Professional Documents
Culture Documents
O obserwacji naukowej
i postrzeganiu wogóle.
Do niedawna panowało niepodzielnie wśród przyrodników prze
konanie, wyrażone w zdanin Poincarego: „gdyby badacz rozporządzał
nieskończonym czasem, wystarczyłoby powiedzieć mu: Patrz, a patrz
dobrze”. Z opisu jego obserwacyj wszystkich zdarzeń miałaby wy
niknąć cała wiedza.
W takiem mniemaniu tkwi szereg niemożliwych już dzisiaj za
łożeń. Czy obserwacja rzeczywiście może być tylko „dobra” lub „zła”
(wzgl. „lepsza” lub „gorsza”) i czy każda „dobra” prowadzi do tych
samych wyników? Czy ma sens mówienie o „opisach wszystkich zda
rzeń” tak, jakgdyby te opisy były zawsze zasadniczo dodajne, dawały
wszystkie razem koniecznie jakąś przedstawiającą pewien sens ca
łość? Czy ma sens wyrażenie „wszystkie zdarzenia?” Czy ma wogóle
sens pojęcie „cała wiedza”, „jedna ogólna wiedza?” Czy możliwy jest
izolowany badacz, nawet gdyby rozporządzał nieskończonym czasem?
W sprawach tych polegają teoretycy głównie na doświadczeniu
zeszłego wieku i to przeważnie na doświadczeniu fizyków. Zagadnie
nie obserwacji wydawało się wówczas znacznie prostsze, niż przed
stawia się dzisiaj. Sądzono np. że obserwacja zasadniczo nie wpływa
na stan przedmiotu obserwowanego. Dzisiaj wynika z teorji kwan
tów, że każda obserwacja zjawisk atomowych wpływa na ich prze
bieg. Ale w całej pełni okazuje się zawiłość zagadnienia obserwacji
dopiero w naukach biologicznych, jako mniej dedukujących i mniej
abstrakcyjnych.
Zawód mój zmusza mnie do codziennych obserwacyj rzeczy
z pewnego stanowiska bardzo prostych: preparatów mikroskopowych.
Jeśli oglądam preparat mikroskopowy, np. hodowli błonicy, to, mó
wiąc językiem potocznym, widzę jedynie pewną' ilość kresek o pew-
59
J
nej swoistej strukturze (wzgl. zabarwieniu), pewnym kształcie i pew
nym układzie. Ale napróżno próbowałbym opisać te trzy elementy
obrazu tak, aby jednoznacznie dla laika oddać słowami obraz tej cha
rakterystycznej postaci, jaką widzi obserwator wyszkolony, a której
laik poprostu nie umie z początku zobaczyć. Po krótkim jednak cza
sie zdobywają prawie wszyscy uczniowie zdolność postrzegania jej
i dochodzą do zgodnych (przynajmniej w dużym procencie) wyni
ków. Trzeba się więc dopiero uczyć patrzeć, aby móc spostrzegać to,
co stanowi podstawę danej dyscypliny. Trzeba zdobyć pewne do
świadczenie, pewną umiejętność, które nie dadzą się zastąpić formu
łami słownemi. Wobec tego niemożliwy jest kompletny aksiomatycz-
ny budynek wiedzy, bo żadne słowa czy zdania nie wystarczają dla
oddania jej całkowitej treści. Budowa taka zrozumiała jest tylko dla
fachowca, dla laika nie jest ona odpowiednikiem danej gałęzi wiedzy.
Konieczność odróżniania fachowca od laika, konieczność pewnego do
świadczenia i osiągnięcia pewnej umiejętności wprowadzają zasadni
czy czynnik alogiczny w wiedzę.
Jeszcze jaskrawiej występuje konieczność swoistego szkolenia do
postrzegania pewnych postaci, np. w dermatologji. Laik w tej dziedzi
nie, gdzieindziej nawet doskonale obserwujący, dajmy na to facho-
więc w bakterjologji, nie odróżnia i nie poznaje zmian skórnych.
Przysłuchuje się on — przynajmniej z początku — opisom dermato
logów jak zmyślonym bajkom, chociaż przedmiot opisany stoi
przed nim.
