You are on page 1of 21

LUDWIK FLECK

O obserwacji naukowej
i postrzeganiu wogóle.
Do niedawna panowało niepodzielnie wśród przyrodników prze­
konanie, wyrażone w zdanin Poincarego: „gdyby badacz rozporządzał
nieskończonym czasem, wystarczyłoby powiedzieć mu: Patrz, a patrz
dobrze”. Z opisu jego obserwacyj wszystkich zdarzeń miałaby wy­
niknąć cała wiedza.
W takiem mniemaniu tkwi szereg niemożliwych już dzisiaj za­
łożeń. Czy obserwacja rzeczywiście może być tylko „dobra” lub „zła”
(wzgl. „lepsza” lub „gorsza”) i czy każda „dobra” prowadzi do tych
samych wyników? Czy ma sens mówienie o „opisach wszystkich zda­
rzeń” tak, jakgdyby te opisy były zawsze zasadniczo dodajne, dawały
wszystkie razem koniecznie jakąś przedstawiającą pewien sens ca­
łość? Czy ma sens wyrażenie „wszystkie zdarzenia?” Czy ma wogóle
sens pojęcie „cała wiedza”, „jedna ogólna wiedza?” Czy możliwy jest
izolowany badacz, nawet gdyby rozporządzał nieskończonym czasem?
W sprawach tych polegają teoretycy głównie na doświadczeniu
zeszłego wieku i to przeważnie na doświadczeniu fizyków. Zagadnie­
nie obserwacji wydawało się wówczas znacznie prostsze, niż przed­
stawia się dzisiaj. Sądzono np. że obserwacja zasadniczo nie wpływa
na stan przedmiotu obserwowanego. Dzisiaj wynika z teorji kwan­
tów, że każda obserwacja zjawisk atomowych wpływa na ich prze­
bieg. Ale w całej pełni okazuje się zawiłość zagadnienia obserwacji
dopiero w naukach biologicznych, jako mniej dedukujących i mniej
abstrakcyjnych.
Zawód mój zmusza mnie do codziennych obserwacyj rzeczy
z pewnego stanowiska bardzo prostych: preparatów mikroskopowych.
Jeśli oglądam preparat mikroskopowy, np. hodowli błonicy, to, mó­
wiąc językiem potocznym, widzę jedynie pewną' ilość kresek o pew-
59
J
nej swoistej strukturze (wzgl. zabarwieniu), pewnym kształcie i pew­
nym układzie. Ale napróżno próbowałbym opisać te trzy elementy
obrazu tak, aby jednoznacznie dla laika oddać słowami obraz tej cha­
rakterystycznej postaci, jaką widzi obserwator wyszkolony, a której
laik poprostu nie umie z początku zobaczyć. Po krótkim jednak cza­
sie zdobywają prawie wszyscy uczniowie zdolność postrzegania jej
i dochodzą do zgodnych (przynajmniej w dużym procencie) wyni­
ków. Trzeba się więc dopiero uczyć patrzeć, aby móc spostrzegać to,
co stanowi podstawę danej dyscypliny. Trzeba zdobyć pewne do­
świadczenie, pewną umiejętność, które nie dadzą się zastąpić formu­
łami słownemi. Wobec tego niemożliwy jest kompletny aksiomatycz-
ny budynek wiedzy, bo żadne słowa czy zdania nie wystarczają dla
oddania jej całkowitej treści. Budowa taka zrozumiała jest tylko dla
fachowca, dla laika nie jest ona odpowiednikiem danej gałęzi wiedzy.
Konieczność odróżniania fachowca od laika, konieczność pewnego do­
świadczenia i osiągnięcia pewnej umiejętności wprowadzają zasadni­
czy czynnik alogiczny w wiedzę.
Jeszcze jaskrawiej występuje konieczność swoistego szkolenia do
postrzegania pewnych postaci, np. w dermatologji. Laik w tej dziedzi­
nie, gdzieindziej nawet doskonale obserwujący, dajmy na to facho-
więc w bakterjologji, nie odróżnia i nie poznaje zmian skórnych.
Przysłuchuje się on — przynajmniej z początku — opisom dermato­
logów jak zmyślonym bajkom, chociaż przedmiot opisany stoi
przed nim.
Istnieje więc konieczność osobnego szkolenia w postrzeganiu
swoistych postaci z różnych dziedzin wiedzy i nie można postaci tych
przez opis wyrazami jakiejś mowy ogólnej jednoznacznie oddać. Nie
można więc mówić ogólnie o dobrem i złem obserwowaniu, lecz tylko
o obserwowaniu zgodnem z pewną gałęzią wiedzy i o obserwowaniu
niezgodnem z nią.
Umiejętność obserwowania nie jest jakaś ogólna, nie obejmuje
równocześnie wszystkich dziedzin wiedzy. Przeciwnie, ogranicza się
ona zawsze tylko do pewnej dziedziny. Znałem znakomitego chirur­
ga, specjalistę jamy brzusznej, który przez kilka spojrzeń i kilka do­
tknięć brzucha rozpoznawał prawie nieomylnie stan chorobowy wy­
rostka robaczkowego, nieraz w przypadkach, w których inni lekarze
„niczego nie widzieli”. Ten sam specjalista nigdy nie mógł się na­
uczyć odróżniać pod mikroskopem pasma śluzu od wałeczka szkliste-:
go. Znałem też bakterjologa, asystenta dużego uniwersytetu, który
spostrzegał i rozpoznawał bardzo drobne zmiany chorobowe szczepio­
nych zwierząt, a nie umiał odróżnić samca myszy od samicy.
60

Niewyszkolony w pewnej dziedzinie obserwator nie potrafi dać


użytecznego opisu. Da w najlepszym razie opis przedługi, zawierają­
cy bardzo dużo szczegółów, z których większość będzie nieistotna lub
wogóle przypadkowa, a nie poda rysów charakterystycznych i nie
podkreśli cech zasadniczych. Obraz jego obserwacji jest jak fotogra-
fja prześwietlona: przerysowany, bez kontrastów. Tło nie jest puste
lub dyskretnie ustępujące, postać nie odbija od niego, nie uwypukla
się, nie „wychodzi” z tła.
Podaję tu rozmyślnie przykłady osób zawodowo zajmujących się
obserwowaniem, możnaby jednak z życia codziennego przytoczyć
mnóstwo przykładów ściśle ograniczonej bystrości, połączonej z ogra­
niczoną ślepotą na pewne inne zjawiska. Strojnisie dostrzegają bar­
dzo drobne cechy materjałów odzieżowych, a często są ślepe wobec
wielkich zjawisk przyrodniczych lufo technicznych. W takich wypad­
kach z życia codziennego grają przedewszystkiem rolę czynniki emo­
cjonalne, wynikające z całej psychiki danej osoby i wytwarzające
skierowaną gotowość do pewnych spostrzeżeń. W obserwacji nauko­
wej istnieje również określone pogotowie do pewnych obserwacyj,
lecz wywołane jest ono przedewszystkiem pewnem szkoleniem, pewną
tradycją naukową.
Możnaby sądzić, że Poincarego hipotetyczny badacz, rozporządza­
jąc nieskończonym czasem, byłby poprostu specjalistą od wszystkie­
go, fachowcem wszechnauk, więc dostrzegałby swoiste postacie we
wszystkich dziedzinach. Lecz jest to psychologiczny nonsens, bo wie­
my, że powstawaniu zdolności do postrzegania pewnych postaci to­
warzyszy zanik zdolności do postrzegania pewnych innych. Dla leka­
rza badającego chorego często pozostaje poprostu niewidoczne, że
jest on brudny. Ta swoista ślepota — mniej lub więcej zamierzona —
umożliwia dopiero obserwację lekarską, nie pozwalając powstać
uczuciu wstrętu. ‘Czytając, nie zauważamy często liter, zajęci słowa­
mi i zdaniami. Robiąc korektę drukarską, nie widzimy słów, pochło­
nięci literami. Lekarz zawodowo szkolony w obserwowaniu wciąż
zmiennych i kapryśnych form patologji, jest z reguły złym obserwa­
torem powtarzających się stale zjawisk prawidłowych: nie interesu­
ją go one, nie zauważa ich, nie powinien ich zauważać, jeśli ma być
dobrym patologiem. Przyrodnik z reguły nie zauważa zjawisk socjo­
logicznych, niektórym nie można ich wogóle pokazać. Od rozmyślne­
go abstrahowania od pewnych postaci aż do niezdolności spostrzega­
nia ich jest więc przejście ciągłe, żeby zahaczyć jakąkolwiek okre­
śloną postać z jakiejś dziedziny, trzeba być w stanie swoistego po­
gotowia myślowego, składającego się także z mniej lub więcej przy­
61

