Professional Documents
Culture Documents
Prawy Umysł. Dlaczego Dobrych Ludzi Dzieli Religia I Polityka - Jonathan Haidt
Prawy Umysł. Dlaczego Dobrych Ludzi Dzieli Religia I Polityka - Jonathan Haidt
Richard E. Nisbett
Geografia myślenia
Dlaczego ludzie Wschodu i Zachodu myślą inaczej
Wiesław Łukaszewski
Udręka życia
Jak ludzie radzą sobie z lękiem przed śmiercią
Richard E. Nisbett
Inteligencja. Sposoby oddziaływania na IQ
Dlaczego tak ważne są szkoła i kultura
Michael S. Gazzaniga
Istota człowieczeństwa
Co czyni nas wyjątkowymi
Bernard Weiner
Emocje moralne, sprawiedliwość i motywacje społeczne
Psychologiczna teoria atrybucji
James R. Flynn
O inteligencji inaczej
Czy jesteśmy mądrzejsi od naszych przodków
Michael S. Gazzaniga
Kto tu rządzi? Ja czy mój mózg?
Neuronauka a istnienie wolnej woli
Simon Baron-Cohen
Teoria zła
O empatii i genezie okrucieństwa
Pamięci mojego ojca, Harolda Haidta
Starałem się jedynie, aby ludzkich postępków nie wyśmiewać, nie
opłakiwać i nie potępiać, lecz je zrozumieć.
– Baruch de Spinoza, Traktat polityczny, 1676
PRZEDMOWA
Bogdan Wojciszke
PODZIĘKOWANIA
Jonathan Haidt
WSTĘP
Wrodzone moralizatorstwo
Mogłem zatytułować tę książkę The Moral Mind (Umysł moralny), aby
wyrazić ideę, że ludzki umysł jest stworzony do tego, by zajmować się
moralnością, podobnie jak jest stworzony do tego, by zajmować się
językiem, seksualnością, muzyką i wieloma innymi formami aktywności
opisywanymi w popularnych książkach, których autorzy omawiają
wyniki najnowszych badań naukowych. Zdecydowałem się jednak na
tytuł The Righteous Mind (Prawy umysł), który zawiera w sobie myśl,
że ludzki umysł jest z natury nie tylko moralny, ale także skłonny do
moralizowania, krytykowania i oceniania[3].
Angielskie słowo righteous pochodzi od staronordyckiego rettviss
i staroangielskiego rihtwis, które oznaczają „sprawiedliwy, uczciwy,
cnotliwy”[4]. To znaczenie zostało przeniesione do współczesnych
angielskich słów righteous (prawy) i righteousness (prawość), dziś
jednak oba te wyrazy mają silne konotacje religijne, ponieważ zwykle
używa się ich jako odpowiednika hebrajskiego słowa tzedek. Wyraz ten
pojawia się wielokrotnie w Starym Testamencie w odniesieniu do ludzi,
którzy postępują zgodnie z wolą Boga, ale jest również atrybutem
samego Boga i jego sądów (które, jakkolwiek często surowe, zawsze są
sprawiedliwe).
Powiązanie między prawością a skłonnością do krytycznego
oceniania innych znajduje odzwierciedlenie w niektórych
współczesnych definicjach słowa righteous, takich jak „wynikający
z urażonego poczucia sprawiedliwości, moralności lub uczciwości”[5].
Powiązanie to ujawnia się także w słowie self-righteous, które znaczy
„przekonany o własnej nieomylności, zwłaszcza w opozycji do działań
lub przekonań innych; nadmiernie moralizatorski i nietolerancyjny”[6].
Pragnę wykazać, że obsesja na punkcie prawości (która nieuchronnie
prowadzi do przekonania o własnej nieomylności) jest naturalną ludzką
cechą, elementem naszego ewolucyjnego projektu, nie zaś błędem czy
defektem, który wkradł się do ludzkich umysłów, pozbawiając je
wrodzonej racjonalności i obiektywizmu[7].
Dzięki swoim moralizującym umysłom ludzie – w odróżnieniu od
innych zwierząt – mogli tworzyć duże, oparte na współpracy grupy,
plemiona i narody, złożone z jednostek, których nie łączyły więzy krwi.
Równocześnie jednak nasze moralizujące umysły sprawiają, że owe
skłonne do współpracy ludzkie grupy już zawsze będą skazane na
moralistyczne konflikty. Pewien poziom konfliktów międzygrupowych
może być nawet niezbędny dla zdrowia i rozwoju każdego
społeczeństwa. Jako nastolatek marzyłem o pokoju na świecie, teraz
jednak pragnę świata, w którym rywalizujące ze sobą ideologie
utrzymywałyby się w równowadze, w którym systemy
odpowiedzialności nie pozwalałyby na to, żeby zbyt wiele uchodziło
nam na sucho, i w którym byłoby mniej ludzi kierujących się
przekonaniem, że słuszny cel uświęca brutalne środki. Spełnienie tego
– wprawdzie niezbyt romantycznego – życzenia leży w zasięgu naszych
możliwości.
Co nas czeka?
Ten tom składa się z trzech części, które możesz traktować jak trzy
odrębne książki, z tym że każda z nich opiera się na poprzedniej.
W każdej części przedstawiłem jedną z najważniejszych zasad
psychologii moralności.
Część pierwsza poświęcona jest zasadzie pierwszej: „Intuicje
pojawiają się pierwsze, strategiczne rozumowanie – drugie”[8].
Intuicje moralne pojawiają się automatycznie i niemal natychmiast, na
długo przed rozpoczęciem rozumowania moralnego. Te pierwsze
intuicje nadają kierunek naszemu późniejszemu rozumowaniu. Jeżeli
sądzisz, że rozumowanie moralne jest czymś, co robimy, aby dociec
prawdy, to będziesz nieustannie sfrustrowany tym, jak głupi,
nieobiektywni i nielogiczni stają się ludzie, kiedy się z Tobą nie
zgadzają. Jeśli natomiast zaczniesz traktować rozumowanie moralne
jako ukształtowaną ewolucyjnie umiejętność, która pomaga nam
w realizacji naszych celów społecznych – w uzasadnianiu naszych
działań i w obronie grup, do których należymy – to wszystko nabierze
sensu. Miej oko na intuicje moralne i nie bierz argumentów moralnych
innych ludzi zbyt dosłownie. Na ogół są to naprędce formułowane
interpretacje, które powstają po fakcie i służą osiągnięciu jednego lub
większej liczby strategicznych celów.
Oto główna metafora pierwszych czterech rozdziałów tej książki:
„Ludzki umysł jest podzielony, przypomina jeźdźca na słoniu,
przy czym zadaniem jeźdźca jest służyć słoniowi”. Jeździec to
nasze świadome rozumowanie – strumień słów i obrazów, których
jesteśmy w pełni świadomi. Słoń to pozostałe 99% procesów
psychicznych – procesy, które przebiegają poza świadomością, lecz
determinują większość naszych zachowań[9]. Metafora ta pochodzi
z mojej poprzedniej książki, Szczęście. Od mądrości starożytnych po
koncepcje współczesne, w której opisałem, w jaki sposób jeździec
i słoń współpracują ze sobą – czasami nader nieudolnie – w miarę jak
brniemy przez życie w poszukiwaniu sensu istnienia i ważnych relacji.
Na stronach tej książki wykorzystam tę metaforę do rozwiązania takich
zagadek, jak: „Dlaczego wydaje nam się, że wszyscy (oprócz nas) są
hipokrytami?”[10] oraz „Dlaczego zwolennicy różnych partii politycznych
tak chętnie wierzą w bezczelne kłamstwa i absurdalne teorie
spiskowe?” Użyję również tej metafory, aby pokazać, w jaki sposób
można skuteczniej przekonywać ludzi, do których nie docierają
racjonalne argumenty.
Część druga opowiada o drugiej zasadzie psychologii moralności,
która brzmi: „Moralność to coś więcej niż tylko krzywda
i sprawiedliwość”. Oto główna metafora czterech rozdziałów tej
części: „Moralizujący umysł jest niczym język wyposażony
w sześć receptorów smaku”. Świeckie systemy moralne Zachodu
przypominają kuchnię, która próbuje oddziaływać zaledwie na jeden
lub dwa z tych receptorów: pytania dotyczące krzywdy i cierpienia albo
kwestie uczciwości i niesprawiedliwości. Tymczasem ludzie mają wiele
innych intuicji moralnych – na przykład te związane z wolnością,
lojalnością, autorytetem i świętością. W części drugiej omówię genezę
tych sześciu receptorów smaku i wyjaśnię, w jaki sposób tworzą one
podstawę rozmaitych kuchni moralnych oraz dlaczego politycy po
prawej stronie sceny politycznej mają przewagę, jeśli chodzi
o przyrządzanie potraw, które smakują wyborcom.
Część trzecia jest poświęcona trzeciej zasadzie psychologii
moralności: „Moralność wiąże i zaślepia”. Główna metafora tych
czterech rozdziałów brzmi: „Ludzie są w 90% szympansami
i w 10% pszczołami”. Naturę ludzką ukształtował proces doboru
naturalnego, działający równocześnie na dwóch poziomach. Osobniki
(jednostki) konkurują ze sobą w każdej grupie, a my jesteśmy
potomkami naczelnych, które osiągnęły w tej dziedzinie mistrzostwo.
Ten fakt odpowiada za ciemną stronę naszej natury, tę, którą zwykle
opisuje się w książkach poświęconych naszej historii ewolucyjnej.
Rzeczywiście jesteśmy samolubnymi hipokrytami, a przy tym tak
zręcznie udajemy szlachetnych i cnotliwych, że potrafimy zwieść nawet
samych siebie.
Jednakże natura ludzka kształtowała się również w toku rywalizacji
między grupami. Jak dawno temu zauważył Darwin, grupy najbardziej
spójne i skłonne do współpracy na ogół wychodzą zwycięsko
z rywalizacji z grupami złożonymi z samolubnych indywidualistów.
Poglądy Darwina dotyczące doboru grupowego wypadły z łask w latach
sześćdziesiątych XX wieku, dziś jednak za sprawą najnowszych odkryć
wracają do gry, co pociąga za sobą dalekosiężne implikacje. Nie
zawsze jesteśmy samolubnymi hipokrytami. W szczególnych
okolicznościach wyłączamy swoje małostkowe Ja i stajemy się niczym
komórki większego organizmu albo pszczoły w roju – działamy dla
dobra grupy. Takie doświadczenia często należą do najcenniejszych
w naszym życiu, chociaż psychologia ula może czynić nas ślepymi na
inne względy moralne. Nasza pszczela natura sprzyja altruizmowi,
heroizmowi, wojnom i ludobójstwu.
Kiedy zaczniemy spostrzegać swój moralizujący umysł jako umysł
naczelnych pokryty warstwą psychologii roju, będziemy mogli spojrzeć
na moralność, politykę i religię z nowej perspektywy. Przekonamy się,
że dzięki swojej „wyższej naturze” bywamy wielkimi altruistami, mimo
że ów altruizm adresowany jest przede wszystkim do członków grup,
do których należymy. Dojdziemy do wniosku, że religia
(prawdopodobnie) jest ukształtowaną ewolucyjnie adaptacją, której
rola polega na spajaniu grup i wspomaganiu powstawania społeczności
kierujących się wspólną moralnością. Religia nie jest wirusem ani
pasożytem, jak przekonują niektórzy współcześni naukowcy (tak zwani
nowi ateiści). Wykorzystam tę perspektywę, aby wyjaśnić, dlaczego
niektórzy ludzie są konserwatywni, inni liberalni (lub postępowi),
a jeszcze inni zostają libertarianami. Ludzie tworzą grupy polityczne,
których członków łączy wspólna narracja moralna. Przyjęcie określonej
narracji sprawia, że stajemy się ślepi na inne światy moralne.
(Uwaga terminologiczna: w Stanach Zjednoczonych słowo „liberalny”
odnosi się do polityki postępowej lub lewicowej. W takim właśnie
znaczeniu będę używał tego terminu na stronach tej książki.
Tymczasem w Europie słowo „liberalny” jest bliższe pierwotnemu
znaczeniu tego terminu – ceniący wolność ponad wszystko inne, także
w sferze gospodarczej. Kiedy Europejczycy używają słowa „liberalny”,
często mają na myśli coś, co Amerykanie określają mianem
„libertarianizmu” – poglądy, których nie można z łatwością umiejscowić
po lewej stronie sceny politycznej[11]. Dlatego czytelnicy spoza Stanów
Zjednoczonych mogą za każdym razem zastępować słowo „liberalny”
terminem „lewicowy” albo „postępowy”).
Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie
dostrzegasz? (...) Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy
przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata (Mt 7, 3–5)[12].
Ta Wielka Droga wcale nie jest trudna dla ludzi wolnych od swych upodobań.
Kiedy znikają chęci i niechęci, Droga jest jasna, nic nie jest ukryte.
Lecz najdrobniejsze nawet rozróżnienie ziemię i niebo oddzieli od siebie.
Jeżeli pragniesz jasno ujrzeć prawdę, porzuć to wszystko, co jest za lub przeciw.
Ciągłe wpadanie w swe „lubię”, „nie lubię” jest chorobliwym nawykiem
umysłu[13].
Nie twierdzę, że powinniśmy żyć tak, jak Sengcan. Tak naprawdę
myślę, że świat bez moralizatorstwa, plotek i oceniania szybko
pogrążyłby się w chaosie. Jeśli jednak chcemy zrozumieć samych
siebie, nasze podziały, ograniczenia i możliwości, to musimy stanąć
z boku, porzucić moralizatorskie zapędy, wykorzystać wiedzę
z dziedziny psychologii moralności i przypatrzyć się grze, w którą
wszyscy gramy.
Przyjrzyjmy się psychologicznym mechanizmom walki między „za”
i „przeciw”. Walka ta toczy się w każdym z naszych moralizujących
umysłów i między wszystkimi przekonanymi o własnej cnocie grupami.
[1]
Dowodem na to, że apel Kinga stał się chwytliwym sloganem, jest
fakt, iż jest on znany w zmienionym brzmieniu. Kiedy wpiszemy
w wyszukiwarce Google zdanie Can’t we all get along? (Czy nie
możemy żyć wszyscy w zgodzie? – pytanie, którego King nigdy nie
zadał), otrzymamy trzy razy więcej wyników niż po wpisaniu jego
prawdziwych słów: Can we all get along? (Czy możemy żyć wszyscy
w zgodzie?).
[2] Zob. Pinker, 2011 – wyjaśnienie, w jaki sposób rozwój cywilizacji
nieświadomości”.
[10] Nawiązanie do tytułu znakomitej książki Roberta Kurzbana
Geneza moralności
Pies należący do pewnej rodziny zginął pod kołami samochodu przed jej domem.
Jego właściciele słyszeli, że psie mięso jest bardzo smaczne, więc pokroili ciało
swojego pupila, upiekli je i zjedli na kolację. Nikt inny tego nie widział.
I tym razem nikomu nie dzieje się krzywda, nikt inny tego nie widzi i –
podobnie jak w wypadku rodziny, która zjadła własnego psa – mamy
tu do czynienia ze swego rodzaju recyklingiem, czyli (jak zauważyli
niektórzy spośród moich badanych) z racjonalnym wykorzystaniem
zasobów naturalnych. Tym razem jednak wstręt jest dużo silniejszy,
a zachowanie mężczyzny wydaje się niezwykle... hańbiące. Czy ten fakt
czyni je nagannym moralnie? Jeśli jesteś wykształconym człowiekiem
Zachodu, o liberalnych poglądach politycznych, to prawdopodobnie
udzielisz kolejnej niejednoznacznej odpowiedzi – przyznasz, że bohater
historyjki ma prawo postępować według własnego uznania, pod
warunkiem, że nikogo nie krzywdzi.
Jeżeli jednak nie jesteś zachodnim liberałem (lub libertarianinem),
to zapewne uznasz, że kiedy ktoś uprawia seks z martwym kurczakiem,
a następnie go zjada, jego postępowanie jest złe – naganne moralnie.
Moralność jest dla Ciebie – podobnie jak dla większości ludzi na ziemi –
pojęciem szerokim. Niektóre postępki są złe, mimo że nikogo nie
krzywdzą. Uświadomienie sobie prostego faktu, że w różnych częściach
świata istnieją różne moralności, to pierwszy krok ku zrozumieniu
naszego moralizującego umysłu. Kolejnym krokiem jest zrozumienie,
skąd się wzięły te wszystkie moralności.
Liberalny konsens
Mark Twain powiedział kiedyś: „Jeśli masz w ręku młotek, to wszystko
zaczyna przypominać gwóźdź”. Gdy Kohlberg opracował swoje
dylematy moralne i techniki obliczania wyników, psychologowie dostali
do ręki nowy młotek, a tysiące studentów sięgnęły po niego, aby
wykuć swoje prace magisterskie i doktorskie na temat rozumowania
moralnego. Można jednak wskazać głębszy powód, z jakiego tak wielu
młodych psychologów zaczęło badać moralność z perspektywy
racjonalistycznej – była to druga innowacja wprowadzona przez
Kohlberga: wykorzystał on swoje badania, aby sformułować naukowe
uzasadnienie świeckiego, liberalnego ładu moralnego.
Najbardziej przełomowym odkryciem Kohlberga było to, że
najwyższy poziom rozwoju moralnego (zgodnie z opracowanymi
przezeń metodami obliczania wyników) osiągają dzieci, które często
mają okazję do odgrywania różnych ról – stawiania się w sytuacji innej
osoby i przyglądania się problemom z cudzej perspektywy. Relacje
egalitarne (na przykład relacje z rówieśnikami) sprzyjają podejmowaniu
ról, a relacje hierarchiczne (te z nauczycielami i z rodzicami) – nie.
Dziecku jest bardzo trudno przyjąć punkt widzenia nauczyciela,
ponieważ nigdy nie było nauczycielem. Zarówno Piaget, jak i Kohlberg
sądzili, że rodzice oraz inne autorytety przeszkadzają w rozwoju
moralnym. Jeśli chcesz, aby Twoje dzieci zdobyły wiedzę o świecie
fizycznym, pozwól im się bawić kubkami i wodą; nie tłumacz im zasady
zachowania ilości. Jeżeli pragniesz, aby Twoje dzieci poznały świat
społeczny, pozwól im się bawić z innymi dziećmi i rozstrzygać spory;
nie wygłaszaj wykładów na temat dziesięciu przykazań. Co
najważniejsze, na litość boską, nie zmuszaj ich, aby były posłuszne
Bogu, nauczycielom albo Tobie. W przeciwnym razie utkną na poziomie
konwencjonalnym.
Kohlberg wybrał idealny moment. W czasie gdy fala młodych ludzi
urodzonych w okresie powojennego wyżu demograficznego
rozpoczynała studia na uniwersytetach, przekształcił psychologię
moralności w przyjazną im odę do sprawiedliwości i dał im narzędzie
do pomiaru postępów czynionych przez dzieci w dążeniu do owego
liberalnego ideału. Przez kolejnych dwadzieścia pięć lat, od początku
lat siedemdziesiątych po lata dziewięćdziesiąte XX wieku,
psychologowie moralności ograniczali się do pytania młodych ludzi
o dylematy moralne i analizowania podawanych przez nich
uzasadnień[24]. Większość tych działań nie była umotywowana
politycznie – były to rzetelne, starannie prowadzone badania naukowe.
Wykorzystanie modelu teoretycznego, który utożsamiał moralność ze
sprawiedliwością, deprecjonując autorytet, hierarchię i tradycję,
sprawiło jednak, że badania te z założenia wspierały świeckie,
krytyczne i egalitarne poglądy na świat.
Łatwiejszy test
Jeśli zmusisz dzieci do wyjaśnienia złożonych zagadnień, na przykład:
„Jak wyważyć trudne do pogodzenia kwestie dotyczące osobistych
praw i sprawiedliwości?”, to z pewnością zauważysz różnice związane
z wiekiem, ponieważ dzieci z roku na rok stają się coraz bardziej
elokwentne. Jeżeli jednak chcesz znaleźć pierwsze przejawy pojęć
moralnych u dzieci, to lepiej poszukaj techniki, która nie wymaga zbyt
dużych kompetencji werbalnych. Były student Kohlberga, Elliot Turiel,
opracował taką metodę. Wprowadzona przezeń innowacja polegała na
tym, że opowiadał dzieciom krótkie historyjki na temat innych dzieci
postępujących wbrew regułom, a następnie zadawał im serię prostych
pytań zamkniętych (takich, na które można odpowiedzieć „tak” lub
„nie”). Możesz na przykład opowiedzieć dziecku historyjkę o chłopcu,
który idzie do szkoły w zwyczajnym ubraniu, mimo że w jego szkole
trzeba nosić mundurki. Zaczynasz od ogólnej oceny zachowania
bohatera: „Czy to, co zrobił ten chłopiec, było właściwe?” Większość
dzieci odpowiada, że nie. Pytasz, czy istnieje reguła dotycząca tego, jak
należy się ubierać („tak”). Następnie zadajesz pogłębione pytania
dotyczące tego, jakiego rodzaju jest to reguła: „A gdyby nauczycielka
powiedziała, że chłopiec może przyjść w zwyczajnym ubraniu, czy
byłoby to w porządku?” oraz „A gdyby wydarzyło się to w innej szkole,
w której nie trzeba nosić mundurków, czy byłoby to w porządku?”
Turiel odkrył, że już pięcioletnie dzieci na ogół odpowiadają, iż
chłopiec postąpił źle, nie przestrzegając reguły, która obowiązuje
w jego szkole, uznają jednak, że jego zachowanie byłoby właściwe,
gdyby nauczycielka pozwoliła mu nosić zwyczajne ubranie albo gdyby
wydarzyło się to w innej szkole, w której nie ma takiej reguły. Dzieci
zdają sobie sprawę z faktu, że reguły dotyczące stroju, jedzenia i wielu
innych aspektów życia to konwencje społeczne, które są arbitralne
i które do pewnego stopnia można zmieniać[25].
Jeśli natomiast zapytasz dzieci o działania, które krzywdzą innych
ludzi, takie jak zachowanie dziewczynki, która spycha chłopca
z huśtawki, ponieważ sama chce się na niej pobujać, otrzymasz
zupełnie inne odpowiedzi. Prawie wszystkie dzieci odpowiadają, że
dziewczynka postąpiła źle i że jej zachowanie byłoby niewłaściwe,
nawet gdyby nauczycielka powiedziała, że to nic złego, albo gdyby
wydarzyło się to w innej szkole, w której nie ma reguł dotyczących
spychania kolegów z huśtawek. Dzieci zdają sobie sprawę z tego, że
reguły zapobiegające krzywdzeniu innych to reguły moralne, które
Turiel zdefiniował jako reguły dotyczące „sprawiedliwości, osobistych
praw i ogólnego dobrostanu, odnoszące się do tego, w jaki sposób
ludzie powinni się wzajemnie traktować”[26].
Innymi słowy, wbrew założeniom Piageta i Kohlberga, małe dzieci
nie traktują wszystkich reguł tak samo. Dzieci nie potrafią przemawiać
jak filozofowie moralności, ale niestrudzenie porządkują informacje
społeczne w zadziwiająco wyrafinowany sposób. Wydaje się, że bardzo
wcześnie pojmują, iż reguły zapobiegające krzywdzie są wyjątkowe,
ważne, niezmienne i uniwersalne. Uświadomienie sobie tego faktu –
stwierdził Turiel – stanowi podstawę rozwoju moralnego. Dzieci budują
swoją wiedzę moralną na fundamencie absolutnej prawdy moralnej:
krzywdzenie jest złe. Konkretne reguły mogą się różnić zależnie od
kultury, ale we wszystkich kulturach badanych przez Turiela dzieci
dokonywały rozróżnienia między regułami moralnymi a konwencjami
społecznymi[27].
Zaproponowane przez Turiela wyjaśnienie rozwoju moralnego pod
wieloma względami różniło się od teorii Kohlberga, ale jego implikacje
polityczne były podobne: istotą moralności jest dobre traktowanie
ludzi. Chodzi w niej o krzywdę i sprawiedliwość (a nie lojalność,
szacunek, obowiązek, pobożność, patriotyzm czy tradycję). Hierarchia
i władza z natury są złe (najlepiej pozwolić dzieciom na to, aby same
dochodziły do wiedzy). Dlatego szkoły i rodziny powinny się kierować
postępowymi zasadami równości i autonomii (nie zaś autorytarnymi
zasadami, które pozwalają starszym na „tresowanie” i ograniczanie
dzieci).
