You are on page 1of 3

Streszczenie szczegółowe

Bohaterem utworu jest stary rybak, Santiago, któ ry od długiego czasu samotnie łowi ryby w
Golfstromie. Od osiemdziesięciu dni nie udało mu się złowić ani jednej. Ma łó dź z połatanym żaglem i
mieszka w ubogim domku zbudowanym z twardych liści palmowych. Jego twarz pokrywają brunatne
plamy po niezłośliwym raku skó ry, a ręce - szramy od wyciągania linką ciężkich ryb. Tylko niebieskie oczy
są wesołe i ufne.

Jeszcze do niedawna pływał wraz z Manolinem, chłopcem, któ rego nauczył sztuki łowienia ryb. Pierwszy
raz chłopiec popłynął z nim, gdy miał pięć lat. Kiedy jednak od dłuższego czasu starego rybaka nie
opuszczała zła passa, ojciec przenió sł młodzień ca na inną, „szczęśliwą łó dź”. Chłopiec jest bardzo
przywiązany do Santiago i teraz, kiedy nie może z nim pływać, dba o niego. Santiago nie wstydzi się
przyjmować jego pomocy. Codziennie Santiago i chłopiec stwarzają sobie tę samą fikcję: rybak daje mu
siatkę na sardynki, któ rą dawno sprzedali, a sam mó wi o przygotowanym jedzeniu, któ rego w domu nie
ma. Dopiero kiedy chłopiec przynosi kolację z baru, zasiadają do jedzenia.

Tego wieczoru Manolin pociesza rybaka, że kiedyś przecież przez osiemdziesiąt siedem dni nic nie złapali,
a potem przez trzy tygodnie łowili wielkie ryby. Wspominają baseballistó w, któ rzy odwiedzali tutejszy bar
Taras i któ rym nie mieli odwagi zaproponować wspó lnego rejsu.

Następnego dnia, jeszcze przed wschodem słoń ca, jak zwykle Santiago budzi chłopca. Wraz z Manolinem
przygotowują łó dź i wypijają kawę, któ rą biorą na kredyt w budce dla rybakó w. Santiago żegna się z
chłopcem i wypływa w morze. Dziś płynie dalej niż zwykle, do ławic bonito i albacore'ó w, czyli
tuń czykó w. Płynąc w mroku słyszy odgłosy dobiegające z innych łodzi i dźwięk wyskakujących z wody
latających ryb, któ re bardzo lubi. Ze wspó łczuciem myśli o małych, delikatnych rybitwach, dla któ rych
ocean potrafi być okrutny. On sam zawsze nazywa morze: la mar. Tak po hiszpań sku, niczym o kobiecie,
mó wią o nim ci, któ rzy je kochają. Inni nazywają je w rodzaju męskim el mar, co znaczy przeciwnik, a
nawet wró g. Ujrzawszy szybującego sokoła morskiego kieruje się w jego stronę, bo wie, że ptak nie
wypatruje nadaremnie. I rzeczywiście trafia na ławicę delfinó w, ale jego hak obłożony przynętą połyka
ryba znacznie większa. Santiago szybko zaczyna rozumieć, iż z tą rybą będzie musiał postąpić inaczej, niż
zazwyczaj. Po wyczuwalnym napięciu linki, do któ rej przywiązany był hak, wnioskuje, że to wyjątkowo
duża i silna sztuka. Domyśla się, że to marlin. Ryba nie szamoce się, lecz zaczyna płynąć jednostajnie w
obranym kierunku, holując łó dź rybaka. Santiago nabiera do marlina szacunku. Zresztą wszystkie ryby
traktuje jak braci, choć na nie poluje. Zastanawia się, czy to, że kocha ryby i zabija je jest większym
przewinieniem, niż gdyby robił to samo bez żadnych emocji. Brakuje mu chłopca: i do pomocy, i do
rozmowy. Santiago mó wi głośno sam do siebie myśląc przy tym, że gdyby ktokolwiek to usłyszał, uznałby
go za wariata. Bogaci mają w łodziach radio, któ re przynosi im wieści o rozgrywkach baseballowych. On
musi wystarczyć sobie sam.

