Professional Documents
Culture Documents
ZAJDEL
Laut spojrzał jeszcze raz wzdłuż nie kończšcego się cišgu szuflad
nakrapianych białymi etykietkami. Odwrócił się z trudem w stronę wyjcia,
zaciskajšc zęby i zwierajšc dłonie na uchwytach lasek.
Nie mam wyboru powiedział już w windzie. Dzi czuję się szczególnie le.
Niech to już będzie poza mnš.
Był znów w sali z wielkš, bezcieniowš lampš, wród gšszczu nie znanych
przyrzšdów. Chłód ogarniał jego ciało, wiadomoć gasła powoli. Pomylał o
żonie, dla której z tš chwilš stawał się tylko wspomnieniem.
Czuł, że jest niesiony, ostrożnie, lecz szybko, jak talerz zupy na tacy
wprawnego kelnera. Powieki nie przewiecały już tak jaskrawš purpurš.
Mógł otworzyć oczy, lecz jeszcze czekał.
Co
Czy co się
Ile
ile
Trochę
długo
powiedział wreszcie.
Sto pięćdziesišt, ale nie można było inaczej, zrozum, nie można było
niczego przyspieszyć, sam widzisz, co się dzieje, jeden schodzi z
witalizatora, drugi już czeka, ani chwili przerwy i tak przez dwadziecia
cztery godziny na dobę! Człowiek w białym ubraniu mówił szybko, coraz
szybciej, jakby w obawie, by Laut nie przerwał mu tych chaotycznych
wyjanień. Ale Laut milczał.
powtarzał w mylach. Chociaż właciwie, jaka różnica, czy pół, czy półtora
wieku? To była mierć i nowe narodzenie, tylko ta pamięć, która została
stamtšd taka wieża, jakby wczorajsza
Nazywam się Ovry mówił jego opiekun, teraz już wolniej, jakby
uspokojony zachowaniem pacjenta. Jestem twoim kuratorem, mam ci
dopomóc w pierwszych dniach, służyć radš i wyjanieniami. Półtora wieku
to spory kawałek czasu, wiat zmienił się trochę, ale nie bój się. Ludzie nie
zmienili się tak bardzo. Spróbuj, czy zdołasz usišć
Nie, nie, jeszcze nie, zaczekaj, leż spokojnie. Zaraz poczujesz się silniejszy,
połknij tabletkę i poleż jeszcze. Tak, ludzie sš podobni, jak dawniej. Może
nawet trochę lepsi, rozważniejsi..
Bo wy, sprzed stu pięćdziesięciu lat, bylicie doć lekkomylni. Ta wasza
metoda, dzięki której znalazłe się w naszych czasach, przysparza nam do
dzi mnóstwo kłopotów. Dla was to było proste: zamrozić nieuleczalnie
chorego i przechować w tym stanie do chwili, gdy w wyniku postępu nauki
choroba stanie się uleczalna. To bardzo piękna idea, ale nikt nie pomylał o
jej konsekwencjach. A teraz sam widzisz, ile mamy z tym kłopotu.
Odziedziczylimy po was i po dalszych pokoleniach całe setki i tysišce
kilometrów podziemnych korytarzychłodni z milionami zamrożonych
pacjentów czekajšcych na wyleczenie! Zamiast starać się leczyć,
udoskonalilicie metody konserwowania pacjentów.
Powiedziałem, że jestemy tacy sami, jak wy. Może nawet lepsi. Dlatego
też staramy się wywišzać z moralnych zobowišzań, jakie nałożyła na nas
przeszłoć, przekazujšc nam tych ludzi. Stało się to jednym z centralnych
problemów naszej cywilizacji. Tysišce naukowców opracowuje metody
automatyzacji obsługi tych nieszczęsnych ludzkich mrożonek, którymi nas
obdarzylicie. A potem, po przywróceniu ich do życia, dopiero zaczynajš się
prawdziwe kłopoty! Ale doć tych narzekań, bo pomylisz, że do ciebie
kieruję te żale. Moim obowišzkiem jest jednak wyjanienie tego
wszystkiego.
A wy, teraz, czy nie korzystacie z tego samego sposobu? Czy nie ma już
chorób, które sš dla waszej medycyny nieuleczalne? Czy nie
przechowujecie swoich chorych?
Owszem, zdarza się niekiedy taka koniecznoć, ale nie trwa to tak długo,
kilka albo najwyżej kilkanacie lat hibernacji nie dłużej. Nie przysparzamy
więc kłopotów przyszłym pokoleniom. Czy możesz już usišć?
Coo? Ovry był szczerze zdziwiony. Czyżby nasze czasy tak bardzo
różniły się od twoich?
Nie wiem, co mógłbym robić w tym wiecie. Nie mam pojęcia, czym
zajmujš się ci ruchliwi, hałaliwi ludzie, jaki sens majš ich codzienne
poczynania na lšdzie, w wodzie i w powietrzu! To naprawdę straszne, ale
nie widzę tu miejsca dla siebie.
Spróbuj jeszcze, spróbuj zrozumieć tych ludzi, wmieszaj się między nich,
podpatruj ich sprawy. Pomogę ci to wszystko zrozumieć powiedział Ovry
dobrotliwie. A jeli to nie da wyników, zaradzimy jako inaczej. W naszym
wiecie wszyscy sš szczęliwi, nie może być niezadowolonych i zagubionych.
Przyjd do mnie, gdy będziesz już na pewno wiedział, że jeste tu
nieszczęliwy
Pytałe mnie kiedy, Laut, czy nie stosujemy waszego sposobu, tego z
odsyłaniem pacjentów w przyszłoć. Nie powiedziałem ci wtedy
wszystkiego do końca, ale teraz, kiedy przychodzisz do mnie tak załamany i
nieszczęliwy, obowišzkiem moim jest uczynić dla ciebie to, co może
uczynić nasza cywilizacja dla swego zbłškanego prapraprzodka.
Jak zauważyłe, jest nas teraz na Ziemi znacznie więcej niż w waszych
czasach. A mimo to radzimy sobie jako. Nie ma w wród nas
niezadowolonych z życia. Jeli masz problem naukowy nierozwišzalny dzi
przeskocz jedno stulecie. Jeli marzeniem twoim jest podróż do odległej
galaktyki zaczekaj tysišc lat. Jeli znudził cię dzień dzisiejszy zaczekaj.
tam?
Jak długo?
Przecież to nieważne! Tysišc czy sto tysięcy lat jaka różnica, jeli będziesz
oczekiwał w stanie zamrożenia. Po czasie dostatecznie długim nauka
znajdzie sposób, by przenieć cię w twój wiek, w to miejsce
czasoprzestrzeni, z którego rozpoczšłe swojš wędrówkę w przyszłoć. Jeli
się na to zdecydujesz ułatwię ci to. W myl naszego hasła: U nas nikt nie
może być długo nieszczęliwy. Jestemy cywilizacjš ludzi szczęliwych!
No, może nie dosłownie zamrozić. Mamy znacznie lepsze metody. Mniej
kłopotliwe, a dajšce ten sam wynik. Obudzš cię automaty, gdy nadejdzie
właciwy czas, a potem przelš w odpowiedni wiek. Popatrz, trzeba tylko
wypełnić tę ankietę i nakleić na twój pojemnik. Imię, nazwisko, numer
ewidencyjny, kiedy reaktywować
Już dzi sš prawie zupełnie doskonałe. A trzeba pamiętać, że te, które będš
cię obsługiwały, zostanš zbudowane dopiero w przyszłoci, a więc będš
znacznie doskonalsze nawet od współczesnych.
Laut czuł, że znowu istnieje. Widział i słyszał ale był tylko wzrokiem i
słuchem, niczym więcej. W polu widzenia przesuwały się kable, uchwyty
manipulatorów, czujniki i elektrody.
A po co nam to tutaj?
Musi być tak, jak jest napisane. Nie mów tyle, pracuj.
Koniec dwudziestego.
Dokładniej, współrzędne. A nastaw porzšdnie, bo znów nam tam
wyskoczy i będzie zwrot.
Zaraz.
Pole widzenia zmšciło się, Laut poczuł narastajšcy szum w głowie. Uszu
jego dobiegł jeszcze ostatni, głoniejszy strzęp rozmowy.
Czyżby choroba zaczynała atakować mózg? I gdzie się podziały obie laski,
bez których ostatnio nie mógł zrobić jednego kroku?
Elen zawołał w głšb mieszkania. Elen, słyszysz! Ja chodzę, i nic mnie nie
boli!
Wróciłe? Nie poszedłe tam? Elen nadbiegła z oczami zapuchniętymi i
czerwonymi od łez. Nie pójdziesz? Jeste, och, jeste
I to byłby właciwie koniec historii Herberta Lauta, który nie ruszajšc się
ani krokiem poza klatkę schodowš swego domu odbył dalekš podróż tam i z
powrotem.
Chociaż nie! Do historii tej należy dodać jeden jeszcze epizod, może
nieważny, ale chyba trochę dziwny.
Lekarz pochylił się nad nim i szybkim ruchem przycisnšł dłoniš prawy
policzek Lauta, odchylajšc jego głowę na lewy bok. Krótkš pęsetš podłubał
przez chwilę w uchu
Nie, doktorze
1970
DIABELSKI MŁYN
No, oczywicie
Mówił tak, aby się trochę pocieszyć, ale zdawał sobie równoczenie
sprawę, że nikt nie będzie w stanie zaimponować mu gorszym przydziałem.
Cóż, nie było na to rady. Staż trzeba odbębnić, a potem
potem się zobaczy. Ostatecznie rok to jeszcze nie tak wiele.
Najgorsze z Liss
A wreszcie rola Młyna albo jak nazywano go oficjalnie LS2 nie była tak
doniosła, by pakować duże sumy w nowe inwestycje. Stary wrak trzeba by
pewnie po prostu rozebrać na złom, zaadoptowanie go do nowych
warunków eksploatacji byłoby zbyt kłopotliwe
Z zamylenia wyrwał Jana głos Toba, który zwykle przynosił jakie hiobowe
wieci, pogršżajšce do reszty ludzi pogršżonych już po szyję. Bo mnie kto
mówił, że w Diabelskim Młynie straszy
Krótki miech buchnšł z grupki absolwentów. Tylko Jan się nie rozemiał.
Licho wie? Wszystko możliwe! Gdyby nawet nie straszyło, to jego, Jana,
na pewno będzie straszyć
Już co się tam takiego znajdzie
No
Teraz Jan był górš. Po chwili bowiem megafon obwiecił: Pan Jan Link
proszony o natychmiastowe udanie się do służbowej komory wyjciowej.
Pozostałe osoby proszone sš o opuszczenie statku głównym wyjciem.
Tak
A że się przy tym nudzi jak mops, no to co? Za to nie potrzeba inwestycji,
amortyzacji, konserwacji
Haar?
Pokoik był maleńki, miecił jedynie tapczan i mały stolik. Była również
niewielka szafa w cianie, mała tablica rozdzielcza z wmontowanym
głonikiem wewnętrznej łšcznoci i kilkoma przyciskami, a na stole
mikrofon.