Wielka dyskusja
Kiedy antropolodzy pisali o moralności, wydawało się, że mówią innym
językiem niż psychologowie, których prace czytałem wcześniej.
Kamieniem z Rosetty[38], który pomógł mi w przekładaniu treści
zapisanych w jednym języku na drugi (i odwrotnie), stał się
opublikowany w tym czasie artykuł autorstwa dawnego promotora
Alana Fiske’a, Richarda Shwedera z Uniwersytetu w Chicago[39].
Shweder, przedstawiciel antropologii psychologicznej, przez pewien
czas mieszkał i pracował w indyjskim stanie Orisa (położonym na
wschodnim wybrzeżu Indii). Badacz ten odkrył, że mieszkańcy Orisy
i Amerykanie bardzo się różnią pod względem podejścia do osobowości
i indywidualności, a rozbieżności te pociągają za sobą istotne różnice
w pojmowaniu moralności. Shweder przytoczył słowa antropologa
Clifforda Geertza, dotyczące tego, jak bardzo wyjątkowi są mieszkańcy
Zachodu w swoim spostrzeganiu ludzi jako odrębnych jednostek:
BADACZ: Tato, co by się stało, gdybym zrobił tutaj kupkę [do pisuaru]?
BADANY: To byłoby obrzydliwe. No, dalej, spłucz wodę. A teraz umyjemy ręce.
[Para przeszła do umywalek]
BADACZ: Tato, a co by się stało, gdybym zrobił kupkę do umywalki?
BADANY: Ludzie, którzy tu pracują, bardzo by się na ciebie gniewali.
BADACZ: A co by się stało, gdybym zrobił kupkę do umywalki w domu?
BADANY: Wtedy ja byłbym na ciebie bardzo zły.
BADACZ: A co by się stało, gdybyś to ty zrobił kupkę do umywalki w domu?
BADANY: Mama byłaby na mnie bardzo zła.
BADACZ: A gdybyśmy wszyscy zrobili w domu kupkę do umywalki?
BADANY: [po chwili milczenia] Chyba wszyscy mielibyśmy kłopoty.
BADACZ: [śmiejąc się] Tak, wszyscy mielibyśmy kłopoty!
BADANY: Chodź, wysuszymy ręce. Musimy już iść.
Zwróć uwagę na to, jak umiejętnie i wytrwale badacz zadaje pogłębione pytania,
zmieniając opis wykroczenia w taki sposób, aby wyeliminować osobę, która
mogłaby wymierzyć karę. Jednakże nawet wtedy, gdy wszyscy są współwinni
naruszenia reguły, a co za tym idzie – nikt nie może wymierzyć kary, badany
nadal trzyma się idei kosmicznej sprawiedliwości, za której sprawą cała rodzina
„miałaby kłopoty”.
Oczywiście ojciec chłopca nie próbuje się wspiąć na wyżyny swoich możliwości
w zakresie rozumowania moralnego. Po rozumowanie moralne sięgamy zwykle
wtedy, gdy chcemy wpłynąć na innych ludzi (zob. rozdział czwarty). Ojciec stara
się raczej wzbudzić w swoim ciekawskim synku odpowiednie emocje – wstręt
i strach – aby skłonić go do właściwego zachowania w toalecie.
Zmyślone ofiary
Chociaż moje badanie przyniosło wyniki zgodne z przewidywaniami
Shwedera, po drodze pojawiło się kilka niespodzianek. Największą
z nich było to, że tak wiele osób próbowało wymyślać ofiary. Pisząc te
historyjki, skrupulatnie zadbałem o to, aby zachowanie ich bohaterów
nie wyrządziło nikomu krzywdy, a jednak na 1620 historii
opowiadających o niekrzywdzących naruszeniach tabu w 38%
wypadków osoby badane twierdziły, że ktoś ucierpiał. Na przykład po
usłyszeniu historyjki o zjedzeniu psa badani mówili, że sama rodzina
doznała szkody, ponieważ z pewnością pochorowała się po zjedzeniu
psiego mięsa. Czy był to przykład „założeń informacyjnych”, o których
mówił Turiel? Czy badani naprawdę potępiali zachowanie bohaterów
historyjek, ponieważ przewidywali owe krzywdy, czy też był to proces
odwrotny – może po prostu wymyślali szkody, dlatego że już
wcześniej potępili te działania?
Dużą część wywiadów z filadelfijczykami przeprowadziłem osobiście.
Nie miałem wątpliwości, że większość rzekomych krzywd została
zmyślona po fakcie. Zazwyczaj ludzie bardzo szybko potępiali
postępowanie bohaterów historyjek – błyskawicznie decydowali, co
o nim myślą. Często jednak potrzebowali dłuższej chwili, aby wskazać
ofiarę, a kiedy już ją wskazywali, robili to bez przekonania, niemal
przepraszająco. Jak powiedziała jedna z osób badanych: „No, nie
wiem, może ta kobieta będzie się czuła winna, że zniszczyła flagę?”
W wielu wypadkach wypowiedzi dotyczące ofiar były wręcz
niedorzeczne. Na przykład jedno z dzieci uzasadniło swoje potępienie
dla kobiety, która pocięła flagę, mówiąc, że strzępy flagi mogły
zapchać toaletę i spowodować zalanie.
Jeszcze bardziej interesujące było jednak to, co się działo w sytuacji,
gdy ja lub inni badacze podważaliśmy takie uzasadnienia odwołujące
się do zmyślonych ofiar. Poinstruowałem wszystkich badaczy, aby
w delikatny sposób korygowali wypowiedzi badanych, gdy ci będą
wysuwać argumenty niezgodne z treścią historyjki. Kiedy na przykład
ktoś uzasadniał: „Pocięcie flagi było złe, ponieważ któryś z sąsiadów
mógł to zobaczyć i poczuć się urażony”, badacz odpowiadał: „Ale
w historyjce wyraźnie zaznaczono, że nikt tego nie widział. Czy nadal
uważasz, że kobieta postąpiła niewłaściwie?” Co interesujące, nawet
kiedy badani orientowali się, że ich uzasadnienia dotyczące ofiar są
nieprawdziwe, nie chcieli przyznać, iż dane zachowanie było
dopuszczalne. Zamiast tego z uporem szukali kolejnych ofiar. W końcu
mówili coś w rodzaju: „Po prostu wiem, że to jest złe, ale nie potrafię
wytłumaczyć, dlaczego”. Wydawało się, że wpadli w osłupienie
moralne – niezdolność do wyjaśnienia w sposób werbalny czegoś,
czego intuicyjnie byli pewni, odjęła im mowę[44].
Ci badani rozumowali. Naprawdę ciężko przy tym pracowali. Nie było
to jednak rozumowanie w poszukiwaniu prawdy, lecz rozumowanie
służące potwierdzeniu ich reakcji emocjonalnych. Było to rozumowanie
opisane przez filozofa Davida Hume’a, który w 1739 roku napisał:
„Rozum jest i winien być tylko niewolnikiem uczuć i nie może mieć
nigdy roszczenia do innej funkcji niż do tego, żeby uczuciom służyć
posłusznie”[45].
Zgromadziłem dowody przemawiające za słusznością poglądu
Hume’a. Wykazałem, że rozumowanie moralne często jest sługą emocji
moralnych, co było sprzeczne z podejściem racjonalistycznym,
dominującym w psychologii moralności. W październiku 1993 roku
opublikowałem wyniki swoich badań w jednym z najważniejszych
czasopism psychologicznych[46]. Z niepokojem czekałem na reakcję.
Wiedziałem, że psychologia moralności nie zmieni się z dnia na dzień
tylko dlatego, że pewien doktorant zgromadził dane niepasujące do
dominującego paradygmatu. Wiedziałem, że spory prowadzone na
gruncie psychologii moralności bywają gorące (choć zawsze
cywilizowane). Tym, czego się nie spodziewałem, był brak jakiejkolwiek
reakcji. Sądziłem, że moje badanie rozpocznie ważną dyskusję wśród
psychologów moralności, a jednak w ciągu pierwszych pięciu lat od
publikacji artykułu prawie nikt go nie cytował – nawet po to, żeby go
atakować.
Mój artykuł przeszedł bez echa po części dlatego, że opublikowałem
go w czasopiśmie naukowym poświęconym psychologii społecznej.
Tymczasem na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku psychologia
moralności wciąż jeszcze była częścią psychologii rozwojowej. Jeśli
nazywałeś się psychologiem moralności, znaczyło to, że zajmujesz się
badaniem rozumowania moralnego i tego, jak się ono zmienia
z wiekiem, oraz że na każdym kroku cytujesz Kohlberga – niezależnie
od tego, czy się z nim zgadzasz, czy nie.
Wkrótce jednak cała psychologia miała się zmienić i stać się dużo
bardziej emocjonalna.
Podsumowanie
Skąd się bierze moralność? Od dawna największą popularnością cieszą
się dwie odpowiedzi na to pytanie: moralność jest wrodzona
(odpowiedź natywistyczna) lub kształtuje się w dzieciństwie w procesie
uczenia się (odpowiedź empirystyczna). W tym rozdziale rozważyłem
trzecią możliwość – odpowiedź racjonalistyczną, która dominowała
w psychologii moralności w czasach, gdy zacząłem się zajmować tą
dziedziną. Zgodnie z tym podejściem dzieci same konstruują moralność
na podstawie swoich doświadczeń związanych z krzywdą. Dzieci
wiedzą, że krzywdzenie jest złe, ponieważ bardzo nie lubią poczucia, że
zostały skrzywdzone. Stopniowo nabierają przekonania, że w takim
razie nie należy krzywdzić innych, co pozwala im zrozumieć zasady
uczciwości i sprawiedliwości. Następnie wyjaśniłem, dlaczego uznałem
tę odpowiedź za błędną po przeprowadzeniu badań w Brazylii
i w Stanach Zjednoczonych. Doszedłem do wniosku, że:
[14]
Pod koniec studiów w college’u doszedłem do wniosku, że
psychologia i literatura byłyby bardziej pomocne w poszukiwaniu
odpowiedzi na pytania egzystencjalne. Od tamtej pory jednak kondycja
filozofii wyraźnie się poprawiła – zob. Wolf, 2010.
[15]
Zob. np. Księga Jeremiasza 31: 33, „Umieszczę swe prawo
w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercu”; zob. też Darwin, 1959.
[16] Pojęcie „empiryzm” ma dwa znaczenia. Na stronach tej książki
1983.
[28] Większość badań eksperymentalnych opierała się na teoriach
Wszystko na tym świecie jest kwestią rachunku. Postępuj więc ostrożnie, ważąc
wszystko z wielką starannością. Na jednej szali połóż przyjemności, które możesz
czerpać z tej czy innej sprawy; na drugiej jednak umieść cierpienia, które
przyjdzie ci znosić, i sprawdź, które z nich przeważą[53].
Przez jakiś czas serce biernie znosi niekończące się połajanki, w końcu
jednak postanawia się bronić i wskazuje głowie jej miejsce, mówiąc, że
jej zadanie polega na rozwiązywaniu problemów, które nie dotyczą
ludzi:
Proroctwo Wilsona
Platon, Hume i Jefferson próbowali zrozumieć strukturę i działanie
ludzkiego umysłu bez pomocy najpotężniejszego z narzędzi
przydatnych w wyjaśnianiu funkcjonowania istot żywych –
Darwinowskiej teorii ewolucji. Moralność fascynowała Darwina,
ponieważ każdy przykład współpracy między istotami żywymi wydawał
się niezgodny z naciskiem, jaki kładł on na konkurencję i „przetrwanie
najlepiej dostosowanych”[56]. Darwin zaproponował kilka koncepcji
wyjaśniających ewolucję moralności, przy czym spora ich część
odwoływała się do takich emocji, jak współczucie, które zdaniem
Darwina stanowiło „kamień węgielny” instynktów społecznych[57]. Pisał
także o uczuciach wstydu i dumy, związanych z pragnieniem zdobycia
i utrzymania dobrej reputacji. Jeśli chodzi o moralność, Darwin był
natywistą – uważał, że dobór naturalny ukształtował w nas umysł
wyposażony w emocje moralne.
W miarę postępu nauk społecznych w XX wieku kierunek ich rozwoju
zmienił się pod wpływem dwóch fal moralizmu, które uczyniły
z poglądów natywistycznych wykroczenie moralne. Pierwszą z nich
wywołało przerażenie, z jakim antropolodzy i przedstawiciele innych
dyscyplin przyjęli ideę darwinizmu społecznego – pogląd (omawiany
przez Darwina, ale przezeń niepopierany), że narody, grupy rasowe
i jednostki, które osiągnęły najwyższy poziom dobrobytu i odnoszą
największe sukcesy, są najlepiej dostosowane. Oznacza to, że
dobroczynność na rzecz ubogich zakłóca naturalny przebieg ewolucji,
ponieważ umożliwia rozmnażanie najuboższych[58]. Pogląd, że niektóre
rasy są z natury lepsze od innych, propagował później Hitler, jeśli więc
Hitler był natywistą, to wszyscy natywiści byli nazistami (wniosek ten
jest nielogiczny, emocjonalnie jednak ma sens, jeśli jesteś
przeciwnikiem natywizmu)[59].
Druga fala moralizmu wiązała się z radykalną polityką, która
opanowała uniwersytety w Stanach Zjednoczonych, Europie i Ameryce
Łacińskiej w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego
stulecia. Zwolennicy radykalnych reform na ogół pragną wierzyć, że
natura ludzka jest niezapisaną tablicą, na której można nakreślić
dowolną utopijną wizję. Gdyby na przykład ewolucja wyposażyła
mężczyzn i kobiety w odmienne pragnienia i umiejętności, stanowiłoby
to przeszkodę w osiągnięciu równości płci w wielu zawodach. Skoro
natywizm można wykorzystać do uzasadnienia obecnych struktur
władzy, to ów pogląd musi być błędny (i ten wniosek jest błędem
logicznym, ale tak właśnie działa nasz moralizujący umysł).
W latach siedemdziesiątych XX wieku kognitywista Steven Pinker był
doktorantem na Harvardzie. W książce z 2002 roku, Tabula rasa. Spory
o naturę ludzką, Pinker opisał, w jaki sposób naukowcy zdradzili
wartości nauki, aby dochować wierności postępowym ideałom.
Naukowcy wykładający na uniwersytetach stali się „moralnymi
ekshibicjonistami”, którzy demonizowali innych badaczy i nakłaniali
studentów do oceniania idei nie pod względem ich prawdziwości, ale
tego, czy są zgodne z postępowymi ideałami, takimi jak równość ras
czy płci[60].
Owa zdrada i wyparcie się wartości leżących u podstaw nauki były
szczególnie widoczne w atakach na Edwarda O. Wilsona, który przez
całe życie badał mrówki i ekosystemy. W 1975 roku Wilson wydał
książkę Socjobiologia. Wyjaśnił w niej, w jaki sposób dobór naturalny,
który bezspornie uformował ciała zwierząt, ukształtował również ich
zachowanie. Pogląd ten nie był kontrowersyjny, Wilson miał jednak
czelność zasugerować – w ostatnim rozdziale książki – że dobór
naturalny wpłynął również na ludzkie zachowania. Uważał, że istnieje
coś takiego, jak natura ludzka, która wyznacza granice tego, co
możemy osiągnąć, wychowując dzieci lub tworząc nowe instytucje
społeczne.
Wilson odwołał się do etyki, aby zilustrować swoją myśl. Był
profesorem na Harvardzie, wraz z Lawrence’em Kohlbergiem
i filozofem Johnem Rawlsem, i doskonale znał ich racjonalistyczne
teorie skoncentrowane na prawach i sprawiedliwości[61]. Wydawało mu
się oczywiste, że tak naprawdę racjonaliści tworzą zgrabne
uzasadnienia intuicji moralnych, które najlepiej wyjaśnia teoria
ewolucji. Czy ludzie wierzą w prawa człowieka, ponieważ takie prawa
rzeczywiście istnieją, podobnie jak prawdy matematyczne – leżą na
jakiejś kosmicznej półce tuż obok twierdzenia Pitagorasa i tylko
czekają, aż zostaną odkryte przez platońskich mistrzów rozumowania?
A może ludzie doświadczają odrazy i współczucia, kiedy czytają opisy
tortur, a dopiero później wymyślają historię o uniwersalnych prawach,
aby uzasadnić swoje uczucia?
Wilson opowiedział się po stronie Hume’a. Zarzucił etykom, że tak
naprawdę zajmują się fabrykowaniem uzasadnień po „odwołaniu się do
ośrodków emocjonalnych” w mózgu[62]. Przewidywał, że etyka zostanie
odebrana filozofom i „zbiologizowana” – włączona do nowej nauki
o naturze ludzkiej. Takie połączenie filozofii, biologii i ewolucji byłoby
przykładem „nowej syntezy”, o której Wilson marzył i którą nazwał
później konsiliencją – „zbieganiem się” idei w dążeniu do jedności
wiedzy[63].
Prorocy kwestionują status quo, często narażając się na nienawiść
tych, którzy są u władzy. Wilson zasługuje więc na miano proroka
psychologii moralności. Był brutalnie atakowany w druku
i w wystąpieniach publicznych[64]. Nazywano go faszystą, co (zdaniem
niektórych) uzasadniało zarzut rasizmu, co z kolei (według niektórych)
usprawiedliwiało próby uniemożliwienia mu wypowiedzi publicznych.
Demonstranci, którzy próbowali zakłócić jedną z jego prelekcji,
wtargnęli na scenę, skandując: „Wilson, ty rasisto, nie ukryjesz się,
jesteś ludobójcą, dorwiemy cię!”[65]
Rycina 2.1.
Złudzenie Mullera–Lyera
Rycina 2.3.
Zadanie selekcyjne Wasona. Którą kartę (lub karty) trzeba odwrócić, aby zweryfikować
regułę, że jeśli po jednej stronie karty znajduje się samogłoska, to na jej odwrocie
widnieje liczba parzysta?
Jeździec i słoń
Upłynęło wiele lat, zanim w pełni zdałem sobie sprawę z implikacji idei
Margolisa. Problem częściowo polegał na tym, że byłem nadmiernie
przywiązany do popularnej, lecz bezużytecznej dychotomii między
poznaniem a emocjami. Po tym jak w kolejnych badaniach nie udało mi
się uruchomić procesów poznawczych niezależnie od emocji, zacząłem
sobie uświadamiać, że ów dychotomiczny podział nie ma sensu.
Pojęcie „poznanie” odnosi się do przetwarzania informacji, które
obejmuje zarówno wyższe procesy poznawcze (takie jak świadome
rozumowanie), jak i niższe procesy poznawcze (na przykład
spostrzeganie wzrokowe i odpamiętywanie)[83].
Zdefiniowanie emocji jest nieco trudniejsze. Przez długi czas
uważano, że emocje są bezmyślne i czysto cielesne, na początku lat
osiemdziesiątych XX wieku jednak naukowcy coraz częściej zauważali,
iż są one wypełnione poznaniem. Emocje pojawiają się stopniowo,
a pierwszym krokiem jest ocena danego zdarzenia ze względu na to,
czy sprzyja ono osiągnięciu naszych celów, czy też je utrudnia[84].
Takie oceny opierają się na przetwarzaniu informacji – to elementy
poznawcze. Kiedy program oceny wykrywa określony układ bodźców,
inicjuje w naszym mózgu serię zmian, aby przygotować nas do
wykonania odpowiedniej reakcji. Kiedy na przykład słyszysz, że ktoś
biegnie za Tobą w ciemnej uliczce, Twój system strachu wykrywa
zagrożenie i aktywizuje układ współczulny, inicjując reakcję „uciekaj
albo walcz”. Twoje serce zaczyna bić szybciej, a źrenice się rozszerzają,
abyś mógł odebrać więcej informacji.
Emocje nie są bezmyślne. Pacjenci Damasia podejmowali
beznadziejne decyzje, ponieważ w ich procesach decyzyjnych nie
uczestniczyły emocje. Emocje są formą przetwarzania
informacji[85]. Przeciwstawienie emocji poznaniu jest zatem równie
bezsensowne, jak zestawienie deszczu z pogodą albo samochodów
z pojazdami.
Margolis pomógł mi się uwolnić od dychotomii emocje–poznanie.
Dzięki jego pracom zrozumiałem, że formułowanie ocen moralnych
jest procesem poznawczym, podobnie jak dokonywanie wszelkich
innych ocen. Tak naprawdę ważne jest rozróżnienie między dwoma
rodzajami poznania: intuicją i rozumowaniem. Emocje moralne są
jednym z rodzajów intuicji moralnych, ale większość intuicji moralnych
jest bardziej subtelna – nie osiąga poziomu emocji[86]. Kiedy
następnym razem będziesz czytać gazetę lub prowadzić samochód,
zwróć uwagę na liczne drobne przypływy potępienia przemykające
przez Twoją świadomość. Czy każdy z nich jest emocją? Albo zadaj
sobie pytanie: czy lepiej uratować życie pięciorga nieznajomych, czy
jednego (zakładając, że wszystkie pozostałe warunki są jednakowe).
Czy potrzebujesz emocji, aby Ci podpowiedziała, że należy wybrać
pięcioro? Czy potrzebujesz do tego rozumowania? Nie, po prostu wiesz
– w ułamku sekundy – że lepiej ocalić pięć osób niż jedną. Intuicja
jest słowem, które najlepiej opisuje dziesiątki lub setki szybkich,
niewymagających wysiłku ocen moralnych, których dokonujemy
każdego dnia. Tylko nieliczne z tych intuicji docierają do nas
wbudowane w prawdziwe emocje.
W książce Szczęście nazwałem te dwa rodzaje poznania jeźdźcem
(procesy kontrolowane, między innymi „wyjaśnianie, dlaczego”)
i słoniem (procesy automatyczne, między innymi emocje, intuicja
i wszystkie formy „widzę, że”)[87]. Wybrałem słonia, a nie konia,
ponieważ słonie są bez porównania większe – i bardziej inteligentne –
niż konie. Procesy automatyczne kierują ludzkim umysłem, podobnie
jak przez ostatnich 500 milionów lat kierowały umysłami zwierząt.
Robią to znakomicie, niczym oprogramowanie, które było
udoskonalane w ciągu tysięcy cyklów życia. Kiedy u ludzi
wyewoluowała zdolność posługiwania się językiem i rozumowania – co
nastąpiło w ciągu ostatniego miliona lat – ludzki mózg nie
przeorganizował się w taki sposób, aby przekazać lejce nowemu,
niedoświadczonemu woźnicy. Było raczej tak, że jeździec (oparte na
języku rozumowanie) ukształtował się w toku ewolucji, ponieważ robił
coś pożytecznego dla słonia.
Jeździec może być pożyteczny na wiele sposobów. Lepiej przewiduje
przyszłość (ponieważ potrafimy analizować w głowie różne
możliwości), a co za tym idzie – może pomagać słoniowi
w podejmowaniu lepszych decyzji tu i teraz. Potrafi zdobywać nowe
umiejętności i opanowywać nowe technologie, które mogą pomagać
słoniowi w osiąganiu jego celów i unikaniu nieszczęść. Wreszcie, co
najistotniejsze, jeździec występuje w roli rzecznika słonia. Jest
mistrzem w wymyślaniu wyjaśnień po fakcie – potrafi wytłumaczyć
wszystko, co słoń właśnie zrobił – i bez trudu znajduje uzasadnienia
dla tego, co słoń chce zrobić za chwilę. Odkąd ludzie opanowali język
i zaczęli go wykorzystywać do plotkowania o innych, noszenie na
grzbiecie pełnoetatowej agencji public relations stało się dla słonia
niezwykle ważne[88].
W latach dziewięćdziesiątych XX wieku nie wymyśliłem jeszcze
metafory jeźdźca i słonia, odkąd jednak odrzuciłem dychotomiczny
podział na emocje i poznanie na rzecz rozróżnienia między intuicją
a rozumowaniem, wszystko ułożyło się w logiczną całość. Wróciłem do
swojego starego jeffersonowskiego modelu dwuprocesualnego (rycina
2.1) i wprowadziłem w nim dwie istotne zmiany. Po pierwsze,
osłabiłem połączenie między rozumowaniem a oceną, zastępując linię
ciągłą linią przerywaną (połączenie 5 na rycinie 2.4). Linia przerywana
oznacza, że sformułowanie sądu wyłącznie na drodze rozumowania
jest teoretycznie możliwe, ale w praktyce zdarza się bardzo rzadko. Ta
prosta zmiana przeistoczyła ów model w model zgodny z ideą Hume’a,
w którym intuicje (a nie namiętności) są najważniejszym źródłem ocen
moralnych (połączenie 1), a rozumowanie następuje zazwyczaj po
dokonaniu oceny (połączenie 2) i służy formułowaniu uzasadnień post
hoc. Rozum jest sługą intuicji. Jeździec znalazł się na grzbiecie słonia
przede wszystkim po to, by mu służyć.