Mija czas, a marlin wciąż nieprzerwanie ciągnie łódkę starego rybaka. Ten jest zdziwiony, ale
i zafascynowany mądrością ryby. Czuje z nią szczegó lny związek. Przemawia do niej tak, jakby mogła go
usłyszeć: z łagodnością i czułością. Oznajmia rybie, iż „kocha ją i szanuje bardzo”, ale zabije ją, nim
skoń czy się dzień . Musi to zrobić, bo urodził się, by łowić ryby takie jak ona. Co pewien czas sprawdza
szybkość posuwania się łodzi zanurzając rękę w wodzie i patrząc, jak szybko przepływa. Zaczyna się
martwić, że zanim ryba się zmęczy, jemu może braknąć sił. Jest już przecież stary. Coraz bardziej brakuje
mu chłopca. Myśli o tym, że nikt nie powinien zostawać sam na starość. Aby się wzmocnić, zjada na
surowo złowionego wcześniej tuń czyka. Tłumi w sobie obawy przed osłabnięciem wspominając
wydarzenie z młodości, gdy w barze w Casablance całą dobę zmagał się na rękę z Murzynem, uznawanym
za najsilniejszego w okolicy, i pokonał go. Nazwano go wó wczas Czempionem. Siłował się jeszcze
parokrotnie i zawsze wygrywał. Gdy zrozumiał, iż może pokonać każdego, kiedy tylko się uprze,
zaprzestał walk, bo to szkodziło jego prawej ręce, a ona była potrzebna do połowó w.

Mija czas, a sytuacja nie zmienia się. Starego rybaka łapie silny kurcz w lewej ręce, ale po pewnym czasie i
po prośbach starego skierowanych do „kapryśnej ręki” mija. O odpoczynku nie może być
mowy. Zmęczenie daje mu się coraz bardziej we znaki. Chwilową rozrywką jest pojawienie się małego
ptaszka, któ ry odpoczywa na napiętej lince. Rybak przemawia i do niego, bo to pokrzepia go na duchu.

Marlin zdradza pierwsze oznaki zmęczenia. Szarpie się i z mniejszą prędkością ciągnie łó dź. Santiago
wie, że niedługo nadejdą najtrudniejsze dla niego chwile - ryba zacznie zataczać koła i rzucać się w
rozpaczy. Postanawia, że wytrwa do ostatka, choćby nawet miał przypłacić ten połó w życiem.
Pokaleczonymi rękami związuje ze sobą koń ce wszystkich zapasowych linek, aby jak najlepiej
przygotować się do walki z marlinem.

Ta zaczyna się trzeciego dnia od wyruszenia na morze. Marlin robi okrążenia, a Santiago całą resztką
sił próbuje zachować jasność umysłu. Systematycznie zmniejsza rybie pole manewru. Skraca jej
linkę myśląc przy tym chwilami, że marlinem kieruje chęć zabicia go. Nie ma mu tego za złe. Marlin jest
jego bratem, a poza tym Santiago „nigdy nie widział nic większego, piękniejszego, bardziej spokojnego
i szlachetnego”. Po wyczerpujących zmaganiach rybak odnosi w końcu zwycięstwo. Marlin okazał się
tak wielki, ze Santiago nie może załadować go do łodzi. Przywiązuje go do burty, rozwija żagiel i zaczyna
płynąć w kierunku brzegu. Z radością myśli o tym, ile za tak wiele tak dobrego rybiego mięsa dostanie na
targu. Posila się wyłowionymi krewetkami. Wkró tce pojawia się rekin zwabiony zapachem krwi marlina
(rybak zadał marlinowi śmiertelny cios harpunem). Gdy drapieżca, żarłacz mako, wbija zęby w rybę,
Santiago atakuje go. Pokonuje rekina, ale traci harpun i całą pozostałą linkę. Rozpiera go jednak
duma, że zabił rekina, któ ry ugryzł jego rybę. Zaczyna myśleć, że za daleko wypłynął na połó w. Czuje, iż to,
czego dokonał, było zbyt piękne, żeby trwać. Ale mó wi sobie też, że „człowiek nie jest stworzony do
klęski. Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”. Nakazuje sobie mniej myśleć i przyjąć to, co
nadejdzie. Musi mieć nadzieję, bo, choć nie zna się na tym, nie mieć nadziei to chyba grzech. Tłumaczy
sobie, że zabił marlina „z dumy i dlatego, że jest rybakiem. Kochał go, kiedy żył, i kochał go potem. Jeżeli go
kocha, nie jest grzechem go zabić”. Dochodzi też do wniosku, że „łowienie ryb zabija go dokładnie tak samo,
jak utrzymuje przy życiu”.