musowego abstrahowania od możliwości innych postaci. Każdy ob­


serwator jest w zasadzie w położeniu człowieka, który stoi przed fi­
gurą ldeksograficzną: można z niej ułożyć sobie różne postacie, ukła­
da się zaś (widzi) mimowoli takie, które odpowiadają swoistemu po­
gotowiu patrzącego. Pewnych szczegółów domyślamy się, od innych
abstrahujemy i' tak dopiero powstaje określony obraz.
Łacińska duża litera A może posiadać rozmaite kształty, żeby ją
rozpoznać, trzeba mieć pewne doświadczenie. Ramiona jej mogą być
równej lub różnej długości, mogą być mniej lub więcej rozchylone,
mogą być proste lub krzywe. Poprzeczka może znajdować się wyżej
lub niżej, może być prostą, dłuższą lub krótszą, może być złożona
z dwóch części pod kątem leżących lub być lin ją krzywą. Ramiona
mogą przedstawiać dwie równoległe proste, połączone u góry prostą
lub łukiem, mogą to też być dwie proste rozbieżne ku górze, lecz po­
łączone lukiem lub prostą. Słowem, można najrozmaitsze modyfika­
cje w budowie tej litery przeprowadzać a nie przestanie to być A.
Nie da się opisać po jak wielkich modyfikacjach przestajemy widzieć
tę literę jako taką, bo zależy to od tego, kto patrzy, a także od oto­
czenia, w jakiem się ona znajdzie: w słowie, złożonem z odpowiednio
przestylizowanych innych liter łatwiej ją rozpoznamy, już z góry na­
stawieni na to, że jest to litera i że jest przestylizowana. Osobno sto­
jącej, choćby dokładnie takiej samej, może już nie poznalibyśmy. Dla
postrzegania jakiejś postaci potrzebne jest więc specjalne pogotowie,
którego zasadnicza kwota dana jest przez zwyczajne wychowanie,
a konieczna w wypadkach, odbiegających od zwyczajnych, nadwyżka
musi być dodana przez okoliczności specjalne. Ważną jest rzeczą, że
pogotowie to ma własne prawa, których musimy podczas postrzega­
nia słuchać: np. litera A może z reguły mieć swą poprzeczkę w róż­
nej odległości od podstawy, pomiędzy % wysokości litery od dołu
a % od góry. Jeśli jednak litera ta składa się z dwóch rozbieżnych
ku górze ramion, połączonych u góry prostą lub łukiem, to poprzecz­
ka musi znajdować się w górnej połowie litery; skoro umieścimy ją
w dolnej połowie, rozpoznamy A tylko z trudem lub wcale nie.
Nawet najprostsza obserwacja, np. obserwowanie demonstracyj­
nych doświadczeń przyrodniczych w szkole wymaga pewnego pogo­
towia umysłowego, które da się zresztą stworzyć kilku gestami i kil­
ku zdaniami. Każdy nauczyciel przekonał się zapewne wielokrotnie,
że uczniowie na pytanie „co widzisz?” opisują nieraz fantastyczne
dla niego obserwacje, łącząc w odrębną postać to, co nauczyciel uzna-
je za przypadkowe i nieistotne, a pomijając właśnie elementy istotne,
najważniejsze. Wielka część wykształcenia dziecka polega właśnie na
62

tem, że uczy się ono widzieć to, co widzą starsi, a zatraca równolegle
prawdziwie dziecięcą „poliwalentną” zdolność widzenia fantastycz­
nych postaci. Kto wie, ile przyszłej wiedzy, ile obserwacyj, które kie­
dyś wiedza uzna, kryje się w tych fantazjach? Pewne zjawiska en-
toptyczne, jak np. mouches volantes, znacznie częściej są obserwowa­
ne i znane wśród dzieci, niż wśród dorosłych, i przyjąć należy, że nau­
ka odkryła tu pewnego razu zjawisko, które elementarne wychowanie
z reguły uczy zapoznawać.
Mógłby ktoś zarzucić, że spostrzeganie określonej postaci to nie
jest właściwa obserwacja naukowa, lecz conajwyżej psychologiczne
malum necessarium. Że badacz powinien spostrzegać tylko najprost­
sze elementy obrazu, dane bezpośrednio, z których postać składa się
automatycznie, lub zostaje następowo ułożona jako pewnego rodzaju
hipoteza, mniej lub więcej subjektywnie zabarwiona, że te najprost­
sze elementy są dla „normalnych” ludzi bezsporne, dają się bez reszty
opisać i że w opisach ich niema miejsca na żadne swoiste zabarwione
pogotowie umysłowe.
Uważam za bezcelowe i niepotrzebne rozprawiać się zasadniczo
z tem „atomistycznem” stanowiskiem. Zwolennicy bezpośrednich da­
nych elementarnych sami się dyskredytują, nie mogąc się pogodzić
pomiędzy sobą, co właściwie należy uważać za owe bezpośrednio da­
ne elementy. Cóż to za bezpośrednie dane, których trzeba aż tak szu­
kać? W jaki sposób są one bezpośrednio dane, skoro trzeba się o nie
tak spierać? Wystarczy porównać w czasopiśmie „Erkenntnis” tom II
(str. 432) i tom III (str. 215), aby przekonać się, jak uwikłał się Car-
nap ze swojemi protokółami (Protokollsatze) i stwierdzić całą bez­
płodność tej sprawy. Prowadzi ona z konieczności do dogmatyzmu
lub relatywizmu i w obu wypadkach nie daje żadnych nowych możli­
wości badawczych. Zdaniem mojem, tylko ta teorja posiada wartość,
która stwarza nowe pola badań, nowe możliwości myślowe, a nie ta,
która zamyka drogę dla przyszłych badań.
Niemniej jednak zamierzam konkretnie rozważyć na podanym
wyżej przykładzie obserwacji preparatu zarazków błonicy, czy możli­
wy jest jednoznaczny opis przy pomocy wyrazów jakiejś ogólnej mo­
wy i jak faktycznie zagadnienie obserwacji i opisu w tym wypadku
nauka rozwiązuje.
Obraz mikroskopowego preparatu hodowli zarazków błonicy, za­
barwionego np. według Grama, jest dla laika o pewnem ogólnem wy­
kształceniu, zaznajomionego jako tako z mikroskopem, zbiorem ciem­
nych kresek na jasnem tle. Zobaczy on pozatem ewentualne skazy
szkła, jakieś punkty, będące strątami barwika, jakąś przypadkowo
63