Nie należy także łazić bez potrzeby po stacji, a już w szczególnoci nie
trzeba chodzić w rejony pracowni szefa, dopóki sobie tego nie życzy
poinformował Bruno. Kuchnia jest tu, obok twojej kabiny. Stary jada u
siebie.
To znaczy gdzie?
W ostatnich latach nie rusza się ani na krok. Dawniej ponoć latał kilka
razy na Ziemię, ale to było przed dziesięciu chyba laty.
mruknšł Bruno, patrzšc w podłogę. Grosza bym nie dał za jego zdrowy
rozum. Robi rzekomo jakie eksperymenty, nikt nie wie. jakie. Co poza
normalnymi obowišzkami kierownika stacji. Nikomu o tym nie mówił, ale
czasem co tam dociera spoza tych wszystkich jego pozamykanych drzwi.
Pojęcia nie mam! Bruno rozłożył ręce. Przy jego całym zachowaniu nie
zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że próbuje skonstruować perpetuum
mobile
Tak jest.
Ledwie zamilkł jego skrzypišcy głos, już go nie było. Odwróciwszy się
na pięcie, wybiegł prawie z laboratorium, pozostawiajšc Jana z dziesištkiem
nie zadanych pytań na ustach.
Tego dnia Jan przygotowywał niadanie. Było już gotowe, gdy Bruno
wpadł jak bomba do kuchni i oznajmił podnieconym głosem:
No, to lećcie
Tego się nie da zrobić w cišgu kilku dni. Ja chcę mieć kogo
dowiadczonego w rakiecie, przecież pan wie, że nie wolno podchodzić do
przekaników bez dublera!
Polecę. On też.
Chyba że
Niepokój Jana wzrósł, gdy po godzinie Haar odezwał się ponownie. Tym
razem polecił Janowi, by przeszedł się korytarzem w jednš i w drugš stronę
i sprawdził, czy nic się tam podejrzanego nie dzieje. Tym razem Jan nie
wytrzymał już i wprost zapytał, o co konkretnie chodzi. Jako odpowied
usłyszał gniewne burknięcie i powtórzenie poprzedniego polecenia
Zresztš Haar nie robiłby z tego takiej tajemnicy, mógł przecież mieć psa
zupełnie oficjalnie
A może po prostu tak dawno nie opuszczał stacji i ukrytej w niej swojej
tajemnicy, że wyzbył się odruchu zamykania jej przed niepowołanym
okiem?
Już tam byłem przerwał Jan. Zabiłem to, co wyło. Włanie przygotowuję
raport dla Kosmocentrum. Pan przechowywał na stacji dzikie zwierzę,
profesorze!
Dzikie
Rzuciło się na pana? Pyta pan, co to było? glos Haara trzšsł się i chrypiał.
Pan nie poznał, co to było za zwierzę?
Nie
tym razem Jan też się zdumiał. To chyba jaki nieziemski potwór!
Nieziemski
Póniej opowiem
Tak, profesorze
Możliwe, ale
Tak
Chyba ma pan rację, Link. Teraz zresztš nie ma to znaczenia, kiedy mój
mutant nie żyje
Ależ profesorze! Przecież to nie był jedyny wynik pańskich prac! Ma pan
jakie notatki, wyniki badań
To na nic
Ale może to i lepiej, jeli to wszystko nie przyda się dla dobra ludzkoci
1964
BLISKO SŁOŃCA
o mało szlag mnie nie trafił! Zlazłem przecież z kursu o trzy dziesište,
dałem się prasować przez dwie godziny pod przecišżeniem trzy g, aby mu
przyjć z pomocš
Bo
rozumiecie, to był
taki
Ale
ee
tego
Ach, to ty! bšknšł niepewnie, wbijajšc we mnie okršgłe oczy. Patrzył tak
błagalnie, że nie miałem sumienia psuć mu zabawy. Nie kwestionowałem
więc autentycznoci opowiedzianej przez niego historii. Sim z właciwym
sobie refleksem zorientował się, że nie zamierzam go sypnšć, i dla lepszego
jeszcze efektu rzucił w stronę słuchaczy:
Ciii
Na odznace Sima litery były białe. Nie oznacza to jednak, że nigdy nie
latał w przestrzeni. Owszem, przez kilka lat był jednym z najlepszych
pilotów naszego Orodka. Poczštkowo latali z Greffem w głšb układu, poza
orbitš Wenus. Chyba ze dwa lata robili miałe wyprawy w te niebezpieczne
rejony, gdzie grawitacja słoneczna, zakłócenia łšcznoci wskutek silnej
radiacji i mnóstwo innych znanych i nie znanych niebezpieczeństw stawia
przed pilotem najwyższe wymagania zarówno co do umiejętnoci
technicznych, jak też pod względem odpornoci psychicznej i fizycznej. Sim
był okazem zdrowia i energii. Greff zresztš także, mimo. że fizycznie był
nieco słabszy. Kłócili się wiecznie, ale w rezultacie jeden bez drugiego nie
mógł się obyć.
Potem zdarzył się ten wypadek dziwny, co prawda, ale wówczas jeszcze
nikt się Sima nie czepiał. Greff zginšł. Jedynym wiadkiem tragedii był Sim.
Dziwnie jako potem przedstawił całš tę zawiłš historię, wiele było
niejasnoci, ale uznano je wówczas za wynik depresji i wstrzšsu
psychicznego po stracie przyjaciela. Po kilku miesišcach Sim rozpoczšł loty
z Moenem, który przeszedł do nas z transportowców obsługujšcych linię
marsjańskš i nie bywał nigdy w strefie wewnštrzorbitalnej. Jak już
powiedziałem, nawigacja jest tu trudniejsza niż na zewnštrz orbity Ziemi, a
zatem Moen nie od razu potrafił dorównać takiemu mistrzowi jak Sim. Po
roku jednak latali już jak równy z równym i nawet się polubili
Trudno wszak nie polubić tego starego blagiera Sima, zawsze pełnego
dowcipu i werwy.
Kiedy już wszystko zdawało się układać jak najlepiej, nastšpił drugi
wypadek. Okolicznoci były niemal identyczne, nawet rejon prawie ten sam.
Zginšł Moen, Sim wrócił. Tym razem jego zeznanie nie bardzo podobało
się ekspertom z komisji, badajšcej przyczyny wypadku. Właciwie nie było
czego badać ciało Moena zostało, zgodnie z przepisami sanitarnymi,
spalone jeszcze przez Sima w statku. Statek był maleńki, nie posiadał
odpowiedniej chłodni, a droga powrotna zbyt długa, aby ryzykować
transport trupa na Ziemię. A wnętrze rakiety? Ot, nic szczególnego.
Żadnych ladów, które mogłyby potwierdzić lub zaprzeczyć zeznaniom
Sima.
Tym razem Sim zniknšł nam na trzy godziny przed startem Cefeusza.
Kontrolę aparatury łšcznociowej przepisowo należy przeprowadzić na
godzinę przed startem. Włanie Sim miał to zrobić i dlatego stary, czyli szef
działu technicznego, kazał mi go poszukać. Był wciekły, bo doniesiono mu
o awarii jednej z naszych rakiet, bodajże w drodze do Wenus. W takim
przypadku odpowiedzialnoć spada z reguły na nasz dział; toteż wciekłoć
starego była w pewnej mierze uzasadniona i skrupiło się na Simie, na razie
zaocznie. Sim wiedział, że stary jest dobry do czasu, dopóki go co nie ukšsi.
Dlatego pędził teraz na złamanie karku na kosmodrom, a ja z trudem
usiłowałem dotrzymać mu kroku.
No
bo ja wiem
Pojęcia nie masz, co to dla mnie oznacza: znowu latać! powiedział cicho
Sim. Mylisz, że sprawia mi przyjemnoć opowiadanie bredni tym
prawdy
psychicznie wyczerpanych
No tak, słowo ci daję, po tej historii z Greffem przez trzy dni mylałem, że
mam kota! Wolałem nic im nie mówić, zmyliłem byle co
Wolę
Nie, Sim! Nikomu nie powiem, choćbym nawet sam nie mógł uwierzyć.
No, przypućmy
Nie latałem nigdy dalej niż na Księżyc, ale wiem z opowiadań wytrawnych
pilotów, że z czasem przestrzeń staje się dla pilota kosmicznego tym, czym
było niegdy morze dla żeglarza staje się jakim przemożnym magnesem i
czšstkš życia równoczenie.
Nie wiem, dlaczego włanie teraz, ale zrobiło mi się ogromnie żal Sima i
postanowiłem w miarę możliwoci dopomóc mu w odzyskaniu upragnionej
licencji
Na razie nie zdawałem sobie sprawy, co mógłbym zdziałać w tym kierunku,
ale sam widok tego dobrodusznego, a równoczenie pełnego energii,
trzydziestoletniego dryblasa budził sympatię i chęć sprawienia mu
czymkolwiek przyjemnoci.
postanowilimy
Ale po kolei
musi dojć między nami do jakiej scysji na tym tle. Gdyby chociaż ona sama
faworyzowała któregokolwiek, drugi na pewno potrafiłby się jako z tym
pogodzić. Ale ona, jak zwykle kobiety w takiej sytuacji, nie pieszyła się z
wyborem. Zbyt lubiła nas obu, aby któremukolwiek sprawić przykroć.
Liczyła na to, że jako to będzie, że sami co postanowimy. Na pewno nie
kochała się w żadnym z nas, a my bylimy bez wštpienia w niej zakochani
Ale do żadnej rozmowy między nami nie doszło każdy bał się, aby to nie
miało wpływu na naszš przyjań. I tak zostało. Triumf idei nad zdrowym
rozsšdkiem, bo wiadomo z góry, że tak czy inaczej sprawa dojrzeje kiedy
do radykalnego rozwišzania.
Plama na ekranie rosła, a może tylko tak mi się zdawało, gdyż patrzyłem
na niš doć długo, nie majšc nic lepszego do roboty. Autopilot doskonale
dawał sobie radę z zadanym mu kursem.
Nagle
poczułem się dziwnie. Obraz przed oczyma zamšcił się, jakby nałożył się
nań jaki drugi. Przez chwilę miałem wrażenie, że patrzę równoczenie w
dwóch kierunkach. W głowie poczułem dziwne, obce myli i narastajšcy
szum jakby rozpędzajšcego się turbosilnika. Ale ten odgłos nie trafił do
mojej wiadomoci za porednictwem słuchu on powstawał wewnštrz mojej
czaszki. Obraz przed oczami rozdwoił się wyranie. Zupełnie tego nie chcšc,
zwróciłem spojrzenie w prawo, majšc równoczenie wrażenie, że wcišż
patrzę na wprost
serce we mnie zamarło. Tam, gdzie powinna być goła ciana kabiny,
ujrzałem
Wyobra sobie takš sytuację! Z prawej ja, ale nie ja, bo prawdziwy ja siedzi
tu, we mnie
I znów mam tylko jednš głowę, jestem sobš, ponad wszelkš wštpliwoć
jestem Simonem Fulmerem, siedzę w fotelu pilota, w skroniach czuję
ustępujšcy ból, bicie serca uspokaja się powoli.