Istnieje więc konieczność osobnego szkolenia w postrzeganiu
swoistych postaci z różnych dziedzin wiedzy i nie można postaci tych
przez opis wyrazami jakiejś mowy ogólnej jednoznacznie oddać. Nie
można więc mówić ogólnie o dobrem i złem obserwowaniu, lecz tylko
o obserwowaniu zgodnem z pewną gałęzią wiedzy i o obserwowaniu
niezgodnem z nią.
Umiejętność obserwowania nie jest jakaś ogólna, nie obejmuje
równocześnie wszystkich dziedzin wiedzy. Przeciwnie, ogranicza się
ona zawsze tylko do pewnej dziedziny. Znałem znakomitego chirur
ga, specjalistę jamy brzusznej, który przez kilka spojrzeń i kilka do
tknięć brzucha rozpoznawał prawie nieomylnie stan chorobowy wy
rostka robaczkowego, nieraz w przypadkach, w których inni lekarze
„niczego nie widzieli”. Ten sam specjalista nigdy nie mógł się na
uczyć odróżniać pod mikroskopem pasma śluzu od wałeczka szkliste-:
go. Znałem też bakterjologa, asystenta dużego uniwersytetu, który
spostrzegał i rozpoznawał bardzo drobne zmiany chorobowe szczepio
nych zwierząt, a nie umiał odróżnić samca myszy od samicy.
60
tem, że uczy się ono widzieć to, co widzą starsi, a zatraca równolegle
prawdziwie dziecięcą „poliwalentną” zdolność widzenia fantastycz
nych postaci. Kto wie, ile przyszłej wiedzy, ile obserwacyj, które kie
dyś wiedza uzna, kryje się w tych fantazjach? Pewne zjawiska en-
toptyczne, jak np. mouches volantes, znacznie częściej są obserwowa
ne i znane wśród dzieci, niż wśród dorosłych, i przyjąć należy, że nau
ka odkryła tu pewnego razu zjawisko, które elementarne wychowanie
z reguły uczy zapoznawać.
Mógłby ktoś zarzucić, że spostrzeganie określonej postaci to nie
jest właściwa obserwacja naukowa, lecz conajwyżej psychologiczne
malum necessarium. Że badacz powinien spostrzegać tylko najprost
sze elementy obrazu, dane bezpośrednio, z których postać składa się
automatycznie, lub zostaje następowo ułożona jako pewnego rodzaju
hipoteza, mniej lub więcej subjektywnie zabarwiona, że te najprost
sze elementy są dla „normalnych” ludzi bezsporne, dają się bez reszty
opisać i że w opisach ich niema miejsca na żadne swoiste zabarwione
pogotowie umysłowe.
Uważam za bezcelowe i niepotrzebne rozprawiać się zasadniczo
z tem „atomistycznem” stanowiskiem. Zwolennicy bezpośrednich da
nych elementarnych sami się dyskredytują, nie mogąc się pogodzić
pomiędzy sobą, co właściwie należy uważać za owe bezpośrednio da
ne elementy. Cóż to za bezpośrednie dane, których trzeba aż tak szu
kać? W jaki sposób są one bezpośrednio dane, skoro trzeba się o nie
tak spierać? Wystarczy porównać w czasopiśmie „Erkenntnis” tom II
(str. 432) i tom III (str. 215), aby przekonać się, jak uwikłał się Car-
nap ze swojemi protokółami (Protokollsatze) i stwierdzić całą bez
płodność tej sprawy. Prowadzi ona z konieczności do dogmatyzmu
lub relatywizmu i w obu wypadkach nie daje żadnych nowych możli
wości badawczych. Zdaniem mojem, tylko ta teorja posiada wartość,
która stwarza nowe pola badań, nowe możliwości myślowe, a nie ta,
która zamyka drogę dla przyszłych badań.
Niemniej jednak zamierzam konkretnie rozważyć na podanym
wyżej przykładzie obserwacji preparatu zarazków błonicy, czy możli
wy jest jednoznaczny opis przy pomocy wyrazów jakiejś ogólnej mo
wy i jak faktycznie zagadnienie obserwacji i opisu w tym wypadku
nauka rozwiązuje.