Rozmyślania przerywa mu pojawienie się dwóch nowych rekinów. Rybak walczy z nimi nożem
przywiązanym do wiosła. Zabija obydwa, ale jego ryba jest poszarpana. Santiago rozmawiał wcześniej
z martwym marlinem. Wielka ryba przywiązana do boku łodzi sprawiała wrażenie żywego, niezwykłego
towarzysza. Teraz rybak nie chce nawet spojrzeć na okaleczoną zdobycz. Coraz bardziej żałuje, że
wypłynął tak daleko i zadał śmierć marlinowi. Jednak gdy pojawia się nowy rekin, Santiago staje do
walki. Pokonuje napastnika, ale traci prowizoryczny harpun. Z dwoma następnymi rozprawia się kró tką
pałką, któ ra mu jeszcze pozostała. Przychodzi mu do głowy, że może zwracać się do szczątkó w swej
wielkiej ryby: „Pół-rybo! Rybo, którą byłaś!”. Przypomina sobie, że podczas łowó w na marlina rozmawiał z
Bogiem i obiecał zmó wić w intencji pomyślnego zakoń czenia zmagań wiele modlitw. Teraz jest jednak
zbyt zmęczony, aby dotrzymać obietnicy. Momentami ma wrażenie, iż umarł, ale bó l ramion i plecó w
uświadamia mu, że to jeszcze nie nastąpiło.

Pó źnym wieczorem dostrzega odblask roziskrzonych świateł Hawany. Łudzi się, że nie będzie już musiał
walczyć, ale w nocy ponownie staje w szranki z całą hordą rekinó w. Wie, że tym razem walka jest
bezcelowa, ale nie poddaje się. Kaleczy napastnikó w wyszarpniętym ze steru rumplem. Z wielkiego
marlina pozostaje tylko szkielet. Santiago całą uwagę skupia już wyłącznie na sterowaniu. Nie przejmuje
się tymi rekinami, któ re, spó źnione, szukają resztek na szkielecie ryby. Przypłynąwszy do brzegu, kieruje
się do domu. Ale jest tak wyczerpany, że po drodze parokrotnie upada. Po dotarciu do chaty, kładzie się
spać.

Rano przychodzi do niego chłopiec. Płacze na widok poranionych rąk rybaka. Tymczasem łó dź
Santiago otaczają inni rybacy. Dziwią się wielkości szczątkó w marlina. Jeden z nich pilnuje łodzi starego.

Chłopiec przynió sł z baru ciepłą kawę i czekał, aż Santiago się obudzi. Rybak, otworzywszy oczy, przyznał,
że został pobity. Ofiarował chłopcu miecz z głowy marlina, a temu, któ ry zajął się łó dką głowę
ryby. Chłopiec oznajmił, iż znów będzie pływał z Santiago. Ostatnio miał szczęście i złapał sporo ryb. A
poza tym on chce jeszcze wiele nauczyć się od starego rybaka. Chłopiec wychodzi po jedzenie i gazety
dla przyjaciela, któ remu przykazuje, by odpoczął i wyleczył rany. Rozstają się myśląc już o tych chwilach,
któ re razem spędzą na morzu.
Tego samego dnia jedna z pań zauważa wśró d odpadkó w szkielet marlina, któ ry czeka, aż zabierze go
odpływ. Opacznie rozumiejąc słowa kelnera podziwia „pięknie ukształtowany ogon” tego rekina...

You might also like