Ale kwestia, jaki to był rodzaj emocji, pozostała nie rozstrzygnięta zarówno
dla mnie, jak i dla Komisji
Biedny Greff
Tak więc, jak powiedziałem, z Moenem latało się niele, ale chwilami
wydawało mi się, że siedzi w nim zamaskowany schizofrenik, gotowy lada
chwila ujawnić to drugie oblicze, które mogło się okazać nie takie, jak bym
sobie życzył. Ale to były tylko moje prywatne podejrzenia, do których nie
przywišzywałem zresztš zbytniej wagi. Moen miał zawsze wymienite
wyniki wszelkich testów psychologicznych i wkrótce uznałem moje
przypuszczenia za bezpodstawne urojenie.
Ale po prawej stronie nie było nic oprócz wycielonej gšbkš ciany. Obraz,
widziany przeze mnie, nie rozdwajał się, widziałem tylko to, na co
patrzyłem
A jednak
I nagle
wyranie poczułem, tak samo jak przedtem, jakie obce, cudze myli, włażšce
w mojš wiadomoć nie wiadomo którędy. Tak! To jednak było to samo
Znów miałem wrażenie, że jest we mnie dwóch ludzi, choć patrzyłem tylko
jednš parš oczu na drzemišcego w fotelu Moena. Poruszył się nagle i jęknšł,
a mnie się wydało, że to ja poruszyłem się i jęknšłem
Nie wiem
Uspokój się, Sim! siliłem się na swobodny ton, ale wstrzšnięty jego
opowieciš sam nie potrafiłem zachować równowagi. Czy jestem
pierwszym, któremu to powiedziałe?
pierwszego wypadku i
No, chyba
jaka
Tak, ale przecież Moen spał!!! Miał zamknięte oczy! Do ciebie docierało
tylko to, co mu się niło w tej chwili!
Ale
dlaczego go
Na przykład?
sensacje?!
Ale
Ale ten drugi wypadek? Sprzężenie było słabsze to jasne, nie bylicie tak
dobrze zestrojeni
Moena?
Zaraz, zaraz! To nie musi być takie proste! Posłuchaj! Co widział Moen?
Jeli przyjmiemy za fakt istnienie sprzężenia między wami, on musiał
widzieć to co ty! Widział to zupełnie wyranie na tle swych sennych
majaczeń w drzemce. A ty
Psychopata? Neurastenik?
Więc co to było?
Zaraz! Sim stuknšł się pięciš w czoło. Ależ tak! Mówił mi kiedy, że ma
brata bliniaka! Twierdził nawet, że ten jego brat zawsze miał więcej
szczęcia niż on sam mimo że byli łudzšco podobni do siebie. Od lat nie
widywali się ze sobš, podobno poróżnili się o co
Na to wyglšda
Tylko
Ci panowie wiedzš swoje i nie lubiš zmieniać raz powziętych decyzji Sim
zamiał się sarkastycznie a już szczególnie nie lubiš uczyć się czego nowego
I tu powstać mogš sprzężenia, choć nie tak silne, jak w twoim przypadku,
bo promieniowanie wysyłane przez Słońce jest na Ziemi o wiele słabsze.
A więc jednak
sšdzisz, że nie jestem wariatem?! To dla mnie najważniejsze.
A potem
Hmm
nno
raczej
1963 r.
BUNT
Planeta była zagospodarowana w sposób budzšcy szacunek i podziw dla
jej mieszkańców. Wylšdowałem na doskonale utrzymanym kosmodromie,
witany gocinnie przez radio. Warunki naturalne planety pozwalały mi na
swobodne poruszanie się bez skafandra.
Witam panów!
Ukaż im się w oknie! Przemów do nich? Musisz ich jako uspokoić. Oni
sš przekonani, że pozbywszy się nas, będš w stanie odzyskać z czasem
normalne rozmiary głów. Nie zdajš sobie sprawy z tego, że zanimby to
nastšpiło cywilizacja pozbawiona naszego kierownictwa legnie w gruzach.
Nno
Przecież taki twór słaby i niezmiernie głupi nie byłby w ogóle zdolny do
życia! wyjanił drugi.
Biuro?
1972
Czy nigdy nie odczuwałe chęci znalezienia się tam? spytał, pukajšc
palcem w szkło.
Nie zrozumiałem.
Gdzie: tam?
A więc jednak
Ten zalustrzany wiat zaczšł dla mnie istnieć naprawdę! Istniał niezależnie
od tego prawdziwego, chociaż przynajmniej, gdy się nań patrzyło małpował
go dokładnie.
Według mojej dziecięcej teorii wiat zza lustra naladował nasz wiat tylko
wtedy, gdy kto go obserwował. Ponieważ jednak ludzie majš bardzo dużo
luster, praktycznie więc w każdej chwili kto obserwuje tamtš stronę,
zmuszajšc jš do cišgłego, wiernego naladownictwa. Ileż godzin spędziłem
przed lustrem, spod oka obserwujšc swego lustrzanego sobowtóra w
nadziei, że wreszcie, choć na chwilę, zagapi się i nie zdšży powtórzyć
jednego z moich gestów
Błšd w metodzie
Ale nie o podróżach w czasie chciałem mówić. Tym sposobem zresztš nie
uda się chyba podróżować w czasie
No
chyba
Brawo! Styczna kula ucieszył się Ray. Chwyciłe rzecz znakomicie. Jako
obywatel powierzchni balonika masz zatem kształt maleńkiej czaszy
kulistej. Jeli teraz przyłożę do ciebie w dowolnym punkcie powierzchnię
lustrzanš, to zobaczysz mieszkańca lustrzanego wiata, stykajšcego się z tobš
w jednym punkcie. Co zrobisz, żołędziowa miseczko, by stać się nim
samym? Spełzniesz ze swego balonika i obrócisz się o sto osiemdziesišt
stopni! Lecz obrotu tego musisz dokonać w trzecim wymiarze, którego w
ogóle nie znasz i nie czujesz, bo wobec ogromnych rozmiarów twego
kulistego wszechwiata ty sam jeste prawie zupełnie (choć niezupełnie)
płaskim kršżkiem! Teraz dodaj do tego jeszcze jeden wymiar przestrzenny,
a staniesz się tym, czym realnie jeste istotš trójwymiarowš, i powtórz całe
rozumowanie!
Po zabawie? spytałem.
Hm
Minę miał tak przegranš, że po prostu zrobiło mi się go żal. Czyżby on,
fizyk, wierzył rzeczywicie w możliwoć powodzenia tego dziwacznego
eksperymentu, zakrawajšcego na praktyki magiczne?
Posłuchaj, stary! Jeli zgodnie z twojš dziecinnš teoriš wiat za lustrem cile
naladuje nasz wiat, to równoczenie z twoim przejciem tam twój lustrzany
bliniak musi zrobić to samo, a więc
1972 r.
Chyba
Dobrze, dobrze powiedział Mesy. Nikt was nie obwinia. Trudno przecież
przypucić, że dwie głupie sondy oceanograficzne narobiły takiego
zamieszania.
zaraz się to zaczęło. Ledwie udało się nam wystartować. Słupy wrzšcej
cieczy strzeliły w niebo, ocean zafalował gwałtownie
Dajcie spokój, to jałowa dyskusja przerwał Mesy. Jak się tam na dole
uspokoi, wylemy jeszcze raz kapsułę i powtórzymy eksperyment z
identycznymi sondami.
powiedział Georg.
Nie szkodzi, wylemy innš załogę zadecydował Mesy. Wy macie dwa dni
odpoczynku.
To ten młody maniak? przerwał generał. Więc i pan bierze serio jego
bajdurzenia? Dziwię się, doprawdy
Ale konieczne! Bez tego projekt Antybroni traci od razu cały sens i
skutecznoć. Otóż plan polega na tym, by w rejonie działania Broni
Termicznej, którš nas ostrzela przeciwnik, spowodować tak znaczne
obniżenie temperatury, by zneutralizować wpływ wybuchu. Wysokš
temperaturę orodka należy natychmiast obniżyć, by nie osišgnšł on stanu
lotnego
Znaczy tyle, co: przejdzie w stan lotny. Otóż jeli zmniejszy się tak
znacznie poziom cieczy, spadnie również parcie na każdš płetwę
kwadratowš dna. Rozumie pan? Poziom górnej powierzchni cieczy musi się
wyrównać, ciecz spłynie w miejsca, z których wyparowała wskutek
działania Broni Termicznej! Nie muszę wyjaniać, jak podziała na nasze
organizmy tak wielki i gwałtowny ubytek cinienia. Nie przeżyje tego nikt!
Ani my, ani nasi wrogowie! Jeli dodać do tego lokalne gradienty
temperatury
Profesorze! Wszystko, co pan mówi, oparte jest na teoretycznych
hipotezach! My, wojskowi i politycy, nie możemy sobie pozwolić na luksus
opierania naszych decyzji na nie sprawdzonych przypuszczeniach. Kiedy
wasze teorie nabiorš realnych kształtów, przyjmiemy je do wiadomoci
Zastanowimy się
generał opędzał się prawš płetwš od drobnych rybek, które wpływały przez
otwarte okno gabinetu i kręciły się wokół jego skrzeli. Postawię pańskš
sprawę na Kolegium Ministerstwa.
Niedobrze
mruknšł Asas. Jeli on to sprzeda Liquenidom
Pierwszy pocisk, który stał się przyczynš alarmu, zarył się w mule
dennym, nie czynišc nikomu szkody. Rozkazy były już jednak wydane.
Jaki tam plankton! Ani jednej całej komórki, pojedyncze drobiny wysoko
zorganizowanego białka!
Wirusy?
W czasie tych
O ile moja metoda badań strukturalnych jest słuszna, częć sporód białek,
jakie udało nam się wyodrębnić z próbek mułu, pochodzi z organizmów o
bardzo wysokim stopniu komplikacji
Miałe rację, Severius powiedział Greb ponuro. Zdaje się, że wiem, jaki to
czwarty rodzaj równowagi naruszyły nasze sondy: to była równowaga
po1ityczna
Coen wiedział, że nie zrobi tu już nic więcej . mógł sobie darować dalsze
próby i w ogóle wszystko
Bardziej z zakorzenionego nawyku oblatywacza niż majšc nadzieję na
ratunek włšczył zamrażalnik i ułożył się w nim możliwie najwygodniej.
Gdyby to było w układzie solarnym, wczeniej czy póniej zostałby
odnaleziony, ale w tej sytuacji
Chyba
Coen patrzył w osłupieniu, jak ręce i nogi zjawiska wtapiajš się w jego
niezgrabny, wałkowaty tułów. Teraz do złudzenia przypominało ono żałonie
topniejšcego niegowego bałwana.
Więc to
Skšdże. Twoja.
A ty jak wyglšdasz?
Mnie nic nie męczy. Po prostu utrzymanie się w tej postaci pochłania mi
zbyt wiele uwagi i kiedy muszę jeszcze do tego przemawiać w twoim
języku, zaczynam się rozprzęgać.
Wyrażasz zgodę?
Tak.
Nie nazywam się. Tylko Istoty majš prawo do imienia. Możesz mnie dla
wygody nazywać Emi. To skrót: M.I. jak Młodszy Inspektor. Ale tylko
nieoficjalnie.
Stacja?
No, różni tu bywali, ale takiego, jak ty, rzeczywicie nie widziałem. Lecz
instrukcja nakazuje, żeby wszystkich jednakowo
A moja rakieta?
wytworzyły?
Od Starszego Inspektora?
Sam jako Twór. Poza tym sš tu jeszcze cztery Kreatury, czyli PodTwory.
Reszta to zwykłe automaty.
Wštpię.
Dlaczego?
a na stacji znajdujš się zapasy paliw rakietowych, więc może by się udało
Powiedziałe mu o mnie?
Kretynie!
Więc ile?
Coo? Ile? Coen zerwał się na równe nogi. Cymbale jeden! Przecież my,
ludzie, żyjemy najwyżej sto, niekiedy sto kilkadziesišt lat! Mój zamrażalnik
opieczętowałe w rakiecie, do której nie chcesz mnie wpucić, a teraz gadasz
mi o trzystu latach czekania?!
Coen miał szczerš ochotę rozdeptać Emiego, ale opanował się i cišgnšł
dalej:
Przykro mi! Emi zwinšł się w regularnš kule ale nie mogę tego zrobić.
Nie wyobrażasz chyba sobie, że będę Nadinspektorowi zabierał cenny czas
z powodu Istoty, która żyje jakie tam mieszne sto lat! A do rakiety nie mogę
cię wpucić, jest przecież opieczętowana! Ja jestem w porzšdku,
przestrzegam instrukcji. A instrukcja nie przewiduje takich wyjštkowych
przypadków. Sto lat
dziwi mnie jednak nieco tak znaczna zawartoć pyłu i gazu w tym obszarze!
Wiem, rozumiem
Błšd metody?
Yon skinšł głowš, zamylił się na chwilę, a potem, patrzšc w blat stołu,
powiedział z ocišganiem:
No, to
nie pozostaje nic innego, jak tylko uznać za fakt, że planeta posiada
rzeczywicie tak niezwykle nikła gęstoć! Cztery razy mniejszš od wody
Nie, nie! zaprzeczył fizyk goršco. Pan przecież wie, że to nie w moim
stylu takie głupie żarty
.
Profesor ujšł dłoniš giętkš łodygę mikrofonu i zbliżywszy go ku ustom,
nacisnšł klawisz interkomu.
Skšd wiesz, że ona ma obrót własny dokoła osi? spytał Jores sceptycznie.
powinna mieć i ta
Rozumiecie, nie mogłem tego bezporednio stwierdzić. Planeta ma tak
jednolitš powierzchnię, że przy tej odległoci niepodobna się dosłownie
niczego uczepić
No, to
Ciekawe, z czego to może być? zastanawiał się głono Gern, wpatrujšc się
w kartkę z owš niesamowitš gęstociš planety. To nie gęstoć, raczej
rzadkoć
Nasuwa mi się tylko jedna hipoteza odezwał się z głębi fotela mały,
okršglutki chemik, Wil. Znany był z ciętego języka i bezdennego żołšdka.
To może być taka ogromna beza, ciastko, wiecie. Tau Wieloryba upiekła
nam je na deser po tamtych czterech mdłych daniach. Wiecie chyba, jak to
się robi? Bierze się białko z jaj, bije się pianę z cukrem, a potem wstawia
się do niezbyt goršcego pieca. Wychodzi co dużego, smacznego i bardzo
lekkiego
befsztyk! Z cebulkš.
A ponadto
Co zmusiło ich do opuszczenia planety? Kto wie, czy nie ten gwałtownie
postępujšcy wzrost prędkoci wirowania? Być może resztki mieszkańców,
ocalałe w okolicach okołobiegunowych, gdzie siła odrodkowa nie zdołała
zmieć wszystkiego z powierzchni planety, w ten włanie sposób opuciły jš,
kierujšc się poza układ
Powiedzmy
powiedzmy
Hm
Litoci, doktorze Mall! włšczył się Wil z głębi fotela. Wówczas nawet
beza z kremem nie wystarczyłaby dla wyjanienia pierwotnej gęstoci
planety!
Tak, masa
w jšdrze
dziury.
(Tu zatrzymałem się przez chwilę nad smakiem jego soczystego mišższu,
ale nie będę się z wami dzielił wspomnieniem ostatniego arbuza który
zjadłem na Ziemi!). Gdy z arbuza wyjmie się mišższ, pozostanie skóra.
Skóra ta jednak stanowi niebagatelnš częć masy całego owocu, szczególnie
gdy nie jest dostatecznie dojrzały. Ale taki na przykład orzech kokosowy!
Jeli zrobimy w nim dziurkę i wylejemy płynnš zawartoć, to co zostanie?
Powiecie: skorupa! Racja. Ale jeszcze co zostanie. Nie wiecie co? No,
przecież dziura zostanie!
oni? Przecież nie mogš żyć na tej planecie! Czyżby nie przewidzieli, że
osišgnie ona takš prędkoć obrotu? dopytywał się Gern.
Nie
Poczekaj, nie ciesz się jeszcze odcišł się anemicznie Wil, ale zmarkotniał
wyranie.
Otóż macie! ucieszył się Wil. Wiedziałem, że tak piękna myl nie może
być nieprawdziwa!
dodał sentencjonalnie.
całš planetę
zauważył Wil.
Jak dotšd, nic nie przeczy hipotezie Wila. Wszystko natomiast da się
wyjanić na jej korzyć
Tylko
1962 r.
SKORPION
Agraw wzbił się pionowo w górę, potem zatoczył szerokie półkole nad
budynkiem i wzišł kurs na południe. Pilot i pasażerowie, wyrwani przed
chwilš ze snu, ziewali jeszcze, przecierajšc zaspane oczy
Pozostali cišgnšł Yason zajmš się tymi ludmi. Jest ich czterech albo
pięciu, prawdopodobnie bez broni, ale mogš mieć sygnalizację
ostrzegawczš. Trzeba będzie bardzo ostrożnie otoczyć budynek. Ty, Borrov
zwrócił się do pilota zostaniesz na zewnštrz i będziesz strzelał do każdego,
kto nam się wymknie. Dom stoi na uboczu, w lesie. Lšdować będziemy w
doć znacznej odległoci, żeby ich nie spłoszyć. Czy wszystko jasne? Sprzęt
w porzšdku?
I co na nim robiš?
Nie masz powodu ich żałować obruszył się Yason. Sami sobie winni.
W dole błysnęło kilka wiateł to było osiedle. Dalej rozpoczynał się las.
Agraw osiadł na jego skraju, w wysokiej, wilgotnej trawie. Yason czekał, aż
wszyscy zabiorš sprzęt i wyjdš z kabiny.
To nie taka prosta sprawa, And! Okazuje się, że podczas produkcji tego
rodka powstaje duża iloć ciekłych odpadów, które należałoby zabezpieczyć,
gdyż sš silnie toksyczne. Możliwoć usuwania do cieków całkowicie
odpada. Analizowali włanie możliwoć unieszkodliwiania tych odpadów na
skalę przemysłowš. Zdaje się, że bez widocznych rezultatów.
A zatem zrobilimy kawałek dobrej roboty, unieszkodliwiajšc tych
panów! powiedział Collodi. Mylę, że gdyby opracowana przez nich
technologia produkcji dostała się w ręce producentów, nic nie
powstrzymałoby ich od wdrożenia
Nie muszę chyba tłumaczyć, jak fatalnie odbija się to na stanie nauki i
techniki. O ile niegdy SKORPION tylko utrudniał, o tyle teraz wręcz
uniemożliwia wszelki rozwój wielu dziedzin życia. Nastšpiło przegięcie w
drugš ostatecznoć w stronę stagnacji nauki! SKORPION kontroluje
wszystkie działajšce komputery, a podejmowanie w tajemnicy prac nie
zatwierdzonych grozi uczonym konsekwencjami najwyższej miary, do
pozbawienia osobowoci i wymazania pamięci włšcznie traktuje się ich
bowiem, w myl obowišzujšcej niestety konwencji, jako zbrodniarzy
przeciw ludzkoci!
Następnie trzeba ich wszystkich odkazić, aby w ich umysłach nie pozostało
ani ladu tej obłędnej idei
Tak, musisz tego dokonać, Yason powiedział Szef głono, a w myli dodał:
A potem zapomnisz o tym wszystkim, na zawsze zapomnisz! Potrafię ci to
wynagrodzić, Yason. Tylko bšd nadal lojalnym pracownikiem. Teraz id i
działaj.
Słucham, panie!
Szef mi nie ufa pomylał i skrzywił się z niesmakiem. Musiał się mocno
przestraszyć i teraz nie ufa nikomu.
Jak to zdobyłe?
Nie. Po prostu wskazał miejsce jego ukrycia. Nie mnie, oczywicie. Ja dla
niego zbyt mało znaczę. Ale pilnowałem go, miałem na podsłuchu, no, nie
muszę panu chyba wyjaniać naszych metod
Jasne zamiał się Szef. Bardzo się cieszę. Podaj mi ten mikrofilm
Musiałem się przekonać, czy jest dostatecznie głupi umiechnšł się Yason.
Był przy naszej rozmowie
Oglšdałe to?
Do której celi?
Do siedemnastej.
Już zajęta.
Yason pocišgnšł nosem. W gabinecie czuło się jeszcze słabš woń gazu
obezwładniajšcego. Pogładził z żalem swš brodę, a potem z determinacjš
pucił w ruch maszynkę do golenia.
Teraz lepiej powiedział półgłosem, patrzšc w lusterko.
Szef zadbał o to, by nasze spotkanie odbyło się naprawdę w cztery oczy
pomylał. Zależało mu na tym. Nie ufał nikomu. Sšdził, że niczym nie
ryzykuje, decydujšc się na współpracę ze mnš. Nie chciał przepucić takiej
okazji, nie mógł oprzeć się chęci sprawdzenia, czy to wszystko prawda. Nie
chciał posłużyć się kimkolwiek. Nie docenił mnie jednak
Szefie, przywieli tego Kerdana, którego Szef kazał dzi dostarczyć. Nie
zdezinformowany, wedle rozkazu. Co z nim zrobić?
W tym momencie moja lewa noga, nie trafiajšc na opór wpadła w głšb
szpary.
teraz włanie mnie zaatakuje! Stałem bez ruchu. Dšżyła wyranie ku mnie.
Metr
pół metra
Niech cię diabli wezmš syknšłem w lad za niš, grożšc jej pięciš.
Przyczynš mego podniecenia była sama jej obecnoć; nie mogłem zaznać
spokoju, nie wyjaniwszy sobie jej istoty i pochodzenia. Żałowałem teraz, że
dałem się ponieć nerwom i wyrzuciłem jš z rakiety
Właciwie
Nie mylałem dosłownie w ten sposób, ale mniej więcej do tego sprowadzał
się mój strach
rtęć! Zwykła, pospolita rtęć, którš wiozłem wród innych bagaży na Marsa
Tak
1962 r.
SAMI
Maudr milczał. Leżał i długimi, kocistymi palcami przeczesywał siwš
brodę. Inni leżeli wokół niego, przymknšwszy oczy, wycišgnięci wygodnie
i niedbale.
Nie mogę pojšć mówił Iti dlaczego jakie tradycyjne względy, jakie
przesšdy i niczym nie uzasadnione wierzenia majš hamować swobodny
rozwój badań zmierzajšcych ku poznaniu Naszego wiata?!
Nieraz na pewno, patrzšc przez Wielkie Oko Naszego wiata, niejeden z was
pomylał, że te miliony Drobnych wiatełek, które otaczajš was zewszšd to
takie same lub podobne wiaty, jak ten, w którym żyjemy
To jest jedyna logiczna hipoteza: Nasz wiat jest jednym z tych wiatełek
błšdzšcych w obszarze wielkiej Pustki. Dlaczegóż by on tylko miał być
wyróżniony wród pozostałych? Dlaczego w Tamtych wiatach nie miałyby
istnieć Istoty nam podobne?
Oczywicie! Choć czasem dziwię się, jak wrażenie takiego grubasa może
się w mojej wyobrani pomiecić! Na szczęcie jest ona dostatecznie szeroka,
czego o twojej powiedzieć nie sposób!
A Stary Człowiek i jego nauki? Czy nie głoszš one wielu rzeczy
sprzecznych z tym, co nam tu usiłujesz przedstawić? Oak nie dawał za
wygranš. Przecież Maudr widział na własne oczy Starego Człowieka!
Rozmawiał z nim! Maudr jest z nas najmędrszy i jego Pamięć Rzeczy
Minionych sięga znacznie dalej niż nasza.
Nie sprzeciwiaj się, bracie, nauce Starego Człowieka, która dana nam jest
abymy bezpiecznie osišgnęli cel Wielkiego Powrotu do Wielkiego wiata!
przemówił Maudr.
Czy sšdzisz, Eso zagadnšł Iti, gdy obaj legli wygodnie, umieciwszy
końce Rurek Pokarmowych w ustach że naprawdę nie ma nic
ponadnaturalnego w Naszym ani w Innych wiatach? A gdyby tak
jakikolwiek fakt zaprzeczył wyranie twojej teorii? Gdyby zaprzeczył
któremu z Praw Naszego wiata? Gdyby spełniło się cokolwiek z
przepowiedni Maudra?
co będzie dalej?
Raczej nie
zawahał się Eso. Czuję, że już niedługo wejdę w ostatniš fazę rozwoju.
Moja Kulistoć w ostatnich czasach stała się nader wyrana. A moja wiedza o
Naszym wiecie nie wymaga już chyba uzupełnień
Czy nie pomylałe nigdy, że nasze obłe kształty mogš być skutkiem
nadużywania Pokarmu?
Iti popełzł Korytarzem, Eso pozostał, wród drzemki ssšc z lubociš koniec
Rurki Pokarmowej.
Obudził go głony okrzyk Itiego. Otworzył leniwie oczy i omal nie usiadł
z wrażenia: Iti poruszał się niezmiernie szybko, używajšc do tego tylko
dwóch kończyn, jedynie od czasu do czasu pomagajšc sobie pozostałymi
dwiema! To było niesłychane! Od bardzo dawna Eso nie widział czego
podobnego!
Jest! Jest Wielki Jasny Kršg! Zajmuje już prawie dziesištš częć
Wielkiego Oka!
Oni dotarli do Innego wiata, lecz przed powrotem samym w Innym wiecie
zaginęli
Został tylko Stary Człowiek i my, lecz wiadomoć nasza upiona była. Ja
tylko byłem naonczas zdolny Cokolwiek Pojmować i mnie Stary Człowiek
czuwać nad wami i Naszym wiatem przykazał i doprowadzić was do
Wielkiego wiata polecił. I rzekł jeszcze, że Tam, Skšd Się Nie Powraca,
odejć musi w Czasie Niedługim
Jasny Kršg przesłonił Wielkiego Oka częć dziesištš. Cóż nam czynić
przystało? Przez Bardzo Długi Czas, gdy poza Wielkim wiatem
przebywalimy, Czas o Wiele Dłuższy w nim upłynšł
Milcz, nie przerywaj warknšł Iti, który, teraz, przysunšwszy się bliżej
Maudra, łowił każde jego słowo, niepomny swych niedawnych wystšpień
mów dalej, Mistrzu!
Azaliż wszystko, co Zdolnoć Pojmowania twego przekracza Maudr
zwrócił się łagodnym tonem do Eso nieprawdš być musi? Jest wiele
tajemnic, których zgłębić niezdolna żadna Istota Naszego wiata. Wród
tajemnic owych jest i ta, a objawił jš Stary Człowiek i nazwał
einsteinaparadox
Tak, jako rzekłem, nie ma teraz w Wielkim wiecie Istot obecnych przy
wyruszeniu Naszego wiata w Wielkš Podróż
Tak mówił Stary Człowiek, choć sensu słów jego pojšć nie umiemy
Nie jest, jako mówisz! odparł Maudr powoli. Stary Człowiek rzekł: Byt
wiecznym jest, lecz coraz to nowe Istoty wypełniajš go, powstajšc ze
starych, które odchodzš. Jako my powstalimy z Rodziców naszych, a Oni
odeszli
O tym także Stary Człowiek pamiętać mi przykazał: aby, gdy Istoty z Ziemi
przemówiš do nas w Sali Za Zamkniętymi Drzwiami, to choćby treć ich
słów niezrozumiałš nam była, odpowiedzieć mamy zaklęciem, którego
Stary Człowiek wyuczyć mi się przykazał:
TUARGOPRZEJMIJCIEPROWADZENIE. Słowa te wypowiedzieć mam
trzy razy
A gdyby Głosy z Ziemi nie odezwały się, nim Jasny Kršg przesłoni
Wielkie Oko? trwożnie zapytał Oak.
Jakie?
Nagle, na jednym z Wielkich Oczu ukazał się punkt, wiecšcy janiej niż
pozostałe
Nagle oderwał się od niego mniejszy punkt i szybko zaczšł się przybliżać
Zmianakursuostoosiemdziesištstopni!
1962 r.
METODA DOKTORA QUINA
Szum silników zamarł powoli, wodolot opadł ciężko na rozedrganš
powierzchnię oceanu. Teraz dopiero, w zapadłej ciszy, można było
dosłyszeć stłumiony cianami kabiny plusk fal bijšcych o burtę. W jednej
chwili wodolot rozkołysał się, uderzany miarowo falami przypływu. Sato
wymanewrował sterami w ten sposób, by łód ustawiła się dziobem ku
brzegowi. Warknšł pomocniczy silniczek podwodnej ruby. Sterczšcy ukonie
w górę dziób wodolotu popełzł z wolna ponad płytkš wodš w kierunku
piaszczystej plaży, unoszony rytmicznie krótkš falš.
Włanie teraz, tu, na tej odosobnionej, ale przecież nie bezludnej wysepce
południowego Pacyfiku. Po latach żeglugi w próżni uczucie osamotnienia
było co najmniej nie na miejscu
Przez pierwsze dni stanowilimy redniej miary sensację ot, jeszcze jedna ze
starych wypraw międzygwiezdnych wróciła na Ziemię. Nie pierwsza i nie
ostatnia, jedna z wielu.
sam, bez
opieki?
Biedacy!
transstellarnego jak ty
Witam pana, Kreis, na wyspie Oor. Nazywam się Quin powiedział, gdy
usiadłem.
Tak
Moi koledzy z Kosmedu sšdzš, że to nic poważnego. Pan zdaje sobie
sprawę z objawów? Tak, tu mam podane, że został pan poinformowany
Tak, tak
Mówišc to, Quin posadził mnie na miękkim fotelu i oplótł mojš głowę
sieciš elektrod i przewodów. Przez chwilę obserwował ukryty przed moimi
oczami ekran, potem stanšł przede mnš, umiechajšc się nieznacznie.
Właciwie
bo ja wiem? Jakby
umiechnšł się uprzedzajšc moje pytanie. Ksišżki mamy tu różne, nie tylko
dziewiętnastowieczne. Wie pan, to zupełnie co innego
Mówił wtedy dobrš godzinę, ale nawet gdyby mówił jeszcze więcej i tak
nie byłbym teraz mšdrzejszy. Sprawa jest delikatna i niezbyt bezpieczna tak
się wyraził. A ja, po powrocie z piekielnie dalekiej i niebezpiecznej
podróży międzygwiezdnej, zgodziłem się na udział w proponowanej mi
akcji. Właciwie przysługiwał mi wypoczynek na koszt Kosmocentrum,
miałem wylatane swoje parseki, a lata do emerytury liczš się według
ziemskiej rachuby czasu. Kiedy jednak wyobraziłem sobie siebie w roli
czterdziestoletniego emeryta, zrobiło mi się głupio. Czułem się winny
wobec moich rówieników, którzy pozostali przez cały czas na Ziemi i
dobijali teraz do dziewięćdziesištki, było mi głupio, że oszukałem czas
To jest pan Igor Kreis. Pan Enor Asvitz. Przedstawił nas, a potem, gdy
wymieniłem ucisk dłoni z grubasem, dodał: Igor wrócił włanie z sektora
Łabędzia!
Zauważyłem, jak w oczach Olego zapalił się złoliwy błysk. Zaraz też
usiadł, jakby przeczuwajšc, co teraz powinno nastšpić.
Więc to pan
Pan wrócił z 61 Cygni? Doskonale się składa! Pozwoli pan, że zadam kilka
pytań? To dla mnie niezmiernie istotne. Proszę, niech pan posłucha uważnie
czy
Włanie na to liczę i pytam, czy pan nie wie nic o takich sygnałach? No,
rozumie pan? Takich, które były wysłane nie przez
ludzi?
Nie byłoby zresztš powodu do robienia wokół tej sprawy tak wielkiego
szumu w Kosmocentrum, gdyby nie fakt, że w rejonie Pacyfiku, na który
skierowana była wišzka sygnałów, nie było żadnej wyspy oprócz tej jednej,
samotnej i maleńkiej, na której znajdował się zakład rehabilitacyjny doktora
Quina
A teraz, gdy przyszły takie sygnały, nie były one najwyraniej adresowane
do ludzkoci
Hipoteza miała słomiane nogi, dlatego też nie można było sobie
pozwalać na zbytnie rozbudowywanie wypływajšcych z niej wniosków.