Obraz mikroskopowego preparatu hodowli zarazków błonicy, za
barwionego np. według Grama, jest dla laika o pewnem ogólnem wy
kształceniu, zaznajomionego jako tako z mikroskopem, zbiorem ciem
nych kresek na jasnem tle. Zobaczy on pozatem ewentualne skazy
szkła, jakieś punkty, będące strątami barwika, jakąś przypadkowo
63
sło: „szukam”, albo „mam chaos”, żadne inne słowa nie odwzorowu
ją jego przeżycia.
Niektóre wyniki są konkretniej wyrażalne. Z chaosu wyłania się
mniej lub więcej uchwytna postać. W pewnych w’ypadkach jest to
postać zupełnie odległa od tej, którą widzi fachowiec, nie mająca na
wet nic wspólnego z preparatem zarazków błonicy w rozumieniu fa
chowca. Ma ona związek z przeżywaniem obserwowania wogóle lub
używania mikroskopu wogóle i t. d. Więc i te „obserwacje” nie dadzą
owego prostego protokółu, z którego drogą wniosków powstać mogła
by wiedza o błonicy.
Inne wreszcie wyniki obserwacji zbliżają się do tego, co facho
wiec uważa za przedmiot swego badania, t. j. do preparatu zarazków
błonicy. Niestety, nie można ściśle określić, co należy do preparatu
zarazków błonicy, a co do niego już nie należy [np. cechy szkła
przedmiotowego? Plamka od strąconego barwika? Resztka pożywki,
na której rosły bakterje? Cienie rozpadłych bakteryj?]. Mogą więc
być zawsze kwestje sporne, co jest cechą badanego przedmiotu, a co
już nie. [Jeśli za przedmiot obserwacji uznamy nie preparat zaraz
ków, ale same zarazki, sprawa będzie jeszcze trudniejsza: nikt nie
wie dzisiaj, jakie formy i stany zarazek przechodzi, nie może więc
nigdy ograniczyć in concreto, co jest zarazkiem, a co nie]. Wobec te
go zawsze zachodzić muszą rozbieżności w ograniczeniu przedmiotu
obserwacji. Będą one mniejsze, jeśli obserwator posiada więcej wy
kształcenia i doświadczenia fachowego, nigdy jednak nie znikną zu
pełnie. Obserwacje z dziedziny chlamydozoów lub pettenkoferyj, uwa
żane przez niektórych badaczy za fantazje, snute na tle artefaktów,
dowodzą, że nawet wśród fachowców takie rozbieżności zachodzą.
Mamy więc dwie związane ze sobą trudności: 1) konieczność
pewnego standartowego wykształcenia i wyćwiczenia obserwatora,
bez której nie może być mowy o obserwacji danego przedmiotu,
i 2) niemożliwość zupełnego pogodzenia się różnych obserwatorów
nawet wykształconych, co do zakresu tego przedmiotu.
Obie te trudności teoretycy zapoznają. W poglądach ich zawarte
jest implicite mniemanie, że „fachowość” lub przynajmniej „przygo
towanie do obserwacji” to stany po pierwsze przez ogromną więk
szość ludzi zawsze osiągalne, po drugie wogóle dające się ściśle okre
ślić lub oznaczyć, lub nawet mające jakąś absolutną, prawie meta
fizyczną wartość. Co do drugiej trudności: znane jest wprawdzie
przyrodnikom prawie ogólnie, że „Cberhaupt enthalt der Begriff der
Beobachtung eine Willkiir, indem er wesentlich darauf beruht, wel-
che Gegenstande mit zu dem zu beobachtenden System gerechnet
65
Wydawany przez
WARSZAWSKIE TOWARZYSTWO FILOZOFICZNE
WARSZAWA — 1935
Redaktor: Władysław Tatarkiewicz
Sekretarz Redakcji: Bolesław Sobociński
SPIS RZECZY
zawartych w roczniku XXXVIII (za rok 1935)
„PRZEGLĄDU FILOZOFICZNEGO”
ROZPRAWY: