedzibę
aktywności psychicznej. Oznacza to inną lokalizację psychiczną.
Nasze wyobrażenie świadomości przenosi myślenie do głow y,
o, jakże wyniosłej! Indianie Pueblo natomiast wywodzą świado­
mość od intensywności uczucia. Nie istnieje dla nich myślenie
abstrakcyjne. Ponieważ Indianie Pueblo są czcicielami Słońca,
przedłożyłem im argument Augustyna: B ó g nie jest Słońcem,
lecz stworzycielem Słońca“. Z tym jednak nie mogli się

’ Por. Jung, Wspomnienia, sny, myśli, spisane i podane do druku przez


Anielę Jaffe, przełożyli Robert Reszke i Leszek Kolankiewicz, Wydaw­
nictwo Wrota-Wydawnictwo K R , Warszawa 1993, s. 293. [Przyp.
tłum.]
In loannis Evangelium, tractatus a ^ ^ i^ 0 3 7 ; Por. Jung,
Symbole der Wandlung [pt. W a n d l u n g ^ E i n Beitrag
\ur Entwicklungsgeschichte des Leipzig
/<? Podstawy psychologii analitycizny

pogodzić, ponieważ nie są w stanie wznieść się ponad po­


strzeżenia dostępne ich zmysłom i uczuciom. Dlatego świado­
mość i myślenie jest dla nich umiejscowione w sercu. Tymczasem
dla nas aktywność psychiczna nic nie znaczy. Podług naszego
ujęcia marzenia senne i fantazje leżą „głęboko na dnie” , toteż
mówi się o „podświadom ości” , o rzeczach p o d świadomością.
Te lokalizacje, nam wydające się osobliwe, odgrywają
dużą rolę w tak zwanej psychologii pierwotnej, o której
można powiedzieć wszystko, lecz tylko nie to, że jest pry­
mitywna. W jodze tantrycznej i w filozofii hinduskiej na
przykład można stwierdzić występowanie nader precyzyjnie
wypracowanych systemów warstw psychicznych, które lo­
kalizują świadomość w różnych miejscach; od krocza aż
po głowę. Te „centra” to tak zwane czakry; spotyka się
je nie tylko w doktrynach jogi, lecz — przedstawione w po­
dobny sposób — również w staroniemieckich dziełach al­
chemicznych, które powstały bez znajomości jogi.
Dla zjawiska świadomości istotne jest to, że nic nie może być
świadome bez jakiegoś „ja ” , do którego świadomość się odnosi.
Co nie jest przyłączone do „ja ” , nie jest świadome. Można więc
zdefiniować świadomość jako stosunek treści psychicznej do
„ja ” . Czymże jednak jest „ja ” ? „ J a ” to dana kompleksowa, '
która składa się przede wszystkim z ogólnego postrzegania ciała,
„istnienia” , a także z treści pamięci; człowiek ma wyobrażenie,
że istniał i posiada długi szereg wspomnień. Te dwa czynniki
stanowią filary tego, co określamy mianem „ ja ” , można więc
okreśhć „ ja ” mianem kompleksu faktów psychicznych. Ten
kompleks ma wielką siłę przyciągania, jak magnes; przyciąga on
fakty pochodzące z nieświadomości, z owego mrocznego
obszaru, o którym nic nie wiemy; przyciąga on również
wrażenia ze świata zewnętrznego, te zaś spośród nich, które
wchodzą w związek z „ ja ” , zostają uświadomione. To, co nie
wchodzi w taki związek, nie staje się świadome.
Wyobrażam więc sobie, że „ja ” jest czymś w rodzaju
kompleksu. M a się rozumieć, jest to kompleks nam najbliższy

und Wien 1912; Gesammelte Werke, 1973, t. V — przyp. tłum.], par. 162.
[Przyp. wyd.]
WyÜad I ¡9

i najulubieńszy. Kom pleks ten stale znajduje się w centrum


naszej uwagi i naszych życzeń — jest to absolutnie niezbędne
centrum naszej świadomości. Jeśli „ ja ” się rozszczepi — na
przykład w schizofrenii — wszelkie odniesienie do świata
zanika; nie można już dowolnie reprodukować rzeczy, ponieważ
centrum jest rozszczepione i pewne treści psychiczne odnoszą
się do jednej, pewne do drugiej części „ ja ” . T o właśnie dlatego
możemy obserwować u schizofreników bezpośrednią zmianę
osobowości z jednej na drugą.
Można rozróżnić w świadomości pewną Hczbę funkcji,
które pozwalają jej orientować się w dziedzinach faktów
ektopsychicznych i endopsychicznych. Przez ektopsyche rozu­
miem system więzi między treściami świadomości i wrażeniami
pochodzącymi z otoczenia. Jest to system orientacyjny — dzięki
niemu wiemy, jak mamy się obchodzić z danymi świata
zewnętrznego, jakie zostały przekazane przez funkcje
zmysłowe. Z drugiej strony endopsjche to system odniesień
między treściami świadomości a procesami, które, jak przypusz­
czamy, przebiegają w nieświadomości.
Powiedzmy najpierw o funkcjach ektopsychicznych. Przede
wszystkim należy do nich d o z n a w a n i e ’ , nasza funkcja
sensoryczna. Przez doznawanie rozumiem to, co Francuzi
określają mianem /a Jonction du réel, a więc sumę postrzeżonych

’ Por. Jung, Psychologische Typen [Rascher-Verlag, Zürich 1 9 2 1 ];


Gesammelte Werke, i 960 , t. V I, definicje. [We fragmentach opublikow a­
ne po polsku: Typy psychologut(ne. Wproivad;(enie w: Jung, Kebis, cs^li
kamieńfiloi^ofów, wybrał, przełożył i poprzedził wstępem Jerzy P roko­
piuk, PW N , Warszawa 1 989 , s. 3- 9; Problem typu w dziejach ducha
starożytności i średniowiecza, w: tamże, s. 1 0 - 86; O ideach Schillera
odnoss^ących się do problemu typów psychics;nych, w: tegoż. Archetypy
i symbole. Pisma wybrane, wybrał, przełożył i wstępem poprzedził Jerzy
Prokopiuk, Czytelnik (wyd. I:) Warszawa 1 976 (wyd. II: 1 9 8 1 , wyd. III:
1 993 ), s. 274 - 35 4 ; Pierwiastek apolliński i pierwiastek dionii^yjski, w: tegoż,
Rebis, ci(yli kamień filozofów, dz. cyt., s. 87 - 1 0 1 ; Problem typu w sztuce
poetyckiej, fragmenty w; tamże, s. 87 - 1 0 1 ; Kult kobiety i gloryfikacja dus^,
w: tegoż, O naturv^e kobiety, wybrał i przełożył M agnus Starski, Brama
— Książnica W łóczęgów i Uczonych, Poznań 1 9 9 2 , s. 1 1 5 - 1 4 2 ; Problem
typowych postaw w estetyce, w: tegoż. Archetypy i symbole, dz. cyt., s.
2 6 1 —273 — przyp. tłum.] [Przyp. wyd.]
Podstaxy psychologii analitycs;nej

przeze mnie faktów zewnętrznych, przekazywanych mi przez


moją funkcję sensoryczną. Wydaje mi się, że najbardziej
pojemnym ujęciem tego jest francuskie wyrażenie la fonction
du réel. Doznanie powiada mi, że coś j e s t ; nie mówi, co
to jest, w ogóle nic o tym „czym ś” nie mówi — powiada
jedynie, że coś jest.
Następna dająca się wyodrębnić funkcja to m y ś l e n i e .
Jeśli spytacie filozofa, czym jest myślenie, to uzna on je za coś
bardzo skomplikowanego — dlatego nigdy nie pytajcie o to
filozofa; on jeden nie wie, czym jest myślenie, wszyscy inni to
wiedzą. K iedy powiecie do kogoś: „N o , proszę tylko po­
myśleć” , to człowiek ów dokładnie wie, o co chodzi, filozof
— nigdy. Ujmując to najprościej, myślenie mi mówi, c z y m coś
jest. Myślenie nadaje nazwę rzeczy, dodaje do tego jeszcze jakieś
pojęcie, ponieważ myślenie to postrzeganie plus osąd. (Psycho­
logia niemiecka mówi tu o apereepcji.)
Trzecia funkcja, którą można tu wyodrębnić i dla której
istnieje jakaś nazwa w potocznym języku, to c z u c i e . W tym
miejscu umysły się mącą. Często też, gdy mówię o czuciu, irytuję
ludzi, ponieważ wydaje im się, że mówię straszne rzeczy. Czucie
dzięki zabarwieniu uczuciowemu podaje człowiekowi wartość
rzeczy. Czucie powiada mi na przykład, czy coś jest do przyjęcia,
czy jest przyjemne czy też nie. Czucie powiada mi, ile coś jest dla
mnie w a r t e . Z tego powodu każde postrzeżenie i każda
apercepcja związane są z określoną reakcją uczuciową. Tego, że
zawsze występuje jakieś zabarwienie uczuciowe, można nawet
eksperymentalnie dowieść — jeszcze wrócim y do tej kwestii.
A teraz jeśli chodzi o te „straszne rzeczy” , jakie przychodzą na
myśl mym słuchaczom, gdy prawię im o czuciu; polega to na
tym, że czucie, podobnie jak myślenie, jest funkcją r a c j o ­
n a l n ą . Każdy myślący człowiek jest całkowicie przekonany
o tym, że czucie nie jest funkcją racjonalną, lecz wręcz
przeciwnie — źe jest ono w najwyższym stopniu irracjonalne.
Zechciejcie jednak uświadomić sobie jedno: nikt nie może być
doskonały we wszystkim. K to jest świetny w myśleniu, to
z pewnością nie jest równie dobry w czuciu, ponieważ nie
można robić tych dwóch rzeczy naraz — jedna przeczy drugiej.
Oznacza to, że jeśli chcecie myśleć chłodno, prawdziwie uczenie
Wykiad I

lub filozoficznie, to musicie wykluczyć wszystkie wartości


uczuciowe. G d y ktoś równocześnie znajduje się od presją
wartości uczuciowych, to zapewne zaczyna myśleć raczej o w ol­
nej woli niż o rozmnażąniu się wszy. Z pewnością nie może być
żadnych wątpliwości co do tego, że oba te tematy, postrzegane
2 pozycji czucia, różnią się nie tylko merytorycznie, lecz również li
podług wartości. Wyobrażenia wartościujące nie są kryterium
dla intelektu, ale jednak istnieją, wartościowanie zaś to ważna
funkcja psychologiczna. Wyobrażenia wartościujące to integral­
ne części składowe pełnego obrazu świata; jeśli ktoś chce je
wykluczyć, zaczyna mieć kłopoty. Czucie wydaje się wielu
ludziom czymś wysoce irracjonalnym dlatego, że gdy jesteśmy
dalecy od rozsądku, możemy doznawać wszelkich możliwych
uczuć. Każdy więc — zwłaszcza w tym kraju — jest
przeświadczony, że powinien opanować swe uczucia. Owszem,
przyznaję, że jest to dobra cecha i bezgranicznie podziwiam za to
Anglików. Cóż, ale uczucia tak czy owak istnieją, ja zaś znam
ludzi, którzy świetnie umieją je opanowywać, a mimo to mają
z nimi nie lada problemy.
I wreszcie dochodzimy do czwartej funkcji. Doznanie mówi
nam, że coś j e s t . Myślenie mówi nam, c z y m to coś jest, czucie
zaś powiada, ile to coś jest dla nas w a r t e . Istnieje jednak
jeszcze jedna kategoria: czas. Rzeczy mają przeszłość
i przyszłość. Pochodzą skądzieś, dokądś idą, nie wiadomo, skąd ^'1
pochodzą i nie sposób się dowiedzieć, dokąd zmierzają, można
jednak mieć przeczucie tego. A więc w ten sposób na przykład
marszand lub antykwariusz „czuje” , że pewien przedmiot musi
pochodzić z pracowni wielkiego mistrza z roku około 1720,
„czuje” on, że ma do czynienia z dobrą robotą. A lbo inny
przykład; nie wiadomo, jak zachowają się kursy akcji, ale
„czuje” się, że wzrosną. Zjaw isko to określamy mdanem
i n t u i c j i — to właściwość profetyczna, nie dająca się
wytłumaczyć. Nie wiecie na przykład, że pacjentowi leży coś na
sercu; ale „w ydaje się” wam, macie „niejasne uczucie” , jak
zwykło się mawiać, ponieważ język potoczny nie zna jasnych
określeń na na2wanie tych spraw. Słowo „intuicja” coraz
bardziej zadomawia się jednak w języku angielskim i możecie
być za to wd2ięczni, w innych bowiem językach nie istnieje.
Podstany psychologii analityczne

Niemcy na przykład nie potrafią odróżnić doznawania \da.


Empfinden] od czucia [das Fühlen], Inaczej we francuskim: pc
francusku nie możecie powiedzieć, że macie określone uczucie
„w żołądku” , mówicie wtedy raczej o doznaniu; w języku
angielskim także istnieją różne określenia na doznanie i czucie
Ale uczucie i intuicję łatwo pomylić, niniejszym czynię więc
rozróżnienie sprawiające wrażenie bez mała sztucznego; z po­
w odów praktycznych jest jednak bardzo ważne, żeby prze
prowadzić takie rozróżnienie w języku naukowym. Musim}
dokładnie zdefiniować, co rozumiemy przez pewne pojęcia
w przeciwnym bowiem razie przemawiamy niezrozumiałyn
językiem — rzecz w psychologii wręcz fatalna. Jeśli ktoś używ£
w języku potocznym słowa „czucie” , to zapewne ma na myśl:
coś całkiem innego niż ten, kto tak samo mówi o czuciu. Jesi
wielu psychologów, którzy używają pojęcia „czucie” , lec2
defmiują je najczęściej jako skarłowaciałą myśl. „Czucie to nic
innego, jak tylko niedoskonała myśl” — tak brzmi definicji
podana przez jednego ze znanych psychologów. Czucie tc
jednak coś pierwotnego, coś rzeczywistego, to jakaś funkcja,
toteż istnieje termin określający ją. Umysł odnoszący się dc
instynktu {natural mind) zawsze znajduje słowa na określenie
Tzcczy, które naprawdę istnieją. Tylko psyęhologowie wynaj­
dują słowa, by nazwać rzeczy, których nie ma.
Ostatnio zdefiniowana funkcja, intuicja, wydaje się czymś
tajemniczym, wiecie zaś, że ludzie uważają mnie za człowieki
„wielce mistycznego” . N o więc proszę, oto i próbka mojej
mistyki! Intuicja to funkcja, za pomocą której można widzieć, cc
się dzieje za węgłem; w rzeczywistości nie można wprawdzie
tego uczynić, ale załatwia to za nas intuicja, my zaś zdajemy si^
na nią. Intuicja to funkcja, której tak w ogóle się nie używa, jeśli
wiedzie się normalne życie zamknięte w czterech ścianach
i wykonuje rutynowe zajęcia. Ale na giełdzie czy w sercu Afryki
nic nie jest tak bardzo potrzebne, jak przeczucia. Na przykład
nie sposób przewidzieć z góry, czy za następnym zakręten:
w buszu nie spotka się nosorożca czy lwa — można to jednak
przeczuć, i to przeczucie być może uratuje nam życie. Można
więc stwierdzić, że ludzie żyjący w naturalnych warunkach pełną
garścią czerpią z intuicji; to samo dotyczy też ludzi, wszelkiego
^ykiadl__________________________________________________ ^

rodzaju pionierów, którzy ważą się na jakieś przedsięwzięcie na


obszarze nieznanym . Również wynalazcy i sędziowie polegają
jia swej intuicji. Zawsze, gdy mamy do czynienia z nieznanymi
sytuacjami, kiedy nie 'można się trzymać żadnych powszechnie
uznanych wartości czy ustalonych pojęć, jesteśmy zdani na
intuicję.
Opisałem wam tę funkcję tak dobrze, jak tylko mogłem, być
może jednak nie wyszło to najlepiej. Intuicja to, jak sądzę, swego
rodzaju p o s t r z e g a n i e , które właściwie nie jest przekazywa­
ne przez zmysły, lecz raczej p r z e z n i e ś w i a d o m o ś ć . Na
tym chciałbym poprzestać; mogę tu dodać tylko tyle: „N ie
wiem, jak to się dzieje” . Nie wiem, co się dzieje, jeśli ktoś wie
coś, czego tak naprawdę nie może wiedzieć. Nie wiem, jak ów
ktoś do tego doszedł, ale on „w ie” i podług swej wiedzy może
działać. A więc na przykład sny prorocze, zjawiska telepatyczne
i tym podobne należą do dziedziny intuicji. Spotykam je często
i jestem przeświadczony, że intuicja istnieje. Można to zaobser­
wować również u ludów pierwotnych. Można je zobaczyć
wszędzie, jeśli tylko zwraca się uwagę na te postrzeżenia, które
w jakiś sposób przebiegają pod progiem świadomości, jak na
przykład wrażenia zmysłowe, które są tak słabe, że nasza
. świadomość po prostu nie może ich percypować. A więc
w wypadku kryptomnezji coś może się nagle wynurzyć w świa­
domości, przypadkowe słowo może pchnąć myśli w określonym
kierunku; zawsze jednak chodzi tu o coś, co do chwili, w której
się pojawiło, było nieświadome. Po niemiecku nazywa się to
p o m y s ł [der EinfalĄ^, to znaczy, że coś komuś znikąd
„wpada” do głow y. Czasami jest to jak objawienie. W rzeczywi­
stości intuicja, to funkcja nader naturalna, coś w pełni norm al­
nego, a także niezbędnego, ponieważ lata dziury wtedy, gdy
z powodu jakiegoś uszczerbku w postrzeganiu realności nie
możemy czegoś postrzec, pomyśleć lub poczuć. Na przykład
przeszłość już nie jest realna, przyszłość zaś jeszcze nie jest tak
realna, jak to zakładamy. Dlatego musimy być wdzięczni niebu

^ Słowo powszechnie tłumaczone dawniej jako „pomysł” , teraz


raczej jako „skojarzenie” ; der Einfall pochodzi od czasownika einfallen
= „wpadać” . [Przyp. tłum.]
24 Podstawy psychologii analitycznej

za funkcję, która pozwala nam w pewnym stopniu wejrzeć


w sprawy, które kryją się za węgłem. Lekarze, którzy często
stają w obliczu sytuacji z gruntu nieznanych, muszą rzecz jasna
bardzo często korzystać z intuicji. Niejedną dobrą diagnozę
zawdzięczamy tej „tajemniczej funkcji” .
T e funkcje psychologiczne z reguły podlegają kontroli woli,
w każdym razie mamy nadzieję, że jej podlegają, ponieważ to
wszystko, co ma charakter autonomicznego procesu, wzbudza
w nas lęk. Jeśli te funkcje znajdują się pod kontrolą, to mogą być
na przykład wyłączane, wypierane, tłumione, intensyfikowane,
krótko mówiąc — m ogą być sterowane przez siłę woli,
intencjonalność. M ogą też jednak funkcjonować nie tak, jak
chcemy: wtedy myślą lub czują za nas. Ba, dzieje się tak, i to
nawet bardzo często, i nie możemy tego powstrzymać. Albo też
funkcjonują w sposób nieświadomy, tak że wcale nie wiadomo,
co właśnie się stało; nagle pojawia się rezultat jakiegoś procesu
emocjonalnego, który rsfegrywał się na poziomie nieświado­
mości. Prawdopodobnie ktoś skwituje to tak: „A h a, zareagował
pan w ten sposób dlatego, że był pan zirytowany czy urażony” . ^
Być może wcale nie zdawaliście sobie sprawy, że doznaliście
czegoś, choć prawdopodobnie tak właśnie było. Funkcje psy­
chologiczne, tak jak funkcje sensoryczne, mają specyficzną
energię. Nie możecie tak po prostu wyeliminować czucia,
myślenia czy jakiejkolwiek innej funkcji. N ikt nie może powie­
dzieć: „N ie chcę myśleć” ; myślenia nie sposób uniknąć. N ikt nie
może powiedzieć: „N ie chcę czuć” ; każdy czuje, ponieważ
włożona w tę funkcję specyficzna energia prze do możliwości
wyrażenia się i nie może zostać zamieniona na inną.
Oczywiście każdy ma jakieś upodobania. Ludzie z dobrze
rozwiniętą umiejętnością myślenia chętnie dumają o sprawach
i przystosowują się za pomocą funkcji myślenia. Ludzie z dobrze
rozwiniętą funkcją czucia łatwo odnajdują się w społeczeństwie,
mają wybitny zmysł wartości; są oni prawdziwymi artystami
w aranżowaniu sytuacji towarzyskich i z nich żyją. K to inny,
posiadający wybitny dar obserwacji, posługuje się zasadniczo
funkcją doznawania, i tak dalej. T a główna funkcja użycza
każdemu swej specyficznej psychologii. Ten na przykład, kto
żyje głównie z myślenia, nie jest skory do zmian — możemy
Wykład I

sobie wyobrazić, jak funkcjonuje jego myślenie. W sytuacji, gdy


myślenie jest funkcją główną, czucie siłą tz ecz j znajduje się
w sytuacji funkcji niższej. To samo dotyczy pozostałych trzech
funkcji. Chciałbym wyjaśnić to bliżej na podstawie diagramu.

Rys. I. Funkcje

Diagram przedstawia tak zwany krzyż funkcji (rys. i).


W środku znajduje się „ ja ” (J), które dysponuje pewnym
potencjałem energii — siłą woli. U typu myślącego ta siła
woli może być skierowana na myślenie (M). Czucie (C)
musimy w tym wypadku ulokować na dole, ponieważ w tym
wypadku jest to funkcja niższa. Bierze się to stąd, że człowiek,
myśląc, musi wyeliminować czucie, i odwrotnie — czując,
musi wyeliminować myślenie. K iedy się myśli, należy odsunąć
czucie i wartości uczuciowe, ponieważ najbardziej zaburzają
myślenie. Z drugiej strony ludzie żyjący z czucia chętnie
eliminują myślenie, i postępują słusznie, ponieważ obie te
funkcje wzajemnie się znoszą. Wielu ludzi mówiło mi, że
ich myślenie jest tak samo zróżnicowane jak czucie, nie
mogłem jednak dać im wiary — to niemożliwe, by obie
te przeciwstawne funkcje, równie dobrze wykształcone, służyły
jednocześnie jednemu człowiekowi.
26 Podstaay psjchologii analitjc;(nej

T o samo dotyczy doznawania (D) i intuicji (I). Jakie są


relacje między tymi dwiema funkcjami? Jeśli pragniemy poddać
obserwacji obiektywne fakty, to nie możemy w tym samym
czasie „zaglądać za węgieł” . Po dokładnym przyjrzeniu się
człowiekowi, który używa głównie funkcji doznawania, można
stwierdzić, że osie jego gałek ocznych mają tendencję do
zbiegania się i spotykania w jednym punkcie. Jeśli natomiast
obserwujemy wyraz twarzy czy oczu ludzi kierujących się
intuicją, stwierdzimy, że tylko muskają rzeczy spojrzeniem
— nie patrzą uważnie, lecz niejako omiatają spojrzeniem rzeczy,
chłoną w siebie ich pełnię, a różnorodność ich postrzeżeń
sprawia, że na peryferiach ich horyzontu pojawia się pewien
punkt — to przeczucie. Często już tylko na podstawie wyrazu
twarzy czy oczu można stwierdzić, czy ktoś jest typem intuicyj­
nym czy nie. Typ intuicyjny tak w ogóle nie interesuje się
szczegółami, raczej próbuje ogarnąć całość sytuacji, a wtedy z tej
całości nagle coś wyłania się na pAn pierwszy. Typ doznaniowy
widzi rzeczy takimi, jakie są, ale nie ma intuicji; pow ód jest
bardzo prosty — ponieważ obie te rzeczy nie mogą funk­
cjonować jednocześnie. Byłoby to zbyt trudne, zasada jednej
funkcji wyklucza bowiem zasadę drugiej. Z tego też powodu
określam je tu jako przeciwieństwa.
Z tego prostego diagramu możecie wysnuć wiele ważnych
wniosków dotyczących struktury świadomości człowieka. Na
przykład m y ś l e n i e jest zróżnicowane w równie wysokim
stopniu, co czucie jest nieztóżnicowane. Co to znaczy? Czyż
miałoby to oznaczać, że ludzie myślący nie czują? O nie, wręcz
przeciwnie. Ludzie zdominowani przez funkcję myślenia zwykli
nawet twierdzić: „M am bardzo silne uczucia. Mam tempera­
ment i jestem bardzo emocjonalny” . Ci ludzie tkwią się
w zaklętym kręgu swych emocji, one nimi rządzą, a zdarza się, że
i zniewalają ich. Bardzo ciekawym zajęciem byłoby na przykład
zgłębianie prywatnego życia profesorów. Jeśli chcecie
dokładnie wiedzieć, co robi intelektualista w domu, to zapytaj­
cie jego żonę: już ona wam powie!
W wypadku t y p u u c z u c i o w e g o sprawy się mają
odwrotnie. Jeśli człowiek taki rozwija się normalnie, to nigdy
nie dopuści, by myślenie bardzo mu przeszkadzało; jeśli jednak
WyUad I 2/

Stanie się neurotykiem, to myśli będą mu zawadzać. Myślenie


pojawi się wtedy w charakterze natręctwa, a przed pewnymi
myślami człowiek ów nie będzie mógł uciec. Jest z tym tak; miły
z niego chłop, ale ma jakieś dziwne przeświadczenia i wyobraże­
nia, z myśleniem też jakoś nie tak. Człowiek ten jest więźniem
myślenia, pogrążył się w pewnych myślach i nie może się od nich
uwolnić, ponieważ nie umie się zastanawiać. Je g o myśli nie są
elastyczne, nie da się odwrócić ich biegu. Z drugiej strony
intelektualista mówi po prostu; „W łaśnie tak to czuję” — i ża­
den argument tego nie zmieni. Dopiero gdy jego emocje się
przeżrą, może się od niech uwolnić. Człowiek ten nie może
czerpać argumentów ze swego czucia — gdyby mógł, byłby
człowiekiem bardzo niepełnym.
Podobnie rzecz się ma z typami d o z n a n i o w y m i i n ­
t u i c y j n y m . Typ intuicyjny zawsze czuje presję rzeczywi­
stości rzeczy; z pozycji rzeczywistości można powiedzieć, że to
człowiek, który zawsze zawodzi — zawsze dąży do nowych
możliwości życiowych. T o człowiek, który obsiewa pole i zanim
ziarno dojrzeje, przenosi się na nową rolę. Zostawia za sobą
uprawioną ziemię, przed sobą ciągle widzi nowe nadzieje, nic
jednak nie przekłada na rzeczywistość. Typ doznaniowy nato­
miast pozostaje przy rzeczach. Tkw i w danej rzeczywistości. Dla
niego prawdziwe jest to, co rzeczywiste. Cóż zaś oznacza dla
typu intuicyjnego, że coś jest prawdziwe? Jest z tym dokładnie
na odwrót; to nie tak miało być, miało być inaczej. Jeśli typ
doznaniowy nie ma w okół siebie danej rzeczywistości — czte­
rech ścian — to robi się chory. Zamknijcie jednak człowieka
intuicyjnego w czterech ścianach, a tylko jedno będzie mu
w głowie; jak się stamtąd wydostać. Dla niego dana sytuacja to
więzienie, z którego musi uciec tak szybko, jak tylko się da, by
ruszyć ku nowym możliwościom.
T e różnice odgrywają doniosłą rolę w psychologii prakty­
cznej. Nie sądźcie, że szufladkuję ludzi i mówię; „ T o typ
intuicyjny” albo; „ T o typ m yślowy” . Często zadaje mi się
pytanie; „Czyż ten lub ów nie jest typem m yślowym ?” A wtedy
odpowiadam; ,,Jeszcze tego nie przemyślałem” — bo to
i prawda. Byłoby nonsensem dzielić ludzi na kategorie i opatry­
wać etykietkami. Jeśli jednak dysponuje się obszernym mate-
iS Podstawy psychologu analitycznej

riałem empirycznym, to człowiek jest zdany na cłiarakterystycz-


ne cecłiy orientacyjne, które ułatwiają ogląd. Zaiste, bez
przesady można stwierdzić, że jest dla mnie czymś niezwykle
ważnym, by niejako porządkować materiał empiryczny,
zwłaszcza wtedy, gdy mam do czynienia z człowiekiem zaburzo­
nym lub chaotycznym, czy też gdy muszę objaśniać naturę lub
stan takich ludzi komuś innemu. Jeśli na przykład trzeba
wyjaśnić mężowi zachowanie żony lub na odwrót, to możliwość
powołania się na takie obiektywne kryteria może być wielce
pomocna; w przeciwnym bowiem razie jesteśmy skazani na
powtarzanie bez końca: „O n twierdzi” — „O na twierdzi” .
W zasadzie funkcja niższa nie posiada właściwości funkcji
świadomie zróżnicowanej. T ą z reguły można sterować wolą.
Prawdziwy typ m yślowy może stero^yifeć swym myśleniem za
pomocą woli, może kontrolować myśli. Nie jest on niewol­
nikiem swych myśli, może też myśleć coś innego. Może
powiedzieć: „M ogę sobie wymyślić coś innego; mogę pomyśleć
coś odwrotnego” . Typ uczuciowy natomiast nie umie tego, nie
może uciec przed swymi myślami. Myśli posiadają go, albo,
mówiąc dosadniej: jest przez nie opętany. Myślenie jest dlań
czymś fascynującym, toteż napędza mu stracha. T yp myślowy
lęka się, że myśli nim zawładną, ponieważ jego czucie ma
charakter archaiczny i on sam znajduje się w położeniu
człowieka archaicznego: jest bezbronną ofiarą swych emocji. T o
właśnie jest przyczyną nadzwyczajnej uprzejmości okazywanej
przez ludzi pierwotnych: człowiek pierwotny pilnie baczy, by
nie urazić uczuć bliźnich, ponieważ m ogłoby to być niebezpiecz­
ne. Wiele naszych obyczajów i zwyczajów można wyjaśnić na
podstawie tej archaicznej uprzejmości. Na przykład nie jest
przyjęte, by podawać komuś rękę, trzymając lewą dłoń w kie­
szeni lub za plecami: przecież trzeba pokazać, że nie ma się broni.
Orientalny zwyczaj pozdrawiania przez podniesienie dłoni
otwartych ku górze oznacza: „N ie mam nic w rękach” . Chiński
ukłon polega na tym, że skłania się głowę do stóp drugiego
człowieka, aby ten widział, jak jesteśmy bezbronni, a tym samym
jak bardzo mu ufamy. Tę symbolikę sposobów zachowania
bardzo dobrze można badać u ludzi pierwotnych, można też
zrozumieć, dlaczego obawiają się oni bliźnich. Tak samo
Wykiad 1_______________^_____________________________________________ ^

obawiamy się naszej funkcji niższej. K iedy widzicie, jak typowy


intelektualista lęka się stanu zakochania, to zrazu uznacie ten lęk
za coś absurdalnego. Ale ten człowiek ma prawdopodobnie
powody, by lękać się tego stanu, jest bowiem wysoce prawdo­
podobne, źe gdyby się zakochał, to zachowywałby się naprawdę
bezsensownie. Przytłoczyłyby go uczucia, ponieważ reagują one
jedynie na archaiczny czy niebezpieczny typ kobiet. Dlatego
niektórzy intelektualiści są skłonni poślubiać kobiety stojące na
niższym poziomie niż oni. M ożliwe, że intelektualista łatwo
wpadnie w sidła właścicielki domu czy kucharki, tak naprawdę
jednak są to sidła zastawione przez ich archaiczne uczucia,
z których nie zdają oni sobie sprawy. Słusznie więc obawiają się
uczuć, ponieważ m ogą ich zwieść na manowce. Za to
w myśleniu nie można ich na niczym schwytać — są w tym
mocni i niezależni. Uczucie jednak może na nich wpłynąć, może
ich przytłoczyć, zwieść i wykorzystać; doskonale o tym wiedzą.
Toteż nigdy nie należy zmuszać intelektualisty, by poszedł za
głosem uczuć — tłumi je żelazną pięścią, wie bowiem, jak
bardzo są niebezpieczne.
Prawo to można zastosować w stosunku do każdej funkcji.
Funkcja niższa zawsze łączy się z jakimś archaicznym aspektem
osobowości w nas; jeśli chodzi o funkcję niższą, wszyscy
jesteśmy pierwotni. Z a to w wypadku funkcji zróżnicowanej
tworzymy grono ludzi cywilizowanych i dysponujemy czymś
w rodzaju wolnej w oli; jeśli jednak chodzi o funkcję niższą, rzecz
w żaden sposób nie dotyczy wolnej woli. Funkcja niższa to jak
otwarta rana — a w każdym razie jak otwarte drzwi, przez które
wszystko może wejść.
W ten sposób doszliśmy do e n d o p s y c h i c z n y c h
f u n k c j i świadomości. Funkcje, o których mówiliśmy do­
tychczas, określają lub popierają naszą świadomą orientację
w stosunkach z otoczeniem, nie mają jednak prawa głosu
w stosunku do tych spraw, które, by tak rzec, leżą poniżej „ja ” .
„ Ja ” jest tylko cząsteczką świadomości zanurzoną w mrocznym
oceanie. T e mroki skrywają to, co wewnętrzne. Tam, gdzieś
wewnątrz, leży pewna warstwa psychiczna, która tworzy coś
w rodzaju obrzeży świadomości w okół „ja ” . Pragnę wam to
przedstawić na diagramie.
Podstawy psychologii analitycznej

Załóżmy, że A A to próg świadomości. Wobec tego


D byłoby tą częścią świadomości, która odnosi się do świata
ektopsycbicznego B, to znaczy do świata opanowanego przez
omówione funkcje. Ale z drugiej strony, oznaczonej literą C,
znajduje się ś w i a t c i e n i a. Z tamtej strony samo „ ja ” byłoby
ciemnawe, nie możemy tam zajrzeć, sami dla siebie stanowimy
zagadkę. „ J a ” znamy tylko w D , w C „ja ” jest nam nieznane. To
dlatego ciągle odkrywam y coś nowego o sobie. Prawie co roku
wynurza się coś nowego, coś, czego dotąd nie wiedzieliśmy. Za
każdym razem sądzimy, że oto dotarliśmy już do kresu odkryć,
nigdy jednak do tego nie dojdzie. O dkrywam y, że jesteśmy tym,
i tym, i jeszcze czymś innym, możemy przy tym mieć nader
zdumiewające przeżycia. Wynika stąd, że nadal istnieją części
osobowości, które — nieświadome — jeszcze przechodzą
rozwój; jesteśmy niepełni, wzrastamy i przechodzimy zmiany.
A jednak osobowość — ta, którą rozwiniemy w sobie za rok
— już dzisiaj istnieje, tyle że skrywa ją cień. „ J a ” to niczym
ruchoma ramka narzucona na film. Przyszła osobowość jest
jeszcze niewidoczna, jednak do niej zdążamy — oto nagle
w polu naszego widzenia pojawia się nasza przyszła istota. Te
możliwości należą rzecz jasna do ciemnego aspektu „ ja ” .
Wiemy, czym jesteśmy i czym byliśmy, nie wiemy jednak, czym
będziemy.
Wykład P

Dlatego p i e r w s z ą funkcją tego aspektu endopsychicz-


nego jest p a m i ę ć . Funkcja pamięci lub funkcja odtwarzania
wiąże nas z rzeczami, które zniknęły ze świadomości i pogrążyły
się pod progiem świadomości, które zostały odsunięte czy
wyparte. T o, co określamy mianem pamięci lub przypominania
to zdolność odtwarzania treści, które stały się nieświadome. Ta
zdolność to pierwsza funkcja, jaką możemy wyraźnie w y­
odrębnić w stosunku do naszej świadomości i owych treści,
które w danej chwili nie leżą w polu świadomości.
D r u g a funkcja endopsychiczna odnosi się do znacznie
trudniejszego problemu. T u pogrążamy się w ciemności i traci­
my grunt pod nogami, chodzi tu bowiem o s u b i e k t y w n e
s k ł a d n i k i f u n k c j i ś w i a d o m y c h . Mam nadzieję, że
będę mógł wyrazić to w sposób jasny. Jeśli na przykład
poznajecie człowieka, którego nigdy przedtem nie widzieliście,
to rzecz jasna coś o nim myślicie. N ie zawsze zechcecie mu
powiedzieć, co; być może przychodzą wam na myśl rzeczy zgoła
nieprawdziwe, nie odpowiadające rzeczywistości. A więc
niewątpliwie chodzi tu o reakcje subiektywne. Takie reakcje
pojawiają się również w stosunku do rzeczy i sytuacji. Z a ­
stosowaniu jakiejś funkcji świadomości — niezależnie od tego,
na jaki obiekt ją kierujemy — zawsze towarzyszą reakcje
subiektywne, do których przyznajemy się mniej lub bardziej
chętnie, reakcje słuszne lub nie. Owszem, z przykrością stwier­
dzamy, źe to w nas występuje, nikt jednak się nie przyzna, że
czemuś takiemu jest podporządkowany. Lepiej zepchnąć to
w cień, bo wtedy łatwiej uznać, że jesteśmy całkiem niewinni,
przyzwoici, uczciwi i szczerzy, pełni dobrej woli i tak dalej.
Znacie przecież te wszystkie zapewnienia. Tak naprawdę jednak
wcale tacy nie jesteśmy. Przebiega w nas całe mnóstwo reakcji
subiektywnych, ale niełatwo się do nich przyznać. T o właśnie te
reakcje określam mianem składników subiektywnych. Stanowią
one bardzo ważny element związku z naszym aspektem
wewnętrznym. O, tu sprawy stają się bardzo bolesne. Dlatego
tak niemiło zajmować się tym światem cienia ,,ja” . Chętnie
przymykamy oczy na ten aspekt, toteż w naszym cywilizowa­
nym społeczeństwie jest tak dużo ludzi, którzy w ogóle stracili
ten swój aspekt cienia — ot, usunęli go. T o ludzie dwu­
Podstawy psychologii analitycznej

wym iarowi tylko; stracili trzeci wymiar, a wraz z nim najczęściej


także ciało. Ciało bowiem to wątpliwy przyjaciel, zdradza rzeczy,
których bynajmniej nie poważamy; jest zbyt wiele spraw
dotyczących ciała, o których nie można mówić. Ciało jest często
ucieleśnieniem tego cienia „ ja ” . Czasami jest to „ciemna plama” ,
którą rzecz jasna każdy by chętnie wywabił. W tej chwili powinno
już być jasne, co myślę, mówiąc o składnikach subiektywnych
— stanowią one ogólną skłonność do pewnego sposobu
reagowania; skłonność ta z reguły nie jest szczególnie pozytywna.
A le istnieje tu wyjątek: chodzi tu o ludzi, którzy — wbrew
temu, co oczywiście zakładamy w wypadku nas wszystkich— nie
wiodą życia w pozytywnym aspekcie i nie zawsze czynią to, co
słuszne. T o ludzie, których nazywamy pechowcami; zawsze
wpadają w przykre sytuacje i wszędzie w ^ o ł u ją sensację,
ponieważ ż y j ą własnym cieniem; żyją własną negacją. Są to
ludzie, którzy spóźniają się na koncert lub na wykład; ponieważ
zaś są skromni i nikomu nie chcą być zawadą, skradają się gdzieś
z tyłu i nagle potykają się o krzesło lub w ywołują tak straszny
hałas, że cała publiczność na nich patrzy. T o ci pechowcy.
Teraz dochodzimy do t r z e c i e g o składnika endopsy­
chicznego — nie mogę powiedzieć: funkcji. W wypadku
pamięci można mówić o funkcji, jest ona jednak do pewnego
stopnia poddana woli i świadomej kontroli. Często jest to
funkcja bardzo samowolna — jak spłoszony koń, który nie daje
się schwytać. Często odmawia służby w nader przykry sposób.
W wypadku składników i reakcji subiektywnych mamy z tym do
czynienia w o wiele większym stopniu. T u dopiero robi się
gorąco, ponieważ w polu widzenia pojawiają się e m o c j e
i a f e k t y. T e już całkiem jednoznacznie nie są funkcjami — są
wydarzeniami, ponieważ człowiek pod wpływem emocji jest
w dosłownym znaczeniu tego słowa „poruszony” , wysadzony
z siodła; wielce szanowne „ja ” zostaje odsunięte, teraz kierowni­
ctwo obejmuje coś irmego. W takich razach mawiamy: „W y­
szedł z siebie” , albo: „D iabli go wzięli” , czy też; „C o go tak
poniosło?” , albowiem człowiek w takich sytuacjach zachowuje
się jak opętany. Człowiek pierwotoy nie m ówi, że w gniewie
przekroczył wszelką miarę; m ówi, źe wstąpił weń duch i od­
mienił go nie do poznania. Coś podobnego dzieje się pod
Wykład I ii

Wpływem emocji. Człowiek staje się naprawdę opętany, nie jest


samym sobą, kontrola „ ja ” zostaje praktycznie zniesiona. To
s y t u a c ja , w której człowiekiem zawładnęło jego wnętrze
__człowiek nic nie może uczynić, by to zmienić. Może zbić
pięści w kułak i zacisnąć zęby — ale i tak podlega władzy emocji.
C z w a r t y m czynnikiem endopsychicznym jest coś, co
określam mianem i n w a z j i [der Einbruch\. W sytuacji inwazji
cień wdziera się w nieświadomość, w pełni przejmuje władzę,
toteż może przedrzeć się w dziedzinę świadomości. W takim
wypadku kontrola świadomości osiąga punkt minimum. Te
chwile w życiu człowieka niekoniecznie trzeba określać mianem
momentów patologicznych, najwyżej w dawnym znaczeniu tego
słowa, kiedy patologia była wiedzą o namiętnościach. W tym
sensie można tę sytuację określić mianem patologicznej, w grun­
cie rzeczy jest to jednak po prostu sytuacja nad-zwyczajna,
sytuacja, w której człowiekiem zawładnęła nieświadomość i nie
wiadomo, co z tego wyniknie. Można stracić głowę, a jednak
pozostać osobnikiem bardziej czy mniej normalnym. Nie mamy
powodu, by określać mianem nienormalnych sprawy, które nasi
przodkowie doskonale znali — dla ludzi pierwotnych są one
całkiem zwyczajne. Ludzie pierwotni mawiają wtedy, że diabeł,
inkub czy jakiś duch wstąpił w człowieka lub że dusza z niego
uszła— któraś z tych dusz cząstkowych, człowiek bowiem, jak
sądzą, posiada ich niekiedy aż sześć. K iedy uchodzi zeń dusza,
nagle nachodzi go zupełnie inny nastrój; musi ponosić straty,
cierpi na utratę siebie. Proces ów często można obserwować
u neurotyków. N agle tracą energię, sami się zatracają, dostają się
pod jakiś obcy wpływ. T e zjawiska same w sobie jeszcze nie są
patologiczne, to normalne form y przejawiania się tego, co
ludzkie; dopiero gdy mają przewlekły charakter, można tu
mówić o nerwicy. A więc takie zjawiska mogą prowadzić do
nerwicy; początkowo są to jednak tylko po prostu nadzwyczajne
stany zwykłych ludzi. Doznawanie przytłaczających emocji to
przecież nie stan patologiczny, lecz tylko niepożądany. Nie
musimy wymyślać epitetów w rodzaju „patologiczne” w celu
określenia czegoś niepożądanego, albowiem istnieje wiele nie­
pożądanych rzeczy na tym świecie, które jednak nie są patolo­
giczne, na przykład poborca podatkowy.
34 Podstawy psychologii analitycznej

DYSKUSJA

Dr J.A . Hadfield:
W jakim znaczeniu używa pan pojęcia „em ocje” ? Wyrażenie
„czucie” używał pan w stosunku do zjawisk, które my raczej
określilibyśmy mianem emocji. Czy wyrażenie „em ocje” ma dla
pana jakieś określone znaczenie?

Carl Gustav Jung:


Jestem panu wdzięczny za to pytanie, ponieważ najczęściej
w wypadku emocji spotykamy się z dużymi nieporozumieniami
i błędami. Oczywiście każdy może używać słów jak chce, ale
w języku naukowym trzeba poczynić pewne ^rozróżnienia,
a następnie przestrzegać ich, ażeby każdy wiedział, o czym
mowa. Przypomina pan sobie, że zdefiniowałem czucie jako
fiinkcję wartościowania, nie przypisując jej jakiegoś specjalnego
znaczenia emocjonalnego. Dla mnie czucie w stanie zróżnicowa­
nym to funkcja racjonalna. Jeśli zaś mamy do czynienia ze
stanem niezróżnicowanym, to wtedy czucie po prostu zachodzi
i wykazuje te wszystkie właściwości archaiczne, które można
w sumie określić słowem „nieracjonalne” . Świadome czucie to
jednak funkcja racjonalna, orientująca się podług kryteriów
wartościujących.
K iedy bada się emocje, to przed oczami ma się właściwie cały
czas stany charakteryzowane przez sensacje fizjologiczne. Dlate­
go emocje można do pewnego stopnia zmierzyć — nie to, co
stanowi o ich składniku psychicznym, lecz ich aspekt fizjo­
logiczny. Znacie teorię afektów autorstwa Jam esa-Langego’ .
Dla mnie emocje są afektami w tym sensie, że mogą one
„podrażnić” [affigieren] człowieka. Coś wyrządza coś człowie­
kowi, krzyżuje jego plany. W emocji człowiek zostaje zmiecio­
ny, w yrw any z samego siebie. W emocji wychodzicie z siebie,
jakby jakaś eksplozja w yrwała was z siebie i postawiła obok.
Stan psychologiczny towarzyszący takiemu przeżyciu można

^ Teorię tę przedstawili niezależnie od siebie William James i duński


fizjolog C.G. Lange, toteż powszechnie mówi się o niej jako teorii
autorstwa obu tych badaczy. [Przyp. wyd.]
Wykład 1

dokładnie obserwować. Różnica byłaby więc taka: czucie


przebiega w ten sposób, że nie towarzyszą mu przejawy cielesne
lub fizjologiczne, które dałoby się ująć, podczas gdy emocję
charakteryzuje zmiarja stanu fizjologicznego. Teoria Jame-
sa-Langego mówi, jak wiecie, że człowiek ulega emocji dopiero
wtedy, gdy uświadamia sobie zmiany fizjologiczne stanu
ogólnego. Możemy to obserwować na przykład wówczas, gdy
znajdziemy się w sytuacji, kiedy spodziewamy się, że się
rozzłościmy. Wiemy, że będziemy wściekli, potem czujemy, jak
krew uderza nam do głow y, i dopiero w t e d y człowiek
naprawdę staje się wściekły, nie przedtem. Zrazu wiemy tylko,
że wpadniemy we wściekłość, ale gdy krew uderza nam do
głowy, stajemy się niewolnikami własnego gniewu, ciało zostaje
zmuszone do współodczuwania, ponieważ zaś uświadamiamy
sobie własny gniew, jesteśmy gniewni podwójnie, dwa razy
bardziej, niż trzeba. T o wtedy naprawdę ulegamy emocji.
W wypadku zaś czucia funkcjonuje kontrola. Człowiek panuje
nad sytuacją, może powiedzieć: „Ż y w ię to czy inne złe uczucie
z powodu tego czy ow ego” . Wszystko ma bardzo łagodny
przebieg, nic się nie dzieje. Można spokojnie i uprzejmie
zakomunikować komuś: „Nienawidzę cię” . Dopiero wtedy,
gdy wykrzyczymy to nienawistnie — dopiero wtedy znajdujemy
od wpływem emocji. G d y jednak wypowiadam y to z całym
spokojem, nie wywołujem y emocji ani u siebie, ani u innych.
Emocje są bardzo zaraźliwe, są prawdziwymi psychicznymi
nośnikami bakcyli. N a przykład, gdy znajdujemy się w rozemo-
cjonowanym tłumie, to czy chcemy, czy nie, i tak zostajemy
porwani przez emocje. Natomiast uczucia innych ludzi wcale
nas nie poruszają. Z tego też powodu zróżnicowany typ
uczuciowy robi na otoczeniu wrażenie człowieka raczej
chłodnego, typ zaś emocjonalny pobudza, ponieważ stale
promieniuje na otoczenie. Ma w oczach błysk emocji, która
ogarnia drugiego człowieka i zaburza funkcjonowanie jego
sympatycznego systemu nerwowego, toteż po upływie pew­
nego czasu i ten drugi wykazuje te same objawy, co ten
pierwszy. W wypadku uczuć sprawy mają się inaczej. Czy
wyraziłem się w sposób zrozumiały?
)6 Podstawy psychologii analitycznej

Dr Henry V. Dicks:
Czy w nawiązaniu do tego samego tematu mogę zapytać,
jakie pańskim zdaniem zachodzą związki między afektami
a uczuciami?

Carl Gustav Jung:


Chodzi tu o różnicę stopnia. Jeśli jakieś wyobrażenie
wartości staje się przemożne, to w pewnej chwili — to
znaczy wtedy, gdy tylko w ywołuje sensacje fizjologiczne
— staje się emocją. Prawdopodobnie wszystkim naszym pro­
cesom wewnętrznym towarzyszą lekkie zaburzenia fizjolo­
giczne, tyle że są one tak słabe, iż nie możemy ich zmierzyć.
Istnieje jednak dość czuła metoda pomiaru emocji — lub też
ich aspektu fizjologicznego — jest nią eksperyment psycho-
galwaniczny®. Polega to na tym, że opór elektryczny skóry
maleje pod wpływem emocji, natomiast pod wpływem uczuć
nie maleje.
Podam przykład. Razem z moim dawnym profesorem
przeprowadziłem w klinice następujący eksperyment. Profesor
występował w roli probanta w laboratorium wyposażonym
w aparat służący do demonstrowania zjawiska psychogalwa-
nicznego. Poprosiłem go, by pomyślał o czymś, co wydaje się
mu nadzwyczaj nieprzyjemne, o czym jednak ja nie mogłem
wiedzieć, a więc o czymś mi nie znanym, co on jednak wiedział,
o czym myślał z wielką niechęcią. Profesor zgodził się. Takie
eksperymenty nie były mu obce, toteż potrafił się skupić.
Skoncentrował się więc na czymś, a opór elektryczny skóry
wcale się nie zmienił. Natężenie prądu też nie wzrosło. I wtedy
wydało mi się, że już wiem, o co chodzi. Tego samego

* Por. Jung, F. Peterson, Psychophysical Investigations with the Gal­


vanometer and Pneumograph in Normal and Insane Individuals, „Brain” , t.
X X X /i9 o y,n r i8; pt. Psychophysische Untersuchungen mit dem Galvanometer
und dem Pneumographen bei Normalen und Geisteskranken w: Gesammelte
Werke, 1979, t. II; Jung, C. Ricksher, Further Investigations on the Galvanic
Phenomenon and Respirations in Normal and Insane Individuals, „Journal o f
Abnormal Psychology” , t. II/1907, Z. 5; pt. Weitere Untersuchungen über
das galvanische Phänomen und die Respiration bei Normalen und Geisteskran­
ken, 1907; Gesammelte Werke, 1979, t.II. [Przyp. tłum.]
Wykiad I_________________________________________________________£

przedpołudnia zauważyłem, że zdarzyło się coś, co musiało być


dla szefa bardzo niemiłe. Dlatego przyszło mi do głow y, że
powinienem jeszcze spróbować. Spytałem go prosto z mostu:
,Czy to chodzi o taki to a taki przypadek?” — tu wymieniłem
nazwisko. W tej samej chwili popłynął strumień emocji. To
właśnie była e m o c j a ; pierwszą reakcją było u c z u c i e .
Godne uwagi jest to, że bóle histeryczne nie prowadzą do
zwężenia źrenic; w ogóle nie towarzyszą im żadne sensacje
fizjologiczne, choć przecież są bardzo dotkliwe. Ale ból fizyczny
powoduje zwężenie źrenic. Można żywić intensywne uczucia,
a nie dochodzi do żadnej zmiany fizjologicznej; gdy tylko jednak
pojawiają się zmiany fizjologiczne, człowiek staje się opętany,
rozszczepiony, wyrzucony z własnego wnętrza, które teraz stoi
otworem dla wszystkich diabłów.

D i Erie Grałiam Howe:


Czy można porównać przeciwieństwo między emocją
a uczuciem do przeciwieństwa między poznaniem a pragnieniem
woli \cognition and conation]? Czucie odpowiadałoby tu „p o ­
znaniu” , a emocja „pragnieniu w oli” .

Carl Gustav Jung:


Tak, można by to wyrazić w ten sposób w terminologii
filozoficznej. Nie mam nic przeciwko temu.

Dr Howe:
Czy mogę zgłosić jeszcze jedną uwagę? W ydaje mi się, że
pański podział na cztery funkcje — doznawanie, myślenie,
czucie i intuicja — pokrywa się z podziałem na cztery wymiary.
W związku z ciałem ludzkim sam użył pan sformułowania
„trójwym iarowe” . Stwierdził pan również, że intuicja o tyle się
różni od trzech innych funkcji, że obejmuje element czasu. Może
więc mogłaby ona odpowiadać czwartemu wymiarowi? Jeśli
tak, to „doznawanie” odpowiadałoby w takim systemie pier­
wszemu wymiarowi, „postrzegające poznanie” drugiemu,
„pojęciowe poznanie” (odpowiadające zapewne temu, co
określa pan mianem czucia) trzeciemu, a intuicja czwartemu.
Podstawy psychologii analitycznej

Carl Gustav Jung:


Może pan to wyrazić w ten sposób. Ponieważ wydaje
się, że intuicja czasami funkcjonuje w taki sposób, jakby
nie było przestrzeni, kiedy indziej znów w taki sposób,
jakby nie było czasu, to rzeczywiście można by powiedzieć,
źe dodaję tu coś w rodzaju czwartego wymiaru. Nie należy
jednak posuwać się za daleko. Intuicja to coś na kształt
wehikułu czasu Herberta G eorge’a Wellsa. N a pewno przy­
pomina pan sobie ten dziwaczny pojazd, który niesie człowieka
przez czas zamiast przez przestrzeń. Składa się on z czterech
kolumn — trzy zawsze są widoczne, czwarta jednak rysuje
się jakoś niewyraźnie, ponieważ wyobraża element czasu.
Niezależnie od tego, jak wielką sprawia mi to przykrość,
muszę przyznać, że intuicja to coś w rodzaju owej czwartej
kolumny. Istnieje przecież coś takiego jak nieświadome po­
strzeganie czy postrzeganie, z którego nie zdajemy sobie
sprawy. Istnieją doświadczalne dowody potwierdzające ist­
nienie takiej funkcji. Takie rzeczy zawsze występowały. O w ­
szem, mój intelekt byłby rad, gdyby mógł objąć jasno za­
rysowane uniwersum bez mrocznych zaułków, nie sposób
jednak dostrzec w kosmosie tej pajęczyny. M imo to nie
mogę uznać, że intuicja ma w sobie coś mistycznego. Czy
na przykład ktoś może stuprocentowo pewnie wyjaśnić, dla­
czego niektóre ptaki udają się w bardzo długie loty albo
dlaczego gąsienice, motyle, m rówki czy termity wykonują
swe specyficzne czynności? Jest tyle niewyjaśnionych zagadek.
Zauważcie na przykład, że w temperaturze czterech stopni
Celsjusza woda ma największą gęstość. Skąd to się bierze?
Dlaczego ilość energii jest ograniczona? Cóż — tak się
właśnie sprawy mają, choć trudno się z tym pogodzić. To
niesprawiedliwe, że takie rzeczy istnieją, ale istnieją. Jest
z tym dokładnie tak, jak z odwiecznym pytaniem: „D laczego
Bóg stworzył muchy?” N o, bo je stworzył.

Dr Wilfred R. Bion:
Dlaczego pan poprosił profesora, żeby pomyślał o czymś, co
było mu niemiłe, a co panu było nie znane? Czy uważa pan, że ma
znaczenie fakt, iż w przypadku tego drugiego eksperymentu
Wykład I )9

profesor zdawał sobie sprawę, iż wie pan o jego przykrym


przeżyciu, i że miało to w pływ na jego reakcję emocjonalną
w obu tych próbach?

Carl Gustav Jung:


O tak, oczywiście. Wyszedłem z założenia, że człowiekowi
jest znacznie milej, gdy sądzi, że ten drugi o czymś nie wie; jeśli
jeden wie, że i ten drugi też wie, to sprawa wygląda inaczej, to
bardzo nieprzyjemne. W życiu każdego lekarza zdarzają się
wypadki, o których inni raczej nie powinni wiedzieć, jeśli zaś się
dowiadują, to jest mu z tego powodu bardzo przykro, toteż
byłem stuprocentowo pewny, że mój profesor eksploduje jak
mina, gdy tylko mu napomknę, iż wiem, w czym rzecz; tak też
się stało. T o był powód takiego a nie innego postępowania.

Dr Erie B. Strauss:
Może doktor Ju n g zechciałby dokładniej wyjaśnić, dlaczego
określa czucie mianem funkcji racjonalnej? Dotąd jeszcze nie do
końca zrozumiałem, co ma na myśli, gdy m ówi o czuciu.
Większość uważa czucie za jedno z przeciwieństw w rodzaju
przyjemność—ból, napięcie—odprężenie. Jeśli zatem, jak twierdzi
doktor Ju n g, między uczuciem a emocją istnieje jedynie różnica
stopnia, to dlaczego umieszcza je, by tak rzec, po przeciwnych
stronach granicy? Dalej; doktor Ju n g twierdzi, że kryterium czy
zgoła zasadnicze kryterium polega na tym, że emocjom towa­
rzyszą zmiany fizjologiczne, uczuciom natomiast nie. Wydaje mi
się jednak, że eksperymenty profesora Freudlichera’ z Berlina
wyraźnie wykazały, źe rezultatem prostych uczuć takich jak
przyjemność, ból, napięcie i odprężenie, były zmiany na przy­
kład ciśnienia krwi, które dzisiaj można zapisywać za pomocą
precyzyjnych przyrządów.

Carl Gustav Jung:


Owszem, to prawda, źe uczucia, jeśli mają charakter
emocjonalny, w ywołują skutki fizjologiczne; niewątpliwie je-

’ Zapewne pomyłka stenograficzna; prawdopodobnie chodzi tu


o Jakoba Freudlicha. [Przyp. wyd.]
40 Podstawy psjchologii analitjc^nej

dnak istnieją takie uczucia, które w żaden sposób nie wpływają


na stan fizjologiczny. Takie uczucia mają w pewnym sensie
charakter mentalny, to znaczy nieemocjonalny. T o właśnie o tej
różnicy mówiłem. Ponieważ czucie jest fiinkcją wartościującą,
bez problemu zrozumie pan, że nie chodzi tu o coś fizjologiczne­
go. Czucie może być tak abstrakcyjne, jak myślenie. Przecież nie
może pan powiedzieć, że myślenie abstrakcyjne to coś fizjo­
logicznego. Myślenie abstrakcyjne jest dokładnie tym, o czym
m ówi sama jego nazwa. Myślenie zróżnicowane jest racjonalne,
przeto i czucie może być racjonalne, i to mimo tego, że niektórzy
stawiają terminologię na głowie.
Potrzebujemy jakiegoś pojęcia, by określać wartości. Musi­
my się nauczyć określić tę specyficzną funkcję w tym, co ją
odróżnia od innych, „czucie” zaś wydaje się odpowiednim
pojęciem. Skoro większość myślących ludzi dochodzi w końcu
do wniosku, że słowo „czucie” nie nadaje się do tego, to nie
mam nic przeciwko temu. Jeśli pan powie: „W olę inne słowo” ,
to musi pan wybrać jakieś inne słowo na określenie war­
tościowania, ponieważ wartości już są dane, my zaś musimy
jakoś je nazwać. Tak w ogóle poczucie wartości jest określane
mianem „czucie” . Nie obstaję jednak przy tym pojęciu. Jestem
bardzo liberalny, jeśli chodzi o defmicje, skoro już zaś jedne
przekładam nad drugie, to dlatego że zależy mi na tym, by
wiedziano, co mam na myśli, gdy sięgam po to czy inne
wyrażenie. Jeśli ktoś w oli powiedzieć, że czucie to emocja czy
coś, co powoduje podwyższone ciśnienie krwi, to nie mam nic
przeciwko temu. Poinformuję tylko, że ja nie używam słowa
„czucie” w tym znaczeniu. Skoro jednak ludzie powszechnie
opowiedzą się za tym, by zabronić używania słowa „czucie”
w tym znaczeniu, to nie zaprotestuję. W języku niemieckim
istnieją pojęcia „doznanie” \die Em pfindung i uczucie [das
Gefühl]. JeśH zajrzy pan do Goethego czy Schillera, stwierdzi
pan, że nawet poeci mylą obie te funkcje. Niemieccy psycho­
logowie właśnie wydali zalecenie, by nie używać terminu
„doznanie” na określanie czucia, i proponują, by słowo „czu­
cie” (uczucia) odnosić do wyobrażeń wartościujących, słowo zaś
„doznanie” zastrzec na określanie postrzeżeń zmysłowych.
Żaden współczesny psycholog nie powiedziałby: „Uczucie
w

Wyklad I p

0iych oczu, uszu czy skóry” . W języku potocznym mówi się


rzecz jasna, że czujemy coś w dużym palcu u nogi czy w uchu, ale
w języku naukowym sformułowania takie już nie są możliwe.
Gdyby uznać oba te pojęcia za równoznaczne, to Francuz
niusiałby mówić o les sensations les plus nobles de 1’amour, ale
przecież wtedy wszyscy zrywaliby boki ze śmiechu. Byłoby to
absolutnie niemożliwe — shocking.

Dt E.A . Bennet:
Czy uważa pan, że główna funkcja człowieka cierpiącego na
zaburzenie maniakalno-depresyjne pozostaje świadoma w fazie
depresyjnej?

Catl Gustav Jung:


O, nie powiedziałbym tego. W wypadkach obłędu maniakal­
no-depresyjnego można niekiedy stwierdzić, że w fazie mania­
kalnej dominuje jedna funkcja, w fazie depresyjnej druga.
A więc ludzie, którzy w fazie maniakalnej są żywi, sangwiniczni,
miH, uprzejmi, którzy niewiele myślą, w fazie depresyjnej nagle
stają się bardzo zadumani; mają przy tym myśli natrętne;
i odwrotnie, żnam wielu intelektualistów z dyspozycją mania-
kalno-depresyjną. W fazie maniakalnej myślą swobodnie, są
bardzo twórczy, bardzo klarowni i abstrakcyjni. W fazie
depresyjnej towarzyszą im uczucia natrętne, są opanowani przez
przerażające nastroje — nastroje, nie myśli. Chodzi tu rzecz
jasna o psychologię indywidualną. Najlepiej stwierdzić to
w przypadku ludzi w wieku około czterdziestu lat, którzy
przeżyli życie w bardzo szczególny sposób — wiedH żywot
intelektualistów, ludzi zwróconych ku wartościom; właśnie
w wypadku takich ludzi nagle jeden aspekt zanika, pojawia się
drugi, przeciwny. Istnieje bardzo wiele takich przypadków.
Znanym przykładem literackim jest Nietzsche. T o bardzo
sugest)Twny przykład nagłej zmiany nastawienia życiowego na
nastawienie mu przeciwne — zmiany, która się dokonała
w połowie życia. K iedy był młodszy, był aforystykiem w stylu
francuskim; później, w wieku trzydziestu ośmiu lat, kiedy
napisał Tako r^ec^e Zaratustra, owładnął nim nastrój dionizyjski,
absolutnie przeciwny wszystkiemu, co napisał dotychczas.
42 Podstawy psychologii analitycznej

Dr Bennet:
Czyż melancholia nie jest ekstrawertyczna?

Carl Gustav Jung:


N ie można w ten sposób powiedzieć, ponieważ to przeciw­
stawienie jest niewspółmierne. Można by określić melancholię
jako stan introwertyczny, ale nie jest to optymalna definicja.
Jeśli określa się kogoś mianem introwertyka, to oznacza to, że
człowiek taki preferuje introwertyczny sposób zachowania, ale
że ma on również ekstrawertyczny aspekt osobowości. U nas
wszystkich występują oba te aspekty, w przeciwnym bowiem
razie w ogóle nie moglibyśmy się przystosować, nie mielibyśmy
żadnego wpływu, bylibyśmy poza sobą. Depresja jest stanem
zawsze introwertycznym. W melancholii człowiek pogrąża się
z powrotem w swego rodzaju stanie embrionalnym, dlatego
można tu stwierdzić występowanie wielu osobliwych objawów
fizycznych.

Dr Mary C. Luff:
Profesor Ju n g zdefiniował emocję jako coś natrętnego, coś,
co opanowuje indywiduum. N ie jest dla mnie do końca jasne,
jaka jest różnica między „inwazjam i” a „afektam i” .

Carl Gustav Jung:


Czasami samemu się doświadcza czegoś w rodzaju „patolo­
gicznych” emocji; można przy tym stwierdzić, że przejawem
emocji mogą być nader osobliwe zjawiska: myśli, które przed­
tem nie przychodziły do głow y, czasami przeraźliwe myśli
i fantazje. Na przykład ludzie w stanie silnego gniewu mogą
zamiast zwykłych uczuć mściwości itd. snuć najokrutniejsze
fantazje, że na przykład popełniają morderstwo, odcinają w ro­
gow i ręce i nogi i tym podobne. Chodzi tu o dokonujące inwazji
do świadomości fragmenty nieświadomości, w przypadku zaś
w pełni rozwiniętej emocji patologicznej dochodzi do praw­
dziwego zaniku świadomości — człowiek przez jakiś czas dziko
gna przed siebie i może wyczyniać rzeczy zupełnie szalone. To
właśnie jest inwazja. Opisany przed chwilą stan należałoby
określić jako patologiczny, ale zdążające w tym kierunku
Wykiad I 4}

fantazje mogą nawiedzać człowieka żyjącego w obrębie normal­


ności. Słyszałem, jak zupełnie niewinni ludzie mówią:
„M ógłbym go poćwiartować na kawałki” — ci ludzie naprawdę
mają takie krwawe fantazje; m ogliby „roztrzaskać czaszkę”
bliźniemu; c z y n i ą w fantazji to, co w stanie uspokojenia
zaledwie w y p o w i a d a j ą w znaczeniu metaforycznym. Kiedy
takie fantazje się ożywiają, kiedy człowiek zaczyna się bać
samego siebie, wtedy można mówić o inwazji.

Dr Luff:
Czy jest to psychoza splątaniowa?

Carl Gustav Jung:


■ To wcale nie musi być psychoza. Nie musi to również być
stan patologiczny; u zupełnie normalnych ludzi też można
obserwować, kiedy znajdują się pod wpływem jakiejś
szczególnej emocji. Kiedyś przeżyłem bardzo silne trzęsienie
ziemi. Zdarzyło się to po raz po pierwszy w moim życiu.
Całkowicie owładnęło mną wyobrażenie, że ziemia nie jest
czymś stałym, lecz raczej skórą niesamowicie dużego zwierzęcia,
które wierzga niczym koń. Przez jakiś czas byłem całkowicie
owładnięty tym wyobrażeniem. Później jednak fantazja ta mnie
opuściła, a wtedy przypomniałem sobie, co Japończycy mawiają
o trzęsieniach ziemi: że to wielka salamandra się obróciła czy że
zmieniła położenie — ta salamandra, która dźwiga na swych
barkach Ziemię. Ta myśl mnie uspokoiła, ponieważ do mej
świadomości przeniknęło wyobrażenie archaiczne. Uznałem, że
to godne uwagi; nie zakładałem, że jest to coś patologicznego.

Dr B.D. Hendy:
Czy zgodziłby się pan ze stwierdzeniem, że afekt — tak, jak
pan to rozumie — jest p o w o d o w a n y przez określony stan
fizjologiczny, czy też raczej uznałby pan, źe zmiana fizjologiczna
jest w y n i k i e m czegoś, na przykład inwazji?

Carl Gustav Jung:


Kwestia związku ciała i duszy jest niezwykle złożona. Zna
pan teorię Jam esa-Langego, że afekt jest skutkiem zmian
44 'Podstawy psychologii analitycznej

fizjologicznych. N a pytanie, czy czynnikiem dominującym jest


ciało czy raczej psychika, zawsze odpowiada się w zależności od
charakteru i temperamentu. Ci, którzy skłaniają się ku teorii
dominacji czynnika somatycznego, stwierdzą, źe procesy
wewnętrzne to epifenomeny chemii fizjologicznej. Ci, którzy
raczej wierzą w to, co psychiczne, będą twierdzić coś wręcz
przeciwnego; dla nich ciało to zaledwie przyczynek do ducha,
z którego wszystko się bierze. Chodzi tu więc raczej o kwestię
filozoficzną, a ponieważ nie jestem filozofem, nie mi o tym
rozstrzygać. W szystko, co możemy powiedzieć na podstawie
doświadczenia, sprowadza się do twierdzenia, źe procesy soma­
tyczne i umysłowo-psychiczne w jakiś sposób zachodzą jedno­
cześnie, to jednak, jak to się dzieje, pozostaje dla nas tajemnicą.
Z powodu nader żałosnego stanu naszego umysłu nie możemy
sobie wyobrazić, że ciało i duch to jedno i to samo; praw­
dopodobnie s t a n o w i ą one jedno i to samo, nie możemy
sobie jednak tego wyobrazić. Współczesna fizyka stoi przed
podobną trudnością: pomyślcie tylko o tych pożałowania
godnych sprawach, jakie wyprawia się ze światłem! Światło
zachowuje się tak, jakby było falą, ale też zachowuje się tak,
jakby składało się z cząsteczek. Trzeba było bardzo skom­
plikowanej formuły matematycznej Maurice’a de Broglie, by
umysł ludzki m ógł pojąć, że fale i cząsteczki to dwa zjawiska,
które należą do jednej rzeczywistości, tyle że obserwowane
w różnych warunkach'“. Nie możemy sobie tego wyobrazić,
zmuszeni jednak jesteśmy przyjąć to jako postulat.
Podobnie problemem nie do rozwiązania wydaje się tak
zwany paralelizm psychofizyczny. Weźmy na przykład przypa­
dek gorączki malarycznej i towarzyszące jej zjawiska psycho­
logiczne. Jeśli uznamy, że przyczyną tego jest czynnik psychi­
czny, to dojdziemy do wniosków, które są nie do przyjęcia.
Można powiedzieć tylko tyle; pewne stany fizjologiczne spowo­
dowane są z całą pewnością przez zaburzenia psychiczne, innym

Por. L. de Brogiie, L,ichi und Materie. Ergebnisse der neuen Physik.


Rozdział zatytułowany Die Begriffe Welle und Korpuskel został napisany
„razem z Maurice de Broglie” (przekład fiiemiecki: 1949). [Przyp.
wyd.]

I
Wykkd I _____________________________________________________________p

zaś zaburzeniom fizjologicznym jedynie towarzyszą pewne


zaburzenia psychiczne. Ciało i duch to dwa aspekty człowieka
— to wszystko, co wiemy. Dlatego raczej skłonny jestem
twierdzić, że obie te rzeczy występują razem w jakiś tajemniczy
sposób, ale że lepiej zrobimy, jeśli nie będziemy o nich myśleć
jak o czymś jednym. N a własny użytek ukułem pojęcie, które
powinno ilustrować ow o „razem ” ; powiadam, że w świecie
działa osobliwa zasada s y n c h r o n i c z n o ś c i ” , według
której pewne rzeczy w jakiś sposób dzieją się równocześnie
i zachowują się tak, jakby były jednym i tym samym, choć dla nas
nie są jednym i tym samym. Być może kiedyś zostanie odkryta
nowa metoda matematyczna, dzięki której będzie można do­
wieść, że tak właśnie musi być. Dziś jednak nie jestem w stanie
powiedzieć wam, czy zasadą dominującą jest ciało czy duch, czy
też obie te zasady istnieją po prostu obok siebie.

Dr L J . Bendit:
Dla mnie jednak ciągle jest niejasne, kiedy ,,inwazja” staje
się patologiczna. Na początku tego wykładu powiedział pan, że
inwazja staje się patologiczna wtedy, gdy stan ten ma przewlekły
charakter'\

Carl Gustav Jung:


Między inspiracją artystyczną a inwazją nie ma w ogóle
żadnej różnicy. Jest to dokładnie to samo, dlatego unikam słowa
„patologiczny” . N igdy bym nie stwierdził, że inspiracja artysty­
czna jest patologiczna, to samo dotyczy inwazji, ponieważ dla
mnie inspiracja to coś zupełnie normalnego. Nie ma w tym nic
negatywnego. Inspiracja w żaden sposób nie wyłamuje się z ram.
Całe szczęście jest rzeczą ludzką, że niekiedy — wprawdzie
rzadko — pojawiają się inspiracje. W ten sam jednak sposób
pojawiają się zjawiska należące do patologii, toteż gdzieś

'' Por. ^xi'a%,Synchr(miv(iiätaiseinFrin^iipakausalerZusammenhänge [w:


Jung, W. Pauli, Naturerklärung und Psyche, Rascher-Verlag, Zürich
1952; Gesammelte Werke, 1967, t. V III; we fragmentach w; Jung, Kebis,
c^ylt kamieńfilozofów, dz. cyt., s. 505-567 — przyp. tłum.]. [Przyp. wyd.]
Por. 8. 55 niniejszego tomu. [Przyp. tłum.]
Podstaulj psychologii analitycznej

musimy wyznaczyć granicę. Gdybyście wszyscy byli psychia­


trami i gdybym pr2edstawił wam jakiś przypadek, to m ogli­
byście stwierdzić, że taki to a taki c2łowiek jest psychic2nie
chory. N a co odparłbym, że dla maie człowiek ów dopóty
nie jest psychicznie chory, dopóki może przedłożyć mi jakieś
wyjaśnienie swego stanu, dopóki mogę utrzymywać z nim
kontakt. Szaleństwo to pojęcie bardzo względne. Jeśli na
przykład Murzyn zachowuje się w określony sposób, to
mówimy: „N o tak, to M urzyn” ; ale kiedy w ten sam sposób
zachowuje się Biały, to mówimy: „T e n człowiek oszalał” ,
ponieważ Biały nie może się tak zachowywać. Po Murzynie
trudno się spodziewać czegoś innego, ale Biały tak się nie
zachowuje. ,,Szaleństwo” to wyobrażenie społeczne; używa­
my rozróżnień i definicji społecznych, by określić zaburzenia
mentalno-psychiczne. Można powiedzieć o kimś, że jest dzi­
waczny, że zachowuje się inaczej, niżby oczekiwano, że ma
osobliwe idee, a kiedy taki człowiek żyje w małym miastecz­
ku we Francji czy Szwajcarii, to zapewne skwituje się to
słowami; „ T o oryginał, jeden z bardziej oryginalnych miesz­
kańców tej mieściny” . Jeśli jednak przeniesie się go na Har­
ley Street, to stanie się zwykłym szaleńcem. Albo inny
przykład; uważacie, że pewien malarz to bardzo oryginalny
artysta; gdy jednak zatrudnicie go jako kasjera w dużym
banku, no to dopiero użyjecie! Pracownicy i klienci tego
banku z pewnością stwierdzą, że to szaleniec. Wszystko to
jednak są to zwykłe osądy społeczne. T o samo można obser­
wować w zakładach dla obłąkanych. Fakt, że mają one dzisiaj
monstrualne rozmiary nie jest spowodowany absolutnym
przyrostem chorób psychicznych, lecz tym, że już nie toleru­
jemy ludzi nienormalnych, toteż wydaje się, że mamy dzisiaj
więcej szaleńców niż kiedykolwiek wcześniej. Przypominam
sobie, że w latach młodości obcowałem z ludźmi, których
później zdiagnozowałem jako schizofreników, wcześniej jed­
nak wszyscy myśleliśmy o nich; „W ujek taki to a taki to
właściwie bardzo oryginalny jegom ość” . W mojej rodzin'nej
wiosce mieliśmy imbecyla; nikt jednak nie mówił o nim: ,,T o
bęcwał” czy czegoś podobnego, lecz; „O , to całkiem miły
biedaczek” . Podobnie pewnych idiotów określało się mianem
PT'

Wykiad I 47

crétins, co pochodzi od wyrażenia II est bon chrétien^\ Nie


dałoby się powiedzieć o nich wiełe, w każdym razie byli to
„dobrzy chrześcijanie” .

Przewodniczący:
Panie, Panowie, wydaje mi się, że musimy już dziś pożegnać
profesora Junga. Serdecznie mu dziękujemy za ten wykład.

„T o dobry chrześcijanin” . [Przyp. tłum.;


W y k ł a d II

Przewodniczący, dr J.A . Hatfield:


Panie, Panowie! Profesora Junga już wam przedstawiono,
i to w bardzo pochlebnym świetle; sądzę jednak, że wszyscy,
którzy tu byli wczoraj wieczorem, zgodzą się ze mną, iż te
pochwały wcale nie były przesadne. N a ostatnim wykładzie
doktor Ju n g mówił o funkcjach psyche ludzkiej: o czuciu,
myśleniu, intuicji i doznawaniu; nie mogłem się przy tym oprzeć
wrażeniu, że w wypadku naszego prelegenta wszystkie te
funkcje — w przeciwieństwie do tego, co deklaruje — są
doskonale zróżnicowane. Nie mogłem też nie dopuścić do siebie
intuicji, która mi podpowiada, że wszystkie te funkcje są
u naszego prelegenta związane poczuciem humoru. N ic zaś nie
przekonywa mnie bardziej do prawdziwości idei niż fakt, że jej
twórca umie potraktować ją z humorem — to właśnie uczynił
wczoraj doktor Ju ng. Drętwa powaga w traktowaniu czegokol­
wiek bardzo często każe wysnuć wniosek, że ten, kto o tym
rozprawia, sam wątpi w prawdziwość tego, co mówi.

Carl Gustav Jung:


Panie, Panowie! Wczoraj zajmowaliśmy się funkcjami świa­
domości, dziś pragnę wyjaśnić do końca problem struktury
psyche. Omówienie psyche ludzkiej nie byłoby pełne, gdybyśmy
nie uwzględnili istnienia procesów nieświadomych. Pozwólcie,
że w skrócie powtórzę wczorajsze rozważania.
Nie możemy zajmować się procesami nieświadomymi
w sposób bezpośredni, ponieważ nie są nam one dostępne. Nie
są one postrzegane wprost, objawiają się wyłącznie za
pośrednictwem swych w ytw orów , na podstawie zaś specyfiki
tych w ytw orów dochodzimy do wniosku, że coś musi się za nimi
)0 Podstawy psychologii analitycznej

kryć — coś, z czego się biorą. Ten mroczny obszar określamy


mianem psyche nieświadomej.
Ektopsychiczne treści świadomości są przede wszystkim
wynikiem w pływów otoczenia, biorą się z danycti otrzymanycłi
przez nasze postrzeżenia zmysłowe. A le skoro tak, to istnieją
i treści pochodzące z innych źródeł, na przykład z pamięci
i władzy sądzenia, te zaś należą do sfery endopsychicznej.
Trzecim źródłem treści świadomości jest mroczny świat psyche,
nieświadomość. T o dzięki niemu kontaktujemy się z osob­
liwościami funkcji endopsycłiicznych, to znaczy z owymi
funkcjami, które nie podlegają kontroli woli. Są one medium
— dzięki niemu treści nieświadome wypływają na powierzchnię
świadomości.
Procesów nieświadomych nie da się więc bezpośrednio
obserwować, ale te ich w ytwory, które przekraczają próg
świadomości, możemy podzieUć na dwie kategorie. Pierwsza
kategoria zawiera materiał dający się zaklasyfikować jako treści
pochodzenia jednoznacznie osobniczego; są nimi skłonności
osobnicze lub w ytw ory procesów instynktowych należących do
ogółu osobowości. Dalej, należą do nich treści zapomniane,
wyparte lub twórcze. N ie ma w nich nic osobliwego.
U niektórych ludzi to, co u innych zalega w nieświadomości,
może stać się świadome. Jedni ludzie mają świadomość tego, nie
mają zaś świadomości czego innego. Tę kategorię treści
określam mianem psyche podświadomej lub n i e ś w i a d o ­
m o ś c i o s o b n i c z e j , ponieważ — na ile to możemy osądzić
— składa się ona wyłącznie z elementów osobniczych — ele­
mentów, które tworzą osobowość ludzką jako całość.
Istnieją ponadto treści jednoznacznie nieznanego pochodze­
nia, w każdym zaś razie są one takie, że nie można ich
zaklasyfikować jako zdobyte osobniczo. Charakteryzuje je
wyraźna osobliwość: mają one charakter mitologiczny. Robią
wrażenie, że nie należą do jakiejś konkretnej osoby, lecz raczej
do ludzkości w ogóle. K iedy po raz pierwszy natknąłem się na
takie treści, zadałem sobie pytanie, czy sprawa nie polega na
dziedziczeniu, i pomyślałem, że dałoby się to wyjaśnić dziedzi­
czeniem w obrębie jednego narodu czy rasy. W celu zdobycia
niejakiej jasności w tym względzie udałem się do Am eryki, gdzie
Wykład II JI

przebadałem marzenia senne czystej krwi M urzynów; stwier­


dziłem, że icłi obrazy oniryczne nie mają nic wspólnego z tak
zwanym dziedzictwem krwi czy rasy, lecz że zostały one
uzyskane osobiście przez indywiduum. Należą one do całej
ludzkości, przeto są natury zbiorowej.
Ten zbiorowy wzór podstawowy określiłem mianem a r ­
c h e t y p u ' , opierając się o sformułowanie św. Augustyna.
Archetyp to jakiś typos (odcisk), trwale odgraniczone przy­
porządkowanie o charakterze archaicznym, które co do formy
¡"treści zawiera m otyw y mitologiczne. M otyw y mitologiczne
spotykamy w czystej postaci w bajkach, mitach, legendach
i w folklorze. K ilka najbardziej znanych m otywów to: bohater,
zbawca, smok (zaws2e związany ze zwyciężającym go bohate­
rem), wieloryb lub monstrum pochłaniające bohatera". Innym
wariantem motywu bohatera i smoka jest katahasis, zstąpienie do
otchłani, nekjia’’ . Przypomina to Odyseja, w której Odyseusz
zstępuje ad inferos, by zapytać Tejrezjasza wieszczka. M otyw
nekyi znaleźć można w całym świecie antycznym, praktycznie
zaś w całym świecie w ogóle. Wyraża on psychologiczny proces
introwersji świadomości w głębokie w arstwy psyche nieświado­
mej. Z tych warstw powstają treści nieosobnicze, mitologiczne,
innymi słowy: archetypy, przeto określam je mianem nieosobni­
czych lub mianem n i e ś w i a d o m o ś c i z b i o r o w e j .
W pełni zdaję sobie sprawę, że mogę tu wam przedstawić
jedynie najogólniejsze zarysy jakże specyficznej problematyki
nieświadomości zbiorowej. Podam tu jednak przykład symbo­
liki, jaką wytwarza nieświadomość, by pokazać, w jaki sposób

' Por. m.in. Jung, Über die Archetypen des kollektiven Unbewußten,
[„Eranos-Jahrbuch” , Rhein-Verlag, Zürich 1934 — przyp. tłum.];
Gesammelte Werke, 1976, t. IX/I. [Przyp. wyd.]
" Por. Jung, Symbole der Wandlung, dz. cyt.; Gesammelte Werke, 1973,
t. V , indeks rzeczowy.
. * Por. np. Jung, Wspomnienia, sny, myśli, dz. cyt., s. 123 i nast.,
a zwłaszcza przypis 8 na s. 124: „Nekyia od słowa nekys (trup, zwłoki) to
tytuł X I pieśni Odysei. Termin ten oznacza ofiarę dla zmarłych składaną
w celu wywołania duchów z Hadesu. Jest zatem trafnym określeniem
zstąpienia do krainy umarłych, jak na przykład w Ł,a Divina Commedia
czy też w Klasycznej Nocy Walpurgi i w Fauście.” [Przyp. tłum.]
/•2 Podstawy psychologu analitycznej

postępuję, by odróżnić ją od nieświadomości osobniczej. K iedy


pojechałem do Am eryki, by badać nieświadomość Murzynów,
nasunęło nu się następujące pytanie; czy owe zbiorowe wzory
podstawowe dziedziczone są w obrębie rasy, czy też stanowią
one „Icategorie a priori imaginacji” , jak określiło je dwóch
Francuzów, Hubert i Mauss^ zupełnie niezależnie od moich
badań. Pewien Murzyn opowiedział mi sen, w którym p o j a ­
w ił a się p o s t a ć m ę ż c z y z n y u k r z y ż o w a n e g o
n a k o l e ’ . Nie opowiem tu całego marzenia sennego, ponieważ
nie o to chodzi. Oczywiście sen ów miał znaczenie osobnicze, ale
pobrzmiewały w nim również echa wyobrażeń nieosobniczych,
ja jednak zwrócę uwagę tylko na te ostatnie. Człowiek, który
opowiedział mi ów sen, był niewykształconym Murzynem
z Południa — nie wyróżniał się jakąś szczególną inteligencją.
W związku ze znaną religijnością M urzynów należałoby założyć,
że i ten, o którym mowa, śnił o jakimś ukrzyżowanym
człowieku. K rzyż w tym wypadku byłby motywem zdobytym
w sposób „osobniczy” . Nie sposób jednak było się spodziewać,
że nawiedzi go marzenie senne o człowieku ukrzyżowanym na
kole. T o bardzo niezwykły obraz. Oczywiście nie mogę do­
wieść, że ten Murzyn nie natknął się przypadkiem na taki obraz
czy źe nie usłyszał o czymś takim, a następnie odtworzył to we
wspomnianym śnie. Jeśli jednak wyobrażenie to nie miało
żadnego pierwowzoru w rzeczywistości, to należałoby przyjąć,
że chodzi tu o jakiś obraz archetypowy, albowiem ukrzyżowanie
na kole to motyw mitologiczny. Chodzi tu o dawno znane koło
słoneczne i o ofiarę składaną bogu Słońca, która miała go
przyjaźnie usposobić wobec ludzi, tak samo jak dawniej
składano ofiary z ludzi i zwierząt, by pobudzić płodność ziemi.
K o ło słoneczne to wyobrażenie bardzo archaiczne, być może to
w ogóle najstarsze wyobrażenie religijne. N a podstawie analizy
rzeźb znalezionych w Rodezji można stwierdzić, że sięga ono
epoki mezolitycznej i paleolitycznej. Tyle że prawdziwe koła

^ Por. tychże, Mélanges ¿historie des religions, Paris 1909, s. X X IX .


[Przyp. wyd.]
’ Por. Jung, Symbole der Wandlung, dz. cyt.; Gesammelte Werke, 1973,
t. V , par. 154. [Przyp. wyd.]
Wykład II !}

zostały wynalezione dopiero w epoce brązu — w paleolicie koło


było jeszcze nieznane. Wydaje się, że rodezyjskie koło słoneczne
pochodzi z tej samej epoki, co pewne naturalistyczne obrazy
zwierząt, na przykład słynny nosorożec z bąkojadem — majster­
sztyk obserwacji. Dlatego rodezyjskie koło słoneczne to pierwo­
tna wizja, prawdopodobnie archetypowy obraz słońca^. Ale nie
jest to naturalistyczny obraz, ponieważ koło jest zawsze po­
dzielone na cztery lub osiem segmentów (rys. 3).

^ Por. Jung, Psychologie und Dichtung, [w: E. Ermatinger, Philosophie


der Łiteraturwissenschaft, Junker und Dünhaupt, Berlin 1930 — przyp.
tłum.] Gesammelte Werke, 1971, t. X V , par. 1 50; [w przekładzie Jerzego
Prokopiuka Psychologia i literatura w: Jung, Archetypy i symbole, dz. cyt.,
s. 379-403 — przyP- tłum.] tenże. Psychologie und Religion [Die Terry
hectures ¡gehaltenander Yale University, Rascher-Verlag, Zürich 1940
— przyp. tłum.]; Gesammelte Werke, 1963, t. X I, par. 100; ^psychologia
a religia, przełożył Jerzy Prokopiuk, opracował Robert Reszke, WRO-
TA -K R, Warszawa 1995, s. 76-77 — przyp. tłum.] i tegoż, Bruder Klaus
[„Neue Schweizer Rundschau” , t. I/1933, Z. 4 — P^zyp- tłum.]
Gesammelte Werke, 1963, t. X I, par. 484- Nie sposób znaleźć jakiejś
dokumentacji na temat kół słonecznych, mimo że stwierdzono ich
występowanie w postaci form wyrytych w skałach na terenie Angoli
i Afryki Południowej. Por. A .R. Willcox, The Rock A rt of South Africa,
Johannesburg 1963, rys. 23 i tablice X V II-X X . Datacja znaleziska
niepewna. Odkryty w 1928 roku „nosorożec z bąkojadem” [bąkojad
afrykański {buphagus) — wiadomość zawdzięczam panu Januszowi
Wołoszynowi — przyp. tłum.] pochodzi z Transvaal i znajduje się
w muzeum w Pretorii. [Przyp. wyd.]
J4 Podstawy psychologii analitycznej

Obraz podzielonego koła to symbol spotykany w całej łiistorii


ludzkości — również w marzeniach sennych współczesnych
ludzi. Bardzo prawdopodobne, że wynalezienie prawdziwego
koła wiąże się z tą wizją. Wiele naszych wynalazków powstało
z mitologicznych antycypacji i praobrazów. Na przykład sztuka
alchemii jest matką współczesnej chemii. Nasz świadomy duch
naukowy bierze początek z m atrix nieświadomości.
We wspomnianym marzeniu sennym Murzyna człowiek na
kole to powtórzenie motywu Iksiona z mitologii greckiej
— ponieważ obraził on ludzi i bogów , Zeus kazał go rozpiąć na
stale obracającym się kole. Pozwólcie, że podam tylko ten jeden
przykład motywu mitologicznego, by przybliżyć wam ideę
nieświadomości zbiorowej. Jeden przykład nie stanowi rzecz
jasna niezbitego dowodu, nie można jednak domniemywać, że
każdy Murzyn ślęczy nad mitologią grecką, jest też raczej
nieprawdopodobne, by M urzyn ów widział jakiekolwiek w yo­
brażenie greckich postaci mitologicznych. Poza tym plastyczne
wyobrażenia Iksiona są dość rzadkie.
M ógłbym przytoczyć niezbite i bardzo osobliwe dowody na
istnienie w nieświadomości tych mitologicznych wzorów pod­
stawowych, musiałbym jednak w tym celu w ygłosić przynaj­
mniej dwutygodniowy cykl wykładów. Najpierw musiałbym
przedstawić wam znaczenie marzeń sennych i serii snów,
następnie wskazać na paralele historyczne i ich znaczenie; na
uniwersytetach i w szkołach nie wykłada się bowiem symboliki
tych obrazów i wyobrażeń, nawet specjaliści tylko z rzadka zdają
sobie z tego sprawę. Latami musiałem prowadzić te badania
i zbierać materiał, toteż nawet od bardzo wykształconej publi­
czności nie mogę oczekiwać, że będzie au courant odnośnie do
tych przedziwnych spraw. K iedy dojdziemy do kwestii techniki
analizy marzeń sennych, i tak będę musiał wnikliwiej zająć się
materiałem mitologicznym, a wtedy wyrobicie sobie pogląd na
temat tego, jak praktycznie należy postępować przy wynaj­
dywaniu paraleli do tych nieświadomych wytw orów . Na razie
jednak muszę zadowolić się stwierdzeniem, że ta warstwa
nieświadomości zawiera mitologiczny wzór podstawowy i że
wytwarza ona treści, których nie można przypisać indywiduum,
ba — które mogą stać w opozycji do osobniczej psychologii
Wykiad U_____________________________________________________ u

Śniącego indywiduum. Na przykład u osoby zupełnie niewy­


kształconej może pojawić się marzenie senne, jakie właściwie nie
powinno było jej nawiedzić, ponieważ zawiera nader zdumie­
wające rzeczy. Dziecięce marzenia senne mogą zaś niekiedy tak
dać do myślenia, że trzeba natycłimiast wziąć sobie urlop, żeby
pozbierać się po szoku, ponieważ symbole, jakie w nich
występują, są tak znamienne, że człowiek zadaje sobie pytanie:
„Czy to w ogóle możliwe, by dziecko m ogło mieć taki sen?”
W rzeczywistości da się to wyjaśnić zupełnie prosto. Duch
ludzki ma swoją historię, tak jak i ciało. Równie dobrze może
to zdumiewać jak na przykład to, że człowiek ma ślepą kiszkę.
Czy człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że ma ślepą kiszkę?
Ot, po prostu urodził się z nią. Miliony ludzi nie wiedzą, że
mają grasicę, a przecież ją mają. Ludzie nie mają pojęcia, że
pod pewnymi względami anatomicznie należą do gatunku
ryb, a przecież tak właśnie jest. Nasza nieświadomość, tak jak
nasze ciało, to zbiór reliktów i wspomnień z przeszłości.
Zbadanie struktury nieświadomej psyche zbiorowej sprawiło­
by, że naszym udziałem stałyby się odkrycia, jakie w swoim
czasie zrobiła anatomia porównawcza. Nie musimy myśleć
przy tym o czymś mistycznym. Ponieważ jednak mówię
o nieświadomości zbiorowej, napiętnowano mnie zarzutem
obskurantyzmu. A przecież w nieświadomości zbiorowej nie
ma nic mistycznego — to zaledwie nowa gałąź nauki, przy­
znanie zaś, że istnieją nieświadome procesy zbiorowe, to
jedynie zadośćuczynienie zdrowemu rozsądkowi. Bo mimo że
dziecko nie rodzi się ze świadomością, to przecież jego
wnętrze nie jest tabula rasa. Dziecko rodzi się z ukształtowa­
nym w pewien sposób mózgiem, a mózg dziecka urodzonego
w Anglii nie będzie funkcjonował tak samo jak mózg austra­
lijskiego buszmena — będzie funkcjonował jak mózg
współczesnego Anglika. Człowiek rodzi się z mózgiem o go ­
towej strukturze, mózg funkcjonuje w warunkach danej te­
raźniejszości, lecz ma swoją historię. Rozwinął się w ciągu
milionów lat i zawiera w sobie historię, której jest wytworem.
To oczywiste, że jak ciało nosi w sobie ślady tej historii, tak
też nosi je mózg, kiedy zaś po omacku będziemy się prze­
dzierać w głąb, ku podstawowym strukturom człowieka
)6 Podstawy psychologii analitycznej

wewnętrznego, to wyda nam się całkiem naturalne, że znaj­


dziemy tam ślady ducha archaicznego.
Wyobrażenie nieświadomości zbiorowej jest tak naprawdę
bardzo proste. G dyby tak nie było, to można by mówić o cudzie,
ale ja nie jestem opowiadaczem cudów. Trzymam się
doświadczenia. Gdybym wam opowiedział o tych doświadcze­
niach, wysnulibyście takie same w nioski co do motywó^w
archaicznych, jakie i ja wysnułem. Tak się złożyło, że-przypad­
kowo natknąłem się na mitologię, przeczytałem zapewne więcej
książek na ten temat niż wy. Ale nie zawsze zajmowałem się
m itologią. Pewnego dnia, gdy jeszcze pracowałem w klinice,
zwróciłem uwagę na pewnego pacjenta cierpiącego na scłiizo-
frenię — człowiek ten miał osobliwe wizje, o których mi
opowiedział. Chciał, żebym i ja doznał wizji, byłem jednak
bardzo ociężały i nie mogłem. Pomyślałem sobie, źe ten
człowiek jest szalony, a ja normalny — co tam się przejmować
wizją szaleńca. Ale to wizja mnie przejęła. Zadawałem sobie
pytanie: „C o to znaczy?” Stwierdzenie, źe mam do czynienia
z wariatem, jakoś mnie nie zadowalało. Później natknąłem się na
książkę, w której Albrecht Dieterich, uczony niemiecki, opubli­
kował fragmenty papirusu magicznego. Przestudiowałem ją
z dużym zainteresowaniem, a na stronie 7 znalazłem opis wizji
o-wego szaleńca przedstawiony dokładnie „słow o w słow o” ’ .
Byłem wstrząśnięty. Zadawałem sobie pytanie: „ Ja k to
możliwe, by ten człowiek otrzymał taką wizję?” Chodziło tu nie
o jeden obraz, lecz o ich całą serię i o zgodność co do słowa. Nie
chcę się wdawać w szczegóły, ponieważ zaprowadziłoby to ńas

’ Chodzi to o -wizję człowieka, który -widział zwisający ze słońca


memhrum erectum\ kiedy poruszał głową, zwisający ze słońca członek też
się poruszał, wywołując wiatr (por. Jung, Symbole der Wandlung, dz. cyt.;
Gesammelte Werke, 1973, t. V , par. 151); wspomniany przez Junga
fragment książki Dietericha {Eine Mithrasliiurgie, wydanie II; Berlin
1910, s. 6-7) brzmi jak następuje: „Podobnie ujrzysz tak zwaną rurę,
przyczynę służebnego wiatru. Albowiem będziesz widział coś jakby
rurę zwisającą ze słońca. [... I powstaje ów wiatr] w zachodniej stronie
jako dmący w bezkres wiatr wschodni; lecz gdy inny wiatr, w stronach
wschodnich, będzie na służbie, to podobnie ujrzysz w tej stronie
odwrócenie [ruch] oblicza” . [Przyp. tłum.]
Wykiad II //

2a daleko. T o bardzo interesujący przypadek, zresztą całą tę


historię opublikowałem'.
Ta zdumiewająca paralela pod niejednym względem mnie
zainspirowała. Prawdopodobnie nie czytaliście książki uczo­
nego profesora Dietericha, gdybyście jednak ją przeczytali
i mieli możność obserwowania podobnych przypadków, to i w y
doszlibyście do idei nieświadomości zbiorowej.
Najgłębsza warstwa, do jakiej możemy dotrzeć w naszym
zgłębianiu nieświadomości, to ta, gdzie człowiek przestaje być
ind)rwiduum odgraniczonym od innych, gdzie się rozprzestrze­
nia i stapia z istotą ludzkości — nie z jej świadomością, lecz z jej
nieświadomością, z tym, co jest nam wszystkim wspólne. Ja k
wszyscy mamy w zasadzie takie samo ciało z dwojgiem oczu,
uszu, jednym sercem i tak dalej, tyle że wszystkie te szczegóły
anatomiczne wykazują nieznaczne różnice, tak i wewnętrznie
istnieje między nami taka sama zasadnicza zgodność. Postrze­
gani z tego poziomu nieświadomości zbiorowej już nie jesteśmy
indywiduami — wszyscy stanowimy jedno. Zrozum iem y to
jeszcze lepiej, gdy powołamy się na psychologię ludów pierwo-
mych. Najważniejszą cechą mentalności pierwotnej jest to, że
nie umie ona rozróżniać między indywiduami — zjawisko to
polega na jedności przedmiotu i podmiotu, na participation
mystique, jak nazywa to Lévy-Bruhl’ . W mentalności pierwotnej
dochodzi do głosu podstawowa struktura ducha ludzkiego, to
znaczy ta warstwa psychologiczna, którą my określamy mianem

“ Jung, Symbole der Wandlung, dz. cyt.; Gesammelte Werke, 1973, t. V,


par. 1 5 1 1 nast.; tenże, The Concept of the Collective Unconscious; [„St.
Bartholomew’ s Hospital Journal” , t. X LIV /1956, Z. 5-4 — przyp.
tłum.] pt. Der Begriff des kollektiven Unbewußten przedrukowane w;
Gesammelte Werke, 1976, t. IX /I, par. 105; tenże, Die Bedeutung von
Konstitution imd Vererbungfür die Psychologie, [„Die Medizinische Welt” ,
t. III/1929, Z. 47 — przyp. tłum.] Gesammelte Werke, 1 967, t. V III, par.
228; tenże. Die Struktur der Seele, [„Europäische Revue” , R. IV , nr
1-2/1928 — przy. tłum.] Gesammelte Werke, 1967, t. V , par. 518 i nast.
[Przyp. wyd.]
5 Por. tegoż, m.in. Czynności umysłowe w spolecv(eństwach pierwotnych
[przełożyła Bella Szwarcman-Czarnota, PWN, Warszawa 1992
— przyp- tłum.] [Przyp. wyd.]
jS Podslawj psychologii analitycznej

nieświadomości zbiorowej, jednakiej u wszystkich ludzi. Ponie­


waż ta podstawowa struktura występuje u każdego, nie możemy
rozróżniać na tym poziomie doświadczenia. Tu nie wiemy, czy
coś dzieje się tobie czy nuiie. N a tym zbiorowym poziomie,
leżącym u podstaw wszelkiej świadomości, żyjemy w jakiejś
całkowitości, której nie sposób podzielić na części. Kiedy
człowiek zaczyna się zastanawiać, że współuczestnictwo ozna­
cza, iż w gruncie rzeczy jesteśmy identyczni sami ze sobą
i z wszystkim, to dochodzi się do osobliwych wniosków
teoretycznych. Lepiej nie posuwać się dalej, bo robi się za
gorąco. Powinniśmy jednak przyjrzeć się bliżej przynajmniej
kilku wynikającym z tego wnioskom, ponieważ dzięki nim
można rzucić światło na niektóre osobliwe rzeczy, jakie dzieją
się z ludźmi.
Pozwólcie, że to streszczę: na dzisiejszy wykład przyniosłem
diagram'". Wygląda to trochę skomplikowanie, tak naprawdę
jednak jest całkiem proste. Wyobraźcie sobie, że nasz świat
umysłowo-psychiczny to oświetlona kula. Powierzchnia, z któ­
rej wychodzi światło, to funkcja, za pomocą której człowiek się
zasadniczo przystosowuje. W wypadku indywiduum, u którego
proces przystosowania przebiega przede wszystkim za pomocą
myślenia, widoczny będzie zwłaszcza obraz myślącego człowie­
ka. Osobnik taki zbliża się do rzeczy za sprawą myślenia, jest
ono tym, co demonstruje innym ludziom. Jeśli dominuje inna
funkcja, sytuacja odpowiednio się zmienia".
N a diagramie funkcja doznawania została ujęta jako pery­
feryjna. Doznawanie przekazuje informacje ze świata przed­
miotów zewnętrznych. W drugim kręgu, odpowiadającym
myśleniu, człowiek percypuje to, co przekazały mu zmysły
— nadaje rzeczom nazwy i określenia. Potem pojawia się czucie;
obserwacjom towarzyszy wartość uczuciowa. I wreszcie rozwija
się niejaka świadomość tego, skąd coś pochodzi, dokąd może
zmierzać i co może czynić. T o intuicja, dzięki której można

Por. rys. 4. [Przyp. tłum.]


" Jeśli chodzi o ogólny opis typów i funkcji, por. Jung, Psychologis­
che Typen, dz. cyt.; Gesammelte Werke, i960, t. V I, rozdział X . [Przyp.
wyd.]
!9
x^ykiad I I

Sfera endopsychiczna
Sfera ektopsychiczna

Nieświadomość zbiorowa
- Nieświadomość osobnicza

Rys. 4. Diagram obszaru umysłowo-psychicznego


6o Podstawy p^chologtt analitycznej

zerkać za węgiel. T e cztery funkcje tworzą system ekto-


psychiczny.
Następna część diagramu przedstawia świadomy kompleks
„ ja ” , do którego odnoszą się funkcje. W obrębie systemu
endopsychicznego odkrywam y najpierw pamięć — funkcję,
która jeszcze podlega woli; pamięć znajduje się pod kontrolą
kompleksu „ ja ” . Następnie dochodzimy do subiektywnych
składników funkcji. Wprawdzie nie mogą być one bezpośrednio
sterowane przez wolę, mogą być jednak przez nią do pewnego
stopnia tłumione, wykluczanelub wzmacniane. Tych składników
nie można już tak dobrze kontrolować jak pamięć, przy czym już
sama pamięć, jak wiecie, to sprawa z lekka niepewna. Potem
dochodzimy do afektów i inwazj i, które można opanować j edynie
za pomocą brutalnej siły. Można je tłumić— ale to wszystko, co da
się z nimi zrobić. Trzeba zacisnąć pięści, by nie wybucłinąć, może
się bowiem okazać, że te siły nieco górują nad kompleksem „ja ” .
Oczywiście nie sposób przedstawić całego systemu psy­
chicznego za pomocą takiego diagramu. Ten rysunek odzwier­
ciedla raczej skalę wartości; na jej podstawie można stwierdzić,
w jakim stopniu opada energia lub intensywność kompleksu
„ja ” objawiającego się przez siłę woU, w miarę jak zbliżamy się
do ow ego mrocznego obszaru, który ostatecznie znajduje się
u podłoża całej tej struktury — do nieświadomości. Jeśli chodzi
o tę ostatnią, to rozróżniamy przede wszystkim nieświadomość
osobniczą. Jest to część psyche, na którą składa się to wszystko,
co równie dobrze mogłoby być świadome. Ja k wiadomo wiele
spraw określa się mianem nieświadomych, jest to jednak
względne. W sferze tej nie znajduje się nic, co koniecznie
musiałoby pozostać nieświadome w wypadku każdego
człowieka. Są ludzie świadomi prawie wszystkiego, z czego
tylko człowiek może sobie zdawać sprawę. Oczywiście w naszej
cywilizacji wiele spraw kryje się w nieświadomości, gdy jednak
spojrzymy na inne ludy, na przykład na Chińczyków czy
Hindusów, to stwierdzimy, że zdają one sobie sprawę z tego, co
nasi psychoanalitycy odgrzebują całymi miesiącami. Ludzie
prości żyjący w naturalnym otoczeniu też mogą mieć zdumie­
wająco dużą świadomość spraw, które żyjącym w miastach są
zupełnie nieznane, o których zaczynają śnić przede wszystkim
W ylśad I I 6i

dopiero pod wpływem analizy. Mogłem to stwierdzić w szkole.


Wychowałem się na wsi wśród chłopów i zwierząt i byłem
świadom wielu spraw, o których inni chłopcy nie mieli zielonego
pojęcia. Miałem szczęście, źe byłem dzieckiem wolnym od
przesądów. W trakcie analizy marzeń sennych, symptomów lub
fantazji neurotyków czy ludzi normalnych zaczyna się wnikać
w nieświadomość, a wtedy można zlikwidować ten sztucznie
wzniesiony próg świadomości. Nieświadomość osobnicza to coś
bardzo względnego; można redukować jej zakres, aż stanie się tak
mała, że zbliża się do punktu zerowego. Można sobie jako żywo
wyobrazić sytuację, że człowiek tak rozwinie swą świadomość, że
będzie mógł powiedzieć: Nihil humanum a me alienum puto^"-.
Wreszcie docieramy do samego rdzenia — do czegoś, co
w ogóle nie może być uświadomione — do sfery archetypowej.
To, co w tej sferze prawdopodobnie się znajduje, objawia się
w formie obrazów, które można zrozumieć jedynie dzięki
porównaniu z historycznymi odpowiednikami. Jeśli się nie
zrozumie pewnych wynurzających się tu wytworów w kon­
tekście historycznym, jeśli nie dostrzeże się paraleli, to nie
sposób zintegrować tych treści ze świadomością, toteż pozostają
one w formie projekcji. Tymi treściami nieświadomości zbioro­
wej nie da się ani sterować, ani nie da się ich opanować przez
wolę. Odnosi się wrażenie, że w ogóle nie pochodzą one od
człowieka, który je widzi — człowiek dostrzega je u bliźniego,
ale nie u siebie. Kiedy te treści nieświadomości zbiorowej zostają
uaktywnione, nagle odkrywamy, źe nasi bliźni mają jakiś feler.
Na przykład stwierdzamy, że źli Etiopczycy zaatakowali
Włochy. Znacie słynną historyjkę autorstwa Anatola France’a;
dwóch wieśniaków toczyło ze sobą wieczny spór; ktoś zaintere­
sował się, czemu się tak kłócą i zapytał jednego: „Dlaczego
nienawidzisz sąsiada i tak go zwalczasz?” Na co ten odparł:
„Mais U est de l’autre côté de la rivière!” ^’ . To jak Francja i Niemcy.

" Por. Terencjusz (Publius Terentius A fer), Heauton Timorumenos, i,


I, 25; Homo sum, humani nihil a me alienum puto. „Człowiekiem jestem
i nic, co ludzkie, nie jest mi obce” . [Przyp. wyd.]
„A le to drugi brzeg rzeki!” A . France, 1’llle des Pingouins — w olny
przekład Junga. [Przyp. wyd.]

m rm
62 Podstaay psychologii analitycznej

My, Szwajcarzy, szczęśliwie mieliśmy podczas wojny możliwość


czytania gazet i badania tego specyficznego mechanizmu,
sprawiającego wrażenie wielkiego działa miotającego kule
z jednego brzegu Renu na drugi i z powrotem, w taki sam
sposób. Bardzo wyraźnie było widać, że ludzie doszukiwali się
w sąsiadach wszystkiego, czego nie chcieli zauważyć u siebie.
Ogólnie można powiedzieć, że jeśli nieświadomość ukon-
steluje się w większych grupach społecznych, to może to
doprowadzić do zbiorowego obłędu, epidemii umysłowo-psy-
chicznej, rewolucji, wojny lub czegoś w tym rodzaju. Takie
ruchy społeczne są bardzo zaraźliwe — wręcz agresywnie
zaraźliwe — ponieważ gdy zostanie uaktywniona nieświado­
mość zbiorowa, to człowiek już nie jest sobą. Człowiek nie tylko
jest w ruchu — j e s t ruchem. Gdyby ktoś z nas mieszkał teraz
w Niemczech lub spędził tam jakiś czas, to w większości
wypadków daremnie by się próbował przed tym obronić.
Człowiek tym przesiąka. Cóż, jesteśmy ludźmi i niezależnie od
tego, w jakim punkcie świata się znajdujemy, możemy się
utrzymać tylko dzięki temu, że ograniczamy świadomość, że
stajemy się tak puści, tak bezduszni, jak to tylko możliwe. No,
ale człowiek traci w ten sposób duszę, staje się bowiem tylko
źdźbłem świadomości unoszącym się na oceanie życia, w którym
sam nie ma udziału. Gdy jednak człowiek pozostanie sam, wtedy
stwierdza, że ta zbiorowa atmosfera wnika pod skórę. Nie
można żyć w Afryce czy innym takim kraju, nie mając go pod
skórą. Kiedy człowiek żyje z ludźmi o żółtym kolorze skóry,
sam staje podskórnie żółty. Nie sposób tego uniknąć, gdziekol­
wiek bowiem jesteśmy, stajemy się tacy, jak ci Murzyni,
Chińczycy czy inni, pośród których żyjemy. Człowiek jest jak
wszyscy inni — ludzki. W nieświadomości zbiorowej człowiek
jest jak ludzie innych ras, ma te same archetypy, tak jak ma takie
same oczy, serce, wątrobę i tak dalej. Oczywiście, odgrywa to
rolę tylko do pewnego stopnia — ten inny ma prawdopodobnie
o jedną warstwę historyczną mniej. Te różne warstwy duchowe
odpowiadają historii rozwoju narodów.
Kiedy zbadacie rasy i narody, jak ja to zrobiłem, to możecie
odkryć bardzo interesujące rzeczy. Na przykład w trakcie badań
nad ludami Ameryki Północnej można zauważyć, że Ameryka­
Wykiad I I 63

nin — ponieważ żyje na ziemi dziewiczej — ma w sobie coś


z Indianina. Z Indianina — nawet jeśli Amerykanin na oczy go
nie widział, i z Murzyna — nawet jeśli jest on traktowany jak
wyrzutek, nawet jeśli tramwaje zarezerwowane są dla Białych
— przeniknęło coś do Amerykanina; czuje się, że Amerykaniti
częściowo należy do ludu kolorowego“*. Te sprawy dokonują
się w pełni nieświadomie, można o tym mówić jedynie
z człowiekiem bardzo światłym. To równie trudne, jak roz­
mowa z Niemcem lub Francuzem o tym, dlaczego są tak
powaśnieni.
Niedawno spędziłem miły wieczór w Paryżu. Zaprosili mnie
bardzo wykształceni ludzie, świetnie się nam rozmawiało. Kiedy
jednak zadali mi pytanie, co sądzę o różnicach narodo­
wościowych, pomyślałem sobie, że mogę mieć problemy, toteż
odparłem: „T o , do czego państwo przywiązują wagę, to la clarté
latine, la clarté de l’esprit latin. Czynicie to, ponieważ wasze
myślenie to funkcja niższa. Myśliciel łaciński w porównaniu
z myślicielem germańskim ma mniejszą wartość” . Moi gos­
podarze nastawili uszu, a ja ciągnąłem: „A le wasza funkcja
czucia nie ma sobie równych, jest doskonale zróżnicowana” .
Oni na to „Ja k to?” , na co ja: „N o to wybierzcie się do kawiarni,
do kabaretu czy gdziekolwiek, gdzie możecie usłyszeć piosenki
czy dowcipy, a stwierdzicie rzecz osobliwą. Najpierw widzi się
i słyszy całą masę groteskowych i cynicznych kwestii, a potem
nagle pojawia się coś uczuciowego. Matka traci dziecko, miłość
kończy się nieszczęśliwie, ktoś uderza w patriotyczny ton
i człowiek płacze. Dla was sól i cukier muszą być wymieszane.
Niemiec mógłby znieść cały wieczór z waty cukrowej — Fran­
cuz potrzebuje szczypty soli. Jeśli kogoś spotkacie, mówicie:
Enchanté de faire votre connaissance'\ choć wcale nie jesteście

Por. Ju n g, Seele und Erde, [w; tegoż, Seelenprobleme der Gegenwart


(„Psychologische Abhandlungen” , t. III), Rascher-Verlag, Zürich
1951 — przyp- tlum.] Gesammelte Werhe, 1974, t. X , par. 94 i nast.;
tenże, Complication o f American Psycholog/ [„F oru m ” , t. L X X X III/ 19 3 0 ,
Z. 4 — przyp. tlum.] pt. Komplikationen der amerikanischen Psychologie w:
Gesammelte Werke, 1974 t. X . [Przyp. wyd.]
„Jestem oczarowany, że mogłem Pana (Panią) poznać.” [Przyp.
tłum.]
Podstawy psychologii analitycznej

enchanté de faire connaissance', tak naprawdę myślicie: «Do diabła


z nim!», co jednak nie szkodzi, żeby to właśnie powiedzieć; ten
drugi też się tym nie przejmuje. Ale nigdy nie mówcie do
Niemca Enchanté de faire votre connaissance, bo on w to uwierzy.
Kiedy Niemiec sprzeda wam parę podwiązek, to nie tylko
spodziewa się, że mu za to zapłacicie — to naturalne — on
oczekuje, że go za to pokochacie” .
Naród niemiecki można scharakteryzować w ten sposób, że
czucie jest u Niemców funkcją niższą, to znaczy nie
zróżnicowaną. Kiedy jednak powie się o tym Niemcowi, to
czuje się on urażony. Ja też byłbym urażony. Niemcowi bardzo
zależy na tym, co określa się mianem przytulności \die Gemütlich­
keit], Zasnute dymem pomieszczenie, gdzie każdy kocha
każdego — to jest przytulne, nie należy psuć nastroju. Musi to
być absolutnie jednoznaczne, można wydać tylko j e d n ą ocenę
— nic więcej. To właśnie jest la clarté germanique du sentiment
— i jest ona niższa. Z drugiej strony łatwo urazić Francuza,
kiedy mówi się mu coś paradoksalnego, gdyż jest to niejasne.
Pewien angielski Filozof powiedział; „Wyższy umysł nigdy nie
jest jasny” . To prawda, tak samo wyższe uczucie nigdy nie jest
całkiem jasne. Prawdziwym uczuciem można się rozkoszować
tylko wtedy, gdy jest ono w pewnym stopniu wątpliwe, idea zaś,
w której nie kryje się lekka sprzeczność, nie przekonywa.
Od tej chwili nasz zasadniczy problem będzie się sprowadzał
do pytania: „Ja k możemy zbliżyć się do tego mrocznego
obszaru duszy ludzkiej?” Wspomniałem już, że istnieją trzy
analityczne metody, które to umożliwiają: eksperyment skoja­
rzeniowy, analiza marzeń sennych i aktywna imaginacja. Naj­
pierw chciałbym powiedzieć o e k s p e r y m e n c i e s k o j a ­
r z e n i o w y m’^. Wielu z was może się to wydać staromodne,
ponieważ jednak takie eksperymenty ciągle jeszcze się przepro­
wadza, muszę o nich wspomnieć. Nie stosuję ich w stosunku do
pacjentów, ale w stosunku do przestępców — tak.

Por. Ju n g [F. Riklin], Experimentelle Untersuchungen über die


Assoziationen Gesunder, „Jo u rn a l für Psychologie und N eurologie” , t.
III/ 1904, Z . 1- 2 , 4-6 — pizyp. thim.] Gesammelte Werke, 1979, t. II.
[Przyp. wyd.]
WyU“d W 6j

Do eksperymentu skojarzeniowego wykorzystuje się — po­


wtarzam tu sprawy powszechnie znane — listę powiedzmy stu
słów. Mówi się probantowi, źe po usłyszeniu i zrozumieniu
słowa-bodźca powinien możliwie szybko podać pierwsze słowo,
jakie mu przyjdzie na myśl. Jeśli mamy pewność, że probant
dokładnie zrozumiał, czego się odeń oczekuje, możemy zaczy­
nać. Za pomocą stopera mierzy się czasy reakcji. Kiedy
dojdziemy do końca listy, wykonujemy następny krok. Po­
wtarzamy słowa-bodźce, a probant musi odtworzyć wcześniej
podane odpowiedzi. Niekiedy pamięć zawodzi, powtórzenia są
niepewne lub błędne. Takie potknięcia są dla nas ważne.
Pierwotnie eksperyment skojarzeniowy miał być stosowany
w zupełnie innym celu — miał służyć badaniom skojarzeń
myślowych. Rzecz jasna była to zupełna utopia. Za pomocą tak
prymitywnych środków nie można badać czegoś takiego.
Można jednak przeprowadzić dzięki niemu inne badania, i to
właśnie wtedy, gdy eksperyment „zawodzi” , to znaczy, gdy
probanci popełniają błędy. Na przykład podaje się bardzo proste
słowo, do którego byle dziecko mogłoby znaleźć jakieś skoja­
rzenie, ale człowiek obdarzony wysokim wskaźnikiem inteli­
gencji nie może podać odpowiedzi. Dlaczego? Bo to słowo
dotknęło czegoś, co ja określam mianem kompleksu, zespołu
treści psychicznych naładowanych specyficzną lub być może
przykrą wartością uczuciową, czymś, co normalnie wymyka się
postrzeganiu. To tak, jakby pocisk przebił grubą otoczkę
persony'^ i trafił aż do ciemnej warstwy. Na przykład ktoś
z kompleksem pieniędzy będzie poruszony przy słowach k u ­
p o w a ć , p ł a c i ć lub p i e n i ą d z e . Tu reakcja będzie zabu­
rzona.
Istnieje około dwanaście lub więcej rodzajów takich zabu­
rzeń, o niektórych spośród nich chciałbym wam powiedzieć,
żebyście wyrobili sobie pogląd na temat ich znaczenia praktycz-

Por. Ju n g, D ie Be^iehunhen zwischen dem Ich und dem Unbewußten,


[Reichl, Darmstadt 1928 — przyp- tłum.] Gesammelte Werke, 1964, t.
VII, par. 245 i nast., 304 i nast. i inne. [We fragmentach opublikowane
po polsku: Osobowość manic^na, w: Ju n g , Archetypy i symbole, dz. cyt., s.
8 4 -10 1; A nim a i animus w: tegoż, O naturze kobiety, dz. cyt., s. 79—114
— przyp. tłum.] [Przyp. wyd.]
66 Podstawy psychologii analitycs>nej

nego. Przede wszystkim największą doniosłość praktyczną ma


wydłużenie czasu reakcji. W celu ustalenia, jaki czas reakcji jest
za długi, oblicza się przeciętny czas reakcji probanta. Innymi
charakterystycznymi zaburzeniami są-, reagowanie (wbrew in­
strukcji) więcej niż jednym słowem; błędy przy powtarzaniu
odpowiedzi; reagowanie zmianą wyrazu twarzy, śmiechem,
ruchami rąk, stóp lub całego ciała, kasłaniem, jąkaniem się i tym
podobne; niedostateczne reakcje, odpowiedzi w rodzaju „tak”
lub „nie” ; reakcje nieadekwatne do prawdziwego znaczenia
słowa-bodźca; powtórne wykorzystanie tego samego słowa;
używanie języków obcych — w Anglii to zaburzenie nie wydaje
się zbyt prawdopodobne, ale u nas może być ono bardzo groźne;
błędne powtórzenie, kiedy zawodzi pamięć; całkowity brak
reakcji.
Wszystkie te reakcje nie są zależne od woli. Kiedy człowiek
podda się eksperymentowi, jest mu wydany, ale nawet wtedy,
kiedy się mu nie podda, też jest mu wydany, ponieważ ten drugi
wie, dlaczego ten pierwszy nie chce się mu poddać. Przestępca
może się nie zgodzić na eksperyment, lecz niewiele mu to da,
ponieważ wiadomo, dlaczego nie wyraża zgody. Ale kiedy się
mu podda, sam kręci sobie pętlę. W Zurychu sąd wzywa mnie na
biegłego w najtrudniejszych sprawach; jestem wtedy ostatnią
deską ratunku.
Wyniki eksperymentu skojarzeniowego można przedstawić
za pomocą prostego diagramu. Wysokość słupków przedstawia
efektywny czas reakcji. Przerywana linia pozioma oddaje prze­
ciętny czas reakcji. Słupki nie zaciemnione pokazują reakcje nie
wykazujące żadnych oznak zaburzeń, natomiast słupki zaciem­
nione przedstawiają reakcje zaburzone. Na przykład w wypadku
reakcji 7, 8, 9, 10 widać całą serię zaburzeń; słowo-bodziec 7 było
krytyczne, a mimo że probant tego nie zauważył, wszystkie
następujące potem czasy reakcji były wydłużone, ponieważ
odpowiedź na słowo-bodziec pojawiała się z opóźnieniem.
Probant jednak w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że wykazał tu
emocję. Reakcja 1 3 pokazuje pojedyncze zaburzenie, przy
reakcjach zaś 16-20 znowu pojawia się cała seria zaburzeń.
Najsilniejsze występują w przypadku 18 i 19. W tym specyficz­
nym wypadku mamy do czynienia z tak zwanym pod-
Wykład II

P r z e c ię tn y
c z a s r e a k c ji

1 2 3 4 5 6 7 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21

Stowa-bodźce
1. Nóż
13. Włócznia
l6. Uderzać
18. Szczytowy
19. Butelka

Rys. 5. Eksperyment skojarzeniowy

wyższeniem wrażliwości, to znaczy z wynikiem uwrażli­


wiającego oddziaływania nieświadomej emocji: jeśli krytyczne
słowo-bodziec wywołało opóźnioną reakcję emocjonalną i gdy
następne krytyczne słowo-bodziec przypadkowo padnie w ob­
szar tego opóźnienia, to prawdopodobnie będzie ono miało
silniejsze oddziaływanie niż wtedy, gdyby wystąpiło w jakiejś
serii skojarzeń nie zabarwionych uczuciowo. Określa się to
mianem uwrażliwiającego oddziaływania opóźnionej emocji.
W wypadku przestępstw kryminalnych można świadomie
wykorzystywać to uwrażliwiające oddziaływanie. Układa się
słowa-bodźce w taki sposób, żeby padły mniej lub bardziej
w domniemanym obszarze opóźnienia. Tym samym usiłuje się
wzmocnić oddziaływanie krytycznych słów-bodźców. W przy­
6S Podstany psychologii analitycznej

padku podejrzanych krytyczne słowa-bodźce to takie, które są


w bezpośrednim związku z przestępstwem.
Eksperyment skojarzeniowy, którego wyniki przedstawia
rysunek 5, został przeprowadzony na mężczyźnie w wieku
około trzydziestu pięciu lat, porządnym człowieku — jednym
z wielu normalnych probantów, jakich poddałem temu
doświadczeniu. Oczywiście musiałem eksperymentować z dużą
liczbą ludzi, zanim wysnułem wnioski na podstawie materiału
patologicznego. Jeśli chcecie się dowiedzieć, co tak zaniepo­
koiło tego człowieka, to wystarczy tylko zerknąć na słowa, jakie
spowodowały zaburzenia i je zestawić — wtedy otrzymacie całą
historię. Opowiem wam, o co chodzi.
Pierwszym słowem, które wywołało cztery zaburzone reak­
cje, był wyraz nóż . Następnie zaburzenia pojawiły się przy
słowach w ł ó c z n i a , u d e r z a ć , s z c z y t o w y , b u t e l -
k a. Wszystkie one występowały w krótkich seriach pięćdzie­
sięciu słów-bodżców — wystarczyło mi to, by bez ogródek
powiedzieć probantowi, o co chodzi. A więc oświadczyłem mu:
„N ie wiedziałem, że miał pan takie nieprzyjemne przeżycie” .
Spojrzał na mnie i odparł: „N ie wiem, o czym pan mówi” . Na co
ja: „B ył pan pijany i pchnął kogoś nożem” . Zapytał: „ A skąd
pan to wie?” — po czym wyspowiadał się ze wszystkiego.
Pochodził z szanowanej rodziny; byli to prości, porządni ludzie.
Pojechał za granicę; któregoś dnia wypił za dużo i wdał się
w kłótnię — wyciągnął nóż i kogoś zranił. Dostał za to rok
więzienia. To była wielka tajemnica, nigdy o tym nie rozmawiał,
ponieważ rzuciłoby to nań cień. Nikt w mieście i okolicy nie
wiedział o tym — ja byłem jedynym człowiekiem, który
przypadkowo natknął się na tę łiistorię. Przeprowadzam takie
eksperymenty także w trakcie seminarium, które prowadzę
w Zurychu. Jeśli ktoś się chce „wyspowiadać” , może to rzecz
jasna uczynić. Zawsze proszę, by przynoszono mi materiał
zdobyty od ludzi znanych mym studentom, których ja jednak
nie znam, po czym demonstruję studentom, jak można od­
czytywać takie historie. To naprawdę bardzo interesująca praca
— czasem zdarza się odkryć zdumiewające rzeczy.
Podam jeszcze kilka przykładów. Przed wielu laty, gdy
jeszcze byłem młodym lekarzem, pewien stary profesor krymi-
Wykiad 11 '^9

nologii wypytywał mnie o eksperyment skojarzeniowy, po czym


stwierdził, że w to nie wierzy. Odparłem: „Nie? A może pan
profesor sam zechce spróbować?” Zaprosił mnie do siebie do
domu i zacząłem. Po dziesięciu słowacli profesor się znudził;
Co pan chce wskórać?” — zapytał. „Przecież nic z tego.”
Odpowiedziałem, że trudno się c2egoś spodziewać po dziesięciu
czy dwunastu słowach — trzeba stu słów, aby coś z tego wyszło.
Kia co profesor: „ A z tym, co pan ma, nic nie da się zrobić?”
„Niewiele” — odrzekłem. „Coś jednak panu powiem. Niedaw­
no trapił się pan z powodu braku pieniędzy, obawiał się pan też,
że umrze na serce. Prawdopodobnie studiował pan we Francji
i miał pan tam przygodę miłosną; często pan teraz o niej myśli,
bo często się zdarza, że kiedy myślimy o śmierci, wynurzają się
odległe wspomnienia z przeszłości.” „Skąd pan to wie?”
Tł—zapytał. Przecież każde dziecko by to wiedziało! Profesor był
człowiekiem w wieku siedemdziesięciu dwóch lat i przy słowie
s e r c e {das Her^] miał skojarzenie b ó 1 [der Schmer^-. lękał się, że
umrze na zawał serca. Ze ś m i e r c i ą kojarzyło mu się słowo
u m r z e ć — naturalna reakcja — a z p i e n i ę d z m i skojarzył
za m a ł o — reakcja bardzo niezwykła. Ale później to dopiero
zrobiło się dziwnie. Po słowie l i c z y ć miał długi czas reakcji,
po czym powiedział L a S e m e u s e , mimo że rozmawialiśmy
po niemiecku. Chodziło o znaną figurę na monetach francus­
kich. Ale dlaczego ten starzec powiedział L a S e m e u s e ? Przy
słowie c a ł o w a ć też miał wydłużony czas reakcji, nagle oczy
mu rozbłysły i rzekł p i ę k n a . W tej chwili wiedziałem już
wszystko. Profesor nigdy by nie przeszedł na francuski, gdyby
z tym językiem nie wiązało się jakieś szczególne uczucie, toteż
należało się zastanowić, dlaczego właśnie sięgnął po ten język.
Czyżby frank francuski kojarzył mu się ze stratami? Ale w owym
czasie nie mówiło się o inflacji czy deflacji we Francji — nie
mogło o to chodzić. Nie byłem pewny, czy chodzi o pieniądze,
czy o miłość, lecz kiedy do c a ł o w a ć powiedział p i ę k n a ,
wiedziałem już, że o miłość. Profesor nie należał do tego typu
mężczyzn, którzy w zaawansowanym wieku robią wypady do
Paryża, za to studiował w Paryżu, zdaje się na Sorbonie.
Powiązanie tego wszystkiego w jedną całość nie sprawiało
większych trudności.
yo Podstawy psychologii analitycznej

Niekiedy można się natknąć na prawdziwe tragedie. Rysu­


nek 6 przedstawia przypadek pewnej trzydziestolatki'*. Leżała
w klinice, zdiagnozowano ją jako przypadek schizofrenii de­
presyjnej. Rokowania — złe. Kobieta ta leżała na moim
oddziale, robiła na mnie osobliwe wrażenie. Nie mogłem tak po
prostu zaakceptować tej prognozy, ponieważ uważałem, że
scłiizofrenia to rzecz względna. Mawiałem sobie, że wszyscy
jesteśmy dość zwariowani, a ta kobieta jest po prostu zwariowa­
na trochę bardziej niż my — nie, nie mogłem uznać, że ta
diagnoza to ostatnie słowo. Oczywiście, przeprowadziłem
anamnezę, ale nie wynikło z niej nic, co mogłoby wyjaśnić jej
chorobę. Dlatego poleciłem jej, by się zgłosiła na eksperyment
skojarzeniowy — w trakcie badań wyszły na jaw sprawy dość
dziwne. Pierwsze zaburzenie pojawiło się przy słowie a n i o ł ,
przy wyrazie zaś k r n ą b r n y w ogóle nie było reakcji;
Następne zaburzenia wystąpiły przy słowach z ł y , b o g a t y ,
p i e n i ą d z e , g ł u p i , k o c h a n y i w y j ś ć za mąż.
Chora była żoną bardzo bogatego mężczyzny mającego dobry
zawód — człowieka wyraźnie zadowolonego z życia.
Zwróciłem się do niego z pytaniami, lecz on, tak jak i pacjentka,
mógł powiedzieć tylko tyle, że depresja wystąpiła mniej więcej
w dwa miesiące po śmierci ich najstarszego dziecka — czterolet­
niej dziewczynki. Nic więcej w kwestii etiologu tej choroby nie
udało się ustalić. W eksperymencie skojarzeniowym wystąpiła
bardzo zawiła seria reakcji, których nie umiałem połączyć
w jedno. W takiej sytuacji eksperymentator często się znajduje
wtedy, gdy dopiero początkuje w tej dziedzinie. Najlepiej wtedy
wywoływać reakcje nie poruszające bezpośrednio sedna sprawy.
Jeśli od razu zaczniemy wypytywać probanta, posuwając się
śladem najsilniejszych zaburzeń, otrzymamy błędne odpowie­
dzi. Trzeba więc rozpoczynać od niewinnych słówek — właśnie
wtedy będziemy mieć szansę na otrzymanie prawdziwych
odpowiedzi. Zapytałem więc; „O co chodzi z tym a n i o ł e m ?
Czy to słowo coś dla pani znaczy?” Odparła; „Oczywiście, to
dziecko, które straciłam” . I rozpłakała się. Kiedy się uspokoiła,

'* Historię choroby tej kobiety opowiada Ju n g również w swej


autobiografii Wspomnienia, sny, myśli, dz. cyt., s. 14 5 -14 7 . [Przyp. tłum.]
\ffylśad II 71

4,s

42

40

38

36

34
32
30
28

26
24

22

20
18

16

14

12

10

Rys. 6. Eksperyment skojarzeniowy


Podstawy p^chologii a m lityc^ j

pytałem dalej: „Co znaczy dla pani słowo k r n ą b r n y?” „N ic.”


„A le” — ciągnąłem — „przy tym słowie pojawiło się bardzo
silne zaburzenie, a to oznacza, że coś się z tym wiąże.” Nie
nastawałem jednak, przeszedłem do słowa z ł y , lecz i w tym
wypadku nie mogłem z niej nic wydusić. Wystąpiła reakcja silnie
negatywna, co oznaczało, że nie chce udzielić mi odpowiedzi.
Kiedy przeszedłem do słowa b ł ę k i t n e , odpowiedziała: „To
oczy mej zmarłej córki” . ,,Czy oczy pani córki robiły na pani
jakieś określone wrażenie?” — zapytałem. „Tak, oczywiście”
— usłyszałem w odpowiedzi. „Były tak cudownie błękitne,
kiedy dziecko przyszło na świat.” Zauważyłem, że zmienił się jej
wyraz twarzy, spytałem zatem: „Dlaczego tak się pani zdener­
wowała?” , a ona odparła: „Hm... dziecko nie miało oczu
podobnych do oczu mojego męża” . Wreszcie się wydało, że
dziewczynka miała oczy jej dawnego kochanka. Zadałem jej
więc pytanie: „Co tak panią niepokoi w związku z tym
człowiekiem?” W końcu udało mi się zrekonstruować całą tę
historię.
W małym miasteczku, gdzie się wychowywała, mieszkał
bogaty młody mężczyzna. Ona też pochodziła z zamożnej
rodziny, ale nie spała na pieniądzach. Ten młody człowiek był
zaś prawdziwym rekinem finansjery, traktowano go jak bohate­
ra, wszystkie panienki marzyły o nim. Kobieta, o której mowa,
była ładna — sądziła, że nie jest bez szans. Wkrótce jednak
doszła do wniosku, że nie ma o czym marzyć, rodzina zaś
powiedziała jej: „Po co jeszcze o nim myślisz. To bogacz, ani mu
w głowie ożenek z tobą. Proszę, jest tu pan taki to a taki, miły
człowiek, dlaczego nie wyjdziesz za niego?” Dobrze, więc
wyszła za niego i była całkiem szczęśliwa aż do piątego roku
małżeństwa, kiedy odwiedził ją dawny przyjaciel z rodzinnego
miasteczka. Gdy jej mąż wyszedł z pokoju, przyjaciel odezwał
się: „Unieszczęśliwiłaś pewnego człowieka” (miał na myśli
naszego „bohatera” ). „Ja k to?” — zdumiała się — „w jaki
sposób?” Na co przyjaciel: „T o nie wiedziałaś, że ten człowiek
był w tobie zakochany i wpadł w czarną rozpacz, kiedy się
dowiedział, że wyszłaś za innego?” Serce jej omal nie pękło,
wyparła jednak ponure myśli. Dwa tygodnie później kąpała
dzieci — dwuletniego chłopczyka i czteroletnią dziewczynkę.
Wykiad II 7i

Mieszkała w mieście, gdzie woda pod względem higieny nie jest


bez zarzutu (nie było to w Szwajcarii) — była zakażona
bakteriami tyfusu. Zauważyła, że córeczka ssie gąbkę, lecz nie
zareagowała, kiedy zaś chłopiec powiedział; „Chce mi się pić” ,
dała mu szklankę brudnej wody z zarazkami. Dziewczynka
zachorowała na tyfus i umarła, chłopiec jakoś wywinął się
śmierci. W ten sposób miała to, czego chciała, czy też co diabeł
jej podszepnął: zanegowała swe małżeństwo, by móc poślubić
innego. To właśnie dlatego popełniła morderstwo, ale nie
zdawała sobie z tego sprawy; opowiedziała mi suche fakty, nie
umiała jednak wysnuć z tego wniosku, że była odpowiedzialna
za śmierć dziecka, bo przecież wiedziała, że woda jest zakażona
i nie nadaje się do picia. Stanąłem przed dylematem, czy
powinienem jej powiedzieć, że jest morderczynią, czy też lepiej
zrobię, jeśli zachowam to dla siebie. (Chodziło tylko o to, czy
mam j e j powiedzieć, nie sądowi.) Oczywiście, gdybym jej
wszystko opowiedział, musiałbym się liczyć z pogorszeniem jej
stanu. Ale przecież rokowania i tak były niedobre, ponadto
trzeba było mieć na względzie możliwość, że dzięki gruntow­
nemu zrozumieniu tego, co uczyniła, pacjentka rozprawi się ze
swym postępkiem i ukoi swój ból. Dlatego postanowiłem
powiedzieć jej wprost; „Zamordowała pani dziecko” . Kobieta
najpierw straszliwie się zdenerwowała, później jednak zdobyła
się na odwagę, by zmierzyć się z rzeczywistością. Po trzech
tygodniach można ją było wypisać — nigdy nie wróciła do
zakładu. Jeszcze przez piętnaście lat sprawowałem nad nią
opiekę medyczną, ale nie doszło do nawrotu choroby. Owa
depresja z psychologicznego punktu widzenia odpowiadała
sytuacji, w jakiej znalazła się ta kobieta; była morderczynią,
w innych warunkach zasługiwałaby na karę śmierci. Zamiast do
więzienia trafiła jednak do zakładu dla obłąkanych. Uratowałem
ją przed karą choroby psychicznej w ten sposób, że obciążyłem
jej sumienie straszliwym brzemieniem. Jeśli jednak człowiek jest
w stanie wziąć na siebie własne grzechy, to może z nimi żyć
— jeśli nie, musi uginać się pod ciężarem nieuniknionych
konsekwencji.
J4 Podstawy p^chologii analiłyc^ej

DYSKUSJA

Dr George Simon:
Chciałbym wrócić do kwestii poruszonycłi wczoraj wieczo­
rem. Pod koniec wykładu mówił pan o funkcji wyższej i niższej;
stwierdził pan, że typ myślowy używa swej funkcji czucia
w sposób archaiczny. Chciałbym więc zapytać, czy dotyczy to
również typu przeciwnego? Czy typ myślowy, kiedy próbuje
myśleć, to też myśli w sposób archaiczny? Innymi słowy: czy
myślenie i intuicja zawsze uchodzą za funkcje wyższe niż czucie
i doznawanie? Pytam o to, ponieważ zdaje się nie miałem racji
w dyskusji — zirytowałem się — wydawało mi się, że w trakcie
innych wykładów usłyszałem, iż doznawanie to najniższa
funkcja świadoma, myślenie zaś to funkcja wyższa. Owszem,
w codziennym życiu myślenie wydaje się nonplus ultra. Profesor
— nie ten profesor — który siedzi w gabinecie i rozmyśla,
uważa, że jest typem najbardziej rozwiniętym i tak też oceniają
go inni, uchodzi więc za kogoś lepiej rozwiniętego niż chłop,
który mówi: „Ot, czasem sobie przysiądę i pomyślę, a czasem
tak sobie tylko siedzę” .

Carl Gustav Jung:


Mam nadzieję, że w żaden sposób nie wywołałem wrażenia,
iż faworyzuję jakąkolwiek z funkcji. W wypadku niektórych
ludzi funkcja główna jest zawsze najbardziej zróżnicowana,
może to zaś być j a k a k o l w i e k funkcja. Nie ma absolutnie
żadnego kryterium, na podstawie którego można by stwierdzić,
że ta czy inna funkcja jest sama w sobie najlepsza. Można
powiedzieć tylko tyle, że te funkcje, które u danego człowieka są
najbardziej zróżnicowane, najbardziej się nadają do wykorzysta­
nia w procesie jego przystosowania się do otoczenia, ta zaś
funkcja, która przez funkcję główną jest najbardziej wyklucza­
na, jest niższa, ponieważ została zaniedbana. Dzisiaj często za
najwyższą funkcję uchodzi intuicja. Ludzie na poziomie znaj­
dują jakieś szczególne upodobanie w intuicji, uważa się, że to
coś subtelnego! Typ doznaniowy natomiast myśli, że wszyscy
ludzie są niżsi, ponieważ nie są tak realistyczni jak on. To on jest
prawdziwy, cała reszta jest fantastyczna i nierzeczywista. Każdy
W jki'ii U //

uw aża swą funkcję główną za coś najważniejszego na świecie.


pod tym względem wszyscy jesteśmy bliscy niebezpieczeństwa,
że popełnimy poważne błędy. W celu poznania prawdy o tym,
w jaki sposób funkcje są uporządkowane w naszej świado­
mości, potrzebujemy ścisłej krytyki psychologicznej. Są ludzie,
którzy sądzą, że wszystkie problemy świata można rozwiązać
za sprawą myślenia. Nie można jednak odkryć żadnej prawdy
bez pomocy wszystkich czterech funkcji. Jeśli człowiek za
pomocą myślenia odnalazł się w świecie, to wykonał zaledwie
jedną czwartą zadania, jakie przed nim stoi; mamy więc trzy do
jednego.

Dr Erie B. Strauss:
Powiedział pan, że za pomocą eksperymentu skojarzeniowe­
go można zbadać treści nieświadomości osobniczej.
W przykładach, jakie pan nam przytoczył, chodziło jednak
o treści świadomości, a nie nieświadomości pacjentów — to one
zostały ujawnione. Gdybyśmy naprawdę chcieli odkryć materiał
nieświadomy, to musielibyśmy posunąć się o krok dalej i kazać
pacjentowi, by snuł swobodne skojarzenia na temat reakcji
zaburzonych. Myślę tu o skojarzeniach do słowa n ó ż , na
podstawie których profesor Jung tak wybornie wysnuł historię
nieszczęśliwego zdarzenia. Słowo to jednak było w świadomości
pacjenta, my zaś — o ile słowo n ó ż naprawdę miałoby wywołać
nieświadome skojarzenia — myśląc po freudowsku moglibyśmy
założyć, że chodzi tu o nieświadomy kompleks kastracji lub coś
w tym rodzaju. Nie twierdzę, że tak właśnie było, ale nie
rozumiem, co ma na myśli profesor Jung, kiedy mówi, że
eksperyment skojarzeniowy dotyka nieświadomości pacjenta.
W podanym dzisiaj przykładzie niewątpliwie chodzi o świado­
mość lub najwyżej o coś, co Freud określa mianem
przedświadomości.

Carl Gustav Jung:


Cieszyłbym się, gdyby pan uważniej przysłuchiwał się moim
wywodom. Powiedziałem, że sprawy nieświadome są
w z g l ę d n e . Jeśli jestem czegoś nieświadomy, to jestem tylko
względnie nieświadomy — pod innym względem mogę być
j6 Podstawy psychologu analitycznej

tego świadom. Treści nieświadomości osobniczej są w pewnych


aspektach całkiem świadome, ale w p e w n y c h a s p e k t a c h
lub w p e w n y m c z a s i e są one nieświadome.
Jak można stwierdzić, czy coś jest świadome czy nie? Po
prostu trzeba zapytać o to ludzi. Nie ma innego kryterium.
Zadaje się pytanie; „Czy zdaje pan sobie sprawę z tego, dlaczego
się pan zawahał?” , i słyszy odpowiedź: „N ie, nie zawahałem się,
moim zdaniem miałem ten sam czas reakcji” . ,,Zdaje pan sobie
sprawę z tego, że coś zaburzyło reakcję?” „N ie.” „N ie przypo­
mina pan sobie, jakiej odpowiedzi udzielił pan na słowo n ó ż?”
„N ie.” To niepostrzeganie faktów jest zjawiskiem bardzo
rozpowszechnionym. Kiedy ktoś zadaje mi pytanie, czy znam
tego lub owego, to być może odpowiem, że nie znam, ponieważ
nie przypominam sobie tego człowieka, przeto nie wiem, że go
znam; kiedy jednak ktoś mi przypomni, źe spotkałem go przed
dwoma laty, że nazywa się tak a tak, że zrobił to i owo, to
odpowiem; „Oczywiście, że go znam” . Znam go, a jednak go
nie znam. Wszystkie treści nieświadomości osobniczej są
w z g l ę d n i e nieświadome, również kompleks kastracji i kazi­
rodztwa. Są one bardzo dobrze znane pod pewnymi aspektami,
za to pod innymi są całkowicie nieświadome. Ta względność
świadomości czegoś jest szczególnie wyraźna w wypadkach
histerii, kiedy często można stwierdzić, że rzeczy sprawiające
wrażenie nieświadomych pozostają w nieświadomości tylko
w kontaktach z lekarzem, ale nie z pielęgniarką czy krewnymi.
Kiedyś w bardzo znanej berlińskiej klinice musiałem obej­
rzeć interesujący przypadek. Chodziło o rozległą mięsakowatość
kręgosłupa, ale lekarz, który postawił diagnozę — słynny
neurolog — wydawał mi się prawie zaniepokojony; zapytałem
0 anamnezę i otrzymałem bardzo porządnie opracowane wyniki.
Na pytanie, kiedy wystąpiły symptomy, usłyszałem, że wieczo­
rem tego samego dnia, kiedy jedyny syn pacjentki ożenił się
1 wyprowadził z domu. Pacjentka była wdową, najwyraźniej
zakochaną w synu. Powiedziałem więc: „T o nie żadna
mięsakowatość, to zwykła histeria, zaraz tego dowiodę” . Profe­
sor był przerażony moją głupotą, brakiem taktu czy Bóg wie
czego jeszcze — musiałem wyjść. Ale ktoś wybiegł za mną na
ulicę. Była to pielęgniarka. Powiedziała do mnie: „Panie
Wykiad u ________________ ___________________ ________________ ^

doktorze, chdałabyrn panu podziękować za to, że pan powie­


dział, że to j e s t łiisteria; zawsze tak przypuszczałam” .

Dr Erie Graham Howe;


Czy mogę nawiązać do wypowiedzi doktora Straussa?
Wczoraj wieczorem profesor Jung zarzucił mi, że chodzi mi
tylko o słowa. Wydaje mi się jednak, że trzeba wyjaśnić znaczenie
słów. Czy próbował pan wykorzystać w eksperymencie skojarze­
niowym słowa „mistyczny” czy „czwarty wymiar” ? Gdyby pan
wymienił te słowa, byłby pan prawdopodobnie świadkiem całej
serii silnych wahań i reakcji polegającej na gwałtownej
wściekłości. Pragnę tu powrócić do czwartego wymiaru, ponie­
waż uważam to za ogniwo spajające, którego pilnie potrzebuje­
my, jeśli pragniemy zdobyć zrozumienie. Doktor Strauss używał
słowa „nieświadomy” , ale oto teraz słyszymy od profesora
Junga, że coś takiego nie istnieje, że istnieje jedynie względna
nieświadomość zależna od względnego stopnia świadomości.
Szkoła Freudowska uważa, że istnieje jakieś miejsce, jakaś rzecz,
jakaś jednostka, którą określa mianem nieświadomości. Profesor
Jung zaś twierdzi, że — o ile go dobrze zrozumiałem — czegoś
takiego nie ma. Profesor Jung porusza się w płynnym medium
powiązań, Freud natomiast w statycznym medium rzeczy nie
powiązanych. Mówiąc jasno: Freud jest t r ó j w y m i a r o w y .
Jung zaś z całą swą psychologią jest c z t e r o w y m i a r o w y .
Z tego powodu pozwalam sobie poddać krytyce cały przedsta­
wiony na diagramie system Junga, ponieważ jest to trójwymia­
rowy obraz cztetowymiarowego systemu, statyczne przedsta­
wienie czegoś, co funkcjonalnie jest w ruchu; jeśli zaś nie jest to
objaśnione, łatwo pomylić to z terminologią Freudowską i nie
zrozumieć tego. Muszę nastawać, by pojęcia zostały wyjaśnione.

Carl Gustav Jung:


Życzyłbym sobie, żeby doktor Graham Howe nie był tak
niedyskretny. Ma pan rację, ale nie powinien pan mówić takich
rzeczy. Jak już wyjaśniałem, próbowałem zacząć od dyskretnych
propozycji, ale pan pokazuje to palcetń i mówi o czterech
wymiarach i o słowie „mistyczne” , twierdząc, że w wypadku
takich słów-bodźców wszyscy mielibyśmy wydłużone czasy
yS Podstawy psychologii analitycznej

reakcji. Ma pan rację, każdy by się czuł dotknięty, ponieważ


dopiero początkujemy w tej dziedzinie. Całkowicie się z panem
zgadzam, że trudno psycłiologii zacłiować żywotność, nie
rozmywając się w statycznycłi jednostkacłi. Oczywiście, jeśli
cłicemy do systemu trójwymiarowego wprowadzić czynnik
czasu, powinniśmy się wysławiać w pojędacłi czwartego wymia­
ru. Kiedy mówimy o dynamizmacłi i procesacłi, potrzebujemy
czynnika czasu, ale wtedy mamy przeciwko sobie wszystkie
przesądy tego świata, ponieważ użyliśmy słowa „czterowymia-
rowy” . To słowo tabu, należy go unikać. Ma ono swoją łiistorię,
z tego rodzaju słowami powinniśmy się obcłiodzić jak z jajkiem.
Im dalej posuwamy się w rozumieniu psyche, tym bardziej
stajemy się ostrożni, jeśH chodzi o terminologię, ponieważ jest
ona nacechowana łiistorycznie i obciążona przesądami. Im
głębiej wnikamy w zasadnicze problemy psychologii, tym bHżej
jesteśmy wyobrażeń, które są jakoś nacechowane filozoficznie,
religijnie i moralnie. Dlatego te sprawy należy traktować
nadzwyczaj ostrożnie.

Dr Howe:
Pańskim słuchaczom może się pan wydać trochę prowoka­
cyjny. To, co teraz mówię, mówię bez zastanowienia. Pan i ja nie
zwracamy całej uwagi na „ja” . Bylibyśmy gotowi uznać, że
rzeczywistą formą Jaźni w czterech wymiarach jest kula — jed­
nym z tych wymiarów jest trójwymiarowy zarys. Jeśli jednak tak
jest, to proszę pana o odpowiedź na następujące pytanie; „Jaki
jest zasięg tej Jaźni, która w czterech wymiarach jest ruchomą
kulą?” Zakładam, że odpowiedź brzmi jak następuje; „Cały
wszechświat, który włącza pańskie wyobrażenie nieświado­
mości zbiorowej” .

Carl Gustav Jung:


Byłbym wdzięczny, gdyby zechciałpanpowtórzyćto pytanie.

Dr Howe:
Jak wielka jest kula czteiowymiarowej Jaźni? ISSie mogłem
się powstrzymać, by samemu nie udzielić odpowiedzi; powie­
działem, że ta kula jest wielka jak wszechświat.
Wykiad I I ________________________________________ __________ ^

Carl Gustav Jung:


To kwestia filozoficzna; aby móc udzielić odpowiedzi na to
pytanie, musimy obficie czerpać z teorii poznania. Świat to
stworzony przez nas obraz. Tylko ludzie naiwni roją sobie, że
świat jest taki, jak im się wydaje. Obraz świata to dokonywana
przez Jaźń projekcja, tak jak sama Jaźń jest introjekcją świata.
Ale tylko bardzo specyficzny umysł filozofa wzbija się ponad
zwykły obraz świata, w którym istnieją rzeczy statyczne i izo­
low ane. Gdybyśmy sami chcieli się wzbić ponad ten obraz,
musielibyśmy wywołać coś na kształt trzęsienia ziemi w umyśle
przeciętnego człowieka, cały kosmos zostałby poruszony,
najświętsze przekonania i nadzieje zostałyby wyrzucone z posad,
ja zaś nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy dążyć do takiego
chaosu. Nie byłoby to dobre ani dla pacjentów, ani dla lekarzy;
być może jednak dobrze to robi filozofom.

Dr Jan Suttie:
Chciałbym wrócić do pytania doktora Straussa. Mogę
zrozumieć, o co mu chodzi, i wydaje mi się, że rozumiem i to, co
sądzi o tym profesor Jung. Jeśli więc potrafię to zrozumieć, to
wydaje mi się, że profesor Jung nie widzi żadnego związku
między swoimi stwierdzeniami a tezami doktora Straussa, który
chciałby się dowiedzieć, w jaki sposób eksperyment skojarze­
niowy może oświetlić nieświadomość — ów materiał wyparty ze
świadomości — także w sensie freudowskim. Jeśli rozumiem
profesora Junga, uważa on, że nieświadomość stanowi to, co
Freud określa mianem „tego” \das & ] . Uważam, że takie
wyobrażenia i pojęcia powinny zostać zdefiniowane, aby można
je było porównywać — nie może być tak, że każdy po prostu
używa ich według ustaleń własnej szkoły, bez słowa komen­
tarza.

Carl Gustav Jung:


Muszę powtórzyć, że moje metody nie służą tworzeniu
t e o r i i , lecz odkrywają f a k t y , to zaś, co wam tu opowie­
działem, to fakty odkryte właśnie za pomocą tych metod. Nie
mogę odkryć kompleksu kastracji, wypartego kazirodztwa czy
czegoś takiego — odkrywam jedynie fakty psychologiczne, nie
Podstaay psychologii analitycznej

tworzę teorii. Obawiam się, że dodaje pan do faktów za dużo


teorii, i źe być może jest pan rozczarowany, iż eksperymenty nie
odkrywają żadnego kompleksu kastracji czy czegoś takiego; ale
kompleks kastracji to t e o r i a. To, co odkrywa się za pomocą
metody skojarzeniowej, to dokładnie opisane stany faktyczne,
których eksperymentator wcześniej nie znał, a być może również
i probant nie znał icłi w tej specyficznej perspektywie. Nie
mówię, że probant nie znał ich pod każdym względem. Kiedy
jesteśmy w pracy, czasami wiemy coś, z czego nie zdajemy sobie
sprawy w domu, w domu zaś wiemy o pewnych rzeczach,
o których nie mamy pojęcia, kiedy znajdujemy się na oficjalnym
stanowisku. Na jednym miejscu wiemy coś, czego na innym
miejscu nie wiemy. To właśnie są sprawy, które określamy
mianem nieświadomych. Muszę powtórzyć, że nie możemy
d o ś w i a d c z a l n i e zbadać nieświadomości, aby odkryć na
przykład Freudowską teorię kompleksu kastracji. Kompleks ten
to wyobrażenie mitologiczne, ale nie sposób odkryć, że istnieje
on jako taki. W rzeczywistości znajdujemy pewne fakty,
uporządkowane w specyficzny sposób — nazywamy je
uwzględniwszy paralele mitologiczne lub historyczne. Nie
można jednak odkryć motywu mitologicznego — można odkryć
tylko jakiś motyw osobisty, ten zaś nigdy nie objawia się w formie
teorii, lecz jako żywy fakt życia ludzkiego. Można wywieść z tego
jakąś teorię. Freudowską lub Adlerowską — albo żadną.
Możecie sobie myśleć o faktach co tylko dusza zapragnie,
w końcu powstanie tyle teorii, ile głów, które o tym myślą.

Dr Suttie:
Protestuję! Nie interesuje mnie ta czy inna teoria, nie
interesują mnie fakty — interesują mnie środki porozumienia,
dzięki którym wiemy, co mówi do nas inny człowiek, toteż
uważam, że pojęcia, którymi się posługujemy, powinny być
zdefiniowane. Musimy wiedzieć, jak ktoś rozumie ten czy ów
termin, na przykład pojęcie nieświadomości u Freuda. Jeśli
chodzi o słowo „nieświadomy” , to jest ono mniej lub bardziej
dobrze znane, ma więc pewną wartość społeczną lub ilustra­
cyjną. Ale Jung nie uznaje tego pojęcia w sensie nadanym mu
przez Freuda i używa słowa „nieświadomość” w innym znaczę-
Wykiad 11 Si

niu; my jednak mamy wrażenie, że to znaczenie pokrywa się ze


znaczeniem „tego” w rozumieniu Freudowskim.

Carl Gustav Jung:


. Słowo „nieświadomość” nie zostało wynalezione przez
Freuda. Znane byio w fiiozofii niemieckiej na długo przed nim,
spotykamy je u Kanta, Leibniza i innych— każdy podawał pewną
definicję tego terminu. Doskonale zdaję sobie sprawę, że istnieje
wiele różnycłi definicji słowa „nieświadomość” ; z całą skrom­
nością usiłowałem przedstawić, co j a rozumiem przez ten termin.
Wcale nie pomniejszam zasług Leibniza, Kanta, von Hartmanna
c z y jakiegokolwiek innego wielkiego człowieka, włącznie ¿Freu­

dem, Adlerem i tak dalej — ja tylko wyjaśniam, co sam rozumiem


przez słowo „nieświadomość” i zakładam, że wszyscy wiecie,
jakie znaczenie nadaje mu Freud. Nie wydaje mi się, że
powinienem w taki sposób wyjaśniać tę sprawę, aby ktoś, kto jest
przekonany do teorii Freuda i w pełni podziela jego stanowisko,
zachwiał się w swej wierze. Absolutnie nie mam zamiaru
odwodzić was od waszych przekonań i poglądów, przedstawiam
wam tylko własny punkt widzenia, jeśli zaś ktoś z was uznałby, że
to, co mówię, też wydaje się rozsądne — to wszystko, o co mi
chodzi, niczego więcej nie chcę. Całkiem mi obojętoe, co tak
w ogóle myśli się o nieświadomości — w przeciwnym bowiem
wypadku musiałbym zacząć długie wywody na temat pojęcia
nieświadomości u Leibniza, Kanta i von Hattmanna.