Położenie ródła sygnałów, jak również rolę owej tajemniczej wtyczki w
ziemskie sprawy, jakš stanowił hipotetyczny odbiorca sygnałów
pozostawiono do dalszego wyjanienia. Na razie chodziło o stwierdzenie, co
dzieje się w zakładzie i czy kto z jego pensjonariuszy nie zachowuje się
podejrzanie
To był włanie powód, dla którego znalazłem się na wyspie. Misja moja
(tajna do tego stopnia, że wiedziały o niej oprócz mnie tylko trzy osoby)
miała na celu odnalezienie tego człowieka. Dzięki temu, że powróciłem
włanie z podróży międzygwiezdnej, mogłem znaleć się tutaj nie budzšc
niczyich podejrzeń, jako zwykły kuracjusz, z odpowiednio oczywicie
zredagowanš opiniš lekarzypsychiatrów z Kosmedu.
Wie pan, dlaczego nie mam nóg? zaczšł Enor cicho. Nie, na pewno pan
nie wie, skšd mógłby pan wiedzieć
Ależ
Ach, więc
Ech, panie Kreis! Enor skrzywił się z niesmakiem. Pan wie, jakie to były
czasy: te mieszne radioteleskopy, zupełnie lepe na grawiwektor trójpola
zespolonego
Na Deneba?
Moje nogi
Prosiłem
Panie Asvitz! zaczšłem łagodnie. Czy nie próbował pan używać protez?
Sš przecież doskonałe, kierowane biopršdami
Dlaczego?
Oni potrafiš to zrobić. I muszš, powinni. To przecież ich wina, że tak się
stało. Powinni byli od razu przesłać serię zdublowanš, a nie pojedynczy
cišg impulsów! Pomyl pan, Kreis: jeli dam sobie odtworzyć nogi, a oni
odelš mi moje własne
Porażony żelaznš logikš szaleńca patrzyłem bez słowa, jak zanoszšc się
od spazmatycznego miechu odtacza swój wózek w kierunku wyjcia. Echo
jego rechotu brzmiało jeszcze długo w pustym korytarzu.
powiedział ciszonym głosem. Niech pan nie wierzy, Kreis, ani jednemu
jego słowu. Jemu się wszystko pomieszało po tym wypadku. Bredzi tak od
czasu do czasu, a ja najlepiej wiem, że to wszystko bzdura i zmylenia
To tytuł naukowy. Dziwi pana? Ale mnie nie dziwi pańskie zdziwienie. Nie
będę panu tłumaczył. Pan wybaczy, ale to bezcelowe. I tak nie uwierzyłby
pan i
nie zrozumiał
To się nie mieci w waszych pojęciach. To tak, jakby pan przepraszam chciał
tłumaczyć troglodycie rachunek różniczkowy; nie, nawet powiedziałbym:
małpie ogólnš teorię grawitacji
Nie łud się, że cię ominie ta jego idiotyczna historyjka mruknšł Ole. On
jš wczeniej czy póniej każdemu opowiada.
Tobie opowiedział?
I o czym to on opowiada?
Jeszcze gorsze brednie niż Enor. Ansat IV Quandr też sobie wymylił!
parsknšł Ole. Cała reszta także z palca wyssana. On twierdzi, wyobra sobie,
że zabłškał się tu z
przyszłoci! Brał udział, jak mówi, w wyprawie międzygalaktycznej, która
wyruszyła z Ziemi w dwudziestym szóstym wieku! Za trzysta lat, uważasz?
Opowiada, że dostał się w obszar jakiego czasu ujemnego
A tak
naprawdę
to kto on jest?
To
Jeli chcesz, opowiem ci, w jaki sposób znalazłem się w zakładzie. To doć
krótka i nieskomplikowana historia
Nie widziałem go nigdy bez skafandra ani poza kabinš rakiety. Gdy
opuszczałem jš po rejsie, on w niej jeszcze pozostawał, sprawdzajšc jakie
szczegóły w dzienniku pokładowym. Jego sumiennoć i dokładnoć były
zadziwiajšce.
Którego dnia, gdy rakieta wcišż, jak na smyczy, szła w kierunku Ziemi i
nie działo się właciwie nic, zaproponowałem mu, jak zwykle w takich
sytuacjach, partię szachów. Zgodził się. Gralimy w pamięci, bez
szachownicy. Mnie sprawiało to nie lada trudnoć, lecz starałem się nie dać
tego po sobie poznać. On natomiast grał wspaniale. Potrafił przy tym
równoczenie mieć na oku tablicę kontrolnš i zauważyć każdy najmniejszy
nawet szczegół na ekranach. Prawdę powiedziawszy, nie udawało mi się z
nim nigdy wygrać, ale z tym pogodziłem się szybko. Jego umysł był
niedocigniony i w tej dziedzinie .. Po którym z kolei moim ruchu czekałem
doć długo na jego odpowied. Nigdy przedtem nie namylał się tak długo.
Sšdziłem, że zasnšł lub zadumał się nad czym i nie przerywałem jego
milczenia. Dopiero po dwudziestu minutach powiedziałem co. Nie odezwał
się.
I wtedy
Jaki przewód pękł, tłusta plama oleju wykwitła na tkaninie skafandra. Ucisk
osłabł, potem martwa mechaniczna dłoń puciła mój przegub
To była maszyna! Nie człowiek, lecz makieta, mechanizm wykonawczy,
połšczony z elektronowym kalkulatorem rakiety!
A ja
Ale to wcale nie jest moje prawdziwe nazwisko. Mnie w ogóle nie ma!
To znaczy
Tę czytał Enor
Czy nadawca tych sygnałów nie zorientował się jeszcze, że jego depesze
zostały odkryte i przechwycone? Czy sš to tylko jednostronnie
przekazywane instrukcje, czy może regularna, obustronna wymiana
informacji? Sygnałów emitowanych w przeciwnym kierunku dotychczas
nie zaobserwowano
Quin
W jakie dwie minuty po nim wyszedł Quandr (Jakże się on ,u licha, nazywa
naprawdę?). Conti wyprowadził Olego chyba ze dwadziecia po pištej
Quin
Zatem on raczej nie mógł być ich odbiorcš. Ale wszyscy pozostali?
Zapukano do drzwi. Ledwie zdšżyłem schować swoje notatki, ukazała się
czupryna Contiego.
Nie bój się, stary. Sami swoi uspokoił go Al, zamykajšc drzwi.
Enor jest elektronikiem wyjani Al. Dzięki temu prawie z niczego zrobił
ten odbiornik. Słuchamy sobie wiadomoci ze wiata. Tu daje się odbierać
Nowš Zelandię i częć Antarktydy. Jest to co prawda surowo zabronione
Stary popełnił jeden błšd zamiał się Enor. Poprosił mnie kiedy o
naprawienie tego swojego odbiornika. Nie takie aparaty się reperowało!
Zmieniłem nieco schemat i zostało mi te kilka elementów
Jakie pasma chwyta ten odbiornik? zapytałem, silšc się na obojętny ton.
No
Myli pan, że ja tak, dla przyjemnoci radia sobie słucham? Panie, ja wiem,
co robię i po co
Który to?
No, ten, co się podaje za Ansata Czwartego Qandra. I jeszcze jeden jest
taki, do którego nie mamy zaufania wyjanił Enor. Jest tu dopiero cztery dni.
Nie widziałe go pewnie, siedzi stale u siebie w pokoju i patrzy w sufit albo
w okno
Zdaje się
Tak
To mógł być ten Bert, którego znałem. Wyruszył rok przede mnš, ale w
przeciwnym kierunku. Miał krótszš podróż, mógł wrócić znacznie
wczeniej. Muszę go zobaczyć!
Ekspedycja Branta wróciła trzy lata temu. Mieli duże straty w ludziach
powiedział Enor, chowajšc swój odbiornik za oddarte obicie wózka.
wydawało mi się, że człowiek ten kieruje moimi krokami, pilnuje mnie czy
ledzi. Być może wskutek cišgłego napięcia i wiadomoci mojej tajnej misji
byłem na tym punkcie przewrażliwiony. Poczucie, że jestem kontrolowany,
nie opuszczało mnie ani na chwilę
Panie Zahtl, doktor prosi, aby pan zszedł do niego, do gabinetu. Nie
chciałby długo czekac. Czy pan pójdzie sam, czy mam pana sprowadzić?
Pan
Tak. Bo co?
Także nie!
Potem odwrócił się plecami i powoli poszedł dalej. Gdy zbliżył się do
swoich drzwi i położył dłoń na klamce, zamarł nagle w bezruchu. Patrzył
na drzwi w końcu korytarza jedyne na cianie zamykajšcej korytarz tego
piętra. Klamka tych drzwi unosiła się powoli, jakby kto cicho zamykał je od
wewnštrz. Zahtl rzucił krótkie spojrzenie w mojš stronę, a potem nagłym
ruchem otworzył swoje drzwi i zniknšł we wnętrzu pokoju. Zauważyłem,
że w pokoju paliło się wiatło
W moim pokoju nic się nie zmieniło. Nawet widelec leżał na podłodze,
jak go zostawiłem. Nacisnšłem rozpylacz i pocišgnšłem nosem. Ciecz miała
bardzo słaby zapach, który z niczym mi się nie kojarzył. Rozpyliłem nieco
tej substancji na parapecie okna i po kštach..
przybył tu cztery dni temu, a sygnały pojawiły się po raz pierwszy przed
tygodniem
Może to jednak znaczyć, że przybył tu włanie po to, by je odebrać. Może
tak był umówiony ze swymi mocodawcami
Zaczęło mi się wszystko plštać, gdy nagła myl olniła mnie błyskawicš:
Czyżby ten
mnie?
Albo może
Wyższy miał na imię, zdaje się, Filip zatrzymał się i rozglšdajšc się po
klombach, powiedział:
Drugi pielęgniarz przystanšł o kilka kroków Ť dalej, ale nie odzywał się,
tylko końcem buta grzebał niecierpliwie w żwirze alejki.
Proszę się zbytnio nie oddalać zawołał za mnš Filip. W lesie trafiajš się
węże!
Poczułem się zawiedziony: jeli pokój nie jest zamknięty, nie zawiera z
pewnociš niczego nadzwyczajnego. Bo też i moje domysły dotyczšce jego
przeznaczenia oparte były na bardzo kruchych podstawach: przecież wtedy,
wieczorem, mógł tam włanie wchodzić jeden z pielęgniarzy. To już raczej
dziwne zainteresowanie Zahtla tymi drzwiami było konkretniejszš poszlakš
W następnej szafie nie było nic, w trzeciej z kolei znów lustro. Miałem
na tym poprzestać, lecz czort podkusił mnie, by otworzyć czwartš.
Spojrzała na mnie twarz, ale tym razem nie moja. To był Zahtl. Stał we
wnętrzu szafy, z palcem położonym na ustach i oczami utkwionymi we
mnie nieruchomo, jakby nakazujšc mi milczenie. Nie zastanawiajšc się,
zatrzasnšłem szafę i szybko wycofałem się na korytarz, gdyż równoczenie
dało się słyszeć tupanie nóg na schodach.
