You are on page 1of 61

JULIA HOLEWIŃSKA

KUBA KOWALSKI

DOLCE VITA

Pobrano z witryny
encyklopediateatru.pl
Julia Holewińska i Kuba Kowalski

DOLCE VITA

inspirowane Dolce Vita F. Felliniego, Kartoteką T. Różewicza i Skowytem A. Ginsberga

1
OSOBY:

MARCELLO
LENA
EMMA
FACEBOOK
MATKA
OJCIEC
PUDELEK
SYLWIA BĄK
MAREK
DAREK
SZEF
PAN Z TELEWIZORA
DRUGI PAN Z TELEWIZORA
DOLORES
PAULA
PIELĘGNIARKA
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO

2
0.
MARCELLO : To jest moja ręka. Ruszam ręką. Moja ręka. Moje palce. Moja żywa ręka jest
posłuszna. Robi wszystko, co pomyślę. Ale ja nie myślę. Wczoraj nie myślałem. Nie myślę,
bo głowę straciłem. Leżeć, głowo! Ścięta głowa. Kaput! Głowa, głowy, głowie, głowę, głową,
głowie, o głowo! Głowię się głowo, co zrobić, by ci ulżyło. Przepraszam cię, głowo. Wybacz
mi, głowo. Odpuść mi, głowo. Głowa naszego powszedniego daj nam dzisiaj i odpuść nam
nasze głowy… Głowa rodziny. Głowa do góry! Głowa w chmurach? Głowa na karku…
Głowa, łeb, bania. Na bani. Głowo moja, wybacz mi. To już ostatni raz. Sobota, a w zasadzie
niedziela. Czwarta trzynaście. Uroczyście przysięgam: od jutra… Niedziela. Dzień święty
święcić będę. Od jutra, głowo, dostarczać będę ci tlenu. Zadbam o ciebie, głowo. Będziesz się
głowo wysypiać, czapkę nosić będziesz głowo, uczeszę cię głowo i uspokoję. Spokojna twoja
głowa, głowo. Głowa, głowizna – bez mózgu, uszu, języka i oczu, w galarecie. Mięsień
trójgłowy. Mięsień trójgłowy ramienia. Naciągnięte ramię, biedne ramię, boli ramię. Ramię
pręż, słabość krusz, ducha tęż, ojczyźnie miłej służ! Na ramię broń! Bronić cię będę, moje
drogie ramię. Nie obtłukę cię więcej, nie nadwyrężę. Na siłowni nawet oszczędzać cię będę.
Ramię, będziesz na swoim miejscu od jutra. Pod głową ramię. I razem głowa i ramię - ramię
w ramię. A na ramieniu torba lekka, z zakupami, z warzywami ekologicznymi, z wątróbką.
Wątróbka podróbka. A oryginał – wątroba, wątroby, wątrobie… Pomogę mojej wątrobie w
chorobie. Najdroższa wątrobo, proszę cię o wybaczenie. Przysięgam ci miłość i wierność i że
cię nie opuszczę aż do śmierci, wątrobo. W szczęściu i nieszczęściu, w zdrowiu i chorobie
stać będę przy tobie, wątrobo. Od jutra już tylko szczęście i zdrowie. Szlachetne zdrowie, nikt
się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz. I ząb zepsuty? Nawet zębów, ścierwo, nie
umył. Zupa zębowa, dupa dębowa. Ząb mądrości? Ząb czasu… A czasu jak na lekarstwo –
poniedziałek tuż, tuż. Ale niedziela będzie nasza. Odpoczniemy. Nie bój się zębie, nie lękaj. I
ciebie ochronię. Umyję, wyszoruję, wypoleruję, wyglancuję, wylansuję. Nie. Stop! Koniec z
lansem. Od dziś las, nie lans. Powsin, powietrze, odpoczynek i sen. Wybaczcie mi ręce moje,
wybacz głowo, ramię, przedramię, wątrobo i zębie. A teraz musimy się wyspać. I będziemy
żyć długo i szczęśliwie. Ręko, głowo, ramię, wątrobo i zębie, dobranoc.

3
1.
Wchodzi Lena.
LENA: Marcello…
MARCELLO: To jest moja ręka. Ruszam ręką…
LENA: Marcello…
MARCELLO: Moja ręka… Moje palce…
LENA: Marcello…
MARCELLO: Kto tam?
LENA: To ja.
MARCELLO: Ja?
LENA: Ja.
MARCELLO: Co ty tu robisz?
LENA: Przyszłam.
MARCELLO: Proszę, wejdź. Nie zdejmuj butów. Rozgość się. Kawa? Herbata? Wódka?
Wino? Piwo? Sok ananasowy?
LENA: A więc to tutaj…
MARCELLO: Tutaj. A gdzie?
LENA: A więc to tak…
MARCELLO: A myślałaś, że jak?
LENA: A myślałam, że inaczej…
MARCELLO: Niedawno kupiłem. Jeszcze się nie urządziłem. Tu będzie inaczej… Tu więcej
będzie… A tu nic. Gołe ściany. Beton, kamień, dużo przestrzeni.
LENA: Lampa podłogowa. Papier, plastik. Ikea?
MARCELLO: To chwilowe. Zagoniony jestem. W pracy masakra, tu zobowiązania
towarzyskie, tu się remont przeciąga… Cały maj z jakąś infekcją dróg oddechowych
chodziłem. Górnych. Lipiec za pasem, wakacje nieogarnięte, pewnie się skończy na
weekendzie w Sopocie… Szkoda gadać. Znajdź tu człowieku czas, żeby mieszkanie…
LENA: Nigdzie cię dzisiaj nie było.
MARCELLO: Nie było? Byłem! Dopiero co do domu wróciłem.
LENA: Gdzie?
MARCELLO: Co gdzie?
LENA: Byłeś?

4
MARCELLO: W Bejrucie. Nawet fajnie było.
LENA: Byłam. Smutek. Nikogo nie było.
MARCELLO: Dlatego uciekłem.
LENA: Dokąd?
MARCELLO: Do Caracas.
LENA: Caracas mnie męczy. O północy byłam w Helsinkach.
MARCELLO: Na Moko?
LENA: Nie.
MARCELLO: To jest to nowe miejsce na Żoli?
LENA: Nie. W Śródmieściu.
MARCELLO: A no tak. I co? Działo się?
LENA: Żenada.
MARCELLO: No widzisz. Otwierają te miejsca, otwierają, a człowiek nie ma gdzie pójść.
LENA: Depresja.
MARCELLO: Wiadomo: Warszawa to nie Berlin. W maju w Berlinie byłem. Infekcję dróg
oddechowych miałem, to się raczej oszczędzałem, ale niesamowite miejsce odkryłem.
Wyobraź sobie. Postindustrialna przestrzeń, hala ogromna, a w środku jezioro. Kajaki
normalnie, pontony, a DJ w slipkach Monteverdiego z takim elektronicznym…
LENA: Dlaczego cię nie było u Lidki?
MARCELLO: A coś mnie ominęło?
LENA: Pierwszy raz od dawna całkiem się zapomniałam. Nirwana.
MARCELLO: No cóż. Tym bardziej żałuję, że mnie tam nie było. Szczerze mówiąc,
poszedłem do Bejrutu, bo myślałem, że cię tam spotkam. Trudno cię dogonić. Widzę cię
gdzieś, a po chwili już…
LENA: Dlaczego cię nie było u Lidki?
MARCELLO: U Lidki?
LENA: Nie znasz Lidki? Lidka. Siostra Teosia.
MARCELLO: Teosia?
LENA: Teoś. Ten od galerii. Robi post-cepeliowskie gobeliny. Makatki.
MARCELLO: Makatki?
LENA: Miłek jedną kupił, ogromną. Powiesił w sypialni. Mówi, że jak na nią patrzy, to
melancholia.

5
MARCELLO: Rozumiem go. Na nas, mieszkańców wielkiego miasta, sztuka ludowa tak
właśnie działa. Sam się łapię na tym, że jak czuję zapach świeżo skoszonej trawy, to…
LENA: A ja nie.
MARCELLO: Co nie?
LENA: Ja go nie rozumiem.
MARCELLO: Skąd ty się wzięłaś?
LENA: Z Powiśla.
MARCELLO: Chyba z księżyca. Cieszę się, że wreszcie do mnie przyszłaś.
LENA: Ikea.
MARCELLO: Tak, przyznaję, mam lampę z Ikei. I co z tego? Już ją gaszę.
Gasi.
LENA: Marcello…
MARCELLO: Tak?
LENA: Czy ty jesteś wolny?
MARCELLO: Tak… Mamy całą niedzielę dla siebie. Nie mam żadnych planów. Nie muszę
nigdzie iść. Możemy z łóżka nie wstawać. Możemy zamówić na śniadanie Chińczyka.
Możemy obejrzeć Bonnie i Clyde na DVD albo grać na Playstation. Jak wolisz. Możemy…
LENA: Marcello… Czy ty jesteś wolny?
MARCELLO: Pytasz o kobietę? Tak, jest ktoś. Długa historia. Status związku to
skomplikowane. Jak będziesz chciała, to ci kiedyś opowiem. Ale czy to coś zmienia? Przecież
teraz jesteśmy…
LENA: Chodź. Zbieraj się.
MARCELLO: Dokąd?
LENA: Nie tutaj.
MARCELLO: Do ciebie?
LENA: Noc się jeszcze nie skończyła. Zabiorę cię gdzieś.
MARCELLO: Przecież dopiero co przyszłaś. Gdzie ty chcesz iść o tej porze? Nikt się już nie
bawi. Wszyscy już poszli spać. Wszyscy już mają dość. Chodź tu do mnie…
LENA: Zmęczyłeś się?
MARCELLO: Byłem zmęczony, zanim tu przyszłaś. Teraz tryskam energią. W ogóle nie
jestem zmęczony. Siadaj. Czego się napijesz? Wódka? Wino? Piwo? Sok ananasowy?
LENA: Nic się nie dzieje.

6
MARCELLO: Jak to nic się nie dzieje? Przecież siedzimy, rozmawiamy. Jest miło. Wreszcie
znalazłaś dla mnie czas. Bardzo miło jest. A może być jeszcze milej. Wszystko zależy od
nas…
LENA: Idziesz czy nie?
MARCELLO: Wykończysz mnie.
LENA: Nie pożałujesz, Marcello.
Marcello idzie się przebrać.
MARCELLO: Poczekaj, przebiorę się. (Marcello z offu). I co ja robię? I proszę, Marcel, masz
swoją niedzielę. Masz swoją konsekwencję, swoje żelazne postanowienia… Moja ręka.
Ruszam ręką. Moja ręka jest taka posłuszna. Zapina koszulę, wkłada buty. Brawo! Lena, a co
ty właściwie robisz?
LENA: Zamalowuję lakierem dziurę w rajstopach.
MARCELLO: No właśnie. A ja, wyobraź sobie, chodzę do pracy. Jak się w niedzielę nie
wyśpię, to cały tydzień jestem nieefektywny, niekreatywny, ospały i podkurwiony.
LENA: Marcello, przecież jesteś wolnym człowiekiem.
MARCELLO: Wolnym człowiekiem, chyba wolnym rodnikiem jestem. Dobra, gdzie ty
chcesz iść? Zadzwonię po taksówkę…
Marcello wraca do sypialni, rozgląda się. Leny nie ma. Stoi Emma z walizką i z drzewkiem
bonsai w rękach.

2.
EMMA: Wchodzisz, wychodzisz?
MARCELLO: Nie minęłaś na schodach takiej…
EMMA: Nie, Marcel, nie minęłam.
MARCELLO: Nieistotne. Kawa? Herbata? Wódka? Wino? Piwo? Sok ananasowy?
EMMA: Nie kłopocz się. Wpadłam tylko na chwilę. Wyjeżdżam, zostawiam ci nasze
goyomatsu. Nie przesadzaj z nawozem, bo przepalisz korzenie.
MARCELLO: Znowu przycinałaś gałęzie nożyczkami? Końcówki usychają.
EMMA: Marcel, jak chcesz, to przycinaj je palcami. Namyśliłeś się?
MARCELLO: A musimy teraz o tym rozmawiać? Jest środek nocy.
EMMA: Tak myślałam. Miałeś ponad miesiąc.

7
MARCELLO: Paragraf trzeci punkt drugi: w weekendy w nawiasie piątki i soboty partnerzy
zobowiązują się szanować swoją wolność i nie wywierać na sobie żadnej presji, chyba że
zostało to wcześniej uzgodnione za porozumieniem stron.
EMMA: Znam nasze zasady lepiej niż ty i znam ciebie jak mało kto. Wiem, że jeśli nie
wyznaczę ci konkretnego terminu, to nie podejmiesz tych decyzji nigdy. Pozwól, że
przedstawię ci moje postulaty raz jeszcze.
MARCELLO: A możesz się chociaż do mnie przytulić?
EMMA: Tu jest mi wygodnie. Poza tym, lepiej nam się rozmawia, gdy siedzimy naprzeciwko
siebie. Postulat pierwszy – nasze dziecko, Marcel. Mam trzydzieści trzy lata, zegar
biologiczny tyka. Prawdopodobieństwo, że zajdę w ciążę statystycznie maleje z roku na rok.
Mam mieszkanie, zrobiłam doktorat, przebadałam się od stóp do głów. Jestem zdrowa jak
ryba.
MARCELLO: Karp, pstrąg, płotka, sielawa…
EMMA: Nie bądź infantylny, Marcel. Jesteśmy ze sobą dziesięć lat. To jest ten moment.
MARCELLO: Chcesz wałkować temat dziecka, to bardzo proszę – wałkujmy dziecko.
Mówisz, że to jest ten moment, a ja odnoszę wrażenie, że rozmawiamy o tym od dwóch lat…
EMMA: Od czterech, Marcel.
MARCELLO: I nie możemy dojść do konsensusu, bo najwyraźniej nie jesteśmy gotowi.
EMMA: Mów za siebie.
MARCELLO: Tak, ja nie jestem gotowy. Nie jestem gotowy na kolejnego członka naszej
spółki komandytowej. Popatrz na mnie – czy ja wyglądam jak ojciec?
EMMA: A jak wygląda ojciec, Marcel? Chciałabym coś ci pokazać.
Podaje mu teczkę.
MARCELLO: Co to jest?
EMMA: Twoje rysunki z dzieciństwa.
MARCELLO: Skąd to masz?
EMMA: Od twojej matki. Pooglądaj sobie.
MARCELLO: Śmieszne… Zobacz, rycerz na jaszczurce. A tu?... Pomarańczowa trawa.
Niesamowite… O, spójrz. Księżyc. I podpis: SŁOŃCE ŚPI. Jakim ja byłem wrażliwym
dzieckiem... I kreskę miałem dojrzałą jak na sześciolatka.

8
EMMA: Nie popadaj w samozachwyt, Marcel. Tu nie chodzi o ciebie, ale o nasze dziecko.
Jesteś w pełni gotowy na tacierzyństwo. I tu dochodzimy do postulatu numer dwa, o którym
też chciałam ci przypomnieć: nasz wspólny dom, Marcel.
MARCELLO: Dom, domek, domino, dominikanin…
EMMA: Dom, Marcel, nie rozpędzaj się. Psychologowie są w tej kwestii zgodni: jeden dom,
a nie dwa, Marcel, jest dla dziecka optymalną przestrzenią do rozwoju. Dziecko potrzebuje
punktów stałych, potrzebuje codziennych, niezmiennych rytuałów…
MARCELLO: Proszę cię, oszczędź mi tego psychologicznego żargonu.
EMMA: Chyba ustaliliśmy, że na kluczowe i trudne dla nas tematy rozmawiamy precyzyjnie i
merytorycznie, z wyłączeniem emocji. A twoja postawa jest bierno-agresywna.
MARCELLO: A ty jesteś Artuditu.
EMMA: Nie wiem, co to jest.
MARCELLO: Robot z Gwiezdnych Wojen.
EMMA: Kolejnym argumentem za wspólnym mieszkaniem są kwestie finansowe. Oboje
wiemy, że nie jesteś gospodarny, czego koronnym dowodem jest kupno tego, w mojej opinii,
za drogiego mieszkania i nieukończony od miesięcy remont. Marcel, to jest wręcz oczywiste,
że powinieneś zamieszkać ze mną. Może moje mieszkanie nie jest na Placu Zbawiciela, ale
jest przestronne i wygodne. A twoje powinniśmy wynająć i z tego spłacać twój
trzydziestoletni kredyt.
MARCELLO: Droga Emmo…
EMMA: Nie lubię, jak tak do mnie mówisz.
MARCELLO: Droga Emmo, zapewne doskonale pamiętasz rozliczne próby naszego
wspólnego mieszkania. Żeby nie sięgać daleko pamięcią, weźmy choćby miesiąc maj, który
dzięki twojej gościnności spędziłem w twoim przestronnym i wygodnym mieszkaniu.
Wynikało to z remontu mojej zbyt drogiej kawalerki, o czym raczyłaś mi łaskawie
przypomnieć. Wspominam ten okres z rozrzewnieniem, jednakże, z mojej perspektywy, nasza
domowa sielanka miała pewne poważne mankamenty. Jak doskonale wiesz, pracuję na dwa
etaty. Od dziesiątej do osiemnastej – przynajmniej teoretycznie i od dwudziestej pierwszej do
trzeciej nad ranem. Proszę cię nie uśmiechaj się, kiedy mówię o mojej powieści.
EMMA: Przepraszam, kontynuuj.
MARCELLO: Otóż w maju nie napisałem nawet pół strony!