ułożoną figurę z owych kresek, np. poszarpaną wyspę. Niesposób jest


wydobyć z niego opis, podobny do fachowego, nie zadając mu pytań
sugerujących [czy kreski są w całej długości jednakowo grube? Czy
są proste? Czy barwią się jednorodnie? Czy leżą równolegle? i t. d.J.
Niesposób jest też rozbić narzucające się mu obrazy [np. ów obraz
wyspy] bez pewnych sugestyj [np. porównaj inne miejsca,, nie zwra­
caj uwagi na ten szczegół, bo jest on przypadkowy, to jest błąd bar­
wienia, i t. d.J.
Im mniejsze jest wykształcenie obserwującego laika, lub, le­
piej mówiąc, im odleglejsze jest ono od wykształcenia fachowca
z naszej dziedziny, tern odmienniejszy jest przez niego widziany
obraz od tego, co widzi fachowiec, tem odleglejszy też opis. Człowiek
nie obeznany z mikroskopem nie dojrzy obrazu wogóle, nie zaglądnie
do okularu, nie chwyci światła, nie nastawi preparatu. Ulegając su-
gestji kształtu mikroskopu, okiem szuka badanego przedmiotu na
stoliku, skierowuje zwierciadło do siebie i zagląda do niego. Jeśli wie,
że trzeba patrzyć w okular, widzi własne rzęsy, akomoduje na po­
wierzchnię okularu, patrzy ukośnie i widzi ciemną ścianę wewnętrz­
ną tubusu lub wreszcie „jasny krążek na ciemnem tle”.
Im bliższe jest wykształcenie obserwującego laika wykształce­
nia fachowca, tem bliższy też widziany obraz. Ale nawet botanik, zaj­
mujący się bakterjologją ogólną, obeznany z literatury z cechami
prątków' błonicy, nie dojrzy tych cech preparatu, na których opiera
się fachowiec, i nie będzie mógł ich rozpoznać, t. j. nie znajdzie ko­
respondencji między znanemi z książki słowami i widzianemi cecha­
mi obrazu. Nawet najgruntowniejsze opisy nie mogą wyrównać braku
praktycznego doświadczenia.
Zestawiając więc wyniki obserwacyj różnych obserwatorów,
otrzymamy całą skalę: od zgodnego z oficjalną wiedzą obrazu spo­
strzeganego przez fachowca, poprzez różne „fantazje” aż do niemożli­
wości spostrzegania obrazu wogóle. Który z tych wyników obserwacji
jest uprawniony do tego, by być wyrażony przez ów pożądany jedno­
znaczny, ogólnie ważny opis?
1) Możnaby mniemać, że każdy. Trzeba jednak stwierdzić, że
pewna część tych „wyników” obserwacji jest właściwie wrogóle nie­
wyrażalna. Zupełnie nieobeznany laik nie dostaje żadnego wyniku,
żadnej uchwytnej postaci, ponieważ przeżywa tylko chaos migotają­
cych, zmieniających się co chwila wrażeń i nastrojów, sprzecznych
ze sobą i niweczących się nawzajem. Gdybyśmy koniecznie chcieli od­
dać słowami jego przeżycie, najlepiej jeszcze odpowiadałoby mu ha­
64

sło: „szukam”, albo „mam chaos”, żadne inne słowa nie odwzorowu­
ją jego przeżycia.
Niektóre wyniki są konkretniej wyrażalne. Z chaosu wyłania się
mniej lub więcej uchwytna postać. W pewnych w’ypadkach jest to
postać zupełnie odległa od tej, którą widzi fachowiec, nie mająca na­
wet nic wspólnego z preparatem zarazków błonicy w rozumieniu fa­
chowca. Ma ona związek z przeżywaniem obserwowania wogóle lub
używania mikroskopu wogóle i t. d. Więc i te „obserwacje” nie dadzą
owego prostego protokółu, z którego drogą wniosków powstać mogła­
by wiedza o błonicy.
Inne wreszcie wyniki obserwacji zbliżają się do tego, co facho­
wiec uważa za przedmiot swego badania, t. j. do preparatu zarazków
błonicy. Niestety, nie można ściśle określić, co należy do preparatu
zarazków błonicy, a co do niego już nie należy [np. cechy szkła
przedmiotowego? Plamka od strąconego barwika? Resztka pożywki,
na której rosły bakterje? Cienie rozpadłych bakteryj?]. Mogą więc
być zawsze kwestje sporne, co jest cechą badanego przedmiotu, a co
już nie. [Jeśli za przedmiot obserwacji uznamy nie preparat zaraz­
ków, ale same zarazki, sprawa będzie jeszcze trudniejsza: nikt nie
wie dzisiaj, jakie formy i stany zarazek przechodzi, nie może więc
nigdy ograniczyć in concreto, co jest zarazkiem, a co nie]. Wobec te­
go zawsze zachodzić muszą rozbieżności w ograniczeniu przedmiotu
obserwacji. Będą one mniejsze, jeśli obserwator posiada więcej wy­
kształcenia i doświadczenia fachowego, nigdy jednak nie znikną zu­
pełnie. Obserwacje z dziedziny chlamydozoów lub pettenkoferyj, uwa­
żane przez niektórych badaczy za fantazje, snute na tle artefaktów,
dowodzą, że nawet wśród fachowców takie rozbieżności zachodzą.
Mamy więc dwie związane ze sobą trudności: 1) konieczność
pewnego standartowego wykształcenia i wyćwiczenia obserwatora,
bez której nie może być mowy o obserwacji danego przedmiotu,
i 2) niemożliwość zupełnego pogodzenia się różnych obserwatorów
nawet wykształconych, co do zakresu tego przedmiotu.
Obie te trudności teoretycy zapoznają. W poglądach ich zawarte
jest implicite mniemanie, że „fachowość” lub przynajmniej „przygo­
towanie do obserwacji” to stany po pierwsze przez ogromną więk­
szość ludzi zawsze osiągalne, po drugie wogóle dające się ściśle okre­
ślić lub oznaczyć, lub nawet mające jakąś absolutną, prawie meta­
fizyczną wartość. Co do drugiej trudności: znane jest wprawdzie
przyrodnikom prawie ogólnie, że „Cberhaupt enthalt der Begriff der
Beobachtung eine Willkiir, indem er wesentlich darauf beruht, wel-
che Gegenstande mit zu dem zu beobachtenden System gerechnet
65