Czyżby
.
Zamknšłem starannie drzwi i zaczšłem się znów przechadzać po
korytarzu. Od strony schodów nadcišgał orszak złożony z kilku starszych
panów
Pan Kreis przybył tu dopiero wczoraj, jest na obserwacji. Jeli panowie chcš
porozmawiać, proszę bardzo
Ależ tak, tak, oczywicie! pułkownik był cały w umiechach, ciskał moje
dłonie i naprawdę wyglšdał na wielce uradowanego. Okropnie długo nie
widzielimy się z Kreisem!
wtršcił.
Nie rozumiem?
Mylałem, że
Rozumiem. Mylisz, że
Czy naprawdę nikt oprócz nas i Sato nie wie o mojej misji? spytałem,
tknięty nagłš mylš.
Tak czy inaczej, sprawa sygnałów przeszła przez kilka par ršk i nie
można uważać jej za tajemnicę?
Nno
raczej nie.
A wyprawa Branta, ta, w której brał udział prawdziwy Zahtl, nie dotarła,
o ile wiem, do Fomalhaut?
Nie. Zawrócili z przyczyn technicznych.
Jeszcze tylko jedno pytanie przypomniałem sobie. Czy przedtem nie było
tego rodzaju sygnałów? Mylę o przypadkowych obserwacjach na przykład
z pokładu rotoplanów przelatujšcych nad tym rejonem Pacyfiku
Rób dalej swoje, Kreis powiedział półgłosem. Jeli nie wskórasz nic w
cišgu tygodnia, wycišgniemy cię stšd. Wokół wyspy rozmiecilimy
niepostrzeżenie pływajšce stacje retransmisyjne, które przekazujš nam dane
o pojawieniu się sygnałów gamma. Powtarzajš się one codziennie, mniej
więcej w tym samym czasie.
Jak sšdzicie spytałem czy możliwe jest, by oni sterowali tymi sygnałami
kogo na Ziemi, sami będšc w odległoci dwudziestu paru lat wiatła? To
chyba raczej mało skuteczna metoda? Choćby ze względu na czas przelotu
sygnałów
Wstałem, by mu pomóc.
Drzwi otworzyły się szeroko. W progu gabinetu stał Filip, za nim Rudi,
trzymajšcy zwinięte nosze. Spojrzawszy na nas i na leżšcš na podłodze
statuę, przestšpili niezdecydowanie próg. Rudi usiłował ukryć nosze,
odstawiajšc je wreszcie pod cianę korytarza.
Przez niskie obłoki przebijała jasna plama wiatła, jakby drugi janiejszy
księżyc pojawił się nad wyspš. wietlisty kršg słabł i malał w oczach. Zahtl
bez słowa obszedł budynek. Udałem się za nim, nie pytajšc o nic. Z jego
zachowania odgadłem, że jeli w ogóle można było co przedsięwzišć, to w
tej chwili już i tak na to za póno.
W miejscu, gdzie wspaniały klomb otaczał był Pomnik Kosmonauty,
widniał; teraz kršg spalonej na czarny żużel ziemi. W samym rodku
pogorzeliska ziała ogromna wyrwa o doć regularnym, kolistym kształcie.
powiedziałem w zamyleniu. A ty
Oczywicie.
to nazwisko.
Wrócił.
No, to chyba
Nie pieszy się. I tak ich nie złapiš. Przejdš w nadwietlnš i szukaj wiatru
w polu.
Zerwał się i pobiegł. Gdy wpadłem za nim, stał przed otwartš szafš.
Ależ to
lustro!
1968 r.
APETYT NA LIWKI
Okazały się nad podziw smaczne! Szybko zjadłem trzy owoce, lecz gdy
sięgnšłem widelcem po czwarty, usłyszałem niespodziewanie jaki piskliwy
głos. Spojrzałem w stronę radiostacji, lecz była wyłšczona!
i co robisz najlepszego, głupia istoto? powiedział wyranie cienki głosik, a ja
zatrzšsłem się ze strachu, z trwogš wielka rozglšdajšc się po kabinie rakiety.
Więc
jestecie
Nno
przecież
Rzeczywicie, ale
A czy wszystkie rozumne istoty muszš, jak ty, pałętać się po Kosmosie
nie wiadomo po co, trwonišc czas i energię? A posiedzieć, pomyleć,
kształcić swój nędzny móżdżek, nie łaska? Niczego nie rozumiesz!
Widziałe, ilu. nas jest? Z jednego pnia wyrasta nas kilka tysięcy osobników,
każdy stanowi odrębnš indywidualnoć, ale równoczenie tworzymy
wspólnotę jednopiennš, połšczonš z innymi podobnymi wspólnotami
rozgałęzionym systemem korzeniowym, umożliwiajšcym swobodnš
wymianę informacji. Każdy z nas specjalizuje się w okrelonych
zagadnieniach, korzystajšc równoczenie z wiedzy wszystkich innych i z
dowiadczenia pokoleń, każde bowiem następne pokolenie dziedziczy
wiedzę poprzednich. Zajmujemy się filozofiš, literaturš pięknš, ale przede
wszystkim matematykš w najszerszym sensie tego słowa. W ramach naszej
wspólnoty osišgamy wyżyny wszechwiedzy! Ja na przykład zajmowałem
się dziedzinš metanalizy hiperpolarnej i miałem zupełnie niezłe osišgnięcia,
a ty zamarynowałe mnie w occie ku uciesze twego barbarzyńskiego
podniebienia!
Słuchałem tej reprymendy z opuszczonš głowš. Cóż miałem powiedzieć?
liwka miała rację!
A tak, tak! Kiedy który z nas dojrzewa i odpada od gałęzi, mocš praw
natury ulatuje w Kosmos. Zależnie od szerokoci geograficznej uzyskuje
mniejszš lub większš prędkoć i wzlatuje na orbitę jako satelita lub też
oddala się poza nasz układ gwiazdowy. Czyż nie sš to najprawdziwsze
podróże kosmiczne? Być może, na mocy praw prawdopodobieństwa,
zasiejemy nasze krzewy na innych planetach, na które spadnš nasi
przedstawiciele.
W takim razie nie pojmuję, jak rozsiewacie się na tej planecie? Przecież
każdy z was musi, po oderwaniu się od gałęzi, ulecieć w przestrzeń, żaden
za nie może spać na powierzchnię planety! Jak więc taka pestka może
zakiełkować w szczelinie skalnej?
Jeli tak bardzo cię to interesuje, powiem ci zgodziła się wreszcie liwka
nie wczeniej jednak niż po spełnieniu przez ciebie pewnego warunku.
Przysługa za przysługę! Popatrz na te pestki: szkoda by było je zmarnować.
Zbierz je starannie. Wyjmij także pestki z innych Prunelidów, których masz
w słoiku. Ich samych możesz sobie zjeć, kanibalu.
Ależ nie, głuptasie! Tego bym już nie przeżył, nie jestem przecież
niezniszczalny. Któż by ci wtedy odpowiedział na twoje pytanie? A poza
tym muszę sprawdzić, czy wykonałe moje polecenie. Otóż we wszystkie
pestki i mnie także, zanie tam, gdzie nas zerwałe, a następnie każdš pestkę
upchnij mocno w szczelinie skały, tak, aby nie mogła stamtšd wypać. Kiedy
to wykonasz, porozmawiamy o tym, o co pytałe.
Chcšc nie chcšc, choć czekała mnie ucišżliwa droga, zrobiłem, jak
poleciła mi liwka. Na domiar złego przez cały czas zachowywała się ona
niezwykle arogancko, a ja, aby się jej nie narazić, musiałem znosić to
cierpliwie.
Och, nie mogę, nie wytrzymam rechotała liwka, tarzajšc się po mojej
dłoni. Więc jeszcze nie pojšłe, kretynku? Jeszcze muszę ci co wyjaniać?
Ach, wiedziałem, że jeste skończonym osłem, ale to dobrze, to znakomicie,
takich nam potrzeba! Pytasz, jak odbywa się zasiew nowych Krzewów
Prunelidów? A włanie tak, jak ty to przed chwilš uczyniłe! Bywali tu już
przeróżni inni
1972 r.
DYŻUR
W cišgu pierwszych czterech godzin panował względny spokój. Około
ósmej wieczorem wypadł cały człon równań parastatycznych, ale rezerwa
była na miejscu.
Tin miał rację: to zupełnie głuchy kšt. Martwa studnia, z której nikt nie
czerpie pomylał Albert i przymknšł oczy. Można właciwie spać
Nie kładł się jednak, choć odchylone oparcie fotela kusiło zgięte nad
pulpitem plecy. Spojrzał na cianę kontroli. wieciła blado na jałowym
pršdzie gotowoci, nie zarysowana żadnym czynnym przebiegiem.
A niech cię
Na pewno. Ale jeli już się z tym wybrałe piechotš, to nie stercz tu jak
głupi i nie czekaj na ten dwig. Przyzwyczaj się nareszcie, że w tym
potworze najprostsze drogi nie sš najkrótsze. Skacz na transporter i jed do
kwadryk tensorowych albo do całek elementarnych tam mniejszy ruch.
Nie minie rok, dwa a wszystko się zatka na amen mylał idšc korytarzem.
Te dwigi stanowiš wšskie gardło całej komunikacji wewnętrznej. Poziome
cišgi wystarczš jeszcze na trochę, ale windy już ledwie zipiš. A tam na dole
poniżej dwudziestego pierwszego ujemnego znowu co nowego budujš.
Grzebiš podobno trzy dalsze poziomy dla analizy hiperpolarnej. Od góry
też dobudowujš, a jakże! Nawet nie przychodzi im do głowy, jak się tu
ludzie męczš. A i łšcznoć coraz gorzej działa: co za paradoksy, żeby latać z
bębnami tamy jak za króla Ćwieczka piechotš!
pożar? To musi nastšpić, nie wczeniej, to póniej, przy tym całym bałaganie
Ty, Apollo! rzucił przez zęby w stronę chudego. Pilnuj swoich funkcji
kulistych Greena, bo ci się pod szafę poturlajš!
Kontrola, słucham!
Równanie TentaRossa.
Albert notował.
Albert był wciekły. Nie doć, że rozwišzał idiocie równanie, ten jeszcze
się piekli!
Czy to kontrola?
kontroler?
Kontroler.
Ach
Trzeba panować nad sobš, mój panie! Albert wsiadł na niego z góry, bo
to jedyny sposób na takich niecierpliwych. Scientax to nie jaka głupia
centrala telefoniczna! To maszyna mšdrzejsza od niejednego człowieka!
Czasami ma prawo być w niedyspozycji.
To pan
Sam.