Rycina 2.4.
A ponieważ rozum nie jest źródłem, z którego obaj dyskutanci czerpaliby swoje
tezy, na próżno można by się spodziewać, że jakakolwiek logika, nieodwołująca
się do emocji, zdoła ich kiedykolwiek skłonić do wyznawania prawdziwych
zasad[95].
Podsumowanie
Ludzie rozumują i mają intuicje moralne (między innymi doświadczają
emocji moralnych), ale jaki jest związek pomiędzy tymi procesami?
Platon uważał, że to rozum może i powinien być panem; Jefferson był
zdania, że te dwa procesy są równorzędnymi partnerami (głowa
i serce), rządzącymi podzielonym imperium; Hume twierdził, że rozum
jest sługą namiętności (i tylko do tej roli się nadaje). W tym rozdziale
próbowałem wykazać, że Hume miał rację:
[47]
To zasadnicza myśl książki Szczęście, opisana w jej pierwszym
rozdziale.
[48]
Medea w Przemianach (Owidiusz, 1953), księga VII, s. 121, tłum.
Bruno Kiciński.
[49] Platon, 1986, tłum. Paweł Siwek, s. 94–95.
[50]
Solomon, 1993.
[51]
Hume użył słowa „niewolnik”, ja jednak zastąpię je mniej
obraźliwym i bardziej trafnym wyrazem „sługa”. Hume opierał się na
poglądach innych angielskich i szkockich sentymentalistów, takich jak
Francis Hutcheson i Anthony Ashley Cooper (Earl of Shaftenbury).
Spośród pozostałych znanych sentymentalistów (czy też
antyracjonalistów) wymienić można Rousseau, Nietzschego i Freuda.
[52] Ellis, 1996.
[53] Jefferson, 1975, s. 406.
[54] Jefferson, 1975, s. 408–409.
[55] Zgodnie z modelem przedstawionym przez Platona w Timajosie
9.
[58] Ideę tę rozwinął Herbert Spencer pod koniec XIX wieku,
pochodzi ona jednak z wieku XVIII, a jej autorem był Thomas Malthus.
Darwin uważał, że plemiona konkurują ze sobą (zob. rozdział 9), ale
według Desmonda i Moore’a (2009) nie był darwinistą społecznym.
[59] Hitler był również wegetarianinem, nikt jednak nie twierdzi, że
Gazzaniga, 1985.
[80] Margolis, 1987, s. 76. Niektóre formy rozumowania są dostępne
istotom, które nie posługują się językiem, nie mogą one jednak
angażować się w rozumowanie typu „wyjaśniam, dlaczego”, ponieważ
ten rodzaj myślenia ma na celu przygotowanie się do przekonania
innych.
[81] W jednej ze swoich ostatnich publikacji Kohlberg napisał, że
interpretującym”.
[89] Zjawisko to nazywamy błędem konfirmacji lub efektem
i Tomasz Tesznar, s. 5.
[96] Carnegie, 1994, tłum. Paweł Cichawa, s. 64.
ROZDZIAŁ 3
Słonie rządzą
Łatwo widzi się błędy innych, lecz trudno dostrzec własne. Błędy innych
rozdmuchuje się niczym plewy na wietrze, lecz własne skrywa się tak, jak zręczny
myśliwy maskuje się za ściętymi gałęziami[101].
Jezus i Budda mieli rację, a w tym i następnym rozdziale pokażę Ci, jak
działa nasze automatyczne przekonanie o własnej nieomylności. Proces
ten zaczyna się od natychmiastowych i przekonujących intuicji
(połączenie 1 w modelu społeczno-intuicjonistycznym), po których
następuje rozumowanie post hoc podporządkowane strategicznym
celom społecznym (połączenia 2 i 3). Oto sześć najważniejszych odkryć
naukowych, które ilustrują pierwszą część pierwszej zasady: „Intuicje
pojawiają się pierwsze” (w następnym rozdziale przedstawię dowody
empiryczne przemawiające za słusznością drugiej części: „strategiczne
rozumowanie – drugie”). Słonie rządzą, choć czasami bywają podatne
na perswazję jeźdźców.
kwiat – szczęście
nienawiść – słoneczny
miłość – nowotwór
karaluch – samotny
Przeszukiwałem dom, kiedy ten staruch zszedł po schodach i... och... zaczął
wrzeszczeć, wpadł w cholerny szał. Więc walnąłem go w łeb, ale się nie zamknął.
Wtedy trzasnąłem go w gardło, a on... zachwiał się i upadł na podłogę. Zaczął
bulgotać, charczał jak zarzynana świnia! (śmiech) Naprawdę mnie wkurzył, więc...
hmm... kilka razy kopnąłem go w głowę. Wtedy się zamknął. Strasznie się
zmęczyłem, więc wziąłem kilka piw z lodówki, włączyłem telewizor i zasnąłem.
Obudzili mnie gliniarze (śmiech)[127].
Rycina 3.1.
Sześcian Neckera, który nasz układ wzrokowy może odczytywać na dwa sprzeczne
sposoby, chociaż nie równocześnie. Podobnie nasz moralizujący umysł może
interpretować niektóre konflikty moralne na dwa sprzeczne sposoby, trudno jednak
odczuwać obie te intuicje równocześnie.
Podsumowanie
Pierwsza zasada psychologii moralności brzmi: Intuicje pojawiają
się pierwsze, strategiczne rozumowanie – drugie. Aby
potwierdzić tę zasadę, przeanalizowałem sześć obszarów badań
eksperymentalnych, które dowodzą, że:
[97]
Artykuł, nad którym pracowałem, to Haidt, 2007. W tym
artykule, podobnie jak w pozostałych tekstach akademickich, opisuję
cztery zasady psychologii moralności, z których dwie pierwsze brzmią:
„Dominacja, lecz nie dyktatura intuicji” oraz „Myślenie moralne służy
działaniu społecznemu”. W tej książce połączyłem te dwie zasady
w jedną: „Intuicje pojawiają się pierwsze, strategiczne rozumowanie –
drugie”, ponieważ wydaje mi się, że zasadę tę łatwiej będzie
zapamiętać i stosować.
[98] To streszczenie tego, co się dzieje w ciągu pierwszych kilku
Nie znalazłby się chyba żaden człowiek taki kryształowy, żeby wytrwał
w sprawiedliwości i nie śmiałby wyciągać ręki po cudze ani go tykać, chociażby
mu wolno było, i z rynku bez obawy brać, co by tylko chciał, i do domów
wchodzić, i obcować z kim by mu się podobało, i zabijać, i z więzów uwalniać,
kogo by tylko zechciał. I inne rzeczy robiłby pomiędzy ludźmi będąc do bogów
podobnym. Postępując tak, nie robiłby nic innego niż drugi – na jedno i to samo
wychodziliby obaj[146].
Wyobraź sobie, że badany widzi sekwencję 2–4–6. Tworzy nową trójkę i pyta: „4–
6–8?”.
„Tak” – odpowiada eksperymentator.
„A 120–122–124?”
„Dobrze”.
Większości badanych wydawało się oczywiste, że poszukiwana reguła to „kolejne
liczby parzyste”. Eksperymentator odpowiadał jednak przecząco, a badani
sprawdzali inne reguły: „3–5–7?”
„Tak”.
„35–37–39?”
„Zgadza się”.
„W takim razie reguła brzmi: «dowolna sekwencja, w której każda kolejna liczba
jest o dwa większa od poprzedniej»”.
„Nie”.
Kiedy pojawia się okazja, wielu uczciwych ludzi oszukuje. Okazało się, że nie
chodzi tu o kilka robaczywych jabłek zaniżających średnią. Tak naprawdę
przekonaliśmy się, że większość ludzi oszukuje, przy czym przeważająca ich
część tylko nieznacznie mija się z prawdą[171].
Uwielbiam tego człowieka. (...) Kiedy zostanę prezydentem, mam zamiar rządzić
krajem niczym prezes zarządzający przedsiębiorstwem. Ken Lay i Enron są
modelem, na którym pragnę się wzorować.
Złudzenie racjonalistyczne
Słownik Webster’s Third New International Dictionary definiuje
„złudzenie” jako „fałszywe pojęcie i uporczywą, niepoddającą się
argumentom rozumowym wiarę w coś, co w rzeczywistości nie
istnieje”[190]. Jako intuicjonista uważam, że kult rozumu obrazuje jedno
z najstarszych złudzeń w historii myśli zachodniej: złudzenie
racjonalistyczne. To idea, że rozumowanie jest naszym
najszlachetniejszym atrybutem, zdolnością, która upodabnia nas do
bogów (według Platona), bądź też wynosi nas ponad „urojenie”, jakim
jest wiara w bogów (według nowych ateistów)[191]. Złudzenie
racjonalistyczne nie jest wyłącznie twierdzeniem na temat natury
ludzkiej. To również pogląd, że kasta ludzi racjonalnych (filozofów lub
naukowców) powinna mieć większą władzę, któremu na ogół
towarzyszy utopijny program mający na celu wychowywanie bardziej
racjonalnych dzieci[192].
Od Platona, przez Kanta i Kohlberga, wielu racjonalistów twierdziło,
że umiejętność poprawnego rozumowania na temat kwestii etycznych
jest przyczyną właściwego zachowania. Wierzyli oni, że rozumowanie
to prosta droga do prawdy moralnej i że ludzie, którzy potrafią dobrze
rozumować, są bardziej skłonni postępować etycznie.
Gdyby tak było, to filozofowie moralności – którzy całymi dniami
zastanawiają się nad zasadami etycznymi – powinni być bardziej
szlachetni niż inni ludzie. Czy rzeczywiście są? Filozof Eric Schwitzgebel
próbował się tego dowiedzieć. Posłużył się ankietami oraz innymi,
bardziej dyskretnymi metodami pomiaru, aby ustalić, jak często
filozofowie moralności ofiarowują datki na cele dobroczynne, głosują,
dzwonią do swoich matek, oddają krew, są dawcami narządów,
sprzątają po sobie podczas konferencji filozoficznych i odpowiadają na
e-maile (rzekomo) od studentów[193]. Okazało się, że pod żadnym
z tych względów filozofowie moralności nie są lepsi od innych filozofów
ani od profesorów reprezentujących inne dziedziny.
Schwitzgebel zdobył nawet listy zaginionych książek z kilkudziesięciu
bibliotek i odkrył, że podręczniki akademickie na temat etyki – które,
jak można przypuszczać, wypożyczają przede wszystkim etycy – są
kradzione lub po prostu nie zostają zwrócone do biblioteki częściej niż
książki dotyczące innych dziedzin filozofii[194]. Innymi słowy, biegłość
w rozumowaniu moralnym nie skutkuje bardziej etycznym
postępowaniem, a nawet może obniżać poziom zachowań moralnych
(przypuszczalnie poprzez ułatwienie jeźdźcowi formułowania
usprawiedliwień po fakcie). Schwitzgebel wciąż jeszcze nie znalazł ani
jednej miary, która wskazywałaby na to, że filozofowie moralności
zachowują się lepiej niż pozostali filozofowie.
Każdy, kto ceni prawdę, powinien przestać czcić rozum. Wszyscy
winniśmy spokojnie i chłodno przyjrzeć się dostępnym danym
i zobaczyć, czym tak naprawdę jest rozumowanie. Francuscy
kognitywiści, Hugo Mercier i Dan Sperber, przeanalizowali ogromną
liczbę badań dotyczących umotywowanego rozumowania
(przeprowadzonych na gruncie psychologii społecznej) oraz błędów
rozumowania (przeprowadzonych przez psychologów poznawczych).
Doszli do wniosku, że większość dziwacznych i przygnębiających
wyników badań nabiera sensu, kiedy zaczynamy spostrzegać
rozumowanie jako coś, co wyewoluowało nie po to, aby ułatwić nam
docieranie do prawdy, lecz by pomagać nam w posługiwaniu się
argumentacją, perswazją i manipulacją w dyskusjach z innymi ludźmi.
Jak to ujęli, „ludzie biegli w toczeniu sporów (...) nie szukają prawdy,
lecz argumentów przemawiających za słusznością własnych
poglądów”[195]. Wyjaśnia to, dlaczego efekt (lub błąd) konfirmacji jest
tak silny i trudny do wykorzenienia. Jak trudne może być nauczenie
uczniów, aby przyglądali się problemom z drugiej strony i szukali
dowodów przemawiających przeciwko ich opinii? Zadanie to okazało
się niezwykle trudne; do tej pory nikomu nie udało się tego
osiągnąć[196]. To trudne, ponieważ błąd konfirmacji jest wbudowaną
na stałe cechą (kłótliwego umysłu), nie zaś usterką, którą można
usunąć (z umysłu platońskiego).
Nie chcę przez to powiedzieć, że wszyscy powinniśmy zrezygnować
z rozumowania i kierować się wyłącznie intuicją. Intuicyjne odczucia
bywają lepszym doradcą niż rozumowanie podczas dokonywania
wyborów konsumenckich i formułowania ocen interpersonalnych[197],
ale często pociągają za sobą katastrofalne skutki, kiedy stanowią
podstawę decyzji dotyczących polityki publicznej, nauki czy prawa[198].
Twierdzę jednak, że nie powinniśmy nadmiernie ufać zdolności
poszczególnych jednostek do poprawnego rozumowania. Należy mieć
świadomość, że każda jednostka jest ograniczona – niczym neuron.
Neuron radzi sobie doskonale z jednym zadaniem – potrafi
podsumować stymulację docierającą do jego dendrytów, aby podjąć
decyzję, czy wysłać impuls wzdłuż aksonu. Neuron sam w sobie nie
jest specjalnie bystry. Jeżeli jednak połączymy neurony w odpowiedni
sposób, to powstanie mózg – system emergentny, który jest dużo
bardziej elastyczny i inteligentny niż pojedynczy neuron.
Podobnie każdy rozumujący człowiek jest prawdziwym mistrzem
w jednej dziedzinie – w znajdowaniu dowodów przemawiających za
słusznością stanowiska, które przyjął wcześniej, zazwyczaj pod
wpływem intuicji. Nie powinniśmy oczekiwać od jednostek
poprawnego, bezstronnego, dążącego do prawdy rozumowania,
zwłaszcza gdy w grę wchodzi ich interes albo reputacja. Jeżeli jednak
połączymy jednostki w odpowiedni sposób – tak aby niektóre z nich
wykorzystywały swoją umiejętność rozumowania do podważania
argumentów innych i aby jednocześnie wszystkie odczuwały pewną
więź lub wspólnotę, dzięki której zachowywałyby się wobec siebie
życzliwie – to może powstać grupa, która będzie wytwarzała poprawne
rozumowanie jako emergentną właściwość systemu społecznego.
Dlatego tak ważne jest zapewnienie różnorodności intelektualnej
i ideologicznej w każdej grupie lub instytucji, której celem jest
dociekanie prawdy (takiej jak agencja wywiadowcza czy społeczność
naukowców) albo tworzenie dobrej polityki publicznej (takiej jak
zgromadzenie ustawodawcze czy komitet doradczy).
Jeśli zaś naszym celem jest uzyskanie dobrego zachowania (a nie
tylko poprawnego myślenia), to jeszcze ważniejsze staje się odrzucenie
racjonalizmu na rzecz intuicjonizmu. Nikt nie zdoła wymyślić lekcji
etyki, dzięki której ludzie zaczną się zachowywać bardziej etycznie.
Lekcje są dla jeźdźców, którzy będą po prostu wykorzystywać nową
wiedzę, aby jeszcze lepiej służyć słoniom. Jeżeli pragniesz, aby ludzie
zachowywali się bardziej etycznie, to masz dwie możliwości. Możesz
próbować zmienić słonia, co jest niezwykle trudne i czasochłonne. Albo
też, zapożyczając pomysł z książki Pstryk. Jak zmieniać, żeby zmienić?
autorstwa Chipa i Dana Heathów[199], możesz zmienić ścieżkę, którą
podążają słoń i jeździec. Możesz niewielkim kosztem wprowadzać
drobne modyfikacje w środowisku, które mogą skutkować istotnym
wzrostem poziomu zachowań etycznych[200]. Możesz zatrudnić
Glaukona jako konsultanta i zapytać go, w jaki sposób zaprojektować
instytucje, w których prawdziwi ludzie, dbający przede wszystkim
o swoją reputację, zachowywaliby się bardziej etycznie.
Podsumowanie
Pierwsza zasada psychologii moralności brzmi: „Intuicje pojawiają się
pierwsze, strategiczne rozumowanie – drugie”. Aby przedstawić
strategiczne funkcje rozumowania moralnego, przeanalizowałem pięć
kierunków badań, które wykazały, że myślenie moralne bardziej
przypomina polityka zabiegającego o głosy niż naukowca próbującego
dociec prawdy:
[146]
Państwo, 360C, tłum. Władysław Witwicki, s. 52, w: Platon,
2003.
[147]
Chociaż to brat Glaukona, Adejmantos, postawił sprawę w taki
sposób (360E – 361D), było to rozwinięcie argumentacji Glaukona.
Glaukon i Adejmantos pragną, aby Sokratesowi udało się obalić ich
argumenty. Mimo to w dalszej części tej książki będę się powoływał na
Glaukona jako rzecznika idei, że reputacja liczy się bardziej niż
rzeczywisty stan rzeczy.
[148] Państwo, 443–445.
[149] Tamże, 473FF.
[150] Platon przynajmniej szczegółowo przedstawił swoje założenia
Wyjście z matriksa
Do najważniejszych idei, jakie narodziły się na świecie w ciągu wieków,
należy ta, że świat, którego doświadczamy, jest iluzją, podobną do
snu. Oświecenie jest niczym przebudzenie. Ideę tę można znaleźć
w wielu religiach i filozofiach[225]. Stanowi ona również podstawowy
temat literatury i filmów fantastycznonaukowych, zwłaszcza od czasu
ukazania się powieści Williama Gibsona z 1984 roku, zatytułowanej
Neuromancer. Gibson ukuł termin „cyberprzestrzeń” i opisał ją jako
macierz (matrix)[226], która powstaje wtedy, gdy połączy się ze sobą
miliard komputerów, a ludzie zostają uwikłani w „zbiorową
halucynację”.
Twórcy filmu Matrix przekształcili ideę Gibsona w olśniewające,
a zarazem przerażające doświadczenie wizualne. W jednej
z najsłynniejszych scen główny bohater, Neo, musi dokonać wyboru.
Może połknąć czerwoną pigułkę, która odłączy go od matriksa,
rozwieje halucynację i zapewni mu władzę nad jego prawdziwym,
fizycznym ciałem (spoczywającym w pojemniku wypełnionym
brejowatą substancją). Może też wybrać niebieską pigułkę i zapomnieć,
że kiedykolwiek miał taki wybór, a jego świadomość powróci do
przyjemnej halucynacji, w której niemal wszyscy ludzie spędzają swe
świadome życie. Neo połyka czerwoną pigułkę i matriks wokół niego
znika.
W moim wypadku nie wyglądało to równie dramatycznie, ale prace
Shwedera były moją czerwoną pigułką. Zacząłem dostrzegać, że
w każdym kraju współistnieje wiele matriksów moralnych. Każdy z nich
zapewnia kompletny, jednolity i wiarygodny emocjonalnie
światopogląd, który można łatwo uzasadnić za pomocą
obserwowalnych danych i który jest niemal całkowicie odporny na
kontrargumenty wysuwane przez osoby z zewnątrz.
Dorastałem w żydowskiej rodzinie na przedmieściach Nowego Jorku.
Moi dziadkowie uciekli z carskiej Rosji i znaleźli pracę w nowojorskim
przemyśle odzieżowym. Dla ich pokolenia socjalizm i związki zawodowe
były skuteczną odpowiedzią na wyzysk i okropne warunki pracy, jakie
panowały w fabrykach. Franklin Roosevelt był bohaterskim przywódcą,
który zapewnił ochronę robotnikom i pokonał Hitlera. Od tamtej pory
amerykańscy Żydzi są jednymi z najwierniejszych wyborców Partii
Demokratycznej[227].
Moja moralność nie ukształtowała się wyłącznie pod wpływem
rodziny i przynależności etnicznej. Studiowałem na Uniwersytecie Yale,
który zajmował wówczas drugie miejsce w rankingu najbardziej
liberalnych uniwersytetów elitarnej Ligi Bluszczowej (Ivy League).
Podczas zajęć tamtejsi wykładowcy i studenci często żartowali
i wypowiadali się krytycznie na temat Ronalda Reagana, Partii
Republikańskiej albo konserwatywnych poglądów dotyczących
aktualnych, kontrowersyjnych kwestii. Liberalizm był cool. Bycie
liberałem było słuszne. W latach osiemdziesiątych XX wieku studenci
Yale zdecydowanie popierali ofiary apartheidu, lud pogrążonego
w wojnie domowej Salwadoru, rząd Nikaragui, ochronę środowiska
naturalnego oraz wojownicze związki zawodowe samego Yale, które
doprowadziły do tego, że przez większą część ostatniego roku moich
studiów na uniwersytecie nie działała ani jedna stołówka.
Liberalizm wydawał się w oczywisty sposób etyczny. Liberałowie
organizowali marsze na rzecz pokoju, praw robotników, praw
obywatelskich i sekularyzmu. Partia Republikańska była (w naszych
oczach) partią wojny, wielkiego biznesu, rasizmu i chrześcijańskiego
fundamentalizmu. Nie mogłem pojąć, jak myślący człowiek mógłby
z własnej woli popierać tę partię zła, dlatego wraz z innymi liberałami
poszukiwałem psychologicznego wyjaśnienia konserwatyzmu, ale nie
liberalizmu. My popieraliśmy politykę liberalną, ponieważ widzieliśmy
świat jasno i wyraźnie i chcieliśmy pomagać ludziom, oni natomiast
popierali politykę konserwatywną, kierując się wyłącznie dbałością
o własny interes („Obniżcie moje podatki!”) albo słabo zawoalowanym
rasizmem („Przestańcie finansować programy pomocowe dla
mniejszości!”). Nie braliśmy pod uwagę możliwości, że mogą istnieć
inne światy moralne, w których przeciwdziałanie krzywdzie (poprzez
pomaganie ofiarom) i zwiększanie sprawiedliwości (poprzez dążenie do
równości grup) nie są najważniejszymi celami[228]. A skoro nie
wyobrażaliśmy sobie innych moralności, to nie mogliśmy uwierzyć, że
konserwatyści są równie szczerzy w swoich przekonaniach, jak my
w swoich.
Kiedy przeniosłem się z Yale na Uniwersytet Stanu Pensylwania
(Penn), a później z Penn na Uniwersytet w Chicago, pozostałem w tym
samym matriksie. Dopiero w Indiach musiałem sobie radzić
w pojedynkę. Gdybym pojechał tam jako turysta, z łatwością
pozostałbym w swoim matriksie przez trzy spędzone tam miesiące. Od
czasu do czasu spotykałbym innych zachodnich turystów.
Wymienialibyśmy się historiami o seksizmie, biedzie i opresji, których
byliśmy świadkami. Ponieważ jednak pojechałem tam, aby badać
psychologię kulturową, zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, aby
dopasować się do innego matriksa, uplecionego przede wszystkim
z etyki wspólnoty i boskości.