Dt Suttie:
Doktor Strauss pytał o związek między świadomością
w znaczeniu nadawanym temu słowu przez Freuda i przez pana.
Czy jest możliwe powiązanie tych pojęć w dokładnie zdefinio­
wanym związku?

Carl Gustav Jung:


Doktor Graham Howe już panu odpowiedział. Freud
ujmuje proces psychiczny statycznie, ja zaś odwołuję się do
pojęć dynamicznych i taki widzę tu związek. Dla mnie wszystko
jest względne. Nie ma nic jednoznacznie nieświadomego; po
prostu pewne sprawy, postrzegane tylko pod pewnym
¡2 Podstawy psychologii analitycznej

określonym kątem widzenia, nie są rejestrowane przez świado­


mość. Można spekulować, dlaczego coś jest pod pewnym
aspektem świadome, a pod pewnym nieświadome. Jedyny
wyjątek, jaki dopuszczam, to mitologiczny wzór podstawowy,
który jest całkowicie nieświadomy — mogę tego dowieść za
pomocą faktów.

Df Strauss:
Z pewnością jednak nie ma żadnej różnicy między za­
stosowaniem pańskiego eksperymentu skojarzeniowego jako
detektora zbrodni i jako — powiedzmy — środka do odkrywa­
nia nieświadomego poczucia winy. Pański zbrodniarz zdaje
sobie sprawę zarówno ze swej winy, jak też ze swego lęku przed
demaskacją. Ale pańska neurotyczna pacjentka nie zdaje sobie
sprawy ani ze swej winy, ani ze swego lęku. Czy w stosunku do
tak różnych przypadków można stosować tę samą technikę?

Przewodniczący:
Ta kobieta nie była świadoma swej winy, mimo że pozwoliła
dziecku ssać gąbkę.

Cail Gustav Jung:


Pokażę panu tę różnicę na podstawie eksperymentu. Na
rysunku 7 ma pan kilka danych na temat procesu oddychania
w trakcie eksperymentu skojarzeniowego. Widzi pan cztery
serie siedmiu oddechów zapisanych po podaniu słów-bodźców.
Przedstawione diagramy ujmują oddechy będące reakcją na
podanie większej liczbie probantów obojętnych i krytycznych
słów-bodźców.
A pokazuje oddechy po podaniu obojętnych słów-bodźców.
Pierwsze oddechy są skrócone, następne — normalne.
W B, odnoszącym się do krytycznych słów-bodźców oddech
jest wyraźnie ograniczony, czasami do połowy normalnej
wielkości.
W C mamy podaną wielkość oddechu po podaniu
słowa-bodźca odnoszącego się do świadomego kompleksu,
znanego probantowi. Pierwszy oddech jest prawie normalny,
dopiero później można stwierdzić niejakie ograniczenie.
'Wykład II

I II III IV V VI VII I II III IV V VI VII

A. Oddychanie po podaniu B. Oddychanie p o podaniu


obojętnych słów-bodźców krytycznych słów-bodźców

I II III IV V VI VII III IV VI VII

C. Oddychanie p o podaniu D. Oddychanie p o podaniu


slówa-bodźca odnoszącego slówa-bodźca odnoszącego
się do świadom ego się do kom pleksu
kom pleksu nieświadom ego

Rys. 7. Eksperyment skojarzeniowy: oddychanie

I
Podstawy psychologii analitycznej

W D po podaniu słowa-bodźca odnoszącego się do nie


uświadomionego kompleksu probant wstrzymał oddech.
W tym wypadku pierwszy oddech jest wyraźnie słaby, następne
zaś też są poniżej normy.
Te diagramy bardzo wyraźnie pokazują różnicę w reakcji
w wypadku kompleksów świadomych i nieświadomych. W C na
przykład kompleks jest świadomy. Słowo-bodziec porusza
probanta, który wykonuje głęboki wdech. Jeśli natomiast
słowo-bodziec poruszy nieświadomy kompleks, wielkość od­
dechu maleje, jak pokazuje D. Klatka piersiowa ulega skur­
czowi, tak że prawie nie wykonuje się oddechu. W ten sposób
otrzymuje się empiryczny dowód potwierdzający różnicę psy­
chologiczną między reakcjami świadomymi a nieświadomymi’®.

Dr Wilfred R. Bion:
Mówił pan o analogiach między archaicznymi formami ciała
a archaicznymi formami duszy. Czy chodzi tu tylko o analogię,
czy też istnieje między nimi jakiś ściślejszy związek? Z tego, co
powiedział pan wczoraj, można by wysnuć wniosek, źe ma pan
na myśli jakiś związek między duszą a mózgiem. W „British
Medical Journal” opublikowano niedawno pańską diagnozę; na
podstawie marzenia sennego stwierdził pan, że osoba, którą ono
nawiedziło, cierpi na zaburzenie psychiczne^“. Jeśli ta relacja jest
prawdziwa, to należałoby dojść do ważnego wniosku, dlatego

Por. s. 56 niniejszego tomu. [Przyp. wyd.]


Por. T.M . D avie, Comments upon a Case o f „Periventricular E p i­
lepsy” , „B ritish Medical Jou rn al” , t. II/19 55, s. 296. Marzenie senne
jednego 2 pacjentów autor opisał następująco; „ K to ś obok mnie stale
mnie w ypytyw ał o oliwienie jakiejś maszynerii. Ja k o najlepszy smar
zaproponowano mleko. Ja jednak uważałem, że w ilgotny muł będzie
lepszy. Spuszczono wodę ze stawu — w mule znajdowały się dwa
wymarłe zwierzęta. Jednym 2 nich był mały mastodont” . D avie tak
komentuje to marzenie senne; „U ważałem , że byłoby interesujące
przedstawić ów sen Ju n g o w i i poprosić g o o wykładnię. Ju n g bez
wahania stwierdził, że marzenie senne wskazuje na zaburzenie or­
ganiczne i że choroba ta, mimo licznych symptomów towarzyszących
natury psychologicznej, które wystąpiły w e śnie, nie jest zasadniczo
psychologiczna. Spuszczenie w ody ze stawu zinterpretował jako
spiętrzenie płynu m ózgowordzeniowego” . [Przyp. wyd.]
Wykiad I I S;

chciałbym się dowiedzieć, czy jest pan zdania, że między tymi


archaicznymi reliktami istnieją jakieś ściślejsze związki.

Carl Gustav Jung:


Porusza pan bardzo dyskusyjny problem paralelizmu psy­
chofizycznego; nie wiem, co panu odpowiedzieć, ponieważ
poznanie tego przekracza ludzkie możliwości. Jak próbowałem
wyjaśnić wczoraj, oba te czynniki — fizyczny i psychiczny
— łączą się w bardzo specyficzny sposób. Sądzimy, że są to dwie
różne rzeczy, ale tak nam się tylko wydaje, w rzeczywistości
bowiem jest inaczej. Postrzegamy je jako dwie różne rzeczy
dlatego, że nasz umysł nie jest w stanie myśleć o nich jako
o jednym. W związku z tym, że mogą stanowić jedność, należy
oczekiwać, że niektóre marzenia senne bardziej zwracają nam
uwagę na aspekt fizjologiczny niż psychologiczny, inne zaś
bardziej zwracają nam uwagę na aspekt psychologiczny niż na
fizjologiczny. Wspomniane przez pana marzenie senne bardzo
wyraźnie wskazywało na zaburzenie organiczne. Takie „przed­
stawienia organiczne” znane są z literatury antycznej. Lekarze
starożytności i średniowiecza posługiwali się snami w celach
diagnostycznych. W przypadku pacjenta, o którym mowa, nie
przeprowadziłem badania organicznego. Znałem jedynie his­
torię jego choroby, ktoś opowiedział mi owo marzenie senne, po
czym powiedziałem, co o tym myślę. Miałem jednak do
czynienia również z innymi przypadkami, na przykład z bardzo
wątpliwym przypadkiem postępującego zaniku mięśni u młodej
dziewczyny. Zapytałem ją o sny — miała dwa, niezwykle
barwne. Kolega, który co nieco rozumiał z psychopatologii,
sądził, że być może jest to przypadek łiisterii. Rzeczywiście,
występowały objawy histeryczne, nie zostało jednak rozstrzyg­
nięte, czy jest to naprawdę przypadek postępującego zaniku
mięśni, czy nie; ale na podstawie analizy marzenia sennego
doszedłem do wniosku, że to choroba organiczna — w końcu
moja diagnoza została potwierdzona. Było to zaburzenie or­
ganiczne, a marzenia senne jednoznacznie wskazywały na to '’ .

Por. Ju n g , Die praktische Verwendbarkeit der Traumanalyse, [w:


tegoż, W irklichkeit der Seele. Anwendungen und Fortschritte der neueren
8€ Podsiany p^chologii analitycznej

Podług mnie tak właśnie powinno być ze związkiem między


psyche a ciałem — byłoby zdumiewające, gdyby tak nie było.

Dt Bion;
Czy będzie pan jeszcze o tym mówił, kiedy dojdzie pan do
problematyki marzeń sennych?

Carl Gustav Jung:


Obawiam się, że nie będę się mógł wdawać w takie
szczegóły, to zbyt specjalistyczne. W rzeczywistości chodzi tu
o specyficzne doświadczenia, trudno byłoby je przedstawiać.
Nie mógłbym wyjaśnić w kilku słowach, na podstawie jakich
kryteriów dokonuję oceny takich snów. We wspomnianym
marzeniu sennym chodziło o małego mastodonta. Gdybym
wam powiedział, co ten mastodont oznacza pod względem
organicznym i dlaczego należy postrzegać marzenie senne jako
symptom organiczny, wywołałbyna gwałtowną dyskusję — na­
piętnowalibyście mnie jako najgorszego obskuranta. No, ale te
rzeczy są naprawdę ciemne. Muszę się wyrażać w formułach
podstawowej dyspozycji psychiczno-duchowej, która myśli
w kategoriach archetypowych wzorów podstawowych. Kiedy
mówię o archetypowych wzorach podstawowych, to ci, którzy
wiedzą, o co chodzi, zrozumieją mnie, ci zaś, dla których to
wszystko jest całkiem obce, pomyślą sobie; ,,Ten człowiek
doszczętnie oszalał; mówi o mastodontach i o tym, czym się one
różnią od węży i koni” . Najpierw musiałbym zapewne
wygłaszać przez cztery semestry wykłady o symbolice, żebyście
wyrobili sobie pojęcie na temat tego, o co tu chodzi.
To właśnie jest wielka trudność; między tym, co powszech­
nie znane a tym, nad czym pracowałem całymi latami, zieje
wielka przepaść. Gdybym na przykład przemawiał przed gre­
mium złożonym z lekarzy, musiałbym rozprawiać o osob-

Psjchologie („Psychologische Abhandlungen” , t. IV ), Rascher-Verlag


1934 — przyp- tłum.] GesammelU \i/erke, 1959, t. X V I , par. 343 i nast.;
[w przekładzie Roberta Reszke: Praktyc\m Zf^siosowanie amlit(y snów w;
Ju n g , O istocie snóa, K R -Sen , Warszawa 1993, s. — przyp- tłum.]
[Przyp. wyd-]
w
II ¡7

liwościach niveau mental, by zacytować Janeta, równie dobrze


jjjógibym wtedy mówić po chińsku. Powiedziałbym na
przykład, że w pewnych wypadkach abaissement du niveau mental
¡içga aż do poziomu manipura chakra^^, to znaczy do poziomu
pępka. My, Europejczycy, nie jesteśmy jedynymi na tej Ziemi.
Jgsteśmy tylko ludem zamieszkującym półwysep Aaji, a na
każdym kontynencie żyją dawne kultury — ich członkowie
przez tysiąclecia zaprawiali swe umysły w psychologii intro-
spektywnej, my zaś zapoczątkowaliśmy naszą psychologię
nawet nie wczoraj, lecz dopiero dzisiaj rano. Te ludy mają
pewien ogląd wewnętrzny — coś wręcz wspaniałego — mu­
siałem więc poświęcić się studiom orientalnym, by zrozumieć
pewne fakty z dziedziny nieświadomości. Musiałem dołożyć
starań, by zrozumieć symbolikę orientalną. Wkrótce opublikuję
książeczkę poświęconą tylko jednemu jedynemu motywowi
symbolicznemu^’ — powiadam wam, włosy wam staną dęba na
głowie, kiedy to przeczytacie. Musiałem studiować nie tylko
literaturę chińską i hinduistyczną, lecz również sanskrycką,
a' także średniowieczne rękopisy łacińskie, nie znane nawet
specjalistom — żeby do nich zajrzeć, trzeba się udać do British
Muséum. Dopiero kiedy zdobędzie się aparat w postaci tylu
paralelizmów, można zacząć stawiać diagnozy i wyrokować,
który sen jest organiczny, a który nie. Dopóki Judzie nie posiądą
te] wiedzy, dopóty będę dJa nich po prostu magikiem. Powiada
się, że chodzi o un tour de passe-passe. To samo mówiło się
w średniowieczu. Zadawano wtedy pytanie: „Jak możesz

Por. s. i8 niniejszego tomu. [Przyp. wyd.]


M owa o m otywie mandali. K ilka tygodni przedtem Ju n g w ygłosił
na Sympozjum Eranosa wykład pt. Traumsymhole des lndividuationsp-
ro^esses opublikowany następnie w „E ranos-Jah rbuch ” , t. 111/19 35 .
Wykład ten tworzy II część pracy Ju nga pt. Psychologie und Alchemie,
1944; Gesammelte Werke, 1972, t. X II. [We fragmentach opublikowane
po polsku: Wprowadzenie do psychologici(no-religijnejproblematyki alchemii,
w: Ju n g, Psychologa a religia. Wybórpism , przełożył i posłowiem opatrzył
Jerzy Prokopiuk, wstęp Bogdan Suchodolski, K iW , W arszawa 1970, s.
2 13-2 53; Soteriologiczne wyobrażenia w alchemii, w: tenże, P^tbis, czyli
kamień filozofów, dz. cyt,, s. 464-502 — przyp- tłum.] Por. też s. 220
i nast. niniejszego tomu. [Przyp. wyd.]
Podstaay psjchologii analitycznej

widzieć, że Jowisz ma satelity?” Gdyby zaś odpowiedziano, że


przecież jest teleskop — hm, czymże jest teleskop dla śre­
dniowiecznej publiczności?
Bynajmniej nie chcę się tu popisywać. Zawsze czuję się
niezręcznie, kiedy koledzy mnie pytają: „Ja k pan dochodzi do
takiej diagnozy czy do takich wniosków” , a ja im odpowiadam:
„Wyjaśnię to, jeśli mi pozwolicie powiedzieć, co musielibyście
wiedzieć, by to zrozumieć” . Sam się o tym przekonałem, kiedy
gościliśmy w Zurychu sławnego profesora Einsteina. W owym
czasie, kiedy pracował nad swą teorią względności, często go
widywałem. Wielokrotnie bywał u mnie w domu, a wtedy
zawsze próbowałem wycisnąć z niego wszystko na temat teorii
względności. Nie jestem wielkim talentem matematycznym;
szkoda, żeście nie widzieli, jak się biedaczek pocił, aby mi
wyjaśnić, czym jest względność. Po prostu nie miał pojęcia, jak
to ugryźć, ja zaś widząc, jak się stara, miałem wrażenie, że
zapadam się na kilka sążni pod ziemię i czułem, że jestem o, taki
mały. Ale następnego dnia Einstein wypytywał mnie o psycho­
logię. To była moja godzina zemsty.
Specyficzna wiedza to wielki ciężar dla tego, kto ją
posiadł. W pewnym sensie wiedzie ona człowieka za daleko,
tak że już nic nie potrafi wyjaśnić. Musicie mi pozwolić
mówić o sprawach pozornie podstawowych, ale jeśli będą one
dla was do przyjęcia, to prawdopodobnie zrozumiecie, dla­
czego doszedłem do tego czy innego wniosku. Przykro mi, że
nie mamy więcej czasu i źe nie mogę powiedzieć wam
wszystkiego. Kiedy mówię o snach, zdaję się na łaskę
i niełaskę słuchaczy i ryzykuję, że wezmą mnie za wariata,
ponieważ nie mogę przedłożyć im wszystkich świadectw
historycznych, na podstawie których doszedłem do takich
a nie innych wniosków. W tym celu musiałbym wam zrobić
wykład na temat literatury chińskiej i hinduistycznej, mu­
siałbym zapoznać was z tekstami średniowiecznymi i wieloma
innymi sprawami, których nie znacie. No bo i skąd mieli­
byście je znać? Współpracuję ze specjalistami z wielu innych
dziedzin nauki, którzy mi pomagają: na przykład mój zmarły
przyjaciel sinolog profesor Wilhelm, który przetłumaczył taoi­
styczny tekst i poprosił mnie, abym go skomentował, co też
Cyklad 11

uczyniłem jako psycholog'“*. Dla sinologa jestem wielce osob­


liwą istotą, to jednak, co mam do powiedzenia psychologom,
dla n i c h też jest wielce osobliwe. Chińscy filozofowie nie
byli szaleńcami. Wyobrażamy sobie, że dawne ludy były
ograniczone, lecz one były równie inteligentne, jak my. Ba,
były nawet niewiarygodnie inteligentne, a nasza psychologia
nigdy do końca nie upora się z tym, czego może się nauczyć
od dawnych ludów cywilizowanych, zwłaszcza od Hindusów
i Chińczyków. Ongisiejszy prezydent British Anthropological
Society zapytał mnie kiedyś: „Czy może pan pojąć, że tak
inteligentny naród jak Chińczycy nie zna przyrodoznawstwa?”
Odparłem mu: „Chińczycy mają przyrodoznawstwo, tylko
pan go nie rozumie. Nie opiera się ono na zasadzie przy-
czynowości. Zasada przyczynowości nie jest jedyna, ona jest
tylko względna” .
Można jednak odpowiedzieć; Co za absurdalne twierdzenie,
że przyczynowość jest tylko względna! Pomyślcie jednak
o współczesnej fizyce! Wschód osadził swe myślenie i war­
tościowanie faktów na innej zasadzie — nawet nie wiemy, jak ją
nazwać. Oczywiście Wschód zna właściwe słowo, ale my go nie
rozumiemy. To wschodnie słowo to dao. Mój przyjaciel McDou-

W 1928 roku Richard Wilhelm przysłał Ju n g o w i tekst alchemicz­


nego traktatu taoistycznego (por. Ju n g , Wspomnienia, sny, myśli, dz. cyt.,
s. 235-236, 247-248, 443-449); jego przekład na niemiecki opatrzono
tytułem Das Geheimnis der goldenen Blüte-, Ju n g opatrzył g o komentarzem
psychologicznym, który wraz z tłumaczeniem traktatu ukazał się
w tomie: C .G . Ju n g, R. Wilhelm, Dos Geheimnis der goldenen Blüte. A us
dem Chinesichen übersetzt von R. Wilhelm. Europäischer Kom m entar
von C .G . Ju n g , D orn-Verlag, München 1929; wydanie II, przejrzane
i poszerzone, ukazało się pt. Das Geheimnis der goldenen Blüte. E in
chinesisches Lesebuch, Rascher-Verlag, Zürich 1958; komentarz Ju n ga
wszedł w skład jego Gesammelte Werke, 1978, t. X I II; w przekładzie
Wojciecha Chełmińskiego pt. Komentar^ do „Sekretu złotego kwiatu”
został opublikowany w: Ju n g , Podróż na Wschód, w ybór, opracowanie
i wstęp Leszek Kolankiewicz, Pusty O błok, W arszawa 1989, s. 40-79;
kom entarz Wilhelma i tekst Tajemnicy zfotego kiviatu w dokonanym
z angielskiego przekładzie Adam a Soboty opublikowano w tomie pt.
Sekret zjotego kwiatu. Chińska Księga życia, Thesaurus Press, W rocław
1994, 31-7 3- [Przyp. tłum.]
po 'Podstawy psychologii analityczny

galP’ ma chińskiego studenta; kiedyś go zapytał: „Co dokładnie


rozumie pan przez słowo daoT' Typowo po zachodniemu!
Chińczyk wyjaśnił, co to takiego dao, lecz McDougall od­
powiedział: „Ciągle jeszcze nie rozumiem” . Wtedy Chińczyk
wyszedł na balkon i zapytał: „Co pan widzi?” „Widzę ulicę,
domy, spacerujących ludzi i jadące tramwaje” — odparł mój
przyjaciel. „I co jeszcze?” „Wzgórze.” „ I co jeszcze?” „Drze­
wa” . „ I co jeszcze?” „Wieje wiatr.” Chińczyk wyrzucił w górę
ręce i powiedział: „T o jest dao” .
No właśnie. Dao może jednak być wszystkim. W celu
określenia tego używam innego słowa — s y n c h r o n i c z ­
n o ś ć . Wschodni umysł postrzega jednocześnie występujące
fakty, ujmuje je „jednocześnie” , tak jak one występują, nato­
miast umysł zachodni kawałkuje je na poszczególne elementy,
na małe ilości. Gdyby ktoś na przykład widział to nasze zebranie,
zadałby pytanie: „Skąd pochodzą ci ludzie? Dlaczego się
zebrali?” Umysł wschodni w ogóle by się tym nie zainteresował.
Zapytałby raczej: „Co znaczy to, że ci ludzie są tutaj razem?” Dla
umysłu zachodniego natomiast to żaden problem. Ludzie
Zachodu zainteresowaliby się, po co tu jesteście i co robicie.
Człowiek Wschodu inaczej — dla niego ważne jest bycie razem
jako takie.
Mogę to być może ująć tak: stoicie na brzegu morza, fale
wyrzucają na piasek stary kapelusz, stare pudło, but, śniętą rybę
— wszystko to leży razem na plaży. Powiecie: „Przypadek,
nonsens!” Ale chiński umysł zapyta: „Co znaczy to, że te rzeczy
są tutaj razem?” Umysł chiński eksperymentuje z tym b y -
ciem-razem i z ejści em-si ę-w -o dp ow i edniej-

William M cD ougall ( 18 7 1—1958), amerykański psychiatra. Por.


Ju n g , On the 'Psychogenesis o f Schizophrenia [„Jo u rn al o f Mental Science” ,
t. L X X X V / 19 5 9 , nr 558 — przyp. tłum.] pt. Über die Psychogenese der
Schizophrenie w: Gesammelte Werke, 1968, t. I l l , par. 255; tegoż. The
Therapeutic 'Value o f Ahreaction, [„British Journal o f Psychology” , t.
II/i 921 , Z . I — przyp. tłum.]; pt. D er therapeutische Wert des Abreagierens
w: Gesammelte Werke, t. X V I, 1958, par. 225. [Terapeutyczna wartość
odreagowania, w: Ju n g, Zasadnicze problemy psychoterapii, wybrał
i przełożył Robert Reszke, W ydawnictwo K R , Warszawa 1994, s.
10 5 - 115 — przyp. tłum.] [Przyp. wyd.]
Wykiad I I 9>

c h w i l i , posiada też nie znaną Zachodowi metodę ekspery­


mentalną, która w filozofii Wschodu odgrywa bardzo ważną
rolę. To metoda przepowiadania możliwego rozwoju zdarzeń,
stosowana do dzisiaj przez rząd japoński do oceny sytuacji
politycznej — używano jej na przykład podczas wojny świato­
wej. Metoda ta została ustalona w 1143 toku przed Chrys-
tusem'^

M ow a o I Ging. Buch der Wandlungen. Aus dem Chinesischen


übertragen und herausgegeben von Richard Wilhelm, Jena 1925. Po
polsku opublikowana w przekładzie Oskara Sobańskiego pt. I Cing
— Ksiiga Przemian, w: Fikcje i Fakty, K A W , Warszawa 1984; pełne
wydanie w przekładzie M ałgorzaty Barankiewicz, Wojciecha Jóźw iaka,
Krzysztofa Ostasa, opatrzone komentarzem Richarda Wilhelma: Lata­
wiec, Warszawa 1994. Ju n g napisał przedmowę Foreivord to the „1
Ching" {V onvort „ I Cing” , 1948; Gesammelte Werke, 1965, t. X I) do
angielskiego wydania Yijing. The I Cing or Book o f Changes w tłumaczeniu
Cary F. Baynes dokonanym z wzorcowego przekładu Wilhelma na
niemiecki; w przekładzie Wojciecha Chełmińskiego i Erdm ute Soba-
szek {Przedmowa do „Y ijin g ” ) opublikowana w tomie pism Ju n ga pt.
Podróż Wschód, dz. cyt., s. 17 8 -19 5 . [Przyp. tłum.]
W y k ł a d I II

Przewodniczący dr Maurice B. Wright:


Panie, Panowie, przypadł mi w udziale zaszczyt przewod­
niczenia dzisiejszemu spotkaniu z profesorem Jungiem. Dwa­
dzieścia jeden lat temu, kiedy przybył do Londynu z cyklem
wykładów', dane mi było spotkać się z nim po raz pierwszy.
W Londynie działała wówczas niewielka grupa lekarzy zaintere­
sowanych psychologią. Dobrze pamiętam, jak po każdym
wykładzie szliśmy do knajpki w Soho i dyskutowaliśmy, dopóki
nas nie wyrzucono. Oczywiście próbowaliśmy wycisnąć z profe­
sora Junga tyle, ile się da. Kiedy żegnałem się z profesorem,
powiedział mi, nie do końca serio: „Wydaje mi się, że jest pan
ekstrowertykiem, który stał się introwertykiem” . Prawdę
mówiąc, stale o tym myślę!
Panie, Panowie, pozwólcie, że powiem dwa słowa o wczo­
rajszym wieczorze. Wydaje mi się, że profesor Jung bardzo
dobrze zobrazował swe poglądy i swą pracę, kiedy mówił
o użyteczności teleskopu. Jeśli ktoś posługuje się teleskopem, to
, oczywiście widzi więcej niż gołym okiem. Profesor Jung jest
właśnie takim człowiekiem. Dzięki temu specjalnemu okularo­
wi, dzięki bardzo wyspecjalizowanym badaniom zdobył wiedzę,
wgląd w głębie duszy ludzkiej — coś, co dla wielu z nas jest
trudne do zrozumienia. Oczywiście profesor Jung w ramach
kilku wykładów może dać nam nie więcej, jak tylko krótki

' On the Importance o f the Unconscious in Psjchopathologf, „B ritish


Medical Jou rn al” , t. II/19 14 ; pt. Über die Bedeutung des Unheivußten in der
Psychopathologie w: Gesammelte Werke, 1968, t. II; On Psychological
Understanding, „Jo u rn a l o f Abnorm al Psychology” , t. I X / 1 9 1 5, Z . 6; pt.
Über das psychologische Verständnis pathologischer Vorgänge w; Gesammelte
Werke, 1968, t. II. [Przyp. wyd.]

I
Podstawy psjchologii analitycznej

przegląd tego, co sam osiągnął. Sądzę jednak, że to wszystko, co


zdaje się nie dość jasne czy mroczne, nie ma w sobie nic
z obskurantyzmu — to tylko kwestia tego, jakie kto nosi
okulary. Trudność, z jaką ja sam muszę się zmierzyć w trakcie
tych wykładów, polega na tym, że moje mięśnie przystosowaw­
cze są już zesztywniałe, toteż nawet gdyby profesor Jung na
chwilę użyczył mi swych okularów, zapewne nie mógłbym
dostrzec tego, co on widzi. Niezależnie jednak od tego, jak się
sprawy mają: wiem, że to, co tu usłyszeliśmy, wywarło na nas
ogromne wrażenie; wyłożone tu idee pobudzają nas do
myślenia, zwłaszcza gdy chodzi o dziedzinę, gdzie tak trudno
udowodnić spekulacje myślowe.

Carl Gustav Jung:


Panie, Panowie! Na wczorajszym wykładzie powinienem
był się uporać z kwestią eksperymentu skojarzeniowego, ale
w ten sposób przekroczyłbym wyznaczony czas. Wybaczcie
więc, że dzisiaj wrócę jeszcze do tego tematu. Czynię tak wcale
nie dlatego, że eksperyment skojarzeniowy to mój ulubiony
temat! Przeciwnie, powołuję się nań jedynie wtedy, gdy muszę,
stanowi on jednak grunt, na jakim wyrosły pewne idee. Wczoraj
mówiłem o charakterystycznych zaburzeniach, pomyślałem
więc sobie, źe nie zaszkodzi, jeśli przedstawię pokrótce to
wszystko, co można by powiedzieć o wynikach tego ekspe­
rymentu, to znaczy o kompleksach.
Kompleks to zbiór skojarzeń — to coś w rodzaju obrazu
mniej lub bardziej skomplikowanego pod względem psycho­
logicznym — niekiedy traumatycznych, niekiedy tylko boles­
nych, charakteryzujących się wysokim napięciem. Jak wiadomo
trudno dotykać czegoś, co znajduje się pod wysokim napięciem.
Jeśli na przykład coś jest dla mnie bardzo ważne, to kiedy się do
tego zbliżam, zaczynam się wahać. Z pewnością zauważyliście,
że kiedy zadajecie mi trudne pytania, nie mogę natychmiast
udzielić odpowiedzi. Bierze się to stąd, że dana kwestia jest dla
mnie bardzo ważna, toteż mam długi czas reakcji. Zaczynam się
jąkać, pamięć zaś nie podsuwa mi od razu materiału niezbędnego
do udzielenia odpowiedzi. Takie zaburzenia są rezultatem
kompleksów — nawet wtedy, gdy to, co mówię, nie porusza
fyk la d I II ___________ _______________________ ______________ ^

jakiegoś osobistego kompleksu. Chodzi tu po prostu o coś


ważnego, z wszystkim zaś, co posiada dużą wartość uczuciową,
trudno się obchodzić, ponieważ takie treści w jakiś sposób są
związane z reakcjami fizjologicznymi, na przykład z biciem
serca, stanem napięcia naczyń krwionośnych, procesami za­
chodzącymi w jelitach, z oddechem i napięciem powierzch-
jaiowym skóry. Gdy mamy do czynienia z wysokim napięciem,
powstaje sytuacja, w której dany kompleks jak gdyby ma własne
ciało, jak gdyby w pewnym sensie przyobleka nasze ciało — to
właśnie dlatego wiążą się z nim pewne zaburzenia; nie mogę ot
tak po prostu zlikwidować tego, co drażni moje ciało, zako­
rzeniło się to bowiem w nim, targa moje nerwy. To, czemu
towarzyszy niskie napięcie i mała wartość uczuciowa, może
zostać łatwo zlikwidowane, ponieważ nie zapuściło korzeni,
które łączą to coś z nami silnymi więzami i oplatają nas.
Panie, Panowie! To, co przed chwilą powiedziałem, prowa­
dzi nas do bardzo istotnego wniosku, to znaczy do stwierdzenia
faktu, że dany kompleks, posiadający właściwe sobie napięcie
lub potencjał energetyczny, przejawia tendencję, by stać się
małą, autonomiczną osobowością. Posiada on coś w rodzaju
ęiała, swoistą psychologię. Może wywołać sensacje żołądka,
zaburza oddech, bicie serca — krótko mówiąc, zachowuje się jak
osobowość cząstkowa. Jeśli na przykład chcecie coś powiedzieć
i niechcący, fatalnym zbiegiem okoliczności, urazicie kompleks,
to powiecie coś całkiem innego niż to, co zamierzaliście
powiedzieć. Po prostu człowiek zostaje złamany, kompleks
krzyżuje nawet najlepsze zamiary, tak samo jak inny człowiek
czy okoliczności zewnętrzne. Nie mamy więc wyjścia, musimy
mówić o tendencjach kompleksów tak, jakby były one obdarzo­
ne własną wolą. Jeśli zaś mówimy o woli, to oczywiście pytamy
o jakieś „ja” . Gdzie jednak znajduje się „ja” , które należy do
woli kompleksu? Znamy nasz kompleks ,,ja” ; zakładamy, że
w pełni panuje on nad naszym ciałem. Ale tak nie jest; załóżmy
jednak, że kompleks „ja” stanowi centrum, któremu ciało jest
całkowicie poęldane, i że istnieje jakaś ogniskowa, którą
określamy mianem „ja” , posiadająca własną wolę, która może
coś zrobić z własnymi komponentami. „ J a ” to również złożenie
treści o wysokim napięciu, zasadniczo więc nie ma żadnej
p6 Podstauy psychologu analityc^j

różnicy między kompleksem „ja” a jakimkolwiek innym kom­


pleksem.
Ponieważ kompleksy dysponują pewną siłą woli, czymś
w rodzaju „ja” , w stanach schizofrenicznych może się zdarzyć,
że uniezależnią się one od świadomej kontroli w takim stopniu,
iż można je widzieć i słyszeć. Objawiają się jako wizje, mówią
własnymi głosami. Samo to uosobienie kompleksów jako takie
nie musi być zjawiskiem patologicznym. Na przykład w marze­
niach sennych nasze kompleksy często objawiają się w formie
upersonifikowanej. Można zaś dzięki treningowi dojść do tego,
że słyszymy i widzimy kompleksy również w stanie czuwania.
Jest ćwiczenie jogi polegające na tym, że próbuje się rozłożyć
świadomość na jej poszczególne składniki — każdy z nich
objawia się jako samodzielna osobowość. W psychologii
nieświadomości istnieją postacie typowe, obdarzone określo­
nym życiem własnym'.
Wszystko to tłumaczy się faktem, że tak zwana jedność
świadomości to złudzenie. W gruncie rzeczy to marzenie
życzeniowe. Owszem, dobrze nam robi myśl, że stanowimy
jakąś jednos'ć; z pewnością jednak nią nie jesteśmy. Tale
naprawdę nie jesteśmy panami we własnym domu. To, że
możemy wierzyć w naszą wolę, w naszą energię, w to wszystko,
co możemy zdziałać, napawa nas zadowoleniem, jednak gdy
przyjdzie co do czego, to stwierdzamy, że to, czego pragniemy,
udaje się nam tylko połowicznie, że kompleksy — ów diablik
— uniemożliwiają nam urzeczywistnienie naszych zamiarów.
Kompleksy to autonomiczne grupy skojarzeń posiadające ten­
dencję do samodzielnego poruszania się, do tego, by żyć
niezależnie od naszych zamiarów. Moim zdaniem, zarówno
nasza nieświadomość osobnicza, jak i nasza nieświadomość
zbiorowa składają się z nieokreślonej, nieznanej liczby kom­
pleksów lub osobowości cząstkowych.
To wyobrażenie wiele wyjaśnia. Wyjaśnia na przykład ten
prosty fakt, że pisarz posiada umiejętność dramatyzowania

' Pot. na przykład postacie animusa i animy; zob. Ju n g , Die


Begehungen t^ischen dem Ich und dem Unbewußten, dz. cyt.; Gesammelte
Werke, 1964, t. V II, par. 296 i nast. [Przyp. wyd.]
Sa^yktad III 97

i personifikowania swych treści wewnętrznych. Kiedy poeta


kreuje postać sceniczną, liryczną, dramatyczną lub po­
wieściową, to być może sądzi, że jest to li tylko wytwór jego
fantazji; ale w pewnym sensie postać ta sama siebie stworzyła.
Każdy pisarz czy dramaturg zaprzeczy twierdzeniu, że jego
postacie mają jakieś znaczenie psychologiczne, tak naprawdę
jednak wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że tak właśnie jest.
Z tego powodu, analizując postaci stworzone przez pisarza,
możemy czytać w jego duszy.
Kompleksy są więc osobowościami cząstkowymi. Kiedy
mówimy o kompleksie „ja” , zakładamy jako coś oczywistego
to, że posiada on jakąś świadomość, ponieważ stosunek różnych
treści do centrum — inaczej: do „ja” — określa się mianem
świadomości. Ale i w innych kompleksach treści grupują się
wokół jakiegoś centrum, wokół czegoś w rodzaju jądra.
Możemy więc zadać pytanie: Czy kompleksy mają własną
świadomość? Kiedy badamy zjawiska spirytystyczne, musimy
przyznać, że tak zwane duchy objawiające się za pośrednictwem
pisma automatycznego czy głosu medium rzeczywiście mają coś
w rodzaju własnej świadomości. Dlatego ludzie nie uprzedzeni
do spirytyzmu skłonni są wysuwać hipotezę, że są to duchy ich
zmarłej ciotki, dziadka czy kogoś innego, a więc że należą one do
mniej lub bardziej określonej osobowości, która za ich
pośrednictwem dochodzi w ten sposób do głosu. W wypadku
choroby psychicznej oczywiście jesteśmy mniej skłonni
zakładać, że oto mamy do czynienia z duchami. Takie zjawiska
określamy mianem patologicznych.
Tyle o kompleksach. Dlatego przywiązuję tak dużą wagę do
specyficznej kwestii świadomości w łonie kompleksów, gdyż
odgrywają one istotną rolę w analizie marzeń sennych. Przypo­
minacie sobie diagram przedstawiający różne kręgi psychiki
z ciemnym centrum nieświadomości pośrodku. Im bardziej
zbliżamy się do centrum, tym bardziej przeżywamy to, co Janet
nazywa abaissement du niveau mental-, autonomia świadomości
maleje, my zaś coraz bardziej jesteśmy przyciągani przez treści
nieświadome. Autonomia świadomości traci napięcie i energię,
która z kolei pojawia się w podwyższonej aktywności treści
nieświadomych. Można obserwować ten proces w formie
pS Podstawy psychologii analitycy

ekstremalnej, jeśli starannie zbada się jakiś przypadek chorol


psychicznej. Siła przyciągania treści nieświadomych stale rośr
i, odpowiednio do tego, maleje kontrola sprawowana prz
świadomość, aż pacjent całkowicie pogrąża się w nieświad
mości i ulega jej. Pada on ofiarą jakiejś autonomicznej akty
ności, której źródłem nie jest jego „ja ” , lecz owa mroczna sfer
Gwoli kompletności przedstawienia muszę wspomni
0 jeszcze jednym aspekcie eksperymentu skojarzenioweg
Wybaczcie, że ze względu na czas nie będę wnikał we wszystfe
szczegóły badań i pokażę tylko kilka diagramów, przedst
wiających wyniki bardzo obszernych studiów przeprowadz
nych na rodzinach’ . Wyrażają one j a k o ś ć skojarzeń“*, i
przykład mały wierzchołek na rysunku 8 oznaczony cyfrą ]
przedstawia specyficzną klasę czy kategorię skojarzeń. Klasy:
kację przeprowadzono na podstawie kryteriów logiczny(
1 językowych. Nie mogę zająć się nimi bardziej szczegółowo, j
prostu musicie przyjąć do wiadomości, że udało mi się zestaw
piętnaście klas skojarzeń. Eksperymenty przeprowadziliśmy )
dużej liczbie rodzin — z pewnych względów wybraliśmy lud
niewykształconych — i stwierdziliśmy, źe u pewnych członkó
tych rodzin typ skojarzeń i reakcji wykazuje zdumiewają
podobieństwo; na przykład ojciec i matka, dwaj bracia h
matka i dziecko mają prawie identyczne typy reakcji.
Wyjaśnię to na podstawie rysunku 8. Chodzi tu o nieuda)
małżeństwo. Ojciec — alkoholik, matka — dziwaczka,
widzicie, córka dokładnie naśladuje typ reakcji matki. Trz
dzieści procent skojarzeń to identyczne słowa. To bard:
sugestywny wypadek partycypacji, infekcji psychicznej. Jeśli s
nad tym zastanowicie, możecie wysnuć z tego kilka wniosków
Matka to kobieta w wieku czterdziestu pięciu lat, wyszła za m;
za alkoholika — zmarnowała sobie życie. I oto szesnastoletn

’ Zob. rys. 8, 9, 10, 1 1 . [Przyp. tłum.]


Por. Ju n g, Die Jam iliare Konstellation, 19 10 ; Gesammelte Werl~
1979, t. II; tenże. D ie Bedeutung des Vaters fü r Schicksal des Ein^elm
„Jah rb u ch für psychoanalytische und psychopathologische Forschu
gen” , t. I/1909; Gesammelte Werke, 1969, t. IV ; por. też E . F ü r
Statistische Untersuchungen über Wortasso^iationen und überfam iliäre Übe:
instimmung im Keaktionstjpus bei Ungebildeten. [Przyp. wyd.]
Wykiad III 99

córka ma te same reakcje, co matka. Można sobie wyobrazić, co


przeżyje córka, kiedy pójdzie w świat z bagażem czterdzie­
stopięcioletniej kobiety — żony alkoholika! Ta partycypacja
spowoduje, że córka alkoholika, która przeżyła straszną
młodość, wyjdzie za mąż też za alkoholika; a jeśli człowiek,
którego poślubi, przypadkiem nie będzie alkoholikiem, to ona
wpędzi go w alkoholizm — właśnie z powodu tej osobliwej
identyczności z innym członkiem rodziny.
t
t -
il'
ł«-;
tł-
tC
I!:
I 4 •
I ;i
ł r.
/•I-
I; I•
I; I;
I • 1•
r.' i '

i: »:

Ojciec. Matka Córka

Rys. 8. Eksperyment skojarzeniowy z rodziną

j i
Podstawy psychologii a n a lityc^ j

Rys. 9

O jciec. Córka I. Córka II

Mąż Zona

Rys. 11
1 11 111 I V V V I V I I V I I I I X X X I X I I X I I I X I V X V

Siostra -------- Siostra ..........


niezamężna zamężna

Rys. 9 - 1 1. Eksperyment skojarzeniowy z różnymi rodzinami


Wykiad III lo i

R y s u n e k 9 też p rz ed sta w ia b ard zo o s o b liw y p rz y p a d ek .


O jciec, w d o w ie c , m a d w ie c ó rk i, k tó re , m ie sz k ają c razem z n im ,
całkow icie się z n im u tożsam iają. To o c z y w iśc ie b a rd z o o s o b li­
we z ja w isk o , p o n ie w a ż a lb o o n re a gu je ja k d z ie w cz y n k a , a lb o
ob yd w ie d z ie w cz y n k i re a g u ją jak o n , n a w e t jeśli ch o d z i
o sp o só b m ó w ien ia. Cała s tru k tu ra w e w n ę trz n a została zatru ta
za sp raw ą ja k ie g o ś o b c e g o elem en tu , p o n ie w a ż m ło d a c ó rk a nie
może b yć w rz e c z y w isto śc i sw y m ojcem .
Rysunek 10 przedstawia przypadek pewnego małżeństwa.
Do mych pesymistycznych wywodów diagram ów wnosi
powiew optymizmu. Tutaj panuje doskonała harmonia; ale
popełnicie błąd, przyjmując, że taka harmonia to raj. Ci ludzie po
jakimś czasie zaczną się kłócić, ponieważ są po prostu zbyt
harmonijni. Doskonała harmonia rodzinna, opierająca się na
partycypacji, doprowadzi niebawem do nader gwałtownych
prób jej zerwania — prób podejmowanych przez małżonków
w celu uwolnienia, oswobodzenia się od siebie. Kiedy do tego
dojdzie, będą wymyślać tematy prowokujące do namiętnych
dyskusji — tylko po to, by czuć, źe jedno nie rozumie drugiego.
Jeśli zbadacie psychologię przeciętnego małżeństwa, przekona­
cie się, że większość problemów polega na zręcznym w y­
myślaniu prowokujących tematów rozmów, do czego nie ma
najmniejszych powodów.
Rysunek 1 1 też jest interesujący. Przedstawia skojarzenia
dwóch kobiet — mieszkających razem sióstr. Jedna jest
panną, druga mężatką. Cyfra V przedstawia element wspólny.
Żona z rysunku 10 to jedna z sióstr z rysunku 1 1 , i obie
pierwotnie prawdopodobnie były osobami tego samego typu,
a jednak kobieta ta poślubiła mężczyznę innego typu. Ele­
ment wspólny dla małżonków, oznaczony cyfrą III, przed­
stawiony jest na rysunku 10. Stan tożsamości czy partycypacji
mogą potwierdzić również inne metody, na przykład grafolo-
gia. Charakter pisma niektórych żon, zwłaszcza młodych,
często przypomina charakter pisma męża. Nie wiem, czy
jeszcze dzisiaj tak jest, zakładam jednak, że natura ludzka co
do istoty jest niezmienna. Niekiedy zdarza się, że jest
odwrotnie, ponieważ tak zwana słaba płeć czasem obdarzona
jest siłą.
Podstany psjchologii analitjc^ej

Panie, Panowie! Oto przekraczamy granicę i udajemy się do


krainy s n ó w . Nie mam zamiaru wygłaszać tu specjalnego
wprowadzenia do analizy marzeń sennych’ . Z pewnością zrobię
najlepiej, jeśli pokażę wam po prostu, jak postępuję w przypad­
ku marzenia sennego; nie będę potrzebował do tego wielkich
rozpraw teoretycznych — sami się przekonacie, jakie idee mi
przyświecają w tym względzie. Oczywiście korzystam w dużym
stopniu z marzeń sennych, ponieważ są one obiektywnym
źródłem informacji w trakcie postępowania terapeutycznego.
Jeśli lekarz ma do czynienia z konkretnym przypadkiem, nie
może nie wyrobić sobie poglądu na jego temat. Im więcej jednak
wiemy o danym przypadku, tym bardziej heroiczne próby
powinniśmy podejmować, by nic o tym nie wiedzieć, aby dać
szansę samemu pacjentowi. Lepiej już zrobić z siebie durnia czy
strugać głupca, p®ńieważ w ten sposób dajemy pacjentowi
możliwość samodzielnego przedstawienia materiału. Oczy­
wiście, nie oznacza to, że obowiązuje tu pełny kamuflaż.
Jako przykład niech nam posłuży przypadek pewnego
czterdziestolatka — żonatego mężczyzny, który nigdy przedtem
nie chorował. Wydaje się, że z tym człowiekiem wszystko jest
w najlepszym porządku — dyrektor dużej szkoły publicznej,
inteligentny, znawca staromodnej psychologii w wydaniu Wun-
dta, która nie ma nic wspólnego z realiami życia ludzkiego, za to
buja w górnych sferach abstrakcyjnych idei. Od niejakiego czasu
dręczą go objawy silnej nerwicy. Niekiedy ma osobliwe zawroty
głowy, napady bicia serca, nudności, ataki słabości, odczuwa coś
w rodzaju wyczerpania. Ten zespół objawów charakteryzuje
cierpienie bardzo dobrze znane w Szwajcarii — chorobę górską;
w trakcie wspinaczki wysokogórskiej łatwo zapadają na nią

’ Por. Ju n g, Praklya^ne ¡^stosowanie analisj snów, dz. cyt.; tenże.


Allgemeine Gesichtspunkte ^ur Psychologie des Traumes w . tegoż, Über die
'Energetik der Seele, („Psychologische Abhandlungen” , t. II), Ras-
cher-Verlag, Zürich 1928; Gesammelte 'Werke, 1967, t. V III;
■w przekładzie Roberta Reszke pt. Ogólne uwagi na temat psychologii snu w:
Ju n g , O istocie snów, dz. cyt., s. 5 9 - 113 ; tenże. Vom Wesen der Träume,
„C iba Zeitschrift” , t. IX/99, i 945! Gesammelte 'Werke, 1967, t. V III;
w przekładzie Roberta Reszke pt. O istocie snów, w: Ju n g , O istocie snów,
dz. cyt., s. 5-27. [Przyp. tłum.]
\ÿykiad III 10}

ludzie nie przyzwyczajeni do życia w górach. Zapytałem więc


tego człowieka; „Czy przypadkiem nie zapadł pan na chorobę
górską?” „T a k ” — odparł. „T o dokładnie taki sam stan jak przy
chorobie górskiej.” Spytałem go o sny. Odpowiedział, że
■właśnie niedawno temu nawiedziły go trzy.
Niechętnie podejmuję się objaśniania jednego tylko marze­
nia sennego, ponieważ można go interpretować bardzo dowol­
nie. Można tu wszcząć wszelkie możliwe spekulacje; jeśli jednak
porównuje -się serię dwudziestu, może i stu marzeń sennych, to
ffiożna poczynić bardzo interesujące spostrzeżenia. Widzi się
wtedy proces zachodzący w nieświadomości noc po nocy, staje
się widoczna ciągłość psyche nieświadomej, utrzymująca się za
dnia i w nocy. Prawdopodobnie w ogóle cały czas śnimy, za dnia
zaś tylko dlatego tego nie zauważamy, że mamy zbyt jasną
świadomość. Za to w nocy, w stanie abaissement du niveau mental
sen może się przebić do świadomości i stać się widoczny.
A oto pierwsze marzenie senne:

Znajduję się w małej wiosce w Szwajcarii. Jestem odświętnie ubrany na


czarno, w długim płaszczu, ze stertą grubych ksiąg pod pacłią.
Spotykam grupę chłopców — to koledzy ze szkoły. Spoglądają na mnie
i mówią: „T e n to nie bywa tu za często” .

Aby zrozumieć ten sen, trzeba sobie przypomnieć, że pacjent


miał bardzo dobrą pozycję społeczną i dobre wykształcenie.
Zaczął od zera, był prawdziwym selfmade-man. Jego rodzice byli
ubogimi wieśniakami, tylko sobie zawdzięczał, że wdrapał się na
sam szczyt drabiny społecznej. Był bardzo ambitny — wierzył,
że zajdzie jeszcze wyżej. Był jak człowiek, który pewnego dnia
wdrapał się dwa tysiące metrów nad poziom morza i dostrzegł
nad sobą szczyty wysokie na cztery tysiące metrów. Znalazł się
tam, gdzie zaczyna się wspinaczkę w wysokie góry, toteż
całkiem zapomniał, że właśnie wdrapał się na dwa tysiące
metrów i natychmiast przypuścił atak na wyższe szczyty. Mimo
że nie zdawał sobie z tego sprawy, był zmęczony dotychczasową
wspinaczką i absolutnie niezdolny do dalszych zmagań. To
właśnie ów brak zrozumienia spowodował, że wystąpiły u niego
objawy choroby górskiej. Przedstawione marzenie senne daje
prawdziwy obraz sytuacji psychologicznej, w jakiej się znalazł.
loą Podstawy psychologii analityc^m

Owo przeciwieństwo między nim — człowiekiem odświętnie


ubranym w długi czarny płaszcz, z grubymi księgami pod pachą
który nagle pojawia się w rodzinnej wiosce, a wiejskim
chłopakami, którzy zauważają, że nie pojawia się tam zbyt częstr
— daje wyraz temu, że człowiek ów nie przejmuje się tym, skąc
pochodzi. Wręcz przeciwnie — tylko kariera mu w głowie; cah
czas myśli, w jaki sposób zdobyć profesurę. To właśnie dlategt
we śnie przenosi się w rodzinne strony. Pacjent powinien by
zrozumieć, ile już osiągnął w porównaniu z sytuacją wyjściową
powinien też uświadomić sobie, że wszelki wysiłek ma sw(
naturalne granice.
Drugi sen w swej początkowej fazie to typowy przykłac
marzenia sennego nawiedzającego człowieka, którego cechuj<
stan świadomości znamionujący naszego pacjenta:

Wiem, że mam jechać na ważną konferencję. Powinienem wziąi


aktówkę. N agle stwierdzam, że już za późno, pociąg ani chybi zara;
odjedzie. Opada mnie znany stan pośpiechu i lęk, że się spóźnię
Próbuję doprowadzić ubranie do ładu, nie mogę znaleźć kapelusza
płaszcz gdzieś się zapodział; biegam p o całym domu, szukam i krzyczę
„G d zie są moje rzeczy?” W końcu udaje m i się wszystko zebrać
wybiegam na ulicę — nagle stwierdzam, że zapomniałem aktówki
Szybko wpadam do domu, żeby ją wziąć, a kiedy kątem oka spogląda«
na zegarek, widzę, że już jest bardzo późno; pędzę na dworzec, ali
droga jakby rozmiękła, pędzę niczym w błocie, prawie nie mog(
przebierać nogami. Zdyszany, wbiegam na dworzec — pociąg właśnii
odjeżdża. Spoglądam na szyny — a tam taki oto obraz;

Rys. 12
Wykiad I II 10 j

Znajduję się w punkcie A , B to koniec pociągu, a C lokom otywa,


patrzę, jak bardzo długi skład bierze zakręt. Przycliodzi mi myśl: „Ż e b y
tylko maszynista miał dość oleju w głowie i nie dał pełnej pary, kiedy
dojedzie do punktu D ; w przeciwnym razie długi pociąg, który jeszcze
znajduje się na zakręcie, wykolei się” . Lokom otyw a dociera do punktu
D; maszynista puszcza parę, lokom otywa zaczyna ciągnąć, pociąg
z dużą szybkością pędzi naprzód. Widzę nadciągającą katastrofę, pociąg
wypada z szyn, krzyczę...

— po czym śniący budzi się z typowym lękiem towarzyszącym


koszmarowi.
Zawsze, gdy nam się śni, że się spóźniamy, że na drodze
piętrzy się sto różnych przeszkód, to jest to dokładnie tak, jak
wygląda ta sytuacja w rzeczywistości, to znaczy wtedy, gdy
jesteśmy zdenerwowani i miotamy się wewnętrznie. Opada nas
wówczas zdenerwowanie, ponieważ jakiś nieświadomy opór
przeciwstawia się świadomemu zamiarowi. Najbardziej iry­
tujące jest przy tym to, że czegoś bardzo pragniemy, a niewi­
dzialny diabeł przeciwstawia się naszemu życzeniu; oczywiście
to my jesteśmy tym diabłem. Przeciwstawiamy się mu, krzątamy
się nerwowo. W wypadku wspomnianego mężczyzny jego
pośpiechowi przeciwstawia się jakaś inna wola. Człowiek ten
i chce wyjść z domu, i nie chce, wszystkie zaś opory i przeszko­
dy, jakie piętrzą się na jego drodze, pochodzą właśnie od niego.
To on jest maszynistą, który myśli: „Wreszcie wybrnęliśmy
z trudności; przed nami wolna droga, cała naprzód” . Prosta,
wolna droga odpowiada wspinaczce na wysokie czteroty­
sięczniki — śniący sądzi, że te szczyty są w sam raz dla niego.
Oczywiście nikt, kto widzi przed sobą takie szanse, nie waha
się wykorzystać ich w takim stopniu, w jakim to tylko możUwe,
rozum więc podpowiada pacjentowi: „Czemu nie pójść dalej,
cały świat jest twój” . Człowiek ten nie rozumie, dlaczego coś
w nim miałoby się temu sprzeciwiać. Ale sen ostrzega go: nie
powinieneś być tak głupi, jak ów maszynista, który pełną parą
pędzi przed siebie, mimo że koniec pociągu jest jeszcze na
zakręcie. To właśnie to coś, o czym ciągle zapominamy:
zapominamy, że nasza świadomość to tylko powierzchnia, straż
przednia naszego istnienia jako bytu psychologicznego. Głowa
to tylko jeden kraniec — z tyłu za świadomością wlecze się długi
io6 Podstawy psychologii analitycznej

„Ogon” historyczny wahań i słabości, kompleksów, przesądów


i dyspozycji dziedzicznych, a mimo to próbujemy uregulować
nasz rachunek w życiu, nie uwzględniając ich. Ciągle się nam
wydaje, że mimo poważnych niedostatków możemy gnać
przed siebie, toteż często wypadamy z toru jeszcze przed
osiągnięciem celu — właśnie dlatego, że nie zwracamy uwagi
na ten „ogon” .
Zawsze zwracam uwagę na to, że nasza psychologia wlecze
za sobą długi ogon ssaków, na który składa się cała historia
naszej rodziny, narodu, Europy i całego świata. Zawsze
i wszędzie jesteśmy ludźmi, którzy nigdy nie powinni zapomi­
nać o tym, że nosimy ze sobą brzemię bycia-tylko-ludźmi.
Gdybyśmy mieli tylko głowy, to bylibyśmy jako te aniołki
składające się jedynie z uskrzydlonych główek; aniołki mogą
robić, co im się podoba, ponieważ nie przeszkadza im w tym
ciało — a ciało, jak wiadomo, musi trzymać się ziemi. Ważne jest
też to, aby stwierdzić — niekoniecznie w obecności pacjenta, ot
tak, wobec samego siebie — że przedstawiony na rysunku ruch
pociągu tworzy kształt węża. Zaraz zobaczymy, dlaczego.
Następny sen był decydujący, najpierw jednak muszę przed­
stawić kilka wyjaśnień. W tym marzeniu sennym pojawia się
dziwne zwierzę, ni to rak, ni to jaszczurka. Zanim przejdziemy
do szczegółów, chciałbym powiedzieć, w jaki sposób można
wyłuskać znaczenie snu, zdajecie sobie bowiem sprawę z tego,
ile istnieje na ten temat poglądów i ile nieporozumień się z tym
wiąże.
Wiecie na przykład, co to swobodne skojarzenie. Podług
mojego doświadczenia objaśnianie snu za pomocą swobodnych
skojarzeń to postępowanie dość wątpliwe. Metoda swobodnych
skojarzeń oznacza, że otwieramy się na każdą liczbę wszelkiego
rodzaju asocjacji, wiadomo również, że w ten sposób do­
chodzimy do kompleksów. W tym jednak miejscu muszę
wyznać, że kompleksy moich pacjentów wcale mnie nie inte­
resują. Jeśli o mnie chodzi, to chciałbym się dowiedzieć, co s n y
mówią na ich temat — kwestia, czym są kompleksy, mnie nie
obchodzi. Chciałbym się dowiedzieć, co robi nieświadomość
człowieka ^ jego kompleksami, chcę wiedzieć, do czego on
zmierza. To właśnie t o próbuję wydobyć z marzeń sennych.
.]jlfyklad 1 1 1 107

Gdybym korzystał z metody swobodnycli skojarzeń, nie potrze­


bowałbym snów. Mógłbym wywiesić tablicę „D roga do Paca­
nowa” , i polecić pacjentom, by po prostu medytowali i oddawali
się swobodnym skojarzeniom w związku z tym napisem,
a wtedy ani chybi natknęliby się na jakieś kompleksy. Gdybyście
jechali węgierskim czy rosyjskim pociągiem i widzieli migające
za oknami tablice w obcych językach, też moglibyście skojarzyć
Z nimi jakieś kompleksy. Wystarczy po prostu iść przed siebie,
a na pewno natkniecie się na kompleksy.
Nie korzystam z metody swobodnych skojarzeń, ponieważ
nie interesuje mnie poznawanie kompleksów; jeśli o mnie
chodzi, chciałbym się dowiedzieć, czym jest sen. Dlatego
traktuję sen jak tekst, którego nie rozumiem dobrze, na przykład
jak tekst łaciński, grecki czy sanskrycki; albo nie znam
niektórych słów, albo sam tekst jest fragmentaryczny, toteż
stosuję metodę, po którą sięgnąłby też każdy filolog w trakcie
lektury takiego tekstu. Nie wydaje mi się, że marzenie senne coś
skrywa — to my nie rozumiemy jego języka. Gdybym
przedłożył wam jakiś tekst — łaciński czy grecki — niektórzy
z was nie zrozumieliby go, ale nie dlatego, że ten tekst coś zataja
czy skrywa — po prostu z tego powodu, że nie znają greki czy
łaciny. A więc jeśli pacjent sprawia wrażenie człowieka chao­
tycznego, to wcale nie znaczy, że znajduje się on w stanie chaosu;
oznacza to po prostu, że lekarz nie rozumie materiału, z jakim
ma do czynienia. Hipoteza, podług której sen chce coś ukryć, to
pomysł jawnie antropomorficzny. Żaden filolog nie ośmieli się
twierdzić, że trudny do zrozumienia tekst sanskrycki czy
fragment spisany pismem kUnowym coś ukrywa. Talmud zawie­
ra bardzo mądrą sentencję, że sen sam się objaśnia. Sen to jakaś
całość; jeśli ktoś sądzi, że sen coś skrywa, to znaczy, że po prostu
go nie rozumie.
Jeśli więc mamy do czynienia z jakimś marzeniem sennym,
to na samym początku musimy sobie powiedzieć: „N ie rozu-
; miem z tego ani słowa” . Zawsze się cieszę, gdy opada mnie
uczucie, że dany sen jest dla mnie nieprzystępny, wiem bowiem
wtedy, że będę się musiał napracować, by go zrozumieć. A więc
postępuję w taki oto sposób: stosuję metodę filologa, zupełnie
mną niż metoda swobodnych skojarzeń, a także zasadę logiczną
loS Podsłasij ptychologii analitycznej

określaną mianem a m p l i f i k a c j i . Chodzi tu tylko o to, by


znaleźć paralele. Jeśli na przykład mamy do czynienia z tekstem,
w którym pojawia się jakieś rzadkie, dotychczas nie spotykane
słowo, to badacz próbuje znaleźć podobne fragmenty, być może
również konteksty, w jakich pojawia się to słowo, następnie zaś
wiedzę uzyskaną dzięki porównywaniu innych tekstów próbuje
zastosować do tego nowego. Jeśli potem okazuje się, że ów
nowy tekst stanowi dającą się odcyfrować całość, mówimy
sobie; „N o, teraz mogę to odczytać” . W ten sposób udało się
odszyfrować hieroglify i pismo klinowe — w taki sam sposób
można odczytywać marzenia serme.
Jak jednak znaleźć poszukiwany kontekst? W tym wypadku
po prostu postępuję zgodnie z zasadą eksperymentu skojarze­
niowego. Załóżmy, że komuś przyśniła się prosta wiejska
chałupa. Czy wiem, co osobie śniącej mówi obraz prostej
wiejskiej chałupy? Oczywiście, nie wiem, bo i skąd miałbym
wiedzieć? Czy wiem, co w ogóle oznacza dla tego kogoś obraz
prostej wiejskiej chałupy? Rzecz jasna, nie. Dlatego pytam po
prostu; „ A jak się panu wydaje?” Inaczej mówiąc, pytam, w jaki
kontekst, w jaką wewnętrzną osnowę wplecione jest wyobra­
żenie „prosta wiejska chałupa” . Być może usłyszę coś bardzo
zaskakującego. Ktoś odpowie na przykład; „woda” . Czy wiem,
co ów człowiek ma na myśli, mówiąc „woda” ? Absolutnie nie.
Jeśli podsunę komuś to lub podobne słowo-bodziec, to być
może odpowie; „zielony” . Ktoś inny powie „H^O” , czyli coś
zupełnie innego, a jeszcze inny „rtęć” czy „samobójstwo” .
W każdym razie będę dzięki temu wiedział, w jaką osnowę
wplecione jest dane słowo czy obraz. To właśnie znaczy
„amplifikacja” . Chodzi tu o znaną metodę logiczną, która
dokładnie określa sposób wyszukiwania kontekstu.
W tym miejscu rzecz jasna muszę oddać cześć zasługom
Freuda; to właśnie on podniósł kwestię marzeń sennych — to
dzięki niemu jesteśmy w ogóle w stanie zbliżyć się do problema­
tyki onirycznej. Wiecie, źe według Freuda marzenie serme to
zniekształcone przedstawienie tajemnego życzenia, nie dającego
się pogodzić ze świadomą postawą człowieka, przeto ocen­
zurowanego, to znaczy właśnie zniekształconego; dzięki temu
może ono pozostać ukryte w świadomości — mimo znie-
Wykiad I II 109

Icształcenia ma ono możliwość wyrażania się w jakiś sposób,


rooże w jakiś sposób wieść dalszy żywot. Freud postępuje
logicznie: chcemy odwrócić ów proces zniekształcenia; bądźcie
naturalni, poniechajcie zniekształcających tendencji, pozwólcie
swobodnie płynąć skojarzeniom, a dzięki temu dojdziecie do
tego, co jest dla was sytuacją naturalną, to znaczy do swych
kompleksów. Ten punkt widzenia całkowicie się różni od
mojego. Freud szuka kompleksów — ja nie. Ot, i cała różnica.
Ja szukam tego, co n i e ś w i a d o m o ś ć r o b i z komplek­
sami, ponieważ właśnie to znacznie bardziej mnie interesuje niż
sam fakt, że ludzie są zakompleksieni. Wszyscy mamy komplek­
sy — sprawa z gruntu banalna i wcale nieciekawa. Nawet
kompleks kazirodztwa, który — jeśli go poszukać — wszędzie
można napotkać, jest strasznie banalny, a więc nieciekawy.
Ciekawe jest tylko to, co ludzie robią z kompleksami — to
kwestia praktyczna, o którą tu chodzi. Freud stosuje metodę
swobodnych skojarzeń i całkowicie inną niż ja zasadę logiczną,
którą w logice określa się mianem reductio in primam figuram
— sprowadzaniem do pierwotnego obrazu. Keductio in primam
figuram to tak zwany sylogizm, skomplikowany skutek dedukcji
logicznych; polega to na tym, że wychodzimy od zupełnie
logicznej tezy i następnie, wskutek wysuwania bardzo zawiłych
twierdzeń i hipotez, racjonalność pierwszego czy pierwotnego
obrazu krok za krokiem coraz bardziej się zmienia, aż w końcu
dochodzi do całkowitego jej zniekształcenia, zupełnie nie­
racjonalnego. Właśnie to całkowite zniekształcenie znamionuje
Freudowską ideę marzenia sennego; według Freuda sen to
inteligentne zniekształcenie, skrywające pierwotny obraz — w y­
starczy odsłonić kolejne warstwy, by dotrzeć do pierwotnego,
racjonalnego twierdzenia, na przykład: „Chciałbym zrobić
to czy owo; żywię to czy inne życzenie, nie dające się
pogodzić ze świadomością” . Można zacząć od całkiem ra­
cjonalnej tezy, na przykład: „Żadna nierozsądna istota nie
jest wolna” , a więc nie ma wolnej woli. Ową przykładową
tezę wykorzystuje się w logice. To całkiem rozsądne twier­
dzenie. I oto dochodzimy już do pierwszego błędnego wniosku:
„Dlatego żadna wolna istota nie jest nierozsądna” . Nie można
się z tym zgodzić, ponieważ mamy tu do czynienia z pomyłką.
Podstany psychologii analitycznej

Ale operacje logiczne wiodą dalej: „Wszyscy ludzie są wolni”


— wszyscy mają wolną wolę. I oto tryumfalnie ogłasza się tezę;
„Dlatego żaden człowiek nie jest nierozsądny” . Przecież to
czysty nonsens.
Załóżmy, że sen to naprawdę takie właśnie nonsensowne
twierdzenie. Hipoteza ta wydaje się w pełni zrozumiała, ponie­
waż sen naprawdę wydaje się nam czymś nonsensownym
— gdyby było inaczej, dałoby się go zrozumieć. Ale przecież
marzenie senne jest tak w ogóle niezrozumiałe; sny od początku
do końca jasne spotyka się nader rzadko. Na ogół sen wydaje się
absolutnie nonsensowny, przeto jest deprecjonowany. Nawet
ludy pierwotne, bardzo szanujące sny, uważają, że zwyczajne
marzenia senne nic nie znaczą. Istnieją za to „wielkie sny” , które,
jak sądzą, nawiedzają znachorów i wodzów; zwyczajni ludzie
w ogóle nie śnią. Ludzie pierwotni mówią dokładnie to samo, co
Europejczycy, którzy — w konfrontacji ze znaczeniem marzenia
sennego — powiadają: „Ten nonsens musi być zniekształceniem
lub błędną dedukcją, która wzięła początek od zrazu racjonalnej
tezy” . A więc rozkłada się całość, stosuje reductio in primam
figuram i w ten sposób dociera do pierwotnej, nie zniekształconej
tezy. Widzimy więc, że Freudowska metoda objaśniania marzeń
sennych jest całkiem logiczna, o ile przedtem wyjdziemy
z założenia, że wypowiedzi senne są naprawdę nonsensowne.
Jeśli orzeka się, że coś jest nonsensowne, to nie należy
zapominać, że jest to niezrozumiałe być może tylko dlatego, że
nie jesteśmy Panem Bogiem; przeciwnie, jesteśmy omylnymi
ludźmi obdarzonymi bardzo ograniczonym umysłem. Kiedy
pacjent chory psychicznie coś mi opowiada, to mogę myśleć:
„T o przecież jawny nonsens” . Jeśli przyjmę postawę naukową,
stwierdzę: „N ie rozumiem tego” , ale kiedy jestem daleki od
wszelkiej naukowości, mówię po prostu: „Przecież to wariat, za
to ja jestem normalny” . Nota bene-. ta argumentacja często skłania
ludzi o niezrównoważonej dyspozycji psychicznej do obrania
zawodu psychiatry. Z ludzkiego punktu widzenia wydaje się to
na wskroś zrozumiałe, ponieważ jeśli człowiek sam nie czuje się
dość pewny, to ma niesłychaną uciechę, gdy może stwierdzić:
„Co tam ja — inni są jeszcze bardziej niezrównoważeni ode
mnie” .
^ jkiad III ///

Pozostaje jednak pytanie; „Czy możemy z całkowitą pew­


nością twierdzić, że marzenie senne to nonsens?” Czy wiemy to
na pewno? Czy jesteśmy pewni, że marzenie senne podaje
2/iiekształcony obraz? Czy spotykając się z czymś, co nie jest
¿godne z wszelkimi oczekiwaniami, możemy być do końca
pewni, że jest to tylko zniekształcenie? Natura nie błądzi.
^^Prawidłowe” i „błędne” — to kategorie czysto ludzkie.
Zdarzenie naturalne jest po prostu tym, czym jest, i niczym
innym — ani nie jest ono nonsensowne, ani nieracjonalne.
Ponieważ nie jestem Bogiem, tylko człowiekiem obdarzonym
bardzo ograniczonymi zdolnościami intelektualnymi, wypa­
dałoby mi uznać, że nie rozumiem snów. Przyjmując tę hipotezę,
wysuwając to twierdzenie odpieram powzięte z góry mniema­
nie, że sen to zniekształcenie; twierdzę, że jeśli nie rozumiem
snu, to znaczy, że mój umysł jest zniekształcony i wzbrania mi
właściwego oglądu rzeczy.
Przejąłem więc metodę, jaką posługuje się filolog obcujący
z trudnym tekstem — podchodzę do snów w taki sam sposób,
jak on do tekstu. Oczywiście to trudna i skomplikowana
metoda; mogę was jednak zapewnić, że dochodząc dzięki jej
stosowaniu do problemów ogólnoludzkich dowiadujemy się
znacznie bardziej interesujących rzeczy niż wtedy, gdy stosuje
się strasznie monotonne objaśnianie. Nienawidzę nudy. Gdy
mamy do czynienia ze sprawami tak tajemniczymi, jak marzenia
senne, powinniśmy przede wszystkim abstrahować od wszel­
kich spekulacji i teorii. Nie możemy zapominać, że w dziedzinie
marzeń sennych na przestrzeni wieków bardzo inteligentni
ludzie, posiadający wielką wiedzę i bogate doświadczenie, mieli
całkiem inne poglądy niż my. Dopiero niedawno odkryliśmy
teorię, że sen to po prostu nic. Wszystkie inne kultury miały
całkiem inne zapatrywania na ten temat.
A teraz opowiem wielki sen mego pacjenta;

Znajduję się na wsi, w prostej wiejskiej chałupie; wraz ze mną przebywa


tu starsza chłopka, taka mamusia. Opowiadam jej o wielkiej podróży,
którą planuję; zamierzam przejść na piechotę ze Szwajcarii do Lipska.
Oiłopka jest pod wielkim wrażeniem mojej opowieści — bardzo się
2 tego cieszę. W tej samej chwili patrzę przez okno na łąkę; chłopi liczą
Podstawy psychologii analityczny

bydło. Sceneria się zmienia. W de pojawia się niesamowicie duży ni to


rak, ni to jaszczurka. Zw ierzę porusza się najpierw w lewo, potem
w prawo — stoję w kącie, niczym w kleszczach. N agle czuję, że mam
w dłoni małą różdżkę — lekko dotykam nią głow y monstrum i zabijam
je. Potem długo stoję w bezruchu, patrząc na bestię.

Zanim przystąpię do interpretowania takiego marzenia sen­


nego, zawsze próbuję zestawić jakąś sekwencję, ponieważ ów
sen ma jakąś prehistorię — będzie też miał ciąg dalszy. Stanowi
on fragment osnowy psychicznej, którą znamionuje ciągłość;
nie mamy powodu zakładać, że procesy psychiczne nie są ciągłe,
nic też nie upoważnia nas do twierdzenia, że w procesach
naturakiych występują luki. Natura to continuum, jest więc
bardzo prawdopodobne, że i nasza psyche stanowi jakąś ciągłość.
Rozważane tu marzenie senne to przebłysk ciągłości psychicz­
nej, która przez chwilę stała się widoczna. Jako zjawisko ciągłe
wiąże się ono z poprzednimi snami; w ostatnim z nich byhśmy
świadkami osobliwego, wężopodobnego ruchu pociągu. To
porównanie to tylko hipoteza, muszę jednak wskazywać na takie
związki.
Po marzeniu sennym o pociągu śniący znowu przeniósł się
we śnie do krainy wczesnego dzieciństwa; znajduje się razem
z macierzyńską chłopką — dehkatna aluzja do matki. W pierw­
szym z serii snów pokazuje się wiejskim chłopcom w długim
płaszczu — robi na nich ogromne wrażenie jako pan profesor.
W trzecim zaś z serii snów robi ogromne wrażenie na Bogu
ducha winnej chłopce, której wykłada doniosłość i wielkość
swego ambitnego planu pieszej wędrówki do Lipska — aluzja
do nadziei, że w Lipsku otrzyma profesurę. Potworny stwór
— ni to rak, ni to jaszczurka — to coś spoza kręgu osobistego
doświadczenia: to monstrum zostało najwyraźniej powołane do
żyda przez nieświadomość. Oto, co możemy stwierdzić bez
zbytniego wysiłku.
Teraz zaś zbliżamy się do właściwego kontekstu. Zadałem
pacjentowi pytanie; „Jakie ma pan skojarzenia w związku
z «prostą wiejską chałupą»?” Ku mojemu wielkiemu zdumieniu
odparł: „T o bazylejski przytułek świętego Jakuba” . Chodzi tu
o dawne leprozorium, budowla zachowała się do dzisiaj.
Wykiad I I I II}

jyfiejsce, gd z ie z n a jd o w a ło się le p ro z o riu m , jest b a rd z o zn ane:


■«r 1444 ro k u S z w a jc a rz y sto czy li tam b itw ę z od d ziałam i k sięcia
B u rgu n d ii, k tó re g o arm ia p ró b o w a ła d o k o n a ć in w a z ji na
Szw ajcarię, lecz została o d p a rta p rzez sz w a jc a rsk ie fo rp o c z ty .
O ddział z ło ż o n y z tysiąca trzystu sz w ajc a rsk ic h ż o łn ierzy
w alczył z trzyd ziesto tysięczn ą arm ią b u rg u n d z k ą w o k o lic ac h
lepro zorium św ię te g o Ja k u b a . S z w a jc a rz y p o le g li co d o je d ­
nego, ale d zięk i tej o fie rz e in w az ja n ie d o sz ła d o sk u tk u .
B o h aterska śm ierć ty siąca trzystu m ężczyzn o d g ry w a b a rd z o
ważną ro lę w h isto rii S zw a jc arii — żaden o b y w a te l sz w a jc a rsk i
nie m oże o ty m m ó w ić inaczej, ja k ty lk o z p a trio ty c z n y m
uniesieniem .
Skoro śniący ma takie skojarzenie, to trzeba je włączyć do
kontekstu. W tym wypadku oznacza to, że śniący znajduje się
w leprozorium. Miejsce odosobnienia nazywa się po niemiecku
dom zarazy \das Siechenhaus\; w tym wjrpadku zarażeni to właśnie
trędowaci. A więc, by tak rzec, śniący cierpi na odrażającą
chorobę zakaźną; został wyłączony ze społeczności ludzkiej,
znajduje się w domu odosobnienia. Tym domem odosobnienia
jest leprozorium, miejsce wywołujące ponadto skojarzenia
z rozpaczliwą walką — prawdziwą katastrofą dla tysiąca trzystu
mężczyzn; nota bene do bitwy doszło tylko dlatego, że szwajcarski
oddział nie usłuchał rozkazów, jakie otrzymał. Forpoczty miały
bowiem przykazane powstrzymać się od jakichkolwiek działań
zaczepnych, czekać, aż z głębi kraju nadciągną wojska stano­
wiące trzon armii. Ale gdy tylko Szwajcarzy zauważyli nie­
przyjacielskie wojska, natychmiast rzucili się do ataku i oczy­
wiście zostali pobici. A więc znowu mamy tu obraz ataku, pędu
naprzód, sytuację niezważania na odwody wlokące się „u
ogona” , znowu mamy do czynienia z działaniem zakończonym
katastrofą. Kiedy to sobie przemyślałem, poczułem się trochę
dziwnie. „Dokąd zmierza ów człowiek?” — zastanawiałem się.
„K u jakiej katastrofie pędzi?” To nie tylko przerost ambicji,
pragnienie połączenia się z matką, groźba kazirodztwa i tak
dalej. Przypominacie sobie, że maszynista z drugiego snu
zachowywał się głupio, ponieważ dodał pary, mimo że ogon
pociągu znajdował się jeszcze na zakręcie; maszynista jednak nie
zwolnił, lecz dodał gazu, nie myśląc o całości. Oznacza to, że
IIĄ Podstany psychologii analitycznej

Śniący mężczyzna wykazuje tendencję do pędu naprzód, bez


zastanawiania się nad tym, co się dzieje z tyłu, „u ogona” ;
zachowuje się tak, jakby miał tylko głowę — tak samo, jak
szwajcarskie forpoczty zachowywały się tak, jakby były całą
armią, zapominając przy tym, że powinny były poczekać;
ponieważ zaś nie poczekały, cały oddział został wybity do nogi.
Taka postawa pacjenta odpowiada za pojawienie się sym­
ptomów podobnych do tych, jakie towarzyszą chorobie
górskiej. Człowiek ów wspiął się wysoko, mimo że nie był
przygotowany do życia na wyżynach — zapomniał, skąd
wyszedł.
Być może znacie powieść Paula Bouget UEtape. Chodzi
w niej o to, że piętno niskiego pochodzenia na zawsze wyciska
się na człowieku, toteż ma on ograniczone możliwości awansu
społecznego. To właśnie próbuje uświadomić naszemu pacjen­
towi marzenie senne. Wiejska chata i stara chłopka to powrót do
krainy dzieciństwa. Wygląda na to, że stara chłopka w jakiś
sposób wiąże się z jego matką. Trzeba jednak ostrożnie stawiać
hipotezy. Kiedy spytałem mężczyznę, kim jest owa kobieta,
odparł: „T o kobieta, od której wynajmuję mieszkanie” . Kobieta
ta w rzeczywistości jest wdową, niewykształconą i starofnodną,
żyjącą rzecz jasna w środowisku ludzi prostych. On zaś zaszedł
za wysoko, zapomina, że najbliższą mu częścią jego niewidzial­
nego „ja ” jest jego rodzina. Ponieważ jest intelektualistą, czucie
jest u niego funkcją niższą, całkowicie nie zróżnicowaną, toteż
znajduje się pod tym względem na poziomie rozwoju owej
kobiety. Usiłując jej zaimponować, przedstawia jej plan marszu
do Lipska, tak naprawdę jednak jest to próba zaimponowania
samemu sobie.
Z czym mu się kojarzy ten marsz do Lipska? „Ach”
— westchnął, kiedy go o to zapytałem — „to ambicja, chcę zajść
wysoko, chcę otrzymać profesurę.” No właśnie, oto pęd
naprzód, oto idiotyczna próba, oto choroba górska; człowiek
ów po prostu pcha się za wysoko. Marzenie senne, o którym
mowa, nawiedziło go jeszcze przed wojną światową, w owym
zaś czasie katedra profesorska w Lipsku to było coś. W wypadku
tego mężczyzny funkcja czucia była silnie wyparta, toteż
wartościowała błędnie, zbyt naiwnie. Ta funkcja była niczym
^¡¡fy^ad I I I ru

prosta chłopka — czucie u owego człowieka utożsamiało się


z tnatką. Jest wielu zdolnych, inteligentnych mężczyzn, którzy
jednak nie posiadają zróżnicowanej funkcji czucia, dlatego
zawsze kontaminują ją z matką, wywodzą od matki, utożsamiają
z tnatką — dlatego też żywią uczucia macierzyńskie. Tacy
mężczyźni doskonale rozumieją dzieci, mają dobre wyczucie,
jeśli chodzi o estetyczne urządzanie wnętrz, z wielkim zaan­
gażowaniem dbają o ład w domu. Zdarza się jednak, że po
przekroczeniu czterdziestki odkrywają w sobie uczucia męskie
— o, wtedy sprawa robi się problematyczna.
Uczucia mężczyzny są, by tak rzec, uczuciami kobiety; jako
takie — to znaczy uosobione w istocie rodzaju żeńskiego
— objawiają się w marzeniach sennych. Tę żeńską istotę
określam mianem a n i m a , ponieważ uosabia ona funkcję
niższą, która wiąże mężczyznę z nieświadomością zbiorową.
Nieświadomość zbiorowa jawi się mężczyźnie również jako
całość w formie żeńskiej, kobiecie zaś w formie męskiej, przeto
w wypadku kobiety określam ją mianem a n i m u s. Wybrałem
słowo „anima” , ponieważ zawsze go używano na określenie
danego procesu psychologicznego. Anima jako uosobienie
nieświadomości zbiorowej stale występuje w marzeniach sen­
nych — wypowiadałem się w tej kwestii bardzo szczegółowo.
W ten sposób nadaje się substancję empiryczną postaciom
onirycznym.
Kiedy zapytałem pacjenta, co znaczy, że chłopka była pod
wrażeniem jego planu, odparł: „Chodzi o moje krasomówstwo.
Zawsze chętnie daję oratorskie popisy w obecności ludzi
o niższej pozycji społecznej — w ten sposób daję im do
zrozumienia, kim jestem; kiedy rozmawiam z ludźmi niewy­
kształconymi, chętnie wysuwam się na pierwszy plan. Niestety,
dągle żyję w otoczeniu takich osób” . Jeśli ktoś cierpi z powodu
tego, że środowisko, w którym przyszło mu żyć, jest podrzędne,
jeśli ma wrażenie, że jest na to za dobry, to dzieje się tak dlatego,
że ową p o d r z ę d n o ś ć w s o b i e projektuje na otoczenie
zewnętrzne; razi go w nim to wszystko, co powinno go razić
w samym sobie. Zamiast mówić „Nienawidzę otoczenia” ,
człowiek taki powinien był powiedzieć: „Nienawidzę tego, że
to, co we mnie wewnętrzne, jest podrzędne” . Człowiek taki nie

IL
ii6 Podstawy psychologii analitycznej

ma żadnych prawdziwych wartości, jego uczucie jest podrzędne.


Na tym polega jego problem.
W tej samej chwili śniący patrzy przez okno i widzi
wieśniaków liczących bydło. Obraz ten nawiązuje rzecz jasna do
tego, co kiedyś sam robił, przywodzi mu na myśl inne związane
z tym obrazy i sytuacje; było lato, ciężko było zrywać się z łóżka
skoro świt, za dnia chodzić pilnować bydło, a wieczorami je
liczyć. Oczywiście chodzi tu o zwyczajne, niewyszukane zajęcia
prostych ludzi. Śniący zapomniał, że do celu może go do­
prowadzić tylko rzetelnie wykon)rwana, prosta praca — nie
krasomówstwo. W tym miejscu dodam, że śniący wspomniał, iż
w jego domu wisi obraz przedstawiający pasterzy liczących
bydło; powiedział; „Aha, to stąd ten obraz w moim śnie” . To
tak, jakby chciał powiedzieć: „Ó w sen to taki sobie obrazek
— to coś bez znaczenia, nie muszę się nim zajmować” . Ale w tej
samej chwili sceneria się zmienia. Zawsze wtedy, gdy mamy do
czynienia z taką zmianą scenerii, można z dużą dozą pewności
założyć, że proces zmierzający do przedstawienia nieświadomej
myśli osiągnął punkt kulminacyjny — od tej chwili dany motyw
już nie może się rozwijać.
Druga część marzenia sennego jest niejasna; pojawia się
monstrum — ni to rak, ni to jaszczurka — najwyraźniej coś
ogromnego. Spytałem pacjenta; „O co chodzi z tym rakiem,
skąd u licha go pan wytrzasnął?” Na co odparł; „T o potwór
mitologiczny, chodzi do tyłu. Rak chodzi do tyłu. Nie wiem, jak
na to wpadłem — prawdopodobnie za sprawą jakiejś bajki czy
czegoś takiego” . Wszystko, o czym opowiadał dotychczas, były
to rzeczy, jakie można spotkać w prawdziwym życiu — coś, co
naprawdę istnieje. Ale obraz raka nie przedstawia doświadcze­
nia osobistego — to archetyp. Jeśli analityk mierzy się z ar­
chetypem, musi ruszyć głową. W podejściu do nieświadomości
o s o b n i c z e j nie trzeba za wiele myśleć, nie należy uzupełniać
skojarzeń pacjenta. Bo czyż można coś dodać do osobowości
człowieka? Przecież samemu jest się jakąś osobowością. Jako że
i ten drugi jest jakąś osobą, to ma on własne życie — zewnętrzne
i wewnętrzne. Ale ponieważ nie jest on indywiduum — a więc
jest taki, jak ja, ma tę samą zasadniczą strukturę umysło-
wo-psychiczną co ja — mogę snuć skojarzenia za niego, jako
]}^ykiad I I I iiy

analityk zaczynam bowiem myśleć na tej samej płaszczyźnie. Ba,


nawet mogę mu podsunąć potrzebny kontekst, ponieważ on
sam go nie zna; nie wie, skąd wziął się ów stwór, ni to rak, ni to
jaszczurka, nie ma pojęcia, co miałoby to znaczyć. Ja jednak
wiem, mogę mu dostarczyć odpowiedniego materiału.
A więc wyłożyłem memu pacjentowi, że wszystkie jego
marzenia senne osnute są wokół motywu łierosa. Co więcej, że
snuje on fantazję łieroiczną o samym sobie — ujawnia się ona
w ostatnim śnie. To właśnie on jest bołiaterem: wielkim
człowiekiem w długim płaszczu, snującym wielki plan; jest
bołiaterem, który w obronie łionoru składa ofiarę na polu bitwy
koło leprozorium świętego Jakuba; już on pokaże światu, kim
jest. A kim jest? No, przecież bołiaterem, który pokonał
potwora. Mot)Tw łierosa zawsze występuje w parze z motywem
smoka — smok i poskramiający go bołiater to dwie postacie
tego samego mitu.
W przytoczonym marzeniu sennym smok jawi się jako
monstrum, ni to rak, ni to jaszczurka. To oczywiście nie
wyjaśnia, co przedstawia smok traktowany jako symbol sytuacji
psycłiologicznej śniącego. Dlatego skojarzenia kierują się
w stronę monstrum. Śniący, patrząc, jak potwór zrazu rusza
w lewo, potem w prawo, odnosi wrażenie, że znajduje się
w kleszczach, które ęiczym nożyce kiedyś zamkną się na nim.
Przypłaciłby to życiem. Człowiek ów czytał dzieła Freuda,
przeto objaśnia tę sytuację jako życzenie kazirodztwa; potwór
miałby tu symbolizować matkę, zaciskające się kleszcze — nogi
matki; on, jako stojący pośrodku, miałby być albo noworod­
kiem, albo synem, powracającym do macierzyńskiego łona.
Dziwnym zbiegiem okoliczności smok w mitologii j e s t
symbolem matki. Motyw ten spotyka się na całym świecie,
potwora określa się mianem smoka-matki^. Smoczyca pochłania
dziecko, wsysa je z powrotem po urodzeniu. ,,Straszliwa
matka” , jak się ją nazywa, z szeroko otwartą paszczą czyha,
ukryta w otchłaniach zachodniego morza, kiedy zaś zbliża się do
niej człowiek, zamyka paszczę — to już koniec. Ta przerażająca

Por. Ju n g, Symbole der Wandlung, dz. cyt.; Gesammelte Werke, 1973,


t. V , par. 395. [Przyp. wyd.]
ii8 Podstawy psjchologii analitycznej

matka to sarkophaga, pożeraczka ryb; w innej postaci występuje


jako matuta, matka zmarłych. To bogini śmierci.
Ale wszystkie te paralele jeszcze nie wyjaśniają, dlaczego ów
sen wybrał specyficzny obraz raka. Jestem zdania — a kiedy
mówię, źe jestem zdania, to mam swoje powody — że
wyobrażenia stanów psychicznych takie jak wąż, jaszczurka, rak,
mastodont czy inne tego rodzaju zwierzęta wyrażają również
fakty organiczne. Na przykład wąż często wyobraża system
mózgowordzeniowy, zwłaszcza niższe ośrodki mózgowe, prze­
de wszystkim zaś medulla ohlongata i kręgosłup. Z drugiej strony
rak, ponieważ posiada jedynie sympatyczny system nerwowy,
wyobraża głównie nerw sympatyczny i parasympatyczny pod­
brzusza; rak to symbol brzucha i podbrzusza. Tekst snu,
przetłumaczony, brzmiałby więc jak następuje: „Jeśli będziesz
się nadal zachowywał w ten sposób, to zacznie ci dokuczać twój
system mózgowordzeniowy i sympatyczny system nerwowy
— wezmą cię w kleszcze” . Tak też się stało. Objawy nerwicy, na
którą zapadł, stanowią wyraz buntu jego systemu sympatyczne­
go i mózgowordzeniowego przeciwko postawie świadomości.
Dziwne zwierzę — ni to rak, ni to jaszczurka — to
archetypowe wyobrażenie herosa i smoka, śmiertelnych
wrogów. W niektórych mitach można się jednak natknąć na
interesującą wersję, podług której herosa wiąże ze smokiem nie
tylko wrogość. Przeciwnie, istnieją przesłanki, by przyjąć, że to
sam heros jest smokiem. W mitologu skandynawskiej na
przykład bohatera rozpoznaje się w ten sposób, że ma on oczy
węża. Bohater ma oczy węża, bo sam jest wężem. Wiele innych
mitów i legend zawiera tę samą ideę. Kekrops — założyciel Aten
— był od pasa w górę człowiekiem, a od pasa w dół wężem.
Dusze herosów po śmierci często ukazują się w postaci węży.
W omawianym marzeniu sennym monstrum porusza się
zrazu w lewą stronę; spytałem śniącego, co to znaczy. Odparł:
„R ak widocznie nie zna drogi. Lewa strona jest niekorzystna.
Lewa strona jest pechowa” . Lewa strona rzeczywiście jest
pechowa i niekorzystna. Ale i prawa strona jest dla potwora
niekorzystna; poruszając się w prawo, został dotknięty różdżką
i zabity. Teraz dochodzimy do kwestii, gdzie właściwie znaj­
dował się śniący; stał on niczym ujęty w kleszcze potwora
]fyk ia d I II lip

znajdował się w sytuacji, którą zrazu interpretuje jako


kazirodczą. Mówi; „Naprawdę czułem się jak osaczony bołiater,
który wyprawia się, by walczyć ze smokiem” . A więc sam zdaje
sobie sprawę z owego motywu heroicznego.
W przeciwieństwie jednak do mitycznego herosa nasz
bohater nie zabija smoka bronią, łecz dotknięciem różdżki.
Mówi: „Jeśli wziąć pod uwagę, jaki skutek odniosło to
dotknięcie, musiała to być czarodziejska różdżka” . Niewątpli­
wie pokonuje on smoka w sposób magiczny. Różdżka to też
sym bol mitologiczny. Często wiąże się z seksualnością, magia
seksualna to ochrona przed niebezpieczeństwem. Przypomina­
cie sobie, jak podczas trzęsienia ziemi w Messynie w obliczu
przeraźliwego zniszczenia natura wyzwoliła pewne reakcje
instynktowe’ .
Różdżka to narzędzie, narzędzia zaś w marzeniach sennych
są. tym, czym są w istocie: to sprzęty służące ludziom, po-
' zwalające im urzeczywistnić ich zamiary. Nóż na przykład służy
mojej woli krajania; dzięki włóczni mogę przedłużyć ramię;
dzięki broni mogę poszerzyć obszar mego oddziaływania, i to na
duże odległości; za pomocą teleskopu czynię to samo, tyle że
z oczami. Instrument to mechanizm przedstawiający moją wolę,
moją inteligencję, moje zdolności i moją zręczność. Narzędzia
we śnie symbolizują odpowiedni mechanizm psychologiczny.
Tym razem jednak narzędziem wykorzystywanym przez
śniącego jest różdżka magiczna. Używa tej cudownej rzeczy do
zaczarowania potwora, to znaczy niższego systemu nerwowego.
Za pomocą tego narzędzia może w krótkim czasie, bez najmniej­
szego wysiłku, rozprawić się z monstrum.
Co to właściwie znaczy? Oznacza to, że śniący po prostu
uważa, iż nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. Przecież
zwykle się tak postępuje. Człowiek po prostu myśli, że czegoś
nie ma, a wtedy to znika. Tak właśnie zachowują się ludzie,
którzy mają tylko głowę — i nic więcej. Korzystają z intelektu,
by odsunąć od siebie to, co niewygodne; za pomocą ar-

^ M owa o trzęsieniu ziemi w Messynie w 1908 roku, wskutek


którego miasto zostało zniszczone w dziewięćdziesięciu procentach
i 60000 mieszkańców straciło życie. [Przyp. wyd.]
Podstauy psychologii analitycznej

gumentów likwidują to. Mówią; „T o nonsens, dlatego nie może


to istnieć, i nie istnieje” . Śniący mężczyzna postępuje tak samo.
Unicestwia potwora za pomocą argumentów. Mówi; „Coś
takiego, jak potwór — ni to rak, ni to jaszczurka — nie istnieje;
nie ma woli, która mogłaby mi się przeciwstawić; uwolnię się od
tego wszystkiego, po prostu zlikwiduję to w myślach. Myślę, że
chodzi tu o matkę, z którą chcę popełnić kazirodztwo; w ten
sposób cała sprawa zostaje załatwiona, bo przecież nie do­
puszczę się kazirodztwa” . Powiedziałem na to: „Zabił pan to
zwierzę. Ale dlaczego, jak pan sądzi, tak długo pan potem
przyglądał mu się?” Odparł; „N o, oczywiście, przecież to
cudowne, że tak łatwo rozprawiłem się z takim monstrum” . „O,
tak, to wielce cudowne” — przytaknąłem.
Powiedziałem mu, co myślę o tej sytuacji: „Widzi pan,
najlepiej można się rozprawić ze snem w taki sposób; trzeba
sobie wyobrazić, że jest się niczego nieświadomym dzieckiem
czy młodzieńcem, który staje przed liczącym sobie dwa miliony
lat mężczyzną czy matką i pyta; «Co o mnie sądzisz?» On lub ona
odpowie na to; «Masz bardzo ambitny plan, ale jest on bardzo
głupi, ponieważ przeciwstawiają ci się twoje własne instynkty.
Ograniczone umiejętności staną w poprzek twej drogi, poko­
nasz jednak tę przeszkodę za sprawą magii myśli. Wydaje ci się,
że zaczarujesz je chytrymi sztuczkami swego umysłu, ale uwierz
mi, jeszcze do tego wrócisz»” . Potem tak mu powiedziałem;
„Pański sen to ostrzeżenie. Zachowuje się pan jak maszynista
czy jak Szwajcarzy, którym bies podszepnął, by zaatakowali
wroga bez posiłków; jeśli będzie pan tak postępował dalej,
dojdzie do katastrofy” .
Człowiek ów był przekonany, że zbyt wziąłem sobie to
wszystko do serca. Bardziej prawdopodobne wydawało mu się
przypuszczenie, że sny rodzą się z życzeń nie dających się
pogodzić ze świadomym nastawieniem śniącego człowieka;
sądził on, że naprawdę żywił pragnienie kazirodztwa, i że to
właśnie ono legło u podstaw tego marzenia sennego; uważał, że
skoro już uświadomił sobie to życzenie, to się odeń uwolnił,
a wobec tego może jechać do Lipska. „Cóż” — odparłem na to.
„Bon voyage?'' Już do mnie nie wrócił; zaczął realizować swe
plany, a po upływie około trzech miesięcy stracił posadę i zszedł
Wykiad I I I 121

na psy. Skończył się. Wybiegł naprzeciw śmiertelnemu niebez­


pieczeństwu uosobianemu przez monstrum — ni to raka, ni to
jaszczurkę — nie chciał zrozumieć ostrzeżenia. Nie chciałbym
jednak nastrajać was zbyt pesymistycznie. Zdarzają się ludzie,
którzy naprawdę rozumieją swe sny i wysnuwają z nich właściwe
wnioski, dzięki czemu mogą lepiej rozwiązywać swe problemy.

D Y SK U SJA

Dr Charles Brunton:
Nie wiem, czy wypada mówić o snach kogoś, kto jest tu
nieobecny, ale mam córeczkę w wieku pięciu i pół lat; niedawno
nawiedziły ją dwa sny — obudziła się w środku nocy. Pierwszy
przyśnił się jej w połowie sierpnia; opowiedziała go tymi
słowami: „Widzę koło pędzące w dół drogi; piecze mnie” . To
wszystko, co udało mi się z niej wycisnąć. Następnego dnia
zaproponowałem jej, żeby przedstawiła ów sen na rysunku, ale
ona nie chciała do tego wracać, toteż nie nastawałem. Drugi sen
przyśnił się jej niecały tydzień temu, tym razem mówiła
o chrząszczu, który ją szczypał. Niczego więcej nie mogłem się
dowiedzieć. Nie wiem, czy zechciałby pan powiedzieć coś na
temat tych snów. Chciałbym tylko dodać, że moja córka wie,
czym się różni chrząszcz od raka, gdyż bardzo lubi zwierzęta.

Carl Gustav Jung:


Musi pan wziąć pod uwagę, że bardzo trudno mówić o snach
kogoś, kogo się nie zna; nie bardzo nawet wypada; chciałbym
jednak panu powiedzieć, jakie wnioski dałoby się wysnuć na
temat symboliki występującej w obu tych snach. Moim zdaniem
chrząszcz ma coś wspólnego z sympatycznym systemem ner­
wowym, przeto wysnułbym wniosek, że w tym dziecku za­
chodzą pewne procesy psychologiczne dotyczące jego sym­
patycznego systemu nerwowego; może to wywołać problemy
związane z jelitami lub żołądkiem. Mówiąc zaś w sposób
najbardziej oględny: wiadomo, że w sympatycznym systemie
nerwowym jest nagromadzona energia — może to powodować
lekkie zaburzenia. Potwierdza to symbol ognistego koła. Wyda-
Podstawy psychologii analitycznej

je mi się, że koło w opisanym marzeniu sennym to koło


słoneczne, a w filozofii tantrycznej ogień jest odpowiednikiem
tak zwanej manipura c^akra, zlokalizowanej w brzuchu. Niekie­
dy w objawach poprzedzających epilepsję można spotkać
wyobrażenie kręcącego się koła. I ten symbol wyraża coś, co
wiąże się z sympatycznym systemem nerwowym. Obraz
kręcącego się koła nawiązuje do koła, na którym ukrzyżowano
Iksjiona. Opowiedziany przez pana sen córki to sen archetypo­
wy — jedno z tych osobliwych archetypowych marzeń sennych,
jakie czasami nawiedzają dzieci.
Takie archetypowe sny dziecięce wyjaśniam sobie w ten
sposób, że dziecko, kiedy zaczyna czuć, że j e s t, kiedy zaczyna
się w nim budzić świadomość, jest jeszcze dość silnie związane
ze światem pierwotnym, z którego właśnie się wynurzyło:
chodzi o stan pierwotnej nieświadomości. Dlatego u wielu
dzieci można stwierdzić, że postrzegają One treści nieświado­
mości zbiorowej — jest to zjawisko przez niektóre religie
wschodnie objaśniane jako pamięć wcześniejszych egzystencji.
Na przykład filozofia tybetańska mówi tu o stanie bardo
i o stanie, w jakim znajduje się umysł między śmiercią
a powtórnymi narodzinami*. Wyobrażenie wcześniejszej egzys­
tencji to projekcja sytuacji psychologicznej z okresu wczesnego
dzieciństwa. Małe dzieci jeszcze postrzegają treści mitologiczne,
jeśli jednak te treści za długo pozostają w świadomości, pojawia
się niebezpieczeństwo, że człowiek w ogóle nie będzie się mógł
przystosować; stale będzie go prześladowało pragnienie, by
pozostać przy pierwotnej wizji czy też by do niej wrócić. Znamy
bardzo piękne opisy takich doświadczeń autorstwa poetów
i mistyków.
Na ogół w okresie od czwartego do szóstego roku życia
sprawy te osnuwa welon zapomnienia. Widziałem jednak
bardzo wrażliwe dzieci, które postrzegały te fakty niezwykle
silnie, które wiodły życie zanurzone w sny archetypowe i nie
mogły się przystosować. Niedawno miałem do czynienia z dzie­

* Pot. Evans-W entz (wyd.), Tybetańska Księga Umarłych [przełożył


i opracował Ireneusz Kania, Oficyna Literacka, K rakó w 1991 — przyp-
tłum.] [Przyp. wyd.]
Vf'jkiad I I I 12)

sięcioletnią dziewczynką, którą nawiedziło kilka wielce zdumie­


wających mitologicznych marzeń sennych^. Jej ojciec wezwał
mnie na konsultację. Nie mogłem mu powiedzieć, co o tym
myślę, ponieważ owe sny zawierały straszną prognozę. Po roku
dziewczynka umarła na chorobę zakaźną, tak naprawdę jednak
nigdy się nie narodziła.

Dr Leonhard F. Browne:
Chciałbym pana zapytać o kilka szczegółów związanych
z interpretacją snów, jaką przedstawił nam pan dzisiaj.
W związku z faktem, że pacjent nie mógł przyjąć do wiadomości
pańskiego objaśnienia, chciałbym zapytać, czy dałoby się prze­
zwyciężyć tę trudność za pomocą jakiejś innej techniki.

Carl Gustav Jung:


Gdybym miał zamiar zostać misjonarzem czy zbawicielem,
zastosowałbym bardzo sprytną sztuczkę. Powiedziałbym pa­
cjentowi: „Tak, oczywiście, to kompleks matki” . Dzięki temu
moglibyśmy rozmawiać w tym stylu przez kilka miesięcy,
i w końcu może by mi się udało doprowadzić go tam, gdzie
chciałbym go widzieć. Z doświadczenia wiem jednak, że nie jest
to dobra metoda; nie należy starać się przechytrzyć pacjenta,
nawet wtedy, gdyby miało to służyć jego dobru. Nie chcę działać
powodowany fałszywie rozumianą wiarą. Być może dla owego
człowieka było lepiej, że zszedł na psy, niż gdyby miał zostać
uratowany za sprawą fałszywych środków. Nigdy nie rzucam
ludziom kłód pod nogi. Jeśli ktoś mi mówi: „Odbiorę sobie
życie, jeśli...” , odpowiadam: „Proszę bardzo, jeśli ma pan taki
zamiar, nie mam nic przeciwko temu” .

Dr Browne:
Czy pan wie, czy te objawy choroby górskiej ustąpiły?

’ Por. Ju n g, Symbole und Traumdeutung, 19 6 1; opublikowane po


angielsku (bez tytułu) jako przedmowa do Man and H is Symbols, Aldus
Books, London 1964; Gesammelte Werke, 1981, t. X V III/I, par. 525; J.
Jacobi, Komplex, Archetypus, Symbol, s. 1 5 9 1 nast.

1
124 Podstawy pgchologii analitycznej

Carl Gustav Jung;


Kiedy pacjent zaczął się staczać, opuściła go nerwica. Nie
był to człowiek, który umiałby żyć na wysokości dwócłi tysięcy
metrów — jego miejsce było znacznie niżej. Przestał być
neurotykiem, został maluczkim. Kiedyś rozmawiałem z dyrek­
torem dużego amerykańskiego zakładu poprawczego dla dzie­
ci; powiedział mi coś bardzo interesującego. Mają tam dwie
kategorie dzieci. Większość z nich po przyjęciu do zakładu
czuje się znacznie lepiej niż przedtem — te dzieci rozwijają się
naprawdę dobrze i normalnie, z czasem przezwyciężają złe
skłonności. Druga grupa dzieci — mniejszość — dostaje
histerii, gdy tylko próbuje zachowywać się uprzejmie i normal­
nie. T o urodzeni przestępcy, nie można ich zmienić. Takie
dzieci są normalne wtedy, gdy czynią zło. Ba, my też nie
znajdujemy przyjemności w tym, że zachowujemy się zupełnie
bez zarzutu — znacznie lepiej czujemy się wtedy, gdy po­
zwalamy sobie na małe świństewko. Bierze się to stąd, że nie
jesteśmy doskonali. Kiedy hindusi wznoszą świątynię, jeden
węgieł pozostawiają nie wykończony; tylko bogowie mogą
wykonać coś w sposób doskonały, człowiek — nigdy. Dobrze
wiedzieć, że człowiek nie jest doskonały — wtedy lepiej się
czujemy. Dotyczy to i tych dzieci, dotyczy to naszego pacjenta.
Postępowanie polegające na tym, że wyrywamy ludzi ich
losowi za pomocą kłamstwa, dlatego że chcemy im pomóc
wznieść się ponad właściwy im poziom, jest błędne. Jeśli
komuś dana jest możliwość przystosowania się, należy mu
pomagać w tym wszystkimi dostępnymi środkami; jeśli jednak
jego los polega na tym, by się n i e przystosować, należy użyć
wszelkich środków, by mu w tym pomóc, ponieważ będzie to
dla niego dobre.
Co stałoby się ze światem, gdyby wszyscy ludzie byli
przystosowani? Byłoby nieznośnie nudno. Muszą żyć ludzie,
którzy zachowują się niewłaściwie; mogą służyć normalnym za
kozły ofiarne, są też przedmiotem zainteresowania. Pomyślcie
tylko, jak to dobrze, że istnieją powieści kryminalne i gazety
— to dzięki nim możemy sobie powiedzieć: „Dzięki Bogu, że to
nie ja jestem tym przestępcą, o, jak to dobrze, że jestem
niewinny” . Czujemy się zaspokojeni, że inni zrobili to za nas.
Wyklad III 12 ;

proszę, oto i głębszy sens faktu, że Chrystus jako Zbawiciel


został ukrzyżowany między dwoma łotrami. Oni też na swój
sposób byli zbawicielami ludzkości — jako kozły ofiarne.

Dr Btowne:
Jeśli nie cofniemy się za daleko, chciałbym zapytać o funkcje
psychologiczne. Wczoraj wieczorem, odpowiadając na pytanie,
powiedział pan, że nie ma powodu, by jedną z czterech fonkcji
uznawać za wyższą. Powiedział pan również, że wszystkie cztery
funkcje muszą zostać równomiernie zróżnicowane, by człowiek
mógł osiągnąć pełne i prawdziwe poznanie świata. Czy mam
przez to rozumieć, że w każdym wypadku możliwe jest
równomierne zróżnicowanie wszystkich czterech funkcji, czy
też że można to osiągnąć za pomocą wychowania?

Carl Gustav Jung:


Nie sądzę, by człowiek był w stanie równomiernie
zróżnicować wszystkie cztery funkcje; gdyby to było możliwe,
dorównywalibyśmy doskonałością Bogu, a do tego z pewnością
nigdy nie dojdzie. Zawsze jest jakaś skaza na krysztale. Nigdy
nie osiągniemy doskonałości. Poza tym, gdybys'my równomier­
nie zróżnicowali cztery funkcje, można byłoby ich używać
jedynie w sposób świadomy, a wtedy utracilibyśmy nader cenną
więź z nieświadomością — związek z nieświadomością możemy
przecież utrzymywać jedynie dzięki funkcji niższej, która zawsze
jest najsłabsza; tylko dzięki naszej słabości i nieudolności
jesteśmy związani z nieświadomością, z niższym światem in­
stynktów i z bliźnimi. Dzięki cnotom możemy się od nich
uniezależnić — żyjąc cnotliwie, nikogo nie potrzebujemy,
jesteśmy sami dla siebie królami, ale za sprawą tego, co w nas
podrzędne, jesteśmy związani z ludzkością i ze światem naszych
instynktów. Nie byłoby dobrze, gdybyśmy mieli wszystkie
funkcje doskonałe, ponieważ żylibyśmy w stanie pełnej izolacji.
Nie mam obsesji doskonałości. Wyznaję zasadę: na litość boską,
nie bądźcie doskonali, za to wszystkimi środkami starajcie się
dążyć do całkowitości — niezależnie od tego, co miałoby to
oznaczać w konkretnym przypadku.
126 Podstaay psychologii analitycznej

Pytanie:
Czy mogę zapytać, co znaczy „całkowitość” ? Czy mógłby
pan coś o tym powiedzieć?

Carl Gustav Jung:


Przecież muszę zadbać i o to, byście sami ruszyli głowami.
Gdyby w drodze do domu zastanawiał się pan, co znaczy ,,być
całkowitym” , byłoby to na pewno zabawne. Nie należy po­
zbawiać łudzi przyjemności odkrywania. Całkowitość to wielki
problem; owszem, przyjemnie o tym porozmawiać, chodzi
jednak o to, by to osiągnąć.

Pytanie:
W jaki sposób w pański schemat włącza się mistyka?

Carl Gustav Jung:


W jaki schemat?

Pytający:
W schemat psychologii i psyche.

Carl Gustav Jung:


Oczywiście najpierw musi pan zdefiniować, co rozumie pan
przez pojęcie „mistyka” . Załóżmy jednak, że ma pan na myśli
ludzi, którzy doznają przeżyć mistycznych. Mistycy to ludzie,
którzy mają szczególnie żywe doświadczenie procesów
nieświadomości zbiorowej. Doświadczenie mistyczne to
doświadczenie archetypów.

Pytanie:
Czy jest jakaś różnica między formami archetypowymi
a mistycznymi?

Carl Gustav Jung:


Ja nie robię tu żadnej różnicy. Jeśli zbada pan różne
doświadczenia mistyczne, zauważy pan wiele interesujących
rzeczy. Na przykład wszyscy wiecie, że nasz chrześcijański
firmament jest rodzaju męskiego, element kobiecy jest tu
]ü'yklad III 12/

zaledwie tolerowany. Matce Boskiej nie przysługuje boskość


—■jest tylko pierwszą wśród świętych — wstawia się za nami
u tronu Pana Boga, ale nie jest częścią bóstwa. Nie należy to
Trójcy Świętej.
Niektórzy mistycy chrześcijańscy mieli jednak inne
przeżycia. Znamy przykład szwajcarskiego mistyka Niklausa
von Flüe, który dostąpił przeżycia Boga i Bogini'°. W X III
wieku żył zaś mistyk francuski Guillame de Digulleville, autor
Pèlerinages de la vie humaine, de l’âme et de Jésus Christ'\ Jak Dante,
on też dostąpił wizji najwyższego nieba jako ciel d’or, na tronie
tysiąc razy jaśniejszym od słońca siedział L« Koi, Pan Bóg we
własnej osobie, a na kryształowym tronie brunatnego koloru
siedziała L a Keine, prawdopodobnie Ziemia. Ta wizja nie pasuje
do idei Trójcy Świętej, to przeżycie mistyczne natury ar­
chetypowej, zawierające element kobiecy. Trójca to obraz
dogmatyczny, opierający się na archetypie rodzaju męskiego.
We wczesnym Kościele gnostycka interpretacja Ducha
Świętego jako kobiecego została potępiona jako herezja.
Obrazy dogmatyczne takie jak Trójca to archetypy, które
stały się abstrakcyjnymi ideami. Znamy jednak wiele doświad­
czeń mistycznych w obrębie Kościoła, których archetypowy
charakter jest jeszcze widoczny. Dlatego zawierają one niekiedy
element heretycki lub pogański. Przypomnijcie sobie na przykład
świętego Franciszka z Asyżu — Kościół zaakceptował go jedynie
dzięki wielkim talentom dyplomatycznym papieża Bonifacego
VIII. Wystarczy jednak pomyśleć tylko o jego stosunku do
zwierząt, by zrozumieć, na czym polegały trudności Kościoła.
Zwierzęta, jak cała natura, stanowiły dla Kościoła tabu. A jednak
znamy zwierzęta święte — baranka, gołębicę i, we wczesnym
Kościele, także rybę — które doznawały czci religijnej.

Pytanie:
Czy profesor Jung zechciałby nam powiedzieć, co myśli
o rozszczepieniu osobowości w wypadku histerii i schizofrenii?

Por. Jung, Bruder Klaus, „Neue Schweizer Rundschau” , 1.1/19 33,


Z. 4; Gesammelte Werke, 19Ć3, t. X I.
" Por. Jung, Psychologia a religia, dz. cyt., s. 89 i nast. [Przyp. tłum.]
128 Podstawy psychologii analitycznej

Carl Gustav Jung:


W wypadku histerii rozszczepione osobowości pozostają
w jakimś wzajemnym związku; odnosimy tu wrażenie, iż marny
do czynienia z całą osobą. W wypadku histeryka można
stworzyć jakiś rapport, reakcja uczuciowa pochodzi od całej
osoby. Jest tylko powierzchowne rozgraniczenie między pew­
nymi segmentami pamięci, ale ciągle istnieje to, co zasadniczo
stanowi o osobie. W wypadku schizofrenii sprawy mają się
inaczej. Tu mamy do czynienia jedynie z fragmentami oso­
bowości, nigdzie nie ma tu całości, dlatego przeżywamy straszny
wstrząs, kiedy przyjaciel, krewny, ktoś, kogo dobrze znamy,
zapada na chorobę psychiczną, kiedy nagle stajemy przed
fragmentaryczną osobowością, zupełnie rozszczepioną. W da­
nym wypadku mamy do czynienia tylko z jedną częścią — to jak
kawałek rozbitego szkła. Już nie czujemy, że jest tu jakaś
ciągłość w osobowości. Kiedy mamy do czynienia z histerią,
myślimy: „G dyby się tylko dało usunąć tę pomroczność czy coś
w rodzaju somnambulizmu, otrzymalibyśmy całość osobo­
wości” . W wypadku schizofrenii mamy jednak do czynienia
z głębokim rezszczepieniem osobowości — nie sposób połączyć
poszczególnych części.

Pytanie:
Czy można by ująć tę różnicę jeszcze jaśniej w pojęciach i
psychologicznych?

Carl Gustav Jung:


Zdarzają się przypadki graniczne, kiedy można jakoś ze-
sztukować części, o ile jesteśmy w stanie zintegrować zagubione
treści. Chciałbym opowiedzieć tu historię przypadku. Pewna
kobieta dwa razy trafiała do kliniki psychiatrycznej z powodu
typowego napadu schizofrenii. Kiedy przyszła do mnie, znaj­
dowała się już w lepszym stanie, ciągle jednak miała halucynacje.
Zauważyłem, że można znaleźć dostęp do odszczepionych
części, toteż razem z nią szczegółowo prześledziłem wszystkie
przeżycia z czasu jej pobytu w klinice. Rozmawialiśmy o głosach
i o złudzeniach zmysłowych, wyjaśniłem jej każdy szczegół, tak
że mogła go zasymilować w swej świadomości. Pokazałem jej.
Wykiad III 129

czym były te treści nieświadome, które wezbrały w niej podczas


cłioroby psychicznej, ponieważ zaś była osobą inteligentną,
dałem jej do przeczytania kilka książek — w ten sposób
przyswoiła sobie niemałą wiedzę, zwłaszcza z zakresu mitologii
— sama mogła złożyć poszczególne części. Oczywiście ciągle
były widoczne ślady spoin, zawsze jednak, gdy przeżywała
kolejną falę dezintegracji, kazałem jej malować lub rysować
obraz tej specyficznej sytuacji, w jakiej się znalazła, by mieć
w ten sposób wyobrażenie o jej całej istocie, dzięki czemu można
było zobiektywizować jej stan. Tak też czyniła. Przyniosła mi
dużo obrazów, które pomagały jej, gdy miała uczucie, że znowu
się rozpada. W ten sposób około dwanaście lat udawało się
utrzymywać ją na powierzchni — nie miała nawrotów, które
powodowałyby konieczność zamknięcia jej w zakładzie. Zawsze
się jej udawało odeprzeć ataki za pomocą obiektywizacji ich
treści. Poza tym powiedziała mi, że gdy udawało się jej
namalować jakiś szczególnie dobry obraz, sięgała po książki
i czytała fragment odnoszący się do jego zasadniczych ele­
mentów, tak by wpisać go w jakiś kontekst ogólnoludzki,
w ogólną wiedzę ludzkości, w świadomość zbiorową; kiedy to
zrobiła, znowu czuła się dobrze. Powiedziała, źe czuje się
przystosowana, że już nie jest wydana na łup nieświadomości
zbiorowej.
Z pewnością zdajecie sobie sprawę z tego, że nie wszystkie
przypadki tak łatwo poddają się terapii. Zasadniczo nie umiem
leczyć schizofrenii. Od czasu do czasu, w jakiejś szczególnie
korzystnej sytuacji, mogę połączyć fragmenty, czynię to jednak
niechętnie, ponieważ jest to niesamowicie trudne zadanie.
W y k ł a d IV

Przewodniczący dr Emanuel Miller:


Ponieważ nie chcę zabierać czasu profesorowi Jungowi,
pragnę tylko wyrazić ogromną radość, że mogę dzisiaj przewod­
niczyć dyskusji. Niestety w związku z tym zaszczytem pojawiła
się pewna niewygoda: nie mogłem uczestniczyć w poprzednich
wykładach, nie wiem więc, jak głęboko wciągnął was profesor
Jung w otchłanie nieświadomości, przypuszczam jednak, że
będzie nam dalej opowiadał o swej metodzie objaśniania marzeń
sennych.

Carl Gustav Jung:


Objaśnienie głębokiego marzenia sennego — a takie właśnie
było to ostatnie — zawsze jest niewystarczające, jeśli pozostaje
w sferze osobniczej. Omawiany wczoraj sen zawiera pewien
obraz archetypowy, to zaś zawsze wskazuje na to, że sytuacja
psychologiczna śniącego człowieka wybiega poza czysto osob­
niczą warstwę świadomości. Problem, jaki go trapi, nie sprowa­
dza się więc do tego, co osobiste, lecz dotyczy ludzkości
w ogóle. Przedstawia to symbol monstrum; łączy się on z mitem
heroicznym, a skojarzenie z bitwą przy leprozorium świętego
Jakuba, gdzie toczy się akcja snu, również wskazuje na
problematykę ogólną.
Możliwość odniesienia snu do problematyki ogólnej ma
duże znaczenie terapeutyczne. Współczesna terapia już sobie
tego nie uświadamia, lecz medycyna antyczna zdawała sobie
sprawę z tego, że możliwość wyniesienia osobistej choroby na
jakiś wyższy poziom ma prawdziwie lecznicze oddziaływanie.
Na przykład w starożytnym Egipcie, gdy kogoś ukąsił wąż,
wzywano lekarza-kapłana, który przybywał do chorego z po-
Podstany psychologii analitycznej

chodzącym z biblioteki świątynnej papirusem opisującym mit


o Re i jego matce Izydzie — mit ów odczytywano w obecności
chorego. Otóż Izyda stworzyła trującego robaka i ukryła go
w piasku; Re nadepnął na węża i został ukąszony; straszliwie
cierpiał, był już bliski śmierci, toteż bogowie kazali Izydzie, by
odprawiła czary, dzięki którym jad został usunięty z ciała boga
Re'. Chodzi tu o to, by dzięki opowiadaniu pacjent odniósł
wrażenie, że zostanie uleczony. Dziś wydaje się nam to
niemożliwe, nie możemy sobie wyobrazić, że dzięki lekturze
jakiejś baśni Grimmów można wyleczyć z tyfusa czy zapalenia
płuc. My jednak bierzemy pod uwagę jedynie naszą współczesną
racjonalną psychologię. Aby zrozumieć, na czym polega tó
oddziaływanie lecznicze, musimy wziąć pod uwagę psychologię
starożytnych Egipcjan, ta zaś była zupełnie inna niż nasza.
Nawet w wypadku współczesnego człowieka za sprawą pew­
nych działań można dokonać cudu; niekiedy pociecha duchowa
lub wpływ psychologiczny mogą spowodować uleczenie z cho­
roby, a w każdym razie pomóc w procesie uzdrowienia.
Oczywiście w znacznie większej mierze dotyczy to ludzi, którzy
żyją w stadium pierwotnym, toteż mają raczej archaiczną
strukturę psychologiczną.
Na Wschodzie, opierając się na zasadzie, według której
czysto osobiste cierpienie powinno zostać wyniesione na po­
ziom sytuacji ogólnej, zbudowano cały system terapii praktycz­
nej. Metodą tą posługiwała się również medycyna starożytnych
Greków. Oczywiście obraz zbiorowy lub jego zastosowanie
muszą korespondować ze specyficzną sytuacją psychologiczną
pacjenta. Mit czy legenda powstaje z materiału archetypowego,
który grupuje się podczas choroby, a psychologiczne od­
działywanie polega na tym, by włączyć pacjenta w ogólnoludzki
sens jego specyficznej sytuacji. Na przykład ukąszenie przez
węża to sytuacja archetypowa, przeto motyw węża występuje
również w wielu podaniach. Jeśli leżąca u podłoża choroby
sytuacja archetypowa zostanie prawidłowo wyrażona, pacjent
zostanie uleczony, jeśli jednak nie da się znaleźć właściwego jej

' Por. Jung, Symbole der Wandlung, dz. cyt.; Gesammelte Werke, 1973,
t. V; Die Struktur der Seele, dz. cyt.; Gesammelte Werke, k)(>i , t. VIII.
Wykład IV 1)3

uzewnętrznienia, pacjent jest zdany na samego siebie, jest


osamotniony w chorobie, jest sam i nie ma żadnej więzi ze
światem. Ale kiedy pokaże mu się, że cierpienie jest nie tylko
j e g o losem, że to powszechne cierpienie — ba, nawet
cierpienie samego Boga — to człowiek ów znajdzie się we
wspólnocie ludzi i bogów, świadomość zaś tego będzie miała
działanie lecznicze. Współczesna terapia duchowa postępuje
w taki sam sposób: porównuje ból czy chorobę z cierpieniami
Chrystusa — napawa to otuchą. Indywiduum zostaje wyrwane
ze swej przygnębiającej samotności, okazuje się, że jego los jest
heroiczny i ma sens, podobnie jak cierpienie i śmierć Boga
w końcu wyszły na dobre całemu światu. Kiedy starożytnemu
Egipcjaninowi pokazywano, że taki sam los, jaki przypadł mu
w udziale, znosił również Re, bóg Słońca, to czuł on się
wywyższony aż do godności faraona, syna i przedstawiciela
boga — w ten sposób zwyczajny człowiek stawał się bogiem.
Proces ten uwalniał tyle energii, że nietrudno zrozumieć, w jaki
sposób pacjent powstawał z łoża choroby. Jeśli ludzie mają
odpowiednią dyspozycję psychiczną, to mogą niejedno znieść.
W pewnych okolicznościach ludzie pierwotni stąpają po
rozżarzonych węglach, zadają sobie straszliwe rany, a mimo to
nie czują bólu. Jest więc bardzo prawdopodobne, że sugestywny
symbol, odpowiadający sytuacji człowieka, może do tego
stopnia poruszyć siły nieświadomości, że nawet system ner­
wowy ulegnie jego wpływowi, ciało zaś zacznie normalnie
funkcjonować.
W wypadku cierpienia psychologicznego — które przecież
zawsze izoluje dotkniętego nim człowieka od świata tak
zwanych normalnych ludzi — jest rzeczą bardzo ważną, by
zrozumieć, że konflikt nie polega na tym, iż ktoś uległ niemocy
z powodów natury osobistej, lecz że to cierpienie dotyczy
wszystkich, że jest to problem całej epoki. Przyjęcie tego
ogólnego punktu widzenia sprawia, że człowiek zostaje pod­
niesiony ze swej sytuacji osobistej, że zostaje nawiązana więź
między nim a całą ludzkością. Owo cierpienie wcale nie musi być
od razu nerwicą — może się też pojawić w normalnej sytuacji.
Jeśli na przykład ktoś żyje w środowisku ludzi zamożnych
i nagle straci cały majątek, to oczywiście wyda mu się, że to
1^4 Podstany psjchologii analitycznej

straszliwa hańba; człowiek taki mniema, że jest głupcem — że


tylko on mógł do tego dopuścić. Jeśli jednak wszyscy stracą
majątek — o, to całkiem inna sprawa, wtedy można się pogodzić
z losem. Gdy tylko innych dotknie nieszczęście, jakie przyda­
rzyło się nam, od razu czujemy się lepiej. Jeśli ktoś zgubi się na
pustyni czy na lodowcu, jeśli musi wyprowadzić ludzi z niebez­
pieczeństwa, czuje się okropnie. Ale żołnierz skazanego na
zagładę oddziału z głośnym „hurra” i dowcipem dołączy do
innych towarzyszy niedoli i nie będzie zdawał sobie sprawy
z czyhającego nań niebezpieczeństwa. Owszem, niebezpie­
czeństwo wcale nie jest mniejsze, ale człowiek przeżywa je
inaczej w grupie, a inaczej w samotności.
Zawsze gdy w marzeniach sennych pojawiają się postacie
archetypowe — zwłaszcza zaś w późniejszych fazach analizy
— wyjaśniam pacjentowi, że to, co go spotkało, nie jest
wyjątkowe, nie ma wyłącznie indywidualnego charakteru, lecz
że jego problemy psychologiczne są bliskie ogólnoludzkim. To
bardzo ważne, ponieważ neurotyk czuje się straszliwie wyob­
cowany i wstydzi się swej nerwicy. Kiedy jednak wie, że jego
problem nie jest li tylko osobisty, że jest on ogólny, to wiele się
zmienia. Gdyby terapia była kontynuowana w wypadku
śniącego mężczyzny, też zwróciłbym mu uwagę na to, że motyw
pojawiający się w ostatnim marzeniu sennym odpowiada sytua­
cji ogólnoludzkiej. Zresztą i bez tego rozpoznał on w swych
skojarzeniach konflikt heros—smok.
Walka herosa ze smokiem jako symbol typowej sytuacji
ludzkiej to motyw bardzo często pojawiający się w mitologiach.
Jednym z najstarszych literackich opracowań tego motywu jest
babiloński mit stworzenia, w których heros-bóg Marduk walczy
ze smokiem Tiamat. Marduk to bóg wiosny, Tiamat zaś to
smok-matka, chaos pierwotny. Marduk zabija smoka i dzieli go
na połowę; z jednej części Stwarza niebo, z drugiej ziemię\
W omawianym wypadku jeszcze bardziej spektakularny
wydaje się wielki babiloński epos o Gilgameszu. Gilgamesz to
arwiste jako taki, to — tak jak śniący mężczyzna — człowiek

^ Per. Jung, Symbole der Wandlung, dz. cyt,; Gesammelte Werke, 1973,
t. V , par. 3 7 5 1 nast.
Wykiad I V is ;

snujący ambitne piany, to wieJki kió] i bohater. Wszyscy ludzie


pracują dlań niczym niewolnicy przy budowie miasta otoczo­
nego wielkim murem. Kobiety czują się zaniedbane, skarżą się
bogom na bezwzględnego tyrana, ci zaś zgadzają się, że coś
trzeba zrobić’ . Mit ów, przełożony na język psychologii, znaczy:
Gilgamesz korzysta jedynie ze swej świadomości, jego głowie
wyrosły skrzydła i oddzieliła się ona od reszty ciała; ale oto ciało
zaczyna mieć własne zdanie w tej kwestii. Zareaguje ono
nerwicą, to znaczy postara się, by dał o sobie znać czynnik
całkiem przeciwny roszczeniom głowy. Jak więc mit opisuje
nerwicę? Otóż bogowie postanawiają „powołać” — to znaczy;
stworzyć — człowieka podobnego do Gilgamesza. Stwarzają
Enkidu; mimo że jest on podobny do Gilgamesza, różni się odeń
pod niektórymi względami. Ma długie włosy — wygląda jak
tnieszkaniec jaskini; żyje na równinach z dzikimi zwierzętami,
pije z wodopoju razem z gazeJami. Gilgamesza — na razie
jeszcze normalnego — nawiedza normalny sen, który informuje
go o zamierzeniach bogów. Śni mu się, że na plecy spada mu
gwiazda — gwiazda ta jest jednak niczym potężny wojownik,
Gilgamesz walczy z nią, lecz nie może się wyzwolić spod jej
władzy. W końcu jednak wygrywa, składa gwiazdę u stóp swej
matki, która oznajmia, że ów wojownik „jest mu bratem” '*.
Matka jest mądrą kobietą, wykłada Gilgameszowi sen w taki
sposób, że ów gotów jest wyjść na spotkanie niebezpieczeństwu.
Właściwie Enkidu powinien walczyć z Gilgameszem i przy­
czynić się do jego upadku, Gilgamesz jednak, uciekając się do
bardzo chytrych środków, sprawia, że staje się on jego przyjacie­
lem. Gilgamesz zwyciężył reakcję swej nieświadomości chyt-
rością i siłą woli, przekonał przeciwnika, że tak naprawdę są
przyjaciółmi i że mogą współpracować. Teraz sprawy przyjmują
najgorszy z możliwych obrót.
Mimo że zaraz na początku Enkidu nawiedza bardzo
przygnębiający sen — wizja świata podziemnego, gdzie żyją
umarli — Gilgamesz przygotowuje się do wielkiego przed-

’ Por. Gilgames;^. Powieść starohahilońska, przełożył Józef Wittlin,


PIW, Warszawa 1986, s. 8. [Przyp. tłum.]
Por. tamże, s. 1 5. [Przyp. tłum.]
1
i}6 Podstawy psychologii analitycznej

sięwzięcia. Jak to herosi, Gilgamesz i Enkidu udają się na


wyprawę, której celem jest pokonanie Chumbaba — prze­
raźliwego potwora, którego bogowie postawili na straży swych
świętości na górze cedrowej’. Jego głos — ryk burzy; ktokol­
wiek zbliża się do lasu, czuje, jak członki mu wiotczeją. Enkidu
jest dzielny i mocny, ale wyprawa na potwora sprawia, że staje
się nerwowy. Złe sny mącą mu dobre samopoczucie — przy­
wiązuje do nich duże znaczenie, tak jak czyni to człowiek
mniejszy w nas, z którego chętnie się wyśmiewamy, kiedy staje
się przesądny w związku z pewnymi datami itd. — a jednak
człowiek mniejszy czuje się zaniepokojony w obliczu pewnych
zjawisk. Enkidu jest bardzo przesądny, po drodze do lasu
nawiedzają go złe sny i czarne przeczucia — podpowiadają mu,'
że sprawa przybierze zły obrót. Ale Gilgamesz wykłada sny
bardzo optymistycznie. I oto znowu nieświadomość zostaje
przechytrzona — herosi odnoszą sukces, wracają tryumfalnie do
miasta niosąc głowę potwora^.
W tej chwili do sprawy postanawiają włączyć się bogowie,
a właściwe jedna bogini — Isztar — która zamierza zniszczyć
Gilgamesza. Ostatnia instancja nieświadomości to Wieczna
Kobiecość, Isztar zaś z iście kobiecą zręcznością próbuje omotać
Gilgamesza obietnicami wielkich nagród, które otrzyma, jeśli
weźmie ją sobie za kochankę: stanie się bogiem, jego moc
i bogactwo przekroczą wszelką miarę. Cóż, Gilgamesz nie
wierzy jednak w ani jedno słowo; bezwstydnymi słowy odrzuca
ofertę bogini, zarzucając jej, że wobec wszystkich kochanków
była niewierna i okrutna. Isztar, wściekła za te zniewagi, wzywa
bogów, by stworzyli mocarnego byka, który zstępuje z niebios
i pustoszy ziemię. Wszczyna się wielka bitwa, trujący oddech
boskiego byka zabija setki ludzi, ale oto znowu uderzają
Gilgamesz i Enkidu i odnoszą chwalebne zwycięstwo’ .
Isztar, nieprzytomna ze złości i bólu, zstępuje na mury
miasta; Enkidu wyzywa ją w najgorszy sposób: przeklina ją
i miota jej prosto w twarz członek zabitego byka. To punkt

’ Por. tamże, s. i8. [Przyp. tłum.]


^ Por. tamże, s. 3 1—36. [Przyp. tłum.]
’ Por. tamże, s. 36-41. [Przyp. tłum.]
Wykiad I V ijj

kulminacyjny mitu — teraz ma miejsce decydujący zwrot.


Enkidu znowu nawiedzają zatrważające sny, zapada na ciężką
chorobę i umiera*.
Oznacza to, że świadomość całkowicie się oderwała od
nieświadomości; nieświadomość decyduje się odwrót, Gilga­
mesz, zdjęty bólem, zostaje sam. Trudno mu się pogodzić ze
stratą przyjaciela, najbardziej jednak dręczy go lęk przed
śmiercią. Widział śmierć przyjaciela — staje w obliczu faktu, że
sam jest też śmiertelny. Wobec tego do licznych pragnień
Gilgam esza dochodzi następne — pragnienie nieśmiertelności.
Gilgam esz bohatersko rusza w drogę i znajduje lekarstwo na
śmierć — poznaje starca, jednego ze swych przodków, który
wiedzie żywot wieczny daleko na Zachodzie. W ten oto sposób
rozpoczyna się podróż do świata podziemnego, nekyia\ Gil­
gamesz niczym słońce przeprawia się przez bramę góry niebios
na Zachód. Stawia czoło straszliwym przeszkodom, nawet
bogowie nie sprzeciwiają się jego zamiarowi, choć mówią mu, że
daremnie szuka. W końcu dociera do celu, przekonuje starca, by
ten opowiedział mu o cudownym zielu. Na dnie morza znajduje
cudowne ziele mcŚTaictte\noió.,pharmakon athanasiar, Gilgamesz
zabiera je do domu. Mimo że jest zmęczony podróżą, cieszy się,
oto bowiem posiadł cudowne lekarstwo, śmierć mu niestraszna.
Kiedy jednak odświeża się kąpielą w stawie, wąż wyczuwa
zapach ziela nieśmiertelności i kradnie je. Po powrocie do domu
Gilgam esz snuje dalsze plany umocnienia miasta, nie może
jednak znaleźć ukojenia. Chciałby wiedzieć, co dzieje się
z człowiekiem po śmierci. W końcu udaje mu się wywołać ducha
Enkidu; duch wychodzi z dziury w ziemi i przekazuje Gil­
gameszowi informacje, które nastrajają go wielce melancholij­
nie. Na tym epos dobiega końca. Ostateczne zwycięstwo odnosi
zimnokrwisty gad’ .
Również antyk przekazuje opisy wielu marzeń sennych
o bardzo podobnych motywach. W tym miejscu chciałbym wam
pokazać, jak postępowali z marzeniami sermymi nasi starsi
koledzy po fachu w I wieku naszej ery. Dobry przykład

* Por. tamże, s. 46-47. [Przy. tłum.]


’ Por. tamże, s. 76-80. [Przyp. tłum.]
I^s Podstawy psychologii analitycznej

znajdziemy w Wojnie i^ydowskiej Józefa Flawiusza, który infor­


muje również o zburzeniu Jerozolimy.
Onego czasu jako tetrarcha Jerozolimy panował rzymski
namiestnik Archelaos, wielki okrutnik; jak wszyscy namiestnicy
prowincji, traktował on swe stanowisko przede wszystkim jako
okazję do powiększenia majątku i kradł, co tylko wpadło mu
w ręce. Wysłano więc do Cezara Augusta poselstwo ze skargą.
Działo się to w dziesiątym roku panowania Archelaosa. Mniej
więcej w tym samym czasie namiestnika nawiedził sen o tym, że
widzi dziewięć pełnych, dużych kłosów,
k t ó r e z j a d a ł y wo ł y ' ° . Zaniepokojony tym Archelaos
wezwał nadwornego psychologa analitycznego, ten jednak nie
wiedział, jak objaśnić ów sen, albo bał się powiedzieć prawdę
— w każdym razie jakoś się wykręcił. Wobec tego namiestnik
wezwał innych „psychoanalityków” na konsultacje, ale i ci
twierdzili, że nie wiedzą, co miałby ów sen znaczyć.
Działała jednak w owym czasie dziwna sekta esseńczyków
zwanych też iherapeuiai, ludzi wolnego ducha. Mieszkali oni
w Egipcie niedaleko Morza Martwego — niewykluczone, że do
tej sekty należał Jan Chrzciciel i Szymon Mag. Posłano więc po
niejakiego Szymona z rodu esseńczyków, ten zaś, skoro stanął
przed namiestnikiem, przemówił tymi słowy: „K łosy oznaczają
lata, a woły przewrót w państwie. Będziesz tedy panować tyle
lat, ile było kłosów, i po przeżyciu różnych wstrząsów dokonasz
żywota. Głodne woły oznaczają twój kres” ” . W owym kraju
łatwo było sobie wyobrazić sytuację przedstawioną przez
wspomniany obraz senny — stale trzeba było starannie chronić
pola przed szukającym pożywienia bydłem. Trawy było mało,
a kiedy nocą woły przez ogrodzenie z żywopłotu wdarły się na
pole, stratowały i zjadły zboże, można było mówić o katastrofie
— w ciągu jednej nocy zniszczony został przyszłoroczny chleb.
Wykładnia Szymona esseńczyka potwierdziła się: po upływie

Por. Józef Flawiusz, z języka greckiego przełożył


oraz wstępem i komentarzem opatrzył Jan Radożycki, Oficyna Wy­
dawnicza Rytm, Warszawa 1995, księga II, rozdział V II, 3, 1 1 1 - 1 1 3 , s.
16 1. [Przyp. tłum.]
" Tamże. [Przyp. tłum.]
Wykiad I V iß9

kilku lat przybył z Rzym u poseł, zbadał sposób rządzenia


Archelaosa, p ozbaw ił go całego m ajątku i skazał na w ygnanie do
(Salii.
Archelaos był żonaty. Jego żona Glafira też miała sen.
Oczywiście była pod wrażeniem w szystkiego, co przydarzyło się
inężowi. Śniła więc o pierwszym małżonku — Archelaos był
trzeci — którego pozbyła się w sposób wielce nieelegancki;
człek ów został bowiem zamordowany, a mordercą był praw­
dopodobnie Archelaos. No, to były surowe czasy. A więc we
śnie s t a n ą ł p r z e d n i ą A l e k s a n d e r , p o p r z e d n i
mą ż , z g a n i ł j ą i p o w i e d z i a ł , że j ą z a b i e r z e d o
s i e b i e‘\ Ponieważ Szymon esseńczyk nie objaśnił tego snu,
mamy swobodę w kwestii analizy. Ważne jest to, że Aleksander
już nie żył, a więc że Glafira widziała we śnie zmarłego męża.
W owym czasie znaczyło to oczywiście, że widziała jego ducha.
Skoro więc duch powiedział, że zabierze ją do siebie, to
oznaczało to, że chce ją zabrać do Hadesu. I rzeczywiście
— kilka dni później popełniła samobójstwo.
Oczywiście wykładacz snów bardzo rozsądnie postąpił
zmarzeniem sennym Archelaosa. Zrozumiał on ów sen dokładnie
tak, jak my byśmy go zrozumieli, mimo źe przytoczone sny są
znacznie bardziej proste niż większość naszych. Doświadczenie
mi podpowiada, że sny są tak proste lub tak skomplikowane jak
śniący je człowiek, tyle że trochę wyprzedzają one jego
świadomość. Jeśli chodzi o moje marzenia senne, to rozumiem je
nie lepiej niż ktokolwiek z was swoje, ponieważ zawsze znajdują
się one nieco poza moim zasięgiem; mozolę się nad nimi dokładnie
tak, jak ktoś, kto w ogóle nie ma pojęcia o interpretowaniu marzeń
sennych. Jeśli chodzi o własne sny, wiedza na niewiele się zda.
Inna interesująca paralela do omawianego przypadku to
znana wam wszystkim łiistoria zapisana w czwartym rozdziale
Księgi Daniela’’ . Kiedy król Nabuchodonozor podbił Mezo­

" Por. tamże, księga II, rozdział V II, 4, 1 14 - 116 , s. 162. [Przyp.
tłum.]
Przykład ten analizuje Jung także w Ogólnych uwagach na temat
psjchologii snu, dz. cyt.; w. tegoż, O istocie snów, dz. cyt., s. 76 i nast.
[Przyp. tłum.]
t4<! Podstauy psychologii analitycznej

potamię i Egipt, uroił sobie, że oto panuje nad całym światem,


a wtedy nawiedził go typowy sen króla-zdobywcy, który zaszedł
za wysoko. Śnił więc o wielkim drzewie,
s i ę g a j ą c y m aź d o n i e b a , r z u c a j ą c y m c i e ń na
c a ł ą z i e m i ę . A l e C z u j n y i Ś w i ę t y r o z k a z a ł , by
drzewo zostało ścięte, gałęzie obcięte,
l i ś c i e s t r z ą ś n i ę t e , by z o s t a ł a t y l k o nasada
k o r z e n i ; b y ż y ł s a m ze z w i e r z ę t a m i , a j e g o
l u d z k i e s e r c e z o s t a ł o mu o d j ę t e i z a s t ą p i o n e
s e r c e m z w i e r z ę c y m ' “*.
Oczywiście wszyscy astrologowie, mędrcy i wykładacze
snów twierdzili, że nie rozumieją z tego ani słowa. Tylko Daniel,
który już w drugim rozdziale wykazał, że jest wnikliwym
analitykiem — miał nawet wizję snu, którego Nabuchodonozor
nie mógł sobie przypomnieć — zrozumiał, co ów sen znaczy.
Powiedział królowi, że powinien natychmiast wyrazić skruchę
z powodu swej żądzy posiadania i niesprawiedUwości, ponieważ
w przeciwnym razie sen się sprawdzi. Ale król postępował jak
dotąd, był bardzo dumny ze swej władzy. A wtedy głos z nieba
przeklął go, powtarzając proroctwo ze snu. I spełniło się
wszystko, co zostało przepowiedziane. Nabuchodonozor został
wtrącony pomiędzy zwierzęta, sam stał się zwierzęciem. Jadł
trawę jak wół, jego ciało stało się mokre od rosy, jego włosy
urosły jak orle pióra, jego paznokcie przekształciły się w ptasie
szpony. Przemienił się w człowieka pierwotnego, a ponieważ
nadużywał rozumu, został go pozbawiony. Ba, cofnął się nawet
poza stadium człowieka pierwotnego, stał się nieludzki: prze­
mienił się w Chumbaba, monstrum. Wszystko to symbolizuje
całkowitą degenerację człowieka, który chciał zajść za wysoko.
W wypadku Nabuchodonozora, podobnie jak w omawia­
nym przypadku mojego pacjenta, stajemy w obliczu odwiecz­
nego problemu człowieka sukcesu, który przekroczył miarę,
toteż nieświadomość pokrzyżowała jego plany. Sprzeciw
nieświadomości objawia się zrazu w marzeniach sennych,
a kiedy nie zostanie uwzględniony, to musi się on wyrazić
w rzeczywistości zewnętrznej jako fatum wiszące nad

Por. Dn IV 7 -13 . [Przyp. tłum.]


Wykład I V 141

człowiekiem. Te historyczne marzenia senne — jalc wszystkie


sny — spełniają f u n k c j ę k o m p e n s a c y j n ą ; to
wskazówka — lub, jeśli wolicie, znak — że dany człowiek nie
żyje w zgodzie z nieświadomą sytuacją, że w jakiś sposób
zboczył z wytyczonej mu drogi. W ten sposób człowiek ów pada
ofiarą ambicji i śmiechu wartych planów, a jeśli nadal na to nie
baczy, to otchłań pod nim będzie stawała się coraz głębsza, aż
w końcu w nią wpadnie — podobnie jak nasz pacjent.
Pragnę tu zwrócić uwagę na to, źe nie należy interpretować
żadnego snu, jeśli przedtem nie uwzględniło się wszystkich
szczegółów kontekstu. Nigdy nie przystępujcie do analizy
marzenia sennego z głowami nabitymi jakimiś teoriami — zapy­
tajcie pacjenta, co dane obrazy oniryczne oznaczają d 1 a
n i e g o . Marzenia senne zawsze odnoszą się do pewnego
problemu śniącego człowieka — do problemu źle ocenianego
przez świadomość. Marzenia senne to reakcje na nasze świado­
me nastawienie, zachowują się tak, jak nasze ciało, gdy zjemy za
mało lub za dużo, czy też gdy w jakiś inny sposób źle je
traktujemy. M a r z e n i a s e n n e t o n a t u r a l n a r e a ­
kcja s a m o r e g u l u j ą c e g o się s y s t e m u p s y c h i ­
c z n e g o . Sformułowanie to jest najbliższe temu, co można
powiedzieć o strukturze i funkcji marzenia sennego. Uważam,
że sny są tak samo różnorodne i nieobliczalne, jak ludzie,
których obserwujemy przez cały dzień. Jeśli spotykamy w pew­
nej chwili jakiegoś człowieka, a potem natkniemy się na niego
znowu, to możemy usłyszeć i zobaczyć jego najróżniejsze
reakcje — to samo dotyczy snów. Nasze marzenia senne są tak
różnorodne, jak różnorodni jesteśmy w życiu codziennym;
trudno wymyślić teorię ujmującą wiele aspektów osobowości
— tak samo trudno zbudować teorię marzeń sennych. Gdyby
było inaczej, to mielibyśmy prawie boską wiedzę o człowieku,
a przecież wcale jej nie mamy. Ba, wiemy o człowieku bardzo
mało, a więc to wszystko, czego nie wiemy, określamy mianem
nieświadomego.
Dziś jednak sprzeniewierzę się samemu sobie, zdradzę
wszystkie me zasady. Zinterpretuję dla was jedno marzenie
senne, a więc takie, które nie wchodzi w skład serii; poza tym nie
znam osoby śniącej, a wobec tego nie dysponuję żadnymi
142 Podstawy psychologii analitycznej

skojarzeniami odnoszącymi się do tego snu. Będzie to zatetn


dowolne objaśnienie. Cóż, zawsze można znaleźć jakieś uspra­
wiedliwienie dla takiego postępowania. Jeśli na marzenie senne
składa się materiał jednoznacznie o s o b n i c z y , objaśniający
potrzebuje skojarzeń o charakterze osobistym, jeśli jednak sen
posiada strukturę zasadniczo m i t o l o g i c z n ą — a różnica ta
natychmiast rzuca się w oczy — to znaczy, że przemawia on
językiem uniwersalnym, toteż ja, wy czy ktokolwiek inny
możemy snuć paralele, dzięki którym da się odtworzyć kontekst
— zakładając, że mamy odpowiednią wiedzę. Jeśli więc marze­
nie senne odtwarza na przykład motyw smoka i herosa, to każdy
może o tym coś powiedzieć, ponieważ każdy z nas czytał bajki
i legendy, a więc ma jakąś wiedzę na temat herosa i smoka. Na
zbiorowym poziomie marzeń sennych właściwie nie ma żadnej
różnicy między ludźmi — pojawia się ona na poziomie osob-
luczym.
Sen, który chcę wam opowiedzieć, ma zasadniczo mito­
logiczny charakter. W tym miejscu musimy jednak zapytać;
W jakiej sytuacji nawiedzają nas mitologiczne marzenia senne?
Nawiedzają nas one raczej rzadko, ponieważ nasza świadomość
jest stosunkowo ściśle odizolowana od leżących u jej podłoża
warstw archetypowych, dlatego takie sny wydają się nam
dziwaczne. Jeśli jednak chodzi o umysłowość bliższą psyche
pierwotnej, sprawa wygląda inaczej. Ludzie pierwotni uznają
takie sny za bardzo ważne, określają je mianem „wielkich” ,
w odróżnieniu od zwykłych snów. Czują, że to coś istotnego, że
kryje się w nich jakiś sens ogólnoludzki. Dlatego
w społeczeństwie pierwotnym człowiek, którego nawiedził taki
„wielki” sen, czuje się zobowiązany poinformować o nim całą
społeczność, która wszczyna dysputę na jego temat. Takie
marzenia senne przedstawiano senatowi rzymskiemu. Znamy na
przykład historię z I wieku przed Chrystusem: c ó r c e s e n a ­
t o r a we ś ni e u k a z a ł a się b o g i n i M i n e r w a
i p o s k a r ż y ł a s i ę , że l u d r z y m s k i z a n i e d b u j e
j e j ś w i ą t y n i e . Obowiązek nakazał senatorównie przed­
stawić ów sen senatowi, ten zaś przeznaczył pewną sumę
pieniędzy na renowację świątyni. Podobny wypadek przed­
stawia Sofokles. Kiedy ze świątyni Heraklesa skradziono drogo­
Wykład I V ¡ 4)

cenne złote naczynie, S o f o k l e s o w i u k a z a ł s i ę w e


ś n i e b ó g i z d r a d z i ł mu i m i ę z ł o d z i e j a ’’. Kiedy
s e n nawiedził Sofoklesa po raz trzeci, ten uznał, że musi o nim

poinformować areopag. Człowiek, którego imię wyjawił sen,


został pojmany — w trakcie przesłuchania przyznał się do winy
i zwrócił naczynie. Te mitologiczne czy też zbiorowe marzenia
senne są ukształtowane w taki sposób, że instynktownie
przynaglają ludzi do opowiadania o nich. Trzeba posłuchać
głosu tego instynktu, ponieważ takie marzenia senne nie należą
do indywiduum — mają one raczej znaczenie zbiorowe. Są one
prawdziwe jako takie, zwłaszcza zaś są prawdziwe dla ludzi
w pewnych sytuacjach, dlatego w starożytności i średniowieczu
otaczano wielką czcią marzenia senne — przeczuwano, że
wyrażają one prawdę ludzką o charakterze zbiorowym.
A teraz opowiem kilka snów. Ich opisy nadesłał mi pewien
kolega, który dołączył też kilka uwag dotyczących osoby
śniącej. Kolega ów był psychiatrą, klinicystą, pacjentem zaś był
młody Francuz, człowiek w wieku dwudziestu dwóch lat,
bardzo inteligentny, obdarzony wielkim poczuciem smaku.
Wrócił z podróży do Hiszpanii z depresją zdiagnozowaną jako
depresyjna forma obłędu maniakalno-depresyjnego. Depresja
nie była bardzo silna, ale tak dawała się we znaki, że zalecono
pacjentowi pobyt w zakładzie zamkniętym. Po sześciu mie­
siącach został wypisany, kilka miesięcy później popełnił sa­
mobójstwo. W owym czasie już nie cierpiał na depresję,
praktycznie był całkiem zdrów — samobójstwo popełnił więc
będąc przy zdrowych zmysłach. Na podstawie marzenia sen­
nego zrozumiemy, dlaczego tak się stało. Sen ów nawiedził go
na początku fazy depresyjnej:

Pod wielką katedrą w Toledo stoi napełniona wodą cysterna, która ma


podziemne połączenie z rzeką Tajo opływającą miasto. Cysterna to małe
ciemne pomieszczenie. W wodzie pływa ogromny wąż — jego oczy
błyszczą jak klejnoty. Obok stoi złoty puchar, w którym znajduje się
złoty sztylet. Ten sztylet to klucz do Toledo, ten zaś, kto go posiada,

Pot. Sophokles, hetausgegeben von Schneidewin, I: Allgemeine


Einleitung, s. X V I. [Ptzyp. wyd.]

1
¡44 Podstawy p^chologii analitycznej

panuje nad miastem. Wiem, że wąż jest przyjacielem i strażnikiem B.C.


— mojego młodego przyjaciela, który też tu jest. B.C. wkłada gołą
stopę w paszczę węża — ten liże go przyjaźnie; B.C. to bawi. Nie lęka
się węża, ponieważ jest pogodnym dzieckiem. We śnie wydaje się, że
B.C. ma około siedem lat. <(Tak naprawdę B.C. był przyjacielem
pacjenta z dzieciństwa.) Od owego czasu wąż popadł w zapomnienie
— nikt nie ważył się zstąpić do jego kryjówki.

Sen ów to coś w rodzaju uwertury, dopiero teraz zacznie się


właściwa akcja.

Jestem sam na sam z wężem. Rozmawiam z nim z szacunkiem, ale bez


śladu lęku. Wąż mówi, że Hiszpania należy do niego, że jest
przyjacielem B.C. i prosi, bym oddał mu chłopca. Odrzucam tę
propozycję; w zamian obiecuję, że sam zstąpię w mroki jaskini, by
zostać jego druhem. Później jednak rozmyślam się; zamiast spełnić tę
obietnicę, postanawiam wysłać do węża S. — innego mego przyjaciela.
Człowiek ów pochodzi od łiiszpańskich Maurów; aby zejść do cysterny,
musi odzyskać odwagę, jaka niegdyś cechowała jego lud. Radzę mu, by
zabrał miecz o czerwonej rękojeści, który znajduje się w ludwisarni na
drugim brzegu Tajo. To bardzo stary miecz, jego łiistoria sięga czasów
dawnych Fokidów’'’. S. zdobywa miecz, zstępuje do cysterny, ja zaś
żądam, by przebił mieczem lewą dłoń. S. spełnia to życzenie, lecz kiedy
spotyka straszliwego węża, nie może się pozbierać. Przytłoczony
bólem, zdjęty lękiem, wydaje okrzyk i wybiega z ciemności — bez
sztyletu. Nie może więc utrzymać Toledo, ja też nie mogę nic na to
poradzić — zostawiam go na dole w charakterze dekoracji ściennej.