werden” (Bohr), lecz prowadzi to ich najczęściej do konwencjonaliz-


mu teorjo-poznawczego, bo mniemają oni, że owa „Willkur” zależy
od woli badacza, i że kieruje się on w’ swym wyborze jakimś celem,
stwarzając tern milczącą „umowę naukową”. Badacz nie ma jednak
świadomości wyboru, przeciwnie, wybór narzuca mu się bezpośrednio
i wiążąco, wynikając z jego nastroju myślowego, z zespołu jego goto­
wości umysłowych, z jego zwyczajów myślowych — krótko mówiąc,
z tego, co nazywam stylem myślowym.
Tak pojmowany styl myślowy jest wynikiem teoretycznego
i praktycznego wykształcenia danego osobnika, a przechodząc z nau­
czyciela na ucznia, stanowi pewną wartość tradycyjną, podlegającą
swoistemu rozwojowi historycznemu i swoistym prawom socjologicz­
nym. Obie wyżej wymienione trudności sprowadzają się do kwestji
stylu myślowego: należy przyjąć, że każdy z wymienionych obserwa­
torów dokonał obserwacji według swego stylu myślowego. Style te są
mniej lub więcej różne, im bardziej różne tern bardziej odmienne są
wyniki obserwacji. Pomiędzy fachowcami zachodzi zasadnicza wspól­
nota stylu myślowego, utrzymują się tylko drobne indywidualne lub
„kierunkowe” (zależne od „szkoły”) różnice stylowe. Gdyby zaistnia­
ła zupełna identyczność i niezmienność stylu myślowego, stałoby się
niemożliwe wszelkie odkrycie, t. j. spostrzeżenie czegoś nowego. Każ­
da nowa obserwacja jest eksperymentem: idzie o to, aby do danych
warunków dostosować z pośród zapasów posiadanych postaci [ew.
z zupełnie innych dziedzin] najodpowiedniejszą kombinację. Wielo-
rakość tych zapasów jest więc koniecznością i zespół badaczy nie da
się zastąpić przez jednego, nawet rozporządzającego nieskończonym
czasem badacza.
Nietylko ograniczenie przedmiotu obserwacji wyznaczone jest
[aż do zupełnego przesunięcia granic] przez styl myślowy obserwa­
tora. Także akcentowanie pewnych elementów i degradacja innych
zależą od tego stylu. Trzeba więc powiedzieć, że dwaj obserwatorzy
o dość odległych stylach nie mają wspólnych przedmiotów obserwa­
cji, lecz każdy z nich obserwuje w zasadzie inny przedmiot. Jeśli
idzie o protokóły ich obserwacyj, to sprawa wikła się jeszcze przez to,
że używać będą innych wyrażeń lub tych samych wyrażeń w innem
znaczeniu. Nie może więc być mowy o tern, aby pomiędzy tymi obser­
watorami możliwa była wymienność protokółów w całości lub choć­
by w jakichś częściach. Niemożliwy jest więc jakiś jednoznaczny opis
wyniku obserwacji przy pomocy wyrazów jakiejś mowy ogólnej.
2) Możnaby mniemać, że żaden z tych psychologicznie uwarun­
kowanych wyników obserwacji nie jest bezpośrednio uprawniony do
66

zaszczytu dostarczenia protokółów obserwacji naukowej, że — jak


wyżej wzmiankowaliśmy — badacz powinien przez krytyczną analizę
wykluczyć ze swego wyniku obserwacji wszystkie elementy subjek-
tywne, lub przynajmniej osobiste, aby otrzymać to, co nazywamy ob­
serwacją tnaukową.
Lecz czy ta krytyczna analiza nie jest również psychologicznie
i historycznie uwarunkowana? Jest ona ze stanowiska porównawczej
teorji poznawania niczem innem, jak stylizowaniem obserwacji:
z początku wykonywana świadomie według tradycyjnych recept, sta­
je się potem przyzwyczajeniem myślowem obserwatora, aż wreszcie
rutynowany badacz poprostu nie umie „niekrytycznie obserwować”.
Mimo to zachowuje ta krytyczność liczne cechy indywidualne i co
więcej, podlega ciągłej ewolucji. Inaczej niemożliwe byłoby dostrze­
ganie nowych szczegółów w starym materjale, które przecież w nauce
ciągle ma miejsce. W ostatnich elementach wylegitymowanego syste­
mu nauki są cechy stylowe narówni obecne, jak w surowej obser­
wacji.
Zamiast wdawać się w ogólną analizę takiej krytycznej, oczy­
szczonej, bezosobowej obserwacji naukowej, rozważmy na naszym
przykładzie preparatu zarazków błonicy, jak wygląda oficjalna ob­
serwacja naukowa i takiż opis.
W znanym i ogólnie uznawanym podręczniku Lehmanna -— Neu-
manna (Bakteriologische Diagnostik, 1927, II, str. 676) czytamy na­
stępujący opis układu prątków błonicy: „Die Lagcrung ist sehr cha-
rakteristisch; neben dem grossen Formenreichtum (s. o.) ist die La-
gerung meist durcliaus unregelmassig (ungeordnet), so dass man sie
schon mit cliinesisclien Scliriftzeichen vcrgliclien hat. Im Gegensatz
dazu zeigt Pseudodiphterie in Form und Lagcrung weit gróssere Ge-
setzmassigkeit. Die Lagerung iin Form ausgcspreizter Finger oder
einer rómischen V, weiterliin das palissadenfórmige Zusammenlie-
gen, ist mehr fiir Pseudodiphterie cliarakteristisch, kommt aber ge-
legentlich auch bei ecliter Diphterie vor”.
Jeśli opis ten czyta fachowiec, jest on skłonny wyrazić swą zgo­
dę. Zgadza się na to, że układ prątków błonicy jest charakterystycz­
ny, t. j. że duża część rozpoznania tych prątków może opierać się na
nim. że układ jest nieuporządkowany, że pscudodyfterja wykazuje
częściej układ bardziej uporządkowany, palisadowy lub przypomina­
jący rozstawione palce.
Jeśli opis ten czyta t. zw. wykształcony laik, musi on odczu­
wać pewne zdziwienie. Czyta przecież, że układ jest cliarakterystycz-
67

ny, a zaraz potem, że niema w nim żadnej reguły. Czy chaotyczny,


nieuporządkowany układ może być charakterystyczny?
Otóż rzecz w tern, że „charakterystyczny” znaczy tu „swoisty
mimo całą chaotyczność, i zawierający różnicę w stosunku do tego,
co praktycznie trzeba odróżniać, t. j. do pseudodyfterji”. A różnica ta
polega na większej chatyczności układu, w odróżnieniu do bardziej
regularnego układu pseudodyfterji. Ten zaś regularniejszy układ opi­
sany jest w następnych zdaniach opisu Lehmann-Neumanna. Tutaj
uderza znowu laika nieoczekiwany szyk słów i owo „rnehr”, które
nadają ostatniemu zdaniu Lehmann-Neumanna pewien charakter
polemiczny. Należało oczekiwać, że dwa ostatnie zdania opisu brzmieć
będą jakoś tak: „Im Gegesatz dazu zeigt Pseudodiphterie in Form
und Lagcrung wcit gróssere Gesetzmassigkeit: man beobachtet die
Lagerung in Form ausgespreizter Finger oder einer rómischen V,
weiterhin das palisandenfórmige Zusammenliegen — obwohl freilicli
diese Lagerung auch bei echter Diphterie vorkommt”. Dwa ostatnie
zdania Lehmann-Neumanna brzmią tak, jak gdyby autorOwie zwal­
czali jakiś pogląd przeciwny. Otóż polemizują oni tu z przeszłośfcią,
także swoją własną przeszłością naukową, o czem niżej.
W każdym razie podany opis polega na 1) prostem stwierdzeniu
swoistości obrazu, 2) uwzględnieniu praktycznej potrzeby badacza
(odróżnienie dyfterji od pseudodyfterji), nie zaś na podaniu jakie­
goś obrazu ogólnego, wyprowadzającego się z jakichś elementów pod­
stawowych, które miałyby być bezpośrednio dane każdemu obserwa­
torowi. 3) Polega on nadto na zajęciu pewnego stanowiska wobec
opisu historycznego z przeszłej epoki. 4) Używa pewnych porównań
(litera V, rozstawione palce, palisada), które dla laika są nieoczeki­
wane, a pochodzą również z liistorji nauki o błonicy, o czem niżej.
Krótko mówiąc, opis ten nie wychodzi poza ramy swoistego sty­
lu myślowego bakterjologa, jego potrzeb, jego historycznej ewolucji,
jego historycznych porównań. Czy możnaby go inaczej ułożyć, zasta­
nowimy się później.
W równie znanym i prawie równie cenionym podręczniku Kol-
le’go i Hetscha (Die ex,perim. Bakteriologie, 1919, II, str. 669) czy­
tamy: „Reclit charakteristiscli ist die Lagerung der einzelnen Indivi-
duen in gefarbten Praparaten, mogen diese aus Reinkulturen oder
direkt aus Diphteriemembranen hergestellt sein. Die Bakterien lagern
sich namlich gern parallel nebeneinander, wodurch eine palisadenar-
tige Anordirung zustande kommt. Bis zu einem gewissen Grade ty-
pisch ist ferner, dass die Diphteriebazillcn, wenn sie in Gruppen ve-
reinigt sind, mit dem einen Endteile zusainmenhangen, wahrend sie
68