Po powrocie do Ameryki konserwatyści społeczni nie wydawali mi się
już tacy szaleni. Mogłem słuchać przywódców religijnej prawicy, takich
jak Jerry Falwell czy Pat Robertson, ze swego rodzaju kliniczną
obojętnością. Domagają się więcej modlitwy i kar cielesnych
w szkołach, a mniej edukacji seksualnej i dostępu do aborcji? Nie
sądziłem, że takie działania byłyby skuteczne w zapobieganiu AIDS
i ciążom wśród nastolatek, rozumiałem jednak, dlaczego chrześcijańscy
konserwatyści chcą zagęścić klimat moralny w szkołach i nie
pochwalają poglądu, że dzieci powinny mieć jak największą swobodę
w realizacji swoich pragnień. Konserwatyści społeczni uważają, że
feminizm i programy pomocy socjalnej sprzyjają wzrostowi liczby
samotnych matek i osłabiają tradycyjne struktury społeczne, które
nakładają na mężczyzn obowiązek utrzymywania własnych dzieci? No
cóż, teraz, kiedy nie byłem już w defensywie, dostrzegłem, że
argumenty te nie są pozbawione słuszności, nawet jeśli można
wskazać wiele pozytywnych skutków wyzwolenia kobiet z zależności od
mężczyzn. Porzuciłem swoje dawne, stronnicze podejście (najpierw
odrzuć, a potem zadawaj pytania retoryczne) i zacząłem spostrzegać
liberalizm i konserwatyzm jako przejawy głęboko sprzecznych, lecz
równie szczerych wizji dobrego społeczeństwa[229].
Poczułem się dobrze, uwolniony od gniewu typowego dla zaciekłych
stronników. Teraz, kiedy go nie odczuwałem, nie musiałem dochodzić
do wniosku narzuconego przez moralistyczny gniew: my mamy rację,
a oni się mylą. Mogłem badać nowe matriksy moralne, z których każdy
znajdował poparcie we własnych tradycjach intelektualnych. To było
jak przebudzenie.
W 1991 roku Shweder pisał o zdolności psychologii kulturowej do
wywoływania takich przebudzeń:
A jednak idee i wyobrażenia innych są dla nas dostępne, w tym sensie, że kiedy
naprawdę rozumiemy ich wyobrażenia o świecie, zaczynamy dostrzegać
możliwości ukryte w naszej racjonalności, (...) a owe sposoby pojmowania
rzeczy stają się dla nas widoczne po raz pierwszy lub po raz kolejny. Innymi
słowy, nasz świat nie ma jednego jednolitego tła. Od samego początku jesteśmy
wieloracy[230].
pytanie, czy istnieje jedno słowo, którym można się kierować w życiu.
Myśliciel odpowiada: „Czyż nie powinna to być wzajemność? Nie czyń
innym tego, czego sam sobie nie życzysz” (Lays, 1997). Niesposób
jednak sprowadzić nauk moralnych zawartych w Dialogach do złotej
reguły. W moim przekonaniu Dialogi opierają się na wszystkich sześciu
fundamentach moralnych, które omówię w rozdziałach siódmym
i ósmym.
[207] Zob. np. książki Sama Harrisa, Koniec wiary i Pejzaż moralny.
[208] Niezupełnie nowej. Jak wyjaśnił Shweder (1990a), dyscyplina ta
Kubki smakowe
moralizującego umysłu
Moralność nie tkwi w oderwanej naturze rzeczy, ale całkowicie zależy od uczucia
lub nastawienia umysłu [mental taste] każdej poszczególnej istoty w taki sam
sposób, w jaki rozróżnienie na słodkie i gorzkie czy ciepłe i zimne powstaje ze
szczególnego odczucia danego zmysłu czy organu. Percepcji moralnych nie
powinno się zatem zaliczać do czynności rozumu, lecz do czuć bądź odczuć [tastes
or sentiments][241].
Dwa wymiary stylu poznawczego. Ludzie dotknięci autyzmem lokują się bardzo wysoko
na wymiarze systematyzowania i bardzo nisko na wymiarze empatyzowania – podobnie
jak kilku ważnych filozofów moralności (za: Baron-Cohen, 2009).
Podsumowanie
Druga zasada psychologii moralności brzmi: „Moralność to coś więcej
niż tylko krzywda i sprawiedliwość”. W tym rozdziale zacząłem
wyjaśniać, co rozumiem przez „coś więcej”:
[232]
Na gruncie filozofii wśród przykładów wymienić można prace
Jeremy’ego Benthama, R. M. Hare’a i Petera Singera. W psychologii
moralność operacjonalizuje się często jako altruizm albo „zachowanie
prospołeczne”. Chodzi o skłonienie jak największej liczby ludzi, aby
pomagali jak największej liczbie innych ludzi, najlepiej nieznajomych.
Nawet Dalajlama definiuje czyn etyczny jako „takie działanie, które nie
krzywdzi innych, ani nie odbiera im nadziei na szczęście” (Dalajlama
XIV, 2000, tłum. Adam Kozieł, s. 32).
[233] Do przykładów na gruncie filozofii należą Immanuel Kant i John
2010.
[269] W pierwszym artykule (Haidt i Joseph, 2004) opisaliśmy tylko
1. Fundament troska/krzywda
Gady zbierają solidne cięgi za to, że są zimne – nie tylko zimnokrwiste
(zmiennocieplne), ale także pozbawione cieplejszych uczuć. Niektóre
gadzie matki kręcą się wokół swoich świeżo wyklutych młodych, aby
zapewnić im ochronę, podczas gdy samice wielu gatunków tego nie
robią. Kiedy więc pierwsze ssaki zaczęły karmić swoje młode własnym
mlekiem, koszty macierzyństwa istotnie wzrosły. Samice nie mogły już
wydawać na świat dziesiątków młodych, obstawiając, że choć kilkoro
z nich przeżyje bez pomocy.
Ssaki obstawiają mniej takich zakładów, inwestując dużo więcej
w każde ze swoich młodych, dlatego też muszą się zmierzyć
z wyzwaniem opiekowania się potomstwem przez długi czas.
U naczelnych samice wydają na świat jeszcze mniej młodych,
a w każde z nich inwestują więcej niż inne ssaki. Ludzkie niemowlęta,
które mają tak wielkie mózgi, że muszą zostać wypchnięte przez kanał
rodny na rok przed opanowaniem umiejętności chodzenia, wymagają
tak wielkich nakładów, że kobieta nie jest w stanie sama wyłożyć
żetonów na stół. Potrzebuje pomocy w ciągu ostatnich miesięcy ciąży,
pomocy przy urodzeniu dziecka i pomocy w opiece nad nim w ciągu
kilku pierwszych lat po porodzie. Tak wysokie nakłady pociągają za
sobą ogromne wyzwanie adaptacyjne: opiekę nad bezbronnym
i kosztownym dzieckiem, zapewnienie mu bezpieczeństwa, utrzymanie
go przy życiu i uchronienie przed wszelką krzywdą.
Wydaje się niemożliwe, aby w księdze natury ludzkiej rozdział
o macierzyństwie składał się wyłącznie z niezapisanych stron,
pozostawiając matkom przyswojenie całej potrzebnej wiedzy
i umiejętności poprzez kulturowe uczenie się albo metodą prób
i błędów. Matki odznaczające się wrodzoną wrażliwością na oznaki
cierpienia, stresu i potrzeb swoich dzieci zwiększały swoje szanse
w porównaniu ze swymi mniej wrażliwymi siostrami.
Rycina 7.2.
2. Fundament sprawiedliwość/oszustwo
Wyobraź sobie, że koleżanka z pracy proponuje Ci, że na pięć dni
przejmie Twoje obowiązki, abyś mógł o tydzień wydłużyć urlop na
Karaibach. Jak byś się poczuł? Homo oeconomicus odczuwałby niczym
niezmąconą przyjemność, tak jakby ktoś podarował mu darmową torbę
smakołyków. My jednak wiemy, że nie dostajemy tej torby za darmo.
To wielka przysługa; aby się za nią odwdzięczyć, nie wystarczy
przywieźć z wakacji butelki rumu dla koleżanki. Jeśli przyjmiesz jej
propozycję, zapewne uczynisz to wśród niekończących się zapewnień
o swojej wdzięczności, zachwytów nad jej dobrocią i obietnic, że
zrobisz dla niej to samo, kiedy to ona będzie się wybierać na urlop.
Ewolucjoniści często mawiają, że geny są „samolubne”, co oznacza,
że mogą skłaniać zwierzę wyłącznie do podejmowania działań, które
sprzyjają rozpowszechnianiu kopii danego genu. Jednym
z najważniejszych odkryć dotyczących genezy moralności jest jednak
to, że „samolubne” geny mogą dawać początek wielkodusznym
stworzeniom, pod warunkiem, że stworzenia te starannie wybierają
adresatów swojej wielkoduszności. Nietrudno wyjaśnić altruizm wobec
osobników spokrewnionych. Altruizm wobec osobników
niespokrewnionych zaś jest jedną z największych zagadek w historii
ewolucjonizmu[284]. Wielki krok ku jej rozwiązaniu uczyniono w 1971
roku, kiedy to Robert Trivers opublikował swoją teorię altruizmu
odwzajemnionego[285].
Trivers zauważył, że ewolucja może wytwarzać altruistów
w gatunkach, w których osobniki zapamiętują swoje uprzednie
interakcje z innymi osobnikami, a następnie ograniczają swoją
życzliwość do tych przedstawicieli swojego gatunku, którzy
prawdopodobnie odwzajemnią przysługę. My, ludzie, bez wątpienia
jesteśmy takim gatunkiem. Trivers doszedł do wniosku, że w toku
ewolucji ukształtował się w nas zbiór emocji moralnych, które skłaniają
nas do nieustannej gry w „coś za coś”. Zazwyczaj jesteśmy mili dla
innych, kiedy spotykamy ich pierwszy raz. Później jednak działamy
wybiórczo – współpracujemy z tymi, którzy byli dla nas mili, lecz
stronimy od tych, którzy nas wykorzystali.
Ludzkie życie jest ciągiem okazji do współpracy przynoszącej
obopólne korzyści. Jeśli rozgrywamy to umiejętnie, to możemy
współdziałać z innymi, aby powiększyć tort, którym w końcu przyjdzie
nam się z nimi podzielić. Myśliwi współpracują ze sobą, aby upolować
dużą zwierzynę, której żaden z nich nie zdołałby pochwycić
w pojedynkę. Sąsiedzi pilnują sobie nawzajem domów (pod
nieobecność właściciela) i pożyczają narzędzia. Współpracownicy
zamieniają się dyżurami. Przez miliony lat nasi przodkowie próbowali
sprostać ważnemu wyzwaniu adaptacyjnemu: starali się odwzajemniać
takie przysługi, nie dając się przy tym oszukać. Ci spośród nich, których
emocje moralne skłaniały do postępowania według zasady „coś za
coś”, czerpali więcej tego rodzaju korzyści niż ci, którzy wybierali inną
strategię, taką jak „pomagaj każdemu, kto tego potrzebuje” (co sprzyja
wykorzystywaniu) albo „bierz, ale nic nie dawaj” (która w relacjach
z daną osobą sprawdza się tylko raz; po krótkim czasie nikt nie chce
dzielić się z Tobą tortem)[286]. Pierwotnymi włącznikami modułów
tworzących fundament Sprawiedliwość są akty współpracy lub
egoizmu. Reagujemy poczuciem przyjemności, sympatią i przyjaznym
nastawieniem, kiedy ludzie wydają nam się godni zaufania i gotowi
odwzajemniać przysługi. Odczuwamy złość, pogardę, a nawet wstręt,
kiedy inni próbują nas oszukać albo wykorzystać[287].
Wśród aktualnych włączników modułów wchodzących w skład tego
fundamentu można wymienić liczne bodźce, które zostały powiązane –
kulturowo lub politycznie – z dynamiką odwzajemniania i oszukiwania.
Po lewej stronie sceny politycznej istotne znaczenie równości
i sprawiedliwości społecznej opiera się częściowo na fundamencie
Sprawiedliwość – grupy silne i zamożne oskarża się o to, że bogacą się
przez wyzyskiwanie ludzi zajmujących miejsce na dole hierarchii, lecz
nie wpłacają do wspólnej kasy należnej części obciążenia
podatkowego. To jedno z najważniejszych haseł ruchu Okupuj Wall
Street (Occupy Wall Street), któremu przyjrzałem się w październiku
2011 roku (zob. rycina 7.5)[288]. Po prawej stronie sceny politycznej
amerykańska Tea Party (Partia Herbaciana) również przywiązuje wielką
wagę do sprawiedliwości. Jej członkowie uważają demokratów za
„socjalistów”, którzy odbierają pieniądze ciężko pracującym
Amerykanom, aby rozdawać je próżniakom (między innymi ludziom,
którzy otrzymują świadczenia socjalne i zasiłki dla bezrobotnych)
i nielegalnym imigrantom (w postaci bezpłatnej opieki zdrowotnej
i edukacji)[289].
Rycina 7.5.
3. Fundament lojalność/zdrada
Latem 1954 roku Muzafar Sherif przekonał dwadzieścia dwie pary
rodziców z klasy pracującej, aby na trzy tygodnie oddały w jego ręce
swoich dwunastoletnich synów. Przywiózł tych chłopców na obóz letni
– do bazy, którą wynajął w parku Robbers Cave w stanie Oklahoma.
Tam przeprowadził jedno z najbardziej znanych badań w psychologii
społecznej, a zarazem jedno z najważniejszych dla zrozumienia
fundamentów moralności. Sherif przywiózł chłopców na obóz w dwóch
jedenastoosobowych grupach, dzień po dniu. Umieścił ich w różnych
częściach parku. Przez pięć pierwszych dni każda z grup sądziła, że jest
sama. Mimo to obie grupy zaczęły oznaczać swoje terytorium i tworzyć
tożsamość plemienną.
Jedna z grup nazwała się Grzechotnikami, druga zaś przyjęła nazwę
Orły. Grzechotniki odkryły świetne kąpielisko w górę rzeki od głównego
obozu. Po pierwszej kąpieli chłopcy nieco je ulepszyli, na przykład
ułożyli z kamieni ścieżkę prowadzącą aż do wody. Uznali to miejsce za
swoją własność, specjalną kryjówkę, do której przychodzili każdego
dnia. Bardzo się zdenerwowali, kiedy pewnego dnia zauważyli
papierowe kubki rozrzucone na brzegu (tak naprawdę sami je tam
zostawili). Byli wściekli na myśl, że jacyś „obcy” korzystali z ich
kąpieliska.
W każdej z grup wyłonił się przywódca, akceptowany przez
wszystkich jej członków. Kiedy chłopcy decydowali, co zrobić, wszyscy
przedstawiali swoje pomysły. Kiedy jednak trzeba było wybrać jedno
z zaproponowanych rozwiązań, zwykle to przywódca podejmował
decyzję. W każdej z grup zaczęły się tworzyć normy, piosenki grupowe,
rytuały i wyraźna tożsamość grupowa (Grzechotniki są twarde i nigdy
nie płaczą; Orły nie przeklinają). Mimo że chłopcy pojechali na obóz,
aby się dobrze bawić, i chociaż sądzili, że w lesie nie ma nikogo
innego, każda z grup zaczęła podejmować działania, które byłyby
bardzo użyteczne, gdyby przyszło jej się zmierzyć z inną grupą
roszczącą sobie prawa do tego samego terytorium. Tak właśnie miało
się stać.
Szóstego dnia Sherif i Grzechotniki podeszli wystarczająco blisko do
boiska baseballowego, aby usłyszeć, że korzystają z niego inni chłopcy
(Orły), mimo że Grzechotniki uznały je za swoją własność. Grzechotniki
ubłagały opiekunów, aby pozwolili im wyzwać Orły na pojedynek
i rozegrać z nimi mecz baseballu. Zgodnie ze swoimi wcześniejszymi
planami Sherif zorganizował wówczas tygodniowy turniej, w którym
obie grupy rywalizowały ze sobą w rozmaitych dyscyplinach
sportowych i umiejętnościach obozowych. Od tej pory – relacjonuje
Sherif – „chłopcy przystępowali do wszystkich działań, które mogły stać
się przedmiotem rywalizacji (takich jak rozbijanie namiotu, gra
w baseball i tym podobne), z większym zapałem i wykonywali je lepiej
niż poprzednio”[290]. Nastąpił gwałtowny wzrost poziomu zachowań
plemiennych. Obie strony stworzyły swoje flagi i wywiesiły je na
spornym terytorium. Chłopcy z obu grup niszczyli flagi rywali, napadali
na ich obozowisko i demolowali ich prycze, obrzucali się wyzwiskami
i zaopatrzyli się w broń (skarpety wypełnione kamieniami). Gdyby nie
interwencje opiekunów, często dochodziłoby do bójek.
Wszyscy rozpoznajemy taki obraz chłopięcych zachowań. Męski
umysł wydaje się odznaczać wrodzoną plemiennością – jest
zorganizowany jeszcze przed doświadczeniem w taki sposób, że
chłopcy i mężczyźni czerpią przyjemność z czynności, które
prowadzą do spójności grupy i sukcesów w konfliktach między grupami
(między innymi w wojnach)[291]. Cnota lojalności ma ogromne
znaczenie dla obu płci, u chłopców jednak przedmiotem lojalności są
zwykle zespoły i koalicje (w odróżnieniu od dziewcząt, u których są to
relacje dwuosobowe)[292].
Wbrew twierdzeniom wysuwanym przez niektórych antropologów
w latach siedemdziesiątych XX wieku, ludzie nie są jedynym
gatunkiem, który toczy wojny i zabija osobniki swojego gatunku.
Okazuje się, że szympansy również strzegą swojego terytorium,
napadają na terytorium rywali i – jeśli zdołają tego dokonać – zabijają
samców z drugiej grupy, aby przejąć ich terytorium i samice[293].
Dzisiaj wydaje się również, że wojna była stałym elementem ludzkiego
życia na długo przed pojawieniem się rolnictwa i własności
prywatnej[294]. Przez miliony lat nasi przodkowie starali się sprostać
adaptacyjnemu wyzwaniu tworzenia i utrzymywania koalicji, które
mogłyby odpierać zagrożenia i ataki konkurencyjnych grup. Jesteśmy
potomkami odnoszących sukcesy przedstawicieli kultury plemiennej,
nie zaś ich bardziej indywidualistycznych kuzynów.
Można wskazać wiele systemów psychicznych, które przyczyniają się
do skutecznych zachowań plemiennych oraz sukcesu w konkurencji
międzygrupowej. Fundament Lojalność/zdrada jest tylko jednym
z elementów naszego wewnętrznego przygotowania do radzenia sobie
z wyzwaniem tworzenia spójnych koalicji. Pierwotnym włącznikiem
tego fundamentu jest wszystko, co podpowiada nam, kto jest
członkiem zespołu, a kto zdrajcą, zwłaszcza w sytuacji, gdy nasza
grupa walczy z innymi grupami. Ponieważ jednak uwielbiamy
zachowania plemienne, szukamy sposobów, aby tworzyć grupy
i zespoły, które mogłyby ze sobą rywalizować dla przyjemności.
Psychologia sportu w dużej mierze koncentruje się na powiększaniu
zbioru aktualnych włączników fundamentu Lojalność, tak by ludzie
mogli czerpać przyjemność z łączenia się w grupy i zdobywania
nieszkodliwych trofeów (trofeum jest dowodem zwycięstwa; pragnienie
zdobywania trofeów – między innymi części ciała zabitych wrogów –
jest częste podczas wojen i występuje także w naszych czasach)[295].
Nie mam pewności, czy właściciel samochodu widocznego na rycinie
7.6 jest mężczyzną, nie wątpię jednak, że jest republikaninem, o czym
można wnioskować z faktu, iż postanowił ozdobić swój samochód,
odwołując się wyłącznie do fundamentu Lojalność. Litera „V” ze
skrzyżowanymi mieczami jest symbolem drużyn sportowych
Uniwersytetu Stanu Wirginia (Cavaliers), a właściciel samochodu
zdecydował się płacić dwadzieścia dolarów rocznie za indywidualną
tablicę rejestracyjną, wyrażającą szacunek dla flagi amerykańskiej
(„Old Glory”) i dla jedności Ameryki („United We Stand”).
Umiłowanie lojalnych członków własnej drużyny idzie w parze
z nienawiścią do zdrajców, których na ogół uważa się za gorszych od
wrogów. Na przykład w Koranie odnajdujemy liczne przestrogi przed
dwulicowością członków grup obcych, zwłaszcza żydów. Mimo to Koran
nie nakazuje muzułmanom zabijać wyznawców judaizmu. Dużo gorszy
od żyda jest apostata – muzułmanin, który zdradził lub po prostu
porzucił swoją wiarę. Koran nakazuje muzułmanom zabijać apostatów,
a sam Allach obiecuje: „Zaprawdę, będziemy [ich] palić w ogniu i za
każdym razem, kiedy się ich skóra spali, zamienimy im skóry na inne,
aby zakosztowali kary. Zaprawdę, Bóg jest potężny i mądry!”[296]
Podobnie w Piekle Dante rezerwuje wewnętrzny krąg piekielny –
i najstraszliwsze cierpienia – dla tych, którzy dopuścili się zdrady. Dużo
gorsza od żądzy, obżarstwa, przemocy, a nawet herezji jest zdrada
rodziny, grupy czy kraju.
Rycina 7.6.
4. Fundament autorytet/bunt[299]
Niedługo po powrocie z Indii rozmawiałem z taksówkarzem, który
pochwalił się, że właśnie został ojcem. Zapytałem, czy planuje zostać
w Stanach Zjednoczonych, czy może chce wrócić do swojej ojczyzny,
Jordanii. Nigdy nie zapomnę jego odpowiedzi: „Wrócimy do Jordanii,
ponieważ nigdy nie chcę usłyszeć, jak syn mówi do mnie «Pieprz
się!»”. Oczywiście większość amerykańskich dzieci nigdy nie powie
swoim rodzicom czegoś równie okropnego, niektóre jednak to zrobią,
a wiele innych powie to nie wprost. Kultury istotnie się różnią pod
względem stopnia, w jakim wymagają okazywania szacunku rodzicom,
nauczycielom oraz innym osobom mającym władzę lub autorytet.
Dążenie do respektowania relacji hierarchicznych jest tak głęboko
zakorzenione, że zostało zakodowane w wielu językach świata.
Użytkownicy języka francuskiego (oraz innych języków romańskich)
muszą wybrać, czy będą zwracać się do drugiej osoby przy użyciu
formalnego, pełnego szacunku słowa vous (pan/pani), czy też
nieformalnego, poufałego tu (ty). Nawet w języku angielskim,
w którym status nie jest zakodowany w odmianie czasownika, wyraża
się on w inny sposób. Do niedawna Amerykanie zwracali się do
nieznajomych i osób o wyższym statusie, używając tytułu i nazwiska
(Mrs. Smith, Dr. Jones), podczas gdy do osób bliskich lub zajmujących
niższą pozycję zwracali się po imieniu. Jeśli kiedykolwiek poczułeś
niesmak, kiedy sprzedawca w sklepie zwrócił się do Ciebie po imieniu,
chociaż mu tego nie zaproponowałeś, albo też poczułeś się nieswojo,
gdy starsza osoba, którą od dawna darzyłeś szacunkiem, poprosiła Cię,
żebyś mówił jej „ty”, to doświadczyłeś aktywizacji modułów
wchodzących w skład fundamentu Autorytet/bunt.
Oczywistym punktem wyjścia do rozważań o ewolucji fundamentu
Autorytet jest przyjrzenie się porządkowi dziobania i hierarchii
dominacji u kur, psów, szympansów i wielu innych zwierząt żyjących
w grupach. Zachowania osobników o niskim statusie często wyglądają
podobnie u różnych gatunków, gdyż pełnią tę samą funkcję – mają
zademonstrować uległość, czyli sprawiać wrażenie kogoś małego
i niezagrażającego. Niezauważenie sygnałów dominacji
i niezareagowanie na nie w odpowiedni sposób często kończy się
dotkliwym laniem.
Jak dotąd nie brzmi to jak obiecująca historia o genezie fundamentu
„moralnego”, lecz jak opowieść o początkach ciemiężenia słabych przez
silniejszych. Autorytetu i władzy nie należy jednak mylić z siłą[300].
Nawet wśród szympansów, u których hierarchia dominacji opiera się na
brutalnej sile i umiejętności stosowania przemocy, samce alfa pełnią
pożyteczne funkcje społeczne, między innymi funkcję kontrolną[301].
Łagodzi ona niektóre konflikty i tłumi dużą część agresywnych starć, do
jakich dochodzi w grupach, w których brakuje niekwestionowanego
samca alfa. Jak to ujął prymatolog Frans de Waal: „Bez ustalonej
hierarchii i bez szacunku dla władzy nie może być mowy
o przestrzeganiu reguł społecznych, z czym zgodzi się każdy, kto
próbował nauczyć kota prostych zasad życia domowego”[302].