Kontrola? Proszę pana, ja pytałem, ile to jest siedem razy osiem i nie
dostałem odpowiedzi
Zaraz
zastanowił się. Pięćdziesišt szeć? Czy aby nie szećdziesišt pięć? Nie,
dobrze: pięćdziesišt szeć. Mogłem mu właciwie powiedzieć. Ale, do diabla,
to nie należy do moich obowišzków, nie płacš mi za to. Kontroluję sektor
funkcji pseudopolimorficznych, a nie tabliczkę mnożenia!
Lepiej się nie narażać, mogłyby być nieprzyjemnoci. Sprzęgł więc linię, na
której siedział profesor, z awaryjnym kolektorem uniwersalnym i
włšczywszy się na trzeciego z mikrofonem, powiedział..
Zniechęcił się
podwiadomoci?
Szczęcie
zamarł: wszystkie wejcia były wolne! Cały ten obłškańczy taniec wiateł
zrodził się we wnętrzu machiny! Tu brał swój poczštek i zamykał się w
obszarze elektromózgu!
Chyba
sam Scientax!
Profesorze Ambro!
Jaki problem?
Wtopić się w niego, być jego częciš składowš, elementem mikrofauny jego
bebechów
Tylko trochę
1965 r.
KONSENSOR
Michał zdjšł okulary i rozprostował zgięte plecy. Przekręcił obrotowy
fotel w stronę okna, odchylił oparcie do tyłu i z przyjemnociš patrzył na
wczesnowiosennš zieleń rozległego trawnika, rozcišgajšcego się przed
oknami przychodni. Naprzeciw, na dachu Instytutu Automatów
Homoidalnych leniwie przeskakiwały cyfry elektronicznego zegara.
Wskazywał czternastš pięćdziesišt pięć.
Uch, panie dochtorze, tak mnie cosik ziuko w sobie! A tu, pod ziobrem,
to cosik tak mnie go i strzyko, kieby wciurnoci! odpowiedział schrypnięty,
basowy głos.
wypróbujmy to!
ooo!!!
Co to było?
Ale mnie
i nagle
1971 r.
KONTAKT
Od granicy Strefy trzeba było ić pieszo niemal wcišż pod górę. Adam
miał lekki plecak i cały dzień czasu. Słońce wzeszło dwie godziny temu, ale
nie wyjrzało jeszcze znad grani, w dolinie panował więc przyjemny,
poranny chłód. Kiedy Adam dotrze do kanionu, upał stanie się nieznony i
trzeba będzie w cieniu skał nad potokiem przeczekać najgorsze południowe
godziny.
Nie, to nie ja kończę dyżur. Moja kolej za dwa tygodnie. To Ralf dzi
odchodzi. Jest chyba tu, w kuchni powiedział Morro, otwierajšc drzwi i
przepuszczajšc Adama do kuchni, a gdy ten znalazł się za progiem, cofnšł
się nagle i zatrzasnšł drzwi, przekręcajšc od zewnštrz klucz w zamku.
Ale dlaczego
? Co mu się nagle stało?
Mylisz, że
O ile to naprawdę to. Nie bardzo wierzę w jego zdrowy rozsšdek. Dzi
rano przyszedł na niadanie do kuchni, półprzytomny po nie przespanej
nocy. Przełknšł kilka kęsów, złapał torbę, którš sobie przedtem cichaczem
napełnił zapasami ze spiżarni, i wyskoczył na korytarz. A potem, gdy
wszedłem do magazynku po cukier, zakradł się tu i zatrzasnšł mnie.
Mówił co, ale raczej do siebie i bez sensu. Powtarzał tylko jak opętany:
sš coraz bliżej, coraz bliżej!
Lubię góry
Łżesz. Jeste leniwy i nie chce ci się robić czego innego, bo tu można, jeli
przypadek pozwoli, zyskać rozgłos, sławę pierwszego operatora, który
złapał Kontakt z obcš cywilizacjš! Duży rozgłos tanim kosztem i przy
minimum wysiłku! Ja zresztš podobnie
A ty?
No
pewnie też.
Ale co robić
Może nas tak trzymać, jak długo zechce, nawet przez całe dwa tygodnie,
dopóki nie zjawi się jego zmiennik. A mój urlop diabli wezmš. Miałem
prosto stšd lecieć nad morze. Nikt się nawet nie zdziwi, gdy przez miesišc
nie wrócę do domu. A poza tym mylę, że jego szaleństwo tak szybko mu
nie minie. Pracujšc w Służbie przez dwadziecia lat i wierzšc przez cały czas
w Kontakt, nietrudno zupełnie zwariować. Ralf przyłożył ucho do drzwi.
Na korytarzu słychać było kroki. Zakołatał pięciš i krzyknšł:
Tak.
Więc po licho nas tu trzymasz?
Jak to?
To już ich sprawa. Jeli tu lecš, na pewno zdołajš się ze mnš porozumieć.
Może potrafiš odbierać fale informacyjne bezporednio z mózgu?
Ciekawe
Poza tym nie wiem, jak wyobrażasz sobie wysadzenie drzwi za pomocš
fasoli
Dobrze byłoby się przespać przytaknšł Ralf. Ale chyba tylko na podłodze
Poczekaj, przyniosę kilka kartonów po konserwach, bo tu beton
Drzwi spiżarni, kopnięte celnie przez Ralfa, zatrzasnęły się, gdy tylko
Morro przestšpił próg magazynku.
No, to cóż? Chyba teraz naprawdę się zdrzemniemy? powiedział Adam
ziewajšc.
Poza tym niczego nie popsulimy, starałem się nie zrobić zwarcia, a tylko
iskrzenie. Zakłócenie było dostatecznie silne, filtry musiały je częciowo
przepucić, wszystko poszło na blok wzmacniaczy i przebiło na zapis.
Nie miałem czasu zbyt długo się zastanawiać. Przeczytaj sobie te słowa
od tyłu
No wiesz
Zawsze mówiłem, że Morro nie grzeszy bystrociš. Ralf nie odrywał oczu
od lornetki. A jednak to nie może być menażka. Popatrz no sam powiedział
odwracajšc się od Adama. To chyba raczej lusterko. Popatrz! Rejestrator co
pisze, to te same sygnały, ale znów o wiele silniejsze od wczorajszych.
Sygnały skończyły się włanie, pisak znów krelił tylko zapis szumów
kosmicznych. Ralf spojrzał w stronę przełęczy, gdzie biwakował turysta.
Potem poszukał oczami Adama: szybko zbiegał kamienistš cieżkš na dno
jaru, dzielšcego Głuchš Turnię od stoku, gdzie rozlokował się tamten.
Po upływie dwudziestu minut Adam był już u niego. Ralf widział, jak
obaj gestykulowali żywo, a w pewnym momencie, gdy Adam schylił się i
podniósł co z ziemi, turysta zaczšł się nawet z nim trochę szamotać, ale nie
trwało to zbyt długo i już po chwili Adam spiesznie maszerował w stronę
obserwatorium. Ralfowi udało się zaobserwować, że turysta wygraża
pięciami za odchodzšcym.
Ten pan był na mnie trochę zły, gdy mu to zabierałem powiedział Adam.
Miał zwyczaj golić się codziennie, punktualnie o siódmej piętnacie rano. To
bardzo systematyczny goć, a przy tym oszczędny: dla oszczędnoci baterii,
po ogoleniu każdego policzka, wšsów i podbródka, oglšdajšc w lusterku
wyniki golenia, wyłšczał maszynkę. A stary gruchot iskrzy jak wszyscy
diabli!
1970 r.
TOWARZYSZ PODRÓŻY
Pozwoli pan
Owszem
Nie, proszę się nie przejmować. Proszę czytać, nie chce mi się właciwie
spać
Nno
właciwie tak
Pan może
Rozumiem
Ale to nic nie szkodzi. Postaram się, o ile to możliwe, wyjanić poglšdowo,
o co chodzi.
Papier owszem
wietnie ucieszył się Ferenc, sklejajšc końce paska. A teraz proszę wzišć
ołówek i przejechać nim po tamie, poczynajšc od dowolnego punktu,
zawsze równolegle do obu brzegów papieru, nie przekraczajšc żadnego z
nich.
Na to wyglšda
odparłem niepewnie.
Ferenc, z zadowoleniem prestidigitatora, któremu udał się efektowny
trik, spoglšdał na mnie z ukosa, bawišc się moim zdumieniem.
Więc w praktyce
O nie! To znaczy
Ale model jest dobry: taka łuska ma pewien moment dipolowy, okrelonš
polaryzację
I sšdzi pan, że
człowiek
Nie wiadomo przecież tak od razu, co znajduje się tam, po drugiej stronie,
jeli tak można obrazowo powiedzieć o jednostronnym obszarze. Ryzykant,
który odważyłby się na tego rodzaju wyprawę, mógłby le skończyć
Przepraszam pana
ale wybaczy mi pan, wszystko to jest nawet dla mnie tak niesamowicie
skomplikowane, że trudno posłużyć się prostym językiem, by to przekazać.
Chwilami sam nie mogę uwierzyć w realnoć całej historii
Wie pan, sam boję się, naprawdę boję się skutków swego dzieła! Bo proszę
sobie wyobrazić, że spowoduje ono całkowity przewrót, rewolucję w
komunikacji międzygalaktycznej. Cóż powiedzš na to specjalici od rakiet
relatywistycznych, tacy jak pan na przykład, którzy całe niemal życie
powięcili na skonstruowanie pojazdu umożliwiajšcego osišgnięcie jak
najdalszych okolic Wszechwiata. A po zastosowaniu mojej metody jakże
prostej w swej istocie i łatwej stosunkowo w eksploatacji osišga się
najdalszy z możliwych punktów Wszechwiata, i to w czasie nieskończenie
krótkim! Doprawdy waham się, czy mam opublikować moje prace
szaleństwie.
przerwał mi niecierpliwie
Treć moich myli odczytał tak trafnie, że nie zdobyłem się nawet na
grzecznociowe zaprzeczenie. Widocznie nie miał mi tego za złe, bo po
chwili cišgnšł dalej:
Tym niemniej faktem jest istnienie tej planety, a fakt: ten tłumaczy wiele
nie wyjanionych dotšd zjawisk, które nie mieciły się w ramach naszych
pojęć naukowych. Wystarczy założyć, /e istoty zamieszkujšce ten
sprzężony z naszym wiat znajš już od doć dawna metodę kontaktu
hiperprzestrzennego
tak sšdzi?
Tak, tak
Nade mnš pochylała się biała postać. Po chwili dopiero rozpoznałem rysy
twarzy młodej pielęgniarki.
Trochę, głowa i
Co się stało?
Katastrofa kolejowa
Tak
To pamiętam
Nie
Tylko przygodny towarzysz podróży. Czy wyszedł z tego cało?
Ale niech pan leży! Nie wolno się poruszać, ma pan zszytš skórę na głowie!
Ostatnie słowa były spowodowane moim gwałtownym poruszeniem.
Ależ
Wiem to na pewno, bo weszłam tam zaraz za lekarzem, gdy tylko udało się
otworzyć przedział. Wszystko zabralimy do karetki razem z wami!
Więc nie ma
tej walizki
te
notatki
1962 r.