9
EMMA: Marcel, nie napisałeś pół strony, bo w maju miałeś infekcję górnych dróg
oddechowych. Cały miesiąc, z wyłączeniem twojego wypadu na weekend do Berlina,
zajmowałeś się inhalacjami, syropami, płukankami…
MARCELLO: Nic nie napisałem, bo nie miałem do tego warunków! Przestrzeń! Cisza!
Własny pokój! Virginia Woolf! Wolność, Emmo!
EMMA: Wolność? Paragraf pierwszy punkt pierwszy. Czy ja cię w jakikolwiek sposób
ograniczam? Czy ja ci cokolwiek narzucam? Czy ja ci zaglądam do łóżka? Marcel, robisz co
chcesz, gdzie chcesz, kiedy chcesz i z kim chcesz! Wyłącznie od ciebie zależy, czy w wolnym
czasie piszesz swoją powieść, pijesz z kolegami czy penetrujesz koleżanki!
MARCELLO: Proszę cię, nie bądź wulgarna.
EMMA: A ty nie bądź zakłamany.
MARCELLO: Nie sprowadzaj wszystkiego do poziomu łóżka.
EMMA: Marcel, to nie ja kradnę twój wolny czas. Czy mogę przejść do trzeciego postulatu?
MARCELLO: Słucham.
EMMA: Tylko nie podnoś od razu głosu. Nie reaguj histerycznie. Jest to propozycja, która
może ci pomóc.
MARCELLO: Wal śmiało.
EMMA: Weźmy ślub, Marcel.
MARCELLO: Droga Emmo, zaczynam się o ciebie niepokoić.
EMMA: Tu nie chodzi o mnie. Żyjemy w XXI wieku, osobiście nie potrzebuję papierka, który
przypieczętuje nasz związek przed państwem, a tym bardziej przed jakąkolwiek instancją
wyższą.
MARCELLO: A już myślałem, że zaciągniesz mnie na nauki przedmałżeńskie.
EMMA: Marcel, ty potrzebujesz terapii wstrząsowej. Może ślub pozwoli ci ustalić priorytety i
wreszcie ogarnąć ten burdel.
MARCELLO: Wstań, przeżegnaj się i wypluj to słowo. Ślu… Popatrz na twoich rodziców!
Popatrz na moich rodziców! Przecież my się kochamy!
EMMA: Marcel, wyjeżdżam na dwa tygodnie. Do mojego powrotu musisz podjąć decyzję.
MARCELLO: Kochanie, paragraf czwarty punkt drugi: partnerzy nie rozstają się w gniewie,
zwłaszcza przed długotrwałą rozłąką.
EMMA: Marcel, gdybyś przestrzegał wszystkich paragrafów, z pewnością nie
rozstawalibyśmy się w gniewie.

10
MARCELLO: I co? Wyjedziesz sobie na wakacje i zostawisz mnie samego z tym wszystkim?
Z tymi problemami? Z remontem? Tak w środku nocy?
EMMA: Biedny, mały Marcello…
MARCELLO: Chodź tu do mnie, mój Artuditu.
EMMA: Powinnam już być w taksówce.
MARCELLO: Ale masz chyba dziesięć minut?
EMMA: Sześć.
MARCELLO: W sześć minut się wyrobimy.
Rozbierają się.
EMMA: Tylko szybko, zaraz mam samolot.
MARCELLO: W sześć minut to dwa razy zdążymy.
EMMA: Byśmy wyrobili półroczną normę.
MARCELLO: To już ze dwa miesiące, co?
EMMA: Chyba ze trzy już.
MARCELLO: Wiesz co… Ja chyba nie mam gum.
EMMA: A… To może i dobrze.
Ubierają się.
MARCELLO: Jak wrócisz. Umawiamy się.
EMMA: Zawsze lepiej się umówić.
MARCELLO: Ale na bank. Chodź się poprzytulamy.
Przytulają się.
EMMA: Mam cztery minuty.
MARCELLO: O jak dobrze… A gdzie lecisz?
EMMA: Na Maderę.
MARCELLO: Fajnie ci. Lipiec za pasem, a ja mam wakacje nieogarnięte, pewnie się skończy
na weekendzie w Sopocie… Szkoda gadać. Z koleżankami lecisz?
EMMA: Nie.
MARCELLO: To z kim ty lecisz?
EMMA: Nie znasz.
MARCELLO: Czy możesz powiedzieć mi, z kim lecisz na Maderę?
EMMA: Taksówka czeka.

11
MARCELLO: Ale możesz mi chyba powiedzieć… Mam prawo wiedzieć, z kim moja
dziewczyna…
EMMA: Marcel, zasady działają w dwie strony. Pa, kochanie.
Emma wychodzi.

3.
MARCELLO: Mam prawo wiedzieć! Mam prawo go poznać! Ja chcę go poznać! Ja bym się
chciał oswoić… Żyjemy w XXI wieku! Ja bym się chciał zakolegować… Ja bym chciał, żeby
to normalnie było… Cześć, Roman! Bardzo mi miło, Roman. Dobrze wyglądasz, Roman.
Emma zawsze miała świetny gust. Strasznie fajnie, że jedziecie razem na Maderę. Wiesz, jaka
ona jest przemęczona. Odpoczynek dobrze jej zrobi. Mamy tam naszą ulubioną knajpkę.
Emma uwielbia owoce morza, ja też je uwielbiam, więc musisz lubić je i ty, Roman. Bawcie
się dobrze, kochani! A jak wrócicie, to musimy koniecznie zrobić coś razem. We trójkę,
Roman! Może kino, kawiarnia, kręgle, karaoke, karate ? Kurwa. Muszę chuja namierzyć!
Siada do komputera.
MARCELLO: Facebook prawdę mi powie.
Wchodzi Facebook.
FACEBOOK: użytkownik Peter Pan muffinki z rozmarynem i trawą cytrynową z sosem
beszamelowym i płatkami pecorino #crazy#sexy#motherfucker
MARCELLO: Lubię to.
FACEBOOK: użytkownik Greta Ho udostępniła link Last Christmas I gave you my heart But
the very next day You gave it away This year
MARCELLO: Dalej, dalej…
FACEBOOK: użytkownik Bobby Zet z użytkownikami Seb Gałązka Samantha Fox Franek
Kimono i Kama Ka Kamińska znajdują się w miejscu sklep monopolowy Jadźka przy ulicy
Poznańskiej 42
MARCELLO: Lubię to.
FACEBOOK: użytkownik Anna Konstancja mój dwuletni Ignaś nauczył się dziś wiązać
sznurowadła duma mnie rozpiera a jego potencjał zadziwia każdego dnia
MARCELLO: Lubię to! Lubię to!
FACEBOOK: użytkownik Michael Bronovitz udostępnił link Last Christmas I gave you my
heart But the very next day You gave it away

12
MARCELLO: Dalej, dalej…
FACEBOOK: użytkownik Ludwik Vuitton 70 minut porozumiewawcze spojrzenia nikogo to
już nie dziwi brak wody brudna firanka krowy muczą zakonnica zdejmuje sandały duszno
dzieci płaczą i zaczyna śmierdzieć z kibla o! opóźnienie wzrosło do 150 minut PKP ty szmato
zapłacisz mi za to
MARCELLO: Dalej!
FACEBOOK: użytkownik Oczy Sarny udostępnił link Last Christmas I gave you my heart But
the very
MARCELLO: Dżizas, ile można!
FACEBOOK: użytkownik Anna Nowak zaprosił cię do grona znajomych
MARCELLO: Anna Nowak? Nie znam żadnej Anny Nowak.
FACEBOOK: użytkownik Anna Nowak zaprosił cię do grona znajomych
MARCELLO: Jakby ten aparat zdjęła z zębów to nawet…
FACEBOOK: użytkownik Anna Nowak zaprosił cię do grona znajomych
MARCELLO: Dobra, dodaj. Dalej!
FACEBOOK: użytkownik Marcello jest teraz znajomym z użytkownik Anna Nowak
MARCELLO: Dalej!!
FACEBOOK: użytkownik Piękny Marian był w miejscu Bory Tucholskie a w Borach znów ta
sama cisza trwa czerwcowa
MARCELLO: I czterdzieści osiem zdjęć szyszek i maślaków. Lubię to, dalej!
FACEBOOK: użytkownik Szarlot Szok dzierkuje wszytrkim za żaczenia kociam was
mardeczki moje była cudowni idę srać
MARCELLO: Szarlotka popłynęła. Lubię to.
FACEBOOK: użytkownik Ja Janina koniec toksycznych związków koniec poniżania koniec
wykorzystywania upodlenia i traktowania mnie jak szmatę nigdy więcej never more Biały
Błażej – więcej nie podniesiesz na mnie ręki sukinsynie koniec z nami
MARCELLO: Ciężar!
FACEBOOK: użytkownik Ja Janina zmienił status związku na wdowiec
MARCELLO: Dalej!
FACEBOOK: użytkownik Ja Janina polubił twoje zdjęcie profilowe
MARCELLO: Zablokuj.
FACEBOOK: zablokowałeś użytkownik Ja Janinna

13
MARCELLO: Tak, wiem, że zablokowałem. No, dalej!
FACEBOOK: użytkownik Srylion Pierdzylion udostępnił link Last Christmas I gave you my
heart
MARCELLO: Ludzie, na Boga, jest czerwiec! Dalej!
FACEBOOK: użytkownik Tani Armani zaprosił cię na wydarzenie pomóż nakarmić
głodujące pekińczyki
MARCELLO: Zobacz więcej.
FACEBOOK: tylko od ciebie zależy czy siedem pekińczyków umrze z głodu jedno kliknięcie
to codzienna miska
MARCELLO: Weź udział!
FACEBOOK: weźmiesz udział w wydarzeniu pomóż nakarmić głodujące pekińczyki
MARCELLO: Dalej!
FACEBOOK: użytkownik Elstera Elsterska taka sytuacja a mi się śniło że moje zdjęcie
zostało docenione przez jakiśtam magazyn i w nagrodę dostałam super telefon co w moim
wypadku nie ma żadnego znaczenia bo żywotność każdego telefonu w moich rękach nie
przekracza 2 tygodni po kilku dniach wiadomo rozjebany ekran i szybki test wodoodporności
ale wciąż trzymaliśmy sie razem i co sie cieszysz i tak zaraz go zgubisz po pijaku myślałam że
mój wyjazd na Open’era lot balonem i nocleg w kebabie
MARCELLO: Dalej.
FACEBOOK: użytkownik Lana Villas udostępnił link Last Christmas I gave
MARCELLO: Udostępnij…
FACEBOOK: udostępniłeś link Lana Villas Last Christmas I gave you my heart But the very
next day You gave it away This year
MARCELLO: Błagam, dalej!
FACEBOOK: użytkownik Big Stach najlepsze burgery w Wawie są w Burger Malina gorąco
polecam
MARCELLO: W Burger Malina?! Postuję: strułem się tam odradzam
FACEBOOK: użytkownik Big Stach dodał komentarz co ty wiesz o burgerach smutna cioto
MARCELLO: Postuję: więcej niż ty głodny cwelu
FACEBOOK: użytkownik Big Stach dodał komentarz Burger Malina rządzi ty
przeterminowany lubrykancie
MARCELLO: Postuję: chyba twoja stara

14
FACEBOOK: użytkownik Big Stach dodał komentarz Marcello jesteś zerem brudem pod
moim paznokciem i nie jesteś Polakiem
MARCELLO: Postuję: Big Stach ty gnido ty glisto ty gangreno… Nie, inaczej… ty padlino ty
pierdzie ty parchu… Słabo… ty leszczu ty lachociągu lumpie liszaju lukrowany liściu lniany
lamusie lokowany lichwiarzu… Dobra, koniec! Usuń z grona znajomych!
FACEBOOK: czy jesteś pewien, że chcesz usunąć użytkownik Big Stach z grona znajomych?
MARCELLO: Usuń. Usuń. Usuń raz na zawsze.
FACEBOOK: użytkownik Big Stach został usunięty z grona twoich znajomych
MARCELLO: Marcello, co ty kurwa robisz? Profil Emmy mi tu dawaj!
FACEBOOK: użytkownik Emma Em od jutra Madera
MARCELLO: Lubię to. Postuję: Baw się dobrze, kochanie! A teraz przejrzymy twoje zdjęcia.
FACEBOOK: zdjęcia użytkownik Emma Em 112
MARCELLO: Następne, następne, następne… O, a kto tutaj wtula się w moją dziewczynę?
FACEBOOK: Na zdjęciu oznaczeni zostali użytkownik Emma Em z użytkownik Krystian
Poranek
FACEBOOK: Krystianie Poranku czy to ty jesteś Romanem? Krystianie Romanie, Romanie
Krystianie… Bardzo przyjemna aparycja. Sylwetka nienaganna, klatka piersiowa
wyrzeźbiona, triceps gustownie zarysowany. Włos gęsty, gruby, bujny. Dopiero co z łóżka
wstałem czy godzinę przed lustrem układałem? Profil rzymski, wąs a la Freddie Mercury,
spojrzenie stanowcze, a jednak jakby łagodne. Holenderkę na ósme piętro wniosę, co? Z tymi
barami do barmana w barze pierwszy dobrnę. Ale jak trzeba to paluszkami na maleńkiej
klawiaturze ajfona wiersz miłosny napiszę. A na Forreście Gumpie jak będzie powtórka w
Polsacie to oczy mi się zaszklą. Romanie Poranku, a cóż to za legginsy przyodziałeś?
Kolarstwo trenujesz?
FACEBOOK: To są rurki.
MARCELLO: Aaa, rurki… A ja myślałem, że Roman w balecie tańczy, że Roman na
lodowisku potrójne toeloop’y skacze, że Roman mężnie w cyrku po linie kroczy… Wygodnie
ci w tych rurkach, Romanie? Mordę cieszysz to chyba całkiem całkiem. Piękna fotografia.
Czterdzieści cztery żebrolajki. To i ja dołączę.
FACEBOOK: polubiłeś zdjęcie użytkownik Emma Em

15
MARCELLO: A któż to poza mną polubił Romana Poranka z moją dziewczyną? Co za zacne
grono… Mariusz Dariusz, Aneta Żbik, Warszawski Deszcz, o Big Stach też polubił. Nie
wierzę… Nie może być. Mama?! Mama na Facebooku?!

4.
Wchodzą rodzice z torbami.
MATKA: Wstajemy, wstajemy Marcelku. Piąta rano już klopsiki przywiozłam. Kwiatek ma
sucho zaduch straszny. Koszule na wieszakach wieszaj bo ich nie doprasujesz pozmywam.
Gołąbki na jutro będziesz miał okna mógłbyś umyć gdzie jest Emma.
OJCIEC: Marcel, od kiedy ty kwiaty lubisz?
MARCELLO: Mieliście przyjechać za tydzień, w przyszłą…
MATKA: Brudy ci się z kosza wysypują pranie wstawiam kiedy ty śmieci ostatnio wynosiłeś.
Jajecznicę ci na śniadanie robię żarówkę byś wymienił światła w ubikacji nie masz. Pościel
pomięta mógłbyś zmienić Marcelku obrus ci lniany kupiłam jedz bo wystygnie. Tylko nie jedz
szybko bo się poparzysz ręczniki cuchną pranie wstawiam.
MARCELLO: Mieliście przyjechać za tydzień!
MATKA: Pomógłbyś matce kurtki zimowe na pawlacz schowam okna zamknij przeciąg
straszny jeszcze się przeziębisz gdzie masz odkurzacz. Kubki masz obtłuczone a co jak się w
buzię skaleczysz ładny ten obrazek na ścianie wisi tylko krzywo.
OJCIEC: Marcel, co ty takie małe jajka w lodówce trzymasz?
MARCELLO: Przepiórcze… Mamo, usiądź.
MATKA: Nie ślęcz tak nad komputerem wzrok popsujesz bez smaku te pomidory pranie
wstawiam. Dziecko kochane mleko skisłe do kawy lejesz brzuch cię rozboli cążki do
paznokci na kuchence leżą. Kaloryfery poodkręcane co ty myślisz Marcelku że w czerwcu
grzeją gdzie masz kapcie. Jak płatków do pojemnika nie przesypiesz to ci się mole zalęgną
okna otwieram zaduch straszny odkurzę.
OJCIEC: Marcel, a po co ty sobie firanki w oknach powiesiłeś? Chowasz się przed kimś?
MATKA: Pieska byś sobie kupił dotleniłbyś się wreszcie nie wiem co to jest kładę na stole.
Ładowarkę z kontaktu wyjmij słyszałam w telewizji to prąd zżera Ludwik ci się skończył. A
ty tak siedzisz. Oliwa z oliwek bardzo zdrowo Marcelku to ty te wszystkie papierosy
wypaliłeś tylko na niej nie smaż. I to jest ten olejowany tyle zachodu dokładnie jak panele u
nas wygląda całkiem ci już wystygło.

16
OJCIEC: Marcel, a od kiedy to mężczyzna pianki do włosów używa?
MATKA: Sam po cichu siedzisz telewizję byś włączył pilot się zepsuł albo nie zapłaciłeś
przewietrzyć tu trzeba. Popatrz ptaszek ci na parapecie usiadł okropna ta okolica huk hałas a z
tej tubki Marcelku to byś jeszcze na dwa mycia wycisnął. Pranie wstawiłam. Pamiętaj parasol
weź jak będziesz wychodził na deszcz się zbiera urlop zaplanowałeś. Kroję buraczki.
OJCIEC: Marcel, a te spodenki takie wąskie to twoje?
MATKA: Na zimno chcesz czy na ciepło myślałam że Emmę zastanę nic w lodówce nie ma.
Ja się w wasze sprawy nie wtrącam chłodno tu jakoś bardzo się z nią zżyłam. Fajna
dziewczyna konkretna gdybym ja taka stanowcza dla twojego ojca była nic dziwnego że na
mieście ciągle jesz jak w domu nawet porządnego noża nie ma. Na święta razem przyjedźcie z
babcią się pożegnasz całe życie przy garach.
OJCIEC: Marcel, a ten kolorowy sweter to Emmy czy twój?
MATKA: Znowu się pokłóciliście wy to byście wszystko inaczej chcieli pokrywki do patelni
znaleźć nie mogę. Powtarzam ci Marcelku jak sobie pościelisz tak się wyśpisz lepszej nie
znajdziesz chociaż z jej charakterem. Na masełku smażę na oliwie niezdrowo. Że też ona do
ciebie cierpliwość ma lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu talerzy dwóch takich samych
nie ma. Dziesięć lat na kocią łapę która by to wytrzymała nie solę bo ojcu nie wolno.
Marcelku gdyby kózka nie skakała
MARCELLO: DOŚĆ!!! Siadać! Natychmiast! Oboje! Dzień dobry, mamo. Dzień dobry, tato.
Przepraszam za bałagan, nie spodziewałem się was dzisiaj. Mamo. To jest goyomatsu, nie
wolno go przelewać, bo zgnije. Wieszaków na koszule nie zdążyłem jeszcze kupić. Okna
myje Nadia raz na dwa miesiące. Przyjdzie w czwartek i umyje. Śmieci wynosiłem w piątek.
Wczoraj miałem gości, jedliśmy kolację i trochę się uzbierało. Jeśli chodzi o żarówkę, to jak
tylko skończymy tę miłą pogawędkę, to ją wymienię. Pościel, owszem, jest pomięta, jak to
zazwyczaj bywa, gdy człowiek próbuje w niej spać. Kurtki zimowe trzymam w przepastnej
szafie wnękowej. Gdybyś nie wcisnęła ich na pawlacz, zapewne odkryłabyś tam odkurzacz.
Trzymam go tam, bo lubię mieć do niego łatwy dostęp. Miło mi, że podoba ci się mój obraz.
Przepraszam, ze wisi krzywo. Jeszcze dzisiaj kupię poziomicę i naprawię swój błąd. Mleko
nie skisło, mamo. To jest mleko sojowe, które piję zamiast krowiego, gdyż mam nietolerancję
na laktozę. Cążki do paznokci schowam. Kapci nie noszę, bo nie znoszę. O piesku pomyślę.
Palenie ograniczę. Telewizję już ograniczyłem. Urlopu nie zaplanowałem – pewnie się

17
skończy na weekendzie w Sopocie. Z Emmą układa nam się świetnie. Dziękuję za troskę.
Tato. Nie, nie zostałem homoseksualistą.
MATKA: Donek, on jest chory. Czoło rozpalone, nosem pociąga, oczy mu się świecą. Znowu
infekcję górnych dróg oddechowych będzie miał.
OJCIEC: Co tak siedzisz? Wyprostuj się, łopatki ściągnij. Normalnie siedź.
MATKA: Donek, on jest przemęczony. Stąd te nerwy, wory pod oczami, cera ziemista. Siedzi
w tej robocie po nocach, wykorzystują go, a on się daje.
OJCIEC: Odgarnij włosy z czoła. Co tak oczy mrużysz? Normalnie w oczy mi patrz.
MATKA: Dostałeś chociaż tę podwyżkę? Jakiś awans miał być. Szanują cię w tej pracy?
OJCIEC: Co ty tak nogą machasz? Stresy masz? Jak mężczyzna siedź.
MATKA: Nie szanują. A ty się dajesz. Donek, on jeszcze ten kredyt wziął…
OJCIEC: Po co ten kredyt wziąłeś? Tylko normalnie mów. Po ludzku.
MATKA: I czym ty się Marcelku właściwie zajmujesz? Ja nie wiem. Jak mnie ciocia Donata
o ciebie pyta, ja zmieniam temat.
MARCELLO: Piarem i reklamą. Reklamą i piarem. Piarem i reklamą. Reklamą…
OJCIEC: Normalnie mów. Po polsku. Normalnie nie umiesz powiedzieć?
MATKA: Masz niedobór magnezu. Powieka ci lata. Kupić ci magnez?
OJCIEC: Iwona… Iwona, popatrz co on czyta…
Ojciec podnosi z podłogi gazetę.
MATKA: Tylko nie zaczynaj, Donek.
OJCIEC: Synu, sam tej gazety nie kupiłeś, co? Skąd tę gazetę masz?
MATKA: Donek, zostaw go.
OJCIEC: Synu, to są same kłamstwa. Ty się nie daj zmanipulować. Nie daj się im
przekabacić.
MATKA: Donek, na miłość Boską, odłóż tę gazetę!
OJCIEC: Ty się, Iwona, na Boga nie powołuj. Ty się, Iwona, Boga bój!
MATKA: Chcesz się przed synem ośmieszyć?
OJCIEC: Iwona, hamuj!
MATKA: Nie takim tonem do mnie Donald!
OJCIEC: Gdybym wiedział, że na starość czerwonych będziesz popierać, to bym się nigdy z
tobą nie ożenił.
MATKA: A wasi to lepsi? Cztery lata u żłobu byli, to się nakradli!

18
OJCIEC: Nasi się nakradli? Nasi próbowali naprawić to, co zniszczyli wasi!
MATKA: Nasi do przodu idą, wasi w tył się cofają!
OJCIEC: Wasi naszych za kilka srebrników w świątyni sprzedali!
MATKA: Nasi za te srebrniki autostrady i stadiony budują! Żeby Polska była Polską, Donek!
OJCIEC: Ty się, Iwona, na Polskę nie powołuj. Ty sobie, Iwona, gęby Polską nie wycieraj!
MATKA: Ty zacofany Talibie!
OJCIEC: Ty ściero czerwona!
MATKA: Ty ciemna maso!
OJCIEC: Ty macioro czerwona!
MATKA: Ty moherowy pierdzielu!
OJCIEC: Ty ruro czerwona!
MATKA: Spieprzaj dziadu!
OJCIEC: Gdyby nie tacy jak ty, to ten samolot jeszcze by latał!
MARCELLO: CISZA!!! Już, wychodzimy! Na spacer do Łazienek! Teraz! Natychmiast!
Proszę się przejść, ochłonąć i wrócić za parę godzin.
Wyrzuca rodziców za drzwi.

5.
MARCELLO: Rodziców rózgą rozgromię za rogiem… Rozmownych rodziców rozwalę
robotem… Rozjadę, rozgniotę… rozetrę na proch. Nie. Potem. Odgrodzić, odrodzić się
muszę. Spać. Stracone godziny odzyskać już czas. To jest moja ręka. Ruszam ręką. Moja
żywa ręka jest taka posłuszna. Muszę iść spać. Pieski małe dwa chciały iść nad rzeczkę, nie
wiedziały jak znalazły kładeczkę… Si bon, si bon… Pudelku… Pudelku… ululasz mnie do
snu?
Wchodzą Pudelek. Marcello kładzie się w łóżku i przysypia.
PUDELEK: Dziś mamy przyjemność gościć niezwykłą gwiazdę. Przed państwem Sylwia
Bąk. (Wchodzi Sylwia Bąk.) Wkrótce mija rok, odkąd stałaś się popularna i rozpoznawalna.
Jak oceniasz ten czas? Co dał Ci ten rok?
SYLWIA BĄK: Przeżyłam bardzo intensywny rok. Popularność spadła na mnie i na ludzi jak
grom z jasnego nieba. Czasami wszystko działo się tak szybko, że było to jakby poza mną.
Lubię zmiany, więc muszę przyznać, że to co się wydarzyło dało mi fajnego kopa i dużo

19
energii do działania. Nauczyłam się mnóstwa rzeczy o sobie samej. Dziś jednak już mnie to
nie kręci, szukam czegoś, co wprawi mnie w nowy lot…
PUDELEK: Wiele osób twierdziło, że będziesz tylko sezonową gwiazdką. Nadal jednak
wzbudzasz ogromne emocje i zainteresowanie. Jaki masz przepis na to, by atmosfera wokół
Twojej osoby była cały czas gorąca?
SYLWIA BĄK: Nie mam żadnego przepisu. Po prostu jestem sobą. Nie robię niczego na siłę
i nic nie muszę. Jestem wolna. Może to jest sposób?
MARCELLO: Sposób… spokój… spodnie… sputnik… spadochron… sport… sperma…
PUDELEK: Ostatnio nieco dawkujesz swoją obecność. To zamierzone?
SYLWIA BĄK: Tak, to zamierzone. W pewnym momencie sama znudziłam się
częstotliwością artykułów na mój temat. Mój przypadek jest jednak niezwykły. Kiedy znikam,
dziennikarze na siłę próbują znaleźć coś, o czym mogą napisać coś, co będzie czymś na mój
temat… A ja znudziłam się niektórymi rzeczami, nie sprawiają mi takiej radości jak na
początku, zaczynam szukać czegoś nowego…
MARCELLO: To tak jak ja… zupełnie jak ja…
PUDELEK: Jakie są twoje najbliższe plany zawodowe?
SYLWIA BĄK: Na pewno singiel. Na pewno teledysk. Premiera wkrótce. Niczego nie muszę,
więc jak już mi się zachce i będzie to coś, co mi się spodoba, to go nagram. Wystąpię
gościnnie w serialu. Dostałam również propozycję roli w całkiem dobrze zapowiadającym się
filmie. Może zaprojektuję kolekcję ubrań? Może stworzę własne perfumy. Kończę też książkę
kulinarną. Marzy mi się teatr…
MARCELLO: Ja też piszę…
SYLWIA BĄK: Jest jeszcze jedna duża, fajna rzecz, o której nie mogę póki co mówić i jeden
projekt, nad którym pracuję. Mnóstwo propozycji, ale nie wiem jeszcze, które poczuję i
wybiorę.
PUDELEK: Jak uważasz, jaka jest twoja pozycja w show-biznesie?
SYLWIA BĄK: Nie zastanawiam się nad tym.
PUDELEK: Podobno wyjeżdżasz do szkoły aktorskiej do USA. Liczysz na propozycje ról z
Polski czy z Hollywood?
SYLWIA BĄK: Chcę pomieszkać w Los Angeles, bo uwielbiam to miejsce. Na nic nie liczę,
chcę to po prostu zrobić i tyle. Później wsłucham się w siebie i zobaczę, czego będę pragnęła.
MARCELLO: Jest mnóstwo możliwości… Ale nie wiem jeszcze, które poczuję i wybiorę…

20
PUDELEK: Ludzie nie przepadają za osobami, które obnoszą się ze swoim bogactwem i
odnoszą sukces. Jak odbierasz ataki na swoją osobę?
SYLWIA BĄK: Tacy już są ludzie w Polsce. Tu najlepiej być biedną, żadną i nieszczęśliwą.
Wówczas znajdzie się bardzo dużo poparcia i współczucia. Ja nigdy nie będę udawać kogoś,
kim nie jestem. Mam ten komfort, że mogę być taka jak chcę i to jest dla mnie ogromny skarb.
Lubisz mnie, to super, nie lubisz, to fuck off. Najgorzej być szarą jednostką.
MARCELLO: Najgorzej…
PUDELEK: Podobno w miejscu intymnym masz tatuaż z napisem: „Podziwiaj widok”. Dużo
masz jeszcze tatuaży?
SYLWIA BĄK: Na prawym nadgarstku mam imiona aniołów, aniołów ochronnych. Jeden ma
chronić miłość, a drugi jest opiekunem mojego rozwoju i chroni przed zawiścią i zazdrością.
Na drugim nadgarstku jest znak siły. Mam też napis: „I’m going insane now” – to jest właśnie
to, co czasami czuję.
MARCELLO: Ogarnia mnie szaleństwo…
PUDELEK: Jesteś bardzo otwarta i nie ma dla Ciebie tematów tabu. A czego ludzie o Tobie
nie wiedzą?
SYLWIA BĄK: Najbardziej śmieszy mnie to, że ludziom wydaje się, że wiedzą o mnie
wszystko, a tak naprawdę w ogóle mnie nie znają. Wiedzą to, na co ja im pozwalam. Musisz
mnie poznać osobiście, by się czegoś o mnie dowiedzieć, a właściwie spędzić ze mną kilka
dni…
MARCELLO: Nocy…
SYLWIA BĄK: Dni… Myślę, że wtedy będziesz w szoku… każdy jest.
PUDELEK: Szczyt marzeń to..?
SYLWIA BĄK: Szczyt szczytów to posiadanie własnego klona.
MARCELLO: Ja jestem twoim klonem…
PUDELEK: Co byś chciała osiągnąć w najbliższym czasie?
SYLWIA BĄK: Chciałabym zaangażować się bardziej w pomoc charytatywną. Moja dusza
jest bardziej zmienna niż pogoda w Londynie. Chciałabym robić tylko to, co chcę w danej
chwili.
PUDELEK: A co chciałabyś zrobić teraz?
SYLWIA BĄK: Teraz chciałabym się wyspać. Muszę też zmienić zamki w drzwiach, żeby
już nikt mnie nie nachodził w środku nocy.

21
MARCELLO: To tak jak ja…
PUDELEK: Plany na lato?
MARCELLO: Pewnie się skończy na weekendzie w Sopocie…
SYLWIA BĄK: Bali. A może jakiś weekend w Sopocie…
MARCELLO: Nie… Zabierz mnie na Bali…
PUDELEK: Jakie są twoje relacje z rodzicami?
SYLWIA BĄK: Nie mam rodziców… Jestem nieślubnym dzieckiem księżnej Monako. W
moich żyłach płynie błękitna krew… Zły los chciał, że trafiłam w ręce Iwony i Donalda… Do
średniej wielkości kraju w Europie Środkowo-Wschodniej… Do średniej wielkości
miasteczka w Polsce Środkowo-Wschodniej... Do niższej klasy średniej… Do średniej
wielkości mieszkania… Do średnich zarobków…
MARCELLO: Nie mam z tymi ludźmi nic wspólnego…
SYLWIA BĄK: Czy można powiedzieć, że kochasz swoją pracę?
MARCELLO: Mam ten komfort, że w zasadzie nie muszę pracować... Dwunasty brat mojej
nieślubnej matki – księżnej Monako – miotany wyrzutami sumienia i ubolewający nad moim
gorszym niż średnim losem, zapisał mi w spadku kopalnię diamentów w dorzeczu… Oranje w
Republice Południowej Afryki. Wydobycie przynosi mi średni dochód roczny powyżej…
siedmiuset milionów…
PUDELEK: Złotych?
MARCELLO: Euro.
SYLWIA BĄK: Co sądzisz o Apartheidzie?
MARCELLO: Nie zastanawiam się nad tym. U wrót mojej kopalni poznałem ciemnoskórą
córkę lokalnego szamana… Byłaś najwspanialszą istotą na ziemi. Łagodną i szaloną…
Wyrozumiałą i inspirującą… Spełnioną i nienasyconą… Nocą i dniem.
PUDELEK: Jaki był dalszy rozwój wypadków?
SYLWIA BĄK: Musieliśmy uciekać. Mój ojciec – lokalny szaman – sprzeciwiał się naszej
miłości.
MARCELLO: Prędko! Mamy w garażu łódkę wiosłową typu Bąk 230! Dostałem od cioci
Donaty na bierzmowanie…
PUDELEK: A kamizelki ratunkowe?
MARCELLO: Nie ma czasu na kamizelki!
SYLWIA BĄK: Wszyscy na pokład!