Owa funkcja kontrolna jest doskonale widoczna w ludzkich
plemionach i wczesnych cywilizacjach. Wiele najwcześniejszych
tekstów prawnych rozpoczyna się od podkreślenia boskiego
pochodzenia władzy królewskiej, a zaraz potem głosi, że władza króla
służy zapewnieniu porządku i sprawiedliwości. W pierwszym zdaniu
Kodeksu Hammurabiego (XVIII wiek p.n.e.) czytamy: „wtedy to
(mnie), Hammurabiego, księcia pobożnego, wielbiącego bogów, (aby)
sprawiedliwość w kraju zaprowadzić, aby złych i nikczemnych wytracić,
aby silny słabego nie krzywdził, aby jak słońce dla czarnogłowych
wzejść (i) kraj opromienić, Anu i Enlil, aby o pomyślność ludu troszczyć
się imieniem moim nazwali”[303].
Ludzka władza nie jest więc tylko brutalną siłą popartą groźbą
przemocy. Ludzie sprawujący władzę biorą na siebie odpowiedzialność
za utrzymanie porządku i sprawiedliwości. Oczywiście często się
zdarza, że wykorzystują oni swoich podwładnych, przekonani, że
postępują sprawiedliwie. Jeżeli jednak pragniemy zrozumieć, jak
narodziły się ludzkie cywilizacje i w jaki sposób rozprzestrzeniły się po
całej ziemi w ciągu zaledwie kilku tysięcy lat, musimy przyjrzeć się roli
władzy w budowaniu porządku moralnego.
Rozpoczynając studia doktoranckie, podzielałem liberalne
przekonanie, że hierarchia = władza = wykorzystywanie = zło. Kiedy
jednak zacząłem pracować z Alanem Fiskiem, odkryłem, że byłem
w błędzie. Jednym z zaproponowanych przez Fiske’a czterech
podstawowych modeli relacji społecznych jest model hierarchiczny
(Authority Ranking). Na podstawie badań przeprowadzonych w Afryce
Fiske wykazał, że ludzie, których łączą tego rodzaju relacje, mają
wobec siebie wzajemne oczekiwania, w większym stopniu
przypominające oczekiwania rodzica i dziecka niż oczekiwania
dyktatora i jego zalęknionych poddanych:
5. Fundament świętość/upodlenie
Na początku 2001 roku Armin Meiwes, niemiecki technik komputerowy,
zamieścił w internecie niezwykłe ogłoszenie: „Poszukuję dobrze
zbudowanego mężczyzny w wieku 21–30 lat w celu zabicia go
i zjedzenia”. Odpowiedziały na nie setki mężczyzn, a Meiwes zaprosił
kilku z nich na spotkanie do swojego wiejskiego domu. Bernd Brandes,
czterdziestotrzyletni informatyk, był pierwszym, który nie zmienił
zdania, kiedy zdał sobie sprawę, że dla Meiwesa nie jest to jedynie
fantazja (uwaga: wrażliwi czytelnicy powinni pominąć cały następny
akapit).
Wieczorem 9 marca mężczyźni nagrali wspólnie film, który miał
dowodzić, że Brandes wyraził zgodę na wszystko, co się później
wydarzyło. Następnie Brandes połknął kilka tabletek nasennych i popił
je alkoholem, nadal jednak był przytomny, kiedy Meiwes odciął jego
członek po tym, jak nie zdołał go odgryźć (czego domagał się
Brandes). Meiwes usmażył członek na patelni z czosnkiem i odrobiną
wina. Brandes ugryzł kęs tak przyrządzonej „potrawy”, a później
wszedł do wanny, żeby wykrwawić się na śmierć. Kilka godzin później
Brandes wciąż jeszcze żył, więc Meiwes pocałował go, poderżnął mu
gardło, a potem powiesił jego ciało na haku do mięsa, aby je
poćwiartować. Meiwes przechowywał fragmenty ciała w zamrażalniku
i zjadał je – kawałek po kawałku – w ciągu kolejnych dziesięciu
miesięcy. Ostatecznie Meiwes został schwytany, aresztowany
i postawiony przed sądem, ponieważ jednak udział Brandesa był
w pełni dobrowolny, sąd pierwszej instancji uznał oskarżonego za
winnego zabójstwa typu uprzywilejowanego (a nie morderstwa)[309].
Jeśli Twój matriks moralny ogranicza się do etyki autonomii, to
opisany przypadek z dużym prawdopodobieństwem wprawi Cię
w osłupienie moralne. Z pewnością wydaje Ci się niepokojący,
a przemoc, o której opowiedziałem, prawdopodobnie uruchamia
u Ciebie fundament Troska/krzywda. Każda próba potępienia Meiwesa
albo Brandesa rozbija się jednak o sformułowaną przez Johna Stuarta
Milla zasadę niekrzywdzenia, którą przedstawiłem w rozdziale piątym:
„Jedynym celem, dla osiągnięcia którego ma się prawo sprawować
władzę nad członkiem cywilizowanej społeczności wbrew jego woli, jest
zapobieżenie krzywdzie innych”. Następne zdanie brzmi: „Jego własne
dobro, fizyczne lub moralne, nie jest wystarczającym
usprawiedliwieniem”. Z perspektywy etyki autonomii ludzie mają prawo
żyć po swojemu (o ile nikogo nie krzywdzą). Mają też prawo zakończyć
swoje życie w wybrany przez siebie sposób, kiedy tylko zechcą (o ile
nie zostawiają swoich bliskich bez środków do życia). Brandes wybrał
nadzwyczaj odrażającą śmierć, ale, jak często powtarzali studenci
Uniwersytetu Stanu Pensylwania, uczestniczący w badaniach, które
prowadziłem podczas studiów doktoranckich, nie można wnioskować,
że coś jest złe, tylko dlatego, iż wydaje nam się wstrętne. Mimo to
większość ludzi ma poczucie, że w historii Meiwesa i Brandesa było coś
bardzo złego i że prawo powinno zabraniać dorosłym ludziom
dobrowolnego podejmowania takich zachowań. Dlaczego?
Wyobraź sobie, że Meiwes odbył karę więzienia, a potem wrócił do
domu (załóżmy, że zespół psychiatrów orzekł, iż skazany nie zagraża
nikomu, kto nie będzie chciał zostać zjedzony i nie poprosi o to
wprost). Wyobraź sobie, że jego dom znajduje się w Twojej okolicy.
Czy jego powrót wzbudziłby w Tobie niepokój? Gdyby pod wpływem
nacisków społecznych Meiwes musiał się wyprowadzić z Twojej
miejscowości, czy poczułbyś ulgę? A co z domem, w którym doszło do
tych przerażających zdarzeń? Ile trzeba by Ci było zapłacić, żebyś
zgodził się spędzić w nim choćby tydzień? Czy miałbyś poczucie, że ta
straszna plama może zniknąć dopiero wtedy, gdy dom Meiwesa
zostanie doszczętnie spalony?
Wszystkie te uczucia – splamienia, skażenia i oczyszczenia – są
irracjonalne z utylitarnego punktu widzenia, ale mają sens, gdy
rozpatruje się je z perspektywy Shwederowskiej etyki boskości. Meiwes
i Brandes zmówili się, aby potraktować ciało tego ostatniego jak zwykły
kawał mięsa, dodając do tego odrobinę seksualności (co czyni tę
historię jeszcze bardziej przerażającą). Zachowali się potwornie – zeszli
na sam dół pionowego wymiaru boskości, o którym pisałem w rozdziale
piątym. Tylko robaki i demony zjadają ludzkie ciało. Dlaczego jednak
tak bardzo nas obchodzi, co inni ludzie robią ze swoim ciałem?
Większość zwierząt już w chwili przyjścia na świat wie, co może jeść.
Układy czuciowe koali są „zorganizowane przed doświadczeniem”
w taki sposób, aby prowadzić go ku liściom eukaliptusa. Tymczasem
ludzie muszą się nauczyć, co mogą zjadać. Podobnie jak szczury
i karaluchy, jesteśmy wszystkożerni.
Wszystkożerność przynosi nam wielkie korzyści – sprawia, że
jesteśmy elastyczni. Możemy wyruszyć w głąb nowego kontynentu,
mając pewność, że znajdziemy coś do jedzenia. Istnieje jednak ryzyko,
że nowe pożywienie będzie trujące, zakażone drobnoustrojami
chorobotwórczymi albo podziurawione przez larwy pasożytów.
„Dylemat wszystkożercy” (autorem tego terminu jest Paul Rozin)[310]
polega na tym, że zwierzęta wszystkożerne muszą nieustannie
poszukiwać nowych pokarmów, a jednocześnie powinny mieć się na
baczności do czasu, gdy nowe pożywienie okaże się bezpieczne.
Wszystkożercy podążają więc przez życie, doświadczając dwóch
przeciwstawnych motywów: neofilii (pociągu do tego, co nowe) oraz
neofobii (lęku przed nowością). Ludzie różnią się pod względem tego,
który z tych dwóch motywów jest u nich silniejszy (zmienność ta okaże
się pomocna w kolejnych rozdziałach): liberałowie uzyskują wyższe
wyniki na skalach neofilii (nazywanej również „otwartością na
doświadczenie”), przy czym odnosi się to nie tylko do nowych potraw,
ale także do nowo poznanych ludzi, nowej muzyki i nowych idei.
Konserwatyści odznaczają się wyższym poziomem neofobii – wolą się
trzymać tego, co znane i sprawdzone, i przywiązują dużo większą wagę
do strzeżenia granic i tradycji[311].
Emocja wstrętu ukształtowała się ewolucyjnie, aby optymalizować
nasze reakcje na dylemat wszystkożercy[312]. Osobniki, które miały
prawidłowo skalibrowane poczucie wstrętu, mogły spożywać więcej
kalorii niż ich nazbyt skłonni do obrzydzenia kuzyni. Pożywienie nie
było jednak jedynym źródłem zagrożenia. Kiedy pierwsze hominidy
zeszły z drzew i zaczęły żyć w większych grupach na ziemi, istotnie
wzrosło ryzyko zakażenia poprzez kontakt z innymi osobnikami albo
z odpadkami. Psycholog Mark Schaller wykazał, że wstręt jest
elementem czegoś, co określił mianem „behawioralnego systemu
odpornościowego” – zbioru modułów poznawczych, które są
aktywizowane przez oznaki zakażenia lub choroby u innych ludzi i które
wywołują w nas chęć trzymania się z daleka od takich osób[313].
Zapobieganie zakażeniu poprzez mycie produktów żywnościowych,
przepędzanie trędowatych albo po prostu unikanie ludzi brudnych jest
dużo bardziej skuteczne niż pozwolenie, aby zarazki wniknęły do
Twojego organizmu, czemu towarzyszy nadzieja, że Twój biologiczny
układ odpornościowy będzie w stanie wybić je do nogi.
Pierwotnym wyzwaniem adaptacyjnym, które stanowiło siłę
napędową ewolucji fundamentu Świętość, była zatem potrzeba
unikania patogenów, pasożytów oraz innych zagrożeń, które
rozprzestrzeniają się poprzez dotyk lub fizyczną bliskość. Do
pierwotnych włączników najważniejszych modułów wchodzących
w skład tego fundamentu należą zapachy, obrazy lub inne wzory
czuciowe, które zapowiadają obecność niebezpiecznych patogenów
w przedmiotach czy ludziach albo na nich (wśród przykładów wymienić
można ludzkie zwłoki, odchody, padlinożerców, takich jak sępy, a także
ludzi z widocznymi ranami lub zmianami skórnymi).
Aktualne włączniki tego fundamentu są bardzo różnorodne, a ich
zakres może się rozszerzać w zależności od epoki i kultury. Kultury
różnią się pod względem postaw wobec imigrantów, a wyniki
niektórych badań wskazują, że postawy przychylne i liberalne są
częstsze w czasach i miejscach, w których ryzyko szerzenia się chorób
jest stosunkowo niewielkie[314]. Cudzoziemcy przywożą ze sobą zarazy,
epidemie i nowe choroby – ale także wiele nowych idei, dóbr
i technologii – dlatego społeczeństwa borykają się z problemem
będącym odpowiednikiem dylematu wszystkożercy: muszą znaleźć
właściwe proporcje między ksenofobią a ksenofilią.
Podobnie jak w wypadku fundamentu Autorytet, świętość wydaje się
kiepskim zaczątkiem jednego z fundamentów moralności. Czyż nie jest
tylko prymitywną reakcją na patogeny? I czyż owa reakcja nie
prowadzi do uprzedzeń i dyskryminacji? Dzisiaj, kiedy mamy
antybiotyki, powinniśmy całkowicie odrzucić ten fundament, prawda?
Nie tak szybko. Fundament Świętość ułatwia nam traktowanie
pewnych obiektów jako „nietykalnych”, zarówno w znaczeniu
negatywnym (kiedy coś jest tak brudne lub skażone, że chcemy
trzymać się od tego z daleka), jak i pozytywnym (kiedy coś jest tak
święte, że chcemy to chronić przed zbezczeszczeniem). Gdybyśmy nie
odczuwali wstrętu, nie mielibyśmy też – jak sądzę – poczucia świętości.
A jeśli podobnie jak ja, uważasz, że jedną z największych
nierozwiązanych zagadek jest pytanie, w jaki sposób ludzie zaczęli się
łączyć w wielkie, oparte na współpracy społeczeństwa, to możesz
uznać psychologię świętości za nadzwyczaj interesującą. Dlaczego
ludzie tak chętnie uznają przedmioty (flagi, krzyże), miejsca (takie jak
Mekka lub pole bitwy związane z narodzinami ich kraju), ludzi
(świętych, bohaterów) i zasady (wolność, równość, braterstwo) za
nieskończenie wartościowe? Niezależnie od tego, jak powstała,
psychologia świętości pomaga łączyć jednostki we wspólnoty
moralne[315]. Kiedy któryś z członków takiej wspólnoty bezcześci jeden
ze świętych filarów, na których się ona opiera, można się spodziewać,
że reakcja na jego zachowanie będzie natychmiastowa, emocjonalna,
zbiorowa i surowa.
Wracając do Meiwesa i Brandesa, nie wyrządzili oni nikomu krzywdy
w bezpośredni, materialny czy utylitarny sposób[316]. Złamali jednak
kilka fundamentalnych zasad moralnych społeczeństwa zachodniego,
takich jak przekonanie, że ludzkie życie jest najwyższą wartością,
a ludzkie ciało jest czymś więcej niż tylko chodzącym kawałem mięsa.
Podeptali te zasady nie z konieczności albo w służbie wyższym celom,
lecz po to, by zaspokoić cielesną żądzę. Skoro sformułowana przez
Milla zasada niekrzywdzenia nie pozwala nam uznać ich czynów za
bezprawne, to wydaje się nieodpowiednią podstawą wspólnoty
moralnej. Niezależnie od tego, czy Bóg istnieje, ludzie mają poczucie,
że pewne rzeczy, czyny i osoby są szlachetne, czyste i wzniosłe,
podczas gdy inne są nikczemne, skażone i podłe.
Czy przypadek Meiwesa może nam dostarczyć wiedzy na temat
polityki? Jest zbyt odrażający, by można go było użyć w badaniach.
Myślę, że zarówno liberałowie, jak i konserwatyści jednogłośnie
potępiliby Meiwesa (chociaż nie mam pewności, co powiedzieliby
libertarianie)[317]. Jeżeli jednak nieco obniżymy poziom obrzydzenia, to
zauważymy, że lewica i prawica bardzo się różnią pod względem
sposobu, w jaki używają takich pojęć, jak „świętość” i „czystość”.
Amerykańscy konserwatyści częściej mówią o „świętości życia”
i „świętości małżeństwa”. Konserwatyści – zwłaszcza ci religijni – są
bardziej skłonni traktować ludzkie ciało jak świątynię zamieszkaną
przez duszę, a nie jak maszynę, którą można optymalizować, albo plac
zabaw, z którego korzysta się dla rozrywki.
Rycina 7.8.
Dwa odmienne spojrzenia na fundament Świętość/upodlenie. Obraz Alegoria
niewinności autorstwa Hansa Memlinga (1475) i naklejka zdobiąca zderzak samochodu
w Charlottesville w stanie Wirginia; napis na naklejce brzmi: „Twoje ciało może być
świątynią, ale moje jest wesołym miasteczkiem”. Inna naklejka (wyrażająca poparcie
dla senatora z Partii Demokratycznej, Jima Webba) potwierdzała lewicowe poglądy
właściciela samochodu.
Podsumowanie
Na początku tego rozdziału próbowałem zaktywizować Twoje intuicje
dotyczące pięciu fundamentów moralnych, które przedstawiłem
w rozdziale szóstym. Następnie zdefiniowałem pojęcie „wrodzony” jako
„zorganizowany przed doświadczeniem” – niczym pierwszy szkic
książki, który jest zmieniany i poprawiany, w miarę jak ludzie dorastają
w różnych kulturach. Dzięki tej definicji mogłem wysunąć twierdzenie,
że fundamenty moralne są wrodzone. Konkretne reguły i cnoty różnią
się w zależności od kultury, dlatego zapędzisz się w ślepą uliczkę, jeśli
będziesz szukać uniwersaliów w ukończonych książkach. Nie znajdziesz
w nich ani jednego akapitu, który brzmiałby tak samo we wszystkich
kulturach. Jeżeli jednak skupisz się na poszukiwaniu powiązań między
teorią ewolucji a obserwacjami antropologicznymi, to możesz wysunąć
pewne hipotezy na temat tego, co zawierał ów pierwszy, uniwersalny
szkic natury ludzkiej. Ja sam sformułowałem (i próbowałem uzasadnić)
pięć takich hipotez:
[271]
Np. Luce i Raiffa, 1957.
[272]
Marcus, 2004, s. 12.
[273] Marcus, 2004. Złożyłem tę definicję w całość z dwóch
pierwszym i czwartym.
[301] Boehm, 1999; de Waal, 1996.
[302] De Waal, 1996, s. 92.
[303]
Tłum. Marek Stępień,
http://www.pistis.pl/biblioteka/Hammurabiego%20kodeks.pdf.
[304] Cytat ten pochodzi z krótkiego opisu tej teorii, przedstawionego
dziewiątym i jedenastym.
[316]
Ktoś mógłby zaprotestować, twierdząc, że ich czyny z pewnością
uraziły wszystkich, którzy się o nich dowiedzieli, i w wielu ludziach
wzbudziły nieopisaną odrazę. Argument ten oznaczałby jednak, że
należy zakazać stosunków homoseksualnych, seksu między osobami
różnych ras albo jedzenia takich potraw, jak kurze łapki czy rybie oczy,
w zaciszu własnego domu w społecznościach, w których takie
zachowania wzbudziłyby wstręt.
[317] Libertarianie doświadczają średnio niższego poziomu empatii
Przewaga konserwatystów
Pomiar moralności
Na szczęście w tym samym roku na Uniwersytecie Stanu Wirginia
pojawił się doktorant, dzięki któremu przestałem być gołosłowny.
Gdyby portal randkowy Match.com oferował usługę dobierania w pary
promotorów i doktorantów, nie mógłbym znaleźć lepszego partnera niż
Jesse Graham. Jesse ukończył Uniwersytet w Chicago (szeroki zakres
wiedzy i zainteresowań naukowych), obronił pracę magisterską na
wydziale teologicznym Uniwersytetu Harvarda (głębokie rozumienie
religii), a następnie przez rok uczył języka angielskiego w Japonii
(doświadczenie międzykulturowe). Na pierwszym roku studiów
doktoranckich stworzył kwestionariusz służący do pomiaru wyników
osób badanych na skalach odpowiadających pięciu fundamentom
moralnym.
We współpracy z Brianem Noskiem opracowaliśmy pierwszą wersję
Kwestionariusza Fundamentów Moralnych (Moral Foundations
Questionnaire – MFQ), która rozpoczynała się poleceniem: „Kiedy
decydujesz, czy coś jest dobre, czy złe, jak ważne są dla Ciebie
wymienione kwestie?” Następnie wyjaśniliśmy skalę odpowiedzi: od 0
(„Zupełnie nieważne – nie ma to żadnego znaczenia dla tego, co
oceniam jako dobre, a co jako złe”) do 5 („Bardzo ważne – to jeden
z najistotniejszych czynników, które biorę pod uwagę, kiedy oceniam,
czy coś jest dobre, czy złe”). Pod instrukcją i objaśnieniem skali
zamieściliśmy listę piętnastu pozycji – po trzy dla każdego
z fundamentów – w których pytaliśmy między innymi, jak ważne jest
to, „czy ktoś był okrutny” (fundament Troska) albo „czy czyjeś
zachowanie świadczyło o braku szacunku dla autorytetu” (fundament
Autorytet).
Brian Nosek był szefem portalu ProjectImplicit.org – jednego
z największych internetowych serwisów naukowych – dlatego w ciągu
tygodnia zdołaliśmy zebrać grupę 1600 osób, które zgodziły się
wypełnić Kwestionariusz Fundamentów Moralnych. Kiedy Jesse
przedstawił zgromadzone dane na wykresie, ukazały się różnice,
których się spodziewaliśmy. Przedruk tego wykresu przedstawiłem na
rycinie 8.1. Po lewej stronie widzimy odpowiedzi badanych, którzy
określili siebie jako „bardzo liberalnych”. Następnie przesuwamy się
wzdłuż spektrum politycznego poprzez osoby o umiarkowanych
poglądach (środek wykresu) aż do ludzi, którzy opisali siebie jako
„bardzo konserwatywnych” (prawy kraniec wykresu)[324].
Jak widać, linie ilustrujące fundamenty Troska i Sprawiedliwość
(dwie górne linie) biegną w górnej części wykresu – na całej długości.
Wszyscy – ludzie o poglądach lewicowych, prawicowych
i umiarkowanych – deklarują, że takie kwestie, jak współczucie,
okrucieństwo, uczciwość i niesprawiedliwość, mają istotne znaczenie
dla dokonywanych przez nich ocen dotyczących dobra i zła. Mimo to
obie linie stopniowo opadają. Zdaniem liberałów kwestie te mają nieco
większą wagę moralną niż w opinii konserwatystów.
Rycina 8.1.
Wyniki testu MFQ – dane uzyskane od 132 000 badanych do roku 2011. Dane pochodzą
ze strony internetowej YourMorals.org.
A teraz wyobraź sobie społeczeństwo nie jako umowę między jednostkami, ale
jako coś, co powstało w naturalny sposób z upływem czasu, w miarę jak ludzie
uczyli się współżyć ze sobą, budować więzi z innymi, tłumić swój egoizm oraz
karać dewiantów i pasażerów na gapę, którzy od zawsze stanowili zagrożenie dla
grup opartych na współpracy. Podstawową jednostką społeczną nie jest
pojedynczy człowiek, lecz zorganizowana hierarchicznie rodzina, która służy jako
model dla innych instytucji. W takich społeczeństwach ludzie od momentu
przyjścia na świat żyją w ścisłych, ograniczających związkach, które w dużym
stopniu pozbawiają ich autonomii. Świętym patronem tego systemu moralnego –
w większym stopniu wiążącego członków społeczeństwa – jest socjolog Emile
Durkheim, który przestrzegał przed zagrożeniami związanymi z anomią (brakiem
norm), a w 1897 roku napisał, że „człowiek nie jest zdolny związać się
z przekraczającymi go celami i poddać się prawom, jeśli nie dostrzega ponad sobą
niczego, z czym się solidaryzuje. Uwolnienie go od wszelkiej presji społecznej to
pozostawienie go samemu sobie i demoralizacja”[339]. W swoim najlepszym
wydaniu społeczeństwo zgodne z wizją Durkheima byłoby stabilną siecią złożoną
z wielu zagnieżdżonych jedna w drugiej i zachodzących na siebie grup, które
socjalizują jednostki, kształtują je i zapewniają im opiekę. Gdyby tego nie czyniły,
to jednostki, pozostawione same sobie, dążyłyby do płytkich, cielesnych,
egoistycznych przyjemności. Społeczeństwo opisane przez Durkheima ceniłoby
samokontrolę wyżej niż autoekspresję, obowiązek – wyżej niż prawa, a lojalność
wobec własnej grupy – wyżej niż troskę o członków innych grup.
Co mi umknęło
Mój esej wywołał zdecydowane reakcje czytelników. Niektórzy z nich
wysłali do mnie e-maile, w których dali wyraz swoim odczuciom.