am entgegengesetzten Ende divergieren. Es entsteht so das JBiW ge-


spreizter Finger”.
Także na ten opis zgodzi się fachowiec. Porównanie z palisadą
złagodzone jest przez słowo „gern” (więc nie „zawsze”, tylko „chęt­
nie”), z palcami przez słowa „bis zu einern gewissen Grade typisch”
(więc również nie „bezwzględnie”, tylko „do pewnego stopnia”).
Wprawdzie opis Lehmanna i Neumanna jest bez porównania dojrzal­
szy, ale i ten nie jest fałszywy.
Laik musi odnieść wrażenie, że opis ten jest sprzeczny z poprzed­
nim. Właściwie tylko określenie układu bakteryj błonicy jako cha­
rakterystyczny, jest wspólne, pozatem wydaje się opis Kolle-Hetscha
wprost przeciwny opisowi Lehmann-Neumanna: jeden twierdzi, że
układ palisadowy i palczasty jest typowy, 'drugi — że właśnie nie.
W podręczniku Kisskałt-Hartmanna (Praktikum der Bakt. u.
Protozoologie — I, 1914, str. 43): „bcsonders charakteristisch ist
ihre Lagę: sie bilden meist einen Winkel mitcinander, mehrere zu-
sammen liegen wie gespreizte Finger”. Przesmycki (Zarys bakterjo-
logji praktycznej, 1927, str. 55): „Prątki błonicze... układają się za­
zwyczaj palisadowo, albo też przypominają rozstawione palce ręki”.
Fischer (Anleitung zu liygien. Untersuchungen, 1912, str. 237) o prąt­
kach błonicy: „Haufig winklig in V-Form, auch gekreuzt oder in un-
regelmassigen Haufen gelagert...”. O prątkach pseudodyfterji: „meist
kiirzer und dicker ais (jene), vorwiegend palisadenartig gelagert”.
Dla każdego laika opisy te są sprzeczne, dla fachowca — nie, bo
wie, że trzeba je brać cum grano salis: każdy z nich naprowadza pew­
ne obrazy, które mogą być, ale nie wszędzie muszą być znajdywane.
INajważniejsze, najistotniejsze jest, że układ jest charakterystyczny,
co podkreślają wyraźnie lub niewyraźnie wszyscy, żeby tę charakte-
rystyczność opisać, podają tradycjonalne, zwyczajowe porównania,
które służą równie dobrze, jeśli użyjemy ich dla uwypuklenia podo­
bieństwa pomiędzy niemi a oglądanym obrazem, jak i wtedy, kiedy
użyjemy ich dla uwypuklenia różnicy. Układ prątków błonicy przed­
stawia swoistą postać. Trzeba nauczyć się ją widzieć, wtedy jest ona
„sutyistą” i nic więcej, jak swoisty jest wygląd litery A, mimo całą
zmienność. Przedtem, zanim nauczy się tę postać widzieć, nasuwają
się różne porównania. Lecz stosunek tej postaci do porównywanej,
skąd inąd znanej, migota nam w oczach: raz widzimy podobieństwo,
raz różnicę. Tak właśnie uczymy się tworzyć nową postać. Kiedy ją
już mocno uchwycimy, porównania odpadają lub mają tylko wartość
dydaktyczną, t. j. dla uczącego się widzieć.
69

Pouczające jest rozważenie rozwoju obserwacji i opisu w tej


dziedzinie. W wydaniu swego podręcznika z r. 1920 piszą Lehmann
i Neumann (II, str. 554): „Charakteristisch ist die Lagerung iibereinan-
der wie ausgespreizte Finger. Aucli pallisadenformig oder wie eine
rómische V zusammenliegend. Die letzteren beiden Merkmale treffen
auch besonders fur Pseudodiphterie zu”. Autorowde podawali wówczas
to porównanie z palisadą i literą V w sensie znacznie pozytywniej­
szym, niż siedem lat później. Słowo „charakteristisch” powtarza się,
ale jego eksplikacja jest inna, wyclaje się prawdę przeciwna.
W wydaniu z r. 1899 (II, str. 371): „Die kurzeń Formen sind
mehr parallel gelagert, die langen mehr gekreutzt, fingerfórmig in
Rosetten angeordnet und s. f. Nach Kurth wachst die Wahrschein-
lichkeit einen pathogenen Stamm vor sieli zu haben, wenn es gelingt
festzustellen, dass in Klatsclipraparaten junger Kulturen [6 St. bei
35°] aut Lóffler-Serum geziichtet, mindestens eine Anzahl langer For­
men [7 mai so lang ais breit] oder fiinfer — (V) — fórmige Gebilde
vorhanden sind. Weiter legt Kurth Wert darauf die jungen Stabchen
gelagert zu sehen, wie die Finger zweier iibereinander gespreizter
Hande”. Mniej więcej współczesny opis Marxa (Diagnostik etc., 1902,
str. 129) brzmi: „...man erhalt in Klatschpraparaten von 6 stiindigen
Culturen Bacterienanordnungen, die M. Neisser treffend mit Bilde>rn
vergleicht, die entstelien, wenn man die Hande mit ausgespreizten
Fingern in allen móglichen Lagen iibereinander legt. Spater liegen
sie vornehmlich nebeneinander, pallisadenformig”. Besson: (Teclini-
que microbiologique 1898, str. 324): „Ces bacilles peuvent etre dispo-
ses parallelement Ies uns aux autres ou associes par deux bout a bout;
souvent encore, ils sont unis par deux a angle plus ou moins aigu de
manićre a figurer un V ou un accent circonflexe”.
Opisy stają się przeważnie dłuższe, zawierają liczne porówna­
nia, cytują autorów’ ich, podają szczegółowo warunki. W porówna­
niu z niemi jest opis Lehmanna - Neumanna z r. 1927 bardzo skąpy,
zwłaszcza jeśli opuścimy polemiczne zdanie ostatnie, które właściwie
tylko prostuje dawne poglądy. Jest tak jakgdyby z czasem autoro-
wie zrezygnowali ze znalezienia odpowiednich porównań: w’ r. 1927
piszą już tylko, że układ jest nieuporządkowany, chaotyczny jak pi­
smo chińskie — ale przecież swoisty, charakterystyczny. W wielu
nowszych podręcznikach, np. w Kolie - Kraus - Uhlenhuta „Handbuch
der pathog. Mikroorganismen”, Tom V, część 1, str. 460 (artykuł
Ginsa z r. 1928) czytamy zdania bardzo podobne do współczesnego
opisu Lehmann - Neumanna: „Wenn das charakteristische einer
Lóffler - Reinkultur im Tuscheanstrich bezeiclinet werden soli, so
70

ist es meines Erachtens die Tatsache, dass kaum zwei kongruente


Stabchen nebeneinander liegend angetroffen werdcn”. W podręczni­
ku Calmette - Boquet - Negre (Manuel technique etc. 1933) nie po­
dają autorowie wogóle opisu układu prątków błonicy, jakkolwiek
z pewnością nie kwestjonują jego charakterystyczności. Zrezygno­
wali z opisu, bo wiedzą, że układ jest swoisty, nieporównalny z ni-
czem. Widzą jego swoistość odrazu, bezpośrednio, porównanie jest
niepotrzebne a nawet szkodliwe.
Ewolucja obserwacji prątków błonicy, która miała miejsce
w oficjalnem społeczeństwie bakterjologów (kolektyw myślowy) wy­
gląda więc tak:
Około r. 1900, więc 16 lat po odkryciu zarazka, widzieli fachow­
cy w układzie tych prątków szereg obrazów i figur, skądinąd zna­
nych: palce rozstawione, palce dwóch rąk na sobie leżących, literę V,
accent circonflexe, palisady. Raz jeden obraz wydawał się najodpo­
wiedniejszy, raz drugi — więc spychano do śmietnika rzekomej bło­
nicy (pseudodyfterja) raz takie, drugi raz inne obrazy. Starano się
utrwalić jakoś te sprzeczne, oscylujące postacie, które się naprzemian
obserwatorowi narzucały. Badano warunki ich otrzymywania i nie­
którym autorom wydawało się, że prawie, prawie je ustalili.
Potem około r. 1915 — 1920 zaczyna objawiać się fachowcom
swoistość obrazu układu prątków błonicy. Podkreślają, że jest on
charakterystyczny, ale podobieństwo do tradycyjnych obrazów po­
równawczych zaciera się im. Już te porównania nie są tak szczegó­
łowe, już pojawiają się zastrzeżenia i ograniczenia.
Wreszcie po r. 1925 widzą swoistą postać tego układu bezpośred­
nio, wiedzą, że syntetyczny opis jej jest niemożliwy, że analiza pro­
wadzi tylko do 'rozbicia jej na chaos nieuporządkowany. Powstało
więc już swoiste pogotowie do dostrzegania pewnej odrębnej postaci.
Porównania mają już tylko wartość historyczną lub dydaktyczną, bo
nowych członków kolektywu wprawadza się (t. j. wytwarza się owo
pogotowie) drogą historyczną.
Równocześnie dokonała się równoległa ewolucja pojęć: co należy
uważać za błonicę prawdziwą, co za rzekomą, jakoteż czy i jakie są
granice między prawdziwą a rzekomą błonicą. Ta ewolucja pojęć
sprawia, że inne jest właściwie dzisiaj znaczenie słowa „prątek bło­
nicy” i „prątek błonicy rzekomej” niż było w r. 1900. Nie można
więc „po dzisiejszemu” rozumieć zdań z tego czasu; nawet sami
autorowie stracili możność takiego rozumienia swoich ówczesnych
wypowiedzeń, jakie posiadali wówczas. Na tem polega zależność po­
71

glądów i obscrwacyj od epoki, a bez tej zależności niemożliwy jest


rozwój poznawania.
Gdzież są owe „krytyczne obserwacje”, owe „jedyne dobre obser­
wacje”, miarodajne, niezmienne, obowiązujące na zawsze, z których
jak z cegiełek przez prostą appozycję miałaby rosnąć nauka?
Jest pewien zespół ludzi o iwspólnym stylu myślowym. Styl ten
rozwija się i jest związany w każdym etapie ze swoją historją. Stwa­
rza pewne określone pogotowie, udziela go członkom zespołu drogami
socjologicznemi i dyktuje co i jak ci członkowie widzą. Obraz ten
zjawia się naprzód jak wynik pewnego rodzaju eksperymentu myślo­
wego: z zapasu tradycyjnycli obrazów przymierza się pewne obrazy
i ich kombinacje, potem odrzuca część, przestylizowuje inne, prze­
chodzi pewnego rodzaju walkę z narzucającemi się naprzemiannie
obrazami — aż wreszcie wytwarza się nowe pogotowie, t. j. pogoto­
wie widzenia nowej, swoistej postaci. Zawiła ta droga jest badalna:
teorja poznawania oparta o socjologję myślenia i socjologiczną hi-
storję rozwoju nauk może ją badać. Nauka ta, porównując różne sty­
le myślowe i badając krążenie myśli w obrębie różnych kolektywów7
myślowrycli, stwierdza, że poznawanie przechodzi trzy zasadnicze eta­
py: odkrycie zjawia się naprzód jako słabe awizo oporu hamującego
naprzemienne oscylacje myślowe w twórczym chaosie myśli. Z tego
awiza powstaje drogą socjalnego stylizującego krążenia myśli udo-
wodnialna, t. j. dająca się umieścić w stylowym systemie myśl.
Dalszy rozwój zmienia ją w myśl — w ramach stylu — oczywistą,
w postać swoistą, bezpośrednio poznawalną, w „przedmiot”, do któ­
rego członkowie kolektywu muszą się odnosić jako do faktu zewnątrz
istniejącego, niezależnego od nich. Taka jest ewolucja tego co nazy­
wamy „rzeczywistem”. Jest to jedna droga powstawania poznania.
Druga droga, polegająca na rozwoju poznania z pewnego rodzaju
wizji kolektywu, nie jest przedmiotem rozważania niniejszej pracy1).
Przykład, którego użyliśmy (obserwacja pod mikroskopem), wy­
dawać się może zbyt zawiły i sztuczny. Można mu zarzucić, że nie
jest to przykład samej obserwacji, bo do patrzenia przez mikroskop
potrzebna jest pewna techniczna umiejętność, że istnieją też obser­
wacje proste, poprostu „patrzenie i widzenie”. Ogólnego, oderwane­
go roztrząsania na temat czy takie „proste patrzenie” istnieje, nie
uważam za celowe; lepszą przysługę wyświadczy konkretny przykład,
który zarazem uzupełni nasze dotychczasowe rozważanie, podając

i) Fleck: „Jak powstał odczyn Bordct - Wassermanna i jak wogóle powstaje


odkrycie naukowe”. Pol. Gaz. lek. 1934, 10/11.
72

nietylko rozwój patrzenia w pewnej dziedzinie ale też początki jego.


Przykład prątków błonicy trudno byłoby dla niefachowców w tym
kierunku rozszerzyć.
W wiekach średnich istniała swoista anatomja tradycyjna, po­
chodząca od Galena, lecz przez długi łańcuch pośredników zniekształ­
cona i sprowadzająca się w tekście i rysunku do ubogich, nieraz dzie­
cięco - prymitywnych schematów, uzupełnionych spekulacją. Zazwy­
czaj przedstawia się powstanie nowożytnej anatomji tak: Anatomja
Galena utrzymywała się przez setki lat, ponieważ uczony średnio­
wieczny nic obserwował, a w szczególności nie robił sekcji. Z chwilą
jednak, kiedy „ostatecznie otrząsnął się ze snu i zaczął bystrem
i otwarłem okiem oglądać formy anatomiczne, a następnie utrwalać
to co zobaczył” (Sudlioff: Tradition und Naturbeobachtung, 1907,
str. 3), musiała ona upaść i powstała anatomja nowożytna.
Otóż ta legenda jest błędna. Przcdcwszystkiem nie dlatego wie­
rzono w Galena, bo nie robiono obserwacyj, ale dlatego nie robiono
obserwacyj w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, bo nie było potrzeby
tego: Galen — i to uproszczony Galen — zadowalał ówczesnych
uczonych zupełnie2). Nie można jednak twierdzić, jakoby uczony
średniowieczny nie miał wogóle żadnego ustosunkowania pozytyw­
nego do obserwacji. Zapewne, ustosunkowanie to było jakościowo
i ilościowo inne niż dzisiejsze, ale istniało. Czytamy np. u autora
ilustrowanego rękopisu z r. 1158, więc z głębi średniowiecza, że opi­
suje żyły, nerwy i ścięgna po kolei „ne forte erret inspector eorum,
sed agnoscat ea ita ut videt”. Więc oglądanie, zobaczenie prawdzi­
wego stanu rzeczy było i wtedy brane w rachubę. Liczono się też ze
„złudnością zmysłów”, t. j. istniało krytyczne obserwowanie, tylko
było ono inne niż dzisiaj, bo krytyka jest stylizowaniem, dostraja­
niem do stylu myślowego. Patrzenie i widzenie ówczesne było inne,
lecz naiwnością jest mniemać, że człowiek ówczesny spał i dopiero
w epoce odrodzenia otrząsnął się ze snu. Tecłiniczne przeszkody, ja­
kie mogły zachodzić dla organów, które uwidacznia dopiero sekcja
anatomiczna, nie istniały np. w odniesieniu do osteologji: wiek XVI
umiał znajdywać kości w pobliżu cmentarzy i studjować je, lecz
średniowiecze nie miało poprostu intelektualnej potrzeby takich ob­
serwacyj, patrząc zaś na kość mogło tylko to zobaczyć, co i bez pa­
trzenia znajdywało w książkach. Powszechne było przekonanie, że
mężczyzna nna o jedno żebro z lewej strony mniej niż z prawej, bo to
wynikało z biblji, a człowiek ówczesny poprostu wierzył, t. j. nie

2) Fleck: „Zur Krise der Wirklichkeit”. Naturwissenschaften 17, H. 23.


73

chc.iał i nie mógł przekonać się, że to nieprawda. A przecież byłoby


to dla nas tak łatwe: my dzisiejsi potrafimy bez żadnych środków
technicznych stwierdzić na sobie lub innych, że ilość żeber jest z obu
stron i u obu płci jednaka.
U Berengara (ok. r. 1520) czytamy w sprawie starego sporu co
do początku żył: Według Arystotelesa idą żyły od serca, według Ga­
lena od wątroby. „Dico tamen .... quod venae non oriuntur nec a cor-
de nec a hepate, nisi improprie et metaphorice, et dico eas ita me-
taphorice oriri magis ab hepate quam a corde et in hoc magis teneo
cum medicis, quam cum Arist.”. Jasne jest, że wszelka dzisiejsza dy­
skusja logiczna i wszelkie demonstrowanie ad oculos byłyby wobec
Berengara bezsilne: my nie znamy pojęcia „metaforycznego i niewła­
ściwego początku żył”. Znamy tylko morfologiczny, filogenetyczny
lub ontologiczny „początek” żył. Dla nas nie jest organizm zbio­
rem takich metafor i symboli — jakkolwiek nie możemy podać lo­
gicznego powodu, dla którego zmieniliśmy styl myślowy. Nietylko nie
mógł Berengar dzisiaj znanych stosunków sam zobaczyć, nie można-
by mu ich nawet pokazać: co dla nas jest ważne, dla niego jest nie­
istotne, niezrozumiałe, obce, jak naodwrót obcem jest dla nas jego
myślenie. Nie można poprostu i odrazu coś nowego, odmiennego zo­
baczyć. Naprzód musi zmienić się cały styl myślowy, musi zachwiać
się cały nastrój intelektualny, musi ustać przemoc skierowanego po­
gotowia myślowego. Musi powstać swoisty niepokój intelektualny
i zmiana nastrojów kolektywu myślowego, która dopiero stwarza
równocześnie możliwość i konieczność widzenia czegoś nowego, od­
miennego.
Można wykazać, że sprawa opozycji przeciw Galenowi i tradycji
była niezależna od szczegółów anatomicznych: jedni potępiali Gale-
nizm w zasadzie, ale w szczegółach nie mieli nic innego do powiedze­
nia (Berengar), inni bronili go zasadniczo i bezwzględnie, mimo, że
przyznawali nowatorom w szczegółach słuszność. A byli i tacy, któ­
rzy zajmowali dziwne stanowisko, że lepiej jest z dawnymi błądzić
niż z nowatorami wyznawać prawdę. Ten niepokój intelektualny spo­
łeczeństwa anatomów w okresie poprzedzającym nową epokę odbija
się na jednostkach: pełen sprzeczności, wciąż cofający się, przerażo­
ny własnemi odkryciami prekursor Vesala Berengar doskonale to
unaocznia. Skoro czytamy prace z tego okresu, wydaje się nam, że
autorowie cierpieli na jakiś swoisty zawrót głowy, że mieniło się im
w oczach, że widzieli naprzemian świat średniowieczny i drogę do
nowego świata. Gdyby nic ten okres niepokoju, nie znalazłby Ve-
saljusz ludzi, którzyby go wysłuchali: nie byłoby możliwe przestro­
74

jenie społeczeństwa, t. j. stworzenie odmiennego nastroju intelektual­


nego, który pozwala widzieć nowe postacie.
W ten sposób są sprawy nastroju intelektualnego pierwszym wa­
runkiem odkrycia. Jest tak, jakgdyby naprzód pojawiała się tenden­
cja do zmiany, jakaś nieokreślona „odmienność” poglądów, a potem
dopiero wykrystalizowywały te „odmienne szczegóły”, odkrycia i ob­
serwacje, które ową odmienność konkretyzują.
Co się tyczy szczegółów: każdy szczegół nawet bardzo drobny,
pozostaje w związku z ogólnemi poglądami i jego odkrycie uzależnio­
ne jest od tego związku. Podobnie jak ilość żeber w związku z religij­
nym poglądem wypadała inaczej u mężczyzn niż u kobiet, tak i po­
tem, w zaraniu anatomji nowożytnej, były nowe obserwacje w swej
treści i swem pojawianiu się zależne od pewnych idei lub mitów
związanych z niemi. Odkrywanie szczegółów anatomicznych nie od­
bywało się w kolejności mechanicznej, np. według okolic ciała, wiel­
kości lub wyraźności szczegółów, lecz decydowała legenda, pogląd
ogólny, narzucająca się celowość i t. d. Także treść obserwacji, więc
co w danem miejscu zobaczono, zależało od panującego stylu myślo­
wego: każda nowa warstwa odkryć ma swe umotywowanie stylowe,
wszystkie szczegóły pewnej epoki mają pewien wspólny styl.
Odkryciom towarzyszy pewne przesunięcie zainteresowania i czę­
sto z pojawieniem się jakichś nowych szczegółów opisu znikają pew­
ne określone dawne szczegóły. Jeszcze w anatomjach XVII wieku
znajdują się długie rozdziały opisujące i wyliczające t. zwane ossa
sesamoidea, które w dzisiejszych podręcznikach zbywa się kilkoma
zdaniami: dzisiaj stoją one niejako poza układem kostnym, nie przed­
stawiają ani ontogenetycznie ani morfologicznie ani fizjologicznie
wiele ciekawego. Wówczas przeciwnie, były ważne ze względu na
pewne stare mity, które twierdziły, że z jednej z takich kostek rozwi­
nie się „sicut planta ex semine” całe ciało, by stawić się na sąd osta­
teczny. W XVI i XVII wieku, kiedy sama nazwa nie była jeszcze
uważana za znak konwencjonalny, lecz traktowano ją jak istotną
cechę przedmiotu, znajdujemy w opisach szczegółów anatomicznych
długie rozważania etymologiczne i pseudoetymologiczne nazwy.
W pewnym podręczniku anatomji z połowy XVII wieku naliczyłem
w ustępie o kości udowej (femur) 135 słów odnoszących się do ta­
kiej etymologji słowa femur a tylko 31 podających opis w dzisiej-
szem tego słowa znaczeniu.
Ważne jest i daje się na starych rycinach anatomicznych śledzić,
że naprzód pokazuje się ogólna postać organu, coś w rodzaju symbo­
licznego jego przedstawienia, a znacznie później dopiero oddanie ele­
75