22
PUDELEK: Ja nie umiem pływać!
MARCELLO: Przygotuj cumę dziobową do podania na keję!
PUDELEK: Cuma dziobowa do podania na keję klar!
SYLWIA BĄK: W mężczyznach najbardziej cenię odwagę. I męskość. Jesteś taki męski…
PUDELEK: Czy czujesz się męski?
MARCELLO: Dla ciebie zrobiłbym wszystko.
SYLWIA BĄK: Nie zasługuję na ciebie, Marcello!
PUDELEK: Co sądzisz o Apartheidzie?
MARCELLO: Nie zastanawiam się nad tym. Do zwrotu przez sztag!
PUDELEK: Jesteś taki męski, Marcello!
SYLWIA BĄK: Marcello, ty piszesz?
MARCELLO: Piszę, Sylwio.
SYLWIA BĄK: Czy mogę jako pierwsza przeczytać twoją powieść?
MARCELLO: Wiele kobiet mnie o to błagało…
PUDELEK: Błagam, Marcello!
MARCELLO: Ty będziesz pierwsza, Sylwio. Tak zdecydowałem! Uwaga, skały przed nami!

6.
Wchodzą Marek i Darek.
MAREK: Marcel…
DAREK: Marcel…
MARCELLO: Skały! Rozbijemy się!
Potrząsają nim.
MAREK: Już dobrze. Miałeś zły sen…
DAREK: Miałeś zły sen i zostawiłeś drzwi otwarte na oścież.
MAREK: Zostawiłeś drzwi otwarte na oścież i krzyczałeś przez sen.
MARCELLO: Gdzie jest Sylwia?
MAREK: Jesteś tu sam.
DAREK: Nie jest tu sam, bo jesteśmy tu my, Marek.
MAREK: Nie łap mnie za słówka, Darek.
MARCELLO: Która jest godzina?
DAREK: W pół do trzeciej.

23
MARCELLO: Wy jeszcze nie śpicie?
MAREK: Jest środek dnia. Chyba ostro zabalowałeś.
DAREK: Chyba ostro zabalowałeś i uciekło ci pół dnia.
MARCELLO: Była tu dziewczyna…
DAREK: Sylwia?
MARCELLO: Nie… Lena…
MAREK: A gdzie jest Emma?
DAREK: Nie wtrącaj się, Marek.
MAREK: Zadałem tylko niewinne pytanie, Darek.
MARCELLO: Emma… Emma wyjechała na Maderę.
MAREK: Słomiany wdowiec…
DAREK: Wesoła wdówka…
MAREK: Sylwia i Lena…
DAREK: Lena i Sylwia…
MARCELLO: Dajcie spokój, chłopaki.
DAREK: Ty to masz zdrowie…
MAREK: Mam nadzieję, że się zabezpieczyłeś, Marcel.
DAREK: To nie twoja sprawa, Marek.
MAREK: Sam zacząłeś o zdrowiu, Darek.
MARCELLO: Dlaczego sprowadzacie wszystko do poziomu łóżka? Lena to jest moja…
znajoma. Ma wielu znajomych… Ja też jestem jej znajomym… A Sylwia… Ja nawet jej nie
znam… To nieznajoma z Pudelka…
MAREK: Marcel, nie musisz się przed nami tłumaczyć.
DAREK: Nie musisz się przed nami tłumaczyć, Marcel.
MAREK: Monogamia to nie przymus.
DAREK: Monogamia to wybór.
MAREK: Tak jak wyborem jest otwarty związek.
DAREK: Otwarty związek też może być satysfakcjonujący, rozwojowy…
MAREK: Pełen ciepła, czułości…
DAREK: Nie tylko, Marek, może być też pełen namiętności.
MAREK: Oczywiście, Darek, to jest oczywista oczywistość.
MARCELLO: Nie sprowadzajcie wszystkiego do poziomu łóżka!

24
MAREK: Przepraszam cię za Darka.
DAREK: Marek, chodźmy już. Marcel ma pewnie tysiąc spraw do załatwienia.
MARCELLO: Chłopaki… zaczekajcie… zostańcie. Napijecie się czegoś? Wódka? Wino?
Piwo? Sok ananasowy? Może chociaż śniadanie razem zjemy?
DAREK: Właśnie zjedliśmy obiad.
MAREK: Marcel, trochę się spieszymy. Idziemy na akcję.
DAREK: Daj mu ulotkę, Marek.
MAREK: Nic na siłę, Darek.
DAREK: Z takim podejściem nic nie zdziałamy, Marek.
MAREK: Narzucając się, tylko go zrazisz, Darek.
DAREK: Ulotki są po to, żeby je rozdawać, Marek.
MARCELLO: Chętnie zapoznam się z ulotką.
Podają mu ulotkę.
DAREK: Inicjatywa „Czysta Warszawa” organizuje akcje…
MAREK: Cotygodniowe akcje…
DAREK: „Posprzątaj po weekendzie”.
MAREK: Urząd dzielnicy dostarcza worki na śmieci i gumowe rękawice.
DAREK: Szpikulce kupiliśmy we własnym zakresie.
MAREK: Mamy jeden dodatkowy, Marcel.
DAREK: Teraz ty się narzucasz, Marek.
MAREK: Masz rację, przepraszam.
DAREK: Robisz dokładnie to, o co przed chwilą miałeś do mnie pretensję.
MAREK: Postaram się więcej tego nie robić.
MARCELLO: „Jak długo jeszcze wytrzymasz? Nie masz już dosyć? Brak porządku w
otaczającej cię przestrzeni ma fatalny wpływ na twoją psychikę. Powoduje rozdrażnienie,
niedecyzyjność i odbiera ci poczucie sensu. Zakasaj rękawy, chwyć za szpikulec i posprzątaj z
nami dzielnicę”. Jak wy ty robicie?
MAREK: Wbijamy szpikulec w śmieć i wrzucamy go do worka.
MARCELLO: Jak wy to robicie, że jesteście tacy…
DAREK: Jacy?
MAREK: Jacy?

25
MARCELLO: Normalni… Codziennie ranno jesteście zapięci na ostatni guzik, zwarci i
uśmiechnięci, a ja… w windzie dopijam kawę i zakładam buty. Znamy się pół roku, a wy
pamiętaliście o moich urodzinach i upiekliście mi strudel jabłkowy… a ja nigdy nie pamiętam
o urodzinach własnej matki… Ja nawet nie wiem, ile ona ma lat! Już w lutym zaplanowaliście
lipcową wyprawę do Birmy, a ja… pewnie się skończy na weekendzie w Sopocie… Nigdy nie
słyszałem waszych podniesionych głosów, a kiedy Emma spędziła u mnie weekend, sąsiadka
spod szóstki trzy razy dzwoniła na policję… Ja śmiecę, a wy po mnie sprzątacie. I jeszcze mi
za to dziękujecie.
MAREK: Mnich zwraca się do mistrza. „Właśnie przybyłem do tego klasztoru. Poucz mnie,
proszę”.
DAREK: „Czy zjadłeś swoją porcję ryżu?”
MAREK: „Tak, zjadłem”.
DAREK: „A więc idź i umyj miskę”.
MARCELLO: Co to było?
DAREK: Koan.
MARCELLO: Co to jest koan?
DAREK: To jeszcze raz. „Właśnie przybyłem do tego klasztoru. Poucz mnie, proszę”.
MAREK: „Czy zjadłeś swoją porcję ryżu?”
DAREK: „Tak, zjadłem”.
MAREK: „A więc idź i umyj miskę”.

7.
Wchodzi Ojciec.
OJCIEC: Wstajemy, wstajemy, Marcel. Pomożesz ojcu dokończyć to, czego nie dopilnowałeś.
MAREK: Ostrożnie…
DAREK: My pomożemy…
MAREK: Darek.
DAREK: Marek.
OJCIEC: Donald, miło mi.
MARCELLO: Co ty robisz?
OJCIEC: Listwy podłogowe montujemy, Marcel. Pół roku mieszkasz, a podstawowe rzeczy
nie zrobione. No wstajemy, wstajemy. Tatuś kupił, a Marcelek pomoże tatusiowi montować.

26
Panie Marku, pan przytrzyma tutaj… I równiutko do ściany panie Darku… Marcel, Bozia
rączek nie dała?
MARCELLO: Gdzie jest mama?
OJCIEC: Mama ci tu nie pomoże. Łap za piłę, przyciąć trzeba.
MARCELLO: Co zrobiłeś z mamą?
OJCIEC: Nie ma mamy. Trzech chłopa robi, a ten siedzi jak panienka, rozmemłany, nóżka na
nóżkę…
MARCELLO: Czy możesz mi powiedzieć, gdzie jest moja matka?
OJCIEC: Matki nie ma i nie będzie. Pan poda klej, panie Darku…
DAREK: Panie Donaldzie, pan przytrzyma, ja nałożę…
OJCIEC: Marcel, jak ty listwę trzymasz? Baba nie facet.
MAREK: Marcel, kciukiem przytrzymaj. Uważaj, bo się klejem pobrudzisz.
OJCIEC: No i zrobione. Można? Można.
DAREK: Panie Donaldzie, teraz trzeba oderwać.
OJCIEC: Jak oderwać?
MAREK: Tynk i farba odejdą i się zamontuje uszczelkę.
DAREK: Silikonem uszczelkę na listwę, a potem klejem do ściany.
OJCIEC: Po co uszczelka?
MAREK: Uszczelka przed wilgocią zabezpieczy.
DAREK: Jak Marcel podłogę będzie mopem mył, to się woda do listwy nie dostanie.
MAREK: I podłogę nierówną uszczelka zamaskuje.
OJCIEC: Uszczelka mówicie…
MAREK: U nas pod każdą listwę uszczelkę kładliśmy.
OJCIEC: I co? Teraz po uszczelkę do Leroya trzeba jechać?
DAREK: Panie Donaldzie, my wieczorem możemy podjechać.
MAREK: Wieczór wolny mamy, to po uszczelkę pojedziemy.
DAREK: Będzie pan u Marcela wieczorem?
OJCIEC: Będę, będę. Nigdzie się stąd nie ruszam.
DAREK: To jesteśmy umówieni.
MAREK: Cześć Marcel.
DAREK: I pamiętaj: „Umyj miskę”.
Marek i Darek wychodzą.

27
MARCELLO: Miska, maska, Moskal, mastektomia, maselniczka, masakra…
OJCIEC: Co ty tam pod nosem jęczysz?
MARCELLO: Chcę do mamy…
OJCIEC: Patrz jakie fajne chłopaki. Ogarnięci. Energiczni. Normalni faceci.
MARCELLO: A Marek i Darek są parą gejów.
OJCIEC: Czyją parą?
MARCELLO: Generałów, geriatrów, genetyków… uszczelek, uszatków, uszczerbków…
OJCIEC: Uszczelka, mówisz? Popatrz, Marcel, własnymi rękami dom postawiłem, a o
głupiej uszczelce nie wiedziałem. Nabuduje się człowiek, nastawia, namęczy, a o uszczelce
zapomni i się wszystko zmarnuje.
MARCELLO: Nie martw się, tato, chłopaki zamontują uszczelkę i będzie dobrze.
OJCIEC: Rzadko do domu wracasz, synu.
MARCELLO: Czasu nie mam.
OJCIEC: Matka się o ciebie martwi, po nocach nie śpi. Stąd taka nerwowa, czerwona szmata.
MARCELLO: Na święta przyjadę.
OJCIEC: A jak przyjeżdżasz, to albo komputer otwierasz albo śpisz cały dzień. Z matką byś
porozmawiał.
MARCELLO: Tato, tu jest mój świat.
OJCIEC: Kiedy ty wrócisz ze świata do domu?

8.
Dzwoni telefon. Marcello gorączkowo przeszukuje mieszkanie.
MARCELLO: Halo?
SZEF: …
MARCELLO: Halo?
SZEF: …
MARCELLO: Lena? To ty? Lena! Halo… Gdzie ty jesteś? Powiedz, gdzie jesteś, to do ciebie
przyjadę… Wykończysz mnie, Lena…
SZEF: Jelena Isinbajewa, miło mi.
MARCELLO: Kajetan…?
SZEF: Nie, kurwa, Jelena Isinbajewa. Czy ja naprawdę muszę dzwonić z zastrzeżonego
numeru, żebyś odebrał ode mnie telefon?

28
MARCELLO: Kajetan, jak ci weekend mija? Ja jestem w Borach Tucholskich. To cud, że
mnie złapałeś, bo ja tu w ogóle zasięgu nie mam. Stoję właśnie na ambonie. Lasy aż po
horyzont. Pełną piersią oddycham. Kajetan, aż chce się żyć!
SZEF: Sram ze wzruszenia, Marcel. Pozdrów jelonka Bambi. Domyślasz się w jakiej sprawie
dzwonię?
MARCELLO: Podejrzewam, Kajetan, że chodzi o pracę.
SZEF: Bingo, Marcel! Zostajesz pracownikiem roku!
MARCELLO: A myślałem, że wygrałem lokówkę…
SZEF: Nawet nie zaczynaj, Marcel. Nie jest mi do śmiechu.
MARCELLO: Jezus Maria, Kajetan, co się stało? Jak ci mogę pomóc?
SZEF: Pytanie jest zupełnie inne. Jak ty możesz sobie pomóc?
MARCELLO: Wiem, Kajetan, wiem, przemęczony jestem. I dlatego w ten weekend zero
alkoholu, świeże powietrze, Bory Tucholskie…
SZEF: Jak jeszcze raz usłyszę Bory Tucholskie, to przysięgam, że wsadzę ci ten telefon w
odbyt i ci będzie dupa dzwonić za każdym razem, jak się schylisz po maślaka. I spróbuj wtedy
nie odebrać.
MARCELLO: Kajetan, ty jesteś zdenerwowany. Może zadzwonię do ciebie za…
SZEF: Marcel, w jakiej ja dzwonię sprawie?
MARCELLO: Chodzi ci o Jameson&Jameson?
SZEF: Nie, Marcel, nie prowadzisz Jameson&Jameson. Zawaliłeś Jameson&Jameson.
Jameson&Jameson prowadzi Kinga.
MARCELLO: Jak jej idzie?
SZEF: W jakiej sprawie dzwonię, Marcel?
MARCELLO: Nie może ci chodzić o zupki Knur, bo to zrobiłem i oddałem do produkcji.
SZEF: Cieszę się, że tak się zżyłeś z zupkami Knur, ale ta kampania zeszła w lutym. W jakiej
sprawie dzwonię, Marcel?
MARCELLO: Chodzi ci o Bank ABCD S.A?
SZEF: Einstein, kurwa!
MARCELLO: Jeśli chodzi o Bank ABCD S.A, to zajmuję się tym tematem od miesiąca.
Chyba wydaje mi się, że mogłoby raczej być ciekawie, albo przynajmniej jakby trochę
inaczej…