Z lewej strony sceny politycznej wielu czytelników pozostało
zamkniętych w matriksie moralnym zbudowanym na fundamencie
Troska i nie chciało przyjąć do wiadomości, że konserwatyzm może być
alternatywną wizją moralną. Na przykład jeden z czytelników napisał,
że zgadza się z moją diagnozą, ale uważa, iż narcyzm jest dodatkowym
ważnym czynnikiem, o którym nie wspomniałem w swojej analizie:
„Charakteryzuje ich [republikanów] brak współczucia; osobom
narcystycznym również brakuje tej ważnej ludzkiej cechy”. Dodał, że to
„smutne”, iż narcyzm nie pozwoli republikanom zrozumieć mojego
spojrzenia na ich „chorobę”.
Reakcje czytelników o prawicowych poglądach były na ogół bardziej
pozytywne. Wielu czytelników wywodzących się z kręgów wojskowych
lub religijnych uznało sposób, w jaki przedstawiłem ich moralność, za
trafny i użyteczny. Przykładem jest ta wiadomość:
Głosuję na republikanów, ponieważ jestem przeciwny temu, aby inni ludzie (ci,
którzy mają władzę) odbierali mi ciężko zapracowane pieniądze i dawali je leniwej,
żyjącej z zasiłków samotnej matce, wychowującej kolejnego naćpanego
demokratę. To proste. (...) Jest Pan przeintelektualizowanym „filozofem”
o niezniszczonych pracą dłoniach, któremu płacą za zadawanie głupich pytań
i wymyślanie „sensownych” odpowiedzi. (...) Niech Pan lepiej weźmie trochę
kwasu i poczyta Junga.
– Lenistwo.
– Chcesz dostać coś za nic.
– Potrzebujesz kogoś, kogo mógłbyś obwinić za swoje problemy.
– Boisz się osobistej odpowiedzialności albo po prostu nie jesteś
gotowy przyjąć odpowiedzialności za cokolwiek.
– Gardzisz ludźmi, którzy ciężko pracują na swoje pieniądze, żyją po
swojemu i nie liczą na pomoc rządu od urodzenia aż do śmierci.
– Masz pięcioro dzieci z trzema różnymi mężczyznami i potrzebujesz
zasiłku.
Fundament wolność/ucisk
W poprzednim rozdziale zasugerowałem, że ludzie – podobnie jak ich
przodkowie z rzędu naczelnych – mają wrodzoną skłonność do
tworzenia hierarchii opartych na dominacji, czasami dość brutalnych.
Jeśli rzeczywiście tak jest, to dlaczego koczownicze grupy łowców-
zbieraczy zawsze są egalitarne? Nie ma w nich hierarchii (przynajmniej
wśród dorosłych mężczyzn) ani wodza, a normy grupowe zachęcają do
dzielenia się zasobami, zwłaszcza mięsem[348]. Za słusznością tego
poglądu przemawiają dane archeologiczne, które wskazują, że przez
setki tysięcy lat nasi przodkowie żyli w egalitarnych grupach
wędrujących myśliwych i zbieraczy[349]. Relacje hierarchiczne
upowszechniają się dopiero wtedy, gdy ludzkie grupy zaczynają
uprawiać ziemię lub udomawiają zwierzęta, a ich tryb życia staje się
bardziej osiadły. Zmiany te skutkują dużo większą ilością własności
prywatnej oraz istotnym wzrostem liczebności grup. Kładą także kres
równości. Najlepsza ziemia i pewna część tego, co wytwarzają
członkowie grupy, zostaje przejęta przez wodza, przywódcę albo
członków najwyższej klasy społecznej (którzy zabierają część swojego
majątku do grobu, aby ułatwić zadanie archeologom). Czy więc nasze
umysły zostały „zorganizowane przed doświadczeniem” w sposób
predysponujący je do hierarchii, czy też do równości?
Do hierarchii – odpowiada antropolog Christopher Boehm. Na
początku swojej kariery naukowej Boehm zajmował się kulturami
plemiennymi, ale badał również szympansy razem z Jane Goodall.
Dostrzegł niezwykłe podobieństwa między przejawami dominacji
i uległości u ludzi i u szympansów. W książce zatytułowanej Hierarchy
in the Forest (Hierarchia w lesie) doszedł do wniosku, że ludzie są
z natury hierarchiczni, ale w którymś momencie w ciągu ostatniego
miliona lat nasi przodkowie przeszli „przemianę polityczną”, która
pozwoliła im na życie w egalitarnych grupach. Zaczęli jednoczyć siły,
aby powstrzymywać, karać, a nawet zabijać potencjalnych samców
alfa, którzy próbowali przejąć władzę nad grupą.
U szympansów samiec alfa tak naprawdę nie jest przywódcą grupy,
lecz pełni pewne funkcje publiczne, takie jak łagodzenie konfliktów[350].
Na ogół jednak można go opisać jako tyrana, który bierze to, czego
chce. Ale i wśród szympansów zdarza się, że samce o niższym statusie
zmawiają się, aby wspólnie zdetronizować samca alfa, a czasem nawet
odebrać mu życie[351]. Dlatego samce alfa muszą znać swoje granice
i odznaczać się wystarczającą sprawnością polityczną, aby zdobyć
i utrzymać kilku sojuszników, a także zapobiegać rebelii.
Wyobraź sobie życie pierwszych hominidów jako napiętą równowagę
sił między samcem alfa (oraz jego jednym lub dwoma sojusznikami)
i większą grupą samców niedopuszczonych do władzy. Teraz uzbrój ich
wszystkich w dzidy. Równowaga sił zapewne się zmieni, kiedy
przewaga fizyczna nie będzie już decydować o wyniku każdej walki.
Według Boehma właśnie to się wydarzyło, kiedy nasi przodkowie
zaczęli wytwarzać coraz lepszą broń służącą do polowania i zabijania.
Proces ten rozpoczął się około pięciuset tysięcy lat temu, o czym
świadczą dane archeologiczne wskazujące na gwałtowny rozwój
rozmaitych typów narzędzi i broni[352]. Odkąd pierwsi ludzie nauczyli
się wytwarzać dzidy, każdy mógł zabić despotycznego samca alfę.
A kiedy dodasz do tego umiejętność porozumiewania się za pomocą
języka i zauważysz, że wszystkie ludzkie społeczności używają mowy
do plotkowania na temat wykroczeń moralnych[353], z łatwością
zrozumiesz, w jaki sposób pradawni ludzie nauczyli się łączyć siły, aby
wspólnie zawstydzać, bojkotować, a nawet zabijać jednostki, których
zachowanie zagrażało pozostałym członkom grupy albo po prostu ich
drażniło.
Boehm twierdzi, że w którymś momencie w ciągu ostatniego pół
miliona lat, długo po narodzinach języka, nasi przodkowie stworzyli
pierwsze prawdziwie moralne społeczności[354]. W społecznościach tych
ludzie używali plotek do rozpoznawania zachowań, które im się nie
podobały, zwłaszcza agresywnych, dominujących zachowań
potencjalnych samców alfa. W sporadycznych sytuacjach, gdy plotki
okazywały się niewystarczające, aby przywołać takie samce do
porządku, nasi przodkowie mogli je spacyfikować przy użyciu broni.
Boehm przedstawia obrazowy przykład takiej społeczności w działaniu,
opisując plemię !Kung zamieszkujące pustynię Kalahari:
Mężczyzna o imieniu Twi zabił trzy inne osoby, a wtedy społeczność w rzadkim
przypływie jednomyślności zaatakowała go w biały dzień i śmiertelnie raniła. Kiedy
leżał na ziemi, konając, wszyscy mężczyźni strzelali do niego zatrutymi strzałami,
aż – jak to ujął jeden z naszych informatorów – „upodobnił się do jeżozwierza”.
Kiedy był już martwy, wszystkie kobiety i wszyscy mężczyźni podeszli do ciała
i zaczęli dźgać je włóczniami, w symboliczny sposób dzieląc się
odpowiedzialnością za jego śmierć[355].
Rycina 8.3.
W oczach liberała wrogiem społeczeństwa jest ktoś, kto nadużywa swojej władzy
(fundament Autorytet), a przy tym wymaga od innych (lub nawet zmusza ich do
tego), aby pomimo wszystko go szanowali. (...) Autorytet liberalny to ktoś, kto
zdobywa szacunek społeczeństwa poprzez działania, które jednoczą
społeczeństwo i poskramiają jego wrogów [podkreślenie J. H.][360].
Wolność według liberałów: wnętrze kawiarni w New Paltz w stanie Nowy Jork. Na
plakacie po lewej stronie czytamy: „Nikt nie może być wolny, jeśli inni są uciemiężeni”.
Po prawej stronie widnieje flaga amerykańska, na której gwiazdy zastąpiono znakami
firmowymi korporacji. Na plakacie w środku napisano: „Jak położyć kres przemocy
wobec kobiet i dzieci?”
Rycina 8.6.
Rycina 8.7.
Podsumowanie
Psychologia moralności może być pomocna w wyjaśnieniu, dlaczego
Partia Demokratyczna od roku 1980 ma tak wielkie trudności
w znalezieniu wspólnego języka z wyborcami. republikanie rozumieją
model społeczno-intuicjonistyczny lepiej niż demokraci. Przemawiają
wprost do słonia. Wydają się też lepiej rozumieć teorię fundamentów
moralnych, oddziałują bowiem na wszystkie receptory smaku.
Przedstawiłem Durkheimowską wizję społeczeństwa, popularną
wśród konserwatystów społecznych, w której podstawową jednostką
społeczną jest rodzina, a nie pojedynczy człowiek, i w której ceni się
porządek, hierarchię i tradycję. Zestawiłem ją z liberalną wizją Milla,
bardziej otwartą i indywidualistyczną. Zauważyłem, że społeczeństwo
zgodne z wizją Milla ma problemy z łączeniem pluribus (wielu) w unum
(jedno). Demokraci często proponują rozwiązania polityczne, które
faworyzują pluribus kosztem unum – politykę, która naraża ich na
oskarżenia o zdradę, działalność wywrotową i świętokradztwo.
Następnie opisałem, w jaki sposób moi współpracownicy i ja
zrewidowaliśmy teorię fundamentów moralnych, aby lepiej wyjaśniała
intuicje dotyczące wolności i sprawiedliwości:
[322]
Zob. Lakoff, 2008; Westen, 2007 – podobna argumentacja.
[323]Utożsamiam tutaj demokratów z liberałami i lewicą,
a republikanów – z konserwatystami i prawicą. Nie byłoby to
uzasadnione przed rokiem 1970, w czasach, gdy obie partie były
szerokimi koalicjami, ale od lat osiemdziesiątych XX wieku, kiedy to
Południe Stanów Zjednoczonych odwróciło się od demokratów na rzecz
Partii Republikańskiej, partie te podzieliły się niemal idealnie na osi
lewica–prawica. Wyniki Narodowego Badania Wyborczego (National
Election Survey) wyraźnie pokazują to przegrupowanie sił politycznych.
Korelacja liberalnej lub konserwatywnej tożsamości osobistej
z demokratyczną lub republikańską tożsamością partyjną stopniowo
rosła od roku 1972, a proces ten gwałtownie przyspieszył w latach
dziewięćdziesiątych XX wieku (Abramowitz i Saunders, 2008).
Oczywiście nie wszyscy Amerykanie mieszczą się w tym
jednowymiarowym spektrum, a większość tych, którzy mają w nim
swoje miejsce, lokuje się gdzieś pośrodku, nie zaś w pobliżu jego
krańców. Największy wpływ na politykę mają jednak ludzie
odznaczający się silną tożsamością partyjną, dlatego w tym rozdziale,
a także w rozdziale 12, skupię się na wyjaśnieniu, jak działa ten rodzaj
moralizującego umysłu.
[324] Uczestnicy tego badania wskazali swoją pozycję na skali od
2003.
[331] Graham, Haidt i Nosek, 2009. Warto dodać, że za pierwszym
fragmentu jej e-maila. Wszystkie inne cytaty liczące więcej niż jedno
zdanie i pochodzące z e-maili albo wpisów na blogu, które
przytoczyłem w tym rozdziale, zostały wykorzystane za zgodą ich
autorów, którzy postanowili zachować anonimowość.
[361] Nawiązanie do słynnej „herbatki bostońskiej” (Boston Tea Party)
tak, jakbyś miał kroplę soku z cytryny na języku. Moim zdaniem bycie
świadkiem nierówności jest doświadczeniem innego rodzaju. Sprawia
nam przykrość tylko wtedy, gdy widzimy, że jedna z osób cierpi
(Troska/krzywda), jest tyranizowana (Wolność/ucisk) albo oszukiwana
(Sprawiedliwość/oszustwo). Argumenty przeciwne mojemu stanowisku,
przemawiające za równością jako jednym z podstawowych
fundamentów, znaleźć można w: Rai i Fiske, 2011.
[377] Zob. przegląd wyników wielu badań ankietowych w: Iyer i in.,
2011.
[378] Berlin (1997/1958) nazwał ten rodzaj wolności wolnością
MORALNOŚĆ WIĄŻE
I ZAŚLEPIA
Jesteśmy w 90% szympansami, a w 10% – pszczołami
ROZDZIAŁ 9
Zwycięskie plemiona?
Oto przykład jednej z form doboru grupowego. Na kilku zapadających
w pamięć stronach dzieła O pochodzeniu człowieka Darwin przedstawił
argumenty przemawiające za istnieniem doboru grupowego, omówił
zasadnicze zastrzeżenie wobec tej idei, a następnie zaproponował
sposób obejścia tego problemu:
Można by jednak zapytać, skąd się wzięła w obrębie jednego plemienia większa
liczba osobników obdarzonych tymi właśnie społecznymi i moralnymi przymiotami,
i jak to się stało, że osiągnęły one wysoki poziom. Jest bowiem bardzo
wątpliwe, aby potomstwo rodziców odznaczających się większą
zdolnością współodczuwania, uczynnością oraz wiernością w stosunku
do swych towarzyszy było w danym plemieniu liczniejsze niż
potomstwo rodziców przejawiających egoizm i skłonności do zdrady.
Ten, kto gotów jest raczej do poświęcenia swego życia, czego dowody dało wielu
dzikich, niż do zdrady swych towarzyszy, mógł często nie pozostawiać potomstwa,
które by odziedziczyło jego szlachetną naturę[395].
Rycina 9.1.
Oś czasu z najważniejszymi zdarzeniami w ewolucji człowieka. MLT – milionów lat
temu; TLT – tysięcy lat temu. Daty zaczerpnięto z: Potts i Sloan, 2010; Richerson
i Boyd, 2005; oraz Tattersall, 2009.
Później, około 2,4 miliona lat temu, w zapisie kopalnym zaczynają się
pojawiać ślady hominidów wyposażonych w większe mózgi. Byli to
pierwsi przedstawiciele rodzaju Homo, między innymi Homo habilis
(człowiek zręczny), nazwany tak dlatego, że w porównaniu ze swoimi
przodkami istoty te zasługiwały na miano „złotych rączek”. Owe
stworzenia zostawiły po sobie wielką rozmaitość prostych narzędzi
kamiennych zwanych „olduwajskimi”. Narzędzia te, wśród których
przeważały ostre odłamki odłupane od większych kamieni, pomagały
Homo habilis w odcinaniu mięsa od ciał zwierząt zabitych przez
drapieżniki. Homo habilis nie był wielkim myśliwym.
Rycina 9.2.
Siekiera aszelska.
Następnie, około 1,8 miliona lat temu, niektóre hominidy żyjące
w Afryce Wschodniej zaczęły wytwarzać nowe, staranniej wykonane
narzędzia, określane mianem narzędzi aszelskich[447]. Najważniejszym
z nich była siekiera z ostrzem w kształcie łzy; jej symetria i staranne
wykonanie jawią się jako coś nowego, stworzonego przez umysły
podobne do naszych (zob. rycina 9.2). Wydaje się, że jest to
obiecujący punkt wyjścia do rozważań o kulturze kumulatywnej. Można
jednak zauważyć coś dziwnego: narzędzia aszelskie były niemal
jednakowe na całym świecie, od Afryki, przez Europę, po Azję, przez
ponad milion lat. Prawie się nie różniły, co sugeruje, że wiedza na
temat sposobu ich wytwarzania nie była przekazywana kulturowo, lecz
mogła być wrodzona, podobnie jak wiedza na temat budowania tam
u bobrów[448].
Dopiero około 600 000 lub 700 000 lat temu zaczynamy spotykać
stworzenia, które, jak się wydaje, mogły przejść na drugi brzeg.
Pierwsze hominidy z mózgami równie dużymi jak nasze zaczynają się
pojawiać w Afryce, a później w Europie. Nazywamy je Homo
heidelbergensis (człowiek heidelberski). Były przodkami
neandertalczyków i człowieka współczesnego. W ich obozowiskach
znajdujemy pierwsze ślady palenisk i włóczni. Najstarsze znane
włócznie były po prostu zaostrzonymi kijami, później jednak zaczęto
przymocowywać do drzewców ostre groty kamienne, dbając
o odpowiednie wyważenie włóczni, aby zwiększyć celność rzutów.
Ludzie ci wytwarzali skomplikowaną broń, a następnie wspólnie
polowali na duże zwierzęta. Zabitą zwierzynę przynosili do głównego
obozowiska, aby ją rozebrać i upiec, a następnie podzielić się
przyrządzonym mięsem[449].
Homo heidelbergensis jest zatem najlepszym kandydatem na
gatunek, który przekroczył Rubikon[450]. U ludzi tych istniała kultura
kumulatywna, praca zespołowa i podział zadań. Musieli zatem mieć
współintencjonalność i co najmniej zaczątki matriksu moralnego, dzięki
czemu mogli wspólnie pracować i cieszyć się owocami swojej pracy.
Przekraczając Rubikon, wpłynęli nie tylko na tok ewolucji człowieka, ale
też na samą naturę procesu ewolucyjnego. Od tamtej pory ludzie żyli
w środowisku, które w coraz większym stopniu było ich wytworem.
Antropolodzy Peter Richerson i Robert Boyd uważają, że innowacje
kulturowe (takie jak włócznie, techniki pieczenia i gotowania oraz
religie) ewoluują podobnie jak innowacje biologiczne i że te dwa
procesy ewolucyjne są ze sobą tak ściśle splecione, iż nie sposób badać
jednego w oderwaniu od drugiego[451]. Na przykład jeden z najlepiej
poznanych przykładów koewolucji genów i kultury wystąpił wśród
pierwszych ludzi, którzy udomowili bydło. U ludzi, podobnie jak
u wszystkich ssaków, zdolność do trawienia laktozy (cukru zawartego
w mleku) zanika w dzieciństwie. Gen kodujący laktazę (enzym, który
rozkłada laktozę) wyłącza się po kilku latach działania, ponieważ ssaki
nie piją mleka po odstawieniu od piersi. Tymczasem świeżo upieczeni
hodowcy bydła w północnej Europie i niektórych rejonach Afryki
uzyskali nowe, niewyczerpane źródło świeżego mleka, które mogli
dawać swoim dzieciom, ale nie dorosłym. Każdy, u kogo zmutowane
geny opóźniały zakończenie produkcji laktazy, miał przewagę nad
pozostałymi. Z biegiem czasu tacy ludzie zostawiali po sobie większą
liczbę pijących mleko potomków niż ich kuzynowie z nietolerancją
laktozy (ostatnio zidentyfikowano gen odpowiedzialny za kodowanie
laktazy)[452]. Zmiany genetyczne stały się później siłą napędową
innowacji kulturowych: grupy wyposażone w nowy gen kodujący
laktazę wypasały jeszcze większe stada bydła i znajdowały więcej
sposobów wykorzystywania i przetwarzania mleka – na przykład wyrób
sera. Te innowacje kulturowe inicjowały dalsze zmiany genetyczne
i tak dalej.
Skoro innowacje kulturowe (takie jak hodowla bydła) mogą
wywoływać reakcje genetyczne (takie jak tolerancja laktozy
u dorosłych), to czy innowacje kulturowe związane z moralnością
mogły doprowadzić do pewnych zmian genetycznych? Tak. Według
Richersona i Boyda koewolucja genów i kultury przyczyniła się do tego,
że ludzkość odeszła od życia w małych grupach (typowego dla
pozostałych naczelnych) na rzecz ultraspołecznego systemu
plemiennego, jaki spotykamy we wszystkich współczesnych
społeczeństwach ludzkich[453].
Zgodnie z ich „hipotezą instynktów plemiennych” ludzkie grupy
zawsze w pewnym stopniu konkurowały z sąsiednimi grupami. Te,
którym udało się wymyślić (lub przypadkowo odkryć) innowacje
kulturowe umożliwiające współpracę i spójność w grupach większych
niż rodzina, na ogół wychodziły z tej rywalizacji zwycięsko (jak twierdził
Darwin).
Do najważniejszych innowacji tego rodzaju należy ludzkie
zamiłowanie do używania symbolicznych oznaczeń przynależności
grupowej. Od tatuaży i przekłuwania różnych części twarzy u plemion
amazońskich, przez obrzezanie chłopców u Żydów, po tatuaże
i kolczyki zdobiące ciała brytyjskich punków, ludzie podejmują
nadzwyczajne, kosztowne, a czasem bardzo bolesne działania, aby
przeistoczyć swoje ciało w reklamę własnej przynależności grupowej.
Początki tej praktyki zapewne były skromne – przypuszczalnie wszystko
zaczęło się od kolorowego proszku do malowania ciała[454]. Niezależnie
od tego, jak to się zaczęło, grupom, które rozwijały takie praktyki
i wymyślały coraz trwalsze oznaczenia przynależności grupowej, udało
się wytworzyć w swoich członkach poczucie „my”, wykraczające poza
więzy krwi. Jesteśmy bardziej skłonni ufać ludziom, którzy wyglądają
i brzmią podobnie jak my. Z takimi ludźmi chętniej też
współpracujemy[455]. Spodziewamy się, że będą podzielali nasze
wartości i normy.
Kiedy niektóre grupy wynalazły innowację kulturową zwaną
prototrybalizmem, zaczęły zmieniać środowisko, w którym postępowała
ich ewolucja genetyczna. Jak wyjaśniają Richerson i Boyd:
Wydaje mi się ważne, aby czytelnicy nie odnieśli wrażenia, że konkurujące grupy
to zawsze grupy będące w stanie wojny albo walczące ze sobą. Grupy
konkurowały ze sobą o palmę pierwszeństwa w przeistaczaniu dostępnych
zasobów w potomstwo. Proszę nie zapominać, że kobiety i dzieci również były
bardzo ważnymi członkami tych grup.
Podsumowanie
Darwin uważał, że moralność jest adaptacją, która wyewoluowała na
drodze doboru naturalnego działającego na poziomie indywidualnym
i na poziomie grupowym. Plemiona mające bardziej szlachetnych
członków zajmowały miejsce plemion złożonych z jednostek bardziej
samolubnych. Świat naukowy odrzucił jednak ideę Darwina, kiedy
Williams i Dawkins stwierdzili, że problem pasażerów na gapę
całkowicie przekreśla dobór grupowy. Nauka weszła wówczas
w trzydziestoletni okres, w którym konkurencja między grupami była
lekceważona; wszyscy skupiali się na konkurencji między jednostkami
w obrębie grup. Czyny sprawiające wrażenie altruistycznych trzeba
było wyjaśniać jako ukryte formy egoizmu.
W ostatnich latach jednak narodziły się nowe idee naukowe, które
zapewniły grupom wyższą pozycję w myśleniu ewolucyjnym. Dobór
naturalny działa jednocześnie na wielu poziomach, czasami oddziałując
na grupy organizmów. Nie mogę stwierdzić z całą pewnością, że natura
ludzka została ukształtowana przez dobór grupowy – po obu stronach
tego sporu znajdują się naukowcy, których poglądy bardzo szanuję.
Jako psycholog badający moralność mogę jednak powiedzieć, że dobór
wielopoziomowy wydaje się bardzo użyteczny w wyjaśnianiu, dlaczego
ludzie są równocześnie tak samolubni i tak oddani swoim grupom[477].
Od lat siedemdziesiątych XX wieku dokonano wielu odkryć
naukowych, które skłaniają nas do ponownego zastanowienia się nad
doborem grupowym (jako elementem doboru wielopoziomowego).
Przedstawiłem tę wiedzę w postaci czterech „dowodów rzeczowych”,
które – rozpatrywane razem – stanowią linię obrony[478] doboru
grupowego.