Tu sen dobiega końca. Jego opis został sporządzony po


francusku. Przejdźmy teraz do kontekstu. JeśU cłiodzi
o występujących w tym śnie przyjaciół, to dysponujemy
pewnymi wskazówkami. B.C. to przyjaciel pacjenta z czasów
wczesnej młodości, trochę odeń starszy; śniący wszystko, co
wydawało się mu cudowne i podniecające, projektował właśnie
na niego — zrobił z niego kogoś w rodzaju herosa. Później
stracił go z oczu — być może ów przyjaciel umarł. S. to drułi
śniącego z ostatnich lat — potomek hiszpańskich Maurów. Nie

Mieszkańcy Fokidy w Azji Mniejszej, założyciele Massali (Mar­


sylia) i kolonii na wschodnim wybrzeżu Hiszpanii. [Przyp. wyd.]
Wykład I V 14 ;

znam go osobiście, znam jednak jego rodzinę, mieszkającą na


południu Francji, bardzo starą i szacowną — nazwisko rzeczy­
wiście mogłoby sugerować mauretańskie pochodzenie. Śniący
znał legendę o rodzinie S.
Jak już wspomniałem, śniący był na krótko przedtem
w Hiszpanii, oczywiście odwiedził także Toledo. Sen nawiedził
go już po powrocie, kiedy przebywał w kUnice. Był w marnym
stanie, był prawie zupełnie zrezygnowany, musiał opowiedzieć
sen lekarzowi. Mój kolega-lekarz nie miał pojęcia, co z tym
począć, poczuł jednak potrzebę wysłania opisu tego snu do
mnie, uważał bowiem, że jest on ważny. Kiedy przeczytałem
opis po raz pierwszy, nie wiedziałem, o co chodzi, miałem
jednak wrażenie, że gdybym więcej wiedział na temat takich
snów i sam prowadził tę terapię, to być może zdołałbym pomóc
temu młodemu człowiekowi i nie doszłoby do najgorszego. Od
owego czasu miałem do czynienia z wieloma takimi przypad­
kami, toteż zdaję sobie sprawę z tego, że kiedy naprawdę się
rozumie taki sen, jak przytoczony wyżej, to często można
przezwyciężyć trudności zdawałoby się beznadziejne. Gdy
mamy do czynienia z takim wrażliwym, przeczulonym
człowiekiem, studentem historii sztuki, niezwykle inteligen-
mym i artystycznie uzdolnionym, musimy postępować nad­
zwyczaj ostrożnie. Banały do niczego nie doprowadzą — musi­
my podejść do materiału z najwyższą powagą.
Z pewnością nie postąpimy niewłaściwie, jeśli przyjmiemy
założenie, że śniący człowiek wybrał Toledo z określonego
powodu — zarówno jeśli chodzi o cel podróży, jak również
o miejsce, gdzie rozgrywa się akcja snu; sen zaś przynosi materiał
narzucający się zaiste każdemu, kto zwiedzając Toledo ma tę
samą dyspozycję psychiczną, kto odebrał takie samo wychowa­
nie, kto ma tę samą subtelną intuicję estetyczną, popartą
odpowiednią wiedzą. Toledo to miasto wywołujące na przyby­
szu nadzwyczajne wrażenie. Właśnie w Toledo znajduje się
jedna z najwspanialszych katedr gotyckich na świecie. To miasto
o bardzo starej tradycji: założone przez Rzymian pod nazwą
Toletum, przez wieki było siedzibą kardynała-arcybiskupa
prymasa Hiszpanii. Od VI do V III wieku była to stolica Gotów
zachodnich; od V III do X I wieku stolica prowincji w królestwie
1^6 Podstaay psychologii analitycznej

mauretańskim, a od X I do X V I wieku stolica Kastylii. Katedra


w Toledo, budowla niezwykle piękna, wywołująca niesamowite
wrażenie, symbolizuje naturalnie wszystko, co przedstawia:
wielkość i władzę, splendor i tajemnicę średniowiecznego
chrześcijaństwa, którego prawdziwym wyrazem był kościół.
Katedra ta jest więc ucieleśnieniem królestwa duchowego,
albowiem w średniowieczu światem rządzili cesarz i Bóg, zatem
katedra wyraża chrześcijańską filozofię czy też światopogląd
średniowiecza.
Sen powiada, że pod katedrą znajduje się miejsce sekretne,
które tak naprawdę nie należy do kościoła chrześcijańskiego.
A cóż takiego może się znajdować pod katedrą wzniesioną
w owym czasie? Wszędzie spotkamy tu tak zwany kościół dolny
lub kryptę. Zapewne słyszehście o krypcie w Chartres; daje ona
dobre wyobrażenie o tajemniczym nastroju, jaki panuje
w każdej krypcie. Krypta w Chartres to dawne miejsce święte;
znajdowała się tu fontanna, przy której oddawano cześć Dziewi­
cy — ale nie Dziewicy Maryi, jak dzisiaj, lecz bogini celtyckiej.
Pod każdym średniowiecznym kościołem chrześcijańskim znaj­
duje się miejsce tajemne, gdzie w dawnych czasach sprawowano
mysteria. Tym, co dzisiaj określamy mianem sakramentów
kościelnych, dla dawnych chrześcijan były mysteria. Po prowan-
salsku krypta to k müsset— tajemnica; słowo to może pochodzić
od słowa mysteria i oznaczać miejsce tajemne. W Aoście, gdzie
mówi się dialektem prowansalskim, to, co znajduje się pod
katedrą określa się mianem müsset.
Krypta została prawdopodobnie przejęta z kultu Mitry.
W rehgii mitraistycznej główna ceremonia odbywała się w gro­
cie, na wpół pod ziemią; prości wierni znajdowali się wyżej,
w kościele górnym; w podłodze były wykute dziury, toteż
wierni mogli słuchać i obserwować kapłanów i wybranych, jak
odprawiają swe obrzędy, choć sami nie byli do nich dopuszczeni
— bezpośrednie uczestniczenie w nich zastrzeżone było dla
wtajemniczonych. Ta sama idea legła u podstaw podziału
kościoła chrześcijańskiego na baptysterium i korpus główny,
chrzest i komunia były bowiem w swoim czasie mysteriami,
o których nie można było mówić wprost — trzeba było używać
alegorycznych porównań, by nie zdradzić tajemnicy. Mysterium
\J^jkiad I V lą y

związane było również z samym imieniem Chrystusa — nie


można go było wymawiać; określano go słowem ichthys — „R y ­
ba” . Prawdopodobnie to właśnie tajemnica okrywająca święte
Imię jest przyczyną tego, że we wczesnochrześcijańskim doku­
mencie znanym pod tytułem Paster^ Hermasa pochodzącym
z około 140 roku naszej ery imię Chrystusa nie pojawia się ani
razu, mimo że dokument ów do około V wieku stanowił ważną
część literatury chrześcijańskiej uznawanej przez Kościół’’ .
Hermas, autor tej księgi o wizjach, miał być bratem Piusa,
biskupa Rzymu. Nauczyciel duchowy, który ukazuje się Her-
masowi, jest określany \2ikopoimen — pasterz — a nie Chrystus.
Idea krypty czy też miejsca tajemnego wiedzie nas więc do
czegoś, co leży pod światopoglądem chrześcijańskim, co jest
starsze od chrześcijaństwa, a więc na przykład do czegoś
w rodzaju pogańskiej fontanny pod katedrą w Chartres czy
starożytnej jaskini, gdzie żyje wąż. Fontanna i wąż nie są rzecz
jasna realne, śniący nie widział ich w trakcie podróży po
Hiszpanii. Ten obraz oniryczny nie jest wynikiem osobistego
doświadczenia, dlatego miejsca paralelne można znaleźć dzięki
wiedzy z dziedziny archeologii i mitologii. Muszę powiedzieć
wam coś o tym paralelizmie, żebyście mogli się przekonać,
w jakim kontekście czy w jakiej osnowie jawi się porządek
symboliczny, jeśli postrzega się go w świetle pracy komparatys-
tycznej. Wiecie, że w każdym kościele znajduje się chrzcielnica.
Pierwotnie była to piscina, basen, w którym kąpano wtajem­
niczanych czy też ich symbolicznie topiono. Po symbolicznej
śmierci w kąpieli chrzcielnej wychodzili przemienieni quasi modo
geniti.'^ Możemy więc założyć, że krypta lub basen chrzcielny
znaczą tyle, co lęk i śmierć, ale też odrodzenie; jest to miejsce,
gdzie dokonuje się mrocznych wtajemniczeń.
Wąż w jaskini to wyobrażenie, które często można spotkać
w świecie antycznym. Jest rzeczą ważną, by stale mieć na
uwadze to, że w klasycznym antyku, a także w innych
kulturach, wąż nie tylko oznacza lęk i niebezpieczeństwo.

Por. Jung, Psychologische Typen, dz. cyt.; Gesammelte Werke, i960, t.


VI, par. 430 i nast. [Przyp. wyd.]
'* „Jak nowo narodzeni.” [Przyp. tłum.]
14S Podstany psychologii analitycznej

ale i -wybawienie. Dlatego Asklepios, bóg lekarzy, wiąże


się z symbolem węża — wszyscy znacie jego emblemat
używany do dzisiaj, W świątyniach Asklepiosa — w asklepeia,
to znaczy w dawnych klinikach — znajdowała się jama
przywalona kamieniem; w tej jamie żył święty wąż. W kamieniu
wyryta była szczelina, przez którą ludzie odwiedzający miejsce
uzdrowienia wrzucali honoraria dla lekarzy. Wąż był więc
kasjerem kliniki i poborcą datków wrzucanych do jaskini.
Podczas wielkiej epidemii cholery za rządów Dioklecjana
sławny wąż z asklepeionu w Epidauros został przeniesiony
do Rzymu, gdzie miał odgrywać rolę antidotum na zarazę.
Wąż przedstawiał samego boga.
Wąż to nie tylko bóg-zbawca; ma on też dar mądrości
i wieszczenia. W źródle kastalijskim w Delfach pierwotnie
mieszkał pyton. Apollo walczył z wężem i w końcu go zwyciężył
— od tej chwili Delfy stały się siedzibą sławnej wyroczni
Apollina, dopóki ten nie podzielił się władzą z Dionizosem,
który później przybył do D elf ze Wschodu. W świecie podziem­
nym, tam, gdzie przebywają duchy zmarłych, zawsze znajduje
się woda i węże — możemy o tym przeczytać chociażby
w Żabach Arystofanesa. W legendach węża często zastępuje
smok; łacińskie słowo draco znaczy po prostu „wąż” .
Szczególnie sugestywną paralelę odnoszącą się do przytoczo­
nego snu znaleźć można w pochodzącej z V wieku
chrześcijańskiej legendzie o św. Sylwestrze'^. Pod skałą tar-
pejską w Rzymie znajduje się pieczara, w której żyje straszny
smok domagający się ofiar z dziewic. Według innej legendy nie
był to prawdziwy smok, lecz sztuczny, kiedy zaś do jaskini
zstąpił pewien mnich, by dowieść, że smok ten jest nieżywy,
stwierdził, że w paszczy ma on miecz, a w oczach błyszczące
klejnoty.
W jaskiniach tych, na przykład w jaskini kastalijskiej, bardzo
często biją źródła; odgrywają one istotną rolę w kulcie Mitry,
z którego wywodzi się wiele elementów kultu wczesno­
chrześcijańskiego. Porfiriusz opowiada, że Zoroaster, założyciel

Por. Jung, Symbole der Wandlung, dz. cyt.; Gesammelte Werke, 1973,
t. V , par. 572 i nast. [Przyp. wyd.]
\fyklad I V ¡49

religii perskiej, poświęcił Mitrze jaskinię z wieloma źródłami^".


Qi z was, którzy już byli w Niemczech i odwiedzili Saalburg
^ pobliżu Frankfurtu, zauważyli tam na pewno źródło, trys­
kające w pobliżu groty Mitry. Kult Mitry zawsze wiąże się ze
źródłem. Bardzo piękne mitreum znajduje się w Prowansji:
tworzy je dużapiscina wypełniona wspaniałą, krystaliczną wodą
— w tle wznosi się skała, na której został wyrzeźbiony Mitra
Tauroktonos (Mitra Bykobójca). Te pogańskie świętości za­
wsze stanowiły przedmiot zgorszenia dla pierwszych
chrześcijan, którzy nienawidzili tych naturalnych miejsc kultu,
ponieważ nie byli przyjaciółmi natury. W Rzymie odkryto
mitreum na głębokości dziesięciu stóp pod kościołem San
Clemente. Zachowało się ono w dobrym stanie, ale jest zalane
wodą, kiedy zaś się ją już wypompuje, zaraz znowu wraca.
Mitreum to jest ciągle pod wodą, ponieważ w pobliżu bije
źródło — to właśnie jego wody stale zalewają pomieszczenie.
Nigdy nie znaleziono tego źródła. Znamy jeszcze inne antyczne
wyobrażenia religijne, występujące na przykład w kulcie orfi­
ckim, w których świat podziemny zawsze wiązał się z wodą.
Na podstawie przedstawionego tu materiału powinniście już
móc wyrobić sobie opinię co do tego, że wąż w wypełnionej
wodą jaskini to obraz dobrze znany, odgrywający ważną rolę
w antyku. Zauważyliście, że przedstawione przez mnie
przykłady pochodzą wyłącznie ze świata kultury antycznej;
mógłbym rzecz jasna wybrać paralele z innych kultur, ale i tak
wyszłoby na to samo. Woda w głębinach to obraz nieświado­
mości. Ukryty jest tam skarb strzeżony najczęściej przez węża
lub smoka; w przytoczonym wcześniej śnie chodzi o złoty
puchar ze sztyletem w środku. Jeśli chce się odzyskać skarb,
trzeba zabić smoka. Skarb, o którym mowa, to coś wielce
tajemniczego. Osobliwa natura węża określa zarazem naturę
samego skarbu, tak jakby stanowili jedno. Mity często wspomi­
nają też o złotym wężu strzegącym skarbu. Złoto to coś, czego
każdy poszukuje, wygląda więc na to, że to właśnie wąż jest tym
skarbem, źródłem niezwykłej siły. Tak właśnie przedstawiają to

“ Por. tamże, par. 484. Porfiriusz, De antro nympharum, cyt. za:


Dieterich, 'Eine Mithrasliturgie, dz. cyt., s. 63. [Przyp. wyd.]
1)0 Podstawy psychologii analitycznej

wczesne mity greckie: jaskinię zamieszkuje heros, na przykład


Kekrops, założyciel Aten. W górnych partiach ciała jest on na
poły mężczyzną, na poły kobietą — hermafrodytą, ale od dołu
jest wężem; to prawdziwe monstrum. To samo mówią przekazy
0 Erchetheusie, innym mitycznym królu ateńskim.
Niechże te uwagi posłużą nam jako przygotowanie do
zrozumienia motywu złotego pucharu ze sztyletem. Jeśli widzie­
liście Parsifala Wagnera, to wiecie, że puchar odpowiada
Graalowi, a sztylet włóczni, że oba te motywy są ze sobą
związane; chodzi tu o zasadę męską i żeńską, które wespół
tworzą obraz zjednoczenia przeciwieństw. Jaskinia czy świat
podziemny wyobrażają warstwę nieświadomości, w której nie
ma żadnego zróżnicowania, nawet między tym, co męskie,
a tym, co żeńskie, czyli pierwszego rozróżnienia, które prze­
prowadzają już ludzie pierwotni. Ludzie pierwotni rozróżniają
na przykład podług tej zasady przedmioty, podobnie jak i my
niekiedy to czynimy. Niektóre klucze na przykład mają dziurę
w piórku, inne zaś są masywne, mówimy więc o kluczach
żeńskich i męskich. Znacie włoskie dachówki — wypukłe
kładzione są na wklęsłe i określane odpowiednio jako mnich
1 mniszka. Nie chodzi tu bynajmniej o sprośny włoski dowcip,
lecz o samą kwintesencję tego rozróżnienia.

Rys. 13. Dao

Jeśli więc nieświadomość zawiera i to, co męskie, i to, co


żeńskie, to rzeczy stają się właściwe nie do rozróżnienia, nie
możemy więc stwierdzić, czy coś jest męskie czy żeńskie,
podobnie jak nie można było powiedzieć o Kekropsie, który
przybył z mitycznych dali, czy jest mężczyzną czy kobietą.
Wykiad I V ///

człowiekiem czy wężem. Widzimy również, że dno cysterny


pojawiającej się w marzeniu sennym pacjenta znamionuje pełne
zjednoczenie przeciwieństw. Jest ono pierwotnym stanem
rzeczy, zarazem jednak najbardziej pożądanym celem, to znaczy
zjednoczeniem żywiołów, które wiecznie przeciwstawiają się
sobie jako przeciwieństwa. Tu jednak konflikt się wycisza,
wszystko znajduje się — jeszcze lub znowu — w stanie
piezróżnicowanej harmonii. Tę samą ideę znaleźć można w daw­
nej filozofii chińskiej. Ów idealny stan określa się mianem dao;
polega on na pełnej harmonii nieba i ziemi. Na rysunku 13
przedstawiony jest symbol Jedna strona jest biała, oznaczo­
na czarnym punktem, druga strona jest czarna, oznaczona
białym punktem. Biała strona to żywioł gorący, suchy, ognisty
— to Południe; czarna strona to żywioł zimny, wilgotny, ciemny
— to Północ. Stan dao przedstawia początek świata, kiedy
jeszcze nic się nie zaczęło — to również stan, który można
próbować osiągnąć dzięki postawie najwyższej mądrości. Zjed­
noczenie dwóch przeciwnych żywiołów — męskiego i kobiece­
go — to obraz archetypowy. Kiedyś dane mi było doznać
bardzo pięknego przeżycia tego obrazu w jego prymitywnej,
jeszcze żywotnej formie. Kiedy podczas wojny służyłem w od­
dziale artylerii górskiej, żołnierze musieli wykopać głęboką
dziurę w ziemi, by ustawić ciężkie działo. Ziemia jednak była
bardzo twarda, toteż żołnierze klęli na czym świat stoi, musieli
bowiem dźwigać ciężkie bloki skał. Siedziałem ukryty za
wysoką skałą, pykałem fajeczkę i słuchałem, co mówią. A wtedy
jeden 2 nich powiedział: „Cholera, że też musimy się wgryzać
w głąb tej przeklętej starej doliny, w której żyli mieszkańcy
jeziora w czasach, gdy ojciec i matka spali razem” . Chodzi tu o to
samo wyobrażenie, tyle że wyrażone w bardzo naiwny sposób.
Murzyński mit powiada, że mężczyzna pierwotny i kobieta
pierwotna spali razem w Kalebasse; byli całkiem nieświadomi,
aż do chwili, kiedy stwierdzili, że zostali od siebie oddzieleni i że
to, co leży między nimi, to ich syn. Między nimi znalazł się
człowiek i od tej chwili byli oddzieleni, potem się poznali.
Pierwotny stan absolutnej nieświadomości charakteryzowany
jest jako stan doskonałego spokoju, stan, w którym nic się nie
dzieje.
1)2 Podstawy psychologu analitycznej

Kiedy śniący widzi te symbole, dociera do warstwy pełnej


nieświadomości, przedstawianej jako największy skarb. Motyw
przewodni w Parsifalu Wagnera sprowadza się do tego, że
włócznia musi powrócić do pucłiaru, ponieważ są one z sobą
związane — na wieki. Obraz zjednoczenia to symbol dosko­
nałego spełnienia — to wieczność sprzed stworzenia świata, to
wieczność po końcu świata, to stan snu. Prawdopodobnie
właśnie tego szuka człowiek w otcłiłani, zstępuje więc do jaskini
smoka, ponieważ ma nadzieję, iż znajdzie ów stan tam, gdzie
świadomość i nieświadomość są doskonale zjednoczone, tak że
ten, kto osiągnie ów stan, nie jest ani świadomy, ani
nieświadomy. Wtedy, gdy świadomość i nieświadomość są zbyt
silnie oddzielone, świadomość łaknie zjednoczenia, przeto
zstępuje do otcłiłani, tam gdzie kiedyś stanowiła jedno
z nieświadomością. Na przykład w jodze tantrycznej czy
w kundalini-jodze próbuje się osiągnąć ów stan, w którym Siwa
wiecznie żyje w jedności z Sakti. Siwa to ciągle rozszerzający się
punkt otoczony zasadą żeńską, Sakti, w formie kolistego węża.
Mógłbym tu podać jeszcze wiele innycłi przykładów tego
wyobrażenia, które odgrywa tak ważną rolę w tradycji tajemnej
średniowiecza. W średniowiecznycłi tekstach alchemicznycli
znaleźć można na przykład obrazy zjednoczenia Sol i Luny^',
zasady męskiej i żeńskiej. Ślady podobnej symbohki spotkać też
można w chrześcijańskich relacjach dotyczących starożytnych
mysteriów. W jednej z nich, autorstwa biskupa Asteriosa,
odnoszącej się do mysteriów eleuzyjskich powiada się, że kapłan
corocznie spełniał obrzęd katahasis — zstąpienia do jaskini.
Kapłan Apollina i kapłanka Demeter, Matki Ziemi, świętowali
hierós gdmos, święte zaślubiny, by zapewnić płodność ziemi.
Chodzi tu jednak o przekaz chrześcijański nie poparty żadnymi
dowodami. Wtajemniczeni w mysteria eleuzyjskie rygorystycz­
nie przestrzegali tajemnicy; jeśli zdradzili cokolwiek ze świętych
obrzędów, karano ich śmiercią, toteż obrzędy te są w gruncie
rzeczy nieznane. Wiemy jednak, że podczas mysteriów Demeter

“ Coniunctio Soliis et L,imae — zjednoczenie Słońca (zasada męska)


i Księżyca (zasada żeńska) — nota bene rodzeństwa. Por. na przykład
Jung, 'Psychologia przeniesienia, dz. cyt., s. 97—102. [Przyp. tłum.]
Wykład I V //i

dochodziło do pewnych sprośności, uważano bowiem, że ma to


korzystny wpływ na płodność ziemi. Wytworne damy ateńskie
zbierały się pod przewodnictwem kapłanki Demeter. Najpierw
uczestniczyły w sutej uczcie, potem zaś spełniały obrzęd znany
jako aischrologia, który polegał na opowiadaniu sprośnych
dowcipów. Uchodziło to za obowiązek religijny, uważano, że to
czynność zapewniająca obfity urodzaj“ . Podobny obrządek
odprawiano w egipskim Bubastis w epoce mysteriów Izydy.
Mieszkańcy wsi w okolicach górnego Nilu schodzili się grupa­
mi, a kobiety płynące łodziami oferowały swe usługi miłosne
kobietom z drugiego brzegu rzeki. Prawdopodobnie czyniły to
gwoli spotęgowania płodności ziemi. Można o tym przeczytać
u Herodota^’ . W południowych Niemczech aż do X IX wieku
znany był zwyczaj spółkowania gospodarzy na polu, na
bruździe. Określa się to mianem magii sympatycznej.
Puchar to naczynie, które coś przyjmuje lub zawiera, jest
więc żeńskie. To symbol ciała zawierającego anima, oddech
i wodę życia; sztylet — przebijający i wnikający — znamionuje
męskość, albowiem tnie, różnicuje i dzieli, jest więc symbolem
męskiej zasady logoistycznej.
W omawianym marzeniu sennym mówi się, że sztylet to
klucz do Toledo. Motyw klucza często wiązał się z mysterium
jaskini. W kulcie Mitry znany był dziwny król — Król Klucza,
Aion; nikt nie mógł odpowiedzieć na pytanie, co ma on
oznaczać, mnie jednak wydaje się to oczywiste. Aiona przed­
stawiano jako uskrzydlonego człowieka z głową lwa, wokół
którego owijał się wąż sięgający aż jego głowy^“*. Postać tę
można zobaczyć w British Muséum. Aion to Nieskończony Czas
i Długie Trwanie; w hierarchii mitraizmu to bóg najwyższy
— ten, który tworzy i niszczy wszelkie rzeczy; to coś w rodzaju
Bergsonowskiego durée créatrice. To bóg słońca. Lew to znak
zodiaku, przez który słońce przechodzi w lecie, wąż zaś

“ Por. Jung, Psychologie und Alchemie, dz. cyt.; Gesammelte Werke,


1972, t. X II, par. 105; por. też P. F. Foucart, E e Mystères d’Eleusis, Paris
1914, s. 55 i nast. [Przyp. wyd.]
Neun Bücher der Geschichte, 2, 60. [Przyp. wyd.]
Por. Jung, Symbole der Wandlung, dz. cyt.; Gesammelte Werke, 1973,
t. V , rys. 84. [Przyp. wyd.]
I;4 Podstawy psychologii analitycznej

symbolizuje zimę lub wilgotną porę roku. A więc Aion,


Iwiogłowy bóg z wężem owiniętym wokół ciała, też przedstawia
zjednoczenie przeciwieństw, światła i ciemności, tego, co
męskie, i tego, co żeńskie, tworzenia i niszczenia. Bóg ten jest
przedstawiany ze skrzyżowanymi ramionami i z kluczem
w dłoni. Jest on ducłiowym ojcem świętego Piotra, także
klucznika. Klucze Aiona to klucze do wrót przeszłości
i przyszłości.
W dawnycłi mysteriacłi mitraistycznycłi zawsze występo­
wały bóstwa — przewodnicy dusz. Niektóre z nicłi posiadają
klucze do świata podziemnego, ponieważ bóstwa te będące
strażnikami bramy czuwają nad zstępowaniem wtajemniczo-
nycłi w mroki i wiodą icłi do mysteriów. Jednym z nicłi jest
Hekate.
Ponieważ w omawianym marzeniu sennym klucz to klucz
do Toledo, musimy się teraz zająć symbolicznym znaczeniem
Toledo i miasta w ogóle. Jako dawny gród łiiszpański Toledo
było warowną twierdzą, idealnym wzorcem miasta feudalnego,
miejscem scłironienia i bastionem, do którego niełatwo było się
dostać z zewnątrz. Miasto to zamknięta całość, niewzruszona
potęga, która — mimo że powstała w dawnycłi wiekach
— oprze się wrogom nawet w przyszłych stuleciach. Dlatego
symbolizuje ono Całkowitość człowieka, wewnętrzną wiedzę
o Całkowitości, której nie sposób zniszczyć.
Miasto jest znanym z dawna symbolem Jaźni, Całkowitości
psychicznej. Na przykład w logionach Jezusa zapisanych w Pa­
pirusie z Oxyrynchos czytamy: „Miasto zbudowane na szczycie
wysokiej góry i utwierdzone, nie może ani paść, ani ukryć się” "’.
I: „...i gdy wy poznacie samych siebie, zobaczycie, że jesteście
synami potężnego Ojca; i dowiecie się, źe jesteście w mieście
Boga i że to wy jesteście miastem” . Codex Brucianus zawiera starą
koptyjską rozprawę, w której znajdujemy ideę Monogenesa,
jedynego Syna Bożego, zwanego również Anthropos, to znaczy

P. Oxy, 35; przełożył ks. Marek Starowieyski; cyt. za: Apokryfy


Nowego Testamentu, pod redakcją ks. Marka Starowieyskiego, Towarzy­
stwo Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Lublin 198Ć,
t. I: Ewangelie apokryficzne, s. 94. [Przyp. tłum.]
Wykład I V i ;j

Człowiek"^. Określa się go mianem Miasta o Czterech Bramach,


które symbolizuje Całkowitość; to indywiduum — Cztery
Bramy do Świata — które posiada cztery funkcje psychologicz­
ne, jest więc zamknięte w Jaźni. Miasto o Czterech Bramach to
niezniszczalna Całkowitość — to zjednoczenie świadomości
i nieświadomości.
A więc głębie, warstwy najgłębszej nieświadomości przed­
stawione w omawianym marzeniu sennym zawierają zarazem
klucz do indywidualnej Całkowitości, a mówiąc inaczej; do
zbawienia. Znaczenie słowa ,,cały” lub „całkowitość” [die
Gan^eiĄ zawiera się w słowie „uświęcać” [heiligmachen] lub
„zbawiać” [heileny- Zstąpienie w głębiny prowadzi do zbawie­
nia. To droga do bytu całkowitego, do skarbu, którego ciągle
z pasją poszukuje ludzkość, do skarbu ukrytego w miejscu
pilnowanym przez straszliwie niebezpieczne monstrum. To
siedziba pierwotnej nieświadomości, a zarazem miejsce ulecze­
nia i zbawienia, ponieważ klejnot ów to Całkowitość. To
jaskinia, w której przebywa smok chaosu, to jednak również
niezniszczalne miasto, krąg magiczny lub temenos, święty obszar,
gdzie może się dokonać zjednoczenie wszystkich rozszczepio­
nych części osobowości.
Wykorzystywanie w leczeniu magicznego kręgu lub man­
dali, jak nazywa się to na Wschodzie, to wyobrażenie ar­
chetypowe. Kiedy u Indian Pueblo w Nowym Meksyku ktoś
zachoruje, na piasku rysowana jest mandala z czterema brama­
mi. Pośrodku budowany jest tak zwany dom potów lub
pomieszczenie, w którym poddaje się pacjenta kuracji potnej.
Na podłodze tego domu kreślony jest następny krąg magiczny
— który znajduje się w centrum mandali — a pośrodku
stawiany jest puchar z wodą święconą. Woda symbolizuje
zstąpienie w świat podziemny. Symbolika procesu leczniczego
przedstawionego w tej ceremonii dokładnie odpowiada sym-

Ms. Bruce 96, Bodleian Library, Oxford; por. Jung, Psychologie und
Alchemie, dz. cyt.; Gesammelte Werke, 1972, t. X II, par. 138 i nast.
[Przyp. wyd.]
Angielskie whole = holy, healing. [Podobnie niemieckie heilen
= „leczyć” , „zbawiać” , „naprawiać” (w sensie: „przywracać całość” )
— przyp. tłum.]
i;6 Podstany psychologii analitycznej

bolice, jaką możemy spotkać w nieświadomości zbiorowej. Jest


to proces indywiduacji, proces utożsamienia się z Całkowitością
osobowości, z Jaźnią. W symbolice cłirześcijańskiej Całkowi­
tością jest Cłirystus, a proces zbawienia polega na imitatio
Christi. Cztery bramy zostały zastąpione przez cztery ramiona
krzyża.
Wąź żyjący w jaskini jest zaprzyjaźniony z B.C., z łierosein
z lat dziecinnycłi śniącego człowieka, na którego projektował on
wszystko, czym sam cłiciałby zostać, wszystkie cnoty, które
pragnął osiągnąć. Ten młody człowiek żył z wężem w pokoju.
To pogodne dziecko, niewinne, jeszcze nie znające żadnego
konfliktu, dlatego to właśnie ono dzierży klucze do Toledo i ma
władzę nad czterema bramami.

D Y SK U SJA

Dr David Yellowless;
Nie muszę podkreślać, źe nawet nie zamierzam podejmować
próby dyskutowania o żadnej z poruszonycłi tu dzisiaj kwestii.
Wszyscy się cieszymy, że profesor Jung, zamiast tracić czas na
polemiki, w tak niezwykle fascynujący sposób przedstawił nam
swe poglądy. Sądzę jednak, że niektórzy z nas byliby mu
wdzięczni, gdyby zechciał uwzględnić fakt, że mimo że do­
szliśmy do psychologii i psychoterapii nie tylko dzięki teoriom
Freuda, to jednak poruszamy się po torach wyznaczonych przez
podstawowe zasady związane z jego nazwiskiem, choć może nie
wszystkie wzięły się od niego. Jesteśmy wdzięczni profesorowi
Jungowi, że otworzył dla nas nowe perspektywy, przypusz­
czam, że szersze. Niektórym z nas to właśnie ten punkt widzenia
bardziej przypadł do gustu; być może zwolennicy Freuda będą
mogli nam powiedzieć, dlaczego. Ale już wczoraj pojawiło się
pytanie, jak ma się stosowane przez profesora Junga pojęcie
nieświadomości do odpowiedniego pojęcia, jakiego używa
Freud; mam nadzieję, że profesor Jung mógłby być nam
pomocny w tym względzie. Owszem, zdaję sobie sprawę z tego,
że być może nie rozumiem go, ale we wtorek wieczorem
wydawało mi się, że usłyszałem wypowiedziane przezeń stwier­
Wykiad I V /;/

dzenie, że on zajmuje się faktami, Freud zaś — teoriami,


profesor Jung niewątpliwie równie dobrze, jak ja, zdaje sobie
sprawę, że to otwarte stwierdzenie wymaga wyjaśnień, byłbym
^ięc rad, gdybym na przykład mógł usłyszeć odpowiedź na
pytanie, co z terapeutycznego punktu widzenia powinniśmy
robić, jeśli mamy do czynienia z pacjentem, który spontanicznie
wydobywa na światło dzienne sprawy utrzymane wyraźnie
w duchu freudowskim, i jak dalece powinniśmy uznać, że teorie
Freuda to tylko zwykłe teorie i nic więcej, jeśli mamy do
czynienia z materiałem, co do którego można dowieść, że
wyraża on infantylne utrwalenie libido — oralne, analne,
genitalne i tak dalej. Bylibyśmy bardzo wdzięczni, gdyby
profesor Jung rzucił światło na możliwe tu odniesienia.

Carl Gustav Jung:


Już na początku stwierdziłem, że nie chodzi mi o odniesienia
krytyczne. Po prostu chcę wam przedstawić własny punkt
widzenia, chcę powiedzieć, w jaki sposób traktuję materiał
psychologiczny; zakładam, że na podstawie tego, co tu mówię,
sami możecie wyrobić sobie pogląd w tej materii i rozstrzygnąć,
w jakiej mierze chcecie podążać za Freudem, w jakiej za
Adlerem, a w jakiej za mną czy kimkolwiek innym. Skoro
jednak się o oto dopominacie, powiem wam, jaki mam stosunek
do Freuda. Zaczynałem zapatrzony w jego idee. Ba, Freud
traktował mnie nawet jako swego najlepszego ucznia. Doskona­
le się rozumieliśmy do chwili, gdy wpadłem na pomysł, że
pewne sprawy mają charakter symboliczny. Freud nie chciał się
z tym zgodzić; utożsamiał on swoją metodę z teorią, a teorię
utożsamiał ze swą metodą. Tak jednak nie można, nie sposób
bowiem utożsamiać jakiejś metody z całą nauką. Powiedziałem
więc mu, że w zaistniałej sytuacji nie mogę wydawać „Jahr­
buch” ^® i odszedłem.

Mowa o „Jahrbuch für psychoanalytische und psychopathologis­


che Forschungen” (Leipzig-Wien), piśmie założonym przez Freuda
w ipop roku, a wydawanym do roku 1914; Ju ng ustąpił ze stanowiska
wydawcy w roku 19 13, to znaczy w roku zerwania z Freudem. Jeśli
chodzi o stosunek Junga do Freuda, por. zwłaszcza Jung, Wspomnienia,
sny myśli, dz. cyt., s. 179-203; a także tegoż, Der Gegensatz;^ Freud undJung,
i/<f Podstawj psychologii analityczny

W pełni jednak zdaję sobie sprawę z zasług Freuda, i wcale


nie mam zamiaru umniejszać ich znaczenia. Wiem, że to, co
mówi Freud, pasuje do wielu ludzi, toteż zakładam, że charak­
teryzują się oni dokładnie taką psychologią, jak ta, którą opisuje
Freud. Adler jednak, który reprezentuje całkowicie inne
poglądy, też ma wielu zwolenników, i jestem przekonany, że
wielu ludzi charakteryzuje się psychologią, którą trafnie oddają
prace Adlera. Ale i ja mam wielu zwolenników — o, z pew­
nością nie tylu, co Freud; zapewne należą do nich ludzie
charakteryzujący się psychologią, jaką ja opisuję. Postrzegam
mój wkład do psychologii jako subiektywne wyznanie. Od­
powiada ono mojej psychologii, mojemu „uprzedzeniu” , które
polega na tym, że postrzegam fakty psychologiczne tak, jak sam
je odczuwam. Owszem, to dość specyficzny sposób widzenia,
przypuszczam jednak, że Freud i Adler postępują tak samo,
wierząc, że ich idee odpowiadają ich subiektywnemu punktowi
widzenia. Przyznając, że jesteśmy subiektywnie uprzedzeni,
w rzeczywistości wnosimy jakiś wkład do psychologii obiek­
tywnej. Nie możemy wyjść poza uwarunkowania stworzone
przez naszych przodków, którzy pragnęli widzieć pewne sprawy
tak, a nie inaczej, toteż pewne poglądy przyswajamy sobie
niejako instynktownie. Gdybym widział rzeczy inaczej, niż chce
tego mój instynkt, byłbym neurotykiem; jak mawiają ludzie
pierwotni, „mój wąż obróciłby się przeciwko mnie” . Dlatego
kiedy Freud mówił o pewnych sprawach, mój wąż nie mógł się
z tym zgadzać. Idę drogą wyznaczoną przez mego węża,
ponieważ tak jest dla mnie dobrze. Mam jednak pacjentów,
których poddaję analizie metodą Freudowską, wnikam
wówczas we wszystkie szczegóły, które Freud opisał całkiem
dobrze. W innych zaś wypadkach, kiedy mam do czynienia

„Kölnische Zeitung” , 7 Mai 1929; przedruk w: Seelenprobleme der


Gegenwart, (wydanie I: 19 51; wydanie V zmienione:) Rascher-Verlag,
Zürich und Stuttgart 1950; Gesammelte Werke, 1969, t. IV ; pt. Freud
a Jung opublikowane w wyborze pism Junga pt. Psychologia a religia, dz.
cyt., s. 55-65; Sigmund Freud ais kulturhistorische Erscheinung, „Charak­
ter” , 1. 1/1952, Z. i ; Gesammelte Werke, t. X V ; Sigmund Freud: Ein
Nachruf, „Basler Nachrichten” , i Oktober 1939; Gesammelte Werke,
19 71, t. X V . [Przyp. tłum.]
C yk la d I V _______________________________________________

Z ludźmi z kompleksem Mocy, czuję, że muszę reprezentować


Adlerowski punkt widzenia. Ci, którzy są w stanie przystosować
się i odnieść sukces, z psychologicznego punktu widzenia
prawdopodobnie odpowiadają koncepcji Freudowskiej, ponie­
waż człowiek w takiej sytuacji dąży do spełnienia swych życzeń.
Człowiek zaś nie odnoszący sukcesu nie ma czasu zastanawiać się
nad przychodzącymi zewsząd życzeniami — ma on tylko jedno
pragnienie: chce dojść do celu. Dlatego będzie go cechowała
raczej psychologia Adlerowska, ktoś bowiem, kto stale zajmuje
drugą lokatę, z pewnością wyrobi sobie kompleks Mocy.
Jeśli już o to chodzi, to nie mam żadnego kompleksu Mocy,
odniosłem wszak dość sukcesów i mogłem się pod każdym
względem przystosować. Jest mi zupełnie obojętne, czy cały
świat odrzuci me poglądy. W Szwajcarii czuję się znakomicie,
cieszę się życiem, a nawet jeśli moje prace nikogo nie cieszą, to ja
czerpię z nich radość. Nie znam nic piękniejszego, niż siedzieć
w mojej bibliotece, a kiedy coś odkryję w moich książkach, to
wspaniale. Nie mogę powiedzieć, że moja psychologia odpowia­
da koncepcji preudowskiej, ponieważ nigdy nie miałem prob­
lemów z życzeniami. Jako dziecko żyłem na wsi, zajmowałem
wobec wszystkiego bardzo naturalną postawę, a sprawy natural­
ne i nienaturalne, o których prawi Freud, wcale mnie nie
interesowały. GIędzenie o kompleksie kazirodztwa nudzi mnie
do tego stopnia, że aż ziewam. Wiem jednak dobrze, w jaki
sposób mógłbym się zneurotyzować: stałoby się to wtedy,
gdybym powiedział coś lub zaczął wierzyć w coś, co nie jest
mną. Jeśli mówię, co widzę, a ktoś się ze mną zgadza, to dobrze,
jeśli zaś nikt się ze mną nie zgadza, to też dobrze. Nie mogę
przystąpić do konfesji Freudowskiej ani do Adlerowskiej, mogę
przyjąć tylko credo Jungowskie, ponieważ postrzegam rzeczy
właśnie w taki a nie inny sposób, nawet wtedy, gdy nikt nie
podziela mych zapatrywań. Mam jedynie nadzieję, że mogę wam
tu przedstawić interesujące idee i pokazać, w jaki sposób
traktuję rzeczy.
Zawsze lubiłem przyglądać się pracy rzemieślnika. O tym, że
rzemiosło jest takie pociągające, stanowi zręczność rze­
mieślnika. Psychoterapia to rzemiosło, co do mnie zaś, to
podchodzę do tych spraw w sposób indywidualny — skromny
¡^0 Podstany psychologii analitycznej

i niezbyt spektakularny. Ani przez chwilę nie sądzę, że


całkowicie mam rację. Jeśli chiodzi o sprawy z dziedziny
psycłiologii, to nikt nie ma do końca słuszności. Nie możecie
zapominać, że w psycłiologii ś r o d k i e m obserwacji i wyroko­
wania na temat psyche jest właśnie psyche. Słyszeliście o młocie,
który by się sam wykuł? W psychologii ten, kto obserwuje, to
jednocześnie ten, kto jest obserwowany. Psyche stanowi nie tylko
p r z e d m i o t , ale i p o d m i o t naszej wiedzy. Widzicie więc,
że poruszamy się w zaklętym kręgu, toteż musimy zdobyć się na
maksimum skromności. W psychologii możemy najwyżej zro­
bić tyle, że wyłożymy swoje karty na stół i przyznamy;
„Podchodzę do spraw w taki to a taki sposób, widzę je tak
a tak” . A wtedy można wymienić się doświadczeniami.
Zawsze porównywałem swoje koncepcje z poglądami Freu­
da czy Adlera. Moi uczniowie napisali trzy książki, których
celem jest przegląd tych trzech punktów w i d z e n i a ' 5 . Nie
słyszałem, by druga strona zdobyła się na podobne przed­
sięwzięcie. Wiąże się to z naszym szwajcarskim temperamentem.
Jesteśmy liberalni, próbujemy widzieć rzeczy razem, obok
siebie. Z mojego punktu widzenia najlepiej byłoby stwierdzić,
że najwyraźniej istnieją tysiące ludzi, których psychologię
dobrze opisuje koncepcja Freudowska i Adlerowska. Jedni
próbują dążyć do spełnienia życzeń, inni do osiągnięcia Mocy,
jeszcze inni próbują widzieć świat takim, jaki on jest, i dają temu
wszystkiemu spokój. Nie chcemy niczego zmieniać. Świat taki,
jaki jest, jest dobry.
Jest wiele rodzajów psychologii. Pewien amerykański uni­
wersytet co roku publikuje tom poświęcony p s y c h o l o ­
g i o m roku 1934, 1935 i tak dalej. W psychologii panuje
całkowity zamęt, dlatego nie traktujcie teorii psychologicznych
ze śmiertelną powagą. Psychologia to nie religia, lecz punkt
widzenia, jeśli zaś zajmiemy wobec niej postawę ludzką,
będziemy się mogli porozumieć. Przyznaję, że jedni mają

Por. W.M. Kraenefeldt, Die Psychoanalyse: Psychoanalytische Psycho­


logie, 1930; G .R. Heyer, Der Organismus der Seele, 1932; G. Adler,
Entdeckung der Seele. Von Sigmund Freud und A lfred A dler z« C .G . Jung,
Zürich 1934. [Przyp. wyd.]
Wykiad I V i6 i

potrzeby seksualne, inni — inne. Jeśli o mnie chodzi, to


zasadniczo mam te inne potrzeby. Teraz z grubsza wiecie, w jaki
sposób postrzegam rzeczy. Mój problem to zmagania
z potężnym potworem przeszłości historycznej, wielkim wężem
stuleci, brzemieniem ducha ludzkiego — to problem
chrześcijaństwa. Byłoby znacznie prościej, gdybym o niczym nie
wiedział; ale ja wiem — wiem za dużo; wiem to od moich
przodków, dzięki wychowaniu. Inni nie dopuszczają do siebie
tych problemów, nie dbają o to historyczne brzemię, jakie
nałożyło na nas chrześcijaństwo. Istnieją jednak ludzie, którzy
w wielkich bojach miotają się między teraźniejszością
a przeszłością czy przyszłością. To ogromny problem człowieka.
Są ludzie, którzy tworzą historię, są też i inni, którzy budują
sobie domek na przedmieściu. Przypadku Mussoliniego nie
rozwiąże się, uznając po prostu, że ów człowiek ma kompleks
Mocy. Mussolini zajmuje się polityką, która oznacza dlań śmierć
i życie. Świat jest nieogarniony, nie ma jednej teorii, która
wyjaśniałaby wszystko.
Dla Freuda nieświadomość to przede wszystkim naczynie,
gdzie gromadzą się treści wyparte. Freud patrzy na nieświado­
mość z perspektywy pokoju dziecinnego. Dla mnie jest ona
wielkim spichlerzem treści historycznych. Owszem, ja też mam
swój pokój dziecinny, jest on jednak malutki w porównaniu
z ogromem cźasoprzestrzeni, które interesowały mnie już od
dzieciństwa. Wielu jest takich, jak ja, jestem optymistą pod tym
względem. Był taki czas, kiedy myślałem, że nie ma do mnie
podobnych; obawiałem się, że dzieli mnie tylko krok od manii
wielkości. Później jednak stwierdziłem, że wielu podziela moje
poglądy, toteż poczułem zadowolenie, że być może reprezentuję
pewną mniejszość, i że lepiej lub gorzej wyrażam podstawowe
cechy psychiczne tej grupy. BCiedy tacy ludzie zgłaszają się na
analizę, zauważamy, że ich psychologia nie mieści się w ramach
wyznaczonych przez Freuda czy Adlera, lecz że to moje
koncepcje najlepiej ją wyrażają. Zarzucano mi naiwność. Jeśli
nie jestem pewny w przypadku jakiegoś pacjenta, wtedy daję mu
książkę Freuda lub Adlera i proszę, go, by sam wybrał,
w nadziei, że w ten sposób trafimy na właściwy trop. Owszem,
zdarza się, że idziemy złą drogą. Z reguły moje poglądy
i6 i Podstawy p^chologii anatitycs^nej

podzielają ludzie, którzy osiągnęli niejaką dojrzałość, którzy


wykazują zainteresowania filozoficzne, którzy odnieśli w świe­
cie większy czy mniejszy sukces, którzy nie są zbyt neurotyczni.
Na podstawie tego, co tu przedstawiam, nie powitmiście jednak
wysnuwać wniosków, że wykładam karty na stół i mówię
pacjentowi to wszystko, co wam tu opowiedziałem. Już choćby
ze względu na brak czasu nie mogę wnikać we wszystkie
szczegóły objaśniania, ale zdarzają się ludzie, którzy muszą
zdobyć dużą wiedzę — ci są mi wdzięczni za wskazanie drogi,
która może ich zawieść do poszerzenia ich horyzontów.
Nie umiem powiedzieć, w jaki sposób mógłbym znaleźć
z Freudem wspólny grunt, skoro określa on pewną część
nieświadomości mianem „tego” [das Es]. Dlaczego nadał jej
takie dziwne miano? Przecież to nieświadomość, ta zaś jest tym,
czego nie znamy. Po co nazywać to „tym ” ? Oczywiście, różnice
w temperamentach decydują o różnych ujęciach, nigdy jednak
nie mogłem skrzesać w sobie przesadnego zainteresowania dla
wszystkich tych przypadków seksualnych. Oczywiście, i takie
przypadki się zdarzają, istnieją ludzie wiodący neurotyczne życie
seksualne — trzeba z nimi o tym rozmawiać, aż będą mieli tego
dość i będą mogli porzucić te nudne sprawy. Zważywszy mój
temperament, mam rzecz jasna nadzieję, że dojdziemy do końca
tak szybko, jak tylko możliwe. Przecież tu chodzi o neurotyczne
bzdury — nikt rozsądny nie mówi o tym zbyt długo. Rozwodze­
nie się nad tym to rzecz nienaturalna. Ludzie pierwotni są
bardzo powściągliwi, jeśli chodzi o te sprawy — kwitują akt
płciowy jednym słówkiem, czymś w rodzaju „pst...” . Sprawy
seksualne to dla nich tabu — dla nas też, o ile jesteśmy naturalni.
Ale sprawy i miejsca tabu zawsze wykazywały skłonności, by
stać się naczyniem wszelkiego rodzaju projekcji, a więc to nie
one stanowią prawdziwy problem. Niejeden niepotrzebnie
zawraca sobie głowę sprawami seksualnymi, podczas gdy to, co
stanowi o jego kłopotach, tak naprawdę tkwi zupełnie gdzie
indziej.
Kiedyś przyszedł do mnie młody człowiek cierpiący na
nerwicę natręctw. Przyniósł mi sporządzony przez siebie
rękopis liczący sto czterdzieści stron — pełna analiza swego
przypadku przeprowadzona metodą Freudowską. Analizę
Wykład I V 16}

Sporządzono według wszelkicti reguł, nic, tylko opublikować


w „Jahrbuch” . Człowiek ów powiedział do mnie: „Może zechce
pan to przeczytać i powiedzieć, dlaczego nie zostałem uleczony,
mimo że zakończyłem analizę?” Odpowiedziałem: „Też tego nie
rozumiem. Według wszelkich reguł sztuki powinien pan być
uleczony, ale skoro pan powiada, że jest niezdrów, to muszę
panu wierzyć” . Na co on znowu: „Dlaczego nie zostałem
uleczony, skoro całkowicie zrozumiałem strukturę swej nerwi­
cy?” Ja na to: „Pańska rozprawa jest bez zarzutu, doskonale pan
to wszystko ujął. Ale mam pytanie, być może głupie: otóż nie
wspomina pan, skąd pan pochodzi, kim są pańscy rodzice.
Powiada pan, że ostatnią zimę spędził na Riwierze, a lato
w Sankt Moritz. To ma pan pewnie bardzo zamożnych
rodziców?” „O , nie” — odrzekł na to. „Wobec tego prowadzi
pan świetny interes i zarabia krocie?” „Nie, nie umiem zarabiać
pieniędzy.” „Wobec tego odziedziczył pan fortunę po jakimś
wuju?” „N ie.” „N o to skąd ma pan tyle pieniędzy?”
„Umówiłem się” — odparł. „Podarował mi je zaprzyjaźniony
człowiek.” „M a pan dobrych przyjaciół” — rzekłem, a on na to:
„To kobieta” . Chodziło o kobietę znacznie od niego starszą;
miała sześćdziesiąt trzy lata, była nauczycielką w szkole pod­
stawowej i zarabiała tyle, co kot napłakał; była starą panną
i zakochała się w dwudziestoośmioletnim młodzieńcu. Jadła
chleb z mlekiem, tylko po to, by jej wybranek mógł spędzać
zimę na Riwierze, a lato w Sankt Moritz. Powiedziałem: „ I pan
jeszcze pyta, dlaczego jest chory!” On na to: „Ach, przecież pan
prawi mi kazania; to nienaukowe” . Odparłem mu: „Pieniądze
w pańskiej sakiewce pochodzą od wykorzystywanej przez pana
kobiety” . „N ie” — odpowiedział. „Odbyliśmy na ten temat
poważną rozmowę, nie musimy więc dyskutować o tym, że mnie
finansuje.” Ale ja nie ustępowałem: „Sam zdaje pan sobie
sprawę, że to nie pańskie pieniądze, ale żyje pan z nich, to
niemoralne. To właśnie dlatego cierpi pan na nerwicę natręctw.
To kompensacja i kara za pańską niemoralną postawę” . Rzecz
jasna to, co mu powiedziałem, było z gruntu nienaukowe,
uważałem jednak, że człowiek ów zasłużył sobie na tę nerwicę
natręctw i że będzie na nią cierpiał do końca swych dni, jeśli
nadal będzie się zachowywał jak ostatnia Świnia.
/(% Podstawy psychologii analitycznej

Dr T .A . Ross:
Czy to nie wyszło na jaw w trakcie analizy?

Carl Gustav Jung:


Człowiek ów wyszedł ode mnie niczym bóg; myślał sobie:
„Ten Jung to moralista, a nie uczony. Każdy na jego miejscu
zainteresowałby się takim ciekawym przypadkiem, a nie do­
szukiwał się tak prostackicłi spraw” . Człowiek ów popełnił
przestępstwo, okradając starszą kobietę z oszczędności całego
życia tylko po to, by samemu używać przyjemności. Powinien
trafić do więzienia — jego nerwica natręctw wtrąciła go
dokładnie w taką właśnie sytuację.

Dr P.W.L. Camps:
Jestem tylko zwykłym lekarzem-praktykiem, nie psy etio­
logiem, toteż czuję się tu jak ktoś z zewnątrz. Pierwszego
wieczoru wydawało mi się, że nie mam prawa tutaj być, ale
przyszedłem na drugi wykład; za trzecim razem byłem zadowo­
lony, że tu jestem, ale w trakcie czwartego wykładu czułem się
jak w mitologicznym labiryncie.
Cłiciałbym zadać pytanie dotyczące kwestii omawianycłi
wczoraj. Wyszliśmy stąd z przekonaniem, że doskonałość to coś
nadzwyczaj niepożądanego, za to Całkowitość stanowi kres i cel
wszelkiego istnienia. Wprawdzie spałem dobrze, jestem jednak
w stanie szoku etycznego. Być może marny ze mnie intelektuali­
sta, ale doznałem również szoku intelektualnego. Profesor Jung
deklaruje się jako determinista czy fatalista. Kiedy młody
człowiek, który zgłosił się do niego na analizę, opuścił go
z uczuciem rozczarowania i całkiem się zmarnował, profesor
Jung uznał, że tak właśnie powiimo być, że, to w porządku.
Zakładam jednak, że wy, psycłiologowie, macie leczyć ludzi,
wasze zadanie życiowe polega nie tylko na zaspokajaniu
ciekawości, studiowaniu kwestii mitologicznycli czy prob­
lemów natury ludzkiej. Przecież próbujecie dojść na samo dno
natury ludzkiej i, jeśli to możliwe, ulepszyć ją.
Z wielkim zainteresowaniem i nie bez przyjemności słucłiam
wywodów profesora Junga, przekazanycłi w prostej angielsz-
czyżnie, ale ta zupełnie nowa terminologia wprawiła mnie
\yykiad IV i6 j

W niejakie zakłopotanie. Dla mnie, przeciętnego człowieka,


możliwość dowiedzenia się czegoś na temat doznawania,
myślenia, czucia i intuicji jest sprawą wielce użyteczną, cłioć być
może dałoby się do tycłi czterecłi funkcji dodać jeszcze jakąś.
Nie usłyszeliśmy jednak jeszcze ani słowa o tym, jak rozwija
się świadomość czy być może raczej nieświadomość dziecka.
Wydaje mi się, że w ogóle nie usłyszeliśmy wystarczająco dużo
na temat dzieci, toteż chciałbym zapytać pana profesora Junga,
w jakim momencie rozwoju dziecka nieświadomość staje się
świadomością.
Chciałbym się też dowiedzieć, czy te wszystkie diagramy,
podziały, te wszystkie „ja” , „to ” i tak dalej nie wprowadziły nas
w błąd. Zastanawiam się, czy nie dałoby się tego ulepszyć,
przedstawiając sprawy jako stadia rozwoju.
Profesor Jung zwrócił uwagę na to, że odziedziczyliśmy
twarze, oczy i uszy. Istnieje jednak niezwykła różnorodność
twarzy, tak jak w psychologii mamy do czynienia z różnorod­
nością typów. Czy nie byłoby rozsądnie założyć, że na ten
materiał dziedziczny nałożyło się nieskończenie wiele wa­
riantów, coś w rodzaju sieci, by tak rzec sito, przez które
przesiewane są wrażenia w nieświadomym okresie wczesnego
dzieciństwa, następnie' zaś przesyłane do świadomości?
Chciałbym zapytać, czy taka myśl zakiełkowała dziś w umyśle
tak wybitnego psychologa, jakim jest profesor Jung — a moim
zdaniem jest on największym psychologiem naszych czasów.

Carl Gustav Jung:


Skoro już wysunął pan wobec mnie ciężki zarzut o niemoral-
ność, jestem panu winien wyjaśnienie w sprawie cynicznych
uwag, które wygłosiłem w trakcie wczorajszego wykładu. No,
aż taki zły to ja nie jestem. Oczywiście, robię co mogę dla dobra
pacjenta, w psychologii jest jednak ważne to, by lekarz nie dążył
do uleczenia za wszelką cenę. Musimy być bardzo ostrożni, by
nie narzucać pacjentowi naszej woli i naszych przekonań,
musimy mu przyznać pewien zakres wolności. Nie można
wytrącać ludzi z ich losu, tak samo jak medycyna nie może
uleczyć tego, kto ma umrzeć, bo tak chce natura. Czasem
człowiek naprawdę staje w obliczu problemu, czy może kogoś
'Podstawy psychologii analitycznej

uchronić przed losem, który człowiek ów musi wziąć na siebie


w interesie swego późniejszego rozwoju. Niektórych nie można
powstrzymać od czynienia rzeczy straszliwie głupich, ponieważ
głupotapoprostu stanowi o ichnaturze. Gdybympozbawiłichtej
możliwości, pozbawiłbym ich ich natury, nic by z niej nie zostało.
Rozwój psychologiczny możliwy jest tylko dzięki temu, że
jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, że na serio próbujemy żyć życiem,
które zostało nam dane. Musimy popełniać grzechy, pomyłki
i błędy, w przeciwnym bowiem razie pozbawilibyśmy się
najcenniejszego bodźca rozwojowego. Jeśli mówię komuś, w jaki
sposób mógłby zmienić swą dyspozycję wewnętrzną, ten zaś
odchodzi, nie bacząc na me słowa, to nie krzyczę za nim, by wrócił.
Może pan powiedzieć, że nie postępuję j ak dobry chrześcij anin, ale
to mnie nie obchodzi. Trzymam stronę natury. Stara chińska
księga mądrości powiada: „Mistrz mówi j e d e n r a z” ’°. Mistrz
nie wybiega naprzeciw ludzi, to na nic się zda. Ci, którzy zechcą
słuchać, zrozumieją, ci zaś, co nie chcą zrozumieć, nie posłuchają.
Sądziłem, że tutejsza publiczność składa się głównie z psy­
choterapeutów. Gdybym wiedział, że są wśród nas lekarze,
wyrażałbym się bardziej uprzejmie. Psychoterapeuci powinni
mnie jednak zrozumieć. Freud — by powołać się na mistrza
— powiada, że nie jest dobrze dążyć do uleczenia za wszelką
cenę. Powtarzał mi to często — i miał rację.
Prawdy psychologiczne to broń obosieczna, dlatego to, co
mówię, można odwrócić, powodując wszystko, co najgorsze,
sprowadzając wielkie zniszczenie i przyczyniając się do powsta­
nia całkowitego absurdu. Jeszcze a n i j e d n o moje stwierdze­
nie nie zostało nie przekręcone, dlatego nie upieram się przy
nich. Możecie mnie zganić, ja jednak wierzę, że w każdym
człowieku działa wola życia, która pomaga mu w wyborze tego,
co jest dlań dobre. Kiedy prowadzę terapię, muszę bardzo
uważać, by nie narzucać pacjentowi własnych poglądów, by nie
przytłaczała go ma osobowość, człowiek ten musi bowiem przez
całe życie toczyć samotną walkę, i nawet jeśli ma bardzo
niedoskonałą zbroję, nawet jeśli cel, do którego zmierza, też jest

Por. 1 Cing, dz. cyt., heksagram 4: Meng. Młodzieńcza głupota, s.


45-48. [Przyp. tłum.]
Wytiad IV i6y

niedoskonały, to jednak musi im zawierzyć. Jeśli mówię; ,,To


nie jest dobre, tak będzie lepiej” , to odbieram mu odwagę.
A przecież każdy człowiek musi orać własne pole pługiem, który
zapewne nie jest najlepszy; być może mój pług jest lepszy, ale co
z tego wynika dla drugiego człowieka? Przecież nie ma on
mojego pługa, to ja go mam, ale nie mogę go pożyczyć; człowiek
ów musi korzystać z własnycłi narzędzi, być może niedosko-
nałycłi, musi odwołać się do umiejętności, które sam odziedzi­
czył, i to niezależnie od tego, jakie one są. Oczywiście, spieszę
mu na pomoc, mówię na przykład; „M a pan doskonale
rozwiniętą funkcję myślenia, ale być może dałoby się to i owo
ulepszyć” . Jeśli człowiek ów nie cłice o tym słyszeć, to nie
upieram się, ponieważ nie cticę spycłiać go z jego drogi.

Dr Marion Mackenzie:
Tak jak nie zawołano za bogatym młodzieńcem, który
odszedł ze smutkiem w sercu?’ '

Carl Gustav Jung:


Tak, to ta sama metoda. Gdybym na przykład powiedział
komuś: „N ie może pan ode mnie odciiodzić” , to człowiek ów
nigdy by do mnie nie wrócił. Muszę więc powiedzieć: „Proszę
czynić to, co pan musi” , a wtedy ów pacjent będzie miał do mnie
zaufanie.
Jeśli cłiodzi o dzieci — ostatnimi laty tak dużo o tym
mówiłem, że kiedy spotykam się w większym gronie, tak jak
dzisiaj, drapię się w głowę i zadaję sobie pytanie: „D o licłia, czy
wszyscy ci ludzie to akuszerki i niańki?” Czyż świat nie składa się
przede wszystkim z rodziców i dziadków? Problemy mają
dorośli, dajmy spokój biednym dzieciom. Jeśli u dziecka pojawi
się nerwica, to odpowiadają za nią rodzice.
Niewątpliwie badania na temat rozwoju świadomości są
interesujące. Świadomość pojawia się jako efekt płynnego
procesu, nie można więc dokładnie stwierdzić, kiedy dziecko
staje się naprawdę świadome, a kiedy jeszcze nie jest. Ta kwestia
należy jednak do całkiem innego działu psycłiologii — do

Por. Mt X IX 16-22. [Przyp. tłum.]


i6S Podstawy psychologii analityczny

psychologii rozwojowej. Owszem, istnieje psychologia wieku


dziecięcego, sprowadza się jednak najwyraźniej do psychologii
rodziców; istnieje psychologia wieku dojrzewania, psychologia
młodego człowieka, psychologia człowieka dojrzałego, w wieku
około trzydziestu pięciu lat, psychologia człowieka w drugiej
połowie życia, psychologia starego człowieka. To wiedza sama
w sobie, w tej chwili nie mógłbym wam tego wszystkiego
wyłożyć. I tak już trudno zinterpretować jedno marzenie senne.
Nauka to coś bardzo złożonego. To, czego pan ode mnie
oczekuje, przypomina sytuację, jak gdyby oczekiwał pan od
fizyka mówiącego o teorii światła, że jednocześnie wyjaśni całą
mechanikę. To po prostu niemożliwe. Psychologia to nie kurs
wstępny dla pokojówek — to poważna nauka wymagająca
opanowania ogromu wiedzy, toteż proszę nie wymagać ode
mnie zbyt wiele. Robię, co mogę, by rozprawić się z marzeniami
sennymi i powiedzieć wam coś na ich temat. Nie mogę spełnić
wszystkich życzeń.
Jeśli zaś chodzi o kwestię doskonałości; dążenie do niej to
wzniosły ideał. Dlatego mówię; „Dążcie raczej do tego, co
możecie urzeczywistnić, zamiast gonić za czymś, czego nigdy
nie osiągniecie. Pamiętajcie o powiedzeniu; «Nikt nie jest dobry,
tylko sam Bóg»” ’"“. Nikt nie może być dobry. To złudzenie.
Jedyne, co możemy czynić, to w pokorze dążyć do tego, by
osiągnąć samospełnienie i być możliwie pełnymi ludźmi — a i to
jest wystarczająco trudne.

Dr Erie B. Strauss:
Czy zamierza pan ujawnić, jakie powody skłoniły pana do
przyjęcia hipotezy, źe pewne procesy fizjologiczne można
utożsamiać z symbolami archetypowymi?

Carl Gustav Jung:


Prz3Tpadek, o którym pan myśli, przedstawił mi doktor
Davie, który później opublikował jego historię bez mojej
wiedzy” . Nie chciałbym poruszać tu kwestii tej zbieżności.

Łk X V III 19. Przełożył O. Walenty Prokulski T J. [Przyp. tłum.]


” Por. s. 84 niniejszego tomu. [Przyp. wyd.]
Wyklad I V lip

ponieważ jeszcze nie czuję się dość pewnie na tym gruncie.


Kwestie diagnozy różniczkowej między chorobą organiczną
a symboliką psychologiczną to sprawa bardzo trudna, w tej
chwili więc nie chciałbym wnikać w te sprawy.

Dr Strauss:
Ale stawia pan diagnozy na podstawie treści marzenia
sennego?

Carl Gustav Jung:


Tak, ponieważ zaburzenie organiczne wywiera wpływ na
funkcje psychiczne. W sytuacji, o której mowa, mieliśmy do
czynienia z głęboką depresją i, prawdopodobnie, z głębokim
zaburzeniem sympatycznego systemu nerwowego.

Dr H. Crichton-Millet:
Jutro mamy ostatni wykład; interesuje nas pewien problem,
o którym jeszcze nie wspomniano. Chodzi mianowicie o trudną
kwestię przeniesienia. Zastanawiam się, czy profesor Jung
uznałby za wskazane, by przedstawić nam swoje ujęcie prob­
lemu przeniesienia, nie wnikając w poglądy, jakie na ten temat
mają inne szkoły.
Wykład v

Przewodniczący dr J.R. Rees:


Panie, Panowie! Będziecie mieli okazję się przekonać, że
zagajenia przewodniczących z każdym wykładem stają się coraz
krótsze. Wczoraj profesor Jung przerwał w połowie wywodów.
Przypuszczam, że wszyscy oczekujemy dalszego ciągu.

Carl Gustav Jung:


Panie, Panowie, przypominacie sobie, że wczoraj zacząłem
przedstawiać wam materiał wiążący się z omawianym marze­
niem sennym — przerwałem w połowie wywodów, a o wielu
sprawach należałoby jeszcze wspomnieć. Ale pod koniec wczo­
rajszego wykładu doktor Crichton-Miller poprosił mnie, abym
dzisiaj omówił problem przeniesienia. Uświadomiło mi to coś,
co ma moim zdaniem duże znaczenie praktyczne. Jeśli starannie
analizuję taki sen, jeśli wkładam w to dużo pracy, to moi koledzy
często się dziwią, dlaczego gromadzę w związku z tym aż tyle
uczonego materiału. Myślą: „N o, tak, to pilny człowiek, stara się
jak może, ale jakie znaczenie praktyczne mają te wszystkie
paralele?”
Nie mam nic przeciwko wszystkim tym wątpliwościom, ale
kiedy w trakcie ostatniego wykładu zacząłem gromadzić mate­
riał wiążący się z omawianym marzeniem sennym, doktor
Crichton-Miller zwrócił się do mnie z pytaniem, które zadałby
mi każdy lekarz-praktyk. Lekarze-praktycy zajmują się prak­
tycznymi problemami, a nie kwestiami teoretycznymi, toteż
kiedy skazani są na wysłuchiwanie teoretycznych wywodów,
tracą cierpliwość. Na poły zabawny, na poły bolesny, niekiedy
zaś nawet tragiczny problem przeniesienia to coś, z czym przede
wszystkim do czynienia mają praktycy. Gdyby jednak zdobyli
IJ2 'Podstawy psychologii analitycznej

się na odrobinę więcej cierpliwości, dostrzegliby, że zajmuję się


właśnie materiałem, dzięki któremu można dokonać analizy
zjawiska przeniesienia. Ponieważ jednak zadano mi pytanie,
powinienem uczynić zadość życzeniu i zająć się omawianiem
psychologii i terapii przeniesienia. Decyzja należy jednak do
was. Czy mam rację, zakładając, że doktor Crichton-Miller
wyraził życzenie większości z was?

Uczestnicy:
Tak.

Carl Gustav Jung:


Wydaje mi się, że macie rację, jeśli bowiem zacznę mówić
o przeniesieniu, to będę miał okazję wrócić do tego, co
zamierzałem wyjaśnić w związku z analizą omawianego snu.
Obawiam się jednak, że nie uporamy się z tym problemem, cóż
— chyba jednak postąpię lepiej, jeśli za punkt wyjścia obiorę to,
co was trapi, wasze obecne trudności.
Nigdy nie poczułbym się zobligowany do wydobywania
na światło dzienne bogatej symboliki, nigdy nie zawracałbym
sobie głowy staranną analizą paraleli, gdybym nie czuł się tak
bardzo zaniepokojony problemem przeniesienia. Dlatego
omawianie problemu przeniesienia otwiera drogę do tego
rodzaju pracy, której przykład próbowałem przedstawić
w trakcie wczorajszego wykładu. Już na samym początku
stwierdziłem', że wszystkie moje wywody to zaledwie żałosny
szkielet, nie sposób bowiem w trakcie pięciu wieczorów dać
pełnego przeglądu problematyki, którą tu poruszam, nawet
jeśli staram się przedstawić te sprawy w sposób skonden­
sowany.
Skoro mówimy o przeniesieniu, to musimy najpierw podać
definicję tego pojęcia, abyśmy dokładnie wiedzieU, czym się
zajmujemy. Wiecie, że słowo p r z e n i e s i e n i e \die Übert­
ragung^, ukute przez Freuda, niemalże weszło do języka potocz­
nego, ba, nawet trafiło pod strzechy. Przez słowo p, r z e n i e -
s i e n i e rozumie się ogólnie zależność, z którą trudno sobie

' Por. s. 12 niniejszego tomu. [Przyp. wyd.]


■WyUad V 173

poradzić, coś w rodzajii związku opartego na zasadzie „przy-


'ćiepił się jak rzep. do psiego ogona” .
„Przeniesienie” oznacza dosłownie: przenieść coś z jednego
miejsca na drugie. Słowa tego używa się również w_znaczeniu
■symbolicznym („przenośnym” ) w celu wyrażenia tego, że coś
zóstato^zeniesione w inną formę, dlatego w języku niemieckim
■^t:ono równoznaczne ze słowem „przekład” [die Uberset^m£[.
Psych^ogiczny proces przeniesienia, to Specyficzna forma
mającego bardziej ogólny charakter procesu projekcji. Jest
-■Keczą ważną, by porównać znaczenie obu tych słów i mieć
świadomość tego, że przeniesienie to specyficzny przypadek
£rojekcjij—,^w każdym razie ja tak to rozumiem. Oczywiście
każdy może używać tego słowa tak, jak mu się podoba.
Projekcja to ogólny mechanizm psychiczny, za sprawą
którego jakieś treści są przenoszone na dany obiekt. JeśU na
prźyktód fhówię:~,Ten pokój jest żółty” , to też jest projekcja,
prQ;nie.w.aż obiekt sarrLW.sobie nie jest żółty; kolor żółty istnieje
jylko. w nas. Wiecie, że kolor to jedynie subiektywne doznanie.
Tak samo dźwięk, który słyszę, to projekcja, ponieważ dźwięk
jako taki nie istnieje; tylko w mojej głowie rodzi się dźwięk, to
zjawisko psychiczne, które projektuję.
Przeniesienie w specyficznym znaczeniu to proces, jaki
rozgrywa się między dwiema osobami, a nie między ludzkim
podmiotem a przedmiotem, który nie jest człowiekiem, choć
., owszem, zdarzają się wyjątki. Mający zaś bardziej ogólny
cliarakter mećhańiżni projekcji równie dobrze może się odnosić
do obiektów fizycznych, o czym mieUśmy okazję się przekonać.
Mechanizrn projekcji, dzięki któremu treści subiektywne mogą
^ ć przenoszone na obiekt i sprawiać wrażenie, że są, z nim
związane, nigdy nie sprowadza się dó aktu woH — przeniesienie
^ ą k o specyficzna forma projekcji nie jest tu wyjątkiem. Nie
można dokonywać projekcji świadomie czy w sposób zamierzo­
ny, ponieważ zaws^e^byłóby przecież jasne, że projektuje się
własne treści subiektywne; nie dałoby się więc przenieść ich na
jakiś obiekt, byłpby bowiem jasne, że należą. oxie_ do subiektu!
W wypadku wystąpienia projekcji wrażenie, z którym człowiek
mierzy się w zde^eniu ^ obiektem, tak naprawdę stanowi
f złudzenie; zawsze jednak zakłada się, że to, co obserwuje się
174 Podstawy psychologii analitycznej

jw_,Qtńekcie, nie_gocJiO-dzi_ od_nas, lecz istn k je obiektywnie.


D latego jeśli człow iek stwierdza, że fakty rzekom o obiektywfig
w rzeczyw istości stanow ią subiektyw ne treści, projekcja upada;
ow e treści przyporządkow uje się własnej p sycłiologii, już nie
można przypisyw ać icłi obiektow i.
Czasami człowiek zdaje sobie całkowicie sprawę ze swojej
projekcji, nawet jeśli nie zna jej prawdziwego zakresu. Ta część,
która jest mu nieznana, pozostaje nieświadoma i ciągle jeszcze
jawi się jako coś, co należy do obiektu — bardzo często mamy
z tym do czynienia w praktyce analitycznej. Mówi się na
przykład pacjentowi: „N o, niech pan tylko zobaczy, przecież
pan projektuje na mnie lub na tego mężczyznę obraz ojca”
— i sądzi się, że jest to całkiem zadowalające wyjaśnienie,
wystarczające, by doszło do rozwiązania projekcji. Cóż, być
może jest ono satysfakcjonujące dla lekarza, ale nie dla pacjenta,
jeśli bowiem jest w tej projekcji jeszcze coś więcej, pacjent nadal
będzie dokonywał projekcji. Nie zależy to od jego woli — to
zjawisko po prostu powstaje samo z siebie. Projekcja odbywa się
automatycznie i spontanicznie — po prostu jest; nie wiadomo,
jak powstaje, zwyczajnie spotyka się ją. Ta reguła, obowiązująca
w ogóle w przypadku projekcji, dotyczy też przeniesienia.
Przeniesienie to coś, co po prostu jest. Jeśli występuje, istnieje
a priori. Projekcja w każdym wypadku stanowi proces
n i e ś w i a d o m y , dlatego uświadomienie czy postrzeżenie
projekcji powoduje jej unicestwienie. \
Jak już stwierdziłem,/ przeniesienie w węższym sensie to
projekcja przebiegająca rmęSzy dwoma indywiduami, proces
z reguły emocjonalny i natrętny. Emocje już jako takie
przytłaczają subiekt, ponieważ stanowią procesy nieświadome,
niweczące zamiary „ja” . Poza tym emocje wiążą się z pod­
miotem, który nie umie się od nich uwolnić, zarazem jednak ten
mimowolny proces subiekt projektuje na jakiś obiekt, wskutek
czego powstaje niezniszczalny obraz natrętnie oddziałujący na
podmiot._J\
Em'ocji — w przeciwieństwie do idei czy myśli — nie można
.się pozbyć; ponieważ są one identyczne z pewnymi procesami
psychicznymi, przeto są głęboko zakorzenione w materii ciała.
Dlatego emocje związane z projektowanymi treściami zawsze
r-
Wykiad V I7J

tworzą jakiś związek, zachodzi tu coś w rodzaju dynamicznego


stosunku miedzy subiektem a obiektem — to właśnie jest
przeniesiei^ Oczywiście dobrze zdajecie sobie sprawę z tego,
że taka więź emocjonalna, taki most, który tworzą emocje, czy
takie emocjonalne szelki mogą mieć charakter pozytywny łub
negatywny.
Projekcja treści emocjonalnych zawsze wywiera osobliwy
skutek. Emocje są zaraźliwe, ponieważ są głęboko zakorzenione
w sympatycznym systemie nerwowym; stąd wzięło się słowo
„sympatyk” . Każdy proces emocjonalny wyzwala bezpośrednio
w drugim człowieku podobne procesy. Jeśli człowiek znajduje
się w zbiorowisku pobudzonym emocjonalnie, nie może
uniknąć zarażenia się emocjami. Przyjmijmy, że znajdujecie się-
w jakimś obcym kraju, nie znacie języka, jakim się tam mówi;
ktoś robi wam dowcip, który pobudza innych do śmiechu
— śmiejecie się idiotycznie po prostu dlatego, że musicie się
śmiać. Albo załóżmy, że znajdujecie się w zbiorowisku ludzkim
pobudzonym jakimś wydarzeniem politycznym — w tym
wypadku automatycznie sami będziecie podnieceni, nawet jeśli
nie podzielacie przekonań politycznych całego tłumu — to
emocja wywiera taki sugestywny wpływ. Psychologowie fran­
cuscy zajmowali się tą contagion mentale, napisano bardzo dobre
książki poświęcone temu problemowi, mam tu na myśli
zwłaszcza pracę Le Bona\
1 Emocje pacjenta wywierają w trakcie psychoterapii wpływ
na lekarza, nawet jeśli w żaden sposób nie jest on związany
z tego rodzaju treściami emocjonalnymi. Błędem byłoby sądzić,
że lekarz może się trzymać z dala od tego. Lekarz może sobie
tylko uświadomić, że został zakażony, jeśli zaś nie zrozumie
tego, to jest zbyt obojętny wobec pacjenta i nie trafia w sedno
sprawy. Lekarz jest wręcz zobowiązany do akceptowania
i odzwierciedlania emocji pacjenta. To właśnie dlatego sprzeci­
wiam się temu, by kłaść pacjentów na kozetce, samemu' zaś
siadać z tyłu. Usadżam pacjentów naprzeciwko siebie, roz­
mawiam z nimi jak normalny człowiek z innymi normalnymi

Por. G. Le Bon, Psychologia tłumu, przełożył Bolesław Kaprocki,


(wydanie III poprawione;) PWN, Warszawa 1986. [Przyp. tłum.]
iy6 'Podstawy psychologii analitycznej

ludźmi; całkiem się wystawiam, reaguję, nie starając się o za-


-rlTowywalue dyslaiisu
Dobrze pamiętam przypadek starszej kobiety, w wieku około
pięćdziesięciu ośmiu lat; była lekarką, pochodziła ze Stanów
Zjednoczonych. Przybyła do Zurychu w stanie całkowitego
rozkojarzenia. Zrazu była tak skołowaciała, że uważałem ją za
osobę niespełna zmysłów; do chwili, gdy odkryłem, źe kiedyś
przechodziła analizę. Opowiadała mi, co wyprawiała w stanie
pomieszania, a nie ulegało wątpliwości, iż wcale by tego nie
uczyniła, gdyby jej analityk zachowywał się jak istota ludzka, a nie
mistyczna pytia, która umościła się za jej plecami i bujając
w obłokach, cedziła słowa czystej mądrości, nigdy jednak nie
zdradziła śladu uczuć. Pacjentka, i tak już dość otumaniona,
całkiem straciła orientację i zaczęła wyczyniać głupoty, które
z powodzeniem mogłaby sobie darować, gdyby analityk reagował
jak człowiek. Kiedy opowiedziała mi o tym wszystkim, oczy­
wiście wykazałem naturalną reakcję — wymknęło mi się jakieś
brzydkie słowo czy coś takiego. Pacjentka, słysząc to, zerwała się
z krzesła i rzekła z wyrzutem: „Ależ pan ulega emocjom!”
Odpowiedziałem: „Tak, rzecz jasna ulegam emocjom” . Na co
ona: „A le nie powinien pan” . „Dlaczego nie?” — spytałem.
„Przecież to moje dobre prawo.” „N o, ale pan jest analitykiem!”
— odparła. „Tak, jestem analitykiem” — przyznałem — „i
ulegam emocjom. A co, uważa pani, że jestem idiotą bądź
katatonikiem?” „A le przecież analitycy nie ulegają emocjom.”
„Hm... pani analityk niewątpliwie nie ulegał emocjom i, jeśli
mogę to powiedzieć, był szaleńcem.” W tej samej chwili pacjentka
nagle rozpromieniła się; po tej rozmowie stała się całkiem innym
człowiekiem. „Dzięki Bogu!” — zawołała. „Teraz wiem,na czym
stoję. Wiem, że mam przed sobą człowieka wykazującego ludzkie
emocje.” Moja emocjonalna reakcja spowodowała, że pacjentka
odzyskała orientację. Nie była typem myślowym, lecz uczucio­
wym, potrzebowała więc orientacji odpowiadającej swemu
typowi. Jej pierwszy analityk był zaś człowiekiem, który
posługiwał się wyłącznie głową, istniał tylko w sferze myśU i nie
miał żadnej łączności ze swym życiem uczuciowym. Pacjentka
była osobą wybitnie emocjonalną, usposobioną sangwinicznie,
potrzebowała emocjonalności i gestów uczuciowych ze strony
Wykład V lyy

drugiej istoty ludzkiej, by nie czuć się zagubiona. Jeśli typ


uczuciowy jest traktowany wyłącznie jako byt intelektualny, jeśli
inny człowiek zwraca się wyłącznie do sfery jego myśli, to jest
dokładnie tak, jak gdyby jedyny intelektualista przemawiał do
społeczeństwa złożonego z typów uczuciowycli. Człowiek taki
byłby doszczętnie zagubiony; czułby się jak na Biegunie
Północnym, ponieważ nikt by go nie rozumiał, nikt by nie
reagował na idee, które przedkłada. Wszyscy byliby wobec niego
bardzo, ale to bardzo mili — on sam zaś czułby się jak ostatni
głupiec, nikt bowiem nie nawiązałby kontaktu z jego sposobem
myśłenia.
[Trzeba odpowiadać łudziom, zawsze przemawiając do ich
funkcji głównych, w przeciwnym bowiem razie nie będzie
można nawiązać z nimi kontaktu. Jeśli więc chcę pokazać r
pacjentom, że ich reakcje znałazły sobie miejsce w moim
systemie, muszę sadzać ich naprzeciwko siebie, tak by mogli
czytać reakcje na mej twarzy, by widzieli, że ich słucham. Jeśłi
siedzę za plecami pacjenta, mogę ziewać, drzemać, zatopić się we
własnych myśłach — mogę robić w ogóle wszystko, co mi
przyjdzie do głowy. W takim wypadku pacjenci nie wiedzą, co
się ze mną dzieje, toteż tkwią w autoerotycznym stąnie izołacji,
który dla człowieka przeciętoego nie jest korzysiay..JOczywiście
byłoby całkiem inaczej, gdyby przygotowywał! się do życia
pustelniczego w Himałajach.
i Emocje pacjenta są zawsze trochę zaraźliwe, a s i l n i e
zaraźliwe są wtedy, jeśłi treści, które pacjent projektuje na
analityka, są identyczne z nieświadomymi treściami analityka.
Wtedy obaj — i lekarz, i pacjent — wpadają w tę samą czarną
dziurę nieświadomości, ulegają stanowi participation. Jest to
zjawisko, które Freud opisał jako przeniesienie zwrotne. Połega
ono na obustronnej projekcji, spaja je wspólna nieświadomość.
Partycypacja to, jak już stwierdzono, cecha charakterystyczna
psychołogii pierwotnej, znamionująca tę płaszczyznę psycho­
logiczną, na której nie ma żadnego zróżnicowania między
przedmiotem a podmiotem. Współna nieświadomość jest rzecz
jasna i dla analityka, i dla pacjenta czymś, co przyprawia
o skrajne pomieszanie, oto bowiem już nie ma żadnego punktu
orientacyjnego — taka analiza kończy się katastrofałnie.
lyS 'Podstawy psychologii analitycznej

N aw et anaJ^t\'cy.nie.sa,Xiies kończenie toteż zdarza


się,.ze-niekied):. są od |)ewn\-rn vyzględern^ri.ieś\viad(3m^L Z tego
w łaśnie pow od u już daw no temu wystąpiłem z postulatemTl^y
analizow ali oni samvch siebie; analitycy pow inni mięć spowied­
nika lub spow iedniczkę, bo nawet papież, mimo że nieom \iny,
od czasu do czasu musi się spowiadać, i to nie pxzed prałatem czy
kardynałem , lecz przed zw ykłym księdzem. Je śli analityk nie
znajduje się w obiektyw nyrn związku ze swą, nieśw iadom ości'^'
to nie ma żadnej gw arancji, że pacjent nie popadnie w jegcT
nieśw iadom ość. Z pew nością w szyscy zetknęliście się kiedyś
z pacjentam i cłiarakteryzującym i się diabelną przebiegłością,
dzięki której znajdują słaby punkt, locus minoris resistentiae
w duszy analityka. T o właśnie w tym miejscu próbują oni
podłączyć się z projekcjam i swej nieśw iadom ości. N a ogól
m awia się, że to cecha charakterystyczna kobiet, tak jednak nie
jest, ponieważ m ężczyźni wcale im nie ustępują w tym
względzie. Zaw sze znajdują słabe m iejsce psyche anahtyka,
można w ięc mieć pew ność, że jeśli coś zdoła do niej przeniknąć,
to zawsze stanie się to w najsłabszym m iejscu. Je st to punkt,
gdzie sam analityk tkw i w błogiej nieśw iadom ości, gdzie sam
jest zdolny do takich sam ych projekcji, do jakich zdolny jest
pacjent. A wtedy w ystępuje zjaw isko partycypacji, czy też,
m ów iąc dokładniej, zjaw isko osobistego zakażenia nieśw iado­
m ością, w której tkw ią obaj: i pacjent, i analityk.
Znam y rzecz jasna w iele ujęć zjaw iska przeniesienia, w szys­
cy ciągle jeszcze znajdujem y się po części pod w p ływ em definicji
Freu d ow skiej; zawsze skłonni jesteśmy zakładać, że chodzi tu
o przeniesienie erotyczne. D ośw iadczenie m ów i mi jednak, że
wcale nię jest tak, iż projekcji.ulegają l.ilyłko ę r o t y c z ^ ^ czy
dośw iadczenia..dzieciństwa. Stw ierdziłem , że projekcji rrioże
ulegać w szystko, toteż przeniesienie erotyczne jest tylko jfedną
z wielu form projekcji. W ludzkiej nieśw iadom ości jest wiele
treści o dużym ładunku em ocjonalnym m ogą one ulegać
projekcji rów nie dobrze, jak seksualność. W szystkie zaktyw izo­
wane treści nieśw iadom ości przejawiają tendencję do przejawia­
nia się w przeniesieniu, ba, z reguły ukonstelow ana treść
nieśw iadom a zrazu pojaw ia się w projekcji. K a żd y zaktyw izo­
w any archetyp może objaw iać—si^—w___grojekcji — albo
Wykład V lyi/

W człowieku, albo w jego srtuacji zewnętrznej, albo w innj'ch


uwarunkowanlaćiil óKoIiHno krótko mówiąc: we wszel-
“ kiego.rodząju obiektach. Zdarzają się nawet przeniesienia na
zwierzęta i rzeczy.
T iiedaw no temu prow adziłem terapię bardzo inteligentnego
mężczyzny. W yjaśniłem mu, na czym polega jego projekcja
— swój nieśw iadom y obraz kobiety projektow ał na kobietę
rzeczywiście istniejącą, marzenia senne w yraźnie zaś w skazy­
w ały, jak bardzo ta praw dziw a kobieta różni się od tego, czego
się po niej spodziew a. M oje w yjaśnienia odniosły skutek.
Pacjent pow iedział: „G d y b y m o tym wiedział dw a lata temu,
m ógłbym oszczędzić 40 000 fran k ó w !” „ J a k to?” — zdziwiłem
się. „ N o , ktoś mi pokazał starą rzeźbę egipską, a ja w oka­
mgnieniu się w niej zakochałem. Rzeźba przedstaw iała kota,
nadzwyczaj piękn ego .” C złow iek ów kupił sobie tę rzeźbę za
40 000 fran ków ; postaw ił ją na kom inku w salonie. Zaraz potem
jednak zauważył, że stracił spokój ducha. B iu ro , gdzie pracow ał,
znajdow ało się piętro niżej niż mieszkanie, pacjent zaś nieomal
co godzinę odryw ał się od pracy, pędził do salonu i kontem plo­
wał rzeźbę; kiedy się nasycił jej w idokiem , wracał do biura, by za
jakiś czas znow u w rócić do salonu. T en niepokój tak mu
dogryzł, że w końcu postaw ił kota na postum encie, by stale mieć
go przed oczami, w tedy jednak okazało się, że w o gó le nie jest
w stanie pracow ać! W końcu poczuł się zm uszony zamknąć
rzeźbę na strychu; miał nadzieję, że przynajm niej w ten sposób
uw olni się spod jej w p ływ u , stale jednak m usiał zm agać się
z pokusą, by nie wspiąć się po schodach, nie otw ierać pudła i nie
oglądać kota. K ie d y sobie uśw iadom ił, że była to projekcja
obrazu kobiecości w ogóle — kot bow iem sym bolizow ał rzecz
jasna kobietę — czar prysł, fascynacja rzeźbą znikła.
Chodzi tu o projekcję na przedm iot m aterialny, projekcja ta
przemieniła jednak rzeźbę kota w istotę żyw ą, do której pacjent
stale musiał wracać, tak jak niektórzy ludzie stale muszą w racać
do sw ych analityków . Ja k w iecie, często w ysu w a się zarzut
wobec analityków , że mają oczy węża i m agnetyzują czy
hipnotyzują B ogu ducha w innych pacjentów , że zmuszają ich do
pow rotu, że ich nie wypuszczają. O w szem , zdarza się, że
w ystępują nadzwyczaj trudne przypadki przeniesienia zwrot-

i
1
i8o Podstawy psychologii analityc^ej

nego, kiedy analityk nie pozwala odejść pacjentowi, zazwyczaj


jednak takie oskarżenia to wyraz przykrej projekcji, która może
przybrać postać manii prześladowczej.
Intensywność zviiązku^przenięsięniowegq zawsze odpowia­
da znaczeniu, jakie mają treści przeniesienia dla podmiotu.
Można mieć pewność, że w wypadku bardzo intensywnego
przeniesienia jego treści, jeśli już zostaną odkryte i uświadornio-
ne, będą dla pacjenta równie ważne, jak samo przeniesienie. Jeśli
jednak dochodzi do rozwiązania przeniesienia, to nie rozpływa- =
się ono w powietrzu — jego intensywność czy też odpowiedni
potencjał energii pojawia się gdzie indziej, na przykład w innym
związku czy w jakiejś innej ważnej formacji psychologicznej.
O mtensywności przeniesienia^ stanowi bowiem., mtęnyrwna
^ o c j a należąca do pacjenta w sposób całkowicie realny. Pb'*
rozwiązaniu przeniesienia cała projektowana emocja pdw1caca\^
do subiektu — dzięki temu pacjent staje się właścicielem skarbu,
który przedtem, w sytuacji przeniesienia, po prostu roztrwaniS.-
Musimy teraz powiedzieć kilka słów na temat e t i o l o g i i
przeniesienia. Przeniesienie może stanowić reakcję całkowicie
spontaniczną, niczym nie sprowokowaną, może być czymś
w rodzaju „m iłości od pierwszego wejrzenia” . Oczywiście nie
należy myUć przeniesienia z miłością — przeniesienie nie ma
z nią nic wspólnego, to nadużycie miłości. Owszem, może się
wydawać, że to jest miłość; niedoświadczeni anahtycy po­
pełniają błąd i uważają, że chodzi tu o miłość, ten sam błąd
popełniają też pacjenci, kiedy twierdzą, że zakochali się w anah-
tyku; tak naprawdę jednak wcale nie są w nim zakochani.
Niekiedy przeniesienie może wystąpić nawet p r z e d
owym pierwszym wejrzeniem, to znaczy przed rozpoczęciem-
terapii łub niezależnie od niej. Jeśh zaś zdarza się to ~
człowiekowi, który potem nie przychodzi na analizę, to nie
sposób znaleźć powodów po temu. Tym lepiej jednak widać, że
przeniesienie w ogóle nie ma nic wspólnego z prawdziwą
osobowością anahtyka.
Pewnego razu przyszła do mnie kobieta, którą miałem
okazję spotkać gdzieś trzy tygodnie temu w towarzystwie. Nie
rozmawiałem z nią wtedy — zamieniłem kilka słów z jej mężem,
którego znałem przelotnie. Kobieta ta przysłała mi hst z prośbą
W yklàd V ïS ï

o konsultację — wyznaczyłem jej termin. Kiedy przyszła, stojąc


przed progiem mego gabinetu oznajmiła: „A le ja nie chcę
wchodzić” . Odpowiedziałem: „N ie musi pani; równie dobrze
może pani wyjść! Wcałe mi nie zależy na tym, żeby pani weszła
do mego gabinetu, skoro pani tego nie chce!” Na co ona: „Ale ja
muszę!” „N ie zmuszam pani” — odparłem. „N o, ale pan mnie
zmusił, żebym tu przyszła.” „Ja k to?” — spytałem, myśląc, że
jest szalona. Nie była jednak szalona, to było prostu przeniesie­
nie, to ono popychało ją ku mnie. Tymczasem powstała
projekcja, która miała dla niej taką wartość emocjonalną, że
pacjentka nie mogła się jej oprzeć. Jakieś więzi magicznie
sprawiały, że coś niczym guma pociągało ją ku mnie. Oczywiście
w toku analizy przekonaliśmy się, co było treścią tego nie
sprowokowanego przeniesienia.
Na ogół jednak przeniesienie pojawia się dopiero na etapie
analizy. Bardzo często wynika ono z trudności w nawiązaniu
Îcôntàktü między lekarzem a pacjentem, problemów związanych
z ustanowieniem między nimi harmonii emocjonalnej, to znaczy
tego, co francuscy lekarze w epoce terapii hipnotycznej czy
sugestywnej określail mianem k rapport. Dobry rapport oznacza,
że lekarz i pacjent dobrze się rozumieją, że mogą ze sobą
T^inawiać, że panuje swego rodzaju obopólne zaufanie. Oczy­
wiście w epoce terapii hipnotycznej oddziaływanie hipnotyczne
czy sugestywne całkowicie zależało od zaistnienia lub niezais-
tnienia rapport, w terapii anaUtycznej rzecz ma się jednak
zupełnie inaczej. Jeśh istnieją duże trudności w ustanowieniu
rappott rmą&zy analitykiem a pacjentem, jeśli są one spowodo­
wane różnicami osobowości czy też jeśh oddziaływanie terapeu­
tyczne jest utrudnione z powodu innych rozbieżności psycho­
logicznych, to nieświadomość pacjenta próbuje przezwyciężyć
brak kontaktu na drodze kompensacji. Ponieważ nie ma
wspólnego gruntu, nié mą też^możliwośći ustanowienia jakiego­
kolwiek związku, to lukę próbuje zapełnić namiętne uczucie lub
fantazja erotyczna.
Często tak się dzieje w wypadku ludzi, którzy w ogóle mają
opory w kontaktach z innymi — czy to na podłożu kompleksu
niższości, czy to spowodowane manią wielkości czy też jakimi­
kolwiek innymi powodami — kfórzy”t£wią'w izolacji psycho­
iS i Podstany psjchologii anatityci^nej

logicznej. Powodowana lękiem, że grozi jej całkowita utrata


więzi, natura takicłi ludzi podejmuje usilne próby emocjonal­
nego związania się z analitykiem. Ludzie tacy tkwią w stanie
rozpaczliwego lęku, że i analityk może ich nie zrozumieć, toteż
usiłują korzystnie usposobić go, zmienić warunki na bardziej
korzystne lub przezwyciężyć własny opór za sprawą pociągu
seksualnego
\^JX^ystkie te zjawiska kompensacyjne można też odnieść do
drugiej strony, to znaczy do analityka. Załóżmy na przykład, że
analityk ma prowadzić terapię kobiety, która specjalnie go nie
interesuje, ałe oto nagle odkrywa, że ma fantazję seksualną
odnoszącą się właśnie do niej. Cóż, nie życzę analitykom takich
fantazji, ale skoro już je mają, to niechże przynajmniej zdadzą
sobie z tego sprawę, ponieważ są one ważnymi komunikatami ze
strony nieświadomości; oznaczają one, że ludzki kontakt anality­
ka z pacjentem nie jest dobry, że oto pojawiło się jakieś
zaburzenie rapport. Nieświadomość analityka w miejsce bra­
kującego kontaktu międzyludzkiego narzuca mu jakąś fantazję,
by przerzucić pomost nad oddaleniem wewnętrznym. Mogą to
być fantazje wizualne, mogą też one pojawiać się w formie
uczucia lub doznania — na przykład doznania seksualnego.
Wszystkie one bez wyjątku świadczą o tym, że analityk przyjmuje
wobec pacjenta niewłaściwą postawę, że przecenia on pacjenta
lub że go nie docenia, albo że nie poświęca mu dość uwagi. Jeśh
więc nawiedza nas sen o pacjencie, to zawsze powinniśmy mieć
się na baczności, zawsze powinniśmy spróbować zrozumieć, czy
czasem ów sen nie chce nam wskazać, że zachowujemy się w jakiś
sposób nieodpowiednio. Pacjenci są bardzo wdzięczni za szcze­
rość w tym względzie, jeśli zaś jesteśmy nieszczerzy lub ich
zaniedbujemy, reagują w sposób bardzo gwałtowny. \
Kiedyś miałem do czynienia z bardzo sugestywnymprzypa-
dkiem tego rodzaju. Prowadziłem terapię młodej dziewczyny
w wieku dwudziestu czy dwudziestu czterech lat\ Miała bardzo

^ Przypadek ten dokładniej przedstawia Jung w D/t Wirklichkeit dar


psjchołherpeutischen Praxis (wykład wygłoszony 28 maja 1937 na II
Kongresie Psychoterapeutycznym w Bernie). Tekst wykładu opub­
likowano w języku angielskim w Collected Works, t. X V I, apendyks.
W jklad V ¡8 }

osobliwe dzieciństwo. Przvszła na świat na Jawie w dobrej


europejskiej rodzinie, miała za niańkę tubylczą kobietę. Jak to
się często dzieje w wypadku dzieci urodzonych w koloniach,
egzotyczne otoczenie i obca, w danym wypadku wręcz bar­
barzyńska, kuhura przeniknęły jej „pod skórę” , całe zaś
emocjonalne i instynktowe życie dziecka znalazło się pod
wpływem owej dziwacznej atmosfery. To sytuacja, z której
Biały żyjący na Wschodzie bardzo rzadko zdaje sobie sprawę;
chodzi tu o atmosferę, jaką tworzy się w związku ze stosunkiem
tubylca do Białego, o atmosferę silnego lęku — lęku przed
okrucieństwem, bezwzględnością, wielką i nieobliczalną władzą
Białego. Ta atmosfera zaraża dzieci urodzone na Wschodzie;
przepełnia je lęk podsuwający im nieświadome fantazje o okru­
cieństwie Białego; psychologia tych dzieci zostaje dziwacznie
wypaczona, ich seksualność często podąża z gruntu błędnymi
drogami. Cierpią pod wpływem niezrozumiałych koszmarów,
uczuć strachu, nie są w stanie normalnie przystosować się do
otoczenia w sprawach miłości, małżeństwa i tak dalej.
Podobnie było w wypadku tej dziewczyny. Straciła grunt,
uwikłała się w nader ryzykowne sytuacje erotyczne, zdobyła złą
sławę. Przejęła sposób zachowania pewnego typu kobiet,
zaczęła się malować, nosiła ekstrawagancką biżuterię — wszyst­
ko po to, by zadowolić prymitywną kobietę, jaką była w głębi
duszy, by móc się z nią zjednoczyć, by pomóc jej żyć. Ponieważ
zaś nie mogła wieść życia bez instynktów i, co łatwo zrozumieć,
ani jej to było w głowie, musiała bardzo się starać, by znaleźć się
na tym niższym poziomie. Miała na przykład nie najlepszy gust;
ubierała się w stroje utrzymane w okropnej kolorystyce, byleby

Por. też tegoż, (Jher Mandalasjmholik [1938; opubhkowane w: Jung,


Wilhelm, Das Geheimnis der goldenen Blüte, dz. cyt.; wznowione w tomie:
Jung, Gestaltungen des Unbewußten. Mit einem Beitrag von Aniela Jaffe
(„Psychologische Abhandlungen” , t. VII), Rascher-Verlag, Zürich
19^0; Gesammelte Werke, 1976, t. IX /II; w przekładzie Magnusa
Starskiego; pt. O symbolice mandali opublikowane w: Mandala. Symbolika
ci^loa'ieka doskonałego, dz. cyt., s. 79 -114] por. zwłaszcza namalowane
przez wspomnianą pacjentkę rysunki 7, 8, 9 [opis rysunków i rysunki
w ; Mandala. Symbolika a^lowieka doskonałego, dz. cyt., s. 90-91 — przyp.
tłum.] [Przyp. wyd.]
Podstawy psjchologii analitycznej

tylko przypodobać się prymitywnej nieświadomości w sobie, by


ta ostatnia nie odmówiła współpracy w sytuacji, gdy zaintereso­
wał ją jakiś mężczyzna. Oczywiście również jej wybrankowie
pochodzili z dołów społecznych — w ten sposób uwikłała się na
dobre. Miała przezwisko „Wielkiej Nierządnicy Babilońskiej” .
Wszystko to sprawiło jednak, że ta skądinąd przyzwoita
panienka z dobrego domu miała fatalne samopoczucie. No, ale
wyglądała wręcz koszmarnie; kiedy przychodziła do mnie
w godzinach przyjęć, nie wiedziałem, co mam rzec domowni­
kom. W końcu oznajmiłem jej: „Panienko, proszę zrozumieć, że
nie może się panienka pokazywać u mnie w takim stroju, bo
wygląda panienka jak...” — tu użyłem bardzo drastycznych
słów. Bardzo ją to zmartwiło, lecz nie mogła nic na to poradzić.
I oto nawiedził mnie następujący sen:

Jestem na ulicy u stóp wyniosłego wzgórza, na którym wznosi się


zamek z wysoką wieżą, donżonem. Na jej szczycie znajduje się coś
w rodzaju loggii, bardzo piękna konstrukcja z kolumnami i mar­
murową balustradą, na której dostrzegam postać eleganckiej kobiety.
By móc się jej przyjrzeć, muszę mocno zadrzeć głowę, tak mocno, że aż
mnie strzyknęło w karku (ból czułem jeszcze po przebudzeniu).
Patrząc, stwierdzam, że tą kobietą jest moja pacjentka!“*

Obudziłem się, przez myśl przemknęło mi; „Wielkie nieba,


dlaczego moja nieświadomość tak bardzo wywyższa tę dziew­
czynę?” Zaraz potem pojawiła się następna refleksja: „Patrzyłem
na nią z góry” . Naprawdę była w moich oczach czymś gorszym,
sen jednak pokazał mi, że popełniłem błąd, uświadomiłem sobie,
że marny ze mnie lekarz. Dlatego następnego dnia, kiedy do
mnie przyszła, powiedziałem jej: „Przyśniła mi się pani, ale żeby
móc panią ujrzeć, musiałem tak zadzierać głowę, że aż mi coś
strzyknęło w karku. Przyczyna tej kompensacji polega na tym,
że spoglądałem na panią z góry” . Powiadam wam, podziałało to
niczym cud! Od tej chwili już nie mieliśmy kłopotów z przenie­
sieniem, po prostu dlatego, że traktowałem ją jak należy, toteż
mogliśmy się spotkać na odpowiedniej płaszczyźnie.

* To samo marzenie senne omawia Jung również w swej autobio­


grafii Wspomnienia, sny, myśli, dz. cyt., s. 165. [Przyp. tłum.]

wĘm
Wykład V iS ;

Mógłbym tu wam opowiadać wiele takich wymownych


marzeń sennych odnoszących się do nastawienia terapeuty. Jeśh
lekarz naprawdę próbuje spotkać pacjenta na tej samej
płaszczyźnie — nie za wysoko i nie za nisko — jeśh ma
prawidłowe nastawienie i przyjmuje odpowiednią skalę wartości,
to i z przeniesieniem będzie miał mniej problemów. Owszem, nie
będzie mógł ich uniknąć, ale z pewnością nie będzie się musiał
mierzyć z owymi ciężkimi formami przeniesienia, które stanowią
jedynie nadmierne kompensacje brakującego rapport.
|^^_Istnieje jeszcze jeden powód nadmiernej kompensacji przez
przeniesienie; kompensacja ta pojawia się u pacjentów charak­
teryzujących się postawą autoerotyczną, to znaczy u takich,
którzy są zamknięci w autoerotycznej izolacji, którzy otoczyli
się grubym pancerzem czy też wykopah wokół siebie fosę.
Ludzie ci odczuwają rozpaczliwą potrzebę kontaktu z innymi;
oczywiście tęsknią za kontaktem z jakąś istotą ludzką spoza
murów, nic jednak nie robią, by go nawiązać. Nawet palcem nie
kiwną, nie pozwalają też nikomu, by się do nich zbliżył. Właśnie
na gruncie takiej postawy powstaje niezwykle silne przeniesie­
nie. Jeśli zaś do niego dojdzie, nie wolno się zbliżać do pacjenta,
ponieważ jest dobrze obwarowany, i to ze wszystkich stron.
Wręcz przeciwnie — jeśli lekarz w jakiś sposób próbuje podejść
do sytuacji przeniesienia, pacjent odczuwa to jako akt agresji
i tym bardziej się broni. Trzeba więc pozwolić tym ludziom, by
smażyli się we własnym sosie dopóty, dopóki sami nie stwierdzą,
że mają tego dosyć i dobrowolnie nie wyjdą z własnej twierdzy-
Rzecz jasna będą się wtedy głośno uskarżać na brak zrozumienia
i tak dalej — w tym wypadku lekarz może jedynie zdobyć się na
cierpliwość i powiedzieć: „N o, przecież sam się pan obwarował,
nie dawał pan znaku życia, dopóki zaś nie dał pan znaku życia,
dopóty nie mogłem nic dla pana zrobić” .
I _W tym wypadku przeniesienie będzie przybierało na sile,
prawie osiągnie punkt wrzenia, ponieważ tylko ostry ogień
może zmusić zamkniętego w twierdzy człowieka do tego, by ją
opuścił. Wyraża się to rzecz jasna bardzo silnym wybuchem,
lekarz powinien jednak przyjąć to ze spokojem^pąrjent będzie
mu potem wdzięczny, że nikt nie łapał go za Przypomi­
nam sobie pewien przypadek; chodzi o koleżankę po fachu
i86 Podstany psjchologii analitycznej

— mogę wam o tym opowiedzieć, ponieważ kobieta ta już nie


żyje — Amerykankę, która zgłosiła się do mnie w bardzo
skomplikowanycłi okolicznościacłi. Zaczęła bardzo ambitnie.
Jak wiecie, w Ameryce istnieją osobliwe instytucje, które
określają się mianem uniwersytetów czy college’ów dla kobiet;
w naszym żargonie nazywamy je wylęgarniami animusa; rok
w rok z wielką pompą otwierają podwoje i wypuszczają w świat
dzikie hordy siejących blady strach osobistości. Kobieta,
0 której mowa, była jedną z nich. Była to osóbka „niezwykle
kompetentna” , a mimo to znalazła się w sytuacji bardzo
przykrego przeniesienia. Była analityczką, prowadziła terapię
żonatego mężczyzny, który rzekomo zakochał się w niej do
szaleństwa. Oczywiście nie była to miłość, lecz przeniesienie.
Projektował, że terapeutka chce go poślubić, nie może się jednak
przyznać do tego, iż go kocha; obsypywał ją kwiatami,
czekoladą, modnymi kreacjami, w końcu wyjął pistolet. Musiała
natychmiast opuścić kraj — w ten sposób trafiła do mnie.
Wkrótce okazało się, że owa dama nie ma nawet bladego
pojęcia o życiu uczuciowym kobiety. Jako lekarka była zupełnie
w porządku, wszystko jednak, co dotyczyło sfery męskiej, było
jej z gruntu obce. Ba, żyła w błogiej nieświadomości co do
szczegółów męskiej anatomii, ponieważ na uniwersytecie, gdzie
odebrała wykształcenie, przeprowadzano sekcje jedynie kobie­
cych zwłok. Możecie więc sobie wyobrazić, z jakim problemem
musiałem się wziąć za bary.
Oczywiście wiedziałem, z czym mam do czynienia, rozu­
miałem też, dlaczego ów pacjent wpadł w pułapkę. Lekarka była
całkiem nieświadoma siebie jako kobiety; była niczym uskrzyd­
lony męski duch — ciało kobiece w ogóle dla niej nie istniało,
toteż pacjent był w obowiązku zapełnić tę lukę. Człowiek ów
musiał jej dowieść, że w ogóle istnieje coś takiego jak mężczyzna
1 że ma jakieś prawa, źe ona jest kobietą i źe powinna nań
reagować. Pułapka wzięła się więc z faktu, że terapeutka nie
istniała jako kobieta. Pacjent był oczywiście równie nieświado­
my jak ona, ponieważ w ogóle nie zauważył, że jego lekarka nie
istnieje jako przedstawicielka swojej płci. On też był niczym
ptaszek składający się wyłącznie z głowy i skrzydeł — on
również nie był prawdziwym reprezentantem swojej płci. Często
Wykład V iSy

możemy zaobserwować, że Amerykanie żyją w przerażającej


nieświadomości co do samych siebie, gdy jednak nagle świado­
mość ta się pojawia, dochodzi do zadziwiających rzeczy, na
przykład przyzwoita dziewczyna ucieka z domu z Chińczykiem
czy Murzynem. Bierze się to stąd, że owa pierwotna warstwa
nieświadomości, i dla nas być może trudna do zaakceptowania,
dla Amerykanów jest wybitnie przykra, ponieważ leży znacznie
głębiej niż u nas. Chodzi tu o to samo zjawisko, co going black czy
going native w Afryce.
A więc analityczka i pacjent znaleih się w strasznej sytuacji
przeniesienia; można bez cienia wątpliwości stwierdzić, że
zwariowah, toteż kobieta musiała uciec. Terapia była oczywiście
prosta: trzeba jej było uświadomić jej kobiecość, kobieta zaś
nigdy nie będzie świadoma samej siebie, jeśli nie będzie w stanie
zaakceptować swych uczuć. Dlatego jej nieświadomość urządziła
wspaniałe przeniesienie — na mnie; oczywiście pacjentka nie
mogła się z tym pogodzić, a i ja jej do tego nie zmuszałem. Był to
właśnie taki przypadek pełnej izolacji, gdybym zaś skonfronto­
wał ją z tym przeniesieniem, przyjęłaby pozycję defensywną i całą
terapię diabli by wzięli. Dlatego nigdy nie wypowiadam się na ten
temat, po prostu pozwalam, by rzeczy biegły swoim torem
i spokojnie pracuję nad materiałem marzeń sennych. I w tym
wypadku, jak zawsze zresztą, sny na bieżąco informowały mnie
OTOzwo'ju przeniesienia. W pewnej chwili spostrzegłem, żezbhża
się punkt kulminacyjny — wiedziałem, że pewnego dnia nagle
nastąpi wybuch. Oczywiście jest on zawsze trochę nieprzyjemny
i bardzo emocjonalny — być może znacie to z własnego
doświadczenia — w tym wypadku zaś przewidziałem, że
atmosfera będzie naładowana emocjonalnie. No, ale i jej
musiałem stawić czoło, nic bowiem nie dało się z tym zrobić. Po
sześciu miesiącach spokojnej, starannej, systematycznej pracy
pacjentka nie mogła już dłużej wytrzymać, nagle prawie że
wykrzyczała; „Przecież ja pana kocham!” A potem załamała się,
upadła na kolana, sprawiając wrażenie osoby zbitej z pantałyku.
W takich chwilach po prostu trzeba się zaprawiać w cnocie
cierpliwości. To naprawdę przykre — w wieku trzydziestu
czterech lat nagle odkryć, że jest się istotą ludzką. Często jest to
twardy orzech do zgryzienia — często jest to wręcz całkiem
Podstany psychologii analitycznej

niestrawne. Gdybym pół roku wcześniej powiedział pacjentce,


że nadejdzie chwila, w której wyzna mi miłość, to z oburzenia
chyba by się uniosła pod sufit, ponieważ znajdowała się wtedy
w opisanym już stanie autoerotycznej izolacji. W końcu jednak
przybierający na sile płomień — coraz gorętszy żar emocji
— przepaUł mury, wyrzucając na zewnątrz wszystko, niczym
coś w rodzaju organicznej erupcji. Dzięki temu stan pacjentki
uległ poprawie — w tej jednej chwih nawet sytuacja przeniesie-
niowa w Ameryce została uregulowana.
Zapewne sądzicie, że jestem człowiekiem wyrachowanym,
-rzeczywistości można sprostać takiej sytuacji tylko wtedy,
gdy terapeuta nie zachowuje się jak ktoś spoglądający z góry.
Trzeba podążać za tym procesem, pozwolić świadomości, by
weń przeniknęła, trzeba wczuć się w sytuację, by nie różnić się za
bardzo od pacjenta, w przeciwnym bowiem wypadku będzie
czuł się on upokorzony, co może doprowadzić do powstania
najgorszych resentymentów. Dlatego dobrze jest zachować
niejaką rezerwę uczuciową, którą można wykorzystać w od­
powiedniej chwih. Oczywiście, by móc uderzyć we właściwą
strunę, trzeba mieć doświadczenie i znać się na rzeczy. Owszem,
nie zawsze jest to łatwe, trzeba jednak umieć przeczekać te
przykre chwile, by niepotrzebnie nie pogarszać reakcji pacjenta. |
Wspomniałem już o jeszcze jednym powodzie powstania
przeniesienia— chodzi tu o obopólną nieświadomość i zakażenie.
Przykładem tego może być opisany przed chwilą przypadek.
Zakażenie wywołane obopólną nieświadomością występuje
w ogóle wtedy, gdy analityk jest tak samo źle przystosowany, jak
pacjent, mówiąc zaś innymi słowy; gdy anahtyk jest neurotyczny.
Skoro anahtyk jest neurotyczny — nieważne, czy jego nerwica
prowadzi do czegoś dobrego czy złego — to oznacza to, że jest to
człowiek z otwartą raną; gdzieś są otwarte drzwi, miejsce, nad
którym nie sprawuje on kontroli, przez które pacjent może się
przedostać i zarazić go. Dlatego tak ważny jest^ postulat, by
anahtyk wiedział o sobie tyle, ile tylko m ożhw e^
W tej chwih nasuwa mi się na myśl przypadek młodej
dziewczyny’ . Zanim zgłosiła się do mnie, była już u dwóch

Chodzi tu o ten sam przypadek, o którym wspomina Jung na s. 1 82


Wykład V iS?

analityków, za każdym razem jednak, gdy rozpoczynała terapię,


nawiedzało ją to samo marzenie senne — tak też było w przypad­
ku analizy rozpoczętej u mnie. A oto ów sen:

Dochodzę do granicy. Chcę ją przekroczyć, nie mogę jednak znaleźć


budynku urzędu celnego, gdzie muszę zgłosić przenoszone przed­
mioty.

W pierwszym z serii snów s z u k a ł a g r a n i c y , l e c z


n a w e t n i e m o g ł a d o n i e j d o t r z e ć . Ów sen podsunął
jej myśl, że nigdy nie nawiąże właściwego stosunku z anahty-
kiem; ponieważ jednak miała kompleks niższości i nie dowie­
rzała własnemu sądowi, nie zmieniła anahtyka, tyle że w trakcie
analizy w ogóle nic z niej nie wydobył — pracowali razem dwa
miesiące, w końcu go porzuciła.
Potem zgłosiła się do innego anahtyka. Znowu nawiedził
ją sen:

Idę w kierunku granicy. Jest ciemna noc. Dostrzegam tylko słabe


światełko. Ktoś mówi, że to światła urzędu celnego — próbuję tam
pójść. Schodzę ze wzgórza, przemierzam dolinę. W głębi doliny rośnie
ciemny las, boję się iść dalej, mimo to nie przerywam wędrówki. Nagle
w ciemności czuję, że coś się do mnie przyczepia. Próbuję to z siebie
strząsnąć, ale to coś przyczepia się jeszcze mocniej — w pewnej chwih
odkrywam, że to mój analityk.

Po trzymiesięcznej anahzie anahtyk rozwinął silne przeniesienie


zwrotne wobec pacjentki, o którym mówił ów sen.
Kiedy pacjentka zgłosiła się do mnie — przedtem była na
moim wykładzie i postanowiła pracować razem ze mną
— prayśniło się jej, co następuje:

Jest biały dzień — widzę budynek urzędu celnego. Przekraczam


granicę, wchodzę do środka; w budynku znajduje się szwajcarski
celnik. Przede mną przechodzi jakaś kobieta, celnik ją przepuszcza
— teraz kolej na mnie. Mam przy sobie małą torebkę, wydaje mi się, że
nie powinien zwracać na mnie uwagi. Celnik jednak spostrzega mnie

i nast. niniejszego tomu. [Przyp. wyd.]


1^0 Podstawy psychologii analitycznej

i pyta: „C o pani ma w tej torebce?” Odpowiadam; „N ic” — po czym


otwieram torebkę. Celnik wkłada rękę do środka i wyciąga coś, co robi
się coraz większe i większe — w końcu okazuje się, że to dwa materace^.

Jej problem polegał na tym, że miała opory wobec małżeństwa.


Była zaręczona, z pewnych powodów nie chciała jednak wyjść za
mąż, a więc te materace to były łoża małżeńskie. Udało mi się
uwolnić ją od tego kompleksu, wkrótce potem wyszła za mąż.
Sny inicjalne są bardzo pouczające, dlatego jeśh zgłasza się
do^Tnnie pacjent, zawsze zadaję mu pytania; „Czy już od
dłuższego czasu zdawał pan sobie sprawę, że się do mnie zgłosi?
Czy widział pan mnie już wcześniej? Może miał pan niedawno,
na przykład ostatniej nocy, jakiś sen?” Jeśh na któreś z tych
pytań uzyskam odpowiedź twierdzącą, to jest to dla mnie nader
cenna wskazówka w sprawie nastawienia pacjenta. Jeśli zaś ma
się wyczucie nieświadomości, to można przezwyciężyć niejedną
trudność. Przeniesienie zawsze jest przeszkodą — nigdy nie jest
korzystne; kuracjat.zawsze przebiega wbrew przeniesieniu — ni­
gdy dzięki niemu.l'
f'.Innym powśdem przeniesienia, zwłaszcza jeśh chodzi o jego
przykre formy, jest prowokacja ze strony anahtyka. Niestety
muszę przyznać, że zdarzają się analitycy świadomie je wy­
wołujący, z niewiadomych powodów uważają oni bowiem, że
przeniesienie to pożyteczna, a nawet niezbędna część terapii,
toteż pacjenci p o w i n n i mieć przeniesienie. Oczywiście to
z gruntu błędna idea. Często miałem do czynienia z pacjentami,
którzy zgłaszali się do mnie już po przebyciu anahzy i po
upływie około dwóch tygodni byli prawie bhscy rozpaczy. Do
tego czasu wszystko idzie jak po maśle, już nabieram przekona­
nia, że terapia będzie miała pomyślny przebieg, aż tu nagle
słyszę, że pacjentka nie może dłużej wytrzymać i uderza w płacz.
„Dlaczego nie może pani dłużej prowadzić terapii?” — pytam.
„N ie ma pani pieniędzy? Co się stało?” Na co ona: „O nie, nie
o to chodzi. Ale ja nie mam przeniesienia” . „N o to chwała
Bogu” — mówię. „Przeniesienie to choroba, to coś nienormal-

Przytoczone tu trzy marzenia senne omawia Jung również w:


Praktyci^e i;astosowanie anali^ snów, dz. cyt.; Gesammelte Werke, 1958, t.
X V I; w; tegoż, O istocie snów, dz. cyt., s. 36-37. [Przyp. tłum.]
Wykład

nego. Normalni ludzie nie miewają przeniesień.” Dopiero


kiedy to sobie wyjaśnimy, analiza może biec własnym torem.
Przeniesienie, podobnie jak projekcja, jest niepotrzebne
— oczywiście, i jedno, i drugie mimo to się pojawia. Ludzie za wsze
mają projekcje, nie tylko ci, którzy się ich spodziewająj Ludzie
czytają, co pisze Freud o przeniesieniu; być może byli u innego
anahtyka, który zaszczepił im ideę, że bez przeniesienia nie mogą
zostać uleczeni. wierutna bzdura. Przeniesienie czy jego brak
nie ma nic wspólnego z procesem terapii. Projekcje pojawiają się
na gruncie osobliwego stanu psychicznego; jak projekcje
hkwiduje się wskutek uświadomienia, tak samo trzeba rozwiązać
przeniesienie. Im mniej przeniesienia, tym lepiej — materiał
analityczny można zdobyć równie dobrze bez tego. To nie
przeniesienie skłania pacjenta do wydobycia na jaw materiału
analitycznego — można go otrzymać dzięki marzeniom sennym,
to one bowiem przynoszą wszystko, czego potrzebuje anahtyk.
Jeśli wywołuje się przeniesienie, to prawdopodobnie ono
wystąpi, a wtedy analiza przyjmie zły obrót. Przeniesienie można
bowiem sprowokować tylko w ten sposób, że mami się pacjenta,
źe budzi się w nim nadzieje, że składa się mu zawoalowane
obietnice, mimo że i tak wiadomo, że się i(^h nie dotrzyma,
ponieważ nie istnieją żadne po temu przeskafci^'Nie można mieć
■ stosunków miłosnyclj z jedenastoma tysiącami dziewic, a więc
oszukuje się pacjentkii^nalityk nie może być przyjacielski wobec
pacjenta, bo wtedy^wpadnie w pułapkę — sprowokuje sytuację,
która go przerośnii. Kiedy zostanie mu przedłożony rachunek,
nie będzie mógł go uregulować; nie można prowokować czegoś,
za co nie chce się płacić. Nawet jeśli analitykowi wydaje się, że
j czyni to w interesie pacjenta, jest to z gruntu^ błędne założenie
i — w każdym wypadku jest to poważny błąd/T rzeba pozwolić
ludziom być takimi, jacy są. Nie chodzi o to, czy pacjent lubi
anahtyka, czy nie. My nie jesteśmy Niemcami, którzy chcą, by
darzono ich miłością za to, że sprzedah parę podwiązek. To
sentymentalizm. Zasadniczy problem pacjenta sprowadza się do
tego, jak ma on żyć własnym życiem — analityk nie pomaga mu ,
w rozwiązaniu tego problemu, jeśli wtrąca się w takie sprawy. |
W ten sposób przedstawiłem kilka przyczyn etiologii prze-
niesienia.jc^ólnie jednak powodem wystąpienia tego zjawiska
1^2 Podstawy psychologii analitycs^nej

jest aktywizacja nieświadomości, która poszukuje jakiegoś


uzewnętrznienia. Intensywność przeniesienia odpowiada do­
niosłości projektowanej treści. Silne przeniesienie odpowiada
ognistej treści — zawiera coś istotnego, coś nader cennego dla
pacjenta. Gdy tylko owa treść zostanie wyprojektowana, anali­
tyk sprawia wrażenie osoby, która ucieleśnia to coś ważnego
i wartościowego. Analityk nie może zmienić tej fatalnej sytuacji,
po prostu musi oddać tę wartość pacjentowi, analiza zaś nie
dobiegnie do końca, dopóki pacjent nie przyswoi go sobie. Jeśli
więc pacjent projektuje na was kompleks Zbawiciela, musicie go
obdarować ni mniej, ni więcej, tylko Zbawicielem — niezależnie
od tego, co miałoby to oznaczać. Ale to nie wy jesteście tym
Zbawicielem — o, co to, to
¿-Piojekcje natury arcłietypowej sprawiają analitykowi
szczególną trudność. Każdy zawód narażony jest na jakieś
specyficzne niebezpieczeństwo — w wypadku analizy polega
ono na tym, że można się zarazić treściami przeniesieniowymi,
zwłaszcza wtedy, gdy są one natury archetypowej. Jeśh pacjent
uważa, że analityk to ktoś uosabiający jego wszelkie marzenia, że
to nie jakiś zwykły lekarz, lecz heros duchowy, coś w rodzaju
Zbawiciela, to lekarz rzecz jasna mówi sobie: „Absurd, przecież
to patologia, histeryczna przesada” . A jednak miłe mu to
kadzidło — po prostu wydziela ono zbyt miłą woń, poza tym
lekarz nosi w sobie ten sam archetyp. Dlatego do jego umysłu
zakrada' się myśl; „O ile w ogóle istnieje *coś takiego jak
Zbawiciel, to hm... być może ja nim jestem” ; zrazu z niejakim
wahaniem, potem jednak coraz bardziej otwarcie zaczyna się
oswajać z myślą, że jest kimś doprawdy wyjątkowym. Z wolna
daje się porwać tej idei, z wolna separuje się od innych. Staje się
nader wrażliwy, nieufny, inni lekarze uciekają na jego widok^
Człowiek taki nie może już rozmawiać z kolegami po fachu,
ponieważ jest... sam już nie wiem czym. Staje się bardzo niemiły
lub też całkowicie się izoluje, w końcu z coraz większą jasnością
uświadamia sobie, że w rzeczy samej jest kimś, człowiekiem
wielkiego ducha, bardzo ważnym, być może kimś w rodzaju
himalajskich mahatmów; zapewne i on należy do tego wielkiego
bractwa. W tej samej chwih człowiek ów jest stracony dla swego
zawodu.
Wykład V

Mamy wręcz fatalne przykłady tego rodzaju. Znam wielu


kolegów, którzy obrali tę drogę. Nie byli oni w stanie oprzeć się
nieustannym atakom nieświadomości zbiorowej pacjentów,
którzy — jeden po drugim — projektowali na nich a to
kompleks Zbawiciela, a to oczekiwania religijne w nadziei, że
ten lub ów spośród nich posiadł dzięki swej „wiedzy tajemnej”
klucz zagubiony przez Kościół, przeto — jeśli zechce — może
objawić zbawczą Prawdę. Wszystko to jednak pokusy nader
subtelne i bardzo schlebiające — niektórzy analitycy ulegli im.
Utożsamili się z archetypem, stworzyh własną religię, ponieważ
zaś potrzebowali uczniów, założyli sekty.
Ten sam problem sprawia, że i psychologowie różnych szkół
mają kłopoty z rozpoczęciem rozsądnej i przyjaznej dyskusji na
temat swych rozbieżnych ujęć. U podstaw naszej nauki legła
tendencja do dzielenia się podług wyznawanej wiary na małe
grupy i sekty naukowe. W gruncie rzeczy wszystkie te grupy
wątpią w wyłączność swej wiary, toteż stale zasiadają razem
i powtarzają te same czynności, aż w końcu w nie uwierzą.
Fanatyzm to nieodłączny symptom wypieranych wątpliwości
— można się o tym przekonać, wertując historię Kościoła. Gdy
tylko Kościół zaczyna drżeć w posadach, obiera fanatyczny styl
działania, pojawiają się fanatycznie nastawione sekty, trzeba
bowiem tłumić tajone wątpliwości. Kto jest absolutnie przeko­
nany do tego, co wyznaje, ten zachowuje doskonały spokój i jest
w stanie dyskutować o swych poglądach, traktując je jako
przekonania osobiste, bez śladu jakiegokolwiek resentymentu.
Typowe ryzyko zawodowe psychoterapeuty polega na tym,
że może on ulec psychicznemu zakażeniu i zatruciu przez
projekcje, na jakie jest narażony. Musi on stale uważać, aby nie
narażać się na niebezpieczeństwo inflacji. Trucizna działa nań
jednak nie tylko w sferze psychicznej — może nawet uszkodzić
sympatyczny system nerwowy. Dane mi było obserwować wiele
nader osobliwych przypadków chorób psychicznych u psycho­
terapeutów — chorób, które nie mieszczą się w ramach znanej
symptomatyki medycznej; uważam, że jest to skutek ciągłych
ataków ze strony projekcji, co powoduje, że analityk w pewnej
chwili już nie jest w stanie odróżnić od nich własnej psychologii.
Specyficzna dyspozycja emocjonalna pacjenta jest zaraźliwa.
Podstawy psychologii analitycznej

można powiedzieć wręcz, źe wywołuje określone wibracje


w systemie nerwowym analityka, toteż i psychoterapeuci,
i psychiatrzy wydają się nieco dziwaczni. Byłoby dobrze stale
mieć na uwadze ten problem, ponieważ wyraźnie wiąże się on
z problematyką przeniesienia.
Teraz zaś musimy się zająć t e r a p i ą przeniesienia’ . To
bardzo trudny i skomplikowany temat; nie chciałbym wam
zawracać głowy truizmami, gwoli systematyczności nie mogę
jednak pominąć pewnych kwestii.
li.j£st^0czywiste, że przeniesienie można rozwiązać i leczyć
w taki sam sposób, jak projekcję. Praktycznie oznacza to; trzeba
doprowadzić pacjenta do tego, by rozpoznał s u b i e k t y w n ą
w a r t o ś ć osobniczych i nieosobniczych treści swego przenie­
sienia, projekcji ulega bowiem nie tylko materiał o charakterze
osobniczym. Przed chwilą usłyszeliście, że te treści równie
dobrze mogą mieć charakter nieosobniczy, to znaczy archetypo­
wy. Kompleks Zbawiciela to z pewnością motyw nieosobniczy,
chodzi tu bowiem o ogólnoludzkie oczekiwania, o ideę, którą
można spotkać wszędzie, w każdej epoce historycznej. Jest to
archetypowe wyobrażenie osobowości magicznej*. . ;
Na początku analizy projekcje przeniesieniowe są
powtórzeniami wcześniejszych doświadczeń osobistych pacjen­
ta. W tej fazie trzeba zbadać wszystko, co wcześniej przeżywał
pacjent. Jeśli na przykład przebywał on w wielu zakładach
leczniczych, w których pracują lekarze, jakich na ogól możemy
spotkać tylko w takich miejscach, to doświadczenia, jakie zebrał
w trakcie pobytu tam, będzie projektował na analityka; dlatego
trzeba zrazu zbadać, jak pracują wszyscy ci nasi koledzy po fachu
w kąpieliskach i sanatoriach — ci, którzy życzą sobie słonych
honorariów i robią obowiązkowy cyrk wokół kuracjuszy
— pacjent bowiem rzecz jasna zakłada, że analityk też należy do
tego rodzaju towarzystwa. Trzeba zbadać zachowania wiehi
ludzi, z którymi pacjent miał do czynienia — lekarzy, pra-

’ Por. Jung, Psychologia przeniesienia, dz. cyt.; Gesammelte Werke,


1958, t. X V I. [Przyp. tłum.]
® Por. Jung, Die Beziehungen ^wischen dem Ich und dem Unbewußten, dz.
cyt.; Gesammelte Werke, 1964, t. V II, par. 374 i nast. [Przyp. wyd.]
Wykiad F i^s

wników, nauczycieli, wujów, kuzynów, braci i ojca. Kiedy zaś


dokładnie się obejrzy całą tę procesję — aż do pokoju
dziecinnego włącznie — wydaje się, że to już koniec; ale do
końca jeszcze daleko. Wydaje się, że ten łańcuszek sięga dalej,
jeszcze za ojca, a wtedy pojawia się przypuszczenie, że to postać
dziadka ulega projekcji. To całkiem możliwe; wprawdzie nie
wiem o żadnym pradziadku, którego obraz był na mnie
projektowany, ale o dziadku już słyszałem. Jeśli w ten sposób
dotarliśmy już do kołyski i, by tak rzec, zajrzeliśmy aż ńa drugą
stronę istnienia, to oznacza to, że możliwości ś w i a d o m o ś c i
zostały wyczerpane; jeśli zaś, mimo wszelkich wysiłków, prze­
niesienie nie zostało na tym zakończone, to dlatego źe podlegają
mu treści n i e o s o b n i c z e . Takie nieosobnicze projekcje
można rozpoznać na podstawie osobliwie nieosobniczego cha­
rakteru projektowanych treści, na przykład kompleksu Zbawi­
ciela czy też archaicznego obrazu Boga. Archetypowy charakter
tych obrazów powoduje, że wywierają one wpływ „magiczny” ,
to znaczy przemożny. Nie sposób tego wyjaśnić za pomocą
racjonalnej świadomości. Bóg na przykład jest duchem, duch zaś
to dla nas coś niematerialnego, coś dynamicznego. Jeśli jednak
zbada się pierwotne znaczenie tych słów, można dotrzeć do
prawdziwej natury tego doświadczenia pierwotnego, można
zrozumieć, w jaki sposób zakażają one pierwotnego ducha
w nas, podobnie zresztą jak pierwotną psyche. Słowo duch
— spiritus lubpneuma — naprawdę znaczy tyle, co „powietrze” ,
„wiatr” , „tchnienie” ; spiritus i pneuma w swym charakterze
archetypowym to siły działające — dynamiczne, na poły
materialne; człowiek zostaje przez nie poruszony, jak przez
wiatr, przyjmuje je w formie tchnienia i wskutek tego ulega
inflacji.
Projektowane postacie archetypowe równie dobrze mogą
mieć negatywny charakter, mogą to więc być na przykład obrazy
czarownika, diabła, demonów itp. Nawet analitycy nie są
odporni na te projekcje. Znam kolegów, którzy snują na mój
temat najcudowniejsze fantazje; wierzą, że zawarłem pakt
z diabłem i że uprawiam czarną magię. U ludzi zaś, którzy nigdy
nie wpadliby na pomysł, źe coś takiego jak diabeł w ogóle
istnieje, w przeniesieniu treści nieosobniczych pojawiają się
1^6 Podstawy psychologii analitycznej

najbardziej niewiarygodne tztczj. Projekcje obrazów


wiążących się z wpływem rodziców można rozwiązać za pomocą
zwykłych środków, na przykład normalnej refleksji i zdrowego
rozsądku, nie sposób jednak zastosować ich do wpływu, jaki
wywierają na człowieka obrazy nieosobnicze. Ba, niszczenie ich
w ogóle nie byłoby wskazane, ponieważ takie obrazy mają nader
doniosłe znaczenie. W celu wyjaśnienia tego problemu muszę
niestety powrócić do tustorii ludzkiego ducha.
To nie nowina, że obrazy archetypowe ulegają projekcji;
w rzeczy samej muszą one być projektowane, ponieważ w prze­
ciwnym wypadku zalałyby świadomość. Pytanie tylko, w jaki
sposób można im nadać jakąś formę, którą wypełnią niczym
zbiornik. Jeśli chodzi o tę kwfestię, to istnieje prastara instytucja,
która pomaga ludziom w projektowaniu obrazów nieosob­
niczych. Doskonale ją znacie, prawdopodobnie też wszyscy'
przeszliście ów proces, lecz niestety byliście wówczas za młodzi,
by rozpoznać jego znaczenie. Tą instytucją jest wtajemniczenie
religijne — w danym wypadku chodzi o chrzest. Gdy tylko
pojawia się potrzeba poluzowania jedynego w swoim rodzaju
wpływu obrazów rodzicielskich, aby dziecko zostało uwolnione
od pierwotnej biologicznej partycypacji z rodzicami, natura
— to znaczy nieświadoma natura człowieka — w swej bez­
granicznej mądrości urządza coś w rodzaju inicjacji. Instytucję
inicjacji można spotkać nawet u bardzo prymitywnych plemion
— chodzi tu o wtajemniczenie w męskość, we wspólnotę
duchowego i społecznego życia plemienia. W miarę jak przebie­
ga proces różnicowania się świadomości, forma tego wtajem­
niczenia ulega różnym zmianom — w naszym wypadku przy­
brała ona formę chrześcijańskiej instytucji chrztu. Sakrament
chrztu wymaga obecności dwóch funkcjonariuszy — rodziców
chrzestnych. W dialekcie szwajcarskim określamy ich mianem
G'ótń i GoUe. Götti to forma męska, oznacza tyle, co „stwórca” ;
Gotte to forma żeńska. Słowo „B ó g” \der Gott\ nie ma nic
wspólnego ze słowem „dobry” \gut\, tak naprawdę oznacza ono
stwórcę. Chrzest, w którym dziecko zyskuje rodziców ducho­
wych — chrzestnego i chrzestną — wyraża mysterium ponow­
nych narodzin. Wiecie, że członkowie wyższych kast w Indiach
noszą honorowy tytuł ,,dwakroć narodzonych” , również faraon

W
Wyktad V 197

miał przywilej dwukrotnych narodzin. To właśnie dlatego


w świątyniach egipskich oprócz głównych komnat spotkać
można tak zwane komory narodzin, gdzie jedno lub dwa
pomieszczenia przeznaczone były na ten obrzęd. Ryt polegał na
przedstawieniu drugich narodzin faraona, zrodzonego już to
w ciele z normalnych rodziców, już to spłodzonego przez boga
i boginię, która też wydała go na świat. Faraon rodził się jako
syn boga i człowieka.
Nasz chrzest oznacza oderwanie dziecka od naturalnych
rodziców i uwolnienie od przemożnego wpływu imagines rodzi­
cielskich. W tym celu rodziców naturalnych zastępują rodzice
duchowi; chrzestny i chrzestna przedstawiają intercessio divina za
pośrednictwem Kościoła, widzialną postać duchowego
Królestwa Niebieskiego. W rycie katolickim Kościół ingeruje
nawet w obrzęd zaślubin, w którym przecież najważniejsze
powinno być to, że ten oto mężczyzna i ta oto kobieta łączą się
i stają wobec siebie; ale intercessio sacerdotis uniemożliwia part­
nerom bezpośredni kontakt. Kapłan reprezentuje Kościół,
Kościół zaś w formie obowiązkowej spowiedzi zawsze staje
pomiędzy. Ta interwencja nie wyraża jakiejś specjalnej prze­
biegłości Kościoła — jest to raczej wyraz jego wielkiej mądrości,
sięgającej odległych czasów pierwszego chrześcijaństwa, kiedy
obowiązywało wyobrażenie, że ludzie są sobie poślubieni nie
tylko jako mężczyzna czy kobieta — są oni bowiem poślubieni
w Chrystusie. Mam w domu antyczną wazę, na której przed­
stawione są wczesnochrześcijańskie zaślubiny: mężczyzna i ko­
bieta mają w dłoniach rybę — tak trzymają się za ręce; pomiędzy
nimi jest ryba. Rybą zaś jest Chrystus. W ten sposób para jest
związana w Rybie, to Chrystus ją dzieh i łączy; Chrystus jest
pomiędzy mężczyzną a kobietą — reprezentuje on władzę, która
ma oderwać ludzi od sił czysto naturalnych.
Temu procesowi odłączenia się od natury poddają się ludzie
w znanych rytach inicjacyjnych czy też w obrzędach dojrzewania
praktykowanych przez ludy pierwotne. Kiedy chłopcy mają
osiągnąć dojrzałość, nagle zostają wyrwani z rodzinnego kręgu.
Nocą słyszą głosy duchów, ryki byka — żadna kobieta nie może
wtedy wychodzić z domu, ponieważ grozi jej śmierć na miejscu.
Potem chłopców prowadzi się do chaty w buszu, gdzie są

J ii
ipS Podstawy psychologii analitycznej

poddawani wielu bolesnym próbom. Nie wolno im rozmawiać;


wmawia się im, że są martwi, potem zaś dowiadują się, że oto
zostali zrodzeni na nowo; otrzymują nowe imiona, które mają
świadczyć o tym, że już nie są tymi, którymi byli przedtem
— oznacza to, że już nie są dziećmi swych rodziców. Inicjacja
może się nawet posunąć tak daleko, że gdy inicjowani Wracają
do wsi, matki nie mogą przemówić do nich ani słowem,
ponieważ młodzi mężczyźni już nie są ich synami. U Hoten-
totów chłopiec, który przeszedł inicjację, musi odbyć kazirod­
czy stosunek z matką — w ten sposób dowodzi, że nic go z nią
nie wiąże, że jest kobietą, jak wszystkie inne.
Odpowiadający temu mit chrześcijański stracił wiele ze
swego znaczenia, jeśh jednak zbada się symbolikę chrztu, można
natrafić na ślady jej pierwotnego sensu. Chrzcielnica to miejsce
naszych narodzin; jest to w rzeczy samej piscina, staw rybny,
w którym człowiek pływa niczym rybka: człowiek naprawdę
zostaje w sposób symboliczny utopiony, po czym ponownie
ożywiony. Wiecie, że pierwszych chrześcijan naprawdę zanurza­
no w basenie chrzcielnym, który był znacznie większy niż
współczesne chrzcielnice; w wielu starych kościołach baptys-
terium to osobna budowla zawsze wznoszona na planie koła.
Kościół Katolicki odprawia w Wigilię Paschalną obrzęd
poświęcenia wody chrzcielnej — benedictio fontis — w trakcie
którego zwykła woda zostaje oczyszczona z wpływu złych mocy
i przemieniona w ożywczy i oczyszczający Zdrój Życia, niepoka­
lane łono boskiego źródła. W trakcie tego obrzędu kapłan dzieli
wodę na cztery części w formie krzyża, następnie tchnie w nią po
trzykroć i zanurza w niej poświęcony paschał — symbol
Wiecznego Światła; dzięki temu świętemu zaklinaniu zstępuje
w chrzcielnicę moc Ducha świętego. W wyniku hierós gamós
— świętych zaślubin między Duchem świętym a wodą trys­
kającą z łona Kościoła — człowiek odradza się w prawdziwej
niewinności nowego dziecięctwa. Zdejmuje się zeń skazę
grzechu, jego natura łączy się z obrazem Boga. Dzięki temu
człowiek nie jest już związany z siłami czysto naturalnymi
— powstaje na nowo jako istota duchowa.
Istnieją jeszcze inne instytucje, dążące do oderwania
człowieka od naturalnych uwarunkowań jego bytu. Nie mogę
Wykiad V 199

wdawać się tu w szczegóły, kiedy jednak bada się psychologię


ludów pierwotnych, można stwierdzić, że wszystkim ważniej­
szym wydarzeniom życiowym towarzyszą bogate ceremonie,
których celem jest oderwanie człowieka od poprzedniej fazy
istnienia — mają mu one pomóc przenieść energię psychiczną
do następnej fazy. Kiedy więc dziewczyna ma wyjść za mąż,
musi uwolnić się od obrazów rodzicielskich, nie może niewol­
niczo projektować obrazu ojca na małżonka. W Babilonie znano
specjalny obrzęd, za pomocą którego dziewczyna miała się
uwolnić od tego obrazu — chodzi tu o obrzęd prostytucji
świątynnej. Dziewczynę z dobrego domu oddawano niezna­
nemu pielgrzymowi, z którym musiała spędzić noc; człowiek
ów najprawdopodobniej już nigdy więcej nie pojawił się w jej
późniejszym życiu. W średniowieczu istniała w Europie podo­
bna instytucja, tak zwane ius primae noctis — prawo pierwszej
nocy; pan feudalny spędzał z należącą doń kobietą noc poślubną.
Obrzęd prostytucji świątynnej powodował, że w psychice
dziewczyny powstawał bardzo sugestywny obraz, kolidujący
z obrazem mężczyzny, który zamierzał ją poślubić. Gdyby więc
pojawiły się jakieś problemy małżeńskie — bo nawet tamte
czasy je znały — to regresja (lub jej naturalny skutek) nie
polegałaby na cofnięciu się do obrazu ojca, lecz do obrazu
owego obcego mężczyzny, z którym kobieta kiedyś spędziła
pierwszą noc — do obrazu kochanka z dalekiego kraju. Dzięki
temu nie cofała się ona do czasu dzieciństwa, lecz do odpowied­
niego okresu życia dojrzałego; była więc zabezpieczona przed
infantylną regresją.
Ten obrzęd zdradza bardzo piękny sposób respektowania
praw psyche ludzkiej. W kobiecie stale żyje archetypowy obraz
kochanka z dalekiego kraju, mężczyzny przeprawiającego się
przez morza, by spotykać ją jeden jedyny raz w życiu, po czym
wyruszyć w dalszą drogę. Znacie ten motyw z 'Latającego
Holendra Wagnera i Kobiety morska Ibsena. Oba dramaty
przedstawiają bohaterkę wyglądającą nieznanego, który przyby­
wa z oddali, przeprawia się przez morza, by przeżyć wielką
miłość. W operze Wagnera bohaterka już przedtem zakochała
się w obrazie herosa i wiedziała o nim, jeszcze zanim go spotkała.
Kobieta z morza znała go już wcześniej; opanowało ją natręctwo
'Podstawy psychologii analitycznej

polegające na tym, że ciągle musi wychodzić na morski brzeg, by


oczekiwać jego powrotu. We wspomnianym babilońskim
obrzędzie prostytucji świątynnej kobieta przeżywa obraz ar­
chetypowy całkiem konkretnie, by uwolnić się od imagines
rodzicielskich, można więc wysnuć z tego wniosek, że praw­
dziwe obrazy archetypowe są bardzo silne. W książce Die
Beziehungen dem Ich und dem Unbewußten omawiam
przypadek projekcji obrazu ojca; kobieta, która miała tę
projekcję, była moją pacjentką; pokazuję tam, w jaki sposób
dzięki analizie obrazu archetypowego, który legł u podstaw
przeniesienia na ojca, cały problem zyskał głębszą perspektywę
i został wyjaśniony’ .
W pierwszym stadium terapii przeniesienia pacjent nie tylko
musi zrozumieć, że ciągle jeszcze postrzega świat z perspektywy
pokoju dziecinnego, sytuacji szkolnej i tak dalej, toteż projek­
tuje wszystkie pozytywne i negatywne autorytety, z którymi
dane było mu się zetknąć, zrozumienie tego odnosi się bowiem
jedynie do obiektywnego aspektu przeniesienia. Jeśli zaś pacjent
ma się zdobyć na naprawdę dojrzałe nastawienie, to musi
zrozumieć s u b i e k t y w n e znaczenie wszystkich tych kłopot­
liwych obrazów, musi je włączyć we własną psychologię.
Pacjent musi się przekonać, jak dalece stanowią one części
składowe jego samego, dlaczego na przykład przypisuje jakie­
muś obiektowi pozytywną wartość, którą i w rzeczywistości
mógłby uznać za własną, którą mógłby wcielać w życie.
Podobnie w sytuacji, gdy projektuje cechy negatywne, przeto
nienawidzi, nie cierpi obiektu, pacjent musi zrozumieć, że
projektuje w ten sposób negatywny aspekt własnej osobowości,
by tak rzec własny cień, ponieważ rzecz jasna czuje się znacznie
lepiej, jeśli ma optymistyczną i jednowymiarową wizję samego
siebie. Nie można jednak pomóc pacjentowi w prawdziwej
asymilacji jego treści neurotycznych, jeśli pozostawia się go
w sytuacji infantylnego braku odpowiedzialności, jeśli skłania
się go do biernego poddania się losowi, którego padł ofiarą.
Sens jego nerwicy polega bowiem na tym, że gdy już ją
przejdzie, to będzie miał szanse stać się pełną osobowością, to

’ Por. tamże, par. 206 i nast. [Przyp. wyd.]


Wykiad V 201

zaś zakłada uznanie wszystkiego, co stanowi o jego naturze,


złycłi i dobrycłi aspektów jego osobowości, jego rozwiniętycłi
i niższycłi funkcji; cłiodzi tu również o rozwinięcie w sobie
zdolności do przejęcia odpowiedzialności za samego siebie.
Załóżmy teraz, że projekcje obrazów osobniczycłi zostały
starannie zbadane i poddane odpowiedniej terapii; mimo to
jednak przeniesienie nadal istnieje i po prostu nie można się odeń
uwolnić. W ten sposób docłiodzimy do drugiego stadium terapii
przeniesienia. Cłiodzi tu o r o z r ó ż n i e n i e t r e ś c i o s o b -
n i c z y c ł i i n i e o s o b n i c z y c ł i . Jak widzieliśmy, projekcje
osobnicze muszą być rozwiązane — może się to dokonać za
sprawą uświadomienia. Projekcje nieosobnicze nie mogą jednak
ulec likwidacji, ponieważ stanowią elementy struktury psyche.
Nie są one reliktami przeszłości, które musi pokryć nowa
warstwa — wręcz przeciwnie, to funkcje celowe i kompensacyj­
ne o wielkiej doniosłości. Stanowią one ważny system ocłironny
w sytuacjacłi, w którycłi można stracić głowę. Gdy tylko
pojawią się jakieś okoliczności wywołujące u człowieka panikę.
— okoliczności wewnętrzne czy zewnętrzne — wtedy ingerują
arcłietypy i pomagają człowiekowi zareagować na nie w sposób
instynktywnie przystosowany, tak jakby już znał tę sytuację:
człowiek reaguje wtedy tak, jak w danym wypadku zawsze
reagowała ludzkość. To właśnie dlatego mecłianizm ów posiada
witalne znaczenie.
Oczywiście projekcja tycłi obrazów nieosobniczycłi na
analityka musi zostać wycofana, w ten sposób jednak likwiduje
się zaledwie sam a k t projekcji; treści natomiast ani nie można,
ani nie sposób zlikwidować, tak samo zresztą pacjent nie może ■
zintegrować treści nieosobniczycłi ze swą psycłiologią indywi­
dualną. Ulegają one projekcji właśnie dlatego, że są nieosob­
nicze; pojawia się przeczucie, że nie należą one do subiektyw­
nego ducłia, że muszą istnieć gdzieś na zewnątrz, ponieważ zaś
nie znajdują one żadnej odpowiedniej formy wyrazu, wykorzys­
tują w tym celu człowieka, przelewając się weń niczym w na­
czynie. Dlatego należy zacłiować wielką ostrożność w ob­
cowaniu z projekcjami nieosobniczymi. Błędem byłoby na
przykład, gdybyśmy powiedzieli pacjentowi: „Rozumie pan,
pan po prostu projektuje na mnie obraz Zbawiciela. Cóż to za
Podstany psychologii analitycznej

nonsens — oczekiwać Zbawiciela i przerzucać na mnie od­


powiedzialność za jego przyjście” . Należy poważnie traktować
takie oczekiwanie — w żadnym wypadku nie jest to absurd. Cały
świat żyje dziś w nadziei na przyjście Zbawiciela, wszędzie
można się z tym spotkać. Przyjrzyjcie się na przykład temu, co
się dzieje we Włoszech czy w Niemczech. Wprawdzie w Anglii
czy Szwajcarii nie pojawił się żaden Mesjasz, nie sądźcie jednak,
że aż tak bardzo się różnimy od reszty Europy. W naszym
wypadku sytuacja wygląda nieco inaczej niż w wypadku
Włochów czy Niemców; ci ostatni są być może mniej
zrównoważeni, ale i nam niewiele brakuje. We Włoszech
i Niemczech kompleks Zbawiciela to zjawisko z dziedziny
psychologii mas — jest to archetypowy obraz nieświadomości
zbiorowej, w epoce zaś tak niespokojnej i zdezorientowanej jak
nasza wydaje się zupełnie naturalne, że został on uaktywniony.
Na podstawie takich procesów zbiorowych niczym przez szkło
powiększające możemy obserwować procesy przebiegające
w psychologii indywidualnej. Tu również pojawiają się chwile
paniki, a wtedy do akcji wkraczają elementy kompensacji
psychicznej. Wcale nie chodzi tu o jakieś nienormalne zjawisko,
choć możemy się dziwić, że wyraża się to w formie ruchów
politycznych. Nieświadomość zbiorowa jest jednak czynnikiem
bardzo irracjonalnym, toteż nasza racjonalna świadomość nie
może jej dyktować, w jaki sposób ma się ona przejawiać.
Oczywiście, jeśli pozostawimy ją samą sobie, może wywierać
nader destruktywny wpływ — może na przykład wywołać
psychozę — dlatego stosunek człowieka do niej zawsze uj­
mowano w jakieś normy. Istnieje bardzo charakterystyczna
forma przejawu obrazów archetypowych, nieświadomość zbio­
rowa jest bowiem pewną zawsze aktywną funkcją, człowiek zaś
musi się z nią obchodzić z niejakim wyczuciem. Psychiczne
i fizyczne zdrowie człowieka zależy od tego, w jaki sposób
współpracuje on z obrazami nieosobniczymi, dlatego zawsze
wyznaje on jakąś religię.
Czym są religie? Religie to systemy psychoterapeutyczne.
Cóż więc czynimy my, psychoterapeuci? Próbujemy uleczyć
cierpienia ducha ludzkiego, psyche czy duszy człowieka; religie
też się zajmują tym samym. Dlatego sam Bóg jest Zbawcą \der
W’y kJad V 20}

Hei/er]'°; to lekarz, który wybawia od chorób, który zajmuje się


zaburzeniami duszy; jest to dokładnie to, co określamy mianem
psychoterapii. Jeśh nazywam rehgię systemem psychoterapeu­
tycznym, to nie chodzi tu o grę w słówka. Ba, religia jest
najbardziej precyzyjnie funkcjonującym systemem psychotera­
peutycznym — kryje się za tym prawda o wielkim znaczeniu
praktycznym. Mam wielu pacjentów, pochodzą z wielu stron
świata; tam, gdzie mieszkam, dominują katolicy, ale w ciągu
ostatnich trzydziestu lat wśród mych pacjentów było być może
tylko sześciu praktykujących katohków — przygniatającą
większość stanowią protestanci i żydzi. Kiedyś wysłałem do
nieznanych mi ludzi formularz z pytaniami: „C o by pan zrobił,
gdyby miał pan trudności psychologiczne? Czy udałby się pan
do lekarza, czy też raczej do księdza (pastora)?” Już nie
pamiętam dokładnie, jakie otrzymałem odpowiedzi, ale około
dwudziestu procent protestantów odpowiedziało, że poszłoby
do pastora. Pozostali odpowiedzieli, i to bardzo wyraźnie, że
udaliby się do lekarza — najbardziej dobitnie opowiadali się za
lekarzem, a przeciwko pastorowi, powinowaci i dzieci pas­
torów. Wśród respondentów był też pewien Chińczyk, który
sformułował swą odpowiedź bardzo dowcipnie, napisał bo­
wiem: „Kiedy byłem młody, chodziłem do lekarza; teraz, kiedy
jestem stary, udaję się do filozofa” . Pięćdziesiąt osiem, może
sześćdziesiąt procent katolików odpowiedziało, że w każdym
wypadku zwróciłoby się po radę do księdza. Dowodzi to, że
zwłaszcza Kościół katohcki, ze swym rygorystycznym sys­
temem spowiedzi i spowiedników, jest instytucją o charakterze
terapeutycznym. Miałem kilku pacjentów, którzy po odbyciu
u mnie analizy przeszli — z moim błogosławieństwem — na
łono Kościoła katolickiego; było wśród nich nawet kilku
uczestników Oxford Movement! Uważam, że to zupełnie
w porządku, jeśli korzysta się z tych instytucji psychoterapeu­
tycznych, które otrzymaliśmy w spadku od historii. Co do mnie,
to chciałbym być człowiekiem średniowiecza i przystąpić do
jakiejś wspólnoty wiary. Niestety, musiałbym charakteryzować

Niemieckie der Heiler znaczy „lekarz” i „Zbawiciel” ; podobnie


heilen = „leczyć” i „zbawiać” . [Przyp. tłum.]
20^ Podstawy psychologii analityc:inej

się psychologią człowieka średniowiecza, a pod tym względem


jestem trochę bardziej rozwinięty. Z tego jednak, co tu przed
chwilą powiedziałem, możecie wysnuć wniosek, że poważnie
traktuję obrazy archetypowe i odpowiadającą im projekcję,
a postępuję tak dlatego, że nieświadomość zbiorowa stanowi ten
czynnik ludzkiej psyche, który należy traktować naprawdę serio.
Wszystkie te sprawy osobiste w rodzaju tendencji kazirod­
czych i inne dziecinady to tylko coś naskórkowego; tym, co
nieświadomość naprawdę zawiera, są wielkie zbiorowe wyda­
rzenia historyczne. Historię kuje się w nieświadomości zbioro­
wej indywiduum, jeśh zaś archetypy zostaną zaktywizowane
u wielu indywiduów i przenikną na powierzcłinię, to znajdziemy
się w samym jej centrum, jak choćby dzisiaj. Potrzebny w danej
chwili archetyp pojawia się w życiu, a wtedy wszyscy zostają nim
owładnięci. Przeżywamy to właśnie dzisiaj. Przewidziałem to.
Już w 1918 roku stwierdziłem, że „płowa bestia” porusza się we
śnie i że coś się stanie w Niemczech". W owym czasie żaden
psycholog nie rozumiał, o czym mówię, ponieważ po prostu
nikt nie miał najmniejszego pojęcia o tym, że nasza psychologia
to tylko naskórek, zmarszczka na oceanie psychologii zbioro­
wej. Owym przemożnym czynnikiem, który zmienia nasze
życie, który zmienia obhcze znanego nam świata, który tworzy
historię, jest psychologia zbiorowa, ta zaś działa podług praw
z gruntu różnych od tych, które władają naszą świadomością.
Archetypy to możne i decydujące siły, to właśnie o n e, a nie nasz
indywidualny rozsądek i praktyczny rozum powodują, że
wyłaniają się wydarzenia. Przed Wielką Wojną wszyscy inteli­
gentni ludzie powtarzali: „N ie będzie żadnej wojny, jesteśmy
zbyt rozsądni, by do tego dopuścić, poza tym handel i finanse
stały się domeną międzynarodową w takim stopniu, że wojna
w ogóle nie wchodzi w rachubę” . A potem wybuchła wojna
— największa, jaka dotąd przetoczyła się po powierzcłini Ziemi.

“ Zob. Jung, Über das Unbewußte, „Schweizerland” , t. IV/i 918, Z. 9,


s. 1 1 - 1 2 ; Gesammelte Werke, 1974, t. X ; [„Płowa besda” — określenie
Friedricha Nietzschego; por. tegoż, Z genealogii moralności, przełożył
Leopold Staff, nakładem Jakuba Mortkowicza, Warszawa-Kraków
19 12 — przyp- tłum.] [Przyp. wyd.]
Wykiad V 20j

Dziś znowu słyszy się te głupie gadlci o rozsądlcu, planacłi


polcojowycłi i tym podobnym; ludzie zalepiają sobie oczy
lepiszczem naiwnego optymizmu — spójrzcie jednak na rzeczy­
wistość! O losie ludzi bez dwóch zdań decydują archetypy;
wszystko rozstrzyga nieświadoma psychologia człowieka, a nie
to, co się wykluje w górnych warstwach naszej mózgownicy.
Kto by pomyślał w 1900 roku, że za trzydzieści lat będzie się
działo w Niemczech to, czego jesteśmy świadkami? Czy dali­
byście wiarę, że cały naród ludzi inteligentnych i wy­
kształconych ulegnie fascynującej sile archetypu? Wiedziałem,
że to nadciąga, mogę to zrozumieć, ponieważ znam siłę
nieświadomości zbiorowej. Jeśli jednak podejdziemy do tego
zbyt powierzchownie, może się to wydawać zupełnie niewiary­
godne. Nawet moi bliscy przyjaciele ulegli tej fascynacji, a kiedy
jestem W Niemczech, to sam odnoszę wrażenie, że wszystko to
rozumiem, wiem, że tak właśnie musi być. Nie można się temu
oprzeć. To sprawy rozgrywające się poniżej pasa, a nie w głowie;
mózg nie ma tu nic do gadania, sympatycznym systemem
nerwowym owładnęła siła, która wpływa na ludzi od wewnątrz
— to uaktywniona nieświadomość zbiorowa, to obudzony do
życia, wspólny wszystkim archetyp. Ponieważ zaś jest to
archetyp, to ma on pewne aspekty historyczne, nie możemy więc
zrozumieć tych wydarzeń bez znajomości historii'\ Dzisiaj
historia niemiecka żyje, tak jak faszyzm jest żywą historią
Włoch. Nie możemy zajmować wobec tych zjawisk postawy
infantylnej, nie możemy myśleć o tym w sposób czysto
racjonalny i intelektualny i mówić: „Nie, tak nie powinno być” .
Taka postawa jest po prostu infantylna, chodzi tu bowiem
o prawdziwą historię, o to, co dzieje się w człowieku, co zawsze
się w nim działo, to zaś jest o wiele ważniejsze niż wydawane
przez nas negatywne oceny, niż nasze osobiste przekonania.
Znam dobrze wykształconych Niemców, którzy byli równie
rozsądni jak ja czy wy, lecz zalała ich fala, zmyła ich rozsądek;
kiedy się z nimi rozmawia, wydaje się, że nie mogli postąpić

” Por. Jung, Wotan, „Neue Schweizer Rundschau” , t. III/1936, Z.


i i ; opublikowane w: tegoż, Aufsätze :^ur Zeitgeschichte, Rascher-Verlag,
Zürich 1946; Gesammelte Werke, 1974, t. X . [Przyp. wyd.]
206 Podstawy psychologii analitycznej

inaczej. Owładnął nimi niepojęty los, o nim zaś nie można


powiedzieć, że jest słuszny lub nie. Los nie ma nic wspólnego
z naszym osądem racjonalnym — to po prostu łiistoria. Jeśli
więc przeniesienie dotyka arcłietypów, to tak, jakby człowiek
dotknął miny, która może wybucłinąć tak jak indywiduum
wybuclia, rozpływa się w zbiorowości. W tycłi obrazacłi
nieosobniczycłi drzemie niezwykła energia dynamiczna,
W Człowieku i nadc^owieku Bernard Słiaw mówi, że „«człowiek»,
to stworzenie tcłiótzłiwe do szpiku kości w tym, co dotyczy jego
spraw osobistycli, ale będzie walczyć za ideę niczym łieros»” ‘\
Oczywiście nigdy byśmy nie określili faszyzmu czy łutleryzmu
mianem idei, są to bowiem arcłietypy, można więc powiedzieć:
„Dajcie ludziom arcłietyp, a wszyscy co do j e d n e g o rzucą się
naprzód” ; arcłietyp to coś, czemu nie można się oprzeć.
Ta przerażająca dynamiczna siła arcłietypów sprawia, że nie
da się icłi skwitować prawiąc ładne słówka. Dlatego jedyne, co
można zrobić w trzecim stadium terapii przeniesienia, to
o d r ó ż n i ć o s o b i s t y s t o s u n e k d o a n a l i t y k a od
c z y n n i k ó w n i e o s o b n i c z y c ł i . Wydaje się całkiem zro­
zumiałe, że pacjent, dla którego analityk szczerze i poważnie się
wysilał, lubi go, i odwrotnie: analityk, który wniósł niemały
wkład pracy w działaniacłi na rzecz dobra pacjenta, też go lubi,
niezależnie od tego, czy to mężczyzna czy kobieta. To przecież
oczywiste. Byłoby wielce nienaturalne i neurotyczne, gdyby
pacjent nie doceniał tego, co zrobił dlań lekarz. Osobista, ludzka
reakcja na analityka to coś normalnego i rozsądnego, należy
więc ją dopuszczać; niecłiże sobie będzie, ma do tego prawo, nie
ma to nic wspólnego z przeniesieniem. Taka postawa wobec
analityka — postawa ludzka i uczciwa — możliwa jest jednak
tylko wtedy, gdy nie zostanie zniszczona przez nieznane
wartości nieosobnicze. Z drugiej strony oznacza to, że trzeba
w pełni uznać znaczenie obrazów arcłietypowycłi, wśród nicłi
zaś niektóre mają cłiarakter religijny. Nieważne, czy uważacie,
że nazistowska zawierucłia w Niemczecłi ma jakiś sens religijny,
czy że nie ma — tak czy owak ma ona taki właśnie sens.
Nieważne, czy uważacie, że duce jest postacią o cłiarakterze

Akt III, monolog Don Juana. [Przyp. wyd.]