29
SZEF: Marcel, a teraz bez „wydaje mi się”, „chyba”, „mogłoby”, „raczej” i „trochę”. Klient:
Bank ABCD S.A, produkt: Kredyt Dożywotni dla Ciebie. Miałeś deadline na piątek, jest
niedziela. Słucham.
MARCELLO: Tak teraz chcesz?
SZEF: Nie, na piątek chciałem.
MARCELLO: To poczekaj, pójdę do kuchni, kawę sobie zrobię, włączę komputer i do ciebie
oddzwonię.
SZEF: Marcel, zejdź z tej ambony w Borach Tucholskich, posadź dupę przed komputerem i
czytaj.
MARCELLO: Dobra, schodzę. Już, już… Folder otwieram… Mam tu, Kajetan, sześć
koncepcji, które raczej…
SZEF: Zacznij od pierwszej.
MARCELLO: A więc tak… Kredyt… kreda… krochmal… krajan… krokodyl…
SZEF: Marcel, ile ty masz lat?
MARCELLO: Poczekaj, Kajtek, coś mi się klaruje.
SZEF: Nie Kajtek, Kajetan. Kajtek to możesz mówić do kolegi na Zbawiksie.
MARCELLO: Kajetan, a coś w ten deseń: kobieta w kimonie… Kwiatem kobieta… W Kioto
kobieta… Kroczy kobieta… Ku kredytowi…
SZEF: Kiła, kurwa.
MARCELLO: Kurczę, koncepcja kuleje. Mam, Kajetan, mam!
SZEF: Marcel, przez ciebie straciłem sześć minut niedzieli.
MARCELLO: Sylwia Bąk.
SZEF: Kto to, kurwa, jest Sylwia Bąk?
MARCELLO: Sylwia Bąk to wolność. Sylwia Bąk to ogień, który ogrzewa pierwotnego
człowieka. To woda, która obmywa stopy strudzonego wędrowcy. Jest gepardem, którego
umaszczenie przemyka w gęstym listowiu. Jest kolibrem, wiecznym ruchem. Nigdy jej nie
złapiesz. Jest waleniem na środku bezbrzeżnego oceanu, którego śpiew zaklina syreny. I
żeglarzy. Jest ostrygą. Ambrozją. Czarnym kawiorem i białą truflą. Nocą i dniem. Marią
Dąbrowską i Pamelą Andersson. Afrodytą, Demeter, Ateną, Indirą Ghandi. Kajetan, wyobraź
sobie: trzydziestoparolatek wraca po ciężkim dniu pracy do swojego ciasnego mieszkania,
zdejmuje buty, rzuca teczkę w kąt. Podchodzi do lodówki, ale jej nie otwiera, bo dokładnie
wie, co w niej jest. Wiesz Kajetan, wszystko jest takie do bólu przewidywalne… Idzie do

30
okna, w mieszkaniu jest straszny zaduch, chce odetchnąć świeżym powietrzem. Ma
wszystkiego dosyć. Otwiera okno… Do mieszkania wpada oślepiające światło, ściany się
rozsuwają, słychać anielskie trąby… Na rydwanie z banknotów wlatuje Sylwia Bąk… I…
Śpiewa:
Bo wolność - to nie cel lecz szansa by
Spełnić najpiękniejsze sny, marzenia.
Wolność - to ta najjaśniejsza z gwiazd
Promyk słońca w gęsty las, nadzieja…
Co myślisz, Kajetan? Jaram się. Możemy dorzucić jeszcze jakiś event. Dla pierwszych pięciu
klientów, którzy zaciągną Kredyt Dożywotni dla Ciebie tygodniowy spływ kajakiem
dorzeczem Oranje z samą Sylwią Bąk. Strasznie się jaram. To co, Kajetan? Namierzam
agentkę Sylwii Bąk?
SZEF: Wstydzę się, Marcel. Odczuwam głęboki wstyd.
MARCELLO: Czego się wstydzisz, Kajetan?
SZEF: Wstydzę się, że logo naszej firmy widnieje na twojej wizytówce. Jutro o dziewiątej
zero zero widzę na swoim biurku gotowy projekt kampanii reklamowej dla banku ABCD S.A.
Miłej niedzieli, Marcel.
Szef rozłącza się.
OJCIEC: Marcel, kto cię takich babskich piosenek nauczył?
MARCELLO: Won! Won z mojego mieszkania!
OJCIEC: No! Jak trzeba, to wychodzi z ciebie mężczyzna.
MARCELLO: Won! Szukać matki idź!
Wyrzuca go za drzwi.

9.
MARCELLO: Przed kim ja się tutaj gimnastykuję? Przed jakie wieprze ja moje perły rzucam?
Kredyt Dożywotni dla Ciebie! Niech się Kinga bankiem zajmie, niech się Kinga wykaże. Czy
ja się naprawdę muszę zniżać do poziomu tych miernot? A pakujcie sami to gówno w
kolorowe papierki! Oj, Kajtek, chyba w poniedziałek sam będziesz musiał przysiąść nad
Dożywotnim Kredytem. Ja się już do tej fabryki gówna nie wybieram! Finita la commedia! Ja
się muszę sobą zająć! Ja się muszę rozwijać!
Pisze smsa.

31
MARCELLO: „Jestem wolny. Przyjedź”.
Pisze smsa.
MARCELLO: „To znaczy jeśli ty jesteś wolna, to możesz przyjechać”.
Pisze smsa.
MARCELLO: „To znaczy bardzo chciałbym, żebyś przyjechała. A więc bardzo cię proszę,
przyjedź”. Nie wiem, jak wy, ale ja mam dzisiaj niedzielę, więc sobie Polsat pooglądam.
Włącza telewizor.
PAN Z TELEWIZORA: Wiesz co…
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Co?
PAN Z TELEWIZORA: Myślę, że trzeba zadzwonić do Krzyśka.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Może masz rację. Może trzeba.
PAN Z TELEWIZORA: To co? Zadzwonisz do niego.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Mogę zadzwonić.
PAN Z TELEWIZORA: To zadzwoń, Monika. Nie ma co już tego odkładać.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Cześć Krzysiek.
PAN Z TELEWIZORA: Cześć Monika. Czy Bartek wie, że się ze mną spotykasz?
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Tak. Może to cię zaskoczy, ale sam mnie do tego namówił.
PAN Z TELEWIZORA: To dobrze o nim świadczy.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Nie będę owijać w bawełnę, Krzysiek. Chodzi o Edytę.
PAN Z TELEWIZORA: Czy naprawdę teraz chcesz o tym rozmawiać?
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Krzysiek, chyba najwyższy czas odbyć tę rozmowę.
PAN Z TELEWIZORA: No to porozmawiajmy.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Czy wiesz, że Edyta spotyka się z Marcinem?
PAN Z TELEWIZORA: Iza wspominała mi o tym.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Ty masz ciągle kontakt z Izą?
PAN Z TELEWIZORA: Wpadłem na nią u Rafała.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Wiesz, że będę musiała o tym powiedzieć Bartkowi?
Marcello zmienia kanał.
PAN Z TELEWIZORA: Przykro mi, Kamilo. Niestety musisz oddać fartuch Masterchefa.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: To, że odpadłam z programu nie traktuję jako porażki.
Poznałam tu fantastycznych ludzi.
Marcello zmienia kanał.

32
PAN Z TELEWIZORA: W tym roku obchodzimy siedemdziesiątą rocznicę Powstania
Warszawskiego. Postanowiliśmy zapytać młodych ludzi, jaki jest ich stosunek do heroicznej
walki ich przodków.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Zasadniczo pytanie mnie nie dotyczy. W Warszawie jestem
tylko przejazdem.
Marcello zmienia kanał.
PAN Z TELEWIZORA: W lutym na Serengeti temperatura dochodzi do trzydziestu ośmiu
stopni. Spragnione hipopotamy przemierzają wyschniętą sawannę w poszukiwaniu
nielicznych akwenów wodnych.
Marcello zmienia kanał.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Grażyna, czy kupiłaś mi nową koszulę? Nie poznaję jej. Jest
jakby bardziej biała.
PAN Z TELEWIZORA: Nie, Zbyszku, po prostu uprałam twoją starą koszulę w nowym
proszku z mikro granulkami enzymów Super Tornado, które przeniknęły głęboko we włókna
twojej starej koszuli.
Marcello zmienia kanał.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: A czy ty poszłabyś do Powstania?
PAN Z TELEWIZORA: Nie zastanawiam się nad tym.
Marcello zmienia kanał.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Karpia łapiemy mocno oburącz. Następnie uderzamy nim o
brzeg wanny.
PAN Z TELEWIZORA: W mojej rodzinie uśmiercano karpia młotkiem.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Karpia moczymy w jajku i obtaczamy w bułce tartej.
Marcello zmienia kanał.
PAN Z TELEWIZORA: Jaki jest twój stosunek do Powstania Warszawskiego?
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Ci młodzi ludzie wiedzieli, jak pachnie krew.
Marcello zmienia kanał.
PAN Z TELEWIZORA: Czy Krzysztof Ibisz to: a) aktor Teatru Narodowego b) polityk Prawa
i Sprawiedliwości czy c) prezenter telewizyjny?
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Ryzykuję odpowiedź c) prezenter telewizyjny.
Marcello zmienia kanał.

33
PAN Z TELEWIZORA: W wybuchu zginęło dwadzieścia siedem osób a siedemdziesiąt dwie
są ciężko ranne.
Marcello zmienia kanał.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Mojemu pokoleniu brakuje historycznego, zbiorowego
doświadczenia. Myślę, że Powstanie dobrze by nam zrobiło. Byłby to test na człowieczeństwo
dla całego narodu. Obawiam się, że wielu by go oblało.
Marcello zmienia kanał.
PAN Z TELEWIZORA: Komm zu mir. Komm gleich. Ich bin so geil. Ruf mich an. Sechs
sechs sechs sechs sechs sechs sechs. Ich warte auf dich.
Marcello zmienia kanał.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Sęk w tym, że wy byście do Powstania nie poszli.
Oddalibyście własne dzieci Niemcom. Po niemiecku byśmy teraz rozmawiali, panie pośle.
PAN Z TELEWIZORA: Proszę mi nie przerywać! Czy ja panu przerywałem? Proszę mi nie
zabierać mojego prawa do Powstania! Ja też bym chętnie w Powstaniu poległ!
Marcello zmienia kanał.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: (śpiewa) Ojciec Twój pędziwiatr, uwieść mnie zdołał
Tulił jak cenny skarb w swoich ramionach…
PAN Z TELEWIZORA: Jestem na tak. Wzruszyłeś mnie tym wykonaniem. Wróżę ci wielką
karierę.
Marcello zmienia kanał.
PAN Z TELEWIZORA/ DRUGI PAN Z TELEWIZORA:
Warszawskie dzieci pójdziemy w bój,
Za każdy kamień twój, Stolico damy krew!
MARCELLO: Patafiany, palanty, pederaści, pajace, pacany, półgłówki, pomywacze,
podpalacze, parówki, Pigmeje, pączki…
Marcello zmienia kanał.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Witamy dzisiaj w studio przewodniczącą Kampanii
„Pokochaj Menopauzę”.
MATKA: Dzień dobry.
MARCELLO: Nie wierzę.

34
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Kampania „Pokochaj menopauzę” powstała stosunkowo
niedawno, ale działa niezwykle prężnie. W swoich szeregach macie tysiące kobiet z całej
Polski.
MATKA: Dokładnie siedem tysięcy pięćset czterdzieści pięć przekwitających dziewczyn.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Pani przewodnicząca, określenie przekwitające dziewczyny
dla wielu może wydać się niestosowne.
MATKA: Pani redaktor, dlaczego? Wystarczająco długo wmawiano nam, że wraz z
menopauzą tracimy swoją kobiecość. Stajemy się nieatrakcyjne, niepotrzebne i
niewartościowe. A przecież wraz z menopauzą zyskujemy drugą młodość. Stajemy się wolne.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Pani przewodnicząca, to dość ryzykowne twierdzenie.
MATKA: Pani redaktor, kto nie ryzykuje, ten nie zmieni świata. Kampania „Pokochaj
Menopauzę” wpisuje się w szeroką tradycję ruchów feministycznych. Tak jak dla wszystkich
feministek, także dla nas najważniejsza jest wolność kobiety. Ciągle słyszymy o przykrych
dolegliwościach psychofizycznych związanych z menopauzą. A my chcemy namówić kobiety,
aby na nowo pokochały swoje ciała. Ciało po pięćdziesiątce nie może być tabu. Ciało po
pięćdziesiątce jest mądrzejsze, bogatsze o wieloletnie doświadczenia. I nie dajmy się zwieść
narzucanemu nam przez mężczyzn kanonowi piękna. Ciało po pięćdziesiątce jest wreszcie
wolne, pani redaktor. Wolne od uciążliwej i bolesnej menstruacji. Wolne od stresu
spowodowanego ryzykiem niechcianej ciąży. Menopauza otwiera drzwi do niczym
nieskrępowanej miłości.
DRUGI PAN Z TELEWIZORA: Pani przewodnicząca, czy chodzi pani o miłość fizyczną?
MATKA: Pani redaktor, chodzi mi o seks.
MARCELLO: Mamo, błagam cię, nie wymawiaj tego słowa.
MATKA: Proszę nie marszczyć czoła, pani redaktor. Kobiety po pięćdziesiątce uprawiają
seks, uprawiały i będą go uprawiać. Kobiety po pięćdziesiątce chcą spełniać swoje fantazje
erotyczne, chcą przeżywać orgazmy, dogłębne orgazmy, pani redaktor. Kobiety po
pięćdziesiątce…

10.
Wchodzi Dolores.
DOLORES: Szukasz inspiracji?
MARCELLO: Wyłącz to.

35
DOLORES: Oglądałam ją dzisiaj rano. Odważna kobieta.
MARCELLO: Błagam, wyłącz to natychmiast!
Dolores wyłącza telewizor.
DOLORES: Masz kaca?
MARCELLO: Jestem niewyspany. Całą noc pisałem. Czego się napijesz? Kawa? Herbata?
Wódka? Wino? Piwo? Sok ananasowy? Cieszę się, że przyszłaś.
DOLORES: Zawsze przychodzę.
MARCELLO: Czuję, że jestem coraz bliżej. Chyba wreszcie wiem, o co mi tak naprawdę
chodzi. Wyobrażam sobie nawet zakończenie.
DOLORES: W czym mogę ci pomóc?
MARCELLO: W czym możesz mi pomóc? Dolores, możesz pójść za mnie do pracy, możesz
przyciąć moje goyomatsu, możesz zamontować uszczelkę przy listwie podłogowej, możesz
dokończyć za mnie remont. Możesz się za mnie wyspać.
DOLORES: Czyli jesteś w dupie.
MARCELLO: Jestem. Jakie to żałosne. Największym problemem mojego pisania jest
notoryczny brak czasu. Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę.
DOLORES: Ja też nie spałam całą noc.
MARCELLO: Jak ty to zrobiłaś? Jak ty to wszystko zdołałaś urządzić, że możesz się skupić
wyłącznie na pisaniu? Podziwiam cię za to, Dolores. Jesteś niesamowita.
DOLORES: Całą noc czytałam twoją powieść.
MARCELLO: Pierwsze trzy rozdziały są do niczego. Przerobię je całkowicie. Jeszcze dzisiaj
w nocy. Ale najpierw zabiorę się za zakończenie. Myślę też o dwóch nowych postaciach.
Wyobraź sobie: para gejów, buddystów…
DOLORES: Zebrałam wszystko, co mi przez ten rok wysłałeś. Sześć rozdziałów, notatki,
nieukończone fragmenty, pomysły na kolejne wątki, cztery alternatywne epilogi. I wszystko
wydrukowałam.
Dolores wyjmuje plik papierów.
MARCELLO: To na pewno wymaga redakcji. Gruntownej redakcji. Pierwsze trzy rozdziały
możesz śmiało wyrzucić do kosza…
DOLORES: Tak łatwo bym ich nie wyrzucała. Popatrz, Marcel, trzymam w ręku dwieście
osiem stron.
MARCELLO: Aż tyle się tego uzbierało?

36
DOLORES: Kawał twojego życia.
MARCELLO: To dopiero początek. Teraz to widzę zupełnie inaczej. Główny bohater
powinien być bardziej…
DOLORES: Poczekaj, Marcel. Może zanim zaczniesz wszystko od nowa, przeczytasz to, co
do tej pory napisałeś.
MARCELLO: Nie lubię wracać do swoich tekstów.
DOLORES: Chyba chciałbyś, żeby ktoś przeczytał kiedyś twoją powieść?
MARCELLO: Przecież wysyłam ją tobie. Jesteś jedyną osobą, na której zdaniu mi zależy.
DOLORES: Marcel, ja nie jestem wydawcą.
MARCELLO: Nie jestem jeszcze gotowy.
DOLORES: A kiedy będziesz gotowy?
MARCELLO: Nie wiem… Muszę to najpierw przeczytać.
DOLORES: To przeczytaj.
Dolores kieruje się do wyjścia.
MARCELLO: I tak mnie teraz zostawisz? Z tym gównem?
DOLORES: Nie nazwałam twojej powieści gównem.
MARCELLO: Nic mi o niej nie powiedziałaś!
DOLORES: A chcesz znać moje zdanie?
MARCELLO: Tak. I chcę, żebyś była wobec mnie bezwzględna.
DOLORES: Nie wierzę w twojego bohatera.
MARCELLO: Ja za to w nikogo nie wierzę, tak jak w niego.
DOLORES: Wcale mnie to nie dziwi. Czasami mam wrażenie, że nie piszesz powieści, tylko
autobiografię.
MARCELLO: Dolores, sama mnie przekonywałaś, że pisząc, powinienem, przede wszystkim,
spoglądać w głąb siebie.
DOLORES: Rzecz w tym, że nie spoglądasz zbyt głęboko. Pielęgnujesz te swoje cierpienia,
rozterki, dylematy. Rozczulasz się nad sobą, Marcel.
MARCELLO: Tak, przyznaję. Utożsamiam się z moim bohaterem.
DOLORES: A czytelnik się z nim nie utożsamia. Twój bohater jest nieprawdziwy.
Prowadzisz go za rękę, głaszczesz go po głowie, ciągle go tłumaczysz i wszystko mu
wybaczasz. Opisujesz dorosłego faceta, a pieścisz się z nim jak z dzieckiem.
MARCELLO: Uważam, że niedojrzałość jest nadrzędną cechą mojego pokolenia.

37
DOLORES: Twój bohater skrzeczy falsetem, a ty nie pozwalasz mu przemówić pełnym
głosem. Piszczy tak cicho, że go w ogóle nie słychać.
MARCELLO: Przecież wyraźnie ci powiedziałem, że zamierzam całkowicie przepisać
głównego bohatera! Mam pełne przekonanie co do postaci drugoplanowych, ale głównego
bohatera…
DOLORES: Po co wprowadzasz tak wiele postaci?
MARCELLO: Jak to po co? Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Dolce Vita! Panorama
współczesnej Warszawy! Życie nocne! Towarzyskie i uczuciowe! Portret mojego pokolenia!
DOLORES: To jest twój autoportret, Marcel. Gdzieś w tle przewijają się jakieś figury,
sylwetki, cienie. Tych postaci nie ma, są tylko tłem dla ciebie. Traktujesz je instrumentalnie.
MARCELLO: Ty nic nie rozumiesz! Przecież to wszyscy dookoła wykorzystują mojego
bohatera. Osaczają go, stawiają pod ścianą, manipulują nim…
DOLORES: Zły, zepsuty świat.
MARCELLO: A nie jest taki? Zamknęłaś się w pokoju pełnym książek. Twoim życiowym
partnerem jest komputer. Ograniczyłaś kontakty z ludźmi do minimum. Nie wiesz, jak
wygląda dzisiejszy świat! Dzisiaj łatwiej jest iść z kimś do łóżka, niż z nim porozmawiać.
DOLORES: To ciekawe, że Don Juan tak łatwo staje się moralistą. A jak już wyrzucisz z
siebie te płomienne kazania, to uciekasz. Tylko nie wiadomo gdzie i po co. Kim jest postać tej
starszej malarki, z którą potajemnie spotyka się twój bohater?
MARCELLO: Zgaduj zgadula.
DOLORES: Naprawdę tak wyobrażasz sobie naszą relację? Naprawdę myślisz, że ta twoja
niewyremontowana kawalerka to mansarda w Paryżu? Dwoje artystów? Połączenie dusz?
MARCELLO: Jesteś okrutna, Dolores.
DOLORES: Dlaczego mówisz do mnie Dolores? Ja nie mam tak na imię.
MARCELLO: Kiedyś ci się podobało.
DOLORES: Ty mnie sobie wymyśliłeś, Marcel.
MARCELLO: Czy naprawdę uważasz, że jestem kompletnie bezwartościowy? Że nie mam
nic do powiedzenia i nie powinienem pisać?
DOLORES: Wręcz przeciwnie, musisz pisać.
MARCELLO: Po co?
DOLORES: Bo jesteś romantykiem. Niewielu was już zostało.
MARCELLO: I co ja mam z tym zrobić?

38
DOLORES: Nie wiem, nie jestem twoją psychoterapeutką.
MARCELLO: Chcę się z tobą kochać.
DOLORES: Nie, Marcel.
MARCELLO: Dlaczego? Nie jest ci ze mną dobrze?
DOLORES: Nie martw się. Akurat w tej dziedzinie nie masz sobie równych.
MARCELLO: Chcę się z tobą kochać.
DOLORES: Dzisiaj nie.
MARCELLO: No to wyjedźmy gdzieś. Muszę spędzić z tobą trochę czasu. Czuję, że tylko
przy tobie nie tracę czasu. Wezmę urlop albo załatwię sobie jakieś zwolnienie lekarskie albo
rzucę to wszystko w cholerę. Wreszcie będziemy mieli trochę czasu dla siebie. Potrzebuję
tego.
DOLORES: Tu masz wszystko, czego potrzebujesz. Po co ci kolejna fantazja? Kolejny
rozdział: podróż w nieznane ze starzejącą się artystką o pretensjonalnym imieniu Dolores.
Szukasz inspiracji? Pozmywaj naczynia.
MARCELLO: Nie rozumiem.
DOLORES: Czuję, że przez ciebie tracę swoją wolność, Marcel. A nie jestem do tego
przyzwyczajona.
MARCELLO: Przecież nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań.
DOLORES: Nieźle to sobie ułożyłeś. Tylko zapominasz o jednym elemencie w tej układance.
MARCELLO: Jakim?
DOLORES: O mnie.
Dolores wyjmuje książkę z torebki.
DOLORES: To dla ciebie. Nie musisz mi oddawać.
Dolores wychodzi.

11.
Marcel otwiera książkę, którą zostawiła mu Dolores.
MARCELLO: Widziałem najlepsze umysły mego pokolenia zniszczone szaleństwem,
głodne histeryczne nagie,

włóczące się o świcie po murzyńskich dzielnicach w poszukiwaniu wściekłej


dawki haszu,

39
anielskogłowych hipsterów spragnionych pradawnego niebiańskiego
podłączenia do gwiezdnej prądnicy w maszynerii nocy,

którzy trzęśli się w bieliźnie w nieogolonych pokojach, paląc w koszach na


śmieci swe pieniądze i nasłuchując Terroru za ścianą,

którzy marli lub noc w noc umartwiali swe torsy przy pomocy
snów, haszu, budzących zmór, wódy, chuja, i nieustających jebań,

trójwymiarowych wizji gmachów po zażyciu peyotlu, świtów podwórzowych


zielonych drzew cmentarza, opilstwa winem na szczytach dachów,
narkotycznych przejażdżek przez dzielnice witryn wśród migającej
sygnalizacji, słońca, księżyca i wibracji drzew, łoskot kubłów na śmieci i wielka jasność
umysłu,

którzy gadali bez przerwy siedemdziesiąt godzin od parku do pokoju do


baru do szpitala wariatów,

stracony batalion platonicznych gadułów skaczących z tarasów ze schodów


przeciwpożarowych z parapetów z Empire State z księżyca,

którzy pletli trzy po trzy, wrzeszcząc wymiotując szepcząc fakty i


wspomnienia i anegdoty i trzask pięścią w oko i szpitalne wstrząsy i więzienia i wojny,

którzy odpalali papierosy w bydlęcych wagonach bydlęcych wagonach


bydlęcych wagonach i przez śniegi zmierzali ku samotnym farmom w
mrok pierwszych osadników,

którzy skowyczeli klęcząc w metrze i których zwlekano z dachu powiewających


genitaliami i rękopisami,

40
którzy jebali rankiem wieczorami w różanych ogrodach na trawie parków
publicznych i cmentarzy rozpryskując nasienie na każdego kto się pojawił
i miał chęć,

którzy w ekstazie i nienasyceniu kopulowali z butelką piwa, z kochankiem,


pudełkiem po papierosach, ze świecą, wypadali z łóżka, kontynuowali na
podłodze i w przedpokoju i kończyli omdlewając na ścianie z wizją
ostatecznej cipy wydając resztkę spermy świadomości,

którzy dogadzali milionom dziewcząt roztrzęsieni o zachodzie a rano mieli


przekrwione oczy lecz byli gotowi dogadzać wschodzącemu słońcu,

którzy bazgrali całą noc tańcząc wokół wzniosłych zaklęć, które żółtym
rankiem stawały się strofami bełkotu,

którzy ciskali z dachu swoimi zegarkami głosując za Wiecznością poza


Czasem a budziki spadały im na głowy codziennie przez następnych lat
dziesięć,

którzy z rozpaczy śpiewali w oknach, darli się na całą ulicę,


tańczyli boso na rozbitych szklankach od wina, wypróżniali whisky i jęcząc rzygali do
zakrwawionego kibla, ryk w ich uszach i gwizdy gigantycznych lokomotyw,

którzy jechali przez kraj siedemdziesiąt dwie godziny by stwierdzić czy ja


miałem widzenie czy ty miałeś widzenie czy on miał widzenie, by
odszukać Wieczność,

by odnowić składnię i rytm ubogiej ludzkiej prozy i trzęsąc się ze wstydu


stanąć przed tobą niemo i mądrze, odpędzani lecz pełni wiary że dusza
podda się rytmowi myśli w swej obnażonej i bezkresnej głowie,

z wyciętym z ich własnych ciał absolutnym sercem poematu życia godnym

41
spożywania nawet przez lat tysiąc

wizje
omeny
halucynacje
cuda
ekstazy
sny
adoracje
olśnienia
przełomy
uniesienia i ukrzyżowania
odurzenia
rozpacze
wrzaski i samobójstwa
umysły
nowe miłości

pokolenie szaleńców

Marcello wyje.

12.
Wchodzą Paula i Szef w stroju trapera.
SZEF: Czuwaj, druhu!
MARCELLO: Witaj Kajetan!
SZEF: Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc
bliźnim i być posłusznym Prawu Harcerskiemu.
PAULA: Dzień dobry.
MARCELLO: Jakże miło cię widzieć, dzisiaj, w ten dzień wolny od pracy, u mnie, w moim
domu, zwłaszcza po naszej krzepiącej rozmowie przez telefon. Chcesz rozmawiać o Banku
ABCD S.A.?

42
SZEF: Daj spokój, druhu. Przyszedłem rozmawiać o poważnych sprawach. Wyciągaj plecak.
MARCELLO: Jaki, kurwa, plecak?
PAULA: Niech pan wyciągnie.
SZEF: Dobry plecak to podstawa, druhu. A teraz skup się, bo nie będę powtarzał. Pakuj:
finkę, niezbędnik, manierkę, siennik, saperkę, pałatkę…
MARCELLO: Pałatkę?
PAULA: Płaszcz przeciwdeszczowy. Niech pan cokolwiek weźmie, to nie ma znaczenia…
MARCELLO: Już pakuję pałatkę. A jakie zadanie wyznaczył mi dziś druh drużynowy?
SZEF: Marcel, bracie, przecież ja się wygłupiam z tym harcerstwem. Serce mi się raduje na
twój widok, ty mój wrażliwcu kochany. Od razu o tobie pomyślałem. Ty kochasz świat,
bracie. Zabieram cię na wędrówkę.
PAULA: Miał bardzo ciężki tydzień. Drugą dobę nie śpi. No i go dopadło…
MARCELLO: Skarbie, a powiesz mi, gdzie się twój… tatuś czy wujek wybiera?
SZEF: Paula idzie z nami! To jest cud dziewczyna! Piechurka na medal!
MARCELLO: Kajetan, kurwa, gdzie ty chcesz iść?
SZEF: Kajtek mi mów. Co ty tak oficjalnie? W Bory idziemy! W Tucholskie. Już ci trasę
pokazuję. (wyciąga telefon) 377 kilometrów. W dziesięć dni dojdziemy. Kierunek na
Bydgoszcz. Zapamiętałeś? (miażdży nogą telefon) Już nam nie będzie potrzebny…
MARCELLO: Kajetan, kurwa…
SZEF: (wyciąga kompas) Ze mną nie zginiesz.
MARCELLO: Co ty tak stoisz? Twój stary jest kompletnie naćpany!
Szef przekopuje plecak.
SZEF: Wiedziałem… Nigdzie jej nie ma… Zapomniałem… Nie wzięliśmy… Spadnie
większy deszcz i po nas…
MARCELLO: Kajetan, usiądź, zrobię ci kawy…
SZEF: Hubka… Jak my ogień rozpalimy bez suchej hubki?
PAULA: Spokojnie, po drodze będziemy mijać tysiące drzew. Zerwę hubkę, rozpalimy
ognisko. Spokojnie…
SZEF: Paula, jesteś dla mnie całym światem.
Paula i szef zaczynają się namiętnie całować. Marcello przygląda im się w milczeniu.
SZEF: Komu w drogę, temu czas.
MARCELLO: A idźcie w cholerę, ja się stąd nie ruszam.

43
SZEF: Ile razy ci dupę przed klientem ratowałem? Ile razy cię kryłem? Wstawaj, Marcel!
Bierz plecak i wkładaj trapery. Wędrujemy! Lewa, lewa, lewa, prawa, lewa…
PAULA: Niech pan włoży buty. Dojdziemy do Placu Konstytucji i mu przejdzie.
SZEF: Paula… Paula… Ręka… Podaj mi rękę… Nie czuję… Nic nie czuję…
Szef zaczyna się rozbierać.
PAULA: Mam w torbie xanax. Niech pan mi poda dwie tabletki. I szklankę wody.
SZEF: Nie chcę… Żadnej chemii… Koniec z tym… Marcel, podaj mi rękę… Otwórzcie
okno… Duszno mi… Nie mogę przez to oddychać… Hugo Boss… Made in Bangladesh…
Bez parabenów… Z kwasem hialuronowym i Omega 3… Bez konserwantów…
Pseudoefedryna… Pseudonikotyna… Placebo, kurwa… Trzy w jednym… O spowolnionym
uwalnianiu… Olej napędowy… Z pierwszego tłoczenia… 100% natury… Wszystko gówno,
Marcel… Tego nie ma… Pompujemy balon, Marcel… Mnie nie ma… Ciebie nie ma… Złap
mnie mocniej… W Bory, kochani… Borów nam trzeba… Twarzą w igliwie… W mech…
Podaj mi ziemi… Tam, z tego kwiatka…
PAULA: On nie odpuści. Niech pan poda garstkę ziemi. Garstka wystarczy.
Marcel podaje. Szef wsmarowuje ziemię w twarz.
PAULA: Nie wkładaj do buzi, Kajetan. Znowu się zakrztusisz.
SZEF: Nic nie czuję… Nic nie ma… Gdzie ja jestem?... Daj mi coś… Muszę się czegoś
złapać…
PAULA: Niech mu pan coś poda. Cokolwiek. Może być ta miska. Niech pan nie myje.
Brudna lepsza.
Marcello podaje miskę.
SZEF: Twarda… Zimna… Brudna…
PAULA: Połknij i popij. A teraz się połóż.
Szef kładzie się do łóżka z miską przy piersi.

13.
MARCELLO: Ile ty masz lat?
PAULA: Jak go poznałam miałam piętnaście.
MARCELLO: A kiedy go poznałaś?
PAULA: We wrześniu.
MARCELLO: I tak sobie razem ćpacie, tak?

44
PAULA: Czasem spalę z nim blanta, ale białego nie tykam.
MARCELLO: Zdajesz sobie sprawę, dziecko, że ten facet mógł tu wykitować? Co on wziął?
PAULA: Proszę pana, Kajetan miał atak paniki. Od tego się nie umiera. Z tego co wiem,
zażywa czasem kokainę. Ale fazuje z ziemią tylko jak się przepracuje.
MARCELLO: Zażywa kokainę? Dziewczyno, jakich ty słów używasz!
PAULA: Niech mi pan nie mówi, że pan nie próbował kokainy.
MARCELLO: Ja jestem dorosły! A ten mężczyzna mógłby być twoim ojcem!
PAULA: Ale nie jest.
MARCELLO: Ty wiesz, że on ma żonę?
PAULA: I?
MARCELLO: Ty mała zdziro! Wchodzisz w tych swoich kolorowych trampkach między
męża i żonę! Niszczysz…
PAULA: Ej, stary, chyba się zagalopowałeś! Bardzo ci dziękuję, że Kajetan może przekimać
godzinę w twoim łóżku. Zaraz mu przejdzie, zadzwonię po taksówkę, zostaniesz sam i
będziesz mógł dalej dzień święty święcić.
MARCELLO: Daj mi swój telefon! Dzwonię do twoich rodziców! No dawaj! Nie? To
dzwonię na policję, proszę bardzo.
PAULA: A dzwoń. Kajetan ma pewnie w kieszeni ze dwa gramy, to go zgarną. Pozwól, że ja
w tym czasie odrobię lekcje.
Paula wyciąga książki i zaczyna odrabiać lekcje. Milczenie.
MARCELLO: Zrobić ci kakao?
PAULA: Szklanka wody wystarczy, dziękuję.
MARCELLO: Chodzisz do szkoły?
PAULA: Nie, sprzedaję sznurówki pod Rotundą.
MARCELLO: Czego się uczysz?
PAULA: Słuchaj, chętnie bym pogawędziła, ale mam jutro sprawdzian z biologii.
MARCELLO: A co teraz przerabiacie na biologii?
PAULA: Mózg, wujku.
MARCELLO: Jak go poznałaś?
PAULA: Podjechał pod szkołę i zwabił mnie garścią cukierków.

45
MARCELLO: Paula, jesteś normalną, zdrową dziewczyną. Nie musisz się wozić z tym
popapranym dziadem. Na pewno jest jakiś… Robert albo Janek, z którym mogłabyś
normalnie spędzać czas.
PAULA: Jakoś ani Robert ani Janek mnie nie kręcą.
MARCELLO: Paula, ty masz szesnaście lat. Powinnaś teraz chodzić z kimś za rękę po parku,
przytulać się na ławce, uczyć się gry na gitarze, jeździć na rolkach albo na łyżwach, ratować
pandy, czytać „Buszującego w zbożu”, prowadzić pamiętnik, pojechać autostopem nad
morze… Dziecko, świat należy do ciebie!
PAULA: Wujku, a pamiętasz swój pierwszy raz?
MARCELLO: Paula, no pewnie, że pamiętam. Tego się nigdy nie zapomina. Moi rodzice
poszli na imieniny do cioci Donaty. Miałem wolną chatę. Wypożyczyłem „Dirty Dancing” na
wideo. Kupiłem czerwoną Sophię Melnik. Siedziałem i czekałem. Anka przyszła w chabrowej
sukience. Patrick Swayze całował Jennifer Grey a ja całowałem Ankę… Czułem, że to jest ten
moment. Że to jest dziewczyna, której ufam. Przed którą mogę się otworzyć. To było piękne.
PAULA: Zapaliliście świece zapachowe?
MARCELLO: Tak, chyba tak… Na pewno zapaliłem świece.
PAULA: Widzisz wujku, właśnie tego chciałam uniknąć.
MARCELLO: I dlatego wolałaś żonatego faceta pod czterdziestkę?
PAULA: Wolałam uniknąć żenującej sytuacji. Dwa pokraczne ciała, niezdarne ruchy, wstyd i
przedwczesny wytrysk. I to wszystko przy jakiejś tandetnej pościelówie. A tak przynajmniej
jedno z nas wiedziało, jak się do tego zabrać.
MARCELLO: Ładnie to sobie wymyśliłaś. Poćwiczę sobie na ogierze.
PAULA: Dlaczego, wujku, sprowadzasz wszystko do poziomu łóżka? A może ciebie też kręci
dziewczynka w kolorowych trampkach? Wiesz jak to jest ukrywać się przed całym światem?
Jak chcesz zadzwonić, ale wiesz, że nie możesz, bo odbierze jakaś obca baba? Jak kelner w
knajpie pyta, co dla córeczki? Zero perspektyw. Więc bardzo cię proszę, wujku, wsadź sobie
te swoje zapachowe świeczki głęboko w dupę i pozwól, że zajmę się budową mózgu, bo się
zaraz rozpłaczę.
Milczenie.
MARCELLO: Muszę zadzwonić.

14.

46
Wchodzi Emma.
MARCELLO: Chciałem ci powiedzieć, że cię kocham.
EMMA: Stało się coś?
MARCELLO: Zdecydowałem się. Przeprowadzam się do ciebie.
EMMA: Kiedy?
MARCELLO: Dzisiaj. Już dzisiaj przenocuję w twoim mieszkaniu.
EMMA: Cieszę się.
MARCELLO: Kocham cię. Jutro po pracy podejdę do spożywczaka i przyniosę kilka pudeł.
Spakuję książki.
EMMA: Tylko się nie przedźwigaj.
MARCELLO: Myślę, że w ciągu tygodnia uwinę się ze wszystkim. Poproszę Marka i Darka,
żeby pomogli mi przewieść stół. Wiem, że go nie lubisz, ale ja przy nim piszę. Nie będzie ci
przeszkadzał?
EMMA: Pewnie, że nie. Bierz wszystko, co ci jest potrzebne.
MARCELLO: Nie, nie wezmę stołu. Nie chcę ci zagracić mieszkania.
EMMA: Marcel, przywieź stół. Wiem, że jest dla ciebie ważny.
MARCELLO: Ty jesteś dla mnie ważna. A pisać mogę gdziekolwiek. Jak się ma coś do
napisania, to można pisać wszędzie.
EMMA: Chcę żebyś pisał.
MARCELLO: A ja chcę z tobą być. I chcę mieć z tobą dziecko.
EMMA: Marcel, czy coś się stało?
MARCELLO: Kocham cię. Możemy mieć chłopca. Albo dziewczynkę. Jedno, dwoje, troje.
Ile chcesz?
EMMA: Na początek jedno chyba nam wystarczy.
MARCELLO: Niech sra, rzyga i budzi nas w środku nocy. Chcę tego. Będę prasował
pieluchy.
EMMA: Marcel, będziemy używać Pampersów.
MARCELLO: Mogą być Pampersy. I chcę się z tobą ożenić.
EMMA: Nie musisz.
MARCELLO: Ale ja tego chcę. Chcę, żebyś była moją żoną.
EMMA: Marcel, nie musisz tego dla mnie robić. Ja naprawdę nie potrzebuję tego cyrku.

47
MARCELLO: Ale ja potrzebuję. Chcę, żebyś miała pewność. Halo?... Halo?... Halo? Jesteś
tam?
EMMA: Jestem, jestem.
MARCELLO: Ty płaczesz?
EMMA: Nie, no co ty.
MARCELLO: Przecież słyszę, że płaczesz. Jeśli nie chcesz, to nie musimy brać tego ślubu.
Emma, dlaczego ty płaczesz?
EMMA: Przecież ci, kurwa, mówię, że nie płaczę! Czy ty zawsze musisz wiedzieć lepiej?
MARCELLO: Kocham cię.
EMMA: Ja też cię kocham.
MARCELLO: Przyciąłem nasze goyomatsu.
EMMA: Nie przesadzaj z nawozem, bo przepalisz korzenie.
MARCELLO: Jak pogoda?
EMMA: Ciepło, tylko trochę wieje.
MARCELLO: Mam nadzieję, że wypoczniesz. I wcale nie muszę wiedzieć, z kim tam jesteś.
Jak wrócisz, będę na ciebie czekał w naszym mieszkaniu. Halo?... Jesteś tam?
EMMA: Muszę kończyć.
MARCELLO: Pamiętaj, że cię kocham.
EMMA: Pa.
Emma wychodzi. Marcello zaczyna się pakować.
PAULA: Sorry, wujku, muszę na głos, bo nie zapamiętam. Płat czołowy, płat ciemieniowy,
płat potyliczny, płat skroniowy, pień mózgu, móżdżek… Gdzie ty się wybierasz, wujku?
MARCELLO: Akcja ewakuacja. Ocuć swojego ogiera. Zamykam ten lokal.

15.
Wchodzą Marek i Darek z niewidzialną uszczelką w rękach.
MAREK: Cześć Marcel.
DAREK: Cześć Marcel.
PAULA: Dzień dobry.
MARCELLO: Cześć chłopaki. Właśnie wychodzę.
MAREK: Mamy coś dla ciebie.
DAREK: Mamy coś dla ciebie i chcemy ci to podarować.

48
MARCELLO: Co znowu?
DAREK: Mamy dla ciebie uszczelkę.
MAREK: Mamy dla ciebie uszczelkę i chcemy ją zamontować.
MARCELLO: To wspaniale. Tylko ja już tu nie mieszkam. Tego już nie ma. To jest moja
przeszłość.
MAREK: Przeszłość to serce.
DAREK: Teraźniejszość to pięść.
MAREK: Przyszłość to mózg.
PAULA: Układ limbiczny: pomiędzy pniem mózgu i podwzgórzem a korą nową.
Kontroluje emocje i popędy organizmu, pamięć ruchów, konsolidacja pamięci… Nigdy tego
nie zapamiętam.
MARCELLO: Mózg, uszczelka i ogier wychodzą. Marcel też wychodzi. Koniec widowiska.
DAREK: Zanim włożysz czapkę, umyj włosy, Marcel.
MAREK: Darek chciał powiedzieć, że zanim zacznie się coś nowego, warto skończyć to, co
się zaczęło.
MARCELLO: A róbcie, co chcecie. Macie pół godziny.
MAREK: Przepraszam panią, przydałaby nam się pomocna dłoń.
PAULA: Mózg mi już paruje. Chętnie pomogę.
Marek, Darek i Paula montują niewidzialną uszczelkę. Marcello chwilę im się przygląda.
MARCELLO: Co to, kurwa, jest? Teatr pantomimy Henryka Tomaszewskiego? Słuchajcie, ja
miałem naprawdę bardzo ciężki dzień…
DAREK: Marcel, montujemy uszczelkę do listwy podłogowej.
MAREK: Uszczelka zabezpieczy przed wilgocią.
DAREK: Zabezpieczy przed wilgocią i zamaskuje nierówną podłogę.
MARCELLO: Jaka, kurwa, uszczelka? Nie ma żadnej uszczelki! Uszczelka to jest konkretny
przedmiot! Proszę, to jest moja ręka! Ruszam ręką! Moja ręka jest posłuszna!
MAREK: W czym twoja ręka podobna jest do kopyta osła?
DAREK: Kiedy biała czapla stoi na śniegu, ma inny kolor.
PAULA: Dobre…
MARCELLO: Nie, to nie jest dobre! To jest bez sensu! BEZ SENSU!!!
Marcello łamie listwy przypodłogowe.
DAREK: Popatrz Marek, na chwilę się uwolnił.

49
PAULA: Chcesz xanax, wujku?
MARCELLO: To nie ma sensu…
MAREK: By wznieść dom, budujesz ściany.
DAREK: Wstawiasz w nie drzwi i okna.
MAREK: Ale użyteczność domu jest w pustej przestrzeni.
MARCELLO: Co ja mam robić?...
MAREK: Mnich zwraca się do mistrza. „Właśnie przybyłem do tego klasztoru. Poucz mnie,
proszę”.
DAREK: „Czy zjadłeś swoją porcję ryżu?”
MAREK: „Tak, zjadłem”.
DAREK: „A więc idź i umyj miskę”.
SZEF: Twarda… Zimna… Brudna…
MAREK: O, ten pan to chyba dawno nie mył miski.
PAULA: Tego to ja już nie ogarniam.
DAREK: Chodź, Marek, powinniśmy już iść.
MAREK: Darek, powinniśmy zaopiekować się Marcelem.
DAREK: Marek, ty nie widzisz, że on jest w pełnym procesie? Chodź, idziemy.
MAREK: Cześć, Marcel.
DAREK: Cześć, Marcel. Jakby co, jesteśmy u siebie.
Marek i Darek wychodzą.
PAULA: Po co się tak denerwujesz, wujku? To już nie potrwa długo.
Szef zaczyna wymiotować do miski.
PAULA: Oj Kajetan, wstajemy, wstajemy. Jeszcze łóżko wujkowi zapaskudzisz. Idziemy do
kibla.
SZEF: Daj mi rękę, Paula… Podaj mi rękę…
Paula i Szef wychodzą do ubikacji.

16.
Wchodzi Matka.
MATKA: śpiewa Idzie niebo ciemną nocką
Ma w fartuszku pełno gwiazd
Gwiazdki świecą i migocą

50
Aż wyjrzały ptaszki z gniazd
Jak wyjrzały zobaczyły
To nie chciały więcej spać
Grymasiły, marudziły
Żeby im po jednej dać
MARCELLO: Gwiazdki nie są do zabawy
Pani nocka będzie zła…
MATKA: Czego ty chcesz, Marcel?
MARCELLO: Gwiazdki z nieba, mamo.
MATKA: Jak miałeś pięć lat nie chciałeś jeść jabłek, Marcelku. Chciałeś tylko banany. Ciocia
Donata pojechała do Peweksu do stolicy. I dostałeś banana. Ale nie zjadłeś go nawet do
połowy. Chciałeś ananasa. Jak poszedłeś do szkoły, to zbierałeś historyjki z gumy Donald. A
jak już miałeś najwięcej historyjek na osiedlu, to je wszystkie podarłeś i wyrzuciłeś przez
okno. Jak konfetti. Miałeś chomika, chciałeś świnkę morską. Dostałeś rolki, chciałeś
deskorolkę. Masz dziewczynę, zachciewa ci się panienek. Chcesz gwiazdki z nieba, a za
chwilę poprosisz o księżyc.
MARCELLO: Chcę do mamy.
MATKA: Nie ma już mamy.
MARCELLO: A gdzie jest mama?
MATKA: Mama wyjeżdża. Wiesz, że mama nigdy nie była nad morzem?
MARCELLO: Przecież każdy był nad morzem.
MATKA: A mama nie. Twojemu ojcu wystarczał wypoczynek na działce u cioci Donaty. I
mama każdy urlop spędzała na działce. A teraz mama chce zobaczyć morze.
MARCELLO: Ja pojadę z mamą nad morze.
MATKA: Nie trzeba, Marcelku. Mama ma już towarzystwo.
MARCELLO: Mama jedzie z tatą?
MATKA: Mama jedzie z panem Sobiesławem. Pamiętasz pana Sobiesława? Pan Sobiesław
prowadził warsztat samochodowy na rogu Wolności i Żmichowskiej.
MARCELLO: Mama ma romans z panem Sobkiem!
MATKA: Romans… Jakich ty staroświeckich słów używasz, Marcelku. Czy wszystko trzeba
nazywać? Po prostu dwoje ludzi w odpowiednim czasie i miejscu. A poza tym, z twoim
ojcem nie uprawiałam seksu, od kiedy Kwaśniewski został prezydentem.

51
MARCELLO: Mama i tata przytulają się i wtedy bocian przynosi dzieci.
MATKA: Nie bądź zazdrosny o Sobiesława. Sobiesław jest tylko kierowcą. Zawiezie mamę
nad morze, a potem mama pójdzie już sama.
MARCELLO: Gdzie ty się wybierasz?
MATKA: W długą podróż brzegiem morza. Wyruszam z Łeby. A potem przez Niemcy do
Danii, do Skagen. Następnie Francja. Krótki postój w Calais, potem Brest, Coruña, Porto. W
Gibraltarze będzie nas już całkiem sporo. Andaluzyjskie szkutniczki wybudują z nami łódź.
Potem Maroko. Tanger i Casablanca. Bardzo liczę na kobiety Maghrebu. Dakar. Monrovia.
Libreville. Na Przylądku Igielnym chwilę odpoczniemy i pójdziemy dalej.
MARCELLO: Mamo, nie podoba mi się ta bajka.
MATKA: Włącz jutro telewizor, a usłyszysz apel naszej Kampanii. Jutro miliony
przekwitających dziewczyn z całego świata wyruszą nad morze, żeby się uwolnić.
MARCELLO: Nie odgrzejesz mi buraczków?
MATKA: Przez tyle lat byłam matką, że zgubiłam siebie. Budziłam się i byłam matką, szłam
po zakupy i byłam matką, byłam matką w kościele, u kosmetyczki, na poczcie. A jak się
wyprowadziłeś z domu, to w nocy przynosiłam ojcu kubek ciepłego mleka i śpiewałam mu
kołysanki. Popatrz na moje piersi. Już nie mam siły ich dźwigać. Nie mogę już dłużej karmić.
MARCELLO: Mamo, usiądź. Ja odgrzeję buraczki. A może wolisz na zimno?
MATKA: Przygniotłam cię swoimi piersiami. Nie umiałam cię wychować. Przepraszam cię,
Marcel.

17.
Ojciec wjeżdża na wózku inwalidzkim. Prowadzi go pielęgniarka.
OJCIEC: Nic mi nie jest.
MARCELLO: Mamo, kiedy wrócisz?
Matka wychodzi.
OJCIEC: Poradzimy sobie bez mamy. Pani Beato kochana, pani postawi zakupy na stole.
Szampanskoje Igristoje do zamrażarki wkładam, śledzika na półmiski, podwawelską na
plasterki, a ogóreczki na ćwiarteczki. A cebulkę by pani posiekała? Czy ja o za dużo proszę?
PIELĘGNIARKA: W życiu jak na pustyni: oazy, miraże.
OJCIEC: Z nieba mi pani spadła, pani Beato. A teraz balony, łańcuchy, serpentyny, konfetti.
Co tak stoisz, Marcelku? Usiądź sobie wygodnie, tata Sylwestra przygotuje.

52
MARCELLO: Sylwester, syfilis, sylikon, symbioza, syfon, synekdocha, symulant, synek…
OJCIEC: Synek, nic się nie martw. Nic mi nie jest. Zaraz cię ojciec tańczyć nauczy.
MARCELLO: A nie za wcześnie na tego Sylwestra, tato?
OJCIEC: Marcelku, ja mam sześćdziesiąt sześć lat. Co ja mam do grudnia czekać?
Sześćdziesiąt sześć lat! Coś mi się od życia należy. Pani Beato, to co? Na lewą nóżkę?
PIELĘGNIARKA: Za drzewa, z których zrobią nasze trumny – oby rosły jak najdłużej!
MARCELLO: Na zdrowie, tato.
Marcello pakuje walizkę.
OJCIEC: No jak to tak? Wychodzisz? Przed dwunastą?
MARCELLO: I tak już jestem spóźniony.
OJCIEC: Synek, kiedy myśmy ostatnio Sylwestra razem spędzali?
MARCELLO: Nie pamiętam.
OJCIEC: Jestem stary, ale jary! Sylwester będzie na tysiąc fajerek! Marcel, my nadrobimy! Z
nowym rokiem, nowe życie! Pani Beato, to co? Na prawą nóżkę?
PIELĘGNIARKA: Życie jest jak butelka, tylko niemożliwie wielka.
OJCIEC: Marcelku, uściskaj mnie. Nie wstydź się. Nic mi nie jest! No, ucałuj ojca.
MARCELLO: Ojca się nie całuje. Ojciec drapie i śmierdzi.
OJCIEC: Przecież ci mówię, że nic mi nie jest. Zawstydził się chłopak przy damie! Wcale mu
się nie dziwię, pani Beato. Przy takim biuście to aż strach umierać.
PIELĘGNIARKA: Życie jak zdrapka – wymaga pazura.
OJCIEC: Marcel, posłuchaj ojca swego jak siebie samego: z kobietami wielka bieda, lecz bez
kobiet żyć się nie da! Ja tę twoją dziewczynę bardzo szanuję, ale ty synek się w życiu nie
ograniczaj! Dmuchaj ile wlezie, ale jedną kochać musisz! Kochaj aż do krwi, a jak cię zmęczy
to się nie wahaj: rzuć szmatę i zapomnij. Tylko nie rozpamiętuj. Nigdy nie rozpamiętuj. A co
ty taki markotny?
MARCELLO: Zmęczony jestem.
OJCIEC: Przecież ci mówię, że nic mi nie jest. No chodź tu do ojca, opowiesz co u ciebie
słychać. Piszesz ciągle te swoje romanse? Przeczytałbyś ojcu. Jak byłeś mały, to nam zawsze
swoje wierszyki czytałeś. To jest, pani Beato, poeta. Pani się nie śmieje, pani Beato, to jest
autor. Lubisz pisać, Marcel?
MARCELLO: Piekarz piecze, pisarz pisze, a listonosz listy nosi.

53
OJCIEC: Jeśli lubisz, to pisz. Nic innego nie rób. Babę rzuć, pracę w cholerę i skup się na
tym, co lubisz. Życie trzeba lubić. Prawda, pani Beato?
PIELĘGNIARKA: Życie jest jak zupa: pierwsze łyżki są za gorące, ostatnie za zimne.
OJCIEC: Uśmiechnij się, Marcel, do życia! Nic mi nie jest! Pieniędzy ci nie brakuje? Ty się o
pieniądze nie martw. Ja ci dam pieniądze. Ile chcesz? Dom sprzedam, lokatę zlikwiduję, a ty
będziesz siedział, pisał i winogrona zajadał. Czego się dla dziecka nie robi? Tylko dziecka
sobie nie rób, Marcel. Ty się na dziecko nie daj nabrać. Dzieci to jedno wielkie kłamstwo! O
sobie myśl. Z nikim się nie dziel, bo na tym świecie nikt się z tobą niczym nie podzieli.
PIELĘGNIARKA: Co nie boli, to nie życie, co nie przemija, to nie szczęście.
OJCIEC: Pani Beato, to na trzecią nóżkę? Pijemy, Marcel. Rybka lubi pływać. A pamiętasz
synku jak razem na ryby jeździliśmy? Szczupak nam podbierak przegryzł. Obaj z pomostu do
jeziora wpadliśmy. A kto cię spławik zakładać nauczył? No kto? Tatuś.
MARCELLO: Jaki szczupak? Jaki podbierak? Jaki spławik? Tato, myśmy nigdy nawet nad
jeziorem nie byli.
OJCIEC: Jak nie byliśmy, jak byliśmy? Co roku jeździliśmy.
MARCELLO: Na mnie już czas.
OJCIEC: Marcel, synek… My jeszcze nadrobimy! Zaraz na ryby pojedziemy!
MARCELLO: Szczęśliwego nowego roku, tato.
OJCIEC: Poczekaj! Nic mi nie jest! Nic się nie martw! Stój, mówię! Stój gnoju, jak ojciec
mówi! Nie wyjdziesz stąd przed dwunastą! Rozwydrzony gówniarz… Nic mi nie jest…
Ojciec umiera.
PIELĘGNIARKA: Spieszmy się kochać ludzi. Tak szybko odchodzą.

18.
Wchodzi Pan z Zakładu Pogrzebowego. Pakuje ciało ojca w czarny worek.
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO: Panie Marcelu, trudno znaleźć słowa, by opisać to,
co pan teraz czuje. Jest pan oszołomiony, zrozpaczony i dogłębnie samotny. Chce pan usiąść?
Po co? Przecież i tak pan nie usiedzi z nerwów. Szklanka wody? Czymże jest woda w obliczu
tak wielkiej tragedii? Zastanawia się pan, czego nie zdążył powiedzieć ojcu. Za co przeprosić,
za co podziękować. Śmierć ojca przychodzi nagle i nigdy nie jesteśmy na nią przygotowani.
Pozostaje pustka i pytania: dlaczego? Po co? Co dalej? Cześć, Beata.
PIELĘGNIARKA: Cześć, Robert.

54
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO: Pan zadaje sobie pytania fundamentalne, ja niestety
zmuszony jestem dopełnić przykrych formalności.
Wyciąga z teczki kartotekę.
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO: Godzina zgonu. Panie Marcelu, byłby pan łaskaw,
powiedzieć mi, o której godzinie pański ojciec nas opuścił?
MARCELLO: …
PIELĘGNIARKA: Wpisz 23.42.
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO: Przyczyna zgonu? Czy ojciec na coś chorował?
MARCELLO: Nie wiem.
PIELĘGNIARKA: Rak mózgu. Pan Donald nie chciał syna obarczać tą wiedzą.
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO: Rok urodzenia?
MARCELLO:…
PIELĘGNIARKA: Ile tata miał lat?
MARCELLO: Tata?
PIELĘGNIARKA: Pan Donald.
MARCELLO: Sześćdziesiąt… Nie… Sześćdziesiąt cztery.
PIELĘGNIARKA: A nie siedemdziesiąt trzy?
MARCELLO: Nie wyglądał na tyle.
PIELĘGNIARKA: Siedemdziesiąt trzy. Niech mi pan wierzy, ja mam oko.
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO: Wpisuję siedemdziesiąt trzy. Pani Beata ma
doświadczenie. Wzrost. Tata był wyższy, czy niższy od pana?
MARCELLO: Kiedyś był wyższy… A potem jakby mniejszy. Coraz mniejszy.
Pielęgniarka wyciąga miarkę.
PIELĘGNIARKA: Pomóż mi, Robert. Chłopak jest w szoku.
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO: Pan wybaczy, panie Marcelu. Będziemy delikatni.
Pan z Zakładu Pogrzebowego podnosi ojca z wózka. Pielęgniarka mierzy go centymetrem.
PIELĘGNIARKA: Sto siedemdziesiąt osiem.
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO: Kolor oczu?
MARCELLO: Nie pamiętam.
PIELĘGNIARKA: Robert, ja mogę sprawdzić.
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO: Beata, nie wypada. Pan Marcel ma piękne piwne
oczy. Pewnie po ojcu. Co mamy dalej… Hobby?

55
MARCELLO: Hobby… Może wędkarstwo?
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO: Bardzo dobrze. Świetnie pan sobie radzi, panie
Marcelu. Następna pozycja…
PIELĘGNIARKA: Robert, pozwolisz mi?
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO: To zależy od pana Marcela.
PIELĘGNIARKA: Bo ja, panie Marcelu, piszę książkę… Nawet tytuł już mam. „Przychody i
odchody. Wspomnienia młodej pielęgniarki”. Bo ja na co dzień zajmuję się tranzytem.
Odprowadzam, żegnam… Tylu ciekawych ludzi spotykam. A pana Donalda to ja szczególnie
polubiłam. Ja bym go chciała umieścić. Czy ja też bym mogła kilka pytań zadać, zanim
Robert do swojej kartoteki wróci?
MARCELLO: Nie wiem, czy będę umiał…
PIELĘGNIARKA: Na początek zawsze pytam o miłość. Moim zdaniem w życiu liczą się
tylko trzy rzeczy: miłość, miłość i miłość. Czy tata kochał?
MARCELLO: Tata bardzo kochał mamę. Byli ze sobą całe życie. Tata kupował mamie
gerbery, bo mama lubiła gerbery. Jak się kłócili, to potem tata zawsze całował mamę w rękę.
Myślę, że się kochali.
PIELĘGNIARKA: Byłam tego pewna. Kolejne pytanie. Życie zawodowe. Czy był spełniony?
MARCELLO: Prowadził sklep metalurgiczny. Ludzie go szanowali. Nikt nie wiedział o
śrubkach tyle co on. Tata wszystko zawdzięczał swojej ciężkiej pracy. Zbudował dom,
zasadził drzewo w ogródku, spłodził syna. Myślę, że był spełniony.
PIELĘGNIARKA: Rodzina. Jakim był ojcem?
MARCELLO: Miał dobre chęci. Czasem zabierał mnie na spacer do lasu. Razem deptaliśmy
żuki gnojaki. Ale tata nie chciał, żebym został leśniczym. Myślę, że był dobrym ojcem.
PIELĘGNIARKA: Robert, żuki przez „rz”, czy „ż” z kropką?
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO: Beata, zamęczasz pana.
PIELĘGNIARKA: To już ostatnie pytanie. Czy tatuś był szczęśliwym człowiekiem?
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO: Beata, do rana stąd nie wyjdziemy.
PIELĘGNIARKA: Robert, ja się staram ocalić człowieka przed zapomnieniem.
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO: Ty nie widzisz, że tymi swoimi pytaniami, tylko
zaciemniasz obraz?
PIELĘGNIARKA: A ty nie widzisz nic poza liczbami.

56
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO: Zawsze uważałem, że jesteś zbyt sentymentalna do
tej roboty.
MARCELLO: Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem…

19.
MARCELLO: Szczęśliwego nowego roku! Dobry wieczór panowie i panie. Oto pierwszy
sylwester tego lata. 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm. I przyszła
wolność. Pamiętacie lato ‘89? Wszyscy w głowach mieli tylko jedno. Okrągły stół? Wolne
wybory? Wąsy Lecha Wałęsy? Gówno! Wszyscy w głowach mieli utwór
brazylijsko-francuskiego zespołu Kaoma. I wszyscy tańczyli wężyka. Wężyk. Tato,
poprowadzisz wężyka? Pani Beato, pani zaparkuje ojca tutaj, w tym miejscu. Patriarcha
będzie nam przewodził, ale to pani będzie sternikiem. Wszystko w pani rękach, pani Beato.
PIELĘGNIARKA: Chcę być na tym balu, na tym balu nad balami, na tym balu na tej sali, na
tej sali nad salami.
MARCELLO: Ustawienie w wężyku, proszę państwa, nigdy nie jest przypadkowe. Idealny
wężyk jest różnorodny, a między tancerzami musi zaiskrzyć. Nie chciałbym, żebyście się
nudzili, będziemy tańczyć dopóki nam starczy sił. Kto będzie trzeci w wężyku? Proszę
państwa, harcmistrz piaru i reklamy, Kajetan!
Wchodzi Szef.
SZEF: Dzisiejszy dzień puszczamy w niepamięć, Marcel. A jutro o 9 chcę mieć na swoim
biurku gotowy projekt kampanii Banku ABCD S.A.
PIELĘGNIARKA: Na takiego mężczyznę jak pan czekałam całe życie. Beata, miło mi.
MARCELLO: Cztery, pięć, sześć. Trzy gracje. Kobiety mojego życia! Lena, Emma i Dolores!
Wchodzą Lena, Emma i Dolores.
LENA: A więc to tu… A więc to tak… A więc jednak… Wężyk.
EMMA: Szczęśliwego nowego roku, Marcel.
DOLORES: Mam na imię Agnieszka.
MARCELLO: Pięknie razem wyglądacie. Panie Robercie, kolej na pana. Siódemka to
szczęśliwa liczba.
PAN Z ZAKŁADU POGRZEBOWEGO: Panie Marcelu, to piękna i wzniosła konsolacja.
Czuję się zaszczycony, biorąc w niej udział.
LENA: A kto zmarł?

57
MARCELLO: Przed państwem, z numerami osiem i dziewięć – para roku: Marek i Darek!
Wchodzą Marek i Darek.
MAREK: Kto jest winny temu, że zając wpadł w sidła?
DAREK: Jaki jest dźwięk klaśnięcia jedną dłonią?
MARCELLO: Na te i inne pytania, znajdziecie państwo odpowiedź w wężyku. I wreszcie,
przed państwem, prosto ze Skagen – moja matka Iwona!
Wchodzi Matka.
MATKA: Przyleciałam tu szybowcem. Zostawiłam za sobą tysiące przekwitających
dziewczyn, więc mam nadzieję, Marcelku, że wiesz, dokąd zmierza ten wężyk.
Wchodzi Paula.
PAULA: A ja?
MARCELLO: Zapomniałem o tobie, kruszynko. Stań sobie tutaj między Markiem i Darkiem.
A teraz… Wiecie co, pozamieniajcie się miejscami. Przecież to nie ma żadnego znaczenia. No
to wio: LAMBADA!
Muzyka. Korowód rusza.
MARCELLO: śpiewa
Chorando-se foi quem um dia só me fez chorar
Chorando-se foi quem um dia só me fez chorar
Chorando estará ao lembrar de um amor
Que um dia não soube cuidar
Chorando estará ao lembrar de um amor
Que um dia não soube cuidar
A recordação vai estar com ele aonde for
A recordação vai estar pra sempre aonde eu for
Dança, sol e mar, guardarei no olhar
O amor faz perder encontrar
Lambando estarei ao lembrar que este amor
Por um dia, um instante foi rei
A recordação vai estar com ele aonde for
A recordação vai estar pra sempre aonde eu for
Chorando estará ao lembrar de um amor
Que um dia não soube cuidar

58
Canção, riso e dor, melodia de amor
Um momento que fica no ar

20.
Paula odłącza się od wężyka.
PAULA: Wujku, ja muszę już iść.
MARCELLO: A gdzie ty chcesz iść?
PAULA: Jutro też jest dzień.
MARCELLO: Jutro mówisz... A co będzie jutro?
PAULA: Poniedziałek.
MARCELLO: A co będziesz robić w poniedziałek?
PAULA: Wstanę o siódmej. Umyję zęby, spakuję pecak i pójdę do szkoły. Napiszę
sprawdzian z mózgu. Mózg muszę zaliczyć co najmniej na tróję, bo z serca dostałam pałę. Po
szkole się trochę powłóczę. Może pochodzę po sklepach. Potem wrócę do domu. Tylko kupię
gumę do żucia, bo rodzice nie mogą się dowiedzieć, że palę. Wezmę psa i pójdę z nim na
spacer. Lubię z nim chodzić na spacer. Lubię rzucać mu patyk. Zawsze przynosi go z
powrotem. Odgrzeję sobie obiad. Pewnie jakieś resztki z niedzieli od dziadków. Koło piątej
zadzwoni Kajetan. Pewnie się poryczę. Kupię sobie piwo i pójdę na ławkę na Pola
Mokotowskie. Lubię w czerwcu siedzieć wieczorem w parku. Matki z dziećmi i emeryci
szybko wrócą do domów. Zrobi się pusto. A przecież słońce zajdzie dopiero o 20.49. Będzie
całkiem jasno i całkiem pusto. Dopiję piwo, wrócę do domu i pójdę spać.
MARCELLO: A we wtorek?
PAULA: Co we wtorek?
MARCELLO: Co będziesz robić we wtorek?
PAULA: Mniej więcej to samo. Tylko słońce zajdzie o 20.50. Dobranoc, wujku. Naprawdę
muszę już iść.
MARCELLO: Poczekaj... Może cię odprowadzę?
PAULA: Za siedem minut mam autobus.
MARCELLO: Poczekaj chwilę...
PAULA: No to jak? Wchodzisz, wychodzisz?

59

You might also like