[385]
W naukach społecznych i humanistycznych konserwatyści
przeszli od nieproporcjonalnie małej reprezentacji w pierwszych
dziesięcioleciach po II wojnie światowej do niemal całkowitego
„wyginięcia” w latach dziewięćdziesiątych XX wieku – z wyjątkiem
ekonomii. Jedną z głównych przyczyn tej zmiany był fakt, że
począwszy od lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, profesorowie
z „najwspanialszego pokolenia”, które walczyło podczas II wojny
światowej i nie było tak silnie spolaryzowane, stopniowo ustępowali
miejsca przedstawicielom dużo bardziej spolaryzowanego pokolenia
wyżu demograficznego (Rothman, Lichter i Nevitte, 2005).
[386] Chodzi tu o jedną z postaci występujących w Państwie Platona;
Glaukon zadaje pytanie, czy człowiek postępowałby szlachetnie, gdyby
miał pierścień Gygesa, który czyni swego właściciela niewidzialnym,
a co za tym idzie – uwalnia go od troski o własną reputację. Zob.
rozdział 4.
[387] Przywołuję tu pamiętne słowa Dawkinsa z 1976 roku. Geny
mózgi lub geny. Podobnie jak Richerson i Boyd (2005) oraz Tooby
i Cosmides (1992), przypuszczam, że większość genów, które
umożliwiły życie w miastach-państwach, ukształtowała się w ciągu
setek tysięcy lat życia w grupach łowiecko-zbierackich. Jak jednak
zaznaczę w dalszej części tego rozdziału, uważam za bardzo
prawdopodobne, że w epoce helocenu nastąpiła dodatkowa ewolucja
genetyczna.
[436] Jeśli chodzi o łączną masę, to nie stanowimy większości
w świecie ssaków, ale tylko dlatego, że hodujemy tak dużo krów, świń,
owiec i psów. Wliczając naszą udomowioną zwierzęcą „służbę”, ludzka
cywilizacja stanowi aż 98% wszystkich ssaków – według kryterium
łącznej masy – jak stwierdził Donald Johanson podczas konferencji
„Origins” na Uniwersytecie Stanu Arizona w kwietniu 2009 roku.
[437]
Krytycy doboru grupowego dodają kryterium, zgodnie z którym
grupy muszą się rozmnażać, na przykład przez „pączkowanie” –
tworzenie wielu nowych grup bardzo podobnych do grupy
macierzystej. Dzieje się tak w wypadku MLS-2 (doboru wśród stałych
grup), ale niekoniecznie w wypadku MLS-1 (doboru wśród
zmieniających się grup); zob. Okasha (2006) i przypis 42 w tym
rozdziale.
[438] W październiku 2010 roku Tomasello prowadził trzy wykłady na
badań.
[456]
Richerson i Boyd, 2005, s. 214. Zob. też Fessler, 2007 –
ewolucja wstydu, przebiegająca od emocji związanej z uległością
wobec autorytetu do emocji podporządkowania się normom.
[457]
Hare, Wobber i Wrangham, materiał nieopublikowany;
Wrangham, 2001. Samoudomowienie jest formą bardziej ogólnego
procesu zwanego doborem społecznym, w którym selekcja jest
wynikiem wyborów dokonanych przez członków danego gatunku.
[458] Hare, Wobber i Wrangham, materiał nieopublikowany.
[459] Pisząc, że natura naczelnych jest bardziej samolubna, nie
słowach wyjaśnić, jak to się robi. Otóż bada się stopień, w jakim
poszczególne geny „ciągną” za sobą sąsiednie DNA, przechodząc
chromosomalne przetasowanie w procesie mejozy. Jeśli jest to jedynie
przypadkowy dryf, to sąsiednie nukleotydy nie podążają za genem.
[468] Richerson i Boyd (2005) zauważyli, że kiedy środowisko szybko
Nie sposób opisać słowami emocji wywołanych przez długotrwałe poruszanie się
w jednym rytmie, na którym polegała musztra. Pamiętam poczucie
wszechogarniającego dobrostanu, a dokładnie: dziwne poczucie powiększenia,
poszerzenia, bycia większym niż samo życie dzięki uczestnictwu w zbiorowym
rytuale[480].
Rycina 10.1.
Falanga macedońska.
Hipoteza roju
W poprzednim rozdziale zasugerowałem, że ludzie są w 90%
szympansami, a w 10% pszczołami. Przypominamy szympansy,
ponieważ tak jak one jesteśmy naczelnymi, których umysły
ukształtowały się w trakcie nieustępliwej rywalizacji jednostek z ich
sąsiadami. Jesteśmy potomkami długiej linii zwycięzców
w niekończących się igrzyskach życia społecznego. To dlatego jesteśmy
glaukończykami, na ogół dbającymi bardziej o pozory cnoty niż
o rzeczywistość (tak jak w historii Glaukona o pierścieniu Gygesa)[482].
Natura ludzka jest jednak pokryta ewolucyjnie młodszą, grupolubną
powłoką. Przypominamy pszczoły w tym sensie, że podobnie jak one,
jesteśmy istotami ultraspołecznymi, których umysły ukształtowała
nieustępliwa rywalizacja między grupami. Jesteśmy potomkami
dawnych ludzi, którzy dzięki swoim grupolubnym umysłom potrafili się
zjednoczyć, współpracować i pokonać inne grupy. Nie znaczy to, że
nasi przodkowie byli bezmyślnymi lub bezwarunkowymi „graczami
zespołowymi”; przeciwnie – byli wybiórczy. W odpowiednich
warunkach potrafili włączyć tryb „jeden za wszystkich, wszyscy za
jednego”, w którym działali dla dobra grupy, a nie tylko dla własnej
korzyści w jej obrębie.
W tym rozdziale wysuwam hipotezę, że ludzie są warunkowymi
istotami rojnymi. W szczególnych warunkach jesteśmy zdolni do
wzniesienia się ponad własną korzyść i zatracenia się (chwilowo
i ekstatycznie) w czymś większym niż my sami. Zdolność tę określam
mianem „włącznika trybu roju”. Jest to adaptacja na poziomie grupy,
którą można wyjaśnić jedynie „teorią doboru międzygrupowego”, jak to
ujął Williams[483]. Nie sposób jej wytłumaczyć, odwołując się do
doboru na poziomie indywidualnym (w jaki sposób ta osobliwa
zdolność miałaby pomóc jednostce w pokonaniu sąsiadów należących
do tej samej grupy?). Włącznik trybu roju jest adaptacją, która
zwiększa spójność grup, a co za tym idzie – pomaga im
z powodzeniem konkurować z innymi grupami[484].
Jeśli hipoteza roju jest prawdziwa, to ma niezwykle ważne implikacje
dla sposobu, w jaki powinniśmy projektować organizacje, badać religię
oraz poszukiwać sensu i radości życia[485]. Czy hipoteza ta jest
prawdziwa? Czy włącznik trybu roju rzeczywiście istnieje?
Emocje zbiorowe
Kiedy Europejczycy zaczęli podróżować po świecie pod koniec XV
wieku, przywozili ze swych wypraw ogromną rozmaitość roślin
i zwierząt. Każdy kontynent miał własne cuda. Różnorodność świata
przyrody przekraczała granice wyobraźni. Doniesienia na temat ludzi
zamieszkujących te odległe krainy były bardziej jednorodne. Na
wszystkich kontynentach europejscy podróżnicy widzieli ludzi, którzy
w ekstatycznym transie tańczyli wspólnie wokół ogniska, poruszając się
w rytmie bębnów, często do całkowitego wyczerpania. W książce
Dancing in the Streets: A History of Collective Joy (Tańcząc na ulicach.
Historia zbiorowej radości) Barbara Ehrenreich opisuje, jak europejscy
podróżnicy reagowali na te tańce – odczuwali odrazę. Maski,
pomalowane ciała i gardłowe wrzaski upodabniały tancerzy do
zwierząt. Rytmicznie falujące ciała i erotyczne gesty wydawały się
Europejczykom poniżające, groteskowe i na wskroś „dzikie”.
Europejczycy byli nieprzygotowani do zrozumienia tego, co widzieli.
Jak przekonuje Ehrenreich, zbiorowy, ekstatyczny taniec jest niemal
uniwersalną „biotechnologią” służącą spajaniu grup[486]. Autorka
zgadza się z McNeillem, że ten rodzaj tańca jest jedną z form tworzenia
więzi przez ruch. Sprzyja doświadczaniu miłości, zaufania i równości.
Był popularny w starożytnej Grecji (przypomnij sobie Dionizosa i jego
kult) oraz w pierwszych wiekach chrześcijaństwa (które, zdaniem
Ehrenreich, było religią „tańczoną” aż do średniowiecza, kiedy to
zakazano tańca w kościołach).
Skoro jednak ekstatyczny taniec jest tak korzystny
i rozpowszechniony, to dlaczego Europejczycy go zarzucili? Historyczne
wyjaśnienie Ehrenreich jest zbyt obszerne, abym mógł je streścić na
stronach tego rozdziału, ale ostatnia jego część odwołuje się do
narodzin indywidualizmu i bardziej wyrafinowanych koncepcji Ja
w Europie, począwszy od XVI wieku. Te przemiany kulturowe
przyspieszyły w czasach oświecenia i rewolucji przemysłowej. To ten
sam proces historyczny, który dał początek kulturze WEIRD
(zachodniej, wykształconej, uprzemysłowionej, bogatej
[487]
i demokratycznej) w XIX stuleciu . Jak napisałem w rozdziale
piątym, im bardziej jesteś WEIRD, w tym większym stopniu
spostrzegasz świat jako pełen odrębnych obiektów, a nie relacji. Im
bardziej jesteś WEIRD, tym trudniej Ci zrozumieć zachowanie tych
„dzikich”.
Ehrenreich ze zdumieniem odkryła, w jak niewielkim stopniu może
liczyć na pomoc psychologii w zrozumieniu zjawiska zbiorowej radości.
Psychologia wypracowała bogaty język opisujący relacje między parami
osób – od przelotnego zauroczenia, przez miłość, w której rozpływa się
nasze ego, po patologiczną obsesję. Co jednak z miłością, która może
istnieć między dziesiątkami osób? Autorka zauważa, że „jeśli pociąg
homoseksualny jest miłością, która «nie śmie wyjawić swego imienia»,
to miłość wiążąca ludzi ze zbiorowością nie ma nawet imienia, które by
można wyjawić”[488].
Jednym z pomocnych uczonych, których udało jej się znaleźć, był
Emile Durkheim. Durkheim twierdził, że istnieją „fakty społeczne”,
których nie można zredukować do faktów dotyczących jednostek. Fakty
społeczne – takie jak liczba samobójstw czy normy dotyczące
patriotyzmu – wyłaniają się z interakcji między ludźmi. Są równie
rzeczywiste i warte badania (na gruncie socjologii), jak ludzie oraz ich
stany psychiczne (których badaniem zajmuje się psychologia).
Durkheim nie znał pojęcia doboru wielopoziomowego ani teorii wielkich
przełomów w ewolucji, ale jego koncepcja socjologiczna zaskakująco
dobrze pasuje do obu tych idei.
Durkheim często krytykował swoich współczesnych, na przykład
Freuda, który próbował wyjaśnić religię i moralność, odwołując się
wyłącznie do psychologii jednostek i relacji w parach (Bóg jest po
prostu postacią ojca – twierdził Freud). Durkheim natomiast uważał, że
Homo sapiens to tak naprawdę Homo duplex – istota żyjąca na dwóch
poziomach: jako jednostka i jako część większej społeczności. Na
podstawie swoich badań dotyczących religii doszedł do wniosku, że
ludzie mają dwa zbiory „uczuć społecznych” – po jednym na każdym
z poziomów. Pierwszy zbiór uczuć „wiąże każdą jednostkę z jej
współobywatelami; przejawiają się one w społeczności, w codziennych
relacjach życiowych. Są to uczucia czci, szacunku, czułości i strachu,
jakich możemy doświadczać w stosunku do innych”[489]. Uczucia te
łatwo wyjaśnić, odwołując się do doboru naturalnego działającego na
poziomie jednostki: jak twierdził Darwin, ludzie unikają partnerów,
którzy są ich pozbawieni[490].
Durkheim zauważył jednak, że ludzie są również zdolni do
doświadczania innego rodzaju emocji:
Drugi rodzaj uczuć to te, które wiążą mnie z bytem społecznym jako całością;
przejawiają się one przede wszystkim w relacjach społeczeństwa z innymi
społeczeństwami i można je nazwać „interspołecznymi”. Pierwszy [zbiór emocji]
pozostawia moją autonomię i osobowość niemal nienaruszone. Uczucia te bez
wątpienia wiążą mnie z innymi, nie odbierając mi jednak niezależności. Kiedy
natomiast działam pod wpływem tych drugich, jestem po prostu częścią
całości, której działania naśladuję i której wpływowi ulegam[491].
Otóż już sam fakt zgromadzenia się ludzi działa jak wyjątkowo silny bodziec.
Bliskość zgromadzonych ludzi wyzwala pewien rodzaj energii, która błyskawicznie
wynosi ich do poziomu wyjątkowej egzaltacji[492].
2. Durkheimogeny
Kiedy Cortés zdobył Meksyk w roku 1519, odkrył, że Aztekowie
praktykują religię opartą na grzybach zawierających substancję
halucynogenną zwaną psylocybiną. W miejscowym języku grzyby te
nazywano teonanacatl – „ciałem boga”. Pierwsi misjonarze dostrzegli
podobieństwo między spożywaniem grzybów a chrześcijańską
eucharystią, ale praktyka aztecka była czymś więcej niż tylko
symbolicznym rytuałem. Grzyby teonanacatl przenosiły ludzi ze świata
profanum wprost do sfery sacrum w ciągu zaledwie trzydziestu
minut[497]. Rycina 10.2 przedstawia boga, który wyciąga rękę, aby
porwać mężczyznę spożywającego grzyby (obraz ten pochodzi
z szesnastowiecznego azteckiego zwoju). Praktyki religijne
rozpowszechnione na północ od terytorium Azteków koncentrowały się
na zażywaniu pejotlu otrzymywanego z pewnego gatunku kaktusa
zawierającego meskalinę. Praktyki religijne spotykane na południe od
kraju Azteków opierały się na spożywaniu ayahuasca (co w języku
keczua znaczy „pnącze dusz”) – wywaru z pnączy i liści zawierających
DMT (dimetylotryptaminę).
Rycina 10.2.
3. Imprezy rave
Muzyka rockowa zawsze kojarzyła się z szaleńczym zapamiętaniem
i seksualnością. Amerykańscy rodzice z lat pięćdziesiątych XX wieku
często doświadczali podobnego przerażenia jak siedemnastowieczni
Europejczycy, którzy zetknęli się z ekstatycznymi tańcami „dzikich”.
W latach osiemdziesiątych XX wieku brytyjska młodzież połączyła
jednak nowoczesne technologie, aby stworzyć nowy rodzaj tańca,
w którym indywidualizm i erotyzm rocka ustąpił miejsca uczuciom
bardziej wspólnotowym. Postęp w dziedzinie elektroniki umożliwił
powstanie nowych, bardziej hipnotycznych rodzajów muzyki, takich jak
techno, trance, house czy drum’n’bass. Dzięki postępowi w dziedzinie
techniki laserowej każdą imprezę można było uatrakcyjnić niezwykłymi
efektami wizualnymi. Postęp w dziedzinie farmakologii dostarczył
„klasie tanecznej” ogromnej rozmaitości nowych środków
odurzających, a wśród nich MDMA – odmianę amfetaminy, która
zapewnia ludziom długotrwały przypływ energii oraz wzmożone uczucie
miłości i otwartości (nieprzypadkowo potoczna nazwa MDMA brzmi
ecstasy). Połączenie wszystkich tych składników (albo chociaż ich
części) dawało wynik tak pociągający, że tysiące młodych ludzi zaczęły
się zbierać na całonocnych imprezach tanecznych zwanych imprezami
rave, początkowo w Wielkiej Brytanii, a później, w latach
dziewięćdziesiątych XX wieku, we wszystkich krajach rozwiniętych.
Opis imprezy rave odnajdujemy w autobiografii Tony’ego Hsieha,
zatytułowanej Delivering Happiness (Dostawa szczęścia). Hsieh jest
dyrektorem generalnym internetowego sklepu detalicznego
Zappos.com. W wieku dwudziestu czterech lat zbił fortunę, kiedy
sprzedał założoną przez siebie firmę technologiczną koncernowi
Microsoft. Przez kolejnych kilka lat Hsieh zastanawiał się, co począć ze
swoim życiem. Miał niewielką grupkę przyjaciół, z którymi włóczył się
po San Francisco. Kiedy Hsieh i członkowie jego „plemienia” (jak sami
siebie nazywali) pierwszy raz uczestniczyli w imprezie rave, włączył się
u nich tryb roju. Oto jak Hsieh opisał to w swojej książce:
Rój w działaniu
Przez całe życie jesteśmy otoczeni korporacjami i przedmiotami
wytworzonymi przez korporacje. Czym tak naprawdę są korporacje
i w jaki sposób udało im się rozprzestrzenić po całej ziemi? Słowo
„korporacja” pochodzi od łacińskiego wyrazu corpus, oznaczającego
ciało. Korporacja jest – dosłownie – superorganizmem. Oto jedna
z pierwszych definicji tego pojęcia, zaczerpnięta z rozprawy Stewarta
Kyda z 1794 roku, zatytułowanej Treatise on the Law of Corporations
(Traktat o prawie korporacji):
Rój polityczny
Wybitni przywódcy rozumieją Durkheima, nawet jeśli nigdy nie czytali
jego dzieł. U Amerykanów urodzonych przed rokiem 1950 można
uaktywnić Durkheimowską, wyższą naturę poprzez wypowiedzenie
dwóch słów: „Nie pytajcie”. Całe zdanie, które z pewnością zabrzmi
w ich głowach, pochodzi z mowy inauguracyjnej Johna F. Kennedy’ego,
wygłoszonej w 1961 roku. Po wezwaniu Amerykanów do „dźwigania
ciężaru długiej, mrocznej walki” – czyli do ponoszenia kosztów
i akceptowania zagrożeń związanych z zimną wojną ze Związkiem
Radzieckim – Kennedy wypowiedział jedno z najsłynniejszych zdań
w dziejach Ameryki: „Dlatego, moi bracia Amerykanie, nie pytajcie, co
wasz kraj może zrobić dla was; pytajcie, co wy możecie uczynić dla
waszego kraju”.
Pragnienie służenia czemuś większemu niż my sami stało się
podstawą wielu współczesnych ruchów politycznych. Oto kolejny
doskonały przykład apelu w duchu Durkheima:
Podsumowanie
Kiedy zaczynałem pisać książkę Szczęście, byłem przekonany, że
źródłem poczucia szczęścia jest nasze wnętrze, jak tysiące lat temu
twierdzili Budda i starożytni stoicy. Nie możesz sprawić, aby świat
dostosował się do Twoich życzeń, dlatego skoncentruj się na
zmienianiu siebie i swoich pragnień. Zanim jednak ukończyłem pracę
nad tą książką, zmieniłem zdanie: szczęście pochodzi spomiędzy. Jego
źródłem są właściwe relacje między Tobą a innymi, między Tobą
a Twoją pracą, a wreszcie – między Tobą a czymś większym od Ciebie.
Kiedy pojmiesz naszą dwoistą naturę, między innymi grupolubną
powłokę pokrywającą nasz umysł, zrozumiesz, dlaczego szczęście
pochodzi spomiędzy. Nasz umysł został zaprojektowany w taki sposób,
aby nie tylko pomagać nam w wygrywaniu rywalizacji z innymi
w obrębie naszych grup, ale także ułatwiać nam jednoczenie się
z pozostałymi członkami grupy, aby zapewnić jej zwycięstwo
w konkurencji międzygrupowej.
W tym rozdziale przedstawiłem hipotezę roju, zgodnie z którą ludzie
są warunkowymi istotami rojnymi. Wykazujemy zdolność (w
szczególnych okolicznościach) do wykraczania poza dbałość o własną
korzyść i zatracania się (chwilowego i ekstatycznego) w czymś
większym niż my sami. Nazwałem tę zdolność włącznikiem trybu roju.
To inny sposób wyrażenia idei Durkheima, że my, ludzie, jesteśmy
Homo duplex: większość życia spędzamy w zwyczajnym świecie –
w sferze profanum – największych radości jednak doświadczamy
podczas krótkich wypraw do świata sacrum, w których stajemy się „po
prostu częścią całości”.
Opisałem trzy często spotykane sposoby, w jakie ludzie zmieniają
ustawienie włącznika roju: zachwyt nad wspaniałością przyrody,
narkotyki nazwane przeze mnie durkheimogenami oraz imprezy rave.
Omówiłem wyniki najnowszych badań dotyczących oksytocyny
i neuronów lustrzanych, z których można wnioskować, że właśnie
z tych elementów zbudowany jest włącznik trybu roju. Oksytocyna
przywiązuje ludzi do ich grupy, a nie do całej ludzkości. Neurony
lustrzane pomagają nam empatyzować z innymi, zwłaszcza z tymi,
którzy podzielają nasz matriks moralny.
Przyjemnie byłoby wierzyć, że zostaliśmy zaprojektowani w taki
sposób, aby bezwarunkowo kochać wszystkich ludzi. Byłoby to miłe,
ale mało prawdopodobne z ewolucyjnego punktu widzenia. Może się
okazać, że szczytem naszych możliwości jest miłość parafialna – miłość
do członków własnej grupy – wzmagana przez podobieństwo, poczucie
wspólnoty losów i przeciwdziałanie podróżowaniu na gapę.
w poprzednim rozdziale.
[484] Pierwszy raz przedstawiłem tę argumentację w: Haidt, Seder
1981.
[500] Grob i de Rios, 1994.
[501] Zob. zwłaszcza załącznik A w: Maslow, 1964. Maslow wymienił
więźnia”.
[518] W badaniu tym mężczyźni wykazywali duży spadek poziomu
więc niektórzy badani czuli gniew. Decydujący test, którego do tej pory
nie przeprowadzono, będzie polegał na sprawdzeniu, czy poziom
empatii spada także w sytuacji, gdy badani widzą, jak nieuczciwy gracz
oszukuje inną osobę, ale sami nie zostają przezeń oszukani.
Przewiduję, że w takich warunkach poziom empatii również spadnie.
[520] Kyd, 1794, s. 13; podkreślenie J. H.
[521] Burns, 1978.
[522] Kaiser, Hogan i Craig, 2008.
[523] Burns, 1978.
[524] Kaiser, Hogan i Craig, 2008; Van Vugt, Hogan i Kaiser, 2008.
[525] Liczbę 150 czasami określa się mianem „liczby Dunbara”, po tym
jak Robin Dunbar zauważył, że, jak się wydaje, jest to górna granica
wielkości grupy, w której wszyscy się znają i orientują w relacjach
między członkami grupy; zob. Dunbar, 2009.
[526] Sherif i in., 1961/1954, zob. rozdział 7.
[527]
Baumeister, Chesner, Senders i Tice, 1989; Hamblin, 1958.
[528]
Zob. badania dotyczące wspólnej tożsamości grupowej
(Gaertner i Dovidio, 2000; Motyl i in., 2011), które wykazały, że wzrost
spostrzeganego podobieństwa powoduje spadek poziomu jawnych
i ukrytych uprzedzeń. Zob. Haidt, Rosenberg i Hom, 2003 – rozważania
na temat problemu różnorodności moralnej.
[529]
Zob. Batson, 1998 – przegląd sposobów, w jakie podobieństwo
podwyższa poziom altruizmu.
[530] Zob. Kurzban, Tooby i Cosmides, 2001 – omówienie
s. 477.
ROZDZIAŁ 11
Samotny wyznawca
Kiedy dziewiętnastu muzułmanów porwało cztery samoloty,
a następnie użyło ich do zniszczenia World Trade Center i jednego ze
skrzydeł Pentagonu, zaczęto otwarcie wyrażać pogląd, który wielu
mieszkańców Zachodu wyznawało od lat osiemdziesiątych XX wieku –
przekonanie, że istnieje szczególny związek między islamem
a terroryzmem. Prawicowi komentatorzy natychmiast ogłosili, że winę
ponosi islam. Komentatorzy lewicowi równie szybko orzekli, że islam
jest religią pokoju i że odpowiedzialnością za zamachy należy obarczyć
fundamentalizm religijny[544].