Wykład V 20J

religijnym czy nie — tak czy owak j e s t on postacią religijną.


Ba, w ostatnich dniach można było znaleźć potwierdzenie tego
w gazecie, która wydrukowała cytat odnoszący się pierwotnie
do cesarza rzymskiego; Ecce deus, deus Ule, M.enalcd'^. Faszyzm to
łacińska forma religii; jego niezwykłą siłę przyciągania tłumaczy
fakt, że ma on charakter religijny.
Jest możhwe, że wskutek uznania wartości nieosobniczych
pacjent przystąpi do jakiegoś kościoła, zacznie wyznawać jakąś
wiarę religijną czy coś takiego. Będzie miał jednak problemy,
jeśh jego doświadczenia nieświadomości zbiorowej nie da się
zawrzeć w istniejącej formie życia religijnego. W tym wypadku
czynniki nieosobnicze nie będą miały naczynia, do którego
mogłyby się przelać, pacjent powróci w sytuację przeniesienia,
a obrazy archetypowe zepsują jego ludzki stosunek do analityka.
Wtedy anahtyk s t a n i e s i ę Zbawicielem — biada mu, jeśli
nim nie będzie, choć powinien! Biada mu, jeśli się okaże, że jest
on zaledwie istotą ludzką, że nie może być ani Zbawicielem, ani
jakimś innym obrazem archetypowym, który został zaktywizo­
wany w nieświadomości pacjenta.
W związku z tym jakże trudnym i ważnym problemem
opracowałem specjalną technikę, dzięki której można sprawić,
by te projektowane wartości nieosobnicze powróciły do pacjen­
ta. Chodzi tu o dość skomplikowaną metodę — wczoraj, kiedy
omawiałem marzenie senne, miałem zamiar pokazać wam, jak
się ją stosuje. Jeśli bowiem nieświadomość powiada, że pod
kościołem katolickim znajduje się sekretne pomieszczenie, gdzie
przechowuje się złoty puchar i złoty sztylet, to nie kłamie.
Nieświadomość to natura — natura nigdy nie kłamie. Złoto
n a p r a w d ę się tam znajduje, n a p r a w d ę znajduje się tam
skarb i wielka wartość.
Gdybym miał więcej czasu, poszedłbym dalej i opowiedział
wam nieco o skarbie i o tym, w jaki sposób go zdobyć.
Moghbyście wtedy stwierdzić, źe metoda, dzięki której
człowiek może nawiązać jakiś kontakt ze swymi obrazami

Wergiliusz, Ekloga IV , 64; Ipsa arbusta: „deus, deus Ule, Menalca!”


(„Cały gaj rozbrzmiewa; «Bogiem jest, bogiem Menalca».” ) [Przyp.
wyd.]
2 o8 Podstawy psychologii analitycznej

nieosobniczymi, ma rację bytu. Niestety, w związku z brakiem


czasu mogę jedynie zarysować interesujące nas kwestie — jeśli
chcecie dowiedzieć się czegoś więcej, odsyłam do moich
książek'*.
Czwarty etap terapii przeniesienia określam mianem
obiektywizacji obrazów nieosobniczych
— stanowi on ważną część procesu indywiduacji'^. Ma on na
celu uwolnienie świadomości od obiektu, tak aby człowiek
nie szukał gwarancji swego szczęścia czy wręcz życia w czyn­
nikach leżących poza nim — nieważne, czy chodzi tu o osoby,
idee czy okoliczności — lecz by zrozumiał, że wszystko zależy
od tego, czy posiadł swój skarb, czy nie. Jeśli posiadł pod­
ziemne złoto, wtedy środek ciężkości znajduje się w człowie­
ku, a nie w jakimś obiekcie, od którego jest on zależny. Do
celu, którym jest osiągnięcie stanu uwolnienia, prowadzą
wschodnie praktyki medytacji — służą temu również nauki
Kościoła. W różnych religiach skarb ów projektuje się na
postacie świętych, jeśli jednak chodzi o współczesnego,
oświeconego człowieka, to takie hipostazowanie nie wydaje
się do utrzymania na dłuższą metę. Bardzo wielu ludzi nie
umie dziś wyrażać wartości nieosobniczych w symbolach
łiistorycznych.

Por Jung, zwłaszcza Komentar;(_ do „Sekretu ¡(łotego kmiatu” , dz. cyt.;


tenże. Ziele der Psychotherapie [wykład wygłoszony na kongresie Niemie­
ckiego Towarzystwa Psychoterapeutycznego w roku 1929; opub­
likowany w: „Kongreßbericht der Deutschen Psychotherapeutischen
Gesellschaft” , 1929; wszedł w skład tomu pism Junga Seelenprobleme der
Gegenwart, dz. cyt.; Gesammelte Werke, 1958, t. X V I; w przekładzie
Roberta Reszke Cele psychoterapii, w: Jung, Zasadnics^e problemy psycho­
terapii, dz. cyt., s. 49-70 — ptzyp. tłum.] [Przyp. wyd.]
Por. Jung, Psychologische Typen, dz. cyt.; Gesammelte Werke, i960, t.
V I, par. 825 i nast.; tegoż. Die Be^^iehungen fischen dem Ich und dem
Unbewußten, dz, cyt.; Gesammelte Werke, 1964, t. V II, par. 266 i nast.;
tegoż. Zur Empirie des Individuationspros^esses [„Eranos-Jahrbuch” ,
Rhein-Verlag, Zürich 1934; wszedł w skład tomu pism Junga pt.
Gestaltungen des Unbewußten, dz. cyt.; Gesammelte Werke, 1976, t. IX/I;
w przekładzie Magnusa Starskiego pt. Studium procesu indywiduacji w:
tegoż, Mandala. Symbolika człowieka doskonałego, dz. cyt., s. 5-78
— przyp. tłum.] [Przyp. wyd.]
Wykiad V 20^

Dlatego człowiek współczesny staje przed koniecznością


znalezienia indywidualnej metody, za sprawą której obrazy
nieosobnicze mogłyby uzyskać jakąś formę. Potrzebują one
formy, muszą źyć własnym życiem, w przeciwnym bowiem razie
człowiek zostanie odcięty od podstawowych funkcji swej psyche,
wskutek tego zaś stanie się neurotyczny, straci orientację
i popadnie w konflikt 2 samym sobą. Jeśli jednak człowiek może
obiektywizować te obrazy nieosobnicze, jeśli może wchodzić
z nimi w relacje, to oznacza to, że utrzymuje kontakt z ową
witalną funkcją psychologiczną, którą od obudzenia świado­
mości przejęły religie.
W tej chwili nie mogę się wdawać w szczegóły; nie tylko
dlatego, że czas przeznaczony na wykład dobiega końca, ale też
dlatego, że próba adekwatnego wyrażenia, czym jest żywe
doświadczenie psychiczne przerasta możliwości języka pojęć
naukowych. Jedyne, co możemy racjonalnie orzec o tym stanie
uwolnienia, to określić go mianem swego rodzaju centrum
w psyche indywiduum (nie chodzi tu jednak o jego ,,ja” ). To
centrum „nie-ja” . Gdybym chciał wam wyjaśnić, co naprawdę
rozumiem przez centrum „nie-ja” '^, musiałbym prawdopodob­
nie wdać się w długi wywód z zakresu porównawczej łiistorii
religii, teraz muszę więc się zadowolić jedynie wskazaniem na
istnienie tego problemu. Chodzi tu bowiem rzeczywiście o istot­
ny problem wielu ludzi, którzy zgłaszają się na analizę, toteż
psychoterapeuta musi wynaleźć metodę pomocną w roz­
wiązywaniu go.
Stosując tę metodę, przejmujemy pochodnię, którą zgasili
nasi koledzy po fachu żyjący w X V II wieku — uczynih to, by
zostać chemikami. Jeśh więc jako psychologowie uwalniamy się
od chemicznych i materialnych wyobrażeń psyche, to przej­
mujemy tę pochodnię i kontynuujemy proces, który na Zacho­
dzie rozpoczął się w X II wieku — alchemia była bowiem
dziełem lekarzy,.którzy zajmowah się duszą ludzką.

Por. Jung, 'Psychologie und Alchemie, dz. cyt.; Gesammelte Werke,


1972, t. X II, par. 44, 126, 129, 135 i 325 i nast. [Przyp. wyd.]
Podstawy psychologii analitycznej

DYSKUSJA

Pytanie:
Czy mogę zadać profesorowi Jungowi z gruntu zasadnicze
pytanie: Jak definiuje pan nerwicę?

Carl Gustav Jung:


Nerwica to wynikające z istnienia kompleksów r o z ­
s z c z e p i e n i e o s o b o w o ś c i . Posiadanie kompleksów to
coś samo w sobie zupełnie normakiego, jeśli jednak stają się one
nie do pogodzenia, wtedy dochodzi do odszczepienia się owej
części osobowości, która zbyt mocno przeciwstawia się części
świadomej. Jeśh rozszczepienie osiąga strukturę organiczną,
wtedy staje się psychozą, stanem schizofrenicznym, o czym ^
mówi sama nazwa. Każdy kompleks żyje wtedy własnym
życiem, nie ma bowiem osobowości, która mogłaby je spoić.
Ponieważ odszczepione kompleksy są nieświadome, mogą
być wyrażane tylko w sposób niebezpośredni, to znaczy za
pomocą objawów neurotycznych. W tej sytuacji człowiek, miast
przeżywać cierpienie spowodowane jakimś konfliktem osobi­
stym, cierpi na nerwicę. Każda sprzeczność w obrębie charakteru
może wywołać rozszczepienie; na przykład lekką nerwicę może
wywołać zbyt duży rozziew między funkcją myślenia a czucia.
J eśh człowiek w stosunku do czegoś nie jest w całkowitej zgodzie
z samym sobą, to zbliża się do sytuacji neurotycznej. Dysocjacja
psychiczna — to najbardziej ogólnikowa i najostrożniejsza
defmicja nerwicy, jaką mogę podać. Oczywiście nie zawiera ona
symptomatologii i fenomenologii nerwicy; to najbardziej
ogóhiikowe ujęcie psychologiczne, na jakie mogę się zdobyć.

Dr H.G. Baynes:
Powiedział pan, że przeniesienie nie ma żadnej praktycznej
wartości dla anahzy. Czy nie można by przyznać mu jakiejś
wartości teleologiczne)?

Carl Gustav Jung:


Nie wyraziłem tego dokładnie w takich słowach, ale
owszem, wartość teleologiczna przeniesienia wynika z anahzy
Wykiad V 2 11

jego treści archetypowych. Celowość tych treści ujawnia się też


w tym, co powiedziałem na temat przeniesienia jako kompen­
sacji braku więzi między anahtykiem a pacjentem — w każdym
razie, jeśh się przyjmie założenie, że rapport to coś normalnego
w wypadku dwojga ludzi. Oczywiście mógłbym sobie wyob­
razić, że filozof-introwertyk myśli raczej, że ludzie zasadniczo
nie mają żadnego kontaktu ze sobą. Schopenhauer powiada na
przykład, że egoizm ludzki jest tak wielki, iż człowiek gotów jest
zabić brata, by wytopionym z jego ciała tłuszczem wypolerować
sobie cholewki.

Dr Henry V. Dicks:
Czy możemy więc założyć, panie profesorze, że wybuch
nerwicy uważa pan za próbę samouleczenia, próbę kompensacji
polegającą na zaakcentowaniu funkcji niższej?

Carl Gustav Jung:


Tak, właśnie tak.

Dr Dicks:
O ile dobrze rozumiem, należy więc uznać wybuch nerwicy
za coś pozytywnego z perspektywy rozwoju człowieka?

Carl Gustav Jung:


Tak właśnie sprawy się mają. Cieszę się, że poruszył pan ten
temat. Uważam, że tak właśnie jest. Jeśh chodzi o nerwicę, nie
jestem skrajnym pesymistą. Zdarza się wiele przypadków, kiedy
wzdychamy: ,,Bogu dzięki, że ten człowiek zdecydował się na
nerwicę” . Nerwica to rzecz jasna próba samouleczenia, zresztą
każda choroba to częściowo taka próba. Nie możemy bowiem
podchodzić do choroby jako do jakiegoś ens per se, to znaczy
czegoś oderwanego, jak to czyniono jeszcze całkiem niedawno.
Medycyna współczesna — na przykład internistyka — uznaje, że
choroba to system składający się z czynnika zaburzającego
i leczącego. Tak samo rzecz się ma z nerwicą. To próba
samoregulującego się systemu psychicznego zmierzająca do
przywrócenia równowagi, zresztą sen też jest taką próbą — tyle
że choroba to próba silniejsza, bardziej drastyczna.
'Podstawy psychologii analitycznej

Dr J.A . Hadfield:
Czy zechciałby pan powiedzieć w skrócie, na czym polega
pańska technika aktywnej imaginacji?

Carl Gustav Jung:


Chciałem już powiedzieć kilka słów na ten temat w związku
z anahzą snu o katedrze w Toledo, toteż chętnie skorzystam
z okazji. Oczywiście nie mogę tu przedstawić wyczerpującego
materiału empirycznego, być może jednak uda mi się dać wam
jakieś wyobrażenie na temat tej metody. Byłoby chyba najlepiej,
gdybym opisał sytuację, kiedy chciałem nauczyć posługiwania
się tą metodą pewnego pacjenta, lecz natrafiłem na poważne
kłopoty.
Pewnego razu prowadziłem terapię młodego artysty, który
miał poważne problemy ze zrozumieniem tego, co oznacza
aktywna imaginacja. Imał się wszystkich środków — daremnie.
Jego problem polegał na tym, że nie umiał myśleć. Muzycy,
malarze czy inni artyści to często ludzie, którzy w ogóle nie
umieją myśleć, ponieważ nie potrafią świadomie ruszyć głową.
Mózg tego pacjenta też pracował wyłącznie na własny użytek;
człowiek ów miał swe idee artystyczne, ale nie potrafił ich
zastosować na płaszczyźnie psychologicznej, toteż nie miał
zdolności rozumienia. Próbowałem mu to ułatwić na wszelkie
możhwe sposoby, on zaś imał się wszelkich dostępnych
środków. Nie mogę opisać wszystkiego, co wyprawiał ów
człowiek, mogę jednak opowiedzieć o tym, jak w końcu udało
mu się psychologicznie zastosować siłę wyobraźni.
Mieszkam za miastem; jeśh ktoś chce mnie odwiedzić, musi
jechać pociągiem. Pociąg odjeżdża z małego dworca, na ścianie
budynku dworcowego wisiał w owym czasie plakat. Pacjent,
o którym mowa, za każdym razem, gdy wybierał się do mnie,
miał go przed oczami. Była to reklama Mürren w Alpach
Berneńskich — kolorowy obrazek z wodospadami, zieloną łąką,
wzgórzem, na którym pasły się krowy. A więc pacjent siedział,
wpatrywał się w plakat i dumał nad tym, że nie może zrozumieć,
o co mi chodzi z tą aktywny imaginacją. W końcu pewnego dnia
pomyślał sobie: „Może zacznę od tego, że spróbuję snuć fantazje
na temat tego plakatu. Mógłbym sobie na przykład wyobrazić.

r
Wykiad K 2 1)

że to ja znajduję się na plakacie, że przedstawiony na nim


obrazek wiernie oddaje rzeczywistość, że wspinam się na
wzgórze, przeciskam się przez stado krów, a kiedy już znajdę się
na szczycie, to będę mógł zobaczyć, co się kryje po drugiej
stronie” .
Z tą intencją udał się na dworzec; wyobraził sobie, że
znajduje się w miejscu przedstawionym na plakacie. Zobaczył
łąkę, drogę i wzgórze, wspiął się po zboczu, przepycłiając się
między krowami, po czym spojrzał na to, co się kryje po drugiej
stronie wzgórza: w dół zbocza leniwie ciągnęła się łąka,
u podnóża znajdowało się ogrodzone pastwisko. Zszedł tam,
przeskoczył ogrodzenie; zobaczył wąską ścieżkę biegnącą
wzdłuż parowu i skałę; kiedy przecłiodził obok skały, zauważył
kapliczkę — drzwi były uchylone. Zapragnął zajrzeć do środka,
pclinął więc drzwi, wszedł do kaphczki; stanął przed ukwieco­
nym ołtarzem, na którym znajdowała się drewniana figura
Matki Boskiej. Spojrzał na jej twarz — w tej samej chwili za
ołtarzem dostrzegł jakiś ruch — mignęło mu coś o spiczastych
uszach. Przez głowę przemknęła mu myśl: „Przecież to non­
sens” — i cała fantazja prysła.
Pacjent odszedł, myśląc: „ I znowu nie udało mi się zro­
zumieć, co to takiego ta aktywna imaginacja” . Nagle jednak
zaświtała mu inna myśl: „ A może naprawdę tak było? Może za
Matką Boską naprawdę ukryło się, przemknęło jak błyskawica
coś o spiczastych uszach, może naprawdę to się stało?” Po czym
pójawiła się pomysł: „Dobrze, przekonajmy się, zróbmy
próbę” . A więc w wyobraźni wrócił na dworzec, ujrzał plakat,
znowu zaczął snuć fantazję, że wspina się na wzgórze, a kiedy
dochodził do szczytu, znowu zadał sobie pytanie o to, co też
znajduje się z drugiej strony pagórka. I znowu ujrzał pastwisko,
ogrodzenie i łagodnie opadające zbocze. „N o dobrze”
— westchmął w myśli. „Najwidoczniej nic się tu nie zmieniło.”
Minął skałę — znowu ujrzał kapUczkę. „Proszę bardzo”
— powiedział sobie. „Mamy kapliczkę, przynajmniej wiem, że
to nie złudzenie. Wszystko w porządku.” Ucieszył się na widok
uchylonych drzwi. Przez chwilę się wahał, w końcu powiedział
sobie: „Jeśh teraz pchmę drzwi i ujrzę figurę Matki Boskiej na
ołtarzu, to znowu to coś będzie musiało zeskoczyć i ukryć się za
214 Podstawy psychologu analitycznej

nią — jeśli tego nie zrobi, to znaczy, że to wszystko nie ma


sensu!” A więc pchnął drzwi, spojrzał — wszystko było jak
poprzednio, spiczastouchy znowu zeskoczył z ołtarza, pacjent
zaś przekonał się, czym jest metoda aktywnej imaginacji. Teraz
miał już klucz w ręku, teraz już wiedział, że może zaufać sile swej
wyobraźni, nauczył się, jak z niej korzystać.
Nie mam czasu, by opowiedzieć wam, jaką formę przybrały
następne doświadczenia tego pacjenta z metodą aktywnej
imaginacji, czy też jak przebiegał proces przyswajania jej sobie
przez innych pacjentów. Rzecz jasna każdy robi to we właściwy
sobie sposób. Mogę tylko powiedzieć, że punktem wyjścia
w wypadku aktywnej imaginacji może być również marzenie
senne czy wrażenie hipnagogiczne. Wolę słowo „imaginacja”
niż „fantazja” , ponieważ dzieli je różnica, którą dostrzegali
dawni lekarze, kiedy mówili, że opus nostrum — nasze dzieło
— ma się dokonywać per veram imaginationem et non phantasticam
— dzięki prawdziwej, a nie fantastycznej imaginacji'*. Mówiąc
zaś innymi słowy: podług tej definicji fantazja to czysty nonsens,
to fantazmat, przelotne wrażenie, imaginacja zaś to twór
aktywny, celowy. Właśnie na tym polega różnica, którą i ja
respektuję.
Fantazja to w mniejszym lub większym stopniu wymysł
człowieka — unosi się ona na powierzchni spraw czysto
osobistych i świadomych oczekiwań, aktywna imaginacja ozna­
cza natomiast, jak wskazuje sama nazwa, że wytworzone
przez nią obrazy cieszą się własnym życiem, że powołane
przez nią do życia wydarzenia symbohczne rozwijają się^
podług własnej logiki, o ile rzecz jasna nie wmiesza się
w to świadomy umysł. Aktywna imaginacja rozpoczyna się
od skupienia się na pewnej sprawie. Podam wam przykład
z własnego doświadczenia. Kiedy byłem małym chłopcem,
miałem ciotkę — starą pannę — mieszkającą w pięknym,
staromodnie urządzonym domu, w którym wisiało dużo
pięknych, starych, kolorowanych sztychów, a wśród nich

Por. tamże, par. 360. Przytoczony tu cytat pochodzi z A rtis


auriferae,quam chemiamvocant...,'Q‘i%il&ie. 15 9 3 ,1.11,5 . 2i4 in ast. [Przyp.
tłum.l
W jklad K ir j

portret mojego dziadka po kądzieli — był to ktoś w rodzaju


biskupa'^; sztych przedstawiał dziadka stojącego na małym
tarasie przed domem; z tarasu zbiegały schody z balustradą,
a wąska ścieżka wiodła od domu dziadka do katedry. Dziadek
miał na sobie wszystkie insygnia swego urzędu, stał u szczytu
schodów. Ciotkę odwiedzałem w każdą niedzielę rano; wspi­
nałem się na krzesło, kucałem i wpatrywałem się w obrazek
dopóty, dopóki nie zobaczyłem, jak dziadek schodzi po
schodach. Za każdym razem ciotka wbijała mi do głowy;
„Ależ drogi chłopcze, dziadziuś wcale nie schodzi, tylko
stoi na tarasie” . Ale ja na własne oczy widziałem, jak dziadek
schodzi — za nic w świecie nie uwierzyłbym, że się mylę.
Widzicie, jak można sprawić, by nawet nieruchomy obraz
drgnął. W taki sam sposób zaczyna się poruszać obraz, na
którym skupiamy się na początku aktywnej imaginacji — z wol­
na staje się coraz bardziej szczegółowy, porusza się, dołącza doń
następny obraz. Oczywiście za każdym razem nie dowierzamy
własnym oczom — wydaje się nam, że to tylko nasz wymysł, że
tylko to sobie wyobrażamy. Trzeba jednak pokonać te
wątpliwości, gdyż nie są one niczym usprawiedliwione. Własną
świadomością możemy właściwie bardzo niewiele wymyślić,
zawsze jesteśmy zdani na to, co — w dosłownym znaczeniu tego
słowa — „wpada” nam na myśl; dlatego w języku niemieckim
mamy słowo „skojarzenia” {die 'Einfdlle\°. Gdyby więc na
przykład nieświadomość nie chciała mi podsunąć żadnego
pomysłu, nie mógłbym kontynuować tego wykładu, ponieważ
nie wiedziałbym, jaki powinien być mój następny krok. Wszyscy
znacie to uczucie, gdy chcecie wymienić jakieś bardzo znane
nazwisko czy pewne słowo, ale ono uparcie nie chce przyjść na
myśl — dopiero po jakimś czasie wpada do głowy. Jesteśmy
całkowicie zależni od naszej nieświadomości, od jej życzliwej
woli współpracy — jeśli ona odmówi nam współdziałania.

Mowa o mieszkającym w Bazylei antystesie Samuelu Preiswerku


(1799-1971); „antystes” to tytuł przysługujący dawniej w Szwajcarii
naczelnemu pastorowi. Por. Jung, Wspomnienia, sny, myśli, dz. cyt., s.
475. [Przyp. tłum.]
Por. przypis 6 na s. 23 niniejszego tomu. [Przyp. tłum.]

J.
2 iś Podstaa/j psjchologii analitycznej

jesteśmy zgubieni. Dlatego jestem przekonany, że działając


świadomie wiele nie wynaleziemy; przeceniamy możliwości
naszycłi zamiarów i woli. JeśU jednak skoncentrujemy się na
obrazie wewnętrznym, jeśli będziemy zważali na to, by nie
przerwać naturalnego procesu, nasza nieświadomość zrodzi
łańcucłi obrazów, z którycłi wszystko wyniknie.
Wypróbowjrwałem tę metodę z wieloma pacjentami przez
wiele lat — posiadam duży zbiór takicłi opera. Obserwowanie
tego procesu jest bardzo interesujące. Oczywiście nie stosuję
aktywnej imaginacji jako panaceum w każdym wypadku; zanim ją
zalecę, muszę mieć jednoznaczne wskazówki, że w danym
wypadku będzie to celowe — miałem do czynienia z wieloma
pacjentami, w wypadku którycłi narzucanie tej metody byłoby
czymś z gruntu błędnym. Na ostatnich etapach analizy często się
jednak zdarza, że obiektywizacja obrazów zajmuje miejsce
marzeń sennych — obrazy usuwają sny, materiał oniryczny
zaczyna niejako zachodzić mułem. Ta część nieświadomości,
która podtrzymuje kontakt ze świadomością, zaczyna się kur­
czyć, a wtedy cały materiał przybiera twórczą formę — znacznie
łatwiejszą do wykorzystania niż materiał oniryczny. Przyśpiesza
to proces dojrzewania, ponieważ anahza j e s t takim procesem
przyśpieszonego dojrzewania. Nie ja wymyśhłem tę definicję
— pochodzi ona od profesora Stanley’a Halla^'.
Ponieważ w trakcie aktywnej imaginacji materiał pochodzi
ze świadomości, ma on bardziej doskonałą formę niż materiał
oniryczny, przemawiający mrocznym językiem. Zawiera też on
więcej niż sny, na przykład znajdują się w nim wartości
uczuciowe, toteż przebiegające w trakcie aktywnej imaginacji
procesy można oceniać za pomocą uczucia. Sami pacjenci
bardzo często mają wrażenie, że coś w nich prze do wizuahzacji,
mówią więc na przykład: „Ten sen był taki sugestywny; gdybym
tylko umiał malować, przelałbym tę atmosferę na płótno” . Albo
znowu mają uczucie, że pewne wrażenie nie powinno być
wyrażone w sposób racjonalny, lecz za pomocą symboh. Zdarza
się też, że pacjent znajduje się pod wpł)rwem emocji, która

Prawdopodobnie chodzi o GranviIIe’ a Stanley’ a Halla


(1846-1924) — amerykańskiego filozofa i psychologa. [Przyp. wyd.]

wm
1
Wykład V 2iy

— gdyby mogła zostać przelana w formę — stałaby się


zrozumiała, i tak dalej. Dlatego pacjenci w pewnej chwili
zaczynają rysować, malować lub plastycznie przedstawiać swe
obrazy — kobiety niekiedy tkają. Miałem nawet jedną czy dwie
pacjentki, które w tańcu próbowały oddać swe nieświadome
obrazy — rzecz jasna można je też ujmować w formę literacką.
Mam wiele kompletnych serii takich obrazów, które dostar­
czają dużo materiału archetypowego. Właśnie zajmuję się
kilkoma takimi seriami — próbuję znaleźć do nich paralele
historyczne. Porównuję je z powstałą w podobny sposób
ikonografią z wcześniejszych epok, zwłaszcza zaś średniowie­
cza. Pewne szczegóły symbohki sięgają aż do Egiptu — w ogóle
na Wschodzie znajdziemy wiele interesujących paraleli do
naszego materiału nieświadomego, i to zgodnych w najdrob­
niejszych szczegółach. Dzięki tej pracy porównawczej można
osiągnąć nader cenny wgląd w strukturę nieświadomości.
O niektórych paralelach trzeba poinformować również pacjen­
ta, ocz)Twiście nie tak dokładnie, jak byśmy to uczynili na
potrzeby pracy naukowej, ale na tyle szczegółowo, by mógł on
zrozumieć swe obrazy archetypowe. Pacjent bowiem może
zintegrować ich prawdziwe znaczenie tylko wtedy, gdy zro­
zumie, że nie stanowią one osobliwego, oderwanego
doświadczenia, lecz typowy, stale powracający wyraz obiektyw­
nych faktów i procesów przebiegających w psyche ludzkiej.
Dzięki obiektywizacji obrazów nieosobniczych, dzięki zro­
zumieniu zawartych w nich idei pacjent będzie mógł przetrawić
wszystkie wartości, jakie niesie materiał archetypowy. Wtedy
też uzyska dar widzenia, nieświadomość objawi się mu jako coś
zrozumiałego. Poza tym praca tego rodzaju niewątphwie wy­
wrze jakiś wpływ na pacjenta: cały wysiłek, jaki w nią włoży,
zwróci się mu, powodując zmianę jego nastawienia, którą
próbowałem zdefiniować, mówiąc o centrum „nie-ja” .
Podam wam interesujący przykład; otóż kiedyś miałem do
czynienia z wykładowcą uniwersyteckim, bardzo jednostron­
nym intelektualistą. Jego nieświadomość zaczęła się niepokoić,
została uakt)Twniona. Dlatego człowiek ów projektował swe
treści nieświadome na innych ludzi, którzy wydawali mu się
wrogami, czuł się straszliwie osamotniony, miał bowiem
2i 8 Podstawy psychologii analitycznej

wrażenie, że ma cały świat przeciwko sobie. Cliciał zapomnieć


o troskacli, próbował je utopić w alkołiolu, ale wtedy stał się
cliorobliwie drażliwy — w tym nastroju wszczynał kłótnie z kim
się da. Zdarzyło mu się przeżyć kilka bardzo niemiłycłi scysji;
pewnego razu wyrzucono go z restauracji, a na dodatek zdrowo
złojono mu skórę. Później zdarzyło się jeszcze kilka incydentów
tego rodzaju. Człowiek ów poczuł, że tego już za wiele, przyszedł
więc do mnie z pytaniem, co robić. Już podczas pierwszej
rozmowy z nim wyraźnie widziałem, z kim mam do czynienia
— czułem, że wręcz pęka pod naporem materiału arcłietypowe-
go, toteż powiedziałem sobie; „Spróbujmy przeprowadzić
interesujący eksperyment, by otrzymać materiał w czystej
postaci, bez żadnej domieszki, która mogłaby pochodzić ode
mnie; po prostu nawet palcem nie kiwnę” . Jak postanowiłem,
tak też zrobiłem — odesłałem go do lekarki, która początkowała
w anahzie, miała więc raczej blade pojęcie na temat materiału
archetypowego. W ten sposób mogłem być całkowicie pewny,
że nie spartaczy mi tak obiecującego przypadku. Pacjent czuł się
tak źle, że w ogóle nie oponował wobec mojej propozycji. Podjął
pracę z lekarką i robił wszystko, co mu kazała“ .
Lekarka kazała mu obserwować marzenia senne — wszyst­
kie skrupulatnie spisywał, od pierwszego do ostatniego. Dys­
ponuję opisami około tysiąca trzystu marzeń sennych tego
człowieka — zawierają one przecudowne serie obrazów ar­
chetypowych. Zupełnie naturalnie, bez jakiejkolwiek zachęty ze
strony anahtyka, pacjent ów zaczął malować obrazy, które go
nawiedzały we śnie, czuł bowiem, że są ważne. Pracując w ten
sposób nad swymi snami i obrazami, czynił on dokładnie to, co
czynią inni pacjenci w trakcie aktjrwnej imaginacji. Ba, człowiek
ów wynalazł nawet aktywną imaginację na własny użytek, by
rozwikłać pewne nader skomplikowane problemy, przed
którymi stawał w związku z marzeniami sennymi. Należała do
nich na przykład kwestia, w jaki sposób zrównoważyć treści
należące do pewnego kręgu i tym podobne. Człowiek ów

“ Przypadek ten dostarczył materiału do II części pracy Junga


Psychologieund Alchemie, dz. cyt.; Gesammelte Werke, 1972, t. X II. [Przyp.
wyd.]
Wykład V 219

zajmował się problemem perpetuum mobile — nie jak szaleniec,


ujmował to symbolicznie. Pracował nad wszystkimi prob­
lemami poruszanymi przez średniowieczną filozofię — nad
kwestiami, które nasz rozsądek zbywa krótkim stwierdzeniem
„T o nonsens” . Stwierdzenie to świadczy jedynie o tym, że nie
rozumiemy danego problemu; średniowieczni filozofowie jed­
nak rozumieli go; to m y jesteśmy głupcami, nie oni.
W trakcie analizy obejmującej około czterysta pierwszych
marzeń sennych pacjent ów nie znajdował się pod moją
kontrolą; po pierwszej naszej rozmowie nie spotkałem się z nim
przez osiem miesięcy; przez pięć miesięcy znajdował się pod
opieką wspomnianej lekarki, a przez następne trzy miesiące
pracował samodzielnie, prowadząc bardzo wnikliwe obserwacje
swej nieświadomości. Był pod tym względem bardzo utalen­
towany. Na koniec spędził kilka godzin na rozmowach ze mną
— trwało to około dwóch miesięcy; nie musiałem się jednak
wysilać, by objaśnić mu symbohkę jego treści nieświadomych.
Wskutek tej pracy z nieświadomością stał się na powrót
normalnym, rozsądnym człowiekiem. Przestał pić, w pełni się
przystosował, był pod każdym względem normalny. Przyczyna
tego wydaje się prosta: pacjent ów — mężczyzna nieżonaty
— żył w sposób jednostronnie przeintelektualizowany, choć
oczywiście żywił pewne życzenia, doznawał pewnych pragnień.
Nie miał jednak szczęścia u kobiet, ponieważ jego uczucie było
całkiem niezróżnicowane. A więc gdy miał do czynienia
z kobietami, już od samego początku zachowywał się bardzo
niezręcznie, te zaś nie miały dlań dość cierpliwości. Mało tego:
pacjent ten był bardzo niemiły wobec mężczyzn, dlatego
wszyscy go opuścih, pozostał sam. Teraz jednak przekonał się,
że znalazł coś fascynującego — miał nowy przedmiot zaintereso­
wania. Wkrótce się przekonał, że jego marzenia senne wskazują
coś ważnego — w ten sposób jego intuicja i zainteresowania
naukowe zostały pobudzone. Zamiast zachowywać się jak
zagubiona owieczka, pomyślał sobie: „Kiedy wieczorem
skończę pracę, pójdę do gabinetu i przekonam się, co się dzieje.
Będę pracował nad marzeniami sennymi, odkryję na pewno coś
niezwykłego” . Tak też się stało. Wedle racjonalnego osądu
należałoby rzecz jasna uznać, że człowiek ów po prostu bez reszty
Podstaay psychologii analitycznej

dał się porwać swoim fantazjom. Tak jednak nie było. Naprawdę
dokonał tzeczy niezwykłych w pracy nad nieświadomością,
naukowo opracował obrazy oniryczne. Kiedy po trzech mie­
siącach samodziekiej pracy ponownie się do mnie zgłosił, był już
prawie normalny, tyle że czuł się trochę niepewnie; niepokoiło go,
że pewna część wydobytego z nieświadomości materiału jest dlań
nadal niezrozumiała. Zapytał mnie, co o tym sądzę, ja zaś
udziehłem mu ostrożnych wskazówek, co moim zdaniem miałoby
to oznaczać, starałem się jednak nie ingerować w jego własne
studia, chciałem bowiem, by sam doprowadził je do końca.
Pod koniec tego roku opublikuję wybór pierwszych cztery­
stu marzeń sennych tego pacjenta; na ich podstawie pokażę,
w jaki sposób rozwijał się główny motyw tych obrazów
archetypowych^’ . Później ukaże się przekład tej pracy na
angielski, a wtedy będziecie mieli okazję przekonać się, w jaki
sposób działała metoda aktywnej imaginacji w wypadku
człowieka, który nie znajdował się ani pod moim wpływem, ani
pod wpływem kogokolwiek innego. Tym razem metoda ta
tylko częściowo polegała na obiektywizacji obrazów za pomocą
symboh, ponieważ wiele z nich pojawiło się bezpośrednio
w marzeniach sennych, dzięki temu jednak można stwierdzić,
jaka atmosfera towarzyszy procesowi aktywnej imaginacji.
Mam pacjentów, którzy co wieczór pracują nad tymi obrazami,
malując i przyoblekając w formę swe obserwacje i doświadcze­
nia. Są zafascynowani tą pracą — to siła przyciągania, z jaką
archetypy zawsze oddziałują na świadomość. Kiedy jednak
zostaną zobiektywizowane, niebezpieczeństwo, że zaleją one
świadomość, zostanie odwrócone — archetypy zaczynają od­
działywać w sposób pozytywny. Właściwie nie sposób ująć
w słowa ich oddziaływania; to coś w rodzaju ,,magii” , to znaczy
sugestywnego wpł3rwu płynącego od obrazów do ludzi — w ten
sposób dochodzi do poszerzenia i przemienienia świadomości.
O, właśnie słyszę, że doktor Beimet przyniósł kilka obrazów
namalowanych przez pacjenta. Zechciałby pan je pokazać nam
wszystkim?

Por. Jung, Traumsjmbok des lndividuationspro\esses, dz. cyt.; Gesam­


melte Werke, 1972, t. XII. [Przyp. wyd.]
Wykład V

Rys. 14. Rysunek narysowany przez pacjenta

Na tym rysunku znajduje się coś w rodzaju pucharu czy


wazy^“*. Oczywiście to bardzo nieporadna próba, jedynie szkic.
Już sam motyw naczynia to obraz archetypowy, który ma
określony cel — na podstawie tego obrazu mogę wykazać, jaki
to cel. Naczynie to coś, co zawiera; mieści ono w sobie na
przykład płyny, chroni je przed rozlaniem. Nasze niemieckie

Por. rys. 14. [Przyp. tłum.]


Podstawy psychologii analityc^ej

słowo „naczynie” \das GefaJ^ pochodzi od czasownika „uj­


mować” \fassen\, to znaczy „zawierać” , „ogarniać coś” . Słowo
„ujęcie” [die Fassung] oznacza „wpasowanie” , a w sensie
przenośnym „trzymanie” , „bycie razem” . A więc przedstawio­
ne na tym rysunku naczynie wskazuje na to, że, ma ono coś
zebrać i skupić. Trzeba coś zebrać, w przeciwnym bowiem razie
to coś się rozejdzie. Na podstawie tego, jak wygląda szkic,
można wysnuć wniosek, że jego autor nosi w sobie rozłożone
części — to rysunek typowy dla stanu schizofrenicznego. Nie
wiem, o jaki konkretnie przypadek tu chodzi, ale doktor Bennet
kiwa głową, że postawiłem trafną diagnozę. Widzimy, że
rozczłonkowane części rozrzucone są po całym rysunku; pomie­
szczono tu wiele rzeczy w sposób zupełnie nieuzasadniony, nic
ich nie łączy. Widać tu też dziwaczne hnie przecinające rysunek.
Te hnie to coś charakterystycznego dla mentalności schizofre-
nika — określam je mianem hnu pęknięć. Kiedy schizofrenik
maluje autoportret, to rzecz jasna daje wyraz schizofrenicznemu
pęknięciu w łonie własnej struktury wewnętrznej, często więc
możemy spotkać takie linie; nierzadko zdarza się, że przenikają
one przez jakąś figurę, wyglądają jak linie pęknięcia na po­
.fi wierzchni lustra. Na omawianym rysunku przedstawione tu
figury nie mają takich hnu, przecinają one jedynie cały obraz
jako taki.
A więc pacjent próbuje zebrać do naczynia rozczłonkowane
części. Naczynie ma pomieścić całą jego naturę, nie połączone
części. Gdyby pacjent próbował je zebrać w łonie swego „ja” ,
byłoby to zadanie nie do wykonania, ponieważ w danej chwih
„ja” może być tożsame tylko z jedną częścią. Symbol naczynia
wskazuje zatem na to, że człowiek ów próbuje znaleźć jakiś
pojemnik na wszystkie swe treści psychiczne; coś w rodzaju piłki
lub kuh pośrodku wskazuje na centrum „nie-ja” .
Ten rysunek przedstawia próbę samouleczenia. Przywodzi
on na jaw wszystkie rozczłonkowane części — pacjent próbuje
pomieścić je w naczyniu. Wyobrażenie naczynia to idea ar­
chetypowa. Można ją znaleźć wszędzie — to jeden z centralnych
motywów obrazów nieświadomych. Chodzi tu o ideę kręgu
magicznego zakreślonego wokół czegoś, co nie może uciec, czy
też w celu ochrony przed wrogimi wpływami. Figury koła
Wyktad V 22}

magicznego używa się od praczasów jako czaru apotropeicz-


nego — jeszcze dzisiaj można znaleźć w folklorze ślady jego
zastosowania. Jeśli na przykład ktoś próbuje odkopać skarb, to
zakreśla wokół siebie krąg magiczny w celu odparcia diabelskich
wpływów. Kiedy zakładano miasto, na peryferiach odprawiano
procesję lub rytuał w celu ochrony przestrzeni wewnętrznej.
W niektórych szwajcarskich wioskach do dzisiaj przetrwał
zwyczaj polegający na tym, źe proboszcz i rada gminy objeżdżają
pola w celu zapewnienia błogosławieństwa i ochrony plonów.
W centrum kręgu magicznego lub obszaru świętego znajduje się
świątynia. Doskonałym przykładem może tu być świątynia
Borobudur na Jawie. Pielgrzymi obchodzą świątynię dookoła
w formie circumamhulatio, w formie spirah — przechodzą obok
rzeźb przedstawiających różne sceny z życia Buddy, aż docierają
na szczyt — do Buddy niewidzialnego, który dopiero się objawi.
Świątynia w Borobudur zbudowana jest na planie koła wpisa­
nego w kwadrat — tę figurę określa się w sanskrycie mianem
mandah. Słowo to oznacza koło, zwłaszcza zaś krąg magiczny.
Na Wschodzie spotyka się mandale nie tylko jako figury
określające plan świątyni, lecz również jako obrazy znajdujące
się w świątyniach czy też wykonywane z okazji świąt religijnych.
W samym centrum mandali znajduje się Bóg czy też symbol
boskiej siły, diamentowa błyskawica. To najbardziej wewnętrz­
ne koło oplata krużganek z czterema bramami, wokół niego
znajduje się ogród, ogród zaś otacza następne koło, jako
zewnętrzny obwód.
Symbol mandali ma to samo znaczenie miejsca świętego
— temenos — które ma chronić Środek. To jeden z naj­
ważniejszych motywów symbohcznych w procesie obiektywiza­
cji obrazów nieświadomych^’ . Za jego pomocą chroni się
centrum osobowości przed ucieczką na zewnątrz, przed
wpływami zewnętrznymi.

Por. Jung, Komentart^ do „Sekretu ^łotego kwiatu", dz. cyt.;


Gesammelte Werke, 1978, t. X II; tegoż, O symbolice mandali, dz. cyt.;
Gesammelte Werke, 1976, t. 1X/II; tegoż Mandalas, „D u. Schweizerische
Monatschrift” , R. X X III, 1955/4; Gesammelte Werke, 1976, t. IX/II;
w przekładzie Magnusa Starskiego Mandale w: tegoż, Mandala. Symboli­
ka człowieka doskonałego, dz. cyt., s. 1—5. [Przyp. tłum.]
22Ą Podstawy psychologii analitycznej'

Rysunek pacjenta doktora Benneta to próba naszkicowania


mandali. Widzimy, że został na nim zaznaczony punkt środ­
kowy, zawiera on wszystkie elementy psychiki pacjenta; waza
zaś to krąg magiczny, to temenos, wokół którego człowiek ów ma
spełnić circumamhulatio. A więc pacjent koncentruje się na
centrum, w tym samym czasie obserwuje on razem wszystkie
rozczłonkowane części swej osobowości i podejmuje próbę
zjednoczenia ich. Circumamhulatio zawsze musi przebiegać zgod­
nie z ruchem wskazówek zegara — ruch w innym kierunku
byłby bardzo niekorzystny. Idea circumamhulatio pojawiająca się
na tym rysunku to pierwsza próba pacjenta zmierzająca do
znalezienia centrum jego psyche, do przelania treści psychicznych
do jednego naczynia. Pacjent jednak nie odnosi sukcesu — kom­
pozycja nie ma równowagi, naczynie się wywraca, ba — wywra­
ca się w lewą stronę, w stronę nieświadomości. A więc to, co
nieświadome, jest ciągle jeszcze przemożne. Jeśh apotropeiczna
magia pacjenta ma być skuteczna, to musi wziąć się do rzeczy
w inny sposób. Przekonamy się, co naszkicował na następnym
rysunku.
Na tym rysunku pacjent podejmuje próbę przywrócenia
symetrii. Widzimy, że to, co przedtem nie dało się zjednoczyć
— przerażające treści nieświadome, których pacjent poprzednio
nie był w stanie pojąć — teraz zostało ujęte w bardziej
korzystnej, nie tak patologicznej formie — zostało przezeń
zasymilowane. Teraz pacjent może zebrać do świętej wazy żywe
treści swej nieświadomości przedstawione w postaci węża.
Naczynie pewnie stoi, już nie grozi, że lada chwila się wywróci,
ma też znacznie lepszy kształt. Wprawdzie pacjent nie zdołał
urzeczywistnić tego, co zamierzał, ale przynajmniej potrafi
nadać jakąś postać zwierzętom. Przedstawione na rysunku
zwierzęta należą do świata podziemnego — to ryby z głębokich
jezior i węże z ciemnych otchłani. Symbohzują one głębokie
ośrodki jego psychologii, sympatyczny system nerwowy. Nader
interesujący wydaje się fakt, że pacjent zbiera do naczynia
również gwiazdy. Oznacza to, że na rysunku pojawia się cały
Kosmos, cały świat pacjenta. Jest to aluzja do nieświadomej
astrologii, którą mamy we krwi, mimo że nie zdajemy sobie
z tego sprawy. Na samej górze obrazka znajduje się uosobienie
Wykład V 22)

Rys. 15. Rysunek wykonany przez pacjenta

nieświadomości, naga postać animy odwrócona plecami. To


typowa pozycja; na początku procesu obiektywizacji obrazów
nieświadomych anima często pokazuje człowiekowi plecy. Na
samym dole widzimy osiem znaków przybierającego księżyca
226 Podstawy psychologii analitycznej

— księżyc to też symbol nieświadomości. Dla pacjenta


nieświadomość jest światem księżycowym, to znzczj nocnym,
którego symbolem jest księżyc. Luna zaś jest rodzaju żeńskiego,
ponieważ nieświadomość jest żeńska. I na tym rysunku widzimy
jeszcze dużo linii pęknięć zakłócających harmonię, zakładam
jednak, że ewolucja pacjenta przybierze formę konstruktywną,
o ile nie wystąpią jakieś niespodziewane zaburzenia. Nadzieja, że
pacjent dojdzie do siebie, nie wydaje się nieuzasadniona,
pojawienie się animy jest bowiem zawsze dobrym omenem.
Anima też jest czymś w rodzaju wazy czy naczynia, ponieważ
zrazu zawiera całą nieświadomość, która jeszcze nie jest po­
dzielona na części. Pacjent próbuje też podzielić motywy,
umieszczając je po prawej i lewej stronie, co oznacza krok
w kierunku świadomej orientacji. Koło, czy też kula, z pierw­
szego rysunku zniknęło, ale nie jest to zły omen. Całe naczynie
stanowi teraz centrum, nie wywraca się, lecz mocno opiera się na
swej podstawie. Wszystko wskazuje na to, że pacjent szczerze się
stara zrobić z sobą porządek.
Należy oddać pacjentowi jego obrazy, ponieważ są one dlań
bardzo ważne. Można sporządzić kopie — pacjenci chętnie
wykonują je na użytek lekarza. Oryginały należą jednak do
pacjentów, ponieważ może się zdarzyć, że zechcą je obejrzeć,
kiedy zaś na nie patrzą, czują, że wyraża się w nich ich
nieświadomość. Oddziaływa na nich obiektywna forma
— działa ona niczym czar. Sugestywny wpływ obrazu od­
działywa na cały system psychologiczny pacjenta, powoduje, że
ożywia się to coś, co pacjent włożył w obraz. To właśnie na tym
polega tworzenie wyobrażeń bożyszcz i magiczne zastosowanie
świętych obrazów, ikon. Przelewają one swą magię w nasz
system, sprawiają, że dochodzimy do ładu ze sobą, zakładając
rzecz jasna, że staramy się w nie wczuć. Kiedy człowiek wczuwa
się w ikonę, zaczyna ona doń przemawiać. Weźcie lamaistyczną
mandalę z Buddą czy Siwą po środku. Na ile się w nią wczujecie,
na tyle przemówi ona do was, na tyle się do was zbliży. Wywiera
ona bowiem magiczny wpływ.
Ponieważ te obrazy nieświadomości wyrażają obecną sytu­
ację psychologiczną ich autora, można je wykorzystywać w ce­
lach diagnostycznych. Na podstawie takiego obrazu można od
Wykiad V" 2,27

razu stwierdzić, co się dzieje z pacjentem — czy jest schizo­


freniczny, czy neurotyczny. Na podstawie tych obrazów można
wręcz ustahć, jakie są rokowania. Jeśh lekarz ma niejakie
doświadczenie, takie obrazy mogą być bardzo pomocne. Oczy­
wiście, trzeba zachować ostrożność — nie jest to zajęcie dla
dogmatyka. Nie można mówić każdemu pacjentowi: „Terapia
doktora Junga polega na tym, że każe on pacjentom malować
obrazki” , tak samo jak wcześniej dało się słyszeć, że doktor Jung
„Dzieli ludzi na introwertyków i ekstrawertyków i powiada:
«Masz żyć podług swego typu»” . To nie jest żadna terapia.
Każdy pacjent to dla lekarza osobny problem, można go
wyleczyć z nerwicy tylko wtedy, jeśh pomoże mu się znaleźć
drogę do rozwiązania jego konfliktów.

Przewodniczący:
Panie i Panowie, wasze oklaski najlepiej mówią, co znaczy
dla was nasz prelegent. Już po raz ostatni w trakcie tego cyklu
wykładów mieliśmy zaszczyt i przyjemność słuchać profesora
Junga. Jedynie w niedoskonały sposób możemy wyrazić naszą
wdzięczność za te wykłady, tak inspirujące i zapładniające,
zasiewające w nas ziarno myśli, jakże cenne dla nas wszystkich,
zwłaszcza zaś dla psychoterapeutów. Wydaje mi się, panie
profesorze, że ten właśnie cel panu przyświecał — sądzę, że go
pan osiągnął. Nasz instytut jest dumny, że zechciał pan
skorzystać z naszego zaproszenia; wszyscy żywimy nadzieję, iż
wkrótce pojawi się pan w Anglii ponownie, by mówić do nas
i jeszcze bardziej pobudzić nas do refleksji na temat tych
wielkich problemów naszych czasów.
N o ta Wyd aw cy

Podstawy psychologii analitycznej. Wykłady tavistockie to steno­


graficzny zapis wykładów wygłoszonycłi przez Carla Gustava
J unga w ramach seminarium odbytego w londyńskim Instytucie
Psychologii Medycznej (Tavistock Clinic) w dniach 30 wrześ­
nia—4 października 1934. Tekst, przejrzany przez Junga, został
wydany w formie maszynopisu powielonego przez Mary Barker
i Margaret Game w 1936 roku pt. Fundamental Psychological
Conceptions: A Report of Five Lectures by C.G . Jung..., choć
powszechnie znany jest pt. Wykłady tavistockie lub Seminarium
londyńskie-, stanowi on podstawę irmych wykładów wygłoszo­
nych później przez Junga w Federalnej Wyższej Szkole Tech­
nicznej w Zurychu w latach 1934—1935.
Fragmenty wykładów po raz pierwszy opublikowano po
francusku w przygotowanym przez Rolanda Caheńa wyborze
pism Junga pt. L ’Homme a la découverte de son âme (Geneve 1944;
Paris 1962) został włączony do angloamerykańskiego wydania
Collected Works Carla Gustava Junga; amerykański wydawca
i tłumacz dzieł Junga R.F.C. Hull opatrzył je dodatkowymi
przypisami i uporządkował. Dopiero później weszły w skład
niemieckiej edycji Gesammelte Werke, t. XV III/I. Niniejszy
przekład wykonano na podstawie obu wydań — niemieckiego
i angielskiego.
N o ta o A uto rze

Carl Gustav Jung urodził się 26 lipca 1875 roku w Keßwill


(kanton Turgowia) w Szwajcarii, w rodzinie pastorów. Szkolę
i studia medyczne ukończył na uniwersytecie w Bazylei,
po czym — od 1900 roku — rozpoczął pracę w klinice
psychiatrycznej Uniwersytetu Zuryskiego. W 1904 roku pu-
bhkuje wyniki opracowanego przez siebie eksperymentu sko­
jarzeniowego przeprowadzonego za pomocą (własnoręcznie
skonstruowanego) galwanometru; zyskuje światową sławę.
W 1907 roku udaje się do Wiednia na pierwsze spotkanie
z Freudem, który z czasem dostrzega w nim swego naj­
wybitniejszego ucznia i następcę; jest redaktorem naczelnym
założonego przez Freuda „Jahrbuch für psychoanalytische
und psychopathologische Forschungen” . Do zerwania z Freu­
dem dochodzi w 1913 roku w wyniku opubhkowania przez
Junga książki Wandlungen und Symbole der L,ibido, w której
przedstawia własne ujęcie kompleksu kazirodztwa. W tym
samym roku Jung rezygnuje z pracy dydaktycznej, oddaje
się własnym badaniom i prywatnej praktyce.
Prace Junga koncentrują się wokół istnienia nieświadomości
zbiorowej i jej treści, które dochodzą do głosu w różnych
przejawach ludzkiej aktywności twórczej, symbolach religij­
nych itp. W związku z tymi badaniami Jung udaje się na
wyprawy badwacze do Afryki Północnej (1921), do Arizony
i Nowego Meksyku (1924—1925) i do Kenii (1926). Podejmuje
też (we współpracy m.in. z Richardem Wilhelmem i Heinrichem
Zimmererem) studia nad filozofią i rehgią Wschodu. Jest
autorem koncepcji typów psychologicznych wyłożonej w fun­
damentalnej pracy 'Psychologische Typen (1921). We współpracy
z Karlem Kerenyim opracowuje psychologiczne interpretacje
2)0 Podstawy psychologii analitycznej

kilku motywów mitologii greckiej; owocem wnikliwych stu­


diów nad alchemią są kolejne dzieła Junga ukazujące się po II
wojnie światowej. Pod koniec życia we współpracy z Anielą
Jaffe spisuje autobiografię Wspomnienia, sny, myśli. Umiera
w Zurychu 6 czerwca 1961 roku.
Ważniejsze prace: Wandlungen und Symbole der L,ibido (1912);
Psychologische Typen (1921); Psychologia a religia (1940); Psychologie
und Alchemie (1944); Odpowied^ Hiobom 2); Mysterium Coniun-
ctionis (1956).
i. ZNACZENIE MARZEN SENNYCH

Gdy człowiek pragnie coś zakomunikować, używa słowa — pisanego lub 416
mówionego. Język ludzki pełen jest symboli, niekiedy jednak posługuje
się również znakami lub obrazami nie podającymi precyzyjnego opisu,
na przykład skrótami czy sekwencjami liter: ONZ, UNICEF, UNESCO;
może tu również chodzić o znane skróty znaków handlowych, imion czy le­
ków, stopni służbowych i insygniów. Te sekwencje liter jako takie nie mają
żadnego znaczenia, otrzymują je jednak za sprawą powszechnego użycia.
Nie są to sym bole, lecz znaki nazywające pewne rzeczy. To, co określamy
mianem symbolu, to fomia wyrazu, miano czy obraz, który może nam być
znany w powszednim życiu, lecz do jego znaczenia konwencjonalnego do­
chodzi jeszcze specyficzne znaczenie uboczne. W symbolu tkwi coś nie­
określonego, nieznanego czy niewidzialnego. Na przykład na wielu kreteń-
skich malowidłach nagrobnych widnieje podwójny zakrzywiony topór. Co
prawda znamy ten przedmiot, nie wiemy jednak, co on oznacza w związku
z użyciem go w danym kontekście symbolicznym. Inny przykład: po krót­
kim pobycie w Anglii pewien Hindus opowiadał przyjaciołom w domu, że
Anglicy otaczają kultem zwierzęta — widział bowiem w kościołach przed­
stawienia orla, lwa i wołu. Jak wielu chrześcijan, człowiek ów nie wiedział,
iż zwierzęta te to atrybuty ewangelistów, które występują w wizji Ezechie­
la; analogią do tego jest egipski bóg słoneczny Horus oraz jego czterech
synów. Także przedmioty takie jak koło czy krzyż w specyficznych warun­
kach mogą mieć treść symboliczną, mimo że to, co dokładnie one symboli­
zują, nadal budzi kontrowersje.
Słowo czy obraz jest symboliczne, jeśli zawiera więcej, niż można do- 417
strzec na pierwszy rzut oka. A wówczas ma ono aspekt „nieświadomy”, któ­
rego doprawdy nigdy nie będzie można precyzyjnie zdefiniować. A zatem
21 0 Życie symboliczne

umysł ludzki, badając symbole, wyrobił sobie wyobrażenia, które umykają


ujęciu racjonalnemu. Koło może nas więc doprowadzić do pojęcia „boskie­
go” Słońca, jeśli jednak o to chodzi, rozum ludzki musi wyznać swą ułom­
ność: człowiek nie jest w stanie podać definicji istoty „boskiej”. Jeśh w swej
intelektualnej ograniczoności określamy coś mianem „boskiego”, to jedynie
nadajemy temu czemuś miano, być może opierając się na naszej wierze, nig­
dy natomiast nie odwołujemy się do faktycznej naoczności. Także religie na
określenie czegoś, co przerasta ludzki mzam, sięgają po język symboliczny.
Ale takie świadome stosowanie symboh to jedynie pewien aspekt doniosłego
faktu psychologicznego; człowiek produkuje bowiem symbole także w spo­
sób nieświadomy i spontaniczny w formie marzeń sennych. Powinniśmy mieć
to na uwadze, jeśli chcemy się dowiedzieć czegoś więcej na temat aktywno­
ści umysłu kidzkiego. Człowiek niczego nie potrafi przeniknąć na wskroś
swą myślą, wszystko zależy bowiem od hczby i jakości jego zmysłów, które
pozwalają mu na ograniczone percypowanie otaczającego go świata. Brak
ów człowiek może sobie częściowo zrekompensować za pomocą przyrzą­
dów naukowych, ale nawet najbardziej czuły aparat nie zdziała nic więcej,
jak tylko pozwoh dostrzec odległe czy małe przedmioty czy usłyszeć ciche
dźwięki. Obojętne, jakich narzędzi używamy, w każdym wypadku dochodzi­
my do momentu, w którym tracimy wszelką pewność. Poza tym nasze po­
strzeganie rzeczywistości ma również aspekty nieświadome, czego dowodzi
na przykład fakt, iż kiedy nasze zmysły reagująna zjawiska realne, te ostatnie
w jakiś sposób zostają przeniesione z dziedziny namacalnej rzeczywistości
w regiony ducha. W umyśle stają się one wówczas procesami psychicznymi,
a o naturze tych ostatnich nie wiemy zgoła nic (albowiem psych é w ogóle nie
pozwala poznać swej prawdziwej substancji psychicznej). A zatem w każdym
doświadczeniu tkwi wielka liczba niewiadomych, abstrahując już od tego, że
każdy konkretny przedmiot zawsze pozostaje o tyle niepoznany, o ile nie po­
trafimy poznać prawdziwej natury materii.
Ponieważ mamy do czynienia z nieskończenie wieloma sprawami, które
znajdują się poza ludzkim poznaniem, stale — świadomie lub nie — uży­
wamy pojęć i obrazów symbolicznych, które się do nich odnoszą (abs­
trahując od języka kościelnego, w których od pojęć takowych aż się roi).
Nie tylko zaś używamy tych symboh, lecz także spontanicznie rodzimy je
w naszych marzeniach sennych. Symbolika w rzeczy samej stanowi fakt
psychologiczny zasługujący na wnikliwą refleksję.
Każdy akt apereepcji, czyli poznania, spełnia wyznaczone sobie zada­
nie jedynie częściowo, jako że nigdy nie jest kompletny. Leżące u pod-
i

}}. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 211

staw wszelkiego poznania postrzeżenie zmysłowe ograniczone jest przede


wszystkim liczbą i jakością naszych zmysłów — można to w jakiejś mie­
rze skompensować za pomocą zastosowania narzędzi, nigdy jednak nie uda
się tego slcompensować na tyle, by w pełni wyeliminować jakiś margines
niepewności. Następnie apercepcja przekłada zauważony fakt na medium
pozornie niewspółmierne, czyli na formę i esencję zdarzenia psychicznego,
którego prawdziwa natura jest dla nas zagadką. Natura ta jest niepozna­
walna dlatego, że poznanie nie może poznać samo siebie; p sych e nie może
poznać własnej substancji. Z tego względu w każdym doświadczeniu tkwi
jakaś liczba niewiadomych, że nie wspomnę już o tym, iż przedmiot pozna­
nia w pewnym sensie jest zawsze nieznany, ponieważ z zasady nie możemy
poznać istoty materii.
Każdy akt świadomy, każde świadomie przeżyte zdarzenie mają po- 420
dwójny aspekt — świadomy i nieświadomy — podobnie jak każde postrze­
żenie zmysłowe ma aspekt podprogowy: na przykład dźwięk pod czy nad
progiem słyszalności czy światło pod lub nad progiem widzialności. Nie­
świadoma część zdarzenia psychicznego dochodzi do świadomości — o ile
w ogóle — jedynie w fonnie pośredniej. Zdarzenie zdradzające istnienie
aspektu nieświadomego albo znamionuje się emocjonalnością, albo cechą
doniosłości witalnej, świadomie nie uznanej. Ta część nieświadoma to jak­
by myśl utajona, którą w miarę upływu czasu będzie można uświadomić so­
bie za pomocą intuicji lub głębszej refleksji. Atoli zdarzenie może objawić
swój aspekt nieświadomy — i tak się zazwyczaj dzieje — także w marze­
niu sennym. Sen przedstawia jednak aspekt podprogowy w formie obrazu
sym bolicznego, a nie racjonalnej myśli. Także z perspektywy historycznej
to właśnie analiza marzeń sennych po raz pierwszy pozwoliła psychologom
na zbadanie nieświadomego aspektu świadomego procesu psychicznego.
Umysł ludzki potrzebował dużo czasu, by zdobyć się na mniej czy bar- 421
dziej racjonalne i naukowe zrozumienie funkcjonalnego znaczenia marzeń
sennych. Sigmund Freud jako pierwszy empirycznie zbadał nieświadome
tło naszej świadomości. Freud wyszedł z założenia, iż marzenia senne nie
nawiedzają ludzi przypadkowo, lecz że związane sąze świadomymi myśla­
mi i problem.ami. Przypuszczenie to w żadnym wypadku nie było dowolne,
zasadzało się bowiem na dedukcjach wybitnych neurologów (na przykład
Pierre’a Janeta), iż objawy neurotyczne związane są z jakimś doświadcze­
niem świadomym. Ba, wydawało się nawet, iż są to odszczepione fragmen­
ty obszaru świadomości, które kiedy indziej i gdzie indziej mogą się jawić
w polu świadomości. Pod koniec XIX wieku Sigmund Freud i Joseph Breu-
212 Życie symboliczne

er doszli do przekonania, iż symptomy neurotyczne — histeria, niektóre ro­


dzaje bólów, zachowań odbiegających od normy — są tak naprawdę nośne
symbohcznie. Niczym marzenia senne, są one formami ekspresji psych é
nieświadomej, a zatem są także sym boliczne. Na przykład pacjent, który
znalazł się w jakimś nieznośnym położeniu, może zacząć cierpieć na przy­
kurcze uniemożhwiające mu picie. Po prostu „nie może przełknąć” sytuacji,
z jaką ma do czynienia, hiny pacjent, który znalazł się pod podobną presją
psychiczną, może cierpieć na osobliwy paraliż nogi, czyli może „nie być
w stanie posuwać się dalej”'. Jeszcze inny pacjent, wymiotujący przy jedze­
niu, może nie być w stanie „strawić” czegoś, co jest mu niemiłe. Mógłbym
tu przytoczyć jeszcze wiele podobnych przykładów, atoli reakcje fizyczne
to jedynie forma, w jakiej wyrażają się ciążące człowiekowi nieuświada-
miane sobie przezeń problemy psychiczne. Jeszcze częściej dają one o so­
bie znać w marzeniach sennych.
422 Każdy psycholog, któremu dane było poznać jakąś liczbę marzeń sen­
nych, wie, iż symbole oniryczne są znacznie bardziej różnorodne niż soma­
tyczne objawy nerwicowe — często są to nader wyrafinowane, malownicze
fantazje. Jeśli jednak analityk, któremu dane było zmierzyć się z takowym
materiałem sennym, zastosuje freudowską metodę „swobodnych skoja­
rzeń”, sprowadzi je do „jednej i tej samej myśli utajonej”. Metoda ta polega
jedynie na tym, że każe się pacjentowi mówić na temat obrazów sennych.
Tego właśnie nie czyni lekarz, który nie jest psychologiem, uznający, że —
biorąc pod uwagę czas wyznaczony na wizytę — nie należy pozwalać pa­
cjentowi na gadanie bez końca na temat jego fantazji. Gdybyż jednak lekarz
wiedział, że oto pacjent właśnie zamierza się zdradzić i odsłonić nieświado­
me tło swego cierpienia! Kto mówi dostatecznie długo, niechybnie zdradzi
się w swej mowie, a także w tym, czego z premedytacją nie mówi. Może
starać się z wszystkich sił odwrócić uwagę swoją i lekarza od prawdziwych
fałctów, a i tak po jakimś czasie będą one leżały jak na dłoni. Pacjent, gada­
jąc jak najęty, w pozornie irracjonalny sposób nieświadomie opisuje pewien
obszar, do którego ciągłe będzie wracał w formie stale ponawianych prób
ominięcia go. Opisując to, może wręcz używać wielu symboli pozornie słu­
żących zamiarowi ukrywania i unikania, a mimo to wskazujących na rdzeń
owej przykrej sytuacji, w której się znalazł.
423 Jeśli zatem lekarz zdobędzie się na cierpliwość, usłyszy wiele symbo­
licznych wypowiedzi, z pozom pojawiających się jedynie po to, by ukryć
jakąś tajemnicę przed świadomym poznaniem. Lekarz tak wiele ma do czy­
nienia z aspektem cienia właściwym życiu, że jedynie rzadko myli się, in-
Jl Symbole i objaśnianie marzeń sennych 213

terpretując podawane mu przez pacjenta wskazówki jako oznaki nieczyste­


go sumienia. To, co ostatecznie dane mu będzie odkryć, niestety potwierdzi
jego oczekiwania. Dotychczas nikt nie był w stanie przedstawić kontrargu­
mentów przeciwko freudowskiej teorii wyparcia i spełnienia życzenia jako
rzekomych źródeł symbohki sennej.
Ale gdy zajmiemy się opisanym tu niżej przeżyciem, można będzie 424
mieć pewne wątpliwości. Pewien kolega opowiedział mi o przeżyciu, ja ­
kie dane mu było podczas długiej podróży pociągiem w Rosji. Człowiek
ten, mimo że nie mówił po rosyjsku i nawet nie był w stanie odcyfrować
cyryhcy, zaczął się zastanawiać, co mogą oznaczać te nieznane mu znacz­
ki, jakie widział na mijanych pod drodze tablicach. Zapadł wówczas w stan
senny i zaczął nadawać tym hterom najróżniejsze znaczenia. Jedna myśl
wyłaniała się za drugą — w nastroju odprężenia człowiek ów zauważył,
że owo „swobodne kojarzenie” przywołało wiele wspomnień z przeszłości,
wśród których znajdowała się myśl o czymś niemiłym i już dawno temu
zepchniętym w niepamięć — wspomnienie o czymś, co chciał zapomnieć.
I w rzeczy samej ów mój przyjaciel dobrnął w ten sposób do tego, co my,
psychologowie, określamy mianem „kompleksów” — odkrył tłumione te­
maty podszyte emocjami, zespoły, które w danym wypadku mogą się przy­
czynić do wywołania permanentnych zaburzeń psychicznych, a niekiedy
nawet symptomów nerwicowych.
Nie było to jednak marzenie senne, jedynie „swobodne kojarzenie” do 425
niezrozumiałych liter — oznacza to, że do sedna sprawy można było prze­
niknąć z każdej strony świata. Za pomocą swobodnego kojarzenia można
się natknąć na krytyczne myśh utajone, niezależnie od tego, jaki punkt wyj­
ścia obierzemy: symptomy, sny, fantazje, litery w cyrylicy czy obrazy sztu­
ki współczesnej. W każdym razie fakt ten nie mówi nic na temat marzeń
sennych i ich prawdziwego znaczenia — wskazuje on jedynie na to, że ist­
nieje jakiś swobodny materiał skojarzeniowy. Sny bardzo często rnająnader
wyraźną^ niejako nastawioną na cel strukturę — pozwala to przypuszczać.
Jakie idee i zamiary się tu kiyją, z reguły jednak nie można ich tak od razu
i bezpośrednio zrozumieć.
Doświadczenie to otwarło mi oczy, toteż — nie wyrzekając się idei 426
„swobodnego kojarzenia” — doszedłem do wniosku, iż bardziej powinie­
nem skupić uwagę na samym śnie, czyli na jego formie i wypowiedzi. Na
przykład jednego z moich pacjentów nawiedził pewnego razu sen o pijanej,
wulgarnej kobiecie z rozpuszczonymi włosami. Wydawało mu się, że jest to
jego żona, choć tak naprawdę wyglądała ona całkiem inaczej. Powierzchow-
2 14 Życie symboliczne

nie rzecz ujmując, sen ów był szolaijąco nieprawdziwy, pacjent natycłimiast


odrzucił go jako absurd. Gdybym kazał mu snuć swobodne skojarzenia na
ten temat, z pewnością podjąłby on próbę odejścia możliwie jak najdalej
od nieprzyjemnej wypowiedzi sennej. W tym wypadku doszedłby zapewne
w końcu do jednego ze swych głównych kompleksów — być może do kom-
plelcsu w żaden sposób nie związanego z jego ż o n ą— ale tym samym nie
dowiedzielibyśmy się nic na temat specyficznego znaczenia owego osobli­
wego marzenia sennego. Ale co chciała nieświadomość powiedzieć, zdoby­
wając się na takie najwyraźniej fałszywe stwierdzenie?
427 Jeśli więc jakiś ignorant uważa marzenia senne za nicnieznaczące, cha­
otyczne fantazje, ma do tego pełne prawo, jeśh jednak zakładamy, iż są to
normalne zjawiska (Ictórymi w rzeczy samej one są), należałoby podejść do
nich albo z perspektywy kauzalnej — czyli uznać, że musi istnieć jakaś ra­
cjonalna przyczyna tego zjawiska — albo trzeba by przypisać im jakiś cel;
można też równocześnie przyjąć obie te perspektywy.
428 Tak naprawdę mamy tu do czynienia z wyobrażeniem bliskiej śniącemu,
zdegenerowanej kobiety — zostało ono wy projektowane na żonę, co zafał­
szowało wypowiedź. A zatem do czego się ono odnosi?
429 W Średniowieczu, na długo przedtem, nim dane było dowieść fizjo­
logom, iż ze względu na budowę przysadki mózgowej w każdym z nas
znajdują się elementy męskie i kobiece, znane było powiedzenie: „Każdy
mężczyzna ma kobietę w sobie”*. Ten żeński element w każdym mężczyź­
nie określiłem mianem „animy” (kwestią tą zajmę się później). Ów aspekt
kobiecy polega zasadniczo na nieco mniej wartościowym stosunku do śro­
dowiska, zwłaszcza do kobiet, fakt ten jednak człowiek starannie ukryw'a
przed samym sobą i przed otoczeniem. Innymi słowy: nawet wtedy, gdy
widzialna osobowość człowieka wydaje się zapewne całkiem normalna,
człowiek ów całkiem nieźle może skrywać przed otoczeniem — a nawet
przed samym sobą — nader żałosny stan „wewnętrznej kobiety”. Z sytu­
acją tego rodzaju dane mi było zetknąć się w wypadku innego pacjenta:
jego aspekt kobiecy bynajmniej nie przedstawiał się dobrze. Marzenie sen­
ne powiedziało mu: „Pod pewnym względem zachowujesz się jak upadła
kobieta” — w ten sposób śniący znalazł się w stanie prawdziwego szoku
(przykładów tego rodzaju nie można, rzecz jasna, interpretować w ten spo­
sób, że nieświadomość zajmuje się udzielaniem pouczeń „moralnych”, sen

' Dominicus Gnosius: Hermetis Trismegisti Tractatus vere aureus de lapide phi-
losophici secreto. 1610. S. 101. [Przyp, wyd.]
u. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 215

przecież nie kazał pacjentowi „lepiej się prowadzić”, lecz tylko próbował
skorygować niewłaściwą postawę świadomości, która karmiła się fikcją, że
człowiek ów to dżentelmen w każdym calu).
Refleksje te spowodowały, że z wolna zacząłem podchodzić z dystan- 430
sem do stosowanej przez Freuda metody „swobodnych skojarzeń”; chcia­
łem trzymać^ się możliwie jak najbliżej samego snu, wykluczając w miarę
możliwości wszystkie nieważne wyobrażenia i skojarzenia, jakie mógł on
przynieść. Owszem, mogły one doprowadzić do kompleksu pacjenta, ja
miałem jednak na względzie znacznie_bardziej dalekosiężny zamiar niż tyl­
ko odkrywanie kompleksów wywołujących zaburzenia neurotyczne. Jeśli
chodzi o te ostatnie, znamy wiele możliwości ich poznawania: psycholog
może na przykład zaczerpnąć wszystkie niezbędne wskazówki, stosując test
skojarzeń słownych (a zatem pytając pacjenta, co mu się kojarzy z daną gru­
pą słów, następnie zaś analizując odpowiedzi, jakie w ten sposób otrzymał).
Jeśli jednak chcemy poznać i zrozumieć psychiczną biografię człowieka,
powinniśmy zdawać sobie sprawę, że jego sny i występujące w nich obrazy
symboliczne odgrywają znacznie ważniejszą rolę.
Ale dlaczego w ogóle powinniśmy zwracać uwagę na marzenia sen- 431
ne, owe niepozorne, zwiewne, niejasne i niepewne iluzje? Czy sny w ogó­
le zasługują na uwagę? Nasz racjonalizm z pewnością by ich nie polecał,
a historia objaśniania marzeń sennych tak czy owak była dotychczas jed­
nym słabym punktem; w rzecz samej, mówiąc oględnie, była dość nieza-
chęcająca i „nienaukowa”. Ale marzenia senne to najczęściej się pojawia­
jące, najpowszechniej występujące źródła badania ludzkiej władzy sym-
bolizacji, jeśli zechcemy abstrahować od treści psychoz, nerwic, mitów
i wytworów różnych dziedzin sztuki. Te ostatnie występująjednak rzadziej,
są bardziej złożone, trudniej je zrozumieć, ponieważ — jako że chodzi tu o
specyfikę indywidualną — nie można się odważyć na interpretacje takich
wytworów nieświadomych bez pomocy ich wytwórcy. Marzenia senne są w
rzeczy samej źródłem całej naszej wiedzy o symbolice.
Jak już pokazałem, nie można wymyślać symboli; zawsze wtedy, gdy 432
się one pojawiają, nie są owocami świadomego zamiaru i wolicjonalnego
wyboru. Gdybym posługiwał się taką metodą, symbole byłyby jedynie zna-
kami i skrótami świadomych myśli. Tymczasem symbole rodzimy w spo­
sób spontaniczny — możemy to zauważyć na podstawie marzeń sennych,
których nie wymyślamy, które po prostu nas n a w ^ d ^ ą . Nie można ich
zrozumieć ot, tak po prostu — potrzebna jest tu stararma anahza odwołują­
ca się do pomocy skojarzeń. Ale, jak już tu wcześniej pokazałem, nie cho-
216 Życie symboliczne

dzi tu o „swobodne skojarzenia”, ktcjre — jak wiadomo — koniec końców


zawsze prowadzą do emocjonalnych myśh czy kompleksów, nieświadomie
pętających nasz umysł. Jeśh zechcemy dotrzeć do tego miejsca, nie musi­
my odwoływać się do pomocy marzeń sennych. Atoli w pierwszych latach
psychologii klinicznej powszechnie zakładano, że analiza marzeń sennych
służyć ma odkrywaniu kompleksów. Cóż, jeśli o to chodzi, wystarczy zasto­
sować eksperyment skojarzeniowy, który — jak tego dowiodłem już wiele
lat temu — daje nam niezbędne wskazówki. Ba, ale nawet to nie jest po­
trzebne, osiągniemy bowiem identyczny rezultat, jeśh pozwolimy wygadać
się ludziom.
Zacząłem przypuszczać, że marzenia senne mogą pełnić inną, bardziej
interesującą funkcję. Fakt, że ostatecznie prowadzą one do kompleksów,
nie może uchodzić za ich specyficzną zasługę. Jeśli chcemy wiedzieć, co
oznacza sen i jaką specyticzną funkcję on pełni, powinniśmy podjąć próbę
uniknięcia owego nieuniknionego rezultatu, czyli kompleksu. Jeśli próba
interpretacji ma się udać, powinniśmy wytyczyć granice owej „nieograni­
czonej” wolności swobodnego kojarzenia, powinniśmy narzucić ogranicze­
nia, które tkwią w samym śnie. Za sprawą swobodnego kojarzenia oddala­
my się od indywidualnego obrazu sennego i tracimy go z oczu. Tymczasem,
przeciwnie, powinniśmy trzymać się bliżej snu i jego formy indywidualnej.
Sen sam się ogranicza, jest on własnym kryterium tego, co należy do niego,
i tego, co od niego odbiega. Cały materiał znajdujący się poza zasięgiem
snu czy przekraczający granice wynikające z jego indywidualnej formy
prowadzi na manowce i nie wywołuje nic innego, jak tylko kompleksy,
o których nie wiemy, czy należą one do snu, czy nie, ponieważ można je
też wywołać na wiele innych sposobów. Istnieje na przykład całe mnóstwo
różnorodnych obrazów „symbolizujących” czy — mówiąc lepiej — przed­
stawiających alegorycznie akt płciowy. Marzeniu sennemu chodzi jednak
najwyraźniej o własną specyficzną formę wyrazu, mimo faktu, że najbliż­
sze skojarzenia prowadzą do wyobrażenia aktu płciowego. Nie jest to nic
nowego, wydaje się, że jest to oczywiste, ale nasze właściwe zadanie pole­
ga na tym, by zrozumieć, dlaczego sen wybrał sobie taką a nie inną formę
indywidualnego wyrazu.
Jedynie taki materiał, który — jak się okazało ~ - je s t jasno i wyraźnie
związany z marzeniem sennym, należy wykorzystywać w trakcie interpre­
tacji. O ile „swobodne kojarzenie” niejako zygzakowatym ruchem odwodzi
nas od materiahi sennego, o tyle zaproponowana przeze mnie metoda przy­
pomina raczej krążenie wokół centrum, którym jest sam obraz senny. Pracu-
II. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 217

ję, krążąc wokół obrazu onirycznego, nie zważając na podejmowane przez


śniącego próby uniku. Skupiam się na specyficznych tematach, na samym
śnie, nie zważając na stale ponawiane przez śniącego próby wyłamania się
ze snu. Ta zawsze dająca o sobie znać „neurotyczna” tendencja do rozsz­
czepienia ma wiele aspektów, wydaje się jednak, że ostatecznie polega ona
aa zasadniczym oporze świadomości wobec wszystkiego, co nieświadome
i nieznane. Jak wiemy, ów często przybierający tak namiętne formy wyrazu
opór jest typowy dla psychologii kultur pierwotnych, które z reguły są kon­
serwatywne i wykazują skłonności wybitnie mizoneistyczne. Wszystko, co
nowe i nieznane, wywołuje wyraźne, ba, często przesądne wręcz lęki. Lu­
dzie pierwotai zachowują się niczym dzikie zwierzęta w obliczu niepożą­
danych wydarzeń. Nasza wysoce zróżnicowana cywilizacja w żadnym wy­
padku nie jest wolna od takich prymitywnych form zachowań. Nowa idea,
która nie odpowiada pod każdym względem powszechnemu oczekiwaniu,
natyka się na poważne przeszkody psychologiczne. Temu, kto ją propaguje,
nie jest to poczytywane za zasługę — człowiek takowy budzi wszelkiego
rodzaju obawy, jest zwalczany, darzony niechęcią. Jeśli chodzi o psycholo­
gię, która sama jest nową dziedziną wiedzy, możemy dostrzec mizoneizm
w pełnej krasie, zajmując się zaś własnymi marzeniami sennymi, bez trudu
możemy obserwować własne reakcje, jeśli musimy przyznać się do jakiejś
niemiłej dla nas myśli. Zawsze wtedy, gdy mamy do czynienia z lękiem
przed tym, co nieoczekiwane i nieznane, przed tym, co ludzi oburza, swo­
bodne skojarzenie wykorzystywane jest jako droga ucieczki. Nie wiem już,
jak często podczas pracy musiałem powtarzać: „Wróćmy do snu. Co mówi
panu/pani sen?” .
Jeśli zatem chcemy zrozumieć sen, powinniśmy traktować go poważtiie 435
i zakładać, że chodzi mu o to, co najwyraźniej mówi, nie znamy bowiem
uzasadnienia hipotezy, że coś przedstawia się inaczej, niż się przedstawia.
Atoli pozorna miałkość snu jest czasem tak przekonująca, że nie tylko sam
śniący, lecz również interpretator łatwo może ulec przesądowi „To prze­
cież nic irmego, jak tylko...”. Zawsze wtedy, gdy senjest problematyczny
i upiorny, pojawia się pokusa, by go w ten sposób zbyć.
Ludzie w większości uważają sztukę objaśniania marzeń sennych za 436
zbędną umiejętność — dane mi było się o tym przekonać między innymi
podczas pobym u pewnego ludu Afryki Wschodniej. Ku mojemu zdumieniu
tubylcy stwierdzili, że w ogóle nie m ają snów. Dzięki cierpliwie kontynu­
owanym rozmowom przekonałem się w końcu, że wprawdzie miewają sny
jak wszyscy inni ludzie, ale nie przypisują im żadnego znaczenia. „Sny nor-
218 Życie symboliczne

malnych ludzi nic nie znaczą” — oświadczyli. Uważali, że jedynie wodzo­


wie i medicine-men miewają ważne marzenia senne, które odnoszą się do
dobrobytu plemienia, toteż są nader wysoko cenioire. Okazało się jednak,
że wódz i medicine~men nie miewają już snów, odkąd w krainie tej poja­
wili się Anglicy. District Comissioner— angielski administrator prowincji
— przejął funkcję pełnioną dotychczas przez „wielkie sny”, które aż do tej
pory wyznaczały losy plemienia^.
Incydent ten — exempli gratia — pokazuje, że nawet w społecznościach
pierwotnych panują ambiwalentne poglądy na temat marzeń sennych. Ci tu­
bylcy zachowywali się pod pewnym względem niczym współcześni ludzie
cywilizowani, którzy — tylko dlatego, że nie rozumieją swych marzeń sen­
nych — uważają, iż nic one nie znaczą. Ale nawet człowiek cywilizowany
czasem zauważa, że sen (którego zapewne nie przypomina sobie już zbyt do­
kładnie) przyczynia się do polepszenia lub pogorszenia jego nastroju. Ozna­
cza to, że sen został „zi'ozumiany”, choć tylko na poziomie nieświadomym.
Jedynie wówczas, gdy marzenie senne jest szczególnie sugestywne lub gdy
się powtarza, wielu ludzi zaczyna się interesować, co właściwe ono oznacza.
Na podstawie swych doświadczeń psychologowie zakładają istnienie
psyché nieświadomej, mimo że wielu przyrodoznawców i filozofów negu­
je tę hipotezę. Ci ostatni naiwnie dedukują, iż założenie to implikuje ist­
nienie dwóch „podmiotów” czy — bardziej ogólnie — dwóch osobowości
w obrębie jednego indywiduum. Tak, w rzeczy samej, całkiem słusznie —
to właśnie implikuje ta hipoteza. Wielu ludzi współczesnych cierpi na takie
rozszczepienie osobowości. Nie jest to bynajmniej symptom patologiczny,
lecz fakt, którego występowanie można zauważyć jak świat długi i szeroki,
nie tylko u neurotyków. Uniwersalny stan nieświadomości to wspólne dzie­
dzictwo całego rodzaju ludzkiego.
Świadomość człowieka rozwijała się w trakcie długiego i mozolnego pro­
cesu — procesu, który wymagał upływu całych epok, by wreszcie dane było
istocie ludzkiej wspiąć się na szczebel życia cj^wilizowanego (który całkiem
dowolnie datuje się na okres wynalezienia pisma, a zatem na około IV tysiąc­
lecie przed Chr.). Ewohicja ta bynajmniej nie dobiegła jeszcze końca. Całe
połacie umysłu ludzkiego skrywają jeszcze mroki, albowiem to, co określa­
my mianem psyché, w żadnym wypadku nie jest tożsame z naszą świado­
mością i jej treściami. Dusza ludzka jest częścią natuiy — jest ona równie

Zob. Carl Gustav Jung: Wspomnienia, sny, myśli. S. 263 i nast. Zob. par. 674
niniejszego tomu. [Przyp. tłum.]
u . Symbole i objaśnianie marzeń sennych 2 19

bezgraniczna jak sama natura. A zatem nie jesteśmy w stanie zdefiniować a n i,,
duszy, ani natury; możemy jedynie w miarę naszych skromnych środków opi-
aywać to, w jaki sposób jej doświadczamy. Abstrahując od ostatnich odkryć
medycyny znamy także argumenty logiczne,’pozwalające nam na odrzucenie
stwierdzeń w rodzaju „Nieświadomość nie istnieje”; ludzie, którzy wygłasza- .
ją takie tezy, dają w ten sposób jedynie wyraz smletniemu „rnizoneizmowi”,
czyli lękowi przed tym, co nowe i nieznane.
Ten opór przeciwko idei nieznanej części psych é ludzkiej można wythi- 440
maczyć względami historycznymi. Świadomość to stosunkowo nowa zdo­
bycz namry, toteż znajduje się ona jeszcze w stadium „eksperymentalnym”;
jest słaba, łatwo ją zranić. Jak stwierdzili antropolodzy, jednym z najczę­
ściej występujących zaburzeń psychicznych u ludów pierwotnych jest stan
określany mianem „utraty duszy” — chodzi tu o wyraźne rozszczepienie
(fachowo: dysocjację) świadomości. Wśród ludzi, których świadomość
znajduje się na różnym od naszego szczeblu rozwoju, „duszy” (czy psyché)
nie odczuwa się jako jedność. Wiele ludów pierwotnych wierzy, że czło­
wiek poza własną duszą ma jeszcze „duszę buszu” wcieloną w zwierzę czy
drzewo — z „duszą buszu” człowieka wiąże stan czegoś w rodzaju tożsa­
mości psychicznej. Wybitny etnolog francuski Lucien Lévy-Bruhl określił
to m ianem „participation mystique"^. U ludów pierwotnych owo zjawisko
utożsamienia może występować w różnych formach. Jeśli „dusza buszu”
występuje w postaci zwierzęcia, owo zwierzę traktowane jest jako ktoś
w rodzaju brata danego człowieka. Na przykład człowiek, którego bratem
jest krokodyl, może bez obaw przepłynąć rzekę, w której roi się od tych
gadów. Jeśli „dusza buszu” jest drzewem, uważa się, iż sprawuje ono coś
w rodzaju władzy rodzicielskiej nad danym indywiduum. W obu wypad­
kach działanie na szkodę danego zwierzęcia czy drzewa traktowane jest
jako szkodzenie samemu człowiekowi. Kilka plemion zakłada, iż człowiek
ma wiele dusz — wiara ta wyraża poczucie, iż każde indywiduum ludzkie
składa się z wielu związanych ze sobą, lecz różnych jedności. Oznacza to,
że psych é bynajmniej nie jest istnieniem o solidnej strukturze — ba, pod na­
wałem niekontrolowanych emocji aż nazbyt łatwo może się rozpaść.

’ Gwoli uniknięcia nieporozumień, muszę stwierdzić, że później, z obawy przed


zarzutami krytyki, Lévy-Bmhl wycofał się z tego określenia, wydaje mi się jednak,
iż to jego oponenci nic mieli racji. W psychologii dobrze jest bowiem znany fala, że
człowiek może się nieświadomie utożsamiać z inną osobą czy nawet jakimś przed­
miotem.
220 Życie symboliczne

441 Sytuacja tego rodzaju, znana nam z opisów antropologicznych, bynajm­


niej nie jest niczym obcym naszej zaawansowanej w rozwoju cywilizacji.
My również możemy paść ofiarą dysocjacji, my również możemy utracić
tożsamość, możemy zostać opętani przez humory czy zachowywać się cał­
kiem nieracjonalnie, tak że ktoś zada nam pytanie: „Co za bies w ciebie
wstąpił?”. Wprawdzie mówimy, że „się kontrolujemy”, ale samokontrola to
zdolność nader rzadka i wielce zastanawiająca. Być może wmawiamy so­
bie, że trzymamy się w garści, podczas gdy jeden czy dragi przyjaciel może
nam opowiedzieć o nas rzeczy, z których w żadnym wypadku nie zdawali­
śmy sobie sprawy. Zafascynowani „źdźbłem w oku brata”, prawie zawsze
zapominamy zastosować do siebie ową krytykę, którą tak hojnie szaftijemy
w stosunku do innych.
442 Wszystkie te aż nadto dobrze znane fakty nie pozwalają nam na wątpli­
wości, że na wyżynach naszej cywiHzacji świadomość ludzka nie osiągnęła
jeszcze odpowiedniego stopnia ciągłości. Nasza świadomość ciągle jeszcze
jest podatna na rozszczepienia i zranienia — możemy stwierdzić, że jest to
szczęście o tyle, iż rozszczepialność p sych é z dragiej strony stanowi pewną
korzyść, dzięki temu możemy bowiem skupić się na jednym punkcie, wy­
kluczając wszystko, co mogłoby nas rozpraszać. Ale to poważna różnica,
czy świadomość z premedytacją tymczasowo odszczepia i tłumi jakąś część
psych é, czy też przytrafia się to człowiekowi, to znaczy, czy psych é czy­
ni to spontanicznie, bez wiedzy i zgody zainteresowanego, a może wręcz
wbrew niemu. To pierwsze stanowi dokonanie cywilizacji, to drugie — to
stan pierwotny i archaiczny, to zgoła patologia i źródło nerwic. Mamy tu do
czynienia z „utratą duszy” — symptomem ciągle jeszcze istniejącego pry­
mitywizmu mentalnego.
443 W rzeczy samej długa droga wiedzie od piew otności do takiej spój­
ności p sych é świadomej, w której można by pokładać zaufanie. Nawet
w dzisiejszej epoce świadomość to sprawa dość wątpliwa, wystarczy bo­
wiem niewielki afekt, a jej ciągłość zostanie zerwana. Z drugiej strony opa­
nowanie uczuć, niezależnie od tego, jak bardzo pożądane się to wydaje, to
zdobycz dość wątpliwa, jeśli miałoby to oznaczać, że nasze życie społeczne
straci różnorodność, barwę, ciepło i urok.
Î V

2. F U N K C JE NIEŚW IAD O M O ŚCI

U podstaw marzenia sennego legła niewątpliwie pobudlca emocjonalna, 444


w litórej współdziałają — jalc można się tego spodziewać — zwyłcłe kom­
pleksy. Mamy tu do czynienia z wrażliwymi punktami, z czułymi miejscami
psyché — to one jako pierwsze i przede wszystkim reagują na problema­
tyczną sytuację zewnętrzną. Naszkicowałem dotychczas kilka zasad, jakie
stosuję podczas analizy marzeń sennych; jeśH bowiem chcemy zbadać sym-
bolotwórcze zdolności człowieka, okazuje się, że sny to podstawowy i naj­
bardziej przystępny materiał, do którego możemy się odwołać. Jeśli chodzi
o anaUzowanie marzeń sennych, ważne są przede wszystkim dwie kwestie;
po pierwsze, sen należy traktować jako fakt, co do którego nie wolno z góry
wysuwać żadnych przypuszczeń, poza jednym; że za faktem tym kryje się
jakiś sens; po drugie; marzenie senne to spęcyficma forma wyrazu nieświą-
domości. Niezależnie od tego, jak wielkie lekceważenie możemy okazywać
psyché nieświadomej, tak czy owak musimy przyznać, iż jest to zjawisko
warte zbadania. Nieświadomość to fakt symujący się przynajmniej na tej
samej płaszczyźnie, na której loliujemy pchłę, tę zaś darzy szczerym zain­
teresowaniem badacz zachowań owadów. Jeśli więc jakiś ignorant uważa
marzenia senne za nicnieznaczące, chaotyczne fantazje, ma do tego pełne
prawo, jeśli jednak zakładamy, iż są to normalne zjawiska (którymi w rze­
czy samej są), należałoby podejść do nich albo z perspektywy kauzalnej
— czyli uznać, że musi istnieć jakaś racjonalna przyczyna tego zjawiska —
albo trzeba by przypisać im jakiś cel; można też równocześnie przyjąć o.bie,
te perspektywy. Przyjrzyjmy się jednak teraz bliżej, w jaki sposób związane
są ze sobą treści świadome i nieświadome. Weźmy znany przykład; nagle
nie potrafimy sobie przypomnieć, co mieliśmy powiedzieć, mimo że przed
sekundą mieliśmy to już na końcu języka; czy też zapominamy imię przy-
2 22 Życie symboliczne

jaciela, i to doktadiiie w chwili, gdy chciehśmy je powiedzieć. Mówimy,


że nie potrafimy sobie tego przypomnieć, choć tak naprawdę dana myśl
czy dany fakt trafił pod władzę nieświadomości czy w każdym razie na ja­
kiś czas oderwał się od świadomości. Podobne zjawisko występuje także
w dziedzinie percepcji: kiedy słyszymy dźwięk ciągły na granicy słyszal­
ności, wydaje nam się, że dobiega on w regularnych odstępach. Ale takie
wahania nie wynikają ze zmiany jakości dźwięku, lecz z periodycznego za­
nikania i przybierania uwagi.
445 Jeśli coś znika nam ze świadomości, to wcale to nie oznacza, że przesta­
je istnieć, podobnie jak .'^mochód, który sliręcił za węgłem, nie rozpłynął się
w powietrzu. Dokładnie tak samo, jak zapewne ujrzymy auto, gdy skręcimy
z:a rogiem, powi'ócą do nas myśli, które na pewien czas straciliśmy z pola
widzenia. W żadnym wypadku nie mamy powodu, by zakładać, że treści
psychiczne, które na jakiś czas uległy zaciemnieniu, przestały istnieć. Cóż,
po prostu nie pojawiają się w polu widzenia. Z doznaniem sprawa nie przed­
stawia się inaczej — dowodzi tego następujący eksperyment: jeśli ktoś lub
coś zacznie wydawać ciągły dźwięk pod progiem słyszalności, wówczas
— uważnie się przysłuchując — możemy zauważyć, że w regularnych od­
stępach można go usłyszeć, po czym znowu przestaje być słyszalny. Wahania
te można wywodzić z okresowego przybierania i zanikania uwagi. Dźwięk
nigdy nie ustaje, wydawany jest z równomiemą intensywnością — takt, że
pozornie zanika, spowodowany jest jedynie spadkiem uwagi.
446 A zatem nieświadomość składa się przede wszystkim z wielości tymcza­
sowo zaciemnionych treści, które — jak pokazuje doświadczenie — nadal
wywierają wpływ na procesy świadome. Przyglądając się krzątaninie czło­
wieka nieobecnego duchem, możemy na przykład zauważyć, jak w pew­
nym miejscu udaje się on do swego pokoju, nagle bowiem powziął zamiar,
by coś stamtąd przynieść. Nagle zatrzymuje się, niczym wryty: zapomniał,
po co wstał, co chciał przynieść. Bezmyślnie przebiera wśród rzeczy, nie ma
jednak pojęcia, czego właściwie szuka. I nagle uświadamia sobie: znalazł
to, po co przyszedł, mimo że całkiem zaponmiał, co to miałoby być. Zacho­
wuje się niczym lunatyk, który zapomniał, co zamierzał, a jednak zamiar
ów nadal go prowadzi. Obserwując zachowanie neurotyka, możemy na­
tknąć się na setki przykładów potwierdzających, że pozornie wykonuje on
świadome i zamierzone czynności; ale kiedy go o to zapytamy, człowiek ów
ku własnemu zdumieniu stwierdzi, że albo nie zdaje sobie sprawy z tego, co
robi, albo zamierzał zrobić coś zgoła innego. Słyszy i zarazem nie słyszy,
widzi i zarazem jest ślepy, wie i zarazem nie wie. Tysiące podobnych obser-
II. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 223

wacji pozwoliły specjalistom stwierdzić, że treści nieświadome zachowują


sięw taki sposób, jak gdyby były one świadome; w wypadkach tego rodza­
ju nigdy nie można mieć pewności, czy dany człowiek zdaje sobie sprawę
z tego, co myśli, mówi i czyni. Coś, co dla jednego wydaje się oczywiste
i jawne, drugiemu może wydawać się zgoła nieistniejące. Mimo to człowiek
ów zachowuje się w taki sposób, jak gdyby całkiem dobrze zdawał sobie
z tego sprawę.
Zachowanie takowe skłania wielu lekarzy do odrzucania opowieści 447
pacjentów histerycznych jako wierutnych bredni. Cóż, ludzie ci z pew­
nością kłamią więcej niż większość z nas, ale „kłamstwo” to doprawdy
niewłaściwe słowo na określenie tego, co oni czynią. Ich stan psychiczny
w rzeczy samej powoduje, że ich zachowanie nie jest pewne, ponieważ
świadomość ich często jest zamroczona nieprzewidzianymi ingerencjami
nieświadomej aktywności psychicznej. Takie wahania percepcji mogą też
wykazywać nawet wrażenia naskórkowe; w pewnych chwilach histeryk
czuje się tak, jak gdyby ktoś nakłuwał mu igłą rękę; w innych momen­
tach nic nie czuje. Gdy skierujemy na jakiś punkt całą uwagę pacjenta,
w danych warunkach całe ciało może się zachowywać niczym znieczulo­
ne — aż do chwili, gdy opadnie napięcie, przyczyna owego zamroczenia
zmysłów. A wówczas natychmiast powraca percepcja zmysłowa, mimo to
dany człowiek przez cały czas nie zdawał sobie sprawy z tego, co się dzie­
je. Lekarz może z całą jasnością stwierdzić występowanie takiego zjawi­
ska, gdy zahipnotyzuje danego pacjenta. Bez trudu można wtedy dowieść,
że pacjent zauważył każdy szczegół — może zdać sprawę z nakłuwania
ręki czy jakiegoś spostrzeżenia wygłoszonego w stanie zamroczenia świa­
domości, i to tak, jak gdyby stan znieczulenia czy „zapomnienia” wca­
le nie występował. Przypominam sobie kobietę przywiezioną do kliniki
w stanie utraty przytomności. Gdy następnego dnia osobie tej wróciła
świadomość, wówczas wprawdzie wiedziała, kim jest, ale nie zdawała
sobie sprawy z tego, gdzie była, w jaki sposób, kiedy i dlaczego przywie­
ziono ją do zakładu. Gdy jednak wprowadziłem ją w stan hipnozy, opo­
wiedziała mi, na co zachorowała i kto przywiózł ją do kliniki. Ponieważ
w recepcji w niezbyt widocznym miejscu wisiał zegar, chora co do minuty
potrafiła podać czas, gdy trafiła do zakładu. Wszystkie szczegóły zostały
potwierdzone. Jej wspomnienia były w stanie hipnozy tak klarowne, jak
gdyby cały czas była przytomnym świadkiem wydarzeń.
R o ^ a ż a ją c kwestie tego rodzaju, musimy zazwyczaj odwoływać się 448
do przykładów zaczerpniętych z doświadczenia klinicznego, toteż wielu
224 Życie symboliczne

krytyków uważa, że nieświadomość i jej subtelne przejawy to coś, co bez


wyjątku podpada pod juiysdykcję psychopatologii. Ludzie ci trakmjąkażdy
przejaw nieświadomości jako zjawisko neurotyczne czy psychopatyczne —
coś, co w żaden sposób nie jest związane z normą psychiczną. Ale zjawiska
^neurotyczne bynajmniej nie są jedynie przejawami choroby — tak napraw­
dę to nic innego, jak tylko patologiczne hiperbolizacje zgoła normalnych
objawów; ponieważ jednak przedstawiają je w sposób przesadny, bardziej
rzucają się w oczy. Symptomy histeryczne można obserwować u wszyst­
kich normalnych ludzi, ponieważ są one jednak niezbyt ważne, zazwyczaj
nikt nie zwraca pa nie uwagi.
449 Ale tak samo jak treści świadome mogą zniknąć w nieświadomości, mogą
się z niej również wyłonić nowe treści, które przedtem nigdy nie były uświa­
domione. Można zatem na przykład mieć niejasne przeczucie, że coś się sta­
nie — „coś wisi w powietrzu”, „coś się święci”. Odkrycie, iż nieświadomość
nie jest żadnąmpiecianiią przeszłości, lecz także miejscem, gdzie dojrzewają
zalążki przyszłych sytuacji i idei psychicznych, doprowadziło nrnie do no­
wego ujęcia psychologicznego. Wokół tej kwestii odbyło się wiele kłótni, nie
ulega jednak wątpliwości, że do wspomnień z odległej przeszłości świadome­
go życia mogą dołączyć pochodzące z nieświadomości całkiem nowe i twór­
cze myśli i idee — myśli i idee nigdy przedtem nie uświadamiane. Niczym
kwiaty lotosu wyrastają one z mrocznych głębi ducha i są nader ważnymi
składowymi psych é podprogowej. Aspekt ten jest szczególnie ważny, ponie­
waż związany jest ze śnieniem: powinniśmy stale sobie uświadamiać, że ma­
teriał senny wcale nie musi się składać tylko ze wspomnień — równie dobrze
może zawierać jeszcze nie uświadomione nowe myśli.
450 Zapominanie na przykład to zjawisko zgoła normalne, polegające na
tym, że od pewnych wyobrażeń świadomych na skutek odwrócenia od nich
uwagi odpływa energia. Jeśli skierujemy uwagę na co innego, wówczas to,
czym interesowaliśmy się wcześniej, skryje się w cieniu — mamy tu do
czynienia z sytuacją analogiczną do tej, w której kiemjemy snop światła
z reflektora w inną stronę — wówczas jedne rzeczy skąpane są w blasku,
inne skrywają mroki. To nieunikniona konsekwencja, ponieważ świado­
mość może w jednej chwili widzieć w miarę wyraźnie jedynie niewielką
liczbę spraw. Wyobrażenia, które padły pastwą zapomnienia, nie przesta­
ją jednak istnieć. Nawet jeśli nie możemy dowolnie ich reprodukować, to
przecież trwają one nadal pod progiem świadomości, skąd mogą się w każ­
dej chwili spontanicznie wyłonić, i to po upływie wielu lat spoczywania
w pozornym zapomnieniu.
IL Symbole i objaśnianie marzeń sermych 225

Poza normalnym zapominaniem Freud opisał także wiele przypadków 451


„zapominania” niemiłych wspomnień — wspomnień, od których ludzie aż
nazbyt skwapliwie chcieli się uwolnić. Jak powiada Nietzsche, pamięć ule­
ga, gdy duma jest dostatecznie uparta'. Z tego względu wśród owych za­
gubionych dóbr spotykamy wcale niemało takich, które swój podprogowy
charakter i niezdolność do dowolnej reprodukowalności zawdzięczają fak­
towi, że traktowane są jako nieznośne. W takich wypadkach psychologia
mówi o treściach wypartych.
Analogią normalnego zapominania jest zjawisko podprogowych per- 452
cepcji zmysłowych, albowiem odgrywają one w naszym codziennym ży­
ciu całkiem ważną rolę. Wszyscy widzimy, słyszymy, czujemy węchem
i smakiem wiele rzeczy, których nawet nie dostrzegamy, albo dlatego, że
nasza uwaga skupiona jest właśnie na czymś innym, albo dlatego, że bo­
dziec zmysłowy jest za słaby, by pozostawić jakieś świadome wrażenie. Ale
nieświadomość wszystko dostrzega, toteż takie podprogowe postrzeżenia
zmysłowe odgrywają ważną rolę w naszym codziennym życiu — wpływają
one na nas w znacznie większym stopniu, niż skłonni bylibyśmy przypusz­
czać. Przykładem takiej sytuacji może być profesor, który — pogrążony
w poważnej rozmowie z jednym ze studentów — wybrał się na spacer. Na­
gle strumień myśli przerwał mu całkiem niespodziewanie nurt wspomnień
z okresu dzieciństwa. Wydawało się, że z obrazami tymi nie wiązało się nic,
co akurat mówił. Gdy profesor rozejrzał się^ zauważył, że owe wspomnie­
nia z dzieciństwa nawiedziły go wówczas, gdy właśnie mijał gospodarstwo.
„Wróćmy do tego gospodarstwa” — zaproponował uczniowi — „to mniej
więcej tam zaczęły się moje fantazje”. Gdy tam przybyli, profesor poczuł
zapach gęsi — zaraz też zrozumiał, iż to właśnie ten bodziec wyzwolił
wspomnienia. W młodości profesor ów mieszkał w gospodarstwie, gdzie
także hodowano gęsi — ich charakterystyczny zapach zrobił na nim trwałe,
choć w pewnym czasie zapomniane wrażenie. Ale gdy pewnego razu mijał
gospodarstwo, nieświadomie poczuł tę woń — obudziło to w nim już daw­
no temu zapomniane wspomnienia z dzieciństwa.
Przykład ten pokazuje, w jaki sposób postrzeżenie podprogowe uwolni- 453
ło wspomnienia z okresu wczesnego dzieciństwa — wspomnienia, których
napięcie energetyczne było dostatecznie wiellde, by przerwać konwersację.
Postrzeżenie było podprogowe, ponieważ uwaga zajęta była czym innym,
bodziec zaś nie był dostatecznie silny, by ją odwrócić i dotrzeć wprost do

' Zob. Friedrich Wilhelm Nietzsche: Poza dobrem i ziem IV, 68. [Przyp. wyd.]
226 Życie symboliczne

świadomości. Zjawislca tego rodzaju dość często występują w codziennym


życiu, nie sąjednak najczęściej zauważane.
454 intercusującym przykładem takiego zjawiska mogłaby być kryptomnezja
czy „przypominanie z ukrycia”. Na przykład jakiś pisarz tworzy zgodnie
z obmyślonym wcześniej planem, rozwija akcję opowieści, lecz nagle od­
biega od temam. Być może wpadł mu do głowy nowy pomysł, być może
objawił mu się jakiś nowy obraz czy myśl o nowym wątku ubocznym. Za­
pytany, co spowodowało to odchylenie, nie potrafi udzielić odpowiedzi.
Możliwe, że nawet nie zauważył zmiany, mimo że teraz pisze on coś, cze­
go przedtem wcale nie planował. Tymczasem można jednak sugestywnie
dowieść, iż to, co autor teraz pisze, wykazuje spektakularne podobieństwo
z dziełem innego autora — dziełem, którego, jak mu się wydaje, nigdy nie
czytał. Sam znalazłem jaskrawy przykład takiej sytuacji w To rzekł Z a ra ­
tustra Nietzschego. Autor opisuje tu „zstąpienie do piekieł” Zaratastry, po­
dając konkretne, charakterystyczne szczegóły — opis ten słowo w słowo
poltrywa się z opisem z dziennika okrętowego z 1866 roku:

455 W owym czasie, kiedy Zaratustra ba­ Czterej kapitanowie i kupiec, pan Bell,
wił na wyspach szczęśliwych, zdarzy­ na wyspie Stromboli zeszli na ląd, by
ło się, że jakiś statek zarzucił kotwicę zapolować na króliki. Około godziny
przy wyspie, na której stoi dymiąca trzeciej po południu zebrali załogę,
góra; i załoga jego zeszła na ląd, aby by wejść na pokład, kiedy — ku swe­
ustrzelić króliki. Jednakże około połu­ mu nieopisanemu zdumieniu — ujrze­
dniowej godziny, gdy kapitan i jego lu­ li dwóch mężczyzn, którzy zmierzali ku
dzie .'ipotkali się znowu, zobaczyli nagle nim, frunąc szybko w powietrzu. Jeden
czlowieiia sunącego ku nim przez prze­ ubrany był na czamo, dragi na szaro.
stworza. Aż jakiś głos rzekł wyraźnie: Przefranęli tuż obok nich w najwięk­
.Już pora! Najwyższa pora. Gdy jednak szym pośpiechu i opuścili się do krate­
postać ta była już tuż tuż — a prze­ ru przerażającego wulkanu Stromboli.
mknęła w stronę wulkanu niczym cień Rozpoznali w nich dwóch znajomych
— poznali z najwyższym zdumieniem, z Londynu^.
że to Zaratustra... „Patrzajcie!” — po­
wiedział starj' sternik. — „Zaratustra
bieży do piekld” ~.

- Friedrich Wilhelm Nietzsche: To rzeki Zaratustra. Przeł. Sława Lisiecka, Zdzisław


Jaskuła. Warszawa: Państwowy' Instytut Wydawniczy 1999. S. 170. [Przyp. tłum.]
" Justinus Kerner: Blätter aus Prevorst. T. 4. S. 57.
II. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 227

Gdy przeczytałem tę opowieść Nietzscłiego, zwróciłem uwagę na oso- 456


bliwy styl — styl całłciem różny od normalnego stylu Nietzscłiego; zwróci­
łem też uwagę na osobliwy obraz kapitana i jego załogi, okrętu zakotwiczo­
nego w pobliżu mitologicznych wysp, mężczyzn strzelających do królika
i zstąpienia do piekieł człowieka, w którym świadkowie dostrzegli dawnego
znajomego. Nie mogło tu chodzić o przypadkowy zbieg okoliczności. Anto­
logia Justinusa Kemera wydana została w 1835 roku — mamy tu do czynie­
nia prawdopodobnie z jedynym źródłem tej opowieści. W każdym razie ja
byłem przekonany, iż Nietzsche musiał to kiedyś przeczytać, mimo że po­
wtórzył tę liistorię, wprowadzając kilka cliarakterystycznych zmian, robiąc
wrażenie, jakby to on byłjej autorem. Ponieważ natknąłem się na to w 1902
roku, mogłem jeszcze napisać list do siostry Nietzschego, Elisabeth För-
ster-Nietzsche, która przypomniała sobie, że razem z bratem czytała Blätter
aus P revorst — Nietzsche miał wówczas jedenaście lat — choć nie przypo­
minała sobie, kiedy czytali tę konkretną opowieść. Ja sam przypomniałem
sobie o tym, gdyż cztery lata wcześniej natknąłem się w prywatnej biblio­
tece na antologię Kemera, a ponieważ interesowałem się pismami lekarzy
z owego okresu, uważałem bowiem, iż byli to prekursorzy psychologii kli­
nicznej, przestudiowałem kilka tomów Blätter. Oczywiście, po upływie
tylu lat o wszystkim zapomniałem, sprawa ta przestała mnie interesować,
lecz gdy zacząłem czytać Nietzschego, nagle opadło mnie poczucie d é jà -
vu, opadło mnie jakieś mętne wspomnienie, które z wolna się zagęszczało,
wynurzając się w postaci obrazu książki Kemera.
Kiedy Pierre Benoit n^>ïs?à L ’A tlantide — powieść zdumiewająco po- 457
dobną do She Riddera Haggarda — i został oskarżony o plagiat, odparł, że
nigdy nie widział powieści Flaggarda, ba, nawet nie zdawał sobie sprawy
z jej istnienia. Również w tym wypadku możemy mieć do czynienia
z kryptomnezją, o ile nie chodzi tu o jakąś wersję représentations collecti­
ve — Lucien Lévy-Bmhl określił w ten sposób \yyobrażenia uniwersalne,
charakterystyczne dla ludów pierwotnych. Kwestią tą zajmę się w dalszym
^ciągu niniejszych wywodów.
To, co powiedziałem tu o nieświadomości, powimio pozwolić czytelni- 458
kowi na wyrobienie sobie opinii o materiale podprogowym, z którego wy­
wodzą się spontanicznie tworzone symbole senne. Mamy tu najwyraźniej
do czynienia z materiałem, którego nieświadomy charakter w znacznej mie­
rze wynika z faktu, iż pewne treści świadome siłą rzeczy muszą stracić swą
energię, to znaczy kwantum uwagi czy specyficzną tonację uczuciową, by
zrobić miejsce dla innych treści. Gdyby zachowały tę energię, pozostałyby
228 Życie symboliczne

nad progiem św iadom ości i nie m ożna by się od nich uw olnić. MieUbyśmy
wówczas do czynienia z symacją, w której świadom ość byłaby czym ś w ro­
dzaju projektora, którego snop św iatła (uw aga czy zainteresowanie) padał­
by zarazem na nowe — pojaw iające się jednocześnie — postrzeżenia oraz
na ślady postrzeżeń wcześniejszych, znajdujących się w stanie utajenia.
Jako akt św iadom y zjaw isko to m ożna by zrozum ieć jak o proces św iado­
my i wołicjonalny. A le rów nie często za spraw ą bodźca w ewnętrznego czy
zewnętrznego świadom ość zm uszana je st do kierow ania swego promienia
w inną stronę.
459 W ygłoszone tu uw agi nie są niczym zbędnym , albow iem wielu ludzi
przecenia sw oją siłę woli, w ielu uważa, że to oni są autorami własnych
decyzji. Trzeba tu jednak starannie rozróżnić na czynności celow e i przy­
padkowe. Te pierw sze w ynikają z osobowości , j a ”; te ostatnie w ynikają ze
źródła, które nie jest identyczne z ,j a ”, którym je s t podprogow a część „ja”,
„druga strona”, w pew nym sensie inny podmiot. Fakt istnienia tego innego
podm iotu nie jest w żadnym wypadku sym ptom em patologicznym — to
norm alne zjawisko, które m ożna obserwować zaw sze i wszędzie.
460 Pewnego razu dane mi było rozm awiać z kolegą na tem at lekarza
— człowiek ten zrobił coś, co ja określiłem m ianem „całkowicie idiotycz­
nego” . Lekarz ten był przyjacielem owego kolegi, był też zwolennikiem
nieco fanatycznego ruchu, do którego przystąpił rów nież wspom niany
kolega. Obaj byli zagorzałymi w rogam i napojów wyskokowych. A zatem
mój rozm ówca im pulsywnie odparł na wygłoszone przeze mnie krytyczne
słowa: „Rzecz jasna, to osioł” — nagle przerwał, po czym dodał — „No,
chciałem pow iedzieć, że to bardzo inteligentny człow iek”. Zauważyłem
z wyrozumiałością, iż najpierw m ów ił coś o ośle. Mój rozm ówca z gnie­
w em stwierdził, iż nigdy nie pow iedziałby czegoś takiego o swoim kole­
dze, i to w obecności kogoś, kto nie podziela przekonań ich obu. Człowiek,
o którym mowa, był bardzo szanowanym naukowcem, ale jego praw ica nie
wiedziała, co czyni jego lewica. Ludzie tacy nie nadają się do upraw iania
psychologii, której zresztą się boją. Cóż, to w łaśnie w taki sposób traktują
oni głos dobiegający ich z drugiej strony: „Nie, nie to m iałem na myśli, nig­
dy czegoś podobnego nie pow iedziałem ” . I w reszcie — jak pow iada N ietz­
sche — pam ięć woli ulec“*.

' Zob. par. 451 niniejszego tomu. [Przyp. tłum.]


3. MOWA MARZEN SENNYCH

W szystkie treści świadomości były kiedyś podprogow e — równie dobrze 461


m ogą się takimi stać. Tworzą one część sfeiy psycliicznej, którą określa­
m y mianem nieświadomości. W szystkie bodźce, impulsy, zamiary, afekty,
w szystkie postrzeżenia i intuicje, w szystkie racjonalne i nieracjonalne idee,
wnioski, indukcje, dedukcje, przesłanki itd., wszystkie kategorie uczuciowe
m ają odpowiedniki podprogow e, które m ogą się przejawiać w formie eta­
pów w stępnych lub późniejszych, wahającej się czy częściowej, przelotnej
czy permanentnej nieświadomości. A zatem na przykład używ am y słowa
czy pojęcia, które w innym Itontekście m a całkiem inne znaczenie, choć w
danej cłiwiłi wcale nie zdajem y sobie z tego sprawy — sytuacja ta może
przyczynić się do pow stania mniej lub bardziej śmiesznego, czasem zaś
zgoła fatalnego nieporozumienia. N aw et bardzo ostrożnie zdefiniowane po­
jęcie filozoficzne czy m atem atyczne — pojęcie, o którym mam y pewność,
że nie zawiera więcej, niż sami w nim um ieściliśm y — je st czymś więcej,
niż skłonni bylibyśm y zakładać. N aw et liczby, którymi posługujem y się w
czynności rachowania, to coś więcej, niż nam się wydaje. Liczby to zara­
zem byty mitologiczne — z pew nością nie m yślim y o tym, gdy używamy
liczb do celów praktycznych.
N ie zdajemy sobie również sprawy z tego, że pojęcia ogólne, takie jak 462
„państwo”, „konstytucja”, „pieniądze”, „praca”, „zdrowie”, „społeczeństwo”
zazwyczaj oznaczają więcej, niż skłonni bylibyśmy zakładać. W fonnie ogól­
nej są one przesłanką, choć w praktycznej rzeczywistości w ykazują wszelkie
niuanse i zróżnicowania. Nie mam tu na myśli zamierzonych zniekształceń
takich idei w tej formie, w jałdej pojaw iają się one w uzusie językowym ko­
m unistów — chodzi mi tu, o fakt, źe nawet wówczas, gdy rozumiane są one
w swym właściwym znaczeniu, stosowane przez tego czy imiego konkret-
230 Życie symboliczne

nego człowieka w ykazują one lekkie zi'óżnicowania. Przyczyną tycłi zróżni­


cowań jest fakt, że ogólne wyobrażenie zostało umieszczone w indywidual­
nym kontekście — z tego względu jest ono rozumiane i stosowane w lekko
indywidualnym zróżnicowaniu. Dopóki pojęcia są utożsamiane ze zwykłymi
słowami, zróżnicowanie to jest prawie niezauważalne, praktycznie nie odgry­
wa żadnej roli. Ale gdy potrzebna jest precyzyjna definicja czy precyzyjne
wyjaśnienie, niekiedy można odkryć najbardziej zdumiewające różnice, nie
tylko w czysto intelektualnym ujęciu danego pojęcia, lecz przede wszystkim
w związanej z nim tonacji uczuciowej i jej zastosowaniu. Zróżnicowania te są
z reguły podprogowe, toteż nie są rozpoznawane.
463 M im o że uw agi te można by odrzucić jako zbędne niuanse, dow odzą
one przynajmniej tyle, że naw et najbardziej banalne treści świadomości
otoczone są aurą niepewności i niedokładności, że z każdym związana jest
jalcaś doza istnienia podprogowego. M imo że aspekt ten, praktycznie rzecz
biorąc, nie liczy się, należy zw racać na to uw agę w sytuacji, gdy prow adzi­
my analizę m arzeń sennych.
464 A zatem znamy na przykład obiegowe m etaforyczne powiedzenie: „M o­
żesz mi skoczyć na pukla” . Związany z tym obraz senny przez dłuższy czas
był dla m nie zagadką. Śniło mi się, że pew ien p a n X. czynił rozpaczliwe
próby, by zajść mnie o d tyłu i wsłcoczyć m i na plecy. Temu nieznanem u mi
osobnikowi udało się przekształcić coś, co powiedziałem, w dość grotesko­
w ą trawestację tego, o co mi chodziło. Jako że coś podobnego przytrafiało
mi się ju ż częściej, nie próbow ałem naw et w yjaśnić sobie, czy miiie to iry­
tuje, czy nie. Poniew aż jednak w realnym życiu świadome kontrolowanie
własnych emocji nie jest spraw ą tale całkiem błahą, m arzenie senne przed­
stawiło to powiedzenie w fonnie pozornego „przebrania” . Cóż, skoro nie
mam powodu, by uważać, że nieświadomość zam ierza cokolw iek zasła­
niać, m uszę się strzec przed chęcią projektow ania takow ych zam iarów na
jej aktywność. Bardziej praw dopodobne wydaje mi się, że m arzenie senne
odwołało się do dobrze znanej metafory, by dać w yraz przysłowiowej sytu­
acji. Charakteiystyczne dla zachow ania snów jest to, iż chętniej korzystają
z języka obrazowego i plastycznego niż z wypowiedzi czysto racjonalnych.
Taki obraz senny można by określić mianem „sym bolicznego”, ponieważ
nie przedstaw ia on danej sytuacji w sposób bezpośredni, lecz na drodze
okrężnej, odwołując się do pom ocy skonkretyzowanej, obiegowej metafo-
ry, niezrozumiałej na pierwszy rzut oka. Z pew nością nie mam y tu do czy­
nienia z zam ierzonym ukryciem — chodzi tu zaledwie o lukę w naszym
rozum ieniu języka obrazowego.
II. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 231

Poniew aż codzienne przystosow anie do rzeczyw istości rzeczy do- 465


m aga się od nas, byśm y zdobyw ali się na precyzyjne stw ierdzenia, n a ­
uczyliśm y się pom ijać w szystko, co uznajem y za fantastyczne — w ten
sposób straciliśm y um iejętność, która dziś jeszcze stanow i cechę charak­
terystyczną um ysłow ości pierw otnej. M yślenie pierw otne w idzi jeszcze
swe obiekty otoczone au rą skojarzeń, które dla ludzkości cyw ilizow a­
nej są mniej lub bardziej nieśw iadom e. W ten sposób zw ierzęta, rośliny
i przedm ioty nieożyw ione nabierają cech, które dla nas, białych, są nader
niepożądane. Jeśli m ieszkaniec afrykańskiej dżungli ujrzy za dnia zw ie­
rzę, które norm alnie żeruje po nocy, będzie „w iedział” , iż je st to m edici­
ne—man, który tylko na czas jak iś przybrał tę postać; m oże też dostrzec
w zw ierzęciu duszę buszu czy ducha przodka. D rzew o m oże odgryw ać
w ażną rolę w życiu człow ieka pierw otnego, poniew aż w ydaje m u się, że
m a ono duszę i potrafi m ów ić, toteż dany człow iek czuje, iż dzieli los
drzewa. W A m eryce Południow ej ż y ją Indianie, zapew niający, iż są czer­
w onym i papugam i arara, m im o że oczyw iście doskonale w idzą, iż nie
m ają piór, skrzydeł ani dziobów. W św iecie ludzi pierw otnych rzeczy nie
są tak ostro rozgraniczone od siebie ja k w naszym „racjonalnym ” spo­
łeczeństw ie. To, co psychologow ie określają m ianem „tożsam ości p sy ­
chicznej” czy „participation m ystique”, zniknęło z naszego św iata faktów
— to, by użyć olcreślenia W illiam a Jam esa, ,/rin g e o f consciousness”. Ale
to w łaśnie nieśw iadom e skojarzenia spraw iają, że św iat ludzi p ierw ot­
nych w ydaje się taki barw ny i fantazyjny. Jeśli o nas chodzi, zagubiliśm y
ten aspekt tak kom pletnie, że nie potrafim y go dostrzec naw et wtedy, gdy
przyjdzie nam się z nim zm ierzyć. U nas sprawy tego rodzaju znajdują się
pod progiem św iadom ości — je śli niekiedy m am y z nim do czynienia,
tw ierdzim y, że coś jest tu nie w porządku.
Więcej niż jedeg raz zasięgali u mnie porady ludzie inteligentni i wy- 466
kształceni, nawiedzani przez osobliwe, niekiedy zaś także przerażające m a­
rzenie senne, fantazje czy wizje. Ludziom tym w ydawało się, że żaden czło­
w iek przy zdrow ych zm ysłach nie może mieć takich snów, a ktoś, kto ma
w izje, je st osobnikiem chorym na umyśle. Pew ien teolog w yznał mi kiedyś,
że wizje Ezechiela to po prostu objawy patologiczne, a kiedy M ojżesz i inni
prorocy słyszeli „głosy” , to oznacza to, że po prostu cierpieli na halucyna­
cje. M ożna sobie w yobrazić przerażenie tego człowieka, kiedy pewnego
razu „spontanicznie” naw iedziły go podobne zjawiska. Jesteśm y tak bardzo
przyzw yczajeni do pozornej racjonalności naszego świata, że ju ż naw et nie
potrafim y sobie wyobrazić, iż zdarzają się rzeczy, których nie sposób wy-
232 Życie symboliczne

jaśnić w kategoriach zdrow ego rozsądku. Gdyby człowiek pierwotny padł


ofiarą takiego w strząsu, nie w ątpiłby w swój zdrow y rozum , lecz raczej za­
cząłby myśleć o bożkach, duchach czy bogach. M imo wszystko strachy zro­
dzone przez naszą zaaw ansow aną cywilizację są praw dopodobnie znacznie
bardziej groźne niż wszystko, co ludy pierwotne przypisują demonom. N a­
stawienie człow ieka współczesnego przypom ina m i niekiedy pew nego psy­
chotyka hospitalizow anego w klinice, w której kiedyś pracowałem . Kiedy
pewnego dnia rano zapytałem , ja k się czuje, odfiarł, że m iał cudow ną noc:
zdezynfekow ał całe niebo chlorkiem rtęci, a chociaż przeprowadził całą tę
akcję bardzo gruntownie, je st pewny, że nie natrafił na ani ślad Boga. To
w łaśnie dlatego człow iek ów cierpiał na nerwicę czy jeszcze gorsze plagi.
Zam iast Boga czy „bojaźni bożej” człowiek ten m iał nerw icę lęku czy coś
w rodzaju fobii. Em ocja pozostała ta sama, tyle że — na zgubę tego indyw i­
duum — jej obiekt zm ienił imię i charakter,
467 Pew nego razu zjawił się u mnie profesor filozofii — lękał się, że m a
raka. Prześladow ało go natręctwo, iż m a złośliwy guz, mim o że w ykonane
ju ż kilkanaście razy prześwietlenia nic podobnego nie wykazały. „Wiem,
że tam nie m a żadnego raka” — stwierdził — „ale przecież mógłby on
tam być” . Co spowodowało, że żywił on takowe wyobrażenia? N ajw idocz­
niej pow stały one na gruncie łęku, którego nie w ywołała żadna św iado­
m a refleksja. Chorobliwe rojenie napadło go znienacka i z przem ożną siłą.
Człowiek w ykształcony z większym trudem może się do tego przyznać niż
człowiek pierwotny, który m a się przyznać do opętania przez złego ducha.
Szkodliwy w pływ złych duchów to w społeczeństwach pierwotnych hipo­
teza jako żywo dopuszczalna; ale dla współczesnego człowieka cywilizo­
w anego konieczność przyznania, że jego cierpienie to nic irmego, ja k tylko
głupi figiel spłatany mu przez fantazję, to doświadczenie doprawdy przy­
tłaczające. Pierwotne zjawisko opętania bynajmniej nie odeszło jeszcze
w mroki przeszłości — ono jedynie je st dziś inaczej interpretowane. Takie
porów nania człowieka pierwotnego i współczesnego s ą — o czym dokład­
niej pow iem później — istotne dla zrozum ienia ludzkiej zdolności symbo-
lotwórczej oraz dla zrozum ienia roli, ja k ą odgryw ają m arzenia senne jako
środki ekspresji tej zdolności.
468 M ożna stwierdzić, że wiele m arzeń sennych zaw iera obrazy i skojarze­
nia analogiczne do pierw otnych wyobrażeń, mitów i obrzędów. Takie obra­
zy oniryczne Freud określił m ianem „resztek archaicznych” ; określenie to
im phkuje, że chodzi tu o jakieś elem enty psychiczne, które — historycznie
rzecz biorąc — przeżyły w psyché ludzkiej. A le ujęcie takie typowe jest
1" 1-
II. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 233

tylko dla ludzi, którzy traktują nieświadomość jako przyrostek świadomo­


ści. Ujmując sprawę w bardziej drastycznej formie: ludzie ci traktują nie­
świadomość jako kubeł na odpadki, do którego wrzuca się to wszystko, co
świadomość uważa za śmieci, a zatem wszystko, co się oSkłada, starzeje, co
zostało uznane za bezwartościowe, zapomniane czy wyparte.
W toku dalszycli badań okazało się, że nie sposób utrzym ać takiego po- 469
glądu. Przekonałem się, że takie skojarzenia i obrazy stanow ią istotną część
składow ą nieświadomości i że m ożna je zauw ażyć ja k świat długi i szeroki,
niezależnie od tego, czy m am y do czynienia z człow iekiem w ykształconym
czy z prostaczkiem . W żadnym w ypadku nie są to martwe czy niew ażne
„resztki”, lecz form acje ciągle jeszcze skuteczne i szczególnie w artościo­
w e ze w zględu na sw ą naturę „historyczną”. Tworzą one pomost pomiędzy
świadomą, abstrakcyjną, i bardziej pierwotną, barw niejszą, bardziej obra­
zow ą form ą wyrazu. Te „historyczne” asocjacje są ogniw em łączącym ra­
cjonalny świat świadomości i s w a t popędu. Omówiłem ju ż spektakularne
przeciwieństwo pom iędzy „Icontrolowanymi” m yślam i i bogactw em obra­
zów sennych. M ożem y teraz dostrzec irmą przyczynę tego zróżnicowania:
poniew aż w naszym cyw ilizowanym życiu pozbaw iliśm y tak w iele idei
. właściwej im energii emocjonalnej, ju ż na nie nie reagujemy. W praw dzie
korzystam y z takich w yobrażeń w mowie, reagujem y też w konw encjo­
nalnej formie w ówczas, gdy używ ają ich inni, nie robią ju ż one jednak na
nas jakiegoś specjalnego w rażenia. Potrzebne są zatem bardziej gwałtowne
środki, by pew ne sprawy tak nam i wstrząsnęły, że zm ienią nasze zacho­
wanie. O ddziaływanie tałde przejaw ia języlc snu — w jego sym bolice tkwi
jeszcze dostatecznie dużo energii psychicznej, by m ogły nas one zmusić do
pośw ięcenia im uwagi. Kiedyś miałem do czynienia z jejm ością znaną ze
swych głupawych przesądów i całkowitej nieprzem akalności na argumenty
rozsądku — jakakolw iek dyskusja z tą dam ą nie m iała sensu. Pewnej nocy
naw iedził j ą sen, że bierze udział w ważnym w ydarzeniu towarzyskim. G o­
spodyni pow itała j ą słowami: „Jak miło, że pani przyszła. Pani przyjaciół­
ki ju ż na panią czekają”. Podprow adziła j ą do drzwi, otworzyła — i śniąca
w eszła do obory.
N aw et kretyn zrozumiałby, o co tu chodzi, sprawa została bowiem 470
przedstaw iona w formie konlcretnej i drastycznej, ale wspom niana jejm ość
nie chciała przystać na to, że ów sen w tak bezpośredni sposób obnaża jej
gm biaństwo. W końcu nie mogła ju ż się upierać — zaakceptowała przesła­
nie tego snu. N ie sposób było tego uniknąć, nie można było nie zrozum ieć
owego dowcipu, jaki sen zrobił sobie jej kosztem.
234 Życie symboliczne

471 Takie wskazówki dobiegające od strony nieśw iadom ości są w ażniejsze,


niż w ydawałoby się więicszości ludzi. W naszym życiu świadom ym podle­
gamy w ielu różnorodnym w pływom, inni ludzie zachęcają nas lub tłumią,
w ydarzenia w życiu zaw odowym czy społecznym odw racają naszą uwagę
od innych kwestii, wiele spraw nas uwodzi, nie pozwalając obrać drogi,
która byłaby w skazana dla naszej osobowości. N iezależnie od tego, czy
postrzegam y te oddziaływania, czy nie, w każdym w ypadku zaburzają one
naszą świadomość, która jest im w ydana prawie bez m ożliwości obrony.
Z sytuacją taką m am y do czynienia zwłaszcza w w ypadku tych ludzi, którzy
ze względu na swój ekstraw ertyzm cały nacislc kład ą na sprawy zew nętrz­
ne czy też których gnębią uczucia podrzędności, w ątpliwości co do samych
siebie. Tm bardziej świadom ość ulega uprzedzeniom, błędom, fantazjom
i infantylnym życzeniom, tym bardziej rozszerza się i tak ju ż istniejąca
luka, przyczyniając się do pow stania rozszczepienia neurotycznego, spra­
wiając, że człowiek zaczyna wieść mniej lub bardziej sztuczne życie, dale­
kie od wszelkiej naturalności i zdrow ych instynktów. U niw ersalna funkcja
m arzeń sennych polega na tym, że podejm ują one próbę przyw rócenia nam
rów nowagi psychicznej, produkując m ateriał senny, który w subtelny spo­
sób ustanaw ia j ą na powrót. Proces ten określam mianem komplementarnej
(lub kom pensacyjnej) funkcji m arzeń sennych. Tłum aczy to na przykład,
dlaczego ludzie, którzy w ierzą w nierealistyczne ideały, m ają zbyt wysokie
m niemanie o sam ych sobie czy kreślą zbyt w\spaniałe plany, zakładając, iż
zrobią coś, co nie leży w zasięgu ich możliwości, często śnią o fruwaniu lub
upadaniu. Sen kompensuje braki ich osobowości, a zarazem przestrzega ich
przez zagrożeniam i związanym i z aktualnym stylem życia. Jeśli ostrzeżenia
te nie zostaną uwzględnione, ludzie ci istotnie m ogą mieć wypadła. Mój on-
gisiejszy pacjent, człowiek uw ikłany w jakieś afery, m iał w ręcz chorobliw ą
namiętność do niebezpiecznej wspinaczki górskiej. Próbował „przerosnąć
samego siebie” . We śnie ujrzał pewnego razu samego siebie spadającego
nocą z w ysokiego szczytu w pustkę. Gdy opow iedział mi o tym, natych­
m iast zrozum iałem, na czym polega grożące m u niebezpieczeństwo i pilnie
poleciłem m u mieć się na baczności. Pow iedziałem nawet, że sen ów po­
zwala domyślać się upadku z wysoka. Daremnie. Pół roku później istotnie
w padł ,,w pustkę” . Pew ien przew odnik górski widział, ja k w raz ze swym
przyjacielem spuścił się na linie w niebezpieczne miejsce. Przyjaciel stanął
na uskoku — śniący ruszył za nim. N agle w ypuścił linę z rąk, „jak gdyby
zam ierzał rzucić się w otchłań” — stwierdził ów świadek. Spadł na przyja­
ciela — obaj ranęli w przepaść.
II. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 235

Z innym typow ym przypadkiem tego rodzaju m iałem do czynienia 472


w zw iązku z kobietą nader dum ną i m ającą o sobie wysolcie mniemanie,
lecz naw iedzaną przez straszliwe sny o mało apetycznych sprawach. Owe
obrazy przybierały coraz groźniejsze fom iy — w końcu zaczęły się odnosić
do sam otnych spacerów, jakie osoba ta zw ykła odbywać, oddając się em o­
cjonalnym fantazjom. Zaraz zrozum iałem, na czym polega istota zagroże­
nia, lecz pacjentka nie chciała zważać na moje ostrzeżenia. Niedługo potem
napadł j ą w lesie zboczeniec — zabiłby ją, gdyby kilku ludzi, słysząc jej
krzyki, nie przybyło z odsieczą. Nie było to zw iązane z magią. Marzenia
senne zasugerowały, że Icobieta ta sekretnie pragnie przeżyć coś takiego
— podobnie jak ów wspinacz nieświadom ie próbow ał ostatecznie położyć
kres swym problemom . Najw yraźniej jednak żadne z obojga nie w kalku­
lowało wysokiej ceny, ja k ą trzeba było za to zapłacić: ona w yszła z tego
z wielom a złam aniam i, on stracił życie.
M arzenia senne niekiedy zapowiadają wydarzenia na długo przedtem, 473
nim naprawdę one się zdarzą. W cale niekoniecznie musim y to uważać za
cudowne. Wiele kryzysów w naszym życiu ma długą historię nieświadomą.
Zbliżamy się do nich krok po kroku, nie zdając sobie sprawy z niebezpie­
czeństwa. Ale to, czego nie dostrzegamy na płaszczyźnie świadomości, czę­
sto rozpoznaje i komunilcuje w snach nieświadomość. M arzenia senne często
ostrzegają nas w ten sposób, choć równie często wydaje się, że wcalc tego
nie czynią — z tego względu nie powiimiśmy zdawać się na ich życzliwość,
zakładając, że zawsze w porę pow strzym ają nas przed zagrożeniem. Albo, uj­
mując całą sprawę w bardziej pozytywnych sfonnułowaniach: wydaje się, że
jakaś dobroczynna potęga czasem nas wspiera, czasem nie. Tajemnicza dłoń
może nam czasem wskazać drogę ku zagładzie, a zatem niekiedy marzenia
senne są pułapkami — w każdym razie tak się wydaje. Zajmując się marze­
niam i sennymi, nie możem y pozwolić sobie na naiwność. Zrodzone są one
z ducha, który nie jest ludzki — mam y tu do czynienia z tchnieniem natury,
owej pięknej i hojnej, choć także okrutnej bogini. Jeśli zechcemy scharakte­
ryzować tego ducha, postąpimy właściwie, za punkt orientacyjny obierając
starożyme mitologie i bajki o puszczy, m iast odwoływać się do współczesnej
umysłowości, która ma na oczach klapki intelektualizmu i moralności. Cywi­
lizacja to bardzo kosztowny proces — jej zdobycze opłacone zostały mon­
strualnymi ofiarami, o których wielkości w znacznej mierze zapominamy,
których rozmiarów nigdy nie zdołaliśmy zmierzyć.
Za sprawą naszych wysiłków związanych z objaśnianiem marzeń sennych 474
poznaliśmy ów przyrostek świadomości, który w jakże trafnej formie został
_

236 Życie symboliczne

określony mianem ,fringe o f consciousness”. To, co świadomemu umysłowi


jawi się zrazu jako zbędna, niepotrzebna przybudówka, później — w miarę jak
zbadamy to dokładniej — okazuje się prawie niewidocznym korzeniem treści
świadomych, czyli ich aspektem podprogowym. Korzenie te stanowią materiał
psychiczny, który powinniśmy uznać za człon pośredniczący pomiędzy tre­
ściami świadomymi i nieświadomymi, za most przerzucony pomiędzy świa­
domością i fizjologicznymi fundamentami zjawiska psychicznego. Most taki
to zjawisko mające znaczenie pralctyczne — wprost nie sposób go przecenić.
Mamy tu do czynienia z nieodzownym ogniwem pośrednim pomiędzy światem
racjonalnym i królestwem instynktów. Jak już pokazałem, świadomość leldso
błądzi, ponieważ zawsze podlega sihiym wrażeniom zewnętrznym i sugestiom.
Jest wobec nich prawie bezbronna — zwłaszcza wtedy, gdy postawa ekstra-
wertyczna sprawia, iż cały punłst ciężkości przenosi się na obiekty zewnętrzne
i ich złudne pokusy, gdy uczucia mniejszej wartości oraz rozkładające czło­
wieka wątpliwości we w łasną substancję wewnęti'zną sprawiają, iż nie sposób
nawiązać z nią relacji, h n bardziej świadomość zdominowana jest przesądami,
błędami, fantazjami i infantylnymi ż>'czeniami, tym bardzie pogłębia się już
istniejący rozziew, przechodząc w neurotyczne rozszczepienie — sprawia to,
że człowiek żyje mniej lub bardziej sztucznym życiem, dalekim od zdrowych
instynktów, natury i prawdy. Marzenia senne próbują to zrównoważyć, przy­
wracając więź zpodstaw ąinstynktow ąw taki sposób, że przywodzą do świado­
mości obrazy i emocje wyrażające stan psyche nieświadomej. Tego pierwotne­
go stanu nie można przywrócić za pom ocą racjonalnej gadaniny, zbyt płytkiej
i bezbarwnej, ale język marzeń sennych dostarcza nam dokładnie te obrazy,
które potrafią oddziaływać na głębsze warstwy psyché, sprawiając, iż dźwigają
się one w kierunku świadomości. Można by też powiedzieć, iż objaśnianie ma­
rzeń sennych tak bardzo wzbogaca naszą ubogą świadomość, że ta na powrót
uczy się zapomnianego języka instynktów.
475 Jako że w w ypadku instynktów chodzi o fizjologiczne potrzeby pod­
stawowe, są one postrzegane przez zmysły i w yrażają się jednocześnie
w formie fantazji. Dopóki jednak nie zostały or.e percypow ane przez zm y­
sły, zdradzają sw ą obecność jedynie w formie obrazów. Znaczna większość
zjawisk natury instynktowej slcłada się jednak z obrazów — w iele z nich nie
pozw ala się natycłim iast rozpoznać jako takie. Obrazy te są natury mniej
lub bardziej sym bolicznej. Spotykam y je zasadniczo w śród subtelnycłi roz­
gałęzień łańcuchów skojarzeniowych, w m rokach pom iędzy nieśw iado­
mym tłem m arzenia sennego i jego niejasnym uświadom ieniem. M arzenie
senne w żadnym w ypadku nic jest strażnikiem stanu snu, jak sądził Freud.
II. Symbole i objaśnianie mai-zeń sennych 237

M arzenie senne znacznie częściej zaburza stan snu, często je s t z nim zw ią­
zana pew na nieodparta konieczność, toteż gdy posłanie senne dociera do
świadom ości, odczuwane je st jako niew ygodne, szokujące itd. Z perspek­
tyw y rów nowagi psycłiicznej, ba, z perspektyw y zdrow ia fizjołogicznego
w ogóle w ydaje się, że znacznie łatwiej m ożna by znieść sytuację, w której
św iadom ość je st zw iązana z nieświadom ością, gdy poruszają się one torem
równoległym , niż w ówczas, gdy jed n a je st odszczepiona od drugiej. Jeśli
0 to cłiodzi, proces sym bołotwórczy m oże pełnić nader w ażn ą funkcję.
Jak łatwo zrozumieć, pojawi się tu pytanie, na czym właściwie miałaby 476
polegać ta fimkcja, jeśli powstające za jej spraw ą symbole nie są zauważane
czy są niezrozumiałe. Ałe fakt, że nie dostaje świadomego rozumienia, nie '
musi oznaczać, iż marzenie senne w ogóle w żaden sposób riie oddziaływa, j '
N aw et człowiek cywilizowany może niekiedy zauważyć, iż pod wpływ em t
marzenia sennego, którego nie może sobie przypomnieć, jeg o nastrój ulega
poprawie lub pogorszeniu. Sny można w jakiejś mierze „zrozumieć” podpró- ;
gowo, najczęściej bowiem oddziaływają. Jedynie wówczas, gdy dany senjest j
szczególnie sugestywny czy gdy często powraca, należałoby sobie życzyć
interpretacji i zrozumienia. Ale w przypadkach patologicznych interpretacja
jesTbardżd pdfr'Z'Sbna -- - należy j ą przeprowadzićj o ile nie są nam znane żad­
ne przeciwwskazania, takie jak fakt występowanfa utajonej psychozy, która
tylko czeka na, by tak rzec, sposobną chwilę, by wybuchnąć w całej okaza­
łości. W rzeczy samej należałoby odi-adzać nieinteligentne i niekompetentne
stosowanie analizy marzeń sennych, zwłaszcza wtedy, gdy istnieje stan roz­
szczepienia pomiędzy bardzo jednostronną świadom ością oraz odpowiednio
irracjonalną czy „szaloną” nieświadomością.
Dzięki nieskończonej wprost różnorodności treści świadomych, za spra- 477
w ą faktu, że odbiegają one od idealnej linii środka, nieświadome uzupełnienie
1 kompensacja obfitują w równie wiele możliwości, i to do tego stopnia, że nie
sposób wprost udziehć niezawodnej odpowiedzi na pytanie, czy można skla­
syfikować marzenia senne oraz występujące w nich symbole. Mimo że istnieją
marzenia senne i poszczególne symbole — które bardziej adeBvatnie nale--
żałoby określić mianem „motywów” — uchodzące za typowe i pojawiające
się często, sny w większości są indywidualne i nietypowe. Motywy typowe
przedstawiają się następująco; spadanie, frawanie, prześladowanie przez nie­
bezpieczne zwierzęta czy groźnych ludzi, pojawianie się w niepełnym stroju
czy nago w miejscach publicznych, wszelkiego rodzaju stany lękowe, spiesze­
nie się czy zagubienie w tłumie ludzi, walczenie za pom ocą niedostatecznych
środków, całkowita bezbronność, biegnięcie, mimo że nie można się mszyć
238 Życie symboliczne

Z miejsca itd. Typowo infantylnym motywem jest przemiana w coś nieskoń­


czenie małego czy wielkiego, przemiana jednego w drugie.
478 Stale pow racające identyczne m arzenie senne to zjawisko godne uw a­
gi. Zazwyczaj mam y tu do czynienia z podjętą przez nieświadomość pró­
b ą skom pensowania wadliwej postawy życiowej śniącego; m ogą się one
jednak w ywodzić z traum atycznego przeżycia, a niekiedy także z ważnego
w ydarzenia. Ja sam przez całe lata miałem do czynienia ze stale pow raca­
jącym m otywem sennym: „odkryw ałem ” we śnie część mego domu, z któ­
rej istnienia wcale nie zdaw ałem sobie sprawy. Czasem było to mieszkanie
m oich zmarłych ju ż dawno tem u rodziców — śniło mi się, że mój ojciec
prow adził tam ku memu zdum ieniu jakieś laboratorium, w którym badał
anatom ię ryb, podczas gdy moja matka prow adziła hotel dla duch ó w ... ten
nieznany mi aneks domu był zazwyczaj starą budowlą, dawno zapomnianą^
była to jednak moja dziedziczna własność. Dom um eblow any był antykami,
a pod koniec tej serii m arzeń sennych odkryłem tam starą bibliotekę — nie
znałem znajdujących się w niej książek. W końcu — w ostatnim śnie całej
serii — otworzyłem jaliąś księgę, a wówczas odkryłem zdum iewające obra­
zy symboliczne. Po przebudzeniu serce waliło mi ja k młotem.
479 Jakiś czas przed ostatnim snem z całej serii zleciłem pew nem u anty-
kwariuszowi, by znalazł dla mnie kolekcję klasycznych średniowiecznych
traktatów alchemicznych. W literaturze przedm iotu znalazłem cytat, który
— jak sądziłem — odnosił się do dawnej alchemii bizantyjskiej; chciałem
to zbadać. M inęło kilka tygodni od owego snu — listonosz przyniósł pacz­
kę od antykwariusza. W środku znajdował się szesnastow ieczny wolum in
ilustrowany fascynującym i obrazami, które natychm iast przypom niały mi
to, co w idziałem we śnie. Ponieważ odkrycie znaczenia sym boli alchem icz­
nych to w ażna część mojej pionierskiej pracy psychologicznej, łatwo zrozu­
mieć ów m otyw stale pow racający w serii m arzeń sennych. D om to symbol
mojej natury i moich świadom ych zainteresowań; nieznana mi przybudów ­
ka to w yraz przeczucia moich nowych zainteresowań i badań, czegoś, co
jeszcze nie było znane mojej świadomości. Od tej chw ih — a było to już
trzydzieści lat tem u — sen ów przestał się powtarzać*.
480 Trzeba tu jednak podkreślić, iż symbole pojaw iają się nie tylko w marze­
niach sennych, lecz także w innych fonnach zjawisk psychicznych. Znamy
symboliczne idee i uczucia, al<ty i sytuacje. Często wydaje się, że nawet przed-

' Zob. Carl Gustav Jung: Wspomnienia, sny myśli. S. 219 i nast. [Przyp. tłum.]
//. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 239

mioty nieożywione, uporządkowane w fonnie symbolicznej, współpracują


z'nieświadom ością. Znamy wiele autentycznych relacji o zegarach, które
przestają chodzić w chwili śmierci właściciela; na przykład zegar w a h a d ło w y ^ ^ ^ ^ ,^
w pałacu Fryderyka Wielkiego, który stanął w chwili zgonu króla. Inne znane
przykłady: lusti'o, które pęka, obraz spadający ze ściany, gdy ktoś umiera, nie­
wielkie, lecz niewytłumaczalne szkody wyrządzane w domu człowieka cier­
piącego na kryzys emocjonalny. Mimo że sceptycy nie w ierzą w takie relacje,
stale dobiegają nas takie opowieści — ju ż tylko ten fakt powinien wystarczyć,
by można było podkreślić psychologiczną doniosłość takich zdarzeń.
Znamy jednak wiele symboli (częściowo bardzo ważnych), które podhig ,'481
swego charakteru i swej genezy nie są indywidualne, lecz zbiorowe. Chodzi i
tu zasadniczo o obrazy religijne. Człowiek wierzący zakłada, że są one bo­
skiego pochodzenia i że zostały one objawione ludzkości. Sceptyk uważa, że
zostały one wymyślone. W prawdzie stwierdzenie sceptyka jest uzasadnione
0 tyle, o ile symbole i pojęcia religijne często przez wieki były przedmiotami
starannego i świadomego opracowania, równie słuszne jest też przypuszcze­
nie wierzącego, iż geneza tych symboli tkwi tak głęboko w tajemnicy prze­
szłości, że wydaje się, iż nie pochodzą od człowieka. Ale tak naprawdę są
to „wyobrażenia zbiorowe”, zasadzające się na najdawniejszych marzeniach
1 twórczych fantazjach ludzkości. Jako takie obrazy te są zjawiskami sponta­
nicznymi, w żadnym wypadku nie są dowolnymi wynalazkami. Fakt ten, jak
w ytłumaczę szczegółowo w dalszym ciągu niniejszych dociekań, m a ważne
odniesienie do proceduiy objaśniania marzeń sennych.
Jeszcze nie urodził się taki geniusz, który — wyposażony w pióro czy 482
pędzel — usiadłby i powiedział: „A teraz wynajdę symbol”. N ikt nie może
wziąć mniej lub bardziej racjonalnej myśli, do której doszedł na drodze wnio­
skowania logicznego czy postanowienia woli, i przebrać jej w szaty „sym-
bohcznej” fantasmagorii. Niezależnie od tego, jak fantastyczne byłoby takie
przebranie, zawsze będziemy mieli tu do czynienia ze znakiem wskazującym
na św iadom ą myśl, nigdy na symbol. Znak jest zawsze czymś mniej niż to,
na co wskazuje, symbol zaś jest zawsze czymś więcej, niż wydawałoby się'
na pierwszy rzut oka. Z tego względu nigdy nie zatrzymujemy się przy znaku
— idziemy dalej do celu, na który znak wskazuje; przy symbolu natomiast !ji
zatrzj'm ujemy się, ponieważ obiecuje on więcej, niż odsłania. ;i
Jeśli treści senne pokryw ają się z teorią seksualną, to już wiemy, o co 483 *|
w tym chodzi; jeśli zaś sny są symboliczne, to wiemy przynajmniej tyle, że ,
ich nie rozumiemy. Symbol niczego nie zasłania — symbol odsłania, i to we f j 'l!||i
właściwym czasie. Sen uznawany za-symboliczny będziemy rzecz jasna in- ^
240 Życie symboliczne

terpretować inaczej niż wtedy, gdy przyjmiemy, iż znamy jego siłę napędow ą
i że jest to jedynie^„fasada” tej idei. W tym ostatnim wypadku interpretacja
miałaby niewiele sensu, ponieważ o dbylibyśm y w ten sposób jedynie to, co
i tak dobrze znamy. Z tego względu zawsze mówiłem moim uczniom: „Uczcie
się symboliki, uczcie się jak najwięcej, ale zapomnijcie o tyin wszystkim, gdy
analizujecie marzenie senne” . Owa tak ważna dla praktyki rada służy mi za
regułę, zawsze przypominając, że nigdy wystarczająco dobrze nie zrozumiem
snu drugiego człowieka, by zinterpretować go stuprocentowo właściwie. Pró­
buję w ten sposób stłumić nurt własnych skojarzeń i reakcji, które w przeciw­
nym wypadku mogłyby zdobyć przewagę nad niepewnością i niekonkludyw-
nością pacjenta. Ponieważ sprawą wielkiej wagi dla analityka jest możliwie
jak najdokładniejsza anainnc/a specyficznego przesłania snu (owego pr% -
czynlcu, jaki nieświadomość wnosi do świadomości), należy dbać o możliwie
jak najbardziej precyzyjne zbadanie treści semiej. Kiedy współpfacowałerń"
z Freudem, nawiedziło mnie marzenie senne, które przedstawiało tę kwestię.
484 Śniło mi się, że jestem „u siebie w domu”, w przytulnym pokoju urządzo­
nym w stylu XVIII wieku; najwyraźniej znajdowałem się na pierwszym piętrze
budynku. Zdziwiłem się, że jeszcze nigdy nie widziałem tego pokoju, byłem też
ciekaw, jak wygląda parter. Zszedłem schodami i znalazłem się w mrocznym
pomieszczeniu: ściany wyłożone były tu boazerią stały ciężkie meble z XVI
wieku czy może z wcześniejszych epok. Ciekawość i zdumienie przybrały na
sile. Zapragnąłem jeszcze dokładniej zbadać dom, zszedłem więc do piwnicy.
Ujrzałem drzwi — otworzyłem je i doszedłem do kamiennych schodów prowa­
dzących do pomieszczenia z ciężkim sklepionym sufitem. Podłoga wyłożona
była wielkimi kamiennymi płytami, ściany robiły wrażenie bai'dzo wielcowych.
Zbadałem zaprawę — przekonałem się, że zawiera kawałki cegieł. Ściany naj-
wyi'aźniej wzniesiono w czasach rzymskich. Czułem, jak moja ekscytacja ro­
śnie. W kącie odkryłem żelazny pierścień przytwierdzony do kamiennej płyty.
Podniosłem płytę — ujrzałem następne, tym razem wąskie kamienne schodld
prowadzące do czegoś w rodzaju jaskini, najwyraźniej grobowca z czasów pre­
historycznych; na ziemi leżały dwie czaszki, kilka kości i kawałki rozbitego
glinianego naczynia. Potem się obudziłem^.
485 G dyby Freud, prowadząc analizę tego snu, zastosow ał m oją metodę
specyficznych skojarzeń i anamnezy kontekstn, poznałby historię o dale­
kosiężnych konsekwencjach. O bawiałem się jednak, że uznałby, iż jest to
podjęta przeze mnie próba ucieczki przed problemem — problem em , któ-

- Zob. Carl Gustav Jung: Wspomnienia, sny myśli. S. 166 i nast. [Przyp. tłum.]
J

//. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 241 iii i

ry tak napraw dę był jeg o problem em . Owo m arzenie senne przedstaw iało
streszczenie mego życia, a zw łaszcza procesu mego rozw oju duchowego.
W ychowałem się w liczącym sobie dwieście lat domu zastawionym starymi
meblami. M oją najw iększą przygodą intelektualną było dotychczas studio­
w anie filozofii K anta i Schopenhauera. W ielkim w ydarzeniem ow ych lat
było odkrycie dzieła Charlesa Darwina. Ale nim się to stało, obracałem się
jeszcze w kręgu średniowiecznych w yobrażeń moich rodziców, w ierzących,
iż światem rządzi w swej Opatrzności Bóg W szechmogący. Cóż, ten świat
w rzeczy samej trącił m yszką, był zagracony i nie nadążał za duchem czasu.
M oja chrześcijaiiska w iara została zrelatyw izow ana za spraw ą zetknięcia
się z religiam i W schodu i filozofią grecką — to w łaśnie z tego względu par­
ter budynku był cichy, ciemny i najwyraźniej niezamieszkany.
M oje ów czesne zaniteresowania ewoluowały, przechodząc od ana- 486
tom ii porównawczej i paleontologii — pracow ałem w tedy jak o asystent
w Instytucie Anatomii. Szczególnie byłem zafascynowany odkryciem nean­
dertalczyka i pitekaiitropa w D ubois — o tych sprawach w iele się w ówczas
mówiło. To tyle, jeśli chodzi o moje skojarzenia związane z tym snem. Nie
odważyłem się jednak rozm awiać o czaszkach, szkieletach czy zwłokach,
wiedziałem bowiem, że były to dla Freuda przykre kwestie. W dziw aczny
sposób w ydawało mu się, iż owo m arzenie senne to zapow iedź jego przed­
w czesnej śmierci. Freud w ysnuł ten w niosek na podstawie faktu, że niezw y­
kłe się zainteresowałem zmum ifikowanymi zwłokami odkrytym i wówczas
w Bremie w tak zwanej „ołowianej piw nicy” — w 1909 roku przed rejsem
do Ameryki w ybraliśm y się tam, by je obejrzeć.
Toteż m iałem opory przed podzieleniem się z Freudem moimi myślam i, 487
zwłaszcza dlatego, że tuż przedtem przekonałem się, iż pom iędzy ducho­
wym nastawieniem Freuda i moim zieje przepaść prawie nie do pokonania.
O bawiałem się, że jeśli otworzę przed nim mój świat duchowy, który — jak
przypuszczałem — uzna za w ielce osobliwy, stracę jego przyjaźń. Zapropo­
nowałem mu zatem kilka „sw obodnych skojarzeń” — chciałem w ten spo­
sób uchylić się przed problemam i, jakie pociągałoby za sobą zdanie sprawy
z moich tak różnych od jego ujęć i poglądów.
Zauważyłem, że Freud szukał u mnie jakiegoś życzenia, którego nie 488
m ogłem zaakceptować. Toteż, tytułem próby, zaproponowałem mu, by
uznać, iż owe czaszki odnoszą się do pewnych członków mojej rodziny
— do tych, którym z tego czy innego w zględu mógłbym życzyć śmierci.
Propozycja ta spotkała się z ap ro b atą— a le ja nie byłem zadowolony z tego
zgniłego kompromisu.
242 Życie symboliczne

489 Poszukując odpowiedniej odpowiedzi na pytanie Freuda, nagle intuicyj­


nie zdałem sobie sprawę z tego, jaką rolę odgrywa czynnik subiektywny
w rozumieniu psychologicznym. Intuicja ta była tak przytłaczająca, że myśla­
łem już tylko o tym, w jaki sposób wybrnąć z tej nieznośnej pułapki — w ten
sposób znalazłem drogę wyjścia w postaci kłamstwa. Nie było to eleganckie
ani moralne, gdybym jednak tego nie uczynił, ryzykowałbym fatalną kłótnię
— z wielu względów czułem wówczas, że jeszcze do tego nie dojrzałem.
490 Moja intuicja polegała na nagłym, całkiem nieoczekiwanym zrozumie­
niu tego, że w tym marzeniu sennym chodziło o mnie, że moje życie, mój
świat, ba, cala moja rzeczywistość przeciwstawiają się owemu gmachowi
teorii wzniesionemu przez umysł innego człowieka, kierującego się wła­
snymi motywami i przekonaniami. To nie był sen Freuda — to był mój sen.
Błyskawicznie pojąłem, o co tu chodzi.
491 Przepraszam za tę zbyt obszerną dygresję o tym, w jak niezręcznej sy­
tuacji znalazłem się w chwili, gdy opowiedziałem Freudowi mój sen, jest
to jednak dobry przykład owego przykrego położenia, w jakim znaleźć się
może każdy podczas analizy marzeń sennych. Bardzo wiele tu zależy od
osobistych różnic pomiędzy analitykiem i analizowanym.
492 Konflikt ten obrazuje ważną kwestię analizy marzeń sennych. Chodzi tu
nie tyle o wyuczoną technikę, ile o dialektyczną wymianę pomiędzy dwiema
osobami. Jeśłi potraktujemy ją jako technikę, stracimy z oczu indywidualną
osobowość psychiczną śniącego, a cały problem teoretyczny zredulcowany
zostanie do pytania: któiy z tych dwóch — analityk czy śniący — zdoła zdo­
minować drugiego? To właśnie z tego względu zrezygnowałem ze stosowa­
nia hipnozy. Nie chciałem narzucać własnej woli iimym ludziom — pragną-
jem^Jjy proces terapeutyczny zainicjowany został na gruncie własnej osobo­
wości pacjenta, nie uszczuplając godności i wolności danego człowieka, tak
aby mógł on wieść własne życie, kierując się własną wolą.
493 Nie mogłem podzielać wyłącznego zainteresowania Freuda kwestią
seksualności. Owszem, seksualność — jako jeden z wielu czynników —
odgrywa ważną rolę w życiu człowieka, ale w wielu wypadkach pojawia się
ona dopiero na drugim planie, ustępując miejsca głodowi, popędowi wła­
dzy, ambicji, fanatyzmowi, zemście, zazdrości, trawiącej jak ogień namięt­
ności impulsu twórczego czy religijności.
494 Po raz pierwszy przyszło mi wówczas do głowy, że zanim zaczniemy
tworzyć ogólne teorie na temat człowieka i jego duszy powinniśmy dowie­
dzieć się więcej o realnym indywiduum ludzkim, miast fascynować się abs­
trakcyjną ideą homo sapiens.
4 . PROBLEM TYPÓW W INTERPRETACJI
MARZEŃ SENNYCH

W przeciwieństwie do innych dyscyphn naukowych, które wysuwają hi- 495


potezy na temat rzeczy nieożywionych, psychologia zajmuje się kwestią
stosunków między żywymi podmiotami, których niepodobna pozbawić su­
biektywnej osobowości czy w jakikolwiek sposób zdepersonalizować. Ana­
lityk i jego pacjent mogą podjąć zgodną decyzję, że będą omawiać wybraną
kwestię na poziomie nieosobistym, obiektywnie, jeśli jednak zaangażują się
w to, w dyskusję uwikłana będzie cała ich osobowość. Dalszy postęp osią­
gnąć można dopiero wtedy, gdy dojdzie się do obopólnej zgody w danej
Icwestii. Czy możemy wydać obiektywny osąd na temat końcowego rezul­
tatu naszycfTstarań? Cóż, możliwe to będżie tylko wtedy, gdy porówn¥rny
nasze wnioski miarą odpowiednią do środowiska społecznego, w jakim żyje
dane indywiduum. Ale i wtedy musimy jeszcze uczynić zadość równowa­
dze psychicznej („zdrowiu” mentalnemu) danego człowieka. Albowiem
nasz ostateczny rezultat nie może polegać na całkowitym włączeniu indy­
widuum w zbiorowość, nie może sprowadzać się do przystosowania go do
norm społecznych — procedura tego typu prowadziłaby do powstania sta­
nu przeciwnego naturze. W zdrowym i normalnym społeczeństwie ludzie
zazwyczaj nie zgadzają się ze sobą bez zastrzeżeń — no, chyba że w dzie­
dzinie pewnych instynktów. Niezgodności działają jako nośniki i impulsy
życia psychicznego w społeczeństwie, nie są jednak celem, do jakiego ono
dąży; zgodność także nie jest takowym celem. Ponieważ psychologia za­
sadniczo zależy od równowagi przeciwieństw, żaden osąd nie może ucho­
dzić za ostateczny, jeśłi nie można go obrócić w jego przeciwieństwo. Przy­
czyny tej osobliwości poszułciwać nałeży w fakcie, że poza i ponad psycho­
logią nie ma żadnego punktu, który mógłby nam posłużyć za podstawę do
244 Życie symboliczne

w yrobienia sobie ostatecznej opinii na tem at istoty psyché. W szystko, co


m ożem y sobie pomyśleć, znajduje się w stanie psychicznym, czyli w stanie
świadomego w yobrażenia. M ożliw ość w yjścia poza tę podstawę stanowi
problem przyrodoznawstwa.
496 Jedynąrzeczyw istościąjest indyw idualny i konkretny człowiek. Ponie­
waż jednak nie sposób sfom iułować czy nauczać psychologii, opisując po
prostu indywidua ludzkie, m usim y stwierdzić pew ne cechy wspólne, dzięki ‘
czemu będziem y w stanie uporządkow^p m ateriał empiryczny. N a w yżyny
^ - zasady porządkującej m ożna dźwignąć każde podobieństwo lub niepodo­
bieństwo — anatom iczne, fizjologiczne czy psychologiczne — w każdym '
razie dopóty, dopóki jest ono dostatecznie uniwersalne. Jeśli chodzi o na­
sze zamiai-y zasadniczo psychologiczne, chodzi tu o psychologiczną zasadę
ładu, czyli o powszechny, łatw y do zauw ażenia fakt, że najwyraźniej duża
grupa ludzi to ekstrawertycy, druga zaś duża grupa ludzi to introwertycy.
Nie m usim y jakoś specjalnie wyjaśniać tych pojęć, poniew aż tymczasem
weszły one w pow szechny obieg.
497 M am y tu do czynienia z je d n ą z w ielu cech w spólnych, spośród któ­
rych m ożem y w ybierać, poniew aż zaś chodzi nam o to, by pokazać metodę
i drogę dojścia do zrozum ienia marzeń semiych jako źródła symboli natu­
ralnych, uznajemy, że cechy te doskonale się nadają, jeśli chodzi o nasze
zamiary. Jak ju ż wspom niałem , proces interpretacji polega na skonfronto­
waniu ze sobą dwóch typów umysłowości: analityka i analizanta; nie chodzi
tu o stosowanie jakiejś gotowej teorii. U mysłowość analityka znam ionuje
się pew ną liczbą cech indywidualnych — wcale nie mniej takich cech cha­
rakteryzuje umysłow ość analizanta. Cechy te oddziałują niczym przesądy.
Nie m ożem y oczekiwać, że analityk, tylko dlatego, że je st lekarzem dyspo­
nującym teorią i odpow iadającą jej techniką, je st zarazem kimś w rodza­
ju nadczłowieka. Lekarz może sobie roić, iż je st kim ś nadrzędnym , tylko
w ówczas, jeśli zakłada, że jego teoria i technika to prawdy absolutne. Po­
nieważ zaś założenie takowe wydaje się bardziej niż wątpliwe, lekarz nig­
dy nie może być pew ny samego siebie. W rezultacie, jeśli przyjm ie on taką
postawę, przynajmniej w skrytości ducha dręczyć się on będzie z pow odu
wątpliwości, używ ając w stosunku do pacjenta i jego ludzkiej Całkowitości
teorii i techniki, które są zaledwie hipotetycznym i próbam i, m iast zwrócić
się do niego z żyw ą C ałkow itością własnej indywidualności, którą należy
uznać za jedyny ekw iw alent osobowości pacjenta. D oświadczenie i wiedza
psychologiczna m ogą uchodzić jedynie za pewne zalety, jakim i dysponuje
analityk, lecz ani jedno, ani drugie nie będą dla niego azylem poza dziedzi-
IL Symbole i objaśnianie marzeń sennych 245

nąupraw ianej przezeń sztuki. A nalityk we wcale nie m niejszym stopniu niż
pacjent wystaw iony jest na próbę.
P ^ n ie w ^ ^ jte m a ty c z n a analiza m arzeń sennych prow adzi do konfron- 498
tacji dw ojga indywiduów, jest spraw ą ważną, czy reprezentują one t e n S i i
typ postaw, czy nie. Jeśli mam y do czynienia z osobnikami należącyńii dó
tego samego typu, ludzie ci będą m ogli ze so b ąd h jg o wytrzym ać. A le'gdy
jeden człowiek będzie ekstrawertykiem, drugi introwertykiem, w ówczas
ich skrajnie przeciwne nastawienia m ogą doprowadzić do konfrontacji, i to
zwłaszcza wtedy, gdy osobnicy ci nie zd ająsobie sprawy, jak i typ osobow o­
ści reprezentują czy też gdy uw ażają oni sw pjąpostaw ę za jedynie słuszną.
Ekstrawertyk zazwyczaj przyjmuje punkt w idzenia większości; introw ertyk
odrzuca tak ą postawę, poniew aż je st to postawa przeciętna. N a przykład
Freud interpretow ał introwertyka jalco człow ieka chorobliwie zajętego sa­
m ym sobą — cóż, ale obserwacja i poznanie samego siebie też m ogą być
nader ważne.
Pozornie nieznaczna różnica pom iędzy slaipionym zasadniczo na spra- 499
w ach zew nętrznych ekstraw ertykiem i introwertykiem, jeśli chodzi o to,
w jaki sposób radzą sobie oni z sytuacjami życiowymi, robi się znacznie
bardziej pow ażna w związku z tym, w jak i sposób obchodzą się oni z m a­
rzeniami sennymi. Już od samego początku powinniśmy jasno zdawać so­
bie sprawę, że to, co jednem u wydaje się miłe i drogie, drugi m oże uznać za
coś bardzo negatywnego, to zaś, co jeden dźwiga na wyżyny ideału, drugie­
go w ręcz odrzuca. Ekstrawersja i introwersja to tylko dwie spośród wielu
osobliwości ludzkiego zachowania — w większości przypadków łatwo je
zauważyć. Jeśli jednak zbadam y bardziej szczegółowo na przykład ekstra­
wertyków, okaże się, że pod w ielom a względam i różnią się/oni pomiędzy
sobą, a zatem stwierdzimy, iż ekstraw ersja to jedynie dość powierzchowna
cecha charakterystyczna. Z tego względu ju ż dawno tem u podjąłem próbę
znalezienia innych, bardziej zasadniczych cech charakterystycznych, chcia­
łem bowiem uporządkować nieskończoną, jak by się zdawało, ilość zróżni­
cowań międzyludzkich.
Zawsze byłem pod wrażeniem, że istnieje zaskakująco wiele indywidu- 500
ów, które — jeśli nie staną w obliczu bezwzględnej konieczności — nie robią
użytku z własnego rozumu, a mimo to nie są to ludzie głupi; podobnie zdu­
miewał mnie fakt, że istnieje równie wielu osobników, którzy wprawdzie po-
sługująsię własnym rozumem, lecz czyniąto w sposób doprawdy idiotyczny.
Z równie wielldm zaskoczeniem odłayłem , że wielu inteligentnych, prężnych
umysłowo łudzi — o ile można to stwierdzić — żyje tak, jak gdyby nigdy
246 Życie symboliczne

nie nauczyli się korzystać z własnych narządów zmysłowych; nie widzieli


tego, co mieli przed nosem, nie słyszeli słów krzyczanych im prosto do uszu,
nie postrzegali rzeczy dotykanych czy smakowanych, żyli bez świadomości
własnego ciała. Inni znowu robili wrażenie, że żyją w tak osobliwym stanie
świadomości, jakby stadium, w którym właśnie się znajdują, było ostateczne,
jakby nie mogło ulec zmianie, tak jakby świat i dusza w nich były statyczne
i miały pozostać takie na zawsze. Ludzie ci, wydawało się, nie mają fantazji,
uzależnieni są wyłącznie od swych postrzeżeń zmysłowych. Nie istniały dla
nich szanse ani możliwości, w ich dniu dzisiejszym nie było obietnicy jutra.
Przyszłość była dla nich zaledwie powtórką przeszłości.
501 W ten sposób próbuję dać czytelnikowi pobieżny choćby przegląd
tego, co stwierdziłem podczas pierwszych obserwacji wielu spotyka­
nych w owym czasie ludzi. Przekonałem się, że można mieć do czynienia
z indywiduami, l<tóre gwoli przystosowania się do środowiska korzysta­
ją wyłącznie ze swych zdolności intelektualnych — a zatem myślą; inni
z kolei, równie inteligentni osobnicy, próbują dokonać tego za sprawą
czucia. „Uczucie” to słowo wymagające wyjaśnienia. Mówi się na przy­
kład o „poczuciu” w sensie „doznania” (jak francuskie „sentiment”)-, sło­
wo to może też służyć na określenie intuicji albo w sensie mniemania:
„Mam poczucie, ż e ...”'.
502 Używając słowa „czucie” w przeciwieństwie do „myślenia”, odnoszę
się do sądu wartościującego, a zatem na przykład do stwierdzenia, że coś
jest przyjemne bądź nieprzyjemne, dobre bądź złe. W świetle tej definicji
c,zude_rn£ jest emocją (która przecież opada człowieka mimowolnie), lecz
funkcją racjonalną, czyli uporządkowaną jak myślenie, podczas gdy intu­
icja jest funkcją'meracjonahią, perceptywną. Intuicja jako „przeczucie” nie
jest wytworem aktu woli, lecz zjawiskiem mimowolnym, zależnym ód wa^
r--, runków zewnętrznych i wewnętrznych. Intuicja to raczej coś w rodzaju po­
strzeżenia zmysłowego, nieracjonalnego o tyle, o ile zasadniczo zależnego
od podniet obiektywnych, zawdzięczających istnienie przyczynom fizykal­
nym, nie mentalnym.
503 Środkami pomocniczymi, za sprawą których świadomość orientuje się
w rzeczywistości, są zatem cztery funkcje. Doznawanie (czyli postrzeganie
zmysłowe) powiada, że coś istnieje; myślenie stwierdza, czym to coś jest;
czucie mówi, czy jest to przyjemnie, czy nie; intuicja podaje, skąd to przy­
chodzi i dokąd zmierza.

' Zob. par. 96 niniejszego tomu. [Przyp. tłum.]


]1. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 247

Oczywiście te cztery cechy charaicterystyczne zachowania ludzkiego 504


to jedynie cztery możliwości spośród wielu innych (jak choćby siła woli,
temperament, wyobraźnia, pamięć itd.). W żadnym wypadku nie należy
ich absolutyzować, ponieważ są one jednak proste, doskonale nadają się
do klasyfikacji. Uważam je za szczególnie pomocne w sytuacji, gdy dzie­
ciom mam tłumaczyć zachowanie rodziców czy żonom zachowanie ich
mężów i na odwrót — są one przydatne także gwoli zrozumienie wła­
snych przesądów.
Jeśli zatem chcemy zrozumieć marzenie senne drugiego człowieka, 505
musimy złożyć w ofierze własne uprzedzenia. Nie jest to bynajriiniejtakie
proste — to wysiłek moralny. Gdy jednak analityk nie zada sobie wysiłku
krytycznego ośyvietlenia własnych poglądów, wówczas ani nie zdobędzie
właściwej informacji na temat stanu ducha pacjenta, ani nie uzyska wystar­
czająco głębokiego wglądu w jego naturę. Od pacjenta spodziewamy się
gotowości do wysłuchania i poważnego potraktowania tego, co powie mu
analityk — tego samego pacjent może oczekiwać od lekarza. Stworzenie
tego rodzaju relacji jest niezbędne, ale zawsze bardziej zależy wówczas na
tym, by pacjent naprawdę coś zrozumiał, niż na tym, by anałitylc spełnił ja-
Ideś oczekiwania teoretyczne. Opór jjacjenta względem przedstawionej mu
przez analityka interpretacji wcale nie zawsze musi być fałszywy — ba. jest
to wręcz pewna oznaka, że pacjentowi coś nie „pasuje”. A wówcza / -
cza to, że albo pacjent nie doszedł jeszcze do etapu, by coś zrozumieć, aiDo
że interpretacja jest błędna.
W naszych staraniach zmierzających do zinterpretowania syinboli sen- 506
nych często przeszkadza nam skłonność do wypełniania nieuniknionych
skądinąd luk w zrozumieniu własnymi projekcjami — oznacza to, że za­
kładamy, iż postrzeżenia i wnioski analityka są tożsame z postrzeźeniami
i wnioskami śniącego. Gwoli zliłcwidowania tego źródła nieporozumień
zawsze upierałem się przy tym, by jak najściślej trzymać się treści sennej
i możliwie jak najstaranniej wykluczać wszystkie teoretyczne mniemania
na temat snów — poza hipotezą, iż marzenia senne m ająjakiś sens.
Z wszystkiego, co dane mi tu było stwierdzić, jasno wynika, że nie 507
sposób podać jakichś ogólnych reguł interpretacji marzeń sennych. Kiedy
wspomniałem, że ogólna ich funkcja zda się polegać na kompensowaniu
pewnych niedostatków i deformacji świadomości, pragnąłem powiedzieć,
że przypuszczenie to otwiera wielce obiecujący dostęp do natury pewnych
snów. W kilku przypadkach można jednoznacznie dowieść występowania
tej funkcji. Jeden z moich pacjentów miał o sobie bardzo wygórowaną opi-
248 Życie symboliczne

nię — nie zauważał, że prawie wszyscy jego znajomi byli zirytowani tą


przesadą. Pewnego razu człowieka tego nawiedził sen o pijanym wiejskim
podrywaczu, który stoczył się do rowu — na ten widok śniący wygłosił ko­
mentarz; „To okropne, jak nislco może upaść człowiek”. Sen ów, przedsta­
wiając niemiły widok, wyraźnie podjął próbę przedstawienia śniącemu nie
aż tak nadętego poglądu na temat jego zasług. Zarazem jednak okazało się
tu jeszcze co innego: otóż człowiek ten miał brata, podupadłego alkoholi­
ka. Marzenie senne pokazało, że śniący — na płaszczyźnie wewnętrznej i
zewnętrznej — kompensował sobie przy jego pomocy wygórowaną opinię
0 samym sobie.
508 Z kolei pewna kobieta, bardzo dumna ze swej wiedzy psychologicz­
nej, stale śniła o innej kobiecie. Kiedy w końcu ją spotkała, natychmiast
zapałała do niej niechęcią — uznała, iż to osoba podła, nieszczera, mająca
skłomiość do intryganctwa, mimo że w innych marzeniach sennych kobie­
ta ta pojawiała się niczym jej siostra, była bardzo serdeczna i sympatycz­
na. Moja pacjentka nie pojmowała, dlaczego tak dobrze śniła o kimś, kogo
w rzeczywistości nie mogła wytrzymać. Ale marzenia senne chciały jej dać
do zrozumienia, iż „rzuca na nią cień” nieświadoma istota psychologicz­
na, coś podobnego do innej kobiety. Moja pacjentka, przedstawiająca się
jako osoba mająca doskonałe samopoznanie, z trudem mogła zrozumieć,
że sen ów opowiada o jej kompleksie władzy i o utajonych motywacjach
— o nieświadomych wpływach, które częściej niż jeden raz prowadziły do
gwałtownych utarczek z przyjaciółkami. Kobieta ta zawsze zwalała winę na
innych — nigdy do niczego się nie przyznawała.
509 Nie dostrzegamy, lekceważymy i tłumimy nie tylko aspekt „cienia” na­
szej osobowości — to samo często czynimy także z naszymi pozytywnymi
cechami. Przypominam tu sobie człowieka robiącego wrażenie skromnego
1powściągliwego — ten to wiedział, jak ująć doskonałymi manierami! Wy­
dawało się, że zawsze jest usatysfakcjonowany miejscem w jednym z ostat­
nich rzędów. Zapytany, zawsze okazywał się dobrze poinformowany, nigdy
nie narzucał własnych poglądów, mimo że czasem sugerował, iż dany te­
mat należałoby omówić na wyższym poziomie (choć nigdy nie domagał się
tego zbyt wyraźnie). Człowiek ten stale śnił, że spotyka wielkie osobistości
historyczne — Napoleona czy Aleksandra Wielkiego. Jego marzenia senne
najwyraźniej kompensowały jego kompleks mniejszej wartości, miały jed­
nak jeszcze inne znaczenie. Jakimże ja muszę być wybitnym człowiekiem
— zdawał się pytać we śnie — skoro przyjmuję wizyty tak wielkich ludzi?
Marzenia semie wskazywały na utajoną manię wielkości, jaka powstała na
!t':|
u. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 249

gruncie poczucia niższości. To nieświadome wyobrażenie o własnej wiel-


łcości izolowało owego człowielca od otoczenia, pozwalało mu trzymać się
z dala od obowiązków, które dla innych były obligatoryjne. Śniący nie uwa­
żał za konieczne dowodzić — ani sobie, ani innym — że jego wyniosłość
istotnie zasadza się na jakichś szczególnych zasługach. Człowiek ten nie­
świadomie grał w niebezpieczną grę, marzenia senne zaś w osobliwie dwu­
znaczny sposób próbowały mu to uświadomić. Utrzymywanie zażyłych
stosunków z Napoleonem i Aleksandrem Wielkim to dokładnie ten rodzaj
fantazji, z jaką mamy do czynienia w wypadku kompleksu mniejszej war­
tości. Ale dlaczego — zastanawiamy się — sen nie mógł jawnie i wprost
zakomunikować tego, co miał do powiedzenia?
Często zadawano mi takie pytanie, a i ja sam zastanawiałem się na ten 510
temat. Często czułem się zaskoczony, widząc, jak marzenia senne próbują
się wywinąć przed podaniem jednoznacznej informacji i pomijają decydu­
jącą kwestię. Freud przypuszczał, że macza w tym palce pewna specyficzna
funkcja psychiczna, którą określił on mianem „cenzury”. Cenzura — za­
kładał Freud — przekręca obrazy senne, zniekształca je nie do poznania
i wprowadza w błąd, chcąc łudzić śniącą świadomość co do faktycznego
przedmiotu marzenia sennego. Zatajając przed śniącym krytyczne myśli,
zapewnia mu niczym nie zaburzony stan snu, chroniąc go przed wtrętem
nieprzyjemnego wspomnienia. W związku z teorią, iż „marzenie senne jest
strażnikiem stanu snu”, jestem jednali sceptyczny, albowiem wizje onirycz-
ne równie często zaburzają śnienie.
Sprawa przedstawia się raczej w ten sposób, że proces powolnego 511
uświadamiania sobie wywiera „wygaszający” wpływ na nieświadome
treści psychiczne. Stan nieświadomości powstrzymuje myśli i obrazy ńa
znacznie niższym poziomie napięcia niż w wypadku świadomości. Treści te
tracą jasność i ostrość; ich wzajemne stosunki robią wrażenie mniej logicz­
nych, wydają się raczej nieołireślonymi analogiami, są mniej racjonalne,
toteż „bardziej niezrozumiałe”. Można to obserwować w wypadku wszyst­
kich podobnych do snu stanów, niezależnie od tego, czy występują one za
sprawą przemęczenia, gorączki czy działania toksyn. Ale jeśli coś sprawi,
że obrazy te zdobędą większe napięcie, staną się one w mniejszym stopniu
nieświadome i — w miarę jak zbliżać się będą do progu świadomości —
uzyskają bardziej wyraźne konmiy. Na podstawie tego można zrozumieć, ,
dlaczego marzenia senne często przedstawiają się jako analogie, dlaczego »
jeden obraz senny płynnie przechodzi w drugi i dlaczego ani logika, ani
chronologia oniryczną zdają się nie pasować do naszego życia na jawie.
250 Ż,ycie symboliczne

Fonna, ja k ą przybierają sny, jest w łaściwa dla nieświadomości, ponieważ


materia, z której są one zbudowane, pod progiem świadom ości znajduje
się w tej w łaśnie postaci. M arzenia senne nie chronią stanu snu przed tym,
co Freud określił m ianem „życzenia nie do przyjęcia”. To, co określił on
m ianem „przebrania sennego”, to tak napraw dę forma, ja k ą w naturalny
sposób przybierają w szystkie im pulsy w nieświadomości. A zatem sen nie
może zrodzić jakiejś jednoznacznej myśli. Gdy tylko do tego przystępuje,
natychm iast przestaje być snem, poniew aż przekracza wówczas próg świa­
domości. Z tego w zględu wydaje się, że m arzenia senne pom ijają wszystko,
co byłoby w ażne dla świadom ości, i stanow ią raczej „obrzeże pola świa­
dom ości” — podobnie jak słabo świecące gw iazdy podczas całkowitego
zaćm ienia słońca.
512 N ie pow iim iśm y ju ż oddawać się przestarzałem u wyobrażeniu, że sym­
bole senne w większej części stanow ią formy przejaw u psyché, która w y­
m yka się spod m ożliw ości kontrolow ania jej przez św iadom y rozsądek.
Sens i celowość nie są w yłączną dom eną świadom ości — spotkać je mo-
t/ żemy w każdym żyw ym płodzie natury. N ię m a żadnej zasadniczej różnicy
pom iędzy ew olucją organiczną i psychiczną. Jak rośhna w ydaje kwiecie,
tak i psyché rodzi symbole. K ażde marzenie senne stanowi dowód na istnie­
nie takiego procesu. Z a pom ocą m arzeń sennych (a także w szelkiego rodza­
ju intuicji, impulsów oraz innych spontanicznie zachodzących procesów)
siły instynktu w yw ierają w pływ na aktywność świadomości. To, czy w pływ
ten będzie pozytyw ny czy negatywny, zależy od danej treści nieświadomej.
Jeśli zaw iera ona zbyt wiele treści, które w norm alnej sytuacji powinny być
uśw iadom ione, wówczas aktywność jej może wywierać w pływ negatywny;
pojaw iają się w tedy m otywy nie zasadzające się na prawdziwych instynk­
tach, lecz zaw dzięczające istnienie oraz doniosłość psychiczną faktowi, iż
stały się nieświadom e za spraw ą stłum ienia lub nieuwzględnienia. lYeści
te niejako naw arstw iają się nad normalną,psyché nieświadomą, w yw iera­
jąc szlcodliwy w pływ na jej naturalną tendencję do wyrażania zasadniczych
symboli i motywów.
513 Z tego w zględu dla psychoterapii zajmującej się przyczynam i zabu­
rzenia — podobnie jak dla Kościoła, który pod niejednym względem w y­
przedził wiele w spółczesnych technik — całkiem naturalne byłoby po­
stępowanie polegające na zainicjowaniu mniej lub bardziej dobrowolnej
spowiedzi, która pow inna obejm ować te w szystkie sprawy, wobec których
dany człowiek odczuw a opór czy odrazę, których się w stydzi lub lęka. Tak
w każdym razie pow iadałaby reguła. Jeśli chodzi o praktykę, zachowujem y
IL Symbole i objaśnianie marzeń sennych 251

się często zgoła na odwrót, poniew aż pow ażne poczucia m niejszej w arto­
ści czy pow ażna słabość pacjenta zgoła uniemożliwiają, spojrzenie prosto
^ oczy jeszcze większym mrokom, jeszcze większej bezw artościow ości.
Często w ydawało mi się, że w iększe korzyści przyniosłoby zalecenie na­
uczenia pacjenta pozytyw nego w idzenia rzeczy, zanim przystąpim y do
spraw boleśniejszych, bardziej go osłabiających. M arzenia senne oraz ich
w ieloznaczne obrazy zaw dzięczają sw ą formę z jednej^śfróhy archetypom,
z drugiej zaś treśc?<sm wypartym . M ają one zatem dwa aspekty i pozw alają
na dwojakiego rodzaju interpretacje; punkt ciężkości można przesunąć albo
na aspekt archetypowy, albo na aspekt osobisty. To pierwsze wskazywałoby
na uniw ersalne i zdrowe podłoże instynktowe, to drugie odsyłałoby zaś do
chorobliw ego w pływ u w yparcia i infantylnych życzeń.
W eźmy na przykład marzenie senne o „wywyższeniu samego siebie” — 514
śniący pije herbatkę z angielską królow ą czy też utrzymuje zażyłe stosunld
z papieżem, jest na „ty” ze Stalinem itd. .Jeśli człowiek ten nie jest schizofre-
nikiem, praktyczna interpretacja symbolu zależy od jego alctualnego stanu du­
cha, czyli od stanu, w jakim w danej chwili znajduje się jego „ja” . Jeśli śniący
przecenia w łasnąw artość, wówczas łatwo (na podstawie materiału zebranego
na drodze kojarzenia myśli) m ożna dowieść, jak niestosowne i infantylne są
wyobrażenia śniącego, w jak wielkiej mierze wynikają one z dziecinnych ży­
czeń dorównania rodzicom czy zgoła przewyższenia ich. Jeśli natomiast cho­
dzi o przypadek mniejszej wartości, o sytuację, w której przenikające wszyst­
ko poczucie własnej nicości zdołało ju ż zdławić każdy pozytywny aspekt
osobowości, zupełnie niewłaściwe byłoby zastosowanie metody przyczynia­
jącej się do spotęgowania tego stanu, a zatem polegającej na przedstawianiu
go z całą ostrością, dowodzeniu, ja k bardzo jest on infantylny, śmieszny czy
pokrętny. W ten sposób jedynie wzmoglibyśmy poczucie niższości, wywołu­
jąc nikom u przecież niepotrzebny opór wobec terapii.
N ie znamy techniki czy teorii psychoterapeutycznej, którą m ożna by po- 515
w szechnic stosować, albowiem każdy przypadek, z jakim m am y do czynie­
nia podczas terapii, je st na wskroś indyw idualny i zw iązany ze specyficzny­
m i uwarunkowaniam i. Przypom inam sobie pacjenta, którego musiałem' le­
czyć przez dziewięć lat. W idyw aliśm y się tylko przez kilka tygodni w roku,
poniew aż w iększość czasu przebyw ał on za granicą. Od samego początku
wiedziałem , na czym polegająjego problemy, zauw ażyłem jednak również,
że każda próba zbliżenia się do nich choćby o m ilim etr wywołuje gw ał­
tow ną reakcję odparcia, co grozi zerw aniem naszego stosunku. N iezależnie
od tego, czy mi się to podobało, czy nie, m usiałem uczynić wszystko, co
252 Życie symboliczne

W mojej mocy, by podtrzymać naszą relację i podążać za nim w jego pró­


bach odchodzenia od istoty sprawy — próby te popierały jego marzenia
senne, odwodząc nas tym samym od korzeni new icy. Odeszliśmy od tego
tak daleko, że często sam siebie oskarżałem o sprowadzanie pacjenta na
manowce. Jedynie fakt, że jego stan z wolna się poprawiał, powstrzymywał
mnie przed wygarnięciem mu prosto w oczy bmtalnej prawdy.
516 Dziesiątego roku terapii pacjent uznał w końcu, że został uleczony
i uwolniony od wszystkich symptomów nerwicowych. Byłem zdumiony,
ponieważ — teoretycznie rzecz biorąc — jego przypadek był nieuleczalny.
Kiedy spostrzegł moje zdumienie, roześmiał się: „Przede wszystkim chciał­
bym panu podziękować za takt i cierpliwość, dzięki którym pomógł mi pan
obejść przykrą przyczynę nerwicy. Teraz mogę już wszystko opowiedzieć
— gdyby było to możliwe wcześniej, usłyszałby pan o tym już przy pierw­
szym spotkaniu. Ale w ten sposób zaburzyłbym nasze stosunki, jakże mógł­
bym wówczas je podtrzymywać? Przez te dziesięć lat nabrałem do pana
zaufania — w miarę, jalc ono rosło, poprawiał się mój stan. Podczas tego
długiego procesu odzyskałem też zaufanie do siebie. Teraz jestem już dosta­
tecznie silny, by omówić ów problem, z powodu którego zachorowałem”.
517 Następnie z całą otwartością opowiedział, na czym polegało owo scho­
rzenie, z powodu którego terapia musiała przebiegać w tak osobliwy spo­
sób. Wstrząs pierwotny był tak silny, że pacjent nie mógł go znieść w poje­
dynkę — potrzebował pomocy drugiego człowieka, a zadanie terapeutycz­
ne polegało na powolnym budowaniu stosunku zaufania. Było to ważniej­
sze od dowodzenia słuszności jakiejś teorii klinicznej.
518 Na podstawie takich przypadków nauczyłem się sztuki przystosowy­
wania mojej metody do potrzeb pacjentów, oduczyłem się zaś uprawiania
ogólnikowych spekulacji teoretycznych, których niekiedy nijak nie da się
zastosować do konkretnego przypadku. Moja wiedza o naturze ludzkiej,
gromadzona przez sześćdziesiąt lat uprawiania zawodu psychoterapeuty,
nauczyła mnie, że każdy przypadek traktować należy jako nowe doświad­
czenie i starać się przede wszystkim o indywidualne potralctowanie. By­
wało, że nie wahałem się przed gruntownym badaniem zdarzeń i fantazji
z oliresu dzieciństwa; bywało, że zaczynałem niejako od głowy, nawet jeśli
pociągało to za sobą konieczność wdawania się w pozornie mgliste speku­
lacje metafizyczne. Chodzi przede wszystkim o to, by nauczyć się języka,
jakim posługuje się konkretny pacjent, by towarzyszyć jego błądzącej po
omacku nieświadomości w wędrówce ku światłu. Jedne przypadki wyma­
gają zastosowania tej, inne innej metody.
u. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 253

Dotyczy to zwłaszcza interpretacji symboli. Może się zdarzyć, że dwie 519


różne osoby nawiedzi prawie identyczne marzenie senne, jeśli jednak na
przykład jeden śniący jest młodym człowiekiem, drugi starym, to oznacza to,
że mają oni różne problemy — byłoby absurdem podejmowanie próby zin­
terpretowania tych snów w identyczny sposób. Przypominam sobie marzenie
senne przedstawiające grupę młodych mężczyzn jadących konno po rozle-
głyin polu. Śniący jechał na czele — on przeskoczył rów, inni jeźdźcy wpadli
do wody. Młody człowiek, który opowiedział mi ów sen, był ostrożny, intro-
wertyczny. Ale identyczną opowieść dane mi było również słyszeć od dziar­
skiego staruszka, wiodącego aktywny, przedsiębiorczy tryb życia. W czasie,
gdy nawiedził go ów sen, był chory, przysparzał wielkiej troski lekarzowi
i pielęgniarce, ponieważ nie słuchał ich zaleceń. Nie ulegało wątpliwości, że
marzenie semie chciało zachęcić owego młodego człowieka, chciało mu po­
wiedzieć, co powinien uczynić; staremu mężczyźnie chciało zaś uświadomić,
co on właściwie robi, co przysparza mu trudności.
Przykład ten dowodzi, jak bardzo interpretacja snu może zależeć od 520
osobistej sytuacji indywiduum. Symbole nie mają jednego znaczenia — za­
wsze są wieloznaczne, często zaś opisują one zgoła parę przeciwieństw, jak
na przykład Stella matutina (Gwiazda Zaranna) czy Lucyfer (światłonoś-
ca), który jest dobrze znanym symbolem Chrystusa i zarazem diabłem. To
samo dotyczy symbolu lwa. Właściwa interpretacja zależy od kontekstu, to
znaczy od skojarzeń związanych z obrazem sennym i faktycznym stanem
ducha śniącego.
5 . A R C H ETY P W SY M B O LIC E SENNEJ

Chcąc zdobyć dostęp do m arzenia sennego, w ysunęliśm y hipotezę, że peł- 521


ni ono funkcję kompensacyjną. M am y tu do czynienia z norm alnym zja­
w iskiem psychicznym przekazującym świadom ości reakcje nieświadome
czy spontaniczne impulsy. Poniew aż jednak tylko w w ypadku niewielkiej
grupy snów ich kom pensacyjny charakter pojaw ia się z całą oczywistością,
szczególną uwagę pow inniśm y zwrócić na języ k senny, któiy uznajem y za
. synjbolicznj. Badanie tego języka to prawie osobna dziedzina wiedzy. Jak
ju ż dane nam było się przekonać, m am y do czynienia z prawie nieskończo­
n ą różnorodnością indyw idualnych form ekspresji. W iele m arzeń sennych
można zinterpretować przy pom ocy śniącego, który dzięki swym skojarze­
niom pom aga wzbogacić i oświetlić kontekst obrazu sennego. M etoda ta
norm alnie jest na m iejscu zawsze wtedy, gdy na przykład krewny, przy­
jaciel czy pacjent opowiada sen w trakcie rozmowy. Jeśli jed n ak chodzi
o dręczące czy bardzo nasycone tieściam i emocjonalnym i m arzenia sen t^, / ’ ,
często okazuje się, że skojarzenia śniącego nie w ystarczają do przedłożenia
zadowalającej interpretacji. W takich wypadkach musim y w ziąć p o d uw agę
(zauw ażony i skom entow any po raz pierwszy przez Freuda) fakt, że często
w m arzeniu sennyrn pojaw iają się elementy, których nie sposób w ywjeść
ź osobistego dośw iadczenia śniącego. Elem enty te, przez Freuda określone
mianem „archaicznych resztek”, to formy najwyraźniej przyrodzone ducho­
wi ludzkiemu.
Jak ciało ludzkie stanowi całe muzeum narządów, z których każdy ma 522
dhigą historię ewolucji, tak i duch ludzki: podobnie jak ciało, w którym ma
on siedzibę, nie może on być czymś bez historii. M ówiąc „historia”, nie mam
m na myśli świadomego odniesienia ducha ludzkiego do jego przeszłości
przejawiającej się w języku czy jakichś tradycjach kulturowych — chodzi
256 Życie symboliczne

mi tu o nieświadomy proces prehistorycznej ewolucji biologicznej ducha


w człowieku archaicznym, którego psyché była jeszcze bardzo podobna do
psyché zwierzęcej. Ta psyché, której dziejów niepodobna wręcz ogarnąć żad­
ną ludzką m iarą stanowi podstawę naszego ducha, tak jak struktura naszego
ciała zasadza się na ogólnym wzorze anatomii ssaków. Wprawne oko anato­
ma czy' biologa znajduje w naszym ciele wiele śladów owego pierwotnego
wzorca. Doświadczony badacz duszy w analogiczny sposób rozpoznaje ana­
logie występujące pomiędzy obrazami sennymi człowieka współczesnego
i wytworami pierwotnego ducha, jego „obrazami zbiorowymi” i motywami
mitologicznymi. Jak biolog potrzebuje znajomości anatomii porównawczej,
tak i psycholog nie obędzie się bez „anatomii porównawczej duszy ludzkiej”.
Psycholog nie tylko powinien dysponować dostatecznym doświadczeniem
w pracy nad marzeniami sennymi i innymi płodami aktywności nieświado­
mej, lecz także musi mieć wiedzę mitologiczną. Bez tego oprzyrządowania
nie dostrzeże on ważnych analogii na przykład pomiędzy przypadkiem ner­
wicy natręctw i klasycznym przypadkiem opętania demonicznego.
523 Moje poglądy na temat „resztek archaicznych”, które ola-eślam mia­
nem „archetypów” czy „praobrazów”, zawsze krytykowane były przez
ludzi, którzy nie mieli dostatecznej wiedzy na temat psychologii snu i mi-
, tologii. Pojęcie j,archetypu” często rozumiano opacznie, uznając, iż chodzi
"■' tu o określony motyw czy obraz mitologiczny. Ale takie obrazy to jedy­
nie świadome reprezentacje; absurdem^^ zakładać, iż tak skłonne do
zmian obrazy dałoby się przekazywać na drodze dziedziczenia. Archetyp to
raczej przyrodzona tendencja do formowania takich świadomych obrazów
ukształtowanych na podstawie motywów. Znamy na przykład wiele róż­
nych przedstawień motywu wrogich sobie braci, lecz zasadniczy wzór jest
w każdym wypadku identyczny
524 Moi laytycy mylnie zakładali, że chodzi mi o „wyobrażenie dziedziczne”
— na podstawie tego założenia odrzucali ideę archetypu, nie dostrzegając
faktu, że i tak musielibyśmy rozumieć archetypy, gdyby były one wyobra­
żeniami świadomymi (lub zdobywanymi na płaszczyźnie świadomości);
najczęściej jesteśmy jednak skonfundowani i zdumieni, gdy pojawiają się
one w naszej świadomości. W rzeczy samej mamy tu do czynienia ze skłon­
nością popędową, którą jest także na przykład widoczny u ptaków impuls
do budowania gniazd czy u mrówek do tworzenia zorganizowanych kolo­
nii. W lym jnięjscu powinienem wyjaśnić związek pomiędzy instynktami
i archetypami: to, co my określamy mianem „instynktów”, stanowi impulsy
psychologiczne postrzegane przez nas „zewnątrz” za pomocą zmysłów. Ale
u. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 257

ins^nkty pojawiają się zarazem „wewnątrz” w formie fantazji, często zaś


żdiadzają się za pomocą obrazów symbolicznych. Te „wewnętrzne” zjawi­
ska określam mianem „archetypów”. Nie znamy ich genezy — wiemy, że,
pojawiają się zawsze i wszędzie. Wielu ludzi zwróciło się do mnie dlatego,
że nie potrafiło sobie poradzić ze swymi marzeniami sennymi czy ze snami
własnych dzieci — ludzie ci nie rozumieli języka własnych snów. Wielu
spośród nich to ludzie doskonale wykształceni, wśród którycłi znalazło się
kilku psychiatrów. Całkiem dobrze pamiętam pewnego profesora, którego
nagle nawiedziła wizja — z tego względu człowiek ów uważał się za czło­
wieka chorego psychicznie. Zdjęty panicznym lękiem, przyszedł do mnie.
A wtedy ja po prostu zdjąłem z regału liczący sobie czterysta lat wolumin
i pokazałem mu drzeworyt, przedstawiający dokładnie taki sam obraz, jaki
on ujrzał w swej wizji. „Nie musi się pan uważać za człowieka chorego na
umyśle” — powiedziałem mu. „Pańska wizja znana była już czterysta lat
temu”. Gdy to usłyszał, wyczerpany, lecz już całkiem normalny, osunął się
na krzesło.
Z ważnym przypadkiem miałem do czynienia w związku z mężczyzną, 525
który sam był psychiatrą. Pewnego dnia człowiek ten pokazał mi napisaną
odręcznie książeczkę, którą otrzymał na Boże Narodzenie od swej córki,
dziewczynki w wieku dziesięciu lat. W książeczce tej znajdowała się cała
seria marzeń sennych, jakie nawiedziły dziecko w wieku lat ośmiu — była
to najdziwniejsza seria, z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia. Mimo
że dziecinna, była niesamowita i zawierała obrazy, których genezy ojciec
dziewczynki nie pojmował. Znajdowały się tu następujące motywy;
1. „Złe zwierzę” — wężopodobny potwór z wiełoma rogami, zabijają­
cy i pochłaniający wszystkie inne zwierzęta. Ale w postaci czterech bogów
nadszedł z czterech kątów Bóg i wskrzesił zabite zwierzęta.
2. Wniebowstąpienie, któremu towarzyszyła uroczystość w fonnie pogań­
skich tańców; zstąpienie do piekieł, gdzie aniołowie spełniali dobre uczynki.
3. Gromadka małych zwierząt napędza stracha śniącej. Zwierzęta rosną,
osiągając monstraałne rozmiary — jedno z nich poły'ka dziewczynkę.
4. Do małej myszki wnikają robaki, węże, ryby i ludzie. W ten sposób
myszka się uczłowiecza — opisuje to cztery etapy powstawania ludzkości.
5. Śniąca widzi kroplę wody w tej formie, w jakiej można ją obserwo­
wać przez mikroskop. Dziewczynka zauważa, że kropla pełna jest gałęzi
— jest to ilustracja genezy rodzaju ludzkiego.
6. Niesforny chłopak obrzuca wszystkich przechodniów grudkami zie­
mi — w ten sposób wszystkim robi się niedobrze.
258 Życie symboliczne

I. Pijana kobieta w pada do wody, z której wychodzi zregenerowana


i trzeźwa.
8. Scena rozgryw a się w Ameryce, gdzie w ielu ludzi potyka się o m ro­
wisko — ludzie ci są atakowani przez mrówki. Zdjęta paniką śniąca wpada
do rzeki.
9. N a Księżycu jest pustynia — śniąca wpada tak głęboko w piasek, że
trafia do piekła.
10. W tym śnie dziew czynkę naw iedziła w izja o świetlistej kuli. D otknę­
ła jej, a wówczas w zbiły z niej opary. Przyszedł jakiś człowiek i j ą zabił.
II. Dziew czynce przyśniło się, że zapadła na groźną chorobę. N agle
z jej skóry w yszły ptaki, całkowicie j ą pokrywając.
12. Chm ary kom arów zakryły słońce, księżyc i w szystkie gwiazdy —
poza jedną. Gwiazda ta spadła na śniącą.
526 W pełnym tekście oryginału każdy sen zaczyna się od słów, od jakich
zazwyczaj zaczyna się bajka: „Dawno, dawno t e mu. . W ten sposób śnią­
ca sugeruje, iż każde marzenie senne m a być czymś w rodzaju bajki, którą
chce opowiedzieć ojcu w prezencie na Boże N arodzenie. Ojciec próbow ał
zinteipretow ać sny w stworzonym przez nie kontekście, nie potrafił jednak
dokonać tej sztuki, poniew aż wydawało mu się, że nie m a żadnych osobi­
stych punktów zaczepienia. Podejrzenie, że sny te zostały wym yślone przez
dziewczynkę, wykluczyć mógłby jedynie ktoś, kto znałby j ą na tyle do­
brze, by zaśw iadczyć o jej praw dom ów ności (ale i wtedy, jako fantazje na
jaw ie, obrazy te byłyby interesującym przedm iotem analizy). W tym w y­
padku ojciec był przekonany o prawdomówności córki, a i ja nie miałem
żadnych powodów, by j ą zakwestionować. W prawdzie znałem to dziecko,
ale jeszcze zanim poznałem jego sny, nie miałem więc m ożliw ości w ypyta­
nia dziewczynki w tej sprawie. Śniąca mieszkała zag ran icą— zm arła mniej
więcej po upływ ie roku na chorobę zakaźną.
527 Przedstaw ione tu m arzenia senne są wielce osobliwe — idee w iodą­
ce m ają zabarw ienie filozoficzne. N a przykład pierwszy sen mówi o złym
zw ierzęciu zabijającym inne zwierzęta, ale Bóg za spraw ą apokatastasis
czy w skrzeszenia przyw raca im życie. W świecie zachodnim jest to idea
znana dzięki tradycji chrześcijańskiej — spotykamy j ą w D ziejach A p o ­
stolskich III, 21 („.. .którego [Chrystusa] niebo musi zatrzymać aż do czasu
odnow ienia w szystkich rzeczy ...” '). Greccy Ojcowie Kościoła (na przykład
Orygenes) szczególnie obstawali przy idei, iż u końca czasów Zbawiciel

' Przeł. ks. Marian Wolniewicz. Biblia Tysiąclecia. [Przyp. tłum.]


II. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 259

przywróci wszystko do stanu pierwotnej doskonałości. Ale podhig E w ange­


lii w edług św. M ateusza XVII, ł ł znana była tradycja żydowska, iż „Eliasz
istotnie przyjdzie i naprawi w szystko”^. W 1 Liście do K oryntian XV, 22,
znajdujem y odniesienie do tego w yobrażenia: „I ja k w A dam ie wszyscy
umierają, tak też w Chrystusie w szyscy będą. ożyw ieni”^
M ożna by założyć, iż dziew czynka poznała w szystkie te idee na lek- 528
cjach religii — cóż, skoro odebrała bardzo mizerne wychowanie religijne.
Rodzice byli wprawdzie nom inalnie protestantami, lecz B ogiem a praw dą
Biblię znali tylko ze słyszenia. Trudno uznać, by przekazali dziecku znany
slcądinąd obraz apokatastazy. Za pew nik m ożna przyjąć, iż ojciec dziecka
nie m iał bladego pojęcia o takich ideach mistycznych.
Dziew ięć z dwunastu m arzeń sennych poruszało tem atykę destrukcji i 529
restytucji — w żadnym ze snów nie znajdziem y śladów specyficznej edu­
kacji religijnej czy w pływ ów chrześcijańskich. Przeciwnie, wydaje się, iż
ściślej są one związane z mitam i pierwotnymi. Związek ten potw ierdza m o­
tyw „mitu kosm ogonicznego” (stw orzenie świata i człowieka), pojaw iają­
cego się w czw artym i piątym m arzeniu sennym. Pow iązanie to spotykamy
w cytow anym tu już wcześniej 1 Liście do Koryntian (XV, 22) — również
w tym tragm encie m ów i się o zw iązku A dam a i Chrystusa (śmierć i zm ar­
twychwstanie).
Pow szechne w yobrażenie Chrystusa Zbawiciela należy do kręgu zna- 530
nych ju ż przed chrześcijaństw em motywów H erosa i Zbawcy, który w praw ­
dzie został pochłonięty przez potwora, lecz w cudowny sposób pojaw ił się
na pow rót w chwili, gdy udało m u się zwyciężyć monstrum. N ie wiadomo,
skąd pierw otnie w ziął się ten m otyw i kiedy to się stało. Nie v/iemy nawet,
w jaki sposób m ielibyśm y to zbadać. W ątpliw ości nie ulega jedynie fakt, że
każde pokolenie zna go z w cześniejszych przekazów. Praw dopodobnie po­
w stał on w czasie, gdy człow iek jeszcze nie zdaw ał sobie sprawy z tego, iż
m a m it heroiczny, a zatem w epoce, gdy nie zastanawiał się jeszcze świado­
mie nad tym, co mówi. Postać bohatera to archetyp (od greckiego „arche”
= „początek”) istniejący od niepam iętnych czasów. M ożna powiedzieć, że
istnieje instynktowna (podobna do budow ania gniazd czy migracji ptaków)
tendencja do tw orzenia takow ych „représentations collectives”, jak je na­
zyw a Lucien Lévy-Bruhl. A rchetypy te spotykamy praktycznie rzecz biorąc
w szędzie — zawsze znam ionuje je identyczny motyw lub m otywy analo­
giczne. N ie możem y przyporządkować ich jakiejś okoHcy, epoce czy rasie.

^ Przeł. o. Walenty Prokulski TJ. Biblia Tysiąclecia. [Przyp. tłum.]


^ Przeł. ks. Kazimierz Romaniuk. Biblia Tysiąclecia. [Przyp. tłum.]
260 Życie symholiczne

Są one w szędzie w czasie i przestrzeni, nie znam y icli źródeł, m ogą się one
pow ielać-naw et tam, gdzie nie sposób mówić o tradycji zapośredniczonej
wędrówlcą ludów.
Najbardziej sugestywne przyicłady tego rodzaju dostarczają zw łaszcza
dzieci, żyjące w pew nym środowisłcu — środowisku, w zw iązku z którym
z dostateczną dozą pewności można w ykluczyć możliwość przekazywania
w iedzy czy naw iązyw ania kontaktów. Środowisko, w którym żyła nasza
śniąca, jedynie powierzchow nie znało tradycję chrześcijańską. Ślady w pły­
w ów chrześcijańskich m ożna znaleźć w wyobrażeniach Boga, aniołów, pie­
kła i zła. Ale tego, w jaki sposób zostały one potraktow ane, w żadnym w y­
padku nie można uznać za chrześcijańskie.
Zajm ijm y się zatem pierwszym marzeniem sennym o Bogu, który tak
naprawdę składa się z czterech postaci boskich nadchodzących z „czterech
kątów ”. Ale o jakie kąty chodzi? Nie m oże tu chodzić o pomieszczenie, na
przykład o polcój, poniew aż najwyraźniej mamy tu do czynienia ze zjaw i­
skiem kosm icznym , z ingerencją W szechogarniającego. Czwórca (czy też
element „poczw órny”) już jako taka jest ideą osobliwą, odgryw ającą w iel­
k ą rolę w system ach religijnych i filozoficznych. W religii chrześcijańskiej
czwórca została zastąpiona przez trójcę — dziew czynka praw dopodobnie
znała to pojęcie. Któż jednak w zwyczajnej rodzinie należącej do stanu
średniego wie cokolw iek o boskiej czwórcy? Idea ta była dość dobrze zna­
na średniowiecznej filozofii herm etycznej, ale pod koniec XVIII w ieku w y­
czerpała się i już od przynajmniej dw ustu lat nie je st używana. Dobrze, ale
w takim razie skąd znała j ą mała dziewczynka? Z wizji Ezechiela? Nie zna­
m y jednak żadnego chrześcijańskiego dogmatu, w którym Serafin uznany
byłby za postać tożsam ą z Bogiem.
Identyczne pytanie można by zadać w związku z postacią rogatego węża.
W Biblii — na przykład w Apokalipsie — pojawia się wprawdzie wiele ro­
gatych zwierząt, ^vydaje się jednak, że chodzi tu o czworonogi, mimo że ich
w ładcą jest smok, którego grecka nazwa (drakon) również oznacza węża.
Rogaty w ąż pojawia się w szesnastowiecznej alchemii łacińskiej jalio qu-
adricom utus serpens (czwororogi wąż) — symbol Merkuriusza i antagonista
Trójcy Świętej. O ile jednak wiem, motyw ten można spotkać u jednego tylko
autora — nasza śniąca w żadnym wypadłai nie mogła znać tego dzieła.
W drugim marzeniu seimym pojawia się motyw z pew nością niechrze­
ścijański — dostrzegam y tu odwrócenie pow szechnie uznanych wartości,
przejawiające się w pogańskich tańcach w niebie i dobiych uczynkach
dokonywanych przez aniołów w piekle. Symbol ten sugeruje względność
II. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 261

wartości moralnych. Gdzież dziecko m ogło się natknąć na tak rew olucyjne
w yobrażenie?
Pytania te prow adzą nas do jeszcze jednego problem u; jakie kom pen- 535
sacyjne znaczenie m ają te m arzenia senne, którym dziew czynka przypisała
tak w ielką doniosłość, że książeczkę zaw ierającą relację o nich gotow a była
podarować ojcu jako prezent świąteczny?
Gdyby sny owe naw iedziły pierw otnego szamana, m ożna by zało ;^ć, iż 536
są to w arianty filozoficznych m otywów śmierci, zmartw ychwstania, rege­
neracji, genezy świata, stworzenia człow ieka i relatyw izm u wartości. Ale
sny tego rodzaju są beznadziejnie trudne, jeśli próbujerny je zinterpreto­
wać na poziom ie osobistym. Owszem , niew ątpliw ie zaw ierają one „obrazy
zbiorow e” i w pew nym sensie są analogiczne do nauk, jakie w plem ionach
pierw otnych otrzym ują m łodzi ludzie tuż przed inicjacją, gdy dane jest im
usłyszeć o czynach bogów czy stwórców zwierząt; m łodzi ludzie dow iadu­
j ą się w ów czas, jak został stworzony świat, poznają m ity o końcu świata
i o sensie śm ierci. W gminach chrześcijańskich poucza się m łodzież w po­
dobny sposób, ale pow ażna refleksja na ten tem at pow raca dopiero wtedy,
gdy ludzie sami się zestarzeją i gdy są ju ż bliscy śmierci.
Los osobliwie zrządził, że nasza śniąca znalazła się jednocześnie w obu 537
tych sytuacjach — zbliżała się do okresu dojrzewania, który m iał być dla
niej zarazem chw ilą końca życia. N iew iele lub zgoła nic nie wskazuje tu
na początek norm alnego życia osoby wchodzącej w okres dorosłości, do­
strzegam y zaś w iele aluzji do destrukcji i odnowienia. Gdy po raz pierwszy
przeczytałem zapis tych snów, w rzeczy samej miałem poczucie, że zapo­
w iadają one nadciągające nieszczęście — przyczyną tego był specyficznie
kom pensacyjny charakter tych obrazów, przedstaw iających dokładne prze­
ciwieństwo tego, czego m ożna by oczekiwać po świadomości dziew czyny
w tym wieku. Sny te przedstaw iły w nowej, dość przeraźliwej perspektyw ie
życie i śmierć. M oglibyśm y się spodziewać, że coś podobnego spotkamy
u starca, u człowieka, który spogląda w stecz na swoje życie — do głowy
by nam nie przyszło doszukiwać się tego rodzaju obrazów u dziecka, które
w naturalny sposób spogląda ku przyszłości. A tm osfera panująca w przed­
stawionych tu m arzeniach sennych przypom ina raczej rzym ską maksymę;
„Życie to krótki sen” niż radość i przesyt wiosny życia. A lbow iem życie
dziecka je st niczym „ver sacrum vovendum ” („ślubowanie ofiary w iosen­
nej”), ja k pow iada rzym ski poeta"*. Doświadczenie dowodzi, że nieprzeczu-

' Zob. Tytus Liwiusz; Ah urbe condita 22, 9, 10. [Przyp. tłum.]

i!
262 Życie symboliczne

w alna bliskość śmierci rzuca adumbratio (uprzedzający cień) na życie i m a­


rzenia senne ofiary. N aw et ołtarz ctirześcijański z jednej strony przedstaw ia
grób, z drugiej zaś m iejsce zm artwychwstania, miejsce przejścia ze śmierci
do życia wiecznego.
538 Takimi myślami natchnęły te marzenia senne dziewczynkę, którą nawie­
dziły. Było to skrótowe przygotowanie się do śmierci — skrótowe, bo wyra­
żone w formie skondensowanych anegdotek, niczym opowieści przekazywa­
ne w trakcie inicjacji u hidów pierwotnych czy niczym koany znane w buddy­
zmie zen. Zawarte w nich przesłanie w niczym nie przypom ina rygorystycz­
nie ujętej doktryny chrześcijańskiej — zbliża się ono bardziej do dawnych
idei pierwotnych. Wydaje się, że zakorzenione są one poza tradycjami histo­
rycznymi, w owych już dawno temu zapomnianych pokładach, z któiych od
prehistorycznycli czasów czerpały soki żywotne filozoficzne i religijne docie­
kania na temat życia i śmierci. Jak instynkty, co do których przecież nie za­
kładamy, że każde nowonarodzone zwierzę m usfje od nowa i indywidualnie
zdobjw ać, istnieją także zbiorowe wzory wyobrażeń — wzory przyrodzone
duchowi ludzkiemu i przekazywane na drodze dziedziczenia.
539 W wy'padku tej dziewczynki mamy do czynienia z sytuacją, jak gdyby
przyszłe wydarzenia rzucały ju ż cień, wywołując owe formy myślenia, które
— normalnie jeszcze tylko drzemiące — m ają opisywać nadchodzenie śmier­
ci czy towarzyszyć temu. M imo że konkretna forma ich przejawu jest mniej
lub bardziej indywidualna, to jednak podstawowy wzorzec jest zbiorowy,
można go bowiem spotkać zawsze i wszędzie; to tak, jak instynkty u różnych
^ gatunków zwierząt w ykazują poważne różnice, a mimo to służą identyczne­
mu celowi. Tak jak nie zakładamy, że każde nowonarodzone zwierzę indy­
widualnie kształtuje czy zdobywa swe instynkty, nie możemy też uważać, że
in d )^ id u a ludzkie w chwili, gdy przychodzą na świat, na nowo wynajdują
czy tw orzą swe specyficznie ludzkie fo m y zachowania czy reakcji. Tak samo
jak instynkty, również zbiorowe wzory myślenia są przyrodzone umysłowi
ludzkiemu i na tej drodze są dziedziczone, jeśli zaś trzeba, zawsze i wszędzie
funkcjonują one mniej lub bardziej identycznie.
540 Także zjaw iska natuiy emocjonalnej, do których owe w zory wyobra-.
, żeń należą, rozpow szechnione są po całym świecie i w szędzie w ystępują
( w tej samej fonnie. W ystępowanie ich możem y naw et stwierdzić w kró­
lestwie zw ierząt, które rozum ieją się naw zajem pod tym w zględem , mimo
że należą do różnych gatunków. A owady i ich złożone funkcjonowanie?
Owady nie zn ają przecież w w iększości swych rodziców, nie m a nikogo,
kto m ógłby je w tym względzie uświadomić. Czyżby zatem należało ząkła-
!!
.:. ii W

IL Symbole i objaśnianie marzeń sennych 263 I :=

ii" "
dać, że człowiek to jedyna istota żywa, która nie m a owego specyficznego ^
instynktu, której psyché nie nosi jakichkolw iek, śladów jeg o ewolucji? Je­
śli jednak utożsam im y psyché ze świadom ością, natychm iast łatw o pad­
niem y ofiarą błędnego m niemania, iż człowiek przychodzi na świat jako
tabula rasa i że w jeg o duszy nie znajduje się nic, czego nie nauczyłby się
w późniejszych latach indyw idualnego życia. Ale p sych é to coś więcej niż
świadomość. Zwierzęta m ają niew ielką św iadom ość, lecz w iele im pulsów
i reakcji pozw alałoby nam w ysnuć w niosek, że posiadają jakąś psyché',
a i ludzie pierwotni czynią w iele rzeczy, z których sensu świadom ie nie zda­
ją sobie sprawy. W ielu kulturalnych ludzi darem nie byśm y pytali, skąd w ła­
ściwie w ziął się zwyczaj strojenia choinki na Boże N arodzenie czy też co
oznaczają wielkanocne kraszanki. Skłaniam się do poglądu, iż rzeczy tego
rodzaju zaw sze najpierw czyniono — dopiero później zastanawiano się nad
ich znaczeniem. Psychologia stale musi mierzyć się z ludźm i skądinąd inte­
ligentnymi, lecz czasem zachow ującym i się całkowicie niewytłumaczalnie,
nie m ającym i pojęcia o tym, co m ów ią czy co robią. Ludzie ci nagle ulegają
jakim ś nierozsądnym impulsom, dla których sami nie m ają wytłum aczenia.
Skłonny byłbym uważać, że tak w ogóle najpierw coś czyniono i że dopiero
znacznie później ktoś zaczął się nad tym zastanawiać, by w. końcu przeko­
nać się, dlaczego to i to czyniono. Psychologia kliniczna stale m ierzy się ze
skądinąd inteligentnym i pacjentam i, którzy zachow ują się osobliwie i nie
m ają pojęcia, dlaczego coś m ów ią czy czynią. N aw iedzają nas marzenia
senne, m y zaś wcale nie wiemy, co one znaczą, naw et jeśli jesteśm y do­
głębnie przekonani, że coś znaczą. M am y poczucie, że sen jest w ażny czy
przeraźliw y — ale dlaczego?
Fakt, że regularnie dane nam je st prowadzić takie obserwacje, w zmac- 541
nia hipotezę o istnieniu psych é nieświadomej, której treści są mniej w ię­
cej podobne do treści świadomości. Wiemy na przykład, że świadomość
w znacznej m ierze zależy od w spółpracy ze strony nieświadomości. Kie­
dy zatem ktoś w ygłasza wykład, w ówczas mówiąc, ju ż m a przygotowane
następne zdanie, mimo że to, co za chwilę powie, je st jeszcze w dużym
stopniu nieświadome. Jeśli nieświadom ość odmawia współpracy, jeśli chce
zatrzymać następne zdanie, wykładow ca zaczyna się jąkać. Jeśli chce on
podać jakieś nazwisko, jeśli chce użyć znanego sobie pojęcia, nie będzie
w stanie tego uczynić. N ieśw iadom ość nie dostarczy potrzebnego słowa.
Z własnego dośw iadczenia wiemy, że zdarza się, iż chcem y komuś przed­
stawić starego znajom ego i nagle nie potrafimy przypom nieć sobie jego na­
zwiska, zachow ujem y się tak, jakbyśm y nigdy go nie znali. W ten sposób
264 Życie symboliczne

jesteśm y uzależnieni od dobrej w oli nieświadom ości, która w zależności od


własnego upodobania może sprawić, że nasza pam ięć zawodzi albo że na­
gle mów im y coś, czego w cale nie chcieliśm y powiedzieć. Nieświadom ość
może tw orzyć nieprzewidziane i nieuzasadnione nastroje i afekty, pow odu­
jąc w szelkiego rodzaju komplikacje.
542 Pow ierzchow nie rzecz biorąc, takie reakcje i im pulsy to zjawiska na­
der indywidualne, toteż odrzucam y je jako zachowania nienormalne. Tak
naprawdę jednak zasadzają się one na preform ow anym i zawsze czuw ają­
cym w stanie gotowości systemie instynktowym typow ym dla istoty ludz­
kiej. Form y myśli, pow szechnie zrozum iałe gesty oraz w iele innych form
zachow ań ukształtowane są podług w zoru gotow ego na długo przedtem,
nim człowiek zdobył się na św iadom ość refiektywną. M ożna sobie nawet
w yobrazić, że pierwsze zaczątki ludzkiej zdolności do refleksji są konse­
kw encjam i silnych emocji. W yobraźm y sobie buszm ena, który — ogar­
nięty złością z pow odu nieudanego polow ania — zadusił jedynego syna,
a zaraz potem , trzym ając martw e ciało, popadł w w ielkąrozpacz. Taki czło­
w iek na zawsze zapam ięta ów m om ent bólu. Nie wiemy, czy to właśnie
takie doświadczenia stanow ią zarodki ludzkiej świadom ości, niew ątpli­
w ie jednak wcale nierzadko potrzebny je st silny wstrząs emocjonalny, by
w ytrącić człow ieka ze stanu odrętwienia i zwrócić m u uwagę na to, co on
w łaściwie robi. Znam y słynny przykład hiszpańskiego szlachcica żyjącego
w XIII wieku, Ram ona Lulla, Ictóremu w końcu po długich zabiegach udało
się urządzić schadzkę z adm irow aną damą. N iew iasta w m ilczeniu uchyliła
rąbka sukni, a w ówczas Ram ón ujrzał pierś zżartą przez raka. W ywołany
w owej chwili wstrząs na zawsze zm ienił jego życie — Luli został w ybit­
nym teologiem i jednym z najznam ienitszych misjonarzy. W chv/ili, gdy
w ystąpi taka nagła zmiana, często okazuje się, że archetyp ju ż od dawna
skrycie robił swoje w nieświadom ości i że tak wszystko zręcznie zaaranżo­
wał, iż m ogło dojść do pow stania sytuacji kryzysowej.
543 Wydaje się, że dośw iadczenia tego rodzaju pokazują, iż formy arche­
typowe nie są jedynie statycznymi w zorcami, lecz że są one czynnikami
dynamicznymi, przejawiającym i się równie spontanicznie ja k instynkty
w impulsach. Sny, wizje, myśli m ogą nadchodzić z nagła; niezależnie od
tego, z jak wiellcą starannością je zbadamy, i tak nie poznam y ich przyczy­
ny. Przyczyna niew ątpliw ie jednak istnieje — tyle że tkwi tak głęboko, jest
taka niejasna, iż nie sposób jej poznać. W tym w ypadku albo trzeba po­
czekać, aż zrozum ie się dany sens, albo odczekać, aż jakieś zdarzenie ze­
w nętrzne w yjaśni sen.
11. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 265

w chwili, kiedy naw iedził nas sen, zdarzenie to m oże tkwić gdzieś 544
w odległej przyszłości. A le nieświadom ość i m arzenia senne, ja k nasze
świadome myśli, często zajm ują się przyszłością i tkw iącym i w niej m ożli­
wościami. Od dawna pow szechnie zakładano, iż głów ną funkcją snów jest
przepow iadanie przyszłości. Od Starożytności do Średniowiecza m arze­
nia senne odgryw ały w ażną rolę w stawianiu rokowań co do zdrow ia lub
choroby. Odwołując się do całkiem w spółczesnego snu, mogę potwierdzić
elem ent prognozow ania przyszłości, o którym m ów i A rtem idor z Daldis
(U w iek przed Chr.) w O n ejro b y ty c e : otóż pewnego człowieka naw iedził
sen p rz e d sta w ia ją c y śm ierć o jca w płom ieniach^. N iedługo potem on sam
zmarł, straw iony przez phlegm on e (ogień, w ysoka gorączka), czyli — ja k
m ożna zakładać — na skutek zapalenia płuc. Mój kolega cierpiał na strasz-
łiw ągorączkę — ph legm on e. Jeden z jeg o ongisiejszych pacjentów — czło­
w iek, który nic nie wiedział o chorobie swego lekarza — m iał sen, w któ­
rym widział, ja k um iera on w w ielkim p o ża rze . W tjrni samym czasie lekarz
ów napraw dę trafił do szpitala, w łaśnie zaczął chorować. Ale śniący nie
wiedział o tym — znany był mu jedynie sam fakt, iż jeg o lekarz zachorow ał
i został hospitalizowany. Lekarz ów um arł po upływie trzech tygodni.
Jak pokazuje ten przykład, m arzenia serme m ogą mieć aspekt progno- 545
styczny, który należy uwzględniać przy interpretacji, zwłaszcza wtedy, gdy
jakieś najwyraźniej doniosłe marzenie senne nie dostarcza dostatecznie tłu­
maczącego je kontekstu. Taki sen często spada na człowieka niczym grom
z jasnego nieba, a wówczas zastanawiamy się, jaka jest tego przyczyna. Gdy­
by można było poznać jego przesłanie, także przyczyna byłaby zrozumiała,
tym bowiem, kto jeszcze nie wie, jest tylko nasza świadomość — nieświado­
mość wydaje się ju ż poinformowana, a wnioski, do jakich doszła, pojaw iają
się w formie obrazu sennego. Psych é nieświadoma jest zatem najwyraźniej
w stanie tak samo jak świadomość badać fakty i wysnuwać wnioski. Może
posługiwać się pewnymi faktami i antycypować ich rezultaty właśnie dlate­
go, że nie uświadamiamy ich sobie. Ale — na ile dane nam było stwierdzić
na podstawie marzeń sennych — nieświadomość przedstawia swoje w glądy
w formie instynktowej. N a rozróżnienie to należy zwrócić uwagę. Analiza lo­
giczna to przywilej świadomości — dokonujemy wyboru, posługując się ro­
zumem i wiedzą. Jeśli jednak chodzi o nieświadomość, wydaje się, że podąża
ona torami skłonności instynktowych przedstawianych w formie adekwat-

^ Zob. Artemidor z Daldis; Rozważania o snach, czyli onejrohytyka I, 2, Przeł.


Iwona Żółtowska. Warszawa; Wydawnictwo Alfa 1995. [Przyp. thim.]
266 Życie symboliczne

nych fonn myślowych, czyh archetypów. Lekarz, który ma opisać przebieg


choroby, użyje pojęć racjonalnych takich jak „infekcja” czy „gorączka”. Sen
jest pod tym względem bardziej poetycki. Przedstawia chore ciało jako dom,
gorączkę zaś jako ogień, który go trawi.
Jak pokazuje przytoczone wyżej marzenie senne, umysł arclietypowy po­
traktował daną sytuację dokładnie tak samo, jak uczynił w epoce Artemidora
z Dałdis. Nieświadomość zajęła się czymś mniej lub bai'dziej nieznanym i pod­
dała to procesowi opracowania archetypowego. Zamiast dedukcji, którą zasto­
sowałaby świadomość, umysł archetypowy udzielił przepowiedni. A zatem ar­
chetypy przejawiają inicjatywę i mają specyficzną energię.. Siły te umożliwiają
im udzielanie sensownej interpretacji (dokonywanej w charakterystycznym dla
nich stylu symbohcznym), pozwalają im także na ingerowanie w daną sytuację
i nadawanie jej własnych impulsów. Pod tym względem archetypy zachowują
się jak kompleksy; przychodzą i odchodzą, kiedy chcą^ często w chaotyczny
sposób krzyżują nam plany lub wprowadzają do nich zmiany.
Możemy zauważyć specyficzną energię archetypów, gdy dane nam
będzie skosztować towarzyszącej im fascynacji. Wydaje się, że archety­
py mają specjrficzny urok — cecha takowa znamionuje także kompleksy
osobiste; jak archetypy mają historię, tak i kompleksy zbiorowe mają pięt­
no archetypowe. O ile jednak kompleksy osobiste nie są w stanie stworzyć
niczego więcej, jak tylko postawę osobistą, archetypy stanowią glebę, na
której rozwijają się mity, religie, filozofie charakteryzujące narody i epoki
historyczne. Kompleksy osobiste uważamy za próby skompensowania jedr
nostronnego czy błędnego nastawienia świadomości; podobnie mity reli­
gijne zinterpretować można jako coś w rodzaju psychoterapii zastosowanej
w związku z próbą uleczenia cierpień i lęków rodzaju ludzkiego — głodu,
wojny, choroby, starości i śmierci.
Na przykład powszechnie znany mit heroiczny zawsze odnosi się do
człowieka potężnego czy boskiego, który pokonuje zło w postaci smo­
ka, węża, potwora, demona itd., uwalniając tym samym swój lud od sta­
nu zniszczenia i śmierci. Opowiadanie czy rytualne powtarzanie tekstów
i ceremonii sakralnych oraz oddawanie czci takiej postaci bohaterskiej
w formie tańca, muzyki, hymnów, modlitw i ofiar sprawia, iż wszyscy zgro­
madzeni zostająjak gdyby ogarnięci czarem, niektórzy z nich zaś dostępują
stanu egzaltacji i utożsamiają się z herosem. Jeśli spróbujemy spojrzeć na
taką sytuację oczami wierzącego, zapewne będziemy w stanie zrozumieć,
w jaki sposób zwykły człowiek może się (przynajmniej na czas jakiś)
uwolnić od poczucia niemocy i małości i wyposażyć w prawie nadludzkie
II. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 267

zdolności. Dostatecznie często udaje się mu zachować takie poczucie przez


dość długi czas, a wówczas nadaje ono formę jego życiu. Ba, poczucie takie
może być miarodajne dla całych społeczności ludzkich. Godny uwagi przy­
kład sytuacji tego rodzaju znajdziemy w misteriach eleuzyjskich, które zo­
stały wyparte dopiero na początku VII wieku ery chrześcijańskiej. Misteria i'
te, wraz z Wyrocznią Delficką, stanowiły o istocie i duchu Grecji Starożyt­
nej. Ale w o wiele większej mierze epoka chrześcijańska zawdzięcza swe
miano i znaczenie starożytnemu misterium Boga-Człowieka, które korze­
niami sięga do archetypowego mitu Ozyrysa-Horusa.
Zazwyczaj wysuwa się przypuszczenie, iż jakiś bystry filozof czy pro- 549
rok w prehistorycznych czasach „wynalazł” podstawowe idee mitologicz­
ne, w które później „uwierzył” łatwowierny i bezkrytyczny lud. Można też
usłyszeć, iż propagowane przez żądny władzy stan kapłański opowieści nie
są „prawdziwe”, lecz stanowią wyraz „myślenia życzeniowego”. Ale słowo
„wynaleźć” oznacza także „znaleźć”, a zatem tkwi w nim sens dotarcia do
czegoś, czego się poszukuje, zakłada się zatem, iż ten, kto szukał, miał n ie ­
jakie przeczucie tego, co stanowiło przedmiot jego poszukiwań.
Wróćmy jednak do marzeń sennych dziewczynki. Wydaje się niepraw- 550
dopodobne, by mogła ona wymyślić te idee, sama była bowiem tym wszyst­
kim zdumiona. Wydawało jej się, że to jakieś niesłychane opowieści, dosta­
tecznie dziwaczne, by ofiarować je ojcu w formie prezentu świątecznego.
Ale śniąca, uczyniwszy to, co uczyniła, tak wywyższyła swe wizje, że zna­
lazły się one w sferze ciągle jeszcze żywego misterium chrześcijańskiego
narodziny Pana naszego związane z tajemnicą zawsze zielonego drzew­
ka skrywającego nowonarodzone światło (motyw pojawiający się w piątym
marzeniu sennym). Mimo że dysponujemy doprawdy bogatym materiałem
historycznym poświadczającym występowanie związków symbolicznych
pomiędzy Chiystusem i symbolem drzewa, rodzice śniącej dziewczyn­
ki z pewnością poczuliby się bardzo zakłopotani, gdyby ktoś zwrócił się
do nich z pytaniem, dlaczego z okazji Bożego Narodzenia stroją drzewko
i ozdabiająje płonącymi świeczkami. „Ach, to taki chrześcijański zwyczaj”
— usłyszelibyśmy zapewne, podczas gdy odpowiedź sięgająca głębiej mu­
siałaby poruszać dalekosiężne kwestie związane ze starożytną symboliką
umierającego boga oraz jej stosunkiem do kultu Wielkiej Matki i jej sym­
bolu, drzewa, Ale i w ten sposób zwróciliśmy uwagę na jeden tylko aspekt
tej złożonej problematyki.
Im dokładniej badany korzenie „obrazu zbiorowego” (czy, mówiąc ję- 551
zykiem kościelnym, dogmatu), tym bardziej dobitnie rzuca się w oczy po-
268 Życie symboliczne

zom ie niezgłębiony splot wzorów archetypowych, które dopiero w epoce


nowożytnej stały się przedm iotem świadomej refleksji. A zatem paradok­
salnie w iem y więcej o sym bolice mitologicznej niż wcześniejsze pokolenia.
Dawniej ludzie praw ie wcale nie rozm yślali o znaczeniu symboli — po pro­
stu je przeżjrwali, nieświadom ie pobudzani ich treścią. Chciałbym to zobra­
zować na podstawie osobistego doświadczenia, jakie dane mi było w trak­
cie pobytu w śród mieszkańców M t Elgon w A fiyce. Otóż ludzie ci codzien­
nie o brzasku w ychodzą z chat, chuchają lub p lu ją w dłonie, które unoszą
w kierunku w schodzącego słońca, tak jakby chcieli złożyć w ofierze swemu
powstającem u bogu — m ungu — swój oddech czy sw ą ślinę. {„ M im gu\
słowo z języka suahili, używ ane gwoli w ytłum aczenia aktu rytualnego, w y­
wodzi się z korzenia polinezyjskiego i jest ekwiwalentem „mana” czy „mu-
lungu”. Termin ten oraz pojęcia analogiczne oznaczają niesłychanie sku­
teczną i w ielką „siłę”, potęgę, którą określilibyśmy mianem boskiej. Słowo
mungu jest zatem ekw iw alentem „A llacha” czy „Boga”). Kiedy zapytałem
ich o sens tego akm, mogli mi odpowiedzieć jedynie tyle: „Zawsze tak czy­
niliśmy. Czyniono tak zaw sze o w schodzie słońca” . Gdy przedstaw iałem
im nasuw ający się przecież wniosek, iż słońce je st m ungu, śm ieh się — bo
i rzeczyw iście słońce, gdy ju ż się w zniesie nad horyzont, nie jest mungu;
jest ono m ungu jedynie w chwili wschodu'’.
To, co czynili tubylcy, było dla mnie jasne — dla mnie, ale nie dla nich;
czynili oni coś, nie zastanawiając się nad sensem tego, co czynią, toteż
nie potrafili tego wyjaśnić. Przypuszczałem , że w ten sposób składają oni
m ungu swe dusze w ofierze, albowiem tchnienie (życia) i ślina oznaczają
„substancję duszy”. Tchnienie czy splunięcie na coś to czynność mająca
„m agiczny” skutek; na przykład Chrysm s w łasną śliną uzdrow ił ślepca;
niektóre plem iona znają zwyczaj, iż syn w dycha ostatnie tchnienie swego
ojca — w ten sposób przejm uje on jego duszę. Należy uznać za w ielce nie­
prawdopodobne, by ci m ieszkańcy Afryki, naw et w odległej przeszłości,
kiedykolwiek lepiej zdawali sobie sprawę z sensu swych cerem onii — ich
przodkow ie najpewniej rów nież tkwili w głębokiej nieświadom ości co do
kierujących nim i pobudek i jeszcze mniej zastanawiali się nad znaczeniem
tego, co robią.
Faust w dram acie G oethego słusznie pow iada „Był na początku Czyn” .
„Czynów” nikt nigdy nie w ynajdyw ał — czyny się czyni; m yśli natom iast

®Zob. Carl Gustav Jung: Wspomnienia, sny myśli. S. 272 i nast. [Przyp. tłum.]
y/. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 269

lo w zględnie późny w ynalazek ludzkości. N a początku człowiek był po­


pychany do czynu przez czynniki nieświadome, dopiero później żaczął się
on zastanawiać nad swymi pobudkami; musiało minąć sporo czasu, nim
w padł na śm ieszny pomysł, iż działa on sam z siebie — jeg o um ysł nie był
w stanie dostrzec innej siły sprawczej poza samym sobą. W ybuclilibyśmy
śm iechem , słysząc, że roślina czy zwierzę same się wymyśliły, a przecież
wielu ludzi wierzy, iż dusza czy duch to byty stworzone same z siebie. Duch
z samej swej natuiy tak się rozwinął, że osiągnął aktualny stan św iadom o­
ści, tak jak żołądź staje się dębem czy jak gady rozw inęły się w ssaki. Pro­
ces ewolucji zaczął się dawno temu i nadal trwa, a zatem m otyw ują nas
także jakieś siły wewnętrzne, nie tylko zewnętrzne bodźce. Owe bodźce
w ewnętrzne pochodzą ze źródła nie podlegającego kontroli naszej świado­
m ości. W m itologii dawniejszych epok siły te określano m ianem duchów,
dem onów czy bogów. Dzisiaj są one równie aktywne ja k dawniej, mim o że
w żadnym wypadku nie zgodzilibyśmy się przyznać, iż zależymy od jako-
wychś „m ocy”, nad którym i nie panujemy.
W m itycznych praczasach siły te określano mianem m ana, duchów, de- 554
m onów i bogów — dziś nie są one mniej aktywne niż kiedykolwiek. Jeśli
odpow iadają one naszym życzeniom, nazyw am y je szczęśliwym i skojarze­
niam i czy im pulsami i klepiem y się po ramieniu, no bo przecież jesteśm y
tacy mądrzy. Ale jeśli stają one okoniem, mówimy, że mam y pecha, albo że
pew ni ludzie sprzysięgli się przeciwko nam, albo znowu, że to patologicz­
ne, nie przyznajem y jednak, iż uzależnieni jesteśm y od „potęg”, które sta­
nowczo w ym ykają się nam spod kontroli.
Praw dą jest jednak, że człowiek współczesny zdobył jakieś kwantum siły 555
woli, którą może się posługiwać tak, jak zechce. Gdy ma przystąpić do pracy,
nie musi się hipnotycznie wprawiać w odpowiedni nastrój, śpiewając jak w
transie czy waląc w bębny. Ba, człowiek współczesny może nawet zrezygno­
wać z codziennej modlitwy, z błagania o pomoc boską. M ożemy zrealizować
to, co zamierzamy — wydaje się, że człowiekowi pierwotnemu przeszka­
dzałyby w tym przesądy, lęki i inne niewidoczne formy oporu. Motto „Gdzie
wola, tam i droga” określa nie tylko germańskie przesądy — przedstawia tak­
że przesądy współczesnego człowieka w ogóle. Chcąc podtrzymać sw ą wia­
rę, człowiek ów z drugiej strony skłonny jest do osobliwego zaniedbywania
introspekcji. Zamyka oczy na fakt, że mimo całej swej racjonalności i praco­
witości jest „opętany” przez potęgi, nad którymi nie sprawuje żadnej kontroli.
Bogowie i demony współczesnego człowieka otrzymały jedynie nowe imio­
na; nie znildy — zapierają mu dech w piersi, gnając go ciągle dalej, napędza-
270 Życie symboliczne

jąc mu nieokreślonego stracha, wywohijąc komphkacje psychiczne, nieuko-


jo n ą potrzebę sięgania po pigułki, alkohol, tytoń, stosowania diety i respek­
towania wszelkiego rodzaju zaleceń higienicznych — a przede wszystkim:
ściągając mu na głowę bezlik nerwic.
556 Jak ju ż w spom niałem ’, dane m i było spotkać kiedyś drastyczny przy­
kład na poparcie tego tw ierdzenia — chodzi o profesora filozofii i psycho­
logii, ale takiej psychologii, w której dla nieświadom ości nie znalazło się
jeszcze miejsce. Człow iek ten opętany był przez natręctwo, że jest chory na
raka. Zasięgał rady kilkunastu lekarzy, ci zaś za pom ocą zdjęć rentgenow ­
skich dowodzili mu, że to wszystłco to tylko urojenie. Człowiek ów wyznał
mi, że on w ie, iż nie m a raka, tyle że św iadom ość tego w żaden sposób nie
chciała go uw olnić od przeraźliwego lęku, iż cierpi na złośliwy nowotwór.
Kto, co natchnęło go tym wyobrażeniem ? Najwyraźniej wzięło się ono
z lęku, z jakiegoś stanu emocjonalnego, nie w yw ołał go jednak czyjś świa­
domy zamiar, nie w ynikał on z obserwacji faktów. Lęk ów opadł go któ­
regoś dnia — i pozostał. Symptomy tego rodzaju są niezw ykle uporczy­
we, często uniem ożliw iają terapię. Co m ogłaby w skórać psychoterapia
w w ypadku takiego złośliwego nowotworu? Cóż, należało go niezwłocznie
usunąć operacyjnie. Pacjent co i rusz stwierdzał teraz z ulgą, że nie ma ani
śladu raka. N a tym polegał pozytyw ny zysk — w ciem nościach lęków po­
jaw iło się światło, pociecha pojaw iła się w biedzie. Ale ju ż następnego dnia
pacjenta znow u zaczęły dręczyć wątpliwości, niebaw em zaś nocami zaczął
pojaw iać się lęk.
557 C horobliwa myśl sprawow ała w ładzę nad tym człow iekiem — nie mógł
jej kontrolować, w jego psychologii filozoficznej, w której wszystko było
pięknie podporządkow ane świadom ości i jej percepcjom, przypadek taki
nie był przewidziany. Profesor przyznał, iż jego przypadek jest patologicz­
ny, lecz naw et w ów czas nie pom yślał o tym, że natknął się na nienaruszalną
granicę pom iędzy w ydziałem filozoficznym i medycznym: jeden zajm uje
się treściam i norm alnym i, drugi nienormalnymi — treściami, które nie są
znane w świecie filozofa.
558 Ta p sy c h o lo g ie a com partim en ts przypom ina mi inny, podobny przypa­
dek — przypadek alkoholika, który znalazł się pod niew ątpliw ie zasługu­
jącym na pochw ałę wpływem pew nego ruchu religijnego — ruch ten tak
bardzo go zafascynował, iż całkowicie wyrzekł się alkoholu. N atychm iast
i w cudowny sposób został uleczony przez Jezusa, a tym sam ym stał się

’ Zob. par. 467 niniejszego tomu. [Przyp. tłum.]


II. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 271

on świacfeiem boskiej łaski i skuteczności działania rzeczonej organizacji.


Cóż, skoro po upływ ie kilku tygodni od publicznie w yznawanego naw róce­
nia jego entuzjazm zaczął słabnąć; w ydawało m u się, że kieliszeczek doda
mu kurażu — w ten sposób znowu popadł w pijaństwo. Tym razem w spół­
bracia z organizacji uznali, że jego przypadek jest „patologiczny” i że Jezus
nic tu nie wskóra. Człow ieka tego odw ieziono do kliniki — uzdrow ić miał
go zw ykły śmiertelnik, nie boski lekarz.
M am y tu do czynienia z tym aspektem w spółczesnego „cywilizowane- 559
go” ducha, który dobrze byłoby zbadać bardziej szczegółowo, widzimy tu
bow iem rozszczepienie i zam ęt psychiczny a lam u jący ch w ręcz rozmiarów.
Wierzymy wyłącznie w świadomość, w w olność w oh, nie zdając ju ż sobie
sprawy z owych mrocznych faktów, że w nieprzew idyw alny sposób rządzą
nami „siły” działające gdzieś poza ow ą dość wąsicą dziedziną racjonalno­
ści, w olnego wyboru i samokontroli. W naszej chorej na dezorientację epo­
ce pow inniśm y jednak dobrze zdaw ać sobie sprawę z tego, ja k naprawdę
przedstaw ia się sytuacja z rodzajem ludzkim, tak bardzo uzależnionym od
ducłiowych i m oralnych cech indyw iduum i p sy c h é w ogóle. M ając to na
w zględzie, pow inniśm y znać przeszłość i teraźniejszość człowieka, pow in­
niśm y widzieć rzeczy we właściwej perspektywie.
6. FUNKCJA SYMBOLI RELIGIJNYCH

To, co dziś określamy mianem świadomości, odrywało się od instynktów 560


w trakcie przebiegającego bardzo powoli procesu, mimo to nie zdołało się
oderwać bez reszty. Instynkty nie zostały zaprzepaszczone, jedynie straciły
kontakt ze świadomością, toteż muszą w inny sposób dowodzić swej racji
bytu. Może się to odbywać w formie objawów pośrednich, które Pierre Ja­
net określił mianem „automatyzmów”, czy też — w wypadku nerwicy —
w formie symptomów, a w normalnym przypadku w formie wszelkiego ro­
dzaju incydentów, niezrozumiałych humorów, skłonności do zapominania
czy przejęzyczeń. Przejawy tego rodzaju całkiem jasno dowoAzd^ autonomii
archetypu. Całkiem łatwo byłoby założyć, że człowiek jest panem we wła­
snym domu, dopóki jednak nie potrafimy zapanować nad własnymi emocja­
mi i nastrojami, dopóki nie zdajemy sobie sprawy, na jak wiele sekretnych
sposobów przesłanki nieświadome mogą się wśliznąć w nasze uczynki i de­
cyzje, nie będziemy zdolni do kontiolowania samych siebie. Przeciwnie, bę­
dziemy mieli tyle powodów do niepewności, że dobrze byśmy postąpili, dwa
razy się zastanawiając, co robimy.
Badanie sumienia nie jest jednak popularne, mimo że należałoby je szcze- 561
gólnie zalecać akurat w naszej epoce, w czasie, gdy człowiekowi grożą nie­
bezpieczeństwa, które sam stworzył. Jeśii spojrzymy na ludzkość jako jedno
indywiduum, uznamy, że nasza aktualna sytuacja bardzo przypomina poło­
żenie człowieka porwanego przez siły nieświadome. Nasz świat jest rozsz­
czepiony jak neurotyk — symboliczną linię podziału stanowi dziś Żelazna
Kurtyna. W konfrontacji ze wschodnią, agresywną wolą mocy człowiek Za­
chodu uznał, iż należy sięgnąć po środki nadzwyczajne — pręży on pierś,
zdobiąc ją w cnoty i wszelkiego rodzaju dobre zamiary. Ale człowiek Za­
chodu nie zauważa, że świat komunistyczny systematycznie konlrontuje go
274 Życie symboliczne

Z jego własnymi grzeszkami, które udaje mu się slayw ać pod płaszczykiem


dobiych manier międzynarodowego współistnienia. To, co — cłioć tylko
skrycie i jakby wstydliwie — tolerował Zachód (kłamstwo dyplomatyczne,
systematyczne mydlenie oczu opinii publicznej, rzucane półgębkiem groźby)
na W schodzie pojawia się z całąjaskrawością; człowiek Zachodu, spogląda­
jąc za Żelazną Kurtynę, widzi wykrzywionego w grymasie własnego cienia.
562 Ten stan rzeczy tłum aczy pojaw iające się u tak wielu ludzi na Zacho­
dzie poczucie bezradności. Zachodnie społeczeiistwa zaczęły pojm ować, iż
problemy, z jakim i musim y się dzisiaj mierzyć, to kwestie moralne, których
nie sposób rozw iązać za pom ocą grom adzenia zapasów broni atomowej czy
w formie „w spółzaw odnictwa” ekonomicznego. Dziś w ielu z nas ju ż ro­
zumie, iż skuteczniejsze byłyby tu środki m oralne i psychiczne, ponieważ
w ten sposób m oglibyśm y się uodpornić na coraz pow ażniejszą infekcję.
Okazało się jednak, że w szystkie próby tego rodzaju nie przyniosły żad­
nych efektów — sytuacja taka utrzym a się dopóty, dopóki sobie i światu
będziemy próbow ali w mówić, że tylko oni (nasi przeciwnicy) nie m ają ra­
cji. Znacznie bardziej sensowne byłoby podjęcie naprawdę poważnej próby
poznania w łasnego cienia i jego postępi<ów. G dybyśm y mogli ujrzeć cienia
(ciemny aspekt nas samych), bylibyśm y odporni na wszelkie miazm aty m o­
ralne i duchowe. Ałe biorąc pod uwagę dzisiejszy stan rzeczy, uważam, że
jesteśm y podatni na wszelkie zarazki, ponieważ właściwie czynim y dokład­
nie to samo, co oni czynią, a na dokładkę mam y jeszcze tę wadę, iż ani nie
rozumiemy, ani nie cłicemy zrozum ieć, co tak napraw dę wyczyniam y pod
płaszczykiem dobrego sprawowania.
563 Świat kom unistyczny posiada w spaniały m it (który uznajem y za złu­
dzenie, wiedzeni m ętną nad zieją iż nasze złudzenie, gdybyśm y sobie na
nie pozwolili, przyćm iłoby tę pierw szą iluzję). Chodzi tu o dawne, ar­
chetypowe m arzenie o złotym w ieku czy o raju, gdzie w szystkiego jest
w bród, gdzie wspaniały, sprawiedliwy i mądry w ładca rządzi ludzkością za­
chow ującą się jak przedszkolaki. Ten potężny archetyp doszedł do władzy
w formie infantylnej, nie zniknie jednak, gdy spojrzymy na niego z góry
w poczuciu naszej wyższości umysłowej — ba, popieram y go za spraw ą
własnego infantylizm u, albowiem świat Zachodu rów nież tkwi w stalowym
uścisku tej samej mitologii. A zatem, nieświadomie, żyw im y te same prze­
sądy, nadzieje i oczekiwania; my rów nież wierzym y w państwo dobrobytu,
w pokój globalny, w rów ność w szystkich obywateli, w praw a człowieka,
w sprawiedliwość, prawdę i (lepiej nie mówmy tego głośno) w to, że na zie­
mi zapanuje iCrólestwo Boże.
IL Symbole i objaśnianie marzeń sennych 275

Tymczasem żałosna praw da przedstaw ia się w talci sposób, że życie 564


łudzicie składa się z zespołu przeciwieństw nie do pogodzenia: z dnia i nocy,
narodzin i śmierci, szczęścia i nieszczęścia, dobra i zła. Ba, nie jesteśm y
naw et pew ni, co zdobędzie przewagę: czy dobro pokona zło, czy radość
zdoła zapanować nad bólem. Życie je st i pozostanie polem waiki — gdyby
było inaczej, wszelkie istnienie dobiegłoby kresu. To w łaśnie ten konflikt
sprawił, że pierwsi cłirześcijanie mieli nadzieje na rychły koniec świata —
z tego też w zględu buddyści w yrzekają się wszelkich pragnień i pożądań
cielesnych. Reakcje tego rodzaju prostą di'ogą prow adziłyby do sam obój­
stwa, gdyby nie zostały związane z pewnymi ideam i oraz praktykam i du­
chow ym i i morahiymi, które w znacznej m ierze stanow ią o treści obu tych
religii i w jakim ś sensie łagodzą ich radykalne odrzucenie świata.
Podkreślam to, poniew aż w naszej epoce m iliony ludzi straciły zaufa- 565
nie do w szelkiego rodzaju religii, której ju ż nie rozumieją. Gdy życie bez
religii płynie sobie dalej bez jakichkolw iek zaburzeń, nikt w łaściw ie nie
zauważa tej straty, jeśli jednak człowiek cierpi z tego powodu, zaczyna po­
szukiwać jakiejś di'ogi w yjścia, zaczyna się zastanawiać nad sensem życia,
nad jego przyprawiającym i o zaw rót głowy bolesnymi doświadczeniami.
To znamienne, że (jak podpow iada mi doświadczenie) z porad psychologa
częściej korzystają Żydzi i protestanci niż katoJicy. Nic w tym dziwnego,
ponieważ K ościół katolicki zawsze czuł się odpowiedzialny za cura anim a-
rMOT (troskę o zbawienie duszy). Ale w naszym scjentystycznym stuleciu
pytania, z jakim i ongiś udawano się do duszpasterzy, zadaje się psychia­
trom. Ludzie czująjednak, że byłoby im łatwiej, gdyby tylko potrafili uw ie­
rzyć w sens życia, w Boga i nieśm iertelność — upiór nadchodzącej śmierci
często ponagla do takich refleksji. Poniew aż nie możem y dojrzeć Boga na
niebieskim tronie przez radioteleskop, ponieważ nie jesteśm y ju ż pewni,
czy nasi um iłow ani rodzice unoszą się gdzieś w pobliżu nas w formie mniej
lub bardziej cielesnej, ludziom wydaje się, iż takie wyobrażenia są absur­
dalne. Ale przecież koncepcje tego rodzaju ju ż od prehistorycznych czasów
tow arzyszą życiu człowieka, a i dzisiaj przy wielu okazjach pojaw iają się
na powierzchni świadomości.
Człowiek współczesny zacznie zapewne tłumaczyć, że to w szystko dzie- 566
je się bez naszego udziału, być może będzie się też upierał, że są to sprawy
nie dowiedzione przez naukę, ba, być może wyrazi ubolewanie, że zagubił
gdzieś owe przekonania. Ale mam y tu przecież do czynienia ze sprawami
niew idzialnym i i niepoznawalnymi; Bóg to coś, co przerasta świadomość
ludzką, nieśmiertelności też niepodobna udowodnić, dlaczego mieliby-
276 Życie symboliczne

śmy się jednak pozbaw iać takich poglądów, które okazały się pomocne
akurat w czasie kryzysów, nadając sens naszem u życiu? I skąd wiemy, że
w tych ideach nie tkw i choćby źdźbło prawdy? W ielu zgodziłoby się ze
mną, gdybym po prostu stwierdził, iż w yobrażenia takow e to całkiem praw ­
dopodobnie złudzenia, lecz ludzie ci nie zdają sobie sprawy, że ich nega­
tyw na postawa jest równie trudna do udow odnienia co prawdziwość tw ier­
dzeń religijnych. Znam y jednak celny argum ent em piryczny przem aw ia­
jący za kultyw ow aniem idei, których dowieść niepodobna — okazało się
bowiem, że są one zbawienne. Człow iek koniecznie potrzebuje wyobrażeń
i przekonań, które nadadzą sens jego życiu, a jem u samemu pom ogą zna­
leźć sobie m iejsce we wszechświecie. Człowiek może znosić najgorsze m ę­
czarnie, jeśli tylko będzie przekonany, że m ają one sens.
567 Symbole rehgijne nadają znaczenie życiu ludzkiemu. N a przykład In­
dianie Pueblo uw ażają się za synów Ojca Słońce' — wiara ta nadaje ich
życiu perspektyw ę znacznie przekraczającą ich ograniczoną egzystencję.
W ten sposób Pueblosi zdobyw ają przestrzeń dla rozw oju osobowości. Sy­
tuacja ich życia jest znacznie bardziej zadow alająca niż położenie człow ie­
ka należącego do naszej w spółczesnej cywilizacji — indywiduum , które
wie, że jest i pozostanie jednym z „maluczkich” , że jego życie jest i p o ­
zostanie błahym epizodem. Poczucie głębszego znaczenia własnego życia
sprawia, że człowiek może się wydźwignąć ponad zwykłe branie i dawanie.
Gdy tego poczucia nie m a, człow iek czuje się istotą nikczem ną i zagubioną.
G dyby św. Paw eł był przekonany, źe je st obnośnym sprzedawcą dywanów,
z pew nościąnie byłby tym, kim był. Doniosłość jego życia zasadzała się na
pew ności wewnętrznej powiadającej mu, iż jest posłańcem Boga. Owszem,
można by go oskarżyć o manię wielkości, lecz m niem anie to rychło by zbla-
kło w porów naniu ze św iadectwem historii i osądem następnych pokoleń.
Mit, który nim owładnął, nadał jego życiu nadzw yczajną w ręcz nośność.
568 Taki m it składa się jednak z symboli, które nie zostały wymyślone, lecz
zaistniały jako fakty. To nie człowiek Jezus stworzył mit Boga Człowieka
— postać tę znano ju ż na wiele lat przed narodzinami Jezusa. Ten ostatni zo­
stał owładnięty przez motyw symboliczny, który — jak relacjonuje św. M a­
rek — wydźwignął go z ograniczonego życia nazareńskiego cieśli na wyżyny
boskości. Mity w yw odzą się z opowieści pierwotnych narratorów, a ich wizje
to obrazy człowieka poraszonego opadającymi go fantazjami. Ludzie ci nie
różniąsię aż tak bardzo od osobistości, które późniejsze pokolenia znały jako

' Zob. Carl Gustav Jung: Wspomnienia, sny myśli- S. 257. [Przyp. tłum.]
JI. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 277

poetów czy filozofów. Narratorzy pierwotni nie przejmowali się, skąd bio­
rą się ich fantazje; dopiero znacznie później ludzie zaczęh się zastanawiać,
skąd wzięła się ta czy inna historia. Ale przed wiekami w Grecji Starożytnej
intelekt ludzki był ju ż tak zaawansowany, że opowieści o bogach uznano za
archaiczne przekazy o zmarłych ju ż dawno temu królach czy wodzach. Już
wtedy uważano, żc mit to opowieść zbyt nieprawdopodobna, by m ógł on
oznaczać dokładnie to, co mówi; z tego względu próbowano zredukować go
do powszechnie zrozumiałej formuły. Ostatnio dane nam było obserwować
identyczny proces przebiegający w związku z sym boliką oniryczną. W cza­
sie, gdy psychologia znajdowała się jeszcze w powijakach, zauważyliśmy,
że marzenia senne m ają niejaką doniosłość. Ale jak Grecy wmawiali sobie,
że ich mity to zwykłe fantazje snute na podstawie racjonalnych czy „nonnal-
nych” historii, tak również kilku pionierów psychologii doszło do przeko­
nania, iż sny nie oznaczają tego, co — ja k się wydaje — oznaczają. Pi^zed-
stawione w snach obrazy i symbole odrzucono więc jako dziwaczne formy,
w jakich świadomości jaw ią się stłumione treści psychiczne.
Przedstawione tu już wcześniej moje poglądy nie zgadzały się z tym uję- 569
ciem; ja uważałem, że formę marzeń sennych należy badać na równi z ich
treścią. Dlaczego sny miałyby oznaczać co irmego, niż wynikałoby to z ich
treści? Czyż w naturze istnieje cokolwiek, co jest inne od tego, niż jest? Sen
to normalne zjawisko naturalne — nie oznacza ono nic, czym samo nie jest.
Ta/wwo'powiada; „Senjest interpretacją samego siebie”^. Zamęt w tej kwestii
powstaje jedynie dlatego, że treści senne są symboliczne, toteż m ają więcej
niż jedno znaczenie. Symbole wskazują w kierunku tego, czego nie pojm uje­
m y świadomym umysłem, odnoszą się zatem do czegoś, co albo jest nieświa­
dome, albo w każdym razie nie jest w pełni świadome.
Dla um ysłu naukowego zjaw iska tego rodzaju są zadrą w oku, nie m ogą 570
bow iem zaspokoić intelektu ani usatysfakcjonować logiki w takiej for­
mie, do jakiej one przywykły. W psychologii nie są to jednak odosobnione
przypadki. Problem y pojaw iają się w zw iązku ze zjaw iskiem „afektu” czy
emocji — zjawiskiem nie poddającym się próbom jednoznacznego zdefi­
niow ania. Przyczyna trudności w obu w ypadkach jest identyczna — chodzi
o interwencję nieświadomości. W ystarczająco dobrze jestem zorientow a­
ny w naukach przyrodniczych, by w iedzieć, jak trudno mieć do czynienia
z faktami, których nie można tak do końca zrozum ieć. Fakty istnieją w spo­
sób bezsprzeczny, nie potrafimy jednak w adekwatnej formie ich ująć. Aby

^Zob. par 172 niniejszego tomu. [Przyp. tłum.


278 Życie symboliczne

to było możliwe, m usielibyśm y pojąć samo życie, albowiem to w łaśnie ży­


cie w ywołuje emocje i rodzi idee symboliczne.
571 Psycłiolog akadem icki może bez skrupułów pominąć zjawisko emocji
czy pojęcie nieświadom ości. A jednak pozostają fakty, tym zaś m usi uczy­
nić zadość przynajmniej psycholog kliniczny; albowiem konflikty em ocjo­
nalne i interwencje nieświadom ości to klasyczne przedm ioty dyscypliny,
którą on uprawia. Gdy tylko przystąpi do terapii pacjenta, te im cjo n aln e
zjaw iska staną przed nim w postaci tw ardych faktów, nie przejmując się,
czy potrafi on je ująć w racjonalnych formułach. Toteż uw ażam y za całkiem
oczywiste, że ludzie, którzy nie dysponują doświadczeniem psychologa kli­
nicznego, z trudem jedynie nadążają za tym, co się dzieje, gdy psycliologia
przestaje spokojnie prowadzić badania w laboratorium naukowym i zacznie
aktywnie uczestniczyć w przygodzie realnego życia. Strzelanie do celu na
strzelnicy to zabaw a nader daleka od tego, co dzieje się na polu bitwy; le­
karz m a do czynienia z ofiarami prawdziwej wojny. Lekarz musi się zaj­
mow ać rzeczyw istościam i psychicznym i, i to naw et wtedy, gdy nie potrafi
ich uporządkować w kategorie naukowe. Toteż podręcznik psychiatrii do­
prawdy nie jest zbyt pouczającą lek tu rą— nauczyć się tu m ożna jedynie na
podstawie praktyki i doświadczenia. Lepiej to zrozumiemy, gdy zbadam y
kilka znanych symboli.
572 N a przykład krzyż jest w chrześcijaństwie symbolem brzem iennym
w znaczenia, w yraża wiele aspektów, idei i emocji; ale krzyżyk postawiony
po czyim ś nazwislcu na liście oznacza jedynie tyle, że człowiek ów nie żyje.
Fallus w hinduizm ie uchodzi za symbol wszechogarniający; ale gdy jakiś
ulicznik nabazgrze na m urze fallusa, to oznacza to jedynie tyle, że intere­
suje się penisem. Poniew aż fantazje okresu dzieciństwa i w ieku m łodzień­
czego często przeciągają się aż do w ieku dorosłego, znam y wiele marzeń
sennych zaw ierających aluzje niewątpliwie seksualne — gdyby ktoś chciał
je rozum ieć inaczej, popadłby w absurd. Gdy w ykształcony Hindus mówi
o lingamie (fallusie, który w mitologii hinduistycznej przedstaw ia boga
Siwę), m ożna w ówczas usłyszeć o sprawach, które Europejczykowi nigdy
nie przyszłyby do głowy w związku z penisem. Lingam z pew nościąnie jest
jakąś obsceniczną aluzjaj krzyż też nie jest jedynie znakiem śmierci. Wiele
zależy tu od dojrzałości śniącego, który stworzył taki obraz.
573 Interpretacja m arzeń sennych i symboli w ym aga inteligencji — nie
może to być czynność działająca na zasadzie systemu mechanicznego,
zamykanego w w yzute z wszelkiej w yobraźni mózgownice. Potrzebna tu
jest pogłębiona znajom ość osobowości śniącego oraz rosnące z czasem sa-
II. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 279

mopoznanie interpretatora. N ikt, kto posiada dośw iadczenie w tej dziedzi­


nie, nie zaprzeczy, że istnieją tu pewne reguły, które niekiedy m o g ą pomóc
— należy je jednak stosować inteligentnie i rozważnie. M ożna zastosować
w szystkie reguły, a m im o to popaść w rozpaczliwy absurd — po prostu dla­
tego, że nie dostrzegliśm y niepozornego szczegółu, którego nie pom inąłby
ktoś bardziej inteligentny. N aw et człowiek obdarzony przenikliw ym um y­
słem m oże tu pobłądzić, jeśli zabraknie mu intuicji i uczucia.
Jeśli próbujem y zrozum ieć sym bole, mamy w ówczas do czynienia nie 574
tylko z sam ym symbolem, lecz także z całym sym bolotwórczym indywi­
duum. Potrzebne byłoby tu zatem zbadanie zaplecza kulturow ego danego
człow ieka — zajm ując się tym, możem y uzupełnić łuki w e w łasnym w y­
kształceniu. Przyjąłem za regułę, by każdy now y przypadek uważać za cał­
kiem now e zadanie, o którym nie mam najm niejszego pojęcia. Odpowiedzi
rutynowe m ogą być praktyczne i pożyteczne, dopóki mam y do czynienia
z pow ierzcłm ią zjawisk, lecz gdy tylko poruszym y w italnie w ażne proble­
my, na planie pojaw i się życie — w ten sposób w szystkie, choćby najbar­
dziej błyskotliw e teorie stają się pustosłowiem .
Ten stan rzeczy sprawia, że stosowanie w tej dziedzinie m etod i tech- 575
nik stanowi problem. Jak ju ż pokazałem, student pow inien przyswoić sobie
całe m nóstwo w iedzy specjalistycznej, dzięki której zdobędzie niezbędne
narzędzie; jeśli jednak chodzi o sprawę zasadniczą— czyli o to, w ja k i spo­
sób się z tym w szystkim obchodzić — jest to ju ż wyłącznie kw estia nauki
w trakcie autoanalizy, która pozwoli m u poznać w łasne konflikty psychicz­
ne. W w ypadku kilku indyw iduów tak zwanych „norm alnych” czy w yzby­
tych w yobraźni może to być niem ały problem. Ludzie ci są, na przykład,
najzwyczajniej w świecie niezdolni do zrozum ienia prostego faktu, że w y­
darzenia psychiczne przytrafiają się nam w formie spontanicznej. Osobnicy
tego rodzaju woleliby kurczow o trzym ać się wyobrażenia, że — niezależnie
od tego, co się dzieje — albo w ywołane zostało przez nich, albo też jest to
patologiczne i należy to zw alczać tabletlcami czy zastrzykami. Przypadki te
pokazują, jak bliska je st nudna norm alność nerwicy. Notabene, to właśnie
ci ludzie są najbardziej podatni na epidem ie psychiczne.
W yobraźnia i intuicja to czynniki niezbędne dla zrozumienia. M imo 576
że pow szechnie panuje opinia, iż są one miarodajne dla poetów i artystów
(którym należy patrzeć na ręce, gdy ma się z nimi do czynienia w sprawach
zdrow orozsądkow ych), tak napraw dę są one w ażne dla w szystkich wyż­
szych dziedzin nauld. O dgryw ają one tutaj w ażną rolę, uzupełniając „ra­
cjonalne” w ysiłki intelektu i jeg o zastosowania. N aw et fizyka, najbardziej
280 Życie symboliczne

rygorystyczna spośród wszystkich dyscyphn stosowanych, w zdumiewają­


cy sposób polega na intuicji, aktywnej podczas wędrówki przez nieświado­
mość.
577 Intuicja jest bez mała niezbędna w trakcie interpretacji symboli — czę­
sto może ona sprawić, iż śniący natychmiast je zrozumie. Z drugiej strony
lak doskonała intuicja może być dość groźna, ponieważ może zwieść czło­
wieka w kicranłai fałszywego poczucia pewności. Gdy łitoś poprzestaje na
„intuicyjnym” rozumieniu, łatwo może stracić twardą podstawę rzeczywi­
stej wiedzy. Wyjaśniać i wiedzieć można dopiero wtedy, gdy udało nam
się sprowadzić intuicje do precyzyjnego poznania faktów i ich związków
logicznych. Uczciwy badacz przyzna, że nie zawsze potrafi tego dokonać.
Nawet uczony jest tylko człowiekiem — jak wszyscy ludzie, on róv/nież
w całkiem naturalny sposób nie znosi wszystkiego, czego nie umie wyja­
śnić. Nasza dzisiejsza wiedza to bynajmniej nie ostatnie słowo. Nie ma nic
bardziej kruchego niż teoria naukowa, która jest tylko podatną na przemija­
nie próbą wytłumaczenia faktów, w żadnym wypadku nie jest jednak obra­
zem prawdy wiecznej.
7 . CAŁKOWANIE ROZSZCZEPIENIA

W sytuacji, gdy psycholog kliniczny interesuje się symbolami, przede 578


wszystkim zajmują go symbole „naturalne” przeciwstawiane symbolom
,Jculturowym”. Te pierwsze wywodzą się od nieświadomych treści psy­
chicznych, toteż reprezentują niesłychanie wielką liczbę wariantów istot­
nych obrazów archetypowych. W wielu wypadkach można je prześledzić
aż do ich korzeni archetypowych, czyli do idei i obrazów spotykanych
w najstarszych relacjach i w społecznościach pierwotnych. Symbole kultu­
rowe zaś to takie symbole, które zostały z premedytacją wykorzystane do
wyrażania „odwiecznych prawd” — stale są one stosowane w wielu reli-
giach, przeszły przez proces przekształceń, a nawet mniej lub bardziej świa­
domie przeprowadzony proces rozwoju, i w ten sposób stały się obrazami
zbiorowymi, uznawanymi w społeczeństwach cywilizowanych.
Mimo to w takich symbolach kulturowych tkwi jeszcze wiele z ich pier- 579
wotnej numinalności, „magii”. Wiemy, że u niektórych mogą one wywo­
łać gwałtowną reakcję uczuciową, a ich ładunek psychiczny sprawia, że
oddziaływają one w podobny sposób co przesądy. Mamy tu do czynienia
z czyimikami, z których występowaniem musi się liczyć psycholog; było­
by głupio po prostu je odrzucać, i to tylko dlatego, że — racjonalnie rzecz
biorąc — wydają się one pozbawione znaczenia. Są to niewątpliwie ważne
składowe naszej struktury psychicznej, są to witalnie ważne siły współdzia­
łające w budowie społeczeństwa ludzkiego — nie można ich wyrugować,
nie narażając się na poważne szkody. W sytuacji, gdy się je tłumi czy lekce­
waży, zanika właściwa im energia, wywołując w nieświadomości nieobli­
czalne skutki.
Energia psychiczna, która — wydawałoby się — została w ten sposób 580
gdzieś zagubiona, tak naprawdę służy do ożywienia i zintensyfikowania
282 Życie symboliczne

lego, eo unosi się na samej powierzchni nieświadom ości — być m oże będą
to tendencje, które dotychczas nie m ogły się wyrazić, skłonności, które nie
mogły bez przeszkód zaistnieć na płaszczyźnie świadomości. Tendencje ta­
kowe stanow ią zawsze obecny i potencjalnie destruktyw ny „cień” naszej
świadomości. N aw et te tendencje, które w danych warunkach m ogą w y­
wrzeć pozytyw ny wpływ, jeśli zostaną stłum ione, przekształcają się w de­
mony. Z tego w zględu wielu ludzi przejawia zrozum iały lęk przed nieświa­
dom ością oraz — jednocześnie — przed psychologią.
581 W naszej epoce aż nadto dobitnie przekonaliśm y się, co oznacza otwar­
cie w rót do nieświadom ości. Zdarzenia, których grozy nie wyobrażałby
sobie nikt żyjący w idyllicznej niewinności pierwszego dziesięciolecia na­
szego wieku, stały się faktami — nasz świat stanął na głowie. Człowiek
w spółczesny nie rozum ie, ja k bardzo jego „racjonalizm ” (który zniszczył
zdolność do reagow ania na numinaine sym bole i idee) w ydał go na pastwę
jego psychicznego „świata podziem nego”. On sam uw olnił się od „prze­
sądów” (w każdym razie chciałby w to wierzyć), lecz w związku z tym
w przerażającej m ierze utracił również wartości duchowe. Jego tradycje
moralne, intelektualne i psychiczne uległy rozkładowi — teraz płaci on
cenę za len rozpad, cierpiąc na dezorientację i tkwiąc w stanie rozkładu.
582 Antropologowie często opisywali, co się dzieje, kiedy w społeczności
pierwotnej wartości duchowe padną łupem cywilizacji w spółczesnej. Lu­
dzie przestają wówczas wierzyć w sens życia, ład społeczny ulega rozpado­
wi, m oralność upada. Dzisiaj znajdujem y się w identycznej sytuacji, nigdy
jednak nie pojęliśm y do końca, co tak naprawdę straciliśmy, albowiem nasi
przyw ódcy duchowi byli, niestety, bardziej zainteresowani ochroną swych
instytucji niż zrozum ieniem tajemnicy, ja k ą skryw ają symbole. Jeśli o mnie
chodzi, uważam, że w iara nie w yklucza myślenia (które je st najpotężniej­
szą bronią człowieka); niestety, najwyraźniej niektórzy wierzący tak bardzo
lękają się przyrodoznawstwa, że ju ż oślepli na działanie numinalnych potęg
psychicznych, które od wieków decydują o losie człowieka.
583 M asy i ich przywódcy nie rozumieją, że jest doprawdy obojętne, czy za­
sadę kosm iczną uznamy za m ęską i ojcowską, czy za żeńską i macierzyńską
{„pater" = „duch”, „mater" = „materia”). Jest to niezbyt ważne, ponieważ
i o jednym , i o drugim wiem y niewiele. Już od początków ducha ludzkiego
oba te pojęcia były symbolami numinalnymi, a ich znaczenie sprowadzało się
do ich numinalności, nie polegało na płci czy przypisywanym im atrybutom.
M y odarliśmy wszystkie rzeczy z tajemnicy i numinalności, ju ż nic nie jest
dla nas święte. Ale jak energia nigdy nie znika, również energia emocjonalna
II. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 283

przejawiająca się w zjawiskach numinalnych nie przestaje tak po prostu ist­


nieć, jeśh zostanie w jrugow ana ze świata świadomości. Jak ju ż pokazałem,
wynurza się ona w postaci zjawisk nieświadomych, zdarzeń symbohcznych,
kompensujących pewne zaburzenia psych é. Nasza dusza jest dogłębnie za-
liurzona za sprawą braku wartości moralnych i duchowych. Cierpi z powodu
dezorientacji, zamętu i lęku, ponieważ utraciła wiodące J d é e s forces", które
dotychczas nadawały ład życiu. Nasza świadomość nie jest ju ż w stanie inte­
grować naturalnego naporu instynktowych zjawisk towarzyszących podti'zy-
mującego naszą świadom ą aktywność psychiczną. Nie jest to ju ż możhwe,
tak jak było możliwe dawniej, ponieważ świadomość sama pozbawiła się
organów, za pom ocą których mogła integrować popierające ją przyczynki in­
stynktów i nieświadomości. Organami tymi były symbole numinalne, które
zgodnie uważano za święte — chodzi o wiarę.
D zisiaj m ów im y na przykład o „m aterii”; opisujem y jej w łaściwości fi- 584
zyczne, przeprowadzam y eksperymenty laboratoryjne, aby pokazać kilka
jej aspektów. Ale samo słowo „m ateria” jest i było pojęciem oschłym, nie­
ludzkim i czysto intelektualnym , czymś, z czym nie wiąże się dla nas ja k ie ­
kolw iek znaczenie psychiczne. Jakże inaczej przedstaw iał się dawniejszy
w izerunek materii — Wielkiej M atki — w yrażający głębokie emocjonalne
znaczenie związane z obrazem M atki Ziemi. W ten sam sposób to, co było
ongiś duchem, dzisiaj zostało utożsam ione z intelektem i przestało uchodzić
za Ojca W szechświata — zdegenerow ało się, stając się ograniczoną ideą
„ja”; niezm ierna energia emocjonalna, tkw iąca ongiś w obrazie „naszego
O jca”, w siąkła w piaski pustyni intelektualnej.
W miarę rozw oju nauki nasz świat ulegał procesowi dehumanizacji. 585
Człowiek zaczął się czuć izolowany w kosm osie, ponieważ nie był już
związany z naturą, poniew aż utracił poczucie „nieświadomej tożsam ości”
ze zjaw iskam i naturalnym i, które z w olna zaczęły tracić treść sym bolicz­
ną. G rzm ot nie uchodzi już za głos gniewnego bóstwa, błyskawicy nie po­
strzega się jako pocisku wyrzuconego przez jego karzącą rękę. W rzekach
nie m ieszkają już boginki, drzew a nie przedstaw iają męskiej zasady życia,
w ąż nie uosabia m ądrości, jaskinie górskie nie uchodzą ju ż za domostwa
potężnych demonów. Z kamieni, roślin i zw ierząt nie przem aw iają ju ż do
człow ieka głosy, a i on sam nie odzywa się do nich, święcie przekonany, że
go zrozumieją. Człow iek stracił kontakt z n a tu rą— w ten sposób stracił też
energię em ocjonalną, za spraw ą której więź ta ongiś istniała.
Tę potw orną stratę kom pensują sym bole senne, które w ydobyw ają na 586
światło dzienne naszą pierw otną naturę — jej instynkty i właściwe jej for-
284 Życie symboliczne

my myślenia. Niestety, wyrażają jej treści w języku namry — w mowie


obcej i niezrozumiałej. Toteż musimy to wszystko przetłumaczyć na racjo­
nalne słowa i pojęcia naszego współczesnego języka, który uwolnił się od
pierwotnycli naleciałości — zwłaszcza zaś od mistycznego współuczestnic­
twa w sprawach, które opisuje. Kiedy dzisiaj mówimy o duchach i innych
postaciach numinalnych, już ich nie zaklinamy. Siła i wspaniałość tych on­
giś potężnych postaci już przeminęły. Przestaliśmy wierzyć w zaklęcia ma­
giczne — nie pozostało nam już zbyt wiele tabu i im podobnych ograniczeń.
Nasz świat został pozornie zdezynfekowany, wyczyszczony z numinalnych
zjawisk w rodzaju wiedźm, wilkołaków, wampirów, driad i innych dziwacz­
nych postaci, które dawniej zamieszkiwały knieje.
587 Wydawałoby się zatem, że z powierzchni naszego świata zostały grun­
townie usunięte wszystkie zabobony i zjawiska irracjonalne, ale to, czy
także prawdziwy świat wewnętrzny człowieka (a nie nasze wyobrażenie
na ten lemat) również został wyczyszczony z wszelkich pierwotnych na­
leciałości, to już całkiem inna kwestia. Czyż nawet dzisiaj liczba „13” nie
jest dla wielu ludzi tabu? Czyż ciągle jeszcze wielu ludzi nie jest opętanych
przez irracjonalne przesądy, projekcje i infantylne złudzenia? Realistyczny
obraz umysłu ludzkiego odsłania całe mnóstwo takich pierwotnych właści­
wości i resztek, które ciągle jeszcze odgrywają w naszym życiu jakąś rolę,
tak jakby nic się nie zmieniło na przestrzeni ostatnich pięciuset lat. Czło­
wiek współczesny to doprawdy osobliwa mieszanina wszelkiego rodzaju
właściwości, jakie przyswoił on sobie w trakcie długiego procesu rozwoju
psychicznego. To właśnie z tym człowiekiem i jego symbolami mamy do
czynienia, musimy zatem gruntownie zbadać jego wytwory duchowe. Scep­
tycyzm i scjentyzm współżyją w nim na jednej płaszczyźnie ze staromod­
nymi przesądami, przezwyciężonymi nawykami myślowymi, uporczywie
podtrzymywanymi dezinterpretacjami i ślepą ignorancją.
588 Tak zatem przedstawiają się żyjące współcześnie istoty ludzkie produ­
kujące symbole, które analizujemy my, psychologowie. Gwoli przedstawie­
nia znaczeń tych formacji symbolicznych musimy zdawać sobie sprawę,
czy odnoszą się one do doświadczeń czysto osobistych, czy też marzenie
senne wybrało je ze spiclrlerza wiedzy ogólnie świadomej w jakimś kon­
kretnym celu. Weźmy na przykład marzenie senne, w którym występuje
liczba „13”. Mamy tu do czynienia z kwestią, czy sam śniący wierzy w pe-
chowość lej liczby, czy też sen nawiązuje do innych ludzi, którzy obstają
jeszcze przy takich przesądach. Odpowiedź na to pytanie odgrywa ważną
rolę w interpretacji. W piew szym wypadku musimy się liczyć z możliwo-
II. Symbole i objaśnianie marzeń .sennych 285

ścią, iż dany człowiek ciągle jeszcze pozostaje uwięziony w magicznym


kręgu pccłiowej liczby, toteż będzie się on czuł nader niekomfortowo, gdy
otrzyma w łiotełu pokój z numerem 13 czy gdy zasiądzie do stołu z trzy­
nastoma gośćmi. W tym ostatnim wypadlcu „13” nie oznacza zapewne nic
więcej, jak tylko nieuprzejmość czy obrazę. „Przesądny” śniący ciągle jesz­
cze czuje „urok” 13; śniący „racjonalny” pozbawił 13 jej pierwotnie emo­
cjonalnego wydźwięku.
Na podstawie tego przykładu widzimy, w jaki sposób archetypy pojawia- 589
ją się w świecie einpiiycznym: są to zarazem obrazy i emocje. O archetypie
można mówić jedynie wtedy, gdy występują jednocześnie oba te aspekty.
Zwykły obraz to jedynie ilustracja werbalna — nie pociąga to za sobą żad­
nych konsekwencji. Ale gdy obraz brzemienny jest emocjami, zdobywa on
cechę numinalności (czy energii psychicznej) — staje się dynamiczny, a jego
wystąpienie siłą rzeczy pociąga za sobą dalsze skutki. Wiem, jak trudno zro­
zumieć naturę archetypów, ponieważ próbuję tu opisać w słowach coś, co
z natury wymyka się precyzyjnej definicji. Ponieważ jednak wielu ludzi trak­
tuje archetypy w taki sposób, jakby to były trybiki jakiegoś mechanizmu,
coś, czego działania można się nauczyć dzięki niejakiej praktyce, muszę tu
podkreślić, że nie chodzi m o miana czy o pojęcia filozoficzne. Mamy tu do
czynienia z firagmentami samego życia — z obrazami związanymi z żywymi
ludźmi za sprawą emocji. Nie sposób zatem nadawać archetypowi dowolnej
(czy uniwersalnej) mterpretacji. Należy go zinterpretować w taki sposób, by
było to odpowiednie do sytuacji życiowej konkretnego człowieka. A zatem w
wypadku pobożnego chrześcijanina symbol krzyża można interpretować je­
dynie w kontekście chrześcijańskim — o ile sen nie dostarczy odpowiednich
powodów do innej interpretacji, lecz nawet wtedy nie należy pomijać specy­
ficznie chrześcijańskich konotacji. Nie można powiedzieć, że krzyż miał za­
wsze, niezależnie od miejsca i czasu, to samo znaczenie. Jeśli tak postąpimy,
pozbawimy symbol jego numinalności — w ten sposób straci on siłę witalną,
stając się zwykłym słowem. Kto nie postrzega specyficznej tonacji emocjo­
nalnej archetypu, ten widzi tylko chaotyczną mieszaninę pojęć mitologicz­
nych, które można uszeregować, by pokazać, że mogą one oznaczać wszyst­
ko — albo nic. Wszystkie trupy mają identyczny skład chemiczny — nie do­
tyczy to jednak żywych ludzi. Archetypy budzą się do życia dopiero wtedy,
gdy z cierpliwością zabiegamy o zrozumienie tego, co znacząi w jaki sposób
oddziałują w indywiduum ludzkim.
Zwykłe używanie słów do niczego się nie przyda, jeśli nie wiadomo, 590
w jakim celu są one używane. Stwierdzenie to dotyczy przede wszystkim
286 Życie symboliczne

psychologii, która zajm uje się archetypami w rodzaju anim y i animusa,


Starego Mędrca, Wielkiej M atki oraz innymi. M ożna wiedzieć wszystko
o świętych, m ędrcach, prorokach i innych pobożnych mężach, m ożna znać
wszystkie W ielkie M atki, jeśli jednak są to zwykłe obrazy, których numi-
nalności nigdy nie doświadczyło się na własnej skórze, w ówczas zachow u­
jem y się tak, jakbyśm y mówili we śnie: nie wiadom o, o czym właściwie
jest mowa. Słowa, które wypowiadamy, pozostają puste i bezwartościowe.
Życie i sens tchniem y w nie dopiero wtedy, gdy spróbujemy dostrzec ich
numinalność, czyli ich odniesienie do żywego człowieka. Dopiero wówczas
zaczniem y rozum ieć, że m iana niew iele znaczą, to jednak, w jaki sposób
odnoszą się one do człowieka, jest spraw ą o najwyższej doniosłości.
591 Syinbolotwórcza ftinkcja naszych m arzeń sennych stanowi próbę w pro­
w adzenia pierwotnego ducha ludzkiego w „zaaw ansowaną”, zróżnicow aną
świadomość, tam, gdzie nigdy on przedtem nie gościł, toteż nigdy nie m ógł
się poddać krytycznem u samooglądowi. Albow iem w dawno m inionych ju ż
czasach ów pierwotny duch stanowił całą osobowość ludzką. Gdy rozw inę­
ła się świadomość, świadom y um ysł utracił kontakt z częścią tej pierwotnej
energii psychicznej. Świadomy um ysł nigdy nie znał owego pierwotnego
ducha, ponieważ został on odrzucony w trakcie procesu rozwoju bardzo
zróżnicowanej świadom ości, a tylko ona m ogłaby go poznać. N ajw yraź­
niej jednak to, co określam y mianem nieświadomości, zachow ało cha­
rakter pierwotny, stanowiący składow ą piei-wotnej umysłowości. Do tych
cech charakterystycznych stale odnoszą się m arzenia senne, tak jakby nie­
św iadom ość próbow ała restytuow ać wszystko, od czego uw olnił się umysł
w trakcie swego rozwoju — złudzenia, fantazje, archaiczne formy m yśle­
nia, podstawowe instynkty itd. Fakt ten tłumaczy, dlaczego ludzie tak czę­
sto jedynie z najw iększym oporem zajm ują się treściami nieświadomym i,
niekiedy odczuw ając w ręcz lęk przed kontaktem z nimi. Te pozostałe treści
nie są neutralne czy obojętne. Wręcz przeciwnie, m ają one silny ładunek
— tak silny, że często są bardziej niż niemiłe. M ogą one napędzić praw dzi­
wego stracha. Im bardziej są tłumione, tym szybciej rozchodzą się po całej
osobowości w formie nerwicy.
592 To właśnie ładunek em ocjonalny nadaje im decydujące znaczenie.
M am y tu do czynienia z sytuacją, ja k gdyby człowiek, który żył w okresie
nieświadomości, nagle stwierdził, iż w jego pamięci je st luka, że musiał
przeżyć coś życiow o ważnego, lecz nie może sobie tego przypom nieć. Je­
śli człow iek ów zakłada, że p sy c h é to sprawa wyłącznie osobista (a tak się
zazwyczaj przypuszcza), podejmie on próbę odzyskania owych utraconych
II. Symbole i objaśnianie marzeń .cennych 287

wspomnień z okresu dzieciństwa. Ale luki w jego pam ięci to tylko objawy
znacznie poważniejszej utraty — utraty p sy c h é pierwotnej. Jak rozwój em ­
briona pow tarza prehistorię, tak i duch ludzki rozw ija się za spraw ą pow ta­
rzania serii etapów ewolucji prehistoiycznej.
G łówne zadanie m arzeń sennych polega na tym, by obudzić coś w ro- 593
dzaju „w spom nienia” o prehistorii tej ew olucji oraz dać wgląd w świat
dziecka, sięgając aż do najbardziej pierw otnych instynktów. W spom nienia
takie w niektórych wypadkach m ogą mieć osobliwe działanie terapeutyczne
- ju ż dawno tem u spostrzegł to Freud. O bserw acja ta potw ierdza pogląd,
iż luka w e w spom nieniach z olcresu dzieciństwa (tak zw ana amnezja) stano­
wi praw dziw ą utratę, a odkrycie tego, co się p o d n iąk ry je , przyczynia się do
pom nożenia życia i pow iększenia dobrostanu. Poniew aż dziecko to istota fi­
zycznie mała, a ciągi jego świadom ych myśli są w zględnie krótkie i proste,
nie dostrzegam y dalekosiężnych komplikacji um ysłow ości dziecięcej, za­
sadzających się na pierwotnej tożsam ości dziecka z p sy c h é prehistoryczną.
Ten „umysł pierwotny” w dziecku ciągle działa — dane nam to było zauw a­
żyć na przykładzie przedstaw ionych tu m arzeń sennych dziewczynki.
W w ypadku am nezji dziecięcej pojaw iają się rów nież osobliw e dodat- 594
ki treści m itologicznych, które później często w ystępują w psychozach.
O brazy takie są w znacznej m ierze num inaine — z tego w zględu są one
bardzo ważne. Jeśli w spom nienia takie p o jaw ią się znow u w okresie doj­
rzałości, m ogą w yw ołać ja k najsilniejsze afekty, m o g ą doprow adzić do
zdum iew ających uzdrow ień czy naw róceń religijnych. C zęsto o d d ają one
tę część życia, której od daw na brakow ało — to w łaśnie ona nadaje życiu
charakter pełni.
W spom nienia z dzieciństw a i odtwarzanie form zachowań archetypo- 595
wych m ogą spowodować rozszerzenie pola w idzenia oraz pom nożenie
świadom ości — o ile tylko odnalezione treści uda się zasym ilować i zinte­
grować ze świadom ością. Poniew aż nie są one obojętne, przyswojenie ich
sobie doprow adzi do zmiany osobowości, a i one b ęd ą musiały się poddać
pew nym zmianom. N a tym etapie tak zwanego „procesu indyw iduacji” in­
terpretacja sym boli odgrywa w ażną rolę praktyczną, albowiem symbole
to naturalne próby pojednania i zjednoczenia przeciw ieństw w ewnątrzp-
sycłiicznych. W trakcie tej pracy asym ilacji popełnilibyśm y szczególnie
fatalny błąd, gdyby interpretator uznał za „praw dziw e” i „realne” jedynie
świadom e wspom nienia, uznając treści archetypowe za fantazje. M im o że
niew ątpliw ie są one fantastyczne, przedstaw iają one pewne siły em ocjonal­
ne, tak zwane num inosa. G dybyśm y próbow ali usunąć je gdzieś na margi-
288 Życie symboliczne

nes, doprow adzilibyśm y do ich w yparcia, przyw racając w cześniejszy stan


neurotyczny. To, co numinalne, nadaje im autonom ię — oto fakt psycholo­
giczny, którem u nie sposób zaprzeczyć. G dyby jednak zdarzyło się, że ktoś
spróbuje go zanegować, uzyskane w ten sposób treści zostałyby anulowane,
każda próba syntezy byłaby daremna. M imo to w ydaje się, że to w ygodna
droga w yjścia — z tego w zględu tak często się j ą wybiera.
596 I rzeczywiście, prawie z reguły nie tylko neguje się fakt istnienia
archetypów, lecz naw et ci, którzy zgadzają się z tą hipotezą, traktują je
niczym obrazy, całkiem zapominając, iż m ają tu do czynienia z żyw ym i by­
tami stanowiącymi w iększą część p sy c h é ludzkiej. Gdy tylko interpretator
w taki niew łaściw y sposób pozbędzie się problem u num inositm , rozpoczy­
na się proces nieskończonej su bstytu cji — człowiek bez żadnych przeszkód
posuw a się od archetypu do archetypu, w szystko oznacza wszystko —
i tak dalej, a d absurdum . Mimo że formy archetypowe są w jakiejś mierze
w ymienialne, faktem jest, że są one num inalne — to w łaśnie to stanowi
0 wartości procesu archetypowego. N a tę w artość em ocjonalną należy zw ra­
cać uwagę w trakcie całego procesu intelektualnego opracowania marzeń
sennych. Tymczasem aż nazbyt łatwo j ą lekceważymy, poniew aż myślenie
1 czucie to funkcje diam etralnie przeciwstawne, toteż m yślenie praw ie au­
tom atycznie w ypiera wartości emocjonalne. Ryzyko utracenia jej jest zbyt
wielkie, poniew aż opozycja m yślenie-czucie jest tak poważna, że na przy­
kład myślenie łatwo może zniszczyć wartości — i odw rotaie. Psychologia
to jedyna dyscyplina naukowa, która musi uw zględniać czynnik wartości
(czyli uczucie), jako że stanowi on ogniwo wiążące zjawiska psychiczne
z życiem. Często w ysuwa się wobec psychologii zarzut nicnatikowości, ale
kiytycy nie dostrzegają w ten sposób naukowej i praktycznej konieczności
przyznania uczuciu należnego m u miejsca.
597 N asz rozum stworzył now y świat, w którym człowiek panuje nad na­
turą; świat ten zaludnił on monstrualnymi m aszynami, które okazały się
tak pożyteczne, że teraz niepodobna ju ż uwolnić się od nich. Człowiek
zm uszony jest podążać za awanturniczymi natchnieniam i swego naukow e­
go i wynalazczego um ysłu i podziwiać sam ego siebie ze w zględu na swe
w spaniałe zdobycze. Zarazem zaś jego geniusz m a niesam ow itą skłonność
do w ym yślania rzeczy, które są coraz bardziej niebezpieczne, ponieważ
są doskonałym i narzędziam i do sam obójstwa ludzkości w wielkiej skali.
W związku z coraz szybciej rosnącą liczbą mieszkańców Ziemi człowiek
zaczął szukać środków zapanow ania nad coraz w iększym przyrostem de­
m ograficznym. Okazuje się jednak, że natura potrafi ubiec w szystkie nasze
II. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 289

próby, sprawiając, że w ynalazczy geniusz człowieka zw raca się przeciwko


niem u samemu. N a przykład bom ba w odorow a skutecznie położyłaby kres
przyrostow i demograficznemu. M imo że jesteśm y tak dum ni z opanowania
natury, ciągle jesteśm y jej ofiarami, poniew aż nie nauczyliśm y się nawet
kontrolować samycłi siebie. Powoli, łecz najwyraźniej pro stą drogą zm ie­
rzamy do samozagłady.
N ie m a ju ż bogów, którycłi m oglibyśm y wezwać na pomoc. W ielłde re- 598
ligie światowe cierpią na coraz w iększy odpływ wyznawców, poniew aż po­
mocne num ina uciekły ju ż z laiiei, rzek i świata zwierzęcego, a różne posta­
cie, w jakich przejawiał się B óg-C złow iek, pogrążyły się w nieśw iadom o­
ści. To w łaśnie tam, sądzimy, w iodą one nędzny żyw ot pom iędzy resztkam i
naszej przeszłości. N aszym życiem rządzi teraz bogini Rozum u — nasza
największa, najbardziej złow ieszcza iluzja. Za pom ocą rozum u — w m aw ia­
my sobie — „pokonaliśm y naturę” .
Poniew aż każda zm iana gdzieś się m usi zaczynać, indyw iduum łudź- 599
kie przeżyw a j ą i przeprow adza. Z m iana musi brać początek u indyw idu­
alnego człow ieka — m oże nim być każdy z nas. N ikt nie m oże pozw olić
sobie na to, by odw rócić w zrok i czekać na kogoś, kto m iałby to za niego
zrobić, gdyż on sam nie m a na to ochoty. Poniew aż jed n ak najw yraźniej
nikt nie w ie, co począć, w arto byłoby się rozejrzeć, czy w naszej n ieśw ia­
dom ości nie tkw i ratunek. Św iadom y um ysł nie na w iele się tu przyda
— dzisiejszy człow iek boleśnie zdaje sobie z sprawę, że ani w ielkie re-
ligie, ani najróżniejsze system y filozoficzne nie natch n ą go potężnym i,
ożyw czym i ideam i, które dadzą mu pew ność, jakiej potrzebuje w obliczu
św iata w spółczesnego.
W iem, że buddyści^powiedzieliby na to: w szystko byłoby w porząd- 600
ku, gdyby ludzie podążali „ośm ioraką ścieżłcą” dharm y (nauka, praw o)
i zdobyli praw dziw y wgląd._ C hrześcijanin stwierdziłby, że gdyby w szyscy
uw ierzyli w Boga, świat byłby lepszy. R acjonalista odparłby na to, że gdy­
by ludzie zachow ywali się inteligentnie i rozum nie, m ożna by rozwiązać
w szystkie problemy. Cóż, ale najgorsze w tym w szystldm jest to, że proble­
m ów tych nie m ożna jakoś ułożyć, nie m ożna ich rozwiązać, najwyraźniej
-
też nie chcą się one zachow ywać racjonalnie. Cłirześcijanie często zadają
pytanie, dlaczego B óg nie przem aw ia do nich tak, jak mówił kiedyś. Kiedy
słyszę takie pytania, zaw sze przypom inam sobie rabbiego, któi ego spytano,
jak to się dzieje, że Bóg, który ongiś tak często pokazyw ał się ludziom, dzi­
siaj się nie pojaw ia. A na to odparł rabbi: „Dzisiaj nilct ju ż nie umie pochylić
się tak nisko”.
290 Życie symboliczne

601 Odpowiedź ta to strzał w dziesiątłcę. Jesteśmy tak uwięzieni i omotani


przez naszą świadomość subiektywną, że już zapomnieliśmy o owym wie­
kowym fakcie, iż Bóg przemawia głównie w snach i wizjach. Buddysta od­
rzuca świat jako do niczego nieprzydatne złudzenie; chrześcijanin pomię­
dzy sobą i nieświadomością lokuje Biblią i Kościół, a racjonalnie myślący
intelektualista jeszcze nie wie, że jego świadomość to bynajmniej nie cała
psyché. Ignorancja ta ciągle jeszcze pokutuje, mimo że od ponad siedem­
dziesięciu lat znamy ugruntowaną naukowo koncepcję nieświadomości nie­
zbędną dla każdego studium psychologicznego.
602 Nie możemy już roić sobie, iż jesteśm y podobnymi do Boga sędziami
zasług i błędów zjawisk naturalnych. Botaniki nie uprawiamy na pod­
stawie do niczego niepotrzebnego staromodnego podziału na rośliny po­
żyteczne i niepożyteczne, tak jak nie uprawiamy zoologii na podstawie
naiwnego rozróżnienia na zwierzęta niebezpieczne i udomowione. Mimo
to ciągle twierdzimy, iż tylko w naszej świadomości tkwi jakiś sens, od­
rzucając nieświadomość jako absurd. Twierdzenie takowe w przyrodo­
znawstwie byłoby śmieszne, no bo czy na przykład mikroby m ają sens,
czy nie?
603 Czymkolwiek jest nieświadomość, jest ona niewątpliwie zjawiskiem na­
turalnym, któremu — jak się okazało — przysługuje cecha doniosłości. Po
człowieku, który nigdy nie spoglądał przez mikroskop, nie możemy się spo­
dziewać, iż będzie autorytetem w dziedzinie bakteriologii; tak samo ktoś, kto
nigdy na poważnie nie badał symboli naturalnych, nie może się zachowywać,
jak gdyby był kompetentnym sędzią w tej kwestii. Mimo że Kościół katolicki
przyznaje, iż istnieją a Deo missa (sny zesłane przez Boga), intelek­
tualiści katoliccy w większości nie podejmują poważnych prób zrozumienia
marzeń sennych. Wątpię, by protestancka rozprawa teologiczna czy doktry­
na zdołała się zniżyć tak bardzo, by przyznać, iż we śnie można usłyszeć vox
Dei. Jeśli jednak teolog wierzy w Boga, to w jaki sposób mógłby on zakładać,
iż Bóg nie byłby w stanie przemawiać we śnie?
604 Ponad pół wieku poświęciłem na badanie symboli naturalnych i dosze­
dłem do wniosku, iż marzenia senne i ich symbolika w żadnym wypadku
nie są niczym idiotycznym czy nonsensownym. Wręcz przeciwnie, sny
udzielają informacji nader interesujących dla kogoś, kto zadał sobie tru­
du zrozumienia symboli onirycznych. Owszem, wyniki, do jakich dosze­
dłem, mają niewiele wspólnego ze sprawami światowymi w rodzaju kupna
i sprzedaży, ale przecież znaczenia życia nie wyczerpują zjawiska społecz­
ne. Konto bankowe nie zaspokoi głębokiej tęsknoty serca ludzkiego.
il. Symbole i objaśnianie marzeń sennych 291

W tej epoce dziejów ludzkości, w której całą energię poświęca się na ba- 605
danie natury, badamy wprawdzie świadome funkcje istoty ludzkiej, ale ten
fragment ducha, na któiym rodzą się symbole, ciągle leży odłogiem. Wydaje
się prawic niewiarygodne, iż mimo że codziennie w nocy otrzymujemy do­
biegające stamtąd sygnały, wysiłek odszyfrowania przekazywanych w ten
sposób informacji większości ludzi wydaje się zbyt wielkim mozołem. Naj­
ważniejsze narzędzie istoty hiàTkic}, psyché, ciągle jest zjawiskiem prawie
nie dostrzeganym, często traktowanym z nieufnością i lekceważeniem: „To
tylko biologiczne” — słyszymy. A zatem: to nic nie znaczy.
Skąd ten niesłychany przesąd? Najwyraźniej tak bardzo zajmujemy się 606
tyra, co myślimy, że już zapominamy zapytać, co właściwie myśli sobie
o nas psyché nieświadoma. Freud podjął poważnąpróbę pokazania, dlacze­
go nieświadomość nie zasługuje na lepszą ocenę — dla większości ludzi
idee Sigmunda Freuda to tylko potwierdzenie praktykowanej już wcześniej
postawy lekceważenia duszy. Przedtem po prostu jej nie zauważano; dzisiaj
to stos odpadków, którymi mieliby się zajmować moralizatorzy wszelkiej
maści — coś, co budzi wyraźny lęk.
Ujęcie to z pewnością jest jednostronne i bezzasadne. Nasza faktyczna 607
znajomość nieświadomości dowodzi, że chodzi tu o zjawisko naturalne, neu­
tralne, o coś, co zawiera wszystkie aspekty natury ludzkiej: blaski i mroki,
dobro i zło. Analiza symboliki indywidualnej i zbiorowej dopiero się rozwija,
lecz pierwsze rezultaty wydają się zachęcające — wskazują one na wiele py­
tań, na które ludzkość współczesna jeszcze nie znalazła odpowiedzi.
Carl Gustav Jung miał odpowiedzieć na dwa pytania:
[1.] Czy przewiduje, ja k i będzie następny etap rozwoju religijnego? Czy
można by wyobrazić sobie, że pojawi się jakieś nowe Objawienie — ja k
nazwaliby to niektórzy — czy pojawi się nowe wcielenie nauczyciela po­
wszechnego, czy da o sobie znać nowa fantazja zbiorowa? A może należa­
łoby oczekiwać — przeprowadzonej na przykład za pomocą psychologii —
jakiejś nowej interpretacji, nowego zrozumienia ezoterycznego znaczenia
chrześcijaństwa? Może nie powinniśmy oczekiwać żadnej nowej zbiorowej
form y wyrazu, może powinniśmy przygotować się na nadejście czasu, gdy
każdy będzie indywidualnie nawiązywał kontakt z wartościami duchowymi,
rozwijając własny styl?
[2.] W jaki sposób wyjaśni fakt, że wierzący katolik nie cierpi na ner­
wice. Co mogłyby zrobić Kościoły! protestanckie w kwestii uodpornienia
.swych wiernych na zaburzenia nerwicowe?

Nie jestem aż tak bardzo wymagający jak postawione mi tutaj pytania! 608
Chciałbym zacząć od drugiej kwestii, od pytania o katolików — dotychczas
nie traktowano tej sprawy zbyt poważnie, choć wydaje mi się, że zasługuje
ona na jak największą uwagę.
Słyszeliście, że stwierdziłem, iż katolicy nie są tak bardzo podatni na ner­ 609
wice jak członkowie innych Kościołów chrześcijańskich. Oczywiście, zda­
rzają się również zneurotyzowani katolicy, faktem jest jednak, że w moim
czterdziestoletnim doświadczeniu miałem nie więcej niż sześciu pacjen-
tów-katohków. Oczywiście, nie zahczam do tej grupy byłych praktykujących
katolików ani tych, którzy określali się mianem rzymskich katolików, lecz
nie praktykowah. Moi koledzy mają podobne doświadczenia. My, miesz­
kańcy Zurychu, jesteśmy otoczeni przez kantony zamieszkane przez ludność
w większości katolicką; niespełna dwie trzecie Szwajcarów to protestanci;
reszta to członkowie Kościoła katolickiego. Poza tym graniczymy z połu­
dniowymi Niemcami, z landami katolickimi. A zatem wydawałoby się, że
296 Życie symboliczne

wśród naszych pacjentów powinno być wielu katohków — cóż, tak jednak
nie jest; zgłasza się do nas bardzo niewielu członków Kościoła katolickiego.
610 Kiedyś studenci teologii zadah mi bardzo interesujące pytanie. Chcieh się
dowiedzieć, czy ludzie borykający się dzisiaj z problemami psychologicznymi
powinni się zgłaszać raczej do lekarza, C7y do księdza lub pastora. Odpowie­
działem, że nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, postanowiłem jednak się
dowiedzieć, jak przedstawia się sprawa. Rozesłałem zatem ankietę ze szczegó­
łowymi pytaniami. Nie uczyniłem jednak tego osobiście, wiedziałem bowiem,
że jako osoba zainteresowana jestem w jakiś sposób uprzedzony, poprosiłem
zatem przyjaciół, ludzi, o których nie było wiadomo, że sąze mną zaprzyjaźnie­
ni, że utrzymująze mną stosunki, by zawrócili się do odpowiednich osób z tym
pytaniem — w rezultacie otrzymahśmy około stu bardzo interesujących odpo­
wiedzi. Uzyskałem w ten sposób potwierdzenie tego, co i tak już wiedziałem:
znaczna większość respondentów wyznania rzymskokatolickiego odpowie­
działa, że ze swymi problemami psychologicznymi zwracają się do księdza, nie
do lekarza. Znaczna większość respondentów należących do Kościołów pro­
testanckich odparła, że oczywiście wybierają w tym wypadku lekarza. (Mogę
o tym mówić bez jakichkolwiek uprzedzeń, jestem bowiem synem pastora,
mój dziadek był kimś w rodzaju biskupa', miałem pięciu wujów—pastorów,
a zatem całkiem dobrze znam te problemy! Nie jestem też wrogo nastawio­
ny do klem, przeciwnie). Otrzymałem też odpowiedzi od Żydów — żaden nie
powiedział, że w takiej sytuacji udałby się do rabina, nikomu nawet do głowy
by to nie przyszło. Wśród moich respondentów znalazł się też jeden Chińczyk,
który udzielił mi klasycznej odpowiedzi: „Gdy byłem młody chodziłem do le­
karza; na .starość chodzę do filozofa”^.
611 Wśród odpowiedzi na ankietę znalazły się też odpowiedzi przedstawi­
cieli kleru. Chciałbym tu przytoczyć odpowiedź w żadnym wypadku niere­
prezentatywną, rzucającą jednak specyficzne światło na pewien typ teolo­
gów. Mój respondent napisał: „Teologia w żadnym wypadku nie wiąże się
z kwestiami praktycznymi”. No dobrze, a więc czym się zajmuje? Moż­
na by powiedzieć, że teologia zajmuje się „Bogiem”; ale przecież nikt nie
będzie próbował mnie przekonać, że zajmuje się Bogiem w tym właśnie
sensie. Teologia, o ile w ogóle ma jakieś przeznaczenie, tak naprawdę prze­
znaczona jest dla człowieka. Bóg nie potrzebuje teologii. Odpowiedź ta jest
charakterystyczna, jeśli chodzi o pewien typ postawy — wiele wyjaśnia.

Samuel Preiswerk. Zob. par. 237 niniejszego tomu. [Przyp. tłum.]


' Zob. par. 370 niniejszego tomu. [Przyp. tłum.]
111. Życie symboliczne 297

Mówiłem tu o własnych doświadczeniacli w tej dziedzinie, wiem jed- 612


nak, iż niedawno w Ameryce przeprowadzono sondaż na temat podobnych
problemów, mimo że badacze wychodzili z innego założenia. Próbowano
zatem zbadać, na jak wiele kompleksów czy oznak kompleksów cierpią
ludzie. Najmniej kompleksów można było spotkać w wypadku praktykują­
cych katolików, znacznie więcej kompleksów odkryto u protestantów, naj­ Sm.]
więcej — u Żydów. Badania te przeprowadzono niezależnie od mojej an­
kiety; amerykański kolega przysłał mi rezultaty tych badań — potwierdzają
one to, co wam tu powiedziałem^
A zatem musi być w Kościele katolickim coś, co tłumaczyłoby ten oso- 613
bHw>' stan rzeczy. Jako pierwsza przychodzi nam tu na myśl rzecz jasna
spowiedź. Ale to tylko aspekt zewnętrzny. Tak się składa, że wiem bardzo
dużo o spowiedzi, ponieważ mam wiele do czynienia z duchownymi kato­
lickimi, zwłaszcza z jezuitami zajmującymi się psychoterapią. Duchowni
katoliccy już od lat studiują psychoterapię, uważnie śledzą rozwój tej dys­
cypliny. Na początku zajmowali się tym oczywiście jezuici, niedawno jed­
nak dane mi było usłyszeć, że również benedyktyni się tym parają. W Ko­
ściele katolickim znana jest już od dawna instytucja „directeiir de conscien-
ce” — kierownilca duchowego. Ci kierownicy duchowi mają niesłychane
wręcz doświadczenie, są też doskonale wyszkoleni w tej dziedzinie; często
dane mi było zdumiewać się mądrością, z jaką jezuici i inni kapłani katolic­
cy prowadzą swych pacjentów.
Całkiem niedawno temu miałem do czynienia z pacjentką-arystokratką, 614
która miała spowiednika-jezuitę; omawiała z nim punkt po punkcie krytycz­
ne problemy, jakie pojawiły się w trakcie prowadzonej przeze mnie analizy.
Oczywiście pojawiło się tu wiele spraw dość nieortodoksyjnych, doskonale
zdawałem sobie sprawę z poważnego konfliktu, jaki ją dotknął, toteż poradzi­
łem jej, by omówiła to wszystko ze swym spowiednikiem (był to bardzo zna-

’ Zob. Henry E. Murray; Explorations o f Personality. A Clinical and Experi­


mental Study o f Fifty Men o f College Age. Wyniki badań przeprowadzonych przez
pracowników Harvard Psychological Clinic pod kierownictwem H enry’ego E. Mur- " 'i
ray’a, 1938. S. 739. Zob. Carl Gustav Jimg; Die Psychotherapie in der Gegenwart.
[„Spring” 1942. Przedm k w; „Schweizerische Zeitschrift fflr Psychologie und ihre
Anwendungen”. T. 4/1945. Z. 1. Gesammelte Werke. T. 16. Psychoterapia dzisiaj.
Przel. Robert Reszke. W; Carl Gustav Jung; Praktyka psychoterapii. Przyczynki do
problematyki psychoterapii i do psychologii przeniesienia (Dzieła. T. 7). Par. 218
— przyp. tłum.] [Przyp. wyd.]
298 Życie symholiczne

ny jezuita — człowiek ten już nie żyje). Kobieta ta, gdy już z całą otwartością
omówiła z nim wszystkie problemy, opowiedziała mi, jaki przebieg miała
ta rozmowa. Spowiednik potwierdził wszystko, co usłyszał ode mnie, słowo
w słowo. Bardzo nmie to zdumiało, tym bardziej, że duchowny ten był jezu­
itą. Fakt ten otworzył mi oczy na nadzwyczajną wprost mądrość i wielką kul­
turę katolickich ojców duchowych. Tłumaczy to w jakimś sensie, dlaczego
praktykujący katolik udaje się ze swymi problemami do księdza.
615 To fakt: niew ielu katolików cierpi na nerwice, mimo że ludzie ci żyją
w tych sam ych warunkach, w jakich i my żyjemy. Katolicy cierpią praw ­
dopodobnie z tych sam ych pow odów itd., należałoby zatem oczekiwać, że
będą ich nękały takie same nerwice. M usi więc być coś w kulcie, w prak­
tykach religijnych — coś, co tłum aczyłoby ten osobliw y fakt, że katolicy
dotknięci są przez m niejszą liczbę kom pleksów czy że w wypadku katoli­
ków kom pleksy przejaw iają się na znacznie m niejszą skalę niż w w ypadku
członków innych Kościołów. Tym czymś oprócz spowiedzi jest oczywiście
sam Icult. N a przykład msza. Rdzeń m szy zaw iera żywe m isterium — to
właśnie ono działa. „Żywe m isterium ” nie oznacza tu „tajem nicy” ; słowa
„m isterium ” używ am tu w sensie, jaki miało ono zawsze: „mysterium tre-
m endum ”. M sza nie jest bynajmniej jedynym m isterium Kościoła katolic­
kiego, znamy jeszcze inne misteria. Pojaw iają się one ju ż w chwili przy­
gotowywania, traktow ane są jako proste czynności liturgiczne. W eźmy na
przykład obrzęd przygotowania w ody chrzcielnej — benedictio fo n tis ma-
ior czy m inor — w W igilię Paschalną. Patrząc na to, m ożem y się przeko­
nać, że ciągle jeszcze sprawow ana je st jakaś część m isteriów eleuzyjskich.
616 Gdy zapytamy o to szeregowego księdza, nie potrafi nam tego w yja­
śnić. N ie m a o tym zielonego pojęcia. Kiedyś poprosiłem biskupa szwaj­
carskiego Fryburga, by przysłał nam kogoś, kto m ógłby nam w yjaśnić, na
czym polega misterium mszalne. Okazało się, że popełniłem karygodny
błąd — przysłany ksiądz nie potrafił nam nic powiedzieć. M ógł tylko w y­
znać, że to w spaniałe uczucie, cudowne m istyczne uczucie, nie potrafił je d ­
nak w yjaśnić, skąd się ono bierze. Były to tylko emocje — nie można było
z tym nic począć. Ale gdy zagłębim y się w historii obrzędu, gdy podejm ie­
m y próbę zrozum ienia całej jego struktury, włącznie z innymi obrzędami,
które m isterium to otaczają zauważymy, że mam y tu do czynienia z m i­
sterium sięgającym samych początków dziejów ducha. Flistoria ta sięga
w odległą przeszłość — przeszłość znacznie bardziej odległą niż początki
chrześcijaństwa. W iecie, że bardzo w ażne elem enty mszy — na przykład
hostia — w yw odzą się z kultu Mitry. Podczas sprawowania m isteriów mi-
III. życ ie symboliczne 299

traistycznych używano chleba, na którym odciskano znak krzyża czy który


dzielono na czteiy części; używano rów nież dzwoneczka; używ ano wody
chrzcielnej — zwyczaj ten z pew nością jest przedchrześcijański. Znamy
naw et potw ierdzające to ujęcie teksty. O brzęd boskiej w ody czy aqua per-
manens — „wody w iecznej” — to w yobrażenie alchem iczne, znacznie star­
sze od chrześcijańskiego zastosowania; badając obrzęd benedictio fo n tis,
obrzęd właściwego przygotowania wody, zauważamy, że chodzi tu o proce­
durę alchemiczną; pochodzący z I w ieku tekst Pseudo-Dem okryta podaje,
jakie skutki pociąga za sobą błogosławieństwo.
To fakty absolutne, dowiedzione ponad w szelką wątpliwość. O dsyłają 617
one do czasów prehistorycznych, w skazują na ciągłość tradycji, której ko­
rzenie sięgają z pew nością epoki przedchrześcijańskiej. M isteria te zawsze
były fonną wyrazu podstawowego faktu psychologicznego. Człowiek daje
wyraz w tym obrzędzie, w tej magii czy jakkolwiek byśm y tego nie nazwali,
podstawowym, najważniejszym faktom psychologicznym. Obrzęd to forma
kultowego przedstawienia tych podstawowych faktów. O brzęd należy prze­ rg-

prowadzać zgodnie z wymogami tradycji, jeśli zaś zmieni się najmniejszy


choćby szczegół, popełni się błąd. Człowiek nie powinien pozwalać rozum o­
wi na jakiekolw iek manipulacje w tej dziedzinie. Weźmy na przykład najbar­
dziej problematyczny dogmat — dogmat o Niepokalanym Poczęciu; racjo­
nalizowanie go byłoby absolutnym błędem. Jeśli zostawimy go takim, jaki
jest, w tej fonnie, w jakiej przekazała go nam tradycja, wówczas dogmat ów
jest prawdziwy; ale gdy zaczniemy go racjonalizować, stanie się on z gruntu
fałszywy, albowiem zostanie przeniesiony na poziom kuglującego rozumu,
który nie pojmuje tajemnicy. M am y tu bow iem do czynienia z tajemnicą dzie­
wictw a i dziewiczego poczęcia — to nader ważny fakt psychologiczny. To, że
ludzie nie potrafią tego zrozumieć, to smutna prawda. Cóż, w dawniejszych
epokach człowiek wcale nie potrzebował takiego intelektualnego rozumienia
— m y jesteśm y z niego baidzo dumni, choć nie mam y żadnych powodów
do tego. N asz intelekt jest całkowicie niezdolny do pojęcia takich spraw. Nie
jesteśm y dostatecznie zaawansowani psychologicznie, by zrozumieć tę praw­
dę, tę nadzwyczajną prawdę obrzędu i dogmatu. Z tego względu spraw tego
rodzaju nie wolno poddawać krytyce.
Jeśli zatem prowadzę terapię autentycznego chrześcijanina, prawdziwego 618
katolika, podporządkowuję go dogmatowi i mówię; „Proszę się tego trzy­
mać! Jeśli zacznie pan to w jakiś sposób intelektualnie kiytykować, ja zacznę
pana analizować, a wtedy znajdzie się pan w tarapatach!” . Jeśli przychodzi do
mnie praktykujący katolik, pytam; „Spowiadał się pan swemu spowiedniko-
300 Życie symboliczne

w i?”. Oczywiście pacjent odpowiada: „Nie, on tego nie rozumie”. „A z czego,


do diabła” — pytam — „pan się spowiadał?”. „Oh, bagatele bez znaczenia”.
Ale o grzechach ciężkich oczywiście nie wsponmiał. Jak stwierdziłem, mia­
łem do czynienia z pew ną liczbą takich katolików — z sześcioma. Byłem
bardzo dumny, że miałem ich aż tylu. Mówiłem im: „Wie pan, to, o czym pan
mówi, to naprawdę poważna sprawa. N iech pan się z tym zgłosi do spowied­
nika i wyzna to szczerze. To, czy spowiednik to zrozumie, czy nie, nie ma
żadnego znaczenia. Po prostu chodzi o to, żeby przedstawić te sprawy Bogu,
jeśli zaś pan tego nie uczyni, to oznacza to, że jest pan poza Kościołem —
w tym wypadku trzeba będzie rozpocząć analizę. W tedy to dopiero będzie
pan w opałach. Ale znacznie lepszą opiekę uzyska pan na łonie Kościoła” . Jak
widzicie, osobiście sprowadzam tych ludzi na łono Kościoła. Dopiąłem na­
w et tego, że papież udzielił mi osobistego błogosławieństwa, ponieważ pew­
nych prominentnych katolików nauczyłem, jak się porządnie spowiadać.
619 M iałem na przykład do czynienia z pew ną damą, z kobietą, która odegra­
ła w ażną rolę podczas ostatniej wojny. B yła rygorystyczną katoliczką, przy­
jechała do Szwajcarii na letnie wakacje. M am y tu słynny klasztor, w którym
mieszka w ielu zakonników — kobieta ta pojechała tam do spowiedzi i po
poradę duchową. Cóż, zaczęła się nieco za bardzo interesować swym spo­
w iednikiem, on także zaczął przejawiać zbyt w ielkie zainteresowanie sw ą
penitentką— w ten sposób znalazła się w konflikcie. Już po wszystkim spo­
w iednik otrzym ał zakaz przekraczania progu klauzury, kobieta przeżyła za­
łam anie nerw owe — poradzono jej, by udała się do mnie. K iedy przybyła,
zaczęła pom stow ać na władze zakorme, które interw eniow ały w jej sprawie
— udało m i się jednak przekonać ją, by udała się do swego ojca duchowego
i wyspowiadała się ze wszystkiego. K iedy w róciła do Rzymu, gdzie m iesz­
kała i gdzie m iała spowiednika, ten j ą zapytał: „Znam panią od tak wielu
lat. Co się stało, że nagle złożyła pani tak szczerą spowiedź?” . Powiedziała,
że nauczył ją te g o pewien lekarz. W ten sposób otrzymałem osobiste błogo­
sławieństwo papieża.
620 Uważam , że dopóki pacjent napraw dę jest członkiem jakiegoś K ościo­
ła, powinien traktow ać to poważnie. Pow inien być autentycznie i szczerze
członłdem Kościoła, nie m usi chodzić do lekarza ze swymi konfliktami,
jeśh uważa, że wiąże się to w jakiś sposób z Panem Bogiem. Jeśli więc na
przykład przychodzi do mnie członek grupy O xford M ovem ent i prosi o te­
rapię, odpowiadam: „Jest pan członkiem ruchu oksfordzkiego; dopóki pan
do niego należy, proszę załatwiać swoje sprawy w ram ach tej grupy. Nie
jestem lepszy od Jezusa”.
111. życie symboliczne 301

Opowiem w am historię pew nego przypadku. Pew ien cierpiący na hi- 621
sterię alkoholik został uleczony przez grapę należącą do Oxford Movement
— członkowie grupy uznali, że je st to przypadek modelowy, toteż w ysy­
łali go do wszystkicłi krajów europejskich, a cudownie uleczony dzielnie
świadczył o cudzie, przyznawał, że był wielkim grzesznikiem i że w yleczy­
ła go grupa. K iedy ju ż dw adzieścia czy pięćdziesiąt razy opowiedział sw oją
historię, okazało się, że m a tego po dziurki w nosie — zaczął znow u pić.
Sensacja w dziedzinie ducha po prostu się zużyła. 1 cóż poczęli z nim jego
współbracia? Stwierdzili, że to przypadek patologiczny i że teraz pow inien
on się udać do lekarza. W idzicie, w pierwszym stadium został on uleczony
przez Jezusa, ale w drugim m usiał zasięgnąć pomocy lekarza! Nie mogłem
się zgodzić na prow adzenie tej terapii. O desłałem tego człowieka do jego
grupy ze stwierdzeniem: „Jeśli wierzycie, że Jezus jeden raz uleczył tego
człowieka, z pew nością uczyni to po raz drugi. Jeśli zaś Jezus tego nie po­
trafi, to chyba nie sądzicie, że jestem lepszy od niego” . A le tego w łaśnie ode
mnie oczekiwali: w wypadku indyw iduum patologicznego Jezus nie może
mu pom óc — takiemu człow iekowi pom aga lekarz“*.
Dopóki ktoś w ierzy w grupy należące do Oxford Movement, pow inien 622
pozostać przy swej wierze; dopóki ktoś jest członkiem K ościoła katolic­
kiego, powinien nim być na dobre i na złe — niechaj się leczy za pom ocą
właściwych środków. Wiecie, na własne oczy w idziałem, że środki takowe
są skuteczne — to fakt! Rozgrzeszenie, K om unia — to może leczyć, naw et
w trudnych przypadkach. Jeśli ktoś autentycznie przeżyw a K omunię Świę­
tą, jeśli obrzęd i dogm at dają w yraz psychologicznej sytuacji danego indy­
widuum , w ówczas m ożna się spodziewać, że m oże też uleczyć. Jeśli obrzęd
i dogm at nie potrafią w pełni w yrazić sytuacji psychologicznej indyw idu­
um, uleczenie się nie pojawi. To w łaśnie dlatego istnieje protestantyzm , to
właśnie dlatego protestantyzm je s t taki niepew ny i coraz bardziej się dzieli. I
N ie jest to żaden zarzut pod adresem religii protestanckiej — to taka sama
historia, jak z Kodeksem Napoleona.
Kodeks Napoleona obow iązyw ał ju ż od roku, gdy do cesarza przybył 623
poręczny z w ypchaną aktówką. N apoleon spojrzał na niego i zapytał: „Co
się stało? Kodeks um arł?”. „Przeciwnie, Wasza W ysokość” — odparł p o ­
ręczny. ,JCodeks żyje!” .
Podział protestantyzm u na tak wiele sekt — dzisiaj istnieje ju ż ponad 624
czterysta — to oznaka życia. Niestety, w ujęciu kościelnym nie jest to zbyt

'* Zob. par. 558 niniejszego tomu. [Przyp. tłum.]


302 Życie symholiczne

piękne życie, ponieważ nie m a tu dogmatu i rytuału. Bralcuje typowegoj ży­


cia symbolicznego^
625 _Albowiem człowiekowi potrzebne jest, i to pilnie, życie symbolicz­
ne. Przeżywamy jedynie sprawy banalne, zwyczajne lub irracjonalne
- - sprawy rozgrywające się, rzecz jasna, w obrębie racjonalizmu, w prze­
ciwnym bowiem razie uchodziłyby one za irracjonalne. Ale nie mamy
życia symbolicznego. Kiedy żyjemy symbolicznie? Nigdy, no, chyba że
mamy udział w misterium życia. Ale ilu ludzi ma udział w misterium ży­
cia? Bardzo niewielu. Jeśli zaś spojrzymy na życie obrzędowe Kościołów
protestanckich, możemy uznać, że ono prawie nie istnieje. Protestantyzm
zracjonalizował nawet Komunię Świętą.. Mówię tu z perspektywy szwaj­
carskiej: w s27wajcarskim Kościele Zwingliego Komunia Święta w ogóle
nie zasługuje na to miano — to jedynie uczta obchodzona na pamiątkę
Wieczerzy. Nie ma tu również mszy, nie ma spowiedzi, nie ma życia ob­
rzędowego, symbolicznego.
626 Czy ktoś z w as ma jakiś zakątek w domu, gdzie odprawia obrzędy —
tak, jak to m ożna obserwow ać w dzisiejszych Indiach? N aw et w całkiem
ubogich domach indyjskich znajduje się jakiś kącik, m iejsce oddzielone od
reszty domu zasłonką, gdzie członkowie rodziny prow adzą swe życie sym­
boliczne, gdzie składają przysięgi czy gdzie oddają się medytacji. M y nie
mam y czegoś takiego, w naszych domach darem nie byłoby szukać takiego
kącika. Oczywiście, mam y w łasne pokoje — ale znajduje się tam telefon,
który może w każdej chwili zadzwonić, m y zaś m usim y być cały czas w go­
towości, by odebrać rozm owę. Gdzie można u nas spotkać te obrazy obrzę­
dowe czy dogm atyczne? Nigdzie! Owszem, m am y galerie sztuki, miejsca,
gdzie dokonujem y hekatom by bogów. Ogołociliśm y nasze kościoły z ta­
jem niczych obrazów, magicznych obrazów — przenieśliśm y je do muzeów.
To gorsze niż betlejem ska Rzeź N iew iniątek — to bluźnierstwo.
627 A zatem nie znam y już życia symbolicznego, choć bardzo go potrzebu­
jemy. Jedynie życie sym boliczne może w yrażać potrzeby duszy — zauw aż­
my, codzienne potrzeby duszy! Poniew aż zaś ludzie nie m ają nic podob­
nego, nie potrafią się w yrwać z m łyna codzienności, z owego potw ornego,
destruktywnego, banalnego życia, w którym jesteśm y „niczym więcej, ja k
ty lk o ...” ! Pom yślm y o katolickim księdzu, któiy w iedzie życie w Bogu —
on sam składa siebie w ofierze na ołtarzu, on sam oddaje się Bogu na ofiarę.
Czy i m y to czynimy? Gdzie przebyw a nasza świadomość, gdy to czynimy?
Nigdzie! W szystko się zbanalizowało, w szystko jest „niczym więcej, jak
ty lk o ...”. Z tego w zględu ludzie padają ofiarą nerwicy. M ają ju ż wszyst-
111. Życie symboliczne 303

kiego serdecznie dosyć, m ają po dziurki w nosie banalności życia — z tego


względu dom agają się wrażeń. Ba, dom agają się wojny, w szyscy chcą w oj­
ny, cieszą się, gdy wybuchnie wojna, mówią; „Dzięki Bogu, że w' końcu coś
się stało — to coś, co nas przerasta!” .
Sprawy te sięgają korzeniami bardzo głęboko, nic w ięc dziwnego, że lu- 628
dzie stają się neurotyczni. Życie jest zbyt racjonalne, nie istnieje w w ym ia­
rze śyrnl)olicznym, w którym m ogę być kimś innym, odgryw am jakąś rolę,
m oją rolę aktora w boskim dram acie życia.
Rozm aw iałem kiedyś z m istrzem cerem onii plem ienia Pueblosów — 629
człowiek ten opowiedział mi bardzo interesujące rzeczy. Powiedział; „Tak,
jesteśm y m ałym plem ieniem, a ci Am eiykanie chcą się mieszać w naszą re-
ligię. Powinni dać nam spokój, poniew aż” — stwierdził — „jesteśm y dzieć­
mi naszego Ojca, Słońca. On, który tam w schodzi” — w skazał na słońce
— „on jest naszym Ojcem. M usim y m u codziennie pomagać w wędrówce
po horyzoncie, we wschodzeniu i zachodzeniu. Czynim y to nie tylko dla
siebie — czjmimy to dla całej Ameiylci, czynim y to dla całego świata. A je ­
śli Amerykanie i ich misjonarze b ęd ą się w trącać do naszej religii, przeko­
nają się, że za dziesięć lat Ojciec Słońce nie będzie ju ż wschodził, poniew aż
nie będziem y mogli m u pom óc”^
Cóż, można by to uznać za coś w rodzaju niegroźnego obłędu, ale 630
w ten sposób popełnilibyśm y pow ażny błąd! Ci ludzie nie m ają żadnych
problemów. M ają za to swe codzienne życie — życie symboliczne. W stają
codziennie rano z poczuciem wielkiej, boskiej odpowiedzialności; są syna­
mi Słońca, które jest ich Ojcem, a ich codzienne obow iązki poJegająna tym,
by pom agać m u w w ędrówce po nieboskłonie — czynią tak nie dla siebie,
lecz dla całego świata. Pow inniście zobaczyć tych ludzi; m ają naturalną
godność ludzi spełnionych. Dobrze rozum iałem mojego rozm ówcę, gdy
m ów ił do rrmie; „Przyjrzyj się tylko tym Amerykanom. Oni ciągle czegoś
szukają, zawsze są niespokojni, stale za czymś gonią. A czego tak szukają?
Przecież nie m a czego szukać!” . Święta prawda. Przyjrzyjcie się tylko tym
snującym się ja k świat długi i szeroki turystom, którzy wiecznie czegoś
szukają, w iecznie w daremnej nadziei, że coś znajdą. Podczas w ielu podró­
ży spotykałem ludzi, którzy ju ż po raz trzeci olaążali świat dookoła — bez
przerw y podróżow ali, bez przerwy szukali, W Afr>'ce Środkowej spotkałem
kobietę, która samotnie przebyła sam ochodem drogę z Cape Town i chcia-

^ Zob. Carl Gustav Jung: W spomnienia, sny myśli. S, 257. Zob. par, 567 niniej­
szego tomu, [Przyp. tłum,]
304 Życie symboliczne

ła się dostać do Kairu. „Po co?” — spytałem. „Po co to pani robi?” . Byłem
zdumiony, gdy spojrzałem jej w oczy — ujrzałem spojrzenie udręczonego,
zapędzonego w śłepy łtąt zwierzęcia, wiecznie szukającego, wiecznie w na­
dziei, że coś znajdzie. „Czego na litość boską pani szuka?” — spytałem.
„Na co pani czeka, za czym tak pani goni?” . Ta kobieta była wręcz opęta­
na, opadło ją stu diabłów, którzy gonili ją z miejsca w miejsce. A dlaczego
dała się im opętać? Bo prowadziła życie bez sensu. Życie tej kobiety było
bez reszty i w groteskowy sposób zbanalizowane, było wyzute z jakichkol­
wiek wartości, nonsensowne i bezcelowe. Gdyby dzisiaj umarła, nic by się
nie stało, nic by nie zniknęło z powierzchni ziemi — ta kobieta nie istnia­
ła! Ale gdyby mogła powiedzieć; „Jestem córką Luny. Noc w noc muszę
pomagać Lunie, mej Matce, w wędrówce po nieboskłonie” — o, wtedy
sytuacja przedstawiałaby się całkiem inaczej! Wtedy kobieta ta by ożyła,
jej życie miałoby znaczenie — na zawsze, dla całej ludzkości. Jeśh l i ^ i e
^mają poczucie, że wiodą życie symboliczne, że są aktorami w boskim dra­
macie, daje im to pokój wewnętrzny. Tyiko to nadaje życiu ludzkiemu sens;
wszystko inne jest banalne, można to odrzucić. K ariera i płodzenie dzieci
to wszystko to maja w porównaniu z tym jednym, co nadaje życiu sens.
631 N a tym polega tajem nica K ościoła katolickiego; sprawia on, że czło­
wiek może prow adzić w jakiś sposób sensowne życie. Jeśli, na przykład,
m ożna codziennie uczestniczyć w ofierze, jeśli m ożna mieć udział w sub­
stancji bóstwa, jeśli dzień w dzień powtarza się ofiarę Chrystusa. To, co tu
m ówię, to rzecz jasna tylko słowa, ale dla człowieka, który napraw dę żyje,
jest to cały świat. To naw et więcej niż świat, poniew aż nadaje to sens ży­
ciu, poniew aż w yraża to pragnienie duszy, w yraża podstawowe fakty na­
szego życia nieświadomego. Gdy mędrzec powiada; „Jesteś naturze winny
śm ierć”, to właśnie to m a on na myśli.
632 Wydaje mi się, że możem y przejść do następnego pytania. To, o czym
teraz m ówiłem, należy, niestety, w większej części do przeszłości. Nie m o­
żem y zawrócić koła czasu, nie możem y pow rócić do sym boliki m inionych
epok. Gdy tylko wydaje nam się, że coś jest sym boliczne, mówimy; „Aha,
to znaczy, że chodzi tu o co innego” . W ątpliwość to zabiła, pochłonęła.
Z tego w zględu nie możem y tam wrócić. Nie m ogę wrócić na łono K ościo­
ła katolickiego, nie m ogę ju ż przeżywać cudu mszy — w iem na ten temat
za dużo. Owszem, zdaję sobie sprawę, że to prawda, ale prawda ta poda­
na jest w formie, której nie m ogę zaakceptować. Nie mogę wyznać; „Oto
Ciało i Ki-ew Pana”, widząc Go przy tym. Po prostu — nie potrafię. To już
nie jest m oja praw da, nie w yraża ona mojej dyspozycji psychologicznej.
............................................................. . ............ ..................................■ . .
♦ '

ill. Zycie symholicme 305

Moja dyspozycja psychologiczna dom aga się czegoś innego. Chciałbym


pi /cżyć sytuację, w której to w szystko jeszcze raz będzie praw dziw e. Po­
ll zebna m i je st jakaś now a fonna. Jeśh ktoś m iał pecha i został wykluczony
/, Kościoła, albo jeśh powiedział: „To nonsens” i sam w ystąpił — to nie ma
w lym żadnej zasługi. Ale jeśli ktoś należy do K^ościoła i czuje się zm uszony
pi /e z Boga do w ystąpienia — o, to oznacza to, że praw om ocnie znajduje
się extra ecclesiam. Ale „extra ecclesiam mdla saliis” — w tedy robi się na­
prawdę strasznie, człow'iek nie m oże ju ż bowiem liczyć na żadną ochronę,
nic należy ju ż do consensus gentium, nie spoczywa na łonie M iłosiernej
Matki. C rfow iek je st całkiem sam, a w szystkie duchy piekielne uw ijają się
wokół niego. Ludzie tego nie w iedzą — w takiej sytuacji m aw iają, że m ają
nerwicę lęku, że nocami naw iedzają ich stany lękowe, że dręczą ich natręc­
twa czy cokolw iek innego. D usza została osam otniona, znalazła się extra i'i 'l.■:■
ecclesiam, w stanie braku zbawienia. Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. t
Uważają, że je st to stan patologiczny i każdy lekarz tylko utw ierdza ich
w tym przekonaniu. Oczywiście, jeśli się powie, jeśli każdy uważa, że stan
ów jest neurotyczny i patologiczny, to oznacza to, że trzeba to w yrazić
w jakim ś języku. Jeśli o m nie chodzi, przem awiam językiem moich pacjen­
tów. Gdy m ówię z obłąkanym , rozm aw iam w języku obłąkanych, w prze­
ciw nym bow iem razie człowiek ów by mnie nie zrozum iał. Gdy m ówię
/, neurotykiem , przem awiam językiem neurotyków. Jeśli jednak ktoś tw ier­
dzi, że to nerw ica, to oznacza to, że ględzi na modłę neurotyczną. Tak na­
prawdę to co innego; to straszliw y lęk przed sam otnością, to halucynacja
sam otności, to samotność, której nic nie może złagodzić. M ożna być człon­
kiem jakiegoś stowarzyszenia liczącego, powiedzmy, tysiąc członków,
a mim o to być człow iekiem samotnym. To coś w człowieku, co powinno
w nim żyć, jest sam otne; nikt tego nie dotyka, nikt tego nie zna, ba, sami
tego nie znamy; mim o to to coś ciągle hałasuje, niepokoi człowieka, spra­
wia, że nie może on zaznać spokoju i ukojenia.
W idzicie zatem, że po prostu zostałem zmuszony przez pacjentów do 633
próbowania, do poszukiwania, w jak i sposób m ożna by im pom óc w tym
cierpieniu. Nie mam zamiaru zakładać nowej religii, nie m am pojęcia, jak
będzie się przedstaw iała religia przyszłości. W iem jedynie, że w pew nych
przypadkach rozw ija się to czy tamto. W eźmy na przykład jakiś dowolny
przypadek; jeśli posunę się tak daleko, jak pozw ala mi na to dana sytuacja,
czy też jeśli sprzyjające okoliczności pozw olą mi się posunąć, zauważę,
ja k na pow ierzchnię w ynurzają się fakty nieświadome i jak zaczynają się
w niebezpieczny sposób przejawiać. To bardzo nieprzyjem ne. Z tego wzglę-
306 Życie symboliczne

du Freud musiał w ym yślić jakiś system, by uchronić ludzi i samego siebie


przed rzeczyw istością nieświadomości. A zatem Freud uznał te sprawy za
z gruntu bezwartościow e — podał wyjaśnienie rozpoczynające się od; „To
nic innego, jak ty lk o ...”. To wyjaśnienie każdego systemu neurotycznego
znane było ju ż od dawna. M am y teorie na ten temat; wszystko należy spro­
wadzić do utrw alenia na ojcu czy matce; to w szystko to nonsens, należy
więc to odrzucić. A zatem nasze dusze to odrzucają; „Mój Boże, utrwaliłem
się na matce, ale gdy uśw iadom ię sobie w szystkie fantazje, jakie się z n ią
w iążą zdołam się od tego utrw alenia uw olnić” . Jeśh pacjentow i uda się to
uczynić, to oznacza to, że utracił on sw ą duszę. Zawsze wtedy, gdy akcep­
tuje się to wyjaśnienie, człowiek traci sw ą duszę. Naszej duszy i tak to nie
pom oże — zastąpim y j ą w yjaśnieniem czy teorią,
634 Przypom inam sobie bardzo prosty przypadek". M iałem do czynienia
ze studentką filozofii, bardzo inteligentną kobietą^. Było to na samym p o ­
czątku mojej kariery. Byłem wówczas m łodym lekarzem, poza Freudem
nie znałem nikogo i niczego. Nie był to jakiś pow ażny przypadek nerwicy,
byłem dogłębnie przekonany, że m ożna to uleczyć — ale do uleczenia nie
doszło. D ziew czyna m iała niezw ykle silne przeniesienie — przeniosła na
m nie imago ojcowską, w yprojektowała na mnie obraz ojca. Pow iedziałem
jej; „No, ale ja nie jestem pani ojcem !” , „W iem” — odparła — „że nie jest
pan m oim ojcem, ale ciągle mi się w ydaje, że pan nim jest” . Zachowyw ała
się adekwatnie do tego, zakochała się w e mnie, traktując mnie niczym ojca,
brata, syna, kochanka, m ęża — oczywiście, także bohatera i zbawcę, je d ­
nym słowem, w idziała we mnie w szystko możliwe! „Ale” — stwierdziłem
któregoś razu — „to absolutny nonsens!” , „Tylko że ja nie mogę bez tego
żyć” — odparła. Co miałem z tym w szystkim począć? Żadne deprecjonu­
jące wyjaśnienie nie pomagało. Pacjentka stwierdziła; „Niech pan sobie
mówi, co pan chce — tak w łaśnie jest!” . Znalazła się w szponach nieświa­
domej imago. A w ówczas przyszła mi do głowy myśl; „Jeśli w ogóle kto­
kolwiek coś o tym wie, to z pew nościąjest tym nieświadom ość, która w pę­
dziła nas w to przykre położenie” . Zacząłem zatem z całą p o w ag ą obserwo­
w ać m arzenia senne tej kobiety, nie tylko po to, by poznać jej fantazje — ja
z całą pow agą chciałem zrozum ieć, jak jej system psychiczny reaguje na
taką nienorm alną sytuację — czy też, ja k chcecie, na całkiem norm alną sy-

Zob, Carl Gustav Jung; Die Beziehungen zwischen dem Ich und dem Unbewus­
sten. Gesammelte Werke. T, 7, Par 206 i nast. [Przyp. wyd,]
Mowa o Sabine Spielrein, [Przyp, thim,]
III. życie symboliczne 307

tuację, takie sprawy są bow iem całkiem zwyczajne. Pacjentkę nawiedzały


m arzenia senne, w których w ystępowałem w roH jej ojca. Zajęliśm y się tym
problemem . N astępnie śniła o mnie jako o kochanku, w reszcie zaczęła w i­
dzieć w e m nie swego m ęża — wszystko przebiegało w tym sam ym kierim-
ku. N astępnie zaczęła zmieniać mój wzrost: jaw iłem się jej jako człowiek
znacznie w yższy od przeciętnego, niekiedy m iałem naw et boskie atrybuty.
Pom yślałem sobie: „No tak, oto wyobrażenie zbaw iciela” . W reszcie zaczą­
łem się pojaw iać w najdziwaczniejszych formach. Pacjentka w idziała mnie
na przykład jako postać wielkości boga, stałem gdzieś w polu i trzym ałem
ją w ram ionach, jak gdyby była m alutką dziew czynką — w iatr czesał kłosy,
zboże falowało niczym morskie fale, a ja kołysałem j ą w ram ionach. Kiedy
ujrzałem ten obraz, pom yślałem sobie: „Teraz w iem , do czego tak napraw dę
zm ierza nieświadomość: ona chce przekształcić mnie w boga. Ta dziew czy­
na — a w każdym razie jej nieświadomość — potrzebuje boga. Jej nieśw ia­
domość poszukuje boga, a ponieważ nie m oże go znaleźć, mówi: «D oktor
Jung jest bogiem »” . Po czym pow iedziałem pacjentce wszystko, co sobie /
pomyślałem: „Z pew nością nie jestem żadnym bogiem, ale pani nieśw iado­
mość potrzebuje boga. To pow ażna i autentyczna potrzeba. Żadna epoka nie
zdołała ;ikoić tej tęsknoty. Jest pani intelektualną w ariatką, tak ja k ja , ale nie
zdajemy sobie z tego sprawy” . A wówczas sytuacja gruntownie się zmieniła
— pojaw iła się w ielka różnica w stosunku do tego, co było wcześniej. Wy­
leczyłem tę pacjentkę, ponieważ ukoiłem tęsknotę jej nieświadomości.
M ogę w am opowiedzieć o jeszcze jednym przypadku®. M iałem kiedyś 635
do czynienia z m łodą Żydówką. Była to drobna osóbka, bardzo oryginal­
na, zabaw na i elegancka. Pomyślałem sobie: „To ci bestyjka!”. Pacjentka
ta cierpiała na straszliw ą nerw icę lęku, nawiedzały j ą okropne ataki lęku,
cierpiała ju ż od wielu lat. Próbow ał j ą leczyć inny analityk, a ona całkiem
zaw róciła mu w głowie — zakochał się w niej i nie był w stanie jej pomóc.
A w tedy przyszła do mnie. N ocą, zanim przyszła — zanim w ogóle po raz
pierwszy ujrzałem j ą na własne oczy — m iałem sen. Śniłem o młodej, p rzy ­
stojnej dziewczynie, łitóra do mnie przyszła, ałe j a w ogóle nie rozumiałem
tego przypadku. Nagle pom yślałem sobie: „Do diaska! Przecież ona ma
niesłychany kompleks o jc a !”. Ta myśl była dla mnie niczym objawienie.
Ten sen zrobił na mnie ogromne wi-ażenie, nie wiedziałem jednak, do czego
się odnosi. Gdy następnego dnia w moim gabinecie pojawiła się ta dziew­
czyna, natychmiast sobie pomyślałem: „Może to o nią chodzi” . Najpierw

*Zob. Carl Gustav Jung: W spomnienia, sny myśli. S. 148. [Przyp. tłum.]
308 Życie symholiczne

opowiedziała mi, z czym przychodzi. Jej opowieść zrazu wydawała mi się


bez ładu ni składu, po czym przyszła mi do głowy myśl: „A może to kom­
pleks ojca?”. Ale nie stwierdziłem żadnych symptomów, które mogłyby
o tym świadczyć — wówczas wpadłem na pomysł, by bardziej szczegóło­
wo wypytać ją o jej rodzinę. Okazało się, że pochodzi z rodziny chasydzkiej
— wiecie, ci wielcy mistycy. Jej dziadek był kimś w rodzaju rabina-cudo-
twórcy — miał dnigie oblicze — ale jej ojciec wystąpił z owej wspólnoty
mistycznej. Jeśh chodzi o pacjentkę, była to osoba sceptyczna, wyznawała
światopogląd na wskroś naukowy. Była bardzo inteligentna, miała ów za­
bójczy intelekt, jaki często spotykamy u Żydów. Pomyślałem sobie; „Aha!
A co to oznacza w związku z nerwicą? Dlaczego ta dziewczyna cierpi na
takie otchłanne lęki?”. Powiedziałem jej: „Teraz powiem pani coś, co spra­
wi, że prawdopodobnie uzna mnie pani za kompletnego wariata: sprzenie­
wierzyła się pani Bogu. Pani dziadek prowadził życie miłe Bogu, ale pani
jest gorsza od heretyka. Zdradziła pani misterium swej rasy. Należy pani do
uświęconej rodziny — i jakie życie pani wiedzie? Nic dziwnego, że lęka się
, pani lioga, że cierpi pani na bojaźń bożą”.
636 W ciągu tygodnia została uleczona z nerwicy — nie kłamię (jestem za
stary na kłamstwa). Przedtem przez wiele, wiele miesięcy chodziła na ana­
lizę, była to jednak analiza zbyt racjonalna. Ta jedna uwaga stała się dla
niej punktem zwrotnym, całajej nerwica znikła jak ręką odjął. Pacjentka ta
straciła rację bytu, albowiem błędnie mniemała, iż może żyć ze swym żało­
snym intelektem w na wskroś banalnym świecie, choć przecież tak napraw­
dę była Dzieckiem Bożym i powinna prowadzić życie symboliczne, speł­
niając tajemną wolę natury, tak jak spełniała ją jej rodzina. Ale pacjentka
zapomniała o tym wszystkim, żyła w jednoznacznej sprzeczności do całej
swej naturalnej dyspozycji. Nagle jej życie uzyskało sens — teraz już mo­
gła dalej żyć. Cała nerwica ją opuściła.
637 W innych przypadkach sprawa nie przedstawia się tak — powinienem
powiedzieć; „tak prosto”, ale i ten przypadek nie był taki całkiem prosty.
Nie zamierzam przedstawiać dalszych szczegółów tej terapii. To wszyst­
ko było bardzo pouczające, wolałbym jednak opowiedzieć wam o innych
przypadkach, gdy sprawy nie przedstawiały się tak prosto, gdy trzeba było
bardzo powoli prowadzić ludzi, gdy trzeba było długo czekać, aż nieświa-
domość zacznie rodzić symbole, które pozwolą im wrócić do pierwotne­
go życia symbohcznego. Jeśli procedura tego rodzaju ma się udać, trzeba
bardzo wiele wiedzieć o mowie nieświadomości, mowie snów, a wówczas
można się przekonać, jak marzenia senne zaczynają rodzić nadzwyczajne
III. życie .Hyrnholiczne 309

postacie. Wszystkie te postacie można spotkać w historii, tyle że pod in­


nymi imionami. Mamy tu zatem do czynienia z nieznanymi wielkościami,
choć można je znaleźć w dawnej literaturze. Jeśli człowiek przypadkiem
zna te symbole, może wówczas wytłumaczyć pacjentowi, czego domaga
się nieświadomość.
Oczywiście nie mogę wszystkiego opisać ze szczegółami, mogę jedynie 638
wspomnieć o tym i owym. Na podstawie obserwacji wiem, że współczesna
nieświadomość przejawia skłonność do wytwarzania takiego stanu psycho­
logicznego, który znamy na przykład z mistyki średniowiecznej. Pewne
sprawy możemy spotkać u Mistrza Eckliarta; wiele znajdziemy w gno-
zie, która jest czymś w rodzaju chi-ześcijaństwa ezoterycznego. U każde­
go człowieka spotkać możemy ideę Adama Kadmona — Chrystusa w nas.
Cłirystus to drugi Adam — w religiach Wschodu symbolizuje to idea at-
mana czy człowieka zupełnego, człowieka pierwszego, „całkiem krągłego”
człowieka Platońskiego, symbolizowanego w postaci koła czy motywów
krągłości. Wszystkie te idee znajdujemy w mistyce średniowiecznej; moż­
na je spotkać w literaturze alchemicznej, począwszy od I w. po Chr. Wiele
znajdziemy w gnozie, wiele znajdziemy rzecz jasna w Nowym Testamen­
cie, u św. Pawła. Ale mamy m do czynienia z absolutnie konsekwentnym
rozwojem idei Chrystusa w nas — nie historycznego Cłirystusa, lecz Chry­
stusa w nas; wysuwa się tu argument, że niemoralne byłoby dopuszczać do
tego, by Chrystus cierpiał w nas, ponieważ wycierpiał się już dostatecznie
i że wreszcie sami nosimy nasze grzechy, nie powinniśmy obarczać nimi
Chrystusa; powinniśmy wziąć je wszystkie na siebie. Chrystus daje wyraz
identycznej idei, gdy mówi; „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych bra­
ci moich najmniejszych, Mnieście uczynih”’. A jeśli, mój drogi, to ty masz
być owym bratem najmniejszym — to co wtedy? Wówczas zaświta ci, że B.1
f
Chrystus nie powinien być najmniejszy w twoim życiu i że mamy w nas
brata, który rzeczywiście jest naimniejszym spośród innych braci, znacznie
mniejszym od owego ubogiego żebraka, któremu dajemy jeść. Oznacza to,
że mamy w sobie cienia, podłego gościa, człowieka na wskroś biednego —
to jego powinniśmy zaakceptować. No bo co właściwie uczynił Chrystus,
jeśli — całkiem banalnie — potraktujemy go jako zwykłego człowieka?
Chrystus był rneposłuszny wobec własnej matki; Chrystus był nieposłuszny
wobec własnej tradycji; Chrystus przedstawiał się jako człowiek błądzący

Mt XXV, 40. Przeł. o. Walenty Prokulski TJ. Biblia Tysiąclecia. [Przyp.


tłum.l
310 Życie symholiczne

i odgi-ywał tę rolę aż do gorzkiego końca — podtrzymywał tę hipotezę aż


do gorzkiego końca. W jaki sposób przyszedł na świat? W skrajnej nędzy.
Kim był jego ojciec? Był bęlcartem — z ludzkiego punktu widzenia była to
sytuacja doprawdy żałosna: uboga dziewczyna z małym synkiem. Oto nasz
symbol — tym jesteśmy, my wszyscy tym jesteśmy. Jeśli zaś ktoś wciela
w życie własną hipotezę aż do gorzkiego końca (i, zapewne, płaci za to
śmiercią), to człowiek ten wie, że Chrystus jest jego bratem.
639 Oto psychologia współczesna, oto przyszłość. Oto prawdziwa przy­
szłość, przyszłość, o której wiem — ale przyszłość historyczna może się
przedstawiać całkiem inaczej. Nie wiemy, czy Kościół katolicki zbierze
siew z ziama, które dziś rzuca w ziemię. Nie wiemy, czy Hitler stworzy coś
w rodzaju nowego islamu (jest na jak najlepszej drodze do tego, zachowuje
się niczym Mahomet. W Niemczech panują nastroje iście islamistyczne —
wojownicze i islamistyczne. Wszyscy zostali oszołomieni przez dzikiego
boga). Tak może się przedstawiać przyszłość historyczna. Tyle że mi wca­
le, ale to wcale nie chodzi o przyszłość historyczną. Ta przyszłość mnie nie
obchodzi. Mi zależy jedynie na spełnieniu owej woli, która żyje w każdym
indywiduum. Moja historia to jedynie historia owych indywiduów, które
wcielą w życie własne przesłanki. Na tym polega cały ten problem — to
problem prawdziwego Pueblosa: abym dziś uczynił wszystko, co niezbęd­
ne, by mój Ojciec wzbił się na nieboskłon. Tutaj stoję. Ale teraz, jak sądzę,
dość się już nagadałem!

DYSKUSJA

Kanonik H. England:
640 W rytuale Kościoła anglikańskiego mówimy po Komunii: „Panie, skła­
damy się Tobie w ofierze ciałem i dusząjako ofiara pokoma, ofiara święta,
ofiara żywa”. Czy na tym polega ofiara, czy na tym polega obrzęd, który
czyniłby zadość pańskim wymaganiom?

Carl Gustav Jung:


641 Jako żywo. Tak, Kościół anglikański ma tutaj wielki plus. Ałe, rzecz
jasna, nie jest on reprezentantem całego świata protestanckiego, nawet
w Anglii nie jest on zbyt protestancki.

Biskup Southwark:
642 Pytanie, czy w ogóle można mówić o świecie protestanckim.
III. życie symboliczne 311

Carl Gustav Jung:


Jeśli o mnie chodzi, określiłbym Kościół anglikański mianem pravi^dzi- 643
wego Kościoła. Protestantyzm jako taki nie jest Kościołem.

Biskup Southwark:
Ale w innych częściach świata protestanckiego istnieją Kościoły. Na 644
przykład w Szwecji istnieje Kościół luterański — można na przykład uznać
go za Kościół reformowany. Panujące tam stosunki przypominają naszą sy­
tuację. Czy kiedykolwiek miał pan do czynienia z obrzędowością prawo­
sławną? Czy obrzędy prawosławne mają takie samo oddziałjrwanie?

Carl Gustav Jung:


Obawiam się, że za sprawą wydarzeń historycznycłi doszło tu do zerwa- 645
nia ciągłości. Spotkałem kilku prawosławnych Rosjan, nie byli oni jednak
bardzo ortodoksyjni.

Biskup Southwark:
W Paryżu spotkałem całą kolonię Rosjan żyjących na wygnaniu — ci 646
ludzie niezwykle wprost zabiegali o zachowanie tradycyjnego rosyjskiego
życia religijnego w stanie niezmienionym.

Carl Gustav Jung:


Nigdy nie miałem do czynienia z autentycznym prawosławnym, ponie- 647
waż jednak Kościół prawosławny prowadzi życie symboliczne, jestem prze­
konany, że wszystko przedstawia się w jak najlepszym porządku.

Biskup Southwark:
My, anglikanie, mamy więcej wspólnego z prawosławnymi niż katolicy, 648
którzy robią na nas wrażenie zbyt skupionych na symbolu. Wydaje nam się,
że nie chcą oni spojrzeć prosto w oczy faktom, z którymi powinni się zmie­
rzyć. Katolików znamionuje psychologia wygnańców — żyją we własnym
świecie. Patrząc na to, lękam się o niektórych anghkanów, którzy chcieliby
uciec przed odpowiedzialnością życiową w świat symboliki.

Carl Gustav Jung:


Nawet za pomocą najprawdziwszej prawdy można oszukiwać — 649
w ogóle można kłamać, imając się wszystkiego. Znamy więc ludzi, którzy
uciekają w symbolikę w sposób nieuprawniony. Na przykład klasztory peł-
312 Życie symboliczne

ne są ludzi, którzy chcieliby uciec przed życiem i obowiązkami, toteż wy-


bierają życie symboliczne — symboliczne życie własnej przeszłości. Takie
oszustwo zawsze zostaje ukarane, faktem jest jednak — i to specyficznym
falitem — że ludzie ci w jakiś sposób to wytrzymują, nie popadając w ner­
wicę. Życie symboliczne ma specyficzną wartość. Dowiedziono, że pier­
wotni mieszkańcy Australii dwie trzecie swego czasu przeznaczają na życie
symboliczne.

Biskup Southwark:
650 Król Alfred Wielki również zachowywał się podobnie.

Carl Gustav Jung:


651 Tak, to tajemnica kultur pierwotnych.

Biskup Southwark:
652 Był człowiekiem bardzo praktycznym, miał kulturotwórczy wpływ.

Carl Gustav Jung:


653 Tak, albowiem już sam fakt, że łctoś prowadzi życie symboliczne, ma
nadzwyczaj kulturotwórczy wpływ. Dzięki życiu symbolicznemu ludzie,
którzy je wiodą, wywierają kulturotwórczy wpływ na otoczenie, są to lu­
dzie bardziej od innych kulturalni i twórczy; ale to wszystko to tylko czcze
gadanie — w ten sposób daleko nie zajdziemy.

Kanonik England:
654 Ale symbole mogą apelować do rozumu — rozumu oświeconego.

Carl Gustav Jung:


655 O, z pewnością! Symbole intensyfikują życie duchowe, ba, nawet życie
intelektualne, często wręcz w nadzwyczajny sposób. Przeglądając literaturę
patrystyczną, odkrywamy całą masę emocji przebranych w symbole.

Pastor D. Glan Morgan:


656 Cóż jednak powinni czynić protestanci, zwłaszcza zaś my, członkowie
wolnych Kościołów, lewicy, nonkonformiści? My nie mamy żadnych sym­
boli, wytępiliśmy je ogniem i mieczem. Nasze kaphce są martwe, nasze
ambony to mównice.
III. życie symboliczne 313

Carl Gustav Jung:


Niech ksiądz wybaczy, przecież macie całe mnóstwo symboli! Nie 657
mówi ksiądz o Bogu czy o Jezusie? No właśnie. Cóż mogłoby być bardziej
symboliczne? Bóg to symbol nad symbole!

Pan Morgan:
Nawet symbol staje się paradoksem. W naszych Kościołach mamy 658
mnóstwo takich ludzi, którzy chcą wierzyć w Jezusa, ale nie chcą wierzyć

Carl Gustav Jung:


Tak, a w Kościele katolickim jest wielu takich, którzy wierzą w Kościół, 659
ale nie wierzą w Boga — ani w nic innego!

Biskup Southwark:
Na ile jest to związane z interesującą nas problematyką? Kościół kato- 660
licki nie tylko ma koherentny system symboliczny, jest to bowiem jeszcze
związane z wyznaniem absolutnej pewności, z Dogmatem Nieomylności.
To musi mieć bezpośredni wpływ na symbole.

Carl Gustav Jtmg:


Tak, to bardzo ważne. Kościół ma absolutną rację, ma zawsze rację, 661
obstając przy tym dogmacie — w przeciwnym razie otworzyłby na oścież
drzwi wątpliwościom.

Dr Ann Harling:
Także konfliktom i nerwicom? 662

Carl Gustav Jimg:


Oczywiście. To właśnie dlatego extra ecclesiam nulla salus. 663

Biskup Southwark;
Czy wszelkiego rodzaju konflikty to nerwice? 664

Carl Gustav Jung:


Tylko wówczas, gdy intelekt oddala się od symboli. Kiedy intelekt nie 665
służy życiu symbolicznemu, staje się diaboliczny — sprawia, że człowiek
zapada na nerwicę.
314 Życie symboliczne

Pan Morgan:
666 Czy istnieje zjawisko przechodzenia z jednego systemu symbohcznego
do innego, czy nie jest to neurotyczne?

Carl Gustav Jung:


667 Nerwica to stadium przejściowe, to poczucie bezradności pomiędzy
dwoma różnymi stanowiskami.

Pan Morgan;
668 Pytam o to, ponieważ mam właśnie wraiżenie, że wśród protestantów
pojawia się całe mnóstwo nerwic z powodu ceny, jaką trzeba zapłacić, gdy
zmienia się jeden system na drugi.

Carl Gustav Jung;


669 No właśnie, jest to sytuacja, którą wyraża stwierdzenie: extra ecclesiam
mdla salus. Gdy człowiek odchodzi od Kościoła, wpada do kuchni diabła.
Z tego względu nikomu tego nie życzę. Wskazuję na doniosłość Kościoła
pierwotnego.

Biskup Southwark:
670 To co mamy począć z tymi rzeszami ludzi, z którymi mamy do czynie­
nia — z ludźmi, którzy nie należą do żadnego Kościoła? Twierdzą, że są
anglikanami, lecz tak naprawdę nie należą do Kościoła.

Carl Gustav Jung;


671 Obawiam się, że z takimi ludźmi nie da się już nic począć. Kościół jest
— jest dla każdego, kto trwa w nim. Ci, którzy znaleźli się poza jego mura-
mi, nie mogą wrócić do Kościoła, jeśli zechcemy ich do tego skłonić zwy­
kłymi środkami. Chciałbym jednak, by duchowni zrozumieli język duszy, by
ksiądz był kierownikiem sumienia! W jaki sposób może do tego dojść? Cóż,
nie mam odpowiedniego wykształcenia. Jestem lekarzem. Ale na tym pole­
ga naturalne powołanie duchownego, kapłan powinien być kierownikiem su­
mienia. Chciałbym, by dojrzało nowe pokolenie duchownych, którzy uczynią
to samo, co czynią księża katoliccy: podejmą próbę przetłumaczenia mowy
nieświadomości, ba, mowy marzeń sennych, na zwyczajny język. Wiem na

Ruch protestancki, nazwany tak od miejscowości Berneuchen, diiżący do po­


głębienia życia duchowego. [Przyp. wyd.]
i-
III. życie symboliczne 315

przykład, że w Niemczech działa Berneuchener Kreis'®, ruch liturgiczny; jed­


nym z głównych przedstawicieli tego ruchu jest człowiek znający symbolikę
ogółną. Człowiek ów podał mi całe mnóstwo — zweryfikowanych przeze
innie — przykładów dowodzących, że postacie senne można z wielkim suk­
cesem przetłumaczyć na język dogmatyczny. Ludzie ci z całym spokojem,
bez żadnej wrzawy, wrócili do ładu kościelnego. Niejeden neurotyk nie ma
prawa być neurotykiem: ponieważ należy do Kościoła, można mu pomóc
w taki sposób, by dobrze usadowił się na jego łonie. Niektórzy moi pacjenci
nawrócili się na katolicyzm, irmi powrócili do stmktur Kościoła hierarchicz­
nego. Ale musi być coś, co ma formę i treść. Sytuacja w żadnym wypadku
nie przedstawia się w taki sposób, że każdy, kto przejdzie analizę, musi zrobić
lo-ok w kierunku przyszłości. Być może jego przeznaczeniem jest wrócić do
Kościoła— jeśli tak, to jest to najlepsze możliwe rozwiązanie.

Pan Morgan:
A jeśli nie? 672

Carl Gustav Jung:


No, to pojawiają się problemy. Człowiek taki musi się udać na poszu- 673
kiwania, musi się przekonać, co mówi jego dusza, musi przejść przez sa-^f' .
molność jeszcze nie stworzonej krainy. Przykład tego rodzaju przytoczyłem
podczas wykładów — chodzi o wielkiego przyrodoznawcę, bardzo słynne­
go uczonego; człowiek ten jeszcze żyje". Uczony ów postanowił się prze­
konać, co ma do powiedzenia jego nieświadomość — i nieświadomość cu­
downie nim pokierowała. Człowiek ów doszedł do ładu ze sobą, ponieważ
umiał zaakceptować fakty symboliczne — teraz prowadzi życie religijne,
życie starannego obserwatora. Religia to staranna obserwacja tego, co dane.
Uczony ów obserwuje dziś wszystko, co przedstawiają mu jego marzenia
senne — to jego jedyny przewodnik.
W ten sposób znajdujemy się w nowym świecie — nasza sytuacja przy- 674
pominą wypisz, wymaluj, sytuację ludzi pierwotnych. Kiedy byłem w Afiycc
Wschodniej, udałem się do plemienia zamieszkującego zbocza Mt Elgon —
chciałem porozmawiać z tamtejszym medicine-man na temat marzeń sennych.
Człowiek ów powiedział mi: „Wiem, o co chodzi. Jeszcze mój ojciec miewał

" Mowa o Wolfgangu Paulim. Zob. Carl Gustav Jung; Psychologie und Alche­
mie. Gesammelte Werke. T. 12. Psychologia a alchemia {Dzieła. T. 6). Cz. II. [Przyp.
tłum.ł
316 Życie symboliczne

sny” . „Nie macie snów?” — spytałem. A wówczas człowiek ów zapłakał


i odparł: „Nie, już nie mamy snów” . „Dlaczego?” — spytałem. „Odkąd poja­
wili się tutaj Anglicy” . „Jak to?” . „District Comissioner wie, kiedy wybuchnie
wojna; wie, kiedy wybuchną choroby; wie, gdzie powinniśmy żyć — nie po­
zwala nam odejść stąd” ' l Władzę polityczną reprezentował teraz D.C. — re­
prezentowała ją nadrzędna inteligencja białego człowieka, a zatem po co sny?
W praczasach to właśnie sny prowadziły ludzi pośród głębokich ciemności,
i’ rzeczytajcie książkę Rasmussena o Eskimosach'^ Opisuje on, w jaki sposób
medicine-man na podstawie wizji został wodzem plemienia. Gdy człowiek
żyje w dziczy, wówczas ciemności zsyłają marzenia serme — somnia a Deo
missa — które go prowadzą. Zawsze tak było. Nie pozwalam, by prowadziły
mnie jakoweś mądrości, ale — jak każdy człowiek pierw'otny — pozwalam,
by prowadziły mnie sny. Wprawdzie wstydzę się, gdy muszę to wyznać przed
samym sobą, lecz — cóż, jestem tak samo pierwotny, jak każdy murzyn, po­
nieważ nic nie wiem! Gdy człowiek brodzi w ciemnościacti, chwyta za cokol­
wiek — i to jest sen. Możemy być pewni, że sen to nasz najlepszy przyjaciel;
sen to przyjaciel tych, którzy nie chcą, by prowadziły ich tradycyjne mądrości
, UivA — w feznltacl^^^
. ................—..... .... . —zawsze Izolowani.
.--....-... Ż podobną sytuacją mamy do
^czynienia w wypadku dawnych filozofów alchemicznych. W Tractatus auretis
>'1”' ^ * Hermesa Trismegistosa znajduje się fragment potwierdzający to, co powie­
działem tu o samotności. Czytamy: „(Deus) in quo est... adiuvatio cuiuslibet
sequestrati” („Bóg, u któi-ego znajdą pomoc wszyscy samotni”)'^'. Hermes
był zarazem prawdziwym przewodnikiem dusz, ucieleśnieniem natchnienia
samego, a w ten sposób reprezentantem nieświadomości w tej formie, w ja-
łdej przejawia się ona w marzeniach sennych. Widzicie zatem, że ten, kto żyje
w samomości i bez żadnego przewodnictwa, nawiedzany jest przez somnia
a Deo missa. Jeśli mamy D.C., nie potrzebujemy snów, ale gdy jesteśmy sa­
motni — o, wówczas sprawa przedstawia się inaczej.

Zob. Carl Gustav Jung: W,spomnienia, .sny, my.śli. S. 271 i nast. Zob, par. 436
niniejszego tomu, [Przyp. tłum.]
Zob. Knud Rasmussen; A Wizard and His Household. [Przyp. wyd,]
Fragment ten w oryginale brzmi trochę inaczej: J n quo est misus tuae dispo-
sitionis, et adunatio cuiuslibet sequestratT\ Hermes Trismegistos; Tractatus aureus.
W; Ars chemica, quod sit licita exercentibus, probationes doctissimorum iurisconsulto-
rum. Strassburg 1566, S. 14. Zob. Carl Gustav Jung; Psychologie undAlchemie. Gesam­
melte Werke. T. 12. Psychologia a alchemia {Dzieła. T. 4). Par. 385; Carl Gustav Jung:
Psychologie der Übertragung. Gesammelte Werke. T. 16. Psychologia przeniesienia.
W: Carl Gustav Jung; Praktyka psychoterapii {Dzieła. T. 7). Par. 450. [Przyp. tłum.]
III. życ ie symboliczne 317

Biskup Southwark;
K siądz, katolik, m a D.C. — je st nim autorytet. Taki człow iek nie po- 675
trzebuje snów.

Carl Gustav Jung;


Oczywiście, zgoda! M imo to są w Kościele ludzie, których naw iedzają 676
som nia a D eo missa. Kościół zaś bardzo się stara, b y odpow iednio uczynić
zadość doniosłości takich snów. Kościół nie twierdzi, że one nie istnieją
— jedynie rezerwuje sobie praw o do oceny, w każdym razie uw zględnia
te fakty.
III

i
Podpułkow nik H.M, Edwards;
Czy księża katoliccy otrzymują wykształcenie psychoterapeutyczne? 677

Carl G ustav Jung;


Tak. 678
iFivr

Podpułkow nik H.M. Edwards;


i
Ale nie w Angin? 679
t
Carl Gustav Jung;
Nie. M am na myśli jezuitów. G łów nym penitencjariuszem Jeny je st na 680
przykład jezuita, który odebrał wykształcenie psychoterapeutyczne.

Dr A.D. Behlios;
W szkole jungow skiej? 681

Carl Gustav Jung;


On należy do w szystkich szkół. Obawiam się, że nie posunął się tak da­ 682
leko, jak ja. K iedyś spytałem go, co sądzi o snach, a wówczas otrzymałem
następującą odpowiedź; „Tak, należałoby zachować w ielką ostrożność w tej
kwestii, m y zaś jesteśm y w ręcz podejrzliwi. Bo w końcu mamy narzędzie
Łaski — K ościół” . „M a ksiądz rację!” — powiedziałem. — „Nie potrze­
bujecie m arzeń sennych. Ale ja nie m ogę udzielać rozgrzeszenia, nie dys­
ponuję żadnym i narzędziam i Łaski. D latego m uszę zw racać uw agę na to,
co m ów ią sny. Ja jestem człow iekiem pierwotnym — ksiądz je st cywihzo-
w any” . W pew nym sensie ten zakonnik je st człowiekiem znacznie bardziej
cudow nym niż ja. W przeciwieństwie do mnie może to być człowiek święty
318 Życie symboliczne

— ja m ogę być tylko murzynem, mogę się trzymać bliźnich — w całkiem


przesądny sposób.

Podpułkow nik T.S. Rippon:


683 A co pan sądzi o życiu po śmierci?

Carl Gustav Jung;


684 Świadomie jeszcze tam nie byłem. Gdy będę umierał, powiem sobie;
„No, to teraz zobaczym y!” . Cóż, tym czasem mam tę oto postać i pytam;
„Co my tu m am y? Zróbm y wszystko, co możem y tutaj zrobić” . Jeśli po
śmierci znajdziem y now e życie, powiem; „A zatem żyjem y raz jeszcze —
encore une fo isV \ Na razie jednak nic m i o tym nie wiadomo, choć jedno
m ogę panu powiedzieć; nieświadomość nie zna czasu. Jakaś część naszej
psyché nie znajduje się w czasie i przestrzeni, które sąjed y nie złudzeniem;
a zatem dla jakiejś części naszej duszy czas nie istnieje.

D erek Kitchin;
685 Panie profesorze, gdzieś pan napisał, że dla w ielu ludzi w iara w życie po
śmierci stanowi w arunek zdrow ia psychicznego.

Carl Gustav Jung;


686 Tak. Człow iek straciłby rów nowagę psychiczną, gdyby nie zm ierzył się
z problemem nieśm iertelności, gdyby m arzenia senne nie stawiały go w ob­
liczu tego problem u; w tej sytuacji należałoby podjąć decyzję. Jeśli jednak
sny nie przyw odzą nam na myśl tej kwestii, pow inniśm y dać temu spokój.
Ale je śh człowiek za spraw ą snów musi się zmierzyć z tym problemem,
pow inien powiedzieć; „Przekonajm y się, jakie uczucia mam w tej sprawie.
Załóżmy, że coś takiego ja k nieśm iertelność nie istnieje, że nie m a życia
po śmierci; co w ówczas czuję? Jak się żyje z takim prześw iadczeniem ?” .
; A w ówczas zapewne człowieka tego dotknie rozstrój żołądka. W tej sytuacji
pow inien on sobie powiedzieć; „Dobrze, załóżmy, że jestem nieśm iertelny”
— i poczuje się lepiej. W tym w ypadku należałoby stwierdzić: „Aha, to
słuszne prześw iadczenie” . N o bo w jaki sposób m ielibyśm y się tego dow ie­
dzieć? W jaki sposób zwierzę wie, że w pew nym m iejscu rośnie gatunek
trawy, którego zjedzenie nie grozi m u zatruciem ? W jaki sposób zw ierzę­
ta wiedzą, że to czy tam to nie jest trujące? K iedy zjedzą, zachorują. W ten
sposób rozpoznajem y prawdę: praw dą jest to, co pomaga nam żyć — co
pom aga nam żyć właściwie.
III. życ ie symboliczne 319

Ks. Francis Boyd:


Tak, to funkcjonuje - - test pragm atyczny. 687

Carl G ustav Jung:


Tak, to naprawdę funkcjonuje. Nie mam jakichś wyrobionych poglądów na 688
ten temat. No bo i jak miałbym je mieć? Wiem jedynie, że żyję w sposób nie­
m
właściwy, jeśh żyję tak i tak. A kiedy żyję inaczej, żyję właściwie. Jeśli na przy­
kład Pueblosi wierzą, że są synami swego Ojca Słońce, to postępują właściwie.
A zatem powiadam wam: „Chciałbym być synem Ojca Słońce”. Niestety, to
niemożliwe — nie mogę sobie na to pozwolić, mój rozum mi na to nie pozwa­
la. Muszę zatem poszukać innej formy życia. Ale owszem, m a pan bez dwóch
zdań rację. Byłoby wielkim błędem, gdybym powiedział tym ludziom, że wcale
nie są synami swego Ojca Słońce. Próbowałem na przykład posłużyć się argu­
mentem św. Augustyna: ,J^on est Dominus Sol factus, se d p e r quem Sol facius
W ten sposób tylko przeraziłem mojego Pueblosa — dla niego było to
bluźnierstwo. Odpowiedział: „On jest naszym Ojcem; nie m a żadnego Ojca
poza nim. Jak możemy wyobrazić sobie ojca, którego nie widzimy?”. I dopóki
żyją tą wiarą, dopóty wszystko jest w porządku. Wszystko, co żyje na ziemi,
jest prawdziwe. W ten sposób również dogmat cłirzcścijański jest praw dziw y,'
znacznie bardziej prawdziwy, niżby nam się wydawało. Uważamy, że jesteśmy
znacznie spiytniejsi. Dopóki nie rozumiemy, dopóki nie widzimy, dokąd to pro­
wadzi, nie mamy powodu, by się go wyrzelcać. Ale gdy widzimy, że znaleźli­
śmy się gdzieś na zewnątrz, oznacza to, że mamy coś, co określa się mianem
wyższej perspektywy. To co innego. Analiza to jedynie środek uświadomienia
sobie własnej bezradności — my wszyscy poszukujemy.

Biskup Southwark:
Czy o nazistach lub m uzułm anach też by pan powiedział, że m ają rację, 689
jeśh trw ają w swej wierze?

Carl Gustav Jung:


Bóg jest straszliwy; B óg Żyw y to żywa trwoga. M ahom et był dla swo- 690
jeg o ludu narzędziem Boga. N a przykład ludzie, którzy przepełnieni są taką
niesam ow itą mocą, są dla swych bliźnich nader nieprzyjem ni. Jestem do­
głębnie przekonany, że pew ni osobnicy, o któiych mówi Stary Testament,
też byli nader nieprzyjem ni dla swych bliźnich.

Św. Augustyn: In loannis evangelium 34, 2. Zob. par. 16 mniejszego tomu.


[Przyp. tłum.]
320 Życie symboliczne

Ks. W. Hopkins:
691 N ajw yraźniej istniał i nadal istnieje perm anentny konflikt m iędzy przy­
rodoznaw stw em i religią. Dzisiaj nie przejaw ia się on w tak ostrej form ie
ja k dawniej. W jak i sposób m ożna by pogodzić jedno z drugim — bo naj­
wyraźniej tego właśnie potrzebujem y?

Carl G ustav Jung:


692 N ie m a konfliktu m iędzy religią i przyrodoznaw stw em . To starom odna
idea. Przyrodoznaw stw o pow inno uw zględniać to, co jest. Religia je st — to
jed en z najw ażniejszych przejaw ów ducha ludzkiego. Religia to fakt i przy­
rodoznaw stw o nie m a tu nic do gadania; m oże co najwyżej potw ierdzić, że
religia istnieje jak o fakt. P rzyrodoznaw stw o w iecznie próbuje dogonić re-
ligię, nie próbuje natom iast tłum aczyć zjaw isk religijnych. Przyrodoznaw ­
stwo nie m oże ustanaw iać praw d religijnych. Praw da religijna to zasadni-
czo dośw iadczenie, a nie pogląd. Religia to dośw iadczenie absolutne. D o­
św iadczenie religijne je st absolutne i nie m ożna o nim dyskutować. Jeśli na
przykład ktoś m a dośw iadczenie religijne, to oznacza to, że jego udziałem
stało się przeżycie, którego nikt nie m oże mu odebrać.

Pan Hopkins:
693 W X IX w ieku przyrodoznaw cy znacznie bardziej skłaniali się do do-
gm atyzm u niż dzisiaj. O drzucili całą religię, uznając j ą za złudzenie. Ale
dzisiaj dopuszczają religię, sami jej dośw iadczają.

Carl G ustav Jung:


694 N asze przyrodoznaw stw o to fenom enologia. W X IX w ieku przyrodo­
znaw stw o błądziło, uw ażało bowiem, że m oże ustanow ić jakąś prawdę. A le
żadne przyrodoznaw stw o nie m oże ustanaw iać prawdy.

Pan Hopkins:
695 Cóż, skoro przeciętny człow iek żyje w duchu dziew iętnastow iecznego
przyrodoznawstwa. To nasz problem.

Carl G ustav Jung:


Tak, z taką sytuacją m am y do czynienia. Poglądy te przeniknęły do mas,
przyczyniając się do powstania bezliłoi nieszczęść. Gdy jakiś osioł posiądzie
przyrodoznawstwo, sprawa wydaje się fatalna. Tak, to wiellde epidemie ducho­
we naszej epoki; one wszystkie są obłędne — wszystkie, co do jednej!
o ZJAWISKACH SPIRYTYSTYCZNYCH

Nie sposób w ciągu jednej godziny powiedzieć coś zasadniczego i wyczer- 697
pującego na temat tale złożonego problemu historycznego i psychologicz­
nego, jakim jest spiiytyzm. Trzeba się zatem ograniczyć do oświetlenia
jednego czy dmgiego aspektu sprawy. Metoda ta ma tę zaletę, że słuchacz
najpewniej będzie mógł wyrobić sobie opinię na temat wieloaspektowo-
ści tej kwestii. Spirytyzm (od ,^piritus” — „duch”) to teoria (przekona­
ni mniemają, iż „naukowa”) oraz przeświadczenie religijne, które — jak
każde przeświadczenie religijne — zmierza w kierunku stworzenia ruchu
religijnego, sel<ty, wyznającej wiarę w faktyczne i uchwytne „ingerowanie
świata duchów w nasz świat” i — konsekwentnie — praktykuje obcowanie
z duchami. Jeśli chodzi o to, co odróżnia spirytyzm od innych ruchów reli­
gijnych, to jest tym jego dwojaka natura: spirytyzm nie wierzy tak po prostu
w niemożliwe do udowodnienia fakty wiary; wiara spirytystyczna zasadza
się na zbliżającym się do przyrodoznawstwa, ostatecznie zaś do fizyki, ze­
spole zjawisk, których nie sposób objaśnić podług ich natury inaczej, jak
tylko za pomocą odwołania się do aktywności duchów po prostu. Ta osobli­
wa dwoistość — z jednej strony sekta religijna, z drugiej hipoteza prz)/ro-
doznawcza — sprawia, że spirytyzm zajmuje się najróżniejszymi, pozornie
odległymi od siebie dziedzinami życia.
Spirytyzm jako sekta zaistniał w USA w 1848 roku. Historia powstania 698
tej sekty robi wrażenie dziwacznej'. Dwie dziewczyny pochodzące z rodzi­
ny Foxów, metodystów mieszkających w Hydesville pod Rochester (Nowy

' Zob. Ei iah W. Capron: Modern Spiritualism. Its Facts and Fanaticism. Boston
1885. Zreferowane w: Alexander Aksakow: Animismus und Spiritismus. Leipzig
1884.
324 Życie symboliczne

Jork), zaczęły się skarżyć, że co noc budzi je jakieś stukanie. Najpierw po­
wstał z tego wielki skandal, sąsiedzi przypuszczali, że dom został nawie­
dzony przez złego ducłia, później jednak udało się nawiązać kontakt z tym
zjawiskiem, okazało się bowiem, że jeśłi zada się pytanie, można otrzymać
odpowiedź w formie określonej liczby stuknięć. Kiedy opracowano taki
„alfabet stukający”, udało się uzyskać odpowiedź, że w domu tym został
zabity mężczyzna— jego zwłoki zasypano w piwnicy. Po przeprowadzeniu
badań informacja ta została potwierdzona.
699 Tyle, jeśli cliodzi o relację. Pokazy publiczne, które zaczęli urządzać
Foxowie, przedstawiając swe sUikające duchy, sprawiły, że niebawem jak
grzyby po deszczu zaczęły powstawać różne kółka czy sekty. Wskrzeszono
znane już dawniej praktyki z winijącymi stolikami, rozpoczęto poszukiwa­
nia mediów, czyli osób, u których pojawiają się zjawiska w rodzaju stuka­
nia w głowę, postukiwania przez wirujące stoliki itd. Ruch ten niebawem
przeniósł się do Anglii i na kontynent europejski. W Europie spirytyzm
przejawiał się głównie w fonnie epidemii wirujących stolików — zaraza ta
dotknęła wszystkie kraje europejskie. W końcu nie sposób było sobie wy­
obrazić żadnego zebrania towarzyskiego, żadnej herbatki, podczas której
jawnie czy w tajemnicy nie zasięgano by rady stolika. Symptom spirytyzmu
dał o sobie znać wszędzie; nie tak szybko powstawały sekty spirytystyczne,
ale i one zaczęły się pojawiać — powoli, lecz stale. Dzisiaj nie ma żadnego
większego miasta, w którym nie można by spotkać całkiem licznej grupki
wierzących spirytystów.
700 W USA, gdzie w każdym miasteczku istnieje wiele lokalnych ruchów
religijnych, ów rozkwit spirytyzmu był zjawiskiem całkiem naturalnym.
U nas, w Europie, fakt, że tak życzliwie przyjęto tę w końcu dość egzo­
tyczną wiarę, wytłumaczyć można jedynie w ten sposób, że padła ona na
podatną glebę przygotowaną przez wamnlci historyczne. Na początku XD£
wieku pojawił się w literaturze romantyzm — był to symptom zakoraenio-
nej w duszy ludu i szeroko rozpowszechnionej tęsknoty za nadzwyczajnym
i niezwykłym. Czytelnicy z lubością nurzali się w uczuciach osjanicznych,
faworyzowano powieści, których akcja rozgrywała się w starych zamczy­
skach i klasztornych ruinach. Jak okiem sięgnąć, pojawiały się oznaki mi­
stycyzmu, nadwrażliwości i histerii. Na porządku dziennym były rozmowy
o życiu po śmierci, somnambulikach i wizjonerach, magnetyzmie zwierzę­
cym itd. Arthur Schopenhauer poświęcił temu obszerny rozdział swego dzieła
pt. Parerga tmd Paralipomena; w swym głównym dziele co i rusz wspomi­
na o takich zjawiskach. Nawet tak ważne dla niego pojęcie „świętości” jawi
IV. o okultyzmie 325

się jako wyśrubowany ideał ascetyczno-mistyczny. Ruchy tego rodzaju dały


o sobie znać także w Kościele katolickim — ich głównym przedstawicielem
był osobliwy teolog Johann Josef von Görres (1776--1848). Szczególnie zna­
mienne pod tym względem jest jego czterotomowe dzieło pt. Die christliche
Mystilâ. Podobną tendencję dostrzec można już w jego wcześniejszym piśmie
pt. Emanuel Swedenborg, seine Visionen und sein Verhältnis zur Kirché. Pu­
bliczność protestancka zachwycała się wrażliwą poezją Justinusa Kemera
oraz jego wizjonerki Friederike Hauife; poniektórzy teologowie protestanccy
zdradzali zapędy jako żywo katolickie, uprawiając egzorcyzmy. To właśnie
z tej epoki pochodzi pewna liczba dziwacznych biografii czy też innego ro­
dzaju psychologicznych opisów ekstatyków (somnambulików, wrażliwców).
Wszędzie poszukiwano objawów nienormalności nerwowej, kultywowano
ją z całą pieczołowitością. Pięknego przykładu tego zjawiska dostarczają
pani łłauffe, widząca z Prevorst, oraz krąg jej wyznawców. Jej katolicką od­
powiedniczką jest Katharine Emmerich, ekstatyczna zakonnica z Dülmen.
O tych oraz podobnych do nich indywiduahiościach mówi uczony anonim
w opasłej księdze pt. Die Tyroler ekstatischen Jungfrauen. Leitsterne in die
dunklen Gebiete der Mystikf'.
U tych cudacznych osób — wrażliwców czy somnambulików, jak ich 701
wówczas nazywano — można było zauważyć najczęściej następujące zja­
wiska:

1. Zjawiska „magnetyczne”;
2. Jasnowidzenie i prorokowanie;
3. Wizje.

Przez magnetyzm zwierzęcy rozumiano na początku XIX wieku nieokre- 702


śloną dziedzinę zjawisk fizjologicznych i psychologicznych — uważano, że
można je tak w ogóle wyjaśnić na podstawie „magnetyzmu”. O „magnety­
zmie zwierzęcym” zaczęło się mówić od czasów genialnych eksperymentów
Franza Antona Mesmcra, który opracował sztukę usypiania człowieka za po­
mocą lekkich pociągnięć dłońmi. U jednych wywołany w ten sposób stan
snu podobny był do normalnego, u drugich był to tak zwany „sen na jawie”
— ci ostatni przypominali lunatyków, zasypiali jedynie częściowo, a podczas

^ Regensburg 1836-1842.
3 Speer 1827.
* Regensburg 1843.
326 Życie symboliczne

takiego snu pewne partie zmysłów pozostawały w stanie czuwania. Stan ów


określano mianem „półsnu” lub „somnambulizmu” (chodzenie we śnie). Lu­
dzie wprawieni w taki stan poddani byli bez reszty woli magnetyzera, byli
przez niego „zamagnetyzowani” . Jak wiadomo, stany te straciły już dzisiaj
otoczkę cudowności; znamy je teraz jako hipnozę, używając pociągnięć me-
smerowskicłi czy passes ']sko cennych środków pomocniczycłi wraz z innymi
metodami sugestii. Niebawem okazało się, że znaczenie, jakie przypisywano
metodzie mesmerowskiej, jest nieproporcjonalnie duże. Ci, którzy to czyni­
li, sądzili, iż odkryli w ten sposób siłę witalną, mówiono o „fluidzie magne­
tycznym”, który spływa z magnetyzera na pacjenta, rozkładając materię cho­
roby. Próbowano w ten sposób wyjaśnić także ruchy stolików wirujących,
wyobrażając sobie, że dzięki kładzeniu dłoni stolik zostaje ożywiony — jest
witalizowany — toteż porusza się niczym istota ożywiona i uduchowiona.
W podobny sposób tłumaczono zjawiska w rodzaju różdżek czy automatycz­
nych ruchów wahadła. Opowiadano o cudownych zjawiskach tego rodzaju
i dawano im wiarę. A zatem „Neue Preussische Zeitung” wydawana w Bar-
men na Pomorzu donosiła, że grupa składająca się z siedmiu osób wyprawiła
się na łodzi w morze, zasiadła przy umocowanym do pokładu stoliku i zama-
gnetyzowała go. „Przez pierwsze dwadzieścia minut łódź swobodnie przepły­
nęła z prądem pięćdziesiąt stóp. Następnie zaczęła wykonywać ruch wirujący
i, stale przyspieszając, obróciła się w ciągu trzech minut o sto osiemdziesiąt
stopni. Dzięki zręcznemu manewrowaniu sterem zmuszono ją w końcu do
ruchu po linii prostej — w ten sposób w ciągu czterdziestu minut zdołano
przepłynąć pół mili z prądem — tę samą drogę, lecz z powrotem, pokona­
no w czasie dwudziestu sześciu minut. Gromada gapiów przypatrujących się
eksperymentowi powitała żeglarzy stolikowych gromkimi okrzykami radości
itd.”. Mielibyśmy tu więc do czynienia z mistyczną łodzią motorową! Propo­
zycję przeprowadzenia eksperymentu z łodzią miał wysunąć profesor Nageli
z Uniwersytetu Freiburskiego.
703 Wiemy, że eksperymenty tego rodzaju przeprowadzano również w za­
mierzchłej Starożytności. Ammianus Marcellinus opisuje w roku 371 po
Chr., że niejacy Patricius i Hilarius za życia cesarza Walensa, uciekając się
do „odrażających sztuczek magicznych”, chcieli się dowiedzieć, kto będzie
jego następcą. Użyli do tego metalowej czarki, na której brzegu wygrawero­
wany był alfabet. Wypowiadając zaklęcia, zawiesili nad czarką przytroczo­
ny do nitki pierścień, który zaczął się kołysać, wskazując na litery tworzące
imię przyszłego cesarza — miał nim zostać Teodor. Gdy o ich czarach zro­
biło się głośno, zostali uwięzieni i ścięci.
IV. o okultyzmie 327

Ale eksperymenty z automatycznymi mchami stolika, różdżki i wahadła 704


nie przebiegały w większości przypadków tak cudownie, jak we wspomnia­
nym tu jako pierwszy przykładzie, ani też nie były związane z niebezpieczeń­
stwem postradania głowy, o czym mówi dragi przykład. O różnych zjawi­
skach, jakie mogą się pojawić w związku z wirującymi stohkami, Justinus
Kemer napisał rozprawę pod znamiennym tytułem Die somnambulen Tische.
Zur Geschichte tmdErklärung dieser Erscheinungen^. Zmarły niedawno pro­
fesor Thury z Genewy również pisał na ten temat. Znamy jego pracę pt. Les
Tables parlantes au point de vue de la physique générale^.
Jasnowidzenie i prorokowanie to następne cechy charakterystyczne 705
somnambulików. Przypadki jasnowidzenia w czasie i przestrzeni zawsze
odgrywają ważną rolę w żywotach uzdolnionych somnambulików. Litera­
tura przedmiotu obfituje w mniej czy bardziej wiarygodne przypadki (naj­ I
więcej informacji na ten temat znaleźć można w: E. Gumey, F.W.H. Myers,
F. Podmore: Phantasms o f the Living', w niemieckim przekładzie Feilgen-
hauera książka ta ukazała się pod fascynującym tytułem Gespenster leben­
der Personen und andere teiepatische Erscheinungen'').
Również w literaturze filozoficznej znajdziemy pięlcny przykład jasno- 706
widzenia — przypadek ten jest szczególnie interesujący, ponieważ książkę
tę uwagami na marginesach osobiście opatrzył Immanuel Kant. W nie dato­
wanym hście do Charlotte von Knobioch Kant w następujący sposób wypo­
wiada się na temat Swedenborga i jego dara jasnowidzenia;

Wydaje mi się jednak, że spośród wszystkich znanych faktów ten ma największą 707
siłę dowodową i może się obronić przed wszelkiego rodzaju wątphwościami. Było
to w roku 1756, kiedy pan Swedenborg, wracając z Anglii, pod koniec września
zszedł z pokładu statku na ląd — było to słonecznego dnia około czwartej godziny
po południu w Goteborgu. Zaprosił go do siebie pan William Castel, któiy chciał go
ugościć w towarzystwie złożonym z piętnastu osób. Pan Swedenborg opuścił towa­
rzystwo o godzinie szóstej, po czym zmęczony i zakłopotany zamknął się w swo­
im pokoju. Powiedział, że właśnie wybuchł w Stidermalm w Sztokholmie (leżącym
w odległości pięćdziesięciu mil od Goteborga) groźny pożar i że ogień szybko się
rozprzestrzenia. Był zaniepokojony, często wychodził. Powiedział, że dom jednego
z jego przyjaciół, którego nazwisko podał, leży już w zgliszczach i że żywioł grozi
też jego domostwu.

^ Stuttgart 1853.
Genewa 1855.
’ Leipzig 1896.
328 Życie symboliczne

708 Około godziny ósmej, gdy znowu wyszedł, stwierdził z radością: „Bogu dzię­
ki, pożar został ugaszony, ogień zatrzymał się na trzecim domostwie przed moim!”.
Informacja ta bardzo poruszyła całe miasto, zwłaszcza zaś zebranycłi gości — jesz­
cze tego samego dnia wieczorem poinformowano o wszystkim gubernatora. Na­
stępnego dnia, w niedzielę rano, wezwał on do siebie Swedenborga, by wypytać
go o wszystko. Swedenborg dokładnie opisał pożar, od początku do końca, określił
również, jak długo trwał. Tego samego dnia wiadomość obiegła całe miasto, a po­
nieważ gubernator zlekceważył sprawę, wywołała ona jeszcze większe poruszenie,
albowiem wielu obywateli poważnie frasowało się z powodu przyjaciół czy wła­
snych dóbr. W poniedziałek wieczorem przybyła do Góteborga sztafeta wysłana
przez sztokholmskich kupców podczas pożaru. Listy opisały nieszczęście dokładnie
tak samo, jak o tym mówił pan Swedenborg. We wtorek rano przybył do guberna­
tora kurier królewski, przywożąc raport o pożarze, o spowodowanych przez niego
stratach, o domach, które padły pastwą płomieni; relacja ta w niczym nie odbiegała
od infonnacji, jakie w czasie pożaru podał pan Swedenborg — ogień został ugaszo­
ny o godzinie ósmej.
709 Jaki argument można by przytoczyć przeciwko wiarygodności tej opowieści?
Przyjaciel, który mi o tym napisał, zbadał to wszystko osobiście, ale nie w Sztokhol­
mie, lecz około dwa miesiące temu w Goteborgu, w mieście, gdzie zna najzacniej­
sze rodziny; kazał sobie o wszystkim opowiedzieć całemu miastu, w którym w roku
1756, a zatem niedawno, żyli jeszcze w większości naoczni świadkowie**.

710 Prorokowanie to zjawisko tak dobrze znane dzięki nauce religii, że nie
trzeba go jakoś specjalnie wyjaśniać na podstawie przykładów.
711 I wreszcie wizje, widzenie duchów, ju ż od zawsze odgrywały w ielką
rolę w opow ieściach o cudach — niezależnie od tego, czy chodzi o strasze­
nie przez duchy, czy o wizje ekstatyczne. N auka ujm uje w izje duchów jako
złudzenia zm ysłowe (halucynacje). Halucynacje m ożna bez trudu spotkać
u chorych psychicznie. Z literatiuy psychiatrycznej w ybieram pierwszy lep­
szy przykład.
712 Dziewczyna w wieku dwudziestu czterech lat, pochodząca z rodziny
składającej się z ojca-ałkoholika i matki cieipiącej na nerwy, nagle zaczęła
mieć osobliwe ataki; od czasu do czasu popadała w inny stan świadomości,
polegający na tym, że wszystko, co przyszło jej do głowy, widziała w tak

* Immanuel Kant; Träume eines Geistersehers, erläutert durch Träume der Me­
taphysik. Wydanie Kehrbacha; 1776. Apendyks. S. 73. [Przyp. wyd.]
¡V. o okultyzmie 329

Żywych barwach, jak gdyby była to rzeczywistość. Chora, prosta chłopka,


» I
zaczęła uchodzić za ekstatyczną wizjonerkę. Jej twarz zaczęła wyglądać
inaczej, poruszała się z prawdziwą gracją. Przed jej wzrokiem wewnętrz­
nym przeciągał korowód wspaniałych obrazów. Schiller pokazał się jej we
własnej osobie i zechciał się z nią bawić, czytał jej swe wiersze. Od tej
chwili ona sama zaczęła pisać poezje, recytowała to, co przeczytała, opisy
przeżyć i własne myśli, znana też była z improwizacji. W końcu opadło ją
zmęczenie, poczuła się wyczerpana, wróciła do świadomości, ale stanowi
temu towarzyszyły bóle głowy i poczucie ucisku w skroniach — jedynie
niewyraźnie pamiętała to, co przeżyła. Innym znów razem w innym stanie
świadomości widziała same ponure obrazy: nawiedzały ją duchy proroku­
jące nieszczęścia, widziała korowody upiorów, karawany składające się z
osobliwych i przeraźliwych zwierząt, ba, widziała własny pogrzeb itp.®
Tak w ogóle wszystkie ekstazy wizjonerskie mają podobny przebieg. 713
Z historii znany wielu wizjonerów — do grupy tej należy również wielu sta-
rotestamentowych proroków. Znamy opis wizji, jaka nawiedziła św. Pawła
na drodze do Damaszku; apostoł został dotknięty ślepotą która opuściła go
w pewnym momencie psychologicznym. Ślepota ta z jednej strony żywo
przypomina ślepotę wywołaną za pomocą sugestii, z drugiej zaś przywo­
dzi na myśl zjawisko spontanicznie pojawiające się u pewnych histeryków
i zanikające w odpowiednim momencie psychologicznym. Najpiękniejsze,
psychologicznie najbardziej przejrzyste wizje spotykamy w legendach
o świętych: wizje są tutaj najbarwniejsze, zwłaszcza wtedy, gdy święte mają
odbyć niebiańskie gody. Wybitną wizjonerką była Dziewica Orleańska;
w epoce Ludwika XIII jej przykład próbował — najwyraźniej nieświado­
mie — powielić wizjoner Thomas Ignaz M artin'“.
Niesłychanie płodnym wizjonerem był Emanuel Swedenborg (1689- 714
1772) — człowiek bardzo uczony, bardzo rozwinięty duchowo. Jego zna­
czenie przejawia się między innymi w fakcie, że wywarł on niemały wpływ
na Kanta".
W dotychczasowych wywodach nie chciałem przedstawiać żadnych 715
ostatecznych opinii — chodziło mi jedynie o to, by tak z grubsza opisać
ówczesną wiedzę, by przedstawić ówczesne nastawienie mistyczne. W

^ Zob, Richard von Krafft-Ebing: Lehrbuch der Psychiatrie. S. 577.


Zob, Justinus Kemer: Die Geschichte des Thomas Ignaz Martin zu Gallardon,
über Frankreich und dessen Zukunft im Jahre 1816 geschaut. Heilbronn 1835.
*' Zob, Gilbert Ballet; Swedenborg. Historie d ’un visionnaire au XVIIIe siede.
Paris 1899,
330 Życie symboliczne

ten sposób w zarysie będzie można zrozumieć przesłanki psychologiczne


angloamerykańskiego spirytyzmu, które spotkały się z tak żywym przyję­
ciem w Europie. Spirytyzm padł u nas na podatny grunt. Wspomniałem już
o epidemii wirujących stolików, która dała o sobie znać w połowie XIX
wieku. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XIX wieku zaraza
ta osiągnęła punkt kulminacyjny. W Paryżu na dworze Napoleona III od­
bywano seanse spirytystyczne, podczas których produkowały się słynne,
częściowo też cieszące się złą sławą media: Cumberland, bracia Davenport,
Home, Slade, pani Cook. To właśnie z tymi nazwi.skami związany jest kres
bujnego rozkwitu spirytyzmu, albowiem żaden myślący człowiek, który
na własne oczy oglądał owe cuda, nadzwyczajne zjawiska przekraczające
granice ludzkiego rozumu, nie mógł potraktować tego inaczej, jak tylko ze
sceptycyzmem. Miały wówczas miejsce wszelkiego rodzaju rzeczy niemo-
żebne: tam, gdzie jeszcze przed chwilą było li tylko powietrze, pojawiały
się ciała ludzkie czy ich części. Ciała te zdradzały autonomiczną inteligen­
cję, twierdziły, że należą do dusz zmarłych. Zgadzały się spełnić wątpliwe
żądania uczestników seansów, ba, były gotowe podporządkować się warun­
kom eksperymentu; znikając z tego świata, duchy pozostawiały swe giezła,
odciski dłoni czy stóp, składały autografy na wewnętrznej stronie opieczę­
towanych, złożonych ze sobą płyt łupkowych, wreszcie — pozwalały się
fotografować.
716 Informacje te stały się dogłębnie sugestywne dopiero wówczas, gdy
słynny angielski fizyk William Crookes w wydawanym przez siebie „Qu­
arterly Journal of Science” przedstawił światu relację opisującą zbierane
przez trzy lata obserwacje, które przekonały go o realności interesujących
nas tutaj zjawisk. Ponieważ chodzi tu o obserwacje prowadzone nie przez
nas, przedsięwzięte w warunkach, których nie możemy kontrolować, nie
pozostaje nam nic innego, jak tylko dopuścić do głosu autora — niechaj
on sam powie, w jaki sposób odzwierciedliło się to wszystko w jego umy­
śle. Poznając formę wyrazu, będziemy mogli przynajmniej przeczuć, jakie
uczucia towarzyszyły mu podczas zbierania tych obserwacji. Z tego wzglę­
du pragnę zacytować fragment z relacji Crookes’a na temat ekspeiymen-
tów, jakie przeprowadził w latach 1870-1873;

717 Grupa VI: kwitowanie osób. Ze zjawiskiem tego rodzaju miałem osobiście
do czynienia cztery razy, za każdym razem w ciemności. Warunki, w jakich zo­
stał przeprowadzony ten eksperyment, były — o ile można to stwierdzić — za­
dowalające; ale namacalny dowód na potwierdzenie takiego faktu jest tak bar-
IV. o okultyzmie 331

dzo konieczny, by usunąć nasze uprzedzenia w kwestii „natury tego, co możebne


i niemożebne”, że w tym miejscu chciałbym wymienić tylko takie przypadki, gdy
dedukcję rozumu potwierdził zmysł wzroku.
Pewnego razu widziałem, jak krzesło z siedzącą na nim damą podniosło się kil- 718
ka cali w powietrze. Innym znowu razem dama, chcąc uniknąć podejrzenia, że to
ona sama w jakiś sposób jest przyczyną tego, tak mocno naciskała na krzesło, że
widzieliśmy odciski jego nóg. Po czym krzesło podniosło się na wysokość niespeł­
na trzech cali, mniej więcej przez dziesięć sekund unosiło się w powietrzu i powoli
opadło. Innym znowu razem dwoje dzieci podniosło się w powietrze razem z krze­
słami, na których siedziało, i to w świetle dzieimym w (jak sądzę) całkiem zadowa­
lających warunkach; przyklęknąłem bowiem, przyglądając się nogom krzeseł z cał­
kiem bliskiej odległości, i zauważyłem, że nikt ich nie dotykał.
Najbardziej sugestywne przypadki lewatacji, które widziałem na własne oczy, 719
miały miejsce w obecności pana Home. Trzy razy widziałem, jak podnosi się w po­
wietrze w swym pokoju. Jednym razem siedział na fotelu, dnigim razem klęczał na
krześle, trzecim razem stal na krześle. W każdym wypadku mogłem bez przeszkód
obserwować to zjawisko, gdy tylko miało ono miejsce.
Znam relacje o przynajmniej stu przypadkach lewitowania pana Home’a ■— 720
opisy te pochodzą od wielu różnych osób. Na własne uszy słyszałem nader su­
gestywne i najdokładniejsze relacje na temat przypadków tego rodzaju -- rzecz
dotyczyła hr. Dunraven, lorda Linday i kpt. Wynne’a. Odrzucenie opisjwanych
w ten sposób postrzeżeń oznaczałoby zakwestionowanie wszelkiego świadectwa;
albowiem ani w historii sakralnej, ani w opowieściach świeckich, przekazywa­
ne przez nie fakty nie są bardziej wiarygodne na podstawie bardziej naocznych
świadectw.
Świadectwa potwierdzające lewitowanie pana Home’a są przytłaczające. Nale- 721
żałoby sobie życzyć, by ktoś, czyje świadectwo uchodzi w świecie naukowym za
miarodajne — o ile człowiek takowy w ogóle istnieje i o ile jego opinia przemawia­
jąca na rzecz tego rodzaju zjawisk spotkałaby się z akceptacją— zechciał cierpli­
wie zbadać stwierdzone w ten sposób fakty. Świadkowie tych przypadków lewitacji
w większości jeszcze żyją, nie ulega zaś wątpliwości, że ludzie ci zechcieliby złożyć
świadectwo. Ale za kilka lat zdobycie takiej bezpośredniej relacji możliwe będzie
jedynie z trudem, o ile w ogóle będzie ją można zdobyć'“.

William Crookes: Notes o f an Enquiry into the Phenomena called Spiritual,


during the years 1870-1873. W: „Quarterly Journal of Sciences”. T. 11. Nr 4. Lon­
don 1874. S. 85 i nast.
330 Życie symboliczne

ten sposób w zarysie będzie m ożna zrozum ieć przesłanki psychologiczne


angloam erykańskiego spiiytyzm u, które spotkały się z tak żywym przyję­
ciem w Europie. Spirytyzm padł u nas na podatny grunt. W spom niałem już
o epidem ii w irujących stolików, która dała o sobie znać w połow ie X IX
wieku. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XIX w ieku zaraza
ta osiągnęła punkt kulminacyjny. W Paryżu na dworze N apoleona III od­
bywano seanse spirytystyczne, podczas których produkow ały się słynne,
częściowo też cieszące się złą sław ą media: Cumberland, bracia Davenport,
Home, Slade, pani Cook. To właśnie z tymi nazw iskam i związany je st kres
bujnego rozkwitu spirytyzm u, albowiem żaden myślący człowiek, który
na w łasne oczy oglądał owe cuda, nadzw yczajne zjawiska przekraczajace
granice ludzkiego rozum u, nie m ógł potraktow ać tego inaczej, jak tylko ze
sceptycyzmem. M iały w ówczas m iejsce w szelkiego rodzaju rzeczy niemo-
żebne: tam, gdzie jeszcze przed chw ilą było ii tylko powietrze, pojawiały
się ciała ludzkie czy icti części. Ciała te zdradzały autonom iczną inteligen­
cję, twierdziły, że należą do dusz zmarłych. Zgadzały się spełnić wątpliwe
żądania uczestników seansów, ba, były gotowe podporządkować się w arun­
kom eksperymentu: znikając z tego świata, duchy pozostawiały swe giezła,
odciski dłoni czy stóp, składały autografy na wewnętrznej stronie opieczę-
towanycłi, złożonych ze sobą płyt łupkowych, w reszcie — pozw alały się
fotografować.
716 Informacje te stały się dogłębnie sugestywne dopiero w ówczas, gdy
słynny angielski fizyk W illiam Crookes w w ydawanym przez siebie „Qu­
arterly Journal o f Science” przedstaw ił światu relację opisującą zbierane
przez trzy lata obserwacje, które przekonały go o realności interesujących
nas tutaj zjawisk. Poniew aż chodzi tu o obserwacje prow adzone nie przez
nas, przedsięw zięte w wamnltach, których nie m ożem y kontrolować, nie
pozostaje nam nic innego, jak tylko dopuścić do głosu autora — niechaj
on sam powie, w jaki sposób odzw ierciedhło się to wszystko w jego um y­
śle. Poznając formę wyrazu, będziem y mogli przynajmniej przeczuć, jakie
uczucia tow arzyszyły mu podczas zbierania tych obserwacji. Z tego w zglę­
du pragnę zacytować fragm ent z relacji C rookes’a na tem at eksperym en­
tów, jakie przeprow adził w latach 1870-1873:

717 Grupa Vh lewitowanie osób. Ze zjawiskiem tego rodzaju miałem osobiście


do czynienia cztery razy, za każdym razem w ciemności. Warunki, w jakich zo­
stał przeprowadzony ten eksperyment, były — o iłe można to stwierdzić — za­
dowalające; ale namacalny dowód na potwierdzenie takiego faktu jest tak bar-
¡V. o okultyzmie 331

il/o konieczny, by usunąć nasze uprzedzenia w kwestii „natury tego, co możebne


I iiicinożebne”, że w tym miejscu chciałbym wymienić tylko takie preypadki, gdy
ilcdukcję rozumu potwierdził zmysł wzroku.
Pewnego razu widziałem, jak krzesło z siedzącą na nim damą podniosło się kil- 718
ka cali w powietrze. Innym znowu razem dama, chcąc uniknąć podejrzenia, że to
ona sama w jakiś sposób jest przyczyną tego, tak mocno naciskała na krzesło, że
widzieliśmy odciski jego nóg. Po czym krzesło podniosło się na wysokość niespeł­ F r
na trzech cali, mniej więcej przez dziesięć sekund unosiło się w powietrzu i powoli ii :
Dpadło. Innym znowu razem dwoje dzieci podniosło się w powietrze razem z krze- !■ i
■slami, na których siedziało, i to w świetle dziennym w (jak sądzę) całkiem zadowa­
lających warunkach; przyklęknąłem bowiem, przyglądając się nogom krzeseł z cał­
kiem bliskiej odległości, i zauważyłem, że nikt ich nie dotykał.
Najbardziej sugestywne przypadki lewitacji, które widziałem na własne oczy, 719
miały miejsce w obecności pana Home. Trzy razy widziałem, jak podnosi się w po­
wietrze w swym pokoju. Jednym razem siedział na fotelu, drugim razem klęczał na
krześle, trzecim razem stał na krześle. W każdym wypadku mogłem bez przeszkód
obserwować to zjawisko, gdy tylko miało ono miejsce.
Znam relacje o przynajmniej stu przypadkach lewitowania pana Home’a — 720
opisy te pochodzą od wielu różnych osób. Na własne uszy słyszałem nader su­
gestywne i najdokładniejsze relacje na temat przypadków tego rodzaju — rzecz
dotyczyła hr. Dunraven, lorda Linday i kpt. Wynne’a. Odrzucenie opisywanych
w ten sposób postrzeżeń oznaczałoby zakwestionow'anie wszelkiego świadectwa;
albowiem ani w historii sakralnej, ani w opowieściach świeckich, przekazywa­
ne przez nie fakty nie są bardziej wiarygodne na podstawie bardziej naocznych
świadectw.
Świadectwa potwierdzające lewitowanie pana Home’a są przytłaczające. Nale- 721
żałoby sobie życzyć, by ktoś, czyje świadectwo uchodzi w świecie naukowym za
miarodajne -- o ile człowiek takowy w ogóle istnieje i o ile jego opinia przemawia­
jąca na rzecz tego rodzaju zjawisk spotkałaby się z akceptacją— zechciał cierpli­
wie zbadać stwierdzone w ten sposób fakty. Świadkowie tych przypadków lewitacji
w większości jeszcze żyją, nie ulega zaś wątpliwości, że ludzie ci zechcieliby złożyć
świadectwo. Ale za kilka lat zdobycie takiej bezpośredniej relacji możliwe będzie
jedynie z trudem, o ile w ogóle będzie ją można zdobyć'*.

William Crookes: Notes o f an Enquiry into the Phenomena called Spiritual,


during the years 1870-1873. W; „Quarterly Journal of Sciences”. T. 11. Nr 4. Lon­
don 1874. S. 85 i nast.
332 Życie symboliczne

722 Z tonacji tej wypowiedzi bez trudu można wysnuć wniosek, że Crookes
jest bez reszty przekonany o faktyczności tego, co dane mu było widzieć. Zre­
zygnuję z następnych cytatów, ponieważ nic zasadniczo nowego nie można
by się w ten sposób dowiedzieć. Wystarczy zauważyć, że Crookes widział tale
z grubsza wszystko, co można obserwować na pokazach wielkich mediów.
Nie musimy tu w jakiś specjahiy sposób podkreślać, że — jeśli te niesłychane
relacje pokrywają się ze stanem faktycznym — świat i nauka zostały wzbo­
gacone w wielce doniosłą dziedzinę doświadczenia. Przedsięwzięcie polega­
jące na tym, by poddać krytyce umiejętności anamnetyczne i wiemość opisu
Crookes’a z perspektywy psychiatry, byłoby z wielu względów niemożliwe.
Wiemy jedynie, że w owym. czasie Crookes nie zdradzał objawów choroby
psychicznej. On sam, jego obserwacje stanowią dla nas póki co prawdziwą
zagadkę psychologiczną. To samo można by powiedzieć o wielu iimych ob­
serwatorach — o ludziach, którym tak bez przyczyny nie można przecież
odmówić inteligencji czy prawdomówności. Jeśli zaś chodzi o tak wielu ob­
serwatorów, w wypadku których rzucają się w oczy ich uprzedzenie, bezkry-
tycyzm i zdolność do ulegania fantazjom, nic nie będę tu mówił: tych relacji
już z definicji nie zamierzamy uwzględniać.
723 Nie musimy poczuć się urażeni wątpliwościami sprowadzającymi się
do pytania, czy nauka dwudziestowieczna istotnie osiągnęła już najwyższe
szczyty poznania, by poczuć autentycznie ludzkie wzruszenie w obliczu
niedwuznacznego świadectwa wybitnego uczonego. W związku z owym
współczuciem możemy abstrahować od kwestii fizykalnej realności tako­
wych zjawisk i zająć się zrazu kwestią czysto psychologiczną: w jaki spo­
sób człowiek myślący, indywiduum, które w innych sytuacjach wykazuje
się umiejętnością refleksji i darem obserwacji naukowej, może posunąć się
do twierdzenia o rzeczywistości spraw tak niepojętych?
724 Owo zainteresowanie psychologiczne kilka lat temu skłoniło mnie do
poszukiwania osób, które mają dyspozycje mediumistyczne. Fakt, że z za­
wodu jestem psychiatrą, sprawił, iż miałem aż nadto wiele okazji do tego,
zwłaszcza w mieście takim jak Zurych, gdzie na tak niewielkiej powierzch­
ni koegzystuje tak wiele osobliwych żywiołów, jak w żadnym innym mie­
ście europejskim. W ciągLi tych lat zbadałem osiem mediów — sześć ko­
biet i dwóch mężczyzn. Jeśli chodzi o ogólne wrażenie, jakie odniosłem
w związku z tymi badaniami, można by stwierdzić, iż do medium nale­
ży przystępować z możliwie jak najskromniejszymi oczekiwaniami, jeśli
chcemy uniknąć rozczarowania. Wyniki tych badań zaspokoiły w jakiejś
mierze moje zainteresowania psychologiczne — w perspektywie fizykalnej
IV. o okultyzmie 333

czy fizjologicznej nie przyniosły nic nowego. Wszystko, co może uchodzić


za niezawodny fakt naukowy, należy do dziedziny procesów mentalnych,
czyli mózgowych — można to doskonale wythamaczyć na podstawie praw
już znanych nauce.
Zjawiska uznawane przez spirytyzm za skutki działania duchów zwią- 725
zane są z warunkiem obecności pewnych osób, tak zwanych „mediów” . ■ I
Zjawisk, które olcreśla się mianem „spirytystycznych”, nie dane mi było
obserwować w miejscach czy przy okazjach, kiedy medium takowe było
nieobecne. Media są z reguły osobami lekko odbiegającymi od normy psy­
chicznej. Ale pani Rothe na przykład psychiatrzy nie mogliby uznać za oso­
bę niepoczytalną, mimo że wykazywała wiele tak zwanych symptomów
histerycznych. Siedmioro z ośmioro mediów zdradzało lekkie objawy histe­
ryczne (które, notabene, są tak w ogóle bardzo rozpowszechnione). Jednym
z moich mediów był Amerykanin, oszust — jego nienormalność polegała
zasadniczo na bezwstydzie. Jeśli chodzi o inne zbadane przeze mnie oso­
by, działały one w dobrej wierze. Tylko jedno medium, kobieta w średnim
wieku, mogła powiedzieć, że ma wrodzone zdolności mediumistyczne;
albowiem już od najwcześniejszego dzieciństwa cierpiała ona na zmiany
świadomości (zdarzające się często lekko histeryczne stany pomroczności).
Z nieszczęścia uczyniła cnotę, za pomocą autosugestii sama wywoływała
u siebie zmiany świadomości, po czym w owym stanie autohipnozy wy­
głaszała proroctwa. Inne media zdobyły swe umiejętności za sprawą ludzi
z najbliższego otoczenia — biorąc udział w seansach spirytystycznych, zo­
stały wprowadzone w tę sztukę, co zresztą można zrobić całkiem łatwo.
Wystarczy kilka zręcznych sugestii, a już procentowo duża grupa osób
— zwłaszcza kobiet — ulegnie prostym manipulacjom spirytystycznym,
na pizykład na własną rękę zacznie wprawiać w ruch stoliki; nie tak często
można wprowadzić te osoby w sztukę pisania automatycznego.
Najzwyczajniejszym zjawiskiem, jakie można zaobserwować w związ- 726
ku mediami, jest zjawisko wirowania stolików, pismo automatyczne i mó­
wienie w transie.
Wirowanie stolików polega na tym, że jedna osoba czy kilka osób kła- 727
dą ręce na łatwy do wprawienia w ruch stolik. Po upływie jakiegoś czasu
(od kilku minut do godziny) stolik zaczyna się ruszać — wykonuje ruchy
lekko wirujące, przechylając się na boki. Zjawisko to można zauważyć
w wypadku wszystkich ruchomych przedmiotów. Wahadło kołyszące się
automatycznie i różdżka to zjawiska zachodzące podług identycznej za­
sady. We wczesnych latach spirytyzmu wyznawano dziecinnie naiwną hi-
334 Życie symboliczne

potezę, Że dotykane w ten sposób przedmioty poraszają się same z siebie,


jakby to były istoty żywe. Jeśli weźmiemy nieco cięższy przedmiot i, pod­
czas gdy on wiruje, lekko dotkniemy mięśni ręki medium, całkiem wyraź­
nie możemy stwierdzić, że są one napięte — tym samym przekonujemy się,
że medium zdobywa się na wysiłek, by wprawić w ruch dany przedmiot.
Osobliwe w tym wszystkim są tylko wygłaszane przed media twierdzenia,
iż one same nie odczuwają żadnego wysiłku, w przeciwnym bowiem razie
czułyby, albo że dany przedmiot porusza się sam z siebie, albo że to one
poruszają go ręką czy dłonią. Ale owo zjawisko psychologiczne uznają za
osobliwe jedynie ci, którzy nie znają doświadczeń hipnotycznych. Na przy­
kład można rozkazać hipnotyzowanemu indywiduum, by po przebudzeniu
z hipnozy zapomniało o wszystkim, co się stało w stanie hipnozy, albo żeby
po wyjściu ze stanu łiipnozy na dany znak podniosło prawą rękę, samo nie
wiedząc, dlaczego. I rzeczywiście, gdy dany człowiek przebudzi się z hip­
nozy, zapomina o wszystkim; na dany znak podnosi rękę, samemu nie wie­
dząc, dlaczego: „Po prostu podniosłem rękę”.
728 I odwrotnie, w wypadku histeryków można niekiedy zauważyć spon­
tanicznie występujące zjawiska, na przykład paraliż czy specyficzne au­
tomatyczne mchy ręki. Chory albo nie umie podać przyczyny tych nagle
pojawiających się symptomów, albo podaje jakieś przyczyny pozorne, na
przykład przeziębienie czy przemęczenie. Wystarczy jednak po prostu za­
hipnotyzować chorego, by następnie — wprowadziwszy' go w stan hipnozy
— poznać prawdziwą przyczynę i prawdziwe znaczenie tego objawu. Mło­
da dziewczyna obudziła się któregoś dnia rano — stwierdziła, że ma prawą
rękę sparaliżowaną. Przerażona pobiegła do lekarza, któremu powiedziała,
że nie wie, skąd się to wzięło, najwyraźniej poprzedniego dnia przemęczyła
się, wykonując obowiązki domowe. Tylko to przychodziło jej do głowy. Ale
kiedy wprawiono ją w stan hipnozy, okazało się, że poprzedniego dnia mia­
ła poważną utarczkę z rodzicami — ojciec mocno ścisnął ją za prawą rękę
i wyrzucił za drzwi. W ten sposób poznaliśmy przyczyny paraliżu — było
to związane z jasną świadomością nieaktualnego (nieświadomego) wspo­
mnienia tej sceny*^.
729 N a podstawie tych faktów można zrozumieć, że w danych warunkach
mogą zachodzić w naszym ciele ruchy automatyczne — przyczyn i genezy

” Jeśli chodzi o „nieświadome wyobrażenia”, zob. moja rozprawa habilitacyjna.


Zob. Carl Gustav Jung: Über das Verhalten der Reaktionszeit beim Assoziationse­
xperiment, 1905. [Gesammelte Werke. T. 2 — przyp. thim.]
IV. o okultyzmie 335

lego nie potrafimy podać. Gdyby nauka nie zwróciła nam na to uwagi, nie
wiedzielibyśmy, że nafize ręce i dłonie prawie nieustannie wykonują lekkie
ruchy towarzyszące naszym myślom, tak zwane „drgania intencyjne” . Je­
śli na przykład wyobrazimy sobie prostą figurę geometiyczną, chociażby
trójkąt, ruchy wyciągniętej dłoni również będą opisywały trójkąt — bez
(rudu można to przedstawić za pomocą odpowiedniego aparatu. Gdy zatem
zasiadają przy stole ludzie, usilnie spodziewając się wykonywania takich
ruchów automatycznych, wówczas ich drgania intencyjne będą odzwiercie­
dlały to oczekiwanie, sprawiając, że i stolik z wolna zacznie drgać. Kiedy
już spostrzeżemy ów pozornie automatyczny ruch, będziemy przekonani,
żc „sprawa ruszyła z miejsca”. Ale przekonanie (sugestia) zamąca osąd
i obserwację, toteż nie zauważymy, że zrazu lekkie drgania z wolna prze­
chodzą w coraz gwałtowniejsze skurcze mięśni, które oczywiście sprawia­
ją, że pojawiają się coraz silniejsze, rzecz jasna również coraz bardziej su­
gestywne skutki.
Jeśli jednak zwykły stół, którego prostą konstrukcję znamy, wykonuje ru- 730
chy, zdawałoby się, samodzielnie i zachowuje się niczym istota ożywiona,
wówczas wyobraźnia ludzka w każdej chwili gotowa byłaby zakładać, że ist­
nieje jakiś fluid mistyczny czy że duchy powiettza są przyczyną tego ruchu.
Jeśli jednak — a dzieje się tak z reguły — stół potrafi za pomocą alfabetu
złożyć zdania o rozsądnej treści, wówczas wydaje się, iż przedstawiono tym
samym dowód na to, że do gry włączyła się jeszcze jakaś „obca inteligencja”.
Wiemy jednak, że początkowe drżenia automatyczne w dużej miei-ze zależą
od naszych wyobrażeń. Za pomocą tych ruchów można w taki sposób pokie­
rować poruszeniami stołu, że wybierane z alfabetu litery ułożą się w słowa
i zdania. Nie trzeba bardzo dokładnie wyobrażać sobie całej sprawy. Ta nie­
świadoma część naszej duszy, która kieruje ruchami automatycznymi, nieba­
wem wieje w nie także treść intelektualną'“'. Jak można się spodziewać, za­
wartość intelekmahia produkcji tego rodzaju z reguły znajduje się na całkiem
niskim poziomie i jedynie w nader rzadkich przypadkach przekracza poziom
inteligencji danego medium. Dobre przykłady tego, jak żałośnie przedstawia
się poziom umysłowy takowych „mów stołowych”, znaleźć można w znanej
książce Allana Kardeca pt. Buch der Medien.

Zob. Carl Gustav Jung: Zur Psychologie und Pathologie sog. okkulter Phäno­
mene. Leipzig: Oswald Mutze 1902. Gesammelte Werke. T. 1. [O psychologii i pa­
tologii tzw. zjawisk tajemnych. Przeł. Elżbieta Sadowska. Wstęp; Jerzy Prokopiuk.
Warszawa; Sen 1991 - - przyp. tłum.]
336 Życie symboliczne

731 Tak zwane „pismo automatyczne” to zjawisko zachodzące na podstawie


tych samych zasad, z jakimi mamy do czynienia w wypadku wirujących
stolików. Treść tego, co napisane, w żaden sposób nie przekracza poziomu
„mów stołowych”. Mówienie w transie, zachwyceniu czy ekstazie to rów­
nież identyczne zjawiska. Tym razem zamiast ruchów mięśni ramienia i ręki
mamy do czynienia po prostu z rachem mięśni narządów mowy, które po­
dejmują samodzielną aktywność. Treść tego, co powiedziane, ma oczywi­
ście identyczną wartość, jaką mają wytwory innych automatyzmów.
732 Omówione tu zjawiska to, statystycznie rzecz biorąc, najczęściej wystę­
pujące zjawiska obserwowane w wypadku mediów. Znacznie rzadziej mamy
tu do czynienia ze zjawiskiem „jasnowidztwa”. Wśród moich mediów znaj­
dowały się dwie osoby, którym przypisywano tę zdolność. Jednym medium
była znana, zawodowa jasnowidzlca, kobieta, która już w różnych szwajcar­
skich miastach ośmieszała się na urządzanych przez siebie seansach. Chcąc
wyrobić sobie możliwie jak najbardziej adekwatną opinię na temat stanu psy­
chicznego tej osoby, w ciągu pół roku odbyłem z nią około trzydzieści posie­
dzeń. Wyniki tego badania osiągnięć jasnowidzącej podsumujemy całkiem
lapidarnie; nie zaobserwowano niczego, co w sposób niewątpliwy przekra­
czałoby poziom normalnych możliwości psychologicznych. Kilka przypad­
ków, z którymi miałem tu do czynienia, można uznać za osobliwe dlatego,
że zdradzają one nieświadomy subtelny dar kojarzenia. Medium z pewnością
umiało bardzo zręcznie kojarzyć i wykorzystywać drobne spostrzeżenia i hi­
potezy — miało to miejsce najczęściej w stanie lekkiego zamglenia świado­
mości. Jako taki stan ów nie ma w sobie nic nadprzyrodzonego — przeciw­
nie, to znany obiekt badań psychologicznych.
733 Tego, jak subtelna jest nieświadoma zdolność przystosowawcza, mogłem
dowieść eksperymentalnie na przykładzie drugiego medium. Odpowiednie
eksperymenty przeprowadziłem w następujący sposób; medium usiadło na­
przeciwko mnie przy lekkim stoliku stojącym na gęstym miękkim dywanie
(chodziło o zapewnienie większej ruchliwości). Oboje położyliśmy ręce na
blat. Podczas gdy trzecia osoba bawiła medium rozmową (chodziło o od­
wrócenie uwagi), ja intensywnie wyobrażałem sobie liczbę z szeregu 0-10,
na przykład 3. Przedtem uzgodniliśmy, że stół, przechylając się odpowiednią
ilość razy, da znać, o jaką liczbę chodzi. Fakt, że stół, za każdym razem, gdy
trzymałem na nim dłonie, podawał właściwą liczbę, w żadnym wypadku nie
powinien wydawać się osobliwy. Osobliwe było jednak to, że w 77% przy­
padkach stół podawał właściwe odpowiedzi również wtedy, gdy zdejmowa­
łem ręce z blatu zaraz po wykonaniu pierwszego ruchu. Kiedy wcale nie
IV. o okultyzmie 337

Irzymałem dłoni na blacie, liczba poprawnych odpowiedzi była równa zeru.


/. rezultatów, jakie osiągnąłem w związku z tymi eksperymentami, wynika,
że dzięki prostym drganiom intencyjnym można podać drugiej osobie liczbę
z szeregu 0-10, i to w taki sposób, że dana osoba, nie znając tej liczby, bę­
dzie mogła ją odtworzyć za pomocą swych ruchów automatycznych. Aż nad­
to często mogłem stwierdzić, że świadomość medium nigdy nie znała licz­
by, którą sobie wyobraziłem. Kiedy wyobrażałem sobie liczby powyżej 10,
sprawa robiła się bardzo niepewna — często otrzymywałem Avynik w postaci
pierwszej lub drugiej cyfry. Gdy wyobrażałem sobie cyfry rzymskie, wyni­
ki przedstawiały się znacznie gorzej niż w wypadku cyfr arabskich. Podany
tu wynik 77% poprawnych odpowiedzi dotyczy wyłącznie cyfr arabskich.
Można wysnuć z tego wniosek, że moje nieświadome ruchy przekazywały
prawdopodobnie tylko obraz danej liczby na piśmie. Baidziej skomplikowa­
ne, rzadziej stosowane cyfty i-zymskie dawały z tego względu gorsze wyniki
— podobnie jak hczby większe od 10.
Nie mogę opisywać tu tych eksperymentów, nie wspomniawszy o dzi- 734
wacznej, lecz pouczającej obserwacji, którą dane mi było przeprowadzić
owego dnia, gdy wszelkie próby psychologiczne z medium spaliły na pa­
newce. Nawet opisane tu eksperymenty z liczbami nie chciały się udać, aż
w końcu wpadłem na następujące wyjście; prowadząc eksperyment w po­
danych tu już warunkach, oświadczyłem, że liczba, którą sobie wyobrażam
(3) znajduje się w szeregu 2-5. Pozwoliłem, by stolik podał mi kilkanaście
odpowiedzi — z żelazną konsekwencją powtarzały się liczby: 2, 4, 5, ani
razu nie pojawiła się jednak Uczba 3. W ten sposób stolik (względnie me­
dium) negatywnie, lecz wyraźnie dawał do zrozumienia, że wie, o jaką licz­
bę mi chodzi, lecz z jakiegoś powodu nie chce jej podać.
Wykazywana przez nieświadomość umiejętność subtelnego ujmowania 735
— fakt, którego występowanie można było stwierdzić na podstawie odczy­
tywania z drgań liczb wyobrażanych sobie przez inną osobę — to zjawisko
spektakularne, choć w żadnym wypadku nie niesłychane. Literatura naukowa
zna wiele przykładów potwierdzających takie fakty. Jeśli jednak nieświado­
mość człowieka jest w stanie poznać coś i to odtworzyć (czego dowodzą moje
eksperymenty), mimo że świadomość danego ind3widuum nic o tym nie wie,
to oznacza to, że oceniając osiągnięcia wizjonerskie, należałoby zachować
jak największą ostrożność. Zanim założymy, że myśl, niezależnie od tego, co
dzieje się w mózgu, pokonuje dystanse w czasie i przestrzeni, powinniśmy za
pomocą skrupulatnego badania psychologicznego odkryć ukryte źródła po­
znania pozornie nadprzyrodzonego oraz ich dopływy.
338 Życie symhoHczne

736 Z drugiej zaś strony każdy obiektywny badacz przyzna, że jeszcze nie
znaleźliśmy się na samym szczycie naszej wiedzy, że natura skrywa jesz­
cze nieskończone możliwości — możemy się spodziewać, że przyszłość
przyniesie nam jeszcze wiele odkryć. Z tego względu ograniczę się do wy­
jaśnienia, że te przypadlii jasnowidzenia, z którymi miałem do czynienia,
bez trudu można wytłumaczyć w inny, bardziej zrozumiały sposób niż za
pomocą hipotezy poznania mistycznego. Pozornie niezrozumiałe przypadki
jasnowidzenia znam jedynie z opowieści lub z książek.
737 To samo można by powiedzieć o innych cudownych przejawach spi­
rytyzmu, o tak zwanych zjawiskach fizykalnych. Tych, które osobiście
widziałem, nie można jednak zaliczyć do tej grupy. W ogóle wśród tak
ogromnej rzeszy ludzi, którzy w naszych czasach skłonni byliby wierzyć
w cuda, jest bardzo niewielu takich, którzy kiedykolwiek widzieli jakieś
zjawisko nadprzyrodzone na własne oczy. W tej nielicznej grupie spotkać
można jednak kilka osób, którym można przypisać wybujałą wyobraź­
nię oraz cechę polegającą na tym, że zastępują oni krytyczną obserwację
przez wiarę. Ale i wśród nich znajduje się niewątpliwie kilka indywidu­
ów, którym nie brakuje zmysłu krytycznego. Zaliczam do nich na przy­
kład Crookesa.
738 Wszyscy ludzie jedynie z trudem obserwują zjawiska, które wydają się
im niezwykłe. Nawet Crookes jest tylko człowiekiem. Nie istnieje jakiś po­
wszechny dar obserwacji, któremu można by bezgranicznie zaufać, o ile
dany człowiek nie zaprawiał się w takiej praktyce. Obserwacja daje nam
coś jedynie wówczas, gdy odnosi się do określonej dziedziny. Jeśli na przy­
kład subtelnego obserwatora pozbawimy mikroskopu i każemy mu obser­
wować wiatr i pogodę, okaże się, że jest on całkowicie bezradny, że to, co
zauważy, jest warte mniej niż obserwacje myśliwego i rolnika. Jeśh dobre­
go fizyka posadzimy wśród uczestników odbywanego w łudzących zmysły
ciemnościach seansu spirytystycznego, gdzie histeryczne media z cudow­
nym i niewiarygodnym wręcz wyrafinowaniem uprawiają swe szmczki, ob­
serwacje, jakie on zbierze, nie będą różne od tego, co zauważy laik w tej
dziedzinie. Wiele zależy również od tego, czy obserwator nastawiony jest
przychylnie do danej sprawy, czy też jest jej nieprzyjazny. A zatem nale­
żałoby jeszcze zbadać dyspozycję psychiczną Crookesa; jeśli wychowanie
i wpływy środowiska nie nastawiły go wrogo do wiary we wszelkiego ro­
dzaju cuda, to oznacza to, że on sam został przekonany przez duchy. Jeśli
już z góry nie chciał on wierzyć w żadne cudowne zjawiska, to i tak — jak
wielu innych ludzi — nie będzie on wierzył w duchy.
IV. o okultyzmie 339

Obserwacje i opowieści zaburzają też niezliczone zjawiska, których 739


częściowo jeszcze nie znamy A zatem kierunek psychologii doświadczalnej
zajmuje się „psychologią relacji”, czyli problemem obserwacji oraz tego,
w jaki sposób zdaje się z tego sprawę. Profesor William Stem'^, twórca
lego kierunku, opublikował wyniki eksperymentów, które w negatywnym
oświetleniu przedstawiają ludzką umiejętność obserwowania — dodajmy,
że uczony ten prowadził swe badania na osobnikach wykształconych! Wy­
daje mi się, że najpierw powinniśmy jeszcze dhigo pracować, posuwając
się w kierunku wytyczonym przez Sterna, zanim zajmiemy się tak trudną
kwestią realności zjawisk spirytystycznych.
Jeśli chodzi o publikowane w literaturze przedmiotu relacje o cudach, 740
mimo całego nastawienia krytycznego nigdy nie powinniśmy zapominać
o tym, jak bardzo ograniczone jest nasze poznanie. W przeciwnym bowiem
razie aż nadto łatwo może nam się przytrafić coś jakże ludzkiego — mo­
żemy się zblamować, podobnie jak akademia zblamowała się z meteorami
Chladiniego'" czy uczone kolegium lekarzy bawarskich z koleją żelazną'’.
Tak czy owak uważam, że biorąc pod uwagę dzisiejszy stan rzeczy, wystar­
czy spokojnie poczekać do chwili, gdy znowu będziemy mieli do czynienia
ze znaczniejszymi zjawiskami fizykalnymi. Jeśli — uwzględniwszy świa­
dome i nieświadome oszustwa, autoiluzje, uprzedzenia itd. — stwierdzimy,
że tkwi w tym coś pozytywnego, wówczas nauka ścisła podbije także tę
dziedzinę doświadczenia i podda ją weryfikacji eksperymentalnej, tak jak
się to działo z wszystkimi innymi dziedzinami empirii. Fakt, że tak wielu
spirytystów próbuje przedstawić spirytyzm jako „naukę” czy „poznanie na­
ukowe”, to oczywiście przykre nieporozumienie. Ludziom tym nie tylko
brakuje zmysłu krytycznego, lecz także najbardziej elementarnych wiado­
mości z dziedziny psychologii. Ludzie ci w gruncie rzeczy nie chcą się też
niczego nauczyć — chcą po prostu wierzyć; biorąc pod uwagę ludzką nie­
doskonałość, uznajemy to za naiwny brak skromności.

1871-1938 — profesor psychologii stosowanej we Wrocławiu; w latach 1934-


1938 pracował na Duke University, USA, Zob. Carl Gustav Jung: Die psychologische
Diagnose des Tatbestandes, 1906. Gesammelte Werke. T. 2. Par. 728. [Przyp. wyd.]
Mowa tak naprawdę o meteorytach — dziewiętnastowieczni uczeni uważali,
że są one pochodzenia ziemskiego. Niemiecki fizyk E.F.H. Chladini (1756-1827)
reprezentował teorię, podług której pochodzą one z kosmosu. [Przyp. wyd.]
Gdy w ! 835 roku została otwarta pierwsza niemiecka linia kolejowa z Norym-
bergi do Fiirth, lekarze ostrzegali, że duże szybkości m ogą wywoływać u podróż­
nych i widzów mdłości, i że mleko dawane przez krowy pasące się w pobliżu torów
może skwaśnieć. [Przyp. wyd.]
■'i
PRZEDM OW A DO:
C A R L GUSTAV JU NG: P H É N O M È N E S O C C U LT E S

Trzy rozprawy opublikowane w tym tomiku powstały ponad ćwierć wieku 741
temu. Occulte Phänomene napisałem w 1902 roku, artykuł Seele und Tod
powstał w roku 1932. Fakt, że publikuję je w jednym tomie, wynika z ko­
nieczności wewnętrznej: te trzy teksty poświęcone są pewnym granicznym
problemom duszy ludzkiej, czyli kwestii istnienia psycłiicznego po śmierci.
W pierwszej rozprawie znajduje się opis somnambuliczki, która twierdziła,
że obcuje z duchami zmarłych. Druga rozprawa poświęcona jest problemo­
wi rozszczepienia oraz różnych fragmentów osobowości (dusze cząstitowe).
W trzecim eseju wreszcie bardziej szczegółowo zajmuję się psychologią wia­
ry w nieśmiertelność oraz możliwości istnienia duszy po śmierci.
To, w jaki sposób się to dzieje, odpowiada poglądom i duchowi psycho- 742
logii współczesnej posługującej się metodami przyrodoznawczymi. Mimo
że publikowane ta artykuły zajmują się problemami omawianymi zazwy­
czaj przez teologię czy filozofię, nieporozumieniem byłoby zakładać, iż
psychologia traktuje o metafizycznym aspekcie problemu nieśmiertelności.
Psychologia nie może stwierdzać prawdy „metafizycznej” — zajmuje się
wyłącznie fenomenologią psychiczną. Idea nieśmiertelności to zjawisko
znane jak świat długi i szeroki. Każda „idea” w ujęciu psychologicznym to
„zjawisko”, podobnie jak zjawiskiem jest „filozofia” czy „teologia”. Idee
są dla psychologii współczesnej istotami — podobnie jak rośliny czy zwie­
rzęta. Psychologia posługuje się metoda^ opisywania natury. Wszystkie wy­
obrażenia mitologiczne mają charakter istotowy i są znacznie starsze niż
filozofia. Pierwotnie były one postrzeżeniami i doświadczeniami, tak samo
jak wiedza na temat natury fizycznej, Jako że wyobrażenia tego rodzaju są
uniwersalne, stanowią one symptomy, cechy charakteiystyczne czy normal-
342 Życie symboliczne

ae fon-ny wyrazu życia psychicznego — występują one w sposób natural­


ny i nie wymagają przedstawiania dowodu na swą „prawdziwość”. Jedyna
kwestia, którą można poddać dyskusji, sprowadza się do pytania, czy wy­
stępują one wszędzie, czy nie. Jeśli są one uniwersalne, należą do natury
i wchodzą w skład normalnej struktury duszy. Jeśli zaś przez przypadek nie
można ich spotkać w świadomości osobniczej, to oznacza to, że występują
one w nieświadomości — w tym wypadku mamy do czynienia z przypad­
kiem nienormalnym. Im bardziej brakuje takich idei w świadomości, tym
łatwiej można je spotkać w psyché nieświadomej — w ten sposób wpływ
nieświadomości na świadomość ulega wzmocnieniu. Stan ów jest podobny
do neurotycznego zaburzenia równowagi psychicznej.
743 Wyobrażanie sobie „nieśmiertelności” jest całkiem normalne — nie-
myślenie czy niewiedzenie o tym to zjawisko nienormalne. Jeśli wszyscy
ludzie jedzą sól, możemy to uznać za nonnalne — nienormalne byłoby nie­
używanie soli. Ale stwierdzenie to nie mówiłoby nic o słuszności zwyczaju
solenia potraw czy hipotezy nieśmiertelności. Jest to kwestia, która — ści­
śle rzecz biorąc — nie powinna obchodzić psychologa. Nieśmiertelności
nie można dowieść — podobnie jak nie można udowodnić istnienia Boga
— ani filozoficznie, ani przyrodoznawczo-empirycznie. O soli wiemy, że
jest niezbędna dla zapewnienia człowiekowi dobrostanu fizjologicznego.
Ale soli nie używamy dlatego, że naukowo stwierdziliśmy ten fakt — po­
trawy solimy po prostu dlatego, że dzięki temu lepiej smakują. Można by
sobie bez trudu wyobrazić, że ludzie — na długo przedtem, nim pojawiła
się filozofia — instynktownie wpadli na te idee niezbędne do noniialnego
funkcjonowania duszy. Umysł cokolwiek ociężały nie chciałby się zdobyć
na żadne inne stwierdzenia, mógłby też uroić sobie, że może orzec, iż nie­
śmiertelność istnieje lub nie istnieje. Kwestia ta, ile że nie sposób o niej dys­
kutować, nie może pojawić się na porządku dziennym, ponadto pomija ona
to, co istotne: Junkcjonalnie ważny fa k t istnienia idei.
744 A zatem jeśli ktoś „nie wierzy w sól”, lekarz powinien go uświadomić,
że jest to składnik niezbędny do poprawnego funkcjonowania fizjologicz­
nego. Tak samo, wydaje mi się, psychiatra nie powinien dać się ogłupiać
modom, lecz ma przypominać choremu, jak przedstawiają się normalne
elementy jego struktury psychicznej. Ze względów higieny psychicznej le­
piej byłoby nie zapominać o tych wszystkich pierwotnych, uniwersalnych
ideach — występują one wszędzie, niezależnie od tego, czy zniknęły ze
względu na nieuwagę, czy z powodu tego, że intelekt zdążył się nimi znu­
dzić; równie szybko, jak zniknęły, mogą się one odrodzić — obojętne, czy
IV. o okultyzmie 343

/.ostaną potwierdzone dowodami „filozoficznymi” (których tak czy owak


nie sposób przedstawić), czy nie. Tak w ogóle wydaje mi się, że w sercu
(kwi godne zaufania wspomnienie tego, co formuje duszę — wspomnienie
to łatwiej znaleźć w sercu niż w głowie, która zawsze ma nieco niezdrową
skłonność do istnienia „abstrakcyjnego” i lubi zapominać, że świadomość
wygasa w tej samej chwili, gdy serce odmawia współpracy.
Idee to nie tylko drobne monety, którymi tak lubi posługiwać się kallcu- 745
lujący ro 2xim — są one również złotymi naczyniami, w których gromadzi
się żywe uczucie: „wolność” to nie tylko rzeczownik abstrakcyjny — to
także emocja. Rozum staje się nonsensem, gdy jest oderwany od serca; ży­
cie psychiczne w oderwaniu od uniwersalnych idei cierpi na niedożywie­
nie. Budda powiada; „Te czteiy pokanny, ich bhikkhits, służą istotom, które
są (już) narodzone, podtrzymując ich życie, istotom zaś, które poszulcują
odrodzenia, służą do rozwoju... Jadalna strawa, gruba lub subtelna; do­
tknięcie to drugie; aktywność intelektualna umysłu to trzecie; świadomość
to czwarte”*.

‘ Samyutta-Nikaya 12, II.


PSYCHOLOGIA A SPIRYTYZM

Niełatwo odłożyć tę książkę, gdy się odkiyje, że traktuje ona o „niewi- 746
dzialnycłi”, o duchach, a zatem należy do kategorii literatury spiryty­
stycznej. Można j ą bowiem czytać także bez odnośnych teorii czy hipo­
tez — jako psychologiczną relację na temat faktów czy jako opowieść
o komunikatach docierających od nieświadomości, albowiem o te ostatnie
chodzi tu przede wszystkim. Nawet duchy są bowiem przede wszystkim
zjawiskami psychicznymi, których korzenie tkw ią w nieświadomości.
W każdym razie owi „niewidzialni”, którzy są źródłami informacji przed­
stawionych w omawianej tu książce, to idee, to cienie personifikacji treści
nieświadomych, odpowiednio do reguły, że uaktywnione części nieświa­
domości, jeśli staną się zauważalne dla postrzegania świadomego, przy­
bierają charakter osobowości. Z tego względu wydaje się, że głosy sły­
szane przez chorych psychicznie — głosy często utożsamiane z jakimiś
osobowościami — należą do takich czy innych intencji czy też należałoby
je im przypisać. Jeśli obserwatorowi uda się — a nie zawsze jest to łatwe
— zebrać pewną liczbę wypowiedzi zasłyszanych w stanie halucynowa-
nia, wówczas w rzeczy samej można w nich rozpoznać motywy i zamiary
mające charakter osobisty.
To samo dotyczy w odpowiednio powiększonej skali kwestii „kontroli” 747
mediów spirytystycznych, które przekazują „komunikaty”. Wszystko w na­
szej psyché ma charakter zrazu osobisty, należałoby znacznie się posunąć
z badaniami, by natknąć się na elementy nie wykazujące takiej cechy. „Ja”
czy „my” pojawiające się w tych komunikatach mają jedynie znaczenie
gramatyczne — w żadnym wypadku nie dowodzi to, że jakiś duch istnie­
je, świadczy to natomiast jedynie o tym, że medium czy media występują
w formie osobowej. Jeśli jednak chodzi tu o „dowody tożsamości”, tak jak
346 Życie symboliczne

O tym mowa w danej książce, należałoby przypomnieć o tym, iż dowód


taki — przynajmniej w teorii — wydaje się niemożliwy, gdy uświadomi­
my sobie, jak wiele źródeł błędów należałoby tu uwzględnić. Albowiem
z całą pewnością wiemy, iż nieświadomość postrzega podprogowo, skry wa-
jąc skarbnicę zapomnianychi wspomnień. Jak wiemy, istnieje aż nadto wiele
dowodów eksperymentalnych potwierdzających fakt, że czas i przestrzeń
to wielkości względne, a zatem że postrzeżenie nieświadome nie musi być
ograniczone kategoriami czasu i przestrzeni, że może zdobywać informa­
cje, których nieświadomość po prostu nie mogłaby percypować. W tym
miejscu chciałbym wskazać na eksperymenty przeprowadzone przez Jose­
pha Banksa Rhine’a na Duke University oraz gdzie indziej'.
748 Biorąc pod uwagę ten stan rzeczy, wydaje mi się, że przeprowadzenie
dowodu tożsamości to — przynajmniej teoretycznie — sprawa beznadziej­
na. Praktycznie rzecz biorąc, sprawa ta przedstawia się inaczej o tyle, że in­
teresujące nas tu przypadki są nie tylko możliwe, lecz występują naprawdę
— są one tak sugestywne, że oddziaływają na zainteresowanych w sposób
przytłaczający. Jeśli jednak z jednej strony krytyczne argumenty kwestio­
nują każdy pojedynczy przypadek, to — z drugiej strony — nie znamy ani
jednego argumentvi, dzięki któremu można by podważyć hipotezę, że duchy
istnieją. Musimy zatem zadowolić się w tej kwestii jakowymś „non liquet".
Kto jest przekonany, że duchy istnieją, ten powinien wiedzieć, iż mamy tu
do czynienia z rozstrzygnięciem subiektywnym, a zatem dającym się pod­
ważyć za pomocą tylu a tylu argumentów. Kto nie jest o tym przekonany,
ten powinien się strzec przed naiwną hipotezą, że tym samym cała kwestia
duchów została rozwiązana i że wszelkie przejawy tego rodzaju to oszu­
stwo i nonsens. W żadnym wypadku tak nie jest. Abstrahując od wszelkiej
interpretacji, zjawiska te faktycznie istnieją, uważamy również za niezbi­
cie pewne, że chodzi tu o właściwe przejawy nieświadomości. Komunika­
ty „duchów” stanowią w każdym wypadku wypowiedzi odnoszące się do
psyché nieświadomej, zakładając, iż są one naprawdę spontaniczne i że nie
macza w tym palców oszukańcza świadomość. Wypowiedzi tego rodzaju
dzielą tę cechę z marzeniem sennym — ono również wypowiada się na te­
mat nieświadomości, z tego względu psychoterapia posługuje się snem jako
pierwszorzędnym źródłem informacji.

’ Zob. Joseph Banks Rhine: New Frontiers o f the Mind, 1937; The Reach of
Mind, 1947; George Nugent Merle Tyrell: The Personality o f Man. London 1945.
[Przyp. wyd.]
ilw
IV. o okultyzmie 347

A zatem to, co przedstawia Stewart Edward White w swej książce, mc- 749
żerny traktować jako obszerną informację o nieświadomości i jej naturze.
Informacje te bardzo korzystnie odróżniają się od tego, co zazwyczaj po­
daje literatura spirytystyczna, albowiem — abstrahując od faktu, że zmie­
rza ona do zbudowania czytelnika, podsuwając mu wszelkiego rodzaju ba­
nalne fantazje — skupia się na pewnych ogólnych aspektach i ideach. Te
jakże dobroczynne i interesujące różnice niewątpliwie możemy przypisać
medium Betty, zmarłej jviż żonie autora. To jej „duch” rządzi tą książką.
Z wcześniejszych prac W hite’a^ znamy bowiem jej osobowość, wiemy, co
robiła, jak wielki wpływ pedagogiczny i edukacyjny miała na otoczenie,
jak bardzo w nieświadomości swego środowiska przygotowana była na to
wszystko, o czym mówi książka.
Pedagogiczny wymiar aktywności Betty różni się nie tylko od ogólnej 750
tendencji literatury spirytystycznej poświęconej komunikacji z duchami;
duchy (czy uosobione czynniki nieświadome) dążą do rozwoju świadomo­
ści ludzkiej i do zjednoczenia jej z nieświadomością. Wysiłki Betty zmie­
rzają w jakimś sensie do tego samego celu. Interesujące, że początki ame­
rykańskiego (przeszczepionego niebawem na grunt europejski) spirytyzmu
w połowie XIX wieku zbiegają się z rozkwitem materializmu naukowe­
go — w ten sposób spirytyzmowi we wszelkich jego formach przypada
w udziale funkcja kompensacyjna. Ważne byłoby wiedzieć, że wielu przy-
rodoznawców, lekarzy i filozofów, dysponujących niewątpliwymi kompe­
tencjami, opowiedziało się na rzecz tezy o autentyczności interesujących
nas zjawisk przedstawiających nader osobliwe oddziaływanie psyché na
materię. W tym miejscu chciałbym wymienić takie postacie jak Friedrich
Zöllner, William Crookes, Alfred Richet, Kamille Flammarion, Giovanni
Schiaparelli, sir Oliver Lodge oraz naszego zuryskiego psychiatrę Eugena
Bleulera, pomijając wielką liczbę nie tak znanych nazwisk. Ja sam nie pod­
jąłem żadnych oryginalnych badań w tej dziedzinie, nie twierdzę jednak, że
poznałem dostatecznie dużo tego rodzaju zjawisk, o których realności był­
bym dogłębnie przekonany. Uważam, iż nie sposób ich wyjaśnić, toteż nie
mogę się opowiedzieć za taką czy inną interpretacją.
Nie chciałbym zawczasu zdradzać treści tej książki, nie mogę sobie 751
jednak odmówić przyjemności zaakcentowania kilku kwestii. Przede
wszystkim wydaje mi się, że — w związku z uznanym przez nas faktem.

^ Zob. Stewart Edward Wbite; The Betty Book, 1937; Across the Unknown,
1939; The Road I Know, 1942. [Przyp. wyd.]
348 Życie symboliczne

iż autor nie ma pojęcia o psychologii współczesnej — „niewidzialni” za­


kładają energetyczne ujęcie psyché, zbliżone do najnowszych poglądów
psychologii współczesnej. Analogia tkwi w pojęciu „częstotliwości” .
Mamy tu również do czynienia z różnicą, której nie sposób nie dostrzec:
psychologia zakłada, że świadomość ma większe napięcie niż nieświado­
mość. „Niewidzialni” — odwrotnie — przypisują duszy zmarłego (a za­
tem uosobionej treści nieświadomej) nieświadomości wyższą „częstotli­
wość” niż żywej duszy. Atoli faktowi, że obie te dziedziny posługują się
ujęciem energetycznym, nie należy przypisywać zbyt wielldego znacze­
nia, ponieważ pojęcie „energii” tak w ogóle stanowi kategorię rozumienia
współczesnego przyrodoznawstwa.
752 „Niewidzialni” uznają również, że świat naszej świadomości stanowi
jeden i ten sam kosmos z „zaświatami”, toteż zmarli w jakimś sensie żyją
w tym samym miejscu, co żywi. Cała różnica polega jedynie na „częstotli­
wości” obu tych form życia — podobnie jak skrzydła silniczka widoczne
są, gdy obracają się z mniejszą częstotliwościct, znikają zaś, gdy obraca się
on z częstotliwością większą. Przełożone na kategorie filozoficzne, ozna­
czałoby to, że psyché świadoma i nieświadoma to jedno i to samo, że oba te
byty różnią się jedynie wartością energetyczną. Nauka może potwierdzić to
stwierdzenie, mimo że nie może zaakceptować hipotezy, iż nieświadomości
przypada w udziale większa wartość energetyczna — w każdym razie, jeśli
chodzi o sytuację przeciętną.
753 Podług „niewidzialnych” zaświat to ów kosmos, tyle że nie znają­
cy granic ustanowionych przez śmiertelników w formie kategorii czasu
i przestrzeni, a zatem mielibyśmy tu do czynienia z „the unobstructed uni­
verse”. Ten świat zawiera się, by tak rzec, w wyższym porządku, zasadni­
czo zawdzięcza on swe istnienie faktowi, że żyjący w ciele człowiek ma
„mniejszą” częstotliwość — z tego względu wpływają nań ograniczające
go czynniki czasu i przestrzeniu. Świat bez granic „niewidzialni” określają
mianem „orthos”, a zatem świat „poprawny”, „właściwy”. Wynika z tego
z całą pewnością, jaki akcent znaczeniowy kładzie się na „zaświaty”, i to —
należy to dostatecznie podkreśhć — z ujmą dla tego świata. W tym miejscu
przypominam sobie, z jakim pytaniem filozoficznym zwrócił się do mnie
mój arabski dragoman, gdy zwiedzałem groby kalifów w Kairze. „Któryż
człowiek” — spytał — ,jest mądrzejszy: ten, który buduje swój dom tam,
gdzie stać on będzie najdłużej, czy ten, który buduje go jedynie na krótki
czas?”. Betty zdaje sobie sprawę z tego, że to życie w ograniczeniu należy
przeżywać tak całościowo, ]ak to tyłko możliwe, albowiem zdobycie możli-
IV. o okultyzmie 349

Wie jak największej świadomości na tym świecie stanowi istotną przesłankę


życia przyszłego w „otrthos”. Z przekonaniem tym koresponduje nie tylko
ogólna tendencja ,4ilozofii” spirytystycznej — zgadza się z tym również
Platon, traktujący filozofię jako przygotowanie do śmierci.
Psycliologia współczesna może potwierdzić fakt, że — przynajmniej 754
w wypadku pewnych ludzi — istnieje problem drugiej połowy życia, al­
bowiem w okresie tym nieświadomość daje o sobie znać w formie bardzo
wyraźnej, podług zaś najdawniejszych ujęć nieświadomość to kraina snu,
to świat zmarłych i przodków. W rzeczy samej, wydaje się, że podług całej
naszej wiedzy nieświadomość to względnie samodzielna fonna bytu, nie­
zależna od ograniczeń czasu i przestrzeni; nie można by zatem wysunąć
jakichś zarzutów pod adresem idei, że świadomość i jej świat w pewnym
sensie zanurzone są w morzu nieświadomości. Nie wiadomo, jak rozległa
jest psyché nieświadoma, zapewne też przysługuje jej znaczenie większe od
tego, jakie przypada w udziale świadomości. Jesteśmy przynajmniej prze­
konani, że to, jaką rolę odgrywa świadomość w życiu ludzi pierwotnych czy
naczelnych, jest względnie niewielkie w porównaniu z tym, jaką rolę odgiy-
wa nieświadomość. To, co się dzieje w świecie współczesnym — a mamy tu
do czynienia z sytuacją, w której rodzaj ludzki, ślepy i bezradny, mimowol­
nie zmierza w kierunku katastrofy — w żadnym wypadku nie może pod­
budować naszej wiary w wartość świadomości i w wolność woli. Owszem,
świadomości powinno przysługiwać jak największe znaczenie, w ten spo­
sób mielibyśmy bowiem gwarancję wolności, dana by nam była możliwość
uniknięcia fatalnego rozwoju wydarzeń. Cóż, wydaje się, że tymczasem
mamy tu do czynienia z pobożnym życzeniem.
Dążenia Betty oraz jej „niewidzialnych” zmierzają do tego, by możli- 755
wie jak najbardziej poszerzyć świadomość w kierunku „orthos'”. Próbująw
taki sposób wychować świadomość, by nauczyła się wsłuchiwać w mowę
duszy, by podjęła współpracę z „niewidzialnymi”. Dążenie to można uznać
za analogiczne do kierunku rozwoju współczesnej psychoterapii, która rów­
nież próbuje skompensować jednostronność, ciasnotę i ograniczenie świa­
domości za pomocą lepszego wychowania, zapoznania jej z treściami nie­
świadomymi.
Podobieństwo dwóch głównych idei tej książki oraz pewnych zasadni- 756
czych poglądów psychologii współczesnej nie powinno nas jednak łudzić:
obok podobieństwa pojawiają się równie poważne różnice. Psychologia
,^ e tty hooks” zasadniczo nie różni się od światopoglądu pierwotnego, pro­
jektującego wszystkie treści nieświadome na obiekty świata zewnętrznego.
350 Życie symboliczne

To, CO na poziomie pierwotnym straszy jako „duch”, na poziomie bardziej


zaawansowanej świadomości wydaje się abstrakcyjną ideą; notabene, po­
dobnie jak bogowie starożytni zaczęh się przekształcać w abstrakcyjne
idee iilozoficzne na przełomie naszej rachuby czasu. Ta projekcja faktów
psychologicznych wiąże współczesny spirytyzm z teozofią. Zalety pro­
jekcji są oczywiste: projekcja sprawia, że widzimy dane sprawy w sposób
bezpośredni i przedmiotowy — nie ma tu żadnych pretensji do myślenia
i refleksji. Ponieważ jednak dzięki projekcji w jakiś sposób poznajemy nie­
świadomość, uważamy, że jest to lepsze niż nic. Książka White’a wysuwa
jednak pretensje intelektualne, nie tylko w dziedzinie psychologii, lecz —
i to bardziej — w dziedzinie fizyki. Pretensje te są jednak ważne, jeśli cho­
dzi o możliwość integracji treści nieświadomych.

Lipiec 1948
PRZEDMOWA I PRZYCZYNEK DO:
FANNY MOSER; S P U K : IR R G L A U B E O D ER
W AH RG LAU BE?

Z tym większą przyjemnością spełniam wyrażone przez autorkę życzenie 757


napisania kilku słów tytułem wprowadzenia, że jeszcze żywo pamiętam jej
wcześniejszą pracę, w której z wielką ostrożnością i znajomością rzeczy
zajmowała się kwestiami okultyzmu. Fakt publikacji tej książki — bogato
udokumentowanego zbioru zjawisk parapsycłiologicznych — witam jako
cenne wzbogacenie całej literatury psycłiologicznej. Niesłycłiane i tajem­
nicze opowieści nie muszą uchodzić za kłamstwa i zmyślenia. W dawniej­
szych wiekach znane były „duchowe, osobliwe i przerażające historie”
— można było znaleźć wśród nich obserwacje, które w późniejszych latach
zostały potwierdzone naukowo. Współczesny „całościowy” psychologicz­
ny opis człowieka również sięga do wzorów w postaci tak wielu biografii
osobliwych ludzi w rodzaju somnambulików itp., tak często opisywanych
w literaturze XIX wieku. To, że w ogóle odlcryliśmy nieświadomość, za­
wdzięczamy owym dawnym, jeszcze przednaukowym, obserwacjom. Je­
śli chodzi o stan badań nad zjawiskami parapsychologicznymi, jesteśmy
dopiero na początku drogi — nie znamy jeszcze zakresu materiału, jaki
należałoby tu uwzględnić. Z tego względu zbieranie obserwacji oraz moż­
liwie jak najbardziej wiarygodnego materiału należy uznać za jak najwięk­
szą zasługę. Atoli ten, kto się tym zajmuje, powinien zdobyć się jeszcze na
odwagę, powinien podjąć niewzruszony zamiar niezważania na wszelkie
trudności, niedostatki oraz możliwość pobłądzenia; również czytelnik musi
się zdobyć na zainteresowanie i cierpliwość, by bez jakichkolwiek uprze­
dzeń zapoznać się z ową dziwaczną materią. W tej rozległej, jeszcze słabo
rozświetlonej dziedzinie, gdzie wszystko jest możliwe, toteż nic nie wyda­
je się wiarygodne, należałoby obserwować samego siebie, jeśli zaś chodzi
352 Życie symboliczne

O możliwość wyrobienia sobie obiektywnej opinii, niezbędne byłoby wiele


cierpliwości, oczytania oraz zasięgania infonnacji od świadków,
758 Mimo niejakich postępów — a zaliczyć należy do nich powołanie do
życia brytyjskiego i amerykańskiego Stowarzyszenia Badań Psychicznych
— mimo że dysponujemy już po części dobrze udokumentowaną literaturą
przedmiotu, ciągle jeszcze panują— i to akurat w kręgach osób zdolnych
do wydawania opinii w tym względzie — przesądy oraz na poły uzasad­
niona nieufność w związku z relacjami tego rodzaju. Wydaje się, że jeszcze
przez dłuższy czas obowiązywać będzie opinia Kanta, który prawie dwie­
ście lat temu napisał; „W opowieści tego rodzaju ludzie wierzyć będą jedy­
nie w sekrecie, publicznie zaś będą odrzucane one za sprawą dominującej
mody”^. On sam zastrzega sobie prawo do sądu, mówiąc; „To właśnie owa
niewiedza sprawia również, że nie pozwalam, sobie na bezwzględne nego­
wanie wiaiygodności takich opowieści o duchach, z tym jednak zwykłym,
choć cudownym zastrzeżeniem, że każdą z osobna będę kwestionował,
wszystkim razem zaś dam wiarę”". Życzylibyśmy sobie, by nieuprzedzeni
badacze zwrócili uwagę na postawę tego wielkiego myśliciela.
759 Cóż, obawiam się, że z pewnych względów nie byłoby to takie łatwe, al­
bowiem przesąd racjonalistyczny zasadza się — lucus a non lucendo — nie
na rozumie, lecz na czymś głębszym i bardziej pierwotnym, na instynkcie
pierwotnym, jak o lym powiada Goethe w Fauście:

O, nie przjwohij tak nam znanej zgrai.


Co ponad ziemią w mętnej mgle się szerzyć.

Miałem kiedyś jakże cenną możliwość obserwowania tego efektu in vivo,


na pi-zykładzie plemienia zamieszkującego zbocze Mt Elgon, ludzi, spośród
których jedynie niewielu kiedykolwiek widziało białego człowieka. Pewnego
razu podczas palaweru mimowolnie użyłem słowa „ie/e/teK/” oznaczające­
go „duchy”. Nagle zebrani mężczyźni umilkli. Odwrócili ode mnie wzrok,
zaczęli spoglądać we wszystkich kierunkach, kilku wstało i odeszło. Mój
headman oraz wódz plemienia zwiesili głowy, po czym przewodnik szep-

’ Immanuel Kant; Träume eines Geistersehers, erläutert durch Träume der Me­
taphysik. S. 45.
'' Immanuel Kant; Träume eines Geistersehers, erläutert durch Träume der Me­
taphysik. S, 42,
^ Johann Wolfgang [von] Goethe; Faust. Cz. i. Przed bramą miasta. W, 1133-
1134. S, 71, [Przyp. tłum,]
IV. o okultyzmie 353

nął do mnie; „Dlaczego to powiedziałeś? Teraz musisz zakończyć palawer”.


l ym samym dowiedziałem się, że o ducłiach w żadnym wypadku nie można
mówić na głos. Ta pierwoma bojaźń ciągle w nas tkwi, ale nieświadomie, w
członkach. Reguła psychologiczna twierdzi, że w miarę, jak rośnie natęże­
nie światła, wzmaga się również cień; im bardziej racjonalistyczne pozy stroi
świadomość, tym bardziej daje o sobie znać widmowy świat nieświadomo­
ści. Wyraźnie widzimy, co oznacza apotropeizm na ów nieunikniony, już od
zawsze istniejący „przesąd”. Dający o sobie znać świat demonów człowieka
pierwotnego dzieh od nas zaledwie kilka pokoleń, o tym zaś, jak strasznie
jest on nam bliski, możemy się przekonać, spoglądając na owe niesłychane
wydarzenia, które miały i ciągle mają miejsce w państwach rządzonych przez
dyktatury. Ja osobiście co i rusz przypominam sobie, że ostatnią czarownicę
spalono tym samym roku, w którym urodził się mój dziadek.
Panujące w tak wielu środowiskach uprzedzenia w stosunku do inte- 760
resujących nas tutaj relacji wykazują wszelkie objawy pierwotnej wiary
w duchy. Nawet ludzie wykształceni, którzy mogliby się zdobyć na lep­
szą wiedzę, potrzebują niekiedy najbardziej nonsensownych argumentów,
pozwalają sobie na nielogiczność i negują świadectwo własnych zmysłów,
W danym wypadku podpisują nawet protokół posiedzenia, po czym — dzia­
ło się tak nieraz — wycofują podpisy, uznając, że to, co widzieli na własne
oczy i co potwierdzili własnoręcznym podpisem, jest przecież niemożliwe
— jak gdyby było dokładnie wiadomo, co jest możliwe, co nie!
Opowieści o duchach w żadnym wypadku nie zawsze dowodzą tego, 761
czego — jak można by się spodziewać — powinny dowodzić. Na przy­
kład nie dostarczają dowodu na nieśmiertelność duszy. Ale dla psycholo­
ga sa^ one interesujące z innych względów; podają informacje o sprawach,
o Ictórych rozum laika nie ma pojęcia, na przykład o zjawisku eksteriojyzacji
procesów nieświadomych, o ich treści, a tym samym mówią o źródłach zja­
wisk parapsychicznych. Szczególnie ważne są takie opowieści, jeśli chodzi
o badanie kompetencji nieświadomości, zwłaszcza w związku ze zjawiskami
synchronicznymi, wskazującymi na psychiczną względność czasu i przestrze­
ni, a tym samym na względność materii. Co prawda za pomocą metody staty­
stycznej można z większą niż dostateczna pewnością dowieść występowania
takowych efektów — uczynih to Joseph Banks Rhine oraz inni badacze — ale
indywidualna natura owych złożonych zjawisk nie pozwala na stosowanie uję­
cia statystycznego, okazuje się bowiem, że jest ono komplementarne względem
synchroniczności, toteż niszczy to ostamie zjawisko, nie może bowiem nie wy­
eliminować go jalco prawdopodobnego przypadku. Jeśli więc o to chodzi, jeste-
l î l l ____________ _

354 Życie symboliczne

śmy całkowicie zdani na dobrze zaobserwowany i potwierdzony pojedynczy


przypadek — z tego względu powinniśmy z życzliwością powitać każdy nowy
przyczynek psychologiczny powiększający zbiór obiektywnycłi relacji.
762 Pani dr Fanny Moser zgromadziła imponujący materiał.Książka ta odróż­
nia się od innych tego rodzaju antologii starannym, szczegółowym przedsta­
wieniem i udokumentowaniem, dzięki temu zaś można w wielu wypadkach
wyrobić sobie ogólny pogląd na sytuację — w związlcu z innymi takimi an­
tologiami nie byłoby to możliwe. Mimo że zjawisko straszenia przez duchy
wykazuje pewne cechy uniwersalne, spotykamy je w nieskończenie wielu
formach indywidualnych, szczególnie ważnych dla badania. Niniejsza praca
daje nam najcenniejsze informacje pod tym właśnie względem.
763 To, o co tu chodzi, jest nośne na przyszłość. Nauka dopiero zaczęła po­
ważnie zajmować się duszą ludzką, zwłaszcza zaś nieświadomością. Do
rozległej dziedziny zjawisk psychicznych należy też parapsychologia, któ­
ra pozwohła nam poznać niesłychane możliwości. Naprawdę już czas, by
ludzkość uświadomiła sobie naturę duszy, albowiem coraz bardziej wyraź­
nie okazuje się, że najgorsze niebezpieczeństwo, jakie kiedykolwiek groziło
człowiekowi, nadchodzi ze strony jego psyché, z owego zakątka świata em­
pirycznego, o którym dotychczas wiemy jak najmniej. Psychologia powin­
na poszerzyć swe horyzonty. Niniejsza książka to kamień milowy na długiej
drodze wiodącej do poznania psychicznej natuiy człowieka.