mentów tej postaci. Więc stare ryciny anatomiczne przedstawiają:


nie żebra o pewnej ilości i pewnym kształcie, lecz symboliczne „że-
berkowanie” po obu stronach klatki piersiowej; nie określone pętle
jelit w brzuchu, lecz liczne ślimakowate linje symbolizujące je; nie
określone zimje mózgu, lecz kędzierzawą „zwojoiuatość” całej po­
wierzchni mózgu i t. d. Przekroje oka wyglądają jak przekroje cy-
buli, bo demonstrują nie pewną określoną ilość warstw ściany gałki
ocznej, lecz „luielowarstiuowość” jej. Potem stopniowo z symbolów
pewnej postaci powstają jaskrawo podkreślające pewne cechy sche­
maty. Rysunki te przedstawiają swój przedmiot w swoistej perspek­
tywie stylowej, podkreślając właśnie stylowe cechy przedmiotu. Moż­
na wykazać, że także dzisiejsze ryciny perspektywę tę zawierają, że
wogóle przedstawienie bez niej jest niemożliwe i że naturalizm każ­
dej epoki polega na takiem podkreślaniu cech, zgodnem ze stylem da­
nej epoki i danego społeczeństwa, a niewidocznem dla członków jego.
Więc nowa obserwacja, t. j. odkrycie odbywa się tak, że wśród
epoki równowagi pojawia się pewien niepokój intelektualny i ten­
dencja do zmian: chaos sprzecznych, naprzemiennych obrazów. Usta­
lony dotąd obraz rozpada się na kleksy, które układają się w różne,
sprzeczne postacie. Z innych dziedzin, przedtem oddzielonych lub za­
niedbywanych, dołączają się pewne motywy; związki historyczne,
prawie przypadkowe, różne zabytki i przeżytki intelektualne, często
też t. zw. pomyłki, błędy i nieporozumienia dodają ze swej strony
innych motywów. W tym momencie twórczym ucieleśnia się w jed­
nym lub kilku badaczach przeszłość i teraźniejszość umysłowa dane­
go kolektywu myślowego. Wszyscy cieleśni i duchowi ojcowie są
z nimi, wszyscy przyjaciele i wrogowie. Każdy z tych czynników
ciągnie na swoją stronę, popycha lub hamuje. Stąd ów migotający
chaos. Od nastrojowego napięcia badacza zależy czy nowa postać
objawi mu się wśród tego chaosu jako symboliczna jaskrawa wizja,
czy też jako słabe awizo oporu hamującego swobodny, prawie do­
wolny wybór pomiędzy naprzemiennemi obrazami. W obu wypad­
kach trzeba nową postać bronić przed rozwianiem się: trzeba ją wy­
odrębnić od tego co odtąd będzie nieważne, przypadkowe. Trzeba
stworzyć kierunkowe zainteresowania, trzeba zniszczyć wrogie zainte­
resowania. Trzeba stworzyć inne pogotowie myślowe i wychować do
niego ludzi. Jeśli się to uda, będą wszyscy biorący w niem udział wi-
1 dzieli nową postać wprost, bezpośrednio, naocznie, jakgdyby praw­
dę niezależną od ludzi, jedną, odwieczną. Dopiero następne przestro­
jenie pozwoli dostrzec, że miała ona swe stylowe uwarunkowanie
i że była historycznie zdeterminowaną wypadkową.
76

Gdzież jest owa czysta obserwacja bez uprzedzeń? Obserwacja


„dobra”, ważna raz na zawsze i dla wzystkich, niezależna od środo­
wiska, jego tradycji i od epoki? Niema jej nigdzie w dziejach ani
w chwili obecnej, niemożliwą jest też ona jako ideał, do którego
przez analizę lub krytykę możnaby się zbliżyć, bo wszelkie „legity­
mowanie” danych obserwacyjnych podlega także stylowi myślowe­
mu, które da się zawsze w ostatnich elementach logicznej budowy
nauki wykazać.
Niemożliwy jest naprawdę izolowany badacz, niemożliwe jest
ahistoryczne odkrycie, niemożliwa jest bezstylowa obserwacja. Izo­
lowany badacz bez uprzedzeń i tradycji, bez działających na niego
sił społeczeństwa myślowego i bez wpływu ewolucji tego społeczeń­
stwa byłby ślepy i bezmyślny. Myślenie jest czynnością zbiorową
jak śpiew chóralny lub rozmowa./ Podlega ono swoistym zmianom
w czasie, wykazuje historyczną ciągłość tych przemian. Produktem
jego jest pewien obraz, widoczny tylko dla tego, kto w tej czynności
społecznej bierze udział, lub myśl jasna również tylko dla członków
kolektywu. Co myślimy i jak widzimy zależy od kolektywu myślo­
wego, do którego należymy. Widziane przez nas obrazy posiadają
obok genetycznego uwarunkowania historycznego także wewnętrzne
zdeterminowanie stylowe. Przykładem takiego determinizmu stylo­
wego jest podany wyżej związek między położeniem poprzeczki w li­
terze A, a kątem zawartym między jej ramionami. W naukach przy­
rodniczych, które objęły i doprowadziły do systemu pewien styl my­
ślowy, nazywamy determinizm stylowy rzeczywistością przyrodni­
czą. Rozwija się ona równolegle z rozwojem przyrodniczego stylu
myślowego.
„Widzieć” znaczy to: odtwarzać w odpowiednim momencie
obraz, wytworzony przez społeczność myślową, do której się należy.
PRZEGLĄD
FILOZOFICZNY
założony przez Władysława Weryhę

Wydawany przez
WARSZAWSKIE TOWARZYSTWO FILOZOFICZNE

Rocznik XXXVIII (1935)

WARSZAWA — 1935
Redaktor: Władysław Tatarkiewicz
Sekretarz Redakcji: Bolesław Sobociński
SPIS RZECZY
zawartych w roczniku XXXVIII (za rok 1935)
„PRZEGLĄDU FILOZOFICZNEGO”

ROZPRAWY:

Ludwik Fleck: 0 obserwacji naukowej i postrzeganiu wogóle 58


77

You might also like