Interesujący rozdźwięk pojawił się w kręgach lewicowych. Niektórzy
naukowcy, mający skądinąd dość liberalne poglądy polityczne, zaczęli
atakować nie tylko islam, ale także wszystkie inne religie (z wyjątkiem
buddyzmu)[545]. Po trwającej kilkadziesiąt lat amerykańskiej wojnie
kulturowej o nauczanie teorii ewolucji w szkołach publicznych niektórzy
naukowcy nie widzieli zbyt wielkiej różnicy między islamem
a chrześcijaństwem. Wszystkie religie – twierdzili – są urojeniami, które
powstrzymują ludzi przed korzystaniem z dobrodziejstw nauki,
świeckości i nowoczesności. Groza wydarzeń z 11 września skłoniła
niektórych spośród nich do napisania książek. W latach 2004–2007
ukazało się tak wiele tego rodzaju publikacji, że można mówić
o narodzinach nowego ruchu. Nazwano go „nowym ateizmem”.
Książki te nosiły dość zaczepne tytuły. Pierwsza ukazała się książka
Sama Harrisa Koniec wiary. Religia, terror i przyszłość rozumu, po niej
Bóg urojony Richarda Dawkinsa i Odczarowanie. Religia jako zjawisko
naturalne Daniela Dennetta, a wreszcie książka o najbardziej
jednoznacznym tytule: Bóg nie jest wielki. Jak religia wszystko
zatruwa, autorstwa Christophera Hitchensa. Tych czterech autorów
określa się mianem czterech jeźdźców nowego ateizmu, postanowiłem
jednak wyłączyć z tego grona Hitchensa, ponieważ jest on
dziennikarzem, którego książka nie próbowała udawać, że jest czymś
innym niż tylko polemiczną diatrybą. Pozostali trzej autorzy natomiast
są ludźmi nauki: Harris był wówczas na studiach doktoranckich
w dziedzinie neuronauki, Dawkins jest biologiem, a Dennett – filozofem
z zacięciem ewolucjonistycznym. Wszyscy trzej twierdzili, że
wypowiadają się w imieniu nauki i uosabiają jej wartości – zwłaszcza
otwartość i dbałość o to, by wysuwane twierdzenia opierały się na
przesłankach rozumowych i danych empirycznych, a nie na wierze
i emocjach.
Zaliczam tych trzech autorów do jednej kategorii również dlatego, że
proponują podobne definicje religii, skoncentrowane na wierze w siły
nadprzyrodzone. Oto jak to ujął Harris: „W całej tej książce poddaję
krytyce wiarę w jej zwykłym, biblijnym, sensie – jako życiową
orientację i wierzenie w pewne historyczne i metafizyczne
twierdzenia”[546]. W swoich badaniach Harris przygląda się temu, co się
dzieje w mózgu, kiedy ludzie wierzą lub nie wierzą w prawdziwość
różnych idei. Swoją koncentrację na wierzeniach religijnych uzasadnia
pewną tezą psychologiczną: „Wiara to dźwignia, która raz pociągnięta
uruchamia niemal wszystko inne w życiu człowieka”[547]. Harris uznaje
wierzenia za klucz do zrozumienia psychologii religii, ponieważ, jak
sądzi, wiara w coś, co nie jest prawdą (na przykład w to, że
męczennicy trafią do raju, gdzie zostaną nagrodzeni
siedemdziesięcioma dwiema dziewicami), popycha ludzi religijnych do
szkodliwych czynów (takich jak zamachy samobójcze). Na rycinie 11.1
zilustrowałem model psychologiczny Harrisa.
Richard Dawkins zajmuje podobne stanowisko. Definiuje „hipotezę
Boga” jako pogląd, że „istnieje nadludzka, nadnaturalna inteligencja,
która w zamierzony sposób zaprojektowała i stworzyła Wszechświat
i wszystko, co w nim istnieje, w tym również nas”[548]. W pozostałej
części książki Dawkins przekonuje: „Bóg, w znaczeniu zdefiniowanym
powyżej, jest urojeniem, a jak pokażę w kolejnych rozdziałach, jest
urojeniem niebezpiecznym”[549]. Dennett podziela ten pogląd[550].
Rycina 11.1.
Rycina 11.2.
Ludzie jednoczą się subiektywnie przeciwko zewnętrznym siłom zła. (...) Taniec
łączy wszystkich. (...) Niezależnie od łączących ich związków, od stanu ich uczuć,
od tego, czy darzą się sympatią, czy też czują do siebie niechęć, niezależnie od
tego, czy są ze sobą w dobrych, czy złych stosunkach, stają się jednością.
Śpiewają, klaszczą i poruszają się razem w niezwykłym unisonie tupiących stóp
i klaszczących dłoni, porwani przez muzykę. Nie dzielą ich żadne słowa; działają
w harmonii dla swego duchowego i fizycznego dobra i robią razem coś, co dodaje
im energii i sprawia przyjemność[585].
Podsumowanie
Jeśli pojmujesz religię jako zbiór wierzeń i przekonań dotyczących sił
nadprzyrodzonych, to z pewnością nie będziesz w stanie jej zrozumieć.
Wierzenia te będą dla Ciebie niemądrymi urojeniami, a może nawet
pasożytami wykorzystującymi nasz mózg do własnych celów. Jeżeli
jednak przyjmiesz Durkheimowskie podejście do religii
(skoncentrowane na przynależności) i Darwinowskie podejście do
moralności (uwzględniające dobór wielopoziomowy), to otrzymasz
zupełnie inny obraz. Zrozumiesz, że praktyki religijne od dziesiątków
tysięcy lat łączyły naszych przodków w grupy. Temu łączeniu zwykle
towarzyszy pewien stopień zaślepienia – kiedy jakaś osoba, księga lub
zasada zostaje ogłoszona świętą, to wyznawcy już nie mogą jej
kwestionować ani myśleć o niej racjonalnie.
Nasza zdolność do wiary w siły nadprzyrodzone mogła powstać jako
przypadkowy produkt uboczny nadaktywnego urządzenia do
wykrywania podmiotowości, odkąd jednak dawni ludzie zaczęli wierzyć
w takie nadprzyrodzone byty, grupy, które wykorzystywały je do
budowania wspólnot moralnych, były tymi, które trwały i pomyślnie się
rozwijały. Podobnie jak dziewiętnastowieczne komuny religijne, grupy
te wykorzystywały bogów, aby zapewnić sobie oddanie swoich
członków i wzbudzić w nich gotowość do poświęceń. Tak jak
w wypadku uczestników badań dotyczących oszukiwania i gier
opartych na zaufaniu, bogowie naszych przodków pomagali im
w tłumieniu egoizmu i podwyższaniu poziomu zaufania. Jedynie grupy,
które potrafią nakłonić swoich członków do zaangażowania
i przeciwdziałać problemowi jazdy na gapę, mogą pomyślnie się
rozwijać.
To dlatego ludzkie cywilizacje rosły tak szybko po tym, jak nasi
przodkowie udomowili pierwsze rośliny i zwierzęta. Przed rozpoczęciem
holocenu religie i moralizujące umysły koewoluowały – kulturowo
i genetycznie – przez dziesiątki tysięcy lat, a oba rodzaje ewolucji
przyspieszyły, kiedy rolnictwo zaczęło stwarzać nowe wyzwania
i możliwości. Tylko grupy, których bogowie pochwalali współpracę
i w których umysły jednostek reagowały na owych bogów, były
przygotowane do tego, by sprostać tym wyzwaniom i odnieść wielkie
korzyści.
My, ludzie, wykazujemy niezwykłą zdolność do przywiązywania wagi
do spraw wykraczających poza nas samych, do krążenia wokół takich
spraw wraz z innymi ludźmi i do łączenia się – poprzez wspólne
krążenie – w zespoły, które potrafią dążyć do wyższych celów. Oto
istota religii. Oto także – z pewnymi modyfikacjami – istota polityki.
W ostatnim rozdziale przyjrzymy się raz jeszcze psychologii polityki.
Spróbujemy wyjaśnić, dlaczego ludzie decydują się związać z tą lub
inną drużyną polityczną. Przyjrzymy się zwłaszcza temu, w jaki sposób
przynależność grupowa czyni ludzi ślepymi na motywy i moralność ich
przeciwników, a także na mądrość rozproszoną wśród rozmaitych
ideologii politycznych.
[541]
McNeill, 1995, zob. rozdział 10. Powiązanie z agresją jest
bardziej oczywiste na innych uniwersytetach, na których wspólnemu
śpiewowi towarzyszy wymachiwanie tomahawkami (Uniwersytet
Stanowy na Florydzie) albo kłapanie szczękami aligatora (Uniwersytet
Stanu Floryda) w kierunku kibiców drużyny przeciwnej, zajmujących
miejsca po drugiej stronie stadionu.
[542] Analogię tę, podobnie jak wiele innych idei omówionych w tym
i Raymond, 2003.
[587] Wade, 2009, s. 107; podkreślenie J. H.
[588] G. C. Williams, 1966.
[589] Muir, 1996. Zob. rozdział 9. Pragnę powtórzyć, że naciski
Polityczna uprzejmość. Te plakaty stworzył Jeff Gates, grafik Chamomile Tea Party,
opierając się na amerykańskich plakatach z czasów II wojny światowej. Napisy na
plakatach głoszą: „Przestańcie się kłócić”; „Podziały partyjne nam szkodzą!”; „Tracimy
przewagę konkurencyjną”; „KONSERWATYŚCI – niezgoda – LIBERAŁOWIE” (zob.
www.chamomileteaparty.com; przedruk za zgodą).
Po tym Spike, Terry i ja staliśmy się terrorystami. Byłem wściekły i żądny zemsty.
Miałem powód, żeby doprowadzić ten kraj do upadku i zniszczyć wszystko, co
reprezentował. Kolejne trzy lata spędziłem na próbach wkurwiania szkoły. Jeśli
chcecie stworzyć buntownika, właśnie tak powinniście postępować. (...) Ogień we
mnie jeszcze się nie wypalił. Wtedy zacząłem inaczej patrzeć na świat, nie tak jak
oni. Zrozumiałem, że istnieją większe łobuzy niż zwykłe łobuzy. Są jeszcze oni,
władze. Zapłonął wolno tlący się lont[640].
Narracja ta, jak się wydaje, nie jest całkowicie zgodna z matriksami
moralnymi lewicy w krajach europejskich (w których na przykład
obserwuje się większą nieufność wobec kapitalizmu). Jej główny wątek
powinien być jednak łatwo rozpoznawalny dla ludzi o lewicowych
poglądach na całym świecie. To bohaterska opowieść o wyzwoleniu.
Władza, hierarchia i tradycja są łańcuchami, które trzeba zerwać, aby
uwolnić szlachetne dążenia ofiar.
Smith napisał tę opowieść przed powstaniem teorii fundamentów
moralnych, można jednak zauważyć, że jej siła moralna tkwi przede
wszystkim w fundamentach Troska/krzywda (koncentracja na
cierpieniu ofiar) i Wolność/ucisk (pochwała wolności rozumianej jako
wolność od ucisku i wolność do poszukiwania indywidualnie
pojmowanego szczęścia). W tej narracji Sprawiedliwość jest tożsama
z równością społeczną (która stanowi element walki z uciskiem);
pojawiają się w niej tylko niejasne odwołania do Sprawiedliwości
rozumianej jako proporcjonalność[643]. Władza występuje w niej jako
czyste zło, a Lojalność i Świętość zostały całkowicie pominięte.
Porównaj tę opowieść z narracją współczesnego konserwatyzmu.
Psycholog kliniczny Drew Westen, kolejny wielki mistrz w analizowaniu
takich opowieści, w książce The Political Brain (Mózg polityczny)
przedstawia wielką narrację ukrytą (a czasem wyraźnie widoczną)
w najważniejszych przemówieniach Ronalda Reagana.
Reagan pokonał demokratę Jimmy’ego Cartera w 1980 roku –
w czasie, gdy Amerykanie byli zakładnikami w Iraku, wskaźnik inflacji
wynosił ponad 10%, a amerykańskie miasta, przemysł i pewność siebie
upadały. Oto narracja Reagana:
Dawno, dawno temu Ameryka była niczym jasno świecąca latarnia. Potem zjawili
się liberałowie i zbudowali przytłaczającą biurokrację federalną, która zakuła
w kajdany niewidzialną rękę wolnego rynku. Obalili tradycyjne amerykańskie
wartości, na każdym kroku występując przeciwko Bogu i religii. (...) Zamiast
wymagać, aby ludzie pracowali na swoje utrzymanie, zabierali pieniądze ciężko
pracującym Amerykanom, by oddawać je narkomanom w cadillacach
i księżniczkom na zasiłku. Zamiast karać przestępców, starali się ich „zrozumieć”.
Zamiast troszczyć się o ofiary przestępstw, zajmowali się prawami sprawców. (...)
Zamiast stać na straży tradycyjnych amerykańskich wartości, takich jak rodzina,
wierność i osobista odpowiedzialność, pochwalali rozwiązłość, seks
przedmałżeński i homoseksualizm. (...) Propagowali ideologię feministyczną, która
podważa tradycyjne role w rodzinie. (...) Zamiast demonstrować siłę, aby
powstrzymać tych, którzy czynili zło w różnych częściach świata, obcinali budżety
wojskowe, lekceważyli naszych żołnierzy w mundurach, palili naszą flagę oraz
wybierali negocjacje i multilateralizm. (...) W końcu Amerykanie postanowili
odebrać swój kraj tym, którzy próbowali go osłabić[644].
Jest rzeczą oczywistą, że obie strony owego sporu – jak to się dzieje we
wszystkich sporach, które przetrwały tak długi czas – mają po części rację, a po
części tkwią w błędzie. Spoistość społeczna jest nieodzowna, a ludzkość nie
zdołała jeszcze nigdy narzucić owej spoistości wyłącznie za pomocą racjonalnych
argumentów. Każda ludzka wspólnota jest narażona na dwa diametralnie
odmienne niebezpieczeństwa: z jednej strony grozi jej skostnienie, do którego
prowadzi nadmierna dyscyplina i zbyt wielki szacunek wobec tradycji; z drugiej –
dezintegracja społeczna lub ujarzmienie przez obcych najeźdźców na skutek
ekspansji indywidualizmu i rozszerzania się osobistej niezależności, które
uniemożliwiają wszelkie formy współdziałania[660].
Rycina 12.2.
Mądrość, która stworzyła system uczuć ludzkich, tak samo jak pozostałe elementy
natury, jak gdyby uznała, że korzyść tej wielkiej społeczności rodzaju ludzkiego
osiągnie się najłatwiej kierując główne zainteresowanie jednostki na ten
szczególny dział, który najbardziej leży w sferze zdolności i rozumienia
człowieka[686].
Oto utylitaryzm w wersji durkheimowskiej. Utylitaryzm w wydaniu
człowieka, który rozumie ludzką grupolubność.
Robert Putnam dostarczył wielu dowodów na to, że Burke i Smith
mieli rację. W poprzednim rozdziale napisałem o jego odkryciu, że
religia czyni Amerykanów „lepszymi sąsiadami i lepszymi obywatelami”.
Przedstawiłem jego wniosek, że składnikiem aktywnym, który sprawia,
iż ludzie stają się bardziej prawi i cnotliwi, jest ich zaangażowanie
w relacje ze współwyznawcami. Wszystko, co łączy ludzi w gęste sieci
zaufania, czyni ich mniej samolubnymi.
W jednym z wcześniejszych badań Putnam odkrył, że różnorodność
etniczna przynosi odwrotny skutek. W artykule pod wiele mówiącym
tytułem E Pluribus Unum Putnam przeanalizował zasoby kapitału
społecznego w setkach amerykańskich społeczności i doszedł do
wniosku, że wysoki poziom imigracji i różnorodności etnicznej wydaje
się powodować spadek kapitału społecznego. Może wcale Cię to nie
dziwi. Ludzie są rasistami – możesz pomyśleć – więc nie ufają tym,
którzy wyglądają inaczej niż oni. Okazuje się jednak, że nie w tym
rzecz. Kwestionariusz Putnama umożliwiał rozróżnienie dwóch
rodzajów kapitału społecznego: kapitał pomostowy (bridging
capital) to zaufanie między grupami, pomiędzy ludźmi o różnych
wartościach i tożsamościach, podczas gdy kapitał wiążący (bonding
capital) to zaufanie w obrębie danej grupy. Putnam odkrył, że
różnorodność pomniejsza oba rodzaje kapitału. Oto jego wniosek:
Różnorodność wydaje się wyzwalać nie podział na grupę własną i obcą, lecz
anomię lub izolację społeczną. Mówiąc potocznie, ludzie żyjący w środowisku
zróżnicowanym etnicznie wydają się kulić w sobie – chowają się w skorupie jak
żółwie.
Podsumowanie
Ludzie nie przyjmują ideologii przypadkowo ani poprzez automatyczne
wchłanianie idei, które ich otaczają. Ludzie wyposażeni w genetycznie
zaprogramowany mózg, który czerpie szczególną przyjemność
z nowości, zmienności i różnorodności, a jednocześnie jest mniej
wrażliwy na sygnały zagrożenia, są predysponowani do poglądów
liberalnych (chociaż nie jest przesądzone, że zostaną liberałami).
Z czasem powstają u nich „charakterystyczne adaptacje” i „osobiste
narracje”, które sprawiają, że ludzie Ci reagują pozytywnie –
nieświadomie i intuicyjnie – na wielkie narracje politycznej lewicy (takie
jak liberalna opowieść o postępie). Ludzie wyposażeni w mózg
o odwrotnych ustawieniach są skłonni (z tych samych powodów)
reagować pozytywnie na wielkie narracje prawicy (takie jak narracja
Reagana).
Kiedy ludzie dołączają do tej czy innej drużyny politycznej, zanurzają
się w jej matriksie moralnym. Na każdym kroku widzą potwierdzenie
prawdziwości swojej wielkiej narracji, a przekonanie ich, że się mylą,
staje się trudne, a nawet niemożliwe, jeśli spierasz się z nimi,
pozostając poza ich matriksem moralnym. Wyraziłem pogląd, że
liberałom może być jeszcze trudniej zrozumieć konserwatystów niż
konserwatystom liberałów, ponieważ liberałowie często nie pojmują, że
fundamenty Lojalność, Autorytet i Świętość mogą mieć coś wspólnego
z moralnością. W szczególności wielu liberałów ma trudności
z dostrzeżeniem kapitału moralnego, który zdefiniowałem jako zasoby
podtrzymujące wspólnotę moralną.
Zasugerowałem, że liberałowie i konserwatyści są niczym yin i yang
– jedni i drudzy „są niezbędni do zdrowego życia politycznego”, jak to
ujął John Stuart Mill. Liberałowie są ekspertami w dziedzinie troski;
potrafią dostrzec ofiary aktualnego porządku społecznego i nieustannie
nawołują do ulepszania tego porządku i wprowadzania nowych
rozwiązań. Jak powiedział Robert F. Kennedy: „Jest wielu ludzi, którzy
obserwują to, co się dzieje, i pytają: dlaczego? Ja marzę o tym, czego
nigdy wcześniej nie było, i pytam: dlaczego nie?” Pokazałem, że ów
matriks moralny skłania liberałów do wyrażania dwóch poglądów, które
(moim zdaniem) mają doniosłe znaczenie dla dobrej kondycji
społeczeństwa: (1) rządy mogą i powinny ograniczać korporacyjne
superorganizmy oraz (2) niektóre wielkie problemy można rozwiązać
na drodze regulacji.
Wyjaśniłem, w jaki sposób libertarianie (dla których największą
świętością jest wolność) i konserwatyści społeczni (którzy sakralizują
określone instytucje i tradycje) stanowią niezbędną przeciwwagę dla
liberalnych ruchów reformatorskich, tak potężnych w Ameryce
i w Europie od początku XX wieku. Wyraziłem pogląd, że libertarianie
mają rację, kiedy mówią, iż rynki są cudowne (przynajmniej wtedy, gdy
zdołamy rozwiązać problem kosztów zewnętrznych i usunąć inne
błędy). Napisałem też, że konserwatyści społeczni mają słuszność, gdy
twierdzą, że nie można pomóc pszczołom poprzez zniszczenie ich
gniazda.
Na zakończenie wyraziłem przekonanie, że wzmagający się
manicheizm amerykańskiego życia politycznego nie jest problemem,
któremu można zaradzić poprzez dobre postanowienia i pisemne
zobowiązania. Nasza polityka stanie się bardziej cywilizowana, kiedy
uda nam się zmienić procedury wybierania polityków oraz instytucje
i środowiska, w których oni działają.
[614]
Finley Peter Dunne; jego słowa opublikowano po raz pierwszy
w „Chicago Evening Post” w 1895 roku. Cała wypowiedź – w wersji
z 1898 roku, zapisana irlandzką angielszczyzną – brzmi: „Polityka to nie
piaskownica. To męska gra. Kobiety, dzieci i prohibicjoniści powinni
trzymać się od niej z daleka”.
[615] Fiorina, Abrams i Pope, 2005.
[616] Wejdź na stronę internetową Gallup.com i wyszukaj „U.S.
2011.
[619] Jost, 2006.
[620] Poole i Rosenthal, 2000.
[621]
Erikson i Tedin, 2003, s. 64, cyt. za: Jost, Federico i Napier,
2009, s. 309.
[622] Kinder, 1998. Zob. szersze omówienie tego zagadnienia
w rozdziale 4.
[623] Na przykład Zaller (1992) skupiał się na wpływie opinii elit
politycznych.
[624] Converse, 1964.
[625] Bouchard, 1994.
[626] Turkheimer, 2000; chociaż Turkheimer wykazał też, że
Żeleński, s. 745.
[632] Wpływ pojedynczychgenów zawsze jest niewielki, a efekty
s. 342.
[687] McWhorter, 2005; Rosenzweig, 2009.
[688] Arum, 2003.
[689] Stenner (2005, s. 330) w taki sposób podsumowuje wyniki
[695]
Berlin, 2001, s. 11–12.
[696]
Tamże, s. 12, podkreślenie J. H. Zob. też Shweder, 1991;
Shweder i Haidt, 1993.
[697] To
niewiarygodnie zła rada; taki okrzyk wywołałby
dezorientację, a ta prowadzi do bierności (Latané i Darley, 1970). Dużo
lepiej byłoby jasno zdefiniować sytuację, a następnie wskazać właściwe
działanie, na przykład krzyknąć: „Ratunku! On mnie gwałci! Zadzwoń
na 911 i podejdź tutaj”.
BIBLIOGRAFIA
Rycina 7.7. (góra) Oryginalnie zdjęcie ukazało się jako reklama w The Nation. Przedruk
za zgodą.
Rycina 9.3. fotografia uzyskana dzięki uprzejmości Ludmiły Trut. Przedruk za zgodą
Karta tytułowa
W SERII
Dedykacja
Motto
PRZEDMOWA
PODZIĘKOWANIA
WSTĘP
Część pierwsza INTUICJE POJAWIAJĄ SIĘ PIERWSZE, STRATEGICZNE
ROZUMOWANIE – DRUGIE
ROZDZIAŁ 1 Geneza moralności
ROZDZIAŁ 2 Pies z intuicją i jego racjonalny ogon
ROZDZIAŁ 3 Słonie rządzą
ROZDZIAŁ 4 Głosujcie na mnie (oto dlaczego powinniście to
zrobić)
Część druga MORALNOŚĆ TO COŚ WIĘCEJ NIŻ TYLKO KRZYWDA
I SPRAWIEDLIWOŚĆ
ROZDZIAŁ 5 Poza osobliwą moralnością WEIRD
ROZDZIAŁ 6 Kubki smakowe moralizującego umysłu
ROZDZIAŁ 7 Fundamenty moralne polityki
ROZDZIAŁ 8 Przewaga konserwatystów
Część trzecia MORALNOŚĆ WIĄŻE I ZAŚLEPIA
ROZDZIAŁ 9 Dlaczego jesteśmy tak bardzo grupolubni?
ROZDZIAŁ 10 Włącznik trybu roju
ROZDZIAŁ 11 Religia jest sportem drużynowym
ROZDZIAŁ 12 Czy nie moglibyśmy się nie zgadzać bardziej
konstruktywnie?
ZAKOŃCZENIE
BIBLIOGRAFIA
SPIS RYCIN I FOTOGRAFII
Karta redakcyjna
Tytuł oryginału: The Righteous Mind
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być
publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez
zgody wydawnictwa Smak Słowa.
ISBN 978-83-62122-83-7
Smak Słowa
ul. Sobieskiego 26/4
81-781 Sopot
tel./fax (+48 58) 551 01 98
www.smakslowa.pl