Kwiecień 1950
Carl Gustav Jung

Przypadek prof. Carla Gustava Junga (Zurych)

764 Latem 1920 roku bawiłem w Londynie, gdzie pracowałem i wygłaszałem


wykłady na zaproszenie dr. X. Kolega opowiedział mi, że — oczekując na mój
przyjazd — znalazł odpowiednie miejsce, gdzie moglibyśmy spędzać weeken­
dy. Twierdził, że znalezienie odpowiedniego domu nie było taką prostą spra­
wą, ponieważ w wakacje albo wszystko jest już wynajęte, albo niesłychanie
drogie, albo też tak nieatrakcyjne, że nieomal nie zrezygnował z tego planu.
W końcu jednak — był to szczęśliwy traf, co się zowie — znalazł ładną chatę,
akurat w sama raz jak dla nas, i to za śmieszne pieniądze. Okazało się, że był
to w rzeczy samej uroczy wiejski domek w Buckinghamshire — pojechaliśmy
tam pod koniec pierwszego tygodnia pracy (w piątkowy wieczór). Dziewczy­
na z sąsiedniej wsi miała zajmować się prowadzeniem gospodarstwa— po po-
IV. o okultyzmie 355

łudniu okazało się, że wzięła ona ze sobą przyjaciółkę, która sama zaoferowała
jej pomoc w pracy. Mieszkałiśmy w prostycli wamnkacli, lecz wygodnie. Dom
był przestronny, dwupiętrowy, posadowiony w prawym rogu posiadłości. Miał
dwa skrzydła — jedno całkiem nam wystarczyło. Na parterze znajdowały się
szklamia — można było przejść stąd prosto do ogrodu — kuchnia, jadalnia
i salon. Na pierwsze piętro prowadziły schody zaczynające się przy wejściu
do szklarni — stamtąd przecinający dom na dwie połowy korytarz prowadził
do wielkiej sypiabii, zajmującej cały fi-ont budynku. Po obu stronach ściany
frontowej znajdowały się okna, pośrodku zaś wznosił się kominek. Jedno
okno znajdowało się od wschodu, dmgie od zachodu. Na lewo od drzwi (od
zachodu) stało łóżko, naprzeciwko ściany frontowej (od północy) stała wel-
ka staromodna komoda, po prawej stronie (od wschodu) szafa, obok stał stół.
Jeszcze kilka krzeseł — i to było całe umeblowanie. Ten pokój zająłem ja. Po
obu stronach korytarza znajdowało się kilka sypialni — jedną zajął dr X., inne
zajmowali przyjeżdżający od czasu do czasu inni goście.
Pierwszej nocy, zmęczony pracą, spałem wybornie. Następny dzień spę- 765
dziliśmy na spacerach i rozmowach. Wieczorem drugiego dnia udałem się do
łóżka koło jedenastej, byłem dość zmęczony, nie mogłem jednak zasnąć. Po­
padłem w coś w rodzaju odrętwienia — stan ów był przykry dlatego, że wy­
dawało mi się, iż nie mogę się ruszyć. Wydawało mi się również, że w poko­
ju jest zepsute powietrze, unosiła się jakaś nieokreślona, nieprzyjemna woń.
Przyszło mi do głowy, że zapomniałem otworzyć okno. Mimo odrętwienia,
w końcu zapaliłem światło (w tym wypadku: zapaliłem świecę). Zauważyłem
wówczas, że oba okna są otwarte, łagodny wiatr wpadał do pokoju, wypełnia ­
jąc go wonią kwitnących łąk. Nie czułem ani śladu nieprzyjemnego zapachu.
Pozostałem w owym osobliwym stanie półsnu aż do chwili, gdy przez otwar­
te okno nie dostrzegłem pierwszych, bladych blasków poranka. W tej samej
chwili odrętwienie opuściło mnie jak ręką odjął — zaraz pogrążyłem się
w głębokim śnie. Obudziłem się dopiero o dziewiątej.
W niedzielę wieczorem zauważyłem mimochodem w obecności dr. X., 766
że poprzedniej nocy dziwacznie spałem. Poradził mi wypić butelkę piwa,
co też uczyniłem. Ale i tej nocy miałem podobne przeżycia: nie mogłem
zasnąć. Oba okna były otwarte. Powietrze zrazu było świeże, wydawało się
jednak, że po upływie pół godziny się zepsuło: było gęste, kwaśne, w koń­
cu zrobiło się w jakiś sposób ohydne. Nie mogłem określić tego zapachu,
mimo że próbowałem. Wydawało mi się tylko, że jest w tym coś chorobli­
wego. Przywołałem wszelkie ślady pamięciowe zapachów, jakie udało mi
się zebrać w ciągu ośmiu lat pracy w klinice psychiatrycznej. Nagle pojawił
356 Życie symboliczne

się obraz starej kobiety cierpiącej na raka. Był to niewątpliwie ów cliorobli-


wy zapach, jaki tak często czułem na sali, gdzie cłiora leżała.
767 Jako psycholog zacząłem się zastanawiać, cóż takiego mogłoby wywo­
łać tę osobliwą halucynację zapachową. Nie udało mi się jednak w żaden
przekonujący sposób powiązać stanu świadomości z halucynacją. Czu­
łem się źle, znowu pojawiło się owo poczucie jak gdyby sparaliżowania.
W końcu nie byłem już w stanie myśleć — popadłem w coś w rodzaju na
poły świadomego odrętwienia. Nagle usłyszałem dźwięk miarowo spadają­
cych kropli. „Czyżbym nic zakręcił kurka?” — pomyślałem. „Ale przecież
m nie ma bieżącej wody, najwyraźniej pada deszcz, mimo że dzisiaj było
tak pięknie”. Tymczasem krople padały miarowo w tempie jednej kropli
co dwie sekundy. Na lewo od łóżka postawiłem miedniczkę. „Chyba dach
przecieka” — pomyślałem. W końcu z heroicznym — jak mi się wydawało
— wysiłkiem zapaliłem świecę i podszedłem do komody. Na podłodze nie
było śladów wody, na pokrytym sztablaturą suficie też nie było widać za­
cieków. Ale wyraźnie słyszałem, jak krople spokojnie spadają. Mimo wysił­
ków, nie udało mi się stwierdzić w odległości pół metra od komody miejsca,
skąd pochodził ów dźwięk. Pomyślałem, że powinienem odstawić mebel.
Nagle odgłosy umilkły i już się nie pojawiły. Dopiero o trzeciej w nocy, gdy
już świtało, zapadłem w sen. Słyszałem komiki. Ale — uznałem — komiki
wydają ostrzejsze dźwięki, to zaś, co dobiegało do mnie, brzmiało głucho,
dokładnie przypominało odgłosy spadających z sufitu kropli.
768 Ten weekend tylko mnie zirytował, nie odświeżył. Lecz po upływie bo­
gatego w przeżycia i wydarzenia tygodnia już nie pamiętałem o tym, co
mnie wówczas spotkało. Udałem się do naszej chaty, poszedłem spać, ale
nie minęło pół godziny, gdy znowu wszystko było jak przed tygodniem
— znowu pojawiło się odrętwienie, znowu poczułem ów obmierzły zapach,
tym razem jednak pojawiło się coś jeszcze; coś drapało w ściany, pojawił
się odgłos jak gdyby gniecionego papieru, tu i ówdzie skrzypiały meble, coś
szumiało już to w jednym, już to w dmgim kącie. Pomyślałem, że to wiatr,
zapaliłem świecę, chciałem zamknąć olcna. Ale noc była spokojna, wiatm
ani śladu. Dopóki paliła się świeczka, powietrze było świeże, nic nie było
słychać. Zaledwie jednak zgasiłem świecę, poczucie osobliwego odrętwie­
nia znowu się pojawiło, powietrze gęstniało, znowu było słychać szmery
i skrzypienie. Uznałem, że to w uszach mi szumi. Ale o trzeciej nad ranem
wszystko umilkło.
769 Następnego dnia wieczorem znowu próbowałem sobie pomóc butelką
piwa. Cóż, w Londynie spałem wybornie, nie rozumiałem, dlaczego akurat
IV. o okultyzmie 357

tułaj, na wsi, gdzie panuje cisza, gdzie jest taki spokój, zacząłem cierpieć na
bezsenność. Również tej nocy dały o sobie znać identyczne zjawiska, tym
Iazem jednak w jeszcze większym natężeniu. Dopiero teraz przyszło mi do
głowy, że może tu cłiodzić o jakieś zjawisko parapsychiczne. Wiedziałem,
że asumpt do fenomenów tego rodzaju mogą dać nieświadome, eksteriory-
zowane probłemy mieszkańców domu, albowiem ukonstelowana nieświa­
domość często przejawia skłonność do objawiania się w jakiś sposób. Ale ja
doskonale znałem mieszkańców, nie mogłem odkryć niczego, co mogłoby się
przyczynić do powstania tego rodzaju zjawisk, niczego, co można by wyja­
śnić jako eksterioryzacje. Na wszelki wypadek następnego dnia wypytałem
wszystkich, jak spali. Wszyscy chwałili dobry sen.
Trzecia noc była jeszcze gorsza. Pojawiły się nawet odgłosy stukania 770
- miałem wrażenie, że po pokoju jalc gdyby biega przerażone zwierzę, coś
w rodzaju średniej wielkości psa. I — jak zwykle — gdy tylko na wschod­
nim horyzoncie pojawiły się pierwsze blaski słońca, wszystko ustało jak
nożem uciął.
Za trzecim razem zjawislca te dały o sobie znać z jeszcze w iększą inten- 771
sywnością. Odgłosy przypominały walenie i stukanie, jakby szalał wiatr.
Stuki dochodziły teraz także z zewnątrz w formie głuchych łomotów, tak
jakby ktoś młotem walił w cegły (na pierwszym piętrze!). Kilka razy mu­
siałem się upewniać, czy nie szaleje burza, czy nikt nie chce rozsadzić mu­
rów od zewnątrz. ! ’
Za czwartym razem zacząłem o tym wszystkim przebąkiwać w obecno- 772
ści gospodarza; kto wie, może ten dom jest „nawiedzony” — może to wła­
śnie z tego powodu wynajęliśmy go za taką śmieszną cenę? Oczywiście zo­
stałem wyśmiany, mimo że ani on, ani ja nie mogliśmy wytłumaczyć mojej
bezsenności. Ale zauważyłem, że obie usługujące nam dziewczyny starają
się jak najszybciej zniknąć z domu, zanim zapadnie wieczór. O ósmej wie­
czorem nie było po nich ani widu, ani słychu. Zażartowałem w obecności
naszej kucharki, że z pewnością się nas boi, toteż codziennie wieczorem
w towarzystwie przyjaciółki pośpiesznie opuszcza dom. Roześmiała się
i stwierdziła: „Panów się nie boję, ale w żadnym wypadku nie zostałabym
tutaj sama po zachodzie słońca”. „Tak, a dlaczego?” — spytałem. „Cóż, to
dom nawiedzony, nie wiedział pan? To właśnie z tego powodu był taki tani.
Nikt tutaj nie wytrzymał” . Dom cieszył się taką sławą, jak sięgała pamię­
cią. Jeśli chodzi o przyczyny owego osobliwego zapachu, nie zdołałem się
od niej nic dowiedzieć. Jej przyjaciółka przytaknęła tej opowieści w całej
rozciągłości.
358 Życie symboliczne

773 Jako obcy nie mogłem rzecz jasna wszcząć bardziej szczegółowych po­
szukiwań we wsi. Moi gospodarze zachowywali się sceptycznie, gotowi byli
jednak gruntownie przeszukać całą posesję. Nie znaleźliśmy nic szczególne­
go — w końcu trafiliśmy na strych. Tam pomiędzy oboma skrzydłami ujrze­
liśmy ceglany mur — w ścianie widniały względnie nowe drzwi o grubości
mniej więcej czterech centymetrów. Drzwi były zamknięte na zamek opatrzo­
ny dwiema potężnymi zasuwami — w ten sposób część zamieszkana oddzie­
lona była od reszty domu. Dziewczęta nie wiedziały o istnieniu tych drzwi.
Było to o tyle dziwaczne, że parter i pierwsze piętro zazwyczaj są ze sobą
połączone. Na strychu nie było żadnych pomieszczeń mieszkalnych, jedy­
nie otwarta przestrzeń. Nic nie wskazywało na to, by pomieszczenie to było
w jakikolwiek sposób używane. Nie znalazłem wyjaśnienia.
774 Piąty weekend był tak nieznośny, że musiałem prosić gospodarza o przy­
dzielenie mi innego pokoju. Zdarzyło się, co następuje: była piękna, bez­
wietrzna noc księżycowa. W moim pokoju skrobało, pukało i trzeszczało.
Z zewnątiz coś waliło w mury. Wydawało mi się, że jest to całkiem blisko.
Z trudem otworzyłem oczy. Nagle tuż obok mnie na poduszce ujrzałem głowę
starej kobiety. Prawym otwartym okiem spoglądała na mnie; lewej połowy
twarzy brakowało do wysokości oka. Stało się to tak nagle, było to takie nie­
oczekiwane, że jednym susem zerwałem się z łóżka i resztę nocy spędziłem
w fotelu przy blasku świecy. Następnego dnia przeniosłem się do pokoju
obok — spałem wybornie, nic już mi nie przeszkadzało przez cały weekend.
775 W obecności gospodarza dałem wyraz przekonaniu, iż dom ów w rzeczy
samej jest „nawiedzony” — moja uwaga została skwitowana sceptycznym
uśmieszkiem. Postawa ta — choć oczywiście całkiem zrozumiała — trochę
mnie zirytowała, bo przecież nie mogłem \ikrywać przed samym sobą, iż
moje zdrowie zostało w ten sposób narażone na szwank. Czułem się nie­
słychanie wyczerpany, jak nigdy przedtem. Zażądałem od dr. X., żeby sam
spróbował przenocować w „nawiedzonym pokoju”. Gospodarz podjął wy­
zwanie, dając mi słowo honoru, że szczerze i dokładnie opisze wszystko, co
zobaczy. Miał udać się do tego domu sam i spędzić tam weekend — w ten
sposób chciał mi dać ,/aire chance".
776 Zaraz potem wyjechałem. Mniej więcej dziesięć dni później otrzyma­
łem list od dr. X. Jak przyrzekł, udał się samotnie spędzić weekend. Wie­
czorem było bardzo cicho i spokojnie — pomyślał, że nie musi udać się na
pierwsze piętro, bo jeśli w domu straszy, to równie dobrze może straszyć
wszędzie! Rozłożył zatem połówkę w szklarni, ponieważ zaś domostwo to
znajduje się na pustkowiu, położył obok nabitą strzelbę. Zapadła martwa
cisza. Co prawda nie czuł się „comfortable^', ale po upływie jakiegoś czasu
prawie udało mu się zasnąć. Wtem wydało mu się, że słyszy jakieś ciche
kroki na korytarzu. Natychmiast zapalił świecę, otworzył drzwi — nic. Zi­
rytowany wrócił do łóżka i pomyślał, jaki ze mnie głupiec! Ale nie minęło
dużo czasu, gdy znowu usłyszał odgłosy kroków — ku własnemu nieukon-
tcntowaniu stwierdził, że w drzwiach nie ma klucza. Zabarykadował więc
drzwi, blokując klamkę oparciem przysuniętego fotela — i znowu wrócił
do łóżka. Niebawem ponownie rozległy się czyjeś kroki — tym razem za­
trzymały się tuż przed drzwiami. Fotel, którym zablokował drzwi, jęczał,
jak gdyby ktoś próbował siłą wyważyć drzwi. Dr X przeniósł więc połówkę
do ogrodu — zasnął i spał dobrze. Następnej nocy znowu rozbił połówkę
w ogrodzie. O pierwszej po północy zaczęło jednak padać, a wówczas usta­
wił połówkę w taki sposób, że głowa była chroniona zadaszeniem szklarni;
w nogach ustawił arkusz blachy. I znowu miał spokojny sen. Ale za żadne
skarby świata nie poszedłby spać do środka. Dr X. zrezygnował z wynaj­
mowania tego domu.
Jakiś czas potem dowiedziałem się, że właściciele posiadłości kazali ją 777
zburzyć — domu nie udało się sprzedać, nikt nie chciał go wynająć. Nie­
stety, nie mam już oryginału listu, w którym dr X. donosił mi o tym, ale
jego treść zapadła mi głęboko w pamięć, oznaczało to bowiem dla mnie za-
dośćuczymenie za to, że ów mój kolega tak mnie wyśmiał z powodu mojej
wiary w duchy.

Z perspektywy empiriokrytycznej chciałbym stwierdzić na temat tego zja- 778


wiska, co następuje; nie umiem wyjaśnić, skąd się wzięły odgłosy spa­
dania kiopłi. Byłem całldem przytomny, dokładnie zbadałem podłogę.
Uważam, że subiektywne złudzenie byłoby w tym wypadku wykluczo­
ne. Jeśli chodzi i skrzypienie i trzeszczenie, wydaje mi się, że nie chodzi
tu o obiektywne odgłosy, lecz o trzaski w uchu — wydawało mi się jed­
nak, że słychać je obiektywnie w pomieszczeniu. W osobliwym stanie
hipnoidalnym, w jakim się wówczas znajdowałem, odbierałem je jako
przesadnie intensywne. Również jeśh chodzi o odgłosy stukania, w żad­
nym wypadku nie jestem pewny, czy były one obiektywne. Równie do­
brze mogłoby tu chodzić o odgłosy bicia serca — mogło mi się wydawać,
że dochodzą one obiektywnie z zewnątrz. Stan zmartwienia związany był
z pobudzeniem wewnętrznym — niewątpliwie odpowiadało to lękowi. Aż
do chwili, gdy nawiedziła mnie wizja, było to nieświadome, dopiero póź­
niej przeniknęło to do świadomości. Wizja miała charakter halucynacji hip-
360 Życie symboliczne

nagogicznej, prawdopodobnie chodzi tii o rekonstrukcję obrazu owej starej


kobiety cierpiącej na raka.
779 Jeśli chodzi o hahicynacje zapachowe, miałem wrażenie, że moja obec­
ność w tyra pokoju sprawiała, iż coś zaczęło się z wolna przebudzać — coś,
co w jakiś sposób tkwiło w ścianach. Wydawało mi się, że ów pies, który
— przerażony — miotał się po sypialni, był wyobrażeniem mojej intuicji
(która, jak wiadomo, związana jest z nosem; mówimy przecież: „Ten to ma
nosa”). A zatem „coś zwęszyłem”. Gdyby ludzki organ powonienia nie był
tak beznadziejnie zdegenerowany, gdyby był czuły jak u psa, z pewnością
miałbym bardziej wyraźne wyobrażenie osób, które wcześniej zajmowały
ten pokój. Pierwotni medicine-men mogą zwęszyć nie tylko złodzieja, lecz
również „duchy”.
780 Osobliwa katalepsja hipnoidalna, z którą związane były owe zjawiska,
ma znaczenie intensywnego skupienia, którego przedmiotem byk podpro-
gowa, a zatem „fascynująca” percepcja węchowa — był to stan podobny
do stanu psychicznego przodownika sfory (,pointer”), który złapał trop.
Wydaje się, że ów fascynujący agens już od samego początku miał pewną
osobliwą cechę, której nie można zadowalająco wytłumaczyć na podstawie
hipotezy o substancji zapachotwórczej; no, chyba że również zapach przed­
stawia jakąś pobudzającą sytuację psychiczną i przenosi ją na receptory.
Założenie to nie jest w żadnym wypadku fantastyczne, jeśli przypomnimy
sobie nadzwyczajne znaczenie, jakie zmysł powonienia ma w wypadku
zwierząt. Nie jest też niemożliwe, że to właśnie intuicja zajęła w wypad­
ku człowieka miejsce utraconego wraz z degeneracją narządu powonienia
świata zapachów. Intuicja oddziaływa na człowieka podobnie, jak na zwie­
rzę błyskawiczne oddziaływa złapanie tropu. Osobiście miałem do czynie­
nia z wieloma przeżyciami, gdy zapachy „psychiczne”, to znaczy halucy­
nacje zapachowe, oznaczały intuicje podprogowe — mogłem to zweryfiko­
wać ]ui post factum.
781 Hipoteza ta nie tłumaczy, rzecz jasna, wszystkich zjawisk „straszenia
przez duchy” — co najwyżej wyjaśnia jedną kategorię. Ja sam słyszałem
i czytałem wiele tego rodzaju opowieści. Znajdowało się wśród nich kil­
ka takich, które można by zinterpretować we wskazany tu już sposób, na
przykład takie, gdy w pokoju, w którym popełniono morderstwo, zaczęło
straszyć. W jednym wypadku w pomieszczeniu tym znajdowały się jeszcze
ślady krwi pod dywanem. Pies z pewnością mógłby wyu^ęszyć krew, być
może rozpoznałby również, że jest to krew ludzka, gdyby zaś miał ludzką
wyobraźnię, mógłby z mniejszą czy większą dokładnością zrekonstruować
IV. o okultyzmie 36)

pi /cbieg wydarzeń. Nieświadomość ma znacznie bardziej subtelną zdol­


ność percepcji niż świadomość, mogłaby zatem dokonać tego samego, mo-
)',lahy uformować wizyjny obraz sytuacji psychicznej, z którą związany jest
stan pobudzenia. Na przykład pewien krewny opowiadał mi, że odbyw’ając
podróż zagraniczną, zatrzymał się pewnego razu w hotelu. Nocą nawiedził
)',() przerażający koszmar; śniło mu się, że w pokoju, gdzie spał, została za­
mordowana kobieta. Następnego dnia dowiedział się, że nocą przed jego
pi zybyciem w jego pokoju rzeczywiście zabito kobietę. Wygłaszając tego
rodzaju uwagi, chciałbym wskazać na fakt, iż parapsychologia postąpiłaby
właściwie, gdyby zaciągnęła się na służbę zdobyczy współczesnej psycho­
logii nieświadomości.

Kwiecień 1950
Carl Gustav Jung

Komentarz wydawcy Fanny Moser

W odpowiedzi na ankietę prof. Jung uzupełnił tę relację o osobliwym prze­


życiu w angielskim nawiedzonym domu;
Chodziło o „stary dom wiejski pochodzący prawdopodobnie z XVTI czy
XVIII wieku — dom ów znajdował się kwadrans drogi od najbliższej wsi.
Zbudowany był z cegieł, okolica była lekko pagórkowata, rozciągały się tii
łąki, pastwiska, tu i ówdzie rosło okazałe drzewo. W pobliżu nie znajdował
się żaden większy zbiornik wodny”.
Na pytanie, czy „odgłosy podobne do spadania kropli wody” ustały na­
tychmiast, gdy zapalił świecę, odpowiedział; „Nie, słyszałem to jeszcze
przynajmniej przez trzy minuty po zapaleniu świecy”.
Najważniejsza była następująca odpowiedź; „Wizja głowy nawiedziła
mnie tej nocy, gdy odgłosy stukania były najbardziej uporczywe. Kiedy za­
paliłem świecę, wszystko ustało. Głowa ta wyglądała nader żywo, był to
obraz całej głowy żywego człowieka. Znajdowała się po mojej prawej stro­
nie w odległości około czterdziestu centymetrów. Pod koniec nie rozwiała
się w powietrzu — znikła w chwili, gdy zapaliłem świecę. Oczywiście to
wszystko miało bardzo gwałtowny przebieg. Wizja ta trwała nie dłużej niż
dwie sekundy” — a mimo to jej oddziaływanie na człowieka pokroju pro­
fesora Junga było tak silne, że wyskoczył on z łóżka i wolał resztę nocy
spędzić w fotelu, później zaś poprosił o przydzielenie mu innego pokoju!
362 Życie symboliczne

Trzeba to sobie wyobrazić. Znamienne jest również to, że jego gospodarz


wyśmiał go z powodu lęku przed duchami, a jednak sam nie odważył się
zasnąć w „nawiedzionym pokoju” — pod błahym pretekstem wolał ustawić
połówkę na deszczu w ogrodzie, niepomny na obietnice, „słowo honoru”
i chęć dania Jungowi „faire chance”, niepomny na przyrzeczenie „szczere­
go i dokładnego” opisania wszystkiego! Na poziomie świadomości profesor
Jung był dla niego „głupcem” — na poziomie nieświadomości człowiek ów
najwyraźniej wierzył w duchy — zwyciężył strach przed nimi!
Przypadek ten zapewne wzbudzi największy lęk, jeśli przypomnimy so­
bie nagłą wizję kobiecej głowy na poduszce, „obraz całej głowy żywego
człowieka z szeroko otwartym prawym okiem”, spoglądającym na Junga!
PRZEDMOWA DO:
ANIELA JAFFE: GEISTERERSCHEINUNGEN UND
VORZEICHEN. EINE PSYCHOLOGISCHE DEUTUNG

Książka ta, której autorka dała się już poznać dzięki innym ważnym publi- 782
kacjoiTi, zawiera cudowne opowieści, które m ogą ściągnąć na siebie odium
przesądu, toteż można je usłyszeć jedynie w tajemnicy. Ankieta przeprowa­
dzona przez „Schweizerischer Beobachter” sprawiła jednak, że znalazły się
one w świetle ramp — w ten sposób gazeta ta położyła niemałe zasługi. Ten
bogaty materiał dotarł najpierw na mój adres. Ponieważ jednak mój wiek
oraz nawał zajęć nie pozwalały mi na podjęcie następnycłi obowiązków,
nie mogłem złożyć zadania polegającego na przejrzeniu tej antologii i przy­
łożeniu do niej perspektywy psychologicznej w ręce godniejsze od Anie­
li Jaffe, która, zajmując się już światem pokrewnych obrazów — Złotym
garncem Ernsta Theodora Amadeusa Hoffmanna' — wykazała tak wielką
subtelność psychologiczną, tak wiele empatii, zrozumienia i wiedzy, iż nie
wahałem się ani chwili, kogo mam wybrać.
Problem cudownycli opowieści — trzeba to stwierdzić — jest dziwaczny, 783
niezależnie od tego, jak powszechne są te narracje. Próbowano je interpreto­
wać na różne sposoby, psychologia jednak na dobrą sprawę nigdy się nimi nie i.

zajmowała. Wylduczam rzecz jasna mitologię, mimo że tak w ogóle panuje po­
gląd, iż jest to zjawisko zasadniczo histoiyczne, z którym dzisiaj nie mamy już
do czynienia. Jeśli więc ktoś zajmuje się mitologią dzisiaj, uchodzi za dziwaka.
Opowieści o duchach, wizje przyszłych zdarzeń oraz inne cudowności — to
właśnie o nich można dzisiaj usłyszeć, liczba zaś tych, którym kiedyś „coś” się
przytrafiło, jest zaskakująco duża. Ponadto szersza publiczność, mimo karcące-

' Zob. Aniela Jaffe; Bilder und Symbole aus E.T.A. Hojfmanm Märchen „Der
Goldene Topf’. Zürich 1958.
II
364 Życie symboliczne

go milczenia „oświeconych”, nie jest już tak całkiem naiwna i wie, że już od
pewnego czasu istnieje poważna nauka określająca się mianem „parapsycholo­
gii”. Fakt ten zapewne zachęcił do przeprowadzenia wspomnianej tu ankiety.
784 Pojawił się przy okazji interesujący fakt — okazało się bowiem, że nasz
naród — z upodobaniem określany mianem trzeźwego, pozbawionego fan­
tazji, racjonalistycznego i materialistycznego — zna tak wiele opowieści
o duchach, jak na przykład w Anglii czy Irlandii. Ba, wiem z własnego do­
świadczenia oraz na podstawie wyników badań innych, że średniowiecz­
ne czy jeszcze starsze czarostwo to zjawisko, które wcale nie wymarło
— rozkwita ono dzisiaj równie pięknie, jak w minionych wiekach. Ale
o tym wszystkim „się nie mówi” . To się po prostu zdarza, intelektualna
świadomość nic o tym nie wie; ba, nie zna ona samej siebie, nie zna real­
nego człowieka. W świecie tego ostatniego — mimo że nie zdaje on sobie
z tego sprawy — trwa życie minionych tysiącleci, co i rusz wydarzają się
rzeczy, które od zawsze towarzyszyły życiu człowieka: mamy do czynienia
z przeczuciami, przedwiedzą, z wizjami duchów, ze strachami, z powrotem
zmarłych; daje o sobie znać świat demonów, wiedźm, magii itd.
785 Oczywiście nasza scjentystyczna epoka chciałaby „wiedzieć”, czy spra­
wy tego rodzaju są „prawdziwe”, choć nie wie ona tak naprawdę, w jaki
sposób należałoby przeprowadzić taki dowód, jak miałby się on przedsta­
wiać. Cóż, gdybyśmy to mieli udowodnić, odnośne zdarzenia należałoby
poznać z całą pewnością, należałoby podchodzić do nich w sposób trzeźwy,
ale Avówczas dzieje się częściej tak, że najpiękniejsze wizje rozpływają się
w powietrzu, to zaś, co z nich zostaje, „nie jest warte gadania”. Nikt nie my­
śli o tym, by zadać sobie zasadnicze pytanie: co właściwie jest przyczyną
tego, że są ożywiane i opowiadane stale te same dawne historie, że w naj­
mniejszym nawet stopniu nie tracą one prestiżu? Przeciwnie, powracają one
co i rusz z nową siłą, świeże niczym „pierwszego dnia”.
786 Autorka podj ęła zadanie potraktowania cudownych opowieści w taki spo­
sób, by uczynić zadość ich prawdziwej naturze: uznała je za fakty psychiczne,
nie przykrawała ich, jeśli nie chciały się zmieścić w schemacie narzuconym
przez współczesny światopogląd. Z tego względu konsekwentnie pomija roz-
wiązanąjuż w wypadku mitologii kwestię prawdziwości, podejmuje zaś pró­
bę zapytania o przyczyny i cele psychologiczne: „Kto przeżywa spotkanie
z duchami?”, „W jakich wamnkach to się dzieje?”, „Co to oznacza, jeśli po­
traktujemy to jako coś, co ma treść, to znaczy jako symbol?”.
787 Autorce udało się przedstawić cudowną opowieść w takiej fonnie, jaką
ona ma, a zatem z wszystkimi tak obrzydliwymi dla racjonalisty szczegóła-
IV. o okultyzmie 365

mi. Dzięki temu udało się jej zachować w relacji czynnik tak ważny, jakim
jest atmosfera dwuznaczności. Przeżycie ciemnego aspektu, przeżycie nu-
minalne, pojawia się w stanie zaćmienia świadomości, stanie zawładnięcia,
kiedy krytyka zostaje wyłączona, a władze umysłowe są sparaliżowane.
O istocie przeżycia cudowności decyduje to, że rozum bierze nogi za pas,
a przewodnictwo przejmuje inny czynnik — to jedyne w swoim rodzaju do­
świadczenie, które człowiek nolens volens przechowuje w ukryciu niczym
jakiś drogocenny skarb, postępując tak niekiedy wbrew protestowi rozumu.
Na tym polega niezrozumiany cel owego zjawiska: człowiek w nieodparty
sposób zostaje dotknięty przez tajemnicę.
Autorce udało się zachować całościowy charakter tego przeżycia, mimo 788
że relacje mogłyby stawiać temu opór — uczyniła z tego przedmiot swej
refleksji. Kto oczekuje odpowiedzi na pytanie o prawdziwość zjawisk pa-
rapsychologicznych, z pewnością jej nie uzyska. Albowiem psychologowi
doprawdy niezbyt zależy na stwierdzeniu faktyczności czegoś w zwykłym
sensie tego słowa — chodzi mu jedynie o to, że ktoś, pomijając wszelkie
interpretacje, gotów jest ręczyć za autentyczność jakiegoś przeżycia. Jeśli
0 to chodzi, relacje, z którymi mamy tu do czynienia, nie pozostawiają ja ­
kichkolwiek wątpliwości. Potwierdza je nie tylko fakt swobodnego opowia­
dania — z reguły odkrywamy także łączące je motywy rów^noległe. Niepo­
dobna wątpić; znamy takie relacje z każdej epoki, z każdego zakątka świa­
ta, nie znamy zatem zasadniczego powodu, by kwestionować ich prawdzi­
wość. Uzasadnione wątpliwości pojawiałyby się wówczas, gdybyśmy mieli
do czynienia z kłamstwem z premedytacją. Z tymi ostatnimi wypadkami
mamy do czynienia nader rzadko, prawie nigdy, albowiem autorzy takich
zmyśleń są zbyt naiwni, by umieć dobrze kłamać.
Psychologia nieświadomości pozwoliła nam oświetlić tak wiele spraw, 789
że można oczekiwać, iż rozświetli ona również ów mroczny świat wiecz-
tue młodych cudownych opowieści. Z bogatego materiahi, jaki legł u pod­
staw tej książki, ujęcie psychologiczne może uzyskać w rzeczy samej nowe
1 ważne wglądy, zasługujące na to, by poświęcić im odpowiednią viwagę.
Polecam ją zatem uwadze tych wszystkich, którzy znają wartość chwili,
gdy coś pozwala nam przerwać monotonię codzienności, wstrząsając naszą
(pojawiającą się niekiedy) pewnością siebie, dając udział w nowych prze­
czuciach.

W sierpniu 1957 Carl Gustav Jung


V.
PSYCHOGENEZA CHORÓB PSYCHICZNYCH

{Gesammelte Werke. T. 3)
AKTUALNY STAN PSYCHOLOGII STOSOWANEJ
W RÓŻNYCH KRAJACH

O ile w Bazylei i Freiburgu w ogóle nie uprawia się psychologii, o tyle 790
w Bemie właśnie otwarto Instytut Psychologiczny, który prowadzi prof.
Dürr. Uczony ten w semestrze zimowym 1907 roku prowadził wykłady na
temat psychologii ogólnej oraz psychologicznych podstaw pedagogiki, pro­
wadził też kurs z psychologii doświadczalnej.
Jeśli chodzi o stan i-zeczy w Zurychu, można by stwierdzić; prof Schu- 791
mann prowadzi wykład na temat psychologii specjalnej. W Laboratorium
Uniwersyteckim Psychologii Doświadczalnej Schumann prowadzi również
praktyki dla zaawansowanych. Doc. prywatny Wreschner ' prowadzi w se­
mestrze zimowym wykłady na temat psychologii głosu i języka, a w Labora­
torium Psychologicznym prowadzi kurs wprowadzający do psychologii do­
świadczalnej. W istaiejącym od 1906 roku Laboratorium Psychologicznym
Uniwersyteckiej Kliniki Psychiatrycznej ja prowadzę prace dla zaawansowa­
nych. Zajmujemy się psychologiąnormalną i patologiczną.
Jeśli chodzi o stowarzyszenia zajmujące się psychologią, w Bernie i Ba- 792
zylei nie istnieje ani jedno (o Freiburgu nie wspominając).
W Zurychu zaś od kilku lat ismieją; 793
[ 1.] Stowarzyszenie Prawniczo-Psychiatryczne, któremu przewodniczę
od 1907 roku^;

' Arthur W reschnerr — niemiecki psycholog doświadczalny, praktykował w Z u­


rychu. Zob. Fretid/Jung Briefwechsel. 124 J9. [Przyp. wyd.]
^ Zob. Freud/Jung Briefwechsel. 198 J2a [Przyp. wyd.]
370 Życie symboliczne

[2.] Od wielu lat istnieje tu również Towarzystwo Psychologiczno-Neu-


rologiczne — od czasu do czasu można tam usłyszeć referaty na temat psy­
chologii. Gremium temu przewodniczy prof. von Monakow^.
[3.] Na jesieni 1907 roku powołano do życia Stowarzyszenie Badań
Freudowskich (należy do niego około dwadzieścia osób). Przewodniczą­
cym stowarzyszenia jest prof. Euglen Bleuler^.

Carl Gustav Jung (Burghölzli-Zurych)

Constantin von Monakow (1853-1930) - - neurolog szwajcarski pochodzenia


niemieckiego. [Przyp. wyd.]
Zob. F reu d /Ju n g B riefw echsel. 46.7, 47 J. [Przyp. w yd.]
o DEMENTIA PRAECOX
l'relegent opisał najpierw wynikające ze stosowania psycłioanalizy do psy- 794
choz sugestywne analogie pomiędzy scliorzeniami wyraźnie psychotyczny­
mi i dementia praecox, następnie przeszedł do omówienia tycłi wszystkicłi
cecli specyficznycłi dementia praecox, które (jeszcze wówczas!) opierają
się analizie psychologicznej. Wydawałoby się, że osłabienie przebiegu
skojarzeń czy abaissement du niveau mental, czego skutkiem jest wyraź­
nie oniiyczny proces kojarzeniowy, przemawiałoby za tym, iż w wypadku
dementia praecox oddziaływa czynnik, którego na przykład brakuje w wy­
padku łiisterii. Symptomy związane z abaissement du niveau mental autor
odniósł do czynnika ujętego jako zasadniczo organiczny i porównanego
z symptomami zatrucia (na przykład stany paranoiczne pojawiające się
w wypadku chronicznych intoksykacji).

(Autoreferat)
OMOWIENIE
ISIDOR SADGER: KONRAD FERDINAND MEYER. EINE
PATHOGRAPHISCH-PSYCHOLOGISCHE STUDIE

Nowy rodzaj sztuki — pisanie biografii z perspektyw y psychologicznej — 795


wydal już kilka mniej lub bardziej udanych owoców. W ystarczy przyw ołać
prace Paula Juliusa Möbiusa^ o Goetłiem, Schopenhauerze, Schum annie
i Nietzschem , pracę W ilhelm a Langego'’ o Hölderlinie itd. W cyklu tych
„patografii” książka Isidora Sadgera zajm uje szczególną pozycję. Nie prze­
rasta innych precyzją dyskusji na tem at diagnozy, nie próbuje też w tłoczyć
patologii tw órcy w jakieś specjalne ram y kliniczne — uczynił to w niew ła­
ściwej form ie M öbius z Goethem. Sadger próbuje raczej ująć psycholo­
gicznie proces rozwoju całej osobow ości, to znaczy: próbuje zrozum ieć go
w form ie napraw dę wewnętrznej. Fakt, że zaszufladkowuje on ów przypa­
dek jako „psychiatryczny” i że popełnia w ten sposób pow ażny skrót m yślo­
wy, nic nie szkodzi. Albowiem nie jest postępem na drodze do zrozum ienia,
jeśli ktoś na pewno wie, w jaki sposób m edycyna określa ten czy inny stan.
A zatem na przykład informacja, że Schum ann cierpiał na dem entia p r a ­
ecox, a Conrad Ferdinand M eyer od czasu do czasu zapadał na melancholię,
niczego nie wnosi do zrozum ienia icli duszy. A ż nazbyt chętnie lubimy się
zatrzym ywać na diagnozie, m niem ając, że jeśli ju ż j ą postawimy, otrzym u­
jem y dyspensę od dalszego rozum ienia. Ale to właśnie tutaj zaczyna się
w łaściw e zadanie patografa, który powinien zrozum ieć więcej i który chce
być kim ś więcej niż zwykły biograf. B iograf nie w nika w pewne sprawy,

^ Paul Julis Möbius (1854-1907) — lipski neurolog. [Przyp. wyd.]


Wilhelm Lange (1857-1950) — autor pracy pt. Hölderlin. Eine Pathographie.
1909. [Przyp. wyd.]
374 Życie symboliczne

ponieważ zaś nie może tam niczego zrozumieć, nie może tam odkryć nic
zrozumiałego, miejsce to określa mianem szalonego czy „patologicznego”.
Möbius określa to miejsce za pomocą terminu psychiatrycznego, przedsta­
wiając podstawy jego topografii. Ale opisanie i zrozumiałe przedstawienie
tego, co właściwie dzieje się w owej zamkniętej przed wejrzeniem rozumu
dziedzinie życia psychicznego, jakie potężne wpływy i oddziałjfwania za­
chodzą pomiędzy światem rzeczy zrozumiałych i niezrozumiałych — na
tym polegałoby właściwe zadanie patografa. Dotychczas patografii w żad­
nym wypadku nie udawało się wywiązać z tego zadania, uważała bowiem,
że uczyniła to, co do niej należy, gdy stwierdzała, iż ten czy ów zwario­
wał; owszem, było to postępowanie w jakiś sposób uzasadnione, albowiem
całkiem wielu najwybitniejszych przedstawicieli psychiatrii współczesnej
wyznaje przekonanie, iż człowieka chorego psychicznie nie sposób zrozu­
mieć. Stwierdzeniu temu możemy przypisać jedynie subiektywne obowią­
zywanie: albowiem lubimy określać ludzi mianem „szalonych”, jeśli tylko
nie rozumiemy ich. Uznając, że nasz rozum jest ograniczony, nie powinni­
śmy jednak posuwać się tak daleko, a już z całą pewnością nie powinniśmy
twierdzić, że to, czego my nie rozumiemy, jest w ogóle niemożliwe do zro­
zumienia. Owszem, jest to zrozumiałe, atoli nasze umysły są za tępe i zbyt
ociężale, toteż nie potrafimy dobrze słuchać i właściwie ująć tego, o jakich
tajemnicach mówi człowiek chory psychicznie. Tu i ówdzie przebąkuje
o czymś, co pojmujemy, wydaje się, że od czasu do czasu możemy wejrzeć
w kontekst, w którym to, co pozornie rozkiełznane, przypadkowe i niepo­
wiązane, można wtłoczyć w formuły prawideł. Wgląd ów zawdzięczamy
genialnej psychologii Sigmunda Freuda — przebiegła ona wszystkie kręgi
piekieł, w które filisterstwo intelektualne zawsze próbuje zepchnąć czło­
wieka gotowego dokonać nowych odkryć naukowych.
796 K tokolw iek przeczyta książkę Sadgera, próbując napraw dę j ą zrozu­
mieć, przedtem pow inien choćby pobieżnie zapoznać się z psychologią
Freuda, w przeciwnym bow iem razie odniesie wrażenie, że autor w dzi­
w aczny sposób w ysuw a na plan pierw szy znaczenie, jakie w życiu twór­
cy m iała matka. Czytelnikowi, który nie przygotuje się do tej lektury, nie
będzie łatwo zrozum ieć w ielu pisanych jakby na marginesie uw ag na te­
m at stosunku ojciec-syn i syn-m atka, nie będzie m ógł ich docenić w ich
uniwersalności. Już choćby z tych aluzji wynika, że praca Sadgera zajm uje
szczególne miejsce w śród patografii, albowiem w przeciwieństwie do w ie­
lu innych tego rodzaju dzieł korzeniami swymi sięga aż do patologii, odry­
wając w ten sposób od owej mrocznej dziedziny spraw niepojętych wiele
K Psychogeneza chorób psychicznych 375

z tego, co m ożna zrozumieć. Jeśli ktoś przyswoił sobie choćby trochę idei
freudowskich, ten z wielkim zainteresowaniem przeczyta, w ja k i sposób
wrażliwa dusza tw órcy z w olna się osw obadzała spod presji matki oraz
nieuniknionych konfliktów emocjonalnych, w jaki sposób zaczął płynąć
w tej samej chwili tajem ny nurt płodności artystycznej. Pow inniśm y być
w dzięczni autorowi za ów w gląd w życie tego tak niepojętego w swej ewo­
lucji twórcy. Jeśli zaś czytelnik nie dysponuje żadną w iedzą na ten tem at,
zapewne książka ta zachęci go do zajęcia się tym i sprawami.
OMOWIENIE;
LOUIS WALDSTEIN; DAS UNBEWUSSTE ICH UND SEIN
VERHÄLTNIS ZUR GESUNDHEIT UND ERZIEHUNG

Z różnych względów powinniśmy być bardzo radzi, że książkę Louisa 797


Waldsteina pt. The Subconsciom Self wydobyto z zapomnienia i udo­
stępniono publiczności w przystępnym przekładzie. To, o czym mówi ta
książka, jest interesujące, niekiedy nawet doniosłe. Dr Veraguth‘ (Zurych)
zauważa w przedmowie do wydania niemieckiego, że owo opublikowane
już ponad dziesięć lat temu dzieło ma wartość dokumentu historycznego.
Stwierdzenie to jest, niestety, aż nadto prawdziwe, albowiem w żadnej in­
nej dziedzinie aktualność nie trwa tak krótko, przeszłość nie zaczyna się
tak wcześnie, jak w dziedzinie literatury medycznej. Praca ta została opu­
blikowana po angielsku w epoce, gdy w krajach niemieckojęzycznych do­
konał się wiekopomny zwrot na owej spirali (po której, jak wiadomo, ma
się piąć poznanie naukowe). Albowiem badania znowu znalazły się w' fa­
zie, w której znajdowały się już przed osiemdziesięcioma laty. W epoce tej
żył człowiek tak osobliwy jak Franz Anton Mesmer, który w naszej sfe­
rze kulturalnej jako pierwszy zauważył, iż właściwie każdy, kto uzbroi się
w niezbędnąpewność siebie, może naśladować wszystko, co działo się ongiś
w miejscach cudownych, co czynili kapłani, królowie francuscy oraz leka-
rze-cudotwórcy (pozwalający swym bliźnim pozbywać się kwot sięgają­
cych wielu milionów marek). Sztukę te określono mianem „mesmeryzmu”.
Nie było to oszustwo, dzięki temu zdziałano wiele dobra. Mesmer zaofero­
wał swą sztukę nauce, otwierał szkoły, za mało jednak liczył się z faktem, że

‘ Otto Yeraguth (1870-1944) — zuryski neurolog. Jeśli chodzi o komentarz Jun­


ga, zob. Freud/Jung Briefwechsel. 115 J. [Przyp. wyd.]
378 Życie symboliczne

odkąd istnieje nauka, istnieje też kasta nieśmiertelnych zajmujących miej­


sce na samym szczycie nauki, ludzi, którzy zawsze wiedzą wszystko lepiej
i od czasu do czasu chronią rodzaj ludzki przed pewnymi szkodliwymi błę­
dami. Ludzie ci ustrzegli nas na przykład przed błędną hipotezą mówiącą
0 tym, że Jowisz ma satelity, że meteoryty spadają z powietrza, że gorączka
dziecięca bierze się z brudnych rąk i że mózg ma strukturę włóknistą. TCasta
ta już osiemdziesiąt lat temu uchroniła psychologię przed odkryciem hip-
notyzmu, ukrywając po prostu odkryty przez Mesmera „magnetyzm zwie­
rzęcy”. Mimo to kilka krnąbmych umysłów, kilku obskurantów romantycz­
nych zachowało poniektóre nauki Mesmera, zbierając w ciszy obserwacje
1doświadczenia, wyśmiewane przez współczesnych i potomnych jako prze­
sądy. Mimo że ów szyderczy śmiech nie ustawał, tak wiele tomów wydawa­
nych przez Justinusa Kemera, Karla Augusta Eschenmayera, Josepha Enne-
niosera, Georga Conrada Horsta oraz wielu innych, zawierających oprócz
„cudownych opowieści somnambulików” i wszelkiego nonsensu również
oczywdste prawdy, przez sześćdziesiąt lat spoczywały snem bibliotecznym,
okrywając się kurzem. Francuski lekarz wiejski August Ambroise Liebault,
który w latach 1860-1870 podjął nieśmiałą próbę opublikowania skromnej
książeczki na ten temat, musiał czekać dwadzieścia lat na przychylność wy­
dawcy. Minęło następne trzydzieści lat, a już pojawiła się cała literatura —
oprócz setek książek wydawano również wiele czasopism fachowych. Cóż,
spirala się obróciła i znowu znalazła się w tym samym miejscu. Nagle zno­
wu odkryto, że za pomocą „mesmeiyzmu” można osiągnąć nieskończenie
wiele w teorii i praktyce, że nawet — wydawałoby się — groźne symptomy
chorób nerwowych, takie jak paraliże, ściągnięcia, zaburzenia percepcji itd.
można dowolnie wywoływać za pomocą sugestii i równie dowolnie można
je usuwać, a zatem, że cały zastęp nerwic, czyli przynajmniej 80% klienteli
neurologa, to choroby o podłożu psychicznym. (Poznanie to dziś uchodzi
za tak bardzo nowoczesne, że świat traktuje odkrywców tego rodzaju jako
wielkich dobroczyńców ludzkości).
798 Kasta ta w swej niezgłębionej mądrości natychmiast rozpoznała nie­
bezpieczeństwo grożące ludzkości, wydała zatem edylct, że: 1. terapia za
pomocą sugestii jest oszukańcza i nieskuteczna; 2. terapia ta jest skrajnie
niebezpieczna; 3. poznania, do których można było dojść za pomocą meto­
dy hipnotycznej, to zmyślenia, urojenia i sugestie; 4. nerwice to organiczne
zaburzenia mózgu. Ale znowu odkryto, że nasza świadomość najwyraźniej
nie pokrywa się z całym zakresem duszy, że to, co psychiczne, istnieje i jest
skuteczne nawet wówczas, gdy nie sposób mówić o świadomości. Tę część
V. Psychogeneza chorób psychicznych

psychiki olcreślano m ianem podświadom ości, drugiego , j a ”, osobowości


nieświadomej itd. W N iem czech pojaw ili się heretycy w rodzaju M axa Des-
soir, A ugusta Forela, Alberta M olla, Alberta von Schrenck-Notzinga oraz
inni; we Francji dali o sobie znać B inet i Janet, którzy założyli własne szko­
ły. Kiedy ruch ten w N iem czech osiągnął punkt kulminacyjny, pojaw iła się
książeczka W aldsteina o „podświadom ym ” ,j a ”. Im pet ów, pow itany przez
wszystkich badaczy z w ielką życzliwością, kasta słusznie uznała za psu­
cie logicznego myślenia; najwybitniejsi jej przedstaw iciele uznali zatem,
że: 1. podśw iadom ość nie istnieje; 2. nie jest to zjawisko psychiczne, lecz
fizjologiczne, przeto nie sposób tego zbadać; 3. jest ono słabo świadome,
to znaczy dociera do świadom ości w tak słabej formie, że człowiek sobie
nie uśw iadam ia, iż zdaje sobie z tego sprawę. Odkąd badaczy „nieśw iado­
m ości” naukow o uznano za nienaukowych, przyjęto, że „nieświadom ość”
nie istnieje — m ielibyśm y tu do czynienia jedynie ze słabą świadomością.
M ożna by też uzanć, że jest to zjawisko fizjologiczne, a zatem przeciw ień­
stwo tego, co psychiczne, toteż nie powinno to obchodzić psychologa
i w ogóle nikogo.
M im o to ziam o rzucone w glebę nie obumarło. Prace kontynuowano, 799
dzisiaj zaś dysponujem y w iedzą znacznie przerastającą stan znany przed
dziesięcioleciem. Ale postęp ów istnieje jedynie dla tych, którzy nie zgorzk­
nieli i uparcie pracują, odsłaniając dla świadomości otchłanie duszy ludz­
kiej. Dla tej niewielkiej gm pki książka W aldsteina nie jest jednak now o­
ścią, nie oznacza pomnożenia wiedzy, choć inni m ogą w niej znaleźć wiele
now ego i dobrego. M ożna tu znaleźć wiele mądrych stwierdzeń na tem at
w rażenia estetycznego i pow staw ania dzieła sztuki. Jeszcze lepsze je st jego
ujęcie nerw icy — należałoby sobie życzyć, by zostało ono jak najbardziej
rozpow szechnione, albowiem kasta ciągle jeszcze upiera się, że histerie
i zaburzenia n em o w e w ynikają ze zm ian w mózgu. Niestety, przeciętny
lekarz ciągle jeszcze przysięga na tę ewangelię, i to na szkodę swych pa­
cjentów, których w naszych czasach przybyw a jak na potęgę. Prawie w szy­
scy ci pacjenci na podstawie dogmatu są przekonani, że ich cierpienie ma
naturę somatyczną. Ciągle są oni karm ieni przez lekarzy tym nonsensem,
terapia zaś polega na stosowaniu m etod fizykalnych, medykam entów i po­
dobnych guseł. Doprawdy, nie zdum iewa fakt, że Christian Science może
się dziś poszczycić znaczenie lepszymi sulccesami w leczeniu niż niektórzy
lekarze nei-wowi. N a tym w łaśnie polega zasługa tej książeczki, że rzuca
ona przynajmniej prom ień światła w owe mroczne obszary, z których rodzą
się w szelkie dokonania człow ieka — czy to twórcze czyny, czy to tak zwa-
380 Życie symboliczne

ne zaburzenia nerwowe. N ależałoby sobie życzyć, by iisiążki tego rodzaju


spotkały się z przycłiyinością czytelników, z w olna przygotow ując grunt
pod pogłębione rozum ienie duszy ludzkiej, uwalniając um ysły zdrowych
i cliorych od płaskiego m aterializm u dogm atu m ózgow o-organicznego.
Subtelna nuta indywidualna i psychologiczna nadaje pracy W aldsteina cha­
rakter szczególnie pociągający, mimo że jego analizy w żadnym ’»vypadku
nie osiągają głębi badań Freudowskich.
WEJRZENIE W DUSZĘ ZBRODNIARZA

U zbrodniarzy dwoistość życia psychicznego przejawia się na różne spo- 800


soby już na pierwszy rzut oka. Nie trzeba posuwać się tutaj tak daleko jak
owe filmy akcji, przedstawiające podwójne życie przestępców, ukazujące
je na krętych ścieżkach ich przeżyć za pomocą masek i demaskacji. Każdy,
by tak rzec, zbrodniarz nosi przebranie, które można bardzo szybko roz­
poznać, przebranie całkiem proste; robi wrażenie człowieka przyzwoitego.
Nie myślę tu oczywiście o tych wszystkich degeneratach, którzy zerwali już
wszelkie związki z ludzką przeciętnością. Tak w ogóle jednak przestępcy
— kobiety i m ężczyźni — wykazują pewne ambicje mieszczańskie, prawie
wszyscy stale i z uporem podkreślają, że są ludźmi przyzwoitymi. Skłon­
ność do romantyzmu jedynie rzadko pojawia się w ich życiu. Bardzo wielu
przestępców wiedzie żywot na wskroś mieszczański — popeteiajązbrodnie
niejako w drugiej osobie. Ale do podziału tego, do permanentnego rozdzie­
lenia życia z jednej strony na skłonność do mieszczaństwa, z drugiej zaś
na zbrodniczy popęd, zdolnych jest tylko niewielu. Mamy tu do czynienia
z dwojakością życia psychicznego zbrodniarzy — dwojakością, na którą
nawet ludzie nieobeznani natychmiast zwrócą uwagę, dostrzegając ją w ca-
łej jej prostocie i klarowności.
Można przeżyć wstrząs, widząc, jak zbrodnia niczym obcy skrada się 801
do sprawcy, jak często go obejmuje, mimo że on sam nie przeczuwa nawet,
co uczyni w następnej chwih. Chciałbym tu podać szkolny wręcz przykład
z własnej praktyki.
Pewien dziewięciolatek ugodził swą małą siostrę nożyczkami tuż nad 802
okiem, rozcinając czaszkę do mózgowia. Jeszcze pół milimetra głębiej,
a dziewczynka by zmarła. Już dwa lata wcześniej — a zatem cłiłopczyk ów
miał wówczas siedem lat — jego matka opowiadała mi, że coś z nim jest nie
382 Życie symboliczne

tak. Dziecko wpadało w dziwaczne stany. Zdarzało się zatem, że podczas lek­
cji cłiłopak wstawał i, wylcazując wszelkie oznaki największego lęku, obła­
piał nauczyciela. W domu często się zdarzało, że uciekał przed lustrem i, nie
podając konkretnej przyczyny, chował się na strychu. Na pytania, dlaczego
tak się zachowuje, nie odpowiadał. Kiedy go badałem, stwierdził, że miewa
ataki skurczów. Po czym wywiązała się m iędzy nami taka oto rozmowa:
803 „Dlaczego ciągle się boisz?” . Dziecko nie odpowiedziało. Widziałem,
że język odmawia m u posłuszeństwa. Napierałem więc, po czym uzyskałem
następującą odpowiedź: „Nie mogę powiedzieć” . „Tak, a dlaczego?” — drą­
żyłem. Ale w odpowiedzi ciągle słyszałem, że nie może mi powiedzieć.
W końcu wydobył z siebie: „Boję się tego człowielia”. „Jakiego człowie­
ka?” . I znowu nie uzyskałem odpowiedzi. Wreszcie, pod dłuższej rozmowie,
udało mi się zdobyć zaufanie chłopca, który opowiedział mi, że już w siód­
m ym roku życia ujrzał postać małego człowieka. Człowieczek ów miał brodę
— po czym chłopak szczegółowo go opisał. Ten człowieczek kiwał na niego,
a wówczas opadł go lęk. To właśnie z tego powodu obłapiał nauczyciela,
ukrywał się w różnych kątach domu, stronił od zabaw. „Czego chciał od
ciebie ten człowiek?” — spytałem. „On chciał mi przekazać winę” . ,,Co to
znaczy: w inę?”. N a to pytanie nie umiał odpowiedzieć, ciągle jednak mówił
o winie. Ten człowieczek za każdym razem, gdy się zjawił, podchodził coraz
bliżej, ostatnio zaś podszedł całkiem blisko — to właśnie wówczas chłopiec
dźgnął siostrę nożyczkami. Zjawisko to to nic innego, jak tylko personifikacja
zbrodniczego popędu, to zaś, co chłopczyk określił m ianem „winy” , to sym ­
bol owego drugiego,j a ”, które gnało go do zbrodni.
815' Po popełnieniu tego czynu chłopiec w rzeczy samej zaczął cierpieć na
ataki epilepsji — od tej chwili już nigdy nie uczynił nic podobnego. Epi­
lepsja była w jego wypadku — podobnie ja k w w ielu innych przypadkach
— ucieczką przed przestępstwem, formą tłumienia zbrodniczycli popędów.
Z sytuacją tego rodzaju możemy się często spotkać. Ludzie nieświadomie
poszukują drogi ucieczki przed wewnętrznym przymusem do popełnienia
zbrodni — uciekają zatem w chorobę.
816 W' innych przypadkach m ożem y zauważyć, że ludzie, którzy — po­
wierzchownie sądząc — są z natuiy dobrzy, przenoszą swe ukrywane przez
te pozory instynkty na inne osoby i nieświadom ie skłaniają je do czynów,
które sami chcieliby popełnić, lecz nie chcą tego zrobić.

‘ Tek.st nie został tu podzielony na akapity zgodnie z wydaniem angloamerykań-


skim — stąd przeskok w numeracji. [Przyp. wyd.]
!{!.•.

V. Psychogeneza chorób psychicznych 383

Przykład: już jakiś czas temu w miasteczku nad Renem miało miejsce 817
zabójstwo, które wywołało wielką sensację. Całkiem dotychczas spokojny
człowiek zabił wszystkich domowników, nie oszczędził nawet psa. Nikt nie
znał przyczyny, nikt dotychczas nie zauważył w tym człowieku niczego
szczególnego. lV[ężczyzna ten — opowiadano mi — kupił nóż, nie wiedział
jednak, po co. Następnej nocy zasnął w pokoju, gdzie znajdował się wielki
zegar stojący. Nasłuchiwał tykania zegara, a owo łykanie było takie głośne,
jakby tuż obok maszerował batalion. Tykanie coraz bardziej cichło, tak jak­
by żołnierze się oddalali. Gdy już nic nie było słychać, mężczyzna nagle po­
czuł: „Tak, to się musi stać teraz”. Następnie zaczął mordować. Zadał swej
żonie jedenaście ciosów nożem.
Na podstawie przeprowadzonych badań stwierdziłem, że główną winę 818
za to wszystko ponosi żona. Kobieta ta była sekciarką — często się zda­
rza, że osoby tego rodzaju uważają ludzi spoza sekty za diabły wcielone,
samych siebie traktują zaś niczym wybrańców, świętych. Cóż, kobieta ta
przenosiła tkwiące w sobie zło — zapewne nieświadomie, lecz z pewnością
tak było — na swego męża. Wmawiała mu, że jest zły, ona zaś jest dobra
—- w ten sposób drażniła jego nieświadome zbrodnicze popędy. Znamienne,
że człowiek ów, zadając jej ciosy, recytował fragmenty Biblii — szczegół
ten najlepiej charakteryzuje jego wrogie uczucia.
W duszy ludzkiej zachodzą procesy znacznie bardziej niesamowite, 819
okrutne i zbrodnicze niż w rzeczywistości świata zewnętrznego. Dusza
zbrodniarza, która w rzeczy samej się objawi, często pozwala wejrzeć
w głębie procesu psychicznego tak w ogóle. Często wydaje się dość dzi­
waczne, jalde otchłanie otwierają się w duszy mordercy, w jaki sposób czło­
wiek popędzany jest w kierunku czynów, których tak w ogóle nigdy by nie
popełnił z własnej chęci.
Pewnego razu piekarz wybrał się na spacer. Poczuł zdumienie, za- 820
skoczenie, ba, wydawało mu się, że śni, gdy jakiś czas później ocknął się
w celi, mając skute ręce i nogi. Okazało się, iż tymczasem zamordował tro­
je ludzi, dwoje ciężko ranił. Nie ulega wątpliwości, iż uczynił to w stanie
śnienia. Jego niedzielny spacer przybrał całkiem inny obrót niż zazwyczaj.
Także w tym wypadku żona mordercy była sekciarką i „świętą” — jeśli
chodzi o przyczyny zbrodni, analogia prowadzi nas do wspomnianego tu
już wcześniej przypadku.
Im gorszy jest człowiek, tym bardziej próbuje on narzucić innym własne 821
zepsucie, którego nie pokazuje na zewnątrz. Piekarz i zabójca z miastecz­
ka nad Renem byli przyzwoitymi ludźmi. Gdyby ktoś przypuszczał, że są
384 Życie symboliczne

zdolni do mordu, szczerze by się zdum ieli — w każdym razie nigdy o tym
nie m yśleli. M yślą tą natchnęły ich na płaszczyźnie nieświadom ej ich żony,
odreagowujące w ten sposób zapew ne własne złe popędy. Człowiek to isto­
ta doprawdy złożona, ten zaś, kto jako psycholog wie o tylu rzeczach, naj­
mniej wie o sam ym sobie.
w KWESTII INTERWENCJI LEKARSKIEJ

Uwaga redakcji: Na LXVI zjeździe psychiatrów pohidniowoniemieckich


w Badenweiler dr Medard Boss wygłosił referat, w którym przedstawił przypadek
pewnego transseksuahsty w aspekcie analizy egzystencjalnej. Terapia zakończyła
się wykastrowaniem pacjenta, amputacją penisa i utworzeniem warg sromowych.
Postępowanie to dało naszemu referentowi asumpt do wygłoszenia uwag kiytycz-
nych (zob. „Psyche”. T. 4/1950. S. 229 i nast.). Dr Boss uznał, że został niewłaści­
wie zrozumiany. W odpowiedzi — wydaje nam się, bardziej ad personom niż ad re
— (zob. „Psyche”. T, 4/1950. S. 349 i nast.) — próbował sprostować nieporozumie­
nie. Ponieważ naszego referenta i dra Bossa łączą przyjacielskie stosunki, ponieważ
zależało nam, by postawiony m problem ze względu na jego podstawowe znaczenie
dla solidarności stosunku lekarz-pacjent nie został sprowadzony do poziomu oso­
bistych kontrowersji, w ankiecie wystosowanej do 28 badaczy (oczywiście również
do tych, któiych z nazwiska polecił nam dr Boss) poprosiliśmy o udzielenie odpo­
wiedzi na dwa pytania;
[1.] Czy uważa pan, że interwencja, jaką wykonał dr Boss, jest dopuszczalna
z punktu widzenia medycyny ogólnej?
[2.] Czy uważa pan, że inteiwencja, jaką wykonał dr Boss, jest dopuszczalna
z punkm widzenia psychoterapii?

Carl Gustav Jung (Küsnacht-Zurych)


Najpierw musiałem przebrnąć przez opis przypadku — cała ta zbędna 822
narośl egzystencjalistyczna bardzo komplikuje stan rzeczy, sprawiając, iż
lektura staje się udręką. Pacjent najwyraźniej uparł się, by — w możliwie
jak największym stopniu — przekształcić się w kobietę, wyraźnie opierał
się wszelkim innym próbom wywarcia wpływu. Wyraźnie z tego wynika, że
psychoterapia nie miała tu nic do roboty. W ten sposób udzieliłem odpowie-
386 Życie symboliczne

dzi na drugie pytanie. Operacja tego rodzaju nie ma nic wspólnego z psy­
choterapią, albowiem każdy — nawet sam pacjent — może poprosić kogoś
o to, by polecił mu chimrga, który przeprowadzi zabieg kastracji. Jeśli rady
takowej udzielił Boss, to jest to jego prywatna sprawa, a zatem nie należy
poddawać tego faktu wielkiej publicznej dyskusji.
823 Odpowiedź na pytanie [1.] nie jest już taka prosta. Podług zasady „nul-
la poena sine lege” interwencja taka byłaby uzasadniona, gdyby prawo:
albo pozwalało na to, albo tego nie zabraniało. Żadne prawo nie zabrania
przeprowadzania operacji plastycznych, gdyby zaś udało mi się przekonać
chimrga, by odciął mi palec, byłaby to nasza prywatna sprawa, to znaczy,
byłby to problem etyki indywidualnej. Jeśli jakiś poczytalny człowiek ży­
czy sobie, by go w ykast ować, twierdząc, że będzie wówczas szczęśliwszy,
nie można nic mu zarzucić. Jeśli lekarz uważa, że operacja takowa pomoże
pacjentowi, nie szkodząc nikomu innemu, wówczas jego etyczna dyspozy­
cja, każąca mu pomagać i naprawiać, może kazać mu przeprowadzić taką
interwencję chirargiczną i nikt nie będzie tnógł stawiać mu jakichś zasadni­
czych zarzutów z tego powodu. Lekarz ten powinien jednak zdawać sobie
sprawę, że swym niezwykłym i niekonwencjonalnym postępowaniem naru­
sza zbiorową etykę stanu lekarskiego. Operacja dotyczy poza tym narządu,
który jest obiektem zbiorowego tabu — kastracja stanowi niminalne oka­
leczenie, jest zjawiskiem bardzo sugestywnym dla każdego, toteż otacza je
wiele względów natury emocjonalnej. Lekarz, który odważa się przeprowa­
dzić taką operację, nie powinien się dziwić, że zbiorowość reaguje na jego
postępek. Cóż, być może sumienie mu podpowiada, że postąpił właściwie;
ale tym samym wystawił na szwank uczucie zbiorowe, naraził swą reputa­
cję (w podobnej sytuacji znajduje się kat).
824 A zatem dr Boss uczyniłby lepiej, gdyby taktownie przemilczał całą
sprawę, miast z przesadą właściwą „analizie egzystencjalnej” urbi et orbi
ogłaszać, jak bardzo zależy mu na akceptacji własnego stanu. Najwyraźniej
jedynie niejasno zdaje on sobie sprawę z tego, jak bardzo uraził zbiorowe
uczucia stanu lekarskiego.
825 Na pytanie [1.] odpowiadam więc, że — z przytoczonych tu wcześniej
względów — uważam tę ingerencję za wątpliwą czy nawet niedopuszczal­
ną. Ale z perspektywy indywidualnej chciałbym uznać, że beneficium dubli
przemawia na rzecz dr. Bossa.
PRZEDMOWA DO:
JOHM CUSTANCE: WISDOM, MADNESS AND FOLLY

Gdy w 1906 roku pracowałem nad Über die Psychologie der Dementia 826
praecox' (jak wówczas nazywano schizofrenię), nawet do głowy by mi nie
przyszło, że przez następne półwiecze studia psychologiczne nad psycho­
zami i ich treściami nie zdobędą się na żadne, by tak rzec, postępy. Dogmat
czy przesąd intelektualny twierdzący, że jedyną przyczyną tych schorzeń
są zaburzenia natury fizjologicznej, spi-awia, iż psychiatra nie ma dostę­
pu do duszy pacjenta, skłaniając go do tyleż śmiałych, co nieobliczalnych
ingerencji w ów najsubtelniejszych z narządów, nie pozwalając nawet na
samą myśl o możliwości związków i oddziaływań specyficznie psychicz­
nych, mimo że te ostatnie wydają się zgoła oczywiste dla nieuprzedzonego
umysłu. Trzeba tylko zwrócić uwagę na to, ale właśnie do tego nie dopusz­
cza przesąd materialistyezny tkwiący w umysłach ludzkich — nawet tych,
które zrozumiały, jak błahe są owe przesłanki metafizyczne. Nie poznany
jeszcze nawet, zakładany czysto hipotetycznie czyrmik organiczny wydaje
się bardziej sugestywny od realnego czyimika psychicznego, albowiem ten
ostatni ciągle jeszcze nie może korzystać z pełni praw, uchodzi za wtórny
i mgławicowy przypominając opaiy wzbijające z rozkładającego się białka.
Ale skąd, na miły Bóg, ludzie wiedzą, że jedynie realnym czynnikiem jest
fizyczny atom, choć przecież nie można by nawet dowieść jego istnienia,
gdyby nie uczyniła tego psychel Jeśli w ogóle cokolwiek można określić
mianem „pierwszorzędnego”, to jest tym czymś z pewnością/'¿yc/ze, a nie
atom, który — jak wszystkie inne obiekty naszego poznania — dany jest
w formie pośredniej jako model czy obraz psychiczny.

Ein Versuch. Halle: Karl Marhold 1907. Gesammelte Werke. T. 3. [Przyp.


wyd.]
■■a«::;

388 życie symboliczne

827 Jeszcze żywo pamiętam, jalde wielkie wrażenie zrobiła na mnie pierw­
sza udana próba odszyfrowania pozornie kompletnie nonsensownych neo­
logizmów schizofrenicznych. Było to zadanie nieskończenie łatwiejsze od
odczytania hieroglifów czy pisma klinowego. O ile to ostatnie pozwoliło
nam wejrzeć w kulturę umysłową starożytnej ludzkości — była to niewąt­
pliwie zdobycz, której znaczenia nie sposób wprost przecenić — o tyle od­
szyfrowanie wytworów osób chorych psychicznie oraz innych form przeja­
wów nieświadomości pozwala nam poznać sens znacznie starszych, znacz­
nie bardziej fundamentalnych zjawisk psychicznych, a tym samym daje
nam dostęp do podziemnego świata psychiki stanowiącego macierz nie tyl­
ko wytworów umysłowych, lecz także codziennej świadomości. Cóż, skoro
wydaje się, że jest to całkiem nieciekawe, poza tym w żadnym wypadku nie
dotyczy to psychiatrów; ci ostatni mająwrażenie, iż rozważania tego rodza­
ju są analogiczne do dyskusji, z jakich kamieniołomów pochodziły bloki
skalne służące jako budulec katedr średniowiecznych, przy całkowitym po­
mijaniu sensu i celu samych budowli.
828 Półwiecze nie wystarczyło, by psychiatra, „lekarz duszy”, zdołał choćby
w jakiejś mierze poznać strułcturę i treści psyché. Nikt nie musi pisać apo-
logii mózgu — wystarczy wziąć mikroskop, by stwierdzić, na czym polega
jego znaczenie — ale duszę traktuje się jak powietrze, nie jest bowiem do­
statecznie fizyczna, by zastosować do niej baw niki czy metody hartowania.
Ciągle jeszcze stosuje się politykę gardzenia tym, czego się nie zna, ludzie
zaś sąnajlepiej poinforniowani o tym, o czym nie mają pojęcia; sama próba
wprowadzenia niejakiego porządku w chaos doświadczenia psychologicz­
nego uchodzi za „nienaukową”, albowiem kryteria stosowane do faktów
fizycznych są nieprzydatne do faktów psychicznych. Wydaje się, że psy­
chiatria ciągle jeszcze nie zna dowodu z dokumentu — dowodu w całym
zakresie uznanego przez historię i prawo.
829 Z tego względu omawiana tu książka powinna spotkać się ze szczegól­
ną życzliwością psychiatrii. Mamy tu do czynienia z — niestety, jednym
z niewielu — document humain. Znam nie więcej niż kilka takich autochto­
nicznych opisów psychozy — jedynie ten pochodzi ze sfery obłędu depre-
syjno-maniakalnego; wszystkie inne dotyczą schizofrenii. Owszem, w nie­
skończenie wielu historiach choroby można znaleźć porównywalne opisy,
nigdy jednak nie trafiły one na światło dzienne, nie zostały opublikowane,
z pewnością zaś nie można by znaleźć wśród nich żadnego, który choćby
w przybliżeniu dorównywałby w słownictwie, ogólnym wykształceniu,
oczytaniu, refleksji i samokrytyce wykazywanym przez naszego autora.
V. Psychogeneza chorób psychicznych 389

Książka ta ma niezwykle zasługi, i to tym większe, że mamy tu do czy­


nienia z nie zasugerowanym przez żadne opisy literackie odkryciem czy
raczej ponownym odkryciem pewnycłi fundamentalnycli struktur i typów
psychicznych. Mimo że ja osobiście już od dziesięcioleci studiuję i opisuję
te same zjawiska, było dla nmie tyleż nowością, co zaskoczeniem przeko­
nanie się, w jaki sposób deliiyczna gonitwa myśii i niepohamowanie sta­
nu maniakalnego sprawiają, iż próg świadomości tak bardzo przesuwa się
w kierunku nieświadomości, że — niczym w charakterystycznym dla schi­
zofrenii stanie abaissement du niveau mental — zostaje ona obnażona,
a tym samym udostępniona poznaniu. To, co autor odkrył w stanie ma­
niakalnym, dokładnie się zgadza z moimi wywodami — mam tu na myśli
głównie strukturę opartą na współistnieniu przeciwieństw oraz jej symboli­
kę, typ animy, wreszcie nieuniknioną konfrontację z rzeczywistością duszy.
Jak wiadomo, te trzy główne kwestie odgrywają zasadniczą rolę w naszej
psychologii — autor poznał ją jednak dopiero post factum.
Znawcę tej dziedziny w szczególny sposób interesuje możliwość prze- 830
konania się, jaki obraz ogólny powstaje w sytuacji, gdy zahamowanie, jakie
świadomość wywiera na nieświadomość, zostaje zlikwidowane w stanie
manii: w rezultacie powstaje surowa, niczym nie złagodzona, mieniąca się
wszelkimi barwami i formami opozycyjność rozciągająca się we wszyst­
kich głębiach i wyniosłościach. Symbolika ta jest w znacznej mierze zbio­
rowa, archetypowa, toteż wybitnie mitologiczna czy religijna. Nie występu­
ją tu wyraźne oznaki procesu indywiduacji, ponieważ dialektyka ta rozwija
się w spontanicznej konfrontacji wewnętrznej przeciwieństw w obecności
percypującego, myślącego podmiotu nie znajdującego się w żadnej dialek­
tycznej relacji do swego naprzeciw; innymi słowy, nie przebiega tutaj ża­
den dialog. W rezultacie wartości znacznie odbiegają od niezróżnicowane-
go systemu czame-biale, nie pojawia się problem funkcji mniej lub bardziej
zróżnicowanych. Nie występują m również wyraźne oznaki procesu indy­
widuacji, który — jak wiadomo — wymaga spełnienia przesłanki polegają­
cej na nawiązaniu intensywnej relacji i dyskusji z innymi indywiduami. Re­
lacja ta, czyli eros, nigdzie nie pojawia się zatem jako problem. Natomiast
rzeczywistość psychiczna, którą autor całkiem poprawnie określa mianem
„actuality”, zostaje tym bardziej doceniona, albowiem nie sposób zakwe­
stionować jej zasług.
Adekwatnie do sugestywnej treści psychozy autor przyznaje, że zna- 831
lazł się pod wrażeniem tego, co dane mu było obserwować. Stan ów daje
o sobie znać na każdej stronicy, od początlcu do końca książki, formując się
390 Życie symboliczne

W monolog wyznania składanego w obecności anonimowego audytorium,


dyskusji z równie anonimowym duchem czasu. Jego horyzont duchowy
sięga daleko, czyniąc wszelkie honoiy logosowi autora. Nie wiem, jakie
wrażenie zrobi ta książka na czytelniku, na „normalnym” laiku, który jesz­
cze nigdy nie natknął się na coś, co znajduje się po drugiej tronie linii gra­
nicznej. Mogę jedynie stwierdzić, że psychiatra oraz psycholog praktyczny
powinni się poczuć zobowiązani do jak największej wdzięczności za owo
oświecenie. Ta książka to tyleż rzadki, co cenny przyczynek do poznania
owych doniosłych treści psychicznych, które pojawiają się w warunkach
patologicznych czy które legły u ich podstaw.

Carl Gustav Jung


PRZEDMOWA DO:
JOHN WEIR PERRY: THE S E L F IN PSYCHOTIC PROCESS

Czytając rękopis doktora Perry’ego, nie mogłem nie wrócić pamięcią do 832
owego czasu, gdy jako młody psychiatra daremnie poszukiwałem perspek­
tywy, dzięki której mógłbym zrozumieć funkcjonowanie chorego umysłu.
Same obsew acje kliniczne — ostatecznie prowadzone już post mortem,
gdy badało się mózg, który właściwie powinien być w jakiś sposób zabu­
rzony, a jednak nie wykazywał żadnych oznak nienormalności — nie były
zbyt obiecujące. „Choroby psychiczne to choroby mózgu” — tak brzmiał
wyznawany wówczas aksjomat, a mówiło to tyle, co nic. Podczas pierw­
szego miesiąca pracy w klinice* zrozumiałem, że tym, czego naprawdę mi
brak, jest prawdziwa psychopatologia, nauka, która mogłaby mi pokazać,
co się dzieje w umyśle psychotyka. Nigdy nie mogłem zadowolić się wy­
obrażeniem, że wszystkie symptomy pacjentów, zwłaszcza w wypadku
schizofrenii, to nonsens i chaotyczna zbieranina. Przeciwnie, niebawem
przekonałem się, że produkcje te mają jakieś znaczenie, że jest to coś, co
można zrozumieć, jeśli tylko potrafimy odkryć, o co właściwie chodzi.
W 1901 roku zająłem się eksperymentami skojarzeniowymi, które prowa­
dziłem z normalnymi osobami, chcąc stworzyć podstawę do porównań.
Odkryłem wówczas, że przebieg eksperymentu nieomal regularnie zabu­
rzany był przez czynniki psychotyczne znajdujące się poza kontrolą świa­
domości. Czynniki te określiłem mianem kompleksu. Zaledwie udokumen­
towałem ten fakt, a już zastosowałem to odkrycie do przypadków histerii
i schizofrenii. Przekonałem się, że mamy tu do czynienia z przesadnym
zaburzeniem — oznaczało to, że nieświadomość w wypadku tych schorzeń

Burgholzli, Zurych. [Przyp. wyd.]


392 Życie symboliczne

nie tylko zaczyna oponować świadomości, lecz także wykazuje niezwykłe


naładowanie energią. Podczas gdy u neurotyków kompleksy składają się
z treści odszczepionych, systematycznie uporządkowanych, przeto łatwych
do zrozumienia, w wypadku schizofreników nieświadomość nie tylko nie
poddaje się kontroli, nie tylko jest autonomiczna — okazuje się, że jest ona
w dużej mierze niesystematyczna, nieuporządkowana, a nawet chaotycz­
na. Ponadto wykazuje cechę specyficznie oniryczną, produkuje bowiem
skojarzenia i dziwaczne idee, które można spotkać w marzeniach sennych.
W trakcie podejmowanych przeze mnie prób zrozumienia treści psychoz
schizofrenicznych znaczną pomocą była dla mnie opublikowana właśnie
w tym czasie praca Sigmunda Freuda Die Traumdeutung (1900)^. Do 1905
roku zdobyłem na tyle niezawodną wiedzę na temat psychologii schizofre­
nii (zwanej wówczas dementia praecox), że mogłem napisać na ten temat
dwa artykuły. Artykuł pt. Über die Psychologie der Dementia praecox^ nie
wywarł właściwie żadnego wpływu na praktykę, nikt nie interesował się
bowiem psychopatologią— nikt poza Freudem, z którym miałem zaszczyt
współpracować przez następne siedem lat.
833 Dr Perry przedstawia w swej książce doskonały obraz treści psychicz­
nych, z którymi i ja musiałem się w swoim czasie zmierzyć. Na początku
czułem się całkiem zagubiony w obliczu skojarzeń myślowych, które co-
dzietmie dane mi było obserwować u moich pacjentów. Nie wiedziałem
jeszcze, że cały czas miałem w dłoni klucz do tej tajemnicy — tkwił on
w fakcie, że nie mogłem nie zauważyć spektakularnych niekiedy analogii
pomiędzy ideami obłędnymi i motywami mitologicznymi. Ale przez dłuż­
szy czas nie miałem odwagi uznać, że istnieje związek pomiędzy formacja­
mi mitologicznymi i indywidualnymi ideami obłędnymi chorych. Ponadto,
niestety, znałem w stopniu tak bardzo niedostatecznym etnologię, mitologię
i psychologię ludów pierwotnych, że musiało minąć sporo czasu, zanim
odkryłem, jak uniwersalne są te analogie. Nasze kliniczne nastawienie do
umysłu ludzkiego sprowadzało się do ujęcia czysto medycznego — przy­
nosiło to z grubsza tyle pożytku, ile miałby mineralog, stosując swe katego­
rie do katedry w Chartres. Nasze wykształcenie psychiatryczne kazało nam
zajmować się anatomią mózgu, w żadnym wypadku jednak nie mieliśmy do

^ Gesammelte Werke. T. 2--3, Studienausgabe. T. 2. Objaśnianie marzeń sennych


{Dzieła. T. 1. ), Przeł. Robert Reszke. Warszawa: Wydawnictwo KR 1996. [Przyp.
tłum.]

’ Gesammelte Werke. T. 3. [Przyp. wyd.]
V. Psychogeneza chorób psychicznych 393

czynienia z duszą. No, ale w owych czasach nie można było mieć wygóro­
wanych oczekiwań, bo nawet nem ice produkujące tak wiele materiału psy­
chologicznego dla psychologii były terra incognita. Główna umiejętność,
ja k ą musieli posiąść wówczas studenci psychiatrii, polegała na tym, by nie
słuchać pacjentów.
Ale ja zacząłem ich słuchać — Freud również ich słuchał. Był on pod 834
wielkim wrażeniem faktów odkrytych przez neuropsychologię — nazwał je
nawet imieniem zapożyczonym od słynnej postaci mitologicznej — ja nato­
miast w trakcie studiów nad strukturą umysłowości psychotycznej poczułem
się przytłoczony masą materiahi „historycznego”. W latach 1906-1912 pró­
bowałem posiąść możliwie jak najlepszą znajomość mitologii, psychologii
pierwotnej i religioznawstwa porównawczego. Dzięki temu zdobyłem klucz
do zrozumienia głębszych warstw psyché i mogłem napisać książkę pt. Wan-
dlungen und Symbole der Libido*. Nie można powiedzieć, by książka ta wy­
warła jakiś wpływ na psychiatiię. Brak zainteresowania psychologicznego
w żadnym wypadku nie jest przywilejem psychiatiy — dzieli on tę cechę
z przedstawicielami innych dyscyplin humanistycznych, na przykład teologii,
filozofii, ekonomii, historii i medycyny. Wszystkie te gałęzie wiedzy poti'ze-
bują zrozuiuienia psychologicznego, a jednak wszystkie one pozwalają sobie
na przesądy pod tym względem, wolą pozostać naiwne. Dopiero dziesięć lat
temu medycyna uznała fakt istnienia „psychosomatyki”.
Psychiatria całkowicie zaniedbała badanie struktury umysłu psychotycz- 835
nego, i to mimo że badanie takie byłoby interesujące nie tylko dla nauki i teo­
rii — byłoby to również ważne z perspektywy terapii praktycznej.
Z tego względu witam książkę dra Peixy’ego jako zapowiedź epoki, 836
w której dusza chorego psychicznie budzić będzie zainteresowanie, na jakie
zasługuje. Autor ten we właściwy sposób przedstawił przeciętny przypadek
schizofrenii oraz specyficznej dla niej struktury mentalnej, pokazując zara­
zem czytelnikowi, jakie wiadomości z zakresu psychologii ogólnej powi­
nien on posiadać, by móc zrozumieć chaotyczne zniekształcenia i grotesko­
we „dziwactwa” chorego umysłu. Adekwatne zrozumienie, na które prędzej
można się zdobyć przy łatwiejszych przypadkach (tych jednak nie spotyka
się w zakładach zamkniętych, lecz w prywatnych gabinetach specjalistów),
często ma znaczne oddziaływanie terapeutyczne. Nie powinniśmy lekce­
ważyć owego straszliwego wstrząsu, jaki dotyka pacjentów czujących się

Gesammelte Werke. T. 5. Symbole przemiany. Analiza preludium do schizofre­


nii {Dzieła. T. 3). [Przyp. tłum.]
394 Życie symboliczne

przytłoczonych nawałem dziwacznych treści, których nie są w stanie zinte­


grować. Sam fakt, że treści takowe się pojawiają, sprawia, że wyobcowują
się oni z otoczenia, że opada ich nieodparte poczucie paniki często przeja­
wiające się w formie wybuchów jawnej psychozy. Jeśli ludzie ci spotkają
się ze zrozumieniem ze strony lekarza, nie wpadają w przerażenie, widzą
bowiem, że przynajmniej jedna istota ludzka umie ich zrozumieć — w ten
sposób oszczędzony im zostaje straszliwy wstrząs izolacji.
837 Zalewające świadomość dziwaczne treści spotykamy dość rzadko
w wypadku nerwicy, w każdym razie nie występują one tutaj w formie bez­
pośredniej, toteż wielu psychoterapeutów nie zdołało się zaznajomić z głęb­
szymi warstwami psyché ludzkiej. Z drugiej strony psychiatra rzadko ma
czas i niezbędne wyposażenie naukowe, by uporać się z psychologią swego
pacjenta czy by przynajmniej zająć się tą kwestią. Omawiana tu przez nas
książka zapełnia tę bolesną lukę. Niechaj czytelnik nie da się zwieść panu­
jącemu dziś przesądowi, iż tworzę jedynie teorie. Moje tak zwane ,,teorie”
to bynajmniej nie fantazje, lecz fakty, które można zweryfikować, jeśli tyl­
ko ktoś — tak jak autor niniejszej książki — zada sobie trudu i zacznie słu­
chać tego, co ma do powiedzenia pacjent, jeśli przyzna — z perspektywy
ludzkiej jest to niezwykle ważne — że to, co on mówi, ma jakieś znaczenie,
jeśli zachęci go do tego, by wypowiedział się możliwie jak najpełniej. Jak
pokazał autor, rysowanie, malowanie oraz inne metody często mają nie­
zrównaną wprost wartość pod tym względem, uzupełniają bowiem i am­
plifikują werbalne formy wyrazu. Należy kłaść jak największy nacisk na
to, by ten, kto prowadzi badanie, był dostatecznie zaznajomiony z historią
i fenomenologią ducha. Bez takiej wiedzy nie sposób zrozumieć symbolicz­
nej mowy nieświadomości — człowiek nie posiadający takich umiejętności
nie byłby w stanie pomóc pacjentowi w procesie asymilacji irracjonalnych
idei wprawiających jego świadomość w pomieszanie i zakłopotanie. Zbie­
ranie ciekawostek historycznych nie jest — w przeciwieństwie do tego, co
twierdzono — objawem mojego „osobliwego zainteresowania historyczne­
go”, nie jest to żaden „czarny koń”; wynika to z na wskroś poważnego pra­
gnienia, by pomóc zrozumieć chory umysł. Psyché, podobnie jak ciało, to
organizm bezwzględnie histon>czny.
838 Mam nadzieję, że książka dra Perry’ego pobudzi zainteresowanie psy­
chiatrów psychologicznym aspektem tego, czym się zajmują. Psychologia
to równie ważna składowa ich edukacji, jak anatomia i fizjologia w wypad­
ku chirurga.
PRZEDMOWA DO:
SCHMALTZ: KOMPLEXE PSCYHOLOGIE UND
KÖRPERLICHES SYMPTOM

Tym chętniej spehiiam prośbę autora o napisanie przedmowy do tej książ- 839
ki, że przeczytałem ją z żywym zainteresowaniem i w pełni się zgadzam
z przedstawionymi w niej poglądami. Autorowi udało się przeprowadzić
psychoterapię przypadku z dziedziny medycyny psychosomatycznej przy
współpracy internisty oraz przedstawić przebieg tego procesu z wszelkimi
szczegółami — aż do wyzdrowienia pacjenta. Opis kliniczny jest bez za­
rzutu i został podany w formie jak najbardziej gruntownej. Wydaje mi się,
że równie zadowalające są psychologiczne wyjaśnienie i interpretacja.
Autor w żadnym wypadku nie zdradza uprzedzeń teoretycznych — wnio­
ski, do jakich udało mu się dojść, popiera, przywołując bogaty materiał
— dowodzi to staraimości i ostrożności. Opracowana w ten sposób histo­
ria choroby w żadnym wypadku nie jest niczym nadzwyczajnym. Mamy
tu do czynienia z owym tak często zdarzającym się przypadkiem zaburze­
nia pracy serca — przypadkiem zdradzającym tak charakterystyczne dla
naszej epoki powiązanie z życiem emocjonalnym. Za szczególną zasłu­
gę poczytuję autorowi to, że nie zawahał się wskazać na bardziej ogól­
ny kontekst, że przedstawił głębsze przyczyny nerwicy. Nerwica stanowi
przecież formę wyrazu choroby całego człowieka — nie sposób omówić
tego wyłącznie w kategoriach jednej specjalizacji medycznej. Przyczyny
psychogenne odnoszą się do życia duszy, ta zaś — podług swej natury
— nie tylko przekracza horyzonty medyczne, lecz jako matryca wszelkich
procesów psychicznych przekracza również granice pojmowania medycz­
nego. Jeśli więc chcemy opracować jeden szczegół, z pewnością powin­
niśmy w jakiś specyficzny sposób ograniczyć horyzont; ale psychologia
396 Życie symboliczne

i terapia nerwic wymagają znalezienia jakiegoś zewnętrznego punktu ar-


chimedejskiego — jeśli tego nie uczynimy, będziemy dreptać w kółko.
Medycyna stanowi przecież tę dziedzinę nauki, która może się zdobyć na
wspaniałe postępy tylko wówczas, gdy zechce pełnymi garściami zapo­
życzać od innych nauk. A zatem medycyna musiała uwzględnić zdobycze
fizyki, chemii i biologii, fakt zaś, iż okazało się to niezbędne w wypadku
medycyny somatycznej, wskazuje na to, że i psychologia nerwic nie po­
trafi się obyć bez zapożyczeń od nauk humanistycznych.
840 Jeśli chodzi o etiologię i terapię nerwic, decydujące jest indywidual­
ne nastawienie. Jeśli poddamy je starannej analizie, przekonamy się, że
zasadza się ono na pewnych osobistych i zbiorowych przesłankach men­
talnych, które równie dobrze mogą wywoływać chorobę, co z niej leczyć.
Tak jak medycyna współczesna nie może poprzestać na stwierdzeniu faktu,
że pacjent zaraził się tyfusem, lecz powinna zająć się również kanaliza­
cją odpowiedzialną za infekcję, tak również psychologia nerwic nie może
już poprzestawać na odkrywaniu etiologii traum czy fantazji infantylnych.
Wiadomo przecież już od dawna, jak bardzo nerwice dziecięce zależą od
sytuacji psychicznej rodziców. Dostatecznie też wiemy, iż „sytuacje psy­
chiczne” nie wynikają wyłącznie z braków osobniczych, lecz związane są
z sytuacjami zbiorowymi — stwierdzenie tego wystarczy, by specjalista za­
jął się także owymi ogólnymi warunkami. Jeśli wybuchnie epidemia tyfusu,
nie wystarczy możliwie starannie zdiagnozować i leczyć tego czy innego
pacjenta. Dawna medycyna musiała poprzestać na podaniu takiej czy innej
mikstury. Medycyna współczesna dzięki naukom pomocniczym zdobyła
środki, za pomocą których może rozpoznać naturę swych medykamentów.
Ale co może uleczyć z nem icy? Chcąc naprawdę odpowiedzieć na to pyta­
nie, psychologia nerwic powinna wyjść poza wąskie ramy medycyny. Kilku
lekarzy już to zrozumiało, Ale również pod tym względem autor niniejszej
książki otworzył na oścież kilka okien.

Zurx’ch-Küsnacht Carl Gustav Jung


SIGM UN D FREUD: ÜBER D E N TRAUM
25 stycznia I90I

Najpierw Freud kreśli plan pracy. Charakteryzuje historyczne ujęcia próbie- 841
m atyki onirycznej.
[1.] D aw na hipoteza ,lito lo g ic z n a ” czy raczej m istyczna, podług któ­
rej m arzenie senne stanowi sensowny przejaw duszy uwolnionej od pęt
zm ysłow ości; transcendentna natm'a psychiczna albo sam a produkuje, albo
— jak zakładał Schubert — stanowi człon pośredniczący pom iędzy św iado­
m ością i objaw iającym bóstwem;
[2.] N ow sza hipoteza Schernera i Yolkelta, podług której m arzenia sen­
ne zaw dzięczają istnienie i skuteczność siłom psychicznym, które za dnia
są spętane;
[3.] K rytyczne ujęcie w spółczesne, podług którego m arzenia senne
można sprowadzić do bodźców peryferyjnych, które częściowo pobudzają
korę mózgową, w szczynając aktywność oniryczną. I wreszcie
[4.] Potoczne m niem anie, podług którego m arzenia serme m ają głębsze
znaczenie czy zgoła przepow iadają przyszłość. Freud — choć z zastrzeże­
niam i — skłania się do tego ostatniego ujęcia, nie odm awia bow iem snowi
głębszego sensu i chce przyznać jakąś rację bytu pospolitej m etodzie tłu­
m aczenia m arzeń sennych, dokonującej reinteipretacji obrazu sennego jako
sym bolu utajonej, sensownej treści.

N a początku swych w ywodów Freud porów nuje m arzenie senne do myśli 842
natrętnych, które w ydają się świadomości równie obce i niewyjaśnione.
Psychoterapia wyobrażeń natrętnych daje klucz do odszyfrowania wy- 843
obrażeń sennych. Tak ja k pacjenta cierpiącego na idee natrętne można bez
trudu naprowadzić na skojarzenia z dominującymi ideami, tak również
400 Życie symboliczne

można podjąć próbę zwrócenia uwagi na to, co kojarzy się z wyobraże­


niami oniiycznymi, jeśli tylko bez nijakiej krytyki pozwolimy objawić się
wszystkiemu, co zazwyczaj tłumimy jako bezwartościowe i zaburzające.
A zatem cłiodzi tu o wszystkie bezwartościowe wyobrażenia psychiczne,
pojawiające się dzień w dzień momentalne percepcje i asocjacje, któiym nie
towarzyszy żadne poważniejsze poczucie wartości.
844 Przykład ze s. 310. Na podstawie rezultatów osiągniętych dzięki zasto­
sowaniu tej metody Freud przypuszcza, że marzenie senne to coś w rodzaju
substytutu, czyli zastępstwa symbolicznego pewnych sensownych, często
związanych z żywymi afektami rozumowań. Mechanizm tego zastępowa­
nia jest tymczasem niejasny, w każdym razie może on wysuwać prawo do
tego, by przyznać mu godność ważnego procesu psychologicznego, skoro
już stwierdzono początkowe i końcowe ogniwo tego procesu. Jawiącą się
świadomości treść marzenia sennego Freud określa mianem „jawnej treści
sennej”. Materiał, przesłanki psychologiczne, a zatem rozumowania zakry­
te dla świadomości, odkrywane dopiero w trakcie analizy, określa on mia­
nem „utajonej treści sennej” . Proces syntetyczny, tworzący z różnorodnych,
jedynie powierzchownie nie związanych ze sobą wyobrażeń, stanowiący
pewnąjedność obraz senny określa on mianem „pracy snu”.
845 W tym miejscu pojawiają się dwie zasadnicze kwestie:
[1.] Na czym polega proces psychiczny przewodzący utajoną treść sen­
ną do treści jawnej?
[2.] Jaki jest motyw tej przemiany?
846 Istnieją marzenia senne, których treść utajona jest całkiem jawna czy
prawie nie ukryta — marzenia jako takie logiczne i zroziuniałe, ponieważ
utajona treść senna jest prawie tożsama co do istoty z treścią jawną. Często
przedstawiają się w taki sposób marzenia senne dzieci, albowiem dziecięcy
świat myśli składa się zasadniczo z wyobrażeń zmysłowych, plastycznych.
Im bardziej złożone, abstrakcyjne są rozumowania dorosłych indywiduów,
tym bardziej zawiłe są nawiedzające je marzenia senne. A zatem wcale nie­
rzadko można tu spotkać całkowicie przejrzysty, wewnętrznie spójny sen.
Często j ednak zdarza się, że marzenia senne dorosłych należą do grupy j ako
takich sensownych i logicznych, lecz niezrozumiałych snów, albowiem nie
sposób przystosować ich sensu do rozumowania świadomości stanu czu­
wania. Znacznie większa grupa marzeń sennych należy jednak do owej
kategorii zawiłych, niespójnych, zdumiewających absurdalnością i nie-
inożebnością obrazów onirycznych. Przedstawiają się one w taki sposób,
ponieważ w pewnym sensie najbardziej odbiegają od swej przesłanki, od
i:ii':;!"!■!

VI. Freud i psychoanaliza 401

utajonego materiału sennego — są one najmniej do niego podobne, przeto


najtrudniej poddają się analizie; i odwrotnie — to właśnie te marzenia sen­
ne wymagają największego nakładu energii psychicznej gwoli preeprowa-
dzenia syntezy.
A zatem dziecięce marzenia senne — klarowne i przejrzyste — w naj­ 847
mniejszym stopniu poddane są przekształcającej aktywności pracy snu.
Z tego względu natura ich jest dość jasna — w większości przypadków cho­
dzi tu o sny życzeniowe.
Dziecko, które cierpi głód, śni o jedzeniu; przyjemność, której odmó­
wiono mu za dnia, pojawia się nocą. Bo przecież w wypadku dzieci chodzi
o proste przedmioty zmysłowe, o proste życzenia — z tego względu rów­
nież marzenie senne jest bardzo proste. Jeśli w wypadku dorosłych chodzi
o podobne przedmioty, również nawiedzające ich sny są proste. Do kate­
gorii tej należą tak zwane „sny dla wygody”, pojawiające się najczęściej
tuż przed przebudzeniem. A zatem na przykład zbliża się pora wstawania,
a wówczas człowiek śni, że już wstał, myje się, ubiera, wychodzi do pra­
cy. Jeśli za dnia człowiek ma przejść jakieś badanie, sen przedstawia jego
przebieg. Ale w wypadku dorosłych nawet pozornie proste marzenia senne
są dość skomplikowane, ponieważ życzenia wewnętrzne kolidują ze sobą,
wzajemnie wpływając na proces formowania obrazu sennego.
Jeśli chodzi o dziecięce marzenia senne i sny dla wygody nawiedzają­ 849
ce ludzi dorosłych, autor ukuł następującą formułę; „Myśl pojawiająca się
w trybie życząc 3mi zastąpiona zostaje myślą przedstawianą w czasie teraź­
niejszym”.
Na drugie postawione tu pytanie — pytanie o motyw przekształcenia 850
utajonej treści w konkretny obraz senny — najłatwiej można by odpowie­
dzieć w tych prostych przypadkach: najwyraźniej przedstawienie spehiie-
nia łagodzi intensywność powstającego, intensywnego życzenia; w ten
sposób życzeniu nie udaje się przełamać zahamowania, a w rezultacie obu­
dzić śpiący organizm. A zatem w tym wypadku marzenie senne pełni urząd
strażnika snu.
Na pierwsze pytanie — pytanie o proces pracy snu — najłatwiej udzie­ 851
lić odpowiedzi, analizując bardziej zawiłe marzenia senne.
Analizując zawiłe marzenie serme, zwracamy uwagę przede wszystkim 852
na spektakularny fakt, że utajony materiał senny jest znacznie bardziej ob-
szemy od zbudowanego na nim obrazu sennego. Z każdym wyobrażeniem
jawnego snu kojarzą się w trakcie analizy przynajmniej trzy czy cztery irme
wyobrażenia, związane jakąś cechą wspólną. Odpowiadające im wyobraże-
402 Życie symboliczne

nie senne często jednoczy w sobie w szystkie różne cechy charakterystyczne


indywidualnych w yobrażeń, które legły u jego podstaw. Freud porównuje
takie w yobrażenie senne do fotografii rodzinnych Galtona, polegających
na nakładaniu na siebie różnych zdjęć. Owo złożenie różnych wyobrażeń
i utw orzenie jednego Freud określa mianem ,Jcondensacji w yobrażeń” . P ro­
cesowi tem u wiele obrazów sennych zaw dzięcza charakter nieokreśloności,
zatarcia. Cóż, ale m arzenie senne nie zna żadnego „albo-albo” , je st to po
prostu jedno „i”.
853 Często przy pow ierzchow nym oglądzie wydaje się, że dwa składające
się na jeden obraz w yobrażenia nie m ają ze sobą nic wspólnego. Jeśli je d ­
nak v>fnikniemy głębiej, okazuje się, że tam, gdzie nie istnieje żadne tertium
com parationis, mai-zenie senne tw orzy takow e, ustanawiając je najczęściej
w formie w erbalnej. Zdarza się niekiedy, że takie różne w yobrażenia m ają
podobnie brzm iącą formę w yrazu językow ego; odpowiednie słowa m ogą
się zatem rym ować, a jeśli dojdzie do spadku uwagi, jedno może zastępo­
wać drugie. M arzenie senne korzysta z tej m ożliw ości na zasadzie qui pro
quo, w iążąc w' ten sposób to, co rozdzielone. W innych w ypadkach marze­
nie senne postępuje nie tylko dowcipnie, lecz w ręcz poetycko, mówi, odwo-
hijąc się do tropów czy metafor, tworzy sym bole i alegorie, jednym słowem
czyni wszystko, by zakryć i pokryć iluzorycznym i podobieństwami różnice.
Proces kondensacji tworzy owe monstrualne postacie w niczym bez m ała
nie odbiegające od baśniowych stworów bajek orientalnych. W życiu co­
dziennym — m niem a współczesny filo z o f— dlatego jesteśm y tacy proza­
iczni, ponieważ w m arzeniach sennych zbyt hojnie szafujem y w yobraźnią
poetycką. A zatem postacie pojaw iające się w zaw iłym marzeniu sennym to
najczęściej form acje mieszane (zob. przy k ład n a s. 321).
854 Utajony m ateriał senny reprezentow any je st w jaw nym m arzeniu sen­
nym przez owe formacje mieszane, tak zwane elem enty senne. Elem en­
ty te nie są niespójne, lecz są związane ze sobą w spólnotą „myśli sennej”
— oznacza to, że często stanow ią różne formy w yrazu jednej i tej samej
dominującej myśli.
855 Te dość zaw ile stosunki tłum aczą wprawdzie w dużym stopniu zawiłość
i niezrozumiałość m arzenia sennego, nie thrmaczą one jednak wszystkiego.
Traktowaliśm y dotychczas wyłącznie o plastycznym aspekcie snu. A spekt
uczuć, afektów, odgryw ających w ielką rolę, nie został at jeszcze uw zględ­
niony.
856 Jeśli analizujem y m arzenie senne, za pom ocą niew ym uszonego koja­
rzenia docieramy w końcu do rozum owań, które niedawno czy dawno temu
- ' i'

t# ii
15
VI Freud i psychoanaliza 403

były dla nas bardzo ważne, a w rezultacie zostały w yposażone w odpow ied­
nie poczucie wartości. Za pom ocą w yjaśnionego tu ju ż procesu kondensa­
cji i reinterpretacji w yobrażenia te zostają wypcłmięte na scenę m arzenia
sennego, a icłi specyficzny charakter mógłby wezwać śniącego do krytyki
i tłumienia, co rzeczyw iście m a m iejsce w świadom ości w stanie czuwania.
Ale afektywny aspekt m arzenia sennego nie dopuszcza do tego, w yposaża
bowiem elem enty senne w uczucia stanowiące skuteczną przeciww agę dla
wszelkiej krytyki, analogicznie ja k się to dzieje w w ypadku idei natrętnych,
na przykład w w ypadku lęku przestrzeni pojawiającego się w formie na­
kazującego afektu lęku, a tym sam ym broniącego w obliczu świadomości
swej uzurpatorskiej pozycji.
Freud zakłada, że afekty odryw ają się od składowych utajonego ma- 857
teriału sennego i przesuw ają się na sen jaw ny, a tym samym przyczyniają
się do uzupełnienia niepodobieństwa pom iędzy snem jaw nym i utajonym.
Proces ów Freud określa mianem „przesunięcia sennego”; ujm ując sprawę
w bardziej w spółczesnych kategoriach, chodzi tu o proces przew artościo­
w ania wartościow ości psychicznych.
A utor m niema, iż za pom ocą obu tych zasad można w dostatecznej for- 858
mie wyjaśnić niejasność i zawiłość m arzenia sennego poruszającego się
pom iędzy prostym, plastycznym m ateriałem wyobrażeń. Obie te hipote­
zy rzucają nowe światło na kw estię bodźca sennego oraz na problematj^kę
zw iązków pom iędzy snem i życiem w stanie czuwania. Istnieją m arzenia
senne w sposób oczywisty związane z życiem na jaw ie — w tym w ypadku
rolę bodźca sennego odgrywa jakieś w ażne wrażenie dzienne. Ale znacznie
częściej bodźcem sennym je st wydarzenie całkiem obojętne, w ręcz niedo­
rzeczne; mim o że jest ono całkiem bezwartościowe, może służyć jako w pro­
wadzenie do długiego, obfitującego w afekty m arzenia sennego. W takich
w ypadkach analiza prow adzi nas w stecz do kom pleksów w yobrażeń, które
— jako takie wprawdzie nieznaczne — za spraw ą jakichś marginalnych od­
niesień kojarzone są z nader w ażnym i wrażeniami dziennymi. W m arzeniu
sennym sprawy marginalne ja w ią się z całą okazałością, to zaś, co znaczące,
jest całkow icie niedostępne świadom ości sennej. A zatem właściwym bodź­
cem sennym nie jest obojętny czynnik marginalny, lecz ukryty gdzieś w tle
potężny afekt. Ale dlaczego afekt opuszcza w jakiś sposób związane z nim
wyobrażenia, wysuwając na ich miejsce w świadom ości rzeczy nikczemne
i bezw artościow e? Dlaczego śniący um ysł stara się przywołać z w szystkich
zakam arków pam ięci to, co zapomniane, zaledwie marginalne i nieważne,
dlaczego to opracowuje, strukturyzuje i komponuje w kunsztowne obrazy?
404 Życie symholiczne

859 Z anim Freud przystąpi do rozw iązania tego problem u, próbuje wskazać
jeszcze itme dokonania m arzenia sennego, pragnąc jasno oświetlić św iado­
m ość celu fiinkcji sennych:
860 M ateriał, ja k i legł u podstaw m arzenia sennego, obejm uje w w ypad­
ku dorosłego indyw iduum poza prostym i i akustycznym i obrazam i pa­
m ięciow ym i także w iele spraw abstrakcyjnych, które nie bez głębszych
uzasadnień zo stają spojone, tw orząc w yobrażenie zm ysłow e. Z a spraw ą
w zględu na m ożliw ość przedstaw ienia treści semicj pow staje now a trud­
ność w pływ ająca na dokonanie senne. A utor czyni w tym m iejscu niew iel­
k ą dygresję, opisując, w jaki sposób m arzenie senne przyw odzi zw iązki
logiczne do plastycznego przedstaw ienia w form ie obrazów zm ysłow ych.
O dnośne obserw acje nie m ają znaczenia dla jego teorii; spraw iają one je ­
dynie, że sen, który stracił kredyt zaufania u publiczności, zostaje nieco
dowartościow any.
861 N ader godne uw agi dokonanie senne polega jed n ak na czymś, co au­
tor określa m ianem ,Jcompozycji sennej” . C hodzi tu o — ja k definiuje
Freud — coś w rodzaju nadm iernego opracow ania, jak iem u poddaw ana
je st nieuporządkow ana m asa elem entów sennych w chw ili sw ego pow sta­
nia, chodzi tu o specyficzną dram aturgizację, często p rzebiegającą zgod­
n ie z w szystkim i regułam i sztuki: o ekspozycję, perypetię i rozw iązanie.
M arzenie senne — jak tw ierdzi — je s t fasadą, zaiste nie do końca pokry­
w ającą w szystkie treści senne. Fasada ta je s t zdaniem Freuda szczytem
nieporozum ienia, jak o że dzięki niej iluzoryczna gra elem entów seimych
zostaje usystem atyzow ana i przedstaw iona w praw dopodobnych zw iąz­
kach. Freud uw aża, że przyczynę tego uform ow ania treści sennej znalazł
w e w zględzie na zrozum iałość. Producenta m arzeń sennych Freud lubi so­
bie w yobrażać ja k o żartobliw ego dajm oniona, któ iy chciałby uprzystęp­
nić rozum ieniu śniącego w łasne plany.
862 Poza tym ostatnim, choć nie zawsze pojaw iającym się dokonaniem,
praca m arzenia sennego nie tworzy bynajm niej nic nowego, intelektualnie
w yższego. To, co w obrazie sennym jest dobre i właściwe, analiza może od­
kryć już w materiale utajonym. Jeśli zaś chodzi o kom pozycję seimą, m oż­
na by mieć wątpliwości, czy nie jest to bezpośrednie dokonanie obniżonej
świadom ości w sensie pobieżnego obłędu w yjaśniającego w porów naniu
z halucynacjami sennymi.
863 W ten sposób dochodzim y do ostatniej kwestii: dlaczego m arzenie sen­
ne wykonuje tę pracę? A utor podczas analizy w łasnych marzeń sennych
najczęściej natykał się na na poły szybko zapominane, na poły nicoczeki-
ii t i i'.;:!!'

VI. Freud i psychoanaliza 405

wane, w prost nieprzyjem ne myśli, które zbliżały się do św iadom ości stanu
czuwania tylko po to, by natychm iast paść ofiarą tłumienia. Freud określa
ten stan myśli mianem „wyparcia” .
Gwoli wyjaśnienia pojęcia w yparcia autor zakłada, iż istnieją dw ie róż- 864
ne m yślotwórcze instancje: dla jednej dostęp do świadom ości jest otwarty,
dla drugiej dostęp ów m ożliw y je st jedynie za pośrednictw em p iem szej
instancji. Ujmując sprawę bardziej dobitnie: na granicy pom iędzy św iado­
m ością! nieśw iadom ością znajduje się aktyw na w stanie czuw ania cenzura
regulująca dopływ myśli do świadom ości w tym sensie, że pow strzym uje
ona w szystkie marginalne, z jakichś w zględów niepożądane m yśli, prze­
puszczając jedynie te, które uchodzą za przyjemne. W stanie snu to, co za
dnia wyparte, na jakiś czas zdobyw a przew agę, cenzura musi ulec i zgodzić
się na kom prom is, którego dowodem jest m arzenie senne. A utor w żadnym
w ypadku nie kryje, że ujęcie to je st zbyt schem atyczne i antropomorficzne,
pociesza się jednak nadzieją, iż pew nego dnia będzie m ożna odkryć obiek­
tywny korelat do tego w jakiejś formie organicznej czy funkcjonalnej.
O słabioną w stanie snu cenzurę uczuć etycznych i krytyki przejść m ogą 865
myśli o w ybitnie egoistycznym zabarwieniu. Ale cenzura ta nie je st tak bez
reszty zlikwidowana — jedynie jej skuteczność została osłabiona, m im o to
w ywiera ona niejaki w pływ na proces kształtowania myśli sermych. M a­
rzenie senne stanowi reakcję osobowości na wnikanie bezpańskich myśli.
Jego treść stanow ią myśli wyparte, które — zniekształcone i zamaskowane
— dochodzą do przedstawienia.
N a podstawie przykładu zrozum iałych i sensownych m arzeń sennych 866
możem y się przekonać, że treścią ich je st najczęściej spełnione życzenie.
Całkiem analogicznie przedstaw ia się sprawa ze snami trudnymi, zawiłymi.
One rów nież zaw ierają spełnienie w ypartych życzeń.
Biorąc pod uwagę przyw ołane tu stosunki, m ożna w yróżnić trzy klasy 867
marzeń sennych:
[1.] m arzenia senne przedstaw iające nie wyparte życzenie w formie nie-
zam askow anej, tak zwane sny typu dziecięcego;
[2.] marzenia senne przedstawiające i spełniające wyparte życzenie w for­
mie zamaskowanej; Freud zalicza do tej grupy większość marzeń sennych;
[3.] m arzenia senne przedstaw iające wyparte życzenie w formie nie-
zamaskowanej. Sny tego rodzaju towarzyszy poczucie lęku jako substytut
zniekształcenia sennego.
Dzięki ujęciu dokonania sennego jako kompromisu możemy się zdobyć 868
na wyjaśnienie snu w ogóle. Pogrążoną w stanie snu świadomość dziemią
406 Życie sym boliczne

opuszcza również energia zahamowali w stosunlcu do sfery wypartego. O ile


jednak śpiący podmiot ciągle jeszcze dysponuje pewną dozą uwagi w stosun­
ku do przybywających z zewnątrz bodźców zmysłowych i może dzięki temu
zlikwidować zaburzające stan snu wpływy, powołując do życia opisujące
i maskujące marzenia senne, o tyle wzbijający wewnętrznie ze sfeiy nieświa­
domości psychicznej bodziec zostaje sparaliżowany przez formację kompro­
misową, a zatem przez analogiczne opisowe marzenie senne. Cel i w jednym,
i w drugim wypadku jest ten sam — chodzi o zachowanie stanu spania. Pięk­
nych przykładów na potwierdzenie tego ujęcia dostarczają tak zwane „sny na
jawie”, niewyczerpane wręcz, jeśli chodzi o wynalazki i opisy mające una­
ocznić nam konieczność kontynuowania stanu snu.
869 Jeśli o to chodzi, nie tak klarowne są zawiłe marzenia senne, Freud
twierdzi jednak, że i w tym, wypadku, zdobywając się na dobrą wolę i wysi­
łek, można wytropić wyparte życzenia. Freud wyznaje tu dość jednostron­
ny pogląd, albowiem jako bodźce senne przedstawia zarówno życzenie, jak
i jego odwrotność, wypartą obawę, która — przedstawiona w formie nieza-
maskowanej — często w przesadnej wręcz formie kwestionuje opisane tu
wyjaśnienie teleologiczne.

Freud. Marzenie senne


Treść

870 Dyspozycja:
Wprowadzenie
[1.] Przykład analizy. Bezkrytyczne śledzenie skojarzeń;
a) jawna treść snu
b) utajona treść snu
[2.] Podział marzeń seimych:
a) sensowne i zrozumiałe
b) sensowne i niezrozumiałe
c) zawikłane
[3.] Marzenia seime dzieci
[4.] Dorośli: sny dla wygody i sny życzeniowe
[5.] Przyczyny obcości marzenia sennego:
a) kondensacja
— za pomocą cechy natur alnie wspólnej,
— za pomocą cechy wspólnej stworzonej przez marzenie senne.
b) Przesunięcie, zniekształcenie, zniekształcenie przykrych myśli
VI. Freud i psychoanaliza 407

c) Plastyczne przedstawienie nieadekwatnych wyobrażeń — me­


tafory
zmysłowe metamorfozy związków logicznych
przyczynowo: przekształcenie lub zwykłe następowanie
alternatywa: = i
podobieństwo, wspóhiota, zgodność
paradoks, szyderstwo, cynizm = absurdy jawnej treści sennej
d) kompozycja w celu uczynienia zrozumiałym
e) przedstawienie wypartych życzeń i myśli
6. Ujęcie teleologiczne: sen, strażnik stanu snu.
OM OW IENIE:
WILLY HELLPACH: GRU NDLINIEN EIN ER
PSYCH O LO GIE D ER H YSTERIE

Ci w szyscy koledzy po fachu, którzy interesują się w ielkim problem em 871


histerii, niew ątpliw ie z zainteresow aniem i rad o ścią p o w itają fakt, że
opublikow ane zostało dzieło, które — sądząc po jego obszerności — daje
obietnicę, iż om aw ia psychologię histerii w sposób gnm tow ny i na jak
najszerszej podstaw ie psychologicznej. K to zna aktualny stan teorii,
zw łaszcza zaś psychologii histerii, ten w ie, iż nasza w iedza je st niestety
zbyt skrom na, aż nadto skromna. N iedoścignione, ciągle jeszcze n iedo­
statecznie doceniane badania Freuda przygotow ały nas na to, że badania
histerii prow adzone będą w przyszłości w perspektyw ie psychologicznej.
W ydaje się, że książka H ellpacha spełnia tę obietnicę. Gwoli ja k najbar­
dziej ogólnej orientacji rzućm y spojrzenie na indeks nazw isk dołączony
do om aw ianego tu dzieła: A rchim edes, Behring, B illroth, Buchner, B ud­
da, Cuvier, D arw in, Euler, Fichte, G alilei, Gall, G oethe, H erbart, Hum e,
K epler, Laplace, de la M ettrie, N ew ton, R ousseau, Schelling itd. — p o ­
jaw ia się tu jeszcze w iele, w iele innych nazw isk znam ienitych osobisto­
ści, w śród których tu i ów dzie natykam y się na nazw isko psychiatry czy
neurologa. N ie ulega w ątpliw ości, że przyszła teoria histerii będzie znacz­
nie w ybiegać poza granice neurologii i psychiatrii. Im głębiej w nikam y
w zagadkę tego zjaw iska, tym bardziej rozciągają się jego granice. Z tego
w zględu H ellpach osadza swe w yw ody na szerokiej podstawie — czyni
tak nie bez pow odu. Jeśli uprzytom nim y sobie, ja k w ielom a dziedzina­
m i nauki parali się osobnicy, których nazw iska pojaw iają się w indeksie
osób, zrozum ieiuy, iż określona w ten sposób przez autora podstaw a p sy ­
chologii histerii niebezpiecznie się poszerza.
w w

410 Życie symboliczne

872 N a podstaw ie różnych w ypow iedzi autora m ożna w ysnuć wnioselt, iż


tych w szystkich, którzy odw ażyli się z lekceważeniem m ów ić o tym zja­
w isku, skłonny on byłby posądzać o złe zamiary. Chciałbym przeto ju ż
na sam ym początku zauw ażyć, że w żaden sposób nie jestem uprzedzony
do H ellpacha. Przeciw nie, przeczytałem jeg o książkę z uw agą i sine ira,
szczerze próbując zrozum ieć j ą i docenić. Tekst do s. 146 m ożna potrak­
tować jak o w prow adzenie. M am y tu do czynienia z dyskusjam i na poły
term inologicznym i, na poły teoretycznym i — zainteresow anie autora
rozciąga się na w szelkie m ożliw e dziedziny nauld, które — w ydaw ałoby
się zrazu — w żaden sposób nie w iążą się z histerią, Z problem atyką tą
luźno się jedynie w iąże kilka aforyzm ów zaczerpniętych z dziejów teorii
histerii, oceny dokonań Charcota oraz innych badaczy. Nie jestem kom ­
petentny, by krytykow ać te nader ogólne dyskusje dotyczące teorii nauki
i badań. Przegląd dziejów badań nad histerią nie je st ani wyczerpujący,
ani nie w nosi nic now ego do samej nauki. Do psychologii nie przyczynia
się, by tak rzec, w żaden sposób.
873 W łaściwe omawianie problematyki tego zjaw iska zaczyna się dopiero
na s. 147. N ajpierw mam y zatem do czynienia z dyskusją na tem at p o d a t­
ności na sugestię. Jeśli o to chodzi, należałoby pochw alnie w ypowiedzieć
się o poglądach i niezawodnym w yczuciu autora: łłellpach podejm uje tu
jeden z najw ażniejszych problem ów teorii histerii. To, że używ ane obecnie
pojęcie podatności na sugestię jest nieco nieokreślone, a zatem niedosta­
teczne, każdy bez trudu zrozumie, Hellpach podejm uje próbę wniknięcia
w problem w pływ ania na wolę, analizując zjaw isko polecenia i sugestii.
Analiza ta prowadzi go do w yjaśnienia faktu czynności machinalnej i de-
motywacji'. uw olnienia się aktu woli od motywu. Posuwając się nader zaw i­
łymi drogami rozum owania, dochodzim y następnie do problem u apereepcji
(w sensie W undta) — problem u ściśle zw iązanego z problem atyką woli.
Jednej z cech apereepcji — wygaśnięciu percepcji — H ellpach przypisuje
szczególne znaczenie. Bodźce pojaw iające się na granicy postrzegalności
w danych warunkach zostają zepchnięte z pola w idzenia na peryferie, je d ­
nak przy usunięciu punktu widzenia zanika źródło bodźca (małe gwiazdki
itd.). O bserw acja ta p er analogiam zostaje rozciągnięta także na apercepcję,
jako że tak zwana aktyw na sytuacja apereepcji przejmuje rolę punktu w i­
dzenia. A zatem apereepcji przypisuje się oddziaływanie w ygaszające per­
cepcję. H ellpach szczegółowo rozwodzi się na ten temat, niestety w sposób
dość niezrozumiały, nie przytaczając dostatecznych argumentów. Wydaje
się, że owo wygaszenie percepcji w ujęciu tego autora je st zjawiskiem zwy-
VI. Freud i psychoanaliza 411

czajnym i prawidłowym. M am y tu jednak do czynienia z pew nym w yjąt­


kiem, albow iem apercepcja nie w ygasza percepcji, przeciwnie. D yskusja na
lemat apercepcji punkt szczytowy osiąga w stwierdzeniu: „K ontrola, jak a
w bardziej pasywnej sytuacji apercepcji rozciąga się na całe pole św iado­
mości, a tym samym um ożliw ia najw ydajniejsze uaktyw nienie w oli, zanika
w m iarę w zrostu napięcia aktywnej apercepcji. To w łaśnie w ów czas po­
w stają się akty roztargnienia” .
N astępne „położenie apercepcji” znajduje Hellpach w „pustce świado- 874
m ości”; podejm uje tu, m iędzy innymi, niew ielką w yprawę w niezabudo­
wane pustynie demetia praecox, wykorzystując negatyw izm jako zjawisko
podatności na sugestię w pustce świadomości katatonika tak jak b y czło­
wiek m ógł mieć pojęcie o tym, ja k przedstaw ia się sprawa ze św iadom ością
katatonika!
N astępujące stw ierdzenie zaw iera podsum ow anie analizy podatności 875
na sugestię: „K om pletną nonsensow ność lub kom pletne nieum iarkow a-
nic uznaję za kryteria w szystkich oddziaływ ań psychicznych, które m oż­
na określić m ianem sugestii” . Nie w iem doprawdy, co z tym począć. Bo
przecież w trakcie liczącej sobie pięćdziesiąt stron analizy pojęcie p o d at­
ności na sugestię pogrążyło się w nieokreśloności, nie w iadom o, w jak i
sposób, nie w iadom o też, w co się przekształciło. O trzym aliśm y w zam ian
dw a osobliw e kryteria sugestii, których początek i koniec tk w ią gdzieś
w niepojętości.
Po czym przystępujem y do lektury rozdziału pośw ięconego tysiącu 876
sym ptom ów histerycznych, ataksji-abazji. Tym, co istotne w tym. rozdziale,
je st podkreślanie zrozum iałości paraliżu histerycznego. N astępny rozdział
poświęcony jest om ówieniu histerycznego zaburzenia percepcji. H isterycz­
n ą nieczułość na bóle autor uw aża za sam odzielną jednostkę chorobow ą —
nie przedstaw ia jednak dowodu. Analogicznie histeryczną nadwrażliwość
uważa za problem fizjologiczny, a nie psychologiczny — rów nież w tym
w ypadku nie podaje przekonujących argumentów. Cóż, ale akurat w w y­
padku histerii należałoby się strzec przed mnożeniem ponad miarę zasad in­
terpretacji, jeśli nie zm uszająnas do tego jakieś pow ażne przyczyny. Gwoli
w yjaśnienia anestezji Hellpach pow ołuje się na apercepcyjne wygaśnięcie
percepcji, owo w spom niane tu ju ż w cześniej, paradoksalne zjawisko, któ­
re możem y uznać za wszystko, tylko nie za klarowny, prosty, niezawodny
fakt. Twierdzeniu, że histerycy przestają czuć, kiedy czuć powinni, można
tylko przyklasnąć — nie m ożna jednak wyjaśniać tego faktu na podstawie
jeszcze mętniejszej, toteż trudnej do stwierdzenia obserwacji.
412 Życie symboliczne

877 Hellpach uważa, że umysłow ość histeryczną charakteryzują fantastycz­


na apereepeja i sterowalność. A percepcja fantastyczna to stan psycholo­
giczny, w w ypadku którego „aktywność fantazji wykazuje skłonność do
upasyw nienia apereepcji” . M ożna tak z grubsza zrozumieć, co Hellpach
rozumie przez te zawiłe słowa. Chciałbym tu jednak oświadczyć, że nie po­
trafię wyrobić sobie jasnego wyobrażenia na ten temat. W ydaje mi się, że
i H ellpach nie m iał jasności w tym względzie, w przeciw nym bow iem razie
mógłby to zakom unikować uw ażnem u czytelnikowi.
878 Sterowalność Hellpach definiuje w następujący sposób: „Sterowalny
jest taki człowiek, który chętnie w ypełnia postaw ione m u zadania, który
czyni to w sposób obojętny psychicznie, czy też w każdym razie zwalczając
opory w ew nętrzne” . Podatność na sugestię, zjawisko, które utonęło w po­
w odzi pojęć i term inów psychologicznych, tutaj pojaw ia się nieoczekiw a­
nie jako zjawisko zgoła niewinne w formie „sterow alności”.
879 W rozdziale pt. Der psychologische Riegel vor der Psychologie der Hy­
sterie docieramy do „rdzennego zjaw iska histerii” . „Dysproporcja pom ię­
dzy błahością przyczyny afektu i siłą jego w yrazu” m iałaby stanowić rdzeń
histerycznej anomalii mentalnej.
880 W ostatniej części książki autor zajm uje się częściowo rozbudow ą i w y­
korzystaniem tw orzonych dotychczas zasad, częściowo zaś dyskusją na te­
m at freudowskiej teorii genezy histerii. Zasługa H ellpacha polega na tym,
że rozum ie on Freuda, że umie ograniczyć i zrów noważyć pew ne jedno­
stronności i przesady tej nauki. Jeśli chodzi o genezę, faktycznie nie udaje
m u się wyjść poza stwierdzenia Freuda; jeśli chodzi o klarowność wywodu,
w yraźnie m u nie dorównuje.
881 Tu i ówdzie Hellpach przedsiębierze w ypady przeciwko „nieświado­
m ości”. Przybiera się do wyjaśnienia pewnych ekspresji histerycznych, nie
odwołując się do hipotezy nieświadomości. Próbki tego rodzaju należałoby
przeczytać w oryginale (s. 401) — jeśli o mnie chodzi, nie w ydają mi się
one przekonujące. Poza tym ekspresje te nie są zjawiskami nieświadomym i
par excellence. H ipoteza nieświadom ości psychicznej zasadza się, ja k w ia­
domo, na całkiem innych faktach, którymi Hellpach się nie zajmuje. Mimo
to on rów nież kilka razy odwołuje się do pojęcia nieświadomości, poniew aż
praw dopodobnie nie może zastąpić go niczym lepszym.
882 Podejm owane przez H ellpacha (w ostatnich rozdziałach) próby w y­
jaśnienia problem u histerii w aspektach socjologicznym i historycznym
należałoby uznać za uleganie pewnej skłonności — dowodzi to, że autor
opanow ał m ateriał w sposób ponadprzeciętny. Niestety, i tutaj grzęźnie on
VI. Freud i psychoanaliza 413

W pojęciach z gruntu banalnych i niepewnych. O gólny rezultat tego


tak szeroko zakrojonego przedsięw zięcia je st zatem nieproporcjonalnie
skromny. Zysk psychologiczny redukuje się do ogłoszenia w ielkich za­
m iarów — zostaje z tego kiłka m ądrych obserwacji i ujęć. Porażka ta jest
w nie najm niejszym stopniu zaw iniona przez niezręczności stylu: kiedy
czytelnikow i w końcu udaje się zrozum ieć jakieś zdanie, jak ąś kwestię,
kiedy ju ż m a nadzieję, że następne zdanie zaw ierać będzie kontynuację
i odpowiedź, co i m sz natyka się na informacje o tym , w jaki sposób autor
w padł na owo pierw sze tw ierdzenie, co może czy co m ógłby w zw iązku
z tym pow iedzieć. W ten sposób rozum ow anie całe posuw a się jakby sko­
kowo — na dłuższą metę jest to nieznośnie męczące: zdum iew a liczba
dygresji, mim o to autor w ylicza, ile jeszcze dygresji dałoby się w zw iązku
z tym czy tam tym poczynić. Z tego w zględu co i rusz w yznaje, że oto w ra­
ca do w łaściwej problem atyki. K siążka cierpi w rezultacie na nieprzejrzy-
stość — niesłychanie utradnia to orientację.
Poważny grzech zaniedbania popełnia autor także w ten sposób, że nie 883
przytacza właściwie żadnych przykładów. Szczególnie daje to o sobie znać
wówczas, gdy mówi o zjawiskach patologicznych. Jeśli ktoś chciałby na­
uczać czegoś nowego, najpierw musiałby po prosm chcieć tego nauczyć. Bez
przykładów nie jest to możliwe. Zapewne ujęcie Hellpacha mogłoby wnieść
coś dobrego i nowego, gdyby autor zechciał zstąpić w nie tak górnolotną
dziedzinę kazuistyki i eksperymentu. Jeśli Hellpach w ogóle chce przem a­
wiać do empiryka, z pew nością powinien wziąć sobie tę radę do serca.

C arl Gustav Jung


Burghölzli
RECENZJE LITERATURY PSYCHIATRYCZNEJ

L, Bruns; Die Hysterie im Kindesalter. Wyd. 2, popr. Halle a.S. 1906. Zna- 884
ny z badań nad symptomatologią i terapią histerii autor wznowił znane nie­
wątpliwie większości lekar2y pismo na temat histerii dziecięcej. Po krótkim
wstępie historycznym autor daje dobry przegląd symptomatologii, trzyma­
jąc się zasadniczo tego, co ważne z empirycznego punktu widzenia, w mia­
rę możliwości pomijając — co uznajemy za godne uznania — wszystkie
osobliwości i dziwaczności. A zatem, uwzględniając wymowne przypadki,
opisuje on różne formy i lokalizacje paraliżów i spazmów, tików oraz zabu­
rzeń podobnych do chorei; somnambulizm, stany letargu i opętania traktuje
bardziej hasłowo (adekwatnie do faktu, że występują one rzadziej). Symp­
tomy bólowe (neuralgie), zaburzenia pracy pęcherza oraz — zwłaszcza
w wypadku histerii tak ważne - - zjawiska psychiczne autor traktuje zbyt
skrótowo. Omawiając etiologię, w związku z pracami Charcota reprezen­
tuje ujęcie, iż dziedziczeniu nie należy przypisywać zbyt wielkiego zna­
czenia. Ważniejsze wydają mu się — i shisznie — przyczyny psychiczne
(z dziedziny psychologii indywidualnej), zwłaszcza zaś naśladowanie złego
przykładu, wpływy błędnego wychowania, strach i lęk. Uważa, że w wielu
wypadkach wpływ patogetmy mają rodzice.
Biorąc pod uwagę fakt, jak często mamy do czynienia z histerią dzie- 885
ci, diagnoza wydaje się szczególnie ważna, albowiem błędna diagnoza
nie tylko opóźnia proces leczenia, lecz z gruntu go psuje. Autor obiema
stopami stoi na gruncie psychogenności, co oznacza, że oczywistemu na­
lotowi psychicznemu w symptomach histerycznych przypisuje on naj­
większe znaczenie w wypadku stawiania diagnozy różniczkowej. Często
jesteśm y zdani na to, by diagnozować na podstawie wrażenia, jakie w da­
nym wypadku odnosimy; z tego względu autor odwołuje się do znanego
ldU*b!i-g*i:*ŁHłl4uJtL!tsJjia^llh*l>fV4i|ii|fli|łfSiii)

416 Ż ycie sym h o lic zn e

Stwierdzenia M oebiusa: „Na podstaw ie w szystkiego, czego zdołałem się


dow iedzieć na tem at natury histerii, jed n e sym ptom y m ogą być histerycz­
ne, inne nie”. A le w tym w ypadku diagnozow anie histerii w w ielu przy­
padkach je st raczej sztuką, a nie nauką. W zw iązku z hipotezą sym ulacji
autor — i należy go za to pochw alić —^ zaleca możliw ie ja k najw iększą
ostrożność.
Terapia w gruncie rzeczy zaw sze jest terap ią psychiczną — woda,
elektryczność itd. oddziaływ ają w yłącznie za spraw ą swej siły sugestyw ­
nej. Jeśli chodzi o szczegóły tego tak w ybornie napisanego rozdziału, da­
jącego tak w iele cennych w skazów ek praktycznych, nie m ogę się nim i
zajm ować.
887 M am y tu do czynienia z pracą napisaną przez praktyka dla praktyków;
z tego w zględu nie można uznać za jej wadę obecności teorii jedynie na za­
sadzie afoiyzm ów — podobnie nie można uznać za wadę faktu, iż autor nie
czyni zadość analitycznem u ujęciu Freuda.
Carl Gustav Jung
Burgholzli

888 Eugen Bleuler: Affektivität, Suggestihilität, Paranoia. Halle a.S. 1906.


Praca ta, skierow ana zasadniczo do psychologów i psychiatrów, ja k w szyst­
kie publikacje Bleulera charakteryzuje się w ielką klarownością; autor om a­
w ia tu temat, który dzisiaj coraz bardziej zbliża się do centrum zaintereso­
wać psychologicznych: afekty oraz ich wpływ' na duszę. Badanie afektów,
podobnie ja k inne dziedziny psychologiczne, cierpi z pow odu wielkiej
niejasności terminologicznej. Z tego w zględu B leuler zrazu ostro oddzie­
la afekty od uczuć intelektualnych — rozdział ten łatwo zrozum ieć, jest
on bow iem nader istotny dla dyskusji naukowej. Afektywność zawierająca
afekty oraz zjaw iska podobne do afektów to pojęcie zbiorcze, pokryw ają­
ce w szystkie nicintelektualne zjaw iska psychiczne, a zatem w olę, emocje,
podatność na sugestię, uwagę itd. Jest to fakt psychiczny, oddziałujący na
somę i psyché.
889 W pierw szej i dragiej części pracy B leuler stosuje to ujęcie do p sy ­
chologii norm alnej. W części trzeciej om aw ia patologiczne zm iany
afektyw ności. W dziedzinie psychopatologii afełctywności przypada
w udziale m ożliw ie ja k najw iększe znaczenie. A bstrahując od w łaści­
wych psychoz afektow ych (obłędu m an iakalno-depresyjnego), afek­
tyw ność odgryw a też p ew n ą rolę w w ypadku psychoz, które zw ykliśm y
traktow ać jak o w znacznej m ierze intelektualne. B leuler dow odzi tego na
(«I

VI. Freud i psychoanaliza

podstaw ie starannie opisanych historii choroby (paranoia originariaY.


HIculer odkrył, że treść obrazu chorobow ego w w ypadku paranoi rozw i­
ja się z zaakcentow anego afektow o kom pleksu w yobrażeniow ego, czyh
/ w yobrażeń, którym tow arzyszy intensyw ny afekt, a zatem w yobrażeń,
które w nienorm alnie silny sposób w p ły w ają na psyché. N a tym polega
przew odnia idea tej pracy.
W ram ach krótkiego referatu nie sposób uczynić zadość w ielu przed- 890
.stawionym w tej pracy perspektyw om , wielkiej obfitości m ateriału em pi­
rycznego. Z tego w zględu książkę tę należałoby polecać przede wszystkim
fachowcom, ale rów nież nie-psychiatrzy, czytelnicy interesujący się przede
wszystkim ogólnymi problem am i psychopatologii, m ogą po n ią sięgnąć,
pewni, że lektura przysporzy im bogatego zysku.
Carl Gustav Jung
Burgholzli

Carl W ernicke: Grundriss der Psychiatrie in klinischen Vorlesungen. 891


Wyd. 2, popr. Leipzig 1906. Po tak nagłej śmierci W emickego Liepmann
i Knapp zadbali o w znowienie tej tak ważnej pracy, która — ja k żadna inna
— w ywołała taki ferment we współczesnej psychiatrii. Wernicke w pew ­
nym sensie ucieleśniał ów kierunek psychopatologii, który — ja k on sam
m niem a — opiera się wyłącznie na danych anatomicznych. Jego książka to
pom nik tego rodzaju myślenia. Poza ogrom ną ilością m ateriału stwierdzo­
nego w sposób em piryczny znajduje się tu wiele uduchowionych spekula­
cji, lecz w szystkie one za punkt w yjścia obierają m yślenie anatomiczne.
K siążka ta to w rzeczy samej owoc pracy oryginalnego um ysłu, który pod
egidą aktywności klinicznej, biorąc pod uwagę odkrycia anatomii mózgu,
pragnie w prowadzić do psychopatologii nowe perspektywy, by w koń­
cu stworzyć syntezę splatających się ze sobą dyscyplin: anatom ii mózgu
i psychologii. Wernicke dowodzi, że je st mistrzem, zawsze wtedy, gdy pro­
ces psychopatologiczny najbardziej się zbliża do anatomii, a zatem przede
w szystkim wtedy, gdy omawia problem y związane z kw estią afazji. Jego
„w prowadzenie psychofizjologiczne” — rozdział, w którym próbuje odpo­
w iedzieć na pytanie o zw iązek danych zaczerpniętych z anatomii mózgu
i psychofizjologii, także czytelnik nie zajm ujący się zawodowo psychiatrią
uzna za najbardziej interesującą lekturę nowszej literatui7 medycznej.

‘ Mowa o paranoi zasadzającej się w dzieciństwie. Później Euglen Bleuler zre-


2ygnował ze stosowania tego pojęcia. [Przyp. wyd.]
418 Życie symboliczne

892 Następny rozdział poświęcony „stanom paranoidalnym” zawiera słynną


hipotezę Wemickego o sejunlccji^ — jest to podstawowy pogląd jego systemu.
Trzeci, najobszemiejszy rozdział tej pracy, traktxije o „ostrych psychozach i sta­
nach chorobowych” — na podstawie wielu przykładów Wernicke omawia m
swe radykalnie przekształcające poglądy kliniczne, które spotkały się z jedynie
powściągliwyin aplauzem fachowców i aż do dzisiaj nie stały się fimdamentem
nowej szkoły. Koncepcje Wemickego — niezależnie od pomysłowości autora
— wychodzą z dość ograniczonego punktu widzenia; anatomia mózgu i klinika
psychiatryczna są oczywiście ważne dla psychopatologii, ale jeszcze ważniej­
sze są dla psychologii — tego brak u Wemickego. Każdy, kto pójdzie ścieżką
przetartą przez tego autora, musi się liczyć z poważnym niebezpieczeństwem
popadnięcia w schematyzm. Z tego względu należałoby życzyć tej tak imponu­
jącej pracy, by nie zdobyła zbyt wielu wyznawców.
Carl Gustav Jung
Burgholzli

893 Albert Moll; Der Hypnotismus, mit Einschluss der Hauptpunkte der Psy­
chotherapie und des Occultismus. Wyd. 4, uzup. Berlin ł907. Znana książ­
ka Molla jest prawie dwa razy gi'ubsza od pracy znanej nam z pierwsze­
go wydania. Część pierwsza, historyczna, bardzo treściwa, rozbudowana
została o cały rozdział poświęcony historii ruchu hipnotycznego. Część
diuga zawiera klarowne, bardzo dobre z perspektywy dydaktycznej wpro­
wadzenie w różne formy i środki techniki hipnotycznej, wywody na temat
pracy hipnotyzera i natury sugestii. Moll podaje tu następującą definicję;
„Sugestia to zjawisko, w wypadku którego w warunkach nieadekwatnych
osiąga się skutek polegający na tym, że wyobrażenie pojawia się przed od­
działywaniem”. Część trzecia, zajmująca się symptomatologią, napisana
jest w sposób bardzo wnikliwy i krytyczny. Przedstawienie to obejmuje
najnowsze zjawiska z dziedziny hipnotyzmu, na przykład mme. Madele-
ine oraz „Małego Hansa”. Nie pojmuję, dlaczego w rozdziale na temat ma­
rzeń semiych Moll nie uwzględnił tak zasadniczych badań Freuda — ba­
dacz ten został zbyt kilkoma krótkimi cytatami. Omawiając stosunki po­
między pewnymi zaburzeniami psychicznymi (zwłaszcza katatonią) oraz
analogicznymi stanami hipnotycznymi, Moll nie zauważył pracy Ragmara
Vogta, która ma pod tym względem pewne znaczenie. W ogóle rozprawa
na temat stosunku patologicznych stanów psychicznych do hipnozy oraz

^Zob. Carl Gustav Jung; Über die Psychologie de Dementia praecox: ein Ver­
such. Gesammelte Werke. T. 3. Par. 55. [Przyp. wyd.]
".i! '

VI. Freud i psychoanaliza 419

pokrewnych zjawisk nie jest ani wyczerpująca, ani przedstawiona w taki


sposób, że mieh’bysmy do czynienia z uchwytnymi rezultatami — nota­
bene, nie mieliśmy z tym do czynienia w żadnym innym podręczniku hip-
notyzmu. Przypadek echolahi, opisywany przez Molla na s. 200, zapewne
jest tak naprawdę przypadkiem prostej katatonii, podobnie jak wielka liczba
innych tak zwanych „chorób imitacyjnych” obserwowanych przez lekarzy
najczęściej wtedy, gdy nie znają oni symptomatologii katatonii. Jeśli Moll
i!
tak sobie mówi o wielkiej podatności na sugestię w stanie snu, to oznacza
to, że pojęcie podatności na sugestię wymaga znacznej rewizji. Omawia­
jąc nieświadomość, autor znowu pomija nader ważne przyczynki Freuda.
Rozdział ósmy na temat „problemów medycznych” zawiera bardzo cenne,
pożyteczne przedstawienie wpływu „autorytetów” na kwestię hipnozy oraz
rzekomych niebezpieczeństw z tym związanych. Omawiając formy terapii
hipnotycznej, Moll muska też problem metody katartycznej. Odwołuje się
tu do pierwotoej publikacji Breuera i Freuda^ mimo że Freud już znacz­
nie wybiegł poza przedstawione tam poglądy. Stosowana przezeń obecnie
technika przedstawia się inaczej od tego, o czym mówi Moll. Löwenfeld“
ostatnio już nie odrzuca Freuda, w każdym razie, jeśli chodzi o nerwicę lęku
(zob, „Mtincłmer Medizinische Wochenscłirift”, 1906). Następne rozdziały
zawierają obszerne przedstawienie różnych metod psychoterapeutycznych
— autor szczegółowo omawia zastosowanie hipnotyzmu w medycynie są­
dowej. Ostatni rozdział o „okultyzmie” zawiera krytyczny przegląd głów­
nych zjawisk „tajemnych”.
Po pracy Leopolda Lowenfelda^ publikacja Molla to niewątpliwie najlep- 894
sze, najpełniejsze wprowadzenie do psychoterapii hipnotycznej. Należałoby
ją gorąco polecać wszystkim lekarzom, zwłaszcza zaś psychiatrom.
Cari Gustav Jung
Burghölzli

Albert Knapp; Die polyneurotischen Psychosen. Wiesbaden 1906. Mamy tu 895


do czynienia z monografią na temat wielonerwicowego kompleksu psycho­
tycznego. Na pierwszych osiemdziesięciu pięciu stronach mamy do czynienia
ze szczegółowo przedstawionymi historiami przypadków i ich epikiyzami.

’ Studien über Hysterie. 1895. [Przyp. wyd.]


'' Zob. Freud/Jung Briefwechsel. 11 F3. [Przyp. wyd.]
^ Der Hypnotismus. Handbuch der Lehre von der Hypnose und der Suggestion.
Wiesbaden 1901. [Przyp. wyd.]
420 Życie symboliczne

Na następnych pięćdziesięciu stronach pojawia się ogólne przedstawienie


najważniejszych symptomów — klarowność wywodu ulatw'ia szybką orien­
tację, Na aparat pojęciowy poważny wpływ wywarła nomenklatura Wernic-
kego — fakt ten nie każdy powita z radością. Uprzywilejowanie określenia
„kinetyczna psychoza ruchowa” stosowana na nazwanie katatonii to coś, cze­
go nie potrafimy zrozumieć, zwłaszcza dlatego, że sformułowanie to oddaje
jedynie obraz stanu, który już w następnej chwili może przedstawiać się cał­
kiem inaczej. Książka ta będzie przede wszystkim przydatna dla psychiatry.
Carl Gustav Jung
Burgholzli

896 M. Reichardt: Leitfaden zur psychiatrischen Klinik. Jena. Godne polece­


nia wprowadzenie do elementów psychiatrii. Wysuwając na plan pierwszy
perspektywę praktyczną, autor w głównym rozdziale poświęconym psy­
chiatrii omawia;
897 Symptomatologię ogólną, podając klarowne, precyzyjne definicje;
898 Metody badawcze, szczegółowo przedstawiając wiele szczegółowych
metod badania inteligencji i zdolności rozumienia.
899 Psychiatria specjalna. Jeśli chodzi o tę problematykę, autor zajmuje się
jedynie kwestiami zasadniczymi. W dyskusyjnym rozdziale poświęconym
dementia praecox akcentuje katatonię i paranoję, tę ostatnią traktując in
globo, nie wdając się w specyficzne diagnozy szkoły Kraepelina, w prak­
tyce zresztą^ bez znaczenia. Książka jest tym bardziej poręczna, że dobrze
opracowano indeks rzeczowy. Główną zaletą tej pracy jest, poza klarowną
stinktura^ godne uwagi ograniczenie się do spraw istotnych. Jeśli chodzi
o prawodaw'stwo odnoszące się do chorych psychicznie, autor zajmuje się
wyłącznie niemieckimi aktami prawnymi. Jeśli chodzi o testy na inteligen­
cję, pomija jedynie praktycznie nie tak nieważną metodę czytania bajek
oraz odtwarzania z pamięci lektury, łnfonnacja, że na terenach wiejskich
w zakładach psychiatrycznych wystarczy 1000-15000 miejsc na milion
mieszkańców, nie odpowiada warunkom szwajcarskim. Pomijając zakłady
piyiwatne, w Kantonie Zuryskim mamy 1300 miejsc w zakładach państwo­
wych, a liczba ta w żadnym wypadku nie jest wystarczająca, biorąc pod
uwagę skalę potrzeb. Tak w ogóle książkę tę należy gorąco polecać nie tyl­
ko studentom, lecz również przede wszystkim lekarzom, którzy mogą się
zetknąć z koniecznością wystąpienia w roli biegłych sądowych.
Carl Gustav Jung
Burgholzli
VI. Freud i psychoanaliza 421

Franz C. Oschle: Grundzüge der Psychiatrie. Wien 1907. A utor— dyrektor 900
zakładu pielęgnacyjnego w badeńskim Sinsheim — na podstawie wielo­
letniego doświadczenia psychiatrycznego próbuje przedstawić fundamenty
psychiatrii w formie podręcznika. W rozdziale pierwszym omawia istotę i
rozwój obłędu. Autor jako ogólne formy nienormalności psychicznej wy­
różnia formę: dystynktywną, afektywną i pierwotnie apetytywną— odpo­
wiada to tak z grubsza psychologii kaniowskiej. Rozdział ten jest trudny w
lekmrze, nie sposób bowiem dostrzec kićirownej struktury, pojawia się wie­
le trudnych słów, styl jest mętny, jak choćby na s. 37: „W stanie snu hipno­
tycznego, stanowiącym najbardziej intensywną i uporczywą formę sztucz­
nie wywołanych przez sugestię niedostatków aparatu psychosomatycznego,
podług Rosenbacha narządowi psychicznemu brakuje możliwości kształto­
wania różnicującej jedności, przeciwstawiającej się innym częściom ciała
(oraz światu) w form ie/ö, mimo że przecież reprezentuje ono tę jedność”
itd. Niechaj ten przykład wystarczy.
W rozdziale drugim, poświęconym obrazom klinicznym obłędu, autor 90)
zamieszcza przedstawienie różnych jednostek chorobowych, dodając wiele
interesujących i oryginalnych poglądów, którym wszakże nie zawsze mo­
żemy przyklasnąć, na przykład wówczas, gdy autor — za Rosenbachem
— twierdzi, że powszechne stosowanie hipnozy przyczyniłoby się do po­
wszechnego ogłupienia publiczności. Jeśli chodzi o podział psychoz, mie­
szają się tu poglądy starsze i nowsze; a zatem oprócz dementia praecox au­
tor omawia jeszcze ostre splątanie halucynacyjne i ostrą demencję (głupotę
uleczalną), odróżnia natomiast paranoję od demcncji paranoidalnej.
Rozdział trzeci zawiera ocenę budzących wątpliwości stanów mental- 902
nych z punktu widzenia psychiatrii sądowej. Pod koniec zamieszczono sta­
rannie opracowany indeks osób i pojęć. Cała ta praca jest zasadniczo eklek­
tyczna, próbuje ze starszej i nowszej psychiatrii wybrać to, co najlepsze,
pokrywając to wszystko politurą filozoficzną. Z tego względu należałoby ją
polecać jako inspirującą lekturę tym wszystkim klinicystom, którzy jeszcze
nie dowiedzieli się o nowszych przemianach w psychiatrii.
Carl Gustav Jung
Burghölzli

Paul Dubois'’: Die Einbildung als Krankheitsursache. Wiesbaden 1907. 903


Autor podaje tu zrozumiały dla każdego zarys swego ujęcia natury i tera-

’ Zob. Freud/Jung Briefwechsel. 115 J. [Przyp. wyd.]


422 Życie symboliczne

pii psychonerwic. Za punkt wyjścia obiera klarowną i zrozumiałą definicję


„fantazji”, dowodząc następnie, na podstawie wielu pouczających przykła­
dów, jaki patologiczny wpływ może mieć jej oddziaływanie. Dubois wy­
wodzi z tego w zrozumiałej formie zasady terapii, polegającej zasadniczo
na racjonalnym pouczaniu chorych o naturze ich symptomów oraz na wy­
chowywaniu ich do myślenia. Oby ta książka oraz wiele innych cennych
prac Dubois, które pilnie należałoby polecać praktykującym psychiatrom,
pomogły wszystkim zrozumieć psychogenną naturę większości nerwic!
Nawet jeśli za pomocą metody przedstawionej przez Dubois nie sposób
dobrać się do każdej nerwicy, to przynajmniej może ona oddziaływać pro­
filaktycznie, toteż z wolna maleje liczba tych, którzy cierpią na symptomy
wywołane za sprawą nieostrożnej sugestii lekarskiej. Pod koniec tej pracy
autor sugemje, że istnieje możliwość rozciągnięcia jego terapii na psychozy
— cóż, psychiatra nie byłby tu tak bardzo optymistyczny.
Carl Gustav Jung
Burgholzli

904 Georg Lomer: Liebe und Psychose. Wiesbaden 1907. Mamy tu do czy­
nienia z raczej beletrystycznym niż naukowym tekstem napisanym gwoli
orientacji w kwestii seksualności i jej pochodnych psychologicznych. Au­
tor zajmuje się głównie opisywaniem normalnych zjawisk psychoseksual­
nych, próbując przybliżyć je wykształconym laikom. Kto chciałby wniknąć
w tę problematykę głębiej, powinien sięgnąć do Flavelocka Ellisa i Freu­
da. Zjawiska patologiczne Lomer omawia jedynie na zasadzie apendyksu,
z charakterystycznym dla tego rodzaju pism, dobroczynnym powstrzymy­
waniem się od pikantnej kazuistyki. W dziedzinie patologii psychoseksu­
alnej, gdzie dysponujemy już pięknymi studiami Freuda, należałoby sobie
jednak życzyć niejakiego pogłębienia.
Carl Gustav Jung
Burgholzli

905 E. Meyer: Die Ursachen der Geisteskrankheiten. Jena 1907. Książka Mey­
era jest bardzo aktualna — przyjmą ją życzhwie nie tylko wszyscy psy­
chiatrzy, lecz również ci wszyscy, którzy w jak najszerszym znaczeniu
interesują się przyczynami chorób psychicznych. Książka ta w pewnym
sensie zaradza też odczuwalnemu brakowi przejrzystego przedstawienia
etiologii psychozy. Autor bardzo wnikliwie omawia tak wiele czynników,
które można by uwzględnić w związku z kwestią przyczyny psychozy.
.1 !

VI. Freud i psychoanaliza 423

Szczególnie starannie omawia problematykę intoksykacji w poświęco­


nym temu rozdziale. Przedstawiając przyczyny psychiczne, które obecnie
stanowią przedmiot gwałtownych kontrowersji, autor zachowuje postawę
spokojnej neutralności, przyznając czynnikom psychicznym więcej miej­
sca niż innemu ujęciu, które całą etiologię chciałoby przesunąć wyłącz­
nie na przyczyny niepsychiczne. Należałoby tu poprawić niewielki błąd;
Freud i Szkoła Zuryska w idzą w dyspozycji psychologicznej jedynie tre­
ściowe determinanty późniejszych symptomów, nie doszukują się w nich
jednak wyłącznych przyczyn psychozy. Autor bardzo dobrze wybrał wie­
lowarstwową literaturę na temat etiologii. Korzystanie z książki ułatwia
starannie opracowany indeks.
Carl Gustav Jung
Burghölzli

Sigmund Freud: Zur Psychopathologie des Alltagslebens. Über Vergessen, 906


Versprechen, Vergreifen, Aberglaube und Irrtum. Wyd. 2., uzup. Berlin
1907''. Za pocieszający należy uznać fakt, że ta ważna książka doczekała
się wznowienia. Mamy tu do czynienia z jedyną obszerniejszą pracą Freu­
da, która — napisana łatwo i wartko — wprowadza, by tak rzec, bez trudu
w świat jego idei. Książka ta jako żywo nadaje się do tego, by nawet laicy
(cóż, tylko niewielu nie jest w tej dziedzinie nie-laikami) zostali wtajem­
niczeni w problemy psychologii freudowskiej. W książce tej nie chodzi
o spekulacje z teorii psychologii, lecz o kazuistykę psychologicznązaczerp-
niętą z codziennego życia. To właśnie owe pozornie nieważne ziządzenia
przypadku, tak często spotykane w życiu codziennym, Freud potraktował
jako materiał badania i na podstawie różnorodnych przykładów pokazał,
w jaki sposób nieświadomość na każdym kroku w najbardziej zaskakujący
sposób wpływa na nasze myślenie i działanie. Wiele przytoczonych przez
autora przykładów trudno zrozumieć, nie należy jednak dać się odstraszyć,
albowiem wszystkie rozumowania nieświadome na papierze nie wydają się
zbyt wiarygodne. O głębokiej prawdzie, jaka tkwi w ideach Freuda, prze­
konać się można tylko wtedy, gdy przeżyje się to na własnej skórze. Dla
tych, których kwestie psychologiczne nie interesują aż tak bardzo, książka
ta może być lekmrąbardzo pobudzającą; dla ludzi wykazujących skłonność
do głębszego myślenia, dla tych, którzy z zamiłowania czy z powodów za­
wodowych interesują się zjawiskami psychicznymi, jest to zasobna kopal-

’ Zob. Freud/Jung Briefwechsel. 27 F 10. [Przyp. wyd.]


424 Życie symboliczne

nia znacznie bardziej plastycznych idei, które dziś mają nieocenione wprost
znaczenie dla dziedziny chorób umysłowych i nerwowych. Jeśh o to cho­
dzi, książka ta to łatwe wprowadzenie w nowsze prace Freuda na temat hi­
sterii*, które — mimo że zawierają tak wielką dozę prawdziwych informacji
— spotkały się z zagorzałym sprzeciwem i nieporozumieniami, których nie
sposób wyjaśnić. Z tego względu pracę tę należy przede wszystkim polecać
psychiatrom i neurologom
Carl Gustav Jung
Biirghölzli

907 Leopold Löwenfeld: Homosexualität und Strafgesetz. Wiesbaden 1908.


Praca ta to owoc walki, jaka obecnie rozgorzała w Niemczech w związku
z osławionym par. 175 Kodeksu karnego. Paragraf ten, jak wiadomo, doty­
czy przeciwnych naturze stosunków seksualnych pomiędzy mężczyznami
oraz stosunków seksualnych ze zwierzętami. Autor przedstawił tu szczegó­
łową historię rozwoju klinicznego pojęcia homoseksualności. Aktualny stan
wiedzy podsumowuje w następujący sposób; „Homoseksualność to anoma­
lia, która w dziedzinie somatycznej pojawia się wprawdzie w towarzystwie
choroby i degeneracji, ale w większości przypadków stanowi odosobnione
odstępstwo psychiczne od normy — nie można tego uznać za chorobliwe
czy zdegenerowane, nie można deprecjonować w związku z tym wartości
indywiduum jako członka społeczeństwa”. Par. 175, uchwalony jedynie
pod wpływem ortodoksów, przy sprzeciwie poważnych autorytetów, udo­
wadniał nie tylko, że jest niepotrzebny i nieludzki — okazało się, że jest po
prostu szkodliwy, albowiem dawał on dobrą okazję zawodowym szantaży­
stom z wszystkimi przyiirymi i odrażającymi skutkami. Książka ta daje do­
bry przegląd całej kwestii homoseksualnej.
Carl Gustav Jung

* Zob. Sigmund Freud; Bruchstück einer Hysterie-Analyse. „Monatschrift fllr


Psychiatrie und Neurologie”. T. 18/1905. S. 285 10; 408-467. Gesammelte Werke.
T. 5. S, 16] i nast.; Studienausgabe. T. 6, S. 83 i nast.; Fragment analizy pewnej hi­
sterii. Przel. Robert Reszke, W; Sigmund Freud; Histeria i lęk {Dzieła. T. 7.). War­
szawa; Wydawnictwo KR 2001. S. 71 i nast.; Drei Abhandlungen zur Sexualtheorie.
Wien 1905. Gesammelte Werke T. 5. S. 29 i nast.; Studienausgabe. T. 5. Trzy rozpra­
wy z teorii seksualnej. Przeł. Robert Reszke. W; Sigmund Freud; Życie seksualne
{Dzieła. T. 5). Warszawa; Wydawnictwo KR 1999. S. 29 i nast. [Przyp. tłum.]
VI. Freud i psychoanaliza 425

Karl Kleist: Untersuchungen zur Kenntnis der psychomotorischen Bewe- 908


gungsstörungen bei Geisteskranken. Leipzig 1908. Książka ta zasadniczo
zawiera historię choroby psychozy ruchowej alias katatonii oraz szczegóło­
we omówienie epil<jytyczne tego schorzenia. Autor podziela poglądy Wer-
nickego, toteż zajmuje się zasadniczo rozważaniami na temat lokalizacji
mózgowych. W rezultacie dochodzi do wniosku, że psychomotoryczne za­
burzenia katatoników uwarunkowane są przez dwa czynniki: inerwacyjne
i psychiczne. Uważa, że ogniskiem schorzenia jest kraniec splotu mózgo-
wordzeniowego, a zatem że znajduje się ono w płacie czołowym. Ponieważ
zaś chorzy zdradzali niekiedy zmęczenie i wyczerpanie, wykonując zasu­
gerowane im czynności, ponieważ symptomy psychomotoryczne wynikają
z zaburzenia w przebiegu przypisanych tym doznaniom rekcji motorycz-
nych, uwarunkowanie psychiczne wskazuje na system mózgowo-czoło-
wy, czyli na płat czołowy. Wniosek ten jest konsekwentny, jeśli już z góry
potraktujemy kompleksy funkcji psychicznych jako apendyks do organów
wykonawczych. Książkę tę ze względu na przenikliwą diagnozę różniczko­
w ą apraksji organicznej polecić należy specjalistom.
Carl Gustav Jung

Oswald Bumke^' Landläufige Irrtümer in der Beurteilung von Geisteskran- 909


ken. Wiesbaden 1908, Ta skromna książeczka daje właściwie więcej, niż
zapowiadałby tytuł. Mamy tu do czynienia z krótkim, przejrzystym zary­
sem psychiatrii, znajduje się tu jednak coś więcej, jak tylko elementarne
przedstawienie psychoz — autor zakłada, że czytelnik będzie już posiadał
niejaką wiedzę na temat głównych typów psychoz. Na tym gruncie autor
omawia kwestie, które zazwyczaj wydają się problematyczne lekarzowi-
niepsychiatrze w związku z koniecznością oceny pewnych schorzeń psy­
chicznych. Z tej perspektywy omawia on etiologię, diagnozę, rokowania
i terapię, podając wiele cennych rad i wskazówek zaczerpniętych z własne­
go doświadczenia. Na końcu umieszczony został artykuł na temat chorób
psychicznych z perspektywy medycyny sądowej.
Tę niewielką książeczkę należy gorąco polecać także ze względu na jej 910
klarowność i poręczność.
Carl Gustav Jung

' Zob. Freud/JungBrießvechsel. 196 J 2. [Przyp. wyd.]


426 Życie symboliczne

911 Christian von Ehrenfels; Grundbegriffe der Ethik. W iesbaden 1907. A u­


tor — profesor filozofii w Pradze — podaje filozoficzne, lecz zrozum ia­
łe przedstawienie sw ych podstaw ow ych kategorii etycznych. W ywody te
punkt kulm inacyjny osiągają w dzisiaj znowu z taką gw ałtow nością om a­
wianym przeciw staw ieniu m oralności społecznej i m oralności indywidual­
nej. Finał tej konfrontacji ~ niezbyt pozytyw ny — charakterystyczny jest
dla nastroju całej tej książki: „M oralność norm atyw na je st raczej tożsama
z w łaściw ą m oralnością społeczną — z tym jednak zastrzeżeniem , że każ­
de indyw iduum pow inno m ieć sw obodę wprow adzania do niej m odyfikacji
— nie takich jednak, które najbardziej odpow iadają jego widzim isię, lecz
takich, za które jest w stanie ponieść odpowiedzialność przed trybunałem
w iecznego i niezgłębionego” .
Carl Gustav Jung

912 Christian von Ehrenfels; Sexualethik. Wiesbaden 1907. Podczas gdy autor
Grundbegriffe der Ethik zdradzał zainteresowania zasadniczo teoretyczne, ta
praca ma wielkie znaczenie praktyczne. Mamy tu do czynienia z najbardziej
klarownym, najlepszym, jakie znam, przedstawieniem i omówieniem postu­
latów z dziedziny etyki seksualnej. Autor podaje zrazu tyleż przemyślane,
ile przejrzyste przedstawienie naturalnej i kulturowej moralności seksualnej.
W następnym rozdziale poświęconym „współczesnej moralności seksual­
nej Zachodu” przedstawia olbrzymie przeciwieństwo pomiędzy postulatami
seksualności namralnej i kulturowej, korzyści społeczne monogamii z jednej
i jej ciemne strony z drugiej strony, czyli prostj^cję, podwójną moralność
seksualną oraz jej destruktywny wypływ na rozrodczość. Omawiając próby
i możliwości reform, autor zajmuje stanowisko ostrożne i podchodzi do tego
z rezerwą, tak samo daleką od filisterskiego akceptowania wszystkiego, co
jest, jak i od pewnych współczesnych dążeń, które chciałyby usunąć wszyst­
kie bariery. Mimo że autor nie przedstawia konkretnego programu reform
(i oznacza to, że nie jest marzycielem!), to jednak w ideach, które wykłada,
znaleźć można wiele oswabadzających moralnie poglądów — z pewnością
przyczynią się one do tego, by przygotować rozwiązanie tego wielkiego pro­
blemu cywilizacyjnego — na razie w wypadku indywiduum. Książka, która
— w przeciwieństwie do innych — nie kryje pod przebraniem tiauko'wym
banałów zdobywających poklask na rynku, lecz skromnie i rozsądnie kreśli
propozycje możliwych rozwiązań, zasługuje na jak najbaczniejszą uwagę.
Carl Gustav Jung
Kiisnacht/Zurych
VI. F reud i psychoanaliza 427

M ax Dost: Kurzer Abriss der Psychologie, Psychiatrie und gerichtlichen 913


Psychiatrie. Leipzig 1908. Ta niew ielka książeczka to now a form a kom ­
pendium psychiatrii ze szczególnym uw zględnieniem m etod testow ania
inteligencji. Psychologia w ypadła w niej nieco zbyt skrom nie, natom iast
rozdział pośw ięcony psychiatrii przynosi dopraw dy w szystko, czego
m ożna oczekiw ać po zarysie. Psychiatra ze szczególną radością pow ita
zestaw ienie różnych m etod badaw czych. W tak przystępnej form ie nie
znajdziem y nigdzie przedstaw ienia tak w ielu reprezentow anych w litera­
turze m etod.
Carl Gustav Jung
Kiisnacht/Zurych

A lexander Pilcz: Lehrbuch der speziellen Psychiatrie fü r Studierende und 914


Ärzte. Wyd. 2 popr. L eipzig-W ien 1909. Nie każda dyscyplina medyczna
znajduje się w okresie dzieciństwa, a z tym właśnie m am y do czynienia
w wypadliu psychiatrii; w zw iązku z tym każdy podręcznik, którem u tak
w ogóle chciałoby się przypisać cechę uniwersalności, m a jedynie znacze­
nie lokalne. M ając na względzie fakt, że dementia praecox to — na przy­
kład w Zurychu — choroba dotykająca prawie połowę pacjentów pojaw ia­
jących się w gabinetach psychiatrycznych, w M onachium zaś od kilku lat
dotyka ona nieco mniej niż połow ę (stało się tak dzięki zastosowaniu no­
w ych teorii), w W iedniu znacznie m niej, w Berlinie pojaw ia się nader rzad­
ko, a w Paryżu prawie wcale, musimy, om aw iając podręcznik psychiatrycz­
ny, po prostu m usim y abstrahować od godnego ubolewania pom ieszania
języków i pojęć i przyjm ować punkt widzenia autora. A zatem w znow ioną
książkę Pilcza należy uznać za w yborną ze względu na jej poręczność i
lapidarność, za dzieło spełniające obietnice. K siążka ta charakteryzuje się
doskonałą strukturą, przedstaw iany tu m ateriał został doskonale sproble-
matyzowany, zaprezentow any jest lapidarnie i precyzyjnie, a mimo to poja­
w ia się tu w szystko, co uchodzi za istotne i pewne. Jest to praca jako żywo
godna polecenia.
Carl Gustav Jung
Zurych-Kiisnacht

W ladim ir M ichailow itsch von Bechterew: Psyche und Leben. Wyd. 2. 915
W iesbaden 1908. A utor z w ielką znajom ością Hteratury przedm iotu nie
om aw ia — w przeciw ieństwie do tego, co sugerowałby tytuł — problem ów
psychologicznych; książka ta traktuje o kwestiach psychofizjologicznych.
428 Życie symboliczne

teoretyzuje na temat tego, co znajduje się pomiędzy duszą i somą, rozpra­


wia o kwestiach energetyki w związku z życiem psychicznym, o stosunkach
jPivcÄe-fizjologia i biologia. Autor poshiguje się stylem aforystycznym,
a rozdziały tej pracy — trzydzieści jeden — związane są ze sobą jedynie
dość luźno. Główna wartość tej pracy polega na zawartych w niej wielu re­
feratach na temat poglądów różnych badaczy oraz na omówieniu różnych
prac. Ten, kto domagałby się syntetycznego czy krytycznego wyjaśnienia
problematyki psychofizjologii, nie otrzyma tego, czego by pragnął. Ten zaś,
kto chciałby zdobyć orientację w tych interesujących i zawiłych kwestiach,
kto chciałby poznać informacje rozproszone w tak wielu miejscach, powi­
nien sięgnąć po tę książkę.
Carl Gustav Jung
Küsnacht-Zurych

916 Maurycy Urstein; Die Dementia praceox und ihre Stellung zum manisch-
depressiven Irresein. Wien 1909. Jak sugeruje tytuł, mamy tu do czynienia
ze stuchum klinicznym na temat diagnozowania dementia praecox — kwe­
stia ta stała się na powrót aktualna za sprawą ostatnich zmian poglądów
szkoły Kraepelina. Nie każdy potrafi naśladować z tak wielką lekkością,
jak to się dzisiaj czyni, oddzielać obłęd maniakalno-depresyjny od demetia
praecox — Urstein też tego nie czyni; poddaje on zasłużonej krytyce prace
Wilmanna i Dreyfiisa, którzy chcieliby ograniczyć diagnozowanie dementia
praecox na korzyść obłędu maniakalno-depresyjnego. Praca Ursteina może
liczyć na sympatię tych, którzy kwestionują gruntowność diagnostyki Kra­
epelina i nie chcą przyjąć poglądu, iż „garniec katatoniczny” przekształco­
no w „garniec maniakalno-depresyjny”. Na s. 125-372 znajdująsię historie
choroby — nie jest to bynajmniej zbędne w związku z faktem, iż praca ta
adresowana jest do specjalistów.
Carl Gustav Jung
Küsnacht-Zurych

917 Albert Reibmayer: Die Entwicklungsgeschichte des Talentem und Genie.


T. I ; Die Züchtung des individuellen Talentes und Genies in Familien und
Kasten. München 1908. Na razie znamy tylko pierwszy tom tej pracy;
mimo to można już rozpoznać, iż będzie to szeroko zakrojone i szczegó­
łowe studium. Tom ten zawiera zasadniczo teoretyczno-konstruktywny
przegląd problematyki, na różne sposoby odnoszącej się do biologii i hi­
storii. Jeśli tom drugi zawierać będzie niezbędne biografie oraz inny ma-
VI. Freud i psychoanaliza 429

teriał, książka ta stanie się w ażnym dziełem zasługującym na uw agę jak


najszerszych kręgów.
Carl Gustav Jung
Küsnacht-Zurych

Paul Näcke: Über Familienmord durch Geisteskranke. Halle 1908. Mamy 918
tu do czynienia z monografią na temat m orderstw popełnianych w rodzinie.
Autor dysponuje m ateriałem zawierającym historie stu sześćdziesięciu jeden
przypadków, które klarownie zestawia, akcentując specyfikę każdego z nich.
Näcke uważa, że liczba tego rodzaju zabójstw w ostatnich czasach stale ro­
śnie. Odróżnia „pełny m ord w obrębie rodziny” od „mordu niepełnego” . Wy­
daje się, to pierwsze zjawisko częściej występuje w wypadlcu osób mniej lub
bardziej zdrowych psychicznie, to dragie zaś częściej zdarza się w wypadku
chorych psychicznie. W wypadku zabójców płci męskiej ofiarami najczęściej
padają żony, w wypadku zabójców płci żeńskiej ofiarami najczęściej padają
dzieci. Jeśli chodzi o czynniki etiologiczne, należałoby rozważyć następu­
jące: w w ypadku m ężczyzn — chroniczny alkoholizm, paranoja, epilepsja;
w wypadku kobiet — melancholia, paranoja, dementia praecox.
Carl Gustav Jung
Küsnacht-Zurych

Theodor Becker: Einführung in die Psychiatrie. Wyd. 4, uzup. Leipzig 919


1908. Ta niewielka, poręczna książeczka pozwala zdobyć szybko i w kla­
rownej form ie orientację w psychiatrii. Jeśli chodzi o klasyfikację psy­
choz, autor jest zasadniczo konserwatywny, albow iem paranoja i dementia
praecox zajm ują tu jeszcze dużo m iejsca. Książkę tę należy polecać jako
„w prow adzenie”, pom ijając rozdział na tem at histerii, który nie spełnia
współczesnych wym agań.
Carl Gustav Jung
Küsnacht-Zurych

August Cramer: Gerichtliche Psychiatrie. Wyd. 4, popr. Jena 1908. Crame- 920
rowskie idee w dziedzinie psychiatrii sądowej należą do najlepszych sw e­
go rodzaju; badacz ten je st gruntowny, wnikliwy, jeśli zaś chodzi o spój­
ność przedstawienia, należy m u przyznać pierw szeństwo przed Hoechem'®.
M ożna tylko żałować, że — ja k wszędzie w psychiatrii — klasyfikacja nie

^ Zob. A lfred E. H oche: H a n d b u ch d er gerichtlichen P sychiatrie. 1901. [Przyp.


w yd.]
430 Życie symboliczne

została tu ujednolicona, nie jest to jednak brak książki, lecz niedostatek


samej dyscypliny. Abstrahując od tego braku, można by polecić tę pracę
wszystkim; cóż, początkujący w tej dziedzinie mogą jej ufać tylko wtedy,
gdy mają na to ochotę. Ale pod każdym innym względem fachowiec nie
powinien narzekać.
Carl Gustav Jung
Küsnacht-Zurych

921 August Forcl“ : Ethische und rechtliche Konflikte im Sexualleben und aus­
serhalb der Ehe. München 1909. Autor rozpoczyna tę pracę w następujący
sposób: „Niniejsza książka stanowi opartą w znacznej mierze na materiale
dowodowym skargę na faryzeizm, nieautentyczność i okrucieństwo cią­
gle jeszcze panującej w naszych czasach moralności i ciągle jeszcze we­
getującego prawa w kwestiach seksualnych”. Wynika z tego, że również
ta praca stawia przed sobą owo wielkie zadanie kulturowe w dziedzinie,
w której Forel położył już tak wielkie zasługi. Mamy tu do czynienia za­
sadniczo z przedstawieniem wielkiej liczby różnych konfliktów psychosek­
sualnych natury moralnej i prawnej. Znajomość tej problematyki posiąść
powinien nie tylko każdy psychiatra, lecz w ogóle każdy lekarz, do którego
zwracają się chorzy z prośbą o radę w trudnej sytuacji życiowej.
Carl Gustav Jung
Küsnacht-Zurych

" August(e) Henri Forel (1848-1931) - dyrektor Burghölzli, poprzednik Euge-


na Bleulera, [Przyp. wyd.]
oZ N A C Z E N IU T E O R II F R E U D A D L A N E U R O L O G I I
I P S Y C H IA T R II

Jeśli chodzi o m edycynę, zashigi Freuda odnoszą się głównie do histerii 922
i nerw icy natręctw. Jego badania w ychodzą od przesłanki, ja k ą je st teoria
psychogenności sym ptom u histerycznego w tej formie, w jakiej sform u­
łow ał to na przykład M oebius, a eksperym entalnie opracował Pierre Ja-
net. W ujęciu tym każdy som atyczny sym ptom łiisteryczny pow inien być
przyczynowo związany z odpowiednim procesem psychicznym . D ow ody
potw ierdzające to ujęcie znaleźć m ożna dzięki krytycznej refleksji na te­
m at sym ptom u histerycznego, Ictóry zrozum ieć m ożna dopiero wówczas,
gdy uw zględnim y czynnik psychiczny. W iele przykładów znaleźć można
w dziedzinie różnorodnych i paradoksalnych zjawisk anestetycznych. Na
rzecz tego ujęcia przem aw ia też fakt, iż sym ptom histeryczny je st podatny
na sugestię. Ale teoria psychogenności nie tłum aczy determinacji indywidu­
alnej sym ptom u histerycznego. Z achęcony dokonanym przez Breuera od­
kryciem związków psychicznych, Freud za pom ocą swej m etody psycho­
analitycznej wypełnił olbrzym ią lukę w naszej w iedzy i pokazał, iż można
zaleźć zjawiska psychiczne determ inujące każdy symptom. D eterm inacja
ta zawsze wychodzi od kompleksu wypartych wyobrażeń zaakcentowanych
emocjonalnie. (Prelegent w yjaśnił to stwierdzenie, przytaczając przypad­
ki na poły zaczerpnięte od Freuda, na poły z w łasnego doświadczenia). To
samo dotyczy rów nież nerw icy natręctw, zdeterm inowanej przez podobne
m echanizm y działające w indywidualnym ukształtowaniu. Jak twierdzi
Freud, seksualność w najszerszym sensie odgrywa pow ażną rolę w procesie
pow staw ania nerw icy — łatwo to zrozum ieć w związku z tym, ja k wielkie
znaczenie ma seksualność dla intym nego życia psychicznego. W bardzo
w ielu przypadkach psychoanaliza m a bezsprzeczną wartość terapeutyczną
432 Żvcie sym boliczne

— oczywiście nie oznacza to, że jest to jedyna form a terapii nerwic. D zię­
ki swej teorii determ inacji psychicznej Freud zdobył również niesłychanie
wielkie znaczenie w psychiatrii, zwłaszcza jeśli chodzi o wyjaśnienie do­
tychczas całkiem niezrozum iałych sym ptom ów dementia praecox. Analiza
tej choroby odkryw a te same m echanizm y psychiczne, które legły u pod­
staw nerwic, a tym sam ym pozw ala zrozum ieć indywidualne form y idei
obłędnych, halucynacji, parestezji i dziw actw hebefrenicznych. Tym sa­
mym w zaskakujący sposób pozwala rozświetlić wielki obszar psychiatrii,
dotychczas spoczywający w całkowitych ciem nościach (referent przedsta­
wił dwa przykłady derrientiapraecox).
W IL H E L M S T E K E L ;
NERVÖSE ANGSTZUSTÄNDE UND
IHRE BEHANDL UNG

Książka ta to bogato udokum entowane m ateriałem kazijistycznym studium 923


stanów lękowych — w pierwszej części autor om aw ia nerwicę lęku, w dru­
gim histerię lęku. Granice kliniczne są w wypadlfu tych grup zakreślone
w sposób dość rozległy, w każdym razie przebiegają one znacznie dalej, niż
zwykło się przyjm ować w dotychczasow ych opisach. Zwłaszcza w w ypad­
ku nerw icy lęku pojaw ia się w iele grup schorzeń, których sym ptom y można
ująć jako ekwiwalenty lęku. H isteria lęku podług swej natury, adekwatnie
do rozm ytych granic, przechodzi w inne formy histerii. W części trzeciej
autor om aw ia ogólną diagnostykę stanów lękowych, terapię, a zwłaszcza
technikę psychoterapii. Tym, co sprawia, że książka ta m a szczególny urok,
jest fakt, iż Stekel — uczeń Freuda — po raz pierw szy podejm uje godną
szacunku próbę um ożliw iającą także innym lekarzom wejrzenie w psycho­
logiczną strukturę nerwic. W swej kazuistyce Stekel nie tylko przedstawia
pow ierzchow ny opis przypadków, z czym zazwyczaj m am y do czynienia
— zw raca też uwagę na najsubtelniejsze pobudki indywidualne, w nikli­
wie opisując psychologiczną genezę przypadku i dalszy przebieg choro­
by pod w pływ em terapii psychoanalitycznej. Wiele przypadków analizuje
z dużą zręcznością i rutyną, jeśli chodzi o inne, przedstawia je tylko tak
z gm bsza, używ ając żargonu psychologicznego — sprawia to, że laik
w tych kwestiach jedynie z trudem będzie mógł nadążyć za jego wywodami.
Takie skróty, które z łatw ością m ogą dać asum pt do zarzutu, iż ze względu
na niezrozum iałość prowadzić m uszą do powstania nieporozumień, iż autor
waży się na przedwczesne interpretacje, są niestety nieuniknione, inaczej
bowiem książka rozrosłaby się w nieskończoność. N a podstawie uwzględ-
434 Życie sym boliczne

niającej wszelkie cechy indywidualne metody Stekel przeprowadza dowód,


iż stany lękowe wszystkie, bez wyjątku wynikają z konfliktów psychosek­
sualnych zakorzenionych w naturze indywidualnej — tym samym ponow­
nie wzmacnia argumentację Freuda, podług którego lęk neurotyczny to nie
innego, jak tylko forma konwersji życzenia seksualnego.
924 O dczuw aliśm y dotychczas bardzo dotkliw y brak kazuistyki w analizach
freudowskich. K siążka Stekla częściow o w ypełnia tę lukę. Jest to lektura
bardzo pobudzająca, tchnie św ieżością, toteż polecać j ą należy w szystkim
lekarzom , nie tylko specjalistom , albow iem im ię nerw ic — utajonych i ja w ­
nych — brzm i „L egion” i każdy lekarz pow inien się liczyć z m ożliw ością,
że będzie m iał z nim i do czynienia.
Carl Gustav Jung
P R Z E D M O W A R E D A K C JI

N a wiosnę 1908 roku odbyło się w Salzburgu pryw'atne spotkanie tych 925
wszystkich, którzy interesują się rozwojem stworzonej przez Sigmunda Freu­
da psychologii oraz możliwościami zastosowaniem jej do chorób nerwowych
i psychicznych. Członkowie zgromadzenia uznali, że opracowanie interesują­
cych ich problemów przekracza granice zainteresowań medycznych, dah też
wyraz potrzebie założenia czasopisma, które mogłoby być punktem zbior­
czym rozproszonych dotychczas prac napisanych z tej perspektywy. W ten
sposób powstał nasz „Jahrbuch” — ma on za zadanie na bieżąco publikować
te wszystkie prace, które w poz>'tywnym sensie zajmować się będą pogłębia­
niem i rozwiązywaniem odnośnych problemów. Tym samym „Jahrbuch” nie
tylko ma umożhwiać wgląd w stale dokonujący się postęp w tym kierunku,
lecz także pozwolić zdobyć orientację w łcwestii stanu i załiresu owych tak
ważnych dla każdej nauki humanistycznej badań.
Dr Carl Gustav Jung
Zurych, w styczniu 1909 roku
UW AGI N A TEMAT:
FRITZ W ITTELS: D IE SEX U E LLE NOT

Książkę tę napisano tyleż żarliwie, co inteligentnie. A utor podnosi tu kwe- 926


stie aborcji, syfilisu, rodziny, dzieci, kobiet i zawodów kobiecych, kierując
się mottem; „Ludzie powinni urzeczyw istniać sw ą seksualność, w prze­
ciw nym bow iem razie skarleją” . Adekwatnie do tego W ittels zabiera głos
w kw estii emancypacji seksualności w ja k najszerszym znaczeniu, przem a­
wiając językiem , który usłyszeć m ożem y jedynie rzadko — językiem bez­
kompromisowym , znam ionującym się praw ie fanatycznym umiłowaniem
prawdy, językiem , którego słuchać nieprzyjem nie, tak jakby ten, kto mówi,
chciał zlikwidować w szystkie iluzje, jakby chciał zdemaskować w szystkie
kłam stwa kulturowe. N ie mnie sądzić etyczne skłonności autora; nauka po­
winna jedynie usłyszeć ten głos i w m ilczeniu stwierdzić, że — ja k zw y­
kle — rów nież ten głos nie jest samotny, albowiem przem aw ia on w im ie­
niu wielu, którzy zam ierzają pójść tą sam ą droga, albow iem mam y tu do
czynienia z pewnym ruchem . Źródła tego rucliu są niewidoczne, mimo to
7. dnia na dzień płynie on coraz bardziej wartkim nurtem. N auka powinna
zbadać, ile praw dy tkwi w przytoczonym materiale dow odowym i odważyć
się podjąć próbę zrozum ienia tego.
K siążkatadedykow anajestF reu d o w i,p o d w ielo m ateżw zg lęd am ib azu - 927
je na psychologii freudowskiej, która zasadniczo uchodzić m oże za nauko­
w ą racjonalizację tego w spółczesnego ruchu. Ale nie należy mylić jednego
z drugim; dla psychologa społecznego ruch ten stanowi problem intelek­
tualny i takim też pozostanie, dla etyka społecznego zaś ruch ów stanowi
wyzwanie, na które W ittels odpow iada we w łaściw y sobie sposób — inni
próbują to uczynić na w łasne sposoby. Słyszymy ich wszystkich. N igdzie
nie byłoby tak wskazane napom nienie, by z jednej strony pow strzym ać się
438 Życ ie symboliczne

od e ntuzjastycznego p oklasku, z drugiej zaś nic gnać n a oślep, lecz b y cai-


kiem chłodno uśw iad o m ić sobie, iż to, o co tak bardzo k łó c ą się ludzie tam ,
na zew nątrz, je s t ró w n ież w alką, k tóra w re w naszy m w nętrzu. A lbow iem
p o w in n iśm y w k o ń cu p rzysw oić sobie z rozum ienie tego, że ludzkość nie
je s t z b io rem n ajróżniejszych indyw iduów , lecz że stanow i ona w znacznej
m ierze p e w n ą w sp ó ln o tę p sy c h o lo g ic zn ą — to, co indyw idualne, ja w i się
jed y n ie ja k o p e w ien w ariant. A le w ja k i sposób m o żem y w łaściw ie ocenić
tę kw estię, jeśH nie potrafim y w yznać, iż sp raw a ta dotyczy ró w n ież nas?
K to potrafi się do tego przy zn ać, ten ró w n ież n ajpierw n a sam ym sobie
spróbuje ro zw iązać ów p roblem — tylko w taki sposób to ru ją sobie drogę
w ielkie osiągnięcia.
928 W ludziach je s t je s z c z e zb y t siln a cy rk o w a ż ąd z a ogląd an ia, c h c ą b o ­
w iem z aw sze w ie d zieć od ra zu i ro z strzy g a ć, kto m a o stateczn ie rację,
a kto nie. Jeśli kto ś ju ż n a u czy ł się bad ać fu n d a m e n ty i z ap lecze lu d zk ie ­
go m y ślen ia i d ziałan ia, je ś li p o z n ał g łęb o k o i z k o rz y śc ią dla siebie, ja k
b a rd zo n asza lo g ik a k ieru je się n ie św ia d o m ą te le o lo g ią b io lo g ic zn ą , w ó w ­
czas szybko m u m ija chęć na p rz y g lą d an ie się w a lce g lad ia to ró w i p rz y słu ­
chiw anie się p u b liczn ej dy sp u cie — c zło w iek taki w o la łb y ro zp raw ić się
z sam y m s o b ą w e w ła sn y m w n ętrzu . Z ach o w u jem y w ó w cz as p e rsp e k ty ­
w ę, k tó ra naszej epoce — p o p rz ed z ił j ą ja k o zn ac zą cy om en N ie tz sc h eg o
— je s t tak bardzo niezb ęd n a. W ittels z p e w n o śc ią nie p o z o stan ie sam otny,
je s t on b o w ie m ty lk o je d n y m z p ierw szy c h ta k w ielu ludzi, k tó rzy ze sz to l­
ni ow ej d o p ra w d y bio lo g iczn ej p sy ch o lo g ii F re u d a w y c iąg n ę li „ e ty cz n e ”
w nioski; niejed en z d o ty ch czas ciągle je s z c z e „ d o b ry ch ” ludzi na w id o k
tego d o z n a w strz ąsu aż do szp ik u kości. Ja k kied y ś z au w a ż y ł p e w ien d o w ­
cip n y F ra n c u z, m o raliśc i p o śró d w szy stk ic h o d k ry w có w m a ją n ajgorzej,
a lb o w iem ich n a jn o w sz e w y m y sły m o g ą by ć tylko niem o raln e. Je st to z a ­
ra ze m śm ieszn e i sm utne, okazuje się b o w iem , ja k n iea k tu aln e stało się
n asze pojęcie m oralności; nie d o staje m u n ajlepszej treści w sp ó łczesn eg o
m y ślen ia, czyli św iadom ości biologicznej i historycznej. Ten n ied o sta tek
p rz y sto so w a n ia p ręd zej czy później w epcłm ic go w p u łap k ę i n ic n ie p o ­
w strz y m a je g o up ad k u . W tym m ie jsc u m uszę przy w o łać sło w a A natola
France: „Bien que le p a ssé leur montre des droits et des devoirs sans cesse
changeant et mouvants, ils se croiraient dupes s ’ils prévoyaient que l ’hu­
m anité fu tu re se fe r a it d ’autres droits, d ’autres devoirs et d ’autres dieux.
Enfin, ils ont p e u r de se déshonorer aux yeu x de leur contem porains en as­
sum ant cetle horrible im m ortalité q u ’est la m orale future. Ce sont là des
em pêchem ents à la rechercher l ’avenir”.
IfJ
■f
'ii;'
’lii ■'

VI. Freud i psychoanaliza 439

N a tym polega szkodliwość naszego starożytnego pojęcia moralno- 929


ści: zam ąca ono spojrzenie na now ości, które — m im o że takie potrzebne
— silą rzeczy ciągną za sobą odium niem oralności. A le to w łaśnie tutaj po­
w inniśm y zachować szczegókiąjasność i dalekosiężność spojrzenia; ruch,
0 którym m ów iliśm y tu w cześniej, parcie do zreform ow ania moralności
seksualnej, to nie żaden w ym ysł kilku lunatyków ~ to zjawisko w ystę­
pujące z w szelkiini pow abam i siły naturalnej. N ie pom oże tu żadne argu­
m entowanie o moralnej racji bytu — najmądrzej postąpi ten, kto to uzna
1 uczyni z tego to, co najlepsze. W ym aga to surowej, brudnej pracy. Książka
W ittelsa daje przedsm ak tego, co nadchodzi — pozw ala przeczuć coś, co
w ielu przerazi i odstraszy. Długi cień tego przerażenia padnie rzecz jasna
na psychologię Freuda, której będzie się zarzucać, iż je s t dobrą pożyw ką
dla wszelkiej zarazy. Już teraz chciałbym obronić j ą przed tym zarzutem.
N asza psychologia to nauka — w najlepszym w ypadku można je j zarzucić,
iż wynalazła dynamit, którego używ a także terrorysta. To, co uczyni z tym
etyk, praktyk, nic nas nie obchodzi i nie ingerujem y w to. Rzuci się do tego
w ielu niepowołanych, którzy zaczną z tym w yprawiać najw iększe szaleń­
stwa — to rów nież nie pow inno nas wzruszać. Cel nasz polega w yłącznie
na tym, by dążyć do poznania naukowego nie dbającego o pow stającą w o­
kół wrzawę. Jeśli religia i moralność rozpadną się przy okazji na drobne ka­
wałki, tym gorzej dla nich, oznaczać to będzie bowiem, iż nie są one trwałe.
Poznanie rów nież jest żywiołem posuw ającym się bez przerw y naprzód siłą
konieczności w ewnętrznej. Tu rów nież nie m a m iejsca na tuszowanie i na
targi — chodzi jedynie o bezw arunkow ą akceptację.
Ale poznanie to nie jest tożsame z różnymi propozycjam i praktyków, 930
nie m ożna go zatem mierzyć m iarą moralności. Osobliwe, trzeba to stwier­
dzić wyjątkow o dobitnie, albowiem ciągle jeszcze spotykamy ludzi z pre­
tensjam i do naukowości, który swe wątpliwości moralne rozciągają nawet
na dziedzinę nauki. Jak każda praw dziw a nauka, rów nież psychoanaliza jest
poza m oralnością — psychoanaliza racjonalizuje nieświadomość, lokując
w hierarchii psychicznej ongiś autonom iczne i nieświadome siły popędowe.
R óżnica pom iędzy stanem wcześniejszym i późniejszym polega na tym, że
człow iek napraw dę chce być tym, czym jest, nie poddając się ju ż na śle­
po zrządzeniom nieświadomości. Podnoszący się tu zaraz kontrargument,
że to niemożliwe, że świat w ypadnie wówczas z posad, odnosi się przede
wszystkim do psychoanalizy — ona to powiiuia zacząć mówić, lecz tylko
oko w oko, albowiem lęk ów je st lękiem indywidualnym. Dość, że ideal­
nym celem psychoanalizy jest osiągnięcie takiego stanu duszy, w którym
440 Życie symboliczne

powinność i obow iązek zastąpione zostaną przez wolę, w którym człowiek


— jak twierdzi N ietzsche — nie tylko panuje nad własnym i błędami, lecz
rów nież jest panem w łasnych cnót. O ile więc psychoanaliza jest racjonalna
— a podhłg swej natury jest ona racjonalna — nie m oże uchodzić za m oral­
n ą czy niem oralną, nie pow inna niczego narzucać ani dawać jakichkolw iek
przepisów. Odczuw ana przez m asy niesam ow ita potrzeba przywództwa
w ielu zmusi do porzucenia stanowiska psychoanalitycznego, do w ym y­
ślania w szelkiego rodzaju „przepisów ”. Jeden przepisywać zatem będzie
„m oralność”, drugi uzna, że człow iek pow inien się „wyszaleć” . Obaj będą
jednak w grimcie rzeczy służyć m asie, ulegając dążeniom , które w m asie
są obecne. N auka pow inna być jednak ponad to, pow inna dawać broń do
ręki chrześcijaninow i i antychrześcijaninow i. Jak wiadomo, nauka nie jest
wyznaniowa.
931 Jeszcze nie czytałem książki o seksuahiości, która tak surowo i niem i­
łosiernie druzgotałaby m oralność w spółczesną, a m im o to zasadniczo była
talca prawdziwa; to w łaśnie z tego w zględu książka W ittelsa zasługuje na
przeez}1:anie, zresztą nie ona jedna — znam y też wiele innych, traktujących
o tym samym, albow iem w ażna jest nie ta czy inna książka, lecz problem ,
któiy wszystkie one omawiają.
O M O W IE N IE ;
E R I C H W U L F F E N : D E R SE X U A L V E R B R E C H E R

Wulffen przedstawia wybiegający daleko w kierunku innych dyscyplin opis 932


przestępstwa seksualnego, nie ograniczając się do kazuistyki kryminali­
stycznej — autor ten próbuje również zgłębić psychologiczne i społeczne
fundamenty zbrodni. Około dwieście pięćdziesiąt stron tej pracy poświę­
ca ogólnym problemom biologii seksualnej, psychologii seksualnej, cha-
rakterologii seksualnej oraz tak w ogóle patologii seksualnej. W rozdziale
poświęconym psychologii seksualnej z pewnością sam autor mógłby się
skarżyć, że nie uwzględnił perspektywy psychoanalitycznej. Inne rozdziały,
poświęcone kwestiom z zakresu kryminalistyki, są niezwykle interesujące,
już choćby dlatego, że autor jest doświadczonym kryminologiem — czytel­
nik, który zechciałby zorientować się w tej dziedzinie, z pewnością zdobę­
dzie tu niemało zachęt. Ilustracje są dobre, w dużej części mają też wielką
wartość psychologiczną.
Dla przyszłego psychoanalitycznego zgłębiania tej dziedziny książka 933
Wulffena — wraz z pitawalem — powinna być cennym źródłem.
O M Ó W IE N IA P R A C P S Y C H O L O G IC Z N Y C H A U T O R Ó W
S Z W A J C A R S K I C H (D O K O Ń C A 19 0 9 R O K U )

Antologia ta zawiera między innymi te prace Szkoły Zuryskiej, których au- 934
torzy zajmują się bezpośrednio psychoanalizą lub też poruszająją w sposób
istotny. Pomięte zostały tu inne prace kliniczne czy psychologiczne. Refe­
raty o pracach Karla Abrahama — nawet o tych, które powstały w Zurychu
— znaleźć można w „Jałurbuch 1909”. Inne prace autorów niemieckich,
których wyniki zbliżają się do rezultatów przedstawionych w Diagnosti­
sche Assoziationsstudien, wymieniono w nagłówkach. Niestety, nie można
było uwzględnić tu literatury kiytycznej, jako że kwestionuje ona nauko­
wość naszych zasad badawczych.

Bezzola (Schloss Hard, Ermatingen); Zur Analyse psychotraumatischer 935


Symptomen. „Journal für Psychologie und Neurologie”. T. 8/1907. Au­
tor ciągle jeszcze stoi na gruncie teorii traumatycznej. Jego metoda co
do szczegółu odpowiada metodzie zastosowanej przez Breuera i Freuda
— metodzie określonej mianem ,ykatartycznej”. Autor ten nie ma pojęcia,
w jaki sposób metoda ta się rozwinęła. Zaleca on modyfikację, którą określa
mianem „psychosyntezy”, wychodząc z następującego założenia: „Każde
przeżycie skuteczne psychicznie dociera w formie pobudzeń oderwanych
od sfery zmysłowej do naszej świadomości. By stać się pojęciem, pobudze­
nia te muszą zostać skojarzone ze świadomością. Ale za sprawą zavviężenia
świadomości proces ów nie może się w pełni odbyć, pewne komponenty
pozostają w nieświadomości czy też uświadamiane są na mocy błędnych
kojarzeń. Psychosyntezy polegać miałaby na tym, by owe jednostkowe
komponenty świadome tak długo wzmacniać za sprawą późniejszej per­
cepcji, by komponenty skojarzone z nimi nieświadomie zdołały się ożywić
444 Ż vcie sym boliczne

- -W ten sposób m ogłoby się to dostać do świadom ości, pociągając za sobą


oderwanie się sym ptom ów psychotraum atycznych” . Teorie te popiera sze­
reg przykładów, przedstaw ionych rzecz jasna z całkowitym niedostrzega­
niem właściw ego tła psychoseksuahiego. W posłow iu znajdujem y atak na
teorię seksuahią Freuda ^ rzecz napisana w typowym tonie zdenerw ow a­
nego autora przytaczającego zawsze te same argumenty.

Binswanger, zob. Jung: Diagnostische Assoziationsstudien. 11.

936 Eugen B leuler (Zurych): Freudsche Mechanismen in der Symptomatolo­


gie von Psychosen. „Psychiatrisch-N eurologische W ochenschrift”. 1906.
Przedstawienie zjaw isk zanikania sym ptom ów oraz związków pom iędzy
różnym i stanam i psychotycznymi.

937 Eugen Bleuler, Carl Gustav Jung: Komplexe und Krankheitsursache bei
Dementia praecox. „Zentralblatt für Nervenheilkunde und Psychiatrie” .
T. 31/1908. S. 220 i nast. W obliczu krytyki M eyera przypuszczonej na
Jungow ską teorię dementia praecox autorzy próbują jasno przedstaw ić swe
stanowisko w kw estii etiologii. N ajsam pierw stw ierdzają zatem, że nowe
ujęcie nie jest ujęciem etiologicznym , lecz sym ptom atologicznym . Kw e­
stie etiologiczne są zawiłe, uwzględniono je jako drugoplanowe. Bleuler
rygorystycznie rozróżnia pom iędzy fizycznym i procesam i chorobowym i
i psychologiczną determ inacją symptomów, którym nie przypisuje znacze­
nia etiologicznego w procesie chorobowym . Jung natom iast pozostaw ia
kw estię etiologii ideogemiej otwartą, jako że w związku z fizycznym i pro­
cesami chorobowym i doniosłą w perspektywie etiologicznej rolę przyznaje
fizycznem u korelatow i afektu.

938 E ugen Bleuler: Affektivität, Suggestibilität, Paranoia. Halle 1906. Książka


Bleulera na tem at afektywności to szeroko zakrojona próba ogólnego psy­
chologicznego opisania i zdefiniowania procesów afektowych; autor pró­
buje zaszeregow ać stw ierdzenia psychologii Freudowskiej. Ujęcie uwagi
i podatności na sugestię jako specjalnych przypadków zjaw isk cząstkowych
afektywności to niew ątpliw ie dobroczynne uproszczenie babilońskiego po­
m ieszania języków panującego w psychologii i psychiatrii współczesnej.
N aw et jeśli nie jest to la'ok ostateczny, to jednak Bleuler um ożliw ia nam po­
znanie w prostej i adekwatnej do doświadczenia formie zawiłych procesów
psychicznych. Psychiatrii pilnie tego potrzeba, albowiem psychiatra zmu-
VI. Freud i psychoanaliza 445

szony jest do obchodzenia się ze skomplikowanymi wielkościami psychicz­


nymi i do myślenia Ba ten temat. Dopóki jednak nie otrzymamy materiahi
z laboratorium psychologii doświadczalnej, czekać możemy jeszcze i sto
łat. Na tym samym gruncie afektywności osadza Bleuler niezwykle ważny
rozdział na temat powstawania myśli paranoidalnych — na podstawie czte­
rech przypadków dowodzi, że akcentowany afektowo kompleks wyobrażeń
stanowi korzeń idei obłędnej.
Referent zadowolił się takim ogólnikowym naszkicowaniem treści oraz 939
tendencji pracy. Szczegóły, jakich w niej tak wiele, nie nadają się do przed­
stawienia w krótkim referacie. Można powiedzieć, że książka Bleulera to
najlepsze, co w tej chwili posiadamy, jeśli chodzi o ogólny opis podstawo­
wej psychologii afektów. Z tego względu lekturę możemy polecić każdemu,
zwłaszcza początkującym.

Eugen Bleuler: Sexuelle Abnormitäten der Kinder. „Jahrbuch der Schwe- 940
izerischen Gesellschaft für Schulgesundheitspflege”. T. 9/1908. S. 623
i nast. Autor w ogólnie zrozumiały sposób opisuje tu perwersje seksualne
dotyczące dzieci, niejednokrotnie odwołując się do psychologii Freuda. Au­
tor opowiada się za seksualnym oświeceniem dzieci, ale nie w formie akcji
przeprowadzanej na skalę masową, lecz w domu, w chwili wybranej przez
rodziców.

Carl Gustav Jung: Diagnostische Assoziationsstudien, zob. 5.

Boite (Brema): Assoziationsversuche als diagnostisches Hilfsmittel. „All- 941


gemeine Zeitschrift für Psychiatrie”. T. 64/1907. Autor wskazuje na możli­
wość zastosowania eksperymentu skojarzeniowego do celów diagnostycz­
nych. Zasadniczo zgadza się z podstawowymi poglądami wyłożonymi
w Diagnostische Assoziatsionsstudien. Fakt, że podał kilka interesujących
przykładów, dodaje plastyczności jego ideom.

Chalewski (Zurych): Heilung eines hysterischen Bellens durch Psychoana- 942


łyse. „Zentralblatt für Nervenheilkunde und Psychiatrie”. T. 20/1909.

Claparède (Genewa): Quelques mots sur la définition de l ’hystérie, „Archi- 943


ves de psychologie”. T. 7/1908. S. 169 i nast. Autor z wielką zręcznością
krytykuje stworzone przez Babińskiego nowe ujęcie histerii. W rozdziale
końcowym podaje własne ujęcie czy też podstawy ujęcia, które jednak pod
Zvcie svmboliczne

wieloma względami wydaje się niepewne. Autor uznaje doniosłość freu­


dowskiej koncepcji wyparcia, przypisując temu znaczenie biologiczne.
Opór psychoanalityczny, który poznał na podstawie własnego doświadcze­
nia, określa on mianem „reakcji odparcia”. W podobny sposób ujmuje rów­
nież migrenę, wymioty, spazmy, kłamstwo, symulację itd. W symptomach
somatycznych dostrzega wskrzeszenie reakcji zdradzanych przez przod­
ków, dla których były one tak samo przydatne. Postrzega mechanizm histe-
riogenny jako „tendencję do odwrotu” do atawizmu w foimie reakcji. Uwa­
ża, że przemawia za tym charakter infantylny, „dyspozycja do zabawy”.
W wywodach tych odczuwamy jednak brak niezbędnego gruntu empirycz­
nego, czegoś, co można zdobyć jedynie dzięki psychoanalizie.

944 Eberschweiler (Zurych): Untersuchungen über die sprachliche Kcmrponen-


te des Assoziation. Rozprawa doktorska, Zurych 1908. „Allgemeine Zeit­
schrift fiir Psychiatrie”, 1908. Mamy tu do czynienia z mozolnym i szcze­
gółowym studium, jakie autor przeprowadził na zlecenie referenta. Wyniki
tej pracy są szczególnie interesujące dla psychologii kompleksowej. Oka­
zało się bowiem, że w eksperymencie skojarzeniowym występują tale zwa­
ne „sekwencje samogłosek”, to znaczy, że następujące po sobie reakcje ak­
centowane są w identyczny sposób. Jeśli zatem zbadamy te „perseweracje”
na okoliczność zbieżności cech kompleksowych, okaże się, że w wypadku
przeciętnej zawartości 0,36 cech kompleksowych na reakcję na jedno słowo
sekwencji samogłoskowej przypada 0,65 cech kompleksowych. Jeśli weź­
miemy pod uwagę poprzedzające sekwencje samogłoskowe dwa skojarze­
nia nie spokrewnione ze sobą dźwiękowo, powstanie następujący szereg:
a) skojarzenie bez sekwencji samogłoskowej 0,10 cech komplekso­
wych
b) skojarzenie bez sekwencji samogłoskowej 0,58 cech komplekso­
wych.

1. Początek sekwencji samogłoskowej (skojarzenie, w wypadku którego


samogłoska akcentowana jest persewerowana w następnym szeregu) 0,91
cech kompleksowych.
2. Człon sekwencji samogłoskowej 0,68 cech kompleksowych,
3. Człon sekwencji samogłoskowej 0,10 cech samogłoskowych,
4. Człon sekwencji samogłoskowej 0,05 cech kompleksowych.
945 Widzimy zatem, że w zależności od zaburzenia kompleksowego wystę­
puje zdecydowana skłonność do perseweracji dźwięku — stwierdzenie to
iii iS ilf;

ils IRlBll'i ^^rnmimmmnv.rni ' -j

VI. Freud i psychoanaliza 447

jest nader ważne dla mechanizmu dowcipu odwohijącego się do brzmienia


i dla rymowania.

Theodore Floumoy (Genewa): Des Indes à la Planète Mars. Etude sur 946
un cas de somnambuklisme avec glosolalie. Wyd. 3. Paryż-Genewa
1900. Nouvelles observations sur un cas de somnambulisme avec gloso­
lalie. „Archives de Psychologie”. 1901. Zakiojone na szeroką skalę i tak
w ogóle doniosłe prace Floumoy na temat przypadku somnambulizmu hi-
steiycznego przynoszą ważny również dla psychoanalizy materiał obser­
wacji na temat systemów fantazjowania — materiał zasługujący tak w ogó­
le na uwagę, ł^zedstawiając przypadek, autor zbliża się wyraźnie do ujęć
Freuda, mimo że jego nowsze poglądy nie zostały zastosowane.

Frank (Zurych): Zur Psychoanalyse {Festschrift fur Forel). „Journal für 947
Psychologie und Neurologie”. T. 13/1908. Po krótkim wprowadzeniu hi­
storycznym autor daje wyraz ubolewaniu, że Freud, nie podając przyczyn,
zrezygnował ze swej pierwotnej metody (na podstawie uważnej lektury
późniejszych pism Freuda można się przekonać, dlaczego autor ten woli
technikę mniej doskonałą od doskonałej — referent). Sam autor ograni­
cza się do hipnozy związanej z pierwotną metodą katartyczną, a podawane
przezeń informacje na temat historii przypadków pokazują, że pracuje on
za pomocą dającej się zastosować praktycznie, wartościowej metody, wy­
kazującej efekty, które zasługują na stanowczą pochwałę. Tym samym nie­
unikniony atak na Freudowską teorię seksualną zostaje nieco złagodzony.
Autor zadaje pytanie: „Dlaczego w tak wielu afektach, w jakie wyposażo­
na jest psyche, powinniśmy dostrzegać jako przyczynę zaburzeń jedynie
afekty seksualne — czyżby afekt seksualny miał być korzeniem wszel­
kich innych afektów?”. (Seksualność w nerwicach nie została wymyślona
a priori — odkr>'to jąna podstawie badań materiału empirycznego, i to dzię­
ki zastosowaniu psychoanalizy — jest to co innego niż metoda katartyczna
— referent). Autor nie stosuje psychoanalizy, albowiem „praktyk nie może
być związany obowiązkiem, by w danym wypadku, wiedziony jedynie
przesłankami teoretycznymi, prowadzić psychoanalizę aż do samego koń­
ca”. (Obowiązek taki jako żywo nigdy nie istnieje, atoli ze względów prak­
tycznych należy posunąć się dalej niż w 1895 roku, gdy owa wcześniejsza
metoda dała już z siebie wszystko, co mogła dać). Frank odniósł wrażenie,
że Freud opanował hipnozę i sugestię pod względem teoretycznym, lecz
w żadnym wypadku nie opanował ich do końca pod względem praktycz-
448 Życie symboliczne

nyiTi. „Owo stałe zmienianie metod mogę sobie wytłumaczyć jedynie na


podstawie faktu, że jako teoretyk nigdy nie prowadził wnikliwych terapii
hipnotycznych, toteż uzyskiwał niezadowalające rezultaty — z tego wzglę­
du nieustannie szukał nowych metod” . „Freud porzucił te metody, mimo
sukcesów, jakie dane mu było w tej dziedzinie odnieść” — powiada autor
nieco wcześniej. Zwracając uwagę na tę sprzeczność, należałoby stwier­
dzić, że Frank całkowicie pomija zarówno późniejsze dzieła Freuda, jak
i prace innych autorów Szkoły Zuryskiej — w przeciwnym razie nie mógł­
by twierdzić (i to w 1908 roku), że metoda katartyczna oraz osiągnięte za
jej pomocą wyniki pozostały „niezauważone”, że doczekały się jedynie
,Jednostkowych weryfikacji”.
948 (Referent nie może się powstrzymać od wskazania na fakt, jak łatwo
można zdobyć orientację w owych jedynie pozornie trudnych kwestiach.
A zatem jeśli jakiś autor staje w obliczu problemu polegającego na pytaniu,
dlaczego Freud zrezygnował ze stosowania hipnozy, to powinien napisać
list do profesora Freuda i zapytać go o to. Referent bardzo przy tym obsta­
je, albowiem w ogóle zasadnicze zło psychiatrii niemieckiej polega na tym,
iż nie chcemy się porozumiewać — zależy nam jedynie na nieporozumie­
niach. Jeśli chodzi o te sprawy, osobista rozmowa prowadzi do usunięcia
wszystkich zbędnych problemów i nieporozumień. Gdyby zasadę tę —
w Ameryce powszechnie stosowaną — uznano również w naszych krajach,
wielu skądinąd szacownych autorów zblamowałoby się ze swymi krj'tyka-
mi, utrzymanymi w dodatku w tonie uniemożliwiającym już z góry jaką­
kolwiek odpowiedź).

Fürst, zob. Jung; Diagnostische Assoziationsstudien, X.

949 Hermann (Galkhausen); Gefühlsbetonte Komplexe im Seelenleben des Kin­


des, im Alltagsleben und im Wahnsinn. „Zeitschrift für Kinderforschung”.
T. 13. S. 128-143. Mamy tu do czynienia z ogólnie zrozumiałym wprowa­
dzeniem do teorii kompleksów oraz zastosowania jej do różnych dziedzin
normalnego i patologicznego życia psychicznego.

950 Isserlin (Monachium); Die diagnostische Bedeutung der Assotiationsversu-


che. „Münchner Medizinische Wochenschrift”. Nr 27/1907. W tym studium
krytycznym autor uznaje wiele ważnych wyników zuryskich studiów sko­
jarzeniowych. Ale tam, gdzie zaczyna się psychologia Freudowska, autor
wycofuje zgodę.
VI. Freud i psychoanaliza 449

Carl Gustav Jung (Zurych): Zur Psychologie und Pathologie sog. okkulter 951
Phänomene. Leipzig: Oswald Mutze 1902*. Praca ta, poza wieloma klinicz­
nymi i psychologicznymi dyskusjami na temat natury somnambulizmu hi­
sterycznego, zawiera także szczegółowe wywody na temat pewnego przy­
padku mediumizmu spirytystycznego. Rozszczepienie osobowości wywo­
dzone jest tutaj z tendencji osobowości infantylnej, autor przedstawia jako
korzeń systemów fantazji seksualne deliria życzeniowe. Wśród przykładów
automatyzmów neurotycznych znaleźć można przypadek kryptomnezji od­
kryty przez autora w To rzekł Zaratustra Nietzschego.

Carl Gustav Jung: Ein Fall von hysterischem Stupor bei einer Untersu- 952
chungsgefangenen. „Journal fflr Psychologie und Neurologie”. 1902.
W przypadku tak zwanego stanu pomroczności Gansera-Raeckego autor
wskazuje na patologiczny zamiar, na wolę choroby, dowodząc, iż mamy tu
do czynienia z odkrytym przez Freuda mechanizmem wyparcia afektu za­
akcentowanego brakiem rozkoszy oraz z delirium o spełnieniu życzenia.

Carl Gustav Jung: Die psychopathologische Bedeutung des Assotiationse- 953


xperimentes. „Archiv für Krim inal-Anthropologie” . T. 22. S. 145 i nast.
Ogólne wprowadzenie do eksperymentu skojarzeniowego i teorii kom­
pleksów.

Carl Gustav Jung: Experimentelle Beobachtungen über das Erinnerung- 954


svermögen. „Zentralblatt für Nervenheilkunde und Psychiatrie”. T. 28/1905.
S. 653 i nast. Autor przedstawia tu szczegóły wprowadzonej przez siebie me­
tody reprodukcyjnej. Kiedy po przeprowadzeniu eksperymentu skojarzenio­
wego badamy probanta, chcąc się dowiedzieć, czy dobrze przypomina sobie
reakcję, na jaką zdobył się w związku z każdym podanym mu słowem-bodź-
cem, okazuje się, że zapominanie pojawia się z reguły przy zaburzeniach
kompleksowych czy zaraz potem. A zatem mamy tu do czynienia z „zapo­
minaniem” w ujęciu Freuda. W związku z zastosowaniem tej metody odkiyć
można cenne z perspektywy praktycznej cechy kompleksu.

Carl Gustav Jung: Die Hysterienlehre Freuds: Eine Erwiderung a u f 955


Aschaffenburgsche Kritik. „Münchner Medizinische Wochenschrift”. Nr.

' Gesammelte Werke. T. 1, O psychologii i patologii tzw. zjawisk tajemnych.


Przeł. Elżbieta Sadowska. Wstęp: Jerzy Prokopiuk. Warszawa: Sen 1991. [Przyp.
thjm.]
450 Życie svmboliczne

47/1906^ Jak wskazuje tytuł, mamy tu do czynienia z pismem o cłiarakte-


rze polemicznym, próbującym zachęcić przeciwnika, by wreszcie zapoznał
się z metodą psychoanalityczną i dopiero potem wydawał opinie. Tekst ten
0 tyle ma dzisiaj wartość większą niż histoiyczna, o ile określa on punlct
wyjścia — dziś to możemy już stwierdzić — kwitnącego już ruchu.

956 Carl Gustav Jung: Die Freudsche Hysterietheorie. „Monatscłirift für Psy­
chiatrie und Neurologie”. T. 23/4. 1908. S. 310 i nast.^ JViamy tu do czynie­
nia z referatem napisanym na prośbę prezesa Międzynarodowego Kongresu
Psychiatrycznego (Amsterdam, 1907). Te ograniczone do podstawowych
stwierdzeń uwagi odpowiadają wczesnemu stanowi wiedzy autora — oczy­
wiście, stan ów uległ zmianie, w miarę jak autor zdobywał coraz to nowsze
doświadczenia. Teorię Freuda autor przedstawia w perspektjrwie historycz­
nej, kreśląc jej ewolucję od metody katartycznej do psychoanalizy. Autor
podejmuje tu próbę przedstawienia możliwości intelektualnych tkwiących
w zasadach psychoanalitycznych, możliwie jak najbardziej zbliżając je do
tego, co już znane. Gwoli zilustrowania psychoanalitycznego ujęcia histe­
rii przedstawia przypadek takiego schorzenia, redukując go do schematu.
Wnioski końcowe (w ski-ócie) brzmią, jak następuje: na gruncie konstytu­
cji wyrastają pewne formy przedwczesnej aktywności seksualnej mniej lub
bardziej peiwersyjnej natury. Wyobraźnia powoduje, że powstają komplek­
sy wyobrażeń niezgodne z innymi treściami świadomości, toteż podlegające
wyparciu. Do procesu wyparcia włączone jest przeniesienie libido na uko­
chaną osobę — w wyniku tego dochodzi do wielkiego konfliktu emocjonal­
nego, który później daje asumpt do wybuchu właściwego schorzenia.

957 Carl Gustav Jung; Associations d ’idées familiales (avec 5 graphiques).


„Archives de Psychologie”. T. 7/1907'*. Na podstawie materiału zebranego
pi zez Fürsta autor przedsięwziął obliczenia związane z przeciętnym zróżni­
cowaniem typów skojarzeń. Wyniki zostały przedstawione matematycznie
1 graficznie.

958 Carl Gustav Jung: L ’analyse des rêves. „Année psychologique”. Publiée
par. Alfred Binet. T. 15/1909. S. 160^ Autor próbuje skrótowo przedstawić

’ Gesammelte Werke. T. 4. [Przyp. tłum.]


' Gesammelte Werke. T. 4. [Przyp. tłum.]
‘ Pt. Die familiäre Konstellation. Gesammelte Werke. T. 2. [Przyp. tłum.]
’ Pt. Die Traumanalyse, 1909. Gesammelte Werke. T. 4. [Prz3^ . tłum.]
VI. Freud i psychoanaliza 451

zasady freudowskiej metody objaśniania marzeń sennych, poshigując się


materiałem zaczerpniętym z własnych doświadczeń.

Carl Gustav Jung; Über die Psychologie der Dementia praecox. Ein Ver- 959
such. Halle 1907*. Telcst ten podzielony został na pięć rozdziałów:
1. Krytyczne przedstawienie teoretycznych poglądów na temat psycholo­
gii dementia praecox, jakie do roku 1906 spotkać można było w literaturze
przedmiotu. Wynika z tego, że tak w ogóle traktowana jest ona jako zaburze­
nie, któremu różni autorzy nadają całkiem inne miana; ponadto kilku autorów
mówi o „utrwaleniu” i „odszczepieniu szeregów wyobrażeniowych”. Freud
jako pierwszy wyjaśnił mechanizm psychogenny demencji paranoidalnej.
2. Akcentowany uczuciowo kompleks oraz jego ogólne oddziaływania
na psyché. Mamy tu do czynienia z rozróżnieniem ostrego i chronicznego
oddziaływania kompleksu — autor rozumie przez to bezpośrednie i chro­
niczne opracowywanie treści kompleksu.
3. Wpływ kompleksu zaakcentowanego uczuciow'o na wartościowość
skojarzenia. Autor szczegółowo przedstawia tu wpływ kompleksu na sko­
jarzenie, kładąc akcent na biologiczny problem opracowania kompleksu
w jego stosunku do psychologicznego przystosowania się do środowiska.
4. Dementia praecox i histeria. Porôyvnanie. W rozdziale tym podany
został możliwie jak najbardziej wniklivi^ opis podobieństw i różnic pomię­
dzy obiema chorobami. Wniosek końcowy powiada: histeria w swym naj­
bardziej wewnętrznym rdzeniu zawiera kompleks, którego nigdy nie moż­
na było tak do końca pokonać na płaszczyźnie świadomości. In potentia
istnieje jednak taka możliwość. Dementia praecox zawiera zaś kompleks,
którego nigdy nie będzie można pokonać — z tego względu mamy tu do
czynienia z permanentnym utrwaleniem.
5. Analiza przypadku demencji paranoidalnej jako paradygmat. Chodzi
tu o tak zwany przestarzały i absolutnie typowy przypadek tworzenia na
masową skalę neologizmów — można je analitycznie całkiem dobrze wy­
jaśnić, a analiza potwierdza treść poprzedniego rozdziału.
Książkę tę przełożyli na angielski Peterson i Brill, dodając obszerny 960
wstęp. Po angielsku opublikowana pt. The Psychology o f Dementia p ra­
ecox (Nervous and Mental Diseases Monograph Series Nr 3). Authorized
Translation with an introduction by Frederick Peterson, M.,D., and A.A.
Brill, Ph. B„ M.D. New York 1909.

' Gesammelte Werke. T. 3. [Przyp, tłum.]


452 Życie symboliczne

961 Carl Gustav Jung; Diagnostische Assoziationsstudien. Beiträge zur experimen­


tellen Psychopathologie. Hg. von Dr. Carl Gustav Jung. Leipzig; Barth 1906^.
Tom ten zawiera wybór prac autorów należących do Szkoły Zuryskiej na temat
skojarzenia i eksperymentu skojarzeniowego — prace te publikowane były już
wcześniej w „Journal % Psychologie und Neurologie’’. Pomijając perspekty­
wę psychologiczną, prace te powinny zainteresować lekarzy-praktyków, albo­
wiem to właśnie na podstawie tych badań opracowano diagnostyczny ekspery­
ment skojarzeniowy — eksperyment, który szybko i w sposób niezawodny in­
formuje nas o najważniejszych kompleksach. Owo zastosowanie diagnostycz­
ne jest najważniejsze; wtórne, w wielu wypadkach zaś niepewne znaczenie ma
ten eksperyment w związku z zastosowaniem w funkcji środka pomocniczego
w stawaniu klinicznej diagnozy różniczkowej.

962 Eugen Bleuler. Przedmowa do: Über die Bedeutung von Assoziationsversu­
chen. S. 1—6. Skojarzenie słowne to jedna z niewielu formacji, które można
ująć za pomocą eksperymentu. Rezultaty tego rodzaju prób budzą wielkie
nadzieje, albowiem w aktywności skojarzeniowej odzwierciedla się cały
byt psychiczny, cała przeszłość psychiczna, cała teraźniejszość psychiczna
z wszystkimi doświadczeniami i dążeniami. Jest to „wskaźnik wszystkich
procesów psychicznych, które powinniśmy odszyfrować, by poznać całego
człowieka”.

963 Artykuł 1: Carl Gustav Jung, Franz Riklin (Zurych); Experimentelle Unter­
suchungen über Assoziationen Gesunder. S. 7-145. U podstaw tej pracy
legło pragnienie zebrania i przedstawienia większego materiału skojarzeń
osób zdrowych. Praca ta ma informować, na ile obszerny jest materiał,
który można uzyskać na podstawie badania osób nomialnych. Gwoli nu­
merycznego przedstawienia tego obszernego materiału potrzebowaliśmy
jakiegoś schematu czy też poszerzenia i ulepszenia znanego już schema­
tu opracowanego przez iCraepelina i Aschaffenburga. Zaadaptowany przez
obu tych autorów system uporządkow'any jest podług perspektyw logiki
i języka, pozwalając ująć materiał arytmetycznie, w' formie niezbyt dosko­
nalej, lecz wystarczającej, jeśli chodzi o nasze potrzeby. Najpierw zatem
opracowano kwestię, czy i jakie typy form reakcji występują w stanie nor­
malnym. Okazało się, że probanci wykształceni przeciętnie wykazują płyt­
szy typ reakcji niż probanci niewykształceni, okazało się również, że można

’ Gesammelte Werke. T. 2. [Przyp. tłum.]


VI. Freud i psychoanaliza 453

wyróżnić dwa podstawowe typy, które — biorąc pod uwagę stopniowanie


— przechodząjeden w drugi: typ rzeczowy i typ egocentryczny. Jeden re­
aguje, zdradzając niewieie uczuć, drugi zdradza wszelkiego rodzaju oznaki
uczuciowe. Z perspektywy praktycznej interesujący jest zwłaszcza ten dru­
gi typ; można w nim wyróżnić dwa inne nastawienia: rozpada się on na tak
zwany typ konstelacyjny czy kompleksowy oraz na typ predykatywny. Ten
pierwszy usiłuje wyprzeć silne uczucia, ten drugi zaś próbuje je okazywać.
Zmęczenie, senność, zatrucie alkoholowe, mania spłaszczają typ reak- 964
cji. Spłaszczenie to polega zasadniczo na zaburzeniu uwagi w tych stanach.
Można dowieść tego w taki sposób, że za sprawą specyficznego ustalenia
warunków eksperymenm rozszczepia się uwagę i dopiero wówczas prze­
prowadza się eksperyment — pojawiają się wówczas rezultaty potwierdza­
jące to stwierdzenie.

Artykuł 2. K. Wehrlin (Zurych): Über die Assoziationen von Imbezillen und 965
Idioten. S. 146-174. Autor referuje tu wyniku eksperymentu skojarzenio­
wego przeprowadzonego na grupie trzynastu imbecyli. Skojarzenia więk­
szości z nich zdradzają pewien typ reakcji, tak zwany typ definicyjny. A oto
charakterystyczne reakcje:

Zima — składa się ze śniegu.


Śpiewanie — połega na nutach i śpiewnikach.
Ojciec — członek obok matki.
Wiśnia — sprawa ogródkowa.

Imbecyle przejawiają tym samym skrajnie zintensyfikowane nastawie- 966


nie na intelektualne znaczenie słowa-bodźca. Charakterystyczne, że typ ten
występuje akurat w wypadku osobników słabszych intelektualnie (zob. pra­
ca panienki Fürst).

Artykuł 3: Carl Gustav Jung: Analyse der Assoziationen eines Epilepti- 967
kers. S. 175-192. Skojarzenia epileptyka zdradzają dobitny typ definicyjny
i zawiły charakter, przejawiający się szczególnie w formie potwierdzania
i uzupełniania własnych reakcji:

Warzywo — to owoc warzywa.


Silny — jestem silny.
Wesoły — jestem wesoły, jestem radosny.
454 Życie symboliczne

968 Mamy tu ponadto do czynienia z niesłychaną ilością akcentowanych


uczuciowo odniesień egocentrycznych wypowiadanych w formie nie za­
maskowanej. Tak w ogóle mamy też do czynienia z pewnymi oznakami, na
podstawie których możemy przypuszczać, że epileptycznej tonacji uczucio­
wej przypada w udziale specyficzna perseweracja.

969 Artykuł 4: Carl Gustav Jung: Über das Verhalten der Reaktionszeit heim
Assoziationsexperimen^. S. 193-198. Studium to zajmuje się badaniem nie­
znanych dotychczas przyczyn nienormalnego wydłużenia pewnych czasów
reakcji. Rezultaty są następujące: osoby wykształcone reagują przeciętnie
szybciej niż osoby niewykształcone. Czas reakcji w wypadku kobiet jest,
przeciętnie rzecz biorąc, znacznie dłuższy niż w wypadku mężczyzn. Ja­
kość gramatyczna słowa-bodźca ma jakiś wpływ na czas reakcji, podob­
nie jak na poprawność logiczną skojarzenia. Czasy reakcji przekraczające
prawdopodobieństwo w znacznej mierze wynikają z interferencji bardzo
często nieświadomego (wypartego) kompleksu — z tego względu są one
ważnym środkiem pomocniczym w procesie poszukiwania wypartego
kompleksu. Faktu tego dowodzi wiele przykładów analiz ukonstelowanych
w ten sposób skojarzeń.

970 Artykuł 5: Eugen Bleuler: Bewusstsein und Assoziation. S. 229-257. I^aca ta


przedstawia zaczerpnięte z literatury i kazuistyki dowody na poparcie faktu,
że „w alccie obserwacji nie można viytyczyc granicy pomiędzy tym, co świa­
dome, i tym, co nieświadome” i że te same formacje i mechanizmy fiinkcjo-
nalne, jakie znajdujemy w świadomości, znaleźć można również poza nią
— wpływają one na nas7Ąpsyche tak samo, jak analogiczne procesy świado­
me. „W tym sensie istnieją nieświadome doznania, percepcje, wnioski, uczu­
cia, obawy i nadzieje, różniące się od analogicznych zjawisk świadomych
jedynie tym, że nie sposób dowieść występowania tu cechy świadomości”.
Bleuler przede wszystkim wskazuje na przypadld osobowości wielorakiej,
zauważając, iż nie można mówić o jednej nieświadomości, albowiem w tym
wypadku możliwa jest wręcz nieskończona ilość konstelacji nieświadomych.
Gmpowanie elementów pamięciowych z różnymi osobowościami to proces
zachodzący bez wyjątku pod miarodajnym wpływem afektów.
971 Bleułer traktuje cechę świadomości jako coś marginalnego, albowiem
procesy psychiczne muszą być uświadamiane jedynie w specyficznych

*Gesammelte Werke. T. 2. [Przyp. tłum.]


VI. Freud i psychoanaliza 455

\yarunkach — wówczas, gdy wchodzą w skojarzenie z tymi wyobraże­


niami, doznaniami, dążeniami, które w danej chwiU stanowią o naszej
osobowości”.

Artykuł 6: Carł Gustav Jung: Psychoanalyse und Assoziationsexperimenf. 972


S. 258-281. Praca ta powstawała pod silnym jeszcze wpływem teorii ner­
wic Breuera-Freuda, a zatem pod wpływem teorii traumy psychicznej.
Symptom neurotyczny to zasadniczo symbol wypartych kompleksów wy­
obrażeniowych. Eksperyment skojarzeniowy odsłania zaburzone reakcje
na te słowa i rzeczy, które prowadzą nas wprost do nieznanego komplek­
su — jeśh o to chodzi, eksperyment ten może być cenną pomocą podczas
analizy. Możliwość ta poddana została dyskusji tia podstawie przypadku
nerwicy natręctw. Zestawienie zaburzonych reakcji z legendą wskazuje na
to, że mamy do czynienia z występowaniem rozległego kompleksu erotycz­
nego zawierającego szereg określeń indywidualnych. W ten sposób można
uzyskać głęboki wgląd w osobowość aktualną; psychoanaliza pokazała, że
uzasadnione są pobudzone przez ekspei-yment skojarzeniowy oczekiwania,
a zatem uzasadniony jest też wniosek, iż eksperyment ten umożliwia zba­
danie kompleksu kryjącego się za symptomami neurotycznymi. Każda ner­
wica zawiera kompleks, na który można wpłynąć za pomocą eksperymentu
skojarzeniowego — kompleks, któremu na podstawie wielu doświadczeń
przypisać należy znaczenie kauzalne.

Artykuły 7-12 opublikowane zostały w II tomie Diagnostische Asso­


ziationsstudien.

Artykuł 7: Franz Riklin (Zurych): Kasuistische Beiträge zur Kenntnis hy- 973
sterischer Assoziationsphänomene. S. 1-30. Autor bada zjawiska skoja­
rzeniowe u ośmiu histeiyków, dochodząc do następujących wniosków: na
plan pierwszy w wypadku histerycznego typu reakcji wysuwają się robiące
wrażenie mniej lub bardziej autonomicznych kompleksy wyobrażeniowe
mające wielką wartość afektową — wydaje się, że ich rozwój przebiega
bardziej gwałtownie niż w wypadku osób zdrowych. Ten kompleks czy te
kompleksy dominują w typie reakcji prawie bez wyjątku, toteż ekspery­
menty skojarzeniowe w wypadku zaburzeń kompleksowych są całkiem nie­
udane. Zdominowanie przez jeden kompleks to główna cecha psychologii

’ Gesammelte Werlie. T. 2. [Przyp. tłum.]


456 Życie symboliczne

histeryków — z pewnością wszystkie symptomy można wywieść wprost


z kompleksu.

974 Artykuł 8: Carl Gustav Jung; Assoziation, Traum und hysterisches Symp­
tom. S. 31-66'®. Autor podjął próbę opisania i określenia kompleksu ero­
tycznego w jego różnych formach przejavm na przykładzie przypadku
histerii. Najpierw za pomocą analizy skojarzeń udowodniony został fakt
ukonstelowania przez kompleks erotyczny, następnie przedstawiona została
analiza kompleksu w formie serii marzeń sennych, i wreszcie przedstawio­
no kompleks jako podłoże nerwicy. W wypadku histerii kompleks charak­
teryzuje się niesłychanąautonomią, próbuje aktywnie wieść istnienie szcze-
góhie, postępowo obniżające i reprezentujące konstelującą siłę kompleksu
„ja”. W ten sposób stworzona zostaje z wolna nowa osobowość chorobowa,
której skłonności, osądy i decyzje zmierzająjedynie w kierunku woli cho­
roby. Ta druga osobowość pochłania normalną resztkę ,j a ”, wpychając ją
w rolę wtórnego kompleksu (kompleksu zdominowanego).

975 Artykuł 9; Carl Gustav Jung; Über Reproduktionsstörungen beim Asso­


ziationsexperiment. S. 67-76*'. Autor zajmuje się w tej pracy omówio­
ną wyżej metodą reprodukcji. Na podstawie poważniejszego materiału
psychopatologicznego dowodzi, że w gruncie rzeczy błędnie odtworzone
skojarzenie ma czas reakcji znacznie wybiegający poza średni czas całego
eksperymentu, wykazuje również przeciętnie więcej niż dwa razy tyle cech
kompleksowych w formie właściwie odtworzonego skojarzenia. Wynika
z tego, że zaburzenie reprodukcji również stanowi cechę charakterystyczną
interferencji kompleksu.

976 Artykuł 10; Emma Fürst (Szafuza); Statistische Untersuchungen über Wor­
tassoziationen und überfamiliäre Übereinstimmung im Reaktionsstypus bei
Ungebildeten. S. 77-112. Eksperyment przeprowadzono na dwudziestu
rodzinach liczących w sumie 100 osób. W pracy tej autorka przedstawia
tymczasem jedynie rezultaty wynikające z opracowania materiału uzyska­
nego z badań przeprowadzonych na dziewięciu rodzinach (w skład których
wchodziło 37 niewykształconych osób). Mozolne opracowanie reszty ma­
teriału jeszcze nie dobiegło końca. Mamy do czynienia z następującymi
stwierdz.eniami;

Gesammelte Werke. T. 2. [Przyp. tłum.]


" Gesammelte Werke. T. 2, [Przyp. tłum.]
VI. Freud i psychoanaliza 457

Mężczyźni, bardziej niż ich żony, są bardziej skłonni do skojarzeń po- 977
wierzchownych, podobnie jak synowie bardziej niż ich siostry. 54% pro­
bantów wykazuje wybitną skłonność do stosowania predykatów — przewa-
żająkobiety. Tendencja do tworzenia określeń wartościujących jest większa
na starość niż w młodości; u kobiet pojawia się ona w okolicach czterdziest­
ki, u mężczyzn w okoHcach sześćdziesiątki. Krewni przejawiają skłonność
do zgodności typów reakcji, zbieżności skojarzeń. Największe, najbardziej
zharmonizowane zgodności spotkać można w wypadku rodziców oraz dzie­
ci tej samej płci.

Artykuł 11: Ludwig Binswanger (Kreuzlingen); Über das Verhalten des 978
psychogalvanischen Phänomen beim Assoziatioonsexperiment. S. 113-
195.
Faktami diagnostycznymi wynikającymi z zastosowania eksperymentu
skojarzeniowego zajmują się następujące prace Szkoły Zuryskiej;

Carl Gustav Jung; Die psychologische Diagnose des Tatbestandes. Flalle 979
1906. Ogólne przedstawienie i ujęcie eksperymentu. Praktyczne zastoso­
wanie w wypadku kradzieży.

Carl Gustav Jung; Le nuove vedute della psicologia crimínale. Contributo 980
al metodo della „Diagnosi della conoscenza delfatto". „Rivista di Psicolo­
gia applicata”, T. 4. S. 287-304. Praktyczne zastosowanie w wypadku kra­
dzieży z wieloma podejrzanymi.

Stein Philipp (Budapeszt); Tatbestandsdiagnostische Versuche bei Unter- 981


suchunsgefangenen. „Zeitschrift für Psychologie und Physiologie der Sin­
nesorgane”. 1909. Badanie stanów faktycznych występujących w wypadku
obwinionych, podejrzanych i niewiedzących. Materiał częściowo zebrano
w Klinice Psychiatrycznej Uniwersytetu Zuryskiego, częściowo w zury-
skim Areszcie Śledczym. Ponieważ mamy tu do czynienia z żywą rzeczy­
wistością praktyki kryminalnej, praca ta zasługuje na szczególną uwagę.

Carl Gustav Jung; Der Inhalt der Psychose^^ (Freud: Schriften zur ange- 982
wandten Seelenkunde. T. 3. Leipzig-Wien 1908). Praca ta, tekst wykładu,
zajmuje się wielką zmianą, jaka dokonała się w psychologicznym ujęciu

’ Gesammelte Werke. T. 3. [Przyp. tłum.]


458 Życie symboliczne

psychoz od czasu wprowadzenia psychologii freudowskiej. W zrozumiałej


formie przedstawiony został najpierw zwrot od ujęcia anatomicznego do
psychologicznego; następnie na podstawie konliretnych przykładów autor
przynajmniej w zarysach nakreślił strukturę psychologiczną tak zwanej
dementia praecox. Pismo to to nic innego, jak tylko tekst napisany gwo­
li wprowadzenia w problemy współczesnej psychiatrii psychologicznej.
W 1909 roku praca ta ukaże się również po rosyjsku i po polsku.

983 Ladame (Genewa): L ’A ssociation des idées et son utilisation comme métho­
de d ’examen dans maladies mentales. „L’Encéphale. Journal mensuel de
neurologie et de psychiatrie”. Nr 8/1908. Możliwie jak najbardziej obiek­
tywne przedstawienie rezultatów badań nad skojarzeniami.

984 Ladame (Genewa): „Archiv de psychologie”. T. 9/1909. S. 76. Referat na


temat Psychologie der Dementia praecox Carl Gustava Junga, Ladame dość
szczegółowo przedstawia treść, powstrzymuje się od krytyki i kończy w na­
stępujący sposób: „Zauważmy na koniec, jak owocne są tego rodzaju pró­
by. Po przeczytaniu tej pracy nie sposób zatkać sobie uszu i spoglądać na
tak wielu chorych na dementia praecox, zaludniających nasze schroniska,
z pobłażliwością czy tak mimochodem. Czujemy, że coś w nieodparty spo­
sób popycha nas do poszukiwania w banalnych symptomach psychoz cze­
goś innego — do odkrywania indywiduum oraz jego normalnej i nienor­
malnej osobowości psychicznej”.

985 Alphonse Mader (Zurych): 1. Contributions à la psychologie de la vie qu­


otidienne. „Archives de Psychologie”. T. 6. II. Nouvelles contributions à la
psychopathologie. „Archives de Psychologie” . T. 7. Zbiór prostych analiz
przejęzyczeń, zapomnień, czynności pomyłkowych, w wypadku których
według Freuda można dowieść istnienia wypartego, negatywnie akcen­
towanego uczuciowo wyobrażenia. Na podstawie przykładów autor ten
przedstawia formy „izolacji”, „derywacji”; omawia „odreagowanie” (char­
ge émotionellé), używając pojęcia kompleksu; wykazuje, że u ludzi nor­
malnych pojawiają się oznaki „rozszczepienia”, podobnie jak pojawia się
mechanizm „zaprzeczenia” afcktywnej „irradiacji” i „utożsamienia”. Autor
zwraca uwagę na „automatismes musicaux”, na bezpośrednie formy wyra­
zu nieświadomości; podkreśla też owocność tej dziedziny granicznej dla
psychopatologii.
VI. Freud i psychoanaliza 459

Alphonse Mader (Zurych): Essai d ’interprétation de quelques rêves. „Ar- 986


chives de Psychologie”. T. 6. Wprowadzające, skrótowe przedstawienie
freudowskiej teorii objaśniania marzeń sennych i psychoanalizy. Gwoli zi­
lustrowania autor przedstawia cztery własne analizy marzeń sennych. Au­
tor na podstawie przykładów pokazuje, że te same symbole występujące w
snach, legendach i mitologii stosowane są w identycznym znaczeniu (zob.
Notice sure le serpent, le chien, l'oiseau, le Cardin, la maison, la boîte).

Alphonse Mader (Zurych): Die Symbolik in den Legenden, Gebräuchen und 987
Träumen. „Psychiatrisch-Neurologische Wochenschrift”, T. 10. Myślenie
symboliczne to niższy etap kojarzenia (podnoszącego podobieństwo na po­
ziom identyczności), to często występujący proces aktywności nieświado­
mej (z tego względu rola, jaką odgrywa on w marzeniach sennych, halucy­
nacjach, ideach obłędnych i w poezji): przykłady stanów pomroczności epi­
leptycznej. Asymilacyjna tendencja kompleksu seksualnego i powstawanie
symboli. Interpretacja ryby jako symbolu seksualnego daje klucz do wyja­
śnienia wielu zwyczajów, wierzeń ludowych (ryba w piątek, ryba kwietnio­
wa = dowcip kwietniowy, zabawa w Środę Popielcowa...), legendy i bajki
(Grimm: Złota Rybka).

Alphonse Mader (Zurych): Une voie nouvelle en psychologie. Freud et son 988
école. Coenoibium: Lugano-Milano 1909. Ogólnie orientujący artykuł na
temat psychologii freudowskiej (pomijający psychopatologię). Psychoana­
liza, odkrywając nieświadomą motywację, umożliwia jednohte ujęcie my­
ślenia i działania człowieka.
Najpierw autor omawia zaburzenia aktywności nieświadomej u zdrowe- 989
go indywiduum na podstawie własnych analiz. Zaburzenia takowe należy
ująć jako formy wyrazu nieświadomości, jako formę zdradzania tendencji,
do których człowiek nie chciał się przyznać samemu sobie. Zachodzący po­
woli proces przechodzenia w patologię podkreślany jest na każdym miej­
scu. Marzenie senne jest jak najściślej związane z aktualnymi konfliktami
w duszy indywiduum, podaje ono rozwiązanie, które później bardzo często
jest akceptowane i zostaje urzeczywistnione. Konflikty powstają częściowo
pod presją życia kulturalnego. Stwierdzeniu temu towarzyszy szczegółowa
analiza marzenia sennego.
W trzecim rozdziale omawiane są symbole występujące w snach, halu- 990
cynacjach, opowiadaniach, legendach i w języku. Symbol to specyficzna
forma skojarzenia myśli, forma znamionująca się nieostrością; nieokre-
460 Życie symboliczne

ślone analogie traktowane są jako identyczności. Prawdopodobnie typowe


dla nieświadomości jest to, że ma ona w sobie coś infantylnego i prymi­
tywnego. Symbolika w języku ludowym (Rabelais, folklor), w legendach,
w językach dzikich plemion — formy kojarzenia w stanie zmęczenia, w sta­
nie abaissement du niveau mental, w trakcie czynności symptomatycznych
przy odwróconej uwadze, w marzenia sennych, psychozach i nerwicach.

991 Alphonse Mader (Zurych); A propos des Symboles. „Journal de psychologie


normale et pathologique”. Paris 1909.

992 Hermann E. Müller (Zurych): Beitrage zur Kenntnis der Hyperemesis


gravidarum. Praca doktorska napisana w Klinice Chorób Kobiecych Uni­
wersytetu Zuryskiego. „Psychiatrisch-Neurologische Wochenschrift”.
T. 10. Na podstawie uważnej obserwacji klinicznej szeregu przypadków hy-
peremezji autor dochodzi do następujących wniosków:
1. Vomitus matutinus gravidarum to symptom psychogenny.
2. Hyperemesis w większości przypadków występuje na tle psychogen­
nym.
993 Mimo że autor nie przedstawia pehiej analizy, w wielu przypadkach
umożliwia W'gląd psychologiczny. Autor w każdym wypadku uwzględnia
poglądy szkoły freudowskiej.

994 Hermann E. Müller (Zurych): Ein Fall von induzierten Irresein nebst an­
schliessenden Eröterungen. „Psychoatrisch-neurologische Wochenschrift”.
T. 11. Przypadek zabobonnej egzaltacji u pewnej religiantki doprowadził
u pewnej histeryczki, która z nią mieszkała, na podstawie „identycznych
przesłanek etiologicznych” do zaindukowania psychozy. Dzięki przywoła­
niu analityki freudowskiej przypadek ten został omówiony w sposób kla­
rowny i kompletny.

995 Oskar Pfister, pastor (Zurych); Wahnvorstellung und Schülerselbstmord. A uf


Grund einer Traumanalyse beleuchtet. „Schweizerische Blätter für Schul­
gesundheitspflege”. Nr 1/1909. Psychoanalytische Seelsorge und experi­
mentelle Moralpädagogik. „Protestantische Monatshefte”. Nr 1/1909. Ein
Fall von psychoanalytischer Seelsorge und Seelenheilung. „Evangelische
Freiheit. Monatschrift für die kirchliche Praxis in der gegenwärtigen Kul­
tur”. Nr 3-5. Tübingen 1909.
VI. Freud i psychoanaliza

Pototzky (Berlin); Die Verwendbarkeit des Assoziationsversuches fü r die 996


Beurteilung der traumatischen Neurosen. „Monatsschrift für Psychiatrie
und Neurologie”. T. 25. S. 521 i nast. Autor przeprowadzi! eksperyment
skojarzeniowy w związku z dwoma przypadkami nerwicy traumatycznej.
W jednym wypadku okazało się, że przeważa kompleks emeryta, w drugim
— gdy kompleks ów w spektakularnej fonnie się nie pojawił — można było
wysnuć wnioski co do rokowań.

Franz Riklin (Zurych); Hebung epileptischer Amnesien durch Hypnose. 997


„Journal für Psychologie und Neurologie”. T. 1/5, 6 (1903). Pokrewieństwo
amnezji epileptycznych i histerycznych dowiedzione zostało w ten sposób,
że autor potrafił za pomocą hipnozy zlikwidować amnezje w wypadku epi­
leptyków. W pracy tej relacjonuje też eksperymenty skojarzeniowe intere­
sujące klinicystę i diagnostyka

Franz Riklin (Zurych); Zur Anwendung der Hypnose bei epileptischen Am- 998
nesien. „Jotmial für Psychologie und Neurologie”. T. 2/1903. Mamy tu do
czynienia z przedstawieniem następnego pi-zypadku absencji epileptycznych
i wyjaśnienia amnezji — oczywiście, ubolewamy, że autor nie zamieścił tu
analizy treści absencji. Podczas absencji pacjent głaskał kota, czasem też
kozę. Uważam, że od tego czasu wiadomo już, iż scena przedstawiana pod­
czas ataku to fragment przeżycia erotycznego z okresu dzieciństwa.

Franz Riklin (Zurych); Zur Psychologie hysterischer Dämmerzustände 999


und des Ganser’sehen Symptoms. „Psychiatrisch-Neurologische Wochen­
schrift”. Nr 22/1904. Ganser opisał w perspektywie klinicznej symptom
mówienia mimochodem podczas stanów pomroczności histerycznej. W re­
zultacie pojęcie symptomu Gansera rozumiano (dotyczy to zwłaszczaRaec-
kego) już to w węższym, już to w szerszym znaczeniu. Pojawił się również
pogląd, że związane jest to wyłącznie z wybuchem histerycznych stanów
pomroczności w wypadku aresztantów. Pokrewieństwo psychologiczne
symptomu Gansera z mechanizmem symulacji z tego właśnie względu na­
rzucało się różnym autorom; dopiero Jung przeniósł ów problem na grunt
psychologii freudowskiej — z tej perspektywy możliwe było właściwe do­
wartościowanie i zinterpretowanie symptomu i stanu*^

Zob. Carl Gustav Jung; Ein Fall von hysterischen Stupor bei einer Untersu­
chungsgefangenen. „Journal für Psychologie und Neurologie”. T. 1/1902. Gesam­
melte Werke. T. 1. [Przyp. wyd.]
462 Żvcie svmhoHczne

1000 Niniejsza praca zawiera opis czterech przypadków stanu pomroczno-


ści histeiycznej oraz symptomu Gansera. Spośród nich tylko jeden pojawił
się w wypadku aresztanta. Sytuacja psychiczna człowieka aresztowane­
go, zmuszonego do udzielania fałszywych odpowiedzi, zaprzeczania, sy­
tuacja człowieka zaszczutego, który wpada w stan pomroczności, w stan,
w trakcie którego pojawiają się symptomy „symulacji zautomatyzowanej”,
niewiedzy i niezrozumienia, to przypadek szczególny. Ogólna sytuacja,
w trakcie której pojawia się symptom Gansera, polega na tym, że przykre
wydarzenie, pojawiając się, natyka się na wyparcie i popada w zapomnie­
nie, ponieważ jest niekompatybilne w stosunku do innych treści świado­
mości. Motyw niewiedzy czy niechęci poznania tworzy symptom mimo­
wolnego mówienia. Zaburzenie orientacji to, jak się okazuje, forma wyiazu
pragnienia, by nie zdawać sobie sprawy z aktualnego położenia. W stanie
pomroczności niewiedza zostaje zastąpiona przez kompensacyjne fantazje
życzeniowe. Spektakularne „zawężenie świadomości” służy do rozszcze­
pienia nieznośnego wyobrażenia — w ten sposób mogą pojawić się jednost­
kowe, ocenzurowane sytuacje życzeniowe.

1001 Franz Riklin (Zurych): Analytische Untersuchungen der Symptome und


Assoziationen eines Falles von Hysterie (Lina H.). „Psychiatrisch-Neu-
rologische Wochenschrift”. Nr 46/1905. Analiza ta powstała zasadniczo
w latach 1902-1903 i dotyczy typowego, trudnego przypadku histerii kon-
wersyjnej. Za wzór teoretyczny i techniczny służyły jeszcze wówczas Stu­
dien über Hysterie. Rezultat terapeutyczny uznać należy za całkiem dobry,
albowiem w okresie, któiy minął — chodzi o okres sześciu-siedtniu lat
— symptomy powracały jedynie na zasadzie wyjątku; cóż, skoro okazało
się, że pacjentka jest osobą doprawdy nie nieskazitelną, jeśli chodzi o etykę.
Dzisiaj nie mielibyśmy już odwagi ani ochoty, by poddać analizie pacjent­
kę tak mało wartościową, nie stwarzająca wielkich nadziei na rozwój. Tym
bardziej należy zatem docenić rezultaty. Głównym czynnikiem terapeutycz­
nym było przeniesienie na lekarza. O ile autor tej pracy uznał odreagowa­
nie za niedostateczne, by wytłumaczyć w ten sposób sukces terapeutyczny,
o tyle nie wiedział zupełnie nic na temat natury przeniesienia.
!002 Podczas przeprowadzania analizy autor nie znał jeszcze dostatecznie
dobrze zasad analizy marzeń sennych, by móc odnieść z tego jakieś ko­
rzyści.
1003 Przeanalizowane zostały symptomy w ich strukturze, odszyfrowano
wiele urazów psychicznych; okres wczesnego dzieciństwa potraktowano
VI. Freud i psychoanaliza 463

zbyt pobieżnie, natomiast na różne sposoby dowiedziono na podstawie


analizy mechanizmu powstania, na czym polegają histeryczne uciążliwości
somatyczne.
W części eksperymentalnej autor informuje o wynikach eksperymentów 1004
skojarzeniowych. W czasie, gdy pisał, uważano jeszcze zą ważne przed­
stawienie dowodu, że w wypadlcu eksperymentu skojarzeniowego działają
identyczne mechanizmy, jakie dają o sobie znać w wypadku powstawania
zjawisk histerycznych, i że prawa rządzące kompleksowymi oddziaływa­
niami w tym eksperymencie są identyczne jak w wypadku osób zdi'owych,
tyle że pojawiają się z więłcszą wyrazistością.
Jeden rozdział poświęcony jest mechanizmowi skojarzeń w wypadku !005
konwersji oraz teorii odreagowania. Autorowi wydawało się, że istnieje
hxka pomiędzy teorią i faktycznymi zjawiskami — od czasu powstania tego
studium luka ta została wypełniona w taki sposób, że włączono pojęcie
przeniesienia, libido oraz stworzono teorię seksualności dziecięcej.

Franz Riklin (Zurych): Die diagnostische Bedeutung von Assoziationsversu­ ¡006


chen hei Hysterischen. Wykład wygłoszony na XXXV Zgromadzeniu Psy­
chiatrów Szwajcarskich w St. Urban. Referaty w „Jałiresbericht” Stowarzy­
szenia oraz w: „Psychiatrisch-Ncurologische Wochenschrift”. Nr 29/1904.
Przyczynki kazuistyczne do poznania zjawisk skojarzeniowych. Zob. Carł
Gustav Jung: Diagnostische Assoziationsstudien. Artykuł 8.

Franz Riklin (Zurych): Über Versetzungsbesserungen. „Psychiatrisch-Neu- 1007


rologische Wochensclu'ift”. Nr 16-18/1905. Oddanie do użytku nowych
pawilonów w zuryskim Zakładzie Opiekuńczym Rheinau dało asumpt do
obserwacji, w jaki sposób przeniesienie chorych do nowego zakładu wy­
wiera na nich wpływ terapeutyczny. Obserwacje te odnoszą się zasadniczo
do osiemdziesięciu pięciu pacjentów, których autor poznał już wcześniej
w Burgholzli. W wypadku ponad połowy udało się zauważyć polepszenie
stanu zdrowia.
Większa swoboda ruchów pomaga przystosować się do rzeczywistości 1008
— także zwłaszcza terapia pracą. Oznacza to — przede wszystkim w wypad­
lcu najczęściej występującej choroby, dementia praecox — wyjście ze stanu
introwersji, przeniesienie na rzeczywistość. Gwoli zademonstrowania tego,
w jaki sposób chorzy opracowali fakt znalezienia się w nowym otoczeniu, au­
tor połirótce omówił psychologiczne znaczenie wielu najważniejszych symp­
tomów tej choroby (negatywizm; zamknięcie; spełnianie życzenia w formie
464 Życie symholiczne

idei obłędnych; psychozy pokojówki; idee płodności; symbole płodności; za­


poznawanie osoby w sensie kompleksu; obłędne idee religijne jako przekład
idei erotycznych; fantazje życzeniowe w formie idei paranoidalnych — ich
opracowanie, skondensowanie, stereotypizowanie; obsadzenie aparatu moto-
rycznego przez automatyzmy kompleksowe).
1009 Najlepiej oddziaływa zajmowanie się tymi kompleksami wyobrażeń,
tymi funkcjami, które pozostały normalne. ,W tym sensie również korzystny
wpływ ma wczesne zwolnienie z zakładu, możliwie jak najszybsze zastą­
pienie terapii w łóżku, sprzyjającej introwersji i „marzycielstwu” w demen­
tia praecox, przez terapię przez pracę, ukierunkowującą uwagę do świata
zewnętrznego.
1010 Na podstawie dwóch historii przypadków autor pokrótce wyjaśnia,
w jaki sposób powstaje introwersja, kiedy nie udaje się dokonać projekcji
na zewnątrz, kiedy zaś proces ów posuwa się znacznie dalej niż wówczas,
gdy wynikałoby to ze zwykłej konieczności reparacyjnego spełnienia ży­
czenia w fantazji. W drugim wypadku introwersja nie mogła powstrzymać
próby realnego spełnienia życzenia — z nieświadomości wyłoniły się idee
samozagłady — chory uległ im, popełniając samobójstwo.
1011 W około połowie przypadków przeniesienie do innego miejsca nie wy­
warło żadnego zauważalnego wpływu.
1012 Kilka wyciągów z historii choroby, opisów sporządzonych w perspekty­
wie analitycznej, służy zilustrowaniu zjawisk, jakie miały miejsce po prze­
prowadzce.

1013 Franz Riklin (Zurych): Beitrag zur Psychologie der kataleptischen Zustän­
de bei Katatonie. „Psychiatrisch-Neurologische Wochenschrift” . Nr 32-33/
1906. Autorowi udało się nawiązać kontakt z katatonikiem znajdującym się
w poważnym stanie kataleptycznym i dowiedzieć się trochę o tym, co wów­
czas się dzieje. Jeśli chodzi o anamnezę, pragniemy stwierdzić, że stan ów
pojawił się po czterech latach psychozy. Przejawiało się to zrazu w formie au-
toerotycznego powiększania własnej wartości — trwało to od osiemnastego
roku życia. Pacjent próbował podbić bogatą córkę krewnego, całkowicie nie
dostrzegając, iż nie jest to możliwe. Mimo że dostał kosza, co i rusz powta­
rzał swe próby. W okresie, gdy został przyjęty do zakładu, pojawiły się już
symptomy kataleptj'czne — pacjent odczuwał nieodparte pragnienie wyjścia,
by zbliżyć się do kuzynld.
1014 Stan chorego można by opisać w następujący sposób: u podstaw ka-
talepsji legła tendencja do spania — można się było dowiedzieć o tym na
VI. Freud i psychoanaliza 465

podstawie wypowiedzi chorego. Sukces tej tendencji jest podobny do snu


naturalnego, mimo że stan ów bardziej przypomina sen hipnotyczny. Ten­
dencja ta wynika z pewnego motywu — z wyparcia kompleksu, z życzenia,
by zapomnieć.
W niniejszym przypadku udało się przełamać tendencje do spania, ale 1015
nie udało się tego dokonać tak do końca, toteż w związku z w gruncie rze­
czy bardzo adekwatnym uzewnętrznieniem afektu, na przykład w związku
z płaczem z powodu absolutnej beznadziejności prób zdobycia ukochanej,
w mimice i postawie można było zauważyć osobliwe zbieżności pomiędzy
fom ą wyrazu afektu i tendencją do spania. Oba te składniki przejawiały się
niekiedy na dwóch połowach twarzy: jedna połowa wyglądała płaczliwie,
oko na drugiej połowie było szeroko otwarte. Otwarcie oczu oznacza raport
z badającym, zamknięcie — oznacza zerwanie relacji, zwycięstwo snu czy
tendencji do zapominania.
Przez cały czas chory żywił jedną myśl: „Ożenię się z Emmą C.”, czy 1016
też: „Kocham Emmę C.”; pojawiła się tu również druga myśl, którą tenden­
cja do spania podtrzymywała jako czynnik ochronny, sprowadzający się do
odpowiedzi, jakiej udzieliła kuzynka: „Po przyszłości nie możesz niczego
się spodziewać” .
Z łatwością może się zdarzyć, że pacjent powołuje do życia sytuację 1017
spełniającą życzenie, że wydaje mu się, iż oto ma przed sobą umiłowaną, że
idzie w jej kierunku, clicąc ją objąć, podstawia pod jej osobę postać irmego
obecnego człowieka (lekarza, pielęgniarza) (zapoznanie osoby) — wszyst­
ko za sprawą woalu snu kataleptycznego.
Poprzez ów woal człowiek postrzega całkiem adekwatne, głębokie prze- 1018
jawy afektów.
Ocena pytań i form reakcji podlega prawom reakcji kompleksowych 1019
w eksperymencie skojarzeniowym.
Obserwacja pozwala stwierdzić, że symptomy katatoniczne w wypadku 1020
dementia praecox tak w ogóle pozwalają na to, by podsunąć pod nie zna­
czenie analogiczne do tego, z jakim mieliśmy do czynienia w opisanym tu
przypadku.

Franz Riklin (Zurych): Über Gefängnispsychosen. „Psychiatrisch-Neuro- 1021


logische Wochenschrift“. T. 11. Nr 30-37. Mamy tu do czynienia z próbą
wyjaśnienia i pogrupowania obrazów psychoz więziennych podług rezul­
tatów psychoanalitycznych. Więzienie to miejsce, w którym powstaje sy­
tuacja psychologiczna wywołująca — mimo różnych dyspozycji w sensie
466 iv c ie svmholiczne

diagnostycznym — mniej lub bardziej jednolite reakcje psychologiczne


i patologiczne.

1022 Franz Riklin (Zurych): Psychologie und Sym bolik im Märchen. „Psychia­
trisch-N eurologische W ochenschrift” . T. 9. N r 22-24. A utor przedstaw ia tu
kilka przykładów zaczerpniętych z bardziej obszernej pracy pt. Wunscher-
fiilh m g und Sym bolik im Märchen.

Franz Riklin (Zurych): WunscherfilUung und Sym bolik im Märchen. W:


Schriften zur angewandten Seelenkunde. Flg. von Sigmund Freud. Z. 2. L e­
ipzig-W ien 1908.

1023 Schnyder (Bem): Définition et nature de l ’hystérie. Congrès des m éde­


cins aliénistes et neurologistes de France et des pays de langue française.
XVIIe Session. G enewa 1907. Praca ta uw zględnia teorie przedstawione
w bogatej literaturze przedm iotu. W śród referowanych poglądów znajduje
się rów nież obiektywne przedstaw ienie teorii Freuda-B reuera oraz teorii
kompleksów. Poglądy w spółczesne Schnyder odrzuca. , f e s idées de Freud
et de ses partisans repreésentent certainem ent une contribution importante
à la solution du problèm e de l ’hysterie. On p e u t reprocher au savant vien­
nois d ’introduire dans la conception psychologique de l ’hystérie une m éca­
nisation arbitraire, de s ’appuyer sur des hypothèses assurément ingénieu­
ses, mais d ’un caractère trop su b jectif p o u r p o u vo ir pretender à une valeur
scientifique incontestable”'^^.

1024 Schwarzwald (Lozanna): Beitrag zu Psychopathologie der hysterischen


D äm m erzustände und Autom atismen. „Journal für Psychologie und N euro­
logie”. T. 15/1909. M am y tu do czynienia z przypadkiem stanu pom roczno­
ści psychogennej — w stanie tym chory podłożył ogień w domu. M ateriał
pozw ala na wiele wglądów psychologicznych w m echanizm tego postępku
w ogóle. Niestety, historia dzieciństwa pacjenta nie jest kompletna; autor
niesłusznie rezygnuje z możliwości prześledzenia historii rozwoju dziecię-

,Jdee Freuda oraz jego zwolenników to niewątpliwie ważny przyczynek do


rozwiązania problemu histerii. Można by jednak zarzucić wiedeńskiemu uczonemu,
że do psychologicznego pojęcia histerii wprowadza dowolną mechanicyzację, opie­
rając się na hipotezie wprawdzie genialnej, lecz zbyt subiektywnej, by mogła ona
wysuwać pretensje do niepodważalnej wartości naukowej”. [Przyp. tłum.]
T
VI. Freud i psychoanaliza A61 ii.
¡1«!
M'
cego. Dzieciństw o pacjenta ma wielkie znaczenie, jeśli chodzi o powstanie
późniejszej nerwicy, w każdym razie jest ono równie w ażne jak inne czyn­
Ifl'
niki aktualne, o ile nie jest ono znacznie ważniejsze. fl
G dyby autor zdobył się na pogłębienie swojej techniki psychoanałitycz- 1025
nej, przekonałby się o słuszności tego poglądu. M arzenie senne o „Tomciu
Paluchu”, jakie naw iedziło chorego przed podpaleniem domu, je st bardzo
znaczące i już ze względu na sam zaw arty w nim m ateriał w skazuje na
energiczne zdeterminowanie tego postępku przez w spom nienia z okresu
dzieciństwa. Fakt ten umloiął autorowi. A naliza okresu dzieciństwa oraz
w łaściw a interpretacja jej rezultatów to jednak jed en z najtrudniejszych
etapów techniki psychoanalitycznej — przyswojenie sobie tego przychodzi
z trudem każdem u początkującemu.
OMOWIENIE; EDUARD HITSCHM ANN: FREU D S
NEUROSENLEHRE'

Książka Hitschmanna zaspokaja dającą o sobie już od dawna znać potrzebę. 1026
Mamy tu do czynienia z pracą wprowadzającą początkujących w sposób jasny
i prosty w problematykę psychoanalizy — wprowadzenie takie już od daw­
na było nam potrzebne. Z pewnością nie było łatwo usystematyzować tak
niesłychanie różnorodne doświadczenia i wniosld psychoanalizy, albowiem
— wbrew uprzedzeniom, jakie żywią nasi przeciwnicy — nie mamy tu do
czynienia z jakimś apriorycznie wymyślonym systemem, nie opierającym się
w żaden sposób rozwoj owi teoretycznemu, lecz z nader zawiłą i zawikłaną ma­
terią wymagającą mozolnego i cierpliwego studium empirycznego (notabene,
jedynie wówczas, gdy samemu w formie pozytywnej pracuje się w tej dziedzi­
nie). Książka ta jest bardzo treściwa, a mimo to nie przytłacza. Autor ograni­
czył się do tego, co istotne, tam zaś, gdzie problemy nie sąjeszcze rozwiązane,
zadowohł się podaniem wskazówek. A zatem udało mu się nakreślić trafny ob­
raz aktualnego stanu psychoanahzy oraz najważniejszych problemów. Książce
tej należałoby życzyć możliwie jak największej publiczności, choćby dlatego,
że dzięki tej lektui-ze można usunąć tak wiele przesądów i błędnych mniemań
pokutujących wśród lekarzy za sprawą niedostatecznej znajomości literatury
przedmiotu. Miejmy nadzieję, że praca ta zostanie niebawem praetłumaczona
na inne języki, albowiem lepiej wprowadza w zagadnienia niż niekiedy zbyt
specjalistyczne i trudne prace teoretyczne.
Carl Gustav Jung

‘ „Jahrbuch ffir psychoanalytische und psychopathologische Forschungen”.


T. 3/1/19)1. Freuds Neurosenlehre; nach ihrem gegenwärtigen Stand zusammen­
fassend dargestellt. Leipzig-Wien 1911. Zob. Freud/Jung Brießvechsel. 194 F3.
[Prz)T5. wyd.]
DOROCZNE SPRAWOZDANIE PRZEWODNICZĄCEGO
INTERNATIONALE PSYCHOANALYTISCHE
VEREINIGUNG
Z ROKU 1910-1911'

Gdy półtora roku temu na Kongresie Norymberskim postanowiono po- 1027


wołać do życia Internationale Psychoanalytische Vereinigung, zrazu po­
wstały grupy stowarzyszenia w Wiedniu, Berlinie i Zurychu. Grupa ber­
lińska ukonstytuowała się w marcu 1910 roku, licząc dziewięciu członków
— przewodniczącym wybrano dr. Karla Abrahama. Następnie powołano
do życia liczącą dwudziestu czterech członków gmpę wiedeńską — prze­
wodniczył jej dr Alfred Adler^. W Zurychu w czerwcu powołano do życia
liczącą dziewiętnastu członków grapę pod przewodnictwem dr. Ludwiga
Binswanger. Tym samym położono fundamenty pod Internationale Psycho­
analytische Vereinigung — w owym czasie, licząc pięćdziesięciu dwóch
członków, ruch ów był doprawdy delikatną rośliną. Z wielką radością mogę
tu stwierdzić, że nasze stowarzyszenie w ubiegłym roku prężnie się rozwi­
nęło. W lutym 1911 roku wzeszło ziamo rzucone na grunt amerykański.
W Nowym Jorku ukonstytuowała się grupa licząca dwudziestu jeden człon-

' Fragment sprawozdania na temat III Kongresu Psychoanalitycznego (21 -22


września 1911 roku, Weimar) opublikowanego w „Kon-espondenzblatt der Inter­
nationalen Psychoanalytischen Vereinigung”. W: „Zentralblatt fur Psychoanalyse”.
T. 2/3. Wiesbaden. Grudzień 1911. S. 233 i nast. Na TI Kongresie Psychoanalitycz­
nym (30-31 marca 1910, Norymberga) Jung został wybrany na przewodniczącego
Internationale Psychoanalytische Vereinigung. Jeśli chodzi o programy obu kongre­
sów, zob. Freud/Jung Briefwechsel. Apendyks 4. [Przyp. wyd.]
^W czerwcu Alfred Adler wystąpił z grupy, lecz informację o tym opublikowano
dopiero 11 października 1911 roku. [Przyp. wyd.]
472 Życie symboliczne

ków — przewodniczy jej dr Abraham Brill. I wreszcie powstała grapa także


na południu Niemiec, w Monachium; w marcu ukonstytuowała się tam sze­
ścioosobowa grupa pod przewodnictwem dr. Leonarda Seifa.
1028 W roku 1911 liczba członków grupy berlińskiej z dziewięciu wzrosła do
dwunastu; grupa wiedeńska z dwudziestu czterech zwiększyła się do trzy­
dziestu ośmiu; grapa zuryska z dziewiętnastu urosła do dwudziestu dzie­
więciu członków. Tym samym rach nasz z pięćdziesięciu dwóch członków
urósł do stu sześciu, a zatem prawie się podwoił.
1029 Członkowie grapy zuiyskiej są dogłębnie wdzięczni Freudowi za im­
pulsy naukowe. Ciężar wdzięczności zelżeje, gdy zwrócimy uwagę na fakt,
że w swoim czasie to właśnie grapa zuryska przyczyniła się do powstania
grup w Berlinie, Monachium i Nowym Jorku.
1030 Temu radosnemu powiększeniu grupy odpowiada rówrńe żywa działal­
ność naukowa prowadzona przez sekcje. Chciałbym tu wskazać na rozległą
problematykę poraszaną przez grapy. Pozytywnego rozwiązywania proble­
mów naukowych należy się jednak spodziewać tylko wówczas, gdy człon­
kowie zgromadzą bogate doświadczenie, które się do tego przyczyni. Trudno
jednak zbliżyć się do tego ideału, zv.4aszcza wtedy, gdy mamy do czynienia
z grapami nie mogącymi się wykazać długą tradycją i gdy swój główny cel
upatrająone wpracy pedagogicznej i edukacyjnej. Psychoanaliza — ku prze­
rażeniu każdego, kto dzisiaj musi od początku zapoznawać się z tą dziedziną
— wymaga niesłychanej pilności i koncentracji, jeśh nie ma się stać bujającą
w obłokach sztuką nader indywidualnego talentu. Pokusa uchylenia się przed
koniecznością przedstawienia dowodów naukowych jest szczególnie wielka
w wypadku pracy psychoanalitycznej, zwłaszcza wtedy, gdy — jak w wy^pad-
ku iimych śmieszności kulturowych — pseudoprecyzja naukowa zapada się
w oczach analizowanego we własną pustkę. Nie oznacza to jednak, że zwol­
nieni jesteśmy z wymogu systematyczności, dbałości o porządek, zachowa­
nie spójności strukturalnej i po prostu sugestywności naszej pracy naukowej
i sposobu przedstawiania jej wyników. Nam, którym dane jest posiąść nowo
odkryte krainy, pozostawiona została swoboda decyzji, czy uczynimy wszyst­
ko, by uniknąć chowu ksobnego, z czym związana jest groźba roztrwonienia
wszystkich dóbr i rozmienienia ich na drobne w oparach nieokiełznanej fan­
tazji. Nigdy nie powinniśmy zapominać, że wszystko, co myślimy, wszystkie
owoce naszej pracy wewnętrznej, są dobre i właściwe tylko wówczas, gdy
ujmujemy to w zrozumiałej dla wszystkich formie językowej. Tym, czego
domaga się od nas los, jest wieme zarządzanie powierzonymi nam niesły­
chanymi dobrami nauki, jakie stały się naszym udziałem za sprawą odkryć
VI. Freud i psychoanaliza 473

Freuda, zachowywanie ich w ich autentycznej formie, a nie trwonienie ich


gwoli zaspokojenia własnej ambicji. Zadanie to w wypadku indywiduum
związane jest nie tylko z dużą dozą samokrytyki, lecz również domaga się
gruntownego wykształcenia psychoanalitycznego. Wykształcenie to, jak
wiadomo, trudno zdobyć na drodze samodzielnej pracy — znacznie łatwiej
można je uzyskać dzięki współpracy wielu umysłów. Ta praca edukacyjna
i pedagogiczna ma być jednym z głównych zadań lokalnych grup naszego
stowarzyszenia — jako przewodniczący chciałbym z całym naciskiem wska­
zać na tę konieczność. Dyskusja, poza tym, że poruszać będzie wyniki ostat­
nich badań, powiima też dotyczyć kwestii podstawowych — w ten sposób
młodsi członkowie grup lokalnych będą mieli możliwość przyswojenia sobie
pewnych zasadniczych ujęć, których gruntowna znajomość stanowi conditio
sine qua non metody naukowej. Takie zasadnicze dyskusje mogłyby pozwo­
lić na usunięcie różnych nieporozumień teoretycznych i praktycznych. Wy­
daje mi się lównież ważne, by nie trwonić sił na zbędne gadanie. Możliwość
ta — jak pokazały wydarzenia wiedeńskie^ — nie jest aż taka odległa, po­
nieważ obecna swoboda badań psychoanalitycznych oraz falct, iż nie sposób
przewidzieć, w jaki sposób zakończą się dyskusje na temat poraszanych dziś
kwestii, zachęcają wręcz do tyleż gwahownych co nieuzasadnionych zmian
w odkrytych przez Freuda i potwierdzonych w toku wieloletniej pracy zasa­
dach teorii nerwic. Wydaje mi się, że w obliczu takowych pokus nie powin­
niśmy zapominać, iż jednym z głównych celów naszego stowarzyszenia jest
zdezawuowanie „dzikiej” psychoanalizy i nietolerowanie jej u siebie. Nie po­
winniśmy się obawiać, że już od tak dawna upragniony przez naszych prze­
ciwników dogmatyzm zagości w psychoanalizie — powitmiśmy się raczej
lękać zbyt uporczywego obstawania przy raz określonych zasadach, których
musieliśmy bronić dopóty, dopóki nie zostały one pod każdjTn względem po­
twierdzone przez oczywistość empiryczną lub uznane za niesłuszne.
W związku z tymi uwagami i życzeniami, by w łonie gmp lokalnych pie­ 1031
lęgnować naukę, muszę zwrócić wam uwagę na publicystykę psychoanali­
tyczną. W ubiegłym roku powołano do życia „Jahrbuch” oraz „Zentralbłatt
fiir Psychoanalyse”"*— pisma te, prowadzone przez bardzo prężną redakcję,
przyniosły nam wiele materiałów, pozwalając poznać wszechstronność psy-

’ Aluzja do secesji Alfreda Adlera oraz jego zwolenników. [Przyp. wyd.]


Pierwszy zeszyt ukazał się w październiku 1910 roku — wydawcąbył Sigmund
Freud; Alfred Adler i Wilhelm Stekel figurowali jako redaktorzy. [Przyp. wyd.]
474 Życie symboliczne

choanalizy. W przyszłym roku pojawi się jeszcze jeden periodyk^ ale już nie
o cliarakterze medycznym, lecz bardziej ogólnym.
1032 Na własne oczy mogłem się przekonać, jak wielkie wrażenie w świecie
zrobiły nas2e starania. Psychoanaliza rozprzestrzeniła się i zdobyła uznanie
— większe, niż można by przypuszczać.
1033 W ubiegłym roku ruch psychoanahtyczny w Zurychu poniósł stratę
szczególnie bolesną dla przyszłości; odszedł od nas nasz przyjaciel Honeg-
ger, którego także inni członkowie naszego mchu mogli poznać jako bardzo
utalentowanego mówcę na Kongresie Norymberskim*.

^ „Imago. Zeitschrift für Anwendung der Psychoanalyse auf die Geisteswissen­


schaften”. Wydawca; Sigmund Freud. Redaktorzy; Otto Rank, Hanns Sachs. Pierw­
szy numer ukazał się w marcu 1912 roku. [Przyp. wyd.]
Johann Jakob Honegger jr popełnił samobójstwo 28 marca 1911 roku. Zob.
Freud/Jung Briefwechsel. 148 J, 247 J. Zob. H.H. Ein Beitrag zur Geschich­
te der Psychoanalyse. W; „Schweizer Archiv fiir Neurologie, Neurochimirgie und
Psychiatrie”. T. 112/1. Zürich 1973. S. 107-113. Tekst wykładu nie zachował się.
[Przyp. wyd.]
DWA LISTY O PSYCHOANALIZIE'

10 stycznia 1912 roku

W opublikowanych tii artykułach dra Kesselringa i dr. B. ze Stowarzyszenia 1034


im. Keplera zakwestionowano stwierdzenie sprawozdawcy, które brzmiało:
„Dr Kesselring mówił — jak sam zauważył — jako przeciwnik freudow­
skiej metody psychoanalitycznej, przemawiając w imieniu Stowarzysze­
nia im. Keplera, pragnącego zaoponować tendencyjnie materialistycznej
metodzie przyrodoznawstwa i zwalczać błędne mniemanie, iż poznanie
natuiy sprzeciwia się wierze religijnej. W ten sposób całkiem zrozumia­
łe wydaje się wrażenie, jakie prelegent pragnął zrobić na publiczności
i jakie udało mu się zrobić”.
Stwierdzenie to nie oddaje gotowości dr. Kesselringa do przemawia- 1035
nia na temat Freuda w Stowarzyszeniu im. Keplera ani nie „dyskredytu­
je ” ogólnej formy działalności tej organizacji — konstatuje ono właściwie
oczywistość. Stowarzyszenie to stwierdza w swym programie, uważanym

' Zwei Briefe zur Psychoanalyse. „Neue Zürcher Zeitiing” 1 stycznia 1912. Ar­
tykuł Junga pt. Neue Bahnen der Psychoanalyse („Raschers Jahrbuch tiir Schweizer
Art und Kunst”. 1912. Gesammelte Werke. T. 7) wywołał kontrowersje — w ten spo­
sób dr Max Kesselring, zuryski neurolog, wygłosił publiczny wykład na temat psy­
choanalizy (15 gmdiiia 1911 roku w Sali Sądu Przysięgłego w Zuiychu). W stycz­
niu 1912 roku polemikę kontynuowano na łamach „Neue Zürcher Zeitung”. Jung
opublikował dwa listy oraz artykuł pt. Zur Psychoanalyse, który miał być ostatnim
głosem w dyskusji („Wissen und Leben”. 15 lutego 1912. Gesammelte Werke. T. 4).
Na temat całej dyskusji, zob. Henri F. Ellenberger: The Discovery o f Unconscious.
Princeton; New York; Basic Books 1970. S. 810-814; Freud/Jung Briefwechsel. 287
J, 293 F, 294 J, 295 J.
476 Życie symboliczne

za „naukowo i etycznie nienaruszalną podstawę” działalności, że „wycho­


dzi od przekonania, iż prawda harmonijnie zawiera fakty nauk przyrodni­
czych, poznanie filozoficzne i doświadczenie religijne”. I dalej czytamy:
„W ten sposób Stowarzyszenie iin. Keplera świadomie odróżnia się od
uwięzionego w dogmacie materialisfycznym monizmu, zwalczając głoszo­
ną przezeń propagandę ateistyczną która bezprawnie wspiera się na na­
ukach nauk przyrodniczych”.
1036 Podług tego programu Stowarzyszenie to nie tylko chce się poświęcić
pracy edukacyjnej wśród ludu — pragnie być również organizacją wo­
jującą, Ponieważ zaś teoria Freuda również jak najjaskrawiej sprzeciwia
się „harmonii” tak upragnionej przez Stowarzyszenie, każdy myślący
człowiek zrozumie, że i tę doktrynę będzie ono chciało zwalczać. Jeśli
talia organizacja organizuje wykład publiczny — niezależnie od tego, czy
interesuje ją to z religijnego, politycznego, artystycznego czy naukowe­
go punktu widzenia — z reguły przedtem upewnia się, jakie stanowisko
w danej Icwestii zajmuje prelegent. Każdy, kto wie, że dr Kessełring jest
uczniem Freuda, wie również — w każdym razie należałoby to założyć —
iż w teorii i praktyce jest on jego przeciwnikiem. I odwrotnie, zamówiony
przez Stowarzyszenie prelegent powinien sobie zdawać sprawę z tego, że
nie może on tutaj bronić freudowskiego „panseksualizmu”. Sprawozdaw­
ca, który nie jest ani freudystą, ani członkiem Stowarzyszenia, nie powi­
nien uwierzyć wszystkiemu, co powiedzą mu inni — człowiek taki powi­
nien przedtem zorientować się podług swej najlepszej wiedzy i sumienia
w kwestii problematyki wykładu, zasad przyświecających Stowarzysze­
niu oraz poglądów dr. Kessełringa.
¡037 1 dalej na ten sam temat czytamy: dr Kessełring w swym wykładzie
„o psychoanalizie” ku zdumieniu fachowców przedstawił publiczności ze­
branej w sali Sądu Przysięgłego nowy kieruneli medycyny, który w swych
analizach zajmuje się między innymi najbardziej intymnymi, najbardziej
odrażającymi fantazjami. Spoiy na temat wyników badań tego kierunku
są dziś w kręgach fachowych bardzo gwałtowne, poglądy na ten temat
— podzielone. Niezależnie jednak od gwałtowności przebiegu dyskusji na­
ukowej, przeciwnicy i zwolennicy psychoanalizy są zgodni co do tego, że
sprawy takie — ze względu na wymogi dobrego smaku — nie powinny być
roztrząsane na foram publicznym w sali Sądu Przysięgłego, pomijając już
fakt, że nawet najbardziej oświecona publiczność nie może sobie wyrobić
kompetentnej opinii w tym względzie. Równie dobrze można by w takim
audytorium zademonstrować badanie ginekologiczne — moglibyśmy być
VI. Freud i p.'iychoanaliza A ll

wówczas pewni, że opinia publiczna zostanie wrogo usposobiona do rezul­


tatów takich badań medycznych.
A tak w ogóle wykład ów, którego nieobiektywność powinna być oczy­ 1038
wista również dla laika, zawierał tak wiele wypaczeń, że mógł on jedynie za­
siać zamęt. Kto chce się dowiedzieć, czym naprawdę jest psychoanaliza, ten
powinien sięgnąć po tekst Freuda pt. Über Psychoanalyse^. Autor omawia tu
— w sposób mniej lub bardziej przystępny — swoje poglądy i metody. Na­
leży też wskazać na jakże cenne pismo naszego ordynatora psychiatrii, pana
prof. dr. Eugena Bleulera pt. Die Psychoanalyse Freuds'^. W książce tej autor
obiektywnie i krytycznie omawia argumenty za psychoanalizą i przeciwko
niej. Autorytet, europejska sława tego wybitnego uczonego powinny być dla
wykształconej publiczności lepszą gwarancją bardziej kompetentnego ujęcia
psychoanalizy niż wywody dr. Kesselringa.
Carl Gustav Jung

17 stycznia 1912
Do opublikowanego w ostatnią sobotę w „Morgenblatt” artykułu 1039
o „psychoanlizie” chciałbym dodać tytułem uzupełnienia, że używane
przez Freuda i przeze mnie pojęcie seksualności traktowane jest w znacznie
szerszym sensie niż potocznie. Już częściej dane mi było zwracać uwagę
na to, że przez „seksualność” rozumiemy te wszystkie siły popędowe, któ­
re sięgają poza domenę „instynktu samozachowawczego”. W tym miejscu
nie możemy traktować o naukowym uzasadnieniu tego ujęcia — można na
ten temat przeczytać w naszych pismach. Zamienienie pojęcia używanego
potocznie z naszym biologicznym pojęciem seksualności prowadzi, rzecz
jasna, do poważnych nieporozumień.
Dalej, pozwalam tu sobie na uwagę, że nie przystoi przypisywać nam 1040
wszystkich niedojrzałych prób podejmowanych przez niedostatecznie wy­
kwalifikowanych ludzi. Możemy brać odpowiedzialność jedynie za to, co
piszemy, a nie za wszelkiego rodzaju grzechy innych autorów. W przeciw­
nym bowiem razie, postępując podług tej sumarycznej zasady, na konto
chrześcijaństwa można by zapisać wszystkie okmcieństwa inkwizycji. Nie

‘ Wien-Leipzig; Franz Deuticke 1910. O psychoanalizie pięć odczytów wygło­


szonych na uroczystość jubileuszu założenia Clark University. Przeł. Ludwik Jekels.
Lwów; Wydawnictwo H. Altenberga 1911. [Przyp. tłum.]
’ Wien-Leipzig; Franz Deuticke 1910. [Przyp. wyd.]
478 Życie symboliczne

mam tu jednak na myśli cennych badań dr. Franza Rikiina, któiych wyniki
muszę potwierdzić w całej rozciągłości — chodzi mi o wymienioną przez
pana F.iVl.“ książkę Michelsena^ oraz wiele innych publikacji, których sta­
nowiska nie mogę podzielać.
Carl Gustav Jung

^ Fritz Marti — redaktor literacki „Neue Zürcher Zeitung”, podpisujący swe


artykuły inicjałami P.M. [Przyp. wyd.]
Johann Michelsen; £(« Wort an geistigen Adel deutscher Nation. München
1911. Zob. Henri F. Ellenberger; The Discoveiy o f Unconscious. Przypis 270.
S. 877. [Przyp. wyd.]
o PSYCHOANALITYCZNEJ TERAPII CIERPIEŃ
NERWOWYCH'

Psychoanaliza tym różni się od innych metod psychoterapeutycznych, że 1041


z upodobaniem obiera za punkt wyjścia te produkty psyché ludzkiej, które po­
wstają poza wybiórczą aktywnością uwagi, czynności pomyłkowe, pozornie
bezcelowe fantazje powstające w marzeniu na jawie, marzenia senne. Twórcy
tej metody, profesorowi Freudowi z Wiednia, udało się bowiem na podstawie
tego materiału dowieść zasady panującej w dziedzinie aktywności psychicz­
nej — zasady determinacji. Podług tej zasady owe podrzędne produkty nie są
niczym przypadkowym, są one wyraźnie i dowodnie uwarunkowane przyczy­
nowo, mówiąc psychologicznie: są one zdeterminowane. Powstają one pod
wpływ'em akcentowanych uczuciowo wyobrażeń nieświadomych.
Z zastosowania tej zasady do patologicznych fonnacji psychoneuroty- 1042
ków wynika, że są one zbudowane w podobny, tyle że znacznie bardziej
skomplikowany sposób. Na podstawie tych odkryć po raz pierw^szy sfor­
mułowano teorię urazu w tej formie, w jakiej została ona przedstawiona
w Studien über Hysterie Breuera-Freuda.
Na podstawie dalszych badań okazało się jednak, że traumę poprzedza 1043
znaczenie patologiczne pewnego konfliktu czy — ujmując sprawę lepiej
— że większość przeżyć dopiero w ten sposób uzyskuje siłę patologiczną,

' Streszczenie wykładu wygłoszonego Vv? trakcie letniego posiedzenia Medizi­


nisch-pharmazeutisches Bezirksvereins, 4 czerwca 1912 roku, Bem. Autoreferat
z (pominiętą w niniejszym wydaniu) dyskusją opublikowano w; „Con-espondenz-
Blatt für Scliweizer Ärzte”. T. 42/1912. S. 1079-1084. Zob, Freud/Jung Briejwech-
sel. 318 J, 319 F na temat „epizodu w Kreuzlingen”, który miał miejsce tuż przed
posiedzeniem, [Przyp. wyd.]
480 Życie symboliczne

iż w yw ołują one konflikt wewnętrzny. Konflikty te w znacznej m ierze p o ­


legają na konfliktach pom iędzy seksualnymi (w najszerszym rozum ieniu
tego słowa) pobudkam i życzeniowym i i przeciwstaw iającym i się im, od­
rzucającym i tendencjami m oralnym i i etycznymi. W konsekw encji takich
konfliktów wciągających życie afektowe pow stają procesy patologiczne.
M echanizmy, które nimi zawiadują, jako żywo można porównać z regułami
ocłirony, jakie ciało urucham ia w obliczu schorzenia.
1044 Zbadanie tych m echanizm ów to zadanie terapii polegającej koniec koń­
ców na tym, by uw olnić psyché od konfliktu.
1045 U histeryczki, kobiety w wieku trzydziestu pięciu lat, mężatki, matki
killcorga dzieci, która ju ż od dwudziestego roku życia cierpiała na wiele hi­
sterycznych sym ptom ów som atycznych, zastosow ano psychoanalizę, gdy
okazało się, że wiele innych form terapii zawiodło. Trzy sym ptom y upo­
śledzające aktywność oddechow ą należało sprowadzić przede w szystkim
do urazu, jaki pacjentka przeżyła w okresie dojrzewania — chodzi o próbę
gwałtu: m ężczyzna, kładąc się całym ciężarem ciała na jej klatce piersio­
wej, doprow adził j ą do bezdechu. Ostatnia zaś d etem in acja w ywodziła się
z przeżyć z okresu najwcześniejszej młodości, gdy pacjentka, pobudzona
seksualnie, podsłuchiw ała nocne spółkowanie rodziców. A zatem sym p­
tom polegający na nagłym, m im ow olnym w ydechu przy jednoczesnym za­
m knięciu tchaw icy pow tarzał następującą scenę: pewnego razu do łóżka pa­
cjentki zbliżyła się m atka — tak j ą to w ystraszyło, że chciała wydać krzyk,
któiy w ostatniej chwili udało się jej stłumić. Dwie przeciwstawne sobie
inerwacje zachow ały się w formie opisanych tu objawów,
1046 Jeśli zatem w późniejszym życiu za spraw ą niesprzyjających okoliczno­
ści indyw iduum nie może znaleźć dostatecznego zaspokojenia erotycznego,
w ówczas ma miejsce coś, co Freud określił mianem „regresji” : oznacza to,
że miejsce alitualnego, lecz odm ówionego zaspokojenia zajm uje zaspoko­
jenie z przeszłości, zaspokojenie infantylne.
1047 I dalej: owo infantylne zaspokojenie nie jest ożywianie w formie pier­
wotnej, lecz w formie som atycznego, fizjologicznego zjaw iska tow arzyszą­
cego. D ochodzi tu do przekształcenia pobudzenia seksualnego w pobudze­
nie som atyczno-m otoryczne (konwersja).
1048 A zatem opisane tu zaburzenie oddychania wywołane przez dwie prze­
ciwstawne sobie inerwacje nie zostało utrwalone u pacjentki gwoli zacho­
w ania owego poczucia przerażenia, jakie ogarnęło j ą w chwili, gdy do jej
łóżka podeszła matka, lecz ze względu na pobudzenie seksualne, jakie to­
w arzyszyło podsłuchiw aniu spółkujących rodziców.
VI. Freud i psychoanaliza 481

W ybuch choroby związany był bezpośrednio z faktem zamążpójścia 1049


— m ałżeństwo przysporzyło pacjentce w ielu rozczarowań, toteż pozostała
oziębła. Obecne mimo to libido wybrało zatem drogę regresji, doprow adza­
jąc do ożyw ienia owych minionych, zapom nianych ju ż przeżyć zaspokoje­
nia względnie som atycznych sym ptom ów towarzyszących.
W w yniku terapii w szystkie sym ptom y znikły, poza niew ielkim i reszt­ 1050
kami.
[Dyskusja, jaka się wywiązała w zw iązku z tym referatem , dotyczyła
przede w szystkim om ówionego tu przypadku. Mówcy, w łącznie z Paulem-
Charlesem Dubois, Berno, opowiadali o przypadkach z własnej praktyki,
o pacjentach wyleczonych m etodam i innymi niż psychoanalityczna, w y­
powiadając wiele agresywnych uwag. Jung zam knął dyskusję w następu­
jących słowach:]

N ależy ubolewać, że zabierający głos w dyskusji nie trzymali się ana- 1051
lizy, której przebieg tu opowiedziałem. O drzucenie formy badania i tera­
pii stosowanej w psychoanalizie byłoby m ożliwe jedynie w ówczas, gdyby
okazały się one błędne w w yniku weryfikacji, z tym jednak nie mamy do
czynienia. Psychoanaliza to terapia radykalna, którą należałoby stosować
rów nocześnie z innym i metodami.
W ykluczanie m ożliw ości zastosow ania tylko dlatego, że nie dowie- 1052
dziono tego czy nie uzasadniono, nie zgadza się z faktam i, a tym samym
— ja k to mam y w zw yczaju w w ypadku badań przyrodoznaw czych —
próbom praktycznym daje się pierw szeństw o przed rozw ażaniam i teore­
tycznym i.
Rzecz jasna, nie sposób w ykluczyć pomyłek, ale — jak w innych dzie- 1053
dziniach — i tutaj m ożna z nich w yciągać wnioski.
Roztrząsanie kwestii seksualnych to jednak sprawa niełatw a i nie dla 1054
każdego; jeśli podejdzie się do tego taktownie, może to być w ażna składo­
w a każdej psychoterapii. M arzenia senne opowiadane są często niedokład­
nie, pojaw iają się w szelkiego rodzaju dodatki; dodatki te — dowiódł tego
Freud — nie są niczym przypadkowym , m am y tu bow iem do czynienia
z wpływem tych samych wyobrażeń nieświadomych, jaki daje o sobie znać
rów nież w m arzeniu sennym. W rażenia z okresu dzieciństwa zachow ują
się przez całe życie, nawet jeśli z pozora sąbłałie. Fakt ten wyjaśnić należy
w taki sposób, że owo w rażenie ze w zględu na pewne doniosłe związki
myślowe padło ofiarą w yparcia i w łaśnie z tego względu m ogło przetrwać
w nieświadomości do czasu, gdy zostało odkryte przez analizę.
P ii!'

UWAGA DO KRYTKI VICTORA TAUSKA PRACY


JANANELKENA'

W pierw'szym zeszycie tego pisma pan Tausk omówił pracę dr. Nelkena pt. 1055
Analytische Beobachtungen über Phantasien eines Schizophrenen^. W tek­
ście tym natknąłem się na następujące stwierdzenia: „W pierwszym napa­
dzie katatonicznym pacjent odtwarzał bowiem fantazję polegającą na tym,
że myszy i szczury gryząjego narządy płciowe. Informacje o symbolicznym
znaczeniu tych gryzoni Nelken zaczerpnął od Junga, któiy widzi w nich noc­
ne zwierzęta wzbudzające lęk. Nie ulega wątpliwości, że interpretacja ta jest
właściwa, pochodzi ona jednak z późniejszego opracowania tego symbolu
i zagradza drogę do głębszego wglądu. Analiza marzeń sennych i nerwic po­
zwoliła mi niedwuznacznie przekonać się, że itmi analitycy potwierdzają uję­
cie, iż myszy i szczury to gryzonie żemjące w kloakach i że — symbolicznie
— reprezentują one kompleks defekacji (kompleks analny)”.
Chciałbym tu wziąć w obronę ujęcie Nelkena. W najmniejszym nawet 1056
stopniu nie wątpię, że ujęcie Tauska jest właściwe, bo przecież już od daw­
na to wiemy, a opisany przez Freuda przypadek „człowieka-szczura” grun­
townie to potwierdził^ Wiemy też całkiem dobrze, że introwersja i regre-

' „Internationale Zeistchrift flir ärztliche Psychoanalyse”. T. 1/3. Wien-Leip­


zig 1913. S. 285 -288. [Jan Nelken — polski psychiatra, członek Szkoły Zuryskiej,
w okresie międzywojnia naczelny lekarz Wojska Polskiego, zginął w Katyniu —
przyp. tłum.]
^ „Jahrbuch flir psychoanalytische und psychopathologische Forschungen”.
T. 4/1/1912. [przyp. wyd.]
^ Zob. Sigmund Freud: Bemerkungen über einen Fall von Zwangsneurose, 1909.
Gesammelte Werke. T. 7. Studienausgabe. T. 7. S. 31 i nast. Uwagi na temat pewnego
przypadku nerwicy natręctw. Przeł. Dariusz Rogalski. Oprać. Robert Reszke. W: Sig-
484 Życie symboliczne

sja katatoniczna po prostu budzi wszystkie dziecięce pobudki — wynika to


z wielu uwag zamieszczonych w analizie Nclkena. Nic można zatem twier­
dzić, że umknął nam ten aspekt przypadku, wydawało nam się to jednak
nieważne, a to właśnie diatego, że jest to oczywiste. Uważamy, iż nie jest
tak absolutnie ważne, by wiedzieć, czy mamy do czynienia z kompleksem
analnym występującym jako zastępstwo normalnej drogi przeniesienia czy
przystosowania, wiemy bowiem, że chorobliwa regresja libido dotyczy
wszystkich form seksualizmów dziecięcych, że tworzy wszelkiego rodzaju
fantazje infantylne. Kto jeszcze mniema, iż oto wybiera się jakąś specyficz­
ną grupę fantazji, jakiś „kompleks”, ten zapewne nie miał jeszcze do czy­
nienia z dostateczną liczbą przypadków. Uważamy zatem za niezbyt ważne,
że to właśnie zwierzęta kloaczne spełniają akt kastracji. Notabene, myszy
nie są zwierzętami kloacznymi — żyją one w norach, mamy zatem do czy­
nienia z czymś więcej niż pojęciem „kloaki”.
1057 Z interpretacji tej dowiadujemy się jedynie tyle, że kompleks dziecięcy,
infantylne zainteresowanie zajmuje miejsce normalnego zainteresowania.
W jakiś ograniczony sposób może nas z perspektywy kazuistycznej zaintere­
sować fakt, że w tym wypadku to właśnie fantazja analna wniosła jakiś udział
do symbolu, by dać wyraz introwersji i regresji libido. Ale dającej się ogólnie
zastosować możliwości wyjaśnienia interpretacja ta nie dostarcza w sytuacji,
gdy przystępujemy do rozwiązania nieporównywalnie ważniejszego zadania
polegającego na tym, by stwierdzić, co właściwie oznacza tak zwany motyw
kastracji. Nie m ożemy się przecież zadowolić zredukowaniem tego do m e­
chanizmów infantylnych i na tym poprzestać.
1058 Kiedyś dane mi było zetknąć się z nader sugestywnym przykładem ta­
kiego ujęcia. Otóż w trakcie dyskusji na temat historycznego symbolu ryby
jeden z rozmówców zauważył, że znikająca w morzu ryba to przecież penis
ojca znikający w waginie matki. Tę formę ujęcia, którą uważam za jałową,
określam mianem konkretyzmu seksualnego. Wydaje mi się, że psychoana­
liza ma znacznie bardziej wytworne, ważniejsze zadanie — powinna ona
zrozumieć, co chciałyby właściwie powiedzieć takie porównania. Dlacze­
go ludzie wszystkich epok, wszystkich ki'ajów, używali symbolu ryby i co
chcieli przez to powiedzieć? Dlaczego — jak sądzę, również w tym wypad­
ku — ożyły te infantylne zainteresowania? Co oznacza owo wydobycie na
powierzchnię dawnej materii? Tak najwyraźniej przedstawia się problem.

mund Freud: Charakter a erotyka (Dzieła. T. 2). Warszawa: Wydawnictwo KR 1996.


S. 23 i nast. [Przyp. tłum.]
VI. Freud i psychoanaliza 485

Stw’ierdzenie; „Dziecięce reminiscencje powróciły na powierzchnię” jest


puste i oczywiste, odwodzi od właściwego znaczenia. W wypadlcu Nelkena
problem nie polega na tym, że jakaś część symbolu szczura wywodzi się
z kompleksu analnego, lecz na tym, że mamy tu do czynienia z tak zwanym
motywem kastracji, z którym najwyraźniej związany jest fragment fanta­
zji. Szczury i myszy to narzędzia kastracji. Ale znamy jeszcze wiele innych
tego rodzaju narzędzi, które w żadnym wypadku nie są zdeterminowane
kompleksem analnym. Dokonana przez Tauska redukcja symbolu szczurów
ma zatem jedynie wartość kazuistyczną, nie ma znaczenia dla interesujące­
go nas tutaj problemu ofiary.
Szkoła Zuryska uznaje rzecz jasna możliwość redukowania do prost- 1059
szych podstaw dziecięcych, nie ogranicza się jednak do tego i nie zatrzy­
muje się na tym — traktuje te podstawy jako to, czym one są, czyli jako
imagines, w których wyraża się aktualny umysł nieświadomy. Jeśli chodzi
o symbol ryby, nasze rozumowanie przebiegałoby w taki oto z grubsza spo­
sób: nie uważamy, że myli się Szkoła Wiedeńska, twierdząc, iż na przykład
symbol ryby dałoby się ostatecznie zredukować do spółkowania rodziców.
Gdybyśmy znali racje przemawiające za tą wykładnią, bylibyśmy gotowi
zaakceptować tę możliwość. Nie poprzestajemy jednak na tej względnie
błahej redukcji, lecz zadajemy sobie pytanie, co oznacza owo odtworzenie
sceny spółkowania rodziców (czy innej, podobnej sceny) dla indywiduum.
A zatem posuwamy się dalej w hipotezie, ponieważ za pomocą redukcji do
podstawy z okresu dzieciństwa osiągnęliśmy akurat tylko tyle, nie zrozu­
mieliśmy zaś we właściwy sposób faktu, iż reminiscencja ta została oży­
wiona na drodze regresji. Gdybyśmy poprzestali na takiej redukcji, coraz
bardziej zbliżalibyśmy się do od dawna już znanej prawdy, że to, co dziecię­
ce, tkwi u korzeni świata mentalnego i że na fundamentach duszy dziecięcej
zbudowane jest życie duchowe okresu dojrzałości.
Szkoła psychoanalityczna nie powinna się zdumiewać faktem, że na 1060
przykład w twórczości artystycznej posługiwano się imagines kompleksu
kazirodztwa. Oczywiście każde życzenie wyrasta z takiej dziecięcej pod­
stawy, której używa na wszelkie możliwe sposoby, by się wyrazić. Gdyby
podstawa ta, czyli to, co infantylne, była jeszcze bezwzględnie skuteczna
(a zatem, gdyby nie była ożywiana jedynie na drodze regresji), wówczas
wszelka twórczość intelektualna byłaby niewiarygodnie uboga, śmiertelnie
monotonna. Albowiem zawsze, w każdym wypadku mielibyśmy do czynie­
nia z tą samą dawną śpiewką dziecięcą — to ona stanowiłaby sedno twór­
czości. Na szczęście jednak motywy infantylne nie są „istotne”, to znaczy.
życie symboliczne

są one w znacznej mierze ożywiane jedynie na drodze regresji, najdobitniej


zaś wówczas, gdy trzeba wyrazić sprawy równie odległe i niepojęte jak naj­
wcześniejsze dzieciństwo. Ale — i o tym nie powinniśmy zapominać — ist­
nieje jeszcze przyszłość! Redukcja do materiału infantylnego podnosi to,
co w sztuce nieistotne — czyli ograniczoną, formę ludzkiej ekspresji — do
rangi istoty sztuki, którąjest właśnie dążenie do jak największego bogactwa
kształtowania i jak najpełniejszego oswobodzenia ekspresji z ograniczenia
tradycji i tego, co dane a priori.
1061 Herbert Silberer^ bardzo trafnie powiedział, że istnieje mitologiczny etap
poznania — etap, na którym ujmuje się w formie symbolicznej. Stwierdze­
nie to jest charaktei-ystyczne, jeśli chodzi o wykorzystanie reminiscencji
z okresu dzieciństwa: służą one do pojmowania czy poznawania, są symbo­
lami. Owszem, reminiscencja czy tendencja z okresu dzieciństwa jest jeszcze
częściowo żywa i skuteczna — z tego względu w życiu aktualnym jest nie­
słychanie szkodliwa i zaburzająca. Z tego również względu można je spoty­
kać wszędzie. Ale pomyUlibyśmy się, gdybyśmy z tego względu uznaU je za
źródło energii — mamy tu do czynienia raczej z ograniczeniem i przeszkodą.
Atoli, ze względu na bezsprzeczny fakt istnienja, taka reminiscencja czy ten­
dencja jest również niezbędnym analogicznym środkiem ekspresji, albowiem
głębie wyobraźni nie oferują żadnego iimego materiału porównawczego.
A zatem traktujmy również pierwotne imagines w sposób analityczny; nie
zadowalajmy się redukowaniem i konstatowaniem skądinąd oczywistego
faktu ich istnienia — próbujmy za pomocą porównywania z podobnym ma­
teriałem rekonstruować problemy aktualne, które prowadzą do zastosowania
tych pierwotnych szablonów i próbują wyrazić się w tej formie. W tym sensie
ujmujemy kazirodztwo jako przede wszystkim symbol, jako — jak zapropo­
nował Alfred Adler — fornię wyrazu.
1062 Nie mogę się zatem zgodzić z Tauskiem, gdy wydaje mu się, że za spra­
wą porównania z materiałem analogicznym „przekręca się głębszy wgląd”.
Odkiycia fantazji analnej nie uważamy za wgląd, który można by mierzyć
na skali doniosłości zrozumienia kompleksu kastracji. Muszę więc bronić
poglądu Jana Nelkena, który podjął próbę stworzenia bardziej ogólnego
kontekstu. Nie możemy się spodziewać, że z dowodu oczywistego wystę­
powania fantazji infantylnych zdobędziemy wgląd w ogólną problematykę

'*Zob. Herbert Silberer: Ober die Symbolbildung. „Jahrbuch für psychoanalyti­


sche und psychopathologische Forschungen”. T. 3/1. 1911; Von den Kategorien der
Symbolik. „Zentralblatt für Psychoanalyse”. T. 2/4/ 1912. [Przyp. wyd.]
VI. Freud i psychoanaliza 487

ofiary, posługującą się m iędzy iimymi m otyw em kastracji. Fakt, że N elken


zw rócił uw agę na ten fragm ent, jasno w ynika z przypisu, w Ictórym w skazu­
je on na w ęża i skoipiona jako na pośw iadczone przez m ateriał łiistoryczny
zwierzęta związane z kastracją.
Pozwoliłem sobie nieco dłużej zatrzymać się przy spostrzeżeniu Tauska, 1063
wydawało mi się bowiem, że daje ono dobrą okazję do przedstawienia in­
nych naszych poglądów. Jak wiadomo, w żadnym wypadku nie negujemy
wysuniętej przez Tauska możliwości redukcji, atoli w tej oraz analogicz­
nych redukcjach nie możemy znaleźć niczego, co robiłoby wrażenie do­
statecznego wyjaśnienia. Uważamy zaś, że takie dostateczne wyjaśnienie
powinno nam wytłumaczyć, na czym polega ostateczny sens motywu ka­
stracji. Jak wiadomo, w dziedzinie psychologii nie zajdziemy daleko, pod­
pierając się wyjaśnieniem jedynie czysto przyczynowej determinanty, jako
że bardzo wielką liczbę zjawisk psychicznych można dostatecznie wyjaśnić
jedynie finałistycznie. Nie zmienia to niczego ani niczego nie skreśla w na­
der cennych stwierdzeniach szkoły Freuda — dodajemy tu tylko element
ujęcia finalistycznego. Kwestii tej poświęciłem osobną pracę, która nieba­
wem ukaże się w „Jahrbuch”'.
W związku z naszymi pragnieniami rozwinięcia i poszerzenia dotych- 1064
czasowych wglądów podniosła się śmieszna wrzawa — można usłyszeć, że
chodzi tu o jakąś schizmę. Coś podobnego mogli wymyślić jedynie tacy lu­
dzie, dla których hipotezy robocze mają wartość artykułu wiary. Ten nieco
dziecinny pogląd jest mi całkiem obcy. Moje poglądy naukowe zmieniają
się, w miarę jak zmieniają się moje doświadczenia i poznanie — tak jak to
zawsze działo się w nauce. Gdyby tale nie było, mielibyśmy do czynienia z
powodem do niepokoju.

^ Zob. Carl Gustav Jung: Versuch einer Darstellung der psychoanalytischen The­
orie. „Jahrbuch für psychoanalytische und psychopathologische Forschungen”. T. 5/
1913. Leipzig-Wien: Franz Deuticke 1913. Gesammelte Werke. T. 2. [Przyp. tłuin.]
ODPOWIEDZI NA PYTANIA O FREUDA

24 lipca korespondent „New York Times” w Genewie, Michael L, Hoffman,


wysłał do Junga ankietę z pytaniami w związku z planem napisania artykułu
na temat Freuda:
1. Którą część dzieł Freuda Pan alcceptuje?
2. Jaką rolę dzieło i poglądy Freuda odegrały w procesie powstawania
psycłiologii analitycznej?
3. Czy Pańskim zdaniem seksualność w ujęciu Freudowskim ma jakieś
znaczenie dla etiologii new ic?
4. Jak oceniłby Pan wkład Freuda do poznania psychel
5. Co Fan sądzi i metodzie Freudowskiej jako o formie terapii.

Ponieważ nie sposób w krótkim artykule poddać krytyce dzieło Freuda, mu­ 1065
szę się ograniczyć do krótkich odpowiedzi.
Akceptuję fakty odkryte przez Freuda, ale jego teorie akceptuję tylko 1066
częściowo.
Opisane przez Freuda fakty wyparcia, substytucji, symbolizacji i sys­ 1067
tematycznej amnezji pokrywają się z wynikami przeprowadzonego przeze
mnie (1902-1904) eksperymentu skojarzeniowego. Później (1906) odkry­
łem podobne zjawiska w związlai ze schizofrenią. W owych latach akcepto­
wałem wszystkie poglądy Freuda, lecz mimo najlepszych chęci nie mogłem
przyjąć seksualnej teorii nerwic, a w jeszcze mniejszym stopniu seksualnej
teorii psychozy. Doszedłem do wniosku (1910), że jednostronne podki'e-
ślanie przez Freuda seksualności wynikać musi z jakiegoś subiektywnego
uprzedzenia.
Nie ulega wątpliwości, że popęd seksualny odgiywa wielką rolę we 1068
wszystkich dziedzinach życia, a zatem także w nerwicy; równie oczywisty
490 Życie symboliczne

jest fakt, iż popęd mocy, wiele form lęku oraz potrzeb indywidualnych ma
identyczne znaczenie. Ja sprzeciwiam się jedynie podkreślanej przez Freu­
da wyjątkowości seksualności.
1069 Wkład wniesiony przez Freuda do poznania duszy ludzkiej jest niewąt­
pliwie jak najbardziej doniosły. Badacz ten pozwolił nam wejrzeć w ciemny
zakątek umysłu i charakteru człowieka — można to porównać jedynie ze
Z genealogii moralności Nietzschego. Jeśli o to chodzi, Freud byłby więc
jednym z wielkich dziewiętnastowiecznych krytyków kultury. Jego specy­
ficzne oburzenie tłumaczy jednostronny charakter jego zasady interpreta­
cyjnej.
1070 Nie można twierdzić, że to Freud odkiył nieświadomość — jeśli o to
chodzi, poprzedzają go Carl Gustav Carus i Eduard von Hartmann, Pierre
Janet był zaś jego współczesnym — Freud niewątpliwie jednak wskazał ja ­
kąś drogę wiodącą do nieświadomości, pokazał również możliwość badania
treści nieświadomych. Pod tym względem jego książka o objaśnianiu ma­
rzeń sennych okazała się bardzo pomocna, mimo że — z naukowego punk­
tu widzenia — jest to praca wielce obmierzła.
1071 Kwestia terapii psychologicznej jest bardzo złożona. Z całą pewnością
wiemy, że każda metoda czy każda teoria, w którą ktoś wierzy, którą su­
miennie stosuje i która popierana jest ludzkim zrozumieniem, może mieć
godne uwagi oddziaływanie terapeutyczne. Skuteczność terapeutyczna
w żadnym wypadku nie jest przywilejem jakiegoś specjalnego systemu;
to, co się liczy, to charakter i nastawienie terapeuty. Z tego względu mó­
wię swoim uczniom: musicie wiedzieć wszystko, co tylko da się wiedzieć,
o psychologii neurotyków i własnej. Jeśli rzeczywiście posiadacie optymal­
ną wiedzę, wówczas pojawi się prawdopodobieństwo, że w to uwierzycie,
a wtedy trzeba będzie z całąpowagą, oddaniem i odpowiedzialnością stoso­
wać to. Jeśli będzie to wasza najlepsza wiedza, wówczas zawsze będziecie
mieli wątpliwości, czy kto inny nie wie lepiej od was, a wtedy ze zwykłego
współczucia dla pacjenta będziecie się upewniać, że nie wprowadzacie go
w błąd. Dlatego nigdy nie pominiecie okazji przekonania się, czy pacjent
się z wami zgadza, czy nie. Jeśli nie stwierdzicie zgody, wówczas ugrzęź-
niecie, jeśli zaś nie zauważycie tego, wówczas i wy, i pacjent, zabrniecie
w ślepą uliczkę.
1072 Teoria ważna jest przede wszystkim dla nauki. W praktyce można sto­
sować tyle teorii, ile jest indywiduów. Jeśli człowiek jest szczery, głosi wła­
sną ewangelię. Jeśli ma rację, powinno to wystarczyć. Jeśli nie ma racji,
to nawet najlepsza teoria do niczego się nie przyda. Nie ma nic gorszego
VI. Freud i psychoanaliza 491

niż właściwe środki stosowane przez niewłaściwego człowieka. Nigdy nie


wolno zapominać, że analiza pacjenta to także analiza analityka, którego
dotyczy to tak samo.
Psycłioterapia to bardzo odpowiedzialna praca — w żadnym wypadku 1073
nie chodzi tu o bezosobowe stosowanie jakiejś metody medycznej. Był taki
czas, gdy chirurgowi nawet do głowy nie przyszło, by umyć ręce przed ope­
racją — czasy te jeszcze nie minęły, dopóki lekarzom wydaje się, że jeśli
stosują metody psychoterapeutyczne, to robią coś, co osobiście nic ich nie
obchodzi.
Z tego względu bronię się przed wszelkimi przesądami w nastawieniu 1074
terapeutycznym. W wypadku Freuda nie zgadzam się na jego materializm,
łatwowierność (teoria traum), fantastyczne postulaty (totem i teoria tabu),
aspołeczną, czysto biologiczną formę widzenia rzeczy (teoria nerwic).
Nie jest to nic więcej, jak tylko zasugerowanie możliwości krytyld. Jeśli o 1075
mnie chodzi, uważam takie wypowiedzi za jałowe, albowiem znacznie waż­
niejsze byłoby uwypuklenie faktów domagających się całkiem innego ujęcia
psyché — nowych faktów, faktów nie znanych Freudowi i jego szkole.
Nigdy nie zamierzałem krytykować Freuda, któremu tak wiele zawdzię- 1076
czam. Znacznie bardziej zależałoby mi na tym, by iść dalej drogą, którą on
wskazał, zwłaszcza zaś na tym, by kontynuować badania nieświadomości,
a zatem na czymś, co jego szkoła, niestety, tak bardzo zaniedbała.

You might also like